Świat Nocy
02
Pakt Dusz
Rozdział 1
Wilkołaki wpadły do środka, kiedy Hannah Snow była w gabinecie psychologa. Przyszła
tam z oczywistego powodu.
- Myślę, że wariuję - oznajmiła spokojnie, gdy tylko usiadła.
- A dlaczego tak uważasz? - Głos terapeuty miał neutralny kujący ton.
Przełknęła ślinę.
No dobra, pomyślała. Po prostu mu powiedz. Pomiń to paranoiczne uczucie, że ktoś cię śledzi, i to
już wręcz ultraparanoiczne wrażenie, że ktoś próbuje cię zabić. Zignoruj sny, z których budzisz się
z krzykiem.
Od razu przejdź do tych wszystkich niesamowitych wydarzeń.
- Robię notatki - oznajmiła beznamiętnie.
- Notatki. - Psycholog pokiwał głową, stukając ołówkiem w usta. - I to cię właśnie
martwi - dodał, kiedy cisza się przedłużała.
- Tak - odparła pospiesznie urywanym głosem. -Wszystko szło doskonałe. To znaczy
miałam pod kontrolą całe swoje życie. Uczę się w ostatniej klasie liceum
Sacajawea. Mam miłych kolegów. Od stanu Utah dostałam stypendium na następny
rok. A teraz to wszystko się rozpada... przeze mnie. Bo ja wariuję.
- Dlatego, że robisz notatki? - zapytał psycholog zbity z tropu. - Hm, dostajesz
obraźliwe listy, ktoś cię do tego zmusza?
- Nic z tych rzeczy. - Hannah pochyliła się i upuściła na biurko garść pomiętych kartek.
Patrzyła z nieszczęśliwą miną, jak terapeuta je czyta.
Wydawał się miłym facetem. Pomyślała, że jest zaskakująco młody jak na zawód, który
wykonuje. Nazywał się Paul Winfield. „Mów mi Paul", zaproponował na wstępie. Miał rude
włosy i przenikliwe niebieskie oczy. Zdawało się, że potrafi być dowcipny, a jednocześnie
opanowany.
I chyba mu się podobam, pomyślała Hannah. Dostrzegła w jego oczach błysk uznania, kiedy
otworzył drzwi i zobaczył ją na tle płomiennego zachodu słońca Montany.
A później, gdy już weszła do środka i ujrzał jej twarz, zobojętniał, starając się nie okazywać
zdziwienia. Nieważne. Zawsze przyglądano się Hannah dwukrotnie. Pierwszy raz patrzono na jej
długie, proste włosy i jasnoszare oczy... a drugi raz na znamię.
Biegło ukośnie pod lewą kością policzkową, miało kolor bladych truskawek, jakby ktoś
zanurzył palec w różu, a potem delikatnie przesunął nim po skórze. To było znamię wrodzone
-lekarze dwukrotnie usuwali je laserami, a ono za każdym razem pojawiało się na nowo.
Przyzwyczaiła się już do tych spojrzeń.
Paul nagle chrząknął. Przestraszył ją. Wbiła w niego wzrok.
- „Śmierć przed siedemnastymi urodzinami" - odczytał na głos, przerzucając skrawki
papieru. - „Pamiętaj o Trzech Rzekach". „Nie wyrzucaj tej notatki. Cyklu nie
sposób przerwać Już prawie maj, wiesz, co teraz się wydarzy
Podniósł ostatnią kartkę.".
- A na tej po prostu jest napisane: „On już nadchodzi".
Wygładził papier i popatrzył na Hannah.
- Co to oznacza?
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Ja tego nie napisałam - wydusiła przez zaciśnięte zęby. Paul zamrugał i szybciej
postukał ołówkiem w wargi.
- Ale mówiłaś, że są twoje...
- To moje pismo. Przyznaję - stwierdziła Hannah. Teraz, kiedy już zaczęła opowiadać,
słowa same wypływały z jej ust i nic nie mogło ich powstrzymać. - Te wiadomości
znajdowałam w miejscach, do których nikt inny poza mną nie zagląda... W
szufladzie na bieliznę, w poszwie poduszki. Dzisiaj rano, jak się obudziłam, tę
ostatnią kartkę trzymałam w ręce. Ale ja tego nie napisałam. Paul triumfalnie pomachał ołówkiem.
- Rozumiem. Nie pamiętasz, że to napisałaś.
- Nie pamiętam, bo tego nie zrobiłam. Nigdy bym czegoś takiego nie napisała. To
jakieś bzdury.
- Dobrze. - Postukał o blat biurka. - No wiesz, to zależy. Już prawie maj. Co się
stanie w maju?
- Pierwszego maja mam urodziny.
- Czyli już za tydzień? Tydzień i jeden dzień. I wtedy skończysz...
Hannah wypuściła powietrze.
- Siedemnaście lat.
Zobaczyła, że psycholog podnosi jeden ze skrawków papieru.
Śmierć przed siedemnastymi urodzinami, pomyślała.
- I już kończysz szkołę? - zdziwił się Paul.
- Tak. Jak byłam mała, mama uczyła mnie w domu, i zamiast do przedszkola
posłała mnie od razu do pierwszej klasy.
Paul pokiwał głową. Czuła, że teraz uważa ją za osobę o wybujałych ambicjach.
- Czy kiedykolwiek - zrobił pauzę - miałaś myśli samobójcze?
- Nie, nigdy. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła.
- Hm...- Zmarszczył brwi, wpatrując się w notatki. Nastała długa cisza, Hannah rozejrzała
się po pokoju.
Wyglądał jak zwykły gabinet psychologiczny, chociaż urządzono go w prywatnym domu.
Mieszkała w środkowej Montanie, gdzie rancza dzieliło wiele kilometrów, a miasteczka były
małe i leżały z dala od siebie, dlatego nie miała wyboru i przyszła właśnie tutaj. Paul Winfield
okazał się jedynym psychologiem w okolicy.
Na ścianach wisiały dyplomy, na pólkach stały książki i leżały różne bezosobowe bibeloty.
Słonik wyrzeźbiony z drewna. Na wpół uschnięta roślina. Fotografia w srebrnych ramkach, a
nawet profesjonalnie wyglądająca kozetka. Ciekawe, czy będę musiała się na niej położyć,
zastanowiła się Hannah. Nie sądzę.
Paul odsunął kartkę z szelestem. Potem odezwał się łagodnie:
- Czy myślisz, że ktoś chce zrobić ci krzywdę?
Hannah zamknęła oczy.
Naturalnie, że miała wrażenie, iż ktoś chce zrobić jej krzywdę. Na tym przecież polega paranoja,
prawda? To dowód, że zwariowała.
- Czasem mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi - przyznała wreszcie, niemal szeptem.
- Kto?
Otworzyła oczy.
- Nie wiem - oznajmiła bezbarwnym głosem. - Coś dziwacznego i nadprzyrodzonego,
coś, co chce mnie dopaść. A do tego śni mi się apokalipsa.
Paul zamrugał.
- Apoka...?
- Koniec świata. Przynajmniej domyślam się, że o to właśnie chodzi. Zbliża się
jakaś wielka bitwa: straszliwa, gigantyczna i ostateczna walka. Pomiędzy siłami... -
Dostrzegła, jak Paul na nią patrzy. Odwróciła wzrok i kontynuowała, zrezygnowana. - Siłami
dobra i zła. - Wyprostowała ręce. Ale po chwili, jakby zmieniła zdanie, położyła je na
kolanach. - Zwariowałam, prawda?
- Nie, nie, nie. - Paul bawił się ołówkiem, nagle poklepał się po kieszeni. - Masz może
papierosy?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wzdrygnął się.
- No jasne, że nie masz. Co ja wygaduję. Paskudny nałóg. Rzuciłem w zeszłym
tygodniu.
Hannah otworzyła usta, zamknęła, a potem zaczęła mówić powoli:
- Panie doktorze... To znaczy Paul. Znalazłam się tutaj, bo nie chcę zwariować.
Chcę być znowu sobą. Chcę ukończyć szkołę, a latem wyruszyć na wspaniałą konną
wędrówkę z moją najlepszą przyjaciółką Chess. A w przyszłym roku chcę jechać do Utah i
studiować paleontologię, i może odnaleźć miejsce lęgowe jakiegoś hadrozaura. Chcę żyć jak
kiedyś. Ale jeśli nie możesz mi pomóc... Urwała i przełknęła ślinę. Prawie się rozpłakała, zupełnie
straciła nad sobą kontrolę. Nie umiała się powstrzymywać. Poczuła, jak do oczu napływają łzy, a
później jedna z nich spływa po policzku i łaskocze w podbródek. Zawstydzona otarła szybko łzy.
Paul zaczął nawet szukać chusteczek. Pociągnęła nosem.
- Przykro mi - powiedział. W końcu znalazł opakowanie chusteczek Kleenex, ale zaraz je
odłożył. Podszedł do Hannah i stanął tuż obok. Kiedy ze współczuciem ścisnął jej dłoń, nie
miał już takich przenikliwych oczu. Zrobiły się niebieskie i chłopięce.
- Hannah, przykro mi bardzo. To się wydaje straszne. Ale jestem pewien, że
mogę ci jakoś pomóc. Wspólnie rozwiążemy twoje problemy. Zobaczysz,
pojedziesz na te swoje studia do Utah i nawet dosiądziesz jednego hadrozaura. -
Uśmiechnął się, dając do zrozumienia, że żartuje.
- A o tym wszystkim zapomnisz.
- Naprawdę tak myślisz?
Pokiwał głową. Potem jednak uświadomił sobie, że stoi przy pacjentce i trzyma ją za rękę, co
nie wypadało profesjonaliście. Pospiesznie się odsunął.
- Może się już domyśliłaś, że jesteś moją pierwszą pacjentką. Nie, żeby
brakowało mi wykształcenia. Byłem na roku w pierwszej dziesiątce najlepszych
studentów. No, a teraz... -Poklepał się po kieszeniach, wyjął ołówek i wetknął go sobie
do ust. Usiadł. - Teraz zajmiemy się tym, kiedy po raz pierwszy przypomniałaś
sobie jeden z tych snów. Kiedy...
Przerwał, gdy w głębi domu zabrzmiał dzwonek do drzwi. Spojrzał w tamtą stronę
zirytowany.
- Kto to może... - Spojrzał na zegar na półce i pokręcił głową. - Przepraszam, to zajmie
tylko chwilę. Dopóki nie wrócę, po prostu się odpręż.
- Nie otwieraj - powiedziała Hannah.
Nie wiedziała, dlaczego to mówi, ale dźwięk dzwonka przyprawił ją o dreszcze, serce zaczęło
łomotać w piersiach, a dłonie i stopy drżały.
Zaskoczony Paul patrzył na nią przez chwilę, a potem uśmiechnął się łagodnie i uspokajająco.
- Nie sądzę, żeby za drzwiami czekała na ciebie apokalipsa. Jak wrócę, to
porozmawiamy o tych obawach. - Wychodząc z gabinetu, delikatnie dotknął jej ramienia.
Siedziała, nasłuchując. Jasne, że on miał rację. Przecież w dźwięku dzwonka nie było niczego
niepokojącego. To wszystko przez te sny i ostatnie wydarzenia.
Odchyliła się w miękkim fotelu i ponownie rozejrzała po gabinecie, starając się zrelaksować.
To wszystko jest tylko w mojej głowie. Psycholog mi pomoże...
I wtedy eksplodowało okno po drugiej stronie pokoju.
Rozdział 2
Hannah zerwała się na równe nogi. Nie była w stanie pojąć, co się wokół niej działo.
Wszystko było zbyt niesamowite.
Na początku myślała, że to bomba - tak głośno huknęło. Potem zrozumiała, że coś wpadło do
pokoju, rozbijając szybę. Teraz było w gabinecie sam na sam z nią, przykucniętą wśród
potrzaskanych kawałków framugi.
Nie wiedziała, co to jest, a wszelkie odpowiedzi, które przychodziły jej do głowy, wydawały
się absurdalne. Czyżby umysł odmówił jej posłuszeństwa? To, co widziała, było duże i
ciemne. Kształtem przypominało psa, ale miało zdecydowanie dłuższe nogi. A przede
wszystkim żółte oczy. A dopiero po chwili ujrzała wszystko całkiem wyraźnie, jakby nagle
popatrzyła przez odpowiednie okulary. Wilk. W gabinecie był wielki czarny wilk.
Wspaniałe zwierzę, smukłe i muskularne, o sierści barwy hebanu i białym krawacie
przypominającym kształtem błyskawicę. Wilk wpatrywał się w nią niemal ludzkimi oczami.
Pewnie uciekł z Yellowstone, pomyślała na wpół przytomnie. Przecież ekolodzy ponownie
zasiedlają wilkami rezerwaty przyrody, prawda? Na pewno nie jest dziki; pradziadek Ryana
Hardena całymi latami przechwalał się, że kiedy był jeszcze chłopcem, zabił ostatniego wilka
w hrabstwie Amador. Zresztą, mówiła sobie, wilki nie atakują ludzi bez powodu. Tym bardziej
samotny wilk nie rzuci się na wyrośniętą nastolatkę.
Przez cały czas umysł Hannah pracował, analizując wszystko, co widziała, ale instynkt
podpowiadał, że powinna uciekać. Jakiś głos starał się przebić przez jej myśli.
Kazał jej się powoli cofać wzdłuż regału i nie odrywać wzroku od zwierzęcia, aż poczuje za
sobą wolną przestrzeń.
Musisz stąd zabrać pewną rzecz, szeptał głos w jej głowie. Nie był obcy, ale też nie do końca
znajomy. Brzmiał rozsądnie, chociaż smutno. Weź coś, co widziałaś na półce.
Wilk jednym skokiem przemierzył odległość trzech metrów.
Hannah nie miała czasu na strach. Zobaczyła lecące ku sobie kudłate cielsko, a potem wpadła
na regał. Wokół zapanował chaos. Spadały książki i bibeloty. Dziewczyna próbowała
odzyskać równowagę, starając się jednocześnie odepchnąć napastnika. Wilk odsunął się, ale
zaatakował ponownie. W ostatniej chwili rzuciła się w bok.
Najdziwniejsze, że udawało jej się unikać ataków drapieżnika, przynajmniej tych
najgroźniejszych, które miały powalić ją na podłogę. Ciało dziewczyny poruszało się
instynktownie, jakby wiedziało, co ma robić.
Skąd to wiem? Przecież nigdy nie walczyłam... A już na pewno nie bawiłam się z żadnym wilkiem
w berka... Gdy o tym pomyślała, natychmiast spowolniła ruchy. Już nie czuła się pewnie i nie
działała instynktownie. Poczuła się skołowana.
A wilk jakby to wyczuł. W blasku przewróconej lampy ślepia zajaśniały mu niesamowitą
żółcią. Takie dziwne oczy, dzikie, o przenikliwym spojrzeniu. Zobaczyła, jak w skoku
drapieżnik podkula łapy. Ruszaj się, teraz, słyszała w głowie tajemniczy głos.
Hannah cofnęła się, a wilk z niewiarygodną siłą uderzył o regał. Wszystkie półki zawaliły się
na podłogę. Dziewczyna rzuciła się w bok, unikając zmiażdżenia. Niestety, regał runął w
stronę drzwi, odcinając jej drogę ucieczki.
Jesteś w pułapce, analizował sytuację chłodny głos w umyśle Hannah. Nie ma stąd wyjścia, chyba
że wyskoczysz oknem.
- Hannah? Hannah? - To Paul krzyczał za drzwiami, próbując je otworzyć, ale ustąpiły
tylko na kilkanaście centymetrów. Tarasował je przewrócony regał.
- Boże, co się tutaj dzieje? Hannah? Hannah? -wołał przerażony psycholog.
Bezskutecznie walił w zablokowane drzwi.
Nie myśl o nim, nakazała sobie w myślach. Głos Paula brzmiał tak rozpaczliwie. Otworzyła
usta, aby odkrzyknąć i wtedy to się stało. Wilk skoczył.
Tym razem nie była wystarczająco szybka. Uderzył w nią straszliwy ciężar, zwalając ją z nóg.
Upadła, uderzając głową o podłogę. To boli.
Zrobiło jej się ciemno przed oczami i zaczęła zapadać w mrok. Przez głowę przemknęła
ostatnia myśl. Już po mnie. To się znowu stało. Och, Izydo, bogini życia, poprowadź mnie w
zaświaty...
- Hannah! Hannah! Co się dzieje? - Gdzieś z daleka dochodził do niej stłumiony,
nerwowy głos Paula.
Nagle odzyskała świadomość, dziwaczne myśli zniknęły. Nie unosiła się już w połyskującej
pustce, nie była martwa. Leżała na podłodze, a róg książki uwierał ją w plecy. Na piersiach
siedział wilk.
Nawet teraz, kiedy ogarnęło ją przerażenie, czuła dziwną fascynację. Jeszcze nigdy nie
widziała z tak bliska żadnego dzikiego zwierzęcia. Patrzyła, jak jego wibrysy o białych
koniuszkach poruszają się, kiedy oddycha, a sierść jeży się na karku.
Widziała ślinę na zwisającym czerwonym jęzorze. Czuła jego odór - wilgotny, gorący, trochę
jak u psa, ale znacznie bardziej dziki.
I uświadomiła sobie, że nie jest w stanie się poruszyć. Wilk dorównywał jej wzrostem, a
ważył więcej od niej. Przygwoździł ją do podłogi. Hannah była całkiem bezradna. Mogła
jedynie trząść się ze strachu, gdy przysuwał do jej twarzy wąski pysk.
Kiedy poczuła na policzku wilgotny nos, mimowolnie zamknęła oczy. Drapieżnik
obwąchiwał ją, odgarniając kosmyki jej włosów.
Och, Boże, proszę, powstrzymaj go, Hannah błagała w myślach. Jednak mogła to zrobić tylko
ona, ale nie wiedziała jak.
Wilgotny nos przesuwał się po jej policzku. Słyszała chrapliwe sapanie. Czulą, że wilk nie
tylko ją wącha, ale również smakuje, przyglądając się przenikliwie.
Nie. Nie mnie. Mojemu znamieniu.
To była kolejna z tych dziwacznych myśli - nagle ostatnia część układanki wskoczyła na
swoje miejsce. Hannah miała absolutną pewność, że tak właśnie jest, równie mocną i
irracjonalną. A w jej głowie znowu odezwał się głos...
Sięgnij po to, szeptał, spokojnie, bez nerwów. Pomacaj wokół siebie. Gdzieś tutaj musi znajdować
się broń. Widziałaś ją na regale. Znajdź ją.
Wilk przerwał swoje badania, zdawał się usatysfakcjonowany. Uniósł łeb... i się roześmiał.
Naprawdę się roześmiał. To była najbardziej niesamowita i najbardziej straszna rzecz, jaką
Hannah kiedykolwiek widziała. Wielka rozwarta paszcza, dysząca, z obnażonymi zębami
Żółte ślepia, w których czaił się zwierzęcy triumf.
Szybko, szybko.
Bezradnie wpatrywała się w ostre białe zęby wyszczerzone ledwie kilkanaście centymetrów
od jej twarzy. Ale dłoń błądziła po gładkiej sosnowej podłodze, szukając czegoś ostrego.
Palce dotykały książek, pierzastej powierzchni paproci oraz czegoś kanciastego, chłodnego i
przylegającego do szklą.
Wilk chyba tego nie zauważył. Coraz bardziej i bardziej podnosił wargi. Już się nie śmiał.
Hannah widziała jego krótkie przednie zęby oraz długie zakrzywione kły. Patrzyła, jak
marszczy czoło. Czuła, jak jego ciało wibruje niskim i wściekłym warkotem.
Teraz. Głos całkowicie zawładnął myślami dziewczyny. Szeptał jej, co się wydarzy. Wilk
zatopi zęby w jej gardle, a potem szarpnie, rozrywając skórę i mięśnie. Krew wypełni
poranioną tchawicę, płuca oraz usta. Umrze, krztusząc się i kaszląc. Chyba że... Trzymała w
dłoni srebrną ramkę na zdjęcie.
Zabij go, szeptał chłodny głos. Masz odpowiednią broń. Wbij ją w jego oko. Zabij go.
Zazwyczaj Hannah nawet nie próbowała sobie wyobrazić, że ramka mogłaby być orężem
nadającym się do podobnego czynu, ale teraz była w wielkim niebezpieczeństwie. Nagle w
głowie dziewczyny pojawił się nowy głos, słaby i daleki. Nie należał do niej, choć również
nie był obcy. Kryształowo przejrzysty, dźwięczał w jej głowie.
Nie jesteś morderczynią. Ty nie zabijasz. Nigdy nikogo nie zabiłaś. Ty nie zabijasz.
Ja nie zabijam, powtórzyła w myślach Hannah. No to umrzesz, zawodził pierwszy głos. To
zwierzę nie spocznie, dopóki któreś z was nie będzie martwe. Na takie istoty nie ma innego
sposobu.
I wtedy się stało. Wilk rozwarł paszczę jeszcze szerzej i rzucił się ku jej gardłu.
Hannah nie myślała. Podniosła ramkę i uderzyła nią głucho w bok wilczego łba.
Nie w oko, ale w ucho.
Poczuła, jak twardy metal wbija się w miękką tkankę. Drapieżnik zaskowyczał żałośnie i,
potykając się, odskoczył w bok.
Potrząsał łbem, uderzał łapą po pysku. Nareszcie była wolna, a właśnie tego najbardziej
potrzebowała.
Dziewczyna poruszała się jak automat. Powoli się podniosła i stanęła pewnie na równe nogi.
W garści mocno trzymała ramkę na zdjęcie.
Teraz. Rozejrzyj się! Regał... Nie, nie dasz rady go przesunąć. Okno! Idź do okna.
Wilk przestał potrząsać łbem. Gdy Hannah ruszyła przez pokój, odwrócił się i jednym susem
znalazł się między nią a oknem. Zjeżył sierść na grzbiecie i obnażył zęby, w ślepiach czaiły
się złość i nienawiść.
Zaraz skoczy, uświadomiła sobie Hannah.
Nie jestem morderczynią. Nie umiem zabijać.
Nie masz innego wyboru...
Wilk skoczył.
W tej chwili przez okno wpadł jeszcze ktoś, zderzając się z napastnikiem.
Tym razem Hannah natychmiast rozpoznała tę istotę. Kolejny wilk. O Boże, co tutaj się
dzieje?
Drugie zwierzę miało kolor szarobrązowy, było mniejsze i nie wyglądało tak przerażająco.
Jego łapy okazały się zaskakująco delikatne, z żyłami oraz ścięgnami jak u konia.
To samica, szeptał w umyśle dziewczyny głos.
Oba wilki odzyskały równowagę. Stanęły, jeżąc sierść. W gabinecie cuchnęło niczym w zoo.
Teraz już naprawdę umrę, pomyślała Hannah. Oba wilki rozszarpią mnie na strzępy. Ciągle ściskała
ramkę, ale wiedziała, że nie ma szans. Rozerwą ją na kawałki, walcząc, który dostanie więcej.
Serce waliło w jej piersi jak miotem. W uszach dzwoniło. Wilczyca wpatrywała się w
dziewczynę bursztynowymi ślepiami. Hannah stalą zahipnotyzowana, czekając, aż zwierzę
się poruszy.
Wilczyca bacznie przyglądała się jej twarzy - zwłaszcza lewemu policzkowi. Potem
odwróciła się i stanęła między nią a czarnym wilkiem.
Warknęła.
Ona mnie broni, pomyślała oszołomiona Hannah. To nie do wiary - choć w sumie, teraz już mogła
uwierzyć we wszystko.
Opuściła zwyczajne życie i wkroczyła do baśni pełnej wilków przypominających ludzi. Cały
świat oszalał; jedyne, co mogła zrobić, to radzić sobie z tym, co się w tej chwili działo.
Te wilki chcą walczyć, oznajmił w jej głowie chłodny głos. Gdy tylko zaczną, biegnij do okna.
I właśnie wtedy rozpętało się piekło. Szary wilk skoczył na czarnego. W pokoju słychać było
odgłosy walki - warknięcia i szczęk zębów, gdy oba zwierzęta raz za razem napadały na
siebie.
Hannah nie widziała dokładnie, jak przebiega pojedynek. Przed oczami miała zamazaną
plątaninę kudłatych ciał. Wilki krążyły po pokoju, rzucały się na siebie i robiły uniki. Ale i
tak była to najbardziej przerażająca rzecz, jaką kiedykolwiek oglądała. Szamotanina nie miała
końca, wilki atakowały niczym wściekłe rekiny rzucające się na ofiarę. Obie bestie ogarnął
szał.
Nagle usłyszała skowyt. Na boku szarej wilczycy pojawiła się krew.
Ona jest za mała, pomyślała Hannah. Za lekka. Nie ma szans.
Pomóż jej, wyszeptał głos.
To jakiś szalony pomysł, nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, że wchodzi między te dwa
skłębione cielska. Ale zaczęła się przesuwać w stronę wilczycy. Ustawiła się tuż za nią. Nic
nie miało znaczenia, nawet fakt, że nie wiedziała, jak jej pomóc. Po prostu znalazła się w
strategicznym miejscu. Wysoko uniosła srebrną ramkę.
Czarny wilk przerwał walkę i spojrzał na Hannah.
I tak stali, cała trójka, oddychając ciężko. Ona ze strachu, wilki z wyczerpania. Zastygli
pośrodku zdemolowanego gabinetu, w napięciu spoglądając na siebie. Po jednej stronie
czarny wilk, z pełną determinacją w ślepiach. Po drugiej krwawiący szara wilczyca, wokół
której unosiły się strzępki sierści. A zaraz za nią dziewczyna trzymająca srebrną ramkę.
W uszach rozbrzmiewał głęboki, odbijający się echem warkot.
A potem ogłuszający huk, który przeciął pokój jak nóż.
Wystrzał.
Czarny wilk zaskomlał i się zachwiał. Hannah skupiona na wydarzeniach rozgrywających się
w gabinecie doznała szoku, uświadamiając sobie, że na zewnątrz też istnieje życie. Wiedziała,
że krzyki Paula ucichły jakiś czas temu, ale się nie zastanawiała, co to właściwie oznaczało.
Teraz usłyszała jego głos.
- Hannah! Z drogi!
Krzyk był nerwowy, na skraju strachu i złości - desperacji. Dobiegał z przeciwległego krańca
pomieszczenia, zza ciemnego okna.
Tam, za wybitą szybą, stał Paul. Trzymał pistolet, miał pobladłą twarz, ręce mu drżały.
Celował w wilka. Gdyby wypalił, mógłby trafić w nią.
- Przesuń się. - Lufa podskoczyła nerwowo. Hannah krzyknęła:
- Nie strzelaj!
Głos, jaki się z niej wydobył, był ochrypły, brzmiał, jakby od dawna go nie używała.
Przesunęła się, by być między bronią, a wilkami.
- Nie strzelaj - powtórzyła. - Nie możesz trafić tego szarego.
- Trafić w szarego? - W pytaniu Paula zabrzmiało coś na kształt histerycznej wesołości. -
Nawet nie wiem, czy trafię w ścianę! Pierwszy raz w życiu strzelam. Więc po
prostu... po prostu zejdź mi z drogi!
- Nie! - krzyknęła Hannah, przesuwając się w jego stronę i wyciągając rękę. - Umiem
strzelać. Po prostu daj mi...
- Po prostu zejdź z drogi...
Broń wypaliła.
W pierwszej chwili dziewczyna nie widziała, gdzie poleciała kula, i zastanawiała się nawet,
czy aby przypadkiem sama nie została ranna. Potem zobaczyła, że czarny wilk szarpie się do
tyłu. Z szyi ciekła mu krew.
Stal go nie zabije, syknął głos. Tylko rozwścieczy...
Drapieżnik kołysał głową, przenosząc spojrzenie z Hannah trzymającej ramkę na Paula z
bronią i szarą wilczycę szczerzącą zęby. Ta warknęła. Dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała
zwierzęcia tak bardzo zadowolonego z siebie.
- Jeszcze jeden strzał - wydyszał Paul. - Teraz, gdy jest otoczony.
Czarny wilk położył po sobie uszy i odwrócił się w stronę jedynego ocalałego okna. Rzucił
się do skoku wprost przez szybę. Kiedy ją przebijał, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.
Wszędzie poleciały brzęczące odłamki szkła.
Hannah, oszołomiona, patrzyła na firanki, które zawirowały pod wpływem podmuchu,
pofrunęły na zewnątrz, po czym spokojnie wróciły na miejsce. Gwałtownie odwróciła głowę,
by spojrzeć na szarego wilka.
Bursztynowe ślepia patrzyły prosto w jej oczy. Wilczyca miała takie ludzkie spojrzenie...
Niemal przyjacielskie.
Potem odwróciła się i skoczyła w stronę wybitego okna. Dwa susy i już była na zewnątrz.
Gdzieś stamtąd dobiegi przeciągły skowyt, pełen złości i buntu. Nikł, w miarę jak czarny wilk
się oddalał.
Potem zapadła cisza.
Hannah zamknęła oczy.
Nogi miała jak z waty. Jednak dowlokła się do okna. Szkło trzeszczało jej pod stopami.
Spojrzała w dal.
Na niebie jaśniał księżyc, to była noc po pełni. Pomyślała, że chyba widzi jakiś ciemny
kształt, skaczący w stronę otwartej prerii, ale może to była tylko jej wyobraźnia.
Wypuściła powietrze i osunęła się, opierając o okno. Srebrna ramka upadła na podłogę.
- Jesteś ranna? Nic ci nie jest? - Paul właśnie przechodził przez okno. Potknął się o
kosz na pranie, a potem znalazł się obok niej, łapiąc za ramiona i starając się ją obejrzeć.
- Myślę, że nic mi nie jest. - Czuła się tylko zmęczona. Oszołomiona i rozbita.
Zamrugał.
- Hm... Czy ty jesteś jakoś szczególnie przywiązana do szarych wilków albo coś w
tym rodzaju?
Zaprzeczyła. Jak miała to wyjaśnić?
Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem jednocześnie oboje usiedli na podłodze wśród
odłamków szkła. Dyszeli ciężko.
Paul był blady jak kreda, miał zmierzwione rude włosy, a oczy szeroko otwarte ze zdumienia.
Przesunął po czole drżącą dłonią, odłożył pistolet i poklepał go. Odwrócił głowę, aby spojrzeć
na swój zdemolowany gabinet: przewrócony regał, rozrzucone książki oraz bibeloty, dwa
wybite okna, odłamki szkła, dziurę po kuli, plamy krwi i strzępy wilczej sierści, wciąż
unoszące się nad sosnowym parkietem.
- Kto to był pod drzwiami? - zapytała Hannah słabym głosem.
Paul dwukrotnie zamrugał.
- Nikt. Nikogo nie było pod drzwiami.
Potem dodał jeszcze niemalże rozmarzony:
- Ciekawe, czy wilki potrafią dzwonić do drzwi?
- Co?
Odwrócił się i spojrzał prosto na nią.
- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy - odezwał się - że może nie masz paranoi?
To znaczy, że naprawdę dzieje się coś dziwnego i niesamowitego?
- Bardzo śmieszne - wyszeptała Hannah.
- Chodzi mi o to. - Paul wskazał na pokój, chichocząc nerwowo. Wyglądał jak pijany. - To
znaczy mówiłaś, że coś się stanie i coś się stało.
Przestał się śmiać, przyjrzał się jej zdziwiony.
- Ty to naprawdę wiedziałaś, prawda?
Hannah spojrzała na człowieka, który miał ją wyleczyć.
- Zwariowałeś?
Paul zamrugał. Wydawał się zszokowany oraz zakłopotany. Odwrócił spojrzenie i pokręcił
głową.
- Boże, ja sam nie wiem. Przepraszam, tak nie powinien się zachowywać lekarz,
prawda? Ale... - Wyjrzał przez okno. -Przez chwilę wydawało mi się, że w twoim
mózgu naprawdę kryje się jakiś sekret. Coś... nadzwyczajnego.
Hannah milczała. Starała się o wszystkim zapomnieć: o głosach, które szeptały w jej głowie,
jaką strategię powinna obrać, o wilkach z ludzkimi oczami i o srebrnej ramce. Nie miała
pojęcia, co oznaczają te wszystkie rzeczy i nie chciała wiedzieć. Chciała wyrzucić je z siebie, a
potem wrócić do bezpiecznego, zwyczajnego życia, jakie wiodła w liceum Sacajawea.
Paul odchrząknął. Mówił niepewnie, niemal przepraszającym tonem.
- To nie może być prawda, oczywiście, że nie. Musi istnieć jakieś racjonalne
wytłumaczenie. Ale jeśli to prawda, to lepiej odsłonić sekret zanim będzie za
późno.
Rozdział 3
Błyszcząca biała limuzyna z Thierrym Descouedresem mknęła przez noc, niczym delfin
sunący pod wodą, oddalając się od lotniska. Wiozła go do jego willi w Las Vegas, ku białym
murom i drzewom palmowym, przejrzystym niebieskim fontannom oraz tarasom wyłożonym
kafelkami. Ku pokojom wypełnionym dziełami sztuki i meblami o muzealnej wartości
Wszystkiemu, co tylko można sobie wymarzyć.
Thierry zamknął oczy i oparł się o karmazynowe obicie fotela, pragnąc znaleźć się
gdziekolwiek indziej.
- Jak było na Hawajach, sir? - Z przedniego fotela dobiegł głos kierowcy.
Descouedres otworzył oczy. Nilsson był dobrym szoferem Wyglądał na jego rówieśnika.
Mógł mieć nie więcej niż dziewiętnaście lat. Długie włosy zebrał w schludny kucyk, i choć
trwała noc, na nosie miał ciemne okulary. Zachowywał się dyskretnie.
- Mokro - spokojnie odpowiedział Thierry. Patrzył przez okno. - Na Hawajach było
bardzo... mokro.
- A czy znalazł pan to, czego szukał?
- Nie. Znowu niczego nie znalazłem.
- Przykro mi, sir.
- Dziękuję Nilsson. - Thierry przyglądał się swojemu od biciu w szybie. Jakieś
niepokojące było oglądanie tego młodego mężczyzny o bardzo jasnych włosach i starych,
niezwykle starych oczach. Miał taki zamyślony wyraz twarzy... Tak zagubiony, pełen smutku.
Jak ktoś szukający czegoś, czego nie może odnaleźć, pomyślał Thierry.
Odwrócił się od okna.
- Czy wszystko w porządku? - zapytał, podnosząc telefon komórkowy. Praca. Ona zawsze
pomagała. Zajmij się czymś, zajmij czymś myśli, a przede wszystkim przestań się zadręczać
- Sądzę, że tak, sir. Wrócili pan James i panna Poppy.
- To dobrze. Zwołaj następne spotkanie Kręgu Świtu. -Thierry krążył palcem nad
przyciskiem telefonu, zastanawiając się do kogo zadzwonić. Czyja potrzeba może okazać się
najpilniejsza?
Ale zanim dotknął przycisku, aparat sam zadzwonił. Odebrał i przyłożył słuchawkę do ucha.
- Thierry, słucham?
- Sir? To ja, Lupe. Słyszy mnie pan? - Głos był niewyraźny i urywał się przez
zakłócenia, jednak Descouedres poznał od razu, że rozmówczyni słania się ze zmęczenia.
- Lupe? Wszystko w porządku?
- Wdałam się w bijatykę, sir, trochę jestem pokiereszowana - zaśmiała się
zduszonym chichotem. - Ale powinien pan zobaczyć tego drugiego wilka.
Thierry sięgnął po oprawiony w skórę notes z adresami oraz złote pióro marki Mont Blanc.
- Lupe, to nic śmiesznego. Nie powinnaś walczyć.
- Wiem, sir, ale...
- Naprawdę, musisz wypocząć...
- Tak, sir, ale...
- Powiedz mi, gdzie jesteś, a ja wyślę kogoś, żeby zabrał cię do lekarza. -
Spróbował zanotować coś piórem, ale atrament wysechł. Spojrzał na stalówkę z lekkim
zdziwieniem. - Kupujesz pióro za osiemset dolarów, a potem ono nie pisze -
wymamrotał.
- Sir, nie słucha mnie pan. Pan mnie nie rozumie. Znalazłam ją.
Thierry przestał przyciskać pióro do papieru. Zerknął na nie, a potem na swoje długie palce
trzymające tę ozdobną złotą rzecz. Wiedział już, że ów widok odciśnie mu się w pamięci na
zawsze.
- Słyszy mnie pan? Znalazłam ją.
Kiedy wreszcie wydobył z siebie głos, zabrzmiał w nim dziwny dystans.
- Jesteś pewna?
- Tak. Tak, sir. Jestem pewna. Ma znamię i wszystko co trzeba. Nazywa się
Hannah Snow.
Thierry sięgnął przed siebie i mocno ścisnął ramię zdumionego Nilssona, szepcząc do jego
ucha:
- Masz ołówek?
- Ołówek?
- Coś do pisania, cokolwiek. Przyrząd do stawiania znaków na papierze. Masz coś
takiego? Szybko, bo jeśli stracę to połączenie, jesteś zwolniony.
- Mam długopis, sir. - Nilsson jedną ręką wyłowił z kieszeni żółtego bica.
- Twoje wynagrodzenie właśnie dwukrotnie wzrosło. -Thierry wziął długopis i usiadł.
- Lupe, gdzie teraz jesteś?
- W Badlands, w Montanie, sir. Niedaleko miasteczka Medicine Rock. Ale sir,
jest jeszcze coś. - Głos Lupe nagle stał się mniej spokojny. - Ten drugi wilk, który ze
mną walczył... On też ją widział. I uciekł.
Thierry wziął głęboki oddech.
- Rozumiem.
- Przykro mi. - Lupę nagle zaczęła mówić szybko. - Och, Thierry, przykro mi.
Starałam się go powstrzymać. Ale uciekł... i boję się, że on teraz o niej...
opowiada.
- Lupe, nic na to nie poradzisz. Wkrótce się tam zjawię. Przybędę, żeby zadbać o
wszystko. - Spojrzał na kierowcę: -Musimy zrobić jeszcze kilka przystanków.
Pierwszy w sklepie Harmana.
- U wiedźm?
- Dokładnie tam. Potroisz swoje wynagrodzenie, jeśli dotrzemy tam szybko.
Gdy nazajutrz wieczorem Hannah zjawiła się w domu Paula Winfielda, czekała już tam na nią
pani szeryf. Chris Grady wyglądała jak wyjęta z westernu, miała wysokie buty, kapelusz z
szerokim rondem i kamizelkę. Tylko konia jej brakuje, pomyślała dziewczyna, idąc za dom,
gdzie Paul zabijał deskami wytłuczone okna.
- Cześć Chris - powiedziała.
Szeryf skinęła głową, ogorzała skóra marszczyła się jej w kącikach oczu. Zdjęła kapelusz i
przeczesała dłonią sięgające ramion kasztanowe włosy.
- Widzę, Hannah, że mieliście tu do czynienia z wielkimi wilkami. Nie jesteś
ranna, prawda?
Dziewczyna pokręciła głową. Próbowała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło.
- Myślę, że to była jakaś krzyżówka z psami albo coś takiego. Wilki czystej krwi
nie są takie agresywne.
- Tego śladu nie zostawił żaden mieszaniec - stwierdziła Chris. Na betonowych płytach
chodnika, pod oknem, widniał krwawy odcisk łapy. Przypominał ślad łapy psa: cztery
opuszki i pazury. Mierzył jednak ponad piętnaście centymetrów długości i więcej niż
dwanaście centymetrów szerokości.
- Sądząc po tym, to największy wilk, o jakim kiedykolwiek słyszano w tej okolicy,
większy nawet od Białego Wilka z Judith. - Spojrzenie pani szeryf powędrowało ku
pustym prostokątom wybitych okien. - Wielki i zły. Bądźcie ostrożni. Dzieje się coś
dziwnego. Powiadomię was, jeśli złapiemy te wasze wilki.
Skinęła głową w stronę Paula, który ssał palec, bo właśnie uderzył się w niego młotkiem.
Potem nałożyła kapelusz na głowę i odeszła do samochodu.
Hannah w milczeniu wpatrywała się w ślad łapy. Wszyscy uważali, że dzieje się coś
dziwnego. Wszyscy poza nią.
Przecież to głupie, pomyślała. To wszystko na pewno dzieje się tylko w mojej głowie. Coś, co mogę
zrozumieć i szybko rozwiązać... Coś, nad czym potrafię zapanować.
- Dziękuję, że chciałeś się ze mną spotkać - zwróciła się do Paula.
- Och... - Młotek wetknął pod pachę. - Żaden problem Chcę rozwikłać to, co cię
dręczy. I tak naprawdę... - przyznał pod nosem, kiedy już weszli do domu. - I tak
naprawdę nie mam żadnych innych pacjentów.
Hannah ruszyła za nim korytarzem do gabinetu. Było tam bardzo ciemno, deski ograniczyły
dopływ światła do pokoju, jedynie przez szpary przedzierały się jasne smugi. Usiadła w
fotelu.
- Chodzi tylko o to, co mnie dręczy? Nie rozumiem tego. Wszystko jest zbyt
dziwaczne. Pewnie zwariowałam. - Spokojnie patrzyła na Paula, który usiadł po drugiej
stronie biurku - Mam szalone sny, myślę, że zbliża się koniec świata, mam wrażenie,
że ktoś mnie śledzi, a wczoraj zaczęłam słyszeć glosy w głowie. Ale skąd się
wzięły wilki?
- Głosy? - wymamrotał Paul, rozglądając się za ołówkiem W końcu zrezygnował i spojrzał
na dziewczynę.- No tak, wiem. Rozumiem pokusę. Wczoraj wieczorem, po tym jak
patrzyły na mnie te stworzenia, byłem gotów uwierzyć, że na pewno istnieje coś...
- Przerwał i pokręcił głową. Podniósł papiery z blatu, żeby pod nie zerknąć. - Że dzieje się
coś... naprawdę dziwnego. Ale teraz jest dzień i musimy sobie z tym poradzić.
Wiesz, mogę nawet podać racjonalne wytłumaczenie. - Znalazł ołówek i z wyrazem
wielkiej ulgi na twarzy zaczął obracać nim między palcami.
W Hannah obudziła się nadzieja.
- Wyjaśnienie?
- Tak. To znaczy, może twoje przeczucia i te rzeczy, które się z tobą dzieją, nie
są związane z wilkami. Ludzie nigdy nie chcą wierzyć w przypadki, ale one się
zdarzają. Nawet jeśli to wszystko w jakiś sposób się ze sobą wiąże, to na pewno
nikt nie czyha na twoje życie. Doszło do jakichś zakłóceń w ekosystemie, które
doprowadziły wilki do szaleństwa. Kto wie, co się dzieje z innymi zwierzętami... A
ty po prostu to wyczuwasz. Przeczuwasz zagrożenie. Może nastąpi trzęsienie
ziemi albo przez plamy na słońcu, albo negatywne jony w powietrzu. Ale cokolwiek
to jest, sprawia, że myślisz, iż zbliża się jakaś straszliwa katastrofa. Że świat
się kończy albo że ktoś cię zabije.
Hannah czuła, jak umiera w niej nadzieja, i to było boleśniejsze, niż gdyby w ogóle jej nie
miała.
- Myślę, że to możliwe. - Nie chciała go urazić. - Ale jak to wyjaśnisz?
Sięgnęła do płóciennej sakwy i wyciągnęła złożoną kartkę. Paul wziął od niej papier i
odczytał:
- „Widziały cię i na pewno mu powiedzą. To twoja ostatnia szansa, żeby uciec".
Przygryzł ołówek.
- Hm...
- Znalazłam to dzisiaj rano owinięte wokół mojej szczoteczki do zębów - cicho
wyjaśniła Hannah.
- To twoje pismo? Zamknęła oczy i pokiwała głową.
- I nie pamiętasz, żebyś to napisała?
- Nie napisałam tego. Wiem, że tego nie zrobiłam. Otworzyła oczy i wzięła głęboki
oddech.
- Te notatki mnie przerażają. Wszystko, co się teraz dzieje, przeraża mnie. Nic
z tego nie rozumiem i nie wiem, jak mam dać sobie z tym radę, skoro tego nie
rozumiem.
Paul zastanawiał się z ołówkiem w ustach.
- Cokolwiek się dzieje, ktokolwiek pisze te notatki, to uważam, że twoja
podświadomość próbuje ci coś powiedzieć. Sny są tego dowodem. Mam pomysł,
poddamy cię hipnozie, może uda nam się wyciągnąć z ciebie odpowiedź.
Wejdziemy głęboko w twoją podświadomość i znajdziemy rozwiązanie zagadki.
Hipnoza... Hannah wstrzymała oddech.
- Hipnoza?
Paul pokiwał głową.
- Nie jestem jej wielkim fanem i wcale nie chodzi o jakiś magiczny trans, jaki
pokazują w telewizji i na filmach. Chodzi o taki stan umysłu, w którym czujesz się
zrelaksowana, i dzięki temu możesz sobie wszystko przypomnieć. Ale to nie jest
nic takiego, czego sama byś nie potrafiła osiągnąć w domu, robiąc ćwiczenia
oddechowe.
Hannah nie była zadowolona. Hipnoza oznaczała przecież oddanie władzy nad sobą. Jak nie
Paulowi, to własnej podświadomości.
Ale co ja mam innego zrobić? Usiadła i przez chwilę wsłuchiwała się w ciszę. Głosy w jej głowie
milczały. Była przekonana, że tak jest dobrze. Ale nie miała innego wyjścia, musiała to
zrobić.
Spojrzała na psychologa.
- Dobra. Zróbmy to.
- Wspaniale. - Wstał i sięgnął po książkę leżącą na skraju biurka. - Oczywiście
zakładając, że pamiętam jak... Dobra, może położysz się na kozetce?
Hannah zawahała się, a potem wzruszyła ramionami. Skoro już mam to zrobić, zrobię to jak należy.
Ułożyła się na łóżku i zaczęła wpatrywać w ciemne krokwie sufitu. Chociaż kiepsko się
czuła, miała wielką ochotę chichotać.
Oto znalazła się na prawdziwej kozetce u terapeuty, czekając, aż zostanie zahipnotyzowana.
Jej koleżankom nawet do głowy by nie przyszło, aby odwiedzić psychologa. Tutaj, w
Montanie, nic nie powinno dziwić. Przecież tylko szaleńcy mogli mieszkać na tej surowej
ziemi. Jednak przyznanie się do słabości, a do tego szukanie pomocy u lekarza było
niezrozumiałe. Dotyczyło to również hipnozy.
Moje koleżanki myślą, że jestem niezależna i poukładana. Gdyby tylko mnie teraz widziały.
- Dobra. Odpręż się i zamknij oczy - powiedział Paul.
Usiadł na skraju biurka i machał nogą, w ręce trzymał książkę. Mówił bardzo spokojnie,
kojącym tonem, jak prawdziwy zawodowiec.
Hannah zamknęła oczy,
- Teraz chcę, żebyś sobie wyobraziła, że szybujesz. Po prostu latasz i jesteś
odprężona. O niczym nie myślisz i nigdzie się nie spieszysz. A teraz widzisz na
sobie piękne fioletowe światło. Opływa cię, sprawia, że czujesz się coraz bardziej
i bardziej zrelaksowana...
Kozetka okazała się zaskakująco wygodna. Wygięcia dopasowały do kształtów jej ciała,
podtrzymywały je, nie przeszkadzały. Wyobraziła sobie, że unosi się w powietrzu, że widzi
światło.
- A teraz czujesz, jak płyniesz coraz dalej... Coraz dalej w niebyt... Teraz otacza
cię błękitne światło. Jest wokół ciebie, przenika cię, sprawia, że czujesz się
odprężona...
Kojący głos rozbrzmiewał w dalszym ciągu i Hannah wyobraziła sobie fale barwnego światła
omywające jej ciało. Głęboki błękit, szmaragdowa zieleń, złota żółć, jaśniejący pomarańcz.
Widziała je. To było wspaniałe i przychodziło bez wysiłku; umysł po prostu pokazywał
obrazy, a w miarę jak nadchodziły kolory, czuła się coraz bardziej odprężona i coraz bardziej
zrelaksowana, jakby unosiła się w nieważkości. Już w ogóle nie czuła dotyku leżanki. Unosiła
się wśród blasku.
- A teraz widzisz rubinowoczerwone światło, bardzo głębokie, bardzo
odprężające. Jesteś zrelaksowana i spokojna, jest ci wygodnie, czujesz się
całkiem bezpiecznie. Nie boisz się. Możesz odpowiadać na wszystkie moje pytania
bez najmniejszego niepokoju. Rozumiesz mnie?
- Tak - odpowiedziała Hannah. Słyszała swój głos, ale nie czuła, że to ona mówi. Tak jakby
jej wewnętrzne „ja" odpowiadało na pytania Paula.
Ale to nawet było przyjemne. Czuła się odprężona i unosiła w rubinowym świetle.
- Wszystko w porządku. Teraz przemawiam do podświadomości, Hannah, Będzie
mogła przypomnieć sobie wydarzenia, których nie chciała pamiętać, które
stłumiła. Rozumiesz?
- Tak. - I znowu głos odpowiedział, zanim Hannah w ogóle otworzyła usta.
- Dobrze. Zajmijmy się tą ostatnią notatką, którą znalazłaś dzisiaj rano, owiniętą
wokół szczoteczki do zębów. Pamiętasz ją?
- Tak, - Jasne, że pamiętała.
- W porządku, to dobrze. A teraz chcę, żebyś w swoim umyśle cofnęła się w
czasie do chwili, gdy ta notatka została napisana.
Tym razem Hannah była całkowicie świadoma potrzeby mówienia.
- Ale jak mam to zrobić? Nie wiem, kiedy została napisana. Ja jej nie napisałam...
- No, dalej, Hannah- naciskał Paul. Jego głos znowu stał się kojący. - Poczuj się
odprężona - dodał. - Poczuj, że stajesz się lekka i pozwól swojej świadomości
odpłynąć. Po prostu wróć do chwili, gdy napisałaś notatkę. Nie przejmuj się tym, w
jaki sposób. Popatrz na rubinowe światło i pomyśl: „chcę wrócić". Robisz tak?
- Tak - odparła.
Wracaj, powiedziała sobie odważnie. Zwyczajnie się odpręż i wracaj, dobra?
- A teraz w twojej głowie zaczyna formować się obraz. Widzisz coś. Co takiego
widzisz?
Hannah poczuła, że coś w środku niej daje za wygraną. Wydało jej się, że opada w rubinowe
światło. W tym dziwnym stanie, jakby śnie, nic nie mogło jej zaskoczyć.
W głosie Paula słychać było zniecierpliwienie.
- Co takiego widzisz?
Hannah coś ujrzała. W miarę jak patrzyła na ten malutki obrazek, zdawał się powiększać.
- Widzę siebie - wyszeptała.
- Gdzie jesteś?
- Nie mam pojęcia. Poczekaj, chyba jestem w swoim pokoju.
Widziała siebie ubraną w coś długiego i białego. W koszulę nocną. Leżała na kozetce w
gabinecie Paula, a jednocześnie znajdowała się w swojej sypialni. Ale to dziwne, pomyślała
otumaniona.
- W porządku, teraz obraz będzie się stawał wyraźniejszy. Zaczniesz widzieć to,
co jest wokół ciebie. Tylko się odpręż, a zaczniesz to widzieć. A teraz, co robisz?
Hannah nie czuła nic, poza rozbawieniem i rezygnacją. Oznajmiła:
- Piszę notatkę.
Paul wymamrotał coś, co brzmiało mniej więcej „aha", jednak równie dobrze mogło to być
„och". Potem odezwał się łagodnie:
- A dlaczego ją piszesz?
- Nie wiem. Żeby siebie ostrzec. Muszę siebie ostrzec.
- Przed czym?
Hannah poczuła, jak bezradnie kręci głową.
- Dobra. Co czujesz, kiedy to piszesz?
- Och. - To okazało się bardzo łatwe. Paul bez wątpienia oczekiwał, że dziewczyna powie
„strach" albo „niepokój". Jednak to nie były te emocje, które teraz odczuwała. W żadnym
wypadku.
- Czuję tęsknotę -wyszeptała. Niespokojnie poruszyła głową na kozetce. - Po prostu
tęsknotę.
- Słucham?
- Ja chcę... Tak bardzo... Chcę...
- Czego chcesz?
- Jego - zabrzmiało to jak szloch. Hannah patrzyła na tę całą scenę z boku, jakby jej nie
dotyczyła, chociaż ciało cierpiało.
- Wiem, że to niemożliwe. To dla mnie zagrożenie i śmierć. Ale ja się tym nie
przejmuję. Nie potrafię się powstrzymać...
- Hola, hola. To znaczy, czujesz się odprężona, jesteś bardzo spokojna i możesz
odpowiedzieć na pytanie. Kim jest ta osoba, za którą tak tęsknisz?
- Tym, który nadchodzi - odparła powoli Hannah. - On jest nikczemny i bardzo zły...
Wiem to. Ona mi to wszystko wyjaśniła. I ja wiem, że on mnie zabije. Tak jak
zawsze. Ale ja go pragnę.
Drżała. Czulą, jak jej ciało emanuje ciepłem, i słyszała, że Paul przełyka ślinę. W tym stanie
widziała i jego, tak jakby była naraz w wielu miejscach. Wiedziała, że terapeuta siedzi na
skraju biurka, patrzy na nią oszołomiony, zdumiony przemianą tej młodej kobiety leżącej na
kozetce.
Wiedziała, że przygląda się jej bladej twarzy, że czuje jej wewnętrzne ciepło, szybki oddech i
drżenie. Wiedziała także, że jest poruszony i wystraszony.
- O rety. - Paul wypuścił powietrze, poruszył się na biurku. Schylił głowę, szukając
ołówka.
- Dobra, muszę przyznać, że się zgubiłem. Wróćmy do początku. Masz wrażenie,
że ktoś cię śledzi i że kiedyś próbował cię zabić? Może to jakiś twój dawny
chłopak, który cię teraz niepokoi?
- Nie. On nie próbował mnie zabić. On mnie zabił.
- On cię zabił. - Paul przygryzł ołówek.
- Powinienem wiedzieć, żeby się do tego nie brać - wymamrotał. - I tak nie wierzę
w hipnozę.
- I zamierza zrobić to ponownie. Umrę przed swoimi siedemnastymi urodzinami,
to jest moja kara za to, że go kocham. Zawsze tak się dzieje.
- Dobra. W porządku. W porządku, spróbujmy czegoś naprawdę podstawowego...
Czy ten tajemniczy osobnik ma jakieś imię?
Hannah podniosła dłoń i pozwoliła jej opaść.
- Kiedy? - wyszeptała.
- Co?
- Kiedy?
- Co kiedy? Co? - Paul pokręcił głową, - Och, do diabla...
Hannah wytłumaczyła:
- Używał wielu imion, w zależności od tego, kiedy żył. Miał ich... jak myślę, całe
setki. Ale ja myślę o nim jako o Thierrym. To Thierry Descouedres. Bo właśnie
takiego imienia używał przez kilka ostatnich wcieleń.
Nastała długa chwila ciszy.
- Ostatnich kilka...? - odezwał się Paul.
- Wcieleń. Może to nadal jego imię. Ostatnim razem, kiedy się spotkaliśmy, nie
troszczył się o to, żeby je zmieniać. Nie próbował się ukrywać.
- O Boże - powiedział Paul, wstał i ruszył do okna, chowając twarz w dłoniach. Potem
odwrócił się ku Hannah.
- Czy my może rozmawiamy o... To znaczy. Powiedz mi, że ty nie opowiadasz o... -
Zrobił przerwę, a potem jego głos stał się całkiem miękki i słaby. - O wielkim „R". No
wiesz... -Skrzywił się. - ...O reinkarnacji?
Nastała długa cisza.
Potem Hannah usłyszała własny głos, mówiący beznamiętnie:
- On się nie odradza.
- Och. - Paul odetchnął z ulgą. - No, dzięki Bogu. Przez chwilę mnie wystraszyłaś.
- On cały czas żyje - powiedziała dziewczyna. - Bo wiesz, on nie jest człowiekiem.
Rozdział 4
Thierry uklęknął pod oknem, bardzo starał się nie robić hałasu ani nie naruszyć suchej ziemi
pod ścianą. Umiał to tak dobrze, jakby się z tym urodził. Ciemność stanowiła dla niego
naturalne środowisko; potrafił w jednej chwili wtopić się w mrok albo poruszać ciszej od
przyczajonego kota. Lecz teraz spoglądał prosto w światło.
Widział ją. Tylko zarys ramienia i opadające włosy, jednak wiedział, że to ona.
Obok niego przycupnęła Lupe, jej szczupłe ciało, teraz ludzkie, drżało od zwierzęcej
czujności i napięcia.
- Wszystko w porządku - wyszeptała głosem cichszym niż oddech.
Thierry oderwał wzrok od ramienia dziewczyny, żeby spojrzeć na towarzyszkę. Lupę miała
posiniaczoną twarz, jedno oku opuchnięte, dolną wargę rozbitą. Mimo tego się uśmiechała
.Ukryła się w Medicine Rock aż do przybycia Thierry'ego. Śledziła dziewczynę o nazwisku
Hannah Snów i pilnowała, żeby nic jej się nie stało.
Thierry chwycił Lupę za dłoń i ją pocałował. Jesteś aniołem, szepnął w jej głowie. To była
telepatia. I zasłużyłaś sobie na długie wakacje. Moja limuzyna stoi w pensjonacie w
Clearwater; jedź nią na lotnisko w Billings.
- Ale pan chyba nie zamierza zostać tutaj sam? Sir, potrzebuje pan wsparcia,
jeśli ona...
Potrafię zatroszczyć się o takie rzeczy. Przyniosłem coś, co ją ochroni. Poza tym ona nic nie
zrobi, zanim ze mną nie porozmawia.
- Ale.
Lupę, idź już, odparł łagodnie, jednak nie było to przyjacielskie ponaglenie. To był rozkaz od
suzerena, Thierry'ego ze świata nocy, który przywykł, że wszyscy go słuchają. Zabawne,
pomyślał, fakt, że masz władzę, uświadamiasz sobie dopiero, kiedy ktoś ci się sprzeciwi.
Odwrócił się od Lupę i ponownie spojrzał przez szczeliny w zabitym deskami oknie.
Natychmiast zapomniał o istnieniu towarzyszki. Dziewczyna na kozetce odwróciła się. Ujrzał
jej twarz. Doznał szoku.
Wiedział, że to ona, ale nie wiedział, że będzie tak bardzo ją przypominać. Wyglądała
zupełnie jak za pierwszym razem, gdy urodziła się po raz pierwszy, gdy pierwszy raz ją
zobaczył. Właśnie taką ją zapamiętał. Choć przez lata zmieniała się, przypominając mniej lub
bardziej tamtą dziewczynę, to nigdy nie była do niej aż tak podobna. Aż do dziś.
Patrzył teraz na dziewczynę, która go pokochała. Te same długie, proste i jasne włosy,
podobne do jedwabiu, mieniące się odcieniami koloru pszenicy i rozsypujące na ramionach.
Te same duże szare oczy, jakby wypełnione światłem. Ten sam spokojny wyraz twarzy oraz
delikatne usta, o górnej wardze nieznacznie uniesionej, co dodawało jej zmysłowości. Ta
sama delikatna budowa ciała, wysokie kości policzkowe i wdzięczna linia szczęki, czyniące ją
wręcz marzeniem rzeźbiarza.
Jedyną różnicę stanowiło znamię.
Psychiczne piętno.
Miało kolor rozwodnionego wina albo lodów arbuzowych, było jak różowy turmalin,
najbledszy z klejnotów, lub kwitnąca róża. Przypominało kształtem płatek ukośnie leżący na
policzku. Jakby na chwilę spoczął tam kwiat i zostawił ślad.
Thierry uważał to znamię za piękne, bo było jej częścią. Nosiła je w każdym życiu, które
nastąpiło po tym pierwszym. Alu jednocześnie ten widok sprawiał, że coś ściskało go za
gardło, a pięści zaciskały się w bezradnym żalu i wściekłości. Wściekłości na siebie samego.
Ów znak stanowił jego hańbę, jego karę Pokutował, patrząc przez lata, jak Hannah go nosi,
tak bardzo niewinna.
Już teraz upuściłby sobie krwi na suche piaski Montany, gdyby w ten sposób zdołał usunąć
znamię. Ale nic, ani w świecie nocy, ani w świecie człowieka, nie było w stanie tego
dokonać. Nic, co mogłoby ukoić jego ból.
Och, na Boginię, jak on ją kochał.
Tak długo nie pozwalał sobie na to uczucie, bo mogło odebrać mu zmysły, gdy przebywał
daleko. Teraz jednak spłynęli i na niego jak fala, której nie umiał się oprzeć, nawet gdyby
próbował. Sprawiło, że serce zaczęło mu walić, a ciało drżeć. Jej widok, leżącej tutaj, ciepłej i
żywej, oddzielonej od niego jedynie kilkoma wątłymi deskami i równie wątłym mężczyzną...
Pragnął jej. Pragnął oderwać te deski, wejść przez okno, odsunąć na bok rudowłosego
człowieka i wziąć ją w ramiona Chciał ponieść dziewczynę w noc, tuląc do serca, zabrać w
tajemne miejsce, gdzie nikt jej nie znajdzie i nie skrzywdzi.
Nie zrobił tego. Wiedział... z doświadczenia, że to nic nie da. Uczynił tak raz czy dwa i
zapłacił za to. Znienawidziła go, zanim umarła.
Ponownie nie zaryzykuje.
I tak oto teraz, w wiosenną noc na przełomie tysiącleci, w stanie Montana, Thierry mógł
jedynie klęczeć pod oknem i przyglądać się obecnemu wcieleniu swojej jedynej miłości.
Na początku nie zrozumiał, co ta dwójka robi. Wiedział tylko, że Hannah Snów jest u
psychologa. Dopiero po chwili, przysłuchując się rozmowie w gabinecie, Thierry uświadomił
sobie, co się tak naprawdę dzieje.
Korzystali z hipnozy, starając się odkryć jej wspomnienia. Włamać się do podświadomości
jak do sejfu w banku.
To było niebezpieczne.
I nawet nie dlatego, że ten facet nie miał pojęcia, co właściwie robi. Chodziło o to, że
wspomnienia Hannah przypominały bombę zegarową z opóźnionym zapłonem. Były
niebezpieczne dla niej, jak również dla innych.
Nie powinni tego robić.
Każde włókno ciała Thierry'ego się napięło. Ale nie mógł ich powstrzymać. Mógł jedynie
słuchać. I czekać.
Paul powtórzył powoli, z rezygnacją.
- On nie jest człowiekiem.
- Nie. On jest Lordem świata nocy. Jest potężny... i zły -wyszeptała Hannah. - Żyje
od tysięcy lat - dodała prawie nieobecnym głosem. - To ja doświadczam reinkarnacji.
- Och. To jest strasznie pogmatwane.
- Nie wierzysz mi?
Paul jakby nagle sobie przypomniał, że przecież rozmawia z pacjentką, w dodatku
zahipnotyzowaną.
- Nie... chodzi o to, że ja nie wiem, w co mam wierzyć. To baśń, ale gdzieś głębiej
musi być ukryta prawda, której sobie nie uświadamiasz.
- I właśnie jej szukamy. Twojej prawdy. - Zawahał się, a potem ponownie odezwał. -
Pozwól się zabrać z powrotem do tuj chwili, gdy po raz pierwszy spotkałaś tamtą
osobę. Dobra, chce, żebyś odprężyła się w świetle, które cię otacza; czujesz się
bardzo dobrze. I teraz chcę, żebyś cofnęła się w czasie, tak jakbyś
przekartkowała książkę do tylu. Do samego początku...
Nagle Hannah nie była już taka pewna, czy tego chce.
- Czekaj. Ja... ja nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Inaczej nie dowiemy się, co to wszystko symbolizuje, co oznacza.
Hannah w dalszym ciągu nie była przekonana, ale czuła, że nie powinna się spierać teraz,
kiedy jest pod hipnozą. A w sumie, to może nieważne. Właśnie się budzę. Pewnie nie będę
umiała się nawet cofnąć w przeszłość.
- Chcę, żebyś zobaczyła siebie samą w wieku piętnastu lat. Wróć do czasów,
kiedy miałaś piętnaście lat. A teraz chcę, żebyś zobaczyła siebie w wieku
dwunastu lat; przejdź w swoim umyśle do czasów, kiedy byłaś dwunastolatką.
Cofnij się jeszcze bardziej, do dziewięciu lat, sześciu lat, trzech. Teraz cofnij
się jeszcze i zobacz siebie jako niemowlę, jako noworodka. Odpręż się. Teraz
jesteś malutkim dzieckiem.
Hannah nie mogła zrobić nic poza słuchaniem. Czuła się odprężona, a w myślach oglądała
obrazy ze swojego życia, coraz młodszego i młodszego. To przypominało przewijanie filmu
od końca do początku. Widziała siebie, jak młodnieje, aż wreszcie jest noworodkiem.
- A teraz - oznajmił kojący głos. - Teraz chcę, żebyś cofnęła się w czasie jeszcze
bardziej. Do okresu sprzed swoich narodzin. Do czasów sprzed chwili, gdy
urodziłaś się jako Hannah Snow. Unosisz się w czerwonym świetle, jesteś
zrelaksowana i cofasz się coraz dalej i dalej... Do chwili, kiedy po raz pierwszy
spotkałaś tego mężczyznę, którego uważasz za Thierry'ego Nieważne, kiedy to
było, masz cofnąć się do tej chwili. Cofnij się do pierwszego razu.
Hannah została wciągnięta w tunel.
Straciła nad sobą kontrolę, przeraziła się. To nie przypominało tego tunelu, jaki podobno
widzi się tuż przed śmiercią. Był czerwony o przezroczystych, jaśniejących i pulsujących
ścianach. Wyglądał jak macica. Coś ją do niego wciągało, a raczej wsysało z coraz większą
prędkością.
Nie, pomyślała. Ale nie była w stanie niczego powiedzieć. Wszystko działo się zbyt szybko,
nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku.
- Wróć do pierwszego razu - zaintonował Paul, a jego słowa dźwięczały w głowie
dziewczyny jak echo, szeptem wielu głosów. Tak jakby cała setka Hannah intonowała
donośnym szeptem: „Pierwszy raz. Pierwszy raz".
- Wróć... Zaczniesz widzieć obrazy. Zobaczysz samą siebie, może w jakimś
obcym miejscu. Wróć i to zobacz. Pierwszy raz...
Nie, znowu pomyślała Hannah. A coś, bardzo głęboko w niej zakwiliło: „Ja nie chcę tego
oglądać". Nadal jednak leciała przez miękki, czerwony tunel, szybciej i szybciej. Miała
wrażenie, że przemierza nieopisane dystanse. A potem... poczuła, że dotarła do jakiegoś
progu.
Pierwszego razu.
Wpadła w ciemność, z tunelu, niczym pestka arbuza, pstryknięta spomiędzy wilgotnych
palców.
Cisza. Ciemność. A potem jakiś obraz. Powiększał się jak maleńka roślina rozwijająca się z
nasienia, aż wreszcie całkiem ją otoczył. To wyglądało jak scena z filmu, z tą różnicą, że
otaczało ją, obejmowało. Czuła, że unosi w samym jego środku.
- Co widzisz? - usłyszała głos Paula, gdzieś z bardzo daleka.
- Widzę... siebie - odpowiedziała. - To ja... Wyglądam jak ja. Wyjąwszy to. że nie
mam znamienia.
Była tym wszystkim oczarowana.
- Gdzie jesteś? Co robisz?
- Nie wiem, gdzie jestem. - Hannah była zbyt oszołomiona, żeby się bać. To takie
dziwne... Widzieć to wyraźniej niż jakiekolwiek inne wspomnienie ze swojego prawdziwego
życia. Cala scena była niewiarygodnie szczegółowa. A jednocześnie kompletnie dla niej
nieznajoma.
- Co ja robię... Trzymam... jakiś kamień. I coś nim robię. - Westchnęła z rezygnacją, a
potem dodała - Mam na sobie zwierzęce skóry! To taka koszula i spodnie całe
zrobione ze skór. To jest niewiarygodnie... prymitywne. Paul, za mną jest jakaś
jaskinia.
- Brzmi, jakbyś naprawdę się cofnęła w czasie. - Usłyszała głos terapeuty, który
kontrastował z jej stanem ducha. Była oczarowana i podniecona. Psycholog był znudzony.
Może trochę rozbawiony i zrezygnowany, ale na pewno wyczuwała znudzenie.
- Obok mnie jest jakaś dziewczyna. Wygląda jak Chess. Jak moja najlepsza
przyjaciółka Chess. Ma taką samą twarz, takie same oczy. Też nosi skóry...
Sukienkę ze skór.
- Tak właśnie wygląda większość regresji opisanych w tej książce- zauważył
szyderczo Paul. Hannah słyszała szelest przewracanych kartek. - Masz w ręce kamień i
coś nim robisz. Jesteś ubrana w skóry. Pełno tu takich opisów. Ludzi, którzy
próbują wyobrazić sobie siebie samych w dawnych czasach - mamrotał do siebie.
Hannah nie czekała, aż Paul sobie przypomni, że mówi do zahipnotyzowanej pacjentki.
- Ale ty nie kazałeś mi się cofnąć do konkretnego czasu Kazałeś mi tylko to
zobaczyć.
- Hę? Och. Dobra, no to bądź tą osobą - rzucił od niechcenia.
Dziewczyną targnęła panika.
- Poczekaj... Ja...
Ale to już się stało. Spadała, rozpuszczała się, mieszała z tym, co ją otaczało. Stawała się
tamtą dziewczyną sprzed jaskini.
Pierwszy raz.
Z oddali usłyszała własny głos.
- Trzymam krzemienny rylec - szeptała. - Narzędzie do wiercenia. Wiercę nim
dziurę w zębie arktycznego lisa.
- Bądź tą osobą - powtórzył mechanicznie Paul, wciąż tym samym znudzonym głosem. A
potem nagle zapytał:
- Co takiego?
- Matka się wścieknie. Miałam przebrać owoce, które zeszłej zimy zebraliśmy na
wiosenne zgromadzenie. Niewiele ich zostało, w większości pogniły. Ale Ran zabił
jakiegoś lisa i dał czaszkę Ket. A my spędziłyśmy cały ranek, robiąc z jego zębów
naszyjnik dla Ket, która na każde święto musi włożyć coś nowego.
Usłyszała, jak Paul odzywa się do niej łagodnie:
- Och, mój Boże... - Przełknął ślinę. - Czekaj... Chcesz zostać paleontologiem,
prawda? Znasz się na takich starych rzeczach...
- Kim ja chcę zostać? Będę szamanką, tak jak Stara Matka. Powinnam wyjść za
mąż, ale nie ma nikogo, kogo bym chciała. Ket ciągle mi mówi, że spotkam kogoś na
zgromadzeniu, ale ja tak nie uważam. - Wzdrygnęła się. - Dziwne, nagle przeszły
mnie dreszcze. Stara Matka mówi, że nie potrafi dostrzec mojego
przeznaczenia.
Udaje, że nie ma się czym przejmować, ale ja wiem, że się martwi. To właśnie
dlatego chce, żebym została szamanką i mogła się bronić, jeśli duchy szykują dla
mnie coś paskudnego.
- Hannah - odezwał się Paul. - Upewnijmy się, czy możemy opuścić to miejsce,
dobra? Wiesz, na wypadek gdyby to się okazało konieczne. Jak klasnę w dłonie, to
się obudzisz, całkiem odświeżona. Dobra? Dobra?
- Mam na imię Hana - wymawiała to imię nieco inaczej: Haa-na. - Ja już się obudziłam.
Ket się ze mnie śmieje, nawlekając ząb na postronek ze ścięgna. Mówi, że ja śnię
na jawie, i ma rację, bo popsułam otwór w tym zębie.
- Jak klasnę w dłonie, to się obudzisz. Jak klasnę w dłonie, to się obudzisz...
Będziesz Hannah Snow z Montany. - Klaśnięcie. - Hannah, jak się czujesz? -
Następne klaśnięcie. -Hannah? Hannah?
- Jestem Hana. Hana z Trzech Rzek. I nie wiem, o czym ty mówisz. Ja nie mogę
być kimś innym.
Zesztywniała.
- Czekaj. Coś się dzieje nad rzeką, jakieś zamieszanie.
W głosie psychologa brzmiała desperacja.
- Kiedy klasnę w dłonie...
- Ciii. Bądź cicho. - Musiała to zobaczyć, musiała się dowiedzieć. Musiała wstać...
Hana z Trzech Rzek się wyprostowała.
- Nad rzeką wszyscy są poruszeni - powiedziała do Ket.
- Może Ran wpadł do wody - odparła przyjaciółka. - Nie, nie mogę na to liczyć. Hana,
co mam zrobić? On chce ze mną być, ale nie umiem sobie tego wyobrazić. Pragnę
kogoś ciekawego, kogoś innego... - Podniosła na wpół ukończony naszyjnik. -I co o tym
myślisz?
Hana nie musiała na nią patrzeć. Ket jak zwykle wyglądała cudownie, ze swoimi krótkimi
ciemnymi włosami, błyszczącymi skośnymi oczyma i tajemniczym uśmiechem. Naszyjnik
był ładny: czerwone paciorki na przemian z delikatnymi, mleczno-białymi zębami.
- Cudowny. Złamiesz wszystkie serca na zgromadzeniu Idę nad rzekę.
Ket odłożyła naszyjnik.
- Dobrze, skoro nalegasz. Poczekaj na mnie.
Rzeka była szeroka i spieniona w tym miejscu, gdyż wpadały do niej dwie inne rzeki. Lud
Hany od niepamiętnych czasów zamieszkiwał te tereny w wapiennych jaskiniach.
Kiedy Hana przedzierała się ku zakolu rzeki poprzez świeże zielone trzciny, Ket dreptała tuż
za nią. A potem zobaczyły powód całego zamieszania.
Wśród sitowia przykucnął ktoś obcy. To już samo w sobie było wystarczająco ekscytujące,
bo przybysze nie zjawiali się tutaj często. Ale ten nieznajomy nie przypominał żadnego
człowieka, jakiego Hana dotąd widziała.
- To jakiś demon - wyszeptała Ket oszołomiona. To był młody mężczyzna, właściwie
chłopiec, kilka lat starszy od Hany. W innych okolicznościach uznałaby go za przystojnego.
Miał bardzo jasne włosy, jaśniejsze od wyschniętej trawy na stepie i regularne rysy twarzy.
Wysoki, o gibkim ciele. Widziała je prawie całe, okrywała go tylko skąpa przepaska
biodrowa. Normalnie pewnie by się tym nie przejęła, bo latem, gdy panował skwar, wszyscy
chodzili nago. Ale teraz była wiosna i dni jeszcze bywały chłodne. Nikt o zdrowych zmysłach
nie wędrowałby bez ubrania.
Ale nie to ją zszokowało, nie to sprawiło, że stanęła z sercem walącym tak mocno, że nie
mogła oddychać. Wstrząsnął ją wygląd tego chłopaka. Ket miała rację, to na pewno demon.
Jego oczy przypominały ślepia rysia albo rosomaka. Kiedy się w nie wejrzało, zdawały się
emanować bladym, słonecznym blaskiem. Jednak te oczy były niczym w porównaniu z
zębami. W ustach nieznajomego sterczały zwierzęce kły, długie i lekko zakrzywione. O
ostrych końcach.
Hana spojrzała w dół, na ząb lisa, który ściskała w dłoni. Tak, wyglądały tak samo, były tylko
większe.
Przybysz był brudny, oblepiony rzecznym mułem. Jasne włosy miał rozczochrane, dziko
łypał na boki. Usta i podbródek okrywała krew.
- To demon, na pewno - stwierdził jeden z mężczyzn. Wokół przykucniętego chłopca stało
pięciu myśliwych, kilku z nich trzymało włócznie. Inni chwycili kamienie.
- Kto inny miałby ludzkie ciało o zwierzęcych oczach i zębach?
- Jakiś duch? - podsunęła Hana. Nie uświadamiała sobie, że zamierza coś powiedzieć,
dopóki nie padły jej słowa. Ale potem, gdy wszyscy już na nią spojrzeli, wyprostowała się. -
Niezależnie od tego, czy on jest demonem, czy duchem, to lepiej go nie
krzywdzić. To Stara Matka powinna zadecydować, co z nim zrobić. To jest
sprawa dla szamanki.
- Jeszcze nie jesteś szamanką - zauważył inny z mężczyzn, Arno, szeroki w barach
przywódca myśliwych. Hana go nie lubiła. Nie wiedziała, dlaczego ujęła się za obcym. To
przez jego oczy, cierpiące jak u zwierzęcia. Wydawał się taki samotny, przerażony. I tak
udręczony, nawet jeśli na ciele nie nosił żadnych widocznych ran.
- Ona ma rację, lepiej go zabierzmy do Starej Matki -stwierdził jeden z myśliwych. -
Mamy go obezwładnić i związać czy raczej uda nam się go do niej zapędzić?
Nagle przez szum rzeki przebił się wysoki krzyk. Dotarł do Hany. Krzyk kobiety.
- Pomocy! Niech ktoś mi pomoże! Ktoś napadł na Ryl!
Rozdział 5
Hana odwróciła się i pospieszyła w górę rzeki. Krzyczącą kobietą okazała się Sada, siostra
jej matki. Dziewczynką, która kuśtykała obok niej, Ryl, jej mała kuzynka.
Ryl była ładną dziesięciolatką, a teraz wydawała się otumaniona i prawie nieprzytomna. Szyję
oraz przód skórzanej tuniki miała wymazaną krwią.
- Co się stało? - wykrztusiła Hana, biegnąc, aby objąć krewniaczkę.
- Wyszła poszukać świeżych pędów. Znalazłam ją, jak leżała na ziemi. Myślałam,
że nie żyje! - Twarz Sady skrzywiła się z bólu. Mówiła pospiesznie, niemalże od rzeczy.
- I popatrz na to. Popatrz na szyję!
Na bladej szyi Rył, pośrodku krwawej plamy, Hana dostrzegła dwie małe ranki. Wyglądały
jak ślady ostrych zębów, ale tylko dwóch.
- To na pewno jakieś zwierzę - wydusiła Ket stojąca za nią. - Tylko jakie zwierzę
zostawia ślady tylko dwóch zębów?
Serce Hany ścisnęło się i zrobiło dziwnie ciężkie, jakby znalazł się w nim kamień.
- To nie było zwierzę! - wyjaśniała Sada. - Ryl opowiada, że to był jakiś mężczyzna,
jakiś chłopak! Że on ją przewrócił i ugryzł, i pił jej krew.
Kobieta zaczęła szlochać, przyciskając do siebie córkę.
- Dlaczego miałby coś takiego zrobić? Och proszę, niech mi ktoś pomoże! Moja
córka jest ranna!
Dziewczynka stała za matką oszołomiona.
- Chłopak... - powiedziała Ket słabym głosem. Hana przełknęła ślinę.
- Zabierzmy ją do Starej Matki - oznajmiła. Ale potem zatrzymała się i spojrzała w
stronę rzeki.
Mężczyźni ciągnęli obcego na brzeg. Warczał, przestraszony i zły - ale kiedy zobaczył Ryl,
wyraz jego twarzy się zmienił.
Spojrzał na nią przerażony tymi swoimi oczami zranionego zwierzęcia. Hana wyczuła, że ten
widok sprawiał mu i ból, ale nie potrafił odwrócić wzroku. Wpatrywał się w gardło
dziewczynki.
A potem odwrócił się, zacisnął powieki i opuścił głowę, chowając ją w dłoniach. W każdym
jego ruchu była udręka. Tak jakby nagle opuściła go cała wola walki.
Hana patrzyła ze zgrozą na zakrwawioną szyję kuzynki, to znowu na twarz chłopaka.
Związek między nimi był tak oczywisty, że nikt nie musiał tego potwierdzać.
Ale dlaczego, pomyślała, czując, że robi jej się niedobrze i kręci w głowie. Dlaczego obcy chciał
pić krew dziewczynki? Czegoś takiego nie robiło żadne zwierzę ani żaden człowiek. Musiał być
demonem.
Arno zrobił krok do przodu. Delikatnie ujął podbródek Ryl, zwracając jej głowę w stronę
pojmanego.
- Czy to on na ciebie napadł?
Półprzytomna Ryl spojrzała przed siebie. Źrenice się jej powiększyły.
Nagle zaczęła wrzeszczeć.
Krzyczała i krzyczała, zakrywając dłońmi oczy. Matka zaniosła się szlochem i przytuliła
córkę. Niektórzy mężczyźni owładnięci szokiem oraz zgrozą też zaczęli krzyczeć na
nieznajomego i dźgać go włóczniami. W głowie Hany wszystko połączyło się w straszliwą
kakofonię.
Zauważyła, że się trzęsie. Odruchowo wyciągnęła ręce ku małej Ryl, nie wiedząc, jak ją
ukoić. Ket płakała. Sada zawodziła, tuląc swoje dziecko. Ludzie nawoływali z wnętrza
wapiennej jaskini, próbując się dowiedzieć, co znaczy ten hałas.
A pośrodku tego zgiełku kulił się obcy chłopak. Oczy miał zamknięte, na twarzy zastygły
wyraz żalu. Głos Arno uniósł się ponad pozostałymi.
- Sądzę, że my, myśliwi, wiemy, co z nim zrobimy. To nie jest sprawa szamanów. -
Popatrzył na Hanę.
Odwzajemniła spojrzenie. Nie była w stanie nawet mówić Nie wiedziała dlaczego, ale
przejęła się obcym. Zranił jej kuzynkę... Był jednak tak zabiedzony, tak nieszczęśliwy.
Może on nie umiał się powstrzymać, nagle przyszło jej do głowy. Nie wiedziała, skąd wziął
się u niej taki pomysł, ale może zadziałał instynkt, przez który Stara Matka uznała, że Hana
powinna zostać szamanką. Może... on wcale nie chciał tego zrobić, ale coś go zmusiło. A
teraz jest mu przykro i wstyd. Może... Och, sama już nie wiem!
Trzęsąc się, spostrzegła, że znowu odzywa się pełnym głosem.
- Nie możecie tak po prostu go zabić. Musicie zabrać go do Starej Matki.
- To nie jest jej sprawa!
- To jej sprawa, jeśli on jest demonem! Arno, jesteś tylko myśliwym. Ale
przewodzi nami Stara Matka.
Twarz mężczyzny ściągnęła się, pojawiła się na niej złość.
- No dobrze - powiedział. - Zabierzmy go do Starej Matki.
Szturchając włóczniami obcego, mężczyźni poprowadzili go do jaskini. Większość członków
klanu zdążyła się już zgromadzić. Pomrukiwali niezadowoleni.
Stara Matka była najstarszą kobietą w klanie - prababką Hany i Ryl, jak i większości
dzieciaków z plemienia. Twarz pokrywały jej zmarszczki, ciało przypominało wyschnięty
konar. Jednak w ciemnych oczach można było dostrzec ogromną mądrość. Jako szamanką
rozmawiała z Boginią Ziemi, Jasną Matką, Dawczynią Życia stojącą ponad wszystkimi
innymi duchami.
Wsparta na posłaniu ze skór z powagą wysłuchała całej opowieści. Pozostali członkowie
plemienia tłoczyli się wokół niej. Hana znalazła się blisko starej kobiety, na kolanach
trzymała Ryl.
- Oni chcą go zabić - wymamrotała Starej Matce do ucha, gdy powiedziano już o
wszystkim. - Popatrz na jego oczy. Wiem, że mu przykro, i myślę, że wcale nie
chciał skrzywdzić Ryl. Stara Matko, czy możesz z nim porozmawiać?
Szamanka znała wiele różnych języków, bo za młodu dużo podróżowała. Ale teraz,
odezwawszy się do nieznajomego w kilku z nich, pokręciła głową.
- Demony nie mówią ludzkim językiem - stwierdził Arno pogardliwie. Stał z gotową do
rzutu włócznią, chociaż obcy nie zdradzał najmniejszej ochoty na ucieczkę.
- On nie jest demonem - odparła Stara Matka, surowo spoglądając na myśliwego. - Ale
na pewno nie jest człowiekiem-dodała powoli. - Nie wiem dokładnie, kim jest. Bogini
nigdy nie opowiadała mi o takich jak on.
- Zatem Bogini się nim nie interesuje - stwierdził Arno, wzruszając ramionami. -
Niech myśliwi się nim zajmą.
Hana ścisnęła szczupłe ramię kobiety. Matka położyła jej na ręce sękatą dłoń. Ciemne oczy
miała poważne i smutne.
- Jedyne, co wiemy, to to, że jest zdolny do czynienia zła -powiedziała łagodnie. -
Przykro mi, dziecko, ale myślę, że Arno ma rację. - Potem odwróciła się do łowcy. -
Ściemnia się. Lepiej go gdzieś zamknijmy na noc, a rano zadecydujemy, co z nim
zrobić. Może Bogini powie mi coś o nim, kiedy będę spała.
Jednak Hana dobrze wiedziała, co się stanie. Widziała wyraz twarzy Arno, kiedy wraz z
innymi myśliwymi odprowadzał obcego. Słyszała też nieprzyjazne i pełne złości pomruki
pozostałych członków klanu.
Rankiem chłopak umrze. I to w nieprzyjemny sposób, jeśli tylko Arno dobierze się do niego.
Pewnie zasłużył na taki los. To nie była sprawa Hany. Jednak w nocy, kiedy położyła się na
posłaniu ze skór, przykryta ciepłymi futrami, nie potrafiła zasnąć.
Miała wrażenie, jakby Bogini ją szturchała, mówiła, że coś jest nie tak, że trzeba coś zrobić. I
nie ma nikogo innego, kto mógłby się tym zająć.
Hana pomyślała o udręce, jaką widziała w oczach chłopaka. Gdyby odszedł gdzieś daleko...
wtedy nie zdołałby już nikogo skrzywdzić. Na stepach nie było przecież ludzi. Może właśnie
tego chciała Bogini. Może był jej wysłannikiem ze świata duchów i jeżeli go zabijemy, to ją
rozzłościmy.
Hana nie była jeszcze szamanką, ale wiedziała, że żal jej tego obcego chłopaka i że już dłużej
nie wytrzyma.
Wstała przed świtem, bardzo cicho. Poszła na tył jaskini i wyciągnęła zapasowy bukłak oraz
kilka twardych podróżnych sucharów. Potem zakradła się do bocznej pieczary, gdzie
więziono obcego.
Przed wejściem do jaskini było ogromne ogrodzenia. Dokładnie takie, w jakim trzymano
zwierzęta. Zrobiono je z gałęzi i kości powiązanych rzemieniami. Za ogrodzeniem, oparty o
ścianę, spał myśliwy z otwartymi ustami.
Hana prześliznęła się obok niego. Serce waliło jej tak głośno, że mogłoby go obudzić. Ale
myśliwy ani drgnął.
Dziewczyna przesunęła ostrożnie część ogrodzenia na bok.
W ciemnościach jaśniała para oczu, w których odbijało się światło ognia.
Hana przycisnęła palec do ust, w geście oznaczającym milczenie, potem kiwnęła ręką.
Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak niebezpieczną robi rzecz. Wypuszczała obcego na
wolność, co więc mogło go powstrzymać przed wpadnięciem do głównej jaskini i
zagryzieniem pozostałych?
Jednak obcy nie zrobił niczego takiego. W ogóle się nie poruszył. Siedział i patrzył uważnie
na Hanę.
Nie chce iść, uświadomiła sobie. Nigdzie nie pójdzie. Skinęła raz jeszcze, już mniej cierpliwie.
Obcy ciągle siedział. Oczy dziewczyny przyzwyczaiły się do ciemności panujących w
bocznej pieczarze i teraz widziała już, że nieznajomy kręci głową. Postanowił tutaj zostać i
zginąć.
Hanę ogarnęła wściekłość.
Przytrzymując ogrodzenie, dźgnęła wyprostowanym palcem w stronę obcego, a potem
wystawiła kciuk, pokazując za swoje ramię. Gest oznaczał: „wynocha!" Włożyła w to cały
swój autorytet przyszłej szamanki, kobiety, której przeznaczeniem jest współrządzić klanem.
A gdy obcy nie zareagował, wyciągnęła ku niemu rękę. Skulił się, wyglądał na jeszcze
bardziej zaniepokojonego niż do tej pory. Zdawało się, że boi się jej dotyku.
Wystraszony może zrobić mi krzywdę, pomyślała Hana. Nie wiedziała, skąd wziął się u niej ten
pomysł. Nie traciła jednak czasu, sięgnęła ku niemu raz jeszcze i zdecydowanie wyciągnęła z
ukrycia. Zmusiła go, by poszedł za nią.
Prowadziła przybysza przez główną jaskinię. Oboje poruszali się niczym cienie, mijając
zadaszenia zbudowane wzdłuż każdej ze ścian pieczary. Hana była przekonana, że lada
chwila ktoś ich przyłapie. Jednak nikt niczego nie zauważył.
Kiedy wyszli na zewnątrz, poprowadziła obcego w stronę rzeki.
Wcisnęła mu do rąk jedzenie oraz bukłak z wodą i kazała iść w dół rzeki, wymachując
rękami, żeby odszedł stąd na zawsze. Zamierzała nawet odegrać przed obcym pantomimę,
aby pokazać, co Arno z nim zrobi, jeśli kiedykolwiek tu powróci. I wtedy zauważyła, jak na
nią patrzy.
Księżyc wisiał wysoko na niebie, świecąc tak jasno, że widziała każdy szczegół na twarzy
chłopca. Patrzył na nią ze skupieniem polującego drapieżnika. W jego oczach było coś
zimnego i nieludzkiego zarazem.
Hana przerwała swoją pantomimę. Nagle odległość od jaskini zdała się ogromna, a ona
poczuła się bardzo malutka. Usłyszała odgłosy nocy, skrzek żab oraz szum rzeki.
Nie powinnam go tu przyprowadzać. Znalazłam się w niebezpieczeństwie. Co ja sobie w ogóle
myślałam?
Nastała długa chwila, podczas której stali w ciszy, patrząc na siebie. Chłopiec miał bardzo
ciemne oczy, tak bezdenne i pozbawione wieku jak Stara Matka. Hana dostrzegła jego długie
rzęsy, uświadamiając sobie, że jest przystojny.
Uniósł pakunek z prowiantem, spojrzał na niego, a potem cisnął na ziemię. To samo zrobił z
bukłakiem. Westchnął.
Hana wzdrygnęła się. Co on wyrabia? Czy myśli, że chcę go otruć? Podniosła zawiniątko z
jedzeniem, oderwała kawałek mięsa i włożyła do ust. Żując, ponownie wyciągnęła pakunek w
stronę obcego.
- Musisz jeść. Jedz. Jedz!
Patrzył na nią spokojnie. Wziął od niej pakunek, dotknął swoich ust i pokręcił głową.
Ponownie upuścił prowiant pod nogi.
Pokazywał, że to pokarm nie dla niego. Hana była wstrząśnięta. Stała, wpatrując się w
obcego. Nie je ludzkiego pokarmu, nie pije wody. Ale krew Ryl... Żywi się krwią.
Nastała kolejna długa pauza. Hana bała się. Usta jej drżały, do oczu napłynęły łzy. Obcy
wciąż patrzył na nią spokojnie, ale widziała teraz kły wystające nad dolną wargą. W oczach
nieznajomego odbijał się blask księżyca. Przyglądał się jej gardłu.
Jesteśmy tu sami... Może zaatakować mnie w każdej chwili, pomyślała. Może zaatakować już
teraz. Jest taki silny. Ale jeszcze mnie nie tknął. Chociaż umiera z głodu. Myśli wirowały w
jej głowie jak kawałek kory wrzucony do rzeki. Była oszołomiona.
To zraniło Ryl... Ale jej nie zabiło. Wieczorem, zanim wszyscy poszli spać, Ryl siedziała z nami i
jadła.
Stara Matka mówiła, że wydobrzeje.
Skoro to jej nie zabiło, mnie też nie zabije.
Hana przełknęła ślinę. Popatrzyła na tego dziwnego chłopca o błyszczących zwierzęcych
oczach. Zobaczyła, że on wcale nie zamierza ruszyć w jej stronę, choć ciało mu drży ze
zniecierpliwienia, a wygłodniałe oczy wpatrywały się intensywnie w jej szyję.
Co to da, jeśli odejdzie, będzie głodował? W pobliżu nie mieszka żaden inny klan. Wcześniej czy
później
tu wróci. Miała rację. On nie chce tego robić, ale musi. Może ktoś rzucił na niego klątwę,
sprawił, że umrze z głodu, jeśli nie napije się krwi.
Tutaj nikt inny nie zdoła mu pomóc. Hana bardzo powoli odgarnęła włosy. Odsłoniła gardło,
lekko przechylając głowę.
W oczach chłopca zaiskrzył głód, a potem coś w nich błysnęło, tak szybko, że pochłonęło
łaknienie. Szok i złość. Teraz patrzył jej prosto w twarz, nie na szyję. Gwałtownie pokręcił
głową, rzucając piorunujące spojrzenie.
Hana dotknęła szyi, potem ust, później wykonała gest, który miał oznaczać: „Jedz. A potem
odejdź".
I pospiesz się, myślała, zamykając oczy. Zrób to, zanim zmienię zdanie. Płakała. Nie potrafiła
się powstrzymać. Zacisnęła pięści i zagryzła zęby. Czekała niespokojnie na ugryzienie. Po raz
pierwszy jej dotknął. Złapał za rękę. Otworzyła oczy. Patrzył na Hanę z takim bezgranicznym
smutkiem. Delikatnie rozłożył pięść dziewczyny, a potem pocałował ją w dłoń. Ten gest
wyrażał wdzięczność i szacunek.
Przeszedł ją prąd. Coś podobnego do dreszczy, ale ciepłe światło w głowie i słabość w
nogach. Oszołomienie i oczarowanie, które wcześniej czuła tylko wtedy, gdy Stara Matka
uczyła ją rozmawiać z Boginią.
W oczach obcego także ujrzała zdumienie. Poczuł to samo i dla niego to uczucie było nowe.
Hana o tym wiedziała. Ale potem, szybko chwycił jej dłoń, a dziewczyna zrozumiała, że
nieznajomy również się boi. Ich uczucie było groźne - bo przyciągało ich do siebie.
Stali tak przez długą chwilę.
Potem chłopak się odwrócił.
Patrzyła na niego. Bolała ją szyja. Wiedziała, że obcy umrze.
Coś dławiło ją w środku, w sposób, jakiego jeszcze nigdy nie znała. Zmusiła się, żeby stać
spokojnie, z uniesioną głową, jednak czuła łzy spływające po policzkach. Nie wiedziała,
dlaczego tak się dzieje, ale straszliwie bolało. Tak jakby coś straciła... Coś bezgranicznie
cennego... Zanim w ogóle dostała szansę, aby to poznać.
Teraz przyszłość wydawała się szara. Pusta. Samotna.
Zziębnięta i smutna stała nad szumiącą rzeką, czuła jak owiewa ją wiatr. Była taka samotna...
- Hannah! Hannah! Obudź się!
Ktoś krzyczał, ale głos nie dochodził z jaskini. Brzmiał tak... Odległe... I zdawał się
rozbrzmiewać ze wszystkich stron, może z samego nieba?
I źle wymawiał jej imię.
- Hannah, obudź się. Proszę! Otwórz oczy! - Ten daleki głos był zaniepokojony.
A potem usłyszała jeszcze jeden głos, cichy, który poruszył w niej jakąś dawno zapomnianą
strunę. Przemawiał do niej w myślach.
Hannah, wróć. Nie musisz tego wszystkiego przeżywać raz jeszcze. Obudź się. Wracaj
Hannah, już.
Hana z Trzech Rzek zamknęła oczy i zwiotczała.
Rozdział 6
Hannah otworzyła oczy.
- Och, dzięki Bogu - powiedział Paul. Wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. - Och,
dzięki Bogu. Widzisz mnie? Wiesz, kim jestem?
- Jestem przemoczona - stwierdziła Hannah, czując się otumaniona. Dotknęła twarzy. Z
włosów jej kapało. Psycholog trzymał szklankę wody. - Dlaczego jestem mokra?
- Musiałem cię obudzić. - Opadł na podłogę obok łóżka. -Jak masz na imię? Który
mamy rok?
- Nazywam się Hannah Snow - powiedziała, ciągle jeszcze czując się otumaniona i jakby
bezcielesna. - A jest... -Nagle wróciły do niej wspomnienia. Gwałtownie usiadła i się
wyprostowała. Z oczu zaczęły jej płynąć Izy. - Co to wszystko było?
- Nie wiem - wyszeptał Paul. Oparł głowę o kozetkę, a potem uniósł wzrok. - Po prostu
mówiłaś, opowiadałaś tę historię, jakbyś tam była. To się naprawdę wydarzyło. I
nie byłem w stanie zrobić nic, żeby przerwać trans. Próbowałem wszystkiego,
myślałem, że już nigdy z tego nie wyjdziesz. Potem zaczęłaś szlochać i nie
potrafiłem cię powstrzymać.
- Czułam się, jakby mi się to naprawdę przytrafiło - stwierdziła Hannah. Bolała ją
głowa, całe ciało miała obolałe od napięcia. Była rozedrgana od wspomnień, jej własnych
wspomnień... Co przecież było niemożliwe.
- To nie przypominało żadnego innego cofania się do wcześniejszego wcielenia, o
którym dotąd czytałem - mówił Paul z ożywieniem. - Szczegóły... Wiedziałaś
wszystko. Czy mogłaś to badać, a może istnieje jakiś inny sposób, w jaki się o tym
wszystkim dowiedziałaś?
- Nie. - Hannah była równie mocno podekscytowana. -Nigdy nie uczyłam się o ludziach
z tamtej epoki, to było takie prawdziwe. Nie wymyśliłam tego.
Teraz oboje mówili jedno przez drugie.
- Tamten chłopak - odezwał się Paul. - To on jest tym, kogo się boisz, prawda? Ale
słuchaj, ty wiesz, że regresja to jedna rzecz... a poprzednie wcielenie to druga...
To jest wariactwo.
- Ja nie wierzę w wampiry - weszła mu w słowo Hannah. -Bo właśnie tym był tamten
chłopiec, prawda? Oczywiście, że on tym był, jaskiniowym wampirem.
Przypuszczalnie pierwszym wampirem. I nie wierzę w reinkarnację.
- Czyste szaleństwo. To szaleństwo.
- Zgadzam się.
Oboje zaczerpnęli powietrza, spoglądając na siebie. Nastała długa cisza.
Hannah położyła dłoń na czole.
- Ja... jestem naprawdę zmęczona.
- Tak. Tak, potrafię to zrozumieć. - Paul rozejrzał się po pokoju, pokiwał
dwukrotnie głową, potem wstał. - No, lepiej zbieraj się już do domu. Możemy
porozmawiać o tym wszystkim później, zastanowić się, co to oznacza. Jakiś
rodzaj podświadomej fiksacji... Archetypiczny symbolizm... Coś takiego.
Odetchnął i pokręcił głową.
- Teraz już czujesz się całkiem dobrze, prawda? I nie zamierzasz się tym
wszystkim przejmować? Bo nie ma się czym przejmować.
- Wiem. Wiem.
- Przynajmniej nie musimy się bać atakujących cię wampirów. - Roześmiał się.
Śmiech był wymuszony.
Hannah nie zdołała się nawet uśmiechnąć. Nastała krótka chwila ciszy, a potem Paul
oznajmił.
- Wiesz, myślę, że cię odwiozę do domu. Tak będzie najlepiej. To dobry pomysł
- Byłoby świetnie - wyszeptała dziewczyna. Wyciągnął rękę, aby pomóc jej zejść z leżanki.
- Tak swoją drogą to naprawdę przepraszam, że musiałem cię oblać wodą.
- Nie szkodzi. Dobrze, że tak zrobiłeś. Czułam się paskudnie, a miały zdarzyć się
jeszcze gorsze rzeczy.
Paul zamrugał.
- Przepraszam, co takiego?
Hannah spojrzał na niego bezradnie, potem odwróciła wzrok.
- Miały się zdarzyć gorsze rzeczy. Straszliwe rzeczy, naprawdę okropne.
- Skąd o nich wiesz?
- Nie wiem. Ale tak było.
Paul odprowadził ją pod same drzwi. Hannah się z tego ucieszyła.
Już w domu od razu ruszyła do gabinetu matki. Było to przytulne, zagracone pomieszczenie,
gdzie na podłodze piętrzyły się stosy książek, a wokół leżały paleontologiczne narzędzia.
Matka siedziała przy biurku, zgarbiona nad mikroskopem.
- Hannah, to ty? - zapytała, nie unosząc wzroku. - Mam kilka niesamowitych
wycinków kanałów Hayersa w kościach hadrozaura. Chcesz popatrzeć?
- Och... nie teraz. Może później - odparła Hannah. Bardzo chciała opowiedzieć matce o
wszystkim, ale coś ją powstrzymywało. Ona była taka wrażliwa, praktyczna i tak
inteligentna...
Pomyśli, że zwariowałam. Następnie poczuje odrazę, dziwiąc się, jak mogła wydać na świat
nienormalną córkę.
To była przesada, Hannah o tym wiedziała, ale jakoś wciąż nie mogła się zmusić, by o
wszystkim opowiedzieć. Po śmierci ojca, pięć lat temu, ona i matka stały się niemal
nierozłączne i Hannah zależało na jej uznaniu. Zależało. Rozpaczliwie wręcz pragnęła, aby
mama była z niej dumna i wreszcie zrozumiała, że córka umie sobie radzić.
Identycznie było z notatkami. Nigdy się nie przyznała, że je znajduje. Z tego, co wiedziała
matka, jedynym problemem Hannah były koszmarne sny.
- I jak poszło dzisiaj wieczorem? - zapytała matka, wciąż spoglądając przez mikroskop.
- Ten doktor Winfield jest taki młody... Mam nadzieje, że ma doświadczenie.
Ostatnia szansa. Skorzystaj z niej albo daj spokój.
- Uch, było dobrze - odpowiedziała słabym głosem.
- To w porządku. W piekarniku jest kurczak. Zaraz przyjdę. Chcę tylko to
skończyć.
- Dobrze. Super. Dzięki. - Hannah odwróciła się i powlokła dalej, załamana swoim
postępowaniem.
Przecież wiesz, że mama się zdenerwuje. Sama sobie zwracała uwagę, wyjmując kurczaka z
brytfanki. No to jej powiedz. Albo lepiej zadzwoń do Chess. Tak będzie najlepiej. Na pewno
wybije ci z głowy wampiry i wcześniejsze reinkarnacje... No tak, na tym właśnie polega
problem. Hannah siedziała bez ruchu. Trzymała przed sobą widelec z nabitym kawałkiem
kurczaka.
Ja nie wierzę w wampiry ani w reinkarnację. Ale wiem, co widziałam. Wiem różne rzeczy o
Hanie... Rzeczy, o których nawet nie opowiedziałam Paulowi. Wiem, że miałam na sobie
tunikę i nogawice ze skóry sarny. Wiem, że jadłam mięso dzikiego bydła i łosia oraz orzechy
laskowe. Wiem, że robiłam narzędzia z poroża i kości jelenia, i z krzemienia... Boże, nawet
teraz mogłabym wziąć krzemień i wyłupać z niego ostrze oraz drapaczki. Wiem, że to
potrafię. Wyczuwam dłońmi, jak to zrobić. Odłożyła widelec, spojrzała na ręce. Nieco drżały.
I wiem też, że ona miała piękny, śpiewny głos, jak kryształ...
Jak ten łagodny głos w moich myślach. Co zrobię, jak mama i Chess powiedzą, że to
wszystko niemożliwe? Zacznę się z nimi kłócić? Uznają, że jestem, jak ci chorzy w zakładach
psychiatrycznych, którzy uważają, iż są Napoleonami albo Kleopatrami.
Boże, mam nadzieję, że nie byłam Kleopatrą. Na wpół śmiejąc się i na wpół płacząc, ukryła twarz
w dłoniach.
A co z nim?
Jasnowłosy obcy chłopiec o bezdennych oczach. Chłopiec, którego imienia Hana nie poznała,
a które Hannah znała doskonale, brzmiało Thierry.
Skoro cała reszta jest prawdziwa, co z nim? Właśnie jego się boję, pomyślała. Ale on nie
wyglądał na kogoś tak złego. Niebezpiecznego, owszem, lecz nie złego. Dlaczego więc myślę
o nim jako o kimś złym? I dlaczego go pragnę?
Bo przecież go pragnęła. Przypomniała sobie, co czuła Hana, kiedy w świetle księżyca stalą
obok tego nieznajomego. Zmieszanie... strach... i przyciąganie. Magnetyzm między nimi. Te
niezwykle rzeczy, które wydarzyły się, gdy dotknął jej dłoni.
Przybył do Trzech Rzek i wywrócił życie Hany do góry nogami... Trzy Rzeki. O Boże...
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Jedna z notatek brzmiała przecież: „Pamiętaj o Trzech
Rzekach".
Dobra. No to sobie przypomniałam. I co teraz?
Nie miała pojęcia. Może teraz powinna już wszystko zrozumieć i wiedzieć, co ma robić, ale
nie wiedziała. Czuła się jeszcze bardziej skołowana niż kiedykolwiek wcześniej.
Oczywiście, powiedział cichy głos w głowie Hannah, ponury głos Jeszcze sobie wszystkiego nie
przypomniałaś, prawda? Paul cię obudził, nim dotarłaś do końca.
Zamknij się, kazała temu głosowi.
Ale nie potrafiła przestać o tym myśleć. Rozmyślała, gdy chodziła z pokoju do pokoju,
unikając pytań matki. Przyłapywała się nawet na tym, że bez celu szwenda się po domu,
poprawiając różne rzeczy, wyciągając książki i odkładając je z powrotem na miejsce.
Zastanawiała się nad tym, gdy kładła się spać.
Muszę spać. Wtedy poczuję się lepiej. Nie mogła jednak zasnąć.
Potrzebuję świeżego powietrza.
Dziwna myśl. Tak naprawdę jeszcze nigdy nie czuła potrzeby, by wyjść na dwór tylko po to,
żeby odetchnąć świeżym powietrzem. W Montanie oddychało się nim cały czas. Coś ją
jednak pchało, ciągnęło na zewnątrz. To był przymus, nie potrafiła mu się oprzeć.
Pójdę na taras, z tyłu. Oczywiście, że się nie boję. Jak wyjdę na dwór, udowodnię, że naprawdę nic
mi nie grozi i będę już mogła spokojnie zasnąć.
Otworzyła tylne drzwi i wyszła, nie zastanawiając się nad logiką tego wywodu.
Noc była piękna. Księżyc oblewał wszystko srebrzystym blaskiem, a horyzont zdawał się
odległy. Podwórko łagodnie przechodziło w dziką trawę palczatkę i skrzypy porastające
prerię. Wiatr niósł czysty, mocny zapach szałwii.
Niedługo zakwitną wiosenne kwiaty, pomyślała. Astry, dzwonki i małe złote jaskry.
Wszędzie się zazieleni. Wiosna to czas życia, nie śmierci.
A ja dobrze zrobiłam, że wyszłam na dwór. Czuję się teraz bardziej odprężona. Mogę już
wracać do środka i się położyć... Właśnie w tej chwili uświadomiła sobie, że ktoś na nią patrzy.
To było to samo wrażenie, które czulą od tygodni. Przez ciało Hannah przeszedł dreszcz
przerażenia.
Nie wpadaj w panikę, powiedziała sobie. Nie chciała poruszać się zbyt szybko. Miała
irracjonalną pewność, że jeśli się odwróci i pobiegnie, to, co ją obserwowało, skoczy i
dopadnie, zanim zdoła otworzyć drzwi.
Kiedy cofała się, próbowała wyłonić z ciemności jakieś obce odgłosy. Ale wszędzie panował
spokój, do jej uszu dobiegały normalne odgłosy nocy. Potem zobaczyła cień.
Cień poruszający się wśród trawy. Coś dużego. Wysokiego. To nie był kot ani inne niewielkie
zwierzę. To było coś dużego i przypominało człowieka. Zbliżało się do niej. Hannah
pomyślała, że zaraz zemdleje. Nie żartuj, ostro rzucił głos w jej głowie. Wejdź do środka. Stoisz
tutaj w świetle latarni, jesteś doskonałym celem. Szybko, wejdź do środka, zamknij drzwi.
Gwałtownie się odwróciła, wiedziała, że nawet jeśli wypełni polecenie, nie zareaguje
wystarczająco szybko. To coś skoczy jej na plecy. To...
- Poczekaj. - Z ciemności dobiegł jakiś głos. - Proszę, poczekaj.
Męski głos. Nieznajomy. Hannah znieruchomiała.
- Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję.
Uciekaj, uciekaj, uciekaj, mówił głos w jej głowie.
Odwróciła się bardzo powoli, z jedną dłonią na klamce.
Patrzyła na ciemną postać, która się do niej zbliżała. Nie próbowała już uciekać. Poczuła, iż
właśnie dopadło ją przeznaczenie.
Teren opadał ku domowi, zatem w świetle płynącym z okien najpierw ukazały się buty,
potem nogi w dżinsach. Zwyczajne buty, jakie mógł nosić każdy w Montanie. Zwyczajne
długie nogi w dżinsach. Przybysz był wysoki. Później zobaczyła jego koszulę, zwyczajny
podkoszulek, zbyt lekki jak na chłodną noc, ale jeszcze w granicach normy. Następnie ładne
ramiona.
A kiedy wszedł na ganek, ujrzała jego twarz.
Wyglądał lepiej niż ostatnim razem, kiedy go widziała. Jasne, prawie białe włosy nie były
potargane. Schludnie opadały na czoło. Obcy był brudny i nie miał tamtej dzikości w oczach.
Teraz były ciemne i tak nieskończenie smutne, że sam ich widok rozdzierał serce.
Jednak patrzyła na tego samego chłopaka, którego widziała podczas sesji hipnozy.
- Mój Boże - powiedziała Hannah. - O Boże. - Ugięły się pod nią nogi.
To się dzieje naprawdę. Naprawdę. On jest prawdziwy.
- O Boże. - Cała dygotała i musiała się czegoś przytrzymać, żeby nie upaść. Świat wokół
niej się zmienił, co zbiło ją z tropu. Jakby cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko niej i
dostosował do nowej rzeczywistości.
Już nigdy nie będzie tak samo.
- Wszystko w porządku? - Obcy ruszył w jej stronę. Cofnęła się odruchowo.
- Nie dotykaj mnie! - wydusiła z siebie i w tej samej chwili nogi odmówiły jej
posłuszeństwa. Osunęła się na taras. Wpatrywała się w przybysza, którego twarz znalazła się
na jej wysokości.
- Przepraszam - powiedział niemalże szeptem. - Wiem, przez co przechodzisz.
Wiesz już, prawda?
- To wszystko, tak? - odezwała się Hannah, szepcząc sama do siebie.
- Tak. - Jakże smutne miał oczy.
- To znaczy... Ja już wcześniej żyłam.
- Tak. - Ciężko usiadł na ziemi, popatrzył w dół, jakby nie potrafił dłużej spoglądać jej w
twarz. Podniósł jakiś kamyk, przyjrzał mu się. Zauważyła, że palce ma długie i delikatne.
- Jesteś Starą Duszą - powiedział cicho. - Żyłaś mnóstwo razy.
- Byłam Haną z Trzech Rzek.
Jego palce przestały obracać kamyk.
- Tak.
- A ty jesteś Thierry. Jesteś... Nie uniósł wzroku.
- No dalej, powiedz to.
Hannah nie potrafiła. Nie umiała wymówić tego słowa. Obcy, Thierry, zrobił to za nią.
- Wampiry istnieją naprawdę. - Spojrzenie nieodgadnionych oczu. - Przykro mi.
Odetchnęła i popatrzyła na niego. Świat stanął. Umysł dziewczyny znowu zaczynał pracować.
Przynajmniej wiem, że nie zwariowałam, pomyślała. To jakaś ulga. Świat zwariował, nie ja.
I muszę sobie z tym poradzić. Jakoś.
- Teraz mnie zabijesz? - zapytała cicho.
- O Boże, nie! - Wstał szybko. Był zszokowany. - Ty nie rozumiesz. Ja bym cię nigdy
nie skrzywdził. Ja... - urwał. - Nie wiem, od czego zacząć.
Hannah siedziała w ciszy, a Thierry rozglądał się po tarasie, jakby szukając inspiracji. Czuła,
że serce podchodzi jej do gardła. Powiedziała Paulowi, że właśnie ten chłopak ją zabił, że on
ją ciągle zabijał. Ale wstrząs na jego twarzy był tak wyraźny. Wydawało się, że go zraniła
tymi słowami.
- Myślę, że powinienem zacząć od wyjaśnienia, kim jestem - oznajmił. - I co
zrobiłem. Nakłoniłem cię, żebyś wyszła na dwór. Wpłynąłem na ciebie. Nie
chciałem tego robić, ale musiałem z tobą porozmawiać.
- Wpłynąłeś na mnie?
Potrafię się porozumiewać również w taki sposób. Słyszała jego głos, choć nie poruszał
ustami.
To był ten sam głos, który słyszała podczas hipnozy. Przemówił do niej: Hannah, wróć. Nie
musisz tego wszystkiego przeżywać raz jeszcze.
- To ty mnie obudziłeś - wyszeptała. - Gdyby nie ty, nie wróciłabym.
- Nie mogłem patrzeć, jak się męczysz. Czy ktoś o takich oczach mógł być zły?
Bez wątpienia był inny niż Hannah. Poruszał się jak drapieżnik, jak wilk. Pod skórą
przybysza pulsowały mięśnie. Był kimś nadnaturalnym, ale pięknym.
Coś ją tknęło.
- Wilki. Wzięłam srebrną ramkę na zdjęcie, żeby nią uderzyć. Srebrną - spojrzała
na niego. - Wilkołaki naprawdę istnieją.
W ostatniej chwili ton jej głosu z pytającego zmienił się w twierdzący.
- Istnieje wiele rzeczy, o których nie wiesz. Albo których sobie jeszcze nie
przypomniałaś. Powiedziałaś, że jestem Lordem świata nocy.
Świat nocy. Już sama wzmianka o nim sprawiła, że Hannah dostała gęsiej skórki. Powoli
wszystko zaczęła sobie przypominać.
Wiedziała, że to szaleństwo tak klęczeć tutaj i prowadzić rozmowę. Rozmawiała z wampirem,
który pił krew, żeby żyć. W którego ruchach czuć było łowcę. Z osobą, przed którą
podświadomość ostrzegała ją od tygodni.
Dlaczego nie uciekała? Po pierwsze, nie sądziła, by nogi w ogóle zdołały ją unieść. A po
drugie... No, jakoś nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
- Jeden z tych wilkołaków, wilczyca była moja - powiedział cicho. - Ona się tam
zjawiła, żeby cię odnaleźć. I cię chronić. Ale ten drugi... Hannah, musisz
zrozumieć. Nie tylko ja ciebie szukam.
Aby mnie chronić... Czyli, że miałam rację. Szara wilczyca była po mojej stronie.
- Kto jeszcze mnie szuka? - zapytała.
- Inna istota nocy - odwrócił wzrok. - Inny wampir.
- Jestem istotą nocy?
- Nie. Jesteś człowiekiem - oznajmił kategorycznie. - Stare Dusze to zwykli ludzie,
które wracają.
- Ile razy już wracałam?
- Ja... Musze się nad tym zastanowić. Kilka razy.
- I byłeś ze mną we wszystkich wcieleniach?
- Tyle razy, ile zdołałem.
- Co oznacza reszta tych notatek? - Hannah zarzucała Thierry'ego pytaniami z
szybkością karabinu maszynowego. Przejęła inicjatywę, ledwie dostrzegała cień histerii w
swoim głosie. - Dlaczego umrę przed siedemnastymi urodzinami?
- Hannah... - Wyciągnął rękę, chcąc ją uspokoić.
Dłoń dziewczyny poruszyła się odruchowo, by go powstrzymać. A potem ich palce się
zetknęły, skóra ze skórą i cały świat zniknął.
Rozdział 7
To było jak rażenie piorunem. Hannah poczuła prąd przeszywający ciało. Jednak
najbardziej ucierpiał umysł. Znam cię! Tak jakby dotąd stała we mgle, zagubiona i ślepa, a
teraz blask oświetlił wszystko wokół, pokazał właściwą drogę. Dygotała, kiedy Thierry ją
chwycił. Prąd przepływał każdym nerwem. Hannah trzęsła się, owładnięta falą najczystszej
emocji, jakiej kiedykolwiek doznawała. Furii.
- Miałeś tu być! - Zakrztusiła się. - Gdzie byłeś? Miałeś być ze mną, od tak dawna!
Jesteś częścią mnie, tą częścią, której zawsze tak na wpół świadomie mi
brakowało. Miałeś być w pobliżu, pomagać mi, podnosić mnie, kiedy upadałam.
Strzec moich pleców, wysłuchiwać moich opowieści. Rozumieć te sprawy, o
których nie chciałabym opowiadać innym. Kochać mnie. Dać mi kogoś, kim
mogłabym się opiekować i dla kogo mogłabym żyć, do czego Bogini wyznaczyła każdą
kobietę.
Hannah...
To było jak westchnienie. Uświadomiła sobie, że są w jakiś sposób połączeni. Słyszał jej
myśli, ona mogła słyszeć jego.
Dobrze, pomyślała, nie tracąc czasu na zdziwienie. W jej głowie kłębiły się myśli.
Byłeś moim towarzyszem! Moim partnerem! Dzieliliśmy tajemnice! Mieliśmy być razem, a
ciebie nie było!
Ostatnią myśl wymierzyła w Thierry'ego. I poczuła, że ugodziła go nią. Odebrała jego
reakcję. Próbowałem!
Był przerażony. Przepełniony poczuciem winy. Ale potem Hannah wyczuła, że to jego
zwyczajny stan. Zatem to wszystko nie dotknęło go tak bardzo, jak mogłoby. A w ukryciu
czaiły się jeszcze zdziwienie oraz kiełkujące rozbawienie, przyprawiające ją o ból głowy.
- Poznajesz mnie, prawda? - zapytał spokojnie. Odsunął ją do tyłu, aby spojrzeć na
dziewczynę, tak jakby ciągle nie potrafił uwierzyć. - Przypomniałaś sobie... Ile sobie
przypomniałaś?
Patrzyła na niego uważnie... Tak, znam to ciało. I oczy, zwłaszcza te oczy. Była jak dziecko,
które nagle spotyka nieznanego dotąd brata albo siostrę, przygląda się i rozpoznaje.
- Pamiętam, że byliśmy dla siebie ważni, że byliśmy... -wypowiedziała te słowa
powoli - pokrewnymi duszami.
- Tak - wyszeptał. Oszołomienie złagodziło jego twarz, zmieniło oczy. Rozpaczliwy
smutek, który zdawał się być jego częścią, teraz zmalał.
- Pokrewne dusze. Jesteśmy sobie przeznaczeni. Powinniśmy być ze sobą od
wieków.
Teraz byli bardzo blisko. Hannah klęczała na tarasie, a Thierry ją podtrzymywał, kolanem
wsparty o stopień. Ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Uświadomiła sobie, że patrzy
na jego usta.
- Co się stało? - wyszeptała. Nie ruszając się, szepnął:
- Wszystko zepsułem.
- Och.
Furia mijała. Czuła go, odbierała jego emocje, jego myśli. Podobnie jak ją, dręczyła go
rozłąka. Pragnął Hannah, kochał... Adorował. Myślał o niej w ten sam sposób, w jaki poeci
myślą o księżycu i o gwiazdach, tworząc wręcz absurdalne metafory. On ją naprawdę widział
otoczoną srebrzystą poświatą.
Co zresztą zdawało się głupie, ale skoro chciał myśleć o niej w taki sposób, dobrze, nie
zaprotestuje. Właśnie dlatego chciała być dla niego bardzo delikatna.
Teraz mogła poczuć jego ciepły oddech. Gdyby pochyliła się do przodu, górną wargą
musnęłaby jego dolną. Hannah pochyliła się do przodu. - Czekaj - powiedział.
Zrobił błąd, mówiąc to na głos To popchnęło go w stronę jej warg. Muśnięcie, które zmieniło
się w pocałunek.
Żadne z nich nie umiało się powstrzymać. Potrzebowali siebie rozpaczliwie, a ten pocałunek
był taki gorący i słodki. Hannah poczuła, jak zalewają ją fale miłości, otuchy i radości. Tak
właśnie miało być.
Kręciło się jej w głowie, ale wciąż potrafiła myśleć. Wiedziałam, że życie szykuje dla mnie
coś cudownego i tajemniczego.
Coś, co mogłam wyczuć, ale nie zobaczyć. Coś, co zawsze znajdowało się poza zasięgiem.
A teraz proszę. Jestem szczęściarą, bo to odnalazłam
Thierry nie był zbyt wylewny .Jedyna jego myśl, którą słyszała, brzmiała „tak”.
Hannah jeszcze nigdy nie przepełniała taka wdzięczność.
Wypływała z niej miłość, zmierzała ku Thiery’emu – i na odwrót. Im więcej dawała tym
więcej otrzymywała.
To był cykl, który zabierał ich coraz wyżej i wyżej.
Tak jakby lecieli, pomyślała. Już nie była oszołomiona. Nagle zaczęła myśleć jasno. Poczuła się
spokojna. Bezgraniczna czułość..... bezgraniczne oddanie. Tak dobrze, że aż bolało.
I sprawiało, że pragnęła go jeszcze mocniej.
Wiedziała, czego chce. To właśnie próbowała dać Thiery’emu za pierwszym razem, kiedy
wiedziała, że on bez niej umrze. Chciała dać mu to, co może dać kobieta
Życie.
Teraz nie była gotowa na odpowiedzialność za inne małe życie. Ale mogła dać Thiery’emu
coś innego
Odsunęła się, żeby na niego spojrzeć , zobaczyć jego podkrążone, ciemne oczy przepełnione
bolesną czułością. A potem dotknęła ust czubkami
Pocałował je. Hannah nie zwróciła uwagi na ten pocałunek i wsunęła Thiery’ emu palec do
ust.
Wyczuła jego zaskoczenie.
Tak, o to właśnie chodzi. Długie zwierzęce zęby, tylko trochę ostre. Jeszcze nie przypominały
kłów drapieżcy. Przesunęła po nich palcem.
Zaskoczenie zmieniło się w coś innego. W zamglone spojrzenie. Zaskoczenie zmieszane z
czystą grozą.
- Hannah, proszę, nie – wyszeptał Thierry – Ty nie wiesz...
Sprawdziła kciukiem ostrość kła. Tak, teraz zrobił się spiczasty. Dłuższy, delikatniejszy.
Wyglądał jak ząb tego arktycznego lisa, który kiedyś trzymała w dłoni: mlecznobiały,
przejrzysty, pięknie zakrzywiony.
Thierry oddychał ciężko.
- Proszę, przestań. Ja... ja nie mogę...
Była zauroczona. Nie wiem, dlaczego ludzie boją się wampirów, pomyślała. Przecież człowiek,
gdyby tylko był okrutny, mógłby męczyć wampira właśnie w taki sposób. Ale Hannah wybrała
życzliwość.
Bardzo delikatnie wyciągnęła drugą rękę. Dotknęła karku Thierry'ego i przyciągnęła go do
siebie. Tak łatwo poddał się jej dotykowi, tak łatwo poprowadziła jego usta do swojej szyi.
Hannah...
Czuła, że on drży.
Nie bój się, odpowiedziała cicho. I przyciągnęła go bliżej. Chciał ją odepchnąć, a potem po
prostu zastygł. Trwał tak, rozpaczliwie, bezradnie, całując szyję dziewczyny raz za razem.
Poczuła, że mięknie... a później ostre kły.
To nie bolało. To było czule, takie przyjemne... A potem... dojmująca rozkosz.
Nie fizyczna. Duchowa. Całkowicie się złączyli, sączyło się przez nich światło.
Ile wspólnych żywotów straciliśmy? Ile razy musiałam powiedzieć: „Może w przyszłym życiu?"
Jak my w ogóle wytrzymaliśmy rozłąkę?
To pytanie unosiło się nad nimi. Thierry nie stawiał żadnego oporu. Zresztą wiedziała, że nie
mógł; to, co się działo między nimi, trzymało go mocno, zawładnęło nim.
Nic nie mogło powstrzymać jej od znalezienia odpowiedzi. Wyjaśnienie nie pojawiło się pod
postacią jednego oślepiającego blasku. Pojawiło się pod postacią niewielkich rozbłysków,
zbyt krótkich, żeby je pojąć.
Rozbłysk, twarz Thierry'ego nad nią. Nie to niezwykle łagodne oblicze, jakie widziała na
tarasie. Dzika twarz ze zwierzęcym błyskiem w oczach. Warczące usta... I zęby czerwone od
krwi.
Nie...
Rozbłysk. Ból. Zęby, które rozdarły jej gardło. Ciepło krwi lejącej się po szyi. Nadciągająca
ciemność.
Och, Boże, nie...
Rozbłysk. Inna twarz. Kobieta o czarnych włosach i oczach przepełnionych troską.
- Nie wiesz? On jest zły. Ile jeszcze razy ma cię zabić, zanim to pojmiesz?
Nie, nie, nie, nie...
Ale zaprzeczenia niczego nie zmieniły.
To była prawda. Widziała to we własnych wspomnieniach. Widziała rzeczy, które naprawdę
się zdarzyły. Wiedziała o tym.
On ją zabijał.
Hannah, nie...
To był krzyk udręki. Szarpnęła się do tyłu. Ujrzała strach w oczach Thierry'ego. Czuła jak
drży.
- Naprawdę to zrobiłeś - wyszeptała.
- Hannah...
- To dlatego obudziłeś mnie z hipnozy! Nie chciałeś, żebym sobie przypomniała!
Wiedziałeś, że odkryję prawdę!
Hannah była rozżalona i wściekła. Gdyby ta chwila nie była doskonała, nie czułaby się teraz
tak zdradzona. Zdradził ją, zawsze ją zdradzał.
To wszystko kłamstwo, wszystko, co się wydarzyło. Wspólnota, miłość, radość... to wszystko
nieprawda.
- Hannah, to nie dlatego...
- Jesteś zły! Jesteś mordercą!
Ona mi powiedziała, pomyślała dziewczyna. Ta kobieta o czarnych włosach. Wyjawiła mi prawdę.
Dlaczego jej sobie nie przypomniałam? Dlaczego tym razem jej nie posłuchałam?
Teraz już potrafiła przypomnieć sobie inne rzeczy, o których opowiadała nieznajoma.
„On jest przebiegły... Spróbuje podstępu. Spróbuje wykorzystać kontrolę nad twoim
umysłem".
Kontrola nad jej umysłem. Wpływanie na nią. Sam się przyznał, że to zrobił.
To, co czuła dzisiaj w nocy, stanowiło część gry. Boże, nawet ją nakłonił, żeby
zaproponowała mu swoją krew. Pozwoliła się ukąsić, żeby z niej pił...
- Nienawidzę cię - wyszeptała.
Wzdrygnął się i wstrząśnięty uciekł ze spojrzeniem. Potem raz jeszcze chwycił ją za ramiona,
głos miał łagodny.
- Hannah, chciałem ci to wyjaśnić. Proszę. Ty nie rozumiesz...
- Ależ tak, rozumiem! Rozumiem! Pamiętam wszystko! I rozumiem, czym tak
naprawdę jesteś - mówiła równie cicho jak Thierry, ale zdecydowanie. Wzruszyła
ramionami, odsunęła się od niego. Nie chciała czuć na sobie dotyku jego dłoni.
Patrzył wstrząśnięty. Z niedowierzaniem.
- Pamiętasz... wszystko?
- Wszystko. - Była teraz dumna i wyniosła. - A zatem możesz odejść, ponieważ
cokolwiek zaplanowałeś, to się nie uda. Nie udał ci się podstęp... - Pokręciła głową. -
Po prostu odejdź.
Na twarzy Thierry'ego pojawił się grymas bólu, aż Hannah ścisnęło za gardło.
Jednak nie pozwoliła sobie na słabość. Nie mogła pozwolić, by znów ją oszukał.
- Po prostu trzymaj się ode mnie z dala.
W tej chwili potrafiła tylko myśleć o jednym:
- Nie chcę cię już więcej widzieć.
Odzyskał nad sobą kontrolę. Wyglądał na zdruzgotanego, jednak oczy pozostały spokojne.
- Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić - oznajmił cicho. -Chcę cię tylko chronić. Ale
jeśli naprawdę nie chcesz mnie widzieć, odejdę.
Jak mógł twierdzić, że nigdy nie chciał jej skrzywdzić? Czy nie zabijał jej już wiele razy?
- Właśnie tego pragnę. I nie chcę twojej ochrony.
- Tak czy siak ją masz - odparł.
A potem się poruszył, z prędkością, o jakiej Hannah nawet nie mogła marzyć, szybciej od
myśli. W jednej chwili znalazł się blisko niej. Palcami muskał lewy policzek, lekko jak
skrzydłami ćmy. Chwycił dziewczynę za dłoń i wsunął coś na jej palec.
- Noś to - powiedział nie głośniej niż oddech. - W środku jest zaklęty czar, który cię
ochroni. A nawet i bez niego niewiele istot nocy zrobi ci krzywdę, kiedy to
zobaczy.
Hannah otworzyła usta, chcąc oznajmić, że nie boi się żadnych istot nocy poza nim, jednak
Thierry mówił dalej.
- Postaraj się nie wychodzić sama, zwłaszcza po zmroku. I zniknął.
Dokładnie tak. Zszedł z ganku, a potem rozpłynął się w ciemności, nawet nie stał się cieniem,
po prostu zniknął. Gdyby Hannah nie dostrzegła przelotnego ruchu, pomyślałaby, że Thierry
potrafi stawać się niewidzialny.
Serce jej waliło tak, że aż bolało, nie dawało oddychać.
Dlaczego dotknął jej policzka? Większość osób unikało jej znamienia, traktowało jak siniak,
który wciąż może boleć. Ale palce Thierry'ego go nie unikały. Ich pieszczota była delikatna i
czuła. I dlaczego wciąż tutaj stała, wpatrując się w ciemność, jakby spodziewała się, że Thierry
wróci? Wejdź do środka, idiotko.
Hannah odwróciła się i nerwowo szamotała z drzwiami, szarpiąc klamkę, jakby nie umiała
ich otworzyć. W końcu się udało, weszła i przekręciła klucz. Teraz mocowała się z zamkiem,
jak gdyby robiła to pierwszy raz.
Mało brakowało, a zaczęłaby krzyczeć albo płakać. W domu było za jasno. Zegar na
kuchennej ścianie za głośno tykał. Miała takie niejasne poczucie, że tkwi gdzieś pomiędzy
nocą a dniem.
To przypominało zaskoczenie, jakie się odczuwa po wyjściu z ciemnego kina, że na zewnątrz
wciąż jest jeszcze jasno. Ten dom był inny niż ten, który opuściła godzinę temu. Ona też nie
była już tą samą osobą. Wszystko wokół wydawało się filmową dekoracją udającą
rzeczywistość. Tylko Hannah potrafiła dostrzec różnice.
Czuję się tutaj jak ktoś obcy, pomyślała, unosząc dłoń do szyi, gdzie wciąż wyczuwała dwa
małe ślady po ugryzieniu.
O Boże, skąd ja mam teraz wiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie?
Ale przecież powinnam czuć się szczęśliwa. Powinnam być wdzięczna. Przypuszczalnie ocaliłam
życie.
Znalazłam się sam na sam z wściekłym, złym, morderczym potworem i...
Ta myśl jakoś wygasła. Nie potrafiła być szczęśliwa, nie chciała myśleć o tym, jak zły jest
Thierry. Czuła się pusta w środku i obolała.
Dopiero gdy dowlokła się do pokoju, przyszło jej do głowy, aby spojrzeć na prawą dłoń.
Na serdecznym palcu tkwił pierścień. Wykonany ze złota
I czegoś, co wyglądało jak srebro albo białe złoto. W kształcie róży, z łodygą w kunsztowny
sposób owijającą palec i łączącą się ze sobą. Płatki kwiatu ozdobiono maleńkimi
klejnocikami: czarnymi, przejrzystymi kamieniami. To chyba czarne diamenty? - zastanowiła się.
Pierścień był niezwykle piękny. Misterna robota, każdy delikatny listek i maleńki kolec wręcz
doskonałe. Ale czarny kwiat?
To symbol świata nocy, podpowiedział jej umysł. Symbol ludzi, którzy zostali wampirami.
To znowu był ten chłodny głos. Teraz przynajmniej wiedziała, o czym mówi. Ostatnim
razem, gdy udzielał jej rad o srebrze i wilkach, czuła się kompletnie skołowana.
Thierry chciał, żeby nosiła pierścień. Twierdził, że ją ochroni. Jednak znając go, to pewnie
stanowiło kolejną sztuczkę. Jeśli zaklął w pierścieniu czary, to na pewno mające mu pomóc w
owładnięciu jej umysłem.
Zdjęcie pierścienia zajęło Hannah prawie godzinę. Używała mydła, masła oraz wazeliny,
ciągnęła i kręciła, aż palec jej poczerwieniał i spuchł. Zwoje łodygi starała się podważyć
wykałaczką. Nadaremnie. Wykałaczka w końcu się ześliznęła i skaleczyła ją w palec. Gdy
krew dotknęła pierścienia, zrobił się jakby luźniejszy. Hannah szybko go zdjęła.
Stała, oddychając ciężko. Zmagania z małym krążkiem metalu wyczerpały ją, sprawiły, że nie
była już w stanie skupić się na czymkolwiek innym. Cisnęła pierścień do kosza na śmieci i
powlokła się w stronę łóżka.
Jestem zmęczona... Tak bardzo zmęczona. Pomyślę o tym wszystkim jutro, spróbuję coś zrobić ze
swoim życiem. Ale na razie... Proszę, daj mi spać.
Gdy się położyła, czuła jak wibruje od wrażeń. Bała się, że sen nie nadejdzie. Ale umysł
powoli otaczała mgła... Hannah odwróciła się i już unosiła się w niebycie. Zasnęła.
Hana z Trzech Rzek otworzyła oczy
Zziębnięta i opuszczona stała nad rwącą rzeką i czuła, jak owiewa ją wiatr. Była taka
samotna.
Właśnie wtedy, z przybrzeżnych zarośli wyskoczył Arno.
Towarzyszyło mu kilku myśliwych, wszyscy trzymali włócznie. Zaszarżowali na obcego.
Hana krzyknęła ostrzegawczo, ale wiedziała, że chłopiec nie ma szans.
Przez kilka chwil słyszała chaotyczne odgłosy dochodzące gdzieś daleko z ciemności. A
potem zobaczyła jak obcy, okrążony przez myśliwych, wycofuje się.
- Arno, nie rób mu krzywdy! Proszę! - Hana mówiła z rozpaczą, starając się zatarasować
mężczyznom drogę. - Czy nie widzisz? Mógł mnie zranić, a tego nie zrobił. Nie jest
demonem! Nic nie poradzi, że taki jest!
Arno odepchnął ją ramieniem.
- Nie myśl, że unikniesz kary.
Hana ruszyła za nimi do jaskini, żołądek skręcał jej się ze strachu.
Gdy już wszyscy, których obudzili myśliwi, zrozumieli, co się dzieje, niebo na zewnątrz
zrobiło się szare. Nastał świt.
- Powiedziałaś, że mamy poczekać i zobaczyć, czy Bogini Ziemi powie ci we śnie
coś o tym demonie. - Arno zwrócił się do Starej Matki. - Powiedziała?
Stara Matka, zatroskana, popatrzyła na Hanę, a potem spojrzała na myśliwego. Pokręciła
głową. Arno zaczął krzyczeć.
- Zabijmy go, skończmy z tym. Zabrać go na zewnątrz.
- Nie! - wrzasnęła Hana. To jednak nic nie dało. Chwyciły ją i przytrzymały mocno ręce.
Obcy popatrzył na nią tylko raz, gdy wyciągano go na zewnątrz otoczonego kręgiem włóczni.
Wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
A sprawiło to coś, czego Hana nawet nie umiała sobie wyobrazić. O czym, jak była
przekonana, nie słyszeli nawet szamani.
Przybysz okazał się istotą, która nie umiera.
Arno pierwszy dźgnął go włócznią. Szarawe krzemienne ostrze weszło w bok chłopca,
popłynęła krew. Hana to widziała. Wybiegła z jaskini, cały czas szukając sposobu, żeby
powstrzymać klan.
Zobaczyła również, jak krew przestaje płynąć i rana na boku się zamyka.
Wszyscy wokół jęknęli. Arno, jakby nie wierząc własnym oczom, dźgnął raz jeszcze.
Otworzył usta ze zdumienia, kiedy i druga rana się zagoiła. Próbował dalej. Otwarte
pozostawały tylko te rany, gdzie broń wbito po drzewce.
- On jest demonem - wyszeptała jedna z kobiet. Wszyscy się przerazili. Ale nikt nie
odsunął się od obcego.
Był zbyt niebezpieczny, żeby puścić go wolno. Bali się, chociaż chłopak był teraz bezbronny.
Hana zobaczyła, że coś dzieje się z twarzami członków jej klanu. Coś nowego i strasznego.
Strach przed nieznanym je zmieniał, czyniąc okrutnymi. Z ludzi dobrych, którzy nigdy nie
przedłużali mąk zwierzęcia przed jego śmiercią, stali się okrutni, gotowi torturować drugiego
człowieka.
- Może to i demon, ale krwawi - zauważył jeden z myśliwych po którymś z kolei
uderzeniu. - Czuje ból.
- Weź pochodnię - powiedział ktoś inny. - Zobaczymy, czy go parzy!
Potem było jeszcze gorzej. Hana czulą się tak, jakby znalazła się w samym środku burzy,
zdolna widzieć, co się dzieje, nie mogąc jednak niczego zrobić. Ludzie biegali. Zabierali pochodnie,
kamienne toporki, krzemienne noże. Klan zmienił się w tłum żądny krwi, brutalny i
niemyślący.
Hana rzuciła rozpaczliwe spojrzenie w stronę jaskini, tam gdzie została Stara Matka, nie
mogąc wstać ze swojego legowiska. Nie nadeszła stamtąd żadna pomoc.
Ludzie wrzeszczeli, przypiekali nieznajomego, miotali w niego kamieniami. Upadł
zakrwawiony, z jego oparzelin unosił się dym. Leżał na ziemi, niezdolny się bronić. Jednak
ciągle nie umierał. Próbował się czołgać.
Hana też wrzeszczała, wrzeszczała i płakała, waliła po ramionach przytrzymującego ją
myśliwego. A wszystko trwało i trwało. Nawet mali chłopcy stali się teraz na tyle odważni,
by podbiec i rzucać w obcego kamieniami.
A on wciąż nie umierał.
Hana tkwiła uwięziona w koszmarze. Gardło bolało ją od wrzasku. Przed oczami zaczynało
szarzeć. Nie mogła już dłużej wytrzymać tego wszystkiego, nie potrafiła znieść smrodu krwi i
palonego ciała, odgłosów uderzeń. Ale nie miała dokąd iść. Nie miała jak się wydostać. To
było jej życie. Musiała więc pozostać i oszaleć...
Rozdział 8
Hannah, dysząc, usiadła na łóżku. Przez kilka chwil nie wiedziała, gdzie jest. Przez
szczelinę między kotarami widziała szary blask świtu, taki jaki oglądała Hana. Pomyślała, że
może nadal tkwi w tamtym koszmarze. Ale później, z wolna, wszystko w pokoju stawało się
wyraźne. Półki zapchane książkami, na jednej z nich stał idealny, skamieniały trylobit na
podstawce. Bieliźniarka zarzucona gratami niepasującymi do tego pokoju. Plakaty z
welocyraptorem i tyranozaurem.
To ja. Pamiętam siebie.
Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyła się z bycia sobą i z przebudzenia.
Ale ten sen, to jej się rzeczywiście przydarzyło. Dawno temu, oczywiście, ale nie tak dawno
jak, powiedzmy wtedy, gdy żył tyranozaur. Nie wspominając już o trylobicie. Dla Matki
Ziemi kilka tysięcy lat temu to prawie jak wczoraj.
Wszystko było prawdziwe, teraz o tym wiedziała. Zaakceptowała to. Zasnęła, a jej
podświadomość odsunęła zasłonę przeszłości, pozwalając dostrzec więcej z życia Hany.
Thierry, pomyślała. Członkowie klanu Trzech Rzek go torturowali. Bóg wie, jak długo - cieszę
się, że nie musiałam dłużej tego oglądać.
Ale to stawia sprawy w nieco innym świetle, prawda?
Ciągle jeszcze nie wiedziała, jak skończyła się cała historia. Nie miała pewności, czy w ogóle
chce wiedzieć. Ale ciężko obwiniać Thierry'ego o cokolwiek, co wydarzyło się po czymś
takim.
Hannah ścisnęło w dołku. Wszystko, co mu powiedziałam, wszystkie te straszne rzeczy.
Dlaczego to mówiłam? Byłam taka wściekła, kompletnie straciłam nad sobą kontrolę.
Nienawidziłam go i
chciałam zranić. Naprawdę sądziłam, że musi być złem, czystym złem.
Kazałam mu odejść na zawsze.
Jak mogłam coś takiego zrobić? On jest moją pokrewną duszą.
Poczuła taką dziwną pustkę, jakby została wydrążona niczym drzewo rażone piorunem.
Wewnątrz owej pustki szeptał cicho ponury głos: Przecież powiedziałaś Paulowi, że cię zabił,
i to wiele razy. Czy coś takiego można usprawiedliwić? Jest wampirem, drapieżcą, jest zły z
natury. Może nic na to nie może poradzić, jednak to nie jest powód, żebyś znowu miała mu
ulec. Pozwolisz mu się zabić?
Czuła się rozdarta między litością dla Thierry'ego a głębokim przekonaniem, że jest
niebezpieczny. Chłodny głos zdawał się rozsądny.
Proszę bardzo, żałuj go, mówił. Tylko trzymaj z daleka od siebie.
Czuła się lepiej, podjąwszy decyzję, nawet jeśli była to decyzja, od której umierało serce.
Rozejrzała się po pokoju, skupiła wzrok na zegarze ze stolika nocnego i zamrugała.
O mój Boże. Szkoła.
Była za piętnaście siódma. Piątek. Liceum Sacajawea zdawało się leżeć lata świetle stąd.
Nie. To jest twoje życie, jedyne, jakie się liczy. Musisz zapomnieć o tej całej reinkarnacji i
wampirach ze świata nocy. Musisz zapomnieć o nim.
Kazałaś mu odejść i on odszedł. Zajmij się więc żywymi.
Już samo myślenie w taki sposób sprawiło, że poczuła się gotowa do nowych wyzwań.
Wzięła prysznic, potem włożyła dżinsy i bawełnianą koszulę. Usiadła z matką do śniadania.
Ta rzuciła jej kilka zatroskanych spojrzeń, ale o nic nie pytała, aż do chwili gdy już prawie
skończyły jeść.
- Czy wczoraj, u doktora Winfielda wszystko poszło dobrze?
To wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj wieczorem? Hannah miała wrażenie, jakby
minął już tydzień. Przełknęła płatki śniadaniowe.
- A o co chodzi? - zapytała.
- Dzwonił, jak byłaś pod prysznicem. Wydawał się... -Matka urwała, szukając
odpowiedniego słowa. - Trochę zdenerwowany.
Hannah spojrzała na twarz matki, pociągłą, inteligentną i ogorzałą od słońca Montany. Oczy
miała niebieskie, nie były tak szare jak córki. Spoglądały bystro i ze zrozumieniem.
Chciałaby jej o wszystkim opowiedzieć. Gdy będzie miała więcej czasu. Nie musiała się
spieszyć. Tylko wszystko spokojnie przemyśleć.
- Paul jest nerwowy- stwierdziła, uspokajając matkę.-Myślę, że właśnie dlatego został
psychologiem. Wczoraj próbował mnie zahipnotyzować i to nie do końca wyszło.
- Hipnoza? - Matka uniosła brwi. - Nie powinnaś na to pozwolić...
- Nie martw się. Już nie będę. Już po wszystkim. Nie zamierzam robić tego
ponownie.
- Rozumiem. Powiedział, żebyś do niego zadzwoniła i umówiła się na następną
wizytę. Myślę, że będzie chciał się z tobą wkrótce zobaczyć. - Gwałtownie
wyciągnęła ręce i chwyciła Hannah za dłoń. - Słonko, czujesz się trochę lepiej? Wciąż
jeszcze masz koszmary?
Dziewczyna odwróciła wzrok.
- Tak naprawdę to jeden miałam zeszłej nocy. Ale myślę, że w końcu je
rozumiem. Już mnie nie przerażają. - Ścisnęła dłoń matki. - Nie martw się. Nic mi
nie będzie.
- W porządku, ale...
Na zewnątrz zatrąbił klakson.
- To Chess. Lecę. - Hannah przełknęła resztkę soku pomarańczowego i popędziła do
sypialni po plecak. Przez ułamek sekundy zawahała się obok kosza na śmieci, ale pokręciła
głową.
Nie, nie ma powodu, żeby brać ze sobą pierścień w kształcie czarnej róży. Należał do niego, a nie
chciała o nim myśleć.
Zarzuciła plecak na ramię, krzyknęła do matki, że wychodzi, i wybiegła przed dom.
Samochód Chess stał na podjeździe. Gdy Hannah ruszyła w stronę auta, nagle poczuła coś
dziwnego. Wydało jej się, że widzi jakąś postać stojącą za wozem: wysoką, twarzą zwróconą
do niej. Jednak słońce raziło ją w oczy, więc odruchowo zamrugała. Kiedy znowu spojrzała,
nie było tam nikogo poza unoszącym się kurzem.
- Spóźniłaś się - oznajmiła Chess, kiedy Hannah wsiadła do samochodu. Chess naprawdę
nazywała się Catherine Clovis, była drobna i ładna, o czarnych włosach obciętych na pazia,
tak że okalały jej twarz. Teraz przez swoje skośne zielone oczy oraz uśmiech Mony Lizy za
bardzo przypominała Ket. To denerwowało Hannah. Musiała aż zerknąć w dół, żeby się
upewnić, że dziewczyna nie ma na sobie ubrania z jeleniej skóry.
- Nic ci nie jest? - Teraz przyjaciółka spojrzała na nią z troską.
- Nie. - Hannah zapadła w miękki fotel, zamrugała. - Chociaż myślę, że muszę sobie
poprawić makijaż.
Zerknęła tam, gdzie dostrzegła widmową figurę. Nic. A Chess nadal była po prostu Chess -
elegancką, bystrą dziewczyną, o nieco egzotycznym wyglądzie niczym orchidea.
- No. Możesz to zrobić, jak w weekend pojedziemy na zakupy - oznajmiła Chess.
Spojrzała na Hannah z ukosa. - Musimy iść na zakupy. W przyszłym tygodniu są twoje
urodziny i muszę mieć coś nowego...
Hannah uśmiechnęła się, wbrew samej sobie.
- Może nowy naszyjnik? -wymamrotała.
- Co?
- A nic. - Ciekawe, co się potem działo z Ket, pomyślała. Nawet jeśli Hana umarła młodo, to
przynajmniej Ket powinna dorosnąć. Ciekawe, czy poślubiła Rana, tego chłopaka, który
chciał z nią być.
- Na pewno nic ci nie jest? - dopytywała się Chess.
- Nic. Przepraszam, trochę jestem nieprzytomna. Źle spałam. - Co do przyjaciółki
plany miała dokładnie takie same jak w stosunku do matki. Powiedzieć wszystko, ale za jakiś
czas, kiedy już będzie się tym mniej denerwować.
Chess objęła ją ramieniem, prowadząc zręcznie drugą ręką.
- Oj, dzieciaku, mamy coś, co cię doprowadzi do porządku. To znaczy najpierw
twoje urodziny, a potem koniec szkoły. Ten psycholog ci nie pomógł?
- Może pomógł aż za bardzo - wymamrotała Hannah.
W nocy znowu była niespokojna. Dzień w szkole minął bez problemów. Potem zjadła obiad
razem z matką. Jednak gdy matka poszła na spotkanie z jakimiś miejscowymi zbieraczami
minerałów, złapała się na tym, że szwenda się po domu, za bardzo podenerwowana, żeby
czytać albo oglądać telewizję, za bardzo zmartwiona, żeby gdziekolwiek się wybrać.
Może potrzebuję trochę świeżego powietrza? Przyłapała się na tej myśli i na wpół szyderczo
uśmiechnęła do siebie.
Jasne. Świeże powietrze. Myślisz, że on jest na zewnątrz. Przyznaj się.
Ale raczej mało prawdopodobne, by Thierry wałęsał się po podwórzu po tym, co mu
powiedziała.
I dlaczego miałabyś chcieć z nim porozmawiać? Może nie jest całkowicie zły, ale też z pewnością
nie jest harcerzykiem.
Nie potrafiła jednak przestać myśleć o tym, żeby choć na chwilę wyjść z domu,
W końcu wyszła, przekonując siebie, że będzie tam tylko pięć minut, a potem wróci do
środka.
Noc była piękna, lecz Hannah nie potrafiła się z niej cieszyć. Wszystko za bardzo
przypominało Thierry'ego. Czuła, jak na myśl o nim mięknie, słabnie. Kiedy kazała mu
odejść, wyglądał na załamanego, zdruzgotanego...
- Przepraszam, czy nie przeszkadzam?
Hannah wzdrygnęła się, gwałtownie odwróciła w stronę głosu.
Po drugiej stronie ganku stała jakaś wysoka dziewczyna. Wyglądała na starszą od niej, ale
tylko o rok, miała długie, bardzo długie włosy, tak czarne jak skrzydła kruka. Zdawały się
odbijać blask księżyca. Była wręcz niesamowicie piękna. Hannah ją poznała.
Widziała ją w swojej wizji. W tym przebłysku, gdy jakaś kobieta mówiła, że Thierry jest
przebiegły. Ona mnie przed nim ostrzegła.
I jest tą postacią, którą widziałam za samochodem Chess dzisiaj rano. Musiała mnie wtedy
obserwować.
- Przepraszam, że cię wystraszyłam - oznajmiła kobieta z uśmiechem. - Wyglądałaś na
tak zamyśloną, a ja nie chciałam ci przeszkadzać. Ale naprawdę chcę z tobą
porozmawiać, jeśli tylko masz chwilę.
- Ja... - Hannah poczuła, że język dziwnie jej się plącze, i się bardzo nieswojo. To przez tę
dziewczynę. Rozpoznała ją.
Ona jest twoim przyjacielem, pomyślała Hannah. Pomogła przeszłości, przypuszczalnie chce
pomóc ci teraz. Powinnaś czuć wdzięczność.
- Jasne - powiedziała. - Możemy porozmawiać.
Później jeszcze dodała, trochę niezgrabnie:
- Pamiętam cię.
- Cudownie. Naprawdę? To wszystko znacznie upraszcza.
Hannah pokiwała głową. I raz jeszcze powtórzyła sobie, że przecież ta kobieta jest
przyjacielem, nie wrogiem. Nie musiała się jej bać.
- A zatem... - Dziewczyna rozejrzała się po ganku, gdzie jednak nie było żadnych miejsc do
siedzenia. - Ach...
Hannah poczuła się zakłopotana, jakby dziewczyna zapytała : „Czy wszystkich gości
przyjmujesz przed domem?" Odwróciła się więc i otworzyła drzwi.
- Wejdź, usiądziemy sobie.
- Dziękuję - powiedziała nieznajoma i się uśmiechnęła.
W jaskrawym jarzeniowym świetle kuchni okazała się jeszcze piękniejsza. Oszałamiająco
piękna. Przecudowne rysy, skóry niczym jedwab. Usta, na których określenie do głowy
przychodziły jedynie słowa takie jak: „pełne" oraz „dojrzałe". I te oczy, wyjątkowe, jakich
jeszcze nigdy nie widziała.
Duże, w kształcie migdałów, z długimi gęstymi rzęsami, błyszczące. Ale to jeszcze nie
koniec. Za każdym razem, gdy na nie patrzyła, zdawały się mieć inny kolor. Zmieniały
barwę, od diodowej po mahoń, od zieleni dżungli po purpurę jaskółczego ogona oraz
zamglony błękit. To było niesamowite.
- Skoro mnie pamiętasz, to wiesz, dlaczego tu jestem -odezwała się dziewczyna.
Usiadła na rogu kuchennego stołu i podparta podbródek pięścią.
Hannah wymówiła tylko jedno słowo.
- Thierry.
- Tak. Ze sposobu, w jaki mówisz, może wynikać, że w ogóle nie potrzebujesz
mojej rady. - Dziewczyna miała także niezwykły głos, niski i miły, z delikatną chrypką.
Hannah wzruszyła ramionami.
- No, wciąż jest sporo rzeczy, których o nim nie wiem, ale jest niebezpieczny.
Kazałam mu odejść.
- Naprawdę? Jesteś niezwykle odważna.
Hannah zamrugała szybko. Nie myślała o tym jako o akcie odwagi.
- Chodzi mi o to, czy ty wiesz, jaki on jest potężny. Jest Lordem świata nocy,
przywódcą wszystkich stworzonych wampirów. On mógłby - kobieta pstryknęła
palcami - wezwać z setkę pomniejszych wampirów i wilkołaków. Nie wspominając
już o jego związkach z wiedźmami z Las Vegas.
- O czym mówisz? Że nie powinnam go odsyłać? Nie dbam o to, ile potworów
może wezwać - ostro rzuciła Hannah.
- Nie. Oczywiście, że nie. Tak jak powiedziałam, jesteś odważna. - Zmierzyła ją
spojrzeniem oczu o barwie głębokiej purpury polnych kwiatów. - Chcę tylko, żebyś
wiedziała do czego jest zdolny. Mógłby zetrzeć z powierzchni ziemi całą tę
okolicę. Potrafi być bardzo okrutny i bardzo dziecinny; jeśli nie dostanie tego,
czego chce, po prostu wpada w szał.
- A czy często zdarza mu się... wpadać w szał?
- Niestety, ciągle.
Nie wierzę ci.
Ta myśl pojawiła się znienacka. Nie wiedziała, skąd się wzięła, ale Hannah nie potrafiła jej
zignorować. Nieznajoma miała w sobie coś, co ją niepokoiło, coś jak oślizgły kamyk
pomiędzy palcami. Jak kłamstwo.
- Kim jesteś?- zapytała wprost.
Dziewczyna po raz pierwszy zwróciła na nią spojrzenie, teraz barwy sieny palonej. Hannah
wytrzymała. - Chodzi mi o to. dlaczego się mną tak interesujesz? Dlaczego akurat
w Montanie? Czy to tylko czysty przypadek?
- Oczywiście, że nie. Przybyłam dlatego, że on znowu cię znalazł. Interesujesz
mnie, bo... No, znam Thierry'ego od dzieciństwa, z czasów, zanim stał się
wampirem, i jestem zobowiązana, żeby go powstrzymać. - Uśmiechnęła się. - Mam
na imię... Maya.
Ostatnie słowa wypowiedziała powoli, jakby obserwowała reakcję Hannah. Jednak to imię
nic jej nie mówiło. Nie potrafiła zadecydować, czy Maya kłamie, czy też nie.
- Wiem, że już wcześniej ostrzegałaś mnie przed Thierrym - odezwała się, starając
zebrać myśli. - Ale nie przypominam sobie niczego, poza tym że mnie ostrzegłaś.
Nawet nie wiem, czym ty jesteś, to znaczy, czy jesteś Starą Duszą, tak jak ja? A
może ty...? - Miała już pewność, że Maya nie jest człowiekiem; żaden człowiek nie był tak
nieziemsko piękny czy obdarzony tak nadnaturalną gracją. Gdyby teraz Maya utrzymywała,
że jednak jest człowiekiem, Hanna wiedziałaby, że kłamie.
- Jestem wampirem - spokojnie i bez wahania oznajmiła kobieta. - Żyłam z plemieniem
Thierry'ego w czasach, gdy ty mieszkałaś z klanem Trzech Rzek. Tak naprawdę
to właśnie ja uczyniłam go wampirem. Nie powinnam była tego robić, ale nie
wiedziałam, że sobie z tym nie poradzi. Nie wiedziałam, że oszaleje i stanie się...
Tym, czym jest. - Spojrzała w dal. - Myślę, że właśnie dlatego czuję się za niego
odpowiedzialna - zakończyła łagodnie. Potem popatrzyła na Hannah. - Masz jakieś inne
pytania?
- Setki. O świat nocy, o to, co działo się ze mną w minionych życiach...
- A ja się obawiam, że nie będę zdolna udzielić ci odpowiedzi na większość z nich.
Istnieją reguły zabraniające opowiadania o naszym świecie. A i tak bezpieczniej
dla ciebie, żebyś o wszystkim nie wiedziała. Co do twoich poprzednich wcieleń,
dobrze, ale czy na pewno chcesz wiedzieć, co ci robił za każdym razem? To zbyt
straszne.
Pochyliła się lekko do przodu, z wielką powagą patrząc na Hannah.
- Zostaw przeszłość za sobą i zapomnij. Postaraj się mieć szczęśliwą przyszłość.
Dokładnie to samo sobie postanowiła. Dlaczego więc czuła się oszukana? Rozważała różne
odpowiedzi.
- Skoro tak bardzo chce mnie zabić, dlaczego po prostu nie zrobił tego zeszłej
nocy? - Zastanowiła się. - Zamiast ze mną rozmawiać?
- Och, moje drogie dziecko. - Ton Mai stał się nieco protekcjonalny. Chociaż wyczuła w
nim żal. - On chce, żebyś najpierw go pokochała, a dopiero potem cię zabije. Ja
wiem, że to chore, że to pokręcone, ale on już taki jest. Wydaje mi się, że uważa,
że tak właśnie ma być, bo tak stało się za pierwszym razem. Jest opętany.
Hannah milczała. Żaden głos w jej głowie nie szeptał, że to kłamstwo. A pomysł, że Thierry
ma obsesję, brzmiał prawdopodobnie. Wreszcie powiedziała powoli:
- Dziękuję, że mnie ostrzegłaś. Doceniam to.
- Nie, wcale nie - odparła Maya. - Też nie byłabym szczęśliwa, gdyby ktoś
opowiadał mi takie rzeczy. Ale któregoś dnia mi podziękujesz. - Wstała. - Mam
nadzieję, że nie będziemy musiały się spotykać ponownie.
Hannah odprowadziła ją do drzwi i wypuściła na zewnątrz.
Na tarasie Maya się odwróciła.
- Wiesz, on naprawdę jest szalony. Jeszcze nieraz będziesz mieć wątpliwości,
ale pamiętaj, on ma obsesję i jest niezrównoważony. I zdolny do wszystkiego. Nie
daj się oszukać.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek chciała jeszcze się z nim zobaczyć - odparta
Hannah rozdrażniona. - Będzie więc mu trudno mnie oszukać.
Maya uśmiechnęła się, pokiwała głową, a potem zniknęła. Zupełnie jak Thierry, odwróciła się
i po prostu wtopiła w noc. Hannah przez minutę, dwie wpatrywała się w ciemność. Potem
zawróciła do kuchni i wybrała numer Paula Winfielda. Nagrała się na automatyczną
sekretarkę. - Cześć, tu Hannah. Dostałam od ciebie wiadomość. Zastanawiam się,
czy nie moglibyśmy spotkać się jutro... albo jakoś po weekendzie. I... - Zawahała
się, czy nie powinna z tym po czekać, ale w końcu wzruszyła ramionami. Przecież miał prawo
się przygotować. - I chciałabym poddać się kolejnej hipnozie. Jest kilka rzeczy,
których chcę się dowiedzieć.
Gdy już odłożyła słuchawkę, poczuła się znacznie lepiej
Pozna prawdę.
Uśmiechając się znacząco, ruszyła do sypialni.
Na progu stanęła jak wryta.
Na jej łóżku siedział Thierry.
Przez chwilę Hannah nie mogła się poruszyć. Potem rzuciła ostro:
- Co tu robisz?
Jednocześnie rozejrzała się po pokoju, żeby sprawdzić, w jaki sposób dostał się do środka.
Okna były zamknięte można było je otworzyć tylko od wewnątrz.
Musiał wejść, kiedy w kuchni rozmawiałam z Mayą.
- Musiałem się z tobą zobaczyć - oznajmił. Wyglądał dziwnie. W ciemnych oczach był
jakiś żar, jakby płonął od wewnątrz. Twarz miał napiętą i ponurą.
- Powiedziałam ci, żebyś trzymał się ode mnie z daleka.
Hannah uważała, żeby w jej głosie nie wyczuł strachu. Powietrze przepełniało napięcie i to
wcale nie było dobre. To było niebezpieczeństwo w czystej postaci.
- Wiem, że mi kazałaś, i starałem się, naprawdę się starałem. Ale nie umiem bez
ciebie żyć. Po prostu nie umiem. To doprowadza mnie do szaleństwa.
Mówiąc to, wstał.
Hannah zdawało się, że serce wyskoczy jej z piersi, tak bardzo jej waliło. Walczyła ze sobą,
żeby zachować spokój.
Jest niezwykle szybki, mówił głos w jej głowie, chłodny głos rozsądku. Nie ma sensu przed nim
uciekać, bo i tak cię dopadnie.
- Musisz zrozumieć - mówił Thierry. - Proszę, potrzebuję cię. Musimy być razem.
Bez ciebie jestem nikim.
Zrobił krok w jej stronę. Oczy miał czarne i niezgłębione. Hannah prawie czuła ich żar.
Stwarzał pozory, ale wewnątrz kryło się szaleństwo.
- Powiedz, że zrozumiałaś - nalegał Thierry.
Sięgnął ku niej ręką w błagalnym geście.
- Rozumiem - odparła ponuro. - I nadal chcę, żebyś odszedł.
- Nie mogę. Muszę mieć pewność, że będziemy razem, to nasze przeznaczenie.
Jest tylko jeden sposób.
Nagle w jego ustach zobaczyła dwa delikatne kły, które wystawały nad dolną wargę. Serce jej
się ścisnęło.
- Hannah, musisz wkroczyć do świata nocy. Musisz stać się taka jak ja. Obiecuję,
że później będziesz szczęśliwa.
- Szczęśliwa? - Przeszła ją fala obrzydzenia, od którego zrobiło jej się słabo. - Jako
potwór taki jak ty? Byłam szczęśliwa, zanim się pojawiłeś. Będę szczęśliwa, jeśli
nigdy więcej cię nie zobaczę. Ja...
Przestań mówić! - krzyczał głos, ale Hannah zagalopowała się zbyt daleko, żeby go słuchać.
- Jesteś odrażający. Nienawidzę cię. I nigdy cię nie pokocham, ty...
Nie zdołała dokończyć. Znalazł się przed nią. A potem ją chwycił.
Rozdział 9
Zmienisz zdanie - oznajmił Thierry.
Chwilę później zapanował chaos. Wampir wsunął dłoń w włosy Hannah i przechylił jej głowę
na bok, odsłaniając szyje. Drugim ramieniem przytrzymywał jej ręce, przyciskając do ciała.
Wiła się, szarpała, ale to nic nie dało. Thierry okazał się niewiarygodnie silny.
Poczuła na szyi jego chłodny oddech. A potem ukłucie zębów.
- Nie walcz. - Usłyszała zduszony głos. - Tylko sprawisz, że cię mocniej zaboli.
Hannah walczyła. I bolało. Wysysał z niej krew wbrew jej woli. Jakby wchłaniał jej duszę.
Ostry ból emanował w dół, od szyi i przez lewy bark, aż po ramię. Sprawił, że zrobiło je] się
ciemno przed oczami i kręciło się w głowie.
- Nienawidzę cię - wydusiła. Próbowała dosięgnąć go swoim umysłem, żeby sprawdzić,
czy może mu w ten sposób zrobić krzywdę... Ale to przypominało uderzanie w mur. Nie
czulą kontaktu z Thierrym, tylko nicość.
Zapomnij o tym, powiedział głos. I nie mdlej: musisz pozostać przytomna. Myśl o swoim pokoju.
Potrzebujesz drewnianego kołka; potrzebujesz jakiejś broni. Gdzie...?
Biurko.
Gdy tylko o tym pomyślała, uchwyt Thierry'ego się zmienił. Wampir chciał, żeby się
odwróciła, nadal trzymał jaw żelaznym uścisku. Nie miała pojęcia co robi z drugą ręką,
dopóki ponownie się nie odezwał.
- Muszę dać ci coś w zamian.
A potem przycisnął przegub ręki do ust Hannah. Dziewczyna niczego nie rozumiała,
otumaniona bólem i utratą krwi. Dopóki nie poczuła cieplej cieczy wpływającej do ust. I
dziwnego, egzotycznego smaku.
O Boże, nie. To jego krew. Pijesz wampirzą krew.
Starała się jej nie przełykać, ale ciecz nadal płynęła, dławiła ją. W ogóle nie smakowała jak
krew. Miała smak bogaty, dziki, piekielny - czuła, jak ją zmienia.
Musisz to powstrzymać, oznajmił głos. Natychmiast.
Szarpiąc się tak gwałtownie, że prawie wywichnęła sobie ramię, Hannah uwolniła rękę. Potem
zaczęła się wyrywać, nie dlatego, że chciała uciec, ale by zmylić jego czujność. Ukradkiem
sięgnęła w stronę biurka.
Wyczuwam to. Szarpała się, próbując zmusić Thierry'ego, żeby zbliżył się do blatu. Tylko nieco
dalej... Tutaj. Tutaj!
Była bardzo blisko. Nadepnęła wampirowi na stopę, żeby odwrócić jego uwagę. Usłyszała
warknięcie, napastnik się wzdrygnął. Jej palce cały czas czegoś szukały, póki nie znalazły
gładkiego i długiego przedmiotu, z ostrym grafitowym końcem.
Ołówek.
Hannah zacisnęła palce. Dyszała z wysiłku, co znaczyło, że do ust wpływało jeszcze więcej
obcej krwi.
Teraz myśl. Wyobraź sobie jego rękę. Wyobraź sobie ołówek wędrujący w odpowiednim kierunku.
A teraz uderz.
Hannah dźgnęła ołówkiem z całej siły, wbijając go w grzbiet dłoni Thierry'ego.
Usłyszała wrzask bólu i wściekłości, w tej samej chwili sama poczuła bolesne ukłucie.
Przebiła mu dłoń na wylot, dosięgając własnego policzka.
Nie traciła jednak czasu. Żelazny uścisk lekko zelżał. Kopnęła Thierry'ego w goleń i okręciła
się, gdy wampir szarpnął do tyłu.
Biurko! Potrzebujesz innej broni!
Gdy głos do niej przemawiał, Hannah na oślep sięgnęła do biurka, chwytając garść długopisów
i ołówków. Dzięki Ci, Boże, że miała ich tak dużo. Kiedy tylko je złapała, wykręciła się,
rzucając poprzez pokój. Oparła się o ścianę, zwracając twarz w stronę Thierry'ego. Dyszała.
- Następny wbiję ci w serce - oznajmiła, wyciągając ołówek przed siebie. Głos miała
słaby, ale pełen determinacji.
- Zraniłaś mnie! - Thierry wyrwał ołówek z ciała i wpatrywał się w ranę. Skrzywił się, oczy
jaśniały mu zwierzęcym bólem i furią. Wyglądał jak ktoś zupełnie obcy.
- I dobrze - odparła Hannah. - A jeśli znowu się do mnie zbliżysz, to cię zabiję.
Obiecuję. A teraz, do cholery, wynocha z mojego domu i z mojego życia!
Thierry patrzył z niedowierzaniem to na rękę, to na nią. Potem warknął, naprawdę warknął,
unosząc górną wargę i obnażając zęby. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ludzka twarz wyglądała
tak zwierzęco.
- Pożałujesz - powiedział jak rozzłoszczone dziecko. -A jeśli komukolwiek o tym
powiesz, to go zabiję. Takie jest prawo świata nocy.
Potem rozpłynął się w ciemnościach. Hannah zdążyła tylko zamrugać. Na pewno wycofał się
korytarzem, ale nie usłyszała otwierania ani zamykania drzwi.
Minęło kilka minut, zanim poluzowała uchwyt i odsunęła się od ściany. Później pokuśtykała
do telefonu. Nacisnęła szybkie wybieranie. Chciała zadzwonić do Chess.
Zajęty.
Hannah opuściła słuchawkę. Zataczała się, było jej słabo i czuła się skołowana. Ruszyła do
jadalni. Jedno z okien trzymał drewniany kołek, pozostałość starego zabezpieczenia, które
wymyśliła matka. Dziewczyna złamała kijek na kolanie i jeden ostro zakończony kawałek
zabrała ze sobą do garażu.
Stał tam stary zakurzony ford, którym jej ojciec jeździł przed śmiercią. Hannah znalazła
kluczyki i ruszyła w stronę domu Chess. Myślała tylko o tym, że nie chce być sama.
Gdy jechała, przed oczami tańczyły szare plamy. Wyobrażała sobie różne stwory, które pędzą
ku niej poprzez prerię.
Nie trać przytomności. Po prostu nie trać przytomności, powtarzała sobie, gryząc wargę do krwi.
Tutaj! Ten dom, tam na górze. Widzisz to światło? Musisz tylko tam dotrzeć.
Przycisnęła pedał gazu. A potem wszystko ogarnęła szarość.
Thierry rozejrzał się po holu pensjonatu, a potem zerknął na zegarek. Robił to co pięć minut,
przez ostatnich dwanaście godzin, i nerwy zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa.
Nie lubił zostawiać Hannah samej. Oczywiście, pierścień będzie ją chronić poza domem, a
amulet, który zakopał na podwórzu, ochroni dom. Był to silny talizman, który zrobiła Babka
Harman, najstarsza i najpotężniejsza wiedźma na świecie, Stara Kobieta Wewnętrznego
Kręgu. Ochroni wszystko wokół budynku, tak że żadna istota nocy nie zdoła wejść do środka
bez wyraźnego zaproszenia domownika.
Wciąż jednak nie podobało mu się, że pozostawia Hannah samą.
To wszystko potrwa tylko odrobinę dłużej, tłumaczył sobie. Większość ostatniej nocy i cały
dzień ściągał tu przedstawicieli swojego ludu, żeby wprowadzić w życie plan strzeżenia
Hannah.
Kazała mu odejść, więc tak zrobił. Jej słowo było dla niego święte. Ale to nie znaczyło, że nie
mógł jej pilnować. Nigdy się nie dowie, że wokół niej są istoty nocy, które ją obserwują i
czekają w cieniu gotowe walczyć na śmierć i życie, jeśli tyłku pojawiłoby się jakieś
zagrożenie.
Lupę miała rację. Sam sobie z tym nie poradzi. Teraz, by zapewnić Hannah bezpieczeństwo,
zamierzał zdać się na innych ze swojego ludu.
Thierry ponownie spojrzał na zegarek. Była dziewiąta wieczór i prawie uległ pokusie, żeby
odwołać spotkanie z Kirke. Ale tylko wiedźma o jej mocy mogła postawić zapory tak
potężne, by chroniły Hannah, gdziekolwiek się znajdzie w hrabstwie Amador.
Czekał, wpatrując się w stojak na broń pod ścianą i starał się nie pamiętać. Jednak to nic nie
dało.
Od kiedy obudził Hannah z hipnotycznego transu, z całych sił starał się nie myśleć o
przeszłości. Ale ona odczuwała nieprzemożoną chęć, by wracać wspomnieniami do dawnych
dni - nie tylko o nich rozmyślać, ale też przeżywać je na nowo. Wędrować w myślach do
czasów, kiedy był głupim młodzieniaszkiem...
Nie był pierwszym wampirem. Nie dostąpił tego zaszczytu
Był zaledwie drugim.
Dorastał w plemieniu Mai i Hellewise. Maya i Hellewise, bliźniacze córki Hekate, Królowej
Wiedźmy. Były najważniejszymi postaciami w dziejach świata nocy. Hellewise, Opiekunka
Domowego Ogniska, była założycielką rodu Harmamm najsłynniejszej rodziny wiedźm.
Maya dala początek zarówno lamiom, jak i stworzonym wampirom.
Ale rzecz jasna, wtedy o tym nie wiedział.
Wiedział jedynie, że obie są ładnymi dziewczętami. Pięknymi Hellewise miała długie płowe
włosy i ciemnobrązowe oczy. Maya - długie czarne włosy i oczy, które połyskiwały różnymi
kolorami jak światła migoczące w lodowcu. Bardzo lubił obie siostry.
Może właśnie to spowodowało jego upadek.
Był zwyczajnym chłopakiem, potrafił celnie rzucać i rzeźbić w kościach. Tęsknił, by kiedyś
zobaczyć świat. Uważał za coś normalnego, że jego plemię jest niezwykłe, a jego członkowie
wpływają na pogodę oraz przywołują zwierzęta z lasu. Stanowili lud czarodziejów,
obdarzony specjalnymi mocami. Nie miał czym się martwić.
I tak jak wszyscy inni wiedział, że Maya prowadzi w lesie jakieś doświadczenia,
wykorzystuje swoje moce, żeby stać się nieśmiertelną. Ale i to go jakoś szczególnie nie
martwiło...
Byłem bardzo młody oraz bardzo, bardzo głupi, pomyślał Thierry.
A przecież właśnie to stanowiło prawdziwe źródło upadku jego plemienia. Pragnienie Mai,
żeby stać się nieśmiertelną. Była gotowa zapłacić każdą cenę; przemianę w potwora i pozostawienie
swojej klątwy wszystkim potomkom. Gdyby Thierry i lud wiedzieli, co się stanie,
mogliby ją powstrzymać.
Maya odkryła w końcu czar dający nieśmiertelność. Problem polegał na tym, że aby się udał,
należało wykraść dzieci z plemienia. Całą czwórkę. Zabrała je do lasu, rzuciła zaklęcie i
wyssała z nich krew. Thierry oraz reszta klanu odkryli później cztery małe pozbawione krwi
ciałka.
Hellewise przepłakała całą noc. Thierry, który nie potrafił zrozumieć, jak taka ładna
dziewczyna jak ona mogła zrobić coś tak straszliwego, również płakał. Maya zniknęła.
Przyszła do niego kilka nocy później. Stał na straży pod jaskinią, kiedy zjawiła się tuż obok.
Zmieniła się.
Już nie była ładną dziewczyną, którą znał. Była teraz oszałamiająco, wręcz obezwładniająco
piękna. Ale jakaś inna. Poruszała się z gracją nocnego drapieżnika, w jej oczach odbijał się
blask ognia.
Stała się bardzo blada, lecz to tylko dodawało jej uroku. Usta, zawsze miękkie i kuszące,
wydawały się teraz czerwone niczym krew. A kiedy się do niego uśmiechnęła, zobaczył
długie, szpiczaste zęby.
- Witaj Theornie - powiedziała, wtedy nosił takie imię - Przybyłam, żeby uczynić cię
nieśmiertelnym.
Thierry wręcz odchodził od zmysłów ze strachu.
Nie miał pojęcia, czym się stała. Jakąś dziwaczną istotą o ostrych zębach. Wiedział też, że nie
ma najmniejszej ochoty być taki sam.
- To jest niesprawiedliwie, że tak się miotasz między mną a Hellewise - rzuciła od
niechcenia, siadając na gołej ziemi. - Postanowiłam więc rozwiązać tę sprawę.
Będziesz mój, teraz i na zawsze.
Sięgnęła przed siebie, chwyciła go za rękę. Palce miała smukłe i bardzo chłodne, i niewiarygodne
silne. Thierry nie mógł ich odepchnąć. Wpatrywał się w tę dłoń szeroko otwartymi
oczami niczym głupiec, którym wówczas był.
Powinien wrzeszczeć, szarpać się, robić coś, żeby zwrócić na siebie uwagę i się wyrwać.
Maya jednak przytrzymywała go spojrzeniem, jak wąż obezwładniający ptaka. Była
nienaturalna i zła... ale taka piękna.
Właśnie wtedy, po raz pierwszy i ostatni, Thierry'ego zafascynowało piękno czystego zła -
jednak ten raz wystarczył. Od tamtej chwili był już zgubiony. Zgubiony na zawsze.
Jedna chwila zawahania. Miał za nią płacić przez niewyobrażalną liczbę przyszłych lat.
- To nie jest takie złe- mówiła Maya, obezwładniającym wzrokiem. - Jest kilka
rzeczy, które muszę zrozumieć, kilka rzeczy, których się nie spodziewałam.
Sądziłam, że skończy się na wypiciu krwi dzieci, ale jednak nie.
Thierry'emu zrobiło się słabo.
- Najwyraźniej te zęby pojawiły się z jakiegoś powodu. Wygląda na to, że codziennie
muszę pić krew śmiertelnika, bo inaczej umrę. To niewygodne, ale da się
z tym żyć.
Thierry wyszeptał:
- O Hekate, Ciemna Matko...
- Dość, przestań! - Maya zrobiła gwałtowny ruch. - Proszę, bez modlitw, a zwłaszcza
do tej starej jędzy. Nie jestem już wiedźmą. Jestem czymś zupełnie nowym,
sądzę, że powinnam wymyślić sobie jakieś miano. Nocny łowca, krwiopijca... sama
nie wiem, możliwości są nieograniczone. Theornie, planuję zapoczątkowanie nowej
rasy. Będziemy lepsi od wiedźm, silniejsi, szybsi i będziemy żyć wiecznie. Nigdy
nie umrzemy i będziemy wszystkimi władać. A ty staniesz się pierwszym
nawróconym przeze mnie.
- Nie - powiedział Thierry. Wciąż jeszcze myślał, że ma jakiś wybór.
- Tak. Zamierzam mieć dziecko. Obawiam się jednak, że nie z tobą. Nie sądzę,
żebyś był do tego zdolny, ale to dziecko będzie miało moją krew. Zamierzam też
dać krew innym ludziom w taki sposób, w jaki daję ją teraz tobie. Któregoś dnia
nie będzie nikogo, kto nie miałby mojej krwi. To przyjemna myśl, nieprawdaż? -
Oparła brodę na dłoni, a jej oczy błyszczały.
- Hellewise cię powstrzyma - beznamiętnie stwierdził Thierry.
- Moja siostra? Nie, nie sądzę. Zwłaszcza kiedy będę miała ciebie do pomocy.
Trudno jej będzie zabić kogoś, kogo tak bardzo lubi.
- Nie będzie musiała. Ja ciebie zabiję - warknął. Maya się roześmiała.
- Ty? Ty? Czy ty jeszcze siebie nie znasz? Ty nie jesteś zabójcą, nie masz tyle
ikry. To się oczywiście zmieni, po tym jak dam ci swoją krew. Ale wtedy nie będziesz
chciał mnie zabijać. Przyłączysz się do mnie i staniesz się szczęśliwy, zobaczysz.
- Otrzepała dłonie, jakby zakończyła trudne negocjacje. - A teraz to zróbmy.
Thierry był silny. Miał pewne ramię: umiał celnie miotać i zabijać kijem. Ale ona okazała się
znacznie silniejsza, mogła sobie poczynać z nim jak z dzieckiem. Przycisnęła dłoń do jego
ust. Nawet naiwny Thierry pojął, że znalazł się w bardzo poważnych kłopotach i potrzebuje
pomocy.
Kiedy zaciągała go w zarośla, nie było nawet odgłosów walki.
- Obawiam się, że to będzie bolało - oznajmiła Maya. Leżała na nim. Była
podekscytowana.
- W każdym razie wygląda na to, że jest to niemiłe dla wszystkich moich ofiar.
Ale to przecież dla twojego dobra.
Potem rozerwała mu gardło.
Tak właśnie poczuł. I wtedy zrozumiał, po co jej te długie, psie zęby. Podobnie jak ryś albo
jaskiniowy lew czy wilk potrzebowała ich do rozszarpywania ofiary.
Poprzez fale szoku i bólu słyszał jak chłepta jego krew.
Trwało to długo. Wreszcie z ulgą uświadomił sobie, że umiera, że ten horror już wkrótce się
skończy.
Nie mógł się bardziej pomylić. Bo ten horror dopiero się zaczynał.
Kiedy Maya uniosła głowę, usta miała szkarłatne od krwi. Ociekały nią. Nie była już piękna,
stała się po prostu upiorna.
- Teraz - oznajmiła. - Zamierzam dać ci coś, co sprawi, że poczujesz się lepiej.
Odsunęła się i do szyi przytknęła utwardzoną w ogniu, drewnianą drzazgę. Uśmiechnęła się
do niego. Maya zawsze była odważna. A potem, pewnym ruchem, wbiła tę drzazgę w skórę.
Z rany zaczęła lecieć krew.
Potem Maya znowu przycisnęła go swoim ciałem.
Nie chciał połykać tej krwi, która wypełniała mu usta. Jednak wszystko zrobiło się takie szare
i nierzeczywiste, a on wciąż chciał żyć. Gardłem popłynęła ciepła ciecz o dziwnym smaku
Piekła niczym wino ze sfermentowanych jagód.
Po tym, jak zmusiła go do picia, z ulgą dostrzegł, że nadal umiera. Nie wiedział, że
pozostanie umarły, ale nie martwy. Poczuł, jak Maya niesie go gdzieś dalej, w las. Zrobił się
całkiem bezwładny, nie stawiał żadnego oporu, A potem wszystko okryła ciemność.
Kiedy się przebudził, leżał pogrzebany w mogile.
Wykopał się z płytkiego grobu i stanął twarzą w twarz ze swoim zdumionym bratem
Conlanem. Plemię pochowało Thierry'ego w tradycyjny sposób, w miękkiej ziemi z tyłu
jaskini.
Chwilę przed tym, nim jego brat zdołał krzyknąć ze zdziwienia, skoczył mu do gardła.
To był zwierzęcy instynkt. Czuł wewnątrz siebie pragnienie, inne niż jakiekolwiek, które
znał. Ból podobny to tego, jaki człowiek czuje pod wodą i gdy się dusi, i pragnie złapać
oddech. Doprowadzał do desperacji, do szaleństwa. W ogóle przestał myśleć.
Po prostu bezrozumnie próbował rozedrzeć bratu gardło.
Zatrzymało go to, że ktoś wykrzyknął jego imię. Wołał je i wołał, przepełniony wielkim
bólem. Kiedy się rozejrzał, zobaczył Hellewise, brązowe oczy miała szeroko otwarte i płynęły
z nich łzy. Usta jej drżały.
Ta twarz miała go już zawsze nawiedzać.
Wybiegł z jaskini, nie przestawał biec. Słyszał głos Hellewise,
- Theornie, powstrzymam ją. Przysięgam ci. Powstrzymam ją.
Później zrozumiał, że to było wszystko, co mogła dla niego zrobić. Wiedziała, że tej klątwy
nie da się zdjąć. Miał już na zawsze pozostać tym, czym był teraz.
Wtedy jeszcze nie istniała ta nazwa, był jednak pierwszym stworzonym wampirem. Maya,
która później, tak jak zapowiadała, urodziła potomka, stała się pierwszą z lamii, tych
wampirów, które mogą dorastać i mieć dzieci. A jej syn, Czerwony Fern, był założycielem
rodu Redfernów, najpotężniejszego rodu lamii w świecie nocy.
Thierry, kiedy biegł przed siebie, jeszcze tego nie wiedział. Wiedział tylko, że musi uciec od
bliskich, bo inaczej ich skrzywdzi.
Maya dopadła go, kiedy gorączkowo usiłował zaspokoić pragnienie, pijąc wodę ze
strumienia.
- Zrobi ci się tylko niedobrze - stwierdziła, przyglądają mu się krytycznie. - Nie możesz
tego pić. Potrzebujesz krwi.
Thierry odskoczył, wzdrygając się ze wściekłości, nienawiści i bezsilności.
- A może twojej krwi? - warknął. Maya się roześmiała.
- Jakież to słodkie. Ale ona nic ci nie da. Potrzebujesz krwi żywych stworzeń.
W ogóle się go nie bała. Przypomniał sobie, jak była silna. Nie stanowił dla niej żadnego wyzwania.
Odwrócił się i zaczął się oddalać.
- Wiesz, że nie dasz rady- zawołała za nim Maya. - Nie możesz odejść, bo ja ciebie
wybrałam, Theornie. Jesteś mój, teraz i na zawsze. Zdasz sobie z tego w końcu
sprawę i dołączysz do mnie.
Thierry nadal szedł. Słyszał jej śmiech.
Kilka tygodni przemieszkał na stepie, wędrując poprzez wysokie, smagane wiatrami trawy.
Stał się bardziej zwierzęciem niż rozumną istotą. Palące pragnienie doprowadzało go do rozpaczy,
aż wreszcie natknął się na jakiegoś królika. Nagle zorientował się, że trzyma to zwierzę
i wgryza mu się w gardło. Zęby miał teraz długie jak Maya, doskonałe do rozrywania i
przebijania skóry. Mówiła prawdę, tylko krew żywych istot łagodziła to płonące, dławiące
uczucie wewnątrz niego.
Rzadko polował. Za każdym razem, gdy pił krew, przypominał sobie, kim się stał.
Kiedy wreszcie dotarł do Trzech Rzek, umierał z głodu.
Nie widział tej małej dziewczynki rwącej wiosenne nowalijki, dopóki jej nie przygniótł.
Wyskoczył z kępy krzaków, dysząc z pragnienia niczym ranny jeleń, prosto na nią, gdy
unosiła ku niemu wzrok. Potem na jakiś czas wszystko okryła czerń.
Kiedy już doszedł do siebie, przerwał. Potrzebował jedzenia, bez niego umarłby w
straszliwych mękach, jednak puścił dziewczynkę i uciekł. Klan Hany znalazł go niedługo
później.
Zrobili dokładnie to, czego spodziewałby się po każdym plemieniu. Zobaczyli, że jest jakimś
wynaturzeniem, i wymierzyli w niego włócznie. Spodziewał się, że zaraz go zabiją. Jeszcze
nie wiedział, podobnie jak ci ludzie, że trzeba się namęczyć, żeby pozbawić życia kogoś
takiego jak on.
A potem ujrzał Hanę.
Rozdział 10
Jej widok przerwał ten stan zezwierzęcenia, w jakim trwał Thierry, i pozwolił mu
odzyskać rozum na tyle, żeby poczuć się jak człowiek. Przypominała mu Hellewise.
Emanowała z niej taka sama delikatna odwaga, w oczach miała taką samą mądrość
pozbawioną wieku. Każda kobieta może być piękna za sprawą regularnych rysów. Jednak
piękno Hany stanowiło zasługę jej duszy.
Patrzenie na nią zawstydzało Thierry'ego. Przyglądanie się, jak go broni, jak wstawia za nim,
złościło go.
Opierał się, kiedy chyłkiem wyprowadzała go z jaskini i próbowała odesłać z powrotem w
świat. Czy ona nie rozumiała? Dla niego najlepiej byłoby umrzeć. Dopóki pozostaje na
wolności, żadne dziecko, żadna kobieta, żaden mężczyzna nie są bezpieczni. Nawet teraz,
kiedy stał tutaj z nią, w świetle księżyca, aż drżał z pragnienia. Żądza krwi przyćmiła jasność
umysłu, ale opierał się chęci złapania dziewczyny i wgryzienia się w jej miękką szyję,
Kiedy odgarnęła włosy i odsłoniła gardło, niemal się rozpłakał. Odejście nie stanowiło wcale
poświęcenia. To po prostu była jedyna rzecz, jaką należało uczynić, jedyne co mógł zrobić. A
potem zjawili się łowcy.
Tortury pozbawiły go człowieczeństwa. Nie żeby się usprawiedliwiał, ponieważ nie istniało
żadne usprawiedliwienie na to, co potem nastąpiło. Kiedy klan Hany palił go, dźgał i bił,
Thierry utracił kontakt z osobą, którą uważał za siebie. Stał się zwierzęciem, równie
bezrozumnym, jak ci ludzie próbujący go zabić.
I tak jak zwierzę pragnął tylko dwóch rzeczy: przetrwać oraz ich dopaść. Mógł zrobić i jedno,
i drugie.
Gardła. Białe gardła bryzgające ciemną krwią. Obraz ten przychodził do niego z wolna, wśród
oparów bólu. Wcale nie musiał tutaj leżeć i przyjmować ciosów. Był ranny, jednak wciąż
miał w sobie moc. Mógł zaatakować, a jego wrogowie mogli dać mu życie.
Chwycił wymierzoną w niego włócznię i szarpnął. Broń trzymał barczysty myśliwy, ten który
przyprowadził do niego pozostałych łowców. Thierry złapał go i przycisnął do ziemi. Potem,
zanim ktokolwiek z tłumu zdążył zareagować rzucił się myśliwemu do gardła, ku wielkiej
żyle pulsującej zaraz pod skórą.
Pił łapczywie, bardzo łapczywie, jego siła rosła wraz z każdym łykiem. Minęła chwila i już
było po wszystkim. Członkowie klanu Trzech Rzek wpatrywali się w niego przerażeni.
Było mu dobrze.
Odrzucił martwego mężczyznę na bok i sięgnął po następnego.
Gdy ruszyło ku niemu kilku myśliwych naraz, zaczął ich zabijać - jednego, dwóch, trzech. I
był w tym bardzo skuteczny Krew uczyniła go nadzwyczajnie silnym i szybkim, a pragnienie
dawało motywację. Przypominał lwa wypuszczonego na stado antylop, tyle że ofiary zamiast
uciekać, próbowały z nim walczyć. A on ich zabijał.
To była rzeź. Zabił wszystkich.
Był pijany od krwi i chełpił się mocą, jaką mu dała. Zabijał, żeby zaspokoić głód. zabijał z
zemsty. Niszczył tych, którzy wyrządzali mu krzywdę. Nikogo nie oszczędził.
Wypił ostatnią kroplę z żył jakiejś dziewczyny. Spojrzał w dół i zobaczył, że jest nią Hana.
Jasnoszare oczy miała szeroko otwarte, jednak ich blask zaczynał już gasnąć. On ją zabił.
W jednej oślepiającej chwili przestał być zwierzęciem. Spoglądał w dół na jedyną osobę,
która próbowała mu pomóc, która zaofiarowała mu krew, żeby utrzymać go przy życiu.
Zobaczył spustoszenie, jakiego dokonał w jaskini. Zginęła nie tylko ta dziewczyna.
Wymordował większość jej plemienia. Właśnie wtedy pojął prawdę. Był przeklęty. Gorszy od
Mai. Dopuścił się zbrodni tak potwornej, że już nigdy nie zdoła uzyskać przebaczenia, już
nigdy nie zostanie odkupiony, Stał się w końcu zły. Maya to przewidziała.
Teraz żadna kara nie wydawała się dla niego zbyt surowa, choć jego pokuta i tak nie miałaby
znaczenia, nie dla tych ludzi i nie dla dziewczyny konającej w ramionach.
Tylko przez chwilę Thierry odsuwał od siebie poczucie winy. Trudno, stałeś się zły, mówił.
Możesz teraz ruszyć przed siebie i nadal być zły. Taką masz naturę. Poddaj się jej. Nagle
dziewczyna poruszyła się w jego ramionach. Ciągle była przytomna, chociaż już gasła.
Patrzyła na niego. I wówczas doznał wstrząsu, niepodobnego do niczego, co do tej pory czuł.
W jej szarych oczach, których źrenice były wielkie i rozszerzone, jakby chciały złapać przed
śmiercią ostatnie promienie światła, ujrzał... siebie.
Siebie i tę dziewczynę, trzymających się za ręce, idących razem poprzez wieki. Złączonych.
Za nimi pojawiały się różne miejsca, różne czasy. Ale ciągle widział ich dwoje,
zjednoczonych niewidzialną więzią.
Miał wrażenie, że już to wszystko przeżył, a teraz tylko wspominał. Ale to była przyszłość.
Spoglądał poprzez korytarz czasu, widząc rzeczy, które dopiero nastąpią. Ona była jego pokrewną
duszą.
Miała kroczyć wraz z nim przez kolejne żywoty, rodzić się, kochać, umierać. Przyszli na
świat dla siebie, by pomóc sobie dorosnąć i zakwitnąć. Mieli spędzić ze sobą wiele żywotów
A teraz żadna z tych rzeczy już się nie zdarzy. On stał się istotą nieśmiertelną, jak więc miał
umierać i się odradzać? Ona umierała z jego powodu. Wszystko zniszczył. Zupełnie
wszystko. Zabił własne przeznaczenie.
Siedział w ciszy, oszołomiony ogromem tego, co się stało Nie potrafił powiedzieć:
„Przepraszam". Nie potrafił powiedzieć: „Co ja zrobiłem". Wszystko, co chciał powiedzieć,
wydawało się banalne. Zatem po prostu usiadł i dygotał, spoglądając w jej oczy. Miał
wrażenie, że spada bez końca. A potem Hana się odezwała. Wybaczam ci.
To był tylko szept, ale słyszał go w myślach. I zrozumiał go choć język Hany różnił się od
tego, którym on sam się posługiwał. Zakręciło się mu w głowie, gdy odkrył, że może z nią
rozmawiać. Och, Bogini, miał szansę odpokutować swoje winy Powie jej, że rozleje własną
krew...
Nie możesz mi wybaczyć. Dostrzegł, że go zrozumiała. Wiedział, że nie zasłużył na
wybaczenie. Ale pragnął, żeby dziewczyna wiedziała, że nie chciał, by to wszystko się stało.
Nie zawsze byłem taki jak teraz. Byłem człowiekiem...
Nie mamy teraz czasu, odparła. Jej duch sięgał ku niemu, przyciągał do siebie, zapraszając do
miejsca, gdzie istnieli tylko oni dwoje. Thierry wiedział, że ujrzała to samo co on, ten sam
korytarz czasu.
Była czuła, chociaż taka smutna. Nie chcę, żebyś umierał. Ale obiecaj.
Wszystko.
Obiecaj mi, że już nigdy więcej nie zabijesz. Łatwo było to przyrzec. Nie zamierzał dłużej
żyć... Nie, przecież nie chciała, żeby umierał. Ale nie potrafił bez niej żyć, a już na pewno po
tym, co jej zrobił.
Zacznie się przejmować tym później, tym jak poradzić sobie z szarym pasmem czekającej go
przyszłości. Na razie oznajmił: Już nigdy więcej nie zabiję. Posłała mu słaby uśmiech. I
umarła.
Szare oczy zastygły, pociemniały, przestały widzieć. Skóra upiornie zbielała, a ciało ogarnął
całkowity spokój. Gdy dziewczynę opuściła dusza, nagle wydała się mniejsza.
Thierry kołysał ją, skamląc jak ranne zwierzę. Płakał. Trząsł się tak bardzo, że ledwie
utrzymywał ciało. Bezradny, przeszyty miłością niczym włócznią, sięgnął delikatnie i
odgarnął włosy z twarzy Hany. Kciukiem dotknął jej policzka i zostawił na nim ślad krwi.
Popatrzył ze zgrozą. Ten znak na bladej skórze był niczym czerwony płomień.
Nawet jego miłość była zabójcza. Jego czułość ją napiętnowała.
Ci nieliczni, którzy ocaleli z klanu Hany, otoczyli Thierry'ego. Włócznie trzymali gotowe do
ciosu. Wyczuli, że teraz stał się wrażliwy na rany.
Nie podniósłby ręki, żeby ich powstrzymać... Ale przecież złożył obietnicę. Dziewczyna
chciała, by pozostał przy życiu i mógł dotrzymać przysięgi.
Dźwignął nieruchome stygnące ciało i zaniósł ku najbliższemu z myśliwych. Mężczyzna
patrzył na niego ze strachem i niedowierzaniem, ale w końcu rzucił włócznię i zabrał martwą
dziewczynę. Thierry opuścił jaskinię, wyszedł na bezlitosne światło słońca.
Ruszył w stronę domu.
Maya dopadła go gdzieś na stepach, wyłaniając się z wysokich kęp trawy.
- Mówiłam ci, jak skończysz. Teraz zapomnij o tamtej wyblakłej blondynce i zacznij
cieszyć się życiem ze mną.
Nawet na nią nie spojrzał. Pragnął jej... Ale tego przecież nie mógł zrobić.
- Nie odchodź ode mnie! - Już się nie uśmiechała. Wpadła we wściekłość. Jej głos ścigał
go, kiedy szedł. - Theorn, ja wybrałam! Jesteś mój, nie możesz mnie zostawić!
Thierry nadal szedł, nie przyspieszał ani nie zwalniał. Pozwalał, by jej głos mieszał się z brzękiem
owadów żyjących wśród traw. Ścigała go jednak myślami.
Nigdy nie dam ci odejść, zawsze będziesz mój, teraz i na zawsze.
Wędrował szybko. Zaledwie po kilku dniach dotarł do domu tej, z którą chciał się spotkać.
Hellewise spojrzała na niego znad schnących ziół, odetchnęła gwałtownie.
- Nie zamierzam cię skrzywdzić- oznajmił. – Potrzebuję twojej pomocy.
Chciał, żeby rzuciła na niego czar dający sen. Pragnął spać dopóki Hana się nie odrodzi.
- To może długo trwać - oznajmiła Hellewise, gdy już opowiedział całą historię. - Jej
dusza mogła doznać uszczerbku. To może potrwać setki lat, nawet tysiące.
Thierry o to nie dbał.
- A ty możesz umrzeć - ostrzegła Hellewise, patrzyła na niego swoimi niezwykle
głębokimi jasnobrązowymi oczami. - A przez to, czym się stałeś... Nie sadzę, by takie
istoty jak ty się odradzały.
Kiwnął głową. Bał się jedynie dwóch rzeczy: że Maya odnajdzie go, gdy będzie spał, i że nie
będzie wiedział, kiedy się obudzić.
- O to drugie mogę zadbać - spokojnie oznajmiła Hellewise. - Tak czy inaczej,
jesteście połączeni, wasze dusze to jedność. Kiedy ona urodzi się ponownie, glosy
zaczną cię przywoływać.
Z pierwszym problemem poradził sobie sam. Wykopał dla siebie grób. Tylko w takim
miejscu mógł liczyć na bezpieczeństwo i spokój.
Hellewise dała mu wyciąg z korzeni i kory, po którym zasnął.
Spał długo.
Przespał epicką walkę, kiedy to Hellewise wygnała i odpędziła od wiedźm Mayę wraz z jej
synem, Czerwonym Fernem. Przespał także początki świata nocy oraz tysiące lat zmian
dokonywanych przez człowieka. Kiedy wreszcie się obudził, świat stał się już innym
miejscem, istniały cywilizacje i miasta. Wiedział, że gdzieś, w jednym z nich, urodziła się
Hana.
Rozpoczął poszukiwania.
Stał się wędrowcem, tułaczem bez własnego domu i ludu. Jednak nie mordercą. Nauczył się,
jak odbierać krew bez zabijania, jak znajdować dobrowolnych dawców, a nie polować na
przerażone ofiary.
Szukał Hany w każdej mijanej wiosce, ucząc się zmian, którym uległ otaczający go świat.
Obywał się byle czym i uważnie przyglądał każdej twarzy. Wiele społeczności chętnie
przyjęłoby tego rosłego młodzieńca w zakurzonym ubraniu i o bystrych oczach. Jednak on
zostawał w danym miejscu tak długo, aż upewnił się, że nie ma tam Hany.
Odnalazł ją w końcu w Egipcie, w Królestwie Dwóch Krain. Miała szesnaście lat, a na imię
Ha-nahkt.
Thierry poznałby ukochaną wszędzie. Wciąż była wysoka, jasnowłosa, szarooka i piękna.
Różniła się tylko jednym.
Na lewym policzku, tam gdzie niechcący rozsmarował palcem własną krew, widniało czerwone
znamię. Skaza na doskonałej skórze.
Psychiczne piętno oraz fizyczne przypomnienie tego, co stało się w poprzednim życiu
dziewczyny. Niezagojona rana.
I jego wina.
Thierry poczuł, jak przygniata go wstyd. Zauważył, że Ha-nahkt towarzyszy ta druga
dziewczyna, Ket, przyjaciółka z wcześniejszego życia. Teraz również się przyjaźniły. Może
lepiej byłoby w tym wcieleniu pozostawić ją w spokoju? Nawet nie próbować z nią
rozmawiać?
Jednak zapomniał o Mai.
Wampiry przecież nie umierają.
Życie czasem dziwne się układa. Dokładnie wtedy, gdy Thierry oddawał się wspomnieniom,
ktoś wszedł do lobby. Spodziewał się, że to Kirke, dlatego przez chwilę nie wiedział, co się
dzieje. Potem serce zaczęło bić mu szybciej, a każdy mięsień ciała napiął się gwałtownie.
To była Maya.
Nie widział jej od ponad stu lat. Ostatnim razem spotkał lamię w Quebecu, gdzie Hannah
nosiła imię Annette.
Maya ją zabiła.
Thierry wstał.
Była piękna, jak zawsze, ale jej uroda nie robiła na nim wrażenia. Nienawidził Mayi bardziej,
niż mógł się spodziewać.
- A zatem mnie odnalazłaś - powiedział spokojnie. - Wiedziałem, że w końcu się
pojawisz.
Maya uśmiechnęła się promiennie.
- Znalazłam ją pierwsza. - Thierry zastygł bez ruchu.
- Tamten amulet był bardzo dobry. Musiałam odczekać, aż zaprosi mnie do środka.
Zamarł. Poczuł wręcz fizyczne szarpnięcie, tak jakby coś wewnątrz naprawdę usiłowało
wyrwać się i dotrzeć do Hannah, już teraz, zaraz.
Jak mógł być taki głupi? Przecież była tak naiwna. Mogła zaprosić kogoś do domu. Sądziła,
że Maya jest przyjacielem.
Przynajmniej pierścień dawał jakąś ochronę, pod warunkiem że Hannah go nosiła. Thierry
uświadomił sobie, że pewnie go zdjęła.
Jego głos stał się zaledwie szeptem, gdy zapytał:
- Co jej zrobiłaś?
- Och, niewiele. Rozmawiałyśmy. Wspomniałam, że obejdziesz się z nią
gwałtownie, jeśli sprawy nie ułożą się po twojej myśli. - Maya spojrzała mu prosto w
twarz, oczekując reakcji.
Thierry nie uległ. Stał i przyglądał się lamii w milczeniu.
Nie zmieniała się od tysięcy lat. Nigdy się nie zmienia, nigdy nie dojrzewa. I nigdy nie daje
za wygraną. Nie sądził, żeby w ogóle była do tego zdolna.
Czasem myślał, że powinien przywiązać się do niej grubym sznurem i znaleźć jakąś bezdenną
otchłań, do której mógłby wskoczyć. Uwolniłby w ten sposób świat od dwóch najstarszych
wampirów i wszystkich trosk.
Ale przecież obiecał Hannah.
- To nieważne, co jej powiedziałaś - oznajmił z kamienną twarzą. - Nie pojmujesz, że
czasy się zmieniły? Ona sobie przypomniała i...
- I cię nienawidzi. Wiem. Biedne dziecko. - Lamia udawała, że jej współczuje. Jej oczy
zajaśniały pawim błękitem.
Thierry zgrzytnął zębami.
- A ja podjąłem decyzję- kontynuował tym samym tonem. - Cykl musi zostać
przerwany. I jest na to sposób.
-Wiem- powiedziała Maya, zanim zdołał dokończyć. - Możesz z niej zrezygnować. Poddać
się...
- Tak. - Teraz on jej przerwał. A zaskoczenie, które ujrzał w oczach lamii, było tego warte.-
Przynajmniej, jeśli chodzi o pierwszą część - dokończył. - Tak, rezygnuję z niej.
- Wcale nie. Nie jesteś w stanie.
- Ona jest szczęśliwa w tym życiu. I... nie chce mnie. - Te słowa z trudem przeszły
mu przez gardło, ale zdołał je wypowiedzieć. - Przypomniała sobie wszystko. Nie wiem
dlaczego, ale wszystko pamięta. Może dlatego, że tak bardzo przypominała tamtą
Hanę. Może jej wspomnienia do niej wróciły. A może to przez hipnozę. Ale, tak
czy owak, ona już mnie nie chce.
Maya wpatrywała się w niego zafascynowana, a jej oczy przybrały purpurową barwę. Rozchyliła
wargi. Nagle spojrzała gdzieś za Thierry'ego i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Przypomniała sobie wszystko? Naprawdę tak sądzisz?
Przytaknął.
- Jedyne, co jej przynosiłem, to troska i ból. Sadzę, że to sobie uświadomiła zaczerpnął
powietrza, a potem znowu spojrzał Mayi prosto w oczy. - A zatem kończę
cykl... Teraz.
- Zamierzasz odejść?
- Tak jak ty. Nie jest dla ciebie zagrożeniem. Jeśli czegoś ode mnie chcesz, mów
śmiało. Może pojedziemy do Vegas ?
Spojrzał prosto na nią.
Maya odrzuciła głowę i zaśmiała się dźwięcznie, tak jakby zagrała muzyka.
- Och, dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałeś! Mogłeś zaoszczędzić mi tylu
problemów... Ale z drugiej strony krew miała bardzo słodką. Brakowałoby mi,..
Przerwała, bo Thierry pchnął ją na wyłożoną dębiną ścianę lobby.
W jednej chwili opanowanie zniknęło. Ogarnęła go taka wściekłość, że nie był już w stanie
mówić na głos.
Co jej zrobiłaś? Co jej zrobiłaś? - wykrzykiwał w jej umyśle, a dłonie zaciskał na szyi lamii.
Maya tylko się uśmiechała. Była najstarszym z wampirów i najpotężniejszym. W każdym
wampirze, który nastał później, płynęła jej krew. Ale ona była pierwsza i najsilniejsza.
Nikogo się nie lękała.
Ja? Nic nie zrobiłam, odpowiedziała w ten sam sposób. Obawiam się, że to ty ją
zaatakowałeś. I nie spodobało jej się to, nawet dźgnęła cię ołówkiem. Podniosła dłoń, a
Thierry zobaczył ciemny otwór o równych brzegach, delikatnie obwiedziony krwią.
To sprawka iluzji, pomyślał. Maya, jeśli tylko chciała, mogła przybierać każdą postać.
Posiadała te umiejętności, które zazwyczaj mają jedynie wilkołaki i zmiennokształtni. I rzecz
jasna, była też wiedźmą.
Naprawdę, duch w niej jest nadzwyczajny, kontynuowała, Żyje. Nie zdołałeś wymienić tyle
krwi, ile planowałeś. Sam rozumiesz, ten ołówek.
Za Thierrym gromadzili się ludzie, pomrukując nerwowo. Za chwilę się wtrącą i poproszą go,
żeby łaskawie puścił dziewczynę, którą dusił.
Nie zwracał na nich uwagi.
Słuchaj mnie, oznajmił Mayi, patrząc uważnie w jej złote oczy. Słuchaj, bo nie zamierzam
tego drugi raz powtarzać. Jeśli znowu tkniesz Hannah, kiedykolwiek, w jakimkolwiek życiu, to
cię zabije.
- Zabiję cię - powtórzył już na głos. - Wierz mi Mayu, zrobię to.
Potem ją puścił. Musiał teraz dotrzeć do Hannah. Nawet niewielka wymiana krwi z wampirem
mogła okazać się niebezpieczna, a przecież krew Mayi należała do najpotężniejszych na
Świecie. Co gorsza, zeszłej nocy sam już zabrał Hannah nieco krwi. Teraz mogła zasłabnąć...
Albo zacząć się zmieniać.
O tym nawet nie pomyślał.
Nie zrobisz tego, przecież dobrze wiesz. Głos Mai ścigał go, gdy biegł do drzwi. Nie zabijesz
mnie. Nie współczujący Thierry, nie Thierry - dobry wampir, nie Thierry - święty z Krainy
Świtu. Nie jesteś do tego zdolny. Nie potrafisz zabijać.
Zatrzymał się w progu i odwrócił. Spojrzał lamii prostu w oczy.
- Przekonaj się.
Potem wyszedł. Szybko kroczył poprzez noc. Ale nawet wtedy Maya miała ostatnie słowo.
No i, oczywiście, jest jeszcze ta twoja obietnica...
Rozdział 11
Hannah się wzdrygnęła. Niejasno czuła, że coś jest nie tak, że coś trzeba zrobić.
Potem sobie przypomniała. Samochód! Musiała być przytomna, musiała kierować...
Otworzyła oczy.
Zjechała z drogi. Ford toczył się po prerii, gdzie właściwie nie było niczego, w co mógłby
uderzyć, wyjąwszy krzaki artemizji i solanki. Nagle zatrzymał się na opuncji, przeginając
kaktus pod niesamowitym kątem.
Noc była spokojna. Hannah rozejrzała się wokół i zorientowała, że za sobą, po lewej, widzi
światła domu Chess.
Silnik zgasł. Przekręciła kluczyk w stacyjce, ale usłyszała tylko zgrzyt.
Co teraz? Wysiąść i ruszać na piechotę?
Próbowała skupić się na swoim ciele, określić, jak się czuje. Powinna czuć się okropnie, w
końcu straciła dużo krwi i nałykała się nie wiadomo jakiej trucizny od Thierry'ego.
Ale była tylko dziwnie oszołomiona, nieco senna.
Mogę iść. Nic mi nie jest.
Wysiadła z auta i znalazła kij, żeby się na nim wesprzeć. Ruszyła w stronę świateł. Ledwie
wyczuwała pod stopami nierówną ziemię i trawę palczatkę.
Przeszła około stu metrów, kiedy usłyszała wycie wilka.
Szczególny dźwięk. Tak bardzo tu nie pasował. Zatrzymała się. Przez jedną szaloną chwilę
zastanawiała się, czy kojoty wyją.
To zabawne. Słyszała wilka. Może to ten sam, który zaatakował ją u Paula. Teraz jednak była
bezbronna, nie miała przy sobie niczego ze srebra.
Po prostu idź, pomyślała. Nie potrzebowała rady od tego chłodnego głosu. Nawet otumaniona,
czuła strach. Oczami wyobraźni widziała już kły i pazury. Część jej, ta, która była kiedyś z
Trzech Rzek, nosiła w sobie głęboko zakorzeniony lęk przed dzikimi zwierzętami, obawę,
jakiej cywilizowana Hannah Snow nigdy nie miała. Zacisnęła wilgotną dłoń na kiju i z uporem szła
dalej. Znowu usłyszała wycie, tak blisko, że włoski zjeżyły się jej na karku. Starała się wyłowić z
ciemności najmniejszy ruch. Miała wrażenie, że teraz lepiej widzi. Czy to działanie wampirzej
krwi? Świat wokół był opuszczony i upiornie cichy.
A gwiazdy bardzo odległe. Błyszczały na niebie chłodnym niebieskim światłem, jakby
chciały pokazać, jak dalekie są im ludzkie sprawy. Mogłabym tutaj umrzeć, a one dalej by sobie
świeciły, pomyślała Hannah. Poczuła się bardzo mała i bardzo nieważna. I bardzo samotna. Potem
usłyszała za sobą przeciągły oddech. To zabawne. Wycie wilków było takie głośne, zaś ten odgłos
cichy... A jednak znacznie bardziej przerażający. Bliski, intymny. Oznajmiał, że nie jest sama.
Hannah odwróciła się gwałtownie, trzymając kij gotowy do walki. Po skórze przebiegły jej
ciarki, czuła przypływ kwaśnej fali z żołądka, jednak była zdecydowana bić się o życie. Stała
się jednością z głosem jak chłodny wiatr. Serce miała zimne jak lód.
Ujrzała wysoką postać. Światło gwiazd odbijało się od bladych jasnych włosów. Thierry.
Uniosła kij.
- O co chodzi? Wróciłeś po więcej? - zapytała. Na szczęście miała spokojny głos
Chropowaty, lecz spokojny. Poruszała kijem, chcąc pokazać, co jeszcze może się kryć pod
słowem „więcej".
- Nic ci nie jest? - zaniepokoił się Thierry.
Wyglądał inaczej, niż kiedy widziała go ostatnio. Miał inny wyraz twarzy. Ciemne oczy znowu
stały się melancholijne. Bezgranicznie dalekie, lecz także bezgranicznie smutne.
- Dlaczego miałbyś się martwić? - Zakręciło jej się w głowie. Otrząsnęła się. Ujrzała, że
wampir idzie ku niej z wyciągniętą dłonią. Machnęła kijem, tak by kostur znalazł się
dokładnie na wysokości ręki Thierry'ego, centymetry od niej. Szybkość tego ruchu zrobiła na
niej wrażenie. Był taki jak podczas spotkania z wilkołakami, instynktowny i płynny.
Może w którymś życiu byłam wojowniczką, zastanowiła się. Myślę, że właśnie dlatego słyszę dwa
glosy, chłodny i kryształowy, który pochodzi od Hany z Trzech Rzek.
- Martwię się - odparł Thierry.
Spostrzegła po jego tonie, że nie spodziewa się, że mu uwierzy.
Hannah się roześmiała. Zawroty głowy i napięcie, które czuła, dawały dziwny efekt. Była
nierozsądnie pewna siebie.
Chyba tak się czują pijani pomyślała, kiedy znowu odpłynęła myślami.
- Hannah...
Przecięła kijem powietrze, trzymając wampira na dystans.
- Zwariowałeś? - W jej oczach pojawiły się łzy – myślałeś, że możesz mnie napadać, a
potem po prostu przepraszać i wszystko będzie dobrze? Ale nie jest. Jeśli
kiedykolwiek coś między nami było, tego już nie ma. Nie ma drugiej szansy.
Widziała, jak jego twarz tężeje. Na zaciśniętych szczękach pulsowały mięśnie. A co dziwniejsze,
mogła przysiąc, że w oczach Thierry'ego dostrzegła łzy.
To ją rozwścieczyło. Jak on śmiał udawać, że go zraniła po tym wszystkim co zrobił?
- Nienawidzę cię. – Wypowiedziała te słowa z siłą, która nawet ją zaskoczyła. - Nie
potrzebuję cię. Nie chcę cię i mówię ci to po raz trzeci, do cholery, trzymaj się z
dala ode mnie.
Otworzył usta, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć.... Gdy skończyła, odwrócił wzrok i spojrzał
na prerię porośniętą krótką trawą.
- Może tak będzie lepiej - stwierdził niemal bezgłośnie,
- Dla ciebie! Trzymaj się ode mnie z daleka!
- Dla ciebie, że mnie nienawidzisz – Znowu na nią spojrzał. Hannah jeszcze nigdy nie
widziała kogoś tak zranionego, a jednocześnie tak bardzo odległego... Jak pokój po wojnie, na
której wszyscy zginęli.
- Przybyłem, żeby ci powiedzieć, że odchodzę - mówił bez emocji. - Wracam do
domu. Nie będę już cię niepokoił. I rzeczywiście, nie potrzebujesz mnie.
Przeżyjesz beze mnie długie i szczęśliwe życie.
Jeśli spodziewał się, że zrobił na niej wrażenie, mylił się. Nie wierzyła już żadnemu jego słowu.
- Jeszcze jedno. – Zawahał się – Zanim odejdę, mogę na ciebie spojrzeć' Na twoją
szyję. Chcę się upewnić – kolejna chwila zawahania - że nie zrobiłem ci krzywdy,
kiedy cię zaatakowałem.
Hannah znowu się roześmiała krótkim, ostrym parsknięciem.
- Masz mnie za głupią? - Roześmiała się znowu, usłyszała w swoim głosie zapowiedź
histerii. - Jeśli tak bardzo chcesz coś dla mnie zrobić, odejdź. Odejdź na zawsze.
- Pójdę. - W jego twarzy było tyle napięcia. – Obiecuję. Po prostu się martwiłem, czy
zdołasz dotrzeć pod dach, zanim zemdlejesz.
- Potrafię o siebie zadbać. Nie potrzebuję twojej pomocy. - Kręciło jej się w
głowie, jednak starała się, aby nie było tego po niej widać. - Nic mi nie jest.
Jednak tak naprawdę czuła się bardzo źle. Przed oczami migotały jej szare plamy. Zaraz zemdleje.
Idź w stronę domu Chess, pomyślała. Szaleństwem wydawało jej się odwrócenie do Thierry'ego
plecami, ale jeszcze gorszym szaleństwem byłoby trwanie tutaj, aż w końcu upadnie mu pod
nogi.
- Idę - oznajmiła, starając się mówić tak jasno wyraźnie, jakby wcale nie była kimś, kto
zaraz straci przytomność. – Nie chcę, żebyś za mną szedł.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie.
Nie zemdleję. Nie zemdleję, powtarzała sobie z uporem. Machała kijem, starała się głęboko
wciągać chłodne nocne powietrze. Zadawało jej się, że kępy trawy próbują ją zatrzymać za
każdym razem, gdy stawiała krok, a wszystko wokół się kołysało.
Nie... zemdleję. Wiedziała, że od tego zależy jej życie. Ziemia była jak z gumy. Nogi zapadały
się w niej. No i gdzie podziało się to światło? Jakimś sposobem przesunęło się na prawo.
Powlokła się dalej.
Nie zemdleję...
I wtedy nogi się pod nią ugięły. Upadla na ziemie. Zdołała tylko spowolnić upadek
ramionami. A potem wszystko stało się ciche i ciemne.
Nie utraciła całkiem świadomości. Nawet gdy już leżała, wydawało jej się, że płynie.
Wyczuła obok czyjąś obecność. Nie, pomyślała. Bierz kij. On cię ugryzie. On cię zabije. Nie mogła
się jednak poruszyć.
Poczuła dłoń, która delikatnie odgarnęła włosy z jej twarzy.
Nie...
Potem dotyk na szyi. To były palce. Czule przesuwały się po miejscu, w które została
ukąszona. Usłyszała westchnienie, a potem się odsunęły.
- Nic ci nie będzie. - Usłyszała łagodny głos Thierry'ego. Dotarło do niej, że nie wie, iż go
słyszy. Myślał, że jest nieprzytomna. - Jeżeli przez tydzień będziesz się trzymać z
dala od wampirów.
Czy to jakaś groźba? Hannah nie wiedziała. Skuliła się, oczekując kłującego bólu zadawanego
przez kły.
Wtedy poczuła, że Thierry znowu ją dotyka, czubkami palców muska twarz. Dotyk był
nieopisanie delikatny. Taki czuły. Nie, pomyślała Hannah. Chciała się poruszyć, odepchnąć
go. Ale nie mogła.
Każde muśnięcie sprawiało, że przechodziły ją dreszcze. Nienawidzę cię, pomyślała.
Dotknął jej brwi, musnął policzek i znamię. Hannah się wzdrygnęła. Wreszcie przyszła kolej
na usta.
Skóra była tam wrażliwa. Thierry pieścił jej wargi. Hannah drżała. Serce wezbrało miłością i
tęsknotą.
Nie czuję tego. Nienawidzę cię.
W głowie szeptał głos Kryształowy, miękki, dźwięczny.
Poczuj go. Czy to nie to samo uczucie? Doznaj go. Czyż nie pachnie tak samo, nie brzmi tak samo?
Hannah nie wiedziała, co mają znaczyć te słowa, nie chciała wiedzieć. Chciała tylko, aby
Thierry przestał.
Palce musnęły rzęsy, kciuk pogłaskał wrażliwą skórę powiek, jak gdyby chciał, żeby
pozostały zamknięte. Później poczuła, że się pochyla...
Nie, nie, nie...
Ciepłe wargi dotknęły jej czoła. I jeszcze raz. A potem zniknęły.
- Żegnaj. Hannah - wyszeptał Thierry.
Poczuła, że ktoś ją unosi z ziemi. Niosły ją silne ramiona, z czułością i łagodnie.
Teraz jeszcze trudniej było zachować świadomość. Hannah przepełniło takie dziwne uczucie,
spokoju, bezpieczeństwa. Walczyła, by choć odrobinę otworzyć powieki.
Chciała zobaczyć jego dłonie. Rana po ołówku nie mogła się już wygoić.
O ile w ogóle tam była.
Nie otworzyła jednak oczu, dopóki nie poczuła pod palcami twardej powierzchni. Wtedy
uniosła ciężkie powieki i zerknęła.
Na jego rękach nie zobaczyła żadnych śladów.
To odkrycie ją poraziło. Hannah nie miała już na nic siły. Czuła, że powieki znowu opadają.
Nagle z bardzo daleka usłyszała dzwonek do drzwi.
Potem w głowie zabrzmiał łagodny głos: Nie musisz już się więcej bać. Odchodzę. Podobnie
jak ona.
Nie idź. Poczekaj. Muszę z tobą porozmawiać. Musze cię zapytać...
Jednak czuła tylko chłodne powietrze wokół siebie i wiedziała już, że Thierry odszedł.
Chwilę później usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi. To była matka Chess. Hannah leżała pod
drzwiami Clovisów. Jacyś ludzie nią potrząsali, coś do niej mówili.
W ogóle jej to nie interesowało. Dała się ogarnąć ciemności.
Gdy odpłynęła, zaczęła śnić. Stała się Haną z Trzech Rzek i oglądała kres swojego życia.
Widziała posiniaczonego, zakrwawionego Thierry'ego, jak podnosi się, żeby zabić swoich
dręczycieli. Poczuła, że przyszła na nią kolej. Uniosła wzrok, ujrzała jego dziką twarz,
dostrzegła zwierzęcy blask oczu. Poczuła, jak jej życie odpływa.
A później zobaczyła koniec całej historii. Wizję tunelu poprzez czas, rozpoznanie pokrewnej
duszy. Przebaczenie i obietnicę.
Potem były tylko cienie. Jednak Hannah aż do rana spała wśród tych cieni.
Pierwsze, co zobaczyła po przebudzeniu, była para błyszczących, jakby kocich oczu.
- Jak się czujesz? - zapytała Chess.
Leżała w łóżku przyjaciółki. Przez okno wpadały promienie słońca.
- Ja... nie wiem- odparła Hannah. W głowie kłębiły się obrazy, nie układając się w żadną
spójną całość.
- Znaleźliśmy cię zeszłej nocy - oznajmiła dziewczyna. - Miałaś wypadek, ale dałaś
radę tutaj dojść, zanim zemdlałaś.
- Och... tak. Pamiętam.
Przypomniała sobie, kawałki układanki nagle się połączyły. Maya. Thierry. Atak. Samochód.
Znowu Thierry. I wreszcie ten jej sen. Jej własny głos mówiący: „Wybaczam ci".
A teraz on odszedł. Odszedł do domu, gdziekolwiek to jest.
Jeszcze nigdy nie czuła takiego mętliku w głowie.
- Hannah, co się stało? Jesteś chora? Zeszłej nocy nie wiedzieliśmy, czy zawieźć
ciebie do szpitala, czy nie. Nie miałaś gorączki i wyglądało na to, że normalnie
oddychasz, wiec mama powiedziała, że możesz po prostu jakiś czas sobie pospać.
- Nie jestem chora. - Musiała opowiedzieć Chess o wszystkim. Przecież właśnie dlatego
wybrała się do niej wczoraj w nocy.
Ale teraz... teraz był poranek i Hannah nie chciała już mówić przyjaciółce o niczym. Nie
chodziło o to, że mogłaby w ten sposób ściągnąć na nią niebezpieczeństwo ze strony
Thierry'ego czy świata nocy. Po prostu nie czuła potrzeby, aby się zwierzać. Poradzi sobie
sama. To nie był problem Chess.
Zresztą nie znam całej prawdy, pomyślała. Ale to się wkrótce zmieni.
- Hannah, czy ty w ogóle mnie słuchasz?
- Tak. Przepraszam. Już się dobrze czuję. Wczoraj w nocy miałam zawroty głowy,
ale teraz mi lepiej. Czy mogę skorzystać z telefonu?
- Czy co możesz?
- Muszę zadzwonić do Paula, wiesz, tego psychologa. Muszę się z nim spotkać,
szybko.
Podniosła się zbyt gwałtownie i zakręciło jej się w głowie. Chess patrzyła na nią oszołomiona.
- Nie - stwierdził Paul. - Nie, to absolutnie nie wchodzi w rachubę. - Zamachał rękami
i nerwowo poklepał się po kieszeniach, które okazały się puste.
- Proszę. Muszę wiedzieć. Jak mi nie pomożesz, spróbuję sama. Autohipnoza
powinna zadziałać. Zresztą ostatnio nieźle mi poszło. Zrobiłam to podczas snu.
- To... niebezpieczne. - Psycholog wypowiadał każde słowo z osobna, a potem opadł na
krzesło z dłońmi na skroniach. -Nie pamiętasz, co się ostatnio stało?
Hannah zrobiło się go trochę żal. Jednak oznajmiła bezlitośnie:
- Jeśli zrobię to sama, to może być jeszcze gorzej. Prawda? A jak ty mnie zahipnotyzujesz,
to przynajmniej będziesz tutaj nade mną czuwać. Możesz znowu
oblać mnie wodą.
Spojrzał na nią ostro.
- Och, tak? A co, jeśli tym razem to nie zadziała?
Hannah spuściła oczy. Ale po chwili uniosła je i spojrzała prosto na Paula.
- Nie wiem - przyznała cicho. - Muszę spróbować. Muszę poznać prawdę. Jeśli jej
nie poznam, to pomyślę, że zwariowałam.
Nie chciała, żeby to zabrzmiało melodramatycznie. Po prostu stwierdziła fakt.
Paul jęknął. Potem chwycił ołówek i zaczął gryźć jego końcówkę, rozglądając się po pokoju.
- Czego chcesz się dowiedzieć? Oczywiście, zakładając, że się zgodzę. - W głosie
psychologa można było wyczuć, że powoli mięknie. Hannah poczuła ulgę.
- Chcę się dowiedzieć czegoś o tej kobiecie, która mnie ostrzega - oznajmiła. - Ma
na imię Maya. Chcę się dowiedzieć, w jaki sposób umierałam w poprzednich
życiach.
- Och, straszne. Brzmi dziwnie.
- Muszę to zrobić. - Wzięła głęboki oddech. Nie mogła teraz odwrócić wzroku, chociaż
czuła, że policzki ją pieką. - Słuchaj, wiem, że nie rozumiesz. Ale nie potrafię
wyjaśnić, jak bardzo to dla mnie ważne.
Zapadła cisza. Potem Paul oznajmił:
- W porządku. Zgadzam się. Ale tylko dlatego, że ze mną będziesz
bezpieczniejsza.
- Dziękuję - wyszeptała Hannah.
Potem zamrugała i rozwinęła skrawek papieru.
- Spisałam dla ciebie kilka pytań, które chciałabym, żebyś mi zadał.
- Wspaniale. Cudownie. Jestem pewien, że już niedługo sama zostaniesz psychologiem.
Jednak wziął listę.
Położyła się na kozetce. Zamknęła oczy, każąc mięśniom się odprężyć.
- Dobra - odezwał się Paul. Głos miał trochę niepewny, jednak Hannah zauważyła, że stara
się nadać mu kojący ton.
- Chcę, żebyś sobie wyobraziła piękne fioletowe światło...
Rozdział 12
Miała szesnaście lat i nazywała się Ha-nahkt. Była kapłanką poświęconą bogini Izydzie.
Nosiła na biodrach przepaskę z delikatnego lnu. Materiał spływał aż do kostek. Wyżej nie
miała nic, poza szerokim, srebrnym kołnierzem wysadzanym ametystami, karniolami, turku
sami oraz lapis-lazuli. Przedramiona i nadgarstki obejmowały srebrne bransolety.
Poranek był jej ulubioną porą dnia.
Tego ranka złożyła ofiarę pod posągiem Izydy. Płatki lotosu, ciasteczka i piwo. Potem,
zwrócona na południe, zaczęła śpiewać, aby obudzić boginię.
Przebudź się Izydo, Matko Gwiazd,
O Pani Magii,
Władczyni świata,
Pani swego ojca,
Mocniejsza od bogów,
Pani Wód Życia,
Potężna sercem,
Izydo o dziesięciu tysiącach mian..
Nagle za plecami usłyszała odgłos kroków. Przerwała śpiew zaskoczona i rozzłoszczona.
- Przepraszam. Przeszkodziłam?
To była jakaś kobieta, piękna, o długich czarnych włosach.
- Nie wolno ci tutaj być - ostro rzuciła Ha-nahkt. - Tylko kapłani i kapłanki... - Umilkła,
gdy uważniej przyjrzała się nieznajomej. Może ona jest kapłanką, pomyślała. Ma coś takiego w
twarzy...
- Chcę z tobą porozmawiać - oznajmiła kobieta. Głos miała chropowaty i hipnotyzujący. -
To bardzo ważne.
Uśmiechnęła się, a Ha-nahkt poczuła, jak jeżą jej się włoski na karku.
Mogła być tylko kapłanką Seta. Najnikczemniejszego i najpotężniejszego ze wszystkich
bogów. Dziewczyna wyczuwała w niej moc, nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
- Nazywam się Maya. I to, co za chwilę powiem, może ocalić ci życie.
Ha-nahkt milczała. Jedna jej część pragnęła uciec od Mai i przyprowadzić swoją najlepszą
przyjaciółkę, Khet-hetepes. Albo, jeszcze lepiej, którąś ze starszych kapłanek. Jednak druga
czuła ciekawość.
- Nie powinnam przerywać modlitwy... - zaczęła.
- Chodzi o tego obcego.
Ha-nahkt zaparło dech. Zapadła cisza.
- Nie wiem, o czym mówisz - odezwała się w końcu. Usłyszała, że głos jej drży.
- Och, wiesz. Ten obcy. Wysoki, jasnowłosy, przystojny... O takich smutnych,
ciemnych oczach. Ten, z którym spotykałaś się po kryjomu.
Ha-nahkt poczuła, jak dygocze. Była kapłanką, poślubioną bogini, jeśli ktoś odkryje, że
widuje się z mężczyzną...
- Och, nie martw się, maleńka - powiedziała Maya i roześmiała się. - Nie chcę cię
wydać. Tak naprawdę chcę ci pomóc.
- Niczego nie zrobiliśmy. - Ha-nahkt była bliska załamania. - Tylko się całowaliśmy.
Nie prosił, żebym opuściła świątynię.
Nie zamierza tu długo pozostać. Powiedział, że po prostu musiał ze mną porozmawiać.
- I nic dziwnego - stwierdziła Maya szczebiotliwym głosem. Delikatnie dotknęła włosów
Ha-nahkt, a ona odsunęła się odruchowo. - Jesteś taką ładną dziewczyną. Taką
karnację rzadko się spotyka w tej części świata. Pewnie myślisz, że go kochasz.
- Kocham - wyrzuciła z siebie Ha-nahkt, zanim zdołała się powstrzymać. Ściszyła głos. -
Ale znam swoje obowiązki. Powiedział, że będziemy razem na drugim świecie.
Nie chciała wyjawić reszty tej obcej kobiecie. Tych niezwykłych rzeczy, które oglądała razem
z nim, i tego, że go rozpoznała. I że byli sobie przeznaczeni.
- A ty mu uwierzyłaś? Och, moje drogie dziecko. Jesteś taka niewinna. Myślę, że
to przez to, że żyłaś w świątyni.
Nieznajoma rozejrzała się wokół, a potem spojrzała na dziewczynę. Jej twarz stała się
poważna i pełna współczucia.
- Przykro mi, że muszę ci to powiedzieć - oznajmiła. - Ale on cię nie kocha. Tak
naprawdę to bardzo zły człowiek. Tak naprawdę to on w ogóle nie jest
człowiekiem. Jest Ur-demonem i chce ukraść twoje Sa.
Och, Izydo, pomyślała Ha-nahkt. Sa było oddechem życia, magiczną siłą, która pozwalała
istnieć. Słyszała o kradnących je demonach. Ale nie potrafiła uwierzyć, że ten nieznajomy to
jeden z nich. Wydawał się taki delikatny, taki miły...
- Taka jest prawda - oznajmiła Maya. Spojrzała na Ha-nahkt z ukosa. - I ty też o tym
wiesz, wystarczy tylko, że się zastanowisz. Bo jak to wyjaśnisz, że chciał
posmakować twojej krwi?
Ha-nahkt drgnęła i oblała się rumieńcem.
- Skąd wiesz? - Umilkła, przygryzła wargę.
- Spotkałaś się z nim przy lotosowej sadzawce, kiedy wszyscy spali - mówiła
Maya. - I pewnie pomyślałaś, że nic się nie stanie, jeżeli skosztuje trochę twojej
krwi. Niewiele. Tylko odrobinę. To było podniecające. Ale powiem ci prawdę: to ci
zaszkodzi. On jest demonem i chce, żebyś umarła.
Chropowaty, hipnotyzujący głos brzmiał i brzmiał. Nieznajoma opowiadała o Ur-demonach
wypijających krew, o mężczyznach i kobietach potrafiących zmieniać się w zwierzęta oraz
miejscu nazywanym światem nocy, gdzie wszyscy mieszkają. Ha-nahkt zaczęło się kręcić w
głowie.
Serce jej pękło.
Czuła, jak boli, gdy próbowała odetchnąć. Kapłanka nigdy nie płacze, jednak łzy same
cisnęły się do oczu.
Nie mogła przecież zaprzeczyć, że ten obcy zachowywał się trochę jak Ur-demon. Inaczej
dlaczego piłby krew?
A te rzeczy, które oglądała razem z nim, i to poczucie przeznaczenia... Wszystko musiało być
magią. Oszukał ją czarami
Maya już chyba zakończyła swoją opowieść.
- Sądzisz, że wszystko pamiętasz? - zapytała. Ha-nahkt uczyniła gest pełen smutku.
Jakież to miało teraz znaczenie, czy pamięta. Chciała tylko zostać sama.
- Spójrz na mnie!
Zaskoczona popatrzyła na Mayę. I to był błąd. Oczy kobiety okazały się dziwne, zdawały się
zmieniać co chwila kolor. Ha-nahkt nie potrafiła od nich oderwać wzroku. Dostała się we
władanie czaru, poczuła, jak staje się bezwolna.
- Teraz - powiedziała Maya, a jej oczy stały się złote, takie jak u krokodyla. - Przypomnij
sobie wszystko. I zapamiętaj. Przypomnij sobie... jak on cię zabija.
A potem zdarzyła się rzecz najdziwniejsza.
Ha-nahkt nagle się wydało, że się rozdwaja. Widziała siebie i tę drugą dziewczynę z
przyszłości, którą również była. W tej chwili Ha-nahkt oraz jej przyszłe „ja" widziały różne
rzeczy.
Dostrzegła, że Maya zniknęła, a w świątyni zrobiło się pusto. A potem ujrzała, że ktoś wchodzi
do środka. Ktoś bardzo wysoki, o jasnych włosach i ciemnych niezgłębionych oczach.
Ten obcy mężczyzna. Uśmiechnął się do niej, podszedł z wyciągniętymi ramionami i chwycił
ją w mocne objęcia. A potem ukazał zęby.
Dziewczyna z przyszłości widziała coś innego. Widziała, że Maya wcale nie wyszła ze
świątyni. Że jej twarz i ciało falują niczym woda, a potem się zmieniają. Tak jakby istniały
dwa obrazy, nakładające się jeden na drugi. Zewnętrzny obraz przedstawiał tamtego
przybysza, ale pod spodem nadal znajdowała się Maya.
A więc tak to zrobiła.
Głos, który usłyszała Ha-nahkt, nie był jej, dobiegał z zewnątrz, ale nie miała już czasu na
rozmyślania, bo poczuła rozdzierający ból.
Och, Izydo, Bogini Życia, prowadź mnie w zaświaty...
- Tak to zrobiła.
Hannah odetchnęła.
Siedziała na kozetce. Wiedziała, kim jest, i co więcej, wiedziała też, kim była kiedyś.
Doznała kolejnego z tych oślepiających rozbłysków. Miała wrażenie, jakby stała w tunelu
czasu i patrzyła za siebie, na sto różnych wersji własnej osoby. Każda wyglądała nieco
inaczej, nosiła inne ubranie, ale wszystkie były nią. Miały imiona Hanje, Anora, Xiana, Nan
Haiane, Honni, Ian, Annette. Hannah była kiedyś wojowniczką, kapłanką, księżniczką,
niewolnicą. Właśnie teraz poczuła, że ma w sobie siłę ich wszystkich.
Wydawało się jej, że na drugim krańcu tunelu, nieco zamglonym, mieniącym się różem i
niebieskim, widzi Hanę uśmiechającą się do niej. A potem Hana odwróciła się i odeszła,
wykonawszy swoje zadanie.
Hannah wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze.
- Zrobiła to za pomocą iluzji - stwierdziła, ledwie zdając sobie sprawę, że mówi na głos -
To Maya. I oczywiście, robiła to wcześniej wiele razy. Co byś zrobił z kimś, kto
ciągle cię zabija? Nigdy nie pozwala ci dożyć siedemnastych urodzin? Próbuje cię
zniszczyć?
Uświadomiła sobie, że Paul się na nią gapi.
- Chcesz, żebym odpowiedział? Hannah pokręciła głową.
- O Bogini... To znaczy, o Boże... Jak ona musi mnie nienawidzić. Ciągle nie
rozumiem, dlaczego. To na pewno przez to, że sama pragnie Thierry'ego, a może
po prostu chce, żeby cierpiał. Pragnie, żeby myślał, że się boję i że go nienawidzę.
Udało się jej. Przekonała mnie. Przekonała moją podświadomość do tego stopnia,
że zaczęłam się sama ostrzegać.
- Jeśli cokolwiek z tego jest prawdą... - odezwał się Paul. -Czego nigdy nie
przyznam głośno, bo wtedy na pewno odebrano by mi pozwolenie na wykonywanie
zawodu, to powiem ci jedno. Ona jest niebezpieczna.
- Tak.
- To czemu jesteś taka zadowolona? - zapytał nieco zdziwiony.
Hannah spojrzała na terapeutę i się roześmiała. Wiedziała, że nie zdoła mu tego wytłumaczyć.
Była taka szczęśliwa, wręcz wniebowzięta. Szybowała, przepełniała ją ekstaza, wznosiła się
ponad księżyc.
Thierry wcale nie jest zły. Potwierdziła to setka szepczących do niej minionych wcieleń. Maya była
wrogiem, wężem w raju. On zaś okazał się dokładnie tym, kim twierdził, że jest. Kimś, kto popełnił
straszliwy błąd, i teraz płacił za niego przez tysiąclecia. I wciąż jej szukał. Thierry jest łagodny i
delikatny. Kocha mnie. l jesteśmy sobie przeznaczeni. Muszę go odnaleźć.
Ta ostatnia myśl była objawieniem. Musiała wstać i ruszyć w drogę.
Nie miała pojęcia dokąd.
Gdzie on odszedł? Do domu. Gdzie jest jego dom? Nie wiedziała.
Mógł być gdziekolwiek na świecie.
- Hannah...
- Poczekaj - wyszeptała.
- Słuchaj, myślę, że może powinniśmy nad tym jeszcze trochę popracować.
Porozmawiać o tym, sprawdzić twoje odczucia...
- Nie, cicho. - Machnęła na niego ręką. - Ona mi dała wskazówkę! Nie miała takiego
zamiaru, ale dała mi wskazówkę! Powiedziała, że coś go łączy z wiedźmami z
Vegas.
- O mój Boże - wymamrotał Paul. Zerwał się szybko z miejsca.
- Hannah, dokąd idziesz?
- Przepraszam - rzuciła, objęła psychologa i dała mu całusa. Potem, uśmiechając się,
oznajmiła: -Dziękuję. Bardzo dziękuję za pomoc. Nie masz pojęcia, ile dla mnie
zrobiłeś.
- Potrzebuję pieniędzy.
Chess zamrugała, ale nadal wpatrywała się w nią uważnie.
- Wiem, że to nie w porządku prosić cię o pieniądze i do tego nie wyjaśnić, po co
są mi potrzebne. Nie mogę ci powiedzieć. To byłoby dla ciebie niebezpieczne. Po
prostu zaufaj mi. - Chess cały czas się jej przyglądała. Skośne zielone oczy uważnie wpatrywały
się twarz przyjaciółki. Potem wstała bez słowa.
Hannah usiadła na białej narzucie i czekała. Po kilku chwilach Chess wróciła do pokoju.
- Proszę - oznajmiła, rzucając na stół kartę kredytową. -Mama powiedziała, że mogę z
niej skorzystać, żeby sobie kupić kilka rzeczy na zakoszenie szkoły. Myślę, że
zrozumie. Chyba.
Hannah objęła przyjaciółkę.
- Dziękuję - wyszeptała. - Oddam ci wszystko co do grosza. Jesteś taka miła i
nawet nie nalegasz, żebym ci powiedziała, o co tu chodzi.
- Nie, nie nalegam - powiedziała Chess, odwzajemniając uścisk. - Ale zamierzam z
tobą jechać.
Hannah się odsunęła. Jak miała jej to wszystko wyjaśnić? Wiedziała, że ruszając do Las Vegas,
wystawia swoje życie na niebezpieczeństwo ze strony Mai, a może również ze strony
świata nocy. Niewykluczone, że wiedźmy, z którymi Thierry ma do czynienia, również będą
jej zagrażać.
Nie mogła w to wciągać jeszcze Chess.
- Chcę ci coś dać- oznajmiła. - Sięgnęła do brezentowej torby i wyciągnęła kopertę. -To
dla ciebie i dla mojej mamy, tak na wszelki wypadek. Jeśli się nie odezwę do
moich urodzin, to chcę, żebyś to otworzyła.
- Słyszałaś, co powiedziałam? Zamierzam z tobą jechać. Nie mam pojęcia, co się
z tobą dzieje, ale nie puszczę cię samej.
- Nie możesz ze mną jechać.- Spojrzała prosto w kocie oczy. - Chess, proszę,
zrozum. To jest coś, czym muszę zająć się sama. Poza tym, chciałabym, żebyś
mnie kryła i powiedziała mojej mamie, że jestem u ciebie w domu, tak żeby się nie
martwiła. Dobra? - Delikatnie potrząsnęła przyjaciółką. - Dobra?
Chess zamknęła oczy, kiwnęła głową. Pociągnęła nosem podbródek jej drżał.
Hannah uściskała ją raz jeszcze.
- Dziękuję - wyszeptała- Zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką.
W poniedziałkowy ranek, zamiast iść do szkoły, Hannah ruszyła na lotnisko w Billings
Pojechała fordem, którego mama zdążyła zreperować przez weekend. Myślała, że córka chce
spędzić kilka dni z Chess, ucząc się do egzaminów końcowych.
Samodzielny lot do miasta, w którym nigdy jeszcze nie była, jednocześnie przerażał i
przyjemnie podniecał. Rozmyślali przez całą podróż. Coraz bliżej, bliżej, bliżej. Patrzyła na
pierścień z czarną różą tkwiący na jej palcu.
Wyłowiła go z kosza na śmieci w swojej sypialni. Teraz przyglądała się czarnemu klejnotowi,
który odbijał światło. Ścisnęło ją w dołku.
A co, jeśli go nie znajdę?
Nie chciała o tym nawet myśleć. A jeżeli go odnajdzie, a on nie będzie chciał jej znać? Po
tym, jak tyle razy powiedziała mu, że go nienawidzi.
Nie będę się nad tym zastanawiać. To bez sensu. Najpierw muszę go wytropić, a potem stanie
się to, co ma się stać.
Lotnisko w Las Vegas okazało się zaskakująco małe. Wszędzie stały automaty do gry.
Hannah odebrała torbę podróżną i wyszła na zewnątrz. Stanęła owiewana ciepłym,
pustynnym powietrzem, próbując wymyślić, co teraz ma robić. Jak odnaleźć wiedźmy?
Nie wiedziała. Raczej wątpiła, żeby znalazła ich adres w książce telefonicznej. Dlatego po
prostu spróbowała szczęścia i ruszyła tam, gdzie kierowali się wszyscy: na bulwar Strip.
Ta decyzja od samego początku okazała się niefortunna. To popołudnie i wieczór należały do
najgorszych w jej życiu.
Na początku było nawet nieźle. Strip okazał się błyszczący i krzykliwy, zwłaszcza po
zapadnięciu zmroku. Hotele wyglądały tak dziwacznie i olśniewająco, że aż zaparło jej dech.
Jeden z nich, Luksor, miał kształt gigantycznej czarnej piramidy, przed którą stał sfinks.
Przystanęła i obejrzała barwne promienie lasera, które błyskały z oczu rzeźby. Roześmiała
się. Ciekawe, co Ha-nahkt by na to powiedziała.
Jednak po jakimś czasie te wszystkie światła i zgiełk zrobiły się męczące. Nieco...
chorobliwe. Tłum był tak gęsty, zarówno w hotelach, jak i na ulicy, że Hannah z ledwością
się przeciskała. Wszyscy gdzieś się spieszyli albo grali na jednorękich bandytach.
Tutaj wszystko kręciło się wokół pieniędzy, stwierdziła Hannah, szukając odpowiednich słów. Ci
wszyscy ludzie chcieli wygrać łatwe pieniądze. Ale tak naprawdę tylko tracili je w kasynach i
hotelach.
Czuła, że jej serce bije jak szalone, a w płucach brakuje powietrza. Zatęskniła za Montaną i
tamtejszym pejzażem. Pragnęła czystego powietrza. Pragnęła przestrzeni.
Jednak najgorsze było to, że nigdzie nie znalazła żadnych wiedźm.
Kilka razy zagadywała recepcjonistów i kelnerki. Ale gdy od niechcenia pytała ich, czy nie
znają osób parających się czarami, patrzyli na nią jak na wariatkę.
O dziewiątej wieczorem była już skołowana i wykończona. Nigdy ich nie odnajdę. A to
znaczy, że jego też nie znajdę. Ciężko opadła na ławkę pod hotelem Stardust, zastanawiając
się, co teraz ma robić. Bolały ją nogi, bolała głowa. Nie chciała wydawać pieniędzy mamy
Chess na hotel, ale zauważyła, że policjanci przeganiają ludzi śpiących na ulicy.
Po co w ogóle tutaj przyleciałam? Powinnam umieścić ogłoszenie w gazecie: „Rozpaczliwie
szukam Thierry'ego". Powinnam wiedzieć, że to nic nie da.
Akurat gdy o tym pomyślała, jej uwagę zwrócił chłopak w tłumie.
To nie był Thierry. W ogóle go nie przypominał. Wyjąwszy sposób, w jaki się poruszał.
Taka sama pulsująca gracja, którą widziała u Thierry'ego i u Mai, płynne ruchy dzikiego kota.
I jego twarz... Był nieomal nieprzyzwoicie przystojny.
Kiedy uniósł wzrok, spoglądając na wysokie neony hotelu Stardust, pomyślała, że widzi
światło odbijające się od jego oczu.
On jest jednym z nich. Jest istotą nocy. Ruszyła z werwą, bez namysłu. Zarzuciła sobie torbę na
ramię i zaczęła go śledzić.
To nie było łatwe. Szedł szybko, musiała więc w biegu wymijać turystów. Chłopak skręcił ze
Strip w jedną z bocznych uliczek, cichych i słabo oświetlonych.
To był zupełnie inny świat, daleki od zgiełku i blichtru. Obdrapane hotele, lombardy...
Wszystko przenikał mroczny depresyjny nastrój.
Hannah poczuła ciarki biegnące po plecach. Podążała teraz za jedynym przechodniem na
opustoszałej ulicy. Zaraz ją zauważy. Ale co mogła zrobić? Nie mogła stracić go z oczu.
Chłopak prowadził ją w coraz gorszą okolicę. Hannah pomyślała, że te rejony dobrze
opisywałoby słowo „zapuszczone". Latarnie stały daleko od siebie rozdzielane obszarami
ciemności.
Nagle nieznajomy ostro skręcił w lewo, zniknął za budynkiem z napisem „Dań - poręczenia
sądowe". Hannah pobiegła za nim i stanęła u wylotu wąskiej alejki. Było tam całkiem
ciemno. Zawahała się przez chwilę, a potem ruszyła do przodu. Chłopak wyszedł zza
kontenera na śmieci. Znaleźli się twarzą w twarz i raz jeszcze Hannah dostrzegła ten błysk w
jego oczach. Stała bardzo spokojnie, a nieznajomy powoli szedł w jej stronę.
- Śledzisz mnie czy co? - zapytał.
Zdawał się rozbawiony. Miał ostre rysy, niemal szpiczasty podbródek i ciemne zmierzwione
włosy. Nie był wyższy od Hannah, jednak jego ciało zdawało się mocne i żylaste.
Wygląda jak Artful Dodger, pomyślała.
Kiedy do niej podszedł, zmierzył spojrzeniem od góry do dołu. Wyraz jego twarzy stanowił
połączenie lubieżności z głodem. Hannah poczuła, że ma gęsią skórkę.
- Przepraszam - odparła, starając się mówić spokojnie i zdecydowanie. - Śledziłam cię.
Kogoś szukam.
- Właśnie go znalazłaś, dziecinko - odparł chłopak. Szybko rozejrzał się dokoła, aby
upewnić się, że poza nimi na uliczce nie ma nikogo.
A potem, zanim Hannah zdołała jeszcze cokolwiek powiedzieć, pchnął ją na ścianę i
przycisnął do niej.
Rozdział 13
Nie szarp się - wydyszał jej w twarz. - Będzie łatwiej, jeśli się odprężysz.
Hannah była przerażona. I wściekła.
- Chyba w twoich snach - rzuciła, potem uderzyła go kolanem w krocze. Nie dlatego
przetrwała spotkanie z Mayą i przebyła tysiące kilometrów, żeby teraz zabił ją byle wampir.
Poczuła, że próbuje zrobić coś z jej umysłem, w podobny sposób, jak Maya uwięziła
spojrzenie Ha-nahkt. Uznała, że to jakiś rodzaj hipnozy. Odparła to uczucie.
Walczyła, może niezgrabnie, ale z wielkim zacięciem. Kiedy wampir próbował zbliżyć się do
jej szyi, uderzyła go głową w nos.
- Ała! - Artful Dodger szarpnął się do tyłu. Poprawił uchwyt. Wykręcił nadgarstek Hannah i
dziewczyna uświadomiła sobie, co zamierza zrobić.
- Co to, to nie - wykrztusiła. Nie miała pojęcia, co się wydarzy, jeśli jakiś wampir zabierze
jej więcej krwi. Thierry mówił że nic jej grozi, jeśli przez najbliższy tydzień będzie się
trzymała od nich z daleka. Zauważyła już u siebie drobne zmiany, chociażby lepsze widzenie
w ciemności.
Próbowała wyszarpnąć ramię z uchwytu i wtedy usłyszała westchnienie. Nagle uświadomiła
sobie, że już jej nie ściska, tylko wpatruje się w dłoń.
W jej pierścień.
Wampir miał naprawdę śmieszną minę. Hannah pewnie by się roześmiała, gdyby tak bardzo
nie trzęsła się z emocji. Zdawał się jednocześnie zaszokowany, skonsternowany, przerażony,
pełen niedowierzania i zakłopotany.
- Kim... Kim ty jesteś? - wyrzucił z siebie.
Spojrzała na pierścień, a potem na niego. No jasne, jak mogła być taka głupia. Powinna od
razu wymienić imię Thierry'ego. Skoro on jest Lordem świata nocy, powinni go znać wszyscy.
Może w ogóle mogła dać sobie już spokój z tymi wiedźmami.
- Mówiłam ci, że kogoś szukam. Nazywa się Thierry Descouiedres. Dał mi ten pierścień.
Artful Dodger jęknął. Potem spojrzał na nią spod swojej postrzępionej grzywki.
- Nie zrobiłem ci krzywdy, prawda? - Właściwie nie pytał, tylko szukał potwierdzenia. -
Nic ci nie zrobiłem.
- Nie miałeś szans - odparła Hannah.
Bała się, że chłopak zaraz rzuci się do ucieczki, dlatego dodała: - Nie chcę, żebyś miał
jakieś kłopoty. Chcę tylko odnaleźć Thierry'ego. Możesz mi pomóc?
- Ja... Pomóc ci. Tak, tak. Mogę bardzo pomóc. - Zawahał się, a potem dodał: - Czeka
nas długi spacer.
Spacer? Thierry tutaj był? Serce Hannah podskoczyło w nadziei.
- Nie jestem zmęczona - oznajmiła. To była prawda. - Mogę iść gdziekolwiek.
Dom był olbrzymi. Wspaniały. Wręcz jak pałac. Oszałamiający.
Artful Dodger pozostawił Hannah na początku długiego, wysadzanego palmami podjazdu.
- To tutaj - rzucił tylko i popędził w ciemność. Hannah wypatrywała go przez chwilę, a
potem ruszyła podjazdem, szczerze wierząc, że idzie tam, gdzie powinna. Czuła się tak
znużona, że słaniała się na nogach. Miała wrażenie, że do stóp przyczepione ma kamienie.
Jednak gdy podeszła do drzwi frontowych, wątpliwości pierzchły. Wszędzie były czarne róże.
Nad dwuskrzydłowymi drzwiami znajdowało się zwieńczone łukiem okno z witrażem
przedstawiającym czarną różę o takiej samej misternie zawiłej łodydze, jak ta z pierścienia
Hannah. Identyczny wzór umieszczono nad innymi oknami. Wyglądało to na rodzinny herb
albo symbol.
Już samo oglądanie tych wszystkich róż sprawiło, że serce Hannah zabiło mocniej.
No dobrze. Naciśnij dzwonek, powiedziała sobie. Przestań się wreszcie czuć jak jakiś Kopciuszek,
który zjawił się na balu u księcia.
Wcisnęła przycisk dzwonka, a potem wstrzymała oddech, kiedy gdzieś w oddali zabrzmiały
kuranty.
Proszę. Proszę, odpowiedz...
Usłyszała zbliżające się kroki i wtedy serce w jej piersi zaczęło walić.
Nie wierze, że wszystko poszło tak łatwo.. Jednak gdy drzwi się otworzyły, nie zobaczyła
Thierry'ego, tylko jakiegoś chłopaka o wyglądzie studenta, ubranego w garnitur. Miał brązowe
włosy spięte w krótki kucyk i ciemne okulary. Hannah nagle przyszło do głowy, że trochę
przypomina młodego agenta CIA.
Patrzyli na siebie.
- Przyszłam tutaj, bo... Bo szukam Thierry'ego Descouedresa - wydusiła wreszcie,
starając się sprawiać wrażenie pewnej siebie.
Nieznajomy o wyglądzie agenta CIA nie zmienił wyrazu twarzy Gdy się odezwał, nie
wyczuła w jego głosie niechęci czy zniecierpliwienia.
- Nie ma go tutaj. Proszę spróbować ponownie za kilka dni. Przed przyjściem
lepiej zadzwonić do któregoś z jego sekretarzy.
Zaczął zamykać drzwi.
Hannah poczuła przypływ desperacji.
- Czekaj ! - powiedziała i wsunęła stopę w drzwi. Sama siebie zaskoczyła.
Nieznajomy spojrzał w dół, na jej nogę, potem uniósł wzrok ku twarzy.
- Słucham.
O Boże, on myśli, że jestem jakimś natrętem. Nagle oczyma wyobraźni zobaczyła kolejkę
interesantów ustawiających się pod domem Thierry'ego, z których każdy chce, aby Lord
wyświadczył mu jakąś przysługę. Niczym petenci czekający na królewską audiencję.
A ja pewnie wyglądam jak jakiś włóczęga. Miała na sobie lewisy oraz koszulę przepoconą
oraz wymiętą po całodniowym wałęsaniu się po Strip. Jej buty były zakurzone, włosy
potargane i w nieładzie, opadające na twarz.
- Tak? - zapytał chłopak uprzejmie, lecz ponaglająco.
- Ja... Nic. - Hannah poczuła, że łzy cisną jej się do oczu. Wściekła się na siebie. Spuściła
głowę, udając, że czegoś szuka w torbie, która teraz zdawała się wyładowana kamieniami.
Jeszcze nigdy nie czuła się taka zmęczona. Usta miała wyschnięte i popękane, a w mięśniach
zaczynała odczuwać skurcze. Zupełnie nie wiedziała, gdzie może znaleźć bezpieczne miejsce
na nocleg.
Ale to nie był problem tego faceta.
- Dziękuję - powiedziała Hannah. Wzięła głęboki oddech i zaczęła się odwracać, gdy
zobaczyła postać, która szła przez wielki hol rozciągający się za plecami „faceta z CIA".
- Nilsson, czekaj! - zawołała i skoczyła ku drzwiom.
To była dziewczyna, szczupła i ogorzała, o dziwnych, srebrzystoszarych włosach oraz ciemnych,
bursztynowych oczach. Na twarzy miała kilka żółknących siniaków.
Wyraz tej twarzy poruszył Hannah. Bursztynowe oczy były szeroko otwarte, zdawały się
iskrzyć, jakby ją rozpoznawały. Usta otworzyła ze zdumienia i podekscytowania. Machała
rękami.
- To ona! - krzyczała do chłopaka, wskazując na Hannah. - To ona! To ona! - Kiedy
spojrzał ku niej, trąciła go w ramię. - Ona!
Obydwoje odwrócili się ku Hannah. Na twarzy chłopaka pojawił się grymas. Wyglądał na
oszołomionego. Hannah była całkiem zdezorientowana. Chłopak bardzo powoli otworzył
drzwi.
- Nazywam się Nilsson, proszę pani - oznajmił. - Proszę wejść.
Ale jestem głupia, pomyślała Hannah. Prawie machinalnie odsunęła z lewego policzka kosmyk
włosów, ukazując znamię. Powinnam im od razu powiedzieć, kim jestem. Ale skąd mogłam
wiedzieć, że zrozumieją?
Nilsson odezwał się ponownie, bardzo delikatnie biorąc od niej torbę.
- Bardzo panią przepraszam, nie wiedziałem... Mam nadzieję, że nie żywi pani...
- Nikt nie wiedział, że tu przyjdziesz - wtrąciła się dziewczyna. -A najgorsze, że Thierry akurat
gdzieś pojechał. Nie sądzę, by ktokolwiek wiedział dokąd i kiedy wróci. Ale na razie lepiej tutaj
zostań, nie chcę nawet myśleć, co by z nami zrobił, gdybyśmy ciebie stracili. - Uśmiechnęła się do
Hannah. - Jestem Lupe Acevedo - dodała jeszcze.
- Hannah Snow.
- Wiem. - Dziewczyna do niej mrugnęła. - Już się raz spotkałyśmy, ale nie byłam w stanie się
porządnie przedstawić. Nie pamiętasz?
Hannah już zaczynała kręcić głową, a potem zamrugała. I zamrugała jeszcze raz. Ten
srebrnoszary kolor... Te bursztynowe oczy...
- Tak - powiedziała Lupe, zdawała się bardzo zadowolona. - To byłam właśnie ja. Stąd
właśnie mam te siniaki. Ale z tym drugim wilkiem jest gorzej. Wyprułam mu
nowe...
- Czy życzyłaby sobie pani coś do picia? - przerwał im Nilsson. -Albo do jedzenia?
Proszę wejść do środka i usiąść.
Hannah kręciło się w głowie. Ta dziewczyna jest wilkołakiem, pomyślała. Wilkołakiem. Ostatni raz,
kiedy ją widziałam, miała wielkie uszy i kudłaty ogon. Wilkołaki naprawdę istnieją.
A ten tutaj mnie bronił.
- Ja... dziękuję - powiedziała oszołomiona. - To znaczy, że uratowałaś mi życie,
prawda?
Lupe wzruszyła ramionami.
- Taka praca. Napijesz się coli?
Hannah zamrugała, a potem się roześmiała.
- Zabiłabym za nią.
- Zajmę się tym - zaoferował się Nilsson. - Zajmę się wszystkim. Lupe, proszę,
zaprowadź panią na górę.
Wyjął komórkę. Kilka chwil później przybiegło kilku innych mężczyzn ubranych podobnie
do niego. Dziwne, że wszyscy wyglądali na bardzo młodych, przed dwudziestką. Hannah wyłapała
fragmenty gorączkowej rozmowy.
- Tak, spróbuj pod ten numer...
- A może zostawić wiadomość...
- Chodź - odezwała się Lupe, przerywając Hannah podsłuchiwanie. - Wygląda na to, że
przyda ci się kąpiel - dodała.
Poprowadziła Hannah obok wielkiej białej rzeźby w stronę krzywizny schodów. Przemierzając
hol, dziewczyna dostrzegła wejścia do innych pomieszczeń. Salonu, który wyglądał jak
wielkie boisko do piłki nożnej i udekorowany był białymi kanapami, meblami w geometrycznych
kształtach oraz malarstwem abstrakcyjnym. W jadalni stół miał chyba z kilometr długości.
We wnęce stal wielki fortepian.
Hannah czuła się jak Kopciuszek. W całym Medicine Rock nikt nie miał fortepianu.
Nie wiedziałam, że on jest taki bogaty. Nie wiem, czy zdołam sobie z tym wszystkim poradzić.
Ale kiedy już usadowiła się w łazience jakby wyjętej z baśni tysiąca i jednej nocy, otoczona
roślinami i kulistymi lampionami z brązu, w których powycinano otwory w kształcie gwiazd,
uznała, że chyba dałaby radę przyzwyczaić się do takiego życia. Jakby już musiała...
Poczuła się jak w niebie, leżąc w wannie z jacuzzi, popijając colę i wdychając delikatną woń
soli kąpielowych. A jeszcze lepiej było po wszystkim położyć się do łóżka, zjeść maleńkie
kanapeczki przysłane przez „szefa kuchni" i opowiedzieć Lupe, jak dotarła do Las Vegas.
Wysłuchawszy całej historii, Lupe stwierdziła:
- Nilsson i reszta z nas staramy się odnaleźć Thierry'ego. To jednak może trochę
potrwać. Słuchaj, pojawił się tutaj na krótko w sobotę, a potem znowu zniknął.
Ale ten dom jest bardzo dobrze chroniony. I każde z nas będzie za ciebie walczyć, i to walczyć na
śmierć i życie, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Zatem jest tutaj bezpieczniej niż gdziekolwiek
indziej.
Hannah poczuła ucisk w żołądku. Chyba nie do końca zrozumiała. Lupe mówiła tak, jakby
znaleźli się w zamku szykującym się do oblężenia.
- Bezpieczniej. Przed kim...?
Lupe wydała się zaskoczona.
- Przed... Mayą - odparła, jakby to było oczywiste. Hannah poczuła się przybita. Powinnam
wiedzieć, pomyślała. Zdołała tylko wykrztusić:
- Myślicie, że wciąż mi zagraża. Lupe uniosła brwi.
- No jasne - wyjaśniła spokojnie. - Będzie próbowała cię zabić. I jest straszliwie
dobra w zabijaniu.
Zwłaszcza w zabijaniu mnie, pomyślała Hannah. Ale czuła się już zbyt zmęczona, żeby się bać.
Zaufała Lupe, Nilssonowi oraz pozostałym domownikom Thierry'ego i tej nocy zasnęła, gdy
tylko dotknęła głową poduszki.
Po przebudzeniu ujrzała blask słońca. Odbijał się od ścian sypialni, pomalowanych na
delikatnie połyskujący, złoty kolor. To dziwne, ale piękne, pomyślała Hannah, jeszcze sennie
przypatrując się meblom z kości słoniowej oraz zdobiącym ściany szamańskim maskom.
Potem przypomniała sobie, gdzie jest, i wyskoczyła z łóżka.
Znalazła czyste ubranie pasujące na nią. Leżało na kunsztownie rzeźbionym kufrze. Właśnie
kończyła je wkładać, kiedy do drzwi zapukała Lupe.
- Lupę, czy oni...
Wilczyca potrząsnęła srebrzystobrązową głową.
- Jeszcze go nie znaleźli.
Hannah westchnęła, potem uśmiechnęła się, starając się nie wyglądać na rozczarowaną.
Na twarzy wilczycy pojawiło się współczucie.
- Wiem. Ale czekając na niego, może zechcesz poznać kilka osób - uśmiechnęła się
szeroko. - To są specjalni goście. Rozmawiałam z nimi zeszłej nocy i wszyscy uznali,
że tak będzie dobrze. Wszyscy chcieliby się z tobą spotkać.
Hannah to zaciekawiło.
- Specjalne osoby? To ludzie czy... Ee...
Lupe uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- I jedni, i drudzy. Właśnie dlatego są specjalni. - Mówiąc, prowadziła Hannah na dół
kilometrami korytarza. - Oni coś dla mnie zrobili - oznajmiła poważnym głosem. Teraz już
się nie uśmiechała. - Ocalili życie mnie i mojej mamie. Bo słuchaj, ja nie jestem
wilkołakiem czystej krwi. Mój tata był człowiekiem.
Hannah spojrzała na nią zdumiona.
- Tak. A to wbrew prawu świata nocy. Nie wolno ci pokochać człowieka, a tym
bardziej go poślubić. Pewnej nocy przyszły inne wilkołaki i zabiły mojego tatę. Zabiłyby
też moją mamę i mnie, ale Thierry zabrał nas z miasta i ukrył. Właśnie dlatego
zrobiłabym dla niego wszystko. Gdyby nie on, już bym nie żyła... I gdyby nie
Krąg Świtu.
Zatrzymały się pod drzwiami pokoju mieszczącego się na tyłach budynku. Lupe otworzyła
drzwi i żartobliwie skłoniła się przed Hannah, puszczając do niej oko.
- Idź - powiedziała. - Myślę, że się polubicie. Pasujesz do nich.
Hannah nie do końca wiedziała, co to miało oznaczać. Przekraczając próg i rozglądając się po
pokoju, poczuła się zawstydzona.
Pomieszczenie było mniejsze od salonu z przodu domu i zdecydowanie przytulniejsze, z
meblami w ciepłych kolorach ochry i sieny palonej. Na długim kredensie ze złotej sosny
urządzono szwedzki stół. Ładnie pachniało, ale Hannah nie miała czasu przyjrzeć się
jedzeniu. Gdy tylko weszła do środka, zwróciły się ku niej głowy wszystkich obecnych i
zobaczyła, że spogląda na nią z tuzin osób.
Młodych osób, wszystkich mniej więcej w jej wieku. Zwykli nastolatkowie, wyjąwszy to, że
zaskakująco wielu było wręcz niesłychanie ładnych i przystojnych.
Za jej plecami zdecydowanym ruchem zamknięto drzwi. Hannah czuła się, jakby właśnie
wyszła na scenę i zapomniała tekstu.
Jedna z dziewczyn siedzących na sofie zerwała się i podbiegła do niej.
- Ty jesteś Hana, prawda? - zapytała ciepłym głosem.
- Tak, Hannah.
- Nie mogę uwierzyć, że cię naprawdę spotykam! To takie ekscytujące. Thierry
opowiadał nam o tobie. - Łagodnie położyła jej rękę na ramieniu. - Hannah, oto Krąg
Świtu. A ja nazywam się Thea Harman.
Była prawie tego samego wzrostu co Hannah, a żółte włosy rozsypane na ramionach miała o
kilka tonów ciemniejsze. Oczy dziewczyny były brązowe, łagodne i mądre.
- Cześć, Theo. - Hannah instynktownie, tak od razu, poczuła się przy tej dziewczynie
swobodnie. - Lupe mówiła mi o Kręgu Świtu, ale nie do końca zrozumiałam.
- To związek wiedźm - wyjaśniła Thea. - Wiedźmi krąg. Ale skupia nie tylko
wiedźmy. Skupia ludzi, wampiry, wilkołaki i zmiennokształtnych... No, wszystkich,
którzy chcą, żeby istoty nocy pokojowo współistniały z ludźmi. Chodź tu, poznaj
pozostałych, a my spróbujemy ci to wszystko wytłumaczyć.
Kilka chwil później Hannah siedziała na kanapie, trzymając talerz z jajkami na grzankach.
Przedstawiano jej resztę.
- To są James i Poppy - oznajmiła Thea. - Matka Jamesa nazywała się Redfern, co
oznacza, że on jest potomkiem Mai. -Nieco złośliwie zerknęła na mężczyznę.
- Nie wybierałem sobie rodziców - odezwał się do Hannah. - Uwierz mi, ja ich
naprawdę nie wybierałem.
Miał jasnobrązowe włosy i zamyślone szare oczy. Kiedy się uśmiechał, nie sposób było
nie odwzajemnić uśmiechu.
- Jamie, nikt sobie nie wybiera rodziców - stwierdziła Poppy, trącając go łokciem. Była
bardzo drobna, a na twarzy malowała jej się mądrość. Głowę dziewczyny okrywała plątanina
miedzianych loków, oczy miała zielone jak szmaragdy. Hannah uznała, że ma wręcz
czarodziejską urodę. Trochę straszną... Trochę nieludzką.
- Oboje są wampirami - wyjaśniła Thea, odpowiadając na niezadane pytanie.
- Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłam - odezwała się Poppy. - James mnie
przemienił, bo umierałam.
- Od czego ma się pokrewną duszę? - stwierdził James, a Poppy znowu szturchnęła go
łokciem i potem szeroko się do niego uśmiechnęła. Widać było, że się kochają.
- Jesteście... pokrewnymi duszami? - łagodnie i z tęsknotą zapytała Hannah.
Odpowiedziała jej Thea.
- Widzisz, bo o to właśnie chodzi. Coś powoduje, że istoty nocy odnajdują wśród
ludzi swoje pokrewne dusze. My, wiedźmy, uważamy, że to jakaś moc, która nas
ponownie budzi i sprawia, że dzieje się właśnie coś takiego. Jakaś moc, która pozostawała
uśpiona przez długi czas. Może od narodzin Thierry'ego.
Teraz Hannah pojęła, dlaczego Lupe mówiła o niej, że pasuje do członków Kręgu Świtu. Bo
była jego częścią.
- To jest cudowne - odparła powoli, starając się zebrać myśli. - To znaczy... Nie potrafiła
dokładnie wyjaśnić, dlaczego to takie piękne. Miała jednak poczucie, że świat dotarł do
jakiegoś olbrzymiego zakrętu, że właśnie kończył się jakiś cykl.
Thea uśmiechała się do niej.
- Wiem, co masz na myśli. My też tak uważamy. - Odwróciła się i wyciągnęła rękę do
bardzo wysokiego chłopca o pięknej twarzy, płowych włosach i piwnych oczach.
- To moja pokrewna dusza, Eric. On jest człowiekiem.
- Ledwie co - rzucił jakiś chłopak z drugiego krańca pokoju. Eric nie zwrócił na niego
uwagi i uśmiechnął się do Han-nah.
- A to są Gillian i David - oznajmiła Thea, przedstawiając pozostałych członków Kręgu.
Gillian jest moją daleką kuzynką, wiedźmą, a David człowiekiem. To również
pokrewne dusze.
Gillian była drobniutka, o jasnych, prawie białych włosach przylegających do głowy niczym
jedwabny czepek i oczach barwy głębokiego fioletu. David miał ciemne włosy, brązowe oczy
oraz szczupłą, ogorzałą twarz. Oboje uśmiechali się do Hannah.
Thea szła dalej.
- Następni są Rashel i Quinn. Rashel jest człowiekiem. Była łowczynią wampirów.
- Nadal jestem. Ale teraz poluję po prostu na złe wampiry - chłodno wyjaśniła
Rashel. Hannah instynktownie poczuła przed nią respekt. Była wysoka, zdawała się
kontrolować swoje ciało. Włosy miała czarne, a oczy dzikie, jaskrawozielone.
- A Quinn jest wampirem - powiedziała Thea.
To właśnie Quinn rzucił uwagę o byciu ledwie człowiekiem. Okazał się bardzo przystojny, o
regularnych rysach, zdecydowanych, ale delikatnych. Włosy miał czarne jak Rashel, podobnie
oczy. Obdarzył Hannah uśmiechem, który choć ładny, trochę niepokoił.
- Quinn to jedyna osoba tutaj mogąca z tobą rywalizować wiekiem - dodała Thea. -
Został przemieniony w wampira w XVI wieku przez łowcę Redferna.
Quinn obdarzył ją kolejnym uśmiechem.
- Żyłaś w kolonialnej Ameryce? Mogliśmy się już kiedyś spotkać.
Hannah odwzajemniła uśmiech, I ona przyglądała mu się z zainteresowaniem. Nie wyglądał
na więcej niż osiemnaście lat.
- Czy to dlatego wszyscy tutaj wyglądają tak młodo? - zapytała. - To znaczy cały
personel: Nilsson i ci inni w garniturach. Czy dlatego, że oni wszyscy są
wampirami?
Thea przytaknęła.
- Wszyscy to stworzone wampiry. Lamie, takie jak James, mogą dorastać, jeśli
chcą. Jednak, kiedy zmienia się człowieka w wampira, ten przestaje się starzeć.
Nie sposób przemienić w wampira kogoś, kto skończył dziewiętnaście lat. Ciała takich
osób nie przemieniają się, tylko wypalają.
Hannah poczuła, jak przechodzi ją znajomy, dawny dreszcz, niemalże przeczucie. Ale zanim
zdołała cokolwiek powiedzieć, wtrącił się jakiś nowy głos.
- Skoro już mowa o lamiach, może ktoś mnie przedstawi? - Thea odwróciła się w
stronę okna.
- Wybacz, Ash, ale jeżeli zamierzałeś spać, to nie możesz nas winić, że o tobie
zapomnieliśmy. - Spojrzała na Hannah. -Oto kolejny Redfern, kuzyn Jamesa. Ma na
imię Ash.
Chłopak wyglądał oszałamiająco. Był szczupły i elegancki, o popielatych włosach. Hannah
była zdumiona, kiedy wstał i niespiesznie do niej podszedł. Te jego oczy.
Takie jak u Mai, ciągle zmieniające kolor. Podobieństwo okazało się tak wielkie, że minęła
chwila, nim zdołała podać mu rękę.
On ma w sobie jej geny, pomyślała Hannah. Uśmiechnął się do niej, a potem znowu ułożył na
sofie.
- Oczywiście, to nie cały Krąg Świtu - wyjaśniła Thea. -Tak naprawdę to należymy
do grona jego najmłodszych członków. Jesteśmy z całego kraju, z Karoliny
Północnej, z Pensylwanii, Massachusetts, zewsząd. Thierry zebrał nas tutaj
specjalnie po to, żeby omówić regułę pokrewieństwa dusz oraz porozmawiać o
przebudzeniu pradawnych mocy.
- To było w zeszłym tygodniu. Zanim dowiedział się o tobie - odezwała się miedzianowłosa
Poppy. - I zanim wyjechał. Jednak my dyskutowaliśmy dalej, starając się
ustalić, co mamy teraz robić.
- Cokolwiek to jest - odparta Hannah - to chętnie wam pomogę.
Wszyscy wyglądali na zadowolonych. Jednak Thea powiedziała:
- Najpierw powinnaś to przemyśleć. Niebezpiecznie jest nas znać.
- Wszyscy jesteśmy na liście do odstrzału - zgryźliwie zauważyła Rashel, czarnowłosa
łowczyni wampirów.
- Mamy przeciwko sobie cały świat nocy - oznajmił Ash, połyskując nieustannie
zmieniającym się kolorem oczu.
- Przeciwko nam. Powiedziałeś „nam". - James triumfalnie odwrócił się w stronę kuzyna,
tak jakby właśnie zdobył przewagę w dyskusji. - Przyznałeś, że jesteś jednym z nas.
Ash popatrzył w sufit.
- Nie mam wyboru.
- Hannah, ale ty masz - przerwała mu Thea. Uśmiechnęła się do dziewczyny, jednak
łagodne brązowe oczy miała poważne. - Nie musisz wystawiać się na większe
niebezpieczeństwo niż to, w którym się znalazłaś.
- Sądzę, że... - zaczęła Hannah. Ale zanim zdołała skończyć, gdzieś na zewnątrz wybuchł
hałas.
Rozdział 14
Zostań tutaj - ostrym głosem rzuciła Rashel, jednak Hannah pobiegła za pozostałymi.
Słyszała straszliwy warkot i ujadanie dochodzące z zewnątrz: bardzo znajome dźwięki.
Dokoła biegali Nilsson i ci mężczyźni przypominający agentów CIA. Wyglądali na groźnych
oraz sprawnych w działaniu, poruszali się szybko, lecz nie gorączkowo. Hannah uświadomiła
sobie, że doskonale wiedzą, jak radzić sobie z takimi sprawami.
Nigdzie nie widziała Lupe.
Warkot na zewnątrz stal się głośniejszy, stopniowo zmieniając w ciąg krótkich szczęknięć.
Potem rozległ się skowyt i odgłosy szamotaniny. Po chwili Hannah usłyszała dźwięk, który
zjeżył jej włoski na przedramionach. Był niesamowity i piękny zarazem. Wilcze wycie. Do
niego dołączyły się dwa inne, wyły w harmonii. Opadały i wznosiły się, przeplatając
wzajemnie. Hannah zauważyła, że z trudem łapie oddech, cała drży. Potem zabrzmiała
jeszcze jedna, wydłużona nuta i wszystko ucichło.
- Rety - wyszeptała ta drobna blondynka o imieniu Gillian.
Hannah mocno potarła swoje obnażone ramiona.
Otworzyły się drzwi wejściowe. Zorientowała się, że zerka w stronę podłogi, jednak do domu
nie wkroczyła żadna czworonożna istota. Pojawili się jedynie Lupe i dwóch mężczyzn,
potargani, zarumienieni i uśmiechnięci.
- To byli tylko zwiadowcy - oznajmiła wilczyca. - Przegoniliśmy ich.
- Zwiadowcy Mai? - zapytała Hannah, czując ucisk w żołądku.
Czyli, że to prawda, Maya próbuje się wedrzeć do budynku i ją porwać.
Lupe pokiwała głową.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła niemal łagodnie. -Ale myślę, że dla was
wszystkich będzie lepiej, jak zostaniecie dzisiaj w domu. Możecie oglądać filmy
albo pograć w gry komputerowe.
Hannah resztę dnia spędziła na rozmowach z członkami Kręgu Świtu. Im więcej o nich wiedziała,
tym bardziej ich lubiła.
Tylko jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Wszyscy traktowali ją tak, jakby w hierarchii stalą
od nich wyżej. Jakby się spodziewali, że za sprawą poprzednich żyć stała się mądrzejsza albo
lepsza. Przyprawiało ją to o zakłopotanie, bo przecież wiedziała, że taka nie jest.
Starała się nie myśleć o Thierrym ani o Mayi.
Ale to okazało się niełatwe. Tej nocy nie mogła zasnąć i snuła się po całym domu. W końcu
zwinęła się w kłębek w małym przedpokoju na piętrze, który wychodził na ogromny salon.
- Nie możesz się odprężyć?
To leniwe mamrotanie rozległo się gdzieś zza jej pleców. Hannah odwróciła się i zobaczyła
Asha, który oparł się o ścianę. W półmroku jego oczy wydawały się srebrne.
- W sumie tak - przyznała Hannah. - Chciałabym, żeby już znaleźli Thierry'ego.
Mam złe przeczucia.
Przez chwilę stali w ciszy. Potem Ash się odezwał.
- Tak, ciężko jest żyć bez swojej pokrewnej duszy. To znaczy, kiedy już się ją
odnajdzie.
Hannah spojrzała na niego zaintrygowana. Sposób, w jaki to powiedział...
Odezwała się z wahaniem.
- Dzisiaj rano Thea mi powiedziała, że wszyscy znaleźliście swoje pokrewne dusze.
Spojrzał przez pokój na szklane drzwi prowadzące na balkon.
- Naprawdę?
- A... No... - Może ona nie żyje, nagle przyszło jej do głowy. Może nie powinnam pytać.
- I chciałabyś wiedzieć, gdzie jest moja pokrewna dusza? -odezwał się Ash.
- Nie chcę być wścibska.
Ash ponownie spojrzał w ciemność rozciągającą się za szklanymi drzwiami.
- Ona czeka. Taką mam nadzieje. Muszę uporządkować kilka spraw, zanim ją zobaczę.
Nie wyglądał już strasznie, nawet jego oczy nie były przerażające. Wyglądał raczej na
bezbronnego.
- Jestem pewna, że czeka - oznajmiła Hannah. - I założę się, że bardzo ucieszy się
na twój widok, jak już uporządkujesz sprawy.
Potem jeszcze dodała cicho:
- Ja na pewno ucieszę się na widok Thierry'ego.
Zerknął ku niej zaskoczony, a potem się uśmiechnął. Miał bardzo ładny uśmiech.
- Ty naprawdę byłaś tamtą Haną, prawda? Thierry stara się naprawić to, co się
stało w przeszłości. To znaczy od wieków robi dobre uczynki. Może więc i dla
mnie jest jeszcze nadzieja?
Powiedział to niemal z szyderstwem, jednak Hannah dostrzegła jakiś dziwny blask w jego
oczach.
- Wiesz, ty jesteś taka jak ona - dodał nagle. - Jak moja... Jak Mary-Lynnette.
Obie jesteście mądre.
Zanim Hannah zdążyła zareagować, Ash ukłonił się i ruszył z powrotem korytarzem, cichutko
pogwizdując.
Została sama w ciemnym pokoju. Z jakiegoś powodu nagle poczuła się lepiej. Miała w sobie
więcej optymizmu i z nadzieją patrzyła w przyszłość.
Teraz już zasnę. A jutro może zobaczę Thierry'ego? Mocno uczepiła się tej myśli. Po tym
wszystkim, co mu powiedziała, nie wiedziała, jak ją potraktuje.
A co, jeśli po tym wszystkim nie będzie mnie chciał? Nie bądź głupia. Nie myśl o tym. Idź na dwór
i odetchnij
świeżym powietrzem, a potem do łóżka.
Wkrótce uświadomiła sobie, jak bardzo była głupia. Powinna wiedzieć, że nocne spacery na
świeżym powietrzu nie prowadzą do niczego dobrego.
Ale wówczas wydawało się to dobrym pomysłem. Lupe ostrzegała, żeby nie wychodzić na
zewnątrz. Ale szklane drzwi prowadziły tylko na taras i na wewnętrzne podwórze. Hannah
otworzyła je i wyszła.
Jak miło, pomyślała. Powietrze okazało się bardzo chłodne i przyjemne.
Patrzyła na ciemny trawnik, na palmy skąpane w świetle księżyca oraz szemrzące fontanny.
Chociaż nikogo nie widziała, czuła, że straż jest wszędzie, gotowa do skoku w każdej chwili.
Dzięki temu czulą się bezpiecznie.
Pomyślała, że nic nie przedrze się do domu. Mogę spokojnie spać.
Miała już wejść do pokoju, kiedy usłyszała szelest. Dobiegał skądś ponad nią. Z dachu.
Uniosła wzrok i przeżyła największy szok w swoim życiu. Z dachu zwisał nietoperz.
Ogromny.
Wielki nietoperz. Do góry nogami. Skórzaste, czarne skrzydła miał złożone, a czerwone
oczka łypały na dziewczynę, odbijając światło.
Hannah gorączkowo myślała. Może to tylko dekoracja... Nie, idiotko, to jest żywe. Może to ktoś,
kto ma mnie strzec? Może, może to jest Thierry...
Jednak przez cały czas wiedziała. Kiedy minął szok i odzyskała władzę nad ciałem, nabrała
powietrza, by krzyknąć, wszczynając alarm.
Nie miała jednak najmniejszych szans, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Nietoperz
rozpostarł skrzydła w całej okazałości.
W tej samej chwili Hannah poraziło ostre światło, oślepiający ładunek czystej energii.
Zobaczyła gwiazdy, a potem wszystko skryła ciemność.
Moja głowa, wolno pomyślała Hannah. I moje plecy.
Tak naprawdę to wszystko ją bolało. Oślepła albo miała zamknięte oczy. Próbowała je otworzyć,
ale nic się nie zmieniło. Czuła, że mruga, ale niczego nie widziała.
Czerń. Głęboka, zupełna czerń. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie oglądała prawdziwej
ciemności. Nocą w sypialni zawsze było jakieś rozproszone światło. Nawet na dworze świecił
księżyc albo gwiazdy, a jeśli niebo zasnuły chmury, łuna biła od domów.
Tutaj było inaczej. Tutaj panowała całkowita ciemność. Hannah wyobraziła sobie, że czuje,
jak ten mrok uciska jej twarz, ciężko osiada na ciele. I niezależnie od tego, jak szeroko
otwierała oczy czy też jak bardzo skupiała spojrzenie, to niczego nie dostrzegła.
Nie panikuj, powiedziała sama do siebie.
To było naprawdę trudne. Walczyła z instynktownym strachem głęboko zakorzenionym w jej
głowie. Każdego człowieka w całkowitych ciemnościach ogarniała panika.
Oddychaj bardzo spokojnie, powiedziała stanowczo. Oddychaj. Dobra. A teraz musisz się stąd
wydostać. Po kolei. Jesteś ranna?
Tego nie potrafiła określić. Zamknęła oczy, skoncentrowała się. Uświadomiła sobie, że jest
spięta.
Dobra. Myślę, że nie jesteś ranna. Spróbuj wstać. Bardzo powoli.
Zamarła.
Nie mogła wstać.
Nie mogła.
Mogła poruszać rękami i nogami. Ale kiedy próbowała unieść ciało, nawet tylko nieco
zmienić pozycję, coś ją powstrzymywało, uniemożliwiając ruch.
W panice podniosła ręce i wyczuła szorstką powierzchnię sznura.
Jestem związana. Jestem związana...
Coś twardego gniotło ją w plecy. Drzewo? Nie, to nie drzewo, zbyt gładkie. Coś wysokiego,
ale szerokiego. Jakiś słup.
Wyglądało na to, że Hannah wielokrotnie owinięto sznurem w pasie tak mocno, że utrudniał
jej oddychanie. Nigdzie nie mogła wyczuć żadnych supłów, powierzchnia sznura była
jednolita.
Zdawał się mocny i twardy. Hannah wiedziała, że nie zdoła się z niego wyśliznąć ani
rozplatać.
Słup też był solidny. Pod sobą wyczuwała kurz i skałę.
Jestem sama, pomyślała powoli. Słyszała tylko własny od dech. Jestem całkiem sama... W
ciemnościach, i do tego związana. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę się stąd wydostać.
To Maya mnie tu wsadziła. Zostawiła mnie, żebym umarła.
Potem Hannah straciła nad sobą kontrolę. Wrzeszczała, ale słyszała tylko echo odbijające się
od ciemności. Szarpała i wykręcała linę, aż pokaleczyła sobie palce. Rzucała się całym ciałem
z boku na bok, próbując poluzować sznury, aż wreszcie ból w talii zmusił ją, by przestała.
Poddała się i zaczęła głośno szlochać.
Jeszcze nigdy, przenigdy nie czuła się taka opuszczona i samotna.
Wypłakała w końcu wszystko. Gdy z trudem wciągała powietrze, odkryła, że nie może nawet
jasno myśleć.
Słuchaj dziewczyno. Musisz się wziąć w garść. Musisz sobie pomóc, bo nie ma nikogo innego, kto
mógłby to za ciebie zrobić.
To nie były te głosy, które wcześniej słyszała. To były myśli Hannah. Musiała się odwołać do
doświadczeń, które zdobyła w poprzednich życiach, do ich mądrości.
Dobra, pomyślała ponuro. Wystarczy. Myśl. Co wiesz? Gdzie jesteś?
Nie znajduję się na otwartej przestrzeni. Wiem o tym, bo nie ma tutaj żadnego światła, a mój głos
odbija się echem od ścian. Jestem w wielkim... pokoju czy czymś w tym rodzaju. Jest tutaj wysoki
strop. I kamienna podłoga.
Dobra. Słyszysz coś jeszcze?
Hannah słuchała. Trudno było jej się skupić w tej ciszy. Nawet oddech i bicie serca zdawały
się głośne. Czuła, jak nerwy się napinają... ale nie rezygnowała, starając się coś dostrzec, coś
usłyszeć.
Właśnie wtedy to usłyszała. Bardzo daleki odgłos, jakby woda kapała z kranu.
Co to jest, do licha? Jestem w wielkim ciemnym pokoju o kamiennej podłodze i z cieknącym
kranem.
Cicho bądź. Skup się. Jaki czujesz zapach?
Hannah pociągnęła nosem. To nic nie dało, więc głęboko zaczerpnęła powietrza, nie zwracając
uwagi na ból, który poczuła w miejscu, gdzie napinała się lina.
Powietrze jest zastałe. Wilgotne. Cuchnie stęchlizną.
Było bardzo zimno. Do tej pory rozgrzewał ją strach, ale teraz uświadomiła sobie, że palce
ma zlodowaciałe, a ramiona i nogi sztywnieją.
Dobra, co my tu mamy? Jestem w wielkim, ciemnym i chłodnym pomieszczeniu o wysokim stropie
oraz kamiennej podłodze. Czuję stęchliznę i wilgoć.
Jakaś piwnica? Piwnica bez okien?
Oszukiwała samą siebie. Przecież dobrze wiedziała, gdzie trafiła. Wyczuwała tony skał, piętrzące
się ponad jej głową. Słyszała w oddali, jak krople wody rozbijają się o podłoże. To nie
był budynek. Przejechała palcem po chropowatej powierzchni ściany.
Nie mogła w to uwierzyć. Jednak prawda była bolesna.
Była w jaskini.
Jaskini albo pieczarze. Tak czy siak, jestem wewnątrz ziemi. Bóg jeden wie, jak głęboko.
Wystarczająco głęboko, żebym nie dostrzegła żadnego światła.
Bardzo głęboko, podpowiedziało serce. Znalazła się w najodludniejszym miejscu świata. I
miała tutaj umrzeć.
Hannah nigdy wcześniej nie doświadczyła klaustrofobii. A teraz nie potrafiła opanować uczucia,
że ta masa skał nad nią i wokół niej stara się ją zmiażdżyć. Pomyślała, że może spaść w
każdej chwili. Czuła fizyczny ucisk, tak jakby znalazła się na dnie oceanu. Zaczęła mieć kłopoty
z oddychaniem.
Musiała myśleć o czymś innym. Nie chciała na darmo krzyczeć. Gorsze od śmierci było to, że
zwariuje.
Pomyśl o Thierrym.
Kiedy dowie się, że zniknęłaś, zacznie cię szukać. Wiesz to. I nie da za wygraną, dopóki cię nie
odnajdzie.
Ale do tej pory już na pewno nie będę żyła, pomyślała mimowolnie.
Tym razem poczuła przejmujące osamotnienie. Kolejne życie, które stracę. Szybko zamrugała,
żeby powstrzymać łzy. O Boże. Super.
To takie ciężkie. Może spotkam go w przyszłym życiu? I może nie będę wtedy taka głupia i nie
dam się nabrać na sztuczki Mai?
Myślę, że jemu będzie ciężej. Będzie musiał znowu na mnie czekać. Ja po prostu zasnę i obudzę się
gdzie indziej. A pewnego dnia on do mnie przyjdzie i sobie przypomnę... Zaczniemy wszystko od
nowa. Thierry, ja tym razem naprawdę się starałam. Robiłam wszystko, co mogłam. Nie chciałam
tego popsuć.
Obiecaj mi, że znowu będziesz mnie szukał. Obiecaj, że mnie znajdziesz. Będę na ciebie czekać.
Nieważne, ile to zabierze czasu.
Hannah zamknęła oczy, oparła się o słupek i prawie nieświadomie dotknęła pierścienia, który
jej podarował. Może następnym razem go sobie przypomni.
Nagle spostrzegła, że już się nie martwi. Jest tylko bardzo zmęczona.
Nie otwierając oczu, uśmiechnęła się słabo. Czuję się staro. Tak zawsze narzekała matka.
Jestem gotowa, żeby opuścić stare ciało i dostać nowe...
Nagle myśl zniknęła.
Co to za hałas?
Hannah pochyliła się tak bardzo, jak tylko pozwalała jej to lina. Wytężyła słuch. Pomyślała,
że słyszy... Tak. I znowu. Mocny dźwięk odbijający się echem w ciemności.
Brzmiało jak kroki. Ktoś się zbliżał.
Tak, tak, jestem uratowana. Jestem ocalona. Serce Hannah waliło tak mocno, że ledwie zdołała
nabrać tchu, żeby krzyknąć. Jednak w końcu, kiedy tylko zobaczyła w ciemnościach
kołyszące się światło, udało jej się wydać z siebie ochrypły krzyk.
- Thierry? Hej? Jestem tutaj!
Światło w dalszym ciągu się do niej zbliżało. Słyszała coraz bliższe odgłosy kroków. I żadnej
odpowiedzi.
- Thierry...?
Jej głos ucichł.
Kroki. Światło było bardzo jasne. Musiało pochodzić z latarki. Hannah zamrugała.
Serce zamarło jej ze strachu.
Potem światło latarki znalazło się dokładnie przed nią. Zalało jej twarz, rażąc oczy. Pojawiło
się kolejne światło z małej kempingowej lampki. Nagle wrócił jej wzrok.
Hannah zadrżała, trzęsła się z zimna i przerażenia.
Bo to nie był Thierry.
To była Maya.
Rozdział 15
Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - powiedziała Maya.
Odłożyła lampę i coś, co przypominało czarny plecak. Potem wstała, opierając ręce o biodra.
Przypatrywała się Hannah.
Nie będę płakać. Nie dam jej tej satysfakcji, pomyślała dziewczyna.
- Nie wiedziałam, że wampiry mogą się zmieniać w nietoperze.
Maya się roześmiała. Wyglądała przepięknie oblana blaskiem lampy. Jej długie czarne włosy
opadały falami na plecy, sięgając bioder. Skórę miała mlecznobiałą, oczy były ciemne i
tajemnicze. Roześmiane usta miały kolor czerwony.
Nosiła dżinsy i szpilki z wężowej skóry. To zabawne, że Hannah jeszcze nigdy dotąd nie
zwróciła uwagi na strój Mayi. Przyćmiewała wszystko urodą.
- Nie wszystkie wampiry potrafią zmieniać kształt - tłumaczyła Maya. - Ale ja też
nie jestem taka jak inne wampiry. Ja jestem, kochaniutka, pramatką. Jestem
jedyna. I muszę powiedzieć, że mam cię już dosyć.
Z wzajemnością, pomyślała Hannah.
- To dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? - zapytała. -Dlaczego nie zostawisz
mnie i Thierry'ego w spokoju?
- Albowiem, mój słodki groszku, wtedy przegram. A ja muszę wygrać. - Spojrzała z
powagą. - Czy ty tego jeszcze nie pojmujesz? - zapytała łagodnie. - Ja muszę
wygrać, ponieważ zbyt wiele poświęciłam. To wszystko nie może pójść na marne.
Zatem pozostaje tylko wygrana.
Hannah zaparło dech.
Nie spodziewała się od Mayi żadnej spójnej odpowiedzi, ale taką otrzymała. I zrozumiała.
Maya poświęciła całe swoje życie, aby rozdzielić Hannah i Thierry'ego. Swoje długie życie.
Tysiące lat. Gdyby teraz przegrała, to okazałoby się ono bezcelowe.
- Nie potrafisz robić niczego innego - wyszeptała dziewczyna, kiedy już wszystko
pojęła.
- Och, dosyć już tej konferencji prasowej. Potrafię robić mnóstwo rzeczy, zaraz
się o tym przekonasz. Mam już dość tej zabawy, ślicznotko.
Hannah zignorowała groźbę i to obraźliwe dla niej spoufalanie się.
- Ale i tak nic ci to nie da - odparta szczerze zakłopotana. Jakby gawędziła z Maya o tym,
czy iść na zakupy. - Zamierzasz mnie zabić, ale to ci nie pomoże w zdobyciu
Thierry:ego. Jeszcze bardziej cię znienawidzi... I będzie czekał, aż wrócę.
Maya przykucnęła obok plecaka, szukając czegoś. Podniosła wzrok na Hannah i się
uśmiechnęła.
- Czyżby?
Dziewczyna patrzyła na czerwone wargi, mając wrażenie, że ktoś wylewa jej kubeł zimnej
wody na głowę.
- Wiesz, że będzie na mnie czekać. Dopóki i jego nie zabijesz.
Skrzywiła się.
- Ciekawy pomysł. Ale to nie do końca to, o czym teraz myślę. Ja go potrzebuję
żywego. Bo wiesz, on jest moją nagrodą. Jak się wygrywa, to trzeba dostać nagrodę.
Hannah czuła, że robi jej się coraz zimniej i zimniej.
- Będzie czekał,
- Nie, jeśli już nie powrócisz.
A jak zamierzasz tego dokonać, pomyślała Hannah. Boże, może ona chce mnie trzymać tu
żywcem...
Związaną i żywą, aż do dziewięćdziesiątki. Ten pomysł przyniósł ze sobą falę dławiącego strachu.
Dziewczyna rozejrzała się wokół, starając sobie wyobrazić, jakby to było spędzić resztę życia
w tym miejscu. Zimnym, mrocznym, strasznym... Maya wybuchnęła śmiechem.
- Nie potrafisz sobie wyobrazić, prawda? Dobrze, ja ci pomogę.
Podeszła i przykucnęła.
- Spójrz na to. Spójrz, Hannah.
Trzymała małe owalne lusterko. W tej samej chwili poświeciła latarką na twarz Hannah.
Dziewczyna spojrzała i zaparło jej dech. To była jej twarz, ale zarazem nie jej. Przez chwilę
nie potrafiła określić różnicy. Jedyne, co zdołała wymyślić, to że ogląda twarz Hany. Hany z
Trzech Rzek. A potem zrozumiała. Znamię zniknęło.
Albo... prawie zniknęło. Kiedy odwracała głowę, wciąż widziała jego ślad. Jednak wyblakło
tak, że prawie nie dawało się go dostrzec.
Boże, całkiem nieźle wyglądam, pomyślała. Była zbyt otumaniona, by czuć pychę lub skromność.
Potem uświadomiła sobie, że przecież wcale nie brak znamienia sprawia, że wygląda tak
pięknie.
Nawet w nienaturalnym blasku latarki widziała swoją bladość. Skóra stała się kremowa,
niemal przejrzysta. Oczy zdawały się większe i jaśniejsze. Usta zrobiły się bardziej miękkie
oraz zmysłowe. W twarzy było jeszcze coś, czego nie dawało się określić...
Wyglądam jak Poppy, pomyślała. Jak Poppy, ta dziewczyna o miedzianych włosach. Wampir.
Bez słów spojrzała na Mayę. Czerwone wargi lamii rozciągnęły się w uśmiechu.
- Tak. Wymieniłam z tobą krew, kiedy zabrałam cię zeszłej nocy. To dlatego tak
długo spałaś... Może sobie tego nie uświadamiasz, ale na zewnątrz jest już popołudnie.
A ty się już przemieniasz. Myślę, że jeszcze jedna wymiana krwi... może
dwie. Nie chcę niczego przyspieszać. Nie chcę żebyś umarła, zanim staniesz się
wampirem.
Myśli Hannah wirowały. Bezsilnie odchyliła głowę, opierając się o słup. Wpatrywała się w
Mayę.
- Ale dlaczego? - wyszeptała niemal błagalnie. - Dlaczego przemieniasz mnie w
wampira?
Lamią wstała. Podeszła do plecaka i schowała lusterko. Potem wyciągnęła coś innego, tak
długiego, że aż wystawało z worka. Podniosła to.
Kolek. Czarny, drewniany kołek jak włócznia, mniej więcej długości ramienia Mayi. O
starannie zaostrzonym końcu.
- Wampiry nie powracają - oznajmiła lamia.
Nagle w uszach Hannah zabrzmiał ogłuszający ryk. Gorączkowo przełykała ślinę. Bała się, że
zemdleje albo zwymiotuje.
- Wampiry... nie...?
- Ciekawe, prawda? Muszę przyznać, że nie wiem, dlaczego wampiry nie
podlegają reinkarnacji, nawet jeśli są Starymi Duszami. Po prostu umierają. Może
dlatego, że wampiry nie mają duszy, jednak sama nie wiem... Jak myślisz, czy
Thierry ma duszę?
Wokół Hannah wirował cały świat. Nie było nic stałego, nic, czego mogłaby się chwycić.
Umrzeć... Potrafiłaby stawić temu czoło. Jednak umrzeć na zawsze, zgasnąć... A co jeśli
wampiry nie odchodzą do jakiegoś innego miejsca, w jakieś zaświaty? Co jeśli nagle, po prostu,
przestają być?
To stanowiło najbardziej przerażającą rzecz, jaką sobie wyobraziła.
- Nie pozwolę ci - wyszeptała, słysząc, że głos jej się łamie. –Ja nie...
- Nie powstrzymasz mnie - oznajmiła Maya rozbawiona. - Te liny są konopne,
zatrzymają cię niezależnie od tego, czy jesteś wampirem, czy człowiekiem. Moje
biedne dziecko, jesteś bezsilna. Nic mi nie możesz zrobisz. - Napawając się
przebiegłością, powiedziała jeszcze - Nareszcie znalazłam sposób na przerwanie cyklu.
Odłożyła plecak i ponownie uklękła przed Hannah. Tym razem, kiedy rozchyliła czerwone
wargi, dziewczyna dostrzegła długie ostre zęby.
Walczyła. Nawet wiedząc, że to beznadziejna walka, starała się uczynić wszystko, co w
swojej mocy. Próbowała odeprzeć Mayę siłą woli. Ale to nic nie dało. Maya była od niej
silniejsza. Po kilku chwilach Hannah nie mogła poruszać już dłońmi, a głowę miała
odchyloną w bok. Wampirzyca odsłoniła jej szyję.
Teraz wiedziała, dlaczego Maya wcześniej zmusiła ją do napicia się krwi. To nie był
przypadkowe okrucieństwo. To stanowiło część planu.
Nie możesz mi tego zrobić. Nie możesz. Nie możesz zabić mojej duszy...
- Gotowa? - Lamia westchnęła z zadowolenia. Hannah poczuła jej zęby.
Znowu zaczęła się wyrywać, jak gazela w szczękach lwicy. Nic to nie dało. Doświadczyła tylko
ostrego bólu. Maya piła krew wbrew jej woli.
Nie chcę, żeby to się działo...
Ból zelżał i teraz tylko ćmił. Hannah była otumaniona. Maya siłą przycisnęła nadgarstek do
ust dziewczyny. Nie będę pić Prędzej się utopię. Przynajmniej umrę, zanim stanę się wampirem....
Jednak nie tak łatwo zmusić się do śmierci. Wreszcie zakrztusiła się i połknęła krew Mayi.
Skuliła się, prychając i plując, starając się oczyścić gardło oraz nabrać powietrza. Maya usiadła.
- No i proszę - powiedziała nieco zdyszana. Znowu zaświeciła Hannah latarką w twarz.
- Tak. - Patrzyła na nią obojętnie. - Tak, wszystko idzie bardzo dobrze. Jeszcze
jeden raz i powinno być po wszystkim. Byłabyś już wampirem, gdybyśmy nie
straciły tyle czasu od naszej pierwszej wymiany krwi.
- Thierry cię zabije, gdy się dowie - wyszeptała Hannah.
- I złamie swoją świętą obietnicę? Nie sądzę. - Maya uśmiechnęła się i znowu wstała,
machając plecakiem.
- Oczywiście, to by się nie stało, gdyby nie złamał obietnicy, którą mi złożył -
dodała niemalże mimochodem. - Obiecał, że już nigdy nie staniesz między nami. Ale
ledwie się odwróciłam, a ty się pojawiłaś! I zagnieździłaś się w jego domu. Powinien
być mądrzejszy!
Hannah wpatrywała się w nią.
- On nawet nie wie, że byłam w jego domu. Maya, czy ty tego nie widzisz? On o
niczym nie wie...
Maya przerwała jej machnięciem ręki.
- Nie spodziewaj się, że w to uwierzę.
Wyprostowała się i spojrzała na Hannah, a potem westchnęła. Wyłączyła lampkę i wzięła
latarkę.
- Obawiam się, że muszę cię na jakiś czas opuścić. Wrócę jednak wieczorem,
żeby dokończyć dzieła. Nie martw się, nie spóźnię się... W końcu gonią mnie
terminy. Jutro twoje urodziny.
- Mayu... - Muszę ją zająć rozmową, pomyślała Hannah. Muszę sprawić, żeby zrozumiała,
że Thierry wcale nie złamał obietnicy.
Starała się zignorować dręczące ją pytanie. A co jeśli Thierry mówił to wszystko szczerze? Jeśli
naprawdę chce być z Maya?
- Nie mogę już tu siedzieć, muszę lecieć - oznajmiła lamia, zanosząc się szczebiotliwym
śmiechem. - Mam nadzieję, że nie będziesz się tu czuła samotna. Swoją drogą,
nie kołysałabym tym słupem. To jest opuszczona kopalnia srebra i ta cała konstrukcja
nie jest stabilna.
- Mayu...
- Do zobaczenia. - Wzięła plecak i odeszła.
Nie zwracała uwagi na wrzaski Hannah. A dziewczyna, kiedy zniknął blask latarki, przestała
w końcu krzyczeć. Znowu opanowała ją ciemność.
Hannah była słaba. Wyczerpana i pozbawiona sił. Dostała mdłości, miała gorączkę, a skóra
niemiłosiernie ją swędziła. Była też sama.
Prawie poddała się panice. Ale bała się, że jeśli znowu straci nad sobą kontrolę, już nigdy jej
nie odzyska. Do czasu gdy Maya powróci, stanie się obłąkana.
Czas. To jest to, dziewczyno. Zyskałaś nieco czasu. Ona nie wróci do wieczoru, więc oczyść umysł
i wykorzystaj ten czas, który ci pozostał. Jest tak ciemno...
Czy ona zabrała lampkę? Wyłączyła ją, ale czy ją zabrała? Hannah ostrożnie pomacała wokół siebie
dłońmi. Nic... Przez tę linę nie mogła się odchylić.
Dobra. Spróbuj stopami. Ostrożnie. Jeśli ją poczujesz, będziesz uratowana.
Hannah uniosła nogę i zaczęła delikatnie badać ziemię. Malutkie, wolniutkie ruchy. Nagle uderzyła
o coś stopą. Lampa przewróciła się.
To jest to! Teraz ją przesuń. Ostrożnie. Ostrożnie. Bliżej... Już prawie... Teraz do siebie...
Mam! Hannah sięgnęła i złapała lampę, ściskała ją z desperacją obiema rękami. Nie upuść...
Znajdź włącznik. Rozbłysnęło światło.
Pocałowała lampę. Naprawdę ją pocałowała. To była najzwyklejsza kempingowa lampa na
baterie. Ale Hannah czuła się, jakby trzymała coś najdroższego. Światło dodało jej otuchy.
Dobra. Teraz rozejrzyj się wokół. Co możesz zrobić?
Jednak widok nie przepełnił jej nadzieją. Jaskinia miała nieregularne kształty, nierówne ściany
i skalne nawisy. Maya powiedziała, że to kopalnia srebra. A więc ludzie musieli wysadzać
te skały.
Hannah dostrzegła więcej słupów podobnych do tego, do którego ją przywiązano. Zdawało
się, że tworzą pod ścianą jakiś rodzaj rusztowania. Właśnie tędy chodzili górnicy, pomyślała
niejasno.
To jest niestabilnie.
W najgorszym razie przewróci słup. I będzie modliła się o szybką śmierć.
A na razie się rozglądała.
Ściana z prawej, jedyna, którą widziała w świetle lampy, okazała się zaskakująco kolorowa.
Wręcz piękna. To nie była po prostu jakaś szara chropowata skała, tylko poprzetykana żyłami
mlecznobiałego i jasnoróżowego kwarcu.
Srebro czasem występuje razem z kwarcem, pomyślała Hannah. Wiedziała od przyjaciół mamy,
zbieraczy minerałów. Ale to mi nic nie da. Jest ładne, ale bezużyteczne. Znowu zaczynała ulegać
panice. Miała światło, ale co z tego? Mogła patrzeć. Ale nie mogła nic zrobić.
Coś tu musi być. Kamienie. Właśnie, mam kamienie. Hannah przekręciła się i podniosła ten,
który uwierał ją w udo. Może dam radę rzucać w nią kamieniami. To kwarc.
Nagle poczuła mrowienie w całym ciele. Oddech zatrzymał się w płucach, a przez ciało przeszły
dreszcze. Mam kwarc.
Drążącymi dłońmi odstawiła lampę. Sięgnęła po leżący obok kanciasty odłamek. Łzy napłynęły
jej do oczu. To jest bryłka kwarcu, zdatna do obróbki. Wiem, jak wykonać z tego narzędzie.
Oczywiście, w tym życiu jeszcze nigdy tego nie robiła. Ale Hana z Trzech Rzek zajmowała
się tym cały czas. Łupała noże, drapaczki, przebijaki... i toporki.
Wolałaby pracować z krzemieniem; on rozszczepiał się bardziej regularnie. Ale kwarc też się
nadawał. Wiem, jak to zrobić.
Dobra. Spokojnie. Najpierw kamienny młot. To było aż za łatwe. Wszędzie wokół leżały kamienie.
Hannah podniosła taki o nieco zaokrąglonej powierzchni, zważyła w dłoni. Wydawał się
odpowiedni.
Przyciągnęła nogi. Położyła przed sobą nieregularną bryłkę kwarcu i wzięła się do pracy.
W końcu nie zrobiła kamiennego toporka. Nie potrzebowała go. Po odłupaniu kilku
kawałków otrzymała przedmiot o ostrych krawędziach. Zaczęła przecinać linę. Odłupane
kawałki były ostre niczym szkło. Całkiem dobrze cięły konopny sznur.
Wszystko trwało bardzo długo, dwukrotnie musiała robić nowe ostrze. Jednak nie brakowało
jej cierpliwości. Pracowała, aż, uwolniła się z pierwszej pętli, potem drugiej i jeszcze
jednej.
Kiedy pękło ostatnie włókno, niemal krzyknęła z radości.
Jestem wolna! Udało się! Udało!
Szybko się wyprostowała, zapomniała o swoim osłabieniu i gorączce. Zatańczyła szczęśliwa.
Potem wróciła biegiem, podniosła swoją cenną lampę.
A teraz pora się stąd zmywać!
Ale się nie zmyła.
Chwilę potrwało, zanim zaczęła wszystko rozumieć. Najpierw poszła tam, gdzie oddaliła się
Maya. Odkryła, że korytarze ciągną się kilometrami, a czasem były tak wąskie, że z trudem
się przeciskała, i tak niskie, że musiała się kulić. Skała była chłodna i wilgotna.
Znalazła kilka rozgałęzionych tuneli, ale każdy kończył się ślepym zaułkiem. I dopiero gdy
Hannah dotarła do krańca głównego korytarza, zrozumiała jak Maya dostała się do kopalni.
Stanęła pod szybem. Miał może trzydzieści metrów. A na samym szczycie ujrzała
czerwonawy blask słońca.
Wyglądał jak gigantyczny komin. Nigdzie nie było żadnych występów, po których można by
się wspiąć.
Żaden człowiek nie dałby rady się tędy wydostać. Pewnie kiedyś mieli tutaj windę albo coś w tym
rodzaju, wtedy gdy kopalnia jeszcze działała, na wpół przytomnie pomyślała Hannah.
Czuła się coraz bardziej otępiała. Nie potrafiła uwierzyć, że jej triumf okazał się fiaskiem.
Przez jakiś czas krzyczała, wpatrując się w odległy blask słońca. Gdy już ochrypła i ledwie
mogła mówić, przyznała sama przed sobą, że nic nie zdziała.
Nikt tu nie przyjdzie i jej nie uratuje. Dobra. No to musisz ratować się sama.
Ale mam tylko te kamienie... Nie.
Nie. Teraz jestem wolna. Mogę się swobodnie poruszać. Mogę dotrzeć do rusztowania. Mam
kamienie i drewno.
Przez chwilę stała jak sparaliżowana. A potem przycisnęła lampkę do piersi i z powrotem
pobiegła korytarzem.
Kiedy dotarła do jaskini, podekscytowana obejrzała rusztowanie.
Tak. Część tego drewna wciąż jest dobra. Jest stare, ale twarde. Mogę coś z nim zrobić.
Tym razem zrobiła prawdziwy topór. Przyłożyła się do wykonania ostrza, cienkiego, o prostej
krawędzi. Gotowe narzędzie było trójkątne i ciężkie. Dobrze leżało w dłoni. Hana byłaby
dumna.
Potem zaczęła uderzać w zbutwiałe słupy rusztowania. Cały czas pogwizdywała cicho, mając
nadzieję, ze strop nie spadnie jej na głowę. Udało jej się odciąć kawałek drewna.
Ociosała go tak, żeby zrobił się okrągły i gruby mniej więcej na szerokość kciuka, i długi jak
przedramię. A potem oszlifowała go.
Wreszcie kamiennym odłamkiem zaostrzyła jeden koniec kijka.
Potem uniosła gotowe narzędzie, podziwiając je.
Miała kołek. Bardzo dobry kołek.
A Mayę czekała niespodzianka.
Hannah usiadła, wyłączyła lampę, by oszczędzać baterię. Rozpoczęła czuwanie.
Rozdział 16
Minęło sporo czasu, zanim Hannah znowu usłyszała kroki. Skracała go sobie, cicho
pogwizdując piosenki i rozmyślając o tych, którzy są jej drodzy.
O swojej matce. Matka jeszcze za nią nie tęskni, jeszcze nie wie, że zniknęła. Ale jutro już się
dowie. Jutro był pierwszy maja, urodziny jej córki. Chess da jej list.
Jasne, o Chess. Hannah wolałaby więcej czasu poświęcić na pożegnanie z przyjaciółką i
wszystko dokładnie jej wyjaśnić. Chess byłaby zafascynowana. Miała prawo wiedzieć, że i
ona jest Starą Duszą.
O Paulu Winfieldzie. Dziwne, znała go dopiero od tygodnia. Ale próbował jej pomóc. I teraz
wiedział o Hannah Snow więcej niż ktokolwiek w całej Montanie.
Mam nadzieję, że jak się dowie o mojej śmierci, to nie wróci do palenia.
Bo przypuszczalnie tak to się właśnie skończy. Hannah nie żywiła złudzeń. Miała broń, ale
Maya była szybsza i silniejsza. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach nie
zdołałaby się z nią równać, a tym bardziej osłabiona i z gorączką. Najlepsze, na co mogła
liczyć, to to, że zmusi wampirzycę, żeby ją zabiła, kiedy będzie jeszcze człowiekiem.
Pomyślała o członkach Kręgu Świtu. Polubiła ich. Żałowała, że nie zdoła poznać ich lepiej,
pomóc im. Robili coś ważnego, coś, co jak instynktownie wyczuwała, właśnie teraz jest
niezbędne. I pomyślała o Thierrym.
Pewnie znowu będzie musiał ruszać na wędrówkę. To źle. Nie miał zbyt szczęśliwego życia.
A już myślała, że przegoni ten smutek z jego oczu...
Kiedy w końcu usłyszała jakiś dźwięk, pomyślała, że chyba jej się zdawało. Wstrzymała oddech.
Nie. To kroki. Zbliżają się. Nadchodzi.
Hannah zmieniła pozycję. Ustawiła się nieopodal wejścia do jaskini. Wzięła głęboki oddech.
Otarła o dżinsy spoconą prawą dłoń, by pewniej chwycić kołek.
Uznała, że Maya skieruje światło latarki na słup, do którego była przywiązana jej
zakładniczka, a to oznacza, że będzie musiała wejść w głąb jaskini.
A wtedy to zrobię. Wyłonię się z ciemności tuż za nią. Skoczę i wbiję kołek w plecy. Muszę
celnie trafić.
Wstrzymała oddech, widząc światło przed wejściem do jaskini. Najbardziej się bała, że Maya
ją usłyszy. Cicho... Cicho...
Światło się zbliżało. Hannah przyglądała mu się bez ruchu. Nagłe coś ją zaniepokoiło. To nie
był ukośny, skupiony promień latarki. Ten blask był bardziej rozproszony.
Przyniosła drugą lampę. To znaczy, że...
Maya weszła do środka. Szła prędko i nie zatrzymywała się. Jeszcze nie oświetliła słupa.
Najwyraźniej była pewna, że Hannah wciąż tam jest.
Dziewczyna zaklęła w myślach. Jest za daleko, poza zasięgiem. Wstawaj!
Jej plan walił się w gruzy. Wstała, Usłyszała trzask, który zabrzmiał głośniej niż wystrzał z
armaty.
Jednak Maya się nie zatrzymała. Szła dalej. Prawie dotarła do słupa.
Tak cicho, jak tylko mogła, Hannah ruszyła na przełaj przez jaskinię. Wystarczyłoby, żeby
Maya się teraz odwróciła, a już by ją dostrzegła.
Lamia dotarła do słupa. Zatrzymała się. Rozejrzała uważnie na boki.
Hannah stała za nią. Teraz.
To był dobry moment. Dziewczyna wiedziała, jak uderzyć, jak przenieść masę ciała, tak żeby
kołek wbił się pod lewą łopatką. Wiedziała, jak to zrobić... Ale nie potrafiła.
Nie potrafiła dźgnąć kogoś w plecy. Kogoś, kto właśnie w tej chwili jej nie zagrażał, kto
nawet nie wiedział, że znalazł się w niebezpieczeństwie.
O Boże! Nie bądź głupia! Zrób to!
O Bogini! Głos odbił się jej echem po głowie. Nie jesteś zabójcą. To nawet nie jest samoobrona!
Sfrustrowana, usłyszała, jak wypuszcza powietrze. Płakała. Jej ramię opadło. Mięśnie zwiotczały.
Nie zrobiła tego. Nie potrafiła tego zrobić.
Maya odwróciła się powoli.
W świetle lampy wyglądała zarazem pięknie i upiornie. Patrzyła na Hannah, a potem spuściła
wzrok na kołek.
Potem popatrzyła dziewczynie w twarz.
- Jesteś niesamowita – oznajmiła szczerze zdumiona. - Dlaczego tego nie zrobiłaś?
Byłaś na tyle sprytna, żeby się uwolnić i zrobić sobie broń. Dlaczego zabrakło ci
ikry, żeby skończyć sprawę?
Hannah zadawała sobie te same pytania, klnąc w duszy.
Teraz umrę, pomyślała. I to na dobre, bo zabrakło mi ikry. Bo nie potrafię zabić kogoś, o kim wiem,
że jest zły i zdeterminowany, żeby mnie zabić.
To nie kwestia etyki. To głupota.
- Myślę, że to przez nauki, które odebrałaś w egipskiej świątyni - mówiła Maya. -
A może przez to życie, kiedy byłaś buddystką... Pamiętasz je? A może ty zwyczajnie
jesteś słaba.
Jestem ofiarą. Zawsze byłam ofiarą. Twoją. Myślę, że swoją rolę opanowałam perfekcyjnie.
- Dobrze, tak naprawdę nieważne, dlaczego - powiedziała Maya. - Ostatecznie i tak
zawsze kończy się tak samo. A teraz załatwimy to raz na zawsze.
Hannah spoglądała na lamię, oddychała ciężko, była w pułapce.
Nikt nie powinien żyć jako ofiara. Każde stworzenie ma prawo walczyć o życie.
Ale nie sądziła, że znowu zdoła się poruszyć. Po prostu czuła się już zbyt zmęczona.
Wszystko ją bolało, głowa, obtarte do krwi palce, stopy.
Maya uśmiechała się, a barwa jej oczu zmieniała się w lodowatą zieleń.
- Teraz bądź grzeczną dziewczynką - mruczała wesoło.
- Wcale nie chcę być grzeczną dziewczynką...
Lamia sięgnęła ku niej swoimi długimi ramionami.
- Nie dotykaj jej! - powiedział Thierry, stając u wejścia do jaskini.
Hannah szarpnęła głową w bok. Wpatrywała się w nowe źródło światła, które tak nagle się
pojawiło. Przez pierwszych kilka sekund myślała, że ma halucynacje.
Ależ nie. On tutaj był. Thierry, z własną lampą, wysoki i gotowy do skoku jak drapieżnik.
Problem w tym, że był za daleko. A Maya była szybka. Zanim Hannah zdążyła uwierzyć w
szczęście, lamia już była przy niej. Jednym zwinnym krokiem stanęła za dziewczyną, łapiąc
ją rękoma za gardło.
- Zostań tam, gdzie jesteś - poleciła spokojnie. - Albo złamię jej kark.
Hannah wiedziała, że mogłaby to zrobić. Czuła żelazną siłę kryjącą się w dłoniach Mai. Ona
nie potrzebowała żadnej broni. Thierry odłożył lampę i podniósł ręce.
- Nie ruszam się - oznajmił spokojnie.
- I powiedz im, żeby odeszli. Jeśli kogoś zobaczę, to ją zabiję.
Nie odwracając się, Thierry zawołał:
- Cofnijcie się do wejścia. Wszyscy. - Potem spojrzał na Hannah. - Nic ci nie jest?
Nie była w stanie skinąć głową. Maya trzymała ją tak mocno, że ledwie zdołała powiedzieć
„tak". Mogła jednak na niego spojrzeć.
I pojęła, że wszystkie obawy nie miały podstaw. Kochał ją. Jeszcze nigdy, na niczyjej twarzy
nie widziała tak czystej miłości i troski.
Co więcej, rozumieli się bez słów. Nastał kres nieporozumień oraz nieufności. Może po raz
pierwszy, od kiedy była Haną z Trzech Rzek, Hannah uwierzyła mu bez zastrzeżeń.
Stali się zgodni.
I żadne z nich nie chciało umierać.
Kiedy Thierry w końcu oderwał wzrok od Hannah, spojrzał na Mayę i powiedział:
- To już koniec. Musisz to zrozumieć. Mam tutaj dwudziestu ludzi, a na powierzchni
czeka kolejnych dwudziestu.
Jego głos złagodniał i stał się spokojniejszy.
- Ale daję ci słowo, Mayu, możesz stąd wyjść. Nic ci się nie stanie. Musisz tylko
najpierw wypuścić Hannah.
- Razem - wydyszała dziewczyna, bo lamia ścisnęła ją mocniej, odcinając dopływ
powietrza. Z trudem nabrała tchu i dokończyła - Thierry, wyjdziemy stąd razem.
Thierry pokiwał głową i spojrzał na Mayę. Wyciągnął rękę, jakby uspokajał wystraszone
dziecko.
- Po prostu ją puść - powiedział łagodnie. Lamia się roześmiała.
Nie był to naturalny dźwięk, sprawił, że Hannah przeszły ciarki. Nikt o zdrowych zmysłach
nie mógł wydać takiego odgłosu.
- Ale w ten sposób nie wygram - oznajmiła wampirzyca niemalże miłym głosem.
- Ty i tak nie możesz wygrać - spokojnie powiedział Thierry. - Nawet jeśli ją
zabijesz, ona i tak będzie żyła.
- Nie, jeśli wpierw uczynię ją wampirem - przerwała mu Maya.
Jednak on pokręcił głową.
- To nie ma znaczenia.
Mówił spokojnie, przekonany o słuszności swoich słów. Nawet Hannah słuchała go
urzeczona.
- Nawet jeśli ją zabijesz, będzie żyła nadal, tutaj - klepnął się w pierś. - We mnie.
Trzymam ją w sobie. Jest częścią mnie. Zatem dopóki i mnie nie zabijesz, tak
naprawdę nie zdołasz jej zabić. I nie możesz wygrać. To proste.
Nastała cisza. Serce Hannah biło szybko. Otworzyła szeroko oczy.
Słyszała oddech Mayi, był urywany. Wydawało jej się, że lamia poluźniła uchwyt.
- Mogę zabić was oboje - stwierdziła wampirzyca ochrypłym głosem.
Thierry uniósł ramiona i opuścił je zrezygnowany.
- Ale jak możesz wygrać, jeżeli nie ma tu tych wszystkich, których tak bardzo
nienawidzisz. Zrobisz to bez świadków?
To brzmiało obłąkańczo, jednak było prawdą. Hannah poczuła że ugodziło Mayę jak dobrze
wymierzona włócznia. Jeśli wampirzyca nie mogła zdobyć Thierry'ego, jeśli nawet nie mogła
sprawić, żeby cierpiał, to jaki w tym sens? Gdzie zwycięstwo?
- Przerwij cykl właśnie teraz - łagodnie mówił Thierry. - Puść ją.
Stał się taki czuły, taki rozsądny. Hannah nie miała pojęcia, jak ktoś w ogóle mógłby mu się
oprzeć. Jednak zaskoczyło ją to, co stało się później.
Powoli, bardzo powoli, Maya poluźniała uchwyt. Ustąpiła. Hannah wzięła głęboki oddech.
Chciała pobiec do Thierry'ego, ale bala się wykonać najmniejszy ruch, żeby nie zaburzyć
równowagi, która zapanowała w jaskini. A poza tym kolana jej się trzęsły.
Maya obeszła ją i poszła w stronę Thierry'ego.
- Kochałam cię - powiedziała. W jej głosie zabrzmiało coś, czego Hannah nigdy jeszcze nie
słyszała. Drżenie. - Dlaczego nigdy tego nie zrozumiałeś?
Thierry pokręcił głową.
- Bo to nieprawda. Ty nigdy mnie nie kochałaś. Ty mnie pożądałaś. Głównie dlatego,
że nie mogłaś mnie mieć.
Nastała cisza, gdy tak stali, patrząc na siebie. I wcale nie dlatego, że rozumieli się bez słów.
Oni nigdy nie potrafili się dogadać. Teraz również nie mieli sobie niczego do powiedzenia.
Cisza się przeciągała. Aż wreszcie Maya opadła. Nie, nie przewróciła się. Hannah zobaczyła,
jak uchodzi z niej życie - nadzieja. Siła, która czyniła lamię rozedrganą i pełną energii, nawet
po tysiącach lat. Wszystko to zawdzięczała woli zwycięstwa... A teraz wiedziała już, że
przegrała. Została pokonana.
- Dalej, Hannah - cicho powiedział Thierry. – Chodź.
Potem odwrócił się i krzyknął w głąb tunelu.
- Oczyśćcie drogę. Wszyscy wychodzimy.
Właśnie wtedy to się stało.
Maya nie ruszała się z miejsca, zwiotczała, z opuszczoną głową, wzrokiem wlepionym w
ziemię.
Albo w swój plecak.
I teraz, kiedy Thierry się odwrócił, rzuciła mu spojrzenie, a potem ruszyła tak szybko jak
atakujący wąż. Chwyciła czarny kołek i trzymając go poziomo, odsunęła ramię.
Hannah natychmiast rozpoznała tę pozycję. Jako Hanna z Trzech Rzek ciągle widywała
myśliwych miotających włóczniami.
- Gra skończona - wyszeptała Maya.
Hannah miała tylko ułamek sekundy, żeby coś zrobić. Jedyne, co zdążyła pomyśleć, było
„nie".
Całym ciężarem ciała rzuciła się w stronę lamii. Trzymając w ręce kołek.
Drewniane ostrze wbiło się w miękkie ciało. Wampirzyca zachwiała się, straciła równowagę i
chybiła. Czarny kołek potoczył się po kamiennej podłodze.
Hannah też straciła równowagę i upadła. Maya również się przewróciła. To wszystko działo
się w zwolnionym tempie,
Zabiłam ją.
W tej myśli nie było triumfu. Tylko taka cicha pewność,
Hannah spostrzegła, że leży na Mai, z której pleców sterczał kołek.
W pierwszej chwili chciała wezwać lekarza. Jeszcze nigdy nie widziała kogoś tak poważnie
rannego, nie w tym życiu. Z rany sączyła się krew. Kołek wszedł bardzo głęboko, drewno
wbiło się w ciało wampirzycy z taką łatwością jak stal tnie ciało człowieka.
Thierry znalazł się tuż obok. Odsunął Hannah od leżącej lamii, tak jakby wciąż jeszcze mogła
stanowić jakieś zagrożenie.
Hannah od razu wyciągnęła ku niemu ramiona, ich ręce się splotły. Trzymała go mocno,
czując nagły przypływ ciepła i ogarniający ją spokój.
Potem Thierry delikatnie obrócił Mayę na bok. Włosy opadały jej na ukos przez twarz niczym
czarny wodospad. Skórę miała kredowobiałą, a oczy szeroko otwarte. Śmiała się. Śmiała.
Patrzyła na Hannah i się śmiała. Krztusząc się, wydyszała:
- A jednak nie zabrakło ci ikry.
- Możemy coś dla niej zrobić? - wyszeptała dziewczyna. Thierry pokręcił głową.
Potem stało się coś strasznego. Śmiech lamii zmienił się w charkot. Z kącika ust popłynął
strumyczek krwi. Ciałem szarpnęło. Oczy spojrzały gdzieś w dal. A potem, w końcu, stała się
spokojna.
Hannah usłyszała, jak sama z westchnieniem wypuszcza
powietrze.
Ona nie żyje. Zabiłam ją. Ja kogoś zabiłam.
Każde stworzenie ma prawo walczyć o swoje życie albo tych, których kocha.
- Cykl został przerwany - łagodnie oznajmił Thierry.
Potem puścił ramię Mai i dał jej ciału powoli się osunąć. Teraz zdawała się dużo mniejsza,
skurczona. Po chwili Hannah spostrzegła, że to wcale nie złudzenie. Z Mayą działo się to, co
z wampirami na filmach. Zapadała się powoli w sobie, jej tkanki się kurczyły, mięśnie usychały.
Ręka lamii, ta, którą widziała dziewczyna, schła i twardniała. Skóra stała się żółta i
pergaminowa, pokazując kształt ukrytych pod spodem ścięgien.
Ciało Mayi zwiotczało.
Hannah przełknęła ślinę, zamknęła oczy.
- Nic ci nie jest? Popatrz na mnie. - Thierry przyglądał się jej uważnie. Powtórzył
pytanie, chociaż chodziło mu już o co innego - Nic ci nie jest?
Hannah zrozumiała. Spojrzała na Mayę, potem z powrotem na niego.
- Nie jestem z tego dumna - odparła powoli. - Ale też nie jest mi przykro. Po
prostu... trzeba to było zrobić - zastanowiła się jeszcze chwilę, a potem powiedziała,
każde słowo wymawiając z osobna: - Ja już więcej nie będę ofiarą.
Thierry objął ją mocniej.
- Jestem z ciebie dumny- oznajmił. Potem jeszcze dodał:
- Chodźmy. Musimy zabrać cię do uzdrowiciela.
Wrócili wąskim tunelem, który przestał już być ciemny, bo ludzie Thierry'ego porozstawiali
co kilka metrów latarnie. Na końcu korytarza, w pomieszczeniu z szybem, zawiesili coś na
kształt liny na krążkach i blokach.
Byli tam już Lupe, Nilsson oraz „agenci CIA". Byli także Rashel i Quinn. Wojownicy,
pomyślała Hannah. Kiedy zjawiła się razem z Thierrym, wszyscy ją witali, uśmiechali się i
poklepywali.
- Już po wszystkim - krótko stwierdził Thierry. - Nie żyje.
Wszyscy spojrzeli na niego, a potem na Hannah. Wiedzieli. Zaczęli wiwatować i poklepywać
ją po plecach. Nie czuła się już jak Kopciuszek, czuła się jak Dorotka po zabiciu Złej Czarownicy.
I wcale jej się to nie spodobało.
Lupe złapała Hannah za ramiona i powiedziała podekscytowana:
- Czy ty wiesz, co zrobiłaś?
- Tak. Ale teraz nie chcę już o tym myśleć.
Dopiero kiedy wyciągnięto ją na powierzchnię, zapytała Thierry'ego, jak ją odnalazł. Stała na
niewielkim wzgórzu, wokół nie było żadnych budynków ani charakterystycznych punktów.
Maya wybrała bardzo dobrą kryjówkę.
- Wydał ją jeden z jej podwładnych - odparł Thierry. -Przyszedł do domu mniej więcej o tej samej
porze co ja, tego wieczoru, i powiedział, że ma ważną informację do sprzedania. To był wilkołak,
któremu nie podobało się, jak go potraktowała.
- Ten wilkołak o czarnej sierści? - zastanowiła się Hannah.
Nagle zrobiła się zbyt senna, żeby zadawać kolejne pytania.
- Do domu, sir? - zapytał Nilsson, nieco zdyszany, bo właśnie wydostał się z szybu.
Thierry spojrzał na niego, roześmiał i zaczął pomagać Hannah przy schodzeniu w dół.
- Tak, do domu.
Rozdział 17
Muszę zadzwonić do mamy - oznajmiła Hannah.
Thierry przytaknął.
- Ale może poczekasz, aż ona wstanie? Jeszcze nawet nie ma świtu.
Znaleźli się w domu Thierry'ego, w eleganckiej sypialni o błyszczących złotych ścianach. Za
oknem właśnie zaczynało szarzeć.
Tak dobrze było odpocząć, pozbyć się napięcia, dać odprężyć się pokiereszowanemu ciału.
Tak dobrze było żyć. Czuła się, jakby właśnie się odrodziła i spoglądała na świat innymi
oczami. Nawet najdrobniejsze wygody - gorący napój, ogień w kominku - okazały się
niezmiernie cenne.
I dobrze jej było z Thierrym.
Siedział na łóżku, trzymał Hannah za rękę, patrzył na dziewczynę, nie wierząc, że jest
prawdziwa.
Uzdrowiciel przyszedł i poszedł, a teraz zostali tylko we dwoje. Siedzieli w ciszy, nie
potrzebując słów.
Spoglądali sobie w oczy, a potem sięgnęli ku sobie. Spoczęli niczym znużeni wędrowcy.
Hannah oparła czoło o wargi Thierry'ego.
Już po wszystkim, pomyślała. Miałam rację, gdy mówiłam Paulowi, że zbliża się apokalipsa. Ale
już minęła.
Thierry drgnął, całował jej włosy. Potem się odezwał, nie na głos, ale w myślach. Gdy tylko
Hannah go usłyszała, wiedziała już, że próbuje powiedzieć coś ważnego.
Wiesz, że bardzo niewiele brakowało i zostałabyś wampirem? Będziesz chorowała przez kilka
dni, gdy twoje ciało będzie się z powrotem zmieniało.
Hannah pokiwała głową, nie patrząc na niego. Uzdrowiciel już to wszystko jej wytłumaczył.
Czuła jednak, że Thierry chce powiedzieć coś więcej.
... no, wiesz, wciąż jeszcze masz wybór.
Zapadła cisza. Potem Hannah odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.
- O co ci chodzi?
- O to, że wciąż jeszcze możesz zostać wampirem. Jesteś właśnie na granicy.
Jeśli chcesz, możemy doprowadzić twoją przemianę do końca.
Hannah odetchnęła głęboko.
Dotąd o tym nie pomyślała, ale teraz zaczęła się zastanawiać. Jako wampir stałaby się
nieśmiertelna, mogłaby ciągle być z Thierrym przez, kto wie, ile tysięcy lat. Stałaby się
silniejsza od człowieka, szybsza, uzyskała zdolności telepatyczne.
I byłaby fizycznie doskonała. Odruchowo uniosła dłoń do lewego policzka, ku znamieniu.
Lekarze go nie usuną. Ale jeżeli zostanie wampirem? Popatrzyła na Thierry'ego.
- Czy tego właśnie chcesz? Żebym została wampirem?
On też wpatrywał się w jej policzek. Potem ich spojrzenia się zetknęły.
- Chcę tego, czego ty chcesz. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Nic innego mnie nie
obchodzi.
Hannah odsunęła rękę.
- No to- oznajmiła bardzo łagodnie- jeśli nie masz nic przeciwko temu, pozostanę
człowiekiem. Nie obchodzi mnie znamię. To... część mnie. Nie niesie żadnych złych
wspomnień.
Po chwili dodała jeszcze.
- Sądzę, że każdy człowiek jest niedoskonały.
W oczach Thierry'ego mogła dostrzec łzy. Delikatnie podniósł jej dłoń i ją pocałował. Nic nie
powiedział, ale coś w jego twarzy sprawiło, że przepełniła ją miłość.
Potem wziął ją w ramiona.
A Hannah była szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że aż się rozpłakała.
Był jej towarzyszem, jej partnerem! Tym, który był dla niej święty. Drugą połową jej
tajemnic. Tym, kto miał zawsze być z nią, pomagać jej, strzec jej. Podnosić, kiedy upadała,
wysłuchiwać jej opowieści - nieważne, ile razy mu je powtarzała. Rozumieć te sprawy, o
których nie chciałaby opowiadać innym. Kochać ją nawet wtedy, kiedy będzie głupia.
Znaleźć się w jej umyśle. Być jej pokrewną duszą.
Pomyślała, że teraz już wszystko będzie dobrze.
Nagle jakby wejrzała w korytarz czasu, teraz jednak patrząc do przodu, nie w tył.
Pójdzie do college'u i zostanie paleontologiem. Razem z Thierrym będą pracowali z Kręgiem
Świtu i rosnącymi w silę starymi mocami. Razem będą szczęśliwi, pomogą światu przejść
przez nadchodzące zmiany. Z oczu Thierry'ego zniknie smutek.
Będą się kochać, odkrywać i poznawać. Hannah stanie się dojrzałą kobietą, zestarzeje się, a
Thierry wciąż będzie kochał ją tak samo. A pewnego dnia, jako człowiek, powróci do Matki
Ziemi jak fala przechodząca przez ocean. Thierry będzie po niej rozpaczał i będzie na nią
czekał. A potem zaczną wszystko od nowa.
Już jedno wspólne życie by jej wystarczyło, jednak Hannah czuła, że będzie ich miała wiele.
Zawsze znajdzie się coś nowego do nauczenia.
Thierry poruszył się, jego oddech ogrzał jej włosy.
- Prawie zapomniałem - wyszeptał. - Dzisiaj skończyłaś siedemnaście lat.
Wszystkiego najlepszego.
Zgadza się, pomyślała. Spojrzała w stronę okna, zdumiona i oszołomiona. Niebo różowiało.
Oglądała świt swoich siedemnastych urodzin - działo się coś, co jeszcze nigdy wcześniej się
nie wydarzyło.
Zmieniła swoje przeznaczenie.
- Kocham cię - wyszeptała do Thierry'ego.
A potem po prostu siedzieli objęci, a pokój wypełniał się światłem.