Świat nocy 2
Wybrani
Anioł ciemności
Pakt dusz
L.J. SMITH
Spis treści:
Wybrani................................................................7
Anioł ciemności.....................................................171
Pakt dusz..............................................................317
Wybrani
Lolly Carter
R ozdział 1
S
tało się to na przyjęciu urodzinowym Rashel, w dniu, w którym skończyła pięć lat.
- Możemy wejść do tuneli? - Urodziny Rashel odbywały się w wesołym miasteczku, w
którym znajdowała się największa konstrukcja z tuneli i zjeżdżalni, jaką dziewczynka kiedykolwiek
widziała.
- Dobrze, kotku - odparła mama z uśmiechem. - Ale uważaj na Timmy'ego, nie chodzi tak
szybko jak ty.
To były ostatnie słowa matki, jakie Rashel usłyszała. Zresztą mama nie musiała jej tego
powtarzać. Rashel i tak zawsze uważała na Timmy'ego. Był od niej młodszy o cały miesiąc i
nawet nie chodził jeszcze do przedszkola. Miał jedwabiste czarne włosy, błękitne, oczy i
bardzo słodki uśmiech. Włosy Rashel także były ciemne, ale oczy zielone, Mama zawsze
powtarzała,
że są zielone jak szmaragdy. Zielone jak oczy kota.
Czołgając się przez tunele, Rashel co chwila odwracała się, by zerknąć na chłopca. Gdy
dotarli do wysokich wyłożonych winylem schodów- tak śliskich, że łatwo można było z nich
spaść - chwyciła go za rękę. Timmy rozpromienił się, a w jego zmrużonych błękitnych oczach
zalśniło uwielbienie. Rashel pomogła chłopcu wspiąć się na górę, po czym puściła jego dłoń.
Kierowała się teraz w stronę wielkiej pajęczyny, całej sali zbudowanej wyłącznie z sieci i
sznura. Co jakiś czas wyglądała przez wypukłe, okrągłe okienko w jednym z tuneli, by
spojrzeć na mamę, która machała do niej z dołu. Po chwili mamę Rashel zaczepiła jednak
jakaś inna mama, wiec dziewczynka przestała wyglądać. Rodzice nigdy nie potrafią
rozmawiać i machać jednocześnie.
Rashel skoncentrowała się na przejściu przez labirynt tuneli, które śmierdziały jak plastik i
stare skarpetki. Udawała, że jest królikiem przekradającym się przez podziemne korytarze. I
nie spuszczała Timmy'ego z oka - aż dotarli do podstawy wielkiej pajęczyny.
Znaleźli się z tyłu całej konstrukcji. Nie kręciły się tam inne dzieci, było zupełnie cicho. Nad
Rashel wisiała długa biała lina z rozmieszczonymi w tej samej odległości od siebie supłami.
Prowadziła wysoko w górę, aż do samej pajęczyny.
- W porządku, teraz zaczekaj tu na mnie, wejdę i zobaczę, jak to wygląda
- powiedziała do
Timmy'ego, ale tak naprawdę trochę go oszukiwała. Nie sądziła, że Timmy'emu uda się tak
wysoko wspiąć, a gdyby na niego czekała, żadne z nich nie dotarłoby na górę.
- Nie chcę, żebyś szła beze mnie. - W głosie Timmy'ego zabrzmiał niepokój.
- To zajmie tylko chwilkę - uspokoiła go Rashel. Wiedziała, czego chłopiec się boi. - Żadne
duże dzieci tu nie przyjdą i nie będą cię popychać.
Timmy wciąż miał niepewną minę.
- Nie masz już ochoty na ciastko z lodami po powrocie do domu? - spytała przebiegle Rashel.
Groźba była całkiem jawna. Timmy przez chwilę myślał, po czym westchnął ciężko i kiwnął
głową.
- Okej, zaczekam.
I to były ostatnie słowa, które Rashel usłyszała od niego
Zaczęła się wspinać po sznurze. Okazało się to trudniejsze, niż przewidywała, ale wysiłek
bardzo się opłacił. Cały świat przemienił się w falującą, drżącą masę sznurków. Musiała
przytrzymywać
się obiema rękami, by nie stracić równowagi, i usiłowała opierać stopy na
szorstkich, trzęsących się linach. Czuła świeże powietrze i promienie słońca. Roześmiała się
ze szczęścia, kołysząc się w sieci. Wokół rozpościerał się labirynt kolorowych plastikowych
tuneli.
Gdy zerknęła w dół, zobaczyła, że Timmy'ego tam nie ma.
Poczuła skurcz w żołądku. Chłopiec musiał tam stać. Obiecał czekać.
Ale go nie było. Z góry Rashel widziała cale pomieszczenie. Zupełnie puste.
W porządku, zatem musiał wrócić do tuneli. Rashel błyskawicznie ruszyła w drogę, huśtając
się i łapiąc za kolejne uchwyty. Wreszcie dotarła do liny i błyskawicznie zsunęła się w dół.
Zajrzała w wylot tunelu, mrugając w ciemnościach.
- Timmy? - usłyszała tylko dziwnie stłumione echo swojego głosu.
Żadnej odpowiedzi. Tunel wydawał się pusty.
- Timmy!
Żołądek podszedł Rashel do gardła. W głowie wciąż słyszała słowa matki: „Uważaj na
Timmy'ego". Nie uważała na niego. A teraz mógł być wszędzie, zagubiony w ogromnej
konstrukcji, może płakał, może dopadły go duże dzieci. Może nawet poleciał na skargę do jej
matki.
I wtedy Rashel zauważyła szczelinę w wyściełanej ścianie.
Była na tyle szeroka, że zdołałby się przez nią przecisnąć czterolatek albo bardzo szczupła
pięciolatka. Prześwit między dwiema obitymi ścianami prowadził na zewnątrz. Rashel od razu
wiedziała, że to tam poszedł Timmy. Wybieranie najkrótszej drogi do celu bardzo do niego
pasowało. Prawdopodobnie właśnie biegł do jej mamy
Rashel była bardzo szczupłą pięciolatką. Prześliznęła się przez szczelinę niemal bez trudu i
stanęła po drugiej stronie, bez tchu, w dusznym cieniu.
Właśnie miała ruszyć w stronę wejścia do pajęczyny, gdy zauważyła, że na wietrze trzepocze
fragment ściany pobliskiego namiotu. Namiot wykonany był z winylowych płytek
pomalowanych w jaskrawe czerwone i żółte paski, znacznie bardziej jaskrawe niż kolory
tuneli. Klapa unosiła się na wietrze. Rashel zobaczyła, że niemal każdy mógłby ją podnieść i
dostać się do środka.
Przecież Timmy na pewno by tam nie wszedł, pomyślała. To zupełnie do niego niepodobne.
A jednak dręczyło ją dziwne przeczucie.
Wbiła wzrok w klapę. Przez chwilę wahała się, wdychając powietrze gęste od kurzu i aromatu
prażonej kukurydzy. Jestem dzielna, powiedziała sobie w końcu, po czym ruszyła naprzód.
Odepchnęła nieco poluzowaną klapę, by poszerzyć otwór, i zajrzała do wnętrza.
Było zbyt ciemno, by mogła cokolwiek zobaczyć, ale woń kukurydzy wydawała się
intensywniejsza. Rashel powoli przesuwała się do przodu, aż w końcu znalazła się w środku.
Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, zorientowała się, że nie jest sama.
W namiocie stał wysoki mężczyzna. Miał na sobie długi, jasny płaszcz, chociaż na zewnątrz
było ciepło. Nie zauważył Rashel, bo jego uwagę przyciągało coś, co trzymał w ramionach.
Mężczyzna miał pochyloną głowę i coś z tą rzeczą robił.
Nagle Rasheł zobaczyła co. Dorośli kłamali, mówiąc, że ogry, potwory i inne istoty z bajek i
legend nie istnieją naprawdę. Bo mężczyzna trzymał Timmy'ego i powoli go pożerał...
Rozdział 2
P
ożerał albo rozdzierał. Wsysał. Wydawał takie sarnę dźwięki jak Pal, gdy zjadał psią
karmę.
Przez chwilę Rashel stała jak sparaliżowana. Cały świat nagle się zatrzymał. Wydawało jej
się, że śni. Usłyszała, że ktoś krzyczy, poczuła ból w gardle i zorientowała się, że to właśnie
ona.
I wtedy wysoki mężczyzna na nią spojrzał.
Podniósł głowę i spojrzał. A ona wiedziała, że widok jego twarzy będzie ją prześladował w
koszmarach do końca życia.
Nie był wcale brzydki. Miał tylko dziwne czerwone włosy jak krew i oczy lśniące złotawym
blaskiem jak oczy zwierzęcia. Błyszczało w nich takie światło, jakiego jeszcze nigdy nie
widziała.
Zerwała się do biegu - Nie powinna była porzucać Timmy'ego, ale za bardzo się bała. Czuła,
że zachowuje się jak tchórz, jak małe dziecko, ale nie mogła nic na to poradzić. Wciąż
krzycząc, odwróciła się i wybiegła jak strzała przez szczelinę w pokrywie namiotu.
To znaczy prawie wybiegła. Zdążyła wychylić tylko głowę i ramiona, zobaczyła czerwone
plastikowe tunele wznoszące się przed jej oczami i wtedy właśnie czyjaś ręka zacisnęła się na
jej koszulce z Gymboree. Wielka, silna dłoń zatrzymała ją w pół kroku. W porównaniu z nią
Rashel była bezsilna jak kociak.
W chwili gdy ręka wciągała ją z powrotem do namiotu, zobaczyła coś jeszcze. Matkę. Jej
własną matkę, która właśnie minęła sieć do wspinania. Pewnie usłyszała krzyk Rashel.
Matka miała szeroko otwarte oczy i usta, chyba biegła. Przybywała Rashel na ratunek.
- Mamuuuuusiuuuuuuuuu! - krzyknęła Rashel i w tej samej sekundzie znalazła się z
powrotem w namiocie.
Mężczyzna cisnął nią o ziemię daleko od szczeliny - dzieci w przedszkolu rzucały tak
kulkami papieru. Rashel wylądowała twardo, czując ból w nodze. Normalnie rozpłakałaby się
, ale w tej chwili ledwo go poczuła. Wpatrywała się w Timmi’ego, który leżał na ziemi, tuż
obok.
Timmy wyglądał dziwnie, jak szmacian lalka z rozrzuconymi rękami i nogami. Był bardzo
blady i wpatrywał się w sufit namiotu.
Na szyi miał dwie wielkie dziury, z których sączyła się krew.
Rashel zawyła. Była zbyt przestraszona by krzyczeć. Ale dokładnie w tym momencie
zobaczyła białe światło dnia i jakąś postać w szczelinie namiotu. To mama odsłoniła płachtę -
weszła do środka, szukając Rashel.
I wtedy stało się to, co najgorsze. Najgorsze i najdziwniejsze. Coś, co Rashel usiłowała potem
opowiedzieć policji, ale nikt jej nie uwierzył.
Rashel zobaczyła, jak matka otwiera usta i patrzy na nią jak gdyby chciała coś powiedzieć. I
nagle usłyszała glos. To nie był głos mamy.
I nie był normalny. Rozbrzmiewał gdzieś w jej głowie.
Zaczekaj! Wszystko jest w porządku. Nie ruszaj się, tylko się nie ruszaj. Stój spokojnie, bardzo
spokojnie.
Rashel spojrzała na wysokiego mężczyznę. Jego usta się nie poruszały, ale głos należał do
niego. Mama także na niego patrzyła. Stopniowo zmieniał się wyraz jej twarzy, początkowo
na mniej spięty, potem na... lekko zamglony. Mamusia stała bardzo, bardzo spokojnie.
I wtedy wysoki mężczyzna uderzył ją w kark, przewracając na ziemię. Upadla z głową
wykrzywioną w nienaturalny sposób, jak u zepsutej lalki. Jej włosy brudziły się od ziemi.
Gdy Rashel to ujrzała, poczuła się, jakby śniła. Mama nie żyła. Timmy nie żył. A mężczyzna
patrzył prosto na nią.
Nie jesteś zdenerwowana, rozległ się głos w jej głowie. Nie jesteś przerażona. Chcesz podejść
bliżej, tu do mnie.
Glos zaczął ją przyciągać, coraz bliżej i bliżej. Uspokajał ją, koił jej strach, tłumił pamięć o
tym, co się stało z jej mamą. Ale wtedy spojrzała w złote oczy wysokiego mężczyzny. Był w
nich głód. I nagle przypomniała sobie, co chciał jej zrobić.
Nie, nie ja!
Odskoczyła od głosu i znów rzuciła się ku odsuniętej płachcie namiotu. Tym razem wydostała
się na zewnątrz. Natychmiast wcisnęła się w szczelinę wiodącą do labiryntu tuneli.
Jeszcze nigdy nie myślała w taki sposób jak teraz. Rashel, która patrzyła, jak mama pada na
ziemie, była zamknięta w małym pokoiku i płakała. Nowa Rashel desperacko przedzierała się
poprzez obitą ścianę - nowa, sprytna Rashel, która wiedziała, że płacz nie ma sensu, bo nikt
go nie wysłucha. Mama nie mogła jej ocalić, więc musiała uratować się sama.
Poczuła, że palce mężczyzny zaciskają się na jej kostce z miażdżącą siłą. Potwór zaczął
szarpać Rashel, by wciągnąć ją z powrotem do szczeliny. Wierzgnęła najmocniej, jak
potrafiła, i wyrwała stopę tak gwałtownie, że została mu w ręku tylko skarpetka. W końcu
znalazła się w sali zabaw.
Wracaj tu! Musisz tu natychmiast wrócić!
Tym razem przemówił głosem nauczyciela. Trudno było nie posłuchać polecenia, ale Rashel
przedzierała się już przez pierwszy z plastikowych tuneli. Odpychając się bosą stopą, poruszała
się tak szybko, że pozdzierała kolana.
Gdy dotarła do pierwszego okienka,
zobaczyła w nim twarz.
Była to twarz mężczyzny. Patrzył na nią. Walił rękami w plastikowe ściany tunelu, którym
uciekała.
Strach ścisnął ją za gardło jak skórzany pas. Czołgała się coraz szybciej, ale odgłosy uderzeń
towarzyszyły każdemu jej ruchowi.
Mężczyzna był teraz dokładnie pod Rashel, gonił ją po zewnętrznej stronie tunelu.
Dziewczynka wyjrzała przez kolejne okno. Widziała, jak jego włosy połyskują w słońcu. I
bladą twarz. Nie spuszczał z niej wzroku. I zobaczyła jego oczy.
Zejdź tu do mnie, powiedział głos, tym razem już nie surowy, tylko pełen słodyczy. Zejdź tu
do mnie, zabiorę cię na lody. Jaki smak lubisz najbardziej?
Rashel wiedziała, że właśnie w ten sposób mężczyzna zwabił Timmy'ego do namiotu. Nie
zatrzymała się nawet na chwilę.
Ale nie mogła od niego uciec. Podążał za nią, oddzielony tylko plastikową ścianą tunelu;
czekał, aż Rashel wydostanie się na zewnątrz albo dotrze do takiego miejsca, do którego
mógłby się wedrzeć i ją wyciągnąć.
Wyżej! Muszę wejść wyżej, pomyślała.
Poruszała się instynktownie, szósty zmysł podpowiadał jej, dokąd zmierzać, ilekroć stawała
przed wyborem. Przemierzyła plątaninę tuneli, przebyła proste rury, wreszcie dotarła do trasy
zrobionej już nie z plastiku, a ze splątanych sznurków, i znalazła się w miejscu, skąd nie
mogła wspiąć się wyżej.
Było to kwadratowe pomieszczenie z wyściełaną podłogą i ścianami z sieci. Rashel miała
teraz przed sobą całą trasę wspinaczkową. Widziała rodziców, którzy stali lub siedzieli w
małych grupkach. Czuła powiew wiatru.
Dokładnie pod nią stał wysoki mężczyzna. Wciąż patrzył prosto na nią.
A może masz ochotę na brownie? Miętową czekoladkę? Gumę do żucia?
Głos wkładał jej w umysł obrazy i smaki. Rashel rozejrzała się w panice.
Wokół panował zbyt duży hałas - wszystkie wspinające się dzieci bez przerwy krzyczały.
Nikt nawet by nie usłyszał, gdyby Rashel zaczęła wzywać pomocy. Pomyśleliby, że się
wygłupia.
Po prostu zejdź tu do mnie. Przecież wiesz, że w końcu będziesz musiała zejść.
Rashel spojrzała na zwróconą ku niej bladą twarz mężczyzny. Jego oczy wyglądały jak czarne
dziury. Widać w nich było głód. Cierpliwość. I spokój.
Był pewny, że w końcu ją dorwie.
Musiał wygrać. Nie miała jak się przed nim obronić.
I wtedy nagle coś w niej pękło. Wykorzystała jedyną broń, jaką pięciolatka może walczyć z
dorosłym.
Gwałtownie wcisnęła dłoń między szorstkie sznury siatki, ocierając sobie skórę. W końcu
udało jej się wyciągnąć rękę na zewnątrz.
Wrzeszcząc tak przeraźliwie, jak jeszcze nigdy wżyciu, wskazała palcem na wysokiego
mężczyznę. Jej przenikliwy pisk zagłuszy! radosne okrzyki pozostałych dzieci. Tak właśnie
pani Bruce z przedszkola kazała jej krzyczeć, gdyby jakaś obca osoba chciała zrobić jej
krzywdę.
- Pomoooooey! Pomoooooooocy! Ten pan chciał mnie dotknąć!
Wrzeszczała tak długo, aż ludzie wreszcie zwrócili na nią uwagę.
Ale niczego nie zrobili. Po prostu zaczęli jej się przyglądać. Rashel zobaczyła mnóstwo
twarzy. Tylko że nikt nawet nie drgnął.
W pewnym sensie to było najgorsze ze wszystkiego, co się stało. Wszyscy ją słyszeli, ale nikt
nie zamierzał jej pomóc.
Aż nagle zobaczyła, że ktoś jednak się ruszył.
To był chłopiec, ale jeszcze nie dorosły mężczyzna. Miał na sobie mundur podobny do tego,
który nosił tata Rashel, zanim umarł.
Chłopak podszedl do wysokiego mężczyzny z bardzo zagniewaną miną. Pozostali ludzie też
się poruszyli, jak gdyby chłopiec dał im jakiś znak, którego potrzebowali. Do intruza zaczęło
się zbliżać kilku ojców i kobieta z telefonem komórkowym.
Mężczyzna odwrócił się na pięcie i uciekł.
Przecisnął się pod torem wspinaczkowym i ruszył w stronę namiotu, w którym została matka
Rashel. Biegł znacznie szybciej niż ktokolwiek z tłumu.
Zanim zniknął, przekazał jeszcze Rashel dwa słowa.
Do zobaczenia.
Kiedy poszedł sobie na dobre, Rashel przecisnęła się przez siatkę, raniąc policzek o sznur.
Ludzie krzyczeli do niej z dołu, a dzieci bawiące się tuż obok szeptały coś między sobą. To
wszystko nie miało żadnego znaczenia.
Teraz mogła już sobie pozwolić na płacz, ale łzy nie chciały płynąć.
Policja była beznadziejna. Zjawiło się dwoje oficerów, mężczyzna i kobieta. Kobieta jej nie
dowierzała. Ilekroć Rashel wydawało się, że policjantka jej wierzy, tamta kręciła głową.
- Ale co ten pan robił Timmy'emu? - pytała. - Wiem, że to okropne, kochanie, ale postaraj
sobie coś przypomnieć.
Mężczyzna nie wierzył jej wcale. Rashel wolałaby dostać zwykłego żołnierza do ochrony.
Policjanci znaleźli w namiocie tylko ciało jej mamy z przetrąconym karkiem. Ani śladu po
Timmym. Rashel była prawie pewna, że mężczyzna gdzieś go zabrał.
Nie chciała nawet się zastanawiać, po co. W końcu policjanci odwieźli Rashel do ciotki
Corinne, jej jedynej krewnej. Rashel bolało, gdy ciocia obejmowała ją kościstymi dłońmi i
płakała.
Sypialnia Rashel była pełna dziwnych zapachów. Ciotka usiłowała dać dziewczynce jakieś
lekarstwo na sen. Smakowało jak syrop na kaszel i drętwiał od niego język. Rashel zaczekała,
aż ciotka wyjdzie, po czym wypluła lekarstwo na dłoń i wytarła je w tę część prześcieradła,
którą zawijało się o krawędź łóżka. Potem usiadła, obejmując rękami kolana, i wpatrzyła się
w ciemność.
Była zbyt mała, zbyt bezradna. Na tym polegał problem. Gdyby wrócił, nie miałaby szans.
A on, oczywiście, wróci.
Wiedziała, kogo spotkała, chociaż dorośli jej nie uwierzyli. Mężczyzna był wampirem, takim,
jakie pokazywali w telewizji, potworem pijącym ludzką krew. I wiedział, że ona wie.
Właśnie dlatego obiecał, że jeszcze się zobaczą.
Gdy w domu ciotki Corinne nareszcie zapadła cisza, Rashel podeszła na paluszkach do szafy i
otworzyła drzwi. Wspięła się po wieszaku na buty i wśliznęła na najwyższą półkę, nad ubraniami.
Była dość wąska, ale wystarczająco duża, by Rashel mogła się na niej zmieścić - to
jedyna dobra rzecz w byciu bardzo małą dziewczynką.
Rashel musiała wykorzystać wszystkie swoje atuty. Palcem u nogi zatrzasnęła drzwi, po czym
okryła się swetrami i innymi złożonymi ubraniami, zasłaniając także głowę. Na koniec
zwinęła się na drewnianej półce i zamknęła oczy. W nocy nagle poczuła dym. Zeszła, a
właściwie bardziej spadła na ziemię i zobaczyła, że w sypialni jest pożar.
Nigdy nie wiedziała, jak właściwie udało jej się przedostać przez płonący pokój i wybiec z
domu. Cała ta noc zapisała się w jej pamięci jak długi, niezrozumiały koszmar.
Ciocia Corinne nie zdołała uciec, a kiedy nadjechały wozy straży pożarnej z syrenami i
migającymi światłami, było już za późno.
Chociaż Rashel wiedziała, że dom podpalił on, wampir, który chciał ją zabić, policja jej nie
uwierzyła. Nie rozumieli, czemu musiał się jej pozbyć.
Rano zawieźli ją do domu dziecka, pierwszego z wielu. Opiekunowie byli dla niej bardzo
mili, ale nie dawała się ani przytulać, ani pocieszać.
Wiedziała, co powinna zrobić.
Żeby przetrwać, musiała być twarda i silna. Nie mogła troszczyć się o nikogo innego, nie
mogła ufać ani polegać na żadnej osobie. Nikt nie zdołałby jej obronić. Nawet mamie się
nie udało. Rashel musiała ochronić się sama. I nauczyć się walczyć.
R ozdział 3
R
any, ależ to śmierdziało.
Rashel Jordan widziała w swoim siedemnastoletnim życiu wiele legowisk wampirów, ale
żadne jeszcze nie było tak obrzydliwe. Wstrzymała oddech i czubkiem buta dotknęła kawałka
poszarpanego materiału. Historia tej zaśmieconej nory była tak łatwa do odczytania, jak
gdyby właściciel złożył szczegółowe zeznania, podpisał je i powiesił na ścianie,
Jeden wampir. Wyrzutek żyjący na granicy zarówno świata ludzi, jak i świata nocy.
Najprawdopodobniej co kilka tygodni przenosił się do innego miasta, by uniknąć
zdemaskowania. Niewątpliwie wyglądał jak zwykły bezdomny, tyle że żaden bezdomny
człowiek nie włóczyłby się po bostońskich dokach we wtorkową noc na początku marca.
Pewnie sprowadza tu swoje ofiary, pomyślała Rashel. Nabrzeże jest opuszczone, nikt się tu
nie pęta, może bawić się nimi do woli. I oczywiście nie powstrzymałby się przed zostawieniem
sobie czegoś na pamiątkę.
Pogrzebała delikatnie nogą w trofeach wampira. Był tam ręcznie dziergany różowo-niebieski
kaftanik dla dziecka, naszywka z mundurka szkolnego, tenisówka ze Spidermanem.
Poplamione krwią. I bardzo małe.
W ostatnim czasie zaginęło kilkoro dzieci. Bostońska policja nigdy nie odkryłaby, co się z
nimi stało, ale Rashel już to wiedziała. Odsłoniła zęby w grymasie, który naprawdę nie był
uśmiechem.
Była świadoma każdego szczegółu otoczenia: słyszała cichy plusk wody uderzającej o
drewniany pomost, czuła stęchły, miedziany odór, tak intensywny, jakby go smakowała,
Widziała, jak wąski księżyc rozświetla mrok nocy. Zdawała sobie nawet sprawę z tego, że
chłodny wiatr pozostawia na jej skórze cieniutką warstwę wilgoci. Ale żadna z tych rzeczy
nie zajmowała jej uwagi. Gdy usłyszała za sobą cichutki szczęk, zareagowała natychmiast,
poruszając się tak płynnie, jak gdyby wykonywała krok w tańcu. Odwróciła się na lewej
stopie, jednocześnie wyciągając
bokhen, i w tym samym, płynnym ruchu dźgnęła wampira
prosto w serce. Zadała cios z biodra, wkładając w niego całą siłę. Gdy ostrze sięgnęło celu,
wypuściła powietrze z sykiem.
- Za wolny jesteś - powiedziała.
Wampir, przeszyty na wylot jak bułka do hot doga, zamachnął się i zachwiał. Miał na sobie
brudne szmaty, a jego włosy wyglądały jak jeden wielki supeł. W oczach, lśniących srebrnym
blaskiem jak ślepia nocnego zwierzęcia, widać było zaskoczenie i nienawiść. Kły wampira
przypominały ciosy słonia; w pełni rozwinięte sięgały mu niemal do brody.
- Wiem, naprawdę chciałeś mnie zabić - ciągnęła Rashel. -Ale życie jest ciężkie.
Wampir wydał z siebie jeszcze jedno warknięcie, ale po chwili srebrny blask w jego oczach
zgasł i pozostało tylko wielkie zdziwienie. Jego ciało zesztywniało, przewróciło się i leżało na
ziemi bez ruchu.
Rashel skrzywiła się, wyciągając drewniany miecz z jego klatki piersiowej. Zaczęła wycierać
ostrze o spodnie wampira, ale gdy przyjrzała się im bliżej, zmieniła zdanie. Tak, to z całą
pewnością były jakieś wijące się stworzonka. Koce wydawały się również ruszać. No cóż.
Użyje własnych dżinsów. To nie będzie pierwszy raz.
Uważnie oczyściła cały
bokhen. Jej miecz miał prawie osiemdziesiąt centymetrów, był lekko
zakrzywiony i miał wąski, ostry czubek. Został zaprojektowany tak, by mógł z największą
łatwością przeszyć każde ciało, o ile ciało to dało się zaatakować drewnem.
Miecz z szelestem powrócił do pochwy. Rashel raz jeszcze zerknęła na wampira.
Proces mumifikacji już się rozpoczął. Skóra pana wampira pożółkła i stwardniała, rozwarte
oczy wyschły, wargi skurczyły się, a kły zanikły.
Rashel pochyliła się nad ciałem, sięgając do tylnej kieszeni. Po chwili wyciągnęła coś, co
wyglądało jak odcięta końcówka bambusowej skrobaczki do pleców - i dokładnie tym było.
Rashel używała tego przedmiotu od lat.
Precyzyjnym ruchem przeciągnęła pięcioma lakierowanymi palcami skrobaczki po czole
wampira. Na żółtej skórze pojawiło się pięć brązowych szram jak po pazurach kota, Skóra
wampirów daje się oznaczyć bardzo łatwo tuż po śmierci.
- Ten kotek ma pazurki - wymamrotała. Była to jej rytualna kwestia, którą powtarzała za
każdym razem, gdy zabiła wampira, odkąd dokonała tego po raz pierwszy w wieku dwunastu
lat. Mama zawsze nazywała ją kotkiem. Ale w wieku pięciu lat na zawsze utraciła
niewinność. Już nigdy nie będzie bezradnym kotkiem.
Uważała to zresztą za swój mały żart. Wampiry to nietoperze. Ona - kot. Ludzie wychowani
na
Batmanie i Kobiecie-Kocie nie mogli nie zrozumieć dowcipu.
No tak. Wszystko gotowe. Rashel, cicho pogwizdując, przetoczyła stopą ciało wampira w
stronę końca pomostu. Nie miała ochoty wieźć mumii aż na moczary, gdzie zazwyczaj
porzucano zwłoki w Bostonie. Przepraszając w myślach wszystkie osoby zajmujące się
sprzątaniem portu, kopnęła ciało po raz ostatni, żeby zepchnąć je do wody. Zaczekała na
plusk.
Wracając na brzeg, wciąż pogwizdywała. „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło..."
Miała znakomity humor.
Czuła tylko zwykłe rozczarowanie, że to nie był ten wampir, ten, którego szukała, odkąd
skończyła pięć lat. Zabiła kolejnego zwyrodnialca, zdeprawowanego potwora, który
mordował dzieci i z głupoty trzymał się zbyt blisko ludzkich osad. Ale nie zabiła jego.
Rasheł na zawsze zapamiętała tamtą twarz. I wiedziała, że pewnego razu znów ją zobaczy.
Tymczasem nie pozostało jej nic innego, jak nadziewać na rożen tyle pasożytów, ile tylko się
da.
Idąc, przyglądała się uważnie ulicy, wypatrując jakichkolwiek oznak obecności ludzi nocy.
Widziała tylko ciemne, ceglane budynki i latarnie rzucające blade, złote światło.
Szkoda. Czuła, że jest tej nocy w znakomitej formie. Była najgorszym wrogiem każdej
pijawki. Mogła załatwić sześcioro pasożytów jeszcze przed śniadaniem, a potem zjawić się w
pełni sił na lekcji chemii w liceum Wassaguscus.
Rashel nagle się zatrzymała. Bezwiednie schowała się w cieniu na widok policyjnego wozu,
który bezszelestnie patrolował najbliższe skrzyżowanie. Już wiem, co zrobię, pomyślała.
Pójdę zobaczyć, co porabiają Lansjerzy. Oni na pewno wiedzą, gdzie są wampiry.
Ruszyła w stronę North End. Pół godziny później stała już przed apartamentowcem z
brązowej cegły. Zadzwoniła do drzwi.
- Kto tam?
- Noc ma tysiąc oczu - rzuciła Rashel zamiast odpowiedzieć na pytanie.
- A dzień tylko jedno - odparł głos z domofonu. - Witaj, właź na górę.
Rashel wspięta się na ciemne, wąskie schody i dotarta do odrapanych drewnianych drzwi.
Ustawiła się tak, by można było ją zobaczyć przez wizjer, po czym ściągnęła z głowy czarny,
jedwabisty i bardzo długi szal, który jak woal osłaniał całą jej twarz z wyjątkiem oczu. Ale
oczy też pozostawały zawsze w cieniu.
Potrząsnęła włosami i wyobraziła sobie, co zobaczy osoba, która podejdzie do drzwi: wysoką
dziewczynę ubraną na czarno jak ninja, z czarnymi rozpuszczonymi włosami do ramion i
lśniącymi zielonymi oczami. Niewiele się zmieniła, odkąd skończyła pięć lat - może tylko
trochę urosła. Wykrzywiła się do wizjera jak barbarzyńca i usłyszała śmiech po drugiej stronie.
Po chwili ktoś przesunął zasuwy.
- Cześć Elliot - powiedziała Rashel po chwili, gdy drzwi zamknęły się za nią ponownie.
Elliot, kilka lat starszy od Rashel, był wysoki, szczupły, miał płomienny wzrok i małe,
błyszczące okularki, które bezustannie zsuwały mu się z nosa. Niektórzy ignorowali go,
uważając, że jest jakimś komputerowym maniakiem albo zwykłym kujonem. Ale Rashel
widziała kiedyś, jak samodzielnie walczył z dwoma wilkołakami, podczas gdy ona ratowała
małą dziewczynkę przez okno. Wiedziała też, że Elliot praktycznie sam stworzył Lansjerów -
jedną z najskuteczniejszych zorganizowanych grup łowców wampirów na Wschodnim
Wybrzeżu.
- Co tam, Rashel? Dawno cię nie było.
- Byłam zajęta. Ale teraz się nudzę, więc wpadłam zobaczyć, co robicie. - Mówiąc to, Rashel
przyjrzała się pozostałym osobom obecnym w pokoju. Była tam dziewczyna o ciemnych
włosach, która przerzucała rzeczy z pudeł do zielonego plecaka. Inna z kolei siedziała z
jakimś chłopakiem na kanapie. Rashel kojarzyła go ze spotkań Lansjerów, ale nie znała
żadnej z dziewczyn.
- Masz szczęście - powiedział Elliot. - To jest Vicky, moja nowa prawa ręka. - Skinął na
dziewczyną siedzącą na podłodze. - Właśnie przeniosła się do Bostonu z Południowego
Wybrzeża, gdzie była przywódczynią grupy. Dziś wieczorem wybiera się na małą wyprawę
do magazynów na Mission Hill. Dostaliśmy cynk, że coś tam się dzieje.
- Co dokładnie? Pijawy? Szczeniaki?
- Wampiry na pewno - odparł Elliot, wzruszając ramionami. - Może także wilkołaki.
Słyszeliśmy wieści, że porwano ostatnio kilka nastolatek i że tam je przetrzymują. Problem w
tym, że nie wiemy, gdzie ani w jakim celu. - Elliot przekrzywił głowę z błyskiem w oku. -
Wybierzesz się z nami?
- Może zapytałbyś o zdanie mnie? - powiedziała nagle Vicky, prostując się i wbijając
spojrzenie jasnych niebieskich oczu w Rashel. - Pierwszy raz ją widzę. Równie dobrze sama
mogłaby być wampirem.
Elliot poprawił okulary z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Gdybyś ją znała, nie powiedziałabyś tego, Vicky. Rashel jest jedna z najlepszych łowczyń.
- Najlepsza w czym?
- We wszystkim. Przetrząsała slumsy w Chicago w poszukiwaniu wampirów, kiedy ty
zaczynałaś swoją elitarną podstawówkę. Pracowała w Los Angeles, Nowym Jorku, Nowym
Orleanie... Nawet w Vegas. Wykończyła więcej pasożytów niż my wszyscy razem wzięci. -
Elliot zerknął porozumiewawczo na Rashel, po czym nachylił się nad Vicky. - Słyszałaś
kiedyś o Kocicy?
Vicky gwałtownie podniosła głowę.
- Tej Kocicy? Tej, której boją się wszyscy ludzie nocy. Tej, za którą wyznaczono nagrodę?
Tej, która zostawia po sobie znak...
Rashel rzuciła Elliotowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Nieważne - powiedziała.
Nie była pewna, czy może ufać tym nowym znajomym. Vicky miała racje: nigdy dość
ostrożności.
Chociaż Vicky jej się nie spodobała, nie potrafiła nie wykorzystać tak znakomitej okazji do
dobrego polowania. Tej nocy musiała wykorzystać wspaniałą formę.
- Pójdę z wami... Jeśli się zgodzicie.
Vicky przez chwilę świdrowała Rashel wzrokiem, po czyni pokiwała głową.
- Tylko pamiętaj, że to ja dowodzę - ostrzegła.
- Jasne - wymamrotała Rashel, widząc kątem oka, że Elliot znów się uśmiecha.
- Steve'a już znasz, a to jest Nyala. - Elliot wskazał jej parę siedzącą na kanapie.
Steve był blondynem o umięśnionych ramionach i spokojnym wyrazie twarzy. Nyala miała
skórę barwy czekolady i nieobecne spojrzenie, jak gdyby lunatykowała
- Nyala jest nowa, miesiąc temu straciła siostrę - wyjaśnił Elliot ściszonym głosem. Nie
musiał już dodawać, w jaki sposób.
Rashel skinęła dziewczynie głową ze współczuciem. Odkrycie, że istnieje świat nocy, że
wampiry, czarownice i wilkołaki żyją naprawdę i są wszędzie, zjednoczone w jednej,
ogromnej tajnej organizacji, było przeżyciem nieporównywalnym z niczym. Nagle okazywało
się, że każda napotkana osoba może być potworem i nigdy się nie wie, z kim ma się do
czynienia, dopóki nie jest za późno.
- Wszyscy gotowi? W takim razie ruszamy - stwierdziła Vicky, na co Steve i Nyala
poderwali się z miejsc. Elliot odprowadził ich do drzwi.
- Powodzenia - rzucił.
Vicky skierowała się w stronę granatowego samochodu, którego tablice rejestracyjne zostały
strategicznie pokryte błotem.
Rashel poczuła ulgę. Umiała poruszać się po mieście niezauważona - to istotna umiejętność,
gdy niesie się spory i dość trudny do ukrycia miecz - ale wątpiła, czy pozostała trójka
poradziłaby sobie równie dobrze. Niektóre rzeczy wymagały praktyki.
Po drodze nikt się nie odzywał, nie licząc Steve'a, który od czasu do czasu podpowiadał
Vicky szeptem, dokąd jechać. Minęli eleganckie osiedla i stateczne dzielnice pełne
imponujących starych budynków. W końcu przejechali ulicę, za którą krajobraz drastycznie
się zmienił, jak gdyby nagle przekroczyli jakąś niewidzialną granicę. Rynsztoki zaczęły być
pełne przemoczonych śmieci, a płoty wieńczyły druty kolczaste. Oprócz domów
wybudowanych przez rząd, mrocznych magazynów i podejrzanych
I ni rów nie było tam żadnych budynków.
Vicky zjechała na parking i zatrzymała samochód z dala od świateł ochrony, po czym
przeprowadziła ich przez wysokie do kolan chwasty na pozbawioną świateł i bardzo cichą
ulicę.
- To jest stanowisko obserwacyjne - szepnęła, gdy dotarli do opuszczonego ceglanego
budynku, jednego z powstałych w ramach rządowego programu.
Ruszyli za nią, przedzierając się przez odpadki i metal, aż doszli do bocznych drzwi. Klatka
schodowa pokryta graffiti, rozświetlona wyłącznie ich latarkami, zaprowadziła ich na trzecie
piętro.
- Sympatycznie tu - szepnęła Nyala, rozglądając się wokół. Najwyraźniej nigdy jeszcze
czegoś podobnego nie widziała. -Nie sądzicie, że mogą tu mieszkać ludzie, nie tylko
wampiry?
- Nie, nie, wszystko w porządku - uspokoił ją Steve, poklepując po ramieniu.
- Owszem, wygląda na to, że nawet ćpuny już się stąd wyniosły - dodała Rashel z ponurym
rozbawieniem.
- Z okna widać całą ulice - wtrąciła krótko Vicky. - Wczoraj obserwowałam z Elliotem
magazyny po drugiej stronie ulicy.
U wylotu widzieliśmy faceta, który bardzo przypominał wampira. Wiecie, co mam na myśli.
Nyala otworzyła usta, jak gdyby chciała zaprzeczyć, ale Rashel weszła jej w słowo.
- Sprawdziliście go?
- Nie chcieliśmy się zbliżać. Dziś to zrobimy, o ile znów się pojawi.
- Jak się sprawdza wampiry?
- spytała Nyala.
Vicky nie odpowiedziała. Wraz ze Steve'em odepchnęła kilka nadgryzionych przez szczury
materaców i zaczęła rozpakowywać plecaki.
- Jeden ze sposobów to zaświecić im latarką w oczy. Zazwyczaj rozbłyskują wtedy jak ślepia
zwierząt.
- Są też inne metody - dodała Vicky, układając rzeczy na gołych deskach podłogi. Były
wśród nich maski, noże z metalu i drewna, kolekcja kołków w różnych rozmiarach i
drewniany młotek. Steve dołożył do sterty dwie pałki z białego dębu.
- Drewno rani je bardziej niż metal - wyjaśniła Vicky Nyali. - Jeśli ugodzisz takiego
stalowym nożem, rana zasklepi się na twoich oczach, ale wystarczy wbić w niego kawałek
drewna i będzie krwawił i krwawił.
Rashel nie spodobał się ton Vicky. Zaniepokoił ją także ostatni przedmiot, który dziewczyna
wyciągnęła ze swojego plecaka. Wyglądał jak małe wagoniki. Składał się z dwóch
drewnianych desek na zawiasach, które można było zacisnąć na nadgarstkach i zatrzasnąć
zamek.
- To są kajdanki dla wampirów- oświadczyła z dumą Vicky, widząc spojrzenie Rashel. - Z
białego dębu. Utrzymają każdego pasożyta. Sprowadziłam je z południa.
- Ale po co zakuwać pasożyty w kajdanki? I do czego używasz tych wszystkich małych
nożyków i kołeczków? Przecież to musi trwać wieczność, zanim zabijesz wampira czymś
takim.
- Wiem - przyznała Vicky z okrutnym uśmiechem.
Ach tak. Serce Rashel zabiło głośniej, po czym zamarło. Odwróciła wzrok, żeby opanować
emocje. Teraz już rozumiała, co Vicky ma na myśli.
Tortury.
- Nie zasługują na szybką śmierć - stwierdziła Vicky, nie przestając się uśmiechać. - Powinny
cierpieć, tak jak cierpią ich ofiary, my, ludzie. Poza tym można z nich wydobyć informacje.
Musimy widzieć, gdzie trzymają porwane dziewczyny i co z nimi robią.
- Vicky - odparła poważnie Rashel. - Przecież wampirów praktycznie nie da się zmusić do
mówienia. Są uparte. A im bardziej je ranisz, tym bardziej są agresywne, jak zwierzęta.
Vicky uśmiechnęła się kwaśno.
- O, mnie się już udało z niejednym. Wszystko
zależy od tego, co im robisz. I jak długo. W
każdym razie nie szkodzi spróbować.
- Czy Elliot o tym wie?
- Elliot pozwala mi działać po mojemu. - Vicky wzruszyła ramionami w obronnym geście. -
Nie muszę mu się spowiadać każdego szczegółu. Ja też kiedyś byłam przywódczynią.
Rashel spojrzała bezradnie na Nyalę i Steve'a. I po raz pierwszy zobaczyła, że oczy Nyali
tracą senny wyraz. Teraz wydawała się zupełnie przytomna - i bardzo zadowolona.
- O taak - powiedziała. - Powinniśmy próbować wydobyć z nich informacje. Cóż, wampir
przez to cierpi, ale moja siostra też cierpiała. Kiedy ją
znalazłam, prawie już nie żyła, ale
wciąż mogła mówić, l opowiedziała mi, jak to jest, gdy ktoś wysysa z ciebie całą krew. A ty
nawet na chwilę nie tracisz przytomności. Powiedziała, że to boli. I jeszcze, że... - Nyala
urwała, przełknęła ślinę i zerknęła na Vicky. - Chcę ci pomóc - powiedziała, tłumiąc emocje.
Steve milczał, ale Rashel znała go na tyle, że nie była zdziwiona. Steve rzadko się odzywał.
Tym razem nie zaprotestował.
Rashel poczuła się dziwnie, jak gdyby nagle zobaczyła w lustrze swoje najgorsze oblicze. I to
ją... zawstydziło. Była wstrząśnięta.
Ale jakie mam prawo, żeby ich osądzać? - zapytała się w myślach. Pasożyty są złe, wszystkie.
Te pijawki trzeba usunąć z powierzchni ziemi. Vicky ma rację, dlaczego miałyby umierać
szybko i bez bólu, skoro nie tak wygląda śmierć ich ofiar? Nyala ma prawo się zemścić za
siostrę.
- Chyba, że masz coś przeciwko? - zapytała ostro Vicky, a Rashel poczuła na sobie
spojrzenie jej błękitnych oczu. -Może jesteś jakimś obrońcą wampirów albo przeklętą
Poszukiwaczką Świtu?
Rashel mogłaby się roześmiać, ale nie była w odpowiednim humorze. Zaczerpnęła głęboko
powietrza.
- To twoja impreza - odparta w końcu, nie odwracając się. - Zgodziłam się na to, żebyś ty tu
szefowała.
- W porządku - powiedziała Vicky, wracając do pracy. Ale Rashel wciąż czuła ucisk w
żołądku. Miała niemal nadzieję, że wampir tym razem się nie pojawi
R ozdział 4
Q
uinnowi było zimno. Naturalnie nie w sensie fizycznym - ten go nie dotyczył. Lodowate
marcowe powietrze nie robiło na nim wrażenia. Jego ciała nie imały się takie drobiazgi jak
pogoda. Nie, to zimno płynęło z wnętrza.
Spoglądał na zatokę i tętniące życiem miasto po drugiej stronie. Boston w świetle gwiazd.
Długo zwlekał, nim powrócił tu po... przemianie.
Kiedyś już tu mieszkał, w czasach, gdy byt jeszcze człowiekiem. Ale wówczas Boston składał
się z trzech wzgórz, latarni morskiej i garści domków krytych strzechą. Tam, gdzie właśnie
stał Quinn, kiedyś była plaża otoczona kopalniami soli i lasem.
Kiedyś, czyli w roku 1639.
Boston znacznie się rozrósł od tamtego czasu, ale Quinn wcale się nie zmienił. Wciąż miał
osiemnaście lat, byt dokładnie tym samym chłopcem, który bardzo kochał słoneczne łąki i
błękitne dzikie wody. Żył prosto, cieszył się, ilekroć na matczynym stole było dość jedzenia
na kolację, i marzył, by pewnego dnia mieć własny szkuner rybacki i poślubić piękną Dove
Redfern.
I tak to się właśnie zaczęto, od Dove. Ślicznej Dove o miękkich, kasztanowych włosach...
słodkiej Dove, kryjącej w sobie taką tajemnicę, jakiej prosty chłopak nie mógł się nawet domyślać.
Cóż. Quinn poczuł, że wargi mu drżą. To była przeszłość. Dove nie żyła już od setek lat i
tylko Quinn wiedział, że jej krzyk wciąż dręczył go w snach.
Może
i nie postarzał się od czasów kolonialnych, ale nauczył się wielu sztuczek. Na przykład
tej, jak skuć serce lodem, Ink by nic na świecie nie mogło go zranić. I jak wlać ten lód w
spojrzenie, żeby każdy, kto popatrzy w jego czarne oczy, zobaczył tylko nieskończoną,
mroźną ciemność. Nauczył się tego znakomicie. Zdarzało się nawet, że ludzie, którzy
napotykali jego wzrok, bledli i cofali się o kilka kroków.
Już od lat skutecznie wykorzystywał te sztuczki, dzięki czemu nie tylko przetrwał jako
wampir, ale nawet odniósł znaczący sukces. Stał się tym Quinnem, bezlitosnym jak wąż, o
krwi lodowatej jak woda z przerębli i cichym głosie, który niósł zagładę każdemu, kto go
usłyszał. Quinn, istota ciemności, napawał lękiem serca ludzi i istot nocy.
Jednak akurat w tej chwili czuł się zmęczony.
Zmęczony i zmarznięty. Czuł chłód i pustkę, tak jak gdyby zima nigdy nie miała zmienić się
w wiosnę.
Nie wiedział, co robić. Przyszło mu do głowy, że gdyby wskoczył do zatoki, skrył głowę w
jej ciemnych wodach i został na dnie przez parę dni, nie szukając pożywienia... Wtedy
wszystkie problemy rozwiązałyby się same.
Ale ta myśl wydała mu się absurdalna. Przecież był Quinnem. Nic nie mogło go dotknąć.
Uczucie lodowatej pustki także musiało w końcu minąć.
Ocknął się z zamyślenia i odwrócił od lśniącej czerni wód zatoki. Może powinien wybrać się
do magazynu na Mission Hill i sprawdzić, co porabiają jego mieszkańcy. Potrzebował pracy,
czegoś, co powstrzymałoby go od myślenia.
Uśmiechnął się, wiedząc, że takim uśmiechem mógłby straszyć dzieci. I wyruszył do
Bostonu.
Rashel usiadła przy oknie, ale nie w zwyczajnej pozycji. Klęczała, opierając ciężar ciała na
lewej nodze. Prawą zgięła w kolanie i wysunęła do przodu. W każdej chwili mogła wykonać
szybki ruch w dowolnym kierunku. Przy niej spoczywał
bokhen gotowy do walki w ułamku
sekundy.
Opuszczony budynek wydawał się bardzo spokojny. Steve i Vicky zostali na zewnątrz i
patrolowali ulicę. Nyala była pochłonięta swoimi myślami.
Nagle wyciągnęła rękę i dotknęła pochwy miecza.
- Co to?
- Słucham? A, to taka japońska broń. Japończycy używają takich drewnianych mieczy do
fechtunku, bo ćwiczenia stalowymi byłoby zbyt niebezpieczne. Ale
bokhen może zadać
śmierć nawet człowiekowi. Jest wyważony tak samo jak stalowy miecz. - Rashel wyciągnęła
broń z pochwy i oświetliła ją latarką, by Nyala mogła podziwiać satynowy błysk
czarnozielonego drewna.
Nyala wciągnęła gwałtownie powietrze i delikatnie dotknęła elegancko zakrzywionego ostrza.
- Jest piękny - powiedziała.
- Został wykonany
z lignum vitae, Drzewa Żyda. To najtwardsze i najcięższe drewno świata,
równie gęste jak żelazo. Zrobiono go na moje specjalne zamówienie.
- I używasz go do zabijania wampirów.
- Tak.
- Wiele ich już zabiłaś?
- Owszem. - Rashel wsunęła miecz z powrotem do pochwy.
- To dobrze - stwierdziła Nyala, gwałtownie chwytając powietrze. Odwróciła się, by wyjrzeć
na ulicę. Uczesana była jak Nefretete, włosy miała upięte w kształcie korony. Gdy ponownie
odwróciła się do Rashel, ściszyła głos. - Jak to się w ogóle stało, że zaczęłaś to robić?
Wydajesz się taka doświadczona... Kiedy nauczyłaś się tego wszystkiego?
- Krok po kroku - odparła krótko Rashel, śmiejąc się. Nie lubiła rozmawiać na ten temat. -
Zaczęłam tak samo jak ty. Zobaczyłam, jak jeden z nich zabija moją mamę. Miałam wtedy
pięć lat. Potem usiłowałam dowiedzieć się wszystkiego o wampirach, żeby z nimi walczyć.
Opowiadałam, co się stało, każdej rodzinie, która się mną opiekowała, aż wreszcie ktoś mi
uwierzył. To też byli łowcy wampirów. Wiele się od nich nauczyłam. Nyala miała
zawstydzoną minę.
- Jestem taka głupia. Niczego nie zrobiłam. Nie dowiedziałabym się nawet o istnieniu
Lansjerów, gdyby nie Elliot. Zobaczył w gazecie artykuł o mojej siostrze i domyślił się, że
mogła to być sprawka wampira. Sama nigdy bym go nie znalazła.
- Po prostu nie miałaś dość czasu.
Nie. Myślę, że tu trzeba być kimś specjalnym. Ale teraz nie wiem, jak walczyć z wampirami.
I zamierzam to robić. Głos Nyali był nieco roztrzęsiony i napięty, więc Rashel spojrzała na
nią przenikliwie. W tej dziewczynie było coś niezrównoważonego.
- Nikt nie wie, który wampir zabił moją siostrę, więc postanowiłam dopaść ich jak najwięcej.
- Chcę...
- Cicho! - syknęła Rashel, zamykając buzię Nyali dłonią, dziewczyna zamarła.
Rashel nasłuchiwała w napięciu, po czym wyskoczyła w górę jak sprężyna i wystawiła głowę
przez okno. Jeszcze przez chwilę słuchała odgłosów z ulicy, po czym podniosła szalik i
wprawnym gestem osłoniła twarz.
- Bierz maskę i chodź.
- Co się dzieje?
- Twoje życzenie się spełni. Zaraz. Na dole toczy się walka. Trzymaj się za mną i nie
zapomnij o masce.
Rashel zauważyła, że akurat o masce nie musiała wspominać. Była to pierwsza rzecz, jakiej
dowiadywał się każdy łowca wampirów. Jeśli zostałeś rozpoznany, a wampirowi udało się
uciec... No cóż, wtedy było już po tobie. Ludzie nocy ścigali kogoś takiego aż do skutku i
atakowali w najmniej spodziewanym momencie.
Rashel zbiegła lekko ze schodów prosto na ulicę, a Nyala posłusznie podążyła za nią.
Odgłosy dochodziły z ciemnego zakątka przy jednym z magazynów oddalonym od najbliższej
latarni. Gdy Rashel dotarła na miejsce, wypatrzyła postaci Steve'a i Vicky. Oboje mieli maski
i dzierżyli w rękach pałki. Walczyli z kimś.
Na Boga! - pomyślała Rashel, zamierając w bezruchu. Dwoje na jednego. Para łowców,
uzbrojonych po zęby, atakująca z zaskoczenia, nie mogła sobie poradzić z jednym małym
wampirem? Sądząc z odgłosów, Rashel myślała raczej, że dali się zaskoczyć całej armii
pasożytów.
Wampir radził sobie całkiem nieźle, a nawet wygrywał walkę. Rzucał napastnikami z
nadnaturalną siłą, jak gdyby byli zwykłymi ludźmi, a nie wytrenowanymi pogromcami
wampirów. W dodatku świetnie się przy tym bawił.
- Musimy im pomóc! - syknęła Nyala prosto do ucha Rashel.
- Owszem
- przyznała Rashel bez entuzjazmu. - Zaczekaj tu na mnie - dodała, wzdychając. -
Palnę go w głowę.
Nie było to wcale takie łatwe. Rashel bez trudu podeszła wampira od tyłu, zajętego walką i
zbyt aroganckiego, by uważać na to, co się dzieje. Jednak potem pojawił się problem.
Jej
bokhen, szlachetna broń wojowniczki, mógł być użyty wyłącznie w jednym celu:
wymierzenia pojedynczego, śmiertelnego ciosu. Rashel nie mogła się zdobyć na to, by
ogłuszyć nim wamipira.
Naturalnie nie była to jej jedyna broń - miała mnóstwo innych narzędzi, tyle że w domu, w
Marblehead. Dysponowała całym arsenałem wojownika ninja, a także paroma przedmiotami,
o których żaden ninja nigdy nawet nie słyszał. Znała też sporo wyjątkowo paskudnych
sposobów prowadzenia walki, potrafiła łamać kości i miażdżyć ścięgna. Umiała gołymi
rękami wyrwać wrogowi z szyi tętnicę i wbić mu stopą żebra w płuco.
Ale to były środki, po które wolno sięgać wyłącznie w akcie najwyższej desperacji, w obliczu
zagrożenia życia i wobec przeważającej siły przeciwnika. Rashel po prostu nie umiała zniżyć
się do takich chwytów wobec jednego wampira, którego w dodatku atakowała z zaskoczenia.
I wtedy właśnie ten wampir cisnął Steve'em o ścianę, tak że chłopiec odbił się od niej z
głuchym uderzeniem. Rashel zrobiło się go żal, a wątpliwości natychmiast się rozwiały.
Chwyciła dębową pałkę Steve'a, która potoczyła się ku niej po betonie, zgrabnie wycofała się,
gdy wampir odwrócił głowę, by stanąć z nią twarzą w twarz. W tej samej chwili do walki
przyłączyła się Nyala, odwracając uwagę wroga. Rashel mogła nareszcie wykonać plan.
Palnęła wampira w tył czaszki, używając pałki jak bejsbolista, który szykuje się do wybicia
piłki w trybuny. Zamachnęła się i uderzyła z ogromną siłą.
Wampir krzyknął, po czym osunął się na ziemię.
Rashei ponownie zamierzyła się pałką, przypatrując się leżącemu. Po chwili jednak opuściła
broń i spojrzała na Steve'a i Vicky.
- Wszystko w porządku?
Vicky sztywno przytaknęła. Usiłowała odzyskać oddech.
- Zaskoczył nas - wyjaśniła.
Rashel milczała. Poczuła się nagle bardzo nieszczęśliwa. Jej znakomita forma gdzieś się
ulotniła. Już dawno nie widziała takiej nie fair walki, a poza tym...
Poza tym krzyk wampira dziwnie nią wstrząsnął. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego.
- Nie miał prawa nas zaskoczyć - stwierdził Steve, podnosząc się. - To nasza wina.
Rashel spojrzała na niego. Steve powiedział prawdę. W tej grze albo w każdej chwili było się
gotowym na zaskoczenie, albo... było się martwym.
- Po prostu jest niezły - podsumowała krótko Vicky. -Chodź już, lepiej zabierzmy go stąd,
zanim ktoś nas zobaczy. Pod tym drugim budynkiem mieści się piwnica.
Rashel chwyciła wampira za nogi, a Steve za ramiona. Był niezbyt wysoki, mniej więcej
wzrostu Rashel, i dość szczupły. Wyglądał młodo, mógł mieć tyle lat co Rashel.
Co oczywiście o niczym nie świadczyło, powiedziała sobie dziewczyna. Taki pasożyt często
wyglądał młodo, chociaż żył już od tysiąca lat. Wampiry życie czerpały z ludzkiej krwi.
Z pomocą Steve'a zniosła wampira po schodach do dużego, ciemnego pokoju cuchnącego
zgnilizną i pleśnią. Upuścili ciało na chłodną, betonową podłogę. Rashel wyprostowała się, by
dać odpocząć karkowi.
- W porządku. Teraz zobaczmy, jak wygląda - powiedziała Yicky, oświetlając wampira
latarką.
Był blady, a jego czarne włosy wydawały się jeszcze czarniejsze w kontraście z białą twarzą.
Na policzkach czerniały długie rzęsy. Z tyłu głowy kosmyki lśniących włosów sklejała
matowa krew.
- To chyba nie jest ten sam, którego widziałam tu wczoraj z Elliotem. Tamten wydawał się
większy - stwierdziła Vicky.
Nyala podeszła bliżej, by obejrzeć swojego pierwszego schwytanego wampira.
- A co to za różnica? W końcu to też pasożyt, jeden z nich, prawda? Zwykły człowiek nie
dałby rady tak rzucić Steve'em. Kto wie, może to właśnie ten, który zabił moją siostrę. A teraz
jest nasz. - Nyala uśmiechnęła się nieomal jak zakochana kobieta do nieprzytomnego chłopca
leżącego na podłodze. - Jest: nasz. Już my sobie z tobą pogadamy.
Steve zaczął masować obolałe miejsce na ramieniu, którym uderzył o ścianę.
- No, owszem - powiedział, ale uśmiechał się krzywo.
- Mam tylko nadzieję, że nie umrze zbyt szybko – skwitowała Vicky, przypatrując się bladej
twarzy. - Nieźle go walnęłaś.
- Nie umrze - zapewniła Rashel. - Przeciwnie, prawdopodobnie obudzi się w ciągu kilku
minut. Powinniśmy tylko mieć nadzieję, że nie jest jednym z tych supersilnych telepatów.
- Kim? - spytała Nyala, gwałtownie podnosząc głowę.
- No tak... Wszystkie wampiry mają zdolności telepatyczne - wyjaśniła Rashel, skupiając
uwagę na czym innym. - Większość potrafi się porozumiewać tylko na krótkie dystanse,
powiedzmy, w obrębie tego samego budynku. Jednak niektóre są znacznie silniejsze.
- Nawet jeśli jest bardzo silny, nic mu to nie pomoże, o ile w okolicy nie ma innych
wampirów - odparła Vicky.
- A mogą być. Wczoraj przecież widzieliście tu innego.
- No cóż... Możemy rozejrzeć się na zewnątrz - dodała po i chwili namysłu. - Lepiej
sprawdzić, czy jego kumple nie czają się w magazynie.
Steve przytaknął, a Nyala słuchała z uwagą. Rashel już chciała powiedzieć, że z tego, co
zdążyła zauważyć, żaden z pozostałych łowców nie zdołałby
znaleźć wampira, choćby miało
od tego
zależeć czyjeś życie, ale nagle zmieniła zdanie.
- Świetny pomysł - zgodziła się. - Weźcie Nyalę i rozejrzyjcie się po okolicy. Lepiej iść we
troje niż we dwoje. Tymczasem ju go zwiążę, zanim zdąży oprzytomnieć. Mam sznur z łyka.
Vicky wbiła w Rashel świdrujący wzrok, ale odkąd zobaczyła, jak jej rywalka powala
wampira ciosem pałki, okazywała znacznie mniej wrogości.
- W porządku. Lepiej użyj kajdanek. Nyalo, skocz po nie. Nyala posłusznie przyniosła
kajdanki, które następnie razem z Vicky zacisnęły na nadgarstkach wampira. Na koniec cała
trójka wyszła z pomieszczenia. Rashel usiadła na podłodze.
Nie wiedziała, co robi ani dlaczego właściwie odesłała Nyalę. Wiedziała tylko, że chce zostać
sama... I że czuje się paskudnie.
Nie chodziło o to, że nie czulą gniewu. Momentami wściekała się na świat tak bardzo, że
nieomal słyszała w sobie cichy głos mówiący: „zabij, zabij, zabij!" Chwilami chciała uderzać
mieczem na ślepo, nic dbając o to, kogo zrani.
Jednak w tej chwili glos milczał, a Rashel czulą obrzydzenie. Chcąc zająć się czymkolwiek,
związała nogi wampira sznurem wykonanym z wewnętrznych warstw kory. Nadawał się do
unieruchomienia wampira równie dobrze jak idiotyczne kajdanki Vicky.
Gdy skończyła, znów oświetliła go latarką. Był bardzo przystojny. Miał wyraziste rysy,
stanowcze, ale jednocześnie delikatne. Usta w tej chwili wydawały się dość niewinne, ale gdy
przebudzi się, mogły być bardzo zmysłowe. Ciało było szczupłe i muskularne, choć
niewysokie.
Na Rashel wszystko to nie wywarło najmniejszego wrażenia. Nieraz widywała już atrakcyjne
wampiry. Wyjątkowo wiele pasożytów obdarzonych było wielką urodą. To nic nie znaczyło.
Stanowiło tylko wielki kontrast z paskudnym wnętrzem.
Wysoki mężczyzna, który zabił jej matkę, także byt przystojny. Rashel nie mogła zapomnieć
jego twarzy i złotych oczu. Obrzydliwe pasożyty. Szumowiny ze świata nocy. Nie
zasługiwały na miano ludzi. Potwory.
Wciąż jednak czuły ból tak sarno jak ludzkie istoty. Ten naprawdę cierpiał, gdy go uderzyła.
Rashel podskoczyła i zaczęła przechadzać się po piwnicy.
W porządku. Wampir zasługiwał na śmierć. Jak każdy inny. Ale to nie znaczyło, że musiała
czekać, aż wróci Vicky i zacznie go dźgać zaostrzonymi patykami.
Rashel nagle zrozumiała, dlaczego odesłała Nyalę. Po to, by zadać wampirowi godną śmierć.
Być może na nią nie zasługiwał, ale ona nie mogłaby stać i patrzeć, jak Vicky go torturuje.
Zatrzymała się i podeszła do nieprzytomnego chłopca.
Latarka na podłodze wciąż oświetlała jego twarz. Miał na sobie lekką, czarną koszulę -
żadnego swetra czy płaszcza. Wampiry nie potrzebowały ochrony przed zimnem. Rashel
rozpięła koszulę, odsłaniając klatkę piersiową. Chociaż zakrzywione ostrze miecza mogło
przebić warstwę ubrań, łatwiej było wbić je bezpośrednio w ciało wampira, bez żadnych
dodatkowych przeszkód.
Rashel stanęła w rozkroku nad wampirem i ujęła swój ciężki i drewniany miecz. Uniosła go
obiema rękami. Jedną trzymała za gardę, drugą za guz na końcu rękojeści.
Wymierzyła ostrze precyzyjnie w serce wampira.
- Ten kociak ma pazury - szepnęła, niemal nieświadoma tego, że coś mówi.
A potem wzięła głęboki oddech, nie otwierając oczu. Z wielkim trudem zdobywała się na
koncentrację, bo jeszcze nigdy czegoś podobnego nie zrobiła. Wampiry, które zabijała,
przeważnie były w ruchu - i wszystkie walczyły aż do końca. Rashel jeszcze nigdy nie
zadźgała nieprzytomnej ofiary.
Skup się! - zdyscyplinowała się w myślach. Potrzebujesz osiagnąć
zanshin, stan
nieskończonego umysłu, świadomość wszystkiego, co się dzieje, bez skupiania uwagi na
czymkolwiek.
Poczuła, że jej stopy stają się częścią chłodnego betonu, a mięśnie i kości to tylko wypustki
ziemi. Siła uderzenia miała wychodzić z samego wnętrza planety.
Była gotowa na dokonanie zabójstwa. Otworzyła oczy, by jeszcze dokładniej wymierzyć cios.
I wtedy zobaczyła, że wampir jest przytomny. A jego otwarte oczy spoglądają prosto na nią.
ROZDZIAŁ 5
R
ashel zamarła, wciąż trzymając miecz w górze, z ostrzem skierowanym w serce wampira.
- I na co czekasz? - zapytał spokojnie wampir. - No dalej, zrób to.
Rashel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wampir mógł zablokować jej cios drewnianymi
kajdankami, ale tego nie zrobił. Coś mówiło Rashel, że nawet nie zamierza się bronić. Po
prostu leżał bez ruchu, patrząc na nią oczami, które były czarne i puste jak kosmiczna
próżnia.
W porządku, pomyślała Rashel. Zrób to. Nawet pasożyt się zgodził. Zrób to szybko. Teraz.
A jednak po chwili, niemal wbrew swojej woli, odstąpiła od niego i cofnęła się parę kroków.
- Przykro mi, nie przyjmuję poleceń od pasożytów - oznajmiła głośno.
Trzymała miecz w pogotowiu na wypadek, gdyby wampir wykonał gwałtowny ruch. On
jednak spojrzał tylko na drewniane kajdanki, poruszył nadgarstkami i z powrotem położył
głowę na ziemi.
- Ach tak - powiedział z dziwnym uśmiechem. - Czyli tym razem będą tortury, tak? No cóż,
niewątpliwie będziecie się świetnie bawić.
Dźgnij go, idiotko, powiedział cichy głos w głowie Rashel. Nie rozmawiaj z nim. Niebezpiecznie jest
wdawać się w podobne konwersacje.
Ale Rashel nie potrafiła znowu się skupić. Za chwilę, powiedziała sama do siebie. Najpierw
muszę odzyskać panowanie nad sobą.
Przyjęła pozycję gotowa do walki i podniosła latarkę. Zaświeciła wampirowi w twarz.
Zamrugał i odwrócił wzrok.
Nareszcie. Teraz ona mogła widzieć jego, ale on był oślepiony. Oczy wampirów są wrażliwe
na światło. A nawet gdyby zdołał na nią spojrzeć, miała na sobie ochronny szalik. Miała
przewagę, dzięki czemu czuła się panią sytuacji.
- Skąd pomysł, że chcielibyśmy cię torturować - spytała.
Wampir uśmiechnął się do sufitu, nie usiłując patrzeć w jej stronę.
- Stąd, że wciąż żyję. - Uniósł dłonie skute kajdankami. - Czy to nie jest wymowne?
Znaleziono ciała kilku wampirów z Południowego Wybrzeża. Bardzo zmasakrowane ciała.
Dłonie miały skute takimi kajdankami. Ktoś się dobrze bawił. - Uśmiech.
Robota Vicky, pomyślała Rashel. Wolałaby, żeby on wreszcie przestał się uśmiechać. To był
wyjątkowo niepokojący uśmiech, piękny, ale trochę szalony.
- Oczywiście może też chodzić o zdobycie informacji -ciągnął wampir.
Rashel prychnęła.
- Twierdzisz, że mogłabym z ciebie coś wyciągnąć, gdybym naprawdę chciała?
- No cóż. - Uśmiech. - Mało prawdopodobne.
- Też tak sądziłam - stwierdziła sucho Rashel. Wampir głośno się roześmiał.
Na Boga, dźgnij go! - pomyślała Rashel. Teraz! Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W porządku,
na swój dziwny sposób ten wampir był czarujący. Jednak poznała już wielu pochlebców,
którzy słodkimi słówkami usiłowali wymigać się od kołka. Niektórzy nawet ją uwodzili.
Niemal wszyscy próbowali przejąć kontrolę nad jej umysłem. Rashel zawdzięczała życie
silnej woli, dlatego opierała się telepatii.
Ale ten wampir nie zachowywał się normalnie. A jego śmiech przyprawił ją o dziwne bicie
serca. Uśmiech zmienił jego twarz, jak gdyby nagle zapłonęło w niej światło.
Dziewczyno, masz problem. Zabij go szybko.
- Posłuchaj - powiedziała, odkrywając, ku swemu zdumieniu, że trochę trzęsie jej się głos. -
To nic osobistego. Pewnie nie robi ci to różnicy, ale to nie ja zamierzałam cię torturować. Tu
chodzi o interesy. Muszę spełnić obowiązek. - Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po miecz,
który dyndał jej u kolan.
Wampir odwrócił twarz ku światłu. Już się nie uśmiechał.
- Rozumiem - odparł tym razem bez rozbawienia. - Kwestia.. . honoru. Masz rację - dodał,
wbijając wzrok w sufit. - Tak zawsze musi się skończyć spotkanie dwóch ras. Albo zabijesz,
albo zostaniesz zabita. To prawo natury.
Przemawiał do niej jak wojownik do wojowniczki. Rashel nagle poczuła coś, czego nie
wzbudził w niej jeszcze żaden wampir. Szacunek. Dziwny żal, że w tej wojnie znaleźli się po
przeciwnych stronach barykady. Że muszą być śmiertelnymi wrogami.
To ktoś, z kim mogłabym rozmawiać, pomyślała. Ogarnęło ją uczucie dziwnej samotności.
Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że potrzebuje kogoś do rozmowy.
- Czy chcesz, żeby kogoś zawiadomić? - zapytała niezręcznie i niemal wbrew swojej woli. -
Masz może jakąś rodzinę? Mogłabym zadbać o to, by się dowiedzieli, co się z tobą stało.
Nie oczekiwała, że poda jej jakiekolwiek imiona, to byłby szalony pomysł. W tej grze wiedza
stanowiła o sile. Każda ze stron usiłowała ustalić, kto gra w przeciwnej drużynie. Jeśli już
wiedziało się, że ktoś jest wampirem, wiadomo było, kogo trzeba
zabić.
Batman i Kobieta-Kot. Najważniejsze to zachować w tajemnicy prawdziwą tożsamość.
Ten wampir był najwyraźniej kompletnym szaleńcem.
- Hm, mogłabyś wysłać jakąś wiadomość do mojego przyszywanego ojca, Huntera Redferna,
Przykro mi, że nie mogę podać adresu. Powinien mieszkać gdzieś na wschodzie. – Kolejny
uśmiech. - Ach, zapomniałem ci się przedstawić. Jestem Quinn.
Rashel poczuła się tak, jak gdyby to ją uderzono pałką w głowę. Quinn. Żaden z
najgroźniejszych wampirów świata nocy. Może nawet najgroźniejszy ze wszystkich
„nowych" wampirów tych, które niegdyś były ludźmi. Znała jego reputację, jak każdy łowca.
Uważano go za śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika, błyskotliwego stratega,
pomysłowego wojownika... Słynął z lodowatego chłodu. Gardził ludźmi. Chciał, by świat
nocy wymazał ludzką rasę, z wyjątkiem paru osobników niezbędnych jako pokarm.
Myliłam się, pomyślała Rashel zamroczona. Powinnam była pozwolić Vicky go torturować. On
akurat na pewno na to zasłużył. Bóg jeden wie, co ma na sumieniu.
Quinn znów odwrócił się w jej stronę, patrząc prosto w światło latarki, chociaż musiało
sprawiać mu ból.
- Sama widzisz, że lepiej mnie jak najszybciej zabić - powiedział głosem cichym jak szelest
padającego śniegu. - Ja nie zawacham się zabić ciebie, kiedy się uwolnię.
Rashel zaśmiała się
z wysiłkiem.
- Czy mam się bać?
- Tylko jeśli zdajesz sobie sprawę, kim jestem. - Jego głos wydawał się teraz zmęczony i
pełny pogardy. - Najwyraźniej nic nie rozumiesz.
- Zastanówmy się. Chyba coś tam słyszałam o Redfernach... Czy to nie ta rodzina, która ma
pod sobą grupę wampirów w radzie świata nocy? Najważniejszy ze wszystkich klanów
rodzonych wampirów. Pochodzący bezpośrednio od Mai, legendarnej pierwszej wampirzycy.
A Hunter Redfern to przywódca i prawodawca świata nocy, odpowiedzialny za kolonizację
Ameryki Północnej przez wampiry jeszcze w XVII wieku. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Popatrzył na nią chłodno.
- Mamy swoje źródła. Twoje imię też brzmi dziwnie znajomo. Zdaje się, że Hunter zrobił z
ciebie wampira... A ponieważ wszystkie jego dzieci to córki, stałeś się także jego dziedzicem.
- To bardziej złożona sprawa, niż myślisz - odparł Quinn, uśmiechając się kwaśno. - Z
Redfernami wiążą mnie bardzo skomplikowane relacje. Większość czasu spędzamy na obmyślaniu,
jak się nawzajem potopić w Atlantyku.
- Ajaj, rozłam w wampirzej rodzinie... - zadrwiła Rashel. -Czemu nie umiecie pokojowo
ułożyć sobie życia... - Mimo żartów czuła, że coraz trudniej jej oddychać.
Nie chodziło o strach. Naprawdę, zupełnie się go nie bała. Przeszkadzało jej raczej dziwne
niezdecydowanie. Powinna przebić go kołkiem, a nie oddawać się pogaduszkom. Nie rozumiała,
czemu tak postępuje.
Usprawiedliwiało ją tylko to, że wampir był jeszcze bardziej zdezorientowany i wściekły.
- Chyba jednak nie słyszałaś o mnie wszystkiego - wycedził, odsłaniając zęby. - Jestem
twoim najgorszym koszmarem. Nawet inne wampiry boją się mnie. A stary Hunter... Trzyma
się pewnych zasad. Na przykład kogo i jak wypada zabijać. Gdyby wiedział o paru historiach
z mojego życia, chyba sam by umarł z wrażenia.
Poczciwy stary Hunter, pomyślała Rashel. Strażnik moralności i patriarcha rodu Redfernów,
mentalnie uwięziony w XVII wieku. Może i był wampirem, ale przede wszystkim reprezentował
purytańskie wartości pierwszych kolonistów w Ameryce.
- W takim razie może powinnam go o tych historiach poinformować - powiedziała z udanym
namysłem.
Quinn obdarzył ją kolejnym chłodnym spojrzeniem, tym razem jednak w jego oczach
dostrzegła przebłysk szacunku.
- Gdybym wierzył, że jesteś w stanie go odszukać, to może bym się zmartwił.
- Wiesz co, chyba nigdy nie słyszałam twojego imienia - powiedziała Rashel uderzona nagłą
refleksją.- Zakładam, że masz jakieś imię?
Wampir zamrugał.
- Nazywam się John - wyjawił zdziwiony własnym zachowaniem.
- John Quinn. John.
- Nie mówiłem, że możesz używać tego imienia.
- Jak sobie życzysz - mruknęła z roztargnieniem, ponieważ zaprzątały ją inne myśli.
John Quinn. Takie zwykłe bostońskie imię. Imię kogoś rzeczywistego. Rashel nagle zaczęła myśleć o
wampirze jak o prawdziwej osobie, nie tylko o Tym Strasznym Quinnie.
- Powiedz mi - Rashel zdecydowała się wypowiedzieć pytanie, którego nie zadała dotąd
żadnej istocie należącej do świata nocy - czy chciałeś, żeby Hunter Redfern przemienił cię w
wampira?
Zapadła długa cisza.
- Prawdę mówiąc, chciałem go za to zabić - odparł Quinn głosem wypranym z wszelkich
emocji.
- Rozumiem.
Sama czułabym się podobnie, pomyślała Rashel. Nie planowała zadawania więcej pytań, ale
zanim zdążyła się powstrzymać już postawiła kolejne.
- W takim razie czemu to zrobił? Dlaczego wybrał akurat ciebie?
Znów milczenie.
- Byłem... - zaczął wreszcie Quinn, gdy Rashel straciła już nadzieję na odpowiedź. -
Chciałem ożenić się z jedną z jego córek. Dove.
- Ożenić się z wampirzycą?
- Nie wiedziałem, że jest wampirzycą. - W głosie Quinna zabrzmiało zniecierpliwienie. -
Hunter Redfern cieszył się sympatią elit Charlestown. Owszem, niektórzy przebąkiwali, że
jego żona jest czarownicą, ale w tamtych czasach ludzie podejrzewali każdego o konszachty z
diabłem, jeśli pozwoliłeś sobie na uśmiech w kościele.
- Więc nikt nie zdawał sobie sprawy... - zaczęła Rashel.
- Większość ludzi utrzymywała z nim normalne stosunki. -Wargi Quinna wykrzywił
szyderczy uśmiech. - Mój własny ojciec nie miał nic przeciwko niemu, a był pastorem.
Rashel, wbrew własnej woli, była coraz bardziej zainteresowana.
- Musiałeś więc przemienić się w wampira, żeby poślubić Dove?
- Nie doszło do ślubu - sprostował Quinn niemal bezdźwięcznie.
Wydawał się równie zdziwiony jak Rashel, że pozwolił sobie na zwierzenia. Mówił właściwie
sam do siebie.
- Hunter chciał, żebym ożenił się z jedną z jego pozostałych córek. Oświadczyłem, że prędzej
poślubię świnię. Garnet, najstarsza, była tępa jak kołek. Lily, średnia, miała złe oczy,
Chciałem tylko Dove.
- I tak mu powiedziałeś?
- Oczywiście. W końcu wyraził zgodę i wtedy zdradził mi rodzinny sekret. No cóż.
Właściwie nic mi nie powiedział, tylko zademonstrował na żywej ofierze. Obudziłem się
martwy. I odkryłem, że jestem wampirem. Niezłe doświadczenie.
Rashel otworzyła usta, a po chwili znów je zamknęła. Nic potrafiła sobie nawet wyobrazić
czegoś tak strasznego.
- Nie wątpię - wydusiła w końcu.
Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Rashel jeszcze nigdy nie czuła takiej... bliskości
między sobą a wampirem. Zamaist nienawiści i obrzydzenia przepełniała ją litość.
- Ale co się stało z Dove?
Quinn znów zesztywniał.
- Umarła - odparł oschle. Wyraźnie nie życzył sobie dalszego spoufalania się.
- Jak?
- Nie twoja sprawa.
Rashel przekrzywiła głowę i spojrzała na niego bez emocji.
- Powiedz mi, John. Wiesz, są pewne rzeczy, o których powinieneś rozmawiać. To ci
pomoże.
- Nie potrzebuję cholernej psychoanalizy - warknął. Był wściekły, a w jego oczach pojawił
się mroczny blask, który miał przerazić Rashel.
Quinn wyglądał teraz zupełnie dziko - Rashel czuła się podobnie, gdy traciła nad sobą
panowanie, i wymierzała ciosy na oślep, nie dbając, kogo dosięgną.
Nie bała się. Była dziwnie spokojna, taki spokój przynosiły mi ćwiczenia oddechowe, w czasie których
czuła jedność z ziemią i pewność, że obrała właściwą drogę.
- Posłuchaj, Quinn...
- Naprawdę myślę, że powinnaś mnie teraz zabić - powiedział rzeczowo. - Chyba że jesteś na
to za głupia lub zbyt tchórzliwa. To drewno nie wytrzyma długo. A kiedy się uwolnię, użyję
tego miecza przeciwko tobie
Rashel w zdziwieniu spojrzała na kajdanki Vicky. Były wygięte. Deski się nie wykrzywiły,
ale metalowe zawiasy powoli puszczały. Wampir już wkrótce mógł mieć dość miejsca, by
wyswobodzić nadgarstki.
Nawet jak na wampira wydawał się wyjątkowo silny.
Rashel, nie tracąc tego dziwnego spokoju, uświadomiła sobie, co musi zrobić.
- Owszem, to dobry pomysł - zgodziła się. - Wygnij ten metal do końca, będę mogła
wytłumaczyć, jak uciekłeś.
- O czym ty mówisz?
Rashel wstała i sięgnęła po nóż, by przeciąć mu pęta na nogach.
- Jesteś wolny.
Quinn na chwilę przestał manewrować kajdankami.
- Oszalałaś - stwierdził, jak gdyby dopiero teraz to odkrył.
- Być może. - Rashel przecięła sznur. Wampir poruszył rękami w kajdankach.
- Jeśli myślisz, że skoro kiedyś byłem człowiekiem, to teraz ulituję się nad przedstawicielką
tej rasy, bardzo się mylisz -odparł z namysłem. - Nienawidzę ludzi jeszcze bardziej niż
Redfernów.
- Za co? - Odsłonił zęby.
- Nie, nie zamierzam ci wszystkiego tłumaczyć. Po prostu uwierz mi na słowo.
Rashel uwierzyła. Wydawał się teraz wściekły i groźny jak dzikie zwierzę schwytane w
pułapkę.
- W porządku - powiedziała, odstępując o krok i chwytają rękojeść
bokkena. - Pokaż, co
potrafisz. Ale pamiętaj, już raz cię pobiłam. To ja cię ogłuszyłam.
Wampir pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Idiotko - prychnął. - Przecież nawet nie zwróciłem na ciebie uwagi. Myślałem, że należysz
do tej bandy partaczy którzy przewracali się o własne nogi. Na nich zresztą też nie zwróciłem
specjalnej uwagi. - Quinn jednym płynnym ruchem który zdradzał całą jego silę i panowanie
nad własnym ciałem przybrał pozycję siedzącą.
- Nie masz szans - dodał cicho, spoglądając na Rashel czarnymi oczami. Teraz, gdy nie
oślepiała go latarka, było widać, jak ogromne ma źrenice. - Już nie żyjesz.
Rashel miała niepokojące przeczucie, że wampir mówi prawdę.
- Jestem szybszy od jakiegokolwiek człowieka- ciągnął Quinn. - I silniejszy. Lepiej widzę w
ciemnościach i potrafię być naprawdę nieprzyjemny.
Rashel wpadła w panikę.
Uwierzyła w każde jego słowo. Nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, poczuła ucisk w
żołądku. Nic nie pozostało z jej dawnego opanowania.
On ma rację, a ty naprawdę jesteś idiotką, westchnęła z wysiłkiem. Mogłaś go powstrzymać bez trudu i
zmarnowałaś szansę. I to dlaczego? Bo zrobiło ci się go żal? Żal nikczemnego, zwariowanego potwora,
który teraz rozerwie cię na strzępy? Ktoś tak głupi jak ty po prostu zasługuje na śmierć.
Rashel poczuła, że stacza się w otchłań, nie mogła uchwycić się żadnego punktu oparcia...
Ale nagle coś jednak wpadło jej w ręce. Przytrzymała się tej myśli z całą desperacją, starając
się oprzeć lękowi, który wciągał ją w ciemność.
Nie mogłaś postąpić inaczej.
To znów odezwał się cichy głos w jej umyśle. Rashel wiedziała, ku swojemu zdumieniu, że
głos ma rację. Naprawdę nie mogła zabić Quinna, gdy leżał przed nią związany i bezbronny.
Gdyby to zrobiła, sama stałaby się potworem. A po wysłuchaniu jego historii nie potrafiła mu
nie współczuć.
Prawdopodobnie zaraz zginę, pomyślała. I wciąż się boję. Ale postąpiłabym tak samo. Zrobiłam to, co
powinnam.
Rashel uchwyciła się tej myśli, by dzielnie znieść ostatnie minuty swojego życia. Straciła
szansę, by przebić wampira mieczem, gdy jeszcze miał skrępowane dłonie. Wiedziała, że
czas już się wypełnia, i wiedziała, że wampir także to czuje.
- Jaka szkoda. Będę musiał rozerwać ci tętnicę - powiedział.
Rashel nie drgnęła.
Quinn wykręcił kajdanki po raz ostatni, tym razem wyrywając zawiasy Drewniane części
upadły ze szczękiem na betonową posadzkę. Wstał wolny. Rashel nie widziała już jego
twarzy, bo znalazła się poza zasięgiem światła latarki.
- Cóż - zaczął.
- Cóż - szepnęła Rashel. Stanęli naprzeciwko siebie.
Rashel czekała na mimowolne drgnienie ciała, które zdradziłoby jej, w którą stronę Quinn się
rzuci. Ale z takim wrogiem jeszcze nigdy nie walczyła. Napięcie skrywał głęboko w środku,
gotów uwolnić wszystkie siły w chwili, kiedy będzie ich potrzebował. Wydawał się
doskonale opanowany.
To jego
zanshin, pomyślała.
- Dobry jesteś - powiedziała cicho.
- Dziękuję. Ty też.
- Dzięki.
- Ale to i tak nie ma znaczenia.
Rashel właśnie zaczynała mówić: „Jeszcze zobaczymy", gdy Quinn ruszył do ataku.
Musiała zareagować w ułamku sekundy. Niemal niewidoczny ruch nogi podpowiedział jej, że
wampir rzuci się w prawo, a w jej lewą stronę. Zareagowała zupełnie automatycznie,
płynnym ruchem... I dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie użyła miecza.
Wyszła o krok do przodu, odpierając atak lustrzanym blokiem. Uderzyła lewą ręką w
wewnętrzną stronę jego prawego ramienia. Celowała w nerwy, żeby unieruchomić rękę.
Ale nie chciała go zranić. Z przerażeniem, od którego zakręciło jej się w głowie, zdała sobie
sprawę, że nie chciała przeszyć wampira mieczem.
- Zginiesz - wysyczał.
Przez chwilę nie była nawet pewna czy to on, czy też cichy głos w jej głowie to powiedział.
Usiłowała go odepchnąć. Wiedziała tylko, że potrzebuje czasu by odzyskać instynkt
samozachowawczy. Zamierzyła się na niego.....
…... i wtedy jej dłoń dotknęła jego dłoni. Stało się coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy
w życiu.
ROZDZIAŁ 6
W
strząs poczuła we wnętrzu dłoni, ale prąd pomknął w górę ramienia jak piorun.
Łaskotało ją w ciele. Jednak prawdziwy szok przeżyła, gdy sięgnął jej głowy. Umysł Rashel
eksplodował - inaczej nie umiała tego opisać. Była to bezgłośna eksplozja, która rozbiła ją w
drobny mak. W jednej sekundzie straciła grunt pod nogami - oparcie znalazła w ramionach
Quinna.
Nic zdawała sobie sprawy z istnienia czegokolwiek wokół. Unosiła się na fali białego światła,
a Quinn był jedynym punktem którego mogła się uchwycić. Podobnie jak wcześniej, gdy
ratowała się przed otchłanią lęku... Ale tym razem nie czuła strachu. Przeciwnie, choć
wydawało się to niemożliwe, ogarnęła ją dziwna ekstaza.
Mocny uścisk Quinna sprawiał jej ból. Ale jeszcze wyraźniej niż dotyk jego ramion czuła
kontakt z jego umysłem. Pomiędzy nimi otworzyło się bezpośrednie połączenie. Doznawała
jego zdumienia, zaskoczenia, niedowierzania. I wiedziała, że on ma taki sam dostęp do jej
emocji.
To telepatia, powiedziała jakaś część Rashel, rozpaczliwie walcząc o odzyskanie kontroli nad
sytuacją. Jakaś wampirza sztuczka.
Ale Rashel wiedziała, że to nie jest tylko sztuczka. Quinn był równie zszokowany, jak ona -
czuła to doskonale. Może nawet to on wyszedł na tym gorzej. Oddychał płytko i szybko, a
jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.
Rashel nie dawała się wypuścić z rąk, pochłonięta przez szalone myśli. Chciała go pocieszyć.
Wyczuwała, prawdopodobnie lepiej niż on sam, że za maską okrucieństwa skrywa przerażająco
kruche wnętrze.
Tak samo jak ja, pomyślała niepewnie Rashel. I nagle zdała sobie sprawę, że on dostrzega jej
słabą stronę tak samo wyraźnie. Strach wezbrał w niej gwałtownie, wywołując falę paniki.
Rashel usiłowała jakoś odciąć się od wampira, oprzeć mu się, tak jak potrafiła opierać się próbom
kontrolowania jej umysłu. Wiedziała jednak, że to na nic. Quinn przedarł się przez
wszelkie zasieki. Był w samym jej wnętrzu.
- Już dobrze - powiedział, a ona nagle zorientowała się, że Quinna przeszyły dreszcze. Mówił
beznamiętnym głosem, choć zarazem był obezwładniająco delikatny. Rashel czuła
, że postanowił
opanować sytuację poprzez całkowite poddanie się szaleństwu.
Co najdziwniejsze, jego słowa rzeczywiście podziałały kojąco.
Pod lodem, który go skuwał, krył się ogień. Rashel czuła to doskonale. Obezwładniała ją
myśl, że prawdopodobnie nikt przed nią tego nie odkrył.
W jakiś sposób znaleźli się na podłodze i teraz siedzieli na krawędzi pola światła rzucanego
przez latarkę. Quinn obejmował ją mocno, a Rashel była zdumiona reakcją na jego uścisk.
Dotyk wampira odebrał jej dech i zupełnie zniewolił.
W tej samej chwili Quinn - ruchem przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach - ujął koniec
jej szalika i zaczął go odwijać
Był delikatny i spokojny. Rashel nawet nie usiłowała go powstrzymać. Wampir właśnie odsłaniał
jej twarz, a ona nie zamierzała nic z tym zrobić.
Chciała, żeby ją zobaczył. Mimo przerażenia pragnęła, żeby zobaczył jej twarz, dowiedział
się, kim jest. Marzyła, by spotkać się z nim twarzą w twarz w tym dziwnym świetle, które
ogrzewało ich umysły. To, co stanie się potem, nie ma znaczenia.
- John - wyszeptała.
Odwinął kolejną warstwę szala, tak skoncentrowany, jak gdyby dokonywał ważnego
archeologicznego
odkrycia.
- Nie znam twojego imienia. - To zabrzmiało jak stwierdzenie faktu. Do niczego jej nie zmuszał.
Gdyby Rashel mu je podała, wydałaby na siebie wyrok śmierci. Quinn mógł ujawniać ludziom
swoją tożsamość, ale on w każdej chwili mógł się zapaść pod ziemię, zniknąć w jakiejś
zapomnianej wampirzej norze, gdzie nie sięgało ludzkie oko. Wiedział, że jest łowczynią.
Gdyby poznał jej imię i twarz, mógłby ją zniszczyć w każdej chwili. A najbardziej przerażające
było to, że jakaś część Rashel wcale się tym nie przejmowała.
Quinn pozbył się już przedostatniej warstwy. Za chwilę twarz Rashel będzie wystawiona na
chłodne nocne powietrze... i ukarze się oczom wampira, który widział w ciemnościach.
Jestem Rashel, pomyślała. Nie potrafiła zmusić się, by wypowiedzieć słowa głośno. Odetchnęła
głęboko. I w tej samej chwili oślepiło ją światło. Nic przytłumiony błysk jej umysłu. Prawdziwe
światło płynące z kilku latarek, ostre i straszliwie jaskrawe. Snopy przeszyły mrok piwnicy,
zatapiając Rashel i Quinna w powodzi blasku.
Rahel struchlała. Jedną ręką instynktownie przytrzymała szalik na twarzy. Poczuła się tak, jak
gdyby ktoś przyłapał ją nago
.
Przeraziło ją to, że nie słyszała, by ktokolwiek wchodził do piwnicy. Jej uwaga była
całkowicie pochłonięta czym innym, cały Świat zewnętrzny zniknął. Co się stało z jej
wytrenowanymi umiejętnościami łowczyni? Co się stało z nią?
Nie widziała nic poza światłem. Pomyślała, że to na pewno wampiry przychodzące z pomocą
Quinnowi. On także tak sądził. Stanął ramię w ramię z nią, a nawet usiłował ją zasłonić.
Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że teraz może się tyłko domyślać, co dzieje się w jego
głowie. Połączenie zostało gwałtownie przerwane.
Zza oślepiającego światła dobiegł stanowczy i pełen oburzenia krzyk:
- Jak on się uwolnił? Co wy wyprawiacie?
Vicky. Ja chyba zwariowałam, pomyślała Rashel. Kompletnie zapomniałam, że oni tu wrócą. Że w ogóle
istnieją. Na schodach lśniły jednak więcej niż trzy latarki.
- E. przysłał nam wsparcie - powiedziała Vicky, a Rashel ogarnął lęk. Naliczyła pięć snopów
świateł i zauważyła zarysy wojowniczych sylwetek. To przybywali Lansjerzy.
Rashel desperacko usiłowała zebrać myśli. Przynajmniej wiedziała, co trzeba zrobić. Szturchnęła
Quinna w bok.
-
Wynoś się stąd - szepnęła. - Po drugiej stronie jest wyjście na inne schody. Biegnij,
ja ich zatrzymam. - Mówiła tak cicho, że dźwięk jej słów mogły wychwycić tylko
wampirze uszy Dzięki szalikowi na twarzy miała zasłonięte usta.
Ale Quinn nigdzie się nie wybierał. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś właśnie wybudził go ze snu
wiadrem lodowatej wody Był wstrząśnięty, wściekły i nieco oszołomiony. Stał bez ruchu,
wpatrując się w blask latarek jak osaczone zwierzę.
Tymczasem światła się zbliżały. Rasheł rozpoznawała postać Vicky na czele pochodu. Szykowała
się walka, w której ktoś musiał zginąć.
-
Co on ci zrobił? - zapytał Steve.
-
Zapytaj raczej o to, co ona tu z nim wyrabiała? - warknęła Vicky. - Pamiętajcie,
że chcemy go wziąć żywego - dodała stanowczo.
Kashel jeszcze mocniej pchnęła Quinna.
-
No już.
Tylko na nią popatrzył.
-
Nie rozumiesz, co oni chcą z tobą zrobić? – syknęła.
Quinn odwrócił się tak, by nadchodzący łowcy nie mogli zobaczyć jego twarzy.
- Nie można też powiedzieć, żeby szaleli z radości na twój widok -prychnął.
- Ja sobie poradzę. - Rashel trzęsła się z wściekłości. - Po prostu idź. Teraz!
Wydawało się, że Quinn pała ku niej taką samą nienawiścią, jak w stosunku do pozostałych
łowców. Rashel zrozumiała nagle, że on nie chce jej pomocy. Nie przywykł do prezentów od
losu. Teraz był do tego zmuszony, i to doprowadzało go do furii. Ale nie miał innego wyboru.
I w końcu musiał to sobie i uswiadomić. Popatrzył na nią po raz ostatni, po czym zerwał się
do biegu i zniknął w ciemnościach.
Snopy świateł splątały się w zamieszaniu. Rashel szczęśliwa wreszcie może się poruszyć, zerwała
się na równe nogi i wskoczyła pomiędzy łowców a wampira. Nastąpiła kotłowanina, ludzie
potrącali się nawzajem, przeklinali i wrzeszczeli. Rashel z przyjemnością rozładowała
napięcie. Wpadała wszystkim pod nogi tak długo, aż bardzo szybki wampir oddalił się
wystarczająco
daleko. Potem jednak musiała się zmierzyć z pozostałymi. Oświetliło ja pięć latarek.
Siedmioro rozzłoszczonych ludzi wbiło w nią badawczy wzrok. Rashel wstała i się otrzepała.
Czas ponieść konsekwencje.
Wyprostowała głowę, nie spuszczając oczu.
- Co się stało? - spytał Steve. - Czy on cię zahipnotyzował?
Poczciwy Steve. Rashel poczuła przypływ ciepła. Ale nie mogła skorzystać z ratunku, który
jej proponował.
- Nie wiem, co się stało - przyznała.
I to była prawda. Nawet nie usiłowała się tłumaczyć, co wydarzyło się między nią a wampirem.
Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszała.
- Myślę, że celowo pozwoliłaś mu uciec - powiedziała Vicky.
Rashel nie mogła w ciemnościach dostrzec jej jasnych oczu, ale wyczuwała, że wyglądają jak
lśniące kamienie.
- Myślę, że zaplanowałaś to od samego początku - dodała Vicky. - Dlatego kazałaś
nam sprawdzić ulicę.
- Czy to prawda? - Jeden ze snopów światła gwałtownie się poruszył. Nagle przed Rashel
stanęła Nyala, zesztywniała z napięcia. W głosie dziewczyny brzmiało błaganie
. - Naprawdę
zrobiłaś to celowo?
Rashel poczuła się bardzo zmęczona. Nyala była delikatna i trochę niezrównoważona. W dodatku
zdążyła już zrobić z Rashel bohaterkę. Teraz ten obraz został zburzony.
Z uwagi na Nyalę Rashel niemal żałowała, że nie może skłamać. Ale to w końcu i tak by się
wydało.
- Tak, zrobiłam to celowo - odparła.
Nyala skuliła się, jak gdyby Rashel wymierzyła jej policzek Nie winie cię, pomyślała Rashel. Ja
też sądzę, że chyba oszalałam.
Prawda była taka, że im dalej znajdowała się od Quinna, tym mniej rozumiała własne zachowanie.
Wydawało jej się teraz, że to wszystko był sen, i to niezbyt składny.
- Dlaczego? - spytał jeden z Lansjerów. Znali Rashel i jej reputację. Nie chcieli myśleć o
niej źle. Podobnie jak Nyala, rozpaczliwie poszukiwali wymówki.
- Nie wiem - powiedziała Rashel, nie patrząc im w oczy. Ale nie panowałam nad własnym
umysłem.
Nyala wreszcie wybuchła.
- Nienawidzę cię - wykrzyknęła. Trzęsła się z wściekłości, a każde jej zdanie było jak zatruta
strzała. -
Ten wampir mógł być tym, który zabił moją siostrę. Mógł też wiedzieć,
kto to zrobił zamierzałam go o to zapytać, ale nie dostałam szansy. Przez
ciebie. To ty go wypuściłaś. Mieliśmy go, a ty pozwoliłaś mu uciec!
- Jest jeszcze gorzej - wtrąciła Vicky chłodnym i pogardliwym głosem- Planowaliśmy
wypytać go o te porywane nastolatki. Teraz nie możemy. Będą kolejne tragedie i
to z twojej winy.
Miała rację. Nyala także. Skąd Rashel wiedziała, że to nie Quinn zabił jej siostrę?
-
Sympatyzujesz z wampirami. Nie wiem, może należysz do tych cholernych
Pokojowców,
którzy chcą, żebyśmy wszyscy żyli w zgodzie,. Ale nie jesteś po naszej
stronie.
Kilkoro Lansjerów zaczęło protestować, ale przerwał im krzyk Nyali.
- Jesteś po ich stronie? - przenosiła wzrok z Vicky na Rashel i z powrotem, zesztywniała
z emocji. -
Poczekaj tylko. Poczekaj, aż powiem wszystkim, że Rashel to Kobieta-
Kot. I że naprawdę działa dla świata nocy. Poczekaj tylko!
Rashel zdała sobie sprawę, że dziewczyna dostała histerii. Vicky wydawała się zdziwiona, jak
gdyby trochę zaniepokoiło ją to, co sama rozpętała.
-
Nyala, posłuchaj - zaczęła Rashel.
Ale Nyala wpadła w taką furię, że nic do niej nie docierało.
- Powiem wszystkim w Bostonie! Zobaczysz! - odwróciła się na pięcie i wybiegła na
schody, jak gdyby zamierzała od razu zrealizować groźby.
Rashel obejrzała się za Nyala.
- Lepiej wyślij kogoś za nią - powiedziała do Vicky. - Nie jest bezpieczna w tej okolicy.
Vicky popatrzyła na Rashel wzrokiem, w którym krył się zarazem gniew i zdumienie.
- Jasne. Dobra. Wszyscy oprócz Steve'a biegnijcie za Nyalą. Zabierzcie ją do
domu.
Wyszli, obrzucając Rashel oburzonymi spojrzeniami.
- Odwieziemy cię do domu - zdecydowała Vicky. Jej głos nic brzmiął ciepło, ale i nie tak
wrogo jak kilka minut wcześniej.
- Pojadę własnym samochodem - powiedziała cicho Rashel
- W porządku. - Vicky milczała przez chwilę. - Ona pewnie tego nie zrobi - wypaliła w
końcu.
- Po prostu się zdenerwowała.
Rashel nic nie mówiła. Nyala wyglądała tak, jak gdyby zamierzała zrobić dokładnie to, co
zapowiedziała.
A gdyby rzeczywiście tak postąpiła...
No cóż. Wówczas można by było postawić pytanie: Kto zabije Rashel pierwszy. Wampiry
czy łowcy wampirów.
Środowy poranek był szary, lodowaty i deszczowy. Rashel pogrążona w myślach wlokła się z
zajęć na zajęcia w Wassaguscus High. Jej obecna rodzina zastępcza zostawiła ją w spokoju,
przyzwyczaiła się już, że Rashel chadza własnymi drogami Dziewczyna usiadła w małej sypialni
przy przygaszonych światłach i pogrążyła się w refleksjach.
Wciąż nie rozumiała, co się stało, a z każdą godziną wspomnienia stawały się mniej wyraźne.
Wszystko to było zbyt dziwaczne, by mogło być częścią rzeczywistości i coraz bardzie]
przypominało
sen. Jeden z tych snów, w których człowiek zachowuje się zupełnie inaczej niż zazwyczaj
i rano bardzo się tego wstydzi.
Ciepło, bliskość... Czy naprawdę poczuła coś podobnego w obecności wampira? Zelektryzował
ją dotyk pasożyta. Chciała pocieszyć pijawkę?
I to nie byle jaką pijawkę. Samego Quinna. Legendarnego wroga ludzi. Jak mogła pozwolić
mu uciec? Ilu ludzi ucierpi z powodu jej niepoczytalnego zachowania?
Kto wie, pomyślała w końcu, może rzeczywiście jej umysł został poddany kontroli. Inaczej
nie umiała tego wyjaśnić.
W czwartek Rashel wiedziała jedno. Vicky miała rację co do konsekwencji jej działań. Musiała
to naprawić. Musiała sama znaleźć porwane dziewczyny - o ile rzeczywiście ktoś je porywał.
W „Globe" nie znalazła żadnego artykułu na podobny temat. Ale jeśli rzeczywiście dochodziło
do porwań, Rashel musiała to rozwikłać. I ukrócić ten proceder. O ile tylko mogła.
W porządku. A zatem dziś wieczorem wróci do Mission Hill i rozpocznie śledztwo. Ponownie
sprawdzi
magazyn. Tym razem po swojemu.
Rashel zrozumiała jeszcze jedną rzecz, gdy tylko uświadomiła sobie, jakie ma priorytety. Musiała
zrobić jeszcze coś, nie dla Nyali, Vicky czy Lansjerów. Tylko dla siebie. W obronie własnego
honoru i dobra wszystkich istot, które cieszyły się dziennym światłem.
Następnym razem musiała zabić Quinna.
Rashel bezszelestnie poruszała się po opuszczonych ulicach. Trzymała się cieni. Nie było to
łatwe, gdy ziemię pokrywało bloto i odłamki rozbitych szyb. Nie było chodników, trawników,
żadnych roślin, z wyjątkiem zeschniętych chwastów w opuszczonych domostwach. Wszędzie
leżały tylko mokre śmieci i potłuczone butelki.
Ponure miejsce. Pasowało do nastroju Rashel, w chwili gdy przedzierała się w stronę
niezamieszkanego
bloku, do którego we wtorek zaprowadziła ich Vicky.
Stojąc w drzwiach wejściowych, sprawdziła resztę ulicy.
Wszędzie były magazyny. Niektóre z nich chroniły wysokie płoty zwieńczone gęstym drutem
kolczastym. Wszystkie miały zakratowane okna lub nagie ściany i metalowe drzwi.
Rashel nie martwiła się jednak o podobne zabezpieczenia. Umiała przecinać siatkę i otwierać
zamki. Niepokoiło ją to, że nie wiedziała, od czego zacząć.
Ludzie nocy mogli wykorzystywać każdy z tych magazynów. Nie pomogło jej nawet to, że
wiedziała, w którym miejscu Steve i Vicky walczyli z Quinnem, bo to on ich zaskoczył Dostrzegł
intruzów ze swojego legowiska i ruszył do ataku. Oznaczało to, że właściwym celem
Rashel mógł być każdy z budynków. Albo żaden z nich.
W porządku. Należało zachować cierpliwość. Musiała po prostu od czegoś zacząć. Nagle Rashel
uskoczyła w mrok, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, dlaczego to robi. Jej uszy pochwyciły
jakiś dźwięk - cichy szelest dochodzący z drugiej strony ulicy.
Przywarła plecami do ceglanego muru. Nawet nie drgnęła Przeskakiwała wzrokiem z budynku
na budynek, wstrzymując oddech, by lepiej widzieć.
To tam. Dźwięk dochodził z tamtego magazynu, na końcu ulicy. Teraz Rashel mogła już go
zidentyfikować. Był to dźwięk silnika.
Zobaczyła, że w jednym z magazynów unoszą się metalowe drzwi. Za nimi ukazały się światła
jakiegoś samochodu. Po chwili na ulicę wyjechała ciężarówka.
Nie była to duża ciężarówka. U-Haul. Wyjechała na zewnątrz, po czym przystanęła. Jakaś postać
zasunęła metalową bramę i po chwili wspięła się do kabiny kierowcy.
Rashel wytężyła wzrok, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek oznaki wampiryzmu. Wydawało jej
się, że ruchy postaci są po podejrzanie płynne, ale z takiej odległości nie można było uzyskać
pewności. Nic poza tym nie pozwalało odgadnąć, co się dzieje.
To może być człowiek, pomyślała. Jakiś właściciel magazynu wracający do domu po nocy
spędzonej nad księgowaniem rachunków.
Ale instynkt podpowiadał Rashel co innego. Zjeżyły jej się włoski na karku.
l wtedy, gdy ciężarówka zaczęła już ruszać, stało się coś, co utwierdziło ją w podejrzeniach i
skłoniło do wyskoczenia na ulicę.
Tylne drzwi ciężarówki otworzyły się i wypadła z niej dziewczyna. Była bardzo szczupła, a
światło latarni ukazało jej blond włosy. Wylądowała na pokrytej gruzem drodze i przez
chwilę leżała bez ruchu, jak gdyby oślepiona. Potem podskoczyłą i rozejrzała się dziko wokół
siebie i zaczęła biec w stronę Rashel.
ROZDZIAŁ 7
W
chwili gdy Rashel przechwyciła dziewczynę, ciężarówka już hamowała, by zawrócić.
- Wypadła! Zgubiliśmy jedną z nich! - krzyknął ktoś.
- Tędy - powiedziała Rashel, wyciągając do dziewczyny rękę i wskazując jej drogę ucieczki.
Z bliska widziała, że dziewczyna jest niska, a włosy bezładnie opadają jej na czoło. Ciężko
oddychała. Nie wydawała się wdzięczna, raczej wystraszona. Przez chwilę wpatrywała się w
Rashel, po czym usiłowała uciec.
Rashel złapała ją.
- Jestem po twojej stronie! Chodź! Musimy uciekać tam, gdzie ciężarówka za
nami nie wjedzie.
Samochód właśnie zakręcał. Światła reflektorów omiotły dziewczyny. Rashel objęła uciekinierkę
w pasie i razem zerwały się do dobiegu.
Dziewczyna dała się ponieść. Jęczała, ale się nie zatrzymywała.
Rashel kierowała się między dwa magazyny. Wiedziała, że jeśli w ciężarówce naprawdę są
wampiry, to jedyną szansą na ocalenie uciekinierki był jej samochód. Wampiry potrafiły biec
szybciej niż jakikolwiek człowiek.
Wybrała akurat te dwa magazyny, ponieważ nie ogradzała ich zbyt wysoka siatka ani drut
kolczasty. Gdy dotarły na miejsce, Rashel popchnęła lekko dziewczynę.
- Wejdź na górę! - nakazała.
- Nie potrafię! - Dziewczyna trzęsła się, walcząc o odzyskanie oddechu. Rashel przyjrzała
się jej uważnie i uznała, że mówi prawdę. Prawdopodobnie nigdy w życiu na nic się nie
wspięła. Miała na sobie imprezowe ciuchy i szpilki.
Kątem oka Rashel zobaczyła światła ciężarówki w ulicy. Hamowała.
- Musisz! - krzyknęła. - Chyba, że chcesz wrócić do nich. -Rashel złączyła palce dłoni,
układając je w siodełko. -
Tu postaw nogę i chwyć się czegoś na górze. Podsadzę cię.
Dziewczyna była zbyt wystraszona, by nie spróbować. Postawiła nogę na dłoni Rashel. W tej
samej chwili ciężarówka zgasiła światła.
Rashel tego się spodziewała. W ciemnościach wampiry miały przewagę - były obdarzone lepszym
wzrokiem niż ludzie. A zatem napastnicy zamierzali dopaść ofiarę, porzucając samochód.
Rashel wzięła głęboki oddech, po czym gwałtownie wypuściła powietrze, naprężając mięśnie.
Dziewczyna z krzykiem wystrzeliła w górę, docierając na sam szczyt płotu.
Sekundę później Rashel wspięła się za nią, chwyciła krawędź siatki i przerzuciła nogi na drugą
stronę. Niemal bezgłos nie opadła na ziemię, po czym wyciągnęła ręce do dziewczyny,
- Puść się! Ja cię złapię.
Dziewczyna niezgrabnie gramoliła się właśnie na drugą stronę płotu.
- Nie dam rady... - jęknęła, patrząc w dół przez ramię.
- Już!
Dziewczyna posłusznie zeskoczyła. Rashel pochwyciła ją r w połowie drogi, postawiła na
nogach i złapała za przedramię.
- Spadamy stąd!
Biegnąc, Rashel przypatrywała się budynkom. Potrzebowała jakiejś wnęki w murze, miejsca,
w którym mogłaby się ustawić plecami, chroniąc dziewczynę. To mogło się udać... o ile wampirów
nie było więcej niż dwóch czy trzech.
- Ilu ich jest? -spytała.
- Co? - Dziewczyna z trudem walczyła o oddech.
- Ilu! Ich! Jest!
- Nic wiem, nie mogę już biec! - Dziewczyna zatrzymała się i zgięła wpół, opierając dłonie
na kolanach. Nie mogła złapać oddechu.
- Mam nogi... jak z waty... - wydyszała.
Rashel uświadomiła sobie z rozpaczą, że popełniła błąd. Nie mogła wymagać od tej blond laleczki,
żeby ścigała się z wampirami. Ale gdyby zatrzymały się tu, na otwartej przestrzeni,
zginęłaby natychmiast. Rashel desperacko rozejrzała się dokoła, l nagle zobaczyła szansę.
Zgodnie z bostońską tradycją na uboczu stał porzucony samochód. W tym mieście niechciane
auta po prostu zostawiano na nabrzeżu. Rashel pobłogosławiła w myślach nieznanego dobroczyńcę.
Gdyby tylko udało im się dostać do środka...
- Tędy! - Nawet nie czekała, aż dziewczyna zaprotestuje, tylko od razu pociągnęła ją za
sobą
. - No już, dasz radę! Jak dobiegniemy do samochodu, nie będziesz już musiała
nigdzie biec...
Słowa zmotywowały dziewczynę do działania. Gdy dobiegły do samochodu, Rashel zauważyła,
że jedno z tylnych okien jest wybite.
- Do środka!
Dziewczyna była drobna, z łatwością więc wśliznęła się do wnętrza, a Rashel zanurkowała
tuż za nią. Potem wepchnęła ją pod siedzenie.
- Ani mru-mru - syknęła.
Leżała w napięciu, nasłuchując. Nie zdążyła nawet odetchnąć po raz drugi, gdy usłyszała kroki.
Ciche, ostrożne, jak stąpanie skradającego się tygrysa. Kroki wampira. Rashel wstrzymała
oddech w oczekiwaniu.
Coraz bliżej i bliżej... Rashel czuła, że jej podopieczna sie trzęsie. Spoglądała na ciemny sufit
samochodu, usiłując zaplanować obronę na wypadek, gdyby zostały schwytane.
Kroki dobiegały teraz z bardzo bliska. Rashel słyszała zgrzytanie szkła trzy metry od drzwi
samochodu.
Tylko błagam, niech w tej paczce nie będzie wilkołaków, pomyślała. Wampiry widzą i słyszą lepiej niż
ludzie, ale to wilkołak potrafi odnaleźć ofiarę węchem. Nie mógłby przegapić zapachu ludzi w samochodzie.
Kroki nagle ucichły. Rashel poczuła ścisk w sercu. Z otwartymi oczami, bezgłośnie, zacisnęła
dłoń na mieczu.
I wtedy usłyszała szybki ruch - napastnicy się oddalali Rashel nie wydała żadnego dźwięku,
dopóki ich kroki całkiem nie ucichły. Potem policzyła jeszcze do dwustu.
Dopiero wówczas bardzo ostrożnie podniosła się i wyjrzała przez okno.
Ani śladu wampirów.
- Czy teraz mogę wreszcie się podnieść? - rozległ się cichy jęk z podłogi.
- Jeśli potrafisz być zupełnie cicho- szepnęła Rashel Mogą wciąż być w pobliżu. Musimy
dotrzeć do samochodu, tak żeby nas nie zauważyli.
- Co tylko chcesz, bylebym nie musiała biec - powiedziała błagalnie dziewczyna. Teraz
wyglądała jeszcze żałośniej -
Próbowałaś kiedyś sprintu na dwunastocentymetrowych
szpilkach?
- Nie noszę szpilek - wyjaśniła Rashel, uważnie lustrująci ulicę. - W porządku. Ja wysiądę
pierwsza, ty za mną.
Wyśliznęła się przez okno, nogami do przodu. Dziewczyna wystawiła głowę.
- Czy ty nigdy nie używasz drzwi?
- Cicho. Chodź już - ponagliła Rashel. Poprowadziła dziewczynę mroczną ulicą, przesuwając
się jednej plamy cienia do drugiej. Przynajmniej potrafi cicho się poruszać, pomyślała. No i ma
poczucie humoru, nawet w obliczu niebezpieczeństwa. To rzadkie.
Rashel odetchnęła z ulgą, gdy dotarły do wąskiej, krętej alejki, przy której zaparkowała swojego
Saturna. Nie były jeszcze bezpieczne. Musiała wydostać tę blondyneczkę z Mission
Hill.
- Gdzie mieszkasz? - spytała, zapuszczając silnik, ale odpowiedź jednak nie nadeszła. Rashel
odwróciła się i zobaczyła, że dziewczyna patrzy na nią z nieskrywanym niepokojem.
- Dlaczego jesteś tak dziwnie ubrana? - spytała. – I w ogóle kim ty jesteś? To
znaczy oczywiście cieszę się, że mnie uratowałaś, ale nic z tego nie rozumiem...
Rashel się zawahała. Potrzebowała wyciągnąć od tej dziewczyny informacje, a to wymagało
czasu i zaufania. Nagle podjęła decyzję i zaczęła jedną ręką odwijać szalik z głowy.
- Tak jak mówiłam, jestem tu, żeby ci pomóc - odparła, gdy odsłoniła już całą twarz. -
- Ale najpierw odpowiedz mi. Wiesz, kim byli ludzie, którzy więzili cię w ciężarówce?
Dziewczyna odwróciła wzrok. Już wcześniej trzęsła się z zimna, teraz zadrżała jeszcze mocniej.
- To nie byli zwykli ludzie... To były...
- A zatem wiesz. No to ja jestem kimś, kto właśnie te typy łowi.
Dziewczyna przeniosła spojrzenie z twarzy Rashel na miecz, który leżał pomiędzy nimi.
Otworzyła usta ze zdziwienia.
- O mój Boże! Ty jesteś Buffy Postrach Wampirów!
- Co? Aha. - Rashel nie miała okazji obejrzeć tego filmu. -Zgadza się. Możesz mówić do
mnie Rashel. A ty jak się nazywasz?
- Daphne Childs. Mieszkam w Somerville, ale nie chcę jechać do domu.
- To się świetnie składa, bo muszę z tobą porozmawiać. Znajdźmy Dunkin Donuts.
Rashel skierowała się do restauracji na przedmieściach Bostonu. Wiedziała, że to bezpieczne
miejsce, niezwiązane ze światem nocy. Okryła płaszczem kostium ninja i pożyczyła Daphne
sweter, który trzymała w bagażniku. Potem weszły do środka i zamówiły paluszki z galaretką,
a do picia czekoladę.
- A teraz opowiedz mi, co się stało - poprosiła Rashel, -Dlaczego wylądowałaś w tej
ciężarówce?
Daphne objęła dłońmi kubek z czekoladą.
- To było takie straszne...
- Wiem. - Rashel starała się mówić kojącym głosem. Nie miała w tym wprawy. - Ale spróbuj
mi o tym opowiedzieć. Zacznij od początku.
- No więc wszystko zaczęło się od Krypty.
- Od
Opowieści z krypty? Czy od starego cmentarza?
- Od klubu na Prentiss Street. Mieści się pod ziemią. Na prawdę głęboko pod ziemią.
Nikt o nim nie wie, z wyjątkiem stałych bywalców. Chodzą tam ludzie w naszym
wieku, szesnasto- czy siedemnastolatki. Nigdy nie widuję żadnych dorosłych
nawet DJ-ów.
- Mów dalej. - Rashel słuchała bardzo uważnie. Ludzie nocy często prowadzili kluby, zazwyczaj
skrzętnie ukryte przed ludzkim wzrokiem. Czy to możliwe, że Daphne trafiła do jednego
z nich?
- No cóż. Jest fantastyczny. Przynajmniej tak mi się wy dawało. Grają niesamowitą
muzykę. To mocniejsze niż dooni cięższe niż gotyk..., jakiś taki próżniowy
rock. Od samego słuchania czujesz się zupełnie bezcieleśnie i dziwnie. Wnętrze
wygląda jak krajobraz po apokalipsie. Albo może jak podziemny świat ,.. - Daphne
zapatrzyła się przed siebie. W jej chabrowych oczach okolonych długimi, gęstymi rzęsami
błyszczało rozmarzenie i fascynacja.
Rashel dźgnęła ją palcem. Daphne rozlała czekoladę.
- Pomarzysz potem. Teraz powiedz, kto tam chodzi, wampiry?
- Och nie. - Daphne była wstrząśnięta. - Zwykłe dzieciaki. Niektórych znam ze szkoły.
No i sporo uciekinierów, dzieci ulicy.
- Uciekinierów? - Rashel zamrugała.
- Tak. Większość jest w porządku, tylko niektórzy biorą narkotyki i trochę się
ich boję
Nielegalny klub pełny dzieciaków z ulicy, z których wiele zrobiłoby wszystko, żeby dostać
działkę. Rashel poczuła mrowienie.
Chyba odkryłam jakąś grubszą aferę.
- No w każdym razie - ciągnęła Daphne - chodzę tam od trzech tygodni, kiedy tylko
uda mi się wyrwać z domu.
- Nie powiedziałaś rodzicom - stwierdziła Rashel bez emocji.
- Żartujesz sobie? O takich miejscach nie mówi się starym. Zresztą oni nie interesują
się, dokąd chodzę. Mam cztery siostry i dwóch braci, a mama i ojczym są
w trakcie rozwodu. Nawet nie zauważą, kiedy mnie nie ma.
- Mów dalej - poprosiła ponuro Rashel.
- No i jest tam taki facet... - Daphne znów się rozmarzyła. - Naprawdę boski i taki
tajemniczy... No po prostu... inny niż wszyscy. I myślałam, że się mną interesuje,
bo dwa razy na mnie popatrzył. Więc przyłączyłam się do dziewczyn, które kręcą
się wokół niego. Gadaliśmy o dziwnych rzeczach.
- Jakich na przykład?
- No, na przykład o ciemności i takich tam. To było trochę w stylu tej muzyki.
Gadaliśmy o śmierci. Jak nie chcielibyśmy umrzeć, jakie są najstraszliwsze tortury
i jak się wygląda w grobie. Tego typu sprawy.
- Ale dlaczego, na litość boską? - Rashel nie umiała ukryć obrzydzenia.
- Nie wiem. - Daphne nagle wydała się smutna i mała. – I chyba dlatego, że nasze życie
jest do bani. Więc staramy się zmierzyć z różnymi rzeczami, żeby jakoś to
oswoić. Pewnie nie rozumiesz - dodała, krzywiąc się.
Rashel rozumiała doskonale. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że znakomicie potrafi się
wczuć w sytuację Daphne. Te dzieciaki były wystraszone i przygnębione. Bały się przyszłości.
Musiały robić coś, żeby zagłuszyć ból... Nawet jeśli oznaczało to jeszcze więcej bólu.
Uciekały z jednej ciemności w inną.
Czy ja nie zachowuję się tak samo? Moja obsesja na punkcie wampirów... To naprawdę nie jest zdrowe ani
normalne. Całe życie spędzam na radzeniu sobie ze śmiercią.
- Przykro mi - powiedziała Rashel o wiele delikatniejszym głosem niż wcześniej, gdy na
siłę starała się uspokoić Daphne. Niezręcznie klepnęła dziewczynę w ramię.
- Nie powinnam
była na ciebie krzyczeć. Naprawdę rozumiem. Proszę, mów dalej
- No więc... - Daphne wciąż patrzyła na nią tak, jak gdyby chciała się bronić. - Niektóre
dziewczyny pisały wiersze o umieraniu... a inne kłuły się szpilkami i zlizywały krew.
Mówiły, że są jak wampiry. Po prostu udawały. - Daphne ostrożnie spojrzała na Rashel.
Rashel tylko pokiwała głową.
- Więc ja też mówiłam takie rzeczy i robiłam to samo co one. I Quinnowi strasznie
się to podobało. Hej, uważaj! - Daphne w ostatniej chwili uskoczyła przed gorącą czekoladą.
Rashel nieumyślnie przewróciła kubek.
Rany, co się ze mną dzieje? - pomyślała Rashel.
- Przepraszam - powiedziała przez zęby, sięgając po zwitek serwetek. Powinna była się
tego spodziewać. Wiedziała przecież, że Quinn musi być w to zaangażowany. Ale sam
dźwięk jego nazwiska sprawił, że nagle straciła równowagę. Nie zapanowała nad swoją reakcją.
- A zatem nasz boski, tajemniczy mężczyzna
nazywa się Quinn - stwierdziła, przez
zaciśnięte zęby.
- Uhm. - Daphne wytarła rękę z czekolady. - I naprawdę zdawało mi się, że mnie polubił.
Zaprosił mnie do klubu w zeszłą niedzielę i powiedział, żebym się z nim spotkała
sama na parkingu.
- Więc tak zrobiłaś.
O tak, zabiję go, zabiję, pomyślała Rashel.
- No pewnie... Wystroiłam się...- Daphne zerknęła na swoją| sfatygowaną kreację... -
Cóż, jeszcze wieczorem to wyglądało naprawdę fantastycznie. W każdym razie
spotkałam się z nim i wsiadłam do jego samochodu. I wtedy powiedział, że mnie
wybrał. Ucieszyłam się tak strasznie, że omal nie zemdlałam, myślałam, że wybrał
mnie na swoją dziewczynę. Ale potem... - Daphne ściszyła głos i po raz pierwszy, odkąd
rozpoczęła tę opowieść, przybrała naprawdę przerażony wyraz twarzy. -
Potem zapytał
mnie, czy naprawdę chciałabym poddać się mocy ciemności. To zabrzmiało niesamowicie
romantycznie.
- Nie wątpię - mruknęła Rashel, podpierając głowę dłonią. Teraz wiedziała już wszystko.
Quinn sprawdzał dziewczyny Ustalał, której nie będą szukać, a potem porywał z parkingu.
Nikt ich nie widział - nikt nawet nie łączył porwania z Kryptą. Kto zauważyłby, gdyby któraś z
dziewcząt przestała się pojawiać w klubie? Goście bez przerwy pojawiają się i znikają.
W gazetach nie było żadnych doniesień, bo nikt nie wiedział, że porwano jakieś dziewczęta. Uprowadzał
bez walki – ofiary chciały być porywane.
- Musiała cię zdziwić propozycja Quinna - powiedziała sucho Rashel.
- Tak. To byt szok. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam. Powiedziałam tylko, że
spoko. Chciałam z nim iść. Powiedziałabym to samo, gdyby zaproponował mi oglądanie
powtórek Lawrence'a Welka. Jest taki boski. I patrzył na mnie w taki uduchowiony
sposób, jak gdyby zaraz zamierzał mnie pocałować... No a później zasnęłam...
- Daphne zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w kubek.
- Nie, nie zasnęłaś.
- Naprawdę. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale obudziłam się dopiero tam, na miejscu,
w tym magazynie. Leżałam na stalowej pryczy przykrytej tylko jakimś żałosnym,
niewygodnym materacem. Byłam przykuta. Miałam łańcuchy na kostkach, jak
więźniarka, Quinna nie było, zobaczyłam tylko dwie inne dziewczyny na pryczach
obok. - Daphne bez ostrzeżenia wybuchła płaczem.
Rashel podała jej chusteczkę, czuła się niezręcznie.
- To też były dziewczyny z Krypty?
- Nie wiem.- Daphne wytarła nos.- Możliwe. Ale nie chciały ze mną rozmawiać.
Zachowywały
się jak w jakimś transie. Po prostu leżały tam i gapiły się w sufit.
- Ale ty nie byłaś w transie - stwierdziła z namysłem Rashel. - Jakoś wyzwoliłaś umysł
spod kontroli. Musisz być odporna, tak jak ja.
- Nic o tym nie wiem. Tak się bałam, że udawałam taki sam trans. Przychodził do
nas taki facet, dawał nam jedzenie i wyprowadzał do łazienki. A ja patrzyłam prosto
przed siebie jak inne dziewczyny. Myślałam, że może w ten sposób zyskam jakąś
szansę na ucieczkę.
- Sprytna jesteś - przyznała Rashel. - Ten facet to Quinn?
-
Nie. Quinna już nie widziałam. To był taki blondyn z klubu nazywał się Ivan.
Nazywałam
go Iwanem Groźnym. Czasem przychodziła też dziewczyna, nie wiem, jak
się nazywa, ale też widziałam ją w klubie. Oni oboje mieli grupkę fanów jak Quinn.
Czyli oprócz Quinna w szajce jest co najmniej dwoje innych wampirów; pomyślała Rashel. A prawdopodobnie
nawet więcej.
- Nie zrobili nam krzywdy, nie marzłyśmy i jedzenie było w porządku, ale tak
strasznie się bałam...- powiedziała Daphne. - Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie
wiedziałam,
gdzie jest Quinn, ani jak się tam dostałam, ani co z nami zrobią... - przełknęła
ślinę.
Rashel też tego nie rozumiała. Co te wampiry wyprawiały z dziewczynami w magazynie? Ewidentnie
nie zamierzały ich zabić.
- Ostatniego wieczoru...- Głos Daphne zadrżał. Dziewczynie zabrakło tchu. - Ostatniego
wieczoru Ivan przyprowadził nową. Wniósł ją do środka i położył na pryczy. A
potem...potem ją ugryzł. W szyję. Tylko to nie była zabawa. – Chabrowe oczy Daphne
rozszerzyły się z przerażenia na to wspomnienie.
- On naprawdę ją ugryzł. Poleciała krew. Wypił ją. Kiedy podniósł głowę, zobaczyłam
jego kły... - Daphne zaczęła oddychać bardzo szybko.
- Już dobrze. Teraz jesteś bezpieczna - uspokoiła ją Rashel
- Nie wiedziałam! Nie wiedziałam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę! Myślałam,
że to tylko... - Daphne pokręciła głową - Nie wiedziałam - dokończyła cicho.
- W porządku. To wielki szok. Ale świetnie sobie z nim radzisz. Przecież zdołałaś
uciec z ciężarówki, prawda? Opowiedz mi o niej.
- To się zaczęło dziś wieczorem. Widziałam, że jest już ciemno, ho było tam takie
małe okienko. Ivan przyszedł do nas z tamtą wampirzycą, zdjęli nam łańcuchy i
kazali wejść do ciężarówki. I wtedy naprawdę się przestraszyłam. Nie wiedziałam
dokąd nas zabierają. Usłyszałam, że mówią coś o jakiejś łodzi. I pomyślałam, że
bez względu na to, o jaką łódź chodzi, ja nie chcę tam jechać.
- Chyba słusznie zrobiłaś.
Daphne odetchnęła głęboko.
- Dlatego patrzyłam, jak Ivan zamyka drzwi. Usiadł z tyłu, razem z nami. Kiedy
odwrócił głowę, rzuciłam się do drzwi i jakoś je otworzyłam. Potem po prostu wypadłam.
I biegłam... nie wiedziałam, w którą stronę uciekać, chciałam tylko znaleźć
się jak najdalej od nich. Wtedy zobaczyłam ciebie. Chyba... Chyba uratowałaś mi
życie. - Daphne zamyśliła się na chwilę. - Zdaje się, że nawet ci nie podziękowałam.
Rashel machnęła ręką.
- Żaden problem. Tak naprawdę sama się ocaliłaś. - Uniosła brwi, wbijając niewidzące
spojrzenie w kroplę czekolady na plastikowym stoliku.
- No, ale jestem wdzięczna. Nie wiem, co chcieli ze mną zrobić, ale myślę, że coś
strasznego. Daphne zamilkła mi chwilę.
- Rashel. A czy ty wiesz?
- Słucham? - Rashel powoli pokiwała głową, podnoszą wzrok na Daphne - Tak, tak sądzę.
ROZDZIAŁ 8
C
o chcieli ze mną zrobić? - spytała Daphne.
- Chyba trafiłaś na handlarzy niewolników.
Miałam rację, pomyślała Rashel. To gruba afera. Prawa świata nocy zakazywały handlu niewolnikami
od czasów średniowiecza, o ile Rashel dobrze pamiętała. Rada uznała, że porywanie i sprzedawanie
ludzi w zamian za jedzenie lub rozrywki jest po prostu zbyt niebezpieczne. Ale zdaje się, że Quinn wrócił
do starej tradycji, prawdopodobnie bez zgody Rady.
Jakże śmiałe przedsięwzięcie.
Miałam rację, trzeba go zabić, pomyślała Rashel. Teraz już nie ma wyboru. Jest dokładnie takim potworem,
za jakiego go uważałam. A może jeszcze gorszym.
Daphne wytrzeszczyła oczy.
- Chcieli zrobić ze mnie niewolnicę? - wrzasnęła. ('
- Cicho. - Rashel zerknęła na mężczyznę stojącego za kontuarem. - Tak sądzę. Niewolnicę
i stałe źródło pożywienia, gdyby kupiły cię wampiry. Wilkołakom posłużyłabyś za
jedną kolację.
Usta Daphne bezgłośnie powtórzyły słowo „wilkołakom". Ale Rashel podjęła wątek, zanim
dziewczyna zdążyła o cokolwiek zapytać.
- Posłuchaj, Daphne, czy masz jakikolwiek pomysł dokąd chcieli was zabrać?
Wspominałaś o jakiejś łodzi. Ale dokąd płyneła ta lodź? Do którego miasta?
- Nie wiem. Nie mówili nic o żadnym mieście. Powiedzieli tylko, że łódź już czeka.
Mówili coś o jakiejś ą-klaw. Ta dziewczyna tak powiedziała. Kiedy dostaniemy się
do ą-klaw... – Daphne urwała, bo Rashel chwyciła ją za nadgarstek.
- Enclave, enklawa - szepnęła Rashel. Poczuła dreszcz podniecenia. -Mówili o enklawie.
- No chyba tak - odparła Daphne lekko wystraszona.
To była gruba sprawa... Wielka sprawa. Niewiarygodna!
Enklawa wampirów. Porwane dziewczęta były zabierane do jednej z ukrytych kryjówek
wampirów, sekretnych twierdz, do których nie dotarł nigdy żaden łowca. Ludzie jeszcze nigdy
nie odkryli żadnej z nich.
Gdybym tylko się tam dostała... Gdybym tylko mogła przeniknąć do środka...
Dowiedziałaby się dość, by zniszczyć cale wampirze miasto. Zmieść enklawę pijawek z
powierzchni
ziemi. Tego była pewna.
- Rashel, sprawiasz mi ból.
- Przepraszam. - Rashel puściła rękę Daphne. -A teraz posłuchaj - powiedziała gwałtownie.
-
Ocaliłam ci życie, tak? Oni zrobiliby ci straszną krzywdę. Jesteś mi coś
winna, prawda?
- No, owszem, oczywiście. - Daphne wykonywała łagodzące gesty. - Wszystko w porządku?
- Tak. Ale potrzebuję twojej pomocy. Chcę, żebyś mi powiedziała absolutnie
wszystko na temat tego klubu. Muszę się tam dostać. I dać się wybrać.
Daphne wbiła w nią oszołomiony wzrok.
- Ty chyba oszalałaś.
- Nie, nie, dobrze wiem, co robię. Dopóki nie wiedzą, że je tem łowczynią. nic mi
nie grozi. Muszę dotrzeć do tej enklawy.
Daphne powoli pokręciła głową.
- Ale co ty właściwie zamierzasz? Pozabijać je wszystkie? Sama? Nie możemy po
prostu powiedzieć policji?
- Nie, nie sama. Mogę zabrać ze sobą innych łowców. A co się tyczy policji... - Rashel
urwała na chwilę, po czym westchnęła.
- W porządku. Chyba powinnam ci wyjaśnić
pare spraw, żebyś mnie lepiej zrozumiała. - Podniosła wzrok i wbiła go w Daphne. - Po
pierwsze, muszę ci opowiedzieć o świecie nocy. Przypomnij sobie, zanim jeszcze
poznałaś te wampiry, czy nigdy nie miałaś wrażenia, że z naszym światem jest coś
nie tak? Że obok zwyczajnych spraw dzieją się jakieś mroczne rzeczy, do których
nie mamy dostępu?
Starała się mówić najprościej, jak potrafiła, i cierpliwie odpowiadała na pytania. W końcu Daphne
wyprostowała się, przerażona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- One są wszędzie - stwierdziła, jak gdyby wciąż nie mogła w to uwierzyć. - W policji.
W rządzie. I nikt nie może nic z tym zrobić.
- Można z nimi skutecznie walczyć wyłącznie w tajemnicy, samotnie lub w małych
grupkach. Żyjemy w ukryciu. Jesteśmy ostrożni. I powoli usuwamy te chwasty,
jeden po drugim. Tak właśnie działa łowca wampirów - wyjaśniła Rashel. - Teraz już
rozumiesz, dlaczego to dla mnie takie ważne, żeby dostać się do tej enklawy. W
ten sposób mam szansę powybijać wszystkie naraz, zniszczyć jedną z ich
twierdz. Już nie wspominając o ukróceniu handlu niewolnikami. Nie sądzisz, że
trzeba ich powstrzymać?
Daphne otworzyła usta i znów je zamknęła.
- W porządku - powiedziała w końcu i westchnęła. – Pomogę. Powiem ci, o czym mówić
i jak się zachowywać. A przynajmniej jak mnie się to udało. - Przekrzywiła głowę. -
Będziesz musiała trochę inaczej się ubrać.
- Zbiorę paru innych łowców i spotkamy się jutro po szkole. Powiedźmy, o wpół do
siódmej. A teraz zabieram cię do domu. Musisz się przespać. - Rashel czekała, aż
Daphne zaprotestuje, ule ona tylko pokiwała głową i znów ciężko westchnęła.
- Dobra. Wiesz, po tym, co tu usłyszałam, nawet trochę się stęskniłam za domem.
- Jeszcze jedno - dodała Rashel. - Nie wolno ci powiedzieć nikomu o tym, co ci się
przytrafiło. Mów cokolwiek, że uciekłaś... Co ci przyjdzie do głowy. Ale nie prawdę.
Dobrze?
- Okej.
- Przede wszystkim nie mów nic o mnie. Rozumiesz? Moje życie może od tego zależeć.
- Elliota nie ma. - Głos w słuchawce brzmiał chłodno i wrogo.
- Vicky, muszę z nim porozmawiać. Z kimś z Lansjerów. Powtarzam ci, to nasza
szansa, żeby dostać się do enklawy. Dziewczyna z magazynu słyszała, jak oni mówią
o swojej kryjówce.
Było piątkowe popołudnie, Rashel stała w budce telefonicznej w pobliżu szkoły.
- Całymi dniami patrolowaliśmy tę ulicę i niczego nie zauważyliśmy - powiedziała surowo
Vicky. -
A ty przypadkiem znalazłaś się we właściwym miejscu i we właściwym
czasie, żeby pomóc tamtej dziewczynie w ucieczce, tak?
- Tak. Już ci mówiłam.
- Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, nie uważasz?
Rashel ścisnęła słuchawkę w dłoni.
- Co sugerujesz?
- Wycieczka do enklawy wampirów to niezwykle niebezpieczne przedsięwzięcie.
Trzeba bardzo ufać osobie, od której czerpiemy informacje. Trzeba być absolutnie
pewnym, że to nie pułapka,
Rashel wbiła wzrok w tarczę telefonu, starając się zapanować nad oddechem.
- Rozumiem.
- No cóż, nie jesteś szczególnie wiarygodna. Nie, odkąd dałaś wampirowi uciec. A
teraz robisz dokładnie to, co zrobiłby ktoś będący z nimi w zmowie.
Świetnie, pomyślała Rashel. Udało mi się ją przekonać, że przeszłam na stronę wampirów.
- Czy tak twierdzi Nyala? - powiedziała do słuchawki.- Że pracuję dla świata nocy.
- Nie wiem, co robi Nyala - odparła Vicky kąśliwie, ale i z niepokojem. - Nie widziałam
jej od wtorku. W domu nikt nie odbiera telefonu.
- Może w takim razie przekażesz chociaż Elliotowi, co planuję? - Rashel starała się,
by jej głos brzmiał spokojnie i rozsądnie. -
Jeśli będzie chciał, oddzwoni.
- Nie czekaj - stwierdziła Vicky, po czym odłożyła słuchawkę.
Cudownie. Super. Rashel odwiesiła słuchawkę, zastanawiając się, czy nie miała czekać na telefon
Elliota, czy na to aż Vicky w ogóle przekaże mu wiadomość.
Jedno było jasne: na Lansjerów nie mogła liczyć. Na innych łowców również nie. Nyala pewnie
rozgłaszała najróżniejsze plotki, a Rashel nawet nie śmiała odezwać się do innych grup.
Nie miała wyboru. Musiała zrobić to sama.
Tego wieczoru pojechała do domu Daphne.
- Daphne ma szlaban - oświadczyła pani Childs, stając w drzwiach. Była niewysoką kobietą.
Na jednym ręku trzymała małe dziecko, w drugim pieluchę. U nóg uwiesił jej się dwulatek
- Możesz wejść na górę.
Dnphne musiała wygonić młodszą siostrę z pokoju, by Rashel mogła usiąść.
- Sama widzisz. Nie mam nawet własnego pokoju – powiedziała.
- No i dostałaś szlaban. Ale przynajmniej żyjesz. - Rashel uniosła brwi. - Cześć.
- Cześć. - Daphne wyglądała na zawstydzoną, ale po chwili uśmiechnęła się i usiadła po turecku
na łóżku.
- Dziś jesteś inaczej ubrana.
Rashel zerknęła na swój sweter i dżinsy.
- Owszem. Kostium ninja to taki mój mundurek.
- I tak będziesz musiała się przebrać, jeśli chcesz wybrać się do klubu- odparła
Daphne z uśmiechem. -
Zaczniemy od razu, czy czekamy na resztę?
Rashel wbiła wzrok w buteleczki perfum stojące na toaletce.
- Nie będzie żadnej reszty.
- Ale wydawało mi się, że mówiłaś...
- Posłuchaj. Trudno mi to wyjaśnić, ale mam pewne kłopoty z tutejszym środowisku.
Muszę sobie radzić bez nich. To żaden problem. Zacznijmy od razu.
- Mhmm...- Daphne wydęła wargi. Wyglądała zupełnie inaczej niż to żałosne dzikie zwierzątko,
które Rashel ocaliła poprzedniego wieczoru. Miała falujące blond włosy, ogromne
chabrowe i niewinne oczy i okrągłą, słodką twarz. Była ubrań w modne ciuchy i zupełnie
wyluzowana.
Wyglądała jak zwykła nastolatka w zwykłym pokoju. To Rashel nie pasowała do
tego miejsca.
- Czyli co... po prostu będziesz moją przyjaciółką? - spytała Daphne.
- Nie mam przyjaciół - odparła twardo Rashel. - Przyjaciele to ludzie, o których
trzeba się troszczyć. Balast. Nie potrzebuję balastu.
Daphne zamrugała zdziwiona.
- Ale przecież w szkole...
- Nigdy nie spędziłam w jednej szkole więcej niż rok. Mieszkałam u rodzin zastępczych
i zazwyczaj załatwiam to tak, żeby co roku zmieniać miasto. Dzięki
temu wygrywam wyścig z wampirami Słuchaj, tu nie chodzi o mnie. Chcę tylko
wiedzieć...
- Ale... - Daphne spojrzała w lustro.
Rashel podążyła za jej wrakiem. Szkło było niemal całkowicie pokryte zdjęcia: Daphne z
chłopakami. Daphne z dziewczynami. Liczba przyjaciól Daphne szła w tuziny.
- Nie czujesz
się samotna?
- Nie - odparła Rashel przez zęby. Nagle poczuła się niezręcznie z małą koronkową poduszeczką
na kolanach. -
Lubię być samodzielna. Czy możemy skończyć ten wywiad?
Daphne przytaknęła z urażoną miną.
- W porządku. Pogadałam z paroma osobami ze szkołv W klubie wszystko bez
zmian. Tyle tylko, że Quinn nie pojaw się tam już od niedzieli. Ivan i ta dziewczyna
byli tam we wtorek i w środę, ale Quinna nie.
- Naprawdę?
To brzmiało interesująco. Rashel od początku wiedziała, że Quinn sprawi jej największy problem.
Pozostałe wampiry nigdy jej nie widziały. Pewnie nawet nie zorientowały się, że Daphne
uciekła z łowczynią wampirów. Ale Quinn z nią rozmawiał. Bardzo blisko... blisko.
Co jednak mógł właściwie zobaczyć w tamtej piwnicy, nawet wyostrzonym wampirzym wzrokiem? Przecież
nie odsłoniła twarzy. Nie odsłoniła nawet włosów. Kostium ninja okrywał całe jej ciało,
od szyi przez nadgarstki po kostki. Mógł tylko zauważyć, że jest wysoka. Gdyby zmieniła ton
głosu i nie patrzyła mu w oczy, nie miał prawa jej rozpoznać.
Mimo wszystko byłoby łatwiej, gdyby nie musiała się z nim zmierzyć, a raczej spróbować
swoich sił z Ivanem.
- No właśnie - podjęła wątek. - Ivan i tamta dziewczyna... Czy ich fani także ekscytują
się śmiercią?
Daphne przytaknęła.
- Jak wszyscy tam. To tego typu miejsce.
Innymi słowy idealne miejsce dla wampirów. Rashel zastanowiła się przez chwilę, czy to wampiry
były właścicielami tego klubu, czy też to ludzie stworzyli im tak idealne warunki. Musiała to
sprawdzić.
- Mam dla ciebie wierszyk - powiedziała nieśmiało Daphne - Pomyślałam, że
mogłabyś udać, że to twój własny, i udowodnić, że pasjonuje cię to samo co inne
dziewczyny.
Rashel wzięła od niej zapisaną kartkę.
I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,
Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,
Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla.
A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.
Rashel zerknęła uważnie na Daphne.
- Napisałaś to, zanim dowiedziałaś się o świecie nocy.
Daphne przytaknęła.
- Quinnowi podobały się takie rzeczy. Mawiał, że to on jest ciemnością i ciszą, i
tym podobne.
Rashel żałowała, że Quinn nie stoi w tej chwili przed nią, a ona nie trzyma w dłoni dużego
kołka. Te dziewczyny krążyły wokół niego jak ćmy wokół płomieni. Nawet nie udawał, że
jest nieszkodliwy. Zachęcał je, by pokochały to, co miało je zniszczyć. I myślały, że same to
sobie wymarzyły.
- A teraz kwestia twoich ubrań - ciągnęła Daphne. - Moja przyjaciółka Marnie nosi
mniej więcej twój rozmiar. Pożyczyła mi trochę ciuchów. Przymierz, zobaczymy,
czy dobrze na tobie leżą.
Rashel rozwinęła ubrania i przyjrzała im się pełna wątpliwości. Kilka minut później z jeszcze
większą niepewnością przyglądała się własnemu odbiciu.
Ubrana była w aksamitny czarny kostium, który przylegał do niej jak druga skóra. Z przodu
miał głęboki dekolt w kształcie litery V, ale gotyckie mankiety sięgały niemal do środkowego
palca. Czarny skórzany kołnierz wyglądał na jej szyi jak obroża.
- No nie wiem... - mruknęła Rashel.
- Wyglądasz świetnie. Trochę jak Betsey Johnson. Przejdź się kawałek... Odwróć
się... Okej. No ładnie. Teraz musimy tylko pomalować ci paznokcie na czarno, zrobić
makijaż i... - Daphne urwała i zmarszczyła brwi.
- Co jest nie tak?
- Dziwnie chodzisz. Tak jak... No tak jak one, te wampiry Jak gdybyś się skradała,
l robisz to bezszelestnie. Po tym poznają, że jesteś łowczynią.
Daphne miała rację, ale Rashel nie umiała nic na to poradzić.
- No...
- Już wiem! - krzyknęła radośnie Daphne. - Ubierzemy cię w szpilki.
- Tylko nie to - odparła Rashel. - Nie ma mowy, żebym włożyła coś takiego.
- Przecież o to właśnie chodzi. Nie będziesz w stanie normalnie się poruszać.
- Nie. I nie będę też w stanie biec.
- Ale nie idziesz tam po to, żeby biegać. Będziesz rozmawiać, tańczyć i w ogóle. -
Daphne położyła ręce na biodrach i pokręciła głową.
- No nie wiem, Rashel, chyba naprawdę
potrzebujesz, żeby ktoś poszedł tam z tobą i ci pomógł. – Daphne urwała i
zmrużyła oczy. Przez chwilę wpatrywała się w lustro.
– Tak, nie ma innego wyjścia -
stwierdziła, wypuszczając powietrze i popatrzyła prosto w oczy Rashel.-
Po prostu muszę
iść tam z toba.
- Co takiego?
- Potrzebujesz kogoś do towarzystwa. Sama nie dasz rady. Nikt nie nadaje się lepiej
ode mnie. Pójdę z tobą i tym razem obie zostaniemy wybrane.
Rashel usiadła na łóżku.
- Bardzo mi przykro. Tym razem to ty oszalałaś. Jesteś ostatnią możliwą kandydatką.
Przecież wiesz już o nich prawie wszystko.
- Ale oni nie wiedzą, że ja wiem - odparła pogodnie Daphne- Wszystkim w szkole
naopowiadałam
dziś, że nie pamiętam nic z tego, co się wydarzyło w niedzielę. Przecież
jakoś musiałam to wytłumaczyć. Więc powiedziałam, że wcale nie spotkałam
się z Quinnem, że nie wiem, co się stało, ale obudziłam się później sama na ulicy w
Mission Hill.
Rashel zastanowiła się, czy jakikolwiek wampir mógłby uwierzyć w tę bajeczkę.
Odpowiedź ją zdziwiła. Owszem, mógłby. Jeśliby Daphne wyzwoliła się spod kontroli umysłu
w ciężarówce... Jeśliby wyskoczyłai zerwała się do biegu, a przytomność odzyskała dopiero
potem...
Tak. To miało szansę zadziałać. Wampiry mogły myśleć, że Daphne miała amnezję albo
przez cały ten czas była w transie.... To miało szansę.
-To jest zbyt niebezpieczne - westchnęła Rashel. – Nawet jeśli pozwolę ci iść ze
sobą do klubu, absolutnie nie zgadzam się żebyś, znów została wybrana.
- Dlaczego nie? Sama powiedziałaś, że muszę być odporna na ich sztuczki, zgadza
się? - Chabrowe oczy Daphne lśniły energią, a na policzkach pojawiły się rumieńce. -
W takim razie jestem idealna do tej roboty. Mogę ci pomóc.
Rashel poczuła się bezradna. Miała zabrać tę słodką blond dziewczynkę do wampirzej enklawy?
Pozwolić, żeby ją sprzedano potworom wysysającym ludzką krew? Prosić, by walczył z
bezlitosnymi pijawkami takimi jak Quinn?
- Lubię pracować sama - obstawała przy swoim Rashel. Daphne skrzyżowała ręce na piersiach,
nie dając się zastraszyć.
- W takim razie może pora, żebyś spróbowała czegoś innego. Posłuchaj. Jeszcze
nigdy nie poznałam nikogo takiego jak ty. Jesteś taka niezależna, taka wojownicza...
zadziwiająca, ale nawet ty nie dasz rady zrobić wszystkiego sama. Wiem, że
nie jestem łowczynią, ale chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. Może powinnaś tym
razem komuś zaufać.
Napotkała wzrok Rashel. W tej chwili nie wyglądała już jak puchaty króliczek, tylko jak
mała, ale pewna siebie i inteligentna młoda kobieta.
- Poza tym to ja zostałam porwana - powiedziała Daphne wzruszając ramionami. - Nie
sądzisz, że powinnam jakoś i odegrać?
Rashel przyłapała się na uśmiechu. Nie mogła nie lubić tej dziewczyny - nie mogła też ukryć
przed sobą, ile ciepła wzbudziły w niej jej pochwały. Mimo wszystko...
Ostrożnie zaczerpnęła powietrza, po czym przyjrzała się Daphne.
- Nie boisz się?
- Oczywiście, że się boję. Byłabym głupia, gdybym się nie bała. Ale strach mnie
nie paraliżuje.
Prawidłowa odpowiedź. Rashel rozejrzała się po pokoju pełnym najróżniejszych babskich
drobiazgów.
- W porządku - poddała się wreszcie. - Biorę cię do spółki, Jutro jest sobota. Pójdziemy
razem.
ROZDZIAŁ 9
K
iedy po raz ostatni utożsamił się z człowiekiem? Chyba w dniu, w którym sam przestał
nim być. Nie w tej samej chwili. Początkowo cały gniew skierował na Huntera Redferna...
Przebudzenie się martwym to doświadczenie, którego się nie zapomina. Quinn ocknął się w
domu Redfernów przed kominkiem.
Otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzy piękne dziewczęta.
Garnet, z lśniącymi włosami koloru wina, Lily, brunetkę z oczami barwy topazu, i Dove, jego
delikatną Dove, o kasztanowych włosach, z wyrazem pełnej niepokoju miłości na twarzy.
Wtedy właśnie Hunter powiedział mu, że od trzech dni nie żyje.
- Powiedziałem twojemu ojcu, że pojechałeś do Playmouth, nie prostuj tego. I nie
staraj się ruszać, jesteś jeszcze słaby. Wkrótce przyniesiemy ci coś na
wzmocnienie. - Redfern stał za córkami obejmując je ramionami. Wszyscy patrzyli na
Quinna. -
Ciesz się. Jesteś teraz jednym z nas.
Ale Quinn czuł tylko przerażenie. I ból. Kiedy dotknął kciukami zębów, zrozumiał, gdzie
tkwiło źródło bólu. Jego kły stały się tak długie jak u dzikiego kota i pulsowały bólem przy
najmniejszym dotyku.
Był potworem. Nieludzką kreaturą, która potrzebowała krwi, by przetrwać. Hunter Redfern
mówił mu prawdę o swojej rodzinie. Teraz przemienił Quinna w jednego z nich.
Quinn, oszalały z wściekłości, podskoczył i usiłował chwycić Huntera za gardło.
Ale Hunter się zaśmiał, z łatwością odpierając atak. Następne, co Quinn pamiętał, to to, jak
biegł leśną ścieżką w stronę domu ojca. A właściwie przedzierał się przez las, potykając się
co chwila. Z trudem znajdował siły, by iść. Nagle tuż za nim znała zła się Dove. Jego mała
Dove, która biegła tak szybko jak wiatr Uspokoiła Quinna, podniosła i przekonała do
powrotu.
Ale Quinn potrafił myśleć tylko o jednej rzeczy; musiał dostać się do ojca. Jego ojciec był
pastorem, wiedziałby, co zrobić, mógł pomóc.
I wtedy Dove zgodziła się iść z nim.
Później zdał sobie sprawę z błędu, który popełnił.
Dotarli do domu Quinna. W tym momencie Quinn najbardziej bał się, że jego ojciec nie
uwierzy w historię o śmierci i pragnieniu krwi. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na nowe
zęby Quinna, by go przekonać.
Jak sam oświadczył, potrafił rozpoznać diabła z daleka.
I dobrze wiedział, co musi zrobić. Jak każdy purytanin, czuł się w obowiązku wykorzeniać
zło i grzech, ilekroć się z nimi zetknął.
Chwycił kawał drewna z kominka - sosnową szczapę - i złapał Dove za włosy.
Dopiero wtedy rozległ się krzyk. Quinn nigdy go nie zapomni. Krucha Dove nie zdobyła się
na walkę. Quinn miał zbył mało sił, by ją ocalić.
Starał się. Rzucił się na nią, by osłonić jej ciało przed uderzeniem kołka. Na zawsze pozostała
mu po tym blizna. Ale drewno, które tylko go drasnęło, przeszyło serce Dove. Umarła,
patrząc mu w twarz, a on widział, jak gaśnie światło w jej oczach.
Nastało ogromne zamieszanie. Jego ojciec przeklinał go i płakał, wyrywając zakrwawiony
kołek z ciała Dove. Wszystko skończyło się, gdy w drzwiach stanął Hunter Redfern w
towarzystwie Lily i Garnet. Zabrali Quinna i Dove do domu. Ojciec Quinna pobiegł do
sąsiadów po pomoc, Chciał spalić dom Redfernów.
I wtedy Hunter wypowiedział słowa, które przerwały wszelką więź, jaką Quinn wciąż jeszcze
utrzymywał ze swoim starym światem.
- Była zbyt delikatna, by żyć w świecie ludzi - powiedział Redfern, patrząc na swoją
martwą córkę.
- Czy myślisz, że sobie poradzisz?
A Quinn, oszołomiony i wygłodzony, zbyt przerażony, by mówić
, uznał, że owszem, on
poradzi sobie lepiej. Ludzie byli wrogami. Nie zaakceptowaliby go niezależnie od tego, co by
robił. Stał się czymś, co potrafili wyłącznie nienawidzić - zdecydował zatem, że stanie się zły.
- Nie masz już rodziny - stwierdził Hunter. - Z wyjątkiem Redfernów.
Od tamtej pory Quinn uważał się wyłącznie za wampira.
Pokręcił głową, po raz pierwszy od wielu dni myśląc dosyć jasno.
Ta dziewczyna go zaniepokoiła. Ta dziewczyna z piwnicy. Której twarzy nigdy nie zobaczył.
Przez te dwa dni, które upłynęły od ich spotkania, myślał wyłącznie o tym, by ją odnaleźć
To, co stało się pomiędzy nimi... Wciąż nic nie rozumiał. Gdyby była czarownicą, uznałby, że
rzuciła na niego urok. Ale byłą człowiekiem. I sprawiła, że zwątpił we wszystko, co myślał na
temat ludzi.
Obudziła w nim uczucia, których nie zaznał, odkąd Dove umarłą w jego ramionach.
Ale teraz... Może to i lepiej, że nie zdołał jej znaleźć. Dziewczyna z piwnicy była łowczynią
wampirów. Tak jak jego ojciec. Jego ojciec, który z szaleństwem w oczach i szlochem na
ustach przebił serce Dove.
Quinn jak zwykle na to wspomnienie poczuł, że jest bliski obłędu.
Jaka szkoda, że musi zabić tamtą dziewczynę z piwnicy.
Nie mógł nic na to poradzić. Łowcy wampirów byli jeszcze gorsi niż zwykli głupi ludzie.
Łowcy wampirów byli złem tego świata, które należało wykorzenić. A świat nocy to jedyne
miejsce, w którym chce żyć.
W tym tygodniu ani razu nie poszedłem do klubu, pomyślał Quinn, odsłaniając zęby. Roześmiał się
głośnym, chropowatym i dziwnym śmiechem. Może lepiej pójdę tam dziś.
Wszystko jest częścią wielkiego tańca, powiedział w myślach do dziewczyny z piwnicy, chociaż
ona oczywiście nie mogła go usłyszeć. Tańca życia i śmierci. Tańca, który toczą się w każdej chwili
na całym świecie, od afrykańskiej sawanny aż po arktyczne lodowce i krzaki w parku miejskim w
Bostonie.
Zabijanie i jedzenie. Polowanie i umieranie. Pająk chwyta muchę, niedźwiedź polarny fokę.
Kojot rzuca się na króliku i tak zawsze wyglądał świat. Ludzie także stanowili jego część, tyle
że pozwalali, by część pracy odwalały za nich rzeźnie. A ofiary spożywali w postaci
hamburgerów z McDonalda.
Wszystko działo się w pewnym porządku. Do tańca potrzeba było łowców i ofiar. Gdy
pojawiały się dziewczyny, które pragnęły ofiarować się mocy ciemności, okrucieństwem było
gdyby Quinn nie dostarczył im owej ciemności.
Wszyscy odgrywali tylko swoje role.
Quinn ruszył w stronę klubu, śmiejąc się w taki sposób, że wystraszył nawet samego siebie.
Klub oddalony był zaledwie o kilka przecznic od magazynu zauważyła Rashel. Rozsądne
rozwiązanie. Wszystko w tej operacji wydawało się niezwykle dopracowane. Rashel
wyczuwała tu rękę Quinna.
Ciekawe, czy płacą mu za dostarczanie dziewczyn na sprzedaż, pomyślała. Słyszała, że Quinn lubi
pieniądze.
- Pamiętaj, kiedy wejdziemy, nie znasz mnie – powiedziała do Daphne - To
bezpieczniejsze rozwiązanie. Jeśli wiedzą, że uciekłaś, nabraliby podejrzeń,
gdybyś teraz zjawiła się w towarzystwie nieznajomej.
- Rozumiem. - Daphne miała podnieconą i lekko wystraszona minę. Pod płaszczem miała
obcisły czarny top i krótką spódniczkę. Czarne pończochy migotały na jej nogach, gdy biegła
do drzwi.
W płaszczu Rashel miała nóż, schowany w szwie. Wykonany był z lingum vitae
,
najtwardszego drewna na ziemi. Pochwa kryła wiele interesujących schowków.
To był nóż wojownika ninja. Sensei, który uczył Rashel sztuk walki, na pewno nie byłby
zadowolony- podobnie jak nie zaakceptowałby faktu, że Rashel ubiera się w kostium
wojownika. Sensei pochodził z rodziny samurajów i uczył ją, by zawsze walczyć honorowo.
Ale Sensei nie znał się na wampirach... Aż było za późno. Dopadły go we śnie, szły po tropie
Rashel.
Czasem honor po prostu nie wystarcza, pomyślała Rashel, wchodząc do klubu. Z wielkim trudem
utrzymywała równowagę na szpilkach. Czasem trzeba walczyć wszystkimi sposobami.
Do Krypty można było wejść przez sfatygowane zielone drzwi z wąskim, zmatowiałym
okienkiem. Budynek wyglądał, jak gdyby kiedyś mieściła się w nim niewielka fabryka. Na
drzwiach wciąż wisiała zardzewiała tabliczka: „Osobom nieupoważnionym wstęp
wzbroniony".
Rashel skrzywiła się lekko i zapukała do drzwi, tuż pod znakiem.
Chwilę później odniosła wrażenie, że ktoś ją sprawdza albo ocenia. .Stanęła z rękami w
kieszeniach płaszcza. Rozchyliła poły, by odsłonić aksamitny kostium. Usiłowała przybrać
wyraz twarzy podobny do miny Daphne.
Po drugiej stronie okienka zapaliło się światło, ponure, fioletowogranatowe, lekko
rozświetlane czerwoną smugą. Rashel zgrzytnęła zębami i czekała cierpliwie.
W końcu drzwi się otworzyły.
- Hej, witaj. Skąd się o nas dowiedziałaś? – wymamrotał z wystudiowaną niedbałością
blondyn, wyciągając dłoń. Chociaż był zgarbiony i sztucznie wyluzowany, w oczach
błyszczało coś wyrazistego. Rashel musiała zapanować nad instynktem żeby natychmiast nie
rzucić się do walki.
To był wampir.
Nie miała najmniejszej wątpliwości. Miał srebrzystobłękitne oczy mordercy.
Mam przyjemność z Iwanem Groźnym, pomyślała Rashel. Podała mu rękę, umyślnie rozluźniając
dłoń.
- Przyjaciółka mówiła mi, że to hiperfajne miejsce - powiedziała z uśmiechem. Użyła
nowego głosu, który w zamierzeniu miał brzmieć melodyjnie i uwodzicielsko. Jak zauważyła
z pewnym żalem, brzmiał raczej jak mruczenie głodnego kota przed pełną miską. -
Po prostu
musiałam przyjść, żeby się przekonać. Chciałabym cię bliżej poznać. - Podeszła krok
bliżej i znów się uśmiechnęła. Może powinna mrugnąć?
Ivan był jednocześnie zainteresowany i zaniepokojony.
- Jaka przyjaciółka?
- Marnie Emmons - odparła Rashel, patrząc mu w oczy. Wiedziała, że Marnie nie przyjdzie
tej nocy do klubu.
Iwan Groźny pokiwał głową i gestem zaprosił ją do środku
- Baw się dobrze. No i może spotkamy się później.
- Mam nadzieję - powiedziała Rashel i weszła. Przeszła pierwszy test. Nie wątpiła, że
gdyby nie spodobała się Ivanowi, wylądowałaby na chodniku. Daphne też udało się wejść, co
znaczyło, że wampiry uwierzyły w jej historyjkę.
Wnętrze przypominało piekło. Nawet nie przypominało. To po prostu było piekło. Hades.
Podziemny świat. Światła lśniły jak piekielny ogień, rzucając wygięte fioletowe cienie.
Muzyka, dziwaczna, pełna dysonansów, brzmiała, jak gdyby ktoś puszczał taśmy od tyłu.
Rashel pochwyciła strzępki rozmów:
- potem wybieramy się na śmieci...
- zero kasy, muszę z kogoś ściągnąć...
- powiedziałam mamie, że będę na spotkaniu koła...
Róznorodne towarzystwo, pomyślała.
Wszyscy mieli jednak coś wspólnego: byli młodzi. Najstarszy z dzieciaków mógł skończyć
osiemnastkę. Najmłodsi... kilku dziewczynkom Rashel nie dałaby więcej niż dwanaście lat.
Chciała natychmiast zawrócić i wepchnąć w Ivana jakiś drewniany przedmiot.
Chłodna wściekłość, którą poczuła, gdy po raz pierwszy usłyszała o Krypcie, coraz bardziej
się w niej rozpalała na widok wszystkiego, co tu zobaczyła. To wielka pułapka, gigantyczne
wnyki, pomyślała, zdejmując płaszcz i kładąc go na stertę ubrań lżących na ziemi.
Ale jeśli chciała położyć temu kres, musiała opanować nerwy i trzymać się planu. Przystanęła
przy kolumnie z czystego żelaza i zlustrowała pokój, poszukując wampirów.
Na jego widok Rashel poczuła dziwne ukłucie. Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła.
Śmiał się i to właśnie przykuło jej uwagę. Na chwilę upiorne wnętrze rozświetliło się
kolorami tęczy. Ten śmiech promieniował.
Rashel z obrzydzeniem uświadomiła sobie, że ma rumieńce i bardzo szybko bije jej serce.
Nienawidzę go, pomyślała. I naprawdę nienawidziła go za to co z nią robił. Usuwał jej grunt
spod nóg. Czuła się bezbronna i zdezorientowana.
Rozumiała, dlaczego dziewczęta gromadzą się wokół niego, pragnąc oddać się ciemności jak
stado dziewic poświęconych na ofiarę. Co innego można zrobić z takim facetem? - pomyślała.
Zabić go. Rashel nie widziała innego rozwiązania, nawet gdyby Quinn nie był wampirem, co
uświadomiła sobie w przypływie nagłej radości. Dłuższy kontakt z kimś o takim uśmiechu
musiałby ją unicestwić.
Rashel mrugała szybko, usiłując się opanować. W porządku. Skup się na tym, co masz zrobić. W
końcu go zabijesz, ale nie w tej chwili. Teraz musisz dać się wybrać.
Ostrożnie stąpając na szpilkach, zbliżyła się do grupki Quinna
Początkowo nawet jej nie zauważył. Patrzył na Daphne i pozostałe dziewczyny, często się
śmiejąc - zbyt często. Rashel wydał się dziki i trochę rozgorączkowany. Jak diabelski Szalony
Kapelusznik na zwariowanej herbatce.
- ...czułam się tak okropnie, że nie dotarłam na spotkanie...- mówiła właśnie
Daphne.-
Chciałabym przynajmniej wiedzieć, co się stało, bo kompletnie nic z tego
nie rozumiem
Opowiada swoją bajeczkę, stwierdziła Rashel. Na szczęście żaden ze słuchaczy nie zdradzał
nawet najmniejszej podejrzliwości.
- Nie widziałam cię tu wcześniej - powiedział głos za nią Należał do uderzająco pięknej
dziewczyny o ciemnych włosach, bardzo bladej cerze i oczach jak bursztyny albo topazy
Trochę jak oczy jastrzębia. Rashel zamarła, napinając każdy najdrobniejszy mięsień, by nie
zmienić wyrazu twarzy.
Kolejny wampir.
Nie miała wątpliwości. Skóra koloru płatków kamelii, światło w oczach... To musiała być ta
wampirzyca, która przynosiła Daphne jedzenie do magazynu.
- Tak, to mój pierwszy raz - powiedziała Rashel, zdobywając się na radosny i
entuzjastyczny ton. -
Nazywam się Shelly. - Imię w wystarczającym stopniu przypominało
prawdziwe żeby mogła reagować na nie automatycznie.
- Jestem Lily - powiedziała chłodno dziewczyna, nie przestając świdrować Rashel
spojrzeniem jastrzębich oczu.
Rashel z trudem zachowała równowagę. To Liły Redfern! - pomyślała, rozpaczliwie usiłując się
uśmiechać. Wiem, że to ona. Czy jakaś inna Lily mogłaby pracować z Quinnem?
Stoi przede mną prawdziwy członek klanu Redfernów. Córka Huntera Redferna!
Przez chwilę kusiło ją, by zwyczajnie sięgnąć po nóż. Zabilcie kogoś tak sławnego jak Lily
było niemalże warte porzucenia pomysłu dostania się do enklawy.
Ale z drugiej strony Hunter Redfern należał do umiarkowanego stronnictwa wampirów i
cieszył się wielkimi wpływami w radzie świata nocy. Pomagał trzymać w ryzach inne
wampiry. Atak na jego córkę mógłby go tylko rozwścieczyć i w efekcie skłonić do poparcia
tej części rady, która życzyła sobie masowych mordów na ludziach.
A Rashel straciłaby wszelką nadzieję na to, by dotrzeć do samego serca organizacji handlarzy
niewolników, tam, gdzie kryły się prawdziwe szumowiny.
Nienawidzę polityki, pomyślała Rashel. Ale już uśmiechała się promiennie do Lily, szepcząc
coś tak niewinnie, jak tylko potrafiła.
- Marnie opowiedziała mi, jakie to świetne miejsce, i strasznie cieszę, że
przyszłam, bo podoba mi się jeszcze bardziej, niż myslałam. Napisałam taki
wierszyk...
- Czyżby? Oddam wszystko, żeby nie musieć go słuchać - powiedziała Lily.
Zainteresowanie w jej oczach zgasło, a na twarzy pojawiła się pogarda. Najwyraźniej uznała
Rashel za ostatnią idiotkę i postawiła na niej kreskę. Odeszła, nie odwracając się.
Dwa sprawdziany zdane. Został jeszcze jeden.
- I za to właśnie lubię Lily. Jest tak zupełnie zimna - powiedziała jakaś dziewczyna
obok Rashel. Miała falujące kasztanowe włosy i nabrzmiałe wargi. -
Cześć, nazywam się
Huanita - dodała.
Ona mówi serio, pomyślała Rashel, przedstawiając się. Grupa Quinna nareszcie zwróciła na nią
uwagę. Wszyscy podzielali zdanie Huanity. Fascynowała ich chłodna osobowość Lily i jej
nieczułość. Uznawali to za silę.
Tak. Uczucia przynoszą ból. Może także powinnam podziwiać Lily, pomyślała Rashel. Czuła, że ma
z tymi dziewczynami zbyt wiele wspólnego.
- Lily, Księżniczka Śniegu - wymamrotała inna dziewczyna. - Zachowuje się tak, jak
gdyby w ogóle nie pochodzili z Ziemi, tylko z jakiejś innej planety.
- Trzymaj się tej myśli - powiedział nowy głos, roześmiany lekko szalony.
Ten głos wywarł na Rashel kolosalne wrażenie. Zesztywniał jej kark, a po nadgarstkach
przebiegły iskry. Poczuła dławienie w gardle.
W porządku, sprawdzian numer trzy, pomyślała, wykorzystując całe zdyscyplinowanie, którego
nauczyła się, gdy opanowywała sztuki walki. Nie trać zimnej krwi. Spokój, chłód i zdecydowanie.
Dasz radę.
Odwróciła się, by spojrzeć Quinnowi w oczy.
ROZDZIAŁ 1O
A
właściwie po to, by omieść wzrokiem jego twarz i zatrzymać spojrzenie na podbródku.
Nie śmiała patrzeć mu w oczy zbyt długo.
- Może ona naprawdę pochodzi z innej planety - mówił właśnie Quinn. - Może nie
jest człowiekiem. Może ja też nie jestem człowiekiem.
Świetnie, pomyślała Rashel. Baw się dobrze, mówiąc im prawdę, w którą i tak nigdy nie
uwierzą.
Jednak Quinn sprawiał raczej takie wrażenie, jak gdyby wcale go nie obchodziło, czy
dziewczyny się zorientują, że z nich.
- A może pochodzi z innego świata? - spytał. - Nigdy nie przyszło wam to do
głowy?
Rashel znów się zdziwiła. Quinn najwyraźniej starał się o wyrok śmierci. Był o krok od
zdradzenia dziewczynom tajemnicy świata nocy - a prawo tego świata karało takie
przestępstwa śmiercią.
Naprawdę już nad sobą nie panujesz Quinn, pomyślała Rashel. Najpierw handel niewolnikami, a teraz
to. Myślałam, że porządniejszy z ciebie obywatel.
- Istnieją wymiary rzeczywistości dużo mroczniejsze, niż wam się wydawało -
wyznał Quinn. -
Ale wszystko to jest częścią wielkiego projektu życia. Więc nie
należy się tego bać. Czy wiedziałaś, że pewien gatunek osy składa jaja wewnątrz
gąsięnicy ?- spytał, obejmując jedną z dziewczyn i drugą rękę wyciągając przed siebie, jak
gdyby pokazywał jej linię horyzontu. -
Wewnątrz żywych gąsienic. Taka gąsienica
wciąż żyje, gdy z jaj wykluwają się larwy i powoli pożerają ją od środka. Kto coś
takiego wymyślił, jak ci się wydaje?
Rashel zastanawiała się, czy wampiry mogą być pijane.
- To chyba najstraszliwsza śmierć- wtrąciła Daphne, nadając melodyjnemu głosowi
upiorne brzmienie. - Bycie pożartym przez robaki. A może spalenie.
- Zależy od tego, jak szybko płoniesz - odparł z namysłem Quinn - Mocny płomień o
odpowiednio wysokiej temperaturze wypaliłby ci układ nerwowy w kilka sekund.
Gorsze byłoby powolne pieczenie.
- Pisze właśnie wiersz o ogniu - powiedziała Rashel.
Ze zdziwieniem odkryła, że jest zirytowana. Quinn nie zwracał na nią uwagi. Naturalnie
irytacja była usprawiedliwiona:
powodzenie jej planu zależało od tego, by nie tylko ją zauważył, ale i wybrał.
Musiała jakoś go zainteresować.
- Masz go przy sobie? - spytała pomocnie Daphne.
- Nie, ale pamiętam początek. - Rashel zmusiła się, by popatrzeć na Quinna.
I
w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,
Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,
Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla.
A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.
Quinn zamrugał, a potem uśmiechnął się i otaksował Rashel wzrokiem. Przyjrzał się uważnie
twarzy i aksamitnemu kostiumowi... Ominął tylko oczy.
- Bardzo dobrze to uchwyciłaś - powiedział ze sztucznym podekscytowaniem. -Tej
ciemności nie zabraknie dla nikogo
Rashel niesłusznie obawiała się, że wampir spojrzy jej zbyt głęboko w oczy. Quinn nie
przyglądał się uważnie nikomu.
- Ciemność jest nieskończona - odparła, przysuwając się bliżej niego. Czuła dziwny
przypływ odwagi. Wyczuwała w Quinnie jakąś słabość, skazę. -
Wszechobecna.
Nieunikniona. Pozostaje nam tylko oddać się jej w posiadanie. - Stała teraz tuż przy
nim i patrzyła mu na usta.
- Jeśli będziemy trzymać się bliżej, mniej ucierpimy.
- Właśnie tak. - Quinn odsłonił zęby, ale nie uśmiechnął się teraz jak szaleniec. Raczej się
krzywił. Nie wydawał się już szczęśliwy. Sprawiał wrażenie zmęczonego i chorego. Niemalże
odsuwał się od Rashel.
- Po to tu przyszłam- powiedziała Rashel zmysłów głosem. Trochę się bała. W imię
podstępu robiła wszystko, uwieść Quinna, ale okazywało się to niepokojąco łatwe i
przyjemne. Czuła mrowienie na całym ciele, jak gdyby kostium się naelektryzował.
- Przyszłam tu szukać ciemności - dodała cicho.
Quinn się roześmiał. Znów wróciła mu wesołość.
- Dobrze trafiłaś - odparł, wciąż się śmiejąc. Wyciągnął rękę, by dotknąć policzka Rashel.
Nie mu pozwól na to!
Myśl przemknęła jak błyskawica i została natychmiast wprowadzona w czyn przez mięśnie.
Nie wiedząc, skąd to wie, ale była pewna, że gdyby Quinn jej dotknął, cała zabawa
natychmiast by się skończyła. Kontakt cielesny poprzednim razem wywołał spięcie we
wszystkich obwodach.
Odskoczyła tanecznym ruchem i uśmiechnęła się kusząco, czując oszałamiające bicie serca.
- Bardzo tu tłoczno - powiedziała gardłowym głosem.
- Co takiego? Ach tak. Może spotkamy się w bardziej ustronnym miejscu? Jutro
wieczorem? Niech będzie o siódmej na parkingu
Bingo.
- Ale Quinn! - Daphne miała zrozpaczony wyraz twarzy. -Przecież umówiłeś się już ze
mną. - Zadrżała jej broda.
Quinn wbił w nią wzrok i przez moment. Rashel bez trudu odczytywała jego myśli. Sądził, że
ktoś tak potwornie głupi po prostu zasługiwał na karę.
- W takim razie przyjdźcie obie - oświadczył. - Czemu nie? Im nas więcej, tym
weselej.
Odszedł, śmiejąc się.
Rashel z trudem powstrzymała się od pokręcenia głową. Udało się jej. Zdała ostatni
sprawdzian i została wybrana. Tylko czemu wciąż biło jej serce? Zerknęła spod oka na
Daphne.
- Nie wiem jak inni, ale ja mam dość na dziś. - Poszła po płaszcz. Fanki Quinna
odprowadziły ją zazdrosnym wzrokiem. Wychodząc, spotkało ją jeszcze jedno przyjemne
doświadczenie. W drzwiach zatrzymał ją Iwan Groźny.
- Hej, Shelly! Myślałem, że chcesz mnie trochę lepiej poznać.
Rashel już go nie potrzebowała, dostała zaproszenie.
- Już dużo chętniej zapoznałabym się z wszą - oświadczyła niezwykle słodkim
głosikiem i nadepnęła mu mocno na stopę obcasem.
Czekała w samochodzie przez dwadzieścia minut, zanim Daphne do niej dołączyła.
- Przepraszam, ale nie chciałam, żeby ktoś zobaczył, że razem wychodzimy.
- Znakomicie się spisałaś - pochwaliła Rashel, odjeżdżając. - Udało ci się nawet
zdobyć zaproszenie dla siebie na ten sam wieczór. Ryzykowne, ale skuteczne.
Zdziwiło mnie tylko to, że zaprosił nas tak otwarcie, przy wszystkich.
- Poprzednim razem też się tak zachował?
- Nie, zupełnie nie. Ostatnio szepnął mi to do ucha, kiedy nikogo nie było w
pobliżu. Ale dzisiaj wszystko wyglądał inaczej. Zwykle pyta nowe dziewczyny o
różne rzeczy. Chyba usiłuje ustalić, czy mają rodziny, które będą ich szukać. I
nie zachowuje się tak...
- Maniakalnie?
- Uhm. Ciekawe, co się z nim dzieje? Rashel zacisnęła wargi i wbiła wzrok w szybę.
- Jesteś pewna, że chcesz to ciągnąć?
Był niedzielny wieczór i zbliżały się do parkingu pod Kryptą.
- Przecież mówiłam ci tyle razy - odparła Daphne. - Jestem gotowa. Mogę ci pomóc.
- W porządku. Ale posłuchaj mnie. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, masz uciekać.
Biegnij przed siebie i nie oglądaj się na mnie, Umowa stoi?
Daphne przytaknęła. Zgodnie z sugestią Rashel ubrała się bardziej rozsądnie: w czarne
spodnie dające trochę ciepła, ciepły sweter i buty, w których mogła biec. Rashel miała na
sobie podobny strój, tylko uzupełniony wysokimi butami. W jednym z nich trzymała nóż.
- Ty idź pierwsza - powiedziała, parkując o przecznicę od klubu, - Dojdę do ciebie za
parę minut.
Patrzyła, jak Daphne odchodzi w nadziei, że nie prowadzi tego blond pluszaka na pewną
śmierć.
Sama stanowiła zagrożenie. Quinn zamierzał kontrolować ich umysły, by spokojnie
zaprowadzić je do magazynu. Rashel nie była pewna, co potem nastąpiło.
Tylko nie daj mu się dotknąć, powtarzała sobie. Nie możesz dopuścić, żeby cię dotknął.
Pięć minut później ruszyła w kierunku Krypty. Quinn stał na parkingu przy srebrzystoszarym
lexusie. Gdy Rashel dotarła do samochodu, zobaczyła w szybie bladą twarz Daphne.
- Już myślałem, że się nie zjawisz. - W szaleńczej wesołości Quinna kryła się teraz
domieszka wściekłości. Jak gdyby gniewwał się na nią, że nie była dość mądra, by się
uratować.
- Za nic nie przegapiłabym takiego spotkania. - Rashel nie spuszczała wzroku z auta.
Chciała już mieć to za sobą.
- Pojedziemy gdzieś?
Ilekroć się do niego odzywała, Quinn milczał przez chwilę, jak gdyby potrzebował czasu na
skupienie. Albo jak gdyby usiłował coś zrozumieć, dodała w myślach ze zdenerwowaniem.
- A, owszem. Wsiadaj - powiedział gładko. Rashel posłusznie wsiadła. Zerknęła na
Daphne siedzącą z tyłu.
- Co tam? - zaszczebiotała, a w jej głosie brzmiała kobieca zazdrość.
Grzeczna dziewczynka.
Quinn zajął miejsce za kierownicą, Po zamknięciu drzwi zapuścił silnik, żeby włączyć
ogrzewanie. Okna natychmiast zaparowały.
Rashel weszła w stan maksymalnej koncentracji, gotowa na wszystko, co nastąpi.
Ale nieoczekiwane nie nadeszło. Nic w ogóle się nie zdarzyło. Quinn po prostu siedział.
I patrzył na nią.
Rashel poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Było zbyt ciemno. To wszystko
wyglądało zbyt podobnie. Znów siedzieli razem, w milczeniu, tak blisko siebie. Widzieli
nawzajem tylko swoje sylwetki. Tak jak wtedy w piwnicy. Czuła, jak bardzo Quinn jest
zdezorientowany i próbuje ustalić, co jest nie tak.
Rashel bała się odezwać. Najbardziej rozkoszny ton nie starczyłby, żeby zakamuflować jej
tożsamość. Poczucie, że są połączeni, narastało w niej tak bardzo, jak gdyby tonęła pod jakąś
ogromną zieloną falą. Jeszcze chwila, a woda opadnie i powie: „Ja cię znam". A potem
włączy światło, by przyjrzeć się jej twarzy.
Palce Rashel poszukały rękojeści noża.
Wtedy usłyszała głos Daphne.
- Masz absolutnie fantastyczny samochód. Musi być okropnie szybki. To takie
podniecające, tak się cieszę, że tym razem dotarłam na spotkanie.
Daphne bez wysiłku paplała dalej, a Rashel opadła siedzenie z ulgą. Połączenie między nią a
Quinnem zostało przerwane. Wampir wpatrywał się teraz w deskę rozdzielczą, jak gdyby
chciał uciec od szczebiotu Daphne. Tymczasem dziewczyna właśnie zwierzała mu się, że
strasznie lubi jeździć po ciemku.
Sprytnie, bardzo sprytnie.
- Więc pragniecie oddać się ciemności? - spytał przerywając Daphne. Powiedział to
takim tonem, jak gdyby pytał, czy mają ochotę na pizzę.
- Tak - przytaknęła Rashel.
- Tak - dodała Daphne. - Przecież ci mówiłam. Myślę, że to będzie strasznie fajne...
Quinn wykonał taki gest, jak gdyby chciał ją błagać, żeby się zamknęła. Nie był brutalny,
przypominał raczej zdesperowanego dyrygenta, który usiłował zapanować nad primadonną
notorycznie wychodzącą poza kreskę taktową. Błagam, skończ tę frazę!
Daphne umilkła.
Od tak. Jak gdyby przełączył w niej jakiś guzik. Rashel odwróciła się, by zerknąć na tylne
siedzenie. Daphne osunęła się na bok i leżała bezwładnie, oddychając miarowo.
O mój Boże, pomyślała Rashel. Przywykła już do tego, w jaki sposób wampiry usiłowały
zapanować nad jej umysłem. Do szepczących głosów w głowie. Ale kiedy Quinn nie użył tej
sztuczki w piwnicy, uznała, że jest słabym telepatą.
Teraz znała prawdę. Quinn miał moc jak zawodnik karate, który energię potrafi skierować w
jeden cios, szybki, precyzyjny, śmiertelny.
Odwrócił się do niej. Rashel zobaczyła jego ciemną sylwetkę na tle jaśniejszej nocy. Spięła
się.
- Reszta jest milczeniem - powiedział, wskazując ją ręką.
Rashel zapadła się w pustkę.
Obudziła się, gdy ktoś niósł ją do magazynu. Była dość przytomna, by nie otworzyć oczu i nie
dać po sobie poznać, że odzyskała świadomość. To Quinn ją niósł, co do tego nie miała
wątpliwości nawet z zamkniętymi oczami.
Gdy cisnął ją na materac, umyślnie padła tak, by odwrócić głowę w drugą stronę i osłonić ją
włosami.
Przez chwilę bała się, że przykuwając jej kostki łańcuchem, wampir odkryje nóż ukryty w
bucie, ale na szczęście nawet ni podwinął jej nogawek. Wszystko robił jak najszybciej i
nieuważnie.
Rashel usłyszała szczęk zamykanej kłódki. Nie drgnęła. Leżała, nasłuchując. Po chwili
przynieśli Daphne i także przykuli ją do łóżka. Wokół Rashel rozległy się głosy i inne kroki.
- Połóż tę tutaj. Gdzie jej torebka? - To pytała Lily.
- Została w samochodzie. - Ivan.
- Przynieś ją razem z tamtą. Ja się zajmę nogami.
Huk ciała padającego na materac. Oddalające się kroki. Metaliczny szczęk łańcuchów.
Westchnienie Lily. Rashel nieomal widziała, jak prostuje się i rozgląda wokół z satysfakcją.
- No i gotowe. Ivan ma numer dwudziesty czwarty w samochodzie. Zdaje się, że
uszczęśliwimy naszego klienta.
- Super - odparł Quinn głuchym głosem. Dwadzieścia cztery? Dla jednego klienta?
- Zostawię wiadomość, że wszystko gotowe na wielki dzień.
- Tak zrób.
- Jesteś ostatnio strasznie humorzasty. I nie tylko ja tak uważam.
Milczenie. Rashel wyobraziła sobie, jak Quinn patrzy ponuro na Lily.
- Ironia losu. Kiedyś odrzuciłem ofertę pracy jako handlu niewolników. Ale to
było dawno temu. Pamiętasz, Lily? Jak mieszkaliśmy w Charleston, a twoja siostra
Dove jeszcze żyła. Pewien kapitan z Marblehead zapytał, czy nie popłynę z nim do
Gwinei z ludzkim towarem. Chyba nazwał to „czarnym złotem". O ile pamiętam,
dałem mu w twarz. A Walcz-za- Dobro -Walcz-za- Wiarę Johnson doniósł na
mnie.
- Quinn, co się z tobą dzieje?
- Po prostu wspominam dawne czasy. Naturalnie ty nie wiesz, jak to jest,
prawda? Ty jesteś lamią, taka się urodziłaś Mówiąc ściśle, urodziłaś się martwa.
- Mówiąc ściśle, ty chyba gubisz właśnie piątą klepkę. Ojciec zawsze mnie
ostrzegał, że tak będzie.
- Owszem. Ciekawe, co twój ojciec by na to wszystko powiedział? Jego córka
sprzedaje ludzi za pieniądze. I to jeszcze takiemu klientowi, z takiego powodu...
Właśnie wtedy, gdy Rashel wsłuchiwała się rozpaczliwie w każde słowo, rozmowę
zagłuszyły ciężkie kroki. Wrócił Ivan. Quinn urwał. W milczeniu patrzył razem z Lily, jak
kolejne ciału ląduje na materacu.
Rashel zaklęła w myślach. Jaki klient? Jaki powód? Podejrzewała, że dziewczyny są
sprzedawane jako niewolnice albo pokarm. Ale najwyraźniej chodziło o coś innego. I wtedy
stało się coś, co wytrąciło ją z równowagi. Usłyszała kroki i zdała sobie sprawę, że ktoś się
nad nią nachyla. Nie Quinn. Zapach się nie zgadzał.
Ivan.
Szorstka ręka chwyciła ją za włosy i odciągnęła głowę do tyłu. Drugą ręka objął ją w pasie i
podniosła.
Rashel wpadła w panikę. Zmusiła się, by pozostać bezwładna i nie otwierać oczu, nie
usztywniać rąk.
Powinnam była się tego spodziewać, pomyślała.
Zdawała sobie sprawę, że jej rola mogła wymagać, by dała się ukąsić. Poczuć wampirze kły
na szyi, pozwolić pijawce przelać własną krew.
Ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła i całą siłą woli musiała powstrzymywać się od walki.
Bała się. Jej wykrzywiona w łuk szyja była teraz całkowicie odsłonięta i wystawiona na atak.
Czuła gwałtowne pulsowanie krwi w żyłach.
- Co ty wyprawiasz? - Głos Quinna był ostrzejszy niż krawędź lodu. Rashel poczuła, że
Ivan sztywnieje.
- Mam coś do załatwienia z tą panną. Niezłe z niej ziółko.
- Zabieraj łapy. Zanim cię stąd wyrzucę.
- Quinn... - powiedziała Lily.
- Zostaw ją. W tej chwili. -Głos Quinna był inny niż zwykle
Ivan upuścił Rashel na materac.
- On ma rację - powiedziała chłodno Lily. - One nie są dla ciebie i muszą być w
dobrej kondycji.
Ivan wymamrotał coś ponuro i Rashel usłyszała oddalające się kroki. Leżała przez chwilę,
przysłuchując się biciu własnemu sercu, które powoli się uspokajało.
- Idę się zdrzemnąć - powiedział Quinn głosem wypranym z emocji.
- Do zobaczenia we wtorek - odparła Lily.
We wtorek, pomyślała Rashel. Super. To będą bardzo długie dwa dni...
To były najnudniejsze dwa dni w jej życiu. Zapoznała się z każdym kątem niewielkiego
pomieszczenia. Okna stanowiły problem, bo nigdy nie była pewna, czy nie stoi za nimi Lily
albo Ivan. Uważnie nasłuchiwała pod drzwiami magazynu i zamierała, słysząc jakikolwiek
podejrzany odgłos. Polegała na swoim szczęściu.
Daphne obudziła się w poniedziałek rano. Rashel właśnie leżała z wykręconą szyją i
wpatrywała się w malutkie okienku wysoko na ścianie magazynu. Gdy tylko nastał świt,
Daphiu wstała i krzyknęła.
- Cicho! Wszystko w porządku. Jesteś w magazynie, ze mną.
- Rashel?
- Tak. Udało się nam. Cieszę się, że odzyskałaś przytomność.
- Jesteśmy same?
- Mniej więcej - odparła Rashel. - Leżą tu jeszcze dwie dziewczyny, ale obie są
zahipnotyzowane. Zobaczysz je, kiedy się przejaśni.
Daphne wypuściła powietrze.
- Udało nam się. Świetnie. Tylko dlaczego jestem tak kompletnie przerażona?
- Bo bystra z ciebie dziewczyna - stwierdziła ponuro Rashel. - Wszystko okaże
się we wtorek, kiedy nas stąd zabiorą.
- Dokąd?
- Tego właśnie nie wiemy.