Graham Heather
Szmaragdowy anioł
Supermodelka Ashley Dane, przyjaciółka Tary, spowodowała zamęt w
samotniczym życiu pisarza
Eryka Hawka. Spotkali się w dramatycznych okolicznościach, które mocno ich ze
sobą związały, mimo to Eryk jest pewien, że Ashley wkrótce go opuści i wróci do
swego luksusowego świata. Śmiertelne zagrożenie wciąż jednak trwa, a razem
łatwiej pokonać zło...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Kobiecie wystarczy skrawek miejsca na ziemi... i klejnoty Tylera. Skrawek miejsca na ziemi...
Podparta na łokciu, z lekko podgiętymi kolanami, mówiła te słowa do kamery zmysłowym szeptem.
Leżała na sztucznej skale, wśród bujnej zieleni i dzikich orchidei. Masa płomiennorudych falujących
włosów opadała jej
4
na ramiona. Miała na sobie kostium bikini w tygrysie paski. Usta były
pomalowane jask-rawopomarańczową szminką, a zielone cienie na powiekach podkreślały blask
oczu. Była naprawdę piękna, pełna seksapilu i jakiejś pogańskiej zmysłowości... Może sprawiała to
masa ognistych włosów? Może oczy? Wygięcie ciała? Lub tętniące emocje, promieniejący z niej puls
życia? No i ten szept, niebezpieczny, witalny, równie zmysłowy jak wygląd, głęboko wnikający w
męskie serca...
240 Heather Graham
Na szyi miała szmaragdowy wisiorek. Szmaragdowe kolczyki zwisały z koniuszków uszu, a
szmaragdowy pierścionek i takaż bransoletka zdobiły palec i przegub dłoni. Przy lekkiej opaleniźnie
biżuteria wyglądała jeszcze piękniej i podkreślała zieleń oczu. Eryk Hawk był przekonany, że żadna
inna kobieta nie wyglądałaby w tych szmaragdach równie urzekająco.
Ogarnęło go zakłopotanie. Czuł się uwodzony! Serce biło mu szybko, oddychał z trudem, mięśnie
miał napięte. Tak na niego działała.
- Dobrze! - zawołał ktoś. Westchnęła i chciała się podnieść.
- Czekaj! Jeszcze raz! - krzyknął reżyser.
Zacisnęła zęby, podniosła głowę. Szybko powściągnęła złość i nawet pomachała zaprzyjaźnionemu
małżeństwu stojącemu za reżyserem.
Na powrót przybrała wypróbowaną wcześniej pozę.
- Kobiecie wystarczy skrawek miejsca na ziemi... i klejnoty Tylera. Skrawek miejsca na ziemi...
Wydawało się, że mruczy. Z błyszczących oczu emanowała zmysłowość, uderzająco koci wdzięk.
Patrząc na nią, Eryk Hawk pomyślał, że on swoim wyglądem również robi wrażenie na otoczeniu. Był
wysoki, metr dziewięćdziesiąt to nie przelewki. Jego włosy, ułożone i dość długie, miały głęboki
odcień czerni, przypominający barwę skrzydła kruka. Z tyłu kładły się miękko na kołnierzyku koszuli,
z przodu opadały czasami na czoło i przysłaniały oczy. Po przodkach, którzy przekazali mu kolor
włosów, odziedziczył także wyraziste rysy. Kości policzkowe miał wysoko osadzone, szerokie,
kwadratowa szczęka znamionowała zdecydowanie, nos długi, oczy duże, szero-
Szmaragdowy anioł
241
ko rozstawione. Kruczoczarne gęste brwi, a twarz ogorzała od częstego przebywania na słońcu.
Eryk był integralną częścią tego dzikiego kraju, gdzie ekipa robiła właśnie zdjęcia. Umiał poruszać się
w absolutnej ciszy wśród traw, bagien i pagórków. Czynił to intuicyjnie, zgodnie ze swoją naturą. Był
jak groźna, lekko stąpająca pantera, która potrafi uderzyć szybko niczym wąż.
Od innych przodków otrzymał niezwykłe oczy. Nie tak szmaragdowe jak oczy modelki, wyraziście
zielone, błyszczące i nadzwyczaj przenikliwe, zadziwiające w ogorzałej, ciemnej twarzy. Wszyscy
ulegali magii tych oczu.
- Powtarzamy!
,- Dobrze, w porządku! - odkrzyknęła rudowłosa piękność. - Ostatni raz. Spojrzała na niebo.
Słońce przesłoniły szare chmury, zrobiło się ciemniej niż zazwyczaj wczesnym popołudniem. Eryk
też popatrzył w górę. Nad Kubą zanosiło się na burzę, a południowa Floryda była we władaniu
huraganu. Według ostatniego komunikatu meteorologicznego burza dopiero zaczynała się przeradzać
W huragan, ale Eryk wiedział, że wiatr nabiera prędkości nad otwartymi wodami. Tutaj, na
rozlewiskach, nawet niewielki sztorm mógł mieć poważne, nawet śmiertelne następstwa. Ekipa
powinna zakończyć pracę i wynieść się czym prędzej.
Odwrócił się i ruszył w kierunku pięknej pary stojącej niedaleko reżysera.
Raf Tyler, mężczyzna o imponującej powierzchowności, posłał mu przyjacielski uśmiech.
242 Heather Graham
- Miło mi pana widzieć, panie Hawk. - Wyciągnął dłoń. - Nie wiedzieliśmy, że pan przyjedzie.
Zona Tylera, Tara, była piękną blondynką o dużych niebieskich oczach i czarującym uśmiechu.
Wkrótce miała zostać matką.
- Dziękujemy, że pan przyjechał - powitała go. -1 jeszcze raz dziękujemy, że pozwolił pan filmować
na terenie swojej posiadłości. Tu jest wspaniale!
- Ta reklama to pomysł Tary - wyjaśnił Raf. Eryk skinął głową, uśmiechając się do młodych. Był
zaskoczony sympatią Tylerów. Gdzieś przeczytał, że Raf jest jednym ze stu najbogatszych ludzi na
świecie. Nie oczekiwał wiele, ale zgodził się na pierwsze spotkanie, zaciekawiony jego propozycją.
Na tym spotkaniu wyjaśnił, że nie czułby się w porządku, wynajmując za pieniądze swoją posiadłość
na film reklamowy. Raf, jak zawsze pełen energii i entuzjazmu, przekonał go do przedsięwzięcia:
Eryk nie przyjmie pieniędzy, a w zamian za wpuszczenie ekipy na teren posiadłości Raf przekaże
odpowiednią kwotę na budowę szkoły zawodowej, o której powstanie Eryk zabiegał od dawna.
Ostatecznie darowizna została podwojona w stosunku do wyjściowej sumy, bo Raf lubił dzieci i
chętnie wspomagał takie inicjatywy.
- Pani Tyler...
- Proszę mi mówić Tara.
- To był świetny pomysł, Taro.
- Dziękuję, panie Hawk.
- Eryk - poprawił ją z uśmiechem.
- Przepraszam. - Też lekko się uśmiechnęła. - Jestem bardzo zadowolona, Eryku. Dziękujemy ci.
- Ja też dziękuję. - Ponownie spojrzał na niebo.
Szmaragdowy anioł 243
- Myślę, że powinniście kończyć. Wolałbym się mylić, ale nadciąga burza.
- Zaraz jedziemy - obiecała Tara. - Chcę tylko pożegnać się z Ashley.
Raf wręczył Erykowi swoją wizytówkę.
- Jeśli będziesz w Nowym Jorku lub czegoś byś potrzebował, koniecznie zadzwoń.
- Odwiedź nas, proszę. - Tara dotknęła jego dłoni.
- Obiecuję. A teraz wybaczcie, ale muszę sprawdzić, czy moja rodzina zabezpieczyła się przed burzą.
Naprawdę nie marudźcie już tutaj. Burze w tych stronach nie dają ludziom szans.
- Zaraz się stąd zmyjemy. - Raf objął żonę opiekuńczym gestem.
Eryk ruszył do swojej łodzi poduszkowej. Wendy, jego szwagierka, mieszkała niedaleko, w domu na
drugim brzegu kanału. Przez /chwilę pomyślał, że mógłby wrócić po Tylerów i jeżeli jeszcze nie od-
jechali, zabrać ich do Wendy. Troska o rodzinę przeważyła. Postanowił, że wróci po nich,
upewniwszy się, że nic nie grozi najbliższym.
Ashley siedziała na skale i po raz piąty powtarzała „ostatni raz" swjpją scenę. Dobrze wiedziała, że
reżyser Harrison Mosby specjalnie tak ją dręczy. Była utalentowaną, młodą, dobrze zapowiadającą się
aktorką. Nie znosiła tego człowieka: sposobu, w jaki ją traktował, dotykał, drwił z hiej i prowokował
pikantnymi uwagami. Była bliska poskarżenia się Tarze i Rafowi, ale wiedziała, że Raf, choć trochę
słyszał o niezbyt miłych obyczajach Harrisona, uważa go za dobrego reżysera. Ashley postanowiła
wytrzymać.
244 Heather Graham
- Wspaniale, Ash! - krzyknęła Tara spoza pleców kamerzysty.
Ashley skrzywiła się. Tara chwaliłaby ją nawet wtedy, gdyby wyglądała i mówiła beznadziejnie.
- Dzięki.
- Świetnie! - potwierdził Raf. Był między innymi właścicielem znanej w świecie firmy Klejnoty
Tylera wywodzącej się z rodzinnej firmy Tyler and Tyler, mężem Tary i dobrym przyjacielem Ashley.
- Zróbmy jeszcze jedno ujęcie, okay? Nie będziemy przecież tu wracać, żeby filmować drugi raz.
Raf spojrzał na Harrisona.
- Jeszcze jedno ujęcie, tylko jedno. Zaraz musimy uciekać, bo będzie burza.
- Burza?
- Tak, nadchodzi burza - potwierdził Raf. Harrison pokręcił z powątpiewaniem głową.
- Może być jeszcze jedno ujęcie, Ash? - spytała zaniepokojona Tara.
- Jasne! - Ashley spojrzała przyjaciółce prosto w oczy i zadrżała.
Tara roześmiała się.
- Do dzieła, Ash. Nie jest tak źle!
- Idźcie tam i popatrzcie na tego gada ludożercę. - Ashley z oburzeniem wskazała zwierzę uwiązane na
lince jakieś dziesięć metrów od niej.
Gad nie był tak duży jak dorosły aligator. Miał na imię Henry i tylko sto dwadzieścia centymetrów
długości, z czego połowę stanowiła paszcza. Oprócz Henry'ego, który pozostawał pod stałą opieką
tresera, dobrze jadał i był wynajmowany głównie przez filmowców, w okolicy przebywały dziesiątki i
setki podob-
Szmaragdowy anioł 245
nych stworzeń, czekających na okazję pożarcia czegokolwiek lub kogokolwiek.
Ashley i Tara przed laty były już w Everglades na Florydzie. Pracowały jako modelki dla wielkiego
Galliarda. Tarę otaczała wówczas atmosfera skandalu. Rzecz wyjaśniła się przed dwoma laty w
Caracas, wkrótce po tym, jak poznała Rafa i wspólnie odkryli, że skandaliczne pogłoski
rozpowszechniał nie jej eks-kochanek, ale sam Galliard... Bogaty, pełen nieodpartego uroku Raf
zakochał się w Tarze i oboje zajęli się projektowaniem mody na własną rękę.
Gdy Ashley usłyszała o wyborze miejsca, w którym rozpoczną się zdjęcia do nowej kampanii
reklamowej Klejnotów Tylera, w pierwszej chwili zaprotestowała:
- Nie sądzę, żeby to było dla mnie właściwe miejsce. Nie znoszę pełzających gadów.
- Ależ Ashley! - uspokajała ją Tara. - Ja i Raf będziemy z tobą, obiecuję, że nic na ciebie nie wpełznie!
To dla nas wielkie przedsięwzięcie. Planujemy je od miesięcy.
- Na Everglades na Florydzie są węże, aligatory i nie wiadomo co jeszcze... Ty to zagraj! Przecież też
jesteś modelką!
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Spodziewam się dziecka.
Ashley tak się tą nowiną ucieszyła, że przestała protestować. Nadal jednak nie podobał jej się pomysł
kręcenia filmu na mokradłach Florydy. Po prostu nie znosiła stworzeń, które bzyczały, fruwały,
pełzały i ślizgały się. Nie chciała żadnych insektów, węży, a zwłaszcza aligatorów, które otwierały
paszcze wypełnione
246 Heather Graham
nieskończonymi rzędami zębów i wydawały dźwięki podobne do chrząkania świń.
- Harrison! - Ashley ponagliła reżysera.
- Makijaż! - krzyknął reżyser. - Ruszajcie się, ludzie, zróbcie z tym coś!
Twarz Ashley błyszczała, jakby była oświetlona neonowym światłem.
- Ruszajcie się, ruszajcie!
Mitchell Newman, charąkteryzator, podbiegł do Ashley i upudrował jej twarz. Grace, jego asystentka,
ruszyła za nim, aby poprawić fryzurę. Ashley zamknęła oczy i cierpliwie czekała, obdarzając
zachęcającym uśmiechem Mitchella. Jego też Harrison cały dzień miał na oku.
Ku swemu przerażeniu Ashley w następnym ujęciu sypnęła się w roli.
- Jak mogłaś! - jęknął reżyser.
- Masz jakieś pretensje do poprzednich ujęć?
- Do pięciu ujęć! - odburknął.
Zaciskając zęby, zeskoczyła ze sztucznej skały. Bała się stąpać po ziemi nagimi stopami, lecz od
pewnego czasu obserwowała Tarę i dostrzegła, że jej przyjaciółka jest bardzo zmęczona.
Uśmiechnęła się do trzech kamerzystów - Norma Dillona, Gene'a Hacka i Tory'ego Robinsona. Susie
Weylon, przedstawicielka handlowa Klejnotów Tylera, wyglądała, jakby za chwilę miała dostać ataku
apopleksji.
- Ashley! Biżuteria!
- Zaraz wracam na plan. Muszę zobaczyć, co z Tarą.
- Uważaj! - ostrzegła ją Susie.
Ashley, uważnie patrząc, po czym stąpa, podeszła
Szmaragdowy anioł 247
do przyjaciół. Raf uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
- Doskonale, Ashley!
- Dzięki, ale czuję się trochę śmiesznie. - Skrzywiła się. - Odkąd jestem modelką, jeszcze nigdy nie
pozowałam aż tak roznegliżowana. Nie dla każdego bym to zrobiła. Czuję się półnaga.
- Jesteś półnaga. I słodka - zapewniła Tara z szerokim uśmiechem. - Wyglądasz wspaniale. Prawda,
Raf?
- Nic nie mówię. Czy przytaknę, czy zaprzeczę, i tak mnie potępicie. - Spojrzał z czułością na żonę.
- Masz odpowiedzieć uczciwie.
- Półnaga wyglądasz wspaniale, Ashley. A ty, kochanie, jesteś zachwycająca w ciąży.
Tara roześmiała się. Wiatr targał jej jasne włosy.
- Wyglądam jak wielka chałupa, lecz wcale się tym nie martwię.
Ashley spojrzała na niebo. Burza prawdopodobnie skierowała się w inną stronę, jednak to jej nie uspo-
koiło.
- Raf, zabierz ją stąd.
- Poczekamy na ciebie. - Spojrzał na zegarek. - To nie powinno już długo potrwać.
- O nie! Jedźcie już, proszę!
- Wiem, co czujesz, pracując z Harrisonem - powiedziała Tara.
- Tu nie chodzi o Harrisona. Mogę go znieść. Po zdjęciach zabiorę się z Grace. Denerwuję się o ciebie,
Taro. Nie chciałabym, żebyś została tu w czasie burzy.
- Dobrze, dobrze, zaraz jedziemy. Zobaczymy się w hotelu.
- Jedźcie.
248 Heather Graham
Ucałowała ich szybko. Raf rzucił Harrisonowi ostrzegawcze spojrzenie. Chciał coś powiedzieć, lecz
Ashley powstrzymała go wzrokiem.
- W porządku. Uważaj na siebie. I pamiętaj, że jesteś doskonała.
Ashley obserwowała, jak znikali wśród zieleni. Trudno było uwierzyć, że tuż obok przebiega główna
droga. Może zresztą nie taka główna. Aleja Aligatorów, jak ją tu nazywano, wydawała się Ashley
drogą przez niezmierzone połacie kraju, gdzie widziało się ciągle to samo: trawy, moczary i bagna
poprzecinane kanałami. Niekiedy mijało się białą czaplę, stojącą w wodzie na jednej nodze...
Ashley wzdrygnęła się. Cofnęła się o krok i spojrzała na drzewa. Mieszkały tam węże, które lubiły
opadać z gałęzi. Wolała już swoją sztuczną skałę. Kiedy na niej leżała, nic jej nie zagrażało, nawet
moskity zostawiały ją w spokoju.
- Ashley, zaczynamy! - krzyknął Harrison.
- Jestem tak samo gotowa jak ty.
- Norm, zrób jeszcze parę zdjęć aligatorów - polecił kamerzyście.
Ashley wspięła się na swoje miejsce. Harrison przywołał charakteryzatorów, którzy poprawili jej wło-
sy i makijaż.
Zacisnęła zęby. Nie przyjechałaby tutaj, gdyby nie przyjaźń z Tarą i Rafem. Zmęczona pracą modelki
u Galliarda, postanowiła wycofać się z zawodu i razem z Tarą zajęły się projektowaniem mody.
Odniosły sukces. Ashley zarobiła dosyć pieniędzy, aby wygodnie żyć, i właściwie to było wszystko,
czego pragnęła. Raf zapłacił jej ogromną stawkę za udział w tej
Szmaragdowy anioł 249
reklamówce, ale to nie miało znaczenia. Robiła to dla przyjaciół.
Westchnęła. Jakoś przecież dobrnie do końca.
Wypowiedziała swoją kwestię bez zająknienia. Zaproponowała, że może powtórzyć scenę jeszcze raz.
Harrison uśmiechnął się. Nienawidziła tych jego uśmieszków. Były na wskroś lubieżne.
- Tak, skarbie? Zrobisz to specjalnie dla mnie? Nie ośmieliłby się mówić do niej takim tonem
w obecności Rafa. Ale ona nie chciała osłony Rafa. Potrafiła zadbać o siebie. W Nowym Jorku
mieszkała sama od lat i dobrze wiedziała, jak postępować z takimi Harrisonami.
- Zróbmy to jeszcze raz i jedźmy do domu, co? - zaproponowała słodko. Znów spojrzała na niebo.
Chmury groźnie pociemniały. Teraz na pewno zbierało się na burzę, diabelną burzę.
- Gotowa? Start. Kręcimy - polecił Harrison.
W końcu ostatnie ujęcie dobiegło końca. Grace była czymś zajęta i Aschley czekała na moment, by
poprosić ją o podwiezienie. Już miała to zrobić, gdy na plecach poczuła dłoń Harrisona.
- Chcę z tobą pomówić, Ashley.
Gdy zobaczyła go pierwszy raz, co zdarzyło się dość dawno, wydał jej się przystojny, utalentowany i
dowcipny. Raz się z nim nawet umówiła. Poszli na kolację; wypił za dużo i cały czas się przechwalał.
Potem niemal ją zmusił, by zaprosiła go do swojego apartamentu i tam rzucił się na nią. Tak się broniła
i narobiła takiego wrzasku, że zostawił ją w spokoju, ale poprzysiągł, że już nigdy nie dostanie pracy
w filmie reklamowym. Roześmiała się z tej pogróżki, bo nienawidziła reklam.
250 Heather Graham
- Nie chcę z tobą rozmawiać, Harrison.
- Chodź!
- Nie!
Chwycił ją za nadgarstek i ściągnął ze skały. Norm spojrzał na nich. Dostrzegła na jego twarzy
zaniepokojenie. Nie wiedział, jak się zachować. Chciał pracować w reklamie, a wiedział, że Harrison
może załatwić mu wilczy bilet w Nowym Jorku. Z drugiej strony Norm był dżentelmenem, miał
uroczą żonę i trzy córeczki, i na pewno by zareagował, gdyby uznał, że Ashley dzieje się krzywda. A
to pachniało utratą pracy.
- Będzie żałował, jeśli się wtrąci - mruknął Harrison.
Ashley uśmiechnęła się do Norma i pomachała mu ręką na znak, że wszystko w porządku. Sama sobie
poradzi z Harrisonem. Był dla niej tylko wstrętnym fanfaronem.
Harrison ponownie chwycił ją za nadgarstek i bosą pociągnął na moczary.
- Mam nadzieję, że pogryzą cię węże - rzekła słodziutko.
- Słyszałem, że węże koralowe mają śmiertelne ukąszenie. - Spoglądał na nią z uśmiechem,
odsłaniając błyszczące, białe zęby. - To są małe węże i kąsają pomiędzy palcami rąk i nóg, szczególnie
w bose stopy.
- Ciebie też nie będą omijać. - Zaczęła lekko drżeć. Jednak powinna była poprosić Norma o pomoc.
Wchodzili w dzikie trzęsawisko. Rosło tu więcej drzewek, po ziemi wiły się poskręcane korzenie,
dzikie pnącza oplatały gałęzie, a z wierzchołków drzew gdzieniegdzie zwisały orchidee. W
zagłębieniach pójawiło
Szmaragdowy anioł 251
się błoto i muł. Panowała złowróżbna cisza, a niebo jeszcze bardziej pociemniało.
Harrison zatrzymał się tak nagle, że wpadła na jego plecy. Odwrócił się, wziął ją w ramiona i
próbował pocałować w usta. Wyrywając się, odkryła, jak bardzo jest silny. Jego palce były wszędzie,
jak macki ośmiornicy. Gdy szarpnął za górną część bikini, Ashley pomyślała, że zaraz zostanie naga.
Wreszcie zdołała oswobodzić głowę.
- Harrison, przestań!
- Przestań udawać. Widziałem, jak na mnie patrzysz, gdy grałaś rolę. Widziałem twoje oczy. Ty tego
chcesz. I dopilnuję, żebyś dostała, czego chcesz.
- Jesteś chory.
- Nie mogę tego dłużej znieść. Nie pozwolę ci znowu uciec.
- Puść mnie i zapomnijmy o tym.
Przestał jej słuchać. Przyciągnął ją mocno do swego torsu. Zacisnęła zęby i spojrzała na niego do góry.
- Pozwól mi odejść.
- Poczuj tę chwilę, Ashley. Poczuj burzę w powietrzu i burzę we mnie. Poczuj dziką ziemię pod
naszymi stopami. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Tak miało być, właśnie tutaj i teraz.
- Już raz przeszliśmy przez to. A teraz pozwól mi odejść.
Nie słuchał jej. Próbował przewrócić ją na ziemię.
W desperacji z całej siły kopnęła go. Zajęczał i zwolnił uścisk. Odepchnęła go z całych sił i wyrwała
się. Zatoczył się i pochylił, ciągle jęcząc... i wyciągnął z kieszeni składany nóż, otworzył go i
skierował ku niej ostrze.
252 Heather Graham
- Nie bądź głupcem! - Ashley z trudem złapała oddech. Była zaszokowana, ale szybko zebrała myśli.
Nie takie rzeczy przeżywała. Kiedyś porwano ją i trzymano pod bronią. Była zakładniczką, bo ban-
dyci chcieli dostać w swe łapy Tarę i Rafa. Nie spanikowała i wyszła cało z opresji. Tak będzie rów-
nież teraz. - Harrison, jeżeli zostawisz mnie w spokoju, nie powiem nikomu i nic się nie stanie. Jeśli
zbliżysz się do mnie jeszcze raz, oskarżę cię o gwałt. Zrozumiałeś?
- Zapomnij o tym, Ashley. - Stał przed nią wyprostowany, pomimo bólu szczerząc zęby w uśmiechu.
Czuła, jak włosy jeżą się jej na karku, a na ramionach pojawia się gęsia skorka.
- Harrison!
Postąpił ku niej krok. Nie dbając, że jest boso, obróciła się i próbowała uciekać.
Nie dość jednak szybko. Złapał ją za ramię, obrócił ku sobie, przyparł do drzewa, przyłożył jej nóż do
gardła i przesunął ostrze w dół, ku zagłębieniu między piersiami. Szybkim ruchem rozciął górę bikini.
Stanik opadł na ziemię.
- Wniosę pozew przeciwko tobie, Mosby - rzuciła z nienawiścią.
- Zrobisz, co będziesz chciała. Żaden mężczyzna, który widział cię dzisiaj na skale, nie nazwałby
drugiego winnym gwałtu na tobie.
- Raf Tyler.
- Do diabła z Rafem. Wypowiedz jeszcze raz jego imię, a pożałujesz. - Uśmiechnął się, przyciskając
chłodne ostrze do jej lewej piersi.
- No chodź, Ashley. Uspokój się. Wiem, że kiedyś
Szmaragdowy anioł 253
ci się podobałem. Od tego czasu nie myślę o żadnej innej. Jesteś prawdziwą tygrysicą.
- Pozwól mi odejść.
- Żywa nie odejdziesz.
- Zaczną nas szukać.
- Nie licz na to. Powiedziałem Grace, że idziemy na kolację. Nikt tu nie przyjdzie i nikt na nas nie
czeka. A jeśli chcesz uniknąć węży i innych pełzających stworzeń, musisz zdać się na mnie.
- Jesteś najbardziej oślizłą kreaturą na tym bagnie, Harrison. Wyjdę stąd o własnych siłach, bez twojej
pomocy.
Próbował jej znowu dotknąć. Wiedziała, że tego nie zniesie. Nie mogła uwierzyć, że odesłała Rafa i
Tarę i że to się jej przydarzyło. Tak dobrze dawała sobie radę w Nowym Jorku. A teraz jest na tych
bagnach, w opresji, pośród szalejącej burzy.
- Ashley...
Wolną dłoń położył na jej nagim brzuchu i przesuwał ku piersi. Drugą ręką trzymał nóż tuż przy
gardle. Ale nie dbała o to, traciła poczucie rozsądku. Z całej siły wyrzuciła ręce w górę i przeraźliwym
krzykiem pchnęła go w pierś tak mocno, że upadł na płask.
Spojrzał na nią z dziką wściekłością. Ashley zaczęła uciekać co sił w nogach. Huknął grzmot, niebo
jeszcze bardziej pociemniało.
- Ashley! - jęczał Harrison.
Musi odnaleźć polankę, gdzie była ekipa. Musi tam dotrzeć, zanim wszyscy pojadą i zostawią ją tutaj
z tą burzą i Harrisonem.
Bez zapowiedzi, ze ślepą siłą lunął deszcz, rozpętała się gwałtowna, nieokiełznana ulewa.
254 Heather Graham
Ashley przedzierała się bez tchu przez mokradła. W zielonej gęstwinie coś się o nią otarło. Krzyknęła.
Była pewna, że to wąż.
Z pewnością kieruje się w złą stronę, musiała zbłądzić. Nie znajdzie polany. Nagle usłyszała głośny
dźwięk. Jakby głośne chrząkanie. Serce zabiło jej gwałtownie ze strachu. Znała ten odgłos. Takie
dźwięki wydawał Henry. W pobliżu musiał być aligator.
Zatrzymała się, próbując zebrać myśli. Odgarnęła z twarzy mokre włosy i starała się coś zobaczyć
przez gęstą ścianę deszczu. Ale zapadł już mrok i niewiele było widać. Miała nikłą nadzieję, że dotarła
na miejsce.
- Pomocy! - Polana? Pusta? Czyżby kamerzyści i charakteryzatorzy tak szybko się spakowali? Nie.
Dostrzegła jakichś ludzi. Usłyszała donośny plusk. - Pomocy!
Zatoczyła się do przodu. Okryła ramionami nagie piersi i oparła się o drzewo. Spostrzegła, że były tam
trzy osoby w przeciwdeszczowych pelerynach. Stali nad brzegiem kanału. Nie wiedziała, czy to
mężczyźni, czy kobiety.
Otwarła usta, by znowu krzyknąć, lecz głos zamarł jej w krtani.
Jeden z ludzi zbliżył się do drugiego, przyciągnął go do siebie i uniósł ogromny nóż. Poprzez
ciemności i deszcz zobaczyła długie ostrze. Nie widziała twarzy: tylko sylwetki w pelerynach i ostrze
noża.
Ten z nożem dźgnął w serce swoją ofiarę i ciało upadło niczym nadmuchiwana lalka, z której wypusz-
czono powietrze. Morderca zepchnął je do kanału.
Krzyknęła.
Dwie pozostałe postacie odwróciły się w jej stronę i spojrzały prosto na nią.
Szmaragdowy anioł 255
Zimno przeniknęło ją do kości. Myśli biegły gorączkowo przez głowę. Przed chwilą była świadkiem
morderstwa. Nie potrafiłaby rozpoznać tych ludzi, lecz oni mogli ją widzieć, jak stała tu przemoczona,
ubrana tylko w dolną część bikini i przystrojona w szmaragdy Tylera. Była prawie naga, ociekała
wodą i te absurdalne szmaragdy... Mogli ją poznać...
Postać w pelerynie zrobiła krok w jej kierunku.
Ocknęła się z szoku. Odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Deszcz siekł ją niemiłosiernie. Nienawidziła
tych bagien, a teraz musiała przez nie biec w oszalałej trwodze. Nie umiałaby już odszukać drogi.
Stopy wbijały się w grząski grunt coraz głębiej, gałęzie i listowie zdawały się chwytać, zatrzymywać
ją... Biegła, szlochając. Była na granicy histerii.
Ale musi ochłonąć, myśleć i działać racjonalnie. Musi odnaleźć polanę, a potem drogę, wiodącą jak
najdalej od węży, aligatorów, od burzy... I od morderców, którzy wrzucają swoje ofiary do mulistej
wody.
Oparła się o drzewo, podniosła głowę ku deszczowi i z trudem łapała oddech. Za sobą usłyszała trzask
i odskoczyła. Znowu zaczęła biec.
Nagle poniżej raędu sosen natrafiła na ścieżkę. Rzuciła się w tym kierunku, ślizgając się, upadając i
turlając w błocie. Podnosiła się i biegła dalej, patrząc prosto przed siebie.
Znowu się poślizgnęła i z krzykiem upadła w błoto, po czym podniosła się na kolana.
Wtedy zobaczyła wysokie buty.
Ktoś przed nią stał. Ten ktoś nosił czarne, wysokie buty do kolan.
Podnosiła wzrok, patrząc na jego uda odziane
256 Heather Graham
w obcisłe dżinsy, pochylone biodra i przemokniętą bawełnianą koszulę naciągniętą na szeroką klatkę
piersiową. Spojrzała wyżej i zasłoniła usta dłonią, aby powstrzymać krzyk.
Włosy miał ciemne jak noc, która przyszła razem z burzą. Rysy twarzy były ostre, mocne, szczęka wy-
raźnie zaznaczona, ale usta pełne, zmysłowe. Był to mocny mężczyzna o uderzającym wyglądzie.
Miał jasne, przenikliwe oczy, w których, jak się zdawało, nie było litości. Odwzajemniła jego
spojrzenie. Te oczy zdawały się ją obezwładniać, fascynowały i jednocześnie przerażały. Był
najniebezpieczniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.
Morderca?
Schylił się ku niej.
- Nie - wyszeptała. - Proszę!
Deszcz obmywał ją, strugi ciekły po nagich piersiach, wzdłuż kręgosłupa... Błoto zostało spłukane, a
pozostało piękno. Klęczała przed górującym nad nią mężczyzną niczym suplikant zanoszący modły.
- Nie! Proszę! - wydała stłumiony okrzyk przepełniony bezgranicznym przerażeniem.
Mocne ramiona otoczyły ją, zamknęły nagie ciało w uścisku i podniosły z błota. Chciała krzyknąć, ale
gdy podniosła wzrok, jęk zamarł jej w gardle. Te oczy były zdumiewające - niczym morze podczas
sztormu.
Próbowała się wyrwać, uwolnić, ale brakło jej sił.
- Stop! - ostrzegł ją.
Znieruchomiała, wiedząc, że nie uda się jej wyrwać z tego mocnego jak stal uchwytu. Patrzyła w te
morskie oczy i miała wrażenie, że świat wokół niej się kołysze.
Szmaragdowy anioł 257
- Nie zabijaj mnie - szepnęła.
- Zabić cię? Na Boga, kobieto! Próbuję wyratować cię z tej ulewy - odparł z irytacją.
Siły całkiem z niej uszły. Oczy same się zamknęły i zapadła w ciemność.
ROZDZIAŁ DRUGI
Ashley wydawało się, że wydostała się z gęstej mgły tylko po to, by jakaś siła rzuciła ją na pole
smagane deszczem i wiatrem. Znowu biegła ku ocaleniu po ścieżkach pełnych splątanych korzeni i
pnączy. Potykała się, upadała, podnosiła się i biegła dalej. Nie miało znaczenia, którą dróżkę wybrała,
w końcu i tak natykała się na tę samą scenę: trzy milczące postacie. Jedna z nich wyciągała lśniący nóż
i wbijała go w serce drugiej.
Biegła, nie mogąc umknąć wizji.
Nagle wzdrygnęła się, chciała krzyknąć i zdała sobie sprawę, że właśnie się obudziła. Krzyk zamarł na
ustach. Wokół nie było trzęsawiska, plątaniny pnączy, morderców, jedynie ciemność i milczące
cienie... Leżała ciepło opatulona w mięciutki kokon pościeli. Prawdziwy był tylko wicher za oknem,
brzmiący tak, jakby demony i diabły uwolniły się z piekła.
Szmaragdowy anioł 259
Zadygotała i rozejrzała się. Leżała w ogromnym, wygodnym łożu, przykryta ciemnoniebieską kołdrą.
Miała na sobie męską koszulę... i nic więcej. Przemoczone bikini znikło. Szmaragdowy wisiorek Ty-
lera spoczywał w dolince między piersiami. Pierścień miała na palcu. Ale bransolety i kolczyków nie
było.
Przekręciła się i w przyćmionym świetle dostrzegła szmaragdy leżące na nocnej szafce.
Wstała z łóżka, zadowolona, że długa koszula dobrze zakrywa jej uda. Rozejrzała się po pokoju. Pod
ścianą stała wysoka sosnowa szafa, a obok toaletka z pędzlem do golenia i innymi męskimi
przyborami.
Gwałtownie wciągnęła powietrze, przypominając sobie mężczyznę, który zaczepił ją na bagnach.
Zaczepił? Nie. On jej pomógł! Dzięki niemu dotarła tutaj, w bezpieczne miejsce z dala od błota i
deszczu. Niezwykłe ciepło przebiegło jej wzdłuż kręgosłupa. To był jego pokój, kimkolwiek był ten
człowiek.
Zaczęła drżeć. Nigdy nie widziała nikogo podobnego do niego, o takich hebanowych włosach i
zielonych oczach, a twardym, dumnym, męskim wyrazie twarzy. Ta twarz była chłodna,
bezwzględna, nie zdradzała żadnych emocji. Czy tak właśnie wygląda twarz mordercy?
- Och! - Zadrżała. - Gdzie on jest? - Zaschło jej w ustach. Powinna opuścić to miejsce i wrócić do
miasta.
Przez niedomknięte drzwi sączyło się światło. Dalej były drugie drzwi, również niedomknięte.
Podeszła na palcach do tych pierwszych i zajrzała. Wyjście
260 Heather Graham
prowadziło do holu i zapewne do reszty domu. Może mogłaby tędy się wydostać. Czy drugie drzwi
prowadzą do bocznego wyjścia?
Pchnęła je. Ukazała się nowoczesna łazienka. Było tu ciemno, lecz dostrzegła dużą wannę
naprzeciwko okna, zabezpieczonego okiennicą od strony dworu. Zbliżyła się, by zbadać, czy da się to
jakoś otworzyć. Uderzyła czołem o wieszak na ręczniki i cicho zaklęła. Tędy nie było wyjścia.
Przypomniała sobie o postaciach na bagnach i serce zaczęło jej walić jak młotem. Próbowała
przekonać samą siebie, że mężczyzna, który zabrał ją z bagien, nie ma z tamtymi nic wspólnego. Bo
po cóż by ją tutaj przynosił? Łatwiej by mu było zabić ją na miejscu! Poderżnąć gardło...
- Przestań! - wyszeptała.
Można by wyśliznąć się z tego pokoju i znaleźć telefon lub taksówkę. Lub wezwać policję. Może uda
się jej przemknąć obok tego... faceta. A może w ogóle go tutaj nie ma? Może... Trzeba skończyć z tym
„może", powiedziała sobie.
Wyszła z łazienki, ruszyła do drugich drzwi i nagle zatrzymała się.
Stał tam, oparty o framugę, z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. Patrzył na nią. Pomyślała, że musiał
czekać od pewnego czasu, chociaż wcale go nie słyszała. Przestraszona cicho krzyknęła. W przyćmio-
nym świetle wydało jej się, że mężczyzna lekko się uśmiecha. Miał na sobie suche ubranie, dżinsy i
koszulę z długimi rękawami. Czarne, gładko zaczesane do tyłu włosy kładły się na kołnierzyku
koszuli.
Szmaragdowy anioł 261
- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytała.
- Chwilę.
- Gdzie... Gdzie ja jestem?
- W moim domu. Potrzeba pani czegoś? - zapytał uprzejmie.
Nie spuszczał z niej wzroku. Wydawało się jej, że nie robi na nim wielkiego wrażenia.
- Telefon... - zaczęła.
- W łazience?
- Ach, wielu ludzi ma telefony w łazience - powiedziała obronnym tonem.
- Nie w tych stronach, panno...
- Dane. Ashley Dane - szybko wymówiła swoje nazwisko i zaraz zamilkła. A jeśli on jest mordercą?
Jeśli zapytał ją o nazwisko, żeby potem wymordować wszystkich jej przyjaciół?
Co za chora myśl! Jeśli pozwoli wyobraźni błądzić samopas, może się to skończyć ponowną utratą
świadomości.
- Wszystko jedno - powiedział. - Telefony są wyłączone.
- Wyłączone?
Więc może jednak jest więziona przez mordercę? Telefony wyłączone... Nie wezwie pomocy...
- Wyłączone - powtórzył.
Jego twarz miała zagadkowy wyraz, był przy tym niezwykle uprzejmy. Miała wrażenie, że nie ocenia
jej zbyt wysoko.
- Ale dlaczego?
- Na dworze szaleje huragan. W taką burzę nie wolno biegać po mokradłach. Telefony, elektryczność,
wszystko w taką pogodę przestaje działać.
262 Heather Graham
Po tych słowach odwrócił się i poszedł w stronę holu, a ona stała nadal bez ruchu, przestraszona i
zakłopotana. Nie powinna była biegać po mokradłach! Dobre sobie... Przecież nie znalazła się tutaj z
własnej woli. Co on sobie wyobrażał? Nawet jej nie zapytał, co się stało! Czy powinna mu
powiedzieć? Ale on może być mordercą...
Nie. W końcu doszła do wniosku, że nie jest zabójcą z bagien. Gdyby był, dawno już mógł ją zabić.
Pobiegła za nirri korytarzem, mijając kolejne drzwi, aż wreszcie znalazła się w wielkim pokoju o
kamiennych ścianach. Był tu kominek, wygodne sofy obite rdzawą tkaniną i drewniane, rzeźbione
stoły. Przestrzeń kuchenna oddzielona była wysokim bufetem. Ashley przystanęła i rozejrzała się.
Na kontuarze i na stołach płonęły świece, oświetlając wnętrze ciepłym światłem. Było słychać wycie
wiatru i zacinanie deszczu, ale tu była bezpieczna. Pokój, mimo swoich rozmiarów, był miłym,
zapraszającym miejscem. Było tu dużo niezwykłych dekoracji i ozdób. Na ścianach wisiały pejzaże
Zachodu, a przy drzwiach stały dwie rzeźby z czaszek bizonów i piór. Stoły były udekorowane
małymi lalkami ze słomy, a prawie całą drewnianą podłogę pokrywał dywan plemienia Nawaho.
Odwróciła się i niemal podskoczyła. Mężczyzna stał oparty o blat bufetu i patrzył na nią w milczeniu.
Gwałtownie sapnęła i raz jeszcze omiotła wnętrze spojrzeniem.
- Jesteś Indianinem! - stwierdziła i w tej samej chwili zapragnęła ugryźć się w język, bo te słowa
znaczyły co innego, niż miała na myśli.
Szmaragdowy anioł 263
Nie poruszył się, lecz wszystko w nim stężało, w oczach zapalił się zimny błysk.
- Tak. Co za zmysł obserwacji, panno Dane! Jeśli nie zamierzał mnie zabić, to pewnie teraz ma
ochotę to zrobić, pomyślała. Chciała powiedzieć coś więcej, wytłumaczyć się, lecz już się odwracał z
tym lekceważeniem, które okazywał wcześniej. Niezasłużone lekceważenie, pomyślała i narosła w
niej złość. Była na jego łasce - nawet jeśli był mordercą - ale nie zamierzała znosić arogancji z
powodów etnicznych! Jego urazy to jego sprawa.
Wkroczyła energicznie do kuchni i położyła dłoń na jego ramieniu. Odwrócił się do niej, zmarszczył
brwi, przymrużył oczyv Uśmiechnęła się słodko.
- Jest pan bardzo przewrażliwiony, panie... Ale nie musi mi pan tego okazywać.
Ujął jej dłoń, żeby, jak myślała, zdjąć ją ze swego ramienia. Ale nie. Lekko zacisnął palce na jej dłoni
i spojrzał na nią. Popatrzyła mu w oczy i poczuła, jak w jej ciele rodzi się ciepły dreszcz.
Powinna się od niego odsunąć. Nie zrobiła tego.
Byli bardzo blisko siebie i czuła, że tak naprawdę widzi go pierwszy raz. Skórę miał brązową, niemal
koloru miedzi. Pachniał czystością, a jednocześnie wydzielał bogaty, subtelny i bardzo męski zapach.
Fascynował ją zdecydowany kształt jego kwadratowej szczęki, łuki brwi i intensywnie zielone oczy,
brązowa skóra. Czuła, że oddycha szybciej, tak jak ona, że jego serce bije szybciej, podobnie jak jej
puls wtopiony w dźwięk wiatru i deszczu, jak gdyby ziemia znalazła z nią wspólny rytm. Na jej
policzkach wykwitły rumieńce.
264 Heather Graham
Byli sami. Ten mężczyzna przyniósł ją tutaj. Zdarł z niej dół przemoczonego bikini i ubrał w koszulę.
Obcy człowiek, który poznał jej intymność. Był mężczyzną, który fascynował ją i przerażał. Czuła
mocny uścisk jego ramion. Nie wątpiła w siłę jego mięśni i woli. Była bardzo zmieszana. Rozgrzał ją
i pozbawił tchu, a przecież wcale go nie znała!
Wyrwała palce z jego uścisku, jakby się oparzyła. Odwróciła się i oparła o blat bufetu.
- Przepraszam. Jeśli można, chciałabym już odejść.
- Odejść?
- Tak, odejść. Jeśli nie mogę zadzwonić po taksówkę, to mam trochę przyjaciół...
- Zadzwonić po taksówkę! - powtórzył z niedowierzaniem.
Oburzona Ashley odwróciła się. Śmiał się z niej. Jego doskonałe białe zęby błyszczały w świetle
świec.
- Czy jeszcze pani nie rozumie? Tu jest morderca.
- Morderca!
- Mordercza burza, panno Dane. Wszyscy ludzie gdzieś się schronili. Telefony są wyłączone,
elektryczności też nie ma. Mokradła i kanały wezbrały i zapewniam panią, że nawet aligatory tkwią w
bezpiecznym bezruchu. W tej chwili nie ma jak się stąd wydostać.
- Ale...
- Szaleje straszliwy huragan. Jeśli to panią interesuje, nazwano go Cara.
- Cara... - powtórzyła cicho. Nie mogła tu zostać. Nie z tym mężczyzną. Nie po tym, co widziała.
Powinna zgłosić się na policję. Powinna stąd odejść. Ale...
Szmaragdowy anioł 265
- Czy to takie trudne do zrozumienia? To jest huragan.
- Ale nie było tak źle, gdy wyszłam...
- Nieważne, co było przedtem. Jeśli zamierza pani zachować życie, zamiast głupio biegać wkoło po
okolicy...
- Głupio biegać wkoło! - zaprotestowała z furią. Zrobił ruch w kierunku lodówki, ale zatrzymał się,
spoglądając na nią pytająco.
- Nie biegałam wkoło po twoich śmierdzących bagnach! - syknęła.
Wzruszył ramionami, wyciągnął puszkę piwa i zawahał się.
- Chce pani jedno?
To zabrzmiało tak, jakby żałował jej drinka. Zacisnęła zęby i nie odpowiedziała. Była wycieńczona,
głodna i chciało jej się pić. Do diabła z tym.
Podeszła i wzięła od niego piwo.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję za czarującą gościnność i ciepło. Chociaż nie wiem nawet, komu mam
dziękować, bo nie zadał pan sobie trudu, żeby mi się przedstawić.
Obserwował ją. Zdawało się jej, że cień uśmiechu zagościł w kącikach jego ust, lecz nie poruszył się i
nie odpowiedział od razu. W końcu sięgnął po drugą puszkę piwa i otworzył ją.
- Jestem Eryk.
- Eryk? - powinna się zamknąć, ale jej natura wzięła górę: - Raczej Srebrna Strzała lub Dzielny
Biegacz. A może...
- Hawk - przerwał jej miękko. - Eryk Hawk - dodał dosadnie, z groźbą w głosie.
266 Heather Graham
Hawk, czyli jastrząb... Wróciła do salonu i zasiadła na miękkiej sofie. Wypiła kilka łyków piwa i
zaczęło jej się kręcić w głowie. Od wielu godzin nic nie jadła. Nie wiedziała nawet, czy była noc, czy
dzień. Ten dzień trwał tak długo. Najpierw doświadczyła ataku Harri-sona, następnie była świadkiem
morderstwa na bagnach, a w końcu wpadła na tego faceta i teraz siedziała tu z nim uwięziona. A on
mógł być przecież mordercą! Mógł być tym właśnie człowiekiem, od którego uciekała!
Poczuła, że znów za nią stoi. Nie słyszała, jak wchodził, ale wiedziała, że jest tuż obok. Odwróciła się.
Bujne włosy opadły na czoło i zakryły twarz. Odgarnęła je dłonią, szybko powstała i spojrzała na
niego.
- Co? O co chodzi? Nieznacznie się uśmiechnął.
- Czy befsztyki mają być krwiste, czy wysmażone, panno Dane?
- Co?
- Mam mięso na kolację. Niestety to tylko hamburgery. Jakie pani chce?
- Och, krwiste, niedopieczone.
Skinął głową i odszedł. Wahała się, czy pójść za nim do kuchni. Po minucie wstała, podeszła do bufetu
i wyciągnęła sobie barowe krzesło. Milczała. Nie zaproponowała pomocy, a on o nic nie prosił. Po
kuchni rozchodził się zapach smażonej wołowiny.
- Która godzina? - zapytała.
- Około północy.
- Północ!
- Tak. Około północy.
Szmaragdowy anioł 267
- Tak długo byłam nieprzytomna?
- Tak. Próbowałem odszukać pani znajomych, ale pojechali. Ludzie nie widzą powodu, żeby tkwić na
bagnach w czasie deszczu.
„Nie wszyscy!" - o mało jej się nie wyrwało. Ale nie mogła wspomnieć o morderstwie, dopóki nie
wiedziała, czy to nie on jest zabójcą.
- Moi przyjaciele... Wiedziałeś więc o zdjęciach do filmu?
- Tak. Byłaś na mojej ziemi.
- Och...
- Biżuteria jest na nocnej szafce - powiedział szorstko.
- Wiem.
, - Myślałem, że bierzesz mnie za złodzieja szmaragdów.
- Jesteś przewrażliwiony, masz jakieś kompleksy.
- Wcale nie. Lubię siebie i to, kim jestem.
- Na pewno? Nie znam wielu ludzi, którzy są dumni ze swej wrogości i opryskliwości. Mówiłam, że
mają być krwiste - dodała słodkim głosem.
Zgarnął befsztyki z patelni na talerz. Z jego ukrytych w cieniu oczu, nie wywnioskowała, czy jej
docinki go zdenerwowały. Na blacie zobaczyła miskę z zieloną sałatą. Zrobiło jej się głupio.
- Po co biegałaś po tych mokradłach? Przed czym uciekałaś?
Spoglądał na nią przenikliwie. Kusiło ją, by się zbliżyć i dotknąć go. Pragnęła musnąć palcami jego
policzki i szczękę. Lecz na pewno by go to nie ucieszyło, więc powstrzymała się. Ciągle nic o nim nie
wiedziała. Był przecież również na bagnach. A teraz
268 Heather Graham
ostrożnie ją badał. Może po prostu chciał się zorientować, co widziała.
- Wiesz dobrze, co tam robiłam. Kręciłam film reklamowy. - Spojrzała na niego niewinnie. Dla pod-
kreślenia swoich słów sięgnęła do zapięcia koszuli i wyciągnęła szmaragdowy wisiorek.
Niecierpliwie machnął ręką.
- Wiesz, co mam na myśli.
- Dlaczego miałabym wiedzieć? Traktujesz mnie, jakbym miała ptasi móżdżek.
Zawahał się i pochylony nad ladą baru zaczął jeść swojego hamburgera.
Jestem za blisko niego, pomyślała. Czuła się wytrącona z równowagi, ilekroć się zbliżał. Był taki
niemiły, zachowywał się wrogo...
Ale był też zupełnie inny niż mężczyźni, których znała dotąd. Podobał się jej jego niski głos,
bezszelestny sposób poruszania się. Gdy niósł ją przez mokradła, lgnęła do jego ramion, pełna
podziwu dla siły napiętych mięśni. Był wysoki i lekko pochylony, mocny jak stal. Mimo to ciepły...
Znów patrzył na nią badawczo. Przypomniała sobie, że zabójcy mają często atrakcyjny wygląd i
regularne rysy.
- Co robiłaś na bagnach? Westchnęła.
- Reżyser nie jest moim szczególnym przyjacielem. Koniecznie chciał porozmawiać na osobności.
Nie lubię sposobu, w jaki prowadzi ze mną rozmowy. Uciekłam więc.
Zmierzył ją uważnym wzrokiem. Pewnie sobie przypomniał, jak wyglądała, gdy wpadła na niego na
bagnach.
269
- Może nie miał żadnych złych intencji? - zauważył z lekkim rozbawieniem. - Może tylko trochę
stracił głowę? Uwierzył, że „niczego nie potrzebujesz prócz zwykłego miejsca na ziemi i klejnotów
Tylera"?
Ashley poderwała się ze stołka.
Byłam na zdjęciach do filmu reklamowego, pomyślała. Pracowałam. A on sugeruje, że właśnie
dlatego Harrison miał prawo mnie molestować.
Próbowała się opanować. Zawsze sądziła - wstydząc się tego - że w opiniach o złośliwości
czerwonoskórych jest coś z prawdy. Po prostu nie mogła znieść tej jego szyderczej uwagi.
Z furią pchnęła ku niemu swój talerz, który przechylił się przez kant bufetu i spadł mu na kolana, a
potem upadł na podłogę i stłukł się.
Poczuła się winna. Nie chciała udekorować go swoją kolacją. Po prostu w złości pchnęła talerz zbyt
mocno.
Zaschło jej w gardle, a w nogach poczuła słabość. Ich oczy spotkały się. Walczyła o powrót odwagi.
- Przepraszam. Chodzi mi o to, że nie-masz prawa robić na mój temat takich uwag. Jesteś do mnie
wrogo nastawiony i nieuprzejmy, a ja na to nie zasłużyłam!
- Chciałem tylko powiedzieć...
- Wiem, co chciałeś powiedzieć! I wiem, co sobie myślałeś, niosąc mnie przez mokradła!
Wstała, by jak najszybciej od niego odejść. Zrobiła dwa kroki w kierunku salonu, lecz podbiegł do
niej, chwycił ją za ramiona i odwrócił ku sobie.
- Ja jestem nieuprzejmy! Biegłaś po mokradłach przez krzaki, wrzeszcząc o pomoc. Zemdlałaś w
moich ramionach. Wyniosłem cię z burzy, wysuszyłem,
270 Heather Graham
ubrałem, nakarmiłem i dałem bezpieczną przystań. I ty nazywasz mnie gburem!
- Tak! - wybuchnęła, z wrogością patrząc na niego. - Tak! Zachowałeś się jak... Ach, mniejsza o to. I
tak nie zrozumiesz. Nawet nie spróbujesz zrozumieć. Nie musiałeś ofiarowywać mi „bezpiecznej
przystani". Nie znalazłam się tu po to, by ci przeszkadzać. I nie mam ochoty tu zostać bez względu na
wszystko.
- Zachowujesz się, jakbyś rzeczywiście miała ptasi móżdżek - powiedział z wściekłością. - Nie
słyszysz wiatru i deszczu?
Słyszała te odgłosy. Nagle poczuła, że to, co dzieje się na zewnątrz, to nic w porównaniu z burzą w
niej samej. Nie mogła pojąć uczuć, które zawładnęły jej sercem. W jednym momencie drżała, myśląc,
jaki to gburowaty mężczyzna, a zaraz potem oblewała ją fala gorąca na myśl, co by było, gdyby ją
wziął w ramiona, jak by wyglądał bez koszuli...
Spróbowała bez powodzenia oswobodzić się z jego uścisku.
- Przepraszam - powiedziała sztywno. - Rzeczywiście jestem niemądra. Wiem, że nie spodziewał się
mnie pan tutaj. Staram się tylko wyjaśnić, że to wszystko nie moja wina.
- Wiem, że to nie pani wina. Ale nic nie można na to poradzić, panno Dane. Przynajmniej jeszcze
przez jakiś czas jesteśmy skazani na siebie.
Dzwoniła zębami.
- Pójdę sobie. Będę się trzymać z daleka.
- Tak będzie najlepiej.
- Dobrze.
Szmaragdowy anioł 271
Gdy ją puścił, poszła z powrotem do kuchni. Kiedy się odwrócił, doznała nagłego przypływu odwagi.
- Arogancki, czerwonoskóry sukinsyn! - wymamrotała przez zęby.
Usłyszał to. Odwrócił się bardzo powoli i zmierzył ją płomiennym spojrzeniem.
- Podejdź do mnie, panno Dane. Bądź uprzejma podejść.
Pokręciła głową.
Uniósł brwi i miękko powiedział:
- Jeśli nie podejdziesz, całe życie będziesz tego żałować.
Duma dodała jej nieco męstwa.
- Tak? A co będzie, jak nie podejdę?
To było absolutne wyzwanie. Nie powinna była tego powiedzieć, chyba że czuła się na siłach stoczyć
następną batalię z Hawkiem. A nie czuła się.
- Oskalpuję cię, panno Dane.
Postąpił krok w jej stronę. Odwróciła się i w panice pobiegła do sypialni.
Wiedziała, że cichutko za nią biegnie. Przyśpieszyła kroku. Myślała tylko, jak dobiec do sypialni i
zatrzasnąć za sobą drzwi.
Ale korytarz był za krótki, a on zbyt szybki. Już prawie była w pokoju - triumfująca, bez tchu - gdy
nagle dopadł ją i zbił z nóg. Płasko upadła na podłogę, a on znalazł się na niej. Koszula podwinęła się
wysoko do góry, a jego szorstkie dżinsowe spodnie dotknęły jej nagich ud. Wykręciła się i uderzyła
go, próbując się oswobodzić, ale pochwycił ją za nadgarstki i przybliżył twarz do jej twarzy.
- Zostaw mnie! - rozkazała.
272 Heather Graham
- Co się, do diabła, z tobą dzieje? Właśnie chciałem, żebyś mi pomogła ułożyć sobie życie.
- Co?!
- Powiedziałem.
- Ale biegłeś za mną, jakbyś chciał mnie pobić!
- Napad z pobiciem to moja specjalność. - Roześmiał się. - Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że masz
niebezpieczny temperament, panno Dane?
- Sprowokowałeś mnie - powiedziała miękko. Uśmiechnął się i nagle poczuła, że jej złość i strach
odpływają. Nadgarstki miała ciągle uwięzione w jego palcach. Siedział na niej okrakiem, lecz nie
przygniatał jej. Chciała, żeby ta kłótnia trwała dalej. Nagle uświadomiła sobie swą nagość i jego
dotyk. Czuła ciepło jego ud i magiczną moc oczu.
Już nie trzymał jej za nadgarstki. Zanurzył palce w jej włosy. Rozgarnął gęste pukle i wpatrzył się w
jej twarz migotliwymi, zielonymi oczami. Ashley odpowiedziała mu wzrokiem. Powinna
zaprotestować, lecz nie umiała. Leżała cichutko jak zahipnotyzowana i znowu chciała pogłaskać go po
surowej twarzy, hebanowych włosach...
Cofnął dłoń tak nagle, jakby jej włosy naprawdę parzyły. Gdy wyprostował się, Ashley prędko naciąg-
nęła koszulę na uda.
W milczeniu odszedł w stronę holu.
Z zakłopotaniem zagryzła dolną wargę, po czym zerwała się na nogi i ruszyła za nim. Gdy weszła do
kuchni, ujrzała go ze szczotką i śmietniczką w rękach. Sprzątał.
- Ja to zrobię - powiedziała. - To przeze mnie.
- Już skończyłem.
Szmaragdowy anioł 273
- Nie chcę cię znowu doprowadzić do szału. Naprawdę nie chcę zostać oskalpowana.
Spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął.
- Panno Dane, ta masa rudych włosów powinna pozostać na swoim miejscu. Nawet nie marzyłem, by
sobie je przywłaszczyć. - Powoli zmierzył ją wzrokiem od czubka głowy po stopy.
Sprzątał dalej, a ona ucichła, zaskoczona komplementem. Schyliła się i zebrała duże kawałki
potłuczonego talerza.
- Gdzie wyrzuca się śmiecie? - spytała.
- Kubełek jest w szafce.
Otworzyła drzwiczki i wrzuciła skorupy do pojemnika. Zmiotła mniejsze kawałki na śmietniczkę i
znowu podeszła do szafki. Wróciła do lady bufetu. Stała cicho, obserwując go.
Nagle serce zaczęło jej bić jak szalone, a w piersiach zabrakło tchu.
Eryk odwrócił się ku niej, trzymając w ręku wielki, rzeźnicki nóż. Długie, ostre jak brzytwa ostrze
lśniło w świetle świec. Postąpił krok w jej kierunku.
Nigdy mnie nie dosięgnie, pomyślała. Serce waliło jej tak przerażająco, że była pewna, że zaraz
umrze, zanim on zabije ją tym nożem.
Zrobił następny krok. Chciała krzyknąć, lecz głos zamarł jej w krtani.
- Możesz mi podać płyn do mycia naczyń?
- C-c-cco?... - wykrztusiła.
- Płyn do naczyń. - Wrzucił nóż do zlewu i minął ją, zmierzając do szafki. - Namoczę naczynia w zim-
nej wodzie. - Wyjął plastikową butelkę różowego płynu.
274 Heather Graham
Była bliska omdlenia. Czuła się słaba, lecz zarazem odczuwała ulgę.
Postawił butelkę z płynem na ladzie i troskliwie dotknął dłońmi jej ramion.
- Dobrze się czujesz?
- Dobrze. Już dobrze. - Zwilżyła usta.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
- Nie... To nie duch.
Lęk ustąpił. Czuła zaborczą bliskość Eryka. Puścił jej ramiona, lecz nie odchodził. Przeciągnął dłonią
po jej policzku. Potem sięgnął po szmaragdowy wisiorek. Gdy jego palce musnęły skórę ponad
piersiami, poczuła przejmujący dreszcz. Trzymał wisiorek i oglądał szmaragd.
- Nie chcę cię znów urazić, panno Dane, ale na tym skromnym kawałku ziemi wyglądasz bardzo
pięknie ze swoimi klejnotami...
Gdy umieścił wisiorek na poprzednim miejscu, znów poczuła muśnięcie palców. Głód, jakiego nigdy
nie doznała, nielitościwie przeniknął ją na wskroś.
- Idę wziąć prysznic - powiedział chropawym głosem. Odwrócił się i sięgnął po świecę.
- Ale nie ma elektryczności. Woda będzie zimna.
- Wiem, trudno. Nie jest mi do twarzy w ubraniu udekorowanym sałatą i hamburgerem.
Zniknął w korytarzu. Uzmysłowiła sobie, że idzie do pokoju, gdzie spała. To był jego pokój. I jego
prysznic.
Poszła do salonu i usiadła. Czuła, że drży. Nie wiedziała nic o tym człowieku. I pragnęła go. Jeszcze
nigdy nie pragnęła nikogo tak gwałtownie i całkowicie.
Podciągnęła kolana pod brodę. Mimo życia, jakie
Szmaragdowy anioł 275
wiodła, pod wieloma względami była niedoświadczona i niewinna. Zawsze sobie wyobrażała, że
powinna zakochać się bez pamięci, wyjść za mąż, mieć dzieci. Była jednak ostrożna. Lubiła
towarzystwo mężczyzn umawiała się na randki, ale unikała poważniejszych zobowiązań.
Zaprzyjaźniona z Tarą, widziała, jaki horror przeżyła jej przyjaciółka, gdy związała się z Tinem.
Potem ze zdumieniem odkryła, że pracodawca, któremu tak ufała, był zdolny zabić ich wszystkich dla
swojej korzyści. Mężczyźni nie byli w żadnym razie godni zaufania. Nie znalazłaby się tutaj, gdyby
nie Harrison Mosby.
Uśmiechnęła się. Był jeszcze Raf. Od początku go lubiła, lecz wiedziała, że Raf należy Tary, a Tara do
niego. Byli jej kochanymi przyjaciółmi. I także dzięki nim tkwiła tu z Erykiem Hawkiem w centrum
huraganu.
Jęknęła i wstała z sofy. Jeszcze nigdy nie czuła się tak obolała. Tłumaczyła sobie, że Eryk nie jest mor-
dercą. Ale przecież widziała mordercę i gdzieś tu musiał być.
Nagle zapadła martwa cisza.
Skończyło się^pomyślała. Huragan przeszedł.
Była winna Erykowi podziękowanie i wyjaśnienia. Chociaż więcej zawdzięczała sobie. Znajdowała
się w sytuacji, nad którą nie panowała. Była przestraszona 1 nad wyraz poruszona. Pragnęła i
potrzebowała go, a jednocześnie chciała być daleko stąd.
Przypomniała sobie, że nie ma nawet ubrania. Ale nie szkodzi. Z pewnością jest tu gdzieś jego
samochód. Mogłaby go pożyczyć. Potem wyśle Erykowi list, w którym podziękuje za uratowanie z
mokradeł.
276 Heather Graham
Najpierw jednak musiała od niego uciec.
Ruszyła ku drzwiom, ale przypomniała sobie o kolczykach i bransolecie. Raf i Tara nie obwinialiby jej
za stratę szmaragdów. Raf zawsze bardziej dbał o ludzi niż o przedmioty, w tym wypadku bezcenne
szmaragdy. Była jednak za nie odpowiedzialna. Zabranie ich z sypialni zajmie tylko kilka sekund.
Wróciła biegiem do pokoju. Z łazienki dochodził szum prysznica. Dopadła do nocnej szafki, wzięła
bransoletkę i wsunęła ją na nadgarstek. Potem nałożyła kolczyki.
Spojrzała na stojącą na szafce fotografię, wzięła ją do ręki. Piękna, roześmiana, drobna blondynka w
ramionach Eryka. Nie, to nie Eryk, raczej ktoś z rodziny, brat albo kuzyn. Eryk stał obok, z piękną
egzotyczną kobietą o długich, niezwykle czarnych i lśniących włosach, które jak szal opadały na
ramiona. Oczy też miała czarne, pełne dumy, a rysy niezwykłe. Była chyba pełnej krwi Indianką.
Wyglądała oszałamiająco pięknie: elegancka, roześmiana, pełna miłości.
Ashley odstawiła fotografię na szafkę, jakby się oparzyła. Czuła, że wtrąca się w nie swoje sprawy. To
nie uśmiech i wygląd kobiety tak bardzo ją poruszyły.
Eryk na tym zdjęciu wyglądał inaczej! W jego oczach nie było śladu cynizmu. Uśmiechał się ciepło,
beztrosko, z miłością wpatrzony w egzotyczną kobietę.
Kim była? I dlaczego to zdjęcie tak na nią podziałało?
To nie była jej sprawa.
Wybiegła z pokoju. Nienawidziła tych bagien, a kręcenie filmu zostało zakończone. Jeśli huragan
naprawdę minął, może wracać do domu. W tej chwili ludny,
Szmaragdowy anioł 277
brudny i grzeszny Nowy Jork wydawał jej się ukochaną, cichą przystanią.
Gdy wróciła do jadalni, rozejrzała się za kluczykami do auta. Nigdzie nie mogła ich znaleźć. Zresztą
kluczyki są pewnie w stacyjce. Kto by tu próbował ukraść samochód?
Odsunęła rygle, wyszła na zewnątrz i ostrożnie zamknęła drzwi za sobą. Wokół panowała śmiertelna
cisza. Rozejrzała się, zdumiona rozmiarem zniszczeń. Jeśli Eryk zostawił tu samochód, i tak by go nie
dostrzegła. Tak samo jak nie mogła powiedzieć, czy są tu w pobliżu kanały, drzewa czy trawnik. Gała
przestrzeń przed nią była zielona. Pióropusze palm i gałęzie leżały na ziemi, przykrywając wszystko.
Na ganku było po kostki wody.
Nigdzie stąd nie wyjadę, pomyślała beznamiętnie. Nigdzie.
Silny poryw wiatru rozwiał jej włosy. Spojrzała na horyzont. Nagle niebo rozbłysło błyskawicą i
rozległ się potworny grzmot. Wiatr zadął z przenikliwym jękiem i lunął zimny deszcz. Ashley
odwróciła się, by szukać schronienia w domu.
Nie zdążyła. Wiatr porwał ją i powalił. Z krzykiem upadła na liście i pióropusze palm u podnóża
schodów. Próbowała się podnieść, lecz kolejny podmuch był zbyt silny. Wiatr znów ją porwał i gnał
dalej i dalej od domu. Uczepiła się jakiegoś drzewa. Wiatr ryczał, jakby był żywą istotą o morderczych
instynktach. Jak demon szukał sposobności, by oderwać ją od drzewa i rzucić dalej w żywioł.
Zmarznięte i zdrętwiałe palce w każdej sekundzie mogły zwolnić uchwyt. Odchyliła głowę w bok i
zaczęła krzyczeć.
278 Heather Graham
- Głupia!
Nagle poczuła ciepło, ciężar uciskający plecy i zaraz potem otaczające ją ramiona.
- Dalej! Chodź! - Głos Eryka brzmiał jak komenda wśród furii rozszalałej burzy. - Ruszaj się, mówię!
Ruszaj! - Trzymał ją za rękę i ciągnął w stronę domu.
- Teraz!
Próbowała za nim iść, lecz potknęła się i z krzykiem upadła. Wziął ją na ręce. Z całych sił walczył z
wiatrem, krok po kroku zmierzając w stronę domu. Wreszcie dotarli do ganku. Zatoczył się, lecz
odzyskał równowagę. Szybko otworzył drzwi, położył Ashley na podłodze i złapał drzwi, by nie
wyrwał ich wiatr. Zasunął oba rygle. Wtedy wreszcie legł obok niej, z trudem łapiąc oddech.
Leżeli na wznak, szybko oddychając. Nagle Ashley zdała sobie sprawę, że Eryk nie ma na sobie nic
prócz dużego białego ręcznika wokół bioder.
Odwrócił się do niej. Ujrzała jego nagą, pięknie umięśnioną klatkę piersiową. I wściekłą twarz, zimny
blask zielonych oczu. Wyciągnął rękę do jej gardła.
- Nie! - Była pewna, że chce ją udusić ze złości. Dotknął jej tylko.
- Jesteś najgłupszym ptasim móżdżkiem, jaki spotkałem w całym moim życiu! - zagrzmiał. Przesunął
palce ku jej ramionom i gwałtownie nią potrząsnął.
- Podejdź jeszcze raz do tych drzwi, a oskalpuję cię! Żywcem cię oskalpuję!
Puścił ją i podniósł się. Ręcznik prawie opadł mu z bioder. Zawiązał go i odwrócił się do niej, gotowy
dalej wrzeszczeć.
Ale słowa zamarły mu na ustach.
279
Ashley zorientowala sig, ze znowu jest prawie calkiem naga. Koszula byla mokra,
porozdzierana i podwinieta do bioder. Piersi tez byly odsloniete. Prakrycznie
nie miala na sobie nic.
Poza klejnotami Tylera.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Zdradzę ci jedną rzecz - powiedział cicho.
- Co takiego?
Nerwowo naciągała na uda przemoczoną koszulę.
- Jesteś pięknym ptasim móżdżkiem. Wstań. Nachylił się, a ona z wahaniem przyjęła jego pomocną
dłoń.
- Nie jestem ptasim móżdżkiem - zaprotestowała. - Mam wyższe wykształcenie i ciężko na to praco-
wałam.
Ale co to ma za znaczenie? - pomyślała. Próbowała uciec i nie udało się. Nadal tkwiła tu z tym
mężczyzną, który mógł być mordercą.
- Chciałaś mnie oszukać. To był najgłupszy wyczyn, jaki widziałem w życiu.
- Huragan ucichł.
- Byliśmy w oku cyklonu! Wcale się nie skończył.
Szmaragdowy anioł 281
- Teraz wiem...
Wyszedł i za chwilę wrócił z naręczem ręczników. Przyglądał się jej z ciekawością.
- Dlaczego? - Rzucił jej ręcznik.
- Co dlaczego?
- Dlaczego tak bardzo chciałaś stąd odejść, że wyszłaś w burzę bosa i półnaga?
- Mówiłam już. Myślałam, że huragan się skończył.
- powiedziała z naciskiem, wycierając włosy.
Niczym inkwizytor krążył wokół niej opasany mokrym ręcznikiem.
- Jednak chciałaś uciec boso na mokradła - powiedział cierpko.
Jak ptasi móżdżek, wspomniała. Może trzeba było uderzyć go i jeszcze raz spróbować uciec? Nie była
pewna, co jest groźniejsze: nawałnica czy ten mężczyzna.
- Nie - odpowiedziała krótko. - Zamierzałam...
- Świetnie! - przerwał jej, wyrzucając ręce do gry.
- Chciałaś ukraść mój samochód.
Ashley spojrzała na niego i dla dodania sobie odwagi wzięła głęboki oddech. Nawet generał Cus-ter w
bitwie pod Little Bighorn nić był w aż tak wielkim niebezpieczeństwie. Eryk wprost buchał
wściekłością. Przypominał baryłkę prochu z tlącym się lontem.
- Nie chciałam ukraść twojego samochodu.
- A właśnie że chciałaś.
- Powiedziałam ci...
- Nic mi dotąd nie powiedziałaś.
Rosnące napięcie nagle w niej eksplodowało. Już nie hamowała jej myśl, że może stać przed
mordercą.
282 Heather Graham
Wrzasnęła, z wściekłością cisnęła ręcznikiem o podłogę i wsparła ręce na biodrach.
- Muszę się stąd wydostać! Nie rozumiesz? Przestań się zachowywać jak sędzia okręgowy! Zostaw
mnie w spokoju, rozumiesz!
- Rozumiem. - Na jego twarzy pojawiło się zdumienie. - Posłuchaj, panienko. Dwa razy wyratowałem
cię z bagna. Teraz proszę o wyjaśnienia.
Gdy ruszył ku niej, pognała do kuchni. Czuła, że jest tuż za nią. Dobiegła do zlewu, zanurzyła rękę w
zimne mydliny i wydobyła rzeźnicki nóż. Wysoko uniosła ostrze.
Zatrzymał się tuż przed nią. Spoglądał na nóż bez lęku, ale z respektem. Natomiast na nią patrzył tak,
jakby właśnie nabył pewności, że ma do czynienia nie z ptasim móżdżkiem, lecz z osobą chorą
umysłowo.
- Zdajesz sobie sprawę, co robisz? - zapytał nad wyraz spokojnie.
- Trzymaj się z daleka ode mnie - powiedziała z naciskiem.
- Nie powinnaś nigdy sięgać po broń, chyba że chcesz jej użyć. Odłóż ten nóż i powiedz, o co
naprawdę chodzi.
- Ja... nie mogę.
Oparł się o blat i obserwował ją z uśmiechem.
- Huragan może szaleć jeszcze dwa, nawet trzy dni. Drogi będą nieprzejezdne nawet przez tydzień.
Kanały są wezbrane i niebezpieczne. Czy przez ten cały czas zamierzasz grozić mi nożem?
Oczywiście, że nie zamierzała. Była głupia, sięgając po nóż, lecz przerażenie wzięło górę. Przygryzła
dolną wargę, walcząc z paniką i na nowo przekonując samą siebie, że on nie może być mordercą.
Szmaragdowy anioł
283
Zastanawiała się za długo. Eryk, który był dotąd cichy jak oko cyklonu, nagle znalazł się przy niej i
chwycił ją za nadgarstki z szybkością błyskawicy. Krzyknęła. Duży błyszczący nóż wypadł jej z dłoni
I stuknął o podłogę. Eryk pociągnął ją za nadgarstki. Rozwarła szeroko oczy. Ręcznik tkwiący dotąd
na jego biodrach opadł na ziemię.
Jeżeli w ogóle to zauważył, nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Mów teraz - rozkazał.
- Nie mogę.
- Lepiej mów!
Na policzku czuła ciepły oddech, a gorąco bijące z jego ciała parzyło jak płomyki ognia. Nie mogła
tego znieść. Była boleśnie świadoma bliskości jego ciała. Palce Eryka ciągle trzymały jej nadgarstki w
żelaznym uścisku. Czuła nawet jego puls. Przede wszystkim jednak czuła na sobie jego spojrzenie.
- Mów teraz! Mów! - nalegał.
Osunęła się na kolana i wzięła gwałtowny oddech. Klęczała naprzeciw jego męskości. On również
prędko przyklęknął.
- Mów! i Podniosła na niego wzrok.
- Nie zabijaj mnie - wyszeptała. Jednocześnie w jej umyśle zrodziła się inna myśl, która ją przeraziła:
Chciała, żeby jej dotknął.
- Nie zabijać cię? - zapytał z niedowierzaniem.
- Proszę.
- To jakiś absurd! - Uśmiechnął się smutno, zmieszany. - Może jestem rozzłoszczony, ale nie tak
szalony, by kogoś zabić. Żartowałem z tym skalpowaniem.
284 Heather Graham
Jestem pewien, że nikt z plemienia Seminolów nie oskalpował nikogo od dziesiątków lat. A już nigdy
nie słyszeliśmy o oskalpowaniu żywej kobiety. To prawda, lubię brać żywe kobiety do niewoli, ale ich
nie morduję. Po niedawnym wybuchu furii nie spodziewała się po nim takiego spokojnego tonu. Jak
również nie oczekiwała, że dozna takiego uczucia ulgi. Zmiana nastroju była tak nagła i całkowita, że
Ashley, ku swemu przerażeniu i wstydowi, po prostu rozpłakała się.
- Hej!
Objął ją i tak trzymał, a ona szlochała na jego ramieniu. Potem zaczęła pociągać nosem. Puścił ją,
podniósł się, opasał się ręcznikiem i pomógł jej wstać.
Całą dumę Ashley diabli wzięli. Otarła łzy z policzków. Znalazł chusteczkę i chciał jej pomóc.
Powstrzymała jego dłoń.
- Już dobrze, dziękuję.
- Czy teraz jesteś gotowa mówić?
- Wcale nie myślałam, że chcesz mnie żywcem oskalpować.
- Co za ulga.
- Przypuszczałam, że chcesz mnie zabić nożem.
- Tak to już lepiej. Morderstwo bez rytualnych tortur?
Zdesperowana pokręciła głową.
- Widziałam... widziałam morderstwo. Zmarszczył czoło.
- Może wypijemy małego drinka? - mruknął. Wyjął z barku butelkę whisky, nalał do dwóch
szklaneczek, jedną podał Ashley.
- Masz może piwo imbirowe? - Zdobyła się na uśmiech.
Szmaragdowy anioł 285
- Całkiem możliwe. Mam również lód. - Przyrządził drinki, wychylił swoją szklaneczkę, zniknął, by
po chwili pojawić się z długim, welurowym szlafrokiem. Dla Ashley.
Chciała narzucić go sobie na ramiona, ale on cicho się zaśmiał.
- Jesteś przemoknięta. Nie lubię stwierdzać rzeczy oczywistych, ale już zobaczyłem, co było do
zobaczenia, więc ściągnij z siebie tę mokrą koszulę. Jako dżentelmen nawet się odwrócę.
Zarumieniła się, lecz on już stał zwrócony do niej plecami. Czuła, że w tej chwili może mu ufać.
Zerwała z siebie koszulę i włożyła szlafrok, który opadł aż do podłogi. W nowym odzieniu poczuła się
wygodnie I bezpiecznie.
Odwrócił się do niej. Był jeszcze ciągle rozbawiony, I takim lubiła go najbardziej. Lubiła ten ciepły
blask jego oczu i leciutkie skrzywienie ust. Jednak cała sytuacja nie była zabawna.
- Naprawdę widziałam, jak kogoś zabito.
- Kogo? - wziął swoją szklaneczkę, podał jej imbirowe piwo z whisky i zaprowadził do salonu.
Usadził Ją na sofie i usiadł obok.
- Nie wiem, kogo.
- Więc?
- Na Boga! Nie jestem histeryczką i mówię prawdę. Widziałam trzech ludzi.
- Nie wiesz, co to za jedni?
- Widziałam tylko sylwetki. Byli ubrani w żółte peleryny przeciwdeszczowe.
- Jak doszło do tego, że ich zobaczyłaś? Zawahała się. Milczała.
286 Heather Graham
- Mów. Dlaczego nie zostałaś z Tylerami?
- To przez ciążę Tary. Potrzebne było jeszcze jedno ujęcie, a Raf i ja sądziliśmy, że ona powinna
natychmiast jechać.
- To są twoi przyjaciele?
- Najlepsi. A bo co?
- Pytam bez powodu.
Ale w tym pytaniu musi być jakiś powód, pomyślała Ashley.
- Mów dalej. Opowiedz mi resztę.
- Tu nie ma dużo więcej do powiedzenia. Mówiłam już o Harrisonie, a ty mi zaprezentowałeś swoją
opinię.
Wzruszył ramionami.
- Mógł na twoim punkcie stracić głowę, tylko to powiedziałem. Nie wiem, ile szmaragdów sprzeda się
dzięki tej reklamie, ale faceci w całym kraju po zobaczeniu twojej reklamówki będą gnać pod zimny
prysznic.
- Mam nadzieję, że to jest komplement, a nie obelga, panie Hawk - powiedziała Ashley słodziutko.
- To jest stwierdzenie faktu. Ale nie dokończyłaś mówić o morderstwie.
- Tara i Raf odjechali w obawie o dziecko. Ja zostałam na ostatnie ujęcie. Potem Harrison powiedział,
że chce ze mną porozmawiać.
- A ty tak beztrosko za nim poszłaś?
- Nie chciałam robić scen. Miałam na planie przyjaciół, którzy wstawiliby się za mną, a Harrison
potem mógłby się na nich odegrać.
- Odegrać się? Jak?
- W Nowym Jorku. Gdyby chcieli dalej pracować.
- Wszechmocne dolary, co?
Szmaragdowy anioł 287
- Nie. Środki do przeżycia, panie Hawk.
- Rzeczywiście, musicie zaciskać pasa i wszystkiego sobie odmawiać!
- Kamerzysta nie zarabia dużych pieniędzy.
- Kończ tę historię.
- Naprawdę próbuję. Tylko ty potrafisz być takim złośliwym...
- Indiańcem?
- Dla mnie bądź sobie choćby i astronautą! - Wyprostowała się i odsunęła w róg sofy, jak najdalej od
niego. Tak łatwo umiał ją rozzłościć. Nie rozumiała tego. Wyglądało na to, że celowo tworzył bariery
między nimi. - Masz kłopoty z samym sobą.
- Nie, nie mam - wyszeptał. - Mam tylko jeden problem, z tobą. - Przymknął oczy i opuścił głowę.
Wydawało się, że mówi do siebie. Podniósł wzrok, jakby nie wypowiedział tych słów. - W porządku.
Przepraszam. Co wydarzyło się potem?
- Kiedy odeszliśmy, Harrisona poniosło. Wyrwałam mu się i zaczęłam biec. Wtedy ich zobaczyłam.
Było ich trzech, wszyscy w pelerynach. Dwaj kłócili się z tym w środku. Tak myślę. W końcu
człowiek po lewej wyciągnął nóż i zasztyletował mężczyznę w środku. Potem zepchnął go do kanału.
- Co było dalej?
- Zobaczyli mnie.
- Co to za jedni?
- Nie wiem. Lał potworny deszcz. Ofiara była cały czas odwrócona do mnie plecami, a twarzy
mordercy nie zdążyłam zobaczyć. Potem biegłam i biegłam, aż wpadłam na ciebie.
- Dlaczego mówisz mi to dopiero teraz?
288 Heather Graham
- Bo...
- Bo mogłem być jednym z nich?
- Jak mogę to sprawdzić?
- Aha.
Ashley napiła się i zamyśliła głęboko. Nagle dotknęła jego ramienia.
- Jeśli ja ich nie mogłam rozpoznać, czy oni mniej rozpoznali?
- Jeżeli naprawdę ich widziałaś, możesz być pewna, że oni cię też widzieli.
- Dlaczego?
- Musieliby być zupełnie ślepi, żeby nie zauważyć kobiety ubranej tylko w majtki i w szmaragdy
rzucające błyski na wszystkie strony.
- Och - wyszeptała, lecz zaraz rzuciła ze złością: - Wątpisz, że ich widziałam?
- Tak. - Wzruszył ramionami.
- Nie wierzysz mi!
- Wiesz, była potworna nawałnica.
- Co z tego?
- Jak możesz być absolutnie pewna tego, co widziałaś? A jeśli tylko ci się zdawało?
- Bo nie jestem ślepa! Mówię ci prawdę, najszczerszą prawdę.
- Wybacz, ale to nie ma sensu. Biegałaś po mojej posiadłości. W taką pogodę ludzie mają się na
baczności i jeżeli nie muszą być na bagnach, to tam nie idą. Może...
- Tu nie ma żadnego „może" - powiedziała Ashley chłodno. Nie wierzył jej. Była dla niego ptasim
móżdżkiem. Kimś, kto zobaczył jakieś majaki i wziął je za istoty z krwi i kości.
Szmaragdowy anioł
289
- Z brzaskiem dnia rzeczy wracają do właściwych kształtów - powiedział.
- Nie wierzysz mi. - Ashley dopiła drinka i postawiła szklaneczkę na stole. Ciągle ją badał, obser-
wował. - Nie masz prawa mnie osądzać.
- Nie osądzam. Ja tylko...
- Zacząłeś mnie osądzać, odkąd mnie tutaj przyniosłeś. A nawet wcześniej, już na planie filmu.
Wkładam bikini i występuję w reklamie biżuterii, więc jestem ptasim móżdżkiem.
- Tak, jesteś ptasim móżdżkiem, bo działasz idiotycznie.
- Nie wiedziałam, co to jest oko cyklonu.
- Cała ta okolica jest niebezpieczna, nie tylko podczas burzy.
Pokręciła głową i spojrzała na niego. Jej oczy lśniły Jak szmaragdy, które nosiła.
- Nie. To wszystko nieprawda. Osądziłeś mnie już na początku. Wyszedłeś z założenia, że jestem
głupią, paplającą bzdury idiotką, bo jestem modelką. I uznałeś, że jestem do ciebie uprzedzona, bo
jesteś Indianinem.
- Ja...
- Tak. Zaprzeczaj sobie, jeśli chcesz. Ale mylisz się. Mieszkam w Nowym Jorku, a tam żyją ludzie
wszystkich ras. Jak ci pewnie wiadomo, ma tam swoją siedzibę Organizacja Narodów Zjednoczonych.
- Czyżby? - zapytał.uprzejmie, przechylając się do tyłu. - Jak dotąd na obrady nie zaproszono żadnego
plemienia.
Słodziutko się uśmiechnęła.
- Jesteś dogmatykiem, panie Hawk.
290 Heather Graham
- Do diabła, Jestem... Nie wiedząc, co czyni, wyciągnęła dłoń ku jegoi
twarzy, złapała go za podbródek i ścisnęła szczękę.
- Tak, panie Hawk. To ty masz różne uprzedzenia, nie ja. Ani razu nie próbowałam cię osądzać.
- Prócz tego, że uznałaś mnie za mordercę. - Strącił jej dłoń ze swej brody i mocno złapał za palce.
- To nie tak. Po prostu byłeś w tym czasie na bagnach, więc... - Gwałtownym ruchem odrzuciła włosy.
- Aha. Mów dalej.
Oczy mu błyszczały, w głosie brzmiała groźba i ciągle ściskał jej dłoń. Ale nie dbała o to. Uniosła
głowę i wygarnęła mu:
- Powiedziałeś, że zasłużyłam na to, co chciał mi zrobić Harrison! Ze to się stało z powodu mojego:
udziału w reklamie. I oczywiście na pewno jestem głupia. Muszę być tępa i obojętna na los innych, bo
mam pieniądze. Zanim mnie poznałeś, już mnie napiętnowałeś, panie Hawk. Jestem głupią,
bezduszną, bogatą dziewczyną, czy tak?
Uśmiechał się. Dostrzegła w tym pięknym uśmiechu cień cynizmu. Przez jej ciało przebiegł ciepły
dreszcz. Czuła się tak, jakby wreszcie dotarła do jego duszy. Przynajmniej odrobinkę.
- Przyjąłem tylko jedno założenie.
- Jakie?
Na dworze nadal ryczał wiatr i lało z nieba, ale Ashley nie pamiętała o nawałnicy. Była pod
całkowitym wrażeniem siły spojrzenia Eryka. Długo się w nią wpatrywał, a potem uwolnił jej dłoń i
dotknął policzka, a ona nie odsunęła tej ręki. Odgarnął jej z czoła kosmyk płomiennie rudych włosów.
Szmaragdowy anioł 291
- Przyjąłem, żę jesteś w każdym calu równie pociągająca, piękna i zmysłowa jak kobieta, która leżała
na skale i która zburzyła moją równowagę.
- Czy to komplement? - Ashley uśmiechnęła się powoli.
- Najwyższy.
Myślała, że zamierza ją pocałować. Mógłby ją teraz przyciągnąć do siebie, wziąć w ramiona i
całować.
Tak niewiele ich dzieliło. Jeśli ją pocałuje, wydarzy się więcej, a ona nie będzie protestować. Dotąd,
przez całe swoje dorosłe życie, w kontaktach z mężczyznami zachowywała najwyższą ostrożność.
Teraz ta ostrożność gdzieś zniknęła, bo obok niej był on, a nie tamci Inni. I chociaż ledwie go znała,
pragnęła go jak nikogo dotychczas.
Pocałował ją, ale nie tak, jak myślała. Nie przyciągnął jej do siebie. Zajrzał jej w oczy, pochylił się i
musnął ją wargami.
Długie przebywanie obok siebie i ta krótka pieszczota zapaliły w niej głębokie pragnienie. Poczuła na
policzku palce Eryka, a potem jego dłoń wsunęła się za dekolt. Leciutko dotknął językiem brzegu jej
warg. Zaskoczyła ją słodycz tego doznania.
Nie wahał się. Wsunął palce głębiej i lekko objął jej nagą pierś. Gdy koniuszkami palców dotknął
sutka, z trudem powstrzymała jęk ekstazy.
Nagle się odsunął. Zaskoczona i zawstydzona, zamknęła oczy i odchyliła się. Dlaczego, mimo jej
gotowości, zostawił ją? Nie powinna mu była pozwolić na to, co przed chwilą się wydarzyło.
Eryk wstał, spojrzał na Ashley i przeszedł go gwałtowny dreszcz. Nigdy w życiu nie widział
piękniejszej
292 Heather Graham
kobiety. Ale w tym przypadku nie chodziło tylko o
urodę. Nigdy nie spotkał kobiety bardziej
zmysłowej
i pociągającej. W głowie, w duszy, w całym ciele ciągle słyszał jej głos.
Może sprawiały to włosy, ta płomienna burza okalająca twarz, spadająca na ramiona? Może oczy,
szmaragdowe, ocienione ciemnymi rzęsami? Może skóra, jasna, lekko opalona, gładka, o doskonałej
karnacji. Wszystko w niej było gładkie i doskonałe. Piersi miała pełne i jędrne, kształt bioder działał
na wyobraźnię. A usta...
Usta były wilgotne od pocałunku, który doprowadził go do drżenia i niemal do utraty kontroli nad
sobą. Nienawidził za to siebie, a jeszcze bardziej jej.
Jego żona nie żyła od czterech lat. Od tego czasu bywały tu czasem kobiety, ale nie zauważał ich
twarzy. Nigdy.
Do czasu, gdy ujrzał Ashley Dane. Obudziła w nim tęsknotę i pożądanie. Obudziła zmysły i duszę.
Pojawiła się jak anioł, który spadł mu z nieba.
Nie anioł. Raczej mała dręcząca czarownica, cała w szmaragdach, ociekająca bogactwem i sprytna. Z
pewnością nie powinien był jej dotykać. Niech wraca do Nowego Jorku, gdzie jej miejsce. Nie
należała do tej krainy. Nie znała bagien i nie potrafiłaby docenić ich piękna. Nie znała tutejszych ludzi,
żyjących wśród dzikiej natury.
- Oddaję ci swój pokój - powiedział szorstko. - Możesz się przespać. Jeśli będziesz czegoś potrzebo-
wała, jestem w pokoju gościnnym. Chociaż nie wiem, czego jeszcze mogłabyś potrzebować.
Odwrócił się i wyszedł. Nie widział jej oczu, szeroko rozwartych, pełnych bólu, nie widział szoku na
jej
Szmaragdowy anioł 293
twarzy. Niczego nie widział. Wszedł jak ślepiec do swojego gabinetu, zatrzasnął drzwi i rzucił się na
kanapę.
Nie widział...
Ale wciąż ją czuł. Rozprostowywał palce, zaciskał i znowu rozciągał. I ciągle ją czuł. Jej piersi,
ciężkie w jego dłoni, koniuszek sutka twardy jak kamyk, otoczony jedwabistą skórą. Jej policzki,
twarz, ramiona... Czy zamykał oczy, czy miał je otwarte, wspomnienie wracało i drwiło z niego.
Była tak wyziębiona, kiedy ją tutaj przyniósł. Próbował ją rozgrzać. Gdy się upewnił, że oddycha i bije
jej serce, oczyścił ją z błota i zdarł przemoczony dół bikini. Nie powinien był patrzeć, ale musiał. Była
skończoną pięknością.
Była anielska...
Tak. Doskonała i czysta jak anioł. A jednocześnie tak pociągająca...
Leżała na łóżku, bardziej cudowna niż cokolwiek na tej ziemi.
To Bóg stworzył to piękno, pomyślał wtedy.
Być może, pomyślał, że ta piękna istota okaże się próżna, nieczuła i płytka.
Gdy uznał, że jest najpiękniejszą, po jego żonie, kobietą na ziemi, od razu chciał ją zdyskwalifikować.
Przewrócił się na łóżku i jęknął. Zmusiła go do refleksji, a on tego nie lubił. Nienawidził wspominać
miłości.
Długo leżał w ciemności. Potem wstał i poszedł do kuchni, znalazł butelkę i pociągnął duży łyk
whisky.
Poczuł ulgę. Alkohol rozgrzał go i odprężył, zagłuszył pożądanie i tęsknotę.
294 Heather Graham
Wrócił z butelką do gabinetu i położył się na kanapie. Wpatrzył się w ciemność i zmarszczył brwi.
Jej opowieść nie mogła być prawdziwa. Wierzyła w nią, ale to się nie mogło zdarzyć. Nikt nie
przebywałby na bagnach w taką burzę, ani Indianin, ani biały.
Westchnął. To teraz nie miało znaczenia. Nie można było nic zrobić, dopóki zerwane przewody
elektryczne nie zostaną naprawione, a drogi oczyszczone.
Kiedy deszcze ustaną, sprawdzi to wszystko. A teraz pozostało mu tylko napić się i zasnąć.
Wiatr zawodził całą noc. Ashley obudziła się i leżała, nasłuchując. Niekiedy wydawało się, że wiatr, i
deszcz rozwalą dom. Spokojnie, myślała, przecież Eryk nie mieszkałby tutaj, gdyby dom nie mógł
znieść naporu żywiołów.
Przekręciła się w łóżku, licząc, że może jeszcze zaśnie. Żałowała, że pozwoliła mu się pocałować.
Czuła się nieszczęśliwa, czego nienawidziła. Nie lubiła też uchodzić za głupią. Została już kiedyś
zraniona, ale dobrze to zniosła. Wiedziała, jak się pilnować. Może teraz życie stało się dla niej
łatwiejsze, bo Tara była jej najlepszą przyjaciółką, a olbrzymie możliwości Rafa odmieniły jej
egzystencję. Życie w pojedynkę było urocze, lecz tylko do pewnej granicy. Była wciąż wolna,
niezamężna, ale za to miała do czynienia z typami w rodzaju Harrisona Mosby'ego i Eryka Hawka.
Szalejący huragan przekreślił szansę na dalszy sen. Wstała z łóżka i podeszła do stolika. Sięgnęła
ponownie po oprawioną w ramki fotografię i próbowała odgadnąć, kim może być kobieta o długich
czarnych włosach. Czy była to jego żona, przyjaciółka, kochanka? A może wszystko na raz?
Szmaragdowy anioł 295
Z pewnością ta kobieta dużo dla niego znaczyła. Chłód przeszył jej serce. Nagle nabrała przekonania,
że tamta nie żyje. Jeśliby żyła, powinna być w tym pokoju zamiast Ashley.
Zaciekawiona, podniosła świecę i podeszła do szafy. Chwilę się wahała, a potem otworzyła sosnowe
drzwi i zajrzała do środka.
Było tak, jak myślała. Szafa pełna była damskich ubrań. Delikatnie przebierała w koszulach, bluzkach
i sukienkach. Ubrania były w różnym stylu. Dżinsy, T-shirty, ładne sukienki, piękna wieczorowa
kreacja naszywana cekinami...
Były tu także kolorowe stroje Seminolów: piękne, ozdobione paciorkami bluzki i spódniczki z
czerwonymi, żółtymi i czarnymi paskami i wstążkami.
W głębi szafy Ashley odkryła suknię ślubną zapakowaną w przezroczystą folię. Stara, lekko pożółkła
suknia była jedną z najładniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziała. Uszyta była według mody
europejskiej z elementami stroju indiańskiego.
- Co ty robisz?!
Odwróciła się i cicho krzyknęła. Z wrażenia o mało nie upuściła śwjecy.
Znowu tu był. Stał w drzwiach, z rękami na biodrach, ubrany w dżinsy, bosy, z nagą piersią. Nie
mogła dostrzec wyrazu jego twarzy, lecz nie wątpiła, że jest w furii.
Wkroczył do pokoju z takim impetem, że znów krzyknęła, uskakując mu z drogi. Minął ją, podszedł
do szafy i z trzaskiem zamknął sosnowe drzwi.
- Nie masz tu żadnych praw! - wykrzyknął. Ashley poczuła w powietrzu zapach alkoholu. Odsunęła
się jak najdalej.
296 Heather Graham
- Nie chciałam zrobić nic złego.
- Węszysz tu!
- Nie węszę!
- To co robiłaś?
- Oglądałam. Tylko oglądałam.
- Co cię tak zainteresowało?
- Dobrze, powiem ci. Próbowałam odkryć, dlaczego zachowujesz się jak kompletny kretyn!
- Dlaczego ty... - wymamrotał. - Nie masz prawa tam zaglądać - warknął.
- A ty nie masz prawa tu wchodzić.
- To jest mój pokój.
- Jestem gościem.
- Nieproszonym gościem.
- W każdym razie gościem. A ty jesteś pijany. Ciągle nie mogła dostrzec jego twarzy. Świeca
drżała, cienie tańczyły po ścianach, a na dworze huragan ryczał z coraz większą furią.
- Nie wiesz, że alkoholizm to w tych stronach duży problem?
- Nie jesteś alkoholikiem, nie zmylisz mnie. Chcesz mnie tylko pognębić i poniżyć, chociaż nie wiem,
czym sobie na to zasłużyłam.
Cała się trzęsła, choć nawet jej nie dotknął. Zachowywał dystans. Chciała, żeby wyszedł.
Jednocześnie pragnęła, by został. Chciała, żeby jej wytłumaczył, co to za siła, co za władza, którą nad
nią roztoczył. I chciała mu powiedzieć, że jest chora z powodu jego charakteru i zachowania, i że woli
nie mieć z nim nic wspólnego. Miał rację. Należał do tych dzikich bagien, a ona nienawidziła dzikości.
- Co ty robisz? - powtórzył.
Szmaragdowy anioł 297
Zdawało jej się, że się uśmiechnął, że w jego oczach zabłysnął zielony ognik.
- A raczej... czego nie robisz? - przemienił swoje słowa.
- Co?
Nagle świeca została wyrwana z jej ręki. Świecznik brzęknął, gdy stawiał go na stoliku. Zobaczyła
Eryka w ciepłym świetle: czarne włosy opadły na czoło. Twarde rysy twarzy były napięte, a usta
wygięte w zgryźliwym, szczególnym uśmiechu.
Potem już nie widziała jego twarzy. Zgasił płomień palcami, przyciągnął Ashley do siebie w
ciemności. Głos miał chropawy, a ciało jak morze ognia.
- Chodź tu, panno Dane. Pokażę ci, co mi zrobiłaś.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Gwałtownie wziął ją w ramiona i mocno przycisnął wargi do jej ust.
Ciemność była wybawieniem. Pozwalała Ashley poddać się pożądaniu i ofiarować Erykowi w tym
pierwszym pocałunku to, czego żądał.
Dziki wiatr znów był z nimi. Czuła jego siłę i pulsowanie. Krzyknęła. Nie pojmowała tej nocy,
szalejących żywiołów, lecz poddawała się im z radością, zuchwale. Oboje byli więźniami potęg
przyrody.
Oderwał usta od jej warg. Ich spojrzenia spotkały się; ciemność nie była całkowita. Dostrzegła w jego
oczach gorejącą wściekłość. Pomyślała, że może zabrania sobie jej pragnąć?
Widziała w jego oczach też mękę i widziała pożądanie. Otworzyła usta, by zaprotestować, lecz nie
zdążyła niczego powiedzieć, bo jego wargi znowu przywarły do
Szmaragdowy anioł 299
jej ust. Nie czuła już jego złości, lecz potężną siłę, która opanowała ich oboje.
Była w jego ramionach. Uniósł ją i położył na łóżku. Czekała.
Usłyszała rozsuwanie suwaka dżinsów. Próbowała sobie powiedzieć, że jeszcze nie jest za późno,
jeszcze się można zatrzymać... Eryk ledwie ją lubił. Właściwie pogardzał nią. Poszedłby sobie, gdyby
go o to poprosiła.
Nie, nie gardzi mną, tylko toczy walkę z demonami przeszłości,, myślała. To dlatego szukał ucieczki
w whisky.
Stał nad nią.
Nie chciała szukać przyczyn. Nie teraz. Obserwowała go w półmroku. Stał lekko pochylony: lśniąca
skóra koloru ciemnej miedzi, naprężone mięśnie na ramionach, piersi i brzuchu, szeroka klatka
piersiowa, dopiero niżej, w okolicy lędźwi gęsta hebanowa obfitość - gniazdo męskości, pulsujące
teraz, wzniesione, podniecające, nieprzyzwoite. Wstrzymała oddech I szukała oczu Eryka, ale jego
twarz skrywał cień.
Jeszcze ciągle można było zaprotestować...
Kiedy położył dłonie na pasku jej szlafroka, nie potrafiła wymówić słowa. Patrzyła, jak jego długie
palce odwiązują węzeł i rozchylają welurowy materiał. Chwilę spoglądał, a potem przyciągnął ją do
siebie. Poczuła jego rozpalone ciało. Jeszcze starała się go powstrzymać, lecz niecierpliwie ściągnął z
niej szlafrok. Znowu leżała, a on siedział na niej okrakiem. Był nagi, piękny i męski. Patrzył na
szmaragdy. Zielony ogień błyszczał na tle jej nagiego ciała.
Objął jej pierś, a potem jego palce zamknęły się na koniuszku sutka i pieściły go. Wstrzymała oddech,
by
300 Heather Graham
nie krzyknąć pod wpływem tego doznania. Lewą rękę położył na drugiej piersi i teraz pieścił oba
twardniejące sutki, aż okrzyk rozkoszy wyrwał się z jej ust. Wtedy pochylił ku niej głowę i językiem
zaczął znaczyć gorącą ścieżkę w dolince między piersiami. Ashley zanurzyła palce w jego włosach.
Szeptała coś niezrozumiale.
Uniosła się ku niemu gwałtownie i poczuła na brzuchu pulsującą, nabrzmiałą długą męskość. Dłonie
Eryka błądziły po jej ciele. Odpowiedziała pieszczotą. Głaskała jego ciało - piękne i gładkie ramiona,
napięte mięśnie szerokiej piersi i potężne plecy. Siła doznań rosła błyskawicznie. Musnął palcami jej
wargi i opuścił dłonie na brzuch. Duże dłonie przesuwały się po jej udach w górę i w dół. Potem
szybkim ruchem rozchylił je.
Był nad nią, lecz nie mogła spotkać jego oczu. Gdy poczuła jego dłoń pieszczącą trójkąt między
nogami, prawie przestała oddychać. Czuła, jak jego palce wciskają się w nią głębiej, eksplorują,
żądają... Spotkała wreszcie jego oczy i dostrzegła w nich fascynację. I nagle gorące pchnięcie ciała
zastąpiło pieszczotę dłoni. Zadrżała i znowu krzyknęła, olśniona impetem, ogromem i cudownością
tego doznania.
Ashley przylgnęła do Eryka ze wszystkich sił. Jego pchnięcia rozpalały w niej coraz większy ogień.
Nigdy nie przypuszczała, że może istnieć taka ekstaza, że ciało może osiągnąć takie wyżyny
zaspokojenia.
Wreszcie Eryk jęknął, wyprężył się i zesztywniał. Wstrząsnęły nim dreszcze, potem opadł obok niej.
Przyciągnął ją do siebie, zanurzył palce w jej włosy i leciutko pieścił. Usłyszeli hałas wiatru. Leżeli
cicho wśród szumu.
Szmaragdowy anioł 301
Ashley zamknęła oczy. Zrobiło jej się chłodno I chciała się okryć, lecz nie miała odwagi poruszyć się.
Było tak wiele do powiedzenia, ale nie potrafiła nic powiedzieć. Próbowała, otworzyła usta, ale słowa
zamierały. Leżała cicho, czując coraz większe zimno.
Jak coś tak bardzo pięknego może nagle stać się sprawą tak trudną, kłopotliwą?
Sekundy mijały. Wiatr zawodził i wył.
- Eryk - szepnęła z wahaniem.
Nie odpowiedział. Uniosła się na łokciu i spojrzała na niego.
Oczy miał zamknięte. Nie zauważył, że poruszyła się. Miała teraz sposobność przyjrzeć się temu męż-
czyźnie, którego ledwie znała, a z którym przeżyła tak Jntymne zbliżenie. Powinnam się wstydzić,
pomyślała. Ale nie była ani trochę zawstydzona. Całe życie była ostrożna i chłodna, lecz Eryk miał w
sobie coś, co zwabiło ją i zmieniło jej nastawienie. Może dlatego było jej z nim tak dobrze. Dawniej
nie wiedziała, że seks może tak wyglądać. Wcześniejsze doświadczenia z mężczyznami nie zrobiły na
niej prawie żadnego wrażenia, w jakimś sensie była dziewicza. Może dlatego tak bardzo czekała na
podobną chwilę i teraz to przeżycie wydawało się dotykiem nieba.
Kusiło ją, by wyciągnąć rękę i dotknąć Eryka. Nie zrobiła tego. Tylko patrzyła. Studiowała sposób, w
jaki jego czarne włosy opadają na czoło, patrzyła na duże, wysoko położone kości policzkowe i długą,
prostą linię nosa.
Była urzeczona jego ciałem, kochała jego lśnienie, twardość, napięcie mięśni wyczuwalne pod
dotykiem palców. Kochała smukłość bioder, długie nogi i tę
302 Heather Graham
szczególną część ciała, tak męską, tak pełną tempe- . ramentu...
Spojrzała znowu na jego twarz i w przyćmionym świetle dostrzegła oczy - otwarte i błyszczące.
- Coś innego? - zapytał.
Zesztywniała. Czy zamierzał zburzyć to, co było dla niej tak szczególnie drogie? Nie mogła na to
pozwolić.
- Jak to, coś innego?
- Jestem inny od mężczyzn, do których przywykłaś? - spytał chropawym głosem.
- Do jakich mężczyzn przywykłam?
- Do białych - odparł.
Ashley gwałtownie usiadła na łóżku, stawiając stopy na podłodze.
- Tak. Jesteś niesłychanie nieczuły i nieuprzejmy. Czy to są te twoje specjalne cechy?
Próbowała wstać, lecz złapał ją za włosy. Krzyknęła i natychmiast ją puścił. Ale już leżała, a on był
nad nią. Spodziewała się znowu wybryków jego temperamentu, tymczasem zaskoczył ją swoim
spokojem. Spojrzał tak jakoś łagodnie i pogłaskał ją po policzku.
- Przepraszam. Nie chciałem sprawić ci bólu.
- Fizycznie czy przykrymi słowami?
- Nie chciałem cię zranić. To tylko dlatego, że... Przyglądała mu się w przyćmionym świetle, pragnąc
dostrzec coś więcej. Wiedziała, że to, co chce zobaczyć, tkwi głęboko w nim. Tylko on mógł odsłonić
przed nią to, czego szukała.
- Dlaczego?
- Bo jesteś inna - powiedział z czułością. - Różnisz się od kobiet, do jakich jestem przyzwyczajony.
Nie radzę sobie z tobą, prawda?
Szmaragdowy anioł 303
Nie czekał na odpowiedź i nie chciał odpowiedzi. Leżał odwrócony. Ashley wsłuchała się w wiatr i
jednostajne bicie deszczu. Zawierucha cichła. Było jej coraz zimniej.
- Eryk? - Uniosła się, spojrzała na niego i opadła na łóżko. Nie wiedziała, czy powinna być zła, czy za-
kłopotana.
Głęboko zasnął.
Naciągnęła na niego kołdrę. Poprawiła swoją poduszkę i wpatrywała się w mrok. Myślała nad
poprzednim dniem, w jaki sposób się tutaj znalazła. Powinna teraz wstać i odejść stąd.
Lecz nie miała na to dość energii i woli.
Poruszył się. Jego ręka wylądowała na jej brzuchu. Próbował we śnie przyciągnąć ją do siebie. Czuła
jego oddech.
Była pewna, że we śnie przyszła do niego tamta kobieta ze zdjęcia. To ją tak czule, gorąco obejmował.
Ashley koniecznie powinna stąd odejść. Westchnął głęboko we śnie i przytulił się do niej.
- Eryk - szepnęła. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie chciała tu być. Została przez niego wykorzystana.
Ona, Ashley Dane, która potrafiła odprawić każdego mężczyznę - słodko, chłodno, zdecydowanie lub
w wyrafinowany sposób, w zależności od sytuacji. A ten mężczyzna wykorzystał ją, użył niczym
przedmiotu i nadal używa. To bolało. Powinna od niego uciec.
Powinna, ale nie ruszała się. Coś jej mówiło, że może to jest dobre dla nich obojga. Długo jeszcze
leżała, wpatrując się w mrok i śledząc cienie na suficie. Zaznała smaku nieba i nie chciała z tego
rezygnować. Pomyślała, że Eryk może ją zranić na tyle, na ile ona mu na to pozwoli.
304 Heather Graham
Wzdrygnęła się, wsłuchując się w deszcz. Został zabity mężczyzna. Albo kobieta. Eryk nie wierzył w
jej opowieść, lecz ona widziała.
A ją widział morderca. Być może ją rozpoznał. Nie myślała o tym, gdy była w objęciach Eryka.
Wreszcie wyjaśniła sobie, dlaczego nie odchodzi. Z nim czuła się bezpieczna. Nawet jeżeli próbował
zniszczyć piękno ich erotycznych chwil, ciągle była bezpieczna.
Deszcz nadal padał. Ashley modliła się, by przestał, bo Wtedy będzie mogła opuścić te bagna i wrócić
do domu.
Będzie mogła opuścić tego człowieka, którego wpływ na nią niepokoił Ją bardziej niż wszystko inne.
Światło dnia zaczęło się sączyć do pokoju przez rolety. Ashley zasnęła. Nadszedł poranek, a wraz z
nim miała przyjść wolność.
Eryk obudził się z silnym bólem głowy. Z początku sądził, że wiatr ciągle wieje, ale zaraz uświadomił
sobie, że wiatr i deszcz ucichły. Wirowanie trwało tylko w jego głowie.
Spróbował się poruszyć i jęknął. Ostatnio tak się upił, gdy miał dwadzieścia lat. Chociaż nie. Po
strzelaninie wiele razy upijał się do nieprzytomności. Ale wtedy żył jak we mgle, w oparach
koszmaru. Zdołał to przetrwać dzięki rodzinie, a w szczególności Wendy. Nauczył się znowu dbać o
swoje pisanie i posiadłość. Potem nadeszły trudne miesiące, kiedy żył jak odludek, nie dbając, czy
przeżyje, czy umrze.
Minęły już prawie cztery lata, ale przeszłość wciąż miała na niego wpływ.
Szmaragdowy anioł 305
Ostatniej nocy...
Zesztywniał. Zdał sobie sprawę, że nie jest sam w swoim łóżku. Odwrócił się i zobaczył, że Ashley
leży obok. Spała słodko, cichutko.
Oddychała przez półotwarte usta. Linia jej ciała rysowała się pod pościelą. Płomienne włosy leżały
rozrzucone na poduszce, wiły się wokół odsłoniętych piersi, podkreślały doskonały kształt twarzy.
Rudowłose kobiety przeważnie są piegowate, a ona wcale nie ma piegów, pomyślał. Jej wielkie
zielone oczy były zamknięte, ale nigdy nie zapomniałby ich olśniewającego blasku. Nie zapomniałby
niczego, co jej dotyczy.
Ale chciał zapomnieć, do licha...
Lecz to było niemożliwe.
Od momentu, gdy ujrzał ją po raz pierwszy i usłyszał jej szept, poczuł do niej nieodparty pociąg.
Prędzej czy później seks między nimi był nieunikniony. W tej chwili kusiło go, by zedrzeć z niej
kołdrę, objąć, poczuć ciepło piersi, smakować i wdychać ich kobiecą bujność i pełnię. Ale szybko
odwrócił oczy. Skrzywił się z bólu i nakazał ciału zapomnieć o niej.
Co ona, do licha, robiła z jego życiem! Nie chciał jej, lecz zmysłowość Ashley olśniewała go, a
szczerość była jak uderzenie w policzek. Nie prowadziła z nim żadnej gry. Oddała się w jego ramiona
słodko jak anioł...
Anioł z Nowego Jorku, pomyślał. Kobieta, która prowadzi interesy z jednym z najbogatszych ludzi na
świecie. Która objechała świat, która może mieć wszystko, czego chce.
Tak naprawdę nigdy nie będzie należała do niego.
Ale przecież i tak nie chciał, by była jego. Już raz
306 Heather Graham
przekonał się, co to znaczy kochać, mieć wspólne marzenia z kobietą, która kochała go, żyła dla niego,
pragnęła mieć z nim dzieci i marzyła o wspólnym, lepszym świecie. Nigdy jej nie odzyska. Odeszła na
zawsze, zabierając swoją miłość. Odeszła i nigdy nie wróci.
Ashley Dane. Nawet to nazwisko brzmiało wielkomiejsko. Jak nazwisko znanej modelki. Osoby po-
wszechnie znanej, z wielką ilością pieniędzy, obwieszonej szmaragdami...
Szmaragdy. Właśnie rozbłysły w świetle dnia. Zielone refleksy kolczyków grały na jej rudych
włosach. Szmaragdy błyskały na nadgarstku, na palcu. Skrzyły się na piersiach.
Nie chciał jej dotykać, ale nieposłuszne palce musnęły chłodny kamień, a potem ciepłe ciało. Pragnął
jej teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Już wiedział, że potrafiła w chwilach szczególnych przeistoczyć się w anioła, tchnąć w niego życie,
krzyczeć z rozkoszy, wyginać się pod jego dotykiem. Wiedział, że jej piersi nabrzmiewają pod jego
dłońmi, cała Ashley staje się gorąca, wilgotna, spragniona...
Tak, była aniołem. Ale należała do innego świata. On tylko jakby sobie ją na chwilę... pożyczył.
Do licha! Ta półnaga kobieta przypadkiem wkroczyła w jego życie, obudziła jego pożądanie i
roztrzaskała na kawałki z trudem odtworzony świat. Jeśli chciał obudzić ją teraz i posiąść, to mógł to
zrobić. Coś go jednak ostrzegało, że to nie będzie koniec. Potem pożądałby jej jeszcze mocniej.
Była jednocześnie aniołem i zmysłową kusicielką. Spokojna i czysta we śnie, pełna ognia w miłosnym
Szmaragdowy anioł 307
zbliżeniu. I kiedykolwiek zwracała na niego oczy, ich olśniewający blask zdawał się przyćmiewać
światło słońca.
Pożyczony anioł...
Eryk wzdrygnął się. Pójdzie teraz pod prysznic. Nie był przecież niewolnikiem żądz. Powinien odejść,
nie dotykając jej.
Klnąc pod nosem, wściekły na nią i na siebie, wyskoczył z łóżka.
Długo stał pod prysznicem w lodowatej wodzie. Potem ubrał się w dżinsy i koszulkę polo. Kiedy
wrócił do sypialni, Ashley ciągle jeszcze spała. Znów poczuł ogromne napięcie i gorąco. Przeklinając,
szybko wyszedł z pokoju.
Musi się jej pozbyć.
Pośpieszył do drzwi wyjściowych i otworzył je. Nie padało i nie było wiatru, chociaż niebo wciąż było
szare. Roztaczał się przed nim obraz kompletnego zniszczenia. Wszystkie rośliny na dziedzińcu były
powyrywane z ziemi i rozrzucone wkoło.
Ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Nawałnica mogła także porozrzucać węże. Brnąc wśród zniszczeń,
dotarł do miejsca, skąd powinien zobaczyć drogę i kanały. Drogi nie było widać, a woda wysoko
wezbrała. Mając szczęście, mógł się dostać do domu Wendy jutro lub pojutrze. Dzisiaj to było
niemożliwe.
Zaklął pod nosem i wrócił do domu. Dotąd zawsze lubił samotność i swoje pustkowie, ale samotność
była dobra, gdy mieszkał tu sam. Teraz nie było na nią miejsca.
Zajął się robieniem kawy. O mało nie rozbił dzbanka, z takim impetem postawił go na kuchence.
308 Heather Graham
Zamknął oczy i zaczął powoli oddychać. To było ćwiczenie, które zaleciłby mu dziadek. „Zamknij
oczy i przypomnij sobie, że mężczyźni mają wyższy cel. Spokój nie przychodzi z zewnątrz; trzeba go
szukać w sobie".
Otworzył oczy. Czyżby dziadek plótł bzdury? Bo Eryk nie znalazł w sobie spokoju.
Huragan wprawdzie odszedł, ale mógł powrócić. Czasem powracał nawet kilka razy na miejsce, gdzie
dokonał już zniszczeń.
Eryk potrzebował światła. Wziął kawę i poszedł do gabinetu, podniósł rolety i wyjrzał przez okno.
Zawsze kochał to miejsce - wysokie trawy, żurawie, czaple... Kochał długie jak wieczność zachody
słońca. W Everglades nie każdy mógł żyć. Panowała tu dzikość i samotne piękno. Było to jego
dziedzictwo. Bagna chroniły mieszkających tu ludzi lepiej niż cokolwiek. Każdy pokój jest nietrwały,
każda wojna kiedyś się kończy, a bagna będą trwać.
Indianie nigdy nie zostali wyrzuceni z Everglades. Nikt nigdy nie kwestionował prawa Eryka do tego
miejsca. W kraju, w którym było tak dużo ziemi, do którego nieprzerwanie napływali polityczni
uciekinierzy, Seminolowie ciągle walczyli, by być normalnymi obywatelami. Eryk wierzył w
przyszłość. Zmiany następowały wolno, lecz ufał, że będzie lepiej. Wendy nauczyła ich wierzyć, że
wszystkie kobiety i mężczyźni są podobni i równi sobie. Jego biała matka zakochała się w Indianinie,
jego ojcu. Połączyli swoje marzenia o
szczęściu. To był świat, który kochał. Dobry świat.
i dobra walka.
To było wszystko, co miał.
Szmaragdowy anioł 309
Usiadł w fotelu. Przygładził włosy i sięgnął po zapiski, które Wendy zostawiła mu w minionym
tygodniu. Spojrzał na gzyms kominka i stojące tam zdjęcia. Wendy i Leif ściskający się, roześmiani,
na łodzi poduszkowej. Wendy, Leif, Eryk i Elizabeth razem. Było też najnowsze zdjęcie: Wendy z
Bradem i Joshem. Brad - dumny ojciec, Josh - piękne dziecko. I piękna Wendy. Eryk uśmiechnął się,
spoglądając na twarz Josha. Wiedział, że jako wujek kocha synka Brada równie mocno, jak kochałby
własnego brata. Miłość mocniej wiąże ludzi niż krew.
- Mogę dostać trochę kawy?
Tak bardzo go zaskoczyła, że odstawił kubek z głośnym stuknięciem.
Była znowu ubrana w szlafrok. Wzięła prysznic. Zniknęły ostatnie ślady makijażu, bez niego jej twarz
była jeszcze piękniejsza. Wilgotne włosy zaczesała do tyłu, wyjęła z uszu szmaragdowe kolczyki.
Jednak jej oczy błyszczały jak diamenty.
Eryk wyciągnął rękę, wskazując na bujany fotel naprzeciwko stołu.
- Tak, tak. Zaraz ci przyniosę.
Usiadła, a on poszedł do kuchni. Przypomniał sobie, że nie zapytał, jaką kawę Ashley lubi. Czarną,
zdecydował. Jeśli zechce cukru i śmietanki, może pójść po nie sama.
Wrócił do gabinetu z kawą i wręczył jej kubek. Nie patrząc na niego, skinęła głową w podziękowaniu.
Długie, eleganckie palce objęły kubek. Paznokcie błyszczały pomarańczowoczerwonym lakierem,
dobranym pod kolor włosów.
Pamiętał te paznokcie. Nie raniły go. Przesuwały się
310 Heather Graham
po jego ciele i przywracały do życia. Pamiętał te eleganckie palce, jak głaskały jego ramiona...
- Cukier jest w kuchni - powiedział szorstko, wracając do swego biurka. - Obsłuż się.
Nie poruszyła się. Wreszcie podniosła na niego wzrok.
- Wiatr ustał. Czy mogę stąd dzisiaj odjechać?
- Nie.
- Dlaczego?
- Po prostu nie ma jak. Drogi są zalane. Linie wysokiego napięcia pozrywane.
- Och.
Ashley wstała i ruszyła do okna. Poły szlafroka rozchyliły się.
Obserwowanie jej w ruchu, w tym rozchylonym szlafroku, drażniło zmysły.
- Na dworze jest pięknie - powiedziała.
- Co? - warknął.
Spojrzał na nią. Patrzyła na nieskończone morze traw.
Jej słowa zdziwiły go.
- Myślałem, że nienawidzisz tych bagien. Rzuciła mu krótki uśmiech.
- Och tak. Ale gdy się na nie patrzy, są piękne.
- Piękne i śmiercionośne.
Tak jak ty, aniele, pomyślał i o mało się nie roześmiał. Ashley nie niosła z sobą śmierci, tylko po-
chłaniała jego duszę.
Przeszła koło niego w stronę półek z książkami. Uwielbiał czytać i miał tutaj wszystko: książki nauko-
we, klasykę, arcydzieła dawnej literatury i współczesne thrillery szpiegowskie.
Szmaragdowy anioł 311
Przeciągnęła palcem po grzbiecie książki zatytułowanej „Seminolowie".
- To znaczy zbiegowie? - zapytała. Wzruszył ramionami.
- Tak się na ogół przyjmuje.
- Ale nie jesteście jedynymi Indianami na tym terenie. Plemię Mikosiuki też tu żyje, prawda?
Gdy jego oczy raptownie się zwęziły, Ashley odczuła pewną satysfakcję. Wiedziała coś o tych
stronach, a jej wiedza o Indianach Ameryki Północnej była większa, niż mógł przypuszczać.
- Tak - odpowiedział.
- Dwa oddzielne i znaczące plemiona, chociaż do niedawna nie były za takie uznawane przez rząd
amerykański. Dwa różne języki, chociaż oba plemiona mają podobne rytuały, obrzędy i święta, jak na
przykład Taniec Zielonego Zboża - kontynuowała ze słodkim uśmiechem.
- Jak ty... - Urwał i wzruszył ramionami. - Co robiłaś? Chodziłaś oglądać zapasy aligatorów? Prze-
chadzałaś się po wsi?
Już się nie uśmiechała.
- Dlaczego tatabardzo mnie nienawidzisz? - spytała ostro. - Ktoś w twojej rodzinie był z pewnością
biały. Hawk, czyli jastrząb, to jak sądzę nazwisko twego ojca. Więc może matka?
- Była Norweżką - przyznał Eryk z wyraźną irytacją w głosie.
- Więc oczywiście biała. - Jej oczy rozszerzyły się w błysku szyderstwa.
Nie odpowiedział. Patrzył na nią z rękami złożonymi na kolanach. Jego życie to nie jej sprawa.
312 Heather Graham
Odwróciła się do książek. Próbowała się nie rozpłakać. Eryk zachowywał się, jakby nic między nimi
nie zaszło. Dobrze. Oboje mogą grać w tę grę. Ona potrafi bardzo dobrze grać.
Spojrzała na niego.
- Jak myślisz, kiedy będę mogła wydostać się stąd?
- Jutro, może pojutrze. Ekipy ratunkowe mogą tu dotrzeć nawet za tydzień.
- Tydzień!
- Nie martw się. Gdy woda w kanałach trochę opadnie, zabiorę cię do Wendy.
- Wendy?
- To moja szwaglerka. Myślę, że u niej będzie ci lepiej. Brad zawiezie cię do miasta, kiedy to tylko
będzie możliwe.
- To... twój brat?
- Mój brat nie żyje. Brad jest mężem Wendy. Pracuje w Drug Enforcement Administration w Fort
Lauderdale.
Ashley usiadła. Po chwili milczenia powiedziała:
- Dobrze. Dziękuję ci.
- Zaczekaj chwilę. - Wyszedł z pokoju. Odchyliła "głowę. Mimo że spała tak długo, wciąż
była wyczerpana. Czuła się, jakby krew z niej wyciekała, a z krwią uchodziło życie.
Wrócił, niosąc obcięte dżinsy i koszulę z krótkimi rękawami.
- Masz, przymierz to. - Położył ubrania na jej kolanach.
- To twojej żony?
- Nie, Wendy. Jest dużo niższa od ciebie, ale myślę, że może być.
Szmaragdowy anioł
313
- Dzięki.
Najwidoczniej nie zamierzał pozwolić jej dotknąć niczego, co należało do kobiety o kruczych włosach
i gorącym uśmiechu.
- Może chcesz poczytać? - spytał.
Chce, bym sobie poszła z jego gabinetu, uśmiechnęła się do siebie. Pewnie.
Podeszła do regału i sięgnęła po „Seminolów".
- Może z tej książki dowiem się czegoś o twoim wewnętrznym cieple i pełnej poczucia humoru osobo-
wości.
Eryk nie zareagował na zaczepkę. Patrzył, jak Ashley wychodzi z pokoju z ubraniami i książką pod
pachą.
Poszła do sypialni i przebrała się. Szorty były bardzo krótkie, lecz pasowały. Bluzka zupełnie niezła.
W każdym razie lepsze to, niż martwić się wciąż rozchylającym się szlafrokiem.
Martwić się...
Jak przetrwać ten dzień? Przebywanie z Erykiem stawało się straszne, bolesne, kłopotliwe. Nie
oczekiwała od niego wiele, żadnych kwiatów, wyznań, zobowiązań. Z drugiej strony nie spodziewała
się tak absolutnego chłodu, zachowania, które sugerowało, że jej nienawidzi.
Usłyszała pukanie. Zawahała się, ale nie czekał na zaproszenie. Pchnął drzwi i stanął w progu, z dłonią
na klamce.
- Chciałem... Ashley, chciałem tylko powiedzieć: przepraszam.
- Och? .Za co? - Miał pewnie na myśli swoje nieuprzejme zachowanie?
314 Heather Graham
- Za ostatnią noc. Zacisnęła zęby.
- Możesz to sprecyzować?
- Za dużo whisky.
- Rozumiem - przerwała chłodno.
- Nie, nie rozumiesz! Próbowałem...
- Myślę, że od lat niczego nie próbowałeś zrobić z sobą.
- Naprawdę? - Zacisnął szczęki, oczy mu się zwęziły. - Co ty możesz wiedzieć?
- Wystarczająco dużo - powiedziała ostro.
- Nic nie wiesz.
- Wiem, co czuję i ile mogę znieść! - Gdy zaczął iść w jej stronę, wpadła w panikę. Cofnęła się w
stronę łóżka, złapała poduszkę i trzymała ją przed sobą jak tarczę. - A ty nie wiesz nic. Nic nie wiesz o
dobroci i uczciwości.
- Nie wiem? - Był blisko. Uśmiechał się. Również się uśmiechnęła, gdy wyrwał jej z rąk poduszkę.
Podniosła z łóżka drugą.
- Zapomniałeś, jak się śmiać i przeżywać radość. Jak przepraszać i... Poczekaj!
Stał już tuż obok i nie słuchał jej. Próbowała odepchnąć go poduszką, lecz odparował pchnięcie, a
Ashley zatoczyła się na łóżko.
- Zaczekaj - krzyknęła. - Wcale nie słuchasz... Uderzyła znowu poduszką.
Uważnie spojrzał na Ashley i zaczął się śmiać.
- Eryk...
Rozradowany rzucił się na łóżko obok niej. Odepchnął poduszki i wziął ją w ramiona. Krzyknęła w
proteście, lecz nie miała szans. On był silniejszy.
Szmaragdowy anioł 315
Nagle zabrakło jej tchu. Przez chwilę na siebie patrzyli. Jej wilgotne, rozrzucone w nieładzie włosy
opadały na jego palce. Oczy miał roześmiane, pełne życia.
- Nie jestem nawet w połowie taki zły, jak uważasz.
- Nie? - Zwilżyła wargi.
- Naprawdę mi przykro - powiedział miękko.
- Zrobisz coś dla mnie?
- Co?
- Chociaż nie. Przepraszam, myślałam... Wzruszył ramionami.
- W porządku. Jeśli to drobiazg...
- Nie powiedziałam, że drobiazg. To bardzo dużo. Myśl sobie, co chcesz, nie dam rady cię zmienić.
Ale ja nie robię takich rzeczy. Nigdy. To tłumaczy wszystko.
Już się nie uśmiechał. Odsunął się od niej.
- Nie mów tego.
- Przestaniesz?! Jak możesz niszczyć coś, co było uczciwe i piękne! - Wiedziała, że uważał ją za
kobietę z wielkiego miasta, wyrafinowaną, o dużym doświadczeniu. Tymczasem, choć była znaną
modelką i obracała się w wiejkim świecie, zachowała dziewczęce marzenia. To był bardzo ważny,
choć skrywany przed innymi rys jej charakteru. Była pewna, że zakocha się tylko raz w życiu i tę
miłość, choćby okazała się nieszczęśliwa, zabierze do grobu. Ale to pewnie nie pomieściłoby mu się w
głowie. - Nie przejmuj się. Tylko odejdź.
Jednak nie odszedł. Patrzył na nią, jakby jej nie słyszał. Odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów. Jego
zielone oczy błyszczały.
316 Heather Graham
- Co? - Pomyślał z żalem, że został odrzucony. Wstał i chciał odejść, ale jeszcze się odwrócił. Ze
smutnym uśmiechem wziął ją za rękę. - Jeszcze raz przepraszam, panno Ashley Dane. Naprawdę mi
przykro, że taki ze mnie gbur. Wybaczysz mi? - Jego smutny uśmiech pogłębił się.
Zawahała się.
- Naprawdę. Szczerze przepraszam za moją nie-uprzejmość, nieokrzesanie i złośliwość, ale nie prze-
praszam za ostatnią noc. Cieszyłem się każdą sekundą. Każdym dotykiem, każdym gestem, każdą
pieszczotą.
Sama nie bardzo wiedziała, czego teraz chciała. Jej policzki oblał głęboki rumieniec. Wspomnienia
powracały.
Spuściła głowę i szybko przyjęła jego wyciągniętą rękę. Pomógł jej wstać.
- Chcesz więcej? - zapytał miękko.
- Co? - szepnęła, patrząc na niego zakłopotana.
- Mogę mówić dalej. O ostatniej nocy. O wszystkim, co mnie urzekło. Szczegółowo.
- Nie! Nie, już dobrze.
- W porządku. - Roześmiał się skonsternowany. Jego palce czule zacisnęły się na jej palcach. Ten
dotyk cieszył ją. Ich oczy spotkały się, jego spojrzenie było gorące.
Może jednak wcale nie było tak dobrze. Poczuła dreszcz niepokoju i zaczęła szybciej oddychać. Nagle
znowu zapragnęła opuścić go - właśnie teraz, w tym momencie.
Na bagnach zamordowano człowieka. Nawet jeżeli Eryk w to nie wierzył, morderstwo miało miejsce.
Szmaragdowy anioł 317
Pewnie zagrażało jej wielkie niebezpieczeństwo, lecz dotąd prawie o tym nie myślała, będąc z tym
dziwnym, nieodgadnionym Indianinem.
Ponieważ wiedziała, że to nie jej życie jest zagrożone, ale serce.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ashley ostrożnie podążyła za Erykiem do kuchni. Stał przy lodówce.
- Nadal chłodna - stwierdził, zbadawszy dłonią jej wnętrze. - Świetny jest ten syntetyczny lód. Masz
ochotę coś zjeść?
- Co proponujesz?
- Chleb z koonti albo ogon aligatora.
Ashley nie była pewna, czy Eryk z niej nie kpi.
- Jadłam już ogon aligatora, panie Hawk - oznajmiła wyniośle, siadając na wysokim stołku.
- Naprawdę?
Odwrócił się z ironicznym uśmiechem. Ashley poczuła ciarki. Wolałaby, żeby nie był aż tak
atrakcyjny. Kształt jego ust, swobodne, pewne ruchy, czarne włosy opadające na czoło, "wszystko w
nim przepojone było witalną energią, utrzymywaną w ryzach jedynie cienką
Szmaragdowy anioł 319
warstewką cywilizowanych manier. Wszystko to budziło w niej nieokreślone, pierwotne odczucia.
- Owszem - odpowiedziała z godnością. - W Disney World, tu, na Florydzie.
- W Disney World!
- Tak, w restauracji nad jeziorem. Podają tam steki z aligatora, a także fantastyczną pastę do kanapek.
- Naprawdę?
- Tak.
- Ha, w takim razie spróbuj chleba z koonti. A może też go tam podają?
Ashley roześmiała się.
- Nie wiem. W każdym razie ja go nie jadłam. Co to jest koonti?
- Korzeń, który miele się na mączkę. Wielokrotnie ratował moje plemię od głodu. Moja babka często
piekła z koonti chleb. Miała chyba nadzieję, że dzięki niemu nie skończę najgorzej.
- Ach tak? Czyżbyś istotnie sądził, że czeka cię zły koniec?
- Okropny. Napijesz się mrożonej herbaty?
- Chętnie.
Sięgnął do locjówki po dzbanek i nalał herbaty do szklanek.
- A tak poważnie, często jadasz mięso aligatora? - spytała.
- Tylko po sezonie.
- Po sezonie?
- Po sezonie łowieckim. Kiedyś były zagrożonym gatunkiem, ale ostatnio znowu bardzo się
rozmnożyły i przyciągają wielu myśliwych, a za nimi ciągną stada rozszalałych reporterów, jak dzikie
zwierzęta.
320 Heather Graham
- Roześmiał się. - Dlatego trzeba bardzo uważać na bagnach.
- Żartujesz sobie ze mnie.
- Nie, serio. Nigdy nie spotkałaś dziennikarza polującego na sensacyjną historię?
- Fakt, zdarzało się. - Sępy z mediów nieraz dały się we znaki Tarze. - No dobrze, rzeczywiście bywają
okropni. Ale założę się, że aligatory są groźniejsze.
- To nie są moje ulubione zwierzątka, a jednak mnie fascynują. Pamiętają erę dinozaurów. Bardzo
nieskomplikowane w swoim zachowaniu. Ostatnio niestety sprawiają sporo kłopotów, przedostając
się kanałami do zamieszkanych okolic. Kilka lat temu zginęła mała dziewczynka, śliczna
blondyneczka. Aligator wciągnął ją do wody. Kiedy przeczytałem o tym, znienawidziłem te potwory.
Widziałem jednak także, jak się na nie poluje. Myśliwi się nie patyczkują. Wygląda to makabrycznie.
Jednak mięso w restauracjach pewnie pochodzi z farm hodowlanych, których jest sporo na północy
stanu.
- A ten twój?
- Upolował go Brad. Kręcił się niebezpiecznie blisko domu..
Ashley wstrząsnęła się gwałtownie. Eryk uśmiechnął się lekko.
- Dlatego właśnie nie powinnaś tutaj biegać - powiedział łagodnie. - Ale nie trap się. Odkąd znów na
nie polują, aligatory stały się płochliwe i nieufne wobec ludzi.
Podszedł do lodówki i zaczął w niej szperać.
- Mam!
- Co takiego?
Szmaragdowy anioł 321
- Co powiesz na szynkę i ser? Roześmiała się głośno.
- Wspaniale! Pomóc ci?
- Nie trzeba, poradzę sobie. Co wolisz, musztardę czy majonez?
- Zdecyduj. Lubię niespodzianki.
Po kilku minutach postawił przed nią talerz.
- Ashley, nie będziesz dziś ciskać zastawą? - spytał niepewnie.
- Nie, pod warunkiem, że nie będziesz się wstrętnie zachowywał - oświadczyła słodkim tonem.
- Na wszelki wypadek zjedzmy to szybko.
- Tak trudno ci kontrolować swój charakterek?
- droczyła się z nim, zaraz jednak tego pożałowała, widząc chmurny cień w jego oczach. Pomyślała, że
w jego zachowaniu wobec niej istotnie było coś, nad czym nie do końca panował. - Wygląda
wspaniale
- dodał a szybko, spoglądając na talerz.
- Dzięki Bogu. Martwiłem się, że nie mam w domu kawioru.
- Panie Hawk, muszę pana poinformować, że na co dzień zajadam się masłem orzechowym, a takich
rzeczy, jak rybie jajeczka, wprost nie znoszę.
- Przepraszam - rzekł cicho.
- W porządku - ucięła. Przyglądał się jej, jedząc kanapkę.
- Podobasz mi się taka.
- Jaka?
- Bez makijażu.
Nie była pewna, czy powiedział to serio. Wolałaby, żeby się jej tak nie przypatrywał. Czuła, jak całe
jej ciało ożywia się pod jego przenikliwym spojrzeniem.
322 Heather Graham
- Dziękuję.
- Opowiedz mi o Nowym Jorku.
Uniosła wzrok. Eryk już prawie skończył swą kanapkę, a ona jeszcze skubała swoją.
- O czym tu mówić? Byłeś tam kiedyś?
- Byłem. Ciekawa dżungla.
- Masz rację.
- Mieszkasz sama?
To było bardzo prywatne pytanie. Co prawda mieli już za sobą najbardziej prywatny z możliwych
kontaktów, potem jednak Eryk zaczął wznosić między nimi mur. Ale to także on zaproponował
rozejm.
- Tak. Mam mieszkanie przy Columbus Avenue, blisko Muzeum Przyrodniczego.
- Czym się zajmujesz poza bieganiem w bikini po Everglades?
- A ty? Czym się zajmujesz poza ratowaniem kobiet biegających w bikini po Everglades?
- W samych majteczkach - przypomniał, najwyraźniej chcąc ją sprowokować.
- W majteczkach - zgodziła się słodkim tonem, nie dając wyprowadzić się z równowagi.
- Ja pytałem pierwszy.
- Kurtuazja nakazywałaby najpierw zaspokoić ciekawość słabej płci.
- Nie widzę w pani cienia słabości, panno Dane - rzekł przeciągle z rozbawionym wyrazem twarzy.
- No dobrze, niech tak będzie. Zajmuję się projektowaniem odzieży. Przez kilka lat pracowałyśmy z
Tarą Tyler dla Galliarda.
- Dla Galliarda? - Zmarszczył brwi. Galliard był znanym projektantem. W mediach było głośno o jego
Szmaragdowy anioł 323
aresztowaniu w Wenezueli pod zarzutem morderstwa. - Czytałem w gazetach o tamtej historii.
Wróciłem do tych informacji, kiedy Raf Tyler spotkał się ze mną w sprawie kręcenia reklamówki w
mojej posiadłości. To musiało być trudne dla ciebie. - Zerknął na nią czujnie.
- Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak śmiertelnie przerażona jak wtedy. Tara była związana z
niejakim Finem Elliotem. Przypadkiem poznała także brata Rafa, który pracował dla rządu. Tin
planował kradzież cennych obiektów. Tara była świadkiem strzelaniny, chciano obwinić ją o
morderstwo. Później, kiedy pojechaliśmy do Wenezueli, Tin porwał mnie, by dobrać się do Tary. -
Wstrząsnęła się gwałtownie. - Na szczęście nie byłam tam sama. Był też brat Rafa i Sam, nasz
współpracownik i dobry przyjaciel. Koniec końców pojawił się Raf z policją i wszystko dobrze się
skończyło. Ale nigdy tak się nie bałam, dopóki... - Zamilkła na chwilę. - Dopóki nie zobaczyłam tego
morderstwa na bagnach. - Rzuciła mu gwałtowne spojrzenie.
- Dobrze. Przypuśćmy, że ci wierzę.
- Wierzysz mi teraz?
- Nie wiem. Wierzę, że widziałaś jakieś zajście.
- To nie jest to samo! Nie miewam halucynacji! I nie jestem tak delikatna, by ulegać panice z błahego
powodu.
- Mówiłaś już przecież, że nie znosisz tych bagien. Lało wtedy jak z cebra, a ty już byłaś nieźle
przestraszona. Może jednak coś ci się przywidziało. Odrobinkę.
- Nieprawda! - krzyknęła Ashley wściekle, zrywając się ze stołka. - Chciałabym wreszcie wydostać
się stąd!
324 Heather Graham
Eryk zesztywniał, jakby kij połknął, a w jego oczach pojawił się chłód.
- Panno Dane, wywiozę panią stąd, kiedy tylko będzie to możliwe - odparł oschle, też wstając. - Ze-
chce mi pani wybaczyć, muszę się czymś zająć. - Wyszedł z kuchni.
Patrząc, jak znika w holu, Ashley pożałowała swego wybuchu.
Otworzył drzwi gabinetu i zatrzasnął je głośno.
- Ponurak! - szepnęła. Ale wiedziała, że to nieprawda. Denerwowała go i nie była w stanie tego
zmienić. - Co mnie to obchodzi? - mruknęła.
Był tylko dziwnym nieznajomym, który przypadkiem wyciągnął ją z bagna. Nie mogła doczekać się
chwili, kiedy będzie mogła stąd się wynieść. Chciałaby znaleźć się w bardziej cywilizowanym
miejscu. W betonowej dżungli, to było jej środowisko naturalne. Źle się czuła wśród bagien, błota,
kanałów i dziczy. Najlepiej było trzymać się od tego z dala.
- Siedź sobie w tej swojej norze! - warknęła w stronę korytarza. - Zamknij się tam na siedem spustów!
Miała ochotę znowu cisnąć talerzem o podłogę, ale w ten sposób utwierdziłaby tylko Eryka w jego
mniemaniu o niej. Wzięła więc kilka głębokich oddechów i zajęła się zmywaniem naczyń i
sprzątaniem po posiłku. Mimo burzy z kranu ciągle płynęła woda. Była krystalicznie czysta.
Widocznie na terenie posiadłości było źródło.
Potem usiadła w salonie, przypatrując się czaszkom bizonów ozdobionym piórami i rytymi
ornamentami. Powoli zaczęło zmierzchać. Zaniosła do kuchni lichtarze i wydłubała z nich ogarki,
potem osadziła nowe
Szmaragdowy anioł 325
świece i zapaliła. Ich światło jakby pogłębiło mrok. Nie miała zegarka. Zegar na kominku wskazywał
pierwszą, ale wiedziała, że to nieprawda. Eryk nie pojawiał się.
Poczuła burczenie w żołądku i zajrzała do lodówki. Natrafiła na starannie owiniętą porcję mięsa. Na
przyklejonej etykiecie widniał napis wykaligrafowany dużymi, pochyłymi literami: „Ogon aligatora".
Uśmiechnęła się i podjęła decyzję.
Znalazła turystyczną maszynkę do gotowania i głęboką patelnię z pokrywką. Myszkowała w
szafkach, szukając przypraw.
Pół godziny później po kuchni rozchodził się rozkoszny zapach smażonych na maśle warzyw, mięsa i
czosnku. Dusiła mięso z zieloną papryką, cebulą i ziemniakami. Znalazła butelkę niemieckiego
rieslin-ga i nalała wina do szklanki, dodając kilka kostek lodu. Nałożyła sobie sporą porcję mięsa z
warzywami i zasiadła do samotnej kolacji. Eryk nawet nie wyjrzał ze swego pokoju.
Jadła ze smakiem, niespiesznie, popijając winem. Skończyła, nie doczekawszy się Eryka. W końcu
wstała od stołu, zmyła swój talerz i przygotowała drugie nakrycie. Nalała drugą szklankę wina i
zabrawszy ją z sobą, ruszyła w stronę gahinetu. Zapukała do drzwi. Cisza.
- W kuchni jest ciepła kolacja, jeśli masz ochotę. Jeśli nie zamierzasz jeść, zgaś maszynkę -
powiedziała głośno i przeszła do sypialni, niosąc szklankę i świecę.
Wyciągnęła się wygodnie na łóżku i sięgnęła po książkę. Zdała sobie sprawę, że nasłuchuje odgłosów
z głębi domu, ale panowała tam cisza. Otworzyła
326 Heather Graham
książkę i pomijając wstęp, zaczęła czytać. Mimo po; czątkowych trudności z koncentracją szybko
zatopiła; się w lekturze.
Książka opisywała dzieje plemienia Seminolów, gałęzi Krików z Georgii, od ich przybycia na
półwyse-Floryda w osiemnastym stuleciu. Drugi rozdział, pof święcony pierwszej wojnie z
Seminolami, wciągnął* Ashley bez reszty. Autor opowiadał o zdeterminować nym dążeniu
amerykańskich oddziałów pod wodzą Andrew Jacksona do wytępienia Indian i o ich desperackiej
walce o przetrwanie. Sposób życia Semino-;, lów zmieniał się z czasem. Wcześniej budowali domo--
;
stwa z drewnianych bali, ale były regularnie palone przez białych. Przenieśli wówczas swe siedziby na
tereny bagienne, gdzie stawiali swe cziki - kryte trzciną domy na palach.
Cziki chroniły przed aligatorami, wężami i innymi niebezpiecznymi zwierzętami, a bagna osłaniały
Indian przed tropiącymi ich ludźmi.
Autor miał świetne pióro. Książka nie była przeładowana szczegółami, niemniej dawała solidną
porcję rzetelnej wiedzy. Ashley z rozdartym sercem czytała
o cierpieniach walczącego o przetrwanie ludu. Nienawiść Jacksona też miała swoje przyczyny: jego
rodzina zginęła z rąk Indian.
Książka niosła przesłanie, że biali, z powodu swych niezliczonych zdrad i okrucieństw wobec Indian,
zupełnie nie zasługiwali na zaufanie, prędzej na odrazę
i nienawiść. Bestialstwo rodziło kolejne zbrodnie, i w rezultacie do dziś nie doszło do całkowitego
pojednania między Stanami Zjednoczonymi a rdzennymi mieszkańcami tej ziemi.
Szmaragdowy anioł 327
W pewnej chwili Ashley usłyszała szmer. Podniosła wzrok i ujrzała Eryka opartego o drzwi.
Przypuszczała, że stał tam od dłuższej chwili, przypatrując się jej.
- Nieładnie tak kogoś podglądać - skarciła go.
- Nie podglądam. Po prostu nie zwróciłaś na mnie uwagi.
- Czytałam. W czym mogę ci pomóc? - spytała słodkim głosem.
- Chciałem ci tylko podziękować. - Uśmiechnął się szeroko.
- Tak? Za co?
- Tamto... Cokolwiek to było, było pyszne.
- Aha. Ogon aligatora.
- Hm. Bardzo mi smakowało.
Wszedł do pokoju pewnym krokiem. Przypatrywali się sobie przez chwilę. Eryk podszedł do łóżka,
jego oczy rozbłysły zielonym blaskiem. Był kompletnie ubrany, lecz Ashley wyobraziła go sobie
nagiego. Wspaniale zbudowany facet, każda kobieta miałaby takie fantazje na jego temat, nawet taka,
która nigdy wcześniej nie podejrzewałaby się o to.
- Ciekawa lektura? - spytał.
- Tak, bardao! Wspaniała książka, szalenie mi się podoba - stwierdziła entuzjastycznie. - To poważna,
historyczna praca, a czyta się ją jak powieść. Mam wrażenie, jakbym ich wszystkich znała,
Seminolów i białych. Zamierzam ją skończyć, choćbym miała czytać do rana, bo nie sądzę, żebyś
zechciał mi ją pożyczyć — dodała z ironicznym uśmiechem.
- Tak tylko mówisz.
- Nie, naprawdę tak myślę.
- Chcesz mi pochlebić.
328 Heather Graham
Usiadła prosto i odgarnęła włosy na ramiona.
- Po pierwsze nie mam najmniejszego zamiaru ci pochlebiać - oznajmiła, wymachując mu palcem
przed nosem. - A po drugie dlaczego miałoby ci pochlebiać to, że mi się podoba jakaś książka?
Dlatego, że opowiada o plemieniu Seminolów?
- Ponieważ jestem jej autorem.
- Co takiego?!
Ashley zdumiała się niepomiernie. Patrzyła mu prosto w oczy. Tańczyły w nich wesołe ogniki, ale
była w nich także powaga. Spojrzała na książkę. Tytuł był wydrukowany dużą czcionką, a niżej,
znacznie mniejszą, nazwisko autora: Eryk Hawk. Bez wątpienia.
- Rzeczywiście to ty ją napisałeś.
- Tak - potwierdził łagodnie.
Zbliżył się do niej miękko jak kot, wyjął jej książkę z rąk i upuścił ją na podłogę. Ashley powędrowała
za nią wzrokiem.
- Dlaczego...
- Dlatego. - Usiadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, blisko, twarz przy jej twarzy. - Nie musisz
jej teraz kończyć. Nie musisz jej pożyczać. Jest twoja. Możesz ją zabrać z sobą, kiedy stąd wyjedziesz.
- Ależ...
- Nic nie mów.
Delikatnie pogłaskał ją po policzku. Łagodny dotyk szorstkiej dłoni wywołał w niej nową burzę
pragnienia. Patrzył jej prosto w oczy. Jego ręka powędrowała ku jej szyi, po czym musnął łagodnie
pierś. Ashley zapragnęła znaleźć się w jego ramionach, naga, i poczuć na swym ciele jego gorące,
niecierpliwe dłonie.
Szmaragdowy anioł 329
Nie poruszyła się jednak, zajrzała mu jedynie głęboko w oczy. To, co nie mogło być wypowiedziane
słowami, powinno się zawrzeć w spojrzeniu. Chciała, by jej zapragnął, zapominając o gorzkiej
przeszłości. Zdała sobie sprawę, że tak właśnie jest. Może jej nie lubił, może nawet niezbyt dobrze o
niej myślał, ale jej pożądał. W tej chwili nie potrzebowała niczego więcej.
Objęła go, a Eryk zamknął ją w uścisku. Ich wargi odnalazły się, wywołując falę wrzącej namiętności.
Oderwała się od niego, oddychając gwałtownie, z pasją.
- Powinienem trzymać się od ciebie z daleka - wyszeptał.
- Czemu?
Dotknął jej pierścionka.
- Ponieważ jesteś jak szmaragdy Tylera. Olśniewająca... i nieosiągalna.
- Nie jestem kamieniem! - zaprotestowała gwałtownie. - Nie jestem martwym przedmiotem, kłodą
drewna ani bryłą lodu. Ja...
- Nie, nie jesteś z kamienia - potwierdził gorączkowo, przeczesując palcami jej włosy. Za chwilę jego
sprawne ręce powędrowały ku guzikom jej bluzki. Obnażył i ujął w dłonie piersi. Całował jej twarz,
wędrując od ust do płatków uszu. - I z całą pewnością nie jesteś bryłą lodu - mruczał do jej ucha. - Nie
ma w tobie ani odrobiny zimna. Wszystko w tobie jest piękne. Jesteś skończonym pięknem.
- Och - szepnęła cicho. Całowała jego szyję, obejmując go mocno. Pragnąc wtulić się w jego silny,
nagi tors, próbowała rozpiąć mu koszulę, ale szarpnęła zbyt
330 Heather Graham
mocno i oderwała guzik. Odsunęła się z zakłopotaniem. Zdumiewała ją siła własnego zapamiętania.
Nigdy nie sądziła, że mogłaby podrzeć na kimś ubranie. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz Eryk
ponownie porwał ją w ramiona.
- To był mój najlepszy guzik! - stwierdził ze śmiechem. W tym chrapliwym śmiechu czuła jednak
ogień, który obudził w Ashley nową falę pożądania.
Odsunął się od niej na chwilę, by zdjąć koszulę, po czym przyciągnął ją mocno do siebie. Jego ręce
gorączkowo wędrowały po jej plecach. Ashley całowała jego skórę, palcami wpijała się w silne
mięśnie. Gdy jej dłoń przesunęła się nisko po brzuchu Eryka, poczuła, jak zadrżał.
Chwycił w dłonie jej głowę i odsunął ją nieco, szukając oczu.
- Jesteś jak szmaragd. Jesteś roziskrzonym, olśniewającym, zielonym ogniem. Trudnym do zdobycia,
trudnym do utrzymania, ale kuszącym jak nic na świecie. Boże, cóż ty ze mną wyrabiasz!
Pocałował ją znowu. Kiedy ich usta spotkały się, odnalazł i poprowadził jej dłoń. Wzdrygnęła się aż,,
zaskoczona gwałtownym pulsem jego podniecenia. Pieszczoty Eryka nabrały nieokiełznanego tempa.
Czuła jego ognisty, urywany oddech, dzikie bicie serca, napięcie całego ciała. Wpiła dłonie w jego
włosy. Żądała więcej, nie wiedząc, czy potrafi unieść jego dziką namiętność.
Ułożył ją na poduszce i zrzucił dżinsy. Obserwowała go, próbując unieść się, gdy się do niej zbliżył.
Nie pozwolił na to. Pocałował jej usta, a potem wędrował językiem w dół, między piersiami, i niżej.
Obrócił ją
Szmaragdowy anioł 331
i odbył podobną podróż wzdłuż jej kręgosłupa. Znów chciała się unieść, by wtulić się w niego, ale
przytrzymał ją.
Znalazł zatrzask jej szortów i ściągnął je, całując brzuch. Odrzucił spodenki i rozchylił jej nogi.
Czubek jego języka pieścił jej uda, aż wreszcie znalazł się między nimi. Wówczas zagłębił się w niej
bez pośpiechu, lecz zdecydowanie. Odnalazł mały guzek, rozsyłający fale swojego głodu i ekstazy do
każdego zakątka jej ciała, do krwi i serca - do niej całej.
Świat wokół Ashley przestał istnieć. Nie było nic prócz tej nocy. Miała jedynie świadomość słodkiej,
oszałamiającej gonitwy, coraz szybszej, aż po druzgocącą, gwałtowną nawałnicę uniesienia.
Krzyczała, wiła się i drżała, ledwie zdając sobie z tego sprawę. Ogarnęła ją ciemność. Umierała...
A kiedy świat zaczął powracać, ujrzała nad sobą spiętą twarz Eryka. W oczach błyskały mu ogniki
najzwyklejszego męskiego triumfu. Przez moment poczuła się zakłopotana i odwróciła wzrok.
Roześmiał się głębokim, gardłowym śmiechem i pocałował ją mocno.
Czuła między^udami jego męskość, nabrzmiałą, pulsującą i niespokojną. Kiedy się poruszył,
zapomniała o zakłopotaniu. Rozpływała się pod jego dotykiem. Zanurzał się w niej powoli, patrząc jej
głęboko w oczy. Kiedy był już cały wewnątrz niej, głęboko, jakby w samym centrum łona, poczuła
jego dotknięcie. To obudziło w niej poprzedni głód. Otworzyła usta, ale zamknął je pocałunkiem. I
zamknął jej ciało w uścisku.
I wtedy jakby rozpętały się w nim wszystkie moce piekielne.
332 Heather Graham
Ashley wydawało się, że ujeżdża burzę, wicher, dziki splendor całej ziemi. To było cudowne uczucie.
Eryk był rozszalałym, rwącym strumieniem. Kiedy zdawało się jej, że już nie jest w stanie znieść
więcej, odsuwał się nieco i poruszał wolno... Dopóki ponownie nie porwała jej namiętność. Wówczas
przejmował; kontrolę nad jej desperackim lotem i znów porząd* kował go w zmysłowy, słodki rytm.
Trwało to długo, aż do chwili, gdy wspięła się na najwyższy szczyt. Zamknęła oczy i ujrzała eksplozję
gwiazd. Dziesiątki szmaragdowych gwiazd rozbłysły w ciemności dookoła, opadając wolno, aż
odnalazła się, uspokojona, w uścisku ramion Eryka.
Leżeli długo w ciszy. Odblask świecy migotał na ścianach. Ashley zamknęła oczy. Na wpół drzemała,
kiedy uświadomiła sobie, że jego palce znów wędrują po jej plecach. Po chwili pieścił jej pośladki, aż
chwycił ją za biodra i przyciągnął ciasno ku sobie. Wśliznął się w nią, namiętnym szeptem zachęcając
do kolejnego wspólnego lotu...
Kiedy się już uspokoili, leżała z plecami wtulonymi w jego szeroki tors. Obejmował ją, głaszcząc
delikatnie jej ramię.
- Jesteś niebezpieczna jak narkotyk. Uzależnię się od ciebie.
- Tak? - szepnęła.
- Aha. Jak od kawioru. Uwielbiam kawior. Roześmiała się cicho.
- Najpierw przyrównywałeś mnie do szmaragdów. Teraz zostałam rybim jajeczkiem.
Zachichotał i obrócił ją twarzą ku sobie. Przysunęła głowę do jego piersi. Przyjemnie było wtulić się w
jego
Szmaragdowy anioł 333
gładkie ciało, poczuć napięte mięśnie. Nagle zapragnęła, żeby nie było całego świata poza tym
miejscem, wszystkie drogi pozostały na zawsze zniszczone przez huragan, a ona nie musiała się stąd
ruszać przez wieczność całą.
Z mężczyzną, który raczej jej nie polubił, przypomniała sobie. Ale w tej chwili trudno było w to
uwierzyć. Jego długie palce delikatnie poruszały się w jej rudych włosach. Nie byłaby w stanie
uwierzyć, że nie zależało mu na niej choć trochę. Była wdzięczna niebiosom, że zesłały tę burzę, która
ich połączyła.
- Już prawie świta - powiedział.
- Naprawdę?
- Aha. Powinienem już wczoraj podnieść żaluzje. Nie ma powodu, by były opuszczone. Są
automatyczne. Jedno naciśnięcie guzika i jadą do góry.
- Uhm - zamruczała. Gzuła się dobrze tu, gdzie teraz była.
- Czy ty w ogóle spałaś?
- I to znakomicie. Ale ktoś mnie obudził.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Wszystko jest w najlepszym porządku.
- To dobrze, bo tak naprawdę wcale nie mam wyrzutów sumienia. - Milczał przez chwilę, po czym
dodał: - Jestem pewien, że jutro lub pojutrze będę mógł cię stąd wywieźć.
Nie odpowiedziała. Poczuła, że serce zatrzepotało jej boleśnie w piersi. Trudno jej było przyznać się
przed sobą samą, że wcale nie ma ochoty opuszczać tego miejsca. Przecież wyjazd oznaczał powrót do
334 Heather Graham
wszystkiego, co tak kochała. Metropolitan Opera i teatry, setki potężnych budynków, Central Park
jesienią. Słodycze w Macy's. Przytulne biura jej i Tary przy Rockefeller Plaża. Ślizgawka zimą...
Pobyt tutaj to ten mężczyzna. Poczucie bezpieczeństwa w jego silnych ramionach.
No tak, ale przecież wcale nie pragnął, by tu została. Chciał się jej jak najszybciej pozbyć. Był
przywiązany do swojej prywatności, do swojego spokojnego świata. Była tu intruzem. Nawet jeśli coś
ugotowała i przyjemnie mu było zabawić się z nią w łóżku.
Odsunęła się od niego. Wpatrywała się w sufit, przygryzając dolną wargę. Czuła, że Eryk przygląda
się jej, ale nie spojrzała w jego stronę.
- Co się stało? - spytał.
- Nic - mruknęła.
- Widzę, że nie możesz się doczekać wyjazdu.
- Wcale o tym nie myślałam.
- A więc o czym?
- O czym? - Zawahała się. Obróciła się ku niemu. - Myślałam o tym, jak dziwnie się czasami w życiu
układa.
- To znaczy?
- To wszystko. Napaść Harrisona. Huragan. Morderstwo. - Wzdrygnęła się. - A potem pobyt pod
twoim dachem. - Uśmiechnęła się. - Tego nigdy nie będę żałować.
Ashley nie podobał się sposób, w jaki Eryk jej się przyglądał. Zastanawiała się, czy nie palnęła
jakiegoś głupstwa.
- Nigdy nie będziesz tego żałować? Czego? Siebie,
Szmaragdowy anioł 335
mnie, nas dwojga razem? Tego, że się kochaliśmy? O czym ty mówisz?
- Musisz być taki dociekliwy?! - wybuchnęła. - Ja... Mam na myśli nas. Ciebie. Wszystko, czego się
nauczyłam od ciebie i o tobie. Podoba mi się twoja książka o Seminolach. Podoba mi się to, czego się
z niej dowiedziałam o tobie jako o człowieku. Myślę także o nas. O naszym kochaniu się czy seksie,
cokolwiek, do diabła, to było!
- Aha - wycedził chłodno. - Rozumiem, że zaliczyłem test?
- Przestań! - wrzasnęła. Miała idiotyczne uczucie, że za chwilę się rozbeczy. Nie, nie wolno. Nie przy
nim. - To było cudowne. Byłeś wspaniały...
- No cóż, cieszę się. - Gniewnie wyskoczył z łóżka. Sięgnął po dżinsy i wciągał je pospiesznie. -
Wspaniały, tak? - kontynuował, powściągając złość. - Może powinienem być wdzięczny za tę
charakterystykę. Może przyfrunie tu całe stadko osóbek z wielkiego świata, by spróbować
miejscowego specjału, co? Tak to się u was robi? Posmakować Indianina, szlachetnego dzikusa, a
następnego dnia polecieć do Tijuany i zaliczyć Meksykanina?
Ashley odebrało z oburzenia mowę. Spiorunowała go wzrokiem, po czym zerwała się z wściekłym,
nieartykułowanym wrzaskiem i okrążywszy pędem łóżko, podbiegła do Eryka z taką gwałtownością,
że omal na niego nie wpadła.
- Ty sukinsynu! Głupi, egoistyczny, znerwicowany, wszawy sukinsynu! Szlachetny dzikus! Nie ma w
tobie niczego szlachetnego ani dzikiego! W ogóle niczego w tobie nie ma!
336 Heather Graham
Wymierzyła mu z całej siły siarczysty policzek.
W następnej sekundzie mało się nie skuliła ze strachu. Jego oczy rozbłysły jak dwa sztylety. Pojawił
się w nich gniew, jakiego jeszcze nigdy nie widziała. Modliła się, by jej nie uderzył. Była śmiertelnie
przerażona, gotowa krzyczeć lub uciekać. Albo... błagać
o łaskę. Nie! Nie ma mowy. W żadnym wypadku.
Gdyby jednak wykonał w jej stronę jakikolwiek ruch, nie wiadomo, jak by się zachowała.
Ale Eryk nie dotknął jej. Nie wyrzekł też ani słowa. Po prostu wyminął ją i wyszedł z pokoju. Nie
słyszała jego kroków. Dopiero po dłuższej chwili dobiegła eksplozja zatrzaśniętych z impetem
frontowych drzwi.
Opadła na łóżko. Uderzyła go z taką siłą, że aż paliła ją dłoń. Poszedł sobie i mogła już dać ujście
napływającym do oczu łzom.
Dzięki Bogu, już wkrótce powinna wydostać się stąd.
Przemknęła szybko do łazienki. Nie było tam wiele światła, nie było też ciepłej wody, ale nie zważała
na to. Weszła pod prysznic. Woda nie wydawała się zimniej-sza niż mróz panujący w jej sercu.
Sięgnęła po mydło
i nacierała z pasją całe ciało - nie tyle, by zmyć wszelkie ślady ostatniej miłosnej nocy, ale jakby
wierzyła, że w ten sposób zdoła wymazać wszelkie myśli o Eryku. A także pamięć jego dotyku.
Skończywszy, sięgnęła po ręcznik, trzęsąc się i szczękając z zimna zębami. Wytarła się energicznie do
sucha. Wciąż była bardzo rozgniewana. A właściwie to już nie był gniew, czuła się po prostu żałośnie.
Gdyby miała dość sił, wyszłaby z tego domu, by poszukać jakiejkolwiek pomocy.
Szmaragdowy anioł 337
Byle dalej od niego.
Wróciła do sypialni i zaczęła zawzięcie porządkować łóżko. Nagle zamarła bez ruchu.
Ktoś stał za jej plecami. Była o tym przekonana, choć nie wiedziała, dlaczego. Może usłyszała jakiś
szmer? Albo bezwiednie spostrzegła coś kątem oka? Ktoś tam był, w samych drzwiach.
To Eryk, pomyślała. Wrócił. Może ma wobec niej jakieś okrutne zamiary? A może się przełamał i
chce ją przeprosić? Z niechęcią musiała przyznać, że miał talent do przeprosin. A jeśli uważa, że to
ona powinna się tłumaczyć? Ona go uderzyła, a on potrafił zapanować nad swoim gniewem. Nie,
niczego mu nie jest winna po jego okropnych słowach.
Nie, na pewno wrócił, by powiedzieć, że jest mu okropnie przykro. Jednak nie zamierzała mu
przebaczyć. Nie tym razem.
Ale on nic nie mówi, po prostu stoi w absolutnej, irytującej ciszy i czeka, by się odwróciła i
zareagowała na jego obecność.
Upuściła poduszkę na łóżko i obróciła się, zaplatając ręce na piersiach.
- Eryku Hąwk, nie proś mnie o przebaczenie, ponieważ ja...
Jej oczy zrobiły się okrągłe z przerażenia. To nie Eryk stal w progu. Ani żaden inny człowiek.
To był kot. Ogromny kot. Olbrzymi, złotobrązowy kuguar, lew górski. Patrzył na Ashley, otworzył
pysk i wydał okropny pomruk, prezentując wielkie, zakrzywione kły.
Zwilżyła językiem wargi i zastygła bez ruchu z otwartymi ustami. Nie porusz się, patrz bestii prosto
338 Heather Graham
w oczy! - myślała. Ale to nie odwaga powodowała, że stała spokojnie. Po prostu sparaliżował ją
strach.
Nagle zwierzę ruszyło. Zupełnie jak Eryk - miękkimi, lecz zdecydowanymi krokami. Wielkie,
obwiedzione czernią oczy utkwione były w jej twarzy.
Jakby była upatrzoną zdobyczą.
Kuguar zmierzał w jej kierunku. Nagle napiął się i skoczył w stronę łóżka.
Wtedy wreszcie Ashley wydała z siebie rozdzierający krzyk.
A potem następny. I jeszcze jeden.
Bestia była coraz bliżej.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Ashley!
Eryk wpadł do pokoju i stanął w drzwiach, oceniając niebezpieczeństwo. Po sekundzie wykonał długi
skok na łóżko i zaczął się mocować z wielkim kotem. Przerażona Ashley stała z plecami
przyklejonymi do ściany. Eryk wykrzykiwał coś, czego nie mogła zrozumieć. Pozostają na miejscu,
trzęsąc się cała.
Eryk i kot wylądowali na podłodze, a po chwili znaleźli się w holu. Eryk zatrzasnął za sobą drzwi
sypialni. Wkrótce Ashley usłyszała też trzask zamykanych drzwi frontowych. Zatoczyła się w stronę
łóżka i usiadła na nim.
Zdała sobie sprawę, że Eryk był w wielkim niebezpieczeństwie. Kot mógł go pogryźć i poharatać
wielkimi pazurami. Gdyby odniósł poważne obrażenia, nie było żadnego sposobu, by wezwać pomoc.
340 Heather Graham
- Eryk!
Skoczyła ku drzwiom i rozwarła je szeroko. Stał za nimi. Rzuciła mu się w ramiona. Czuła ogromną
ulgę i szczęście.
- Och, jesteś cały i zdrów! Tak się bałam tego okropnego kuguara...
- Pantery. To florydzka pantera. Jeden z zagrożonych gatunków.
- Wszystko jedno. - Obejmowała go mocno, przytulając policzek do jego piersi. - Mogłeś zostać
ranny! Byłam tak przerażona! A ty zjawiłeś się tak szybko, kiedy zaczęłam krzyczeć. Ta bestia mogła
rozerwać cię na kawałki!
- Ashley, nie groziło mi żadne...
- Eryk, jestem ci tak wdzięczna. Naprawdę.
- Ashley, mówię szczerze... - Przerwał, zahipnotyzowany spojrzeniem zielonych oczu.
Nie zdążył jej wytłumaczyć, że kot - a właściwie kocica - ma na imię Baby i jest oswojona. Była
pupilką Wendy, Brada i jego. Jak wszystkie koty, ceniła sobie niezależność. Była inteligentna, czuła i
bardzo kochała ich wszystkich. Można było pod jej opieką pozostawić małe dzieci.
Ale mogła też być doskonałym obrońcą. Tresowali ją z Bradem. Potrafiła zaatakować na rozkaz,
skoczyć na człowieka, powalić go na ziemię i przytrzymać, a na kolejne polecenie pozostawić w
spokoju.
Baby nie miała złych zamiarów wobec Ashley, była tylko zaciekawiona. W tym domu nieczęsto
pojawiali się obcy.
Chciał to wszystko wyjaśnić, ale słowa zastygły mu na wargach. Pochylił się ku Ashley i pocałował ją.
Szmaragdowy anioł 341
Potem scałował łzy z jej policzków. Po chwili jego usta pieściły jej szyję.
Wiedział, że jest stracony.
Porwał ją w ramiona i zaniósł na łóżko. Nie mógł się nasycić jej bliskością, głębią pięknych oczu.
Stale pamiętał, że była tylko chwilowym, przelotnym darem niebios, i dlatego tak żarliwie i z wielką
uwagą pieścił się z nią i kochał - by ją dobrze zapamiętać. Teraz jednak zapragnął zatracić się przy niej
całkowicie. Być może już nie będzie miał takiej szansy.
Zamknął ją w gwałtownym uścisku. Jego usta wędrowały po jej ciele. Nie pamiętał, by kiedykolwiek
doznał tak głębokiego, niezwykłego poruszenia. Przy niej zapominał o wszystkim.
Odczuwał jedynie intensywną fascynację każdym zakamarkiem jej ciała, atłasową skórą,
aksamitnymi włosami, każdym jej poruszeniem, wywołującym żywą reakcję w jego ciele. Tuliła się
do jego piersi, obejmowała go. Osunęła się na niego, poczuł wilgotne ciepło jej warg i dotknięcie
palców. Oplotła go w wybuchu ekstazy, a on miał wrażenie, że unosi się wysoko ponad światem.
Pozwolił jej ną inicjatywę do momentu, kiedy nie mógł już znieść rozkoszy. Wszedł w nią
gwałtownie, zaborczo. Zdawało mu się, że wyciska na niej swoje piętno, ale jednak to jej ramiona i
delikatny, czuły dotyk zdejmowały z niego jakiś ciężar. W jej objęciach czuł się uleczony.
Resztki jego gniewu zupełnie wyparowały w miłosnym szaleństwie. A potem, kiedy leżał wyczerpany
i nasycony, uświadomił sobie, że jego świat się odmienił. Ona go odmieniła.
342 Heather Graham
Powietrze przyjemnie chłodziło jego skórę. Oplótł palcami jej dłoń.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Tak? Co takiego? - spytała ostrożnie.
Obrócił się i oparł na łokciu, wpatrując się w szmaragdowy ocean jej oczu. Chciał, żeby ta chwila
trwała wiecznie. Wokół głowy Ashley rozsypała się aureola ognistych włosów. Wyglądała tak pięknie
i naturalnie przy jego boku: naga, strojna jedynie w szmaragdy. Uśmiechała się z niepewnym
zaciekawieniem.
Dotknął kciukiem jej dolnej wargi.
- Ona jest tu właściwie domownikiem - powiedział wreszcie.
- Ona?
Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego podejrzliwie. Eryk roześmiał się.
- Nie, nie mam w piwnicy przybytku rozkoszy. Nawet nie mam piwnicy. Ona, czyli kocica. Ma na
imię Baby. Wendy zaopiekowała się nią, kiedy była mała. Jej matka zginęła. Krąży między dwoma
domami i kręci się po okolicy, dopraszając się smakołyków. Nie zrobiłaby ci krzywdy.
- Ona jest... oswojona?
- Tak... Jesteś na mnie zła?
- Hm. Powinnam być. - Zmrużyła lekko oczy. - Powinnam być wściekła. Pocałowałeś mnie, i tak
dalej... - Wskazała dłonią łóżko. - I to wszystko pod fałszywym pretekstem!
- Ale...
- Powinnam ci przyłożyć. Prosto w szczękę.
- Już to zrobiłaś. - Uśmiechnął się szeroko.
- Wcale nie żałuję. Zasłużyłeś na to.
Szmaragdowy anioł 343
- Ha, czyżby?
- Tak.
- No cóż, nie zaakceptowałem tego. Pozwoliłem ci na to jeden jedyny raz, ale nigdy więcej.
- Pozwoliłeś, bo wiesz, że zasłużyłeś - odparła słodkim tonem.
- Jesteś bezczelna, wiesz o tym?
Wzruszyła ramionami. Zamierzała się odciąć, ale zrezygnowała.
- Jesteś najbardziej fascynującą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam. Przykro mi, jeśli cię to obraża,
ale tak jest - szepnęła zamiast tego.
Nie odpowiedział. Po chwili pocałował ją delikatnie w czubek nosa i usta. Ostrożnie zsunął się z niej i
wstał z łóżka. Podszedł do okna i nacisnął przycisk. Rolety powędrowały do góry. Był piękny,
słoneczny dzień. Za oknem roztaczał się dziki, odludny pejzaż. Surowe pustkowie, niebezpieczne dla
obcych.
Ona jest pożyczką od niebios, myślał. Aniołem przygnanym przez huragan. Takie anioły w pewnej
chwili rozpościerają srebrne skrzydła i odlatują w dal. Być może to dobrze, że ją spotkał, a nawet
zatracił się w niej. Może daja mu więcej niż ktokolwiek inny. Ale już jest po burzy. Ich czas dobiegł
kresu.
Podszedł do łóżka. Wiedział, że Ashley go obserwuje i zastanawia się, o czym przemyśliwał, ale nie
odezwała się. Dotknął jej włosów i pocałował ją.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. Na ekranie, na zdjęciach, w życiu.
Podszedł do komody i wyciągnął ubranie. Odwrócił się, by powiedzieć, że idzie do łazienki, ale nie
wyrzekł ani słowa.
344 Heather Graham
Leżała tyłem do niego, wsparta na łokciu. Jej włosy opadały kaskadami na ramiona. Linia pleców była
obramowana słonecznymi promieniami, tymi samymi, w których kąpały się pagórki, drzewa i morze
traw za oknem. Wyglądała tak pięknie. Tę chwilę także chciałby zatrzymać na zawsze.
Nie zna jej myśli, nie widzi jej oczu. Sądził, że spogląda na posępne mokradła z lękiem i odrazą.
- Wezmę prysznic - powiedział cicho.
Nie zareagowała, może nawet nie usłyszała. Poszedł do łazienki i tu też podniósł rolety. Za oknem był
ogrodzony wysokim parkanem ogród. Rosły tam filodendrony, winorośl, jakieś pnącza, dzikie
orchidee.
Powinien uruchomić generator, przydałaby się ciepła woda. Zabrał ręcznik i przeszedł przez sypialnię.
Ashley chyba spała. Wyszedł na zewnątrz i udał się do drewnianej szopy. Generator zaskoczył
dopiero po kilku próbach. Eryk rozejrzał się dookoła. Nie było gorąco, burza złagodziła upał późnego
lata.
Czy było jakieś inne miejsce, gdzie mógłby chodzić w samym ręczniku na biodrach, walcząc z
kapryśnym generatorem? Dookoła rozpościerało się pustkowie, choć do szosy nie było wcale daleko,
a obok jego posiadłości znajdował się kanał. W pobliżu było kilka podobnych samotnych siedzib, a
nawet niewielkie osiedla. W jednym z nich mieszkał jego dziadek, który wolał towarzystwo swych
starych przyjaciół. Eryk to rozumiał.
Generator mruczał cicho. Eryk spojrzał na swój poduszkowiec w głębi szopy i pomyślał, że byłby już
czas go wykorzystać. Skoro Baby pojawiła się tutaj, z pewnością można było przedostać się do
Wendy.
Szmaragdowy anioł
345
Poczuł mocne ukłucie w sercu. Nie chciał wcale rozstawać się z Ashley.
I dlatego właśnie powinien ją stąd jak najszybciej wywieźć.
Omiótł wzrokiem teren swej posiadłości i poczuł nieokreślony niepokój. Być może był nawet
ważniejszy powód, by bez zwłoki zawieźć Ashley do Wendy.
Kiedy mówiła o morderstwie, sądził, że to histeria. Nawet kiedy przekonał się, że z pewnością nie jest
histeryczką, przypuszczał, iż w przestrachu wywołanym burzą coś jej się przywidziało.
A jeśli nie? Mokradła od dawien dawna skrywały mroczne ludzkie grzechy. Często dochodziło tu do
morderstw. W bezkresnym morzu traw łatwo było ukryć zwłoki.
Może jednak coś naprawdę widziała. A jeśli tak, do zajęcia się tą sprawą najlepszy był Brad.
Przedarł się przez powalone krzewy do domu. Nie powinien chodzić boso, bo huragan porywał też
węże i przenosił daleko. Dawniej, gdy nie było surowicy, Indianie rzadko umierali od ich ukąszeń.
Żyli wśród węży i nabrali odporności. Ale to dotyczyło głównie grzechotników.fcWęże koralowe
były bardziej niebezpieczne. Każde indiańskie dziecko wiedziało, jak wyglądają, i strzegło się ich.
Żaden głupek nie łaziłby wśród powalonej roślinności bez butów! Przeklinając pod nosem, wszedł do
domu i zamknął drzwi na klucz. Ciągle czuł nieokreślony niepokój. Wszedł do gabinetu, wyciągnął
pistolet, naładował go i włożył do górnej szuflady biurka. Zajrzał do innej szuflady i upewnił się, że
ma spory zapas amunicji.
346 Heather Graham
Przeszedł przez sypialnię do łazienki. Ashley ciągle spała. Puścił do wanny niemal ukrop, a potem z
rozkoszą wyciągnął się w wodzie i zamknął oczy. To było wspaniale uczucie po ostatnich dniach,
kiedy mył się jedynie pod lodowatymi strumieniami.
Podskoczył nagle, usłyszawszy otwierane drzwi. Stała w nich Ashley.
- Cześć, stary... - zaczęła, zanim dostrzegła przez unoszącą się parę zieleń za oknem. - Och, jak
pięknie! I jest gorąca woda!
- Przyłączysz się?
Uniósł brwi, a ona zaśmiała się, zwinęła włosy w węzeł i weszła do wanny. Zamknęła oczy i opuściła
się niżej. Palcami stóp dotknęła jego łydek. Chwycił jej stopy i zaczął je masować, potem także łydki.
Śmiała się, lecz nagle otworzyła szeroko oczy i uchwyciła się brzegu wanny.
- Gorąca woda! A więc jest prąd!
- Owszem.
- A więc i telefon musi działać!
Jego dobry nastrój prysł w jednej chwili. Nie przypuszczał, że Ashley tak bardzo zależało na
wyjeździe. Zacisnął lekko szczęki i pokręcił głową.
- Linie telefoniczne są pozrywane. Mam własny generator.
Chwycił ją za łokcie i przyciągnął bliżej, lecz ona nie zwróciła na to uwagi.
- Och. - Była rozczarowana. - Generator! A więc mogliśmy mieć prąd cały czas!
- Gdybym tylko mógł dostać się do niego w czasie huraganu - odparł oschle.
- Ale wczoraj...
Szmaragdowy anioł 347
- Można żyć dzień czy dwa bez prądu.
- Ale...
- Przykro mi. Nie sądziłem, że elektryczność tak wiele dla ciebie znaczy.
- Nie o to chodzi, tylko o to, że...
Nie dał jej skończyć. Pocałował ją zaciekle. Może Ashley nie odczuje jego napięcia. Może przypisze
jego gwałtowność gorącej kąpieli.
Ale to nieprawda. Po prostu bardzo chciał jeszcze raz być blisko niej. Do końca.
Przez chwilę próbowała odsunąć się od niego, lecz zaraz zrezygnowała. Kochał się z nią z dziką,
gwałtowną, wszechogarniającą pasją. Kiedy skończyli, Ashley była, mimo wyczerpania, w
pogodnym, jak nigdy przedtem, nastroju. Leżała przytulona do jego mokrej piersi, a on głaskał jej
włosy.
- Po południu zabiorę cię stąd - powiedział.
Zesztywniała, zaskoczona chłodem tych słów. Chłodem tym dotkliwszym, że poprzedzonym gorącą
namiętnością. Chciała coś powiedzieć, ale Eryk wstał raptownie i uniósł ją za ramiona.
- Co się dzieje? - spytała.
- Nic, nic.
Coś się jednak działo. Owinął się ręcznikiem, wyciągnął Ashley z wanny, okrył jej ramiona drugim
ręcznikiem i zaniósł do sypialni. Położył ją w rogu łóżka.
- Zostań tu.
- Ale...
- Zostań tu! - rozkazał ostrym szeptem. Pospieszył do gabinetu. W drzwiach nagle padł na
podłogę.
Ktoś w czerni przeszedł pod oknem.
348 Heather Graham
Eryk przeczołgał się do biurka i wyciągnął pistolet. Stanął plecami do ściany i zastanawiał się. Słyszał
czyjeś kroki. Było mało prawdopodobne, by zjawił się tu ktoś spoza grona jego przyjaciół.
A jednak wiedział, że to nie był przyjaciel.
Czarna sylwetka zniknęła.
Wyszedł na korytarz i rozejrzał się. Cicho podszedł do drzwi sypialni i zajrzał do środka. Ashley
siedziała w kącie łóżka, gdzie ją zostawił. Uśmiechnął się do niej.
Nagle rozpętało się piekło. Okno rozprysło się na tysiące kawałków, kula gwizdnęła obok i wbiła się
w ścianę.
Ashley zaczęła krzyczeć, kryjąc głowę w ramionach.
- Na dół! Nie podnoś się! - wrzasnął do niej.
W ułamku sekundy odwrócił się w stronę okna, wycelował pistolet i strzelił. Przykucnął,
zauważywszy w rogu okna lufę. Kula znów przeleciała obok niego. Strzelił w tamtym kierunku. Z
ganku dobiegł głuchy odgłos, a potem zaszeleściła trawa. Skoczył do okna, kolbą pistoletu wywalił
resztki szyby i wyskoczył. Wylądował na ganku i rozejrzał się. Ślady krwi prowadziły w zarośla.
Pobiegł w tamtą stronę, lecz w tej samej chwili rozległ się warkot silnika łodzi oddalającej się
kanałem. Nie mógł jej pieszo dogonić.
Zaklął i odwrócił się. Zauważył, że ma rozciętą stopę. Utykając, pospieszył do domu. Nie chciał zo-
stawiać Ashley ani minuty samej.
By nie tracić czasu, wskoczył przez okno. Ashley rzuciła się ku niemu.
- Mówiłem, żebyś się nie ruszała! - krzyknął, potrząsając ją za ramiona.
Szmaragdowy anioł 349
- Nie powinieneś był go gonić! - odparowała, patrząc mu zdecydowanie w oczy.
Ale trzęsła się cała. Eryk złagodniał i przytulił ją do swego bijącego mocno serca.
- Co tu się, do diabła, dzieje? - mruknął.
- Mówiłam ci, że widziałam morderstwo - odpowiedziała cichym, drżącym głosem.
Odsunął ją i nacisnął przycisk, by ponownie spuścić rolety.
- Ashley, już dobrze, już po wszystkim.
- To nie koniec. To dopiero początek. Nie powinieneś był go gonić! Mogłeś zginąć! - Uderzyła pięścią
w jego pierś.
- Przestań. Wiem, co robię. Zwłaszcza tutaj.
Opadła na łóżko. Wierzyła mu. Eryk, ciągle w ręczniku na biodrach, przeszedł przez pokój. Ashley
zauważyła jego krwawiącą stopę.
- Twoja noga!
- Co? - spojrzał w dół. - A tak. - Uśmiechnął się. - Przyniosłabyś mi plaster?
Pospieszyła do łazienki i poszukała plastra w apteczce. Spojrzała w okno i poczuła się niewyraźnie.
Przedtem zachwycała sję widokiem, a teraz zdało jej się, że okno jest wielkim, śledzącym ją okiem.
Stała tak, aż poczuła na ramionach dłonie Eryka.
- Spokojnie, Ashley. On wyniósł się stąd na dobre. Przynajmniej na razie. - Podszedł do okna i spuścił
rolety. - Jesteśmy bezpieczni, rozumiesz?
Czuła się przy nim bezpieczna, ale znów zaczęła drżeć. Mógł zginąć. I stałoby się to z jej powodu.
- Przykro mi, że przeze mnie zostałeś w to wplątany.
350 Heather Graham
- W nic nie zostałem przez ciebie wplątany - odparł zdecydowanie.
- Ależ tak.
- Posłuchaj, nadal nie wiem, co o tym myśleć - rzekł ostrym tonem. - Widziałaś morderstwo. Może tak
było. Ale powiedz mi, w jaki sposób zabójca mógł trafić tu za tobą? Jak cię tu znalazł?
- Ja... Nie mam pojęcia.
- Może to wcale nie ty jesteś powodem. Może ktoś dybie na mnie.
Ashley w to nie wierzyła, ale z drugiej strony - jakim cudem morderca znalazł dom Eryka? Zadrżała.
- Może śledził nas, kiedy mnie stamtąd zabrałeś?
- Niemożliwe. Chyba że jest fantastycznym tropicielem i doskonale zna ten teren. Posłuchaj,
naprawdę nie mam pojęcia, co tu się dzieje.
- Kto mógłby polować na ciebie?
- Któż to może wiedzieć?
Odwróciła się od niego zaniepokojona. Omal nie krzyknęła, kiedy dotknął jej ramion, by ją obrócić ku
sobie.
- Ashley...
- Obawiam się jednak, że to ja wystawiłam cię na ogromne ryzyko.
Zawahał się przez chwilę, po czym uśmiechnął się i dotknął jej policzka.
- Jeśli tak było, to jesteś warta tego ryzyka - powiedział, naśladując Humphreya Bogarta.
Roześmiała się, lecz zaraz spoważniała.
- Co zrobimy?
- Możemy tu zostać. Ze spuszczonymi roletami dom jest bezpieczny jak Fort Knox. Miałbym przewa-
Szmaragdowy anioł 351
gę... - Pokręcił głową. - Ale jeśli się nie pokażę u Wendy, ona lub Brad zjawią się tutaj. Nieuprzedzeni
o niebezpieczeństwie mogliby dać się zaskoczyć. Musimy się stąd ruszyć. Ubierz się. Wybierz coś z
szafy. Dżinsy, skarpety, mocne buty, koszulę z długim rękawem. Tam może być mnóstwo komarów.
Skinęła głową, jeszcze oszołomiona. Popchnął ją lekko do sypialni i zebrał z podłogi przygotowane
dla siebie ubranie. Kiedy wychodził z łazienki, stanął jak wryty.
Włożyła dżinsy, tak jak jej radził. A także dopasowaną różową bluzkę z guzikami z macicy perłowej.
Nie była używana od czterech lat... Poczuł w sercu bolesne ukłucie. Wolałby, żeby Ashley wyglądała
w tym okropnie. Jej włosy powinny się kłócić z różem. Włosy Elizabeth, czarne jak heban, proste i
bujne, pięknie harmonizowały z tym kolorem.
Patrząc na Ashley, nie mógł sobie przypomnieć twarzy żony.
Ashley stała blada, lecz spokojna i zdecydowana, oczekując jego poleceń.
Spojrzał ria stolik. Leżały na nim szmaragdowe kolczyki i bransoletka. Zebrał je i włożył do kieszeni.
Czyżby ktoś polował na biżuterię Tylera? A może na Ashley? Lub też ktoś chce z nim załatwić stare
porachunki? Nie znał odpowiedzi na te pytania.
- Chodźmy - powiedział, biorąc ją za rękę.
- Dokąd?
- Do Wendy. Mówiłem ci już, Brad pracuje w Drug Enforcement Administration, zwalcza handlarzy
narkotyków. Może on będzie wiedział, co tu się dzieje.
- A jeśli... ktoś jest na zewnątrz?
352 Heather Graham
- Ktokolwiek to był, już go tu nie ma. A kiedy będziemy na bagnach, nikt nas nie złapie. Trzymaj to.
Wetknął jej do ręki pistolet. Obawiał się, że odskoczy przestraszona lub odmówi, ale zacisnęła palce
na kolbie.
- Jest naładowany - stwierdziła.
- Widziałaś, jak z niego strzelałem. Skinęła głową.
- Umiesz się tym posługiwać?
- Tak. Niezbyt dobrze, ale byłam parę razy na strzelnicy.
- To wystarczy.
Wszedł do gabinetu, spuścił rolety i zabrał dubeltówkę. Ashley skrzywiła się. Spojrzał na nią pytająco.
- Mam większe stopy, niż... twoja żona - powiedziała cicho.
Bez słowa prowadził ją za rękę do wyjścia.
- Eryk?
- Co takiego?
- Dlaczego umarła twoja żona?
Intensywnie patrzyła na jego twarz. Nie zauważyła żadnej reakcji.
- To długa historia. Chodźmy już.
- A może ktoś tam jest?
- Nikogo tam nie ma.
- Ale skąd...
- Wiedziałbym o tym.
Umilkła. Wiedziała, że mówi prawdę.
Poprowadził ją do szopy i wszedł do środka, zostawiając ją przy wejściu. Słyszała głośny warkot
generatora, a w głębi widziała Eryka uwijającego się przy dużej łodzi.
Szmaragdowy anioł
353
Usiłowała zachować spokój, ale była niemal tak przerażona, jak wtedy, gdy była świadkiem morder-
stwa. Co się dzieje? Jak ktoś mógł dotrzeć za nią do Eryka? Widzieli ją. I widzieli, jak Eryk ją zabierał
stamtąd. Czekali, aż burza ustanie, by po nią przyjść.
Usłyszała okropny zgrzyt metalu. Eryk otworzył tylne wrota i wyciągnął rampę. Łódź z głośnym brzę-
kiem zjechała na trawę.
Wziął Ashley za rękę.
- Nie potrzeba kanału? - spytała.
- To jest kanał.
- Och! - zaśmiała się pomimo niebezpieczeństwa, a on jej zawtórował.
Doceniła długie buty, choć ciasne, kiedy brodziła po kostki w błocie, podchodząc do poduszkowca.
Rzeczywiście, to był kanał, choć pokryty trawą. Trudno było orzec, gdzie ląd, a gdzie woda.
- Siadaj, Ashley. I trzymaj broń w pogotowiu. Na wszelki wypadek.
Odwrócił się, by zapalić silnik, i nagle znieruchomiał, spoglądając przed siebie. Ashley zadrżała. Nie
miała pojęcia, co usłyszał, lecz po chwili i ona wyłapała szelest w trawie.
t
- Eryk? - szepnęła.
- W porządku, to tylko Baby.
Ashley poczuła się nieswojo, widząc pędzącego w ich stronę ogromnego kota. Baby nie zważała ani
na błoto, ani na wysoką trawę czy wodę. Zbliżała się do łodzi z wielką szybkością. Ashley poczuła, jak
strach chwyta ją za gardło. Kocica wykonała długi skok i wylądowała niemal na niej.
Walczyła z paniką, patrząc w ogromne oczy zwie-
354 Heather Graham
rzęcia. Baby też spojrzała jej w oczy, po czym szturchnęła w ramię jedwabiście miękką głową.
Ashley omal nie wrzasnęła. Zacisnęła zęby i spojrzała na Eryka.
- Ładny kotek - powiedziała z przymusem. - Śliczny, kochany kotek.
- Ona cię lubi - zapewnił ją, szczerząc zęby.
- Och!
Roześmiał się i zapalił silnik.
Baby usadowiła się u stóp Ashley.
Eryk usiadł za sterem i poprowadził łódź wzdłuż kanału. Ashley odchyliła się, czując prąd powietrza
na twarzy. Rozglądała się dookoła z trwogą. Wszędzie widać było żałosne skutki huraganu. W wodzie
pływały połamane gałęzie, a nawet całe drzewa. Poduszkowiec prześlizgiwał się gładko nad
wysokimi trawami, ale plątanina gałęzi i krzewów była dużo trudniejsza do przebycia.
Spostrzegła, że Eryk przygląda się jej z uwagą. Uśmiechnęła się, lecz on był nadal poważny.
- Skąd wiesz, gdzie jesteśmy?! - krzyknęła, by jej głos przebił się przez ryk silnika.
- To proste, jak w Nowym Jorku, kiedy się tu pobędzie!
- Proste?
- Teraz jesteśmy na Piątej Alei, ale wkrótce skręcimy w bok!
Roześmiała się i spojrzała na panterę. Niepewnie położyła dłoń na jej głowie. Baby zmrużyła z
zadowolenia oczy, gdy Ashley drapała ją za uszami. Koteczek! Kanapowiec! Znała ludzi, których
dewizą było „jeśli mnie kochasz, musisz pokochać mojego psa", ale to...
Szmaragdowy anioł 355
Uświadomiła sobie, że zakochana w Eryku kobieta musi pokochać jego świat. To nie znaczy, że nie
mógłby zaakceptować innego, ale zawsze musiałby tu powracać. To nie była sprawa tych mokradeł
ani jego rodziny czy współplemieńców, ale całego trybu życia. Samotności i niezależności,
wybranych świadomie. Gdyby nawet zdecydował się na zmianę, zapewne nie umiałby żyć inaczej.
Nie był wojownikiem, raczej ogniwem pośrednim między starym światem a nowym, między
postępem a dziedzictwem przeszłości. Nie był zdolny porzucić jednego dla drugiego, był stale otwarty
na te obie perspektywy.
Oparła policzek na dłoni i zamknęła oczy. Nie bała się już. Nikt nie mógł jej skrzywdzić, kiedy tak
sunęła nad mokradłami. Nie musiała się niczego obawiać.
Nie chodziło jednak o zewnętrzne okoliczności. Zawdzięczała to jemu. Nieważne, jakiego wyboru
dokona Eryk - zawsze będzie czuła się przy nim bezpiecznie. Zawsze mu zaufa.
Zastanawiała się, co się z nią stało przez ostatnich kilka dni. Nie mogła przestać myśleć, jak by to było
- zostać tu. Nie pamiętała prawie o Nowym Jorku,
o karierze i firmią, a już wcale o jedwabnych sukniach
i wytwornych przyjęciach.
Zawsze kochała to miasto, jego magię, niebezpieczeństwa, rytm i wyjątkowość, ale teraz nie tęskniła
do powrotu. Wolała wyobrażać sobie, że wystrzelona kula nie rozbiła jej pięknego snu. Że może
powrócić do sypialni Eryka i położyć się obok niego...
Jej klejnoty od Tylera i jego skrawek miejsca na ziemi.
Znów poczuła mocne podmuchy wiatru. Odłożyła
356 Heather Graham
pistolet i zwinęła włosy w węzeł. Baby złożyła głowę na jej udach. Eryk zwolnił. Ashley rozejrzała się
dookoła. Zbita masa dzikich orchidei blokowała drogę. W wodzie pływało mnóstwo pni drzew. Nagle
zobaczyła, że jedna z tych kłód podpływa i przygląda się jej... oczyma aligatora. Zadrżała, a potwór
zanurzył nos w wodzie. Dalej, przy brzegu, dostrzegła drugiego. Z rozdziawioną paszczą prezentował
długie rzędy zębów, jęzor i gardło. Gad czeka w bezruchu, aż zjawi się obiad i sam w nią wpadnie,
pomyślała.
Wyczuła, że Eryk znów się jej przypatruje.
- Uroczy! — powiedziała, krzywiąc się.
Nie odpowiedział, ale pomyślała, że akceptuje jej umiarkowaną reakcję. Nie uległa panice, nie
wrzeszczała histerycznie, nie błagała go, by ją stąd zabrał.
Odsunęła głowę Baby na burtę, wstała i podeszła do Eryka.
- Okropnie wyglądają te stwory - powiedziała.
- Ale może pani zauważyła, panno Dane, że w każdej dżungli najbardziej morderczymi stworzeniami
bywają ludzie.
- Zauważyłam - potwierdziła cicho. Wskazał coś w oddali.
- Widzisz tamte zarośla?
Dostrzegła sporą wyspę i kolorową plamę między drzewami. Budynek. Życie pośród dzikiego
pustkowia.
- To dom twojej szwagierki?
- Tak.
Ashley próbowała uporządkować fryzurę, lecz wiatr na to nie pozwalał. Nawet gdy wzięli ostatni
zakręt i Eryk wyłączył silnik, bryza rozwiewała na wszystkie strony jej włosy. Łódź wolno przybiła do
przystani,
Szmaragdowy anioł 357
wypełnionej, jak wszystko dookoła, zaroślami i paprociami. Widać było dom, ładny, prawie jak z
bajki. Frontowe drzwi otwarły się i wybiegła z nich nieduża blondynka, a za nią kroczył, uśmiechając
się, wysoki, barczysty mężczyzna o ciemnych włosach.
- Eryk! - krzyknęła kobieta.
Wyskoczył z łodzi na błotnisty brzeg, a kobieta uścisnęła go serdecznie.
- Wszystko w porządku? Żadnych szkód? Myślałam, że będziesz próbował tu wrócić, ale wszystko
rozpętało się tak nagle, prawda? Martwiłam się...
- Wendy, on nie jest sam - przerwał jej łagodnie mężczyzna.
Eryk odwrócił się i podał rękę Ashley, by pomóc jej wyjść na brzeg.
- Ashley, to Brad i Wendy McKenna. A to jest Ashley Dane.
- Ależ my to już wiemy! - radośnie oznajmiła Wendy śpiewnym głosem. - Czekaliśmy na was.
- Na mnie też? - spytała Ashley zdziwiona, podając Wendy rękę.
Wendy skinęła głową.
- Pani przyjaciele są tutaj. Czyżby Eryk nic pani nie powiedział?
Ashley spojrzała na Eryka z przesadnie słodkim uśmiechem, lecz on wzruszył ramionami.
- Nie miałem pojęcia, że jeszcze tu są. Brad, miałeś zawieźć ich do miasta.
- Nie dałem rady. Było za późno i wiele się wydarzyło.
- O czym wy mówicie? - spytała Ashley. Drzwi otwarły się i Ashley usłyszała, jak ktoś ją woła:
358 Heather Graham
- Ashley! Jesteś cała i zdrowa, dzięki Bogu!
Tara podbiegła i tak energicznie objęła przyjaciółkę, że nieomal się przewróciły. Ashley uścisnęła ją...
i nagle zdała sobie sprawę, że coś się zmieniło.
- Dziecko! - krzyknęła przerażona.
- Dziecko jest w domu i ma się świetnie - stwierdził Brad. - Wendy, nie powinnaś zabrać swojej
pacjentki z powrotem?
- Lepiej wszyscy wejdźmy do środka - powiedział Eryk.
Ashley zauważyła, że Brad rzucił mu badawcze spojrzenie. Domyśliła się, że Eryk tymi słowami
zasygnalizował szwagrowi zagrożenie.
- Tak, chodźmy do środka - ponaglił Brad i gestem wskazał, żeby kobiety szły przodem.
Ashley ruszyła, chcąc jak najszybciej zobaczyć dziecko Tary I uścisnąć Rafa, lecz po kilku krokach
obejrzała się na Eryka. Patrzył na nią.
Zadrżała, bo w jego oczach był chłód i dystans. Na jej pytające spojrzenie odpowiedział wzruszeniem
ramion. To, co się między nimi zdarzyło, właśnie dobiegło kresu, pomyślała z rozpaczą. Dostarczył ją
do bezpiecznej przystani i to wszystko.
- Idziemy? - popędzał.
Odwróciła się i podążyła za Tarą. Modliła się, by się nie rozpłakać. A za chwilę obiecała sobie
solennie, że do tego nie dojdzie. Ani teraz, ani nigdy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy weszli do domu, powstało spore zamieszanie i Ashley nie spostrzegła, że Eryk i Brad zostali na
zewnątrz. Raf siedział na kanapie, trzymając na kolanach jasnookiego szkraba i pilnując niemowlęcia,
śpiącego w zaimprowizowanym łóżeczku z szuflady biurka. Wstał szybko, przerzucając malca na
biodro.
- Ashley, dzięki Bogu!
Uścisnął ją gorąco, a chłopiec, zablokowany między nimi, przyglądał się szeroko rozwartymi oczyma.
Wendy wybawiła syna z opresji.
- To jest Josh. Josh, to panna Dane; Zabierz lepkie paluchy od jej włosów - powiedziała.
Ashley roześmiała się i wyplątała włosy spomiędzy palców ślicznego malca. Miał jakieś dwa latka,
karnację matki, a rysy twarzy odziedziczył po przystojnym ojcu.
360 Heather Graham
Pomyślała, że w przyszłości złamie niejedno kobiece serce.
- Josh, możesz mnie ciągnąć za włosy, kiedy zechcesz. I mów mi Ashley.
- Liii! - odpowiedział z wyjątkowo czarującym uśmiechem.
Wendy zaśmiała się i przepraszająco wzruszyła ramionami, gdy Josh ponownie sięgnął rączką ku
połyskliwym włosom Ashley.
- To chyba farba? Och, przepraszam, to niegrzeczne! Ale są piękne!
- Naprawdę jestem rudzielcem - zapewniła Ashley ze śmiechem i pochyliła się nad starannie
opatulonym w workowatą koszulinę maleństwem. - To dziewczynka czy chłopczyk?
Główka niemowlęcia była pokryta ciemnymi włoskami, odziedziczonymi po Rafie.
- Amy - oznajmił dumny tata.
- Amy! Och, jest śliczna! Ale jak to się stało? Kiedy? Przecież termin...
- Ashley, wszystko poszło znakomicie! - Tara objęła jej ramiona i rozsiadły się na kanapie. - Wendy
jest z zawodu pielęgniarką. Była wspaniała, nigdy jej tego nie zapomnę.
Uśmiechnęła się promiennie do Wendy, która wzruszyła ramionami.
- To nic takiego, naprawdę.
- To było dla nas wszystko - zapewnił miękko Raf. Państwo McKenna mają przyjaciela na całe życie,
pomyślała Ashley.
- Wendy nie sądzi, że dziecko jest wcześniakiem. Myśli, że się pomyliłam w wyliczeniach. To całkiem
Szmaragdowy anioł 361
możliwe. Badania ultrasonograficzne też wskazywały małą różnicę.
- A ja się z tego cieszę! - powiedziała Wendy. - Mielibyśmy bardzo poważny problem, gdyby trzeba
było dowieźć dziecko do szpitala i umieścić w inkubatorze. Ale... - zachichotała - według kuchennej
wagi Amy Elizabeth Tyler przyszła na świat, ważąc trzy kilogramy i sześćset pięćdziesiąt gramów.
- W pełni przygotowana do życia - skomentował Raf. - Choć jej mama zasłużyła na małą reprymendę.
- Raf, obiecuję, już nigdy nie zrobię czegoś takiego.
- Z pewnością. Następnym razem zamknę cię w wieży na ostatnie dwa miesiące.
Wendy roześmiała się.
- Panie Tyler, nie powinien pan mówić o następnym dziecku, skoro nie minął jeszcze tydzień od chwi-
li, kiedy pańska żona poznała rozkosze bólów porodowych. Ashley, może kieliszek wina?
Ashley spojrzała na drzwi. Eryk i Brad stale byli na zewnątrz. Eryk pewnie opowiedział Bradowi o
strzałach i o morderstwie, którego była świadkiem. Powinna czuć ulgę. Zdawała sobie sprawę, że
urząd do zwalczaniu handlu „narkotykami i wydział zabójstw departamentu policji to nie to samo, ale
narkotyki przenikały z Południowej Ameryki właśnie przez Florydę, więc być może Brad był
właściwą osobą, by zająć się tym przypadkiem. Teraz, kiedy ostrzelano dom Eryka, wszyscy powinni
jej uwierzyć.
- Ashley? - spytała ponownie Wendy.
- Tak, chętnie napiję się wina. Pójdę ci pomóc.
- Nie, siedź tu i popatrz na dziecko. Wydaje mi się, że Tara bardziej martwiła się o ciebie niż bała się
bólów
362 Heather Graham
porodowych. Mówiłam jej, że nie ma się czym przejmować, bo posłaliśmy Eryka z powrotem, by
sprawdził, czy wszyscy się stamtąd zabrali. Brad mi pomoże.
- Zmarszczyła brwi. - Ale gdzie on jest? Stale na zewnątrz z Erykiem? Co oni tam robią?
Ashley przyglądała się niemowlęciu. Amy była drobna i śliczna. Spała tak spokojnie. Tara była
rozpromieniona. Wszystko skończyło się dobrze.
Dzięki Erykowi.
Wendy wróciła z Joshem, który siedział okrakiem na jej biodrze, i z butelką wina w ręce. Spojrzała
zaniepokojona na Ashley.
- Zawołam Eryka i Brada... - zaczął Raf, lecz urwał, gdy Ashley zerwała się na nogi.
- Eryk opowiada Bradowi... co się zdarzyło.
- A co się zdarzyło? - spytał Raf, marszcząc czoło.
- My... Strzelano do nas. W domu. Chyba dlatego, że widziałam morderstwo.
- Morderstwo?! - powtórzył Raf.
Wendy stała nieruchomo, Tara zesztywniała. Przez dłuższą chwilę patrzyły na siebie, potem na
Ashley. Raf podszedł do niej i chwycił ją delikatnie za ramiona.
- Morderstwo? Gdzie? Kiedy? O czym ty mówisz? Był ten huragan i pewnie...
Ashley uwielbiała męża swej przyjaciółki, ale teraz coś jej się nie podobało w tonie jego głosu.
- Raf! Mówię prawdę. Wiesz, że nie mam zwyczaju zmyślać.
- Ale, Ashley... - zaczęła Tara.
- Dobrze, opowiedz nam o tym - przerwał jej Raf.
- Wendy, ja rozleję to wino. Sam napiłbym się whisky, jeśli można.
Szmaragdowy anioł 363
- Oczywiście.
- Ashley, opowiadaj - zachęcał ją łagodnym głosem.
- Nie powinnam zjawiać się tutaj! - powiedziała, kręcąc głową. - Tara jest tu z maleństwem, Wendy ze
swoim synkiem. Nie powinnam... narażać was na ryzyko!
- Tara i Amy są pod dobrą opieką - zapewnił ją Raf.
- Ashley, proszę, opowiedz nam wszystko. Poradzimy sobie z tym, zaufaj mi. - Wendy uśmiechnęła
się z budzącym zaufanie spokojem.
Kiedy opisała, co się wydarzyło, wszyscy wpatrywali się w nią z namysłem.
- Ashley, czy jesteś pewna, że to widziałaś? - dopytywał się Raf.
- Całkowicie.
- Ale jednak...
- Raf, dziś strzelano do nas w domu Eryka. On potwierdzi, że to prawda.
Wendy zwilżyła wargi i zaczęła podawać kieliszki. Uśmiechnęła się do Tary.
- Ashley, wierzymy ci. Ale wszystko będzie dobrze. Tutaj jesteś bezpięczna. Jesteśmy wszyscy razem.
- Teraz wszyscy jesteśmy narażeni - zaoponowała. Raf ujął ją za ręce i posadził.
- Brad pracuje w DEA, a mnie znasz od dawna. Potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji.
- Ashley, w cokolwiek byłabyś zamieszana, jesteśmy z tobą. Przecież to wiesz! - zapewniła ją Tara.
Wendy wcisnęła kieliszek wina w dłoń Ashley.
- Nie martw się o nas. Nikt nie mógł śledzić waszej łodzi. Mogą szukać i szukać.
364 Heather Graham
- Kiedy wróci do domu, znów będzie w niebezpieczeństwie - mruknęła żałośnie Ashley.
Wendy przyglądała się jej z zagadkowym uśmiechem.
- Przez trzy lata dawał sobie radę w Wietnamie. Kiedyś pomógł Bradowi i mnie, gdy mieliśmy na
karku jednego z najbardziej okrutnych morderców w historii. I nikt, naprawdę nikt nie zna tych
mokradeł tak dobrze jak on. Uwierz mi. Nic mu się nie stanie. - Stuknęła się z Ashley kieliszkiem. -
Zdrowie. Napij się. Kolacja jest prawie gotowa. A tamten problem rozwikłamy, przyrzekam ci.
Na zewnątrz Eryk opowiadał Bradowi wszystko od momentu, gdy spotkał dziewczynę gnającą przez
mokradła, aż do strzałów na jego posiadłości.
Siedzieli na wysokim zboczu trawiastego pagórka koło domu, a w pobliżu myszkowała Baby. Eryk i
Brad byli dobrymi przyjaciółmi od chwili, gdy Wendy poznała przyszłego męża. Później Brad
pozostał na mokradłach jako ofiara pewnej nieudanej tajnej operacji.
Początkowo Eryk czuł się dziwnie, widząc Brada u boku Wendy, która wcześniej była żoną jego brata.
Lubił Brada pomimo faktu, że ten sprowadził na nich wszystkich zagrożenie. Chyba dał się trochę we
znaki Wendy i Bradowi, sugerując, żeby się nie wiązali, ale szybko się zorientował, że są sobie
przeznaczeni.
Eryk został przypadkowo wmieszany w sprawę przemytu narkotyków, która sprowadziła tu Brada.
Gdyby sobie natychmiast instynktownie nie zaufali, Wendy straciłaby ich obu.
Szmaragdowy anioł 365
A później był drużbą na ślubie Brada i Wendy, którą dziadek Eryka prowadził do ołtarza jak rodzoną
córkę. Od tej chwili zostali najlepszymi przyjaciółmi.
- Początkowo jej nie wierzyłem - tłumaczył Bradowi. - Sądziłem, że histeryzuje. Natknąłem się na nią,
gdy półnaga gnała po bagnach, wrzeszcząc jak opętana. Nienawidzi tych mokradeł bardziej niż kiedyś
ty. Myślałem, że zobaczyła węża czy aligatora i wpadła w amok.
Brad z niepokojem pokręcił głową.
- Ale później ktoś strzelał do was w domu.
- Tak. Podniosłem rolety dopiero drugiego dnia po przejściu huraganu.
Spojrzał na zachmurzonego przyjaciela.
- To prawda z tym morderstwem - powiedział wolno Brad.
- Co?! Skąd wiesz?! - krzyknął Eryk, podnosząc się.
- Dziś dotarł tu łodzią poduszkową Billy Powell. Miał dla mnie polecenia z biura i powiedział mi o
zwłokach. Znaleziono w jednym z kanałów zwłoki zakłutego nożem mężczyzny w żółtym
sztormiaku.
- A więc mówiła prawdę. Oczywiście. Najpierw strzały, teraz ten
4
trup. Wszystko się zgadza.
- Dlatego tu ją przywiozłeś?
- Gdzież indziej miałbym się udać ze swoimi problemami?
Brad przyglądał mu się uważnie.
- Ashley jest bardzo piękną kobietą. Chyba nigdy nie spotkałem kogoś tak niezwykłego.
- Uważaj - ostrzegł go Eryk. - Jesteś mężem mojej bratowej.
- Jasne, pamiętam - zapewnił ze śmiechem Brad.
366 Heather Graham
- Chciałem ci tylko to uświadomić, bo może sam nie zauważyłeś.
- Założę się, że zauważył - dobiegł z tyłu pogodny głos Wendy, która zaraz przysiadła obok męża. -
Jak myślisz, Brad, chyba zauważył?
- Wendy, ptaszku, nie zaczynaj - ostrzegł ją Eryk, używając przydomku, który jej nadał, gdy byli
dziećmi.
Pokazała mu język.
- Hi, hi! Brad, on chyba uważa ją za nieziemskie stworzenie, a nie za normalną kobietę. Spójrz na
niego, Brad. Wygląda, jakby chciał mnie oskalpować.
- Brad, twoja żona doprasza się zdrowego klapsa w tyłek.
- Ej, współczuję ci, ale co mam zrobić? - odparł Brad.
- Nieznośna baba - stwierdził Eryk.
- Hej, uważaj, głupi Indiaricu! - odcięła się Wendy. Brad spojrzał ostro na żonę. Była jedną z
nielicznych
osób, które mogły sobie bezkarnie pozwolić na takie odzywki wobec Eryka, ale nadszedł czas, by
położyć temu kres.
- Dzieci, przestańcie! Mamy poważny problem.
- Ashley wszystko nam opowiedziała. Najbardziej martwi się o maleństwo Rafa i Tary. Powiedziałam
jej, że nie należymy do ludzi, którzy ulegają panice i że przetrwaliśmy tu już kilka niezłych sztormów.
Raf też wygląda na kogoś, komu można zaufać w niebezpieczeństwie, nie sądzicie? Chodźmy lepiej
na kolację.
- Kolację? - wymamrotał Eryk.
- To taki posiłek, który się spożywa wieczorem
- wyjaśniła Wendy ze słodkim uśmiechem.
Szmaragdowy anioł 367
- Myślę, że powinienem zabierać się stąd. Zawiadomić policję, sprawdzić, co z rodziną...
- Kolacja. Posłuchajmy Wendy - stwierdził stanowczo Brad. - Uciekinierzy, to znaczy słowo
„Seminolo-wie", prawda? Sam mnie tego uczyłeś. Myślisz o ucieczce od tej rudej piękności?
- Nie zwykłem od niczego uciekać, wiesz o tym - odparł Eryk chmurnie.
Brad zachichotał.
- To zabawne. Nie sądziłem, że kiedyś cię zobaczę w tak dziwacznym stanie. To musiał być cholerny
huragan.
- Wiesz, że był groźny. Przeżyłeś go tutaj.
- Ja nie o tym. Myślę o huraganie w twoim domu.
- Mówiłem ci, że Ashley widziała morderstwo, ó tych strzałach i...
- A ja mówię o twoim życiu emocjonalnym. Hm, to może być zabawne. Wendy, pamiętasz, jak nas
dręczył na początku? Nie chciał nas zostawić samych przez pięć minut.
- Nie bez powodu - odciął się Eryk.
- A później nas zamęczał wykładami, dlaczego nie powinniśmy byćj razem.
- Żebyście zrozumieli, jacy byliście ogłupiali - odpalił z wyraźną irytacją.
- To będzie niezła zabawa - powtórzył Brad do żony.
- Niczego nie będzie - rzekł cicho Eryk. - Szmaragdowa dama odleci do Nowego Jorku. Daleko od
niebezpieczeństwa. I to wszystko.
- Co się tam stało w czasie huraganu? - szepnęła Wendy do Brada.
368 Heather Graham
- Strzały i... - zaczął Eryk.
- Ale w dalszej perspektywie nie to jest najważniejsze - nalegała Wendy z kpiarskim spojrzeniem.
- Nie będzie żadnej perspektywy, dopóki nie załatwimy tej sprawy - stwierdził stanowczo Eryk.
Wstał, wyraźnie zamykając temat, i rozejrzał się po bagnach.
- Chodźmy na kolację - rzekł Brad. - Nikt nas tu nie zaskoczy, póki Baby kręci się po okolicy. Opuś-
ciłem niektóre rolety, wewnątrz będziemy bezpieczni. Nie sądzę, żeby ktoś cię śledził po drodze,
zauważyłbyś przecież. Nie widziałeś nikogo, prawda?
Eryk pokręcił głową. Był pewien, że nikt za nimi nie podążał. Rozluźnił się.
- Więc idźmy już na tę kolację.
Raf był w salonie. Wypytał dokładnie Eryka o jego wersję wydarzeń i dziękował mu za wybawienie z
opresji Ashley.
- Nie musisz mi za nic dziękować.
- Nikt z nas nie poradziłby sobie w tej sytuacji bez ciebie - stwierdził z przekonaniem Raf.
Ashley, która siedziała w rogu pokoju z kieliszkiem wina i rozmawiała z Wendy, uniosła głowę. Jej
oczy spotkały się z oczami Eryka, który wzruszył ramionami i odwrócił się. Powinien był uciec stąd
zaraz po przywiezieniu Ashley. Uciekinier - jak ujął to Brad.
- Najważniejsze, że Wendy potrafiła wam pomóc - rzekł do sączącego piwo Rafa.
Weszła Tara, pocałowała Eryka w policzek i zaciągnęła go do gościnnego pokoju, by pochwalić się
córką. Amy spała w swym łóżeczku z szuflady. Spokój dziecka i szczęście matki poruszyły czułą
strunę w duszy
Szmaragdowy anioł 369
Eryka. Uśmiechnął się i delikatnie pogłaskał policzek niemowlęcia.
- Jest śliczna - powiedział.
- Cała i zdrowa, i ja też! Jesteśmy wam tak wdzięczni... - Zawiesiła głos. - Trudno by nam było bez
waszej pomocy. Raf jest zaradny, ale ja popełniłam błąd w obliczeniach. Nie chciał mnie tu zabierać,
ustąpił po moich naleganiach, no i... Mniejsza z tym. Mieliśmy wielkie szczęście, że zdążyłeś nas tu
przywieźć. - Cień przemknął po jej twarzy. - A Ashley... Ona jest dla mnie jak siostra. Gdyby została
sam na sam z mordercą... Nie chcę nawet o tym myśleć.
- Nie ma w tym mojej zasługi. Po prostu wpadła na mnie.
Tara roześmiała się.
- Panie Hawk, musi pan wiedzieć, że Ashley jest silną kobietą. Bywała wielokrotnie w opalach i nigdy
nie zabrakło jej odwagi.
- Była bardzo dzielna - przytaknął Eryk.
- Już kiedyś była świadkiem strzelaniny.
- Słyszałem o tej historii w Wenezueli. Tara zaczerwieniła się.
- No tak... Sjjoro o tym pisano.
- Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
- Tak. Dzięki Bogu, pańska szwagierka ma wszystko, co potrzeba dziecku. - Poprawiła kocyk
córeczki. - Policja obiecała sprowadzić tu jutro helikopter. Mają nas zabrać do szpitala. Amy i ja
czujemy się wspaniale i wcale nam się nie spieszy, ale Wendy twierdzi, że tak trzeba, a Raf zgadza się
z nią. Cieszę się, że po tym, co ją spotkało, Ashley będzie mogła polecieć ze mną.
Uśmiechała się i powiedziała to łagodnym głosem,
370 Heather Graham
lecz Eryk czuł się tak, jakby go oblano wrzącym olejem. Ashley zabierze się z nimi, by wrócić tam,
gdzie było jej miejsce. Nie powiedziała mu tego!
Przecież nie miała okazji. Po prostu zraniła go ta wieść. Głupiec z niego! Wiedział o tym cały czas.
Była pięknym klejnotem, przypadkowo zagubionym w błocie. Podniósł go, obmył, a teraz odda, by
znowu mógł jaśnieć na tle czarnego aksamitu w dalekim świecie. Był durniem, angażując się tak
mocno.
Do tej pory nie docierało do niego, że rozstanie ma nastąpić tak szybko.
- Chodźmy już stąd - szepnęła Tara, biorąc go pod ramię i prowadząc do jadalni. - Chcę ci
podziękować. Zrobiłeś dla nas tak wiele.
- Niczego nie zrobiłem. To Wendy... Wendy usłyszała go i roześmiała się głośno.
- Wiem wszystko o rodzeniu dzieci - oświadczyła i podeszła do nich, prowadząc z sobą Ashley. - Czyż
mała nie jest słodka? Och, Eryku, jest taka piękna! A te włoski! Josh miał tyle włosów dopiero pół
roku po urodzeniu. Chodźmy jeść.
Usiedli do stołu. Eryk z każdą minutą coraz bardziej żałował, że nie odjechał zaraz po przywiezieniu
Ashley.
Rozmowa toczyła się gładko. Brad przez jakiś czas mieszkał w Nowym Jorku i dyskutował z Rafem o
mieście, teatrach, muzyce i grze w piłkę. Tara opowiadała Erykowi, jak dwie minuty po dowiezieniu
ich pod dom Wendy i Brada zaczęły się bóle porodowe. Zadzwonili do szpitala, tam powiedziano im,
że drogi są już nieprzejezdne i powinni pozostać na miejscu.
- Nie mówiłeś mi o tym - skomentowała Ashley z chłodnym uśmiechem.
Szmaragdowy anioł 371
- Sądziłem, że zdążyli wyjechać. - Pociągnął łyk burgunda i uśmiechnął się krzywo. - Panno Dane,
pani nie powiedziała mi, że jutro odlatuje pani stąd helikopterem.
- Nie miałam okazji.
Wiedział, że czuła się zraniona. Przedtem nie podszedł do niej, nie dotknął, a teraz siedział tuż obok i
zdawał się jej nie dostrzegać.
Wyczuwał, że jeszcze nie zdała sobie sprawy z powrotu do rzeczywistości. Tylerowie byli
najmilszymi z ludzi, ale należeli do innego świata. Stół Wendy był starannie nakryty: obrus,
porcelana, kieliszki do wina, co nie zmieniało faktu, że zasiadali do niego pośród bagien.
A Ashley była wciąż lśniącym klejnotem, przypadkowo tylko rzuconym w głąb tych bagien.
Nagle opadły go mroczne wspomnienia. Przymknął oczy i pojawiła się lawina galopujących obrazów.
Twarz Wendy w kostnicy, gdy identyfikowali ciała Leifa i Elizabeth. Mógł sobie wyobrazić swoją
twarz. Widział plamy krwi na białej sukni żony i smokingu Leifa. Jego brat zginął, broniąc Elizabeth.
Wówczas Eryk przysiągł sobie, że zawsze* będzie obrońcą Weridy. Miała teraz Brada, ale łączyła ją z
Erykiem więź silniejsza niż więzy krwi. Wiedział, że Wendy martwi się o niego, ale w tej chwili
widział tylko przeszłość. Nagle poczuł się fatalnie. Bywał wcześniej z kobietami, lecz nigdy nie było
tak jak z Ashley. Nigdy nie miał poczucia winy - jakby dawał więcej, niż miał prawo dać, i brał więcej,
niż mógł się domagać.
- Eryku, jak radziliście sobie we dwoje przez te dni, wśród tego piekielnego chaosu? - spytał Brad.
372 Heather Graham
Spojrzał ponad stołem. Brad miał figlarne ogniki w oczach.
- Nieźle - odparł bezbarwnym tonem.
- Bez telewizji, filmów, muzyki! Czym, na Boga, wypełnialiście czas? - dopytywała się niewinnie
Wendy.
- Mogę sobie wyobrazić, czym on chciał się zająć.
- Słowa Brada wcale nie zabrzmiały niewinnie.
Ashley zakrztusiła się. Brad poklepał ją po plecach i podał szklankę wody.
- Przepraszam, Ashley. Dobrze się czujesz?
- Tak, świetnie - odparła zduszonym głosem.
- Wszystko w porządku, Ashley? Na pewno? - spytała Tara i uśmiechnęła się słodko.
- Nie może dojść do siebie - skomentował Brad, kręcąc głową. - Mam nadzieję, że nie stało się nic
złego.
- Nie byłabym tego taka pewna - powiedziała słodkim głosem Wendy, patrząc niewinnie na Tylerów.
- Ten mój szwagier to niezły drań.
- Wredny typ - zgodził się uprzejmie Brad, spoglądając na Eryka. - Ashley, czy on zachowywał się
przyzwoicie?
- Brad! - ostrzegł go Eryk ostrym tonem. Ashley siedziała piękna, blada i wyraźnie zakłopotana.
- Oczywiście, że zachowywał się przyzwoicie.
- Tak, wiemy, wzór dżentelmena - stwierdziła przeciągle Wendy.
- Wendy, z pewnością był dla niej bardzo dobry, wręcz znakomity - wtrąciła słodko Tara.
- Tara! - warknęła Ashley.
- Czego chcecie? To facet z zasadami - zauważył uprzejmie Raf.
Szmaragdowy anioł 373
- Ech, z Erykiem nigdy nic nie wiadomo - wyjaśnił Brad. - Kilka lat temu mieliśmy tu małe
zamieszanie i Eryk omal nie odarł żywcem ze skóry jednego z winowajców.
- Kto wie, do czego był zdolny, znajdując nagą, rudowłosą piękność pośród bagien! - zastanawiała się
Wendy.
- Nie byłam naga! - zaprotestowała Ashley. Spojrzała błyszczącymi oczyma na Eryka, który miał
ochotę uśmiechnąć się do niej, ale zamiast tego zacisnął szczęki i zwrócił się ku szwagierce:
- Wendy, ptaszku, uważaj, bo Wielki Duch zstąpi z nieba i cię porwie.
- Cóż, zaryzykuję - odparła ze śmiechem.
Eryk wstał, zdając sobie boleśnie sprawę, że chciałby chwycić Ashley w ramiona, przytulić mocno i
odesłać wszystkich do diabła. I oświadczyć im, że cieszył się każdą minutą nawałnicy. Ale nawałnica
już się skończyła.
Ashley nie oczekiwała niczego więcej. On także nie. Uznał, że tego wieczoru nie byłby dobrym
kompanem.
- Muszę lecieć - oświadczył z nienaturalnym uśmiechem.
- Dokąd? - spytała Wendy.
- Chcę zajrzeć do Mary, Williego i dzieciaków. Wiem, że pojechali do Big Cypress, i wolałbym się
upewnić, że wrócili bezpiecznie do wioski. Zrobiłbym to wcześniej, gdyby... nie Ashley. Ale teraz, z
wami, nic jej już nie zagraża.
Ashley też wstała, a za nią wszyscy. Eryk sięgnął do kieszeni, wyciągnął szmaragdy i podał je Rafowi.
374 Heather Graham
- Proszę. To twoje, prawda?
Raf spojrzał na klejnoty, a potem w oczy Eryka.
- Dziękuję, że się nimi zaopiekowałeś, ale one są najmniej istotne. Dziękuję ci za wszystko, co dla nas
zrobiłeś. Jeśli będziesz kiedyś w Nowym Jorku, nie zapomnij nas odwiedzić. A gdybyś kiedykolwiek
czegokolwiek potrzebował...
- Bywam czasami w Nowym Jorku. Może uda mi się do was zajrzeć. Taro, niech się córeczka dobrze
chowa. - W końcu zwrócił się ku Ashley. - Wszystkiego dobrego. - Odwrócił się szybko.
Nie chciał widzieć szeroko rozwartych, wpatrzonych w niego szmaragdowych oczu. Nie chciał o niej
myśleć. Nie chciał jej zapamiętać. Koniec.
Zegnał się z Wendy, gdy usłyszał jakiś odgłos. Znieruchomiał, zmarszczywszy czoło.
Baby. Mruczała i warczała, jak zawsze, gdy pojawiał się w pobliżu obcy. Za chwilę dobiegł odległy
szum silnika motorówki.
- Co to? - spytała zaniepokojona Wendy.
- Ktoś.
Ashley poczuła, jak ogarnia ją chłód. Trzej mężczyźni bez słowa zaczęli działać. Eryk wyciągnął zza
paska pistolet i ruszył ku wyjściu. Brad dopadł do szafy w holu, wyciągnął dwie strzelby i rzucił jedną
z nich Rafowi. Ashley pomyślała, że nad nimi wszystkimi zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo.
Krew ścięła jej się w żyłach.
Poczuła na ramionach dłonie Wendy.
- Dalej, na ziemię - usłyszała jej cichy głos. Eryk był już na zewnątrz. Nagle dobiegły stamtąd
jego głośne przekleństwa.
Szmaragdowy anioł 375
Po chwili w drzwiach ukazała się znowu jego przystojna twarz. Ashley pomyślała, że nigdy nie
zapomni jej wyglądu w tym momencie. Czarne, proste włosy opadały na kołnierz, a oczy na tle
ciemnej skóry przybrały odcień żółtawozielony. Na pełnych ustach widniał lekko kpiarski uśmiech.
Wyglądał na niezwyciężonego wojownika, a jednocześnie było w nim coś tak ludzkiego. Silny,
męski... a zarazem zdolny do śmiechu i prawie bliski.
- W porządku, dziewczyny. Możecie wstać.
- Kto to? - spytała poirytowana Wendy.
- Wygląda na to, że nie musimy szukać policji. Policja znalazła nas. - Odwrócił się i wyjrzał na
zewnątrz. - Baby, przestań. Zachowuj się przyzwoicie. To tylko Billy Powell i Mica. To porządne
chłopaki, Baby. Czy ty nigdy się tego nie nauczysz?
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Cześć, Billy! - krzyknął Eryk. Przeklinając szpetnie, Billy pokonał kolejną kałużę.
Obrzucił wzrokiem stojących w progu uzbrojonych Brada, Rafa i Eryka, kobiety za nimi. Był
średniego wzrostu, miał czarne jak węgiel włosy, czarne oczy, wystające kości policzkowe i szerokie
bary. Za nim szedł Mica, starszy i szczuplejszy. Na ich łodzi poduszkowej widniało logo policji
plemiennej. Billy był ubrany w brązowoszary mundur z pagonami. Mica miał na sobie mundurowe
spodnie i jaskrawą indiańską koszulę. Skinął w milczeniu głową grupce cisnącej się w drzwiach.
- Czego się spodziewaliście? Napadu na Fort Knox? - spytał Billy.
- Słyszeliśmy, że znalazłeś zwłoki - powiedział Eryk.
- Tak, znalazłem. Baby, zostaw, nic dla ciebie nie
Szmaragdowy anioł 377
mam - powiedział do kocicy, obwąchującej jego dłonie, i spojrzał na Eryka. - Byłem u ciebie,
widziałem potłuczone szkło. Wygląda na to, że od kul. Możesz mi powiedzieć, co się stało? Eryk
wzruszył ramionami.
- Miałem nadzieję, że ty nam powiesz. A jeśli idzie o zwłoki, mamy coś dla ciebie.
Wysunął Ashley do przodu i przedstawił ją porucznikowi Billowi Powellowi i sierżantowi Mice
Crane'owi.
Billy trzymał dłoń Ashley przez długą chwilę, nie mogąc wydobyć głosu.
- Witam, panno Dane. Miło panią poznać. Naprawdę, bardzo miło - wykrztusił w końcu.
- Miło mi, panie Powell. Sierżancie Crane - dodała, skinąwszy głową.
- Mica. Po prostu Mica - mruknęła Wendy. - To skrót od Micanopy, czyli wódz. On jest wielkim
wodzem, ważną osobą w radzie.
Gdy Powell wypuścił w końcu dłoń Ashley, zaraz pochwycił ją Mica. Eryk miał wrażenie, że stary
poczerwieniał.
- Ashley, może opowiesz im, co się stało? - zaproponował.
- Nie tu. Wejdźmy najpierw do środka - zarządziła Wendy.
Ashley usiadła na kanapie, a obok niej Billy. Z tyłu stał Eryk. Z lekkim wahaniem opowiedziała o
spacerze po bagnach z Harrisonem Mosbym.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że Mosby cię napastował?! - wybuchnął Raf.
- Sądziłam, że sobie poradzę - powiedziała cicho.
378 Heather Graham
- A później zgubiłam się. Biegłam na oślep, aż zobaczyłam trzech mężczyzn...
- Mężczyzn? - spytał Billy.
- Właściwie trzy postacie. Ma pan rację, nie mam pojęcia, czy to byli mężczyźni, czy kobiety. Nie
widziałam ich twarzy.
- Ale oni panią widzieli?
- Ci dwaj odwrócili się i spojrzeli na mnie, a ja znów zaczęłam uciekać.
- Aż wpadła pani na Eryka.
- Tak. Aż wpadłam na Eryka - powiedziała niemal szeptem.
- A dziś ktoś próbował panią zabić. Ashley uniosła wzrok. Eryk poruszył się.
- Ktoś zakradł się pod mój dom i strzelał do okna
- odpowiedział za nią.
- Do okna sypialni? - dopytywał Billy.
- Tak - potwierdził Eryk bezbarwnym tonem. - To był jeden z pokoi, gdzie podniosłem rolety.
- Dlaczego sądzisz, że strzelano do panny Dane, skoro to była twoja sypialnia?
- Ponieważ była gościem w moim domu i spała tam
- wyjaśnił spokojnie. - Billy, nie mam pojęcia, co jest grane. Może celowano do mnie, kto wie? - dodał
poirytowanym tonem.
- No tak, kto wie? Panno Dane, rano chcielibyśmy panią poprosić o identyfikację ciała. Trzymamy je u
Maca na stacji benzynowej w zamrażarce. Ciągle nie można dojechać do miasta, drogi są zalane, linie
telefoniczne też są pozrywane. Można się stąd wydostać tylko helikopterem i poduszkowcem.
Będziemy przewozić denata jutro po południu. Przedtem, jeśli
Szmaragdowy anioł
379
można, zabrałbym panią, by pokazać pani ciało i spisać zeznanie.
- Oczywiście.
- Zostaje tu pani na noc?
- Tak - odpowiedział za nią Brad.
- A ty, Eryku?
- Zamierzam sprawdzić, co z moimi...
- Może nie powinieneś - wszedł mu w słowo Billy.
- Wiesz dobrze, że potrafię dać sobie radę.
Billy przypatrywał mu się milcząco przez dłuższą chwilę.
- No dobra. Jeden z nas zostanie na noc koło domu - zdecydował porucznik.
- To dobrze - skomentował Eryk.
- To chyba nie jest konieczne - stwierdził Brad.
- Nie jest, panie federalny - zgodził się ze śmiechem. - Ale jeśli tu nie zostanę, ty przez całą noc nie
zmrużysz oka, a jutro powinieneś być wypoczęty. Brad wzruszył ramionami.
- Jak uważasz. Zmienię cię w nocy.
- Dobry pomysł.
- To ja lecę - rzekł Mica. - Zajrzę jeszcze do innych.
- Też się zbieram - dodał Eryk.
- Eryk, muszę spisać twoje zeznanie - stwierdził Billy.
- Odprowadzę was - powiedział Brad.
Ashley patrzyła na Eryka. Nie odwrócił się, po prostu wyszedł.
Na zewnątrz Mica zatrzymał się i spojrzał znacząco na Eryka.
- John Jacobs zerwał się.
380 Heather Graham
- Zerwał się? Co to znaczy? - spytał Eryk gwałtownie.
- Kim, do diabła, jest John Jacobs? - dopytywał się Brad.
Eryk nie odpowiedział. Nie potrafił. Jacobs był jednym z łajdaków, którzy wdarli się do sklepu mono-
polowego. I zastrzelili jego żonę i brata.
Nie mógł znaleźć właściwych słów. Dobrze, że oboks był Mica ze swoją kamienną, pooraną
zmarszczkami twarzą i niezdradzającymi emocji oczyma.
- Jacobs to jeden z bandytów, którzy zabili Elizabeth i Leifa - wyjaśnił.
- To co się, do cholery, stało?! - wypalił Brad.
- Spokojnie, McKenna. To nie prawo zawiniło. Cóż, może trwało to długo, ale jego apelacja została
odrzucona, podpisano wyrok śmierci. Ale on uciekł.
- Jak on...
- Zamordował strażnika, przebrał się w mundur i wyfrunął z klatki.
- Powinienem był go zabić - rzekł stanowczo Eryk.
- I dostałbyś apartament w więzieniu w Raiford - skomentował Mica. - Chciałem, żebyś wiedział, że
jest na wolności. Może te strzały nie miały nic wspólnego z panną Dane. Będziesz czujny, Hawk?
- Tak. Dzięki za ostrzeżenie, Mica.
Stary Indianin zszedł do łodzi. Brad i Eryk patrzyli za nią, aż zginęła za zakrętem.
- Niech to szlag - zaklął Eryk. Nie umiał pogodzić się z tym, że Jacobs wyrwał się z rąk kata na
wolność.
- Złapią go - pocieszał go Brad.
- Jasne - przytaknął bez przekonania Eryk.
- Tak będzie. Trzeba w coś wierzyć.
Szmaragdowy anioł 381
- Ja wierzę. W siebie - mruknął Eryk i roześmiał się ponuro.
Nie chciał, by Brad poznał, jak mocne wrażenie wywarła na nim zła nowina. Miał ochotę wyć dziko i
rozerwać coś na strzępy. Opanował jednak emocje i szturchnął Brada w pierś.
- Ty, co wyście tam wygadywali przy stole?! - rzucił oskarżycielsko.
Brad roześmiał się, zadowolony ze zmiany tematu.
- Wiesz, stary, zasłużyłeś na to.
- Czyżby?!
- Dziwiłem się, że nie cisnęła w ciebie talerzem.
- Tak? No cóż, ona jutro stąd odlatuje.
- Wcale nie. Nie będzie mogła zabrać się z Tylerami. Helikopter będzie tu wcześnie rano, a ona musi
zostać.
- Powinna stąd szybko zniknąć. Tu jest w niebezpieczeństwie.
- To ty jesteś teraz w niebezpieczeństwie. Myślałeś o tym?
Eryk zmarszczył czoło.
- Sądzisz, że Jacobs...
- Nie wiem nię o Jacobsie. Nie było mnie tu wtedy. Lecz ten, kto dziś pociągnął za spust, wie, gdzie
mieszkasz, ale nie wie, gdzie teraz jest Ashley.
Eryk zawahał się.
- Naprawdę potrafię zadbać o siebie, i to nieźle. Wiesz o tym doskonale.
- Wiem, że jesteś dobry, ale nie znam nikogo, komu od czasu do czasu nie przydałaby się drobna
pomoc.
Zapadła chwila ciszy.
382 Heather Graham
- Nie zostawiaj jej ani przez chwilę samej, dobra? - poprosił Eryk.
- Hej, to twoja gra, nie moja!
- Chwileczkę. Kiedy ty potrzebowałeś pomocy...
- W porządku, byłeś obok. Ja też będę obok. Będę, gdzie zechcesz. Ale to twój mecz. Chcesz, by była
bezpieczna, to bądź przy niej.
- Muszę lecieć. Sprawdzić, co z rodziną.
- Jasne... Ashley włos z głowy nie spadnie. Ja tu jestem, Tyler, a teraz jeszcze Billy. Możesz spokojnie
odpłynąć. To będzie nawet dobre dla ciebie. Oczyścisz swoją duszę, stary.
- McKenna...
- Tylko pamiętaj, że ona jest tutaj.
- Spokojnie, nie zapomnę.
Eryk gwizdnął na Baby. Wielka kocica wyszła zza węgła, stąpając bezszelestnie. Zdziwił się, że
zjawiła się tak szybko.
- Przynajmniej ona mnie słucha - mruknął ponuro. Brad roześmiał się.
- Trzymaj się. Pozdrów rodzinę.
Eryk skinął głową i ruszył do łodzi. Coś go dręczyło. Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że wcale nie
myśli o Jacobsie. Ani o zemście.
Głowę zaprzątała mu Ashley. Czuł się pusty i bardziej samotny niż kiedykolwiek w życiu. Jakby
odcięto mu rękę. To było chore, to było szaleństwo. Byli z sobą krótko, nie powinien tak się
przejmować. Nie był przecież zakochany.
Jednak wskakując do łodzi, przyznał przed samym sobą, że coś się z nim dzieje. To nie mogła być
miłość. Miłość wzrasta powoli, karmi się uśmiechami, ogląda-
Szmaragdowy anioł 383
nymi razem zachodami słońca, wspólnymi pragnieniami i marzeniami. Nie mógł kochać Ashley
Dane.
Może to była fascynacja? A może tylko pożądanie? Nie mógł przez sekundę przestać o niej myśleć.
Gdy przymykał oczy, widział jej twarz.
Nie chciał o niej myśleć.
Jacobs był na wolności.
Nie wracałby tutaj, pomyślał Eryk. Próbowałby wyjechać z kraju. W tej chwili mógł być w dowolnym
zakątku świata.
Gryzł się tym.
Ale nie tak mocno, jak myślą, że nie może wziąć Ashley w ramiona, by zapomnieć o całym świecie.
Nie potrafił jej zapomnieć.
Oddalając się teraz od niej, przeklinał ją w duszy. Zafopi się tej nocy w głębi bagien, gdzie nie było dla
niej miejsca. Może tam zdoła zapomnieć.
Ashley promieniała.
Rozmawiała, śmiała się, uparła się, by pomóc Wendy w kuchni. Ponieważ zmywała naczynia
błyskawicznie, Wendy obiecała jej, że w razie niepowodzenia w zawodach mode|ki i projektantki ma
u niej zapewnioną posadę gospodyni.
Tara, która znała przyjaciółkę jak samą siebie, przyglądała się jej w milczeniu. Nawet Raf, a także
widzący ją po raz pierwszy w życiu Brad, rzucali jej uważne spojrzenia. Gdy łapała kogoś na takim
spojrzeniu, ten ktoś uśmiechał się - i nie odwracał wzroku.
Biegała, rozmawiała, śmiała się. Tylko tak mogła pozostać przy zdrowych zmysłach. Rozstanie z Ery-
kiem było brutalne. Chciała go za to znienawidzić.
384 Heather Graham
Poczułaby się zapewne lepiej, gdyby mogła wyjechać już do domu, ale to było niemożliwe. Musiała
zostać, by złożyć zeznania i obejrzeć w kostnicy ciało, znalezione w bagnie. Brad mówił, że denat nie
miał żadnych znaków szczególnych, i liczył na pomoc Ashley.
Nie miała nic przeciwko temu. Nie chciała dłużej przebywaj w tej samej okolicy co Eryk. Ani nawet w
tej samej części kraju.
Miała pretensje do siebie. Wiedziała, że nie powinna się angażować, a jednak tak się stało.
Fascynowało ją w Eryku wszystko. Wkładając talerze do zmywarki, myślała o nim - o muskularnych
barkach, o gładkiej, miedzlanobrązowej piersi, o oczach, tonie głosu, oplatających Ją jego ramionach,
o złączonych ciałach...
- Poczekaj, Ashley. Nie wkładaj miski po sałatce do zmywarki. Zajmuje zbyt wiele miejsca - objaśniła
Wendy.
- Och, przepraszam - rzekła szybko Ashley. Wendy przycupnęła na barowym stołku i pokręciła
głową.
- Nie zdarza mi się co dzień, by zarabiająca tysiąc dolarów za godzinę modelka zmywała moje
naczynia.
- Nie zarabiam tysiąca dolarów za godzinę - odparła z uśmiechem. Nie odebrała tego jako zaczepki.
Wendy w ogóle nie była złośliwa. Oboje z Bradem byli czarujący. Gościli ich wszystkich w swoim
domu. Ashley miała wrażenie, jakby znała ich całe życie. Byli naturalni i ciepli. - Właściwie już nie
jestem modelką. Projektujemy z Tarą odzież. Wystąpiłam w tej reklamówce tylko dlatego, że oboje
prosili mnie o to.
- To miłe, że zrobiłaś to dla przyjaciół.
Szmaragdowy anioł 385
- Dzięki.
Wendy bawiła się kubkiem, uśmiechała się.
- Co robiłaś przez ostatnich kilka dni? - spytała raptem.
Ashley stanęła jak wryta, omal nie upuszczając miski do sałatek. Poraziła ją bezpośredniość Wendy.
Próbowała coś wyjąkać, ale Wendy wycofała się.
- Przepraszam cię. Naprawdę. Wiesz, Eryk jest dla mnie jak brat. Bardzo go kocham - usprawied-
liwiała się. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale wspaniale było poznęcać się nad nim. - Roześmiała
się. - On też kiedyś dał mi się we znaki, możesz to sobie wyobrazić. A diabelnie trudno jest przebić się
przez tę jego rezerwę! Od lat nie widziałam, by reagował na kogoś tak jak na ciebie - powiedziała
łagodnie.
Ashley odwróciła się, zmyła miskę i wycierała ją starannie.
- Nie zauważyłam tego. Po prostu odjechał stąd.
- Hm. Trochę zdenerwowany.
- Nie widziałam tego zdenerwowania.
- Trudno dostrzec jego emocje, a zwłaszcza zdenerwowanie - stwierdziła ze znajomością rzeczy
Wendy. Spojrzała przez stół do pokoju dziennego. Brad i Raf siedzieli ze schylonymi głowami,
zatopieni w rozmowie. Billy wyszedł na zewnątrz, by spenetrować okolicę. Tara zajmowała się
córeczką w pokoju gościnnym. - To nie chodzi o to, by brakowało mu pewności siebie. Po prostu
czasami... - Wzruszyła ramionami i dalej mówiła tak cicho, że Ashley odłożyła ścierkę i podeszła do
blatu, by ją słyszeć. - Eryk i jego brat byli bardzo podobni. Leif też był taki. Kiedy się wściekał,
386 Heather Graham
po prostu wychodził. Kiedy był zmartwiony, wycho-
(
dził. Eryk niemal nigdy nie podnosi głosu.
Byłam zachwycona, widząc go dzisiaj w takim stanie. - Wskazała głową na bluzkę Ashley. - Byłam
zaskoczona, widząc cię w ciuchach Elizabeth.
- To nic nie znaczy. Przecież nie mógł pozwolić, bym latała bez niczego.
- Przecież mógł cię wbić w swoje dżinsy i koszulę! Ashley, czy to dla ciebie nic nie znaczy? - spytała
poważnie. - Nie mam prawa zadawać ci tych: pytań, ale polubiłam cię. I mówiłam ci już, że go]
kocham.
- Ja też mogłabym... - szepnęła Ashley, zanim sobie zdała sprawę, co mówi. Zaczerwieniła się i
odeszła od blatu. - Ja... nie o tym myślałam. Ja...
- Na pewno nie o tym? - spytała z łagodną powagą] Wendy.
Ashley spuściła głowę.
- Nie potrafię niczym się zająć - oświadczyła cicho.
- Czemu? - spytała Tara, która weszła właśnie do kuchni. Była blada, wyglądała na zmęczoną i roze-
spaną, ale w jej uśmiechu czuło się bezgraniczne oddanie przyjaciółce.
- Bo on nie chce już mieć ze mną nic wspólnego - wyznała Ashley bezradnie.
- Jestem przekonana, że chce mieć z tobą wiele wspólnego - zapewniła ją Wendy.
- Racja - potwierdziła Tara. - To znaczy... Nie mógłby tak sobie po prostu odejść. Nie od niej, prawda?
- No właśnie. Taką rudowłosą piękność mężczyzna może spotkać tylko raz w życiu.
Szmaragdowy anioł 387
- Hej, przestańcie! - zaprotestowała ze śmiechem Ashley. - Nie ma o czym gadać. Jutro, jak tylko
załatwię sprawy na policji, wracam do domu. On odszedł i już go nie spotkam.
- Założę się, że nie masz racji. - Brad podszedł do żony, objął ją w talii i oparł czoło o jej głowę. -
Sądzę, że zjawi się jutro w samo południe.
- Nie jestem pewien. Na mojego nosa będzie to koło pierwszej - rzekł sceptycznie Raf i przytulił Tarę.
- Och, dość! Co to znaczy? - zaprotestowała Ashley. - Nic dziwnego, że stąd uciekł. Gdybym mogła,
też bym to zrobiła.
Brad podszedł do blatu i nalał sobie kawy z dzbanka. Puścił oko do żony i uśmiechnął się do Ashley.
- Wiem, gdzie jest Eryk. Jeśli chcesz, mogę cię tam zawieźć.
- Nie, nie chcę - odparła stanowczo. - I naprawdę nie znoszę bagien. Nienawidzę tych durnych
dźwięków wydawanych przez aligatory. Nienawidzę błota i komarów. Kocham beton, daję słowo.
- Hm - mruknął Brad, przyglądając się badawczo miłośniczce betonu.
- Uważajcie, ona uwielbia rzucać talerzami - ostrzegł Raf.
- Nieprawda! - zaprotestowała.
- Dobra, dość już! - zarządziła Wendy i spojrzała uważnie na męża. - Coś się stało?
- Nie, co się miało stać?
- Nie wiem. Mam wrażenie, że znęcacie się nad tą biedną dziewczyną, by odwrócić od czegoś uwagę.
- Nie - odparł z ogromną powagą. - Znęcam się nad
388 Heather Graham
nią dla czystej sadystycznej przyjemności. - Zachichotał.
- Dobrze, dobrze - mruknęła Wendy. - Zostawmy ją już w spokoju. Chodź, Ashley, zaprowadzę cię na
babskie pokoje. Tu jest dość ciasno, nie przeszkadza ci to?
- Oczywiście, że nie. Jestem wam wdzięczna, że mogę tu być.
Brad i Wendy spojrzeli po sobie z uśmiechem. Wendy poprowadziła Ashley do tylnej sypialni i
przyłożyła palec do ust. Ashley uklękła przy śpiącym dziecku. Amy była maleńka i śliczna, jej skóra
była różo-wiutka.
Poczuła skurcz serca. Zawsze zdawała sobie sprawę, że chciałaby mieć dzieci, ale teraz ta potrzeba
obudziła się w niej z całą mocą.
Pomyślała o mijających latach. Właśnie skończyła trzydziestkę, nie miała zbyt wiele czasu. Co
prawda sporo kobiet rodziło po czterdziestce, ale z wiekiem rosły zagrożenia.
- To cudowny wiek - szepnęła z tyłu Wendy. - Prawie cały czas śpią. I nigdy nie pyskują.
Ashley roześmiała się, lecz nie odpowiedziała.
- Coś nie w porządku? - zaniepokoiła się Wendy.
- Owszem. Starzeję się - odpowiedziała z uśmiechem i wstała.
- Spokojnie. He masz lat? Dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem?
- Trzydzieści.
- Daj spokój, ja mam trzydzieści pięć i nie jestem stara, więc ty jesteś młódka - zapewniła ją Wendy.
Szmaragdowy anioł 389
- Trzydzieści pięć? - upewniła się Ashley, wyciągając się na łóżku.
Wendy skinęła głową, oblekając poduszkę.
- Przy tobie czuję się, jakbym miała osiemdziesiąt.
- Daj spokój! - roześmiała się Ashley. - Pomyślałam tylko o twoim synu.
- Masz mnóstwo czasu - zapewniła ją Wendy, czytając w jej myślach. - Ale ja bym nim nie szafowała
- dodała miękko.
- To znaczy?
- Nic, nic. Chciałabym, żebyś tu trochę pobyła. Ashley wolno pokręciła głową.
- Muszę się stąd wynosić, i to szybko. Przestraszyło mnie śmiertelnie to morderstwo. A kiedy
strzelano do nas,.. - Głos jej zadrżał.
- Wcale nie o to chodzi - powiedziała rzeczowo Wendy.
Ashley usiadła.
- Jak... Co się stało z jego żoną? Wendy usiadła i milczała przez chwilę.
- Zabito ją. Zastrzelono.
- O mój Boże! - wykrztusiła Ashley.
- Z Leifem - dodała Wendy, gładząc poduszkę.
- Eryk i Elizabeth wyprawiali przyjęcie w rocznicę ślubu. Eryk zamówił rzadki gatunek wina u
przyjaciela, który prowadził sklep monopolowy. Miał sam dostarczyć wino, ale to było w okresie
świątecznym i nie mógł się wyrwać ze sklepu. Ja byłam zajęta u nich w domu, ponieważ uparłam się,
że Elizabeth nie ruszy nawet palcem. Eryk walczył z grillem, więc po wino pojechali Leif i Elizabeth.
Ona była taka podekscytowana. Eryk zawsze był spokojny, nawet z nią. To nie
390 Heather Graham
jest facet, który cały czas mówi „kocham cię", potrafił okazać to w inny sposób. Elizabeth była bardzo
piękna.
- Widziałam jej zdjęcie. Wendy posłała jej szybki uśmiech.
- Nie zrozum mnie źle, jestem teraz szczęśliwa. Kocham Brada całym sercem, ale aż do śmierci nie
zapomnę tamtej nocy.
- Jak to się stało?
- Weszli do sklepu w czasie napadu. Gdy jeden z bandytów uderzył Elizabeth, Leif rzucił się na niego.
Zastrzelili ich. Leif dostał kulę prosto w serce, a ona cztery czy pięć. To było straszne! Przyjaciele byli
z nami, ale myślę, że nie najlepiej reagowaliśmy na ich obecność. To było okropne dla dziadków Leifa
i Eryka, ale nikt nie może wiedzieć, jak czuliśmy się my, ja i Eryk. - Przerwała i spojrzała na Ashley. -
Myślę, że teraz trochę lepiej go rozumiesz.
- Doskonale rozumiem, jak bardzo został zraniony. Ale...
- Ale co?
- Nie pojmuję jego stosunku do mnie. Wendy wzruszyła ramionami.
- Walcz. On cię zapewne widzi jako piękny kwiat, przyniesiony wiatrem, który zaraz wiatr porwie z
powrotem. To twardy facet. Jedna rzecz jest pewna.
- Co takiego?
- Jeśli chcesz go mieć, musisz o niego walczyć. Ashley próbowała uratować resztki swej dumy.
- Nie jestem pewna, czy go chcę - rzekła stanowczo.
- Musisz wiedzieć jeszcze jedno - ciągnęła z powagą Wendy.
- Co?
Szmaragdowy anioł 391
- On tropił tych bandytów. Ashley poczuła ucisk w gardle.
- I... co się stało?
- Złapał jednego z nich.
- Zabił go? Z zimną krwią?
- To by nie było z zimną krwią - wymruczała Wendy. - To byłoby bardzo brutalne zabójstwo. Ale nie
zabił go, tylko przekazał policji. Ten zbrodniarz czeka teraz na swoją kolejkę w celi śmierci w
Rainford.
- Dobrze, że tak się stało.
- Też byłam zadowolona. Kiedy Eryk załatwił tę sprawę, zaczął wracać do życia. - Wstała i podeszła
ku drzwiom. - Idę przygotować pokój Josha dla facetów. W tej szufladzie znajdziesz koszule nocne.
Wybierz sobie, co chcesz, bawełnę czy koronki, nie krępuj się. W łazience są ręczniki. Potrzebujesz
jeszcze czegoś?
- Nie, bardzo ci dziękuję. Dostałam od ciebie znacznie więcej, niż oczekiwałam - odpowiedziała z
uśmiechem. Naprawdę bardzo polubiła Wendy.
Ashley położyła się. Zastanawiała się, jak to się stało, że tak szybko i tak rozpaczliwie mocno zaczęło
jej zależeć na Eryku Hawku. A potem, tak jak Raf i Brad, zastanawiała się, czy Eryk zjawi się
następnego dnia.
Zasypiając, modliła się, by tak się stało.
Osiem kilometrów dalej, na skraju wioski swego dziadka, Eryk stał na dachu cziki i wpatrywał się w
księżyc w pełni - ogromny, lśniący i piękny.
Bliżej centrum wioski widział inne cziki. Wewnątrz, w palenisku, dogasał żar.
Słuchał odgłosów nocy - krzyków żurawi i czapli,
392 Heather Graham
brzęczenia owadów, dalekich, gardłowych pomruków aligatorów - złączonych w dziwnej i pięknej
harmonii.
Stał wyprostowany bez koszuli, pozwalając nocnej bryzie chłodzić swą skórę. Ale to nie przynosiło
ulgi.
Był tu, by zapomnieć o Ashley. Zdawało mu się jednak, że właśnie tu jeszcze mocniej czuje jej
obecność.
Chciałby jej pokazać trawy, w srebrnej poświacie podobne rzece. Chciał, by mogła poczuć to
powietrze. Chciałby leżeć obok niej i kochać się z nią pod księżycem. Płonął.
Nie potrzebowałaby klejnotów Tylera. On potrzebowałby jedynie kawałka miejsca na ziemi i
oszałamiającego piękna jej oczu.
Nie była mu przeznaczona.
Jeden z zabójców Elizabeth był na wolności. Eryk powinien siebie znienawidzić, bo marzył teraz o
innej kobiecie, zamiast zastanawiać się nad sposobem schwytania mordercy żony.
Nie ma dzisiaj takiego sposobu, powiedział sobie. Jeśli jednak Bóg się ulituje, morderca wróci do celi
śmierci jutro lub pojutrze.
Ashley może być w niebezpieczeństwie.
Ashley wkrótce wyjedzie.
Ale jeszcze nie wyjechała i nie wyjedzie jutro. Była na mokradłach i może być w niebezpieczeństwie.
Rytmicznie zaciskał i rozprostowywał dłonie. Niedaleko stąd spali jego dziadkowie. Spała cała jego
rodzina, szczęśliwa, że jest w wiosce, gdzie spędzała lato. Czasem bywali tu także Brad i Wendy. U
Seminolów mąż stawał się członkiem rodu żony, więc Brad dołączył do Hawków. Byli związani tak
mocno jak prawdziwi krewni.
Szmaragdowy anioł 393
Ale Ashley...
Nie zamierzał myśleć o niej.
Wspaniale, po prostu wspaniale. Spędzi tu noc z oswojoną panterą zwiniętą u jego boku, kiedy mógł
zabrać z sobą Ashley.
Ashley? Tutaj?
Nie.
Nie będzie myślał o Ashley.
Spojrzał na księżyc i wystawił nagą pierś na podmuchy wiatru. Nie pomogło. Ten księżyc powinien
być podziwiany we dwoje. Odwrócił się, rozwinął matę i położył się. Baby podpełzła obok.
- Marne z ciebie towarzystwo! - rzekł do kocicy. Zamknął oczy i otworzył ponownie. Nie powinien się
o nią martwić. Brad i Tyler są obok niej. Nic jej nie zagraża.
Westchnął. Już wiedział, że z samego rana pogna z powrotem do Wendy. Cokolwiek się zdarzy,
będzie obok niej. Billy chciał go przepytać o strzelaninę, więc powinien tam wrócić. Do Ashley.
Westchnął głęboko. To będzie męcząca noc. Dręczyło go piekące pragnienie cofnięcia czasu - by
mógł udusić własnymi rękami Johna Jacobsa.
Eryk postąpił właściwie. Sąd wydał sprawiedliwy wyrok. Eryk rozumiał, że prawo jest potrzebne i
ważne dla wszystkich. Na jego wargach pojawił się półuśmiech. Seminolowie byli jednym z „Pięciu
Cywilizowanych Plemion".
A jednak chciałby ponownie dostać Jacobsa w swoje ręce.
Nie mógł teraz nic zrobić. Z wyjątkiem sennych marzeń o Ashley.
394 Heather Graham
Usiadł i zaklął. Baby warknęła cicho. Położył się ponownie. Nie mógł zasnąć. Nie będzie snów...
Miękko, wolno, łagodnie Ashley przyszła doń niczym anioł nocy i dotknęła go delikatnymi palcami
wiatru. Była tu w ciemności - anioł kołyszący go do snu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- O Boże! - wykrztusiła Ashley, patrząc na opuchniętą twarz trupa.
Byli w warsztacie samochodowym należącym do Maca, miłego starszego pana. Ciało, przykryte
białym prześcieradłem, leżało w zamrażarce.
Tara, Raf i Amy byli już w Fort Lauderdale, dokąd rano zabrał ich helikopter. Za plecami Ashley stali
Brad i Wendy, obok niej Billy.
Eryk też tu był. Obserwował tę scenę, stojąc w drzwiach warsztatu.
Nikt nie wiedział, czy zamierzał pojawić się u Brada i Wendy. Wendy wcześniej odwiozła Josha do
wioski, do Williego i Mary, dziadków Eryka. Nie chciała, by chłopczyk był obecny przy identyfikacji
zwłok.
Przyjechali do wioski o jedenastej. Eryk zszedł do ich łodzi, gotów im towarzyszyć. Wendy sama
396 Heather Graham
odprowadziła Josha do cziki, a oni czekali na nią w milczeniu. Ashley pomyślała, że Eryk nie chce, by
poznała innych członków jego rodziny.
Jej nastroju wcale nie poprawiła obecność Eryka. Był chłodny i daleki, choć uprzedzająco grzeczny.
To było okropne. Wiedziała, że Eryk towarzyszy jej tylko z konieczności, bo też miał złożyć zeznania.
Czułaby się lepiej, gdyby wcale się nie pojawił.
Stał tu jednak, oparty o drzwi. Był ubrany w indiańską czerwono-zieloną koszulę i opięte dżinsy, na
czole miał skórzaną opaskę. Nosił przeciwsłoneczne okulary. Wyglądał jak buntownik.
Choć jego zachowanie sprawiało jej przykrość, w tej chwili była przejęta widokiem ciała ofiary.
Zbierało się jej na wymioty. Poza ciałem swego dziadka, uszminkowanego w zakładzie
pogrzebowym, nigdy nie widziała trupa.
Skóra była szara. Bagienna woda wywołała ohydną opuchliznę. Nie mogła sobie wyobrazić, że kilka
dni temu był to jeszcze żywy człowiek. Czuła się coraz gorzej.
Ponieważ rozpoznała tego człowieka.
- O Boże! - powtórzyła, odwracając się. Musiała uciec od okropnego fetoru unoszącego się
w powietrzu mimo lodowatego zimna zamrażarki.
- Ashley!
Poczuła na ramionach dłonie Eryka. Ruszył się w końcu i wyprowadził ją na zewnątrz.
- Zostaw mnie w spokoju! Proszę! - błagała go.
- Dobrze, już wszystko w porządku, dobrze - próbował ją uspokoić.
Nie było dobrze. Zdążyła odejść od niego kilka
Szmaragdowy anioł 397
kroków i zwymiotowała gwałtownie. Musiała położyć się na trawniku, by nie zemdleć.
Eryk pochylił się nad nią i przetarł zwilżoną chusteczką jej twarz. Nie widziała jego oczu, jedynie
swoje żałosne odbicie w okularach.
- Pomogę ci wstać. Mac da ci szklankę wody. Nie czekał na odpowiedź, sam ją podniósł. Wendy,
Brad i Billy przyłączyli się do nich. Mac nadchodził z papierowym kubkiem pełnym wody.
Napiła się chciwie. Wendy zastąpiła Eryka, wygładzając włosy Ashley.
- Już dobrze? - spytała.
- Tak. Przepraszam...
- Mój żołądek nieomal wywinął się na drugą stronę - oświadczył Brad, uśmiechając się do niej. -
Ashley, czy rozpoznałaś ciało? - dodał, rzucając Billy'emu szybkie spojrzenie.
- Tak. To Harrison Mosby, reżyser tej reklamówki. To ten, który... który...
- Który zaciągnął cię na bagna? - skończył za nią Eryk.
Spojrzała w jego stronę, lecz nie umiała rozpoznać jego emocji, bo te cholerne okulary wszystko
skrywały.
- No cóż. Przynajmniej wiemy, kim był ten sztywniak - mruknął Billy. - Przepraszam, panno Dane,
może to był pani przyjaciel - dodał, szybko się zreflektowawszy.
- Nie był przyjacielem - rzuciła ostro. - Ale nie życzyłabym takiego końca nawet... nawet...
- Nawet psu - podpowiedziała Wendy.
- Nawet psu - zgodziła się Ashley.
- Billy, czy możemy już zabrać ją stąd? To jest
398 Heather Graham
okropne dla każdego, a ona go znała - zasugerował Eryk.
- Tak, tak, oczywiście. Eryku, panno Dane, podpiszcie tylko zeznania i jesteście wolni.
Za chwile Ashley nagryzmoliła swój podpis we wskazanym przez Billy'ego miejscu. Porucznik
dziękował jej, mówiąc, że bez jej pomocy straciliby mnóstwo czasu na identyfikację zwłok. Teraz,
dzięki niej, mieli od czego zacząć śledztwo.
- Co zamierzacie zrobić? Jak spróbujecie to rozwikłać? - spytała.
- No cóż, rozejrzymy się. Skoro był z Nowego Jorku, poprosimy o współpracę tamtejszą policję.
Burza zmyła wszystkie ślady, ale może trafi tu jakiś świetny detektyw i coś wykombinuje. W każdym
razie nie jesteśmy w ślepej uliczce. Eryk, ona jest okropnie blada. Może już jedźcie?
- Tak, czas na nas.
- Wracasz do siebie?
- Nie dziś. Wracam do Williego.
- Wszyscy tam wracamy. Zostawiłam Josha u Mary - dodała Wendy.
- Dobra, trzymajcie się - pożegnał ich Billy. Pomachał im jeszcze, gdy schodzili do łodzi. Brad
szedł przodem pomiędzy żoną i Ashley, trzymając delikatnie ręce na ich plecach. Z tyłu szedł Eryk z
Baby przy nodze.
Dogonił ich przy łodzi, ujął ramię Ashley i obrócił ją ku sobie.
- Wszystko w porządku? - spytał. - Wciąż jesteś biała jak śnieg.
Skinęła głową, myśląc, że może nie był całkiem
Szmaragdowy anioł 399
pozbawiony serca. Doceniła jego opiekuńczy gest, ale tylko przez chwilę. Zaklął pod nosem.
- To był błąd. Nie jesteś stworzona do takich historii.
- Nikt nie jest stworzony do oglądania morderstw.
- Mam na myśli to wszystko. - Szerokim gestem wskazał otoczenie. - Bagna, huragan, to miejsce, te
wydarzenia. Wszystko.
- Jesteś w błędzie, Indiańcu - rzekła z uśmiechem, unosząc lekko głowę. - Jestem twardsza, niż ci się
wydaje. - Nie czekała na reakcję. Odgarnęła włosy na ramiona i weszła za Wendy do łodzi. Odwróciła
się w stronę pantery. - Baby, chodź tu! Do mnie, Baby!
Ku jej zadowoleniu kocica z gracją odeszła od Eryka i usadowiła się u jej boku.
- Cholerny kot! - roześmiał się Brad. - Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, prawda, Eryku?
- Jasne.
Usiadł obok Ashley. Czuła jego obecność całym sercem. Ogniste ciarki przechodziły jej po plecach.
- Polubisz Williego i Mary! - krzyknęła do niej Wendy, przebijając się przez ryk silnika.
- Z pewnością!
- No i dzieciaki! - dodał Brad, śmiejąc się. - Będą cię chciały przywiązać do pala. Uwielbiają zabawę
w kowbojów i Indian.
- Będę Indianinem czy kowbojem?
- Może kowbojką - odpowiedziała Wendy. - Albo więźniem. Jeśli będziesz miała szczęście, pozwolą
ci być szamanem.
Ashley roześmiała się. Eryk patrzył w przestrzeń z kamienną twarzą. Nie miał dziś głowy do zabaw.
400 Heather Graham
Oparła dłoń na głowie pantery. Przymknęła na chwilę oczy, ale Wendy trąciła ją i wskazała stadko
błękitnych czapli brodzących wśród przybrzeżnych traw. Były majestatycznie piękne. Patrzyły jakby
z pretensją, że wdarli się na ich terytorium, ale nie były wystraszone.
- Nie boją się tego hałasu - zauważyła Ashley.
- Przyzwyczaiły się do niego.
- Są odważne!
- Nie wobec swych naturalnych wrogów! - wykrzyknął Brad. - Gdyby podkradł się aligator,
zobaczyłabyś, jak trzepoczą skrzydłami i odlatują w popłochu.
To ponure, pomyślała Ashley. Bagna były piękne, ale na wiele sposobów śmiertelnie groźne.
Spojrzała na Eryka. Nie zmienił pozycji i ciągle patrzył w dal. W przyszłość, pomyślała. A ona nie
była częścią tej wizji.
Brad wyłączył silnik i łódź dobiła do brzegu. Ścieżka prowadziła do kręgu cziki, zajmowanych przez
klan Hawków. Baby pognała przodem, za nią wyskoczył Eryk. Zrobił dwa kroki, lecz cofnął się i
odwrócił. Z uprzejmym uśmiechem wyciągnął rękę.
- Ostrożnie, daj mi rękę - powiedział oficjalnym tonem. - Tu jest głęboka breja.
Pomógł jej wyjść z łodzi i ruszył ścieżką, lecz Ashley chwyciła go za ramię.
- Dlaczego mnie tutaj nie chcesz? — spytała. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, jakby widział
ją po raz pierwszy. Jego spojrzenie wyrażało lekceważenie.
- Ponieważ to nie jest twoje miejsce. Tylko tyle... i aż tyle.
Szmaragdowy anioł 401
- Czemu nie? Brad znalazł tu miejsce dla siebie. I Wendy. Czemu ja nie mogę?
- No cóż, po pierwsze Wendy nie nurza się w szmaragdach.
To był cios poniżej pasa. Nie miała na sobie szmaragdów, nawet pierścionka, który był jej własnością.
Tara spakowała wszystko i zabrała do miasta.
- To nie fair. Nie urodziłam się wśród szmaragdów.
- To nie jest twój świat, Ashley - rzekł cicho. - Po prostu.
- Dlaczego...
- Bo nie przepadamy tutaj za ślicznymi białymi dziewczynami, które uwielbiają zabawę. Tu jest praw-
dziwe życie. Jeśli chcesz przyjrzeć się obyczajom plemiennym, jedź do jakiegoś rezerwatu na
turystycznym szlaku. Będziesz mogła łazić i gapić się do woli. Popatrzysz sobie, jak to wyglądało
kiedyś, i odjedziesz klimatyzowanym autem. A tutaj nie powinno się wpadać tak sobie, oceniać
wszystkiego protekcjonalnie, odwrócić się na pięcie i odlecieć do swojego luksusowego apartamentu
na dachu wieżowca.
- Nie mam apartamentu na dachu wieżowca - odparła Ashley, czując, jak ogarnia ją złość. Stanęła
przed nim i dźgnęła go mocno palcem w pierś, nie bacząc na Brada i Wendy, którzy dyskretnie ich
minęli. - Pozujesz na męczennika, jakby całe zło istnienia skupiało wokół ciebie. To prawda, moja
przyjaciółka jest żoną jednego z najbogatszych ludzi na świecie. I co z tego? Gdybyś próbował nawet
milion lat, nie potrafiłbyś sobie wyobrazić, z jakiego świata ona wyszła. Z okropnej, żałosnej, białej
amerykańskiej nędzy, panie Hawk. Ta nędza też jest faktem. Chowała się bez
402 Heather Graham
prądu i bez kanalizacji nie dlatego, że chciała żyć na dzikim pustkowiu. Nie było żadnego pięknego,
czysr tego i dzikiego zakątka, do którego mogłaby uciec. Więc proszę, przestać oceniać innych!
- Nie przetrwałabyś tu jednej nocy!
- Załóżmy się.
- Go?
- Załóżmy się. Zrobię to.
- Nienawidzisz bagien, sama mi to mówiłaś.
- Załóż się - powtórzyła twardo. Mówił prawdę, nienawidziła tych mokradeł, ale
;
chciała go zmusić, by odszczekał swe słowa, nawet, gdyby miała umrzeć.
Uniósł ręce w geście rezygnacji.
- W porządku. Ale będziesz zdana sama na siebie. Bez pomocy z mojej strony.
- Wówczas nie byłoby problemu - powiedziała słodko.
Roześmiał się i ruszył do przodu, a ona za nim. Niemal natychmiast wpadła w dziurę, trochę błota
wlało jej się do buta. Buty Elizabeth. Zaklęła pod nosem, wyciągnęła nogę i zaczęła ją wycierać o
trawę.
- Po burzy i huraganie jest niezły bałagan, ale przynajmniej nie ma ruchomych piasków - odezwał się
jakiś głos.
- Ruchome piaski?! - powtórzyła z szeroko rozwartymi oczyma.
Odwróciła się i zobaczyła przystojnego młodego człowieka o ciemnych oczach i czarnych, modnie
ostrzyżonych włosach. Nosił dżinsy i koszulkę z logo zespołu rockowego. Wyciągnął dłoń.
- Anthony Panther, jestem szwagrem Eryka.
Szmaragdowy anioł
403
- Miło mi. Ashley Dane. - Podała mu rękę.
- Chodźmy, przedstawię ci resztę rodziny.
- Co?! - wyrwało się jej.
- Eryk mówił o tobie wczoraj.
- I co naopowiadał? Eryk zachichotał.
- Najbardziej interesuje nas to, czego nie powiedział. Wezmę cię pod ramię.
Ashley przyjrzała się ciekawie pierwszemu mijanemu cziki. Nie sądziła, że podłoga jest tak wysoko
nad ziemią, a kryty trzciną dach opada tak nisko.
- Wysoko, by zwierzęta nie miały dostępu. A pochyłość dachu chroni przed żywiołami - objaśnił
Tony, zauważywszy jej zaciekawienie.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się.
- Tu są! - krzyknął ktoś i otoczyła ich gromadka dzieci zbiegających pospiesznie z drabiny dużego
cziki.
- Hej, dzieciaki, zaczekajcie! - wykrzyknął Tony.
Stanęły spokojnie, cała szóstka w dżinsach i koszulkach z wyjątkiem najstarszej dziewczynki, ubranej
w dżinsową spódnicę i bluzkę z jaskrawym nadrukiem. Nosiła charakterystyczną dla nastolatek
biżuterię, a długie, czarne włosy były splecione w warkocz. Była drobna, a jej nieśmiały uśmiech
ukazywał dołeczki koło ust.
Miała zielone oczy, jak Eryk. Przyglądała się ciekawie Ashley.
- To jest Elizabeth - objaśnił Tony. - I Michael, David i Dorinda, potomstwo moje i Marny. A tamta
dwójka to Charlie i Jemina, dzieci Toma, kuzyna Eryka, i jego żony Sharon.
404 Heather Graham
Ashley witała się, podając im po kolei rękę.
Nadeszła żona Toma, wysoka kobieta z dołeczkami koło ust, jak jej córka, o cudownych, zielonych
oczach Eryka. Uśmiechnęła się serdecznie do Ashley.
- Witamy. Cieszymy się, że jesteś z nami. Przykro nam z powodu tych kłopotów. Wendy mówiła mi,
że znałaś zamordowanego - powiedziała miękkim, śpiewnym głosem.
- Tak.
- Nie pozwolimy ci ani przez chwilę myśleć o tym. Chodźmy do moich dziadków. Mary szykuje
kolację, mam nadzieję, że będzie ci smakowała.
- Na pewno - rzekła Ashley. Mama była urocza, Tony także. Nie tak jak Eryk.
Gdy Marna podprowadziła ją ku drabinie, Ashley wspięła się na pomost cziki. Na górze Brad pomógł
jej dostać się do środka. Wendy, trzymająca na rękach Josha, uśmiechnęła się do niej.
- Mamy szcżęście. Mary szykuje suma, do tego chleb z koonti i dzika rzepa. Nie miałam dziś ochoty
gotować, a tu trudno zamówić pizzę.
- Ashley, to są Willie i Mary Hawk. A to Ashley Dane - przedstawiała ich Marna.
Ashley była zafascynowana twarzą mężczyzny, porytą zmarszczkami, lecz piękną. Jako młody
człowiek musiał wywierać ogromne wrażenie na kobietach. Wyobrażała sobie też, że ta twarz mogła
wzbudzać lęk w śmiertelnych wrogach.
Stary zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, nie ukrywając swego zainteresowania. Oświadczył jej,
że zawsze będzie tu mile widziana, i wysunął do przodu
Szmaragdowy anioł 405
swą żonę. Mary była niewysoka i mimo wieku miała wciąż niemal czarne włosy. Uśmiechała się
nieśmiało i powiedziała tylko „hello".
- Ona nie mówi dobrze po angielsku - wyjaśniła Wendy.
- Och, nieważne - powiedziała Ashley. Uścisnęła dłoń Mary, która uśmiechnęła się i od razu
wypiękniała. Odwróciła się do męża i coś do niego powiedziała.
Na to z rogu pomieszczenia dobiegł gniewny głos Eryka. Jego dziadek odpowiedział ostro. Po chwili
Eryk podszedł do babki, pocałował ją w policzek i odwrócił się do wszystkich.
- Zostawię was na trochę, dobrze? Wrócę na kolację. W ciszy schodził z drabiny. Na dole wołały za
nim
rozbawione dzieci. Powiedział coś do nich łagodnie i pozwoliły mu odejść. Pomaszerował ku
zarośniętemu wysokimi drzewami wzniesieniu.
Mary znów coś powiedziała do męża i wzruszyła ramionami. Potem spojrzała badawczo na Ashley i
uśmiechnęła się tajemniczo.
Tony chrząknął i spytał o coś Brada. Ashley zwróciła się do Wendy:
- O co tu chodzi? Co tak zdenerwowało Eryka? Wendy zachichotała.
- Mary nazwała cię „hoke-ti", jego kobietą.
- Och - mruknęła Ashley i oblała się krwistym rumieńcem.
Wendy szybko zmieniła temat:
- Tutaj jesteś bezpieczna. Jeśli nawet ktoś wiedział, że byłaś w domu Eryka, tutaj nie trafi. Ja sama
mam czasem problemy. Boisz się jeszcze?
406 Heather Graham
Ashley rozejrzała się.
- Nie, tu się nie boję - odpowiedziała spokojnie.
- Nic a nic, naprawdę.
- To dobrze. Nikt cię tu nie znajdzie. Próbowałaś już chleba z koonti? To z korzenia bagiennej rośliny.
Bez tego Seminolowie...
- I Mikosiuki - wtrącił Tony. Wendy zachichotała.
- Tony jest z plemienia Mikosiuki. W każdym razie nie przetrwaliby bez koonti.
- I bez dyni - dodała Marna z olśniewającym uśmiechem. - Wiele lat temu hodowaliśmy dynie, choć
dziś trudno je znaleźć na bagnach.
- Czasy się zmieniają - stwierdził Willie. Usiadł obok Ashley i patrzył na nią z zaciekawieniem. - Jed-
nym ze sposobów walki z Seminolami było niszczenie zapasów żywności. Wielu z naszych wyniosło
się na Zachód. Dziś jest znacznie więcej Seminolów w Oklahomie niż na Florydzie.
- Ucieczka z mokradeł - mruknęła Ashley.
- Dano im gołą pustynię. - Wzruszył ramionami.
- Lubię nasze bagna. A ty je lubisz?
Roześmiała się.
- No cóż, wydaje mi się, że zaczynam lubić. - Spojrzała po wszystkich. - Podobają mi się ludzie z
bagien, panie Hawk. I to bardzo.
Poklepał ją po ręce.
- To dobrze. Ludzie są ważniejsi od miejsca. Wstał i podszedł do żony.
Marna spostrzegła, że Ashley patrzy za nim.
- To najwspanialszy starzec na całym świecie, bez dwóch zdań.
Szmaragdowy anioł 407
- On nigdy by się nie poddał - dodał ze śmiechem Brad.
- Hej, to Mikosiuki nigdy nie podpisali żadnej ugody! - oświadczył Tony.
- Hm! Ci z nas, którzy tu zostali, też niczego nie podpisali! - odpaliła Marna.
- Dzieci, dzieci, dajcie spokój - mitygował ich Willie. - Nikt z nas nie żył w tamtych czasach, więc my
nie mogliśmy niczego podpisywać ani odmawiać podpisania. Nie daj się zwieść - zwrócił się do
Ashley. - Nikt z nich tu nie mieszka na stałe. Tony i Marna spędzają tu wiele czasu, ale mają swój
ładny dom z ogródkiem. A Brad i Wendy...
- Zaraz, zaraz - przerwał Brad. - Pamiętaj, że ja poddałem się podczas pierwszej wizyty tutaj.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem i rozmowa ożywiła się. Marna wyjaśniła Ashley, że Mikosiuki i
Seminolowie byli do niedawna zaliczani do jednej grupy, choć ich języki bardzo się różnią.
- Oczywiście teraz wiele się zmieniło, jest sporo mieszanych małżeństw. Historia lubi płatać figle.
Ashley roześmiała się.
- Wiem trochę, co się tu działo. Czytałam książkę Eryka. No i... - zawahała się.
- Co takiego? - spytała Marna.
- Tylko nie mówcie Erykowi!
Spojrzeli po sobie i konspiracyjnie pokręcili głowami. Ashley zachichotała.
- Mój brat ożenił się z dziewczyną z plemienia Nez Percć. Spędziłam u nich w Arizonie sporo czasu.
Liz ma wspaniałą bibliotekę, więc sporo przeczytałam.
Wendy wybuchnęła śmiechem i uścisnęła ją.
408 Heather Graham
- Nigdy nie powiem Erykowi, słowo! Ashley spojrzała na Marne.
- Założyłam się z nim. Powiedział, że nie wytrzymam tu jednej nocy. Powiedziałam, że chcę zostać.
Marna uniosła brwi.
- No cóż, to nie jest camping dla turystów w parku narodowym Yosemite. Pokażę ci jego cziki.
- Nie, chcę sobie poradzić sama.
- Ashley, może nie powinnaś... - zaczęła Wendy.
- Wendy, może to jest dla niej najlepsze miejsce pod słońcem - przerwał żonie Brad. - Sama mówiłaś,
że nikt jej tu nie znajdzie.
- A my tu jesteśmy - dodała Marna. - Gdyby potrzebowała pomocy, wystarczy krzyknąć. Eryk też
zostaje. Potrafi być gburowaty, ale wiesz, że można na niego liczyć - rzekła do Wendy. - Ech, ten mój
braciszek! Chodź, Ashley, pokażę ci, gdzie będziesz spała. W waszym cziki - zwróciła się do Wendy i
Brada.
- Świetnie - zgodziła się Wendy.
- Oczywiście - dodał Brad, skinąwszy głową. - Tylko nie pozwól dzieciakom, by cię opatulały na noc,
bo mogą cię związać!
- Dzięki za ostrzeżenie. Zeszły z Marną po drabinie.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła ją Marna. - Huragan dał nam się we znaki, ale mamy staw z
czystą wodą. Badają ją raz w miesiącu. Jesteśmy tu w dziczy, co ma swoje dobre strony, czysta woda
jest jedną z nich. Nawet w czasie powodzi to piękne miejsce, pokażę ci.
Przedarły się przez zarośla i wyszły nad niewielki staw otoczony sosnami i dzikimi orchideami. Było
to
Szmaragdowy anioł 409
jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie Ashley kiedykolwiek widziała.
- Uroczo!
- Cieszę się, że ci się podoba. Chodź, pokażę ci cziki.
Zaprowadziła ją do jednej z dwóch chat, oddalonych od reszty.
- Należy do Wendy i Brada. - Zawahała się. - Przedtem mieszkał tu Leif... A tamto jest Eryka. -
Wskazała drugie cziki. - Gdyby coś się działo, wystarczy, że narobisz wrzasku. Zapewniam cię, że
będzie tu natychmiast. No, drap się do góry.
Ashley wspięła się po drabinie. Spodziewała się, że chata będzie pusta, ale w kącie leżały zwinięte
maty, a pod jednym ze słupów stał solidny kufer.
x
- Wszystko tutaj należy do Wendy i możesz swobodnie ze wszystkiego korzystać. W tej skrzyni jest
dzbanek i miska, możesz sobie przynieść wodę ze stawu. Są też naczynia i ubrania. Wendy jest niska,
więc będziesz musiała zostać w dżinsach Elizabeth, ale na pewno znajdziesz wygodną koszulę nocną.
Będziesz się kąpała w stawie?
- Jasne - przytaknęła Ashley, lecz po chwili zawahała się.
Czy rzeczywiście chce się kąpać? Czy nie ma tam jakichś oślizgłych stworów? Marna puściła do niej
oko.
- Chodź. Wracajmy na kolację.
Eryk już tam był. Jadł, kiedy wróciły. Społeczność Seminolów była matriarchalna, ale zwyczajowo
mężczyźni spożywali posiłek pierwsi, obsługiwani przez kobiety. Wendy pomagała Mary nakładać
jedzenie.
410 Heather Graham
Gdy Ashley weszła, Mary wpierw jej podała kolację i wskazała miejsce obok Eryka.
Nie spojrzała na niego, lecz czuła na sobie jego wzrok. Zdjął buty i koszulę, widok jego torsu podziałał
na nią dotkliwie. Wstydziła się mocy swego pragnienia, by go chociaż dotknąć. Ale on jej nie chciał.
Przeszkadzała mu nawet gościnność jego dziadków. Nie mogła zapomnieć poprzednich dni
wypełnionych jego dotykiem. Starała się skupić uwagę na swojej misce. Musiała wyrwać się stąd jak
najprędzej. Zakochiwała się w nim, a dla niego to była tylko gra.
- Zaprowadziłam twojego gościa do jej kwatery
- poinformowała Eryka słodkim głosem Marna.
Poderwał głowę i spojrzał na siostrę.
- Co takiego?
- Pokazałam Ashley jej cziki. Zaprosiłeś ją tu na noc, prawda?
Zwrócił wzrok na Ashley. Poczuła siłę jego spojrzenia i niemal zadrżała. Chciałaby go zapytać, czemu
lekką ręką przekreśla coś, co było tak cudowne...
- Tak, zaprosiłem ją. Więc sądzisz, że będziesz się tu dobrze czuła? - spytał, nie spuszczając z niej
wzroku.
- Tak myślę.
- No cóż, niech będzie - zgodził się z kpiącą groźbą w oczach. - Tu pełza mnóstwo wstrętnego
robactwa
- ostrzegł ją uprzejmym tonem. - Zaraz też pojawią się komary. Pamiętaj, musisz sama zadbać o
siebie.
- Pamiętam - potwierdziła cicho. - Czy będę mogła spędzić jeszcze trochę czasu z twoją siostrą?
- Oczywiście, lecz do łóżeczka pójdziesz sama.
- Spróbuję. Ale widziałeś, że Baby mnie polubiła.
Szmaragdowy anioł 411
Może przyjść do mnie, a nie jestem pewna, czy potrafię przegonić z łóżka panterę.
- Śmieszne.
Wstał i pocałował babkę w policzek.
- Umyję się i pójdę spać - powiedział. Pożegnał wszystkich. Brad i Wendy powiedzieli mu
dobranoc, dzieci ucałowały go serdecznie i zaczął schodzić na dół.
- Przepraszam cię za grubiaństwo mojego wnuka
- powiedział demonstracyjnie głośno Willie. - Zachowuje się zupełnie jak wiking.
Eryk, sądząc po zapadłej ciszy, zatrzymał się na drabinie.
- Wiking! - roześmiał się Brad.
- Uhm. A jego matka była taką dobrą kobietą, łagodną i miłą. Nie potrafię tego zrozumieć. Ale musisz
wiedzieć, że Seminolowie nie zachowują się tak niegrzecznie.
Usłyszeli niewyraźne przekleństwa oddalającego się Eryka.
- Dzieci, zatkajcie uszy! - zarządziła Marna.
- Co się stało? - spytał David ojca.
- Nic, nic. Wujek Eryk znów wstąpił na wojenną ścieżkę - wyjaśnił pogodnie Tony i spojrzał na
Ashley.
- Jak ci smakuje chleb z koonti?
- Oryginalny, naprawdę dobry.
Chleb z koonti miał zwartą konsystencję i posmak orzechów.
Postanowiła nie przejmować się Erykiem. Jego rodzina była czarująca i zamierzała cieszyć się
spędzonym z nimi czasem.
- A sum był wspaniały - dodała.
412 Heather Graham
- To słodkowodna odmiana - wyjaśnił Tony. - Zawsze jest smaczny. Trzymaj się z daleka od
morskiego.
Kolacja dobiegła końca. Brad i Wendy zbierali się z Joshem do domu. Ashley wraz ze wszystkimi od-
prowadzała ich nad wodę. Żałowała, że już odpływają. Zdążyła ich trochę poznać i zdawało się jej, że
stali się dobrymi przyjaciółmi. Uścisnęła oboje serdecznie, dziękując im za wszystko.
- Wracaj tu, kiedykolwiek zechcesz - powiedziała Wendy.
Ashley roześmiała się.
- Kiedy oczyszczą drogi, będę musiała wrócić do miasta. Tara jest zajęta dzieckiem, więc ja będę
musiała sprawdzić, co się dzieje w firmie.
Wendy skinęła, głową.
- To jest dla ciebie ważne? Twoja praca?
- Lubię projektowanie. Nie przepadam za papierkową robotą, ale po przygodzie z Galliardem uznałyś-
my z Tarą, że chcemy pracować na swoim.
- Nie przejmuj się, zadbamy, byś się stąd wydostała, gdy wszystko się wyjaśni. A do tego czasu
będziemy z tobą.
- Dziękuję. - Uścisnęła Wendy ponownie. Mała blondynka i jej mąż odpłynęli, machając im na
pożegnanie.
- No dobrze, chodźmy - powiedziała Marna. - Wkrótce zajdzie słońce.
Poprowadziła Ashley do centrum wioski. Weszła na chwilę do siebie i pojawiła się z ręcznikami i
ubraniem. Jej dwie córki kroczyły obok. Zatrzymały się jeszcze na moment przy cziki Ashley, która
zabrała z kufra Wendy długą, białą, bawełnianą sukienkę, grzebień, szczotkę
Szmaragdowy anioł
413
do włosów i kawałek mydła. Szły w stronę stawu. Elizabeth była zachwycona Ashley, zasypywała ją
pytaniami o Nowy Jork, zawód modelki i mnóstwo innych spraw. Ashley, równie oczarowana
dziewczynką, odpowiadała chętnie, czesząc jej włosy.
- Chciałabyś mieszkać w Nowym Jorku? - spytała.
- Chciałabym mieć tam mieszkanie, ale też przyjeżdżać tutaj.
Marna rozebrała się i weszła do wody wraz z małą Dorindą.
- Wspaniale! - krzyknęła entuzjastycznie. Elizabeth zdjęła ubranie i wbiegła do wody, chlapiąc
dookoła. Ashley wahała się. Woda była ciemna i obca. Marna roześmiała się.
- Widziałaś, którędy weszła Elizabeth? Zejdź tędy, tam jest twardy grunt, nie ma żadnego mułu!
- Nic tam nie ma? Węży koralowych...
- One nie znoszą wody. Lubią suche miejsca - zapewniła ją Marna. - Tak samo grzechotniki. Chodź,
nie bój się!
Ashley rozebrała się i zeszła ścieżką wśród sosen. Zamknęła oczy i zanurzyła się.
Woda była chłodna. Dno było pokryte piaskiem i kamieniami, bez śladu mułu. Nie widząc dna, nie
chciała jednak wchodzić zbyt daleko.
- Wszystko w porządku! - krzyknęła Marna i odpłynęła dalej, a za nią Dorinda i Elizabeth, zachęcając
Ashley, by się do nich przyłączyła.
- A co tam! - zdecydowała się w końcu. Zmrużywszy oczy, zanurzyła się głębiej i popłynęła
ku tamtym. Elizabeth chlapała w jej stronę, a ona nie pozostawała dłużna. Było pysznie.
414 Heather Graham
Straciła poczucie czasu i przestrzeni. Zapomniała nawet o Eryku.
Ale on pamiętał o niej. Zszedł nad staw i zauważył kobiety. Miał się już odwrócić i wycofać
dyskretnie, kiedy usłyszał śmiech Ashley. Zatrzymał się, a po chwili podszedł bliżej.
Była w wodzie z jego siostrą i siostrzenicami. Wyglądała tak naturalnie, jak Ewa w raju, swobodna
wśród dzikiej przyrody.
Bawiła się i chlapała, aż w końcu wyszła z wody i sięgnęła po ręcznik. Patrzył na nią, wciąż
roześmianą, ze skrzącymi się w promieniach zachodzącego słońca kroplami wody na skórze. Nigdy
przedtem nie wyglądała piękniej.
I nigdy przedtem nie pragnął jej bardziej.
Jęknął cicho, odwrócił się i odszedł w samotność, na którą sam się skazał. Napił się mikstury swego
dziadka i położył się z nadzieją, że czarna nalewka ukoi burzę w jego ciele.
Nie ukoiła.
Ashley włożyła długą, białą sukienkę Wendy. Czuła się czysta i odświeżona. Weszła wraz z Marną do
jej cziki. Tony czytał chłopcom w świetle lampy i parzył herbatę.
- To herbata Seminolów? - spytała.
- Liptona. - Zachichotał. - Cóż mam ci powiedzieć, nie umiem żyć bez herbaty.
Roześmiała się i usiadła z nimi. Dostała kubek czarnej herbaty. Ponownie wyszczotkowała włosy
Elizabeth, a potem Dorindy. Zrobiło się późno. Gdy zaczęła ziewać, pożegnała się, a Tony
odprowadził ją do jej chaty.
Szmaragdowy anioł 415
- W centrum wioski zawsze płonie ogień. Zawsze jest tam jasno.
- Dzięki, dobrze wiedzieć.
- Wszystko w porządku? Dasz sobie radę?
- Jasne!
Życzył jej dobrej nocy i zostawił ją. Wcale nie miała pewności, że wszystko będzie w porządku. Przez
całe swoje życie nie czuła się tak samotna. Może w środku wioski płonęło ognisko, lecz jego blask nie
docierał do jej cziki.
Na górze powinna być jakaś lampa, pocieszała się w duchu.
Wpełzła do środka i nagle w mroku nocy ogarnęło ją przerażenie. Pomyślała, że podłoga jest pełna
żywych stworzeń - węży, pająków i karaluchów. Bała się zrobić jfcden krok.
- I ja mam tu spać? - powiedziała głośno. Podeszła szybko do skrzyni i znalazła lampę na
baterie. Włączyła ją i chatę zalało żółte światło. Roześmiała się i odetchnęła swobodniej. Wnętrze
było czysto wysprzątane. Z pewnością po burzy wszyscy zajęli się swoim dobytkiem. Na pewno
wolała nocować tutaj niż w nowojorskich wygodach i luksusach.
- Świetnie przetrwam tę noc! - upewniała samą siebie.
Sięgnęła po trzcinową matę i rozwinęła ją. W kufrze natrafiła na poduszkę. Zaśmiała się, zadowolona,
że Brad i Wendy jednak cenili sobie niektóre wygody białego człowieka. Znalazła koc, opatuliła się
starannie i zamknęła oczy.
Nie mogła zasnąć, bo przeszkadzało jej światło. Przyciągnęła lampę bliżej, wyłączyła ją i ułożyła się
ponownie.
416 Heather Graham
Noc nie była upalna. Dookoła hulał wiatr, niosąc dźwięki nocy - krzyk ptaków, cykanie świerszczy. I
dziwne odgłosy stąpania, jakby coś łaziło między drzewami koło stawu.
Poderwała się i sięgnęła do lampy. Czuła, że za moment zacznie wyć - ktoś wchodził po drabinie.
Otworzyła szeroko usta, gdy w wejściu pojawiła się jakaś sylwetka.
Wyrwał jej się krótki krzyk, lecz zaraz się roześmiała i odetchnęła głęboko.
- Baby!
Pantera wolała tej nocy jej towarzystwo, a nie Eryka.
- Niedobry kotek, przestraszyłaś mnie! - skarciła ją. Baby mruknęła i bez zwłoki zwinęła się w kłębek
obok Ashley, która przytuliła wielką kocicę.
- Jestem teraz bezpieczniejsza niż ktokolwiek - stwierdziła.
Baby polizała szorstkim jak papier ścierny jęzorem jej rękę.
- Wystarczy! Jeszcze nie wiemy, czy zostaniemy przyjaciółkami do grobowej deski - oświadczyła
Ashley, zgasiła lampę i położyła się ponownie.
Ledwo zamknęła oczy, gdy po chwili ponownie zesztywniała z przerażenia. Ktoś był wewnątrz chaty.
Musiał wejść po drabinie bezszelestnie, lecz wyraźnie czuła czyjąś obecność.
Rozwarła szeroko óczy. Nad nią stał mężczyzna. Jego skóra lśniła głębokim brązem w bladej,
księżycowej poświacie. Krzyk zamarł na jej wargach - rozpoznała go natychmiast. Muskularny tors,
pochylenie głowy, znajoma sylwetka.
- Eryk! - wykrztusiła, drżąc cała.
Szmaragdowy anioł 417
- Ashley! - odpowiedział ostro. - Słyszałem krzyk. Czemu, u diabła, krzyczałaś?
Usiadła, uśmiechając się ze skruchą.
- Przepraszam. Nie sądziłam, że ktoś mógł mnie usłyszeć. Baby mnie przestraszyła.
- Aha. - Przyglądał się chwilę zwierzęciu. - W takim razie wszystko w porządku?
- Tak, wszystko w porządku.
Ale on stał, wahając się. Po chwili nachylił się, odpędzając kocicę od Ashley.
- Idź stąd, Baby! Idź spać gdzie indziej. Mrucząc z niezadowolenia i wywijając pogardliwie
ogonem, zwierzę ruszyło ku drabinie.
Eryk nachylił się nad Ashley, wyciągnął ramiona i podniósł ją na nogi.
Widziała wściekle bijący puls na jego szyi. Chwycił brzeg jej sukienki i ściągnął ją. Ashley, naga,
stała przed nim w blasku księżyca. Jej skóra lśniła miękką poświatą. Patrzył na nią w ciszy zakłóconej
tylko jego chrapliwym, głębokim oddechem. Delikatnie musnął wargami jej usta, potem szyję,
ramiona, wreszcie piersi. Powoli pieścił całe ciało.
Kiedy jej dątknął, poczuła, że topnieje. Przesuwał wargi po jej brzuchu gorącym, wilgotnym szlakiem.
Krzyknęła cicho i osłabła w jego ramionach. Złożył ją ostrożnie na podłodze, zdjął dżinsy i złączył się
z nią.
Była w tej nocy magia i pierwotna moc ziemi. Tu pragnęła być - z tym mężczyzną. Miał gwałtowne
usposobienie, był' dumny, chłodny, ale potrafił kochać żarliwie, z namiętną pasją.
Prężyła się, skręcała i wyginała w jego ramionach.
418 Heather Graham
Wyszeptała jego imię i nagle księżyc eksplodował miękkim, mistycznym blaskiem, a ona opadała z
nim razem, by ucałować ziemię i lec na niej w nagiej chwale.
Przyciągnęła lekko jego głowę. Poczuła delikatny pocałunek na piersi, Eryk przytulił ją mocno. Słowa
drżały na jej wargach. „Myślę, że cię kocham. Zakochałam się w tobie od chwili, gdy po raz pierwszy
ujrzałam twoją twarz".
Milczała. Nie chciała, by usłyszał te słowa. Pomyślałby, że to kłamstwa. Nie mogła ich
wypowiedzieć.
Jutro pewnie znów będzie zimny i daleki. Jutro ją odtrąci. Zapomni tę noc.
Nie potrafił już uwierzyć w miłość.
Musiała ustąpić. Nie było innej możliwości. Ta myśl poraziła ją swą oczywistością.
Jutro pozwoli mu odejść. Ale tej nocy...
Obejmowała go mocno i syciła się jego bliskością. Gdy znów jego usta odszukały jej, przyjęła je
gorliwie. Kochała się gwałtownie i dziko. Wiedziała, że zabierze i przechowa w sercu wspomnienia
tych chwil. Ich dwoje. Księżyc. Wiatr. Niebo.
I skrawek miejsca na ziemi.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Widziałaś kiedyś piękniejszy zachód słońca?
Był wczesny wieczór. Leżeli nad wyścielonym liśćmi brzegiem zalewu, wypatrując nadchodzącej
nocy.
Nie, nie widziała. Złociste światło padało na bujnie rosnące dzikie orchidee. Gałęzie lekko kołysały
się na wietrze. Daleko, za wodą, szara czapla czuwała nieruchomo na jednej/lodzę. Ashley nadal
uważała bagna za groźne i śmiercionośne. Zdumiewało ją, że mogły być jednocześnie źródłem
spokoju i ukojenia. Była wdzięczna losowi, że tu jest.
I była wdzięczna, że jest z Erykiem.
Przez ostatnie dwa dni mieszkali we wsi. Za dnia byli przyjaciółmi, wieczorem rozchodzili się i spo-
tykali znowu nocą, w świetle księżyca. Mieszkali w domu dziadków Eryka. Okazywali Williemu i
Mary należny szacunek, a ich prywatność również była
420 Heather Graham
bardzo szanowana. Ashley dobrze się czuła w rym domu. Eryk był dyskretny; tak samo jego siostra i
Tony, kuzynowie, wujowie i inni, którzy ich odwiedzali.
Drugiej nocy wyjaśnił jej, że prawo plemienia przyzwala na związki miłosne. Wojownicy i panny
często żyli z sobą przed zawarciem ślubu. Grzechem było cudzołóstwo. Za takie przestępstwo
obcinano uszy i nosy. Małżeństwo zaś było święte.
Podobał się jej ten sposób myślenia, zarazem jednak zadawała sobie pytanie, jakie są uczucia Eryką
wobec niej. Nie była jego żoną. Miał kiedyś żonę, którą kochał ponad wszystko.
Starała się nie o tym nie myśleć. I tak już była tutaj niejako w pożyczonym czasie. Powinna była wyje-
chać, gdy tylko oczyszczono drogi i naprawiono trakcję elektryczną...
Tymczasem dzisiaj wieczorem ogląda z Erykiem zachód słońca...
Kiedy tego ranka obudziła się, nie było go przy niej. Instynkt zaprowadził ją nad rozlewisko i tam go
zastała. Stał cicho, jak wielka szara czapla, patrząc na wschód słońca. Już chciała odejść. Wiedziała,
że potrzebował spokoju. Mimo że stał daleko, odwrócony plecami, usłyszał ją i zawołał, ale nawet się
nie poruszył.
Wreszcie na nią spojrzał, uśmiechnął się. Podbiegła do niego i padła mu w ramiona. Słońce wstawało,
osuszając poranną rosę, a lekki wiatr szeptał zachęcająco, gdy spleceni w uścisku osunęli się na
ziemię. W takich momentach żaden mężczyzna ani kobieta nie potrzebują niczego więcej, niż tego
„skrawka miejsca na ziemi". W tym mieszczą się wszystkie wartości i całe
Szmaragdowy anioł 421
piękno. Z Erykiem, w jego ramionach, nie bała się żadnego stworzenia z bagien.
Myślała, że nie ma na świecie nic piękniejszego niż tak leżeć z nim bez słowa i obserwować wstający
dzień.
Przez resztę dnia Ashley była bardzo zajęta. Marna i Mary uczyły ją, jak się uciera korzeń koonti, jak
wypieka z niego chleb. Palce miała całe w pęcherzach, a paznokcie popękały i połamały się. Ale nie
dbała o to. Cieszyła się, że przechodzi inicjację, wprowadzenie do plemienia.
Leżąc nad brzegiem, myślała, jacy zachwycający są Marna, Tony i dzieci, i że Willie jest mądry i
jednocześnie zabawny. Myślała, że gdzieś tam na świecie istniało jej mieszkanie, przyjaciele, różne
sprawy do załatwienia, praca... Zdała sobie sprawę, że nie chce opuszczać tego miejsca. Szczególnie
teraz, gdy Eryk był w dobrym nastroju i patrzył na nią roześmianym wzrokiem, dumny z niej. Może
najwięcej znaczyła ta duma? Nie była pewna. Nawet jeśli nie zostanie z nim, zawsze będzie mogła
radować się wspomnieniami tych niezwykłych dni.
Spoglądał na odległy horyzont. Próbowała odgadnąć jego myśli. Uśmieehnął się i pocałował ją w usta.
- Dobrze się spisałaś, biała squaw - zażartował. Ujął jej dłoń i delikatnie potarł palec ponad
pęcherzem. - Zawsze przypuszczałem, że nie zniesiesz połamanych paznokci.
Cofnęła rękę, spoglądając z pewną wyższością w dal, na wodę.
- Jak na ptasi móżdżek, spisałam się nadspodziewanie dobrze - powiedziała słodko.
Roześmiał się i wstał. Odszedł od niej kilka kroków
422 Heather Graham
i oparł się o sosnę. Ciągle patrzył na zalew i zachodzące słońce.
- Wiem, że byłem okropny - powiedział cicho. - Robiłem to celowo. Chciałem być okrutny.
- Dlaczego? - spytała.
- Ponieważ tutejszy świat jest okrutny i surowy. Pokręciła głową. Próbowała zrozumieć, co chciał jej
przekazać.
- Nie, to nie jest okrutny świat - odpowiedziała. -Twoi dziadkowie wolą swoją wioskę, ale ty
mieszkasz w miłym, wygodnym domu. Tak samo Brad, Wendy i inni. Tak naprawdę prosperujesz
wyjątkowo dobrze.
- Tak, dobrze sobie radzę, bo mój ojciec umiał sobie radzić. W czasie wojny był w armii i poznał
świat. Podczas wyzwalania Norwegii spotkał moją matkę i sprowadził ją tutaj. Pokochała to miejsce,
ale i on musiał zaakceptować jej sposób życia. Matka rozumiała znaczenie edukacji, a ojciec dobrze
pamiętał przeszłość. Powiedział mi, że większość Amerykanów nie jest nawet świadoma, że w kraju
cały czas toczy się wojna. Być może nigdy się nie poddaliśmy, ale jako Indianie nie mogliśmy wygrać
wojny przeciwko białej Ameryce. Jeśli chcieliśmy wygrywać kolejne bitwy, musieliśmy zwyciężać
jako ludzie, nie jako Indianie. Jednocześnie wszyscy wiemy, jak niezwykle ważne jest nasze
dziedzictwo i tradycja. - Wzruszył ramionami. - Ojciec zaczął skupywać ziemię. Wysłał nas
wszystkich do dobrych szkół. I nauczył mnie, że w naszych czasach najważniejszą bronią są słowa. Że
są o wiele bardziej skuteczne niż topór wojenny. Potężniejsze niż miecz. - Przerwał na chwilę. - To
prawda, słowa są potężniejsze niż miecz, ale to nie jest idealne
Szmaragdowy anioł 423
państwo. Daleko do tego. Musimy zwalczyć ubóstwo, analfabetyzm. To jest moja walka, moje
zadanie. Nie mogę o tym zapomnieć.
- Rozumiem.
- Nie, Ashley. Nie rozumiesz - powiedział łagodnie. - W każdym razie nie wszystko rozumiesz. - Pod-
szedł do niej i pogładził jej policzek. - Jesteś naprawdę piękna i ekscytująca ze swymi
szmaragdowymi oczami i płomiennymi włosami. - Usiadł przy niej i wziął ją za rękę. - Elizabeth,
moja Elizabeth nie była z plemienia Seminolów.
- Była Mikosiuki?
- Nie. Z plemienia Irokezów. Gdy umarł jej ojciec, matka przeniosła się z rodziną do Miami. Gdy
Elizabeth zakochała się we mnie, jej madca wpadła w przerażenie. Bo byłem Indianinem, należałem
do świata, od którego uciekła. Tam, skąd przyjechała, nikt nie nauczył Elizabeth dumy. Tamten świat
był surowy, a ludzie bardzo okrutni. Indianom nie wolno było nawet pić wody z ujęć wody dla
białych. Minęło wiele lat, zanim odkryła swoje dziedzictwo 1 nauczyła się być z niego dumna.
- Twoja matka była Norweżką, jesteś bardzo zżyty z Wendy i Bradem, z twojej książki można
wyczytać, że... - Pokręciła głową.
- Że co?
- Gdy jesteś z Wendy, nie widzę w tobie goryczy. Ton twojej książki jest optymistyczny. Sporo
humoru i mnóstwo nadziei. Czemu gorycz przelewasz tylko na mnie?
- Może dlatego, że to wszystko nagle stało się tak ważne. To, co wiąże się z tobą. To, czego nie
oczekiwałem ani nie chciałem.
424 Heather Graham
Wstrzymała oddech. Jego słowa brzmiały jak początek wyznania. Zadowolona, przylgnęła do Eryka i
przesunęła dłonią po jego policzku. Wiedziała, że jest w nim zakochana i że mogłaby go kochać przez
całe życie.
Ale wiedziała też, że to niczego nie zmienia. Musiała odejść. Chyba że on teraz powie coś, co...
Ostateczna decyzja należała do niego.
- To miło z twojej strony. - powiedziała, spoglądając w dół.
- Miło?
- To więcej, niż od ciebie oczekiwałam. - Podniosła głowę i spojrzała na niego z uśmiechem.
Zaklął w nagłej złości i ścisnął jej ramię, jakby chciał nią potrząsnąć.
- Ciągle nie rozumiesz. To wszystko nie jest takie proste, jak wygląda na pierwszy rzut oka. Moje
życie to nie tylko piękny dom z klimatyzacją, wizyty u Brada i Wendy, odwiedzanie dziadków i sióstr.
Owszem, wydajemy przyjęcia, chodzimy do kina, mam przyjaciół w Broward i Dade. To jest
codzienność, ale wokół nas jest jeszcze inna rzeczywistość. Są dzieci, którym pomagamy przeżyć.
Prostytucja, sieroty, potrzebujący pomocy starcy... i bingo. Kto wie, gdzie byśmy byli, gdyby nie
bingo i sprzedaż papierosów? Nie rozumiesz, Ashley? To wszystko nie jest takie proste. Jesteśmy
szlachetni, dumni, ale wielu Indian zapomniało o tych odwiecznych cnotach. Albo inaczej mówiąc,
nikt w dwudziestym wieku nie przypomniał nam, że zawsze byliśmy tacy. Teraz mamy Radę i ja w
niej zasiadam. Oddaję mojemu plemieniu cały mój wysiłek i czas.
- Eryk!
Szmaragdowy anioł 425
Uprzytomnił sobie, że ciągle ściska ją za ramię. Cofnął rękę.
- Tutaj jest normalne życie, Ashley, ale, jak pewnie zauważyłaś, twoje życie tutaj nie jest normalne.
Przyzwyczaiłaś się pstryknięciem palców wzywać sekretarkę, jeździć taksówkami, posyłać po
jedzenie do najbliższego baru. Przejmujesz się najnowszą modą z Paryża, podczas gdy my się
staramy, żeby dzieci były schludnie ubrane. To żmudna walka. To jest moja walka, nie twoja. Nie
zdążyłaś jeszcze nic z tego zobaczyć. Zycie można porównać do ukształtowania terenu. Rzeki i trawy
muskane leciutkim wiatrem wyglądają spokojnie i pięknie, ale gdzieś tam, cichy i nieruchomy jak
kłoda, czai się aligator, przemyka wąż koralowy lub grzeqhotnik. Kocham mój świat, Ashley, tę
rzeczywistość* wokół, i nigdy, przenigdy stąd nie odejdę.
Odskoczyła od niego. Nie przypuszczała, że ich rozmowa tak się potoczy i tak ją dotknie.
- Kto cię prosi, żebyś stąd odchodził?! - krzyknęła. - Nikt o nic cię nie prosi, nikt od ciebie nic nie
chce! I nikt niczego nie będzie chciał. Jeśli jest coś, czego chcesz, musisz przyjść i sam to sobie wzjąć.
- O czym mówisz? - przerwał szorstko.
- Nie możesz być taki zimny, głupi i zamknięty w swoim małym świecie. Nie martw się, nie robię
zakusów na twój sposób życia. Wyjeżdżam. Tony powiedział, że drogi już jutro powinny być
przejezdne, a Marna obiecała zabrać mnie do miasta. Odlecę najbliższym samolotem.
Przez chwilę stał osłupiały, a potem zmarszczył brwi.
426 Heather Graham
- Nie możesz tak po prostu odjechać - powiedział szorstko.
- Nie mogę? Cały tydzień próbowałeś się mnie pozbyć. Teraz, gdy wyjeżdżam, stoisz tu i mówisz, że
nie mogę?
- Jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie - powiedział miękko.
- Jestem w niebezpieczeństwie na bagnach - poprawiła go. - W mieście będę bezpieczna.
- Zamordowano twojego przyjaciela.
- Harrison nie był moim przyjacielem.
- Och, to bardzo przepraszam - odparł bezceremonialnie.
Było coś takiego w jego tonie, co sprawiło, że zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Ogarnęła ją
trudna do zniesienia irytacja. Wykrzyknęła coś bez związku i rzuciła się na niego.
Zupełnie go zaskoczyła. Co prawda wyciągnął ręce, by ją powstrzymać, lecz wpadła na Eryka z takim
impetem, że oboje upadli na ziemię, ale nawet to nie utemperowało jej złości. Mocno uderzyła dłońmi
w jego pierś. Zaskoczony tym ciosem, zakaszlał.
- Ashley, skończ z tym, do licha! - krzyknął z błyskiem w oczach.
Nie słuchała. Waliła go, aż wreszcie schwycił ją za nadgarstki i z głośnym okrzykiem przygniótł do
ziemi. Usiadł na niej okrakiem, a ona wciąż szalała.
- Tego już za wiele! Tak. Powinieneś się własr noręcznie oskalpować. Ty...
- Ashley, uspokój się.
- Nie!
W przypływie energii oswobodziła jedną rękę, okrę-
Szmaragdowy anioł 427
ciła się i znalazła się nad nim. Wymknął się spod niej, ale oboje poturlali się ze skarpy ku brzegowi.
Ku jej przerażeniu wpadli do zalewu, w błoto, muł i nie wiadomo co jeszcze. Zanurzyła się pierwsza.
Gwałtownie łapiąc oddech i brodząc w mule, próbowała wyjść z wody.
- Złap mnie za rękę. - Eryk był już na brzegu.
- Sama dam sobie radę - prychnęła z wściekłością. Taka harda, a przy każdym kroku z powrotem
osuwała się po śliskim dnie. Wreszcie Eryk chwycił ją w ramiona i wyciągnął z wody.
- Zostaw mnie! - Odepchnęła go. - Nie chcę twojej pomocy. Grzechotnik, przeklęty grzechotnik jest
lepszym przyjacielem niż ty. Wrzuć mnie do wody i w ten sposób mi pomóż!
- Naprawdę chcesz do wody? - wycedził z furią.
- Tak!
- Świetnie!
Puścił ją. Osunęła się i wpadła z powrotem w muł. A on odwrócił się na pięcie i odszedł.
Ashley z trudem wygramoliła się na brzeg. Eryk oddalał się ścieżką w kierunku chat. Odrzuciła do
tyłu włosy i ruszyia tą samą drogą. Nagle usłyszała chichot. Elizabeth i Marna właśnie wychodziły z
zarośli.
- Czy mogę dać ci ręcznik? - Marna z trudem hamowała śmiech.
- Tak. Dziękuję. - Wzięła ręcznik, patrząc za Erykiem. Elizabeth znowu zachichotała. Ashley też
uśmiechnęła się. Zdała sobie sprawę, że cała jest pokryta mułem, a trawa zwisa jej z włosów.
Nagle przestała się uśmiechać.
- Marna, czy możesz mnie stąd wywieźć jutro rano?
428 Heather Graham
- Oczywiście - Z twarzy Marny także znikł uśmiech. - Popłyniemy łodzią poduszkową do garażu
Maca. Nasze auto tam stoi.
Ashley podziękowała. Marna przyglądała się jej uważnie.
- Przyniosę ci jakieś ubrania. Musisz się pozbyć tych zabłoconych ciuchów. Weź kąpiel, a od razu
poczujesz się lepiej.
- Nic nie sprawi, że poczuję się lepiej. Ale dzięki. - Ashley kiwnęła głową.
Eryk nie pojawił się na kolacji w chacie służącej za wspólną kuchnię. Później też nigdzie nie było go
widać. Ashley starała się śmiać i gawędzić z innymi, ale była zdruzgotana. Nie chciała, żeby to się
skończyło w taki sposób. Przedtem miała chociaż marzenia, snuła iluzje...
Teraz iluzje się rozwiały.
Położyła się wcześnie. Leżała na macie ubrana w piękną, jaskrawą koszulę Seminolów, którą dostała
od Marny. Spoglądała w ciemność. Rozpoznawała odgłosy nocy: świerszcza, sowę, aligatora
chrząkającego gdzieś w oddali... W powietrzu rozchodził się miły zapach ogniska zmieszany z lekką
wonią dzikich orchidei. Zamknęła oczy. Wewnątrz była rozdygotana i rozdarta, jednocześnie
odczuwała wielki spokój otoczenia.
Usłyszała jego kroki na stopniach drabiny. Oczekiwała, że przyjdzie. Domyślała się, że jego serce jest
równie rozdarte jak jej. Była jednak ogromna różnica. Wierzyła w niego, on w nią nie.
Pomyślała, że jeżeli chce zachować dumę i godność,
Szmaragdowy anioł 429
powinna wycofać się z tego związku. Kiedy Eryk wejdzie, powie, żeby zostawił ją samą.
Tyle że miała jeszcze tylko tę noc i nie chciała jej stracić.
Spod przymkniętych powiek widziała w świetle księżyca, jak wchodzi i zbliża do niej. Nagle się
zatrzymał. Gwałtownie westchnął i zacisnął dłonie. Chciała wstać, coś powiedzieć, zapytać, o co
chodzi. I wtedy usłyszała szept:
- Elizabeth...
Wymówił imię swojej żony. Ujrzał ją w pięknej bluzie, z rozrzuconymi włosami, które w mroku
zdawały się czarne. Uklęknął przy nie}. Ashley ciągle nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.
Drżącymi dłońmi dotknął jej włosów i z ust wyrwał mu się szloch. Złudzenie nie trwało długo. Szybko
zdał sobie sprawę, że uległ przywidzeniu. To światło księżyca zgotowało mu ten koszmarny żart.
Chciała otworzyć oczy i powiedzieć mu, że gdy wyciągnie do niej dłoń, ona odpowie na jego gest.
Kochała go i wiedziała, że chce z nim być. Reszta nie miała znaczenia.
Nie mogła wykrztusić słowa.
- Ashley - wyszeptał. - Ashley.
Położył się obok i pogładził jej włosy. Powinna go odepchnąć, lecz nie umiała. Wtulił twarz w jej
szyję.
- Przepraszam. Wybacz. Nigdy nie miałem zamiaru cię zranić.
Zdołała się w końcu poruszyć, dotknęła delikatnie jego policzka.
- Mam trudny charakter - powiedziała.
- Nie powinienem tu być.
430 Heather Graham
- Powtórz moje imię, tylko powtórz. Wyszeptał jej imię i powtarzał je raz po raz, a ona
przywarła do niego. Wtulił się w nią i zaczął rozpinać małe guziczki bluzy. Po chwili leżeli nago,
spleceni w miłosnym uścisku. Kochali się z pasją i desperackim zapamiętaniem.
- Jak to możliwe, żeby tak mocno pożądać kobiety, a nie móc z nią znaleźć wspólnego języka? -
wyszeptał Eryk. Głaskał jej twarz i rozgarniał włosy.-Jesteś dla mnie szmaragdem, Ashley, pięknym,
cudownym, nieosiągalnym kamieniem, kamieniem, którego nie mogę zdobyć. Kocham w tobie
wszystko. Kocham twoje oczy i włosy, każdy zakamarek ciała. Twoje piersi i szyję. Uwielbiam się z
tobą kochać. Czasem nie mogę sobie uzmysłowić, że naprawdę istniejesz i że naprawdę cię dotykam.
Chciała coś odpowiedzieć i nie potrafiła, tak bolesne to były słowa. Kochał jej oczy, włosy... ale nie
kochał jej. Nie mógł jej kochać, zabronił sobie tej miłości.
Była bliska płaczu, chciała, żeby sobie poszedł, ale nie ruszał się.
Kciukiem pogładził jej policzek.
Odwróciła głowę, wstrzymując szloch. Delikatnie przytrzymał jej twarz i zajrzał w oczy.
- Co się dzieje? Pokręciła głową.
- Co?
- Ja... kocham cię - powiedziała cicho. - Zakochałam się w tobie.
Na te słowa cały zesztywniał i poczuł lodowaty chłód w całym ciele.
- Nie, ty mnie nie kochasz. - Wstał szybko i przeszedł kilka kroków, niespokojny jak pantera.
Szmaragdowy anioł 431
Ashley zamknęła oczy, przepełniona smutkiem, rozpaczą. Wyznanie nie przyniosło jej ulgi. Tylko
wyjazd może mi pomóc, pomyślała. Podszedł i spojrzał na nią ze złością.
- Nie kochasz mnie. Wracasz do Nowego Jorku.
- Tak, wyjeżdżam! - krzyknęła.
- Mieliśmy tu więc gry i zabawy. Miłą przygodę i odlot do następnej.
- Skończ z tym! Ty idioto! Powiedziałam ci, że cię kocham, bo to prawda. Miałam w życiu jedną
przygodę, właśnie tę. Przykro mi z powodu Elizabeth, cholernie przykro. I przykro mi z powodu złego
świata. Nigdy nie był dobry i nigdy pewnie nie będzie. Mój świat jest trochę inny, ale też nauczyłam
się walczyć. Jeśli walczysz o sprawiedliwość, będę szczęśliwa, walcząc z tobą.
- To nie jest twoja walka.
- To, nie jest niczyja prywatna walka. Każdy może pragnąć poprawy. Ty głupku! Mogę znieść i
przeżyć te bagna, pokochać ich piękno i mogę zmierzyć się ze wszystkim, co wymyślisz przeciwko
mnie. Nie mogę tylko zwyciężyć tego twojego przekonania, że z powodu Elizabeth nię możesz znowu
pokochać. Nie mogę znieść, że nie pokładasz we mnie wiary, nie widzisz we mnie człowieka!
- Co?
Był zaskoczony. Zmrużył oczy.
- Tak, Eryku. Jestem istotą ludzką. Nie rozumiem, jak możesz mnie pożądać, nie widząc we mnie
kobiety. Tak, jestem właścicielką przeklętych szmaragdów Tylera. Raf dał mi je w dowód przyjaźni.
Ale nie potrzebuję klejnotów, żeby przetrwać. Nowy Jork też nie
432 Heather Graham
jest mi niezbędny. Wyjeżdżam, wracam do domu tak szybko, jak się da! - Rozpłakała się, nawet nie
próbowała ocierać łez. Wstała, nieświadoma swojej nagości, piękna i dumy. Wspaniałe ogniste włosy
opadały kaskadą na ramiona. - Nie potrzebuję miasta, ale chcę być kochana. Chcę wierzyć i pragnę, by
we mnie wierzono. Nie mogę przeżyć bez... wiary. Bardzo cię kocham.
- Ashley! - krzyknął z wściekłością. - Ty nie możesz! Nie wierzę ci.
- Nie, Eryku. Ty nie wierzysz w siebie. I nie pozwalasz odejść Elizabeth.
Gwałtownie wypuścił powietrze. Podszedł do niej, jakby chciał jej dotknąć, ale zatrzymał się,
odwrócił i wydał z siebie straszny dźwięk, podobny do szlochu. Potem stał bardzo cicho, zmęczony,
prawie pokonany.
- Nie - powiedział. - Nie mogę jej zapomnieć. Masz rację, nie mogę. Nie teraz, gdy jej morderca jest na
wolności.
Znalazł swoje dżinsy i wciągnął je. Nie wstała, by go zatrzymać. Nie mogła się ruszyć. Wyszedł w
milczeniu, nie oglądając się.
Leżała rozbudzona, wsłuchując się we własny oddech. Zamknęła oczy i próbowała powstrzymać łzy.
Modliła się, by wrócił. Tak bardzo go potrzebowała, mimo że wyparł się jej. Nie powinna była w
ogóle się odzywać. Trzeba było po prostu leżeć i obejmować go w ciemności.
Gdzie jest Baby, pomyślała. Łzy znowu cisnęły się do oczu. Gdyby chociaż wrócił ten wielki kot, wy-
płakałaby się w jego płowe futerko i nie czuła się taka strasznie samotna.
Szmaragdowy anioł 433
Gdy usłyszała w ciemnościach ruch, naciągnęła na siebie prześcieradło. To wracał Eryk. Bóg
wysłuchał jej prośby. Zamknęła oczy, składając Bogu słowa podzięki.
Wtedy na gardle poczuła zimną stal.
Otworzyła oczy. Chciała krzyknąć i poczuła mocny nacisk ostrza. Była pewna, że strużka krwi
popłynęła z nacięcia na gardle.
Spojrzała w twarz nieznajomego Indianina. Nie był czystej krwi Seminolem, raczej mieszańcem. Miał
ciemną twarz o surowych rysach, a na czole widniała długa, nierówna blizna. Nie wiedziała, kto to i
dlaczego przyszedł ją zabić.
Indianin patrzył na nią i uśmiechał się. Liczył trzydzieści, czterdzieści lat. Z jego twarzy trudno było
odczytać wiek. Wargi miał pełne, a oczy prawie tak ciemne jak włosy. Był krótko ostrzyżony. Nosił
koszulę w kratę i dżinsy. Jego oczy były niezwykle zimne. Instynktownie przeczuwała, że podcięcie
jej gardła nie byłoby dla niego niczym nadzwyczajnym. Na pewno wcześniej zabijał i z łatwością
zabije znowu.
- W porządku. Nie krzycz, Ashley. Nazywam się Jacobs. John Jacobs. Czy to nazwisko coś ci mówi?
Zresztą nieważne. Jesteś Ashley, tak? On tak cię nazywa.
Nie odpowiedziała. Przesunął nóż niżej, na pierś, potem między piersi. Przycisnął ostrze i pokazała się
kropla krwi.
- Ostrożnie, Ashley. Lubię cię. Masz temperament, co? I ładna z ciebie dziewczyna. Bądź miła, to
może cię nie zabiję.
- Czego chcesz? - spytała ochrypłym szeptem.
- Eryk Hawk - powiedział. - Oto, czego chcę. Chcę
434 Heather Graham
tego półkrwi bękarta. Siedziałem przez niego w celi śmierci i zapłaci mi za to.
Noc wokół niej zakołysała się. Myślała, że zemdleje. To był człowiek, który zabił męża Wendy i
dokona" ohydnego mordu na Elizabeth.
- Wstawaj - powiedział.
Powoli wypuściła powietrze z płuc. Pomyślała, ż może chce ją zgwałcić i że woli śmierć niż dotyk teg
" mordercy. Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach.
- To później, mała. Muszę stąd odejść przed powrotem Eryka.
- Myślałam, że chodzi ci o niego - powiedziała-szybko.
- Chcę go dostać na neutralnym gruncie, nie tutaj.
- Nie masz prawa tu być. Tu każdy z radością skrę-; ci ci kark.
- Bystra, naprawdę bystra panienka. Wstawaj i ubieraj się. Pójdziemy.
- Dokąd?
- Nie zadawaj więcej pytań, bo naprawdę zabiję, a wtedy on sam mnie poszuka, żeby cię pomścić. Po
prostu się ubierz. Szybko.
Przyciskał nóż do jej ciała. Nie miała odwagi poruszyć się. Nagle krzyknął i oparł ostrze na piersi. Ze-
brała siły, by wstać. Poszukała koszuli, dżinsów i butów Elizabeth. Ubierała się ze straszną
świadomością,
że te rzeczy należały do kobiety, którą ten człowiek] zabił.
Zachichotał i spojrzał na nią. Nienawidziła sposobu, ; w jaki na nią patrzył.
- Zabawne, nie? Każę ci się ubierać pod groźbą noża. Ale jest inny sposób? Chociaż zazwyczaj nie
mam
Szmaragdowy anioł 435
kłopotów z paniami. Nawet całkiem mnie lubią. - Uśmiechnął się. - Coś ci powiem. Rainford to przez
Hawka. O, to niedobre miejsce, panno Ashley. Niebezpieczne miejsce. Powinnaś je zobaczyć, jak
wygląda w czasie egzekucji. Po jednej stronie płotu gromadzą się miłujący wolność liberałowie.
Krzyczą, że tylko Bóg ma prawo zabierać życie. Po drugiej stronie stoją ci żądni krwi. Smaż się, smaż,
skandują... Tak, to miejsce to piekło.
Ashley ciężko przełknęła ślinę.
- Mordowałeś ludzi. Zostałeś osądzony i potępiony.
- Wcale nie chciałem strzelać, szczególnie do dziewczyny. Ale tam się znalazła i była, do licha,
naocznym świadkiem. Nie zabiłem jej, to zrobił Robbie Maynard. Ten półkrwi Hawk, znaczy się Leif
Hawk, chciał jej bronić. Musieliśmy go zastrzelić, a ona widziała nasze twarze. Też musiała zginąć.
Szkoda było, ale... - Wzruszył ramionami. - Tylko oni wiedzieli, kim jesteśmy. Mieliśmy na rękach
rękawiczki, ale zdjęliśmy je za wcześnie. Byłem już notowany w kartotekach policyjnych, więc... -
Przerwał, przyglądając się jej w przyćmionym świetle. - Mogłem uciec. Tylko ja znałem bagna.
Wiedziałem, gdzie biec i gdzie się ukryć. I tylko Eryk wiedział, gdzie mnie znaleźć.
Ashley pomyślała, że ktoś może nadejść. Może Eryk zechce ją przeprosić? Co się stanie, gdy
przyjdzie?
- Chodźmy - powiedział Jacobs.
- Dokąd?
- Na dół po drabinie.
Szła przez izbę bardzo wolno. Myślała w desperacji, że może jeszcze coś wymyśli lub zdobędzie się
na
436 Heather Graham
odwagę i zacznie krzyczeć. Ale to byłaby głupia brawura. Żałowała, że nie zna bagien, że nie jest stąd.
Może wtedy coś by wymyśliła.
Gdzie Baby? Cholerny kot odszedł, gdy naprawdę go potrzebowała.
- Powiedziałem, ruszaj się.
Zaczęła schodzić po drabinie. Zastanawiała się, czy Jacobs jest uzbrojony tylko w nóż. Może uda jej
się uciec i zacząć krzyczeć?
- Mam za pasem magnum dużego kalibru. Jedną kulą mogę ci odstrzelić głowę. Więc schodź
spokojnie i grzecznie, dobrze?
Ashley odwróciła się i spojrzała w lufę pistoletu. Już nie musiała się zastanawiać, jak ten człowiek jest
uzbrojony.
Z uśmiechem schodził za nią po drabinie. Na dole schwycił ją za ramię.
- Tędy - rozkazał.
Prowadził ją przez bagna, z dala od zalewu i wsi, ku kanałowi. Wokół panowały ciemności.
- Szybciej - rozkazał szorstko.
Nie mogła biec szybciej. Serce biło jej mocno i ledwie łapała dech. Potknęła się i krzyknęła.
- Wstawaj. - Szarpnął ją za ramię. Spróbowała wstać i dotknęła czegoś bardzo miękkiego. Spojrzała w
dół i krzyknęła.
Teraz wiedziała, gdzie jest Baby. Wielki kot leżał cicho, spokojnie.
- O mój Boże! - szepnęła. Nagle wszystko stało się jeszcze straszniejsze. Zabił piękną Baby.
Skoro zabijał ludzi...
Oczy ją piekły od łez. Zataczając się, próbowała wstać. Zaczął ją szarpać.
Szmaragdowy anioł
437
- Zabiłeś kota. A pierwszego dnia huraganu zabiłeś tutaj człowieka.
- Zamknij się i chodź.
- Zabiłeś tutaj człowieka.
- Nie zabiłem nikogo w pierwszy dzień huraganu, ale jak się nie zamkniesz, to ciebie zabiję. Jeśli
chcesz wiedzieć, kiedy skończył się huragan, próbowałem was dostać w domu Eryka. Miałaś
szczęście. I pozostań taką szczęściarą, Ashley. Bądź szczęściarą i zamknij się. Potem możesz
wrzeszczeć, ile chcesz. Tak, kochana, możesz sobie potem wrzeszczeć, ile chcesz.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Eryk przeklinał sam siebie. Wydarzyło się coś okropnego.
Nie mógł teraz wracać do Ashley. Nie wiedział, jak jej powiedzieć, że Jacobs uciekł z więzienia i
dlatego on, Eryk, nie może znaleźć spokoju i uwolnić się od przeszłości. Przynajmniej dopóki Jacobs
z powrotem nie trafi za kratki lub nie zostanie zabity.
Zszedł nad zalew. Baby nigdzie nie było. Być może powędrowała do Brada i Wendy. Pomyślał, że
ostatnio nawet Baby nie bardzo go lubiła.
Kot ma dobre wyczucie, rozważał, spoglądając na wodę. Może zwierzę czuje, że trzeba trzymać się od
niego z daleka?
Ashley Dane była jak gwiazda, która spadła z nieba. Nie brał pod uwagę, że może tu zostać. Nie w
jego życiu. Gdy to zrozumiała, poczuła się jak zwierzę
Szmaragdowy anioł 439
w klatce. Natura i wolność były dla niej niczym więzienie. Może nawet wierzyła w to, co mówiła, ale
nie rozumiała tutejszych spraw, nie rozumiała tego świata. I potrafiła ranić. Pozwolił jej się do siebie
zbliżyć. Zaczął igrać z ogniem i sparzył się.
Nagle zesztywniał. Nie wiedział, co go zaniepokoiło, ale czuł, że coś się stało. Instynkt kazał mu
wracać do chat. Spojrzał na swoją i nie zobaczył niczego dziwnego. Żadnego ruchu. Tylko naturalny
spokój nocy.
Coś jednak było nie tak. Wiedział to. Lekka bryza nocy owiała mu kark. Ten wiatr szeptał, że
niedaleko czai się zło.
Zatrzymał się przy chacie Wendy i Brada. Tu też byłp cicho. Spojrzał ku chacie dziadków. W centrum
wioski ktoś się poruszał.
Nie namyślając się, pobiegł do swojej chaty. Wziął nóż i przytwierdził go przy kostce. Potem wsunął
za pas trzydziestkę ósemkę i pobiegł do centrum wioski.
Koło chaty Williego stała jakaś postać przyciśnięta do słupa.
Eryk okrążył to miejsce i zaczął podchodzić od tyłu. Zbliżał się w śmiertelnej ciszy.
Człowiek wyczuł jego obecność i odwrócił się. Eryk skoczył i obalił go, zanim tamten zdążył
wyciągnąć broń.
- Eryk! - usłyszał szept.
Przed wymierzeniem ciosu w szczękę Eryk spojrzał w ciemność, a głos mężczyzny powoli dotarł do
jego świadomości.
- Tony! - cicho wykrzyknął i zaklął pod nosem, po czym obaj podnieśli się z ziemi.
440 Heather Graham
- Piekielnie mnie przestraszyłeś! — powiedział Tony, otrzepując koszule z kurzu.
- Co tutaj robisz? - zapytał Eryk szwagra.
- Niepokoiłem się o Williego i Mary. Wydawało mi się, że coś się tu dzieje. Przysiągłbym, że ktoś tu
był. Słyszałem, jak Baby kręci się wokół, ale nie mogłem jej znaleźć i zaniepokoiłem się.
- U nich wszystko w porządku?
- Tak. Willie i Mary głęboko śpią.
Mieli już odejść, gdy usłyszeli, jak ponad nimi Willie chrząka głośno. Wkrótce zszedł po drabinie.
- Może jestem stary, ale nie martwy. Słyszałem was. Co tu się dzieje?
Zmieszany Eryk pokręcił głową, lecz wciąż czuł straszliwy niepokój.
- Nie wiem, dziadku. Ale coś się dzieje. Zdesperowany, odwrócił się do Tony'ego.
- Moja siostra. Marna...
- Z Marną wszystko w porządku. Dzieci śpią, a ona czuwa ze strzelbą.
Odwrócili się i spojrzeli w stronę odległego kanału. Było słychać warkot motoru, a w ciemnościach
majaczyło blade światło.
- Łódź poduszkowa - skomentował Tony. Szybko ruszyli w stronę wody, ale Eryk nagle stanął
i spojrzał w dół. Serce załomotało mu w piersi. Przykucnął.
To była Baby. Chyba martwa. Wziął wielkiego kota na kolana. Serce jeszcze biło. Odchylił powieki i
obserwował źrenice. Zwierzę ledwie oddychało, ale nie było widać żadnych obrażeń.
- Otruta. Była taką łasą na jedzenie żebraczką...
Szmaragdowy anioł
441
Eryk podniósł ją i umieścił sobie na ramionach. Ruszył za dziadkiem i Tonym. Usłyszał głosy z łodzi
- to podpływała Wendy z Bradem.
Ale przecież było za późno na wizytę.
- Co się stało? - zapytał.
Motor został wyłączony. Wendy wyszła na ląd, Brad skoczył z łodzi za nią.
- Och, Eryk - zaczęła Wendy i zamilkła. Spojrzała na Baby. Jej oczy rozwarły się ze zdziwienia.
Opuściła głowę, żeby ukryć cisnące się do oczu łzy. - Eryk, powiedz, co się stało? Czy ona nie żyje? -
Wendy uniosła kotu głowę i odwiodła powieki.
- Myślę, że ją otruto.
- Ale dlaczego? Nie zdążymy wezwać weterynarza. Spróbujmy wywołać wymioty. Marna ma
lekarstwa dla dzieci. To nie będzie najlepsze, ale trzeba coś zrobić. Chodźmy do chaty kuchennej.
Natychmiast trzeba wezwać Marnę, a także...
- Wendy - przerwał jej Brad. - Jeśli Baby została otruta, ktoś zrobił to celowo. Musimy się dowiedzieć,
jaki miał powód. I trzeba wreszcie przekazać Erykowi wiadomość.
- Wezmę Baby - powiedział Tony i odebrał kota z rąk Eryka. - Wendy, weź Josha od Brada. Chyba śpi,
prawda? Dobrze, Wendy, pójdziemy do Marny, a ty, Brad, powiedz Erykowi nowinę.
Brad skinął głową.
- Telefony już działają. Dzwonił Raf Tyler. Jego dwaj pracownicy z kierownictwa filmu przyznali się
wczoraj do morderstwa. Przedstawiono im mocne dowody winy. Byli w zmowie z Mosbym. Mieli
zrabować szmaragdy podczas huraganu. Poszli wtedy za Ashley.
442 Heather Graham
Harrisonowi zapłacili dużo forsy, żeby zwabił ją na bagna, gdzie mieli dostać Ashley w swoje łapy
razem ze szmaragdami. - Brad przerwał, patrząc na Eryka. - To miało być ciało Ashley. Harrisona
zabili za to, że Ashley mu uciekła, chociaż gdyby zdobyli szmaragdy, pewnie i tak by go zabili. -
Wzruszył ramionami. - Nie okazali się zbyt przebiegli. Przyrodni brat Rafa pracuje w tajnych
służbach. Ustalił wiadomości SMS z ich telefonów i zdobył jakieś notatki, które ich pogrążyły. W
każdym razie to już skończone.
- Nie, nadal coś tu się dzieje. - Eryk spojrzał na Brada i pokręcił głową. - Baby...
Nagle wpadł w przerażenie. Nie widział Ashley! Gdy zrobił się ruch w wiosce, powinna wyjrzeć, by
zobaczyć, co się dzieje. Ale on nie widział Ashley!
Zaklął i rzucił się biegiem do jej cziki. Dopadł do drabiny i błyskawicznie wdrapał się na górę. Ashley
nie było.
Nie było też widać śladów walki. Eryk podszedł do maty i rzucił się na kolana. Przypomniał sobie, jak
ją zostawił - klęczącą, z rozrzuconymi włosami. Przypomniał sobie, jak zobaczył ją wtedy na bagnach
- przemoczoną, leżącą w błocie w bikini w tygrysie paski. Jej twarz wyglądała wtedy równie pięknie.
Dzisiaj Ashley nie była przemoczona. Wyglądała olśniewająco, dumnie, pięknie. Oczy lśniły jak
szmaragdy, a włosy opadały na ramiona rzeką płomieni. Jej słowa docierały wprost do jego serca i
całym swoim jestestwem pragnął uwierzyć jej.
To było wszystko, czego od niego chciała - by wierzył w nią. A on ją opuścił.
Szmaragdowy anioł 443
Nie śmiał dłużej o tym myśleć. Czas uciekał. Ktoś tu na pewno przyszedł; ktoś, kto go obserwował.
Ktoś, kto umiał cicho się zakraść, a przedtem śledził ich i czekał na stosowną chwilę. Ktoś, kto znał
bagna...
Poczuł skurcz w żołądku.
Jacobs.
Wiedział, co to oznaczało. Zesztywniał. Przeszył go przerażający, lodowaty dreszcz. Czuł zimny
skurcz w okolicy serca, nawet wdychane powietrze było mroźne. Z trudem stłumił krzyk.
Przypomniał sobie tamto zdarzenie: Wchodzi z Wendy do kostnicy. Pracownik odsłania białe prze-
ścieradło i ukazuje się piękna twarz Elizabeth zmrożona śmiercią. I wszędzie krew. Biała suknia
okrywa ciało ą miedzianym odcieniu skóry. Piękna suknia skąpana w szkarłacie krwi.
Jacobs na pewno krąży z Ashley po bagnach. Zabrał ją stąd.
- Chodź, dostań mnie - zdaje się mówić do Eryka. To zabawa w kotka i myszkę między równymi sobie
przeciwnikami. Obaj znają bagna. Wiedzą, jak się ukryć, poruszać, skradać.
Gdyby Eryk Rachował chociaż połowę zwykłej ostrożności i sprytu, Jacobs tak łatwo nie dostałby się
do wsi. Usłyszałby go lub wyczuł jego obecność, zanim by doszło do tego, do czego doszło.
Wstał i zszedł z drabiny. Nadbiegł Brad.
- Czy ona...?
- Odeszła. Idę jej szukać.
- Idę z tobą.
- Nie możesz.
- Eryk...
444 Heather Graham
- Brad, zrozum, to jest sprawa między mną a Jacobsem. Gdy cię zobaczy, zabije ją.
- Nie zobaczy - powiedział Brad z niezachwianą pewnością.
- Ale jeśli...
- Czworo oczu to lepiej niż dwoje. A poza tym jeśli Jacobsowi uda się ciebie zabić, zabije także
Ashley. Ten człowiek jest bez sumienia. Ma już wyrok śmierci. Pozwól mi iść z sobą. Będę cicho jak
tylko można.
- Jacobs pójdzie daleko w bagna. Jestem pewien.
- Znam nieźle bagna - przerwał mu Brad. - Miałem najlepszego na świecie nauczyciela, ciebie. I o
czymś jeszcze zapomniałeś.
- O czym?
- Zabił ci żonę i brata, lecz zabił także męża Wefidy. Nie będę mógł wrócić do domu, jeśli teraz z tobą
nie pójdę.
- Wendy nie chciałaby.
- Ja chcę.
Eryk chwilę się wahał. Dobrze by było mieć Brada u swego boku. I właściwie on miał rację. Dla niego
to była również sprawa osobista.
- Dobrze, chodź ze mną.
Ruszyli w stronę kanału, lecz po chwili usłyszeli za sobą kroki. Odwrócili się i zobaczyli Williego. W
jego dużych ciemnych oczach malował się niepokój.
- Jacobs? - zapytał Eryka.
Eryk przytaknął ruchem głowy. Willie wolno odetchnął, zamknął oczy. Eryk wiedział, że myśli teraz
o Leifie i Elizabeth.
Willie otworzył oczy.
- Ostatnim razem, synu, powiedziałem ci, żebyś go
Szmaragdowy anioł 445
nie zabijał. Bałem się, że w twojej duszy i sercu zagnieździ się nienawiść. Chciałem, żebyś żył,
wierząc w prawo. I prawo zadziałało. Prawo naszego stanu skazało go. Teraz powtarzam ci to samo.
Nie zabijaj z nienawiści.
- Dziadku... Willie podniósł rękę.
- Ale gdy on zagrozi twojemu życiu lub życiu Brada, lub jeśli rani tę ładną kobietę, wtedy mówię ci:
odstrzel potworowi głowę. Pamiętaj, rób co konieczne, a zachowasz w sercu spokój.
- Dobrze, dziadku. Biorę kanoe.
Gdy Willie skinął głową, Eryk z Bradem odeszli.
- Wendy uratuje kota! - krzyknął za nimi starzec. Na pewno. - Eryk zatrzymał się.
- Powiedz Wendy, gdzie jestem - powiedział Brad.
- Wendy będzie wiedziała - odparł Willie.
Eryk zepchnął kahoe do wody. Willie stał nad brzegiem.
Gdy odpłynęli od wioski, ogarnęła ich zupełna ciemność.
- Wyciągnę latarnię - powiedział Brad.
- Nie, tylko latarkę. Nie będziemy zapowiadać naszej obecności.
- Jest ciemno jak w piekle.
Tak było. Księżyc zaszedł za chmury, a woda w kanale i trawy wydawały się zlewać z niebem.
- Potrzebuję tylko odrobinę światła - powiedział Eryk.
- Skąd wiesz...
- On mi zostawia ślady, Brad. Chce, bym za nim podążał. - Żeby udowodnić swój domysł, na chwilę
446 Heather Graham
przestał wiosłować. Płynęli właśnie pod zwisającym konarem. Eryk wskazał na ułamane gałązki i
obłamaną paproć. - Zostawia ślady jasne jak za dnia. Wie, że za nim idę.
Ponownie zanurzył wiosło. Płynęli w jednym rytmie; kanoe cicho ślizgało się po wodzie.
Ashley siedziała w kanoe zapatrzona w ciemność. Nic prawie nie było widać, nawet twarzy Jacobsa,
lecz on wiosłował pewny obranej drogi. Chmury przeszły i na bagna padło nikłe światło księżyca. Gdy
opuszczali wioskę, myślała, żeby rzucić się do wody, ale widocznie odgadł jej zamiar, bo gdy trochę
odpłynęli, przestał wiosłować. Przyłożył jej nóż do gardła i kazał wyciągnąć ręce. Teraz trzymała je
przed sobą związane rzemykiem, który uciskał i ranił skórę.
Uśmiechnął się, widząc jej twarz w świetle księżyca.
- Chcesz pływać? Lepiej nie tu i nie w nocy. Popatrz na tę kłodę. Tylko że to nie jest kłoda. Wystarczy
wrzucić taki soczysty kąsek jak ty do wody, a kłoda ożyje szybciej, niż zdążysz splunąć. To bardzo złe
aligatory. Twój facet cię nie ostrzegał? Nawet jak zwiejesz na ląd, aligator cię dogoni.
Zadrżała. Nachylił się ku niej i znowu zobaczyła ten straszny wyraz w jego oczach. Może lubił kobiety
- jak mówił - ale najbardziej ze wszystkiego lubił zabijać. Była tego pewna.
- Ja i Eryk jesteśmy starymi przyjaciółmi - powiedział Jacobs. Czekał na jej odpowiedz, ale milczała. -
Chodziłem z Leifem do szkoły, Eryk nie mówił ci? Hawkowie zawsze musieli być najlepsi. Wszyscy
wiedzieli, że nigdy nie zaznają ubóstwa. Kiedy byli dzieć-
Szmaragdowy anioł 447
mi, dorośli zastanawiali się, co Hawkowie przyniosą do Rady. Byli nadzieją tutejszych ludzi. Przez
takich czujesz się trochę niedobrze, nie? Kiedy poszli do college'u, zostali gwiazdami futbolu. A
dopóki ktoś dobrze gra i wkłada piłkę ze świńskiej skóry do bazy, naród nie pyta o kolor skóry. Potem
Eryka wysłano na wojnę do Wietnamu i powrócił jako bohater. To znowu nie było dla mnie miłe. Mój
stary był nic nieznaczącym śmieciem, co zabawiał się na festiwalach z indiańskimi dziewczynami.
Mamcia wybrała sobie pierwsze z brzegu nazwisko z książki telefonicznej, Jacobs. Dobrze brzmiało,
gdy mnie pierwszy raz aresztowali. Bo nie miałem szczęścia do numerków w bingo i musiałem sobie
radzić inaczej. Nie byłem tak lubiany przez plemię jak Hawkowie i trafiłem za kraty. Potem
przyłączyłem się do Maynarda i Fitza. Rabowali domy. Nieźle mi z nimi szło. Pokazałem im, jak
dobrze znam bagna i ile bogactw jest ukrytych w tej okolicy. - Przerwał na chwilę. - Chcesz znać
prawdę? Nienawidziłem tych Hawków, ale nie chciałem ich pozabijać podczas napadu. Leif mógł
pozwolić nam odejść. A teraz jest Eryk. On i ja. On tej nocy umrze.
Nagle Ashley roześmiała się. Był to śmiech wywołany strasznym napięciem nerwowym.
- Myślę, że źle oceniłeś sytuację. Pokłóciłam się z nim, pamiętasz? Pewnie nie wróci na noe do chaty.
A rano, gdy zobaczy, że mnie nie ma, pomyśli, że wyjechałam. Bo właśnie tego ode mnie oczekiwał.
Jacobs wolno pokręcił głową i poczuła, że znowu przenika ją chłód.
- Nie, nie myślę, żeby tak było. Na pewno sobie wyobrazi, że dzieje się coś niedobrego.
448 Heather Graham
- Czemu ?
- Zabiłem kota, pamiętasz?
- Och!
Opuściła głowę. Starała się nie wpaść w panikę. Była już wcześniej w ciężkich sytuacjach. Tin Elliot
porwał ją, by dotrzeć do Tary. Zagroził jej życiu, ale nie zachowała się jak bezbronna ofiara. Walczyła
i doczekała się pomocy.
Jednak teraz było inaczej. To były bagna. I te ciemności - gorsze od wszystkiego.
Nie chciała, żeby Eryk próbował ją ratować. Jacobs chce go zabić. A potem zabije ją.
- To już długo nie potrwa, Ashley.
- Jesteś głupcem. Uciekłeś i powinieneś opuścić stan. Możesz popłynąć na wyspy, ukryć się...
- Nie jest łatwo półkrwi Indianinowi ukryć się wśród społeczeństwa, panienko - powiedział sucho.
- Na Zachodzie...
- Nie ma znaczenia, gdzie pójdę. Wydano na mnie wyrok śmierci. Znajdą mnie prędzej czy później.
Nie ucieknę.
- Więc?
- Uciekłem, żeby wziąć rewanż. I właśnie zamierzam to zrobić.
Znowu spuściła głowę i powstrzymywała płacz. Musiała być jakaś droga wyjścia. Eryk nie jest
głupcem. Nie przyjdzie sam.
- Ach, nadzieja w ludzkiej piersi jest wieczna! - Jacobs roześmiał się. - Jeśli on przyjdzie z
przyjacielem, to obaj zginą.
Odrzuciła włosy do tyłu.
- A jeśli pojawi się z oddziałem Straży Wodnej?
Szmaragdowy anioł 449
Jacobs przestał wiosłować i nachylił się do niej.
- Oddziały Straży robią dużo hałasu. Nawet gdyby strażnicy tutaj przyszli... Znasz już trochę te bagna,
kochana. Jak przyjdzie z grupą, to...
- To co? \
- Wtedy cię zabiję. Tak jak jego żonę. Cztery kule w pierś. I wtedy on może sobie żyć, lecz życie
będzie dla niego skończone. Zobaczy, że dla swoich kobiet był śmiertelnym zagrożeniem, że przez
niego zginęły.
Pomyślała, że tak czy owak, Jacobs i tak ją zabije.
- Jesteśmy prawie na miejscu - powiedział. - Widzisz budę na tym suchym pagórku? To dla niedziel-
nych myśliwych. Dla białych chłopców. Przychodzą tu strzelać do puszek po piwie. Wielcy
mężczyźni. Ale nie znają zasad polowania. - Zawahał się. - A Eryk zna.
Kanoe otarło się o brzeg. W ciemności dostrzegła małą szopę. Wokół nich była woda i trzęsawisko, a
po lewej stronie rosły trzciny.
W ciemnościach czaiła się śmierć. Aligatory i jadowite węże. Lecz Eryk miał rację, mówiąc, że
najgroźniejszym stworzeniem na świecie jest człowiek.
- Wychodź ostrożnie - zaczął Jacobs.
Ale Ashley już stała, próbując rozkołysać kanoe. Nigdy w życiu nie była tak przerażona, a
jednocześnie tak ślepo zdeterminowana. Nie chciała, żeby Eryk został z jej powodu zabity. Raczej
wykorzysta okazję i...
- Powiedziałem - powtórzył Jacobs. Było już Jednak za późno. Kanoe wywróciło się do góry dnem i
oboje wpadli do błotnistej wody wśród czarnej jak smoła nocy.
Eryk siedział na przodzie kanoe. Nagle wyciągnął
450 Heather Graham
wiosło i podniósł rękę. Brad również przestał wiosłować.
- Co się stało? - niemal bezgłośnie zapytał Brad.
- Nie wiem. Ale coś się stało - powiedział Eryk. Zgasił latarkę i siedział bardzo cicho.
Obaj usłyszeli plusk. Potem gdzieś niedaleko ktoś krzyknął. To był kobiecy, długi, przenikliwy krzyk
pełen paniki i grozy. Ashley.
Eryk zacisnął zęby i zaczął szybko wiosłować w tamtym kierunku.
Ashley krzyknęła drugi raz. Tym razem krzyk urwał się. Eryk słyszał odgłosy rozpryskiwanej wody i
walki w wysokich trawach. To wszystko działo się bliżej niż pięćdziesiąt metrów od nich.
Zanurzył wiosło w muł, zatrzymał kanoe i odwrócił się do Brada.
- Idź na niego od przodu. Ja go okrążę. Brad zawahał się.
Te wody były śmiercionośne. Brad wiedział, że Eryk chce zanurżyć się w kanale. Obaj wiedzieli, co
się stanie. A tam, niedaleko, Ashley próbowała uciec. Walczyła o życie.
- Idź - powiedział Brad. - Zrobię, co do mnie należy.
- Dzięki.
Cicho przechylił się przez brzeg kanoe i zanurzył w wodzie.
- Hej - powiedział Brad.
Eryk odwrócił się i spojrzał na niego.
- Chciałem ci powiedzieć, żebyś był ostrożny. Ale ty, jak musisz, jesteś gorszy niż aligator.
Eryk z powrotem zanurzył się w wodzie i zniknął w mrokach nocy.
Szmaragdowy anioł 451
- Ty głupia suko! Powinienem cię teraz zatkać! Skończyć z tobą w tej chwili!
Ashley prawie całkiem znikła pod wodą. Jacobsowi udało się w ostatniej chwili złapać ją za włosy i
wyciągnąć na powierzchnię. Chwytała ustami powietrze i krzyczała.
Ale zaraz wśród mułu i traw kopnęła go z furią. Znowu krzyknęła. Wtedy wepchnął ją głęboko pod
wodę. W płucach poczuła potworny ucisk i gorąco. Wirowało jej w głowie i ogarnęła ją kompletna
ciemność. Już otwierała usta, by wciągnąć wodę do palących płuc, gdy ją wyciągnął. Tym razem
ucichła. Kaszlała i brakowało jej tchu.
Przyciągnął ją do siebie i spojrzał w oczy.
i-
Nie rób tego więcej. Nie muszę cię zabijać. Jeśli dostanę Hawka, mogę być wspaniałomyślny.
Mogę pozwolić ci żyć. A teraz... - Przerwał, a ona nie wiedziała, dlaczego.
Zobaczyła węża.
Ślizgał się wśród traw po prawej stronie. Był bardzo duży. Próbowała sobie przypomnieć, co mówił
jej Eryk. Grzechotniki lubią wzniesienia terenu. Także koralowe węże. Żyły tu tylko cztery gatunki
węży, a jeden z nich lubił wodę.
Oboje wstrzymali oddechy i patrzyli na bezszelestnie ku nim płynące stworzenie.
Wąż zignorował ich. Przepłynął obok i zniknął.
- Miłe miejsce te bagna, nie? Lubisz tutaj być, prawda, Ashley? - wyszeptał w końcu Jacobs.
Zaczęła drżeć. Nic na to nie mogła poradzić. Choć wciąż myślała jasno, bała się straszliwie.
Rozpaczliwie próbowała wydostać się z wody.
452 Heather Graham
Nagle Jacobs przyłożył jej nóż do gardła.
- Idziemy - rozkazał.
Umieścił ją przed sobą. Nie rozumiała, o co chodzi, aż dostrzegła mdłe światło i usłyszała odgłos
wiosła zanurzanego w wodzie.
- Zaczyna się rozgrywka - wyszeptał Jacobs spoza jej karku. - A ja przez ciebie nie jestem
przygotowany. Ruszaj się!
Zaczął ją ciągnąć do brzegu, gdy nagle w ciemności usłyszeli głos:
- Jacobs!
To nie był Eryk. To był Brad. Jacobs zaklął z wściekłością.
- Idź stąd do diabła. Jeżeli podejdziesz bliżej, zabiję dziewczynę.
- Skąd mam wiedzieć, czy ona jeszcze żyje? Jacobs przycisnął nóż do gardła Ashley.
- Powiedz coś, skarbie.
- Żyję, żyję, Brad. - Na moment się zawahała. - Ale nie podchodź. On chce nas wszystkich zabić. -
Krzyknęła z bólu, bo Jacobs chwycił ją za włosy i mocno pociągnął.
- Stój tam, gdzie jesteś. Chcę dostać Eryka Hawka. Jeśli go tu nie zobaczę samego, zabiję ją.
Zapadła cisza. Ashley poczuła, że coś pod wodą otarło się jej o nogi. Przełknęła ślinę, przerażona
dotykiem noża na gardle i świadoma śmiertelnego niebezpieczeństwa, które czaiło się w wodzie.
- Zabiję ją! - krzyknął Jacobs. - Dasz mi tego mieszańca albo ona umrze!
Znów poczuła coś dużego koło nóg. Nagle woda pod nią rozwarła się i rozprysła niczym w eksplozji.
Jakaś
Szmaragdowy anioł 453
siła wydarła ją z uścisku Jacobsa i odrzuciła dalej. Przeraźliwie krzyknęła. Powoli poszła pod wodę,
lecz zaraz wynurzyła się na powierzchnię, wymachując w panice rękami i nogami. Wszędzie wokół
niej woda rozpryskiwała się i wirowała.
Zrozumiała, co się stało. To nie wąż ocierał się o jej nogi. To był Eryk. Podpłynął do nich pod wodą i
wyrwał ją Jacobsowi, nim ten szaleniec zdążył ugodzić ją nożem.
Eryk i Jacobs toczyli śmiertelny pojedynek. Walczyli w wodzie. Tonęli i podnosili się, łapiąc
powietrze, ciężko oddychając. Prawie nie mogła ich rozróżnić.
Wytężyła wzrok. Jacobs trzymał Eryka za głowę i naciskał w dół. Eryk zaciskał palce na jego
ramionach i odpychał go. Równocześnie poszli pod wodę i zaraz się wynurzyli. Eryk odskoczył i
rzucił się na Jacobsa. Upadli.
Zbliżali się do brzegu, walcząc na pięści. Jacobsowi udało się schwycić Eryka za szczękę i powalić.
Rozległ się głośny plusk wody i okrzyk bólu przeszył noc jak echo.
Ashley krzyknęła.
Nagle usłyszała cichy plusk wody z drugiej strony. To Brad podpływał w swoim kanoe.
- Ashley, bądź cicho! - ostrzegł ją.
- Brad, zrób coś! On go zabije...
- Cicho, bądź bardzo cicho.
Spojrzała na Brada z przerażeniem i po chwili zrozumiała. Jakiś kształt ślizgał się tuż obok niej. Stała
cichutko, próbując nie słyszeć hałasu zażartej walki, którą dwaj mężczyźni toczyli parę metrów od
niej.
Wąż nadpłynął z tyłu. Okrążał ją.
454 Heather Graham
- Absolutny spokój, Ashley. Rozumiesz? Możesz najwyżej mrugać.
Trwała w bezruchu. Odgłosy walki na chwilę ucichły. Potem Eryk wynurzył się na powierzchnię
wody ułamek sekundy wcześniej niż Jacobs. To dało mu przewagę, której tak potrzebował. W
wyobraźni ujrzał przez moment martwą Elizabeth w kałuży krwi.
Wymierzył potężny cios w twarz Jacobsa. Usłyszał trzaśnięcie kości. Jacobs zamknął oczy i poszedł
pod wodę.
Ma złamaną szczękę, lecz żyje, pomyślał Eryk. Powinien teraz pójść do Brada, wziąć broń i zastrzelić
go.
Zacisnął pięści.
Ciągle wierzył w prawo. Pokonał Jacobsa gołymi rękami i powinien dostarczyć tego mordercę na
policję. Przeznaczenie dosięgnie go na krześle elektrycznym lub pozostanie na zawsze w celi śmierci.
Drugi raz nie ucieknie.
Jakaś paląca, straszna siła nakazywała mu zabić Jacobsa w okrutny sposób. W czasie wojny musiał
zabijać. Ale nigdy nie mordował.
Wierzył w prawo. Ojciec nauczył go, że prawo jest barierą, której nie wolno przekraczać.
Przestrzeganie prawa stanowiło granicę między ludźmi cywilizowanymi a dzikusami. To nie miało
nic wspólnego z kolorem skóry, wyznaniem czy rasą. Był tylko podział na dobro i zło.
Jacobs był złoczyńcą i może lepiej, żeby umarł. Zresztą wkrótce na pewno się to stanie, ale nie do
Eryka należało udawać Boga. Powoli wypuścił powietrze z płuc i zrobił głęboki wdech. Potrzebował
pomocy
Szmaragdowy anioł 455
Brada. Razem powinni związać Jacobsa. Gdy odzyska przytomność, znowu będzie próbował zabić.
Gdy się odwrócił, zapomniał o Jacobsie.
Zobaczył Ashley w wodzie. Stała cicho, a Brad przemawiał do niej spokojnie, z pistoletem wymierzo-
nym w wodę. Jednak widocznie nie potrafił dobrze wycelować.
Wąż. Gdyby mieli surowicę przeciw jadowi, może miałaby szanse na przeżycie, ale byli daleko w
głębi bagien i dotarcie do wioski zajęłoby zbyt dużo czasu.
- Ashley! - Nie zamierzał się odzywać, jej imię samo wyrwało mu się z ust.
Usłyszała swoje imię wypowiedziane z bólem i trwogą. Zdała sobie sprawę, że to był Eryk. Więc żył.
W wodzie nie było teraz żadnego ruchu oprócz cichego, śmiertelnego tańca węża.
Potem poczuła ruch obok siebie. Eryk podchodził do kanoe.
- Nie mogę dobrze wycelować - szepnął Brad.
- Daj mi pistolet.
- Bądź cicho.
- Ashley, śmiertelny spokój - ostrzegł ją Eryk. Huknął strzał. Woda eksplodowała. Ashley obryzgały
szczątki węża i krew. Krzyknęła.
Nagle poczuła, że ktoś ją unosi w ramionach. Spojrzała i zobaczyła zielone, wpatrzone w nią pełne
troski oczy.
Jedno z tych oczu było okolone wielkim sińcem. Z nosa i szczęki ciekła krew. Chciała go spytać, co
się stało z Jacobsem, lecz z jej ust nie dobył się żaden dźwięk. Nie potrafiła się również uśmiechnąć do
Brada, który się do nich zbliżył.
456 Heather Graham
- Co z Jacobsem? - wymamrotała wreszcie.
- Jest z nim dużo gorzej niż ze mną - zapewnił ją Eryk.
Nagle jej oczy szeroko się rozwarły. Zobaczyła coś, czego oni nie mogli dostrzec.
Może Jacobs był ciężej ranny, lecz nie był pokonany. Zbliżał się do nich od tyłu z wysoko
podniesionym nożem.
Ostrzegła ich krzykiem w ostatniej chwili. Eryk odwrócił się, gotowy stawić czoło napastnikowi. To
nie było już konieczne.
W ciemnościach huknął kolejny strzał. Jacobs ze wzniesionym do góry połyskującym w świetle
księżyca nożem nagle szeroko otworzył oczy i usta. Potem spojrzał w dół na wielką dziurę w swojej
piersi i osunął się do wody.
Zdumieni Eryk, Brad i Ashley odwrócili się.
Willie Hawk ostrożnie balansował na kolanach w swoim kanoe. Trzymał strzelbę, która jeszcze
dymiła z lufy. Za nim siedżiała Wendy, wolno wiosłując w ich kierunku.
Willie skinął ku nim głową, obojętnie patrząc na wodę.
- Nigdy nie zabijaj w złości, to niedobre dla serca. Możesz zabić tylko w obronie życia. Wtedy to jest
dobre dla serca. Trzeba wracać. Eryku, musisz iść do szpitala. Marna jest w domu Wendy i Brada.
Policja wkrótce nadjedzie.
Powrócili do wsi z ciałem Jacobsa.
Wendy przypuszczała, że Eryk ma złamane co najmniej trzy żebra. Położyła go w chacie i wytłuma-
czyła Ashley, jak obandażować mu pierś. Eryk oczywiś-
Szmaragdowy anioł 457
cie protestował. Był niedobrym pacjentem. Nie było chwili, w której zostaliby ze sobą sam na sam.
Brad opowiedział o Harrisonie Mosbym. Było jej przykro słyszeć, jak chciwość doprowadza ludzi do
upadku. Ze zgrozą przyjęła wiadomość, że to ona miała być wtedy zabita.
Była też wdzięczna Erykowi. Wyrwał ją śmierci nie raz, a dwa razy.
Eryk nie patrzył na to w ten sposób.
- Przepraszam, głupiec ze mnie. Myślałem, że będziesz tu bezpieczniejsza, gdy w rzeczywistości
naraziłem cię na niebezpieczeństwo.
- Uratowałeś mnie, idioto. - Wargi zaczęły jej drżeć. - Zabiliby mnie, gdybyś mnie wtedy nie znalazł.
LJśmiechnął się i zamknął oczy, a ona przestraszyła się. Śpojrzała na Wendy i Mary, które
obserwowały go z troską.
- Chyba wstrząśnienie mózgu - szepnęła Wendy. - To była piekielna walka. Nie możemy pozwolić mu
spać.
Wtedy usłyszeli warkot helikoptera. Eryka wzięto na nosze i wniesiono do maszyny. Zabrano także
ciało Jacobsa.
- Leć z nim - powiedziała Wendy do Ashley. Zawahała się.
- Są tam, pokoje hotelowe - dodała Wendy. - Polecę z wami, a Brad przyjedzie rano z ubraniami. No
już, chodźmy.
Ashley nie była pewna, czy lot helikopterem nie był gorszy od przebywania w błotnistej wodzie z
wężami. Zamknęła oczy. Wiedziała, że zniesie wszystko, żeby tej nocy być blisko Eryka.
458 Heather Graham
Został przywieziony do szpitala o brzasku. Wendy i Ashley wzięły pokój w pobliskim hotelu. Ashley
od razu zapadła w sen. Po przebudzeniu odkryła, że cały czas leżała w zabłoconym ubraniu.
- W porządku - roześmiała się Wendy. - Przyjechał Brad. Drogi są już przejezdne. Zostawił nam jakieś
ciuchy. Teraz jest w szpitalu.
- To świetnie - powiedziała Ashley.
Wzięła prysznic, a gdy wyszła z łazienki, Wendy kończyła się malować.
- Jestem gotowa - powiedziała. Ashley zawahała się.
- Nie jadę z tobą, Wendy.
- Co?
- Nie wiem, czy to zrozumiesz, ale muszę pójść na zakupy. Dziś wieczorem zamierzam lecieć do
Nowego Jorku.
- Ale dlaczego...? - Wendy urwała. - To nie moja sprawa. To sprawa między wami.
Ashley pocałowała Wendy w policzek i uściskała ją.
- Kocham Eryka. Wyznałam mu to. Nie ma rzeczy na świecie, której bym dla niego nie zrobiła, ale on
musi mnie najpierw chcieć przyjąć taką, jaką naprawdę jestem, a nie taką, jaką sobie wyobraził.
Zobaczę go przed wyjazdem, ale najpierw pójdę coś sobie kupić.
- Musisz robić, co uważasz za słuszne. Wezwała taksówkę i pojechała do sklepów na Bal
Harbour. Długo szukała czegoś szczególnego. Wreszcie kupiła ładny czerwony kostium z obcisłą
sukienką i żakietem poszerzonym w talii. Kupiła również miękki kapelusz z szerokim rondem, czarne
buty na wysokim obcasie, czarną torebkę i czarne rękawiczki.
Szmaragdowy anioł 459
Znowu wzięła taksówkę i pojechała do szpitala.
Brad i Wendy byli w pokoju Eryka. Jego jedno oko było całkiem czarne. Leżał bez koszuli, a tors miał
owinięty bandażami. W ramieniu tkwiła igła z plastikową rurką, przez którą sączyło się do żyły
lekarstwo.
Wbrew wszystkiemu, co sobie postanowiła, serce waliło jej jak młotem i ledwie mogła złapać oddech.
Mimo obrażeń, był ciągle najbardziej niezwykłym i pociągającym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek
widziała.
Rozmawiał z ożywieniem, ale na jej widok zamilkł. Tak samo Brad i Wendy. Stali z otwartymi
ustami. Słodko się uśmiechnęła, ściągając w drzwiach rękawiczki. Pod pachą trzymała wielkie pudło
czekoladek.
- Ashley! - wykrztusił Brad.
Wendy roześmiała się i klepnęła go w szczękę.
- Zamknij buzię, kochanie, bo z wrażenia się za-ślinisz. Chodźmy, zostawmy ich na chwilę samych.
Rzuciła jej wdzięczne spojrzenie. Brad mrugnął i wyszli z żoną z pokoju. Ashley usiadła na krześle.
Eryk ciągle się w nią wpatrywał. \
- Wyglądasz wspaniale - powiedział w końcu.
- Dziękuję. - Skrzyżowała elegancko nogi. - Dobrze było wziąd ciepły prysznic. Ale nie powinnam
tego mówić, prawda? Bo to znaczy, że nie pasuję do bagien.
- Nie pasujesz do bagien. Nigdy nie zapomnę...
- Czego?
- Twojej twarzy, gdy wąż pływał wokół ciebie.
- Ach, rozumiem. Żeby pasować do bagien, powinnam podskakiwać i wołać: „Chłopaki! Jadowity
wąż. Ale ubaw!".
Zarumienił się i spojrzał na nią. Oglądał swoją dłoń,
460 Heather Graham
przypominając sobie, w jaki sposób pieścił Ashley i jak ta dłoń wyglądała na tle jej jasnej skóry.
- Wypuszczą mnie stąd jutro rano - powiedział lekko zirytowany. - Łatwiej będzie o tym wszystkim
pogadać w domu.
- Nie. Bo dzisiaj wieczorem wyjeżdżam.
- Co?
Prędko wyszarpnęła dłoń z uścisku jego palców i stanęła w bezpiecznej odległości. Spoglądała na
niego z góry.
- Mówiłam ci, jak się czuję. Zrobiłam z siebie idiotkę.
- Ashley, poczekaj chwilę. Nie rozumiesz. Ostatniej nocy wiedziałem, że Jacobs jest na wolności. Nie
miałem pojęcia, gdzie jest, ale Mica powiedział mi, że uciekł z więzienia. Nie mogłem myśleć o
przyszłości, gdy...
- Nie mogłeś myśleć o przyszłości, ale mogłeś się ze mną przespać. A ja chcę czegoś więcej.
Wyłożyłam karty na stół. Znasz moje uczucia. Musisz najpierw zapomnieć o Elizabeth, Eryku. Raz na
zawsze. I musisz zrobić więcej. Musisz mnie chcieć przyjąć i zaakceptować. Jeśli tak będzie, przyjedź,
porozmawiamy. Wiesz, gdzie mieszkam.
- Ashley!
Usłyszała, jak unosi się na łóżku i przeklina wenflon w ramieniu.
Wyszła z pokoju. Za drzwiami stali Brad i Wendy. Brad pocałował ją w policzek, a Wendy gorąco
uściskała. Potem weszli do pokoju.
Ashley ruszyła w stronę holu i wpadła prosto na Williego Hawka. Wyglądał bardzo dystyngowanie w
garniturze i kapelusiku z czaplim piórem.
Szmaragdowy anioł 461
- Do widzenia, Willie. Dziękuję za wszystko.
- Wyjeżdżasz?
- Muszę. - Gdy skinął głową, nie wiedziała dlaczego, ale zaczęła się zwierzać. - Kocham Eryka. Ale on
mnie nie kocha, w każdym razie nie kocha wystarczająco mocno.
Willie uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu.
- Jest wiele dróg. Krętych, splątanych. I jest dużo dróg, które prowadzą do domu. Nieważne, którą wy-
bierzesz i jak długo będziesz szła. Do zobaczenia, Ashley. Będzie nam ciebie brakowało.
Pocałował ją w policzek i pośpieszył do pokoju wnuka.
Wyszła ze szpitala ze łzami w oczach. Nie obejrzała się za siebie.
Jest wiele dróg...
I wiele z nich prowadzi do domu. Miała nadzieję, że wybierze kierunek, który ją zaprowadzi do domu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Cztery tygodnie później Ashley stała przy oknie i spoglądała na tłumy mrowiące się w okolicy
Rockefeller Plaża. Odgięła się do tyłu, by pozbyć się skurczu spowodowanego długim ślęczeniem
przy biurku.
Zaraz po powrocie zastanawiała się, czy w ogóle będzie mogła wziąć się do pracy. Wierzyła, że Eryk
po nią przyjedzie, że kocha ją na tyle, by przyjechać. Mijały dni i tygodnie, a ciągle nie miała żadnego
znaku od niego. Zaczęła tracić nadzieję.
Wtedy odkryła, że jedyną rzeczą, na której jej zależy, jest praca. Godzinami siedziała nad szkicami i
zamęczała personel żądaniem nowych próbek odzieży.
Zamęczała również Tarę. Nieustannie telefonowała, by podjąć jakąś wspólną decyzję w sprawie kolej-
nego projektu. A Tara, zajęta dzieckiem, nie miała ochoty na pracę.
Szmaragdowy anioł 463
- Leć na Florydę - powtarzała zirytowana.
- Nie!
- To przyjdź na kolację. Raf zaprosił paru starych przyjaciół, żeby pochwalić się dzieckiem i...
- Nie, nie chcę. Dziękuję. - Szybko odkładała słuchawkę. Nie chciała, żeby Tara zaczęła ją swatać.
Pragnęła pozostać sama ze swoją pracą.
Ale tego dnia czuła się przemęczona. Zawołała sekretarkę.
- Jennifer! Zarezerwuj mi lunch w Plaża, dobrze?
- Wychodzisz sama?
- Tak. I nie mów nikomu, gdzie będę.
- Wszystko, co każesz.
Wyszła, chociaż do lunchu zostało jeszcze trochę czasu. Wsiadła w taksówkę, w połowie drogi kazała
zatrzymać auto i dalej poszła na piechotę. W powietrzu czuło się już chłód i zaczynały opadać liście.
Uwielbiała Central Park jesienią.
Jak to się często ostatnio zdarzało, oczy zaszły jej łzami. Na bagnach nie ma pięknej jesieni, żadnej
jesieni, pocieszała się. W święta Bożego Narodzenia też pewnie jest tam strasznie. Ci Indiańcy nawet
nie mają lodowiska.
Wcale nie czuła się pocieszona. Zakochała się w tym jednym, wymarzonym mężczyźnie. Jesień i
piękne kolory liści niewiele dla niej znaczyły. Nie miało znaczenia, gdzie mieszka. Ważne było tylko
- z kim.
W końcu wyszła z parku i skierowała się do Plaża. Oddała płaszcz i maitre d'hótel zaprowadził ją do
zacisznego stolika w rogu. Zamówiła kieliszek białego wina i popijała je powoli. Zamknęła oczy.
Sekundę potem usłyszała jakieś zamieszanie.
464 Heather Graham
Zaciekawiona otwarła oczy. Ludzie gapili się, jednocześnie próbując udawać, że nic ich nie obchodzi.
Tak się zazwyczaj działo, gdy w Plaża pojawiała się jakaś znana osoba.
Ciekawe, kto to, pomyślała leniwie. Do miasta przyjeżdżało wielu znanych ludzi. Występowali na
Broadwayu, grali w filmach.
Zerknęła na mężczyznę, który siedział do niej tyłem. Był wysoki, barczysty, ubrany w dobrze
skrojony czarny garnitur. Miał bardzo ciemne włosy, opadające na kołnierzyk koszuli.
To on zwrócił powszechną uwagę, oceniła. Siedział blisko. Dzieliła ich tylko dębowa kolumna.
Wypiła łyk wina i zapomniała o przyciągającym uwagę przybyszu. Pomyślała, że nie powinna tutaj
przychodzić. Nie przyniosło to jej wytchnienia.
Zamówiła potrawkę z jagnięcia i zaczęła coś rysować na serwetce. Nagle przy jej stoliku pojawił się
kelner.
- Tak?
- Madame. - Teatralnym gestem położył przed nią paczuszkę zawiniętą w białą bibułkę.
- Co? - zaczęła Ashley.
- Prezent - powiedział z szerokim uśmiechem i odwrócił się.
- Ale kto?
Kelner zniknął już między stolikami.
Ktoś dał mu dobry napiwek, pomyślała poirytowana.
Zaintrygowana zaczęła rozpakowywać paczuszkę. Bibułka spadła na podłogę, a zawartość - mały
zwitek materiału - upadł jej na kolana.
Zdumiona spojrzała na materiał i podniosła go.
Wstrzymała oddech. Miała przez sobą dół od bikini
Szmaragdowy anioł 465
w tygrysie paski, ten sam, który nosiła, gdy wpadła na Eryka na bagnach. Gwałtownie odetchnęła i
podniosła głowę.
Przed nią stał Eryk.
To on był tym mężczyzną w garniturze. Świetnie wyglądał. Biała koszula podkreślała ciemną karnację
skóry, a włosy jak dawniej spadały na czoło.
Uśmiechnął się. W zielonych oczach zobaczyła znajomy błysk. Sięgnął po krzesło naprzeciwko niej.
- Mogę?
Gdy potaknęła głową, usiadł.
- Pomyślałem, że może powinienem ci to odwieźć. - Wskazał na bikini.
Przełknęła ślinę. Wargi jej drżały, a dłonie były zipine jak lód.
- To... to nieuprzejmie zaczepiać ludzi" w restauracji - powiedziała.
- Och, bardzo mi przykro. Ale wiesz, w Nowym Jorku mogę potrzebować pomocy. Naprawdę bardzo
chcę się ucywilizować.
- Dobrze.
- Ashley, wybaczysz mi? - Pochylił się ku niej nad stolikiem.
- Co?
- Nie mogłem uwierzyć, że możesz się we mnie zakochać. A teraz jestem wystraszony jak uczniak.
Nie mogę bez ciebie wytrzymać. Musiałem przyjechać i to ci powiedzieć. Kocham cię, Ashley. Czy
mówiłaś poważnie, że mnie kochasz?
Znowu skinęła głową. Ciągle nie wierzyła, że to on siedzi naprzeciwko niej. Zacisnął palce na jej
dłoni.
466 Heather Graham
- Nie jestem łatwy we współżyciu, jak wiesz. Mam zły charakter, ale ty masz nie lepszy, więc jesteśmy
podobni. Pomyślałem, że nie zechcesz rzucić pracy. Nie chciałbym pozbawiać cię czegokolwiek, a ty
przecież lubisz projektować ubrania.
Znowu potaknęła.
Sięgnął do kieszeni, wyjął małe pudełeczko i nacisnął zatrzask. Wewnątrz tkwił pierścionek z
brylantem, dużym, pięknie oszlifowanym. Nawet gdyby było to zwykłe szkiełko, byłaby równie
wzruszona.
- Tara dała mi rozmiar.
- Tara! - zdumiała się. Przytaknął rozbawiony.
- Jestem niezły w znajdowaniu drogi, ale pomyślałem, że w ośmiomilionowym mieście powinienem
się jej poradzić, gdzie można cię odnaleźć. Próbowałem złapać cię w pracy. Nie zastałem cię, ale na
szczęście była tam Tara. Przyszła pochwalić się dzieckiem. Powiedziała, że na pewno tu cię znajdę.
Cieszę się, że ona tak dobrze zna twoje zwyczaje. - Na chwilę przerwał. - Wyjdziesz za mnie za mąż?
Byłem dla ciebie okropny, ale mam też trochę zalet. Popatrzmy: nie chrapię, wynoszę śmieci, nie
najgorzej gotuję, lubię się kochać, umiem naprawić zlew. I kocham cię. Kocham cię całym sercem i
wierzę w ciebie. Powiedz coś, Ashley.
Powiedziała, a raczej krzyknęła tak głośno i radośnie, że wszyscy wokół odwrócili głowy. Zerwała się
z krzesła, przyskoczyła do niego i pocałowała.
Oddał jej całusa i zwrócił się do pary staruszków siedzącej obok:
- Czasem jest trochę dzika.
467
Rzucił na stół pieniądze, chwycił ją, wziął na ręce i tak wyniósł z restauracji na ulicę.
- Mój płaszcz! - powiedziała.
- Pójdę po niego.
- Kocham cię. Zamieszkam z tobą, gdzie zechcesz. - Dotknęła jego włosów.
- Ja też cię kocham.
- Ludzie patrzą.
- Niech patrzą.
- Gdzie mnie zabierasz?
- Do twojego mieszkania. Czekałem na to cztery długie tygodnie!
Chwilę potem siedziała w dorożce, a Eryk podawał dorożkarzowi adres. - To też sprawka Tary?
- Tak. Teraz powiem ci, jak sobie to dalej wyobrażam. Musimy rokrocznie spędzać tu jedną porę roku.
- Jesień - zaproponowała.
- Jesień to moja ulubiona pora. Och! Dopóki nie doczekamy się dzieci. Wtedy ze względu na szkołę
będziemy przyjeżdżali do Nowego Jorku latem.
- Dobrze.
- I na święta' Może będziemy przyjeżdżali na święta.
- Może.
Dorożka zatrzymała się, Eryk zapłacił. Wysiedli, trzymając się za ręce. Ashley uśmiechnęła się do
dorożkarza.
Wjechali na piętnaste piętro.
- Pięknie - skomentował Eryk.
- Przecież nienawidzisz czegoś takiego. - Roześmiała się.
468 Heather Graham
- Kocham to. Kocham jesienią.
Wyszli. Nagle zaczęła się denerwować. Szybko szła korytarzem do swego mieszkania. Pragnęła, żeby
mu się spodobało. Miała sporo antyków, z okna rozpościerał się wspaniały widok na Manhattan.
- Co myślisz? - zapytała.
Ale on nie zwracał uwagi na mieszkanie. Patrzył na nią. Przeszedł przez pokój i porwał ją w ramiona.
- Pięknie - powiedział. - Gdzie jest łazienka? Szepnęła mu do ucha odpowiedź. Zaniósł ją na łóżko
zasłane narzutą.
- Możemy wziąć ślub na Florydzie. Przyjedzie Tara, Raf i inni.
- Aha - szepnęła. Ściągała buty, a on patrzył przez przeszklony sufit na pędzące chmury. Położył
dłonie na jej bluzce.
- Och, musimy być w przyszłym tygodniu na chrzcinach Amy. Jestem matką chrzestną.
- To wspaniale.
Szybko się rozebrała. Wkrótce części jego eleganckiej garderoby leżały porozrzucane po całym
pokoju. I był przy Ashley w łóżku.
- Zachowam tamten szmaragdowy pierścionek. Będę szczęśliwa, mieszkając z tobą na bagnach, ale
zatrzymam jeden ze szmaragdów Tylera.
- Świetnie! Postaram się nie być zazdrosny o jeden szmaragd Tylera - zapewnił ją ze śmiechem.
Patrzył na nią gorąco, figlarnie, przeciągając dłonie wzdłuż jej ciała. Nagle zmarszczył brwi i spojrzał
jej w oczy.
- Czy jest jeszcze coś, czego chcesz? Uwielbiała ten jego ton. Kochał ją, wierzył w nią i już
nie zaprzeczał, że ich światy mogą się połączyć.
Szmaragdowy anioł 469
Uśmiechnęła się olśniewająco, jak to ona, i oplotła go ramionami.
- Niczego, niczego nie potrzebuję - powiedziała zmysłowo. - Niczego oprócz skrawka miejsca na
ziemi. I ciebie.
Zaczęli się śmiać. Wkrótce pocałunki stłumiły śmiech.
EPILOG
Trzy miesiące później byli małżeństwem. Ślub odbył się o zachodzie słońca. Sama natura dodała
dramaturgii uroczystości. Ashley powiedziała Erykowi, że nie ma nic' przeciwko ceremónii na
Florydzie, jeśli on nie ma nic przeciwko temu, że ona zaplanuje wystawne wesele. Powiedział, żeby
wszystko obmyśliła, i uczyniła to.
To był wielki ślub. Ashley wybrała na druhny dwie szwagierki i trzy bliskie przyjaciółki, wliczając w
to Wendy. Tara została oczywiście pierwszą druhną. Pierwszym drużbą Eryka był Brad. W czasie
poprzedzającym uroczystość Eryk zaprzyjaźnił się z Rafem : i to on został mistrzem ceremonii. Tony
Panther - stary kolega z wojska - i dwóch przyjaciół z Rady Plemienia drużbowali Erykowi. Lista
gości weselnych była długa. W dniu uroczystości Eryk zaczął gubić się, poznając kolejnych krewnych
Ashley, tylu ich zjechało.
Szmaragdowy anioł 471
W nawie kościoła pojawiła się Ashley. Na jego widok roześmiała się. Wyglądała tak pięknie, że dech
mu zaparło.
- To jest to - szepnął. Długa suknia ślubna, jasno-kremowa, tradycyjnie skrojona, stylizowana na rene-
sansową, miała cudowny tren z pereł. Głowę zdobił diadem przytrzymujący długi welon. Patrzyła na
niego roziskrzonym, pytającym wzrokiem. Ogarnęło gó uczucie pokory. Pomyślał, że ona nie jest
pożyczonym aniołem. Była aniołem ofiarowanym mu przez Boga na zawsze, aniołem, którego będzie
mógł kochać całe życie. - To jest to - powtórzył.
- Jesteś pewny?
- Bardziej pewny niż czegokolwiek innego na tym naszym świecie.
Zapomniał o jej sukni, welonie i o swoim smokingu. Przyciągnął ją do siebie i gorąco pocałował.
Obok ktoś głośno chrząknął.
- Ashley! To była Tara.
- Nie powinien cię widzieć w sukni. Ojciec O'Neill mówi, że musimy przyjść do zakrystii
przygotować się.
Uśmiechnięci, drżąc ze szczęścia, rozłączyli się, ale nie mogli oderwać od siebie wzroku.
- Na litość boską, Eryk! Wkrótce ją poślubisz i będziecie mogli na siebie patrzeć całą noc! - Tara
wzięła Ashley za rękę i odciągnęła na bok.
Eryk odwrócił się z uśmiechem, by przed przystąpieniem do ołtarza jeszcze na chwilę wyjść na
zewnątrz.
Nagle ze zdumieniem zauważył bardzo ładną, może trzynastoletnią dziewczynkę, wchodzącą do
kościoła.
472 Heather Graham
Zatrzymała się, najwyraźniej bardzo zaskoczona jego widokiem.
Jej włosy czarne jak heban opadały na ramiona. Cerę miała śniadą, a oczy orzechowe. Była Indianką,
chociaż chyba nie pochodziła z plemienia Seminolów czy Mikosiuki. Był prawie pewien, że nie jest z
nią spokrewniony. Nic nie wiedział o dalekich, zapomnianych krewnych.
- Hej! To ty? To ty jesteś Eryk? O, dzięki Bogu. To znaczy, że nie spóźniłam się. Musiałam czekać na
opiekunkę do dziecka. Mamcia powiedziała, że braciszek jest za mały, żeby zabrać go na ślub. Trudno
znaleźć odpowiednią osobę, kiedy jest się w hotelu. Mówię za dużo, prawda? Przepraszam, jestem
zdenerwowana! - Patrzyła na Eryka z pięknym uśmiechem.
On też się uśmiechnął.
- Nie spóźniłaś się. Tak, jestem Eryk. - Sekundę się zawahał. - Kim jesteś?
- Leah. Leah Dane. Jestem bratanicą Ashley. - Rumieniąc się, wyciągnęła do niego rękę. - A ty jesteś
już prawie moim wujkiem Erykiem. Oczywiście jeśli mogę tak mówić.
Zebrało mu się na śmiech, ale Leah spojrzała na niego i powstrzymał się.
- Leah Dane - powiedział z powagą. - Jestem rad, że cię poznałem. Będzie mi bardzo miło zostać
twoim wujkiem.
- Dzięki. Ale co w tym śmiesznego?
- Chodzi o twoją ciocię. - Położył rękę na jej ramieniu. - Muszę już iść do ołtarza. Brad daje mi znaki.
Wkrótce go poznasz. A przy okazji, z jakiego plemienia pochodzisz?
Szmaragdowy anioł 473
- Nez Percć. Ciocia Ashley nic ci nie powiedziała, tak? - Spojrzała na niego chytrze.
- Nic mi nie powiedziała. - Gdy przytaknął, Leah uśmiechnęła się. - Lepiej chodźmy. Porozmawiamy
później. I może mi pomożesz odegrać się na cioci Ashley?
Posłała mu olśniewający uśmiech i weszła do kościoła.
Brad cicho zawołał Eryka. Po minucie stał już przy ołtarzu. Grały organy, harfa i dwie gitary. Ostatni
zaproszeni goście przechodzili między rzędami. Ashley w końcu stanęła u jego boku. W jej oczach za
welonem zobaczył szmaragdowy blask ognia. Uśmiechała się.
Chociaż zapadał wieczór, on czuł się, jakby świeciło promienne słońce. Przypomniał sobie Leah i
uśmiechnął się. Będziemy mieli piękne dzieci, pomyślał. Ujął dłoń Ashley w swoją dłoń i odwrócił się
do kapłana. Ślubował jej dozgonną miłość. Ofiarował swoje życie.