Žižek po Polsku - IJŽS Vol 2.0
Jak się filozofuje młotem (i sierpem)
Agata Bielik-Robson
Co jakiś czas w naszym nudnym akademickim świecie pojawia się postać, z którą nie
wiadomo, co począć. Jest zbyt inteligentna, by zbyć ją lekceważącą formułą szarlatana - ale
też zbyt prowokacyjna, by można ją było traktować poważnie i bez obiekcji zaprosić na
salony, gdzie toczy się cywilizowana "konwersacja ludzkości". Antropolodzy mają na takie
figury znakomite określenie, pasujące nie tylko do społeczeństw archaicznych - "trickster".
To ktoś, kto wyłamuje się z danych ról społecznych i robi wszystko, by nie poddać się
wiążącej klasyfikacji; ktoś, kto uosabia czystą energię subwersji i świadomie używa jej do
plątania szyków poważnym członkom społeczności. Niewątpliwym prekursorem tej postawy
we współczesnej humanistyce był Fryderyk Nietzsche, który z szaleństwa uczynił metodę,
czyli tak zwane "filozofowanie młotem". Jako typowy trickster krążył między Dionizosem a
Ukrzyżowanym i przecinał wszystkie węzły gordyjskie nowożytnej filozofii mocą arbitralnej
decyzji i prowokacji.
Bez wątpienia taką właśnie postacią jest Slavoj Žižek, filozof z Lublany, który podbił
zachodnie uniwersytety swoją brawurową interpretacją Jacques'a Lacana, notorycznie
niezrozumiałego założyciela francuskiej szkoły psychoanalizy. Dzięki Žižkowi Lacan, dotąd
wykładany tylko w wąskim, ezoterycznym gronie wyznawców, stał się niemal jasny, prawie
że rewolucyjny i zstąpił pod strzechy czasopism kolorowych (ostatnio trafił do telewizyjnego
dodatku "Dziennika").
Od czasów wielkiego sukcesu z Lacanem, który uczynił Žižka sławnym, trickster z Lublany
zaczął eksperymentować z innymi postaciami myśli zachodniej, cieszącymi się złą bądź
przynajmniej ambiwalentną sławą. Wydana jako pierwsza w serii "Krytyki Politycznej"
książka "Rewolucja u bram" bierze na warsztat Włodzimierza Iljicza Lenina, usiłując
odświeżyć jego pisma rewolucyjne. Do młota jako narzędzia filozofii prowokacji dodany
zostaje więc także sierp - na znak, że nie o czczą prowokację tu chodzi, lecz o myśl, która
nie boi się wcielenia w życie, choćby w postaci krwawej przemocy. Poddany lacanowskiemu
retuszowi Lenin zmartwychwstaje - czy raczej otrząsa się ze swej makabrycznej
zmumifikowanej postaci z moskiewskiego Kremla - jako figura odmłodzona nie do poznania.
Upiększony niczym słynny Che, ikona wszechświatowych rewolucjonistów, zostaje
podsunięty niepokornej młodzieży jako wiecznie żywy wzór do naśladowania. Ten sam
zabieg wykorzystuje książka Žižka o chrześcijaństwie - "Kukła i karzeł" - gdzie Jezus
Chrystus (znów zresztą z portretem boskiego Che Guevary w tle) zostaje przedstawiony jako
młody rewolucjonista, który zrywa z opresyjną religią Boga Ojca i wprowadza nową formułę
"religii ateistycznej" głoszącej wolność od wszelkiej transcendencji. Lenin, Chrystus, święty
Paweł, Stalin - czy to nie nazbyt osobliwa kombinacja, zwłaszcza z punktu widzenia tradycji
lewicowej, do której Žižek, pomimo całego swego "tricksterstwa" z entuzjazmem się
wpisuje? I tak, i nie. Tak, ponieważ subwersywne zabawy Žižka istotnie grożą zawaleniem
się całego kanonu myśli lewicowej, wprowadzając doń elementy rozsadzające go od środka.
I nie, bo taka jest właśnie natura myśli radykalnie pozasystemowej, do której uprawiania
Žižek aspiruje. Wydaje się jednak, że trudno być jednocześnie konsekwentnym tricksterem i
zaangażowanym lewicowcem. To tutaj, jak sądzę, tkwi sprzeczność, która sprawia, że
intencje Žižka często jawią się jako mętne i nieczytelne. Gdzieś w całej tej hucpie tkwi
ziarenko powagi, tyle że trudno je zlokalizować, ponieważ Žižek - jako rasowy trickster
właśnie - nieustannie chowa się za maskami i kiedy już wydaje się, że go złapaliśmy na
wyrazistym przesłaniu, on natychmiast uskakuje w bok.
Cały tryb myślenia Žižka opiera się na inwersji znanego powiedzenia Bergsona: "Jest
dokładnie tak, jak się Państwu wydaje!". Jego ulubionym zabiegiem jest prezentacja jakiegoś
fragmentu wiedzy potocznej, w rodzaju komunału "wszyscy ludzie z natury dążą do
szczęścia", a następnie jego całkowite zakwestionowanie, rozpoczynające się od incipitu: "A
co, jeśli jest dokładnie odwrotnie?". A co, jeśli psychika ludzka jest tak skonstruowana, że jej
najgłębszym pragnieniem okazuje się pragnienie śmierci? A co, jeśli zamiast spełnienia
nasze dążenia nieświadomie oczekują tylko permanentnej klęski, która podtrzymuje je w
nieskończoność? Na tego rodzaju inwersji oparta jest cała psychoanaliza lacanowska,
jednak Žižek doprowadził ów zabieg do perfekcji, budując na nim całą swoją filozofię kultury i
polityki. Dążenie do szczęścia będące podstawą nowożytnej koncepcji jednostki okazuje się
w jego ujęciu utopijną iluzją, skrywającą wypartą tragiczną prawdę o pragnieniu śmierci,
potrzebie heroicznego poświęcenia, oddania się bez reszty wielkiemu Innemu i jego
Sprawie. I nie byłoby może nic złego w samym przypomnieniu tej przednowoczesnej etyki
samowyrzeczenia, gdyby Žižek - za Lacanem - nie formułował jej w trybie tak fanatycznie
nakazowym. Teza, zgodnie z którą człowiek staje się człowiekiem tylko jako bohater
tragiczny - czyli na przykład naśladując Antygonę, która godzi się na śmierć, by dochować
wierności swojej sprawie - staje się w jego ustach otwartą deklaracją wojny przeciw
nowożytnemu humanizmowi broniącemu prawa jednostki do szczęścia, jakkolwiek je ona
pojmuje.
Hołdując postawie, którą Alain Badiou, pokrewny Žižkowi filozof francuski, nazwał (także
zresztą inspirując się Lacanem) "passion du réel", namiętnością do Realnego, Žižek otacza
pogardą to wszystko, co uważa wyłącznie za syndrom ucieczki od "tragicznej" realności
ludzkiej psyche. Zwykłe szczęście jako cel liberalno-demokratycznego konsensu wydaje mu
się śmiechu wartym teatrzykiem pozorów, podtrzymywanym przez "ostatnich ludzi", którzy w
"Zaratustrze" Nietzschego stanowią schyłkową rasę mieszkańców Zachodu oddanych już
tylko pogoni za jednostkowymi mirażami szczęścia. Obca jest im wszelka etyka heroiczna,
są niezdolni do poświęcenia, nie chcą umierać za żadną Sprawę - chcą tylko dobrze żyć.
Taki właśnie pogardliwy portret współczesnych mieszkańców Zachodu kreśli Žižek,
pomstując na ich polityczną indolencję i intelektualną hipokryzję. Najbardziej zaś w tym
kontekście dostaje się Nowej Lewicy, którą Žižek oskarża o brak zdolności do
przeciwstawienia się nowoczesnemu kapitalizmowi.
Ta namiętność do Realnego jest jednak bardzo osobliwym wtrętem - a być może wręcz
obcym ciałem - dodanym do tradycji lewicowej. Historycznie rzecz biorąc, pasja ta lokuje się
bowiem raczej po stronie prawicy: wiara w samoistną wartość transgresji przemocą
znoszącej zastany porządek "pozorów" właściwa jest pierwotnie anarchokonserwatystom,
takim jak Ernst Jünger z jego "estetyką szoku" czy Céline z jego "podróżami do kresu nocy".
To prawda, że idea oczyszczającej przemocy pojawia się także po lewej stronie anarchizmu:
przede wszystkim u Sorela, Bakunina (by przypomnieć tylko jego słynne zdanie: "Wola
niszczenia jest tym samym, co wola tworzenia") i u Waltera Benjamina, który w swoim
"Fragmencie teologiczno-politycznym" jako pierwszy chyba zdemaskował dążenie do
szczęścia jako fałszywy ideał, znamionujący fazę najgłębszego upadku ludzkości.
Jednocześnie jednak - przynajmniej do roku 1968 - fascynacja ta stanowiła zaledwie
margines myśli lewicowej, która, zwłaszcza w swej wersji zachodniej, opierała się na
parahumanistycznym dziedzictwie Marksa. Jeśli bowiem za najmądrzejszego
przedstawiciela marksizmu zachodniego uznać Theodora Adorna, z jego zamiłowaniem do
wczesnych, całkiem jeszcze romantycznych z ducha "Rękopisów ekonomiczno-
filozoficznych" Marksa, to przemiany na lewicy zachodzące po roku '68, głównie za sprawą
Althussera i jego strukturalistycznej lektury "Kapitału", należy interpretować jako wyraźne
odejście od ideałów szkoły frankfurckiej. O ile bowiem Adorna interesuje nade wszystko idea
"szczęśliwego życia" jako przeciwieństwa "życia poharatanego" (owego "beschädigtes
Leben", któremu poświęcił swoje "Minima moralia"), o tyle marksizm roku '68 zmierza w
stronę kultu kolektywu, partii, struktury ideologicznej, gubiąc gdzieś po drodze jednostkę z jej
idiosynkratycznym żądaniem szczęścia. I o ile jeszcze u Adorna szczęście jawi się jako ideał
zawierający w sobie romantyczną pełnię "życia wartego życia" ("ein lebenswertes Leben"), o
tyle u jego "przeciwników na lewicy" idea szczęścia ulega degradacji, stając się tylko jednym
z fałszywych roszczeń burżuazyjnego ego. Liczne fragmenty tekstów Žižka poświęcone są
dekonstrukcji pojęcia szczęścia jako niespójnej, mgławicowej i iluzorycznej idei regulatywnej
nowoczesnego mieszczaństwa: "Szczęście nie jest - pisze w «Kukle i karle» - kategorią
prawdy, lecz kategorią samego bytu i jako takie jest pogmatwane, nieokreślone, niespójne...
Szczęście jest nieodłącznie hipokrytyczne: jest to szczęście polegające na marzeniu o
rzeczach, których naprawdę nie chcemy".
Jednak w sytuacji, kiedy szczęście przestaje być kategorią liczącą się eschatologicznie czy
historycznie, natychmiast znika bariera broniąca jednostkę przed manipulacją innych
podmiotów, będących bardziej "w prawdzie". W sytuacji, kiedy ideał szczęścia ustępuje
ideałowi prawdy - a tak się właśnie sprawa ma u Althussera, Lacana, Badiou i Žižka -
roszczenia poszczególnego indywiduum (choćby i głupie) milkną wobec wyższego
autorytetu, który przemawia ponad głowami jednostek głosem bezosobowym i
uniwersalnym. Niedawno "Europa" wydrukowała znany list Marka Lilli, który ten wystosował
do Josifa Brodskiego po otrzymaniu przezeń Nagrody Nobla; odpowiadając na mowę
noblowską poety, w której Brodski domagał się większego udziału wzniosłej "prawdy
poetyckiej" w życiu zachodniej demokracji, Lilla przytomnie zwrócił uwagę, że ideałem tejże
demokracji nie jest hołdowanie odwiecznym prawdom, lecz zgoda na pluralizm w kwestii
wyobrażeń na temat szczęścia. Uderzenie w samą kategorię szczęśliwości i ponowna
inwestycja w prawdę absolutną jest więc nie tylko ciosem w samo serce zachodniej
demokracji, ale także próbą oczyszczenia tradycji lewicowej z jej "burżuazyjnych odchyleń"
(łącznie z młodym Marksem, Adornem i wszelkimi innymi "socjalzdrajcami"). Warto w tym
miejscu przypomnieć jeszcze jedno rozróżnienie, które do myśli lewicowej wprowadził
Marshall Berman w wydanej niedawno po polsku książce "Wszystko, co stałe, rozpływa się
w powietrzu": rozróżnienie na marksizm indywidualistyczny, który nie rezygnuje z pojęcia
jednostki i na jej dobru opiera swą refleksję utopijną, oraz marksizm strukturalistyczny, który
postrzega indywidualizm jako szkodliwą, "niespójną i pogmatwaną" ideologię mieszczańską.
Opowiadając się po stronie prawdy i przeciw szczęściu, Žižek wpisuje się w tę drugą,
nielubianą przez Bermana tendencję, która znosi interes indywidualny na rzecz jednej
prawdy i reprezentującego ją "spójnego i uporządkowanego" kolektywu. Pogarda dla
szczęścia jako mrzonki "ostatniego człowieka" może z jednej strony brzmieć niezwykle
wzniośle i heroicznie, z drugiej strony jednak otwiera drogę postępującej dehumanizacji, w
której znikają wszystkie bezpieczniki z mozołem wypracowane przez cywilizację zachodnią.
Prawa człowieka - czytamy w "Świętym Pawle" Alaina Badiou, książce, która stanowi
wzorzec dla "Kukły i karła" - nie mają sensu, ponieważ przypisują wrodzone prawa ludziom w
ich godnym pogardy stanie zwierzęcym, w żaden sposób nie zachęcając ich do tego, by
stawali się podmiotami, czyli bojownikami za sprawę (tylko bowiem fanatyczne poświęcenie
ideałowi prawdy czyni zwierzę ludzkie prawdziwym człowiekiem). Przypomina to zdanie,
które wypowiedział niegdyś prywatnie Herbert Marcuse, kontemplując widok znad Zatoki
San Francisco, zdanie spisane z niejaką zgrozą przez Czesława Miłosza: "To miasto
zamieszkane jest przez same zwierzęta". Oto wypowiedź o ludzkich zwierzętach
sformułowana przez jedynego godnego tego miana Człowieka, czy też raczej -
Nadczłowieka, który w swej nieskończonej pogardzie dla kalifornijskiego hedonizmu upajał
się ascezą politycznego działacza, czując w sobie zimną, stalową potęgę "tego, co
nieludzkie".
Stąd już jednak tylko mały, logiczny krok ku pochwale przemocy w stanie czystym, przemocy
niemaskowanej żadnym pozytywnym celem. Naraz bowiem okazuje się, że rewolucyjna
przemoc nie jest li tylko "dobrem w stawaniu się" prowadzącym ku zrealizowanej utopii, lecz
dobrem samym w sobie: oczyszczeniem pola znaczeń, koniecznym zniszczeniem zastanego
porządku, którego zmurszały gmach trzeba wypalić do samych fundamentów. Jak pisze
Sławomir Sierakowski w swoim wstępie do "Rewolucji u bram": "Žižek zapewne powtórzyłby
za Leninem znaną maksymę Napoleona: «On s'engage et puis on voit»". Najpierw rzucamy
się w wir niszczącego rewolucyjnego gwałtu - a potem się zobaczy. Sentencja ta nie pozwala
łudzić się co do priorytetów Žižkowskiej rewolucji, którą tak naprawdę interesuje tylko akt
totalnego zniszczenia w imię jednej fanatycznie wyznawanej prawdy, głoszącej, że
"kapitalizm jest najwyższym złem". A zatem nie w imię szczęścia jednostek marzących o
wyzwoleniu spod panowania kapitalistycznego molocha (jak widziałby to choćby Adorno),
lecz w imię ponadjednostkowej Prawdy, którą los ludzkości po destrukcji kapitalizmu
interesuje tylko w niewielkim stopniu. "Potem się zobaczy" - naszym największym
przyjacielem nie jest wszak ludzkość, ale głoszona przez nas Prawda.
To właśnie ta fetyszyzacja prawdy przeciw szczęściu jest w dużej mierze odpowiedzialna za
osobliwy powrót lewicy rewolucyjnej do religii (choć wiele osób wierzących miałoby trudność
z rozpoznaniem swych bohaterów w jej interpretacji). Święty Paweł dla Alaina Badiou oraz
Jezus dla Žižka to arcyrewolucjoniści i fanatycy, gotowi poświęcić życie i rozpętać absolutne
piekło wszechświatowej przemocy w imię wyznawanej Prawdy. Pisząc o quasi-
chrystologicznym kulcie Che Guevary, Žižek proponuje zabieg odwrotny: "cheizację samego
Chrystusa - Chrystusa, którego skandaliczne słowa z Ewangelii św. Łukasza (>>Jeśli kto
przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i
siebie samego, nie może być moim uczniem”) wskazują ten sam kierunek co słynny cytat z
Che: >>Może będziesz musiał być twardy, ale nie trać swej czułości. Może będziesz musiał
ścinać kwiaty, ale nie zatrzyma to Wiosny”". Ta męska i twarda "miłość" tym ma się różnić
od burżuazyjnego sentymentalizmu, że nie boi się gwałtu: "Autentyczne rewolucyjne
wyzwolenie zostaje tu utożsamione z przemocą - to właśnie przemoc jako taka (gwałtowny
gest odrzucenia, ustanowienia różnicy, zarysowania podziału) jest tym, co wyzwala. Wolność
nie jest błogim neutralnym stanem harmonii i równowagi [jak głosiłaby myśl utopijna oparta
na ideale szczęścia - ABR], lecz gwałtownym aktem, który równowagę tę burzy". Stanem
docelowym, antycypowanym mgliście w nonszalanckiej frazie "et puis on voit", nie jest więc
pozytywna wizja lepszego życia, lecz "permanentna rewolucja", coś na kształt "terroru
wszystkich przeciw wszystkim", o którym pisał Alexandre Kojève w swoim "Wprowadzeniu
do lektury Hegla", mając na myśli alternatywny, niedemokratyczny "koniec historii".
"Cheizacja Chrystusa" pozwala tu Žižkowi na wydobycie z Ewangelii tego elementu miłości
chrześcijańskiej, który Kościół z wielką zapobiegliwością starał się ukrywać i marginalizować
przez całe wieki swego instytucjonalnego trwania: miłość chrześcijańska nie ma bowiem nic
wspólnego ze współczuciem (które szanując prawo do szczęścia każdej jednostki, lituje się
nad jej nieszczęściem), lecz dokładnie odwrotnie - jest "nietolerancyjna i gwałtowna". To, jak
głosi tytuł niemieckiej książki Žižka, "Die gnadenlose Liebe", "miłość bezlitosna":
wprowadzająca swoją różnicę w byt ogniem i mieczem - albo sierpem i młotem. Model jest
ten sam.
Pisałam już, że prowokacyjny tricksteryzm Žižka grozi rozchwianiem lewicowego kanonu,
wprowadzając doń elementy anarchokonserwatywne (transgresyjny zachwyt czystą
przemocą) czy teologiczne ("cheizacja Chrystusa"). Nawet jednak kiedy czytelnik jako tako
oswoi się z rewolucyjnym portretem Jezusa (w końcu motyw ten podejmowali już Nietzsche i
Bruno Bauer), niejakim szokiem pozostaje dołączanie do tego kanonu takich myślicieli jak
Carl Schmitt, twórca "Teologii politycznej", czy Gilbert Chesterton, autor dzieła "Ortodoksja.
Romanca o wierze". Obaj ci pisarze hołdują wizji Boga chrześcijańskiego jako wyjątkowo
agresywnego boga wojny, nieustannie wymachującego "mieczem, który rozdziela i
wyzwala". Obaj także bez przerwy nawołują do podjęcia decyzji: czy jesteście za tą upadłą,
nic niewartą, do imentu zrelatywizowaną nowoczesnością, czy też stać was na
przeciwstawienie się jej z całą mocą waszej wiary w prawdę absolutną? Žižek z
entuzjazmem wpisuje się w tę decyzjonistyczną logikę, lokując jej źródła w samej idei miłości
chrześcijańskiej: "Lacanowski akt (decyzji, zakochania) - pisze w «Kukle i karle” - jest
dokładnym przeciwieństwem powrotu do niewinności: Grzechem Pierworodnym, otchłannym
naruszeniem dziewiczego pokoju, «patologicznym” Wyborem bezwarunkowego
przywiązania do jakiegoś określonego obiektu". Decyzja ta sama w sobie jest przemocą
ustanawiającą wyrazistą różnicę i traktującą inne wybory jako wrogie. Nie chodzi więc o to,
byśmy - jak Hegel i inni historiozoficzni "ewolucjoniści" - traktowali przemoc jako konieczny
środek do pokojowego celu, tylko - jak to niedawno ujął Giorgio Agamben - jako
paradoksalny "środek bez celu", który spełnia się sam w sobie, w nieokiełznanej gwałtownej
ekspresji. Mówiąc po prostu, nie chodzi tu o żadną formę teodycei, która uzasadniałaby
przemoc jej służebnością wobec wyższego dobra, lecz o zwykłą apologię przemocy, która
jest już dobra sama w sobie. Inaczej więc niż bardziej subtelni mesjaniści, także opierający
się na tradycji religijnej (jak choćby Scholem czy Benjamin w swej lepszej fazie), Žižek
uprawia prosty antynomizm: upadek już jest zbawieniem, nasza "grzeszna" skłonność do
gwałtu i przemocy już jest wyjściem na prostą prowadzącą do stanu upragnionego. "Duch
święty - Žižek cytuje Lacana, który podobnie jak Chesterton i Schmitt do końca uważał się za
ortodoksyjnego katolika - to wstąpienie znaczącego w świat. Jest to z pewnością to, co
Freud dał nam pod nazwą popędu śmierci". Popęd śmierci jest w tym sensie nieodróżnialny
od chrześcijańskiego erosa-agape, że rozbija stary kształt świata, wprowadzając ducha
radykalnej nowości dotąd w historii nieznanej: każąc umrzeć "staremu człowiekowi",
zapowiada narodziny nowego, nawet jeśli miałyby one odwlec się w nieskończoność.
Unicestwia to, co zastane, dając w zamian jedynie obietnicę - im bardziej pustą, tym lepiej,
dokładnie na zasadzie rewolucyjnego "et puis on voit". Tylko ona bowiem pozwala na
ostateczny dystans wobec wszystkiego, co istnieje, nie pozwalając na przywiązanie do
żadnej pozytywnej treści. Jaki jest jednak cel tego negatywnego różnicowania, tych
gwałtownych wyborów "w imię nieistniejącego" i tego radykalnego dystansowania się od
bytu? U Žižka nie tylko idea szczęścia zostaje zdyskredytowana jako godna pogardy;
podobny los spotyka także ideę dobra. Jedyną ideą ożywiającą jego myśl polityczną jest
"namiętność do Realnego", umieszczająca się poza dobrem i złem. To ona staje się dlań
wiodącym globalnym kryterium nowej wspólnoty wojowników, której nie zwiedzie
demokratyczna "pasja pozoru": "Dziś jedynym sposobem na wyrwanie się z więzów alienacji
- pisze - jest wynalezienie nowej zbiorowości".
Namiętność do Realnego jest jednak dość kontrowersyjną kategorią, na której trudno
cokolwiek budować. Sam Lacan zwykł przypisywać ją psychozie, a więc takiemu
patologicznemu stanowi umysłu, w którym jednostce wydaje się, że przekroczyła granice
swej indywiduacji i wracając do fazy pierwotnego narcyzmu, staje się tożsama z całym
światem, porządkiem symbolicznym i Wielkim Innym, który nim zawiaduje; znika iluzja
pojedynczej świadomości, zastępuje ją rzeczywistość uwikłania i uczestnictwa. Fanatyczna
świadomość kolektywna, gdzie Ja rozmywa się na rzecz anonimowego głosu Partii, zwykle
korzysta z energii psychotycznej i jej fantazji Realnego, dającej wzniosłe poczucie, że oto
teraz porzucamy fasady naszej marnej, odosobnionej egzystencji i dotykamy bytu w jego
najbardziej nagiej i brutalnej postaci.
Ujmując rzecz po prostu - a więc zdecydowanie nie po lacanowsku - owa pompatyczna
pasja Realnego zwykle skrywa ordynarną fascynację tępą siłą. Znakomicie ilustruje to
fragment o Bertolcie Brechcie z "Rewolucji u bram": "Jeżeli chcemy ujrzeć stalinowską
sztukę w najczystszej postaci - pisze nie bez bojaźni i drżenia Žižek - wystarczy jedno
nazwisko: Brecht. Badiou miał rację, gdy twierdził, że Brecht był stalinistą, o ile rozumiemy
stalinizm jako stopienie się polityki i filozofii materializmu dialektycznego na warunkach tego
drugiego. Powiedzmy, że Brecht praktykował stalinowski platonizm. Do tego sprowadza się
w ostatecznym rachunku «niearystotelesowski” teatr Brechta: teatr platoński, w którym urok
estetyczny zostaje poddany ścisłej kontroli, aby przekazać filozoficzno-polityczną Prawdę,
która jest wobec niego zewnętrzna... Brecht jest najwspanialszym «stalinowskim” artystą; był
wielki nie pomimo stalinizmu, ale właśnie za jego sprawą". Pełna bojaźni i drżenia romanca
pęcznieje od wzniosłości, by w zakończeniu stać się czystą już ekstazą: "Nic dziwnego
zatem, że gdy Brecht zmierzał ze swojego domu do teatru w lipcu 1953 roku, mijając
kolumnę radzieckich czołgów - jadących w stronę Stalinallee, by zdławić robotniczy bunt -
pomachał im i zapisał w swoim dzienniku, że tego dnia, w tej właśnie chwili po raz pierwszy
w życiu odczuł pokusę zapisania się do partii komunistycznej. Czyż nie jest to kapitalny
przykład tego, co Alain Badiou nazwał passion du réel i co definiuje cały XX wiek? Nie
chodzi o to, że Brecht tolerował okrucieństwo walki w nadziei, że przyniesie ono jakąś lepszą
przyszłość. Sama szorstkość przemocy była postrzegana i używana przez niego jako znak
autentyczności". Czy pomimo rzucanych tu i ówdzie półgębkiem deklaracji dystansowania
się od Stalina nie odczuwamy tu u Žižka tej samej wibracji rozkoszy, tej samej "strasznej
jouissance", która zgodnie z jego relacją obdarzyła Brechta wspaniałym totalitarnym
dreszczem? Czy sama "szorstkość przemocy" nie jest tym, co sprowadza na pasjonatów
Realnego owo sekretne frisson? I czy to rzeczywiście tylko prowokacyjna zgrywa, kiedy
Žižek w filmie poświęconym swej osobie i twórczości każe zrobić sobie ujęcie na tle portretu
Stalina? Doprawdy przy nich Bataille ze swoimi transgresyjnymi obscenami wydaje się
równie niewinny jak pastereczka rodem z XVIII-wiecznej idylli.
Jeśli więc Žižek jest tricksterem i uprawia z nami swoje gry i zabawy (owszem, da się
sfotografować pod portretem Stalina, ale za chwilę powie, że to tylko żart i że portret ten
bynajmniej nie wisi nad jego przytulnym lublańskim kominkiem), to jest w tej paradzie masek
coś głęboko niepokojącego i ponurego. Jak każdy myśliciel filozofujący młotem (i sierpem)
jest w rezultacie zupełnie nieśmieszny. Żerując na oczywistych słabościach Nowej Lewicy,
która zagubiła się w obsługiwaniu partykularnych interesów kolejnych mniejszości, i na
równie oczywistej niechęci do kapitalizmu w jego ostatniej, drapieżno-neoliberalnej odsłonie,
przypomina Zaratustrę, który prowadzi uwiedzione przez siebie, wesoło tańczące zwierzęta
ku przepaści. Albo jeszcze lepiej: zważywszy że na jego przesłanie wrażliwa jest szczególnie
młodzież ("Rewolucję u bram" wydała wszak najmłodsza reprezentacja polskiej lewicy),
przypomina raczej Muzykanta Szczurołapa z baśni braci Grimm, który zamiast szczurów
wyprowadził z wioski wszystkie dzieci. Stosowane przezeń chwyty mają coś z uwodliwej
mocy bajań, które Platon całkiem słusznie chciał wygnać ze swego państwa.
Benjaminowska mieszanka marksizmu i mesjanizmu, polityki i religii; anarchokonserwatywna
fascynacja siłą i decyzją; typowe dla faszystowskiej estetyki zamiłowanie do etyki heroicznej;
quasi-kapłańskie umiłowanie ascezy w imię Prawdy; modny antyhumanizm a` la myśl '68;
domieszka transgresyjnej rozkoszy w postaci namiętności do Realnego; a w końcu styl
przesycony grepsami z kultury popularnej - wszystko to stanowi miksturę, której żadne
dziecię polityczne nie może się oprzeć. Ot, kolejna faza "dziecięcej choroby lewicowości",
choć tym razem zaprawiona ekstraktem z najgorszego śmietnika wieku XX.
Jeżeli jednak Žižek rzeczywiście jest tylko tricksterem, to lektura dlań najżyczliwsza
postrzegałaby w nim nade wszystko przedstawiciela kierunku, jaki można by nazwać
totalitarnym campem. To chyba nie przypadek, że jego ulubionym zespołem jest także
wywodzący się z Lublany, kultowy Laibach, który tworzy na scenie obłędne inscenizacje
teatralno-muzyczne, czerpiące z pomieszanych wątków faszystowskich, stalinowskich i
realsocjalistycznych. Laibach znakomicie sprzedaje się na Zachodzie, gdzie totalitarny camp
ma swoich licznych zagorzałych wielbicieli. Wcale bym się więc nie zdziwiła, gdyby w
kolejnym poświęconym mu filmie Žižek wystąpił u boku lidera Laibachu, śpiewając razem z
nim najbardziej chyba znany przebój tej formacji: "Barbarians Are Coming"...
Žižek w swojej pochwale rewolucyjnej przemocy, którą określa mianem "namiętności do
Realnego", nie waha się używać motywów kojarzonych z anarchokonserwatyzmem czy
wręcz z faszyzmem. "Ta namiętność do Realnego jest bardzo osobliwym wtrętem - a być
może wręcz obcym ciałem - dodanym do tradycji lewicowej. Historycznie rzecz biorąc, pasja
ta lokuje się bowiem raczej po stronie prawicy: wiara w samoistną wartość transgresji
przemocą znoszącej zastany porządek «pozorów” właściwa jest pierwotnie
anarchokonserwatystom, takim jak Ernst Jünger z jego >>estetyką szoku” czy Céline z jego
«podróżami do kresu nocy>>". Žižek deprecjonuje całkowicie ideę szczęścia czy
pozytywnego wyzwolenia tak charakterystyczną dla humanistycznej lewicy. Opowiada się za
"prawdą", która w jego przypadku zaczyna być jednak niebezpiecznie tożsama "tępą siłą".
Nieustannie prowokując i mieszając motywy pochodzące z różnych tradycji, Žižek stwarza
szalenie frapujący intelektualny koktajl. "Stosowane przezeń chwyty mają coś z uwodliwej
mocy bajań, które Platon całkiem słusznie chciał wygnać ze swego państwa. Benjaminowska
mieszanka marksizmu i mesjanizmu, polityki i religii; anarchokonserwatywna fascynacja siłą i
decyzją; typowe dla faszystowskiej estetyki zamiłowanie do etyki heroicznej; quasi-
kapłańskie umiłowanie ascezy w imię Prawdy; modny antyhumanizm a` la myśl '68;
domieszka transgresyjnej rozkoszy w postaci namiętności do Realnego; a w końcu styl
przesycony grepsami z kultury popularnej - wszystko to stanowi miksturę, której żadne
dziecię polityczne nie może się oprzeć". Jeśli traktować tę mieszankę poważnie, mamy tu do
czynienia z ostatecznym wyczerpaniem lewicowego myślenia, które od dialektyki przechodzi
w czysty fanatyzm.
Agata Bielik - Robson, ur. 1966, filozof. Pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN,
wykłada także w Collegium Civitas, Szkole Nauk Społecznych PAN i Ośrodku Studiów
Amerykańskich. Zajmuje się głównie filozofią nowożytną i współczesną. Znawczyni filozofii
europejskiego romantyzmu, której poświęciła m.in. monografię "Duch powierzchni. Rewizja
romantyczna i filozofia" (2004). Oprócz tego opublikowała książki: "Na drugim brzegu
nihilizmu" (1997) oraz "Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości"
(2000).
Artykuł ukazał się w „Europie”, dodatku do „Dziennika” z 6 stycznia 2007 roku.
Dziękujemy redakcji „Europy” za zgodę na publikację tekstu na stronach International
Journal of Žižek Studies.
http://www.dziennik.pl/dziennik/europa/article47328/Jak_sie_filozofuje_mlotem_i_sierpem_.h
tml