Świat nocy
02
Anioł Ciemności
Rozdział 1
Tamtego dnia Gillian Lennox wcale nie chciała umrzeć.
Była natomiast wściekła. Wściekła, bo nie załapała się na podwiezienie do domu ze szkoły.
Wściekła, bo byłe jej zimno, i dlatego że zostały tylko dwa tygodnie do Gwiazdki, ona czuła się
bardzo, ale to bardzo samotna.
Szła poboczem pustej szosy, która wiła się między pagórkami jak każda inna droga w
południowo-zachodniej Pensylwanii i z wściekłością kopała bryły lodu leżące przed nią.
Miała fatalny dzień. Do tego było pochmurno, a śnieg wydawał się leżeć tu od zawsze. A Amy
Nowick, zamiast poczekać, aż Gillian skończy zajęcia plastyczne, pojechała do domu z nowym
chłopakiem.
Pewnie nie zrobiła tego celowo. I Gillian cale się na nią nie złościła i nie była zazdrosna, ani
trochę, choć jeszcze tydzień temu obie miały szesnaście lat i żadna z nich jeszcze się nie
całowała.
Gillian po prostu chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim domu.
I wtedy usłyszała szloch.
Zatrzymała się i rozejrzała. To mogło być dziecko albo kot.
Dźwięk dobiegał z lasu.
W pierwszej chwili pomyślała o Pauli Belizer. Ale to było idiotyczne, przecież ta mała zaginęła
ponad rok temu.
I znowu ten dźwięk. Cichy, jakby dochodził z głębi lasu. Tak mógł płakać tylko człowiek.
-Hej? Jest tam kto?
Żadnej odpowiedzi. Gillian wpatrywała się w ciemną kępę dębów i sykomor, usiłowała zobaczyć
coś między powykręcanymi konarami. Las wydał się groźny. Straszny.
Rozejrzała się na boki. Pusto. Nic dziwnego- tą drogą jeździło mało samochodów.
Nie wejdę tam, pomyślała. Nie należała do osób, które beztrosko mówią: „Och, jak przyjemnie:
chodźmy na spacerek do lasu”. Żeby nie powiedzieć, że była zwyczajnym tchórzem.
Ale kto ma to zrobić jak nie ona? I czy ma wybór?
Ktoś ma kłopoty.
Zarzuciła plecak na lewe ramię, żeby mieć wolne ręce, i zaczęła ostrożnie się wspinać ośnieżonym
zboczem, prosto do lasu.
-Hej?- Głupio się czuła, gdy nikt jej nie odpowiadał.- Kto tam jest?
I znowu ten odgłos, cichy szloch, ale teraz już wyraźny, dochodzący z głębi lasu.
Nagle zaczęła biec. Nie była ciężka, ale w sypkim śniegu zapadała się po kostki.
Świetnie, a mam adidasy. Już czuła chłód w stopach.
Na szczęście w lesie było mniej śniegu. Biały i nienaruszony pod drzewami sprawiał, że wszystko
zdawało się nierealne. Miała wrażenie, że znalazła się z dala od cywilizacji, w kompletnej dziczy.
I ta cisza. Im dalej wchodziła w las, tym głębiej otaczała ją cisza. Zatrzymała się i wstrzymała
oddech- usłyszała krzyk.
Idź na lewo, powtarzała sobie. Nie ma się czego bać.
Ale nie odważyła się jeszcze raz zawołać.
Jakoś tu dziwnie…
Szła coraz głębiej w las. Droga została daleko w tyle. Mijała tropy lisów i ptaków, ale nigdzie nie
było ludzkich śladów.
A szloch dobiegał z przodu, coraz głośniejszy. Słyszała go wyraźnie.
No dobra, do góry, na skarpę. Dasz radę. Wyżej, wyżej. Nie szkodzi, że zimno ci w nogi.
Potykając się na nierównym gruncie, szukała pozytywnych stron tej sytuacji.
Napisze artykuł do „Viking News” i wszyscy będą ją podziwiać… Zaraz, zaraz. Czy ratowanie
komuś życia jest fajne? Może to zbyt dobry uczynek, żeby był cool?
To ważne pytanie, ponieważ w życiu Gillian liczyło się obecnie tylko dwie sprawy: Dawid
Blackburn oraz zdobycie zaproszeń na wszystkie imprezy, na których warto być. A jedno i drugie w
dużym stopniu zależało od tego, czy jest się fajnym, czy też nie.
Gdyby była powszechnie lubiana, gdyby miała więcej pewności siebie, wszystko inne też się ułoży.
O wiele łatwiej ratować świat, wiedząc, że inni cię lubią i akceptują. Gdyby nie była taka drobna,
nieśmiała i nie wyglądałaby tak dziecinnie…
Wspięła się na szczyt wzgórza, złapała się gałęzi, żeby utrzymać równowagę, i rozejrzała dokoła.
Nic. Las i potok poniżej.
I nic nie słychać. Szloch ustał.
Nie, nie rób mi tego!
Zdenerwowanie dodało jej sił, odegnała strach.
-Ej, ty, jesteś tu jeszcze? Słyszysz mnie? Chcę ci pomóc!
Cisza. A potem, jakiś dźwięk.
Tuż przed nią.
O Boże, pomyślała. Potok.
Dzieciak wpadł do wody i teraz trzyma się czegoś ostatkiem sił…
Zbiegła ze wzgórza, przewracając się, a wilgotny śnieg oblepił jej buty i ubranie.
Z bijącym sercem, zdyszana, zatrzymała się na brzegu potoku. Widziała lodowe sople zwisające
nad wodą, z kępek traw, które wyglądały jak brylanty.
I nic, żadnych żywych stworzeń. Gillian nerwowo wpatrywała się w ciemną powierzchnię wody.
-Jesteś tam?- zawołała.- Słyszysz mnie?
Nic. Skały pod powierzchnią. Gałęzie nad wodą. Szmer potoku.
-Gdzie jesteś?
Szloch ustał. Szum wody go zagłuszył.
Może dzieciak poszedł na dno.
Pochyliła się, szukała ludzkiego kształtu pod wodą. Jeszcze bardziej….
I wtedy popełniła błąd. Straciła równowagę. Lód pod stopami. Machała rękami jak szalona, ale
nie odzyskała stabilności…
Runęła w dół. Żadnego oparcia. Była zbyt zdumiona, by się przestraszyć.
Przeniknęło ją lodowate zimno, kiedy uderzyła w taflę wody.
Rozdział 2
Zimno, Zagubienie, Znalazła się pod wodą, prąd obracał jej ciałem. Niczego nie widziała, nie
mogła oddychać i straciła orientacje.
A potem wypłynęła na powierzchnię. Odruchowo wzięła haust powietrza.
Rozpaczliwie machała rękami, ale plecak krępował ruchy.
W tym miejscu potok był szeroki, a nurt silny. Prąd ją znosił jej usta co chwila napełniały się
wodą. Rzeczywistość ograniczała się do desperackich prób zaczerpnięcia tchu.
Zimno, wszędzie zimno. Przenikał ją ból.
Umierała.
Otępiały umysł przejął to do wiadomości, ale ciała stawiało opór. Walczyło, jakby kierowało się
własną logiką. Pozbyła się plecaka, a kurtka narciarska pozwalała jej się utrzymać na
powierzchni. Zmusiła nogi do pracy, do szukania oparcia na dnie.
Nic z tego. Na środku potok miał zaledwie metr sześćdziesiąt głębokości, ale to i tak o dwa
centymetry więcej niż mierzyła Gillian. Była za drobna, za słaba, nie kontrolowała nurtu, który ją
znosił coraz dalej. A zimno w przerażającym tempie pozbawiało ją sił. Szanse na przeżycie
malały z każdą minutą.
Czuła się tak, jak by walczyła z potworem, który chwycił ją i nie chciał puścić. Ciskał nią o skały
i ciągnął ku sobie, zanim zdążyła się przytrzymać zimnej śliskiej powierzchni. Za chwilę będzie
zbyt słaba, żeby utrzymać głowę nad wodą.
Musi się czegoś przytrzymać.
Ciało jej to podpowiadało. To była jej jedyna szansa.
Tam. Na lewym brzegu dostrzegła wystające z ziemi korzenie. Musiała tam dotrzeć. Płyń. Płyń.
Płynęła. Mało brakowało, a minęłaby je o centymetr, ale jakimś cudem do nich dotarła. Były
potężne, grubsze niż jej ramiona, jak plątanina śliskich lodowych węzy.
Gillian wsunęła rękę między korzenie i zawisła na nich. O tak, teraz mogła oddychać. Ale jej
ciało nadal było w wodzie.
Musiała się wydostać- tylko jak? Trzymała się resztkami sił; zdrętwiałe mięśnie odmawiały
posłuszeństwa.
W tej chwili odczuwała nienawiść- nie do potoku, ale do samej siebie. Nienawidziła się za to, że
jest drobna, słaba i dziecinna. Za to, że umrze. I to zaraz, teraz, naprawdę.
Nie pamiętała dokładnie, co się później wydarzyło. Umysł przestał prawidłowo funkcjonować.
Były tylko złość i paląca potrzeba wydostania się z wody. Przebierała nogami, miotała się i
wiedziała, że każde uderzenie o ostre skały powinno boleć. W tej chwili liczyło się tylko chęć
życia i to, że powoli, milimetr po milimetrze, wydostawała się z potoku.
I nagle była na brzegu. Leżała na kamieniach, na śniegu. Niewiele widziała, dyszała ciężko z
trudem chwytała powietrze, ale żyła. Leżała tak przez długi czas, ni zwracając uwagi na zimno.
Czuła ogromną ulgę.
Udało się! Teraz już wszystko będzie dobrze.
Dopiero kiedy chciała wstać, dotarło do niej, jak bardzo się myli.
Nogi się pod nią ugięły, a mięśnie były jak z waty. I zimno… Była wyczerpana, przemarznięta, a
mokre ubranie ciążyło jak średniowieczna zbroja. Zgubiła rękawiczki w potoku, podobnie jak
czapkę. Miała wrażenie, że z każdym oddechem jest jej coraz zimniej. Wstrząsały nią dreszcze.
Dojść do drogi… Muszę dojść do drogi. Ale którędy?
Potok zaniósł ją spory kawałek, ale dokąd? Jak bardzo oddaliła się od szosy?
Nieważne. Byle odejść od potoku, myślała z trudem. Miała kłopoty z koncentracją.
Zesztywniała niezdarnie gramoliła się przez głazy i połamane konary. Dreszcze, które nią
wstrząsały, utrudniały każdy krok. Zaczerwione palce, zesztywniały z zimna, z trudem chwytały
gałęzie, kiedy wspinała się zboczem.
Strasznie zimno… Dlaczego ciągle drżę?
Niejasno zdawała sobie sprawę, że jest w opłakanej sytuacji. Jeśli nie dotrze do szosy, i to
szybko, umrze. Ale coraz trudniej było się zmobilizować. Ogarnęła ją dziwna apatia. Las nagich
drzew wydawała się bajkową krainą.
Zataczała się… Potykała… Nie miała pojęcia, dokąd idzie. Szła przed siebie, jak w transie,
mijając kolejne pnie, głazy pod śniegiem i gałęzie.
I nagle znalazła się na ziemi. Upadła. Dźwignięcie się na nogi kosztowało ją mnóstwo wysiłku.
To przez ubranie. Strasznie ciężkie. Powinna je zdjąć
Ale w jej głowie pojawiła się myśl, że to błąd. Miała hipotermię i myślała nieracjonalnie, dlatego
ją zlekceważyła, mocując się z suwakiem kurtki narciarskiej.
Dobrze… Zdjęłam. Teraz mogę iść.
Nie mogła. Co chwila się przewracała. I tak cały czas, wstawała, przewracała się, wstawała. Za
każdym razem z większym wysiłkiem.
Sztruksowe spodnie ciążyły jak bryła lodu. Spojrzała na nie i ze zdziwienie stwierdziła, że
pokrywa je śnieg. Może też je zdjąć?
Nie mogła rozpiąć suwaka. Wszystko jej się mieszało. Fale dreszczy były rzadsze i pojawiały się
między nimi coraz dłuższe przerwy.
To chyba dobrze. Już mi nie jest tak zimno.
Musze tylko odpocząć.
Znowu do niej dotarło, że to nie najlepszy pomysł. Usiadła na śniegu.
Znajdowała się na małej polkach, pokrytej nieskazitelnie gładkim śniegiem, którego nie zakłócał
nawet najmniejszy ślad. Wysoko nad jej głową ośnieżone gałęzie tworzyły białe sklepienie.
Bardzo piękne miejsce na śmierć.
Gillian już nie drżała.
A zatem już po wszystkim. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, dreszcze ustąpiły. Zrezygnowała z
walki. Czuła, że puls zwalnia, a oddech staje się krótki. Traciła ostatnie resztki ciepła. Może
wkrótce nadejdzie pomoc?
Nie, to niemożliwe.
Nikt nie wie, gdzie jestem. Minie wiele godzin, zanim ojciec wróci do domu, a mama się…
obudzi. A nawet wtedy nie zdziwią się, że jej nie ma. Pomyślą, że jest u Amy. Kiedy w końcu
zaczną jej szukać, będzie za późno.
Gillian zdawała sobie sprawę, że pomoc nie nadejdzie, ale to już nie było ważne. Osiągnęła kres
niczego więcej nie zrobi, nawet gdyby miała jakiś pomysł.
Jej dłonie zrobiły się sine. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
Dobrze chociaż, że nie było jej zimno. Odczuwała tylko ulgę, że nie musi walczyć. Była taka
zmęczona…
Jej ciało zaczęło umierać.
Umysł wypełniła mleczna mgła. Straciła poczucie czasu. Metabolizm zwalniał, zatrzymywał
się… stawała się lodowatą rzeźbą, takim samym elementem zimowego krajobrazu, jak pnie i
skały.
Pomocy… Błagam… Ratunku…
Mamo…
Przeszło jej przez myśl, że śmierć jest jak zasypanie.
I nagle, nieoczekiwanie, ustąpiła sztywność i niewygodna. Lekka, spokojna, wolna, unosiła się ku
sklepieniu z ośnieżonych gałęzi.
Co za cudowne uczucie, gdy znowu jest ciepło. Naprawdę ciepło, jakby słońce ogrzewało ją od
wewnątrz. Roześmiała się radośnie.
Gdzie ja jestem? Zdaje się, że niedawno coś się stało… coś złego?
Na ziemi leżała drobna skulona postać. Gillian przyglądała się jej ciekawie. Drobna dziewczyna,
z twarzą osłoniętą jasnymi włosami, pokrytymi warstwą lodu. Delikatne rysy, drobne kości. I
skóra, przeraźliwie, śmiertelnie blada.
Zamknięte oczy, szron na rzęsach. Nie wiadomo, skąd Gillian wiedziała, że oczy były
ciemnofioletowe.
Już wiem. Już rozumiem. To ja.
Nie była przestraszona, nawet nie czuła więzi z postacią na śniegu. Nie była jej częścią, już nie.
Wzruszyła ramionami, odwróciła się i…
… znalazła się w tunelu.
Długie ciemne pomieszczenie, które budziło w niej pewność, że znajduje się w ogromnej
przestrzeni. Wyczuwała jej granice…. A może to były granice czasu?
Gnała, leciała przez mrok. Co jakiś czas mijała światła, ale nie miała pojęcia, jak daleko się od
nich znajduje.
O Boże, pomyślała. To ten tunel. Więc to się dzieje naprawdę. Teraz.
Umarłam.
I gnam jak wariatka.
Dziwniejsza niż sama śmierć była śmierć z poczuciem humoru.
Tyle sprzeczności. To wydawało się takie rzeczywiste, bardziej rzeczywiste niż cokolwiek, czego
doświadczyła za życia. Miała jednak dziwne poczucie odrealnienia. Jakby zacierały się kontury
jej jaźni. Jakby była częścią tunelu, pędu i światła. Nie miała już ciała.
Czyżby to wszystko działo się w mojej głowie?
I wtedy po raz pierwszy się przestraszyła. To może być straszne. A jeśli zaraz natknie się na
koszmary, wizje, których boi się najbardziej?
I wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma wpływu na to, dokąd pędzi.
Tunel się zmienił. Zobaczyła światło.
Nie było jasnoniebieskie, jak to pokazują w filmach, tylko bladozłote, rozmazane, jakby za
matowej szyby, ale i tak oślepiająco jasne.
Hej, a gdzie uczucie wszechogarniającej miłości czy coś takiego?
Czuła coś innego- podziw. Światło jest takie jasne, takie potężne. I tak potwornie jasne. Miała
wrażenie, że patrzy na narodziny wszechświata. Zbliżała się do niego w zastraszającym tempie,
wypełniało całe jej pole widzenia.
Znalazła się w nim.
Obejmowało ją, wchłaniało, świeciło przez nią. Mknęła ku górze, ku jasności, jak nurek na
powierzchnię.
I wtedy ruch się skończył. Światło traciło na intensywności albo ona już do niego przywykła.
Dookoła niej pojawiały się cienie.
Znalazła się na łące porośniętej niewiarygodnie zieloną trawą, jakby rozświetloną od wewnątrz.
Niebie było niesamowicie niebieskie. Gillian miała na sobie letnią sukienkę, która rozwiewał
wiatr.
Dziwne kolory sprawiały, że czuła się jak we śnie. Nie wspominając o białych kolumnach, które
wyrastały z trawy tak wysoko, iż zdawały się podpierać niebo. Więc tak to jest, kiedy się umrze.
Teraz ktoś powinien po mnie przyjść. Może dziadek Trevor? Fajnie byłoby go znowu zobaczyć.
Ale nikt nie przychodził. Była w miejscu pięknym, spokojnym, nieziemskim i pustym.
Poczuła, jak narasta w niej niepokój. Chwileczkę, a jeśli to nie… raj? W końcu za życia nie była
zbyt dobra. A jeśli trafiła do piekła?
Albo czyśćca?
Zdaje się, że stamtąd pochodzą te wszystkie duchy, które próbują skontaktować się z żywymi
przy pomocy medium. Istoty niebieskie nie robiły takich głupot.
A jeśli na zawsze pozostanie tu sama?
Od razu pożałowała, że w ogóle o tym pomyślała. W takim miejscu myśli i obawy mogą
kształtować rzeczywistość.
Zaraz, zaraz, czy przypadkiem nie poczuła kwaśnego oddechu?
I czy to nie głosy? Fragmenty zdań, które dobiegają z powietrza? Bezsensowne zbitki słów, które
wypowiadamy we śnie:
-Tak biało, że nic nie widać…
-Półtora raza…
-Żałuję, kochanie, ale…
Gillian odwróciła się, nasłuchiwała, chciała usłyszeć więcej, chciała wiedzieć skąd dobiegają.
Nagle odnosiła wrażenie, że otaczające ją piękno to tylko iluzja.
Boże, myśl pozytywnie, błagam. Dlaczego naoglądałam się tylu horrorów? Nie chce widzieć
niczego strasznego, nie chcę, żeby zapadła się ziemia niczego wysunęły ręce.
I nie chce, żeby po mnie przyszedł kościotrup z gnijącymi kawałkami ciała.
Była w nie lada tarapatach. Nawet wmawiała sobie, żeby nie myśleć, wywołało obrazy. Strach
narastał. Słoneczna łąka w jej wyobraźni stawała się koszmarnym bagniskiem. Mrocznym,
cuchnącym i pełnym bełkoczących upiorów. Tak bardzo się bała, że lada chwila coś się wydarzy.
I doczekała się. Nie mogła tego nie zauważyć. Kilka metrów od niej, nad trawą, pojawiło się
mgliste światło. Jeszcze przed chwilą go nie było. A teraz jaśniało, nadciągało jakby z daleka.
I zbliżało się do niej.
Rozdział 3
Najpierw był to tylko punkt, potem piłka, potem latawiec. Gillian obserwowała, zbyt przerażona,
by uciekać, aż znalazło się na tyle blisko, że zdała sobie sprawę, co to jest.
Anioł.
Powoli strach znikał. Postać zdawała się emanować światłem, jakby zrodziła się z tej samej
materii co mgła. Była wysoka, i miała ludzki kształt. Szła zarazem płynęła.
Anioł, myślała zdumiona, prawdziwy anioł.
I nagle mgła się rozwiała, światło przygasło. Postać stała na trawie naprzeciwko niej. Gillian
zamrugała.
Och… nie, nie anioł, tylko młody chłopak. Mógł mieć siedemnaście lat, o rok więcej niż ona. I
był zabójczo przystojny. Miał twarz jak grecki posąg, regularne rysy, włosy jak płynne złoto,
oczy nie niebieskie, ale fioletowe. Długie złote rzęsy.
I boskie ciało.
O czym ja myślę, skarciła się Gillian przerażona. Ale tak trudno było nie zwracać na to uwagi.
Ponieważ jego ubranie przestało świecić, wiedziała, że ma na sobie zwyczajne ciuchy, jakie
noszą na ziemi nastolatki. Sprane dżinsy i biała koszula. Właściwie mógłby spokojnie
reklamować te dżinsy. Był świetnie zbudowany, ale nie przesadnie umięśniony.
Jego jedyną wadą, o ile można tak to nazwać, był wyraz twarzy, nieco zbyt anielski jak na
chłopaka.
Gillian nie mogła oderwać od niego oczu. On też się na nią gapił. W końcu się odezwał.
-Cześć, mała- powiedział i mrugnął.
Gillian była zaskoczona i zła. Zazwyczaj była bardzo nieśmiała wobec chłopców, ale teraz już nie
żyje, a ten koleś uderzył w czuły punkt.
-Niby kto tu jest mały?- zapytała z oburzeniem.
Uśmiechnął się.
-Przepraszam, nie obrażaj się.
Zdumiona grzecznie siknęła głową. Kim jest? Zawsze jej mówiono, że na spotkanie umarłym
wychodzą ich przyjaciele lub krewni. A tego gościa w życiu nie widziała.
W każdym razie to nie anioł, to pewne.
-Przyszedłem ci pomóc- oznajmił. Jakby czytał jej w myślach.
-Pomóc?
-Musisz dokonać wyboru.
I wtedy zobaczyła drzwi.
Były tuż za nim, mniej więcej tam, gdzie jeszcze niedawno kłębiła się mgła. Właściwie to nie
były drzwi, tylko ich świetlisty kontur.
Powrócił strach. Nie wiadomo, skąd wiedziała, że te drzwi są bardzo ważne, ważniejsze niż
wszystko inne, co widziała do tej pory. To, co się za nimi kryje, jest… Nie do opisania.
Inny świat. W którym wszystko, co do tej pory widziała, straci sens.
Niekoniecznie zły, ale tak potężny, że aż przerażający; przecież dobro także może przerażać.
To jest ta brama, pomyślała. Przejdziesz przez próg i już nie ma powrotu. I choć jedna jej cząstka
pragnęła się przekonać, co jest po drugiej stronie, to ze strachu kręciło się jej w głowie.
-Widzisz, rzecz w tym, że to jeszcze nie twój czas- powiedział cicho złotowłosy.
No tak, mogłam się tego domyślić. Co za kicz, pomyślała, ale nic nie powiedziała, widok drzwi
odbierał jej chęć do żartów.
Przełknęła ślinę, zamrugała.
-No, ale już tu jesteś. To błąd i musimy go naprawić. W takich wypadkach pozwalamy, by
decyzję podjął sam zainteresowany.
-Chcesz powiedzieć, że mam wybrać, czy chcę żyć, czy umrzeć?
-Mniej więcej.
-To zależy ode mnie?
-Tal.- Lekko przechylił głowę.- Może chcesz przeanalizować swoje życie?
Gillian zamrugała szybko. Odsunęła się o kilka kroków wpatrzona w niesamowicie zieloną trawę.
Myślała o swoim życiu.
Gdyby zapytał mnie rano, czy chcę żyć dalej, nie miałabym wątpliwości, ale teraz…
Ale teraz czuła się trochę tak, jakby jej nie chcieli, jakby tu nie pasowała. Zresztą pokonała już
taki kawał drogi. Czy naprawdę chce wracać?
Przecież tam nie jest nikim wyjątkowym. Nie jest mądra jak Amy, ani odważna, ani
utalentowana.
Bo niby co tam na mnie czeka? Do czego mam wracać?
Mama pije codziennie i kiedy Gillian wraca ze szkoły, śpi jak kamień. Ojciec… Ich ciągłe
awantury. Samotność, która jak wiedziała, jest nieunikniona, bo Amy ma chłopaka. Pragnienia,
które nigdy się nie spełnią, jakby choćby David Blackburn i jego tajemniczy uśmiech. Marzenia o
tym, że jest lubiana i akceptowana. Złudzenia, że uważają ją za osobę ciekawą i dojrzałą.
Litości. W jej życiu było chyba coś dobrego?
-Chińskie zupki?- podsunął chłopak.
Gillian spojrzała na niego.
-Co?
-Bardzo je lubisz. Szczególnie kiedy wraca do domu w mroźny dzień. Zapach małych dzieci.
Grzanki z masłem i cynamonem, jakie robiła ci mama, kiedy jeszcze rano wstawała z łóżka.
Kiepskie horrory.
Gillian się zakrztusiła. Nigdy nikomu o tym nie mówiła.
-Skąd to wiesz?
Uśmiechnął się. Miał naprawdę niesamowity uśmiech.
-No cóż, tu na górze sporo widzimy.- Spoważniał zaraz.- I nie chcesz doświadczyć niczego
więcej? W życiu? Nie ma nic, co chciałabyś zrobić?
Wszystko. Przecież jeszcze niczego nie osiągnęła. Bo nie miała czasu, szeptał głos w jej głowie.
Zaraz jednak odezwał się inny, surowszy. Uważasz, że to cię tłumaczy? Nikt nie wie, ile ma
czasu. Miałaś mnóstwo minut i wszystkie zmarnowałaś.
-Więc nie lepiej wrócić i spróbować jeszcze raz?- zapytał łagodnie, ale znacząco.- Przekonać się,
czy nie pójdzie ci lepiej?
Tak. I nagle Gillian wypełniło to samo palące pragnienie jak wtedy, gdy wydostała się z potoku,
poczucie, ze życie ma sens. Da radę. Zmieni się, skieruje swoje życie na nowe tory. Zresztą musi
pamiętać o rodzicach. Już teraz jest między nimi źle, a jeśli jedyna córka nagle umrze, zrobi się
jeszcze gorzej. Będą się o to wzajemnie obwiniać. A Amy będzie mieć ogromne wyrzuty
sumienia, że nie poczekała na nią po szkole.
Ta myśl sprawiła jej satysfakcje. Usiłowała ją stłumić, bo miała wrażenie, że chłopak wszystko
słyszy. Ale naprawdę postrzegała życie z innej perspektywy. Nagle poczuła, że jest bezcenne i że
nie może go zmarnować.
Spojrzała na chłopaka.
-Chcę wrócić.
Skiną głową i uśmiechnął się lekko.
-Tak myślałem.- W jego głosie pojawiło się ciepło, było w nim także… Nieskończona miłość…
Zrozumienie?
Które idealnie uzupełniało jego wizerunek.
Wyciągnął rękę.
-Czas na nas, Gillian- powiedział cicho. Jego oczy były bardzo fioletowe.
Po chwili wahania podała mu rękę.
Ich dłonie jednak się nie zetknęły. Zanim dosięgnęła koniuszków jego palców, poczuła drżenie i
zobaczyła błysk. Chłopak zniknął, a Gillian doświadczyła wielu rzeczy jednocześnie. Po
pierwsze poczuła, że się odrywa od ziemi, że coś ją siłą wyrywa z tego otoczenia i że zaczyna
spadać. A później coś się do niej zbliżało.
Nie wiadomo skąd, w błyskawicznym tempie, wielkie i uskrzydlone, pewnie w ten sposób mysz
postrzega cień jastrzębia.
Gillian stłumiła odruch, by się skulić.
Nie musiała. Ona także mknęła przez pustkę, spadała. Znowu była w tunelu, zostawiła za sobą
łąkę i to, co ją ścigało. Mknąc przez ciemność, zapomniała o dziwnym, mrocznym cieniu.
Wkrótce uświadomiła sobie, jak wielki popełniła błąd.
Teraz była sama w tunelu, coś ją ciągnęło w dół. Usiłowała dostrzec, dokąd zmierz, ale zobaczyła
przed sobą tylko przepastną studnię.
Na jej dnie majaczył krąg światła, jakby widziany przez teleskop. W kręgu, na śniegu, leżała
drobna postać.
Moje ciało, pomyślała Gillian, i wtedy przyspieszyła, a dno studni zaczęło niebezpiecznie się
zbliżać. Ciało stawało się coraz większe i większe. Czuła jakby ją wciągało- za szybko.
Zdecydowanie za szybko. Nad niczym nie panowała. Pasowała do ciała idealnie, jak dłoń do
rękawiczki, ale uderzenie pozbawiło ją przytomności.
Ojej, boli.
Próbowała unieś powieki, ale to było za trudne. Dopiero za drugim czy trzecim razem udało jej
się podnieść je odrobinę.
Biel, wszędzie oślepiająca biel.
Gdzie… Czy to śnieg?
Dlaczego leżę na śniegu?
Powróciły obrazy. Potok. Lodowata woda. Walka z nurtem. Upadek Zimno.
A potem ciemność. Bolało ją całe ciało.
Nie mogę się ruszyć.
Mięśnie były jak z waty. Wiedziała, że nie może tu zostać, bo w tedy…
Powróciły wspomnienia.
Ja już umarłam.
Dziwne, ale ta świadomość dodała jej sił. W końcu udało jej się wstać. Temu ruchowi
towarzyszył ostry dźwięk jej ubranie pokrywała warstwa lodu.
Jakimś cudem dźwignęła się na nogi.
Dziwne, że w ogóle jej się to udało. Wcześniej przecież nie miała na nic siły, a potem leżała na
śniegu. Według wszelkiej logiki powinna już zamarznąć.
A ona stała. Była nawet w stanie zrobić krok do przodu.
I wtedy zdała sobie sprawę, ze nie ma pojęcia, w którą stronę iść.
Nadal nie wiedziała, gdzie jest droga. Wkrótce zrobi się ciemno, a wtedy nie dojdzie do szosy
nawet po własnych śladach. Będzie błądzić po lesie, aż się podda.
-Widzisz tamten dąb? Obejdź go od prawej strony.
Głos rozległ się za nią, koło lewego ucha. Odwróciła się tak szybko, jak pozwalały na to
zesztywniałe mięśnie, choć i tak wiedziała, że niczego nie zobaczy.
Rozpoznała ten głos. Teraz był o wiele cieplejszy i bardziej delikatny.
-Wróciłeś ze mną.
-Pewnie- I znowu słyszała w nim miłość i ciepło.- Nie myślałaś chyba, że stawię cię samą, żebyś
znowu zamarzła, co? A teraz do drzewa, mała.
Męczyła się, przedzierała między gałęziami i drzewami, byle do przodu. Wydawało jej się, że
trwa to całą wieczność, ale głos był z nią cały czas. Kierował nią, dodawał odwagi, zmuszał, by
szła dalej, choć jej się zdawało, że nie zrobi już ani jednego korku.
I wtedy usłyszała:
-Jeszcze tylko wzgórze i jesteś na szosie.
Gillian jak we śnie wspinała się na wzniesienie.
I proszę. Droga. W resztkach dziennego światła widziała jak wije się między wzgórzami.
Ale do domu dzieliły ją jeszcze prawie dwa kilometry, a już całkiem opadła z sił.
-Nie musisz iść- wyjaśnił głos.- Popatrz tylko.
I zobaczyła światła samochodu.
-Wejdź na drogę i machaj.
Posłuchała, machała automatycznie. Światła były coraz bliżej, oślepiały ją. I nagle zdała sobie
sprawę, że wóz zwalnia.
-Udało się nam!- sapnęła, ledwie świadoma, że mówi na głos.- Zatrzymuje się!
-No pewnie, że się zatrzymuje. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Teraz już wszystko będzie
dobrze.
Wiedziała, że się z nią żegna.
Samochód się zatrzymał. Kierowca już otwierał drzwi. Gillian widziała ciemną postać na tle
reflektorów. Zdenerwowała się.
-Poczekaj, nie zostawaj mnie, nie wiem nawet, kim…
Na ułamek sekundy znowu ogarnęła ją miłość i zrozumienie.
-Możesz mnie nazywać Aniołem.
Potem głos zniknął i Gillian czuła już tylko niepokój.
-CO ty wyp… Jezu, wszystko w porządku?- Ciszę przerwał głos kierowcy. Gillian stała
nieruchomo na środku drogi.
Zamrugała, usiłowała się skoncentrować.
-Nie, no jasne, że nie w porządku. Patrz tylko na siebie. Jesteś Gillian, tak? Mieszkasz koło mnie.
To był David Blackburn.
Stała tak zszokowana, a dziwaczne halucynacje nagle zniknęły.
To naprawdę David. Jaszcze nigdy nie była tak blisko niego.
Ciemne włosy. Ładna twarz, na której widać jeszcze cień letniej opalenizny. Wystające kości
policzkowe i oczy, w których można się zgubić. Pewnie siebie i ten uśmiech, trochę przyjacielski,
trochę tajemniczy.
Tylko że teraz wcale się nie uśmiechał. Był przerażony.
Gillian nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Patrzyła tylko na niego zza zasłony
zamarzniętych włosów.
-Co się.. Nieważne. Musisz się rozgrzać.
W szkole miał opinię twardziela, ale teraz bez pytań wziął ją troskliwie na ręce.
Gillian poczuła się zmieszanie i wstyd, i coś o wiele głębszego. Dziwne, dominujące poczucie
bezpieczeństwa. David był silny i ciepły. Instynktownie wiedziała, ze może mu zaufać. Że teraz
nie musi już walczyć, może odpocząć.
-Włóż to. Uważaj na głowę. Masz zwiń włosy.- Jakimś cudem zajmował się wszystkim naraz bez
pośpiechu. Był troskliwy i dokładny. Gillian po chwili siedziała w samochodzie, otulona jego
kurtką z ręcznikiem na ramionach. David odpalił silnik i włączył ogrzewanie.
Cudownie było odpoczywać i nie obawiać się, że to ją zabije. Czuła, jak rozkoszne ciepło
rozlewa się po jej ciele, a wnętrze mustanga wyłożone spłowiałą beżową tapicerką wypełnia się
rajem.
David nie wyglądał na anioła. Raczej na błędnego rycerza, który ratuje ludzi w potrzebie.
Gillian zakręciło się w głowie.
-Pomyślałam, że trochę popływam- wycedziła, szczękając zębami. Znowu dygotała.
-Co?
-Pytałeś, co się stało. Było mi gorąco, więc wskoczyłam do potoku.
Roześmiał się na głos.
-Odważna jesteś!- Zerknął na nią z ukosa i powtórzył:
-A tak naprawdę? Co się stało?
Uważa że jestem odważna! Gillian ogarnęło przyjemne uczucie.
-Pośliznęłam się- wyjaśniła.- byłam w lesie i przez przypadek znalazłam się w strumieniu.- Nagle
przypomniała sobie, dlaczego w ogóle wchodziła do lasu. Wydawało jej się, że znowu słyszy
żałosny, rozpaczliwy płacz.
-O Boże- powiedziała i z trudem się wyprostowała.- Zatrzymaj się.
Rozdział 4
David nie zatrzymał się, nawet nie zwolnił.
-Jesteśmy już prawie w domu.
Zbliżali się do skrzyżowania z ulicą Medowcroft. Gillian usiłowała złapać kierownicę i ze
zdumieniem spojrzała na swoje dłonie. Jej palce były zdrętwiałe jak kawałki drewna.
-Musisz się zatrzymać- powiedziała głośniej.- W lesie jest dziecko. Dlatego zeszłam z drogi;
słyszałam jak płacze, dźwięk dobiegał znad potoku Musimy tam wrócić. No, już, stój!
-Uspokój się- powiedział.- Moim zdaniem słyszałaś pohukiwanie sowy. Mają tam gniazda i
wydają bardzo podobne odgłosy.
Gillian tak nie uważała.
-Wracałam do domu po szkole. Było jeszcze jasno, za jasno na sowy.
- No dobra, więc to był gołąb. Albo kot, czasami kocie miauczenie brzmi zupełnie jak ludzki
płacz. Słuchaj- dodał ostro.- Najpierw odwieziemy cię do domu, potem zawiadomimy policję w
Houghton, niech się tym zajmą. Nie pozwolę, żeby mała… żeby dziewczyna zamarzła tylko
dlatego, że ma więcej odwagi niż rozumu.
W pierwszej chwili chciała przyznać mu rację, że ma jedno albo drugie, odwagę albo rozum, ale
powiedziała tylko:
-To nie tak. Tyle przeszłam, żeby odnaleźć to dziecko. Mało brakowało, a umarłabym…
Właściwie myślę, że naprawdę umarłam… To znaczy… Nie zupełnie, ale w końcu zdałam sobie
sprawę, jak ważne jest życie…- urwała. Co ona opowiada? Teraz uzna ją za wariatkę. Pewnie jej
się to przyśniło. Sama w to wszystko nie wierzy, siedząc w ciepłym mustangu z ręcznikiem na
głowie.
Ale David spojrzał na nią ze zdumieniem i zrozumieniem.
-Prawie umarłaś?- Po chwili znowu patrzył na drogę. Sklecił w Hazel Street, przy której oboje
mieszkali.- Ja też kiedyś przeżyłem coś takiego. Kiedy byłem mały, miałem operację…
Urwał, bo nagle mustang wpadł w poślizg na oblodzonym fragmencie szosy. Udało mu się
jednaka odzyskać panowanie nad samochodem i bezpiecznie zatrzymali się na podjeździe
Gillian.
Ty też?
Zanim zebrała się na odwagę, by mu to powiedzieć, David zdążył już wysiąść.
Otworzył drzwi i pomógł jej.
-Musisz się tego wszystkiego pozbyć.- Odgarnął jej jasne pasma z twarzy. Gillian miała nawet
wrażenie, że podobają mu się jej włosy.
Zerknęła na niego ukradkiem. Miał ciemne oczy, a ostre zazwyczaj i surowe spojrzenie, teraz
było inne, jakby łagodniejsze. Czuła, że jest zaskoczony, a jednocześnie ją podziwia. Nagle do
Gillian dotarło, że chłopak wcale nie jest taki twardy. Kiedy o tym pomyślała, poczuła, jak
między nimi przeskakuje iskra. I już wiedziała, że są do siebie podobni.
Wstrząsnęły nią tak sile dreszcze, że aż zgięła się w pół.
David zamrugał, pokręcił głową.
-Musisz wejść do domu- szepnął.
I raptem znalazła się w powietrzu. Niósł ją do domu.
-Nie powinnaś chodzić w zimie na piechotę do szkoły- powiedział.- Od dzisiaj będę cię woził.
Gillian zaniemówiła. Powinna mu powiedzieć, że to była wyjątkowa sytuacja, że zazwyczaj
podwozi ją Amy. Ale kogo chciała nabrać? Już na samą myśl, że odtąd będzie z nim jeździć,
kręciło jej się w głowie.
Ta wiadomość i to, że ją niósł sprawiły, iż dopiero przy drzwiach przypomniała sobie o mamie.
Wpadła w panikę.
O Boże, nie, David, nie może jej zobaczyć. A jeśli powita ich zapach jedzenia? Może wszystko
będzie dobrze. Miała nadzieję, że mama nie miała znowu złego dnia.
W ciemnym holu nie pachniało smakołykami. Nie było też oznak życia – zgaszono wszystkie
światła na parterze. Dom był zimny i pusty. Gillian musiała jak najszybciej pozbyć się Davida.
Ale jak? Niósł ją cały czas.
-Rodziców nie ma w domu?- zapytał.
-Chyba nie. Tata zazwyczaj wraca po siódmej.- Nie skłamała, nie do końca. Oby mama została w
pokoju, póki David nie wyjdzie.
-Nic mi nie będzie- powiedziała szybko. Nie chciała być niegościnna czy niewdzięczna, ale
musiał się go pozbyć. – Poradzę sobie i… nic mi nie jest.
-Nie ściemniaj- powiedział
Martwił się o nią. Jakie to słodkie.
-Musisz się rozgrzać, i to szybko. Gdzie jest łazienka?
Gillian odruchowo uniosła zesztywniałą rękę, żeby mu pokazać, ale zaraz ją opuściła.
-Ej, poczekaj chwilę…
Ale on już był w łazience. Gillian niespokojnie zerknęła na schody. Spij mamo, błagam.
- Musisz posiedzieć w gorącej wodzie, co najmniej dwadzieścia minut.- David spojrzał na nią.-
Potem zobaczymy, czy trzeba będzie jechać do szpitala w Houghton.
Wtedy sobie przypomniała.
-Policja…
-Tak, racja, zaraz zadzwonię. Ale najpierw wejdziesz do wanny.- Wyciągnął rękę i dotknął jej
zmarzniętego, oblodzonego swetra.- Dasz radę to zdjąć? Możesz poruszyć palcami?
-Ja…- Nie, nie mogła; palce zesztywniały od zimna. Chyba je odmroziłam, pomyślała, patrząc na
nie. Ale żadne skarby świata nie pozwoli, żeby ją rozebrał, i nigdy w życiu nie zawało matki.-
Ja…
-Odwróć się- odezwał się David. Znowu dotknął jej swetra.- Dobra, zamknąłem oczy. A teraz…
-Nie.- Gillian przyciskała łokcie do boków.
Stali tak, zagubieni i niezdecydowani, aż dobiegł ich głos z holu.
-Co ty tu robisz?- ktoś zapytał.
Gillian się odwróciła i spojrzała w tamtą stronę. Tanya Jun, dziewczyna Davida.
Miała na sobie sweter ze świątecznymi aplikacjami i błyszczącą nitką i aksamitny beret na
lśniących ciemnych włosach. Szare oczy w kształcie migdałów i rząd białych zębów. Gillian
wiedziała w niej przyszłą panią prezes wielkiej korporacji.
-Zobaczyłam twój samochód na podjeździe.- Była spokojna i jednocześnie podejrzliwa. Miała
taką minę, jakby przyłapała Dawida na gorącym uczynku. A on wodził wzrokiem między nią a
Gillian i szukał wyjaśnienia.
-Nic się nie dzieje. Znalazłem ją na Hillcrest Road. Ona.. No, popatrz tylko. Wpadła do potoku,
przemarzła na kość.
-Widzę- odparła spokojnie Tanya. Zmierzyła Gillian wzrokiem od stóp do głów i ponownie
spojrzała na Dawida.- Nie wygląda najgorzej. Idź do kuchni i przygotuj jej gorącą czekoladę.
Albo galaretkę na gorąco, coś z dużą ilością cukru. Ja się nią zajmę.
-I policja- zawołała Gillian za Dawidem. Bała się spojrzeć na Tanyę.
Była w ostatniej klasie, jak David, rok wyżej niż Gillian. Chodzili do tej samej szkoły średniej
imienia Rachel Garson. Tanya budziła w Gillian strach, uwielbienie i nienawiść, mniej więcej w
tej kolejności.
-Do łazienki- zdecydowała Tanya. Pomogła Gillian się rozebrać. Ściągnęła z niej przymarznięte
mokre ciuchy, po czym rzucała do umywalki. Działa szybko i skutecznie; Gillian niemal widziała
iskry lecące spod jej palców.
Gillian była zbyt nieszczęśliwa, by naprostować. Zajmowała się nią osoba o takcie i wdzięku
strażniczki więzienia lub wrednej niańki. Skuliła się, drobna i przemarznięta, i kiedy Tanya się
odwróciła, wskoczyła do wanny.
Woda parzyła. Gillian otworzyła z bólu usta, ale po chwili je zamknęła i zacisnęła żeby, żeby nie
krzyczeć. Pewnie tylko jej się wydawało, że kąpiel była tak gorąco. Przemarzła przecież do
szpiku kości. Oddychając przez nos, zanurzyła się po szyję.
-Dobrze- odezwała się Tanya zza koralowej zasłony.- Poszukam ci suchych ciuchów.
-Nie!- Gillian uniosła się gwałtownie. Tylko nie na górę, nie do sypialni mamy, nie do jej pokoju.
Ale drzwi łazienki już trzasnęły. Tanya nigdy nie przyjmowała odmowy.
Gillian siedział sparaliżowana strachem, aż fala bólu sprawiła, że zapomniała o wszystkim.
Zaczęło się w palcach, potem przeszywający ból zaczął promieniować wyżej, to oznaczało, że
przemarznięte ciało wracało do życia. Siedziała bez ruchu, oddychając ciężko przez nos i starała
się wytrzymać. I z czasem było coraz lepiej. Biała, pomarszczona skóra stała się najpierw sina,
potem czerwona. Płonący ból przerodził się w łaskotanie. Gillian na nowo mogła się ruszać. I
myśleć.
Usłyszała głos dobiegający z korytarza pod łazienką. Drzwi nie zdołały ich zagłuszyć.
Głos Tanyi:
-Daj, potrzymam. Zaraz jej to zaniosę.- I ciszej:- Nie jestem pewna, czy jest dość rozgarnięta, by
jednocześnie kąpać się i pić.
Głos Davida:
-Odpuść jej. To tylko dzieciak.
-Czyżby? Wesz, ile ma lat?
-Co? Nie mam pojęcia. Trzynaście?
Pogardliwe prychnięcie Tanyi.
-Czternaście? Dwanaście?
-David, ona chodzi z nami do szkoły. Jest rok niżej.
-Naprawdę?- David wydał się zaskoczony.- E tam, moim zdaniem chodzi do P.B.
Szkoła imieniem Perl S. Buck to gimnazjum. William wpatrywała się w kran z niewidzącym
wzrokiem.
-Chodzi z nami na biologię.- W głosie Tanyi pojawiła się nuta zniecierpliwienia.- Siedzi w
ostatniej ławce i nigdy się nie odzywa. Ale rozumiem, czemu myślałeś, że jest młodsza. W jej
pokoju po kolana brodzi się w pluszakach. I ma kwiatki na tapecie. A jej piżama… Popatrz tylko:
w misie.
Gillian zrobiło się gorąco. Tanya widział jej pokój, niezmieniony, odkąd Gillian skończyła
dziesięć lat, bo nie stać ich było na nowe zasłony i tapety, a w garażu nie było miejsca na
kolekcję pluszaków. Nabija się z jej piżamy. I to przy Davidzie.
A on … myślał, że jest małą dziewczynką, i dlatego zaproponował, że będzie ją woził do szkoły.
Miał na myśli gimnazjum. Był dla niej miły z litości.
Gillian miała łzy w oczach. Drżała, dygotała ze złości, upokorzenia i rozpaczy.
Trzask.
Odgłos był głośny jak strzał z dubeltówki, ale zarazem wysoki i czysty, coś jakby trzask i huk
połączone ze zgrzytem szkła pod butem.
Gillian podskoczyła jak oparzona, przez chwilę siedziała w bezruchu, a potem odsunęła zasłonę
prysznicową i wyjrzała ciekawie.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi do łazienki.
-Co to było?- zapytała Tanya ostro.
Gillian pokręciła głową. Miała już na końcu języka: „Ty mi to powiedz”, ale za bardzo się jej
bała.
Tanya rozejrzała się po łazience, zobaczyła zasnute parą lustro i zmarszczyła brwi. Wyciągnęła
rękę, żeby przetrzeć zaparowaną taflę szkła- i syknęła z bólu.
-Au!- Zaklęła, patrząc na swoją dłoń. Gillian dostrzegła krople krwi.
-Co do…-Tanya wzięła gąbkę i przetarła lustro. I jeszcze raz. Cofnęła się, by lepiej widzieć.
Gillian z wanny także przyglądała się zafascynowana.
Lustro było zbite. Nie, nie zbite, popękane. Nie było jednak konkretnego punktu, z którego
promieniście rozchodziły się pęknięcia. Tafla pokrywała równa siateczka linii, od góry do dołu,
do prawej do lewej. Wyglądało to niemal jak geometryczny wzór, jak dzieło artysty.
-David! Chodź tutaj!- Tanya nie zwracała uwagi na dziewczynę w wannie. Drzwi się otworzyły i
Gillian dostrzegła w lustrze niewyraźny, zniekształcony obraz Dawida.
-Widzisz to? Jak to możliwe?- dopytywała się Tanya.
Wzruszył ramionami.
-Z gorąca? Z zimna? Nie mam pojęcia.- Nieśmiało zerknął w stronę Gillian, na tyle, żeby
dostrzec jej twarz w otoczeniu koralowej zasłony.
-Wszystko Wszystko porządku?- zapytał, odwracając wzrok i wpatrując się w biały ręcznik
wiszący na przeciwległej ścianie.
Gillian nie była w stanie odpowiedzieć. Coś dławiło ją w gardle, znowu miała łzy w oczach. Ale
kiedy Tanya na nią spojrzała, skinęła głową.
-Dobra, daruj sobie. Ubieraj się. –Tanya odwróciła się do lustra, a David wyszedł.
-Upewnij się, że możesz ruszać palcami- rzucił na odchodnym.
-Nic mi nie jest- zapewniła Gillian, gdy została z Tanyą same.- Naprawdę.- Poruszyła palcami,
obolałymi, ale sprawnymi. Chciała tylko pozbyć się Tanyi.- Sama się ubiorę.
Błagam, nie chcę się przy niej rozpłakać.
Zniknęła za zasłoną, plusnęła wodą.
-Możecie już iść.
Westchnienie Tanyi, zapewne przekonanej, że Gillian jest niewdzięczna.
-Dobrze- powiedziała.- masz tu ciuchy i gorąco czekoladę. Czy mam po kogoś zadzwonić?
-Nie! Moi rodzice… Ojciec będzie lada chwila. Nic mi nie jest.- Zamknęła oczy, wstrzymała
oddech i liczyła. I wreszcie usłyszała, że Tanya wychodzi. Ona i David zawołali coś na
pożegnanie, a potem zapanowała cisza.
Gillian niezdarnie wstała. Mało brakowało, a przewróciłaby się, wychodząc z wanny. Włożyła
piżamę i powoli wyszła z łazienki. Poruszała się jak staruszka. Już dochodziła do swojego
pokoju,gdy otworzyły się drzwi na końcu korytarza. Stała w nich matka. Opatulona długim
szlafrokiem, szlafrokiem kapciach. Z rozczochranymi włosami, ciemniejszymi niż u Gillian.
-Co się dzieje? Słyszałam jakieś hałasy. Gdzie tata?
-A nie: Co… się…t… tam dz… dzieje? G… gdzie ta… tata?
Ale blisko.
-Mamo, jeszcze nie ma siódmej. Przemokłam, wracając do domu. Idę spać.- Minimalna liczba
zdań, by przekazać podstawowe informacje.
Matka zmarszczyła brwi.
-Skarbie…
-Dobranoc, mamo.
Gillian uciekła do siebie, zanim matka zadała kolejne pytanie.
Osunęła się na łóżko, przytuliła kilka pluszaków. Były ciepłe i przyjazne, dodawały otuchy.
Wtuliła się w nie. Teraz w końcu mogła płakać. Ból ciała i duszy zlał się w jedno, szlochała na
głos, wtulona w miękki łepek ukochanego misia.
Żałowała, że wróciła. Zapragnęła znaleźć się na jasnej łące o niesamowicie zielonej trawie. Co z
tego, że tylko sen? Niechby wszyscy ją opłakiwali po śmierci.
Życie jest ważne? Bzdura. Życie to wielka ściema. Nie zmieni się, nie zacznie od nowa. Nie ma
szans, nie ma nadziei… I nic jej to nie obchodzi. Chciała umrzeć. Boże, po co się urodziłam?
Żeby tak żyć? Musi być na świecie jakiś zakątek, moje miejsce, coś dla mnie. Nie pasuję tutaj, do
tego życia. I jeśli nie ma niczego więcej, wolę umrzeć. Śnić o czymś innym.
Płakała, aż odrętwiała i wyczerpana zasnęła, nawet o tym nie wiedząc. Kiedy się obudziła kilka
godzin później, jej pokój rozjaśniało dziwne światło.
Rozdział 5
Właściwe to światło zobaczyła tylko na początku. Miała dziwne wrażenie, że ktoś jeszcze jest w
pokoju. Już wcześniej to czuła, ale kiedy się budziła, to coś odchodziło. Może w chwili, gdy
unosiła powieki. Tylko kiedy spała, była o krok od odkrycia tajemnicy wszechświata.
Ale dzisiaj to wrażenie zostało. Rozejrzała się po pokoju, oszołomiona i zaspana i ociężała.
Nagle do niej dotarło, że światło jest inne.
Zapomniała zaciągnąć zasłony i sypialnię zalewał księżycowy blask. Zmieszany z bladą poświatą
białego śniegu. Jednak najjaśniejsze światło kumulowało się w kącie pokoju, jakby odbijało się w
lustrze.
Rzecz w tym, że tam stoi komoda. Nie lustro.
Gillian usiadła powoli. Czuła pulsowanie w skroniach i za wszelką cenę starała się dojrzeć, co
kryje się w rogu pokoju.
Coś jakby.. kolumna. Zamglona kolumna światła, która świeci coraz jaśniej.
Coś ściska ją w gardle. To światło jest takie piękne i niemal znajome. Przypomniało tunel, i
łąkę… Och.
Teraz już wiedziała.
Za życia postrzega się to inaczej. Po śmierci przyjmowała dziwne zjawiska jak we śnie, nie
kierujące się logiką czy zdrowym rozsądkiem.
rozsądkiem teraz światło nabierało intensywności. Miała dreszcze, łzy nabiegały jej do oczu. Nie
mogła oddychać. Nie wiedziała, co robić.
W jaki sposób witamy się z aniołem?
Światło jaśniało coraz bardziej, tak samo jak na łące. Teraz wiedziała w nim kształt, szedł w jej
stronę. Coraz jaśniejszy, aż musiała zamknąć oczy, a po jej powiekami tańczyły czerwono-złote
cienie, jak po spojrzeniu w słońce.
Kiedy ponownie uniosła powieki, był tam.
I znowu była pełna podziwu. Jego uroda aż przerażała. Jasna twarz, rysy jeszcze ciągle
emanujące światłem. Złote pukle włosów. Silne barki, umięśnione ciało, zwinne i czyste, takie
inne od ludzkiego. Wyglądał bardziej obco niż w tedy na łące. Tu, w zwyczajnym pokoju, płoną
jak pochodnia.
Gillian zsunęła się z łóżka, opadła na kolana. To był odruch.
-Nie rób tego.- Głos brzmiał jak srebrny ogień. Ale zaraz się zmienił, stał się bardziej normalny,
bardziej ludzki.- Teraz lepiej?
Gillian miała wzrok wbity w dywan i kątem oka dostrzegła, że światło, które odbijało się w
agrafce na podłodze, trochę przygasło. Uniosła wzrok i przekonała się, że anioł także przygasł.
Nie był już tak promienny. Wyglądał po prostu jak nieprzyzwoicie przystojny nastolatek.
-Nie chce cię przerazić- powiedział i uśmiechnął się.
-No- szepnęła. Na nic więcej nie mogła się zdobyć.
-Boisz się?
-No.
Anioł, sfrustrowany, machnął ręką.
-Mogę zacząć od początku, nie lękaj się i tak dalej, nie chcę ci zrobić nic złego, ale… To tylko
strata czasu, nie uważasz?- Przyglądał się jej.- Ej dzisiaj umarłaś. No dobra, wczoraj. To nic
takiego. Dasz sobie radę.
-Mo.- Zamrugałam.- No- powtórzyłam z większym przekonaniem i siknęłam głową.
-Oddychaj głęboko, wstań…
-No.
-Możesz powiedzieć coś innego.
Gillian wstała. Usiadła na krawędzi łóżka On ma rację, da sobie radę. A więc to nie był sen.
Naprawdę umarła i naprawdę widziała anioła. Tam i teraz, tutaj, wydawał się niemal namacany,
nie licząc konturów. A przybył, żeby…
-Co tu robisz?- zapytała.
Gdyby nie był aniołem, uznałaby, że się niecierpliwi.
-Nie myślałaś chyba, że naprawdę odszedłem?- zapytał drwiąco.- No pomyśl tylko. Niby jakim
cudem doszłaś do siebie po dzisiejszej przygodzie? Byłaś przemarznięta na kość. Groziła ci
rozedma płuc, złamania, odmrożenia, a nawet utraciłaś kilka kawałków…- Znacząco poruszył
dłońmi i stopami. Dopiero teraz zauważyła, że unosi się kilkanaście centymetrów nad podłogą.-
Byłaś w kiepskiej formie, małą, a wyszłaś z tego bez szwanku.
Gillian spojrzała na palce. Były wrażliwe, ale nie miała nawet odmrożeń.
-Uratowałeś mnie.
Uśmiechnął się lekko.
-To mój obowiązek.
-Pomagać ludziom?
-Pomagać tobie.
W umyśle Gillian rodziła się nadzieja. Nie opuścił jej, miał jej pomagać. To brzmi jak… Czyżby
był…
O Boże nie, to zbyt kiczowate. I nadęte.
Speszył się lekko.
-No, ja też nie wiem, jak to określić. Ale to prawda. Wiesz, że większość ludzi myśli, że ma
anioła stróża, a to wcale nieprawda? Przeprowadzono kiedyś badania i większość ludzi wierzy, ze
czuwa nad nimi jakaś istota nadprzyrodzona. Wyznawcy New Age nazywają nas przewodnikami
duchowym, na Hawajach jesteśmy znani jako Aumakua…
-Jesteś aniołem stróżem?- wyszeptała.
-Twoim aniołem stróżem. I jestem tu, by pomóc ci zrealizować marzenia.
-Ja…-chrząknęła.
Tego już za wiele. Nie była tego godna. Gdyby, chociaż była lepszym człowiekiem, może
zasłużyłaby na tyle szczęścia. Ale nie jest dobra. Nawet nie rozumie tych wszystkich tekstów o
oświeceniu i rozwoju duchowym. Może to i fajna sprawa, ale… w jej przypadku…
Przełknęła ślinę.
-Posłuchaj- zaczął ponuro.- Mam problem z….Widzisz, trudno to wyjaśnić, i to jeszcze aniołowi.
Uśmiechnął się. Pochylił się tak bardzo, że zwyczajny człowiek straciłby równowagę, i pomachał
nad jej głową czymś niewidzialnym.
-I ty pójdziesz na bal, Kopciuszku.
Różdżka. Gillian spojrzała na niego.
-Teraz jestem sierotką, a ty moją matką chrzestną?
-Nie przesadzaj ze złośliwościami, mała.- Zmienił pozycję, teraz siedział w powietrzu, założył
ręce na kolanach i zajrzał jej w oczy.- A co, jeśli powiem, że najbardziej na świecie chcesz, żeby
David Blackburn stracił dla ciebie głowę i żeby wszyscy w szkole uważali, że jesteś boska?
Poczerwieniała. Jej serce biło powoli, zalała ją fala wstydu. W jego ustach zabrzmiało to tak
normalnie i bardzo, bardzo kusząco.
-Możesz w tym pomóc?- wykrztusiła.
-Ależ tak.
-Jesteś aniołem.
Dotknął skroni koniuszkami palca.
-Różne drogi prowadzą do szczęścia, pszczółko. Pszczółko? Nie. Ważka bardziej do ciebie
pasuje, masz w sobie coś… Wprawdzie są jeszcze inne owady, ale żuk gnojowik brzmi jak
obelga, a…
Mój anioł stróż zachowuje się jak Robin Wlliams, pomyślała Gillian. Cudownie. Zaczęła się
śmiać. Aż do łez.
-Oczywiście, jest pewien warunek- dodał anioł. Spoważniał i opuścił rękę. Wpatrywał się w
Gillian swoimi przenikliwie fioletowymi oczami.
Przełknęła ślinę i bojaźliwie zaczerpnęła tchu.
-Jaki?
-Musisz mi zaufać.
-Tylko tyle?
-Czasami nie będzie łatwo.
-Posłuchaj…- Gillian się roześmiała i znowu przełknęła ślinę. Ale teraz dla odmiany
skoncentrowała się na boskim ciele unoszącym się w powietrzu.- Posłuchaj, po tym, co
przeszłam… jak uratowałeś mi życie… i ciało… jak mogłabym ci nie ufać?- szepnęła.
Skinął głową i puścił do niej oko.
-No dobra- mruknął.- Udowodnij mi to.
-Co?- Niedowierzanie znikało powoli. Rozmowa z tą istotą wydawała się tak normalna.
-Udowodnij to.- Idź po nożyczki.
-Nożyczki?
Gapiła się na niego. Nawet nie mrugnął.
-Nie wiem, gdzie są.
-Szuflada po lewe stronie kredensie w kuchni. Duże, ostre nożyczki.- Szczerzył żeby jak wilk z
Czerwonego Kapturka. Gillian się nie bała. Nie, dlatego, że tak postanowiła; po prostu się nie
bała.
-Dobrze- powiedziała i poszła po nożyczki. Anioł jej towarzyszył, unosił się nad jej ramieniem.
U stóp schodów czekały dwa abisyńskie koty, zwinięte w jeden puszysty kłębek. Spały smacznie.
Gillian delikatnie musnęła jednego z nich stopą- uniósł zaspane oczy.
I zerwał się na równe nogi, oba się zerwały. Uciekły w panice, ślizgając się na parkiecie,
potykając o siebie. Gillian odprowadzała je zdumionym wzrokiem.
-Na Baalama- stwierdził anioł w zadumie.
-Słucham?- W pierwszej chwili Gillian myślała, że ją obraża.
-Zwierzęta nas widzą.
-Były przerażone. Ich sierść… Jeszcze nie widziałam ich w takim stanie.
-Może nie do końca rozumieją, czym jestem. To się zdarza. No, bierz nożyczki.
Gillian przez chwilę wpatrywała się w ciemny korytarz, a potem wypełniła polecenie.
-Co teraz?- zapytała, gdy wrócili do jej sypialni.
-Idź do łazienki.
Weszła do małej łazienki koło jej pokoju, zapaliła światło, oblizała spierzchnięte usta.
-A teraz?- Starała się mówić nonszalancko- Mam sobie obciąć palce?
-Nie palce. Tylko włosy.
Poczuła jak opada jej szczęka. Odwróciła się i spojrzała na anioła.
-Mam obciąć włosy?
-Tak Ukrywasz się za nimi. Musisz pokazać światłu, że już się go nie boisz.
-Ale…- Uniosła ręce w obronnym geście i popatrzyła w lustro. Oto ona, blada, chuda, drobna, o
fiołkowych oczach, wyglądających za zasłony włosów.
No dobra, może ma rację. Ale wyjść na świat nago, bez niczego, za czym można się ukryć, z
obnażoną twarzą…
-Mówiłaś, że mi ufasz- przypomniał anioł cicho.
Odważyła się na niego zerknąć. Był poważny, w jego oczach zobaczyła coś, co budziło strach.
Coś obcego, dziwnego, jakby już się wycofywał.
-W ten sposób udowodnisz, że mi ufasz- mówił.- To jak przysięga. Jeśli top zrobisz, dowiedziesz,
że masz dość odwagi, by zdobyć to, czego pragniesz.- Znacząco zawiesił głos.- Ale oczywiście,
jeśli nie jesteś dość odważna, jeśli chcesz, żebym odszedł…
-Nie- zdecydowała. Większość tego, co mówił, miała sens, a to, czego nie rozumiała… Zaufa mu.
Dam radę.
Chcąc mu udowodnić, ze nie żartuje, wzięła nożyczki, złapała jasne włosy, na wysokości ucha i
zacisnęła ostrze. Włosy oplotły wąską stal.
-No dobrze.- Anioł się roześmiał.- Przytrzymaj włos za końce i pociągnij. I nie tyle naraz.
Znowu był taki jak dawniej: ciepły, rozbawiony i troskliwy. Pomocny. Gillian odetchnęła,
uśmiechnęła się z trudem i skupiła się na przerażającym i fascynującym zadaniu- pozbywała się
długich, jasnych pasm.
Kiedy skończyła miała krótką blond czuprynę. Krótszą niż Amy, prawie tak krótką jak J. Z.
Oberlin, dziewczyna, która pracuje jako modelka i wygląda jak żywcem wycięta z reklamy
Calvina Kleina. Bardzo krótką.
-Spójrz w lustro- poradził anioł, choć Gillian gapiła się w nie cały czas.- Co widzisz?
-Dziewczynę z fatalną fryzurą?
-Nie. Widzisz dziewczynę odważną, silną, oryginalną. I do tego jeszcze śliczną.
-Litości.- Ale naprawdę wyglądała inaczej. Krzywa fryzura bardziej eksponowała jej kości
policzkowe.
-Krzywo.
-Rano poprawimy. Najważniejsze, że sama zrobiłaś pierwszy krok. A tak przy okazji, naucz się
nie czerwienić. Dziewczyna tak ładna jak ty powinna przywyknąć do komplementów.
-Zabawny z ciebie anioł.
-Mówiłem ci, taka praca. A teraz zajrzyjmy do twojej szafy.
Godzinę później wróciła do łóżka Pod kołdrę. Zmęczona, oszołomiona i bardzo szczęśliwa.
-Słodkich snów- powiedział anioł.- Jutro czeka cię wielki dzień.
-Tak, ale…- Gillian usiłowała nie zasnąć.- Chciałam cię, jeszcze o coś zapytać.
-Pytaj.
-Płacz, który słyszałam w lesie… Dlatego zeszłam z drogi. Naprawdę było tam dziecko? Nic mu
nie jest?
Chwila ciszy, zanim odpowiedział.
-To tajne informacje. Ale nie martw się- dodał pośpiesznie. Nikomu nic się nie stało. Nie teraz.
Uniosła jedną powiekę, żeby na niego spojrzeć, ale widać było, że nie powie niczego więcej.
-No dobra- mruknęła.- I jeszcze coś. Nadal nie wiem, jak się do ciebie zwracać.
-Mówiłem ci. Anioł.
Uśmiechnęła się i ziewnęła.
-Dobra, Aniele.- Jeszcze raz otworzyła oczy.- Chwileczkę. Jeszcze jedno…
Ale nie mogła sobie przypomnieć, co to było. Chciała zapytać o kolejną tajemnicę, o coś
związanego z Tanyą. Tanyą i z krwią. Ale nie mogła sobie przypomnieć.
No cóż. Może rano,
-Chciałam ci tylko… podziękować.
Żachnął się.
-Nie ma sprawy. Zapamiętaj sobie, mała, nigdzie nie idę. Będę tu jutro rano.
Gillian ogarnęły ciepło, troska i miłość. Zasnęła z uśmiechem na ustach.
Rano wstała wcześnie i spędziła pół godziny w łazience. Schodziła na parter zawstydzona i
oszołomiona. Bez włosów czuła się dziwnie lekka. Z duszą na ramieniu weszła do kuchni.
Rodziców nie było, choć o tej porze ojciec zazwyczaj jadł śniadanie. Za stołem siedziała
ciemnowłosa dziewczyna, pochylona nad podręcznikiem do algebry.
-Amy!
Amy podniosła głowę. Zamrugała i zerwała się na równe nogi- była wyższa od Gillian o dwa
centymetry. Podeszła bliżej, wytrzeszczając oczy.
A potem wrzasnęła.
Rozdział 6
-Twoje włosy!- Wrzeszczała Amy.- Gillian, twoje włosy! Coś ty z nimi zrobiła?
Amy miała krótkie ciemne włosy, przystrzyżone z tyłu i niewiele dłuższe z przodu. Wielkie,
niebieskie oczy zawsze zdawały się pełne łez, bo była krótkowidzem. Nie mogła nosić szkieł
kontaktowych, a okularów nie chciała. Zazwyczaj na jej słodkiej twarzy malował się niepokój,
teraz bardziej wyraźny niż zwykle.
Gillian niespokojnie dotknęła głowy.
-Nie podoba ci się?
-Nie wiem! Nie masz włosów!
-To prawda.
-Dlaczego?
-Uspokój się.- Jeśli wszyscy będą tak reagować, mamy problem. Gillian przekonała się, że może
rozmawiać z Aniołem, nie poruszając ustami, a on odpowiadał w jej głowie. To było bardzo
wygodne.
Powiedz, ze jej obcięłaś, bo zamarzły. Może przestanie mieć poczucie winy. Głos Anioła był taki
sam, jak na jawie. Wyraźny, charakterystyczny, lekko złośliwy. Zdawał się szeptać jej do lewego
ucha.
-Musiałam je obciąć. Zamarzły- wyjaśniła Gillian.- Połamały się- dodała nagle.
Wielkie oczy Amy rozszerzyły się ze strachu. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.
-O Boże, Gillian…- Przechyliła głowę, ściągnęła brwi.- Zaraz, zaraz, to nie możliwe.-
stwierdziła.- Chyba że je zamoczyłaś w ciekłym azocie, a w tedy…
-Nieważne- zbyła ją Gillian ponuro.- Zrobiłam to. Posłuchaj, na razie założyłam je za uszy, ale
mam nierówne końcówki. Wyrównasz mi?
-Spróbuję- mruknęła Amy z wahaniem.
Gillian usiadła, otuliła się szczelniej różowym szlafrokiem, który nałożyła na Urbanie, i podła
Amy nożyczki.
-Masz grzebień?
-Tak. Słuchaj, Gillian, chciałam ci powiedzieć… Bardzo mi przykro za wczoraj. Zapomniała…
To moja wina… a ty prawie umarłaś!- Grzebień zadrżał w jej dłoni.
-Chwileczkę. Skąd wiesz?
-Eugene słyszał od młodszego brata Steffi Lockhart, a Steffi chyba od Davida Blackburna. To
prawda, że cię uratował? Jakie to romantyczne!
-No, mniej więcej.
Jezu, co mam mówić? O tym wszystkim?
Prawdę. Do pewnego stopnia. Nie mów tylko o mnie i o tym, ze umarłaś.
-Cały ranek tak sobie myślałam- zaczęła Amy.- I dotarło do mnie, że od tygodnia zachowywałam
się okropnie. Nie zasługuje na miano najlepszej przyjaciółki. Przepraszam cię i obiecuję, że od
dzisiaj będzie inaczej. Przyjechałam najpierw po ciebie, a dopiero razem pojedziemy po
Eugene’a
O radości!
Bądź dla niej miła. Ważko. Stara się. Podziękuj.
Gillian wzruszyła ramionami. Teraz, gdy ma Anioła, nie ważne, co robi Amy. Ale posłusznie
podziękowała przyjaciółce i znieruchomiała, gdy nad jej uchem szczęknęły nożyczki.
-Jesteś taka kochana- mruknęła Amy.- Myślałam, że będziesz wściekła, a ty jesteś taka dobra.
Czuję się okropnie na myśl, że byłaś tam sama, przemarznięta i taka dzielna, szukałaś dziecka…
-Znaleźli je?- Gillian wpadła jej w słowo.
-Co? Nie, chyba nie. Nic mi o tym nie wiadomo. Ni słyszałam też, żeby ktoś zaginął.
Mówiłem ci, Wróżko. Zadowolona?
Tak. Przepraszam.
-Ale i tak zachowałaś się bardzo dzielnie- ciągnęła Amy.- Twoja mama też tak uważa.
-Mama wstała?
-Poszła po zakupy, powiedziała, że zaraz wróci- Amy się cofnęła, obrzuciła Gillian krytycznym
spojrzeniem.- Wiesz, nie jestem pewna, czy powinnam to robić…
Zanim Gillian zdążyła odpowiedzieć, usłyszała trzask otwieranych drzwi i szelest papierowych
toreb z zakupami. W progu stała matka z policzkami zaróżowionymi mrozem. Trzymała dwie
torby z zakupami.
-Cześć dziewczyny- zaczęła i urwała wpatrzona we włosy Gillian. Otworzyła usta ze zdumienia.
-Tylko nie upuść zakupów- ostrzegła Gillian. Starała się by zabrzmiało to nonszalancko, ale tak
naprawdę czuła ucisk w żołądku. Znieruchomiała.- Podoba ci się?
-Ja….- Matka odstawiła siatki na blat.- Amy… Musiałaś obciąć aż tyle?
-To nie Amy, sama obcięłam, wczoraj wieczorem. Były za długie…- I zamarzały na mrozie- i
zamarzały. Więc je obcięłam. I jak, podoba ci się czy nie?
-Nie wiem- odparła matka powoli.- Wyglądasz doroślej. Jak paryska modelka?
Gillian się rozpromieniła.
-No cóż.- Matka lekko pokręciła głową.- Skoro już się stało… Daj poprawię, wycieniuję końce.-
Wzięła nożyczki od Amy.
Kiedy skończą, będę łysa jak kolano!
Nieprawda, mała. Ona wie, co robi.
O dziwo, fakt, że to mama trzymała nożyczki, działa na Gillian kojąco. Może powodował to jej
zapach- lawenda- bez cienia koszmarnego odoru alkoholu. Przypomniały jej się dawne czasy,
gdy mama uczyła w college'u. Wstawała co rano, nigdy nie chodziła rozczochrana, z
przekrwionymi oczami. Zanim zaczęły się kłótnie, zanim mama trafiła do szpitala.
Matka chyba także to poczuła. Pogłaskała ją po ramieniu i odgarnęła niesforny kosmyk.
-Kupiłam świeże pieczywo, zrobię grzanki cynamonowe i czekoladę na gorąco.- Kolejne
dotknięcie i spokojne pytanie.- Na pewno dobrze się czujesz? Wczoraj bardzo… zmarzłaś.
Możemy zadzwonić po doktora Karczmarka; będzie tu w ciągu kilku minut.
-Nie, nie trzeba nic mi jest. A gdzie tata? Wyszedł już?
Chwila ciszy i odpowiedź matki, nadal spokojna:
-Wyszedł wczoraj.
-Wyszedł?
Wyszedł?
Kiedy już spałaś.
Zdaje się, ze dużo się wydarzyło, kiedy spałam.
Taki już jest ten świat. Wróżko. Idzie do przodku, nawet kiedy nie jesteśmy tego świadomi.
-Później o tym porozmawiamy- dodała mama. Jeszcze poklepała ją po ramieniu.- No, teraz
dobrze. Jesteś piękna, choć już nie wyglądasz jak moja mała dziewczynka. Ale ubierz się ciepło.
Zimno dziś.
-Już jestem ubrana.- Nadeszła ta chwila i nagle Gillian było wszystko jedno, czy zaszokuję
matkę, czy nie. Ojciec znowu odszedł- choć zdarzało się to coraz częściej, ciągle nie mogłam się
do tego przyzwyczaić. Uczucie bliskości z matką zniknęło, podobnie jak apetyt na cynamonowe
grzanki.
Gillian wyszła na środek kuchni i zrzuciła z ramion różowy szlafrok.
Miała na sobie czarne biodrówki i koszulkę, na wierz narzuciła prześwitującą czarną koszule.
Jeszcze czarne płaskie buty i czarny zegarek. I już.
-Gillian.
Amy i matka gapiły się.
Gillian stał dumnie na środku.
-Przecież ty nigdy nie nosisz czerni- zauważyła cicho matka.
Gillian dobrze o tym wiedziała. Sporo trwało, zanim znalazła te ciuchy na dnie szafy. Koszulka
to prezent od prababki Elspeth, sprzed dwóch lat. Metka jeszcze wisiała, kiedy wyjmowała
bluzkę z szafy.
-Czy przypadkiem nie zapomniałaś o swetrze?- podsunęła Amy.
Nie daj się mała. Wyglądasz bosko.
-Nie, nie zapomniałam. Włożę płaszcz. Jak wyglądam?
Amy przełknęła ślinę.
-Eee… świetnie. Zabójczo. I groźnie.
Matka podniosła ręce i zaraz je opuściła.
- W ogóle cię nie znam.
Hura!
Tak jest, mała. Super.
Gillian była w tak dobrym humorze, że posłała mamie całusa.
-Chodź Amy! Musimy się pospieszyć, jeśli jedziemy jeszcze po Eugenie’a!- Pociągnęła za sobą
przyjaciółkę. Matka biegła za nimi, przypominając o śniadaniu.
-Daj nam coś na drogę. Gdzie ten stary płaszcz, którego nigdy nie nosiłam? Ten, który mi kupiłaś
do kościoła? O już mam.
PO chwili były na werandzie.
-Chwileczkę- mruknęła Gillian. Przez chwilę szperała w czarnej płóciennej torbie, którą wzięła
dziś zamiast plecaka, i wyjęła małą puderniczkę i szminkę.- Zapomniałabym.
Umalowała usta. Na czerwono, nie na różowo czy fioletowo, ale na czerwono, na kolor wiśni,
krwi, świątecznych kokard. Jej usta wydały się większe, lekko wydęte. Gillian obejrzała się w
lusterku, ucałowała swoje odbicie i zamknęła puderniczkę.
Amy znowu się gapiła.
-Gillian… Co się dzieje? Co ci się stało?
-Pospiesz się, bo się spóźnimy.
-Te ciuchy… Wyglądasz, jakbyś chciała się gdzieś włamać, a ta szminka sprawa, ze wydajesz
się…. Niegrzeczna. Zepsuta.
-Świetnie.
-Gillian! Przerażasz mnie. Jest w tobie coś…- Złapała ją za ramie, zaglądając w oczy.- Coś w
tobie… Dokoła ciebie… Och sama już nie wiem, co mówię. Ale to coś innego, mrocznego,
złego.
Ton głosu Amy zaniepokoił Gillian. Poczuła ukłucie strachu, jakby pchnięta nożem w żołądek.
Jej przyjaciółka była neurotyczną, ale przecież nie miała skłonności do halucynacji.
A jeśli…
Aniele.
Zatrąbił klakson.
Gillian odwróciła się zaskoczona. A tam, na skraju podjazdu, tuż za geo Amy, stał nieco
sfatygowany, ale ciągle dumny mustang. Z okna wychyliła się ciemnowłosa czupryna.
-Wystawiasz mnie do wiatru?- zawołał David Blackburn.
-Co to jest?- sapnęła Amy.
Gillian pomachała Dawidowi dopiero wtedy, gdy Anioł szturchnął ją w bok.
-O ile wiem, samochód- powiedziała. Zupełnie zapomniałam. Obiecał, że podrzuci mnie do
szkoły. Więc… chyba z nim pojadę. Paa!
To logiczne, że z nim pojedzie- w końcu on pierwszy zaproponował. Zresztą jazda z Amy to
rosyjska ruletka, gnała na złamanie karku i miotała się po całej jezdni, bo bez okularów niewiele
widziała.
Powinna odczuć satysfakcję. Jakkolwiek by było, wczoraj to Amy ją wystawiła, i to przez kogo?
Przez Eugene’a Elfrefa! Ale Gillian za bardzo się bała, żeby się napawać tym zwycięstwem.
A więc to już. Zaraz David zobaczy jej nowy image. To wszystko dzieje się szybko.
Aniele, co będzie, jeśli zemdleje? Albo zwymiotuję? Niezłe pierwsze wrażenie, co?
Oddychaj, mała, oddycha. Ale nie tak szybko. A teraz się uśmiechnij.
Ale Gillian nie zdołała tego zrobić. Kiedy otworzyła drzwi samochodu Davida, poczuła się
obnażona. A jeśli uzna, ze wygląda tandetnie? Głupio? Jak mała dziewczyna wystrojona w
ciuchy matki?
A jej włosy… Nagle sobie przypomniała, jak ich wczoraj dotykał. Jeśli uzna, ze są okropne?
Starała się oddychać, gdy siadała w fotelu. Rozpięła płaszcz. Bała się spojrzeć w stronę kierowcy.
A gdy w końcu to zrobiła, zaparło jej dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie widziała na twarzy
żadnego chłopaka takiej miny jak teraz u Davida. A przynajmniej nie wtedy, gdy na nią patrzyli.
W taki sposób gapili się tylko na dziewczyny, które wyglądały jak Steffi Lockhart albo J.Z.
Oberlin. Zdumienie, głośne przełykanie śliny, znacząca mina, która zdaje się mówić: „Powaliłaś
mnie i rób, co chcesz, dziewczyno”.
I David właśnie tak na nią patrzył. Na nią.
Strach i obawy, które przed chwilą wzbudziły w niej słowa Amy, rozwiały się bez śladu. Serce
nadal waliło, a krew żywiej krążyła w żyłach, ale teraz to nie był już lęk, tylko podniecenie.
Upojenie, radosne oczekiwanie. Jakby zaczęła szaleńczą przejażdżkę na karuzeli życia.
David musiał się otrząsnąć, i to dosłownie, zanim przekręcił kluczyk w stacyjce. Cały czas zerkał
na nią katem oka.
-Zrobiłaś coś z… i z…- Machnął ręką w okolicy włosów. Gillian wpatrywała się w jego dłoń,
silną, śniadą i piękną.
-Tak, obcięłam włosy- odparła. Miało zabrzmieć światowo i swobodnie, a wyszło chwiejnie i
niepewnie, z chichotem na końcu. Spróbowała jeszcze raz.- Nie chciałam dziecinnie wyglądać.
-Oj.- Skrzywił się.- To przeze mnie, tak? Słyszałaś wczoraj, co mówiliśmy z Tanyą?
Powiedz mu, że od dawna chciałaś to zrobić.
-Owszem, ale i tak od dawna chciałam to zrobić- odparła.- To nic takiego.
David chciał zaprzeczyć, ale w jego spojrzeniu nie było dezaprobaty, raczej zachwyt… I
zdumienie, coraz większe, za każdym razem, gdy na nią zerkał.
-Nigdy cię nie widziałem w szkole?- mruknął.- Chyba byłem ślepy.
-Słucham?
-Nie, nic, nic.- Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Gillian zmusiła się, by patrzeć przed sobie, i
zdała sobie sprawę, ze są na Hillcrest Road. Zadziwiające, jak inaczej wszystko dziś wyglądała.
Wczoraj było tu strasznie i ponuro, dziś jasno i bezpiecznie. Nawet śnieg wydawał się miękki i
wygodny jak poduszka.
-Posłuchaj- zaczął nagle David. Urwał. A potem zrobił coś, co ją zaskoczyło: zjechał na pobocze
i zaparkował.
-Muszę ci coś powiedzieć.
Gillian miała wrażenie, że jej serce bije w całym ciele, w gardle, gardle opuszkach palców, w
uszach. Wydawało jej się, że jej cało pulsuje. Oczy zaszły jej mgłą. Czekała.
Ale słowa Davida zaskoczyły ją całkowicie.
-Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
-Tak.-Pewnie, że pamięta. Cztery lata temu. Miała wtedy dwanaście lat, była drobna jak na swój
wiek. Leżała na ziemi przed domem i robiła orła ze śniegu. I kiedy tak leżała na plecach
odgarniając biały puch i robiąc anielskie skrzydła, tuż za nią zatrzęsła się gałąź. Poderwała się,
kaszląc i plując. A ktoś pomógł jej utrzymać równowagę. Troskliwie starał śnieg z twarzy.
Pierwsze, co zobaczyła, gdy odzyskała jasność widzenia, to ciemne dłonie i szczupłe nadgarstki.
A potem twarz: regularne rysy i ciemnie rozbawione oczy.
-Cześć, jestem David Blackburn. Dopiero się tu przeprowadziliśmy- powiedział. Ocierał jej śnieg
z twarzy.- Uważaj, Śnieżko. Nie wiadomo, czy następnym razem będę w pobliżu.
Gdy na niego spojrzała, poczuła, jak serce bije jej w piersi.
Odeszła z głową w chmurach. Zakochana.
-Pomyliłem się, wydawało mi się, że…- ciągnął David – że jesteś o wiele młodsza i bardziej
krucha.- Zamilkł, po chwili dodał z podziwem:- Ale ty jesteś inna. Dopiero wczoraj to do mnie
dotarło.
Gillian zrozumiała. David nie darmo cieszył się reputacją buntownika. Podobały mu się
dziewczyny śmiałe, odważne i zdecydowane. Gdyby był rycerzem, nigdy nie zakochałby się w
rozpieszczonej księżniczce z zamkowej wieży. Wybrałby kobietę walczącą, może rozbójniczkę,
która wraz z nim dzieliłaby przygody i była równie twarda jak on.
Oczywiście jest opiekuńczy, ratuje udręczone dziewice. Ale nie kręcą go.
-A teraz- mówił dalej.- A teraz, ty…- Rozłożył ręce. W ogóle na nią nie patrzył.
Jestem spoko, pomyślała Gillian z rozkoszą.
-Jesteś niesamowita- mówił David.- I jestem wściekły, że cię wcześniej nie zauważyłem.
Gillian nie mogła oddychać. Było coś między nimi, jakby napięcie elektryczne. Powietrze
zgęstniało, czuła je na skórze. Jeszcze nigdy nie było tak pobudzona, a jednocześnie cały świat
przestał się liczyć, istnieli tylko oni, ona i David.
Nawet głos w jej głowie dobiegał jakby z daleka.
Oj, Ważko, mamy towarzystwo. Nadciąga.
Gillian nie drgnęła. Wyprzedził ich samochód. Niewiele widziała przez zaparkowane szyby
mustanga, ale wydawało jej się, że dostrzegła wpatrzone w nich twarze.
David chyba w ogóle niczego nie zauważył. Ciągle gapił się na skrzynię biegów, a kiedy w końcu
się odezwał, mówił cicho.
-No więc, przepraszam, jeśli cię uraziłem. Teraz cię widzę.
Podniosła głowę. I nagle Gillian zrozumiała, że zaraz ją pocałuje.
Rozdział 7
Poczuła dumę, podniecenie i coś jeszcze, coś głębszego, czego nie potrafiła opisać, bo nie znała
odpowiednich słów. Miała wrażenie, że zagląda w głąb jego duszy. Patrzyła na świat jego
oczami…To, co czuła, przypomniało mieszankę różnych doznań: odkrycie czegoś nowego albo
déjà vu.
Jakby dzisiaj była gwiazdka. Przypominało doznania dziecka, które zgubiło się w obcym miejscu
i nagle usłyszało głos matki. Ale tak naprawdę to było coś jeszcze innego, coś więcej niż
nieoczekiwanie powitanie… Dziwna bliskość… Poczucie przynależności…
Nie umiała się z tym wszystkim uporać, bo też nigdy dotąd czegoś takiego nie doświadczyła. Ba,
nigdy o czymś takim nawet nie słyszała. Ale czuła, że kiedy David ją pocałuje, wszystko
zrozumie i dostąpi objawienia. I to nastąpi- zaraz. Był coraz bliżej, nie spieszył się, ale wydawało
się, że przyciąga go do niej jakaś potężna siła. Gillian opuściła wzrok, ale nie odsunęła się, nie
odwróciła twarzy. Był już tak, blisko, że czuł jego oddech. Zamknęła oczy.
Czekała, aż poczuje na ustach ciepło jego warg…
I wtedy coś w jej głowie drgnęło. Cichy szept, gdzieś na dnie świadomości, ledwie słyszalny.
Nawet nie wiedziała skąd się wziął.
Tanya.
Szok był tak wielki, że miała wrażenie, iż czuje lód na gołej skórze. Chciała to zignorować, ale
nie mogła, odsunęła się.
Spojrzała w okno.
Niczego nie widziała, ponieważ okno zeszło parą. Byli zamknięci w kokonie bieli.
-Nie mogę. To znaczy… Nie w ten sposób. To nie w porządku, bo ty… Bo ciągle jesteś z Tanyą.
-Wiem.- Sądząc po głosie Davida, miało się wrażenie, że obudził się z głębokiego snu. Albo
dopiero co wynurzył się, z wody i rozglądał dokoła oszołomiony.- Masz rację. Nie wiem, co…
To znaczy… Zapomniałam… Rany, wiem, że to brzmi idiotycznie i pewnie mi nie wierzysz.
-Wierzę.- Przynajmniej mówi równie nieskładnie jak ona. Nie uznał jej za ostatnią idiotkę. Nadal
był pod jej wrażeniem.
-Nie jestem taki. To znaczy, sprawiam takie wrażenie, ale naprawdę nie jestem taki. Jeszcze
nigdy… Nie jestem jak Bruce Faber. Obiecałem Tanyi i jeszcze nigdy…
O Boże, pomyślała Gillian.
Ratunku!
Byłem ciekaw, kiedy sobie o mnie przypomnisz.
Obiecał jej!
Pewnie. Są ze sobą od dawna.
To straszne!
Nie, godne podziwu. Co za facet Teraz powiedz, ze musicie jechać do szkoły.
Nie mogę, nie mogę myśleć. Niby jak mam…
Najpierw szkoła.
-Chyba czas na nas- stwierdziła cicho.
-Tak.- Po chwili zadumy David przekręcił kluczyk w stacyjce.
Jechali w milczeniu. Gillian posmutniała. Myślała, że będzie bardzo łatwo- pokaże Davidowi
nową siebie i wszystko będzie jak w bajce. Ale to nie tak. Nie może ot tak, rzucić Tanyi.
Nie martw się tym, mała. Mam plan.
Jaki?
Powiem ci, kiedy przyjdzie na to czas.
Złościsz się na mnie? Bo o tobie zapomniałam?
Skądże. Jestem tu po to, żebyś w końcu mogła o mnie zapomnieć.
To może, dlatego, że na chwilę zapomniałam o Tanyi? Nie chciałabym postąpić niewłaściwie…
Nie jestem zły! Głowa do góry. Dobrze ci idzie.
A jednak Gillian nie mogła pozbyć się wrażenia, ze wbrew temu, co mówi, jest zły. A
przynajmniej zaskoczony. Jakby stało się coś, czego się nie spodziewał.
Nie miała jednak czasu, żeby to przemyśleć. Musiałam wysiąść z samochodu i stawić czoło
szkole.
-No to… Zobaczymy się później- powiedział David, gdy położyła rękę na klamce. Wyczuła
pytanie w jego głosie.
-Tak, później- odparła. Nie miała siły na nic więcej. Zerknęła na niego, tylko raz, i zobaczyła, jak
gapi się na kierownicę.
Wysiadła i poczuła, że inni uczniowie na nią patrzą. Szła do głównego wejścia. Świadomość, że
zwrócili na nią uwagę, budziła niepokój.
Śmieją się z niej? Wygląda głupio? A może jakoś dziewczynie idzie?
Idź i oddychaj.
Anioł wydał się rozbawiony.
Oddycha, idź… Głowa do góry… Oddychaj…
Jakimś cudem udało jej się wejść do szkoły i na zajęcia z historii Stanów Zjednoczonych, nie
patrząc nikomu w oczy.
I tam, w progu klasy, równo z dzwonkiem, zdała sobie sprawę, że ma problem. Jej podręcznik do
historii, a także wszystkie notatki, płynęły w stronę Wirginii Zachodniej.
Z ulgą zobaczyła Amy. Podbiegła do niej.
-Mogę korzystać z twojej książki? Cały plecak mi utonął.- Trochę się obawiała, że Amy będzie
zła, że pojechała z Davidem, ale przyjaciółka była wyrozumiała. Wydawała się raczej
przytłoczona, jakby Gillian miała jakąś moc, której należy się obawiać, ale, od której nie sposób
uciec.
-Jasne- Amy poczekała, aż Gillian przysunie się bliżej i szepnęła:- Jakim cudem tak długo
jechaliście do szkoły? Co robiliście po drodze?
Gillian szukała długopisu.
-Skąd wiesz, że nie pojechaliśmy po Tanyę?
-Bo Tanya szukała Davida.
Serce Gillian drgnęło. Udawała, ze sucha uważnie nauczyciela.
Ale z czasem zorientowała się, że inni uczniowie też na nią patrzą. Zwłaszcza chłopcy. Patrzyli
na nią zupełnie inaczej niż do tej pory.
Ale oni byli jej rówieśnikami, a do tego żaden z nich nie należał do paczki najpopularniejszych
dzieciaków w szkole. Prawdziwa konfrontacja miała nastąpić dopiero na następnej lekcji, na
biologii. Będzie tam mnóstwo szkolnych gwiazd. A także David i Tanya.
Gillian nagle poczuła, że nie obchodzi jej, co inni o niej myślą. Przeszył ją dreszcz. Po co to
wszystko, skoro nie może mieć Davida? Ale całym sercem wierzyła Aniołowi. To wszystko
jakoś się ułoży, o ile zachowa spokój i odegra swoją rolę.
Kiedy zadzwonił dzwonek, uciekła do łazienki przed pytającym wzrokiem Amy. Musiała na
chwilę zostać sama.
Zrób coś ze szminką. Zniknęła.
Anioł był tak zaskoczony, jak zwyczajny ziemski chłopak.
Gillian poprawiła makijaż. Przeczesała włosy grzebieniem. Uspokoiła się, widząc w lustrze swoje
odbicie. To nie mogła być ona; szczupła, zwiewna femme fatalne spowita w czerń. Jej jedwabiste
włosy były jak białe złoto. Fioletowe oczy podkreślone cieniami wydawały się tajemnicze i
intrygujące. A usta były pełne i zmysłowo czerwone jak usta modelek w reklamach szminek. Na
tle czarnego ubrania jej skóra stawała się niemal przezroczysta niczym kwiat jabłoni.
Ona jest piękna, pomyślała Gillian. I zaraz dodała, żeby Anioł ją usłyszał:
To znaczy, ja, ale muszę zmienić wyraz twarzy, nie sądzisz? Może powinnam wyglądać na
znudzoną, lekko rozbawioną, wyobcowaną, nieświadomą…
A może zamyśloną? Jakby interesowały cię tylko własne myśli.
To był dobry pomysł. Zamyślona, skupiona na własnym świecie, wsłuchana w muzykę swoich
myśli, w głos Anioła. Tak, to dobre. Zarzuciła płócienną torbę na ramię i ruszyła w stronę szafek.
Ej, a ty dokąd?
Po książkę od biologii. Nadal ją mam.
Nieprawda.
Ależ tak.
Gillian zauważyła, kiedy idzie przez korytarz, wokół narasta poruszenie, więc wypróbowała
nową minę.
Ależ owszem, mam.
Nieprawda. Straciłaś podręcznik i wszystkie notatki. Musisz z kimś usiąść i korzystać z jego
książki.
Gillian zamrugała.
Ja.. Och, tak, masz rację. Zgubiłam książkę.
Drzwi od pracowni biologicznej otworzyły się i Gillian zatrzymała się niepewnie, usiłując grać
zamyśloną. W końcu pokonała próg i znalazła się w klasie.
Dobra, mała, podjedź do belfra i powiedz, że potrzebna ci nowa książka. On załatwi resztę.
Gillian posłuchała Anioła. Gdy tak stała przy biurku pana Levereta i recytowała swoją kwestię,
za plecami zaległa cisza. Nie odwracała się, nie podniosła głosu. Mówiła dalej. Na twarzy
nauczyciela malowały się różne uczucia, od zdumienia, co do jej tożsamości (kilka razy zajrzał
do dziennika, żeby sprawdzić, jak się nazywa), po szczery wyraz współczucia.
-Mam zapasowy podręcznik- powiedział.- I konspekty wykładów. Ale notatki…
Spojrzał na pozostałych uczniów.
-Słuchajcie, kochani, Jill… Przepraszam, Gillian… Potrzebuje pomocy. Kto jej pożyczy notatki?
Albo je stresuje?
Nie dokończył, a już w Sali uniósł się las rąk.
Nie wiadomo, dlaczego ta scena sprawiła, że Gillian się uspokoiła. Stała pośrodku Sali i wszyscy
się na nią gapili- w dawanych czasach już to byłoby straszne. W pierwszym rzędzie siedział
David z nieprzeniknioną miną, a obok Tanya, w szoku. Inni uczniowie, którzy do tej pory jej nie
zauważali, energicznie machali rękami.
Sami chłopcy.
Rozpoznała Bruce’a Fabera, którego w myślach nazywała Bruce’em Atletą. Miał jasne włosy,
szaroniebieskie oczy i potężną sylwetkę gracza w futbol amerykański.
Zazwyczaj miał znudzoną minę, przyzwyczajony do składanych mu hołdów, ale teraz i on
ochoczo wyciągał rękę do Gillian. Dalej Macon Kinsley, dla niej- Macon Kasiarz, bo był bogaty.
Ciemne włosy miał modnie przystrzyżone, jego oczy nigdy nie zdradzały uczuć, a w kącikach ust
czaiło się okrucieństwo. Nosił roleksa, jeździł nowiutkim sportowym wozem i teraz patrzył na
Gillian w taki sposób, jakby chciał za nią dać wszystkie pieniądze świata.
A Cory Zablinski- Cory Melanż, bo ciągle organizował imprezy, i albo był wstawiony, albo
leczył kaca. Cory, niski, nabity, o rudych włosach i piwnych oczach. Miał pociągającą
osobowość i zawsze był w centrum wydarzeń. wydarzeń tej chwili machał do Gillian jak szalony.
Nawet Eugenie, nowy chłopak Amy, który zdaniem Gillian nie miał ani urody, ani osobowości,
ochoczo podniósł rękę.
David także był gotowy pożyczyć jej notatki mimo lodowatego spojrzenia Tanyi. Ciekawie, czy
powiedział jej, że chce tylko pomóc młodszej koleżance.
Wybierz Macona.
Głos w jej głowie podpowiadał rozwiązanie.
Macona? Myślałam, że może Cory’ego…
David nie mogła wybrać przynajmniej nie teraz, gdy Tanya na nią patrzyła. Z tego samego
powodu nie chciała skorzystać z pomocy Bruce’a- obok siedziała jego dziewczyna, Amanda
Spengler. Cory natomiast był miły i wolny. A Macon budził strach.
Anioł tracił cierpliwość.
Czy kiedykolwiek źle ci doradziłem? Macon.
Ale to Cory, wie gdzie są najfajniejsze imprezy…
Nieważne, Gillian i tak już szła w stronę Macona. Ufała Aniołowi.
-Dzięki- szepnęła do Macona i usiadła obok. W ślad za Aniołem powtórzyła:- Idę o zakład, że
robisz niezłe notatki. Jesteś bystrym obserwatorem.
Macon Kasiarz ledwie zauważalnie skinął głową. Zważyła, że jego głęboko osadzone oczy są
zielone jak mech. To był dziwny i niepokojący kolor.
Przez całą lekcję był dla niej miły. Obiecał, ze sekretarka ojca stresuje notki, pożyczył jej nawet
markera. I patrzył na nią jak na intrygujące dzieło sztuki.
To nie koniec.
Cory Melanż rzucił jej karteczkę, kiedy szedł w stronę kosza. Gillian rozwinęła ją, w środku
znalazła czekoladkę w kształcie serca. Przeczytała wiadomość: „Nowa? Lubisz muzę” Masz
telefon?”
Atleta Bruce uparcie szukał jej wzrok.
Ogarnęło ją przyjemne ciepło.
Ale najlepsze było dopiero przed nią. Pan Laveret robił powtórkę z kilku wcześniejszych lekcji.
Poprosił, żeby ktoś przypomniał pięć królestw używanych w klasyfikacji organizmów żywych.
Podnieś rękę, mała.
Ale nie pamiętam…
Zaufaj mi.
Podniosła rękę. Przyjemne ciepło zmieniło się w poczucie klęski. Nigdy nie odpowiadała na
pytania publicznie. Miała nawet nadzieję, że pan Leveret jej nie zauważy, ale dostrzegł ją od razu
i skinął głową.
-Gillian?
A teraz powtarzaj za mną…
Cichy głos w jej głowie nie ustawał.
-Wymieniając królestwa od tych najbardziej rozwiniętych po prymitywne, mamy: zwierzęta,
rośliny, grzyby, pierwotniaki… Eugene’a- Gillian automatycznie wyliczała. Przy ostatnim słowie
zerknęła z ukosa na chłopaka Amy.
To nie w porządku, przecież…
Nie dokończyła. Cała sala ryknęła śmiechem. Nawet pan Leveret przewrócił oczami i pokręcił
głową. Uznali, ze jest zabawna. Dowcipna. Porwała za sobą całą klasę.
Ale Eugenie… Spójrz na niego.
Eugenie się zarumienił i pochylił, ale promieniał. Nie był zły czy urażony; przeciwnie, wydawał
się zadowolony, że znalazł się w centrum uwagi.
To nie w porządku, szeptał głos w jej głowie, nie należał do Anioła, ale śmiech rówieśników go
zagłuszał. Ciepło powróciło. Gillian nigdy wcześniej nie czuła się tak akceptowana, nigdy
wcześniej nie była częścią społeczności. Domyślała się, że teraz powitają śmiechem nawet jej
kiepski żart. Chcieli się śmiać, chcieli, by się bawiła… Bo chcieli sprawić jej przyjemność.
Zasada numer jeden, Ważko: Piękna dziewczyna może się nabijać z każdego faceta, a on i ta
będzie zadowolony. Mam rację?
Ty zawsze masz rację. Naprawdę tak uważała. Nie miała pojęcia, ze anioł stróż może tak
wyglądać i tak się zachowywać, ale była szczęśliwa, że jej towarzyszy.
A to dopiero był początek. Zamiast wypaść z klasy po dzwonku, jak to zawsze robiła, szła
powoli, zatrzymywała się nawet na korytarzu. Nie mogła się opanować: Macon i Cory szli razem
z nią i do niej mówili.
-W weekend notatki będą gotowe- mówił Macon Kasiarz.- Może podrzucę ci je do domu?-
Wbijał w nią wzrok i uśmiechnął się zmysłowo.
-Mam lepszy pomysł- wtrącił się Cory. Kręcił się dokoła nich jak fryga.- Mac, bracie, nie
uważasz, że czas, żeby zorganizował kolejną imprezę? Przecież minęło już kilka tygodni, a masz
taki duży dom… Może w sobotę? Załatwię szarlotkę i lepiej poznamy naszą Willi.-
Dramatycznie rozłożył ręce.
-Świetny pomysł!- zawołał za jej plecami Bruce Atleta.- W sobotę jestem wolny. A ty Jill?- Od
niechcenia objął ją ramieniem.
-Zapytaj w piątek- odparła z uśmiechem, powtarzając za Aniołem. Zrzuciła rękę Bruce’a ze
swoich ramion, już z własnej woli. Bruce był przecież chłopakiem Amandy.
Impreza dla mnie, myślała z oszołomieniem. Zawsze marzyła, żeby znaleźć się na jednej z takich
imprez, nie licząc tego, że miała być gwiazdą wieczoru. Poczuła pieczenie w nosie i oczach,
ucisk w żołądku. To wszystko działo się za szybko. Gromadzili się dokoła niej inni uczniowie.
Nie do wiary, znalazła się w centrum zainteresowania. Chyba wszyscy wszyscy szkole
rozmawiali, jeśli nie z nią, to o niej.
-Cześć, jesteś nowa?
-To Gillian Lennox. Chodzi tu od lat.
-Nigdy jej nie widziałem.
-Nie zauważałeś.
-Ej, Jill, Will jaki sposób zgubiłaś książkę od biologii?
-Nie słyszałeś? Wpadła do potoku, bo ratowała dziecko. Mało brakowało, a utonęłaby.
-Podobno David Blackburn wyciągnął ją i zrobił sztuczne oddychanie. Usta- usta.
-A ja słyszałam, że dzisiaj rano zatrzymali się na Hillcrest Road. W jego samochodzie.
Upojenie, nieziemskie. I to nie tylko chłopcy otaczali ją zwartym kręgiem. Myślała, że
dziewczyny będą zazdrosne i wściekłe, że odejdą obrażone.
A tu proszę, Kimberlee Cherry, czyli Kim Gimnastyczka, tryskająca energią jasnowłosa iskierka.
Śmiała się i paplała donośnie. I Steffi Lockhart, Steffi Gwiazda, o czekoladowej skórze i
miodowych oczach- macha radośnie i się uśmiecha.
Nawet Amanda Cheerleaderka, dziewczyna Bruce’a Fabera, stała obok Gillian. Poprawiała lśniące
włosy i błyskała zębami w uśmiechu.
I nagle Gillian zrozumiała. Dziewczyny nie mogą jej nie lubić, a nawet, jeśli, nie mnoga tego
okazywać. Bo jest kimś, emanuje pewnością. Jest piękna i faceci zrobią dla niej wszystko.
To wschodząca gwiazda, nowa siła, z którą trzeba się liczyć. Dziewczyna, która wejdzie jej w
drogę, ryzykuje utratę popularności. Obawiały się jej.
Upojona świadomość. Gillian czuła, się jest piękna jak anioł i niebezpieczna jak żmija. Płynęła
na fali uwielbienia i popularności.
I nagle zobaczyła coś, co prawiło, że świat runął.
Tanya wzięła Davida pod rękę. Oddalili się korytarzem.
Rozdział 8
Gillian stała jak wryta i patrzyła, jak David znika za rogiem.
Jeszcze nie teraz, mała. Weź się w garść. Uśmiech na twojej twarzy – bezcenny.
Starała się uśmiechać.
To był najdziwniejszy dzień w jej życiu. Na każdej lekcji prosiła nauczyciela o nowe książki. Na
każdej lekcji wszyscy służyli jej pomocą. A Anioł był z nią cały czas i podsuwał cięte riposty.
Był dowcipny, złośliwy, inteligentny, a Gillian razem z nim.
Mam przewagę, pomyślała. Ponieważ do tej pory nikt nie zwracał na nią uwagi, mogła być, kim
chciała, pokazać się w dowolnym świetle, i tak jej uwierzą.
Jak Kopciuszek na balu. Tajemnicza księżniczka.
W głośnie Anioła było rozbawienie, ale i czułość.
Na zajęciach dziennikarstwa usiadła obok Daryl Novak, powolnej dziewczyny o sennym
spojrzeniu długich rzęsach. Daryl Bogaczki, Daryl Podróżniczki. Rozmawiała z Gillian, jak z
kimś, kto widział Rzym, Paryż czy Kalifornię.
Podczas przerwy obiadowej Gillian przeżywała rozterki. Zazwyczaj siadały z Amy w
najciemniejszym kącie stołówki. Ostatnio jednak przyjaciółce towarzyszył Eugenie. A przy
stoliku pośrodku Sali dostrzegła Amadnę Cheerleaderkę, Kim Gimnastyczkę i innych z paczki.
Nawet David Dawid Tanya przysiedli się obok.
Mam się do nich dosiąść? Nikt mnie nie zaprosił.
Nie, moje słodkie dziecko. Usiądź obok, przy tamtym stoliku. Nie patrz, kiedy będziesz koło nich
przechodzić, tylko skup się na tacy z jedzeniem. Zacznij jeść.
Do tej pory Gillian jeszcze nigdy nie jadła sama – a przynajmniej nie w miejscu publicznym.
Jeśli Amy nie było w szkole i nie miała jeszcze innego towarzystwa, wymykała się z lunchem do
biblioteki. Dawnej czułaby się okropnie, siedząc tak na widoku i do tego sama, ale teraz miała
przecież towarzystwo: Anioł szeptał jej kawały do ucha. Odkryła w sobie pewność, której
wcześniej nie miała. Niemal się widziała, jak je, spokojna, nieczuła na spojrzenia, zamyślona.
Usiłowała spowolnić ruchy, żeby wyglądać jak Daryl Bogaczka.
Mam nadzieję, że Amy nie pomyślała, ze ją lekceważę. Ale przecież ma Eugene’a.
O Amy też musimy pogadać, mała. Ale teraz się skup, mówią do ciebie. Uśmiech i wdzięk.
-Ej, Jill, tu ziemia!
-Ej, Jill, chodź do nas.
Zaprosili ją. Przesiadła się do ich stolika i nawet niczego nie rozlała pod drodze. Była drobna i
zwinna jak duszek, a oni otaczali ją ciepłym, przyjaznym murem.
Nie bała się już. Byli cudowni. Dzieciaki, które do niedawno wydawały się niedostępne niczym
gwiazdy telewizyjne, okazały się normalne; przekomarzali się i opowiadali dowcipy.
Zawsze zastanawiała się, co ich tak bawi, kiedy są razem. Teraz już wiedziała; wystarczy ta
atmosfera, świadomość, że są wyjątkowi. Tak łatwo było się śmiać. Wiedziała, że David, który
spokojnie siedział obok Tanyi, widzi jej radość.
Słyszała inne głosy docierające spoza tej grupki. Przeważanie były to radosna paplanina i szmery
podziwu. Wydawało się jej, ze słyszy swoje imię…
I skoncentrowała się na słowach.
-Słyszałam, że jej mama pije.
Te słowa brzęczały jej w uszach i nagle nie słyszała już niczego, niczego czym opowiada Kim
Gimnastyczka.
Aniele, kto to powiedział? Czy chodziło o mnie… O mamę?
Wstydziła się rozejrzeć.
-Zaczęła kilka lat temu, ma halucynacje…
Tym razem słowa przedarły się przez radosną paplaninę jej towarzyszy. Kim urwała w połowie
zdania. Bruce Atleta spoważniał. Zapadła nieprzyjemna cisza.
Gillian ogarnął gniew, tak silny, że aż zakręciło jej się w głowie.
Kto to powiedział? Zabiję…
Uspokój się. I to już. Załatwimy to inaczej.
Ale…
Uspokój się, powiedziałem, patrz w talerz. W talerz, mówię. A teraz powiedz, i to najspokojniej,
jak możesz: Nienawidzę plotek, a wy? Nie pojmuję, kto je rozpowiada.
Gillian odetchnęła głęboko i spełniła jego polecenie, choć głos jej drżał.
-Ja też nie- odezwał się ktoś inny. Gillian podniosła głowię i zobaczyła, że David wstał i z
poważną miną patrzył na stolik za jej placami, jakby szukał tego, kto to powiedział.- Moim
zdaniem to żałosne.
W ego oczach zauważyła ten słynny zimny blask, któremu zawdzięczał reputacje twardziela.
Gillian miała wrażenie, że dotknęła jej bardzo ciepła, troskliwa dłoń. Była mu tak wdzięczna ale
w ostatniej chwili zagryzła usta, by niczego nie powiedzieć.
-Ja też nienawidzę plotek- odezwała się J. Z. Oberlin obojętnym głosem. J.Z. Modelka, która
wyglądała jak wyjęta z reklamy Calvina Kleina, zabójczo seksowna i wyblakła, teraz nagle
nabrała wyrazu. – W zeszłym roku ktoś rozpowiadał, że chciałam popełnić samobójstwo. Nigdy
nie doszłam, kto to zrobił.- Zmrużyła zielononiebieskie oczy.
I nagle wszyscy zaczęli rozmawiać o plotkach, jak ich nie lubią i jak nie znoszą plotkarzy. Stanęli
po stronie Gillian.
Ale pierwszy odezwał się David, pomyślała.
Spojrzała na niego, chciała mu podziękować, i w tedy rozległ się ten dźwięk.
Niemal melodyjny, cichy, a jednak od razu zwrócił uwagę wszystkich w stołówce. Dźwięk
tłuczonego szkła. Gillian, tak jak wszyscy, rozglądała się w poszukiwaniu winnego. Nikogo nie
widziała. Nikt nie był speszony, nikt nie zbierał odłamków.
I znowu ten dźwięk. Dwoje uczniów stojących najbliżej drzwi spojrzało najpierw w dół, a potem
w górę. Wysoko nad wejściem znajdowało się półokrągłe okno. Gillian zauważyła, że światło,
które przez nie przenika, jest jakieś dziwne, załamuje się i rozczepia na różne kolory tęczy…
Świetliście. I tańczy na podłodze.
Ludzie przy drzwiach wpatrywali się w kolorowe wzory. Byli zdziwieni.
Gillian nagle wiedziała, co się stanie. Zerwała się na równe nogi, ale wykrztusiła tylko:
-O Boże!
-Odejdźcie stąd! Już! Szybko! – David krzyczał na uczniów stojących najbliżej okna. Biegł w ich
stronę. Idiotycznie, pomyślała Gillian machinalnie. Jej serce na chwilę przestało bić.
Coraz więcej osób krzyczało. Cory, Amanda, Bruce… i Tanya. Kim Gimnastyczka piszczała
histerycznie. I wtedy szyba wypadła z ram, a szkło posypało się niemal bajkowo, prószyło,
śnieżyło, spadało, lśniło, brzęczało. Gillian miała wrażenie, ze obserwuje lawinę w zwolnionym
tempie.
Aż wreszcie było po wszystkim, a w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą było okno, ziała już
tylko dziura w ścianie z czerwonej cegły. Drobinki szkła zasypały całą stołówkę, pokryły
podłogę. Nawet uczniowie siedzący przy najdalszych stolikach mieli zadrapania na ciele. Ale pod
oknem nikogo nie było i nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń.
Dzięki Davidowi. Gillian nadal była odrętwiała, ale kamień spadł jej z serca. Zareagował
odpowiedni wcześnie i wszystkich usunął ze strefy zagrożenia. Boże, jemu nic się nie stało?
Nic, a nic. Skąd wiesz, że sam wpadł na ten pomysł? Może ja też się do tego przyczyniłem. Mogę
coś takiego zrobić, mogę podsuwać ludziom myśli. I nawet się nie zorientują, że to moje dzieło.
Czuła, ze jest zirytowany.
Co? To ty? No to fajnie. Gillian obserwowała Davida. Czekał, aż Tanya obejrzy jego ramię,
skinął głową i się rozejrzał.
Nic mu nie jest. Dzięki Bogu. Ulga była niemal bolesna.
Dopiero wtedy zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę się wydarzyło.
Ono… zanim runęło, wyglądało zupełnie jak lustro w jej łazience. Cała tafla pokryta siateczką
pęknięć.
Lustro pękło, kiedy Tanya naśmiewała się z jej pokoju. Teraz Gillian przypomniała sobie, co
jeszcze chciała wczoraj zapytać Anioła. Właśnie o lustro- dlaczego pękło.
A okno… zaczęło w kilka minut po tym, jak ktoś powiedział coś przykrego o jej matce. Nikt nie
słyszał, jak pękało, ale to się musiało stać niedawno.
Włoski na karku stanęły jej ze strachu. Przeszył ją dreszcz.
Nie, to nie możliwe. Anioł nawet jej nie pokazał...
Ale mówił, że zawsze jest przy niej…
Anioł chyba niczego nie niszczy..
Ale przecież to nietypowy anioł.
Halo? Przepraszam? Może coś mi powiesz?
Aniele? Po raz pierwszy, odkąd z nią był, czuła, ze w jej głowie jest tłok. Że nie ma już
prywatności. Niepokój narastał.
Aniele, zastanawiałam się właśnie… I nagle wybuchła: Aniele, to nie ty, prawda? Nie zrobiłeś
tego z mojego powodu… Nie zbiłeś lustra i okna?
Chwila ciszy. A potem, w jej głowie, śmiech. Szczery, głośny śmiech. Rechot Anioła.
W końcu się uspokoił, ale co chwila jeszcze chichotał.
Ja?
Gillian się speszyła.
Niepotrzebnie zapytała, ale to było takie niesamowite.
To prawda. Tym razem w głosie Anioła wyczuło się mrok. Nieważne, idź, jesteś spóźniona,
dzwonek był pięć minut temu.
Ostatnie dwie lekcje przetrwała jak w malignie. Tylko się dzisiaj wydarzyło, miała wrażenie, że
od rana do tej chwili przeżyła całe życie.
A dzień się jeszcze nie skończył.
Na ostatnich zajęciach, plastyce, znowu usiadła z Daryl Bogaczką. Tylko Daryl spośród jej
nowych znajomych chodziła na plastykę i dziennikarstwo. Tuż przed dzwonkiem spojrzała na
Gillian spod długich rzęs.
-Wiesz, krążą o tobie jeszcze inne plotki. Że kręcisz z Dawidem na boki, za plecami Tanyi. Że
rano spotykacie się potajemnie i…- Daryl wzruszyła ramionami i odgarnęła jasne włosy dłonią z
błyszczącą od pierścionków.
Gillian gwałtownie podniosła głowę.
-No i?
-No to zrób coś z tym, i to szybko. Plotki szybko się rozchodzą. Zaprzecz albo – Daryl się
uśmiechnęła – pozbaw jadu.
No jasne, niby jak?
Zamknij się, mała, i słuchaj. To niegłupia dziewczyna.
-Jeśli coś jest prawdą, najlepiej potwierdź to publicznie. To pozbawia plotkę siły. I zawsze warto
znaleźć tego, kto je rozpuszcza, jeśli to możliwe.
Powiedz, że wiesz. I że po szkole pogadasz z Tanyą.
Tanyą? Czyli…?
Powiedz to.
Jakimś cudem Gillian wzięła się w garść i powtórzyła słowa Anioła.
Daryl Bogaczka spojrzała na nią z szacunkiem.
-Jesteś twardsza, niż myślałam. Może niepotrzebnie się odzywałam.
-Nie.- Gillian nie czekał, aż Anioł podpowie.- Cieszę się, że chciałaś mi pomóc. Świat jest… taki
wrogi.
-Dziwi cię to?- Daryl uniosła brwi.
A więc to Tanya rozsiewa plotki o mamie. Gillian wybiegła z klasy. Była zmęczona i zmieszana.
Nie wiadomo dlaczego myślała, że Tanya jest ponad to.
Ktoś jej pomagał, dlatego plotka tak szybko się rozeszła, ale to ona to zaczęła. Skręcaj, skręcaj w
lewo, tutaj. Dokąd idę?
Wpadnie na nią, zaraz wyjdzie z zajęć ekonomii. Została sama. Nauczycielka chciała z nią
porozmawiać, ale musiała iść do łazienki.
Gillian chciało się śmiać. Wyczuła w tym ingerencję Anioła. Zajrzała do pracowni. Tanya stała
sama przy zielonej tablicy.
-Musimy pogadać.
Tanya zesztywniała. Poprawiła nieskazitelną fryzurę, zanim się odwróciła. Jeszcze bardziej niż
zazwyczaj przypominała przyszłą panią menadżer. Miała poważną minę. Bez Anioła Gillian
zapadłaby się pod ziemię pod tym spojrzeniem.
-Mów- warknęła Tanya.
To, co się później wydarzyło, bardziej przypominało spektakl teatralny niż rozmowę. Gillian
powtarzała słowa Anioła, nie wiedząc, co za chwilę usłyszy. Zadała się całkowicie na niego.
-Słuchaj, Tanyu, wiem, że jesteś zła. Ale podejdźmy do tego jak dorośli ludzie, dobrze?- Zgodnie
z instrukcjami Anioła podeszła do biurka i od niechcenia wodziła palcami po okleinie na blacie.-
Nie zachowujmy się jak dzieci.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Czyżby?- Gillian spojrzała jej w twarz.- A mi się wydaje,, ze wiesz.- Czuje się jak bohaterka
opery mydlanej…
-Mylisz się. Właściwie nie mam teraz czasu…
-Chodzi mi o plotki. O plotko o mojej mamie. I o Davida.
Tanya zastygła w bezruchu. Chyba zaskoczyło ją, że Gillian przeszła do sedna sprawy. Szare
spojrzenie stwardniało. Szykowała się do bitwy.
-Dobrze, porozmawiajmy o Dawidzie- zgodziła się słodko i podeszła do Gillian.- Nic nie wiem o
żadnych plotkach, ale ciekawa jestem, co dzisiaj rano robiłaś w jego samochodzie. Powiesz?
Jej się to podoba. Popatrz na nią! Jest ode mnie dużo większa!
Zaufaj mi, mała.
-Niczego nie robiliśmy- odparła Gillian. Musiała podnieść głowę, żeby patrzeć Tanyi w oczy.-
No dobrze, będę z tobą szczera. On mi się podoba. I to od dawna, odkąd tu zamieszkał. Jest
dobry, przystojny,, szlachetny i słodki. Co nie znaczy, ze chcę ci go odebrać. Wręcz przeciwnie.
Odwróciła się i rzuciła na odchodne.
-Uważam, ze David zasługuje na wszystko co najlepsze. I wiem, ze mu na tobie zależy. I właśnie
to się dziś stało- powiedziała mi, że ci obiecał, że… Widzisz więc, nie masz powodu do obawy.
Oczy Tanyi lśniły.
-Nie wciskaj mi kitu. To wszystko…- Lekkim machnięciem ręki skwitowała nową fryzurę i strój
Gillian.- W ciągu jednego dnia zmieniasz się z szarej myszki w gwiazdę. I paradujesz po szkole
jak królowa. Nie wmówisz mi, że go nie chcesz.
-Tanyu, mój strój nie ma nic wspólnego z Dawidem- skłamała Gillian spokojnie, wpatrując się w
tablice.- Po prostu… Musiała coś zmienić. Miałam już dosyć życia w cieniu.- odwróciła się.- Ale
nie w tym rzecz. Chodzi o to, co jest najlepsze dla Davida. Dawida ja uważam, że
najodpowiedniejsza dziewczyna dla niego jesteś ty, pod warunkiem, że będziesz wobec niego
uczciwa.
-A co to niby miało znaczyć- Tanya powoli traciła panowanie nad sobą. W jej głosie pojawił się
gniew.
-Że już nie będziesz go zdradzać z Bruce’em- O Boże! Z Bruce’em? Felerem? Atletą? Z
Bruce’em?
-Co ty pleciesz? Skąd wiesz?- Tanya nie mogła się uspokoić.
-Nie pamiętasz imprezy u Macona? W zeszłe wakacje? Kiedy David pojechał do babki na
północ? A impreza na Halloween? Samochód Bruce’a?
Cisza. Kiedy Tanya odezwała się ponownie, jej głos był lodowaty.
-Skąd wiesz?
Gillian wzruszyła ramionami.
-Tym, którzy rozsiewają plotki, jest obojętne, o kim mówią.
-Tak myślałam. Kim! Zawsze miała za długi język…- Głos Tanyi znowu się zmienił. Pojawiła się
w nim agresja. Dziewczyna zbliżyła się do Gillian.- Pewnie wszystko powiesz Dawidowi?
-Co?- W pierwszej chwili Gillian, była zbyt zaskoczona, by powtarzać to, co mówił Anioł, zaraz
jednak wzięła się w garść.- Nie, nie powiem mu. Obiecaj mi, ze to się już nie powtórzy. I nie
rozpowiadaj plotek o mojej mamie…
-Zrobię coś gorszego!- Nagle Tanya znalazła się tuż za nią. Syczała gniewnie.- Nie masz pojęcia,
do czego jestem zdolna, kiedy ktoś wejdzie mi w drogę, ty mała bezczelna… pożałujesz.
-Wystarczy.
Głos dobiegł od strony drzwi. Ledwie Gillian go usłyszała a wszystko stało się jasne.
Rozdział 9
Głos Davida, ma się rozumieć.
Gillian odwróciła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Stał w progu, z kurtką
przerzuconą przez ramię, z dłonią w kieszeni. Zaciskał żeby. Patrzył chmurnie na Tanyę.
Zapadła cisza.
Od kiedy? Do kiedy tu stoi?
No cóż… od początku.
O rany. Więc dlatego była taka uprzejma i pozwoliła, by to Tanya wrzeszczała i pluła jadem. Była
pewnie jak Dorotka i zła czarownica.
Gillian miała wyrzuty sumienia. Nieśmiało spojrzała na Davida.
-Posłuchaj… Nie rozumiesz…
Kręcił głową.
-Rozumiem aż za dobrze. Nawet nie próbuj jej kryć.
Właśnie, zamknij się, głupolu! A teraz zrób speszoną minę. Powiedz, że pewnie woleli by zostać
sami.
-Pewnie wolelibyście zostać teraz sami
A ty i tak musisz już iść
-A ja i tak już muszę iść..
Nie takich cyborgów szukasz.
-Nie takich… Zabiję cie! Speszona, jeszcze raz przeprosiła i ruszyła do drzwi.
Szła niemal po omacku.
Aniele?
Przepraszam, nie mogłem się oprzeć. Ale popatrz tylko, mała! Zdajesz sobie sprawę, co osiągnęłaś?
Pozbyłam się Tanyi. Wygrała- przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele. To była zapowiedź
przyszłego szczęścia.
Mądre dziecko!
I to było uczciwe. Bo to wszystko, prawda, tak? Naprawdę zdradzała go z Bruce’em?
Wszystkie dziewczyny romansują z Bruce’em. Tak, to całkowita prawda.
A Kim? To ona roznosi plotki?
Jak masło na grzance.
Wydawała się taka kochana. Podczas rozmowy w stołówce wzięła mnie nawet za rękę.
Kochanie, a jakże, ale za twoimi plecami…
Gillian wyszła ze szkoły i okazało się, że na parkingu stoi jeszcze kilka samochodów, samochodów
między nimi- sportowe bmw Macona. Zobaczył ją i zapraszająco skiną głową.
Ze wszystkich stron rozległy się głosy:
-Jill, podwieźć cię?
-Nie chcemy, żebyś znowu zgubiła się w lesie!
Poczuła się jak piękność z Południa. Wszyscy zwracają na nią uwagę – aż zakręciło się jej w
głowie.
Anioł wielkodusznie okazał obojętność. Jedź z kim chcesz! W oddali stał mały geo Amy, a
przyjaciółka i Eugene patrzyli na nią wyczekująco. Ale przecie nie wsiądzie do samochodu z
Eugenie’em!
Zdecydowała się na Cory’ego i przez cała drogę do domu słuchała jego paplaniny o sobotniej
imprezie u Macona. Nie mogła się go pozbyć, a kiedy w końcu sobie poszedł, pobiegła do pokoju i
rzuciła się na łóżko. Wbiła wzrok w sufit.
Uf!
Leżała wsłuchana w ciszę i starła się pozbierać myśli.
Nadal czuła przyjemne ciepło, ale pojawił się też niepokój. Bardzo chciała ponownie zobaczyć
Davida. Chciała się dowiedzieć jak się skoczyła, jego rozmowa z Tanyą. Nie będzie w pełni
szczęśliwa, póki nie…
-Wyluzuj, dobrze?
Usiadła gwałtownie. Głos nie rozbrzmiewał jej w głowie, tylko tu, w pokoju. Anioł siedział obok
łóżka. Jego widok był jak uderzenie. Od rana zdążyła zapomnieć, jaki jest piękny.
Ciemnozłote włosy przetykane jaśniejszymi pasami. Jego twarz… Klasyczny ideał. Czyste,
regularne rysy, jakby wykute w marmurze. Oczy takie fioletowe, że aż raziły. I wyraz twarzy…
Uduchowiony, rozmodlony… Póki do niej nie mrugnął. I uśmiechnął się łobuzersko.
-Och, cześć- szepnęła ochryple.
-Cześć, mała, zmęczona?
-Wyczerpana.
-Zdrzemnij się, bo muszę gdzieś wyskoczyć.
Mrugała szybko. Wyskoczyć?
-Nie pytałam cię ot to, ale jak jest w niebie? No bo wiesz, skoro anioły są takie jak ty, na pewno jest
tam inaczej, niż się ludziom wydaje. Ta łąka, która widziałam. To jeszcze nie to?
-Nie. Niebo… No cóż, trudno to ująć w słowa. Niebo to oscylacja harmonii czasowo-przestrzennej,
rozumiesz, inherentna1 wibracja sfery, im wyższy poziom, tym bardziej rozbudowany schemat…
Inheremtna- nieodłączny, tkwiący w istocie, przynależący do czegoś, nieodzowny.
-Zmyślasz?
-Tak. To informacje tajne. A teraz śpij.
Gillian zamknęła oczy.
Ucieszyła się, gdy obudził ją zapach kolacji, a kiedy zeszła do kuchni, zastała tam tylko matkę.
-Taty nie ma?
-Nie. Ale dzwonił, kochanie. Wyjechał służbowo na kilka dni.
-Ale na święta wróci, prawda?
-Na pewno.
Gillian nie powiedziała nic więcej. Jadła zapiekankę i zauważyła, ze matka tylko grzebie widelcem
w talerzu. Po kolacji została sama w kuchni.
Wszystko w porządku?
Głos w uchu powitała jak starego dobrego przyjaciela.
Cześć,, Aniele. Tak, wszystko w porządku. Tak sobie tylko myślałam… Jak to się zaczęło z mamą.
Nie zawsze taka była. Kiedyś uczyła w college’u…
Wiem.
A później, jakieś pięć lat temu, wszystko zaczęło się psuć. Zaczęła się dziwne zachowywać. Miała
halucynacje… Wtedy nie miałam pojęcia, co to alkoholizm. Myślałam, że zwariowała. Dopiero
kiedy tata zaczął znajdować w domu puste butelki…
Wiem.
Chciałabym… chciałabym, żeby było inaczej. Cisza. Aniele? Czy o możliwie?
Znowu cisza. I spokojny głos Anioła:
Zajmę się tym, mała. Ale myślę, że to możliwie.
Gillian zamknęła oczy.
Zaraz jednak znowu jej otworzyła.
Aniele? Nie wiem, jak mam ci dziękować, za to, co dla mnie robisz… Nawet nie wiesz…
Nie ma sprawy. I nie płacz. Uśmiech na twarzy- bezcenny. Zresztą musisz odebrać telefon.
Jaki telefon?
Rozległ się dzwonek telefonu.
Ten.
Gillian wydmuchała nos i na próbę powiedziała: halo, żeby się upewnić, że głos jej nie drży, i
dopiero wtedy podniosła słuchawkę.
-Gillian?
Zacisnęła dłoń.
-Cześć, Dawidzie.
-Słuchaj, chciałem się tylko upewnić, ze u ciebie wszystko w porządku. Nawet cię o to nie
zapytałem… No wiesz, wtedy.
-Tak.- Anioł nie musiał jej podpowiadać, wiedział, co powiedzieć.- Dam sobie radę.
-Wiem. Ale Tanya bywa… trudna. Kiedy wyszłaś.. Och, zresztą nieważne.
Nie chce źle o niej mówić.
-W porządku- powtórzyłam.
-Chodzi o to, że..- Niemal czułam napięcie narastające po drugiej stronie drutu. I nagle David
wybuchł, jakby coś w nim pękło. – Ja nie wiedziałem!
-Czego?
-Że jest… taka! Przecież prowadzi telefon zaufania dla nastolatków, angażuje się w projekty
dobroczynne i.. No, po prostu myślałam, że jest inna. Dobra.
Wyrzuty sumienia dawały o sobie znać.
-Ależ na pewno taka jest. Jest dzielna. Kiedy to okno…
-Daj spokój, Gillian. To ty jesteś odważna, dowcipna i zbyt szlachetna, by ci to wyszło na dobre.
Chciałaś dać Tanyi jeszcze jedną szansę.- Odetchnął głośno.- Ale, jak się domyślasz, z nami koniec.
Powiedziałem jej to. I teraz…- Jego głos się zmienił, zaśmiał się, jakby kamień spadł mu z serca.-
Czy zgodzisz się pójdziesz ze mną na imprezę do Macona?
Gillian także się roześmiała.
-Chętnie. Bardzo chętnie.
Och, dzięki!
Była w siódmym niebie.
To był niezwykle cudowny tydzień. Codziennie wkłada nowe, śmiała cichy wygrzebane z dna
szafy.
Z każdym dniem była bardziej lubiana. Kiedy wchodziła do klasy, wszyscy szukali jej wzroku.
Machali do niej z daleka. Wszyscy chcieli z nią porozmawiać i czuli się zaszczyceni, gdy
poświęciła im chwilę. Czuła się jak na diabelskim młynie, wzbijała się coraz wyżej, wyżej.
A przewodnik i opiekun zawsze jej towarzyszył. Anioł stał się jej częstą, najdowcipniejszą,
najbardziej wygadaną. To on, podsuwał riposty, łagodził konflikty, doradzał, kogo tolerować, kogo
zgasić. Instynktownie powoli sama się tego uczyła. Nabierała pewności siebie, codziennie
odkrywała w sobie nowe talenty. Dosłownie stawała się kimś innym.
Rzadko się teraz widywała z Amy, ale przecież przyjaciółka miała Eugene’a, a Gillian była tak
rozrywkowa, że nawet nie rozmawiała z Dawidem w cztery oczy.
W dni imprezy pojechała do Houston Houston Amanda i Steffi. Śmiały się, słuchając
komplementów i rzucały się w wir zakupów. Gillian kupiła sukienkę i kozaki – zaaprobowane przez
Anioła.
Kiedy tego wieczoru David po nią przyjechał, zagwizdał cicho.
-Jak wyglądam? Może być?
-Wyglądasz… -Pokręcił głową.- Nieprzyzwoicie i zarazem wyniośle. Jak ty to robisz?
Gillian się uśmiechnęła.
Macon Kasiarz mieszkał w imponującej rezydencji. Na trawniku powitały ich artystyczne
ustawione renifery z białych gałązek, gałązek środku dom onieśmielał punktowym oświetleniem
orientalnych dywanami, porcelaną i srebrami. Gillian była pod wrażeniem.
Moja pierwsza impreza! Ze szkolną elitą. I w pewnym sensie na moją część.
Twoja pierwsza prawdziwa impreza, na twoją część. Świat leży ci u stóp, mała. Bierz go.
Macon już szedł w jej stronę. Gillian zatrzymała się w drzwiach, świadoma, ze wszyscy na nią
patrzą – i zachwycona tą myślą. Miała na sobie czarną mini w fioletowe kwiaty, tak ciemne że
niemal niewidoczne. Miękki materiał przylegał do niej jak druga skóra. Do tego matowe czarne
rajstopy i kozaki. Skromny makijaż, zdecydowała się na świeżość. Podkreśliła tylko rzęsy przez co
jej fioletowe oczy jeszcze bardziej zwracały uwagę.
Była zabójcza… i swobodna. I świetnie o tym wiedziała.
W oczach Macona widziała skrywane pragnienie.
-Jak leci? Wglądasz super.
-Bo jest super.- Gillian uścisnęła ramię Davida.
Oczy Macona pociemniały. Z obrzydzeniem spojrzał na jej dłoń na ramieniu Davida.
David był spokojny, ale w jego wzorku czaiła się groźba. Macon się wycofał, i to dosłownie. Ale
powiedział tylko:
-Starych nie ma przez cały weekend, więc się rozgłoście. Gdzieś powinno być jakieś żarcie.
Było. Wszędzie. Wszelkie możliwe zakąski i przegryzki. W salonie dudniła muzyka, niosła się
echem po całym domu. Cory powitał ich radosnym toastem.
Kiedy w zeszłym tygodniu mówił, ze załatwi prąd, sądziła, że myślał o wzmacniaczu. Teraz
zrozumiała. Chodziło o alkohol. Wszyscy pili.
I to nie tylko piwo. Wszędzie poniewierały się butelki. Na stole leżał chłopak, a jego dziewczyna
lała mu do ust alkohol.
-Trzymaj, Jill.- Cory wciskał jej plastikowy kubek z czapą piany.
-Tak się składa, ze jestem przywiązana do moich szarych komórek- wypaliła. Do tego nie
potrzebowała pomocy Anioła.- Gdybyś bardziej szanował swoje, może nie oblałbyś biologii.
Wybuch śmiech. Nawet Cory zachichotał.
-Święte słowa- powiedziała Daryl Bogaczka i wzniosła toast piwem korzennym. A David
podziękował za piwo i wziął colę. Nikt nie naciskał, chłopak na stole nawet się speszył. Gillian
zdążyła się już nauczyć, ze osoba popularna, zdecydowana i odważna załatwi wszystko, czego
zapragnie. A sukces upija o wiele bardziej niż alkohol.
Niezła impreza, co? Co?
Och, tak. Tak, fajna. Anioł zdawał się myśleć o czymś innym. Oczywiście, mówi się, że bez
alkoholu to żadna impreza…
Och, nie wygłupiaj się. Mówisz jak Cory! Mało brakowało, a roześmiałaby się na głos.
Wszystko było takie ekscytujące. Muzyka, imponujący dom i świąteczne dekoracje. Ludzie.
Dziewczyny ściskały ją i całowały, jakby się nie widziały od miesiąca. Chłopcy też próbowali, ale
David posyłał ostrzegawcze spojrzenie.
No właśnie. To dopiero jest ekscytujące. Świadomość, że wszyscy wiedzą, że z nim jest, że David
Blackburn należy do niej. To dopiero podniesie jej status!
- Pokazać ci dom?- zapytał.- Macon nie ma nic przeciwko.
Spojrzała na niego.
-Nudzisz się?
Uśmiechnął się.
-Nie, ale chętnie pobyłbym tylko z tobą.
Weszli na piętro schodami wyłożonymi grubym chodnikiem. Na ścianach wisiały obrazy olejne.
Pokoje na górze były również okazał, jak na parterze.
Gillian się wyciszyła. Muzyka nie była tu tak głośna. Chłód marmuru przywodził na myśl muzeum.
Spojrzała w okno. Aksamitny mrok zakłócały błyszczące gwiazdy
-Wiesz, cieszę się, że nie chciałaś pić- powiedział David cicho za jej plecami.
Odwróciła się, usiłowała wyczytać coś z jego twarzy.
-Zaskoczyło cię to?
-Czasami wydajesz się bardzo dorosła. Taka… światowa.
-Ja? Zlituj się! To ty sprawiasz takie wrażenie.- I takie dziewczyny ci się podobają, dodała w
myślach.
Odwrócił głowę i się roześmiał.
-Jasne. Twardziel. Buntownik. Z Tanyą ostro imprezowaliśmy.- Wzruszył ramionami.- Ale nie
jestem twardy. Jestem zwyczajnym chłopakiem z małego miasteczka, który stara się przejść przez
życie. Nie szukam kłopotów. Uciekam przed nimi w miarę możliwości.
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc te słowa, ale David był poważny.
-Owszem, przyznaję, w przeszłości wiele razy miałem kłopoty – mówił powoli.- I robiłem rzeczy, z
których nie jestem dumny. Ale chciałbym się zmienić… Jeśli to możliwe.
-Nowy ty.
Spojrzał na nią zaskoczony i nagle się uśmiechnął.
-Tak, coś takiego.
-A może…- Szukała odpowiednich słów.- Może czasami ludzie muszą wyrazić obie strony swojej
osobowości. Dopiero wtedy w pełni stają się sobą.
-Możliwe. O ile to możliwe.
Zawahała się. Milczała, bo czuła, że z czymś walczy. Że miał powód, by ją tu przyprowadzić.
-No dobra. Powiem, ci coś dziwnego- odezwał się po chwili.- Nie czuję się w pełni sobą. Bo…-
Rozejrzał się ciemnym pokoju. Widziała jedynie jego profil. Odetchnął głęboko, pokręcił głową.-
No dobra, zabrzmi jeszcze gorzej, niż myślałem, ale muszę to powiedzieć. Nic na to nie poradzę.
Znowu na nią patrzył. I mówił gorączkowo:
-Odkąd znalazłem cię wtedy na śniegu, mam wrażenie, że nie będę w pełni sobą, że moje życie nie
będzie pełne bez…- Zawahał się, wzruszył ramionami.- No, bez ciebie- dokończył bezradnie.
Cały wszechświat skupił się na biciu jej serca. Gillian czuła je w całym ciele.
-Ja…- zaczęła powoli.
-Wiem, wiem, jak to brzmi, przepraszam.
-Nie- szepnęła.- Nie to chciałam powiedzieć.
Wcześniej patrzył w okno, ale teraz spojrzał na nią i zobaczył iskierkę nadziei w jego oczach.
-Chciałam powiedzieć, że to rozumiem.
Sądząc po jego minie, bał się uwierzyć.
-Naprawdę?
-Chyba tak. Naprawdę.
I nagle szedł w jej stronę, a ona wyciągnęła ramiona. Jakby coś pchało ich ku sobie, ale nie
fizycznie.
Szaleństwo, pomyślała, ale to była siła raczej duchowa. Jakby byli sobie pisani.
Obejmował ją, było cudownie, tak naturalnie. Czuła jego ciepło i siłę. Zamknęła oczy, opierając
głowę o jego ramię. Tak niewiele, a tyle znaczy.
Odkryła w sobie nowe cudowne uczucia i miała wrażenie, że jest o krok od innej wielkiej
tajemnicy.
Jeśli tylko uniesie powieki i spojrzy w oczy Davida, coś się zmieni w świecie…
Mała? Szept Anioła w jej uchu. Mała, przepraszam, że przeszkadzam, ale to bardzo ważne. Zasuwa
do sypialni rodziców Macona.
Gillian go nie słuchała.
Gillian! Mówię poważnie! Musisz to usłyszeć!
Aniele?
Powiedz, ze zaraz wrócisz. To bardzo pilne!
Nie mogła zlekceważyć tonu jego głosu. Poruszyła się.
-Davidzie, muszę na chwilę wyjść. Zaraz wracam.
Skinął głową.
-Jasne.
Gillian nie mogła się od niego oderwać. Czuła na sobie dotyk jego dłoni.
Oby to było coś dobrego! Zamrugała, gdy tylko wyszła na jasny korytarz.
Idź do końca, tam jest sypialnia rodziców. Wejdź i nie zapalaj światła.
Było to ogromne, ciemne pomieszczenie, pełne niewyraźnych kształtów przypominających śpiące
słonie. Gillian niemal od razu wpadła na mebel.
Ostrożnie! Widzisz to światełko?
Smuga światła wydobywała się spod zamkniętych drzwi po przeciwnej stronie pokoju.
To jest łazienka. Teraz słuchaj. Podejdź do drzwi po prawej stronie. To szafa czy raczej garderoba.
Otwórz cicho i wejdź tam.
Co?
Anioł miał anielską cierpliwość.
Wejdź i słuchaj.
Gillian westchnęła, a potem powoli otworzyła drzwi do garderoby i weszła do środka.
Pomieszczenie było duże, ale duszne, ze względu na mnóstwo ubrań po obu strachach. Gillian
odczuwała, że narusza cudzą strefę prywatności. Pokonała spory odcinek pomiędzy wieszakami,
zanim Anioł kazał jej się zatrzymać.
Dobrze. Przyłóż ucho do ściany. Po lewej.
Zamknęła oczy, bo ciemność ją przeraziła, i weszła między długie plastikowe pokrowce, a ciężką
aksamitną kreację, po czym przywarła uchem do drewna. Nie do wiary, ze to robię. To idiotyczne.
Boje się, a jeśli ktoś mnie tu znajdzie…
Słuchaj, dobrze?
Początkowo bicie jej serca zagłuszało
Rozdział 10
Pod warunkiem że przysięgniesz, ze to nie byłaś ty.
-Ile razy mam cię zapewniać? Od tygodnia ci powtarzam, ze to nie ja. Nie powiedziała jej ani
słowa, uwierz mi.
Pierwszy głos, spięty i niespokojny, należał do Tanyi. Drugi- Do Kim Gimnastyczki. Która
wydawała się bardzo zdenerwowana.
Aniele? Co się dzieje?
Kłopoty.
No dobra.- Znowu Tanya.- Udowodnisz, ze to prawda, jeśli mi pomożesz.
-Tanya, posłuchaj, przykro mi, że David z tobą zerwał, ale może to nie wina Gillian…
-Owszem, to jej wina, tylko jej. Z Bruce’em już się skończyło i dobrze o tym wiesz. David nie
dowiedziałby się, gdyby nie zaczęła gadać. A skąd ona wiedziała…
-Boże, nie zaczynaj znowu!- Kim podniosła głos.- To nie ja!
-Dobrze, wierze ci.- Tanya się uspokoiła.- Nie będziemy się kłócić. Musimy trzymać się razem.
Podaj mi szczotkę.- Chwila ciszy i Gillian widziała oczami wyobraźni, jak Tanya czesze ciemne
włosy, aż zaczną lśnić, i z zadowoleniem przygląda się w lustrze.
-Co zrobisz?- zapytała Kim.
-Załatwię ich. Oboje. Nienawidzę go. Powiedziałam, że pożałuje, jeśli mnie zostawi, a ja zawsze
dotrzymuję słowa.
Wciśnięta między ciężkie ubrania Gillian miała ochotę się roześmiać.
Wiedziała, co się dzieje. To scena jak z komedii i z trudem do niej docierało, ze to wszystko
dzieje się naprawdę. Oto siedzi w szafie i podsłuchuje, jak koleżanki planują zemstę… Na niej.
Absurd. Jak z kiepskiego kryminału.
I to wszystko działo się teraz.
Usiłowała wrócić do rzeczywistości. Wyprostowała się.
Aniele, nikt się nie będzie mścić, prawda? One tylko tak gadają. Nie mieści mi się w głowie, że to
w ogóle słyszę. To idiotyczne…
Słyszysz to, bo kazałem ci tu przyjść. Masz niewidzialnego stróża, dzięki któremu jesteś we
właściwym miejscu i o właściwym czasie. I lepiej uwierz, że takie rzeczy dzieją się naprawdę.
Zemsta też. A jeszcze się nie zdarzyło, żeby Tanya nie zrealizowała swojego planu.
Przyszła pani menedżer. Ta myśl przemknęła Gillian przez głowę.
Przyszła pani prezes mówi poważnie. I jest bystra; może wiele zrobić.
Gillian odechciało się śmiać.
Ponownie przywarła uchem do ściany. Stało się jasne, ze ominęła ją cześć rozmowy.
-Najpierw David?- zapytała Kim.
-Dlatego, że wiem, na czym mu zależy. Chce się dostać na uniwersytet Ohio. Wysłał formularze
już w październiku. I tak będzie ciężko, bo ma kiepskie stopnie, ale świetnie wypadł na testach.
Załatwię go tak, że za żadne skarby świata się tam nie dostanie.- Teraz Tanya mówiła słodko, z
rozmarzeniem.
-Niby jak?- Kim była wstrząśnięta.
-Napisze do dziekana. I do naszego dyrektora, i do nauczyciela od literatury angielskiej, a nawet
do dziadka Davida, który miał mu zapłacić za studia.
-Ale dlaczego? Jeśli go oczernisz, uznają, że przemawia przez ciebie gorycz i…
-Napiszę, że w zeszłym roku oszukiwał na egzaminach. Musieliśmy napisać pracę semestralną. A
on swoją kupił. Od studenta z Filadelfii.
Kim wypuściła powietrze z płuc tak głośno, ze nawet Gillian to słyszała.
-Skąd wiesz?
-Bo ja mu to załatwiłam, ma się rozumieć. Chciałam, żeby miał lepszy stopień, żeby się dostał na
studia. Żeby wyrósł na ludzi. Ale tego mi nie udowodni. To on zapłacił temu chłopakowi.
Cisza. I Kim mówiąca z wymuszoną beztroską:
-Ale tym sposobem zrujnujesz mu całe życie…
-Wiem.- Tanya była spokojna. Zadowolona.
-Ale… No dobrze, co mam zrobić?
-Zacznij paplać. W tym jesteś najlepsza, może nie? W poniedziałek napisze listy, więc wtedy
zaczniesz rozpowiadać na prawo i lewo, co zrobił. Chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli.-
Roześmiała się.
-Jasne. Dobrze. Spoko.- Kim była przerażona.- Posłuchaj, lepiej już pójdę… Mogę szczotkę?
-Proszę.-Stuknięcie.- Jeszcze jedno, Kim. Gillian tez się zajmiemy. Później ci powiem, co
wymyśliłam.
-Jasne.- cichu głos Kim. Jeszcze jedno stuknięcie i wreszcie odgłos zamykanych drzwi. I cisza.
Gillian stał w dusznej szafie.
Było jej niedobrze, jakby znalazła pod łóżkiem coś obrzydliwego, oślizgłego. Tanya jest szalona i
zła. Przepełniona nienawiścią.
I bystra. Anioł sam to powiedział.
Co mam robić? Mówiła poważnie, prawda? Zniszczy go. A ja nic na to nie poradzę.
Owszem, jest coś, co możesz zrobić.
Nie posłucha mnie, wiem to. Nikt nie zdoła jej tego wybić z głowy. A pogróżki niczego…
Powiedziałem, że jest coś, co możesz zrobić.
Gillian wzięła się w garść.
Co?
To dość skomplikowanie. I… no cóż, nie jestem pewien, czy już jesteś gotowa.
Dla Davida zrobię wszystko. Zareagowała od razu, instynktownie. Dziwne, jak niektórych rzeczy
jesteśmy pewni.
No dobra. Pamiętaj, ze to powiedziałaś. Wszystko ci wytłumaczę w domu, wracajmy, więc.
Szybko. Ale najpierw zabierz coś z łazienki.
Gillian była spokojna i czujna jak młody żołnierz na pierwszej misji na terenie wroga. Anioł ma
pomysł. Wszystko będzie dobrze, jeśli go posłucha.
Weszła do łazienki iż robiła, co jej kazał, o nic nie pytając. A potem podeszła do Davida Dawida
poprosiła, żeby zawiózł ją do domu.
-No, dobrze, jestem gotowa. Mów, co mam robić.
Siedziała na łóżku w piżamie w misie. Było już po północy, w całym domu panowała cisza.
Ciemność rozjaśniało jedynie światło z nocnej lampki.
-Chyba jesteś gotowa.
Głos był cichy, zamyślony… i dobiegał spoza jej głowy. W powietrzu, jakiś metr od łóżka, coś
zajaśniało.
A po chwili pojawił się Anioł, w pozycji lotosu, z dłońmi na kolanach. Unosił się w powietrzu na
wysokości jej łóżka. I mierzył uwarzonym spojrzeniem. Miał spokojną minę, otaczało go jasne,
blade światło.
Jak zawsze na jego widok dostawała dreszczy. Był taki piękny, taki nieziemski, taki inny. I
jeszcze nigdy nie przyglądał się jej tak intensywnie.
Trochę ją to przerażało, ale odepchnęła tę myśl od siebie. Musi myśleć o Davidzie, który bez
pytania zabrał ją do domu, gdy godzinę temu poczuła się słabo. Nie miał zielonego pojęcia co go
czeka w poniedziałek.
-Mów, co mam robić- powiedziała.
Była gotowa. Nie miała pojęcia, co powstrzyma Tanyę, ale na pewno nie będzie to nic
przyjemnego… ani zgodnego z prawem. Nieważne. Była gotowa.
Ale to, co usłyszała było zaskakujące.
-Wiesz, że jesteś inna, prawda?
-Co?
-Zawsze byłaś. Podświadomie to czułaś.
Nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Bo z jednej strony to straszny banał, a z drugiej prawda.
Zawsze wydawało się jej, ze jest inna. No i przeżyła własną śmierć. Wróciła z Aniołem.
Przecież nie każdemu się to zdarza? A obecna popularność w szkole – wszyscy uważają, że jest
wyjątkowa. Ale to uczucie zaczęło się dużo wcześniej, jeszcze w dzieciństwie. Myślała jednak,
ze wszyscy tak mają, że czują się inni i lepsi.
-Fakt, tak myślą wszyscy- przyznał Anioł i Gillian drgnęła, jak zawszę gdy sobie uświadomiła, że
jej myśli nie należą już tylko do niej.
Anioł mówił dalej.
-Ale w twoim wypadku to prawda. Co właściwie wiesz o prababce Elspeth?
-Co?- Zupełnie zbił ją z tropu.- To staruszka, mieszka w Anglii, co roku przysyła mi prezenty na
święta…- Jak przez mgłę przypomniała sobie fotografię starszej siwej pani w okularach,
tweedowej spódnicy i wygodnych butach. Z pekińczykiem w czerwonym fraczku.
-Dorastała w Anglii, ale urodziła się w Stanach. Miała zaledwie rok, gdy rozdzielono ją ze starszą
siostrą Edgith, która ją wychowywała. Działo się to podczas I wojny światowej. Uznano, że nie
ma żadnych krewnych, i adoptowało ją małżeństwo z Anglii.
-Co, to doprawdy fascynujące.- Gillian niczego już nie rozumiała, ale i traciła cierpliwość.- Ale
co, do licha…
-Już ci mówię, co to ma wspólnego z Dawidem. Twoja prababka dorastała z daleka od siostry, z
dala od swoich. I dlatego nie znała swego dziedzictwa. Nie wiedziała…
-Czego?
-Że urodziła się jako czarownica.
Długa, długa cisza. Za długa. Gillian już po chwili wiedziała, co powiedzieć, ale słowa nie
przechodziły jej przez ściśnięte gardło.
Powinna się roześmiać. Przecież to zabawne, prawda? Prababka w półbutach czarownicą.
Zresztą, czarownice nie istnieją. To tylko istoty z baśni…
…Jak anioły.
-Anioły.- sapnęła Gillian z trudem. Czuła, jak rozpadała się na kawałki. Jakby przestały
obowiązywać wszelkie zasady.
Bo anioły przecież istnieją. Patrzy na jednego z nich. Unosi się mniej więcej metr nad podłogą.
Pad nim nie ma nic… I umie czytać w jej myślach, pojawia się i znika… Istnieje. A skoro istnieją
anioły…
To magia również. Widziała kiedyś taką naklejkę na zderzaku. Uniosła dłoń do ust, czuła, że
zaraz zachichocze albo zacznie krzyczeć.
-Moja prababka jest czarownicą?
-Nie do końca. Byłaby, gdyby wiedziała o swoich pochodzeniu. Widzisz, to najważniejsze
wiedzieć.
Twoja prababka ma w żyłach magiczną krew, podobnie jak twoja babka, twoja mama i
ty. A teraz… teraz ty wiesz.- Ostatnie słowa powiedział cicho, delikatnie. Jakby układał ostatni
kawałek łamigłówki.
Gillian przeszła ochota do śmiechu. Kręciło jej się w głowie, jakby nagle stanęła nad urwiskiem i
spojrzała w przepaść.
-Ja… też mam magiczną krew.
-Nie bój się. Powiedz to. Jesteś czarownica.
-Aniele…- Serce waliło jej jak młotem, powoli i mocno.- Proszę cię… nic z tego nie
rozumieniem. I… nie jestem czarownicą.
-Nie, jeszcze nie, ale już wykazujesz pewne oznaki. Pamiętasz lustro w łazience?
-Ja…
-I okno w stołówce. Pytałaś, czy to ja. Nie, to byłaś ty. Byłaś wściekła, żyłaś mocy, choć nie
zdawałaś sobie z tego sprawy.
-O Boże- szepnęła.
-Ta moc bywa przerażająca. Jeśli nie wiesz, jak się nią posługiwać, wyrządzi wiele szkód. Innym,
ale i samej czarownicy. Nie rozumiesz, mała? Popatrz na twoją matkę.
-Co z nią?
-Jest czarownicą. Zabłąkaną. Jak ty. Ma moc, ale nie umie się nią posługiwać, nie rozumie jej i to
ją przeraża. Kiedy zaczęły się wizje…
-Wizje?- Gillian wyprostowała się gwałtownie. Nagle dostała olśnienia, zrozumiała ostatnich pięć
lat swego życia.
-Owszem.- W fioletowych oczach Anioła czaił się mrok.- Halucynacje były najpierw, alkohol
dopiero później. To były wizje, sceny, które się dopiero zdarzą albo mogą zdarzyć, albo zdarzyły
dawno temu. Ale ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
-O Boże. Boże.- Gillian dygotała na całym ciele. Miała łzy w oczach.- Więc to tak. Tak. Musimy
jej pomóc, musimy jej powiedzieć…
-Owszem, ale najpierw musimy załatwić twoją sprawę. Zresztą to nie jest coś, co można tak po
prostu powiedzieć, tym sposobem wyrządzimy więcej szkody niż pożytku.
-Tak, tak, masz rację.- Mrugała szybko. Usiłowała się uspokoić, pomyśleć.
-Zresztą, przynajmniej chwilowo, jest w bardzo dobrej formie. Trochę przygnębiona, ale stabilna.
Może poczekać kilka dni. Tanya nie.
-Tanya?- Gillian niemal zapomniała, od czego się zaczęło.- Ach, tak, Tanya i David.
-Poradzisz sobie z nią, teraz, gdy już wiesz, kim jesteś.
-Tak. Dobrze.- Gillian zwilżyła usta językiem.- Myślisz, że tata wróci, kiedy mama już się za
wszystkim upora?
-Myślę, że to bardzo możliwe. Posłuchaj mnie wreszcie. Żeby unieszkodliwić Tanyę…
-Aniele…- Znów ogarnął ją lęk.- Słuchaj, czarownice są chyba złe? Czy ty to… pochwalasz?
Złapał się za złotą głowę.
-Czy gdybym to potępiał, siedziałabym tutaj i ci pomagał?
Zachciało jej się śmiać. To takie nieprawdopodobne- złota aura i słowa cedzone przez zęby.
Myśli kłębiły się w głowie.
Mówiła powoli, z wahaniem.
-Czy zjawiłeś się, żeby pomóc mi się z tym uporać?
Podniósł głowię i spojrzał na nią tymi nieziemskimi oczami.
-A jak myślisz?
Gillian pomyślała, że świat nie jest taki, taki sobie wyobrażała. Anioły też nie.
Następnego ranka przeglądała się w lustrze. Nabrała tego zwyczaju, odkąd Anioł namówił ją na
zmianę fryzury- chciała się napatrzeć na nową siebie. A teraz chciała zobaczyć Gillian
czarownicę.
Pozornie nic się nie zmieniło. Ale teraz, gdy wiedziała, dostrzegała rzeczy, które przedtem
umykały jej uwadze. Coś w oczach- jakby przebłysk starożytnej wiedzy. Coś elfiego w twarzy.
-Nie gap się już, jedziemy na zakupy- mruknął Anioł ze złotego obłoku.
-Dobrze- odparła poważnie. I usiłowała poruszyć nosem.
Wzięła kluczki od samochodu matki i ubrała się ciepło. Było zimno, świat przykrywała świeża
warstwa śniegu. Powietrze wypełniło jej płuca jak magiczny eliksir.
Ale ze mnie czarownica. Usiadła za kierownicom. Dokąd jedziemy? Do Hughton?
O nie. Takich rzeczy nie dostaniesz w centrum handlowy. Na północ. Do Woodbridge.
Usiłowała sobie przypomnieć. Woodbridge. Małe miasteczko, jak Somerset. Na pewno już
kiedyś tam była.
Jedziemy do Woodbridge na zakupy, żeby załatwić sprawę Tanyi? Jedź, Ważko.
Główna ulica Woodbride prowadziła na rynek pełen kolorowych choinek. W witrynach
sklepowych migotały lampki. Jak na pocztówce.
Dobrze. Tu zaparkuj.
Gillian słuchała jego poleceń i oto weszła do staroświeckiego sklepu; nawet deski podłogi
skrzypiały jakoś tak wiekowo. Miała dziwne wrażenie, że czas się cofnął o dobrych pięćdziesiąt
lat. Półki wzdłuż ciasnych alejek uginały się od towarów. Powietrze przesycał zapach pleśni.
Zadumana łakomie wpatrywała się w słój cukierków.
Idź na zaplecze, otwórz drzwi i przejdź do tylnego pomieszczenia.
Nieśmiała otworzyła skrzypiące drzwi i zajrzała do ciemnego pokoju Kolejny sklep. O jeszcze
dziwniejszym zapachu, trochę lekarstw a trochę smakowitym. Panował tu półmrok.
-Dzień dobry?- zaczęła pod wpływem Anioła. I wtedy zobaczyła ruch za ladą.
Siedziała tam dziewczyn, na oko dziewiętnastoletnia. Miała ciemne włosy i fascynującą twarz,
zwyczajną, jeśli chodzi o kształt i rysy, ale jej spojrzenie było wyjątkowo intensywne i bystre.
-Mogę się rozejrzeć?- zapytała Gillian, znowu pod dyktando Anioła.
-Proszę bardzo- odpowiedział dziewczyna.- Mam na imię Meluzyna
Obserwowała z nieskrywaną ciekawością, jak Gillian myszkuje wśród półek z taką miną, jakby
wiedziała, czego szuka. Otaczały ją dziwne, obce przedmioty- kamienie, zioła, kolorowe świece.
Nie ma. Anioł był zrezygnowany. Musisz ją poprosić.
-Przepraszam.- Gillian podeszła do kontuaru.- Macie smoczą krew? Aktywną?
Wyraz twarzy dziewczyny zmienił się diametralnie Spojrzała ostro.
-Zupełnie nie wiem, o czym mówisz- odparła.- I dlaczego pytasz.
Gillian poczuła gęsią skórkę. Nagle wiedziała, że znalazła się w niebezpieczeństwie.
Rozdział 11
Anioł był spięty, ale spokojny.
Weź długopis z lady, czarny, tak. A teraz… wyluzuj. Odpręż się, a ja się wszystkim zajmę.
Posłuchała go. Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby opisać słowami tego, co się działo. Mogła tylko
patrzeć, z przerażeniem i fascynacją, jak jej własna dłoń rysuje coś na fakturze.
Poruszała się szybko, kreśliła jakieś kształty. Niestety w długopisie wyczerpał się atrament, bo
Gillian widziała tylko blade linie.
Pokaż jej kalkę.
Gillian zdjęła pierwszy arkusik, a pod spodem, na kalce był kwiat- czarna dalia.
Co to jest?
Znak rozpoznawczy. Bez tego nie sprzedadzą nam tego, czego potrzebujemy.
Meluzyna popatrzyła na nią inaczej. Z zainteresowaniem i zdumieniem.
-Jedność- powiedziała.- Zaintrygowałaś mnie, gdy tylko weszłaś. Masz wygląd… Ale nigdy cię tu
nie widziałam. Sprowadziłaś się tu niedawno?
Powiedz: jedność. To takie ich powitanie. I powiedz, że jesteś tylko przejazdem.
Czy to czarownica? Czy są tu inne? I dlaczego mam kłamać…
Budzisz jej podejrzenia!
Rzeczywiście, dziewczyna przyglądała jej się dziwnie. Jakby chciała usłyszeć, co mówią. Gillian
się zaniepokoiła.
-Jedność. Nie, jestem tu tylko przejazdem- odparła pospiesznie.- Potrzebuję smoczej krwi-
recytowała za Aniołem- i dwie figurki. Kobiece. Macie proszek Selkata?
Meluzyna się uspokoiła.
-Należysz do Kręgu Północy- stwierdziła raczej, niż zapytała.
Cooo? Co to jest Krąg Północy? I dlaczego już mnie nie lubi?
To taka organizacja czarownic. Klub. W którym zajmują się takimi czarami, jakie są nam teraz
potrzebne.
Aha. Czyli czarną magią.
Potężną magią… Niezbędną w twoim wypadku.
Meluzyna odsunęła krzesło. Przez chwilę Gillian się zastanawiała, czemu nie wstaje, ale zaraz
zrozumiała. Meluzyna siedziała na wózku inwalidzkim. Nie miała nogi poniżej kolana.
Co wcale nie wpłynęło na jej zwinność. Już po chwili wróciła z kilkoma paczuszkami na kolanach.
Z pudełka na ladzie wyjęła dwie laleczki z bladoróżowego włosku. W paczuszkach było coś, co
wyglądało jak ciemnoczerwona kreda i zielonkawy proszek.
Nie podniosła głowy, gdy Gillian płaciła za zakupy, i ta poczuła się zlekceważona.
-Jedność- powiedziała grzecznie, chowając portfel i sprawunki. Uznała, ze skoro mówi się to na
powitanie, można i na pożegnanie.
Meluzyna popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
-Odejdź i wróć- powiedziała powoli. Zabrzmiało to niemal jak zaproszenie.
No, to już sama nie wiem.
Powiedz to samo i spadaj stąd mała.
Wyszła na dwór i rozejrzała się po miasteczku. Czarownice z Woodbridge. Czyżby były wszędzie?
Mleczarnię i sklepy żelazny tez przejęły?
Jesteś bliżej prawdy, niż ci się wydaje, ale teraz nie mamy na to czasu. Musisz rzucić zaklęcie.
Gillian jeszcze raz popatrzyła na rynek pełen choinek. Stoi na tu w środku dnia, z torbą pełną
magicznych ingrediencji. Pokręciła głową i wróciła do samochodu.
Zamknęła za sobą drzwi na klucz, usiadła na łóżku i rozłożyła czarodziejskie przybory. Plastikowe
woreczki proszkiem, kamieniem, laleczki i włosy ze szczotki, które zabrała wczoraj z imprezy u
Macona.
Dwa czy trzy jasne loki Kim. Trzy czy cztery lśniące ciemne pasma Tanyi.
-Nie musisz mi mówić, do czego służą- stwierdziła, patrząc w powietrze.- To wudu, tak?
-Mądra dziewczynka.- Anioł się zmaterializował.- Dzięki włosom laleczki będą personifikacją
dziewcząt. Połączą się magicznie z tymi, które uosabiają. Owiń je włosami i powiedz na głos ich
imiona.
Gillian nawet nie drgnęła.
-Posłuchaj, kiedy zabierałam te włosy ze szczotki, nie miałam pojęcia, czemu to robię. Ale kiedy
zobaczyłam te laleczki… Zrozumiałam. I reakcje Meluzyny…
-Nie ma pojęcia, z czym walczysz. Nie zawracaj sobie nią głową.
-Ja po prostu chcę załatwić wszystko jak należy, rozumiesz?- Zacisnęła dłonie na kolanach i
spojrzała na niego.- Nigdy nie chciałam, żeby komukolwiek stała się krzywda… To znaczy,
owszem miałam takie… no, wizje, jak wielka stopa rozgniata nauczyciela matematyki. Ale tak
naprawdę nie chcę nikogo skrzywdzić.
Anioł nie tracił cierpliwości.
-A kto powiedział, że skrzywdzisz?
- A po co to wszystko?
-Zrobisz, co będziesz chciała. Gillian, Ważko, ta magia ukształtuje cię jako czarownicę, ukierunkuje
twoje działania. Ale to od ciebie zależy, co spotka Tanyę i Kim. Nie musisz robić im krzywdy,
musisz je tylko powstrzymać.
-Nie dopuścić, żeby zrobiły to, co planują.- Gillian myślała na głos.- Tanya chce napisać te listy,
Kim ma rozpuszczać plotki…
-A jeśli Tanya ni będzie mogła pisać? A Kim mówić? To byłaby… dla nich nauczka.- Choć na
twarzy Anioła malowała się powaga, w jego oczach zabłysły złośliwe iskierki.
Gillian zagryzła usta.
-Kim chybaby umarła, gdyby nie mogła mówić!
-Och, na pewno przeżyje.- Teraz i ona się roześmiała.- Więc gdyby miała ostre zapalenie gardła… A
Tanya chorą rękę… Sparaliżowaną…
Gillian spoważniała.
-Nie, nie sparaliżowaną.
-Chwilowo. Nawet nie to? No dobrze, więc co innego, co nie pozwoli jej utrzymać pióra… Może
wysypka?
-Wysypka?
-No. Infekcja. Musiałaby mieć zabandażowaną rękę i nie mogłaby pisać. Mięlibyśmy trochę czasu,
póki
nie wymyślimy czegoś innego.
-Wysypka… Tak, to się może udać. To dobry pomysł.- Gillian głęboko zaczerpnęła powietrza i
spojrzała na przedmioty leżące na narzucie- No dobra, mów, co mam robić.
Anioł mówił. Owinęła laleczki włosami i na głos wypowiedziała ich imiona. Natarła sproszkowaną
smoczą krwią, czerwoną kredo podobną substancją. Następnie nasypała odrobinę zielonego proszku
Selkaeta na rękę jednej i gardło drugiej.
-A teraz… niechaj spłynie na mnie moc słów Hekate. Nie ja je wypowiadam, nie ja je powtarzam;
mów je Hekate.
Kim jest Hekate? Posłała to pytanie bezgłośnie z obawy, że jeśli je wypowie na głos popsuje
zaklęcie.
Cicho bądź. Skoncentruj się. Weź laleczkę Tanyi i pomyśl o bakterii Streptococcus pyogenes, od
której dostanie wysypki. Wyobraź to sobie. Zobacz jej rękę.
Odprawianie czarów sprawiło jej dziwną satysfakcje, nie mogła temu zaprzeczyć. Wyobraziła sobie
smukła, śniadą dłoń Tanyi, jak zawisa nad kartką papieru, by napisać list, który zniszczy przyszłość
Davida… Wyobraziła sobie swędzącą czerwoną wysypkę, jak Tanya drapie się nerwowo. Czerwone
plany na skórze. I swędzenie coraz mocniejsze i mocniejsze.
Ej, to jest fajne!
Potem przyszła kolej Kim.
Skończyła, włożyła obie laleczki do pudełka po butach i wsunęła pod łóżko. Wstała zarumieniona i
dumna.
-Już? Jak mi poszło?
-Świetnie. Teraz jesteś czarownicą, jak się patrzy. A przy okazji: Hekate to królowa czarownic.
Starożytna władczyni. Dla ciebie jest kimś wyjątkowym- w prostej linii pochodzisz od jej córki
Hellewise.
-Naprawdę?- Gillian się wyprostowała. Miała wrażenie, że czuje w sobie moc, iskry energii, jakby
mogła kształtować świat według własnej woli. Jakby promieniała.- Naprawdę?
-Twoja prababka Elspeth pochodziła z rodu Harman, Kobiet Ognia, córek Hellewise. Edgith, starsza
siostra Elspeth, została wielką przywódczynią czarownic.
Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że jest zwyczajna? Z takimi faktami się nie dyskutuje. Pochodzi
z rodu wielkich czarownic. Należy do dynastii. Jest wyjątkowa.
Poczuła w sobie moc.
Wieczorem zadzwonił ojciec. Pytał, co słychać, i zapewnił, że ją kocha. Gillian chciała się tylko
dowiedzieć, czy na Gwiazdkę wróci do domu.
-Oczywiście, że tak. Kocham cię.
-Ja ciebie też.
Ale nie była zadowolona, kiedy się rozłączyła.
Aniele, musimy się zastanowić, jak to wszystko załatwić. Może mogę rzucić na niego jakiś czar?
Pomyślę o tym.
Następnego dnia radośnie szła do szkoły. Rozejrzała się w poszukiwania kogoś, z kim mogłaby
pogadać. Zobaczyła rudą czuprynę J.Z. Modelki i podeszła się przywitać.
-Co tam, J.Z?
J.Z spojrzała na nią zielononiebieskimi oczami zrównała się z nią.
-Słyszałaś o Tanyi?
Na chwilę serce Gillian przestało bić.
-Nie- odparła. Szczerze.
-Ma straszną infekcje czy wysypkę, jakby pokrzywkę. Podobno drapie się jak szalona.- Jak zwykle
J.Z. mówiła. Ale Gillian wydawało się, że w jej pustym wzroku widzi iskrę zadowolenia.
Spojrzała na nią ostro.
-No to pech.
-Pech.- J.Z. uśmiechnęła się pod nosem.
-Oby nikt inny się od niej nie zaraził.-Liczyła, że może dowie się czegoś o Kim.
Ale J.Z. odparła tylko:
-No cóż, David na pewno nie.-I odeszła.
Ona nie lubi Tanyi. Mnóstwo ludzi nie lubi Tanyi.
Dziwne. Wydawało mi się, że jest popularna i wszyscy ją lubią. Teraz widzę, że raczej się jej boją.
No właśnie. Mogą cię nienawidzić, pod warunkiem jednakże, że się boją. Widzisz, wyrządziłaś
światu przysługę, usuwając Tanyę ze sceny.
Na biologii okazało się, że Kim nie przyszła do szkoły i nie zjawi się na treningu gimnastycznym.
Miała infekcje gardła i nie mogła mówić. Nikt się tym nie przejął.
Popularność oznacza także, że wszyscy się cieszą, kiedy spotyka cię coś złego.
Świat jest brutalny, mała. Anioł zachichotał.
Gillian się uśmiechnęła.
Uratowała Davida. Czuła się cudownie ze świadomością że potrafiła go ochronić, zadbać o niego.
Co prawda nie była dumna z tego, co zrobiła. Kupił wypracowanie i przedstawił jako swoją pracę-
kiepska sprawa. Taka… Tandeta,
Ale myślę, że tego żałuje. I nie jest z tego dumny. Może to jeszcze naprawi. Może napisze nową
pracę i wytłumaczy wszystko w szkole? Co ty na to?
Co? Tak, tak. Super.
Bo czasami przeprosiny nie wystarcza. Trzeba coś zrobić. Aniele? Aniele?
Jestem. Pomyśl o następnej lekcji. I o mocy. Wiesz, że istniej zaklęcie, które przyciąga pieniądze?
Naprawdę? To się robi coraz ciekawsze. To znaczy, nie zależy mi na pieniądzach, ale chciałabym
mieć samochód…
Tego wieczoru leżała w łóżku z podkulonymi nogami i dumała, jaka z niej szczęściara.
Anioł gdzieś zniknął; nie widziała go ani nie słyszała. Za to o nim myślała.
Tyle jej dał- tyle nowych rzeczy przed nią odkrył. Jaka inna dziewczyna miała dwóch
fantastycznych facetów i nie musi się obawiać, ze jednego z nich zdradza? Lub, że drugi będzie
zazdrosny? Jaka inna dziewczyna ma dwie miłości jednocześnie i nie robi niczego złego?
Bo tak teraz myślała o Aniele, jako o swojej miłości. Nie był już światłem ani przerażająco piękną
istotą o dźwięcznym głosie. Był niemal normalny, tylko nieziemsko przystojny, szalenie dowcipny i
nadprzyrodzony. Odkąd dowiedziała się, że i ona ma moc, nie wydawał się już taki niesamowity.
No i ją rozumiał. Nikt nigdy nie poznał jej tak dobrze jak on. Znał jej najskrytsze tajemnice i
najgłębiej skrywane obawy i mimo to ją kochał. Czuła jego miłość, ilekroć się do niej odzywał, ile
kroć się pojawiał i patrzył na nią pięknymi oczami.
Ja też go kocham, pomyślała. Spokojnie. To co innego niż uczucie do Davida. W pewnym sensie ta
miłość była potężniejsza, bo nikt nigdy nie będzie tak blisko niej Anioł- ale nie było to fizyczne
uczucie.
Anioł był jej częścią i żaden człowiek nie mógł się z tym równać. Ich związek rozwijał się na innej
płaszczyźnie niż ludzka. Był jedyny w swoim rodzaju.
-Bingo, siostro!- Koło łóżka pojawiła się jasność.
-Gdzie byłeś?
-Chciałem zobaczyć, jak się miewają Tanya i Kim. Tanya ma rękę zabandażowaną o barku po
czubki palców i nawet nie myśli o pisaniu czegokolwiek. Kim wcina lody i jęczy. Bezgłośnie.
-Super.- Gillian odczuła satysfakcję. Niedobrze; nie powinna się cieszyć z cudzego cierpienia.
Przed Aniołem nie mogła tego ukryć, a dziewczyny sobie na to zasłużyły. Pożałują, że zadarły z
Gillian Lennox.
-Ale musimy pomyśleć o rozwiązaniu tego problemu raz na zawsze- mruknęła.- I zastanowić się, co
zrobić z rodzicami.
-Cały czas nad tym pracuję.- Anioł przyglądał się jej z rozmarzeniem.
-Co?
-Nic, nic, tylko patrzę. Dzisiaj wyglądasz wyjątkowo pięknie, co jest absurdalne, zważywszy że
masz na sobie piżamę w misie.
Serce Gillian zabiło szybciej. Opuściła wzrok.
-To są akurat kotki. Ale misie lubię najbardziej.- Podniosła głowę i uśmiechnęła się złośliwe.-
Wiesz, idę o zakład, ze mogłabym wylansować w szkole modę na misie. Jeśli ma się jaja, można
zrobić wszystko.
-Ty możesz wszystko, to pewne. Dobranoc, ślicznotko.
-Głupol. Przestań.- Machnęła ręką, ale kiedy się kładła, na jej policzkach ciągle widniał rumieniec.
Była szczęśliwa. Piękna. Potężna. Wyjątkowa.
-Słyszałaś Słyszałaś Tanyi?- Amanda Cheerleaderka podeszła do niej podczas przerwy obiadowej
następnego dnia. Stał w łazience.
Gillian przyglądała się swojemu odbiciu. Jeszcze muśnięcie grzebieniem… Super. Jeszcze trochę
szminki. Tego dnia olśniewała. Ciemne oczy i czerwone usta. Śmiać się czy dąsać? Wydęła wargi i
mruknęła pod nosem;
-Już dawno.
-Nie, nie, wydarzyło się coś nowego. Doszło do komplikacji.
Gillian przestała się malować.
-Jakich znowu komplikacji?
-Nie wiem. Chyba ma gorączkę. I całe ramię zrobiło się fioletowe.
Aniele? Fioletowe?
Cóż, moim zdaniem tylko lila. Wyluzuj, mała. Gorączka to normalna reakcja przy infekcji.
Ale…
Popatrz na Amanda. Nie jest zbytnio przejęta.
Nie, bo pewnie wie, że Tanya flirtowała z jej chłopakiem. Albo ma inne powody, żeby jej nie lubić.
Ale nie chcę, żeby Tanyi naprawdę coś się stało.
Nie chcesz? Powiedz szczerze.
Nie, nie chcę, żeby stało się jej coś naprawdę złego. Rozumiesz? Naprawdę złego. złego tyle.
Nie wydaje mi się, żeby miała paść trupem. Anioł zachowywał anielską cierpliwość.
No dobrze. Dobrze. Gillian trochę się speszyła, że narobiła tyle zamieszania, a jednocześnie chciała
osobiście sprawdzić co jest Tanyi. Zaraz jednak zdusiła te myśl w zarodku. Tanya ma dokładnie to,
na co zasłużyła. To tylko wysypka. Niby co jej może grozić?
Zresztą Anioł się wszystkim zajmie. Ufa mu.
Musnęła usta szminką i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Niezła z niej czarownica.
Na szóstej lekcji roznoszono pocztę cukierkową- cukierki z wstążką i liścikiem, które posyłało się
wybranej osobie.
Gillian dostał ich tyle, że wszyscy się śmiali, a Seth Pyles pstryknął zdjęcie do pamiątkowego
albumu.
Po lekcjach razem z Dawidem przeglądała stertę wiadomości. David czytał liściki, łypał groźnie i
udawał, że jest zazdrosny.
-Zadowolona?- zapytał Anioł po południu. Matka Davida zaprzęgła go do świątecznych porządków,
więc Gillian siedziała sama, a raczej z Aniołem. Układała skarpetki i nuciła kolędy pod nosem.
-Nie wiesz?
-No wiesz, tak hałasujesz, ze nie mogę się zorientować. Jeden zadowolona?
Podniosła głowę.
-Oczywiście. Jeszcze tylko ta sprawa z rodzicami…
-Popularność jest taka, jak sobie wyobrażałaś?
-No cóż…- Zamyśliła się.- Jest trochę inaczej. Nie jest tak cudownie, jak sobie wyobrażałam. No,
ale ja tez jestem inna, niż sobie wyobrażałam.
-Jesteś czarownicą. Chcesz czegoś więcej niż cukierków i imprez.
Spojrzała na niego ciekawie.
-Co chcesz przez to powiedzieć? Że mam czarować?
-Chce powiedzieć, ze bycie czarownicą to coś więcej niż wymawianie zaklęć. Pokaże ci, jeśli mi
ufasz.
Rozdział 12
Tak- powiedziała po prostu. Jej serce biło coraz szybciej, ale raczej z ekscytacji niż strachu. Anioł
miał bardzo tajemniczy wyraz twarzy.
Zapatrzył się w dal i zapytał:
-Czy miałaś kiedyś wrażenie, ze rzeczywistość cię trochę przerasta?
-Odkąd cię poznałam? Bez przerwy?- odparła złośliwe.
Uśmiechnął się.
-Nie, wcześniej. Ktoś kiedyś napisał, że każdy z nas nosi w sobie nielotny sekret. Tęsknotę za
dalekim krajem, za światem, którego nie znamy. Wszyscy pragniemy pokonać przepaść między
jawą a snem…
Połączyć się z częścią wszechświata, od której jesteśmy odcięci..
Gillian wyprostowała się gwałtownie.
-Tak. Jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś tak pięknie to ujął. Ta przepaść.. Czujesz, ze jest coś jeszcze,
gdzieś tam, a ty nie masz do tego dostępu. Myślałam, że to się zmieni, kiedy zaprzyjaźnię się z
najpopularniejszymi ludźmi ze szkoły, ale nie, to nie to.
-Czujesz, że świat skrywa przed tobą wielki sekret, i chcesz go poznać.
-tak, tak!- Przyglądała mu się zafascynowana- Czy to ma coś wspólnego z magią? Chcesz
powiedzieć, że to czuje, bo to prawda. Bo dla mnie naprawdę istne inny świat…
-E tam.- Anioł machnął ręką.- Wszyscy to czują. To nic nie znaczy.
Gillian spochmurniała.
-Jak to?
-Dla zwykłych ludzi to nic. Nie ma sekretnego miejsca na ziemi. Jeśli chodzi o ciebie.. To nie to, co
myślisz. To nie wyższa forma realności. To świat równie prawdziwy jak te wzgórza. Równie
rzeczywisty ja ta dziewczyna, Meluzyna w Woodbridge. I to właśnie jest woje miejsce. Świat, w
którym powitają cię z otwartymi ramionami.
Jej serce biło szaleńczo.
-Gdzie to jest?
-To świat nocy.
Ze wzgórza spływały szaroniebieskie cienie. Gillian jechała w półmroku, zamierzała na wschód.
-Jeszcze raz- poprosiła, choć Anioł się nie ukazał. Tylko po jej prawej stronie lekko zadrżało
powietrze, zasnuło się mgiełką, i tyle.- Czyli istnieją nie tylko czarownice.
-Skądże. Czarownice to tylko jedna z wielu ras, jest mnóstwo stworzeń nocy. Wszystkie, które z
nasz i z baśni.
-Istnieją naprawdę? I mieszkają wśród ludzi od zawsze?
-Tak. Ale to nic trudnego, wyglądają jak ludzie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tak ja ty.
-Ależ ja jestem człowiekiem. człowiekiem dużym stopniu. Owszem moja prababka jest czarownicą,
ale wyszła za człowieka, podobnie jak moja babka i mama. Więc jestem… mieszańcem.
-Dla nich to nieważne. Masz magiczną krew, to nie podlega dyskusji. Uwierz mi, powitają cię z
otwartymi ramionami.
-No i mam ciebie- dodała radośnie.- Zwykle ludzie nie mają niewidzialnych pomocników?
-Hm.-Anioł stał się bardziej widoczny. Miał ponurą minę.- Nie mów im o mnie. Nie pytaj,
dlaczego, nie mogę ci powiedzieć. Ale będę ci towarzyszył, jak zawsze. Powiem ci, co masz
mówić. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Wcale się nie martwiła. Upajała ją tajemniczość i magia, i zakazana ekscytacja. Cały świat
wydawał się obcy i czarodziejski.
Nawet śnieg wyglądał inaczej, niebieskawy, prawie fosforyzujący. Gillian mijała pola i oto nad
pagórkiem pojawiła się srebrna poświata, a tuż za nią księżyc w pełni.
Czary, pomyślała. Świat realny został w tyle, a ona zanurzyła się w magicznym świecie, gdzie
wszystko, dosłownie wszystko, było możliwe.
Nie zdziwiłby się, gdyby Anioł kazał jej zjechać na zasypaną śniegiem polanę i szukać magicznego
kręgu.
On jednak wskazał zjazd do małego miasteczka.
-Gdzie jesteśmy?
-Sterback. Dziura zabita dechami, nie licząc miejsca, do którego jedziemy. Zatrzymaj się.
Byli przed nijakim budynkiem, chyba wiktoriańskim, ale niewiele zostało z jego oryginalnej urody.
Gillian wysiadła, spojrzała na poświatę księżyca w oknach. Może to pensjonat. Stał na uboczu, z
dala od cichego miasteczka. Powiał wiatr. Zadrżała.
Chyba nikogo nie ma w domu.
Podjedź do drzwi. Głos Anioła jak zawsze ją uspokajał.
Na drzwiach nie było tabliczki, niczego co sugerowałoby, że to hotel. Ale przez witraż nad
drzwiami sączyło się mdłe światło. Zobaczyła wzór. Kwiat. Czarny irys.
Tak się nazywa to miejsce- Czarny Irys. To klub… Jego dalsze słowa zagłuszyła eksplozja. Tak się
przynajmniej wydawało. W pierwszej chwili nie wiedziała co się dzieje, zobaczyła tylko ciemny
kształt, usłyszała ogłuszający jazgot- i mało brakowało, a spadłaby z werandy. Dopiero po chwili
zdała sobie sprawę, że ten jazgot to szczekanie. Pies na łańcuchu miotał się i warczał, toczył pianę z
pyska i usiłował ją dopaść.
Ja się tym zajmę. Anioł powiedział to ponuro i nagle poczuła lodowaty powiew. Pies padł jak
rażony prądem. Przewrócił ślepiami.
Znowu zapanowała cisza. Gillian oddychała ciężko, czuła, jak w jej krwi buzuje adrenalina. Zanim
jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, za jej plecami otworzyły się drzwi.
Z ciemnego wnętrza wyjrzała twarz. Gillian nie rozróżniała rysów, widziała tylko błysk w oku.
-Ktoś ty?- Pytanie było powolne, wrogie.- Czego chcesz?
Gillian posłusznie powtarzała za Aniołem:
-Jestem Gillian z rodu Harman. Chcę wejść. Zimno mi.
-Z klanu Harman?
-Jestem kobietą ognia, córką Hellewise, i jeśli mnie nie wpuścisz, głupi wilkołaku, potraktuje cię
jak kuzyna.- Wskazała leżącego psa. Wilkołak? Aniele, to jest wilkołak?
Mówiłem ci. Wszystkie baśniowe istoty.
Gillian się zaniepokoiła. Nie widziała, dlaczego przeć była z Aniołem, ale żołądek ściskał się coraz
boleśniej.
Drzwi uchyliły się powoli. Weszła do mrocznego holu, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
-Nie znam cię- mówił mężczyzna.- Myślałem, ze to ludzka zaraza.
-Wybaczam ci- mruknęła i zgodnie z poleceniem Anioła zdjęła rękawiczki.- Na dole?
Skinął lekko głową. Poszła w stronę schodów. I usłyszała muzykę.
Czuła się tak, jakby schodziła w głąb ziemi. Piwnica znajdowała się głębiej niż zazwyczaj.
zazwyczaj było o wiele większa. Odnosiło się wrażenie, że na dole mieścił się cały odrębny świat.
Nie było tu okien i niewiele więcej światła niż na górze. Dom był stary, to pewne, odgadła to po
staroświeckim wzorze posadzki i zapachu pleśni. A dokoła było pełno ludzi. Siedzieli w fotelach
pod ścianami, tłoczyli się przy stołach bilardowych, przy automatach do gry i niewielkim barze.
Ruszyła w tamtą stronę. Czuła na sobie mnóstwo spojrzeń.
Miała wrażenie, ze jest taka mała, gdy siadała na wysokim barowym stołki. Oparła łokcie na
kontuarze i usiłowała opanować rozszalałe serce.
Facet za barem się odwrócił. Miał dwadzieścia parę lat. Podszedł bliżej i wtedy zobaczyła go
dokładniej. To był szok. W jego twarzy coś było… Nie był brzydki ani zabójczo przystojny. Może
to magiczna cząstka jej duszy wychwytywała ciemne wibracje, ale czuła, ze coś jest z nim nie tak.
Emanował złem. W porównaniu z nim Tanya była niewinna jak ogród zalany słońcem.
Wzdrygnęła się odruchowo. Widział to.
-Jesteś nowa- zagaił. Mrok i zimno się nasiliły. Zrozumiała, że rozkoszuje się jej strachem.- Skąd?
Anioł jej podpowiadał:
-Jestem z klanu Harmanów- powtórzyła najspokojniej jak umiała.- I masz rację, jestem nowa.
Dobrze, mała. Nie daj się zastraszyć. Zaraz mu powiesz kim jesteś i…
Zaraz, Anioł. Daj mi się… uspokoić. Bo tak naprawdę była kłębkiem nerwów. Niepokój, który
pojawił się, kiedy tu weszła, osiągnął apogeum. Ten klub jest… Szukała odpowiednich słów.
Straszny Zły. Groźny. I dotarło do niej coś jeszcze. Do tej chwili nie widziała wyraźnie twarzy
pozostałych gości, czasami tylko błysnęły oczy i zęby.
Ale teraz… Otaczali ją. Przywodzili na myśl rekiny, poruszali się niby bez celu, a przecież
świadomie. Stali za nią- czuła to, siadali obok. I tedy zobaczyła ich twarze.
Zimne, mroczne, złe. Wręcz diabolicznie złe. Ci ludzie są zdolni do wszystkiego i sprawia im to
przyjemność. Widziała błyszczące oczy. Niektóre lśniły jak zwierzęce ślepia w nocy. Uśmiechali się
i pokazywali zęby. Długie, wąskie kły…
Istoty z baśni…
Wpadła w panikę. I w tej chwili poczuła na łokciu silną dłoń.
-Przejdziemy się?- powiedział nieznajomy.
Potem wszystko zlało się w jedno. Anioł krzyczał, ale nie słyszała go, ogłuszona biciem serca. Ręce
nie ustępowały, odciągały ją od baru. Diaboliczne twarze rozstępowały się za znaczącym
uśmiechem.
-Dobrej zabawy!- zawołał ktoś za nią.
Ktoś ciągnął Gillian schodami w górę, na zewnątrz. Zimne powietrze ją otrzeźwiło. Chciała się
wyswobodzić z żelaznego uścisku. Na darmo.
Stała na śniegu, z dala od domu. Na ulicy nikogo nie było.
-To twój samochód?
Ręce poluzowały uścisk. Szarpnęła się po raz ostatni i odwróciła.
Blask księżyca odbijał się na śniegu i sprawiał, że biały puch mienił się jak satyna. Cienie ścieliły
się granatowymi plamami.
Okazało się, że wyprowadził ją chłopak niewiele os niej starszy. Wysoki, szczupły, elegancki. Miał
jasne włosy i lekko skośne oczy. Coś w jego postawie przywodziło na myśl rozleniwienie
drapieżnika.
Ale jago twarz nie była zła, nie tak, jak tamte. Był ponury, może trochę przerażający, ale nie zły.
-Posłuchaj- mówił szybko, urywanym głosem, zdecydowanym, nie złym.- Nie wiem, kim jesteś i
jak cię się udało tam wejść, ale lepiej wracaj do domu i to już. Nie wiem, kim jesteś, ale na pewno
nie należysz do klanu Harmanów.
-Skąd wiesz?- zapytała, zanim Anioł podsunął właściwą odpowiedź.
-Bo jestem ich krewnym. Nazywam się Ash Redfern. Nic ci to nie mówi, prawda? Gdybyś była z
klanu, wiedziałabyś, że jesteśmy spokrewnieni.
Właśnie, że należysz do klanu Harmanów. Jesteś czarownicą! Anioł był wściekły. Powiedz mu to!
Powiedz!
Blondyn nie dał jej dojść do słowa:
-Jeśli nabiorą pewności, pożrą cię żywcem. Nie są tak… Tolerancyjni wobec ludzi jak ja. Więc
dobrze ci radzę, wsiadaj do samochodu, uciekaj i nigdy tu nie wracaj.
Jesteś zagubioną czarownicą! Powiedz mu!
-A skąd u ciebie tyle tolerancji?- zapytała wpatrzona w chłopaka. Jego oczy… Wcześniej wydawały
jej się, że są bursztynowe, teraz mieniły się szmaragdowo.
Spojrzał na nią z ukosa. I uśmiechnął się. Leniwie, ale i bardzo smutno.
-W lecie poznałem dziewczynę- powiedział cicho, jakby to wszystko tłumaczyło.
Wskazał głową jej samochód.
-Uciekaj. I nie wracaj. Jestem tu przejazdem, następnym razem ci nie pomogę.
Nie wsiadaj! Nie! Powiedz mu! Powiedz, że jesteś czarownicą z Kręgu Północy!
Po raz pierwszy Gillian świadomie zlekceważyła słowa Anioła. Drżącą ręką otworzyła drzwi i
jeszcze raz spojrzała na chłopaka. Na Asha.
-Dziękuję.
-Cześć.- Pomachał jej i długo patrzył za znikającym samochodem.
Zawracaj! I to już! Tam jest twoje miejsce, tak samo jak ich! Jesteś jedną z nich! Nie mogą ci tego
zabronić! Zawracaj!
-Przestań!- powiedziała na głos.-Nie mogę! Nie rozumiesz? Nie mogę. Tam jest strasznie. Oni byli
źli.
Teraz, w samochodzie, czuła, jak nerwy jej puszczają. Drżała na całym ciele. Nic nie widziała przez
łzy, oddech wiązł jej w piersi.
-Wcale nie!- Anioł pojawił się na siedzeniu pasażera. Jeszcze nigdy nie wydawał się równie
przejęty.- Są silni i tyle…
-Źli! Chcieli zrobić mi krzywdę! Widziałam to w ich oczach!- Była na granicy histerii.- Dlaczego
mnie tam zabrałeś? Nie pozwoliłeś mi porozmawiać z Meluzyną. Ona jest inna.
Targały nią dreszcze. Samochód wpadł w poślizg. Z trudem odzyskała nad nim panowanie. Nagle
wszystko wydawało się obce i straszne jest sama na pustej szosie w środku nocy, a jej jedynym
towarzyszem jest dziwna istota.
Nie wiedziała już, kim jest, poza tym, że to na pewno nie anioł. Umysł ochoczo podsunął logiczną
alternatywę. Jedzie przez noc w towarzystwie demona…
-Przestań, Gillian!
-Kim jesteś? Czym?
-Jak to? Przecież wiesz.
-Nie, nie wiem!- wrzeszczała na całe gardło.- Niczego o tobie nie wiem! Dlaczego mnie tam
zabrałeś?
Chciałeś, żeby zrobili mi krzywdę? Dlaczego?
-Gillian, zatrzymaj się. I to już.
Powiedział to tak władczo, ze usłuchała. I tak szlochała, nie mogła prowadzić w tym stanie. Czuła,
że w tej chwili, dosłownie i w przenośni, traci rozum.
-Spójrz na mnie. Otrzyj łzy i spójrz na mnie.
Po chwili była w stanie to zrobić. Lśnił, emanował światłem, od końców złotych włosów, po zarys
pięknych mięśni. Uspokoił się, a na jego twarzy malowała się błogość, którą zakłócał jedynie strach
o nią.
-Dobrze- zaczął.- Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. Z nowymi rzeczami czasami tak jest,
wydają się okropne tylko dlatego, że są inne. Później o tym porozmawiamy- dodał.
Gillian z trudem zaczerpnęła powietrza.- Widzisz, Gillian, nie mógłbym cię skrzywdzić.- Jego oczy
stawały się coraz bardziej fioletowe.
-Ale… ty…- Nagle Gillian dostała spazmów.
-Nie mógłbym cię skrzywdzić. Widzisz, jesteś moją drugą połówką. Bratnią duszą.
Powiedział to tak uroczyście, tak przejętym głosem, ze choć nie miała pojęcia, co to znaczy,
poczuła dziwny dreszcz, jakby sobie coś przypomniała.
-Co to znaczy?
-To zjawisko występuje w świecie nocy. Każdy ma swoją drugą połówkę. Kiedy ją poznajesz,
wiesz, że to właśnie ta osoba. Wiesz, że waszym przeznaczeniem jest być razem i że nic nie zdoła
was rozdzielić.
Tak. Jego słowa budził w niej coś, o czym zapomniała. Jej przodkowie w to wierzyli.
Przestała płakać. Uspokoiła się, ale była zmęczona i zagubiona.
-Ale… Jeśli tak…- Nie mogła ubrać myśli w słowa.
-Nie przejmuj się tym na razie- poprosił Anioł pospiesznie.- Później o tym porozmawiamy.
Wszystko ci wyjaśnię. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, ze nie mógłbym cię skrzywdzić. Ja cię
kocham, Gillian, nie rozumiesz?
-Tak- szepnęła. Otaczała ją mgła. Nie chciała myśleć, analizować tego, co powiedział.
Chciała do domu.
-Odpocznij, ja się wszystkim zajmę- westchnął.- Nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze.
Rozdział 13
Następnego dnia Gillian usiłowała skupić się na codziennych obowiązkach.
Poszła do szkoły niewyspana- czyżby w nocy miała koszmary? Koniecznie chciała się czymś zająć.
Przez cały dzień angażowała się we wszystko co robiła. Paplała, żartowała, otaczała się ludźmi,
gadała o Gwiazdce, egzaminach, imprezach.
Podziałało. Anioł był wyciszony, trzymał się z daleka. Natomiast uczniowie oszaleli, rozpierała ich
energia- do ferii zostało jeszcze tylko dwa dni. Po popołudniu Gillian miała świetny humor.
-Nawet nie mamy choinki.- poskarżyła się Dawidowi.- A do Wigilii zostało tylko pięć dni. Muszę
wyciągnąć mamę na zakupy.
-Nie kupuj.- poradził z uśmiechem.- Dzisiaj wieczorem zabiorę cię w pewne miejsce. Jest tam
pięknie, choinki nic nie kosztują.
-Wezmę samochód mamy, jest duży-zaproponowała.- Podobają mi się wielkie choinki.
W domu nadal kręciła się jak fryga. Zapędziła nawet mamę do pracy. Kazała jej pakować prezenty i
odkurzyć plastikowe dekoracje świąteczne. Jeszcze nie rozmawiała z Aniołem o tym, jak ma jej
zakomunikować prawdę, powiedzieć, że jest czarownicą. Nadal była w świetnym humorze, kiedy
David przyjechał po nią po kolacji. Wydawał się przygaszony, ale nie miała ochoty o nic pytać.
Cały czas paplała o imprezie, którą Steffi Lockhart planowała w piątek.
Jechali długo i już kończyły jej się pomysły co do imprezy Steffi, ale w końcu David powiedział:
-To gdzieś tutaj, tak mi się wydaje.
-Dobra. Proszę tę.- Wskazała piętnastometrowy świerk przy drodze.
David się uśmiechnął.
-W głębi są mniejsze.
Drzewek było tyle, że Gillian za nic nie mogła się zdecydować, ale w końcu wybrała smukły świerk
o idealnym kształcie- wyglądał jak dama w rozłożystej sukni. Ścieli go i przenieśli do samochodu.
Pachniał cudownie.
-Uwielbiam ten zapach- powiedziała.- I mam w nosie, że upaprałam sobie rękawiczki.
David nie odpowiedział. W milczeniu przymocował choinkę do samochodu. Wsiadł do wozu i
czekał, aż Gillian odpali silnik. Nie mogła tego dłużej wytrzymać. Ścisnęło ją w gardle.
-Co się dzieje? W ogóle się nie odzywasz.
-Przepraszam.- Odetchnął głośno. Uciekł wzorkiem.- Po prostu… myślałem o Tanyi.
Gillian zamrugała.
-O Tanyi? Mam być zazdrosna?
Spojrzał na nią.
-Co? Nie. O jej ręce.
Gillian poczuła, jak dreszcz przechodzi po jej ciele i w tej chwili wszystko się zmieniło. Na zawsze.
-Co z jej ręką?
-Nie wiesz? Myślałem, ze ktoś ci powiedział. Dzisiaj zabrali ją do szpitala.
-O Boże.
-No. I to jeszcze nie koniec. Myśleli, że to zwykła infekcja, a okazuje się, że to… No bakteria, która
pożera ludzkie ciało.
Gillian otworzyła usta, ale nie padało ani jedno słowo. Jak przez mgłę widziała drogę przed nimi.
David mówił dalej.
-Cory powiedział, że nie wolno jej odwiedzać, ręka spuchła jak bania. Musieli ją naciąć, od braku
do palców, żeby odsączyć ropę. Niewykluczone, że trzeba będzie amputować palce…
-Przestań!- Stłumiony krzyk.
David spojrzał na nią pospiesznie.
-Przepraszam…
-Nie! Nie mów nic!- Gillian prowadziła automatycznie. Niczego nie widziała i nic nie słyszała,
skupiona na własnych myślach.
Słyszałeś to? Co się dzieje?
Oczywiście, ze słyszałem. Jego głos był zamyślony.
Czy to prawda? Prawda?
Posłuchaj, pogadamy o tym trochę później, dobrze? Poczekajmy…
Nie! W kółko tylko słyszę: później, poczekajmy! Chcę wiedzieć teraz: czy to prawda?
Ale co?
Że Tanya jest ciężko chora? Że grozi jej amputacja?
To tylko infekcja. Streptococcus poyogenes. Sama jej to zrobiłaś.
A więc to prawda. To moja sprawka. Ta bakteria to przeze mnie. Gillian myślała szybko,
chaotycznie, jeszcze sobie nie uświadomiła, co to wszystko oznacza.
Gillian, musieliśmy ją powstrzymać, chciała zniszczyć Davida. To było niezbędne.
Nie! Nie! Wiedziałeś, że nie chcę zrobić jej krzywdy. CO ty pleciesz? Jak możesz mówić takie
rzeczy?
Wpadła w histerię. Nagle dotarło do niej, ze nadal prowadzi, widziała drzewa migające za szybą.
Jej ciało było w samochodzie, ale ona sama znajdowała się gdzieś indziej.
Okłamałeś mnie. Mówiłeś, że nic jej nie będzie. Dlaczego?
Uspokój się, Wróżko…
Nie nazywaj mnie tak! Jak mogłeś. Jak mogłeś nie zareagować? Co z ciebie za człowiek?
I wtedy jego głos się zmienił. Nie było w nim irytacji czy zdenerwowania. O nie, stało się coś
gorszego.
Mówił spokojnie, melodyjnie, łagodnie.
Ja tylko wymierzam sprawiedliwość. Od tego są anioły.
Gillian przeżyła wstrząs.
On oszalał.
-O Boże- szepnęła. Na głos.
David na nią spojrzał.
-Gillian? Wszystko w porządku?
Prawie go nie słyszała. Myślała intensywnie.
Nie wiem, czym jesteś, ale na pewno nie aniołem.
Gillian, posłuchaj mnie. Nie musimy się kłócić. Kocham cię…
Więc powiedz, jak pomóc Tanyi.
Cisza.
Sama się dowiem. Wrócę do Meluzyny…
Nie!
Więc mi powiedz! Albo sam ulecz Tanyę, jeśli jesteś aniołem!
Cisza. A potem:
Gillian, mam pomysł. Wiem, co zrobić, żeby David kochał cię jeszcze bardziej.
Co ty gadasz?
Musi się znaleźć o krok od śmierci. Dopiero wtedy naprawdę cię zrozumie. Musimy prawić, żeby
umarł.
Niczego już nie widziała. Czuła, że są niedaleko Somerset, rozpoznała znajome uliczki, ale przez
chwilę jej oczy zasunęła szara mgła.
-Gillian!- Dłoń na jej ręku, prawdziwa, silna.- Dobrze się czujesz? Chcesz, żebym ja poprowadził?
-Nic mi nie jest.- Odzyskała jasność widzenia. Chciała już tylko dotrzeć do domu, do pudełka po
butach, musi jakoś odczynić urok, cofnąć zaklęcie, które rzuciła na Tanyę. Do domu… do domu…
Ale nawet tam nie będzie bezpieczna.
Nie rozumiesz? Cichy, kuszący głos. David nie będzie taki jak ty, póki nie otrze się o śmierć.
Musimy do tego doprowadzić…
-Nie!- Zdała sobie sprawę, że mówi na głos.- Przestań! Zamknij się! Idź sobie!
David przyglądał się jej niespokojnie.
-Gillian!
Nie chcę cię skrzywdzić, Gillian, tylko jego. On wróci, obiecuję. Trochę inny, ale nadal będzie cię
kochał.
Inny. Ciało Davida. Anioł chciał zająć ciało Davida. David odejdzie, a on je przejmie…
Byli już blisko domu, ale głos nie dawał jej spokoju. Jak uciec przed głosem w głowie? Nie mogła
go wyłączyć…
Pozwól mi, Gillian. Ja przejmę kierownicę. Poprowadzę za ciebie. Kocham cię.
-Nie!- Dyszała ciężko, z całej siły zaciskała dłonie na kierownicy. Mówiła szybko, nerwowo.
-David! Musisz poprowadzić. Ja nie…
Wyluzuj, Gillian. Nic ci nie będzie, obiecuję.
Nie mogła puścić kierownicy. Głos dudnił w jej głowie. Nie mogła zdjąć nogi z pedału gazu.
-Gillian, zwolnij!- David krzyczał.- Uważaj!
Po potrwa tylko chwilę…
Nagle jej świat stał się czarno biały jak stary film. W każdej klatce słup telefoniczny wydał się
większy.
Wszystko działo się bardzo powoli, ale wiedziała, ze to nieuniknione. Mknęli w stronę słupa.
Uderzą w niego. Prawym bokiem, od strony Davida.
Nie! Znienawidzę cię…
Krzyczała w myślach. Ostatnie słowa niosły się echem. Mieli przecież dość czasu.
A potem rozległ się głośny huk i zapadła ciemność.
-Mogę go zobaczyć?
-Nie teraz, kochanie.- Matka przysunęła plastikowe krzesełko do szpitalnego łóżka.- Pewnie nie
dzisiaj.
-Ale ja muszę
-Gillian, on jest nieprzytomny. Nawet nie będzie wiedział że u niego byłaś.
-Musze go zobaczyć.- Czuła, że histeria powraca, i zacisnęła usta. Nie chciała kolejnego
uspokajającego
zastrzyku.
Spędziła tu kilka godzin. Strażacy rozścieli drzwi i wyciągnęli ich z wraku. O ile Gillian nic się nie
stało- cud boski! Nie miała nawet jednego zadrapania, jak powiedział matce sanitariusz- o tyle
David był nieprzytomny. Cały czas.
W szpitalu było zimno. Nieważne, iloma kocami ją przykrywali, cały czas dygotała. Zaciskała
białe, zimne dłonie.
-Tata wraca- mówiła matka, głaszcząc ją po ramieniu.- Wsiada w pierwszy samolot. Jutro tu będzie.
Gillian zadrżała.
-Czy to tutaj… Tutaj leży Tanya Jun? Nie, lepiej nie mów. Wolę nie wiedzieć.- Wsunęła dłonie pod
pachy.- Tak mi zimno…
Głos jej w głowie ucichł. I dobrze, bo Anioł to ostatnia osoba, z którą chciała teraz rozmawiać.
Istota.
Potwór, który nazywał się aniołem. Ale dziwnie się czuła, nie słysząc go. Znowu sama… najgorsze,
ze nie wie, gdzie się czai. Może nawet w tej chwili podsłuchuje jej myśli…
-Pójdę po koc.- Już wcześniej pielęgniarka pokazała matce, gdzie leżą zapasowe kołdry.- Prześpij
się.
-Nie mogę. Musze się zobaczyć z Davidem.
-Kochanie, mówiłam ci. Dzisiaj to niemożliwe.
-Mówiłaś, że raczej nie. Nie, ze na pewno! Mówiłaś, że raczej nie!- Podniosłą głos i nic nie mogła
na to poradzić. Czuła łzy pod powiekami, dławiły ją.
Przybiegła zieleniarka, rozsunęła białą zasłonę.
-To normalna reakcja- powiedziała cicho do matki. A do Gillian:- Pochyl się… Spokojnie. Małe
ukucie i zaraz będzie lepiej.
Poczuła ukłucie w pośladek. A potem wszystko zaszło mgłą i przestała płakać.
Obudziła się we własnym łóżku.
Był już ranek. Zimowe słońce zaglądało do okna.
Wczoraj wieczorem… Ach, tak. Przypomniała sobie, jak mama i pani Beeler, sąsiadka, prowadzą ją
ze szpitala do samochodu. Potem zaprowadziły ją na górę, pomogły się przebrać i ułożyły w łóżku.
A później było kilka godzin cudownej nieświadomości.
Obudziła się z jasnym umysłem. Jeszcze zanim opuściła nogi na podłogę, wiedziała, co ma zrobić.
Zerknęła na wiekowy zegar ze Snoopym przy łóżku i ze zdumieniem zamrugała. Nic dziwnego, ze
czuje się taka wypoczęta. Wpół do pierwszej.
Włożyła dżinsy i szarą bluzę. Zero makijażu. Odruchowo przeczesała włosy.
Zatrzymała się, nasłuchując odgłosów w domu i w jej głowie. Cisza. Zero. Co oczywiście nic nie
znaczy.
Uklękła, wyjęła pudełko po butach spod łóżka. Laleczki były ohydne, czerwono-zielono, jakby
makabryczna parodia świątecznych ozdób. Pierwszą reakcją na widok jadowitej zieleni było
pozbycie się ich. Urwać lekom rękę i głowę.
Ale nie wiedziała, co to oznaczałby dla Tanyi i Kim, więc tylko zmoczyła szmatkę i starła zielony
pył. Płakała przy tym. Koncentrowała się, jak w tedy gdy rzucała zaklęcie, wyobrażała sobie rękę
Tanyi, jak zdrowieje.
-Niech spłynie na mnie moc słów Hekate- szepnęła.- Nie ja je wypowiadam, nie ja je powtarzam,
lecz wypowiada je sama Hekate.
Zmyła proszek, odłożyła laleczki do pudełka, ponownie schował je pod łóżkiem. A potem wytarła
nos i poszukała na biurku różowego notesu.
Usiadła na podłodze, przysunęła bliżej telefon i zastanowiła się, do kogo zadzwonić.
Jest. Numer Daryl Nova.
Wybrała numer i zamknęła oczy. Odbierz, błagam cię.
-Halo- odezwał się leniwy głos.
Uniosła powieki.
-Cześć, Daryl, tu Gillian. Posłuchaj, musisz coś dla mnie zrobić, i to już, natychmiast Nie mogę ci
teraz powiedzieć, dlaczego…
-Gillian, wszystko w porządku? Wszyscy się o ciebie martwią.
-tak, ale nie mogę teraz rozmawiać. Posłuchaj, musisz, znaleźć Amy Nowick, ma teraz…- Liczyła
myślach.-Chemie dla zaawansowanych. Niech jedzie na róg ulicy Hazel i Applebutter i niech tam
na mnie poczeka.
-Ma wyjść ze szkoły?
-Natychmiast. Powiedz jej, ze wiem, iż proszę o wiele, ale musi to dla mnie zrobić. To bardzo
ważne.
Spodziewała się mnóstwo pytań, ale Daryl powiedziała tylko:
-Zostaw to mnie. Znajdę ją.
-Dzięki. Ratujesz mi życie.
Gillian się rozłączyła. Wzięła kurtkę, zabrała ze sobą pudełko po butach i cichutko zeszła na parter.
Słyszała głos w kuchni- męski. To ojciec. Miała ochotę do niego pobiec.
Ale co rodzice powiedzą na jej widok? Każą jej zostać w domu. Tutaj. Nie rozumieją, ze musi coś
załatwić.
Oczywiście nie może im powiedzieć prawdy, nawet nie ma mowy. Dadzą jej kolejny zastrzyk i tyle.
A potem zawiozą do szpitala dla psychiczne chorych, tego samego, w którym przebywała matka.
Wszyscy uznają, że szaleństwo jest u nich dziedziczne.
Cichutko podkradła się pod drzwi, otworzyła je i wymknęła się na dwór.
W nocy padał deszcz, a potem przyszedł mróz i oto sople zwisały jak paciorki z gałęzi drzew.
Gillian biegła z pochyloną głową. Oby nikt jej nie widział, ale miała wrażenie, ze jakieś oczy
obserwują ją spomiędzy gałęzi.
Na rogu Hazel i Applebutter stała z założonymi rękami, tuląc do siebie pudełko.
Proszę o wiele…
To prawda, zwłaszcza jeśli weźmiesz pod uwagę, jak ostatnio się do niej odnosiła. Zabawne, ma
tylu nowych przyjaciół, ale gdy ma kłopoty, zwraca się do Amy.
Ale to w nie jest coś szczerego, dobrego, stałego. Gillian wiedziała, ze przyjedzie.
Samochód pokonał skrzyżowanie i zatrzymał się gwałtownie. Amy wyskoczyła z wozu, z
niepokojem spojrzała na Gillian. W wielkich niebieskich oczach lśniły łzy.
I nagle obejmowały się i płakały obie.
-Tak mi przykro, byłam dla ciebie okropna w zeszłym tygodniu…
-A ja przedtem…
-Strasznie mi wstyd. Masz prawo się złościć…
-Od kiedy dowiedziałam się o wypadku, umierałam z niepokoju.
Gillian się odsunęła.
-Nie mogę teraz gadać, nie mam czasu. I wiem, jak to zabrzmi w ustach osoby, która wczoraj
wylądowała na słupie telefonicznym… ale musisz pożyczyć mi samochód. Po pierwsze, muszę
jechać do Davida.
Amy energicznie kiwała głową, wycierając oczy.
-Nic nie mów.
-Podwiozę cię do domu…
-To w przeciwną stronę. Nic mi nie będzie, jeśli się przejdę. Chce się przejść.
Mało brakowało, a Gillian parsknęłaby śmiechem. Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy patrzyła, jak
Amy tupie gniewnie nogą i ociera oczy rękawiczką.
Objęła ją jeszcze raz.
-Dzięki. Nigdy ci tego nie zapomnę. I nie będę już taka okropna, o ile…
Urwała. Chciała powiedzieć:
-O ile przeżyje.
Bo wcale nie była tego pewna.
Najważniejsze to zobaczyć się z Dawidem.
Mus go zobaczyć na własne oczy. Upewnić się, ze nic mu nie jest, ze pozostał sobą.
Odpaliła silnik i pognała do Houghton.
Rozdział 14
Zapytała w recepcji o numer jego pokoju i pobiegła na górę, nie troszcząc się o to, czy wolno mu
przyjmować gości. Myślała tylko o jednym, idąc długim korytarzem: Błagam. Jeśli z Davidem jest
wszystko w porządku, może jeszcze uda się to wszystko naprawić.
Przy drzwiach wstrzymała oddech.
Umysł podsuwał najróżniejsze obrazy. Davida w śpiączce, podłączony do rurek i respiratorów,
zmieniony nie do poznania. I jeszcze gorzej. David żywy, uśmiechnięty… o fioletowych oczach.
Wiedziała już, czego chciał Anioł, tak przynajmniej sądziła. Pytanie tylko, czy mu się udało?
Nie odważyła się odetchnąć. Zajrzał za drzwi.
David siedział na posłaniu. Był podłączony do kroplówki, ale tylko jednej. W pokoju było jeszcze
jedno łóżko. Puste.
Spojrzał w stronę drzwi i ją zobaczył.
Powoli szła do niego. Miała nieprzeniknioną minę, wpatrywała się w niego.
Ciemne włosy. Szczupła twarz z resztkami letniej opalenizny. Fantastyczne kości policzkowe i
oczy, w których można się zagubić.
Żadnego uśmieszku. Patrzył na nią ze śmiertelną powagą, tak samo, jak ona na niego. Książka
zsunęła się z jego kolan. Gillian doszła do stóp łóżka. Patrzyli sobie w oczy.
Po powiedzieć? David, czy to naprawdę ty? Nie, to zbyt głupie, zresztą co mi odpowie? Nie,
Ważko, to nie on? To ja?
Cisza się przedłużyła. Aż w końcu chłopak na łóżku zapytał:
-Dobrze się czujesz?
-No.- Krótko, bez emocji.- A ty?
-Tak, już tak. Miałem szczęście.- Przyglądał się jej.- Wydajesz się… inna.
-A ty cichy.
W jego oczach błysnęło coś na kształt zagubienia. I jakby uraz.
-Ja… Słuchaj, wchodzisz z pogrzebową miną i mówisz tak… zimno…- Pokręcił głową. Nie
spuszczał jej z oka.- Gillian, czy ja coś powiedziałem? Czy to przez mnie wjechałaś na słup?
-Nie zrobiłam tego celowo!- Nagle podbiegła do niego, wzięła za ręce.
Wydawał się zaskoczony.
-No dobrze…
-Davidzie, naprawdę. Robiłam, co w mojej mocy, żeby do tego nie doszło. Za nic w świecie nie
chciałabym cię skrzywdzić, nie wierzysz mi?
Rozpogodził się. W ciemnych oczach pojawi się spokój.
-Wierzę- odparł cicho.
Nie wiadomo skąd wiedział, ze tak jest naprawdę. Mim wszelkich dowodów, że było inaczej,
wierzył jej. Zacisnęła dłoń na jego ręce. Patrzyli sobie w oczy. Zbliżali się, a jednak żadne ani
drgnęło. I wtedy znowu się to stało, to samo, co wydarzyło się już co najmniej dwukrotnie. Uczucie
tak silne i słodkie, ze nie mogła go wstrzymać. Dziwna bliskość, pragnienie, wiedza…
Powieki Gillian opadły, jakby żyły własnym życiem. I nagle się całowali. Czuła na ustach ciepło
jego warg. Ciepło… radość… i coś jeszcze.
Miała wrażenie, że znikła zasłona oddzielająca ich od siebie. Doznała objawienia. A więc o tym
mówił Anioł. Wiedziała to instynktownie, choć jeszcze ani razu tego nie powiedziała. Druga
połówka.
Znalazła ją. Swoją miłość. Człowieka, który był jej pisany, z którym nic jej nie rozdzieli. To nie
Anioł. To David.
Dawid zrozumiała coś jeszcze, miała niewzruszoną pewność. To jest David, prawdziwy David. To
on ją obejmuje i całuję. Ją, zwyczajną Gillian w szarej bluzie, bez makijażu.
Idiotycznie, że kiedyś uważała, ze makijaż jest tak ważny.
David żyje- tylko to się liczy. Nie ma go na sumieniu. I jeśli jakimś cudem wyjdą z tej historii cało,
jest szansa, ze będą bardziej szczęśliwi, niż jest w stanie to sobie wyobrazić.
Dziwne, że nadal może myśleć. Ale już się nie całowali, tylko obejmowali. Było jej tak dobrze, gdy
czuła jego ciało.
Odsunęła się.
-Davidzie…
Patrzył na nią ze zdumieniem.
-Wiesz co? Kocham cię.-Wiem.- Wiedziała, że to niezbyt romantyczna odpowiedz, ale nie mogła
nic na
to poradzić. Przyszedł czas działania.- Muszę ci coś powiedzieć i nie wiem, czy mi uwierzysz. Ale
postaraj się.
-Gillian, wyznałem ci miłość. Mówię poważnie. Ja…- urwał, przyglądał się jej uważnie i chyba
zobaczył coś, co sprawiło, że zmienił zdanie.- Kocham cię- powtórzył innym tonem.- Więc ci
uwierzę.
-Po pierwsze, nie jestem taka, za jaką mnie uważasz. Nie jestem dzielna czy szlachetna, nie jestem
odważna. Nic z tych rzeczy. Ot wszystko to… ściema. Oto jak do tego doszło.
Opowiedziała mu.
Wszystko. Od początku, od chwili gdy usłyszała szloch na pustej drodze, gdy weszła do lasu, gdy
umarła i spotkała Anioła. Opowiedziała mu wszystko: jak Anioł pojawił się w jej pokoju i sprawił,
że zmieniło się całe jej życie. O tym, jak mówił jej, co ma robić. I dalej, o swoim dziedzictwie.
dziedzictwie zaklęciu, które rzuciła na Tanyę. O świecie nocy. Aż do wypadku.
Skończyła. Odsunęła się, by na niego spojrzeć.
-No i co?
-Właściwie powinienem uznać, ze oszalałaś. Ale tak nie myślę. Może mi też odbiło. A może to
dlatego, ze ja też kiedyś…
-Tak, zacząłeś mi o tym opowiadać pierwszego dnia, ale wtedy samochód wpadł w poślizg. Co się
stało?
-Kiedy miałem siedem lat, miałem ostre zapalenie wyrostka. Umarłem na stole operacyjnym… I
znalazłam się na łące. A wiesz, co jest najdziwniejsze? Ja tez poczułem, ze coś się do mnie zbliża-
coś wielkiego, co widziałaś pod koniec. To coś do mnie dotarło. Nie było mroczne, nie bałem się.
To była biel, cudowne światło z pięknymi skrzydłami.
Gillian słuchała zafascynowana.
-A potem?
-Odesłało mnie. Nie miałem wyboru. Czułem miłość, ale musiałem wracać. No więc z powrotem
tunelem, do ciała. Nigdy tego nie zapomniałem. I choć, trudno to wytłumaczyć, wiem, ze to się
działo naprawdę. Pewnie dlatego ci wierzę.
-Więc rozumiesz, co muszę teraz zrobić. Nie wiem, czym naprawdę jest Anioł… Może to demon.
Ale muszę go powstrzymać. Nie wiem, poddać się egzorcyzmem…
David wziął ją za rękę.
-Nie możesz. Nie wiesz, jak.
-Ale może wie Meluzyna. Albo ona, albo ten chłopak, Ash, z klubu. Wydawał się w porządku,
jedyny problem w tym, ze to chyba wampir.
David znieruchomiał.
-Wybieram czarownicę…
-Ja też.
-Ale poczekaj na mnie. Dzisiaj mnie wypiszą, po południu.
-Nie mogę. Chodzi o Tanyę i Kim. Może Meluzyna wie, jak im pomóc. Zapytam ją. Nie mam
czasu.
David przeczesał włosy ręką wolną od kroplówki.
-Dobra, daj mi pięć minut i pojedziemy razem.
-Nie.
Przyglądał się kroplówce, jakby się zastanawiał, jak ją odłączyć.
-Owszem, chwileczkę…
Gillian posłała mu całusa i szybko wyszła, zanim David podniósł głowę.
David jej nie pomoże. Z Aniołem nie sposób walczyć tradycyjnymi metodami. David byłby tylko
przeszkodą. Mógł go wziąć jako zakładnika albo…
Wybiegła ze szpitala, na parking, do geo Amy.
Dobrze, oby Meluzyna była w sklepie…
Wcale nie chcesz tego zrobić.
Zatrzasnęła drzwi z hukiem. Siedziała sztywno wyprostowana, wpatrzona w przestrzeń, zapięła pas,
odpaliła silnik.
Posłuchaj, mała, nigdy nie będziesz miała takiego kumpla jak ja.
Wyjechała z parkingu.
No proszę, odpuść mi. Pogadajmy przynajmniej, co? Jeszcze wiele rzeczy nie rozumiesz.
Nie będzie go słuchać. Nie śmiała mu odpowiedzieć. Ostatnio ją zahipnotyzował, sprawił, ze mu
uległa, i przejął kontrole. To się nie powtórzy.
Nie wolno ci go kochać. Prawo tego zabrania. Mówię poważnie. Teraz jesteś częścią świata nocy i
nie wolno ci kochać człowieka. Jeśli się dowiedzą, zabiją was obie.
A ty niby co chciałeś zrobić? Odpowiedziała mu. Więcej nie powtórzy tego błędu.
Tobie? Nic. Chodziło mi tylko o niego, mógłbym się wśliznąć, gdy odchodził…
Nie słuchaj tego, powtarzała sobie. Musi być jakiś sposób, by go nie słyszeć, nie myśleć…
Zaczęła śpiewać.
Kolędy.
Wcześniej, kiedy nuciła, nie słyszał jej myśli. Chyba podziałało, przynajmniej póki koncentrowała
się na tekście piosenki. Śpiewała na całe gardło. Najlepsze były szybkie, energiczne kolędy. Kilka
kilometrów przed Woodbrigde w jej repertuarze była już tylko Cicha noc.
Oby Meluzyna była w sklepie.
-Ciichaaa noc- zawodziła. Wpadła do sklepu z pudełkiem po butach pod pachą. Nieważne, że
uznają ją za wariatkę.- Święętaaaa noc…
Była już przy drzwiach na zaplecze.
-Poookój nieesieeee…
Zdumiona Meluzyna podniosła głowę znad lady.
-Luuudziooom wszeeem… Musisz mi pomóc! Mój Anioł zabija!- Urwała, podbiegła do
dziewczyny.
-Słucham?
-Mój… taki jakby anioł. Ciągle do mnie mówi…- Nagle do Gillian dotarło, że Anioł zamilkł.-
Może się przestraszył, kiedy tu weszła, ale i tak musisz mi pomóc. Błagam.- Nagle znowu miała łzy
w oczach.
Meluzyna oparła się łokciami o ladę. Wydawała się zaskoczona, ale chętna do pomocy.
-Zacznij od początku.
I po raz drugi tego dnia Gillian opowiedziała całą historię. Liczyła, ze dzięki temu Meluzyna
zrozumie, czemu tak bardzo jej się spieszy. I czemu jest taka niedoświadczona.
-Wiec nawet nie jestem czarownicą- zakończyła.
-Ależ owszem, jesteś- zapewniła meluzyna. Zarumieniła się, patrzyła na nią zafascynowana.- co do
tego się nie mylił. Wszyscy znają historię o zaginionych dzieciach Harmanów. Mała Elspeth… Z
kronik wynika, że umarła w Anglii. Ale najwyraźniej żyje. A ty jesteś jej prawnuczką.
-Czyli mogę czarować?
Meluzyna się roześmiała.
-Jeśli umiesz to robić… Moim zdaniem tak. Choć nie wszyscy tak uważają.
-A pomożesz mi zdjąć zaklęcie?- Gillian otworzyła pudełko po butach. Wstydziła się, pokazując
laleczki Meluzynie, choć przecież tutaj jej kupiła.- Gdybym wiedziała, co to jest, nie zrobiłabym
tego tłumaczyła się cicho.
-Wiem- Meluzyna, która oglądała laleczki, gestem kazała jej milczeć. Gillian obserwowała ją i
czekała na wyrok.
-Wygląda na to, ze zaczęłaś dobrze. Dodamy jeszcze… maść uzdrawiającą i może zioła…
Meluzyna śmigała na wózku po całym pomieszczeniu, zajmowała się laleczkami, poprosiła Gillian,
żeby się skupiła. Mamrotała niezrozumiałe słowa.
W końcu owinęła laleczki w biały jedwab i włożyła z powrotem do pudełka.
-To już? Załatwiona?
-Na razie zachowaj laleczki, na wypadek gdyby trzeba byłe jeszcze raz je uzdrowić. Po wszystkim
zdejmujemy z nich imiona i je niszczymy.
-Ale Tanya i Kim wyzdrowieją?- Gillian szukała otuchy. Nie opanowała się, zerknęła na puste
miejsce po nodze Meluzyny.
Dziewczyna nie owijała w bawełnę.
-Jeśli doszło do amputacji, to nic nie zrobimy. Kończyny nie odrastają.- Dotknęła kikuta.- To się
stało na jachcie. Ale poza tym, tak, powinny poczuć się lepiej.
Gillian odetchnęła pełną piersią, chyba po raz pierwszy od wielu godzin. Zamknęła oczy.
-Dzięki, wielkie dzięki. Nawet nie wiesz, jakie to cudownie uczucie nie okaleczyć kogoś.
Zaraz uniosła powieki.
-Ale najtrudniejsze przede mną.
-Anioł.
-Tak.
-No cóż, to chyba rzeczywiście będzie trudne.- Spojrzała Gillian prosto w oczy.- I niebezpieczne.
-To już wiem.- Gillian nerwowo przechadzała się po sklepiku.- Wkrada się do mojego umysłu i
zmusza do różnych rzeczy.
-Nie tylko do twojego. Do każdego.
-I wydaje mi się, że może poruszać przedmiotami… Wprawia samochody w poślizg… I widzi,
wszystko.- Wróciła do lady.- Co to jest, Meluzyno? I dlaczego to robi? I dlaczego akurat mnie?
-Ostatnie pytanie jest najprostsze. Bo umarłaś.- Meluzyna podjechała do regału z książkami. Wyjęła
opasły tom. -Pewnie dopadł cię w próżni, w miejscu między życiem a zaświatom. Tam, gdzie sam
był.- Wróciła do Gillian.- Udawała, ze jest wysłańcem, że to on zaprowadzi cię na drugą stronę. To,
co wyczułaś pod koniec… Pewnie to było prawdziwy wysłaniec. Ale ten twój Anioł zabrał cię
stamtąd, zanim tamten do ciebie dotarł.
Gillian ściszyła głos.
-To nie jest prawdziwy anioł, prawda?
-Nie.
-Więc to… diabeł?
-Nie sądzę.- Meluzyna przekładała karty księgi.- Sądząc po tym, jak powrócił tu z tobą, myślę, ze to
duch. Są dwie metody, by sprowadzić ducha zza zasłony śmierci- możesz go przywołać albo udać
się po niego osobiście. Ty wybrałaś tę drugą opcje.
-Chwileczkę, chcesz powiedzieć, ze ja go tu sprowadziłam?
-Nie, nie celowo. Wierzę, ze tego nie chciałaś. Wygląda na to, ze złapał cię i pomknął z tobą
tunelem, który my nazywamy wąską ścieżką. Duchy nas obserwują, czasami przemawiają, ale nie
wchodzą w bezpośrednią interakcję. Sprowadzając go z powrotem, dodałaś mu sił.
-Cudownie- sapnęła.- Więc do tego wszystkiego wychodzi jeszcze to, że to moja wina.- Uciekła
wzrokiem w bok, zaraz jednak spojrzała na Meluzynę.- czym właściwie jest duch? Zmarłym?
-Nieszczęśliwym- uściśliła Meluzyna, studiując księgę.- Duchy uwiązany to dusza skażona…-
Zamknęła gruby tom.- Słuchaj, to proste. Duch głęboko nieszczęśliwy, który zrobił coś strasznego
albo umarł, nie kończąc pewnych spraw, nie przechodzi w zaświaty. Siedzi … Tu napisali: w
astralnych sferach w pobliżu ziemi. My to nazywamy pustką.
-Siedzi.
-Nie chce iść dalej. Jest zły i nie szuka otuchy I jeśli wróci na ziemię, robi straszne rzeczy ludziom,
tylko dlatego, ze sam cierpi.
-Ale jak się go pozbyć?
Meluzyna głęboko zaczerpnęła tchu.
-No właśnie, tu mamy problem. Można takiego ducha odesłać, jeśli ma się jego krew i włosy. Jeśli
się ma odpowiednie składniki, których nie mamy. I jeśli się zna odpowiednie zaklęcie. Których nie
znamy.
-No tak.
-Co i tak odsyła go tylko z powrotem za zasłonę, w pustkę. Nie pomaga. Ale widzisz, Gillian, jest
coś, o czym muszę ci powiedzieć.-Meluzyna spoważniała, mówiła nagle bardzo oficjalnie.- Nie
musisz liczyć tylko na mnie.
-Jak to?
-Gillian, ty chyba ni do końca wiesz, kim jesteś. Czy on… Czy ten duch powiedział ci, kim są
Hermanowie?
-Powiedział, że starsza siostra Elspeth to jakaś szefowa czarownic.
-Najważniejsza. Korona. Przywódczyni nas wszystkich. A rodzina Harmanów… to ród królewski.
Gillian uśmiechnęła się blado.
-Czyli jestem księżniczką?
-Powiedziałaś, że Elsepeth to baka twojej matki. Pochodzi od niej w prostej linii, i to po kądzieli.
To… cudownie. W naszym pokoleniu już prawie nie ma dziewcząt Harmanów. Były tylko dwie, a
teraz… jesteś ty. Zrozum, kiedy świat nocy się o tym dowie, pośpieszy ci z pomocą. Oni zajmą się
Aniołem.
Na Gillian nie zrobiło to wrażenia.
-Ile to potrwa?
-Muszą się zebrać, sprawdzić twoją rodzinę, poczynić przygotowania. Nie wiem, pewnie kilka
tygodni.
-za długo, stanowczo za długo. Nie masz pojęcia, czego Anioł może dokonać w ciągu kilku tygodni.
-Więc spróbuj sama.
-Ale jak?
-Musisz się dowiedzieć, kim był za życia i jakie niedokończone sprawy za sobą zostawił. Dokończ
je za niego. I przekonaj, żeby wyruszył dalej. Nie uda się w zaświaty.- Spojrzała na Gillian.-
Mówiłam, ze będzie trudno.
-Nie sądzę, żeby chciał współpracować. To mu się nie spodoba.
-I może zrobić ci krzywdę.
Skinęła głową.
-Wiem, ale to nieważne. Musze to zrobić.
Rozdział 15
Meluzyna obserwowała ją bacznie.
-Jesteś silna. Poradzi sobie, córko Hellewise.
-Nie jestem silna, tylko przerażona.
-Jedno nie wyklucza drugiego- zauważyła meluzyna mądrze.- I jeszcze jedno, Gillian. Jeśli ci się
uda, wróć tutaj. Musze ci sporo opowiedzieć. O świecie nocy… I o Kręgu Świtu.
Sposób, w jaki to powiedziała, zaintrygował Gillian.
-To ważne?
-Dla ciebie może okazać się bardzo ważne. Mieszkasz wśród ludzi, masz ludzkich przodków…
-Dobrze. Wrócę…- Gillian jeszcze raz rozejrzała się po sklepie. Może jest jakiś amulet, talizman,
który mogłaby ze sobą zabrać…
Ale zdawała sobie sprawę, ze tylko gra na zwłokę. Gdyby w sklepie było coś, co mogłoby jej
pomóc, Meluzyna już by jej o tym powiedziała.
Nie pozostało jej nic innego jak iść.
-Powodzenia!- zawołała Meluzyna, gdy Gillian była przy drzwiach. Co prawda nie bardzo
wiedziała, dokąd idzie.
Była już na progu sklepu, gdy dogonił ją głos Meluzyny.
-Zapomniałam! Twój anioł pochodzi prawdopodobnie z tej okolicy. Takie duchy zazwyczaj
trzymają się określonego terenu. Choć pewnie niewiele ci pomogę.
Gillian zamrugała.
-Nieprawda…. To bardzo ważne. Super. Dzięki. Mam pomysł.
Odwróciła się na pięcie i przekroczyła próg. Wyszła na rynek, nie słyszała nawet dobiegających
zewsząd kolęd.
Przynajmniej miała od czego zacząć.
Jechała na południe, w stronę Somerset, ale skręciła na wrzód, między wzgórza. Pokonała łagodny
zakręt i zobaczyła cmentarz.
Choć bardzo stary, nadal funkcjonował. Cmentarz z mnóstwem miejsca i tradycjami. Dziadek
Trevor spoczywał w nowszej części, ale na wzgórzu stały stare nagrobki.
Jeśli ma znaleźć Anioła, może właśnie tam.
Jedyna droga do najstarszej części cmentarza prowadziła po rozchwianych drewnianych schodach.
Kurczowo trzymała się poręczy. Stanęła na szczycie, rozejrzała się i starał opanować dreszcze.
Otaczały ją wysokie dęby i sykomory, zdawały się rozcapierzać czarne kościste palce. Słońce
skłaniało się ku zachodowi, zachodowi na śniegu ścieliły się lawendowe cienie drzew.
Gillian wzięła się w garść. I zawołała na całe gardło:
-No, dawaj! Wiesz, czego chcę!
Cisza.
Nie speszy się, o nie. Zacisnęła dłonie w rękawiczkach i krzyczała w ciszę:
-Wiem, ze mnie słyszysz! Wiem, ze jesteś w pobliżu! Pytanie, czy tutaj?- Kopnęła ośnieżony
nagrobek.
Sama niczego nie zdziała. Jedynym źródłem informacji co do ziemskiej tożsamości Anioła i jego
niedokończonych spraw był on sam.
Nikt inny jej nie pomoże.
-To ty?- Starła śnieg z pierwszego z brzegu nagrobka i doczytała epitafium:
-Thomas Swing, 1775, który krew oddał za wolność. To ty?
W oblodzonych gałęziach hulał wiatr, poruszając nimi niczym kryształami.
-Nie, to był dzielny chłopak, a z ciebie zwykły tchórz.- Odgarniała śnieg z kolejnych nagrobków.-
O, może William Case. Zmarł w kwiecie wieku po upadku z dyliżansu. Pasuje do ciebie.
Nie będziesz już śpiewać?
Znieruchomiała.
Bo mam dla ciebie nową piosenkę. Głos w jej głowie zawodził, upiornie, groźnie motyw przewodni
z Upiora w oprze.
-Uspokój się. Stać cię na więcej. Dlaczego mi nie pokażesz? Boisz się spotkania twarzą w twarz?
Na śniegu rozbłysło światło- cudowna blada poświata drżąca jak jedwab, powiększała się, nabierała
kształtu. I nagle stał tam. Nie unosił się w powietrzu, jego stopy zdawały się dotykać ziemi.
Wyglądał wspaniale.
Piękny i nieziemski w gasnącym bladym słońcu. Ale jego uroda już tylko przerażała. Teraz
wiedziała co się pod nią kryje.
-Część- szepnęła.- Chyba wiesz, o co mi chodzi.
-Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Właściwie, co ty robisz? Ktoś we, gdzie jesteś?
Stanęła naprzeciwko niego. Spojrzała w oczy.
-Wiem, kim jesteś- zaczęła stanowczo, uważając, co mówi.- Nie jesteś aniołem ani diabłem. Jesteś
człowiekiem. Jak ja.
-I tu się mylisz
-Czujesz to samo, co my wszyscy. I nie wierzę, ze jesteś szczęśliwy. To niemożliwe. Nie wierze w
to.
Nie chciałabym tam być.
Ostatnie słowa wypowiedziała z siłą, która zaskoczyła ja samą. Anioł opuścił wzrok.
Punkt dla niej. Gillian wykorzystała szansę.
-Nie chciałabym tam być- powtórzyła.- W zawieszeniu, patrząc, jak inni żyją. Być niczym, nic nie
robić.
Tylko komplikować ludziom życie. Co to za życie?- Urwała, zdała sobie sprawę, ze popełni błąd.
Uśmiechał się złośliwie, dochodził do siebie.
-Żadne życie!
- No dobrze, co to za egzystencja- poprawiła się zimno.- Wiesz, co mam na myśli. To bez sensu.
Koszmarne. Obrzydliwe.
Coś drgnęło w jego twarzy. Odwrócił się gwałtownie. I po raz pierwszy widziała, ze jest poruszony.
Miotał się, spacerował nerwowo jak zwierzę w klatce. Jego włosy… wydawało się, ze wzburzył je
niewidzialny wiatr.
Gillian nie dawała za wygraną.
-Równie dobrze mógłbyś tu leżeć.- Kopnęła zamarznięte chwast na nagrobku.
Odwrócił się. W jego oczach płoną jasny ogień.
-Ależ właśnie tu leżę.
Drżała, nie mogła mówić, ale zmusiła się, by głos zabrzmiał spokojnie:
-Tutaj?
-Nie. Pokażę. Chcesz?- Skłonił się szarmancko, wskazał schody. Gillian zawahała się, ale ruszyła w
dół, wiedząc, ze jest za nią.
Serce waliło jej jak oszalałe. To walka, próba sił, kto kogo bardziej zdenerwuje.
Musiała to zrobić. Musiała nawiązać z nim więź. Pokonać barierę jego złości i znaleźć odpowiedź.
To była walka. Walka woli. Kto głośniej krzyczy, kto jest bardziej bezlitosny. Kto wytrzyma dłużej.
Nagrodą była jego dusza.
Mało brakowało, a potknęłaby się na ostatnim stopniu. Było za ciemno, nie widziała gdzie idzie.
Zauważyła odruchowo, ze robi się coraz zimniej. Musnął ją lodowaty powiew wiatru i nagle przed
nią pojawiło się światło. Anioł szedł przodem, nie zostawiając śladów na śniegu. Gillian ruszyła za
nim. Kierowali się do nowej części cmentarza. Minęli ją. Stanęli wśród najnowszych nagrobków.
-Tutaj- oznajmił. Jego oczy błyszczały. Stał przy nagrobku i oświetlał go całym sobą.
Gillian przeszył dreszcz.
Właśnie tego chciała. Ale i tak włoski na karku stanęły jej dęba.
Leżał tam. Pod tym kamieniem. Pod ziemią. Ciało osoby, którą pokochała, której zaufała… której
głos żegnał ją co wieczór i witał co rano.
Leży tu w skrzyni, chyba że drewno już gniło. Nie uśmiecha się, nie ma pięknych złotych włosów.
Zaraz odczyta jego nazwisko. Z nagrobka.
-Jestem tutaj, Gillian- odezwał się upiornie. Oparł się nagrobek.- Przywitaj się.- Choć się
uśmiechał, w jego oczach, widziała nienawiść. Był zły, rozgoryczony, zdolny do wszystkiego.
Nie wiadomo dlaczego przerażenie Gillian tak nagle zniknęło.
Jej oczy wypełniły się łzami, które zamarzały na policzkach. Starła je odruchowo i uklękła przy
grobie, nie na nim. Nie patrzyła na Anioła.
Złożyła dłonie, pochyliła głowę i zmówiła bezgłośną modlitwę. A potem zdjęła rękawiczkę i
ostrożnie starła śnieg gołą dłonią.
Był to prosty granitowy nagrobek z napisem: „Naszemu ukochany syn, Gary Fargeon”.
-Gary Fargeon- przeczytała miękko.- Spojrzała na postać opartą o kamień.- Gary.
Jego drwiący uśmiech zdawał się być wymuszony.
-Bardzo mi miło. Mieszkałem w Sterback, byliśmy właściwie sąsiadami.
Gillian wróciła wzrokiem do nagrobku. Urodził się osiemnaście lat temu. A zginął w zeszłym roku.
-Umarłeś w zeszłym roku. Miałeś tylko siedemnaście lat.
-To był wypadek- dodał.- Byłem pijany w sztok.- Roześmiał się szaleńczo.
Gillian przysiadła na piętach.
-Ach, tak. No to super- szepnęła.
-Czym jest życie?- wycedził przez zęby.
Gildia nie dała się zwieść.
-Wiec o to chodzi?- zapytała cicho.- Popełniłeś samobójstwo? To jest twoja niedokończona sprawa?
-Chciałabyś wiedzieć, co?- zapytał.
Dobrze, wycofujemy się. Jeszcze nie jest gotowy. Może jakieś kobiece sztuczki….
-Myślałam, że mi ufasz. Myślałam, że jesteś moją drugą połówką…
-Ale już wiesz, że nie jestem, prawda? Bo jest nią ten głupek.- Gary uśmiechnął się promienie.-
Zresztą nawet jeśli nie jesteśmy sobie pisani, coś nas łączy. Jesteśmy spokrewnieni. To odległe
pokrewieństwo, ale więź istnieje.
Gillian opuściła ręce. Patrzyła na niego. Coś jej świtało, ale nie była jeszcze do końca pewna, czy
zrozumiała. Najdziwniejsze, ze wcale jej to nie zaskoczyło.
-Nie zdziwiło cię, że mamy takie same oczy?- Przyglądał się jej. W ciemności jego oczy błyszczały
naturalnie fioletowo.- To nie jest popularny kolor. Takie oczy miała twoja prababka Elspeth. I miał
jej brat bliźniak, Emmeth.
Bliźnięta.
Oczywiście. Zaginione dzieci Harmanów, powiedziała meluzyna. Elsepth i Emmeth.
-A ty...
Uśmiechnął się.
-A ja jestem prawnukiem Emmetha.
Teraz wszystko stało się nagle jasne. Jej myśli gnały jak szalone.
-Ty też umiesz czarować. Dlatego wiedziałeś, jak to zrobić. Ale skąd?
-Zjawiły się idiotki z Kręgu Świtu- odparł.- Szukając zaginionych czarownic wytropiły potomków
Emmetha. Dowiedziałam się dość, by zdać sobie sprawę z mojej macy. A potem kazałem im
spadać.
-Ale dlaczego?
-To banda idiotek. Integruje je jedno- pokojowe współżycie ludzi ze światem nocy, a ja już
wiedziałem, ze świat nocy to moje miejsce na ziemi. Ludzie dostaną za swoje.
Gillian wstała. Palce jej poczerwieniały i spuchły. Usiłowała naciągnąć rękawiczkę.
-Gary, ty też jesteś człowiekiem, przynajmniej częściowo, jak ja.
-Nie, jesteśmy od nich lepsi, wyjątkowi..
-Nie jesteśmy ani wyjątkowi, ani lepsi!
Gary uśmiechał się nieprzyjemnie. Oddychał szybko.
-I tu się mylisz. Świat nocy to łowcy. Mamy nawet odpowiednie prawa.
Dreszcz, który poczuła, nie miał nic wspólnego z zimnym wiatrem.
-Ach, tak?- Nagle coś przyszło jej do głowy.- To dlatego kazałeś mi taj iść? Żeby sobie na mnie
zapolowali?
-Nie!- Zdenerwował się.- Mówiłem ci, jesteś jedną z nich. Chciałem, żebyś to zrozumiała. Mogłaś
tam zostać, być z nimi…
-Ale po co?
-Żebyś była taka jak ja!- Wicher się wzmagał. Gałęzie trzeszczały.
-Ale po co?
-Żebyś była ze mną. Na zawsze. Gdybyś do nich dołączyła, nie poszłabyś w zaświaty…
-Kiedy umrę! Chciałeś, żeby umarła!
Gary się speszył.
-Tylko na początku.
Gillian się rozzłościła. Krzyczała.
-Uknułeś to wszystko. Zwabiłeś mnie, tak? Tak czy nie? Ten płacz w lesie. To byłeś ty, tak?
-Ja…
-Chciałeś mnie zabić. Dla towarzystwa!
-Byłem samotny!- Te słowa niosły się echem. Oczy Gary’ego pociemniały. Odwrócił się.
-Byłem samotny- powtórzył i w jego głosie była taka rozpacz, że Gillian podeszła bliżej.
-Ale nie zrobiłem tego- rzucił przez ramię.- Zmieniłem zdanie. Pomyślałem, że wrócę i pożyje z
tobą.
-W ciele Davida. Super. Świetny plan.
Nie ruszył się, stał bezradnie. Gillian wyciągnęła rękę… która przeszła przez jego bark.
Popatrzyła na swoją dłoń i poprosiła cicho:
-Gary, proszę, powiedz, co zrobiłeś. Co to za niedokończona sprawa?
-Żebyś mogła mnie odesłać?
-Tak.
-A jeśli ja nie chcę iść dalej?
-Musisz!- Zazgrzytała mocno zębami.- Tu nie ma dla ciebie miejsca! To już nie twój świat! I nie
masz tu nic do roboty poza… poza… wyrządzaniem zła.- Urwała. Dyszała głośno ciężko.
Odwrócił się. W jego oczach znowu pojawił się szaleńczy błysk.
-Może właśnie to lubię.
-Nie rozumiesz. Nie pozwolę ci na to. Nie poddam się. Zrobię wszystko, żebyś ruszył dalej.
-Może nie będziesz miała okazji.
Podmuch wiatru. I coś jeszcze, odrobiny, który kuły w twarz jak mikroskopijne igły.
-A jeśli dzisiaj rozpęta się śnieżyca?
-Przestań!- Wiatr prawie ją przewrócił.
-Wybryk natury. Burza, której nikt nie się spodziewał.
-Gary…- Było bardzo ciemno, księżyc i gwiazdy zniknęły, jednak Gillian widziała wirującą masę
bieli.
Szczękała zębami, nie czuła twarzy.
-A jeśli samochód Amy nie dopali? Jeśli coś się stanie z silnikiem…
-Nie rób tego!- Nie widziała go. Jego światło zgasło w zamieci. Wiatr smagał śniegiem.
-Nie nie wie, gdzie jesteś. To było głupie, Ważko. Może jednak potrzebny ci opiekun.
Gorączkowo chwytała powietrze otwartymi ustami. Zrobiła krok do przodku, ale wicher pchnął ją
na coś twardego. Nagrobek.
Właśnie tego się obawiała. Że jej Anioł zwróci się przeciwko niej, że spróbuje ją zniszczyć. Teraz
jednak, gdy to się działo, wiedziała, co robić.
Gdzieś z zamieci docierał głos Gary’ego:
-A jeśli odejdę i cię tu zostawię?
Z oczy Gillian płynęły łzy, zamarzały na policzkach i rzęsach. Z wielkim trudem łapała oddech, ale
twardo trzymała się nagrobka.
-Nie zrobisz tego i dobrze o tym wiesz!- zawołała.
-Niby dlaczego?
Starała się przekrzyczeć wiatr:
-A dlaczego nie zabiłeś Davida?
Odpowiedziało jej jedynie wycie wichury.
Widziała coraz mnie. Zimno sprawiło fizyczny ból. Wbijała palce w nagrobek, ale traciła w nich
czucie.
-Nie zrobiłbyś tego, Gary! Nie zabiłbyś człowieka! I sam o tym wiesz!- Czekała. Początkowo
myślała, że się pomyliła. Że zostawił ją tu samą, w środku zamieci. I nagle zdała sobie sprawę, że
wiatr słabnie, śnieg pada coraz rzadziej. A w powietrzu pojawia się światło.
Anioł… Nie, Gary, znów stał przed nią. Widziała go wyraźnie, także wyraz jego oczu.
Gorycz. Gniew. I błaganie.
-Ależ właśnie o zrobiłem, Gillian. Właśnie to. Zabiłem człowieka.
Gillian nie mogła złapać tchu. O rany. Jest źle.
Ale może ma coś na swoje usprawiedliwienie. Bójka. Samoobrona.
-Kogo?- zapytała cicho.
-Jeszcze się nie domyślasz? Paulę Belizer.
Rozdział 16
Gillian znieruchomiała, jakby zamarła. To było najgorsze, najgorsze, co mogła sobie wyobrazić.
Zabił dziecko.
-Dziewczynka, która zaginęła w zeszłym roku- szepnęła.-Na Hillcrest Road.- To o niej idiotycznie
pomyślała, gdy usłyszała płacz.
-Uczyłem się czarów- ciągnął Gary.- To była silna magia, zaklęcie ognia. Ćwiczyłem w lesie, na
śniegu, żeby niczego nie podpalić.
I wtedy ona przybiegła z psem.
Wpatrywał się w dal, blady jak ściana. Już nie groźny, ale przerażony. I Gillian wiedziała, że
myślami jest nie tu, ale wtedy z małą Paulą.
-Przerwali krąg. Wszystko działo się błyskawicznie. Ogień był wszędzie, biały. I zniknął. Pies
uciekł.- Urwał.- Ale mała nie.
Gillian zamknęła oczy. Wołała tego nie widzieć. Coś w niej drgnęło.
-Och, Gary…
-Wsadziłem ciało do samochodu. Chciałem ją zawieść do szpitala, ale nie żyła. Nie wiedziałem, co
robić. Więc zatrzymałem się i ukryłem ją pod śniegiem.
-Gary…
-Wróciłem do domu, a potem poszedłem na imprezę. Bo widzisz, taki byłem. Imprezowałem.
Liczyła się tylko dobra zabawa i ja, ja, ja. Nawet w magii to było najważniejsze.- Po raz pierwszy
jego głos zadrżał. Gillian wiedziała: nienawidził samego siebie.- Na imprezie upiłem się w sztok.
Och. Nagle zrozumiała.
-I nikomu nie powiedziałeś.
- W drodze do domu wjechałem na drzewo. I tyle.- Roześmiał się, ale w tym śmiechu nie było
wesołości.- I nagle byłem w Nibylandii. Nie mogę rozmawiać, nie mogę nikogo dotknąć, ale
wszystko słyszę. I widzę. Widziałem, jak jej szukali. Minęli jej ciało o pół metra.
Gillian przełknęła ślinę i odwróciła wzrok. Coś się w niej złamało, coś pękło, wiara, że
sprawiedliwość zawsze zwycięży. Ale teraz nie czas o tym myśleć.
To nie była jego wina… ale czy to ważne? Grasz takimi kartami, jakie daje ci los. Gary rozegrał
fatalną partię. Miał wszystko- urodę, inteligencję i magię- i wszystko popsuł.
Nieważne. Muszę sobie jakoś z tym poradzić.
Spojrzała na niego.
-Gary, musisz mi powiedzieć, gdzie ona jest.
Cisza.
-Nie rozumiesz? Twoja niedokończona sprawa. Jej rodzice nie wiedzą…- Urwała, przełknęła ślinę,
ale po chwili mówiła dalej drżącym głosem.- Mają prawo wiedzieć, czy ich córka żyje, czy nie, nie
uważasz? Muszą w końcu odzyskać spokój…
Długa cisza. W końcu powiedział dziecinnym głosem:
-Kiedy ja nie chcę nigdzie iść.
Jak przerażony malec, pomyślała Gillian. Patrzyła na niego uparcie.
-Gary, oni mają prawo wiedzieć- powiedziała miękko.
Prawie krzyczał:
-A ja? A mój spokój?
Był przerażony.
-A jeśli dla mnie nie ma nigdzie miejsca? Jeśli mnie nie zechcą?
Pokręciła głową. Znowu miała łzy w oczach. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
-Nie wiem. Ale to nie zmienia faktu, że musimy to zrobić. Zostanę z tobą, jeśli chcesz. Jestem twoją
kuzynką. Zabierz mnie do niej- poprosiła cichutko.
Milczał przez długą chwilę, najdłuższą w życiu Gillian. Wpatrywał się w niebo, w niewidoczny
punkt, udręczonym wzrokiem. A potem spojrzał na nią i skinął głową.
-Tutaj?- David pochylił się nad śniegiem. Spojrzał na Gillian. W jego oczach był strach, ale dzielnie
zaciskał usta.
-Tak, tutaj.
-Dziwne miejsce na coś takiego.
-Wiem, ale nie mamy wyjścia.
David zabrał się do pracy. Energicznie machał łopatą. Gillian bywała ze śniegu ściany igloo. Robiła
to machinalnie, usiłowała skupić się na radosnym wspomnieniach z dzieciństwa, kiedy jeszcze
uwielbiała zabawy w śniegu. Nagle David krzyknął:
-Znalazłem ją.
Gillian odsunęła się i zdjęła rękawiczki.
Był piękny pogodny dzień, na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Polanka była przytulna,
nieziemska, nietknięta, jeśli nie liczyć tropów cietrzewi.
Gillian odetchnęła głęboko, zacisnęła pięści i się odwróciła. David odkrył niewiele, skrawek
nadpalonego czerwonego szalika. Klęczał wśród śniegu.
Gillian się rozpłakała, ale nie zwracała uwagi na łzy.
-Jest ostatni dzień przed feriami, urwaliśmy się ze szkoły. Poszliśmy do lasu. Budowaliśmy igloo i
…
-I ją zaleźliśmy.- David wstał, ujął ją za łokcie.- Dziwaczna historia, ale lepsze to niż prawda.
-Zresztą co nam zarzucą? Nawet jej nie znaliśmy. Domyślą się, że została zamordowana, bo
sprawca ukrył zwłoki. Nie będą mieli pojęcia, jak zginęła. Uznają, ze usiłował spalić ciało, żeby
zatrzeć ślady.
David objął ją ramieniem. Przywarła do niego. Stali tak przez chwilę, czerpali siłę z wzajemnej
bliskości. Dziwne, jakie to wszystko wydawało się naturalne. David zgodził się jej pomóc bez
najmniejszego wahania… A jej to wcale nie zaskoczyło. Właśnie tego się spodziewała. Jest jej
drugą połówką. Należą do siebie.
-Gotowa?- zapytał cicho.
-Tak.
Odchodzili już z polany, gdy David zapytał szeptem:
-Jest tutaj?
-Nie. Odkąd mnie tu przyprowadził, nie widziałam go ani razu. Po prostu… Zniknął. I nic nie
mówi.
David objął ją mocniej.
Pan Belizer zjawił się o zmierzchu, gdy większość policjantów już odjechała.
Było już prawie ciemno. David od godziny namawiał Gillian, żeby szli do domu. Podobnie jak jej
rodzice. Zjawili się oboje. Wtulenie w siebie, szukali swojej bliskości. Ojciec i macocha Davida
stali u jego boku.
Tam, pomyślała Gillian. Ostatnie dni wszystkim dały się we znaki. A jednak byli tutaj- David blady,
ale spokojny, Gillian- rozedrgana, ale opanowana, rodzice- zagubieni, ale odważni. Nie pojmowali,
jakim cudem ich dzieci w tak krótkim czasie wpakowali się w tyle kłopotów.
Dobrze chociaż, ze nikt im nie zarzucał zabójstwa Pauli Belizer.
Pojawił się ojciec dziewczynki. Przyszedł zobaczyć miejsce ostatniego spoczynku Pauli, choć
koroner już zabrał małe ciałko. Policjant prowadził go na polankę przy świetle latarki.
Gillian szarpnęła Davida za rękaw.
Opierał się przez chwilę, ale ruszył za nią. Towarzyszyły mu szepty.
-Co wy wyprawiacie, zostawcie człowieka w spokoju. To upiorne!
Ale nikt nie starał się ich powstrzymać.
Zatrzymali się w niedużej odległości od Belizera. Gillian stanęła tak, żeby widzieć jego twarz.
Rzecz w tym, że nie miała pojęcia o duchach. Nie wiedziała, co trzeba zrobić, by Gary mógł
opuścić pustkę. Czy powinna porozmawiać z ojcem Pauli? Powiedzieć, ze czuje, iż morderca
bardzo żałuje tego, co zrobił, choć sam nie może tego powiedzieć?
Niewykluczone, że po takim wyznaniu wezmą ją do psychiatryka. Zbyt wiele zainteresowania
zbrodnią, zbyt rozległa wiedza. Ale ta myśl wcale nie przerażała tak bardzo. Jest kuzynką Gary’ego
i musi to naprawić.
Wahała się jeszcze, gdy pan Belizer osunął się na kolana.
O Boże. Jak to boli. Gdyby nie silne ramiona Davida, pewnie upadłaby i ona.
David ukrył twarz w jej włosach, ale Gillian cały czas patrzyła na klęczącego mężczyznę. Płakał.
Jeszcze nigdy nie widziała, żeby mężczyzna w jego wieku płakał. Ten widok sprawił ból. Ale jego
twarz było coś jeszcze. Spokój… Ulga.
Pan Belizer klęczał na śniegu i mówił na głos.
-Wiem, że moja córeczka jest w innym, lepszych świecie, i wybaczam ci, kimkolwiek jesteś.
Gillian poczuła wstrząs i nagłe ciepło. Płakała, łzy spływały jej po policzkach. I jednocześnie
wypełniała ją nadzieja, zdawała się unosić.
David głośno wciągnął powietrze i uniósł głowę. Patrzyła na coś nad panem Belizerem.
Gary Fargeon unosił się w powietrzu. Jak anioł.
Płakał. I powtarzał coś z przejęciem.
-Tak mi przykro, tak mi przykro.- Wychwyciła Gillian.
Proście o przebaczenie, a będzie wam dane. Co z tego, że niekoniecznie w tej kolejności.
A więc to już, pomyślała Gillian. Ugięły się pod nią nogi.
-Ty też to widzisz?- zapytał David ochrypłym szeptem.
-Tak, ty też?
Pan Belizer wstał. Minął ich i odszedł.
David ciągle patrzył na Gary’ego.
-Więc tak wygląda. Nic dziwnego, ze myślałaś, ze to…
Nie dokończył, ale Gillian wiedziała. Że to anioł.
Ale dlaczego ciągle tu jest? Czyżby przebaczanie to za mało? Czy muszą zrobić coś jeszcze?
Gary patrzył na nią, a jego policzki były mokre od łez.
-Chodź- poprosił.- Muszę ci coś powiedzieć.
Gillian wysunęła się z objęć Davida Dawida pociągnęła go za sobą. Szli za Garym na inną polankę.
Nagle wydawało się, ze są bardzo daleko od policyjnych świateł i krzyków.
Gillian domyśliła się, jeszcze zanim Gary spłynął na ich wysokość. Poczekała jednak, aż sam to
powie.
-Ty też musisz mi wybaczyć.
-Wybaczam- powiedziała.
-Jesteś pewna? Zrobiłem okropne rzeczy. Usiłowałem sprowadzić cię na złą drogę, skalać twoją
dusze.
-Wiem- odparła.- Ale zrobiłeś tez wiele dobrego. Pomogłeś mi… dorosnąć.
Dzięki niemu pokonała swoje lęki. Nabrała pewności siebie. Odkryła, kim jest. I znalazła swoja
druga połówkę.
Był jej bliski jak zapewne już nikt nigdy nie będzie.
-Wiesz co?- szepnęła przez łzy.- Będzie mi ciebie brakować.
Stal naprzeciwko niej. Ledwo świecił. Miał smutne, umęczone oczy, ale się uśmiechał. Jeszcze
nigdy nie był taki piękny.
-Wszystko się ułoży- powiedział miękko.- Z mamą będzie coraz lepiej.
Skinęła głową.
-Też tak myślę.
-Sprawdziłem, co z Tanyą i Kim. Nic im nie będzie. Tanya ma wszystkie palce.
-Wiem.
-Idź do Meluzyny. Pomożesz im w Kręgu Świtu. A ona nauczą cię świata nocy.
-Tak, dobrze.
-W szkole pogadaj z Daryl. Ma pewien sekret, Kim rozpowiadała o tym w zeszłym roku. Chodzi o
to, że…
-Gary!- Podniosła rękę.- Nie chcę wiedzieć. Któregoś dnia Daryl powie mi sama, jeśli będzie
chciała. A jeśli nie, nie ma sprawy. OD tej pory muszę sobie radzić sama.
Już myślała o szkole, wczoraj, sama w pokoju. Wszystko się zmieni, to jasne. Wiedziała, na kim jej
naprawdę zależy.
Amanda Cheerleaderka, Steffi Gwiazda i J.Z. Modelka są fajne. Nie lepsze ani nie gorsze niż inne
dziewczyny. Nie będzie miała nic przeciwko temu, jeśli nadal będą się chciały z nią przyjaźnić.
Daryl, już nie Daryl Bogaczka, po prostu Daryl- jest więcej niż fajna. Może z czasem naprawdę się
zaprzyjaźnią. No i jest jeszcze Amy, kochana Amy. Mają sobie sporo do powiedzenia.
Reszta- Tanya, Kim, Cory Bruce, Macon- nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Nie zaproszą jej
więcej na imprezę? Nie ma sprawy.
-I nie chcę wiedzieć, czy J.Z. naprawdę chciała się zabić.- dodała.
Gary milczał. W jego oczach pojawił się błysk.
-Wszystko będzie dobrze- zapewnił. A potem po raz pierwszy spojrzał na Davida.
Przyglądali się sobie przez chwilę. Bez wrogości.
Nagle Gary powiedział.
-Jeszcze jedno. Mogłem go zabić, ale nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że mi tego nie wybaczysz.
-Och.
Gillian wyciągnęła rękę. On także. Ich pale były już blisko, zlewały się. Ale nie dotykały. Nigdy się
nie dotkną.
Nagle Gary’ego coś zaskoczyło. Odwrócił się, spojrzał w niebo.
Ciemnie, gwieździste.
Gillian niczego nie widziała. Ale coś pouczyła. Ruch. Coś nadchodziło.
A Gary sunął w tamtym kierunku.
Nagle wyciągał do niej rękę, ale był już w powietrzu. Unosił się… Zaskoczenie przerodziło się w
zachwyt.
A potem radość. Poznanie.
-Musze iść- powiedział rozmarzony.
Gillian wpatrywała się w niebo. Niczego nie widziała: ani łąki, ani tunelu. Czyżby wracał do
pustki? Aż zobaczyła światło.
Jaskrawe, a jednak nieoślepiające. Mieniło się wszystkimi kolorami wszechświata, stapiało w biel.
-Gary…
Coś się działo. Oddalał się w nieokreślonym kierunku. Malał. Znikał. Traciła go.
-Żegnaj Gary- szepnęła.
Światło także znikało. Zanim jednak rozpłynęło się całkowicie, przybrało kształt jakby wielkich
białych skrzydeł, które objęły Gary’ego.
Przez ułamek sekundy Gillian poczuła je także na sobie. Moc, pokój… I miłość.
A potem światło zniknęło. Gary zniknął. Zapadała cisza.
-Widziałeś?- szepnęła przez ściśnięte gardło.
-Chyba tak.- W oczach Davida malował się zachwyt.
-Może… Może anioły istnieją naprawdę.
Cały czas patrzył w niebo.
-Patrz! Gwiazdy!
Ale to nie gwiazdy, raczej gwiezdny pył. Kryształki światła unosiły się w powietrzu.
-Przecież nie ma chmur…
-Są- zauważył David. Kiedy to mówił, gwiazdy skryły się za chmurami. Gillian poczuła chłodne
muśnięcie. Jak pocałunek. Pocałunek to był zwykły śnieg. Stali z Dawidem, trzymając się za ręce, i
patrzyli, jak padał, niosąc błogosławieństwo nocy.