Smith Lisa Jane Świat nocy 04 Wybrani

background image

L.J. SMITH

Świat nocy 2

Wybrani

background image

Rozd ział 1

Stało się to na przyjęciu urodzinowym Rashel, w dniu, w którym skończyła pięć lat.

- Możemy wejść do tuneli? - Urodziny Rashel odbywały się w wesołym miasteczku, w

którym znajdowała się największa konstrukcja z tuneli i zjeżdżalni, jaką dziewczynka kiedy-

kolwiek widziała.

- Dobrze, kotku - odparła mama z uśmiechem. - Ale uważaj na Timmy'ego, nie chodzi tak

szybko jak ty.

To były ostatnie słowa matki, jakie Rashel usłyszała. Zresztą mama nie musiała jej tego

powtarzać. Rashel i tak zawsze uważała na Timmy'ego. Był od niej młodszy o cały miesiąc i

nawet nie chodził jeszcze do przedszkola. Miał jedwabiste czarne włosy, błękitne, oczy i

bardzo słodki uśmiech. Włosy Rashel także były ciemne, ale oczy zielone, Mama zawsze po-

wtarzała, że są zielone jak szmaragdy. Zielone jak oczy kota.

Czołgając się przez tunele, Rashel co chwila odwracała się, by zerknąć na chłopca. Gdy

dotarli do wysokich wyłożonych winylem schodów- tak śliskich, że łatwo można było z nich

spaść - chwyciła go za rękę. Timmy rozpromienił się, a w jego zmrużonych błękitnych oczach

zalśniło uwielbienie. Rashel pomogła chłopcu wspiąć się na górę, po czym puściła jego dłoń.

Kierowała się teraz w stronę wielkiej pajęczyny, całej sali zbudowanej wyłącznie z sieci i

sznura. Co jakiś czas wyglądała przez wypukłe, okrągłe okienko w jednym z tuneli, by

spojrzeć na mamę, która machała do niej z dołu. Po chwili mamę Rashel zaczepiła jednak

jakaś inna mama, wiec dziewczynka przestała wyglądać. Rodzice nigdy nie potrafią

rozmawiać i machać jednocześnie.

Rashel skoncentrowała się na przejściu przez labirynt tuneli, które śmierdziały jak plastik i

stare skarpetki. Udawała, że jest królikiem przekradającym się przez podziemne korytarze. I

nie spuszczała Timmy'ego z oka - aż dotarli do podstawy wielkiej pajęczyny. Znaleźli się z

tyłu całej konstrukcji. Nie kręciły się tam inne dzieci, było zupełnie cicho. Nad Rashel wisiała

długa biała lina z rozmieszczonymi w tej samej odległości od siebie supłami. Prowadziła

wysoko w górę, aż do samej pajęczyny.

- W porządku, teraz zaczekaj tu na mnie, wejdę i zobaczę, jak to wygląda - powiedziała do

Timmy'ego, ale tak naprawdę trochę go oszukiwała. Nie sądziła, że Timmy'emu uda się

tak wysoko wspiąć, a gdyby na niego czekała, żadne z nich nie dotarłoby na górę.

- Nie chcę, żebyś szła beze mnie. - W głosie Timmy'ego zabrzmiał niepokój.

background image

- To zajmie tylko chwilkę - uspokoiła go Rashel. Wiedziała, czego chłopiec się boi. - Żadne

duże dzieci tu nie przyjdą i nie będą cię popychać.

Timmy wciąż miał niepewną minę.

- Nie masz już ochoty na ciastko z lodami po powrocie do domu? - spytała przebiegle

Rashel. Groźba była całkiem jawna. Timmy przez chwilę myślał, po czym westchnął ciężko i

kiwnął głową.

- Okej, zaczekam.

I to były ostatnie słowa, które Rashel usłyszała od niego

Zaczęła się wspinać po sznurze. Okazało się to trudniejsze, niż przewidywała, ale wysiłek

bardzo się opłacił. Cały świat przemienił się w falującą, drżącą masę sznurków. Musiała przy-

trzymywać się obiema rękami, by nie stracić równowagi, i usiłowała opierać stopy na

szorstkich, trzęsących się linach. Czuła świeże powietrze i promienie słońca. Roześmiała się

ze szczęścia, kołysząc się w sieci. Wokół rozpościerał się labirynt kolorowych plastikowych

tuneli.

Gdy zerknęła w dół, zobaczyła, że Timmy'ego tam nie ma.

Poczuła skurcz w żołądku. Chłopiec musiał tam stać. Obiecał czekać.

Ale go nie było. Z góry Rashel widziała cale pomieszczenie. Zupełnie puste. W porządku,

zatem musiał wrócić do tuneli. Rashel błyskawicznie ruszyła w drogę, huśtając się i łapiąc za

kolejne uchwyty. Wreszcie dotarła do liny i błyskawicznie zsunęła się w dół. Zajrzała w

wylot tunelu, mrugając w ciemnościach.

- Timmy? - usłyszała tylko dziwnie stłumione echo swojego głosu.

Żadnej odpowiedzi. Tunel wydawał się pusty.

- Timmy!

Żołądek podszedł Rashel do gardła. W głowie wciąż słyszała słowa matki: „Uważaj na

Timmy'ego". Nie uważała na niego. A teraz mógł być wszędzie, zagubiony w ogromnej

konstrukcji, może płakał, może dopadły go duże dzieci. Może nawet poleciał na skargę do jej

matki.

I wtedy Rashel zauważyła szczelinę w wyściełanej ścianie.

Była na tyle szeroka, że zdołałby się przez nią przecisnąć czterolatek albo bardzo szczupła

pięciolatka. Prześwit między dwiema obitymi ścianami prowadził na zewnątrz. Rashel od ra-

zu wiedziała, że to tam poszedł Timmy. Wybieranie najkrótszej drogi do celu bardzo do niego

pasowało. Prawdopodobnie właśnie biegł do jej mamy

background image

Rashel była bardzo szczupłą pięciolatką. Prześliznęła się przez szczelinę niemal bez trudu i

stanęła po drugiej stronie, bez tchu, w dusznym cieniu.

Właśnie miała ruszyć w stronę wejścia do pajęczyny, gdy zauważyła, że na wietrze trzepocze

fragment ściany pobliskiego namiotu. Namiot wykonany był z winylowych płytek

pomalowanych w jaskrawe czerwone i żółte paski, znacznie bardziej jaskrawe niż kolory

tuneli. Klapa unosiła się na wietrze. Rashel zobaczyła, że niemal każdy mógłby ją podnieść i

dostać się do środka.

Przecież Timmy na pewno by tam nie wszedł, pomyślała. To zupełnie do niego niepodobne.

A jednak dręczyło ją dziwne przeczucie.

Wbiła wzrok w klapę. Przez chwilę wahała się, wdychając powietrze gęste od kurzu i aromatu

prażonej kukurydzy. Jestem dzielna, powiedziała sobie w końcu, po czym ruszyła naprzód.

Odepchnęła nieco poluzowaną klapę, by poszerzyć otwór, i zajrzała do wnętrza. Było zbyt

ciemno, by mogła cokolwiek zobaczyć, ale woń kukurydzy wydawała się intensywniejsza.

Rashel powoli przesuwała się do przodu, aż w końcu znalazła się w środku. Gdy jej oczy

przyzwyczaiły się do mroku, zorientowała się, że nie jest sama. W namiocie stał wysoki

mężczyzna. Miał na sobie długi, jasny płaszcz, chociaż na zewnątrz było ciepło. Nie

zauważył Rashel, bo jego uwagę przyciągało coś, co trzymał w ramionach. Mężczyzna miał

pochyloną głowę i coś z tą rzeczą robił.

Nagle Rasheł zobaczyła co. Dorośli kłamali, mówiąc, że ogry, potwory i inne istoty z bajek i

legend nie istnieją naprawdę. Bo mężczyzna trzymał Timmy'ego i powoli go pożerał...

background image

Rozd ział 2

Pożerał albo rozdzierał. Wsysał. Wydawał takie sarnę dźwięki jak Pal, gdy zjadał psią karmę.

Przez chwilę Rashel stała jak sparaliżowana. Cały świat nagle się zatrzymał. Wydawało jej

się, że śni. Usłyszała, że ktoś krzyczy, poczuła ból w gardle i zorientowała się, że to właśnie

ona.

I wtedy wysoki mężczyzna na nią spojrzał.

Podniósł głowę i spojrzał. A ona wiedziała, że widok jego twarzy będzie ją prześladował w

koszmarach do końca życia.

Nie był wcale brzydki. Miał tylko dziwne czerwone włosy jak krew i oczy lśniące złotawym

blaskiem jak oczy zwierzęcia. Błyszczało w nich takie światło, jakiego jeszcze nigdy nie

widziała.

Zerwała się do biegu - Nie powinna była porzucać Timmy'ego, ale za bardzo się bała. Czuła,

że zachowuje się jak tchórz, jak małe dziecko, ale nie mogła nic na to poradzić. Wciąż

krzycząc, odwróciła się i wybiegła jak strzała przez szczelinę w pokrywie namiotu. To znaczy

prawie wybiegła. Zdążyła wychylić tylko głowę i ramiona, zobaczyła czerwone plastikowe

tunele wznoszące się przed jej oczami i wtedy właśnie czyjaś ręka zacisnęła się na jej

koszulce z Gymboree. Wielka, silna dłoń zatrzymała ją w pół kroku. W porównaniu z nią

Rashel była bezsilna jak kociak.

W chwili gdy ręka wciągała ją z powrotem do namiotu, zobaczyła coś jeszcze. Matkę.

Jej własną matkę, która właśnie minęła sieć do wspinania. Pewnie usłyszała krzyk

Rashel. Matka miała szeroko otwarte oczy i usta, chyba biegła. Przybywała Rashel na

ratunek. - Mamuuuuusiuuuuuuuuu! - krzyknęła Rashel i w tej samej sekundzie znalazła

się z powrotem w namiocie.

Mężczyzna cisnął nią o ziemię daleko od szczeliny - dzieci w przedszkolu rzucały tak

kulkami papieru. Rashel wylądowała twardo, czując ból w nodze. Normalnie rozpłakałaby się

, ale w tej chwili ledwo go poczuła. Wpatrywała się w Timmi'ego, który leżał na ziemi, tuż

obok.

Timmy wyglądał dziwnie, jak szmacian lalka z rozrzuconymi rękami i nogami. Był bardzo

blady i wpatrywał się w sufit namiotu.

Na szyi miał dwie wielkie dziury, z których sączyła się krew. Rashel zawyła. Była zbyt

przestraszona by krzyczeć. Ale dokładnie w tym momencie zobaczyła białe światło dnia i

background image

jakąś postać w szczelinie namiotu. To mama odsłoniła płachtę -weszła do środka, szukając

Rashel.

I wtedy stało się to, co najgorsze. Najgorsze i najdziwniejsze. Coś, co Rashel usiłowała

potem opowiedzieć policji, ale nikt jej nie uwierzył.

Rashel zobaczyła, jak matka otwiera usta i patrzy na nią jak gdyby chciała coś powiedzieć. I

nagle usłyszała glos. To nie był głos mamy.

I nie był normalny. Rozbrzmiewał gdzieś w jej głowie.

Zaczekaj! Wszystko jest w porządku. Nie ruszaj się, tylko się nie ruszaj. Stój spokojnie,

bardzo spokojnie.

Rashel spojrzała na wysokiego mężczyznę. Jego usta się nie poruszały, ale głos należał do

niego. Mama także na niego patrzyła. Stopniowo zmieniał się wyraz jej twarzy, początkowo

na mniej spięty, potem na... lekko zamglony. Mamusia stała bardzo, bardzo spokojnie. I

wtedy wysoki mężczyzna uderzył ją w kark, przewracając na ziemię. Upadla z głową

wykrzywioną w nienaturalny sposób, jak u zepsutej lalki. Jej włosy brudziły się od ziemi.

Gdy Rashel to ujrzała, poczuła się, jakby śniła. Mama nie żyła. Timmy nie żył. A mężczyzna

patrzył prosto na nią.

Nie jesteś zdenerwowana, rozległ się głos w jej głowie. Nie jesteś przerażona. Chcesz

podejść bliżej, tu do mnie.

Glos zaczął ją przyciągać, coraz bliżej i bliżej. Uspokajał ją, koił jej strach, tłumił pamięć o

tym, co się stało z jej mamą. Ale wtedy spojrzała w złote oczy wysokiego mężczyzny. Był w

nich głód. I nagle przypomniała sobie, co chciał jej zrobić. Nie, nie ja!

Odskoczyła od głosu i znów rzuciła się ku odsuniętej płachcie namiotu. Tym razem

wydostała się na zewnątrz. Natychmiast wcisnęła się w szczelinę wiodącą do labiryntu tuneli.

Jeszcze nigdy nie myślała w taki sposób jak teraz. Rashel, która patrzyła, jak mama pada na

ziemie, była zamknięta w małym pokoiku i płakała. Nowa Rashel desperacko przedzierała się

poprzez obitą ścianę - nowa, sprytna Rashel, która wiedziała, że płacz nie ma sensu, bo nikt

go nie wysłucha. Mama nie mogła jej ocalić, więc musiała uratować się sama.

Poczuła, że palce mężczyzny zaciskają się na jej kostce z miażdżącą siłą. Potwór zaczął

szarpać Rashel, by wciągnąć ją z powrotem do szczeliny. Wierzgnęła najmocniej, jak

potrafiła, i wyrwała stopę tak gwałtownie, że została mu w ręku tylko skarpetka. W końcu

znalazła się w sali zabaw.

Wracaj tu! Musisz tu natychmiast wrócić!

Tym razem przemówił głosem nauczyciela. Trudno było nie posłuchać polecenia, ale Rashel

przedzierała się już przez pierwszy z plastikowych tuneli. Odpychając się bosą stopą, po-

background image

ruszała się tak szybko, że pozdzierała kolana. Gdy dotarła do pierwszego okienka, zobaczyła

w nim twarz.

Była to twarz mężczyzny. Patrzył na nią. Walił rękami w plastikowe ściany tunelu, którym

uciekała.

Strach ścisnął ją za gardło jak skórzany pas. Czołgała się coraz szybciej, ale odgłosy uderzeń

towarzyszyły każdemu jej ruchowi.

Mężczyzna był teraz dokładnie pod Rashel, gonił ją po zewnętrznej stronie tunelu.

Dziewczynka wyjrzała przez kolejne okno. Widziała, jak jego włosy połyskują w słońcu. I

bladą twarz. Nie spuszczał z niej wzroku. I zobaczyła jego oczy.

Zejdź tu do mnie, powiedział głos, tym razem już nie surowy, tylko pełen słodyczy. Zejdź tu

do mnie, zabiorę cię na lody. Jaki smak lubisz najbardziej?

Rashel wiedziała, że właśnie w ten sposób mężczyzna zwabił Timmy'ego do namiotu. Nie

zatrzymała się nawet na chwilę.

Ale nie mogła od niego uciec. Podążał za nią, oddzielony tylko plastikową ścianą tunelu;

czekał, aż Rashel wydostanie się na zewnątrz albo dotrze do takiego miejsca, do którego

mógłby się wedrzeć i ją wyciągnąć. Wyżej! Muszę wejść wyżej, pomyślała.

Poruszała się instynktownie, szósty zmysł podpowiadał jej, dokąd zmierzać, ilekroć stawała

przed wyborem. Przemierzyła plątaninę tuneli, przebyła proste rury, wreszcie dotarła do trasy

zrobionej już nie z plastiku, a ze splątanych sznurków, i znalazła się w miejscu, skąd nie

mogła wspiąć się wyżej.

Było to kwadratowe pomieszczenie z wyściełaną podłogą i ścianami z sieci. Rashel

miała teraz przed sobą całą trasę wspinaczkową. Widziała rodziców, którzy stali lub

siedzieli w małych grupkach. Czuła powiew wiatru.

Dokładnie pod nią stał wysoki mężczyzna. Wciąż patrzył prosto na nią.

A może masz ochotę na brownie? Miętową czekoladkę? Gumę do żucia?

Głos wkładał jej w umysł obrazy i smaki. Rashel rozejrzała się w panice.

Wokół panował zbyt duży hałas - wszystkie wspinające się dzieci bez przerwy krzyczały.

Nikt nawet by nie usłyszał, gdyby Rashel zaczęła wzywać pomocy. Pomyśleliby, że się

wygłupia.

Po prostu zejdź tu do mnie. Przecież wiesz, że w końcu będziesz musiała zejść.

Rashel spojrzała na zwróconą ku niej bladą twarz mężczyzny. Jego oczy wyglądały jak

czarne

dziury. Widać w nich było głód. Cierpliwość. I spokój.

Był pewny, że w końcu ją dorwie.

background image

Musiał wygrać. Nie miała jak się przed nim obronić.

I wtedy nagle coś w niej pękło. Wykorzystała jedyną broń, jaką pięciolatka może walczyć z

dorosłym.

Gwałtownie wcisnęła dłoń między szorstkie sznury siatki, ocierając sobie skórę. W końcu

udało jej się wyciągnąć rękę na zewnątrz.

Wrzeszcząc tak przeraźliwie, jak jeszcze nigdy wżyciu, wskazała palcem na wysokiego

mężczyznę. Jej przenikliwy pisk zagłuszy! radosne okrzyki pozostałych dzieci. Tak właśnie

pani Bruce z przedszkola kazała jej krzyczeć, gdyby jakaś obca osoba chciała zrobić jej

krzywdę.

- Pomoooooey! Pomoooooooocy! Ten pan chciał mnie dotknąć!

Wrzeszczała tak długo, aż ludzie wreszcie zwrócili na nią uwagę.

Ale niczego nie zrobili. Po prostu zaczęli jej się przyglądać. Rashel zobaczyła mnóstwo

twarzy. Tylko że nikt nawet nie drgnął.

W pewnym sensie to było najgorsze ze wszystkiego, co się stało. Wszyscy ją słyszeli, ale nikt

nie zamierzał jej pomóc.

Aż nagle zobaczyła, że ktoś jednak się ruszył.

To był chłopiec, ale jeszcze nie dorosły mężczyzna. Miał na sobie mundur podobny do tego,

który nosił tata Rashel, zanim umarł.

Chłopak podszedl do wysokiego mężczyzny z bardzo zagniewaną miną. Pozostali ludzie też

się poruszyli, jak gdyby chłopiec dał im jakiś znak, którego potrzebowali. Do intruza zaczęło

się zbliżać kilku ojców i kobieta z telefonem komórkowym. Mężczyzna odwrócił się na

pięcie i uciekł.

Przecisnął się pod torem wspinaczkowym i ruszył w stronę namiotu, w którym została matka

Rashel. Biegł znacznie szybciej niż ktokolwiek z tłumu. Zanim zniknął, przekazał jeszcze

Rashel dwa słowa. Do zobaczenia.

Kiedy poszedł sobie na dobre, Rashel przecisnęła się przez siatkę, raniąc policzek o sznur.

Ludzie krzyczeli do niej z dołu, a dzieci bawiące się tuż obok szeptały coś między sobą. To

wszystko nie miało żadnego znaczenia.

Teraz mogła już sobie pozwolić na płacz, ale łzy nie chciały płynąć.

Policja była beznadziejna. Zjawiło się dwoje oficerów, mężczyzna i kobieta. Kobieta jej nie

dowierzała. Ilekroć Rashel wydawało się, że policjantka jej wierzy, tamta kręciła głową.

- Ale co ten pan robił Timmy'emu? - pytała. - Wiem, że to okropne, kochanie, ale postaraj

sobie coś przypomnieć.

Mężczyzna nie wierzył jej wcale. Rashel wolałaby dostać zwykłego żołnierza do ochrony.

background image

Policjanci znaleźli w namiocie tylko ciało jej mamy z przetrąconym karkiem. Ani śladu po

Timmym. Rashel była prawie pewna, że mężczyzna gdzieś go zabrał.

Nie chciała nawet się zastanawiać, po co. W końcu policjanci odwieźli Rashel do ciotki

Corinne, jej jedynej krewnej. Rashel bolało, gdy ciocia obejmowała ją kościstymi dłońmi i

płakała.

Sypialnia Rashel była pełna dziwnych zapachów. Ciotka usiłowała dać dziewczynce jakieś

lekarstwo na sen. Smakowało jak syrop na kaszel i drętwiał od niego język. Rashel zaczekała,

aż ciotka wyjdzie, po czym wypluła lekarstwo na dłoń i wytarła je w tę część prześcieradła,

którą zawijało się o krawędź łóżka. Potem usiadła, obejmując rękami kolana, i wpatrzyła się

w ciemność.

Była zbyt mała, zbyt bezradna. Na tym polegał problem. Gdyby wrócił, nie miałaby szans. A

on, oczywiście, wróci.

Wiedziała, kogo spotkała, chociaż dorośli jej nie uwierzyli. Mężczyzna był wampirem, takim,

jakie pokazywali w telewizji, potworem pijącym ludzką krew. I wiedział, że ona wie. Właśnie

dlatego obiecał, że jeszcze się zobaczą.

Gdy w domu ciotki Corinne nareszcie zapadła cisza, Rashel podeszła na paluszkach do szafy i

otworzyła drzwi. Wspięła się po wieszaku na buty i wśliznęła na najwyższą półkę, nad ubra-

niami. Była dość wąska, ale wystarczająco duża, by Rashel mogła się na niej zmieścić - to

jedyna dobra rzecz w byciu bardzo małą dziewczynką.

Rashel musiała wykorzystać wszystkie swoje atuty. Palcem u nogi zatrzasnęła drzwi, po

czym okryła się swetrami i innymi złożonymi ubraniami, zasłaniając także głowę. Na koniec

zwinęła się na drewnianej półce i zamknęła oczy. W nocy nagle poczuła dym. Zeszła, a

właściwie bardziej spadła na ziemię i zobaczyła, że w sypialni jest pożar.

Nigdy nie wiedziała, jak właściwie udało jej się przedostać przez płonący pokój i wybiec z

domu. Cała ta noc zapisała się w jej pamięci jak długi, niezrozumiały koszmar.

Ciocia Corinne nie zdołała uciec, a kiedy nadjechały wozy straży pożarnej z syrenami i

migającymi światłami, było już za późno.

Chociaż Rashel wiedziała, że dom podpalił on, wampir, który chciał ją zabić, policja jej nie

uwierzyła. Nie rozumieli, czemu musiał się jej pozbyć.

Rano zawieźli ją do domu dziecka, pierwszego z wielu. Opiekunowie byli dla niej bardzo

mili, ale nie dawała się ani przytulać, ani pocieszać. Wiedziała, co powinna zrobić.

Żeby przetrwać, musiała być twarda i silna. Nie mogła troszczyć się o nikogo innego, nie

mogła ufać ani polegać na żadnej osobie. Nikt nie zdołałby jej obronić. Nawet mamie się

nie udało. Rashel musiała ochronić się sama. I nauczyć się walczyć.

background image

Rozd ział 3

Rany, ależ to śmierdziało.

Rashel Jordan widziała w swoim siedemnastoletnim życiu wiele legowisk wampirów, ale

żadne jeszcze nie było tak obrzydliwe. Wstrzymała oddech i czubkiem buta dotknęła kawałka

poszarpanego materiału. Historia tej zaśmieconej nory była tak łatwa do odczytania, jak

gdyby właściciel złożył szczegółowe zeznania, podpisał je i powiesił na ścianie, Jeden

wampir. Wyrzutek żyjący na granicy zarówno świata ludzi, jak i świata nocy.

Najprawdopodobniej co kilka tygodni przenosił się do innego miasta, by uniknąć

zdemaskowania. Niewątpliwie wyglądał jak zwykły bezdomny, tyle że żaden bezdomny

człowiek nie włóczyłby się po bostońskich dokach we wtorkową noc na początku marca.

Pewnie sprowadza tu swoje ofiary, pomyślała Rashel. Nabrzeże jest opuszczone, nikt się tu

nie pęta, może bawić się nimi do woli. I oczywiście nie powstrzymałby się przed zostawie-

niem sobie czegoś na pamiątkę.

Pogrzebała delikatnie nogą w trofeach wampira. Był tam ręcznie dziergany różowo-niebieski

kaftanik dla dziecka, naszywka z mundurka szkolnego, tenisówka ze Spidermanem.

Poplamione krwią. I bardzo małe.

W ostatnim czasie zaginęło kilkoro dzieci. Bostońska policja nigdy nie odkryłaby, co się z

nimi stało, ale Rashel już to wiedziała. Odsłoniła zęby w grymasie, który naprawdę nie był

uśmiechem.

Była świadoma każdego szczegółu otoczenia: słyszała cichy plusk wody uderzającej o

drewniany pomost, czuła stęchły, miedziany odór, tak intensywny, jakby go smakowała,

Widziała, jak wąski księżyc rozświetla mrok nocy. Zdawała sobie nawet sprawę z tego, że

chłodny wiatr pozostawia na jej skórze cieniutką warstwę wilgoci. Ale żadna z tych rzeczy

nie zajmowała jej uwagi. Gdy usłyszała za sobą cichutki szczęk, zareagowała natychmiast,

poruszając się tak płynnie, jak gdyby wykonywała krok w tańcu. Odwróciła się na lewej

stopie, jednocześnie wyciągając bokhen, i w tym samym, płynnym ruchu dźgnęła wampira

prosto w serce. Zadała cios z biodra, wkładając w niego całą siłę. Gdy ostrze sięgnęło celu,

wypuściła powietrze z sykiem. - Za wolny jesteś - powiedziała.

Wampir, przeszyty na wylot jak bułka do hot doga, zamachnął się i zachwiał. Miał na sobie

brudne szmaty, a jego włosy wyglądały jak jeden wielki supeł. W oczach, lśniących srebrnym

blaskiem jak ślepia nocnego zwierzęcia, widać było zaskoczenie i nienawiść. Kły wampira

przypominały ciosy słonia; w pełni rozwinięte sięgały mu niemal do brody.

background image

- Wiem, naprawdę chciałeś mnie zabić - ciągnęła Rashel. -Ale życie jest ciężkie. Wampir

wydał z siebie jeszcze jedno warknięcie, ale po chwili srebrny blask w jego oczach zgasł i

pozostało tylko wielkie zdziwienie. Jego ciało zesztywniało, przewróciło się i leżało na ziemi

bez ruchu.

Rashel skrzywiła się, wyciągając drewniany miecz z jego klatki piersiowej. Zaczęła wycierać

ostrze o spodnie wampira, ale gdy przyjrzała się im bliżej, zmieniła zdanie. Tak, to z całą

pewnością były jakieś wijące się stworzonka. Koce wydawały się również ruszać. No cóż.

Użyje własnych dżinsów. To nie będzie pierwszy raz.

Uważnie oczyściła cały bokhen. Jej miecz miał prawie osiemdziesiąt centymetrów, był lekko

zakrzywiony i miał wąski, ostry czubek. Został zaprojektowany tak, by mógł z największą

łatwością przeszyć każde ciało, o ile ciało to dało się zaatakować drewnem.

Miecz z szelestem powrócił do pochwy. Rashel raz jeszcze zerknęła na wampira.

Proces mumifikacji już się rozpoczął. Skóra pana wampira pożółkła i stwardniała, rozwarte

oczy wyschły, wargi skurczyły się, a kły zanikły.

Rashel pochyliła się nad ciałem, sięgając do tylnej kieszeni. Po chwili wyciągnęła coś, co

wyglądało jak odcięta końcówka bambusowej skrobaczki do pleców - i dokładnie tym było.

Rashel używała tego przedmiotu od lat.

Precyzyjnym ruchem przeciągnęła pięcioma lakierowanymi palcami skrobaczki po czole

wampira. Na żółtej skórze pojawiło się pięć brązowych szram jak po pazurach kota, Skóra

wampirów daje się oznaczyć bardzo łatwo tuż po śmierci.

- Ten kotek ma pazurki - wymamrotała. Była to jej rytualna kwestia, którą powtarzała za

każdym razem, gdy zabiła wampira, odkąd dokonała tego po raz pierwszy w wieku dwunastu

lat. Mama zawsze nazywała ją kotkiem. Ale w wieku pięciu lat na zawsze utraciła

niewinność. Już nigdy nie będzie bezradnym kotkiem.

Uważała to zresztą za swój mały żart. Wampiry to nietoperze. Ona - kot. Ludzie wychowani

na Batmanie i Kobiecie-Kocie nie mogli nie zrozumieć dowcipu.

No tak. Wszystko gotowe. Rashel, cicho pogwizdując, przetoczyła stopą ciało wampira w

stronę końca pomostu. Nie miała ochoty wieźć mumii aż na moczary, gdzie zazwyczaj

porzucano zwłoki w Bostonie. Przepraszając w myślach wszystkie osoby zajmujące się

sprzątaniem portu, kopnęła ciało po raz ostatni, żeby zepchnąć je do wody. Zaczekała na

plusk.

Wracając na brzeg, wciąż pogwizdywała. „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło..."

Miała znakomity humor.

background image

Czuła tylko zwykłe rozczarowanie, że to nie był ten wampir, ten, którego szukała, odkąd

skończyła pięć lat. Zabiła kolejnego zwyrodnialca, zdeprawowanego potwora, który

mordował dzieci i z głupoty trzymał się zbyt blisko ludzkich osad. Ale nie zabiła jego. Rasheł

na zawsze zapamiętała tamtą twarz. I wiedziała, że pewnego razu znów ją zobaczy.

Tymczasem nie pozostało jej nic innego, jak nadziewać na rożen tyle pasożytów, ile tylko się

da.

Idąc, przyglądała się uważnie ulicy, wypatrując jakichkolwiek oznak obecności ludzi nocy.

Widziała tylko ciemne, ceglane budynki i latarnie rzucające blade, złote światło. Szkoda.

Czuła, że jest tej nocy w znakomitej formie. Była najgorszym wrogiem każdej pijawki. Mogła

załatwić sześcioro pasożytów jeszcze przed śniadaniem, a potem zjawić się w pełni sił na

lekcji chemii w liceum Wassaguscus.

Rashel nagle się zatrzymała. Bezwiednie schowała się w cieniu na widok policyjnego wozu,

który bezszelestnie patrolował najbliższe skrzyżowanie. Już wiem, co zrobię, pomyślała.

Pójdę zobaczyć, co porabiają Lansjerzy. Oni na pewno wiedzą, gdzie są wampiry.

Ruszyła w stronę North End. Pół godziny później stała już przed apartamentowcem z

brązowej cegły. Zadzwoniła do drzwi.

- Kto tam?

- Noc ma tysiąc oczu - rzuciła Rashel zamiast odpowiedzieć na pytanie.

- A dzień tylko jedno - odparł głos z domofonu. - Witaj, właź na górę.

Rashel wspięta się na ciemne, wąskie schody i dotarta do odrapanych drewnianych drzwi.

Ustawiła się tak, by można było ją zobaczyć przez wizjer, po czym ściągnęła z głowy czarny,

jedwabisty i bardzo długi szal, który jak woal osłaniał całą jej twarz z wyjątkiem oczu. Ale

oczy też pozostawały zawsze w cieniu.

Potrząsnęła włosami i wyobraziła sobie, co zobaczy osoba, która podejdzie do drzwi: wysoką

dziewczynę ubraną na czarno jak ninja, z czarnymi rozpuszczonymi włosami do ramion i

lśniącymi zielonymi oczami. Niewiele się zmieniła, odkąd skończyła pięć lat - może tylko

trochę urosła. Wykrzywiła się do wizjera jak barbarzyńca i usłyszała śmiech po drugiej stro-

nie. Po chwili ktoś przesunął zasuwy.

- Cześć Elliot - powiedziała Rashel po chwili, gdy drzwi zamknęły się za nią ponownie.

Elliot, kilka lat starszy od Rashel, był wysoki, szczupły, miał płomienny wzrok i małe,

błyszczące okularki, które bezustannie zsuwały mu się z nosa. Niektórzy ignorowali go,

uważając, że jest jakimś komputerowym maniakiem albo zwykłym kujonem. Ale Rashel

widziała kiedyś, jak samodzielnie walczył z dwoma wilkołakami, podczas gdy ona ratowała

background image

małą dziewczynkę przez okno. Wiedziała też, że Elliot praktycznie sam stworzył Lansjerów -

jedną z najskuteczniejszych zorganizowanych grup łowców wampirów na Wschodnim

Wybrzeżu.

- Co tam, Rashel? Dawno cię nie było.

- Byłam zajęta. Ale teraz się nudzę, więc wpadłam zobaczyć, co robicie. - Mówiąc to, Rashel

przyjrzała się pozostałym osobom obecnym w pokoju. Była tam dziewczyna o ciemnych

włosach, która przerzucała rzeczy z pudeł do zielonego plecaka. Inna z kolei siedziała z

jakimś chłopakiem na kanapie. Rashel kojarzyła go ze spotkań Lansjerów, ale nie znała

żadnej z dziewczyn.

- Masz szczęście - powiedział Elliot. - To jest Vicky, moja nowa prawa ręka. - Skinął na

dziewczyną siedzącą na podłodze. - Właśnie przeniosła się do Bostonu z Południowego

Wybrzeża, gdzie była przywódczynią grupy. Dziś wieczorem wybiera się na małą wyprawę

do magazynów na Mission Hill. Dostaliśmy cynk, że coś tam się dzieje.

- Co dokładnie? Pijawy? Szczeniaki?

- Wampiry na pewno - odparł Elliot, wzruszając ramionami. - Może także wilkołaki.

Słyszeliśmy wieści, że porwano ostatnio kilka nastolatek i że tam je przetrzymują. Problem w

tym, że nie wiemy, gdzie ani w jakim celu. - Elliot przekrzywił głowę z błyskiem w oku. -

Wybierzesz się z nami?

- Może zapytałbyś o zdanie mnie? - powiedziała nagle Vicky, prostując się i wbijając

spojrzenie jasnych niebieskich oczu w Rashel. - Pierwszy raz ją widzę. Równie dobrze sama

mogłaby być wampirem.

Elliot poprawił okulary z rozbawionym wyrazem twarzy.

- Gdybyś ją znała, nie powiedziałabyś tego, Vicky. Rashel jest jedna z najlepszych łowczyń.

- Najlepsza w czym?

- We wszystkim. Przetrząsała slumsy w Chicago w poszukiwaniu wampirów, kiedy ty

zaczynałaś swoją elitarną podstawówkę. Pracowała w Los Angeles, Nowym Jorku, Nowym

Orleanie... Nawet w Vegas. Wykończyła więcej pasożytów niż my wszyscy razem wzięci. -

Elliot zerknął porozumiewawczo na Rashel, po czym nachylił się nad Vicky. - Słyszałaś

kiedyś o Kocicy?

Vicky gwałtownie podniosła głowę.

- Tej Kocicy? Tej, której boją się wszyscy ludzie nocy. Tej, za którą wyznaczono nagrodę?

Tej, która zostawia po sobie znak...

background image

Rashel rzuciła Elliotowi ostrzegawcze spojrzenie.

- Nieważne - powiedziała.

Nie była pewna, czy może ufać tym nowym znajomym. Vicky miała racje: nigdy dość

ostrożności.

Chociaż Vicky jej się nie spodobała, nie potrafiła nie wykorzystać tak znakomitej okazji do

dobrego polowania. Tej nocy musiała wykorzystać wspaniałą formę.

- Pójdę z wami... Jeśli się zgodzicie.

Vicky przez chwilę świdrowała Rashel wzrokiem, po czyni pokiwała głową.

- Tylko pamiętaj, że to ja dowodzę - ostrzegła.

- Jasne - wymamrotała Rashel, widząc kątem oka, że Elliot znów się uśmiecha.

- Steve'a już znasz, a to jest Nyala. - Elliot wskazał jej parę siedzącą na kanapie.

Steve był blondynem o umięśnionych ramionach i spokojnym wyrazie twarzy. Nyala miała

skórę barwy czekolady i nieobecne spojrzenie, jak gdyby lunatykowała

- Nyala jest nowa, miesiąc temu straciła siostrę - wyjaśnił Elliot ściszonym głosem. Nie

musiał już dodawać, w jaki sposób.

Rashel skinęła dziewczynie głową ze współczuciem. Odkrycie, że istnieje świat nocy, że

wampiry, czarownice i wilkołaki żyją naprawdę i są wszędzie, zjednoczone w jednej,

ogromnej tajnej organizacji, było przeżyciem nieporównywalnym z niczym. Nagle okazywało

się, że każda napotkana osoba może być potworem i nigdy się nie wie, z kim ma się do

czynienia, dopóki nie jest za późno.

- Wszyscy gotowi? W takim razie ruszamy - stwierdziła Vicky, na co Steve i Nyala

poderwali się z miejsc. Elliot odprowadził ich do drzwi.

- Powodzenia - rzucił.

Vicky skierowała się w stronę granatowego samochodu, którego tablice rejestracyjne zostały

strategicznie pokryte błotem.

Rashel poczuła ulgę. Umiała poruszać się po mieście niezauważona - to istotna umiejętność,

gdy niesie się spory i dość trudny do ukrycia miecz - ale wątpiła, czy pozostała trójka

poradziłaby sobie równie dobrze. Niektóre rzeczy wymagały praktyki. Po drodze nikt się nie

odzywał, nie licząc Steve'a, który od czasu do czasu podpowiadał Vicky szeptem, dokąd

jechać. Minęli eleganckie osiedla i stateczne dzielnice pełne imponujących starych

budynków. W końcu przejechali ulicę, za którą krajobraz drastycznie się zmienił, jak gdyby

nagle przekroczyli jakąś niewidzialną granicę. Rynsztoki zaczęły być pełne przemoczonych

background image

śmieci, a płoty wieńczyły druty kolczaste. Oprócz domów wybudowanych przez rząd,

mrocznych magazynów i podejrzanych I ni rów nie było tam żadnych budynków.

Vicky zjechała na parking i zatrzymała samochód z dala od świateł ochrony, po czym

przeprowadziła ich przez wysokie do kolan chwasty na pozbawioną świateł i bardzo cichą

ulicę.

- To jest stanowisko obserwacyjne - szepnęła, gdy dotarli do opuszczonego ceglanego

budynku, jednego z powstałych w ramach rządowego programu.

Ruszyli za nią, przedzierając się przez odpadki i metal, aż doszli do bocznych drzwi. Klatka

schodowa pokryta graffiti, rozświetlona wyłącznie ich latarkami, zaprowadziła ich na trzecie

piętro.

- Sympatycznie tu - szepnęła Nyala, rozglądając się wokół. Najwyraźniej nigdy jeszcze

czegoś podobnego nie widziała. -Nie sądzicie, że mogą tu mieszkać ludzie, nie tylko

wampiry?

- Nie, nie, wszystko w porządku - uspokoił ją Steve, poklepując po ramieniu.

- Owszem, wygląda na to, że nawet ćpuny już się stąd wyniosły - dodała Rashel z ponurym

rozbawieniem.

- Z okna widać całą ulice - wtrąciła krótko Vicky. - Wczoraj obserwowałam z Elliotem

magazyny po drugiej stronie ulicy.

U wylotu widzieliśmy faceta, który bardzo przypominał wampira. Wiecie, co mam na myśli.

Nyala otworzyła usta, jak gdyby chciała zaprzeczyć, ale Rashel weszła jej w słowo.

- Sprawdziliście go?

- Nie chcieliśmy się zbliżać. Dziś to zrobimy, o ile znów się pojawi.

- Jak się sprawdza wampiry? - spytała Nyala.

Vicky nie odpowiedziała. Wraz ze Steve'em odepchnęła kilka nadgryzionych przez szczury

materaców i zaczęła rozpakowywać plecaki.

- Jeden ze sposobów to zaświecić im latarką w oczy. Zazwyczaj rozbłyskują wtedy jak ślepia

zwierząt.

- Są też inne metody - dodała Vicky, układając rzeczy na gołych deskach podłogi. Były

wśród nich maski, noże z metalu i drewna, kolekcja kołków w różnych rozmiarach i

drewniany młotek. Steve dołożył do sterty dwie pałki z białego dębu.

background image

- Drewno rani je bardziej niż metal - wyjaśniła Vicky Nyali. - Jeśli ugodzisz takiego

stalowym nożem, rana zasklepi się na twoich oczach, ale wystarczy wbić w niego kawałek

drewna i będzie krwawił i krwawił.

Rashel nie spodobał się ton Vicky. Zaniepokoił ją także ostatni przedmiot, który dziewczyna

wyciągnęła ze swojego plecaka. Wyglądał jak małe wagoniki. Składał się z dwóch

drewnianych desek na zawiasach, które można było zacisnąć na nadgarstkach i zatrzasnąć

zamek.

- To są kajdanki dla wampirów- oświadczyła z dumą Vicky, widząc spojrzenie Rashel. - Z

białego dębu. Utrzymają każdego pasożyta. Sprowadziłam je z południa.

- Ale po co zakuwać pasożyty w kajdanki? I do czego używasz tych wszystkich małych

nożyków i kołeczków? Przecież to musi trwać wieczność, zanim zabijesz wampira czymś

takim.

- Wiem - przyznała Vicky z okrutnym uśmiechem.

Ach tak. Serce Rashel zabiło głośniej, po czym zamarło. Odwróciła wzrok, żeby opanować

emocje. Teraz już rozumiała, co Vicky ma na myśli.

Tortury.

- Nie zasługują na szybką śmierć - stwierdziła Vicky, nie przestając się uśmiechać. - Powinny

cierpieć, tak jak cierpią ich ofiary, my, ludzie. Poza tym można z nich wydobyć informacje.

Musimy widzieć, gdzie trzymają porwane dziewczyny i co z nimi robią.

- Vicky - odparła poważnie Rashel. - Przecież wampirów praktycznie nie da się zmusić do

mówienia. Są uparte. A im bardziej je ranisz, tym bardziej są agresywne, jak zwierzęta. Vicky

uśmiechnęła się kwaśno.

- O, mnie się już udało z niejednym. Wszystko zależy od tego, co im robisz. I jak długo. W

każdym razie nie szkodzi spróbować.

- Czy Elliot o tym wie?

- Elliot pozwala mi działać po mojemu. - Vicky wzruszyła ramionami w obronnym geście. -

Nie muszę mu się spowiadać każdego szczegółu. Ja też kiedyś byłam przywódczynią. Rashel

spojrzała bezradnie na Nyalę i Steve'a. I po raz pierwszy zobaczyła, że oczy Nyali tracą senny

wyraz. Teraz wydawała się zupełnie przytomna - i bardzo zadowolona.

- O taak - powiedziała. - Powinniśmy próbować wydobyć z nich informacje. Cóż, wampir

przez to cierpi, ale moja siostra też cierpiała. Kiedy ją znalazłam, prawie już nie żyła, ale

wciąż mogła mówić, l opowiedziała mi, jak to jest, gdy ktoś wysysa z ciebie całą krew. A ty

background image

nawet na chwilę nie tracisz przytomności. Powiedziała, że to boli. I jeszcze, że... - Nyala

urwała, przełknęła ślinę i zerknęła na Vicky. - Chcę ci pomóc - powiedziała, tłumiąc emocje.

Steve milczał, ale Rashel znała go na tyle, że nie była zdziwiona. Steve rzadko się odzywał.

Tym razem nie zaprotestował.

Rashel poczuła się dziwnie, jak gdyby nagle zobaczyła w lustrze swoje najgorsze oblicze. I to

ją... zawstydziło. Była wstrząśnięta.

Ale jakie mam prawo, żeby ich osądzać? - zapytała się w myślach. Pasożyty są złe,

wszystkie. Te pijawki trzeba usunąć z powierzchni ziemi. Vicky ma rację, dlaczego miałyby

umierać szybko i bez bólu, skoro nie tak wygląda śmierć ich ofiar? Nyala ma prawo się

zemścić za siostrę.

- Chyba, że masz coś przeciwko? - zapytała ostro Vicky, a Rashel poczuła na sobie

spojrzenie jej błękitnych oczu. -Może jesteś jakimś obrońcą wampirów albo przeklętą

Poszukiwaczką Świtu?

Rashel mogłaby się roześmiać, ale nie była w odpowiednim humorze. Zaczerpnęła głęboko

powietrza.

- To twoja impreza - odparta w końcu, nie odwracając się. - Zgodziłam się na to, żebyś ty tu

szefowała.

- W porządku - powiedziała Vicky, wracając do pracy. Ale Rashel wciąż czuła ucisk w

żołądku. Miała niemal nadzieję, że wampir tym razem się nie pojawi.

background image

Rozd ział 4

Quinnowi było zimno. Naturalnie nie w sensie fizycznym - ten go nie dotyczył. Lodowate

marcowe powietrze nie robiło na nim wrażenia. Jego ciała nie imały się takie drobiazgi jak

pogoda. Nie, to zimno płynęło z wnętrza.

Spoglądał na zatokę i tętniące życiem miasto po drugiej stronie. Boston w świetle gwiazd.

Długo zwlekał, nim powrócił tu po... przemianie.

Kiedyś już tu mieszkał, w czasach, gdy byt jeszcze człowiekiem. Ale wówczas Boston składał

się z trzech wzgórz, latarni morskiej i garści domków krytych strzechą. Tam, gdzie właśnie

stał Quinn, kiedyś była plaża otoczona kopalniami soli i lasem. Kiedyś, czyli w roku 1639.

Boston znacznie się rozrósł od tamtego czasu, ale Quinn wcale się nie zmienił. Wciąż miał

osiemnaście lat, byt dokładnie tym samym chłopcem, który bardzo kochał słoneczne łąki i

błękitne dzikie wody. Żył prosto, cieszył się, ilekroć na matczynym stole było dość jedzenia

na kolację, i marzył, by pewnego dnia mieć własny szkuner rybacki i poślubić piękną Dove

Redfern.

I tak to się właśnie zaczęto, od Dove. Ślicznej Dove o miękkich, kasztanowych włosach...

słodkiej Dove, kryjącej w sobie taką tajemnicę, jakiej prosty chłopak nie mógł się nawet do-

myślać.

Cóż. Quinn poczuł, że wargi mu drżą. To była przeszłość. Dove nie żyła już od setek lat i

tylko Quinn wiedział, że jej krzyk wciąż dręczył go w snach.

Może i nie postarzał się od czasów kolonialnych, ale nauczył się wielu sztuczek. Na przykład

tej, jak skuć serce lodem, Ink by nic na świecie nie mogło go zranić. I jak wlać ten lód w

spojrzenie, żeby każdy, kto popatrzy w jego czarne oczy, zobaczył tylko nieskończoną,

mroźną ciemność. Nauczył się tego znakomicie. Zdarzało się nawet, że ludzie, którzy

napotykali jego wzrok, bledli i cofali się o kilka kroków.

Już od lat skutecznie wykorzystywał te sztuczki, dzięki czemu nie tylko przetrwał jako

wampir, ale nawet odniósł znaczący sukces. Stał się tym Quinnem, bezlitosnym jak wąż, o

krwi lodowatej jak woda z przerębli i cichym głosie, który niósł zagładę każdemu, kto go

usłyszał. Quinn, istota ciemności, napawał lękiem serca ludzi i istot nocy. Jednak akurat w tej

chwili czuł się zmęczony.

Zmęczony i zmarznięty. Czuł chłód i pustkę, tak jak gdyby zima nigdy nie miała zmienić się

w wiosnę.

background image

Nie wiedział, co robić. Przyszło mu do głowy, że gdyby wskoczył do zatoki, skrył głowę w

jej ciemnych wodach i został na dnie przez parę dni, nie szukając pożywienia... Wtedy

wszystkie problemy rozwiązałyby się same.

Ale ta myśl wydała mu się absurdalna. Przecież był Quinnem. Nic nie mogło go dotknąć.

Uczucie lodowatej pustki także musiało w końcu minąć.

Ocknął się z zamyślenia i odwrócił od lśniącej czerni wód zatoki. Może powinien wybrać się

do magazynu na Mission Hill i sprawdzić, co porabiają jego mieszkańcy. Potrzebował

pracy, czegoś, co powstrzymałoby go od myślenia.

Uśmiechnął się, wiedząc, że takim uśmiechem mógłby straszyć dzieci. I wyruszył do

Bostonu.

Rashel usiadła przy oknie, ale nie w zwyczajnej pozycji. Klęczała, opierając ciężar ciała na

lewej nodze. Prawą zgięła w kolanie i wysunęła do przodu. W każdej chwili mogła wykonać

szybki ruch w dowolnym kierunku. Przy niej spoczywał bokhen gotowy do walki w ułamku

sekundy.

Opuszczony budynek wydawał się bardzo spokojny. Steve i Vicky zostali na zewnątrz i

patrolowali ulicę. Nyala była pochłonięta swoimi myślami. Nagle wyciągnęła rękę i

dotknęła pochwy miecza.

- Co to?

- Słucham? A, to taka japońska broń. Japończycy używają takich drewnianych mieczy do

fechtunku, bo ćwiczenia stalowymi byłoby zbyt niebezpieczne. Ale bokhen może zadać

śmierć nawet człowiekowi. Jest wyważony tak samo jak stalowy miecz. - Rashel wyciągnęła

broń z pochwy i oświetliła ją latarką, by Nyala mogła podziwiać satynowy błysk

czarnozielonego drewna.

Nyala wciągnęła gwałtownie powietrze i delikatnie dotknęła elegancko zakrzywionego

ostrza.

- Jest piękny - powiedziała.

- Został wykonany z lignum vitae, Drzewa Żyda. To najtwardsze i najcięższe drewno

świata, równie gęste jak żelazo. Zrobiono go na moje specjalne zamówienie.

- I używasz go do zabijania wampirów.

- Tak.

- Wiele ich już zabiłaś?

background image

- Owszem. - Rashel wsunęła miecz z powrotem do pochwy.

- To dobrze - stwierdziła Nyala, gwałtownie chwytając powietrze. Odwróciła się, by wyjrzeć

na ulicę. Uczesana była jak Nefretete, włosy miała upięte w kształcie korony. Gdy ponownie

odwróciła się do Rashel, ściszyła głos. - Jak to się w ogóle stało, że zaczęłaś to robić?

Wydajesz się taka doświadczona... Kiedy nauczyłaś się tego wszystkiego?

- Krok po kroku - odparła krótko Rashel, śmiejąc się. Nie lubiła rozmawiać na ten temat. -

Zaczęłam tak samo jak ty. Zobaczyłam, jak jeden z nich zabija moją mamę. Miałam wtedy

pięć lat. Potem usiłowałam dowiedzieć się wszystkiego o wampirach, żeby z nimi

walczyć. Opowiadałam, co się stało, każdej rodzinie, która się mną opiekowała, aż

wreszcie ktoś mi uwierzył. To też byli łowcy wampirów. Wiele się od nich nauczyłam.

Nyala miała zawstydzoną minę.

- Jestem taka głupia. Niczego nie zrobiłam. Nie dowiedziałabym się nawet o istnieniu

Lansjerów, gdyby nie Elliot. Zobaczył w gazecie artykuł o mojej siostrze i domyślił się, że

mogła to być sprawka wampira. Sama nigdy bym go nie znalazła.

- Po prostu nie miałaś dość czasu.

Nie. Myślę, że tu trzeba być kimś specjalnym. Ale teraz nie wiem, jak walczyć z wampirami.

I zamierzam to robić. Głos Nyali był nieco roztrzęsiony i napięty, więc Rashel spojrzała na

nią przenikliwie. W tej dziewczynie było coś niezrównoważonego.

- Nikt nie wie, który wampir zabił moją siostrę, więc postanowiłam dopaść ich jak najwięcej.

- Chcę...

- Cicho! - syknęła Rashel, zamykając buzię Nyali dłonią, dziewczyna zamarła.

Rashel nasłuchiwała w napięciu, po czym wyskoczyła w górę jak sprężyna i wystawiła głowę

przez okno. Jeszcze przez chwilę słuchała odgłosów z ulicy, po czym podniosła szalik i

wprawnym gestem osłoniła twarz.

- Bierz maskę i chodź.

- Co się dzieje?

- Twoje życzenie się spełni. Zaraz. Na dole toczy się walka. Trzymaj się za mną i nie

zapomnij o masce.

Rashel zauważyła, że akurat o masce nie musiała wspominać. Była to pierwsza rzecz, jakiej

dowiadywał się każdy łowca wampirów. Jeśli zostałeś rozpoznany, a wampirowi udało się

uciec... No cóż, wtedy było już po tobie. Ludzie nocy ścigali kogoś takiego aż do skutku i

atakowali w najmniej spodziewanym momencie.

background image

Rashel zbiegła lekko ze schodów prosto na ulicę, a Nyala posłusznie podążyła za nią.

Odgłosy dochodziły z ciemnego zakątka przy jednym z magazynów oddalonym od

najbliższej latarni. Gdy Rashel dotarła na miejsce, wypatrzyła postaci Steve'a i Vicky. Oboje

mieli maski i dzierżyli w rękach pałki. Walczyli z kimś.

Na Boga! - pomyślała Rashel, zamierając w bezruchu. Dwoje na jednego. Para łowców,

uzbrojonych po zęby, atakująca z zaskoczenia, nie mogła sobie poradzić z jednym małym

wampirem? Sądząc z odgłosów, Rashel myślała raczej, że dali się zaskoczyć całej armii

pasożytów.

Wampir radził sobie całkiem nieźle, a nawet wygrywał walkę. Rzucał napastnikami z

nadnaturalną siłą, jak gdyby byli zwykłymi ludźmi, a nie wytrenowanymi pogromcami

wampirów. W dodatku świetnie się przy tym bawił.

- Musimy im pomóc! - syknęła Nyala prosto do ucha Rashel.

- Owszem - przyznała Rashel bez entuzjazmu. - Zaczekaj tu na mnie - dodała, wzdychając. -

Palnę go w głowę.

Nie było to wcale takie łatwe. Rashel bez trudu podeszła wampira od tyłu, zajętego walką i

zbyt aroganckiego, by uważać na to, co się dzieje. Jednak potem pojawił się problem. Jej

bokhen, szlachetna broń wojowniczki, mógł być użyty wyłącznie w jednym celu:

wymierzenia pojedynczego, śmiertelnego ciosu. Rashel nie mogła się zdobyć na to, by

ogłuszyć nim wamipira.

Naturalnie nie była to jej jedyna broń - miała mnóstwo innych narzędzi, tyle że w domu, w

Marblehead. Dysponowała całym arsenałem wojownika ninja, a także paroma przedmiotami,

0 których żaden ninja nigdy nawet nie słyszał. Znała też sporo wyjątkowo paskudnych

sposobów prowadzenia walki, potrafiła łamać kości i miażdżyć ścięgna. Umiała gołymi

rękami wyrwać wrogowi z szyi tętnicę i wbić mu stopą żebra w płuco.

Ale to były środki, po które wolno sięgać wyłącznie w akcie najwyższej desperacji, w obliczu

zagrożenia życia i wobec przeważającej siły przeciwnika. Rashel po prostu nie umiała zniżyć

się do takich chwytów wobec jednego wampira, którego w dodatku atakowała z zaskoczenia.

1 wtedy właśnie ten wampir cisnął Steve'em o ścianę, tak że chłopiec odbił się od niej z

głuchym uderzeniem. Rashel zrobiło się go żal, a wątpliwości natychmiast się rozwiały.

Chwyciła dębową pałkę Steve'a, która potoczyła się ku niej po betonie, zgrabnie wycofała się,

gdy wampir odwrócił głowę, by stanąć z nią twarzą w twarz. W tej samej chwili do walki

przyłączyła się Nyala, odwracając uwagę wroga. Rashel mogła nareszcie wykonać plan.

background image

Palnęła wampira w tył czaszki, używając pałki jak bejsbolista, który szykuje się do wybicia

piłki w trybuny. Zamachnęła się i uderzyła z ogromną siłą. Wampir krzyknął, po czym osunął

się na ziemię.

Rashei ponownie zamierzyła się pałką, przypatrując się leżącemu. Po chwili jednak opuściła

broń i spojrzała na Steve'a i Vicky.

- Wszystko w porządku?

Vicky sztywno przytaknęła. Usiłowała odzyskać oddech.

- Zaskoczył nas - wyjaśniła.

Rashel milczała. Poczuła się nagle bardzo nieszczęśliwa. Jej znakomita forma gdzieś się

ulotniła. Już dawno nie widziała takiej nie fair walki, a poza tym...

Poza tym krzyk wampira dziwnie nią wstrząsnął. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego.

- Nie miał prawa nas zaskoczyć - stwierdził Steve, podnosząc się. - To nasza wina.

Rashel spojrzała na niego. Steve powiedział prawdę. W tej grze albo w każdej chwili było

się gotowym na zaskoczenie, albo... było się martwym.

- Po prostu jest niezły - podsumowała krótko Vicky. -Chodź już, lepiej zabierzmy go stąd,

zanim ktoś nas zobaczy. Pod tym drugim budynkiem mieści się piwnica.

Rashel chwyciła wampira za nogi, a Steve za ramiona. Był niezbyt wysoki, mniej więcej

wzrostu Rashel, i dość szczupły. Wyglądał młodo, mógł mieć tyle lat co Rashel. Co

oczywiście o niczym nie świadczyło, powiedziała sobie dziewczyna. Taki pasożyt często

wyglądał młodo, chociaż żył już od tysiąca lat. Wampiry życie czerpały z ludzkiej krwi. Z

pomocą Steve'a zniosła wampira po schodach do dużego, ciemnego pokoju cuchnącego

zgnilizną i pleśnią. Upuścili ciało na chłodną, betonową podłogę. Rashel wyprostowała się,

by dać odpocząć karkowi.

- W porządku. Teraz zobaczmy, jak wygląda - powiedziała Yicky, oświetlając wampira

latarką.

Był blady, a jego czarne włosy wydawały się jeszcze czarniejsze w kontraście z białą twarzą.

Na policzkach czerniały długie rzęsy. Z tyłu głowy kosmyki lśniących włosów sklejała

matowa krew.

- To chyba nie jest ten sam, którego widziałam tu wczoraj z Elliotem. Tamten wydawał się

większy - stwierdziła Vicky.

Nyala podeszła bliżej, by obejrzeć swojego pierwszego schwytanego wampira.

- A co to za różnica? W końcu to też pasożyt, jeden z nich, prawda? Zwykły człowiek nie

dałby rady tak rzucić Steve'em. Kto wie, może to właśnie ten, który zabił moją siostrę. A teraz

background image

jest nasz. - Nyala uśmiechnęła się nieomal jak zakochana kobieta do nieprzytomnego chłopca

leżącego na podłodze. - Jest: nasz. Już my sobie z tobą pogadamy.

Steve zaczął masować obolałe miej sce na ramieniu, którym uderzył o ścianę.

- No, owszem - powiedział, ale uśmiechał się krzywo.

- Mam tylko nadzieję, że nie umrze zbyt szybko - skwitowała Vicky, przypatrując się bladej

twarzy. - Nieźle go walnęłaś.

- Nie umrze - zapewniła Rashel. - Przeciwnie, prawdopodobnie obudzi się w ciągu kilku

minut. Powinniśmy tylko mieć nadzieję, że nie jest jednym z tych supersilnych telepatów.

- Kim? - spytała Nyala, gwałtownie podnosząc głowę.

- No tak... Wszystkie wampiry mają zdolności telepatyczne - wyjaśniła Rashel, skupiając

uwagę na czym innym. - Większość potrafi się porozumiewać tylko na krótkie dystanse,

powiedzmy, w obrębie tego samego budynku. Jednak niektóre są znacznie silniejsze.

- Nawet jeśli jest bardzo silny, nic mu to nie pomoże, o ile w okolicy nie ma innych

wampirów - odparła Vicky.

- A mogą być. Wczoraj przecież widzieliście tu innego.

- No cóż... Możemy rozejrzeć się na zewnątrz - dodała po i chwili namysłu. - Lepiej

sprawdzić, czy jego kumple nie czają się w magazynie.

Steve przytaknął, a Nyala słuchała z uwagą. Rashel już chciała powiedzieć, że z tego, co

zdążyła zauważyć, żaden z pozostałych łowców nie zdołałby znaleźć wampira, choćby miało

od tego zależeć czyjeś życie, ale nagle zmieniła zdanie.

- Świetny pomysł - zgodziła się. - Weźcie Nyalę i rozejrzyjcie się po okolicy. Lepiej iść we

troje niż we dwoje. Tymczasem ju go zwiążę, zanim zdąży oprzytomnieć. Mam sznur z łyka.

Vicky wbiła w Rashel świdrujący wzrok, ale odkąd zobaczyła, jak jej rywalka powala

wampira ciosem pałki, okazywała znacznie mniej wrogości.

- W porządku. Lepiej użyj kajdanek. Nyalo, skocz po nie. Nyala posłusznie przyniosła

kajdanki, które następnie razem z Vicky zacisnęły na nadgarstkach wampira. Na koniec cała

trójka wyszła z pomieszczenia. Rashel usiadła na podłodze.

Nie wiedziała, co robi ani dlaczego właściwie odesłała Nyalę. Wiedziała tylko, że chce zostać

sama... I że czuje się paskudnie.

Nie chodziło o to, że nie czulą gniewu. Momentami wściekała się na świat tak bardzo, że

nieomal słyszała w sobie cichy głos mówiący: „zabij, zabij, zabij!" Chwilami chciała uderzać

mieczem na ślepo, nic dbając o to, kogo zrani.

background image

Jednak w tej chwili glos milczał, a Rashel czulą obrzydzenie. Chcąc zająć się czymkolwiek,

związała nogi wampira sznurem wykonanym z wewnętrznych warstw kory. Nadawał się do

unieruchomienia wampira równie dobrze jak idiotyczne kajdanki Vicky.

Gdy skończyła, znów oświetliła go latarką. Był bardzo przystojny. Miał wyraziste rysy,

stanowcze, ale jednocześnie delikatne. Usta w tej chwili wydawały się dość niewinne, ale gdy

przebudzi się, mogły być bardzo zmysłowe. Ciało było szczupłe i muskularne, choć

niewysokie.

Na Rashel wszystko to nie wywarło najmniejszego wrażenia. Nieraz widywała już atrakcyjne

wampiry. Wyjątkowo wiele pasożytów obdarzonych było wielką urodą. To nic nie znaczyło.

Stanowiło tylko wielki kontrast z paskudnym wnętrzem.

Wysoki mężczyzna, który zabił jej matkę, także byt przystojny. Rashel nie mogła zapomnieć

jego twarzy i złotych oczu. Obrzydliwe pasożyty. Szumowiny ze świata nocy. Nie

zasługiwały na miano ludzi. Potwory.

Wciąż jednak czuły ból tak sarno jak ludzkie istoty. Ten naprawdę cierpiał, gdy go uderzyła.

Rashel podskoczyła i zaczęła przechadzać się po piwnicy.

W porządku. Wampir zasługiwał na śmierć. Jak każdy inny. Ale to nie znaczyło, że musiała

czekać, aż wróci Vicky i zacznie go dźgać zaostrzonymi patykami.

Rashel nagle zrozumiała, dlaczego odesłała Nyalę. Po to, by zadać wampirowi godną śmierć.

Być może na nią nie zasługiwał, ale ona nie mogłaby stać i patrzeć, jak Vicky go torturuje.

Zatrzymała się i podeszła do nieprzytomnego chłopca.

Latarka na podłodze wciąż oświetlała jego twarz. Miał na sobie lekką, czarną koszulę -

żadnego swetra czy płaszcza. Wampiry nie potrzebowały ochrony przed zimnem. Rashel

rozpięła koszulę, odsłaniając klatkę piersiową. Chociaż zakrzywione ostrze miecza mogło

przebić warstwę ubrań, łatwiej było wbić je bezpośrednio w ciało wampira, bez żadnych

dodatkowych przeszkód.

Rashel stanęła w rozkroku nad wampirem i ujęła swój ciężki i drewniany miecz. Uniosła go

obiema rękami. Jedną trzymała za gardę, drugą za guz na końcu rękojeści. Wymierzyła ostrze

precyzyjnie w serce wampira.

- Ten kociak ma pazury - szepnęła, niemal nieświadoma tego, że coś mówi.

A potem wzięła głęboki oddech, nie otwierając oczu. Z wielkim trudem zdobywała się na

koncentrację, bo jeszcze nigdy czegoś podobnego nie zrobiła. Wampiry, które zabijała,

przeważnie były w ruchu - i wszystkie walczyły aż do końca. Rashel jeszcze nigdy nie

zadźgała nieprzytomnej ofiary.

background image

Skup się! - zdyscyplinowała się w myślach. Potrzebujesz osiagnąć zanshin, stan

nieskończonego umysłu, świadomość wszystkiego, co się dzieje, bez skupiania uwagi na

czymkolwiek.

Poczuła, że jej stopy stają się częścią chłodnego betonu, a mięśnie i kości to tylko wypustki

ziemi. Siła uderzenia miała wychodzić z samego wnętrza planety.

Była gotowa na dokonanie zabójstwa. Otworzyła oczy, by jeszcze dokładniej wymierzyć cios.

I wtedy zobaczyła, że wampir jest przytomny. A jego otwarte oczy spoglądają prosto na nią.

background image

Rozd ział 5

Rashel zamarła, wciąż trzymając miecz w górze, z ostrzem skierowanym w serce wampira.

- I na co czekasz? - zapytał spokojnie wampir. - No dalej, zrób to.

Rashel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wampir mógł zablokować jej cios drewnianymi

kajdankami, ale tego nie zrobił. Coś mówiło Rashel, że nawet nie zamierza się bronić. Po

prostu leżał bez ruchu, patrząc na nią oczami, które były czarne i puste jak kosmiczna

próżnia.

W porządku, pomyślała Rashel. Zrób to. Nawet pasożyt się zgodził. Zrób to szybko. Teraz.

A jednak po chwili, niemal wbrew swojej woli, odstąpiła od niego i cofnęła się parę kroków.

- Przykro mi, nie przyjmuję poleceń od pasożytów - oznajmiła głośno.

Trzymała miecz w pogotowiu na wypadek, gdyby wampir wykonał gwałtowny ruch. On

jednak spojrzał tylko na drewniane kajdanki, poruszył nadgarstkami i z powrotem położył

głowę na ziemi.

- Ach tak - powiedział z dziwnym uśmiechem. - Czyli tym razem będą tortury, tak? No cóż,

niewątpliwie będziecie się świetnie bawić.

Dźgnij go, idiotko, powiedział cichy głos w głowie Rashel. Nie rozmawiaj z nim.

Niebezpiecznie jest wdawać się w podobne konwersacje.

Ale Rashel nie potrafiła znowu się skupić. Za chwilę, powiedziała sama do siebie. Najpierw

muszę odzyskać panowanie nad sobą.

Przyjęła pozycję gotowa do walki i podniosła latarkę. Zaświeciła wampirowi w twarz.

Zamrugał i odwrócił wzrok.

Nareszcie. Teraz ona mogła widzieć jego, ale on był oślepiony. Oczy wampirów są wrażliwe

na światło. A nawet gdyby zdołał na nią spojrzeć, miała na sobie ochronny szalik. Miała

przewagę, dzięki czemu czuła się panią sytuacji.

- Skąd pomysł, że chcielibyśmy cię torturować - spytała. Wampir

uśmiechnął się do sufitu, nie usiłując patrzeć w jej stronę.

- Stąd, że wciąż żyję. - Uniósł dłonie skute kajdankami. - Czy to nie jest wymowne?

Znaleziono ciała kilku wampirów z Południowego Wybrzeża. Bardzo zmasakrowane ciała.

Dłonie miały skute takimi kajdankami. Ktoś się dobrze bawił. - Uśmiech.

Robota Vicky, pomyślała Rashel. Wolałaby, żeby on wreszcie przestał się uśmiechać. To był

wyjątkowo niepokojący uśmiech, piękny, ale trochę szalony.

background image

- Oczywiście może też chodzić o zdobycie informacji -ciągnął wampir.

Rashel prychnęła.

- Twierdzisz, że mogłabym z ciebie coś wyciągnąć, gdybym naprawdę chciała?

- No cóż. - Uśmiech. - Mało prawdopodobne.

- Też tak sądziłam - stwierdziła sucho Rashel. Wampir głośno się roześmiał.

Na Boga, dźgnij go! - pomyślała Rashel. Teraz! Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W

porządku, na swój dziwny sposób ten wampir był czarujący. Jednak poznała już wielu

pochlebców, którzy słodkimi słówkami usiłowali wymigać się od kołka. Niektórzy nawet ją

uwodzili.

Niemal wszyscy próbowali przejąć kontrolę nad jej umysłem. Rashel zawdzięczała życie

silnej woli, dlatego opierała się telepatii.

Ale ten wampir nie zachowywał się normalnie. A jego śmiech przyprawił ją o dziwne bicie

serca. Uśmiech zmienił jego twarz, jak gdyby nagle zapłonęło w niej światło. Dziewczyno,

masz problem. Zabij go szybko.

- Posłuchaj - powiedziała, odkrywając, ku swemu zdumieniu, że trochę trzęsie jej się głos. -

To nic osobistego. Pewnie nie robi ci to różnicy, ale to nie ja zamierzałam cię torturować. Tu

chodzi o interesy. Muszę spełnić obowiązek. - Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po miecz,

który dyndał jej u kolan.

Wampir odwrócił twarz ku światłu. Już się nie uśmiechał.

- Rozumiem - odparł tym razem bez rozbawienia. - Kwestia.. . honoru. Masz rację - dodał,

wbijając wzrok w sufit. - Tak zawsze musi się skończyć spotkanie dwóch ras. Albo zabijesz,

albo zostaniesz zabita. To prawo natury.

Przemawiał do niej jak wojownik do wojowniczki. Rashel nagle poczuła coś, czego nie

wzbudził w niej jeszcze żaden wampir. Szacunek. Dziwny żal, że w tej wojnie znaleźli się po

przeciwnych stronach barykady. Że muszą być śmiertelnymi wrogami. To ktoś, z kim

mogłabym rozmawiać, pomyślała. Ogarnęło ją uczucie dziwnej samotności. Wcześniej nie

zdawała sobie sprawy, że potrzebuje kogoś do rozmowy.

- Czy chcesz, żeby kogoś zawiadomić? - zapytała niezręcznie i niemal wbrew swojej woli. -

Masz może jakąś rodzinę? Mogłabym zadbać o to, by się dowiedzieli, co się z tobą stało. Nie

oczekiwała, że poda jej jakiekolwiek imiona, to byłby szalony pomysł. W tej grze wiedza

stanowiła o sile. Każda ze stron usiłowała ustalić, kto gra w przeciwnej drużynie. Jeśli już

wiedziało się, że ktoś jest wampirem, wiadomo było, kogo trzeba zabić.

background image

Batman i Kobieta-Kot. Najważniejsze to zachować w tajemnicy prawdziwą tożsamość.

Ten wampir był najwyraźniej kompletnym szaleńcem.

- Hm, mogłabyś wysłać jakąś wiadomość do mojego przyszywanego ojca, Huntera Redferna,

Przykro mi, że nie mogę podać adresu. Powinien mieszkać gdzieś na wschodzie. - Kolejny

uśmiech. - Ach, zapomniałem ci się przedstawić. Jestem Quinn.

Rashel poczuła się tak, jak gdyby to ją uderzono pałką w głowę. Quinn. Żaden z

najgroźniejszych wampirów świata nocy. Może nawet najgroźniejszy ze wszystkich

„nowych" wampirów tych, które niegdyś były ludźmi. Znała jego reputację, jak każdy łowca.

Uważano go za śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika, błyskotliwego stratega,

pomysłowego wojownika... Słynął z lodowatego chłodu. Gardził ludźmi. Chciał, by świat

nocy wymazał ludzką rasę, z wyjątkiem paru osobników niezbędnych jako pokarm. Myliłam

się, pomyślała Rashel zamroczona. Powinnam była pozwolić Vicky go torturować. On akurat

na pewno na to zasłużył. Bóg jeden wie, co ma na sumieniu.

Quinn znów odwrócił się w jej stronę, patrząc prosto w światło latarki, chociaż musiało

sprawiać mu ból.

- Sama widzisz, że lepiej mnie jak najszybciej zabić - powiedział głosem cichym jak szelest

padającego śniegu. - Ja nie zawacham się zabić ciebie, kiedy się uwolnię.

Rashel zaśmiała się z wysiłkiem.

- Czy mam się bać?

- Tylko jeśli zdajesz sobie sprawę, kim jestem. - Jego głos wydawał się teraz zmęczony i

pełny pogardy. - Najwyraźniej nic nie rozumiesz.

- Zastanówmy się. Chyba coś tam słyszałam o Redfernach... Czy to nie ta rodzina, która ma

pod sobą grupę wampirów w radzie świata nocy? Najważniejszy ze wszystkich klanów

rodzonych wampirów. Pochodzący bezpośrednio od Mai, legendarnej pierwszej wampirzycy.

A Hunter Redfern to przywódca i prawodawca świata nocy, odpowiedzialny za kolonizację

Ameryki Północnej przez wampiry jeszcze w XVII wieku. Popraw mnie, jeśli się mylę.

Popatrzył na nią chłodno.

- Mamy swoje źródła. Twoje imię też brzmi dziwnie znajomo. Zdaje się, że Hunter zrobił z

ciebie wampira... A ponieważ wszystkie jego dzieci to córki, stałeś się także jego dziedzicem.

- To bardziej złożona sprawa, niż myślisz - odparł Quinn, uśmiechając się kwaśno. - Z

Redfernami wiążą mnie bardzo skomplikowane relacje. Większość czasu spędzamy na obmy-

ślaniu, jak się nawzajem potopić w Atlantyku.

background image

- Ajaj, rozłam w wampirzej rodzinie... - zadrwiła Rashel. -Czemu nie umiecie pokojowo

ułożyć sobie życia... - Mimo żartów czuła, że coraz trudniej jej oddychać.

Nie chodziło o strach. Naprawdę, zupełnie się go nie bała. Przeszkadzało jej raczej dziwne

niezdecydowanie. Powinna przebić go kołkiem, a nie oddawać się pogaduszkom. Nie rozu-

miała, czemu tak postępuje.

Usprawiedliwiało ją tylko to, że wampir był jeszcze bardziej zdezorientowany i wściekły.

- Chyba jednak nie słyszałaś o mnie wszystkiego - wycedził, odsłaniając zęby. - Jestem

twoim najgorszym koszmarem. Nawet inne wampiry boją się mnie. A stary Hunter... Trzyma

się pewnych zasad. Na przykład kogo i jak wypada zabijać. Gdyby wiedział o paru historiach

z mojego życia, chyba sam by umarł z wrażenia.

Poczciwy stary Hunter, pomyślała Rashel. Strażnik moralności i patriarcha rodu Redfernów,

mentalnie uwięziony w XVII wieku. Może i był wampirem, ale przede wszystkim reprezento-

wał purytańskie wartości pierwszych kolonistów w Ameryce.

- W takim razie może powinnam go o tych historiach poinformować - powiedziała z udanym

namysłem.

Quinn obdarzył ją kolejnym chłodnym spojrzeniem, tym razem jednak w jego oczach

dostrzegła przebłysk szacunku.

- Gdybym wierzył, że jesteś w stanie go odszukać, to może bym się zmartwił.

- Wiesz co, chyba nigdy nie słyszałam twojego imienia - powiedziała Rashel uderzona nagłą

refleksją.- Zakładam, że masz jakieś imię?

Wampir zamrugał.

- Nazywam się John - wyjawił zdziwiony własnym zachowaniem.

- John Quinn. John.

- Nie mówiłem, że możesz używać tego imienia.

- Jak sobie życzysz - mruknęła z roztargnieniem, ponieważ zaprzątały ją inne myśli.

John Quinn. Takie zwykłe bostońskie imię. Imię kogoś rzeczywistego. Rashel nagle zaczęła

myśleć o wampirze jak o prawdziwej osobie, nie tylko o Tym Strasznym Quinnie.

- Powiedz mi - Rashel zdecydowała się wypowiedzieć pytanie, którego nie zadała dotąd

żadnej istocie należącej do świata nocy - czy chciałeś, żeby Hunter Redfern przemienił cię w

wampira?

Zapadła długa cisza.

background image

- Prawdę mówiąc, chciałem go za to zabić - odparł Quinn głosem wypranym z wszelkich

emocji.

- Rozumiem.

Sama czułabym się podobnie, pomyślała Rashel. Nie planowała zadawania więcej pytań,

ale zanim zdążyła się powstrzymać już postawiła kolejne.

- W takim razie czemu to zrobił? Dlaczego wybrał akurat ciebie?

Znów milczenie.

- Byłem... - zaczął wreszcie Quinn, gdy Rashel straciła już nadzieję na odpowiedź. -

Chciałem ożenić się z jedną z jego córek. Dove.

- Ożenić się z wampirzycą?

- Nie wiedziałem, że jest wampirzycą. - W głosie Quinna zabrzmiało zniecierpliwienie. -

Hunter Redfern cieszył się sympatią elit Charlestown. Owszem, niektórzy przebąkiwali, że

jego żona jest czarownicą, ale w tamtych czasach ludzie podejrzewali każdego o konszachty z

diabłem, jeśli pozwoliłeś sobie na uśmiech w kościele.

- Więc nikt nie zdawał sobie sprawy... - zaczęła Rashel.

- Większość ludzi utrzymywała z nim normalne stosunki. -Wargi Quinna wykrzywił

szyderczy uśmiech. - Mój własny ojciec nie miał nic przeciwko niemu, a był pastorem.

Rashel, wbrew własnej woli, była coraz bardziej zainteresowana.

- Musiałeś więc przemienić się w wampira, żeby poślubić Dove?

- Nie doszło do ślubu - sprostował Quinn niemal bezdźwięcznie.

Wydawał się równie zdziwiony jak Rashel, że pozwolił sobie na zwierzenia. Mówił

właściwie sam do siebie.

- Hunter chciał, żebym ożenił się z jedną z jego pozostałych córek. Oświadczyłem, że prędzej

poślubię świnię. Garnet, najstarsza, była tępa jak kołek. Lily, średnia, miała złe oczy,

Chciałem tylko Dove.

- I tak mu powiedziałeś?

- Oczywiście. W końcu wyraził zgodę i wtedy zdradził mi rodzinny sekret. No cóż.

Właściwie nic mi nie powiedział, tylko zademonstrował na żywej ofierze. Obudziłem się

martwy. I odkryłem, że jestem wampirem. Niezłe doświadczenie.

Rashel otworzyła usta, a po chwili znów je zamknęła. Nic potrafiła sobie nawet wyobrazić

czegoś tak strasznego.

background image

- Nie wątpię - wydusiła w końcu.

Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Rashel jeszcze nigdy nie czuła takiej... bliskości

między sobą a wampirem. Zamaist nienawiści i obrzydzenia przepełniała ją litość.

- Ale co się stało z Dove?

Quinn znów zesztywniał.

- Umarła - odparł oschle. Wyraźnie nie życzył sobie dalszego spoufalania się.

- Jak?

- Nie twoja sprawa.

Rashel przekrzywiła głowę i spojrzała na niego bez emocji.

- Powiedz mi, John. Wiesz, są pewne rzeczy, o których powinieneś rozmawiać. To ci

pomoże.

- Nie potrzebuję cholernej psychoanalizy - warknął. Był wściekły, a w jego oczach pojawił

się mroczny blask, który miał przerazić Rashel.

Quinn wyglądał teraz zupełnie dziko - Rashel czuła się podobnie, gdy traciła nad sobą

panowanie, i wymierzała ciosy na oślep, nie dbając, kogo dosięgną.

Nie bała się. Była dziwnie spokojna, taki spokój przynosiły mi ćwiczenia oddechowe, w

czasie których czuła jedność z ziemią i pewność, że obrała właściwą drogę.

- Posłuchaj, Quinn...

- Naprawdę myślę, że powinnaś mnie teraz zabić - powiedział rzeczowo. - Chyba że jesteś na

to za głupia lub zbyt tchórzliwa. To drewno nie wytrzyma długo. A kiedy się uwolnię, użyję

tego miecza przeciwko tobie

Rashel w zdziwieniu spojrzała na kajdanki Vicky. Były wygięte. Deski się nie wykrzywiły,

ale metalowe zawiasy powoli puszczały. Wampir już wkrótce mógł mieć dość miejsca, by

wyswobodzić nadgarstki.

Nawet jak na wampira wydawał się wyjątkowo silny.

Rashel, nie tracąc tego dziwnego spokoju, uświadomiła sobie, co musi zrobić.

- Owszem, to dobry pomysł - zgodziła się. - Wygnij ten metal do końca, będę mogła

wytłumaczyć, jak uciekłeś.

- O czym ty mówisz?

Rashel wstała i sięgnęła po nóż, by przeciąć mu pęta na nogach.

- Jesteś wolny.

Quinn na chwilę przestał manewrować kajdankami.

background image

- Oszalałaś - stwierdził, jak gdyby dopiero teraz to odkrył.

- Być może. - Rashel przecięła sznur. Wampir poruszył rękami w kajdankach.

- Jeśli myślisz, że skoro kiedyś byłem człowiekiem, to teraz ulituję się nad przedstawicielką

tej rasy, bardzo się mylisz -odparł z namysłem. - Nienawidzę ludzi jeszcze bardziej niż

Redfernów.

- Za co? - Odsłonił zęby.

- Nie, nie zamierzam ci wszystkiego tłumaczyć. Po prostu uwierz mi na słowo. Rashel

uwierzyła. Wydawał się teraz wściekły i groźny jak dzikie zwierzę schwytane w pułapkę.

- W porządku - powiedziała, odstępując o krok i chwytają rękojeść bokkena. - Pokaż, co

potrafisz. Ale pamiętaj, już raz cię pobiłam. To ja cię ogłuszyłam.

Wampir pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Idiotko - prychnął. - Przecież nawet nie zwróciłem na ciebie uwagi. Myślałem, że należysz

do tej bandy partaczy którzy przewracali się o własne nogi. Na nich zresztą też nie zwróciłem

specjalnej uwagi. - Quinn jednym płynnym ruchem który zdradzał całą jego silę i panowanie

nad własnym ciałem przybrał pozycję siedzącą.

- Nie masz szans - dodał cicho, spoglądając na Rashel czarnymi oczami. Teraz, gdy nie

oślepiała go latarka, było widać, jak ogromne ma źrenice. - Już nie żyjesz.

Rashel miała niepokojące przeczucie, że wampir mówi prawdę.

- Jestem szybszy od jakiegokolwiek człowieka- ciągnął Quinn. - I silniejszy. Lepiej widzę w

ciemnościach i potrafię być naprawdę nieprzyjemny.

Rashel wpadła w panikę.

Uwierzyła w każde jego słowo. Nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, poczuła ucisk w

żołądku. Nic nie pozostało z jej dawnego opanowania.

On ma rację, a ty naprawdę jesteś idiotką, westchnęła z wysiłkiem. Mogłaś go powstrzymać

bez trudu \

zmarnowałaś szansę. I to dlaczego? Bo zrobiło ci się go żal? Żal nikczemnego, zwariowanego

potwora,

który teraz rozerwie cię na strzępy? Ktoś takgłupi jakty po prostu zasługuje na śmierć.

Rashel poczuła, że stacza się w otchłań, nie mogła uchwycić się żadnego punktu oparcia...

Ale nagle coś jednak wpadło jej w ręce. Przytrzymała się tej myśli z całą desperacją, starając

się oprzeć lękowi, który wciągał ją w ciemność.

Nie mogłaś postąpić inaczej.

background image

To znów odezwał się cichy głos w jej umyśle. Rashel wiedziała, ku swojemu zdumieniu, że

głos ma rację. Naprawdę nie mogła zabić Quinna, gdy leżał przed nią związany i bezbronny.

Gdyby to zrobiła, sama stałaby się potworem. A po wysłuchaniu jego historii nie potrafiła mu

nie współczuć.

Prawdopodobnie zaraz zginę, pomyślała. I wciąż się boję. Ale postąpiłabym taksamo.

Zrobiłam to, co powinnam.

Rashel uchwyciła się tej myśli, by dzielnie znieść ostatnie minuty swojego życia. Straciła

szansę, by przebić wampira mieczem, gdy jeszcze miał skrępowane dłonie. Wiedziała, że

czas już się wypełnia, i wiedziała, że wampir także to czuje.

- Jaka szkoda. Będę musiał rozerwać ci tętnicę - powiedział.

Rashel nie drgnęła.

Quinn wykręcił kajdanki po raz ostatni, tym razem wyrywając zawiasy Drewniane części

upadły ze szczękiem na betonową posadzkę. Wstał wolny. Rashel nie widziała już jego

twarzy, bo znalazła się poza zasięgiem światła latarki.

- Cóż - zaczął.

- Cóż - szepnęła Rashel. Stanęli naprzeciwko siebie.

Rashel czekała na mimowolne drgnienie ciała, które zdradziłoby jej, w którą stronę Quinn się

rzuci. Ale z takim wrogiem jeszcze nigdy nie walczyła. Napięcie skrywał głęboko w środku,

gotów uwolnić wszystkie siły w chwili, kiedy będzie ich potrzebował. Wydawał się

doskonale opanowany.

To jego zanshin, pomyślała.

- Dobry jesteś - powiedziała cicho.

- Dziękuję. Ty też.

- Dzięki.

- Ale to i tak nie ma znaczenia.

Rashel właśnie zaczynała mówić: „Jeszcze zobaczymy", gdy Quinn ruszył do ataku. Musiała

zareagować w ułamku sekundy. Niemal niewidoczny ruch nogi podpowiedział jej, że wampir

rzuci się w prawo, a w jej lewą stronę. Zareagowała zupełnie automatycznie, płynnym

ruchem... I dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie użyła miecza. Wyszła o krok do

przodu, odpierając atak lustrzanym blokiem. Uderzyła lewą ręką w wewnętrzną stronę jego

prawego ramienia. Celowała w nerwy, żeby unieruchomić rękę. Ale nie chciała go zranić. Z

background image

przerażeniem, od którego zakręciło jej się w głowie, zdała sobie sprawę, że nie chciała

przeszyć wampira mieczem.

- Zginiesz - wysyczał.

Przez chwilę nie była nawet pewna czy to on, czy też cichy głos w jej głowie to powiedział.

Usiłowała go odepchnąć. Wiedziała tylko, że potrzebuje czasu by odzyskać instynkt

samozachowawczy. Zamierzyła się na niego ...

..... i wtedy jej dłoń dotknęła jego dłoni. Stało się coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy

w życiu.

background image

Rozd ział 6

Wstrząs poczuła we wnętrzu dłoni, ale prąd pomknął w górę ramienia jak piorun.

Łaskotało ją w ciele. Jednak prawdziwy szok przeżyła, gdy sięgnął jej głowy. Umysł Rashel

eksplodował - inaczej nie umiała tego opisać. Była to bezgłośna eksplozja, która rozbiła ją w

drobny mak. W jednej sekundzie straciła grunt pod nogami - oparcie znalazła w ramionach

Quinna.

Nic zdawała sobie sprawy z istnienia czegokolwiek wokół. Unosiła się na fali białego światła,

a Quinn był jedynym punktem którego mogła się uchwycić. Podobnie jak wcześniej, gdy

ratowała się przed otchłanią lęku... Ale tym razem nie czuła strachu. Przeciwnie, choć

wydawało się to niemożliwe, ogarnęła ją dziwna ekstaza.

Mocny uścisk Quinna sprawiał jej ból. Ale jeszcze wyraźniej niż dotyk jego ramion czuła

kontakt z jego umysłem. Pomiędzy nimi otworzyło się bezpośrednie połączenie. Doznawała

jego zdumienia, zaskoczenia, niedowierzania. I wiedziała, że on ma taki sam dostęp do jej

emocji.

To telepatia, powiedziała jakaś część Rashel, rozpaczliwie walcząc o odzyskanie kontroli nad

sytuacją. Jakaś wampirza sztuczka.

Ale Rashel wiedziała, że to nie jest tylko sztuczka. Quinn był równie zszokowany, jak ona -

czuła to doskonale. Może nawet to on wyszedł na tym gorzej. Oddychał płytko i szybko, a

jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.

Rashel nie dawała się wypuścić z rąk, pochłonięta przez szalone myśli. Chciała go pocieszyć.

Wyczuwała, prawdopodobnie lepiej niż on sam, że za maską okrucieństwa skrywa

przerażająco kruche wnętrze.

Tak samo jak ja, pomyślała niepewnie Rashel. I nagle zdała sobie sprawę, że on dostrzega jej

słabą stronę tak samo wyraźnie. Strach wezbrał w niej gwałtownie, wywołując falę paniki.

Rashel usiłowała jakoś odciąć się od wampira, oprzeć mu się, tak jak potrafiła opierać się

próbom kontrolowania jej umysłu. Wiedziała jednak, że to na nic. Quinn przedarł się przez

wszelkie zasieki. Był w samym jej wnętrzu.

- Już dobrze - powiedział, a ona nagle zorientowała się, że Quinna przeszyły dreszcze. Mówił

beznamiętnym głosem, choć zarazem był obezwładniająco delikatny. Rashel czuła, że posta-

nowił opanować sytuację poprzez całkowite poddanie się szaleństwu.

Co najdziwniejsze, jego słowa rzeczywiście podziałały kojąco.

background image

Pod lodem, który go skuwał, krył się ogień. Rashel czuła to doskonale. Obezwładniała ją

myśl, że prawdopodobnie nikt przed nią tego nie odkrył.

W jakiś sposób znaleźli się na podłodze i teraz siedzieli na krawędzi pola światła rzucanego

przez latarkę. Quinn obejmował ją mocno, a Rashel była zdumiona reakcją na jego uścisk.

Dotyk wampira odebrał jej dech i zupełnie zniewolił.

W tej samej chwili Quinn - ruchem przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach - ujął ko-

niec jej szalika i zaczął go odwijać

Był delikatny i spokojny. Rashel nawet nie usiłowała go powstrzymać. Wampir właśnie od-

słaniał jej twarz, a ona nie zamierzała nic z tym zrobić.

Chciała, żeby ją zobaczył. Mimo przerażenia pragnęła, żeby zobaczył jej twarz, dowiedział

się, kim jest. Marzyła, by spotkać się z nim twarzą w twarz w tym dziwnym świetle, które

ogrzewało ich umysły. To, co stanie się potem, nie ma znaczenia.

- John - wyszeptała.

Odwinął kolejną warstwę szala, tak skoncentrowany, jak gdyby dokonywał ważnego arche-

ologicznego odkrycia.

- Nie znam twojego imienia. - To zabrzmiało jak stwierdzenie faktu. Do niczego jej nie zmu-

szał.

Gdyby Rashel mu je podała, wydałaby na siebie wyrok śmierci. Quinn mógł ujawniać lu-

dziom swoją tożsamość, ale on w każdej chwili mógł się zapaść pod ziemię, zniknąć w jakiejś

zapomnianej wampirzej norze, gdzie nie sięgało ludzkie oko. Wiedział, że jest łowczynią.

Gdyby poznał jej imię i twarz, mógłby ją zniszczyć w każdej chwili. A najbardziej

przerażające było to, że jakaś część Rashel wcale się tym nie przejmowała.

Quinn pozbył się już przedostatniej warstwy. Za chwilę twarz Rashel będzie wystawiona na

chłodne nocne powietrze... i ukarze się oczom wampira, który widział w ciemnościach.

Jestem Rashel, pomyślała. Nie potrafiła zmusić się, by wypowiedzieć słowa głośno.

Odetchnęła głęboko. I w tej samej chwili oślepiło ją światło. Nic przytłumiony błysk jej

umysłu. Prawdziwe światło płynące z kilku latarek, ostre i straszliwie jaskrawe. Snopy

przeszyły mrok piwnicy, zatapiając Rashel i Quinna w powodzi blasku.

Rahel struchlała. Jedną ręką instynktownie przytrzymała szalik na twarzy. Poczuła się tak,

jak gdyby ktoś przyłapał j ą nago.

Przeraziło ją to, że nie słyszała, by ktokolwiek wchodził do piwnicy. Jej uwaga była

całkowicie pochłonięta czym innym, cały Świat zewnętrzny zniknął. Co się stało z jej

wytrenowanymi umiejętnościami łowczyni? Co się stało z nią?

background image

Nie widziała nic poza światłem. Pomyślała, że to na pewno wampiry przychodzące z pomocą

Quinnowi. On także tak sądził. Stanął ramię w ramię z nią, a nawet usiłował ją zasłonić. Ze

zdziwieniem uświadomiła sobie, że teraz może się tyłko domyślać, co dzieje się w jego

głowie. Połączenie zostało gwałtownie przerwane. Zza oślepiającego światła dobiegł

stanowczy i pełen oburzenia krzyk:

- Jak on się uwolnił? Co wy wyprawiacie?

Vicky. Ja chyba zwariowałam, pomyślała Rashel. Kompletnie zapomniałam, że oni tu wrócą.

Że w ogóle istnieją. Na schodach lśniły jednak więcej niż trzy latarki.

- E. przysłał nam wsparcie - powiedziała Vicky, a Rashel ogarnął lęk. Naliczyła pięć snopów

świateł i zauważyła zarysy wojowniczych sylwetek. To przybywali Lansjerzy.

Rashel desperacko usiłowała zebrać myśli. Przynajmniej wiedziała, co trzeba zrobić.

Szturchnęła Quinna w bok.

- Wynoś się stąd - szepnęła. - Po drugiej stronie jest wyjście na inne schody. Biegnij, ja ich

zatrzymam. - Mówiła tak cicho, że dźwięk jej słów mogły wychwycić tylko wampirze uszy

Dzięki szalikowi na twarzy miała zasłonięte usta.

Ale Quinn nigdzie się nie wybierał. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś właśnie wybudził go ze snu

wiadrem lodowatej wody Był wstrząśnięty, wściekły i nieco oszołomiony. Stał bez ruchu,

wpatrując się w blask latarek jak osaczone zwierzę.

Tymczasem światła się zbliżały. Rasheł rozpoznawała postać Vicky na czele pochodu.

Szykowała się walka, w której ktoś musiał zginąć.

- Co on ci zrobił? - zapytał Steve.

- Zapytaj raczej o to, co ona tu z nim wyrabiała? - warknęła Vicky. - Pamiętajcie, że chcemy

go wziąć żywego - dodała stanowczo.

Kashel jeszcze mocniej pchnęła Quinna.

- No już.

Tylko na nią popatrzył.

- Nie rozumiesz, co oni chcą z tobą zrobić? - syknęła.

Quinn odwrócił się tak, by nadchodzący łowcy nie mogli zobaczyć jego twarzy.

- Nie można też powiedzieć, żeby szaleli z radości na twój widok -prychnął.

- Ja sobie poradzę. - Rashel trzęsła się z wściekłości. - Po prostu idź. Teraz!

Wydawało się, że Quinn pała ku niej taką samą nienawiścią, jak w stosunku do pozostałych

łowców. Rashel zrozumiała nagle, że on nie chce jej pomocy. Nie przywykł do prezentów od

background image

losu. Teraz był do tego zmuszony, i to doprowadzało go do furii. Ale nie miał innego wyboru.

I w końcu musiał to sobie i uswiadomić. Popatrzył na nią po raz ostatni, po czym zerwał się

do biegu i zniknął w ciemnościach.

Snopy świateł splątały się w zamieszaniu. Rashel szczęśliwa wreszcie może się poruszyć, ze-

rwała się na równe nogi i wskoczyła pomiędzy łowców a wampira. Nastąpiła kotłowanina, lu-

dzie potrącali się nawzajem, przeklinali i wrzeszczeli. Rashel z przyjemnością rozładowała

napięcie. Wpadała wszystkim pod nogi tak długo, aż bardzo szybki wampir oddalił się wy-

starczająco daleko. Potem jednak musiała się zmierzyć z pozostałymi. Oświetliło ja pięć lata-

rek. Siedmioro rozzłoszczonych ludzi wbiło w nią badawczy wzrok. Rashel wstała i się otrze-

pała. Czas ponieść konsekwencje. Wyprostowała głowę, nie spuszczając oczu.

- Co się stało? - spytał Steve. - Czy on cię zahipnotyzował?

Poczciwy Steve. Rashel poczuła przypływ ciepła. Ale nie mogła skorzystać z ratunku, który

jej proponował.

- Nie wiem, co się stało - przyznała.

I to była prawda. Nawet nie usiłowała się tłumaczyć, co wydarzyło się między nią a wampi-

rem. Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszała.

- Myślę, że celowo pozwoliłaś mu uciec - powiedziała Vicky.

Rashel nie mogła w ciemnościach dostrzec jej jasnych oczu, ale wyczuwała, że wyglądają

jak lśniące kamienie.

- Myślę, że zaplanowałaś to od samego początku - dodała Vicky. - Dlatego kazałaś nam

sprawdzić ulicę.

- Czy to prawda? - Jeden ze snopów światła gwałtownie się poruszył. Nagle przed Rashel

stanęła Nyala, zesztywniała z napięcia. W głosie dziewczyny brzmiało błaganie. - Napraw-

dę zrobiłaś to celowo?

Rashel poczuła się bardzo zmęczona. Nyala była delikatna i trochę niezrównoważona. W

dodatku zdążyła już zrobić z Rashel bohaterkę. Teraz ten obraz został zburzony.

Z uwagi na Nyalę Rashel niemal żałowała, że nie może skłamać. Ale to w końcu i tak by się

wydało.

- Tak, zrobiłam to celowo - odparła.

Nyala skuliła się, jak gdyby Rashel wymierzyła jej policzek Nie winie cię, pomyślała Rashel.

Ja też sądzę, że chyba oszalałam.

background image

Prawda była taka, że im dalej znajdowała się od Quinna, tym mniej rozumiała własne zacho-

wanie. Wydawało jej się teraz, że to wszystko był sen, i to niezbyt składny.

- Dlaczego? - spytał jeden z Lansjerów. Znali Rashel i jej reputację. Nie chcieli myśleć o niej

źle. Podobnie jak Nyala, rozpaczliwie poszukiwali wymówki.

- Nie wiem - powiedziała Rashel, nie patrząc im w oczy. Ale nie panowałam nad własnym

umysłem.

Nyala wreszcie wybuchła.

- Nienawidzę cię - wykrzyknęła. Trzęsła się z wściekłości, a każde jej zdanie było jak zatruta

strzała. - Ten wampir mógł być tym, który zabił moją siostrę. Mógł też wiedzieć, kto to zrobił

zamierzałam go o to zapytać, ale nie dostałam szansy. Przez ciebie. To ty go wypuściłaś.

Mieliśmy go, a ty pozwoliłaś mu uciec!

- Jest jeszcze gorzej - wtrąciła Vicky chłodnym i pogardliwym głosem- Planowaliśmy

wypytać go o te porywane nastolatki. Teraz nie możemy. Będą kolejne tragedie i to z twojej

winy.

Miała rację. Nyala także. Skąd Rashel wiedziała, że to nie Quinn zabił jej siostrę?

- Sympatyzujesz z wampirami. Nie wiem, może należysz do tych cholernych Po-kojowców,

którzy chcą, żebyśmy wszyscy żyli w zgodzie,. Ale nie jesteś po naszej stronie.

Kilkoro Lansjerów zaczęło protestować, ale przerwał im krzyk Nyali.

- Jesteś po ich stronie? - przenosiła wzrok z Vicky na Rashel i z powrotem, zesztywniała z

emocji. - Poczekaj tylko. Poczekaj, aż powiem wszystkim, że Rashel to Kobieta-Kot. I że

naprawdę działa dla świata nocy. Poczekaj tylko!

Rashel zdała sobie sprawę, że dziewczyna dostała histerii. Vicky wydawała się zdziwiona,

jak gdyby trochę zaniepokoiło ją to, co sama rozpętała.

- Nyala, posłuchaj - zaczęła Rashel.

Ale Nyala wpadła w taką furię, że nic do niej nie docierało.

- Powiem wszystkim w Bostonie! Zobaczysz! - odwróciła się na pięcie i wybiegła na schody,

jak gdyby zamierzała od razu zrealizować groźby.

Rashel obejrzała się za Nyala.

- Lepiej wyślij kogoś za nią - powiedziała do Vicky. - Nie jest bezpieczna w tej okolicy.

Vicky popatrzyła na Rashel wzrokiem, w którym krył się zarazem gniew i zdumienie.

- Jasne. Dobra. Wszyscy oprócz Steve'a biegnijcie za Nyalą. Zabierzcie ją do domu.

Wyszli, obrzucając Rashel oburzonymi spojrzeniami.

background image

- Odwieziemy cię do domu - zdecydowała Vicky. Jej głos nic brzmiął ciepło, ale i nie tak

wrogo jak kilka minut wcześniej.

- Pojadę własnym samochodem - powiedziała cicho Rashel

- W porządku. - Vicky milczała przez chwilę. - Ona pewnie tego nie zrobi - wypaliła w

końcu. - Po prostu się zdenerwowała.

Rashel nic nie mówiła. Nyala wyglądała tak, jak gdyby zamierzała zrobić dokładnie to, co

zapowiedziała. A gdyby rzeczywiście tak postąpiła...

No cóż. Wówczas można by było postawić pytanie: Kto zabije Rashel pierwszy. Wampiry

czy łowcy wampirów.

Środowy poranek był szary, lodowaty i deszczowy. Rashel pogrążona w myślach wlokła się z

zajęć na zajęcia w Wassaguscus High. Jej obecna rodzina zastępcza zostawiła ją w spokoju,

przyzwyczaiła się już, że Rashel chadza własnymi drogami Dziewczyna usiadła w małej sy-

pialni przy przygaszonych światłach i pogrążyła się w refleksjach.

Wciąż nie rozumiała, co się stało, a z każdą godziną wspomnienia stawały się mniej wyraźne.

Wszystko to było zbyt dziwaczne, by mogło być częścią rzeczywistości i coraz bardzie] przy-

pominało sen. Jeden z tych snów, w których człowiek zachowuje się zupełnie inaczej niż za-

zwyczaj i rano bardzo się tego wstydzi.

Ciepło, bliskość... Czy naprawdę poczuła coś podobnego w obecności wampira? Zelektryzo-

wał ją dotyk pasożyta. Chciała pocieszyć pijawkę?

I to nie byle jaką pijawkę. Samego Quinna. Legendarnego wroga ludzi. Jak mogła pozwolić

mu uciec? Ilu ludzi ucierpi z powodu jej niepoczytalnego zachowania? Kto wie, pomyślała w

końcu, może rzeczywiście jej umysł został poddany kontroli. Inaczej nie umiała tego

wyjaśnić.

W czwartek Rashel wiedziała jedno. Vicky miała rację co do konsekwencji jej działań. Mu-

siała to naprawić. Musiała sama znaleźć porwane dziewczyny - o ile rzeczywiście ktoś je po-

rywał. W „Globe" nie znalazła żadnego artykułu na podobny temat. Ale jeśli rzeczywiście do-

chodziło do porwań, Rashel musiała to rozwikłać. I ukrócić ten proceder. O ile tylko mogła.

W porządku. A zatem dziś wieczorem wróci do Mission Hill i rozpocznie śledztwo.

Ponownie sprawdzi magazyn. Tym razem po swojemu.

Rashel zrozumiała jeszcze jedną rzecz, gdy tylko uświadomiła sobie, jakie ma priorytety. Mu-

siała zrobić jeszcze coś, nie dla Nyali, Vicky czy Lansjerów. Tylko dla siebie. W obronie wła-

background image

snego honoru i dobra wszystkich istot, które cieszyły się dziennym światłem. Następnym

razem musiała zabić Quinna.

Rashel bezszelestnie poruszała się po opuszczonych ulicach. Trzymała się cieni. Nie było to

łatwe, gdy ziemię pokrywało bloto i odłamki rozbitych szyb. Nie było chodników, trawników,

żadnych roślin, z wyjątkiem zeschniętych chwastów w opuszczonych domostwach. Wszędzie

leżały tylko mokre śmieci i potłuczone butelki.

Ponure miejsce. Pasowało do nastroju Rashel, w chwili gdy przedzierała się w stronę nieza-

mieszkanego bloku, do którego we wtorek zaprowadziła ich Vicky. Stojąc w drzwiach

wejściowych, sprawdziła resztę ulicy.

Wszędzie były magazyny. Niektóre z nich chroniły wysokie płoty zwieńczone gęstym drutem

kolczastym. Wszystkie miały zakratowane okna lub nagie ściany i metalowe drzwi. Rashel

nie martwiła się jednak o podobne zabezpieczenia. Umiała przecinać siatkę i otwierać zamki.

Niepokoiło ją to, że nie wiedziała, od czego zacząć.

Ludzie nocy mogli wykorzystywać każdy z tych magazynów. Nie pomogło jej nawet to, że

wiedziała, w którym miejscu Steve i Vicky walczyli z Quinnem, bo to on ich zaskoczył Do-

strzegł intruzów ze swojego legowiska i ruszył do ataku. Oznaczało to, że właściwym celem

Rashel mógł być każdy z budynków. Albo żaden z nich.

W porządku. Należało zachować cierpliwość. Musiała po prostu od czegoś zacząć. Nagle

Ra-shel uskoczyła w mrok, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, dlaczego to robi. Jej uszy

pochwyciły jakiś dźwięk - cichy szelest dochodzący z drugiej strony ulicy.

Przywarła plecami do ceglanego muru. Nawet nie drgnęła Przeskakiwała wzrokiem z budyn-

ku na budynek, wstrzymując oddech, by lepiej widzieć.

To tam. Dźwięk dochodził z tamtego magazynu, na końcu ulicy. Teraz Rashel mogła już go

zidentyfikować. Był to dźwięk silnika.

Zobaczyła, że w jednym z magazynów unoszą się metalowe drzwi. Za nimi ukazały się świa-

tła jakiegoś samochodu. Po chwili na ulicę wyjechała ciężarówka.

Nie była to duża ciężarówka. U-Haul. Wyjechała na zewnątrz, po czym przystanęła. Jakaś po-

stać zasunęła metalową bramę i po chwili wspięła się do kabiny kierowcy. Rashel wytężyła

wzrok, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek oznaki wampiryzmu. Wydawało jej się, że ruchy

postaci są po podejrzanie płynne, ale z takiej odległości nie można było uzyskać pewności.

Nic poza tym nie pozwalało odgadnąć, co się dzieje.

To może być człowiek, pomyślała. Jakiś właściciel magazynu wracający do domu po nocy

spędzonej nad księgowaniem rachunków.

Ale instynkt podpowiadał Rashel co innego. Zjeżyły jej się włoski na karku.

background image

l wtedy, gdy ciężarówka zaczęła już ruszać, stało się coś, co utwierdziło ją w podejrzeniach i

skłoniło do wyskoczenia na ulicę.

Tylne drzwi ciężarówki otworzyły się i wypadła z niej dziewczyna. Była bardzo szczupła, a

światło latarni ukazało jej blond włosy. Wylądowała na pokrytej gruzem drodze i przez

chwilę leżała bez ruchu, jak gdyby oślepiona. Potem podskoczyłą i rozejrzała się dziko wokół

siebie i zaczęła biec w stronę Rashel.

background image

Rozd ział 7

W chwili gdy Rashel przechwyciła dziewczynę, ciężarówka już hamowała, by zawrócić.

- Wypadła! Zgubiliśmy jedną z nich! - krzyknął ktoś.

- Tędy - powiedziała Rashel, wyciągając do dziewczyny rękę i wskazując jej drogę uciecz-

ki.

Z bliska widziała, że dziewczyna jest niska, a włosy bezładnie opadają jej na czoło. Ciężko

oddychała. Nie wydawała się wdzięczna, raczej wystraszona. Przez chwilę wpatrywała się w

Rashel, po czym usiłowała uciec. Rashel złapała ją.

- Jestem po twojej stronie! Chodź! Musimy uciekać tam, gdzie ciężarówka za nami nie

wjedzie.

Samochód właśnie zakręcał. Światła reflektorów omiotły dziewczyny. Rashel objęła ucieki-

nierkę w pasie i razem zerwały się do dobiegu. Dziewczyna dała się ponieść. Jęczała, ale się

nie zatrzymywała.

Rashel kierowała się między dwa magazyny. Wiedziała, że jeśli w ciężarówce naprawdę są

wampiry, to jedyną szansą na ocalenie uciekinierki był jej samochód. Wampiry potrafiły biec

szybciej niż jakikolwiek człowiek.

Wybrała akurat te dwa magazyny, ponieważ nie ogradzała ich zbyt wysoka siatka ani drut

kolczasty. Gdy dotarły na miej sce, Rashel popchnęła lekko dziewczynę.

- Wejdź na górę! - nakazała.

- Nie potrafię! - Dziewczyna trzęsła się, walcząc o odzyskanie oddechu. Rashel przyjrzała

się jej uważnie i uznała, że mówi prawdę. Prawdopodobnie nigdy w życiu na nic się nie

wspięła. Miała na sobie imprezowe ciuchy i szpilki.

Kątem oka Rashel zobaczyła światła ciężarówki w ulicy. Hamowała.

- Musisz! - krzyknęła. - Chyba, że chcesz wrócić do nich. -Rashel złączyła palce dłoni,

układając je w siodełko. - Tu postaw nogę i chwyć się czegoś na górze. Podsadzę cię.

Dziewczyna była zbyt wystraszona, by nie spróbować. Postawiła nogę na dłoni Rashel. W tej

samej chwili ciężarówka zgasiła światła.

background image

Rashel tego się spodziewała. W ciemnościach wampiry miały przewagę - były obdarzone lep-

szym wzrokiem niż ludzie. A zatem napastnicy zamierzali dopaść ofiarę, porzucając samo-

chód.

Rashel wzięła głęboki oddech, po czym gwałtownie wypuściła powietrze, naprężając mięśnie.

Dziewczyna z krzykiem wystrzeliła w górę, docierając na sam szczyt płotu. Sekundę później

Rashel wspięła się za nią, chwyciła krawędź siatki i przerzuciła nogi na drugą stronę. Niemal

bezgłos nie opadła na ziemię, po czym wyciągnęła ręce do dziewczyny,

- Puść się! Ja cię złapię.

Dziewczyna niezgrabnie gramoliła się właśnie na drugą stronę płotu.

- Nie dam rady... - jęknęła, patrząc w dół przez ramię.

- Już!

Dziewczyna posłusznie zeskoczyła. Rashel pochwyciła ją r w połowie drogi, postawiła na

nogach i złapała za przedramię.

- Spadamy stąd!

Biegnąc, Rashel przypatrywała się budynkom. Potrzebowała jakiejś wnęki w murze, miejsca,

w którym mogłaby się ustawić plecami, chroniąc dziewczynę. To mogło się udać... o ile wam-

pirów nie było więcej niż dwóch czy trzech.

- Ilu ich jest? -spytała.

- Co? - Dziewczyna z trudem walczyła o oddech.

- Ilu! Ich! Jest!

- Nic wiem, nie mogę już biec! - Dziewczyna zatrzymała się i zgięła wpół, opierając dłonie

na kolanach. Nie mogła złapać oddechu.

- Mam nogi... jak z waty... - wydyszała.

Rashel uświadomiła sobie z rozpaczą, że popełniła błąd. Nie mogła wymagać od tej blond la-

leczki, żeby ścigała się z wampirami. Ale gdyby zatrzymały się tu, na otwartej przestrzeni,

zginęłaby natychmiast. Rashel desperacko rozejrzała się dokoła, l nagle zobaczyła szansę.

Zgodnie z bostońską tradycją na uboczu stał porzucony samochód. W tym mieście niechciane

auta po prostu zostawiano na nabrzeżu. Rashel pobłogosławiła w myślach nieznanego dobro-

czyńcę. Gdyby tylko udało im się dostać do środka...

- Tędy! - Nawet nie czekała, aż dziewczyna zaprotestuje, tylko od razu pociągnęła ją za sobą.

- No już, dasz radę! Jak dobiegniemy do samochodu, nie będziesz już musiała nigdzie biec...

background image

Słowa zmotywowały dziewczynę do działania. Gdy dobiegły do samochodu, Rashel zauwa-

żyła, że jedno z tylnych okien jest wybite.

- Do środka!

Dziewczyna była drobna, z łatwością więc wśliznęła się do wnętrza, a Rashel zanurkowała

tuż za nią. Potem wepchnęła ją pod siedzenie.

- Ani mru-mru - syknęła.

Leżała w napięciu, nasłuchując. Nie zdążyła nawet odetchnąć po raz drugi, gdy usłyszała

kroki. Ciche, ostrożne, jak stąpanie skradającego się tygrysa. Kroki wampira. Rashel

wstrzymała oddech w oczekiwaniu.

Coraz bliżej i bliżej... Rashel czuła, że jej podopieczna sie trzęsie. Spoglądała na ciemny sufit

samochodu, usiłując zaplanować obronę na wypadek, gdyby zostały schwytane.

Kroki dobiegały teraz z bardzo bliska. Rashel słyszała zgrzytanie szkła trzy metry od drzwi

samochodu.

Tylko błagam, niech w tej paczce nie będzie wilkołaków, pomyślała. Wampiry widzą i

słyszą lepiej niż ludzie, ale to wilkołakpotraf odnaleźć ofiarę węchem. Nie mógłby

przegapić zapachu ludzi w samochodzie.

Kroki nagle ucichły. Rashel poczuła ścisk w sercu. Z otwartymi oczami, bezgłośnie,

zacisnęła dłoń na mieczu.

I wtedy usłyszała szybki ruch - napastnicy się oddalali Rashel nie wydała żadnego dźwięku,

dopóki ich kroki całkiem nie ucichły. Potem policzyła jeszcze do dwustu. Dopiero wówczas

bardzo ostrożnie podniosła się i wyjrzała przez okno. Ani śladu wampirów.

- Czy teraz mogę wreszcie się podnieść? - rozległ się cichy jęk z podłogi.

- Jeśli potrafisz być zupełnie cicho- szepnęła Rashel Mogą wciąż być w pobliżu. Musimy

dotrzeć do samochodu, tak żeby nas nie zauważyli.

- Co tylko chcesz, bylebym nie musiała biec - powiedziała błagalnie dziewczyna. Teraz

wyglądała jeszcze żałośniej - Próbowałaś kiedyś sprintu na dwunastocentymetrowych

szpilkach?

- Nie noszę szpilek - wyjaśniła Rashel, uważnie lustrująci ulicę. - W porządku. Ja wysiądę

pierwsza, ty za mną.

Wyśliznęła się przez okno, nogami do przodu. Dziewczyna wystawiła głowę.

- Czy ty nigdy nie używasz drzwi?

background image

- Cicho. Chodź już - ponagliła Rashel. Poprowadziła dziewczynę mroczną ulicą, przesuwa-

jąc się jednej plamy cienia do drugiej. Przynajmniej potrafi cicho się poruszać, pomyślała. No

i ma poczucie humoru, nawet w obliczu niebezpieczeństwa. To rzadkie.

Rashel odetchnęła z ulgą, gdy dotarły do wąskiej, krętej alejki, przy której zaparkowała swo-

jego Saturna. Nie były jeszcze bezpieczne. Musiała wydostać tę blondyneczkę z Mission Hill.

- Gdzie mieszkasz? - spytała, zapuszczając silnik, ale odpowiedź jednak nie nadeszła. Ra-

shel odwróciła się i zobaczyła, że dziewczyna patrzy na nią z nieskrywanym niepokojem.

- Dlaczego jesteś tak dziwnie ubrana? - spytała. - I w ogóle kim ty jesteś? To znaczy

oczywiście cieszę się, że mnie uratowałaś, ale nic z tego nie rozumiem... Rashel się zawahała.

Potrzebowała wyciągnąć od tej dziewczyny informacje, a to wymagało czasu i zaufania.

Nagle podjęła decyzję i zaczęła jedną ręką odwijać szalik z głowy.

- Tak jak mówiłam, jestem tu, żeby ci pomóc - odparła, gdy odsłoniła już całą twarz. -

- Ale najpierw odpowiedz mi. Wiesz, kim byli ludzie, którzy więzili cię w ciężarówce?

Dziewczyna odwróciła wzrok. Już wcześniej trzęsła się z zimna, teraz zadrżała jeszcze moc-

niej.

- To nie byli zwykli ludzie... To były...

- A zatem wiesz. No to ja jestem kimś, kto właśnie te typy łowi.

Dziewczyna przeniosła spojrzenie z twarzy Rashel na miecz, który leżał pomiędzy nimi.

Otworzyła usta ze zdziwienia.

- O mój Boże! Ty jesteś Buffy Postrach Wampirów!

- Co? Aha. - Rashel nie miała okazji obejrzeć tego filmu. -Zgadza się. Możesz mówić do

mnie Rashel. A ty jak się nazywasz?

- Daphne Childs. Mieszkam w Somerville, ale nie chcę jechać do domu.

- To się świetnie składa, bo muszę z tobą porozmawiać. Znajdźmy Dunkin Donuts.

Rashel skierowała się do restauracji na przedmieściach Bostonu. Wiedziała, że to bezpieczne

miejsce, niezwiązane ze światem nocy. Okryła płaszczem kostium ninja i pożyczyła Daphne

sweter, który trzymała w bagażniku. Potem weszły do środka i zamówiły paluszki z galaret-

ką, a do picia czekoladę.

- A teraz opowiedz mi, co się stało - poprosiła Rashel, -Dlaczego wylądowałaś w tej

ciężarówce?

background image

Daphne objęła dłońmi kubek z czekoladą.

- To było takie straszne...

- Wiem. - Rashel starała się mówić kojącym głosem. Nie miała w tym wprawy. - Ale spró-

buj mi o tym opowiedzieć. Zacznij od początku.

- No więc wszystko zaczęło się od Krypty.

- Od Opowieści z krypty? Czy od starego cmentarza?

- Od klubu na Prentiss Street. Mieści się pod ziemią. Na prawdę głęboko pod ziemią. Nikt o

nim nie wie, z wyjątkiem stałych bywalców. Chodzą tam ludzie w naszym wieku, szesnasto-

czy siedemnastolatki. Nigdy nie widuję żadnych dorosłych nawet DJ-ów.

- Mów dalej. - Rashel słuchała bardzo uważnie. Ludzie nocy często prowadzili kluby, za-

zwyczaj skrzętnie ukryte przed ludzkim wzrokiem. Czy to możliwe, że Daphne trafiła do jed-

nego z nich?

- No cóż. Jest fantastyczny. Przynajmniej tak mi się wy dawało. Grają niesamowitą muzykę.

To mocniejsze niż dooni cięższe niż gotyk... , jakiś taki próżniowy rock. Od samego słuchania

czujesz się zupełnie bezcieleśnie i dziwnie. Wnętrze wygląda jak krajobraz po apokalipsie.

Albo może jak podziemny świat ,.. - Daphne zapatrzyła się przed siebie. W jej chabrowych

oczach okolonych długimi, gęstymi rzęsami błyszczało rozmarzenie i fascynacja.

Rashel dźgnęła ją palcem. Daphne rozlała czekoladę.

- Pomarzysz potem. Teraz powiedz, kto tam chodzi, wampiry?

- Och nie. - Daphne była wstrząśnięta. - Zwykłe dzieciaki. Niektórych znam ze szkoły. No i

sporo uciekinierów, dzieci ulicy.

- Uciekinierów? - Rashel zamrugała.

- Tak. Większość jest w porządku, tylko niektórzy biorą narkotyki i trochę się ich boję

Nielegalny klub pełny dzieciaków z ulicy, z których wiele zrobiłoby wszystko, żeby dostać

działkę. Rashel poczuła mrowienie. Chyba odkryłam jakąś grubszą aferę.

- No w każdym razie - ciągnęła Daphne - chodzę tam od trzech tygodni, kiedy tylko uda mi

się wyrwać z domu.

- Nie powiedziałaś rodzicom - stwierdziła Rashel bez emocji.

background image

- Żartujesz sobie? O takich miejscach nie mówi się starym. Zresztą oni nie interesują się,

dokąd chodzę. Mam cztery siostry i dwóch braci, a mama i ojczym są w trakcie rozwodu.

Nawet nie zauważą, kiedy mnie nie ma.

- Mów dalej - poprosiła ponuro Rashel.

- No i jest tam taki facet... - Daphne znów się rozmarzyła. - Naprawdę boski i taki

tajemniczy... No po prostu... inny niż wszyscy. I myślałam, że się mną interesuje,

bo dwa razy na mnie popatrzył. Więc przyłączyłam się do dziewczyn, które kręcą się wokół

niego. Gadaliśmy o dziwnych rzeczach.

- Jakich na przykład?

- No, na przykład o ciemności i takich tam. To było trochę w stylu tej muzyki. Gadaliśmy o

śmierci. Jak nie chcielibyśmy umrzeć, jakie są najstraszliwsze tortury i jak się wygląda w

grobie. Tego typu sprawy.

- Ale dlaczego, na litość boską? - Rashel nie umiała ukryć obrzydzenia.

- Nie wiem. - Daphne nagle wydała się smutna i mała. - I chyba dlatego, że nasze życie jest

do bani. Więc staramy się zmierzyć z różnymi rzeczami, żeby jakoś to oswoić. Pewnie nie

rozumiesz - dodała, krzywiąc się.

Rashel rozumiała doskonale. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że znakomicie potrafi się

wczuć w sytuację Daphne. Te dzieciaki były wystraszone i przygnębione. Bały się przyszło-

ści. Musiały robić coś, żeby zagłuszyć ból... Nawet jeśli oznaczało to jeszcze więcej bólu.

Uciekały z jednej ciemności w inną.

Czyja nie zachowuję się taksamo? Moja obsesja na punkcie wampirów... To naprawdę nie

jest zdrowe ani normalne. Całe życie spędzam na radzeniu sobie ze śmiercią.

- Przykro mi - powiedziała Rashel o wiele delikatniejszym głosem niż wcześniej, gdy na siłę

starała się uspokoić Daphne. Niezręcznie klepnęła dziewczynę w ramię. - Nie powinnam była

na ciebie krzyczeć. Naprawdę rozumiem. Proszę, mów dalej

- No więc... - Daphne wciąż patrzyła na nią tak, jak gdyby chciała się bronić. - Niektóre

dziewczyny pisały wiersze o umieraniu... a inne kłuły się szpilkami i zlizywały krew.

Mówiły, że są jak wampiry. Po prostu udawały. - Daphne ostrożnie spojrzała na Rashel.

Rashel tylko pokiwała głową.

background image

- Więc ja też mówiłam takie rzeczy i robiłam to samo co one. I Quinnowi strasznie się to

podobało. Hej, uważaj! - Daphne w ostatniej chwili uskoczyła przed gorącą czekoladą. Rashel

nieumyślnie przewróciła kubek.

Rany, co się ze mną dzieje? - pomyślała Rashel.

- Przepraszam - powiedziała przez zęby, sięgając po zwitek serwetek. Powinna była się tego

spodziewać. Wiedziała przecież, że Quinn musi być w to zaangażowany. Ale sam dźwięk

jego nazwiska sprawił, że nagle straciła równowagę. Nie zapanowała nad swoją reakcją.

- A zatem nasz boski, tajemniczy mężczyzna nazywa się Quinn - stwierdziła, przez zaciśnięte

zęby.

- Uhm. - Daphne wytarła rękę z czekolady. - I naprawdę zdawało mi się, że mnie polubił.

Zaprosił mnie do klubu w zeszłą niedzielę i powiedział, żebym się z nim spotkała sama na

parkingu.

- Więc tak zrobiłaś.

O tak, zabiję go, zabiję, pomyślała Rashel.

- No pewnie... Wystroiłam się...- Daphne zerknęła na swoją| sfatygowaną kreację... -Cóż,

jeszcze wieczorem to wyglądało naprawdę fantastycznie. W każdym razie spotkałam się z

nim i wsiadłam do jego samochodu. I wtedy powiedział, że mnie wybrał. Ucieszyłam się tak

strasznie, że omal nie zemdlałam, myślałam, że wybrał mnie na swoją dziewczynę. Ale

potem... - Daphne ściszyła głos i po raz pierwszy, odkąd rozpoczęła tę opowieść, przybrała

naprawdę przerażony wyraz twarzy. - Potem zapytał

mnie, czy naprawdę chciałabym poddać się mocy ciemności. To zabrzmiało niesamowicie

romantycznie.

- Nie wątpię - mruknęła Rashel, podpierając głowę dłonią. Teraz wiedziała już wszystko.

Quinn sprawdzał dziewczyny Ustalał, której nie będą szukać, a potem porywał z parkingu.

Nikt ich nie widział - nikt nawet nie łączył porwania z Kryptą. Kto zauważyłby, gdyby któraś

z dziewcząt przestała się pojawiać w klubie? Coście bez przerwy pojawiają się i znikają.

W gazetach nie było żadnych doniesień, bo nikt nie wiedział, że porwano jakieś dziewczęta.

Uprowadzał bez wałki - ofiary chciały być porywane.

- Musiała cię zdziwić propozycja Quinna - powiedziała sucho Rashel.

- Tak. To byt szok. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam. Powiedziałam tylko, że spoko.

Chciałam z nim iść. Powiedziałabym to samo, gdyby zaproponował mi oglądanie powtórek

background image

Lawrence'a Welka. Jest taki boski. I patrzył na mnie w taki uduchowiony sposób, jak gdyby

zaraz zamierzał mnie pocałować... No a później zasnęłam... - Daphne zmarszczyła brwi,

wbijając wzrok w kubek.

- Nie, nie zasnęłaś.

- Naprawdę. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale obudziłam się dopiero tam, na miejscu, w tym

magazynie. Leżałam na stalowej pryczy przykrytej tylko jakimś żałosnym, niewygodnym

materacem. Byłam przykuta. Miałam łańcuchy na kostkach, jak więźniarka, Quinna nie było,

zobaczyłam tylko dwie inne dziewczyny na pryczach obok. - Daphne bez ostrzeżenia

wybuchła płaczem.

Rashel podała jej chusteczkę, czuła się niezręcznie.

- To też były dziewczyny z Krypty?

- Nie wiem.- Daphne wytarła nos.- Możliwe. Ale nie chciały ze mną rozmawiać. Za-

chowywały się jak w jakimś transie. Po prostu leżały tam i gapiły się w sufit.

- Ale ty nie byłaś w transie - stwierdziła z namysłem Rashel. - Jakoś wyzwoliłaś umysł spod

kontroli. Musisz być odporna, tak jak ja.

- Nic o tym nie wiem. Tak się bałam, że udawałam taki sam trans. Przychodził do nas taki

facet, dawał nam jedzenie i wyprowadzał do łazienki. A ja patrzyłam prosto przed siebie jak

inne dziewczyny. Myślałam, że może w ten sposób zyskam jakąś szansę na ucieczkę.

- Sprytna jesteś - przyznała Rashel. - Ten facet to Quinn?

- Nie. Quinna już nie widziałam. To był taki blondyn z klubu nazywał się Ivan. Nazywałam

go Iwanem Groźnym. Czasem przychodziła też dziewczyna, nie wiem, jak się nazywa, ale

też widziałam ją w klubie. Oni oboje mieli grupkę fanów jak Quinn.

CzyCi oprócz Quinna w szajce jest co najmniej dwoje innych wampirów; pomyślała Rashel.

A prawdopodobnie nawet więcej.

- Nie zrobili nam krzywdy, nie marzłyśmy i jedzenie było w porządku, ale tak strasznie się

bałam...- powiedziała Daphne. - Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie wiedziałam, gdzie jest

Quinn, ani jak się tam dostałam, ani co z nami zrobią... - przełknęła ślinę.

Rashel też tego nie rozumiała. Co te wampiry wyprawiały z dziewczynami w magazynie?

Ewidentnie nie zamierzały ich zabić.

- Ostatniego wieczoru...- Głos Daphne zadrżał. Dziewczynie zabrakło tchu. - Ostatniego

wieczoru Ivan przyprowadził nową. Wniósł ją do środka i położył na pryczy. A

background image

potem...potem ją ugryzł. W szyję. Tylko to nie była zabawa. - Chabrowe oczy Daph-ne

rozszerzyły się z przerażenia na to wspomnienie.

- On naprawdę ją ugryzł. Poleciała krew. Wypił ją. Kiedy podniósł głowę, zobaczyłam jego

kły... - Daphne zaczęła oddychać bardzo szybko.

- Już dobrze. Teraz jesteś bezpieczna - uspokoiła ją Rashel

- Nie wiedziałam! Nie wiedziałam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę! Myślałam, że to

tylko... - Daphne pokręciła głową - Nie wiedziałam - dokończyła cicho.

- W porządku. To wielki szok. Ale świetnie sobie z nim radzisz. Przecież zdołałaś uciec z

ciężarówki, prawda? Opowiedz mi o niej.

- To się zaczęło dziś wieczorem. Widziałam, że jest już ciemno, ho było tam takie małe

okienko. Ivan przyszedł do nas z tamtą wampirzycą, zdjęli nam łańcuchy i kazali wejść do

ciężarówki. I wtedy naprawdę się przestraszyłam. Nie wiedziałam dokąd nas zabierają.

Usłyszałam, że mówią coś o jakiejś łodzi. I pomyślałam, że bez względu na to, o jaką łódź

chodzi, ja nie chcę tam jechać.

- Chyba

słusznie

zrobiłaś.

Daphne odetchnęła głęboko.

- Dlatego patrzyłam, jak Ivan zamyka drzwi. Usiadł z tyłu, razem z nami. Kiedy odwrócił

głowę, rzuciłam się do drzwi i jakoś je otworzyłam. Potem po prostu wypadłam. I biegłam...

nie wiedziałam, w którą stronę uciekać, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od nich.

Wtedy zobaczyłam ciebie. Chyba... Chyba uratowałaś mi życie. - Daphne zamyśliła się na

chwilę. - Zdaje się, że nawet ci nie podziękowałam. Rashel machnęła ręką.

- Żaden problem. Tak naprawdę sama się ocaliłaś. - Uniosła brwi, wbijając niewidzące

spojrzenie w kroplę czekolady na plastikowym stoliku.

- No, ale jestem wdzięczna. Nie wiem, co chcieli ze mną zrobić, ale myślę, że coś

strasznego. Daphne zamilkła mi chwilę.

- Rashel. A czy ty wiesz?

- Słucham? - Rashel powoli pokiwała głową, podnoszą wzrok na Daphne - Tak, tak sądzę.

background image

Rozd ział 8

Co chcieli ze mną zrobić? - spytała Daphne.

- Chyba trafiłaś na handlarzy niewolników.

Miałam rację, pomyślała Rashel. To gruba afera. Prawa świata nocy zakazywały handCu

niewolnikami od czasów średniowiecza, o ile Rashel dobrze pamiętała. Rada uznała, że

porywanie i sprzedawanie łudzi w zamian za jedzenie tub rozrywki jest po prostu zbyt

niebezpieczne. Ale zdaje się, że Quinn wrócił do starej tradycji, prawdopodobnie bez zgody

Rady. Jakże śmiałe przedsięwzięcie.

Miałam rację, trzeba go zabić, pomyślała Rashel. Teraz już nie ma wyboru. Jest dokładnie

takim potworem, za jakiego go uważałam. A może jeszcze gorszym. Daphne wytrzeszczyła

oczy.

- Chcieli zrobić ze mnie niewolnicę? - wrzasnęła. ('

- Cicho. - Rashel zerknęła na mężczyznę stojącego za kontuarem. - Tak sądzę. Niewolnicę i

stałe źródło pożywienia, gdyby kupiły cię wampiry. Wilkołakom posłużyłabyś za jedną

kolację.

Usta Daphne bezgłośnie powtórzyły słowo „wilkołakom". Ale Rashel podjęła wątek, zanim

dziewczyna zdążyła o cokolwiek zapytać.

- Posłuchaj, Daphne, czy masz jakikolwiek pomysł dokąd chcieli was zabrać?

Wspominałaś o jakiejś łodzi. Ale dokąd płynęła ta lodź? Do którego miasta?

- Nie wiem. Nie mówili nic o żadnym mieście. Powiedzieli tylko, że łódź już czeka. Mówili

coś o jakiejś ą-klaw. Ta dziewczyna tak powiedziała. Kiedy dostaniemy się do ą-klaw... -

Daphne urwała, bo Rashel chwyciła ją za nadgarstek.

- Enclave, enklawa - szepnęła Rashel. Poczuła dreszcz podniecenia. -Mówili o enklawie.

- No chyba tak - odparła Daphne lekko wystraszona. To

była gruba sprawa... WieCka sprawa. Niewiarygodna!

Enklawa wampirów. Porwane dziewczęta były zabierane do jednej z ukrytych kryjówek

wampirów, sekretnych twierdz, do których nie dotarł nigdy żaden łowca. Ludzie jeszcze nig-

dy nie odkryli żadnej z nich.

Cdybym tyCkp się tam dostała... Cdybym tyCkp mogła przeniknąć do środka...

background image

Dowiedziałaby się dość, by zniszczyć cale wampirze miasto. Zmieść enklawę pijawek z po-

wierzchni ziemi. Tego była pewna.

- Rashel, sprawiasz mi ból.

- Przepraszam. - Rashel puściła rękę Daphne. - A teraz posłuchaj - powiedziała gwałtownie. -

Ocaliłam ci życie, tak? Oni zrobiliby ci straszną krzywdę. Jesteś mi coś winna, prawda?

- No, owszem, oczywiście. - Daphne wykonywała łagodzące gesty. - Wszystko w porządku?

- Tak. Ale potrzebuję twojej pomocy. Chcę, żebyś mi powiedziała absolutnie wszystko

na temat tego klubu. Muszę się tam dostać. I dać się wybrać.

Daphne wbiła w nią oszołomiony wzrok.

- Ty chyba oszalałaś.

- Nie, nie, dobrze wiem, co robię. Dopóki nie wiedzą, że je tem łowczynią. nic mi nie grozi.

Muszę dotrzeć do tej enklawy.

Daphne powoli pokręciła głową.

- Ale co ty właściwie zamierzasz? Pozabijać je wszystkie? Sama? Nie możemy po prostu

powiedzieć policji?

Nie, nie sama. Mogę zabrać ze sobą innych łowców. A co się tyczy policji... - Ra-shel urwała

na chwilę, po czym westchnęła. - W porządku. Chyba powinnam ci wyjaśnić pare spraw,

żebyś mnie lepiej zrozumiała. - Podniosła wzrok i wbiła go w Daphne. - Po pierwsze, muszę

ci opowiedzieć o świecie nocy. Przypomnij sobie, zanim jeszcze poznałaś te wampiry, czy

nigdy nie miałaś wrażenia, że z naszym światem jest coś nie tak? Że obok zwyczajnych spraw

dzieją się jakieś mroczne rzeczy, do których nie mamy dostępu?

Starała się mówić najprościej, jak potrafiła, i cierpliwie odpowiadała na pytania. W końcu

Da-phne wyprostowała się, przerażona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

- One są wszędzie - stwierdziła, jak gdyby wciąż nie mogła w to uwierzyć. - W policji. W

rządzie. I nikt nie może nic z tym zrobić.

- Można z nimi skutecznie walczyć wyłącznie w tajemnicy, samotnie lub w małych

grupkach. Żyjemy w ukryciu. Jesteśmy ostrożni. I powoli usuwamy te chwasty, jeden po

drugim. Tak właśnie działa łowca wampirów - wyjaśniła Rashel. - Teraz już rozumiesz,

dlaczego to dla mnie takie ważne, żeby dostać się do tej enklawy. W ten sposób mam szansę

powybijać wszystkie naraz, zniszczyć jedną z ich twierdz. Już nie wspominając o ukróceniu

handlu niewolnikami. Nie sądzisz, że trzeba ich powstrzymać?

background image

Daphne otworzyła usta i znów je zamknęła.

- W porządku - powiedziała w końcu i westchnęła. - Pomogę. Powiem ci, o czym mówić i jak

się zachowywać. A przynajmniej jak mnie się to udało. - Przekrzywiła głowę. -Będziesz

musiała trochę inaczej się ubrać.

- Zbiorę paru innych łowców i spotkamy się jutro po szkole. Powiedźmy, o wpół do siódmej.

A teraz zabieram cię do domu. Musisz się przespać. - Rashel czekała, aż Daphne zaprotestuje,

ule ona tylko pokiwała głową i znów ciężko westchnęła.

- Dobra. Wiesz, po tym, co tu usłyszałam, nawet trochę się stęskniłam za domem.

- Jeszcze jedno - dodała Rashel. - Nie wolno ci powiedzieć nikomu o tym, co ci się

przytrafiło. Mów cokolwiek, że uciekłaś... Co ci przyjdzie do głowy. Ale nie prawdę.

Dobrze?

- Okej.

- Przede wszystkim nie mów nic o mnie. Rozumiesz? Moje życie może od tego zależeć.

- Elliota nie ma. - Głos w słuchawce brzmiał chłodno i wrogo.

- Vicky, muszę z nim porozmawiać. Z kimś z Lansjerów. Powtarzam ci, to nasza szansa,

żeby dostać się do enklawy. Dziewczyna z magazynu słyszała, jak oni mówią o swojej

kryjówce.

Było piątkowe popołudnie, Rashel stała w budce telefonicznej w pobliżu szkoły.

- Całymi dniami patrolowaliśmy tę ulicę i niczego nie zauważyliśmy - powiedziała surowo

Vicky. - A ty przypadkiem znalazłaś się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, żeby

pomóc tamtej dziewczynie w ucieczce, tak?

- Tak. Już ci mówiłam.

- Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, nie uważasz?

Rashel ścisnęła słuchawkę w dłoni.

- Co sugerujesz?

- Wycieczka do enklawy wampirów to niezwykle niebezpieczne przedsięwzięcie. Trzeba

bardzo ufać osobie, od której czerpiemy informacje. Trzeba być absolutnie pewnym, że to nie

pułapka,

Rashel wbiła wzrok w tarczę telefonu, starając się zapanować nad oddechem.

- Rozumiem.

background image

- No cóż, nie jesteś szczególnie wiarygodna. Nie, odkąd dałaś wampirowi uciec. A teraz

robisz dokładnie to, co zrobiłby ktoś będący z nimi w zmowie.

Świetnie, pomyślała Rashel. Udało mi się ją przekonać, że przeszłam na stronę wampirów.

- Czy tak twierdzi Nyala? - powiedziała do słuchawki.- Że pracuję dla świata nocy.

- Nie wiem, co robi Nyala - odparła Vicky kąśliwie, ale i z niepokojem. - Nie widziałam jej

od wtorku. W domu nikt nie odbiera telefonu.

- Może w takim razie przekażesz chociaż Elliotowi, co planuję? - Rashel starała się, by jej

głos brzmiał spokojnie i rozsądnie. - Jeśli będzie chciał, oddzwoni.

- Nie czekaj - stwierdziła Vicky, po czym odłożyła słuchawkę.

Cudownie. Super. Rashel odwiesiła słuchawkę, zastanawiając się, czy nie miała czekać na

telefon Elliota, czy na to aż Vicky w ogóle przekaże mu wiadomość.

Jedno było jasne: na Lansjerów nie mogła liczyć. Na innych łowców również nie. Nyala pew-

nie rozgłaszała najróżniejsze plotki, a Rashel nawet nie śmiała odezwać się do innych grup.

Nie miała wyboru. Musiała zrobić to sama.

Tego wieczoru pojechała do domu Daphne.

- Daphne ma szlaban - oświadczyła pani Childs, stając w drzwiach. Była niewysoką kobietą.

Na jednym ręku trzymała małe dziecko, w drugim pieluchę. U nóg uwiesił jej się dwulatek

- Możesz wejść na górę.

Dnphne musiała wygonić młodszą siostrę z pokoju, by Rashel mogła usiąść.

- Sama widzisz. Nie mam nawet własnego pokoju - powiedziała.

- No i dostałaś szlaban. Ale przynajmniej żyjesz. - Rashel uniosła brwi. - Cześć.

- Cześć. - Daphne wyglądała na zawstydzoną, ale po chwili uśmiechnęła się i usiadła po tu-

recku na łóżku. - Dziś jesteś inaczej ubrana.

Rashel zerknęła na swój sweter i dżinsy.

- Owszem. Kostium ninja to taki mój mundurek.

- I tak będziesz musiała się przebrać, jeśli chcesz wybrać się do klubu- odparła Daphne z

uśmiechem. - Zaczniemy od razu, czy czekamy na resztę?

Rashel wbiła wzrok w buteleczki perfum stojące na toaletce.

background image

- Nie będzie żadnej reszty.

- Ale wydawało mi się, że mówiłaś...

- Posłuchaj. Trudno mi to wyjaśnić, ale mam pewne kłopoty z tutejszym środowisku. Muszę

sobie radzić bez nich. To żaden problem. Zacznijmy od razu.

- Mhmm... - Daphne wydęła wargi. Wyglądała zupełnie inaczej niż to żałosne dzikie zwie-

rzątko, które Rashel ocaliła poprzedniego wieczoru. Miała falujące blond włosy, ogromne

chabrowe i niewinne oczy i okrągłą, słodką twarz. Była ubrań w modne ciuchy i zupełnie wy-

luzowana. Wyglądała jak zwykła nastolatka w zwykłym pokoju. To Rashel nie pasowała do

tego miejsca.

- Czyli co... po prostu będziesz moją przyjaciółką? - spytała Daphne.

- Nie mam przyjaciół - odparła twardo Rashel. - Przyjaciele to ludzie, o których trzeba

się troszczyć. Balast. Nie potrzebuję balastu.

Daphne zamrugała zdziwiona.

- Ale przecież w szkole...

- Nigdy nie spędziłam w jednej szkole więcej niż rok. Mieszkałam u rodzin zastępczych

i zazwyczaj załatwiam to tak, żeby co roku zmieniać miasto. Dzięki temu wygrywam

wyścig z wampirami Słuchaj, tu nie chodzi o mnie. Chcę tylko wiedzieć...

- Ale... - Daphne spojrzała w lustro.

Rashel podążyła za jej wrakiem. Szkło było niemal całkowicie pokryte zdjęcia: Daphne z

chłopakami. Daphne z dziewczynami. Liczba przyjaciól Daphne szła w tuziny. - Nie czujesz

się samotna?

- Nie - odparła Rashel przez zęby. Nagle poczuła się niezręcznie z małą koronkową podu-

szeczką na kolanach. - Lubię być samodzielna. Czy możemy skończyć ten wywiad?

Daphne przytaknęła z urażoną miną.

- W porządku. Pogadałam z paroma osobami ze szkołv W klubie wszystko bez zmian. Tyle

tylko, że Quinn nie pojaw się tam już od niedzieli. Ivan i ta dziewczyna byli tam we wtorek i

w środę, ale Quinna nie.

- Naprawdę?

To brzmiało interesująco. Rashel od początku wiedziała, że Quinn sprawi jej największy pro-

blem. Pozostałe wampiry nigdy jej nie widziały. Pewnie nawet nie zorientowały się, że Daph-

background image

ne uciekła z łowczynią wampirów. Ale Quinn z nią rozmawiał. Bardzo blisko... blisko. Co

jednakmógł właściwie zobaczyć w tamtej piwnicy, nawet wyostrzonym wampirzym

wzrokiem? Przecież nie odsłoniła twarzy. Nie odsłoniła nawet włosów. Kostium ninja

okrywał całe jej ciało, od szyi przez nadgarstki po kostki. Mógł tylko zauważyć, że jest

wysoka. Gdyby zmieniła ton głosu i nie patrzyła mu w oczy, nie miał prawa jej rozpoznać.

Mimo wszystko byłoby łatwiej, gdyby nie musiała się z nim zmierzyć, a raczej spróbować

swoich sił z Ivanem.

- No właśnie - podjęła wątek. - Ivan i tamta dziewczyna... Czy ich fani także ekscytują się

śmiercią?

Daphne przytaknęła.

- Jak wszyscy tam. To tego typu miejsce.

Innymi słowy idealne miejsce dła wampirów. Rashel zastanowiła się przez chwilę, czy to

wampiry były właścicielami tego klubu, czy też to ludzie stworzyli im tak idealne warunki.

Musiała to sprawdzić.

- Mam dla ciebie wierszyk - powiedziała nieśmiało Daphne - Pomyślałam, że mogłabyś

udać, że to twój własny, i udowodnić, że pasjonuje cię to samo co inne dziewczyny.

Rashel wzięła od niej zapisaną kartkę.

I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,

Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,

Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla. A

Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.

Rashel zerknęła uważnie na Daphne.

- Napisałaś to, zanim dowiedziałaś się o świecie nocy.

Daphne przytaknęła.

- Quinnowi podobały się takie rzeczy. Mawiał, że to on jest ciemnością i ciszą, i tym

podobne.

Rashel żałowała, że Quinn nie stoi w tej chwili przed nią, a ona nie trzyma w dłoni dużego

kołka. Te dziewczyny krążyły wokół niego jak ćmy wokół płomieni. Nawet nie udawał, że

jest nieszkodliwy. Zachęcał je, by pokochały to, co miało je zniszczyć. I myślały, że same to

sobie wymarzyły.

background image

- A teraz kwestia twoich ubrań - ciągnęła Daphne. - Moja przyjaciółka Marnie nosi mniej

więcej twój rozmiar. Pożyczyła mi trochę ciuchów. Przymierz, zobaczymy, czy dobrze na

tobie leżą.

Rashel rozwinęła ubrania i przyjrzała im się pełna wątpliwości. Kilka minut później z

jeszcze większą niepewnością przyglądała się własnemu odbiciu.

Ubrana była w aksamitny czarny kostium, który przylegał do niej jak druga skóra. Z przodu

miał głęboki dekolt w kształcie litery V, ale gotyckie mankiety sięgały niemal do środkowego

palca. Czarny skórzany kołnierz wyglądał na jej szyi jak obroża.

- No nie wiem... - mruknęła Rashel.

- Wyglądasz świetnie. Trochę jak Betsey Johnson. Przejdź się kawałek... Odwróć się... Okej.

No ładnie. Teraz musimy tylko pomalować ci paznokcie na czarno, zrobić makijaż i... -

Daphne urwała i zmarszczyła brwi.

- Co jest nie tak?

- Dziwnie chodzisz. Tak jak... No tak jak one, te wampiry Jak gdybyś się skradała, l robisz to

bezszelestnie. Po tym poznają, że jesteś łowczynią.

Daphne miała rację, ale Rashel nie umiała nic na to poradzić.

- No...

- Już wiem! - krzyknęła radośnie Daphne. - Ubierzemy cię w szpilki.

- Tylko nie to - odparła Rashel. - Nie ma mowy, żebym włożyła coś takiego.

- Przecież o to właśnie chodzi. Nie będziesz w stanie normalnie się poruszać.

- Nie. I nie będę też w stanie biec.

- Ale nie idziesz tam po to, żeby biegać. Będziesz rozmawiać, tańczyć i w ogóle. -

Daphne położyła ręce na biodrach i pokręciła głową. - No nie wiem, Rashel, chyba naprawdę

potrzebujesz, żeby ktoś poszedł tam z tobą i ci pomógł. - Daphne urwała i zmrużyła oczy.

Przez chwilę wpatrywała się w lustro. - Tak, nie ma innego wyjścia -stwierdziła,

wypuszczając powietrze i popatrzyła prosto w oczy Rashel.- Po prostu muszę iść tam z toba.

- Co takiego?

- Potrzebujesz kogoś do towarzystwa. Sama nie dasz rady. Nikt nie nadaje się lepiej ode

mnie. Pójdę z tobą i tym razem obie zostaniemy wybrane.

Rashel usiadła na łóżku.

background image

- Bardzo mi przykro. Tym razem to ty oszalałaś. Jesteś ostatnią możliwą kandydatką.

Przecież wiesz już o nich prawie wszystko.

Ale oni nie wiedzą, że ja wiem - odparła pogodnie Daphne- Wszystkim w szkole na-

opowiadałam dziś, że nie pamiętam nic z tego, co się wydarzyło w niedzielę. Przecież jakoś

musiałam to wytłumaczyć. Więc powiedziałam, że wcale nie spotkałam się z Quinnem, że

nie wiem, co się stało, ale obudziłam się później sama na ulicy w Mission Hill.

Rashel zastanowiła się, czy jakikolwiek wampir mógłby uwierzyć w tę bajeczkę. Odpowiedź

ją zdziwiła. Owszem, mógłby. Jeśliby Daphne wyzwoliła się spod kontroli umysłu w

ciężarówce... Jeśliby wyskoczyłai zerwała się do biegu, a przytomność odzyskała dopiero

potem...

Tak. To miało szansę zadziałać. Wampiry mogły myśleć, że Daphne miała amnezję albo

przez cały ten czas była w transie.... To miało szansę.

-To jest zbyt niebezpieczne - westchnęła Rashel. - Nawet jeśli pozwolę ci iść ze sobą do

klubu, absolutnie nie zgadzam się żebyś, znów została wybrana.

- Dlaczego nie? Sama powiedziałaś, że muszę być odporna na ich sztuczki, zgadza się? -

Chabrowe oczy Daphne lśniły energią, a na policzkach pojawiły się rumieńce. -W takim

razie jestem idealna do tej roboty. Mogę ci pomóc.

Rashel poczuła się bezradna. Miała zabrać tę słodką blond dziewczynkę do wampirzej

enklawy? Pozwolić, żeby ją sprzedano potworom wysysającym ludzką krew? Prosić, by

walczył z bezlitosnymi pijawkami takimi jak Quinn?

- Lubię pracować sama - obstawała przy swoim Rashel. Daphne skrzyżowała ręce na pier-

siach, nie dając się zastraszyć.

- W takim razie może pora, żebyś spróbowała czegoś innego. Posłuchaj. Jeszcze nigdy nie

poznałam nikogo takiego jak ty. Jesteś taka niezależna, taka wojownicza... zadziwiająca, ale

nawet ty nie dasz rady zrobić wszystkiego sama. Wiem, że nie jestem łowczynią, ale

chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. Może powinnaś tym razem komuś zaufać.

Napotkała wzrok Rashel. W tej chwili nie wyglądała już jak puchaty króliczek, tylko jak

mała, ale pewna siebie i inteligentna młoda kobieta.

- Poza tym to ja zostałam porwana - powiedziała Daphne wzruszając ramionami. - Nie

sądzisz, że powinnam jakoś i odegrać?

Rashel przyłapała się na uśmiechu. Nie mogła nie lubić tej dziewczyny - nie mogła też ukryć

przed sobą, ile ciepła wzbudziły w niej jej pochwały. Mimo wszystko... Ostrożnie zaczerpnęła

powietrza, po czym przyjrzała się Daphne.

background image

- Nie boisz się?

- Oczywiście, że się boję. Byłabym głupia, gdybym się nie bała. Ale strach mnie nie

paraliżuje.

Prawidłowa odpowiedź. Rashel rozejrzała się po pokoju pełnym najróżniejszych babskich

drobiazgów.

- W porządku - poddała się wreszcie. - Biorę cię do spółki, Jutro jest sobota. Pójdziemy

razem.

background image

Rozd ział 9

Kiedy po raz ostatni utożsamił się z człowiekiem? Chyba w dniu, w którym sam przestał

nim być. Nie w tej samej chwili. Początkowo cały gniew skierował na Huntera Redferna...

Przebudzenie się martwym to doświadczenie, którego się nie zapomina. Quinn ocknął się w

domu Redfernów przed kominkiem.

Otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzy piękne dziewczęta.

Garnet, z lśniącymi włosami koloru wina, Lily, brunetkę z oczami barwy topazu, i Dove, jego

delikatną Dove, o kasztanowych włosach, z wyrazem pełnej niepokoju miłości na twarzy.

Wtedy właśnie Hunter powiedział mu, że od trzech dni nie żyje.

- Powiedziałem twojemu ojcu, że pojechałeś do Playmouth, nie prostuj tego. I nie staraj się

ruszać, jesteś jeszcze słaby. Wkrótce przyniesiemy ci coś na wzmocnienie. - Redfern stał za

córkami obejmując je ramionami. Wszyscy patrzyli na Quinna. - Ciesz się. Jesteś teraz

jednym z nas.

Ale Quinn czuł tylko przerażenie. I ból. Kiedy dotknął kciukami zębów, zrozumiał, gdzie

tkwiło źródło bólu. Jego kły stały się tak długie jak u dzikiego kota i pulsowały bólem przy

najmniejszym dotyku.

Był potworem. Nieludzką kreaturą, która potrzebowała krwi, by przetrwać. Hunter Redfern

mówił mu prawdę o swojej rodzinie. Teraz przemienił Quinna w jednego z nich. Quinn,

oszalały z wściekłości, podskoczył i usiłował chwycić Huntera za gardło. Ale Hunter się

zaśmiał, z łatwością odpierając atak. Następne, co Quinn pamiętał, to to, jak biegł leśną

ścieżką w stronę domu ojca. A właściwie przedzierał się przez las, potykając się co chwila. Z

trudem znajdował siły, by iść. Nagle tuż za nim znała zła się Dove. Jego mała Dove, która

biegła tak szybko jak wiatr Uspokoiła Quinna, podniosła i przekonała do powrotu.

Ale Quinn potrafił myśleć tylko o jednej rzeczy; musiał dostać się do ojca. Jego ojciec był

pastorem, wiedziałby, co zrobić, mógł pomóc.

I wtedy Dove zgodziła się iść z nim.

Później zdał sobie sprawę z błędu, który popełnił.

Dotarli do domu Quinna. W tym momencie Quinn najbardziej bał się, że jego ojciec nie

uwierzy w historię o śmierci i pragnieniu krwi. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na nowe

zęby Quinna, by go przekonać. Jak sam oświadczył, potrafił rozpoznać diabła z daleka.

I dobrze wiedział, co musi zrobić. Jak każdy purytanin, czuł się w obowiązku wykorzeniać

zło i grzech, ilekroć się z nimi zetknął.

background image

Chwycił kawał drewna z kominka - sosnową szczapę - i złapał Dove za włosy.

Dopiero wtedy rozległ się krzyk. Quinn nigdy go nie zapomni. Krucha Dove nie zdobyła się

na walkę. Quinn miał zbył mało sił, by ją ocalić.

Starał się. Rzucił się na nią, by osłonić jej ciało przed uderzeniem kołka. Na zawsze pozostała

mu po tym blizna. Ale drewno, które tylko go drasnęło, przeszyło serce Dove. Umarła,

patrząc mu w twarz, a on widział, jak gaśnie światło w jej oczach.

Nastało ogromne zamieszanie. Jego ojciec przeklinał go i płakał, wyrywając zakrwawiony

kołek z ciała Dove. Wszystko skończyło się, gdy w drzwiach stanął Hunter Redfern w

towarzystwie Lily i Garnet. Zabrali Quinna i Dove do domu. Ojciec Quinna pobiegł do

sąsiadów po pomoc, Chciał spalić dom Redfernów.

I wtedy Hunter wypowiedział słowa, które przerwały wszelką więź, jaką Quinn wciąż jeszcze

utrzymywał ze swoim starym światem.

- Była zbyt delikatna, by żyć w świecie ludzi - powiedział Redfern, patrząc na swoją martwą

córkę. - Czy myślisz, że sobie poradzisz?

A Quinn, oszołomiony i wygłodzony, zbyt przerażony, by mówić, uznał, że owszem, on

poradzi sobie lepiej. Ludzie byli wrogami. Nie zaakceptowaliby go niezależnie od tego, co by

robił. Stał się czymś, co potrafili wyłącznie nienawidzić - zdecydował zatem, że stanie się zły.

- Nie masz już rodziny - stwierdził Hunter. - Z wyjątkiem Redfernów.

Od tamtej pory Quinn uważał się wyłącznie za wampira. Pokręcił

głową, po raz pierwszy od wielu dni myśląc dosyć jasno.

Ta dziewczyna go zaniepokoiła. Ta dziewczyna z piwnicy. Której twarzy nigdy nie zobaczył.

Przez te dwa dni, które upłynęły od ich spotkania, myślał wyłącznie o tym, by ją odnaleźć To,

co stało się pomiędzy nimi... Wciąż nic nie rozumiał. Gdyby była czarownicą, uznałby, że

rzuciła na niego urok. Ale byłą człowiekiem. I sprawiła, że zwątpił we wszystko, co myślał na

temat ludzi.

Obudziła w nim uczucia, których nie zaznał, odkąd Dove umarłą w jego ramionach. Ale

teraz... Może to i lepiej, że nie zdołał jej znaleźć. Dziewczyna z piwnicy była łowczynią

wampirów. Tak jak jego ojciec. Jego ojciec, który z szaleństwem w oczach i szlochem na

ustach przebił serce Dove.

Quinn jak zwykle na to wspomnienie poczuł, że jest bliski obłędu.

Jaka szkoda, że musi zabić tamtą dziewczynę z piwnicy.

background image

Nie mógł nic na to poradzić. Łowcy wampirów byli jeszcze gorsi niż zwykli głupi ludzie.

Łowcy wampirów byli złem tego świata, które należało wykorzenić. A świat nocy to jedyne

miejsce, w którym chce żyć.

W tym tygodniu ani razu nie poszedłem do klubu, pomyślał Quinn, odsłaniając zęby.

Roześmiał się głośnym, chropowatym i dziwnym śmiechem. Może lepiej pójdę tam dziś.

Wszystko jest częścią wielkiego tańca, powiedział w myślach do dziewczyny z piwnicy,

chociaż ona oczywiście nie mogła go usłyszeć. Tańca życia i śmierci. Tańca, który toczą się

w każdej chwili na całym świecie, od afrykańskiej sawanny aż po arktyczne lodowce i krzaki

w parku miejskim w Bostonie.

Zabijanie i jedzenie. Polowanie i umieranie. Pająk chwyta muchę, niedźwiedź polarny fokę.

Kojot rzuca się na króliku i tak zawsze wyglądał świat. Ludzie także stanowili jego część, tyle

że pozwalali, by część pracy odwalały za nich rzeźnie. A ofiary spożywali w postaci

hamburgerów z McDonalda.

Wszystko działo się w pewnym porządku. Do tańca potrzeba było łowców i ofiar. Gdy

pojawiały się dziewczyny, które pragnęły ofiarować się mocy ciemności, okrucieństwem było

gdyby Quinn nie dostarczył im owej ciemności. Wszyscy odgrywali tylko swoje role.

Quinn ruszył w stronę klubu, śmiejąc się w taki sposób, że wystraszył nawet samego siebie.

Klub oddalony był zaledwie o kilka przecznic od magazynu zauważyła Rashel. Rozsądne

rozwiązanie. Wszystko w tej operacji wydawało się niezwykle dopracowane. Rashel

wyczuwała tu rękę Quinna.

Ciekawe, czy płacą mu za dostarczanie dziewczyn na sprzedaż, pomyślała. Słyszała, że Quinn

lubi pieniądze.

- Pamiętaj, kiedy wejdziemy, nie znasz mnie - powiedziała do Daphne - To

bezpieczniejsze rozwiązanie. Jeśli wiedzą, że uciekłaś, nabraliby podejrzeń, gdybyś teraz

zjawiła się w towarzystwie nieznajomej.

- Rozumiem. - Daphne miała podnieconą i lekko wystraszona minę. Pod płaszczem miała

obcisły czarny top i krótką spódniczkę. Czarne pończochy migotały na jej nogach, gdy biegła

do drzwi.

W płaszczu Rashel miała nóż, schowany w szwie. Wykonany był z Lingum vi4tae,

najtwardszego drewna na ziemi. Pochwa kryła wiele interesujących schowków.

To był nóż wojownika ninja. Sensei, który uczył Rashel sztuk walki, na pewno nie byłby

zadowolony- podobnie jak nie zaakceptowałby faktu, że Rashel ubiera się w kostium

wojownika. Sensei pochodził z rodziny samurajów i uczył ją, by zawsze walczyć honorowo.

background image

Ale Sensei nie znał się na wampirach... Aż było za późno. Dopadły go we śnie, szły po tropie

Rashel.

Czasem honor po prostu nie wystarcza, pomyślała Rashel, wchodząc do klubu. Z wielkim

trudem utrzymywała równowagę na szpilkach. Czasem trzeba walczyć wszystkimi

sposobami. Do Krypty można było wejść przez sfatygowane zielone drzwi z wąskim,

zmatowiałym okienkiem. Budynek wyglądał, jak gdyby kiedyś mieściła się w nim niewielka

fabryka. Na drzwiach wciąż wisiała zardzewiała tabliczka: „Osobom nieupoważnionym wstęp

wzbroniony".

Rashel skrzywiła się lekko i zapukała do drzwi, tuż pod znakiem. Chwilę później odniosła

wrażenie, że ktoś ją sprawdza albo ocenia. .Stanęła z rękami w kieszeniach płaszcza.

Rozchyliła poły, by odsłonić aksamitny kostium. Usiłowała przybrać wyraz twarzy podobny

do miny Daphne.

Po drugiej stronie okienka zapaliło się światło, ponure, fioletowo granatowe, lekko

rozświetlane czerwoną smugą. Rashel zgrzytnęła zębami i czekała cierpliwie. W

końcu drzwi się otworzyły.

- Hej, witaj. Skąd się o nas dowiedziałaś? - wymamrotał z wystudiowaną niedbałością

blondyn, wyciągając dłoń. Chociaż był zgarbiony i sztucznie wyluzowany, w oczach

błyszczało coś wyrazistego. Rashel musiała zapanować nad instynktem żeby natychmiast nie

rzucić się do walki.

To był wampir.

Nie miała najmniejszej wątpliwości. Miał srebrzystobłękitne oczy mordercy.

Mam przyjemność z Iwanem Groźnym, pomyślała Rashel. Podała mu rękę, umyślnie

rozluźniając

dłoń.

- Przyjaciółka mówiła mi, że to hiperfajne miejsce - powiedziała z uśmiechem. Użyła

nowego głosu, który w zamierzeniu miał brzmieć melodyjnie i uwodzicielsko. Jak zauważyła

z pewnym żalem, brzmiał raczej jak mruczenie głodnego kota przed pełną miską. - Po prostu

musiałam przyjść, żeby się przekonać. Chciałabym cię bliżej poznać. - Podeszła krok bliżej i

znów się uśmiechnęła. Może powinna mrugnąć? Ivan był jednocześnie zainteresowany i

zaniepokojony.

- Jaka przyjaciółka?

- Marnie Emmons - odparła Rashel, patrząc mu w oczy. Wiedziała, że Marnie nie przyjdzie

tej nocy do klubu.

background image

Iwan Groźny pokiwał głową i gestem zaprosił ją do środku

- Baw się dobrze. No i może spotkamy się później.

- Mam nadzieję - powiedziała Rashel i weszła. Przeszła pierwszy test. Nie wątpiła, że gdyby

nie spodobała się Ivanowi, wylądowałaby na chodniku. Daphne też udało się wejść, co

znaczyło, że wampiry uwierzyły w jej historyjkę.

Wnętrze przypominało piekło. Nawet nie przypominało. To po prostu było piekło. Hades.

Podziemny świat. Światła lśniły jak piekielny ogień, rzucając wygięte fioletowe cienie.

Muzyka, dziwaczna, pełna dysonansów, brzmiała, jak gdyby ktoś puszczał taśmy od tyłu.

Rashel pochwyciła strzępki rozmów:

- potem wybieramy się na śmieci...

- zero kasy, muszę z kogoś ściągnąć...

- powiedziałam mamie, że będę na spotkaniu koła...

Różnorodne towarzystwo, pomyślała.

Wszyscy mieli jednak coś wspólnego: byli młodzi. Najstarszy z dzieciaków mógł skończyć

osiemnastkę. Najmłodsi... kilku dziewczynkom Rashel nie dałaby więcej niż dwanaście lat.

Chciała natychmiast zawrócić i wepchnąć w Ivana jakiś drewniany przedmiot.

Chłodna wściekłość, którą poczuła, gdy po raz pierwszy usłyszała o Krypcie, coraz bardziej

się w niej rozpalała na widok wszystkiego, co tu zobaczyła. To wielka pułapka, gigantyczne

wnyki, pomyślała, zdejmując płaszcz i kładąc go na stertę ubrań lżących na ziemi.

Ale jeśli chciała położyć temu kres, musiała opanować nerwy i trzymać się planu. Przystanęła

przy kolumnie z czystego żelaza i zlustrowała pokój, poszukując wampirów.

Na jego widok Rashel poczuła dziwne ukłucie. Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła.

Śmiał się i to właśnie przykuło jej uwagę. Na chwilę upiorne wnętrze rozświetliło się

kolorami tęczy. Ten śmiech promieniował.

Rashel z obrzydzeniem uświadomiła sobie, że ma rumieńce i bardzo szybko bije jej serce.

Nienawidzę go, pomyślała. I naprawdę nienawidziła go za to co z nią robił. Usuwał jej grunt

spod nóg. Czuła się bezbronna i zdezorientowana.

Rozumiała, dlaczego dziewczęta gromadzą się wokół niego, pragnąc oddać się ciemności jak

stado dziewic poświęconych na ofiarę. Co innego można zrobić z takim facetem? -

pomyślała. Zabić go. Rashel nie widziała innego rozwiązania, nawet gdyby Quinn nie był

wampirem, co uświadomiła sobie w przypływie nagłej radości. Dłuższy kontakt z kimś o

takim uśmiechu musiałby ją unicestwić.

background image

Rashel mrugała szybko, usiłując się opanować. W porządku. Skup się na tym, co masz zrobić.

W końcu go zabijesz, ale nie w tej chwili. Teraz musisz dać się wybrać. Ostrożnie stąpając na

szpilkach, zbliżyła się do grupki Quinna

Początkowo nawet jej nie zauważył. Patrzył na Daphne i pozostałe dziewczyny, często się

śmiejąc - zbyt często. Rashel wydał się dziki i trochę rozgorączkowany. Jak diabelski Szalony

Kapelusznik na zwariowanej herbatce.

- ...czułam się tak okropnie, że nie dotarłam na spotkanie...- mówiła właśnie Daphne.-

Chciałabym przynajmniej wiedzieć, co się stało, bo kompletnie nic z tego nie rozumiem

Opowiada swoją bajeczkę, stwierdziła Rashel. Na szczęście żaden ze słuchaczy nie zdradzał

nawet najmniejszej podejrzliwości.

- Nie widziałam cię tu wcześniej - powiedział głos za nią Należał do uderzająco pięknej

dziewczyny o ciemnych włosach, bardzo bladej cerze i oczach jak bursztyny albo topazy

Trochę jak oczy jastrzębia. Rashel zamarła, napinając każdy najdrobniejszy mięsień, by nie

zmienić wyrazu twarzy.

Kolejny wampir.

Nie miała wątpliwości. Skóra koloru płatków kamelii, światło w oczach... To musiała być ta

wampirzyca, która przynosiła Daphne jedzenie do magazynu.

- Tak, to mój pierwszy raz - powiedziała Rashel, zdobywając się na radosny i entuzjastyczny

ton. - Nazywam się Shelly. - Imię w wystarczającym stopniu przypominało prawdziwe żeby

mogła reagować na nie automatycznie.

- Jestem Lily - powiedziała chłodno dziewczyna, nie przestając świdrować Rashel

spojrzeniem jastrzębich oczu.

Rashel z trudem zachowała równowagę. To Liły Redfern! - pomyślała, rozpaczliwie usiłując

się

uśmiechać. Wiem, że to ona. Czy jakaś inna Lilly mogłaby pracować z Quinnem?

Stoi przede mną prawdziwy członekkfanu Redfernów. Córka Huntera Redferna!

Przez chwilę kusiło ją, by zwyczajnie sięgnąć po nóż. Zabiliście kogoś tak sławnego jak Lily

było niemalże warte porzucenia pomysłu dostania się do enklawy.

Ale z drugiej strony Hunter Redfern należał do umiarkowanego stronnictwa wampirów i

cieszył się wielkimi wpływami w radzie świata nocy. Pomagał trzymać w ryzach inne

wampiry. Atak na jego córkę mógłby go tylko rozwścieczyć i w efekcie skłonić do poparcia

tej części rady, która życzyła sobie masowych mordów na ludziach.

background image

A Rashel straciłaby wszelką nadzieję na to, by dotrzeć do samego serca organizacji handlarzy

niewolników, tam, gdzie kryły się prawdziwe szumowiny.

Nienawidzę polityki, pomyślała Rashel. Ale już uśmiechała się promiennie do Lily, szepcząc

coś tak niewinnie, jak tylko potrafiła.

- Marnie opowiedziała mi, jakie to świetne miejsce, i strasznie cieszę, że przyszłam, bo

podoba mi się jeszcze bardziej, niż myślałam. Napisałam taki wierszyk...

- Czyżby? Oddam wszystko, żeby nie musieć go słuchać - powiedziała Lily. Zainteresowanie

w jej oczach zgasło, a na twarzy pojawiła się pogarda. Najwyraźniej uznała Rashel za ostatnią

idiotkę i postawiła na niej kreskę. Odeszła, nie odwracając się.

Dwa sprawdziany zdane. Został jeszcze jeden.

- I za to właśnie lubię Lily. Jest tak zupełnie zimna - powiedziała jakaś dziewczyna obok

Rashel. Miała falujące kasztanowe włosy i nabrzmiałe wargi. - Cześć, nazywam się Huanita

- dodała.

Ona mówi serio, pomyślała Rashel, przedstawiając się. Grupa Quinna nareszcie zwróciła na

nią uwagę. Wszyscy podzielali zdanie Huanity. Fascynowała ich chłodna osobowość Lily i jej

nieczułość. Uznawali to za silę.

Tak. Uczucia przynoszą ból. Może także powinnam podziwiać Lily, pomyślała Rashel.

Czuła, że ma z tymi dziewczynami zbyt wiele wspólnego.

- Lily, Księżniczka Śniegu - wymamrotała inna dziewczyna. - Zachowuje się tak, jak gdyby

w ogóle nie pochodzili z Ziemi, tylko z jakiejś innej planety.

- Trzymaj się tej myśli - powiedział nowy głos, roześmiany lekko szalony.

Ten głos wywarł na Rashel kolosalne wrażenie. Zesztywniał jej kark, a po nadgarstkach

przebiegły iskry. Poczuła dławienie w gardle.

W porządku, sprawdzian numer trzy, pomyślała, wykorzystując całe zdyscyplinowanie,

którego nauczyła się, gdy opanowywała sztuki walki. Nie trać zimnej krwi. Spokój, chłód i

zdecydowanie. Dasz radę.

Odwróciła się, by spojrzeć Quinnowi w oczy.

background image

Rozd ział 10

A właściwie po to, by omieść wzrokiem jego twarz i zatrzymać spojrzenie na podbródku. Nie

śmiała patrzeć mu w oczy zbyt długo.

- Może ona naprawdę pochodzi z innej planety - mówił właśnie Quinn. - Może nie jest

człowiekiem. Może ja też nie jestem człowiekiem.

Świetnie, pomyślała Rashel. Baw się dobrze, mówiąc im prawdę, w którą i tak nigdy nie

uwierzą.

Jednak Quinn sprawiał raczej takie wrażenie, jak gdyby wcale go nie obchodziło, czy

dziewczyny się zorientują, że z nich.

- A może pochodzi z innego świata? - spytał. - Nigdy nie przyszło wam to do głowy?

Rashel znów się zdziwiła. Quinn najwyraźniej starał się o wyrok śmierci. Był o krok od

zdradzenia dziewczynom tajemnicy świata nocy - a prawo tego świata karało takie

przestępstwa śmiercią.

Naprawdę już nad sobą nie panujesz Quinn, pomyślała Rashel. Najpierw handel

niewolnikami, a teraz to. Myślałam, że porządniejszy z ciebie obywatel

- Istnieją wymiary rzeczywistości dużo mroczniejsze, niż wam się wydawało -wyznał Quinn.

- Ale wszystko to jest częścią wielkiego projektu życia. Więc nie należy się tego bać. Czy

wiedziałaś, że pewien gatunek osy składa jaja wewnątrz gąsienicy ?- spytał, obejmując jedną

z dziewczyn i drugą rękę wyciągając przed siebie, jak gdyby pokazywał jej linię horyzontu. -

Wewnątrz żywych gąsienic. Taka gąsienica wciąż żyje, gdy z jaj wykluwają się larwy i

powoli pożerają ją od środka. Kto coś takiego wymyślił, jak ci się wydaje?

Rashel zastanawiała się, czy wampiry mogą być pijane.

- To chyba najstraszliwsza śmierć- wtrąciła Daphne, nadając melodyjnemu głosowi upiorne

brzmienie. - Bycie pożartym przez robaki. A może spalenie.

- Zależy od tego, jak szybko płoniesz - odparł z namysłem Quinn - Mocny płomień o

odpowiednio wysokiej temperaturze wypaliłby ci układ nerwowy w kilka sekund. Gorsze

byłoby powolne pieczenie.

- Pisze właśnie wiersz o ogniu - powiedziała Rashel.

Ze zdziwieniem odkryła, że jest zirytowana. Quinn nie zwracał na nią uwagi. Naturalnie

irytacja była usprawiedliwiona:

powodzenie jej planu zależało od tego, by nie tylko ją zauważył, ale i wybrał.

Musiała jakoś go zainteresować.

background image

- Masz go przy sobie? - spytała pomocnie Daphne.

- Nie, ale pamiętam początek. - Rashel zmusiła się, by popatrzeć na Quinna.

I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,

Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,

Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla,

A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.

Quinn zamrugał, a potem uśmiechnął się i otaksował Rashel wzrokiem. Przyjrzał się uważnie

twarzy i aksamitnemu kostiumowi... Ominął tylko oczy.

- Bardzo dobrze to uchwyciłaś - powiedział ze sztucznym podekscytowaniem. -Tej

ciemności nie zabraknie dla nikogo

Rashel niesłusznie obawiała się, że wampir spojrzy jej zbyt głęboko w oczy. Quinn nie

przyglądał się uważnie nikomu.

- Ciemność jest nieskończona - odparła, przysuwając się bliżej niego. Czuła dziwny

przypływ odwagi. Wyczuwała w Quinnie jakąś słabość, skazę. -Wszechobecna.

Nieunikniona. Pozostaje nam tylko oddać się jej w posiadanie. - Stała teraz tuż przy nim i

patrzyła mu na usta. - Jeśli będziemy trzymać się bliżej, mniej ucierpimy.

- Właśnie tak. - Quinn odsłonił zęby, ale nie uśmiechnął się teraz jak szaleniec. Raczej się

krzywił. Nie wydawał się już szczęśliwy. Sprawiał wrażenie zmęczonego i chorego.

Niemalże odsuwał się od Rashel.

- Po to tu przyszłam- powiedziała Rashel zmysłów głosem. Trochę się bała. W imię

podstępu robiła wszystko, uwieść Quinna, ale okazywało się to niepokojąco łatwe i

przyjemne. Czuła mrowienie na całym ciele, jak gdyby kostium się naelektryzował.

- Przyszłam tu szukać ciemności - dodała cicho.

Quinn się roześmiał. Znów wróciła mu wesołość.

- Dobrze trafiłaś - odparł, wciąż się śmiejąc. Wyciągnął rękę, by dotknąć policzka Rashel.

Nie mu pozwól na to!

Myśl przemknęła jak błyskawica i została natychmiast wprowadzona w czyn przez mięśnie.

Nie wiedząc, skąd to wie, ale była pewna, że gdyby Quinn jej dotknął, cała zabawa

natychmiast by się skończyła. Kontakt cielesny poprzednim razem wywołał spięcie we

wszystkich obwodach.

Odskoczyła tanecznym ruchem i uśmiechnęła się kusząco, czując oszałamiające bicie serca.

background image

- Bardzo tu tłoczno - powiedziała gardłowym głosem.

- Co takiego? Ach tak. Może spotkamy się w bardziej ustronnym miejscu? Jutro

wieczorem? Niech będzie o siódmej na parkingu

Bingo.

- Ale Quinn! - Daphne miała zrozpaczony wyraz twarzy. -Przecież umówiłeś się już ze mną.

- Zadrżała jej broda.

Quinn wbił w nią wzrok i przez moment. Rashel bez trudu odczytywała jego myśli. Sądził, że

ktoś tak potwornie głupi po prostu zasługiwał na karę.

- W takim razie przyjdźcie obie - oświadczył. - Czemu nie? Im nas więcej, tym weselej.

Odszedł, śmiejąc się.

Rashel z trudem powstrzymała się od pokręcenia głową. Udało się jej. Zdała ostatni

sprawdzian i została wybrana. Tylko czemu wciąż biło jej serce? Zerknęła spod oka na

Daphne.

- Nie wiem jak inni, ale ja mam dość na dziś. - Poszła po płaszcz. Fanki Quinna

odprowadziły ją zazdrosnym wzrokiem. Wychodząc, spotkało ją jeszcze jedno przyjemne

doświadczenie. W drzwiach zatrzymał ją Iwan Groźny.

- Hej, Shelly! Myślałem, że chcesz mnie trochę lepiej poznać.

Rashel już go nie potrzebowała, dostała zaproszenie.

- Już dużo chętniej zapoznałabym się z wszą - oświadczyła niezwykle słodkim

głosikiem i nadepnęła mu mocno na stopę obcasem.

Czekała w samochodzie przez dwadzieścia minut, zanim Daphne do niej dołączyła.

- Przepraszam, ale nie chciałam, żeby ktoś zobaczył, że razem wychodzimy.

- Znakomicie się spisałaś - pochwaliła Rashel, odjeżdżając. - Udało ci się nawet zdobyć

zaproszenie dla siebie na ten sam wieczór. Ryzykowne, ale skuteczne. Zdziwiło mnie tylko to,

że zaprosił nas tak otwarcie, przy wszystkich.

- Poprzednim razem też się tak zachował?

- Nie, zupełnie nie. Ostatnio szepnął mi to do ucha, kiedy nikogo nie było w pobliżu. Ale

dzisiaj wszystko wyglądał inaczej. Zwykle pyta nowe dziewczyny o różne rzeczy. Chyba

usiłuje ustalić, czy mają rodziny, które będą ich szukać. I nie zachowuje się tak...

- Maniakalnie?

background image

- Uhm. Ciekawe, co się z nim dzieje? Rashel zacisnęła wargi i wbiła wzrok w szybę.

- Jesteś pewna, że chcesz to ciągnąć?

Był niedzielny wieczór i zbliżały się do parkingu pod Kryptą.

- Przecież mówiłam ci tyle razy - odparła Daphne. - Jestem gotowa. Mogę ci pomóc.

- W porządku. Ale posłuchaj mnie. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, masz uciekać. Biegnij

przed siebie i nie oglądaj się na mnie, Umowa stoi?

Daphne przytaknęła. Zgodnie z sugestią Rashel ubrała się bardziej rozsądnie: w czarne

spodnie dające trochę ciepła, ciepły sweter i buty, w których mogła biec. Rashel miała na

sobie podobny strój, tylko uzupełniony wysokimi butami. W jednym z nich trzymała nóż.

- Ty idź pierwsza - powiedziała, parkując o przecznicę od klubu, - Dojdę do ciebie za parę

minut.

Patrzyła, jak Daphne odchodzi w nadziei, że nie prowadzi tego blond pluszaka na pewną

śmierć.

Sama stanowiła zagrożenie. Quinn zamierzał kontrolować ich umysły, by spokojnie

zaprowadzić je do magazynu. Rashel nie była pewna, co potem nastąpiło.

Tylko nie daj mu się dotknąć, powtarzała sobie. Nie możesz dopuścić, żeby cię dotknął.

Pięć minut później ruszyła w kierunku Krypty. Quinn stał na parkingu przy srebrzystoszarym

lexusie. Gdy Rashel dotarła do samochodu, zobaczyła w szybie bladą twarz Daphne.

- Już myślałem, że się nie zjawisz. - W szaleńczej wesołości Quinna kryła się teraz

domieszka wściekłości. Jak gdyby gniewał się na nią, że nie była dość mądra, by się

uratować.

- Za nic nie przegapiłabym takiego spotkania. - Rashel nie spuszczała wzroku z auta. Chciała

już mieć to za sobą. - Pojedziemy gdzieś?

Ilekroć się do niego odzywała, Quinn milczał przez chwilę, jak gdyby potrzebował czasu na

skupienie. Albo jak gdyby usiłował coś zrozumieć, dodała w myślach ze zdenerwowaniem.

- A, owszem. Wsiadaj - powiedział gładko. Rashel posłusznie wsiadła. Zerknęła na

Daphne siedzącą z tyłu.

- Co tam? - zaszczebiotała, a w jej głosie brzmiała kobieca zazdrość.

Grzeczna dziewczynka.

Quinn zajął miejsce za kierownicą, Po zamknięciu drzwi zapuścił silnik, żeby włączyć

ogrzewanie. Okna natychmiast zaparowały.

background image

Rashel weszła w stan maksymalnej koncentracji, gotowa na wszystko, co nastąpi.

Ale nieoczekiwane nie nadeszło. Nic w ogóle się nie zdarzyło. Quinn po prostu siedział.

I patrzył na nią.

Rashel poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Było zbyt ciemno. To wszystko

wyglądało zbyt podobnie. Znów siedzieli razem, w milczeniu, tak blisko siebie. Widzieli

nawzajem tylko swoje sylwetki. Tak jak wtedy w piwnicy. Czuła, jak bardzo Quinn jest

zdezorientowany i próbuje ustalić, co jest nie tak.

Rashel bała się odezwać. Najbardziej rozkoszny ton nie starczyłby, żeby zakamuflować jej

tożsamość. Poczucie, że są połączeni, narastało w niej tak bardzo, jak gdyby tonęła pod jakąś

ogromną zieloną falą. Jeszcze chwila, a woda opadnie i powie: „Ja cię znam". A potem

włączy światło, by przyjrzeć się jej twarzy. Palce Rashel poszukały rękojeści noża. Wtedy

usłyszała głos Daphne.

- Masz absolutnie fantastyczny samochód. Musi być okropnie szybki. To takie podniecające,

tak się cieszę, że tym razem dotarłam na spotkanie.

Daphne bez wysiłku paplała dalej, a Rashel opadła siedzenie z ulgą. Połączenie między nią a

Quinnem zostało przerwane. Wampir wpatrywał się teraz w deskę rozdzielczą, jak gdyby

chciał uciec od szczebiotu Daphne. Tymczasem dziewczyna właśnie zwierzała mu się, że

strasznie lubi jeździć po ciemku. Sprytnie, bardzo sprytnie.

- Więc pragniecie oddać się ciemności? - spytał przerywając Daphne. Powiedział to takim

tonem, jak gdyby pytał, czy mają ochotę na pizzę.

- Tak - przytaknęła Rashel.

- Tak - dodała Daphne. - Przecież ci mówiłam. Myślę, że to będzie strasznie fajne...

Quinn wykonał taki gest, jak gdyby chciał ją błagać, żeby się zamknęła. Nie był brutalny,

przypominał raczej zdesperowanego dyrygenta, który usiłował zapanować nad primadonną

notorycznie wychodzącą poza kreskę taktową. Błagam, skończ tę frazę! Daphne umilkła.

Od tak. Jak gdyby przełączył w niej jakiś guzik. Rashel odwróciła się, by zerknąć na tylne

siedzenie. Daphne osunęła się na bok i leżała bezwładnie, oddychając miarowo. O mój Boże,

pomyślała Rashel. Przywykła już do tego, w jaki sposób wampiry usiłowały zapanować nad

jej umysłem. Do szepczących głosów w głowie. Ale kiedy Quinn nie użył tej sztuczki w

piwnicy, uznała, że jest słabym telepatą.

Teraz znała prawdę. Quinn miał moc jak zawodnik karate, który energię potrafi skierować w

jeden cios, szybki, precyzyjny, śmiertelny.

background image

Odwrócił się. Rashel zobaczyła jego ciemną sylwetkę na tle jaśniejszej nocy. Spięła się.

- Reszta jest milczeniem - powiedział, wskazując ją ręką.

Rashel zapadła się w pustkę.

Obudziła się, gdy ktoś niósł ją do magazynu. Była dość przytomna, by nie otworzyć oczu i

nie dać po sobie poznać, że odzyskała świadomość. To Quinn ją niósł, co do tego nie miała

wątpliwości nawet z zamkniętymi oczami.

Gdy cisnął ją na materac, umyślnie padła tak, by odwrócić głowę w drugą stronę i osłonić ją

włosami.

Przez chwilę bała się, że przykuwając jej kostki łańcuchem, wampir odkryje nóż ukryty w

bucie, ale na szczęście nawet ni podwinął jej nogawek. Wszystko robił jak najszybciej i

nieuważnie.

Rashel usłyszała szczęk zamykanej kłódki. Nie drgnęła. Leżała, nasłuchując. Po chwili

przynieśli Daphne i także przykuli ją do łóżka. Wokół Rashel rozległy się głosy i inne kroki.

- Połóż tę tutaj. Gdzie jej torebka? - To pytała Lily.

- Została w samochodzie. - Ivan.

- Przynieś ją razem z tamtą. Ja się zajmę nogami.

Huk ciała padającego na materac. Oddalające się kroki. Metaliczny szczęk łańcuchów.

Westchnienie Lily. Rashel nieomal widziała, jak prostuje się i rozgląda wokół z satysfakcją.

- No i gotowe. Ivan ma numer dwudziesty czwarty w samochodzie. Zdaje się, że

uszczęśliwimy naszego klienta.

- Super - odparł Quinn głuchym głosem. Dwadzieścia cztery? Dla jednego klienta?

- Zostawię wiadomość, że wszystko gotowe na wielki dzień.

- Tak zrób.

- Jesteś ostatnio strasznie humorzasty. I nie tylko ja tak uważam. Milczenie.

Rashel wyobraziła sobie, jak Quinn patrzy ponuro na Lily.

- Ironia losu. Kiedyś odrzuciłem ofertę pracy jako handlu niewolników. Ale to było dawno

temu. Pamiętasz, Lily? Jak mieszkaliśmy w Charleston, a twoja siostra Dove jeszcze żyła.

Pewien kapitan z Marblehead zapytał, czy nie popłynę z nim do Gwinei z ludzkim towarem.

Chyba nazwał to „czarnym złotem". O ile pamiętam, dałem mu w twarz. A Walcz-za- Dobro -

Walcz-za- Wiarę Johnson doniósł na mnie.

background image

- Quinn, co się z tobą dzieje?

- Po prostu wspominam dawne czasy. Naturalnie ty nie wiesz, jak to jest, prawda? Ty jesteś

lamią, taka się urodziłaś Mówiąc ściśle, urodziłaś się martwa.

- Mówiąc ściśle, ty chyba gubisz właśnie piątą klepkę. Ojciec zawsze mnie ostrzegał, że

tak będzie.

- Owszem. Ciekawe, co twój ojciec by na to wszystko powiedział? Jego córka sprzedaje ludzi

za pieniądze. I to jeszcze takiemu klientowi, z takiego powodu...

Właśnie wtedy, gdy Rashel wsłuchiwała się rozpaczliwie w każde słowo, rozmowę

zagłuszyły ciężkie kroki. Wrócił Ivan. Quinn urwał. W milczeniu patrzył razem z Lily, jak

kolejne ciału ląduje na materacu.

Rashel zaklęła w myślach. Jaki klient? Jaki powód? Podejrzewała, że dziewczyny są

sprzedawane jako niewolnice albo pokarm. Ale najwyraźniej chodziło o coś innego. I wtedy

stało się coś, co wytrąciło ją z równowagi. Usłyszała kroki i zdała sobie sprawę, że ktoś się

nad nią nachyla. Nie Quinn. Zapach się nie zgadzał. Ivan.

Szorstka ręka chwyciła ją za włosy i odciągnęła głowę do tyłu. Drugą ręka objął ją w pasie i

podniosła.

Rashel wpadła w panikę. Zmusiła się, by pozostać bezwładna i nie otwierać oczu, nie

usztywniać rąk.

Powinnam była się tego spodziewać, pomyślała.

Zdawała sobie sprawę, że jej rola mogła wymagać, by dała się ukąsić. Poczuć wampirze kły

na szyi, pozwolić pijawce przelać własną krew.

Ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła i całą siłą woli musiała powstrzymywać się od walki.

Bała się. Jej wykrzywiona w łuk szyja była teraz całkowicie odsłonięta i wystawiona na atak.

Czuła gwałtowne pulsowanie krwi w żyłach.

- Co ty wyprawiasz? - Głos Quinna był ostrzejszy niż krawędź lodu. Rashel poczuła, że Ivan

sztywnieje.

- Mam coś do załatwienia z tą panną. Niezłe z niej ziółko.

- Zabieraj łapy. Zanim cię stąd wyrzucę.

- Quinn... - powiedziała Lily.

- Zostaw ją. W tej chwili. - Głos Quinna był inny niż zwykle Ivan

upuścił Rashel na materac.

background image

- On ma rację - powiedziała chłodno Lily. - One nie są dla ciebie i muszą być w dobrej

kondycji.

Ivan wymamrotał coś ponuro i Rashel usłyszała oddalające się kroki. Leżała przez chwilę,

przysłuchując się biciu własnemu sercu, które powoli się uspokajało.

- Idę się zdrzemnąć - powiedział Quinn głosem wypranym z emocji.

- Do zobaczenia we wtorek - odparła Lily.

We wtorek, pomyślała Rashel. Super. To będą bardzo długie dwa dni...

To były najnudniejsze dwa dni w jej życiu. Zapoznała się z każdym kątem niewielkiego

pomieszczenia. Okna stanowiły problem, bo nigdy nie była pewna, czy nie stoi za nimi Lily

albo Ivan. Uważnie nasłuchiwała pod drzwiami magazynu i zamierała, słysząc jakikolwiek

podejrzany odgłos. Polegała na swoim szczęściu.

Daphne obudziła się w poniedziałek rano. Rashel właśnie leżała z wykręconą szyją i

wpatrywała się w malutkie okienku wysoko na ścianie magazynu. Gdy tylko nastał świt,

Daphiu wstała i krzyknęła.

- Cicho! Wszystko w porządku. Jesteś w magazynie, ze mną.

- Rashel?

- Tak. Udało się nam. Cieszę się, że odzyskałaś przytomność.

- Jesteśmy same?

- Mniej więcej - odparła Rashel. - Leżą tu jeszcze dwie dziewczyny, ale obie są

zahipnotyzowane. Zobaczysz je, kiedy się przejaśni.

Daphne wypuściła powietrze.

- Udało nam się. Świetnie. Tylko dlaczego jestem tak kompletnie przerażona?

- Bo bystra z ciebie dziewczyna - stwierdziła ponuro Rashel. - Wszystko okaże się we

wtorek, kiedy nas stąd zabiorą.

- Dokąd?

- Tego właśnie nie wiemy.

background image

Rozd ział 11

Ciężarówka z piskiem opon zatrzymała się na gładkim chodniku, a Rashel usiłowała

odgadnąć, gdzie właściwie jest. Cały czas rysowała sobie w umyśle mapę, na której

zaznaczała każdy skręt i każdą zmianę nawierzchni.

Ivan siedział przygarbiony przy drzwiach, blokując drogę ucieczki. Miał małe, podłe oczy,

którymi bezustannie obserwował porwane dziewczyny. W prawej ręce trzymał paralizator.

Rashel wiedziała, że marzy o tym, by go użyć.

Ale jego ładunek zachowywał się wyjątkowo potulnie. Daphne siedziała blisko Rashel,

przytulając się do niej lekko. Chabrowe oczy wpatrzone były bezmyślnie w ścianę

ciężarówki. Dziewczyny zostały skute razem. Chociaż zarówno Lily, jak i Ivan bezustannie

sprawdzali, czy Daphne się nie przebudziła, i tak nie zamierzali ryzykować. Po drugiej stronie

ciężarówki siedziały pozostałe dwie dziewczyny. Jedną z nich była Huanita. Jej kasztanowe

włosy splątały się po dwóch dniach leżenia, miała półotwarte usta i puste spojrzenie. Włosy

drugiej dziewczyny były tak jasne, że niemal białe, a jej oczy spoglądały zupełnie bez

wyrazu. Ivan nazywał ją Missy. Miała około dwunastu lat. Rashel pozwoliła sobie na chwilę

zapomnienia i zaczęła wymyślać, co mogłaby zrobić Ivanowi.

Potem jednak skupiła uwagę. Ciężarówka już parkowała, Ivan zerwał się na nogi i otworzył

tylne drzwi. Potem z pomocą Lily rozkuł dziewczyny i wyprowadził je na zewnątrz,

poganiając po drodze.

Rashel odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Poczuła w nim słony posmak. Rozejrzała

się, zachowując bezmyślny wyraz twarzy. Zmierzchało. Była w doku Charlestown.

- Ruszaj się - ponaglił ją Ivan, trzymając jej rękę na ramieniu.

Rashel zobaczyła przed sobą dziesięciometrowy krążownik, kołyszący się łagodnie na

wodzie. Na pokładzie stała jakaś postać o ciemnych włosach, gmerająca przy linach. Quinn.

Nawet nie podniósł wzroku, gdy Ivan i Lily zagonili dziewczyny na pokład. Nie pomógł

złapać Missy, gdy ta omal nie straciła równowagi przy wsiadaniu. Znowu zmienił mu się

humor

uświadomiła sobie Rashel. Wydawał się wycofany, zamknęły, zamyślony.

- Ruszaj się! - krzyknął Ivan, popychając Rashel.

To zwróciło uwagę Quinna. Popatrzył na Ivana wzrokiem, który był jak czarna śmierć,

nieskończony i bezdenny. Nie powiedział nawet słowa. Ivan puścił Rashel. Lily poprowadziła

background image

dziewczyny na dół, do ciasnej, ale czystej kabiny i wskazała im miejsca na kanapie w

kształcie litery L stojącej za stołem.

- Usiądźcie tu. Dwie z tej strony, dwie z tamtej.

Rashel wsunęła się na swoje miejsce, patrząc na zlew w malutkiej kuchni.

- Zostańcie tu - powiedziała Lily. - Nie ruszać się. Zostać.

Byłaby świetnąpoganiaczką niewolników\ pomyślała Rashel Albo treserkąpsów.

Lily zniknęła na górze, zatrzaskując za sobą drzwi. Rash i Daphne jednocześnie wypuściły

powietrze.

- Wszystko w porządku? - szepnęła Rashel.

- Trochę się trzęsę. Dokąd płyniemy, jak myślisz?

Rashel tylko pokręciła głową. Nikt nie wiedział, gdzie znajdowały się enklawy wampirów.

Miała jednak pewien pomysł. Musiał być powód, dla którego płynęły statkiem. Bezpieczniej i

łatwiej byłoby trzymać ofiary w ciężarówce. A zatem do enklawy nie dało się dotrzeć

ciężarówką.

Wyspa. Dlaczego niektóre enklawy nie miałyby się znajdować Na wyspach? Na Wschodnim

Wybrzeżu wysp nie brakowało. To była bardzo niepokojąca myśl.

Wyspa oznaczała całkowitą izolację. Nie miałyby dokąd uciec gdyby coś poszło nie tak. Nikt

z zewnątrz nie mógłby im pomóc.

Rashel zaczynała żałować, że zabrała ze sobą Daphne. Miała ponure przeczucie, że na

miejscu pożałuje tego jeszcze bardziej.

Dziob łodzi gładko przecinał wodę, kierując się w stronę ciemności. Za Quinnem roztaczały

się światła Bostonu, wskazując, gdzie kończy się ocean, a zaczyna miasto. Przed nim nie

roztaczał się jednak żaden horyzont. Nie widać było różnicy między niebem a morzem. Tylko

bezkształtna, nieskończona pustka.

Atramentową czerń rozświetlały tylko maleńkie, punktowe światełka - łódki rybackie. Tylko

one sprawiały, że bezkresne puste wody wydawały się mniej samotne.

Quinn nie zwracał uwagi na Lily i Ivana. Nie był w dobrym nastroju.

Pozwolił, by zimne powietrze przeniknęło przez jego ciało i zmieszało się z wewnętrznym

chłodem. Wyobraził sobie, że zamarza, i ta myśl sprawiła mu przyjemność.

Byle tylko dotrzeć do enklawy, pomyślał bez emocji. Iskończyć z tym wszystkim.

Ostatni transport dziewczyn niepokoił go. Nie wiedział dlaczego i nie chciał o tym myśleć.

Ludzie to tylko robactwo. Nawet ta czarnowłosa, taka śliczna... Aż szkoda, że była na tyle

szalona, żeby wpaść mu w ręce. Mała blondyna też miała nie równo pod sufitem. Ta, co

background image

kiedyś wypadła z jego sideł i natychmiast wróciła, by znów w nie wskoczyć.

Idiotka... Ktoś taki po prostu zasługuje...

Quinnowi urwała się myśl. Gdzieś głęboko w nim mały głosik mówił, że nikt, nawet ta

ostatnia, nie zasługiwał na taki los jaki miał przypaść w udziale tym dziewczynom. Sam

jesteś idiotą. Po prostu doholuj je do enklawy i zapomnij o wszystkim. Enklawa... To

Hunter Redfern wymyślił enklawy na wyspach. Powiedział, że z powodu Dove.

- Potrzebujemy miejsca, gdzie Redfernowie będą mogli żyć bezpiecznie, nie

oglądając się na ludzi uzbrojonych w kołki. Wyspa znakomicie by się nadawała.

Quinn nie protestował, gdy Hunter zaliczał go do Redfornów, chociaż nie zamierzał poślubić

ani Garnet, ani Lily.

- Te wyspy bez przerwy odwiedzają rybacy- powiedział rzeczowo. - Ludzie

stopniowo je zasiedlają. Wkrótce nie będziemy tam sami.

- Istnieją zaklęcia, które strzegą miejsc, żeby ludzie się da nich nie zapuszczali.

Znam czarownicę, która rzuci je dla mnie, by chronić Lily i Garnet.

- Czemu?

- Bo to ich matka - odparł Hunter z uśmiechem. Quinn nie odpowiedział. Później poznał

Maeve Harma, czarownicę która zmieszała krew z łamią, rodowitym wampirem. Nie

przepadała za Hunterem i trzymała ich najmłodszą córkę, Roseclear, z dala od ojca,

wychowując ją na czarownicę. Ale rzuciła zaklęcie.

Wszyscy przenieśli się na wyspę. Garnet w końcu postawiła kreskę na Quinnie i poślubiła

chłopca z miłego wampirzego rodu. Jej dzieciom pozwolono przybrać nazwisko Redfern.

Czas mijał, pojawiały się kolejne enklawy...

Żadna jednak nie przypominała tej, do której właśnie zmierzał Quinn.

Popatrzył w dal. Przed nim znów roztoczył się horyzont. Nad czarną taflę wody wzniósł się

księżyc. Lśnił jak zaklęcie, prowadził Quinna właściwą drogą.

Skkkkkkrrrrzzzzzzzzzzzzyp.

Rashel skrzywiła się, gdy łódź wpłynęła do portu. Ktoś niezbyt delikatnie wprowadził ją do

doku. Ale dotarli na miejsce. I to musiała być wyspa. Płynęli na wschód przez ponad dwie

godziny.

Daphne uniosła głowę.

- NIE obchodzi mnie, czy zaraz nas zjedzą, czy nie, muszę znowu poczuć twardy

grunt pod nogami.

background image

- To w zasadzie było jak twardy grunt, przez całą drogę nawet nie zawiało -

szepnęła Rashel.

- Powiedz to mojemu żołądkowi -jęknęła Daphne,a Rashel dźgnęła ją lekko, bo ktoś

właśnie schodził po schodach.

To była Lily. Ivan czekał na górze z paralizatorem w ręku. Razem sprowadzili dziewczyny z

łódki do niewielkiego doku.

Rashel znów rozejrzała się ostrożnie, błogosławiąc w duchu księżycową poświatę.

To nie był nawet port, tylko malutka przystań z pompą gazową i chatką. Obok cumowały trzy

inne lodzie motorowe.

I tyle. Rashel nie zauważyła żadnych śladów życia. Łodzie kołysały się cicho jak duchy.

Ciszę zakłócał tylko plusk fal.

Prywatna wyspa, pomyślała Rashel.

Było w tym miejscu coś, od czego jeżyły jej się wioski na

Lily prowadziła grupę, a Ivan pilnował ich z tyłu. Wyruszyli szlakiem wiodącym w górę

skały.

To tylko wyspa, powiedziała sobie Rashel. Powinnaś tańczyć z radości. Jesteś blisko enklawy,

do

której tak chciałaś dotrzeć. Powinnaś skakać z radości. Nie ma w tym miejsc nic...

niepokojącego.

W tej samej chwili jednak dotarli na szczyt wzgórza i Rashel zobaczyła skały. Ogromne

skały. Monolity, które przypomina kamienny krąg w Stonehenge. Wyglądały tak, jak gdyby

postawiły je tam jakieś olbrzymy.

Pomiędzy nimi stały domy, przycupnięte na wzgórzu nad wielką, czarną wodą. Wszystkie

wydawały się opuszczone i z jakiegoś powodu przypominały Rashel gargulce, przyczajone,

wyczekujące.

Lily skierowała się do ostatniego domu przy piaszczystej drodze. Był to jeden z domów

letniskowych, który jednak okazał się całkiem sporą rezydencją. Ogromny, drewniany,

biały dwupiętrowy budynek z bogato zdobioną elewacją. Rashel poczuła dreszcz.

Drewniany dom? Wampiry ich nie zbudowały.

Lamie używały cegieł lub kamieni, nigdy drewna, które mogło je śmiertelnie zranić. Musiały

kupić tę wyspę od ludzi.

Rashel trzęsła się na całym ciele. To z pewnością nie była zwyczajna enklawa. Gdzie byli

ludzie? Gdzie miasto? Co my tu właściwie robimy?

background image

- No szybciej, szybciej. - Lily popędziła dziewczyny na tył domu. Tu Rashel wreszcie

usłyszała jakieś oznaki życia. Wewnątrz domu rozlegały się jakieś głosy.

Ale nie zdołała zobaczyć, kto mówił. Lily zabrała je do dużej, staromodnej kuchni i

przeprowadziła przez pustą spiżarnie.

Po drugiej stronie spiżarni znajdowały się wielkie drewniane drzwi, przy których siedział

chłopak mniej więcej w wieku Rashel. Miał rozwichrzone ciemne włosy i kowbojskie buty

Czytał jakiś komiks.

- Cześć Rudi - powiedziała cierpko Lily. - Jak się mają nasi goście?

- Są cicho jak te owieczki - odparł lakonicznie Rudi, ale wstał, by powitać Lily. Omiótł

wzrokiem Rashel i pozostałe dziewczyny.

Wilkołak.

Wszystko w Rashel krzyczało, że to wilkołak. I jeszcze to imię. Wilkołaki często nosiły

imiona, które w obcych językach oznaczały wilka. Jak Loyell albo Felan. Rudi to po

węgiersku wilk.

Najlepsi strażnicy, pomyślała ponuro Rashel. Będzie trudno mu się wymknąć.

Rudi już otwierał drzwi. Rashel, popchnięta przez Lily, ruszyłą w dół wąskimi i niezwykle

stromymi schodami. U ich

podstawy

były

kolejne

wielkie

drzwi.

Rudi

otworzył

zamek

i

poprowadził je do środka.

Rashel weszła do piwnicy.

Ukazał jej się widok, jakiego jeszcze nigdy nie miała okazji oglądać. Było to spore, niskie i

słabo oświetlone pomieszczenie, z dwoma rzędami pryczy, po dwanaście na każdej ścianie.

Leżały na nich dziewczyny. Były to nastolatki. W różnym wieku, wysokie i niskie, ale

wszystkie wyjątkowo piękne. Wyglądało to jak szpital albo więzienie. Idąc pomiędzy rzędami

łóżek, Rashel musiała walczyć ze wszystkich sił, by nie zmienić wyrazu twarzy. Te

dziewczyny były przykute do łóżek, przytomne i bardzo wystraszone. Z każdej pryczy

spoglądały przerażone oczy, wpatrzone to Rashel, to w wilkołaka. Rudi machał do

dziewczyn. Tylko niektóre odważyły się cokolwiek powiedzieć.

- Przepraszam...

- Jak długo będziemy musiały tu zostać?

- Ja chcę do domu!

background image

Ostatnie dwa łóżka w każdym rzędzie były puste. Jedno z nich dostała Rashel. Daphne

przeraziła się, gdy łańcuch znów zacisnęły się jej na kostkach, ale dalej grała swoją role

- Słodkich snów, lale - powiedział Rudi. - Jutro wielki dzień.

Potem wyszedł wraz z Lily i Ivanem. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nimi, a huk długo niósł

się echem po kamiennej piwnicy. Rashel błyskawicznie się podniosła.

- Można mówić? - spytała Daphne, odwracając głowę.

- Tak myślę - powiedziała głośno Rashel. Przypatrywała się rzędom łóżek. Niektóre

dziewczyny patrzyły na nią, inne płakały, jeszcze inne zaciskały powieki.

- Co oni z nami zrobią? - Daphne nagle wybuchła.

- Nie wiem - odparła Rashel stanowczym i cichym głosem. Każdy jej ruch był teraz

precyzyjny i zdyscyplinowany. Wysunęła nóż z buta. - Ale zamierzam się dowiedzieć.

- Przepiłujesz łańcuch?

- Nie. - Rashel wyciągnęła cienki skrawek metalu ze skrytki przy pochwie. Odsłoniła zęby w

uśmiechu. - Ale otworzę kłódkę.

- Super. Ś wietnie. A co potem? Co tu się dzieje? Gdzie my jesteśmy?

Spodziewałam się raczej rzymskiego targu niewolników... Że wszyscy będą

przebrani w togi, a wampiry będą licytować...

- Wciąż jeszcze możesz się go doczekać - stwierdziłą Rashel. - Zgadzam się, że to

wygląda dziwnie. To nie jest normalna enklawa. Nie wiem, może to tylko taka

stacja pośrednia i zabiorą nas stąd gdzieś indziej...

- Obawiam się, że nie - powiedział cichy głos po lewej i Rashel odwróciła się i zobaczyła, że

dziewczyna obok usiadła.

Miała płomiennorude włosy, zamyślone oczy i pewny siebie ton.

- Nazywam się Fayth.

- Shelly - odparła krótko Rashel. Nie ufała tu nikomu. - To jest Daphne. Co masz na

myśli?

- Nie sprzedadzą. - Fayth powiedziała to nieomal przepraszającym tonem.

- W takim razie chciałabym się dowiedzieć, co planują z nami zrobić - odparła Rashel.

Rozbroiła jeden zamek i właśnie wkładała wytrych do drugiego. - Dwadzieścia cztery

dziewczyny na wyspie, na której tylko jeden dom jest zamieszkany? To szaleństwo.

- Nie, to czerwona uczta.

background image

Rashel nieruchomiała z dłonią nad zamkiem.

- Co takiego? - spytała bardzo cicho.

- Wyprawiają czerwoną ucztę. Z okazji wiosennej równonocy, tak sądzę. Zaczyna

się jutro o północy.

Daphne wyciągnęła rękę do Rashel.

- Co? Co to jest? Co to jest czerwona uczta? Powiedz mi!

- To ... - Rashel odwróciła wzrok od Fayth. -To taka uczta dla wampirów. Bankiet,

wielkie przyjęcie. Trzy dania. - Rozejrzała się po pokoju. - Czyli trzy dziewczyny. Jest

nas dwadzieścia cztery...

- W sam raz dla ośmiorga wampirów - powiedziała cicho Fayth.

- Czyli każdy wampir wysysa po odrobinie krwi z trzech dziewczyn, tak? - Daphne

z lekkim niepokojem przysunęła się do Rashel. - To właśnie powiedziałaś? Łyczek tu, łyczek

tam.. - przerwała, bo Fayth i Rashel popatrzyły na nią jednocześnie. - Jedna nie..

- Przykro mi, Daphne. Przepraszam, że cię w to wpakowałam. - Rashel wzięła głęboki oddech

i otworzyła drugi zamek, unikając wzroku Daphne. - Czerwona uczta polega na tym, że

jednego dnia wypija się krew z trojga ludzi. Całą krew. Do ostatniej

kropli.

Daphne otworzyła usta, po czym znowu je zamknęła.

- I one nie pękają od tego? - spytała żałośnie. Rashel wbrew sobie uśmiechnęła się blado.

- Ponoć doprowadza je to do niesłychanej ekstazy. Z krwi sił życiowych, zyskują ogromną

moc.- Rashel zerknęła na Fayth. - Ale czerwonych uczt zakazano już jakiś czas temu.

- Podobnie jak niewolnictwa- potwierdziła Fayth. - Ktoś chyba chce wrócić do gry.

- Kto na przykład?

- Wiem tylko, że jakiś wielki bogacz zaprosił do siebie siedmioro najpotężniejszych

przemienionych wampirów na ucztę. Najwyraźniej dba o to, żeby jego goście dobrze się

bawili.

- Pewnie chce zawrzeć jakiś sojusz - powiedziała wolno. Rashel.

- Możliwe.

- Przemienione wampiry kontra lamie.

- Niewykluczone.

background image

- A wiosenne zrównanie dnia z nocą... Pewnie świętują rocznicę pierwszej

przemiany w wampira. Noc. gdy Maya ugryzła Thierry'ego.

- Na pewno.

- Hej, zaczekaj ~ powiedziała Daphne. - Troszkę wolniej dobrze? Skąd wy wiecie o tym

wszystkim? - Daphne wbiła wzrok w Fayth. - O tych wszystkich wampirach, jakiejś Mai.? Ja

nic o nich nie słyszałam.

- Maya była pierwszą lamią - wyjaśniła szybko Rashel, zerkajać na Daphne. - Jest

założycielką rodu wszystkich wampirów, które dorastają i mogą się rozmnażać.

Wampiry przemienione są inne. To ludzie, którzy stali się wampirami na skutek

ugryzienia. Nie starzeją się ani nie mają dzieci.

- I Thierry był pierwszym człowiekiem, który stał się wampirem - dodała Fayth. -Maya

ugryzła go w dzień wiosenniego zrównania dnia z nocą... Tysiące lat temu. Rashel

uważnie przypatrywała się Fayth,

- To może teraz ty odpowiedz mi na pytanie, skąd to wszystko wiesz? Żaden człowiek

nie wie takich rzeczy o świecie nocy, o ile nie jest łowcą wampirów albo przeklętą

Poszukiwaczką.

Fayth się skrzywiła.

- Jestem przeklętą Poszukiwaczką - powiedziała, a Rashel od razu zrozumiała, czemu Fayth

wcześniej mówiła takim przepraszającym tonem.

- Rany.

- Co to jest Poszukiwaczka? - Daphne dźgnęła Rashel.

- Poszukiwaczki Świtu to grupa czarownic, które usiłują doprowadzić do...

właściwie nie wiem czego. Zdaje się, że po prostu tańczą i piją dużo coca-coli -

wyjaśniła Rashel, nie mogąc wyjść ze zdumienia.

- Chodzi o to, żeby wszyscy żyli w harmonii. Żebyśmy przestali się zabijać -

sprostowała Fayth.

- Jesteś czarownicą? - Daphne zmarszczyła nos.

- Nie, człowiekiem. Ale przyjaźnię się z czarownicami. Przyjaźnię się także z

wampirami. Widziałam przypadki, gdy człowiek odkrywał pokrewną duszę w lamii...

background image

- Nie bądź obrzydliwa! - Rashel omal nie zaczęła krzyczeć. Dopiero po chwili odzyskała

panowanie nad sobą. - Dobra, ty lepiej uważaj, Poszukiwaczko. Potrzebuję informacji,

więc zamierzam z tobą pracować. Tymczasowo. Ale uważaj na język

albo zostawię cię tutaj, kiedy już uwolnię całą resztę. Wtedy będziesz sobie żyła w

harmonii z tymi uroczymi ośmioma wampirami.

Mimo starań nie zdołała powstrzymać drżenia głosu. Słowa Fayth odbiły się echem w jej

umyśle, jak gdyby niosły ze sobą szczególne, straszne znaczenie. Zwłaszcza odkrywanie

pokrewnej duszy odcisnęło w niej piętno.

Fayth także zachowywała się dziwnie. Zamiast wpaść w szał, patrzyła na Rashel długo i

uważnie.

- Rozumiem - powiedziała cicho.

Rashel nie spodobał się ten ton.

- Więc wydostaniemy się stąd? Jak w Prison Break? - spytała Daphne, wbijając w

Rashel wzrok.

- Oczywiście. Ale musimy to zrobić szybko. - Rashel zmrużyła oczy. - Zakładałam, że

będziemy mieć więcej czasu.. No i jest jeszcze ten wilkołak. A nawet kiedy się

wydostaniemy. Ta wyspa... Nie damy rady długo przetrwać w dziczy. Jest i zimno, poza

tym mogliby nas wytropić. Jednak musi być jakiś sposób. - Spojrzała na Fayth. -Raczej

nie ma szans, żeby pomogły nam inne Poszukiwaczki, prawda?

Fayth pokręciła głową.

- Nikt nie wie, że tu jestem. Słyszałyśmy, że w bostońskim klubie wampiry

porywają dziewczyny na czerwoną ucztę, i poszłam to sprawdzić. I wpadłam,

zanim zdążyłam złożyć pierwszy raport.

- W takim razie poradzimy sobie same. Świetnie. - Umysł Rashel pracował teraz na

najwyższych obrotach, wypluwają setki pomysłów. - Najpierw sprawdźmy, co mogą te

pozostałe dziewczyny, może któraś nam pomoże...

Fayth i Daphne słuchały uważnie, ale wtedy głos Rashel zagłuszyło coś, czego w tym miejscu

się nie spodziewała. Ktoś wykrzyczał jej imię.

- Rashel! Rashel Łowczyni Wampirów. Rashel Kocica!

background image

Rozd ział 12

Głos był przenikliwy, niemal histeryczny. Któraś z nich zwariowała, pomyślała Rashel,

rozglądając się. Została zdemaskowana.

Ale zdziwienie prędko minęło. Chodziła między rzędami zaglądając dziewczynom w twarze.

- Nyla!

- Wiem, czemu tu jesteś! - Nyala siedziała sztywno na łóżku i wyglądała dokładnie tak samo

jak wtedy, gdy Rashel widziała ją po raz ostatni. Skóra barwy kakao, królewska postawa,

nawiedzone oczy. Była nawet ubrana w ten sam ciemny strój co tamtej nocy, gdy schwytały

Quinna. - Jesteś tu, bo od początku dla nich pracowałaś! Udawałaś, że

łowisz wampiry..

- Zamknij się! - powiedziała rozpaczliwie Rashel. Nyala była tak głośno, że można ją było

usłyszeć po drugiej stronie drzwi. Rashel uklękła na jej łóżku. - Ja niczego nie udaję.

- W takim razie dlaczego jesteś wolna, a my skute? Przeszłaś na ich stronę!

Nazywasz się Kocicą...

Rashel zamknęła jej usta dłonią.

- Posłuchaj mnie - syknęła. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Wszystkie dziewczyny

gapiły się na Nyalę, a Rashel tylko czekała kiedy otworzą się drzwi piwnicy. - Posłuchaj.

Wiem, że mnie nie lubisz i mi nie ufasz, ale musisz przestać krzyczeć. Mamy

tylko jedną szansę, żeby się stąd wydostać.

Nayla oddychała ciężko, wbijając spojrzenie śliwkowych oczu w Rashel.

- Jestem łowczynią wampirów- szepnęła Rashel, marząc, by Nayla jej uwierzyła. - Tamtej

nocy popełniłam błąd, pozwalając jednemu z nich uciec. Przyznaję. Ale usiłuję to naprawić.

Dałam się złapać, żeby ustalić, co tu się dzieje. Zaraz uwolnię te dziewczyny. - Mówiła wolno

i wyraźnie. Miała nadzieję, że Nyala jej uwierzy. - Ale jeśli ludzie nocy dowiedzą się, że

jestem łowczynią, i do tego Kocicą, zabiją mnie w tej samej sekundzie. A wtedy wy nie macie

żadnych szans. - Wzięła oddech -Wiem, że bardzo trudno ci jest mi zaufać, ale proszę cię,

żebyś spróbowała. Możesz się postarać?

Długie milczenie. Nayla spojrzała jej prosto w oczy. Wreszcie przytaknęła.

Rashel zdjęła dłoń z jej ust, usiadła na łóżku i przez chwilę patrzyła na Nyalę.

- Dziękuję. Będę potrzebowała twojej pomocy - powiedziała, po czym pokręciła

głową. - Ale jak ty się tu dostałaś? Jak trafiłaś do klubu?

background image

- Nie trafiłam do żadnego klubu. W środę wróciłam na ulicę przy magazynach.

Pomyślałam, że może spotkam tam tego wampira. I wtedy ktoś złapał mnie od tyłu.

- Och, Nyala...

Środowy wieczór, pomyślała Rashel. Wtedy Daphne widziała, jak Ivan przynosi nową

dziewczynę. Była nią Nyala. Rashel chwyciła się za głowę.

- Nyala, mogłam cię uratować. Byłam tam kolejnej nocy, kiedy Daphne wypadła z

ciężarówki. Pamiętasz to? Gdybym tylko wiedziała...

Nyala nie słuchała.

- Słyszałam taki szept w głowie, który kazał mi spać. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam

ruszyć ręką ani nogą. Ale nie spałam. A potem zaniósł mnie do magazynu i ugryzł. - Mówiła

beznamiętnym, niemal uprzejmym tonem. Tylko wyraz jej oczu zmroził Rashel. - Ugryzł

mnie w szyję. Wiedziałam, że umrę tak jak moja siostra. Czułam,

że wycieka ze mnie krew. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam się ruszyć. Niczego nie

mogłam zrobić. - Nyala uśmiechnęła się dziwnie. - Zdradzę ci sekret. Ono wciąż tam

jest. To ugryzienie. Nie zobaczysz śladu, ale ja je czuję. - Odwróciła głowę, pokazując

Rashel gładką, nietkniętą szyję.

- Nyala... - Rashel czuła się niezręcznie, gdy usiłowała pocieszyć Daphne, ale tym razem nie

musiała się zastanawiać prostu wzięła Nyalę w ramiona i mocno uścisnęła. - Posłuchaj mnie

teraz - powiedziała gwałtownie. - Właściwie to nie wiem co czujesz, bo mnie się to

nie przytrafiło. Ale bardzo mi przykro, bo wiem, co czułaś, kiedy straciłaś siostrę.

- Odchyliła się i spojrzała na Nyalę i potrząsnęła nią. - Musimy walczyć dalej. To jest

ważne. Nie damy im wygrać. Tak?

- Tak... - Nyala rozejrzała się powoli po łóżku, po czym zerknęła na Rashel. - Masz rację.

- W oczach Nyali pojawiło zrozumienie.

- Opracowuję plan ucieczki. Musisz być skupiona i spokojna żeby mi pomóc.

- Dobrze. - Głos Nyali zabrzmiał pewniej. Potem uśmiechnęła się pogodnie. - I wtedy się

zemścimy - szepnęła.

- Tak. - Rashel ścisnęła jej dłoń. - Zemścimy się. Jakoś. Obiecuję.

Wróciła na pryczę, czując na sobie wiele spojrzeń, chociaż nikt nie zadawał pytań. Czuła łzy

w oczach. Wszystko, co się stało, było jej winą. Dziewczyna już wcześniej była na krawędzi.

Z powodu Rashel dała się schwytać i została zaatakowana przez wampira. I teraz... Teraz

Rashel martwiła się, że nawet jeżeli uda im się wydostać z wyspy, Nyala już nie wróci do

background image

zdrowia. Ma jednak racje, pomyślała. Zemsta to jedyny sposób, by wymazać wszystkie

krzywdy, jakie wyrządzono tym dziewczynom.

Znów czuła ogień w piersiach, silę do walki. Pozwoliła, by płomień wypaliły w niej wszelkie

ciepłe uczucia, takie jak litość dla Quinna. To dziwne, wciąż zdarzało jej się myśleć o nim z

litością chociaż dawno postanowiła go zabić.

- Wszystko z nią w porządku? - spytała Daphne z troską. - Pamiętam ją z magazynu.

- Wiem. - Rashel podniosła wytrych i usiadła na pryczy Daphne. Zaczęła majstrować przy jej

kłódkach. - Nie jestem pewna. Wampiry nie żyły z nią w harmonii. - Tu Rashel zerknęła z

goryczą na Fayth, która odpowiedziała poważnym spojrzeniem.

- Nikt nie myśli, że wszyscy ludzie nocy są dobrzy - powiedziała Fayth. - Nie

pochwalamy przemocy. Chcemy z tym wszystkim skończyć.

- Czasem trzeba użyć przemocy, by z nią skończyć - odparła krótko Rashel. Fayth nie

odpowiedziała.

- Ale czemu ona nazywa cię kocicą? - spytała Daphne.

- Tą Kocicą. To imię łowczyni wampirów, która zabiła bardzo dużo wampirów.

- I naprawdę nią jesteś? - Chabrowe oczy Daphne rozszerzyły się nieco.

Rashel wyłamała zamek. Pod ostrzałem spojrzeń tych dwóch dziewczyn nie czuła się już taka

pewna siebie jak przed chwilą. Nie była tak dumna z tego, że jest Kocicą.

- Owszem - odparła, nie podnosząc wzroku. Potem odwróciła się, by spojrzeć na Fayth.

Fayth milczała.

- Zanim się stąd wydostaniemy, będę musiała zabić ich jeszcze trochę - oznajmiła

Rashel. - Uważam, że te wampiry, które nas tu sprowadziły, zasługują na śmierć

dużo bardziej niż ktokolwiek inny. Więc pozwólcie, że ja się tym zajmę i już nie

będziemy się już o to kłócić, dobrze? - Otworzyła drugi zamek i Daphne mogła

rozprostować nogi. Fayth pokiwała tylko głową.

- W porządku. Posłuchajcie. Po pierwsze, trzeba jakoś zorganizować te dziewczyny. -

Rashel zaczęła uwalniać z łańcuchów Fayth. - Przejdziecie się po sali i porozmawiacie z

każdą indywidualnie. Chcę wiedzieć, która nam pomoże, a której umysł jest ciągle pod

kontrolą wampirów. Szczególnie interesuje mnie to, która z nich umie żeglować.

- Żeglować? - spytała Fayth.

background image

Na tej wyspie nie ma bezpiecznych miejsc. Musimy stąd uciekać. W porcie są teraz cztery

motorówki, ktoś musi je sterować. - Rashel spojrzała na Fayth. - Chcę, żebyście

przyprowadziły mi tu co najmniej dwie rozsądne dziewczyny, które nie zatopią łodzi. Jasne?

Daphne i Fayth popatrzyły po sobie i kiwnęły głowami.

- Tak jest, szefie - wymamrotała Daphne.

Rashel usiadła na pryczy, ważąc w ręku łańcuch, i zamyśliła się. Nie musiała mówić Daphne

-na razie - że wcale nie planowała ucieczki z wyspy na łodziach.

Pół godziny później Daphne i Fayth stały przed nią całe rozpromienione. To znaczy Daphne

promieniała, bo Fayth miała na twarzy smutny uśmiech, który powoli zaczynał doprowadzało

Rashel do szału.

- Oto Anne-lise - powiedziała Daphne, prowadząc Rashel do pryczy. - Pochodzi z Danii.

Brała udział w wyścigach wokół I. Antiguy. W każdym razie twierdzi, że da sobie radę z

łódką.

Dziewczyna na pryczy była jedną z najstarszych. Miała osiemnaście czy dziewiętnaście lat,

blond włosy, długie nogi i figurę walkirii. Rashel od razu ją polubiła.

- A to Keiko - powiedziała z charakterystyczną prostotą Fayth - Jest jeszcze młoda, ale

twierdzi, że wychowała się na łódce.

Rashel nie poczuła do niej szczególnego zaufania. Keiko była malutka, miała czarne włosy

lśniące jak jedwab i małe różowe usta. Wyglądała jak laleczka. - Ile ty masz lat?

- Trzynaście - odparła cicho Keiko. - Ale urodziłam się w Nantuckct. Moi rodzice

mają jacht „Cierę Sunbridge". Chyba dam radę zrobić to, o co prosicie, tylko mogę

mieć kłopoty z nawigacją.

- Nikt inny się nie zgłosił- szepnęła Daphne.- Musimy jej zaufać.

- Nawigacja nie sprawi ci kłopotu, popłyniemy prosto na zachód - powiedziała Rashel,

uśmiechając się zachęcająco do Keiko. - W każdym razie lepiej zgubić się na oceanie niż

zostać tu. - Skinęła na Daphne i Fayth, po czym wróciła na pryczę.

- W porządku, dobra robota, Masz rację, musimy jej zaufać, nie mamy wyboru.

Potrzebujemy przynajmniej dwóch łodzi. Czego jeszcze się dowiedziałyście?

- Te, które z nami przyjechały, nadal nie kontaktują. Huanita i Missy. Kłopoty

może sprawiać jeszcze twoja kumpela Nyala. Jest trochę niestabilna, jeżeli

rozumiesz, co mam na myśli

Rashel przytaknęła.

background image

- Kontrola umysłu może stanowić problem. Kiedy oprzytomniały dziewczyny,

które przyjechały z tobą, Fayth?

- Jakiś dzień po przyjeździe. Ale to niejedyny problem Rashel. Anne-lise i Keiko

posterują łódkami, ale raczej nie dziś.

- Nie możemy czekać do jutra - powiedziała niecierpliwił Rashel. - Nie wolno nam tak

ryzykować!

- Chyba nie mamy wyboru. Wszystkie dziewczyny są na środkach uspokajających.

- Jak to? - Rashel zamrugała, po czym przymknęła oczy. No

tak.

- W jedzeniu - wyjaśniła Fayth, a Rashel pokiwała głową zrezygnowana. - Od razu

zorientowałam się, że dodają do niego prochy. Większość dziewczyn wolała jednak

jeść. Nie chciały wiedzieć, co się z nimi stanie.

Rashel potarła czoło. Nic dziwnego, że dziewczyny nie zadawały jej żadnych pytań. Nic

dziwnego, że nie krzyczały. Były po prostu naćpane.

- Od tej pory nie pozwalamy im jeść - zarządziła. - Muszą być zupełnie przytomne.

- Spojrzała na Fayth. -No dobrze. W takim razie czekamy. Jak często przynoszą

jedzenie?

- Dwa razy dziennie. Koło południa i o ósmej wieczorem Zabierają nas wtedy

parami do łazienki.

- Kto to robi?

- Rudi. Czasem zabiera też ze sobą drugiego wilkołaka.

Daphne przygryzła wargę.

- Mamy sprzęt na wilkołaki?

Rashel się uśmiechnęła. Wyjęła nóż i wyciągnęła z pochwy ozdobny guz, pod którym ukazało

się ostrze. Odwróciła guz i wsunęła go z powrotem do pochwy, przemieniając ją w mały

bagnet. Pochwa stanowiła teraz broń niezależną od noża.

- Norze pokryte jest srebrem - stwierdziła z satysfakcją. - Więc tak, mamy sprzęt na

wilkołaki.

- Widzisz? - powiedziała Daphne do Fayth. - Ta dziewczyna myśli o wszystkim.

Rashel odłożyła nóż.

background image

- W porządku. A teraz porozmawiajmy ze wszystkimi jeszcze raz. Muszę

przedstawić im mój plan. Jutro potrzebna nam będzie współpraca i precyzja. I

sporo szczęścia, pomyślała.

- Wyżerka!

Rudi przeszedł się między pryczami, ciskając na obie strony paczuszki, które wyjmował z

plastikowej torby. Wygląda zupełnie jak treser rzucający śledzie fokom, pomyślała

Rashel. Wyjrzała na korytarz. Drugi wilkołak się nie pojawił. Dobrze.

To byłą długa noc i jeszcze dłuższy dzień. Dziewczyny słabły z głodu, niewygody i tego, że z

każdą godziną bez leków uspokających coraz bardziej się bały. Kilka z nich było nieufnych

po zdarzeniu z Nyalą.

- Szamajcie, małe. Musicie być silne. - Na kolanach Rashel wylądowała ciepława paczuszka,

druga uderzyła w materac. W środku kryło się to samo, co dostały na śniadanie: hot dogi

wysmarowane musztardą i prochami. Dziewczyny musiały przetrwać o szklance soku

grejpfrutowego.

Gdy Rudii odwrócił się, by cisnąć Huanicie jej porcję, Rashel bezszelestnie podniosła się z

pryczy. Jednym, miękkim ruchem zerwała się i skoczyła prosto na swoją ofiarę.

- Nawet nie piśnij - szepnęła Rudiemu do ucha. - I nie myśl o tym, żeby się

przemienić.

Wykręciła mu rękę, trzymając srebrny nóż przy gardle. Rudi nie zdążył nawet zareagować.

Wszędzie leżały rozrzucone hot - dogi.

- A teraz porozmawiajmy sobie o dżiu-dżitsu. To się nazywa prawidłowo wykonane

trzymanie. Opór sprawi silny ból. Rozumiesz mnie, Rudi? - Rudi wzdrygnął się, więc

Rashcl nacisnęła. Zawył i wspiął się na palce.

- Cicho. Chcę wiedzieć, gdzie jest drugi wilkołak?

- Pilnuje doku.

- Kto jeszcze siedzi w doku?

- Ja... Nikt.

- Czy ktoś jest na schodach lub w kuchni? Nie kłam, Rudi bo się wkurzę.

- Nie. Wszyscy są w pokoju zebrań.

Rashel skinęła na Daphne, która wyskoczyła z łóżka.

- Pamiętajcie, szybko i cicho - powiedziała, jakby awansowała na sierżanta

prowadzącego musztrę.

background image

Gdy dziewczyny zrzuciły kołdry i stanęły obok prycz, Rashel poczuła, że Rudi zaczyna się

wić.

- Co tu się... Co tu się dzieje?

- Rudi, spokojnie. - Wciąż trzymając łokieć wilkołaka. Rashel znów nacisnęła delikatnie

na jego staw i popchnęłą do wyjścia. - Ty pierwszy. Otworzysz nam drzwi na górze.

- Anne-lise i Keiko z przodu - poleciła Daphne. - Missy tu po prawej. Idziemy.

- Nie mogę ich otworzyć. Nie mogę. Zabiją mnie - wymamrotał Rudi, gdy Rashel

zmusiła go do wejścia na schody.

- Rudi, popatrz na te młode kobiety. - Rashel odwróciła wilkołaka tak, by mógł przyjrzeć

się więźniarkom. Stały, wpatrywały się z nienawiścią w swojego oprawcę, oddychając

płytko. - Jeśli nie otworzysz tych drzwi, zwiążę cię i zostawię z nimi sam na sam... I z

tym srebrnym nożem. Obiecuję, że cokolwiek wampiry ci zrobią, to będzie gorsze.

R

UDI

popatrzył na dziewczyny. Bez względu na wiek i wzrost stanowiły siłę

- Otworzę drzwi.

- Grzeczny chłopiec.

Rudi niezręcznie przekręcił klucz w zamku. Gdy w końcu się z nim uporał, Rashel wypchnęła

go przez drzwi, rozglądając się w napięciu. Jeśli wampiry jednak tu były, musiała

błyskawicznie zmienić taktykę.

Jednak w kuchni nikt na nich nie czekał, a gdzieś z głębi domu dochodziła głośna muzyka.

Rashel uśmiechnęła się dziko. Na takie szczęście nawet nie liczyła. Ta muzyka mogła ocalić

dziewczynom życie.

Zepchnęła Rudiego z drogi i skinęła na Daphne. Daphne stała u szczytu schodów, wskazując

drogę kolejnym dziewczynom. Fayth poprowadziła pochód, za nią podążyła walkiria,

Annelise

i malutka Keiko. Rashel była dumna, że dziewczęta przedostały się tak szybko na górę.

- Dobra- szepnęła, ciągnąc Rudiego z powrotem na klatkę. - ostatnie pytanie. Kto

wydaje ucztę?

Rudi pokręcił głową,

- Kto cię wynajął? Kto kupił niewolnice? Kim jest klient?

- Nie wiem! Powtarzam ci! Nikt nie wie, kto nas wynajął. Wszystko zostało

załatwione przez telefon!

background image

Rashel się zawahała. Chciała przesłuchiwać go dalej, ale w tej chwili najważniejsze było to,

by wydostać dziewczyny

Daphnee wciąż czekała w kuchni, obserwując Rashel.

Rashel popatrzyła na nią, a potem bezsilnie na krzaczastą brodę Rudiego. Powinna go zabić.

To

było jedyne rozsądne wyjście i to właśnie zamierzała zrobić. Uczestniczył w porwaniu

dwudziestu

czterech dziewczyn i dobrze się przy tym bawił.

Ale Daphne patrzyła. A Fayth zmroziłaby Rashel wzrok gdyby się o tym dowiedziała. Rashel

wypuściła powietrze.

- Ś pij dobrze- powiedziała, po czym uderzyła Rudiego w tył głowy rękojeścią noża.

Osunął się na posadzkę nieprzytomny, a Rashel zamknęła za nim drzwi.

- Idziemy! - powiedziała szybko do Daphne. Daphne omal nie wyrwała się przed nią.

Razem wyszły przez tylne drzwi i ruszyły na ścieżkę wiodącą przez wzgórze. Rashel

poruszała się szybko, niemal skacząc po ubitej dzikiej trawie. Szybko dogoniła

dziewczęta.

- Fantastycznie, Missy - szepnęła. - Cicho i spokojnie, Nyala, ty kulejesz, boli cię

noga? Czy możemy iść trochę szybciej?

Wysunęła się na czoło pochodu.

- W porządku. Anne-lise i Keiko, kiedy dotrzemy na miejsce, ja zajmę się

strażnikiem. A wy wiecie już, co robić.

- Ustalić, które motorówki możemy wziąć. Zniszczyć co się da na pozostałych i

odcumować je, żeby odpłynęły od brzegu. Potem podzielić się dziewczętami i

płynąć na zachód -recytowała Anne-lise.

- Właśnie. Musicie dotrzeć do lądu, a potem zadzwonić do Straży Przybrzeżnej.

Ale nie od razu - wtrąciła Keiko. - Wielu

Wyspiarzy używa krótkofalówek zamiast

telefonów. Wampiry mogą je monitorować.

Rashel ścisnęła ją za ramię.

- Mądra z ciebie dziewczyna. Wiedziałam, że nadajesz się do tej roboty. I

pamiętajcie, jeśli zadzwonicie do straży, nie podawajcie prawdziwej nazwy łódki i

nie wspominajcie o tej wyspie. - Nie można wykluczyć, że i w straży świat nocy ma

swoich ludzi.

background image

Znalazły się u stóp wzgórza i do tej pory nie rozległ się żaden alarm. Rashel jeszcze raz

przypatrzyła się idącej grupie, po czym zdała sobie sprawę, że Daphne stoi tuż za nią.

- Wszystko w porządku?

- Jak na razie - odparła Daphne bez tchu. - Jesteś w tym świetna, wiesz? Tak je

zachęcasz i w ogóle...

Rashel pokręciła głową.

- Po prostu staram się utrzymać je razem, aż będą bezpieczne.

- Chyba to właśnie powiedziałam. - Daphne się uśmiechnęła.

Przystań była dokładnie pod nimi, łódki obijały się o siebie z cichym stukotem na lśniących

wodach oceanu. Srebrzyste światło nadawało tej scenie pocztówkowy wygląd. Znów wyrwała

się do przodu.

- Poczekajcie na mnie - poleciła. -A teraz pokażę ci, w czym naprawdę jestem

dobra - rzuciła do Daphne.

Pokonała kilka metrów piasku i skał i znalazła się na przystani. Poruszała się cicho, z nożem

w ręku. Chciała załatwić sprawę z wilkołakiem najciszej jak się da.

Nagle z cienia wyskoczył jakiś ciemny kształt. Stwór spojrzał na Rashel, odrzucił łeb do tyłu i

zawył.

background image

Rozd ział 13

Rashel wiedziała, że musi powstrzymać strażnika, zanim wyda jakikolwiek dźwięk.

Posiadłość

wampirów mieściła się nieco dalej na wzgórzu, a jej okna wychodziły na otwarte morze - no i

muzyka powinna stłumić wszelkie hałasy - ale lepiej, żeby nikt niczego nie usłyszał, dopóki

dziewczyny nie znajdą się w bezpiecznej odległości.

Rashel rzuciła się gwałtownie na wilkołaka, atakując go w klatkę piersiową. Słyszała, jak

wypuszcza powietrze, padając na plecy. Dobrze. Nie będzie mógł zawyć. Przygniotła go

kolanami.

- To jest srebro - syknęła, przyciskając mu ostrze do gardła. - Bądź cicho albo go

użyję.

Wilkołak wbił w nią wściekły wzrok. Miał splątane włosy i całkiem zwierzęce oczy.

- Czy na łódkach ktoś jest? - Gdy nie odpowiedział. Rashel przycisnęła ostrze mocniej. -

Jest?

- Nie - wycharczał niemal bez tchu. Jego zęby zaczęły się zmieniać, wyostrzać i wydłużać...

- Nie waż się... - zaczęła Rashel, ale wilkołak zaczął się szarpać. Postanowił zrzucić ją z

siebie.

Rashel mogła lekko poruszyć nadgarstkiem, by zatopić srebrne ostrze w jego gardle. Wolała

jednak zrobić salto w tył chowając głowę i lądując na prawym kolanie. Kiedy wilkołak na nią

skoczył, wbiła mu osłonięty pochwą nóż w szczękę. Upadł nieprzytomny.

Jaka szkoda, chciałam go wypytać o klienta. Rashel .spojrzała w stronę brzegu. Daphne,

Anne-lise i Nyala przybiegły do niej na nabrzeże, ściskając w rękach kamienie i drewno.

Chciały mi pomóc, pomyślała Rashel, i myśl ta napełniła ją dziwnym ciepłem.

- W porządku - uspokoiła je. - Anne-lise i Keiko, idziecie za mną. Cała reszta

zostaje tutaj. Daphne, ty na straży,

W ciągu kilku minut we trójkę sprawdziły motorówki i znalazły dwie, z którymi dałyby sobie

radę. Anne-lise zdemontowała silniki pozostałych łodzi.

- Wyjęłam z nich wirniki i solenoidy - powiedziała tajemniczo, wyciągając do Rashel

usmarowaną dłoń.

- Świetnie! W takim razie puśćcie je na wodę. Cała reszta niech wskakuje na łódki.

Jak najszybciej znajdźcie sobie miejsca. I nie stójcie. - Rashel przesunęła się

na tył grupy. Fayth obejmowała kilka dziewczyn, które bały się wypłynąć na mroczny ocean.

background image

- No już, dalej. - Chciała pogonić je jak stado kurczaków. I

wtedy właśnie to się stało.

Ostrzeżenie nadeszło ułamek sekundy wcześniej - tuż za Rashel trzasnęła ułamana gałązka. A

potem coś uderzyło ją ze straszliwą siłą w sam środek pleców. Wylądowała na ziemi,

wypuszczając nóż z ręki.

Co gorsza, straciła też panowanie nad umysłem. Nie była na to gotowa. Ostrzeżenie jej nie

wystarczyło, bo już wcześniej straciła zanshin.

Nie miała już daru nieskończonej koncentracji. Straciła swój jedyny cel. Dawniej skupiała się

tylko na jednej rzeczy: zabijaniu ludzi nocy. Nie wahała się ani przez chwilę

Jednak teraz... Tego wieczoru już dwukrotnie dała plamę, gdy ogłuszyła dwa wilkołaki,

zamiast je zabić. Była zdezorientowana i niepewna. I w rezultacie niegotowa.

Słyszała w uchu dziki charchot. Czuła palący ból w dole pleców. Zwierzęce szpony. Siedział

na niej wilk.

To Rudi musiał uwolnić się z piwnicy.

Rashel próbowała go zrzucić. Usiłowała wyczołgać się spod niego, osłaniając rękami gardło.

Wilkołak był za ciężki i za bardzo wściekły. Zatopił pazury w jej ciele jak drwal wbijający

siekierę w szczapę. Charczący pysk raz po raz zbliżał się do jej gardła. Rashel widziała jego

zjeżoną sierść.

Poczuła ogień na żebrach, to pazury wilkołaka przeszyły na wylot jej koszulę. Zignorowała

ból. Myślała tylko o tym, by osłonić gardło. Unosząc się na jednym łokciu, drugą ręką

sięgnęła po nóż.

Nic z tego. Nie potoczyła się wystarczająco daleko. Widziała tylko ostre, wilgotne zęby,

czarne dziąsła i płonące żółte oczy. Jej twarz pochłonął gorący wilczy oddech. Każde

szczęknięcie pyska wilkołaka niosło ze sobą głuchy dźwięk. Rashel pozostało tylko jedno:

blokować każde kolejni kłapnięcie. Ale nie mogła tak robić w nieskończoność. Już teruaz

zaczynała się męczyć.

To już koniec, pomyślała. Dziewczyny, które mogłyby jej pomóc - Daphne, Nyala i Anne-lise -

były po

drugiej stronie przystani albo na łódkach. Pozostałe z pewnością za bardzo się bały, by

próbować. Rashel

została sama i wkrótce umrze.

Moja wina, pomyślała lekko zamroczona. Trzęsły jej się ręce. Była zakrwawiona. Z każdą

chwilą słabła. I wilk to czul. Ledwo o tym pomyślała, popełniła błąd. Ręka ześliznęła jej się

na bok, odsłaniając gardło. Jak w zwolnionym filmie zobaczyła, jak szczęki wilka otwierają

background image

się szeroko i zbliżają do jej szyi. Widziała triumf w jego żółty oczach. Wiedziała, ogarnięta

dziwnym poczuciem rezygnacji, że następne, co poczuje, to zęby rozszarpujące jej ciało.

Przykro mi, Daphne, pomyślała. Przepraszam, Nyalo. Uciekajcie i bądźcie bezpieczne. Wtedy

czas

się zatrzymał.

Wilk stanął w pół gestu, wykrzywiając łeb do tyłu. Miał rozszerzone oczy i otwarte szczęki,

ale już się nie poruszał. Wyglądał tak, jak gdyby zaraz mógł zawyć.

Ale nie wydał żadnego dźwięku. Legł na ziemi jak gorący rozedrgany worek, z

zesztywniałymi łapami. Rashel wyczołgała się spod ciała.

I zobaczyła, że z podstawy czaszki wilkołaka wystaje jej nóż.

Nad nią stał Quinn.

- Nic ci nie jest?

Oddychał bardzo szybko, ale wyglądał spokojnie. Księżyc oświetlał jego czarne włosy.

Cały świat nagle zogromniał, zadrżał i dziwnie się rozświetlił. Rashel wciąż odnosiła

wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Wbiła wzrok w Quinna, potem

spojrzała na wybrzeże.

Dziewczyny stały rozproszone po całej przystani, jak gdyby biegły w różnych kierunkach i

ktoś zatrzymał je w pół kroku. Niektóre były już na pokładzie łodzi, inne zmierzały w jej

stronę. Daphne i Nyala były zaledwie kilka metrów od niej, ale obie zamarły wpatrzone w

Quinna. Na twarzy Nyali malował się strach, nienawiść i rozpoznanie. Fale uderzały cicho o

dok.

Myśl. Myśl, dziewczyno, powiedziała sobie Rashel. Jeszcze nigdv nie znalazła się w tak

dziwnym, tak intensywnym stanie świadomości. Miała ręce zimne jak lód i wydawało jej się,

że płynie, ale poza tym myślała jasno.

Wszystko zależało od tego, jak zachowa się przez najbliższych kilka minut.

- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała cicho. W tej samej chwili rzuciła Daphne najszybsze i

najbardziej wyraziste spojrzenie w życiu. Znaczyło: „Idźcie już". Miała nadzieję, że Daphne

zrozumie.

- Właśnie straciłeś strażnika - powiedziała, próbując się podnieść.

Przyciągnij jego uwagę.. Ruszaj się. Zmuś go do mówienia.

- Niezbyt dobrego strażnika. - Quinn przypatrywał się z obrzydzeniem kupce futra.

"Uciekaj, Daphne, biegnij! -pomyślała Rashel. Wiedziała, że dziewczyny wciąż mają szansę

na

background image

ucieczkę. Na ścieżce nie pojawiły się żadne nowe wampiry, co znaczyło, że Rudi za bardzo

się bał albo za bardzo się wściekł, by podnieść alarm. I to była jedna dobra rzecz w

wilkołakach: działały impulsywnie. Teraz, to Quinn stanowił główne niebezpieczeństwo.

- Niezbyt dobrego? - spytała. - Bo zniszczył towar? - Odkleiła od żebra poszarpany

strzęp koszuli.

Quinn odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał. Rashel poczuła ukłucie w klatce piersiowej, ale

wykorzystała tę chwilę, żeby zmienić pozycję. Siedziała obok wilka, lewą rękę miała na

poziomie noża.

- Zgadza się - odparł Quinn z dzikim i gorzkim uśmiechem. - Poczynał sobie nieco zbyt

śmiało. Omal nie poddałaś się niewłaściwemu rodzajowi ciemności, Shelly. A tak w

ogóle skąd miałaś srebrny nóż?

On nie wie, kim jestem, pomyślała Rashel. Poczuła jednocześnie ulgę i żal. Quinn wciąż

uważa

mnie za jakąś dziewczynę z klubu. Może i za łowczynię wampirów, ale nie za Kocicę, którą

sam nazwał „dobrą".

W każdym razie teraz nie jest skoncentrowany.

Jeśli zabiję go jednym ciosem, zanim zdąży krzyknąć, dziewczyny zdołają uciec.

Zerknęła na przystań, z rozmysłem chcąc przyciągnąć jego spojrzenie. Ale on nie obejrzał się

za siebie, a Daphne i pozostałe dziewczęta wcale nie uciekały.

Nie chcą beze mnie płynąć. Idiotki!

Teraz albo nigdy, pomyślała Rashel.

- No cóż. Myślę, że ocaliłeś mi życie. Dziękuję.

Nie podnosząc wzroku, wyciągnęła do niego prawą rękę. Quinn wydawał się zdziwiony i

automatycznie zareagował tym samym gestem.

Rashel zaatakowała szybkim ruchem jak wyprężający się wąż.

Jej prawa dłoń zacisnęła się mocno na jego nadgarstku, lewą sięgnęła po nóż. Palcami objęła

rękojeść, po czym pociągnła. Pochwa wraz z srebrnym ostrzem została w szyi wilkołaka.

Dokładnie tak jak Rashel zaplanowała. Nóż, prawdziwy drewniany nóż trzymała teraz w

dłoni.

Wtedy Quinn spróbował ją rzucić. Zareagowała odruchowo. Poruszała się świadomie,

przewidując wszystkie jego ataki i blokując je, zanim zdołał wykonać ruch. Ich walka

przemieniła się w taniec. Rashel, szybsza niż myśl, pełna gracji jak lwica, odpowdała na

każde jego posunięcie. Zanishin na maksa.

background image

Na koniec przyszpiliła go, błyskawicznie przystawiając mu nóż do gardła.

Teraz. Szybko. Skończ to! Nie drgnęła.

Musisz, powiedziała sobie. Szybko, zanim zawoła resztę. Zanim użyje telepatii. Przecież

wiesz, że

potrafi to zrobić.

W takim razie czemu nie próbuje?

Quinn leżał bez ruchu. Ostrze drewnianego noża tkwiło w zagłębieniu jego szyi, dokładnie

tam, gdzie rozchylał się ciemny kołnierz. Jego gardło wydawało się blade w świetle księżyca,

włosy czerniały na piasku.

Za Rashel rozległ się odgłos kroków. Usłyszała pośpieszny, płytki oddech.

- Daphne, zabierz łódki i uciekaj. Zostaw mnie tu. Rozumiesz?

- Ale Rashel!

Zrób to. Natychmiast!- Rashel włożyła w te słowa siłę, o jaką się nawet nie

podejrzewała. Usłyszała, że Daphne gwałtownie nabiera powietrza, potem odgłos

oddalających się kroków.

Przez cały ten czas nie spuszczała wzroku z Quinna.

Zielonoczarne ostrze noża lśniło w blasku księżyca, tak jak wszystko inne, i wyglądało

niemal jak płynne srebro. Lignum vitae. Drzewo Życia miało przynieść Quinnowi śmierć.

Jedno pchnięcie- w gardło. Drugie - w samo serce.

- Przykro mi - szepnęła Rashel,

Mówiła szczerze. Naprawdę żałowała, że musi to zrobić, nie miała wyjścia. Musiała uczynić

to dla Nyali, dla wszystkich tych dziewczyn, które zostały porwane i zwabione tutaj. Dla

bezpieczeństwa innych.

- Jesteś łowcą- stwierdziła cicho Rashel, walcząc z emocjami. - Ja także. Oboje

rozumiemy. Tak to właśnie jest. Zabijasz albo zostajesz zabity. Wszystko

sprowadza się właśnie do tego. - Urwała, żeby zaczerpnąć powietrza. - Rozumiesz?

- Tak.

- Jeśli cię nie powstrzymam, na zawsze pozostaniesz zagrożeniem. A na to nie mogę

pozwolić. Nie mogę dopuścić, że byś skrzywdził jeszcze kogokolwiek. -Zdawała sobie

sprawę z tego, że kręci głową, usiłując mu to wytłumaczyć. Czuła ból w płucach i łzy

napłynęły jej do oczu. - Nie mogę...

background image

Quinn nie odezwał się słowem. Patrzył na nią czarnymi i bezdennymi oczami. Miał lekko

zmierzwione włosy na czole, ale poza tym nie było po nim widać żadnych śladów walki. Nie

będzie stawiał oporu, uświadomiła sobie Rashel.

Muszę zrobić to szybko i bezboleśnie. Nie może czuć, jak drewno przeszywa mu gardło.

Rashel

zmieniła uchwyt i uniosła nóż nad klatką piersiową wampira. Obiema rękami nakierowała

nóż na jego serce. Jedno pchnięcie i będzie po wszystkim.

Po raz pierwszy, odkąd zaczęła zabijać istoty nocy, nie wypowiedziała swojej kwestii. W tej

chwili nie czuła się Kocicą. Nie mściła się za swoją krzywdę. Robiła to, co konieczne.

- Przykro mi - szepnęła i zamknęła oczy.

- Ten kotek ma pazurki - odparł.

Rashel zacisnęła mięśnie.

I otworzyła oczy.

- No dalej - powiedział Quinn. - Zrób to. Powinnaś była mnie zabić za pierwszym razem.

- Patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem jak Fayth. Widziała w jego oczach księżyc.

Na jego twarzy nie widać było ani dzikości, ani goryczy, ani szyderstwa. Miał poważny i

może nieco zmęczony wyraz twarzy.

- Powinienem był się zorientować wcześniej. Że to ciebie spotkałem w piwnicy.

Wyczułem, że coś w tobie jest, tylko nie wiedziałem co. Przynajmniej zobaczyłem

twoją twarz.

Ręka Rashel nie poruszyła się.

Co się ze mną dzieje? Traciła zdecydowanie. Całe jej ciało osłabło. Czuła, że zaczyna się

trząść.

Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie może się opanować.

- Wszystko co mówiłaś było prawdą - powiedział. - Tak to musi się skończyć.

Inaczej ja zabiję ciebie. To już chyba lepsza jest ta pierwsza opcja. - Wyglądał na

wyczerpanego. Albo chorego. Odwrócił głowę i zamknął oczy.

- Tak- odparła Rashel głosem wypranym z emocji. Czy on na prawdę w to wierzył?

- Poza tym teraz, gdy widziałem już twoją twarz, nie mogę znieść swojego

odbicia w twoich oczach. Wiem, co o mnie myślisz.

Rashel opuściła ręce.

Bezwładnie. Ostrze noża odwróciła do góry. Siedziała tak, opierając dłonie na jego piersiach,

i wpatrywała się w dziki krzew malin rosnący na skale,

background image

Zawiodła Nyalę, jej siostrę i niezliczonych innych ludzi, ludzi dnia. Zawiodła ich, gdy

naprawdę jej potrzebowali.

- Nie mogę cię zabić - szepnęła. - Na Boga. Nie mogę. - Pokręcił głową, nie otwierając

oczu. Czekała na atak, ale Quinn nie wykonał żadnego ruchu.

W końcu spojrzał jej w oczy.

- Już ci mówiłem. Jesteś głupia.

Rashel uderzyła go w podbródek. Rękojeść sztyletu wbiła mu się w szczękę. Nie zrobił nic,

by uniknąć ciosu. Stracił przytomność.

Rashel otarła policzki i podniosła się, by znaleźć coś, czym mogłaby go związać. Całe jej

życie właśnie legło w gruzach. Nic z tego nie rozumiała. Mogła tylko starać się skończyć to,

po co tu przyjechała.

Działanie, tego właśnie potrzebowała. Myślenie mogło poczekać. Musiało

Wtedy zerknęła na przystań.

Nie mogła w to uwierzyć. Odkąd krzyknęła na Daphne, minęły wieki. A one wciąż tam były!

Łodzie wciąż stały przy brzegu, dziewczyny wciąż włóczyły się po przystani, a Daphne

właśnie do niej biegła.

Rashel wyszła jej na spotkanie. Chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła

- Wynoście się stąd! Zrozumiałaś? Co mam zrobić, wrzucić was do wody?

Oczy Daphne były wielkie i chabrowe. Włosy rozwiały się, gdy Rashel nią potrząsnęła.

- Ale teraz możesz płynąć z nami! - wystękała, gdy Rashel wreszcie przestała ja szarpać.

- Nie mogę! Mam tu jeszcze sporo do zrobienia.

- Na przykład co? - Spojrzała na wzgórze, po czym znowu skoncentrowała się na Rashel. -

Chcesz ich dopaść? Oszalałaś! - Z przerażeniem ujęła dłonie Rashel, wciąż zaciśnięte na jej

ramionach. - Rashel, przecież ich jest ośmioro, tak? Jeszcze Lily i Ivan, i niewiadome kto!

Naprawdę sądzisz, że możesz ich wszystkich pozabijać? Myślisz,

że po prostu ustawią się do ciebie w kolejce?

- Nie, nie wiem. Nie muszę zabić wszystkich. Jeśli dopadnę tego, kto to

zorganizował, klienta, to moja wyprawa będzie warta swojej ceny. Daphne

ze łzami w oczach pokręciła głową.

- Nie, nie będzie tego warta! Nie, jeśli cię zabiją. A to właśnie zrobią. Już jesteś

ranna...

background image

- Będzie tego warta, jeśli powstrzymam go na zawsze - odparła Rashel cicho. Nie mogła

już krzyczeć, brakowało jej sił. Mówiła zdławionym głosem, ale wytrzymała spojrzenie.

- Poproś kogoś, żeby rzucił mi kawałek liny, muszę związać tych gości, A potem

odpływajcie. Nie. Zostawcie mi jeszcze pięć minut, żebym zdążyła dotrzeć

na szczyt wzgórza. Może sześć. W ten sposób zaskoczę ich, zanim się zorientują, że

was nie ma.

Daphne płakała już otwarcie. Rashel nie dała jej dojść do głosu.

- Daphne. Nie mamy czasu. Ktoś na pewno zajrzy do piwnicy przed północą. Liczy

się każda sekunda. Proszę, nie walcz już ze mną.

Daphne otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. W oczach zabłysła jej rozpacz.

- Proszę, postaraj się uważać na siebie - szepnęła. Puściła dłonie Rashel, po czym

mocno ją uścisnęła. - Wszyscy wiemy, że robisz to dla nas. Jestem dumna, że się z

tobą przyjaźnie.

Potem odwróciła się i pobiegła, zgarniając za sobą pozostałe dziewczyny.

Chwilę później cisnęła Rashel dwie liny. Rashel związała najpierw Quinna, potem wilkołaka.

- Sześć minut - powiedziała do Daphne, która przytaknęła usiłując powstrzymać łzy.

Rashel nie zamierzała mówić do widzenia. Nie znosiła tego. Chociaż wiedziała, że nigdy już

nie zobaczy Daphne. Nie oglądając się, wyruszyła na szczyt wzgórza.

background image

Rozd ział 14

Pierwszą osobą, którą Rashel spotkała w rezydencji, był Ivan.

Wciąż sprzyjało jej to samo głupie szczęście, dzięki któremu przeżyła tak długo. Wślizgnęła

się do środka przez tylne drzwi, tą samą drogą, którą wyszła wraz z dziewczynami. Stanęła w

ogromnej cichej kuchni i przez chwilę słuchała muzyki dudniącej gdzieś w głębi domu.

Potem odwróciła się, by sprawdzić piwnicę, i wpadła prosto na Ivana Groźnego, który

właśnie biegł po schodach na górę.

Najwyraźniej odkrył, że zniknęły dwadzieścia cztery cenne niewolnice. Pędził przed siebie z

rozwianym włosem, szeroko otwartymi oczami i wykrzywioną twarzą. W jednej ręce dzierżył

paralizator, w drugiej pęk plastikowych kajdanek- przypominających te, których policja

używa do krępowania prowodyrów zamieszek ulicznych.

Kiedy Rashel nagle pojawiła się na schodach, oczy Ivana jeszcze bardziej się powiększyły.

Wampir otworzył usta ze zdumienia, ale w tej samej chwili stopa Rashel boleśnie zetknęła się

z jego czołem. Rozległ się trzask. Kopniak przewrócił go na plecy. Ivan sturlał się na dół i

uderzył o drewnianą podłogę.

Rashel skoczyła za nim, docierając na dół w pół sekundy po nim. Ale Ivan stracił już

przytomność.

- Co to jest? Miałeś zaprowadzić dziewczyny na górę? -Kopnęła w stertę

plastikowych kajdanek. Jednak Ivan, nieprzytomny, nie odpowiedział.

Rashel spojrzała na zegarek. Była dopiero za kwadrans dziewiąta. Może zamierzał zabrać

dziewczyny do kąpieli. Było za wcześnie na zaczynanie uczty.

Po cichu pobiegła z powrotem na górę i zamknęła za sobą drzwi. Teraz musiała tylko podążać

za dźwiękami muzyki. Musiała się dowiedzieć, gdzie są wampiry, by jak najlepiej je

zaatakować. Zastanawiała się też, gdzie jest Lily.

Z kuchni przeszła do wykwintnej jadalni z ogromnym wbudowanym bufetem

przystosowanym chyba do serwowania pieczonych prosiąt w całości. Rashel miała jednak

straszliwą wizje, że na mahoniowym blacie leży dziewczyna ze związanymi rękami, a kolejne

wampiry podchodzą, by upić łyczek krwi. Błyskawicznie pozbyła się wizji i cicho ruszyła

dalej.

Jadalnia prowadziła na korytarz. Z jego końca dochodziła muzyka. Łowczyni wśliznęła się w

półmrok, zbliżając się powoli do drzwi. Ze szpary pod nimi wydobywało się światło. To tu,

pomyślała.

background image

Zanim zdołała podejść bliżej, światło przesłoniła jakaś postać.

Rashel w mgnieniu oka ukryta się we wnęce. Wstrzymała oddech, obserwując korytarz.

Gdyby wyszły tylko dwa wampiry, mogłaby sobie z nimi poradzić. Ale nikt nie wyszedł i

Rashel zdała sobie sprawę, że ktoś tylko na chwilę przesłonił źródło światła. Dopiero teraz

uświadomiła sobie, jak głośno gra muzyka.

Do pokoju weszła drugimi drzwiami. To był gigantyczny salon przedzielony drewnianym

przepierzeniem. Solidnym, ale ażurowe i zdobne otwory przepuszczały odrobinę światła.

Rashel zatknęła nóż za pas, podkradła się do przepierzenia i wyjrzała na drugą stronę.

Zobaczyła duży pokój wyłożony podobnie jak kuchnia mahoniową boazerią i parkietem z

wiśniowego drewna. Okna w ceglanych oprawach były z matowanego szkła. Rashel zupełnie

niepotrzebnie martwiła się, że ktoś będzie stał na straży. Na kominku płonął wielki ogień,

rozświetlając pomieszczenie. Cały pokój był czerwony i tajemniczy.

I tam właśnie siedzieli wszyscy. Wampiry zgromadzone na czerwoną ucztę.

Siedmiu najpotężniejszych przemienionych wampirów świata. Fayth mówiła prawdę. Rashel

szybko przeliczyła głowy. Owszem, siedem. Nie było wśród nich Lily.

-

Wcale nie wyglądacie tak przerażająco - mruknęła. To była jedna z cech

przemienionych wampirów. W przeciwieństwie do lamii, które mogły decydować, jak bardzo

się zestarzeją, przemienione wampiry na zawsze pozostawały młode, tylko młodzi ludzie

mogli przemieniać się w wampiry. Spróbuj przemienić w wampira kogoś po dwudziestce, a

zobaczysz, jak się wypala. Smaży. Umiera.

Rashel miała wrażenie, że ogląda serial telewizyjny o przyjaciołach z liceum. Siedmiu

młodych facetów różniło się wzrostem i kolorem skóry, ale wszyscy byli wystrojeni i

przystojni jak hollywoodzcy aktorzy. Mogliby żartować o wyprawie na ryby albo szkolnej

potańcówce... Tylko te oczy nie pasowały do obrazka.

To właśnie zdradzało wampiry, pomyślała Rashel. Oczy ukazywały głębię, której zwykły

nastolatek nigdy nie mógłby osiągnąć. Doświadczenie, inteligencję... i chłód. Niektórzy z

tych nastolatków mieli setki lat, niektórzy tysiące. Wszyscy byli śmiertelnie groźni.

W przeciwnym wypadku nie znaleźliby się tutaj. Każdy z nich spodziewał się, że poczynając

od północy, zabije trzy dziewczyny.

Wszystkie te myśli przeleciały przez głowę Rashel w kilka sekund. Zdążyła już zdecydować,

w jaki sposób wkraść się do pokoju i rozpocząć atak. Powstrzymywała ją tylko jedna rzecz.

Było tam siedem wampirów. A ona najbardziej chciała dorwać ósmego. Tego klienta. Tego,

który wynajął Quinna i wydał tę ucztę.

background image

Może to był jeden z nich. Na przykład ten wysoki, czarnoskóry, o władczym wyglądzie. Albo

ten jasny blondyn o dziwnym uśmiechu...

Nie. Nikt tu nie wygląda na gospodarza. Myślę, że to ten który jeszcze się nie zjawił. Ale nie

mogła czekać. Mimo głośnej muzyki wampiry mogły usłyszeć ryk odpływających

motorówek. Może powinna po prostu... Ktoś chwycił ją od tyłu.

Tym razem nic jej nie ostrzegło. I nie była nawet zdziwiona. Jej opinia na temat samej siebie

jako wojowniczki uległa gwałtownemu pogorszeniu.

Zamierzała jednak walczyć. Rozluźniła mięśnie, by zmniejszyć uścisk, po czym sięgnęła

między nogi, żeby złapać napastniku za kostkę. Jedno szarpnięcie pozbawiłoby go

równowagi...

Nie rób tego. Nie chcę cię ogłuszać. Quinn.

Rozpoznała ten głos w umyśle i tę rękę na twarzy. Zarówno telepatyczny przekaz, jak i dotyk

wywarły na niej wrażenie. Nic było tak jak poprzednio: z fajerwerkami. Ale poczuła

przejmujące doznanie jego obecności, jak gdyby tonęła w mrocznym chaosie. Burzy, która

mogła równie dobrze zabić i Quinna. Podniósł ją, po czym wycofał się z pokoju w korytarz.

Zaprowadził ją na górę po schodach. Rashel nie walczyła. Usiłowała oczyścić umysł i czekać

na okazję. Kiedy dotarli do pokoju na piętrze, Quinn zatrzasnął drzwi. Rashel zrozumiała, że

nie będzie żadnej okazji.

Był po prostu zbyt silny i mógł ją ogłuszyć telepatycznie, gdyby spróbowała uciec. Role się

odwróciły. Mogła liczyć teraz nie na to, że w obliczu śmierci zachowa się tak spokojnie jak

on. Przynajmniej położyłoby to kres jej mękom. Puścił ją. Powoli podniosła na niego wzrok.

To co zobaczyła, przyprawiło ją o dreszcze. W jego oczach błyszczała ciemność i chaos, to

samo wyczuwała w jego umyśle. Było to bardziej przerażające niż zimny głód, jaki widziała

w oczach wampirów na dole. A potem się uśmiechnął.

Jego uśmiech był jak tęcza. Rashel wcisnęła plecy w ścianę, usiłując się opanować.

- Oddaj mi nóż.

Po prostu na niego spojrzała. Wyciągnął go zza jej paska i rzucił na łóżko.

- Nie znoszę być ogłuszany - powiedział. - Nie wiem czemu , ale coś mnie w tym

drażni,

- Quinn, zrób to od razu.

- Trochę czasu mi to zajęło, zanim zdołałem się odwiązać. Ilekroć cię spotykam,

zawsze kończę nieprzytomny i zaplątany w sznurek jak świnia. To się robi nudne.

- Quinn... jesteś wampirem. Ja łowczynią. Rób to, co musisz zrobić.

background image

- Zawsze też wygrażamy sobie nawzajem, zauważyłaś? Oczywiście wszystko, co

mówimy, jest prawdą. Zabij lub zostaniesz zabity. Zabiłaś wielu moich ludzi

Rashel-Kocico.

- A ty moich, John.

Odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie. Miał ogromne źrenice.

- Mniej niż sądzisz. Zazwyczaj nie zabijam, by zjeść. Ale owszem, mam swoje

ofiary na koncie. Jak już mówiłem, wiem, co o mnie myślisz.

Rashel milczała. Była wystraszona, zdezorientowana i od długiego czasu spoczywała na niej

zbyt wielka odpowiedzialność. Czuła, że w każdym momencie może się załamać.

- Należymy do dwóch różnych ras. Ras, które nienawidzą się nawzajem. Nie ma

od tego ucieczki. - Popatrzył na nią wielkimi czarnymi oczami i nagle uśmiechnął się

promiennie

- Oczywiście możemy to zmienić.

- O czym ty mówisz?

- Zamierzam przemienić cię w wampira.

Coś w Rashel nagle pękło. Poczuła, że zaraz się przewróci. Nie mógł mówić poważnie. Ale

najwyraźniej jednak tak zamierzał zrobić. Wiedziała to. Czarne, kłębiące się chmury w jego

oczach przegonił na chwilę wiatr.

A zatem tak zamierzał rozwiązać problem, którego nie dało się pokonać. Rzeczywiście chyba

oszalał.

- Przecież wiesz, że nie możesz tego zrobić - szepnęła Rashel.

- Wiem, że mogę. To całkiem proste, wystarczy, że wymienimy odrobinę krwi. To

także jedyny sposób. - Chwycił ją za ramiona tuż powyżej łokci. - Nie rozumiesz?

Dopóki jesteś człowiekiem, prawa świata nocy skażą mnie na śmierć, jeśli cię

pokocham.

Rashel stała bez ruchu, oszołomiona. Quinn urwał na chwilę, jak gdyby sam zdziwił się tym,

co powiedział. Potem roześmiał się dziwnie i pokręcił głową.

- Jeśli cię pokocham - powtórzył. - No i w tym właśnie problem. Bo ja już cię

pokochałem.

Rashel jeszcze mocniej oparła się o ścianę, żeby się nie przewrócić. Nie mogła już myśleć.

Nie mogła nawet oddychać. Miała dreszcze, które nie chciały ustać.

background image

- Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia, Rashel-Kocico. Nie chciałem się do tego

przyznać, ale to prawda. - Wciąż trzymał ją mocno w ramionach, stojąc bardzo blisko, ale

jego oczy wydawały się teraz odległe, zagubione w przeszłości. - Jeszcze nigdy nie poznałem

takiej dziewczyny- powiedział cicho, jak gdyby coś sobie przypominał. -Byłaś silna, a nie

słaba i żałosna. Nie szukałaś własnej zguby. Ale pozwoliłaś mi

uciec. Połączyłaś w sobie siłę i współczucie. I... honor. Oczywiście, że cię

pokochałem. -Jego czarne oczy znów skupiły się na Rashel. Popatrzył jej prosto w oczy. -

Byłbym szalony, gdybym cię nie pokochał.

Upadanie w ciemność... Rashel poczuła przerażające pragnienie, by po prostu wpaść mu w

ramiona. Poddać się. Był tak tak niesłychanie piękny, a moc jego osobowości obezwładniała.

Ona też go pokochała. Oczywiście.

To nagle stało się jasne. Nie podlegało zaprzeczeniom. Już na samym początku poruszył w

niej taką strunę, której nikt wcześniej nie tknął. Był tak podobny do niej - polował, walczył . I

także cenił sobie honor. Nawet gdyby zaprzeczył, gdzieś w głębi zachował swój honor.

Podobnie jak ona poznał ciemną stronę życia, ból i przemoc. Oboje widzieli - i robili rzeczy,

których normalni ludzie by nie zrozumieli.

Powinna go nienawidzić, ale od samego początku widziała w nim swoje odbicie. Czuła więź,

połączenie... Rashel pokręciła głową.

- Nie! - Musiała przestać o tym myśleć. Nie wolno jej było poddać się ciemności.

- Nie powstrzymasz mnie - odparł cicho Quinn. - To powinno ci ułatwić sprawę. Nie

musisz nawet podejmować decyzji. To wszystko moja wina. Jestem bardzo, bardzo zły i

zamierzam przemienić cię w wampira.

Słysząc to, Rashel jakimś cudem odzyskała głos.

- Jak możesz zrobić coś takiego komuś, kogo kochasz? - warknęła.

- Bo nie chcę, żebyś umarła! Bo dopóki jesteś człowiekiem, w każdej chwili narażasz się

na śmierć! - Przybliżył twarz do jej twarzy, niemal dotykając jej czołem. -Nie pozwolę ci

na to, byś dała się zabić - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Jeśli przemienisz mnie w wampira, zabiję się - zagroziła Rashel.

Nareszcie myślała jasno. Chociaż tak bardzo chciała się poddać, ulec ciemności, wiedziała,

jak to się skończy. Stanie się wampirem. Żądza krwi zmuszałaby ją do robienia rzeczy, które

teraz ją przerażały. I niewątpliwie znalazłaby wiele wymówek Stałaby się potworem. Quinn

był wstrząśnięty. Przestraszyła go i widziała to w jego oczach.

- Zmienisz zdanie, gdy będzie po wszystkim - powiedział

background image

-Nie. Posłuchaj mnie, Quinn. - Patrzyła mu głęboko w oczy, by mógł zobaczyć, że

mówi prawdę, - Jeśli przemienisz mnie w wampira, po przebudzeniu przebiję się

własnym nożem. Myślisz, że nie mam dość odwagi?

- Ależ masz. I na tym polega twój problem. - Quinn wyraźnie się wycofywał. Pozorny spokój

pryskał, odsłaniając agonię i rozpaczliwą dezorientację. Quinn naprawdę nie widział innego

wyjścia. Rashel nie potrafiła mu pomóc... Tyle że ona nie spodziewała się przeżyć tej nocy.

Rysy Quinna stwardniały. Widziała, że odpędza wątpliwości.

- Przyzwyczaisz się- powiedział stanowczo, chrapliwym głosem. - Zobaczysz. Zacznij

od dziś.

I wtedy ją ugryzł.

Zrobił to tak szybko... Tak niewiarygodnie szybko... Chwycił ją za brodę i przechylił głowę

na bok. Nie brutalnie. Z bezlitosną precyzją. Zanim Rashel miała czas krzyknąć, poczuła

gorące ukłucie. Zęby, wampirze zęby, nieprawdopodobnie ostre i wydłużone, delikatnie

przebiły jej ciało.

To jest właśnie to. Tak smakuje śmierć.

Zalała ją panika. Oczywiście wcale nie umierała. Jeszcze nie. Pojedyncza wymiana krwi nie

mogła jej nawet przemienić w wampira. Czekały ją powolne tortury... agonia... ból... Wciąż

czekała na ból.

Czuła jednak dziwne ciepło i błogość. Czy on naprawdę pił jej krew? Wiedziała tylko, że

Quinn muska ustami jej szyję, jednocześnie mocno ją obejmując. I... Czuła też jego umysł.

Wszystko stało się naraz, jak gdyby coś eksplodowało. Ogarnęło ją białe światło. Unosiła się

na fali tego światła, a Quinn razem z nią. Światło lśniło wokół nich i przenikało przez nich.

Była teraz złączona z Quinnem. Teraz go znała. Widziała jego duszę, istotę, jakkolwiek to

nazwać, to, co czyniło go Johnem i Quinnem. Razem unosili się w innym wymiarze, w tym

nagim nagim świetle, które ujawniało wszystko i bezlitośnie ukazywało najbardziej skryte

miejsca.

Gdyby ktoś ją zapytał o wrażenia, Rashel musiałaby powiedzieć, że było to potworne i że

najchętniej uciekałaby ze wszystkich sił.

Ale to wcale nie było potworne. Widziała straszne czarne plamy w umyśle Quinna i mroczne

obszary własnej duszy. Splątane, kłujące, straszliwe fragmenty pełne gniewu i nienawiści.

Ale było też tyle innych części, pięknych, silnych i bogatych. Tyle potencjału. Tęczowych

miejsc, które tak bardzo chciały się im wijąc. Plamki drżące od skrywanego światła, które

czekało na uwolnienie.

Tak mało od siebie wymagamy, pomyślała Rashel w osłupieniu, jeśli każdy ma w sobie tyle

background image

możliwości, czemu tak je skrywa ... Moglibyśmy osiągać o tyleż więcej...

Nie chcę ,żebyś była kimś więcej. Jesteś wystarczająco niesamowita już teraz.

To mówił Quinn. Nie głos w umyśle Rashel. Po prostu Quinn Słyszała jego myśli. Rashel

wiedziała, że jej myśli płyną do niego bez żadnego wysiłku.

Przecież wiesz, co chciałam powiedzieć. Czy to nie dziwne? Czy wampiry tak mają? Nic

podobnego nigdy mnie nie spotkało, odparł Quinn. On doznawał jeszcze więcej i Rashel czuła

to bezpośrednio. Ogarnęła ją obezwładniająca słodka fala. Porozumienie między nimi stało

się głębsze, niż mogły to wyrazić słowa.

Cokolwiek się działo, jakkolwiek osiągnęli ten stan, jedno było jasne. W białym świetle,

które odsłaniało ich najgłębsze różnice, chociażby takie, że on był wampirem, a ona

człowiekiem, przestały mieć znaczenie. Oboje byli po prostu ludźmi, John Quinn i Rashel

Jordan. Ludźmi brnącymi przez życiu i walczącymi z bólem.

W umyśle Quinna kryło się wiele krzywd. Rashel wyczuwała je bez słów ani nawet bez

obrazów. Doznawała dokładnie tych samych uczuć, które na zawsze wyryły blizny w

psychice Quinna.

Twój ojciec... zabiłDove. Och, John. John. To takie straszne. Gdy mówiła do niego po

imieniu, zapalały się tęczowe światła. To tę tajemnicę skrywał i to ona zawładnęła jego

umysłem.

Nic dziwnego, że znienawidziłeś ludzi. Po tym wszystkim, co przeszedłeś.

Nic dziwnego, że znienawidziłaś wampiry. Zabiły ci kogoś bliskiego... Matkę? Byłaś taka

młoda... Przykro mi...

Quinn nie radził sobie ze słowami z taką łatwością jak ona, ale teraz nie potrzebowali słów.

Rashel wyczuwała jego żal, wstyd i gorące pragnienie chronienia jej. I wiedziała, jak wielkie

emocje kryją się za jego kolejnym pytaniem. Kto to zrobił?

Nie wiem. Pewnie nigdy się nie dowiem. Rashel nie chciała i ciągnąć tematu. Wolała nie

rozbudzać mrocznej strony Quinna, pragnęła zobaczyć więcej lśniącego światła, by

całkowicie rozświetliło mrok.

Rashel, to może być niemożliwe. Myśl Quinna nie brzmiała gorzko, tylko raczej poważnie i

delikatnie, z lekkim- odcieniem nieskończonego żalu. Może już nie mogę stać się kimś

lepszym...

Oczywiście, że możesz. Każdy może. Rashel przerwała mu z determinacją. Wyczuwała głęboki

chłód, jaki zagnieździł się we wnętrzu Quinna wiele lat wcześniej. Quinn sam tego pragnął.

Nie pozwolę, żebyś cierpiał z zimna, powiedziała, po czym wybrała się na wędrówkę po jego

umyśle, by go ogrzać, ucałować, utulić.

background image

Proszę, przestań. Chyba właśnie mnie zabijasz. Myśl Quinna była zupełnie roztrzęsiona, na

pół poważna, na pół histeryczna, jak bezradny okrzyk kogoś, kto właśnie jest bardzo mocno

łaskotany.

Rashel stała się jedną wielką fontanną radości. Była młoda - jakie to dziwne, że aż do tej

chwili nigdy nie czuła się młoda. Była zakochana i silniejsza niż kiedykolwiek. Doprowadziła

Johna Quinna niemalże do ekstazy. Nic nie mogło jej zatrzymać. Wszystko stało się możliwe.

Ja się wszystkim zajmę, przekazała Quinnowi i stwierdziła z radością, że to rozwiało jego lęki

i smutek, przynajmniej na chwilę. Naprawdę chcesz, żebym przestała? Nie. Quinn był teraz

oszołomiony. I ogarnęła go błogość. Uznałem, że z przyjemnością umrę w ten sposób... Ale...

Rashel nie zrozumiała reszty jego myśli, ale poczuła nowy chłód - coś jak podmuch wiatru. Z

zewnątrz.

Całkiem zapomniała o świecie na zewnątrz. Tu, w kokonie ich połączonych umysłów byli

tylko ona i Quinn.

Ale...

Tam krył się inny świat. Inne istoty. Działy się różne rzeczy. I Rzeczy, którym Rashel musiała

położyć kres.

- Boże, Quinn! To wampiry!

background image

Rozd ział 15

Dźwięk własnego głosu wybudził Rashel z transu. Było tak, jak gdyby nagle musiała

wynurzyć się z głębokiej wody. Wpadła z jednego świata w drugi. Jak gdyby wracała do

własnego ciała. Przez chwilę czuła wyłącznie chaos. Nie wiedziała, gdzie jest ani w jakiej

pozycji... Nagle zorientowała się, gdzie są jej własne ręce i nogi, i zobaczyła żółte światło. Ś

wiatło lampy. Siedziała na piętrze w czyjejś posiadłości na prywatnej wyspie. Quinn trzymał

ją w ramionach.

W jakiś sposób znaleźli się na podłodze. Leżeli, oplatając się ramionami. Rashel trzymała mu

głowę na ramieniu. Nie miała pojęcia, kiedy przestał ją gryźć, ani ile czasu minęło.

Chrząknęła, wstrząśnięta tym, co właśnie nastąpiło.

Ten inny świat, rozświetlony na biało... Tamto miejsce wciąż wydawało się bardziej

rzeczywiste niż lśniące panele podłogi i białe ściany pokoju. Ale było także odizolowane. Jak

sen. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdołają tam wrócić.

- Quinn? - Przestała nazywać go John.

- Tak?

- Wiesz, co się stało? Rozumiesz coś z tego?

- Chyba tak - powiedział. Jego głos brzmiał delikatnie i precyzyjnie. - Dzielenie się

krwią zacieśnia telepatyczną więź. Do tej pory zawsze udawało mi się uniknąć tego

efektu, ale... - Nie dokończył.

- Ale to stało się już za pierwszym razem. A przynajmniej coś podobnego.

Wtedy, kiedy cię poznałam.

- Owszem. No cóż... Chyba... Chyba... - Poddał się i postawił na komunikację bez słów. To

nazywa się pokrewieństwo. Nigdy w to nie wierzyłem i śmiałem się z ludzi, którzy mi tym

opowiadali. Założyłbym się, że...

- Ale co to jest, Quinn? - Rashel także o tym słyszała, zwłaszcza ostatnio. Ale w jej świecie

nigdy się z tym nie zetknęła i chciała, by wampir jej to wyjaśnił. Chodzi o to, że podobno

każda osoba ma na świecie pokrewną duszę. Kiedy się ją odnajdzie, natychmiast się ją

rozpoznaje... I... no cóż, to chyba tyle.

- To się przecież nie powinno zdarzyć między ludźmi i wampirami, prawda? Niektórzy sądzą,

że to jest możliwe miedzy rasami. A nawet, że z jakichś powodów ostatnio zdarza się to

background image

szczególnie często między ludźmi i istotami nocy. Redfernowie szczególnie wyznają tę teorię...

Quinn zamilkł na chwilę, po czym odezwał się głośno.

- Pewnie powinienem ich przeprosić. - W jego głosie zabrzmiało rozbawienie. Rashel

wyprostowała się, co nie było łatwe. Nie chciała teraz tracić kontaktu z Quinnem. Na

szczęście wciąż trzymał ją za rękę.

Wyglądał teraz na bardziej sponiewieranego niż na przystani po walce. Miał włosy w

całkowitym nieładzie i wielkie czarne oszołomione oczy. Rashel spojrzała mu prosto w

twarz.

- Myślisz, że jesteśmy pokrewnymi duszami?

- No cóż. - Zamrugał, - A znasz lepsze wyjaśnienie?

- Nie. - Zaczerpnęła powietrza -Wciąż chcesz przemienić mnie w wampira? Popatrzył na

nią. W jego oczach coś zapłonęło, po czyni utonęło w bólu. Przez chwilę wyglądał tak,

jak gdyby go uderzyła, ale wkrótce był w nim już tylko żal.

- Och, Rashel. - Jednym ruchem pochwycił ją i przytulił. Wtulił twarz w jej włosy. Czuła

jego oddech, oddech jakiegoś chorego i słabego stworzenia. Po chwili jednak odzyskał

panowanie

nad sobą i obudził w sobie siłę. Oparł podbródek na jej głowie.

-

Przykro mi, że musisz o to pytać. Ale rozumiem. Nie chcę przemienić cię w wampira.

Chcę... Chcę, żebyś była taka jak dwie minuty temu. Tak szczęśliwa, tak pełna ideałów...

Brzmiał tak, jak gdyby myślał, że to wszystko jest już stracone.

Ale Rashel poczuła nowy przypływ szczęścia i siły. Quinn się zmienił. Już teraz widziała, jak

bardzo się zmienił. Wrócili do rzeczywistego świata, a on przestał powtarzać, że musi ją

zabić, a ona musi zabić jego.

- Chciałam się tylko upewnić. - Objęła go mocniej. - Nie wiem, co się teraz stanie.

Ale dopóki jesteśmy razem, dam sobie radę ze wszystkim.

Od tej pory jesteśmy razem, na śmierć i życie, powiedział po prostu Quinn.

Tak, pomyślała Rashel. Wciąż wyczuwała w nim smutek, a sama była nieco

zdezorientowana,

ale razem radzili sobie ze wszystkim. Nie musiała go już o nic pytać.

Ufali sobie nawzajem.

- Musimy coś zrobić z wampirami na dole - powiedziała.

- Tak.

background image

- Ale nie możemy ich zabić.

- Nie. Dość już zabijania. Z tym trzeba skończyć. - Quinn brzmiał jak pływak, który

po długiej walce odnalazł grunt pod stopami.

Rashel usiadła i spojrzała mu w twarz.

- Ale nie możemy też pozwolić im tak po prostu odejść. Co, jeśli spróbują jeszcze raz?

Niezależnie od tego, kto zorganizował tę ucztę... - Nagle zdała sobie sprawę, że nie

pytała jeszcze o to Quinna. - Słuchaj, kto właściwie to wszystko zorganizował?

Uśmiechnął się trochę tak jak dawniej. Teraz był to uśmiech ponury i pełen pogardy dla

samego siebie.

- Nie wiem.

- Nie wiesz?

- Jakiś wampir, który chciał zebrać razem przemienione wampiry. Nigdy go nie

poznałem. Wszystko odbywało się za pośrednictwem Lily, ale nie jestem pewien,

czy ona w ogóle wie z kim miała do czynienia. Rozmawiała z nim tylko przez

telefon. Żadne z nas nie zadawało pytań. Robiliśmy to dla pieniędzy - powiedział

bez emocji, nie usprawiedliwiając się.

I po to, żeby wyrazić bunt, pomyślała Rashel. Żeby stać się tak złym i przeklętym, jak to

możliwe.

- Ktokolwiek to jest, może zwrócić się do kogoś innego zamówić kolejne ofiary -

powiedziała tylko. - Tych siedmiu facetów może urządzić sobie ucztę już za

miesiąc.

- To trzeba natychmiast ukrócić - stwierdził Quinn. - Ale pytanie polega na tym,

jak zrobić to bez przemocy. - Wciąż oplatał palcami dłonie Rashel, ale patrzył teraz w

przestrzeń zagubiony w ponurych myślach.

Rashel właśnie poznawała Quinna od nowa. Widywała go już w najróżniejszych stanach, od

rozpaczy aż po nienawiść, ale jeszcze nigdy z nim nie pracowała. Teraz zdała sobie sprawę,

że znalazła w nim silnego i rozsądnego sojusznika. Nagle Quinn zwrócił na coś uwagę.

- Mam! - powiedział, uśmiechając się nagle, wciąż z ironią, ale bez goryczy - Skoro

przemoc niczego nie rozwiąże, trzeba spróbować perswazji.

- To nie jest śmieszne.

- Nie żartuję.

background image

- Zamierzasz ich poprosić, żeby nie zabijali już więcej dziewczyn?

Zamierzam ich poprosić, żeby nie zabijali więcej dziewczyn, bo jak nie, to doniosę na nich do

Połączonych Rad. Posłuchaj Rashel. - Objął ją i otworzył szerzej roziskrzone oczy. -W

świecie nocy cieszę się pewnym autorytetem. Jestem dziedzicem Redfernów. A Hunter

Redfern to jeszcze grubsza ryba. Między nami mówiąc, możemy napytać tym wampirom

niezłych kłopotów.

- Ale Fayth, moja przyjaciółka, powiedziała, że one są bardzo potężne. - Rashel

uświadomiła sobie, że właśnie nazwała Fayth swoją przyjaciółką.

Quinn pokręcił głową.

- To ty musisz mnie zrozumieć. To nie są jakieś wyrzutki, tylko obywatele świata

nocy. Robią coś zupełnie nielegalnego. Nie wolno tak po prostu pozabijać grupy

dziewcząt z jednego miasta bez specjalnego zezwolenia. Niewolnictwo jest

nielegalne, podobnie jak czerwone uczty. Nieważne, nie wygrają z Radą świata

nocy.

- Ale...

- Zagrozimy im, że doniesiemy Radzie. Hunterowi Redfernowi i lamiom. Lamie

oszaleją, gdy się dowiedzą, że przemienione wampiry formują jakieś sojusze.

Uznają to za groźbę wojny domowej.

To może zadziałać, pomyślała Rashel. Przemienione wampiry nie mogły się zmierzyć z

całymi

wampirzymi rodami. Zwłaszcza z klanem Redfernów, najstarszym i najbardziej szanowanym

rodem wampirów.

- Wszyscy boją się Huntera Redferna - powiedziała wolno.

- Ma niesamowite wpływy. Jest praktycznie właścicielem Rady. Może wyrzucić ich

ze świata nocy, jeśli tylko zechce. Myślę, że nas posłuchają.

- Naprawdę uważasz go za ojca, prawda? - spytała łagodnie Rashel, patrząc Quinnowi w

oczy. - Możesz mówić, że go nienawidzisz, ale bardzo go szanujesz.

- Nie j est taki zły j ak inni... Ma honor. Zazwyczaj.

Ijestpurytaninem, dodała Rashel w myślach. Co oznacza, że brzydzi się występkiem.

Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, po czym pokiwała głową. Serce biło jej teraz bardzo

szybko, nic na twarzy powoli pojawiał się uśmiech.

- Spróbujmy zatem perswazji.

background image

Wstali i przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie. Jesteśmy silni, pomyślała Rashel.

Stanowimy jedno. Musi się nam udać.

Niemal bezwiednie podniosła nóż. To było dzieło sztuki i nie chciała go stracić. Razem zeszli

po schodach. W sali zebrań na końcu korytarza wciąż pulsowała głośna muzyka. Wcale nie

minęło wiele czasu, uświadomiła sobie Rashel. Przez tych kilka chwil zmienił

się cały świat, ale wciąż było to tylko kilka chwil.

Teraz, powiedział Quinn bezgłośnie, gdy weszli do pomieszczenia. Nie powinno się stać nic

złego - wątpię, czy ktoś będzie na tyle głupi, żeby mnie zaatakować -ale bądź czujna. Rashel

przytaknęła. Zachowywała się spokojnie i rzeczowo. Uważała, że postępuje racjonalnie.

Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że weszli do tego pokoju jak para baranków do klatki

ze stadem tygrysów. Wciąż jeszcze nie doszli do siebie po tym, jak odkryli, czym jest miłość.

Quinn wszedł pierwszy. Usłyszała, że wszyscy umilkli. Polem przeszła przez drzwi i sama

wkroczyła do czerwonej lśniącej sali, na której ścianach tańczyły cienie. I znów zobaczyła

tych przystojnych młodzieńców jak z telewizyjnego serialu. Patrzyli na Quinna z mieszanką

ciekawości i zdziwienia. Na jej widok miny nieco się zmieniły - były teraz bardziej

zadowolone i pytające.

- Witaj, Quinnie!

- Cześć!

- Wreszcie się zjawiłeś. Długo kazałeś nam czekać. - Ciemnoskóry wampir zerknął na

zegarek.

- Wyłączcie muzykę - poprosił Quinn.

Ktoś podszedł do wieży wbudowanej w mahoniową szafkę i wyciszył dźwięk. Quinn

rozejrzał się po pokoju, jak gdyby chciał otaksować wszystkich wzrokiem.

- Campbell - powiedział, kłaniając się lekko. - Radhu. Azarius. Max.

- Czyli to ty nas tu sprowadziłeś? - zapytał Campbell. Miał włosy koloru rdzy i senny

uśmiech. - Umieraliśmy z ciekawości.

- A to kto? - spytał ktoś, zerkając na Rashel. - Przystawka?

Na twarzy Quinna pojawił się cień uśmiechu, ale jego spojrzenie zmusiło pytającego do

cofnięcia się o krok.

- Nie. To nie jest przystawka - oznajmił cicho. - Niestety wszystkie dania zniknęły.

Zapadła cisza. Wszyscy wbili w niego wzrok.

- Co takiego? - spytał wampir o niemal białych włosach.

background image

- Wszystkie zniknęły. Pfff! Ot tak. - Quinn wykonał wymowny gest. - Uciekły.

Wyparowały.

Zapadła cisza. Rashel to się nie spodobało. Zaczynała mieć dziwne wrażenie, że znalazła się

w pokoju, w którym zamiast ludzi siedziały zwierzęta. Ich pora karmienia już minęła.

- O czym ty, do cholery, mówisz? - spytał ten, którego Quinn nazwał Azariusem.

- Co to za żarty? - dodał Campbell.

- Nie żartuję. Dziewczyny sprowadzone na ucztę zniknęły - powiedział Quinn wolno

i wyraźnie, na wypadek gdyby do kogoś jeszcze to nie dotarło. - I to dobrze - dodał po

chwili.

- Dobrze? My tu zdychamy z głodu....

- Nie mogły uciec daleko - zauważył blondyn. - W końcu to wyspa. Chodźmy i...

- Nikt nigdzie nie pójdzie - odparł Quinn. Rashel przysunęła się bliżej. Wciąż trochę się

denerwowała. Ci faceci byli na krawędzi i w każdej chwili mogli wymknąć się spod kontroli.

Ale ufała Quinnowi i widziała, że oni się go boją. Za chwilę będą się bali jeszcze bardziej,

powiedziała sobie.

- Posłuchaj no, Quinn, jeśli sprowadziłeś nas tutaj, żeby...

- To nie ja was tutaj sprowadziłem. Nawet nie wiem, kto was sprowadził, ale to w

tej chwili nieistotne. Muszę wam coś powiedzieć. Nie będzie czerwonej uczty. Ani

teraz, ani nigdy. Jeżeli ktoś chce protestować, niech zgłosi swoje zastrzeżenia

Radzie.

To zamknęło wszystkim usta. Po prostu wbili wzrok w Quinna. Najwyraźniej zupełnie się

tego nie spodziewali,

- Jeśli nie chcecie, by Rada się o tym dowiedziała, radziłbym, aby wszyscy obecni

rozeszli się spokojnie do domów i udawali, że nic w ogóle nie zaszło. Następnym

razem, gdy ktoś zaprosi was na czerwoną ucztę, warto wymówić się bólem głowy.

Tym razem ciszę przerwało czyjeś mamrotanie...

- ...ty przeklęty...

Tymczasem Rashel słyszała ostrzegawcze tykanie w umyśle. Jak właściwie ci faceci mieli się

dostać do domu? W przystani nie zostały już żadne łodzie. Chyba że przypłynąłby nią

gospodarz.

O ile w ogóle zamierzał się zjawić. Kim on w ogóle był? Gdzie zniknęła Lily?

background image

- Quinn - powiedziała cicho. Ale akurat mówił ktoś inny.

- Doniesiesz Radzie, tak? - spytał szczupły brunet o wyglądzie twardziela.

- Nie. Poproszę Huntera Redferna, żeby poinformował Radę - odparł Quinn. - Nie

sądzę, żebyście sobie tego życzyli. On mógłby przedstawić całą sprawę w złym

świetle. Kto myśli, że Hunterowi spodobałoby się to przyjęcie, ręka do góry!

- Czy ja też mogę głosować?

Głos dobiegł z korytarza. Był niższy niż głosy wampirów z pomieszczenia. Rashel od razu

rozpoznała niebezpieczeństwo i się odwróciła. Po chwili uświadomiła sobie, że jeszcze zanim

spojrzała, już wiedziała, co zobaczy.

Stal tam wysoki mężczyzna w towarzystwie dziewczyny i dziecka skrywającego się w cieniu.

Migoczące rubinowe płomienie rzucały na niego kolorowe światło, ale Rashel i tak

zauważyła, że miał krwistoczerwone włosy. I złote oczy.

Złote jak oczy jastrzębia albo bursztyn. Jak oczy Lily Redfern. Dlaczego wcześniej nie zdała

sobie z tego sprawy?

Tej twarzy nigdy nie miała zapomnieć. Powracała do niej każdej nocy w snach. To był

mężczyzna, który zabił jej matkę. Człowiek, który gonił ją w wesołym miasteczku, obiecując

lody.

Nagle Rashel znów miała pięć lat. Czuła się słaba, bezradna i przerażona.

- Witaj - powiedział Hunter Redfern.

Quinn stał zupełnie nieruchomo u boku Rashel. Odnosiła wrażenie, że nie jest w stanie nawet

myśleć. I rozumiała, dlaczego, w końcu czytała w jego umyśle. Hunter reprezentował dla

niego konieczność, bezlitosność, ale także honor. Teraz okazywało się, że to wszystko

kłamstwo.

- Nie denerwuj się tak. - Hunter podszedł bliżej z uroczym uśmiechem. Nie spuszczał złotych

oczu z Quinna, nawet nie zerknął na Rashel. - Nic nie dzieje się tu bez powodu. -Skinął ręką

na wampiry siedzące w pomieszczeniu. - Potrzebujemy sojuszników w Radzie - wyjaśnił

łagodnym, rozsądnym tonem. - Lamie robią się zbyt ugodowe. Zrozumiesz wszystko, tylko

muszę ci to wytłumaczyć.

Tak jak kiedyś wytłumaczył Quinnowi, czemu musi zostać wampirem, pomyślała Rashel. Albo

tak jak

wytłumaczył mu, czemu ludzie to jego najgorsi wrogowie.

Cała się trzęsła, ale płonął w niej taki ogień, który zagłuszał strach.

background image

- A jak wytłumaczysz zabójstwo mojej matki? - spytała. Złote oczy spojrzały na nią.

Hunter wydawał się zdziwiony.

Quinn podniósł gwałtownie głowę.

- Miałam tylko pięć lat, ale pamiętam wszystko - powiedziała Rashel, podchodząc o

krok bliżej do Huntera. - Zabiłeś ją ot tak! Po prostu skręciłeś jej kark. Dlaczego

zabiłeś też Timmy'ego. Miał tylko cztery lata. Wypiłeś jego krew. A moja ciocia?

Podpaliłeś jej dom, żeby dopaść mnie, ale to ona zginęła.

Urwała, patrząc w jego drapieżne złote oczy. Szukała tego mężczyzny od dwunastu lat, a on

nawet jej nie poznał.

- No co, pogubiłeś się w rachunkach, aż tyle małych dzieci zabijasz? - spytała. - A

może stałeś się już takim wariatem, że uwierzyłeś we własną wyjątkowość?

- Rashel... - szepnął Quinn.

- Jestem pewna, że to on - upierała się Rashel.

W tej samej sekundzie twarz Quinna stężała. Patrzył na człowieka, który przemienił go w

Redferna. Jego oczy wyglądały jak dwie czarne dziury, z których nie mogło wydobyć się

żadne światło. Rashel nagle poczuła lodowaty chłód. Samo spojrzenie w oczy Quinna w tej

chwili

może zabić, pomyślała.

Ale w niej płonął inny ogień, ogień zemsty. Nóż tkwił za pasem. Gdyby tylko zdołała dostać

się wystarczająco blisko...

- Zniszczyłeś mi życie - wycedziła, przysuwając się do Huntera Redferna. -I nawet nie

pamiętasz, prawda?

- Pamiętam - powiedział mały cień obok Huntera. Wtedy świat przewrócił się do góry

nogami, a Rashel zakręciło się w głowie. Chłopczyk stojący wcześniej za Hunterem wyszedł

do światła. Nagle poczuła zapach plastiku i starych skarpetek i dotyk winylu pod palcami.

Wspomnienia zalały ją tak szybko, że omal w nich nie utonęła.

- Timmy - wyjąkała tylko. - Boże. Timmy. Timmy. Wyglądał identycznie jak wtedy, kiedy

widziała go po raz ostatni, dwanaście lat temu. Miał lśniące ciemne włosy i szeroko otwarte

błękitne oczy. Tyle że teraz oczy te nie były już oczami dziecka. Przypominały jakieś straszne

połączenie oczu dziecka i dorosłego. Kryło się w nich za dużo wiedzy.

- Zostawiłaś mnie - powiedział Timmy. - Nie zależało ci na mnie.

Rashel zagryzła wargę, ale i tak polały jej się łzy.

background image

- Przepraszam...

- Nikt się o mnie nie troszczył. - Timmy chwycił Huntera za ramię. - Nikt z ludzi.

Ludzie to robactwo. - Uśmiechnął się słodko.

Hunter zerknął na Timmy'ego, a potem na Quinna.

- To zadziwiające, jak szybko się uczą. Nie poznałeś jeszcze Timmy'ego, prawda?

Mieszkał w Vegas, ale myślę, że przyda się tutaj. - Hunter spojrzał na Rashel. W

jego oczach lśniło samo zło. - Oczywiście, że cię pamiętam. Po prostu troszkę się

zmieniłaś, postarzałaś się. Jesteś inna niż my.

- Słaba - wtrąciła Lily. Ona także podeszła bliżej i stanęła przy boku ojca, biorąc go pod

ramię. - Będziesz krótko żyła. Nie jesteś ani bystra, ani ważna. W skrócie,

jesteś... kolacją.

- Ładnie to ujęłaś - odparł Hunter z uśmiechem, po czym natychmiast spoważniał. -

Odsuń się, synu - rzucił do Quinna.

Quinn przysunął się bliżej do Rashel.

- To jest moja pokrewna dusza - oznajmił bardzo cichym głosem i bardzo wzruszony. -

Wyjdziemy stąd razem.

Hunter Redfern wpatrywał się w niego z uwagą przez kilka chwil. W jego oczach

zamigotało coś na kształt niedowierzania.

- Jaka szkoda - westchnął, gdy ocknął się z szoku.

Za Rashel znów rozległy się jakieś szmery. Było tak jak na sawannie, gdy powieje gorący

wiatr, a lwy i tygrysy właśnie wywęszyły ofiarę.

- Wiesz, już od dawna się o ciebie martwiłem - powiedział Hunter.- Zeszłego lata

pozwoliłeś Ash-owi i jego siostrom uciec, chociaż widziały enklawę. Nie sądź, że

tego nie zauważyłem. Rozprężasz się, miękniesz. Coś za dużo tego ostatnio.

Stańmy do siebie plecami, poinstruował Rashel Quinn. Ona zresztą już zajmowała pozycję.

Wampiry uformowały pierścień i prawie ich otoczyły. Na każdej twarzy widniał uśmiech.

- Lily mówi, że ostatnio też dziwnie się zachowywałeś. Byłeś humorzasty.

Zainteresowałeś się ludzką dziewczyną.

Rashel wyciągnęła nóż. Wampiry obserwowały ją z uwagą, jaką dziki kot obdarza swoją

przyszłą ofiarę. Skupienie. Potrzebowała absolutnej koncentracji.

- Jednak ten pomysł z pokrewną duszą to już przesada. To się szerzy wśród naszych

jak choroba. Rozumiesz, czemu mówię ci wszystko tak brutalnie - dodał Hunter. -

W imię starych, dobrych czasów. Zakończmy to szybko.

background image

Mówiłem ci, że się jeszcze spotkamy, powiedział głos w umyśle Rashel, ale tym razem nie

był to głos Quinna.

Rashel stanęła na palcach, czekając, aż słowa Huntera spłyną po niej i znikną. W tej chwili

nie mogła nawet o nim myśleć. Musiała skoncentrować się na świadomości, otworzyć

energię, oczyścić umysł. Szykowała się na największą bitwę w życiu i potrzebowała zanshin.

Jednak cichy głos w jej umyśle wciąż szeptał jej prawdę. Wampirów było po prostu za dużo.

Ona i Quinn nie zdołaliby podjąć walki z wszystkimi naraz.

background image

Rozd ział 16

Wojownik instynktownie wie, kiedy nie ma szans. Rashel jednak i tak zamierzała walczyć.

Wtedy zauważyła, że coś jest nie tak.

Wampiry pierwsze powinny były to wychwycić, jako posiadacze dużo bardziej wyostrzonych

zmysłów. Ale w tej chwili całą uwagę skupiali na swoich ofiarach. Tylko Rashel otwierała

się na całość otoczenia, choć na niczym się nie koncentrowała.

Poczuła zapach, zarazem dziwny i normalny. Był wyrazisty, drażniący i dobiegał z bliska.

Towarzyszył mu cichy, odległy, ale rozpoznawalny dźwięk.

Benzyna. Rashel poczuła benzynę. Słyszała też ciche dudnienie, które brzmiało trochę jak

odgłos w kominku w sali zebrań, ale dobiegało z jakiegoś innego punktu. To wszystko nie

miało sensu. Rashel nic nie rozumiała. Ale wierzyła.

- Quinn, przygotuj się do biegu - powiedziała bardzo cicho. Coś miało się zaraz

wydarzyć.

Nie, musimy walczyć...

Myśl Quinna urwała się w połowie. Rashel popatrzyła na korytarz.

Hunter Redefern wszedł do sali zgromadzeń - ale za nim ktoś był. Ten ktoś postąpił naprzód

i Rashel zobaczyła jego twarz,

Nyala uśmiechała się promiennie. Jej oczy lśniły. W jednej ręce trzymała czerwoną puszkę z

benzyną, a w drugiej litrową butelkę po soku grejpfrutowym, prawie pełną płynu, z płonącą

szmatą zaczepioną na górze.

Benzyna. Benzyna z pompy na przystani, pomyślała Rashel Koktajl Mołotowa generacji X.

- Rozlałam ją po całym domu - oznajmiła Nyala trzęsącym się głosem. - Poszły tego

galony. Zmoczyłam wszystkie pokoje i drzwi.

Ale nie powinnaś trzymać tego w ręce, pomyślała Rashel. Ta butelka zaraz wybuchnie.

- Widzisz, ja naprawdę jestem łowczynią wampirów, Rashel. W ten

sposób pozbędziemy się wszystkich naraz. Dom już płonął...

Za rzeźbionym przepierzeniem po prawej stronie pokoju migotało rudawe światło. Cichy

syk, który zaniepokoił Rashel, przybierał na sile. Był coraz bliżej.

Wszystko tu jest z drewna, pomyślała Rashel. Podłogi, boazeria. To prawdziwa pułapka na

wampiry.

- Łapać ją! - krzyknął Hunter Redfern.

background image

Ale żaden z wampirów nie chciał się zbliżyć do dziewczyny z butelką-bombą w ręku.

Wszyscy wycofywali się na środek pokoju. Hunter odwrócił się, by zmierzyć się z Nyala

twarzą w twarz.

Musisz to odłożyć - zaczął przekazywać jej telepatycznie, absolutnie władczym tonem.

- Nyala, nie! - krzyknęła Rashel w tej samej chwili. Telepatia wyzwoliła coś w Nyali.

Uśmiechnęła się dziko, po czym roztrzaskała butelkę po soku u swoich stóp. Cisnęła również

puszkę z benzyną, która łagodnym łukiem pofrunęła w stronę kominka, rozlewając paliwo.

Wampiry rozproszyły się w panice.

I nagle wszystko wybuchło. To było jak wybuch wulkanu. Jak gdyby smok ryknął ogniem.

Ale Rashel nie miała czasu podziwiać tego widoku. Razem z Quinnem zanurkowali w

płomienie. Quinn usiłował pociągnąć za sobą Rashel. Rashel chciała uratować Timmy'ego.

Nie wiedziała, dlaczego to robi. Nie myślała o tym świadomie. Po prostu musiała go

wydostać z płomieni.

Uderzyła Timmy'ego całą mocą rozpędzonego ciała i przewróciła go na ziemię. Osłoniła go

przed eksplozją ognia. Potem uklękła, obejmując go rękami.

Wokół zapanował hałas, żar i zamieszanie. Wampiry krzyczały, biegnąc wokół i

przepychając

się do wyjść. Te, które zostały oblane paliwem, płonęły powoli i usiłowały za wszelką cenę

zgasić płomienie. Przy okazji bez przerwy wpadały sobie nawzajem w drogę.

- Chodź! - Quinn szarpnął Rashel za rękę. - Wiem, jak się stąd wydostać.

Rashel rozejrzała się za Nyalą. Nie widziała jej. Gdy Quinn ciągnął ją na górę,

zobaczyła smugę czarnego dymu dochodzącą z jadalni. Cały korytarz skąpany był w

czerwonawym świetle.

- Chodźże!

Quinn przepchnął ją przez korytarz, przez kłęby dymu do pokoju, który był pełny

pomarańczowych płomieni.

- Quinn...

Timmy miotał się w ramionach Rashel. Wrzeszczał na nią, ale trzymała go mocno. I

pobiegła za Quinnem. Musiała mu ufać. Znał ten dom.

Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, jak przerażający jest ogień. Był jak bestia o

gorącym, przenikliwym oddechu. Wydawał się żywy i chciał ją dopaść, co chwila wyłaniając

się z rykiem z najbardziej niespodziewanych miejsc,

I bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Rashel nigdy nie uwierzyłaby, że pożar może tak szybko

pochłonąć cały dom, nawet podlany benzyną. W ciągu kilku minut budynek zamienił się w

background image

piekło. Gdziekolwiek się odwróciła, był dym i przerażające płomienie. Znaleźli się po drugiej

stronie pomieszczenia. Quinn kopniakiem wyważył drzwi. Palił mu się rękaw. Rashel

wykręciła rękę, żeby to ugasić, przy czym omal nie straciła Timmy'ego. Drzwi otworzyły się

na zewnątrz. Chłodne powietrze wtargnęło do środka, a ogień wybuchnął na jego spotkanie.

Rashel już tylko biegła, w panice, myśląc wyłącznie o tym, by trzymać Timmy'ego i nie tracić

Quinna z oczu.

Znaleźli się na zewnątrz. Rashel poczuła swąd. Quinn schwycił ją i przeturlał kilka razy po

piaszczystej drodze. Rashel nagle uświadomiła sobie, że ubranie zapaliło jej się na plecach.

Wstała i usiłowała sprawdzić, czy już zgasło. Na koniec rozejrzała się za Timmym. Siedział

skulony na drodze, wpatrując się w dom. Rashel widziała płomienie wypełzające przez okna.

Dym unosił się wysoko, a na dole było jasno jak w dzień.

- Nic ci nie jest? - spytał Quinn, przyglądając jej się bardzo uważnie.

Rashel drżała z emocji. Serce biło jak oszalałe. Nie potrafiła oderwać wzroku od domu.

Zerwała się na nogi.

- Nyala została w środku! Muszę po nią wrócić.

Quinn spojrzał na nią tak, jak gdyby bredziła, ale Rashel tylko pokręciła głową i ruszyła w

stronę domu. Wiedziała, że ogień chce ją zabić. Ale nie mogła zostawić tam Nyali.

- Zostań tu. - Quinn odsunął ją brutalnie ramieniem. - Ja po nią pójdę.

- Nie! Ja muszę...

- Ty musisz pilnować Timmy'ego! Patrz, ucieka.

Rashel obróciła się na pięcie. Nie wiedziała, dokąd Timmy mógłby się wybierać, ale

chłopczyk ewidentnie gdzieś się przemieszczał. Szedł w stronę domu, po czym zawracał.

Rashel znów wzięła go na ręce. Gdy odwróciła się do Quinna, wampira już nie było. Jednak

nie... był... tam daleko. Biegł w stronę domu. Timmy znów wrzeszczał, wijąc się w jej

uścisku.

Rashel spojrzała na płonący budynek. Quinn znalazł się w środku. W orgii płomieni. I

poszedł

tam z jej powodu, by ona nie musiała ryzykować życia.

Proszę, pomyślała nagle. Proszę, nie pozwól mu umrzeć.

Płomienie wznosiły się coraz wyżej, rozświetlając całą noc. Pożar lal się z nieba

płonącymi kroplami. Nos i oczy Rashel zaczęły piec. Wiedziała, że powinna odsunąć się

dalej, ale nie potrafiła odejść. Musiała czekać na Quinna.

- Dlaczego to zrobiłaś? Nienawidzę cię! Czemu mnie stamtąd zabrałaś?

background image

Rashel przyjrzała się dziwacznemu stworzeniu, które trzymała w ramionach. Chłopczyk

miotał się, gryzł i kopał, jak gdyby chciał wrócić do płonącego domu. Rashel nie wiedziała, w

co przemienił się Timmy. Był teraz jakąś dziwną mieszaniną dziecka, dorosłego i zwierzęcia.

I nie dało się przewidzieć, jaka przyszłość może go czekać.

Ale Rashel doskonale wiedziała, dlaczego wyciągnęła go na zewnątrz.

Spojrzała w jego dziecięcą twarz i oczy pełne nienawiści.

- Bo mama kazała mi się tobą opiekować - szepnęła.

I nagle zaczęła płakać. Chwyciła go w objęcia i zaszlochała. Timmy nie starał się jej

przytulić, ale przestał też gryźć.

Wciąż płacząc, Rashel obejrzała się przez ramię. Wszystko płonęło. A Quinn nadal nie

wracał...

Nareszcie zobaczyła zarys postaci na tle płomieni. Dwóch postaci! Jedna z nich

podtrzymywała drugą, nieomal ją niosąc.

- Quinn!

Quinn biegł do niej, wlekąc za sobą Nyalę. Oboje pokryci byli popiołem. Nyala chwiała się,

wstrząsana atakami śmiechu. Miała wielkie puste oczy.

Rashel objęła oboje. Ulga, która ją zalała, była jeszcze bardziej bolesna niż strach. Czuła się

tak, jak gdyby w każdej chwili mogła się przewrócić. Bełkotała.

- Żyjesz - szepnęła w przypalony kołnierz Quinna. -I udało ci się ją wydostać. - Czuła, że

Quinn mocno obejmuje ją ramieniem. Nic innego się nie liczyło.

Ale teraz Quinn zabrał rękę i prowadził ją wzdłuż drogi.

- Chodź. Musimy dostać się na przystań przed nimi.

Rashel błyskawicznie zrozumiała, o co chodzi. Jeszcze mocniej złapała Timmy'ego i ruszyła

biegiem w stronę ścieżki. Trzęsły jej się kolana, ale wciąż biegła.

Rzucili się w dół ścieżką wiodącą przez dziką trawę. Ona niosła Timmy'ego. Quinn wspierał

Nyalę. Rashel nie wiedziała, ile wampirów uciekło z płonącego domu - sama żadnego nie

zauważyła - ale była pewna, że każdy, kto przeżył, musiał ruszyć w stronę doku. A tam stały

motorówki uszkodzone przez nią i Anne-lise.

Jednak gdy przystań znalazła się już w polu widzenia, Rashel rzuciło się w oczy coś, czego

przedtem tam nie widziała. W porcie na kotwicy stał jacht.

- To łódka Huntera - wyjaśnił Quinn. - Szybko! - Pomknęli w dół wzgórza i wpadli prosto na

przystań. Rashel nie zobaczyła śladu wilkołaka, którego wcześniej związała, za to do kei

uwiązany był nadmuchiwany różowy ponton.

background image

- Szybko! Ty wsiadasz pierwsza!

Rashel wypuściła na chwilę Timmy'ego z objęć i wskoczyła do pontonu. Quinn podał jej

chłopca, po czym pomógł wsiąść Nyali. Nyala rozglądała się wokół, od czasu do czasu

wybuchając śmiechem. Co chwila też traciła oddech. Rashel objęła ją wolną ręką, podczas

gdy Quinn wskoczył do pontonu.

W każdej sekundzie Rashel spodziewała się zobaczyć Huntera Redferna, poczerniałego i

tlącego się jeszcze, w pozie demona zemsty, z wyciągniętymi ramionami.

Po chwili jednak zapuścili malutki motor i oddalili się od przystani. Zostawili ją za sobą.

Wypłynęli na ocean. Zimny, mroczny ocean. Oddalali się od lądu i czyhającego na nim

niebezpieczeństwa.

Rashel patrzyła, jak jacht rośnie na ich oczach. Byli już blisko. W końcu dopłynęli.

- Chodź tu. Możemy się wdrapać po drabince. Szybko -powiedział Quinn.

Wyciągnął rękę do Rashel. Jego twarz, pokryta warstwą sadzy, wyglądała nieznajomo. Oczy

błyszczały z determinacji. Był absolutnie skupiony.

Dzięki Bogu, że wie, jak sobie poradzić z łódką. Z pomocą Quinna wspięła się po drabince,

po czym pomogła Timmy'emu i Nyali. Nyala przestała się śmiać. Teraz tylko dyszała i robiła

miny.

- Co się stało? Co? - Wbiła wzrok w skały, po których pełzały pomarańczowe płomienie. -To

ja to zrobiłam? Czy to moje dzieło?

Quinn wyciągnął kotwicę. Skierował się do kabiny. Timmy zaczął płakać. Rashel uklękła na

pokładzie i objęła Nyalę. Zobaczyła, że rzęsy dziewczyny są wypalone i przypominają

skręcone sprężynki. Na końcach lśnił biały popiół. Usta Nyali drżały, dziewczyna dygotała.

- Musiałam to zrobić - wyrzuciła z siebie głosem pełnym łez. - Przecież wiesz, że

musiałam.

Timmy szlochał dalej. Rozległ się warkot silnika. Po chwili jacht ruszył, a wyspa jak wielka

płonąca pochodnia zaczęła niknąć w oddali.

- Musiałam. - Nyala zaczynała się dławić. - Musiałam, musiałam.

Jacht płynął szybko, a Rashel owiewał delikatny wiatr. Jedną ręką obejmowała małego

wampira, a drugą roztrzęsiony dziewczynę. I patrzyła, jak płomienie na wyspie zmniejszają

się, i zmniejszają, aż wreszcie wyglądały jak mała gwiazda na bezkresnym oceanie.

background image

Rozd ział 17

Jacht Huntera był większy niż motorówka, którą Quinn przywiózł porwane dziewczyny na

wyspę. Na dole mieścił się salon i dwie sypialnie. Quinn położył Timmy'ego w jednej z nich,

a Nyalę w drugiej.

Teraz razem z Rashel siedzieli w kabinie.

- Myślisz, że któryś z wampirów mógł się stamtąd wydostać? - szepnęła Rashel.

- Nie wiem. Pewnie tak. - Mówił równie cicho jak ona. Był brudny, pokryty piaskiem i sadzą,

gdzieniegdzie poparzony i kompletnie rozczochrany. W oczach Rashel nigdy jeszcze nie

wyglądał tak pięknie.

- Ocaliłeś Nyalę - szepnęła. - Wiem, że zrobiłeś to dla mnie.

Popatrzył na nią i napięcie w jego spojrzeniu odrobinę zelżało. Także surowy wyraz twarzy

natychmiast złagodniał.

Rashel wzięła go za rękę.

Nie wiedziała, jak wyrazić to, co czuje.

To, że widziała, jak bardzo się zmienił, i że zmieniał się z każdą minutą. Niemal czula, jak

jego umysł otwiera się i rozkwita - te stare wspomnienia, które z rozmysłem zamknął, gdy

przestał być człowiekiem.

- Dziękuję, John - powiedziała.

Roześmiał się. Nie był dziki ani gorzki, ani nawet tak zwariowany jak śmiech Szalonego

Kapelusznika. Był to śmiech kogoś bardzo zmęczonego, ale radosny.

- Co innego mogłem zrobić?

Wyciągnął do niej ręce i uścisnęli się. Może i wyglądali jak para uciekinierów z filmu

katastroficznego, ale Rashel czuła tylko radość płynącą z bliskości. Tak bardzo cieszyła się,

że może przytulić Quinna i poczuć, że on odwzajemnia jej uścisk. Ogarnął ją spokój.

Wciąż czekały ich problemy, zdawała sobie z tego sprawę, jej umysł już zaczynał się z nimi

mierzyć, tworząc listę spraw, którymi należało się martwić. Kiedy już odzyska zdolność do

martwienia się czymkolwiek.

Po pierwsze, Hunter i pozostałe wampiry. Mogli przeżyć. Mogli chcieć się mścić. Ale nawet

jeśli... Rashel spędziła całe życie na samotnej walce z wampirami. Teraz, z Quinnem u boku,

mogła stawić czoło wszystkiemu.

background image

Po drugie, Daphne i dziewczyny. Rashel była całkowicie pewna, że bezpiecznie dotarły do

brzegu. Ufała Anne-lise i Keiko. Ale dziewczyny wiele przeszły i potrzebowały pomocy.

Ktoś musiał ustalić, co właściwie powinny powiedzieć reszcie świata. Oczywiście gdyby

powiedziały, że zostały porwane przez prawdziwe wampiry, i tak nikt by im nie uwierzył.

Policja uznałaby, że chodziło o jakąś sektę. Jednak te dziewczyny znały prawdę. Może dałyby

się zwerbować do walki...

Do walki z czym? Jak mogła teraz wciąż nazywać się łowczynią wampirów? Jak mogła

niszczyć świat nocy?

Dokąd mógł uciec nawrócony wampir i wypalona łowczyni wampirów, którzy zakochali się

w sobie?

Odpowiedź była oczywista. Rashel zobaczyła ją, zanim jeszcze sformułowała pytanie.

Przeklęci Poszukiwacze Świtu.

Jasne, ona i Quinn nie nadawali się do tańczenia w kółeczku z kwiatami we włosach i

śpiewania o miłości oraz harmonii Ale jeśli Poszukiwacze mieli zrobić jakiekolwiek postępy,

potrzebowali kogoś takiego jak oni.

Potrzebowali ludzi nadających się do walki. Wojowników, którzy poradziliby sobie z

naprawdę złymi wampirami. Kogoś, kto ocaliłby niewinne ofiary takie jak siostra Nyali.

Kogoś, kin ochroniłby dzieci takie jak Timmy.

Poszukiwacze, to była też szansa dla Nyali i Timmy'ego.

Teraz potrzebowali wytchnienia, czasu na dojście do zdrowia, i ludzi, którzy zrozumieliby,

przez co przeszli.

Sama nie wiem, pomyślała Rashel. Może czarownice będą pomocne. Miała taką nadzieję.

Wierzyła, że Nyala wydobrzeje. W tej dziewczynie tkwiła siła, która trzymała ją na nogach.

Bardziej niepokoił ją Timmy. Timmy uwięziony w ciele czteroletniego dziecka i karmiony

przez kłamstwa Huntera Redferna... czy mógł liczyć na normalne życie? Dopóki żył, była

nadzieja. Może i w jego umyśle zachowały się jasne strony, które tylko czekały, by je

uwolnić.

Po trzecie, Elliot, Vicky i reszta łowców. Rashel musiała z nimi porozmawiać,

jakoś wytłumaczyć to, czego się nauczyła. Nie wiedziała, czy jej wysłuchają. Ale

musiała spróbować.

- Wszystko co można robić, to próbować - powiedziała bardzo cicho.

Quinn poruszył się, po czym odchylił, by spojrzeć jej w twarz.

- Masz rację - odparł, a ona uświadomiła sobie, że myśleli u tym samym.

background image

Nasze umysły działają podobnie, powiedziała do siebie. Odnalazła swojego partnera, kogoś

równego sobie, kogoś, z kim mogła pracować, żyć i kochać. Pokrewną duszę.

- Kocham cię.

I wtedy pocałowali się, a ona odnalazła w nim taką czułość, o jaką go nie podejrzewała.

Wszystko to składało się w jedną całość. Przeciwieństwem absolutnej bezwzględności jest

absolutna czułość. Kiedy zniknie bezwzględność, pozostaje czułość. Ciekawe, czego jeszcze

się o

nim dowiem, pomyślała oszołomiona tym odkryciem. W każdym razie z pewnością będzie to

interesujące.

- Kocham cię, Rashel Jordan - powiedział.

Nie Rashel-Kocico. Kocica już nie żyła, a stary gniew i nienawiść dawno się wypaliły.

Rashel Jordan właśnie zaczynała nowe życie.

Pocałowała Quinna jeszcze raz i ponownie doświadczyła piękna i tajemnicy jego umysłu.

- Przytul mnie mocniej - szepnęła. - Trochę mi zimno.

- Zimno? A ja czuję w sobie takie ciepło. Jutro zaczyna się wiosna, wiesz?

A potem oboje umilkli zasłuchani w siebie. Jacht mknął przez lśniący ocean oświetlany

blaskiem księżyca.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith Lisa Jane Świat nocy 06 Pakt Dusz
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Zaklinaczka
Smith Lisa Jane Świat nocy 07 Łowczyni
Smith Lisa Jane Świat nocy 05 Anioł Ciemności
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat Nocy Grubsze niż Woda
Smith Lisa Jane Świat nocy 09 Światło Nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 02 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 02 Wybrani [Roz 5 8]
Smith Lisa Jane Świat nocy 03 Zaklinaczka
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Wybrani (roz 1 10)
Smith Lisa Jane Pamiętniki wampirów 04 Mrok
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Pakt Dusz (rozdział 1)
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 2 Anioł CIemnośc(roz 1 7)
L J Smith Świat Nocy 02 Wybrani (całość)
Smith L J Świat nocy 02 Wybrani [Roz 9 10]

więcej podobnych podstron