Graham Heather Za wszelką cenę 01 Za wszelką cenę

background image

Heaher Graham

Za wszelką cenę

background image

PRZYBYSZ ZNIKĄD

Część pierwsza

background image

aa

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lato 1862
Granica Kansas i Missouri

Stukot kopyt. Głuchy, miarowy, niezmordowany.

Złowrogie staccato budzące dziki, pierwotny strach.
Ten strach przyszedł później, bo kiedy ziemia zadrża-
ła po raz pierwszy, Kristin jeszcze się nie bała. Może
dlatego, że ten dzień był taki zwyczajny, a ona – zbyt
naiwna. Pomyślała po prostu, że nadchodzi burza.
Wracała znad rzeki, ścieżką przez sad, a dookoła nagle
zapanowała cisza. Łagodne podmuchy wiatru ustały,
cały świat zastygł. Spojrzała w niebo. Zobaczyła nad
sobą błękit, piękny, bezkresny, nie przesłonięty ani
jedną chmurą.

Tak, to na pewno burza. W Missouri, tuż przy

granicy z Kansas, burze zdarzają się bardzo często.
Nie tylko zresztą burze. Nierzadko niebo robi się
szare jak popiół i nagle, znikąd, nadciąga ze strasz-
liwym rykiem upiorne tornado.

Wytężyła wzrok i spojrzała dalej, na równinę

rozciągającą się za domem. Kawał wyschłej ziemi,

background image

teraz zasłany kruchymi chwastami, jakby powyry-
wał je nagły podmuch wiatru.

Przecież dookoła panuje martwa cisza. Ale ziemia

drży. Drży od stuku kopyt...

Bushwhackerzy

1

.

Boże! Nie!
Papa... Matthew... Shannon...
Zaczęła biec. Jej stopy uderzały o wyschniętą

ziemię głucho, miarowo, jak te kopyta...

Papa nie żyje. Przecież oni już tu byli. Zjawili się

pewnego jasnego bezchmurnego dnia, wywlekli papę
przed dom. Widziała, jak zabijali go, a potem, jak
konał w kałuży własnej krwi. A ona była bezradna,
nic nie mogła zrobić. Tylko krzyczeć. Krzyczeć do
tego błękitnego nieba.

Matthew nie ma, wyjechał gdzieś nad Missisipi,

do wojska Unii. Przed wyjazdem tłumaczył, że ona
będzie teraz bezpieczna, bo przecież oni już zabili
papę. I śmiali się, mówili, że broczy krwią jak
Kansas... A przecież tu jest Missouri... Tu, na po-
graniczu, wojna to zwykła rzeź, mężczyźni nie giną
w walce. Wyłapuje się ich jak szczury i dokonuje
okrutnych egzekucji. Zabija jak papę. Ale Kristin nie
uciekła, została na ranczo. O, nie! Ona będzie wal-
czyła. Żeby odżyło to marzenie papy, marzenie
o szczęśliwym, dostatnim, pełnym godności życiu na
własnym skrawku ziemi w Missouri.

1

Bushwhackerzy – bandy rabusiów i maruderów ze

stanu Missouri, grasujące na pograniczu z Kansas podczas
wojny secesyjnej, dokonujące okrutnych napadów w imię
obrony interesów Południa.
(Wszystkie przypisy tłumacza.).

6

Heather Graham

background image

Shannon. Shannon jest w domu, młodziutka,

przerażona i bezbronna.

Ilu ich jest? Dwudziestu, jak wtedy, kiedy

przyjechali po papę? Może mniej, bo wiedzą, że
Matthew wyjechał, a w domu zostały tylko dziew-
częta, para czarnych służących i kilku parobków.
Czarna służba... Oni chcieli wtedy zabrać Samsona
i Delilah, nie docierało do nich, że to ludzie wolni,
którzy sami decydują o sobie. Papa nie był fana-
tycznym abolicjonistą

2

, po prostu lubił Samsona

i kiedy Samson brał ślub z Delilah, wyzwolił ich
oboje. Mały Daniel, ich syn, urodził się już jako
człowiek wolny.

Nagle potknęła się. Upadła ciężko na twardą

ziemię, na chwilę tracąc oddech. Jeźdźcy byli już za
drzewami z lewej strony, słyszała ich dzikie okrzyki.
Banda szaleńców, gotowa rozsiekać każdego, kto
zastąpi im drogę...

Podniosła się z ziemi, odgarnęła z czoła włosy,

wilgotne jeszcze po kąpieli w rzece.

Może uda się ich odeprzeć. Tym razem wiedzą

dobrze, co robić. Przede wszystkim nie ma się co
łudzić, że któryś z nich pomoże. Żaden stary znajo-
my, czy nawet przyjaciel rodziny, który przyjedzie
z tą bandą, nie okaże ludzkich odruchów.

Już widać dom. A spośród drzew wypadają pierw-

sze konie...

– Samson! Samson! Weź kolta papy!
Wysoki czarnoskóry mężczyzna wybiegł na we-

randę. Zobaczył biegnącą Kristin, zobaczył jeźdźców,

2

Abolicjonista – przeciwnik niewolnictwa.

7

Za wszelką cenę

background image

gnających przez pole młodej kukurydzy, tratujących
delikatne zielone łodyżki.

– Niech panienka biegnie! Biegnie co sił!
Biegła, biegła niestrudzenie.
– Samson! Idź po kolta! I powiedz Shannon, żeby

natychmiast zeszła do piwnicy!

– Samson, co się dzieje? – usłyszał za sobą ciche,

trwożliwe pytanie. W holu stała Shannon.

Bushwhackerzy, panienko. Gdzie Delilah?
– W stodole, karmi kurczęta.
W stodole. Jego żona jest w stodole! Panie Boże,

oświeć ją, żeby nie ruszała się stamtąd ani na krok.

– Niech panienka szybko chowa się do piwnicy.
Znikła natychmiast. A on wrócił do holu. Wyda-

wało mu się, że coś stuknęło, zaszurało. Chwilę
nasłuchiwał. Nic. Spojrzał w drzwi. Kristin była coraz
bliżej, tak samo coraz bliżej byli jeźdźcy. Niewielu,
chyba kilkunastu, a więc musieli odłączyć się od
większej grupy tych bandziorów Quantrilla.

Quantrill, przeklęty rzeźnik, gdziekolwiek się po-

jawi, pozostawia za sobą śmierć i zgliszcza. A kiedyś
przyjaźnił się z Gabrielem McCahym. Ale jednemu
z ludzi Quantrilla, Zeke’owi Moreau, zachciało się
panienki Kristin. Ona nie chciała nawet na niego
spojrzeć, była przecież zakochana w Adamie. Adam
Smith nie żyje, tak jak Gabriel McCahy i setki in-
nych mężczyzn. A teraz Zeke Moreau przyjechał po
Kristin.

– Samson!
Była już bardzo blisko, widział jej oczy, w oczach

błaganie. Samson, strzelaj, Samson! A przecież on
wie, że ci bogobojni dżentelmeni obedrą żywcem ze

8

Heather Graham

background image

skóry każdego czarnego mężczyznę, który ośmieli się
celować do nich z kolta, nawet w obronie własnej. Ale
to nie ma teraz żadnego znaczenia. Gabriel McCahy
był najprzyzwoitszym człowiekiem, jakiego Samson
kiedykolwiek spotkał. Samson gotów jest poświęcić
własną skórę, aby córce starego Gabe’a nie stała się
krzywda.

Odwrócił się, aby biec po broń. Nie uczynił jednak

ani jednego kroku.

W domu był już Zeke Moreau. Stał w holu, na

wywoskowanej dębowej posadzce. W ręku trzymał
dubeltówkę, wycelowaną prosto w Samsona. Kawa-
łek dalej jakiś inny mężczyzna zatykał dłonią usta
szamoczącej się Delilah.

– Przyjrzyj się dobrze, czarnuchu! I nie rób żad-

nych głupstw, bo będziesz wisiał, a twoja kobieta
i bachor wylądują na targu niewolników przy drodze
do Savannah.

Zeke miał czarne wijące się włosy, ciemne

wąsy i leniwy, rozlazły uśmiech. Samson pomyślał,
że ten uśmiech jakoś nie pasuje do tych jego
chaparajos

3

, skórzanej kamizelki i broni, złożonej

do strzału. W rękach Zeke’a powinna być raczej
talia kart. Tak. Karty bardziej pasowałyby do
tego uśmiechu i wąsów. Zeke byłby bardzo przy-
stojnym mężczyzną, gdyby nie oczy. Zimne i pu-
ste. Tak mówiła panienka Kristin i miała rację.

Samson odwzajemnił uśmiech i zapytał:
– To ty zabiłeś Gabriela?
Zeke opuścił broń. Samson był potężnym mężczyz-

3

Chaparajos – rodzaj skórzanych ochraniaczy, nakła-

danych przez kowboi na spodnie.

9

Za wszelką cenę

background image

ną, jego ciało, mierzące blisko sześć stóp, składało się
z samych mięśni. Ale Samson nie poruszy się, nawet
nie drgnie, dopóki oni nie puszczą jego żony.

– Gabriel McCahy był moim przyjacielem, Zeke.

To był bardzo porządny człowiek, choć czasami nie
przebierał w słowach i miał kilku nieodpowiednich
znajomych...

– Wiem, co mu się stało i bardzo mnie to za-

smuciło. – Zeke przestał się uśmiechać. – I bardzo
niemiła była dla mnie wiadomość, że Matthew dołą-
czył do Jankesów...

– Samson!
Odwrócił się. Zobaczył Kristin, była już prawie

przy schodach. Nagle krzyknęła rozdzierająco. Jeźdź-
cy byli już przy niej, konie ryły kopytami o ziemię,
wzniecając tumany kurzu. Otaczali ją kołem. Próbo-
wała się wymknąć, ale drogę zajechał jej potężny koń
rasy Appaloosa

4

. Jego jeździec, zbir o żółtych zębach,

ubrany w długi surdut, pochylił się, aby wciągnąć
Kristin na konia. Ręce Kristin wyprysnęły w górę,
prawie natychmiast świsnął bat. Kristin zwinęła się
z bólu i upadła ciężko na ziemię. Samson zobaczył
krew ściekającą po jej policzku. Appaloosa, prze-
straszony, zarżał przeraźliwie i stanął dęba. Kiedy
opadał, jego kopyta niemal otarły się o głowę dziew-
czyny.

Samson rzucił się do drzwi. W tej samej sekundzie

4

Appaloosa – prawdopodobnie od nazwy plemienia

indiańskiego Palouse. Rodzaj koni wierzchowych, hodo-
wanych w trudnych warunkach w zachodnich rejonach
Ameryki Północnej. Charakterystyczny m.in. nakrapiany
zad i prążkowane kopyta.

10

Heather Graham

background image

potężny cios kolbą powalił go na ziemię. Kristin znów
krzyknęła, znów przeraźliwie. I zamarła. Leżała na
ziemi i patrzyła, jak Zeke Moreau powoli, niespiesz-
nie, przestępuje przez nieruchome ciało Samsona
i schodzi z werandy. Za nim, w drzwiach, widać było
jeszcze jednego mężczyznę, trzymającego szamoczą-
cą się Delilah. Mężczyzna śmieje się z niej, potem
nagle zwalnia uścisk i Delilah z płaczem osuwa się na
ciało męża.

Konie, otaczające Kristin, nagle znieruchomiały.

Jeźdźcy przycichli. Powoli podniosła się z ziemi,
strzepnęła spódnicę. I nawet udało jej się uśmiechnąć.

– Witam pana, panie Moreau. Jakaż miła nie-

spodzianka!

Zeke patrzył na nią przez chwilę, po czym wes-

tchnął głęboko, przesadnie.

– Oj, Kristin, Kristin! Jak ty niczego nie rozu-

miesz! To nie jest miła niespodzianka. Po prostu masz
kłopoty, panienko.

– Kłopoty? Jakie kłopoty? Kłopot to coś, z czym

nie można sobie poradzić. A ty jesteś tylko muchą,
machnę ręką i polecisz sobie dalej.

– Nigdzie nie polecę, kwiatuszku. Zostanę tu

przez chwilę. Bo ty, panienko, kiedyś za bardzo
zalazłaś mi za skórę, za bardzo! I teraz ja, i moi
chłopcy, doszliśmy do wniosku, że powinnaś za to
zapłacić.

Zmierzał ku niej. Powoli, krok za krokiem. Kristin

nawet nie drgnęła, nie krzyknęła, nie wyrzuciła
z siebie żadnego przekleństwa. Stała spokojnie i cze-
kała, czekała na człowieka, przez którego poznała
nienawiść, głęboką, ogromną, wręcz nieskończoną.

11

Za wszelką cenę

background image

Wiedziała, że przyjechał nie tylko zemścić się. Przyje-
chał rozkoszować się tą zemstą. Ale ona się nie podda.
Będzie walczyła, walczyła do upadłego, dopóki star-
czy jej tchu w piersiach.

Był coraz bliżej. Szyderczy uśmiech nie znikał

z jego twarzy.

– A co ty taka spokojna, Kristin? Powalcz ze mną.

Ja to bardzo lubię.

– Ty... Jesteś wstrętny!
– Ja? Ja chciałem się z tobą ożenić, Kristin. Chcia-

łem wyjechać z tobą na najdzikszy Zachód, znaleźć
złoto w Kalifornii i zbudować ci piękny dom na
wzgórzu. Chciałem zrobić z ciebie prawdziwą damę.

– Ja jestem prawdziwą damą, Zeke! A ty zwykłą

szmatą i żadne złoto tego nie zmieni.

Stał już przed nią. Ciągle się uśmiechał, a jego

ludzie zaczęli pohukiwać, pokrzykiwać zachęcająco.

Wtedy krzyknęła. I nabrawszy w dłoń garść ziemi

Missouri, sypnęła mu w twarz. Odskoczyła w bok.
Znów koń, z tym jeźdźcem, co w oczach miał śmierć,
zastąpił jej drogę i z dzikim kwikiem wspiął się na
zadnie nogi. Rzuciła się na ziemię, przeturlała kawa-
łek, aby uniknąć zabójczych kopyt. Usłyszała głośne
przekleństwo, tuż nad sobą zobaczyła ubrudzoną
ziemią twarz Zeke’a. Błyskawicznie poderwała się na
nogi, ale on już chwycił ją za ramiona. Nie, nie było
ucieczki. Zaczęła się szarpać, bębnić pięściami w jego
pierś. Jej kolano poderwało się do góry, trafiając
w najczulsze miejsce mężczyzny. Zeke wydał z siebie
okrzyk bólu, jego uścisk zelżał. Uwolniła się, ale tylko
na ułamek sekundy. Zanim zdołała złapać oddech,
Zeke wymierzył jej potężny policzek i znów złapał za

12

Heather Graham

background image

ramiona. Więc znów zaczęła walczyć, krzycząc prze-
raźliwie. Jej paznokcie wryły się w ciało mężczyzny.
Zaklął i znów uderzył.

Uderzył bardzo mocno. Upadła. Poczuła w gło-

wie okropny ból i pustkę, a on siedział już na niej
okrakiem. Przekręciła się błyskawicznie na plecy,
młócąc go rękoma po ramionach. Chwycił ją za
nadgarstki, próbował przycisnąć jej ręce do ziemi.
Nagle uścisk zelżał i przez głowę Kristin przemknę-
ła myśl, że może jednak uda jej się uwolnić. Ale
twarz Zeke’a, biała jak papier, z ciemnymi szrama-
mi na policzku, nie wróżyła nic dobrego. Był wście-
kły. Puścił ją tylko po to, aby wymierzyć kolejny
policzek. Na ułamek sekundy zrobiło jej się ciemno
przed oczami, a potem, oszołomiona, zbolała,
uzmysłowiła sobie, że Zeke zaczyna szarpać jej
ubranie. Rozerwał stanik sukni, zadziera spódnicę.

Krzyknęła dziko, jej ręce znów ożyły.
– Suka – powiedział Zeke dziwnie miękko. Na-

chylił się i próbował przypiąć się ustami do jej warg.

Nie, tylko nie to... Gdyby ją wziął... Boże, może

z tym dałoby się jakoś dalej żyć. Ale nie pocałunek...
Mocno zacisnęła zęby. Z całej siły. Zeke gwałtownie
szarpnął głową. Po jego brodzie ciekła cienka strużka
krwi.

– Chcesz na siłę, tak? – wysapał. – No, to będzie

jak chcesz, ty pyszałkowata panienko!

Szarpnął spódnicą, dotknął nagiego uda. A więc

koniec... Kristin poczuła, że całe jej ciało, dygoczące
w czasie walki, nagle drętwieje, zamiera.

Zamknęła oczy. I nagle usłyszała strzał. Wydało jej

się, że ziemia zadrżała w posadach. Poczuła piach na

13

Za wszelką cenę

background image

ustach, na języku. Otworzyła oczy. Dookoła wznosił
się tuman kurzu. Zobaczyła na twarzy Zeke’a, wpat-
rującego się w kogoś lub coś w oddali, wyraz wiel-
kiego zdumienia.

Zapanowała cisza. Nikt nie wykrzykiwał ordynar-

nie, nikt nie gwizdał, nikt się nie śmiał.

Zobaczyła jeszcze jednego konia, jakieś kilkanaście

metrów dalej. Na koniu widniała nieruchoma postać
mężczyzny w długim płaszczu i kapeluszu ozdobio-
nym piórami, wciśniętym głęboko na czoło. Przy
siodle strzelba, w obu rękach mężczyzny sześcio-
strzałowe kolty. To z jednego z nich musiał przed
chwilą paść strzał.

Kary koń poruszył się, zaczął zbliżać się powoli,

stępa, niemal posuwiście. Piękne ogromne zwierzę.
Zatrzymał się w odległości zaledwie kilku metrów.
Stąd już widać było, że pod płaszczem jeździec nie
nosi żadnego munduru. Ubrany był w drelichowe
spodnie, bawełnianą koszulę, szyję miał obwiązaną
chustką. Wyglądał jak zwykły ranczer albo rewol-
werowiec, pomyślała oszołomiona, wpatrując się
w nieznajomą twarz, teraz nieruchomą, jakby wyku-
tą z kamienia. Włosy i broda przyprószone były
siwizną. Pod ciemnymi kreskami kruczoczarnych
brwi iskrzyły się nieruchome, srebrzystoszare oczy.

– Zostaw ją, chłopcze.
Głos obcego był głęboki, dźwięczny. Spokojny

i stanowczy. Głos człowieka, który przywykł, że
rozkazy jego są wykonywane.

– A kto mi tu będzie... – warknął Zeke.
Miał rację. Przecież otoczony był swoimi ludźmi.

A obcy był sam.

14

Heather Graham

background image

– Powtarzam, chłopcze. Zostaw tę damę w spo-

koju, ona wcale nie pragnie twojego towarzystwa.

Słońce skryło się za chmurą. Nagle obcy wydał

się Kristin ułudą. Jakby to jej przerażona wyobraź-
nia podsunęła obraz mężczyzny na ogromnym
koniu...

Zeke znów warknął, warknął jak pies, jego ręka

drgnęła i Kristin uzmysłowiła sobie, że Zeke sięga po
swego kolta. Nabrała powietrza, aby krzyknąć, prze-
strzec.

Ktoś inny krzyknął, a ona, gdzieś koło serca,

poczuła ciepłą wilgoć. Krew. Ale nie jej. To Zeke
trzyma się za nadgarstek.

– Durnie! Na co czekacie?! – ryczał, wściekły, do

swoich ludzi. – Zabijcie sukinsyna!

Teraz Kristin krzyknęła. Przeraźliwie. Kilkunastu

mężczyzn błyskawicznie sięgnęło po broń, ale żaden
nie zdążył oddać ani jednego strzału. Obcy był
szybszy. Oba kolty przemówiły jednocześnie. Na
dwunastu koniach nie ostał się ani jeden jeździec.

Strzały umilkły. Obcy zeskoczył z konia, jeden

kolt wrócił do olstra, drugi został w ręku.

– Nie lubię zabijać – powiedział, podchodząc

bliżej. – Cholernie nie lubię. A zabijania z zimną
krwią nienawidzę. Dlatego mówię ci jeszcze raz,
chłopcze. Zostaw tę damę w spokoju.

Zeke, klnąc po cichu, powoli podniósł się z ziemi.

Przez chwilę obaj mężczyźni w milczeniu mierzyli się
wzrokiem.

– Ja ciebie skądś znam – burknął w końcu Zeke.
– Może... – mruknął obcy, podnosząc z ziemi

kolta Zeke’a i rzucając w jego stronę. – Ale teraz lepiej

15

Za wszelką cenę

background image

zastanów się nad czymś innym. Nad tym, że jesteś tu
zupełnie niepotrzebny.

Zeke złapał swego kolta, podniósł z ziemi kapelusz

i zaczął go otrzepywać, ze złością uderzając o udo.

– Jeszcze mnie popamiętasz – syknął przez zęby.

– I ty, Kristin, też. Zobaczysz, jeszcze będziesz miała
za swoje, ty...

– Na twoim miejscu siadałbym już na konia

– przerwał mu spokojnym głosem obcy. – Póki jeszcze
możesz.

Zeke warknął coś niezrozumiale i wcisnąwszy na

głowę kapelusz, wskoczył na pierwszego z brzegu
wierzchowca.

– Ale te swoje śmieci zabieraj ze sobą. – Obcy

wskazał ręką na leżących na ziemi jeźdźców.

Zeke bez słowa skinął na swoich ludzi. Kilku lżej

rannych poderwało się z ziemi i rzuciło do tych ciężej
rannych i zabitych. Pospiesznie zaczęli ładować ich
na grzbiety niespokojnych koni.

– Zapłacisz mi za to – warknął Zeke i wyrwał do

przodu, a reszta jego ludzi pogalopowała za nim.

Obcy odprowadził jeźdźców wzrokiem. Potem

spojrzał na Kristin, która zgarniając nerwowo poszar-
pane ubranie, podnosiła się ciężko z ziemi.

– Dziękuję.
Uśmiechnął się, skinął głową, nie odrywając od

niej szarych oczu. Wpatrywał się w nią całkiem
otwarcie, a ona poczuła, że oblewa się rumieńcem, że
cała drży, a jej serce, umęczone walką z Zekiem, jakby
ożyło.

Dzień był dalej cichy i spokojny. Słońce świeciło

jasno, niebo było błękitne. I ta cisza. Czyżby znów

16

Heather Graham

background image

zbierało się na jakąś... burzę? Bo między nią a obcym
jakby coś przemknęło z bezgłośnym trzaskiem. Jakaś
błyskawica, która przez sekundę dotyka wszyst-
kich zmysłów...

Ale to nie była błyskawica, to on jej dotknął. Wziął

delikatnie palcami pod brodę i uśmiechnął się lekko.

– Myślę, że mogłaby pani nakarmić zgłodniałego

wędrowca, panno...

– McCahy. Kristin McCahy.
– Kristin – powtórzył cicho. – Jestem bardzo

głodny.

– Ależ bardzo proszę, serdecznie pana zapraszam.
Bardzo ostrożnie ujął jej dłoń. Jego usta, prawie

niewyczuwalnie, przesunęły się po jej palcach. Policz-
ki Kristin znów zrobiły się purpurowe i wróciła
świadomość, że porwana suknia i koszulka ledwo
przykrywają jej ciało. Zaczęła nerwowo zasłaniać
prawie nagie piersi i obcy, nareszcie, powoli odwrócił
głowę.

– Chyba trzeba sprawdzić, czy nic się nie stało

pani przyjaciołom – mruknął, patrząc na werandę,
gdzie Samson, wsparty na ramieniu żony, z trudem
podnosił się z podłogi.

– Niech pan wchodzi, proszę, niech pan wchodzi

do środka – wołała drżącym głosem Delilah. – Boże ty
mój! Toż ja nagotuję panu takich dobroci, jakich nikt
jeszcze nie jadł po tej stronie Missisipi! Panienko
Kristin, niech panienka tu idzie, zaraz nastawię
wodę. Trzeba jak najszybciej zmyć ślady po tym
draniu.

Kristin skinęła głową, znów zarumieniona. Nagle

twarz jej pobladła.

17

Za wszelką cenę

background image

– Delilah? A co z Shannon?
– Wszystko dobrze, panienka Shannon jest w piw-

nicy. Już wszystko dobrze. Bogu niech będą za to
dzięki!

Obcy pierwszy wstąpił na schody. Kristin szła za

nim, wpatrzona w szerokie plecy w ciemnym płasz-
czu. Nagle zatrzymała się, czując, że serce jej kurczy
się ze strachu.

Ten obcy przybysz ocalił ich, wybawił wszystkich

od wielkiego nieszczęścia. Ale Zeke Moreau odjechał
stąd żywy. I wróci, kiedy obcego już tu nie będzie.
Zeke Moreau nie walczy ani za Północ, ani za
Południe, nie ma pojęcia, co to wojna, czym jest
kodeks honorowy. Zeke Moreau potrafi tylko mor-
dować i grabić. I brać kobiety siłą. Zeke nie walczy
w otwartym polu, zawsze czeka na dogodny moment
i napada znienacka. Teraz poczeka, aż obcy odjedzie,
i kiedy Kristin znów zostanie sama, i znów będzie
słaba i bezbronna...

Nie po raz pierwszy pomyślała, że powinni stąd

wyjechać. Wyjechać... Przecież, odkąd sięga pamięcią,
tu jest jej dom. I ziemia, która dla ubogiego irlandz-
kiego imigranta była spełnieniem jego marzeń. Ten
imigrant, Gabriel McCahy, spoczywa teraz na cmen-
tarzyku za domem, obok ukochanej żony Kathleen.
Tuż przy nich śpi snem wiecznym Joe Jenley, który
pośpieszył Gabrielowi na ratunek. Sen o szczęśliwym
życiu na wymarzonej ziemi znikł razem z papą. Nie
ma już marzeń o szczęściu. Ale ziemi papy nie wolno
zostawić. Trzeba walczyć. Walczyć z Zeke’em Mo-
reau. Do ostatniej kropli krwi.

Walczyła już z nim. I przegrała.

18

Heather Graham

background image

Nie, nie przegrała. Tym razem – nie. Bo zjawił się

ten obcy... A on nie przegrywa.

Kristin wyprostowała się, uniosła głowę i znów

spojrzała na szerokie plecy w płaszczu z ciemnego
sukna. Obcy wchodził po schodach lekko, zręcznie,
niemal wytwornie.

Kim on jest?
Nieważne. Liczy się tylko jedno. Ten mężczyzna

o eleganckich ruchach ma w olstrach dwa sześcio-
strzałowe kolty, a przy siodle strzelbę. I ten mężczyz-
na chwyta za broń z zadziwiającą szybkością i za-
dziwiająco celnie trafia.

19

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

W wielkiej kuchni rozpalono wielki ogień, prze-

ganiający przejmujący chłód poranka. Zapach róż,
unoszący się nad wanną, mieszał się z zapachami
innego rodzaju, i Kristin, choć miała oczy zamk-
nięte, doskonale mogła sobie wszystko wyobrazić.
Na patelni cichutko skwierczy bekon, a więc Deli-
lah zabrała się do smażenia pysznych placków
kukurydzianych. Na pewno zrobi też naleśniki,
polane roztopionym masłem i syropem kukury-
dzianym. A jajka przyrządzi na swój szczególny
sposób, z kawałkami wędliny i podsuszonego se-
ra... Kristin z lubością wciągała w nozdrza smako-
wite zapachy. W tych ciężkich czasach jedzenie
było dobrem bezcennym, którego trzeba było
strzec jak oka w głowie. Zawsze istniało niebez-
pieczeństwo, że rabusie od Quantrilla uprowadzą
konie i bydło, albo zjawią się ci z Unii, żeby
uzupełnić zapasy. Na ranczo jedzenia jeszcze ani
razu nie zabrakło, między innym dzięki ukrytej
piwniczce, która nieraz już wyratowała ich z opre-

background image

sji. Ale na co dzień jedli bardzo skromnie. Dziś
jednak wszyscy zasłużyli na prawdziwą ucztę.

A najbardziej zasłużył na ucztę ten obcy...
Drzwi skrzypnęły i Kristin odruchowo zanurzy-

ła się po szyję w pachnącej wodzie, wypełniającej
elegancką mosiężną wannę. Te wannę Kathleen
McCahy przywiozła aż z Anglii, z Bristolu.

– Jak panienka się czuje? – zapytała zatroskanym

głosem Delilah, wyjmując z szafki nad pompą butelkę
najlepszej madery ojca Kristin. Postawiła butelkę
i kieliszki na małej srebrnej tacy, odstawiła tackę na
stół i zdjęła z paleniska kociołek.

– A więc jak, panienko? – powtórzyła pytanie,

ostrożnie dolewając do wanny trochę gorącej wo-
dy. – Jak samopoczucie?

– Czuję się tak, jakbym już nigdy w życiu nie

miała być naprawdę czysta – odparła Kristin przy-
gnębionym głosem. – Nigdy. Nawet gdybym szoro-
wała się do sądnego dnia.

Delilah westchnęła, odstawiła kociołek na palenis-

ko i podeszła do okna.

– Mogło być o wiele gorzej, panienko – powie-

działa, popatrując na świat, taki piękny, cichy i z po-
zoru całkiem uładzony. – Dziękujmy Panu Bogu, że
na to nie pozwolił. Panienko, ale niech panienka nie
siedzi za długo w tej wannie, dobrze?

– Dobrze. Delila, a czy on powiedział już, jak się

nazywa?

Drzwi znów skrzypnęły i Kristin odruchowo

zanurzyła się głębiej w pachnącej różanej wodzie.

– Kristin! – zawołała od progu Shannon. – Jeszcze

nie wyszłaś z tej wanny?

21

Za wszelką cenę

background image

Kristin spojrzała na siostrę, nie do końca pewna,

czy zirytować się, czy poczuć ulgę. Ona ciągle nie
mogła otrząsnąć się po tym okropnym poranku,
a Shannon zdawała się już o wszystkim zapom-
nieć. I chwała Bogu. Czasy były okrutne, żeby
przeżyć, trzeba było stać się twardym, nieustęp-
liwym. A Kristin tak bardzo pragnęła, aby wojna
nie zniszczyła Shannon, nie odebrała młodziutkiej
dziewczynie wiary w dobro, piękno, szlachetność.
Shannon była radosna i prześliczna. Błękitnooka,
w aureoli złocistych loków. Taka promienna, ufna,
niewinna, pełna słodyczy... Kristin nie dopuszczała
nawet myśli, że i ona kiedyś tak wyglądała. Teraz,
kiedy spoglądała w lustro, widziała swoje oczy,
również niebieskie, ale bez cienia łagodności. W de-
likatnych rysach twarzy nie było słodyczy, tylko
ponura zaciętość. Twarz osiemnastolatki, której
w ciągu ostatnich dwudziestu czterech miesięcy
przybyło co najmniej dziesięć lat.

– Zaraz wychodzę, Shannon.
– Slater – odezwała się nagle Delilah.
– Słucham? – spytała zdezorientowana Kristin.
– On nazywa się Slater – wyjaśniła Shannon,

przyklękając przy wannie. – Cole Slater.

– Aha – mruknęła Kristin, powtarzając sobie

w duchu nieznane nazwisko. Cole Slater. A więc
wszyscy już wiedzą, a jej wydawało się, że ten obcy
mężczyzna wcale nie będzie taki skory do ujawniania
swojej tożsamości.

– To może ja zaniosę tę maderę? – spytała Shan-

non, podrywając się z kolan. – Kristin chyba nigdy nie
wyjdzie z tej wanny.

22

Heather Graham

background image

– Zdaje się, że pewien pan ma już wielbicielkę

– mruknęła Kristin.

– Też coś – prychnęła oburzona Shannon,

chwytając za tackę. – Po prostu jestem uprzejma
dla gości. A pan Slater jest naprawdę bardzo miły.
I on sam mi powiedział, że nie powinnam cię
poganiać, że potrzebna ci jest teraz bardzo długa
kąpiel. Chociaż wydaje mi się, że dlatego tak długo
siedzisz w tej wodzie, bo boisz się wyjść do niego.

– Ja nikogo się nie boję – oświadczyła Kristin,

uśmiechając się cierpko. – Ani Zeke’a Moreau, ani
Quantrilla i jego bandziorów. Po prostu czuję przed
nimi respekt. Jestem ostrożna, bo tym ludziom brak
wszystkiego, nawet zwykłej przyzwoitości. I wobec
tego włóczęgi też mam zamiar być bardzo ostrożna.

– Ale z nim to jest chyba trochę inaczej, panienko

Kristin – wtrąciła cichym głosem Delilah. – Temu
włóczędze panienka winna jest wdzięczność.

– Przepraszam – bąknęła Shannon i Kristin po-

czuła, że robi jej się bardzo przykro. Po cóż ta
reprymenda... Przecież Shannon doskonale zdaje so-
bie sprawę z tego, co się dzieje, tak samo przeżywa
chwile grozy, boi się, tak samo cierpi...

– Nie dąsaj się, tylko biegnij do gościa z tą maderą

– powiedziała pogodnym głosem. – A ja naprawdę już
wychodzę z wanny.

Shannon, znów radosna, chwyciła tacę i prawie

biegiem wypadła z kuchni.

– Delilah? – Kristin z uśmiechem popatrzyła na

służącą. – Wyciągnęłaś najlepszą maderę papy! Zdaje
się, że ty masz bardzo wysokie mniemanie o tym
włóczędze.

23

Za wszelką cenę

background image

– A tak – mruknęła Delilah, strzepując energicz-

nie świeżą halkę, którą przyniosła dla Kristin. – Bo
to nie jest zwykły włóczęga. I zasłużył sobie na
takie właśnie traktowanie! Sam Pan Bóg go tu
przysłał. Obie wiemy to bardzo dobrze. I panienka,
i ja. O, tak! Panience ten Moreau może i darowałby
życie, ale mojemu Samsonowi na pewno nie. Gdy-
by nie pan Slater, oni, panie Boże święty, powiesili-
by mojego Samsona. Gdyby nie pan Slater, powlek-
liby mnie i mojego synka na targ niewolników.
Och, panienko! I panienka jeszcze się dziwi, że ja
panu Slaterowi nieba bym przychyliła?

Kristin uśmiechnęła się w duchu. Pomyślała, że

jej wytwornej, dystyngowanej mamie na pewno
nie byłyby w smak takie słowa czarnej służącej,
prosto spod serca. Ale papa był inny. Papa całą
duszą zmienił się w farmera i ranczera, a z ludźmi
z pogranicza czuł się doskonale, nie raziła go ich
wylewność i często dosadne wypowiedzi. Teraz
też z pewnością cieszyłby się po prostu razem
z Delilah, że ona i jej najbliżsi uniknęli tragicznego
losu. Tym bardziej, że papa zawsze powtarzał, że
Samson i Delilah należą do rodziny.

– Delilah, mogłabyś podać mi ręcznik?
– Już, już daję, panienko.
Delilah miała, naturalnie, rację. To nie był zwykły

włóczęga. Ten obcy mężczyzna, który przybył tu
niespodziewanie – ale w jakże odpowiednim momen-
cie – nie był zwykłym włóczęgą. Chociażby dlatego,
że zbyt dobrze posługiwał się bronią. Kim był?
Rewolwerowcem, który przywędrował gdzieś z po-
łudnia, od strony Teksasu? A może z zachodu,

24

Heather Graham

background image

z dalekiej Kalifornii? W każdym razie gdzieś tam
nauczył się używać swoich koltów po mistrzowsku.

A jak cicho podchodził! Lekkim krokiem, prawie

bezszelestnym, jak Indianin, a jakże pewnym.
Przypomniała go sobie, jak szedł, wysoki, barczys-
ty, w długim ciemnym płaszczu, luźno opadają-
cym wzdłuż szczupłego ciała. Szedł w tej upiornej
ciszy, która zapadła po niespodziewanym strzale.
Przypomniała sobie srebrzystoszare oczy, nierucho-
me, zimne, kiedy kazał Zeke’owi zostawić ją
w spokoju. I zupełnie inne, kiedy spojrzał na nią...
Zadrżała na wspomnienie jego wzroku, choć jed-
nocześnie czuła, że robi jej się dziwnie gorąco,
a przecież woda w wannie była już prawie zimna.

To nie było spojrzenie romantyczne. Kristin wie-

działa, jakie są tkliwe, romantyczne spojrzenia, wie-
działa, co to znaczy zakochać się. To było coś bardzo
nieskomplikowanego i nieskończenie łagodnego. Jak
to, co czuła do Adama. A Adam do niej. Kiedy Adam
zaglądał jej w oczy i brał za rękę, na początku zawsze
był trochę zakłopotany. Kiedy mówił do niej, czasami
nagle się zająknął, a potem zbierał się na odwagę
i szeptał jej do ucha.Tak czule... Bo to była miłość
prawdziwa i czysta. Przy Adamie była szczęśliwa, że
trzyma ją za rękę, że siedzą blisko siebie, oboje
zatopieni w marzeniach. Przy Adamie nigdy nie czuła
tego żaru, który wznieciło w niej wspomnienie
srebrzystoszarych oczu nieznanego wędrowca.

To spojrzenie było zaprzeczeniem romantyzmu.

On szacował ją wzrokiem, tak, jak się patrzy na
konia. Mocne kości, zdrowe zęby... A potem uśmiech-
nął się lekko. Wcale nie czule i łagodnie, choć z pewną

25

Za wszelką cenę

background image

elegancją. Ale to jego spojrzenie nadal było takie,
jakby stała przed nim naga.

Nagle Kristin poczuła, że się rumieni. Wstała,

szybko sięgnęła po ręcznik i owinęła się nim bardzo
szczelnie.

– Zimno panience? – spytała Delilah z troską

w głosie. – Niech panienka stanie koło kominka.

Stanęła bardzo blisko, niemal dotykając palących

płomieni, i wycierała się gorliwie, aż całe jej ciało
poróżowiało i przestało być kontrastem do purpuro-
wych policzków.

Potem przysiadła na starym bujanym fotelu usta-

wionym przed kominkiem, a Delilah przyniosła ubra-
nie. Kristin szybko nałożyła bawełniane pończochy
i pantalony, potem wstała i wstrzymała oddech, żeby
służąca mogła zasznurować jej gorset. A kiedy Delilah
podała jej suknię, ze zdumieniem uniosła cieniutkie
brązowe brwi. Była to muślinowa suknia w niebieskie
kwiatki, ozdobiona podwójnym rzędem pieniących
się koronek – białej i czarnej, którymi obszyto stani-
czek, bufiaste rękawy i brzeg spódnicy. Jedna z najlep-
szych sukni Kristin.

– Delilah...
– Niech panienka nałoży tę suknię. Przecież dzi-

siaj mamy święto.

– Masz rację – przyznała z bladym uśmiechem

Kristin. Czuła, że jej oczy napełniają się łzami, że
zaczyna drżeć na całym ciele. Święto... Boże drogi,
naturalnie, że mają święto. Papa odszedł na zawsze,
a dziś oni wszyscy mogli ruszyć jego śladem. Stało
się jednak inaczej. Znów byli bezpieczni. Ale nie na
zawsze, bo Zeke Moreau na pewno powróci.

26

Heather Graham

background image

– Boże, Boże przenajświętszy – jęknęła głucho

Delilah, jakby czytając w jej myślach. Kristin uniosła
ramiona i obie kobiety objęły się w serdecznym
i pełnym niepokoju uścisku. – I co my teraz zrobimy,
panienko?

– Musimy... musimy go przekonać, żeby został tu

na jakiś czas.

– Myśli panienka, że on szuka pracy?
Na twarzy Kristin pojawił się smutny uśmiech.
– Delilah! Czy on wygląda na kogoś, kto szuka

pracy? Proszę, zapnij mi suknię...

Odwróciła się plecami i Murzynka, odgarnąwszy

na bok wspaniały gąszcz złocistobrązowych włosów
Kristin, zajęła się haftkami.

– Gotowe, panienko – powiedziała po chwili

i odsunąwszy się o krok, z zadowoleniem spojrzała na
swoją młodziutką panią. – Panienko Kristin, panien-
ka jest najładniejszym stworzeniem, jakie kiedykol-
wiek widziałam.

Kristin oblała się pąsowym rumieńcem. Najład-

niejsza? Nieprawda. Kristin McCahy jest już stara,
brzydka i zgorzkniała.

– Trzeba jeszcze tylko wyszczotkować włosy,

zaraz dam szczotkę – zatrajkotała Delilah, szperając
w kieszeniach fartucha. – Proszę. A te chińskie
pantofelki stoją koło drzwi. Niech panienka je włoży.
I niech panienka już idzie do pana Slatera, może uda
się panience wydobyć z niego coś więcej, nie tylko
nazwisko.

– Dobrze, dobrze – mruknęła Kristin, podcho-

dząc do małego lusterka, zawieszonego na drzwiach
kuchni. Przejechała parę razy szczotką po gęstych

27

Za wszelką cenę

background image

włosach i potrząsnęła głową. Złocistobrązowy gąszcz
swobodnie opadł na ramiona. Trochę dziko, ale niech
już tak zostanie. Tylko ta twarz, znów tak pobladła.
Poszczypała się w policzki i przygryzła wargi.
A potem pomyślała o mężczyźnie, który za chwilę
będzie na nią patrzył, i jej policzki natychmiast
zrobiły się takie, jak chciała. Różowe. Ciemno-
różowe.

– Dziękuję, Delilah – powiedziała uprzejmie, od-

dając służącej szczotkę, wsunęła nogi w pantofelki
i pchnęła drzwi.

Najpierw przeszła przez pokój jadalny, gdzie kie-

dyś cała rodzina zasiadała do wspólnych posiłków.
Mama zawsze chciała mieć jadalny osobno, uważała,
że w porządnym domu tak właśnie powinno być,
a nie, jak u większości okolicznych ranczerów, tylko
stół, ustawiony w którymś z większych pokoi. Ten
jadalny jest bardzo piękny, pomyślała Kristin, patrząc
na chippendalowski stół, przykryty obrusem z koro-
nek. Teraz na tym stole stały najpiękniejsze srebra
mamy, jej kryształy i talerze marki Royal Doulton.
Nakrycia dla trzech osób. Obcy nie musi wiedzieć, że
ona i Shannon siadają teraz do stołu razem z Delilah
i Samsonem i, oczywiście, na co dzień nie używają
ani sreber, ani porcelany.

Z jadalnego przeszła do salonu. Mama lubiła,

żeby dookoła niej było jasno i słonecznie. Dlatego
tu, na wielkim oknie, oprócz ciężkich portier z czer-
wonego aksamitu, wisiała również biała firanka,
którą zaciągano, gdy słońce przypiekało zbyt moc-
no. Mebli niewiele. Mała sofa, szezlong, kilka
wyściełanych krzeseł i szpinet, na którym uczyły

28

Heather Graham

background image

się grać obie dziewczynki. Ten pokój, też piękny
i elegancki, pasował jednak bardziej do dam. Kristin
wiedziała, że obcego zastanie na pewno w gabine-
cie papy. Gabinet był bardziej zaciszny i taki męski.
Na środku stało wielkie dębowe biurko, przed
kominkiem, otwartym z dwóch stron, drewniane
ławy z rzeźbionym oparciem. Na ścianach wisiały
półki, uginające się od książek.

Miała rację. Zobaczyła go, kiedy podchodziła do

otwartych drzwi gabinetu. Obcy – nie, nie, już nie
obcy, ale Cole, przecież on nazywa się Cole Slater
– był w środku. Poczuła zapach wyprawionej skóry
i dymu z fajki. Zapachy, które zawsze kojarzyły się jej
z ojcem.

Cole pasował do tego pokoju. I chyba czuł się tu

swobodnie. Zdjął kapelusz ozdobiony piórami, ściąg-
nął długi płaszcz, odpiął ostrogi i rozsiadł się za
biurkiem. Kristin przystanęła w progu. Zirytowana,
że na widok tego mężczyzny znów zaczyna drżeć.
Był przystojny, bardzo przystojny, choć na pewno
nie można było o nim powiedzieć, ot, tak, po prostu,
że to piękny mężczyzna. Ale jego oczy, świecące
i szare jak stal, zwracały uwagę, a rysy twarzy, może
niezbyt regularne, znamionowały siłę i zdecydowa-
nie. I coś jeszcze. Była to twarz człowieka pozbawio-
nego jakichkolwiek złudzeń.

Jedną nogę opierał na podnóżku. Ta noga, ugięta

w kolanie, w długim bucie kawalerzysty, dziwnie nie
pasowała do gabinetu pełnego książek. Obcisłe spodnie
podkreślały smukłość jego nóg. Długich, szczupłych,
ale umięśnionych. Taki był cały. Umięśniony, o rozroś-
niętych barach, a jednocześnie bardzo szczupły.

29

Za wszelką cenę

background image

Spojrzał jej w oczy, potem jego wzrok ześlizgnął

się w dół, ku jej piersiom. Zobaczyła lekki uśmieszek
błąkający się na jego ustach. Przymknęła oczy, prawie
całkowicie kryjąc ich szafirową niebieskość za ciem-
nymi rzęsami. Ale nie odwróciła głowy, tylko leciutko
skinęła nią w stronę szklanki, dziwnie małej w jego
dużej opalonej na brąz dłoni.

– Widzę, że Shannon zaopiekowała się już panem

jak należy.

– Pani siostra jest wyjątkowo uroczą panią domu

– odparł Cole, uśmiechając się do Shannon, siedzącej
prościutko na jednej z ław stojących przed komin-
kiem.

– Staram się – bąknęła speszona dziewczyna,

rumieniąc się po białka oczu, i nagle poderwała się
z ławy, niby z gracją, a jednak jeszcze trochę sztywno
i niezgrabnie, jak źrebak. – Państwo nie zostali sobie
jeszcze przedstawieni... Panno Kristin McCahy, po-
zwalam sobie przedstawić pani pana Cole’a Slatera...
Panie Slater, oto panna Kristin McCahy.

Cole wstał z fotela i ujął wyciągniętą dłoń. Jego

oczy na moment poszukały spojrzenia Kristin, po
czym pochylił głowę i lekko dotknął ustami jej dłoni.

– Czuję się zaszczycony, panno McCahy.
– Miło mi poznać pana – odparła uprzejmie Kris-

tin, nieco rozczarowana, bo Cole Slater odezwał się
tak, że z jego wymowy absolutnie nie można było
wywnioskować, z jakich stron pochodzi. Nie zacią-
gał, jak ludzie z głębokiego Południa, nie mówił przez
nos, jak ktoś, kto mieszka na środkowym Zachodzie.
Na pewno nie przybył z Nowej Anglii. I nie był
cudzoziemcem.

30

Heather Graham

background image

Nadal trzymał jej rękę. Czuła ciepło na dłoni, tam,

gdzie dotknęły jej usta Cole’a. Ciepło intensywne
i zaborcze, bo dziwnie rozlewające się po całym jej
ciele.

Zabrała dłoń.
– Jesteśmy panu ogromnie wdzięczni, panie Sla-

ter. Brak mi po prostu słów, aby...

– Proszę nie dziękować, panno McCahy – prze-

rwał trochę zniecierpliwionym głosem. – Po prostu
udało mi się zjawić w odpowiednim momencie, to
wszystko. Mówiłem już, że jestem piekielnie głodny.
Gdyby pani była łaskawa i pozwoliła mi zaspokoić
mój głód, to nie pani, a ja będę ogromnie wdzięczny.

– Przepraszam! Ale wydawało mi się, że życie

mojej siostry i moich przyjaciół, tak samo moje...
samopoczucie, moja...

– Niewinność? – podpowiedział skwapliwie.
– Moja osoba – poprawiła chłodno – to coś

ważniejszego, niż... zaspokojenie głodu.

– Rozumiem. W porządku. Uratowałem was.

I cieszę się z tego.

Jego głos pasował do jego oczu. Nie był to baryton,

ale ten głos był niski, głęboki, i tak jak w stalowych
oczach, była w nim niewzruszona pewność siebie. Na
litość boską, kim on jest? Ten niby włóczęga, przy-
bysz znikąd, który tak dobrze zna się na broni
i świadomie staje twarzą w twarz ze śmiercią.

Cofnęła się o krok. Cole Slater był wysoki.

Mierzył na pewno sześć stóp, a ona niewiele
ponad pięć. Wolała więc, aby między nimi była
jakaś odległość. Przede wszystkim po to, żeby
się uspokoić, żeby to głupie serce przestało w końcu

31

Za wszelką cenę

background image

bić jak szalone. To przez niego.Wiedziała to doskona-
le. I ona, i Shannon wychowały się przecież na
ranczo, a byki, doborowe, wielokrotnie nagradzane,
były najcenniejszym majątkiem, jaki pozostawił im
ojciec. Bo nieważne, ile sztuk bydła uprowadzą stąd
żołnierze obu armii. One i tak miały byki, dzięki
którym zawsze będzie można odnowić stado. Wie-
działa to ona, wiedziała też Shannon. Z powodu tych
byków i innych zwierząt nieobce im były tajemnice
prokreacji. Naturalnie, kiedy przyglądały się bykom,
wszystko to wydawało się bardzo brutalne. Ale było
też i bardzo naturalne. I w porównaniu z Zeke’em
Moreau gruboskórny byk zdawał się być praw-
dziwym dżentelmenem.

Kristin nigdy, przenigdy nie wyobrażała sobie,

jak to jest... między mężczyzną i kobietą. Nigdy nie
myślała o męskich dłoniach dotykających jej ciała,
o ustach, które całują nie tylko jej usta...

Cole uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach.

Ten uśmiech błyskawicznie dotarł do jej serca i roz-
grzał całe ciało. Cofnęła się więc znów o krok,
rzucając mu gniewne spojrzenie. Zapominając, że
to on uratował ją przed losem gorszym od śmierci.

– Myślę, że jedzenie, którego pan tak łaknie, jest

już na stole. Zapraszam więc.... Shannon... Panie
Slater...

Szła pierwsza. Gość tuż za nią, nagle świadomy

zapachu róż. Zapachu jej ciała. To ciało było bardzo
pociągające. Gładkie jak kremowy jedwab. Na pewno
miękkie, ciepłe... Jej włosy, opadające na ramiona,
wyglądały jak złocistobrązowa przędza. A oczy, kie-
dy nie patrzyły gniewnie, były spokojne, pełne za-

32

Heather Graham

background image

skakującej mądrości. Kristin McCahy była bardzo
piękną kobietą. Właśnie... kobietą. A rano wydawała
mu się taka młodziutka. Kiedy ubrudzona ziemią,
w poszarpanej sukni, walczyła zaciekle.

Powinien był zabić tego drania. Niezależnie od

przeszłości, niezależnie od tych kodeksów rycerskich,
o których nie wolno zapominać, kiedy paktuje się ze
śmiercią. Zeke Moreau jest zwykłym sukinsynem.
I rozpoznał go. W porządku. Cole też go rozpoznał.
Zeke Moreau, jedna z tych kreatur, które zrodziły się
w morzu krwi, które z zimną krwią strzelają bezbron-
nemu człowiekowi między oczy. A na tę dziewczynę
po prostu się uwziął.

Nie, nie na dziewczynę. Na kobietę. Kristin

McCahy dawno przestała być dzieckiem.

Ile może mieć lat? Dwadzieścia? Może jest star-

sza? W jej oczach widać było dojrzałość, tak samo jak
w ruchach pełnych gracji, i w spokojnych, wyważo-
nych słowach.

Jest piękna. Jest pięknie zbudowana. Do diabła!

Czyżby zaczynał jej pragnąć? Zacisnął zęby. Nie, nie
wolno. Przecież to jest przyzwoita, uczciwa kobieta.
I jak zaciekle walczyła o swoją cześć, jak zmagała się
z tym łotrem...

Z takimi kobietami jak Kristin McCahy mężczyź-

ni się żenią.

A on... on tylko jej pragnął... A niech to... Ciekawe,

czy tu, gdzieś w okolicy jest jakiś burdel. A przynaj-
mniej rzeka, i to lodowata. Rzeka na pewno jest.
A więc podje sobie teraz u tej pięknej panny, a potem
pojedzie nad rzekę, by ochłodzić swoje zmysły w zim-
nej wodzie.

33

Za wszelką cenę

background image

Niewinna panienka...? A spojrzenie, jakim go

obrzuciła, mówiło zupełnie coś innego. Kusiła go?
W każdym razie mógłby przysiąc, że to niebieskookie
stworzenie zastanawiało się wtedy nad sprawami,
które raczej nie powinny zaprzątać myśli niewinnej
panienki.

To stworzenie było bardzo pociągające i gdy

zasiedli za stołem, jego ciało, niestety, nie pozo-
stawało obojętne. Czuł dreszcz, kiedy palce Kristin,
podającej mu masło, niechcący musnęły jego dłoń,
kiedy ich kolana raptem otarły się o siebie pod stołem.

– A więc skąd pan przybywa, panie Slater?

– zapytała, podsuwając mu półmisek z gorącymi
naleśnikami.

Mimo wszystko najbardziej pragnął teraz jedze-

nia. Nałożył sobie potężną porcję, polał obficie mas-
łem, a potem chyba galonem syropu. I dopiero wtedy
mruknął przez zęby:

– A skądś tam.
A skądś tam. No, pięknie, pomyślała ze złością

Kristin, poprawiając się w krześle.

– A dokąd pan zmierza, panie Slater?
– Donikąd, panno McCahy – odparł znów enig-

matycznie. – Tak sobie jeżdżę, to tu, to tam...

– Aha – mruknęła Kristin, bawiąc się machinal-

nie widelcem. – I w trakcie tej jazdy, to tu, to tam,
dziś rano trafił pan przez przypadek do najbardziej
właściwego miejsca.

– Na to wychodzi, panno McCahy. Miło mi, że

mogłem się państwu na coś przydać.

Sądziła, że to już wszystko, co miał do powiedze-

nia na ten temat. Tymczasem nie, bo Cole odłożył

34

Heather Graham

background image

nagle widelec i oparłszy się łokciami o stół, spytał
ostrym głosem:

– Panno McCahy, a jak to możliwe, że ten Moreau

pozwolił sobie na... na taką śmiałość wobec pani? To
chyba człowiek Quantrilla, prawda?

Kristin w milczeniu skinęła głową.
– To dlatego, że Kristin dała mu kosza – odezwała

się nagle Shannon. – A papa kiedyś znał Quantrilla.
A ten Quantrill to drań...

– Shannon!
– Ci durnie traktują go niemal jak Boga, jak

mściciela, jak wodza – ciągnęła z ogniem w oczach
Shannon, ignorując ostrzeżenie starszej siostry.
– A przecież to zwykły...

– Shannon, proszę, uspokój się! Papa zawsze

chciał, żebyś zachowywała się jak dama.

– Dobrze, dobrze – burknęła nastolatka. – Ale ten

Quantrill to zwykły bandzior. Najpierw był jayhaw-
kerem

5

z Kansas i wyprawiał się na ludzi z Południa.

Potem raptem dobrał sobie bandę i zaczął grasować
tu, na pograniczu. Mówi, że jayhawkerzy zabili jego
starszego brata i on teraz z nimi walczy. A tak się
składa, że ten Quantrill żadnego brata nie ma, ale ci
durnie, jego ludzie, wierzą mu jak świętemu.

– Quantrill jest mordercą – potwierdziła Kristin,

nie odrywając oczu od swego talerza. – Ale on nie
zabija kobiet.

– A Zeke zabija! – krzyknęła Shannon. – Ten drań

zabija każdego. Teraz ma zamiar zabić Kristin, bo go

5

Jayhawkerzy – bandy rabusiów z Kansas, grasujące na

pograniczu Kansas i Missouri, występujące rzekomo
w obronie interesów Północy.

35

Za wszelką cenę

background image

nie chciała. A Kristin była przecież bardzo zakochana
w Adamie!

– W Adamie? – powtórzył Cole.
– Shannon!
– Tak, w Adamie – mówiła rozgorączkowana

Shannon, nie zwracając uwagi na pełne gniewu
spojrzenie siostry. – Adam Smith był bardzo podobny
do naszego papy. Nie chciał mieszać się do tej wojny.
Po prostu chciał być ranczerem. Ale napadli na nas
bushwhackerzy Zeke’a i... zabili naszego papę! I wtedy
Adam, razem z kilkoma jayhawkerami, ruszył za nimi
w pościg. Kristin nie wiedziała o tym. I oni jego też
zabili! Zabili Adama gdzieś daleko, nikt nie wie gdzie
leżą jego kości. Bo papę... papę mogłyśmy przynaj-
mniej pochować tu, na naszej ziemi...

Cole patrzył na Kristin. Czuła to. Podniosła wzrok

znad talerza i spojrzała w jego srebrzystoszare oczy.
Były nieprzeniknione.

– A więc to, co dziś się stało, nie było dziełem

przypadku.

– Nie – przyznała Kristin, wstrzymując oddech.

Boże, daj, niech do tego człowieka dotrze, że kiedy
odjedzie, zostawi ich znów na łasce i niełasce tych
zbirów.

– Dlaczego panie stąd nie wyjadą? Trzeba się

spakować, zorganizować sobie jakąś eskortę i wyje-
chać stąd jak najdalej.

Było to chłodne, pełne rozsądku stwierdzenie. Cóż

ona mogła mu powiedzieć? Przecież to obcy czło-
wiek, człowiek znikąd. Zjawił się tu przypadkiem
i przypadkiem uratował im życie. Czy warto wyłusz-
czać mu swoje racje?

36

Heather Graham

background image

– Nie wyjadę stąd – powiedziała krótko. – Mój

ojciec umarł za tę ziemię. I ja tej ziemi nie oddam.
Muszę ją utrzymać.

– Utrzymać? Po co? Pani ojciec nie żyje, a jeśli tu

zostaniecie, wszystkich was może spotkać ten sam
los.

– Tylko tyle potrafi pan powiedzieć?
– A cóż innego mam powiedzieć? Ja nie zakończę

tej wojny, nie zmienię rzeczywistości. Gdybym
mógł, na pewno bym to już dawno zrobił.

Po raz pierwszy usłyszała gorycz w głosie Cole’a

Slatera. Znów na moment ogarnęła ją niepohamowa-
na ciekawość. Skąd przybywa ten człowiek? Jaka jest
jego przeszłość? A potem zobaczyła, że wstaje od
stołu, i ogarnął ją paniczny strach.

– Pan... pan już nas opuszcza? – spytała, zrywając

się z krzesła.

– Nie. Ale widziałem cygara w gabinecie pani ojca.

Czy mógłbym poczęstować się jednym z nich?

Kristin kiwnęła potakująco głową, niezdolna wy-

krztusić z siebie ani słowa. A więc on jeszcze nie
odjeżdża... Stała nieruchomo, wsłuchując się w od-
głos mocnych, męskich kroków. Wyszedł z jadalni,
teraz kroki były prawie niesłyszalne, a więc szedł po
plecionym dywanie, rozłożonym przed kominkiem
w salonie. Po chwili stuknęły drzwi.

– Kristin? Dobrze się czujesz? Jesteś taka blada!
– Nic, Shannon, nic mi nie jest.
Kristin, widząc zaniepokojoną twarz siostry,

uśmiechnęła się do niej serdecznie i pogłaskała dziew-
czynę po ramieniu.

– Pomóż Delilah, dobrze?

37

Za wszelką cenę

background image

Shannon pobiegła do kuchni, a Kristin ruszyła tą

samą drogą, którą przed chwilą przebył obcy. Salon,
gabinet, drzwi na tyłach domu. Stał przy padoku
oparty o ogrodzenie. Paląc cygaro, patrzył na rocz-
niaka, galopującego u boku matki.

Usłyszał jej kroki i odwrócił się. Jego stalowe oczy,

ocienione rondem kapelusza, nie były już nieprzenik-
nione. Była w nich ciekawość. A ona zupełnie nie
miała pomysłu, jak powiedzieć mu to, co zamierzała
powiedzieć. Splotła więc z tyłu dłonie i szła ku niemu
powoli, z nadzieją, że uśmiech na jej twarzy jest miły,
uroczy i niewymuszony. Kiedyś na pewno potrafiła
się tak uśmiechać. Kiedyś była pewna, że potrafi
oczarować mężczyznę, śmiać się, przekomarzać, flir-
tować, tańczyć do utraty tchu. Ale tak było kiedyś
i zdawało się jej, że było to bardzo, bardzo dawno
temu. A teraz, mimo wszystko, miała wrażenie,
jakby jej młodość wróciła. Była zalękniona, niepew-
na. Bo może czarowała kiedyś. Ale chłopców. A ten
człowiek stojący przy białym ogrodzeniu to nie
chłopiec. To mężczyzna.

– To bardzo dobre ranczo, panie Slater – powie-

działa cicho.

Nie odrywał od niej wzroku. Patrzył przenikliwie

i Kristin pomyślała, że ten mężczyzna nie pozwala
kobietom na żadne sztuczki.

– Myślę, że tak – przytaknął.
– Ja... ja mówiłam już panu, jak bardzo cenimy to,

co pan dla nas zrobił.

– Tak, mówiła pani – przytaknął, spoglądając na

nią uważnie, potem nagle podciągnął się i usiadł na
szczycie bramy.

38

Heather Graham

background image

– Niech pani to z siebie wyrzuci, panno McCahy

– powiedział, patrząc na nią z wysoka. – Wiem, że
chce mi pani coś powiedzieć.

– Ależ z pana spostrzegawczy człowiek – wyma-

mrotała pod nosem.

– Kristin, przestań się wdzięczyć. To nie w twoim

stylu. Mów, o co chodzi.

Kristin? A więc do tego doszło. Spojrzała gniewnie

i odwróciła się, gotowa odmaszerować z uniesioną
dumnie głową. Ale ze szczytu bramy padł rozkaz:

– Zostań! Mów, czego chcesz.
Znów ten głos człowieka, który przywykł do

wydawania rozkazów. I do tego, że jego rozkazy są
wykonywane. Ona jednak wcale nie miała zamiaru
tych rozkazów wykonywać, więc nie stanęła. Usły-
szała jego kroki, ale nie dotarło do niej, że on idzie za
nią. Pojęła to dopiero wtedy, kiedy poczuła na ramio-
nach silne dłonie, zmuszające ją, aby odwróciła się
i spojrzała mu prosto w twarz.

– Panno McCahy, czego pani ode mnie chce?
Czuła jego ręce, czuła jego obecność. Był męski, był

bardzo silny, bardzo wysoki. Pachniał wyprawioną
skórą i cygarami jej ojca. Chciała się odwrócić, a jed-
nocześnie wcale nie chciała. Chciała dotknąć tej
twarzy, ogorzałej, surowej... a jednocześnie czuła
obawę.

– Chcę, żeby pan tu został.
Jego oczy nagle stały się bardzo czujne, bardzo

ostrożne.

– Dobrze. Zostanę, dopóki nie zorganizujecie so-

bie jakiejś eskorty.

– Nie.

39

Za wszelką cenę

background image

Kristin czuła, że okropnie zasycha jej w gardle.
– Nie – powtórzyła z wysiłkiem. – Chcę, żeby pan

został, dopóki nie uda się... nie uda się zrobić czegoś
z Zekiem Moreau.

– Ktoś powinien go zabić?
– Tak.
Zapadło milczenie. Długie milczenie.
– Rozumiem – powiedział Cole, zdejmując ręce

z jej ramion. – Pani chce, żebym go ścigał. I żebym go
zabił. Ale ja nie zabijam z zimną krwią, panno
McCahy.

Chciała za wszelką cenę opuścić wzrok, ale zmusi-

ła się do tego, aby patrzeć mu prosto w oczy. Musiała
wytrzymać to jego pytające spojrzenie.

– Ja... ja nie mogę wyjechać z rancza. Ja... ja mogę

dać panu pracę.

– Nie chcę żadnej pracy.
– No to ja... ja mogę zrobić tak, żeby pan tego nie

żałował.

Zobaczyła w jego oczach błysk zdziwienia, potem

uśmiechnął się szeroko. Jego twarz nagle zrobiła się
bardzo przystojna i młodzieńcza. Na pewno jest
młodszy, niż myślała.

– A więc masz zamiar zrobić tak, żebym nie

żałował?

Udało jej się skinąć głową, bardzo spokojnie, kiedy

jej największym pragnieniem było go uderzyć. Żeby
nie patrzył na nią jak na konia, który ma biec swój
pierwszy wyścig.

– Chodź tu – rozkazał.
– Przecież... przecież tu jestem.
– Podejdź bliżej.

40

Heather Graham

background image

Nie poruszyła się, a wtedy on znów położył ręce na

jej ramionach. Przyciągnął ją do siebie i uśmiechnął
się, ale tym razem bardzo chłodno. Jego usta nagle
dotknęły jej warg. Lekko, leciutko. A ona pomyślała,
że zaraz zemdleje, bo to leciutkie muśnięcie było
niebywale kuszące. Potem nagle jego usta przestały
być takie delikatne. Stały się łapczywe, a w niej...
jakby coś wybuchło. Serce biło jak szalone, potęga
pocałunku przytłaczała ją, ale wcale nie chciała z nim
walczyć.

Tak, to było bezwstydne. Jeszcze bardziej bez-

wstydne, niż to, co wydarzyło się o poranku. Bo
teraz... teraz ona sama zapragnęła. Jej ciało drżało,
było coraz bardziej rozpalone. Chciała dotykać go,
tego obcego, z taką samą łapczywością, tak samo
zachłannie jak jego usta zawładnęły jej ustami.

I nagle ją puścił. Puścił tak nagle, że zachwiała się

i omal nie upadła. Więc znów chwycił ją za ramiona.
I patrzył, patrzył z góry na obrzmiałe wilgotne usta
dziewczyny, na szkliste półprzytomne oczy. I był
wściekły. Wściekły na samego siebie.

– Nie będę żałował? Czyżby? – wycedził. – Panno

McCahy! Pani nawet nie umie się całować.

– Co? – wyszeptała, zbyt oszołomiona, aby zda-

wać sobie sprawę, ile gniewu w niej narosło.

– Przepraszam.
– A niech cię... – syknęła. – Czy ty nie rozumiesz,

że jesteś mi potrzebny? Że chcę z tobą po prostu ubić
interes?

– Przykro mi – powiedział dziwnie ochrypłym

głosem. – Ale ja nie mam ochoty tracić czasu na
głupią, niewinną gąskę.

41

Za wszelką cenę

background image

– Co?!
Szarpnęła się, w jednej chwili uwalniając się z jego

ramion. Bezczelny, zuchwały typ! Chciało jej się
krzyczeć, chciało jej się płakać.

– Ja nie szukam przygód, panno Kristin McCahy.

A jeśli potrzebuję kobiety, to nieważne, kim ona jest,
najważniejsze, żeby była doświadczona i dobra
w tym, co robi. Rozumie pani, o co mi chodzi?

– Tak, rozumiem. Ale ja naprawdę pana potrzebu-

ję. Bardzo...

– Ale ja nie chcę dziewicy.
– Nie? To poczekaj pan godzinkę, polecę do

parobków, może który mną obróci. No i nie będziesz
pan już miał dziewicy!

– Przestań!
Przestała, zaskoczona, że on znów przyciągnął ją

do siebie.

– Co ty wygadujesz? Co to za słowa?
– Zwyczajne – wysapała, próbując uwolnić się

z jego ramion. – My tu nie mamy jedwabnego życia,
panie Slater.

– Nie wolno ci się tak wyrażać.
– Będę mówiła, jak mi się podoba. A kto ty niby

jesteś? Mój ojciec?

Była bliska łez, a tak bardzo nie chciała płakać przy

tym włóczędze, wręcz rozpaczliwie starała się opano-
wać... To przez niego poczuła się głupia, naiwna
i bezradna. Jak mała Shannon.

– Naturalnie, że nie jestem twoim ojcem – padła

sucha odpowiedź. – Jestem obcy... obcy, którego ty
próbujesz wciągnąć do swojego łóżka.

– Zapomnij o tym! Proszę! Puść mnie...

42

Heather Graham

background image

– Niech pani w końcu zamilknie, panno McCahy

– powiedział ostrym głosem, potrząsając nią mocno.

Głowę Kristin odrzuciło do tyłu, jedwabisty

gąszcz złocistobrązowych włosów przesunął się po
jego dłoni. Jej oczy były jak dwa jeziora niebieskiego
ognia.

– Daj mi trochę czasu, Kristin – powiedział mięk-

ko. Tak miękko, że zaczęła drżeć na całym ciele.
– Muszę się zastanowić.

– Co? – wyszeptała, ostrożnie wysuwając się

z jego ramion.

– Tak, jak powiedziałem. Przemyślę to. Zostanę

tu dziś na noc, rozłożę swoją derkę w kwaterze dla
parobków. A jutro dam odpowiedź.

Skinął lekko głową i stuknął obcasami, jak przed

damą w salonie. Potem odwrócił się i ruszył w stronę
domu.

43

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Kristin, wróciwszy do domu, czuła, że jest o krok,

aby wpaść w prawdziwą furię. Poniżył ją, po prostu ją
poniżył. Była skłonna sprzedać swój honor, swoją
dumę, swoją godność, a on nie wykazał najmniej-
szego zainteresowania tym, co chciała sprzedać. O,
jakże pragnęła, żeby było inaczej! Żeby nie była tak
zdesperowana. Teraz oddałaby wszystko, aby móc
powiedzieć mu prosto w oczy, że jest nędznym
rewolwerowcem i łajdakiem, i niczym nie różni się od
innych.

A jednak. Nawet teraz, kiedy wymyślała sobie, co

byłaby w stanie wykrzyczeć mu prosto w twarz,
czuła, że to wszystko byłoby po prostu kłamstwem.
Cole Slater przede wszystkim był człowiekiem, który
uratował ją przed mordercą jej ojca. I była jego
dłużniczką.

No dobrze. Ale ten dług już spłaciła. Straszliwym

upokorzeniem.

Shannon gdzieś znikła, w jadalnym była tylko

background image

Delilah, która mrucząc pod nosem nabożną pieśń,
ostrożnie zbierała ze stołu cenne kryształy i chińską
porcelanę. I nie przerywając swego mruczando, rzuci-
ła na Kristin spojrzenie pełne ciekawości.

– A gdzie jest Shannon? – spytała Kristin ostrym

głosem.

– Panienka Shannon karmi kurczęta.
– Aha. No to ja ci pomogę...
Drżącą ręką chwyciła pierwszy z brzegu talerz,

ściskając go tak mocno, że gdyby nie natychmiastowa
interwencja Murzynki, talerz zapewne rozpadłby się
na kawałeczki.

– Przepraszam – bąknęła.
– Może panienka zajmie się czymś innym – po-

wiedziała łagodnie Delilah. – Ta porcelana jest na-
prawdę bardzo cenna. Mamusia panienki bardzo ją
lubiła.

Kristin, zrezygnowana, podeszła do okna.
– A spytała panienka, dokąd jedzie pan Slater?
– Nie dbam o to, dokąd jedzie pan Slater.
– Ten człowiek uratował nam życie, panienko.
– Owszem – powiedziała z pasją Kristin, patrząc

przez okno. – Ale dla niego było to jak splunięcie.

Koło stodoły kręciła się Shannon, sypiąc poślad

kurczętom. Popatrując na siostrę, Kristin pomyślała,
że gdyby drzemała w niej jeszcze jakaś szczypta
rozsądku, wyjechałyby na pewno. Shannon znaczyła
dla niej bardzo wiele, tak samo leżało jej na sercu
dobro Samsona i Delilah.

Ale marzenia też są w życiu ważne. A marzenie

papy o tej ziemi jest dla niej nadal ważne. To było
jedyne marzenie papy – dom i szczęśliwe życie na

45

Za wszelką cenę

background image

kawałku ziemi w Missouri. Nie wolno grzebać marze-
nia papy. A poza tym... Dokąd mieliby pojechać?
Kristin nie była zwolenniczką Południa. Bushwackerzy
zadali jej zbyt wiele ran. A gdyby pojechali na Północ,
do Jankesów, oznaczałoby to zdradę wobec Missouri.
A zresztą... Właściwie mogliby pojechać wszędzie, do
Richmond, do Wirginii czy do Waszyngtonu. Wszę-
dzie jest lepiej niż tu, na granicy z Kansas, gdzie
ludzie wyrzynają się nawzajem w najbardziej okrut-
ny sposób.

– Ten Slater, ten... – mruczała Kristin ze złością,

ani na chwilę nie mogąc zapomnieć o swoim upoko-
rzeniu.

– Panienko Kristin! Jeśli panienka z jakiegoś po-

wodu jest na niego wściekła, to niech panienka nie
zapomina, że nie chodzi tu tylko o panienkę.

Kristin z trudem stłumiła śmiech, spoglądając na

śmiertelnie poważną Delilah, wymachującą groźnie
widelcem.

– Ludzie Quantrilla znowu tu przyjadą. Przede

wszystkim po to, żeby nas powiesić. Panienka wi-
działa na własne oczy, co zrobili z ojcem panienki.
A ja mam małego synka...

– Delilah, proszę, przestań. Przecież ja to wszyst-

ko wiem. I robię, co mogę.

Próbowała uśmiechnąć się do Delilah, takim

uśmiechem dodającym otuchy. Przecież nie mogła
tak spokojnie się przyznać, że chciała oddać siebie całą
i to okazało się niewystarczające. Że nie zdołała
skusić tego mężczyzny.

Zacisnęła zęby. Ileż by dała za to, aby zobaczyć go

skruszonego, płaszczącego się przed nią, patrzącego

46

Heather Graham

background image

na nią oczami zbitego psa, kiedy ona, dumnie wy-
prostowana, mija go jak powietrze. Albo jeszcze
lepiej – śmieje mu się prosto w nos! Na pewno by tak
zrobiła. Gdyby nie ta wojna... Przed tą cholerną
wojną Kristin McCahy mogła mieć każdego bogatego
ranczera z okolicy. Mogła mieć... Adama.

Adam. Wysoki, jasnowłosy, piękny. I kochał tak

łagodnie. Miał uśmiech pełen ciepła, a jego zielone
oczy śledziły każdy jej ruch. Adam odszedł na za-
wsze. A przyszła wojna. I zjawił się Slater, który ją
poniżył, a jego pocałunek wlał w jej ciało niebywały
żar, wzbudzając w niej gorące, bezwstydne prag-
nienie. Pragnienie czegoś, czego jeszcze nie znała,
czego jeszcze nie rozumiała. Kochała Adama, ale przy
nim nigdy nie miała takich odczuć. Nigdy. A Cole
Slater ją przerażał. Uczucie, jakie w niej wzbudził,
wcale jej się nie podobało. To uczucie niszczyło wiarę
we własne siły, w zdolność do opanowania własnych
zmysłów.

– Cole Slater zostaje dziś na noc – powiedziała do

Delilah.

– Bogu dzięki, Bogu dzięki...
– Przenocuje w kwaterze dla parobków. A jutro

rano prawdopodobnie wyruszy w dalszą drogę.

– Jutro rano? – powtórzyła bezbarwnym głosem

Delilah. – Panienko Kristin, ja nie chcę niczego
sugerować, co nie byłoby przyzwoite, ale jestem
przekonana, że gdyby panienka spróbowała być dla
niego milsza...

– Och, Delilah, obawiam się, że dawno zapom-

niałam, co jest przyzwoite, a co nie. Chociaż, Bóg mi
świadkiem, starałam się o tym pamiętać – oznajmiła

47

Za wszelką cenę

background image

zrezygnowanym głosem Kristin. – A teraz pójdę już,
wiem, że na nic ci się tu nie przydam.

Cmoknęła Murzynkę w policzek i szybkim kro-

kiem opuściła pokój.

Idąc wolno po schodach, myślała o tym, jak pusty

wydaje się teraz ich dom. Delilah i Samson, razem ze
swoim małym synkiem, zajmowali pokoje na drugim
piętrze. Na pierwszym były pokoje Shannon i Kristin,
także pokój Matthew, teraz pusty, tak samo jak
wielka sypialnia, kiedyś ulubiony pokój rodziców.
Puste były też dwa pokoje gościnne, od dawna
przecież nie przyjmowali żadnych gości.

Kristin szła powoli przez hol, ale nie do swego

pokoju. Otworzyła drzwi do sypialni rodziców i sta-
nąwszy w progu, spojrzała ze smutnym uśmiechem
na wielkie bawarskie łoże z mahoniu. Mama umarła
bardzo dawno, papa jednak nie mógł się rozstać z tym
stylowym łożem, z którego tak cieszyła się jego żona.
Teraz w tym łożu nie sypiał nikt, ale Delilah bardzo
dbała o cenny mebel. Odkurzała rzeźbione wez-
głowie, powlekała świeżą pościel, jakby papa w każ-
dej chwili miał wrócić...

Po obu stronach okna stały gigantyczne szafy,

w jednej do dziś wisiały suknie mamy, w drugiej
ubrania papy. I tak już chyba zostanie na zawsze.
Kristin znów uśmiechnęła się smutno. Irlandzka
krew, jak mawiał papa. Irlandczycy są zbyt sen-
tymentalni. Ale to dobrze, trzeba chronić przeszłość,
dzięki temu marzenia naszych przodków nigdy nie
umierają. Kiedyś w tym pokoju może zamieszka
wnuk papy ze swoją żoną i zrealizuje marzenia
dziadka. Syn Matthew. O ile Matthew przeżyje tę

48

Heather Graham

background image

wojnę... To nie takie proste, zwłaszcza dla niego,
chłopaka z Południa, który wstąpił do armii Jan-
kesów. O, Boże... Jeśli Zeke dopnie swego, chyba nikt
z nich nie przeżyje tej wojny. Zeke pozabija ich
wszystkich, potem spali dom, wszystko, do gołej
ziemi.

Zamykając drzwi, jeszcze raz spojrzała na łoże.

I znieruchomiała. Nagle zobaczyła na tym łożu
rozciągniętego wygodnie mężczyznę. Cole Slater. To
łoże było naprawdę wygodne, wystarczało w nim
miejsca dla tak wysokiego mężczyzny, o tak szero-
kich ramionach. Cole... Zobaczyła twarz z niedbałym
uśmiechem, wyraźnie odcinającą się od białej podu-
szki. I znów poczuła ten nieznośny żar w środku...

Zacisnęła zęby, zamknęła oczy i zaklęła w duchu.

Bardzo, bardzo mocno. Było jej już po prostu niedo-
brze od tego ciągłego rozmyślania o Cole’u Slaterze,
od tego ciągłego przypominania sobie, że powinna
być mu wdzięczna. Jemu! Mężczyźnie, który wzbu-
dza w niej takie myśli i takie uczucia, że musi
wstydzić się sama przed sobą.

Zatrzasnęła drzwi i pobiegła do swojego pokoju.

Z pasją zdarła z siebie tę jedną z najlepszych sukni
i rzuciła na łóżko. Jedwabne pantofelki i gorset
pofrunęły na podłogę. Już po kilku minutach miała
na sobie bawełnianą koszulę, bryczesy i postukując
obcasami długich butów, maszerowała do stajni.
Siodło zlekceważyła, chwyciła tylko w przelocie
wiszącą na kołku uzdę dla Debiutantki. Była to
przepiękna klaczka, czystej krwi arabskiej, cenny
prezent od pewnego pana z Chicago, z którym
papa prowadził interesy. Kristin kochała tę śliczną

49

Za wszelką cenę

background image

kasztankę w białych skarpetkach, z białą plamką na
nozdrzach i cudownie odsadzonym ogonem. I kiedy
nadciągała kolejna banda rabusiów, wyprowadzała ją
na najdalsze pastwisko. Ale i tak dziwiła się, że do tej
pory nikt jeszcze nie ukradł tego prześlicznego stwo-
rzenia.

– Witaj, moja piękna – szepnęła czule, głaszcząc

klacz po aksamitnych chrapach. Nałożyła uzdę, lekko
wskoczyła na grzbiet konia i wyjechała ze stajni.

I gdy tylko minęła padoki, ruszyła galopem. Tak,

to był świetny pomysł, żeby teraz właśnie wybrać się
na przejażdżkę. Żeby wiatr osmagał policzki, a płuca
napełniły się świeżym powietrzem. Łydkami mocniej
ścisnęła boki zwierzęcia i Debiutantka z galopu
przeszła w radosny cwał. Kristin czuła pod sobą, jak
pracują potężne mięśnie zwierzęcia. Pochyliła się nad
ciepłą brązową szyją. Grube końskie włosy siekły po
policzkach, ale to tylko wzmagało jej radość. Upajała
się jazdą.

Przed siebie, po prostu przed siebie. Jak najszyb-

ciej, jak najdalej...

Nagle uświadomiła sobie, że pomiędzy miarowy

stukot kopyt Debiutantki wdziera się jeszcze jakiś
inny dźwięk. Jak dysonans. Próbowała spojrzeć za
siebie, ale rozwiane włosy przylepiały się do policz-
ków i przesłaniały oczy. Jednak już była pewna, że
ktoś jedzie za nią, a raczej pędzi. Jakiś samotny
jeździec jedzie bardzo szybko. Za wszelką cenę chce
dogonić Debiutantkę.

Paniczny strach ścisnął ją za gardło. Debiutanka

frunęła, jej kopyta niemal nie dotykały ziemi. Czy
potrafi być jeszcze szybsza?

50

Heather Graham

background image

– Szybciej, kochana moja, śliczna – szeptała gorą-

czkowo Kristin. – Błagam, musisz prześcignąć wiatr...

Gdzie się skryć? Znała tę okolicę, kiedyś ta ziemia

należała do Adama. Jeśli skieruje się w prawo, doje-
dzie do dębowego boru. Może tam, wśród wysokich
drzew, uda jej się umknąć prześladowcy. Jeszcze kilka
chwil, już widziała przed sobą ścianę drzew. Ściąg-
nęła wodze, Debiutantka zwolniła i wjechały w cień
lasu. Las gęstniał coraz bardziej, gałęzie biły ją po
twarzy. Zsunęła się z konia i trzymając wodze
w ręku, zagłębiała się coraz dalej w ten labirynt z pni.

Słyszała bicie własnego serca. Tak szybkie, tak

rozpaczliwe, jakby za chwilę miało wylecieć z piersi.
Jeśli Zeke powrócił... jeśli ją znajdzie, wtedy pozo-
staje już tylko jedno. Modlić się o śmierć.

Nie. Bo teraz Zeke jest sam. Trzeba modlić się

o odwagę. Kristin McCahy będzie walczyła.

Usłyszała cichutki trzask łamanej gałązki. A więc

on tu jest. Też zagłębił się w las, zsiadł z konia
i podąża za nią.

Gałęzie zamknęły się nad jej głową, jak zielona

altana. Znikło błękitne niebo, a zielony tajemniczy
świat wchłonął Kristin. Nagle zaczęła drżeć. Jest
głupia, jest bezdennie głupia. Jak mogła po tym
wszystkim, co wydarzyło się rano, oddalać się od
domu? Samotnie, bez broni. Przecież nie ma nawet
głupiego scyzoryka w kieszeni.

Z najbliższego drzewa ułamała solidną gałąź. Ga-

łąź trzasnęła, usłyszała też jeszcze jeden cichutki
trzask. Ułamała się też inna gałązka. A więc on jest
bardzo blisko. Rzuciła wodze i przypadła do wilgot-
nego pnia. Skuliła się.

51

Za wszelką cenę

background image

A ten ktoś szedł. Podchodził od tyłu, jest coraz

bliżej, coraz bliżej...

Poderwała się błyskawicznie i zamachnęła się

z całej siły.

– Psiakrew! – zaklął męski głos.
A więc trafiła. Ale chyba zamachnęła się za bardzo,

bo aż zatoczyła się i upadła na miękką ściółkę.
Wzburzone włosy przesłoniły jej oczy, dojrzała jed-
nak ciemną postać mężczyzny klęczącego nad nią.
Zamknęła oczy i zamachnęła się jeszcze raz, teraz
gołą pięścią. Trafiła prosto w twarz. Usłyszała prze-
kleństwo, bardziej dosadne niż poprzednio, a potem
czyjeś silne dłonie przygwoździły jej ręce do ziemi.

– Kristin! Przestań!
Otworzyła oczy i poczuła, że w środku zamiera.
– To ty?
– Potrafisz nieźle dołożyć – stwierdził Cole, uwal-

niając jej dłonie.

– Dołożyć? Ty... ty...
Trzęsła się cała ze strachu i wściekłości. Była bliska

histerii. Jej ręka znów wyprysnęła w górę, wymierza-
jąc potężny policzek. Twarz Cole’a stężała, a ona
gorączkowo poszukała gałęzi leżącej tuż obok i zama-
chnęła się jeszcze raz.

Wyrwał jej z ręki tę gałąź, ze złością złamał

o kolano, potem chwycił ją mocno za ręce i przyciąg-
nął do siebie.

– Kristin! Co ty wyrabiasz! Uspokój się, do cholery!
Ogarnęła go prawdziwa wściekłość. Po prostu był

w pasji. Takim go jeszcze nie widziała. Kiedy dziś
rano samotnie stawiał czoło Zeke’owi i jego zbirom,
był zimny, lodowaty, jak woda w strumieniu wczes-

52

Heather Graham

background image

ną wiosną. Srebrzyste oczy jaśniały jak kryształy.
Teraz te oczy pociemniały, zmatowiały, były szare
jak zimowe niebo.

– Co ja wyrabiam? – wydyszała. – Czy do ciebie

nie dociera, że mnie przestraszyłeś? Śmiertelnie prze-
straszyłeś!

– Jesteś głupią smarkulą! Jak mogłaś ruszać się

z domu, nie mówiąc nikomu ani słowa!

– Nie jestem głupia! I nie jestem smarkulą, panie

Slater. I bardzo proszę, żeby pan łaskawie zabrał
swoje ręce.

– Łaskawie! No, proszę! Odezwała się damulka

z Południa!

Kristin zacisnęła zęby. Kipiała ze złości, ale tę

złość, niestety, zaczynały przytłumiać inne emocje.
Ten mężczyzna stanowczo znajdował się zbyt blisko.
Dotykał jej. Czuła siłę jego gniewu. I siłę jego ciała.
I zaczynała się bać. Bać się samej siebie.

– Puść mnie, słyszysz? Co ty sobie właściwie

wyobrażasz? Że kim ty jesteś?

– Człowiekiem, który dzisiaj uratował ci życie,

panienko.

– Męczy mnie już ta konieczność dozgonnego

wyrażania wdzięczności!

– Dlatego walnęłaś mnie tym kijem?
– Człowieku! Przecież ja nie wiedziałam, że to ty.

Dlaczego nie krzyknąłeś, że to ty? Dlaczego...

– Twoja klacz jest nieco za szybka, żeby można

było z tobą pogawędzić.

– To po co w ogóle mnie goniłeś?
– Bałem się, że znów wpakujesz się w jakieś

kłopoty.

53

Za wszelką cenę

background image

– Bałeś się? O mnie? Przecież ty już zdecydowa-

łeś, że moja osoba nie jest warta żadnego zachodu
z twojej strony!

– Niczego jeszcze nie zdecydowałem. A ty jesteś

głupia smarkata. Nawet nie poczekałaś, aż ludzie tego
Moreau odjadą gdzieś dalej. A ja nie po to ratowałem
cię rano, żeby gwałcili cię po południu.

– Wtedy przynajmniej przestałabym być głupią,

niewinną gąską, panie Slater!

Kiedy wymierzył jej policzek, w pierwszej chwili

była przede wszystkim zdumiona. W jej oczach
zakręciły się łzy, choć ten policzek tak bardzo nie
zabolał. Nie sądziła jednak, że rozgniewa go do tego
stopnia, i nie spodziewała się, że do tego stopnia może
sama siebie upokorzyć.

– Puść mnie.
– Dobrze. Ale od dziś uważaj na to, co mówisz,

panienko!

Wstał pierwszy i wyciągnął rękę. Zignorowała ją,

zdecydowana wstać bez jego pomocy. Nie pozwolił
jej nawet na to. Złapał ją mocno za ramiona i podciąg-
nął do góry. W tym momencie nienawidziła go.
Nienawidziła, bo potrzebowała go tak bardzo. Niena-
widziła, bo czuła, że dotyk jego ręki wzbudza w niej
żar. Bo zafascynowana była jego zapachem i zdumio-
na własnym pragnieniem, aby dotknąć jego twarzy,
jego przyprószonej siwizną brody, na pewno takiej
miękkiej... Jeszcze raz doznać tego wszechogarniają-
cego cudu, jakim jest pocałunek mężczyzny...

Wyrwała się z jego rąk. Liście szeleściły cicho pod

jej stopami, kiedy szła przed siebie, cichutko pogwiz-
dując na Debiutantkę.

54

Heather Graham

background image

Cole szedł za nią, otrzepując swój kapelusz

o płaszcz.

– Kristin.
Przystanęła, spojrzała na niego i rzekła:
– Wiesz, ciągle się zastanawiam, skąd przyby-

wasz. Ale wiem na pewno, że nie jesteś dżentel-
menem z Południa.

– Nie?
Patrzył na nią przez chwilę bez słowa, potem na

jego ustach pojawił się smutny uśmiech.

– A ja zaczynam wątpić, czy ty jesteś damą.

Damą z Południa.

Uśmiechnęła się lodowato. Stać ją było na to... jeśli

jej nie dotykał.

– Wybacz – rzuciła przez ramię – ostatnio jakoś

niewiele jest okazji, żeby przejmować się takim
drobiazgiem.

Między zielonymi liśćmi zamajaczyło coś jasno-

brązowego. Debiutantka. Dosiadając klaczki, Kristin
absolutnie nie potrzebowała niczyjej pomocy. On
jednak pomógł jej wsiąść, a potem, uśmiechając się,
powiedział:

– Mógłbym przyjąć twoją wspaniałomyślną pro-

pozycję.

– Wspaniałomyślną?
– Tak. – Jego oczy nagle rozbłysły, wydały się

wręcz olśniewające. Srebrzysty, migotliwy dym.
Uśmiech rozjaśnił twarde rysy, odmłodził surową
twarz. – Mogę iść z tobą do łóżka. Choćby zaraz.
A wiesz, dlaczego? Żeby uchronić cię przed tobą
samą.

Bardzo chciała mu coś odpowiedzieć. Przede

55

Za wszelką cenę

background image

wszystkim, że ta propozycja jest już nieaktualna.
Że ona prędzej odda się Zeke’owi Moreau czy
któremuś z jego bandziorów, niż spędzi choć jedną
noc z Cole’em Slaterem. Nie wymówiła jednak
tych słów. Bo byłoby to kłamstwo, i to zbyt
oczywiste. Ale to i tak nie miało żadnego znacze-
nia, bo Cole odwrócił się i wskoczył na swego
karego wierzchowca, który nagle wyłonił się spo-
śród drzew. Wskoczył bardzo zręcznie, jak ktoś, kto
w siodle spędził niejeden rok.

Kristin, nie oglądając się za siebie, wyjechała z lasu

i skierowała konia w stronę domu. Cole przez całą
drogę trzymał się z tyłu. Nie zamienili ani słowa.
Kiedy zbliżali się do domu, Kristin poczuła, że znów
zaczyna drżeć. To wszystko razem było niepojęte.
I dlatego dobrze by było, żeby ten człowiek jutro
z samego rana wyruszył w dalszą drogę. Tak będzie
najlepiej.

Kiedy zsiadali z koni, odezwała się w końcu.

Półgębkiem, nie patrząc na niego.

– W kwaterze parobków kolacja jest o szóstej. Śpij

dobrze. I jeszcze raz dziękuję ci za to, co dla nas
zrobiłeś.

– Kristin...
Zignorowała go i poprowadziła Debiutantkę do

stajni. Jej serce znów biło jak szalone, ponieważ
wyobraziła sobie, że on pojedzie za nią. Ale za jej
plecami panowała idealna cisza.

Nie wytarła konia słomą, wprowadziła tylko do

stajni, zdjęła uzdę, poklepała klaczkę po szyi i szyb-
kim krokiem poszła do domu. Z jeszcze większym

56

Heather Graham

background image

zamętem w głowie niż wtedy, kiedy wymykała się
z domu na tę bezsensowną przejażdżkę.

W domu panowała cisza, story były wszędzie

zasunięte, aby chronić przed popołudniowym słoń-
cem. Kristin na chwilę zatrzymała się na środku holu,
ze zdenerwowania przygryzając dolną wargę. I co
ona właściwie ma teraz zrobić? Może jednak powinni
wyjechać? Przede wszystkim powinni dziękować
Bożej Opatrzności, że ocaleli. Bo tyle już stracili... Nie
ma papy, nie ma Adama. Jest tak, jakby cały ich świat
się zawalił. A ona koniecznie powinna coś zrobić,
żeby ten świat odbudować. Coś... Samo ,,coś’’ to za
mało...

Westchnęła cicho i powoli, zmęczonym krokiem

zaczęła wspinać się po schodach. Na szczycie scho-
dów zatrzymała się, jej serce zabiło szybciej. Ktoś tu
był, tu, na pierwszym piętrze. Ktoś był w sypialni
rodziców.

Próbowała sobie przetłumaczyć, że to na pewno

Delilah. Albo Shannon. A potem usłyszała z dołu, jak
Delilah wołała Shannon. I Shannon odkrzyknęła coś
wesoło.

Przerażona, bezwiednie przycisnęła dłoń do ust.

Miała wrażenie, że od tego strachu jej serce zrobiło się
maleńkie. Zeke... Zeke Moreau albo któryś z jego
kompanów. Nie, to niemożliwe. To po prostu niemoż-
liwe, żeby któryś z tych bandziorów przestąpił próg
sypialni jej rodziców. Ich wspólnej przystani, tak
potem chronionej przez osamotnionego ojca.

Podbiegła do drzwi. Jeśli Zeke tam jest, udusi go

gołymi rękami.

To nie był Zeke. Przy wielkim mahoniowym łożu

57

Za wszelką cenę

background image

stał Cole Slater i wyjmował coś z rozłożonej na
kołdrze derki. Spojrzał na nią, zaskoczony, a widząc,
że jest blada i z trudem łapie oddech, podszedł do niej
i spytał zaniepokojonym głosem:

– Kristin? Coś się stało?
– Ja... ja myślałam, że tu jest... Nie spodziewałam

się, że to właśnie ty...

Cole wzruszył lekko ramionami i z powrotem

podszedł do łóżka, wziął z derki koszulę i ruszył
w stronę szafy papy.

– Nie miałem wcale zamiaru tu być. Ale Delilah

bardzo nalegała, mówiła, że w domu jest teraz tak
pusto. Sama mnie tu przyprowadziła. A może ty
jesteś niezadowolona, że...

– Nie, nie, skądże.
Potrząsnęła przecząco głową. Cole popatrzył na

nią przez chwilę, potem nagle znów zaczął się do niej
zbliżać. Wtedy odwróciła się błyskawicznie i uciekła
do swego pokoju.

Nie wytrzymała w nim długo. Miała w głowie zbyt

wielki zamęt, aby teraz siedzieć tu samotnie i wszyst-
ko rozpamiętywać. O zmierzchu poszła do kwatery
parobków. Kilku jeszcze pozostało. Jacob, prawie
siedemdziesięcioletni, jego dwóch wnuków, Josh
i Trin, młodszych od Kristin. Ich ojciec zginął pod
Manassas, zaraz na początku wojny. No i jeszcze Pete,
starszy od Jacoba, choć nigdy się do tego nie przyzna-
wał. Zostało więc ich czterech, dwóch starców i dwóch
niedorostków. Jeszcze byli, jeszcze nikt ich nie zabił...

Słysząc, że znów zawieruszyło się gdzieś kilka

sztuk bydła, Kristin wzruszyła tylko ramionami.
Czyli znów przejeżdżali tędy ludzie Zeke’a.

58

Heather Graham

background image

– Słyszeliśmy, co dziś się wydarzyło, panienko

– powiedział Pete. – Myślę, że nadszedł czas, aby
panienka stąd wyjechała.

– Mam was tak zostawić, Pete? – spytała Kristin,

zaglądając z uśmiechem w oczy staruszka. – Co się
z wami stanie?

– Zawsze dawałem sobie radę, to i dalej jakoś to

będzie – odparł pogodnie. – Panienko, a słyszałem, że
na ranczo przybył jakiś mężczyzna, podobno nazywa
się Slater.

Kristin sposępniała.
– Aha – przytaknęła. – A wy go może znacie,

Pete?

Pete nie odzywał się, nagle bardzo zajęty struga-

niem jakiegoś patyczka. Dopiero po chwili potrząsnął
przecząco głową.

– Nie – powiedział krótko. – Ale ja naprawdę

myślę, że pora panience stąd wyjeżdżać.

– No, zobaczę – mruknęła Kristin, wstając ze

sterty słomy i otrzepując spodnie. – Może i wyjadę.

– Ojciec panienki nie żyje. Panienka ma głowę na

karku i jest twarda, ale nie dość twarda, żeby sama
pokonać takiego drania jak Zeke Moreau.

Patrzył na nią. Jakby na coś czekał. I Kristin

ogarnął pusty śmiech. Wszyscy tak na nią patrzyli.
Z wyczekiwaniem. Jakby to ona mogła zaradzić
wszystkiemu. Kiwnąć na Cole’a Slatera i to byłby
koniec wszystkich kłopotów. Gdyby oni wiedzieli, co
się za tym kryje...

Kiedy wróciła do domu, była już pora kolacji.

Delilah znów nakryła do stołu bardzo elegancko,
jakby na przekór tej wojnie. Wyjęła porcelanę

59

Za wszelką cenę

background image

i kryształy, przygotowała szynkę w miodowej pole-
wie, a na deser placek z czarnymi jagodami.

Shannon i Cole rozmawiali przez cały czas, prowa-

dzili miłą, towarzyską konwersację. Jakby nie było
wojny, jakby świat nie stanął na głowie. Shannon
była śliczną, czarującą panienką, a Cole zachowywał
się jak dżentelmen w każdym calu.

Kristin próbowała uśmiechać się miło i odpowia-

dać na zadawane jej pytania. Niestety, ciągle nur-
towała ją ta jedna myśl: że ten mężczyzna nią
wzgardził, a ona tak bardzo go potrzebowała...

Do kolacji wypiła bardzo dużo madery. Po kolacji

postanowiła wziąć drugą kąpiel. Ale tym razem
w chłodnej wodzie. Niech Delilah myśli, że Kristin
ciągle jeszcze nie zmyła z siebie odoru po porannych
przejściach.

Po kąpieli poszła do swego panieńskiego pokoju

i włożyła najlepszą koszulę nocną z przejrzystego
jedwabiu, miękko otulającego ciało, i z koronkową
wstawką na piersiach. W tej koszulce usiadła na
swoim łóżku, sztywna, wyprostowana, a w środku
rozdygotana, przerażona. Wiedziała, że musi coś
zrobić, musi coś zrobić, żeby go zatrzymać.

Usłyszała kroki na schodach. To on. Wchodził

powoli, przeszedł przez hol, stuknęły drzwi.

Czekała. Czekała tak długo, na ile było ją stać.

Potem wstała i boso przeszła po drewnianej podłodze
do drzwi. Uchyliła je, wyjrzała i poczuła gwałtowną
chęć, żeby zamknąć je z powrotem. Bała się, bała się
koszmarnie, a jednak coś popychało ją do przodu.
Pomyślała, że chyba jednak straciła rozum, i ten cały
świat rzeczywiście stanął na głowie.

60

Heather Graham

background image

A jego nienawidzi. Bo ją odrzucił. Ale ona kiedyś

mu za to odpłaci.

Przeszła przez hol i nacisnęła klamkę drzwi sypial-

ni rodziców.

W pokoju było ciemno, tylko światło księżyca

znaczyło na środku srebrną ścieżkę. Stała na progu
nieruchomo, powtarzając sobie w duchu, że zrobiła
głupstwo. Czekała za długo... i on po prostu już
dawno zasnął.

Patrzyła w ciemność i już wiedziała, że wcale nie

zasnął. Siedział na łóżku i patrzył na nią. Nie widziała
jego oczu, ale czuła, że on patrzy na nią poprzez tę
ciemność. Jakby na nią czekał. I to jego spojrzenie
wcale nie jest poważne.

– Chodź do mnie, Kristin.
Nie szeptał, jak mężczyzna, który obawia się, że

ktoś go przyłapie w sytuacji dwuznacznej. Powie-
dział to głosem spokojnym, trochę tylko przyciszo-
nym ze względu na późną porę. A więc niby uprzej-
my, a jednocześnie gwiżdże na konwenanse.

– Chciałam tylko sprawdzić, czy niczego ci nie

potrzeba.

– Dziękuję. Mam wszystko, czego mi potrzeba.
Drań. Wcale nie stara się jej czegokolwiek ułatwić.
– Czy pani zawsze tak ładnie się ubiera, kiedy

przyjmuje gości płci męskiej, madame?

Ostatni wyraz wymówił miękko, przeciągle, tak

jak to robią południowcy. Na pewno zrobił to z roz-
mysłem i Kristin poczuła, jak zaczyna się w niej
gotować. Skąd, u diabła, on jest?

– Miło mi, że mój strój się panu podoba.
– O, bardzo mi się podoba. Bardzo.

61

Za wszelką cenę

background image

W porządku. Ale taka rozmowa prowadzi doni-

kąd. Przynajmniej ją.

– A więc...
– Chodź tu, Kristin.
– Nie. Ty chodź tutaj.
– Skoro nalegasz...
Szelest prześcieradeł. Te prześcieradła otulały na-

giego mężczyznę. A ona nigdy nie widziała nagiego
mężczyzny. Nigdy nawet nie wyobrażała sobie na-
giego mężczyzny.

Starała się patrzeć mu w oczy. Tylko w oczy.

Zdając sobie sprawę, że jej policzki są już purpurowe.
Dlaczego nie starcza jej sił, żeby krzyknąć, odwrócić
się i uciec? Nie, nie starczało. A jej oczy, jakby wbrew
niej, prześlizgnęły się po całym jego ciele. Zdawała
sobie sprawę, że on to zauważył, że go to bawi. Nie
poruszyła się, nie odezwała, a kiedy stanął tuż przed
nią, nareszcie udało jej się spojrzeć mu prosto w oczy.
Chyba śmiało.

Stanął przed nią, obie ręce oparł o ścianę, tuż nad

jej głową.

– Podoba ci się to, co zobaczyłaś?
– Po prostu porażające.
Czuła, że znów zaczyna się trząść. Tym razem

było to jak prawdziwe trzęsienie ziemi. O coraz
większej sile. On był tak blisko. Czuła jego nagą pierś
przy swoim policzku. Czuła ciepło bijące od jego
ciała. On, naturalnie, zauważył, jak ona się trzęsie.
Poczuła coś ciepłego na policzku. Pogłaskał ją. A po-
tem, nie odrywając oczu od jej oczu, objął dłonią jej
pierś.

Było to tak śmiałe, tak intymne, że omal nie

62

Heather Graham

background image

krzyknęła. Ale czuła, że zaczyna brakować jej tchu.
I nagle olśniło ją. On przygląda jej się tak intensyw-
nie, bo po prostu bada jej reakcję.

Szarpnęła się, próbowała go odepchnąć, ale on

chwycił ją za ramiona i przycisnął mocno do ściany.

– Posłuchaj, Kristin. Wiem, że zraniłem twoje

uczucia, ale wiem też, że nie brak ci pewności siebie.
Kristin, twoje włosy są tak wspaniałe, że wyglądasz
jak Wenus, jak młodziutka Wenus. Jesteś bardzo
piękna, ale ja... Bo tu nie chodzi o ciebie, ale o mnie.
We mnie nie ma już żadnych uczuć. Nie mam tego, co
ty powinnaś dostać. Do diabła! Czy ty mnie rozu-
miesz? Ja chcę ciebie, jestem przecież normalnym
mężczyzną, z krwi i kości! Pragnę cię od tej pierwszej
chwili, kiedy odpędziłem od ciebie innego mężczyz-
nę. Ale ja... ja wcale nie jestem od niego lepszy,
rozumiesz?

Kristin całym ciałem wparła się w ścianę. Boże, jak

ona go nienawidziła! I siebie. Ona już przegrała.

– Ja wiem tylko jedno. Potrzebuję cię, Slater.

A uczucia? O czym ty mówisz... Na moich oczach
zamordowali mojego ojca... A Adam...

– Co Adam?
– Adam nie żyje. Jeśli myślałeś o uczuciach, to

jesteś głupcem. Ja po prostu chcę, żebyś mi pomógł,
bo mam kłopoty z Zekiem Moreau.

– Chcesz, żebym go zabił?
– Za wszelką cenę.
– Powiedziałem ci już, że nie zabijam z zimną

krwią.

– A więc chcę, żebyś mnie bronił przed nim.
– Bardzo chcesz?

63

Za wszelką cenę

background image

– Rozpaczliwie.
– No, to pokaż... jak rozpaczliwie.
Oderwała się od ściany, zrobiła krok do przodu

i objęła go za szyję, nie mając zupełnie pojęcia, co
powinna teraz zrobić. Ale instynkt podpowiedział jej,
więc przysunęła się bliżej, przylgnęła do jego szczup-
łego, muskularnego ciała i stanęła na palcach. Mocno
obejmując go za szyję, przycisnęła usta do jego warg.
Przypominając sobie pocałunek, jakim on ją obdarzył,
rozchyliła wargi i poruszyła nimi. Wydawało jej się,
że teraz to ona całuje go żarliwie, namiętnie...

Przecież musi go uwieść. On musi jej pomóc.
Jej usta, nieuczone, ale jakże zmysłowe, osiągnęły

swój cel. Czuła, jak jego ciało zaczyna ogarniać coraz
większa namiętność, usta przestały się tylko pod-
dawać, jego wargi ożyły. A więc uwiodła go... ale
uwiodła też samą siebie. Przecież ona też czuje żar,
też czuje pragnienie. Roztapia się w tym pocałunku,
coraz bardziej zagłębia się w rzeczywistość, w której
rządzą już tylko zmysły.

Nagle odepchnął ją i wyszeptał:
– Wracaj do swego łóżka, Kristin.
– Co?!
Jej pięści, jak szalone, zabębniły o jego pierś.
– Robisz ze mnie idiotkę! Najpierw... a potem...

A idź do diabła!

W sekundę dopadła do drzwi swego pokoju. Rzuci-

ła się na łóżko. Łzy bezsilnej wściekłości dławiły ją,
a złość i upokorzenie rozsadzały czaszkę.

Drzwi otworzyły się z hukiem.
– Wynoś się stąd!
Nie posłuchał. Jego długie kroki prawie natych-

64

Heather Graham

background image

miast przywiodły go do jej łóżka. Poderwała się,
gotowa walczyć, i znów opadła na poduszki. Stał
pochylony nad nią, a jej ręce przygwożdżone były do
materaca.

– Puść, bo będę krzyczała. Zaraz będzie tu Samson

i Delilah...

– No to krzycz.
Nie krzyknęła.
– Dlaczego tu... przyszedłeś?
– Mówiłaś, że chcesz ubić ze mną interes? W po-

rządku. Możemy o tym pogadać.

65

Za wszelką cenę

background image

KOCHANEK

Część druga

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

W pokoju było ciemno. Twarz Cole’a, jego ciało,

wszystko było pogrążone w mroku, a Kristin modliła
się w duchu, aby ta ciemność również ukryła jej
emocje. Bo cóż można było zobaczyć na jej twarzy,
skoro nie była w stanie myśleć o czymkolwiek, skoro
brakowało jej tchu, a w jej oszołomionej głowie nie
było już ani cienia myśli o nienawiści?

Przyszedł tu, całkiem nagi, mówi, że chce ubić

interes, a jednocześnie jest zły, bardzo zły. Czuła to.
I nie myliła się, bo ciemności nagle ustąpiły. Srebrny
blask księżyca zalał niemal cały pokój i twarz Cole’a
przestała być tylko czarną plamą. Zobaczyła twarz
gniewną, ale i bolesną, i spiętą. Jakby teraz walczył,
zmagał się z samym sobą.

– Cole, chcesz porozmawiać?
– Tak. Ale przede wszystkim jedno trzeba wy-

jaśnić, panno Kristin. Nie będę ścigał nikogo, nie będę
wykonywał żadnego wyroku. Ja staję tylko do otwar-
tej walki, do czystej walki. Rozumiesz?

Może i rozumiała, więc skinęła głową. I jednocześnie

background image

poczuła strach. Przecież ona oszalała. Tak. Straciła
rozum, całkowicie, przez tę wojnę, tę krew, przez ten
ciągły lęk. Miało być zupełnie inaczej, rodzice tak
dbali, tyle włożyli starania w wychowanie córek,
żeby wyrosły na prawdziwe damy z Południa. A teraz
Kristin McCahy leży w łóżku z kompletnie obcym
i kompletnie nagim mężczyzną. I wcale nie krzyczy.

– Poza tym żadnych wzajemnych zobowiązań,

panno McCahy.

Po raz drugi odezwał się miękko, jak południowiec,

i Kristin znów ogarnęła wielka ciekawość. Do diaska,
skąd on może być? Ale ta myśl zajęła jej głowę tylko
na chwilkę. Bo tak naprawdę co innego było teraz
ważne. Jego obecność. Intrygująca, oszałamiająca.
Gorące, nagie ciało, twarde, sprężyste. Ciało męż-
czyzny, mężczyzny niezwykłego. Przypomniała so-
bie, jak nadjeżdżał na tym ogromnym karym koniu,
jak szybko, niezauważalnie sięgnął po broń.

A teraz to męskie ciało ogarniało podniecenie,

wyczuwała to, i speszona, ale i zaciekawiona wprost
do granic wytrzymałości, całą siłą woli zmuszała
swój wzrok, aby spoczął na jego twarzy. I miał być to
wzrok chłodny. Przecież chce go uwieść, na zimno, na
lodowato, to on ma potem dyszeć z nieodwzajem-
nionej żądzy... Zaraz jednak przyszło olśnienie. Ten
mężczyzna nie będzie się kajał czy dyszał. On po
prostu ją weźmie, jeśli będzie miał ochotę, a ona mu
nie odmówi, bo nie ma wyboru.

A potem to on będzie nią pogardzał. Jeszcze

bardziej niż teraz.

– Tak. Żadnych zobowiązań – powtórzyła mato-

wym, nieswoim głosem. – Nie musisz się obawiać.

70

Heather Graham

background image

Potrzebuję rewolwerowca. A rewolwerowca nie była-
bym w stanie pokochać.

Uśmiechnął się. Tak. Na pewno się uśmiechnął.
– To dobrze. A więc na moich warunkach. Żad-

nych zobowiązań, żadnych pytań. I nie będę zabijał
z zimną krwią. Ale zrobię wszystko, żebyście były
bezpieczne, ty i Shannon, i wasze ranczo. Dopóki
będę mógł. Bo ja... ja mam pewne zobowiązania. Tak,
mam, i nie wolno mi o nich zapomnieć.

Nagle dotknął jej policzka, pogłaskał.
– Kristin? Dlaczego?
– Co? – szepnęła.
– Dlaczego tak bardzo chcesz go zniszczyć? Tego

Zeke’a?

– Bo go nienawidzę! – wybuchnęła. – To on zabił

mojego ojca! Nienawidzę go bardziej, niż sobie wyob-
rażasz. I wolałabym przespać się z bizonem niż z tym
sukinsynem!

– Rozumiem. Czyli jestem kimś w rodzaju bizo-

na. No cóż... Mogę odejść.

Boże, tylko nie to! Boże, dlaczego ta okropna duma

nie pozawala jej złapać go za rękę, błagać... Nagle
uzmysłowiła sobie, że on wcale nie ma zamiaru
odchodzić, bo uśmiecha się i pochyla nad nią, a jego
miękka broda łaskocze ją w policzek.

– Jeszcze jedna zasada, Kristin – szepnął.
– Jaka?
– Lubię, kiedy moje kobiety są głodne, bardzo

głodne...

Słowa i szepty mają wielką moc. Czuła, jak jej

ciało rozpala dziwna gorączka, niepojęta do tego
stopnia, że miała ochotę go uderzyć. I bała się, bała

71

Za wszelką cenę

background image

się straszliwie, choć jednocześnie była przekonana, że
ten obcy mężczyzna nie skrzywdzi jej. Na pewno. Ale
to on sprawił, że jej ciało jest coraz bardziej gorące, że
coś się w niej budzi, jakieś pragnienie, jakaś tęsknota
za czymś nieznanym...

Czy to jest ten głód, o którym on mówił?
A czy jej głód zaspokoi... jego głód? Czy zdoła tego

mężczyznę zatrzymać przy sobie? Przecież ona ni-
czego nie potrafi, przecież ona rzeczywiście jest
śmieszną, niewinną gąską... A on powiedział ,,moje
kobiety’’. Ile ich miał? Czy je kochał? Nagle poczuła
ukłucie zazdrości. Zupełnie irracjonalne. A potem
złość. Inne kobiety! Ona oddaje mu całą swoją dumę,
godność, łamie zasady moralne. I co? Ma być jedną
z tych wielu, co czują głód...

Uśmiechał się. Czuła to, choć wokół niej było

zupełnie ciemno.

– Nie, nie jesteś jeszcze głodna – powiedział cicho.

– Ale taki kawał lodu też może być podniecający.

Zamachnęła się na ślepo. Złapał ją za rękę i nagle

zabrakło jej tchu. Przygniótł ją całym ciężarem swego
ciała, po prostu wgniótł ją w materac. A jego oczy się
śmiały.

– Pan wybaczy, panie Slater – wysapała. – Moje

doświadczenie jest niewielkie. Przecież nie dał mi pan
tej godzinki, żebym zabawiła się z parobkami. Pamię-
ta pan?

– Kristin! Do diabła!
– Co ,,do diabła’’? – zapytała podniesionym gło-

sem, zaciskając aż do bólu oczy pełne łez.

To niemożliwe. Więc to tak ma być? Ten pierwszy

raz, ta noc, o której marzyła. Pierwsza noc z mężczyz-

72

Heather Graham

background image

ną. To miała być noc poślubna, po ślubie z Adamem.
W jej marzeniach wszystko było czyste i niewinne.
Oboje spowici w białe prześcieradła, ona w ślicznej
białej koszulce, i Adam szepcze, jak bardzo ją kocha
i jaka jest piękna...

To marzenie nigdy się nie spełni. Będzie inaczej.

Ona, w zamian za usługę, odda swe ciało obcemu
mężczyźnie, mężczyźnie, który ma na nią raczej
niewielką ochotę i cały czas bawi się jej kosztem.
A ona więcej upokorzeń już nie zniesie...

– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Proszę!

Odejdź! Ja nie mogę, ja nie potrafię, tak jak one... te
twoje kobiety... I nie chcę! Nie! Nie!...

– Kristin...
Jego głos był teraz inny, zupełnie inny. W tym

głosie pojawiła się czułość, dziwna, jakby sam jej nie
chciał, jakby sprawiała mu ból. Dotknął leciutko jej
policzka, potem odsunął się, ułożył obok i ostrożnie,
jakby z ociąganiem, objął ją ramieniem.

Drżał. Ten wysoki silny mężczyzna drżał na

całym ciele. Drżał i cichutko powtarzał jej imię. Raz,
drugi. Potem na czole, na brwiach poczuła jego wargi,
przesuwające się leciusieńko, jak tchnienie wiatru,
usłyszała słowa, bardzo ciche.

– Wcale nie chcę, Kristin. Nie chcę, żebyś była jak

tamte... inne... Kristin... i ja... ja wcale nie chcę cię
pragnąć.

Szeptał i dotykał jej. W jego głosie był smutek,

gorycz. On nie chciał, ale ręce były nieposłuszne.
Dotykały delikatnie, niekiedy śmielej, potem znów
ostrożnie. I każde dotknięcie, jak promień słońca
nagrzewało jej ciało.

73

Za wszelką cenę

background image

– Nie chcę tego... ale pragnę, pragnę cię, Kristin...
Potem zaczął ją całować, zachłannie, namiętnie.

A ona... ona wcale się nie bała. Te pocałunki dawa-
ły jej dziwną, oszałamiającą radość. Jak podczas
cwału na kasztance... Kiedy o wszystkim się zapo-
mina, kiedy nie ma nic, tylko jest pęd, jest wiatr,
jest uniesienie... jak teraz. Uniesienie w jego ramio-
nach, wśród ciemności. I też ten wiatr, ale w ser-
cu....

Uniesienie rodzi głód... Nie, nie ma już żadnego

lęku... jej ciało jest coraz bardziej rozpalone, pul-
sujące. Nie ma już koszulki z koronkową wstawką,
jest głowa mężczyzny całującego jej nagie piersi...
I dlaczego tak bardzo chce się krzyczeć, kiedy jego
palce przesuwają się wzdłuż jej kręgosłupa, pieszczą
pośladki, kiedy jego usta całują nagie piersi, potem
brzuch i śmiało podążają dalej...

Ta chwila była już blisko. Chwila, która miała

zmienić jej życie na zawsze.

– Głodna?
Jego dłonie pieściły ją teraz z wielką czułością. Nie

chciała patrzeć mu w twarz, to wszystko było zbyt
nowe, zbyt zdumiewające. Skinęła więc tylko głową.

– Kristin?
– Tak?
– Powiedz...
– O, Boże!
Próbowała wysunąć się z jego ramion, on jednak

trzymał mocno, patrzył na śliczną, półprzytomną
twarz dziewczyny, na złocistobrązowy gąszcz wło-
sów, dziwnie lśniących w poświacie księżyca, na
wilgotne, rozchylone usta...

74

Heather Graham

background image

Leciutko dotknął pulsującego zagłębienia u nasady

szyi, potem pierś, potem jego palce kreśliły kręgi na
miękkim brzuchu.

Krzyknęła.
– A więc jesteś głodna.
O, tak! I ten głód bez reszty zawładnął jej ciałem.

Błogosławiła ciemność, błogosławiła księżyc, że skrył
się za chmurą, aby nie patrzeć na jej grzech. Bo
posłuszna już była tylko zmysłom. Objęła Cole’a
ramionami, wtuliła twarz w jego pierś, szepcząc coś
i mrucząc. Całe jej ciało, rozpalone, pragnące, tuliło
się do niego, żądało...

Cole już tylko jak przez mgłę pamiętał to, co

powinien był powiedzieć od razu. Że żadna siła go nie
zmusi, aby pozostał na ranczo. Musi jechać natych-
miast, bo ma inne zobowiązania i choćby miał przejść
przez piekło, tego zobowiązania dotrzyma.

A poza tym ta jej niewinność... Ostatnia rzecz,

jakiej potrzebował. Kristin McCahy była dziewczyną
twardą, odważną, zdesperowaną. Taką uczyniła ją
wojna. Ale mimo okrutnych doświadczeń pozostała
niewinna. Niewinne było jej ciało, serce też, choć
przepełnione bólem. I ta śliczna dziewczyna za-
sługuje na coś więcej, na coś, czego on nie może jej
dać, bo jego serce na zawsze już należało do kogoś
innego.

Jednak pragnął tej dziewczyny, garnącej się do

niego tak ufnie, oplatającej go jedwabistą pajęczyną
namiętności, którą on sam przecież rozbudził. Dziew-
czyny brązowowłosej, o oczach niebieskich jak niebo,
skrytych teraz za firanką ciemnych rzęs, o ustach
wilgotnych, jakże szczodrych. Jej ciało stworzone

75

Za wszelką cenę

background image

było po to, by je kochać. Smukłe i miękkie. Miękkie
tam, gdzie męskie dłonie pragną pachnącej, aksamit-
nej miękkości.

Musiał jej dotykać. Bo ona była tu, szeptała coś

niezrozumiale, a on czuł, że krew uderza mu do
głowy, w której nie było już żadnych myśli. Jakby nie
było przeszłości, jakby nic nie stało przed nim. W jego
głowie było tylko jedno pragnienie. Musi mieć tę
dziewczynę. Zaraz.

Bardzo się starał nie zapomnieć, że ona jest dziewi-

cą. Ale jego pocałunki pozbawione były jakiejkolwiek
delikatności, a ciało coraz bardziej spragnione...

Poddała mu się, po czym usłyszał cichy krzyk,

krzyk, który dotarł do jego mózgu dopiero po speł-
nieniu. Krzyk kobiety, cichy, stłumiony, krzyk kobie-
ty, która wie, że ten krótki ból jest tylko bramą do
dojrzałego życia. Taki krzyk już raz słyszał,trzymając
kobietę w swoich ramionach. Pamiętał. I teraz, na
chwilę, poczuł w sercu gorycz i nienawiść do samego
siebie. I w tym momencie Kristin zaczęła drżeć. Może
od płaczu... Więc przytulił ją do siebie, głaskał,
szeptał, że zostanie, że obroni...

Łzy Kristin obeschły, a jego ciało znów zaczęło się

domagać spełnienia. Znów pieścił, sycił się urodą tych
krągłości i miękkości, wdychał słodki zapach spląta-
nej, złocistobrązowej przędzy. A ona była już nie
tylko uległa. Też się syciła, a jej krzyk rozkoszy
zmieszał się z jego jękiem.

Potem znów odkrył na aksamitnym policzku łzę

i ogarnęła go wściekłość. Na siebie samego, na nią. Po
co to? Po co to wszystko?

Ta dziewczyna powinna znaleźć sobie jakiegoś

76

Heather Graham

background image

młodego osiłka, iść do ślubu w bieli i być kochaną...
przez męża. Nie tylko pożądaną... przez kochanka.

Odsunęła się od niego, odwróciła plecami. Znowu

płacze. Miała do tego prawo, ale to było cholernie
ubliżające. Przecież, mimo wszystko, był delikat-
ny, na pewno delikatny. Jeszcze bardziej delikatny
niż z... Elizabeth.

Elizabeth.
Ból, straszliwy, piekący, ból nie do zniesienia.
– Idź już – odezwała się zduszonym głosem

Kristin.

– Co?
– Teraz... chyba... zostaniesz.
Jej głos drżał, znów płakała, a jego ogarniała złość.
– Naturalnie, panno McCahy – powiedział zim-

no. – Ten cholerny interes został ubity.

– No to możesz już sobie iść.
– Nie, panno McCahy. Nie mam zamiaru dalej

ulegać pani kaprysom. Zaprosiła mnie pani, więc
przyszedłem. A pójdę, kiedy będę miał na to ochotę.
Pani pamięta, że gramy według moich zasad.

Jej ciało w świetle księżyca wyglądało jak rzeźba.

Patrzył na ciemne linie zagłębień, na srebrzyste
wypukłości i czuł, jak znów budzi się w nim pożąda-
nie. I to bolało. Bo jakby znów zdradził Elizabeth.
Prostytutki czy dziewczyny z tawerny to zupełnie co
innego niż ta niebieskooka piękność, która oddała mu
swoją niewinność...

– Śpij, Kristin.
– Co?
– Śpij, do cholery!
– Wyjdź stąd.

77

Za wszelką cenę

background image

– Nie wyjdę.
– To ja wyjdę.
Chwycił ją za ramiona i z pasją przycisnął do

poduszki. Szarpnęła się, ale on wcale nie miał zamiaru
się z nią szamotać. Potrząsnął nią, i to z całej siły.

– Śpij! Dobranoc!
Ułożył się na boku, tyłem do niej. Po chwili poczuł

za plecami ostrożne ruchy. Kristin zamierzała pod-
nieść się z łóżka. Poderwał się błyskawicznie, chwycił
ją wpół. Jej serce biło szybko, trwożliwie, jak u zalęk-
nionego ptaka. Rzucił ją na poduszki, przygarnął do
siebie. Znieruchomiała, leżała cichutko. I to go roz-
bawiło. Oczywiście, postanowiła poczekać, aż on
zaśnie. A przecież jego obudzi najcichszy szelest.
Poruszyła się jeszcze kilkakrotnie, a on, nie otwierając
oczu, obejmował ją mocniej. Słyszał, jak przeklina
cicho, raz, drugi, aż w końcu zapadła w głęboki sen.

Obudził się pierwszy, o świcie. Wstał z łóżka,

przeciągnął się i podszedł do okna. Był piękny letni
dzień, pierwsze promienie słońca ozłacały zielone
padoki. Tak, to całkiem niezłe ranczo.

Kristin spała głębokim snem. Złocistobrązowe

włosy zasłaniały twarz, mała dłoń, zwinięta w pięść,
przyciśnięta była do serca. Okrył ją starannie kołdrą,
potem otworzył drzwi, ostrożnie wychylił głowę.
Nikogo. Przemknął szybko przez hol i znikł za
drzwiami sypialni ojca Kristin, Gabriela McCahy’ego.

Słońce za oknem było już bardzo wysoko. A więc

jest późno, bardzo późno. Kristin westchnęła i zamk-
nęła oczy z powrotem. Nagle zaczęła drżeć, drżeć na
całym ciele.

78

Heather Graham

background image

To wszystko prawda. Dziś w nocy w jej pokoju

był Cole Slater. I dlatego ona teraz tak drży, a jej
twarz oblewa się szkarłatnym rumieńcem.

Ktoś cicho zapukał do drzwi.
– Kristin? Mogę wejść?
Usiadła błyskawicznie i spojrzała na łóżko. Na

szczęście kołdra zdawała się szczelnie zakrywać ślady
grzesznej nocy.

– Shannon! Chwileczkę!
Na podłodze leżała zmięta koszula z koronkową

wstawką. Kristin zsunęła się z łóżka, stwierdzając
nie bez zdziwienia, że ciało ma obolałe bardziej,
niż gdyby cały dzień szalała na kasztance. A ko-
szula była nie tylko zmięta. Była prawie w strzę-
pach. A więc to dlatego w nocy miała wrażenie,
jakby ta koszula zmalała... Zwinęła ją w kłębek,
wrzuciła do szuflady i błyskawicznie przebrała się
w jedną ze zwyczajnych koszul, długich, flanelo-
wych i bardzo skromnych.

– Wejdź! – krzyknęła, wsuwając się znów pod

kołdrę.

– Dzień dobry, siostro! – powitała ją wesoło

Shannon. – Spałaś jak suseł! A ja przyniosłam ci
śniadanko!

– Śniadanie? Do łóżka?
Kristin podejrzliwie spoglądała na tacę, którą

Shannon ostrożnie lokowała na kołdrze. Śniadanie do
łóżka! Na ranczo nie ma czasu na takie luksusy.

– Delilah chciała cię obudzić, ale Cole powiedział,

że dziś powinnaś się porządnie wyspać.

Cole. Twarz Kristin natychmiast oblała się pąso-

wym rumieńcem.

79

Za wszelką cenę

background image

– Dobrze się czujesz? – spytała zaniepokojona

Shannon. – Masz rozpaloną twarz...

– Nic mi nie jest – zapewniła szybko, nalewając

sobie kawy. – Miło, że przyniosłaś mi śniadanie do
pokoju.

– To pomysł Cole’a. Powiedział, że ty dzisiaj

chyba w ogóle nie wstaniesz z łóżka.

– Tak powiedział?
Czuła narastającą złość. No, pięknie. On jednak

stroi sobie żarty, i to za jej plecami. Za takie coś
powinien porządnie oberwać. Naturalnie prosto
w twarz.

Ale nie oberwie. Ostrzegał, że grają według jego

zasad. Czyli wychodzi na to, że będzie mówił i robił,
co mu się żywnie podoba. Trudno. Niech tak będzie.
Najważniejsze, żeby był tu, żeby ich chronił. Przecież
dlatego mu się oddała...

I sama to wszystko wymyśliła. Oddała się obcemu

mężczyźnie, tylko dlatego, że jest jej przydatny.

Ta wojna naprawdę odebrała jej rozum.
– A gdzie jest teraz Cole?
– Nie wiem – mruknęła Shannon, wzruszając

ramionami. Nagle jej twarz rozpromieniła się i weso-
ło zawołała: – Kristin, przecież ty jeszcze tego nie
wiesz! Cole powiedział, że zostaje u nas na jakiś czas.
Cudownie, prawda?

– Tak. Cudownie.
– Samson powiedział, że Pan Bóg w końcu nas

zauważył i zlitował się nad nami.

– Pan Bóg... – mruknęła Kristin do filiżanki z ka-

wą. – O, tak. On często lituje się nad nami, tylko
w bardzo osobliwy sposób.

80

Heather Graham

background image

– Co tam mamroczesz? – spytała ze śmiechem

Shannon, podrywając się z łóżka. – Kristin, najważ-
niejsze, że już wszystko będzie dobrze. Na pewno
damy sobie radę. A teraz biegnę na dół. Delilah piecze
chleb, a na mojej głowie są konfitury.

Po wyjściu siostry Kristin umyła się szybko, cały

czas przypominając sobie, gdzie dotykał ją Cole
Slater. I co robił... Wszystko, wszyściutko, całą drogę
do tego jednego, jedynego momentu.

Do ekstazy.
To niepojęte. Dookoła jest wojna, ból, cierpienie.

I właśnie teraz dane jej było przeżyć taką chwilę.
Jedyną. Chwilę nieziemskiej rozkoszy i całkowitego
zapomnienia.

Ubierała się szybko, starając się za wszelką cenę

skierować myśli na inne tory. Jeśli nie zacznie myśleć
o czymś innym, jej twarz przez cały dzień będzie
czerwona jak burak. Nałożyła bryczesy i długie buty,
postanawiając, że przejedzie się na północne pastwis-
ko, by obejrzeć ogrodzenie. Pete mówił, że jest bardzo
zniszczone, a naprawić trzeba, choć zapasy złota,
skrzętnie ukryte w stodole, topniały w oczach. Trze-
ba pilnować bydła, każdej sztuki, żeby jak najwięcej
przetrwało zimę. A na wiosnę na pewno uda się
sprzedać bydło po przyzwoitej cenie.

I o tym teraz trzeba myśleć. O ranczo. To jest

najważniejsze.

Ruszyła raźno ku drzwiom. Nagle zatrzymała się

w pół kroku i spojrzała na wymiętą pościel, na
prześcieradła, które mogą zdradzić wszystko. A łóżka
słała Delilah. Ona prowadziła dom, Shannon jej
pomagała, a Samson starał się, aby dom nie rozleciał

81

Za wszelką cenę

background image

się na kawałki. Kristin i Pete prowadzili ranczo. Tak
to się wszystko jakoś między nimi ułożyło.

Dziś jednak nie miała ochoty, żeby Delilah zaj-

mowała się jej łóżkiem. Pościel wyglądała fatalnie.
Kristin z pasją zaczęła ściągać prześcieradło. Niedo-
czekanie! Białe płótno opadło na podłogę. Przydeptała
je ze złością. On lubi, żeby kobieta była głodna!
A niech go... Głupie szmaty! Zwinęła wszystko
razem, wsunęła pod pachę i zanim weszła do stajni,
wrzuciła do pojemnika na odpadki. Potem te brudy
spali się razem z workami po paszy.

Do stajni wmaszerowała dziarskim krokiem. Nie-

stety, oprócz koni ktoś tu jeszcze był. No tak!
Oczywiście Cole Slater! Czyścił swego pięknego
ogiera. I już ją zauważył.

Nie pozostawało więc nic innego, jak stanąć

z Cole’em twarzą w twarz i doświadczyć na sobie
jego spojrzenia. To spojrzenie było przeciągłe, niby
pełne zadumy, a jednocześnie w jakiś sposób obceso-
we. No cóż, tego mężczyzny raczej nie należało
posądzać o nadwrażliwość czy wytworne maniery.
Po chwili jednak szare oczy zrobiły się srebrzyste, ich
właściciel się uśmiechnął i Kristin od razu poczuła się
troszkę raźniej.

– Dobrze spałaś?
Niestety, w tym pytaniu była szczypta ironii.

W milczeniu skinęła głową i skierowała się do Debiu-
tantki. Nie doszła, bo silna dłoń osadziła ją w miejscu.

– Dokąd chcesz jechać?
– Na północne pastwisko. Muszę zobaczyć, co

z ogrodzeniem. Powinnam była zrobić to wczoraj,
ale...

82

Heather Graham

background image

– Ja tam pojadę. Razem z Pete’em.
– Dlaczego nie ja? To moje ranczo, panie Slater!
– Wiem, panno McCahy. Ale skoro już ubiliśmy

ten nieszczęsny interes...

– Nieszczęsny!
Nie po raz pierwszy miała ochotę go uderzyć i nie

po raz pierwszy w ostatniej chwili złapał ją za rękę.

– Przepraszam, Kristin, to było niezręczne...
– To ja przepraszam! Przepraszam, bo wydaje mi

się, że jesteś bardzo rozczarowany.

Powiedziała to ostro, prawie pewna, że on teraz,

zawstydzony, pochyli głowę. Niestety, to ona zwiesi-
ła głowę, a on prawdopodobnie uśmiechał się nadal.

– Nie, Kristin. To... przeszło moje najśmielsze

oczekiwania. I wcale nie chciałem cię obrazić. Po
prostu chciałem ci powiedzieć, że skoro mam cię
pilnować, to pilnuję. I nie wolno ci się na krok oddalać
od domu.

– Ale...
– Żadnych ,,ale’’, Kristin. I nie próbuj się wymy-

kać. Szlag by mnie trafił, gdyby się okazało, że
zwiałaś, a oni zgarnęli cię tuż pod moim nosem.

– Jednak...
– Kristin! Mówiłem. Zostaję, ale ja tu rządzę.

Nigdzie stąd się nie ruszasz.

– Cole...
– Jeśli koniecznie musisz dokądś jechać, to tylko

ze mną.

– Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? – wybuch-

nęła w końcu. – Zapłaciłam ci, żebyś został, a nie za
to, żebyś mną dyrygował.

– Zapłaciłaś? Aha. I wyobrażasz sobie, że po

83

Za wszelką cenę

background image

jednej nocy spędzonej z tobą jestem już twoim sługą
i podnóżkiem.

– Ja sobie tylko wyobrażam, że na pewno nie

jesteś dżentelmenem z Południa.

– A mówiłem, że nim jestem?
– A czy ty w ogóle jesteś z Południa?
– Czy to takie ważne, skąd jestem?
– Może jest ważne!
Nagle chwycił ją za rękę. Kary ogier, zaniepokojo-

ny gwałtownym ruchem, rzucił łbem.

– Nie, Kristin – powiedział Cole twardym gło-

sem, patrząc jej prosto w oczy. – To nie jest ważne.
Nic, co dotyczy mojej osoby, nie jest ważne.
Żadnych pytań, Kristin. Żadnych zobowiązań. Pa-
miętaj o tym.

– Będę pamiętała, panie Slater – wysapała, wy-

szarpując rękę. Odwróciła się bez słowa i poszła do
boksu Debiutantki. Głaszcząc klaczkę po ciepłym
wielkim policzku i aksamitnych chrapach, szepnęła
jej do ucha, że na razie nie będzie przejażdżki. Ale jak
ten człowiek, ten tam, przy tym karym ogierze,
wyjdzie ze stajni, to kto wie...

Co oczywiście byłoby idiotyczne. Przecież zdrowy

rozsądek podpowiada, że teraz powinna być nad-
zwyczaj ostrożna. Tylko jak ona to wytrzyma?
Siedzieć w domu, jak jakieś zwierzę w klatce...
Zrezygnowana, poklepała klaczkę po szyi i starając
się zachować przynajmniej resztki godności, z pod-
niesioną głową ruszyła ku drzwiom.

– Kristin! – zawołał za nią Cole. – Poczekaj!
Zatrzymała się. Nie patrzył na nią. Dalej szczot-

kował zawzięcie i tak już lśniące boki swego konia.

84

Heather Graham

background image

– Dlaczego nie przeniesiesz swoich rzeczy do tej

dużej sypialni? Tam jest o wiele więcej miejsca.

– Co?!
– Słyszałaś, co powiedziałem. Przenieś się do tej

dużej sypialni.

– Ale przecież wtedy wszyscy o wszystkim się

dowiedzą! I właściwie, co ty sobie wyobrażasz? Ile
razy mam ci...

– Płacić za przysługę? – dopowiedział uprzejmie.

Nadal zajęty był przede wszystkim swoim koniem.
Przejechał jeszcze parę razy szczotką po grzbiecie,
poklepał konia i dopiero wtedy spojrzał na Kristin. – Ta
przysługa jest dla mnie trochę niebezpieczna, i ty o tym
dobrze wiesz, Kristin. A poza tym właśnie o to chodzi.
Niech wszyscy wiedzą, gdzie ty teraz sypiasz... i z kim.

– Ale...
– Ja ustalam reguły gry, panno McCahy.
– Cole, proszę! Ja nie mogę tego zrobić!
– Możesz. I Delilah zrozumie, dlaczego to zrobi-

łaś. Tak samo Shannon, Sam, Pete. Wszyscy. I mam
nadzieję, że dotrze to i do Zeke’a Moreau.

Do domu wpadła jak burza. Przepełniona prag-

nieniem, aby jakaś czarodziejska siła przemieniła ją
w mężczyznę. Wtedy mogłaby uciec z domu i wstą-
pić do armii. Wszystko jedno, do której. Najważniej-
sze, żeby to było wojsko walczące z Quantrillem
i jego bandą.

Do holu zajrzała Delilah.
– Panienko Kristin? Może panienka by nam po-

mogła przy tych konfiturach? Trzeba mieszać,
a Shannon napełnia słoiki i zakleja woskiem.

85

Za wszelką cenę

background image

– Naturalnie, Delilah.
No cóż, wojsko musi na razie poczekać. W kuchni

Shannon powitała ją szerokim uśmiechem.

– Widziałaś się z Cole’em?
– Tak. Rozmawiałam z nim.
Shannon skinęła głową. Było jasne, że ona zaapro-

buje wszystko, co wymyśli Cole Slater. Tak samo
Delilah, Sam i Pete. Czyli to oni wszyscy poszaleli,
zadecydowała Kristin, i wyrzuciła z siebie jednym
tchem:

– Cole chce, żebym zamieszkała razem z nim

w sypialni papy.

Słoik z konfiturami, który Shannon zaklejała wos-

kiem, poleciał na podłogę. Na stół opadło ciasto
zagniatane przez Delilah. Obie, Shannon i Delilah, na
chwilę wlepiły oczy w Kristin, potem spojrzały na
siebie. I żadna z nich nie odezwała się ani słowem.

– Proszę, powiedzcie coś – powiedziała Kristin

błagalnym głosem. – Pomóżcie mi.

– Nie możesz tego zrobić – odezwała się stanow-

czym głosem Shannon i przykucnęła, aby pozbierać
z podłogi kawałki szkła.

– Tak, tak, nie można, panienko – poparła ją

Murzynka.

– Ale... – Shannon przerwała na chwilę zbieranie

szkła i spojrzała na siostrę. – To jest zupełnie ktoś
inny niż Zeke Moreau. Może powinnaś to zrobić...

– No nie – jęknęła Kristin, opadając na fotel przed

kominkiem. – I tylko dlatego mam sypiać z tym
obcym? To przybysz znikąd!

– Teraz jest wojna – powiedziała cicho Shannon,

podnosząc się z podłogi. – Teraz wszystko jest

86

Heather Graham

background image

inaczej. I trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. My go
potrzebujemy. On musi nam pomóc, bo inaczej
będziemy musieli zostawić wszystko i wyjechać.

– Shannon! Co ty wygadujesz! Papa na pewno

teraz przewraca się w grobie, kiedy to słyszy. Przecież
my nawet nie wiemy, skąd ten Slater jest.

– Wiemy. Jest z Południa. Urodził się w Wirginii,

ale jego rodzice kupili wielki kawał ziemi tu, w Mis-
souri. Podobno dorobili się na tytoniu. Cole był
kadetem w West Point

6

, uczył się razem ze Stuartem.

Shannon mówiła to z błyskiem w oczach. Nic

dziwnego. Nikt na całym świecie nie był bardziej
przystojny i elegancki niż Jeb Stuart. Przynajmniej
dla Shannon. Kristin zadziwiło więc co innego. Skąd,
u diabła, jej młodsza siostra wie aż tyle o Cole’u
Slaterze? Zadziwiło do tego stopnia, że zdołała tylko
wykrztusić:

– Co?
– Jest stąd, z Missouri, a urodził się w Wirginii

– tłumaczyła Shannon cierpliwie, jak małemu dziec-
ku. – Uczył się w West Point, potem służył w Kansas,
razem z Jebem Stuartem.

– No to pięknie – wymamrotała pod nosem Kris-

tin. Ona usłyszała, że ,,żadnych pytań’’, a z Shannon
rozmawiał swobodnie. Ale i tak nie było jeszcze
odpowiedzi na wszystkie pytania. Chociażby na to
jedno. Dlaczego teraz Cole nie nosił żadnego mun-
duru, ani Unii, ani konfederatów.

Delilah postawiła garnek na kuchni i zawinąwszy

ręce w fartuch, spojrzała na Kristin.

6

West Point – słynna Akademia Wojskowa.

87

Za wszelką cenę

background image

– No i co panienka postanowiła? Mam przenosić

rzeczy panienki do dużej sypialni?

Kristin czuła, że w gardle jej zupełnie zaschło. Nie.

Nie chciała, żeby ktokolwiek przenosił jej rzeczy. Nie
chciała, żeby stało się tak, jak życzył sobie Cole Slater.
Spojrzała jeszcze raz błagalnie na Delilah. Ale twarz
Murzynki była nieprzenikniona.

Więc skinęła głową. Tak. Nie ma wyboru. Albo

będzie trzymać z Cole’em Slaterem, albo będzie
musiała stąd wyjechać. Ale, jak jej Bóg miły, skoro ma
ze Slaterem dzielić sypialnię, to już ona dowie się
o wszystkich jego tajemnicach.

88

Heather Graham

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przemogła się i złorzecząc, pełna nienawiści dla samej

siebie, zaczęła przenosić swoje rzeczy do dużej sypialni.
Kiedy wieszała w szafie kolejną suknię, w drzwiach
stanęła Shannon. Uśmiechała się miło, ale w jej oczach
była jakaś świadomość, okropna i zawstydzająca.

– No tak – bąknęła Kristin. – Cole, to znaczy pan

Slater, uważa, że dobrze by było, gdyby Zeke się
dowiedział, że on, to znaczy pan Slater, i ja... że
między nami coś jest.

– Rozumiem – powiedziała Shannon, kiwając

głową z powagą. – I on mi się podoba, naprawdę...

Kristin pomyślała ze smutkiem, że oto naoczny

dowód, że siedemnastolatka posiada bogatą wiedzę
na temat intymnych spraw ludzi dorosłych.

Nagle obie siostry drgnęły.
Strzały. Ktoś strzela przed domem. Kristin, przera-

żona, rzuciła się do okna.

Zobaczyła Cole’a, Samsona i rząd butelek pousta-

wianych na ogrodzeniu. Cole naładował swego kolta,
efektownie obrócił nim parę razy i wsunął do olstra.

background image

Cisza trwała kilka sekund. Potem nagle, nie wiadomo
kiedy, kolt znów pojawił się w jego ręku, padły
strzały i kolejne butelki znikły z ogrodzenia. Cole
znów naładował kolta, podał go Samsonowi i zaczął
coś tłumaczyć. A więc to lekcja.

Kristin, cała zamieniona w słuch, wychyliła się

z okna.

– Musisz się bardzo starać, Sam – spokojnie mówił

Cole. – Ludzie Quantrilla zazwyczaj mają po cztery,
pięć koltów i po dwie strzelby. Są po prostu lepiej
uzbrojeni niż chłopcy w niebieskich mundurach, bo ci
biedacy często mają karabiny jeszcze z czasów rewolu-
cji. Jeśli więc naprawdę chcemy odeprzeć Zeke’a,
musimy się porządnie przygotować. Rozumiesz, Sam?

– Tak, panie Slater. Rozumiem.
– No to spróbuj. Pamiętaj, ręka ma być spokojna,

naciskasz na spust pewnie, ale spokojnie.

Cole zdjął z głowy swój kapelusz z piórami,

przeczesał ręką włosy i nasadziwszy kapelusz z po-
wrotem, krzyknął:

– Już!
Samsonowi udało się zestrzelić całkiem pokaźną

liczbę butelek. Śmiał się, zadowolony z siebie, a Cole
klepnął go serdecznie po ramieniu, potem obaj męż-
czyźni coś mówili, zniżając głos, i Kristin, niestety,
nie rozumiała już ani słowa.

Nagle Cole spojrzał w górę. Było już za późno,

żeby się cofnąć, a on uśmiechnął się i pomachał ręką.
Pomachała więc również, ale nie uśmiechnęła się, bo
nagle uzmysłowiła sobie, że on uśmiecha się chyba do
Shannon, która stoi obok i macha bardzo gorliwie.
A na dodatek wrzeszczy.

90

Heather Graham

background image

– Cole! Przenosimy Kristin do twojego pokoju!
Kristin zamarła, potem błyskawicznie odsunęła się

od okna. Zdążyła zauważyć spojrzenie, jakim obrzucił ją
Cole, no i jego uśmiech, jakiś taki porozumiewawczy...

A Shannon należałoby porządnie wytargać za

uszy. Bo ona drze się dalej:

– Cole! Przyjdziesz do nas na górę?
Cole potrząsnął przecząco głową. Wyglądał bar-

dzo przystojnie w tym ciemnym długim płaszczu,
podkreślającym jego niezwykle zgrabną sylwetkę.
I był bardzo wysoki, prawie tak wysoki, jak Samson.

– Shannon! – krzyknął. – Powiedz swojej siostrze,

że teraz jadę na pastwisko, do Pete’a. Może mu się na
coś przydam.

– Kristin? Cole mówi...
– Przecież słyszę.
– Shannon! – krzyczał dalej Cole.
– Co?!
– Powiedz swojej siostrze, że mogę wrócić późno

i żeby nie czekała na mnie!

– Kristin, Cole...
– Doskonale słyszałam – warknęła Kristin i jak

burza wypadła z pokoju.

Wbiegła do swego pokoju, z hukiem zatrzaskując

za sobą drzwi. Potem przysiadła na łóżku, przyciska-
jąc palce do skroni. Głowa bolała ją coraz bardziej,
czuła się rozbita. O, tak. Cole Slater rozbija butelki po
mistrzowsku, i ją też, Kristin McCahy, porozbijał na
kawałeczki. Ale ona musi się jakoś pozbierać. Bo on
musi tu zostać. Koniecznie.

Boże, o ile byłoby łatwiej, gdyby on nie był tak

straszliwie obcy! Ale ten człowiek chyba nigdy nie

91

Za wszelką cenę

background image

pozwoli na żadną bliskość. Żadnych pytań, żadnych
zobowiązań. W porządku, bez obaw. Kristin McCahy
wcale nie pragnie jakiegoś głębszego związku. Kicha
na jakieś zobowiązania i pragnie tylko jednego. Żeby
tego mężczyzny w ciemnym płaszczu nie musiała
nienawidzieć. Tak jak Zeke’a Moreau.

Cole tego wieczoru nie wrócił. Czekała na niego,

przewracając się z boku na bok w wielkim mahonio-
wym łożu swoich rodziców. Czekała prawie do
świtu, potem zmorzył ją sen, a kiedy obudziła się,
było już prawie południe.

Ubrała się szybko i zbiegła na dół. W kuchni

Delilah gotowała ług, za oknem widać było Shannon.
Dosiadała na padoku ostatniego dwulatka, jakiego
udało się uchronić na ranczo. Kristin natychmiast
pomyślała o Debiutantce i pobiegła do stajni. Nie-
stety, w drzwiach natknęła się na Samsona, który
przypomniał jej, że panienka Kristin może najwyżej
pochodzić sobie dookoła domu. Tak kazał pan Slater.
A potem Sam koniecznie chciał zademonstrować,
czego pan Slater go nauczył. Znów butelki leciały na
ziemię, jedna za drugą. Sam był rzeczywiście pojęt-
nym uczniem, a Cole znakomitym nauczycielem.
Kristin pochwaliła Murzyna, potem jednak zmarkot-
niała i oparłszy się plecami o ogrodzenie, zapytała ze
smutkiem w głosie:

– Samson? Naprawdę myślisz, że dalibyśmy radę

odeprzeć Zeke’a?

– Oczywiście

odparł

Murzyn,

błyskając

w uśmiechu białymi zębami. – Jest przecież z nami
pan Slater, a on jednym zamachem położył wczoraj

92

Heather Graham

background image

tę całą zgraję. A poza tym pan Slater na pewno jeszcze
niejednego mnie nauczy.

– Zdaje się, że ty go bardzo polubiłeś, Sam!
– A tak, panienko. Jest dla mnie bardzo miły. A dziś

rano to nawet mnie pochwalił. Powiedział, że mówię
ładnym językiem. Naprawdę tak powiedział. Więc mu
opowiedziałem, jak pan Gabriel nas uczył. I pan Slater
powiedział jeszcze, że kolor skóry jest nieważny, po
prostu jeden człowiek jest zły, a inny dobry. I na koniec
pan Slater powiedział jeszcze, że jest zaszczycony tym,
że mógł mnie poznać. Panienka słyszy? Zaszczycony!

– Słyszę, słyszę – roześmiała się. – To naprawdę

bardzo miłe ze strony pana Slatera.

Na chwilę zapadła cisza. Samson, żując źdźbło

trawy, popatrywał na pastwiska, a Kristin czuła coraz
większe zakłopotanie, ponieważ nie miała pojęcia, co
jej czarny przyjaciel tak naprawdę wie o pobycie
Cole’a Slatera na ranczo. I czy domyśla się, jaką cenę
ona za ten pobyt zapłaciła.

– Wszystko się zmieniło – powiedział w końcu

Samson, nie przestając wpatrywać się w zieloną dal.
– Świat już nie jest taki sam, jak kiedyś, panienko
Kristin. A my możemy się tylko modlić, żeby udało
się to wszystko uładzić, kiedy wojna wreszcie dobieg-
nie końca.

Kristin westchnęła, pokiwała głową, a potem

objęła serdecznie czarnego wielkoluda, po raz tysięcz-
ny dziękując Bogu za Samsona i Delilah.

Tego wieczoru Cole również się nie zjawił. Podob-

no nadal był na pastwiskach z Pete’em i chłopakami.
Dopiero następnego dnia, kiedy zbliżała się pora

93

Za wszelką cenę

background image

kolacji, Kristin zauważyła jakiś ruch w kwaterze dla
parobków, a potem długo w nocy słychać było tęskne
dźwięki skrzypek Pete’a i głośny śmiech.

Kristin spędziła drugą samotną noc w wielkim

łożu, a rano obudziła się z przekonaniem, że tamta
wspólna noc chyba nigdy się nie zdarzyła, a Cole
Slater zdecydowanie kpi sobie z niej i po co ta
demonstracja z przenosinami do dużej sypialni, skoro
on nie wykazuje żadnego zainteresowania jej osobą.
Irytowało ją to bardzo, ale potem przypomniała
sobie, że powinna być mu wdzięczna. Podwójnie. Za
to, że ją uratował i za to, że został na ranczo. Więc
przestała się irytować, a zaczęła bać. Naprawdę zlękła
się, że on odjechał, i to na zawsze.

I nagle w środku dnia Cole się zjawił. Kręcił się po

domu, dokądś się śpieszył.

– Poczekaj! – zawołała za nim, kiedy mijał ją

w holu, posyłając w przelocie miły uśmiech. – Dokąd
jedziesz?

– Kilka krów odeszło od stada, trzeba je odnaleźć.
– Jadę z tobą.
Uśmiech natychmiast znikł.
– Nie!
– Ale...
– Wykluczone. Przypominam, że obowiązują mo-

je reguły gry, panienko.

Kristin zacisnęła mocno usta. Czuła, że kipi ze

złości, i w ogóle jest bardzo nieszczęśliwa.

– A na kolację wrócę – dodał Cole z uśmiechem.

– Delilah już wie, co ma zrobić. Stek, yamy

7

, suszony

7

Yamy – słodkie ziemniaki (przyp. red.).

94

Heather Graham

background image

groszek, no i oczywiście placek z czarnymi jagodami.
A po kolacji...

Zawiesił głos, spojrzał wymownie i już go nie było.
Kristin nakarmiła kurczęta, obrządziła konie. Potem

bawiła się z małym Danielem, dziwiąc się, jak zwykle,
że małe istotki rosną w tak zastraszającym tempie.
Kiedy mały zasnął, krzątała się po pokojach i zmęczona
trochę, przysiadła na chwilę w nogach wielkiego łoża.

Koło umywalki, na podłodze, leżała derka Cole’a.

Kristin wpatrywała się w nią przez chwilę, potem
nagle wstała, przyklękła i szybkim, zdecydowanym
ruchem rozwinęła derkę. W środku niewiele było
rzeczy. Cynowy talerz, skórzany woreczek z tyto-
niem, drugi woreczek z kawą, zwój mocnej liny i coś
małego, srebrnego. Ramka na dagerotyp. Z boku mały
zameczek. Zawahała się przez chwilę, ale pokusa była
zbyt wielka.

W środku były dwa dagerotypy. Na pierwszym

kobieta, ciemnowłosa piękność o ogromnych oczach
i urzekającym uśmiechu. Na drugim znów ta kobieta,
ale już nie sama. Z Cole’em. Cole był w mundurze
kawalerzysty Armii Stanów Zjednoczonych, czyli to
zdjęcie zrobiono przed wojną. Kobieta ubrana była
w piękną fałdzistą suknię na wielkiej krynolinie
i czepek ozdobiony piórami. Ani ona, ani Cole nie
patrzyli w obiektyw. Byli wpatrzeni w siebie. W uło-
żeniu głów, w ich oczach było tyle miłości, że Kristin
nagle poczuła się intruzem. Jakby skalała czyjąś
świętość. Szybko zamknęła ramkę, ułożyła rzeczy,
starając się bardzo, aby wszystko wróciło na swoje
miejsce, zwinęła derkę i dziwnie przygnębiona przy-
siadła z powrotem na łóżku.

95

Za wszelką cenę

background image

Cole był z tą kobietą. I teraz wozi wszędzie ze sobą

wspomnienie o niej. Wspomnienie, które nigdy nie
zatrze się w jego pamięci. Nawet jeśli będzie z Kristin.

Ta kobieta nie żyje. Na pewno. Cole kochał ją

bardzo i gdyby żyła, nie byłby teraz tutaj, z Kristin.

Zbliżała się pora kolacji. Delilah poszła do kwate-

ry z jedzeniem dla parobków, Shannon sama na-
krywała do stołu dla trzech osób. Już nie było żadnej
porcelany ani kryształów. Poustawiała proste cyno-
we talerze i w całym pokoju zrobiło się smętnie i jakoś
tak szaro.

Kristin czekała na Cole’a. Pamiętała, że obiecał

zjawić się wieczorem. Ale nie potrafiła zapomnieć
o kobiecie z dagerotypu, tak pięknej, tak eleganckiej,
że ona przy niej wyglądała jak szara myszka...

Przebrała się więc do kolacji. A co tam!
Kristin McCahy mieszkała na ranczo, daleko od

wytwornych salonów plantatorów na Wschodzie.
Ale Kristin była kobietą i kochała piękne stroje. To jej
wielka słabość, powtarzał nieraz papa, śmiejąc się
i mrugając wesoło do córki. Bo papa rozpieszczał je
obie, choć bardzo dbał, aby Kristin i Shannon wyrosły
na dzielne, rozumne istoty i posiadły wiele umiejęt-
ności. Naturalnie, miały z nich też wyrosnąć praw-
dziwe damy, dlatego papa nie miał nic przeciwko
pięknym sukniom. Wcale się nie niecierpliwił, kiedy
Kristin zbyt długo zastanawiała się nad wyborem
materiału, i sam zresztą nie zapominał przywieźć jej
z miasta najświeższej ,,Lady’s Godey’s Book’’. W re-
zultacie szafa Kristin pękała od pięknych sukien,
a kufry i komoda zapełnione były niezliczoną ilością
halek, krynolin, koszulek, gorsetów, pończoch i pan-

96

Heather Graham

background image

talonów. Kiedyś zresztą było inaczej, wszyscy dbali, aby
w życiu na ranczo nie zabrakło czegoś wytwornego.
Cały dzień wypełniała ciężka praca, ale wieczorem
każdy zmywał z siebie brud i w eleganckim stroju
zasiadał do kolacji. Potem papa w fotelu palił swoje
cygaro, a dziewczynki grały na szpinecie i śpiewały.
Kristin miała ładny głos, a Shannon śpiewała jak słowik.

I były też wspólne wieczory z Adamem. Za oknem

padał deszcz albo śnieg, a im było tak cudownie ciepło,
od miłości, od ognia w kominku, od śmiechu i gwaru
szczęśliwych, pełnych miłości ludzi, którzy ich otacza-
li. Adam... Znów go zobaczyła. Jak stoi przy kominku
i z takim przejęciem rozprawia o powieściach Haw-
thorne’a i sir Waltera Scotta. Adam tak kochał
książki...

Zbliżała się jesień. Wieczór był chłodny. Kristin

wybrała suknię z aksamitu, białą, ozdobioną czarnym
sznureczkiem. Suknia była powłóczysta, włożyła
więc krynolinę i trzy halki. A gorset kazała Delilah
zasznurować tak mocno, że teraz nie była pewna, czy
będzie w stanie oddychać przez cały wieczór.

Jej wygląd stał się dla niej nagle bardzo ważny.

Cole nie był dla niej niemiły, ale drwił i kpił sobie
z niej, i ta nieprawdopodobnie intymna rzecz, jaka
zdarzyła się między nimi, nie oznaczała dla niego
żadnych zobowiązań. A to raniło jej dumę boleśnie,
dlatego kurczowo czepiała się tego swojego marzenia.
Że on kiedyś jednak padnie do jej stóp, a ona wtedy
wygoni go stąd na cztery wiatry. Oczywiście wtedy,
kiedy nie będzie jej już potrzebny.

Włosy, splecione w warkocze, upięła wysoko na

czubku głowy, tylko jedno długie wijące się pasmo

97

Za wszelką cenę

background image

spłynęło w dół, wzdłuż smukłej szyi i spoczęło
w zagłębieniu między piersiami. Nigdy nie używała
różu, papa nie pozwalał. Szczypała tylko policzki
i przygryzała wargi. Teraz też, siedząc przed toaletką
w swoim panieńskim pokoju – nie zgodziła się
ubierać gdzie indziej – usiłowała w ten sposób ożywić
bladą twarz. Niestety, z lustra nadal spoglądała
rozdygotana panienka, a nie spokojna, zrównoważo-
na kobieta, zarządzająca swoją posiadłością i świado-
mie kierująca swym losem.

Próbowała elegancko spłynąć po schodach, jej

kolana były jednak zbyt słabe, poddała się więc
i zeszła możliwie jak najszybciej. Shannon była już
w pokoju jadalnym, rozstawiała na stole filiżanki. Na
widok siostry uniosła znacząco brwi, nie odezwała się
jednak ani słowem. Kristin również o nikogo nie
pytała, ale po chwili Shannon i tak udzieliła jej
informacji.

– On jest w pokoju papy.
Kristin od razu poczuła, że jej serce bije jeszcze

mocniej. Skinęła milcząco głową i ruszyła przez salon
do gabinetu. Zatrzymała się w progu. Cole siedział za
biurkiem. Nie przebrał się do kolacji. Był w baweł-
nianej koszuli, bryczesach i długich butach, czyli
stroju, w którym razem z Pete’em uganiali się za
krowami. Teraz czytał gazetę. Kruczoczarne brwi
ściągnięte były w jedną, bardzo posępną kreskę. Tak
posępną, że Kristin postanowiła natychmiast się
wycofać. On jednak już ją zobaczył i poderwał się
z fotela.

– Złe wiadomości? – spytała, spoglądając na ga-

zetę.

98

Heather Graham

background image

– Takie, jak zwykle – odparł, wzruszając lekko

ramionami.

– Czyli żadnego wspaniałego zwycięstwa kon-

federatów i żadnej druzgoczącej klęski armii Unii?

– Mówisz to z goryczą, Kristin. Czy ktoś z twoich

bliskich jest w wojsku?

– Brat.
– Północ czy Południe?
– Północ. Jest w armii Illinois.
Zawahała się na chwilę. Nie chciała, żeby Cole

pomyślał, że jej rodzina zdradziła sprawę Południa.

– Matthew był tutaj, kiedy zabili papę. Wtedy

nauczył się nienawiści.

– Rozumiem.
– A twoi bliscy? Walczą? Północ czy Południe?
– Południe.
– Ale ty byłeś kiedyś w armii Unii?
– Tak, byłem. I teraz, za każdym razem, kiedy

czytam listę poległych, obojętnie, której ze stron, boli
mnie jak diabli. Bo po obu stronach walczą wspaniali
ludzie, najlepsi, jacy wyrośli na tej ziemi.

Kristin poczuła nagle, że już się nie denerwuje.

A ta rozmowa, króciutka, i na tematy jakże nieweso-
łe, uciszyła ją, uspokoiła. Bo to było tak, jakby stali się
sobie o jeden maleńki krok bliżsi...

Niestety, na bardzo krótko.
Spojrzał w okno, a ona, widząc jego mocno

zarysowany profil, przypomniała sobie dagerotyp.
I kobietę, na którą Cole patrzył z taką miłością.
Miłością, którą na pewno nigdy nie obdarzy Kristin.

Znów poczuła się skrępowana, znów napięte

nerwy dały znać o sobie.

99

Za wszelką cenę

background image

– Kolacja już na stole – powiedziała nieswoim

głosem. – Może chciałbyś się przedtem czegoś napić?
Masz ochotę na maderę?

– Wolałbym whisky.
Cole stał tuż obok whisky, ale ani drgnął i z ironicz-

nym uśmiechem obserwował, jak Kristin wchodzi do
gabinetu i sięga po butelkę. Nalała podwójną porcję,
cały czas czując na sobie jego wzrok. Wyciągnęła ku
niemu rękę ze szklaneczką, on jednak jakby tego nie
zauważył. Jego oczy pociemniały, palce delikatnie
dotknęły złocistobrązowego pasemka włosów, wiją-
cego się między jej piersiami. Uniósł je ostrożnie
i owinął sobie wokół palca. Jego kciuk musnął nagi
dekolt Kristin. Nie była w stanie się poruszyć, tylko
z jej ust wydobył się cichusieńki jęk, czuła bowiem
już ten żar ogarniający jej ciało...

Nie. Tak nie może być. Przecież ten mężczyzna to

zwykły rewolwerowiec. On za szybko sięga po broń.
Rewolwerowiec? Nonsens. Przecież był w West
Point. Potem był kapitanem w kawalerii Unii. Tak
przynajmniej mówiła Shannon.

Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Teraz Cole

jest tutaj, i dopóki tu jest, ona będzie czuła się
bezpieczna. Zeke Moreau nie wyrządzi jej żadnej
krzywdy.

Ale ta cała umowa z Cole’em Slaterem to pakt

z diabłem. Bo kiedy Cole jej dotyka, ona mięknie jak
wosk.

– Zawsze przebierasz się do kolacji, Kristin?
– Zawsze.
Nadal trzymał w ręku pasemko jej włosów, a jego

palce nadal muskały jej pierś. Czuła, jak słabły jej

100

Heather Graham

background image

kolana i bała się, że zaraz upadnie. Bursztynowy płyn
zawirował w szklance. Cole w ostatniej chwili wyjął
szklankę z jej dłoni.

– Jesteś bardzo piękna, Kristin.
– Czyli ty... ty nie jesteś rozczarowany naszą

umową?

– A czy my w ogóle musimy zawierać jakieś

umowy? – Nagle zaklął i jednym haustem wypił całą
zawartość szklanki. – Do diabła! Sam nie wiem, co ja
tutaj robię – wymruczał pod nosem.

– A ja... ja myślałam – zaczęła Kristin i nagle

urwała, oblewając się rumieńcem.

– Myślałaś, że zapłaciłaś mi jak należy? – Uśmiech-

nął się i leciutko musnął palcami jej policzek.

Odtrąciła jego rękę. Nie miała ochoty, żeby jej

dotykał. Ani teraz, ani nigdy.

– Masz prawdziwy talent, aby sprawić, że kobieta

czuje się jak rzeczny muł.

– Wcale nie chciałem sprawić, żebyś poczuła się

jak... rzeczny muł.

– Ale już sprawiłeś. Wczorajszej nocy – wypaliła

Kristin, i z pełnym ironii uśmiechem na twarzy
zaczęła kierować się ku drzwiom. Nagle przystanęła.
Boże! Znów zapomniała, jak bardzo potrzebuje tego
mężczyzny. A on chyba odgadł to, bo roześmiał się
i nalał następną porcję whisky.

– Niech się pani nie martwi, panno McCahy!

Jeszcze nie wyjeżdżam. Jeszcze nie teraz.

– Jeszcze nie teraz?
– Nie. Nie miałbym serca opuszczać damę w ta-

kim stanie.

– W jakim?

101

Za wszelką cenę

background image

– Możesz to zrozumieć, jak chcesz – odparł

z uśmiechem, podnosząc szklankę do ust.

Kristin zaklęła prawie bezgłośnie i wyrwała mu

szklankę. Cała zawartość tej szklanki powinna zna-
leźć się na jego głowie, ale Cole przymrużył oczy
i Kristin w ostatniej chwili zrezygnowała z ataku.
Zamiast tego przytknęła szklankę do ust i wypiła do
dna. Przełknęła tak szybko, że na jeden moment
zakręciło jej się w głowie, a w gardle zapiekło. No tak,
przecież to była podwójna porcja. Ale dzięki temu
poczuła się dostatecznie silna, aby wyczarować słodki
uśmiech.

– Pan nie jest mi nic winien.
– Naturalnie! To pani ma dług wobec mnie – od-

parł, również z uśmiechem. Wyjął szklankę z jej dłoni
i nalał następną podwójną porcję. – Z niecierpli-
wością czekam na spłatę kolejnej raty.

Kristin znów chwyciła za szklankę i wychyliła ją

do dna.

– Kristin? – spytał Cole, przyglądając jej się z wiel-

ką uwagą. – Ty bardzo chcesz, abym tu został,
prawda? Żebym sprzątnął tego Zeke’a?

– Nie tylko. Cole... ja bardzo chcę, żebyś pomógł

mi prowadzić ranczo. Ja nie mogę stracić tego
rancza, nie mogę. Muszę je utrzymać za wszelką
cenę.

– No cóż, to całkiem niezłe ranczo.
– Nie odjedziesz, Cole? Zostaniesz?
– Pod warunkiem, że dalej gramy według moich

zasad.

Czuła w głowie prawdziwe tornado. Zapewne od

tej whisky. To była solidna porcja, a ona przełknęła ją

102

Heather Graham

background image

zbyt szybko. A poza tym ten mężczyzna był tak
cudownie blisko, był taki ciepły, taki szokująco
męski... I z tym mężczyzną ona przecież była już
w łóżku... A jej dystyngowana matka na pewno
przewraca się teraz w grobie... Pomyślała też, że ten
mężczyzna ją wykorzystał... Tak... Wykorzystał jej
ciało, bo przecież kocha inną kobietę... A ją ma za
nic... I nagle poczuła, że znów wpada we wściekłość.

– Według twoich zasad? – syknęła. – Nie przesa-

dzaj. To moja ziemia. To ja jestem u siebie. – Uniosła
głowę, zebrała fałdy sukni i ruszyła do jadalnego. On
szedł za nią. Tym swoim obrzydliwym, bezszelest-
nym krokiem Indianina.

– Przestań! – powiedziała ze złością.
– Co mam przestać?
– Skradać się za mną.
– Wcale się nie skradam. Zapraszałaś na kolację,

więc idę za tobą.

W drzwiach kuchni pojawiła się Shannon, zza jej

pleców zerkała zaniepokojona Delilah.

– Oj, nie! – jęknęła Shannon. – Kristin, ty piłaś!
– A tak! – oświadczyła twardym głosem Kristin,

wbijając pełen złości wzrok w Cole’a. – A co to szkodzi?
I jeszcze sobie popiję. Zaleję się w trupa. To bardzo...

– Przestań, Kristin – przerwał Cole, chwytając ją

mocno za rękę. – Nie pleć głupstw. Siadaj!

Nie kwapiła się z siadaniem, więc jej pomógł.

Wysunął krzesło i usadził ją tak energicznie, że
spódnica, trzy halki i krynolina pofrunęły w górę.
Pochylił się i wręcz z niesmakiem doprowadził
aksamitne fałdy do porządku, po czym krzesło razem
z Kristin dosunął do stołu.

103

Za wszelką cenę

background image

– Siedź!
Kristin bardzo chciała zachowywać się dystyn-

gowanie, być elegancka, wyważona, dlatego uwaga,
na którą sobie pozwoliła, wypowiedziana została
głosem raczej opanowanym:

– Ty draniu jeden, ty arogancie, ty...
– Zamknij się, Kristin!
A więc to są te jego zakichane zasady. Blada ze

złości, usiłowała poderwać się z krzesła, ale mocne
ręce uniemożliwiły jej jakikolwiek ruch.

– Ty su...
Teraz te dłonie omal nie zmiażdżyły jej ramion.
– Powiedziałem, że masz się zamknąć. Albo poga-

damy gdzie indziej.

– Będziemy się strzelać, Slater?
– Raczej nie, kochanie – odparł łagodnie. – Chyba,

że się uprzesz.

Właściwie to po tej whisky wcale nie było tak

nieprzyjemnie. Kristin pomyślała, że jeśli Cole Slater
zdecyduje się zostać na ranczo, ona na pewno zo-
stanie pijaczką.

– Proponuję, żebyśmy zaczęli spożywać posiłek

– powiedział bardzo uprzejmym głosem Cole.

W pokoju panowała grobowa cisza. Shannon,

niezdecydowana, nadal stała w progu.

– Siadaj do stołu, Shannon.
Przemknęła szybko do krzesła, rzucając w przelo-

cie znaczące spojrzenie na siostrę. Kristin zachichota-
ła głośno. Cole mruknął z niezadowoleniem i spojrzał
na Delilah, wyglądającą ciekawie z kuchni.

– A co z tobą, Delilah? Czy ty i Samson nie jadacie

kolacji? Dlaczego nie siadacie do stołu?

104

Heather Graham

background image

– Ależ, panie Slater! Jak to tak! Żeby czarni

służący...

– Przestań, Delilah! Przestań...
Cole popatrzył bezradnie na Murzynkę, po czym

przeniósł wzrok na Kristin, która chichocząc bez
przerwy, dokończyła za niego.

– Przestań się certować, Delilah!
Shannon roześmiała się w głos, uśmiechnęła się też

Delilah.

– O, właśnie! Przestań się certować – powtórzył

Cole. – Delilah, ja już dawno doszedłem do wniosku,
że czarny człowiek tak samo może pomóc mi urato-
wać głowę jak biały. Nie ma zresztą o czym gadać, idź
po Samsona i siadamy razem do stołu. Zgoda?

– Zgoda, proszę pana – przytaknęła skwapliwie

Murzynka, chichocząc w fartuch, którym zasłoniła
usta. – Już biegnę.

Kristin za wszelką cenę starała się siedzieć prosto,

trzymając ręce przykładnie złożone w małdrzyk

8

.

Aksamitna suknia nagle wydała jej się nieprawdopodob-
nie ciężka, dlatego była święcie przekonana, że i tak
w którymś momencie spadnie z krzesła. Cole obserwo-
wał ją bez przerwy, ale to już nie miało żadnego
znaczenia, bo tak ogólnie czuła się bardzo przyjemnie.

Kiedy w drzwiach pojawiła się Delilah, Cole spytał

ją, czy nie próbowała kiedyś wyparzyć buzi swojej
młodej pani. Wtedy Kristin natychmiast udało się
usiąść idealnie prosto i oświadczyć Cole’owi, że
miejsce niektórych osób właściwie jest w stodole, że

8

Małdrzyk – gest rąk wyrażający skromność u dobrze

wychowanej panienki: dłonie złożone jedna na drugiej
(przyp. red.).

105

Za wszelką cenę

background image

jak się stamtąd wychodzi, to należy przynajmniej
zmienić koszulę, a tak w ogóle, to chyba za wysokie
progi...

Teraz Shannon zaczęła chichotać nerwowo, Deli-

lah zamarła, a twarz Samsona, wyglądającego zza
pleców żony, zrobiła się szaropopielata.

Kristin nie dokończyła swojej przemowy, bo nagle

poczuła, że jej krzesło odjeżdża od stołu, naturalnie
razem z nią. Potem znów załopotały trzy halki
i krynolina, i ten obcy mężczyzna zarzucił ją sobie
przez ramię jak, nie przymierzając, worek z paszą.

– Cole! – wrzasnęła, okładając go pięściami po

plecach. – Co ty robisz! Zwariowałeś?!

– Nic. Po prostu niosę cię do łóżka – wyjaśnił

spokojnie, wstępując już na schody.

– Ale ja wcale nie chcę...
– Ale ja uważam, że powinnaś się położyć.
W dole, w drzwiach jadalnego, widziała trzy pary

oczu. Gapili się na nią i oczywiście żadne z nich nie
śpieszyło na ratunek. Przeciwnie, na twarzach Shan-
non i Delilah widać było absolutny zachwyt, uśmie-
chały się szeroko, tylko Samson zachowywał powa-
gę, choć jego oczy błyszczały podejrzanie.

A więc znów zaczęła się drzeć.
– Ty sukinsynie! Ty draniu!
– No nie! Coś stanowczo trzeba będzie zrobić

z twoim językiem – stwierdził ponurym głosem.

– To mój dom! I mój język!
– Ale, póki co, moje zasady gry.
Chciała powiedzieć parę słów na temat tego, co ona

myśli o jego zasadach gry, ale byli już na górze. Cole
jednym kopniakiem zamknął za nimi drzwi pokoju,

106

Heather Graham

background image

o którym sam zdecydował, że będzie ich wspólną
sypialnią. Zafurkotały halki i Kristin, zanim zdołała
pomyśleć, już wylądowała na łóżku. Natychmiast
chciała się podnieść, ale w głowie coś łupnęło, jęknęła
więc tylko rozpaczliwie i złapała się za skronie.

Zobaczyła nad sobą uśmiechniętą drwiąco twarz

Cole’a.

– Główka boli, panno McCahy? Dziwne, bo ja

myślałem, że panna może ciągnąć z butelki do dna,
jak prawdziwy mężczyzna, urodzony na zachód od
Missisipi.

– Maderę... mogę – szepnęła żałośnie – ale nie

whisky...

Nie okazał jej współczucia. Zajął się czymś innym.

Jego ręka powędrowała gdzieś w dół i nagle w jego
dłoni pojawił się jej pantofelek.

Z wielkim trudem udało jej się usiąść i walnąć go

pięścią w plecy.

– Co ty robisz?
– Zdejmuję ci buty.
Oba pantofelki zostały zdjęte, jego dłonie nadal

jednak pozostały w tamtych rejonach. Teraz miękko
przesuwały się po jej łydce, docierały już do uda...

– Do diabła! Slater, posłuchaj...
Nie dokończyła, bo znów poleciała na poduszki,

a za chwilę na dywan frunęły bawełniane pończosz-
ki. Próbowała znów się poderwać, on znów ją pchnął,
mało tego, przysiadł obok, przygniatając ciężarem
swego ciała.

– Psiakrew, gdzie są te przeklęte tasiemki? – mru-

czał do siebie, szarpiąc jej krynolinę.

Kiedy wreszcie odnalazł ,,te przeklęte tasiemki’’,

107

Za wszelką cenę

background image

próbowała złapać go za rękę, ale bez skutku, bo on
szarpał zapamiętale za wąziutkie paseczki materiału,
dopóki nie uwolnił jej z krynoliny i trzech halek.
Potem chwycił ją za ramiona, podciągnął do góry
i zaczął walczyć z haftkami na plecach. Po kilku
sekundach Kristin stwierdziła, że jest już tylko w ko-
szulce i pantalonach. No i w gorsecie.

– Siadaj!
– Nie! – krzyknęła, ale zmusił ją, żeby usiadła.
Pociągnął za sznurówkę gorsetu i Kristin aż głośno

westchnęła, oszołomiona ilością powietrza, które
naraz mogło dostać się do jej płuc, a także tym, że jej
ciało osłaniał teraz tylko cienki batyst koszulki i pan-
talonów. W tej sytuacji uznała, że obecność Cole’a
jest nader krępująca. Próbowała więc jakoś protes-
tować, ale on uciął krótko.

– A teraz niech panna śpi.
Zapragnęła walnąć go... Tak. Walnąć pięścią z całej

siły w tę zimną, odpychającą twarz obcego mężczyzny.
Niestety, jej ręka została przygwożdżona do poduszki.

– Śpij. Nie szalej. Poczekam, aż zaśniesz.
Może i lepiej zasnąć. W jej głowie na przemian to

łupało, to szalało tornado. Cole siedział obok, sreb-
rzyste oczy nie odrywały się od jej twarzy. W tych
oczach było coś, co pojął nawet jej zmącony teraz
umysł. Cole jej pragnie. Pożąda jej. Ale to nie ma nic
wspólnego z uczuciem...

O Boże, znów będzie ją całował!
Najpierw całował ją bez cienia delikatności, jakby

karał ją za coś, potem też nie było delikatności, ale za
to wielka namiętność. Jego dłonie coraz śmielej
błądziły po jej ciele, a jej ciało zaczynało już drżeć

108

Heather Graham

background image

z pożądania. Tak szybko? Przeraziła się. Kilka chwil,
jeden pocałunek, a ona już płonie, już gotowa jest na
wszystko?

Chciała, żeby jej pragnął. Ale nie tylko ciałem.

Chciała, żeby zapragnął jej całym swoim sercem. Ale
jego serce wcale o nią nie dba. Wziął ją tamtej
pierwszej gorącej nocy, a potem zlekceważył. Ale to
nie jego ciało ją zlekceważyło. To jego serce okazało
jej wzgardę. I nagle zmusiła się, aby obudzić w sobie
całą gorycz nagromadzoną w ciągu ostatnich okrut-
nych lat. Gorycz, która teraz powinna jej pomóc
odgrodzić się od żaru bijącego od ciała tego obcego
mężczyzny i powinna jej dać jakże potrzebny chłód
i dystans. I właśnie to uczucie goryczy pozwoliło jej
z zimną premedytacją zadać to pytanie:

– Cole? A kim była ta twoja kobieta? Twoją żoną?
Odsunął się, szybko, bardzo szybko, jakby go

uderzyła. Srebrzyste oczy zgasły. Były szare, puste.
A potem nagle dotknął głowy, przycisnął palce do
skroni. Jakby chciał uśmierzyć ból.

– Śpij – powiedział głuchym głosem i wstał.
Skrzypnęły drzwi. Zamknął je bardzo cicho. Przez

chwilę wpatrywała się w dużą prostokątną plamę,
szarzejącą w mroku, potem zamknęła oczy i ku
swojemu przerażeniu zaczęła cicho płakać. Gorzko,
rozpaczliwie. Jak tamtego dnia, kiedy przyszli do niej
i powiedzieli, że Adam nie żyje.

109

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

To tylko ta whisky, powtarzała sobie Kristin, leżąc

w ciemnościach, dlatego w głowie tak wiruje. Co ją
podkusiło, żeby dosłownie w trzy minuty wypić aż
tyle mocnego trunku? A potem, w sposób karygodny,
dawać upust swoim emocjom. Zachowała się skan-
dalicznie, powinna teraz cierpieć, powinna płonąć ze
wstydu. A tymczasem, rzecz osobliwa, odczuwała
coś na kształt wielkiego zadowolenia. W jej głowie
było wirująco, i owszem, ale nareszcie pusto. Bowiem
błogosławiony trunek wypłukał z niej obrazy, które
dręczyły ją od wielu, wielu miesięcy. Te najstraszliw-
sze. Ojciec w kałuży własnej krwi... Brat odjeż-
dżający na wojnę, z której tylu nie wraca... Zapom-
niała też o lęku, jaki wzbudza w niej obcy przybysz.
Lęku, który odbierał jej cały zdrowy rozsądek, jaki
wykształciło w niej twarde życie na ranczo.

Czarodziejski ciemnozłoty płyn dał jej błogi spo-

kój. Tak, na pewno stanie się pijaczką... jeśli... jeśli
nadal będzie jej smutno i ciężko, i jeśli nadal będzie się
bała... Tak, ten cudowny bursztynowy płyn dał jej

background image

ukojenie... Nareszcie odkryła sposób na uśmierzenie
bólu, na zapomnienie o wszystkich okropnościach
wojny... o Adamie i o miłości... O, tak, będzie piła
whisky i zapomni...

Chyba zasnęła, chyba coś jej się śniło. Kiedy

otworzyła oczy, cały pokój zalany był światłem
księżyca.W głowie jeszcze się kręciło, leciutko, bardzo
przyjemnie.

On tu był, był w tym pokoju.
Stał oparty o drzwi. Jego twarz, osrebrzona księży-

cem, wydawała się niezwykle piękna.

Za oknem wiatr zawodził, potem cichł i już tylko

pojękiwał, coś szeptał. Ten wiatr, który porywa
z sobą suche, kruche chwasty i bawi się nimi, każąc
im tańczyć w powietrzu. Wymęczy je, wymęczy,
a potem ciśnie na ziemię.

Ona też... Ona też jest takim umęczonym i ciś-

niętym chwastem.

A Cole Slater jest inny. Jest doskonały, jest

niezwyciężony. Jest bezgłośny jak puma, drapieżny
jak orzeł. Stoi bez ruchu, z opuszczonymi rękami,
z pochyloną na bok głową, jak ptak, wsłuchując się
w szepty i jęki tego wichru za oknem.

Nagle poruszył się i już całkiem zwyczajnie, po

ludzku, rozpiął mankiety koszuli, ściągnął buty i zdjął
skarpety. Podszedł do łóżka, rzucił na dywan pas
z bronią i wtedy zobaczył szeroko otwarte oczy
Kristin.

– Nie śpisz?
– Nie. Cole, ja dziś wieczorem straciłam panowa-

nie nad sobą. Uraziłam cię. Nie gniewaj się, proszę, ja
nie chcę z tobą walczyć.

111

Za wszelką cenę

background image

– Ja też nie chcę walczyć – powiedział cicho,

przysiadając na łóżku. – Wiem, ile już przecierpiałaś,
Kristin, wiem, przez co musiałaś przejść, i jaka jesteś
dzielna...

W palcach Cole’a, głaszczących jej policzek, była

czułość, najczulsza, a w jego cichym głosie był szept
wiatru, szept przenikający do jej serca, szept kołyszą-
cy, kojący... A więc to sen, sen, wyczarowany księży-
cową poświatą. Sen, który przyszedł z chmur...

Nic nie było snem. Cole pochylił się, poczuła jego

wargi na swoich ustach. Oplotła ramionami jego
szyję, wtuliła się w twardą, umięśnioną pierś. Czuła
jego dłonie na swym ciele, szorstkie, jednocześnie
pełne łagodności. Głaskały ją po plecach, ramionach,
odgarniały włosy z twarzy. Potem wstał, pospiesznie
zrzucił ubranie, a ona chłonęła oczami tę smukłość,
sprężystość i blask skóry, lśniącej jak brąz.

Jeśli to tylko sen, tylko marzenie, ona i tak jest

szczęśliwa. I pragnie go, całym sercem i całą duszą,
każdym skrawkiem swego ciała.

Wziął ją w ramiona, zsunął z niej batystową

koszulkę i wśród białych prześcieradeł tak długo
dręczył jej ciało pieszczotą i pocałunkami, póki nie
wygięło się w łuk, póki nie rozpętała się w nim
wichura...

A potem nastała cisza... a potem zapanował spo-

kój... Nawet wiatr za oknem jakby trochę się zmę-
czył, bo nagle ucichł... I tylko serce Kristin biło jak
szalone. Cole przygarnął ją mocno do siebie. Tak
zasnęła, w najcudowniejszy sposób, wtulona plecami
w jego pierś, trzymając jego dłoń przy swoim sercu.

112

Heather Graham

background image

On też zasnął i koszmar powrócił. Przeszłość,

która nie chciała się z nim rozstać. Wchodziła do jego
snu powoli. Najpierw podsuwała dźwięki, głuche,
dudniące, jakby ktoś walił w bębny. To nie bębny, to
ziemia drży od końskich kopyt. Słyszy jakieś krzyki,
niezrozumiałe, bezładne. Nagle uzmysławia sobie, że
ten stukot słyszy pod sobą. To on jest jeźdźcem, to on
pędzi na koniu. Szybciej, szybciej, musi być pierwszy,
pierwszy, zanim...

Dym. Gryzący dym, wypełniający nozdrza, gard-

ło. Dym... i jakiś inny zapach, wstrętny. Swąd
palących się ciał.

Dom w płomieniach, stajnia w płomieniach.
Elizabeth!
Biegnie ku niemu i woła go, tak, woła, choć on jej

nie słyszy. Słyszy tylko siebie, swój głos, chrapliwy,
już prawie bez tchu. I te kopyta, pędzące niezmor-
dowanie przez równinę, przez zagajnik...

Nagle Elizabeth znika. Musiała się chyba potknąć

i upadła.

A on jej szuka. Zeskoczył z konia i szuka, szuka

w zaroślach, w wysokiej trawie, wszędzie. Wciąż
wołając: Elizabeth!

Włosy, lśniący heban, przykrywają trawę jak

miękkie, jedwabiste skrzydła. Ciało bezwładne, jakby
bez żadnej kości. Czerwień, czerwień jeszcze ciepła,
wypełnia jego dłonie...

I ciszę nieba rozdziera jego straszliwy krzyk.

Obudził się zlany potem. Potrząsnął głową, stara-

jąc się uporządkować myśli, wprowadzić do nich
jakiś ład. Nagle dostrzegł kobietę, która leżała u jego

113

Za wszelką cenę

background image

boku. Zobaczył złocistobrązowe włosy, usłyszał głę-
boki, równy oddech.

Wstał z łóżka i podszedł do okna. Spojrzał na

księżyc. Kristin nie obudziła się, więc może jednak nie
krzyczał przez sen...

Ta śpiąca dziewczyna... Młodziutka, bezbronna,

tak jeszcze niewinna... Nagle zapragnął potrząsnąć
nią, obudzić, wykrzyczeć jej w twarz, że ona niczego
nie rozumie, że to gra niebezpieczna, bo nigdy nie jest
bezpiecznie, jeśli gra się samym sobą...

A może ona sama o tym wie?
Jeszcze przez chwilę patrzył na księżyc. Powoli się

uspokajał. Wrócił do łóżka, ostrożnie ułożył się obok
dziewczyny, nie dotykając jej. Nie, nie będzie jej
dotykał, teraz – nie. Wiedział jednak, że pewnego
dnia znów tego zapragnie. Bo on musiał jej dotykać,
potrzebował tego. Jak powietrza.

Nie zasnął. O świcie ubrał się szybko i wyszedł na

dwór. Popatrzył w dal, na równinę. Znów zobaczył
biegnącą Elizabeth. Zamknął oczy. Elizabeth znikła,
ale ból pozostał. Straszliwy, przeszywający. Wypros-
tował ramiona, nabrał głęboko powietrza. Ból jakby
trochę zelżał. Ale nie odejdzie. Zawsze będzie roz-
szarpywał jego serce na kawałki.

Co on właściwie robi na tym ranczo? No tak,

trzeba pomóc tej dziewczynie. Ubili przecież ten
interes. Nieszczęsny interes...

Kristin McCahy. Spała teraz tam, na górze, za

tamtym oknem.

Wziął jeszcze jeden głęboki oddech i zdecydowa-

nym krokiem ruszył w stronę domu.

114

Heather Graham

background image

Jeszcze nikt, nigdy w życiu, nie budził jej w taki

sposób. Spała w najlepsze, gdy ktoś, bez żadnego
szacunku, klepnął ją w tyłek. Nagi. Bo ten ktoś
przedtem ściągnął z niej kołdrę.

Usiadła, półprzytomna, mamrocząc coś gniewnie

i naciągając na siebie kołdrę.

– Wstawaj, Kristin – powiedział chłodno Cole.

– Idziemy do gabinetu, musisz pokazać mi księgi.
O ile, oczywiście, naprawdę chcesz, żebym ci pomógł
na ranczo.

– Dobrze, spotkamy się w gabinecie. Zejdę, jak

będę gotowa – wygłosiła trzęsącym się ze złości
głosem. Klepnąć kobietę w tyłek po takiej nocy, nocy
tak cudownej... I patrzeć rano tak lodowato. Nie, to
się w głowie nie mieści.

A on swoje:
– Wstawaj.
– Wstanę, kiedy będę miała ochotę. A ty przede

wszystkim stąd wyjdź.

Wtedy chwycił za kołdrę, ona też, ale niestety za

późno. Chłodny, beznamiętny wzrok Cole’a prześlizg-
nął się po nagim ciele dziewczyny. Zerwała się z łóżka
jak oparzona i przeklinając, rzuciła się na niego
z pięściami. Chwycił ją za ręce, uśmiechając się
wrednie, jakby cieszył się, że ją rozdrażnił. Ona naga,
nagusieńka, a on ubrany! W jego garderobie żadnych
niedostatków, wszystko na swoim miejscu, od dłu-
gich butów począwszy, skończywszy na chustce
owiniętej wokół szyi.

Nagle przyciągnął ją do siebie, tak blisko, że czuła,

jak klamra od jego pasa wbija jej się w ciało.

– Teraz ja pociągam za sznurki, panno McCahy!

115

Za wszelką cenę

background image

A poza tym, podobno jest pani ranczerem, czy tak?
Dziwne, bo ranczer nie ma czasu wylegiwać się
w łóżku. I coś mi się wydaje, że panna tylko bawi się
w ranczera. W końcu to bardzo przyjemnie pojeździć
sobie konno po zielonym pastwisku, pożartować
z chłopakami. Potem posiedzieć sobie w wannie
i wieczorem bawić się w damę z Południa.

Odpowiedź panny McCahy była odpowiednio

chłodna.

– Ja w nic się nie bawię, panie Slater. Jestem

ranczerem, i chyba niezgorszym, podejrzewam, że
lepszym od pana. A wieczorami lubię być damą, niby
dlaczego mam być w salonie brudna i śmierdząca, pan
wybaczy, jak zad muła. A co do tych sznurków, to
niech pan sobie za nie pociąga. Ja proszę tylko o jedno.
Jeśli już musi pan mnie budzić, to wystarczy zapukać
do drzwi, delikatnie, a ja za pięć minut będę gotowa.

– Rozumiem. – Uśmiech Cole’a stał się jeszcze

szerszy. – Ale budzić będę tak, jak zechcę. Bo ja,
panno McCahy, jeśli już pociągam za sznurki, to za
wszystkie.

Skłonił się elegancko i wyszedł, a Kristin, zabiera-

jąc się za poranną toaletę, utwierdziła się w swym
smutnym przekonaniu, że zamieszkał z nią na ranczo
prawdziwy potwór. I to na jej prośbę.

Kiedy zeszła na dół, Cole był już po śniadaniu

i dyskretnie ocierał usta serwetką w kratkę. Na widok
Kristin wstał, nie, raczej zerwał się z krzesła.

– Zje panienka naleśniczka? – pytała Delilah.
– Tylko kawa – rzucił Cole, chwytając Kristin za

rękę. – My siadamy od razu do roboty.

Mogła zrobić mu scenę jak wczoraj, przy kolacji.

116

Heather Graham

background image

Zdaje się, że wszyscy na to czekali. Shannon gapiła się
na nią, i Delilah też. Pomyślała, że on jest jednak
draniem. I ta myśl, na razie, musi jej wystarczyć, bo
jeśli zacznie z nim dyskutować, znów wyjdzie na
idiotkę.

– Tak, tak, Delilah – przytaknęła ze słodkim

uśmiechem. – Nalej mi tylko kawy, proszę. Bo robota
nie czeka, prawda, panie Slater?

Odebrała od służącej filiżankę, podziękowała

z uśmiechem i ruszyła do gabinetu. Cole szedł tuż za
nią, a za progiem przemknął obok niej i z wyraźną
przyjemnością zasiadł za biurkiem. Była pewna, że
już rano tu sobie posiedział. Na biurku leżały otwarte
księgi i zanim ostatecznie usadowiła się na krześle,
Cole zdążył zasypać ją pytaniami. Gdzie kupuje
paszę, ile, jak często? Dokąd przegania bydło, aby
uchronić je przed konfederatami, wojskiem Unii,
maruderami, czyli przed wszystkimi? Czy myślała
o tym, żeby regenerować pastwiska, po kolei wyłą-
czając je na jakiś czas z użycia? Co z nowymi rasami
bydła? I tak dalej, i tak dalej.

Kristin nie zająknęła się ani razu, odpowiadała

jasno i konkretnie. Była osobą inteligentną, zdetermi-
nowaną i dobrze wyedukowaną przez papę. Zależało
jej, żeby Cole to dostrzegł. Przecież on jest tylko kimś
w rodzaju włóczęgi, i na tej ziemi nie ma żadnych
praw. Tak więc głos jej był jasny, dźwięczny, niemal
prowokujący, potem jednak spuściła nieco z tonu,
przypomniawszy sobie, ile ten człowiek teraz dla niej
znaczy, i że ona sama, z własnej woli, zdecydowała
się na krok nadzwyczaj śmiały. Oddała mu się, byleby
tylko ten ,,włóczęga’’ pozostał na ranczo.

117

Za wszelką cenę

background image

Cole zamknął księgę, wstał od biurka i spojrzał na

Kristin, a ona zmartwiała. Ten człowiek uratował ją
przed Zekiem Moreau. Zjawił się, jak błędny rycerz,
i ocalił ją. Więc dlaczego patrzy teraz na nią tak, jakby
chciał ją oskalpować?

– Muszę jechać, Kristin.
Wstała z krzesła, trochę za szybko, jak na dostojną

damę.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym

ci towarzyszyć.

– Nie. Nie chcę, żebyś mi towarzyszyła.
– Mogłabym ci pokazać...
– Kristin, przestań w końcu ze mną dyskutować.

Jadę sam i sam sobie wszystko obejrzę, a ty masz
siedzieć w domu.

Wyszedł.
Na biurku została gazeta. Teraz Kristin siadła na

fotelu papy i zaczęła czytać. Wojna. Wszystkie ar-
tykuły o wojnie. Wojska Unii utrzymują się w Kan-
sas. Przeciwko bandzie Quantrilla zostaną podjęte
odpowiednie kroki. Unia zajęła Nowy Orlean, Grant
zarzekał się, że wkrótce wkroczy do Vicksburga.
Niezależnie jednak od tych triumfów i obietnic, na
Wschodzie generał Lee nadal radośnie polował na
chłopców w niebieskich mundurach. Miał mniej
ludzi, mniej amunicji, mniej żywności. Ale był dowód-
cą znamienitym. I choć gazeta wyszła w mieście
zajętym przez Jankesów, wszystkie artykuły uderza-
ły w jeden ton. Południe, mimo klęsk, nadal jest silne,
bo służy mu geniusz generała Lee i Stonewalla
Jacksona, bo w jego szeregach walczą tacy ludzie jak
Jeb Stuart i Morgan Hunt.

118

Heather Graham

background image

Kristin pochyliła głowę, przytuliła twarz do chłod-

nego blatu biurka swego ojca. Wieści z gazety wcale
nie napawały jej dumą czy radością, wzbudzały tylko
lęk. Bo z tych artykułów wynikało, że wojna trwa
i będzie trwać. Bo nikt nie miał odwagi wyjść na
otwarte pole i dać przeciwnikowi porządnego łupnia.

I bandziory Quantrilla, wyjęte spod prawa, dalej

będą zaprowadzać swoje krwawe porządki.

Usłyszała ciche pukanie, w drzwiach ukazała się

czarna głowa Delilah.

– No i co z tym śniadaniem? Woli panienka

naleśniki czy bekon?

Pusty żołądek Kristin, jak na komendę, dał znać

o sobie. Przecież umierała z głodu. Wczoraj ominęła ją
kolacja, a dziś Cole także nie pozwolił jej zjeść
śniadania.

– Mam wielką ochotę na naleśniki.
– To niech panienka idzie do jadalnego, zaraz

podam.

– Delilah, poczekaj, proszę.
Niebieskie oczy Kristin zajrzały w czarne oczy

Murzynki.

– Delilah? Powiedz, czy ja dobrze zrobiłam?
– Nic innego panienka zrobić nie mogła.
– Ale on... wczoraj wieczorem zrobił ze mnie

idiotkę.

– Panienka sama go do tego sprowokowała.
– No, tak – przyznała Kristin z ociąganiem. – Ale...
– Ale my go wszyscy bardzo potrzebujemy

– oświadczyła bez ogródek Delilah, po czym uśmiech-
nęła się z zażenowaniem, a Kristin była pewna, że
pod ciemną skórą Murzynki pojawił się rumieniec.

119

Za wszelką cenę

background image

– A poza tym, panienko, pan Slater bardzo mi się
podoba. I uważam, że panienka postąpiła, jak trzeba.

Teraz zarumieniła się Kristin.
– Delilah, ale ja jestem jego... kochanką. On mnie

przecież nie poślubił.

– Nie szkodzi, panienko. Ale pan Slater i tak jest

poważnym, uczciwym dżentelmenem, godnym naj-
większego szacunku. A panienka niech za dużo nie
rozmyśla, tylko idzie już do jadalnego.

Po śniadaniu Kristin, pokrzepiona naleśnikami,

z wielką energią zabrała się za porządki. Czyściła,
zamiatała, odkurzała, potem poszła obrządzić konie,
te, które tego dnia odpoczywały. A po robocie, jak
zwykle, wzięła kąpiel. I tak, siedząc sobie w pach-
nącej wodzie, doszła do wniosku, że choć jej uczucia
do Cole’a Slatera są nieporównywalne z tym, co czuje
do Zeke’a Moreau – ona i tak Cole’a Slatera nienawi-
dzi. To przez niego nie mogła się nawet spokojnie
wykąpać. Musiała o nim myśleć bez przerwy, i to dla
niego chciała być czyściutka i pachnąca, to dla niego
wieczorem chciała być wytworną damą z Południa,
a potem...

Nie zjawił się na kolacji. Czekała do północy,

potem poszła na górę. Nałożyła koszulę bardzo skrom-
ną, z wysoką stójką, a ponadto zapinaną z przodu na
mnóstwo malutkich guziczków. Wsunęła się do łóż-
ka i jeszcze przez godzinę udało jej się nie zmrużyć
oka.

A Cole Slater długo w noc przechadzał się wokół

domu, czekając, aż Kristin zaśnie. Popijał brandy,
palił cygaro i zastanawiał się, gdzie teraz może być
Quantrill. Sam Quantrill to nie wszystko, ludzie

120

Heather Graham

background image

powiadali, że najgorsza jest ta jego kompania. Bill
Anderson to prawdziwa bestia, żądna krwi. A Zeke?
Też łotr pozbawiony sumienia. Jeden lepszy od
drugiego. Podobno niektórzy z nich walczą jak In-
dianie i skalpują swoje ofiary...

Quantrill twierdzi, że walczy za Południe, Lane

i Jennison – za Północ. I jedni, i drudzy zabijają
wszystkich i wszystko, co wejdzie im w drogę. Kpiąc
sobie z wojny, w której ludzie giną w obronie
ideałów.

Cole przez cały dzień myślał o Elizabeth, miał ją

wciąż przed oczami. Ale teraz, dziwna rzecz, kiedy
zamknął oczy, zobaczył Kristin, potarganą, w poszar-
panym ubraniu, ubrudzoną ziemią Missouri. Wal-
czącą zaciekle o swoją godność, o swoje życie.

Jayhawkerzy napadli na Elizabeth. Bushwhackerzy

na Kristin. Cole Slater nie zdążył ocalić Elizabeth.
A Kristin żyła. On sam ją uratował. Ona przeżyła
i dlatego jest na nią zły.

Coś jej jednak przyrzekł, i przyrzeczenia dotrzy-

ma. Ma to we krwi.

Spojrzał na dom i cicho zaklął, a potem prawie

bezszelestnie wszedł do środka. Cicho wchodził po
schodach i ostrożnie pchnął drzwi do dużej sypialni,
pewien, że Kristin wróciła do panieńskiego pokoju.

Nie, nie wróciła. Leżała zwinięta w kłębek w wiel-

kim mahoniowym łożu. Włosy, złocistobrązowa
przędza, rozrzucone były po białej poduszce.

Zdjął szybko ubranie i zanim przykrył się kołdrą,

delikatnie przesunął dłonią po tym złocistym brązie
rozsypanym na poduszce. Poczuł delikatny zapach
róż i natychmiast zrobiło mu się gorąco.

121

Za wszelką cenę

background image

Przecież przyrzekł sobie. Ma się temu nie pod-

dawać.

Ułożył się na plecach i patrząc w sufit, bębnił

palcami po swojej twardej piersi. Kristin śpi głęboko.
A nawet, jeśli tylko udaje, na pewno nie przyjmie jego
karesów z zachwytem.

Po chwili znów leżał na boku, wpatrzony w dziew-

czynę, znów dotknął jej włosów...

Te włosy powinny być czarne. On nie kocha

dziewczyny o złocistobrązowych włosach...

Ostrożnie wsunął ręce pod koszulę, zaczął pieścić

rozgrzane ciało śpiącej Kristin. Głaskał jej smukłe
łydki, uda, pośladki. A potem ostrożnie odwrócił ją ku
sobie i przycisnął usta do jej ust.

Odpowiedziała na pocałunek instynktownie, na-

dal śpiąc, tak słodko, że... Objęła go za szyję, przytuli-
ła się całym ciałem... i nagle otworzyła szeroko oczy
i ze złością wyszarpnęła się z jego ramion. Wydawało
mu się, że w jej oczach dojrzał łzy, jednak słowa,
które usłyszał, były twarde.

– Jesteś draniem, Slater.
– Tak, wiem. Wybacz.
Próbował ją znów pocałować, lecz ona skutecznie

odwracała głowę i jego usta trafiały w szyję.

– Jesteś despotą, Slater.
– Wiem. Wybacz.
– Wszyscy mają robić to, co ty chcesz.
– Rozumiem. Nie gniewaj się.
– Zachowujesz się jak...
W końcu udało się. Trafił wargami na jej usta,

potem głaskał ją po głowie i prosił, żeby się nie
gniewała. A ona myślała o tym, że jeśli będzie mu się

122

Heather Graham

background image

opierać, to on odejdzie. A przecież trzeba go za-
trzymać za wszelką cenę. Dlatego objęła go i kochała,
bardziej namiętnie, śmielej, niż się spodziewał. Potem
leżała obok, cichutko, z głową na jego piersiach.
Znów uzmysłowił sobie, że te włosy są złocisto-
brązowe. A powinny być czarne, czarne jak heban.
Dziewczyna o jasnych włosach jest mu obca, tak
samo jak on jest obcy dla niej. Dwoje obcych ludzi
spotkało się przypadkiem i są ze sobą, ale tylko na
chwilę, dopóki jedno drugiemu może coś dać. To
wszystko.

Zamknął oczy. Elizabeth. Biegnie... Jest coraz

bliżej. Ale to nie twarz Elizabeth. To Kristin biegnie
ku niemu w rozwianych, złocistobrązowych długich
włosach. Ale on nie chce pochwycić jej w ramiona.
Boi się. Boi się, że będzie patrzeć w gasnące szafiry,
a do jego dłoni znów spłynie krew.

123

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Obudziły ją strzały. W sekundę była przy oknie.

Uff... Na szczęście to kolejna lekcja. I tym razem
nauki pobierał nie tylko Samson, lecz i jego żona.

Ubrała się szybciutko, w bryczesy i długie buty,

i zbiegła na dół. Delilah strzelała z wielkim przeję-
ciem, niestety, daleko jej było do doskonałości. Po
każdym strzale traciła równowagę, Samson łapał ją,
śmiejąc się przy tym głośno, a ona dawała mu
porządnego kuksańca. Cole też się śmiał, ale kiedy
zobaczył niewyraźną minę Kristin, twarz jego spo-
ważniała.

– Panienko! – wołała przejęta Murzynka. – Pa-

nienka widziała, jak ja strzelam? Teraz też na pewno
uda mi się trafić.

– Na pewno, Delilah! Przecież wiem, że jak sobie

coś umyślisz, to nie ma rady – odkrzyknęła wesoło
Krisitn i zniżając głos, rzuciła do Cole’a: – Musimy
porozmawiać.

– Porozmawiać? Teraz?
– Tak. I to w cztery oczy.

background image

– Za pozwoleniem – rozległ się nagle głos Sam-

sona. – Panienko Kristin, z pełnym szacunkiem, ale ja
chyba domyślam się, co panienka chce powiedzieć
panu Slaterowi. Żeby czarnych wyzwoleńców nie
uczył strzelać. Bo jeśli będzie tu gorąco, a my nie
będziemy strzelać, to wtedy nas nie zabiją, tylko
wywiozą na targ niewolników. Ale ja rozmawiałem
z Delilah, bardzo długo rozmawialiśmy. I oboje
jesteśmy co do jednego zgodni: jeśli będą większe
kłopoty, to my też chcemy się na coś przydać. Ja będę
strzelać, i Delilah też, jak wszyscy. Panienko Kristin,
myśmy tak oboje postanowili. A ja jestem wolnym
człowiekiem już od dawna i...

– Przecież wiem, Samson – jęknęła Kristin. – Ale

ja się boję o was, Sam! Co wam z tej wolności, jeśli
możecie stracić życie?

– Pan Bóg czuwa nad nami, panienko.
– Nie zapominaj, Sam, że Pan Bóg dał ci czarną

skórę!

– A twój ojciec go wyzwolił – odezwał się spokoj-

nym głosem Cole. – Samson jest przede wszystkim
człowiekiem, wolnym człowiekiem, który sam decy-
duje za siebie.

Kristin nie oponowała więcej, przytłoczona poważ-

nym wzrokiem obu mężczyzn. No cóż, tyle z tego
dobrego, że dowiedziała się czegoś więcej o tym
mężczyźnie, który nadal jest dla niej tak przytłaczają-
co obcy...

– Idę do domu, do Danielka – oznajmiła Delilah.

– Teraz przyjdzie panienka Shannon.

– Shannon? – spytała Kristin, ze zdziwienia uno-

sząc cienkie brwi.

125

Za wszelką cenę

background image

– A tak – potwierdził Cole, odbierając kolta od

Delilah. – Chcesz, żeby twoja siostra była bezbronna?
Tak jak ty?

– Bezbronna? – powtórzyła ze słodkim uśmie-

chem i odczekawszy spokojnie, aż Cole naładuje
broń, bez pardonu wyjęła mu kolta z ręki.

Na ogrodzeniu Cole poustawiał rzędy pustych

butelek. Kristin nie spieszyła się, specjalnie celowała
powoli, z rozwagą, tak samo, jak on przed chwilą
ładował tego swojego kolta. Była bardzo pojętną
uczennicą, pamiętała wszystko, czego uczył papa
i czego uczył ją Adam. Nie przejmuj się, niewysokiej
kobiecie nie jest łatwo utrzymać kolta. Nie zapomi-
naj, że po strzale odrzuca. Spokojnie naciskaj na
spust. Nie szarp, Kristin, nie szarp!

Nie chybiła ani razu. Sześć strzałów i sześć roz-

bitych butelek. Kawałki szkła w trawie pięknie połys-
kiwały w słońcu. Kristin, dumna z siebie, spojrzała na
Cole’a. Niestety, nie usłyszała słów pełnych zachwy-
tu. Cole bez słowa wziął od niej broń i wyjął z olstra
drugiego kolta.

– A jak z celem ruchomym?
– Proszę mnie wypróbować, panie Slater!
Podał jej broń i skinął na Samsona. Sam chwycił za

jedną z butelek, uniósł wysoko nad głową i butelka
pofrunęła ku niebu. Bystry wzrok Kristin wychwycił
moment, kiedy butelka ukończyła swój lot ku górze
i zaczęła spadać na ziemię. Padł strzał, na trawę
posypały się kolorowe, migoczące szkiełka.

– Nieźle – mruknął Cole, zsuwając kapelusz na tył

głowy. – A Shannon?

Shanon była już w drodze. Wybiegła z domu,

126

Heather Graham

background image

ubrana jak Kristin, w bryczesy i długie buty.
I tak jak Kristin, w tym męskim stroju wyglądała
bardzo kobieco. Bawełniana koszula i bryczesy
podkreślały jej rozkwitające okrągłości. Biegnąc,
rzuciła siostrze spojrzenie bardzo filuterne, a Kristin
wydęła wargi. Kochana siostra na pewno przy-
pomniała sobie wczorajszy incydent przed kolacją!
I za to głupie spojrzenie należał jej się porządny
szturchaniec.

– Shannon! Cole chce zobaczyć, jak ty strzelasz.
– Wiem – odparła, spoglądając na Cole’a z uśmie-

chem.

Shannon naprawdę go lubiła. A Kristin miała

ochotę nią potrząsnąć. Dziewczyno, znajdź sobie
innego bohatera. Ten człowiek pewnego dnia odej-
dzie i wszelki ślad po nim zaginie. Nie wolno ci się do
niego przywiązywać, nie wolno. Tak, trzeba ją
ostrzec. Shannon ostrzec? A może – i przede wszyst-
kim – samą siebie?

– Pokaż mu, co potrafisz, Shannon.
Pokazała. Że jest jeszcze lepszym strzelcem niż

Kristin. I Cole, naturalnie, wcale nie był wobec niej
tak powściągliwy w pochwałach, jak wobec Kristin.

– Dobrze, Shannon. Cholernie dobrze.
Shannon zarumieniła się jak piwonia, a Kristin

odwróciła się na pięcie i powoli ruszyła w stronę
domu. Cole zapowiedział, że nie kiwnie nawet pal-
cem, jeśli ona samowolnie oddali się od domu i przy
okazji wpadnie w łapy bushwhackerów. Wracała więc
pokornie do swego więzienia, ale Cole i tak nie miał
zamiaru obdarzyć jej pełnym zaufaniem.

– Kristin! A ty dokąd?

127

Za wszelką cenę

background image

Odwróciła się. Powoli, dystyngowanie. Spojrzała

na wysoką postać, wydłużoną jeszcze przez ciemny
płaszcz. Ten mężczyzna po prostu nie miał cienia
litości.

– Idę do gabinetu, trzeba przejrzeć papiery. Proszę

się nie niepokoić, panie Slater, do głowy mi nie
przyjdzie naruszyć pańskie reguły gry.

Skinęła głową i zniknęła w drzwiach.
A później Cole dokądś pojechał. Siedziała w gabi-

necie, próbując się skoncentrować na liczbach i wtedy
usłyszała stukot kopyt. Wybiegła na werandę, pat-
rzyła, jak jeździec na karym koniu podąża w dal,
potem znów wróciła do cyfr. Na początku nawet się
udało. Zestawiła ceny, jakie można uzyskać w róż-
nych miejscach, zastanawiała się, jak daleko trzeba
będzie gnać bydło, aby uzyskać ceny najlepsze...
A potem obgryzała koniec ołówka i myślała, jak to
będzie, kiedy Cole Slater przyjedzie na kolację.

O ile w ogóle wróci na kolację.
I po co ten niepokój? Ważne, żeby w ogóle

przyjechał, a ona nie powinna zapominać, że łączy
ich tylko umowa. Do wszystkiego należy podchodzić
z dystansem, być opanowaną, i na zewnątrz, i w środ-
ku, bo tylko dzięki temu nikt i nic nie zdoła jej zranić.

Ale na to za późno. Ona już igra z ogniem, a rany

i oparzenia prawdopodobnie są jej przeznaczeniem...
Nie była niewinną gąską, wiedziała, że daje mu
rozkosz. I cóż z tego, skoro ona sama znaczyła dla
niego tyle co nic. Od tego mężczyzny wiało chłodem
jak w najbardziej siarczysty mróz.

Cole wrócił na kolację.
Tym razem obyło się bez żadnego incydentu. Do

128

Heather Graham

background image

kolacji zasiadła czarująca, subtelna dama z Południa,
w wytwornej błękitnej sukni ze staniczkiem z broka-
tu. I tak jak uczyła ją dystyngowana mama, Kristin
w roli młodej damy poruszała się z wielką gracją, nie
pozwalając sobie na żadne żywsze ruchy. Uśmiechała
się tylko łagodnie, jej głos był cichy, melodyjny. Do
Cole’a zwracała się ,,panie Slater’’, a czasami ,,drogi
panie’’. On też był wytworny, też uprzejmy i konwer-
sował z nią błyskotliwie, jakby całe życie spędził
w najwytworniejszych salonach.

Po kolacji wyszedł na dwór. I wszyscy jakoś tak

szybko rozeszli się do łóżek, więc Kristin też powęd-
rowała na górę, do dużej sypialni. I do okna. Cole stał
na werandzie, oparty o białą kolumnę i spoglądał
w niebo. W jednym ręku cygaro, w drugim piersiów-
ka z brandy.

Ileż by dała, żeby poznać jego myśli...
– Dobry wieczór, panno McCahy.
Zarumieniła się i dziwna sprawa, ale jakoś nie

potrafiła mu odpowiedzieć. On patrzył na nią, a jego
uśmiech, między brodą a krótko przystrzyżonymi
wąsami, był coraz bardziej widoczny.

– Zaraz przyjdę na górę, panno McCahy.
Cofnęła się bardzo szybko, o mały włos nie uderza-

jąc głową o framugę. Jej serce biło jak szalone,
usiłowała sobie jednak przetłumaczyć, że zdecydo-
wała się przecież być kobietą z dystansem, a nie
egzaltowaną panienką.

Na próżno, bo drżała, słysząc jego kroki na scho-

dach, drżała jeszcze bardziej, kiedy otwierały się
drzwi. Jego wzrok od razu spoczął na jej piersiach,
falujących w staniczku z brokatu.

129

Za wszelką cenę

background image

– Chodź tu – powiedział miękko, wyciągając ku

niej dłoń. I prawie natychmiast znalazła się w jego
ramionach. Całował ją, potem rozbierał. Robił to tak
umiejętnie, że musiał już w swoim życiu rozbierać
niejedną kobietę. Ale to nie miało żadnego znaczenia.
Istotne było, że jej suknia i halki, i wszystko leżało na
podłodze, a on zaniósł ją do mahoniowego łoża
i znów było z nimi srebrzyste światło księżyca.

Gdzieś daleko toczyły się bitwy. Gdzieś daleko

ludzie z Północy walczyli z ludźmi z Południa, krew
płynęła przez Kansas, przez Missouri, jakby ktoś
przedziurawił gigantyczną żyłę. Ale Kristin nie pa-
miętała o tym. Jej całym światem był teraz Cole.

Tej nocy nie tylko tuliła się do niego, tej nocy była

i kotką mruczącą, i gejzerem namiętności, nauczyła
się, jak dotykać męskiego ciała, jak poruszać się z nim
jednym rytmem. Żaden narkotyk, żaden trunek nie
miał takiej mocy jak to uniesienie, tak słodkie, tak
wszechogarniające.

Tej nocy Cole zasnął pierwszy. Kristin leżała

w ciszy i księżycowym blasku i patrzyła na tę surową
twarz, pogrążoną we śnie, na siatki cienkich srebr-
nych blizn, przecinających jego pierś i ramiona,
zastanawiając się, które to bitwy pozostawiły te
smutne ślady na jego ciele. Ślady, których pragnęła
dotknąć.

W ostatniej chwili cofnęła rękę. Ten mężczyzna

był zagadką i wzbudzał lęk. I jednocześnie był
fascynujący. Lgnęła do niego, przyciągał, jak ciepły
ogień w kominku. Ale wiedziała, że nie na długo
zagości w jej życiu. Odjedzie już wkrótce. Była o tym
przekonana. I wyczuwała coś jeszcze. Ten mężczyz-

130

Heather Graham

background image

na nigdy jej nie pokocha, a ona... a ona już jest bliska,
żeby oddać mu swe serce. Już teraz inni mężczyźni
w porównaniu z Cole’em Slaterem wypadali bardzo,
bardzo kiepsko.

Inni mężczyźni... Iluż to mężczyzn przeżyje tę

wojnę?

Ostrożnie podniosła się z łóżka i podeszła do okna.

Spojrzała na padoki, na równinę. Wszędzie było cicho
i bezpiecznie, a przecież jest wojna. Tysiące ludzi
walczy i ginie od tego kwietniowego dnia w 1861
roku, kiedy baterie Południa otworzyły ogień w kie-
runku Fortu Sumter. Kansas już chyba na zawsze
skąpane będzie we krwi, tak samo Missouri. Armia
Północnej Wirginii dwukrotnie pokonała armię Poto-
maku pod Manassas. Wojskom Unii, walczącym
wzdłuż Missisipi, wiodło się lepiej. Północ wygrała
bitwę o Shiloh, a w końcu kwietnia wojska Unii,
dowodzone przez Farraguta, zajęły Nowy Orlean.

Ktoś zwycięża, ktoś ponosi klęskę... A żołnierze

giną. Pod Sharpsburgiem w Marylandzie obie strony
poniosły ogromne straty. Po bitwie nad rzeką An-
tietam wszystkie gazety pisały, że była to najbardziej
krwawa bitwa w tej wojnie, żołnierze ślizgali się we
krwi, a ciała nowo zabitych i rannych padały na ciała
martwych już od dawna kolegów. Kristin akurat była
w mieście, kiedy nadeszły najnowsze listy poległych.
Ze struchlałym sercem szukała na nich Matthew. Nie
było tam jego nazwiska. Bóg był łaskaw, i z jej oczu
popłynęły łzy szczęścia. Ale wszędzie dookoła wi-
działa łzy rozpaczy, łzy matek, narzeczonych, kocha-
nek. Ból rodzin, które oddały swoich synów Unii, ból
rodzin, które oddały swoich synów konfederatom.

131

Za wszelką cenę

background image

Ta wojna, w której toczono bitwy i ginęli ludzie

w mundurach, jeszcze nie dotarła na pogranicze. Na
pograniczu panował krwawy terror. I najważniejsze
było... przetrwać, przeżyć.

– Kristin?
Cole nie spał. Jego oczy, otwarte szeroko, wpat-

rzone w nią, świeciły dziwnym blaskiem. Zadrżała,
uświadamiając sobie nagle swoją nagość.

– Kristin? Dobrze się czujesz?
Nie, nie czuła się dobrze. Czuła, że chce jej się

płakać.

– Myślałam o wojnie.
– O wojnie... Ta wojna jest jeszcze daleko stąd.

Tu jest inaczej, tu walczymy na swój własny sposób.

W jego głosie była gorycz, nieprzebrana gorycz.

I zamilkł, a jego oczy straciły cały blask, jakby
przesłoniła je jakaś myśl, bardziej niż okrutna.

Potem wrócił do niej, wrócił spojrzeniem pełnym

smutku i jednocześnie pełnym ciepła.

– Nie myśl o tym, Kristin, nie trzeba. I tak niczego

nie zmienisz.

Chciała coś odpowiedzieć, głos jednak zawiódł.

Skinęła tylko głową.

– Chodź tu do mnie, Kristin.
Ten głos... Niski, głęboki, nawet kiedy szeptał. Ten

głos kazał zapomnieć o wszystkim, nawet o wojnie...

Szła ku niemu naga, tylko ramiona miała przy-

kryte złocistobrązowym płaszczem włosów, znaczo-
nych srebrem księżyca. Nie wstydziła się, chciała,
żeby widział tę jej nagość. I odczuł, jak bardzo ona
pragnie tych wspólnych nocy, jego ramion, uniesień,
słodszych niż cokolwiek na świecie.

132

Heather Graham

background image

A on liczył sekundy i kiedy stanęła nad nim,

natychmiast pochwycił ją w ramiona. Nie przypusz-
czał, że tak się stanie. Że znajdzie w Kristin przystań,
oazę, że będzie jej aż tak bardzo potrzebował.

Ona koiła jego ból. Stukot kopyt umilkł, bo

wzywały go jej oczy, tak niebieskie, jak dalekie
morza, i pajęczyna złocistobrązowych włosów, snu-
jąca wokół niego kokon, w którym mógł już tylko
śnić o raju. Ta dziewczyna była cudownym, nie-
spodzianym darem losu, dającym chwilę zapomnie-
nia. I była piękna, jak wschód słońca, jak pola
kukurydzy, zanim spłynęły krwią, pola bezkresne
i zielone. I namiętna, tą cudowną, pełną ciekawości
namiętnością kobiety, której niewinności nie zdołał
zniszczyć do końca.

Nie mógł pokochać tej dziewczyny, ale mógł

przecież jej pożądać. I pożądał. Czuł wielki głód,
którego nie sposób było nasycić. Wystarczyło, żeby
go dotknęła, coś szepnęła, i głód powracał ze zdwojo-
ną siłą.

Kristin zasnęła. On leżał obok, wpatrzony w sufit.

To źle, to bardzo źle, że ogarnia go tak wielka
namiętność, kiedy jego serce pozostaje głuche. To
bardzo źle.

Przecież tego nie chciał, to ona przyszła do niego

tamtej pierwszej, księżycowej nocy, i prosiła o po-
moc. Ale to też go nie rozgrzesza, choć na pewno coś
znaczy. Przecież to dzięki temu ich losy splotły się ze
sobą.

A on musi wyjechać. Wkrótce. Przynajmniej na

jakiś czas.

Tym razem to on wstał z łóżka i podszedł do

133

Za wszelką cenę

background image

okna. Chciał spojrzeć na księżyc. Pamiętał, że
koniecznie musi dotrzeć do telegrafu, dowiedzieć się,
czy nie ma dla niego żadnej wiadomości. Nie mógł
przewidzieć, ile zajmie mu to czasu, a bardzo nie
chciał, żeby Kristin na dłużej zostawała sama.

Czy zdoła ją ustrzec?
Czy w jego głowie nie narodzi się nowy koszmar-

ny sen? Drugi sen o śmierci?

Nie! Do diabła, nie! Nieważne, kogo tu przyniesie,

Jankesów czy tych zbirów Quantrilla. On znajdzie
sposób, żeby z tej złocistobrązowej głowy nie spadł
ani jeden włos.

Dni mijały, jeden podobny do drugiego, raz tylko,

kiedy wszyscy mężczyźni pracujący na ranczo zajęci
byli stadem, Cole pozwolił Kristin, żeby razem z nim
objechała ranczo. Kristin zjechała z Colem całą swoją
ziemię, wzdłuż i wszerz. Pokazała mu wodopoje,
pokazała miejsca, które szybko podmiękały podczas
długotrwałych deszczów. Razem odszukali zabłąka-
nego cielaka, razem pojechali do miasta, aby kupić
wszystko, co potrzebne było do naprawy ogrodzenia
na północnym pastwisku.

Wieczorami Kristin i Shannon przebierały się do

kolacji. To była taka resztka cywilizacji w ich życiu.
Ale rozmowa przy stole nie toczyła się gładko. Cole
rzadko się odzywał, z reguły w sprawach związanych
z ranczem, rozmawiano też dużo o broni. I Cole bez
przerwy powtarzał, że Kristin i Shannon powinny
stale nosić broń przy sobie, i nie wolno im oddalać się
od domu. Delilah i Samsonowi nie trzeba było o tym
przypominać.

134

Heather Graham

background image

Dla Shannon Cole był bardzo miły. Shannon

niebawem kończyła osiemnaście lat, jej kształty były
już bardzo okrągłe, ale Cole traktował ją jak dziecko.
Był wobec niej bardzo pobłażliwy, często wykazywał
anielską cierpliwość, co też ogromnie irytowało Kris-
tin, pragnącej bardzo, aby choć część tej cierpliwości
przypadła jej w udziale.

Czasami Kristin zadawała Cole’owi pytania,

szczere, otwarte, a on pytania te ignorował, a kiedy
pytała, dlaczego chce pozostać dla niej tajemni-
czym, obcym przybyszem, odpowiadał po prostu,
że ona nie ma prawa cokolwiek wiedzieć o jego
przeszłości czy przyszłości, i nie powinna zadawać
żadnych pytań.

Odchodziła obrażona, nadęta, ale potem, w nocy,

niby przez sen, przysuwała się do niego bliziutko.
Czuła, że on się uśmiecha, przecież wiedział, że ona
udaje. Nie szkodzi. On przecież też udawał. Udawał,
że nie potrzebuje jej bardziej niż ona jego.

A potem nadszedł ten dzień. Kristin obudziła się

wcześnie, zmarznięta, sama w wielkim łożu. Ta
poranna samotność była czymś niezwykłym, choć
Cole często przecież wstawał pierwszy. Ale tym
razem ta samotność była dziwnie prawdziwa. I prze-
rażająca.

Cole odjechał.
A ona słyszała stukot kopyt.
Jakiś mężczyzna na wielkim gniadym koniu galo-

pował przez padok. W stronę domu. Kristin, przera-
żona, przycisnęła dłoń do ust, żeby stłumić krzyk
i wytężyła wzrok. Mężczyzna ubrany był na szaro,

135

Za wszelką cenę

background image

miał szary mundur ze złotym szamerunkiem, mun-
dur oficera kawalerii Południa.

Trzęsącymi się rękoma nałożyła bawełnianą ko-

szulę, bryczesy, naciągnęła długie buty. Powtarzając
sobie bez przerwy, że ona jest też z Południa, urodziła
się na Południu, i z powodu jednego Quantrilla nie
powinna się bać wszystkich ludzi z Południa. Przypo-
mniała sobie też, że największym bohaterem dla jej
siostry jest Jeb Stuart, oficer kawalerii Południa.

Ale to nie pomogło. Nadal strach ściskał ją za

gardło. Przecież tego oficera mógł tu nasłać Zeke, albo
któryś z jego ludzi... Nałożyła pas z bronią, spraw-
dziła, czy kolt jest naładowany i powoli, ostrożnie
ruszyła ku schodom.

– Delilah?
Nie było jej w kuchni, ani jej, ani Samsona. Nie

było słychać ani płaczu, ani śmiechu ich maleńkiego
synka. I nigdzie nie było Shannon.

Dlaczego ten oficer nie podjechał pod werandę?

Dlaczego nie zapukał do drzwi?

Przemknęła przez pokoje i ostrożnie uchyliła

drzwi na tyłach domu. Nikogo. Wyjęła broń i przy-
klejona do ściany, obeszła dom dookoła. Wyjrzała zza
rogu. Znów nikogo. Ani konia, ani jeźdźca.

Jej serce biło stanowczo za szybko. Odczekała

sekundę, potem pochyliła się i najszybciej jak mogła
zaczęła biec po suchym piachu. Dopadła do stodoły,
znów przykleiła się do ściany, potem powolutku,
krok za krokiem, zaczęła posuwać się do przodu.
Doszła do rogu budynku, przystanęła na chwilę, aby
złapać oddech.

Coś cichutko szczęknęło. Uniosła wzrok. I spoj-

136

Heather Graham

background image

rzała prosto w lufę enfielda. Strzelba marki Enfield
spoczywała w rękach mężczyzny w mundurze kawa-
lerzysty armii Południa. Mundur był zniszczony,
złociste epolety prawie w strzępach.

Usłyszała rozkaz:
– Opuść broń!
Mężczyzna miał bardzo piękne oczy, niezwykłe,

zielononiebieskie. Te oczy wpatrywały się w lufę jej
kolta. Uzmysłowiła sobie, że ona też celuje do niego
ze swojej broni.

– To ty opuść broń!
Mężczyzna uśmiechnął się nieco drwiąco. Był

bardzo młody i bardzo przystojny. I dziwnie jakoś
znajomy.

– Mój enfield może cię porządnie podziurawić.
– Nie ma broni niezawodnej.
– W rękach panienek często zawodzi.
– Spokojna głowa! Mój kolt zedrze z ciebie skalp

z prędkością, o jakiej Indianie nie śmią marzyć!

Był wysoki, męski i osobliwie elegancki, podnisz-

czony mundur nie miał tu nic do rzeczy. Była pewna,
że wcale nie chce jej zrobić krzywdy. Ale nie opuściła
kolta, nauczyła się już dawno, że nikomu nie wolno
dawać szansy.

– Panna Kristin McCahy?
– Tak.
Uśmiechnął się i opuścił broń.
– Dlaczego, na Boga, skrada się pani za mną?
Kristin nie uśmiechnęła się, ale wsadziła swego

kolta do olstra, czując, że ze strony tego mężczyzny
nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo.

– Pan wybaczy, ale to moja posiadłość. Przyjechał

137

Za wszelką cenę

background image

pan niespodziewanie, nie zapukał do frontowych
drzwi, tylko skrada się za stodołą. A to moja ziemia,
więc, do diabła, powiedz mi, człowieku, kim ty
w końcu jesteś?

– Skrada się za stodołą – powtórzył z nieukrywa-

nym oburzeniem. – Zapewniam panią, że Slaterowie
nie mają zwyczaju skradać się za stodołą.

– Slaterowie?
– Kapitan Malachi Slater, do usług szanownej pani

– przedstawił się, elegancko stukając obcasami. – Brat
Cole’a. Cole musiał na jakiś czas wyjechać w pilnej
sprawie i dlatego... Czy Cole nic pani nie mówił?

Kristin czuła, że kolana się pod nią uginają. Prze-

czucie jej nie myliło. Cole odjechał. Nie pożegnawszy
się z nią, nie powiedziawszy ani słowa.

– Nie...
– Podczas jego nieobecności ja zaopiekuję się

panią, o ile, naturalnie, nie ma pani nic przeciwko
mojej skromnej osobie.

Oczywiście, że mam, pomyślała. Ty przyjechałeś,

bo on odjechał... Zmusiła się jednak do uśmiechu
i wyciągnęła rękę.

– Ależ skąd, panie Slater! Ja... boję się bardzo i jestem

wdzięczna, że pan tu się zjawił. Bardzo wdzięczna.

– Do usług, panno McCahy – odparł i z szacun-

kiem ucałował jej dłoń.

Przez sekundę niebieskozielone oczy bacznie przy-

glądały się jej twarzy i Kristin była już pewna, że
Malachi Slater doskonale wie o wszystkim. Jej różo-
we policzki zrobiły się o ton ciemniejsze, patrzyła
w milczeniu na jego mundur i nagle, tknięta jakąś
myślą, krzyknęła głośno:

138

Heather Graham

background image

– O Boże! Przecież pan jest konfederatem!
Zesztywniał. Jego młodzieńcza twarz stała się

niemal łudząco podobna do twarzy starszego brata.

– Słyszałem, że ludzie z Missouri nadal uważają

się za południowców – powiedział oschłym głosem.
– Przynajmniej większość z nich.

– Ale tu jest pogranicze, panie Slater! I przynaj-

mniej połowa stanu zajęta jest już przez Unię.

– Rozumiem. W takim razie przebiorę się w cywil-

ne ubranie.

– I jest jeszcze jeden problem, panie Slater. Mój

brat... mój brat jest...

– Jankesem?
Patrzył na nią przez chwilę nieruchomym wzro-

kiem i nagle uśmiechnął się. Wcale niewesoło.

– I to jest właśnie ta cała wojna, panno McCahy.

Ta cholerna wojna domowa.

Nagle huknęło i z drewnianej ściany posypały się

drzazgi.

– Psiakrew! – zaklął Malachi.
W jednej sekundzie leżała już na ziemi, a on na

niej, osłaniając ją własnym ciałem. Padł drugi strzał
i drugi pocisk wrył się w drewnianą ścianę.

139

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kristin, przyciśnięta twarzą do ziemi, czuła na

sobie ciało Malachiego, w sercu strach, a w ustach
ziarna piasku. Strzałów padło jeszcze kilka, potem
słychać było lekkie kroki i stanowczy rozkaz. I Kristin
poczuła niewysłowioną ulgę.

– Złaź z niej, Rebie

9

, ale już!

– A ty, smarkata, lepiej uważaj na swoją zabawkę!

– krzyknął ze złością Malachi, podnosząc się z ziemi.

– Nie jestem żadną smarkatą! A strzelam choler-

nie celnie!

– Ach, ty mała...
– Uspokójcie się! – wrzasnęła Kristin, zrywając się

z ziemi i przytomnie zajmując pozycję między zaciet-
rzewioną parą. – Shannon, posłuchaj...

– A co mam słuchać? Przecież to na pewno jeden

z tych bandziorów Quantrilla!

– A ty oczywiście nie wiesz, co to mundur kawa-

lerzysty! – mówił blady ze złości Malachi. – Ty...

9

Reb – Johnny Reb, (hist.) konfederat.

background image

– Panie Slater, błagam, niech pan się uspokoi

– przerwała Kristin. – Shannon, zamknij się. To brat
Cole’a.

– Brat? – Oczy Shannon ze zdumienia zrobiły się

okrągłe jak spodki. – Jesteś pewna? Przecież on wcale
nie jest do niego podobny!

– Jestem – warknął Malachi. – Mamy identyczne

palce u nóg...

I nagle znów rozległ się huk, znów ze ściany

posypały się drzazgi.

– Padnij! – krzyknął Malachi i prawie jednocześ-

nie dał się słyszeć jeszcze inny, również męski głos:

– Rzuć broń!
Shannon nie miała zamiaru niczego rzucać. Od-

wróciła się szybko, z koltem złożonym do strzału.
Nagle Malachi zaklął głośno i z całej siły rąbnął ją
w nadgarstek. Kolt poleciał na ziemię, Shannon
rzuciła się na Malachiego z pięściami, ten zaklął
soczyście i usiłował złapać ją za ręce. A przez głowę
Kristin przemknęła myśl, że to jednak niepojęte. Oni
rwą się do bitki, kiedy ktoś ma zamiar ich wszystkich
powystrzelać. Ten ktoś jednak przestał strzelać,
a więc były to strzały ostrzegawcze.

W zacienionym miejscu koło werandy coś się

poruszyło. Zobaczyła mężczyznę, bardzo młodego,
ubranego jak ranczer, w długi płaszcz i długie buty.
Na głowie kapelusz z podwiniętym rondem, wciś-
nięty głęboko na oczy. Malachi, szarpiąc się dalej
z Shannon, w ogóle nie zwracał na niego uwagi.

Nieznajomy wolnym krokiem podszedł do Kristin

i, o dziwo, uśmiechnął się z wielkim wdziękiem,
wręcz zniewalająco.

141

Za wszelką cenę

background image

– Tych dwoje jest chyba w paskudnym nastro-

ju? Nie sądzi pani?

– A pan tak sądzi? – spytała, krzyżując ręce na

piersiach i spoglądając lodowato na następnego mło-
dego człowieka, który przyszedł sobie postrzelać na
jej ranczo. – A dlaczego pan strzelał do nas?

– Bo wyglądało na to, że ta mała ma zamiar

podziurawić starego Malachiego.

Ten drugi z kolei niespodziewany przybysz miał

oczy szaroniebieskie, włosy brązowe, a uśmiech
wprost zniewalający i Kristin musiała bardzo się
postarać, aby zachować kamienną twarz.

– Czyżby pan był kolejnym Slaterem?
– Najmłodszym! Jamie Slater, do usług – wyjaśnił

młodzieniec, składając elegancki ukłon.

– Psiakrew! – ryknął nagle Malachi. – Ta mała

bestia mnie ugryzła!

– Boże – jęknęła Kristin. – Shannon, proszę...
Shannon, głucha na wszystko, walczyła zaciekle,

mimo że uścisk Malachiego, obejmującego ją wpół,
był żelazny, a jej stopy ledwo dotykały ziemi.

– Biedny Malachi – powiedział Jamie, kiwając

współczująco głową. – Walczył skutecznie z Grantem
o Shiloh, a nie może poradzić sobie z rozzłoszczoną
panienką!

– Nie jestem... – zaczęła Shannon.
– Właśnie, że jesteś – stanowczo przerwał jej

Malachi, puszczając ją nagle i popychając w stronę
Kristin. – Jesteś głupią, nieodpowiedzialną smarkatą.

Shannon znów szarpnęła się, ale silna dłoń siostry

osadziła ją w miejscu. Pozostawało więc jej tylko
znów posłużyć się słowami:

142

Heather Graham

background image

– Nie jestem żadną smarkatą! A ty, Rebie, śmiałeś

zaatakować moją siostrę!

– A ty zaatakowałaś mojego brata! – wtrącił

z uśmiechem Jamie. – Tak więc jesteśmy kwita.
I gdyby Cole był tutaj, powiedziałby, że jesteśmy
bandą głupków, igrających z bronią. Ale Cole wyje-
chał i dlatego my tu jesteśmy, Malachi i ja. Jesteśmy
jego braćmi.

– A mój brat jest oficerem kawalerii – oznajmiła

niestrudzona Shannon, wbijając w niego oczy jak
dwa sztylety. – Szkoda, że go tu nie ma, posiekałby
was swoją szablą na kawałki. A przede wszystkim
tego Reba w szarym mundurze!

Twarz Malachiego znów pobladła, jego głos był

jednak względnie opanowany.

– Powiedziano mi, że mam tu zasadzić się na ludzi

Quantrilla, a nie użerać się ze zwariowanymi pan-
nicami – wycedził i obrzuciwszy obie siostry spoj-
rzeniem pełnym niesmaku, statecznym krokiem ru-
szył w stronę domu.

– A dokądże to, szanowny panie? – krzyknęła

groźnie Shannon, biorąc się pod boki.

Zatrzymał się w pół kroku, odwrócił i spojrzał na

nią z jeszcze większym niesmakiem niż poprzednio:

– Na śniadanie, szanowna pani! Jeśli panience się

nie podoba, to proszę zwrócić się do Cole’a. Brat
prosił, żebym tu przyjechał, więc przyjechałem i nie
ruszę się stąd do jego powrotu. A przez ten czas
proszę uniżenie, żeby panna łaskawie nie wchodziła
mi w drogę, cholera jasna...!

Odwrócił się i znów ruszył w stronę domu,

rzucając w powietrze:

143

Za wszelką cenę

background image

– Chyba wolę już tych Jankesów. Na pewno

mniej działają mi na nerwy niż ta cholerna pannica!

– Pan Malachi Slater? – zawołała od drzwi uśmiech-

nięta Delilah. – Proszę, proszę, niech pan wchodzi!

No pięknie, pomyślała Kristin. Delilah, zdaje się,

jest doskonale zorientowana, a Cole nie był łaskaw
pisnąć ani słowa żadnej z sióstr. A one przecież nie
potrzebują dodatkowej piastunki, tylko kogoś, kto
wykończy Zeke’a Moreau.

Nagle Kristin oblała się rumieńcem, czując na sobie

czyjś natarczywy wzrok. To Jamie. Wpatrywał się
w nią bez żenady, z pewną jednak zadumą. Chwała
Bogu, może przynajmniej ten młokos nie jest wtaje-
mniczony w szczegóły znajomości Cole’a z panną
McCahy. Jamie uśmiechnął się z aprobatą i wyglądało
na to, że Kristin McCahy podoba mu się, a więc ona
też się uśmiechnęła i poczuła, że już chyba polubiła
Jamie’ego Slatera.

– Ja też jestem głodny jak diabli – oświadczył

Jamie, elegancko podając jej ramię. – Pani pozwoli...

– Dziękuję! Shannon, proszę, idziemy!
– Mam w nosie śniadanie – oświadczyła poryw-

czo siostra i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła
w kierunku stajni.

– A dokąd pojechał Cole? – spytała Kristin, od-

ważnie spoglądając Jamie’emu prosto w oczy. – Może
nie powinno mnie to interesować, ale...

– On sam to wyjaśni – odparł Jamie, a więc było

jasne, że żaden ze Slaterów nie ma zamiaru zdradzać
tajemnic starszego brata. – A nas tu przysłał, żebyście
były bezpieczne. Wydaje mi się jednak, że nie jesteś-
cie tym zachwycone.

144

Heather Graham

background image

– Ależ skąd! Jamie, miło was tu powitać.
Naturalnie, że miło, tylko, do diabła, to pytanie nie

daje spokoju. Dokąd Cole pojechał i czy ma to
związek z jakąś inną kobietą? Czyli na nic prze-
strogi... Kristin, Kristin, nie wolno ci się zakochać...
A to już się stało. On pojechał, a ona cierpi.

Zmusiła się jednak do uśmiechu.
– Naprawdę, bardzo miło, Jamie. I zapraszam do

środka, Delilah na pewno przygotowała coś pysz-
nego.

Pierwszego dnia jechał na południowy wschód.

Ludzie, im dalej w głąb Missouri od granicy, tym
bardziej byli milczący. Rozumiał to. Ten krwawy
terror zaczął się już kilka lat temu, w latach pięć-
dziesiątych, kiedy John Brown i jego zwolennicy
pomordowali właścicieli niewolników w Missouri.
Cole widział Browna, kiedy razem z Jebem Stuartem
jechał do Harper’s Ferry, aby odbić tamtejszy arsenał,
który znalazł się w rękach Browna i jego ludzi. Tą
akcją dowodził Robert E. Lee, wówczas pułkownik
Armii Stanów Zjednoczonych. Wtedy jeszcze niko-
mu nie śniło się o konfederatach.

Johna Browna pojmano i zawieziono do Charles-

tonu, do sądu. Cole do dziś nie wiedział tak do końca,
co myśleć o Brownie. Na rozprawie, kiedy go słuchał,
wydał mu się fanatykiem, który potrafi przekonać do
swoich racji. Mówił, że grzech niewolnictwa ten kraj
może zmyć z siebie tylko krwią.

Na Północy bardzo szybko zaczęto śpiewać pio-

senki o Johnie Brownie. Ciało Johna Browna butwieje
w grobie, ale jego dusza nadal żyje...

145

Za wszelką cenę

background image

Nikt nie zastanawiał się, że także ten, kto morduje

w imię Boga, jest po prostu mordercą.

A w Missouri ludzie nauczyli się, co to krwawy

odwet. I ci, którzy doznali krzywd od jayhawkerów
z Kansas, za Quantrillem poszliby w ogień.

Cole starał się być ostrożny, bardzo ostrożny.

Podjeżdżając pod dom farmera, robił to niemal demon-
stracyjnie. Najpierw prosił o łyk wody ze studni,
mruknął coś o pogodzie, dopiero potem pytał, czy nikt
przypadkiem nie widział Quantrilla lub któregoś z jego
ludzi. W jego głosie słychać było wielki szacunek, starał
się też mówić z takim samym akcentem, jak miejscowi.

I wszyscy, po kolei, kazali mu jechać na południe.
Na małej farmie, prawie pięćdziesiąt mil na połud-

nie od Osceoli, ludzie nie byli już tacy powściągliwi.
Zaproszono Cole’a do domu, ugoszczono, przy stole
nikt nie bał się mówić o Quantrillu. Tutaj jego ludzie
rządzili już niepodzielnie. I na tej farmie Cole dowie-
dział się, że Quantrilla może spotkać w pobliskim
miasteczku, w saloonie. Quantrill przychodzi tam
zwykle pod wieczór, koło szóstej.

Miasteczko wydało się spokojne, uładzone, jakby

w ogóle w kraju nie było wojny. Po ulicach spacero-
wały elegancko ubrane damy, w kapeluszach od
modystek. Grupka takich paniuś, stojących przed
sklepem, gapiła się na niego, uchylił więc kapelusza,
one natychmiast zaczęły poszeptywać między sobą.

Wtedy do Cole’a dotarło, że w tym miasteczku,

z pozoru cichym i sennym, życie pulsowało. I wcale
nie było tu tak spokojnie. Jechał dalej zakurzoną ulicą,
ostrożnie, dopóki nie dobiegł go głośny śmiech
i dźwięki pianina. Zobaczył szyld. Red Door Saloon.

146

Heather Graham

background image

Zsunął się z konia, przywiązał go do jednego ze

słupków i starannie wytarłszy ręce o spodnie, ruszył
ku czerwonym drzwiom, od których saloon wziął
swoją nazwę.

Pchnął drzwi i zatrzymał się na chwilę, aby oczy

przyzwyczaiły się do przyćmionego światła.

Zeke’a nie było.
Ale William Quantrill był. Ciemnowłosy męż-

czyzna z bladą twarzą i starannie przystrzyżoną
brodą. Siedział przy okrągłym stoliku, rozparty wy-
godnie w krześle. Zobaczyli się dokładnie w tym
samym momencie. Quantrill uśmiechnął się, rzucił
karty na stół i wstał. Był przeciętnego wzrostu i nic
nie wskazywało, że to człowiek, o którym powiadają,
że ukręcił bicz na Zachód. Tylko oczy to potwier-
dzały. Jasnoniebieskie, ale zimne jak lód.

– Cole! Cole Slater! A niech mnie... Czemuż to

zawdzięczam ten zaszczyt?

Cole nie odpowiadał. Stał z nieruchomą twarzą,

jego wzrok przemykał po twarzach mężczyzn. Tak.
Zeke’a nie było, ale ta czwórka młokosów przy
stoliku Quantrilla to jego ludzie. Poznał ich wszyst-
kich. Jesse i Frank, synowie Jamesa, obok Bill Ander-
son, no i mały Archie Clements. I zapewne wśród
pozostałych gości saloonu niejeden należał do tej
bandy. Quantrill był z obstawą, ale to wcale nie
oznaczało, że się boi. W tej części kraju był przecież
bohaterem. Nieważne, że bushwhackerzy mordowali,
gwałcili, rabowali, że ginęło wielu niewinnych ludzi.
Ważne, że odpłacali za wszystko, co jayhawkerzy
uczynili mieszkańcom Missouri. I odpłacali w dwój-
nasób.

147

Za wszelką cenę

background image

Cole nie przybył, aby walczyć. Spokojnym kro-

kiem ruszył do okrągłego stolika. Mężczyzna przy
pianinie przestał grać, wszyscy w sali przycichli,
wlepiając oczy w Cole’a Slatera.

– Witaj, Quantrill.
Quantrill wyciągnął dłoń, uścisnęli sobie ręce. Cole

skinął głową jego chłopcom.

– Frank, Jesse, Archie, Bill, witajcie. Wygląda na

to, że jesteście w dobrej formie. Wojna zdecydowanie
wam służy.

– Bo dobrze jest być bushwhackerem – odparł

pogodnie Archie. – Żadne wojsko nie daje takiego
łupnia Jankesom, jak my! A co u ciebie, Cole? Mówią,
że też odszedłeś z regularnego wojska. To kim ty
teraz jesteś? Szpiegiem? Wywiadowcą? A może też
buszujesz, jak my?

– Jestem majorem, Archie – odparł spokojnie

Cole. – I tak należy się do mnie zwracać.

Quantrill, nie spuszczając z nich oczu, roześmiał

się nagle.

– Hej! Judo, co z tobą? – zawołał. – Graj, bo

smutno! Archie, bierz chłopaków i idźcie sobie do
baru na whisky. Wygląda na to, że Cole Slater przebył
szmat drogi, żeby mi coś powiedzieć. A ja chcę
spokojnie tego wysłuchać.

Archie wstał posłusznie, na odchodnym jednak

jeszcze spytał:

– Jesteś sam, Slater?
– Tak, sam.
– Miło pana znowu widzieć, panie majorze – ode-

zwał się młody Jesse James. – Brakuje nam pana. Był
pan cholernie dobry.

148

Heather Graham

background image

Naturalnie w strzelaniu. Ten smarkacz tylko to

może mieć na myśli. Ale szkoda tych chłopaków. Co
z nimi będzie, kiedy wojna się skończy? Jeśli w ogóle
przeżyją...

– Willy? – zagruchał ktoś przymilnie. Hoża bru-

netka w krwistoczerwonej sukni i czarnych siatko-
wych pończochach oparła się poufale o ramię Quant-
rilla. Jej zachęcający uśmiech adresowany był jednak
zdecydowanie do Cole’a. – Może whisky dla twego
przyjaciela?

– Jasne! Przynieś, Jennifer, najprzedniejszą whis-

ky! Trzeba ugościć jednego z najlepszych wywiadow-
ców konfederatów. A kiedyś to był mój człowiek.
I lepszego jeszcze nie znalazłem!

– Och – westchnęła Jennifer, trzepocząc zalotnie

rzęsami. – On chyba we wszystkim jest najlepszy.

Cole uśmiechnął się uprzejmie, dziwiąc się w du-

chu, że ta ponętna dziewczyna nie wzbudza w nim
żadnych emocji, w końcu normalnych u zdrowego
mężczyzny. Czyli niedobrze. Zdaje się, że noce
z brązowowłosą ranczerką zaczynają mu wystarczać
w zupełności. Czyli naprawdę niedobrze. Może by
więc jednak zainteresować się tą czarnulką? Bez
sensu, przecież on jest teraz z kimś... związany. Do
diabła! Przede wszystkim to on ma przed sobą jeszcze
długą drogę...

– Rusz się, Jennifer! – powiedział ostro Quantrill

i kiedy dziewczyna, z obrażoną miną, ruszyła do baru,
zagadnął: – No i jak tam, Slater? Z czym przybywasz?

– Chodzi o siostry McCahy.
– McCahy? Nie znam.
Jennifer wróciła nadspodziewanie szybko, z butelką

149

Za wszelką cenę

background image

najlepszej irlandzkiej whisky. Chciała sama nalać
panom, ale Quantrill odesłał ją niecierpliwym ruchem
ręki.

– Jeden z twoich ludzi, Zeke Moreau, nie daje im

spokoju.

– Jak powiadasz? Zeke? Zeke Moreau? – mruczał

Quantrill, zajęty napełnianiem szklanek. – Nie wie-
działem, że go znasz. On chyba przyszedł do mnie już
po twoim odejściu.

– Niezupełnie. Zdążyliśmy się jeszcze poznać. Ale

podczas naszego ostatniego spotkania nie zaskoczył
od razu...

– Czekaj... czekaj... Na ranczo? Niedaleko grani-

cy? Cole, a więc to byłeś ty?!

– Zgadza się – przytaknął Cole i sięgnął po swoją

szklankę. Wypił do dna i od razu zrobiło mu się
przyjemnie. Takie całkowite rozluźnienie, rzadkość
podczas tej wojny. Sięgnął po butelkę i nalał sobie
następną porcję.

– Pokonałeś moich chłopaków, Slater!
Quantrill też wypił do dna, też nalał sobie następ-

ną porcję. I chyba nie był zły, raczej – rozbawiony.

– Trochę to było inaczej – wyjaśnił spokojnym

głosem Cole. – Zaskoczyłem ich. I, szczerze mó-
wiąc, krew mnie zalała, kiedy zobaczyłem, co oni
wyprawiają. Na tym ranczo byli już przedtem,
wtedy wyciągnęli z domu starego człowieka i za-
rżnęli go na oczach córki, a potem przyjechali po
nią...

– Nie podobają ci się nasze metody walki? – rzucił

ostro Quantrill i pociągnął porządny łyk. Jego roz-
bawienie znikło.

150

Heather Graham

background image

– To nie walka. Masz u siebie zwykłych rzeź-

ników, Quantrill.

– Nie wiedziałem, co zdarzyło się na tym ranczo.
– Tak myślę!
Quantrill uważnie przyglądał się Cole’owi przez

moment, potem na jego ustach pojawił się przebiegły
uśmieszek.

– Do diabła, Slater! Zaczynasz gadać jak jakiś

cholerny Jankes!

– Nie jestem Jankesem, Quantrill. Ale nie chcę,

żeby ktokolwiek tknął tę dziewczynę.

– Dobre sobie – mruknął Quantrill, przeciągając

bezwiednie palcem po brzegu szklanki. – W lutym
sześćdziesiątego pierwszego myślałeś trochę inaczej,
Slater. O jayhawkerach już zapomniałeś? Kto ich tu
sprowadził? Doc Jennison czy Jim Lane? A pies ich...
Ważne, że przyszli, przyszli jak tornado!

Pochylił się do przodu i opierając łokcie na stole,

wpił wzrok w Cole’a.

– O, tak właśnie. Jak tornado. I, o ile sobie

przypominam, spalili twój dom, potem zabawili się
z twoją żonką. Podobno była ładna jak laleczka, czy
tak?

Jednak Quantrill był sukinsynem. Nadawał się

tylko do tego, żeby skoczyć mu do gardła. Dusić go,
powoli, starannie, dopóki z tych zimnych, blado-
niebieskich oczu nie ujdą resztki życia.

– Kiedyś nasze metody nie raziły cię, Slater! Ale

wtedy myślałeś tylko o zemście.

– Nie, Quantrill. Owszem, chciałem się zemścić

i dlatego byłem z wami. Ale walczyłem inaczej. Nigdy
nie zarzynałem, nie plądrowałem. Nie wyciąga-

151

Za wszelką cenę

background image

łem przerażonych kobiet z łóżek, nie gwałciłem ich.
I nie strzelałem do dzieci.

– Cole, do cholery! Przecież w tej wojnie walczą

i dzieci!

– Tak. Bo ta wojna to piekło. Ale bestialstwo to

coś jeszcze gorszego, coś więcej...

– Walczymy takimi samymi metodami, jak ci,

którzy nas atakują – oświadczył zimno Quantrill.
– Jak Lane czy Doc. Taka jest ta wojna i ty niczego nie
zmienisz.

– Wiem. A przyjechałem tu po coś innego, Quant-

rill. Chodzi mi o Zeke’a.

– Chcesz, żebym pohamował Zeke’a?
– Tak. Bo inaczej go zabiję.
– Rozumiem... – Quantrill skrzywił się i wzruszył

ramionami. – Przeceniasz moje siły, Slater. Chcesz,
żebym powstrzymał Zeke’a, a przecież ta dziew-
czyna to ani twoja siostra, ani żona. McCahy, powia-
dasz... teraz sobie przypominam. Zdaje się, że Zeke
zna tę rodzinę dłużej niż ty. Cole, ja naprawdę
niczego nie mogę zrobić!

– Możesz.
Qantrill, wyraźnie skonfundowany, usiadł wygod-

niej w krześle i z zadumą patrzył na Cole’a.

– A nie możesz go po prostu załatwić? – ode-

zwał się po chwili. – Przecież ty za jednym zama-
chem kładziesz co najmniej dwudziestu ludzi.

– Ja nie dokonuję egzekucji, Quantrill! Ja walczę!
– Rozumiem, rozumiem. No cóż, my tu będziemy

się jeszcze kręcić przez jakiś czas. Ale mam dla ciebie
dobrą wiadomość. W tym roku wcześniej ruszamy na
południe.

152

Heather Graham

background image

– Ale póki tu jesteście, chcę mieć jakąś gwarancję.
Quantrill nie odezwał się. Podniósł szklankę, od-

chylił głowę do tyłu i przeraźliwie głośno, z gulgo-
tem, przełknął swoją whisky. Otarł usta rękawem,
pomyślał jeszcze chwilę i oświadczył zdecydowanym
głosem:

– No to ożeń się z nią.
– Co?!
– Przecież mówię. Ożeń się z nią. Zrób z niej żonę

porządnego, lojalnego konfederata, no i będzie po
kłopocie.

– Nie, Quantrill. Nie mam zamiaru żenić się po

raz drugi.

– W takim razie powiedz mi, do cholery, kim ona

właściwie dla ciebie jest?

Rzeczywiście, pomyślał Cole. Kim ona dla mnie

jest?

– Nie chcę, żeby ktoś ją znów skrzywdził. To

wszystko.

Quantrill z wolna pokręcił głową. W jego wyblak-

łych oczach na moment pojawiło się coś na kształt
współczucia.

– Slater, ja naprawdę niewiele mogę zrobić. Musi

być jakiś argument, konkretny. Tylko wtedy będę
mógł zadziałać.

Najbardziej przeklęte w tym wszystkim było to,

że Quantrill sprawiał wrażenie, jakby naprawdę
chciał pomóc. Nie próbował kręcić, nie szukał zwady.
Po prostu podsuwał pomysł, jak najlepiej to wszystko
rozwiązać.

– Jak długo jeszcze tu będziecie?
– Jeden miesiąc, nie dłużej. W zimie nie ma co

153

Za wszelką cenę

background image

zapuszczać się do Kansas, wtedy tam cienko i z żyw-
nością, i z paszą, dlatego ciągniemy na południe.
Przez całą zimę tej dziewczynie nic nie grozi, no,
chyba że zjawią tu się jayhawkerzy, ale nas, w każdym
razie, tu nie będzie.

– Czyli jeszcze miesiąc?
– Tak. Za miesiąc ruszamy na południe. A ty na

pewno jesteś w drodze na wschód, czy tak?

– Poniekąd.
Będzie musiał jechać do Richmond. Niebawem.

I Zeke Moreau dowie się, że na ranczo nie ma już
Cole’a Slatera.

Podniósł swoją szklankę i wychylił do dna. W gard-

le zapiekło, potem ogień przeszedł przez przełyk,
w dół, do trzewi.

Ożenić się... Poślubić ją? Ale on miał już żonę. Jego

żona nie żyje.

Szklanka stuknęła o stół. Mocno, bardzo mocno.

Pianista przestał grać, a oczy wszystkich zwrócone
były na okrągły stolik.

Cole wstał.
– Ożenię się z nią.
Jego wzrok prześlizgnął się powoli po twarzach

siedzących mężczyzn, znieruchomiałych, wpatrzo-
nych w niego.

– Mam zamiar ożenić się z panną Kristin McCahy

– oznajmił twardym, donośnym głosem. – I radzę
wszystkim trzymać się od niej z daleka. Od niej i od
jej siostry. Ranczo nieżyjącego Gabriela McCahy’ego
będzie teraz moim ranczem. Każdemu, kto połakomi
się na moją własność, obiecuję śmierć, powolną
i naprawdę bardzo bolesną.

154

Heather Graham

background image

Quantrill też wstał, bardzo powoli, jego wzrok też

prześlizgnął się po wszystkich twarzach.

– W porządku, Cole. My wszyscy trzymamy

twoją stronę. Prawda, chłopcy?

Jeszcze przez chwilę panowała cisza, potem roz-

legły się pomruki, pochrząkiwania, niewątpliwie peł-
ne aprobaty.

– A więc napijmy się! – wykrzyknął Quantrill,

unosząc butelkę. – Wypijmy za zdrowie narzeczonej
Cole’a Slatera, panny Kristin McCahy! Hej, Slater!
Żaden z chłopców w tym saloonie nie ma zamiaru
połakomić się ani na twoją kobietę, ani na twoje
ranczo. Masz moje słowo, Slater!

Quantrill mówił bardzo głośno i bardzo wyraźnie.

Quantrill przekazywał, że Kristin McCahy od tej
chwili jest bezpieczna.

Potem Quantrill wyciągnął rękę. W milczeniu

uścisnęli sobie dłonie, patrząc w oczy. Quantrill
uśmiechnął się, a Cole cofnął się, i rozejrzawszy się po
sali, ruszył ku wyjściu. Szedł powoli, odwrócony
plecami do wszystkich, ale chyba jeszcze nigdy
w życiu nie był tak bezpieczny.

Pchnął czerwone drzwi, powoli wyszedł na ulicę.

Na twarzy poczuł ciepłe promienie słońca.

Przed chwilą powiedział, że się z nią ożeni.
Szarpnął ze złością za wodze, ogromne zwierzę

natychmiast wysunęło się do przodu. Wskoczył
w siodło, zawrócił konia i kłusem ruszył zakurzoną
ulicą.

Malachi był bardzo poważny. Tak jak Cole,

ukończył West Point i przestudiował dokładnie

155

Za wszelką cenę

background image

historię wojen, od kampanii Aleksandra Wielkiego,
przez Rewolucję Amerykańską aż po próby zawojo-
wania Europy i Rosji przez Napoleona. I może dzięki
tej wiedzy rozumiał tę wojnę o wiele lepiej niż inni,
i może dlatego był taki poważny. Dostał urlop na trzy
tygodnie, potem musiał wracać do swojej jednostki.
A Kristin miała cichą nadzieję, że w takim razie za te
trzy tygodnie Cole wróci na ranczo.

Malachi wobec Kristin był pełen kurtuazji, jak

prawdziwy kawaler z Południa, który jakimś cudem
jeszcze się uchował. Kristin bardzo go polubiła,
natomiast Shannon nie żywiła do niego ani odrobiny
sympatii. Od chwili jego przybycia stała się ponadto
nadzwyczaj gorliwą zwolenniczką Unii i przy byle
okazji ostrzegała obu braci, że kiedy wróci Matthew,
zrobi z nich sieczkę. Jamie traktował ją z przy-
mrużeniem oka, zaś Malachi nie. Dokuczliwa panien-
ka wyraźnie psuła mu humor.

Kristin, zajęta swoimi rozmyślaniami o Cole’u, nie

przejmowała się groźbami o sieczce. Zresztą Mat-
thew i tak nieprędko zawita na ranczo. W ostatnim
liście pisał, że jego oddział dołączył do armii Potoma-
ku i walczy gdzieś na Wschodzie.

Malachi nie nosił teraz swego szarego munduru.

Bryczesy Matthew pasowały na niego jak ulał,
i chwała Bogu, bo okolica coraz częściej patrolowana
była przez unionistów.

Dwa tygodnie po przybyciu młodszych braci Sla-

terów na ranczo, Kristin usłyszała nagle tętent kopyt.
Wybiegła na werandę. Z Jamie’em wszystko było
w porządku, siedział sobie na schodkach i strugał
patyczek. Ale Malachi... Malachi trzymał w ramionach

156

Heather Graham

background image

Shannon i wcale się z nią nie bił, tylko całował żarliwie
jak młody żonkoś. Kristin, przerażona, spojrzała na
Jamie’ego, a on wskazał jej oczami dwóch jeźdźców
w niebieskich mundurach, oddalających się od domu.

– Niestety, twoja siostra rozpuściła język – wyjaś-

nił półgłosem. – Zaczęła się już do nich wydzierać, że
pozory czasami mylą i coś tam jeszcze. A Malachiemu
wcale się nie uśmiecha spędzić resztę wojny w jakimś
zawszonym obozie jenieckim.

Kiedy jeźdźcy odjechali już spory kawał od domu,

Kristin usłyszała głośne plaśnięcie.To Shannon, natu-
ralnie, wymierzyła Malachiemu potężny policzek, po
czym obrzuciła go całą litanią nadzwyczaj wyszuka-
nych wyzwisk. Porównała go do szczura, skorpiona
i grzechotnika. Wyzwiska nie przeraziły Malachiego.
Wściekły, z efektownym śladem dłoni na policzku,
rzucił się na Shannon i próbował przełożyć ją sobie
przez kolano. Ponieważ wszystko wskazywało na to,
że zamierza spuścić jej porządne lanie, Kristin zdecy-
dowała się podjąć interwencję.

– Malachi, proszę, ona na pewno nie chciała...
– Chciała – warknął i jego dłoń ciężko opadła na

krągłe pośladki.

– Aua! Ty gryzoniu, ty padalcu! Ty! – rozdarła się

Shannon, i Kristin znów uderzyła w błagalny ton:

– Malachi, nie bij jej, proszę, Malachi.
Zaprzestał lania, ale nadal trzymał Shannon moc-

no, wyraźnie szykując się do dłuższego kazania.

Nagle Jamie zerwał się na równe nogi. Scyzoryk

i na wpół ostrugany patyk poleciały na ziemię,
a Jamie trzymał już w ręku swego kolta.

– Uwaga, konie – syknął.

157

Za wszelką cenę

background image

Wszyscy zamarli. Prawdopodobnie patrol wraca,

prawdopodobnie ogniste pocałunki nie wystarczyły,
prawdopodobnie Shannon wystawiła ich wszyst-
kich na śmiertelne niebezpieczeństwo...

Już było ich widać. Dwóch, i wcale nie w mundu-

rach. Kristin zauważyła, że napięcie Jamie’ego znika,
tak samo uspokaja się Malachi. Do tego stopnia, że
zdecydował się uwolnić Shannon ze swoich objęć
i posadzić ją na schodku. Niezbyt delikatnie i Shan-
non aż sapnęła ze złości, nikt jednak nie zwracał na
nią uwagi. Wszyscy wpatrzeni byli w jeźdźców.
I Kristin czuła, że serce jej zaczyna bić jak oszalałe.

Ten koń. Kary, niebywale duży, niebywale rosły.

Koń Cole’a.

Cole wraca.
Myślała o nim nieustannie, tylko o nim, od świtu

do nocy. Rano, po obudzeniu, głaskała białą pościel
obok siebie. Miejsce Cole’a. A kiedy kładła się spać,
widziała na tle okna wysoką, nagą postać mężczyzny,
skąpanego w srebrnym blasku. Potem szedł do niej,
nieprawdopodobnie lekko, bezszelestnie, a potem
czuła na ciele jego niestrudzenie wędrujące palce...
Zasypiała, a on natychmiast wdzierał się do jej snów.
I w tych snach była nie tylko namiętność. Cole
uśmiechał się z wielką czułością, coś szeptał, bardzo
cicho, a przecież tak wyraźnie... Kocham. Tak, kochał
ją tylko we śnie.

Byli już bardzo blisko. Konie szły łeb w łeb, tuż

obok siebie. Na drugim koniu siedział jakiś tęgawy,
niski mężczyzna. Ledwo go zauważyła, bo jej oczy
wpatrzone były tylko w Cole’a.

On też spojrzał i natychmiast poczuła w sercu lód.

158

Heather Graham

background image

Srebrzyste oczy nie były srebrzyste, były ciemno-
szare, ponure. Pełne nienawiści.

– Cole!
To Shannon krzyknęła, to ona pobiegła, radośnie,

na powitanie bohatera, wyczekiwanego z utęsknie-
niem. Kristin nie była w stanie się poruszyć.

Cole osadził konia. Piękne zwierzę zatańczyło

jeszcze, przysiadło na zadnich nogach, rzuciło łbem.
Shannon stała już obok, wpatrzona w Cole’a z uwiel-
bieniem. No cóż, zasłużył sobie na to, pomyślała
z goryczą Kristin. Dla Shannon zawsze był miły,
dobry, teraz też, kiedy na nią spojrzał, jego ponure
spojrzenie złagodniało.

– Witaj, Malachi! Witaj, Jamie!
Zeskoczył z konia, bracia uścisnęli sobie dłonie.

Shannon mówiła bez przerwy. Jak bardzo się cieszy,
że widzi Cole’a, jak bardzo i ona, i Kristin, są mu
wdzięczne, że wrócił.

Pulchny jegomość w średnim wieku nadal siedział

na koniu i Kristin uzmysłowiła sobie, że to ona jest
panią domu. Powinna zaprosić go do środka, za-
proponować coś, czym mógłby przepłukać gardło po
długiej jeździe. Tymczasem jej własne gardło było
zbyt ściśnięte, aby wydusić z siebie choć jedno słowo.

– Witaj, nieznany przybyszu! – rozległ się dźwięcz-

ny głos Jamie’ego. – Cole, gdzie twoje maniery? Może
nas przedstawisz!

– Przepraszam, wielebny ojcze – powiedział szyb-

ko Cole. – Proszę, niech ojciec zsiada.

– Wielce zobowiązany – odparł skwapliwie jego-

mość, zsiadając ciężko z konia. Uprzejmy Jamie
odebrał od niego wodze i uwiązał konia do słupka.

159

Za wszelką cenę

background image

– Pozwólcie! To wielebny Samuel Cotter – mówił

dalej Cole. – Proszę ojca, ojciec pozwoli, to moi bracia,
Malachi i Jamie. Panna Kristin McCahy, to ta oparta
o drzwi, i panna Shannon McCahy, ta obok mnie.

Wielebny zdjął kapelusz.
– Miło mi państwa poznać.
Potem znów zapadła cisza, wielebny, wyraźnie

zakłopotany, obracał w rękach swój kapelusz. Kristin
pomyślała, że ten pulchny duchowny wygląda nie-
zmiernie sympatycznie. Ma okrągłą, pogodną twarz
i małe jasne oczka. Miała wielką ochotę podejść do
niego bliżej, niestety, nadal nie była w stanie ruszyć
się z miejsca.

– Może wejdziemy do środka? – odezwał się

nieoceniony Jamie.

– Może wielebny napije się sherry – wymam-

rotała pod nosem Shannon.

– Wielebny woli whisky, jeśli łaska – sprostował

z uśmiechem duchowny.

Malachi roześmiał się, a Cole nieśpiesznym kro-

kiem podszedł do Kristin. Jego oczy nadal były zimne
jak stal kawaleryjskiej szabli Malachiego.

– Zatarasowałaś przejście, Kristin.
– Och, przepraszam – bąknęła zarumieniona,

przesuwając się na bok. – Proszę wybaczyć mój brak
dobrych manier. Bardzo proszę, ojcze, proszę do
środka. I proszę wybaczyć, ale czy mogę wiedzieć, co
ojca do nas sprowadza?

Duchowny spojrzał na nią z wielkim zdumieniem.
– No, jak to co? Przecież mam udzielić pannie ślubu.
– Mnie?!
– Przecież nie sobie! – odparł z uśmiechem, wyraź-

160

Heather Graham

background image

nie zadowolony ze swojego dowcipu. – Mam połą-
czyć pannę węzłem małżeńskim z panem Cole’em
Slaterem.

– Co?!
Czuła, że braknie jej tchu, że się dusi. Odwróciła

się i spojrzała na Cole’a. Jego oczy były nadal zimne
i ponure, nadal pełne nienawiści. Pomyślała, że ten
żart jest wyjątkowo okrutny.

– Nie – powiedziała głuchym głosem. – Ja nie

mogę wyjść za pana Slatera.

Poczuła na ramionach dłonie Cole’a. Jego oczy

przewiercały ją na wylot, palce wpijały się w jej ciało.

– Wyjdziesz za mnie, Kristin. Bo zawitał do nas

tak miły duchowny. A ja szukałem go całe cztery dni!

Kristin zacisnęła zęby, chcąc odgrodzić się od tego

bólu w ramionach i zebrać w sobie wszystkie siły, aby
przeciwstawić się woli Cole’a Slatera. Naturalnie, że
przede wszystkim chciało jej się płakać, ale tego
przecież nie mogła zrobić.

Nie wiedziała też, czy zdoła mu wyjaśnić, że nie

może wyjść za niego, skoro już sam pomysł ślubu
wyzwala w nim tyle nienawiści.

– Ja nie...
– Tak – przerwał i odwróciwszy ją plecami,

popchnął do drzwi. Szła przodem, on za nią, czuła na
ramionach ciepło jego dłoni. I słyszała jego szept,
cichy, jakby to wiatr prawił jej do ucha.

– Nie opieraj się, Kristin. Do diabła, musisz wyjść

za mnie.

– Ale dlaczego? – Usłyszał drżące pytanie.
– Musimy to zrobić.
– Przecież... Przecież ja ciebie nie kocham, Cole.

161

Za wszelką cenę

background image

– Ja ciebie też nie kocham.
– A więc...
– Wybieraj.
– Rozumiem. Jeśli się nie zgodzę, ty wyjedziesz.
– Ja i tak muszę wyjechać, Kristin. To nieistotne,

dlaczego. Po prostu muszę. I tylko to małżeństwo
zagwarantuje ci bezpieczeństwo.

– Ale ja nie mogę tego zrobić.
– W takim razie musisz się liczyć z tym, że Zeke

Moreau dotrzyma ci towarzystwa. A jeśli już nie
jesteś w stanie pomyśleć o sobie, to pomyśl o siostrze
i innych!

– Ale to wszystko... to jakiś obłęd.
– Ta wojna to obłęd. Odwagi, Kristin. Wojna się

skończy i rozwiedziesz się ze mną. Na pewno bę-
dziesz miała tysiąc powodów. Ale teraz, panno
McCahy, niech pani grzecznie idzie do salonu
i uśmiecha się do wielebnego!

162

Heather Graham

background image

JEJ MĄŻ

Część trzecia

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Nie spodziewała się, że jej ślub tak właśnie będzie

wyglądał.

Ubrania Cole’a i wielebnego ojca, nieświeże i zaku-

rzone, nosiły na sobie ślady długiej podróży. Ona
miała na sobie skromną codzienną suknię z bawełny,
pod spodem tylko jedną halkę. Kiedy bąknęła coś
o zmianie ubrania, Cole machnął ręką. Shannon była
w koszuli i bryczesach. Jedyną oznaką, że być może
jest to ceremonia ślubna, był bukiet dla panny młodej,
pospiesznie zrobiony przez Delilah. Mały bukiecik
złożony z gałązek paproci i stokrotek, kwitnących do
późnej jesieni.

Kristin, sztywna jak kawałek drewna, stała na

środku salonu. Od Cole’a wiało chłodem. Obok Cole’a
stanął Malachi, Shannon była druhną. Jamie, Delilah
i Samson przyglądali się ceremonii. Wielebny starał
się być miły i ciepły, koniecznie chciał powiedzieć coś
więcej na temat sakramentu małżeństwa, ale Cole,
przestępując niecierpliwie z nogi na nogę, burknął:

– Proszę, niech ojciec się pośpieszy.

background image

No i wielebny przyspieszył. Słuchając jednym

uchem jego monotonnego głosu, Kristin przyłapała
się na tym, że rozgląda się po pięknym salonie matki
i myśli o rodzicach. O tym, jak wyglądał ich ślub. Bo
na pewno inaczej. I rodzice bardzo się kochali. Kristin
pamiętała, jak oczy ojca zawsze wilgotniały, kiedy
ktoś wspomniał o jego zmarłej żonie. Kochali się
i zbudowali wspólne życie tak, jak to sobie razem
wymarzyli.

Kristin i Cole nie mieli wspólnych marzeń. Cole

nie kochał Kristin. Nawet nie udawał, że ją kocha.

– Kristin?
– Co?
Spojrzała na niego, uprzytamniając sobie, że stoją,

ramię w ramię, ona w bawełnianej sukni, on w dreli-
chowych spodniach, ubrudzonych ziemią. I trzyma ją
za rękę, a jego dłoń, sucha i gorąca, ściska jej palce
bardzo mocno. W srebrzystych oczach Cole’a widać
niebezpieczne błyski.

– Kristin! Wielebny zadał ci pytanie!
Duchowny, zarumieniony, bardzo jakoś zakłopo-

tany, próbował się jednak uśmiechnąć.

– Kristin, czy chcesz wziąć sobie tego oto męż-

czyznę za męża, i do końca swoich dni kochać go i być
mu posłuszną we wszystkich sprawach doczesnych?

– Ja...
– Kristin!
Uścisk palców Cole’a był jeszcze mocniejszy, pra-

wie bolesny.

– Cole... To bardzo szlachetne z twojej strony, po

prostu nadzwyczajne, ale, proszę, wybacz, ja sądzę...

– Kristin! – jęknęła Shannon.

166

Heather Graham

background image

– Kristin – powtórzył Cole i złapawszy ją za

ramiona, ze złością odwrócił ku sobie.

– Panie Slater – rozległ się zdenerwowany głos

wielebnego – jeśli ta młoda dama... hm... nie darzy
pana uczuciem...

– Oczywiście, że darzy – warknął Cole. Jego palce

jak szpony wczepiły się w gąszcz złocistobrązowych
włosów Kristin. I pocałował ją. Znienacka. Namięt-
nie i żarliwie.

– Zaraz... chwileczkę – wymamrotał wielebny,

zupełnie zdezorientowany.

– Przecież ojciec widzi – rozległ się dźwięczny

głos Jamie’ego. – Oni bardzo się kochają.

Usta Cole’a oderwały się od ust Kristin. Jego

płonący wzrok przeszywał ją na wylot.

– Powiedz ,,tak’’, słyszysz? Masz powiedzieć

,,tak’’!

Kristin z trudem łapała oddech. Wydawało jej się, że

ma połamane wszystkie żebra, a całe ciało pod sukienką
purpurowe ze wstydu. Próbowała potrząsnąć przecząco
głową, ale głowa w ogóle nie chciała się poruszyć.

– Powiedz ,,tak’’.
Nie mogła wykrztusić słowa. Jej serce waliło jak

młot, podłoga dziwnie drżała. Z trudem rozchyliła
obrzmiałe od pocałunku wargi...

– Kristin – syknęła Shannon. – Na litość boską,

powiedzże ,,tak’’! Przecież on jest nam potrzebny!
Nie bądź głupia!

Skinęła głową potakująco, nadal jednak niezdolna

wykrztusić tego jednego króciutkiego słowa.

Cole znów chwycił ją za rękę, tym razem był

o krok, aby zmiażdżyć jej palce.

167

Za wszelką cenę

background image

– Powiedz ,,tak’’.
W końcu udało się. Usta ułożyły się odpowiednio

i wyleciało z nich prawie niedosłyszalne ,,tak’’.

– Już – rzucił Cole do wielebnego. – Teraz dalej!
Wielebny zaczął zadawać mu podobne pytanie,

nie zdążył jednak dopowiedzieć go do końca, bo Cole
już warknął:

– Tak!
Jego usta wykrzywiał gorzki grymas, jakby teraz,

kiedy wydusił z Kristin to, co chciał, czuł do niej
jeszcze więcej pogardy. Próbowała wyrwać rękę, on
jednak nie puścił i teraz wsuwał na jej serdeczny palec
obrączkę. Szeroką, złotą, o wiele za dużą.

Słyszała, jak Delilah komuś tłumaczy, że trzeba

było przewiązać obrączkę sznureczkiem. Wtedy by
pasowała.

Potem wielebny ogłosił ich mężem i żoną i uścisk

palców Cole’a zelżał. Nikt się nie odezwał, nikt nie
powiedział ani jednego słowa. Dopiero po dłuższej
chwili ciszę przerwała Delilah:

– Taka okazja nie obejdzie się bez dobrego białego

wina. Samson, skoczysz do piwniczki!

– Tak, tak. Koniecznie to trzeba uczcić.
Potem znów zapadła cisza, a Kristin nadal nie była

w stanie się poruszyć. Było jej gorąco i zimno na
przemian, i jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak
samotna.

Cole podziękował wielebnemu, zapłacił mu, po-

tem trzeba było podpisać akt ślubu. Kristin znów
zesztywniała, więc chwycił jej dłoń, wcisnął w palce
pióro i przyłożył do papieru. I Kristin z wielkim
trudem naskrobała swoje imię i nazwisko.

168

Heather Graham

background image

Delilah oznajmiła, że idzie przygotować kolację.

Zrobi coś na zimno. Shannon ofiarowała pomoc.
Kristin, sama nie wiedząc kiedy, opadła na wy-
ściełane pluszem krzesło. Jamie stał obok, jego dłoń
spoczywała na jej ramieniu.

– On wcale nie jest taki zły – szeptał. – Naprawdę,

Kristin. Naprawdę.

Kristin czuła, że broda jej się trzęsie, zaciskała

więc zęby z całej siły, aby w końcu przestały
dzwonić.

– Tak, on nie jest zły – powiedziała z wielkim

trudem. – On po prostu jest jeszcze gorszy.

– Kristin, postaraj się go zrozumieć.
– On wcale nie chce, żeby go rozumieć.
– Boisz się go?
– Nie. On uratował mi życie. Ja się go nie boję,

tylko...

– Tylko co?
Oboje patrzyli na Cole’a. Stał przy oknie obok

Malachiego, rozcierając sobie dłonią kark, rozmawiali
o czymś. Kristin pomyślała, że wygląda na zmęczone-
go. I dlaczego to małżeństwo jest taką farsą? Teraz
mogłaby podkraść się do niego z tyłu, cichutko,
pogłaskać go po ramionach i ukryć twarz w jego
szerokich plecach. Tak, jakby to wszystko było
prawdziwe, i nie było tej wojny, tego chaosu i Zeke’a
Moreau.

– Chciałabym go zrozumieć – powiedziała cicho,

zaglądając Jamie’emu w oczy. – Może... może ty byś
mi w tym pomógł?

– Wybacz, Kristin, ale ja nie mogę.
Zdjął rekę z jej ramienia.

169

Za wszelką cenę

background image

– Widzę wspaniale zastawiony stół, Kristin. Deli-

lah jest prawdziwą perłą!

– Bardzo proszę, Jamie, siadaj do stołu. Ja... nie

jestem głodna.

Czuła, że znów chce jej się płakać, co wydało jej się

absurdem. Płakać? Teraz? Z jakiego powodu? Prze-
cież ona nieraz stawała w obliczu prawdziwej trage-
dii. A to tylko ślub...

Cole też jakby wcale nie czuł głodu, czekał

cierpliwie, aż jego bracia zaspokoją głód. Jedli
z ogromnym apetytem. Kiedy skończyli, zerwał się
z krzesła i długim krokiem ruszył ku drzwiom.
Bracia poszli za nim.

W progu przystanął.
– Kristin? Przejedziemy się trochę po okolicy,

pogadamy z parobkami. A ty jak najszybciej wyślij
wiadomość do swojego brata. Wolałbym zginąć od
jankeskiej kuli w walce, a nie przez pomyłkę.

Wstała i skinęła głową, czując, że ogarnia ją wielki

gniew. Pan Slater ma zamiar rozpowiedzieć o ich
ślubie, tak jak rozgłasza się wieści o jakiejś bitwie.
A śpieszy się tak, jakby każda minuta w pobliżu
Kristin napawała go wstrętem. To po co to wszystko?
Przecież o ten głupi ślub nikt go nie prosił...

Patrzyła, jak wychodzili. Jeden, drugi, trzeci...

Czuła, że jej kolana drżą coraz bardziej, drży wszyst-
ko, to powietrze w pokoju też jest jakieś rozedrgane.
I ten szum, niby cichy, a uporczywy, powtarzający
się, jakby zerwał się wiatr, jakby jego podmuchy
targały jej włosy, ale tam, w środku głowy...

– Kristin!
Rozpaczliwy krzyk Shannon wydał się cichy,

170

Heather Graham

background image

cichusieńki. Bo już osuwała się na podłogę, bo ten
wiatr unosił ją w ciemność.

Kilka godzin później bracia Slaterowie wracali do

domu. Zjechali ranczo wzdłuż i wszerz, i każdemu
z napotkanych parobków przekazywali radosną
wieść. Stary Pete najpierw splunął na ziemię, potem
powiedział, że się cieszy, cholernie się cieszy, i wyda-
wało się, że on doskonale rozumie, dlaczego Kristin
i Cole wzięli ślub. Dzięki temu wszyscy będą bardziej
bezpieczni. A czy to małżeństwo będzie prawdziwe,
czy nie, w to już Pete nie wnikał.

Wracali o zmierzchu, a kiedy w oddali ukazał się

rozłożysty dom McCahych, Cole nagle zarządził, że
teraz się zatrzymają, i tu spędzą noc. Jamie rozpalił
ognisko, Malachi rozsiodłał konie, Cole wyciągnął
butelkę whisky, suszoną wołowinę i suchary. Kiedy
zasiadali przy ognisku, na aksamitnym niebie roz-
błysły już pierwsze gwiazdy.

Malachi obserwował Cole’a spod oka. Cole nadal

był niespokojny, zdenerwowany, ale Malachi nie miał
żadnego pomysłu, jak brata ułagodzić. I pomyślał sobie,
że z czasem może wszystko się ułoży. Cole postąpił, jak
nakazywał honor, a Kristin McCahy – nie, teraz już
pani Slater – jest kobietą młodą, piękną i inteligentną.
I wszystko wskazywało, że jest zakochana w Cole’u po
uszy, czego Cole, pochłonięty wspomnieniami o swo-
jej tragedii osobistej, w ogóle nie zauważał. Może więc
w końcu zauważy. Tylko czy to coś zmieni?

Malachi westchnął w duchu. Trudno. Życie uczu-

ciowe brata i bratowej to ich sprawa, on zresztą i tak
niebawem wraca do swojej jednostki.

171

Za wszelką cenę

background image

Innego zdania był Jamie, który wypiwszy pierw-

szy łyk whisky, wypalił bez ogródek.

– Trochę to głupio.
– Co ,,głupio’’? – burknął Cole.
– A to, że poślubiłeś wspaniałą dziewczynę, mło-

dą, kształtną...

– A cóż ty raptem możesz wiedzieć o jej kształ-

tach?

Cole wyraźnie resztką sił starał się utrzymać

nerwy na wodzy.

– Daj spokój, Cole! Przecież trudno tego nie

zauważyć – włączył się Malachi, zdecydowany łago-
dzić wszelkie spory. – A ty, Jamie, zbastuj.

– A dlaczego? Przecież ta wojna skrzywdziła już

niejednego, nie tylko...

– Ty cholerny gnojku! – warknął Cole, podrywa-

jąc się z miejsca.

– Ten cholerny gnojek przyjechał tu na jedno

twoje skinienie – zauważył spokojnie Malachi.
– Więc siadaj, Cole, i też zbastuj.

– To go jakoś przymknij, bo inaczej ja to zrobię.
– A ja myślę, że skoro dookoła toczy się wojna,

głupio, żebyście skakali sobie do oczu.

– A ja myślę, że wobec tej dziewczyny powinien

zachowywać się przyzwoicie – ciągnął niewzruszenie
Jamie.

– Do diabła! – ryknął Cole. – Przecież to właśnie

robię!

– I zostawiasz ją samą w noc poślubną?
– To jest właśnie najprzyzwoitsze co mogę zrobić

– powiedział Cole, odbierając od brata butelkę. – Ale
ty jesteś zbyt młody, żeby to zrozumieć.

172

Heather Graham

background image

– Chyba za stary – stwierdził pogodnie Jamie.

– Mam już dwadzieścia lat, a według niektórych
standardów to wiek sędziwy. W tym kraju zginął już
niejeden siedemnastolatek.

– No tak – westchnął Cole. – Quantrill też wer-

buje prawie dzieci. Jeżdżą z nim teraz synowie
Jamesa, no i ten Bill Anderson, też jeszcze dzieciak,
choć to prawdziwy rzeźnik.

Pociągnął jeden łyk, potem drugi i po butelkę

sięgnął Malachi.

– Myślisz, Cole, że Quantrill naprawdę panuje

nad swoimi ludźmi? – spytał. – Czy to całe małżeń-
stwo naprawdę uchroni Kristin?

– Quantrill będzie tu najwyżej jeszcze miesiąc.

Zrobi jeszcze jakiś wypad, tego sobie nie daruje,
potem pociągnie do Arkansas albo do Teksasu. Ja
muszę jechać do Richmond, ale przez jakiś czas
jeszcze tu zostanę...

– Cole, i ty uważaj na siebie – odezwał się

Malachi. – Ta okolica robi się niebezpieczna, za dużo
tu się kręci patroli federalnych.

– Wiem.
– Ta mała czarownica omal nie wkopała mnie dziś

rano.

– Czarownica?
– Shannon – wyjaśnił Jamie.
– Tak – potwierdził Malachi. – Wiesz co, Cole?

Żony to ci zazdroszczę, ale szwagierki to na pewno nie.

– Do tego jeszcze brat Jankes! – dodał z uśmie-

chem Jamie. – A ta mała to raczej nie przepada za
naszym Malachim. Dobrze, że chłopak już wyjeżdża,
bo ona ma zbyt wielką ochotę wydrapać mu oczy!

173

Za wszelką cenę

background image

Malachi machnął lekceważąco ręką i sięgnął po

butelkę.

– A tam! Trochę dzieciak bryka.
– Dzieciak! – prychnął Jamie. – Przecież ona jest

niewiele młodsza od twojej żonki, Cole. I tak samo
ładniutka!

Starsi bracia spojrzeli po sobie.
– Ten chłopak powinien być w Waszygtonie

– stwierdził ponurym głosem Malachi. – Jakby
zaczął wiercić dziurę w brzuchu generałom Unii,
to dla świętego spokoju daliby nam wygrać tę
wojnę.

Jamie’ego nie dało się jednak poskromić. Wcale

niezrażony, oparł się wygodniej o siodło i patrząc
w rozgwieżdżone niebo, zaczął mówić bardzo poważ-
nym głosem:

– Wiesz, Cole, ja bardzo ci współczuję z powodu

tego, co zdarzyło się w przeszłości...

Malachi wstrzymał oddech.
– Ale gdybym był na twoim miejscu – ciągnął

Jamie, teraz już głosem tęsknym, rozmarzonym – na
pewno nie piłbym z wami whisky. Gdyby czekała na
mnie taka kobieta... kobieta o przepięknych złocisto-
brązowych włosach... oczy jak dwa szafiry... Jak ona
się porusza, po prostu płynie! I jak kusząco kołysze
biodrami. Po prostu....

– Sukinsyn!
Butelka poleciała w ogień. Resztki alkoholu wypa-

rowały z sykiem. Cole zerwał się na równe nogi.
Poderwał się Jamie, wstał i Malachi, choć nie chciało
mu się wierzyć, że Cole rzuci się teraz na młodszego
brata. Ale Malachi nigdy jeszcze nie widział Cole’a

174

Heather Graham

background image

w takiej pasji. I nigdy jeszcze nie widział, żeby Jamie
z taką determinacją starał się rozdrażnić brata.

– Cole... – zaczął ostrożnie.
– Przestań! – krzyknął Jamie. – Jeśli on chce mnie

stłuc, to proszę bardzo! Może mu wtedy ulży! I lepiej
niech wyżywa się na mnie, a nie na tej biednej
dziewczynie, która teraz czeka tam na niego. Przecież
ona nawet nie wie, dlaczego...

– Psiakrew! – ryknął Cole. – A co to zmieni? Ona

tylko chce, żebym ją chronił.

– Ona przede wszystkim zasługuje, żebyś za-

chowywał się wobec niej przyzwoicie.

– Mówiłem ci już...
– Bzdury. I tak jesteś zwykłym draniem.
– Ty nie wiesz...
– Ale jedno wiem, Cole. Miałeś wspaniałą żonę,

wszyscy ją bardzo kochaliśmy. A ona kochała ciebie
nieprzytomnie, a teraz przewraca się w grobie, kiedy
widzi, jak ty się wykańczasz, jak żyjesz tylko myślą
o zemście...

– Cole! – krzyknął Malachi, chwytając brata za

ramię.

Było jednak za późno. Cole i Jamie, sczepieni ze

sobą, turlali się już po ziemi. Przez chwilę szarpali się
ze sobą, i w końcu wyższy i silniejszy Cole znalazł się
na wierzchu.

– Co ty wiesz, szczeniaku! – krzyczał w strasznej

pasji. – To nie ty ją znalazłeś! To nie ty widziałeś, jak
umiera, jak jej ciało robi się zimne...

Ręce Cole’a zaciskały się wokół szyi Jamie’ego jak

obręcz. Jamie nie bronił się, spokojnie pozwalał się
dusić.

175

Za wszelką cenę

background image

– Cole! – krzyknął rozpaczliwie Malachi, szarpiąc

go za ręce. – Udusisz go!

Nagle Cole puścił brata, zaklął, zerwał się na

równe nogi i odszedł parę kroków.

– Ja... ja muszę trzymać się od Kristin z daleka

– powiedział cicho.

Jamie podniósł się z ziemi i pocierając obolałą

szyję, spojrzał na Malachiego.

– Nie musisz, Cole – powiedział spokojnie Mala-

chi. – Powinieneś teraz jechać do niej.

Cole nie odzywał się. Stał nieruchomo, wpatrzony

w bezkresną równinę. Nagle odwrócił się i zapytał:

– Jamie? Wszystko w porządku?
– W porządku, w porządku – uspokajał go brat,

a Cole już odwiązywał od drzewa swego wielkiego
wierzchowca.

– A dokąd to? – spytał Malachi.
– Po jeszcze jedną whisky! – krzyknął Cole,

wskakując na konia na oklep.

Malachi i Jamie ze zrozumieniem pokiwali głowa-

mi, potem patrzyli, jak Cole nakierowuje konia
w stronę domu i rusza z miejsca dzikim galopem.

– Ale mu spieszno do tej whisky – powiedział

Jamie.

Obaj bracia spojrzeli na siebie i wybuchnęli niepo-

hamowanym śmiechem.

Cole, podjeżdżając pod dom, słyszał ujadanie

psów Pete’a. Po chwili w drzwiach kwatery ukazał się
sam Pete, w pospiesznie naciągniętych spodniach,
które nie zdołały skryć w całości białych kalesonów.

– To ja! – zawołał Cole.

176

Heather Graham

background image

– A, dobry wieczór, panie Slater, dobry wieczór!

– odkrzyknął z wyraźną ulgą staruszek i znikł
w drzwiach.

Cole zeskoczył z konia i znieruchomiał na chwilę,

usiłując poukładać sobie wszystko w głowie, w której
nie było zbyt klarownie. Ta whisky była pieruńsko
mocna... Starał się iść jak najciszej, niestety, przeklęte
deski w podłodze werandy skrzypiały niemiłosiernie.
Potem, po omacku, udało mu się względnie cicho
przebrnąć przez ciemny hol, salon i wylądować
w pokoju, który kiedyś był gabinetem Gabriela
McCahy’ego.

Zanim znalazł zapałki, zrzucił na podłogę kilka

drobiazgów, ale wreszcie udało się i lampa naftowa
na biurku zaznaczyła krąg łagodnego światła.

Fotel zapraszał. Cole rozsiadł się wygodnie, nogi

oparł o blat biurka i wysunąwszy jedną z dolnych
szuflad, zaczął szperać w niej, szukając gorączkowo
butelki z alkoholem. Do cholery, z jakimkolwiek!

Nagle coś skrzypnęło. Cichutko. W jednej sekun-

dzie jego zmysły, lekko przytłumione przez wypitą
whisky, ożyły. Nogi opadły na podłogę, ręka błys-
kawicznie sięgnęła po rewolwer, a wzrok natych-
miast skierował się na drzwi.

– A ty co tu robisz? – burknął i wsunąwszy

rewolwer do olstra, z powrotem rozsiadł się wygod-
nie na fotelu.

– Co ja tu robię? – powtórzyła Kristin zimno, nie

opuszczając dubeltówki. – Ty draniu!

Wolnym krokiem podeszła do biurka i stanęła

w kręgu światła. Piękne włosy były w nieładzie,
koszula nocna skromna, bez koronek, materiał jednak

177

Za wszelką cenę

background image

bardzo cienki, więc Cole zobaczył dokładnie zarys
piersi, kołyszące się biodra, które tak zachwyciły
Jamie’ego, i zgrabny kształt długich smukłych nóg...

Patrzyła na niego gniewnie, jej oczy były jak dwa

niebieskie jeziora pełne kipiącej furii. Ale ten gniew
nie miał znaczenia, ten gniew sprawiał, że zapragnął
jej jeszcze bardziej. Ale przecież on jej nie kochał. I nie
chciał pokochać, bo nie chciał sprzeniewierzyć się
przeszłości, sprzeniewierzyć się swojej miłości do
Elizabeth.

– Opuść broń, Kristin. I wracaj do łóżka. Nic tu po

tobie.

– Sam kazałeś mi nie ruszać się nigdzie bez broni!
– Owszem. Ale teraz nie musisz celować w moją

głowę.

Te biodra, krągłe, a takie szczupłe zarazem...
– Wracaj do łóżka, Kristin. Idę z tobą.
– Oszalałeś!
Powoli, nie śpiesząc się, podniósł się z fotela.
– Jesteś moją żoną, Kristin.
– Żoną? Do której wraca się o trzeciej nad ranem!

Do tego kompletnie pijany! Ty naprawdę oszalałeś!

Naturalnie, że oszalał. Jak mógł choć na chwilę

zapomnieć, że poślubił dziewczynę tak urzekającą...
która tak dumnie nosi głowę... a jej szafirowe oczy
mogą pomieścić w sobie tyle oburzenia. Której usta,
pełne, miękkie, potrafią być takie szczodre, a jedno
dotknięcie tej dziewczyny ma większą moc niż cała
butelka whisky...

Ta dziewczyna jest jego żoną. Uśmiechnął się

uśmiechem pełnym zadowolenia i wyjął broń z ręki
Kristin.W jego pocałunku było tyle pragnień, że opór

178

Heather Graham

background image

Kristin zgasł jak świeczka. Kiedy oderwał się od jej
ust, zaszeptała, co prawda, jakieś cichutkie słowa
sprzeciwu, bezsensowne jednak, bo on niósł ją już
przez salon pogrążony w ciemnościach, potem po
skrzypiących schodach. Drzwi sypialni zamknął jed-
nym kopnięciem i postawił dziewczynę na podłodze.
Koło okna, w blasku księżyca.

– Jesteś okropny, Slater.
– A ty jesteś śliczna – odparł, wpatrując się

w krągłości, rysujące się pod cienkim materiałem i tak
pięknie oblane srebrzystym światłem.

– I jesteś świntuch.
– Jestem.
Pocałował ją w czoło, potem w policzek, potem

w usta. Jego palce przez chwilę usiłowały przykładnie
rozpiąć guziczki koszuli, potem szarpnęły niecierp-
liwie. Guziczki, jak groch, posypały się na podłogę.
Blask księżyca osrebrzył nagie ciało. Cole jęknął,
obsypał pocałunkami srebrną szyję, ramiona, potem
porwał Kristin na ręce i zaniósł do białej pościeli.

Była gorąca i niecierpliwa, reagowała na każdy jego

ruch. I w tym słodkim zespoleniu była nie tylko
uległa, nie tylko oddawała siebie. Ona też brała, brała
go w posiadanie, też całkowicie, też bez żadnej
reszty.

Potem tulił ją i głaskał, i znów przypominał sobie,

że tę dziewczynę uczynił swoją żoną. Powinien więc
teraz coś powiedzieć, coś do niej wyszeptać. Cokol-
wiek, co zawierałoby w sobie choć trochę czułości.

Nie, nie mógł się do tego zmusić.
Wstał, ale nie podszedł do okna. Spojrzał na Kristin

i w szafirowych oczach zobaczył to, co działo się

179

Za wszelką cenę

background image

teraz w jej sercu. Udrękę. Cierpienie. I poczuł niena-
wiść, nienawiść do samego siebie. Nienawiść i ogrom-
ną bezradność.

Przykrył kołdrą nagie, gorące jeszcze od kochania

ciało swojej żony.

– Ja... mnie jest bardzo przykro – wymamrotał.
Zaklęła cicho i odwróciła się plecami. Patrzył na

nią jeszcze przez chwilę, potem ostrożnie wsunął się
pod kołdrę. Ułożył się na wznak, podłożył ręce pod
głowę i leżał nieruchomo, wpatrując się w sufit.
Świadomy, że Kristin także nie śpi.

O brzasku wymknął się z sypialni bez słowa.

I Kristin, choć przepełniona goryczą, zasnęła. Przecież
po nocy poślubnej panna młoda ma prawo spać przez
cały dzień...

Kiedy wstała w końcu i zeszła na dół, dowiedziała

się od Shannon, że Cole i Malachi dokądś pojechali,
w domu został Jamie, a Kristin i Pete mają jechać do
miasta po sól dla bydła na zimę. Kristin, zadowolona,
że nareszcie wyrwie się z domu, natychmiast poleciła
Pete’owi zaprzęgać.

Jechali do miasta prawie trzy godziny. Unia

kontrolowała już większość terenów pogranicz-
nych, panował więc spokój, choć banda Quantrilla
czasami dawała znać o sobie. W każdym razie
miasto wydało się Kristin o wiele spokojniejszym,
bezpieczniejszym miejscem niż ranczo McCahych.
Little Ford nie było dużym miastem, ale były tu
dwa saloony, jeden bardzo porządny hotel, dwóch
doktorów, na szczęście w wieku tak podeszłym, że
nie zabrano ich do wojska, oraz trzy sklepy.

180

Heather Graham

background image

W składzie Jaffe’a Kristin, zajęta zakupami, usły-

szała nagle za sobą radosny okrzyk:

– Kristin McCahy!
Odwróciła się szybko i uśmiechnęła. Przecież to

Tommy, Tommy Norley, dziennikarz z Kansas, stary
przyjaciel Adama. Szedł ku niej z rozradowaną twa-
rzą. Nic się nie zmienił. Szczupły młody człowiek
o inteligentnej twarzy i uduchowionych oczach.
Tylko z tą nogą coś nie tak, wyraźnie nią powłóczy.

– Witaj, witaj, Kristin – mówił serdecznie, ścis-

kając jej obie dłonie. – Co u ciebie? Czy wszystko
w porządku? Kristin, ty i Shannon powinnyście
koniecznie stąd wyjechać, przynajmniej przenieść się
do miasta. A najlepiej, jakbyście uciekły stąd do
Kalifornii.

– Jakoś dajemy sobie radę. Tommy, a co z twoją

nogą?

– Niestety, miałem przyjemność spotkać się

z Quantrillem.

– Co ty mówisz! Gdzie, kiedy?!
– W zeszłym tygodniu. Ten drań jechał ze swoją

bandą na Shawneetown, a ja, pechowo, podążałem
w tym samym kierunku. Zabrałem się pociągiem,
który wiózł żywność i amunicję dla federalnych. No
i napadli na pociąg. Kristin, tam było gorzej niż
w piekle. Rzucili się na nas z dzikim wrzaskiem, jak
Indianie. Powystrzelali wszystkich, maszynistów,
eskortę. Mnie udało się wyskoczyć. Sturlałem się do
rowu, ukryłem w suchych liściach, a kula trafiła mnie
tylko w nogę. No i przeżyłem. A oni pognali potem do
Shawneetown, zabili jeszcze z dziesięciu ludzi i spalili
miasto.

181

Za wszelką cenę

background image

– To straszne.
– Kristin, jedź ze mną do Kansas. Otwieram

redakcję w Lawrence. Mogłabyś...

– Nie, Tommy. Nie wyjadę z Missouri. Nie zo-

stawię rancza.

– Kristin, tu jest tak niebezpiecznie. Gdybyś ty ich

widziała... To nie są ludzie, to bestie.

Bestie... Przecież wie o tym doskonale. Kristin

oparła się o ladę, czując nagle, że robi jej się słabo.
Odpowiadała jednak na pytania Tommy’ego bardzo
uprzejmie, i po długiej chwili wahania wyłuszczyła
mu swoją prośbę. Czy Tommy nie mógłby przekazać
wiadomości dla Matthew. Zgodził się, obiecał, że
zrobi, co może. Kupiła więc od pana Jaffe’a przybory
do pisania i w sposób jak najbardziej optymistyczny,
choć oględny, powiadomiła brata, że wyszła za mąż.

Ucałowała serdecznie Tommy’ego, dziękując mu

za przysługę. Przed sklepem Pete kończył już ładować
do powoziku bryłki soli, kupił też lucernę, która miała
pomóc im przetrwać zimę.

Opowiedziała Pete’owi o tym, co zdarzyło się

w Shawneetown. Potem oboje, przybici, milczeli
przez całą drogę.

Po powrocie na ranczo Kristin poszła na cmen-

tarzyk do grobu rodziców. Było zimno, przenikliwy
wiatr szarpał suknią, nie dawał skupić się na modlit-
wie. Nagle poczuła za plecami czyjąś obecność. Nie
czyjąś. Wiedziała, że to Cole i ogarnęła ją złość. Jego
obecność tu, przy grobie Gabriela i Kathleen, za życia
kochających się tak gorąco, przypomniała Kristin, że
jej mąż nie darzy jej nawet odrobiną miłości.

– Ty wiesz, co Quantrill ze swoją bandą zrobił

182

Heather Graham

background image

w zeszłym tygodniu? – spytała oschłym tonem.
– Napadli na Shawneetown. Najpierw zabili eskortę
i maszynistów pociągu, który wiózł zapasy dla fede-
ralnych. Potem pojechali do miasteczka, zabili jeszcze
więcej ludzi i spalili wszystko, do gołej ziemi.

Cole nie odzywał się, więc podeszła bliżej, uderzy-

ła go mocno pięścią w pierś.

– I on nadal nosi mundur kapitana, konfederata!
– Przestań! – krzyknął, chwytając ją za rękę.

– Dobrze wiesz, że ja go nie rozgrzeszam. I guber-
nator Missouri wcale nie jest nim zachwycony!

– Puść mnie!
– Nie! Dopóki mnie nie wysłuchasz! Bo prawda

jest taka, że Quantrill nie ma monopolu na brutal-
ność. To nie on był pierwszy. Najpierw przyszli Lane
i Doc Jennison. Ci, co zasłaniają się Unią. Jayhaw-
kerzy.
Najeżdżali na farmy, wyciągali ludzi z domów
i zabijali. Kobiety i mężczyzn. Mordowali, torturo-
wali, gwałcili. Robili dokładnie to samo, co teraz robią
ludzie Quantrilla. Nie udawaj, Kristin, że o tym nie
wiesz!

Odepchnął ją i odszedł szybkim, gniewnym kro-

kiem. Huknęły drzwi. Kristin odczekała chwilę i po-
woli ruszyła w stronę domu. Jeszcze wzburzona, ale
już niezdecydowana, czy spierać się z nim dalej, czy
uznać jego racje.

Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Bo Cole’a

w domu już nie było. I nie było go przez całą noc.

183

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Niezależnie od tego, gdzie Cole spędził tę noc, na

śniadaniu się pojawił. Wpadł znienacka, jak wicher,
i tym rozjuszył Kristin jeszcze bardziej. Dlatego też,
kiedy grzecznie poprosił, aby podała mu dzbanek
z mlekiem, zapragnęła chlusnąć mu tym mlekiem
prosto w twarz. Była zła, okropnie zła, że mężczyzna,
którego poślubiła, unika jej bardzo gorliwie. A ona
chciała rozmawiać z nim, spierać się, godzić. Po
prostu chciała, żeby stali się sobie bliżsi.

Zima była za pasem. Malachi i Jamie mieli wyje-

chać pod koniec tygodnia i wrócić już do swoich
jednostek, Cole niebawem miał ruszać na wschód
i denerwował się bardzo, czy zdążą przygotować
ranczo do zimy. Przez cały dzień starali się zgonić jak
najwięcej sztuk bydła, które Pete miał pognać na targ.
Targowisko było na terenach zajętych już przez Unię.
Kristin dziwiła się trochę, że Cole nie oponował, ale
on przypomniał jej skwapliwie, że ranczo jest włas-
nością Matthew McCahy, który walczy w wojsku
Unii.

background image

Przy kolacji nastrój Cole’a był już zdecydowanie

lepszy, ale Kristin nadal zachowywała się z wielkim
dystansem. Po kolacji zasiadła do szpinetu, a Shan-
non śpiewała, najpierw kilka pogodnych piosenek,
potem ,,Lorenę’’, bardzo smutną balladę o żołnierzu,
który wraca z wojny i nie zastaje już swojej ukocha-
nej. Kiedy popis się skończył, Cole nagle wstał.
Zduszonym głosem powiedział do Shannon, że śpie-
wała bardzo pięknie, przeprosił wszystkich i wyszedł.
Kristin posmutniała. Bystry Jamie natychmiast ser-
decznie poklepał ją po kolanie, a Malachi zapragnął
zademonstrować, że on też śpiewa nie najgorzej
i odepchnąwszy od szpinetu solistkę, całkiem zgrab-
nie odśpiewał wesoły refren z ,,Dixie’’. Ledwo skoń-
czył, już rozległ się dźwięczny głosik Shannon, śpie-
wającej mu prosto w nos piosenkę o Johnie Brownie.
To wystarczyło, żeby wojna rozgorzała na nowo
i kiedy jazgot kłócącej się pary stał się nie do
zniesienia, Kristin dostojnym krokiem młodej mężat-
ki opuściła salon.

Cole leżał już w łóżku. Nie odezwał się ani

słowem, ona także. Po prostu nie wiedziała, co
powiedzieć. Wsunęła się pod kołdrę i, o dziwo, udało
jej się szybko zasnąć. A potem nagle obudziła się,
półprzytomna i pewna, że coś słyszała, jakieś słowa,
wyszeptane zachrypłym głosem. Otworzyła oczy
i w tym samym momencie ramię Cole’a uniosło się
w górę i opadło na nią, wymierzając cios.

– Cole?!
Nie odpowiadał. Po omacku znalazła zapałki,

zapaliła lampę. Ramiona i pierś Cole’a lśniły od potu,
mięśnie były napięte, palce, zagięte jak szpony,

185

Za wszelką cenę

background image

szarpały prześcieradło. Głowa miotała się po podusz-
ce. I nagle z jego ust wydobył się krzyk, straszny,
pełen rozpaczy krzyk.

– Nie! Nie!
– Cole?!
Przerażona, bliska płaczu, usiadła na nim okra-

kiem, złapała za ramiona i potrząsnęła z całej siły.
Otworzył oczy, oczy niewidzące. Znów przeraźliwie
krzyknął, znów podniósł rękę. Tym razem cios był
tak silny, że Kristin zachwiała się i runęła na podłogę.

– Kristin?
Siedział na łóżku, wyprostowany jak struna.

A w jego głosie, cichym prawie jak szept, było coś,
czego nigdy przedtem nie słyszała. Strach.

– Cole, jestem, jestem tutaj.
Spojrzał w dół i zaklął. Jednym ruchem ręki

zgarnął ją z podłogi, ułożył koło siebie bliziutko, a ona
jeszcze nigdy w życiu nie czuła, że ktoś tak bardzo
cieszy się z jej obecności.

– Cole? – spytała ostrożnie. – Męczy cię jakaś

senna zmora?

– Tak.
– Może chcesz opowiedzieć mi, co...
– Nie.
Powiedział to tak kategorycznie, że Kristin ze-

sztywniała. A on wstał i podszedł do okna, do tego
księżycowego blasku. Stał nieruchomo jak posąg,
nagi, srebrny, zapatrzony w noc.

– Cole...
Wrócił. Wsunął się pod kołdrę, objął Kristin ramie-

niem.

– Muszę wyjechać, Kristin.

186

Heather Graham

background image

– Dokąd?
– Na wschód.
– Po co?
– Nie pytaj, Kristin. Są takie rzeczy, o których ty

sama na pewno wolałabyś nie wiedzieć. Więc nie pytaj.

– Rozumiem. Już mówiłeś. Żadnych pytań, żad-

nych zobowiązań.

Dłoń, pieszcząca jej włosy, znieruchomiała.
– Jest późno, Kristin. Śpij...
Mogła być zła, mogła na nowo bardzo się roz-

gniewać. Przecież ją poślubił. Więc jakże to tak?
Nadal żadnych pytań, żadnych zobowiązań? Ale on
odjeżdżał. A teraz, w tych czasach, przyszłość każ-
dego, kto odjeżdża, była co najmniej niepewna.

Gorące usta stłumiły jego słowa, smukłe i miękkie

ciało wtuliło się w niego ze wszystkich sił.

On odjeżdżał, a ona właśnie go żegnała. Całowała

jego szyję, ramiona, pieściła go czubkami palców,
językiem, była coraz śmielsza. I kochali się, kochali
z największą namiętnością, jaką można sobie wyob-
razić. Z największą pasją, z największym zapamięta-
niem. I w tym oceanie namiętności oczy Cole’a po raz
pierwszy rozbłysły innym blaskiem. Ciepłym blas-
kiem.

Kiedy uniesienie minęło, Cole objął ją ramieniem,

druga jego dłoń leżała na jej brzuchu. I wtedy,
wspominając czułość w jego oczach, Kristin ostroż-
nie, nieśmiało, przykryła jego dłoń swoją dłonią.
Z lękiem. Bo może on się żachnie, może ten gest wyda
mu się zupełnie niepotrzebny...

Nie, nie żachnął się, poruszył tylko lekko dłonią

i ich palce się splotły.

187

Za wszelką cenę

background image

Zasnęli.
A kiedy Kristin obudziła się rano, miejsce obok niej

było puste.

Trzy dni później, kiedy Kristin pompowała wodę

na podwórzu, daleko, na równinie, ukazał się nagle
samotny jeździec. Jej serce podskoczyło z radości.
Cole. Cole wraca. A potem wielkie rozczarowanie.
Przecież to nie on, to nie jego koń.

Wtedy przyszedł strach.
– Malachi! – krzyknęła, nie odrywając oczu od

jeźdźca. To nie mógł być Zeke, on nigdy nie jeździł
sam. Poza tym nie powinna się teraz obawiać Zeke’a
ani ludzi Quantrilla. Przecież dlatego Cole się z nią
ożenił... Tylko dlatego...

– Kristin? – Malachi wybiegł ze stodoły i w sekun-

dę był już przy niej.

– Anderson – mruknął.
– Co?
– Bill Anderson, jeden z ludzi Quantrilla. Przyłą-

czył się do niego niedawno.

– Ale czego on tu chce? – pytała drżącym głosem.

– Jedzie sam, prawda?

– Tak, na pewno sam.
W drzwiach stodoły ukazał się Jamie, bez kurtki,

rękawy koszuli miał zawinięte do łokci.

– Co jest? – spytał, podchodząc do nich. – Nie do

wiary! Bill Anderson? A przecież ta cała banda miała
ruszyć na południe.

Jeździec był coraz bliżej. Kristin mogła już dojrzeć,

że ten ciemnowłosy mężczyzna bardzo niedawno był
jeszcze chłopcem. Nosił brodę i wąsy, ale jego twarz

188

Heather Graham

background image

była i tak młodzieńcza, wręcz niewinna. I ten czło-
wiek trudnił się zabijaniem?

Osadził konia tuż przed nimi. Był dobrze uzbrojo-

ny, w olstrach kolty, do siodła przytroczona strzelba.

– Malachi, Jamie, witajcie!
– Witaj, Bill – odezwał się uprzejmie Malachi.
Jamie poprzestał na skinięciu głową.
– Cole ruszył na wschód? – zapytał Anderson,

wpatrując się w Kristin. – A pani pewnie jest od
niedawna jego żoną? To dla mnie zaszczyt poznać
panią.

Wyciągnął rękę. Boże! Ileż razy ta ręka splamiła się

krwią? A ona musiała tę dłoń uścisnąć i uśmiechnąć
się uprzejmie.

– Tak, jestem jego żoną.
Nie powiedziała, że miło jest jej poznać. To było

ponad jej siły.

– Kristin, to Bill Anderson – powiedział szybko

Malachi. – Bill, do diabła, co ty tu robisz? Przecież tu
kręcą się wszędzie patrole federalnych!

– Tak, tak – przytaknął Jamie. – Kręcą się wszę-

dzie. I wiesz, co mówią o was? Jak wpadniecie w ich
ręce, to będziecie dyndać, jak nic.

– Wiem, co myślą o nas federalni – odparł spokoj-

nie Bill. – A wy, to niby co? Myślicie, że jesteście
bezpieczni?

– My jesteśmy żołnierzami – oświadczył Jamie.

– W regularnym wojsku. Drobna różnica, prawda?

Bill skrzywił się i wzruszył ramionami.
– Żeby powiesić, muszą najpierw nas złapać. A ja

już jestem w drodze, mam tylko coś do załatwienia
w okolicy, potem jadę do Arkansas, dołączyć do

189

Za wszelką cenę

background image

Quantrilla. Przejeżdżałem tędy, pomyślałem więc, że
wpadnę, może trafi się coś dobrego do zjedzenia.

Kristin nie zdążyła nawet otworzyć ust, a Malachi

już zapraszał:

– Jasne, Bill, nie odjedziesz stąd głodny. Jamie,

powiedz Delilah, żeby ugotowała coś specjalnego, bo
przyjechał jeden z chłopaków od Quantrilla.

Jamie ruszył do domu, Delilah czekała już

w drzwiach. Za jej plecami mignęła jasna głowa
Shannon. Potem rozległ się okrzyk oburzenia, głośne
trzaśnięcie drzwiami i Jamie, zaaferowany, powrócił.

– Malachi, idź do Delilah. Jest tam jakiś mały

kłopot.

Teraz Malachi pośpieszył do domu.
Kristin stała, gapiąc się głupio na Billa Andersona,

a on też gapił się na nią. Ona miała wielką ochotę
rąbnąć go w tę jego chłopięcą buziuchnę, a potem
walić, gdzie popadnie, dopóki cały nie rozleci się na
kawałki. A przynajmniej wywalić mu prosto
w twarz, że takie właśnie chłopaki jak on, chłopaki od
Quantrilla, zamordowały jej ojca.

Z domu nadal słychać było piski i okrzyki pełne

oburzenia, a więc Shannon dowiedziała się, kto
przyjechał i wcale nie miała zamiaru wykazać choć
minimum opanowania.

Anderson spojrzał w stronę drzwi, a potem pytają-

cym wzrokiem na Kristin.

– To siostra – wyjaśniła spokojnie.
– Jest jeszcze bardzo mała i rozkapryszona – uzu-

pełnił Jamie, patrząc na Kristin. Ostrzegał wzrokiem.

Niepotrzebnie, przecież ona doskonale wiedziała.

Z tym bandziorem trzeba obchodzić się jak ze zgni-

190

Heather Graham

background image

łym jajkiem i dlatego Shannon musi zostać natych-
miast

spacyfikowana.

Malachi

prawdopodob-

nie przystąpił już do dzieła, bo okrzyki i piski stawały
się coraz bardziej przytłumione i odległe, aż w końcu
zapadła błogosławiona cisza.

– Bill, wchodź! – zawołał Malachi z werandy.

– Mamy brandy, a Delilah przygotowuje już lunch.

– Czy to sprawka... hm... pani siostrzyczki, pani

Slater? – spytał Anderson, wpatrując się w płonący,
rozorany paznokciami policzek Malachiego.

– Niestety, na pewno tak – przyznała z wes-

tchnieniem Kristin, prowadząc gościa na werandę.
– To dzieciak z piekła rodem.

– Dzikuska, po prostu dzikuska – wtórował z we-

randy Malachi. – Szkoda, że nie można jej wysłać na
wojnę, pokonalibyśmy armię Potomaku w kilka go-
dzin. I stary Abe Lincoln chyba przestałby sprzeci-
wiać się secesji, bo z taką konfederatką lepiej nie
zaczynać!

– A gdzie jest ta mała? – pytał ciekawie Anderson.
– Udało nam się zagonić ją do łóżka – wyjaśnił

Malachi z uśmiechem. – O tej porze powinna pospać
z godzinkę, a poza tym nie puszczamy jej do gości. Jak
wpadnie w złość, potrafi wypluć całe jedzenie na stół.
Sam wiesz, jak to bywa z bachorami!

Kristin spiorunowała go wzrokiem. W końcu mó-

wił o jej siostrze! Malachi popatrzył na nią z niewin-
ną miną i wszyscy zgodnie wkroczyli do gabinetu
Gabriela McCahy’ego.

– Panie Anderson, czego się pan napije? – spytała

uprzejmie Kristin. – Może whisky?

– Z przyjemnością, pani Slater.

191

Za wszelką cenę

background image

Nalała mu więc whisky, a niebawem Delilah

prosiła już do stołu. Skwierczące steki ze świeżutkiej
wołowiny mogły zaspokoić najbardziej wybredne
podniebienie. Tak samo pyszna była szarlotka. Bill
zajadał z wielkim apetytem i Kristin pomyślała
gorzko, że wszyscy dorastający chłopcy zwykle tacy
są. Zawsze głodni.

Był bardzo uprzejmy, wręcz wytworny, praw-

dziwy kawaler z Południa. Rozmawiano o wszystkim
i o niczym, dopiero przy kawie i szarlotce Bill,
rozsiadłszy się wygodniej w krześle, zagadnął nieco
konkretniej:

– A ja spotkałem się kiedyś z pani mężem, pani

Slater.

Ręka Kristin, nakładającej mu następny kawałek

ciasta, zawisła w powietrzu.

– Tak? A gdzie, jeśli wolno spytać?
– A wtedy, kiedy spotkał się z Quantrillem. By-

łem przy tym, to naprawdę było wzruszające spot-
kanie.

– Naprawdę?
Kristin spojrzała na Malachiego. Jego twarz nie

mówiła nic, ale oczy były dziwnie przymrużone.

– O, tak – przytaknął Anderson. – Przecież pani

mąż był kiedyś jednym z nas. Pani wie o tym,
prawda?

– Słucham?
Łopatka do nakładania ciasta z brzękiem upadła na

stół.

– Słucham?
Jamie chrząknął, jakby nagle zakłopotany, Mala-

chi siedział nieruchomo i milczał. Bill wytarł usta

192

Heather Graham

background image

serwetką i uśmiechnął się bardzo miło do bladej jak
ściana Kristin.

– Cole jest jednym z najlepszych strzelców, jakich

znam. On jeden wystarczy za cały oddział! Jest
dobry, pieruńsko dobry! Bardzo nam się wtedy przy-
dał, pani Slater.

Znów się uśmiechnął i odkroił sobie widelczykiem

kawałeczek szarlotki.

– Pyszne ciasto, pani Slater. A pani mąż, no cóż,

robił to samo, co my wszyscy. To samo, co Zeke
Moreau...

– Przymknij się, draniu!
Nóż Malachiego w jednej sekundzie znalazł się

przy piersi Andersona.

– Mój brat nigdy nie był taki jak ten... ten

Moreau!

– Nie! – jęknęła nagle oprzytomniała Kristin,

chwytając Malachiego za rękę.

Jamie poderwał się z krzesła, ale Malachi już

odstąpił.

Bill Anderson wstał, wygładził kurtkę i spojrzał na

Malachiego. W jego oczach była śmierć.

– Umrzesz za to, Slater.
– Umrę, ale nie za to – warknął Malachi.
– Ależ, drodzy panowie – zagruchała Kristin,

robiąc najsłodszą minkę, na jaką było ją stać.
– Czy warto tak się wzburzać? Ja proszę, uspokój-
cie się, panowie...

Poskutkowało. I Malachi, i Bill, kawalerowie z Po-

łudnia, kurtuazję wobec dam mieli we krwi. Wpajano
im to od dziecka. Tak więc nie rzucili się teraz na
siebie, poprzestając na groźnych spojrzeniach.

193

Za wszelką cenę

background image

– A więc to była ta sprawa, którą miałeś załatwić

przed odjazdem? – spytał lodowatym głosem Mala-
chi. – Zdenerwować moją szwagierkę? Spełniasz
prośbę Zeke’a?

– Może tak, może nie – mruknął ze złością

Anderson, chwytając za kapelusz. – A może twoja
szwagierka powinna po prostu wiedzieć, że Cole
Slater był bushwhackerem. Chyba nie zaprzeczysz?

Kristin spojrzała na Malachego. Był blady jak

ściana.

Anderson wsadził na głowę kapelusz i zwrócił się

do Kristin:

– Jestem wielce zobowiązany za poczęstunek,

pani Slater, wielce zobowiązany! A kapitan Quantrill
prosił, aby pani przekazać, że może pani czuć się
całkowicie bezpieczna. Kapitan ubolewa bardzo nad
tym, co spotkało panią i pani rodzinę, i zapewnia, że
gdyby wiedział, że jest pani lojalną konfederatką, nic
takiego by się nie zdarzyło!

Było to kłamstwo, jawne kłamstwo, ale Kristin nie

odezwała się ani słowem.

Anderson odwrócił się, po chwili drzwi frontowe

zamknęły się z wielkim hukiem.

W drzwiach od kuchni stanęła Delilah. Stary zegar

głośno wybił godzinę, a wszyscy stali bez ruchu,
wsłuchani, dopóki za oknem nie rozległ się tętent
kopyt. Bill Anderson odjechał.

Wtedy Kristin, położywszy ręce na oparciu krzes-

ła, spojrzała na Malachiego.

– Czy to prawda?
– Kristin, pozwól sobie...
– Chcę wiedzieć tylko, czy to prawda! – po-

194

Heather Graham

background image

wtórzyła głosem dziwnie piskliwym. – Czy Cole był
jednym z nich?

– Nie! – krzyknął Jamie. – On na pewno nie jest

jednym z nich!

Kristin odwróciła powoli głowę i wlepiła oczy

w Jamie’ego. Jej głos zabrzmiał teraz jak szept.

– Ale... był?
– Tak, do diabła, dobrze, niech będzie! Był! Ale

istniał cholernie przekonywujący powód, żeby... był,
żeby tak właśnie się stało!

– Jamie! – warknął Malachi.
– O, Boże – szepnęła Kristin, ciężko opadając na

krzesło.

Malachi podbiegł do niej, chwycił ją za rękę, ale

ona zerwała się z krzesła.

– Boże, dlaczego?! Przecież to są mordercy! Czy

wy tego nie rozumiecie? Oni wywlekli mojego ojca
z domu, oni go zabili!

– W tej wojnie nie brakuje morderców, Kristin

– powiedział głuchym głosem Malachi. – Nie tylko
Quantrill zabija z zimną krwią.

– Ale to jego ludzie zabili mojego ojca! To jego

ludzie przyjechali potem po mnie...

– Kristin, posłuchaj! Sprawy Cole’a to jego spra-

wy. On sam wyjaśni ci wszystko, jeśli uzna, że tak
trzeba. Nas prosił, żebyśmy się do tego nie mieszali. Ja
powiem tylko jedno. Ty go teraz nienawidzisz. Ale
nie zapominaj, że on nie uczynił ci żadnej krzywdy.

– Ale kiedyś napadał na ludzi razem z tą bandą!
– A dla ciebie zrobił coś, co było konieczne dla

twojego dobra – dokończył Malachi i już w drzwiach
rzucił przez ramię: – Twoja siostra jest na górze,

195

Za wszelką cenę

background image

związałem ją, żeby nie miała sposobności powiedzieć
Andersonowi, co o nim myśli.

Wyszedł. W jadalnym zapadła grobowa cisza.

Nagle wydało się, że stary zegar tyka głośniej
niż zwykle. Kristin spojrzała na Jamie’ego, który
próbował się uśmiechnąć, ale próba ta wypadła
fatalnie.

– Cóż ja ci mogę powiedzieć, Kristin? Tylko

to, że kocham mego brata, i że to jest facet w po-
rządku, naprawdę. Ale są rzeczy, których ty nie
pojmiesz, dopóki on sam ci wszystkiego nie wy-
jaśni.

Wyszedł, a Kristin powoli usiadła na krześle.

Sztywna, wyprostowana, wpatrzona przed siebie.
I dopiero kiedy zegar głośno wybił kolejną godzinę,
zerwała się nagle i pobiegła na górę. Uwolniła z wię-
zów ranną tygrysicę. Przez następną godzinę Shan-
non miotała się po pokoju, ciskając, czym popadnie,
przeklinając straszliwie, a przede wszystkim przysię-
gając na wszystkie świętości, że jeśli Malachi nie
polegnie na wojnie, to i tak tej wojny nie przeżyje, bo
ona, Shannon, osobiście wymierzy mu sprawied-
liwość.

I prawdopodobnie, gdyby nawinął się jej pod rękę,

zajęłaby się tym od razu. On jednak, przezornie,
pojechał na pastwiska, więc Shannon wylewała swo-
ją żółć na siostrę.

– Jak mogłaś, Kristin?! Jak mogłaś wpuścić tego

drania do naszego domu? Po tym wszystkim, co oni
nam zrobili?

– Nie można było inaczej – tłumaczyła Kristin.

– Nie można było go rozdrażniać, bo ludzie Quantrilla

196

Heather Graham

background image

nie daliby nam spokoju. Zapomniałaś już, jak był tu
Zeke?

– No to poczekamy, jak wróci Matthew. On już

zrobi tu porządek, załatwi tych bandziorów, a także
tego całego Malachiego!

– Przedtem mówiłaś, że Malachim chcesz się

zająć osobiście – warknęła Kristin, której nerwy,
napięte jak postronki, odmawiały już posłuszeństwa.
– A jeśli tak bardzo chcesz zabić któregoś ze Slaterów,
to weź się za tego, który najbardziej na to zasłużył!

– Którego masz na myśli?
– No, jak to? Oczywiście, że Cole’a! Człowiek,

którego poślubiłam, był kiedyś jednym z bandziorów
Quantrilla.

Odpowiedź Shannon była krótka i stanowcza.
– Nie wierzę.
– Ale to prawda. I dlatego ten Anderson przyje-

chał tutaj. Po prostu chciał mi przekazać, że mój mąż
niewiele się różni od Zeke’a Moreau.

– On kłamie.
– Nie. Malachi to potwierdził.
– A więc i Malachi kłamie.
– Nie, Shannon. Wiem, że ty nie przepadasz za

Malachim, ale on nie skłamał.

Przez kilka sekund Shannon nie odzywała się,

a potem, patrząc Kristin prosto w oczy, wygłosiła
tonem bardzo kategorycznym:

– Musiał mieć jakiś powód, Kristin. Na pewno.

Jak Matthew. My wszyscy byliśmy za Południem,
dopóki tamci nie przyjechali po papę. Dlatego Mat-
thew wstąpił do wojska federalnego. I myślę, Kristin,
że Cole też miał jakiś powód, i dlatego przyłączył się

197

Za wszelką cenę

background image

do Quantrilla. Cole nie jest taki jak Zeke, sama o tym
dobrze wiesz.

Kristin uśmiechnęła się smutno. Shannon miała

rację, naturalnie. Malachi też. Cole nie był taki jak
Zeke. Ale to wcale nie pomagało jej się uspokoić.
Nadal czuła się zraniona, oszukana, nadal czuła
wielki gniew. Nie mogła inaczej.

Przecież ona już go pokochała.
– Może masz rację, Shannon.
– Oczywiście, że mam. Cole nigdy nie zrobiłby

czegoś, co byłoby sprzeczne z kodeksem rycerskim,
co splamiłoby jego honor. A poza tym...

– Co?
– On jest twoim mężem, Kristin. Poślubiłaś go. To

twój mąż.

– Rozumiem, Shannon. Jeśli będzie chciał mi to

wytłumaczyć, wysłucham go.

To wszystko, co mogła powiedzieć. Wysłucha go.

Ale kiedy? Przecież odjechał, nadchodzi zima. I nikt
nie wie, kiedy Cole Slater powróci.

Dwa dni później, kiedy Pete i jego pomocnicy

wrócili z targu, Jamie i Malachi ruszali w drogę.
Kristin serdecznie objęła Malachiego, obiecując, że
będzie się za niego modlić. Jamie’ego wycałowała
w policzki, a on przyrzekł, że na pewno zajedzie na
ranczo, jeśli jego oddział będzie stacjonować gdzieś
w pobliżu.

Shannon też ucałowała Jamie’ego, a nawet i Mala-

chiego, który na sekundę, uśmiechając się smutno,
przytrzymał ją w swoich ramionach.

Potem obaj mężczyźni wskoczyli na konie.

198

Heather Graham

background image

Kristin i Shannon stały nieruchomo, wpatrując się

w równinę, dopóki jeźdźcy nie znikli im z oczu. Wiatr
targał im włosy, szarpał suknie.

Idzie zima, pomyślała Kristin, dlatego zmarzłam.

To ten wiatr, taki przenikliwy. I ta samotność.

199

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Zima dała się we znaki. Była wyjątkowo sroga

i dłużyła się w nieskończoność, tym bardziej że
żadne wieści z frontu nie docierały na ranczo.
W grudniu Shannon skończyła osiemnaście lat,
w styczniu Kristin obchodziła skromnie swoje
dziewiętnaste urodziny. Pod koniec lutego przez
okolicę przeciągał oddział Unii i zabrał muły, któ-
rych używano do orki. Młody kapitan, dowodzący
oddziałem, chcąc zrekompensować stratę, dał Kris-
tin sporo jankeskich dolarów. Przyjęła je z zado-
woleniem. Liczył się każdy grosz, a te pieniądze
mogła przeznaczyć na zakup ziarna na wiosenne
zasiewy.

Ten sam kapitan wręczył Kristin list od Matthew.

List napisany jeszcze przed świętami Bożego Naro-
dzenia i przekazywany sobie przez żołnierzy z rąk do
rąk, przebył bardzo długą drogę, zanim dotarł do
adresatki. Niestety, wszystko wskazywało na to, że
jej listu Matthew nie otrzymał. Nie wspomniał ani
słowem o jej małżeństwie i najwyraźniej nie miał

background image

pojęcia, że Zeke, po zamordowaniu Gabriela
McCahy’ego, jeszcze raz najechał na ich ranczo.

List Matthew był bardzo smutny. Pisał, że tęskni

za siostrami, modli się za nie, i że życie żołnierza nie
jest łatwe. Pobudka o piątej, spanie w namiotach,
i ćwiczenia, bez przerwy, w deszczu i w śniegu.
Fragment listu, w którym Matthew opowiadał
o swojej pierwszej wielkiej bitwie, był wstrząsający.
Pisał o strachu, o huku armat, świszczących pocis-
kach, o potwornych krzykach rannych i jękach kona-
jących. I o tym, że o zmroku pikiety wroga wy-
stawiane były tak blisko, że można było do nich
wołać.

Matthew pisał:
,,I to było najgorsze, Kristin. Bo myśmy tego

chłopaka widzieli, widzieli dokładnie w świetle księ-
życa. I nie było siły, wołaliśmy wszyscy. Ej, Rebie,
uważaj, bo ciebie widać! Wołaliśmy jak głupi, ale i tak
dosięgnął go pocisk, wystrzelony przez nasze działo.
A w zeszłym tygodniu rozłożyliśmy się obozem nad
rzeką, oni też. Nam brakowało tytoniu, kawy mieliś-
my w bród. U chłopaków z Missisipi było na odwrót.
Nocą więc handlowaliśmy, a w dzień musieliśmy
zabijać się nawzajem. Ja, podczas walki, natknąłem
się na Henry’ego, z którym jeszcze parę godzin
wcześniej uprawiałem handel wymienny. I nie mog-
łem tego zrobić, Kristin, nie mogłem wypalić do niego
z karabinu ani sieknąć go szablą. Strzelił do niego ktoś
inny, z tyłu. Henry upadł koło mojego konia. Patrzył
na mnie, prosił, żebym wyjął tytoń z jego kieszeni, bo
jego matka nie wie, że on pali. Potem żartował, że
może ja się boję. Powiedziałem mu, że nie mam się

201

Za wszelką cenę

background image

kogo bać, bo moi rodzice nie żyją, a drogie siostrzycz-
ki są bardzo wyrozumiałe. Mogę sobie umierać, mając
kieszenie pełne tytoniu, kart i Bóg jeden wie, czego
jeszcze. On próbował się uśmiechnąć. Potem zamk-
nął oczy. I umarł. A ja... ja do dziś nie mogę się z tego
otrząsnąć.

Wojna jest straszna, ale i tak lepsze to, niż siedzieć

w domu czy przyłączyć się do Quantrilla albo Lane’a
i Jennisona. Tu, na wojnie, też zabijamy, ale w walce.
Nie mordujemy z zimną krwią, nie rabujemy, nie
rzucamy się na bezbronne kobiety. Ale też jest
strasznie.Czasami to już w ogóle nie pamiętam, że
byłem kiedyś ranczerem na pograniczu i żadna wojna
nie była mi w głowie. I nie identyfikowałem się
z żadną ze stron. Bardzo często ktoś mnie pyta, skąd
u chłopaka z Missouri niebieski mundur. Pytają nasi,
pytali i ci w szarych mundurach. Odpowiadam, że
i tak nie pojmą. Tylko Jake Armstrong z Kansas
naprawdę to rozumie. Że nieważne, gdzie się urodzi-
łeś, gdzie mieszkasz. Jeśli jayhawkerzy spalili twój
dom i zamordowali kogoś z twoich bliskich, wtedy
stajesz się konfederatem. A jeśli zrobili to bushwhac-
kerzy,
dołączasz do Unii.

Nie będę już więcej o tym pisał, kochane siostry,

nie chcę was smucić. Modlę się, żeby mój list dotarł do
was i zastał was w dobrym zdrowiu. Kristin, jeśli
tylko się okaże, że coś wam zagraża, zabieraj Shan-
non i uciekajcie. Pamiętaj, oni zabili już naszego ojca,
chcieli jego śmierci, właśnie jego, ale ja i tak boję się
o was, o ciebie i o Shannon. Modlę się, żeby dali mi
urlop, żebym mógł do was przyjechać, zobaczyć, jak
tam z wami. O mnie możecie być spokojne, jestem

202

Heather Graham

background image

zdrów i cały. Niech Bóg ma Was w swojej opiece,
i ściskam Was na te nadchodzące Święta Bożego
Narodzenia 1862. Wasz brat Matthew’’.

Matthew przysłał również swój żołd. Kristin

przeliczyła pieniądze, potem poszła do stodoły i wy-
kopała z ziemi żelazną skrzynkę. W tej skrzynce
przechowywała złoto, które dostała za bydło, także
dolary od jankeskiego kapitana. Teraz dorzuciła pie-
niądze od Matthew, zakopała skrzynkę z powrotem
i kiedy mocno udeptywała ziemię, nagle poczuła, że
wracają jej siły. List był przerażająco smutny. Ale
Matthew napisał, a więc żyje. I Matthew wróci.
Wróci pewnego dnia, wróci, bo ta wojna nie może
trwać wiecznie.

Nadszedł kwiecień, a ona nie mogła jeszcze kupić

nowych mułów. Dlatego wyszli w pole bez nich.
Zamiast muła do pługa wprzągł się wielki, silny
Samson, a Kristin i Shannon pchały pług, po chwili
już wszyscy troje ociekali potem. Nie mieli jednak
wyboru. Z żywnością było coraz bardziej krucho,
koniecznie trzeba było posiać własne warzywa. No
i modlić się, żeby w zdziesiątkowanym stadzie z wio-
sną pojawiło się jak najwięcej cielaków.

Każdego ranka Kristin najpierw naradzała się

z Pete’em, co należy zrobić tego dnia, potem brała się
do roboty. Krzątała się koło domu przez cały dzień,
wieczorem ledwo żywa padała na łóżko i nie miała
już siły na rozmyślania o wojnie.

Inne myśli też od siebie odpędzała. Te o Cole’u.

Czasami tylko wkradał się do jej snów nieproszony,
czasami tylko pomyślała o nim chwilkę. Tuż przed

203

Za wszelką cenę

background image

zaśnięciem, kiedy księżyc świecił jasno. Zapominała
wtedy, że był jednym z ludzi Quantrilla. Nie. Pamię-
tała tylko, że był jej mężczyzną, który dotykał ją,
pieścił. I stał, zupełnie nagi, przy tym oknie. Taki
piękny w srebrnym blasku... Ale potem, w nocy,
budziła się nagle ze straszną świadomością. To jednak
prawda. On jeździł razem z Quantrillem, napadał na
ludzi, robił to, co Zeke Moreau. I przysięgała sobie, że
nie dba o ślub, ona nigdy, przenigdy nie będzie
należała do Cole’a Slatera. Bo jest łotrem, jak Zeke
Moreau. A jednocześnie modliła się, żeby przeżył
i wrócił. I marzyła, że on zaprzeczy tej strasznej
prawdzie...

Nadeszła wiosna. Pewnego majowego dnia Kristin

i Samson wyszli na południowe pole. Nagle zobaczyli
jeźdźca. To był Pete. Gnał jak szalony, nie zważając
na to, że pole jest obsiane.

– Wrócił! – krzyczał z daleka. – Pani Slater!

Quantrill! Quantrill powrócił!

Cole puścił wodze i powoli jechał równiną, popat-

rując z daleka na ranczo. Dom McCahych zdawał się
być oazą spokoju. Solidny, rozłożysty. Koło werandy
ktoś posadził kwiatki, chyba stokrotki, a na frontonie
domu zawiesił ozdobne doniczki z kwiatami...

Cisza, spokój, a jego serce biło jak szalone. Uświa-

domił sobie nagle, że potrzebował sporo czasu, aby tu
powrócić. I wcale nie musiało to trwać tak długo. Nie
kwapił się do powrotu. Dopóki nie usłyszał, że banda
Quantrilla porzuciła zimowe leże i znów zawitała
w te strony Missouri.

Tęsknił za Kristin. Ta tęsknota bolała, nocą kazała

204

Heather Graham

background image

godzinami wpatrywać się w sufit albo w rozgwież-
dżone niebo. Czasami zdawało mu się, że Kristin jest
obok i wystarczy wyciągnąć rękę... Wtedy wszystko
wracało. Czuł znów pod palcami jedwab jej ciała,
krągłość piersi, znów głaskał złocistobrązową kas-
kadę włosów, znów wpatrywał się w zdumiewającą
niebieskość jej oczu...

A potem, kiedy pogrążał się we śnie, było już

inaczej. Gryzący dym, odgłosy wystrzałów. I ona,
biegnąca ku niemu. Jego żona, jego pierwsza żona.
Prawdziwa. I włosy czarne, jak peleryna wyrzeźbiona
w hebanie, a jego ręce pełne krwi...

Rozłąka bolała, a nocny koszmar wykańczał. Ko-

szmar, który pewnie będzie wracał co noc, dopóki
morderca Elizabeth stąpa po tej ziemi, dopóki toczy
się ta wojna.

Zebrał wodze, koń ruszył truchtem. Dom był

coraz bliżej, a jego zdenerwowanie coraz większe.
Tak. Był zdenerwowany jak diabli. Przecież nie
widział jej przez całe pół roku. Jakie będzie powita-
nie? Przypomniał sobie tę noc, ostatnią przed swoim
odjazdem. I czuł, jak jego ciało zaczyna ogarniać
nieznośny wprost żar. Może... Może nie będzie tak
źle. Przecież ludzie czasami w ogóle nie radzą sobie
w mniej skomplikowanych sytuacjach.

A kiedy wojna się skończy...
Przytrzymał konia, znów pojechał stępa. Ta woj-

na... Czy ona kiedykolwiek się skończy? Ludzie
z Kansas i Missouri żyli w tym krwawym zamęcie już
od blisko siedmiu lat. A pierwsze strzały, skierowane
do Fortu Sumter, padły w kwietniu 1861 roku. Wtedy
rebelianci byli pewni, że wykończą Jankesów w dwa

205

Za wszelką cenę

background image

tygodnie. A Jankesi przed pierwszą bitwą pod Manas-
sas też byli pewni, że bez trudu pokonają kon-
federatów. Nikt się nie spodziewał, że obie strony
będą tak zdeterminowane. Tyle bitew... I na froncie
wschodnim, i na zachodnim. Flota wojenna Unii
z flotą wojenną konfederatów. Bitwa pancerników.
Nowy Orlean padł, teraz unioniści oblegają Vicks-
burg. I ludzie nie przestają mówić o bitwie nad rzeką
Antietam, gdzie ciała zabitych układały się w stosy,
gdzie pociski skosiły zboże, a woda w rzece czerwona
była od krwi.

Spojrzał na swoje dłonie, w zniszczonych ręka-

wiczkach koloru złota. Na jego ramionach lśniły
złociste epolety. Cole Slater, wywiadowca, teraz
ukryty w szarym mundurze kawalerzysty konfedera-
ta. To dobrze, to bardzo dobrze. Ta nowa tożsamość
jest bardzo przydatna. Kazali mu przecież węszyć
jeszcze długo, tu, przy granicy Kansas i Missouri.
Ciekawe, czy na coś to się przyda...

W styczniu stanął przed dowódcami konfedera-

tów i złożył raport. Uczciwy. Opowiedział tym
dżentelmenom o jayhawkerach. Czerwononogich, jak
ich czasami nazywano od koloru spodni. Jim Lane
i Doc Jenniso, dowódcy jayhawkerów, były to zwykłe
bestie. Fakt, że Jim Lane jest senatorem Stanów
Zjednoczonych, niczego nie dowodzi. Ale Unii udało
się zapanować nad jayhawkerami. Większość z nich
wcielono do regularnego wojska i wysłano jak naj-
dalej od granicy. Część jayhawkerów, jako Siódma
Kansaska, jeszcze przez jakiś czas robiła wypady do
Missouri, plądrując i paląc jedno miasto za drugim.
Dopóki generał Henry Halleck nie wyprowadził całej

206

Heather Graham

background image

kampanii aż do samego środka Kansas, skąd wypady
stały się już praktycznie niemożliwe.

Quantrill jest taką samą bestią jak Lane. Ale nad

jego bandą nikt nie potrafi zapanować.

Wojna, nawet prowadzona według ustalonych

reguł, jest tylko wojną. Wojna to śmierć, to krzyk
i jęki żołnierzy, okaleczonych, konających w przeora-
nej pociskami ziemi. Ale to, co działo się na granicy
Kansas i Missouri, było jeszcze bardziej krwawe
i ohydne. Bo tam ludzie zapomnieli, co to znaczy być
człowiekiem.

Z wielką uwagą wysłuchano Cole’a Slatera. Słu-

chał go generał E. Lee, który teraz, z wiosną, został
naczelnym dowódcą armii konfederatów. Słuchał
Jefferson Davis, prezydent konfederatów. A Judah P.
Benjamin, sekretarz wojny, posłuchał rady Cole’a
Slatera, i kiedy Quantrill domagał się awansu i posił-
ków, jego prośba została odrzucona. Ale jego banda
grasowała nadal i zdawało się, że ten gwałt trwać
będzie wiecznie.

I nagle Cole Slater zapomniał o wojnie.
Zobaczył studnię, na lewo od domu, przy studni

Kristin, wyciągającą wiadro pełne wody.

Była w prostej bawełnianej sukni w krateczkę,

żadnych halek, żadnych koronek. Guziczki pod szyją
rozpięte, złocistobrązowe włosy splecione w war-
kocze, na ramionach kilka wijących się pasm, które
wymknęły się spinkom.

Musiała być zmęczona, zgrzana, i umoczywszy

w wodzie chusteczkę, przykładała ją do twarzy, do
kawałeczka nagiego ciała, widocznego w rozpięciu
bluzki. Potem nabrała wody czerpakiem, piła, piła

207

Za wszelką cenę

background image

łapczywie i jakby to było jeszcze za mało, odchyliła
głowę do tyłu i polewała sobie twarz. Zimne strużki
spływały po policzkach, po szyi...

Była urocza, była rozkoszna w tym swoim niena-

syceniu. I tak prowokująca.

Podjechał galopem. Odwróciła szybko głowę,

w szeroko otwartych oczach zobaczył lęk, a potem
pełną zdumienia świadomość.

Jej bluzka lepiła się do ciała, twarz była umo-

rusana i mokra, włosy w nieładzie, usta roz-
chylone.

Była piękna.
– Cole...
Zeskoczył z konia i przyciągnął ją do siebie,

niecierpliwie, jego usta natychmiast poszukały jej
ust. Były takie słodkie, a jej ciało tak nieskończenie
kobiece, miękkie, mokre, oszałamiające. To ciało
wtuliło się w niego z całej siły, jej usta jak gorąca
pieczęć przylgnęły do jego warg.

Nagle odepchnęła go i otarła sobie usta wierzchem

dłoni tak gorliwie, jakby ścierała z nich truciznę. W jej
oczach zobaczył nienawiść.

– Drań – wysyczała. – I do tego jeszcze w mun-

durze konfederata, proszę, proszę! Jakby nie wiedział,
że tu się kręci pełno Jankesów!

– Mogę zawsze zdjąć ten mundur – powiedział

sucho. – Kristin...

Widział, że drży, a jej palce nerwowo skubią

materiał spódnicy.

– Kristin! Co się z tobą dzieje?
– Nie dotykaj mnie!
– Jesteś moją żoną...

208

Heather Graham

background image

– A ty jesteś bushwhackerem! – krzyknęła. – Jesteś

bandziorem Quantrilla! Jesteś jak Zeke Moreau!

Cole poczuł, że zamiera w nim wszystko. Na Boga,

jak ona się o tym dowiedziała? Jej niebieskie oczy
były teraz pełne lodowatej nienawiści. Ale to nie
miało znaczenia. On nie czuł się winny, przecież miał
powód. I był inny, nie taki, jak oni... Ale gdyby wtedy
natrafił na tamtego człowieka... Wtedy... O, tak!
Wtedy byłby tak samo krwawy jak ludzie Quantrilla.

– Po twoim wyjeździe zjawił się tu jeden z twoich

dawnych przyjaciół. Bill Anderson. Pamiętasz go? Bo
on ciebie zapamiętał doskonale.

– Ja już nie jestem z Quantrillem, Kristin.
– Rozumiem. Teraz przecież nosisz mundur Re-

ba. Nawet ci w nim do twarzy! Ciekawe, skąd masz
ten mundur? Ściągnąłeś go z jakiegoś biednego zabi-
tego chłopca?

Jego ręka uniosła się, jakby chciała uderzyć.
– Kristin...
Nagle męski, donośny głos przeszył powietrze.
– Johnny Reb, zostaw ją!
Ręka Cole’a opadła na olstro. Był szybki. Ale

zabrakło mu ułamka sekundy.

– Nie! – krzyknęła dziko Kristin. – Matthew! Nie!

Nie wolno! Cole! Nie!

Chwyciła go za rękę, nie pozwoliła strzelić.
Zobaczył lufę karabinu, wymierzoną w siebie, za

karabinem niebieski mundur. Potem już tylko strzał.
Świst pocisku, ocierającego się o głowę. Ból, strumień
ciepłej krwi. I kiedy wbrew swej woli zapadał w ciem-
ną ciszę, jeszcze słyszał, jakby z oddali, zrozpaczony
głos Kristin:

209

Za wszelką cenę

background image

– Cole! O, Boże! Cole!
I głos tego mężczyzny w niebieskim mundurze:
– Kristin, co się dzieje? Przecież ten szakal...
– To mój mąż, Matthew! To mój mąż! Och!
Cole odzyskiwał przytomność powoli, powoli

docierało do niego, że jeszcze nie umarł. Tak. Ale na
pewno stracił dużo krwi. I był nieprzytomny przez
wiele godzin, bo za oknem panowała już ciemność.
Natomiast w pokoju półmrok, lampa na stoliku
dawała tylko mały krąg słabego światła.

Leżał w tym wielkim łożu w ich wspólnej sypialni.

Wszystko dookoła było niewyraźne, zamazane, do-
piero po chwili dojrzał okno, zobaczył blask księżyca.
Ostrożnie dotknął swojej głowy. Zabandażowana,
ale przynajmniej na tym bandażu nie ma śladów krwi.

Ktoś ściągnął z niego mundur, ktoś zmył z niego

brud po dalekiej drodze i ułożył wśród czystych,
chłodnych prześcieradeł.

Jego żona. Nie, nie. To nie Elizabeth. To Kristin.
Tak. Kristin, to też jego żona. Przecież ją poślubił.

Teraz ona jest jego żoną. I to ona nie pozwoliła mu
strzelić. Ale krzyczała również do tamtego mężczyz-
ny w niebieskim mundurze. To samo. Żeby nie
strzelał.

Poczuł ból. Głowa. Boli straszliwie. Ale żyje,

chwała Bogu. Ta kula tylko go drasnęła.

Usłyszał kroki, najpierw na schodach, potem za

drzwiami. Zamknął oczy w chwili, gdy ten ktoś
wchodził do pokoju. Usłyszał cichy głos.

– Biedny chłopak, jest jeszcze taki zimny – mówi-

ła Delilah, dotykając jego szyi, potem piersi. – Ale
nasz dobry Pan Bóg nie pozwolił mu umrzeć.

210

Heather Graham

background image

– I nie ma gorączki – odezwał się drugi głos.
Kristin. Poczuł jej zapach, delikatny, różany. A na

czole jej dłoń, chłodną, bardzo delikatną i ostrożną.

Potem usłyszał jeszcze jeden głos, tym razem głos

mężczyzny.

– Kristin! Przecież to Reb! I ty, po tym wszyst-

kim, co się zdarzyło...

– Tak! Do diabła! Tak! Właśnie po tym wszyst-

kim, co się zdarzyło – odpowiedział zduszony szept.
– Nie próbuj mi wygłaszać kazania, Matthew.

Matthew... A więc to jest ten brat, do którego

kazał napisać.

– Ty wyjechałeś, Matthew, wstąpiłeś do wojska,

a Shannon i ja nie mogłyśmy sobie pozwolić na taki
luksus. Zostałyśmy na ranczo. A Zeke powrócił...

– Co?! Moreau znów tu był?!
– Trochę ciszej, Matthew.
– Kristin, ale mów! Co się stało? – pytał roz-

gorączkowanym szeptem.

– Na szczęście nic, Matthew. Ale o mały włos,

a by się stało. Zeke chciał mnie po prostu zgwałcić.
Potem prawdopodobnie oddałby mnie swoim lu-
dziom, a na koniec zastrzelił. Samsona i jego rodzinę
zamierzał powlec na targ niewolników. Na szczęście
ten człowiek przybył w samą porę. On strzela jak
mało kto. Ja, a nawet Shannon, nie dorastamy mu do
pięt. On strzela o niebo lepiej niż ty.

– Zeke nie żyje?
– Żyje. Tylko dlatego, że on, to znaczy Cole, nie

zabija z zimną krwią. Chciałam, żeby to zrobił, ale on
się nie zgodził. Matthew... – w głosie Kristin pojawiła
się nagle cieplejsza nuta – teraz trudno mi ci to

211

Za wszelką cenę

background image

wszystko opowiadać. Ale zrozum jedno. Ten czło-
wiek ożenił się ze mną i dlatego żaden z tamtych już
na mnie nie nastaje. Oni boją się go. Och, Matthew...

– Do diabła, Kristin...
Cole usłyszał jakiś ruch i zrozumiał, że brat

i siostra padli sobie w objęcia. Kristin płakała cichut-
ko, a Matthew ją pocieszał. Cole zacisnął zęby. Płacz
Kristin bolał go bardziej niż jego rana. Ostrożnie
otworzył oczy i spod przymrużonych powiek spoj-
rzał na Matthew McCahy’ego. Był to wysoki męż-
czyzna o brązowych włosach i oczach niebieskich jak
oczy jego siostry. Szczupły, ale na pewno bardzo
silny. I bardzo jeszcze młody.

Poruszył się, otworzył oczy szeroko. Kristin na-

tychmiast pochyliła się nad nim, rozpuszczone złocis-
tobrązowe włosy leciutko połaskotały go w pierś.

– Cole? – spytała cicho, kładąc dłoń na jego czole.
Nie odezwał się, skinął tylko lekko głową. Widział

nad sobą jej twarz, zmartwioną, ze ściągniętymi
brwiami. I był zadowolony. Kristin nienawidziła go
za jego przeszłość, ale przynajmniej nie chciała, żeby
umierał.

– Cole? To jest Matthew, mój brat. Napisałam do

niego, ale list nie doszedł. On... on nie wiedział, że ty
jesteś moim mężem.

Cole ponownie skinął głową i przeniósł wzrok na

Matthew. Jego spojrzenie mimo woli prześlizgnęło
się po ciemnoniebieskim mundurze. No cóż, ten
mundur był w o wiele lepszym stanie niż mundur
Cole’a Slatera, niż mundury większości chłopców
z Południa. Blokada była coraz bardziej szczelna. Na
Południu zaczynało brakować wszystkiego, lekarstw,

212

Heather Graham

background image

ubrań, żywności i amunicji. Ale Południe zachowało
swój blask. I miało wspaniałych dowódców. Lee,
największy z nich, i Jackson, i Stuart... Cole uśmiech-
nął się gorzko. Dowódcy byli, ale kiedy padł żołnierz
z Południa, nie miał kto go zastąpić. Na każdej wojnie
najcenniejsi są mężczyźni, i to właśnie ich najbardziej
brakowało konfederatom. A Unia zdawała się mieć
niewyczerpane zasoby żołnierzy, także żołnierzy
najemnych i ochotników. I dlatego Cole czuł, że
Południe tej wojny nie wygra.

– Reb... Przepraszam. Cole! Nazywasz się Cole

Slater, prawda?

Matthew, wyraźnie zakłopotany, przysiadł na

brzegu łóżka.

– Uratowałeś życie mojej siostry. Jestem ci za to

bardzo wdzięczny. Gdybym o tym wiedział, na
pewno nie strzelałbym do ciebie. Ale sam rozumiesz,
ten twój mundur... a ja... ja walczę w wojsku Unii.

Ostatnie słowa nie przeszły mu przez gardło

gładko. Niełatwo przyznać się chłopakowi z Mis-
souri, że walczy po stronie Północy.

– Miałeś na pewno jakiś powód – powiedział

z trudem Cole, dziwnie chropawym głosem.

– Tak. Miałem. A teraz przyjechałem do domu na

urlop. Ty też masz urlop, czy tak?

– W pewnym sensie... tak.
Był pewien, że Kristin cichusieńko syknęła. Nieza-

dowolona. A przed bratem odgrywa kochającą żonę.
Ciekawe, do jakiego stopnia potrafi udawać...

Uśmiechnął się do Matthew, a potem odszukał

rękę Kristin i przyciągnął do siebie, zmuszając, aby
usiadła obok niego na łóżku.

213

Za wszelką cenę

background image

– Jakoś poradzimy sobie pod jednym dachem. Jak

myślisz, Rebie? – powiedział wesoło Matthew, wy-
ciągając do niego dłoń. A dłoń Cole’a z rozmysłem
bardzo powoli puszczała dłoń Kristin.

– Myślę, że damy radę, Jankesie.
– Świetnie. A teraz zostawiam was samych.
Matthew wstał, Kristin natychmiast zerwała się

na równe nogi.

– Idę z tobą!
– Ależ, Kristin...
– Kochanie, zostań – poprosił słabym głosem

Cole.

– Nie, najdroższy! Teraz musisz mieć jak naj-

więcej spokoju!

Cmoknęła go w policzek i nie czekając na brata,

prawie biegiem opuściła pokój. Matthew ruszył za
nią. W progu przystanął.

– Moja siostra jest uparta – rzucił z uśmiechem.
– Zauważyłem.
– Uparta jak muł.
– Jak muł? O, tak. Znów zgadzam się z tobą,

Jankesie.

Po trzech dniach Cole czuł się już bardzo do-

brze. I był bardzo sfrustrowany. Kristin unikała go
jak ognia, tłumacząc to jego słabą kondycją. A no-
ce konsekwentnie spędzała w swoim panieńskim
pokoju.

Ale tej nocy wróciła.
Przystanęła pod ścianą, oddychając ciężko, jakby

każdy oddech przychodził jej z wielkim trudem.
Jednym skokiem był przy niej i chwycił mocno,

214

Heather Graham

background image

bardzo mocno, zakrywając dłonią jej usta. Natych-
miast zaczęła się szarpać.

– Uspokój się – poprosił cicho, nagle zaklął, czu-

jąc, jak mocne ząbki wbijają się w jego rękę.

– Puść mnie!
– Nigdy w życiu, pani Slater.
– Puść mnie! Ty... ty bushwhackerze!
Jego ramię zesztywniało na chwilę.
– Kristin! Jesteś moją żoną!
– No i co z tego? A spróbuj mnie zgwałcić. Będę

krzyczeć. I zaraz będzie tu Matthew. I zabije ciebie!
A ty nie masz tu broni.

– Kristin, przecież cokolwiek zrobię, to nie będzie

gwałt. Jestem twoim mężem.

– Puszczaj!
Nie puścił. Całował. Tak delikatnie, że nie sposób

było się oprzeć. Zresztą... nie było jak. Trzymał ją
mocno za nadgarstki, a nagie ciało napierało na nią,
przygważdżając do ściany.

Przestał całować, teraz jego usta przylgnęły do

piersi, osłoniętej tylko batystem koszulki.

– Będę krzyczeć...
– To krzycz...
Wziął ją na ręce, zaniósł na łóżko. I już nie było

batystowej koszulki, tylko dwa nagie ciała, stęsk-
nione za sobą. Kristin szeptała coś, wzdychała,
potem pocałowała go, po czym znów szepnęła, że
jest skończonym draniem. Potem on ją pieścił,
i powtarzał:

– Krzycz... Jeśli musisz, to krzycz...
Ale potem, po wszystkim, odwróciła się plecami,

z trudem tłumiąc łzy wściekłości. Jak mogła okazać

215

Za wszelką cenę

background image

się tak słaba, przecież ten mężczyzna jest łotrem, on
jeździł z Quantrillem...

Następnego dnia znów go unikała, przy kolacji

była uprzejma, ale bardzo chłodna i niezadowolona,
że Cole i Matthew rozmawiali jak starzy przyjaciele,
głównie o ranczo. Shannon, naturalnie, paplała bez
przerwy, zagadując ich obu. Ale dla Shannon Cole
zawsze będzie bohaterem.

Chciała krzyknąć do brata. Matthew, on był

bushwhackerem! Ale wtedy Matthew będzie chciał
zabić Cole’a. A Kristin nie widziała jeszcze nikogo,
kto strzela tak dobrze jak Cole Slater. I Mattew będzie
tym, który nie przeżyje.

Wieczorem, kiedy szli na górę, złożyło się tak, że

Matthew szedł razem z nimi. Musiała więc wejść
razem z Cole’em do ich wspólnej sypialni. Matthew
osobiście zamknął za nimi drzwi. Kristin wpatrywała
się w te drzwi, czując na karku ciepły oddech Cole’a.

– Nienawidzę cię.
– Trudno. Nie wierzę, że tak jest. Ale jeśli chcesz,

to... to niech już tak będzie.

Słyszała, że zaczyna się rozbierać, słyszała szelest

ubrania rzucanego niedbale na podłogę. Potem łóżko
skrzypnęło. A więc się położył. Potem skrzypnęło
jeszcze raz, kiedy podniósł się, aby zdmuchnąć lampę.
Dopiero wtedy ona też zrzuciła z siebie ubranie, też
na podłogę, i w samej koszulce wsunęła się pod
kołdrę. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem.

A potem, już we śnie, jej ciało nie wytrzymało

samotności. Wtuliła się w niego, przykryła jego pierś
złocistobrązowym płaszczem włosów, ich ramiona
same się splotły.

216

Heather Graham

background image

Rano, kiedy się obudziła, jej koszulka zadarta była

do pasa, piersi wysunęły się z dekoltu. Cole nie spał.
Patrzył tylko. Dawał jej szansę ucieczki. Ale jej nagie,
spragnione ciało nie miało zamiaru uciekać. Czekało
na tę pełną rozkoszy drogę do tej jednej jedynej
chwili, kiedy przed oczyma ma się blask słońca,
i księżyca, i gwiazd...

Potem znów nie wiedziała, co powiedzieć. Po

prostu wstała z łóżka, ubrała się szybko, świadoma,
że jego oczy śledzą każdy jej ruch.

– Gdzie byłeś? – spytała w końcu.
– W Richmond.
– Ale nie...
– Oczywiście, że nie. Nie byłem z Quantrillem.

Przecież widziałaś, że noszę mundur.

– Wielu z nich nosi mundury konfederatów.
– Ale ja na pewno nie byłem z Quantrillem.
Wzruszyła ramionami i z pełnym samozaparciem

usiłowała sama zapiąć guziczki na plecach. Cole wstał
z łóżka i stanął za jej plecami. Przełknęła swój protest,
i czując na plecach każdy ruch jego palców, zadała
kolejne pytanie:

– Jak długo tu zostaniesz?
– Wyjeżdżam w przyszłym tygodniu.
– Tak samo jak Matthew. A dokąd jedziesz tym

razem?

– Do oddziału Malachiego.
Kłamał. Była pewna, że kłamał.
– Kristin!
Położył jej dłonie na ramionach i odwrócił ją ku

sobie.

– Kristin, oficjalnie jestem majorem kawalerii. Ale

217

Za wszelką cenę

background image

tak naprawdę wykonuję rozkazy generała Lee, pod-
legam tylko jemu. Wielki stary człowiek chce wie-
dzieć, co tu się dzieje.

– I cóż ty raptem jemu powiesz?
– Prawdę, rzetelną prawdę.
– Aha.
Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Oczy

Cole’a przymrużone, oczy Kristin szeroko otwarte,
nie kryjące wrogości.

– Nie potrafię ci wybaczyć, Cole.
– Do diabła! A czy ja cię o to proszę?
Odwrócił się, jakby sprawa była zamknięta. Wy-

padła z sypialni jak burza, zagryzając wargi ze
złości, i potem, przez cały dzień, znów go unikała.
Przy kolacji była milcząca, słuchała tylko jednym
uchem ożywionej rozmowy. Matthew, zaniepoko-
jony, pytał, jak się czuje. Powiedziała, że doskonale,
tylko jest zmęczona. I pierwsza poszła na górę.

Ułożyła się w łóżku, zupełnie naga, i kiedy Cole

wsunął się pod kołdrę, natychmiast przytuliła się do
niego.

A potem on pomyślał, że Kristin kochała go słodko

jak nigdy dotąd, i z jakąś taką dziwną desperacją.

I tak już było co noc, dopóki nie nadszedł dzień,

kiedy odjeżdżał Matthew. I kiedy odjeżdżał Cole.

Stali obaj obok swoich koni, gotowi już wskoczyć

na siodło. Dwóch mężczyzn, których kochała. Jeden
w mundurze niebieskim, drugi w szarym. Obaj
młodzi, obaj piękni, obaj zabierali w drogę jej serce.

Stała cicha, milcząca. Shannon szlochała rozpacz-

liwie, obejmując to Matthew, to Cole’a. Kristin też
objęła brata i pocałowała. Pomyślała, że teraz powin-

218

Heather Graham

background image

na pocałować męża, przecież wszyscy patrzą. I od
razu zapomniała, że patrzą. Boże, przecież jest maj,
Vicksburg padł, i tylu mężczyzn umrze. A ona
pragnęła tylko jednego. Żeby wrócili, żeby w ogóle
nie odjeżdżali. I ten w niebieskim mundurze, i ten
w szarym.

Objęła Cole’a, przywarła całym ciałem, całowała

żarliwie, dopóki nie zabrakło im tchu. Kiedy wreszcie
oderwali się od siebie, jeszcze raz spojrzeli sobie
w oczy i Cole wskoczył na konia.

Obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i jeden

ruszył na zachód, a drugi na wschód. Cole do Kansas,
Matthew w głąb Missouri.

A Shannon znów zaczęła chlipać.
– A więc pojechali – powiedziała nieswoim gło-

sem Kristin. – Chodź, Shannon, wypielimy grządki.
Okropna robota, ale przynajmniej nie będziemy roz-
pamiętywać.

– I tak będziemy o nich myśleć. O, Boże – jęczała

Shannon, a łzy znów płynęły szerokim strumieniem.

Ledwo jednak zdążyły przykucnąć koło grządek,

kiedy znów usłyszały stukot kopyt. Kristin odwróciła
się szybko, z nadzieją, że może któryś z tych, co
odjechali, zdecydował się wrócić.

Shannon krzyknęła ostrzegawczo. Ale nie był to

Zeke. Na podwórze wjeżdżał oddział żołnierzy fede-
ralnych. Na czele jechał kapitan, nosił taki sam
mundur jak Matthew.

– Kristin Slater? – krzyknął.
I był też taki młody, jak Matthew.
– Tak, to ja – powiedziała spokojnie, powstając

z kolan.

219

Za wszelką cenę

background image

– Przykro mi bardzo, ale z rozkazu generała Hal-

lecka mam zabrać panią i pani siostrę do aresztu.
Zatrzymujemy wszystkie kobiety, które pomagają
i wspierają Quantrilla i jego ludzi.

– Pomagają?!
Może i wszystko potoczyłoby się inaczej, może

udałoby się wyjaśnić, ale ona, zanim zdała sobie
sprawę, że wpadła w histerię, zaczęła śmiać się
nienaturalnie głośno.

– Brać ją!
– Panowie żołnierze! Nie! Boże święty! – krzyczała

rozpaczliwie z werandy Delilah. – Nie róbcie tego...

– Brać ją! – powtórzył ostro kapitan. – I tę drugą

też.

Jeden z żołnierzy zsunął się z konia, chwycił

Kristin za rękę.

– Puszczaj! – krzyknęła, wyrywając mu dłoń.

– Mój brat jest w wojsku Unii, w Kansas. Bushwhac-
kerzy
zabili mego ojca, a wy... wy chcecie mnie
zaaresztować? Za to, że pomagam Quanrillowi?

Żołnierz znów wyciągnął po nią rękę. Rąbnęła go

z całej siły w żołądek. Shannon krzyczała przeraź-
liwie, krzyczała też Delilah, zbiegając po schodach
werandy.

– Psiakrew! – ryknął kapitan. – Nie dość tych

Rebów, jeszcze musimy użerać się z babami! Trzy-
majcie ją!

Zeskoczył z konia. Dwóch żołnierzy chwyciło

szarpiącą się Kristin.

– Pani wybaczy – warknął kapitan, unosząc rękę.
Cios był potężny i Kristin, nieprzytomna, osunęła

się na ręce żołnierzy.

220

Heather Graham

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Wy obie macie piękne włosy – zawyrokowała

Josephine Anderson, zbierając loki Shannon i upinając
je pieczołowicie na czubku głowy. Sama Josephine
była uroczą, wiecznie śmiejącą się dziewczyną o puco-
łowatych, rumianych policzkach. Nie śmiała się jednak
nigdy, gdy w pobliżu był któryś z jankeskich najeźdź-
ców. Josephine była zatwardziałą konfederatką. Ona
i jej siostra Mary, aresztowane tydzień później, razem
z Kristin i Shannon zajmowały jeden kąt w ogromnym
pokoju na drugim piętrze starego domu w Kansas City.
Siostry Anderson były bardzo miłe i bardzo chciały
przedstawić kiedyś siostrom McCahy swego brata
Billa. Tego samego Billa, którego Kristin miała już
okazję poznać. Powiadomiła je zresztą o tym, ze
słodkim uśmiechem, a potem, niemal jednym tchem,
opowiedziała, co stało się z Gabrielem McCahym. Na
koniec, drżącym ze wzburzenia głosem, wyrzuciła
z siebie, że wolałaby urodzić się w innym kraju,
którego mieszkańcy nie siekają się nawzajem na
kawałki.

background image

Siostry Anderson były zdumione, następnego dnia

jednak znów bardzo uprzejme. Uszanowały prawo
Kristin do własnego zdania, nawet jeśli wydało im się
ono nadzwyczaj szokujące. A kiedy w rozmowie
padło nazwisko Cole’a, Mary zareagowała podobnie
jak Shannon, czyli bardzo spontanicznie.

– Ojej! I ty naprawdę jesteś jego żoną?
Okazało się, że Cole był kiedyś u nich w domu na

kolacji, i to właśnie tego dnia, kiedy Bill po raz
pierwszy miał wyruszyć z ludźmi Quantrilla.

– Pan Slater był bardzo miły – chwaliła Mary.

– Prawdziwy dżentelmen.

– A te jego oczy! – zachwycała się Josephine,

zabawnie przewracając swoimi śmiejącymi się
oczami.

– Wielka szkoda, że pan Slater odszedł od Quant-

rilla – ciągnęła zapalczywie Mary. – On sam potrafił-
by oczyścić ze zdrajców co najmniej połowę Kansas!

Kristin oświadczyła wtedy stanowczym głosem,

że jej mąż jest majorem, i tak jak jego bracia, służy
w kawalerii konfederatów. I to na pewno się nie
zmieni. A Shannon opowiedziała o Matthew, że po
śmierci ojca wstąpił do wojska federalnego.

Śmiercią Gabriela McCahy’ego siostry Anderson

były szczerze wstrząśnięte.

– Dziwne jednak, że wasz brat nie został jayhaw-

kerem – stwierdziła Josephine. – Bo zwykle tak się
dzieje. Mówią, że w pięćdziesiątym piątym roku,
kiedy zaatakowano Johna Browna, zginął jeden z jego
synów. Wtedy on w odwecie zabił kilku ludzi z Mis-
souri, potem ludzie z Missouri pozabijali ludzi z Kan-
sas. I tak to się zaczęło. A was szczerze mi żal. Obie

222

Heather Graham

background image

jesteście z Missouri, wasz brat nosi niebieski mundur,
a ty, Kristin, masz męża konfederata. To musi być
bardzo trudna sytuacja.

W rezultacie siostry Anderson i siostry McCahy

doszły do porozumienia, i bardzo dobrze, bo jeszcze
na długo skazane były na swoje towarzystwo. Gene-
rał Ewing nie wypuszczał aresztowanych kobiet
przez całe lato, aby ich mężowie czy bracia nie mieli
do kogo jeździć po żywność czy zwracać się po
pomoc. Traktowano je łagodnie, młodzi oficerowie
wykazywali się anielską cierpliwością, ponieważ nie-
jedna krewka dama nie szczędziła im słów wręcz
obelżywych, przede wszystkim narzekając na wa-
runki, w jakich je przetrzymywano. A warunki były
straszne. Stary rozwalający się dom o przegniłych
ścianach, jedzenie aż nadto skromne i pościel pełna
robactwa.

Kristin rozpaczliwie pragnęła wrócić do domu. Na

początku walczyła jak lwica, dyskutując po kolei
z każdym dowódcą. I każdy z nich, niecierpliwie
przestępując z nogi na nogę, mówił, że bardzo mu
przykro, i wszystko rozumie, ale nie wykazywał
najmniejszej ochoty, aby ją zwolnić. W końcu zrezy-
gnowała z tych dyskusji, tym bardziej że siły ją
opuszczały. Z każdym dniem czuła się coraz gorzej,
często robiło jej się słabo. Sądziła, że to z powodu
marnego jedzenia, ale potem okazało się, że przy-
czyna jest zupełnie inna. I tą nowiną nie podzieliła się
z nikim. Dziecko Cole’a miało urodzić się w począt-
kach lutego. W pierwszej chwili była oszołomiona
swoim odkryciem, a potem zaczęła szydzić z samej
siebie. A cóż ją tak dziwi? Kiedy mężczyzna i kobieta

223

Za wszelką cenę

background image

są ze sobą tak blisko, zwykle na świat przychodzą
dzieci.

Co czuła? Czasami, leżąc w ciemnościach, bun-

towała się i złorzeczyła, że Bóg dał jej dziecko właśnie
teraz, kiedy świat broczy krwią. Bywały jednak
i noce, kiedy dotykając swego płaskiego jeszcze
brzucha, ogarniało ją uczucie wielkiego szczęścia.
Wtedy to zagłębiała się w marzeniach i dociekaniach,
jakiż to będzie ten nowy człowiek. Bo choć nadal była
pełna żalu do Cole’a, nadal przekonana, że jest niemal
takim samym diabłem jak Zeke Moreau – kochała go
i pragnęła jego dziecka. Malutkiego chłopczyka, który
będzie miał srebrzyste, połyskujące oczy ojca. Albo
malutkiej słodkiej dziewczynki. I może to maleństwo
będzie miało jasnobrązowe włosy, jak matka, a oczka
niebieskie. Niezależnie od szczegółów, dziecko na
pewno będzie śliczne.

Jej dziecko i dziecko Cole’a. Jakże pragnęła, żeby

przyszło na świat, kiedy nastanie czas pokoju. Może
i tak będzie... Przecież ta wojna nie może trwać
wiecznie. Było jej już wszystko jedno, kto zwycięży.
Po prostu chciała, aby jej dziecko nie musiało się
niczego bać, żeby radosne biegało sobie po polu
kukurydzy i uśmiechało się do słońca. A jeśli Pan Bóg
tej prośby nie zechce wysłuchać, to przynajmniej
niech sprawi, żeby urodziło się w domu, na ranczo.
A nie w niewoli, w tej okropnej ruderze.

Kristin uniosła na chwilę głowę znad białej kartki.

Pisała list do Matthew, błagając, aby poruszył niebo
i ziemię, zrobił wszystko, byleby tylko mogła wyjść
na wolność. Shannon również, choć w tej chwili
i ona, i siostry Anderson w niczym nie przypominały

224

Heather Graham

background image

smutnych więźniarek, raczej panny szykujące się na
bal.

– Och, Shannon, wyglądasz prześlicznie – piała

z zachwytu Josephine, podziwiając dzieło swoich rąk.

– Naprawdę? Gdybym mogła jeszcze przejrzeć się

w lustrze!

– Bardzo proszę – zawołała Mary, podsuwając jej

małe lusterko, dotychczas skrzętnie ukryte pod po-
duszką. – Przejrzyj się. Wyglądasz jak królowa.

Nagle w pokoju zapadła grobowa cisza. Na progu

stanął jeden z młodych oficerów, kapitan Ellsworth.

– Pani Slater? Pani pozwoli ze mną.
Kristin odłożyła pióro i powoli podniosła się

z krzesła.

– Hej, chłopcze! – krzyknęła do kapitana jakaś

jejmość z drugiego końca pokoju. – Nie stukaj tak
tymi jankeskimi butami w podłogę, bo jeszcze nam
się zarwie!

– Bardzo mi przykro, pani Todd, wiem, że to

miejsce jest okropne. Postaramy się coś zmienić.

– Po co zmieniać? – krzyknęła zadziornie Mary.

– Lepiej powypuszczać nas do domów, i po kłopocie!
Bo inaczej zjawi się tu mój brat i pozabija was
wszystkich!

– A to nie nowina, panienko – odparował kapitan,

patrząc jej prosto w oczy – bo pani brat już nieraz
próbował nas wszystkich pozabijać.

Stuknął obcasami i ująwszy Kristin pod łokieć,

wyprowadził ją z pokoju. Zeszli po skrzypiących
niebezpiecznie schodach. Kristin z nieukrywanym
lękiem zbliżała się do drzwi gabinetu dowódcy.

– Proszę się niczego nie obawiać, pani Slater

225

Za wszelką cenę

background image

– uspokajał kapitan. – Major Emery po prostu chce
z panią porozmawiać.

Otworzył przed nią drzwi i Kristin, z duszą na

ramieniu, weszła do środka. Kiedy jednak spojrzała na
mężczyznę za biurkiem, poczuła się spokojniejsza.
Duży, ciężkawy mężczyzna z bujną szpakowatą
czupryną i wąsami sprawiał wrażenie prawdziwego
dżentelmena.

– Pani Slater, proszę łaskawie spocząć. Napije się

pani herbaty?

– Nie, dziękuję.
Usiadła sztywno, znów zdenerwowana, uzmys-

ławiając sobie, że mimo uśmiechu i uprzejmych
pytań, ten dżentelmen jest człowiekiem, który trzy-
ma ją pod kluczem.

– Pani Slater – odezwał się znów major, uśmie-

chając się miło. – Chciałem panią zawiadomić,
że robię starania, aby zwolniono panią i pani
siostrę.

Kristin z trudem stłumiła okrzyk zdziwienia.
– Sądzę, że rozkaz nadejdzie za kilka dni.
Aż westchnęła, czując, że zaczyna rozpierać ją

wielka radość. Kilka dni! Cóż znaczy kilka dni, jeśli
ona i Shannon zamknięte są w tej ruderze od trzech
miesięcy!

– Czy... czy to dzięki mojemu bratu, panie majo-

rze? – zaczęła pytać. – On wie, że Shannon i ja
jesteśmy tutaj? Ja go nie zawiadamiałam, nie chcia-
łam, żeby się jeszcze tym martwił, przecież on
walczy. Ale dziś zaczęłam pisać do niego list...

– Nie. Ja nie wiem, pani Slater, czy pani brat

orientuje się, gdzie pani teraz przebywa.

226

Heather Graham

background image

– Rozumiem – szepnęła Kristin, uśmiechając się

gorzko. – Czyli zrozumiał pan w końcu, że to
niemożliwe, abym udzielała pomocy zabójcom mego
ojca.

– Robię to ze względu na pani męża, pani Slater.
– Nie... Nie rozumiem, panie majorze. Przecież

aresztowano mnie właśnie z powodu mojego męża.
I nikt nie wierzy, że mojego męża nic nie łączy
z Quantrillem.

Major Emery nie odpowiadał. Przez chwilę bacz-

nie spoglądał na Kristin spod krzaczastych brwi, po
czym nagle wstał i podszedł do okna.

– A pani sama w to wierzy, pani Slater? – spytał

cicho.

– Ja? Naturalnie, że mu wierzę – odpowiedziała

zdecydowanym głosem, doskonale zdając sobie spra-
wę, że to nieprawda.

– A ja wcale nie jestem tego taki pewny – oświad-

czył major, znów zajmując miejsce za biurkiem.
– Wcale nie, pani Slater. Ale to nie jest takie istotne.
Bo jednocześnie chcę panią zapewnić, że mam do
pani męża bezgraniczne zaufanie.

– Bezgraniczne? – powtórzyła Kristin, zupełnie

zdezorientowana.

– Tak, pani Slater. Śmiem przypuszczać, że znam

pani męża lepiej niż pani, pod pewnymi względami,
naturalnie.

Uśmiechnął się pod wąsem, i Kristin pomyślała, że

ten miły dżentelmen chyba jednak trochę bawi się jej
kosztem.

– Panie majorze...
– Pani Slater!

227

Za wszelką cenę

background image

Uśmiech znikł, twarz majora była teraz pełna

powagi.

– Pani wie, że mąż pani był kadetem w West

Point?

– Tak, wiem.
– Cole Slater był jednym z najbardziej obiecują-

cych młodych kawalerzystów, jakich znałem. Wal-
czył w Meksyku, razem byliśmy na Zachodzie.
Cole jest świetny, jeśli chodzi o układanie się
z Indianami, a to bardzo cenna umiejętność. Po-
trafił z nimi nie tylko walczyć, ale i dogadać się,
zawrzeć rozejm i dopilnować, aby obie strony
dotrzymały zobowiązań. No, a potem wybuchła ta
wojna...

– Wtedy Cole wystąpił z wojska?
– Nie. Później. Kiedy spalili mu dom i zabili jego

żonę.

– Zabili? Jego żonę?
Kristin nie zdawała sobie sprawy, że zerwała się

z krzesła. Major poderwał się również i delikatnie,
choć stanowczo posadził ją z powrotem na krześle.

– Domyślam się, że pani nie wie wszystkiego.

Cole jest bardzo zamknięty w sobie, o tak, on potrafi
nabrać wody w usta. W każdym razie, pani Slater, on
mieszkał wtedy w Południowej Karolinie. Kiedy
Południowa Karolina oficjalnie wystąpiła z Unii, Jim
Lane wydał swoim jayhawkerom rozkaz, żeby zabijać
każdego, kto nie jest lojalny wobec Unii. Jego chłopcy
bardzo sumiennie potraktowali ten rozkaz. Cole był
wtedy oficerem Unii, ale dla jayhawkerów nie miało to
żadnego znaczenia, dla nich liczyło się tylko to, że
Cole urodził się w Missouri. Cole’a nie było wtedy

228

Heather Graham

background image

w domu, objeżdżał swoją ziemię. Podejrzewam, że
przeczuwał niebezpieczeństwo. I w tym czasie jayhaw-
kerzy
Lane’a najechali na jego dom i podłożyli ogień.
Żona Cole’a była naprawdę słodkim stworzeniem.
Śliczne, łagodne dziewczę z Nowego Orleanu. Próbo-
wała uciec. Wybiegła z płonącego domu, jayhawkerzy
rzucili się za nią w pogoń. Chyba nauczyła się od
męża trochę władać bronią, bo kilku z nich po-
strzeliła. A Cole już nadjeżdżał. Prawie do niego
dobiegła, pani Slater. I wtedy jeden z tych drani
strzelił jej w plecy. Skonała na rękach męża. A za kilka
miesięcy miało się urodzić ich pierwsze dziecko...

Naturalnie, jayhawkerzy nie zamierzali puścić Co-

le’a żywego. Podziurawili go nieźle, i zostawili go
tam, myśląc, że umarł...

Ale Cole Slater to twarda sztuka. Przeżył.
– Boże, Boże – wyszeptała Kristin. – I dlatego on

potem przystąpił do bushwhackerów...

Twarz Kristin była blada jak płótno. Nagle zoba-

czyła płonący dom, z którego wybiega nieznana
kobieta... Biegnie, biegnie bez tchu, żeby ratować
siebie, ratować nienarodzone jeszcze dziecko...

Poczuła gryzący dym, poczuła, że strasznie za-

czyna jej brakować powietrza.

Usłyszała, jak major Emery wzywa ordynansa,

każe migiem biec po wodę, ręcznik i jakieś wiadro. Ku
swemu przerażeniu, nie potrafiła zapanować nad
swoim żołądkiem. Zwymiotowała. Na szczęście ma-
jor Emery wykazał się nadzwyczajną troskliwością.
Osobiście przykładał jej mokrą chusteczkę do czoła
i nalegał, aby wypiła choć łyk gorącej herbaty, do
której wlał dużo mleka. A kiedy już wszystko się

229

Za wszelką cenę

background image

uspokoiło i ordynans wyszedł z tym nieszczęsnym
wiadrem, major spytał cicho:

– Pani oczekuje dziecka, pani Slater?
W milczeniu skinęła głową.
– No cóż, to jeszcze jeden powód, dla którego nie

powinna pani tu przebywać. A poza tym, to ja też nie
sądzę, żeby Cole miał teraz coś wspólnego z Quantril-
lem. Dla mnie, pani Slater, jayhawkerzy i bushwhac-
kerzy
to jedno i to samo. Zwykli mordercy. Cole
ulepiony jest z zupełnie innej gliny. Dołączył do
Quantrilla tylko dlatego, że Quantrill uganiał się za
jayhawkerami, a Cole za wszelką cenę chciał natrafić
na ślad człowieka, który dowodził napadem na jego
ranczo. Ale tamten człowiek był już daleko, jak
zresztą i Lane. Bo Lane, pani Slater, jest teraz senato-
rem Unii. A tamten człowiek, ze zrabowanym dobyt-
kiem i gromadą swoich ludzi, odszedł w głąb Kansas,
tam gdzie bushwhackerzy już nie docierali. Wtedy Cole
odszedł od Quantrilla, którego zresztą i tak traktował
jak zwykłego mordercę. A teraz Cole znów jest
w regularnym wojsku. To dobrze, pani Slater, bardzo
mnie to cieszy.

Kristin znów tylko skinęła głową. Nie była w sta-

nie wykrztusić z siebie ani słowa, przecież ona teraz
strasznie cierpiała. Boże przenajświętszy, cóż ona
zrobiła? Wzgardziła Cole’em Slaterem tylko dlatego,
że Billowi Andersonowi zachciało się przyjechać na
ranczo i przekazać tę okropną wiadomość! A teraz,
kiedy poznała całą prawdę, kiedy zrozumiała, ile Cole
przecierpiał... Boże, ile by dała, żeby móc go zobaczyć,
prosić o przebaczenie, sprawić, żeby choć na chwilę
zapomniał całe zło, które go spotkało...

230

Heather Graham

background image

Czy on jest w stanie zapomnieć? Czy ona jest

w stanie to sprawić? Przecież Cole jej nie kocha
i nigdy nie pokocha. On całą swoją miłość oddał
tamtej kobiecie.

– Pani Slater?
Spojrzała na majora nieprzytomnym wzrokiem.
– Przepraszam, panie majorze. Tak, tak, Cole jest

teraz w regularnym wojsku.

Nagle zauważyła na twarzy majora jakiś dziwny

niepokój.

– Psiakrew! – krzyknął. Jego oczy wlepione były

w sufit.

Teraz ona też to wyczuła. Te drgania. Drżało

wszystko. Krzesło, na którym siedziała, podłoga,
nawet powietrze.

– Szybko!
Potężny mężczyzna jednym susem przeskoczył

przez biurko, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą do
drzwi. Otworzył je jednym kopniakiem, po czym
zmusił Kristin, aby przykucnęła w progu, pod framu-
gą, a sam nachylił się nad nią, osłaniając potężnym
torsem.

I nagle dom przemówił jeszcze głośniej. Ogromne

belki, zmęczone czasem i wilgocią, zaczęły łamać się
z upiornym trzaskiem, ciskając w dół lawinę desek
i sprzętów. Wśród tego trzasku i huku słychać było
rozdzierające krzyki. Cały pokój wypełniła wielka
chmura pyłu, wdzierającego się do oczu i ust.

Shannon... Przecież Shannon jest tam, na górze.
Nagle, gdzieś tuż obok, znów posypały się belki,

deski, coś dziwnie plasnęło o ziemię. Jakieś ciało.

Kristin szarpnęła się i pokonując jakimś cudem siłę

231

Za wszelką cenę

background image

ramion majora, przypadła do dziwnie skulonej po-
staci. Spośród połamanych desek spojrzały na nią
szeroko otwarte, nieruchome oczy Josephine. Pucoło-
wata, zawsze roześmiana Josephine była martwa.

– Jo!
Tłumiąc szloch, dotknęła ciepłego jeszcze ciała,

zamknęła zgasłe już oczy. Potem zerwała się na równe
nogi, spojrzała w górę. Tam, gdzie kiedyś był sufit,
widać było teraz straszliwą dziurę w obramowaniu
kikutów belek. Spojrzała w stronę schodów, wiodących
na górę. Schodów też już nie było, została tylko poręcz.

– Shannon!
– Pani Slater – poprosił major, chwytając ją za

rękę. – Błagam, niech się pani nie naraża, niech pani
nie zapomina o swoim dziecku!

Wyrwała się i zaczęła brnąć przez to koszmarne

rumowisko. Znów jakieś ciało przywalone deskami.
Mary. Przyklękła, odrzuciła kilka desek, chwyciła
dziewczynę za rękę. Wyczuła puls.

– Pomocy! Szybko! – krzyknęła rozpaczliwie.

– Ona żyje!

Mary poruszyła głową, ze zbielałych warg wydo-

był się ledwo dosłyszalny szept.

– Jo...
– To ja, Kristin. Mary, kochanie, wszystko będzie

dobrze...

Jak spod ziemi, tuż obok, pojawiło się nagle dwóch

medyków wojskowych. Przyklękli przy rannej, a Kri-
stin znów ruszyła do przodu, za każdym razem
odrzucając na bok kilka połamanych desek, aby zrobić
choć jeden krok. Znów jakieś ciało, nieruchome,
poskręcane. Martwe.

232

Heather Graham

background image

– Shannon! Shannon!
– Kriiistin!
Poderwała głowę w górę.
Tam była Shannon. Dziesięć stóp nad podłogą,

wczepiona kurczowo palcami w kikuta spróchniałej
belki, trzeszczącej się, uginającej...

– Shannon! Trzymaj się, błagam! Nie puszczaj! Ja

zaraz...

– Nie! Nie! Niech pani skacze, panno McCahy!
Przed Kristin nagle stanął kapitan Ellsworth. To on

wołał, wyciągając przed siebie ręce.

– Niech pani skacze! Złapię panią!
Kristin w lot pojęła niebezpieczeństwo. Shannon

nie może spaść z tą belką, nie wiadomo przecież,
w które miejsce spadnie. I któraś z tych przeklę-
tych desek, naszpikowanych gwoździami, któryś
z tych drągów na podłodze może przebić ją na
wylot...

– Shannon! Skacz! Skacz natychmiast! Co to,

tchórz cię obleciał? Nie do wiary! Moją siostrę?!

Widziała śmiertelnie bladą twarz, oczy pełne lęku,

wpatrzone w rumowisko.

I nagle na tej twarzy pojawił się uśmiech, prawie

zawadiacki.

– A co tam! Raz kozie śmierć! Kristin, pomódl się

za mnie!

Załopotały spódnice, Shannon frunęła w dół. Usta

Kristin zdążyły poprosić Boga o pomoc. Kapitan
Ellsworth zatoczył się i upadł. W ramionach trzymał
Shannon.

– Zabieramy je stąd! – krzyknął major Emery,

chwytając Kristin wpół i niemal unosząc ją do góry.

233

Za wszelką cenę

background image

Kapitan Ellsworth już podnosił się z ziemi, już

ciągnął za sobą Shannon...

Na ulicy obie siostry, płacząc ze szczęścia, padły

sobie w ramiona.

– Co z Jo? – spytała Shannon.
– Nie żyje.
– Mary?
– Ocalała, ale jest ranna.
Płakały, obejmowały się, patrzyły na siebie, nie

wierząc własnemu szczęściu. I znów płakały, a do-
okoła panował chaos. Z rozwalonego domu wyno-
szono jedną kobietę po drugiej. Niektóre cierpiące,
jęczące z bólu, ale dziękujące Bogu za ocalenie. Inne
sztywne już, nieruchome, bez życia.

Minął tydzień, a Kristin i Shanon nadal przebywały

w domu Betty, siostry kapitana Ellswortha. W zawalo-
nym domu, oprócz Josephine, zginęły jeszcze cztery
kobiety. Ludzie opowiadali sobie, że Bill Anderson,
kiedy dowiedział się, że jedna z jego sióstr zginęła,
a druga jest ranna, wpadł w straszliwą wściekłość.
Podobno miał pianę na ustach. Ludzie gadali też, że
generał Ewing specjalnie zamknął kobiety w tej ruderze,
że chciał, aby doszło do takiej tragedii. I to nie był koniec
poczynań generała Ewinga. Generał Ewing wydał
rozkaz numer dziesięć. Żony i dzieci najbardziej
znanych bushwhackerów mają opuścić stan Missouri.
I ten rozkaz jeszcze bardziej pogorszył sytuację.

Tej nocy major Emery przybył do małego domku

na obrzeżach miasta. Razem z nim przyjechał kapi-
tan Ellsworth i było oczywiste, że między Shannon
a młodym kapitanem nawiązuje się nić sympatii.

234

Heather Graham

background image

Kristin nie miała nic przeciwko temu. Młody czło-
wiek z taką odwagą pospieszył przecież na ratunek jej
siostrze, poza tym był miły, doskonale wychowany
i bardzo oczytany. A Shanon skończyła już przecież
osiemnaście lat.

W saloniku Betty obaj panowie byli bardzo pogo-

dni, rozmowa toczyła się lekko, ale Kristin wy-
czuwała jakieś napięcie. Niestety, miała rację. Bo
w pewnej chwili major poprosił ją o chwilę rozmowy,
na werandzie, na osobności.

– Wczoraj Quantrill ze swoimi ludźmi napadł na

Lawrence, w Kansas.

– Nie – jęknęła Kristin.
– To była masakra, pani Slater – ciągnął major,

z posępną twarzą wpatrując się w księżyc. – Ob-
rócili w perzynę prawie całe miasto. Zabili co
najmniej sto osób. Zabili dwunastoletniego chło-
paka, tylko dlatego, że dzieciak miał na sobie
stary mundur Unii. A Quantrill stracił tylko je-
dnego ze swoich ludzi, Skaggsa. Larkin Skaggs
to dawny kaznodzieja od baptystów. Był zbyt
pijany, żeby odjechać ze wszystkimi. Znalazł go
jakiś Indianin i zastrzelił, a ludzie z Lawrence,
którzy ocaleli, rozszarpali trupa na strzępy. Chry-
ste Panie, do czego to wszystko doprowadzi?

Zamilkł, milczała też Kristin, zbyt porażona tą

wiadomością, aby teraz go przekonywać, że przecież
nie każdy jest barbarzyńcą, że po tym świecie chodzą
jeszcze dobrzy, przyzwoici ludzie.

– Jest pani wolna, pani Slater. Pani siostra też.
– Ale jak...
– Dzięki pani bratu. Okazało się, że wiadomość

235

Za wszelką cenę

background image

o aresztowaniu pań dotarła do niego. I zrobił wszyst-
ko... A poza tym...

– Co, panie majorze?
– A poza tym to ja znam Cole’a Slatera, nie tylko ja,

zna go jeszcze wielu chłopców z kawalerii. I wiemy
bardzo dobrze, że Cole nie jest jednym z tych łotrów
wyjętych spod prawa. Niestety, jest wielu, którzy
myślą inaczej, a po mieście już rozchodzą się plotki, że
przybędzie tu Cole Slater i spali całe miasto, aby panie
uwolnić. Ja nie jestem w stanie przekonać wszystkich,
pani Slater. Dlatego najlepiej będzie, jeśli panie wrócą do
domu. Dam paniom eskortę i możecie jechać. Chyba że
wolicie jednak zostać tutaj, w mieście.

Do domu. Kristin, czując, że rozpiera ją wielka

radość, wspięła się na palce i serdecznie ucałowała
majora w policzek.

– Panie majorze! Dziękuję, serdecznie dziękuję,

panie majorze!

– Ja też się cieszę, pani Slater, że tak się stało.

A kiedy zobaczy się pani z mężem, proszę pozdrowić
go ode mnie i powiedzieć, że bardzo mi go brak. Nie
znam nikogo, kto tak trzyma się na koniu jak on. I nie
spotkałem w swoim życiu lepszego strzelca niż Cole
Slater.

– Dziękuję, panie majorze, wszystko mu przeka-

żę. I jeszcze raz dziękuję za wszystko, dziękuję
z całego serca.

– A więc niech pani rusza w drogę, pani Slater,

i czeka w domu na niego. On bardzo pani potrzebuje.

– Mnie?
Twarz Kristin nagle spochmurniała, oczy zgasły.
– On mnie nie potrzebuje, panie majorze – wy-

236

Heather Graham

background image

znała cichym, pełnym goryczy głosem. – On mnie nie
kocha. Ożenił się ze mną tylko dlatego, bo... tak się
złożyło. Żeby mnie chronić.

– Wszystko będzie dobrze, pani Slater – oświad-

czył krótko major, nakładając już kapelusz. – Niech
pani da mu tylko trochę czasu. Ta wojna przecież
kiedyś się skończy... I wtedy wszystko będzie ina-
czej...

W odwecie za najazd na Lawrence general Ewing

wydał rozkaz numer jedenaście, zgodnie z którym
Missouri miała opuścić większość jego mieszkańców.
Ludziom dano piętnaście dni na opuszczenie swoich
domów.Ten exodus to jeden z najstraszliwszych
widoków, jakie Kristin dane było zobaczyć podczas
tej wojny. Ubodzy farmerzy zmuszani byli do pozo-
stawienia swego skromnego dobytku, który zgroma-
dzili, pracując w pocie czoła. I jeśli któryś z nich się
opierał, częstowano go kulą.

Ranczo McCahych należało do Matthew, żoł-

nierza Unii. Dlatego major Emery mógł dotrzymać
obietnicy i siostry McCahy, eskortowane przez mło-
dego porucznika, ruszyły do domu.

Młody porucznik był wstrząśnięty, kiedy po dro-

dze mijały ich całe rodziny, wyrzucone ze swej ziemi
i skazane na tułaczkę.

– To okrutne, czegoś takiego jeszcze nie widzia-

łem – mówił, nie kryjąc oburzenia. – Ta przeklęta
wojna chyba nigdy się nie skończy. Nie potrafimy jej
skończyć. Wyganiają tych biednych ludzi z ich do-
mów, a to tylko przyciągnie tu bushwhackerów. Będą
grabić i palić wszystko, co pozostało.

237

Za wszelką cenę

background image

Miał rację. Po powrocie, choć życie na ranczo

toczyło się swoim normalnym trybem, nieraz Pete
zeskakiwał przed domem ze spienionego konia i spie-
szył do Kristin z wiadomością, że znów w okolicy
płonie kolejny dom, że znów widział pozarzynane
bydło. Oczywiste ślady, że po okolicy grasują bush-
whackerzy
.

W połowie września przyszedł list od Matthew.

Pisał, że do domu przyjedzie chyba dopiero na Boże
Narodzenie.

,,Czy słyszałyście o bitwie pod Gettysburgiem? To

miasteczko w Pensylwanii. Mówią, że w tej wojnie
nie było bitwy straszniejszej, ale udało się nareszcie
zmusić generała Lee, aby wycofał się na południe.
I dlatego zaświtała nadzieja, drogie siostry, że ta
wojna może wreszcie się skończy. Niektóre chłopaki
odgrażają się, że już wkrótce rzucimy Południe na
kolana. Oni po prostu nie znają południowców. Ja nie
bardzo wyobrażam sobie twego męża, Kristin, rzuco-
nego na kolana. A poza tym nie zapominam, że sam
pochodzę z Missouri. Modlę się, żeby to wszystko już
się skończyło. Wczoraj znów jeden z moich kolegów
umarł na dezynterię, a John Maple ma amputowaną
nogę. Postrzelili go podczas ostatniej potyczki. Te
cholerne pociski bzykały nam koło uszu jak muchy.
Modlę się, Kristin, że jeśli któryś ma być prze-
znaczony dla mnie, to niech trafi prosto w moje serce.
Te wszystkie operacje tutaj, których byłem świad-
kiem, to koszmar. Brakuje morfiny, podaje się więc
whisky. Ale nieszczęsny John i tak darł się jak
opętany. Teraz modlimy się, żeby nie wdała się
gangrena, bo wtedy John umrze.

238

Heather Graham

background image

Kristin, wybacz, że piszę o rzeczach tak okrut-

nych, na pewno niestosownych dla dam. Ale ty jesteś
moją siostrą. Jestem bardzo szczęśliwy, że ty i Shan-
non wróciłyście do domu. Słyszeliśmy, co zdarzyło
się w Kansas City, nikt tutaj z tego powodu nie jest
dumny. A mnie ogarnia przerażenie, kiedy pomyślę,
że i wy mogłyście zginąć w tej ruderze.

Reby poniosły wielkie straty. Oni mają dobrych

generałów i dobrych żołnierzy. Ale dużo ich ludzi
ginie, a nowych nie mają. Piszę Ci o tym, choć wiem,
jak bardzo martwisz się o swojego męża. Kristin,
pamiętaj, nigdy nie myśl o najgorszym. Jeśli nie
przyjeżdża, to znaczy, że nie dają mu urlopu. Oni
koniecznie chcą utrzymać się w Wirginii. A może
Cole’a wysłali na Wschód?’’

Kristin oderwała oczy od białej kartki i spojrzała

w okno. Ileż to już razy zastanawiała się, czy Cole był
w tej strasznej bitwie pod Gettysburgiem. W Kansas
City o tej bitwie mówiono bez przerwy. Kristin,
z zamierającym sercem, czytała listy poległych, po-
tem jej serce znów zaczynało bić, kiedy nie znaj-
dowała na nich nazwiska Cole’a. Więc może Cole,
razem z Malachim, jest w oddziale Johna Hunta
Morgana. W gazecie jednak napisali, że w lipcu
Morgan został pojmany i nie wiadomo, co stało się
z jego ludźmi...

Co wieczór stawiała w oknie zapaloną lampę,

może to światło sprowadzi go do domu... I co
wieczór, zanim poszła spać, stawała na schodkach
werandy, unosiła głowę, wiatr smagał jej twarz, a ona
patrzyła w dal.

I czekała. Na próżno. Dopóki nie minął wrzesień.

239

Za wszelką cenę

background image

Najpierw pomyślała, że to nic, że się przesłyszała.

Ten cichutki daleki dźwięk. Potem uzmysłowiła
sobie, że ten dźwięk jest realny. Stukot kopyt? Papa
nauczył, jak słuchać. Zamknęła oczy i poczuła, że
drewniana podłoga werandy leciutko drży...

Zbiegła po schodach, stanęła przed domem. Czuła

już wyraźnie, że to ziemia drży.

Jeden koń, jeden jeździec.
Powinna pędzić do domu, powinna chwycić za

kolty, za strzelbę. Wiatr był coraz zimniejszy, coraz
bardziej porywisty, a ona nadal stała nieruchoma,
bosa, tylko w białej nocnej koszuli. Wiatr szarpał
bawełnianą koszulą, przyklejał ją do piersi, do bioder,
do ud.

Wreszcie zobaczyła konia i zobaczyła jeźdźca.

I wpierw poczuła jedno wielkie niedowierzanie, a po-
tem jedną wielką radość.

– Cole!
– Kristin!
Zeskoczył na ziemię, spojrzał na nią, a w jego

oczach była jeszcze niepewność, ale ona biegła już ku
niemu z rozpostartymi ramionami. Objął ją natych-
miast, taką cudowną, świeżą, pachnącą jak biały
kwiat. Taką, o jakiej marzył i bał się, że już nigdy nie
ujrzy.

O nic go nie pytała. Słyszał tylko jej cichy szept

i czuł jej ciało, takie miękkie, kobiece, takie słodkie...

– Kristin... Co ty tu robisz? Na dworze?
– Ja? Czekam.
– Przecież nie wiedziałaś, że dziś przyjadę.
– Ale ja zawsze czekałam... na ciebie... codziennie...
Uśmiechnęła się leciutko, i smutno, i radośnie.

240

Heather Graham

background image

– Och, Kristin!
Objął ją mocno, jak najmocniej, i szeptał w te

złocistobrązowe włosy.

– Kristin? Słyszałem, że zabrali was do Kansas

City. Chciałem tam jechać, ale Malachi i Jamie zrobili
wszystko, żeby mi to udaremnić. A kiedy dowiedzia-
łem się, co stało się z tą ruderą, byłem przerażony.
Potem powiedzieli mi, że już jest dobrze, że wróciłyś-
cie do domu. Kristin, ja tak się bałem o was...

– Cii... Cole. I ty też wróciłeś do domu. Już

wszyscy jesteśmy w domu.

Do domu? Chciał powiedzieć, że to nie jest jego

dom. Ale po co to teraz mówić? Porwał ją na ręce
i zapominając o swoim koniu, umęczonym długą
drogą, zapominając o wszystkim, zaniósł Kristin do
wielkiej sypialni, ułożył na wielkim łożu i drżącymi
rękoma rozpiął guziczki jej białej koszuli. Cienki
materiał zsunął się na podłogę.

Kristin. Taką chciał ją zapamiętać. Na zawsze. Jej

uśmiech, radosny, pełen obietnic. Atłasową skórę...
Jej ręce, niecierpliwe, pomagające mu zedrzeć z siebie
ubranie... Jej szept, że tak czekała, że tak pragnie...

Kochali się całą noc, w milczeniu, dopiero nad

ranem zaczęli rozmawiać. Kiedy Kristin, wtulona
w jego pierś, nasycona i szczęśliwa, chciała mu teraz,
właśnie teraz wyszeptać do ucha tę najważniejszą
nowinę, Cole zaczął nagle opowiadać o wojnie.
Mówił zachrypłym, nabrzmiałym od emocji głosem.

– Największą stratą była śmierć Stonewalla Jack-

sona, Kristin. Gdyby on żył, Lee zdobyłby Gettys-
burg. A to była pierwsza bitwa, do której Lee ruszył
bez Jacksona. Boże, jak nam tego człowieka brakuje!

241

Za wszelką cenę

background image

– Cii... – prosiła Kristin, głaszcząc go delikatnie po

twarzy.

– A Morgan... Przecież on powinien był uciekać...
Potrząsnął głową, odwrócił się do niej i wziął ją

w ramiona, szepcząc:

– Po co ja ci to wszystko opowiadam... Ty sama

tyle przeszłaś... Ten koszmar w Kansas City...

– Tak, to było straszne, Cole. Dobrze, że był tam

major Emery.

Nagle poczuła, że ciało Cole’a sztywnieje.
– Emery? – powtórzył ostrym, nieprzyjemnym

głosem.

– Tak. Emery. Mówił, że kiedyś służyliście razem.

On...

– Co ,,on’’?
Milczała. Nagle jego palce wpiły się w jej ramię.
– Pytam! Co ,,on’’?
– Przestań, to boli – zaprotestowała Kristin, wy-

szarpując swoje ramię. – On... on opowiedział mi
o twojej żonie.

Chwila ciszy. A potem Cole uśmiechnął się. Bar-

dzo gorzko.

– Rozumiem.
– Co rozumiesz?
– Nic. To nieważne, Kristin.
Odrzucił kołdrę, wstał i zaczął chodzić po pokoju,

zbierając swoje ubranie.

– Cole!
Nałożył szare spodnie, potem koszulę, wciągnął

długie buty. I Kristin zamarła. Cole nakładał teraz
kurtkę od munduru.

– Cole? Ty już odjeżdżasz?

242

Heather Graham

background image

– Tak.
Pochylił się po swoją szablę, przypiął ją, po czym

podszedł do Kristin i pogłaskał ją po policzku.

– Dostałem tylko pięć dni urlopu, Kristin. Jecha-

łem do ciebie trzy dni, musiałem ukrywać się przed
patrolami federalnych. Teraz modlę się, żeby droga
powrotna trwała krócej.

Leciutko dotknął ustami jej warg.
– Jesteś bardzo piękna, Kristin. Bardzo piękna.
Wyprostował się i Kristin pomyślała, że to on był

piękny w tym szarym mundurze, z szablą u boku.
I obcy, straszliwie obcy, jak tamtego dnia, kiedy po
raz pierwszy zawitał na ranczo.

– Cole... ja nie rozumiem.
– To proste. Ja nie chcę twojej litości, Kristin.
– Co?
– Litości. Ja tego nie chcę, nie potrzebuję. Kiedy

odjeżdżałem stąd w maju, nie chciałaś na mnie
patrzeć. A teraz... czekałaś na mnie... i ta noc... Nie,
Kristin. Wolałbym, żebyś mnie nienawidziła.

To było niewiarygodne. To było niesprawiedliwe.
– Myślałem o tym, żebyście razem z Shannon na

jakiś czas wyjechały, może do Londynu. Tu jest zbyt
niebezpiecznie. Quantrilla udało mi się powstrzy-
mać, ale teraz są tu Jankesi...

– Jedź już.
– Kristin.
– Wyjdź. Wynoś się. Powiedziałeś, że nie chcesz

mojej litości, mojego współczucia. Że wolisz niena-
wiść. No to ją masz.

– Do diabła! Kristin!
Podszedł do niej. Objął ją mocno, kołdra zsunęła

243

Za wszelką cenę

background image

się na podłogę. Nagie ciało przylgnęło do szorstkiej
wełny munduru. Chciała powtórzyć, że go nienawi-
dzi. Bardzo. Ale on odjeżdżał, odjeżdżał na wojnę.
A ona tak bała się wojny. Wojny, która zabija.

Dlatego objęła go mocno. Tak samo jak on ją.
Potem ułożył ją na poduszce. Jeszcze raz pocało-

wał. W czoło.

I nie było już żadnych słów.
Odszedł.

244

Heather Graham

background image

WYJĘTY SPOD PRAWA

Część czwarta

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Czerwiec 1864

Nie powinien był przyjeżdżać do Kansas. Co

innego Kentucky, Wirginia czy Maryland, tam mógł
się wślizgnąć bez trudu. Nawet w Ohio misja wywia-
dowcza nie była tak niebezpieczna. Na Wschodzie
ludzie nie byli tacy skorzy do wieszania każdego, kto
wydawał im się szpiegiem, na Wschodzie ludzie nie
zabijali człowieka od razu, ot tak, tak jak stał. Cole
w każdym razie o czymś takim nie słyszał.

Ale co innego w Kansas.
Było źle, było bardzo źle. Najpierw generał Lee

stracił Stonewalla Jacksona, potem postrzelono Jeba
Stuarta. Zawieziono go do Richmond i tam zmarł.
Tysiące mężczyzn poległo, niektórzy z nich byli
wspaniali, przykładni pod każdym względem, inni
może nie tak imponujący, ale wszystkich łączyło
jedno. Ogromna odwaga, granicząca z brawurą. Na-
wet w obliczu śmierci.

Cole nie mógł odżałować Jeba. Pamiętał ich

background image

wspólne dni w West Point, pamiętał wesołe wybryki,
kiedy wysłano ich razem z misją na Zachód. A teraz
James Ewell Brown Stuart, wspaniały kawalerzysta,
już nie żył i jedyne, co było jaśniejsze w tej śmierci, to
radość konającego, który cieszył się, że wkrótce znów
będzie mógł przytulić maleńką córeczkę, zmarłą kilka
tygodni wcześniej. Kiedy chowano go na cmentarzu
w Hollywood, Cole był w drodze do Kristin. Po
powrocie do Richmond natychmiast poszedł na jego
grób, a potem złożył wizytę kondolencyjną Florze,
jego żonie. I kiedy wspominał ich dawne czasy
w Kansas, udało mu się na jej zbolałej twarzy
wywołać na moment cień uśmiechu. Po chwili jednak
Flora wybuchnęła płaczem i Cole uznał, że najlepiej
zostawić ją samą.

Flora straciła męża, konfederaci generała. A ojciec

Flory, generał Unii, nadal walczył. Żadna wojna nie
jest sprawiedliwa.

Potem Cole’a wysłano na Terytorium Indiańskie,

aby pertraktował z Cherokezami i Choktawami,
plemionami, które udało się przekonać do walki po
stronie konfederatów. A wojska Unii podchodziły już
pod Richmond. Na generała Lee wywierano presję,
miał bronić dostępu do stolicy konfederatów za
wszelką cenę, nękając wojska federalne w dolinie
rzeki Shenandoah.

Z Wirginii Cole podążył do Tennessee, a tam

otrzymał rozkaz ponownego dołączenia do jednostki
brata. Pętla wokół konfederackich wojsk zaciskała się
coraz bardziej. W Tennessee był również John Hunt
Morgan, któremu udało się uciec z niewoli. Morgan
potrzebował informacji o oddziałach Unii, wysyła-

248

Heather Graham

background image

nych z Kansas City do Kentucky i Tennessee. Po te
informacje trzeba było pojechać do pewnego małego
miasteczka, niedaleko Kansas City. Cole podjął się
tego zadania z jednego tylko powodu: żeby być bliżej
Kristin. Ich pożeganie było takie gorzkie, a on tak
bardzo pragnął znów ją zobaczyć...

Dostał potem od niej kilka listów, w każdym

parę lakonicznych zdań o tym, że wszystko w po-
rządku, Unia kontroluje już tę część Missouri,
dlatego lepiej, że Cole’a teraz tutaj nie ma. I żeby
uważał na siebie.

Listy do Malachiego i Jamie’ego były cieplejsze,

ale i w tych listach Kristin pisała bardzo niewiele.
Zawsze coś pogodnego, jakaś mało ważna anegdot-
ka, żeby rozbawić, a potem zapewnienia, że modli
się za nich, bardzo, bardzo gorąco. W jednym z lis-
tów napisała, że kto wie, czy nie będzie ślubu
w rodzinie po zakończeniu wojny, a może nawet
i wcześniej. Shannon bardzo pilnie koresponduje
z kapitanem Ellsworthem. Kapitan jest czarującym
dżentelmenem, co prawda to Jankes, ale Kristin jest
przekonana, że kiedy wojna się skończy, będzie to
nieistotne dla rodziny. I tak powinno być, podkreś-
liła z mocą, kończąc swój list. Jeśli wszyscy mają
mieć przed sobą jakąś przyszłość, to muszą zapom-
nieć i nawzajem sobie wybaczyć.

Cole nie wiedział, czy ta przyszłość i jemu przypa-

dnie w udziale. On nie potrafi zapomnieć, może tylko
ukryć ten ból na dnie serca, po to, aby żyć dalej. Ale to
się stanie tylko wtedy, gdy po tej ziemi przestaną
stąpać czerwononodzy. Ludzie, którzy zabili jego
żonę i spalili jego dom.

249

Za wszelką cenę

background image

Wybrał stolik w rogu sali. Rozsiadł się wygodnie,

wyciągnął nogi i naciągnąwszy kapelusz głęboko na
czoło, sączył whisky. Miejsce było dobre, widział stąd
cały saloon, słyszał, o czym rozmawiają mężczyźni
przy barze. Bez trudu więc dowiedział się, że w przy-
szłym tygodniu porucznik Billingsley przerzuca oko-
ło ośmiuset ludzi do Tupelo, a stamtąd do Kentucky.
Saloon zapełniony był żołnierzami Unii, bardzo mło-
dymi, widać było, że są w wojsku od bardzo niedaw-
na. Wielu z nich na pewno dopiero co zaczęło się
golić. Razem z młodzikami przyszło kilku starszych
żołnierzy.

Cole nie zwracał niczyjej uwagi. W bawełnie

i drelichu, kamizelce z cielęcej skóry i chaparajos
wyglądał jak ktoś, kto od tej wojny trzyma się z daleka.
Któryś z mężczyzn zagadnął go co prawda, dlaczego
nie nosi żadnego munduru, wymyślił więc na poczeka-
niu historyjkę o tym, jak go po bitwie o Shiloh,
naszpikowanego szrapnelami, odesłano ciupasem do
domu. Po tej opowieści ktoś podesłał mu butelkę
whisky, a on jeszcze głębiej nasunął kapelusz na czoło.

Miał już swoje informacje. Teraz mógł stąd odjeż-

dżać. Do Kristin.

Do swojej żony.
Nie potrafiłby powiedzieć tego głośno. Na chwilę

znów poczuł gorycz. Do żony? Jego żonę zabito. A on
poślubił piękną i dumną kobietę o złocistobrązowych
włosach. Tak. To ona teraz była jego żoną.

Nagle uprzytomnił sobie, że ona wiedziała już

o nim wszystko. Wiedziała o jego przeszłości. Prze-
klęty Emery! O takiej przeszłości nie miał prawa
opowiadać. Bo teraz on nigdy nie będzie wiedział...

250

Heather Graham

background image

Czego? Czego nie będzie wiedział?
Tego, co ona czuje do niego naprawdę. Bo o sobie

już wiedział. Wiedział, że tej dziewczyny potrzebuje
jak powietrza, jak wody, jak ziemi. Obecność Kristin
koiła. Kiedy był z dala od niej, koszmar nocny
powracał. Choć już nie z taką siłą. I czasami ta
biegnąca kobieta miała teraz inną twarz, delikatną
twarz Kristin, jej uśmiech, który zwykle pojawiał się
na jej twarzy tak z wolna, ostrożnie. I jej wielkie
świetliste oczy.

Zależało mu na niej, nigdy się tego nie wypierał

przed samym sobą. Ale nie chciał, do diabła, żeby ta
kobieta litowała się nad nim, nie chciał, żeby żyła
w ciągłym lęku, czy przypadkiem go nie urazi.
I dlatego był wściekły, dlatego przysięgał sobie, że jak
tylko ta wojna się skończy, on skończy z Kristin.
A potem wpadał w panikę i modlił się, żeby między
nimi wszystko się ułożyło. Żeby mógł wrócić jak
najprędzej na ten skrawek ziemi, gdzieś na obrzeżach
Missouri, do tej pięknej kobiety, dotknąć jej twarzy,
dotknąć jej ręki...

I niczego by to nie zmieniło. Dopóki jeden z nich

nie będzie martwy. On albo Fitz. Może to nie Fitz
wtedy strzelał, może to nie on zabił Elizabeth. Ale to
on wydał rozkaz, żeby najechać na ranczo Slatera, to
on ich poprowadził. Cole wiedział o tym, bo jeżdżąc
z Quantrillem, natknął się na kilku ludzi, którzy brali
udział w tym napadzie. Nigdy jednak nie spotkał
Henry’ego Fitza.

Nagle drgnął. Ten dźwięk... Ktoś wszedł, czyjeś

buty zaskrzypiały cicho, błyszczące, nie zdarte. To
były buty oficera Unii.

251

Za wszelką cenę

background image

Ten ktoś szedł, a instynkt podpowiadał, że każdy

ten krok powinien budzić większą czujność Cole’a.

Nie, nie powinien był przyjeżdżać do Kansas.
Był uzbrojony, jak zwykle. Ale nie chciał zabijać

tych młodzików z Unii. Położyłby trupem co naj-
mniej tuzin z nich, zanim zdążyliby naładować te
swoje staroświeckie karabiny. Do diabła! Przecież
dlatego Quantrill od lat mógł grasować bezkarnie tuż
pod nosem federalnych. Jego ludzie byli tak dobrze
uzbrojeni, że mogli powystrzelać całą kompanię,
zanim tamci zdążyli oddać choć jeden strzał.

Dlatego wolał teraz wyjść. I modlił się w duchu,

aby ten nowy przybysz nie był kimś, kogo zna. Kiedy
jednak spojrzał w twarz mężczyzny, jego serce
zamarło.

Ciemnowłosy, brodaty mężczyzna był jego

rówieśnikiem, miał też trzydzieści dwa lata, nie
więcej, ale jego twarz poorana była zmarszczkami.
No cóż, wojna nie oszczędza nikogo...

Ten mężczyzna, teraz w mundurze porucznika,

nazywał się Kurt Taylor, razem z Cole’em uczył się
w West Point, potem służył pod Stuartem, razem
z Cole’em walczył z Siuksami. A teraz walczyli po
przeciwnych stronach.

Cole wstał. I w tym momencie porucznik Kurt

Taylor go dostrzegł.

Zmierzyli się wzrokiem. Cole zawahał się. Nie

chciał strzelać. Dopóki nie będzie musiał. Nie zwykł
zabijać dzieci, a tu, jeśli dojdzie do strzelaniny, będzie
to nieuniknione.

Taylor, do cholery, zrób coś! Powiedz coś!
– Witaj! – powiedział Taylor, pstrykając palcem

252

Heather Graham

background image

w rondo kapelusza i wyminąwszy Cole’a, poszedł
dalej.

Rozpoznał go, naturalnie, że rozpoznał. Cole wi-

dział ten błysk w oku. Rozpoznał, ale nie miał
zamiaru szukać zwady.

Taylor podszedł do baru. Żołnierze zasalutowali,

dał im komendę ,,spocznij’’ i chłopcy wrócili do
swoich rozmów, nie tak już jednak głośnych.

Kurt Taylor nie zwracał na nich uwagi, tak samo

jak na Cole’a. Zamówił sobie brandy, wypił szybko
i zamówił następną. Potem nagle odwrócił się i spoj-
rzał po całej sali.

– No, cóż, chłopaki – powiedział, opierając się

łokciami o kontuar. – Służba nie drużba, ale wy-
trzymać można. Poza tym warto coś zrobić dla tego
kraju. Ja broniłem osadników przed Indianami, po-
tem byłem w Meksyku i Teksasie. No a teraz, kiedy
nasz naród się podzielił, walczę z kuzynami z Połu-
dnia. Jest wojna, a wojna, niestety, ludzka rzecz.
Człowiek robi to, co do niego należy. Ale jedno
wkurza mnie, wkurza mnie jak diabli.

Wypił swoją brandy i znów spojrzał na żołnierzy.

A Cole wiedział, cholernie dobrze wiedział, że Kurt
Taylor mówi do niego.

Bushwhackerzy! – wyrzucił z siebie Taylor i splu-

nął na podłogę. – Bushwhackerzy i jayhawkerzy,
taki sam pomiot. Pamiętajcie o tym chłopcy, bo
niektórzy z nich przywdziewają nasze mundury.
Nie wierzcie im. Przez tych jayhawkerów połowa
Missouri i połowa Kansas jest przeciwko Unii.
Ludzie, którzy nigdy nie posiadali niewolników,
którzy w ogóle nie chcieli mieszać się do tej wojny,

253

Za wszelką cenę

background image

przeszli na stronę konfederatów. Tylko dlatego, że
byli przerażeni wyczynami jayhawkerów Lane’a i Jen-
nisona. I wtedy to Quantrill zaczął też najeżdżać...

– Za pozwoleniem... – zaczął jeden z żołnierzy,

ale Taylor nie dopuścił go do głosu.

– Nie, młody człowieku! Morderstwo jest mor-

derstwem. I jedni, i drudzy są tacy sami! A słyszałem
niedawno, że jeden z tych drani jest tutaj, w tym
mieście. Nazywa się Henry Fitz! Umyślił sobie, że
jeśli pozabija ludzi z Missouri, zrobi wielką karierę
polityczną. Zapomniał, że w Kansas nie brakuje
przyzwoitych ludzi, którzy nigdy nie rozgrzeszą
zabijania kobiet i dzieci, bez względu na to, czy zrobił
to jakiś bushwhacker czy jayhawker.

Spojrzał Cole’owi prosto w oczy. I odwrócił się do

niego plecami.

– Jeszcze jedną brandy – krzyknął do barmana.

– A wy, chłopcy, jak powiedziałem, macie się mieć na
baczności, jeśli przypadkiem natraficie na tego dra-
nia. On stoi na kwaterze przy Main Street, w stajni
McKinleya, razem z nim jest chyba z tuzin takich
samych maruderów. Dlatego radzę wam unikać tego
miejsca.

Wychylił jeszcze jedną brandy, znów spojrzał na

Cole’a. I wyszedł.

Cole odczekał kilka minut, zastanawiając się w du-

chu, czy jego dawny towarzysz broni powiedział to
po to, aby wykurzyć go z miasta. Czy po to, aby Cole
z tego miasta nie wyjeżdżał, zanim nie załatwi
pewnej sprawy.

Wyszedł z saloonu, spojrzał w słońce i uśmiechnął

się, po czym odwiązał swego konia, gniadosza, które-

254

Heather Graham

background image

go pożyczył od Malachiego. Niestety zbyt dużo ludzi
znało jego karego ogiera.

Taylor przed chwilą powiedział, gdzie znaleźć

Fitza. Przy Main Street.

Wskoczył w siodło i wolno ruszył ulicą. Najpierw

stępa, potem kłusem. I znów pogonił konia. Jechał
galopem, coraz szybszym. Z boku mignął zakład
balwierski, potem bank, redakcja jakiejś gazety, sklep
Eda Foleya. Minął kilka ładnych domów stojących
w ogrodach otoczonych białym parkanem i wjechał
na drogę prowadzącą do podmiejskich farm.

Na pewno jechał w dobrym kierunku. O, tak, na

pewno. Bo już wkrótce zobaczył szwadron podążają-
cy w stronę miasta. Jeźdźcy w czerwonych spod-
niach. Czerwononodzy. Bandziory. Mordercy. Kie-
dyś dowodził nimi Jim Lane, teraz senator Jim Lane,
urzędujący w Waszyngtonie. Doc Jennison, który
przejął po nim dowództwo, też już zajmował się
czymś innym. Ale Henry Fitz został i nadal siał strach
w sercach mężczyzn, kobiet i dzieci.

Mężczyzna na srokaczu był już blisko, Cole ściąg-

nął wodze i jego koń przeszedł w stępa. Fitz dojrzał
go. Nie zwolnił, nie przyśpieszył. Tylko zmrużył
oczy. I dalej jechał do przodu.

Cole też jechał, też do przodu. Wiedział, że musi to

zrobić. Musi. Musi zabić tego drania. Nawet gdyby
sam miał umrzeć...

Nagle pomyślał o Kristin. Gdyby umarł... Czy

będzie jej to obojętne? Wiedział, że jest mu bardzo
wdzięczna. Ale teraz... Teraz to coś innego. Co teraz
powie Kristin, kiedy się dowie, że Cole’a Slatera
zastrzelono gdzieś w Kansas, przy jakiejś zakurzonej

255

Za wszelką cenę

background image

drodze? Czy uroni choć jedną łzę? Czy będzie go
przeklinać, że zostawił ją samą?

Na sekundę zamknął oczy. Jeśli dla niego i Kristin

ma być jakaś przyszłość, on musi to zrobić.

Teraz.
Przypomniał sobie. Nie, przecież on to pamiętał.

On wciąż widział ścianę ognia, słyszał dziki kwik
koni. I widział biegnącą Elizabeth. Widział, jak pada
i obejmował ją, po raz ostatni, po raz ostatni patrzył
w jej gasnące oczy. A ona jeszcze zdążyła się uśmiech-
nąć do niego...

I znów serce Cole’a ścisnęło się i znów chciał

krzyknąć:

Kocham cię, Elizabeth, kocham całym sercem!
Kristin!
Kristin także. Nagle uzmysłowił sobie, że w jego

sercu narodziła się jeszcze jedna miłość. Miłość do
Kristin. A tak bał się ją pokochać. Żeby pozostać
wiernym pamięci Elizabeth.

Elizabeth... takiej pięknej, mądrej i szlachetnej,

która zawsze mówiła, że chce jego szczęścia. Więc
może to sama Elizabeth zezwoliła na tę drugą
miłość? Może ona, gdzieś tam, w zaświatach,
pragnie, aby on znów pokochał kobietę, kobietę
z krwi i kości, pokochał głęboko i gorąco – tak jak
kochał ją, Elizabeth. Przez pamięć dla ich miłości...

Zatrzymał gniadosza. Czerwononodzy mijali go

kłusem, nie zwracając zupełnie uwagi na samotnego
jeźdźca, stojącego nieruchomo przy drodze. Ale twarz
Fitza, jadącego wśród swoich żołnierzy, posęp-
niała coraz bardziej.

Jeszcze dziesięć stóp, jeszcze pięć...

256

Heather Graham

background image

– Witaj!
Fitz ściągnął wodze. Jego mocno pomarszczona

twarz, pokryta gęstą czarną brodą, była prawie niewi-
doczna pod rondem kapelusza.

– A niech mnie... Slater! To ty przejechałeś taki

szmat drogi, aż do Kansas, tylko po to, żeby umrzeć?

Jego ręka sięgała już po rewolwer.
Cole zawsze był szybki. Kiedy ruszał na Zachód,

był bardzo szybki. A teraz był jeszcze szybszy.

To Fitz był jego inspiracją. To dla Fitza nauczył się

wyciągać broń szybciej, niż rozchodzi się dźwięk,
szybciej niż światło. Nauczył się tego, bo wiedział, że
kiedyś na pewno go spotka.

Wodze w zębach, uda i łydki wklejone w boki

konia. Koń powoli, spokojniutko posuwa się w stronę
żołnierzy w czerwonych spodniach.

Kolty przemówiły.
Patrzył, jak na koszuli Fitza rozkwita czerwona

plama krwi, patrzył, jak Fitz spada na ziemię.

Potem gniadosz rwał do przodu, a dookoła pano-

wał zamęt. Ludzie krzyczeli, konie kwiczały. Świs-
nęła kula, gniadosz upadł, Cole poczuł nagle w ustach
piach. Zerwał się, chwycił za strzelby. Teraz one
przemówiły i ten ogień zdawał się trwać bardzo
długo.

Zapadła cisza. Cole stał, ręce miał uniesione.

W obu rękach trzymał strzelby.

Trzech żołnierzy przeżyło. Patrzyli na niego prze-

rażeni, trzymając ręce w górze. Poddawali się, a prze-
cież ich twarze nie znaczyły dla niego nic.

Dookoła biegały konie, konie bez jeźdźców. Wsko-

czył na rosłego jasnego kasztana, popędził go, nie

257

Za wszelką cenę

background image

spuszczając oczu z trzech żołnierzy. Koń był dobry.
Szybki, chętny, rwał do przodu, w stronę miasta, ale
Cole nie słyszał stuku kopyt. Słyszał tylko swoje
serce. Waliło jak młot.

Żył.
I nagle, od strony miasta, na drodze pojawił się

oddział żołnierzy w niebieskich mundurach. Ciemno-
niebieskich.

Cole ściągnął wodze. Koń szedł teraz stępa. Żoł-

nierze w niebieskich mundurach jechali po obu stro-
nach drogi, i z lewej, i z prawej. Czyli uciekać nie ma
jak. Czyli to koniec. Teraz żołnierze w niebieskich
mundurach zbudują na środku miasta szubienicę
i powieszą Cole’a Slatera. Bushwhackera.

Nagle usłyszał znajomy głos.
– Hej, chłopcze! Słyszeliśmy strzały na końcu

miasta. Przepuścisz nas? Jedziemy tam posprzątać!

Kurt Taylor podjechał bliżej i unosząc znacząco

brew, uśmiechnął się szeroko.

A Cole spojrzał na swoje ręce, oparte o łęk. Drżały.

Drżały jak w febrze.

Zasalutował.
Taylor zasalutował również.
– Myślę, że ktoś powinien powiedzieć Cole’owi

Slaterowi, że człowiek, który zamordował jego żonę
nie żyje. Ktoś jednak powinien mu też powiedzieć, że
niestety, ale w tej okolicy Cole Slater jest człowie-
kiem wyjętym spod prawa, lepiej więc niech nie
wychyla nosa z Południa. Ja dobrze wiem, że on nie
jest bushwhackerem, ale niestety zbyt wielu tutaj
miałoby ochotę założyć mu stryczek na szyję.

– Dziękuję panu. Powiem mu.

258

Heather Graham

background image

Przejechał wzdłuż niebieskich szeregów. Jego udo

krwawiło. A więc trafili go. A on nawet tego nie
zauważył. Nieważne. On musi jechać, on chce jechać.
Do domu. Zaraz zapadnie noc, a w nocy jedzie się
najlepiej.

Ujechał już spory kawałek, kiedy zorientował się,

że ktoś podąża za nim. Zjechał szybko na pobocze,
zeskoczył z konia i skrył się za szerokim, rozłożystym
dębem.

Drogą pędził jakiś samotny jeździec. Kiedy mijał

drzewo, Cole, jak wyrzucony z procy, wyprysnął zza
pnia i skoczył do siodła.

Ściągnął go. Obaj potoczyli się po ziemi i Cole

usłyszał znajomy głos:

– Psiakrew! Slater! Złaź ze mnie!
– Taylor!
– Ach, ty draniu – śmiał się Taylor, podnosząc się

z ziemi i serdecznie klepiąc Cole’a po ramieniu. – Ale
na nic twoje skoki, przyjacielu. Południe i tak prze-
grywa tę wojnę.

Cole wzruszył ramionami, zaraz jednak uśmiech-

nął się. Taylor zawsze był dobrym kumplem.

– Kurt, dzięki. Prawda okazała się dla ciebie

ważniejsza niż kolor munduru. Nigdy ci tego nie
zapomnę.

– Nie zrobiłem niczego, co nie spodobałoby się

Panu Bogu. Cole, ja cholernie się cieszę, że dopadłeś
tego parszywego drania. Pamiętaj jednak, że wielu
myśli inaczej.

– Wiem.
– Mam nadzieję, że jedziesz teraz na Południe.
– Najpierw na Wschód, potem na Południe.

259

Za wszelką cenę

background image

– Cole, a kiedy pojedziesz zobaczyć swojego chło-

paka, nie zabawiaj tam długo. Major Emery prosił, że
jeśli cię spotkam, mam koniecznie ciebie ostrzec. Koło
granicy jest bardzo...

– Co?!
– Mówię przecież. Major Emery...
– Do diabła z Emerym! Mów! Jaki chłopak?!
– Jak to ,,jaki’’? Twój syn, przyjacielu! Uro-

dził się pod koniec lutego, podobno piękny chłopak.
Ellsworth często tam do nich zagląda, mówił, że
z dzieckiem i z matką wszystko w porządku. Nie
wiem, jak nazwali małego, ale podobno jest bardzo
silny i ma taką czuprynę, że niejedna panna pękłaby
z zazdrości. Cole, uspokój się, bo mi urwiesz rękę. Ty
naprawdę o niczym nie wiedziałeś? Nie do wiary!
W każdym razie, znikaj teraz stąd jak najprędzej.
Schowaj dobrze te swoje strzelby, jedź spokojnie,
wolniutko, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Bo, jak
powiedziałem, większość chłopaków z Unii to i mnie
poczęstowałaby kulką za to, że maczałem w tym
palce.

– W porządku, Taylor. Będę ostrożny. I jeszcze

raz dzięki.

Jasne, że będzie ostrożny. Przecież musi dojechać.

Chociażby po to, żeby sprać Kristin po tym jej
słodkim tyłeczku.

Dlaczego, u diabła, nic mu nie powiedziała?

Czwartego lipca 1864 roku było bardzo gorąco,

wilgotno i bezwietrznie. Wszędzie odbywały się
uroczystości. Żołnierze Unii strzelali na wiwat, ran-
czerzy puszczali fajerwerki. A każdy strzał przypomi-

260

Heather Graham

background image

nał Kristin, że jej mąż na polu bitwy może spotkać się
z jej bratem. Bo ta wojna nadal trwa i mimo że cały
naród świętuje rocznicę powstania

10

swego państwa,

ten nieszczęsny naród nadal jest podzielony.

W powietrzu unosił się dym, a hałasy niepokoiły

małego. Zniosła więc synka do salonu, Delilah przy-
prowadziła swojego Danielka, teraz już trzyletniego,
który rozbawił niemowlę, strojąc do niego wesołe
minki. Niestety, nie na długo i wkrótce znów żałosny
płacz Cole’a Gabriela Slatera słychać było w całym
domu.

– O Boże! I tak przez cały dzień – powiadomiła

wszystkich Kristin ponurym głosem i z wrzeszczą-
cym Gabrielem ruszyła ku drzwiom. Wszyscy pat-
rzyli na nią ze współczuciem. Delilah znad szycia,
Shannon znad szpinetu, a Samson z wygodnego
fotela, z którego, co prawda, właśnie ciężko się
podnosił.

– To ten upał, panienko Kristin, wszystkim daje

do wiwatu. A ja zaniosę teraz parobkom gulasz.

W wielkiej chłodnej sypialni Kristin ułożyła się

z dzieckiem na łóżku i rozpięła bluzkę. Mały żarłok
natychmiast przycichł i zaczął ssać z wielką ener-
gią. Kristin, rozczulona, przytuliła synka jeszcze
mocniej. Jej śliczny, kochany synek... Oczy małego
nabrały już ostatecznej barwy, były srebrzyste, jak
u ojca. Ale włosy miał po Kristin, bardzo gęste
i złocistobrązowe. Mały Cole urodził się dziesiątego
lutego, ten dzień Kristin wspominała ze wzrusze-

10

4 lipca 1776 r. Kongres proklamował powstanie nie-

podległego państwa – Stanów Zjednoczonych Ameryki.

261

Za wszelką cenę

background image

niem. Padał wtedy śnieg, było bardzo zimno, a ona
zrzucała ze strychu słomę dla koni. Nagle poczuła
pierwsze bóle i jednocześnie paniczny strach. Ściąg-
nięcie z miasta doktora Cavanaugha było niemoż-
liwe, tak samo niemożliwy był wyjazd do miasta.
Pete zdenerwował się okropnie, i to, o dziwo, jakoś
dobrze wpłynęło na Kristin, która poczuła się nagle
silniejsza. Delilah zachowała spokój i uprzedzała ją,
żeby uzbroiła się w cierpliwość, bo maleństwo
przyjdzie na świat nie wcześniej niż za kilka
godzin.

Kilka godzin.
Jedna godzina była okropniejsza od drugiej. Naj-

pierw Kristin rozżaliła się bardzo na los, że taki
niesprawiedliwy. Mężczyźni idą na wojnę, w każdej
chwili może dosięgnąć ich zdradziecka kula. A kobie-
ty zostają w domach, samiutkie jak palec, i rodzą
dzieci. W bólu i męce. Potem Kristin, między jednym
okrzykiem bólu a drugim, zapewniała solennie Shan-
non, że jedynym uczuciem, jakie żywi do Cole’a
Slatera, jest głęboka pogarda. Gardzi zresztą każdą
istotą, która chodzi w spodniach. I jeśli przeżyje, na
pewno nigdy już nie da się namówić na coś takiego.

Delilah, uśmiechając się pogodnie, zapewniała, że

Kristin na pewno przeżyje i urodzi jeszcze co naj-
mniej pół tuzina dzieci. Shannon natomiast co pe-
wien czas mocnym głosem powtarzała swoją deklara-
cję. Ona na pewno nie będzie tak krzyczeć, o ile,
naturalnie, będzie to dziecko kapitana Ellswortha.

Kiedy bóle ustawały na chwilę, Shannon przy-

klękała przy siostrze i odgarniała jej z czoła zlepione
potem włosy.

262

Heather Graham

background image

– Naprawdę tak kochasz tego swojego kapitana?

– spytała Kristin.

– Och, tak! – odparła siostra, a jej oczy rozbłysły.

– Przecież mnie uratował, kiedy musiałam skakać,
wtedy, w tej ruderze. I jest cudowny, odważny,
prawdziwy bohater. Kristin, czy ty nie czujesz tego
samego, kiedy myślisz o Cole’u?

Kristin wahała się przez chwilę. Ale potem przypo-

mniała sobie, jak była szczęśliwa, kiedy go widziała
ostatnim razem. Jak kochali się gorąco tamtej nocy,
jaki czuły był Cole, jaki namiętny. Pamiętała jednak
również jego gniew, zniecierpliwienie, kiedy dowie-
dział się, że ona zna jego tajemnicę z przeszłości. Że
kochał inną kobietę. I ta kobieta, choć martwa, nadal
była rywalką Kristin.

– Cole też jest bohaterem – szeptała Shannon.

– Nie powinnaś o tym zapominać, Kristin. I ocalił
nam wszystkim życie. I wybacz, że mówię ci to
właśnie teraz, ale ty nie miałaś prawa zataić przed
swoim mężem, że spodziewasz się dziecka.

Przecież chciałam mu powiedzieć... Te słowa Kris-

tin miała już na końcu języka. Ale jeśli powie to
siostrze, będzie musiała również zdradzić, jak za-
chował się Cole, kiedy wspomniała, że wie o jego
przeszłości. I znów będzie rozpamiętywać fakt, że
Cole jej nie kocha. I będzie się nad tym zastanawiać
właśnie teraz, kiedy rodzi jego dziecko.

Wzruszyła więc tylko ramionami.
– A co by to dało? Co on mógłby zrobić? Przecież

jest wojna.

Znów zabolało i Kristin znów zapewniła Shan-

non, że Cole jest skończonym draniem, a Shannon

263

Za wszelką cenę

background image

śmiała się i wcale nie wierzyła zapewnieniom Kristin.
I to wszystko trwało prawie aż do świtu. Aż stał się
cud i Delilah oznajmiła, że widać już główkę i że
Kristin ma teraz przeć.

A potem, kiedy w jej ramionach leżała już malutka

istotka, czerwona i pomarszczona, Kristin pomyślała,
że to niemożliwe, aby można było poczuć w sobie
jeszcze więcej miłości.

I pomodliła się, z całego serca, aby ojciec jej

dziecka, zdrów i cały, powrócił do domu. I przysięgała
sobie, że nie będzie zadawać mu żadnych pytań, na
które on nie może odpowiedzieć, nie będzie prosić
o nic, czego on nie może jej dać.

Jej największą radością było teraz dziecko. Te

cudowne chwile, kiedy leżała tak sobie z synkiem,
karmiła go i zachwycała się nim. Wtedy zapomina-
ła o całym świecie, zapominała o wojnie, zapomi-
nała o tym, że ojciec dziecka prawdopodobnie nie
wie o jego istnieniu. A ona tak kochała tę kruszynę.
Bez przerwy liczyła malutkie paluszki, u rączek
i u nóżek. Była szczęśliwa, że mały rozwija się tak
dobrze, tak pięknie przybiera na wadze. I jest taki
długi. Delilah też uważała, że mały Gabe – tak
wszyscy nazywali maleństwo – będzie bardzo
wysoki. A malutka buźka była zachwycająca,
w bródce rozkoszny dołeczek. Ciekawe, czy Cole
też miał tam dołek? Jakie to dziwne, myślała.
Widziała całe ciało Cole’a, a brody nie, bo najczęś-
ciej pokryta była gęstym zarostem.

Delilah przestrzegła, żeby Gabe’owi podawać na

zmianę obie piersi, bo inaczej przyzwyczai się do
jednej i będzie kłopot. Pomna tych przestróg, Kristin

264

Heather Graham

background image

delikatnie odsunęła małego, chcąc podać mu teraz
drugą pierś. Malutki mężczyzna zaprotestował bar-
dzo energicznie.

– Wielkie nieba! – śmiała się Kristin, tuląc do

siebie dziecko. – Jesteś bardziej wymagający niż twój
tatuś.

Nagle zdała sobie sprawę, że w pokoju ktoś jeszcze

jest. A ona była tak zajęta dzieckiem, że nie słyszała,
kiedy ten ktoś otwierał drzwi.

Poczuła dziwny dreszcz, dreszcz przenikający całe

ciało. Czyżby... Powoli odwróciła głowę, spojrzała
w stronę drzwi.

Stał tam. On. Jej mąż.
Wysoki, prosty, w pełnym umundurowaniu, w tej

szarości okraszonej złotem. U boku szabla. Na twa-
rzy, o wiele szczuplejszej niż zwykle, wielkie znuże-
nie. A srebrzyste oczy rozświetlone.

– Cole...
Podszedł do niej, bardzo szybko, zaskakująco szyb-

ko. A właściwie podbiegł.

– Na Boga, Kristin, daj mi go!
Podała mu dziecko, usiadła i drżącymi palcami

zaczęła zapinać bluzkę.

Tak bardzo chciała jeszcze raz szepnąć jego imię,

rzucić mu się na szyję. Ale on... on wcale na nią nie
patrzył.

Był pochłonięty swoim synem. Położył wrzesz-

czącego Gabe’a w nogach łóżka, rozwinął z pieluszek.
Chciała mu powiedzieć, że wszystko w porządku,
że liczyła milion razy te paluszki... Ale milczała,
wiedząc, że on sam chce się o tym przekonać.
I milczała, bo z każdą sekundą czuła się coraz

265

Za wszelką cenę

background image

bardziej niezręcznie, jakby to wcale nie był ojciec jej
dziecka.

I poczuła lęk. Może jednak powinna była do niego

napisać? Jednak nie napisała. A powodów było mnós-
two. Na pewno chciałby tu przyjechać, i byłoby to
bardzo niebezpieczne. Zbyt wiele oddziałów Unii
kręci się po okolicy. Poza tym... Poza tym rozgniewał
ją przed odjazdem. I nie kocha jej. Wcale jej nie
kocha...

Nagle mały Gabe zamilkł, znieruchomiał. Jego

srebrzyste oczy wpatrywały się z wielką uwagą
w obcą twarz. Ojciec patrzył na syna, syn patrzył na
ojca. A potem syn miał już dość ojca, chciał do mamy.
Podniósł w górę tłuste rączki i nóżki, nabrał powiet-
rza w małe płuca i ryknął wielkim płaczem. Cole
owinął go szybko w pieluszki i przytulił do piersi.

– Cole, proszę, daj mi go. On po prostu jest

głodny.

Wahał się przez chwilę, potem jednak podał jej

dziecko. A ona poczuła, że bardzo by chciała, aby on
sobie już stąd poszedł.

Opuściła głowę i drżącymi palcami rozpięła bluz-

kę. Podała pierś, mały Gabe natychmiast zaczął ssać,
posapując, chrząkając czasami cichutko, jak malutki
prosiaczek. Ssał pracowicie, a ona nie podnosiła
głowy, czując na sobie cały czas wzrok Cole’a.

Potem zapadła cisza. Gabe zasnął. Kristin ostroż-

nie wzięła go na ręce i poklepywała po pleckach, aby
malcowi się odbiło. Niestety, spał już zbyt mocno.
Westchnęła więc z niezadowoleniem, wstała z łóżka
i ułożyła synka w kołysce, którą Samson zniósł ze
strychu.

266

Heather Graham

background image

Cole podszedł do kołyski, przyklęknął, jego długie,

mocne palce delikatnie dotknęły pucołowatego policz-
ka. A Kristin gorączkowo znów zapinała bluzkę, całą
mokrą od mleka. Właściwie to powinna zostawić ich
samych i pójść się przebrać.

Chciała wymknąć się z pokoju, ale Cole natych-

miast zerwał się na równe nogi.

– Dokąd idziesz?
Jego głos wcale nie był łagodny. Był zimny,

nieprzyjemny i wyczuwała w nim groźbę.

– Pomyślałam sobie, że jesteś głodny. Więc zejdę

na dół i...

– Do diabła – syknął. Podszedł do niej, położył

ręce na jej ramionach i nagle potrząsnął nią z całej siły.
– Wiedziałaś już, na pewno wiedziałaś, kiedy byłem
tu ostatni raz. Dlaczego, Kristin? Dlaczego nic mi nie
powiedziałaś? Nie masz prawa odsuwać mnie od
mojego dziecka!

Próbowała się wyrwać, na próżno, i musiała pat-

rzeć w te oczy. Złe, zimne.

– A jakież ty raptem masz prawa do mojego

dziecka!? – krzyknęła. – Przecież ciebie w ogóle tu nie
ma! Zjawiasz się niespodzianie, zaraz potem odjeż-
dżasz, nie wiadomo, dokąd...

– Bo jest wojna – warknął, znów potrząsając nią

mocno. Złocistobrązowe włosy Kristin opadły w tył,
niebieskie oczy zalśniły od łez. – Kristin, zrozum!
Przecież mnie mogli w każdej chwili zabić! I umarł-
bym, nie wiedząc, że mam syna!

– Puść mnie!
– Nie!
– Proszę...

267

Za wszelką cenę

background image

Był tak blisko, czuła jego ciepło. Jakże pragnęła

dotknąć tej twarzy, teraz złej, surowej, wygładzić
zmarszczki na czole, jakże pragnęła, aby srebrzyste
oczy nie patrzyły tak chłodno, żeby rozgorzały na-
miętnością. Żeby jej dotykał, pieścił...

I to najważniejsze.
Żeby w końcu oddał jej swoje serce.
– Cole, ja chciałam ci to powiedzieć, kiedy byłeś

tu ostatnim razem. Ale wtedy rozstaliśmy się w gnie-
wie, pamiętasz? Byłeś zły, bo major ośmielił się
powiedzieć mi, że Cole’a Slatera spotkała krzywda!
Byłeś wściekły, że ci współczuję, ale co ja innego
mogę czuć, skoro ja sama wiem, co to znaczy cierpieć!
Wiem, co to jest ta przeklęta wojna...

– Przestań, Kristin! Przestań!
– Nie! Nie przestanę! Jak długo zostaniesz tym

razem? Dzień, dwa? A może godzinę? Więc szkoda
czasu na kłótnie, lepiej mnie wysłuchaj! Dobrze
wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Bezgranicznie
wdzięczna za to, co uczyniłeś dla mnie, ale to wcale
nie oznacza, że masz prawo krzyczeć na mnie! A ja
nie pisałam, bo po prostu się bałam o ciebie, Cole. Że
będziesz nieobliczalny. Tu jest tak niebezpiecznie,
a ty będziesz chciał tu przyjechać, za wszelką cenę,
aby sprawdzić, czy nic się nie dzieje, czy nie grozi mi
jakieś... O, Boże...

Przecież tamta kobieta była w ciąży.
– Cole, przepraszam.
– Za co?
– Bo może... może to wszystko nie tak. Może ty

byś wcale się nie cieszył, tylko byłoby ci jeszcze ciężej.
Cole, ja wiem od majora, że twoja pierwsza żona

268

Heather Graham

background image

spodziewała się dziecka. Tak. Tobie na pewno byłoby
jeszcze ciężej, bo ty wolałbyś...

– Żeby ona żyła? A ty żebyś umarła? – spytał

ochrypłym głosem. – Nie wolno ci tego mówić,
Kristin, nie wolno ci nawet tak pomyśleć! Tamto...
już się stało. Kristin, teraz jesteś ty...

Przyciągnął ją mocno do siebie i ukrył twarz

w gąszczu jej włosów.

– Tamto już się stało – powtórzył ochrypłym

szeptem.

Potem odsunął ją od siebie i spojrzał ze smutnym,

zmęczonym uśmiechem.

– Teraz jesteś ty, Kristin. I mamy syna, pięknego

chłopaka. Mojego chłopaka. Dziękuję ci, Kristin,
dziękuję z całego serca.

– Och, Cole – szepnęła drżącym głosem, znów

bliska łez.

– Nie płacz, Kristin – powiedział miękko i u-

śmiechnął się, teraz już weselej. – Nadal jednak mam
ochotę dać ci lanie.

– Cole, proszę, ja naprawdę bałam się o ciebie...
– Dobrze, dobrze, nie będę bił – śmiał się Cole,

przyciągając ją do siebie bliżej.

– Cole, puść mnie, proszę... Na pewno jesteś bar-

dzo głodny.

– Tak – szepnął, opadając z nią razem na łóżko.

– Umieram z głodu. A nasycić mnie może tylko moja
żona...

269

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Nareszcie nadeszły ich wspólne dni, dla Kristin

– wspaniałe, cudowne dni. Wspaniałe, bo udało im się
wreszcie zamienić kilka szczerych słów, cudowne, bo
między nimi zapanował pokój.

Nie oddalali się od domu ze względu na patrole, ale

Kristin znała każdy zakątek swojej ziemi i wiedziała,
gdzie nie natkną się na nieproszonych gości. Zabierali
synka i jechali nad rzekę. Mały Gabe, znużony
świeżym powietrzem, zasypiał słodko, a jego rodzice
pluskali się w zimnej wodzie. Kristin doznała przy
tym dwóch wstrząsów. Kiedy po raz pierwszy w ży-
ciu, w biały dzień, została kompletnie pozbawiona
ubrania, a potem, kiedy w lodowatej wodzie w ogóle
nie czuła chłodu dzięki najgorętszym mężowskim
uściskom.

Wieczorami zasiadali przed domem pod czarnym

aksamitnym niebem, zasypanym migotliwym bogac-
twem gwiazd. Kristin popatrywała na te gwiazdy, na
księżyc i słuchała jednym uchem cichej rozmowy
Cole’a i Samsona, po męsku konkretnych, czyli wśród

background image

tej romantycznej ciszy wieczoru omawiających spra-
wy związane z sytuacją na ranczo. Co jest, i jak to
będzie. I każde zdanie niezmiennie zaczynało się od
słów: a kiedy już skończy się ta wojna...

W nocy Kristin, zwinięta w mały kłębek obok

swego męża, pytała go niezmiennie, czy to prawda.
Czy on naprawdę wierzy, że ta wojna kiedyś się
skończy.

– Skończy się – zapewniał, głaszcząc ją po wło-

sach i przytulając do piersi.

Kiedyś tłumaczył jej dłużej.
– Południe przegrywa, Kristin. Oni zjadają nas po

kawałku, wysysają z nas krew, jak pchła z pięknego,
silnego zwierzęcia. Chociaż my nigdy nie byliśmy
silni, nie mieliśmy przemysłu i zawsze mieszkało tu
za mało ludzi. Moim zdaniem, konfederaci prze-
trwają jeszcze może rok, nie dłużej. Owszem, udało
nam się niejedno, a to dlatego, że mamy wspaniałych
taktyków i mężnych żołnierzy. Ale ten Lincoln to
piekielnie twarda sztuka, o nie, on za nic nie zrezyg-
nuje z Unii.

– To może byś już został? – prosiła nieśmiało.

– Na zawsze...

– Sama wiesz, że to niemożliwe.
– Ale ty już tyle zrobiłeś dla Południa. A poza tym

sam mówisz, że wojna wkrótce się skończy.

– Nie mogę, Kristin. Tu, na pograniczu, jestem

człowiekiem wyjętym spod prawa i w każdej chwili
na ranczo może zjawić się jakiś ambitny oficer ze
stryczkiem dla mnie...

– Przestań, Cole!
– Ale to prawda. A poza tym będę zdrajcą, jeśli nie

271

Za wszelką cenę

background image

wrócę do oddziału. Wtedy Malachi przyjedzie tutaj
i mnie zastrzeli.

– O, nie! On na pewno by tego nie zrobił.
– Jeśli nie on, to ktoś inny, Kristin. Ja naprawdę

muszę wracać. Ale teraz, kiedy wyjadę, będę myślał
o tobie i o naszym synu. Dziękuję ci za Gabe’a,
będę ci dziękował za niego do końca życia.

Następnego dnia nieoczekiwanie na ranczo zjawił

się Matthew, co prawda tylko na kilka godzin, ale
i tak radość była ogromna. Kristin z dumą prezen-
towała bratu maleńkiego synka, Shannon nie od-
stępowała Matthew ani na krok, a Delilah, jak
zwykle, udało się ze skromnych zapasów wyczaro-
wać wspaniałą kolację. Po kolacji Cole i Matthew
zamknęli się w gabinecie ojca. Kristin wytrzymała
kwadrans, po czym siłą wdarła się do gabinetu.

– O czym mówicie? – pytała zaniepokojona.

– Dlaczego macie przede mną tajemnice?

– Cole musi wyjechać już dziś w nocy – oświad-

czył Matthew.

– Już dzisiaj? – powtórzyła zduszonym głosem.
Matthew spojrzał bezradnie na szwagra, ten

wzruszył ramionami i wyjaśnił:

– Muszę wyjechać, bo ranczo będzie teraz oficjal-

nie pod ochroną wojsk federalnych. Ale tak będzie
najlepiej, Kristin, sytuacja jest bardzo groźna. Od-
dział Quantrilla rozpadł się.

– Kiedy?
– Wiosną – powiedział Matthew. – To stało się

w Teksasie. Quantrill pożarł się ze swoimi ludźmi.
Teraz Bill Anderson ma swoją własną bandę, tak

272

Heather Graham

background image

samo George Todd. W lecie Bill napadł na kilku
żołnierzy federalnych, Archie Clements oskalpował
ich... Nie wiadomo, gdzie jest Zeke Moreau. I nie
można tego lekceważyć, Kristin. Dlatego na ranczo
będą teraz stacjonować żołnierze federalni. I to od
jutra. Rozumiesz więc sama, że Cole musi już stąd
wyjechać.

– Tak, rozumiem. Naturalnie, tak będzie najle-

piej – odparła drżącym głosem. – Cole, załatałam
dziury w twoim płaszczu... i wszystko masz już
poprane. A Shannon zaraz przygotuje ci zapas su-
szonego mięsa...

Wypadła z pokoju jak wicher. Cole odnalazł ją

w holu. Stała, oparta głową o ścianę, szczupłe plecy
rozedrgane były od szlochu. Płakała, kiedy ją niósł na
górę, płakała, kiedy kochali się, gorąco i jakże krótko.
Pierś Cole’a, jego ramiona i twarz mokre były od jej
łez. Potem pocałował ją jeszcze ten ostatni raz i długo
tulił do piersi malutkiego synka. Kristin wkładała
pospiesznie ubranie, koniecznie przecież chciała zejść
z nim na dół. Po ten najostatniejszy pocałunek...

Cole wychylił się z siodła i jeszcze raz ustami

musnął jej wargi, po czym Kristin, przytulając spłaka-
ną twarz do ciepłej główki synka, machała, machała
ręką gorliwie, już tylko do tego postukiwania kopyt,
bo jeźdźca zabrała ciemność.

Zanim wstało słońce, do kwater dla parobków

wprowadziło się kilku żołnierzy federalnych, a trzy-
dziestego września na ranczo zawitał jeszcze jeden
niespodziewany gość w niebieskim mundurze.

Kristin, z Gabe’em na ręku, dostrzegła majora

Emery z werandy. Zaskoczona i rozradowana,

273

Za wszelką cenę

background image

wybiegła mu naprzeciw, ale major wcale się nie
uśmiechnął. Jego twarz była posępna.

– Boże! Cole? – szepnęła przerażona.
– Nie, nie – uspokoił ją szybko, a jego ręce

odruchowo wyciągnęły się po malca. – Wspaniały,
pani Slater, wspaniały. A ja, niestety, mam złą
wiadomość. Kapitan Ellsworth...

– Boże święty!
– Nie żyje, pani Slater. Ten przeklęty Bill Ander-

son! Oszalał po śmierci swojej siostry. Ludzie mówią,
że walczy z pianą na ustach... Walczy?... – major
urwał i splunął na ziemię. – Proszę wybaczyć, pani
Slater, ale to bestie, prawdziwe bestie. Ostatnio
najechali na Centralię. Schwytali dwudziestu pięciu
żołnierzy, nieuzbrojonych, zdarli z nich mundury,
tylko dwóm udało się uniknąć kuli. Ruszono za nimi
w pościg i tych, którzy ścigali, spotkał jeszcze gorszy
los: zdzierali z nich mundury, skalpowali, odrąbywali
ręce i nogi. I wśród nich był...

– Nie! Nie! – rozległ się straszliwy, rozdzierający

krzyk. Na progu domu stała Shannon, blada jak
ściana, osuwająca się na ziemię.

– Ona wszystko słyszała – szepnęła Kristin. – Bo-

że przenajświętszy, przecież ona i kapitan... Panie
majorze, czy mógłby pan zanieść ją na górę?

Major smutno pokiwał głową i oddał jej dziecko.
– Już idę do niej, pani Slater. A wśród żołnierzy,

którzy kwaterują u pani, jest medyk. Przyślę go do
pani siostry. Biedactwo...

Zanim doktor przyszedł, Shannon ocknęła się

i zaczęła płakać. Płakała całą mocą swego zroz-

274

Heather Graham

background image

paczonego, osiemnastoletniego serca. Kristin była
przerażona, pełna obaw, czy siostra nie zrobi sobie
jakiejś krzywdy. Potem Shannon nagle przycichła.
I ta cisza była jeszcze bardziej przerażająca.

Kristin siedziała przy niej, trzymała ją za rękę,

patrzyła w zapuchniętą od płaczu twarz. I milczała,
sama bezradna, sama zrozpaczona, wiedząc, że żadne
słowo nie będzie teraz pociechą.

Nadeszła jesień, przynosząc ze sobą jeszcze więcej

tragedii dla Południa. Generał Shermann szedł przez
Georgię i Karolinę, posuwając się ku morzu. Wieści
o jego taktyce spalonej ziemi były zatrważające. A na
zachodzie między wojskami Unii nie prześlizgnęłaby
się nawet mysz.

Dwudziestego pierwszego października kula snaj-

pera ugodziła śmiertelnie w szyję George’a Todda,
pięć dni później, gdzieś na północno-zachodnich
krańcach Missouri zabito Billa Andersona. Shannon
przyjęła tę wiadomość z radością dziką i niepohamo-
waną. Taka reakcja siostry jeszcze bardziej zaniepo-
koiła Kristin.

Święto Dziękczynienia minęło prawie niezauwa-

żalnie. Kristin była, co prawda, siostrą Matthew
McCahy’ego, żołnierza Unii, jednak jej mężem był
Cole Slater, dlatego zaproszenie na skromną kolację
któregoś z kwaterujących na ranczo żołnierzy nie
wydawało jej się właściwe.

Matthew przyjechał na święta. Nie przywiózł

żadnych wieści o Cole’u, był jednak pewien,
że mąż Kristin nie jest w niewoli. Pod koniec
roku zginął mężny dowódca kawalerii, John Hunt

275

Za wszelką cenę

background image

Morgan, Matthew nie miał jednak pojęcia, dokąd
teraz odkomenderowano Cole’a i jego braci.

Tej nocy Kristin płakała gorzko. W tej wojnie

straciła już najlepszego z ojców, odszedł też Adam,
z którym łączyło ją młodzieńcze uczucie. I nie wy-
obrażała sobie, że znów mogłaby stracić kogoś blis-
kiego. I do tego Shannon, która z bladą, ściągniętą
twarzą snuła się po domu, która od chwili usłysze-
nia tej straszliwej wiadomości o śmierci kapitana
Ellswortha, nie uśmiechnęła się ani razu.

W lutym mały Gabriel obchodził swoje pierwsze

urodziny. A wieści, jakie napływały na ranczo, były
bardzo pomyślne dla Unii. Wojna bez pardonu, jaką
prowadził Sherman, wyniszczyła Południe. Robert
E. Lee walczył jeszcze w Wirginii, a Jefferson Davis
wraz z przywódcami konfederatów co najmniej z pół
tuzina razy wyjeżdżali i powracali do Richmond.

Na początku marca wszyscy mówili o walkach

o Petersburg, podawano też sobie z ust do ust wieść
o makabrycznym wydarzeniu podczas zaciekłych
walk w rejonie Virginia City. Żołnierze Granta zaczę-
li kopać tunel pod liniami wroga, nastąpił jednak
wybuch. Zginęło wielu konfederatów, ci jednak,
którzy się uratowali, wystrzelali wszystkich żołnie-
rzy Unii. Ciała martwych unionistów wypełniły
podobno cały lej powstały po wybuchu.

Kristin przywykła już, że na jej ziemi nieustannie

koczują jacyś ludzie. Najczęściej byli to farmerzy
i ranczerzy, z utęsknieniem wypatrujący dnia, kiedy
wojna się skończy i będą mogli powrócić do swych
domów.

276

Heather Graham

background image

Na wschodzie ciągle jeszcze zaciekle walczył gene-

rał Kirby-Smith, siły Południa także dawały o sobie
znać i na zachodzie, ale agonia była już blisko. Całe
Południe, któremu nie dano szansy oddychać powiet-
rzem niepodległości, już konało.

Pewnego dnia na ranczo zawitał znów major

Emery. Siedzieli wszyscy na werandzie, w ciepłym
wiosennym powietrzu, a major opowiadał z przy-
gnębieniem, że ta wojna kosztowała kraj prawie pół
miliona istnień ludzkich.

– Zabiły ich kule, szable i choroby – mówił

smutno. – I pół miliona matek opłakuje śmierć swoich
synów.

Po południu odjechał i Kristin nie przypuszczała,

że widzi go po raz ostatni.

Nadszedł kwiecień. Wojska generała Lee zgroma-

dziły się wokół Richmond w celu desperackiej obrony
stolicy konfederatów. Gabe nauczył się już chodzić
i Kristin, po naradzie z Samsonem, zdecydowała się
sadzać synka na koniu.

Pewnego popołudnia razem z Gabe’em wyszła

na dwór. Dookoła było pięknie, wiosennie. I pano-
wała cisza.

A przecież powinno być głośno, powinna słyszeć

gwar i śmiech tuzina żołnierzy, stacjonujących na
ranczo. Powinni tu się kręcić w tych swoich eleganc-
kich niebieskich mundurach, obrządzać swoje konie,
biegać tu i tam, z rozkazem czy z listem dla kolegi...

Nie widać było Samsona, nie widać było Pete’a.
– Samson? – krzyknęła głośno i nagle drzwi

stodoły skrzypnęły. Cicho, jakby potrącił je wiatr. To

277

Za wszelką cenę

background image

nie był wiatr. Spojrzała w dół, zobaczyła rękę. Męską
dłoń wynurzającą się z niebieskiego rękawa. Palce
przykurczone, na palcach ciemna zakrzepła krew.

Jakimś cudem udało jej się stłumić okrzyk przera-

żenia. Porwała Gabe’a na ręce i dopiero w holu
krzyknęła przeraźliwie:

– Shannon! Shannon!
Postawiła dziecko na podłodze i rzuciła się do

broni. Drżącymi rękoma zapięła pas z dwoma kol-
tami Cole’a, chwyciła strzelbę, Spencera, którego
przywiózł ze sobą Matthew, kiedy był tu na święta.

– Shannon!
Zbiegała już po schodach, pobladła, z szeroko

otwartymi ze strachu oczami.

– Shannon, jest niedobrze! Zabierz stąd Gabe’a!
– Nie! Daj mi strzelbę!
– Shannon, proszę...
– Do diabła, Kristin! Przecież wiesz, że strzelam

lepiej od ciebie!

– Może i tak! Ale ja mam za to więcej rozsądku!

Shannon, na litość boską, ja wiem, że strzelasz lepiej,
ale błagam, zabierz stąd Gabe’a! Uciekajcie na górę!
Błagam, pilnuj go, pilnuj, żeby nie zabrali mi dziecka!

– Ale kto, Kristin? Kto? – krzyknęła jeszcze

Shannon, chwytając dziecko na ręce.

– Zeke! Zeke Moreau powrócił!

– Matko święta – mruknął szeregowy Watson.

– Panie pułkowniku, niech pan spojrzy! Ten głupi
Jankes jedzie prosto na nas.

Cole, polerujący kolbę swej strzelby, spojrzał

w kierunku wskazanym przez szeregowca. Rzeczy-

278

Heather Graham

background image

wiście. Samotny Jankes jechał prosto na nich, i ledwo
trzymał się w siodle, a więc był chyba ranny, porząd-
nie ranny.

– Strzelamy do niego? – spytał któryś z żołnierzy

niepewnym głosem.

– Po co? Już ktoś go załatwił – mruknął inny.
– Ja się tym zajmę, chłopcy – powiedział Cole,

z natężeniem wpatrując się w jeźdźca.

Cole awansował na pułkownika, w oddziale był

najwyższy rangą. Malachi był majorem, Jamie kapita-
nem. Cała trójka dowodziła małą kompanią. W tych
zachodnich rejonach ostały się już tylko takie oddziały.
Chcieli przebić się do Kirby-Smitha, ale nie było to łatwe
i w rezultacie już prawie miesiąc siedzieli na opuszczo-
nej farmie, w domu ukrytym w zarośniętym sadzie.

– Do diabła – zaklął nagle Cole, zrywając się

z miejsca. – Ja go znam.

Puścił się do jeźdźca biegiem, jego bracia i żołnierze

biegli za nim.

– Matthew, na Boga, skąd się tu wziąłeś? – pytał

z niepokojem, pomagając półprzytomnemu mężczyź-
nie zsunąć się z konia.

– Bierzmy go do środka – odezwał się stanow-

czym głosem medyk, kapitan Turnbill, chwytając
Matthew z drugiej strony. – Z nim nie jest dobrze.

Nagle Matthew otworzył oczy, wielkie, niebieskie

i Cole poczuł bolesne ukłucie w sercu. Oczy Kristin...

Oczy Matthew były półprzytomne. Jego palce

kurczowo wczepiły się w płaszcz Cole’a.

– Cole, Cole, posłuchaj...
– Pan go zna, panie pułkowniku? – spytał zdzi-

wiony chirurg.

279

Za wszelką cenę

background image

– Bardzo dobrze. To brat mojej żony.
– Aha... Ale bierzmy go do środka, krwawi jak

zarzynana świnia.

– Matthew, posłuchaj, to jest nasz medyk, kapi-

tan Turnbill, on się tobą zajmie.

Ale palce Matthew nadal kurczowo zaciskały się

na jego płaszczu. Czyżby tak się bał medyka?
Chodziły przecież słuchy, że ci medycy, i to z obu
armii, mają więcej żołnierzy na sumieniu niż kule
wroga.

– Cole... na Boga... posłuchaj mnie... Zeke, Zeke

Moreau...

– Co?! Co mówisz?
Po twarzy Matthew przebiegł skurcz, musiało go

bardzo boleć, mówił jednak dalej.

– Natknęliśmy się na niego, w takiej dziurze,

James Fork, to na południowy wschód stąd. Byliśmy
w drodze do Tennessee, było nas niewielu, około
trzydziestu ludzi. Ich było o wiele więcej. Nie mieliś-
my szans. Mnie postrzelili, upadłem, oni myśleli, że
nie żyję. I słyszałem, jak Moreau mówił do kogoś, że
teraz jadą na ranczo McCahych, bo on nie może się
doczekać, kiedy powie Kristin McCahy, że zabił jej
brata. Oni zostali potem w James Fork, pili całą noc.
Poczekałem, aż się upiją, wtedy doczołgałem się do
tego konia...

Twarz Cole’a poszarzała, jego palce jak szpony

wpiły się w ramię rannego.

– Panie pułkowniku, niech pan go puści – poprosił

kapitan Turnbill.

– A jak, do diabła, nas tu znalazłeś? – spytał nagle

Jamie.

280

Heather Graham

background image

Na zbielałych wargach Matthew pojawił się nikły

uśmiech.

– Niestety, panowie, wasza kryjówka nie jest

już tajemnicą. Parę tygodni temu okolice patrolo-
wał jeden z naszych, Kurt Taylor. Nasi przełoże-
ni wiedzą o was. I mają nadzieję, że wojna się
skończy, zanim nadejdzie rozkaz, aby was stąd
wykurzyć.

Nagle zakaszlał, jego twarz znów skurczyła się

z bólu.

– Nie ma na co czekać – ponaglał chirurg. – Chłop-

cy, weźcie go.

Kilku żołnierzy ostrożnie uniosło rannego i ruszy-

ło w stronę domu.

– Slater, błagam – szeptał Matthew. – Jedźcie

tam, jest was dużo, dacie radę draniowi.

– Na pewno – mówił Cole pospiesznie, idąc obok

rannego. – Poza tym na ranczo są wasi chłopcy, chyba
z tuzin...

– Niestety, Zeke o tym wie...
Nagle Matthew przycichł.
– Chryste! – szepnął Malachi. – Umarł?
– Nie, nie, tylko zemdlał – uspokoił go kapitan

Turnbill. – On stracił mnóstwo krwi. To cud, że
zdołał tu dojechać.

Rannego wniesiono do domu, Cole został na

podwórzu, zastanawiając się gorączkowo, co robić.
W oddziale, oprócz jego braci i doktora, był jeszcze
sierżant, dwóch kaprali i dwudziestu dwóch szeregow-
ców. Ci ludzie przeszli już przez piekło. Czy ma prawo
ich jeszcze narażać, i to w osobistej sprawie?

– Chłopcy! – krzyknął i żołnierze obstąpili go

281

Za wszelką cenę

background image

kołem. – Muszę wyjechać na jakiś czas. Jadę sam. To
sprawa osobista. I nie chcę też, żeby któryś z was miał
potem pretensję, że poprowadziłem go przeciwko
swoim.

– Za pozwoleniem, panie pułkowniku – odezwał

się Jenkins, w cywilu sklepikarz. – Ja tam Quantrilla
i tę jego bandę wcale nie uważam za swoich. Ja mam
swój honor, panie pułkowniku, honor południowca,
który nie pozwala zabijać z zimną krwią.

– Cieszę się, że tak myślicie, szeregowy Jenkins.

Ale uważam, że nie mam prawa wymagać od was,
żebyście się narażali...

– Panie pułkowniku! – Jenkins pozwolił sobie na

szeroki uśmiech. – A cóż my innego robimy na tej
wojnie?

– Jedziemy z panem – oświadczył John, brat

Jenkinsa. – W końcu kiedyś trzeba zginąć, jak na
żołnierza przystało!

Na twarzy Cole’a pojawił się blady uśmiech.
– Dziękuję wam, chłopcy! Szykujcie się. Zaraz

ruszamy. I będziemy gnać na złamanie karku!

Kristin ostrożnie otworzyła drzwi. Cisza, naokoło

nikogo. Przebiegła szybko przez werandę i skierowała
się ku stodole. Do tych wpółotwartych drzwi, do tej
zakrwawionej ręki, leżącej w pełnym blasku słońca.

Kopnęła drzwi, otwarły się szeroko. Trzymając

w rękach dwa kolty, gotowe do strzału, weszła do
środka. W stodole było cicho, mroczno. Dopiero po
chwili dojrzała co najmniej pięciu żołnierzy w jankes-
kich mundurach. Martwych. Leżeli na ziemi, na
wiązkach słomy. Morderca lub mordercy zaskoczyli

282

Heather Graham

background image

ich przy grze w pokera. Na beli słomy, rzuconej na
środek stodoły, leżały karty.

Któryś z nich miał ,,karetę’’.
Poczuła ukłucie w sercu. I nagle, tuż za nią

odezwał się chrapliwy głos:

– Rzuć broń!
Poznała ten głos. Słyszała go, kiedy mordowali jej

ojca, słyszała, kiedy przyjechali drugi raz. Ten głos
szydził z niej...

Jeden z tych zbirów Zeke’a. A ona nie ma żadnych

szans. Nie może się odwrócić i strzelić mu prosto
w twarz. A może odwrócić się... Wtedy Kristin
McCahy Slater umrze bardzo szybko. Zeke na pewno
wyleczył się już ze swego pożądania. On chce tylko
jej śmierci.

Nagle usłyszała świst kuli, przeleciała tuż nad jej

ramieniem. Ale nie bolało, krew nie ciekła. Wytężyła
wzrok i dostrzegła, że z lufy rewolweru jednego
z żołnierzy unosi się dym. Ten żołnierz... Z jego
skroni sączyła się krew, ale uśmiechał się do niej.
A ona myślała, że oni wszyscy są martwi.

Odwróciła się. Za nią, na ziemi, leżał mężczyzna.

Z czarną dziurą w piersi.

Wsunęła szybko kolty do olstrów i rzuciła się do

Jankesa, który uratował jej życie:

– Niech Bóg panu wynagrodzi! Co mogę dla pana...
– Niech pani ratuje siebie – wyszeptał z trudem

i jęknął. – Jeśli wszystko będzie dobrze, wróci tu pani.
Moi koledzy... Może któryś z nich też jeszcze żyje...
Ja już w niczym nie mogę pani pomóc, ta przeklęta
noga jest chyba w kawałkach. Niech pani będzie
ostrożna. On jest w domu.

283

Za wszelką cenę

background image

Kristin poczuła, jak przez jej ciało przebiega lodo-

waty dreszcz.

– On? To znaczy... kto?
– Moreau, ten ich przywódca. On jest w domu.
Moreau jest w domu. W domu, gdzie jest Gabe

i Shannon. Jej dziecko i jej siostra.

W jednej sekundzie była za drzwiami. Kawałek

dalej, pod ścianą stodoły, leżały dwa nieruchome
ciała. Samson i Pete. Pete już nie żył, mogła tylko
zamknąć mu oczy. Samson był nieprzytomny, po jego
czole spływała strużka krwi. Ułożyła go na wznak,
oderwała brzeg spódnicy i przyłożyła do krwawiącego
miejsca. Nic więcej nie mogła dla niego zrobić.

Potem znów biegła, jak szalona. Przez podwórze,

przez zielony padok... Znów wyciągała z olstrów
kolty...

Nagle usłyszała strzał. Chmura kurzu uniosła się

znad ziemi, z miejsca, gdzie kula wryła się w ziemię.
Spojrzała w górę. W oknie sypialni stał Zeke, swoją
obrzydliwą ręką trzymał piękne włosy Shannon.

– Niech pani rzuci broń, pani Slater – warknął.

– Bo inaczej pofarbuję tę złotowłosą panienkę na
czerwono!

I nagle wokół niej coś zaczęło się ruszać, szurać...

Ktoś chrząknął, ktoś się zaśmiał, ktoś zaklął cicho.
Wiedziała, kto. Ludzie Zeke’a. Wyłazili teraz... zza
węgła, z kwatery, zza studni... Obejrzała się. Stali tuż
za nią. Ilu ich było? Dwudziestu? Trzydziestu?

– Połóż broń na ziemi! – ryczał z okna Zeke.

– Powolutku! Ta twoja siostrunia jest całkiem, cał-
kiem... Chyba nawet ładniejsza od ciebie! A może
i nie! Ale obie jesteście wredne żmije!

284

Heather Graham

background image

Shannon zaklęła, jej zęby wpiły się w rękę Zeke’a.

Szarpnął ją za włosy z całej siły. I nagle, gdzieś
w domu, rozległ się płacz dziecka.

Shannon zaczęła krzyczeć przeraźliwie, Zeke szar-

pał ją za włosy, klął i krzyczał jak szalony:

– Rzucaj broń, słyszysz?! Bo zabiję twojego dzie-

ciaka! Najpierw postrzelam sobie w jego nogi, potem
w ręce! A jak się będzie jeszcze ruszał, to mu uszy
oderżnę!

Oba kolty Kristin opadły na ziemię. Usłyszała

rechot i gwizdy. Zeke i Shannon znikli z okna.
Zamknęła oczy, znów słyszała dookoła siebie to
szuranie. Oni podchodzili jeszcze bliżej, jeszcze bliżej,
czuła już ten obrzydliwy smród ich brudnych ciał.

Nagle huknęły drzwi. Otworzyła oczy. Na weran-

dę wchodził Zeke, popychając Shannon przed sobą.
Shannon była blada jak ściana, ale w jej oczach Kristin
z ulgą dostrzegła więcej nienawiści niż lęku.

Jeszcze będzie czas, żeby się bać...
Zeke zwlókł Shannon ze schodów, zmusił, aby

stanęła obok Kristin. W środku tego śmierdzącego
kręgu.

– Powiem ci, Kristin, co się teraz stanie – wyce-

dził. – Cholernie nie lubię zaskakiwać! To jest
Harry, widzisz? Biedak ma drewnianą nogę, no
i trochę cuchnie mu z gęby, ale to nieważne. Bo ty
mu się podobasz jak diabli, więc on będzie pierw-
szy. Ja w tym czasie zabawię się z twoją siostrunią.
Kawał świeżego mięsa nie zaszkodzi. A potem... No
cóż, to wszystko są moi kumple, jeden drugiemu
niczego nie żałuje. Pobawią się tobą wszyscy, ale
dopilnuję, żebyś nam się uchowała do tego pięk-

285

Za wszelką cenę

background image

nego momentu, kiedy z twojego domu zrobimy sobie
ognisko. Ze stajni też, to tak przyjemnie posłuchać,
jak te konie rżą ze strachu. A potem... masz piękne
włosy, Kristin! Może Harry cię oskalpuje? Nauczył
się tej sztuczki od Archiego Clementsa. No, zobaczy-
my, jak to będzie, czy starczy nam czasu na te
wszystkie przyjemności. Bo jednak tu po okolicy
kręci się trochę za dużo Jankesów. Brat pani, pani
Slater, też był tu niedaleko, ale wczoraj dostał od nas
kulkę i już nie będzie z nim kłopotu.

Matthew. W głowie Kristin zawirowało. Mat-

thew. Upadła, jej palce wryły się w ziemię. Mat-
thew... Nie!

Jak wyrzucona z katapulty, poderwała się z ziemi.

W jednej sekundzie jej pięści, i pięści Shannon,
załomotały o pierś Zeke’a. Biły go obie. Biły wściekle,
zajadle, biły, drapały, kopały. Zeke klął, wrzeszczał,
ale żaden z jego ludzi nie sięgał po broń, bojąc się, że
w tym chaosie zrani przywódcę.

A potem ziemia zadrżała. I wszyscy usłyszeli

głuchy, miarowy tętent.

Konie. Dużo koni. Są coraz bliżej, coraz bliżej, ich

kopyta niezmordowanie uderzają o ziemię Missouri.

– Kryć się! – wrzasnął jeden z bushwhackerów.
Zeke, wydawszy z siebie wściekły ryk, odepchnął

Shannon, prawie jednocześnie wymierzając Kristin
potężny policzek. Zatoczyła się, a on już chwycił ją za
włosy i powlókł za sobą na werandę.

A konie były coraz bliżej. Ich kopyta, jak tysiące

upiornych werbli...

– Sukinsyn – warczał Zeke, ciągnąc Kristin za

stary bujany fotel. – Skąd on wiedział...

286

Heather Graham

background image

Klnąc bez przerwy, wsunął lufę między drewniane

drążki w oparciu fotela i nagle znieruchomiał.

Wszyscy jeźdźcy ubrani byli na szaro, ich mun-

dury były zniszczone, twarze mizerne, ale jechali
pięknie, każdy jeździec prosty jak świeca, każdy
zrośnięty ze swoim rumakiem.

Nagle rozległ się okrzyk, bardzo głośny, ostry.

Wzywający do walki. Odpowiedział krzyk z wielu
gardeł, dziki, zagrzewający. Konie wyrwały do przo-
du, ich kopyta biły o ziemię, jak setki kamieni
rzuconych na skałę.

Wpadli na podwórze, wzbijając tumany kurzu.

Kristin z trudem stłumiła okrzyk. Cole... jest... pro-
wadzi ich... za nim Malachi i Jamie...

Wojska Unii, walcząc z bushwhackerami, ponosiły

klęskę, jedną za drugą. Bushwackerzy byli szybsi, lepiej
uzbrojeni. Ale teraz walczył z nimi mężczyzna, który
był szybszy od nich, i który miał pod sobą ludzi
równie dobrze uzbrojonych. Ludzi zdeterminowa-
nych, z sercem do walki, próbujących ocalić z tej
wojny honor i rycerskość. Z tej wojny, którą przyj-
dzie im przegrać.

Kristin, oszołomiona hukiem wystrzałów, krzy-

kiem walczących, zdała obie nagle sprawę, że Zeke
znów ją szarpie, znów dokądś ciągnie. Próbowała się
opierać, wtedy warknął, że ją zabije. Dobrze. Niech
zabija. Było jej już wszystko jedno. Ten łotr zamor-
dował papę, zamordował Matthew, teraz chce zamor-
dować ją. A ona pragnęła już tylko jednego. Żeby
Delilah zdołała się gdzieś ukryć. I żeby potem od-
nalazła Gabe’a.

Gabe musi żyć. Po tej wojnie nie mogą zostać tylko

287

Za wszelką cenę

background image

zgliszcza. Jej dziecko, dziecko Cole’a Slatera musi żyć.
Opowiedzą mu, co stało się na tym skrawku ziemi.
Będzie pamiętał, i on da tej ziemi nowe życie.

Poczuła straszny ból. Zeke, wykręciwszy jej ręce,

pchał ją ku drzwiom, potem wlókł przez hol, wciąg-
nął na schody, nie milknąc ani na chwilę.

– Mam nadzieję, że ci na dworze zabawią się

dłużej. Ja też zdążę się z tobą zabawić, popieszczę
ciebie na waszym łóżku, a Slater udławi się tam
własną krwią!

Huknęły drzwi.
Na dole, w otwartych drzwiach, stał Cole. Wysoka

ciemna postać na tle jasnego prostokąta. W lewej
dłoni szabla kawaleryjska, w prawej kolt, złożony do
strzału.

– Odłóż broń, Slater – warknął Zeke, przyciągając

Kristin jeszcze bardziej do siebie. Tak blisko, że czuła
jego smrodliwy oddech i pot na jego ciele.

– A ty zabieraj swoje brudne łapy od mojej żony.
– Ani mi się śni! Już raz zalazłeś mi za skórę,

Slater. I marzyłem, żeby znów się z tobą spotkać.
Przyjrzyj się dobrze, Slater! Ta srebrzysta lufa jest
dokładne wycelowana w jej szyjkę. Pomyśl, jak
pięknie tryśnie krew, kiedy nacisnę na cyngiel!

Nagle tuż obok rozległ się płacz przerażonego

dziecka.

Serce Kristin, już otępiałe z przerażenia, nagle

ożyło od straszliwego, jeszcze jednego lęku. Gabe...
czyli Delilah już go znalazła i ukryła się z nim
w szafie... są tak blisko, że wystarczy sięgnąć ręką...

– Podobno masz bardzo udanego syna, Slater

– powiedział Zeke, niemal pieszczotliwie przeciąga-

288

Heather Graham

background image

jąc lufą po policzku Kristin. – Piękna żona... piękne
dziecko... na pewno wolałbyś widzieć ich żywych.
Dlatego odłóż broń, Slater, powoli, spokojnie, żad-
nych gwałtownych ruchów.

– Rozumiem.
Gabe dalej płakał. Jeśli Cole odłoży broń, Zeke go

zabije. I Cole nigdy się nie dowie, że jego syn umie już
chodzić, mówi ,,papa’’, że śmieje się tak ślicznie, jak
nikt inny na całym świecie. A oczy ma srebrzyste.
Takie jak ojciec...

– Nie! Cole! Nie!
– Muszę to zrobić, Kristin.
– Jasne, że musi – zarechotał Zeke.
Znów głos Cole’a, ale jakiś inny... A na twarzy

uśmiech.

– Kristin? Kocham cię, Kristin. Pochyl głowę,

Kristin!

– Co? – szepnęła.
Nie, nie odłożył broni. Wycelował tuż nad jej

głową.

289

Za wszelką cenę

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Krzyknęła dziko. I jednocześnie padł strzał. Kiedy

spadała ze schodów, w jej głowie, pustej od lęku, była
tylko jedna myśl.

Cole strzelił. A Zeke – nie.
Potem ciało Zeke’a stoczyło się ciężko po scho-

dach. Zobaczyła tuż obok siebie nieruchome oczy,
czoło bez kości, białawo różową miazgę, z której
sączyła się krew.

– Kristin...
Silne ramiona unosiły już ją w górę. Wstawała

powoli, niezdolna odwrócić wzroku od straszliwie
zmasakrowanej twarzy, od białych warg, które na-
wet teraz, martwe, rozciągnięte były w szyderczym
uśmiechu.

– Nie patrz – powiedział Cole, odwracając ją

ostrożnie ku sobie. – Nic ci nie jest? Kristin?

Potrząsnęła głową, jej oczy były szeroko otwarte,

półprzytomne. Usłyszał swoje imię, wymówione
dziwnie piskliwym, słabiutkim głosem. Raz, drugi...
A potem przypadła do jego piersi.

background image

– Już dobrze, już minęło – mówił cicho, głaszcząc

rozedrgane od płaczu plecy.

– Cole! O Boże – mówiła, unosząc ku niemu

zalaną łzami twarz. – Jak to się stało, że przyjechałeś?
Oni chyba zabili tych wszystkich żołnierzy... Jeden
na pewno jeszcze żyje, on mnie uratował... Cole, czy
ty wiesz... oni... oni zabili... Matthew...

– Kristin!
Przytulił ją bardzo, bardzo mocno, potem odsunął

delikatnie od siebie i patrząc prosto w pełne rozpaczy
oczy, powiedział głośno i wyraźnie, żeby pojęła od razu.

– Matthew żyje. Ma się dobrze. No, może nie tak

dobrze, bo jest ranny. Ale żyje, rozumiesz? I to dzięki
niemu zdążyłem tu przyjechać...

Zamilkł, nagle przerażony straszliwą myślą.

A gdyby...

Jego ręce, drżące teraz, objęły ją z całej siły.
– Zeke napadł na oddział Matthew – tłumaczył

pospiesznie, aby w słowach utopić ten niepotrzebny
już strach. – Postrzelili go, myśleli, że nie żyje. Ale on
przeżył i w nocy uciekł. Na szczęście Jankesi wy-
tropili, gdzie ukrywam się z moim oddziałem. I dzięki
temu Matthew wiedział, gdzie mnie szukać.

Znów stłumiony szloch, znów ściskające za serce

spojrzenie oczu pełnych łez.

– Ale ja nie uwierzę, dopóki sama...
– Tak, tak, zobaczysz go niebawem, Kristin. Bo to

prawda, przysięgam.

– Ale jak udało się wam tu przyjechać? Przecież

wszędzie pełno Jankesów!

– Na szczęście mam trochę przyjaciół i po drugiej

stronie, tej niebieskiej – przyznał Cole z uśmiechem.

291

Za wszelką cenę

background image

– A to ważne, Kristin, bo daje nadzieję na przyszłość.
Kiedy ta przeklęta wojna się skończy... Chryste, jak ja
tego pragnę!

Jego ramiona omal jej nie zgniotły, szorstkie sukno

szarego płaszcza drapało po policzkach, a ona, gdyby
to było możliwe, wtuliłaby się w niego jeszcze,
jeszcze mocniej. Z tego szczęścia. I najchętniej trwa-
łaby tak wiecznie...

Ale to nie była pora ku temu. U jej stóp leżał

martwy mężczyzna, na dworze umilkły strzały, ale
Boże, spraw, żeby tam, przed domem, śmierć nie
pozabierała chłopców w szarych mundurach... I trze-
ba pomóc temu biedakowi w stodole. I Samson...

I Gabe.
Jeszcze tylko sekunda panicznego strachu, a po-

tem ulga, wielka, niewysłowiona ulga.

– Pani Kristin!
Na szczycie schodów stała Delilah, z małym

Gabe’em na ręku, walczącym, aby wyzwolić się z jej
ramion.

– Pani Kristin, pan Cole! Chwała, chwała Panu na

niebiosach!

– Gabe, synku – szepnęła Kristin, jej oczy znów

lśniły od łez. – Cole, czy wiesz, że on już umie
chodzić? I nauczyłam go mówić ,,papa’’.

Delilah szybko zeszła ze schodów, przestąpiła

przez ciało Zeke’a, omijając go wzrokiem i postawiła
Gabe’a na podłodze. Oczy Cole’a rozbłysły. Przykuc-
nął, wyciągnął ręce.

– Synu...
Malec spojrzał nieufnie, powoli jednak, chwiejąc

się jak kaczuszka, zaczął podchodzić do obcego pana.

292

Heather Graham

background image

– Synku, to twój papa. Powiedz ,,papa’’ – po-

prosiła Kristin.

Ale malec, speszony, skręcił w bok i przypadł do

kolan matki, ukrywając buzię w fałdach jej sukni.

– Och, mój skarbie – szepnęła Kristin, chwytając

dziecko w ramiona i przytulając je mocno. Trochę
zbyt mocno, bo Gabe zaczął głośno protestować.

– Daj mi go – poprosił wzruszonym głosem Cole,

wyjmując jej dziecko z ramion. Podniósł je wysoko,
bardzo wysoko, dwie pary srebrzystych oczu spoj-
rzały na siebie z wielką ciekawością.

– Jestem twoim papą, kawalerze – powiedział,

śmiejąc się do synka. – I chcąc nie chcąc, musisz do
tego przywyknąć.

Mały Gabe nie bardzo jeszcze pojmował, co to

znaczy mieć ojca, ale w górze było bardzo przyjem-
nie, więc uśmiechnął się do obcego pana radośnie
i w tym momencie za drzwiami rozległy się odgłosy
szamotaniny i czyjś bardzo gniewny krzyk:

– Puszczaj mnie, ty... ty skunksie!
W drzwiach ukazał się Malachi, z przerzuconą

przez ramię, wijącą się i wrzeszczącą Shannon.

– Cole, oświadczam ci, mam ochotę ją udusić

– oznajmił z ponurą miną. – Pal sześć bushwhackerów
i Jankesów, to nie oni, ale to ta smarkata mnie
wykończy!

Postawił szamoczącą się dziewczynę na podłodze

z taką złością, że straciła równowagę. Runęła na
podłogę, nie przestając złorzeczyć, przeturlała się
kawałek i zatrzymała... tuż przed nieruchomym
ciałem Zeke’a. Krzyknęła jeszcze raz i wreszcie
zamilkła.

293

Za wszelką cenę

background image

– Ja nie wiedziałem, co tu się dzieje – zaczął

tłumaczyć pośpiesznie Malachi, widząc w oczach
Kristin wielkie pytanie. – A ona koniecznie chciała się
tu dostać. Bałem się, że narobi jakichś głupstw,
pogorszy tylko sytuację, no i sama może oberwać.
A w końcu, niezależnie od wszystkiego, to twoja
siostra. I tylko dlatego zdecydowałem, że powinna
jeszcze zachować swoje drogocenne życie.

Shannon milczała, wpatrzona w zmasakrowaną

twarz Zeke’a. Nagle zaczęła drżeć, z jej gardła wydo-
był się zduszony krzyk i wybuchnęła strasznym
płaczem. Kristin natychmiast rzuciła się ku niej, ale
Cole przytrzymał ją za łokieć.

Przy Shannon klęczał już Malachi.
– Dobrze już, już dobrze – mówił szorstko, poma-

gając jej podnieść się z podłogi. – Masz! I nie załamuj
się teraz!

Podał jej swoją chusteczkę. Shannon zesztyw-

niała, a potem nagle czknęła głośno, jak małe dziecko,
i wzięła pokornie chusteczkę. Otarła twarz, wes-
tchnęła, jakby zbierając siły, i oddając mu chusteczkę,
oświadczyła wyniośle:

– Bardzo dziękuję! I dowiedz się, że ja nigdy się

nie załamuję. Ty... dzikusie!

– Dobrze, dobrze, niech będzie – Malachi z rezyg-

nacją machnął ręką. – A teraz zabieraj stąd swój tyłek,
trzeba pomóc.

– Pomóc?
– A tak! Na dworze jest pełno rannych. No, chyba,

że panience szkoda białych rączek i nie ma ochoty
pomóc ludziom, którzy narażali się, aby uratować jej
nędzne życie!

294

Heather Graham

background image

– Nędzne?
– Tak, nędzne! No, idźże już tam!
– Oczywiście, że pójdę pomóc tym ludziom, po-

rządnym ludziom, choć Rebom, a idę tam z własnej
nieprzymuszonej woli. Nie dlatego, że ty tak powie-
działeś!

Po wygłoszeniu tej kwestii Shannon, odrzuciwszy

w tył wspaniałe jasne loki, dostojnym krokiem ruszy-
ła ku drzwiom. Wszystko to było naprawdę im-
ponujące, niestety nie do końca. Bo kiedy z dumnie
uniesioną głową mijała Malachiego, ten, bez żadnych
skrupułów, walnął ją w tyłek. Mocno, po żołniersku.
Shannon wrzasnęła i natychmiast wymierzyła mu
siarczysty policzek. Wtedy on z kolei, blady ze złości,
chwycił ją za łokieć i przyciągnął ku sobie. I Kristin,
jak zwykle, musiała interweniować:

– Malachi, błagam, to moja siostra!
Puścił więc, niechętnie, i na swoją zgubę, bo

Shannon, zanim znikła za progiem, zdążyła jeszcze
boleśnie kopnąć go w kostkę.

I chyba to małe przedstawienie było wszystkim

bardzo potrzebne. Pierwsza zaczęła się śmiać Kristin,
synek natychmiast jej zawtórował, słodko, jak dzwo-
neczek. Śmiał się też Cole i śmiała się Delilah.

Delilah śmiała się najkrócej. Jej twarz nagle znieru-

chomiała.

– Boże drogi – szepnęła. – A co z moim Sam-

sonem?

Kristin natychmiast spojrzała na męża.
– Cole? On jest koło stodoły. Jeszcze oddychał.
Cole wybiegł, za nim pochlipująca Murzynka.

Kristin wzięła synka na ręce i też ruszyła ku drzwiom.

295

Za wszelką cenę

background image

Widok, jaki ujrzała, był przerażający. Całe po-

dwórze zasłane było ciałami. Niektóre znieruchomia-
łe już na zawsze, inne pojękujące, broczące krwią.
Między ciałami krzątali się żołnierze w szarych
mundurach, jeden z nich, przebiegając obok Kristin,
zatrzymał się i elegancko stuknął obcasami. Natych-
miast, wzruszona, chwyciła go za ramię:

– Dziękuję, dziękuję wam wszystkim – powie-

działa łamiącym się ze wzruszenia głosem. – Niech
Bóg wam błogosławi za to, że przyjechaliście tutaj...

– Ja zawsze będę szedł za naszym pułkownikiem

– rzucił szybko i wrócił do swego smutnego zajęcia.

Salon w domu McCahych zamieniony został na

prowizoryczny lazaret. Ludzie Cole’a opatrywali ran-
nych, darli prześcieradła na płachty i bandaże, goto-
wali wodę. Mały Gabriel marudził, nie chciał zasnąć,
Kristin usadziła go więc w kojcu, ustawionym w rogu
salonu, i zajęła się rannymi. Shannon pomagała
dzielnie, niebawem dołączyła Delilah, bardzo szczęś-
liwa, okazało się bowiem, że Samsonowi nic nie grozi.
Uderzono go mocno, ale już oprzytomniał i choć
głowa bardzo go bolała, już też się krzątał, pomagając
przy pochówku zmarłych, których zamierzano po-
grzebać na cmentarzyku za domem.

– Nie wolno tego robić! – krzyczała rozdzierająco

Shannon, wybiegając na werandę. – Jak tak można!
Tam leży mój ojciec! A to oni go zabili!

– Panno McCahy, chodzi o to, żeby pogrzebać ich

jak najszybciej...

– Nie! Nie zgadzam się! Trzeba ich wywieźć,

wyrzucić, niech rozszarpią ich wilki i sępy... Tylko nie
tu! Tylko nie tu!

296

Heather Graham

background image

Nikt nie śmiał się sprzeciwiać. Ciało Zeke’a i reszty

bushwhackerów wywieziono jak najdalej od domu,
a na cmentarzyku za domem spoczął Pete, spoczęli
tam też trzej ludzie Cole’a, polegli w walce, także
żołnierze jankescy, zabici podstępem przez bushwhac-
kerów
.

Do zmierzchu usunięto prawie wszystkie ślady

krwawej potyczki.

Na kolację Delilah nagotowała gulaszu w ilości

zdolnej nasycić nie jeden, a kilka oddziałów wojska.
Po kolacji Cole i Kristin ułożyli synka do snu i wyszli
na werandę. Cole, ze swoją brandy, rozsiadł się
w fotelu, Kristin przysiadła po prostu na podłodze,
z głową przytuloną do jego kolan, i słuchała rzewnej
melodii, wygrywanej na harmonijce przez któregoś
z żołnierzy.

Nagle gdzieś z oddali usłyszała ciche skrzypienie,

jakby jechał wóz. Potem ktoś gdzieś krzyknął, ktoś
odpowiedział.

– Cole?
Nasłuchiwał przez chwilę, potem uśmiechnął się

i ścisnął ją za rękę.

– Wszystko w porządku, Kristin, to moi wartow-

nicy. A za chwilę będzie niespodzianka.

Pociągnął ją za sobą, zeszli z werandy, kiedy wóz

wtaczał się już na podwórze. Konie stanęły, ktoś na
wozie się poruszył i do uszu Kristin dobiegł słaby głos:

– Kristin! Shannon!
– Matthew!
Jednym skokiem była przy wozie. Objęła go,

nieprzytomna ze szczęścia, a z jego ust, ku jej
przerażeniu, wydobył się głośny jęk. I żałosna skarga.

297

Za wszelką cenę

background image

– Kristin, to boli. Ci dranie postrzelili mnie, ale

ten doktor ratował mnie chyba niepotrzebnie, bo
i tak zaraz skonam, jak będziesz mnie tak gniotła.

Ze schodów werandy zbiegała już Shannon, wy-

dając z siebie radosne okrzyki. Wszyscy patrzyli ze
wzruszeniem na szczęśliwe siostry, tulące, już bardzo
ostrożnie, cudem uratowanego brata. Potem Mat-
thew ułożony został w swoim łóżku, a kiedy Kristin
otulała go kołdrą, chwycił ją nagle za rękę.

– Kristin! Cole i jego ludzie muszą wyjeżdżać

stąd, i to jak najprędzej – szeptał gorączkowo. – Tu
niebawem zjawi się duży oddział Jankesów! Oni na
pewno się dowiedzą, że Cole rozprawił się z bush-
whackerami
. Czy wiesz, że ten Moreau zdążył jeszcze
rozbić oddział majora Emery’ego? Kristin, ale wojna
jeszcze trwa, Północ nadal walczy z Południem.
Kiedy przyjadą tu Jankesi, Cole będzie musiał albo się
poddać, albo walczyć. I znów zginie wielu ludzi.
Rozumiesz?

Naturalnie, że rozumiała. Ale ona chciała teraz

tylko jednego. Żeby Cole został.

– Kristin! A niezależnie do wszystkiego, Cole dla

Jankesów jest wyjęty spod prawa.

– Wyjęty spod prawa? Dlaczego?
– On sam powinien ci to wyjaśnić. Ale teraz

muszą stąd wyjeżdżać, jak najprędzej. Zresztą, oni
sami o tym dobrze wiedzą.

Miał rację. Kiedy Kristin zeszła na dół, zorien-

towała się od razu, że oddział szykuje się do od-
wrotu. W salonie zastała chirurga, tego samego,
który tak troskliwie opiekował się Matthew. Teraz
kapitan Tillburn sprawdzał stan swoich żołnierzy,

298

Heather Graham

background image

poprawiał opatrunki i wydawał odpowiednie dys-
pozycje.

– Z pani bratem wszystko będzie w porządku,

pani Slater – mówił do niej z uśmiechem. – Proszę
tylko bardzo dbać o czystość, rana będzie goiła się
szybciej, a i nie przyplącze się jakaś gangrena. Kiedy
będzie pani przemywać ranę, za każdym razem
proszę używać nowej gąbki. Proszę o tym nie zapomi-
nać, my, na Południu, zawsze bardziej dbaliśmy
o higienę niż Jankesi.

– Dobrze, panie kapitanie. Nie zapomnę. Panie

kapitanie...

Kristin spojrzała na nieruchome postacie w bia-

łych bandażach i spytała przyciszonym głosem.

– Czy oni naprawdę mogą jechać? Przecież...
– W najgorszym stanie są żołnierze jankescy,

którzy stacjonują u pani. Oni, naturalnie, zostają
tutaj. A nasi chłopcy muszą jechać, nie ma rady. Ale
nie jest tak źle, pani Slater. Jedna złamana noga, jedna
złamana ręka, kilka postrzałów, no, w sumie nie ma
tragedii, pani Slater...

Doktor, tak dzielnie dodający otuchy sobie i in-

nym, teraz sposępniał:

– Musimy jechać, pani Slater. Lepsze to, niż dać

się złapać Jankesom. Ja nie twierdzę, że oni wszys-
cy to rzeźnicy, ale o ich obozach jenieckich niewie-
le można powiedzieć dobrego. Zresztą o naszych
też nie...

Cole przepadł gdzieś jak kamfora, natomiast jego

brat, Malachi, sam ją odnalazł. Podkradł się do niej od
tyłu, chwycił za ramiona.

– Mam nadzieję, że Cole nie będzie wściekły

299

Za wszelką cenę

background image

– mówił ze śmiechem, całując ją serdecznie w oba
policzki. – Ale my odjeżdżamy tak daleko...

– Wcale nie tak daleko – sprostował Jamie, bez-

ceremonialnie odsuwając brata od Kristin. Teraz on
objął ją serdecznie i wycałował. – Bywaj, Kristin!
I pilnuj najmłodszego ze Slaterów jak oka w głowie!

Skinęła tylko głową, czując, że jej oczy napełniają

się łzami. Zdołała tylko wykrztusić:

– A Cole...
– Jestem tutaj – odezwał się Cole i tama pękła.
Łzy popłynęły szerokim strumieniem, jeszcze szer-

szym, kiedy objęły ją mężowskie ramiona.

– Ejże, pani Slater – szepnął cichutko. – Tyle łez,

bo moi bracia odjeżdżają?

– Twoi bracia?
Spojrzała znad jego ramienia na pozostałych Slate-

rów. Obaj uśmiechnęli się do niej szeroko, obaj
zasalutowali jak należy i obaj krokiem marszowym
udali się ku drzwiom.

– Ja zostanę, Kristin. Na jedną noc.
– Och, Cole...
Za drzwiami słychać było jakieś zamieszanie,

potem słodki głos Shannon, żegnający Jamie’ego.
Słowa skierowane do Malachiego zostały wypowie-
dziane nieco innym tonem. Cole i Kristin słuchali, ale
jednym uchem, bo ich oczy już się spotkały, już
zaczynały się w siebie wtapiać...

– Prze... przepraszam – bąknęła Shannon, stając

w progu. Nikt na nią nie zwrócił uwagi, więc bardzo
dyskretnie przemknęła obok nich, kierując się do
salonu, do rannych żołnierzy Unii.

Kristin właściwie jej nie słyszała, pochłonięta była

300

Heather Graham

background image

bowiem czymś innym. Wpatrywała się w swego
małżonka z absolutną pewnością, że nigdy nie widzia-
ła przystojniejszego mężczyzny. Zeszczuplał, jego
włosy były jeszcze bardziej przyprószone siwizną, ale
to tylko dodawało mu uroku. I ta siwizna tak pięknie
pasowała do jego srebrzystych oczu.

– Cole, ty musisz wyjechać – szepnęła z żalem.

– Matthew mi powiedział, że ty jesteś tutaj wyjęty
spod prawa. Ja nie wiem...

Po twarzy Cole’a przemknął cień, ale zaraz uśmiech-

nął się lekko i szepnął:

– Nie myśl o tym, Kristin. Zostanę. Moi ludzie

wymkną się w nocy niepostrzeżenie. Oni to potrafią.
I wezmą mojego konia ze sobą, tak dla pewności,
żeby był też jego ślad. A ja zostanę na jedną noc
u mojej żony. O ile ona mnie zechce...

– Twoja żona...
Palce Kristin delikatnie musnęły posrebrzony za-

rost na brodzie męża.

– Twoja żona bardzo ciebie pragnie.
Ucałował jej dłoń i w milczeniu poprowadził po

schodach. W sypialni zamknął drzwi, oparł się o nie,
westchnął i wyrzucił z siebie:

– Nigdy, nigdy bym się nie spodziewał, że teraz

będziemy razem, Kristin.

– Ani ja...
Zdjęła mu z głowy kapelusz, rzuciła na ziemię,

potem odpięła pas z szablą, odłożyła na bok i powoli,
pracowicie zaczęła rozpinać wszystkie guziki. Płasz-
cza, kurtki od munduru... Nareszcie. Teraz był już jej.
Nagi i piękny. Pocałowała go w usta i w pulsującą żyłę
u nasady szyi, i w pierś znaczoną kwadratowymi

301

Za wszelką cenę

background image

mięśniami, a potem on odwrócił ją delikatnie plecami
do siebie. Kiedy rozpinał guziczki jej sukni, jego
niecierpliwe palce drżały, rozpiął bardzo szybko,
a może i nie rozpiął, w każdym razie suknia nad-
spodziewanie szybko znalazła się na podłodze, tak
samo jak szeleszczące halki i koszulka.

Potem Cole porwał Kristin na ręce i zaniósł ją do

mahoniowego łoża, zatrzymując się tylko raz, że-
by spojrzeć ze smutnym uśmiechem na śpiącego
synka.

Rzucił Kristin na białą pościel, jej palce natych-

miast zanurzyły się w jego szpakowatej czuprynie.
Szeptała, kiedy obsypywał ją pocałunkami, zdejmu-
jąc z niej tę całą resztę, która jeszcze się ostała, buty,
pończochy, pantalony...

Kiedy rozkosz minęła, Cole ukrył twarz na jej

piersiach i wyszeptał:

– Kocham cię, Kristin. Kocham.
Drgnęła, przywarła do niego całym ciałem.
– Cole, ja...
– Co, Kristin?
Przecież wiedziała, co on chce usłyszeć.
– Ja też cię kocham, Cole, kocham od dawna, ale

nie miałam odwagi ci tego powiedzieć.

– Nie miałaś odwagi?
– Nie miałam. Byłam pewna, że ty mnie nie

kochasz – szeptała rozgorączkowana. – Więc po-
wiedz, powiedz jeszcze raz...

– Kocham. Kocham cię, Kristin McCahy Slater,

i przysięgam, że tak będzie zawsze. Do końca moich
dni.

Teraz ona ukryła twarz na jego piersi, gorącej,

302

Heather Graham

background image

leciutko zwilgotniałej. I znów się kochali, a potem
leżeli obok siebie w ciemnościach i Cole, objąwszy ją
ramieniem, opowiedział jej wszystko. O tym dniu,
najgorszym z najgorszych, kiedy na jego ranczo
zjawili się jayhawkerzy i podłożyli ogień, a potem
zabili Elizabeth. Jego głos załamywał się, Kristin
czuła, że on cierpi, ale nie przerywała mu. Wiedziała
przecież, że jeśli mają do siebie należeć naprawdę,
Cole musi jej ufać, musi się przed nią otworzyć, a te
słowa, szczere, prawdziwe, pochodzące z głębi duszy,
będą miały moc uzdrawiającą.

Opowiedział, co zdarzyło się w Kansas, jak spotkał

tam starego druha, Kurta Taylora, jak Kurt chytrze
dał mu do zrozumienia, że w mieście jest Henry Fitz
ze swoimi jayhawkerami.

– Zabiłem tego Fitza, zabiłem drania. I wiedzia-

łem, co robię, wiedziałem, na co się narażam. Ale
musiałem to zrobić. Musiałem stanąć z nim twarzą
w twarz.

Ramię, obejmujące Kristin, zesztywniało. A więc

bał się, bał się, czy ona go nie potępi za ten akt
zemsty.

– Bez tego nie byłoby przyszłości, Kristin – powie-

dział ciszej. – Dla nas obojga, dla ciebie i dla mnie.
Musiałem to zrobić. Rozumiesz?

Milczała, jej dłoń delikatnie przesuwała się po jego

piersi i nagle na tę pierś spadł grad słodkich pocałun-
ków. Cole aż westchnął i natychmiast objął Kristin
z rozpaczliwą zachłannością. I znów się kochali,
potem jeszcze raz, i jeszcze raz, nie mogąc się sobą
nasycić.

Zasnęli dopiero o świcie. I kiedy wstał już dzień,

303

Za wszelką cenę

background image

jasny, pełen kolorów jak tęcza, Kristin obudziła się
nagle, zdumiona, bo przecież nie zasnęła jeszcze na
dobre... Nie, już nie była zdumiona. To koń. To tętent
kopyt wyrwał ją ze snu.

Pognała do okna. Koło studni stał jakiś oficer.

Nabierał czerpakiem wody z wiadra i pił. Mężczyzna
był w mundurze. Niebieskim mundurze. A Cole po
raz pierwszy śpi zdrowym, mocnym snem...

Drżącymi rękami nałożyła suknię i bez butów,

bez pończoch zbiegła do tego obcego mężczyzny.
Szła ku niemu szybko, a jej szafirowe oczy pełne
niepokoju, olbrzymie, zajmowały prawie połowę
pobladłej twarzy, otoczonej rozwianymi włosami
w złocistobrązowym kolorze.

Wyglądała urzekająco. Mężczyzna uśmiechnął się

i pomyślał, że Cole Slater jest jednak wielkim szczęś-
ciarzem.

– Witam panią! Czy to ranczo McCahych?
– Tak, tak – odpowiedziała pośpiesznie. – Należy

do mojego brata, oficera Unii. On jest teraz w domu,
jest ranny...

A twój mąż, oficer Południa, też jest teraz w tym

domu, pomyślał mężczyzna w niebieskim mundurze,
popatrując na potargane, długie włosy kobiety.

– Macie tu wspaniałą wodę, bardzo czystą.
– O, tak.
– Słyszałem, że był tu Zeke Moreau i nieźle

przetrzepał skórę naszym ludziom?

Kristin czując, że wszystko w niej zamiera, zdołała

tylko skinąć głową.

– Przyślę tu naszego medyka, przyjedzie jeszcze

dziś.

304

Heather Graham

background image

– O, to bardzo dobrze. My staramy się opiekować

nimi jak najlepiej.

– Nie wątpię.
– Może wejdzie pan do środka?
– Nie, dziękuję, muszę śpieszyć dalej. Zajechałem

tu tylko na chwilę, żeby powiedzieć, że wojna się
skończyła. Tak, skończyła się, choć wojsko jest
jeszcze rozproszone. Nie wszyscy południowcy się
poddali. Kirby-Smith jest bardzo uparty. Dumny
człowiek, bardzo waleczny, ale...

Zaskoczona Kristin wpatrywała się w niego osłu-

piałym wzrokiem.

– Panie kapitanie... wojna... wojna się naprawdę

skończyła?

– Tak. Tak, jak powiedziałem, skończyła się, choć

niektórzy jeszcze walczą. Dwa dni temu, dwunas-
tego kwietnia, w Appomattox generał Robert E. Lee
poddał Armię Północnej Wirginii generałowi Ulys-
sesowi S. Grantowi. Prezydent Lincoln dąży za wszel-
ką cenę, aby nasz wielki naród zjednoczył się znów
jak najszybciej, żeby zapanowało braterstwo i po-
kój... Za wszelką cenę...

Urwał, spoglądając na nią z niepokojem, bo za-

częła drżeć, drżeć na całym ciele, z tej niewysłowionej
ulgi, z tej nieprzytomnej radości.

– Proszę pani...
Chwycił ją pod ramię i ostrożnie podprowadził do

werandy. Pomógł usiąść w starym fotelu, potem
przyniósł wody. Wypiła szybko parę łyków i spoj-
rzała na niego z wdzięcznością.

– Dziękuję – szepnęła. – Panie kapitanie, ta wojna

naprawdę się skończyła?

305

Za wszelką cenę

background image

– Naprawdę – zapewnił z uśmiechem. – A słysza-

łem, że wczoraj przyjechał tu pułkownik Slater ze
swoim oddziałem i rozprawił się z Zeke’em Moreau
i jego bandą. To kawał dobrej roboty, żałuję, że mnie
przy tym nie było. A wieść o tym na pewno dotrze do
naszego dowództwa, no i do prawników. To dobrze,
to bardzo dobrze... – Znów się uśmiechnął. – Ludzie
Slatera odjechali? – spytał.

Kristin w milczeniu skinęła głową.
– Pani jest żoną pułkownika?
– Tak.
– To dobrze. Bo ktoś powinien go ostrzec, że

chociaż wojna się skończyła, musi być bardzo ostroż-
ny. Pani wie, że on kiedyś jeździł z Quantrillem i jest
wielu takich, którzy jemu tego nie zapomną. Pani wie
też, co stało się w Kansas...

– Wiem, wiem o wszystkim.
– Ten Fitz miał brata, a on na pewno podniesie

wielki krzyk. Pułkownik powinien na jakiś czas
gdzieś się zaszyć, najlepiej, gdyby wyjechał do Tek-
sasu. I niech pani przekaże mu, że wszystko będzie
dobrze. I że powiedział to Kurt Taylor.

Kristin znów była w stanie tylko skinąć głową.
– I dziękuję za wodę. To wyjątkowo dobra woda.
– A ja... ja panu bardzo dziękuję, że zechciał pan

tu przyjechać. Dziękuję z całego serca.

Zeszli razem z werandy. Kiedy już pożegnali się,

Kristin długo stała nieruchomo i patrzyła, jak jeździec
w niebieskim mundurze galopuje równiną. A kiedy
był już malutki jak jakaś zabaweczka, taki rycerzyk
na koniu, nagle rozległ się jej krzyk, najgłośniejszy,
jaki mogła wydobyć z piersi.

306

Heather Graham

background image

– Cole! Cole!
Rzuciła się ku drzwiom. Cole stał już na szczycie

schodów. Na pewno widział przez okno, jak roz-
mawiała z oficerem w niebieskim mundurze.

A teraz Kristin biegła do niego, frunęła, krzycząc

z nieprzytomnej radości:

– Koniec, Cole, koniec! Wojna się skończyła!

Jeszcze nie wszyscy się poddali! Ale Lee się poddał!

Dopadła do niego, obsypała jego twarz tysiącem

pocałunków, szarpała go i ściskała tak mocno, że
musiał się roześmiać.

– Kristin, cieszę się, jestem szczęśliwy. Ale to

wszystko nie będzie takie proste.

– Wiem – przyznała smutno, nagle nieruchomie-

jąc. – Ten oficer też to mówił. To był Kurt Taylor,
Cole. Mówił, że powinieneś na jakiś czas wyjechać do
Teksasu.

– Ma rację. Wyjadę.
– Wyjedziemy.
– Wyjedziemy? Zdaje się, że pewna dama za

żadne skarby nie chciała stąd wyjechać. Gotowa była
nawet uwieść samego diabła, byle tylko nie opuszczać
swojej ziemi. W końcu zdecydowała się ofiarować
swoje dziewictwo, sprzedać swój honor jakiemuś
obcemu, przybyszowi znikąd, podłemu Rebowi...

– Przestań! – krzyknęła Kristin, rzucając się ,,pod-

łemu Rebowi’’ w objęcia. Nigdy jeszcze nie czuła się
tak cudownie, tak pełna życia, pełna wiary w przy-
szłość. Boże, jak jest cudownie... Wojna się skończyła,
nadeszła wiosna...

– Ranczo należy do Matthew – przypomniała

mężowi. – Trzymałam się tej ziemi pazurami, Cole,

307

Za wszelką cenę

background image

bo to ziemia mojego ojca. I tu powinien mieszkać
McCahy. A teraz Matthew wrócił, a my możemy
jechać, choćby na koniec świata. A mój honor?
Dostałam za niego najlepszą cenę. Czyż nasz syn nie
jest wspaniały? No i ...

– Co?
– Owszem, może i na początku z całą premedyta-

cją uwodziłam ciebie, ale zaraz potem zakochałam się
w tym niegodziwym Rebie... Zakochałam się bez
pamięci, chociaż nieraz miałam ochotę cię zabić!
A teraz to już cię kocham, po prostu kocham...

– Bardzo?
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak...
Nie dokończyła. Gorący, żarliwy pocałunek po-

wiedział jej, że miłość jej męża też trudno sobie
wyobrazić. A potem, objęci, poszeptali sobie jeszcze.

– Będziemy zawsze razem, Kristin.
– Tak, Cole, tak...
– Będziemy patrzeć, jak nasz Gabe rośnie. I może-

my mieć jeszcze więcej dzieci.

– Tak, Cole, i będziesz je wszystkie nosić na

rękach, jak będą kaprysić...

– Będę, będę, pani Slater!
– Cole? Pojadę z tobą do Teksasu, ale przedtem

musimy szybko zrobić jedną rzecz.

– Jaką, kochanie?
– Poznaliśmy się podczas wojny, zawsze kochaliś-

my się podczas wojny, a nigdy jeszcze, kiedy tej
wojny już nie ma...

Roześmiał się, srebrzyste oczy zaiskrzyły jak kry-

ształy. I Kristin pomyślała, że to wprost niepojęte.
Ten cudowny mężczyzna pozostanie jej rycerzem na

308

Heather Graham

background image

całe życie. Ciemnowłosy obcy mężczyzna, który
zjawił się znikąd, w kapeluszu z piórami i parą
niezawodnych koltów. Ten mężczyzna, który wy-
rwał ją z ciemności i wlał w jej życie blask... I kochał.
Teraz też. Skwapliwie poprowadził ją do wielkiej
sypialni i tam, w białej pościeli, w sposób najczulszy,
najbardziej namiętny spełnił jej prośbę.

Potem leżeli obok siebie w ciszy, znów na wpół

senni. Kristin przymknęła oczy, a Cole patrzył w su-
fit, już rozświetlony, już złotawy od promieni słońca.

Nowy dzień... Jeszcze nie najlepszy, kraj długo

będzie leczył się z ran. A jego rana już się zabliźniła.
Blizna pozostanie, ale z blizną można żyć. Dzięki
Kristin. To ona stworzyła dla nich wspólną przy-
szłość, to ona podarowała im nowe, jasne dni.

– Jasne jak to słońce – mruknął cicho, uśmiechając

się do siebie.

– Co, co mówisz?
– Ja? Ja mogę mówić tylko jedno! Kocham cię,

Kristin.

Tak. Wojna nie może się skończyć, ot tak, po

prostu, w jednej chwili. Tak, jak to sobie wyobraża
Kristin. Życie rzadko kiedy podsuwa proste roz-
wiązania. Ale najważniejsze już się stało. On i Kristin
mają przed sobą przyszłość.

A Teksas będzie musiał trochę poczekać...

309

Za wszelką cenę

background image

OD AUTORA

Nie, nie było łatwo zakończyć tę wojnę, zwłaszcza

na Zachodzie, na granicy Missouri i Kansas, tam,
gdzie wojna zaczęła się na długo, zanim baterie
otworzyły ogień na Fort Sumter.

Generał Kirby-Smith, uparty i zawzięty, walczył

ze swymi oddziałami do dwudziestego szóstego ma-
ja, wydając ostatni rozkaz dowódcy Południa:

Nie ustępować. Utrzymać się w polu.
William C. Quantrill zmarł szóstego czerwca 1865

roku, śmiertelnie ranny podczas napadu na Louisville
w Kentucky. Jeszcze na łożu śmierci zarzekał się, że
gdyby schwytał Jima Lane’a, tego, który prowadził
jayhawkerów zanim nastał Doc Jennison, spaliłby go
na stosie.

Jim Lane oddał ostatni strzał pierwszego lipca

1865 roku. Z własnego rewolweru, prosto w swoje
usta.

Frank i Jesse Jamesowie oraz bracia Youngerowie

– ludzie Quantrilla – nigdy już nie zeszli z drogi zła.

Dla Cole’a i Kristin to wszystko miało zdarzyć się

background image

w przyszłości. Cole’a czekało jeszcze wiele prob-
lemów.

Ale to wszystko należy już do historii Malachiego

i Shannon. Oni sami o tym opowiedzą...

311

Za wszelką cenę

background image

Spis treści

Przybysz znikąd – część pierwsza ......................

7

Kochanek – część druga ......................................... 69
Jej mąż – część trzecia ......................................... 165
Wyjęty spod prawa – część czwarta .................. 247

312

Heather Graham


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Graham Heather ( za wszelką cenę 03 ) Z nadzieją w sercu
Graham Heather Gorączka nocy 01 Uśmiech tygrysa
Graham Heather Noc kosa
Graham Heather Noce nad Floryda
036 Graham Heather Inne imie milosci
Graham Heather Noc kosa
72 Graham Heather Barwy nocy
Graham Heather Harlequin Kolekcja 72 Barwy nocy
072 Graham Heather Barwy nocy
Graham Heather Barwy nocy
Heather Terrell Księki Ewy 01 Relikt
Graham Heather O zachodzie słońca
Graham Heather Gorączka nocy 02 Szmaragdowy anioł
Graham Heather Zabójczy wdzięk
072 Graham Heather Barwy nocy
064 Graham Heather Noce nad Florydą (inny tytuł Inne imię miłości)

więcej podobnych podstron