BarbaraMcCauley
Zażadnącenę
PROLOG
Dopókitenmomentnienadszedł,nigdyniezastanawiałsię
nadswojąśmiercią.Arogancjaidumaniepozwalałymu
dopuścićdosiebiemyśliowłasnymkońcu.Wwieku
sześćdziesięciudwóchlatwciążbyłmężczyznąwpełnisił.
Męski,przystojny,bogatyponadwszelkieoczekiwanie,miał
wszystko,czegokiedykolwiekzapragnął,anawetwięcej.
Szybkiesamochody,eleganckierezydencje,każdąkobietę,
októrejzamarzył.Synpośledniegofarmeraizastraszonej
wieśniaczkizPodunkwNebrasceporadziłsobiewżyciu
nadspodziewaniedobrze.Ażewdrodzenaszczytyzdeptał
kilkanicnieznaczącychludzkich
istnień,toicóż?
Toniemiałodlaniegożadnegoznaczenia,przynajmniej
dopókiwjegopiersinieeksplodowałakula.
CałkowiciezaskoczonySpencerAshtonspojrzał
naWayne'aCunninghama,szumowinęoprzetłuszczonych
włosach,którypociągnąłzaspust,poczymprzeniósłwzrok
nastojącązanimkobietę.
Krewzjegokrwi.
Odpowiedziałalodowatymspojrzeniemzielonych
oczu.
Spencerpopatrzyłnawłasnądłoń,którąprzyciskałdopiersi.
Międzypalcamisączyłasiękrew.Ciepła,ciemnoczerwona,
spływałapojedwabnymkrawacieodArmanie'gozatrzysta
dolarów.
Chciałsięodezwać,alezjegoustwydobyłsiętylko
zduszonyszept.
-Comówisz,tatusiu?-Nienawiśćjakżółćsączyła
sięzkażdegojejsłowa.Szyderczouśmiechniętaprzysunęła
siębliżejdoskórzanego,biurowegofotela,naktórym
umierałSpencer.
-Cóżto,obcięłocijęzyk?
-Grace-zdołałwykrztusićSpencerwpowodzi
krwizalewającejmupłuca.
-Chciałamodciebiesprawiedliwości,otco!Wkońcubyłeś
namchybacoświnien-syknęła,uderzającsiępięściąw
pierś.-ZostawiłeśGrantaimniekompletniebezgrosza.-
Przesunęładłońmipobrązowychwłosachimówiładalej.-
Naszamatkaumarła,bozłamałeśjejserce.Nawetnie
pomyślałeśanioniej,
aniodzieciach,któreporzuciłeś.Przeżyliśmytylko
dziękidobroczynnościkościelnej.Chodziliśmygłodnii
nosiliśmystarełachy,atymieszkałeśwrezydencjiijadałeś
wpierwszorzędnychrestauracjachrazemztwojąnowążoną
iczwórkąbachorów,któreciurodziła.
Spencerpatrzyłnacórkę,abóljakmgłaprzesłaniałmuoczy.
Przezcałelatapłaciłtejgłupiejsuceijejmężowiza
milczenie.Aleteraz,kiedywszyscyjużsię
dowiedzieliojegopierwszymmałżeństwiezjejmatką
wNebrasceiotym,żenigdysięnierozwiódłzSal-
ly,niewidziałsensuwdalszymuleganiutemuszantażowi.
KiedyWaynewyciągnąłbroń,Spenceraniprzez
momentnieprzypuszczał,żetozasmarkanezeroodważysię
jejużyć.
Tapomyłkawoceniesytuacjimiałagokosztować
życie.
Waynewierciłsięnerwowo.
-Grace,dziecinko,powinniśmywyjść,zanimktoś
tuprzyjdzie.
-Biurojestzamknięteodgodzinyiwszyscyposzli
dodomu.-Graceodwróciłasię,byspojrzećnaSpencera,i
uśmiechnęłasięlekko.-Niktnieprzyjdzie.
-Dziecinko,wiem,ale...
-Wyjdziemy,kiedyskończę,niewcześniej-warknęłaGrace.
Jejuśmiechzniknął.Pochyliłasięnadbiurkiem,byspojrzeć
umierającemuojcuwoczyo
barwiejejwłasnych.-Aletocijeszczeniewystarczy
ło,tyzachłanny,nieczułysukinsynu.Musiałeśmieć
więcej,więcjąteżokradłeśiporzuciłeśjakniepotrzebny
śmieć,byożenićsięzinną.
Lila,pomyślałSpencer.Jegotrzeciażonabyła
prawdopodobniejedynąosobą,któragokiedykolwiek
rozumiała.Równieambitnajakonsam.Dobrażona
ipięknakobieta.Dałamusynaidwiecórki.Tolerowałajego
przygody,łączniezostatnią,którazaowocowałanarodzinami
dziecka.
MałyJack.Syn,któremuSpencerniebędzietowarzyszyłw
dorastaniu.
-Czas,żebyśzatowszystkozapłacił,tysukinsynu.
-SpencersłyszałgłosGrace,jakbydobiegałzbardzo
daleka.
Dojegożyłpowoliprzenikałozimno,apolewidzenia
przesłaniałaciemność.Jednocześnieprzyszłozrozumienie,
żeGracemiałarację,żemusizapłacićza
swojeczyny,iprzezpamięćprzemknęłymuwszystkie
łajdactwa,jakichsiędopuścił,twarzeiobrazy...
Takwiele...pomyślał.Zbytwiele.
Iwrazzostatnimoddechemogarnęłagozimna
trwoga.SpencerAshtonzdążyłsobiejeszczeuświadomić,że
przezcałąwiecznośćbędziesięsmażył
wpiekle.
ROZDZIAŁPIERWSZY
Powinienbyłprzewidzieć,żetonastąpi.
Tracewiedziałoczywiście,żewidzianojąwmieście.
Słyszałjejimięszeptanezajegoplecamiprzyniejednej
okazjiwciąguostatnichkilkudni,słyszałszemraniei
widziałprzelotnespojrzeniarzucanewswojąstronę.Powrót
BeckiMarshalldoNapaValleybyłwodąnamłynplotkarzy,
apocztapantoflowadziałałatakniezawodnie,jakbytobył
kwiecień,aniegrudzień.
Tracezdawałsobiesprawę,żepiwo,któreprzyjdzie
muwypić,będziegorzkie.
Wciążniebyłpewien,coprzyciągnęłojegouwagę
donakrytegolnianymobrusemstolikawmałejkafejcena
głównejulicy.Możeburzaciemnokawowychwłosówna
białymgolfie,którymiaławówczasnasobie,amoże
znajomykształtwysokichkościpoliczkowychiprostego
nosaalbowdzięcznygestdługichpalców,kiedyzwracałasię
dodrugiejosobysiedzącej
jużpozazasięgiemjegowzroku.
Nie,toniebyłżadenztychpowodów,pomyślał,
patrzącnaBeccę.Bozanimzatrzymałsięnachod-
niku,zanimspojrzałprzezulicęizauważyłjąprzez
oknokafejki,poprostuwiedział,żeonatamjest.To
byłotakpewne,jakzapachcynamonuiprzyprawdolatujący
zpiekarniKatie,takoczywistejakobietnicadeszczuw
chłodnymwieczornympowietrzu.Takwłaśnieodczuwałjej
obecność.
Uświadomiłtosobiezuczuciemgniewu,który
postarałsięszybkostłumić.Wróciłaczynie,tobez
znaczenia.Tobyłaprzeszłość.Starahistoria.Wkońcuoboje
bylijeszczewtedybardzomłodzi.Onzaledwieskończył
dwadzieściajeden,onadwadzieścialat.
Żartowałzniej,żeniemożesięnawetlegalnienapić,
aonazniego,żejestjużstary.
Potymwszystkim,cosięzdarzyłowciągukilku
ostatnichmiesięcy-morderstwieojca,aresztowaniu
przyrodniejsiostry,któraprzyznałasiędowiny,zatargach
rodzinnych-Bógjedenwiedział,żerzeczywiścieczułsię
chwilamijakstarzec.
IdotegowszystkiegojeszczepowrótBecki.
Tracestałpodczarnąmarkizązamkniętegosklepu
zantykamiwpatrzonywoknokafejki.Odkądostatniraz
widziałBeccę,minęłopięćlat.Łagodneświatłokolorowych
lampekbożonarodzeniowychrzucałona
jejskóręeterycznąpoświatęirozświetlałoduże,gęsto
ocienionerzęsamioczybarwyzłotobrązowegoaksamitu,jak
pamiętał.Miałtakwielewspomnieńzniązwiązanych.
Pamiętałjejgardłowyśmiech,ciepło
smukłegociała,miodowysmakwarg.
Smakterazgorzkiodzdrady.
Lodowatypowiewwpadłmupodskórzanąkurtkę,alenie
mógługasićpłomieniawjegownętrzu.
Aprzecieżprzyjechałdomiastazjeśćobiadzsiostrą,
aniebłądzićpościeżkachwspomnieńsprzedlat.
ObserwowałuniesionewuśmiechukącikiustBeckii
dołeczki,którepojawiłysięnajejpoliczkach.
WychodzącązkafejkiwchłodnąnocBeccę
przywitałdźwiękdzwonkówprzysaniachistukot
końskichkopytnaasfalcie.Spojrzałanamijającąjądorożkę
iuśmiechnęłasiędowoźnicy,kiedywgeściepozdrowienia
dotknąłrondakapelusza.
Siedzącawdorożce,opatulonawpłaszczeikapeluszepara
pomachaładoniej,wykrzykującświątecznepozdrowienie.
BożeNarodzeniewNapaValleyzawszebyłoczasem
magicznym.Migającelampkiwkażdymokniewystawowym,
animacjareniferówiŚwiętegoMiko
łajanadachuMclntyeHardware,gigantyczneudekorowane
drzewkowcentrumStaregoMiasta.Beccawciągnęław
płucaostrenocnepowietrzeprzesycone
aromatemsośninyidymu.
Dobrzebyćwdomu.
Wsunęładłoniedokieszenipłaszczaipowędrowała
wdółgłównejulicy.Zauważyła,żewciągupięciulat
jejnieobecnościnastąpiłokilkazmian.Nocóż,zmian
niedasięuniknąć.Możnaznimiwalczyć,możnaim
przeczyćlubodnichuciekać,alechoćbynajbardziej
sięchciało,niemożnaichzatrzymać.
Życietociągłezmiany.
DźwiękimuzykiidzwonkówprzyciągnęłyBeccę
przedwystawęmałegosklepikuzupominkami.Zatrzymała
się,żebypopatrzećnatańczącegowwitryniebałwanka.Miał
nasobiezdobiony,burgun-dowo-zielonybłazeńskikapeluszi
potrząsałmałym
dzwoneczkiemdomelodii„JingleBellRock".Przed
wystawąwpatrzonawbałwankastałamała,roześmiana,
rudowłosadziewczynka.
Naszczęścieprzynajmniejkilkarzeczypozostało
podawnemu,pomyślałaBecca,obserwującdziecko.
Poczułapodobnepodniecenieiradość.
Odwróciłasięiwpadłanamężczyznę,którywyciągnąłręce,
chroniącjąprzedupadkiem.
-Przepraszam...-Słowazamarłyjejnawargach.
OdobryBoże!
Pomimopanującegopółmrokuwiedziała,żejego
oczysązielone,awłosypiaskowe.Wiedziała,żenad
lewąbrwiąmadwuipółcentymetrowąbliznę-pamiątkępo
wspinaczcenadrzewowwiekulatjedenastu.Doskonale
pamiętałazmarszczonebrwi,zaciśnięteustaizmrużoneoczy.
-Cześć,Becco.
Trace.
Spodziewałasię,żewNapamożedojśćdospotkania,ale
nieprzypuszczała,żetakpoprostuwpad-nienaniegona
ulicy.Całymitygodniamiwyobrażała
sobietenmomentipostanawiała,żezachowaspokóji
opanowanie.Przygotowałastarannie,copowieiwjaki
sposóbsięuśmiechnie.Wypróbowałanawet
odpowiednitongłosu,zupełnienieprzypominający
słabegoszeptu,któryzdołałaterazzsiebiewydobyć.
-Trace-wykrztusiłaztrudem.
Wciążjąpodtrzymywał,aonawalczyłazogarniającąją
paniką.Pomimociepłegopłaszczaiwarstwyubraniaczuła
jegociepło.Walącesercerozsadzałojejklatkępiersiową,a
jegołomotodbijałsięechemwgłowie.Zabawne,a
wyobrażałasobie,żejestdoskonaleprzygotowanado
spotkaniazbyłymkochankiem.
Ależbyłamgłupiainaiwna,pomyślała.
Wkońcuopuściłręceicofnąłsięokrok,aonazaczerpnęła
takpotrzebnegopowietrza.
-Przepraszam-wydusiłazsiebie.-Niezauważy
łamcię.
-Słyszałem,żewróciłaś.
Wobawie,żezauważy,jakbardzodrżąjejręce,
wcisnęłajegłębokowkieszeniepłaszcza.
-PrzygotowujęprojektdlaIvyGlenCellars.
-Toteżsłyszałem.
-Och.-Właściwieniepowinnasiędziwić.Właściciele
winnicwNapastanowiliściślezamkniętyklan.
Byłatylkociekawa,cojeszczesłyszałijakwieleztego
byłoprawdą.
-Couciebie?-Jakbanalnieiśmieszniezabrzmia-
łotopytanie,pomyślałaBecca,alecoinnegomogłaby
wtymmomenciepowiedzieć?
-Dobrze,auciebie?
-Wporządku.
-Kawałczasu,prawda,Becco?
Pięćlat.Omalniepowiedziałategonagłos,ale
skinęłatylkogłową.Zauważyładelikatnezmarszczkiw
kącikachjegooczu,mocny,kwadratowyzarysszczęki,
zaciśnięteusta.Zaskoczyłoją,jakbardzo
mijającelatadodałyjegoprzystojnejtwarzywyrazu
dojrzałości.Kiedyśoczarowałjąchłopięcymwdziękiemi
kpiącymuśmiechem,alewmężczyźnie,jakimsięstał,nie
dostrzegałazapamiętanychdawnotemu
cech.
Napotkałajegowzrokiprzeszedłjądreszcz.To
jednosięniezmieniło,pomyślałazrozpaczą.Nadal
przyprawiałjąodrżeniekolan,galopującetętnoinieutuloną
tęsknotę.
Widziałaprzejeżdżającesamochodyisłyszaładzwoneczekw
witryniesklepuzpamiątkami,aledźwiękiiobrazydocierały
doniejjakbyzbardzodaleka.
WcentrumjejodczuwaniaznajdowałsięTrace.
Wszystkimizmysłamichłonęłakażdyznajomyszczegół:
szerokiebary,ciemnełukibrwi,lekkogarbatynos.
Pięćlattemuześmiechemrzuciłabymusięwramionai
ucałowałagozrozmachem.Aonroześmiałbysię,oddałjej
całusaiszepnąłdouchacoślubieżnego,ażoblałabysię
rumieńcem.
Dźwiękotwieranychdrzwisklepuzpamiątkami
wytrąciłBeccęztransu.Nachodnikwyszłakobieta
obładowanakolorowymipaczkami,spojrzałanazegareki
oddaliłasiępospiesznie.Beccawzięłagłębokioddechi
odważyłasięspojrzećnaTrace'a.
-Przykromizpowodutwojegoojca-powiedziała.
Siedemmiesięcytemucałaprasaistacjetelewizyjne
doniosłyozamordowaniuSpenceraAshtona.
-Chciałamzadzwonić,ale...
Znowurozproszyłjądźwiękdzwonków.Zsanek,
którezatrzymałysiępodrugiejstronieulicy,wysiadali
pasażerowie.
Tracezdawałsięniczegoniezauważać.
-Aleco?-zapytał.
Stchórzyłam.
-Niechciałamsięnarzucać.
-Rozumiem.
Sarkazmwjegogłosiedotknąłjądożywego.Zapragnęła
przebićskorupęjegopoprawnościiwytłumaczyćmu,że
właśnienicnierozumie,aletylkomocniejotuliłasię
płaszczem.
-Naprawdęniesądziłam,żecizależynamoich
kondolencjach-powiedziałaspokojnie.-Zwłaszcza
potym,cozaszłomiędzynami.
Jegoustazacisnęłysię.
-Dlaczegomówiszo„nas",Becco?Totyodeszłaś.
Miałrację,oczywiście.Aleulicapełnaprzechodniówi
samochodówniebyłaodpowiednimmiejscemdotej
rozmowy.PozatymBeccawogóleniechciała
rozmawiaćnatentemat.Anitu,anigdzieindziej.
-Proszęcię...
Patrzyłnaniąprzezdługąchwilę.Przedpięciulatyumiałaby
wyczytaćcośzjegooczu,wiedziałaby,comyśliicoczuje.
Terazjużnie.Uświadomiłasobie,że
Tracesięzmienił.Byłterazzupełnieinnymczłowiekiem.Z
trudemgorozpoznawała.Onazresztąteżniebyłajużtąsamą
kobietą.
-Słyszałem,żetwojamatkakupiłapub-odezwał
sięTraceniespodziewanie.
-Prowadziłagoodpiętnastulat.-Wdzięcznaza
zmianętematuBeccazdobyłasięnauśmiech.-To
oczywiste,żeJosephsprzedałgowłaśniejej,odchodzącna
emeryturę.Wprzyszłymtygodniumamywielkieotwarcie.
Zdawałasobiesprawę,żepleciebyleco,żebytylko
odwrócićuwagęodinnegotematu.Traceijegorodzinabyli
właścicielamijednejznajwiększychinajlepszychwinnicw
NapaValley.Cóżmogłogoobchodzićnawetnajwiększe
otwarciepubuElaineMarshall?
-Mieszkaszumatki?
-Tylkoprzezdwalubtrzytygodnie,doukończenia
pracynadprojektem.
-IvyGlentopierwszorzędnawinnica.Musiałaś
zrobićnanichwrażenie.
Obojedobrzewiedzieli,jaknieprawdopodobnie
trudnobyłodostaćsięnarynekfotograficznywNapa
Valley.Dlamałejfirmy,którajeszczeniewyrobiłasobie
renomy,byłotoosiągnięciegraniczącezcudem.
-Cieszęsię,żedalimiszansę.-Kiedynieodpowiedział,
tylkowpatrywałsięwniąprzenikliwiezielonymioczami,
poruszyłasięniespokojnie.Niemogładłużejznieśćtej
grzecznej,powierzchownejrozmowy.
-Muszęjużiść.
Skinąłiodsunąłsię.
-Uważajnasiebie,Becco.
-Tyteż,Trace.
Wjakiśsposób,nazupełniemiękkichnogach,zdoła
łautrzymaćpioniodejść,nierzucającsiędoucieczki.
ZpięściamiwbitymiwkieszenieTracestałprzed
sklepemiczekał,ażminiemuuciskwżołądku.
Idiota.
Coonsobie,udiabła,wyobrażał?Żedoniejpodejdzie,
popatrzywoczy,zamienikilkasłów,azłośćiżal
przepełniającegoodjejodejścianaglewyparują?
Zamiastwyparowaćnasiliłysię,awęzełwjegożo
łądkuzacisnąłsięmocniej.
Czygdybyspróbowałaprzepraszać,poczułbysię
inaczej?Wzruszyłramionamiipotrząsnąłgłową.
Chybanie.Toniemiałobyznaczenia.Raczejbygo
torozgniewało.
„Totyodeszłaś"-przypomniałjejiprzezmoment,
zanimodwróciłagłowę,wydawałomusię,żewidzi
wjejoczachżal.Amożetobyłopoczuciewiny.Przed
pięciomalatyzostawiłamulistipierścionekzaręczynowy,
którywłożyłjejnapaleczaledwiemiesiącwcześniej.Stał
osłupiałyzniedowierzania,czytającjej
list,ażsłowanastałewryłymusięwmózg.Przykro
mi,Trace,alemammożliwośćstudiowaniafotografii
wMediolanieichcęzrealizowaćmojenajwiększemarzenie.
Mamnadzieję,żektóregośdniamiwybaczysz.
ŻyczęCiwszystkiego,conajlepsze.
Jakimbyłidiotą,sądząc,żejejmarzeniemjestzostaćjego
żonąimatkąjegodzieci.
Jednakpotychwszystkichlatachipotym,comu
zrobiła,wciążjeszczeniepotrafiłbyćwobecniejobojętny.
Kiedynaniegowpadłaitrzymałjąwramionach,musiał
natężyćcałąsiłęwoli,bynieprzytulićjejmocniej.
Powinienembył,pomyślał,zaciskającszczęki.Powinienem
byłjąpocałować,apotemodwrócićsięiodejść.
-Przepraszampana,którajestgodzina?
Dwieroześmianenastolatkiwdzianinowychczapkachi
szalikachwyrwałyTrace'azponurychrozmy
ślań.Spojrzałnazegarek.
-Dziewiętnastadwadzieścia.
-Dziękujemy.WesołychŚwiąt!-zawołałydziewczęta
unisono.Odbiegły,chichoczącioglądającsięnaniegoprzez
ramię.
Koniecświata!Niedość,żestoinaulicyirozmyśla
oBecce,tojeszczewdodatkuflirtująznimnastolat-
ki!Potarłtwarzdłonią,świadomy,żePaigenatychmiast-
wyczytazniej,cosięstało.
-Dobrywieczór,panieAshton.-Hostessapozdrowiłagoz
uśmiechem,kiedywszedłdokameralnieoświetlonej
restauracji.-Siostraczekanapana.
-Dziękuję,Cindy.
Tracęzdjąłpłaszczipodążyłzaładnąblondynkądo
narożnegostolika,gdziePaigestudiowałajużmenu.
Wyłożonądębowąboazeriąsalęwypełniałyzapach
pieczonychnaruszciestekówimigotliweświatłogrubych
świecstojącychnasolidnychdębowychstołach.Z
niewidocznychgłośnikówsączyłasięmelodiakolędy.
Tracezamówiłwhiskeyiusiadłnaprzeciwsiostry.
-Przepraszamzaspóźnienie.
Paigeuniosławgeściepozdrowieniaszklaneczkę
czerwonegowina.
-Nicsięniestało.Samadopierocoprzyszłam.Nie
łatwocośkupićfacetowi,którymawszystko.
Zakochanakobieta,pomyślałTrace,patrzącnasiostrę.Paige,
dziewczynaomiękkichbrązowychlokachiskrzącychsię
zielonychoczach,jaśniałanowym,magicznymblaskiem.
-Czytodlamnietaktrudnocośkupić?
-Wieszdoskonale,żemówięoMatcie-powiedziała,
unoszącbrew.-Niemampojęcia,cobygoucieszyło.
-Myślę,żemożeszoszczędzićczasuipieniędzy.-
Tracepopatrzyłnabrylantowypierścionekzaręczynowyna
palcuPaige.-Onjużma,czegochciał.
Paigezuśmiechemspojrzałanapierścionek.
-Obojemamy.Takbardzogokocham.
-Ustaliliściejużdatę?
-Chybaczerwiec,alewtedyniebędęmiałazbyt
wieleczasunaprzygotowania.
-Sześćmiesięcytozamało?-Tracepotrząsnął
głową.-Nigdyniezrozumiem,jakprzygotowanie
dodziesięciominutowejceremoniiiczterogodzinnego
przyjęciamożezająćtyleczasu.
-Bojesteśmężczyzną.-Pociągnęłałykwina.-Zaczekaj,aż
tysiębędzieszżenił.Wtedyzrozumiesz.
-Tosięnigdyniezdarzy,siostrzyczko.-Trace
skrzyżowałpalcewskazujące,apotem,chętniezmieniając
temat,zapytał:
-Powiedz,czemutaknaglechciałaśsięzemną
spotkać?
-WidziałamsiędziśzJackiem.
Jackbyłichdwuletnimprzyrodnimbratem,ostatnimz
dziesiątkidzieciSpenceraAshtona.MatkąJackabyła
kochankaSpencera.Kiedyzmarła,chłopcemzaopiekowała
sięjejsiostra,Anna.
-Paige...
-Wysłuchajmnie.-Paigesięgnęłaprzezstółiścisnęładłoń
brata.-Jesturoczy.Mauśmiech,którystopiłbygóręlodową.
Onjedenmógłbyskupićwokół
siebiecałąrodzinę.
KochanaPaige,pomyślałzwestchnieniemTrace.
Nieodmiennieiwciążmarzyopojednaniurodziny.
-Naszatrójkaisiódemkaprzyrodniegorodzeństwa
porzuconaprzezojca,kiedypoślubiłnasząmatkę.Jakim
cudemjedendzieciakmógłbytowszystkoposklejać?
-Proszęcię,pojedźzemną.Poznajgo.
-Zapominasz,żejużpróbowałem-odpowiedział
Tracecierpko.-JeżelipojawięsięwVines,Eliposzczuje
mniepsami.
-Atyzapominasz,żekiedyEliprzyjechałdonas,
dałeśmuwzęby.
-Możetrochęprzesadziłem-przyznałTraceniechętnie.Eli
odpłaciłmujednakznawiązkąiobajwyszliztegostarcia
posiniaczeniikrwawiący.
Hostessaprzyniosłazamówionegodrinka.Paigezaczekała,
ażkobietaodejdzie,pochyliłasięizapytała:
-Tylkotrochę?
-Oj,nodobrze.-Tracezmarszczyłsięipociągnął
łykwhiskey.-Zgoda.Przesadziłem.Zadowolona?
-Będęzadowolona,kiedyztymskończysz.
Tracebyłzdumionyprzemianą,jakazaszławjego
młodszejsiostrze,odkądpoznałaswojegonarzeczonego.
Zdecydowanieprzybyłojejpewnościsiebie.Podziwiałw
niejtecechy,jednakniewtedy,gdykierowałysięprzeciwko
niemu.
-Czynaszamatkawie,żepertraktujeszzwrogiem?
-zapytał.
-Toniewróg,Trace-odpowiedziałaPaigemiękko.
-Tonaszarodzina.Chceszczynie,płyniewnastasama
krew.Jeżelitylkospróbujeszdaćimszansę,możeich
polubisz.Acodonaszejmatki,towieszdoskonale,żegdyby
wiedziała,żeodwiedzamJackałubkogokolwiekztamtych
„ludzi",jakichnazywa,wpadłabywewściekłość.
Delikatniepowiedziane,pomyślałTrace.Lila
Ashtonwyjaśniławyraźniecałejtrójceswoichdzieci,że
kategorycznienieżyczysobiekontaktówzprzyrodnim
rodzeństwemzLouret,winnicyzało
żonejprzezdrugążonęSpencera,Caroline,poich
rozwodzie.
Tracewiedział,wszyscyotymwiedzieli,żejego
matkaobawiałasięewentualnejkoniecznościpodzieleniasię
zdobytąpóźniejprzezSpencerafortunązdziećmizjego
dwóchpoprzednichmałżeństw.
-Proszę,Trace-namawiałagoPaige.-Powiedz
chociaż,żeotympomyślisz.
-Dobrze.-Westchnąłipociągnąłkolejnyłykwhi-
skey.-Pomyślęotym.
-Dzięki.-Paigestuknęłajegoszklankęswojąiodchyliłasię
naoparcie,sączącwinoiobserwującgo.
-Powieszmiteraz?
-Comamcipowiedzieć?
-OBecce.
Tracezacisnąłdłońnaszklance,aleopanowałsię
iodstawiłją.
-ComamcipowiedziećoBecce?
-Widziałam,jakzniąrozmawiałeś.-Paigeprzy-
szpiliłagospojrzeniemzielonychoczu.
Dodiabła!Dlaczegonieprzyszłomudogłowy,że
Paigemożegozobaczyć?
-Przypadkiemspotkaliśmysięnamieście.Tonic
takiego.
-Popięciulatachspotykaszkobietę,którąmiałeś
zamiarpoślubić-Paigedelikatniezakręciłaszklanką
zwinem-iuważasz,żetonictakiego?
Powstrzymałsięprzedpołknięciemnarazreszty
swojejwhiskey.
-Takuważam.
-Słyszałam,żejestwmieścieodkilkutygodni.
-Tak?-Traceusilniestarałsięwyglądaćnaznudzonego.
-Zamierzaszsięzniązobaczyć?
-Nie,niezamierzam.
-Wiesz,żepowinieneś.
-Czyżby?-Gdzieudiabłajestkelnerka?Tracerozejrzałsię
posali.-Anibydlaczego?
-Zwielupowodów-odpowiedziałaPaige.-Po
pierwsze,żebydaćjejszansęwyjaśnienia,czemusię
takzachowała.
-Doskonalewiesz,czemu-powiedziałTracęprzez
zaciśniętezęby.
Paigewzamyśleniuwpatrywałasięwswoje
wino.
-Powinieneśusłyszećtoodniej.
Kiepskipowód.
-Aczemujeszcze?
-Żebyalbotoskończyć,albozacząćodnowa-powiedziała,
wzruszającramionami.
Właśnietegopotrzebowałodswojejmłodszejsiostry:porad
odnośniedożyciaosobistego.
-Posłuchaj,Paige.Minęłopięćlat.Obojezdążyli
śmydorosnąć.Tamtahistorianiemadalszegociągu.
NaszczęściepojawiłasiękelnerkaiPaigechwilowo
zaniechałatematu.
Niemamzamiaruniczegozakańczaćanitymbardziej
zaczynać,myślałTrace,zaledwiejednymuchemsłuchając
listyobiadowychspecjałów.
CodoBecki,zpewnościąniepotrzebowałodniej
niczego.
ROZDZIAŁDRUGI
WciążjeszczewszlafrokuBeccastałaprzykuchennymoknie
ipatrzyłanazmoczonedeszczemjałowceitrawnikprzed
domemmatki.Monotonnekapanie
zdachuwprawdziezakłócałoporannąciszę,aledzia
łałouspokajająco.
NajwidoczniejPanBógwiedział,jakbardzopotrzebowała
spokoju.
Odwróciłasięodokna,przeczesałapalcami
splątanewłosyinastawiłakawę.Pociężkiejnocy
idręczącychsnachzastrzykkofeinywydawałsię
niezbędny.
Ekspresdokawysyczałiparskał.Beccatymczasem
podeszładomałego,okrągłego,dębowegostołukuchennego
stojącegowroguiprzesunęłapalcamipoporęczydębowego
krzesła.Jakżeczęstosiadywalitu
zTrace'emigadalidobiałegorana.Ilefiliżanekkawy
iherbatywypiliturazem,jakiesnulimarzenia.
Ilepocałunkówwymienili...
Przymknęłaoczy.Zbytwiele,pomyślała,niedasię
policzyć.
NasamowspomnieniepocałunkówTrace'apoplecach
przebiegłjejdreszcz.Tylkoonpotrafiłdoprowadzićjądo
takiegostanu,żesercewaliło,akolanamiękły.
Przypuszczała,żekażdakobietaspoglądawstecznaswoją
pierwsząmiłośćzpodobnymiodczuciami,
aledlaniejtobyłanietylkopierwszamiłość,alejedyna.
Tracebyłjejjedynąmiłością.
-Wcześniewstałaś.
Nadźwiękgłosumatkiodwróciłasięzaskoczona.Elaine
staławdrzwiach,wokularachdoczytaniawsuniętych
głębokowmasębrązowychlokówspiętychnaczubkugłowy
izestosemtekturowychteczekwobjęciach.
WwiekuczterdziestudwóchlatElaineMarshall
niemiałanasobiegramazbędnegotłuszczu,chociaż
wkącikachorzechowobrązowychoczuczaiłysięleciutkie
zmarszczki.Byłaatrakcyjnąkobietą.Niewysoka-metr
pięćdziesiątzgroszami,jeżeliwyciągnę
łaszyję-miałanasobieżakietwartprzynajmniejsto
funtów.NazywanojąPaniTajfun.Nigdyniebrakowałojej
energiiiBeccaniepamiętała,żebyjejmatkaspała
kiedykolwiekdłużejniżsześćgodzin.
Beccawpierwszejchwilipomyślała,żepewno
ostatnianocniestanowiławyjątku,alezarazzauwa
żyła,żematkaubranabyławtęsamąbiałąbluzkę
iczarnespodnie,którenosiładzieńwcześniej.
-Atypóźnowróciłaś-odpowiedziała.
Beccazdążyłasięprzyzwyczaić,żematkapracuje
ponocach,jednakpiątatrzydzieściranotobyłopóźnonawet
jaknanią.
-Remanent-rzuciłaElainegwoliwyjaśnienia.Weszłado
kuchni,odłożyłastosteczeknablat,otworzyłaszafkęi
wyciągnęładwakubki.
Beccasięgnęłapodzbanekzkawą.
-Nalejęci.
-Niemusisz.
-Wiem.Alechcę.
-Ale...
-Usiądź-powiedziałaBeccastanowczo.
Elaineruszyławkierunkustołu,alejeszczezawróciłado
spiżarni.
-Mambułeczkicynamonowe.
-Mamo,usiądź.
Elaineuniosłabrew.
-Zrobiłaśsięapodyktyczna.
-Nauczyłamsięodciebie.-Beccawysunęłakrzesłodla
matki.-Pozwól,żebyraz,dlaodmiany,popracowałktoinny.
Elaineusiadłanadąsana.
-Niejesteśjeszczezastara,żebyciprzetrzepaćskórę,
wiesz?
Beccapostawiłanastolecukier,wyjęłałyżeczki,
napełniłakubkikawąipodsunęłajedenmatce.
-Nigdymnienieuderzyłaś.
-Noituwłaśniepopełniłambłąd.-WciążnadąsanaElaine
wsypaładoswojegokubkadwieczuba-tełyżeczkicukru.
Przeddziesięciułatyrzuciłapalenieizastąpiłanikotynę
słodyczami.Chociażjadłaichstosunkowodużo,nieprzytyła
anigrama.-Możenie
byłabyśwtedytakawygadana.
-Tegoteżsięnauczyłamodciebie,-Beccaniesłodziła
kawy.Zkubkiemwdłoniusiadłanaprzeciwkomatki.-
Obiecałam,żecipomogęprzyremanencie,
niepamiętasz?
-Maszswojąpracę,apozatym,jeślidobrzepamiętam,
planowałaśważnespotkanie.
-Skończyłosiękołoósmej.-Beccaspojrzałana
matkęiwestchnęła.-Mamo,przecieżjacięprawie
niewiduję.Naprawdęchciałampomóc.
-Wiem,kochanie.-Elainepoklepałacórkęporęku.-Ale
niepotrzebujępomocy.Wszystkojestpodkontrolą.
Beccazauważyłaciemnekręgipodoczamimatkiilekko
obwisłeramiona.NiektórzymoglibyuznaćElaineMarshall
zamęczennicę.Przezcałedorosłeżyciepracowałanapełny
etatprzezsiedemdniwtygodniu,zbytdumna,bypoprosićo
pomockogokolwiek,niewyłączającwłasnejcórki.Becca
wiedziała,żepostępowaniematkiniewynikałozchęci
zostaniaświętą.Przeddwudziestupięciulaty,jakociężarna
siedemnastolatka,zostałaporzuconaizmuszonawalczyćo
przetrwanieswojeiswojegodziecka.
Beccawiedziałateż,żeniemasensusięzniąoto
spierać.Matkabyłaupartajakniktnaświecie.
-OpowiedzmiotymspotkaniuwwinnicyWhite-
stone-poprosiłaElaine,ewidentniedążącdozmiany
tematu.-Dobrzeposzło?
-Chybatak,alejeszczeniewiem.Obiecalizadzwonićjutro.
-OdspotkaniazTrace'emBeccanawetniepomyślałao
umowie,którąmiałanadziejępodpisać
zwinnicą.
-Napewnocięzatrudnią.Jesteśświetna.
Beccapotrząsnęłagłową,chociażsłowamatkisprawiłyjej
przyjemność.
-Mówisztak,bojesteśmojąmamą.
-Mówiętak,botoprawda.-Elainewzruszyłaramionami.-
Miałaśdziesięćlat,kiedyzrobiłaśpierwszezdjęcieijuż
wtedybyłowiadomo,żemaszdotegotalent.Inie
odziedziczyłaśgopomnie.Jadodziśnie
wiem,gdziesiękończy,agdziezaczynaaparat.
MatkazawszebyładlaBeckinajwiększymoparciem.Od
wczesnejmłodościwpajałajej,żejeżelitylkobędziewcoś
wierzyćikonsekwentniedążyćdocelu,osiągniewszystko,
cozechce.
IBeccawierzyła,dopókiniestraciłatego,czego
pragnęłanajbardziej.
Patrzyłanaparęunoszącąsięwolnonadkubkiem
kawy.
-Chceszmicośpowiedzieć?-GłosElainezabrzmiałjak
wystrzał.
Beccapodniosławzrok.
-Cotakiego?
Swoimwłasnym,niepowtarzalnymgestemElaine
bezsłowaskłoniłagłowę,unoszącjednocześniebrew.
Czekała,wpatrującsięwcórkę.
Beccaprzeniosławzrokzaokno.Przezchwilęmilczała.
-SpotkałamTrace'awczorajwieczorem.
TerazElainepozwoliła,byciszazawisławpowietrzu.Upiła
łykkawy,trzymająckubekwobudłoniach.
-Noi?
PrzezostatniepięćlatinawetpośmierciSpenceramatka
BeckiwyraźnieunikałarozmównatematTrace'a.Nie
chciałanawetwypowiadaćjegoimienia,
żebyniebudzićwspomnieńinieprzysparzaćcórce
bólu.
-Inic.-Beccawzruszyłaramionami.-Wpadłam
naniego,wychodzączkafejki.Onpowiedział„cześć",
japowiedziałam„cześć".Wspomniałcoś,żesłyszał
otwoimpubie,japowiedziałam,żemiprzykrozpowodu
śmiercijegoojca.Ityle.
-Zamierzaszsięznimjeszczezobaczyć?-Pytanie
byłoproste,aległosElainezabarwiłniepokójinamiętny
sprzeciw.
Beccęzalałafalairytacji.
-Jeżelimasznamyślibycierazem,tonie.Posłuchaj,mamo,
niepowinnaśsięonasmartwić...
-Czyjapowiedziałam,żesięmartwię?
Beccamogłałatwodoprowadzićdokłótni,mó-
wiąc,żeniemusiniczegowyjaśniać,bomatkaitak
wie,ocochodzi.Elainenigdyniezaakceptowałajej
związkuanizaręczynzTrace'em,podobniezresztąjak
jegorodzice.
Ichwspólneszczęściewobliczupiętrzącychsię
przednimiprzeszkódwydawałosięwięcejniżwątpliwe.
Beccaprzełknęłagorzkiesłowaiwstałaodstołu.
-Muszęsięprzygotowaćdopracy.
Matkasięgnęłapojejdłoń.
-Przepraszam,córeczko.
-Wporządku.Niemasensuznówtegoroztrząsać.
-Beccawestchnęła,aleuśmiechnęłasięipocałowała
matkęwczoło.
-Prześpijsię,mamo.Wyglądasznazmęczoną.
WwielkimsalonieIvyGlenCellarsmigotałybia
łelampki.Byływszędzie:nawysokiejnatrzyipół
metrachoince,naudekorowanychgirlandamioknach,na
obramowaniuszerokichdrzwiwejściowych.
Wrogachpomieszczeniainastolezpoczęstunkiem
stałypoinsecje,naprzemianciemnoczerwoneikremowe.
Ponadszmeremrozmówipobrzękiwaniemszkłaunosiłasię
muzykaCzajkowskiegogranaprzez
kwartetsmyczkowy.Tracezeszklaneczkącaberneta
wdłonistałzboku,obserwujączgromadzenie.Rozpoznawał
sporotwarzyspośródmiejscowychkupcówwinnych,
właścicielirestauracjiidystrybutorów.
Uroczysty,świątecznylunchbyłokazjądozaprezentowania
najnowszegozbioru,więcuczestnictwowprzyjęciubyłodla
Trace'abardziejobowiązkiem
niżprzyjemnością.
-Witaj,Trace-zwróciłsiędoniegoReedVale,dyrektor
generalnyIvyGlen.WDolinieReedbyłznanyzarównoze
swejprzedsiębiorczości,jakiurodyzłotegochłopca.-
Cieszęsię,żemogłeśprzyjść.
TraceuśmiechnąłsięiuścisnąłdłońReeda.Był
jednymzniewielumężczyzn,zktórymiłączyłago
przyjaźń.
-Trzebamiećokonakonkurencję.
-Dokładnietymbędęsięzajmowałwprzyszłym
tygodniunadegustacjiuwas.-Reedskinąłwkierunku
szklaneczkiwdłoniTrace'a.-Noicootymmyślisz?
Winobyłodobre,bardzodobre.Barwa,aromat
ibukietwręczdoskonałe.PonieważjednakTraceznał
Reedaoddziecka,niemógłsięoprzećpokusiepodro-
czeniasięznim.
-Niezłe-powiedział.
-Ztwoichustpotraktujętojakokomplement-
odparłReedzpewnymsiebieuśmieszkiem,ściągajączębami
koreczekserowyzwykałaczki.-Aprzyokazji,niewiem,czy
jużwiesz,żezatrudniliśmy
BeccęMarshalldoopracowanianaszegowiosennego
katalogu.
Tracezachowałobojętnywyraztwarzyidalejroz-
glądałsiępozatłoczonympomieszczeniu.Pozdrowił
skinieniemgłowyzarządcęrestauracjizSonomy,który
zaopatrywałsięwwinoAshtonów,idopierowtedy
odpowiedział:
-Słyszałem.
-Jestświetna.-Reedprzełknąłnastępnykoreczek.
-Naprawdęwyjątkowa.WhitestoneiLouretchcąją
zatrudnićprzynastępnychpromocjach.
Louret.Traceledwozdołałsiępowstrzymaćprzed
zrobieniemcierpkiejuwagi.
-Mówiszmitowkonkretnymcelu?
-Pomyślałem,żemożecięzainteresowaćwiadomość,że
Beccanajpewniejzostanietuprzezjakiśczas.
-Reedwzruszyłramionami.-Nawypadek,gdybyś
miałochotęodświeżyćwspomnienia.
-Otymniemamowy.-ReedpróbowałgowybadaćiTrace
starannieomijałprzynętę.—Onamnienieinteresuje.
Wszystkonatomiastwskazywałonato,żekilkaosób
wyraźniesięinteresowałoichznajomością.
Trace'azaczęłyirytowaćszeptanekomentarzeirzucanew
jegokierunkuzaciekawionespojrzenia.Powinienbył
przysłaćtudziśPaige.Czułsięjakokazpodmikroskopem.
Życzyłbysobie,żebyBeccanigdyniewróciłado
Napa.Odjejpowrotuczułsięcorazgorzej.
DoReedazwróciłsięjedenzkupcówwinnych
iTracezostałsam.Miałochotęwyjść,cojeszcze
bardziejpogorszyłomunastrój.Miałbywyjść,bo
ReedwspomniałBeccę,czydlatego,żekilkoro
wścibskichgłupkówniemogłosięzająćwłasnymi
sprawami?
Postanowiłjednakzostać.Pojawiłosiętudziśkilku
stałychklientówAshtonEstate,niemówiącjużo
potencjalnych.Tracewiedział,jakogromneznaczeniemają
takienieoficjalnepogaduszki.Tobyłaczęśćjego
pracy.Upomniałsamsiebiesurowoiprzeznastępny
kwadranszajmowałsięwyłączniesprawamisłużbowymi.
Potemjednakuległpokusieiwszedłnaschodyprowadzące
napiętro,gdzieolbrzymie,sięgającesufituoknawychodziły
napołożonedużoniżejpomieszczenie,wktórym
przechowywanobeczki.Pomieszczenierozmiarudużejsali
gimnastycznejbyłodobrzeoświetloneipodzielonena
korytarze,wktórychstały
regałyzdębowymibeczkami.
NawidokBeckiwychodzącejzjednegozkorytarzy
Tracegwałtowniewciągnąłpowietrze.
Szłazamyślona,miałaściągniętewargiizmrużoneoczy.
Byłaubrana,stosowniedopanującegowpomieszczeniu
chłodu,wgranatowąbluzępoddżinsowąkurtką,
jasnobrązowezamszowebotkiiwpuszczone
wniedżinsyopinającezgrabnepośladki.
Traceześwistemwypuściłpowietrze.Niemiała
prawawyglądaćtakpiekielnieseksownie.Niemia
łaijuż.
Rozejrzałasię,potemkucnęła,naciągającdżinsy
napośladkachjeszczemocniej.Kiedypochyliłasię
doprzodu,bluzapodjechaładogóry,odsłaniającgo
łeplecy.
Cholera.
Zapragnąłjejboleśnie.
Odpięciulatnieprzeżyłtaksilnegoerotycznego
doznania.Wtejchwilinienawidziłjejzato,żetakna
niegodziała,ajeszczebardziejnienawidziłsiebiesamegoza
to,żejejpragnie.
Mógłodejść,wrócićnaprzyjęcie,napićsięwina,
poplotkowaćipojechaćdodomu.Towłaśniepowinien
zrobić.
Zamiasttegozawrócił,zszedłnapodestiotworzyłdrzwi
prowadzącedopomieszczeniazbeczkami,przeklinając
samegosiebiezakażdykrokwdół.
Wwilgotnympowietrzuunosiłsięznajomyaromat
dębowegodrewna.Ciszęprzerwałocichepodśpiewywanie.
Tracęzatrzymałsięisłuchał.
Niecałkiempamiętałsłowa,alecodojedwabistegogłosu
niemiałżadnychwątpliwości.Tengłoswstrząsałnimdo
głębi,kiedywekstazieszeptałajego
imię.Tensamgłoskłamałioszukiwałgo.Wpierwszej
chwilichciałsięodwrócićiwyjść.Ajednakruszyłdo
przodu.Zatrzymałsiętużprzednarożnikiem,wktórymBecca
przygotowałaekspozycję.Lśniące
jeżynywysypywałysięzesrebrnejmisy,gałązkieukaliptusa
wysuwałysięzplecionegokoszyka,listkimiętyleżaływokół
pustegokielicha.Wszystkorazem
byłoumieszczonenamchuzzielonejsatyny.Kiedy
pstryknęławyłączniknaczarnympudełku,nadsto
łemrozsnułasięchmuramgłysprawiającadośćniesamowite
wrażenie.
Traceniemalczułnajęzykusmakjeżyn,mięty
ieukaliptusa.Poddałsięteżtajemniczemunastrojowi
wywołanemuprzezkłębiącąsięmgłę.Beccasięgnęłapo
jeżynęiwsunęłajądoust.Odpatrzenia,jakjąssie,zaschło
muwgardle.
Niepowinienembyłtuprzychodzić,pomyślał.
Chętniewykorzystałpretekstprzyjęcia,żebytylko
zobaczyćBeccę.Przyszedł,bowiedział,żeonatubędzie.
Podśpiewując,stanęłazaumieszczonymnastatywie
aparatemizaczęłapstrykaćzdjęcia.Pracowaławtakim
skupieniu,jakbyświatwokółwogólenieistniał.Aparat
wrękuzawszedodawałjejpewnościsiebie.Zauważyłto
odrazuprzyichpierwszymspotkaniu.Przyjechaławtedydo
AshtonEstate,żebysfotografowaćdlalokalnegomagazynu
rezydencjęiotaczającejąwłości.Onpodjął
nudny,wswoimmniemaniu,obowiązekoprowadzenia
jej.Wbrewwcześniejszymobawomdzieńokazałsię
wyjątkowoudany.Jejpasjaientuzjazmbyłyzaraźliwe.Do
dziśpamiętałwszystko,comuwtedypokazała:tęczęna
rżniętymszkle,rdzewiejącywiatrowskaz,jasnoniebieską
ważkęnatlefontanny.Wszystkotopotrafiłauchwycić
obiektywemswojegoaparatuiprzemienićwmałe
arcydzieła.
Zobaczyłwówczasświat,wktórymwyrósłiktóry
brałzapewnik,oczamiBecki.Odtamtejporyjużnic
niewyglądałotaksamo.
Beccanuciłaterazinnąpiosenkę,ajejbiodraporuszałysię
dotaktu.Tracezgrzytnąłzębami.Takbardzochciał
uodpornićsięnatękobietę,aleniepotrafił.
Dlategoruszyłkorytarzem.
ZanimBeccaodwróciłasię,jużwiedziała,żetoon.
Usłyszałazaledwieszmerkrokównabetonie,aleitak
wiedziała.
Jejpulsprzyspieszył.
Pstryknęłajeszczekilkazdjęćispróbowałasiępozbierać,
zanimspojrzymuwoczy.
-Witaj,Trace.
-Witaj.-Rzuciłokiemnajejaparat.-Mogęspojrzeć?
Zawahałasię,wzruszyłaramionami,wkońcuodsunęłasięna
bok,wsuwającręcewkieszenie.
-Jasne.
Beccanajwyższymwysiłkiemzdołałasiępowstrzymaćprzed
krążeniempopomieszczeniu,kiedyonspoglądałwwizjer.
Chociażpowietrzebyłochłodne,
czuła,żesiępoci.Zanimsięwyprostowałispojrzałna
nią,upłynęłozaledwiekilkasekund,którejejjednak
wydawałysięgodzinami.
-Maszdotegooko.
Możetoniemądre,aleuświadomiłasobie,żetapochwała
znaczydlaniejbardzodużo.
-Jaksięzrobiwystarczającodużozdjęć,zawszekilka
wyjdzieniezłych.
-Skromnajakzwykle.
Nieprzypuszczała,bytenkomentarzcelowomiał
podteksterotyczny,alezalałająfalawspomnień.
Pierwszypocałunek,moment,kiedypierwszyraz
rozpiąłjejbluzkęidotknąłpiersi.Kiedypierwszyraz
siękochali...Rzeczywiściebyławtedyskromna,ale
podgorącymipieszczotamijegodłoniiustszybko
zapomniałaonieśmiałości.
Pełnaobaw,żezauważyjejrumieniec,podeszłado
swojejekspozycji,wyłączyłamaszynkęprodukującą
mgłęizaczęłaskrupulatnieukładaćlistkimięty,starającsię
opanowaćdrżenierąk.
-Cociętusprowadza?
-Degustacjaiprzyjęcie.-Podszedłdostołuizaczął
przeglądaćleżącetamksiążkizdziedzinywiniar-stwa.-
Czytałemtę-powiedział.-Niezła,chociaż
wniektórychkwestiachniezgadzamsięzautorem.
-Trace-Beccaodwróciłasiędoniego-dlaczego
tujesteś?
-Zabawne-powiedział,odkładającksiążkęikrzy
żujączniąspojrzenia.-Zadawałemsobiepodobne
pytanie.Apotemtomisięzdarzyło.
Kiedysiędoniejprzysunął,jejpulsgwałtownie
przyspieszył.
-Cocisięzdarzyło?
Przysunąłsięjeszczebliżej,takblisko,żepoczuła
ciepłojegociałaizobaczyłalodowatychłódwoczach.
Położyłjejręcenaramionachichociażwiedziała,że
powinnagoodepchnąć,niepotrafiła.Sercetłukłojej
sięwpiersijakptakwszponachdrapieżnika.
-Pięćlattemu.
Pięćlattemu?Jegosłowadotarłydoniej,alenie
mogłazrozumiećichsensuaniwydobyćzsiebiegłosu.Jego
zapach,takznajomy,takmęskiotuliłjąjakmiękkasieć.
Ciągnęłojądoniego,aleoparłasiętej
chęciichwyciłamocnobrzegustołu.
-Pięćlattemu-powtórzyłspokojnym,chropawymgłosem.-
Odeszłaśinawetmnieniepocałowa
łaśnadowidzenia.
Beccamiaławrażenie,żeśni.Zupełniestraciłasiłę
woliiniebyławstaniemusięprzeciwstawić.
-Chybazasłużyłemnapożegnalnypocałunek,
prawda,Becco?
Wjejwnętrzueksplodowałyemocje.Szok,podniecenie.
Przyjemność.Przypuszczała,żeTracejejnienawidzi,alei
takniemogłapowstrzymaćogarniającychjąuczuć.
Wtympocałunkuniebyłoczułościanidelikatności,aleto
wydawałosięniemiećznaczenia.Beccapłonęłairoztapiała
siępoddotykiemkochanka.
Desperackowalczączpragnieniem,byotoczyćgo
ramionamiipoddaćsięjegowoli,jeszczemocniej
chwyciłasięstołu.
Oderwałsięodniejgwałtownymszarpnięciem
icofnąłokrok.Powoliotworzyłaoczyinapotkałajego
twardywzrok.
-Żegnaj,Becco-powiedział.Odwróciłsięiwyszedł.
Zanimodzyskałazdolnośćruchu,minęłokilka
minut.
Zasłużyłamnato,pomyślałazbólemwsercu.
Kiedywkońcuodzyskaławładzęwnogach,usiad
ła,oparłagłowęnadłoniachiczekała,ażprzestanie
dygotać.
ROZDZIAŁTRZECI
3.14wnocy
Tracespojrzałnazegarekprzyłóżku.Bezsennegodziny
mijałyjednazadrugą.Przewracałsięzbokunabokz
zaciśniętymizębamiirozpalonągłową.
3.15wnocy
Miałochotęrzucićbudzikiemościanę,alewiedział,żenie
damutożadnejsatysfakcji,atylkopotwierdzito,cojużitak
wiedział.
Żejestcholernymidiotą.
Zupełnieniepotrzebnieuległbezsensownejpotrzebie
udowodnieniaBecce,żemunaniejniezależy.Żepotrafiją
tulićicałować,apotemodejść,jakgdyby
nigdynic.
Wciążjeszczeczułjejsmak.Smakowałajeżynami,
słodkimiisoczystymi.Jejwargibyłytakmiękkie,jak
zapamiętał,ichociażnieoddałamupocałunku,czuł
jakdrżyiwiedział,żeniepozostałaobojętna.
Odpierwszegospotkaniawyraźnieciągnęłoich
dosiebie.Niezależnieodtego,czyłączyłoichuczucie,czy
nie,przyciąganieistniałotaksamosilnejakpoprzednio.
3.16wnocy
Narastaławnimfrustracjaseksualna.Wkońcuzerwałsięze
skłębionejpościeliinaciągnąłspodnieoddresu.Wiedział,
żeitakjużniezaśnie.Równiedobrzemógłwstaćizająćsię
czymśpożytecznym.Niezamierzałspędzićresztynocyna
przewracaniusię
zbokunabokiliczeniukażdejminuty,tylkodlatego
żepocałowałBeccę.
Zapaliłświatłowswoimsaloniewzachodnim
skrzydlerodzinnejrezydencji.Lśniącadrewnianaposadzka
byłachłodnaigładkapodjegogołymistopami.Lekko
pachniaławoskiemoaromaciepomarańczy.Tracęprzesunął
dłoniąpowczorajszymzarościeinalałsobieszklaneczkę
glenlivet.
Przełknąłjągładko,nalałnastępnąiotworzyłfrancuskie
drzwiprowadzącenabalkonnadrugimpiętrze.Nocbyła
pogodnaichłodna.NagąpierśTrace'aowionęłomroźne
powietrze,wyganiajączniego
resztkisennościistudzącżarpożądaniawciążrozpalający
jegozmysły.
Przezostatniepięćlatnieżyłwcelibacie.Niespotykałsięz
nikimnapoważnie,alezaspokajałswojepotrzebyzdrowego
mężczyzny.Byćmożeteraz
teżtegowłaśniechciał-namiętnejnocygorącego
seksu.
Pomyślałokilkudziewczynach,zktórymimógłby
sięspotkać.Jennifer,ładniezaokrąglonablondynka,
którapracowaławrecepcjisiłowni,wzeszłymtygodniu
podsunęłamuswójnumertelefonu.Charlotte,śliczna,
długonogabrunetkaoniebieskichoczach,menedżerkaznanej
restauracji,którąpoznałwczasieostatniejpodróżydoSan
Francisco,wyraźnieda
łamudozrozumienia,żechętniesięzabawibezzobowiązań.
JenniferczyCharlotte?
Aczemunieobie?Uniósłbrew,apotempotrząsnąłgłową.
Wolneżarty.Kogochciałoszukać?
Marszczącczoło,wpatrywałsięwtrzymanąwdłoni
szklankę.Nietylkoniedwie,alenawetsetkakobietnie
zdołałabyugasićtrawiącegogożaru.
Tylkotamta.Jedynanaświecie.
Chociażnienawidziłtejmyśli,byćmożejegosiostramiała
rację.ByćmożepowinienzakończyćsprawęzBeccą.Bo
nawetjeżelijużniemamiędzynimiuczucia,wciążistnieje
pociągfizyczny.
Przedpięciomalatyprzedłożyłakarieręnadmał
żeństwoznim.Wtamtejchwiliniewiedział,kogo
bardziejnienawidzi:własnegoojca,któryjejzapłacił,
żebyodeszła,czyBeckizato,żeprzyjęłaczek.Omało
coniepojechałzaniądoWłoch,żebyjejpowiedzieć
prostowoczy,żewidaćnigdygoniekochała.
Światłoksiężycaformowałodługiecieniena
pagórkowatymkrajobrazie.Jakdalekosięgałwzrokiem,
ciągnęłysiębezlistnekrzewywinorośli.Towszystko-
ziemia,rezydencja,milionydolarów
-byłowjednejczwartejjegowłasnością.Gdyby
Beccakochałagowystarczająco,żebyznimzostać,
dzielilibytedobra.
Alewszystkoułożyłosięinaczej.
Dopiłdrinkaibawiłsiępustąszklanką.Postanowił
zawszelkącenęjeszczerazznaleźćsięzBeccąwłóżku,a
potemnazawszeoniejzapomnieć.
Itakzakończytęsprawę.
Właściwiedlaczegobynie?
Beccawzięładługi,gorącyprysznicwnadziei,że
zdołajątouspokoić.Prawieniespaławnocy.Ból,
główniepsychiczny,wywołanypocałunkiemTrace'a
byłniedozniesienia.Nawargachwciążczułajego
złość.Takdobitnyprzejawbrutalnościpowinienbył
wzbudzićwniejodrazę,anawetobrzydzenie,aleku
jejzawstydzeniutaksięniestało.
Wciążczułamrowieniewcałymciele.Imbardziej
starałasięotymniemyśleć,tymnatrętniejatakowały
jąwspomnienia.Kiedyzdołałazasnąć,prześladowały
jąsnyerotycznezTrace'emwroligłównej.
Wszystkowydawałosiębardzorealne.
Wjakiśsposóbudałojejsięuśpićteuczuciana
pięćlat,bojakinaczejzdołałabyprzeżyć?Spotkanie
zTrace'emprzywołałowszystkiewspomnienia.
Zwestchnieniemoparłaczołoochłodnepłytkiniepewna,czy
zdołaznieśćkolejnespotkanie,alerównież,czyporadziłaby
sobiezjegobrakiem.
Wytarłasięiuczesała,marszczącbrwinawidok
ciemnychkręgówpodoczami.Spróbowałazamaskowaćje
makijażemiwłożyłaniebieskisweterwnadziei,żetenkolor
choćtrochęożywijejbladącerę.
Matkaznówwróciłapóźno,więcBeccazeszłana
dółnapaluszkach.Zabrałatorbęzblatukuchennego,
znalazłakluczykiicichutkowyszła.
Ruchnawerandziezaskoczyłjątak,żeupuściła
klucze.
-Trace!
Zrękamiwkieszeniachczarnejskórzanejkurtki
opierałsięoporęcz,wyciągającprzedsiebiedługie
nogi.Roboczebutyidółznoszonychdżinsówpokrywała
warstewkabłota.Najednąszalonąchwilęczascofnąłsięo
pięćlat.Onwpadłpoporannymobchodziewinnicy,ona
wychodziłanauczelnię.Natekilkaskradzionychminutcały
światprzestawałsięliczyć.
Bylitylkoonidwoje.
Zamrugałaiwspomnienieuleciało.Patrzyła,jaksię
prostujeiwitająskinieniemgłowy.
-Cześć,Becco.
Cześć,Becco?Poprzedniegodnia,potym,jakjąpo-
całował,przewracającjejświatdogórynogami,powiedział
„Żegnaj,Becco",aterazmaczelnośćstaćnajejwerandzie
jaknawłasnejimówić„Cześć,Becco"?
Przysunąłsiędoniej.
-Zapukałbym,alepomyślałem,żemamaśpi.
Możetobraksnupobudziłjejzmysłkrytyczny,amo
żezaczęławkońcuodzyskiwaćrozsądek.Niechcia
łaokazaćsłabości.Niechciałamupokazać,jakbardzo
przeżywato,cosięwydarzyłopoprzedniegodnia.
Przyklękła,żebypodnieśćklucze,aleuprzedziłją.
-Coturobisz,Trace?-zapytała,małoprzyjaźnie
marszczącbrwi.
NadźwięksilnikaTracespojrzałnaulicę.Zaczekał,
ażbiałypikap,którywłaśnieruszał,odjedzie.
-Wczorajbyłemwnienajlepszymnastroju.
Czyżbyprzeprosiny?Toostatnie,czegosięmogła
ponimspodziewać.Znówjązaskoczył.
-Niemasprawy.
-Jest.
Podałklucze,delikatniemuskającjejdłończubkamipalców.
Przeszyłjądreszcz.Chciałazabraćrękę,alezacisnąłnaniej
pałce.
-Chodzioto-powiedział,patrzącjejwoczy-że
nieżałuję.
Jeżelizamierzałzamącićjejwgłowie,sprytniesię
dotegozabierał.Zresztąitakwjegoobecnościnie
potrafiłarozsądniemyśleć.Zamknęłaoczyipowoli
wciągnęłapowietrze.
-Trace...
-Nieżałuję-powtórzyłcichym,chropawymgłosem-żecię
pocałowałem.
Otworzyłaoczyispróbowałacośwyczytaćzwyrazujego
twarzy,aleniezdołała.
-Czemutorobisz?-wyszeptała.
Przesunąłkciukiempokostkachjejdłoni.
-Dobrzenambyłorazem.
Zarumieniłasięnawyraźnieerotycznezabarwieniejego
głosuichociażpowinnasięczućobrażona,niemogła
zaprzeczyć.Rzeczywiścietakbyło.Dobrze
imbyłorazem.
-Tobyłodawno.
-Niektórerzeczypozostająniezmienne.
-Wszystkosięzmienia-odpowiedziałaspokojnie.
-Czasemnalepsze.-Jegokciuknadalwędrował
pomiędzyjejpalcami.-Chybaniepowiesz,żenicnie
czułaśwczorajwieczorem.
-Nicnieczułam.-Gładkowypowiedziałakłamstwo,
pomimosuchościwgardle,icofnęładłoń.
-Wporządku.-Skinąłgłowągestemmówiącym,
żejejniewierzy,aleprzyjmujetowyjaśnienie.-Zjedz
dziśzemnąkolację.Powspominamystareczasy.
Stareczasy?
Zauważyła,żesięnieogolił.Przywołaławspomnienie
dotykujegozarostunapoliczkuipulsjejprzyspieszył.
Wspominaniestarychczasówbyłoostatniąrzeczą,
naktórąmiałaochotę.
-Toniejestdobrypomysł,Trace.
-Który?Kolacjaczywspominanie?
Oba.
-Poprostuniemogę.
Jegooczyzwęziłysięlekko.
-Spotykaszsięzkimś?
Rozpaczliwiechciałaskłamać,wiedząc,żebędzie
łatwiej,jeżelitozrobi.Jednocześniezdawałasobie
sprawę,żemiędzynimiległojużzbytwielekłamstw.
Spuściławzrokipotrząsnęłagłową.
-Totylkokolacja,Becco.-Przesunąłpalcem
wzdłużliniijejżuchwyiuniósłjejpodbródekdogóry.-
Czegosięboisz?
Ciebie,chciałaodpowiedzieć.Sprawiał,żepragnęła
tego,czegoniemogłamieć.Zapewneobojesięzmienili,ale
powody,dlaktórychniemoglibybyćrazemszczęśliwi,nie
uległyzmianie.Perspektywapowrotu
wramionaTrace'abyłabardzokusząca,aleBecca
wiedziała,żenieprzeżyłabyponownegorozstania.
Tylkokolacja?Obojedoskonalewiedzieli,żenie
tylko.
-Muszęjechaćdopracy-powiedziałamiękko.
-Wporządku.-Opuściłdłońiskinąłgłową.-Do
zobaczeniazatem.
Patrzyła,jakodchodziwkierunkuczarnegosuva
zaparkowanegonaulicy.
-Trace.
Zatrzymałsięispojrzałnaniąprzezramię.
-Będzielepiej,jeżelisięjużniespotkamy.
Patrzyłnaniąprzezmoment,potemuśmiechnął
sięlekkojednymkącikiemust.Bezsłowawsiadłdo
samochoduiodjechał.
Kiedyznalazłsiępozazasięgiemjejwzroku,Bec-
cawypuściładługowstrzymywanyoddech.Niemiała
żadnychwątpliwościcodojegointencji.
Obiecałasobie,żeskupisięnapracyibędzieunikaćTracea
przezkilkanastępnychtygodni.Jeżelijejsiętouda,wrócido
domuwolna.
ROZDZIAŁCZWARTY
Greta,szefowabiuraTrace'a,położyłamunabiurkugruby
plikfolderów.
-DyrektornaczelnyNapaValleyVintueisprosio
potwierdzenieobecnościnaspotkaniuwśrodęwieczorem.
Greta,matkapięciorgadzieciibabkatrojgawnucząt,
pracowaładlaAshtonówodośmiulat.Byłarzeczową,
mocnozbudowanąkobietąokrótkichblondwłosachi
niebieskichoczach,którenigdyniczegonie
przeoczyły,co,wzależnościodsytuacji,bywałoalbo
dobrodziejstwem,alboprzekleństwem.
-Cotozaspotkanie?-Tracenawetniepodniósł
wzrokuznadwykresówsprzedażywidocznychna
ekraniekomputera.Poprzednirokbyłciepły,awiosna
przyszławcześnie,dziękiczemuwinomiałodoskonałą
jakość.Produkcjaisprzedażwzrosłyookołoosiemprocent.
-Zmianyśrodowiskowe.
Cholera.Tespotkaniaciągnęłysiębezkońca.Nie,
żebygotozupełnienieinteresowało,ale...Możeuda
musięnamówićPaige.
-Zdajesię,żewśrodęjestjakaścichaaukcja.
Gretastuknęłapalcemwkalendarz.
-Townastępnąśrodę.Koktajlpartyicichaaukcja
narzeczprogramuChildstartLiteracy.
-AdegustacjadlaRotaryClub?-zapytałzroztargnieniem,
świadomybliskościterminu.
Gretawestchnęłazirytacjąirozłożyłaotwartyterminarzna
biurku.
-Czwartekwtymtygodniu.Anawypadek,gdybyś
zapomniał,urodzinowakolacjatwojejmatkiodbędziesięw
sobotę,wLeSanglier.
-Zapomniałem.-Tracezauważyłnawykresielekkiwzrost
kosztówbutelkowaniaizanotowałwpamięci,żebyto
sprawdzićzdostawcą.
-Cojejkupiłem?
-Apaszkę.-Gretapołożyłaparagonnabiurku.
-Dzięki.-Tracespojrzałnacenęiuniósłbrew.-
Apaszkę?
-Włoskikaszmirijedwab-wyjaśniłaGretaspokojnie.-
Twojąmatkęczekateraztrudnyokres.
Wkrótcezostaniebabcią,aurodzinyprzypominają
jej,żeniemłodnieje.
-Itenkosztownykawałekmateriałumajejpoprawić
samopoczucie?
-Zpewnością.Kolorświetniepasujedojejwłosówicery.-
NadźwięktelefonuGretaodwróciłasię.-Apozatymto
Hermes.Napewnojejsięspodoba.
Zatęcenę,pomyślałTrace,mamnadzieję,żetak.
Prawdopodobniewyszłobytaniej,gdybywysłałmatkędo
Włoch.
Kobiety.
Nawetniepróbowałichrozumieć.Jedyne,cowiedziało
kobietach,tożeniconichniewie.Niemiał
pojęcia,comyśląiczegopragną.
Jeżeliwogólezdarzałoimsięmówićto,comyślą.
„Będzielepiej,jeżelisięjużniespotkamy".
Zwestchnieniemodchyliłgłowęwtyłizamknął
oczy.Wciąguminionychdwóchdnidużomyślał
otychsłowachBecki.Prawieuwierzył,żerzeczywi
ścietegochciała,alecośniemalnieuchwytnegowwyrazie
jejoczumówiłomu,żetonieprawda.
Zcałąpewnościąspotkająsięjeszcze.Jużonsię
otopostara.
Niemógłtylkozrozumieć,dlaczegotakusilnie
udawałabrakzainteresowania.Ajeżelinaprawdębył
jejobojętny,todlaczegozakażdymrazemnajegowidok
byłatakbardzowytrąconazrównowagi?
Możepoprostubłędnieinterpretowałjejreakcję?
Nerwowośćwynikałazapewnezpoczuciawiny.
Wkońcuwidokmężczyzny,któremukłamliwieobiecała
miłośćimałżeństwo,apotemwzięłapieniądzezazłamanie
tejobietnicy,mógłdziałaćnaniądeprymująco.
Zacisnąłzęby.Wsumiecozaróżnica,coonaczuje.
Kiedyznajdziesięwjegołóżku,onuwolnisięwkońcuod
wspomnieńoBecceMarshall.
-Trace!
Zaklął.Zerwałsięzkrzesłatakgwałtownie,że
omalnieupadł.Paigezeskrzyżowanymiramionami
patrzyłananiegozzabiurka.
-Cotytu,udiabła,robisz?-warknął.
-Cojarobię?-Przewróciłaoczami.-Pukałam
idwarazywołałamciępoimieniu.
Sercewciążjeszczewaliłomujakmłotem.
-Czyjanaprawdęniemogęmiećnawetchwilispokoju?
-Ojej!-Paigewystudiowanymgestemuniosłajednącienką
brew.-Ależjesteśmydziśdrażliwi...
-Wcalenie.
-Jesteś,jesteś.Wczorajzresztąteżbyłeś.
-Skądże.
-Byłeś-zawołałaGretazsekretariatu.
-Widzisz?-Paigezagłębiłasięwfotel.-Nowięc,
cosiędzieje?
-Nic.-Tracęzgrzytnąłzębami,wstałizatrzasnął
drzwiodsekretariatu.-Mamnadzieję,żenieprzyszłaśmnie
zanudzać?
-Możeniecałkiem.
Jasne,pomyślał.Miałatowypisanenatwarzy.
-Czegochcesz,Paige?
-Tego,oczymmarząwszystkiekobiety-powie-
działatęsknie.-Miłości,czekolady,pokojunaświecie.
Niekonieczniewtejkolejności.
Spojrzałnaniąkarcąco.
-Niektórzyznastupracują.
-Tyspałeś-wytknęłamu.
-Paige-warknąłzprzestrogąwgłosie.
-Dobrze,jużdobrze.-Uśmiechnęłasięsłodko.-
WybieramsięodwiedzićJackaichcę,żebyśzemną
pojechał.
Boże,ależjednotorowotekobietymyślą.
-Jestemzajęty.
-Tewykresynieucieknąprzeznastępnągodzinę.
-Spojrzałanamonitorjegokomputera.
-Ajednakniemamczasu,siostrzyczko.
-Wporządku.-Westchnęłaciężko.-Rób,jak
chcesz.Mamtylkonadzieję,żetymrazemniebędziesz
czekał,ażzrobisięzapóźno.
Tracepatrzyłnadrzwi,którezamknęłysięzaPaige.Co,u
diabła,miałaznaczyćtajejostatniauwaga?
Zmarszczyłbrwiipotrząsnąłgłową.
Kobiety.
Beccapatrzyłaprzezprzesuwneszklanedrzwiwychodzące
nawinnicęLouret.Rzędywinorośliciągnęłysiępohoryzont.
Otejporzerokugałązkibyłynagie,aletoniemiało
znaczenia.Poruszałjąsamich
surowymajestat.
Pamiętałatenpierwszyraz,kiedyTracezabrałją
dowinnicyAshtonów.Natychmiastpokochała
charakterystycznyzapach,barwęifakturęziemi,atakże
radosnepodnieceniewinobrania.Tamtegodniapokochała
nietylkoTrace'a,aletakżeotaczającygo,nieznanyjej
wcześniejświat.
Byłobydużołatwiej,gdybygonigdyniespotkała.
Nieporównywałabydoniegokażdegopoznanegopo
wyjeździezNapamężczyznyiniedoszukiwałabysię
wnichbraków.Teraz,kiedyznówstanąłnajejdrodze,
wszystkobędziejeszczetrudniejsze.
Zwłaszczapotym,jakjąpocałował.
Próbowałasobiewmówić,żeczujeulgę,niewidząc
goodtamtegopamiętnegoporankanawerandzie,ale
jeżelimiałabybyćszczera,musiałabyprzyznać,żejakaśjej
cząstkajestztegopowodurozczarowana.Tobyłatasama
cząstka,którarozglądałasięzanim
wmieścieiżałowała,żenieprzyjęłazaproszeniana
kolację.
Cząstka,którejnieustannienakazywałaspokój.
-Przepraszam,żemusiałapaniczekać,pannoMarshall.
Beccaodwróciłasię,abypowitaćMercedesAshton-
-Maxwell,którapojawiłasięwholu.Miękkie,jasno-
brązowelokispadałyjejnaramiona,prostaczarna
spódniczkasięgałakolan,ajasnożółtysweterzrobiony
ściegiemwarkoczowymzdekoltemwkształcieV
zakrywałciężarnybrzuch.
MercedesbyłasiostrąprzyrodniąTracea.
Beccaopanowałanagłąsuchośćwgardle.
OczyMercedes,podobniejakTrace'a,byłyzielone,choćnie
ażtakintensywnie.Podobniejakonzachowywałasięze
spokojnąpewnościąsiebieichłodnąrezerwą.
-Dziękuję,żezechciałapaniprzyjechaćdoVines.-
Mercedesgestemwskazałajejwiklinowyfotel.-Wolałam
spotkaćsięzpaniątutajniżwmieście.
-Cieszęsię-odpowiedziałaBecca-żemogęzobaczyćten
przepięknydom.
Rzeczywiścierezydencjabyłaolśniewająca.Chociażnietak
przestronnajakuAshtonów,urządzeniewstylufrancuskiej
wsinadawałojejciepłyurokdomuwypełnionegojasnymi
barwamiiświatłem.
Mercedesodpowiedziałanakomplementuśmiechem.
-Bardzogolubimy,chociażobojezmężemmamy
jużwłasnydom.Czymogępanizaproponowaćcoś
dopicia?Kawa,wodamineralna?
-Dziękuję,narazienic.
-Bardzomimiłowreszciepaniąpoznać-powiedziała
Mercedes.-WNapajestopanigłośno.
-Głośno?-Beccazmarszczyłabrwi.-Omnie?
-Niemuszęchybatłumaczyć,żenaszaValleytozamknięta
społeczność.Aproducenciwinatonaprawdęciasnyświatek.
WIvyGlensązachwycenipanipracą.
-Naprawdę?-Słówkowymknęłosięniechcący
iBeccazarumieniłasię.Totyle,jeżelichodzioprezentację
pewnejsiebiebusinesswoman.
Mercedesroześmiałasię.
-Jakapaniskromna.Tomisiępodoba.Proszępowiedzieć,
copaniwieoLouretVineyards?
PrzynajmniejtuBeccaczułasiępewnie.Ponieważ
klientomnaogółzależało,żebywiedziałacośoich
firmie,więcBeccazawszestarannieprzygotowywała
siędospotkania.
-Winnicazostałazałożonaprzeddwudziestulaty
przezpanimatkę.Obejmujesześćdziesiątpięćakrów
winorośliiprodukujerocznieokołodwudziestutysięcy
skrzynekwina,głównieczerwonego.Waszecabernet
zdobywanagrody,aichardonnaymadoskona
łąopinię.Przezostatnietrzylatawinnicamiałatytuł
najlepszejmałejwinnicywNapa.
-Pracadomowanapiątkę.-Mercedesskinęła
zaprobatą.-Moirodzicesąjużnaemeryturze,awinnicę
prowadzimywspólniezmoimrodzeństwem.
Beccawiedziałaotym,znałateżpodziałobowiązków
międzyrodzeństwem.Colebyłdyrektorem,Eliodpowiadał
zawytwórnięwina,Jillianzapracebadawczo-
-rozwojowe,Mercedeszamarketingipromocję.
Mercedesgwałtowniewciągnęłapowietrzeiprzycisnęła
dłoniedobrzucha.
-Kopie.
-Wszystkowporządku?-ZaniepokojonaBecca
zerwałasięzfotela.-Możekogośpoprosić?
Mercedespowoliwypuściłapowietrze.
-Wporządku.Poprostuczasemkopiedośćmocno.
-Napewno?-Beccaprzygryzławargę.-Możepoproszę
panimężaalbomatkę?
Mercedeszuśmiechempokręciłagłową.
-Obiecuję,żeniebędęterazrodzić.Możepanispokojnie
usiąść.-ZdłoniąnabrzuchuMercedesodchyliłasięna
oparcie,przezchwilęskupionanaswoichnastępnych
słowach.-Mogęzadaćpaniosobistepytanie?
Beccapoczułaswojewłasnekopnięciewżołądek.
Opanowałazakłopotanie.
-Proszę.
-ChodzioTrace'a.
-Trace'a?-Beccazacisnęłapalcenaswoimportfo-
lio.-Akonkretnie?
-Zdajesię,żebyliściezaręczeni.
-Ja...-Musiałaodchrząknąć.-Tak.
-Wiepanioczywiście,żetomójbratprzyrodni.
Nawetgdybyniebylizaręczeni,Beccaitakbywiedziała.
WszyscywNapaValleywiedzieli,żeSpencerAshton
porzuciłżonę,Caroline,iczwórkędziecidla
swojejsekretarkiLiii,zktórąmiałnastępnychtroje.
-Tak.
-Wiepaniteż,żenaszerodzinyzawszebyłyskłócone,aod
śmierciSpenceraprzedsiedmiomamiesiącamitoczymy
otwartąwojnę.
Byłotobardziejstwierdzenieniżpytanie,więcBeccanie
odważyłasięodpowiedzieć.
-Jaksiępanidomyśla,niechodziopieniądze.Nie
wzięłabymnawetcenta.-Mercedeswestchnęła.-Ale
Ashtonowiesąbardzodumni.ATraceiElizupełnie
wyjątkowo.Cidwajniepowinnizbliżaćsiędosiebiena
mniejniżdwametry,bozarazidąwruchpięści.Alewidzę,
żeniechcepaniotymrozmawiać.Przepraszam.
-Jatylkonierozumiem,dlaczegomipaniotym
mówi-powiedziałaBeccaspokojnie.
-Ponieważmamyrazempracowaćiniechcia
łabym,żebytoprzysparzałopanistresów.Żebynie
czułasiępanipostawionawśrodkuproblemówrodzinnychi
zmuszonadoopowiedzeniasiępoczyjejśstronie.Ja
osobiścieniemamżadnychzastrzeżeńdo
Trace'aimamnadzieję,żeudanamsięjakośrozwiązaćte
problemy.
-Traceijarozstaliśmysiępięćlattemu.-Dziwnie
sięczuła,rozmawiającotymzMercedes.Jednocześnie
byłotointrygujące.-Przykromi,żewaszarodzinama
problemy,alezapewniam,żemójbyłyzwiązekzpani
bratemwżadensposóbniewpłynienamojąpracę.
-Tomniejestprzykro.-Mercedesmusnęładłoń
Becki.-Niechciałampaniwprawićwzakłopotanie
aniobrazić.
-Nicsięniestało-odpowiedziała,chociażserce
wciążtrzepotałojejwpiersi.-Wszystkowporządku.
-Todobrze.-Mercedesuśmiechnęłasięispojrza
łanaportfolionakolanachBecki.-Obejrzyjmyterazpani
prace.
ROZDZIAŁPIĄTY
WsobotniwieczórnaotwarciupubuElainetłoczyłysięciała
wszelkichkształtówirozmiarów.Kołnierzykibiałe,
kołnierzykiniebieskie,młodzi,starzy,samotni,żonaci,
wszyscybawilisięznakomicie.Co
godzinęrozdawanofirmowekoszulki.Wszędzietoczyłysię
ożywionerozmowyprzerywanewybuchamiśmiechu.
Beccabyłapodwrażeniemzmiandokonanych
wpubieprzezmatkę.Świeżopomalowaneściany,nowe
oświetlenie,ulepszonysystemwentylacji,podziałnasaledla
palącychiniepalących.Nowebyłorównieżmenu.
Naprzystawkępodawanomiędzyinnyminadziewane
serempapryczkijalapeno,któremogłyprzyprawićołzy
największegotwardziela.Tryumfyświęciłateżdyskotekai
Beccazauważyła,żedobrzedobranamuzykautrzymywała
stałytłoknaparkiecie.
-Trzyrazybuds,razheinekenidwiecoki-krzyknęłado
Candy,jednejztrzechwynajętychbarmanek.
Klienciodrazupolubilimłodąkobietęokrótkich
blondwłosachidużychniebieskichoczach.Candy,
pozatymżebyłaśliczna,śpiewałapiosenkicountry,
żonglowałapełnymibutelkamiiprzygotowywała
fantastycznąmargaritę.Gościeszczególniedocenialifakt,że
szczelniewypełniałasobąpodkoszulekznapisem
„PubElaine".
Beccaspojrzałanaswójwłasnypodkoszulek.Wiedziała,że
gdybyjejbytzależałodrozmiarubiustu,znalazłabysięw
niezłychtarapatachfinansowych.
-Becco!-zawołałajejmatkaodpobliskiegostolika,gdzie
rozmawiałazkilkomaklientami.-Zróbsobieprzerwę,
kochanie.Jesteśnanogachodponad
trzechgodzin.
Beccapomyślała,żejejmamawyglądadziśślicznie.
Elaineuśmiechałasiępromiennie,aoczybłyszczały
jejradością.Wichżyciubyłowieletrudnychchwil,
kiedynaprawdęwalczyłyoprzetrwanie,dlategowidok
matkitakszczęśliwejipogodnejprzepełniłserceBecki
miłościąidumą.
Zastanawiałasięczasem,czymatkanieczujesię
samotna,czynietęsknidoobecnościbliskiejosoby.
Sporadycznieumawiałasięnarandki,aleztegoco
wiedziałaBecca,żadenzmężczyzn,zktórymElaine
sięspotykała,niebyłdlaniejnikimwięcejniżkolegą.
Nierozmawiałyotychsprawach,aleBeccabyłaciekawa,
czyElainetakbardzokochałajejojca,żeżadeninny
mężczyznaniemógłgozastąpić?
Mimowoliprzychodziłojejdogłowy,żebyćmoże
jejwłasneżyciepotoczysiępodobnie.Czyuczuciedo
Traceanieuniemożliwijejpokochaniakogośinnego
izałożeniarodziny?
Spojrzałanaparęsiedzącąwnarożnymboksie,dostrzegła,
jaksięcałują,apotemwymieniająporozumiewawcze
uśmiechy.Żalzakłułjąwpiersiiszybkoodwróciławzrok.
Zawszetakbardzotegopragnęła.
Awłaśnieżebędęznówkochać,pomyślała,unosząc
podbródek.Będęmiaładomidzieci,obiecałasobie.Muszę
tylkowystarczającomocnowtowierzyć.
Zamierzałazacząćchodzićnarandkinatychmiast
popowrociedoLosAngeles.DotejporyTracemiał
nadniązbytdużąwładzę.Nadszedłczas,bysamazaczęła
stanowićosobie.
Skorodecyzjazostałapodjęta,Beccapoczułasięlepiej.
Rozniosładrinki,pożartowałazkolegamizeszko
ły,którzyflirtowalizniąprzezcałąnoc,iwłaśniezmierzała
kupomieszczeniudlapracowników,kiedyztłumuwysunęła
sięmęskadłońipochwyciłajązaramię.
-Przepraszam-odwróciłasięzuśmiechem-jestem...
Jejuśmiechzastygł.Trace.
Nie,nie,nie!
Serceskoczyłojejdogardła.Obejrzałasięniemal
pewna,żegłośnamuzykazarazucichnie,salęwypełni
cisza,awszyscyodwrócąsięizacznąichobserwować.
Kiedyprzybliżyłustadojejucha,przeszedłją
dreszcz.
-Mógłbymztobąporozmawiać?-zapytał.
Spojrzałamuwoczyizobaczyławnichpłomień.
Najedenszalonymomentotoczenieznikło.Ludzie,
muzyka,nawetmatka.Pięćlatprzestałosięliczyć.
Zapragnęławtulićsięwniego,otoczyćgoramionamii
pocałowaćnaprzywitanie.Zapragnęłapoczuć,że
należydoniego.
Tylenatematodzyskaniakontrolinadwłasnym
życiem.
Szybkojednakpowróciładorzeczywistości.
-Jestemwpracy,Tracę.
-Tylkochwilę-powiedziałstanowczo,biorącją
podramię.
Zadrżała.
Niechciała,żebyjejmatkawidziała,jakrozmawia
zTrace'em,aleonnajwyraźniejniezamierzałprzyjąć
odpowiedziodmownej.
Corobić?
Skinęławkierunkuwyjścianabocznyparking,
wyzwoliłasięzjegouchwytuiodeszła.Powiedziała
Candy,żeidzienaprzerwę,włożyłapłaszcziszalik
iwyszłanarześkie,nocnepowietrze.
Wpierwszejchwiliomalgonieprzeoczyła.Wczarnej
kurtceiciemnejkoszulcewtopiłsięmiędzycienie.
Alekiedywyłoniłsięspodścianybudynku,wzięła
głębokioddech.Daszsobieradę,powiedziaławgłębi
ducha.Dasz,napewno.
-Tylkochwilę.-Wsunęładłoniedokieszenipłaszczai
podeszładoniego.-Mamytuspororoboty.
-Twojamamabardzosięnapracowała.-Spojrzał
przezramię.-Świetnamuzyka.
-Dzięki.-Czykiedyśzdołapatrzećnaniegobez
bóluwsercu?Czasemniepotrafiłasobieuświadomić,
dlaczegowłaściwiewyjechała.Pamiętałatylko,jaksię
czuławjegoramionach.
-Słyszałem,żepracujeszdlaWhitestone.
Skinęła.
-Owszem.Przygotowujęopracowaniegraficznedla
„WineNews"ikilkazdjęćnaichstronęinternetową.
Podszedłbliżejisięgnąłpokoniecszala,którym
owinęłaszyję.
-Czytooznacza,żezostaniesznadłużej?
Powoli,nakazałaswojemutętnu.Nieposłuchało.
-Możekilkadni.Podobnochciałeśpogadać.
-Tak.-Sięgnąłpodrugikoniecjejszala.-Przyjadępo
ciebierano.MoglibyśmysięwybraćdoSausali-toizjeść
lunch„UPascala".
„UPascala"tobyłaichulubionarestauracja.Znajdowałasię
wmałym,sympatycznymmiasteczkuniedalekoSan
Francisco.Spędzilitammnóstwoczasu,spacerującpo
nadbrzeżuiobserwującjachtywprzystani.Pamiętałapewien
weekend,kiedykochalisięgodzinamiwmałymhoteliku.
Tętnoprzyspieszyło
jejnasamowspomnienie.
-Trace,nie.-Oparłasię,kiedypróbowałjąprzyciągnąćdo
siebiezakońceszala.
Trzymałjemocno.
-Dobra,wtakimraziezjedzmyrazemkolację.
-Nie-powtórzyła,chociażwiedziała,żemówibez
przekonania.
-Kolacjateżnie?-wymruczał,opuszczającgłowę.
-Ato?-Nieczekającnaodpowiedź,nakryłjejusta
swoimi.
Nieoddamupocałunku,obiecałasobie.Jeżelizdo
łamupokazać,żenierobinaniejwrażenia,przestanie
prowadzićtęgrę.
Alekiedynocotoczyłaichjakczarnyaksamit,kiedy
wciągnęławnozdrzajegomęskizapach,aondelikatnie
obrysowałjęzykiemjejwargi,wszystkiejejpostanowienia
rozwiałysięjakdymnawietrze.
Tylkojedenpocałunek,kołatałojejsięwgłowie,
apotemzapadłasięwpustkę.
Rozchyliławargiizamknęłaoczy.
Tracedobrzewykorzystałszansę,przygryzająclekkokąciki
jejust.Niewiedziała,kiedywysunęłaręcezkieszenii
oparłaojegopierś.Gdybyjejniepodtrzymywał,z
pewnościąosunęłabysięnaziemię.Przylgnęładoniego,
chociażnikłygłosikszeptał,żebędzietegożałować.Jednak
wtejchwiliniedbałaoto.
-Becco-wyszeptałszorstkim,napiętymgłosem.-
Chcęciebie.
Wiem,jateż.
-Zostańumniedziśwnocy-szeptałmiędzypocałunkami.
Jakżełatwobyłobypowiedzieć„tak".Byćwjegora-
mionach,wjegołóżku,choćbytylkoprzezkilkagodzin.
Czuła,żebyłobywspaniale,żerozstanietylkozaostrzyłoich
apetyty.Jużprawiepowiedziała„tak".
Światłazbliżającegosięsamochoduomiotłyparking,
przywołującjądorzeczywistości.
Niebyławystarczającosilnaprzedpięciulatyiteraz
równieżbrakowałojejsił.
Kiedychciałjąznówprzytulić,potrząsnęłagłową
icofnęłasięokrok.Zobaczyła,żeTracezaciskaszczęki,a
jegorysytwardnieją.
-Becco...
-Muszęwracać,Trace.
Opuściłręceiskinąłsztywno.
-Przekażmamiegratulacje.
-Jasne.
Obojewiedzieli,żetegoniezrobi.Odwróciłasię
ipowoliweszładośrodka,zamykajączasobądrzwi.
Miałarozpaczliwąnadzieję,żezdołajakośprzeżyć
resztęwieczoru.
Tracebyłjużspóźniony.
Zprezentempodpachąpospieszyłzaprzyodzianymw
smokingszefemrestauracjidoeleganckiejsalijadalnejLe
Sanglier.Naprzykrytychróżowymlnem
stolikachmigotałyświece.Stółbyłnakrytyelegancką
porcelaną,lśniącymsrebremiskrzącymisiętęczowo
kryształami.Zastępkelnerówwwykrochmalo-nychbiałych
koszulachiczarnychspodniachkręcił
siępracowicie,podającróżnorodnedania,łącznie
zpłonącyminaleśnikami.Muzykasączyłasięleniwie,
stanowiąctłodlaszmeruprzyciszonychrozmów.
Restauracja,jednaznajmodniejszychwNapaValley,została
ostatnionazwaną„niezwykleromantyczną".Określeniepadło
zustHowardaBomgarte-na,popularnegowKalifornii
krytykadańiwin.Paige
jużmiesiącwcześniejzarezerwowałamiejscanadzień
pięćdziesiątychurodzinichmatki.SamaLilaAshton
podchodziładoswojegoświętazupełniebezentuzjazmu.
Chociażniechętnie,wkońcuzaakceptowałarodzinną
kolację,podwarunkiem,żeniktniewspomniliczby
przeżytychprzezniąlat.
Tracepomyślałzirytacją,żeniespóźniłbysię,gdybyznów
niezacząłrozmyślaćoBecce.Wjednejchwilijeszcze
studiowałraportydotyczącefermentacji,ajuż
wnastępnejrozpamiętywałconajmniejdziesiątyraz
przebiegwieczornegospotkanianaparkingu.
ZachowanieBeckidoprowadzałogodogłębokiej
frustracji.Pocałunekudowodnił,żeniebyłjejtak
obojętny,jakpróbowałaudawać.Słyszałjejjękiczuł,
jakdrżypodjegodotykiem.Pragnęłagotaksamo,
jakonpragnąłjej.Pamiętałaichwspaniałeprzeżycia
iwiedziała,żemogłobybyćjeszczepiękniej.
Musiałtylkoznaleźćsposób,żebyjąprzekonać.
ZawołanypoimieniuTraceporzuciłniesfornemy
śli,podniósłgłowęizobaczyłmachającegonapowitanie
kupcawinnego.Odmachałmuiprzekląłswojezamyślenie,
postanawiającniewracaćdoniegoprzynajmniejprzez
dzisiejszywieczór.Zwestchnieniemspojrzałnazegarek
pewny,żematkanieomieszkadać
muodczućswojegoniezadowoleniazpowodutego
dziesięciominutowegospóźnienia.Najpewniejpozdrowigo
chłodno,apóźniejbędziekompletnieignorowaćprzez
następnekilkanaścieminut,ażpoczujesięwpełni
usatysfakcjonowanazemstą.
-Bardzoproszętędy,panieAshton.-Szefrestauracjizerknął
przezramię,prowadzącTrace'adoprywatnejsalinatyłach
głównychpomieszczeńrestauracyjnych.Otworzyłfrancuskie
drzwiiwkroczyłdośrodka.
-Mogęprosićopłaszcz,sir?
Tracestrząsnąłzramionlekkąmgiełkędeszczową
izdjąłpłaszcz.
-O,jestsynmarnotrawny-odezwałasięnajego
widokPaige.
-Przepraszamzaspóźnienie.-Tracepodszedłdo
matki,pocałowałjąwpoliczekipołożyłprezentna
stole.-Wszystkiegonajlepszego,mamo.
-Dziękuję,kochanie.-Lilapogodnieuśmiechnięta
poklepałagopopoliczku.-Niemaproblemu.Właśnie
pijemyaperitif.
Tracewymieniłzdumionespojrzeniezsiostrami,
równiejakonzaskoczonymiciepłymprzyjęciem.
Kimjesttakobieta?Icoonazrobiłazmojąmatką?
Wyglądajakzwykle,pomyślał.Rudewłosydora-
mion,przejrzysteniebieskieoczypasującekolorem
dojedwabnegokostiumuVersace,nienagannymakijażi
manicure.JednymsłowemLilaAshtonwcałejokazałości.
Trudnouwierzyć,żebytopięćdziesiątkanakarku
wywołałatakradykalnązmianęwcharakterze.Tracekochał
matkę,alemusiałprzyznać,żebyłazawszeażnazbyt
zasadniczaiwymagająca.Dziświeczórdemonstrowała
niespotykanąuniejdotychczasłagodnośćimiękkość.Miała
rumieńcenapoliczkachioczybłyszczącejakuszczęśliwiona
nastolatka.
Topewnieskutekwizytywsaloniepiękności,pomyślał
Trace.AletennowywizerunekLiiizyskałjegozdecydowaną
aprobatę.
-Cześć,kaczuszko.-PodszedłdoMeganipoklepał
wystającybrzuchsiostry.-Cotamsłychać?
-Jestemwykończona.-Meganodgarnęłazpoliczka
pasmowłosów.-Wprzeciwieństwiedomojejcórki.
Simon,mążMegan,rzuciłTrace'owibłagalnespojrzenie.
-Doktorpowiedziałjejdziśrano,żeprawdopodobnienie
urodziprzedNowymRokiem,aonauwa
ża,żetomojawina,bomałaodziedziczyłamójuparty
charakter.
-Tomusibyćprawda.-Paigeuniosławgeście
pozdrowieniaszklankęwody.-Wmojejrodziniekażdyjest
cierpliwyjakHiob.
Matt,narzeczonyPaige,przewróciłoczami.
-Uwierzyłbym,gdybymwczorajniewidział,jak
potrząsaszswoimprezentemgwiazdkowym.
-Tylkogoprzekładałam-odparłarozdrażniona.
Tracezachichotał.Zauważył,żeniemakuzynki
Charlotteanijejmęża.Wiedział,żeodwiedzalimatkę
CharlottewDakociePołudniowej,aleprzypuszczał,że
wrócilipoprzedniegodnia.
-GdziesąChariAlex?
-Zpowoduburzyśnieżnejzamkniętolotnisko
iwrócązopóźnieniem-odpowiedziałaLila.-Charlotte
dzwoniładziśranozżyczeniami.WalkeriTamrateż
przesyłająpozdrowienia.
WalkerprzeprowadziłsiędoDakotyPołudniowejprzed
trzemamiesiącami,abywziąćślubiotworzyćnowąfirmę.
WprzeszłościnierazmiewaliscysjeiTracebyłzadowolony,
żejednakzdołalisiędogadać,
zanimWalkerwyjechał.
Wysunąłkrzesłoiusiadłobokmatki.
-AcozjegofirmąkonsultingowąwSiouxFalls?
-Charlottemówi,żebardzodobrze.Kochanie,czy
zechciałbyśusiąśćtam?-Wskazałapustemiejscepomiędzy
PaigeiMegan.-Czekamnajeszczejednegogościa.
Gościa?TracespojrzałpytająconaPaige,która
wodpowiedziuniosłabrewipoklepałakrzesłoobok
siebie.Czywiedziałacoś,oczymonniewiedział?
-Przepraszamzaspóźnienie.Mamnadzieję,żenie
czekaliścienamnie.
NadźwiękznajomegomęskiegogłosuTraceodwróciłsię.
DosaliwszedłStephenCassidy,prawnikrodziny.Wjednej
ręcemiałmałe,owiniętewzłoty
papierpudełeczko,wdrugiejprzepięknączerwoną
różę.
Stephenoczekiwanymgościemjegomatki?Stephen,odlat
doradcaprawnyojca?Stephen,któryprowadziłwszystkie
sprawyAshtonów?
-Nicniemów,Trace-szepnęłaPaige,kiedyusiadł
obokniej.
Tracepopatrzyłnasiostrę,któratylkouśmiechnęła
sięiwzruszyłaramionami.
Najwidoczniejjegonajmłodszasiostrabyładoskonale
zorientowanawsytuacji.
Traceobserwowałwosłupieniu,jaklekkirumieniec
zabarwiłpoliczkijegomatki,gdyStephenwręczyłjejróżęi
prezent.Traceniepamiętał,żebykiedykolwiekwidziału
matkirumieńce,ajużnapewnoniewtedy,kiedyprezentyi
kwiatyofiarowywałjejmąż.
Stephenijegomatka?
Dodiabła,pomyślał.
Tracewłaściwieniemiałzastrzeżeńdowzajemnego
zainteresowaniaStephenaiLiii,tylkoczułsięgłupio,żenie
miałoniczympojęcia.
Wkońcuobojesądorośli,matkajestpięknąkobietą,a
Stephenczarującymmężczyzną,odkilkulatwdowcem.Trace
patrzył,jakwymienialiuśmiechy.Wyglądalijakzakochane
nastolatki.Chybanigdyjeszczeniewidziałdwóchosóbtak
powściągliwych
iskrytychznatury,zachowującychsięjakparadzieciaków.
Potoastachszampanemiotwarciuprezentów
skrępowanieznikło.Kolacjaprzebiegławpogodnym
isympatycznymnastroju.Stephenbyłczęściąichżycia,jak
dalekoTracesięgałpamięcią,kiedywięcminęło
początkowezaskoczenie,wieczórokazałsięwyjątkowo
udany.Lilazachwyconaioddanawsłuchiwaniusięwsłowa
Stephenaniemiałaczasuaniochotynarzekać.
Widaćbyło,żeobojesąsobązajęciwrównymstopniui
Tracestwierdził,żenowywizerunekmatkibardzomusię
podoba.
PokawieidrinkachTracewyszedłnachwilędosalonu.
Wciążpodwrażeniempączkującegoromansuspostrzegł
naglekobietę,októrejniemyślałprzynajmniejprzezostatni
kwadrans.
UśmiechniętaBeccaweszładorestauracji,odrzucającna
plecymokreoddeszczuwłosy.Niewidział
tegouśmiechuodpięciulat,aterazdopierouświadomił
sobie,jakbardzozanimtęsknił.Patrzył,jakzrzucapłaszczi
podajegoszefowisali,ipoczułsię,jakbywłaśniedostał
cioswżołądek.
Krótkaczarnasukienkaprzylegaładoponętnych
zaokrągleń,aczarneszpilkijeszczewydłużałyoptyczniejeji
takjużdługienogi.
Tracewstrzymałoddech.
Zauważył,żeniebyłjedynym,któryjąobserwował.
Obecniwsalimężczyźnijakjedenmążgapilisięna
niąkuwyraźnejirytacjiswoichpartnerek.Beccawydawała
sięniezauważaćichspojrzeńispokojnierozmawiałaz
szefemsali.Oczymiałaobrysowaneczarnąkredką,austa
pociągnięteczerwonąszminką.Zuszu
zwisałyjejmigocącekolczykizłożonezmaleńkich
koraliczków,któredelikatniemuskałydługą,kształtnąszyję.
Zupełnieniezdajesobiesprawy,jakajestpiękna,
pomyślałTrace.Zawsze,kiedyjejtomówił,rumieni
łasięinigdymutaknaprawdęnieuwierzyła.Sądził
wtedy,żebędziemiałcałeżycie,żebyjąotymprzekonać.
Podniosławzrok,zupełniejakbyodczytałajego
myśli,inapotkaławlepionewsiebiespojrzenieTracea.
Nawetprzezszerokośćpokojuwidziałrumieniecna
jejpoliczkachirozchylonewzdumieniuwargi.
Ruszyłkuniejizamarł,kiedyzobaczyłReeda,który
podszedłipocałowałjąwpoliczekBeccauśmiechnęłasięi
powiedziałacoś,cogorozśmieszyło.
Reed?Traceczułsięjaksparaliżowany.Beccabyła
tuzReedem?
Ależzemnieidiota,pomyślał.Oczywiście,żemusiałabyćz
kimś.Kobietynieubierająsięwtensposób,kiedywychodzą
samelubzprzyjaciółką.Otępienie
Trace'azmieniłosięwzłość,akiedyReedobjąłBeccę
ramieniem,odruchowozacisnąłpięści.
Dodiabła!Wystarczającoźlebyłowidziećjązinnym
mężczyzną,alepatrzeć,jakjąobejmujeicałujejegowłasny
przyjaciel,tojuższczytwszystkiego.
DotykanieBeckinieujdziepłazemżadnemumężczyźnie,
postanowił.
Gdybyniestarałsiętakusilniezniąprzespać,gdybymyślał
głową,anieinnączęściąciała,niestałbytam,czującsięjak
kompletnykretyn.Zeszłejnocy
pocałowałagowprawdzieibyćmożemiałananiego
ochotę,alejegozarozumialstwozpewnościąkazało
muprzecenićznaczeniejejzachowania.
Jegoplanniewypaliłichociażbardzochciałdać
wzębyReedowi,wiedział,żemożewinićtylkosam
siebie.
Wciążniepewny,jakzareagowałbynawidokprzyjaciela
całującegoBeccę,wróciłnaurodzinowepartyLiii.Zdołał
nawetprzyłączyćsiędochóruśpiewającego„Stolat"izjeść
kawałektortu,awychodzącbardzouważał,żebynie
rozglądaćsięnaboki.
Nocbyłaburzliwa,codoskonalepasowałodojego
nastroju.Ruszyłwciemność,jadącszybciej,niżnakazywał
rozsądek,aimbardziejpróbowałniemyślećoBecce,tym
wyraźniejbyławjegomyślachobecna.
PoczułnagłąpotrzebęwydostaniasięzValley.Zdecydował
sięnaSanFrancisco.Miałzamiarznaleźćjakiśzapuszczony
moteliupićsiędonieprzytomności.
Przynajmniejniebędzieoniejmyślał,choćbytylko
przeztęjednąnoc.
Ciemnośćprzeszyłabłyskawicainieboeksplodowałobielą.
WózTraceapoślizgiemwypadłnapobocze,uderzyłwcoś
tylnymzderzakiemistanął.Klnąc,Tracewysiadłizobaczył
potężnygłaz,wktóryuderzył.
Udananoc,niemaco.
Przeczesałpalcamimokrewłosyiwsiadłdosamochodu.
Następnypiorunuderzyłtakblisko,żeziemiazadrżałaod
huku.Tracezapaliłsilnik,skrzywiłsięna
dźwiękrozdzieranegometalu,cofnąłiwjechałnaautostradę.
Możeijestszaleńcem,aleniekompletnymgłupcem.
Wróciłdosiebie,wjechałprzezbramęzkutego
żelazaizostawiłwózprzedgarażem.Niezwracając
uwaginadeszcz,wszedłpozewnętrznychschodach
inalałsobiepodwójnąszkocką.Apotemzauważyłna
podeścieschodówciemnąpostać.
Prawiezadowolony,żemaokazjęwalczyć,ruszył
doniejzzaciśniętymipięściami.
Błysnęłoizobaczył,kimjestintruz.
ROZDZIAŁSZÓSTY
-Becca!Coturobisz?
Samazadajęsobietopytanie,pomyślała.
Stałapodstrugamideszczuodprzynajmniejdwudziestu
minut,spierającsięsamazesobąwobawie,zarównoże
Tracesiępojawi,jakiżesięniepojawi.
Niewiedziałajuż,czydrżyzemocji,czyteżodlodowatego
wiatruprzenikającegojejmokrypłaszcz.Kiedywkońcu
zobaczyłajegosamochód,żołądekzacisnąłjejsięwwęzełi
chciałasięukryćzadrzewem.
Zrobiłabyto,gdybyniebyłazbytzmarznięta,żebysię
ruszyć.
Tracenieczekałnajejodpowiedź,tylkobłyskawicznieokrył
jąswoimpłaszczemipoprowadziłdofrontowychdrzwi.
Wyciągnąłzkieszeniklucze,upuściłje,zakląłbrzydkoi
schyliłsięponie.
Wdwiesekundypóźniejbylijużwewnątrz.Trace
zatrzasnąłdrzwi,wyłączyłalarmizapaliłświatło.
-Cosiędzieje?-Odwróciłsięipołożyłręcena
jejramionach.Troskawyryłamubruzdępomiędzy
brwiamiipodkreśliłazarysszczęki.-Cościęboli?
Potrząsnęłagłową,słyszącszczękaniewłasnychzębów.
-Chodź.-Wziąłjązarękęipociągnąłdoholu.
-Nie!-Wyrwałamurękę.Zsunęłazramionjego
płaszczipodałamu.-Niemogę.Jestem...jestemca
łamokra.
Rzuciłpłaszcznapodłogę.
-Dodiabła,Becco!Niesprzeciwiajmisię!
Westchnęła,kiedywziąłjąnaręceiwszedłnaschody.Przez
jednąszalonąchwilępomyślała,żezabierajądosypialni.
Sercezabiłojejmieszaninąpodnieceniaipaniki.AleTracę
zaniósłjądomałejłazienkiwholuiostrożnieposadził.
Otworzyłszafę,wyciągnąłkilkaręcznikówipoło
żyłnagranitowymblacie.Ściągnąłjejpłaszczizmarszczył
brwi-
-Jakdługotamstałaś?
Dygocąc,objęłasięramionami,czującjakwoda
spływajejpotwarzyiszyi.Niedasięzaprzeczyć,
pomyślała,żetymrazemwystąpiłamwrolikompletnej
idiotki.
-Niedługo.
Jednym,dużymręcznikiemokryłjejramiona,
adrugimwyciskałwodęspływającązwłosów.
-Przemokłaśdosuchejnitki.
-Miałamjużiść.-Głupiegadanie,pomyślała,ale
coinnegomożnapowiedziećwtychokolicznościach?
Niemogącpowstrzymaćdrżeniarąk,naciągnę
łakońceręcznikanapiersi.Byłojejstraszniezimno.
Tracęzręcznymiruchamiwycierałjejplecy.Pamięta
łajegodłonie,ciepłeimocne,pamiętałaichdotykna
nagiejskórze.Jegobliskośćprzyprawiałająodreszcze.
Poczuła,żejegodotykstałsięspokojniejszyidelikatniejszy.
Klęczącobokniej,uniósłjejpodbródekidelikatnie
wycierałczołoipoliczki.Spuściławzrokzbytzmieszana,by
naniegospojrzeć.
-Dlaczegostałaśnazewnątrz?-zapytałspokojnie.
-Czekałamnaciebie.
Zamarł.Nakilkachwiljejsłowazawisłypomiędzy
nimi.
-Widziałamcięwrestauracji-powiedziałazakłopotana.
-Jateżcięwidziałem.Zresztąchybaniebyłotam
faceta,którybycięniezauważył.-Opuściłręcznik
ilekkoprzesunąłpalcempojejpoliczku.-Aletonie
jestodpowiedźnamojepytanie.
Podjegodotykiemzadrżała.Wpierwszejchwili
chciałaskłamaćijaknajszybciejwyjść,zachowując
przynajmniejpozorygodności.
Żadnychkłamstw,nakazałasobiejednakipowoli
podniosławzrok,byspojrzećmuwoczy.
-Powinieneświedzieć,dlaczegotujestem.
Jegooczypociemniałyjaklasopółnocy,austaza-
cisnęłysięwcienkąlinię.Poczułaprzenikającegonapięcie.
-AReed?-zapytał.
Zamknęłaoczyiwciągnęłahaustpowietrza.
-Toniefair-powiedziała-byćznimimyśleć
otobie.
Założyłjejwilgotnewłosyzauszyiująłjejgłowę
wdłonie.
-Otwórzoczy,Becco-powiedziałschrypniętym
głosem.
Zrobiłato,ocoprosił,isercezabiłojejmocno,
kiedywjegozwężonychźrenicachdostrzegłaodbicie
własnegopragnienia.Intensywnośćtychodczućbyładlaniej
przerażająca.Drżącądłoniądotknęła
jegopoliczka.
Niemogłajużdłużejczekać.
Przesunęłapalceniżej,ażpoczułajednodniowyzarost.
Przeniknęłająfalaciepła.Obrysowałapalcamijegoszczękę,
podbródek,wargi.Poczuła,jaksztywniejepodjejdotykiem.
-Trace-szepnęła.
Nadźwiękswojegoimieniajegosercestanęłoitylko
pragnieniewjejłagodnych,brązowychoczachznów
pobudziłojedobicia.Ból,którywolnorozpeł-
załsiępojegociele,zacząłżyćswoimwłasnymżyciem,stał
siężywym,bezlitosnym,prymitywnymstworem,októrego
istnieniupragnąłzapomnieć.Ale
nietejnocy,wiedziałtonapewno.
Nietutaj,nieteraz.
Jejoczybłyszczałynamiętnością,wargirozchyli
łysięwoczekiwaniu.Przyciągnąłjąbliżej,wdychając
słodkizapachbędącymieszaninąwonideszczu,kwiatówi
jejwłasnegozapachu.
Zpalcamiwplątanymiwjejmokrewłosy,nieodrywając
wzrokuodjejtwarzy,zbliżyłustadojejwarg.
Beccagwałtownymgestemobjęłaramionamijego
szyję.
Ichwargispotkałysię,początkowomuskającsię
lekko,próbującismakując,stopniowocorazmocniej
igłębiej.WkońcuTraceprzerwałpocałunek,żebyna
niąpopatrzeć.Zaróżowionepoliczki,wargiwilgotne
inabrzmiałe.Ależbyłapiękna!
Czuł,żeszalejewniejburza,któraprzezpięćlat
czekałanauwolnienieiktórejjużterazniedałoby
siępowstrzymać.
Jesteśmoja,pomyślał.Nawetjeżelitylkonachwilę,
natęjedynąnoc.Byłajego.
-Pocałujmnie,Trace-szepnęłaztwarząwtuloną
wjegoszyję.-Pocałujmnie,proszę.
Niemusiałaprosićdwarazy.Przylgnęładoniego,
oddającmupocałunekztakdobrzemuznanąnamiętnością.
Jakośmusięudałoprzemieścićichdosypialni.
Zobaczyłwahaniewjejwzroku,aleniezamierzał
pytać,czynaprawdętegochce.Niechciał,żebysię
zastanawiała,niechciałdaćjejsposobności,żebyznówod
niegouciekła.Całowałjądługoimocno,ażpoczuł,że
zupełniepoddałasięjegowoli.
Sięgnąłdozamkaodsukienki.Pełnepiersiismukłebiodra
okrywałaczarnakoronowabielizna.Przycisnąłwargido
chłodnejigładkiejkremowejskóry.
Onanietylkopachnie,aleismakujedeszczem,pomyślał.
Przezdługąchwilęleżelinieruchomo.Tracesłyszał
szumdeszczuibębnienieodach,aleburzachybajuż
odchodziła.
Próbowałoswoićsięztym,cosięzdarzyło,odkąd
zobaczyłBeccęzReedemwrestauracji,apotemna
własnychschodach,ażdotejchwili.
Czułprzysobiejejsmukłeciałoitodawałomu
zwyczajną,męskąsatysfakcję.Chciałjej,więcjąwziął.
Aświadomość,żeionagopragnęła,czyniłotęsatysfakcję
jeszczepełniejszą.
Ponieważniechciałzerwaćintymnegokontaktupomiędzy
nimi,ostrożnieuniósłsięnałokciu,żebynaniąpopatrzeć.
Oczywciążmiałazamglonenamiętnością,alemalowałasię
wnichteżkonsternacjairozpacz.
-Niechciałamtego-powiedziałamiękko.
Trace'emzatrzęsłairytacja.Rzeczywiście,nie
chciała.
-Ajużomałodałbymsięnabrać.
Poczuł,jaksztywniejepodnim,iprzekląłswoje
nieprzemyślanesłowa.Westchnąłipocałowałjądelikatnie.
-Zachowajżalenarano,Becco.
Zamknęłaoczyiskinęłagłową.
Czułmiaroweuderzeniajejsercaipłytkiefalowanie
oddechu.Miałaskóręciepłąilekkowilgotnąodkochania.
Tracebałsię,żegdysięobudzi,wszystkookażesięsnem.
Możewtamtymwypadkunaszosieuderzyłsięwgłowęi
teraztowszystkodziejesiętylkowjegowyobraźni?Może
wciążsiedzinieprzytomnynasiedzeniukierowcy?Poca
łowałBeccędelikatnie,ażpoczuł,żesięrozluźnia.
Byłaprawdziwa,akiedyprzytuliłagomocniej,wiedział,że
nieśni.
-Muszęiść-powiedziała,wzdychającciężko.
-Zostajesznanoc.-Delikatnieprzygryzłpłatekjej
ucha.
Potrząsnęłagłową.
-Dobrzewiesz,żeniemogę.
-Wiem,żemożeszizostajesz.-Polizałjejucho
ipoczuł,jakdrży.
-Niemogę.Mamasięzamartwi,jeżeliniewrócę
nanoc.
Ibędziechciaławiedzieć,gdziebyłaś,pomyślał.
Araczejzkim.
Przeszłośćznówzaczynaławchodzićimwparadę.Tym
razemjednakTracebyłzdecydowanyusunąćwszelkie
przeszkody.
-Jesteśjużdużądziewczynką,Becco.Zadzwoń
izostawwiadomość,żeniewracasznanoc.
-Nie,ja...
-Tak.-Zsunąłustanaobojczyk,apotemmusnął
jejpierś.
Beccazagryzławargi.
-Dobrze-wyszeptałabeztchu.-Zadzwonię.
Traceobudziłsięoświcie.Burzaminęłaiporannąciszę
przerywałotylkokapaniewodyzokapunadoknem.
Jegociałoiumysłprzenikałogłębokiezadowolenie.Z
wysiłkiemprzesunąłdłoniąpociepłymprze
ścieradle.Miejsceobokbyłopusteizimne.Ogarnęło
gorozczarowanie.
Przezmomentpomyślał,żetanocbyławytworem
jegowyobraźni.JużnierazśniłokochaniusięzBeccą.
Alenie,toniebyłsen,pomyślał,wciągającwnozdrza
jejzapach.Całeszczęście.Byłatuwnocy,nagawjego
łóżku,taksamospragnionajegojakonjej.
Tylkogdziejestteraz?
Niechętnieotworzyłoczyirozejrzałsiępopokoju.
AniśladuBecki.Kiedyzobaczył,żezniknęłyjejrzeczy,
zmarszczkapogłębiłasię.Czyżbywyszła?
Aromatkawyprzypłynąłdoniegoniczymsyreni
śpiewiwywabiłgozłóżka.Wciągnąłdżinsy,przeczesał
palcamiwłosyipowędrowałdokuchni.
WidokBeckistojącejprzykuchennymzlewie,głę-
bokozamyślonej,wpatrzonejwkrajobrazzaoknem,
wstrząsnąłnim.Miałanasobiejegobladoniebieską
koszulę,którąnosiłpoprzedniegodnia.Rękawypodwinęła
dołokci.Koszulaodsłaniaładługie,zgrabnenogi.
Zwrażeniastraciłgłos,więctylkowpatrywałsię
wniąopartyoframugędrzwi.
Jejwłosy,dzikabrązowamasa,spływałykaskadą
naramiona.Pamiętał,żeBeccanigdynielubiładeszczu,bo
niemogłapotemzapanowaćnadwłosami.
Aprzecieżostatniejnocyczekałananiegowłaśnie
nadeszczu.
Ipomyśleć,żemałobrakowało,awogólebynie
wrócił.Gdybyniewjechałnatengłaz,byłbyteraz
wSanFrancisco.Terazbyłzadowolony,żerozbiłsobie
zderzak.Całeszczęścienatyleniegroźnie,żemógł
wrócićdodomu.
Jedyne,comiałwgłowiezeszłejnocy,tokochaniesięz
Beccą.Ikiedyterazpatrzyłnanią,stojącąwjegokuchni,
zdałsobiesprawę,żenadalnicsięnie
zmieniło.
Podszedłdoniejodtyłuiobjąłwtalii.Świadomość,
żepodkoszuląjestnaga,burzyławnimkrew.
-Mojakoszulajeszczenigdyniemiałatakdobrze
-wymruczał.
Zarumieniłasię.
-Włożyłammojerzeczydosuszarki.Mamnadzieję,żesię
niegniewasz?
-Wporządku.-Czuł,żepróbujeutrzymaćdystans.Słyszał
oficjalnytonwjejgłosie,czułopórwjejciele.Jakaśjego
częśćchciałaznaćjejmyśli,alejednocześniebałsię,że
jeżelizapyta,Beccazupełniezamkniesięwsobie.
-Zaparzyłamkawę-powiedziałalekko.-Naleję
ci.
Zaczęłasięwycofywać,aleonzacieśniłuścisk.
-Kawamożepoczekać.Mamtucośniecośdoza
łatwienia.
Musnąłnosempłatekjejucha,potemzebrałwłosy
wwęzeł,odsłaniająctyłszyi.Poczuł,jakwciągapowietrzei
drżywjegoramionach.
Wsunąłdłoniepodbawełnianąkoszulę,pogładził
smukłebiodraizaokrąglonepośladki.Jejskóraby
łajedwabiściemiękkaiciepłajakpłatkiróżrozgrzane
południowymsłońcem.Czuł,jakjejpulsioddech
przyspieszają.Jużnicniemogłogopowstrzymać,
aBeccaniemiałainnegowyjścia,jakulecnamiętności.
BeccależałazgłowąnapiersiTrace'a,czekając,aż
światprzestaniewirowaćwokółniej.Powoli,powoli
wracałaświadomośćrzeczywistości,przedzierającsię
znajwyższymtrudemprzezmgłęnamiętności.Dotarłdoniej
dalekiwarkottraktora,szczekaniepsa,biciesercaTrace'ai
ciepłojegoskóry.
Całkowiciestraciłapoczucieczasuimiejsca,nie
byłanawetpewna,jakimcudemudałoimsięznaleźćw
łóżku.Spojrzałanazegareknanocnymstolikuzdziwiona,że
jużprawieósma.Przysięgłaby,żezaledwiekilkaminut
wcześniejstaławkuchni,przygotowującsiępsychiczniedo
spotkaniazTrace'emistarającsiępotraktowaćspędzenie
razemnocyswobodnieibezskrępowania.
Alewtedyonswoimdotykiemporazkolejnyzburzyłjej
wszystkiezamierzenia.
RandkazReedemubiegłejnocyokazałasięcałkowitą
katastrofą.Głupiouznała,żeprzyjęciezaproszeniainnego
mężczyznynakolacjępomożejejzapomniećodawnym
kochanku.Chociażstarałasięzewszystkichsiłniedaćtego
posobiepoznać,Reed
szybkozauważył,żezupełnieniejestnimzainteresowana.
Jeszczemniejczasupotrzebował,bysiędomy
ślić,ktojestjejszczęśliwymwybrańcem.
Jakbyjużtosamoniebyłowystarczającokrępujące,to
właśnieReedzaproponował,byskrócićspotkanie,
wspominającmimochodem,żewidziałTrace'a
wychodzącegozrestauracji.
Wdrodzedodomubyłapewna,żeniepojedziedo
Trace'a,akiedyjużzawróciławóz,przysięgałasobie,
żetylkoznimchwilęporozmawiaiwyjaśni,dlaczegonie
powinnisięwięcejwidywać.Obiecywałasobienie
wchodzićdalejniżnaschodyiwyjść,kiedytylko
zechce.Alestałosięinaczej.
Tracepowiedziałwnocy,żebyzostawiłażalena
rano.Ale,odziwo,wszystkieżalezniknęły.Nawet
gdybymogła,niechciałabyzmienićtego,cozaszło
międzynimi.Nieważne,cobędziedalej.Narazie
rozkoszowałasiękażdąchwilą.
-Dokądto?-zapytał,kiedyzaczęławstawać.
-Pomojerzeczy-odpowiedziała,aleniezaprotestowała,
kiedyunieruchomiłjąwmocnymuścisku.
-Wyrzuciłemje-powiedział,zsuwającdłoniena
jejbiodra.-Czemuniewłożyszmojejkoszuli,żebym
mógłcięznówzniejrozebrać?
-Oilepamiętam,tosamajązdjęłam-odparła
cierpko.
-Toznaczy,żeterazmojakolej.
Oparłasięnałokciuipopatrzyłananiego.
-Doskonalewiesz,żemuszęjużiść-powiedziała
spokojnie.
Zwestchnieniemuwolniłjązuścisku.
-Przyjadępociebiewieczorem,owpółdoósmej.
-Trace...
-Pójdziemynakolację.-Odgarnąłjejwłosyzpoliczka.-
Morelliwciążrobinajlepsząpizzępepperoni.
Podstępnytyp,pomyślała.Wiedział,żeniepotrafi
zrezygnowaćzpizzypepperoniuMorellego.Apoostatniej
nocyjakąnibyszkodęmiałobyuczynićwspólnezjedzenie
pizzy?
Jednakniepotrafiłasięzdobyćnapowiedzenie
„tak".Niewiedziała,czybędziemogłasobiezaufać,
kiedyznówznajdziesiębliskoniego.
-Spróbuję.-Uznała,żetonajlepszaodpowiedź,
dającajejdrogęodwrotu,nawypadekgdybyjednak
zdołałaodzyskaćzmysły.
Zbytskromna,byprzejśćprzezpokójnago,znów
włożyłajegokoszulę,rzucającspojrzenieprzezramię.
Zewzrokukochankawyczytała,żejeżelisięniepospieszyi
szybkoniezniknie,zamomentznajdziesięzpowrotemw
łóżkucałkowiciepoddanajegowoli.
ROZDZIAŁSIÓDMY
RezydencjęAshtonówzbudowanownajwyższym
punkciecałejposiadłości.Kamienneścianyzewnętrzne
miałybarwękremową.Zaproszonychgościwitałyceglane
wieżyczki,wysokiekominyiluksusowewnętrza.Wysokie
sufity,marmuroweposadzkiiprzestronnepokojerobiły
wrażenienawetnanajwiększychświatowcach.
DlaLiiiAshton,którazoddaniempomaga
łaprzyjejprojektowaniuiurządzaniu,rezydencja
byławszystkim.Dośmiercimężatakżeośrodkiem
życiatowarzyskiego.Przyjęcia,aukcjedobroczynne,
koncerty-wydarzeniatowarzyskiewrezydencji
Ashtonówprzechodziłydohistorii.Lilapławiłasię
wsplendorzeiszacunku,jakiotaczałjejdom.
DlaTraceanatomiasteleganckieigustownewnętrzazawsze
bardziejprzypominałymuzeumniżdom.
Doceniałichciekawyibogatywystrój,alejakomiejsce
dożyciarezydencjawydawałamusięraczejchłodna.
Chybanawetwolałswójdośćspartańskourządzony
pokoikwszkolnyminternacieodsztywnejelegancji
wnętrzrezydencji.
-Taksięcieszę,mójdrogi,żezjeszzemnąśniadanie.-Lila
uniosłabiałąporcelanowąfiliżankęidelikatnieupiłałyk
swojejulubionejherbatyorangepe-koezaromatem
cynamonu.-Wiem,jakbardzojesteś
zajęty,idlategojeszczerazdziękujęciszczególnieza
wczorajszywieczór.
Tracezerknąłnamatkęznadswojejfiliżanki.Był
wwinnicy,gdzieoglądałnowąsekcjęhybryd
winogronowych,kiedyzadzwoniłaipoprosiłagoospotkanie
nawerandzie.Odrazupomyślał,żepewnowidziaładziś
rano,jakBeccaopuszczarezydencję,aleponieważLila
zdecydowanieniebyłarannymptaszkiem,odrzuciłten
pomysł.
Byłjednakprzekonany,żematcechodziocośbardziej
konkretnegoniżdziękowaniemuzapoprzedniwieczór.
Wcześniejczypóźniejwyjawi,dlaczegochciałasięznim
spotkać.
Wolałby,żebywcześniej.
Lilapodsunęłamukoszykzpieczywem.
-Możerogalika?
-Dziękuję,jużjadłem.-Pozarogalikiempochłonąłjużjajka
nabekoniezziemniakami.Niezdawał
sobiesprawy,jakibyłgłodny,dopókinieusiadłdo
stołu.NajwyraźniejnoczBeccąprzysporzyłamuapetytu.
Nietylkonajedzenie,pomyślał.
Niemógłsiędoczekać,kiedyznowujejdotknie,
nagiej,pięknej,chętnejobdarzyćrozkosząjegojedynego.
Uświadomiłsobie,żeniejesttonajlepszymoment
narozpamiętywanienagościBecki,iszybkowyrzucił
jejobrazzpamięci.
-Czymówiłamjuż,jakbardzopodobamisię
prezentodciebie?-zapytałaLila,poprawiając
rożekniebieskiejapaszkipracowicieułożonej
wokółszyi.
Kilkakrotnie,pomyślał,alenicniepowiedział.Najwyraźniej
byłaroztargnionai,jeżelidobrzeodgadł,nieco
zdenerwowana.
-Cieszęsię,mamo.
-Wspaniałeprzyjęcie.-DłonieLiiidrżałylekko,
gdypodnosiładoustfiliżankęzherbatą.-Bardzo
miło,żeStephenzechciałsiędonasprzyłączyć.
Aha,więcotochodziło.Stephen.Gdybyniebyłtak
zajętyBeccą,domyśliłbysiędużowcześniej.
-Tak,byłobardzomiło.-Sięgnąłpodzbanek
zkawą.
-Pozwól,żejatozrobię,kochanie.-Lilanalałakawyi
niespokojniepoprawiłaapaszkęwokółszyi.-Nowięc,coo
tymsądzisz?
-Doskonałakawa.
Zmarszczyłabrwi.
-Dobrzewiesz,ocopytam.
-Właściwie-Traceodstawiłfiliżankęnaspode-
czek-toniewiem.Aleprzypuszczam,żepytasz,bardzo
zresztąnaokoło,czyakceptujętwójzwiązekzeStephenem.
-Niewspomniałamozwiązku.-Lilazarumieniła
się.-Czasemjemyrazemobiad,dużorozmawiamy,
głównieointeresach.Alenieukrywam,żejestmną
zainteresowanyrównieżprywatnie.
Traceniebyłpewien,cooznacza„prywatnie"wustach
matki,aletarozmowacorazmniejmusiępodobała.Dzieci
naogółnielubiąporuszaćtegotematuzrodzicami.
-Mamo,jeżelichceszsięspotykaćzeStephenem,
toróbto.
Lilawpatrywałasięwswojąfiliżankę.
-Twójojciecnieżyjezaledwieodsiedmiumiesięcy.
Wiesz,copowiedząludzie.
Traceuniósłbrew.
-OdkiedytoLilaAshtonprzywiązujedotego
wagę?
-Właściwienigdymnietonieobchodziło.-Wzruszyła
ramionami.-IchybabardziejmartwięsięoStephenaniżo
siebie.Jużdawnotemunauczyłam
sięignorowaćplotki,aleStephenjestczłowiekiem
zzasadami.Niechciałabym,żebycierpiałprzeze
mnie,amusiszprzyznać,żenazwiskoAshtonkojarzy
sięzeskandalem.
Toprawda,pomyślałTrace.Zdrugiejstronyjednak
fakt,żejegomatkabardziejprzejmowałasiękimśin-
nymniżsobą,świadczył,jakogromnazaszławniej
zmiana.
-Kochałamtwojegoojca-Lilaspuściławzrok
iwestchnęła-dopieroterazjednakzdałamsobie
sprawę,jakegoistyczneibezwzględnebyłotouczucie.
Wiedziałam,żespotykasięzinnymikobietami,alejamiałam
swójdom,dzieciiwszystko,comożna
kupićzapieniądze.Myślałam,żetegowłaśniepotrzebami
doszczęścia.
-Ateraz?-zapytałTrace.
-Terazwiem,żesięmyliłam.
Tracęobserwowałtwarzmatkiiwidział,żemówi
szczerze.
-LubiszStephena,prawda?
Znówsięzarumieniła.
-Niewieleosóbdostajeodżyciadrugąszansę.Nie
chciałabymjejzniszczyć.
-Napewnotegoniezrobisz.-Nakryłjejdłońswoją.-I
chociażtegoniepotrzebujesz,maszmojeoficjalne
pozwolenienarandkizeStephenem.
Spuściławzrok
-StephenmadziśspotkaniewSanFrancisco.Prosił,żebym
znimpojechała.
Traceskinął.
-Jedź.
-Myślę...Zamierzamywrócićjutrorano.
Jutro?Otymnapewnoniechciałdyskutować
zmatką.Podniósłszklankęzwodąipociągnąłdłu-
giłyk,żebyusunąćnagłąsuchośćwgardle.Cowłaściwie
miałjejpowiedzieć?Widział,żezniepokojemczekanajego
zgodę.
-Świetnie,bawciesiędobrze.
Lilarozluźniłasięiwzruszonaotarłazoczułzy.
-Niezasłużyłamnaciebie.
Tracebyłzaskoczonyizakłopotanytakjawnym
okazywaniememocjiprzezmatkę.Niepamiętał,żeby
kiedykolwiekmówiłatakotwarcieoswoichuczuciach,inie
bardzowiedział,jakmasięterazzachować.
-Mamo.
-Niemusisznicmówić.-Lilauśmiechnęłasię
ipoklepałagopopoliczku.-Niezamierzamcięwypytywać
okobietę,któraranoodjeżdżałasprzedtwoichdrzwi.
TerazTraceoblałsięrumieńcem.Dodiabła!Więc
jednakwidziałaBeccę.
-Przepraszam,paniSpencer.-Wdrzwiachwerandystanęła
gospodyniAshtonów,Irena.Zkokiembrązowychwłosówna
czubkugłowy,zawszeopanowana,ubranawszaryuniform
kobietataprzypominałamysz,alewszyscymieszkańcy
rezydencjiwiedzielidoskonale,żezIrenąHuntertrzebasię
liczyć.
Tracemilczącopodziękowałjejzawybawieniego
odkrępującejrozmowyzmatką.
-Ocochodzi,Ireno?-zapytałaLila.
-DzwonipanCassidy.Mampoprosić,żebyzostawił
wiadomość?
NadźwięknazwiskaStephenatwarzLiiirozświetliłasię
radością.Uniosłasięzkrzesła,alespojrzałanaTrace'ai
usiadłazpowrotem.
-ZapytajpanaCassidy,czymogęoddzwonić.
-Idź,mamo.-Tracędopiłkawęiwstał.-Jaitak
muszęwracaćdopracy.
-Napewno,kochanie?
-Napewno.-Pocałowałmatkęwpoliczek.-Pozdrów
Stephenaodemnie.
Lila,radośnieuśmiechnięta,pospieszyładopokoju.
Tracewyszedłwchwilępotem.Zastanawiałsię,czy
matkawie,żetoBeccawychodziłaodniegorano.
Czytomiałojakieśznaczenie?
Żadnego.
Przedpięciulaty,kiedyBeccazerwałaichzaręczyny,matka
byłananiąwściekła.Kujegoirytacjirobi
ławokółtejsprawyzamieszanieprzezcałemiesiące,
podsuwającmuwszystkiemożliwepannywpromieniu
dwustumil.Zkilkomaspróbowałsięspotkać,aleniepotrafił
sięnimizainteresować.
TerazBeccawróciła.Przynajmniejnajakiśczas.
Tłumaczyłsobie,żechciałsięzniątylkoprzespać,
żebyłatwiejoniejzapomnieć.Alewyszłozupełnie
inaczej.
Tracęuświadomiłsobie,żetaknaprawdęniewie,
czegochce.
Totylkokolacja,mówiłasobieBecca,zdążającdo
pizzeriiMorellego.Całkiemnaluzie,poprostuzjedzą
pokawałkupizzy.Dziśnapewnopójdziespaćwcześnieiwe
własnymłóżku.
Sama.
Przezcałydzieńpracazupełniejejnieszła.Wgłowiemiała
wyłącznieTrace'aiwciążodnowaprzeżywałanajawie
ostatniąnoc.Każdynamiętnypocałunek,naglącyszept,
wzruszającydotyk.Nawetteraz,gdystaławchłodnym
nocnympowietrzu,wspomnieniarozgrzewałyjejkrew.
Ztrudemwróciładorzeczywistości,wciągnę
ławpłucarześkiepowietrzeiweszładozatłoczonej
pizzerii.Nicsięniezmieniło,odkądbyłatuostatni
raz.Tesameboksywczerwonymwinyluichromie,
tesamewidoczkizwłoskiegowinobranianaścianach
itensamzapachziółisosupomidorowegosprawiający,że
ślinkanapływaładoust.
ITracesiedzącywtymsamymboksiecozwykle.
Kiedyspojrzałnaniązuśmiechem,jejsercezabi
łoradośnie.
Dziewczyno,opanujsię,upomniałasamąsiebie.
Wyprostowałasięiruszyładoniegozadowolona,żeinni
kliencibylizajęciswoimitalerzamiimeczemfutbolowym,
któryoglądalinawmontowanymwścianęekranie.
Nagleonieśmielonaizdenerwowanawsunęłasię
doboksu,wktórymsiedziałTrace.Kiedyichkolana
zetknęłysię,szybkousunęłanogidokąta.Jeżelinawet
tozauważył,pozostawiłbezkomentarza.
-Cześć.-Chciałapowiedziećcoślekkiego,dowcipnego,ale
Traceprzesunąłsięnaławęobokniej.
Kiedyjąpocałował,poczuławgłowiepustkę.Pocałowałją
mocnoiszybko,apotemprzesunąłsięnaswojąstronę
boksu.Wstrząśnięta,nieumiałasięzdobyćnażadengest.
-Czekałemnatocałydzień.-Pociągnąłłykpiwa
zestojącejnastolebutelki.
Czyzawszebędziesięczułatakwytrąconazrównowagiw
jegotowarzystwie?Gzynaprawdęjestwobecniegotak
bezbronna,żezwykłycałuspozbawiająmożliwości
myśleniaioddychania?
Rozdrażnionatąmyśląuniosłapodbródekispojrzałamuw
oczy.
-Niezamierzamspędzićztobądzisiejszejnocy,Trace.-Na
widokjegozdziwionejminypoczułaodrobinęsatysfakcji.
Traceuśmiechnąłsiędoniej.
-Czyprzynajmniejmogęliczyćnapodwiezienie
dodomu?-zapytał.-Zostawiłemsamochódwwarsztaciedo
wymianyzderzaka.
-Jestpewnaszansa.-Zsunęłapłaszczzramion.-
Podwarunkiem,żeumieszwyskoczyćzpędzącego
samochodu.
Sięgnąłprzezstółidotknąłczubkówjejpalców.
-Czytozmojegopowodujesteśtakaspięta,Becco?
Jegodotykprzyprawiłjąodreszcz.Dlaczegonie
umiałaokłamaćtegomężczyzny?
-Tak.
-Todobrze.
Znowu.Topniałapodjegonajlżejszymdotykiem.
Wjegotowarzystwiebyłanietylkospięta,alewręcz
przerażona.
-Jednadużapepperoni.-Krótkoobciętabrunetkaz
kolczykiemwlewymnozdrzupostawiłanastolepizzę.
BeccaspojrzałanaTrace'a.Onasamapiebyłapewna,czy
przyjdzie,aleonnajwyraźniejtak.Niepodobałojejsię,że
jestdlaniegotakprzewidywalna,alepoostatniejnocybyło
jużzapóźnonawstyd.
-Cośdopicia?-zapytałakelnerka,krojącpizzę.
-Proszęomrożonąherbatę.
Pizzapachniałataksamowspaniale,jakwygląda
ła,iBeccauświadomiłasobie,jakbardzojestgłodna.
Wsunęłakawałekpepperonidoustizagryzłaciepłym,
serowymciastem.
Przezostatniepięćlatbrakowałojejnietylko
Trace'a.Nigdzieniemożnabyłodostaćtakiejpizzy
jakwLosAngeles.
Tracenadgryzłswojąporcję.
-Opowiedzmioswojejpracy.
Zawahałasięprzezchwilę,aletematwydawałsię
bezpieczny.
-Niematuzbytdużodoopowiadania.Pierwszy
rokprzeżyłamdziękitantiemomzazdjęcia,potem
zaczęłamfotografowaćjedzeniedlakilkuznanych
magazynów.Półrokutemuudałomisiępodpisać
umowęzwinnicąwSantaBarbaraitymsposobem
poznałamGlenaIvy,apotemWhitestone'a.
-ALouret?
Beccaupiłałykmrożonejherbaty,którąkelnerka
właśniepostawiłanastoliku.AwięcsłyszałoLouret.
-Jeszczeniemamoficjalnejumowy.Twoja...-
szukałaodpowiedniegosłowa-Mercedesprzegląda
mojepropozycje.
-Możeszjąnazywaćmojąsiostrą-powiedziałTrace
spokojnie.-Jużsiępogodziliśmyzfaktem,żemamy
wspólnegoojca.Wkażdymrazieja,anasiprawnicyzajmują
sięresztą.
-Toznaczy,żechcązakwestionowaćtestament?-
zapytała,zanimzdążyłaugryźćsięwjęzyk.-Przepraszam,to
niemojasprawa.
Uśmiechnąłsięwyrozumiale.
-Tożadnatajemnica.Mójojciecmiałrówniedużo
dziecijakakcji.Dziedzictwotakrozległejak
skomplikowane.Sensownepoukładanietegowszystkiego
zajmietrochęczasu.
Beccazastanowiłasię,przyjakichtematachpowinna
zachowaćostrożność.Wolałaunikaćwspominania
przeszłości,aleuznała,żeTracepowinienwiedzieć,
żewrozmowiezMercedespadłojegoimię.
-Twojasiostrazapytałamnie,czypracawLouret
niebędziedlamnieproblemem.
-Adlaczegomiałabybyć?
-Wiedziała,żemy...żebyliśmy...-Niemogłatego
wymówić.
-Zaręczeni?-dokończyłzanią.
Beccaskinęłagłową.
-Myślała,żepracaunichmożebyćdlamniekrępująca.
-Rozumiem.-Traceuniósłbrewiodchyliłsięna
oparcie.-Icojejpowiedziałaś?
-Żemojestosunkiztobąwżadensposóbniewpłynąna
mojąpracę.
Sięgnąłposwojepiwo.
-Pytasz,cojaotymsądzę?
-Oniccięniepytam-odparłasztywno.-Uzna
łampoprostu,żewtejsytuacjipowinieneśotym
wiedzieć.
Delikatnieodstawiłpiwonastół.
-Ajakatosytuacja,Becco?
Wpadła.Mogłapróbowaćudawać,żeniewie,oco
muchodzi,albopowiedzieć,żeniemażadnejsytuacji,co
wyjaśniłobyodrazu,żewydarzeniaubiegłejnocynicdla
niejnieznaczą.
KujejuldzezadzwoniłtelefonkomórkowyTrace'a,
uwalniającjąodkoniecznościnatychmiastowejodpowiedzi.
Tracęzmarszczyłbrwiiwyciągnąłtelefonzkieszeni
dżinsów.
-Tak?-warknął,alezarazwyprostowałsię.-Już
jadę.
-Cosiędzieje?-zapytała,kiedysięrozłączył.
-Meganzaczęłarodzić.-Tracerzuciłkilkabanknotówna
stół.-Musimyjąodwieźćdoszpitala.
Tracenienawidziłczekania.
Spacerowałprzedsaląbadań.Pielęgniarkizabrały
tamMeganzaledwieprzedpięciomaminutami,którejemu
rozciągałysięwpięćgodzin.Przezcałyczasktośwchodził
dosalialbowychodził,aleTracenie
miałpojęcia,cosiędziejewśrodku.Wiedziałtylko,
żejegosiostrarodzidziecko,ajejmążgdzieśzniknął.Nie
dawałznakużycia,odkądprzedkilkomagodzinamizostawił
Meganprzedsalonemfryzjerskimwmieście.
Zsalidobiegłzduszonyjęk,któryzmroziłTrace'a.
NaszczęścieBeccabyławśrodkuzMegan.Chwilowe
skrępowanie,któreogarnęłojąnawidokMeganzwijającej
sięzbóluwsaloniefryzjerskim,szybkominęło.Beccaprzez
całądrogędoszpitalatrzymałaMeganzarękęimówiłado
niej.Trace,wpatrzonywdrogęprzedsobą,pędziłjak
szalony.
Niemiałnajmniejszegopojęciaoporodachidzieciach.Te
tematyraczejgoprzerażały,niżciekawiły.
Oczywiściezamierzałmiećkiedyśdzieci,alenarazie
tobyłyraczejdalekieplany.Wyobrażałsobie,żedo
tegoczasujegosiostraurodzijużkilkoro,aonsam
zostaniewtejkwestiizawodowcem.
Usłyszałnastępnyjęk,apotemprzekleństwo.Megannigdy
nieprzeklinała.Wtychsprawachniepozwalałasobiena
najmniejszeuchybienie.
Tracęprzeczesałpalcamiwłosy.Gdzież,udiabła,
możesiępodziewaćSimon?
OddwóchtygodniSimonniespuszczałMegan
zoka,ateraznagleniemożnagobyłonigdzieznaleźć.Trace
zadzwoniłdomatki,aleprzypomniałsobie,żejestwSan
FranciscozStephenem,więcmógł
tylkozostawićjejwiadomośćnasekretarce.Spróbował
skontaktowaćsięzPaige,alenieodbierałatelefonu.Miał
wrażenie,żenaglecałarodzinazostaławe-ssanaprzez
czarnądziurę.
Spojrzałnazegarek.Sześćminut.
Cholera!Cholera!Cholera!
-Trace!
OdwróciłsięizobaczyłnadbiegającychkorytarzemPaigei
Simona.
-Gdzieonajest?-rzuciłzadyszanySimon.
-Wsalinumerpięć.
SimonbiegiemminąłPaigeizniknąłzadrzwiami
piątki.
-Gdziebyłaś?-zapytałTracePaige.
-SpotkałamSimonaprzystoiskuzbiżuterią.Chciał
kupićMegannaszyjnikiprosiłmnieopomoc.Do-
pieroprzedchwilązorientowaliśmysię,żenaszetelefonynie
działają.-PaigeschwyciłaTrace'azaramię.
-Powiedz,jakonasięczuje?
-Wporządku.-PrzednimipojawiłasięBecca.
Paigezamrugała.
-Becca?
-Todługahistoria.-WyjaśnianieobecnościBecki
wszpitalubyłowtejchwiliostatniąrzeczą,najaką
Tracęmiałochotę.-Pogadamypóźniej.
-Trzymamcięzasłowo.-Paigeprzenosiławzrok
zBeckinaTrace'aizpowrotem.-JaksięczujeMegan?
-Świetnie.-Beccauśmiechnęłasię.-Przyszłaś
wsamąporę,żebypowitaćnaświecieswojąsiostrze-
niczkę.
OczyPaigerozszerzyłysięzdumieniem.Obróciła
sięnapięcieipobiegładosali.Tracepoczuł,żekrew
odpływamuzgłowy.SchwyciłBeccęzaramię.
-Serio?
Skinęłagłową.
-Serio.
-Przecieżdopierocoprzyjechaliśmy.-Tracepotrząsnął
głowąwzdumieniu.-Tochybapowinnotrwaćdłużej,
przynajmniejtakmówiłamojamatka.
Kilkagodzinczynawetdni.
-WidocznieMeganbrałabóleporodowezabóle
krzyża-powiedziałaBecca.-Akiedyodeszływody,
resztaposzłabardzoszybko.
-Ale-Tracegwałtowniewciągnąłpowietrze-
wciążniemogęwtouwierzyć.
Rozległsiękrzykdziecka.Tracewlepiłwzrokwzamknięte
drzwi,potemprzeniósłgonaBeccę.
-Czyto...-Przełknąłztrudem.-Czyto...?
Beccaroześmiałasię.
-Gratulacje,Trace.Zostałeśwujkiem.
ROZDZIAŁÓSMY
Byłaprawiedziesiąta,kiedyBeccawjechałana
podjazdrezydencjiAshtonów.Niewypiłaanikropli,
ajednakczułasięprzyjemnieodurzonaikręciłojej
sięwgłowie.
NarodzinyAmberRosePearceważącejsiedem
funtówisześćuncjiidługiejnadwadzieściajeden
caliwywołałysporezamieszaniewszpitalu.Przyszła
dwatygodnieprzedczasem,alekiedyjużzdecydowała,że
chcesięurodzić,wykonałatozszybkościąrakiety.Była
ślicznądziewczynkąoróżowychpoliczkach,ogromnych
niebieskichoczachijedwabistychblondwłoskach.Adotego
zcharakterkiem,pomy
ślałaBecca,wspominającmaleńkiezaciśniętepiąstki
igłośnypłacz.
Właściwiepowinnasięczućskrępowanaudziałem
wtakintymnymwydarzeniurodzinnym.Niewidzia
łaMegananiPaigeodpięciulat,aponieważzerwanie
zaręczynzTrace'emnastąpiłozupełnieniespodziewanie,
mogłaprzypuszczać,żejegosiostryniedarząjejspecjalną
sympatią.
Jednaknawetgdybytakbyło,żadnaznichniedała
niczegoposobiepoznać.Wydawałysięraczejzadowolonez
jejobecnościizaciekawione,chociaż,oczywiście,onicnie
pytały.Pozatymzdecydowaniezajętebyłyczymśinnym.
ZwłaszczaMegan.
-Uśmiechaszsię.
-Słucham?-Beccazatrzymałasamochódprzed
mieszkaniemTrace'aispojrzałananiego.-Ach,tak,
towszystkobyłoraczejniezwykłe.
-Prawda?-Onteżsięuśmiechnął.-Kiedyminęły
tepierwsze,strasznechwile.
-Szkoda,żeniewidziałeśswojejminy,kiedySimon
podałcimałą-powiedziałaześmiechem.-Mogłosię
wydawać,żetrzymaszwramionachtykającąbombę.
-Bombaprzeraziłabymniemniej-przyznał.-
Wciążjeszczeniemogęuwierzyć,żeonajesttakmaleńka.
-JateżjestemwdzięcznaMegan,żepozwoliłami
jąpotrzymać.
Beccanigdywcześniejnieprzeżyłaczegośpodobnego.
Zapachnowonarodzonegomaleństwa,skóramiękkajak
płatekróży,słodkiegaworzenie.Kiedytrzymałamalutką
Amberwobjęciach,topniałowniej
serceizapragnęłamiećwłasnedziecko.
AkiedynatwarzyTrace'apiastującegomaleńkąsio-
strzeniczkęzobaczyłazdumienieizachwyt,zrozumia
ła,żepragnietrzymaćwobjęciachjego,awłaściwieich
dziecko.
-Chodź.-Tracesięgnąłdowyłącznikaświateł,
apotemwyciągnąłkluczykzestacyjki.-Chybaznajdęjakieś
bąbelki,żebytouczcić.
-Trace,nie...
Aleonniesłuchał.Obszedłwózdookoła,otworzył
drzwikierowcy,ignorującjejprotesty,wyciągnąłjązza
kierownicyipoprowadziłschodamiwgórę.Rozsądek
podpowiadałjej,żebyuciec,alesercenakazywałozostać.
Nocnepowietrzebyłochłodne,niebousianegwiazdami,
księżycwisiałniskonadhoryzontem.Otaczałaichciszai
harmoniawszechświata.
NasamejgórzeTraceniespodziewanieporwałją
wramiona,pocałowałiokręciłwokółsiebie.
-Amberjestnajpiękniejszymdzieckiemnaświecie-
powiedział,uśmiechającsięszeroko.-Ajajestemwujkiem!
-WujekTrace!-Beccauświadomiłasobie,żeniezna
łagoodtejstrony.Mężczyzna,któregokochałaprzed
pięciulaty,zawszetrzymałemocjepodkontrolą.
-Brzminieźle.
-Taak.Mnieteżsiępodoba.-Postawiłjązpowrotemna
ziemi.-Dziękujęci,żezemnąbyłaś.
-Tobyłowspaniałe.
Popatrzyłnaniądługim,przejmującymspojrzeniem,ajego
rozjaśnionauśmiechemtwarzspoważniała.Opuściłgłowęi
pocałowałjąmiękkoidelikatnie.Beccaomalsięnie
rozpłakałazewzruszenia.
Zdawałasobiesprawę,żetazmianawnimniemanic
wspólnegozuczuciemdoniej,aletonieprzeszkodzi
łojejzareagowaćnapocałunek.Jegowargidelikatnie
ikuszącomuskałyjejusta.Pulsprzyspieszył.
-Chodźmydośrodka-wyszeptałTracę.
Sercetłukłojejsięwpiersi,żarrozlałsiępożyłach.
Postanowiła,żetejnocyposłuchapodpowiedziserca.
Weszlidośrodkaprzezfrontowedrzwiobjęciramionamii
skierowalisiędosypialni.Żadneniechcia
łopuścićdrugiego.Drżącymipalcamirozpinałamu
guzikikoszuli,aon,nieprzestającjejcałować,ściągnąłjej
przezgłowępulower.
Częścigarderobyznaczyłydrogędosypialni,akiedyznaleźli
sięwłóżku,bylijużzupełnienadzy.
-Przecieżmówiłam-Beccaprzygryzławargę,kiedyjego
ustawędrowałypojejszyi-żeniezamierzamdziśztobą
spać.
-Przecieżnieśpimy.-Delikatniemuskałwrażliwe
miejscekołoucha.,
Uśmiechnęłasięiotoczyłagoramionami.
-Toprawda.
Jegowargibyłyciepłe,wilgotneibardzo,bardzo
pracowite.
Wyszeptałajegoimię,dającupustnagromadzonym
wniejemocjom.
Czywiedział,jakbardzogopotrzebowała?Czy
chciała,żebywiedział?
Bałasiępoddaćjegowładzy,bałasięoddaćmunie
tylkociało,aleiduszę,botakbardzogokochała.Nigdynie
przestałagokochać.Inigdynieprzestanie.
Otoczyłagoramionamiiwysunęłasięspodniego.
Niemiałaodwagiwypowiedziećsłów,alemogłamu
pokazać,coczuje.
Nawetwprzyćmionymświetlewidziaławyraźnie
wyrazjegooczu.Położyładłonienajegoszerokiej
piersiipoczułanapinającesiępodjejdotykiemmięśnie.
Pocałowałagoipowędrowaławargamiwdółszyi,
smakującpodniecającyaromatjegośniadejskóry.
-Becca...-Chciałjąprzytulić,alepotrząsnęła
głową.
-Pozwólmi-wymruczała-kochaćcię-dokończyłacicho.
TraceobserwowałśpiącąBeccę.
Światłosączącesiędosypialnizholuzalewałopokójzłotą
poświatą.Ciszapółnocy,gładkaiciepła,le
żaławokółnich.
Trace,opartynałokciu,wpatrywałsięwtwarz
śpiącej:delikatnyłukbrwi,uroczy,prostynosek,seksowne
zaokrągleniewarg,burzawłosówrozsypanychnapoduszce.
Niemógłsiępowstrzymaćiczubkamipalcówdotknął
jedwabistegoloka.Podobałamusięjejnowafryzura.Miała
terazwłosytrochękrótszeniżdawniejibardziej
rozwichrzone.Alepamiętał,żewłosyBeckizawszemusię
podobały.Natychmiast
stanąłmuwpamięcijejobrazroześmianejnahuś-
tawceisłonecznerefleksywskłębionychlokach,kiedy
popychałjąwciążwyżejiwyżej.
Uśmiechnąłsięnatowspomnienie.Urządzili
wtedypiknikwparku.Beccaprzygotowałakanapkizszynką
isałatkęziemniaczaną.Onprzyniósł
kocibutelkępinotnoir.Zostaliażdozmroku,
całowalisiępodgwiazdamiimówilioswoich
marzeniach.Onachciałarobićzdjęciaipodróżować.On
marzyłozałożeniuwinnicyiwłasnymznakufirmowym.
Apotemwyjechała.
Jegouśmiechprzygasł.Kiedyjąspotkałponownie,
chciałsięzniąprzespać,żebydziękitemułatwiejwyrzucić
jązpamięci.Byłpewien,żepotrafiodejśćpotembezchwili
namysłu.
Czypragnąłzemsty?Czyteżmożeraczejchciałją
ukarać?Jednoidrugie,zdecydował.
Patrzył,jakprzesuwasięnaswojąstronę,wzdycha
iwtulatwarzwpoduszkę.Cośdrgnęłowjegownętrzu.To
tylkopożądanie,powiedziałsobie.Zpewnościąniemiłość.
Jużrazpopełniłbłądipozwoliłsięogłupićemocjom.
Więcejtegoniezrobi.Tymrazem
toonbędziepanemsytuacji.
Beccabudziłasiępowolipoddotykiemporannego
słońca,wpowietrzuprzesyconymaromatemświeżo
zaparzonejkawy.Miejsceobokniejbyłopuste,po
ścielskłębionaizimna.Przesunęładłoniąpogładkiej
bawełniewbeżoweprążkiipoczułaprzenikającąją
falęzadowolenia.
Cośsięzdarzyłozeszłejnocy.Cośpięknego.Uśmiechnęła
sięnasamowspomnieniekochaniasięzTraceem.
Byłczuły,ajednocześniesilny,męski,cierpliwy,alei
wymagający.Oblałjążar,kiedyprzypomniałasobiewłasny
brakzahamowań.Nigdynieprzeszłobyjejdogłowy,że
potrafibyćtakwyuzdana,ajednak,tejnocy...
Uśmiechnęłasięszerzej.
Czułasięniecnie,cudownie,wspanialewyuzdana.
Alepozaseksembyłojeszczecoś.Takjakbynawiązałasię
pomiędzyniminowa,ciepławięź.Cieńnadziei,żemoże,
tylkomoże...
Objęłapoduszkę,obawiającsięskończyćtozdanie.
Ajeżelisięmyliła?Jeżelitotylkopodnieceniezpowodu
narodzinmałejAmber?Amożetakbardzotegochciała,że
sobietopoprostuwyobraziła?
Ajeżelinie?
Zjękiemusiadłanałóżku,rozprostowującbolące,ze-
sztywniałemięśnie.Jejoczyrozszerzyłysięzwrażenia
nawidokciemniejącegojużsiniakanaudzieizarumieniła
sięnamyślogwałtownościichprzeżyć,świadoma,żeona
teżzostawiłapartnerowikilkaśladów.
Ubrałasięszybko,zdecydowanawziąćprysznicjuż
wdomu,przedwyjściemdopracy.Postanowiłateż
kupićprezentdlacóreczkiMeganizawieźćgopóźniejdo
szpitala,chociażnamyślospotkaniuzmatkąTracea
dostawałagęsiejskórki.
LilaAshtonnigdyniezrobiłajejotwarcieafrontu.
Raczejbyławprostuprzedzającogrzeczna.AleBecca
doskonalewiedziała,żebyłaprzeciwnajejzwiązkowi
zTrace'em,itojąbolało,podobniejakbolałjąsprzeciwjej
własnejmatki.
Aprzecieżwszystkopowinnobyćjasneiproste.Kochała
Trace'ajaknikogonaświecieibyłaświęcieprzekonanao
jegouczuciudosiebie.
NapoczątkuBeccażywiłanaiwneiniemądreprzekonanie,
żezczasemrodzicezaakceptująichzwiązekibędąpotrafili
sięnimcieszyć.Aletaksięniestało.
Przeciwnie,zczasemrodziceTrace'abylicorazbardziej
zdecydowanidoprowadzićdoichzerwania.Pięćlattemu
Beccaniebyłanatylesilna,bymócsięim
przeciwstawić.
Ateraz?Czyzdobyłabysięnatoteraz?
Wzdychając,skierowałasiędokuchni.Tracebez
koszuli,zatowznoszonych,wyblakłychdżinsach,
pochylonygrzebałwlodówce.
Maświetnytyłek,pomyślała,obserwującgooddrzwi.
Wąskatalia,szerokie,muskularneramiona.Którakobietanie
chciałabytakiegokochanka?Kiedysięwyprostował,
zobaczyła,żemanaramionachśladyzadrapań.
Zarumieniłasięnamyśl,żeteznakipozostawiłyjej
paznokcie.Zagryzławargi.
-Dzieńdobry-powiedziałalekkoschrypniętym
głosem.
Odwróciłsięzkartonemjajwrękuispojrzałna
niązuśmiechem.Poczułauciskwżołądku.
-Powinnaśjeszczespać-powiedziałznaganą
wgłosie.
-Tak?
-Takjest.-Położyłjajkanablacie,wyciągnąłzlodówki
kostkęmasłaicoś,cowyglądałojaktartysercheddar.-
Dopókinieprzygotujęśniadania.
Onszykowałśniadanie?TracęAshton,który,oile
wiedziała,niemiałwdomunawetotwieraczadopuszek.
Zrobiłojejsięciepłowsercu.
-Nauczyłeśsięgotować?
Wzruszającramionami,wyjąłjajkozopakowania.
Wybiłjedostojącejnablaciemiski,posługującsiętylko
jednąręką.
-Niejestempewien,czytozasługujenatakszumne
miano,aleumiemusmażyćomletizrobićgrzanki.
Wybiłnastępnejajkoisprawniewyłowiłzmiski
kawałekskorupki.Podeszładoniegoiprzesunęłanajpierw
dłonią,apotemustamipojegonagimramieniu.Skóręmiał
ciepłą,opodniecającym,piżmowymzapachu.
-Jestempodwrażeniem.
-Taak?-Odwróciłsięipocałowałjądługim,zmysłowym
pocałunkiem.Potemwyprostowałsię,otworzyłjednąz
szufladimrugnąłdoniej.-Mamnawetwłasnątrzepaczkędo
jaj.
Roześmiałasię,kiedywyciągnąłsprzętzszuflady
ipomachałjejprzednosem.
Zabrałasięzaparzeniekawy,aondalejszykował
omlet.Beccaczułasiętak...Wkońcuznalazławłaściwe
określenie.Czułasiępoprostudomowo.
Stanęłaprzykuchennymokniezfiliżankąkawy
wrękuipatrzyłanabezlistnerzędywinorośli,wyobrażając
sobie,jakwkrótcepokryjąsięmłodą,wiosennązielenią.
-Dużosięmówionowymcabernetitwoimznaku
firmowym-powiedziała.
-O,widzę,żeszpiegjestwśródnas.-Uniósłdłoniew
geściepoddania.-Dalej.Wyciągnijzemniewszystkie
informacje.
Beccaprzewróciłaoczami.
-Niechsięotomartwikonkurencja.Mówią,że
zgarnieszwtymrokuwszystkiemożliwenagrody.
Skinąłgłową.
-Takimamyzamiar-powiedziałzdecydowanie.
-Mogęzorganizowaćprywatnądegustacjętylkodla
ciebie,jeżelichcesz.Możewnocyzpiątkunasobo-
tę?
-Trzydniówka?-Pytającouniosłabrew.-Dlajednego
gatunkuwina?
-Takiegowinajeszczeniepróbowałaś.-Prześlizgnąłsiępo
niejwzrokiem.-Przepysznewinogrona,łagodnetaniny,
fantastycznybukiet.
Beccabyłapodwrażeniemopisuisposobu,
wjakiTracegoprzedstawił.Bardzokuszące,pomy
ślała.Wiedziałajednak,żeniemożesobienato
pozwolić.
-Niestetyniemogę,Tracę.Jużmnietuniebędzie.
Wyglądałnarozczarowanego.
-Tak?
-SkończyłamzdjęciadlaWhitestone-powiedziała
takspokojnie,jaktylkobyławstanietozrobić.-Muszę
wracaćdoLosAngeles.
-Rozumiem.-Sztywnowróciłdomieszaniaomletu.-Acoz
pracąwLouret?
-Narazieniemamznimioficjalnejumowy,anawetjeżeliją
podpiszę,będęmogłazacząćdopierozakilkamiesięcy.
Tracezapaliłgazipostawiłpatelnięnakuchence.
-Myślałem,żezostanieszprzynajmniejdokońca
roku.
-Bardzobymchciała,aledostałamdwiepropozycjedo
ukończeniajeszczewtymroku.-Uśmiechnę
łasięzprzymusem.-Przynajmniejbędzieczympopłacić
rachunki.
Zaskwierczałomasłowrzuconenarozgrzanąpatelnię.Becca
nienawidziłaciężkiejciszy,jakazapadłamiędzynimi,i
nagłegoochłodzeniaatmosferywpokoju.Zastanawiałasię,
czywciążzależymunaniejnatyle,żebypoprosić,by
została.Agdybypoprosił?Co
muwtedyodpowie?
Tak.
Zacisnęłapałcenafiliżance.Napiętaciszatrwała,
tylkoomletskwierczałnapatelni.Beccaniezdawała
sobienawetsprawy,żewstrzymujeoddech,dopóki
sięnieodezwał.
-Niemusiszwyjeżdżać,Becco.
Sercezabiłojejnadzieją,apulsprzyspieszył.Nie
odezwałasię,tylkopatrzyławszmaragdowozielone
oczy.
Znówodwróciłsiędokuchenki.
-Chciałemztobąotymporozmawiać,aleprzez
ostatniedniwszystkotoczyłosiępowariacku.
Powariacku,pomyślała.Rzeczywiściechybatak
trzebabytookreślić.
-Oczymchciałeśzemnąporozmawiać?-zapytała
zwahaniem.Iznadzieją.
-ZastanawiamsięnadpromocjąAshtonEstates-
powiedziałspokojnie.-Pomyślałem,żemogłabyśbyć
zainteresowanapoprowadzeniemkampaniireklamoweji
marketingu.
Zmarszczyłabrwipewna,żecośźlezrozumiała.
-Słucham?
-Jesteśbardzodobrawtym,corobisz.Naprawdę
świetna.Chciałbym,żebyśpracowałanawyłączność
AshtonEstateWinery.-Nieodrywałwzrokuodpatelni,
posypałomletseremiodwróciłnadrugąstronę.
-Mogłabyśmiećstudiotutaj,wNapa.
-Masznamyśliprzeprowadzkętutaj?-upewniła
sięostrożnie.
-Tak.-Delikatniezsunąłomletnatalerz.
-Ipracędlaciebie.
-Dlawinnicy.
-Wyłącznie.
-Tak.
Patrzyłananiego,czującsięjakprzekłutybalon.
Bąbelkiradościinadzieiuleciały.Toniemożliwe.
Niemożliwe,pomyślała.
NiezTraceem.
-Muszęsięzastanowić-powiedziałasztywno,
abólszarpałjejserce.Kiedypodałjejtalerz,poczuła
nagłyskurczwżołądku.-Tyzjedz-zdołaławykrztusićprzez
ściśniętegardło.-Jamuszęjużiść.
Zmarszczyłbrwi.
-Cosiędzieje?
-Robisiępóźno,Trace.Naprawdęmuszęjużiść.
-Becco...
-Zadzwoniędociebie.-Odwróciłasięświadoma,
żepowinnawyjśćjaknajszybciej.Chwyciłakluczyki
zestołuprzywejściu,gdzieTracezostawiłjepoprzedniego
wieczoru,izbiegłaposchodach.
-Becco,poczekajchwilę-zawołał.
Nieodpowiedziała.Wskoczyładosamochoduiodjechała,
niepróbującnawetpowstrzymaćłez.
Cojanarobiłem,pomyślałTracę,patrząc,jakBecca
odjeżdża.Dodiabła!Zaproponowałemjejpracę.
Cowtymzłego?Niemiałaskrupułówpięćlattemu,
kiedyojciecwręczyłjejczek,dlaczegowięcmojadzisiejsza
propozycjatakjąubodła?
Alewspomnieniewyrazujejtwarzy,malującegosięnaniej
rozczarowaniaiodrazy,byłojakcioswdołek.
Uświadomiłsobie,jakbardzojązranił.
Wzakłopotaniuprzejechałdłoniąpotwarzy.Chybajednak
nieprzemyślałswojejpropozycjidokońca.
Szczerzemówiąc,wogólesięnadniąniezastanowił.
Spanikowałpoprostu,kiedypowiedziała,żewyjeżdża.
Zaoferowaniejejpracytutaj,wNapa,wydawa
łomusięnajbardziejlogicznymrozwiązaniem.Mia
łabyczympłacićrachunkiiniebyłabytakcholernie
daleko.
Alewjejoczachbyłocośjeszcze.Coś,codotknęło
goszczególnie,bardziejniżcokolwiekinnego.
Rozczarowanie?
Cholera!Cholera!
Wszedłdomieszkaniaizezłościązatrzasnął
drzwi.Toonagorozczarowała.Wzięłapieniądze
odjegoojcaiwyjechała,nieoglądającsięzasiebie.
Wciążmiałtamtenwykorzystany,podpisanyprzez
niączek.
Zapragnąłgoterazwziąćdorękiizobaczyćczarnona
białym,żepieniądzeikarierabyłydlaniejważniejszeniż
on.Szybkoprzeszedłdoswojegodomowegobiurai
wyciągnąłczekznajniższejszufladypoprawejstronie
biurka.
BeccaMarshall.Tysiącdolarów.Jejpodpiszwyraźnym,
zaokrąglonymB,zakończonyzawijasemprzykońcowymL.
Czuł,żecośjestnietak,aleniewiedziałco.Apo
tym,cosięwłaśniezdarzyło,niemógłjejspytać.
Mógłtowyjaśnićtylkozjednąosobą.Byćmoże
opięćlatzapóźno,uświadomiłsobie,alemusipoznać
prawdę.
Podniósłsłuchawkęiwybrałnumer.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Beccazaparkowałasamochódnawzgórzuzwidokiemna
DolinęNapa,którawyglądałaztegomiejscajakmorze
winorośli.Zarównorówninę,jakistokigór
przecinaływijącesięmalowniczodrogi.Obrazudopełniały
wysokie,staredębyiurwistegrzbietywznoszącesięwysoko
ponaddnodoliny.
Przejrzystyporanekbyłwprostwymarzonydo
fotografowania.KiedyśprzyprowadziłatuTrace'a,bo
chciałasięznimpodzielićswojąpasją.Powiedziałjej
wtedyżartobliwie,żemagwiazdywoczach.
Możeimiała.
Jeszczezanimgospotkała,słyszałatoiowoojego
rodzinie,zwłaszczaskandaliczneplotkidotycząceojca.
SpencerAshtonpodobnobyłbezwzględnym,nieczu
łymsukinsynem,którysprzedałbywłasnąmatkę.
Właściwienigdydokońcaniewierzyławteplotki.
Jaktomożliwe,żebyojciec,którywychowałsynatak
kochającegoiczułegojakTrace,byłbezdusznyi
bezwzględny?WSpencerzemusiałotkwićjakieśziarno
dobra.Beccabyłaotymprzekonana.
Ajednakbardzosięwtedymyliła.
Wciążpamiętaładzień,wktórymSpencerwręczyłjejczek.
Kompletnieoszołomionapatrzyłanatęogromnąsumę,nie
rozumiejąc,coonamaztym
wspólnego.Kiedywyjaśnił,czegoodniejoczekuje,
poczułasięogłuszona.
Wściekłośćprzyszładużopóźniej.
TamtegokoszmarnegodniaSpencerAshtonjednym
gestemzrujnowałjejżycieiodebrałto,comiała
najcenniejszegoiczegojużnigdyniezdołałaodzyskać.
Zaufanie.
Alenaprzekórwszystkiemu,nigdynieuwierzyła,
żeTracejestpodobnydoojca.Gdybybyłtakijakon,
niemogłabygochybapokochać.
Aterazpozwoliłasobieznówsiędoniegozbliżyć
iodnowasięwnimzakochać.
TymczasemTracetegorankazachowałsięidentyczniejak
przedpięciulatyjegoojciec.Chciałjąprzekupić.
Tępy,ciężkibólścisnąłjejpierś,utrudniającoddychanie.
Nawetniepróbowałowijaćniczegowbawełnę,pomyślała.
Wyobrażałsobie,żejąwynajmiedopracyiskłonido
zamieszkaniawpobliżu,żebybyłapodręką,kiedytylko
przyjdziemuochotanaszybkinumerek.Zacisnęładłoniena
kierownicy.TennowyTraceniebyłtym,któregoznała,i
chybajużniechciałago
poznawać.
Cojednakwżadnymstopniuniewpływałonajej
uczuciedoniego.
Nawetniepróbowałapowstrzymaćłez.Poco?
Wcześniejczypóźniejitakpopłyną.Niechwięcma
tojużzgłowy.
Tymrazembyłazdecydowananieuciekać.Stanie
przedTrace'emzpodniesionymczołem.Spojrzymu
woczyinawymyśla,jeżeliprzyjdziejejochota.Tym
razemniebędzieukrywałatego,comyśli.
TracezapukałdodrzwiElaineMarshall,potem
dwukrotnieprzycisnąłdzwonek.Byłaledwodziewiątai
chociażwiedział,żematkaBeckimożejeszczespać,niedbał
oto.
Drzwiotworzyłysięwkońcuinaprogustanęła
Elaine.Zawiązałapasekniebieskiegoszlafroka,przygładziła
dłoniąpotarganewłosyizmarszczyłabrwi.
-Beckiniema-powiedziała.Jejgłosbyłszorstki
odsnu.
-NieszukamBecki,paniMarshall-odparł.-Przyszedłem
dopani.
-Cośsięstało?-Elainerzuciłamuzaniepokojone
spojrzenie.-CzyzBeccąwszystkowporządku?
-Tak,chybatak.-Przynajmniejtakąmiałnadzieję.
Niepotrafiłzapomniećwyrazujejoczuprzypominających
oczyzranionegozwierzęcia.-Muszęzpaniąporozmawiać.
Elainepotrząsnęłagłowąizaczęłazamykaćdrzwi.
-Przykromi,Trace,aletoniejestdobrymoment.
Tracęprzytrzymałdrzwizaklamkę,adrugąręką
wyciągnąłzkieszeniczek.
-Niesądzę,żebykiedykolwiekprzyszedłwłaściwy
momentnatęrozmowę.Załatwmytoteraz.
Jejoczyrozszerzyłysię,austazacisnęływwąską
kreskę.Skinęłagłowąiotworzyładrzwi.
-Wejdźmydokuchni-zaproponowała.
-Przedchwiląrozmawiałemzmojąmatką-powiedział,idąc
zanią.-Znamprawdę.
Elainegwałtowniewciągnęłapowietrze.Sięgnęła
dobarkupobutelkęburbonaiszklankę.
-Napijeszsię?
-Nie.
Nalaławhiskeynadwapalce,szybkowypiłaiodwróciłasię
doniego.
-Minęłopięćlat,Trace.Dlaczegopoprostuniezostawimy
tegotak,jakjest?
Zostawićtak,jakjest?Zalałagofalawściekłości.
Wciążjeszczepróbowałprzetrawićto,copowiedziała
muLila,aterazmatkaBeckimiałaczelnośćproponowaćmu
cośtakiego?
-Niemamowy.
-Nierozumiesz,Trace.Dopókiniezostanieszojcem,nie
zrozumieszdrzemiącejwkażdymrodzicupotrzeby
ochranianiaswojegodziecka.
-Nazywapanito,cozrobiliściewspólniezmoimi
rodzicami,ochranianiemdziecka?-Przestałhamo-
waćbuzującąwnimwściekłość.-Toprzekupstwo,
kłamstwo,manipulację?Tomabyćochranianiekogoś,kogo
siękocha?
Elaineztrzaskiemodstawiłaszklankęnablat.
-Obojebyliściezbytmłodzi,żebyzrozumieć,że
należyciedodwóchróżnychświatów.Żyliściemarzeniami.
Pożądanienietrwawiecznie,szybkopoczułbyśsięnią
znudzony.Nieżałujętego,cozrobiłam.
Zrobiłabymtoponowniebeznajmniejszegowahania,
gdybytomogłozapewnićmojemudzieckubezpieczeństwo.
-Cobyśzrobiła,mamo?
NadźwiękgłosuBeckizaplecamiTraceodwróciłsię.Na
szczęściebyłacałaizdrowa.Chociażdesperackopragnął
chwycićjąwramiona,wiedział,żewtymmomencie
odepchnęłabygobezwahania.Nie
mógłpowstrzymaćrozwojusytuacji,anawetgdyby
mógł,niezrobiłbytego.Jakkolwiektrudnemiałoto
byćdlawszystkich,obojezBeccąmusieliwkońcu
poznaćprawdę.
Tracęzauważył,jakoczyElainerozszerzająsięna
widokwchodzącejdopokojuBecki.Przytrzymując
klapyszlafroka,zmusiłasiędouśmiechu.
-Jesteś,kochanie.Traceijamartwiliśmysięociebie.
Beccaniespuszczaławzrokuzmatki.
-Cotakiegozrobiłabyśponownie?
-Porozmawiamyotympóźniej.-Panikawyostrzy
łagłosElaine.-Naspokojnie.
-Czekaliśmywystarczającodługo.-Tracepołożył
czeknablacie.-Proszęjejpowiedzieć.
Beccaspojrzałanaczekijejtwarznabrałabarwy
popiołu.
-Skądtomasz?
-Ojciecdałmipięćlattemu.
-Ojcieccidał?
Skinął.-
-Tak.Wdniutwojegowyjazdu.
-Więcwiedziałeś,coonzrobił-wyszeptała.-Wiedziałeś?
Przezwszystkietamtestrasznedni,apotemtygodnie,
czekałananiego.Wciążtopamiętała.NawetweWłoszech
cochwilawydawałojejsię,żewidzigowtłumiealbo
siedzącegowrestauracji.Przykażdymdzwonkutelefonujej
pulsprzyspieszał,każdepukaniedodrzwiwywoływało
ściskaniewdołku.Nietraciłanadzieiimodli
łasię,żebytobyłon.AleTracesięniepojawił.
Patrzyłananiego,czekającnaodpowiedź,aleon
wpatrywałsięwElaine.
-Proszęjejpowiedzieć-powiedziałznaciskiem.
-Cotakiegomaszmipowiedzieć?-Beccapatrzy
ła,jakmatkastawiaszklankęnablacieinalewasobie
drinka.Dlaczegotakmocnodrżałyjejdłonie?-Mamo,coty
zrobiłaś?
KiedyElainesięodwróciła,Tracerozłożyłczek.
Beccaprzysunęłasiębliżejizobaczyłapodpis.Swój
podpis,uświadomiłasobie.
-Ja...janigdytegoniepodpisałam.-Zmarszczyła
brwiispojrzałanaTrace'a.-Nierozumiem.
-Rzuciłaśgomojemuojcuwtwarz-odpowiedział
spokojnie-iopowiedziałaśwszystkomamie.
-Kiedywróciładodomu,płakałam.Odrazuwiedziała,że
cośsięstało.-Beccazamknęłaoczyiprzy
łożyłapalcedoskroni.-Musiałamkomuśpowiedzieć,
atobieniemogłam.Niechciałamcięzranićiwywo
łaćnastępnychproblemów.
-Trace,namiłośćboską,niewidzisz,żejązadręczasz?-
ElainezbliżyłasiędoBecki.-Kochanie,jesteśzmęczona.
Odpocznijteraz,apotem...
-Nie!-Beccaodsunęłasięodmatki.-Powiedz
mi,cozrobiłaś.
NatwarzyElainepojawiłsięstrach.Przyłożyła
dłońdogardłaipowolipodniosławzrok,byspojrzeć
córcewoczy.Jejgłosbyłledwosłyszalny,alewnapiętej
ciszysłowazabrzmiałyjakeksplozja.
-PoszłamdoSpencera.
-PoszłaśdoojcaTrace'a?-powtórzyłaBecca
woszołomieniu.
-Wzięłamczekizdeponowałamgonarachunku,
któryzałożyłamdlaciebie,kiedybyłaśmalutka.
Tesłowabyłyjakpoliczek.Beccazakryładłońmi
oczy.
-Podrobiłaśmójpodpis?
Elaineprzytaknęłasztywno.
-Tak.
Beccawróciłamyślądotamtegopamiętnegodnia.
Spenceroferującyjejpieniądzezanatychmiastowerozstanie
zTraceem.Matkaobejmującająnapocieszeniei
przekonująca,żeTracęnaniąniezasługuje,ajegorodzina
nigdyniepozwoli,bybylirazemszczęśliwi.
-Wtedy,kiedypowiedziałaś,żepowinnampojechaćdo
Europy,żemasznatopieniądze,którezostawiładlamnie
babcia...
-Takmiprzykro,kochanie-powiedziałaElaine.
-Skłamałam.
Beccaprzycisnęłapalcamizamkniętepowieki.
-Jakmogłaś?
-BouważamtakjakSpencerAshton.-Elaine
uniosłapodbródek.-TyiTracenależyciedozupełnie
różnychświatów.Moglibyściebyćszczęśliwimożeprzez
kilkamiesięcy,apotem...
-Skądmogłaświedzieć,żebędęnieszczęśliwa?
-Beccapatrzyłanamatkęwniedowierzaniu.-Naprawdęw
towierzyłaś?
-Wszyscywiedzieli,jakimczłowiekiembyłSpencerAshton.
-GłosElaineociekałjadowitąpogardą.
-Dlaczegojegosynmiałbybyćinny?Niezasługiwał
naciebie.
-Tracemniekochał-wyszeptałaBecca.-Ijago
kochałam.
-Miłość-prychnęłaElaine.-Wierzmi,kochanie,
miłośćnieistnieje.Byłaśzauroczona.Pożądałaśgo.To
tylkokwestiaczasu,azłamałbyciserceizdeptałcię.
-Czytowłaśniezrobiłcimójojciec?-zapytała
Beccaspokojnie.-Zdeptałcię?
-Twójojciecniemaztymnicwspólnego.
Elainesięgnęłapobutelkęburbonaizaczęłasobie
nalewaćkolejnegodrinka.Beccaprzeszłaprzezkuchnię,
delikatniewyjęłajejbutelkęiszklankęzrakiodstawiłana
blat.
-Nocóż,mamo.Jajednakmyślę,żema,itobardzowiele.
Elainenapotkałaniewzruszonespojrzeniecórki.
Skrzywiłasięizałkała,opierającgłowęnadłoniach.
-Oddałammuwszystko.Serce,duszę,ciało.Kiedy
siędowiedział,żejestemwciąży,uciekłzmojąkuzynką.
WpierwszymodruchuBeccachciałaprzytulić
matkę,jednakczułasięzbytgłębokozraniona.
-Kochanie-ElaineujęłatwarzBeckiwobiedłonie
-przecieżjawzięłamtepieniądzedlaciebie.Poto,żebyś
mogłaułożyćsobieżycie.Chciałamdlaciebiejaknajlepiej.
Niczegoinnegoniepragnęłam.
Potrząsającgłową,Beccawysunęłasięzobjęćmatki.
-Niemiałaśprawa.
-Wiem.-PopoliczkachElainestrugamipłynęły
łzy.-Wiem.Takmiprzykro.
-ChcęterazporozmawiaćzTrace'em.-Becca
ztrudemprzełknęłagulęrosnącąjejwgardle.-Będę
wdzięczna,jeżelidasznamtrochęczasu.
ElaineskinęłaispojrzałanaTrace'a.
-Ja...jabardzocięprzepraszam.
Jegotwarzbyłazimnainieruchomajakmaska.Bez
słowapodążyłzaBeccąnafrontowąwerandęiusiadł
obokniejnaschodkach.
Siedzieli,niedotykającsię,żadneznichsięnieodzywało.
Porannepowietrzebyłochłodne,czubkiwiązówkołysałysię
nawietrze.Dwajchłopcyprzejechalichodnikiemna
deskach,zanimipobiegłczarnylabrador.
CałeżycieBeckizachwiałosięwposadach,aprzecież
trzebabyłożyćdalej.Patrzyłanadompodrugiejstronie
ulicy,zastanawiającsię,czykiedykolwiekzauważyła,żema
drzwipomalowanenaniebiesko.
-Myślałeś,żewzięłamtepieniądze.
-Widziałemtwójpodpis-odparłsztywno.
-Ipomyślałeś,żewzięłampieniądze.
-Tak.
Myślała,żenicniemogłobyjejzranićmocniejniż
słowaTraceategoranka.Teraz,kiedymatkawyznała
prawdę,kiedyusłyszałaodTrace'a,żeuwierzyłwjej
przekupność,wiedziała,żesięmyliła.Przeszywałją
bólciemny,głęboki,ostryjakbrzytwa.
-Zastanawiałamsię,czemuzamnąniepojechałeś.
Czekałamnaciebieiciąglemiałamnadzieję,że
przyjedziesz.-Czułasię,jakbyopuściłaswojeciałoi
obserwowałaichobojezdystansu.
Podniósłkamykzbłotnistejścieżkiiścisnąłgo
wdłoni.
-Ajasięzastanawiałem,czemuzostawiłaślistinawetsięze
mnąniepożegnałaś.
-Bałamsię.
-Mnie?
-Wszystkiegoiwszystkich.-Ależbyłazmęczona.
Wypowiedzeniekażdegosłowastanowiłoogromnywysiłek.
-Twojegoojca,twoichpieniędzy.Tego,żebyliśmytakróżni.
Gdybyśmysięspotkalipotym,
jaktwójojciecwręczyłmiczek,dowiedziałbyśsię,co
sięstało.Niemogłamcioniczympowiedzieć,boto
bytylkowywołałolawinękonfliktów.Zresztądokąd
mielibyśmypójść?-Wzięłagłębokioddechipopatrzyłana
niego.-Więcwyjechałam.
-Ibyłaśtakdaleko.
-Wdwamiesiącepóźniejzobaczyłamwgazecie
twojezdjęciezrobionenajakiejśimpreziecharytatywnej.
Byłeśwtowarzystwieolśniewającejblondynki,aartykuł
donosił,żejesteściezaręczeni.Zrozumiałam,żejesteśzkimś
innym,żemożenasirodzicemielirację...
Potrząsnąłgłowąiwestchnął.
-Tamtarandkaiartykułbyłydziełemmojejmatki.
Niebyłemzachwyconyanijednym,anidrugim.
-Przezpięćlatzbierałamsięnaodwagę,żebytu
wrócić.Starałamsięprzekonaćsamąsiebie,żeto,co
nasłączyło,należydoprzeszłości.Akiedycięzobaczyłam,
zrozumiałam,żetonieprawda.
-Becco,dziśrano...
-Tojużnieważne.-Wstała,patrzącniego.-Oszukiwałam
się,wyobrażającsobie,żemoglibyśmydostaćodlosu
jeszczejednąszansę.Aleztwojejstronynicsięniezmieniło.
Najwyraźniejpatrzysznatowszystkozinnejperspektywyniż
ja.
-Pojedźmydomnie.-Wstałzmocnozaciśniętymiwargami.
-Zastanowimysięnadtymrazem.
Chciałjąobjąć,alepotrząsnęłagłowąicofnęłasię
okrok.
-Tozpewnościąpotrwajakiśczas,alezamierzam
spłacićkażdegopensa,któregowzięłamojamatka.
-Dodiabła,Becco.-Złośćzabłysłalodemwjegooczachi
wyostrzyłazarysszczęki.-Tuniechodziopieniądze.
-Nie,niechodzi.-Podeszładodrzwi,modlącsię,
żebynieugięłysiępodniąnogi.Gdzieśgłębokowsobie
znalazłaodwagę,którejnigdydotądniemiała.
-Żegnaj,Trace.-Zamknęłazanimdrzwizcichym
kliknięciemiprzycisnęłaczołodochłodnegodrewna.
Kiedyzapuściłsilnik,osunęłasięnapodłogęirozpłakała.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
ZłopatąwrękuipokostkiwbłocieTracestał
wdeszczu,próbującsięprzekopaćprzeznamoknię-
tągórępiachu.Wmiejscekażdejodrzuconejnabok
porcjibłotazdawałysiępojawiaćdwienastępne.Uderzenie
łopatywkamieńwielkościpiłkifutbolowejodczułboleśnie
ażwramionach.
Cholera!
Podłożyłłopatępodkamieńiobruszyłgo,apotem
pochyliłsięiznajwyższymtrudemzepchnąłzdrogi.
Oddwóchdnilałonieprzerwanie.Spływającebłoto
zablokowałoprzepustpodjednązdrógnatereniewinnicy,a
powstaływskutektegozalewniemalzmył
drogęzpowierzchniziemi,powodującniezłezamieszanie.
Tracemógłoczywiściepoprosićopomoc,alewolałbyćsam
zeswoimmrocznymnastrojem.Miałnadzieję,żeciężka
pracafizycznapomożemuchociażtrochęsięuwolnićod
nagromadzonegonapięcia.
Jaknaraziejednakbyłtylkocorazbardziejsfrustrowany.
OdwyjazduBeckidoLosAngelesminęłopięćdni.
Codzienniepodnosiłsłuchawkęzzamiaremzadzwonieniado
niejizakażdymrazemodkładałją,zanimnastąpiło
połączenie.
Zresztą,gdybysięodezwała,comiałbyjejpowiedzieć?
Przepraszam,żepróbowałemcięprzekupićtaksamojakmój
ojciec?
Rozczarowałjąpodobniejakjejwłasnamatka.Bardziejją
zraniłswojąobecnościąwjejżyciuniżnieobecnością.
Jakmógłkiedykolwiekuwierzyć,żewzięłapieniądzeod
jegoojca?Pieniądzeinazwiskojegorodzinynigdyniemiały
dlaBeckinajmniejszegoznaczenia.
Raczejkrępowałyjąniżcieszyły.
Jakmógłjejniezaufać?
Deszczspływałposztormiaku,którymiałnasobie,
itworzyłkałużęwokółstóp.Odrzuciłjeszczejedną
łopatębłota,przekląłcholernydeszcz,błotoisiebie.
Wiedział,żeElaineMarshallmiałaniewątpliwąrację
codojednego.NiezasługiwałnaBeccę.Nigdynanią
niezasługiwał.
Będziejejlepiejbezniego.
Domekgościnnystałwewschodnimnarożniku
winnicyLouret.Spiczastydachidrewnianeściany
nadawałymubajkowywygląd.Miałganekobrośnięty
bujnymisplotamiangielskiegobluszczu,wygodne,drewniane
łóżkazkwiecistąpościeląikamiennyko-minek.Niewielki
stawekikępastarycholiwekuzupełniałytenpocztówkowy
widoczek.
Tracezaparkowałciężarówkęnapodjeździe,wyłączyłsilnik
ioparłsięchęcinatychmiastowejucieczki.
Zadzwoniłeśiumówiłeśsię,upomniałsamegosiebie.
Jużniemożeszsięwycofać,więczbierajsięiwysiadajz
wozu.
Zabrałztylnegosiedzeniakolorowoopakowanąpaczkęi
wysiadł.Podniósłkołnierzkurtki.Wciążjeszczemżyło,
chociażnajwiększydeszczjużprzeszedł.Gęstechmurynie
zapowiadałyszybkiejpoprawypogody.
Zapachwęgladrzewnegomieszałsięzaromatem
sośninyicedruroztaczanymprzezświątecznywieniec
zawieszonynadrzwiachfrontowychprzypominający,żedo
BożegoNarodzeniapozostałyjeszczetylkodwadni.
Traceraczejniebyłwnastrojuświątecznym.Marzyłtylko,
byświętaminęłyjaknajszybciejizaczął
sięnowyrok.
Zzadrzwiusłyszałdziecięcyśmiechiprzenikliwe
poszczekiwanieszczeniaka.Słuchałprzezchwilęi
zmarszczyłbrwi,kiedyusłyszałnabrzmiałyrozpacząkrzyk
kobiecy.Zapukał,przezchwilęczekałniespokojnie,apotem
zapukałponownie.
Sięgałdoklamki,kiedydrzwiotworzyłysięzrozmachem.
StojącanaproguAnnawyglądałanacałkowi-
ciewykończoną.Odkrótkichkasztanowejbarwy
włosów,poprzezzielonąjedwabnąbluzkęiczarne
bawełnianespodniepokrytabyłaczymś,cowyglądałojak
mąka.
-Takmiprzykro-wykrztusiła.-Właśniemieli
śmymałąkatastrofęwkuchni.
NadźwiękradosnegowrzaskuiszaleńczegoszczekaniaAnna
odwróciłasięnapięcieipomknęładokuchni.
Niepewny,jaksięzachować,Tracerozejrzałsię,
apotemwszedłdośrodkaizamknąłzasobądrzwi.
Wewnątrzpanowałaciepła,domowaatmosfera.
Tworzyłyjągrubociosanemeble,najprawdopodobniej
ręcznejroboty,sofaprzykrytaręczniedzierganąkapąi
zarzuconakolorowymipoduszkami,miękki,
puszystydywanidzbanzbarwnymzimowymbukietemna
niskiejkomódce.Choinkęudekorowanolśniącymibombkami
isrebrzystymigirlandami,ana
stolestałamisanajróżniejszychorzechówijasnoczer-
wonapoinsecja.
Tracepostawiłprzyniesionyprezentnapodłodze
wsalonikui,prowadzonyodgłosamizamieszania,podążył
doniewielkiejkuchenki.Napodłodze,teoretycznieczarny,
chociażraczejniewtejchwili,szczeniakzataczałkręgi
wokółroześmianego,upapranegomąkąchłopca.
-Cabo,przestań!Stój!-Annadesperackopróbowała
schwytaćpodnieconegopsiaka,alebyłdlaniejzaszybki.
Tracezłapałgozakarkitrzymałmocno,
podczasgdyszczeniakwiłsięiwykręcał.
-Dziękuję-zaczęłaAnna,ałespojrzenienasiedzącena
podłodzedzieckowyrwałozjejgardłajęk.
-Jack!Spójrz,jaktywyglądasz!
-Mama!-Jackzłapałgarśćmąkiiwyrzuciłją
wpowietrze.-Popatrz,śnieg!
Mąkapokryłarudeloczkichłopca,pucołowatepoliczkii
dżinsowykombinezon.Annapodniosłamalca,postawiłana
nogiispojrzałanaTrace'aprzepraszająco.
-Chciałamprzesypaćztorbydopojemnikaiupuściłamgo.-
Pogroziłaszczeniakowipalcem.-Cabo,siad!
Całyrozedrgany,zwielkimróżowymjęzoremzwisającymz
zaślinionegopyska,szczeniakniechętnieusiadł.
-Szkoda,żeniemaGranta-odezwałasięAnna,
omiatajączmąkigłowęJackaijegokombinezon.-
Wdomu,którywłaśniekupiliśmy,pękłaruraiGrant
pojechałtamzhydraulikiem.Tojedenztychwariackichdni.
Udałomisię,pomyślałTrace.Jegostosunkiznajstarszym
bratemprzyrodnimbyłynapięte,odkądmężczyznaprzyjechał
doNapa.SpotkaniezJackiem
iAnnątobyłodosyćjaknajedendzień.
AnnaobróciłaJackatwarządoTrace'a.
-Jack,totwójbrat.Przywitajsię.
Malecwetknąłdobuzipulchny,uwalanymąkąpaleci
uśmiechnąłsię.
-Cześć,Trace.
-Cześć,Jack.
-Tomójpies,Cabo.-Jackwskazałszczeniaka.-
Elimigodał.
-Chybasięwięcejdoniegonieodezwę-wymamrotała
Anna.-Zabioręgonazewnątrziwyczeszę.
Jack,pokażeszbratuswojąkolejkę?
Małyuśmiechnąłsięszeroko,złapałTraceazarękę
ipociągnąłdochoinki.Sześćminiaturowychwagonikówze
lśniącoczarnąlokomotywąstałonatorachustawionych
wokółpodstawychoinki.
Jackopadłnapodłogęiklepnąłmiejscekołosiebie.
-Siadajtutaj.
Traceposłuchał.Siadającobokchłopca,poczułsię
jakolbrzym.Patrzył,jakmałymanewrujewagonikami,pełen
podziwudlajegosprawności.
-Jestemkierownikiempociągu.-Jackprzesuwał
dźwigienkiiprzyciskałprzyciski.Pociągzagwizdał
iruszył.-Tymożeszbyćzałogą.
Tocelnepodsumowaniemojegożycia,pomyślał
Trace.Ostatniwagonwpociągujadącymdonikąd.
Obserwowałiskierkipodnieceniawzielonych
oczachchłopca.Zawszemyślał,żektóregośdniabędziemiał
syna.Żekupimutakąkolejkę,usiądzieznimkołochoinkii
będąsięspierać,ktopierwszy
naciśnieguzikiwypuścizkominalokomotywyczar-
nydym.
Wtychmarzeniachjegosynodziedziczyłbypo
matcezłotobrązoweloki,acórkakształtneusta
izgrabnynos.Pilibyrazemkakao,czytalibajkiAndersena,
zostawialiciastkadlaMikołajaimarchewkidlareniferów.
Wtamtymświeciepocałowałbyżonępodjemiołą,
apotemkochałbysięznią,kiedyjużułożylibydzieciw
łóżkach.
DotykdrobnejdłoninaramieniuwyrwałTracea
zkręgumarzeń.Zamrugałispojrzałnawpatrzonego
wniegochłopca.
-Chceszbyćterazkierownikiempociągu?-Jack
podałmupilota.-Mamamówi,żepowinienemsię
dzielićzkumplami.
-Będzieszmusiałmnienauczyć-powiedziałTracę.
Małyażnadąłsięzdumy.
-Musisztylkoprzycisnąćtenguzikiporuszaćtą
wajchądoprzoduidotyłu.
KiedyTracezgodniezinstrukcjąuruchomiłpociąg,Jack
klasnąłwdłonie.
-Wiedziałem,żeumiesz.
Nawidokuśmiechunatwarzychłopcairadości
wjegooczachTracepoczułukłuciewsercu.
Prowadziłpociąg,aJackpodskakiwałradośnie
iopowiadałoŚwiętymMikołaju,zabawkachitysią-
cuinnychrzeczy,którychTraceniemógłnawetdo
końcazrozumieć.Alesłowaniemiałytuwiększego
znaczenia.EntuzjazmchłopcabyłzaraźliwyiTrace
poprostuniemógłsięniecieszyćzbliżającymisię
odwiedzinamiŚwiętegoMikołaja.
Pukaniedodrzwifrontowychwywołałoradosne
ujadanieszczeniaka.
-Trace-zawołałazkuchniAnna-czymógłbyś
otworzyć?Będęzamoment.
Musimiećmnóstwopracywgospodarstwie,pomyślałTrace
iuświadomiłsobie,żetakidomekteżnależydoświatazjego
marzeń.
-Zarazwrócę.Zastąpmnieprzezchwilę,dobrze?
-TraceoddałpilotaJackowi,przygładziłwłosyiotworzył
frontowedrzwi.
Eli.
Patrzylinasiebie,obajwrównymstopniuzdumieni.
UśmiechstopniowoznikałztwarzyEliego.
-WpadłemzobaczyćJacka-powiedziałsztywno.
-Alemożeprzyjadępóźniej.
-Eli!-Jackjużpędziłdodrzwizszerokootwartymi
ramionami.
Elizłapałchłopcaipodniósłwysokowgórę.
-Coporabiasz,mały?-zapytałzuśmiechem.
-Bawięsiękolejkązmoimbratem.-Jackpopatrzyłuważnie
naEliego.-Tyteżjesteśmoimbratem.
-Tak.-Elipostawiłchłopcanaziemi.-Jateżjestemtwoim
bratem.
Jackspojrzałwgórę,naTrace'a.
-ToElijestteżtwoimbratem,prawdaTrace?
Tracenieodpowiedział.Wiedziećtojedno,awypowiedzieć
to,todrugie.
Jack,zniecierpliwiony,naciskał.
-CzyElijesttwoimbratem,Trace?-zapytałjeszczeraz.
TraceiElispotkalisięwzrokiem.
-Tak.
Małatwarzyczkarozjaśniłasięuśmiechem.Malec
złapałEliegozarękę.
-Chodźznamibawićsiękolejką.
-Terazniemogę-odpowiedziałEli.-Możepóźniej.
-Musisz-marudziłJack,ciągnącEliegozasobą.-Traceija
pokoleibyliśmykierownikamipociągu,aterazkolejna
ciebie.-Chłopiecnagleprzerwał
izłapałsięzabrzuszek.-Muszęsiusiu.
Odwróciłsięiwybiegł,wołającmamę.Traceobserwował
znikającegowholumalca,potemodwrócił
sięispojrzałnaEliego.Przezmomentobajczulisię
skrępowani.
-Chybapowinienemjużiść.-Eliprzestąpiłznogi
nanogę.-PowiedzJackowi,żeprzyjdępóźniej.
-Zostań-zaproponowałTrace.-Teraztwojakolej
nakierowaniekolejką.
Elizawahałsię,alewkońcuwszedłdośrodka.
-Słyszałem,żeMeganurodziławzeszłymtygodniu.
Wszystkowporządku?
Traceprzytaknął.
-Mamaicórkamająsięświetnie.Ajasłyszałem,że
pobraliściesięzLarą.Gratulacje.
-Dzięki.
-Jackmówi,żedostałodciebieszczeniaka.
-Annaniejestnajszczęśliwszaztegopowodu-
przyznałEli.
-Poczekaj,ażzobaczy,cojamuprzyniosłem.-
Tracęobejrzałsięnaduże,owiniętewkolorowypapier
pudło.
-Cotojest?
-Zestawbębenków.
OczyEliegorozszerzyłysię,apotemwybuchnął
śmiechem.
-Jużnieżyjesz!
Traceprawieniemógłuwierzyć,żetaknormalnie
rozmawiazElim.Chociażmieliwspólnegoojca,nigdydotąd
nawetniepomyślałostojącymobokmężczyźniejakoo
swoimbracie.
Chybanajwyższyczastozmienić.
Amoże,pomyślał,czaszmienićnietylkoto...
Sceneriabyłabardzoromantyczna.Ciepłeświatło
świec,dwadelikatne,wysokiekieliszkizszampanem,
maleńkiekanapeczkizbagietkizkawiorem.Jednaszkarłatna
różanaśnieżnobiałymlnianymobru-sieprzywołująca
wyobrażeniemiłościinamiętności,
pragnieniaipożądania.
Szkoda,żetotylkoekspozycja.
Beccapstryknęłakilkaujęćkompozycji,którą
przygotowaładoreklamykawioru,oparładłoniena
biodrachiwyprostowałasię.Zesztywniałaodciągłego
schylaniasię,pokręciłagłowąwobiestrony,alenapięciew
karkuiramionachnieustąpiło.
Wminionymtygodniuspędziławięcejczasuwswoim
ciasnymstudiuniżwdomu.Miałanadzieję,żewytężona
pracapozwolijejoderwaćmyśliodTrace'a.Nieprzestała
oczywiścieonimmyśleć,aleprzynajmniej
niemiałaczasuskulićsięwkącikuiwypłakiwaćsobie
oczu.
Wyłączyłalampy,usiadłaokrakiemnaskładanym
krześle,oparłabrodęnadłoniachinasłuchiwałatykania
zegarka.Minęłasiódma,aletoniemiałożadnegoznaczenia.
Niemiaładokądpójśćaninikogo,zkim
mogłabyspędzićtenwigilijnywieczór.
Wpatrzonawciepłyblaskświecikieliszkizszampanem
pomyślałaobutelce,którąwypilizTrace'emtamtejnocy,
gdyprzyszłonaświatdzieckoMegan.To
byłaniezapomniananoc.Zapamiętałanazawszekażdy
pocałunek,dotyk,szept.Taksamojaksfałszowanypodpisna
czekuifakt,żeTracęuwierzył,żerzeczywi
ściewzięłapieniądzeodjegoojca.
Zdradziłyjądwieosoby,którekochałanajbardziej
naświecie.
Bólminiektóregośdnia.Złagodzigoczas,odleg
łośćichęćżyciapomimowszystko.Tracewprawdzie
złamałjejserce,alenieducha.Byłanatomiastwciąż
złanamatkęirozczarowanajejpostawą.Przezcałe
latakarmiłasięzłościąigoryczą,ażwkońcuprzesta
ławierzyćwmiłość.
Czyzemnąteżtakbędzie?-pomyślała,alezaraz
otrząsnęłasięztychponurychrozważań.Niepozwoli
nato.PrzebolejestratęTrace'a.Musi.
Alejeszczenieteraz.Naraziemiałazłamaneserce,akażdy
jegonajmniejszykawałeczeknależałdoTrace'a.
Pukaniedodrzwizaskoczyłoją.Niespodziewała
sięnikogo,apozatymwiedziała,żewiększośćinnych
najemcówjużwyszła.
Zezmarszczonymibrwiamipodeszładodrzwi
ispojrzałaprzezwizjer.Nawidokstojącejprzed
drzwiamiosobygwałtowniewciągnęłapowietrzei
otworzyła.
-Nieodpowiadasznatelefony-powiedziałazwyrzutemjej
matka.
-Przyjechałaśtakikawał,żebymitopowiedzieć?
-Pomimotego,cosięwydarzyło,Beccaucieszyłasię,
żejąwidzi,imiałanadzieję,żejesttopierwszaoznaka
powrotuprzyjaznychstosunków.
-Niebądźtakaharda-upomniałająElaine.-
Przyjechałampowiedzieć,żeciękocham.
-Jateżciękocham,mamo.
WoczachElainezaszkliłysięłzywzruszenia.
-Właściwietonieprzyjechałam,tylkoprzylecia
łam.
-Przyleciałaś?-Beccawiedziała,żeniełatwodostaćbiletz
NapadoLosAngeles.AdotegowwigilięświątBożego
Narodzenia.-Jakcisięudałodostaćmiejsce?
-Nawetniepróbowałam.-Elainecofnęłasięokrok
ispojrzałaprzezramię.-Lilawszystkozałatwiła.
Lila?Beccaszerokootworzyłaoczyzezdumienia,
kiedywdrzwiachpojawiłasięmatkaTrace'a.
-Witaj,Becco.
-Ja...janierozumiem-wykrztusiłaznajwyższym
trudemBecca.
Dwiekobietywymieniłyporozumiewawczeuśmiechy,ale
pierwszaodezwałasięLila.
-To,coSpencerijazrobiliśmypięćlattemu,było
niewybaczalne-powiedziałaspokojnie.-Jestemtu,
żebycięprosićwybaczenie.
-Jateż-włączyłasięElaine-Kochanie,prosimy,
wybacznam.
Tobyłoniewiarygodne.JejmatkaiLilaAshton
prosząjąowybaczenie?Beccaczuła,żeprośbajest
szczera.
OdebrałyjejpięćcennychlatzTrace'em.Kawałżycia.Czy
potrafiwybaczyćuczciwieicałkowicie?
Czywolnojejwybaczyć?
Niktsięnieporuszył.
PodługiejchwiliBeccaskinęłagłowąiotworzyła
ramiona.
Byłyłzyipociąganienosem.Zrąkdorakpodawanosobie
chusteczki.Potemnastąpiłyponowneuściski.
Beccamiaławprawdzienadalzłamaneserce,ale
przynajmniejbyłojejlżej.
Jeszczeocierałyłzy,kiedyBeccauświadomiłasobie,
żewciążstojąwprzedpokoju.
-Wejdźcie-zaprosiła.-Mamszampana,zaparzymykawę.
-Niemożemy,kochanie.-Elaineuśmiechnęłasię
doLiii.-StepheniLilazaprosilimnienakolację.Jesteśmy
umówionewSpagozeStephenemijegoprzyjacielem.
-Wychodzicie?-Beccadopieroterazzauważyła,że
matkamanasobiewyszywanycekinamiżakieticzarną
sukienkę.Lilabyłaubranawkremowykaszmirowysweteri
jedwabnespodnie.Awięcnaprawdęszłyrazem
nakolację?Całetowydarzeniezminutynaminutęrozwijało
sięwcorazbardziejnieoczekiwanymkierunku.
Aja?-chciałazapytać.WkońcubyławigiliaBo
żegoNarodzenia!
-Zobaczymysięjutro.-ElainepocałowałaBeccę
wpoliczek.-Zadzwońdonas,będziemywBonad-
venture.
Bonadventure?
Beccaniezadawaławięcejpytań.
Zadużotegowszystkiegojaknajedenraz,pomy
ślała,zamykającdrzwi.Przezchwilękręciłagłową
wnajgłębszymzdumieniu.
AniLila,anijejmatkaniewspomniałyTrace'a.Czy
wiedział,żetubyły?
Zzastanowieniawyrwałojąlekkiepukaniedo
drzwi.Możepożałowały,żezostawiająjąsamą,pomyślała.
Wciążjeszczeoszołomionaotworzyładrzwi.
Izamarła.
Przeddrzwiami,zrękamiwkieszeniachskórzanej
kurtki,stałTrace.Toprzynajmniejwyjaśniałokwestię,czy
wiedziałowizycieobumatekuniej.Patrzyłananiego
rozdartapomiędzychęciąrzuceniamusię
wramionainaurąganiamu.
Postanowiłajednaknierobićanijednego,anidrugiego.
-Mogęwejść?-zapytał.
-Ajeżelipowiem,żenie?
-Tobędęczekałnazewnątrz,ażmniewpuścisz.
WizjaTrace'aczekającegopodrzwiamiprzeznastępnekilka
godzinmiaładlaBeckipewienurok,alepomimotowpuściła
godośrodkaizamknęładrzwi.
Spojrzałnaustawionąnastolekompozycję.
-Pracujesz?
-Ależskąd,jemkanapkę.-Niemiałazamiarubyć
ażtaksarkastyczna,alejakośtakjejsięwymknęło.
Skrzyżowałaramionaiwypuściładługowstrzymywany
oddech.
-Pracowałam.Dopókiniepojawiłysięnaszematki.
Tracępoczułsięośmielonyfaktem,żeBeccanie
krzyczałananiego,chociażniezdziwiłbysię,gdyby
tozrobiła.
-Noijakposzło?
-Poprosiłymnieowybaczenie.-Wyrazjejtwarzy
ispojrzeniezłagodniały.
-I?
-Wybaczyłam.
-Todobrze.-Przysunąłsiębliżejizauważyłbłysk
niepokojuwjejoczach.-Acozemną?
Zmieszanaodwróciłasiędostołuzkompozycją.
-Ztobą?
Przysunąłsięjeszczebliżej,wciągającwnozdrza
znajomyzapach.
-Wybaczyszmi?
Nieruchomemilczeniebyłojedynąodpowiedzią.
-Wiem,żezachowałemsięjakidiota-powiedział
szczerze.-Byłemnimpięćlattemuijestemdzisiaj.
Alesłowocidaję,żeztymwalczę.
Miałnadzieję,żesięuśmiechnie,aleniewidziałjej
twarzy.
Bardzochciałjązobaczyć.
-Becco.-Położyłjejdłonienaramionachiodwróciłjądo
siebie.-Bardzomiprzykrozpowodutego,cozrobiłmój
ojciec.Ajeszczebardziejmiwstyd,że
niezaufałemcinatyle,byodgadnąćprawdę,pojechaćza
tobąizawrócićcięzdrogi.Chciałem,myślą-
łemotymcodziennie,aleniepozwoliłaminatomoja
przeklętaduma.
-Powinnambyłapowiedziećciprawdę-powiedziałaze
spokojem.
Potrząsnąłgłową.
-Czybylibyśmynaprawdęszczęśliwi,wiedząc,żenasze
rodzinysątakbardzoprzeciwnenaszemuzwiązkowi?Oboje
wiemy,jakimtypemczłowiekabyłmójojciec.
Beccaprzymknęłaoczy.
-To,cozrobiłamojamatka...Wzięłapieniądze,
okłamałamnie...
-Robiłazłerzeczyzdobrychpobudek-powiedziałTracez
uczuciem.-Bardzociękocha.Wjednejsprawiemiałarację.
Niezasługiwałemnaciebie.
Wciążniezasługuję,alejeżelidaszmiszansę,postaramsię
poprawić.Kochamcię,najmilsza.Zawszeciękochałem.
Beccaotworzyłabłyszcząceodłezoczy.
-Jateżciękocham.
Pocałowałjądelikatnie.
-Kiedypowiedziałaś,żewyjeżdżasz,spanikowa
łem.Jużrazcięstraciłeminiemogłemznieśćmyśli,
żestracęcięznowu.Wyjdźzamnie,Becco.-Wyciągnąłz
kieszenipierścionekipatrzył,jakjejoczyrozszerzająsię
zdumieniem.
-Mójpierścionek-popatrzyłananiego.-Zachowałeśgo.
Wsunąłjejpierścioneknapalec,tam,gdziebyło
jegomiejsce.
-Musiałemgozachować.Byłczęściąciebie.Częściąnas.
Zgódźsię.Proszę,powiedz„tak".
Kiedyuniosładłońipopatrzyłanapierścionek,
którynosiłapięćlatwcześniej,łzypopłynęłyjejstrugąpo
policzkach.
Pociągnęłanosemiotoczyłagoramionami.
-Tak!Tak!
Jejpocałunekbyłsłony.Traceprzyciągnąłjąbliżej
iprzytuliłtak,jaknietuliłjejjeszczenigdy.Terazjuż
zawszebędąrazem.
-Zamieszkamy,gdzietylkozechcesz.Choćby
wtympokoju,chociażprzydałobysięcoświększego,
zwłaszczakiedypojawiąsiędzieci.
-Dzieci-powtórzyłacichutkoiuśmiechnęłasię.
-Pewnojakośsobieporadzimy,bochybaniebiedny
zciebiechłopak.
-Najbogatszynaświecie-wymruczał,całującją
znowu.
Ujęłajegotwarzwobiedłonie.Oczybłyszczałyjej
szczęściem.
-WesołychŚwiąt,Trace.
-WesołychŚwiąt,Becco.-Uśmiechnąłsię.-Na
zawsze.
EPILOG
Oficjalnezawiadomienieogłoszonew„NapaValley
Register"wywołałoniemałeporuszeniewlokalnej
społeczności.Niektórzypodejrzewalipomyłkęwdruku,inni
złośliwyżart.
Wydawałosięniemożliwe,żebyAshtonEstateWineryi
LouretVineyardsmiałysiępołączyć.
NawetTrace'owi,którybyłautoremzawiadomienia,
nowinawydawałasięzaskakująca.
Stałuwejściadosalonu,obserwująctwarzeobecnychna
uroczystości.PrzykominkuMeganrozmawiałazMercedeso
dzieciach,trzymającwramionachśpiącąAmber.Simon
dyskutowałointeresachzColeemiJaredem.Siedzącyna
sofieAnnaiGrant
opowiadalioostatnichosiągnięciachmałegoJacka
PaigeiMattowi,podczasgdyJulianijejmążSeth
oglądalizdjęciamalcauszczęśliwionego
bożonarodzeniowymiprezentami.
Eli,stojącyprzyfrancuskichdrzwiachprowadzącychdo
jadalni,obejmowałzaborczoramieniemswojąmłodążonę,
Larę,pogrążonąwrozmowiezżoną
Cole'a,Daisy.
Gdybyspróbowalizebraćsięwtymgronieprzed
rokiem,nieobyłobysiębezprzelewukrwi,pomyślał
Trace.
Wiedział,żewpierwszejchwilirodzeństwoodniosłosiędo
jegopropozycjizdużądoząrezerwy,anawetnieufności.
Wciążjeszczepotrzebasporoczasu,zanimzdołająsię
dobrzepoznać.Alebylirodziną
iTraceżywiłgłębokieprzekonanie,żewkrótcezostanąteż
dobrymiprzyjaciółmi.
Ubiegłytydzieńprzyniósłdziesiątkispotkań,całe
górypapierkowejrobotyisetkipodpisów.Prawnicy
wykonalidobrąrobotę:połączoneAshtonEstateWineryi
LouretVineyardsmiałysięteraznazywaćKindredEstate
Vineyards.
DziedzictwozachłannościSpenceraAshtonazosta
łopogrzebanewrazznim.Zaczniemyodnowa,pomyślał
Trace.Posiadłośćijejakcjezostanąpodzielonepomiędzy
rodzeństwo,aichmatka,którawłaśniewyjechałaze
StephenemnaHawaje,zatrzymaswój
ukochanydom.
Zjednoczenizyskalinasilezarównojakorodzina,
jakipartnerzywinteresach.NazwiskoAshtoninazwa
KindredVineyardsstanąsięsiłą,zktórątrzebabędziesię
liczyć.
Idotegosiłąpozytywną,myślałTrace.
-Hej!-Beccapodeszłaodtyłuiobjęłagowpasie.
-Jużprawiepółnoc.
Uśmiechnięty,przyciągnąłjąbliżej.Przyjecha
łaznimdoNapanaBożeNarodzenieipostanowiła
przenieśćtuswojestudio.Ustalilidatęślubunaczerwiec,
alenaraziebezszczegółów.
Pochyliłsiędojejucha.
-AmożeurwalibyśmysięgdzieśipowitaliNowy
Rokbardziejkameralnie?Strasznietutłoczno.
-Lepiejzacznijsięprzyzwyczajać-odpowiedziała
zuśmiechem.-Totwojarodzina.
Jegorodzina.Tracęrozejrzałsięposali,wciążjeszcze
zdumionyliczbąobecnychosób,iprzeniósłwzroknaBeccę.
To,żebyłaprzynim,wydawałomusięnajpiękniejszym
daremnaświecie.
-Chodź.-Wziąłjązaramięipociągnąłwkierunkuwerandy.
-Trace,niemożemy...
Jaktylkosiętamznaleźli,uciszyłprotesty,zamykającjejusta
pocałunkiem.Całowałjąmocnoidługo,ażwestchnęłai
musiałasięoniegooprzeć.
-Mamcośdlaciebie-wymruczał,wyciągając
zkieszenimarynarkipłaskie,czarne,aksamitnepudełeczko.
-Trace,niepowinieneś...Och,jakietopiękne!
Diamentowynaszyjniklśniłwmiękkimświetle.
-Miałemcigodaćpóźniej-wyjąłnaszyjnikzpudełka-ale
chcę,żebyśgojużnosiła.-Odwróćsię.
-Jestprzepiękny-wyszeptała,kiedyTracezapiął
zameczek.-Aleniepowinieneśbył.
-Lepiejsięzacznijprzyzwyczajać-powiedział
zuśmiechem.-Zamierzampodarowaćciwszystko.
Spojrzałananiegoprzezłzyimusnęłajegopoliczek.
-Przecieżjużtozrobiłeś.
Pochyliłsię,żebyznówjąpocałować,alezaledwie
dotknąłjejwargswoimi,usłyszałmęskigłoswymawiający
jegoimię.
-Przepraszam,żeprzeszkadzam.-Wdrzwiach
staliGrantiAnna,każdezdwomakieliszkamiszampanaw
dłoniach.-Jużprawiepółnoc.Chybawypijecieznamitoast?
Tracepopatrzyłnanich,zastanawiającsię,czyon
iBeccateżwyglądajątakckliwiejaktaświeżopoślubiona
para.
Pewnotak,pomyślał,samzdumiony,żetamyśl
wydajemusięcałkiemsympatyczna.
Dołączylidoinnychikiedywybiłapółnoc,wszędzie
rozległysięwiwatyiżyczenia.
TracewziąłBeccęzarękęiwyszedłnaśrodekpokoju.
Uniósłkieliszek.
-Zarodzinę!-wzniósłtoast.
-Zarodzinę!-powtórzyliobecni,stukającsiękieliszkami.
Traceniemiałpojęcia,coprzyniesienowyrok,ale
jednobyłopewne,pomyślał,przytulającBeccęmocnieji
rozglądającsiępopokoju.
Niebędąsięnudzić.