Jabłoński Mirosław P Spowiedź mistrza mąk piekielnych

background image

Mirosław Paweł Jabłoński
Spowiedź mistrza mąk
piekielnych

D

obrze, ojcze, że przybyłeś do mego łoża boleści,

bo już niewiele mi czasu zostało i wiem, iż będzie mi
ono łożem śmiertelnym. Nie, nie zaprzeczaj, mam 62

lata i nie potrzeba mi pociechy na tym świecie -
pragnę wyspowiadać się przed tobą, by w ten drugi,

lepszy świat wejść czysto i przykładnie. Wiele lat nie
byłem u spowiedzi, tak wiele, że myślałem, iż nie

przyjdziesz do mnie, grzesznika. Nie obruszaj się -
miałem powód, by się nie spowiadać, a ta przyczyna

była w mym wypadku grzechem pierworodnym, z
którego inne się poczęły. Zaraz to zrozumiesz. Nie

będę się spowiadał z całego mego życia znasz jego
początki i wiek męski. Ty udzielałeś mi ślubu, gdym

wstąpił w związek z żoną moją Aleyt van der
Meervenne, córką właściciela ziemskiego, ty

chrzciłeś moje dzieci Goosena, Aleyt i Brandta -
zapisując je w księgach parafii miasta 's -

Hertogenbosch jako dzieci mistrza malarskiego
Hieronima van Aken, zwanego Bosch, ty wreszcie

background image

pochowałeś ojca megu, Antonisa, który umarł w
Roku Pańskim 1480, a którego wszyscy bardzo

opłakiwaliśmy. Zacznę więc od tego miejsca bowiem
w tym mniej więcej czasie wydana została w

Antwerpii książka pod tytułem "Wizja Tondala"
pewnego benedyktyńskiego mnicha irlandzkiego,

brata Marka, który żył w Ratyzbonie w Niemczech.
Łacińskie to dzieło napisane zostało w Roku Pańskim

1149 i przedstawiało losy. bezbożnego, okrutnego i
zepsutego rycerza, który przez kompanionów pobity,

leży przez trzy dni bez przytomności, a jego dusza
odbywa w tym czasie w towarzystwie Anioła Stróża

podróż w zaświaty, gdzie gwałtownik widzi niezwykłe
i okrutne tortury, jkim są poddawani grzesznicy w

piekle. Przedrukowano owo dzieło i w 's -
Hertogenbosch. Zafascynowało mnie ono do tego

stopnia, iżem chciał namalować one wizje piekielne i
straszne, ale nie wychodziło mi to jakem pragnął.

Obrazy, które malowałem w tym czasie, nie są warte
poważniejszej wzmianki, może poza "Weselem w

Kanie", czy "Wozem z sianem". Wtedy też mniej
wigcej powstała moja "Łódź głupców", "Święty

Krzysztof ", "Święty Jan na Patmos", "Święty
Hieronim w modlitwie" czy "Syn marnotrawny",

przedstawiający nędzę żywota ludzkiego. Na prawym
skrzydle tryptyku "Wozu z sianem" zawarłem nawet

pierwszą próbę przedstawienia piekła tak, jak to
widziałem pod wpływem lektury brata Marka. Nie

byłem z mojej wizji zadowolony. Chciałem zasłużyć
na przydomek Mistrza Mąk Piekielnych, i zdawało mi

się, że nigdy tego nie osiągnę. Ale jak się potem
okazało, wszystko szło po mojej myśli. \W Roku

Pańskim 1484 papieżem został Innocenty VIII, który
niemal natychmiast po intronizacji wydał bullę

background image

"Summis desiderantes affectibus", będącą
wypowiedzeniem wojny czarownicom. Mnożyć się

więc poczęły procesy i palenie podejrzanych o
konszachty z diabłem. Jeżeli podobne widowisko

odbywało się gdzieś w okolicy, tedy zawsze tam
jechałem, by naszkicować sobie w pamięci mękę

przeżywaną przez skręcające się i skwierczące w
iście piekielnej kaźni ciało. Potem szybko szedłem do

oberży i rysowałem sobie na pergaminie czy
papierze to, co zapamiętałem. Nie chciałem tego

robić bezpośrednio na placu straceń, a to z dwóch
powodów - by nie wzbudzić niepotrzebnego

zainteresowania i nie rozpraszać się. W pewnym
momencie musiałem przerwać moje studia, bo wraz

z żoną odziedziczyliśmy po jej bracie Goyarcie
piękną posiadłość zwaną "ten Roedeken", nie opodal

miasteczka Oirschot. \W Roku Pańskim 1486
wstąpiłem do bractwa Najświętszej Marii Panny, do

którego żona moja Aleyt należała od 16 roku życia.
Do bractwa należeli wszyscy znaczniejsi obywatele

miasta, a ja w końcu płaciłem jedne z najwyższych w
's - Hertogenbosch podatków. \W następnym roku

pojawiło się kolejne dzieło literackie, które
utwierdziło mnie w mojej chęci zostania Mistrzem

Mąk Piekielnych - wydany w 1487 roku w Strasburgu
"Młot na czarownice" opracowany przez dwóch

teologów: Henryka Kramera i Jakuba Sprengera,
którzy mieli powierzony nadzór nad działalnością

Inkwizycji w Niemczech. Byli to więc ludzie
najbardziej biegli w badaniu podejrzanych i ich

traceniu, a zatem najbardziej wiarogodni. \Postęp w
moich dążeniach nastąpił jednak dopiero w kolejnym

roku. Wraz z sześcioma konfratrami wpłaciłem
stosowny dank na ucztę na cześć tych członków

background image

bractwa, którzy zmieniali swój stan. Było tam nieco
narzeczonych pragnących wstąpić w związki

małżeńskie, było też kilku mających złożyć śluby
kapłańskie. Dewizą naszego bractwa było: Sicut

lilium inter spinas, co znaczy "jak lilia wśród cierni",
a godłem biały łabędź. Ta uczta była przełomowym

momentem w moim życiu, a jeszcze bardziej - w
twórczości, w czasie jej trwania bowiem podszedł do

mnie niejaki Jan van Lijnen, słabo mi znany
osobiście, choć jak i ja członek bractwa, i zapytał,

czy chciałbym być najbardziej oryginalnym
malarzem w historii. Takim, o którym zawsze mówić

będą przyszłe pokolenia. Potraktowałem go
uprzejmie rozumiejąc, iż chce rozpocząć zdawkową

rozmowę o moim malarstwie i odrzekłem, iż owszem,
jest to marzeniem każdego artysty. Tedy on jął mnie

przypierać do muru - a w rzeczy samej staliśmy pod
ścianą - i dysząc mi w twarz skwaśniałym od

nadmiaru wina oddechem, pytał dalej natarczywie,
czy mówię poważnie. Widząc, że mam do czynienia z

pijanym, który nie tylko nie chce mej twórczości
pochwalić, ale najprawdopodobniej ubliżyć mi

pragnie, potwierdziłem i usiłowałem odejść, ale on
zagradzał mi drogę swym opasłym brzuchem. Nie

chcąc się z nim szarpać stanąłem, chociaż gniew już
we mnie wzbierał i rzekłem sobie i jemu, że jeszcze

chwila tego, a popamięta mnie! Na to on dalejże
sumitować się i przepraszać począł, ale nadal nie

puszczał. Wreszcie rzekł, iż zawsze mnie podziwiał i
szczególnie podobają mu się moje sceny mąk

piekielnych, lecz on widzi, że jeszcze mi czegoś,
brakuje do prawdziwego mistrzostwa. Tu mnie już

doprowadził do białej gorączki, bo nie ma nic
gorszego jak komu prawdę wygarnąć przecie i ja

background image

widziałem, że mi czegoś nie dostaje! Widząc, że
blednę z wściekłości, ów van Lijnen przeklęty rzekł,

że on temu zaradzi, zna bowiem sposób, by moje
studia u stosów, szubienic i szafotów nie poszły na

marne. A mówił to z takim krzywym uśmieszkiem,
iżem pomyślał, że to albo szarlatan, albo bies

wcielony, co mojej duszy zażąda. Ale jako że
znajdowaliśmy się w Zwanenbroederhuis, siedzibie

bractwa, który to budynek na poświęconej ziemi
został w Roku Pańskim 1318 wzniesiony, przeto

dufając, iż tutaj moc złego przystępu do mnie mieć
nie może, odrzekłem, iż chcę poznać ów sposób.

Kalkulowałem sobie, żem przecie jeszcze nic
zdrożnego nie powiedział, ani tym bardziej nie

uczynił, jako że mówimy cały czas ogólnie, nie
precyzując jakaż jest ta metoda posięścia

doskonałości malarskiej. A na to mi van Lijnen rzekł,
że on to wszystko sprawi, i umówił się ze mną w mej

pracowni następnego dnia wieczorem. \Moja
pracownia mieściła się o kilka domów dalej od mego

mieszkania, przy tym samym trójkątnym rynku. Nie
było mi daleko, więc poszedłem w następny wieczór

bez specjalnej nadziei, iż van Lijnen pamięta, że się
ze mną umówił, bowiem wiele wina wtedy wypił.

Wszelako przyszedł - trzeźwy, wymowny i spokojny.
Prosiłem, by usiadł i przeprosiłem, że go niczym nie

poczęstuję, ale dom mam tak blisko, że w pracowni
nie trzymam niczego, co by można do gęby włożyć. \

Van Lijnen zaczął od tego, że wielu było przede mną
malarzy i to tu, w Niderlandach, którzy według niego

sławą wieczystą się okryją, a to Hugo van der Goes,
Hans Memling, Jan van Eyck, czy Robert Campin,

zwany też Mistrzem z Flamalle. Poza tym wiem
przecież o Leonardzie da Vinci, czy młodym jeszcze

background image

Michale Aniele Buonarottim, święcącym triumfy w
dalekiej Italii. Przyznałem mu rację, choć mnie

zazdrość skręcała, że tak innych wychwala i
wywyższa. Musiał wiedzieć, co się w mojej duszy

dzieje, albo nawet specjalnie tak mówił, by mnie
bardziej skłonnym do dania mu posłuchu uczynić.

Wreszcie, gdy mnie już dość podbechtał, przeszedł
do rzeczy. Może, oświadczył, dać mi środek, który

pozwoli mojemu duchowi widzieć rzeczy przeszłe i
przyszłe, od powstania świata po kres ludzkości, i

tym sposobem stworzę wizje malarskie jakim
równych nie będzie w sztuce. Zacząłem się bać, że

jednak ze Złym mam do czynienia, i że zbyt dufny
byłem wczoraj, jakby zapominając, że szatan w

różnych miejscach atakuje i rozmaitych postaci się
ima, by przywieść człeka do zguby. Za krucyfiksem

począłem się rozglądać, co wisiał na ścianie, wysoko,
tak że ani sięgnąć do niego bez podstawienia stołka

nie mogłem. Zaniechałem więc krzyża, bo też nie
chciałem robić z siebie durnia na wypadek, gdyby

rzeczony van Lijnen jednakowoż diabłem nie był.
Przeto chwytając byka, czy raczej biesa, za rogi,

wprost go zapytałem, czy jest szatanem, czy
czarownikiem? Rozmówca mój odrzekł spokojnie, iż

nie jest ani jednym, ani drugim i że obawiać się go
nie muszę, bowiem on nic ode mnie nie chce. Nie

pożąda mojej duszy ani cyrografu w rękawie nie
chowa. Rozumie, że w moich czasach i w mojej

sytuacji może on mi się wydawać wysłannikiem
ciemnych potęg, ale dobrze uczynię, jeżeli go za

uczonego alchemika uznam. Muszę wiedzieć, iż ma
się on za mecenasa sztuki malarskiej i właśnie mnie

upatrzył sobie na tego, któremu sławę wiekopomną
zgotuje. Rzekłem trzeźwo, iż nie słyszałem nigdy, by

background image

Jan van Lijnen interesował się malarstwem. Mój gość
zasumował się nieco i odrzekł, iż tak do końca to on

znanym mi van Lijnem nie jest i że ów służy mu
jedynie jako medium, bowiem prawdziwy mój

rozmówca przebywa w tej chwili w odległych
regionach. Ciało van Lijnena to tylko pośrednik, który

przesyłki drobne i polecenia od mego dobroczyńcy
otrzymuje. Nie powinienem się go obawiać, gdyż

spotkany przeze mnie jutro na ulicy nic w ogóle
pamiętał nie będzie. Spytałem tedy, coraz bardziej

trzeźwy, wystraszony i przekonany, iż mam do
czynienia z nad wyraz chytrym diabłem, gdzie to mój

rozmówca przebywa, w jakiej odległej krainie? "Van
Lijnen" zakłopotał się jeszcze bardziej i odrzekł, ii nie

był przygotowany na to, że taki dociekliwy będę. Nie
wie po prostu, czy zdołam go pojąć. Otóż w tej chwili

znajduje się on dokładnie w tym samym miejscu,
jeno w odległym dla mnie czasie. \Więcej nie trzeba

mi było! Skoczyłem do krucyfiksu, a taki przerażony
byłem, żem go i bez stołka dosięgnął! Począłem latać

wokół siedzącego spokojnie diabła, żegnać się na
wyprzódki : pokrzykiwać Apage satanas!, ale to na

"van Lijnenie" nie robiło żadnego wrażenia, tak iż
żałować począłem, że nie mam pod ręką święconej

wody. Na koniec, gdy się tym skakaniem i
wymachiwaniem porządnie zmęczyłem i zasapałem,

rzekomy diabeł wyrwał mi krucyfiks i w łeb mnie nim
dziaknął, by mnie do opamiętania przyprowadzić.

Padłem na zydel, "van Lijnen" powiesił krucyfiks i
widać było, że to nie żaden szatan jest, i wrócił do

mnie. Rzekł mi, żebym go wysłuchał spokojnie. Jest
ci w nim teraz dwóch ludzi - dusza prawdziwego van

Lijnena, opoja i mistrza aptekarskiego, która śpi, i
druga - duch mego rozmówcy. Owóż ów odległy "van

background image

Lijnen", który sam ciałem w nasze późne
średniowiecze (tak rzekł!) wstąpić nie może,

przekazał pewnym sposobem rzeczywistemu van
Lijnenowi środek, który ów (czyli on) ma przy sobie.

Nie mikstura to jest, ale piguła, którą zwał lesde.
Ona duszę moją uwolni i pozwoli jej widzieć rzeczy,

jakich żaden inny malarz w moim czasie znać nie
będzie mógł. Rzekłem, przestraszony, bom mu wcale

nie wierzył, ale i wierzył jednocześnie, że jeżeli ma
na myśli ową "maść czarownic", która do szaleństwa

jej użytkowników w rezultacie przyprowadza, to ja go
znać nie chcę! Szczęknąłem przy tym zębami i już

tylko o tym marzyłem, żeby się to wszystko
skończyło. Niechże bierze moją duszę, byle szybko!

Dreszcze miałem i "van Lijnen" widząc to, coś do
siebie pogadywał wtulając usta w kołnierz kubraka, a

stamtąd, klnę się Bogiem, żem to słyszał, jakiś
mniejszy bies mu odpowiadał! Mój diabeł wysłuchał

go uważnie, choć bez szacunku, po czym złapał
dzban z wodą com ją miał do farb rozrabiania, podał

mi biały krążek na dłoni i kazał połknąć i popić owo
coś, co nazywał spiryng. W takim już byłem stanie,

że mi wszystko jedno było, połknąłem co kazał, co
było gorsze w smaku od najwstrętniejszych

medykamentów kręconych w moździerzach przez
wszystkich aptekarzy świata. Po czym siadł

naprzeciwko mnie i czekał chwilę, aż moje dreszcze i
szczękanie zębów ustąpiły. Wtedy dokończyliśmy

rozmowy. Van Lijnen wyjął owe piguły, o których była
mowa, i wytłumaczył mi jak mam się z nimi

obchodzić. Jedna rzecz tylko jeszcze nie dawała mi
spokoju - to, że niczego nie chce w zamian. Nie

wyobrażałem sobie nikogo - czy to diabła, czy
człowieka - który by mi sławę wiekuistą chciał

background image

sprezentować! Zagadnąłem go o to. "Van Lijnen"
najpierw począł się wykręcać, iż to on jest wynalazcą

owego lesde, że jako alchemik doszedł do niego na
drodze wielu prób i jest to środek wspaniały w

efektach, a tani i nieszkodliwy, więc go chce
wypróbować na znamienitym malarzu, ale widząc,

~e mnie nawet pochlebstwami omamić nie zdoła
przyznał wreszcie, że jest w "owej swojej odległej

krainie" kolekcjonerem obrazów (zwał siebie
marszandem) i ma nadzieję zdobyć tanio moje

prace, które za jego czasów będą miały (pewny jest
tego!) astronomiczne zupełnie ceny. On moje prace

swoimi sposobami zdobędzie taniej, bo "wcześniej",
tak wcześnie, że jego rywale jeszcze o ich i moim

istnieniu wiedzieć nie będą. \Wreszcie wyszedł "van
Lijnen" przeklęty, a ja zostałem w pracowni do rana,

niemal bez przytomności i czucia. Żona moja, Aleyt,
nie niepokoiła się moją nieobecnością, bo już nieraz

zdarzało mi się na noc tam pozostawać i szkicować
nowe pomysły. Piguły od "van Lijnena" schowałem

głęboko, nie mając odwagi ich użyć i postanawiając
nie korzystać z nich w najbliższym czasie, zwłaszcza

że w następnych latach miałem prace zupełnie
odmienne od zamierzonych. Nie powiem, by od

czasu do czasu nie budziła się we mnie chęć użycia
lesde, ale szybko tłumiłem ją w sobie, przeważnie ze

strachu przed następstwami. W tych latach, to jest w
Roku Pańskim 1491 i 92 pracowałem usilnie nad

obrazem mającym znaleźć swe pomieszczenie w
naszej siedzibie bractwa Najświętszej Marii Panny, a

zawierającym imiona wszystkich żyjących i zmarłych
konfratrów. Dzieło to było ogromne, bractwo

zapłaciło mi za nie stosownie do mych trudów.
Dowiedziałem się, że niejaki Krzysztof Kolumb, Żyd z

background image

Genui, odkrył nową drogę do Indyj płynąc stale na
zachód, po czym powrócił z wieloma towarami i

śniadoskórymi ludźmi. Ze wschodu przyszła wieść
inna - oto Maksymilian I został cesarzem Świętego

Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, i
zastanawialiśmy się wraz z konfratrami, jakie to

będzie miało dla nieszczęsnych Niderlandów
znaczenie. Że będzie gorzej, to pewne. \Czas płynął.

Stopniowo "van Lijnen" zacierał się w mej pamięci i
tylko czasem, gdy mi coś zginęło i usilnie farb czy

pędzla poszukiwałem, natykałem się w najmniej
spodziewanych miejscach na piguły jego, ale zaraz

żem je wtryniał w inne miejsce, tak by wzroku na się
nie ściągnęły. Prawdziwy van Lijnen, któregom

spotykał czasem w mieście lub na zebraniach
bractwa żadnych mi znaków nie dawał ani przystępu

do mnie nie miał. Sam go na próbę wystawiałem i
zagadywałem do niego dając do zrozumienia

mruganiem, że moje słowa dwojako rozumieć należy,
ale ów matoł spytał, czy mi co do oka nie wpadło,

jakiś okruch farby, że tak mrugam i mrugam?
Rzekłem mu, że światło w pracowni mam słabe, jak

to na jesieni, i wzrok widać zmęczyłem. I gdy już
myślałem, że sprawa piguł pogrzebaną jest, choć

nadal o sławie wieczystej przemyśliwałem, co mi ów
drugi van Lijnen obiecał, stało się, że do 's -

Hertogenbosch przybył sam regent Niderlandów,
książę Filip Piękny, by być obecnym na chrzcie Żyda

Jakuba de Almaengien, o którym różnie mówili. Był to
ci niezbyt poczciwy człek, o którym powiadano

nawet, iż miał być wielkim mistrzem heretyckiej
sekty Braci Wolnego Ducha, uprawiających

adamityzm i ekscesy seksualne. Coś musiało być na
rzeczy, gdyż w niejaki czas po chrzcie, co widać był

background image

mu potrzebny do jakichś tajemnych czy politycznych
praktyk, przeszedł z powrotem na judaizm. Nie

wspomniałbym o tej ze wszech miar podejrzanej
personie, gdyby nie liścik, jaki od niego właśnie

dostałem. Zdziwiłem się wielce, bom z nim nigdy
żadnych stosunków nie miał, choć jako malarz

zażywający pewnej sławy jemu znanym być mogłem.
Jeszcze bardziej zbulwersowała mnie treść pisma,

żywo nawiązująca do mojej z fałszywym van
Lijnenem rozmowy przed laty. Pisał mi Jakub de

Almaengien, bym wspomniał na osobę mojego
dobroczyńcy, to jest "van Lijnena", który tyle

dobrego pragnie dla mnie i mojej sławy uczynić, a
czemu ja z niezrozumiałych względów się opieram.

Człowiek ów, mój bezinteresowny mecenas, bardzo
jest zawiedziony moją opieszałością, a ponieważ po

raz wtóry "osobiście" odwiedzić mnie nie może,
przeto jego, Jakuba de Almaengien, prawego od dziś

chrześcijanina o to prosi. Jednocześnie de
Almaengien na ucztę mnie zapraszał, jaką na cześć

jego książęcej mości Filipa Pięknego wydaje.
Zaproszenie było na osobnej karcie, tak że się temu

dziwiłem póty, póki litery listu nie poczęły znikać z
papieru na moich oczach, aż sczezły zupełnie nie

pozostawiając śladu, iż Jakub de Almaengien pisał do
mnie! To zdarzenie utwierdziło mnie w poglądzie, iż

Zyd ów z nieczystymi mocami trzyma, albo też z
Persów zoroastrianinem został. Mogło też być, że to

sam Żyd Wieczny Tułacz, który za znieważenie Pana
naszego Jezusa Chrystusa na wieczną pokutę jest

skazan. \Tak się tym przejąłem, że list - choć już bez
słów - spaliłem i pochorowałem się na dni kilka, tak

że nie poszedłem na ucztę, na którą bym i zdrów
całkiem nie wstąpił! Przeląkłem się jeno, że

background image

spokojności od złych duchów mieć nie mogę, choć w
żaden inny sposób mnie do niczego nie

przymuszano. Bałem się, a trochę mnie i ciekawość
do piguł onych brała, i jeszcze pragnąłem tej sławy

wiekuistej, com ją miał bez zaprzedania duszy
zdobyć. To mnie jedynie od czynu odstraszało, że

takie podejrzane postaci są w to zamieszane. \W
Roku Pańskim 1499 na mnie przypadła kolej

urządzenia "uczty z łabędziem" dla konfratrów, z
czego z należytą sumiennością się wywiązałem.

Ciemne mięso pieczonego ptaka, jakie zawsze
podawano, przywiodło mi na myśl ową wieczerzę

sprzed lat dwunastu i zdziwiłem się, że już tyle czasu
minęło od mojej z rzekomym van Lijnenem rozmowy.

Postanowiłem odszukać nie mieszkając jego piguły,
które już od jakiegoś czasu gdzieś się zapodziały i

tak często nie lazły mi w oczy. \W tym czasie doszły
nas wieści o śmierci na stosie Savonaroli, kaznodziei,

który występował przeciwko świeckiej władzy
papieży i piętnował zepsucie i żądzę bogactw

duchowieństwa. Został on pojmany w czasie
rozruchów we Florencji i oskarżony o herezję. Jego

los został w ten sposób przypieczętowany i choć był
to dominikanin, przeciwko którym z dawna złość

miałem i zawsze występowałem, jako że w
Niderlandach zakon ten sprzymierzył się z

Habsburgami, którzy by zgnieść wszelki opór sojusz
zawarli z Inkwizycją, a więc z postawionym na jej

czele zakonem dominikanów, tom teraz żałować miał
jednego z nich. Spalono go na stosie przy wtórze

wrzasków pijanej gawiedzi. Być może to
zadecydowało, iż postanowiłem nie czekać dłużej i w

Roku Pańskim 1500 sięgnąłem po środek "van
Lijnena". Wszystko czyniłem, jak on mi kazał, a więc

background image

zostałem pewnego dnia sam w pracowni i zażyłem
pigułę, przygotowawszy uprzednio wszystko do

malowania. Zrazu nic nie czułem, potem gorącość
mnie oblała, ażem się przeląkł, że do piekła

wstępuję, a później jeszcze wir porwał mnie wielki,
który jak potwór paszczę na mnie rozdziawił. W

końcu błogość mnie naszła. Co się dalej działo, tego
nie wiem, ale gdym w nocy przyszedł do siebie to

zobaczyłem mały obrazek, którym najpewniej sam
stworzył, a który był tak straszny, że zaraz deskę

porąbałem i w piecu spaliłem, by jej nikt nie widział.
Przestraszyłem się nieco i na czas jakiś

eksperymenty z lesde zarzuciłem, by wreszcie
według drugiej recepty też przez rzekomego van

Lijnena mi podpowiedzianej popróbować. \Teraz
zacząłem dozować środek, dzieląc piguły na

mniejsze części i nie kryjąc się już po ich zażyciu.
Zresztą nie było to w mojej mocy, bo miałem kilku

czeladników, co mi farby kręcili jako i ja drzewiej u
ojca i stryja mego, i deski gruntowali, a to za naukę,

bo jako i ja mistrzami malarskimi być chcieli. Kryć się
też nie mogłem i z tego powodu, żem większe dzieło

zamierzył, tryptyk "Wóz z sianem". Jeden taki obraz
namalowałem już, ale teraz, po śmierci Karola VIII i

wstąpieniu na tron Francji Ludwika XII mając do
pomocy piguły "van Lijnena" całkiem nowa

koncepcja, moc i potencja twórcza mnie naszły.
Niderlandzkie przysłowie mówi: "Świat jest jako stóg

siana, każdy bierze zeń tyle, ile zdoła". Na
zewnętrznej stronie tryptyku skopiowałem niemal

dokładnie mojego "Syna marnotrawnego", co miało
stanowić alegorię ludzkiego żywota, a na

wewnętrznej lewej kwaterze pomieściłem grzech
pierworodny. Środkowa część dzieła to ów tytułowy

background image

"Wóz z sianem", - za którym sportretowałem
możnych tego świata - papieża Aleksandra VI,

cesarza Maksymiliana, księcia Filipa Pięknego i
Adolfa de Cleves, kawalera orderu Złotego Runa.

Najchętniej namalowałbym ich bezpośrednio na
prawym skrzydle obrazu, tam gdzie piekielne stwory

torturują grzeszników i budują dla potępionych
więzienną wieżę, a to z powodu roli, jaką odegrali ci

trzej władcy w wydarzeniach następujących po
uwięzieniu arcyksięcia Maksymiliana, jednak i tak dla

widza jest jasne, że tam właśnie zmierza i znajdzie
swój kres pochód idących za wozem z sianem. \Z

tego obrazu byłem w pełni zadowolony. Przez pewien
czas wyczekiwałem z niepokojem, czy się jako nowy

bies, "van Lijnen" czy Żyd nie objawi, by się o moją
duszę dobijać, ale gdy nic takiego nie nastąpiło,

aabrałem pewności siebie. I gdy w Roku Pańskim
1504 książę Filip Piękny zapłacił mi zadatek w

wysokości 36 liwrów w złocie za obraz, co iniał, mieć
dziewięć stóp wysokości i jedenaście długości,

przyjąłem zamówienie bez wahania. Mając wolną
rękę począłem tworzyć, już nie rozstając się z lesde,

obraz, który nazwałem "Sąd ostateczny". Miał on
wyobrażać raj i piekło, a Jego Wysokość kazał go

wykonać dla swej szlachetnej przyjemności.
Malowidło piekła wykonałem na ciemnym tle, które

uwydatniało różowe i żółte ciała grzeszników i
demony ich dręczące. Wśród torturowanych znów

pokazał się król, biskup i cesarz - ich ukazanie nie
zawsze działo się za moją wolą. W tym czasie

zacząłem się gorzej czuć, bo zjawy, które w sobie
wywoływałem, by je farbami przelać na deskę,

poczęły pojawiać się nie proszone i we śnie. Jednak
nie mogłem z ich bytności skorzystać, bo za dnia

background image

umykały zupełnie, tak że dopiero kolejna porcja
specyfiku przywoływała je na powrót. Czyniłem to z

coraz większą obawą i wstrętem, bo czułem, że nocą
- wyzwolone i bardziej jeszcze wzmógłszy swą

obrzydliwą obecność - dopadną mnie znowu. Ale nie
mogłem i zrezygnować z lesde, bowiem po

zakończeniu pracy nad "Sądem ostatecznym" od
razu namalowałem "Kuszenie świętego Antoniego",

kolejny tryptyk, który naówczas, gdy nie wiedziałem
co mnie jeszcze czeka, miałem za najdoskonalsze

me dzieło. I znów specyfik "van Lijnena" dokazał
cudu - fantasmagorie wylęgłe pod jego wpływem

przeniosły sobą wszystko co było do tej pory. W
powietrzu pojawiły się jakieś latające potwory, ryby -

nieryby, łabędzie - okręty i okręty skrzydlate,
żeglujące i wiosłujące po niebie. A na ziemi stwory

przedziwne, przed którymi drżałem w nocy i
krzyczałem tak, że mnie żona moja, Aleyt, budziła

dopytując się coraz bardziej natarczywie, co mi jest,
że wrzeszczę jak potępieniec. Zacząłem bać się

zasypiać, a potem, gdy spać przestać nie mogłem,
przeniosłem swą sypialnię do pracowni, by nikt nie

słyszał, jaki w nocy hałas czynię. Moja żona
oponowała przeciw temu, radząc udać się do

medyka, ale wytłumaczyłem jej, że przemęczony
pracą jestem, a co do zamieszkiwania pod osobnym

dachem, to ten fakt łatwym jest do wyłumaczenia
przed ludźmi, gdyż akurat Engelbert III de Nassau

zamówił u mnie obraz, co się okazał znowuż
tryptykiem pod nazwą "Ogród rozkoszy ziemskich"

albo "Poziomka". Mówię okazał, gdyż ja sam coraz
mniej wiedziałem, co mam malować i coraz mniej

panowałem nad moim dziełem i jego tworzeniem. Na
odwrót nawet - to obraz panował nade mną! Albo

background image

jeszcze inaczej - to piguły przeklętego "van Lijnena"
dyktowały moim rękom każdy ruch pędzla, a moim

oczom farbę, jakiej miałem użyć. Takie tworzenie,
chociaż malowałem coraz lepiej, nie przynosiło mi

spodziewanej radości. \Na zamkniętych odrzwiach
tryptyków przedstawiłem stworzenie świata, które za

sprawą van Lijnenowego specyfiku ujrzałem, a
wewnątrz, na lewym skrzydle, ukazałem stworzenie

Ewy. Środek malowidła, co czułem tworząc, choć nie
wiedziałem skąd we mnie brała się ta pewność,

przedstawiał czasy, które dopiero nadejdą, może
nawet długo po rzekomym mym kusicielu, co się

miał z odległej przyszłości wywodzić. Przekonywały
mnie o tym owe kule, klosze i rury przezroczyste, i

fantastyczne budowle co ponad wszystkim królowały.
Natomiast część trzecia, w której i własną umęczoną

twarz zmieściłem, to piekło ludzi dręczonych przez
instrumenty. W zamyśle dręczyć tu ludzi miały nie

same instrumenty - rzeczy, ale ich głośna i
nieharmonijna muzyka, którą wprost z przyszłości w

swojej obolałej głowie słyszałem. Temu bólowi
dawałem wyraz pokazując dwoje oczu pokłutych, z

wyszczerbionym nożem. pośrodku. W rogu, co znów
samo ze mnie wyszło, wieprz w habicie dominikanina

w dwuznacznej scenie ze skazańcem się rozpiera.
\Dzieło to, którego najpierw bałem się komukolwiek

pokazać, tak nawet od ;,Kuszenia świętego
Antoniego" odbiegało, miało znaleźć swe miejsce w

kaplicy pałacu w Brukseli i tam je, z ciężkim sercem,
wyekspediowałem. \Sypiałem coraz gorzej. Demony

dręczące mnie w nocy powodowały, iż przeżywałem
wszystkie te męki, które na moich obrazach

pokazywałem. Obudzony, bałem się ponownie
zasnąć. W strachu, że postradam zmysły, wyrzuciłem

background image

resztę piguł "van Lijnena" i przeniosłem się z
powrotem do sypialni mojej małżonki, co pomimo

mojego wieku, a właśnie pięćdziesiąt jeden lat
skończyłem, przyjęte przez nią zostało z radością.

Stopniowo, oderwawszy się od trucizny i farb,
przychodziłem do siebie. Zrozumiałem, jak wielką

byłbym zapłacił cenę za żądzę chwały, gdybym się w
porę nie opamiętał. Wiedziałem też, że choć duszy

prawdziwie nie zaprzedałem, to grzeszyłem wielce
pychą, usiłując osiągnąć przy pomocy tajemnych

proszków więcej, niż Bóg dla mnie przeznaczył.
Rozumiałem, że muszę to odpokutować i nawet

wiedziałem jak to zrobić. Moje następne obrazy, jak
"Hołd trzech króli", "Cierniem koronowanie" czy

"Niesienie krzyża" to malowidła, w których chciałem
zawrzeć przestrogę dla ludzi, by nie nurzali się w

grzechu. Miałem w tym oczywiście i siebie na myśli,
siebie odkupić pragnąłem i ostatnią próbę podjąłem

w Roku Pańskim 1515 malując obraz "Chrystus
niosący krzyż", na którym dwie tylko postacie -

Chrystusa i Weroniki - są łagodne i subtelne, a reszta
to zezwierzęciałe oblicza "van Lijnenów", de

Almaengienów, Habsburgów, Maksymilianów,
papieży, żołdactwa, chciwości, zdrady, wyuzdania,

gniewu i pychy. I choć wiem, że w ten sposób
dopuściłem się w myślach kolejnego grzechu - tym

razem świętokradztwa - to w owych dwóch
łagodnych obliczach widziałem siebie i żonę moją,

Aleyt. Ten obraz to testament mego żywota, mistrza
z 's - Hertogenbosch, który dla swej pychy chciał

zasłużyć na przydomek Mistrza Mąk Piekielnych. I tak
się chyba stało, bo ja tych mąk zaznałem w moich

snach majakliwych, gdy potwory szarpały, kroiły,
dręczyły i patroszyły mą duszę, gdy pożerały, trawiły

background image

i wydalały mnie ze snu na jawę, by na powrót
posiąść przed sztalugami. Teraz czuję, że zbliża się

kres mego żywota, siedzę nad jego brzegiem jak
święty Antoni z mojego ostatniego "Kuszenia..." nad

łagodnym strumykiem, obrócony tyłem do
wypróchniałego drzewa jakim są ziemskie pokusy, a

twarzą do spokojnej wody, czyli ukojenia śmierci. Mój
święty Antoni siedzi skulony, z brodą opartą na

złożonych dłoniach i wzrok ma wpatrzony przed
siebie, na drugą stronę wody jak ja patrzę na drugą

stronę życia. Nie dostrzegam już dziwnych stworków
pełzających wokół, wzrok mam jasny, ufny, spokojny,

chociaż wiem, że tam daleko poza mną, wysoko pod
niebo wznosi się niebieskoszary gmach przyszłości,

schludny prostopadłościan niemal tak wysoki jak
przysłonięta przez niego wieżyca kościelna. W

gmachu tym mieszka prawdopodobnie "van Lijnen",
który czeka na dwudziestym czy pięćdziesiątym

piętrze w swym przeszklonym mieszkaniu, aż moje
obrazy, nabrawszy niespotykanej wartości dotrą do

niego przez dzielące nas wieki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jabłoński Mirosław P Sierpem i młotem
Jabłoński Mirosław P Wyprawa
Jabłoński Mirosław P Rybak
Jablonski Mirosław P Wyprawa
Jabłoński Mirosław P Sierpem i młotem
Jabłoński Mirosław P Duch czasu
Jabłoński Mirosław P Czas wodnika
Jabłoński Mirosław P Chłopiec w jeziorze
Mój Mistrzu
Przedpola Piekieł Rewersy
Kuchnia Mak%c5%82owicz
2014 mistrzostwa wroclawia zestaw 2
Capek Karel Osiem twarzy mistrza Foltyna
H.Kotwicka-Śladem Mistrzów Czasu, CAŁE MNÓSTWO TEKSTU
ŚLADEM MISTRZÓW CZASU, Tajemnice wszechświata. 2012 oraz UFO, Nibiru 2012
ile jablek na jabloni, Teksty piosenek

więcej podobnych podstron