Jabłoński Mirosław P Sierpem i młotem

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

Autor: Mirosław P. Jabło

ń

ski

Tytul: Sierpem i młotem

Z "NF" 5/96

Klik.

Tego dnia Magdzie wszystko leciało z r

ą

k. Przygotowuj

ą

c

kolacj

ę

dla siebie i Marka stłukła dwa talerze, przewróciła

ś

wiecznik na stole i rozbiła w łazience słoik z jego

ulubion

ą

sol

ą

k

ą

pielow

ą

. Sprz

ą

taj

ą

c skaleczyła si

ę

w palec.

Jej zło

ść

skierowała si

ę

na Marka.

"Pieprzony ja

ś

nie pan podsekretarz stanu!" - pomy

ś

lała

ss

ą

c rank

ę

. - "Jak zwykle przyjdzie wyko

ń

czony, wyk

ą

pie si

ę

,

zje kolacj

ę

, przeleci mnie spogl

ą

daj

ą

c na zegarek i pogna

do

ż

ony!"

Powód jej zło

ś

ci - jak i zdesperowania - był zupełnie

inny. Cho

ć

oczywi

ś

cie miał zwi

ą

zek z osob

ą

Marka, jego

ż

on

ą

oraz prac

ą

w Ministerstwie Współpracy z Zagranic

ą

. Przede

wszystkim dotyczył za

ś

Magdy, no i jeszcze czego

ś

, o czym

miała dopiero zamiar Markowi powiedzie

ć

.

Posprz

ą

tała łazienk

ę

, przykleiła plaster na skaleczenie,

złaman

ą

ś

wiec

ę

wymieniła na now

ą

. Jak na zło

ść

, dzisiaj

wypadała trzecia rocznica ich zwi

ą

zku. Odkr

ę

ciła wod

ę

nad

wann

ą

. Dzwonek do drzwi odezwał si

ę

, kiedy wystrojona

sklepowa, ku aplauzowi widowni z playbacku, odgadła hasło:
"Komu w drog

ę

, temu czas". Wył

ą

czyła telewizor i poszła

otworzy

ć

. Przedpokój wypełnił wielki bukiet niesiony przez

Marka.
"Magda, pocałuj pana" - przykazała sobie i nadstawiła
policzek.
- Jakie

ś

liczne - powiedziała szczerze, w

ą

chaj

ą

c

trzydzie

ś

ci trzy ró

ż

e. - Cudowne.

- Jestem skonany - rzekł Marek i pow

ę

drował do łazienki.

Nie wygl

ą

dał na zm

ę

czonego - szczupły, przystojny

czterdziestoczterolatek, mógłby mie

ć

6-7 lat mniej. Lekko

siwiał na skroniach, co tylko dodawało mu uroku. Magda
skonstatowała,

ż

e był raczej w dobrym nastroju; doleciał j

ą

zapach koniaku.
Przy kolacji prawie si

ę

nie odzywała - nie musiała.

Marek gadał jak naj

ę

ty o skomplikowanej transakcji na

trasie Amsterdam-Rosja. Jak zwykle było to niezbyt jasne,
gdy

ż

boj

ą

c si

ę

oddawa

ć

całkiem w jej r

ę

ce, starannie unikał

szczegółów.
"Bez poł litra nie rozbierosz" - pomy

ś

lała i

przestała słucha

ć

.

Sprawa, o której Marek opowiadał w bardzo
zawoalowanej formie (a musiał si

ę

przed kim

ś

wygada

ć

), wygl

ą

dała nast

ę

puj

ą

co: Polsko-rosyjska spółka,

zawi

ą

zana wył

ą

cznie w tym celu, zakupiła w Kanadzie zbo

ż

e,

głównie pszenic

ę

, z przeznaczeniem dla Polski. Fracht

wypełnił trzy masowce, które znajdowały si

ę

wła

ś

nie w

drodze do najwi

ę

kszego portu

ś

wiata, Rotterdamu. Tam, jako

ż

e tak wielkie jednostki nie mogły wpłyn

ąć

na Bałtyk przez

cie

ś

niny du

ń

skie, zbo

ż

e miało by

ć

przeładowane na mniejsze

statki rosyjskie, jednak od tej chwili listy przewozowe
stwierdzały, i

ż

ich ładownie wypełnione s

ą

holendersk

ą

pasz

ą

dla zwierz

ą

t hodowlanych. Sens operacji był oczywisty

- unikn

ąć

wysokich opłat przy wprowadzaniu ładunku na polski

obszar celny. Po przej

ś

ciu cła pasza znów stawała si

ę

zbo

ż

em, które wiadoma spółka sprzedawała Agencji Rynku

Strona 1

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

Rolnego, jako towar skupiony od rodzimych rolników. Agencja,
nawet nie ogl

ą

daj

ą

c nabytku, odsprzedawała zbo

ż

e, za

po

ś

rednictwem Ministerstwa Współpracy z Zagranic

ą

- czyli

Marka - wygłodniałej Ukrainie lub Białorusi. Korzy

ść

Rosjan

polegała na tym,

ż

e jeden z ich statków znikał na krótkiej

trasie Rotterdam-Gdynia, by pojawi

ć

si

ę

w jakim

ś

dalekowschodnim porcie; za

ś

zysk Marka stanowił całkiem

spory procent od ró

ż

nicy pomi

ę

dzy opłatami celnymi za pasz

ę

a pszenic

ę

. Marek sko

ń

czył, a Magda zastanawiała si

ę

, czy

mo

ż

e ma ju

ż

mu powiedzie

ć

... Rozumiała,

ż

e na całej

niepoj

ę

tej przewalance Marek zarobi dziesi

ą

tki, je

ś

li nie

setki tysi

ę

cy dolarów: duma a

ż

go rozpierała. Mo

ż

e wi

ę

c

teraz? Najpolityczniej byłoby zrobi

ć

to w łó

ż

ku - i to

przed, a nie po - ale Magda nie miała ochoty na seks.
Zdecydowała si

ę

.

- Ciesz

ę

si

ę

razem z tob

ą

- powiedziała. - Ja te

ż

mam dobr

ą

wiadomo

ść

dla nas. Jestem w ci

ąż

y...

Przypuszczała, jaka mo

ż

e by

ć

jego reakcja, a mimo to

odczuła zawód i zło

ść

. W głupi sposób wierzyła,

ż

e

mo

ż

e go jednak ucieszy. Marek zesztywniał i z kamienn

ą

twarz

ą

dopił wino.

- To nie jest dobra nowina - powiedział. - I ty
dobrze o tym wiesz. Wiesz,

ż

e nie chc

ę

ż

adnych bachorów!

- Tylko nie bachor. To twoje dziecko!
- Moje dzieci s

ą

w moim domu.

- Twoja

ż

ona tak

ż

e - Magda opanowała si

ę

z trudem.

- Le

ć

do jej zimnego tyłka! Prosz

ę

bardzo!

Niech ona robi ci kolacyjki, k

ą

piele, masa

ż

e oraz niech ci

słu

ż

y za pogotowie seksualne w dzie

ń

i w nocy, kiedy tylko

zechce ci si

ę

podnie

ść

słuchawk

ę

!

- Płac

ę

za to!

Przez chwil

ę

zastanawiała si

ę

, czy nie strzeli

ć

go w

pysk. Wybrała drwin

ę

, która bardziej raniła.

- Jej płacisz jeszcze wi

ę

cej. I co z tego masz?

Na chwil

ę

za panowała cisza, bo ministerialny negocjator

zapomniał j

ę

zyka w g

ę

bie.

- Zawsze grałam fair - powiedziała spokojnie Magda. -
To,

ż

e mi nie ufasz, to twój problem. Ty zreszt

ą

nikomu nie

wierzysz. Umówili

ś

my si

ę

na pocz

ą

tku,

ż

e nie b

ę

d

ę

w

ż

aden

sposób ingerowa

ć

w twoje

ż

ycie. Nie robi

ę

tego. Nie dzwoni

ę

,

nie szanta

ż

uj

ę

ci

ę

, nie urz

ą

dzam awantur ani scen zazdro

ś

ci.

Nie

żą

dam tak

ż

e, aby

ś

si

ę

dla mnie rozwiódł. A wiesz,

ż

e

mogłabym. Boisz si

ę

tego dziecka nie dlatego,

ż

e ja mogłabym

si

ę

zmieni

ć

i zapragn

ąć

ci

ę

na tatusia na dodatek; ty si

ę

l

ę

kasz, gdy

ż

sam mógłby

ś

chcie

ć

z nami zosta

ć

, a wtedy twoja

dobra, kochana

ż

ona zrobiłaby wszystko to, czego ja nie

czyni

ę

. Zgnoiłaby ci

ę

, złamała twoj

ą

karier

ę

i pu

ś

ciła z

torbami. Jednym słowem - zamieniłaby twoje

ż

ycie w piekło.

Bez pieni

ę

dzy i stanowiska nic by

ś

nie znaczył. Tak uwa

ż

asz,

bo tobie, jak powietrze do

ż

ycia, potrzebne jest uwielbienie

młodych ministerialnych sekretarek - cipencji gotowych na
wszystko, byle zaj

ąć

miejsce takich jak ja. Utrzymanek

maj

ą

cych nadziej

ę

, i

ż

zostan

ą

kiedy

ś

ż

onami.

- My

ś

l

ę

,

ż

e dosy

ć

ju

ż

powiedziała

ś

. - Marek wstał od

stołu ocieraj

ą

c usta serwetk

ą

; rzucił j

ą

pomi

ę

dzy

ś

wiece.

- Skoro tak ch

ę

tnie powołujesz si

ę

na nasz

ą

umow

ę

, to ci

przypomn

ę

, i

ż

był w niej jeszcze jeden punkt:

ż

adnych

dzieci! Był?
Magda schyliła głow

ę

, ale zaraz j

ą

podniosła.

- Marek, ja mam dwadzie

ś

cia siedem lat. - W jej głosie

zabrzmiała pro

ś

ba. - Jestem z tob

ą

od czasu seminarium

Strona 2

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

dyplomowego na SGH. Niedługo po moim dyplomie poszedłe

ś

w

ministry. Masz

ż

on

ę

, dwoje dzieci, robisz karier

ę

. Ja te

ż

musz

ę

pomy

ś

le

ć

o sobie, zanim b

ę

dzie za pó

ź

no - nim zostan

ę

czterdziestoletni

ą

samotn

ą

bab

ą

, truj

ą

c

ą

si

ę

prochami i

alkoholem. Zrozum - nie zrezygnuj

ę

z tego dziecka. Nic, poza

nim, nie chc

ę

od ciebie.

- I nic nie dostaniesz! - krzykn

ą

ł. - Czy

zapominasz czyje to mieszkanie, samochód, kto na to
wszystko daje fors

ę

? Czy my

ś

lisz,

ż

e pozwol

ę

sobie uwi

ą

za

ć

kamie

ń

na szyi?

ś

e przez nast

ę

pnych dwadzie

ś

cia lat dam ci

si

ę

szanta

ż

owa

ć

dzieckiem, którego nie chc

ę

, a które b

ę

d

ę

musiał utrzymywa

ć

? Masz racj

ę

- w ministerstwach, i nie

tylko tam, pełno jest panienek, które mog

ę

osadzi

ć

w tym

mieszkaniu. Mam 44 lata; jak my

ś

lisz - ile jeszcze takich

trzyletnich miodowych okresów mog

ę

mie

ć

w

ż

yciu? Góra

pi

ęć

. I chc

ę

wykorzysta

ć

je wszystkie. Albo usuniesz t

ę

ci

ążę

, albo koniec z nami i mo

ż

esz jutro pakowa

ć

manatki!

Magda przez chwil

ę

bawiła si

ę

widelcem, by zaj

ąć

r

ę

ce i

nie rozpłaka

ć

si

ę

. Poza pocz

ą

tkowym okresem znajomo

ś

ci nigdy

nie miała złudze

ń

co do uczu

ć

Marka, lecz nie s

ą

dziła,

ż

e

jest a

ż

takim zimnym draniem.

- Nie pozb

ę

d

ę

si

ę

dziecka - powiedziała patrz

ą

c w stół,

staraj

ą

c si

ę

panowa

ć

nad głosem. - I nie wyprowadz

ę

si

ę

st

ą

d. Za te trzy lata darmowej radochy co

ś

mi si

ę

od ciebie

nale

ż

y, nie s

ą

dzisz? Niczego wi

ę

cej nie chc

ę

- a przede

wszystkim nigdy wi

ę

cej nie pokazuj mi si

ę

na oczy. Brzydz

ę

si

ę

szanta

ż

em, ale je

ż

eli spróbujesz mnie ruszy

ć

, to

pami

ę

taj,

ż

e wiem o tobie dosy

ć

, by dociekliwy dziennikarz

dogrzebał si

ę

reszty informacji o twoich machlojkach. A

pras

ę

- o co sam walczyłe

ś

, kiedy miałe

ś

jeszcze jakie

ś

ideały - mamy woln

ą

, dzi

ę

ki czemu taki Urban przemieli ci

ę

na

ś

rut

ę

. B

ę

dziesz sko

ń

czony raz na zawsze i nawet mo

ż

e

posiedzisz par

ę

lat, czego ci serdecznie

ż

ycz

ę

. Amen.

Podniosła wzrok na Marka i przez chwil

ę

była przera

ż

ona -

nie wiedziała, czy zaraz j

ą

zamorduje, czy te

ż

trafi go

apopleksja. Nigdy dot

ą

d nie widziała go w takim stanie.

- Ty... ty... ty... kurwo... ty zdziro... ja ci

ę

...

ty...
Zacz

ą

ł si

ę

nerwowo za czym

ś

rozgl

ą

da

ć

i pomy

ś

lała w

panice,

ż

e za butelk

ą

po winie, by waln

ąć

j

ą

w głow

ę

.

Uciekła od stołu, ale Marek złapał sw

ą

dyplomatk

ę

, płaszcz i

trzasn

ą

wszy drzwiami, znikn

ą

ł z mieszkania. Magda z płaczem

rzuciła si

ę

na posłanie. Płakała długo, a

ż

w ko

ń

cu ze

zm

ę

czenia,

ż

alu i jakiej

ś

przygniataj

ą

cej rozpaczy - chyba

jednak kochała tego bydlaka - zasn

ę

ła skulona na sarniej

skórze przykrywaj

ą

cej łó

ż

ko.

Obudził j

ą

dzwonek telefonu. Nieprzytomna, nie wiedz

ą

c,

która godzina, si

ę

gn

ę

ła po słuchawk

ę

.

- Halo - powiedziała zaspanym, schrypni

ę

tym głosem. -

Słucham...
- To ja, Marek... - Przez chwil

ę

panowała cisza, a

oci

ęż

ała jeszcze od snu Magda nawet si

ę

nie zdenerwowała

słysz

ą

c jego głos. - Wiesz, przepraszam ci

ę

... Wczoraj

poniosły nas nerwy i my

ś

l

ę

,

ż

e powinni

ś

my o tym spokojnie

porozmawia

ć

.

Nie odpowiedziała, miała pustk

ę

w głowie. Oczywi

ś

cie

zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e jego wczorajsze wyj

ś

cie niczego

nie załatwiało do ko

ń

ca, lecz nie s

ą

dziła,

ż

e Marek

zadzwoni tak szybko.
- Magda, jeste

ś

tam? - jego głos zdradzał

Strona 3

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

zaniepokojenie. - Odezwij si

ę

!

- Jestem, jestem... Która godzina?
- Co? W pół do dwunastej. Chciałbym,

ż

eby

ś

my si

ę

spotkali o drugiej na obiedzie. Porozmawiamy spokojnie.
Dobrze?
- Tak...
- A wi

ę

c o czternastej na Starym Mie

ś

cie, tam gdzie

zwykle. B

ę

dziesz?

- Tak.

Kiedy przyszła do Fukiera, kierownik sali zaprowadził
j

ą

do stolika. Marek wstał na jej widok.

"M

ęż

czy

ź

ni tak

ż

e powinni robi

ć

sobie makija

ż

!" -

pomy

ś

lała z satysfakcj

ą

na widok jego bladej, wymizerowanej

twarzy. W popielniczce przed nim tlił si

ę

papieros. Wygl

ą

dał

na ci

ęż

ko chorego człowieka. Najwyra

ź

niej ta noc nale

ż

ała do

jego najci

ęż

szych, nieprzespanych nocy. Magda, która dwie

godziny sp

ę

dziła najpierw na aerobiku w domowym wykonaniu,

potem w k

ą

pieli, a wreszcie dobre czterdzie

ś

ci minut przed

lustrem, wygl

ą

dała ol

ś

niewaj

ą

co. To dodało jej teraz

pewno

ś

ci siebie. Podała mu r

ę

k

ę

i usiadła, staraj

ą

c si

ę

by

ć

jak najbardziej wyniosła, elegancka i spokojna.

Ból obrzmiałych łydek, kwa

ś

no

ść

w ustach.

Marek zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

nerwowo. Palił rzadko - to był punkt

dla niej.
-

Ś

licznie wygl

ą

dasz, Madziu. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

blado,

z przymusem.
- Przykro mi,

ż

e nie mog

ę

powiedzie

ć

tego samego o

tobie. I nie mów do mnie jak Karwowski do swej

ż

ony

idiotki.
W milczeniu przełkn

ą

ł ripost

ę

.

- Gniewasz si

ę

? - zapytał inteligentnie niczym bohater

"Dynastii".
- A jak s

ą

dzisz?

Kelner podał im karty, przez chwil

ę

ustalali menu, a

potem Marek postanowił schwyta

ć

byka za rogi.

- Przepraszam ci

ę

- powiedział. - Jeszcze raz ci

ę

przepraszam, ale to było tak niespodziewane... poniosło
mnie... Wybaczysz mi? - Poło

ż

ył r

ę

k

ę

na jej dłoni.

Nie cofn

ę

ła swojej, ale nie dała pozna

ć

,

ż

e j

ą

to w

jakikolwiek sposób interesuje. Troch

ę

jednak mi

ę

kła,

dzisiaj, po raz pierwszy od bardzo dawna, Marek zachowywał
si

ę

jak podczas ich poznania.

"On nie jest całkiem zły" - pomy

ś

lała i złapała si

ę

na

tym,

ż

e zaczyna go usprawiedliwia

ć

. "Ma nerwow

ą

prac

ę

, du

ż

o

stresów, wdał si

ę

w podejrzane interesy. A tak naprawd

ę

to

nie jest mocny człowiek. On si

ę

boi; wida

ć

zreszt

ą

, co

zrobiła z niego ta jedna noc".
Marek głaskał jej dło

ń

, rozpraszało j

ą

to, powstrzymywała

si

ę

, by w

ż

aden sposób nie odpowiedzie

ć

na pieszczot

ę

. Nagle

zrozumiała, jak bardzo silnie działa Marek na ni

ą

fizycznie

i zastanowiła si

ę

, czy nie wykorzystuje tego, by j

ą

psychicznie obezwładni

ć

i zdoby

ć

przewag

ę

.

"Nie - zdecydowała - nie jest wcale taki słaby. Poza
tym znakomicie umie manipulowa

ć

lud

ź

mi i prowadzi

ć

negocjacje".
Czuj

ą

c,

ż

e pod wpływem widoku jego zmaltretowanej

bezsenno

ś

ci

ą

twarzy i delikatnej pieszczoty mo

ż

e si

ę

rozklei

ć

, gwałtownie cofn

ę

ła dło

ń

. Marek si

ę

gn

ą

ł po

Strona 4

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

nast

ę

pnego papierosa.

Czy gaz pod mlekiem jest wył

ą

czony? Je

ż

eli zaleje

palnik...

Wypili aperitif i dopiero przy polewce piwnej z
grzankami Marek odezwał si

ę

ponownie.

- Przemy

ś

lałem sobie to wszystko, Magdziu, i chc

ę

ci co

ś

zaproponowa

ć

. - Zaakcentował mocno "g" w zdrobnieniu imienia

(którego nie lubiła), a potem zawiesił głos, czekaj

ą

c na

odzew z jej strony.
Milczała. Marek westchn

ą

ł.

- Chc

ę

ci powiedzie

ć

, co wymy

ś

liłem, tylko si

ę

nie

denerwuj. Przyrzeknij mi,

ż

e wysłuchasz mnie do ko

ń

ca, a

potem razem si

ę

zastanowimy. Dobrze?

Skin

ę

ła głow

ą

.

- Chciałbym ci

ę

prosi

ć

- Marek z determinacj

ą

poło

ż

nacisk na słowie "prosi

ć

" - by

ś

zgodziła si

ę

zrezygnowa

ć

teraz z tego dziecka...

Magda u

ś

miechn

ę

ła si

ę

w duchu nad elegancj

ą

sformułowania, które oznaczało po prostu skrobank

ę

. Na

dodatek, zabronion

ą

od niedawna przez Sejm Najja

ś

niejszej

Rzplitej. Ale to był wła

ś

nie cały Marek.

- Zaraz powiem ci, dlaczego. Otó

ż

wczoraj dotkn

ę

ła

ś

istotnej sprawy, gdy chodzi o moje mał

ż

e

ń

stwo - doszedłem

do wniosku, i

ż

jest ono fikcj

ą

, kosztown

ą

fikcj

ą

. Moje

dzieci s

ą

dorosłe: Maciek jest ju

ż

na pierwszym roku

prawa, Ewa za pół roku zdaje matur

ę

. Kiedy dostanie si

ę

na

studia, rozwiod

ę

si

ę

z Ilon

ą

, to postanowione. Najbli

ż

sze

pół roku b

ę

dzie wi

ę

c dla mnie bardzo trudne. Bardzo

wa

ż

ne jest te

ż

, by transakcja, o której ci wczoraj mówiłem,

doszła do skutku. To nasza przyszło

ść

. Moja, twoja i

my

ś

l

ę

, i

ż

za jaki

ś

czas tak

ż

e naszego dziecka. Ale teraz

to niemo

ż

liwe, wierz mi. Ilona pochodzi z adwokackiej

rodziny, zjedliby mnie w kaszy, gdyby podczas
sprawy rozwodowej dogrzebali si

ę

ciebie, ci

ęż

arnej.

Istotnie byłbym sko

ń

czony. Mamy z Ilon

ą

dom na Sadybie;

wolałaby

ś

chyba mieszka

ć

tam ni

ż

w bloku, prawda? Zatem

oto, co ci proponuj

ę

- poddasz si

ę

zabiegowi, a ja

obiecuj

ę

ci,

ż

e niedługo b

ę

dziemy razem. Wiem,

ż

e mo

ż

esz

mi nie wierzy

ć

; obietnice faceta przypartego do muru s

ą

cz

ę

sto niewiele warte, zatem zanim si

ę

na to zdecydujesz,

przepisz

ę

na ciebie mieszkanie oraz samochód,

ż

eby

ś

miała

jakie

ś

zabezpieczenie i r

ę

kojmi

ę

mojej dobrej woli. I co

ty na to?
Magda była zszokowana.
- Musz

ę

si

ę

nad tym zastanowi

ć

...

- Oczywi

ś

cie - zgodził si

ę

po

ś

piesznie. - Przemy

ś

l to

sobie. Byle to nie trwało zbyt długo - dodał znacz

ą

co.

Przez chwil

ę

rozwa

ż

ała, czy zabra

ć

si

ę

do

postawionego przed ni

ą

de volailla. Chocia

ż

od rana nic

nie jadła, min

ą

ł jej apetyt. Marek z zajadło

ś

ci

ą

pałaszował pol

ę

dwic

ę

na grzance.

Sk

ą

d

ś

doleciał odór odpadków. Czy wychodz

ą

c wyrzucił

ś

mieci?

- Widzisz - powiedział staraj

ą

c si

ę

by

ć

elegancki z

pełnymi ustami - lec

ę

wkrótce do Holandii dopina

ć

swoje

sprawy. Mogliby

ś

my tam pojecha

ć

oboje - ty i ja. Przed

ś

wi

ę

tami Amsterdam jest bardzo pi

ę

kny - pełno tam

Strona 5

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

cudownych kiermaszy, muzyki, mocnego grzanego belgijskiego
piwa, choinek i

ś

wi

ę

tych Mikołajów.

Ś

nieg oraz zamarzni

ę

te

kanały. Cudo. Mogliby

ś

my poby

ć

tam z tydzie

ń

, do samych

ś

wi

ą

t, a w mi

ę

dzyczasie w prywatnej klinice załatwiliby

ś

my

nasz

ą

spraw

ę

...

Magda przymkn

ę

ła oczy. Cen

ę

ju

ż

znała, decyzja

nale

ż

ała do niej. Tylko czy ona bardziej chciała dziecka,

czy Marka? Nie była pewna.

W pomieszczeniach terminalu zagranicznego Ok

ę

cia panował

przed

ś

wi

ą

teczny ruch. Co prawda, do Wigilii było prawie dwa

tygodnie, ale cz

ęść

cudzoziemców pracuj

ą

cych czy

załatwiaj

ą

cych w Polsce interesy wybierała si

ę

ju

ż

do swych

domów na obu półkulach. Mieli wielkie, eleganckie walizy na
kółkach i byle jak pozawijane paczki ze sprawunkami. Co
chwil

ę

okazywało si

ę

, i

ż

wewn

ą

trz tych niepozornych, szarych

pakunków znajduj

ą

si

ę

spowite w błyszcz

ą

ce papiery oraz

wst

ąż

ki

ś

wi

ą

teczne prezenty. Ruch, gwar, pokrzykiwania

podró

ż

nych i melodyjny d

ź

wi

ę

k gongu, po którym nast

ę

powała

zapowied

ź

kolejnego lotu, spowodowały,

ż

e Magda czuła si

ę

ź

le. Mo

ż

e były to zreszt

ą

pierwsze objawy ci

ąż

y? Miała

mdło

ś

ci i bolała j

ą

głowa.

Smród przypalonego mleka; jednak wykipiało...

Marek zawieruszył si

ę

na chwil

ę

, ale nie obchodziło jej

to - mo

ż

e lepiej byłoby, gdyby z jakiego

ś

powodu nie

polecieli? Nie potrafiła si

ę

zdecydowa

ć

na przerwanie

zapocz

ą

tkowanego u Fukiera ci

ą

gu wypadków. Popatrzyła na

swoje dłonie. Na markiz

ę

ze szmaragdu i małych brylancików -

"zar

ę

czynowy" pier

ś

cionek od Marka. U

ś

miechn

ę

ła si

ę

gorzko w

duchu - przyj

ę

ła o

ś

wiadczyny od

ż

onatego jeszcze m

ęż

czyzny.

Teraz, na lotnisku, czuła si

ę

rozdra

ż

niona i zarazem

zoboj

ę

tniała. Co

ś

jej mówiło,

ż

e

ź

le zrobiła, zgadzaj

ą

c si

ę

na zabieg, ale w tym stanie ducha, kiedy pocz

ę

te w jej

brzuchu

ż

ycie stało si

ę

towarem i kart

ą

przetargow

ą

-

straciło na indywidualno

ś

ci. Przestała je lubi

ć

albo

wmówiła to sobie.
"Jeszcze nic si

ę

nie stało" - pomy

ś

lała. "Jeszcze mog

ę

si

ę

wycofa

ć

, odda

ć

pier

ś

cionek, mieszkanie, samochód.

Urodzi

ć

dziecko, jego dziecko. I zosta

ć

bez

ś

rodków do

ż

ycia. Gdzie teraz znajdzie prac

ę

ci

ęż

arna kobieta, a

ź

niej samotna matka? Gdzie b

ę

d

ę

mieszka

ć

? U kole

ż

anek?..."

Przez kilka lat zwi

ą

zku z Markiem wszelkie jej dawniejsze

znajomo

ś

ci i przyja

ź

nie bardzo si

ę

rozlu

ź

niły, je

ż

eli nie

obumarły. Rodzina? Nie, na pewno nie wróci do Mielca. Od
ponad dwunastu lat, odk

ą

d uko

ń

czyła szkoł

ę

podstawow

ą

,

jedyne jej marzenie - które, jak si

ę

jej zdawało,

zrealizowała - polegało na wyrwaniu si

ę

stamt

ą

d. Najpierw

wi

ę

c było liceum z internatem w Krakowie, u sióstr

prezentek, a potem Warszawa - chciała by

ć

jak najdalej i w

wielkim mie

ś

cie. Rodzicom zostali jeszcze dwaj bracia i

siostra - wszystko małomiasteczkowe typy, zapatrzone w
telewizor od obiadu do ostatniego hasła w "Kole fortuny".
Osi

ą

gn

ę

ła to, co zaplanowała. A teraz musi za to zapłaci

ć

.

Wrócił Marek.
- Dowiadywałem si

ę

o panuj

ą

ce na Schiphol warunki -

nazw

ę

lotniska wymawiał z holenderska, "shiphol", a nie

"sziphol", jak to czynili inni, ł

ą

cznie z lotniskowymi

spikerkami. - Wszystko jest w porz

ą

dku.

"Palant!" - stwierdziła. "Musiał i

ść

si

ę

pochwali

ć

,

ż

e

Strona 6

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

jest o.m.c ministrem i czarowa

ć

w informacji jak

ąś

dupci

ę

.

Nikt inny nie gadałby z nim; tutaj takich, po

ż

al si

ę

Bo

ż

e,

VIP-ów maj

ą

na p

ę

czki".

Nie lubiła lata

ć

, zwykle wypijała przed startem dwa

porz

ą

dne drinki, ale dzi

ś

ze wzgl

ę

du na "dziecko" nie

czyniła tego. Idiotyczne, zwa

ż

ywszy, po co leciała do

Amsterdamu, ale przecie

ż

zawsze istniała szansa,

ż

e do tego

nie dojdzie. Coraz mniejsza szansa. Denerwowało j

ą

tak

ż

e to,

ż

e Marek stał si

ę

opieku

ń

czy i troskliwy - on, który zwykle

nie interesował si

ę

niczym poza sob

ą

samym.

Wreszcie autokar podwiózł ich do samolotu; wysiadaj

ą

c

otuliła si

ę

w sztuczne popielice - prezent od niego na

drug

ą

rocznic

ę

. I nagle, ju

ż

w samolocie, zaledwie

wysłuchawszy dwuj

ę

zycznej instrukcji stewardesy, co nale

ż

y

czyni

ć

w "wypadku wypadku", usn

ę

ła - przywilej ci

ęż

arnej.


Szybko zapadaj

ą

cy zmierzch przydawał andersenowskiego

nastroju w

ą

skim uliczkom nad kanałami. Prószył drobny

ś

nieg,

taka kaszka, tworz

ą

ca wokół latar

ń

ba

ś

niowe pejza

ż

e Królowej

Ś

niegu. Do Magdy wróciły wspomnienia dzieci

ń

stwa i lektury

tej ba

ś

ni - jej autor był neurastenicznym Du

ń

czykiem, ale w

Kopenhadze przecie

ż

tak

ż

e były kanały. Stawała oczarowana na

ka

ż

dym skrzy

ż

owaniu, na łukowo sklepionych mostkach ponad

ciemn

ą

wod

ą

, na której unosiły si

ę

w ciszy roz

ś

wietlone

ś

wi

ą

tecznie zamieszkane barki; dochodził stamt

ą

d gwar

rozmów, d

ź

wi

ę

ki muzyki i szcz

ę

k sztu

ć

ców - i pragn

ę

ła wej

ść

na pokład, przysta

ć

do tych ludzi i

ż

y

ć

tak na pozór

beztrosko z dnia na dzie

ń

. Zdawało si

ę

jej,

ż

e mo

ż

na na

zawsze zatrzyma

ć

t

ę

urokliw

ą

chwil

ę

, spowit

ą

w cisz

ę

i

ś

nieg.

Za dnia Marek znikał gdzie

ś

w swoich sprawach, a ona

wysypiała si

ę

i leniuchowała w pozostawionym im przez

znajomych Marka dwupokojowym mieszkaniu przy
Olof Palmeplein 20. Stamt

ą

d, z Amsterdam Nord, je

ź

dzili

wieczorami do centrum i na czwarty dzie

ń

Marek zabrał j

ą

do nocnego lokalu w Czerwonym Amsterdamie. Było to w
pobli

ż

u uniwersytetu, przy Singel Gracht. "Yab Yum", ni to

klub, ni dyskoteka, z pocz

ą

tku spodobał si

ę

jej. Wieczór

rozpocz

ą

ł si

ę

od tanecznych popisów roznegli

ż

owanych

dziewcz

ą

t, a zako

ń

czy

ć

go miał publiczny

stosunek. Kiedy para "aktorów" wyszła na podium i zacz

ę

ła

obejmowa

ć

si

ę

w takt zmysłowej muzyki, Magda, która

pami

ę

tała tak

ą

ledwie zasugerowan

ą

scen

ę

z pierwszego

"Ojca Chrzestnego", poczuła przyjemne podniecenie. Ale
nagle, w trakcie coraz energiczniejszych pieszczot
wyst

ę

puj

ą

cych, przypomniała sobie, po co przyjechała do

Holandii i co j

ą

czeka ju

ż

jutro - i zrobiło si

ę

jej

niedobrze. Przez chwil

ę

walczyła z mdło

ś

ciami, a potem

wstała gwałtownie i trzymaj

ą

c si

ę

za brzuch wybiegła do

toalety. Kiedy wymiotowała do umywalki, bardziej poczuła
ni

ż

usłyszała,

ż

e kto

ś

wszedł do

ś

rodka - k

ą

tem oka

dostrzegła Marka.

Nad wann

ą

cieknie bateria, trzeba wezwa

ć

kogo

ś

z

administracji.

Pomy

ś

lała,

ż

e zainteresował si

ę

jej stanem, ale on nie

zwa

ż

aj

ą

c na nic, jednym szarpni

ę

ciem zadarł jej sukienk

ę

,

ś

ci

ą

gn

ą

ł figi i wszedł w ni

ą

ostro i bole

ś

nie jak nigdy

dot

ą

d. Płakała gło

ś

no, widz

ą

c w lustrze sw

ą

przybli

ż

aj

ą

c

ą

si

ę

i oddalaj

ą

c

ą

twarz z rozmazan

ą

szmink

ą

, uwalanymi ustami

Strona 7

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

i brod

ą

, i kiedy poczuła gor

ą

co wypełniaj

ą

ce jej wn

ę

trze,

postanowiła,

ż

e jego dziecka nie chce za

ż

adne skarby.


Nie odezwała si

ę

do niego -

ś

niadanie

(ona sama nic nie jadła) i cz

ęść

przedpołudnia upłyn

ę

ły

im w absolutnym milczeniu. Odk

ą

d Marek wyprowadził j

ą

wczoraj z klubu bocznym wyj

ś

ciem na mał

ą

uliczk

ę

Spui, nie

próbował nawi

ą

za

ć

rozmowy. Nie interesowało j

ą

, o czym on my

ś

li,

sama za

ś

z m

ś

ciw

ą

rado

ś

ci

ą

oczekiwała na moment pozbycia

si

ę

jego dziecka. Teraz traktowała je jak obcy element -

jako stra

ż

przedni

ą

podst

ę

pnego wroga, który zakradł si

ę

do jej

wn

ę

trza potajemnie, by j

ą

rozsadzi

ć

od

ś

rodka i zniszczy

ć

.

W nocy spadł

ś

wie

ż

y

ś

nieg i kiedy jechali do lekarza

o nazwisku van Hameln, wszystko było białe. Trotuary i
jezdnie ju

ż

od

ś

nie

ż

ono, ale z nieba wci

ąż

sypały si

ę

puszyste płatki.
Pokój zabiegowy Hamelna równie

ż

był sterylnie biały.

Przez cały czas, kiedy asystentka, chyba piel

ę

gniarka

anestezjologiczna, przygotowywała j

ą

do zabiegu, a ginekolog

po raz kolejny - i najwyra

ź

niej zupełnie zb

ę

dny -

przegl

ą

dał wyniki zrobionych w Warszawie bada

ń

, Magda nie

odzywała si

ę

. Marek wyszedł do poczekalni, van Hameln mówił

do niej po angielsku, ale nie słuchała go. Okryta od szyi
po p

ę

pek białym prze

ś

cieradłem, le

ż

ała rozpi

ę

ta na fotelu

ginekologicznym jak w machinie tortur. Piel

ę

gniarka

zdezynfekowała skór

ę

na jej przedramieniu i wkłuła si

ę

do

ż

yły - Magda słyszała jeszcze cichy szcz

ę

k przekładanych

narz

ę

dzi chirurgicznych i zanim doliczyła gło

ś

no do siedmiu,

ju

ż

spała.

Ś

nił si

ę

jej ciepły

ś

nieg, olbrzymia gor

ą

ca biel,

któr

ą

była otulona. Było cicho, spokojnie i czuła si

ę

bezpiecznie. Stopniowo, sk

ą

d

ś

z daleka, zacz

ą

ł dochodzi

ć

stłumiony, rytmiczny d

ź

wi

ę

k - z ka

ż

d

ą

chwil

ą

nasilał si

ę

i

dra

ż

nił j

ą

. W pewnym momencie stwierdziła z przera

ż

eniem

(cho

ć

dlaczego z przera

ż

eniem, tego nie wiedziała),

ż

e nie

ś

pi ju

ż

,

ż

e przekroczyła delikatn

ą

granic

ę

pomi

ę

dzy snem a

jaw

ą

i coraz wyra

ź

niej czuje swoje ciało. Nadal nie

otwierała oczu, maj

ą

c ci

ą

gle nadziej

ę

, i

ż

mo

ż

e uda si

ę

jej

zanurzy

ć

ponownie w bezpiecznej bieli, ale nie

wychodziło. Czuła si

ę

coraz bardziej trze

ź

wa i

ś

wiadoma -

ś

wiadoma tego, i

ż

najwyra

ź

niej jedzie dok

ą

d

ś

poci

ą

giem.

Poci

ą

giem? Przecie

ż

przylecieli z Markiem do Holandii

samolotem... Nagle przypomniała sobie wszystko a

ż

do

momentu, kiedy u

ś

piono j

ą

w gabinecie van Hamelna w Bosum,

małej mie

ś

cinie pod Amsterdamem - i podniosła powieki.

Zdumienie i oszołomienie najpierw odebrało jej mow

ę

, a

potem zachłysn

ę

ła si

ę

strasznym krzykiem zwierz

ę

cego

przera

ż

enia. Siedziała w wielkim i prawie pustym

przedziale kolejowym, a za oknem przesuwał si

ę

ś

nie

ż

ny

pejza

ż

charakterystyczny dla dalekiego północnego wschodu.

Wysokie sosny przykryte białymi czapami

ś

niegu stały murem

wzdłu

ż

torów. Magda ogl

ą

dała to z szeroko otwartymi

ustami, nie zdaj

ą

c sobie sprawy,

ż

e wci

ąż

krzyczy. To nie

był sen - najwyra

ź

niej przemierzała Syberi

ę

, bo

siermi

ęż

no

ść

przedziału i zdobi

ą

ce go rosyjskie

napisy nie dopuszczały mo

ż

liwo

ś

ci, i

ż

znajduje si

ę

w

ś

rodku kanadyjskiej tajgi.

Warkot silnika i strzał w ga

ź

nik. To znowu ten pacan,

Michalak, uruchamia syren

ę

. Powinni to na złom zabiera

ć

.

Strona 8

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

W przedziale było potwornie gor

ą

co, a mimo to w

przeciwległym jego k

ą

cie spał kto

ś

na wpół zagrzebany w

stert

ę

futer. Jej ci

ą

gły wrzask obudził współtowarzysza

podró

ż

y, skóry poruszyły si

ę

i wychyn

ę

ła stamt

ą

d

sko

ś

nooka, czerwona od gor

ą

ca i l

ś

ni

ą

ca od potu szeroka,

prostacka twarz. Poni

ż

ej niegolonej od kilku dni brody

ciało kałmuka skrywał elegancki, lecz wygnieciony i
poplamiony niemo

ż

liwie garnitur z dobrego materiału, spod

którego wygl

ą

dała biała, rozchełstana koszula drugiej,

albo i trzeciej

ś

wie

ż

o

ś

ci. Krawat wyzierał na

ś

wiat z

bocznej kieszeni marynarki.
- Ticho, ticho, male

ń

kaja - powiedział obudzony. - U

mienja straszno bolit gaława...
Czerwone łapsko si

ę

gn

ę

ło po litrow

ą

butelk

ę

wódki, w

trzech czwartych opró

ż

nion

ą

, stoj

ą

c

ą

na stoliku pod oknem.

Drab wyci

ą

gn

ą

ł z

ę

bami korek, wypluł go, wypił gorzałk

ę

do

dna, a butelk

ę

rzucił na siedzenie.

- Tiszina! - rykn

ą

ł i strzelił Magd

ę

w twarz tak

mocno,

ż

e uderzywszy głow

ą

o

ś

cian

ę

przedziału doznała

chwilowego zamroczenia. - Słuszaj, barysznia! Ty tiepier
moja rabynja, znaczit - poddana. Marek, moj drug, podarił
tiebia mnie. Ty doł

ż

na diełat, czto ja ska

ż

u. I wsio.

Mówił dziwaczn

ą

mieszanin

ą

rosyjskich i polskich słów,

czym

ś

w rodzaju wschodniego anglo-pidginu, ale Magda i bez

tego zrozumiała swoj

ą

sytuacj

ę

. Została współczesn

ą

niewolnic

ą

jakiego

ś

pioniera przekształce

ń

własno

ś

ciowych

rosyjskiej gospodarki, czyli biznesmena. Czyli oszusta i
spekulanta na mi

ę

dzynarodow

ą

skal

ę

. Mimo szoku, a w

przeciwie

ń

stwie do mdłych filmowych bohaterek lubi

ą

cych w

podobnie nie sprzyjaj

ą

cych sytuacjach stawia

ć

si

ę

,

protestowa

ć

i ci

ą

gn

ąć

wilka za ogon, momentalnie poło

ż

yła

uszy po sobie. Na protesty i stawianie si

ę

przyjdzie czas

ź

niej. Je

ż

eli w ogóle przyjdzie.

- Dok

ą

d... kuda my jediem? - zapytała ss

ą

c krew z

rozbitej wargi.
- Nu, tiepier ty mo

ż

esz znat`... - W Zamorskij Kraj.

Znajesz, gdie eto?
Pokr

ę

ciła głow

ą

. Sybirak roze

ś

miał si

ę

hała

ś

liwie.

Widok jej zdefasonowanej twarzy podniecił go; przesiadł
si

ę

, rozpi

ą

ł rozporek i wtłoczył swoim łapskiem jej r

ę

k

ę

do spodni.
Magda zagryzła usta ze wstr

ę

tu.

- No, gdie Ussuryjsk i Władywostok znajesz? Tam
budiesz

ż

yt` i rabotat` w burdelu. Wsio budiet` charaszo.

No, diełaj, diełaj...
Po chwili, kiedy j

ę

czała pod nim na siedzeniu miarowo

kiwaj

ą

cego si

ę

przedziału, poznała, "kak budiet charaszo"!


Wyszła na drewniany ganek przed domem, rozło

ż

yła szeroko

ramiona i gł

ę

boko zaczerpn

ę

ła powietrza. Nie było ju

ż

tak

mro

ź

ne i miało inny zapach.

"Idzie wiosna" - pomy

ś

lała. "Wiosna, wiosna..."

Podskoczyła par

ę

razy w miejscu, napawaj

ą

c si

ę

rze

ś

ko

ś

ci

ą

poranka, cudownym powietrzem i przyrod

ą

. Z

pobliskiej sosny spadła

ś

nie

ż

na czapa z gał

ę

zi poruszonej

przez wiewiórk

ę

. Magda wypatrzyła j

ą

, ugniotła kul

ę

i

rzuciła w zwierz

ą

tko. Nie trafiła, a wiewiórka przeskoczyła

na s

ą

siednie drzewo.

Załomotała winda, trzasn

ę

ły stalowe drzwi szybu, a

ż

si

ę

wstrz

ą

sn

ę

ła; kolorowe błyski przed oczami.

Strona 9

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

Wiosna. Sło

ń

ce próbowało nie

ś

miało roztopi

ć

zwisaj

ą

ce

z okapu sople i kilka kropel wody spadło na deski stopni.
Magda zeszła z ganku, zapadaj

ą

c si

ę

w walonkach w

chrupi

ą

cy, wilgotny

ś

nieg. Ubrana w wełniane rajstopy,

spódnic

ę

z wojskowego sukna, półko

ż

uszek i chustk

ę

na

głowie, nie odczuwała zimna. Obeszła swoje wło

ś

ci. Wewn

ą

trz

budynku wszcz

ą

ł si

ę

poranny ruch. Jego postawienie (jak i

sw

ą

pozycj

ę

burdelmamy) wywalczyła latem półtora roku temu

na regularnie odwiedzaj

ą

cym j

ą

generale Gromosławskim,

dowódcy portu wojennego we Władywostoku, Dziewcz

ę

ta budziły

si

ę

do

ż

ycia - ka

ż

da we własnym, czystym pokoju, który nie

słu

ż

ył przyjmowaniu klientów, a był czym

ś

w rodzaju stancji.

Magda przeniosła tu swe do

ś

wiadczenia z pobytu u krakowskich

prezentek - było niebogato, lecz schludnie i wygodnie.
Prywatne pokoje mie

ś

ciły si

ę

na poddaszu, podobnie jak jej

dwuizbowy "apartament" z wielk

ą

łazienk

ą

i osobn

ą

toalet

ą

.

"Pokoje go

ś

cinne" znajdowały si

ę

na pierwszym pi

ę

trze, ka

ż

dy

z łazienk

ą

, a parter zajmował jeden du

ż

y salon i kilka

mniejszych gabinetów, gdzie go

ś

cie mogli rozmawia

ć

o

interesach, gra

ć

w karty, pi

ć

wódk

ę

i złorzeczy

ć

na swój

los. W wykopanej za pomoc

ą

ci

ęż

kiego wojskowego sprz

ę

tu i

wymurowanej z czerwonej cegły piwnicy mie

ś

ciła si

ę

kuchnia,

jadalnia dziewcz

ą

t, pralnia, suszarnia i ni to bania, czyli

ła

ź

nia, ni sauna, gdzie cz

ę

sto odbywały si

ę

pijacko-

erotyczne orgie, skrywane obłokami białej pary.
Ale pocz

ą

tek jej pobytu w Kraju Zamorskim nie

zapowiadał wcale, i

ż

Magda zrobi tak oszałamiaj

ą

c

ą

, godn

ą

zazdro

ś

ci, karier

ę

. Kiedy wielokrotnie zgwałcona i

poturbowana przez Alosz

ę

, jej poci

ą

gowego pana i władc

ę

,

stan

ę

ła na progu swego miejsca przeznaczenia, była

przera

ż

ona i psychicznie zmaltretowana. Zastanawiała si

ę

nad

samobójstwem. Brudna, rozczochrana i wym

ę

czona, bardziej

wygl

ą

dała na

ż

ebrz

ą

c

ą

w Polsce Rumunk

ę

ni

ż

na godn

ą

po

żą

dania warszawsk

ą

ś

licznotk

ę

.

Burdel, w którym miało jej by

ć

"charaszo", przeraziłby

j

ą

, gdyby wtedy cokolwiek jeszcze mogło zrobi

ć

na niej

wra

ż

enie - był to stoj

ą

cy w lesie olbrzymi, drewniany i

wilgotny barak, gdzie pil

ś

niowe przepierzenia dzieliły od

siebie klitki, b

ę

d

ą

ce miejscem

ż

ycia i uprawiania miło

ś

ci

przez niedomyte, prostackie dziewuchy o grubych nogach i
wielkich zadach. Nie było bie

żą

cej wody, a nocniki

wychlustywano przez okna. Szefowa tego przybytku rozkoszy
wa

ż

yła dobre sto dwadzie

ś

cia kilo, za to nie posiadała ani

jednego z

ę

ba. Za najdrobniejszy przejaw niesubordynacji,

albo i bez powodu, miała zwyczaj rozdawa

ć

kułaki,

zdolne powali

ć

wołu. Dziewczyny chodziły wi

ę

c wiecznie

posiniaczone, a szefowa

ś

miała si

ę

bezz

ę

bnie,

ż

e b

ę

d

ą

miały wi

ę

ksze powodzenie, bo to podnieca m

ęż

czyzn. Tym,

którzy korzystali z ich usług, nie potrzeba było
dodatkowych podniet albo sami lubili nakła

ść

panienkom po

g

ę

bie. Przyje

ż

d

ż

ali uaz-ami, ładami-niva lub nawet konno -

przewa

ż

nie w mundurach ró

ż

nych rodzajów wojsk czy słu

ż

b

le

ś

nych. Cywile załatwiali z nimi ciemne interesy, tycz

ą

ce

nielegalnego wyr

ę

bu drzew, kupna broni, pojazdów,

sprzeda

ż

y walut... Po czym standardowo upijali si

ę

i

zgodnie ko

ń

czyli pracowit

ą

noc na nied

ź

wiedzich igraszkach

z córkami dalekiego rosyjskiego wschodu. Cały barak trz

ą

si

ę

wtedy i trzeszczał, a Magdzie zdawało si

ę

, i

ż

znajduje

si

ę

w oborze pełnej buhajów i krów - taki obraz

przywodziły jej przed oczy dochodz

ą

ce zza cienkich

ś

cianek

Strona 10

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

rz

ęż

enia i st

ę

kania.

ś

e te

ż

te bydlaki z trzeciego pi

ę

tra nie wyprowadz

ą

swego psa! Szczeka, kundel, i szczeka!

Wtedy, najcz

ęś

ciej sama obsługuj

ą

c jakiego

ś

charcz

ą

cego kochanka, postanawiała si

ę

zabi

ć

. Kiedy klient

szcz

ęś

liwie usypiał, płakała z bezsilno

ś

ci. Nie mogła

spa

ć

, stała si

ę

l

ę

kliwa, schudła, wygl

ą

dała

nieatrakcyjnie. Cz

ę

sto w nocy słyszała płacz i chlipanie z

innych klitek, ale z nikim nie rozmawiała. Robiła wszystko
jak automat, staraj

ą

c si

ę

odebra

ć

jak najmniejsz

ą

porcj

ę

bólu od szefowej, "kole

ż

anek" i klientów.

Dziewcz

ę

ta tak

ż

e były przeciwko niej; jej milczenie

brały za okazywanie wy

ż

szo

ś

ci oraz pogardy. Po pół roku

co

ś

si

ę

zmieniło i zaprzyja

ź

niła si

ę

z s

ą

siadk

ą

zza

ś

ciany. Historia Nadi była banalna niczym wyj

ę

ta z

dziewi

ę

tnastowiecznej powie

ś

ci - pochodziła spod Moskwy,

tam poznała chłopaka odbywaj

ą

cego słu

ż

b

ę

wojskow

ą

.

Przyjechała na Daleki Wschód jako narzeczona, ale chłopak
porzucił j

ą

dla innej, gdy była w ci

ąż

y. Poniewa

ż

jedyna

jej

ż

yciowa ambicja polegała na byciu

ż

on

ą

, przeto umiała

tylko pra

ć

, gotowa

ć

i sprz

ą

ta

ć

. No, i jeszcze to, co

potrafi ka

ż

da kobieta, nawet je

ż

eli tego nie lubi. Nadja

nie znalazła

ż

adnej pracy, wi

ę

c najpierw próbowała

sprzedawa

ć

si

ę

na własn

ą

r

ę

k

ę

, ale zgarn

ę

ła j

ą

milicja.

Usłu

ż

ny starszina, nie mog

ą

cy w jelcynowskiej dobie

zwi

ą

za

ć

ko

ń

ca z ko

ń

cem, oddał Nadj

ę

Matuszce Dusze

ń

ce, co

dziewczyna bardzo sobie chwaliła. Kiedy urodziła dziecko,
zabrano je dok

ą

d

ś

- i ten kłopot tak

ż

e został rozwi

ą

zany

przez Mateczk

ę

.

Kontakt z Nadj

ą

, która niby to była wolna, ale nie miała

dok

ą

d odej

ść

, zmienił wiele w nastawieniu Magdy. Po okresie

biernego poddania si

ę

losowi zrozumiała,

ż

e ma o co walczy

ć

i powinna spróbowa

ć

wyrwa

ć

si

ę

z przekl

ę

tego miejsca. Nie

wiedziała jeszcze, jak tego dokona

ć

, ale najpierw musiała

wyzwoli

ć

si

ę

z syndromu niewolnika czy o

ś

wi

ę

cimskiego

muzułmana. Musiała poczu

ć

ch

ęć

do

ż

ycia, a potem do walki.

Zacz

ę

ła od tego,

ż

e przestała si

ę

zaniedbywa

ć

- jeszcze

bez okre

ś

lonego celu, wył

ą

cznie dla siebie samej, bo

przecie

ż

nic tak nie podnosi dobrego samopoczucia kobiety

jak przekonanie o własnej atrakcyjno

ś

ci. Przestała si

ę

głodzi

ć

, co robiła bezwiednie, z braku ch

ę

ci do

ż

ycia, i w

niezwykle sparta

ń

skich warunkach zacz

ę

ła dba

ć

o higien

ę

i

wygl

ą

d. Za pomoc

ą

babcinych sposobów dokonywała cudów,

usiłuj

ą

c stworzy

ć

na swej wymizerowanej twarzy wieczorowy

makija

ż

. Deszczówka czy woda z roztopionego

ś

niegu nadawała

jej włosom połysk lepszy ni

ż

Ultra Doux przyprawiony

produktem warszawskich wodoci

ą

gów.

Po pewnym czasie współlokatorki - czy to wiedzione
instynktem, czy te

ż

z ch

ę

ci rywalizacji - pocz

ę

ły robi

ć

to

samo. I wtedy wła

ś

nie zdarzył si

ę

cud - w mało ekskluzywnym

miejscu, dobrym dla drobnych kanciarzy i sfrustrowanych,
obarczonych licznymi rodzinami sier

ż

antów intendentury,

pojawił si

ę

generał major Piotr Wasiljewicz Gromosławskij -

jak to okre

ś

la rosyjskie porzekadło: "umytyj, pobrytyj i

lekko podpityj". Oblewał nielegalny interes z kilkoma
Japo

ń

czykami, zdaj

ą

cymi si

ę

dla kontrastu do swych

filigranowych kobiet ceni

ć

swojsk

ą

krzep

ę

dziewuch Matuszki

Dusze

ń

ki. Wybór pijanego Gromosławskiego padł na Magd

ę

i

wtedy zrozumiała,

ż

e ma przed sob

ą

szans

ę

, na któr

ą

czekała.

Strona 11

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

Dała wi

ę

c z siebie wszystko, co umiała w ars amandi,

staraj

ą

c si

ę

, by jej kunszt dotarł do

ń

pomimo wypitej wódki.

Przez dwa tygodnie po tej nocy my

ś

lała,

ż

e jej

wysiłki spełzły na niczym, i znów poczuła si

ę

załamana,

gdy nagle generał major pojawił si

ę

ponownie - tym razem

incognito, w cywilu.
Nie wiedziała,

ż

e sprowadziła go z powrotem nie tyle jej

wyszukana gra miłosna, której istotnie niemal nie pami

ę

tał,

ile wiadomo

ść

,

ż

e jest Polk

ą

. Jak wielu Rosjan, jednocze

ś

nie

pogardzał Polakami i podziwiał ich; Polska, niczym tania
dziwka przystrojona w

ś

wiecidełka, budziła w nim tyle

ż

pogardy, co i po

żą

dania. I wła

ś

nie dostał tak

ą

w r

ę

ce - mógł

robi

ć

wszystko, co chciał z t

ą

dumn

ą

Poleczk

ą

, mógł j

ą

poni

ż

a

ć

, traktowa

ć

jak

ś

cierk

ę

- ale im usilniej si

ę

starał

to robi

ć

, tym bardziej go poci

ą

gała. W ko

ń

cu nawet

powiedział jej to. Magda dobrze mówiła po rosyjsku, uczyła
si

ę

j

ę

zyka na studiach, i stopniowo zacz

ę

li rozmawia

ć

o

wielu innych sprawach. Ich wzajemny stosunek zmienił si

ę

.

Nadal on, ruskij gienierał, przyje

ż

d

ż

ał upodla

ć

t

ę

mał

ą

Polk

ę

za Rodinu, za Stalinu, ale nie był ani taki chamski,

ani brutalny, jak na pocz

ą

tku. Zjawiał si

ę

coraz cz

ęś

ciej;

Magda była ju

ż

tylko jego dziewczyn

ą

, co spowodowało,

ż

e

niech

ęć

pozostałych panienek do niej od

ż

yła z dawn

ą

moc

ą

.

Ale teraz Magda czuła si

ę

silna i miała plan. Jako

"niewolnica", osoba bez paszportu oddawała si

ę

w zasadzie

wył

ą

cznie za podłe utrzymanie - postanowiła zatem zmieni

ć

ten stan mniemaj

ą

c,

ż

e pieni

ą

dze mogłyby by

ć

niezwykle

u

ż

yteczne w realizacji pomysłu. Przypu

ś

ciła zatem atak na

Gromosławskiego, opowiadaj

ą

c mu z tak

ą

swad

ą

o

amsterdamskich i hamburskich przybytkach rozkoszy, jakby
całe dotychczasowe

ż

ycie sp

ę

dziła w burdelach. Nast

ę

pnym jej

krokiem było podsuni

ę

cie Pieti my

ś

li,

ż

e Magda mogłaby

zorganizowa

ć

bardzo przyjemn

ą

chatk

ę

-kopulatk

ę

, gdyby tylko

miała mo

ż

liwo

ść

spróbowa

ć

swych sił. Po niejakim czasie

Matuszka Dusze

ń

ka znikn

ę

ła jakby j

ą

diabeł porwał, a Magda

została ustanowiona szefow

ą

le

ś

nego domu publicznego. Do

pomocy przydano jej dwóch Afga

ń

ców - Jur

ę

i Tad

ż

yka Mustaf

ę

,

pseudo Nó

ż

.

Ci dwaj błyskawicznie zaprowadzili porz

ą

dek w

ś

ród

buntuj

ą

cej si

ę

załogi - cz

ęść

dziewcz

ą

t w trymiga znalazła

si

ę

za bram

ą

, kilka innych zostało przekwalifikowanych na

kucharki, pomywaczki czy sprz

ą

taczki. Vacaty Jura z No

ż

em

zapełnili szczupłymi, zgrabnymi panienkami o poci

ą

gaj

ą

cej,

wyzywaj

ą

cej urodzie, nadanej ich twarzom przez nieco

wystaj

ą

ce, mongolskie ko

ś

ci policzkowe i lekko sko

ś

ne oczy -

wynik krzy

ż

ówki ras zachodz

ą

cej od pokole

ń

w wielonarodowym

pa

ń

stwie, byłej szcz

ęś

liwej rodzinie stu nacji. W tym

momencie kwestia budowy nowego obiektu stała si

ę

formalno

ś

ci

ą

. Pomi

ę

dzy wiosn

ą

a jesieni

ą

drugiego roku

pobytu Magdy w Zamorskim Kraju stan

ą

ł w nowym miejscu,

pobudowany siłami wojska, przestronny, cho

ć

i przytulny

pensjonat, z którego go

ś

ciny korzystali obecnie oficerowie i

cywilni notable.

Dochodził j

ą

zapach gazu, mleko musiało zala

ć

palnik.

Teraz Magda dysponowała pełni

ą

władzy oraz

pieni

ę

dzmi. Nadal nie istniała wobec miejscowego prawa,

formalnie w ogóle jej nie było, ale rosła jej fortuna,
znajomo

ś

ci i wpływy. Nie sypiała z nikim oprócz

Gromosławskiego i... Jury oraz No

ż

a, o czym Piotr

Strona 12

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

Wasiliewicz nie wiedział. Wyj

ą

tkowo, na jego pro

ś

b

ę

i za

jego zgod

ą

, sp

ę

dzała noc z takim czy innym poleconym przez

niego klientem, ale było dla niej oczywiste, i

ż

nadal

musi by

ć

z generałem na jak najlepszej stopie. Jego

interesy były jej interesami. Poniewa

ż

Gromosławskij

odmówił jej załatwienia dokumentów, zwróciła si

ę

z tym do

"swoich chłopców". Jura zdobył czysty blankiet dowodu
osobistego, a Nó

ż

zawiózł j

ą

do Ussuryjska do fotografa.

Po ponad półtorarocznej przerwie widok miasta i normalnych
ludzi u

ś

wiadomił jej, jak wiele zmarnowano jej

ż

ycia i jak

bardzo j

ą

upodlono.

Rozpłakała si

ę

gło

ś

no, po babsku. Mazała si

ę

z pół

godziny, a zakłopotany Nó

ż

nie wiedział, co pocz

ąć

.

Przypomniała sobie wszystko, co j

ą

spotkało od momentu

przebudzenia w wagonie kolei transsyberyjskiej i kto
jest tego przyczyn

ą

. Marek. Pragnienie zemsty było jedyn

ą

rzecz

ą

- teraz to sobie u

ś

wiadomiła - która trzymała j

ą

przy

ż

yciu i zmuszała do działania. Przestała chlipa

ć

,

otarła łzy i poprawiła makija

ż

. Przyj

ę

ła od No

ż

a wyj

ę

t

ą

spod siedzenia nivy butelk

ę

wódki i poci

ą

gn

ę

ła dwa łyki.

Poczuła si

ę

lepiej.

Odk

ą

d w ten sam sposób weszła w posiadanie prawa jazdy,

zacz

ę

ła sama wyprawia

ć

si

ę

po zakupy, których nie mogła

zleci

ć

"chłopcom". Gromosławskij w

ś

ciekł si

ę

, gdy si

ę

o tym

dowiedział, ale zło

ść

szybko mu przeszła. Zacz

ą

ł tylko

rzadziej bywa

ć

w pensjonacie, wi

ę

c Magda - chc

ą

c u

ś

pi

ć

podejrzenia co do swej lojalno

ś

ci - tym skwapliwiej

pilnowała regulowania z nim rachunków, a nawet cz

ę

sto

dokładała pieni

ą

dze z własnej puli,

ż

eby tylko Pietia był

zadowolony.
Nie zdradzaj

ą

c si

ę

jeszcze z niczym przed

"chłopcami", napisała do Mielca, do jednego z braci. Nie
wdaj

ą

c si

ę

w szczegóły poprosiła o przysłanie na

poste restante trzech zaprosze

ń

do Polski - dla Jury, No

ż

a

i Galiny Pietrownej, jak si

ę

teraz nazywała.

Nie miała dawno wiadomo

ś

ci z domu, czy mama nie

chora?

Liczyła,

ż

e rodzina przyzwyczajona do długich okresów jej

milczenia, spełni to

ż

yczenie. Z niecierpliwo

ś

ci

ą

czekała na

odpowied

ź

, bo zaczynało brakowa

ć

jej czasu, a przede

wszystkim cierpliwo

ś

ci. Bała si

ę

,

ż

e w ostatniej chwili co

ś

mo

ż

e pokrzy

ż

owa

ć

jej plan i najgorsze chciała mie

ć

ju

ż

za

sob

ą

.

ś

yła teraz w ci

ą

głym napi

ę

ciu. Nó

ż

, którego była

bardziej pewna, miał za du

ż

e pieni

ą

dze załatwi

ć

paszport na

nazwisko Pietrownej, co - o dziwo - okazało si

ę

niezwykle

trudne. Jego znajomy komendant milicji był wi

ę

kszym tchórzem

ni

ż

chciwcem. Magda znała, oczywi

ś

cie, tego człowieka, ale

wolała sama nie zajmowa

ć

si

ę

t

ą

spraw

ą

. Przedstawiciele

rosyjskiej władzy byli nieobliczalni, bała si

ę

ich i nie

była pewna, czy gdyby dowiedział si

ę

,

ż

e ona jest Galin

ą

Pietrown

ą

na fałszywych papierach - nie zamkn

ą

łby jej do

tiurmy. Miała wra

ż

enie, i

ż

stosunki komendanta i

Gromosławskiego nie s

ą

najlepsze, wi

ę

c wolała nie ryzykowa

ć

ani nie sprawdza

ć

na własnej skórze z jakiego powodu. Co do

samego Piotra Wasiljewicza, to s

ą

dziła, i

ż

niemo

ż

liwo

ś

ci

ą

jest, by nie wiedział, czy chocia

ż

nie domy

ś

lał si

ę

, mo

ż

e

nie tyle jej planów, ile przynajmniej ch

ę

ci powrotu do

Polski. Zdawało si

ę

jej,

ż

e generał-major w nic nie

ingeruj

ą

c sprzyja tym zamiarom maj

ą

c nadziej

ę

, i

ż

po cichu

Strona 13

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

pozb

ę

dzie si

ę

jej, coraz bardziej kłopotliwej, i nigdy

wi

ę

cej o niej nie usłyszy.

ż

zdobył du

ń

ski paszport pijanego

marynarza - liczyło si

ę

to,

ż

e pochodził z kraju o

bezwizowym ruchu do Polski i

ż

e matros nazywał si

ę

Bo

Johanson. Imi

ę

mogło by

ć

tyle

ż

m

ę

skie, co kobiece -

przykładem cho

ć

by aktorka Bo Derek. Zamiana zdj

ę

cia to ju

ż

była prosta sprawa.
Od tej pory pozostało jedynie czeka

ć

na odpowied

ź

z

domu. Jej zaproszenie dla niejakiej Galiny Pietrowny nie
było ju

ż

do niczego potrzebne, ale pozostawała kwestia

Jury oraz No

ż

a. Czas oczekiwania Magda skracała sobie

przygotowaniami do realizacji ostatniej fazy planu -
odwiedzała cz

ę

sto port wypatruj

ą

c polskich statków

handlowych. Niestety, na skutek ogólnej

ś

wiatowej recesji

i załamania handlu z Rosj

ą

nie było takich prawie wcale.

Wreszcie wywiedziała si

ę

o polskiej bazie-przetwórni,

poddawanej jakiemu

ś

pobie

ż

nemu remontowi przed rejsem do

kraju. Statek wracał z ładowniami pełnymi ryb, których
nikt nie chciał kupi

ć

, jako

ż

e połowy na Oceanie Spokojnym

przestały si

ę

opłaca

ć

. Naprawa dotyczyła silnika

jednostki, w zwi

ą

zku z czym nie odbywała si

ę

w doku, i

cała załoga, czterna

ś

cie osób, mieszkała na statku.

Kapitan, Tadeusz ...cki, nie wydawał si

ę

z pocz

ą

tku

zainteresowany zabraniem pasa

ż

erów - pi

ę

knej Polki,

porzuconej

ż

ony obywatela du

ń

skiego, ani dwóch jej

"przyjaciół", jednak zgodził si

ę

rozwa

ż

y

ć

t

ę

kwesti

ę

i

przyj

ą

ł zaproszenie do odwiedzenia, wraz cz

ęś

ci

ą

załogi,

pensjonatu pani Johanson. Magda była przekonana,

ż

e Stary

podbija po prostu cen

ę

.

Okoliczno

ś

ci zdawały si

ę

jej sprzyja

ć

i Magda była

tym faktem tyle

ż

ucieszona, co i chora ze strachu, by

wszystko nie wzi

ę

ło w łeb w ostatnim, najwa

ż

niejszym

momencie. Obawiała si

ę

jakiego

ś

głupiego przypadku z

gatunku tych, które krzy

ż

uj

ą

najwspanialsze filmowe

intrygi zwi

ą

zane z napadami na banki czy pocztowe furgony

pełne worków pieni

ę

dzy. Nie mogła w nocy spa

ć

i niepokoiła

si

ę

brakiem listu z Polski.

Szcz

ęś

cie u

ś

miechn

ę

ło si

ę

do niej jeszcze dwa razy -

pewnego dnia panienka na poczcie ju

ż

z daleka wołała do

niej, czto priszło k wam pismo!, a przez najbli

ż

sze dwa

tygodnie mogła tak

ż

e nie zawraca

ć

sobie głowy

Gromosławskim, je

ż

eli nawet przyj

ąć

,

ż

e miałby co

ś

przeciwko jej ucieczce, bowiem jako dowódca portu
wojennego zaj

ę

ty był dzie

ń

i noc z powodu manewrów Floty

Oceanu Spokojnego.
List, zgodnie z jej oczekiwaniami, zawierał trzy
notarialnie po

ś

wiadczone zaproszenia i wła

ś

ciwie ani słowa

zainteresowania jej losami - przyzna

ć

jednak musiała w

duchu,

ż

e i ona nie zajmowała si

ę

nigdy nadmiernie

ż

yciem

swych bliskich.
Po raz pierwszy od bardzo dawna zat

ę

skniła do Mielca

- gnu

ś

no

ść

i prowincjonalno

ść

tamtejszego

ż

ycia wydała si

ę

jej nagle rajem. Ale jak to powiedział Rimbaud, "

ż

ycie

jest gdzie indziej".
W noc poprzedzaj

ą

c

ą

wyj

ś

cie w morze trzy czwarte załogi

bazy-przetwórni stawiło si

ę

jak jeden m

ąż

, pod wodz

ą

swego

kapitana, w pensjonacie "Amour", którego nazwa stanowiła
zgrabne nawi

ą

zanie tak do miło

ś

ci, jak do "pobliskiej"

rzeki. Podczas gdy marynarze bawili si

ę

na całego,

korzystaj

ą

c z darmowych dziewczynek i alkoholu, Magda

Strona 14

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

dopinała ostatnie szczegóły transakcji z ich dowódc

ą

. Za

3200 dolarów zgodził si

ę

zabra

ć

cał

ą

trójk

ę

pod warunkiem,

ż

e w czasie podró

ż

y b

ę

dzie mógł korzysta

ć

z usług Madamme.

Musiała przysta

ć

na t

ę

dodatkow

ą

klauzul

ę

. O trzeciej nad

ranem wszyscy byli tak pijani,

ż

e nawet Jura i Nó

ż

bełkotliwie, z szerokim gestem godnym beztroskich ptaków,
przystali na podró

ż

morsk

ą

do Szczecina, sk

ą

d ju

ż

bliziutko

było na zapad.
O siódmej rano, przy pomocy dziewczyn z kuchni,
Magda, która prawie nie piła, załadowała całe towarzystwo
do barkasa i zasiadła za kierownic

ą

. O dziewi

ą

tej, spocona

ze strachu i emocji po pomy

ś

lnym przebyciu kontroli

paszportowej i celnej, znalazła si

ę

na pokładzie

"Narwala", a o dwunastej statek wyszedł w morze. Magda
płakała stoj

ą

c od nawietrznej przy relingu, i nikt nie

mógł wiedzie

ć

, czy dlatego,

ż

e była ju

ż

w Polsce, czy z

powodu ostrego, mro

ź

nego wiatru, w którym czu

ć

było

zapach nadci

ą

gaj

ą

cej syberyjskiej zimy.


Zbli

ż

ały si

ę

ś

wi

ę

ta. W Warszawie, jak zwykle w

ostatnich latach w całej prawie Polsce, nie było

ś

niegu.

Marek siedział sam w domu, przygotowuj

ą

c dla ministra

roczne sprawozdanie ze swej działalno

ś

ci. Stukał w

klawisze komputera i my

ś

lami był gdzie

ś

daleko. Koniec

grudnia wywoływał w jego pami

ę

ci obraz Magdy. Kiedy

wspominał wypadki sprzed dwóch lat, ciarki przechodziły mu
po plecach na my

ś

l o tym, co si

ę

z ni

ą

mogło teraz dzia

ć

.

Albo ju

ż

stało.

"Sama sobie winna!" - pomy

ś

lał, by doda

ć

sobie ducha

i umniejszy

ć

wyrzuty sumienia.

Ale to nie pomagało, nie mogło pomóc. Tak jak nie
pomagał alkohol, inne kobiety czy praca oraz interesy.

Och, napi

ć

by si

ę

tak teraz wina prostego! Na

przykład "Kordiału rumowego o smaku łagodnym" albo
"U

ś

miechu Te

ś

ciowej".

Tak naprawd

ę

nie chodziło mu o Magd

ę

jako tak

ą

, jego

skrupuły brały si

ę

przede wszystkim ze strachu o siebie

samego, o to,

ż

e jakim

ś

cudem Magda mo

ż

e wróci

ć

albo

rzecz wyda si

ę

w inny sposób. Na razie, dla wszystkich

zainteresowanych, przebywała za granic

ą

; co było zgodne z

prawd

ą

.

W ogrodzie zaszczekał Porter, jego bulterier, i po
chwili umilkł. Marek wrócił do rzeczywisto

ś

ci i

spostrzegł,

ż

e musi skasowa

ć

ponad pół strony jakich

ś

niezrozumiałych słów. Nad drzwiami wej

ś

ciowymi rozległ si

ę

gong.
"Znów zapomnieli kluczy" - pomy

ś

lał ogólnie pod

adresem rodziny niezadowolony,

ż

e mu si

ę

przerywa.

Ilona, jego

ż

ona, była na przed

ś

wi

ą

tecznych

sprawunkach, syn na wieczorze kawalerskim kolegi ze
studiów, a córka wyjechała na weekend. Sam musiał wsta

ć

.

- Kto tam? - zapytał odruchowo.
- Rozkrywaj! Diadia Moroz prijechał!
Zanim zd

ąż

ył si

ę

zdziwi

ć

, serie z dwóch kałasznikowów

rozdarły cisz

ę

i drzwi rozpadły si

ę

w wiruj

ą

ce i spadaj

ą

ce

jako

ś

powoli w zdumionym powietrzu drzazgi. Czas zwolnił,

wszystko działo si

ę

niezwykle, niczym w sennym koszmarze, a

Marek szpikowany wystrzeliwanymi z najbli

ż

szej odległo

ś

ci

pociskami 7,62 mm zd

ąż

ył jeszcze dostrzec dwóch m

ęż

czyzn, z

Strona 15

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

których jeden był najwyra

ź

niej Azjat

ą

, a dalej, po drugiej

stronie ulicy, w zaparkowanym samochodzie, siedz

ą

c

ą

za

kierownic

ą

kobiet

ę

. Jej twarz, zwrócona w jego stron

ę

,

wydała mu si

ę

dziwnie znajoma, mo

ż

e to s

ą

siadka, wi

ę

c chciał

zawoła

ć

daremnego ratunku, ale z jego ust buchn

ę

ła krew i

padaj

ą

c, gdy

ś

wiadomo

ść

gasła w nim z bólu, rozpoznał t

ę

kobiet

ę

. To była ona, na pewno.


Umieraj

ą

c nie mógł wiedzie

ć

,

ż

e kilka dni pó

ź

niej

stra

ż

graniczna zastrzeliła w rejonie Gubina nad Odr

ą

dwóch m

ęż

czyzn, z których jeden był Azjat

ą

. Wezwani do

zatrzymania si

ę

, otworzyli ogie

ń

do patrolu z r

ę

cznej

broni maszynowej.
Jeden z uciekinierów został zabity na miejscu przez
Polaków, drugi zmarł w niemieckim szpitalu, ostrzelany
przez zwabiony kanonad

ą

Grenzschutz. Słu

ż

by polskie

działały podobno na podstawie donosu o mo

ż

liwo

ś

ci

naruszenia granicy pa

ń

stwowej przez mi

ę

dzynarodowych

przest

ę

pców.


Program si

ę

sko

ń

czył i Magda zdj

ę

ła z głowy gogle VR.

Pi

ęś

ciami, a

ż

do bólu, potarła zm

ę

czone oczy. W ciemno

ś

ci

przed ni

ą

zawirowały kolorowe koła. Tarła dalej powieki, a

ż

przestało jej to sprawia

ć

przyjemno

ść

, a czerwone i

fioletowe galaktyki rozpłyn

ę

ły si

ę

w mroku. Otworzyła oczy.

Widok liszajowatych

ś

cian ciasnego mieszkania w rozsypuj

ą

cym

si

ę

bloku wstrz

ą

sn

ą

ł ni

ą

. Jak zawsze w takiej chwili, gdy z

wirtualnych,

ś

nie

ż

nych przestrzeni Dalekiego Wschodu,

Amsterdamu czy Warszawy sprzed lat wracała do "normalnego"

ż

ycia.

Wył

ą

czyła mrucz

ą

cy wentylatorem komputer. Był to stary,

szwankuj

ą

cy model; gruchot, który cz

ę

sto zawieszał si

ę

podczas seansu, ale nie sta

ć

jej było na

ż

adne naprawy czy

unowocze

ś

nienia, a tym bardziej na porz

ą

dniejszy sprz

ę

t.

Wsun

ę

ła stopy w rozdeptane kapcie bez pi

ę

t i wstała ci

ęż

ko z

fotela, otulaj

ą

c si

ę

szczelniej połatanym, wyci

ą

gni

ę

tym

szlafrokiem. Szuraj

ą

c nogami, powlokła si

ę

do kuchni. Mleko

zalało palnik i gaz ulatniał si

ę

, ale dosy

ć

niemrawo.

Otworzyła zacinaj

ą

ce si

ę

okno i przewietrzyła pomieszczenie

zadymionym powietrzem z zewn

ą

trz - Michalak grzebał w

kopc

ą

cej syrence. Na złom by toto oddał! Zamkn

ę

ła okno i

zapaliła gaz na kuchence. Płomyk ledwo było wida

ć

.

"No, tak - pomy

ś

lała - znowu który

ś

tam stopie

ń

zasilania gazem ziemnym zaazotowanym!"
Kto

ś

zacz

ą

ł mocno wali

ć

do drzwi wej

ś

ciowych. Marek,

sobaka, znowu zapomniał klucza. Powlokła si

ę

do

przedpokoju, w którym odła

żą

ce od

ś

cian tapety zwisały

spod sufitu niczym li

ś

cie palmowe.

- Czego burzysz w dwieri?! - wrzasn

ę

ła. - A piat`

zabył klucza, a?
Zwolniła drzwi z zasuwy i otworzyła je. Na progu stał
Marek w lichej jesionce z czerwon

ą

opask

ą

funkcyjnego na

r

ę

kawie, zmokni

ę

ty i przemarzni

ę

ty, ale najwyra

ź

niej z

czego

ś

bardzo szcz

ęś

liwy. Do piersi, niczym dziecko,

przytulał zawini

ą

tko, opakowane w rozmokni

ę

t

ą

"Trybun

ę

Ludu".
- Nu, wchodi! - ponagliła go, bo zi

ą

b od korytarza

ci

ą

gn

ą

ł po jej gołych, spuchni

ę

tych łydkach.

Marek przest

ą

pił próg.

- Popatrz tylko, co dostałem w bufecie sejmowym! -
wysapał z dum

ą

.

Strona 16

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

Rozchylił gazet

ę

ukazuj

ą

c sporej wielko

ś

ci krwaw

ą

kiszk

ę

- uczciwie czarn

ą

i p

ę

kat

ą

. Oczy Magdy rozbłysły

po

żą

daniem.

- Dawaj!
Zaniosła zdobycz do kuchni i poło

ż

yła na laminacie

kulawej szafki kuchennej. Szukaj

ą

c no

ż

a, zauwa

ż

yła

fragment tekstu w "Trybunie": Kandydat opozycji na
prezydenta, Rafał A. Ziemkiewicz, zwany ostatni

ą

nadziej

ą

białych, odwiedził... Reszta notatki ton

ę

ła w tłustej

plamie, która rozpu

ś

ciła farb

ę

drukarsk

ą

. Wot, i masz

dziennik, jednodniewnaja gazieta!
Marek, wycieraj

ą

c głow

ę

r

ę

cznikiem, wszedł do kuchni.

Zapalił

ś

wiatło, ale od 25-watowej

ż

arówki nie zrobiło si

ę

wcale ja

ś

niej. Nawet jakby pociemniało; jakby jesienny

zmrok za oknem, dworuj

ą

c sobie z tego pró

ż

nego usiłowania,

wpełzł do zapuszczonego wn

ę

trza. Popatrzył na Magd

ę

,

po

ż

eraj

ą

c

ą

kiszk

ę

z zachłanno

ś

ci

ą

dzikiego zwierza. M

ę

tne

ś

wiatło wyostrzyło zmarszczki na jej twarzy i cienie pod

oczami, a nienormalna blado

ść

pokrywała policzki. Miała

czterdzie

ś

ci dwa lata i wygl

ą

dała tak, jakby ka

ż

dy rok trwał

dla niej 18 miesi

ę

cy. W tej chwili oczy jej błyszczały,

bardziej chyba chorobliwie ni

ż

zdrowym blaskiem, i Marek był

pewny,

ż

e znowu oddała krew, by mie

ć

za co po

ż

yczy

ć

ten swój

pieprzony narkotyk w wypo

ż

yczalni "Virtual Reality

Star "mieszcz

ą

cej si

ę

na parterze bloku. Mo

ż

e gdyby mieli

dziecko, byłoby inaczej, a tak... Krew była potrzebna,

ż

ołnierze coraz bardziej rozrastaj

ą

cej si

ę

Wspólnoty

Niepodległych Pa

ń

stw szturmowali Pary

ż

, ponosz

ą

c krwawe

ofiary. By mogli dotrze

ć

do Lizbony i Atlantyku, niezb

ę

dne

były wyrzeczenia całych narodów. Dlatego obecny prezydent
Polskoj Narodnoj Respubliki dał wszystkim - zamiast
obiecanych mieszka

ń

, pracy oraz dobrobytu - tani

ą

, korea

ń

sk

ą

aparatur

ę

VR, produkowan

ą

przez znacjonalizowany koncern

Daewo.
- Zapomniałem - powiedział cicho Marek -

ż

e przyszedł

list z Mielca. Zapraszaj

ą

nas na

ś

wi

ę

ta...

Klik.
Mirosław P. Jabło

ń

ski

MIROSŁAW PIOTR JABŁO

Ń

SKI

Urodził si

ę

w 1955 r. w Zakopanem. In

ż

ynier mechanik,

absolwent Studium Scenariuszowego przy PWSFiTV w Łodzi.
Znany autor powie

ś

ci i opowiada

ń

SF, od paru lat tak

ż

e

tłumaczy z angielskiego. Poza dobr

ą

literatur

ą

pasjonuje

si

ę

nurkowaniem i podró

ż

ami. Starsi czytelnicy "NF"

pami

ę

taj

ą

zapewne jego opowiadania "Wyliczanka" ("F" 7/85),

"Czas Wodnika" ("F" 5/87), "Spowied

ź

Mistrza M

ą

k

Piekielnych" ("F" 2/89).
M.P.J. opublikował nast

ę

puj

ą

ce ksi

ąż

ki: "Kryptonim Psina"

(Iskry 1982, niektóre motywy powie

ś

ci wykorzystał Piotr

Szulkin w filmie "Ga, ga - chwała bohaterom"), "Posłaniec"
(Nasza Ksi

ę

garnia 1986, antologia wspólnie z A.

Drzewi

ń

skim), "Schron" i "Nie

ś

miertelny z Oxa" (obie

powie

ś

ci Glob 1987), "Trzy dni tygrysa" (Iskry 1987,

powie

ść

), "Czas Wodnika" (Iskry 1990, opowiadania), "Dubler"

i "Duch Czasu" (obie powie

ś

ci Białowie

ż

a 1991). Tak

ż

e udział

w antologiach Wojtka Sede

ń

ki "Wizje alternatywne" (ARAX

1990) oraz "Czarna Msza" (Rebis 1992). Tłumaczył m.in.: "Na
pastw

ę

aniołów" i "Upiorn

ą

dło

ń

" (17 z 23 opowiada

ń

)

Carrolla, tak

ż

e Zelazny'ego, Sheckleya.

Strona 17

background image

Jabło

ń

ski Mirosław P. - Sierpem i młotem

"Sierpem i młotem", do

ść

zło

ś

liw

ą

i przewrotn

ą

fantazj

ą

bliskiego zasi

ę

gu - WSZELKIE PODOBIE

Ń

STWO DO RZECZYWISTYCH

IMION, SYTUACJI, SYMBOLI JEST OCZYWI

Ś

CIE NIEZAMIERZONE !!! -

przypomina si

ę

M.P.J. po siedmiu latach publiczno

ś

ci "NF",

zwracaj

ą

c przy okazji uwag

ę

na sw

ą

najnowsz

ą

powie

ść

"Elektryczne banany, czyli ostatni kontakt Judasza"
przygotowywan

ą

do druku w wydawnictwie SR.

(mp)

Strona 18


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jabłoński Mirosław P Sierpem i młotem
Jabłoński Mirosław P Wyprawa
Jabłoński Mirosław P Rybak
Jablonski Mirosław P Wyprawa
Jabłonski Mirosław P Czas wodnika
Jabłoński Mirosław P Duch czasu
Jabłoński Mirosław P Spowiedź mistrza mąk piekielnych
Jabłoński Mirosław P Czas wodnika
Jabłoński Mirosław P Chłopiec w jeziorze
Agata Bielik Robson Jak filozofuje sie młotem (i sierpem)
ile jablek na jabloni, Teksty piosenek
Rewolucyjne Rady Robotnicze Młot i Sierp w powiecie sierpeckim
Jablon wlasciwosci biologiczne
Jabłonie zimą str 165
amboch Miroslav Percepcja
Odmiany Jabłoni wczesne(1), Ogrodnictwo 2011, Materiałoznawstwo szkółkarskie, kolos 1
Podkładki dla Jabłoni

więcej podobnych podstron