L.J. SMITH
Świat nocy 2
Wybrani
Rozd ział 1
Stało się to na przyjęciu urodzinowym Rashel, w dniu, w którym skończyła pięć lat.
- Możemy wejść do tuneli? - Urodziny Rashel odbywały się w wesołym miasteczku, w
którym znajdowała się największa konstrukcja z tuneli i zjeżdżalni, jaką dziewczynka kiedy-
kolwiek widziała.
- Dobrze, kotku - odparła mama z uśmiechem. - Ale uważaj na Timmy'ego, nie chodzi tak
szybko jak ty.
To były ostatnie słowa matki, jakie Rashel usłyszała. Zresztą mama nie musiała jej tego
powtarzać. Rashel i tak zawsze uważała na Timmy'ego. Był od niej młodszy o cały miesiąc i
nawet nie chodził jeszcze do przedszkola. Miał jedwabiste czarne włosy, błękitne, oczy i
bardzo słodki uśmiech. Włosy Rashel także były ciemne, ale oczy zielone, Mama zawsze po-
wtarzała, że są zielone jak szmaragdy. Zielone jak oczy kota.
Czołgając się przez tunele, Rashel co chwila odwracała się, by zerknąć na chłopca. Gdy
dotarli do wysokich wyłożonych winylem schodów- tak śliskich, że łatwo można było z nich
spaść - chwyciła go za rękę. Timmy rozpromienił się, a w jego zmrużonych błękitnych oczach
zalśniło uwielbienie. Rashel pomogła chłopcu wspiąć się na górę, po czym puściła jego dłoń.
Kierowała się teraz w stronę wielkiej pajęczyny, całej sali zbudowanej wyłącznie z sieci i
sznura. Co jakiś czas wyglądała przez wypukłe, okrągłe okienko w jednym z tuneli, by
spojrzeć na mamę, która machała do niej z dołu. Po chwili mamę Rashel zaczepiła jednak
jakaś inna mama, wiec dziewczynka przestała wyglądać. Rodzice nigdy nie potrafią
rozmawiać i machać jednocześnie.
Rashel skoncentrowała się na przejściu przez labirynt tuneli, które śmierdziały jak plastik i
stare skarpetki. Udawała, że jest królikiem przekradającym się przez podziemne korytarze. I
nie spuszczała Timmy'ego z oka - aż dotarli do podstawy wielkiej pajęczyny. Znaleźli się z
tyłu całej konstrukcji. Nie kręciły się tam inne dzieci, było zupełnie cicho. Nad Rashel wisiała
długa biała lina z rozmieszczonymi w tej samej odległości od siebie supłami. Prowadziła
wysoko w górę, aż do samej pajęczyny.
- W porządku, teraz zaczekaj tu na mnie, wejdę i zobaczę, jak to wygląda - powiedziała do
Timmy'ego, ale tak naprawdę trochę go oszukiwała. Nie sądziła, że Timmy'emu uda się
tak wysoko wspiąć, a gdyby na niego czekała, żadne z nich nie dotarłoby na górę.
- Nie chcę, żebyś szła beze mnie. - W głosie Timmy'ego zabrzmiał niepokój.
- To zajmie tylko chwilkę - uspokoiła go Rashel. Wiedziała, czego chłopiec się boi. - Żadne
duże dzieci tu nie przyjdą i nie będą cię popychać.
Timmy wciąż miał niepewną minę.
- Nie masz już ochoty na ciastko z lodami po powrocie do domu? - spytała przebiegle
Rashel. Groźba była całkiem jawna. Timmy przez chwilę myślał, po czym westchnął ciężko i
kiwnął głową.
- Okej, zaczekam.
I to były ostatnie słowa, które Rashel usłyszała od niego
Zaczęła się wspinać po sznurze. Okazało się to trudniejsze, niż przewidywała, ale wysiłek
bardzo się opłacił. Cały świat przemienił się w falującą, drżącą masę sznurków. Musiała przy-
trzymywać się obiema rękami, by nie stracić równowagi, i usiłowała opierać stopy na
szorstkich, trzęsących się linach. Czuła świeże powietrze i promienie słońca. Roześmiała się
ze szczęścia, kołysząc się w sieci. Wokół rozpościerał się labirynt kolorowych plastikowych
tuneli.
Gdy zerknęła w dół, zobaczyła, że Timmy'ego tam nie ma.
Poczuła skurcz w żołądku. Chłopiec musiał tam stać. Obiecał czekać.
Ale go nie było. Z góry Rashel widziała cale pomieszczenie. Zupełnie puste. W porządku,
zatem musiał wrócić do tuneli. Rashel błyskawicznie ruszyła w drogę, huśtając się i łapiąc za
kolejne uchwyty. Wreszcie dotarła do liny i błyskawicznie zsunęła się w dół. Zajrzała w
wylot tunelu, mrugając w ciemnościach.
- Timmy? - usłyszała tylko dziwnie stłumione echo swojego głosu.
Żadnej odpowiedzi. Tunel wydawał się pusty.
- Timmy!
Żołądek podszedł Rashel do gardła. W głowie wciąż słyszała słowa matki: „Uważaj na
Timmy'ego". Nie uważała na niego. A teraz mógł być wszędzie, zagubiony w ogromnej
konstrukcji, może płakał, może dopadły go duże dzieci. Może nawet poleciał na skargę do jej
matki.
I wtedy Rashel zauważyła szczelinę w wyściełanej ścianie.
Była na tyle szeroka, że zdołałby się przez nią przecisnąć czterolatek albo bardzo szczupła
pięciolatka. Prześwit między dwiema obitymi ścianami prowadził na zewnątrz. Rashel od ra-
zu wiedziała, że to tam poszedł Timmy. Wybieranie najkrótszej drogi do celu bardzo do niego
pasowało. Prawdopodobnie właśnie biegł do jej mamy
Rashel była bardzo szczupłą pięciolatką. Prześliznęła się przez szczelinę niemal bez trudu i
stanęła po drugiej stronie, bez tchu, w dusznym cieniu.
Właśnie miała ruszyć w stronę wejścia do pajęczyny, gdy zauważyła, że na wietrze trzepocze
fragment ściany pobliskiego namiotu. Namiot wykonany był z winylowych płytek
pomalowanych w jaskrawe czerwone i żółte paski, znacznie bardziej jaskrawe niż kolory
tuneli. Klapa unosiła się na wietrze. Rashel zobaczyła, że niemal każdy mógłby ją podnieść i
dostać się do środka.
Przecież Timmy na pewno by tam nie wszedł, pomyślała. To zupełnie do niego niepodobne.
A jednak dręczyło ją dziwne przeczucie.
Wbiła wzrok w klapę. Przez chwilę wahała się, wdychając powietrze gęste od kurzu i aromatu
prażonej kukurydzy. Jestem dzielna, powiedziała sobie w końcu, po czym ruszyła naprzód.
Odepchnęła nieco poluzowaną klapę, by poszerzyć otwór, i zajrzała do wnętrza. Było zbyt
ciemno, by mogła cokolwiek zobaczyć, ale woń kukurydzy wydawała się intensywniejsza.
Rashel powoli przesuwała się do przodu, aż w końcu znalazła się w środku. Gdy jej oczy
przyzwyczaiły się do mroku, zorientowała się, że nie jest sama. W namiocie stał wysoki
mężczyzna. Miał na sobie długi, jasny płaszcz, chociaż na zewnątrz było ciepło. Nie
zauważył Rashel, bo jego uwagę przyciągało coś, co trzymał w ramionach. Mężczyzna miał
pochyloną głowę i coś z tą rzeczą robił.
Nagle Rasheł zobaczyła co. Dorośli kłamali, mówiąc, że ogry, potwory i inne istoty z bajek i
legend nie istnieją naprawdę. Bo mężczyzna trzymał Timmy'ego i powoli go pożerał...
Rozd ział 2
Pożerał albo rozdzierał. Wsysał. Wydawał takie sarnę dźwięki jak Pal, gdy zjadał psią karmę.
Przez chwilę Rashel stała jak sparaliżowana. Cały świat nagle się zatrzymał. Wydawało jej
się, że śni. Usłyszała, że ktoś krzyczy, poczuła ból w gardle i zorientowała się, że to właśnie
ona.
I wtedy wysoki mężczyzna na nią spojrzał.
Podniósł głowę i spojrzał. A ona wiedziała, że widok jego twarzy będzie ją prześladował w
koszmarach do końca życia.
Nie był wcale brzydki. Miał tylko dziwne czerwone włosy jak krew i oczy lśniące złotawym
blaskiem jak oczy zwierzęcia. Błyszczało w nich takie światło, jakiego jeszcze nigdy nie
widziała.
Zerwała się do biegu - Nie powinna była porzucać Timmy'ego, ale za bardzo się bała. Czuła,
że zachowuje się jak tchórz, jak małe dziecko, ale nie mogła nic na to poradzić. Wciąż
krzycząc, odwróciła się i wybiegła jak strzała przez szczelinę w pokrywie namiotu. To znaczy
prawie wybiegła. Zdążyła wychylić tylko głowę i ramiona, zobaczyła czerwone plastikowe
tunele wznoszące się przed jej oczami i wtedy właśnie czyjaś ręka zacisnęła się na jej
koszulce z Gymboree. Wielka, silna dłoń zatrzymała ją w pół kroku. W porównaniu z nią
Rashel była bezsilna jak kociak.
W chwili gdy ręka wciągała ją z powrotem do namiotu, zobaczyła coś jeszcze. Matkę.
Jej własną matkę, która właśnie minęła sieć do wspinania. Pewnie usłyszała krzyk
Rashel. Matka miała szeroko otwarte oczy i usta, chyba biegła. Przybywała Rashel na
ratunek. - Mamuuuuusiuuuuuuuuu! - krzyknęła Rashel i w tej samej sekundzie znalazła
się z powrotem w namiocie.
Mężczyzna cisnął nią o ziemię daleko od szczeliny - dzieci w przedszkolu rzucały tak
kulkami papieru. Rashel wylądowała twardo, czując ból w nodze. Normalnie rozpłakałaby się
, ale w tej chwili ledwo go poczuła. Wpatrywała się w Timmi'ego, który leżał na ziemi, tuż
obok.
Timmy wyglądał dziwnie, jak szmacian lalka z rozrzuconymi rękami i nogami. Był bardzo
blady i wpatrywał się w sufit namiotu.
Na szyi miał dwie wielkie dziury, z których sączyła się krew. Rashel zawyła. Była zbyt
przestraszona by krzyczeć. Ale dokładnie w tym momencie zobaczyła białe światło dnia i
jakąś postać w szczelinie namiotu. To mama odsłoniła płachtę -weszła do środka, szukając
Rashel.
I wtedy stało się to, co najgorsze. Najgorsze i najdziwniejsze. Coś, co Rashel usiłowała
potem opowiedzieć policji, ale nikt jej nie uwierzył.
Rashel zobaczyła, jak matka otwiera usta i patrzy na nią jak gdyby chciała coś powiedzieć. I
nagle usłyszała glos. To nie był głos mamy.
I nie był normalny. Rozbrzmiewał gdzieś w jej głowie.
Zaczekaj! Wszystko jest w porządku. Nie ruszaj się, tylko się nie ruszaj. Stój spokojnie,
bardzo spokojnie.
Rashel spojrzała na wysokiego mężczyznę. Jego usta się nie poruszały, ale głos należał do
niego. Mama także na niego patrzyła. Stopniowo zmieniał się wyraz jej twarzy, początkowo
na mniej spięty, potem na... lekko zamglony. Mamusia stała bardzo, bardzo spokojnie. I
wtedy wysoki mężczyzna uderzył ją w kark, przewracając na ziemię. Upadla z głową
wykrzywioną w nienaturalny sposób, jak u zepsutej lalki. Jej włosy brudziły się od ziemi.
Gdy Rashel to ujrzała, poczuła się, jakby śniła. Mama nie żyła. Timmy nie żył. A mężczyzna
patrzył prosto na nią.
Nie jesteś zdenerwowana, rozległ się głos w jej głowie. Nie jesteś przerażona. Chcesz
podejść bliżej, tu do mnie.
Glos zaczął ją przyciągać, coraz bliżej i bliżej. Uspokajał ją, koił jej strach, tłumił pamięć o
tym, co się stało z jej mamą. Ale wtedy spojrzała w złote oczy wysokiego mężczyzny. Był w
nich głód. I nagle przypomniała sobie, co chciał jej zrobić. Nie, nie ja!
Odskoczyła od głosu i znów rzuciła się ku odsuniętej płachcie namiotu. Tym razem
wydostała się na zewnątrz. Natychmiast wcisnęła się w szczelinę wiodącą do labiryntu tuneli.
Jeszcze nigdy nie myślała w taki sposób jak teraz. Rashel, która patrzyła, jak mama pada na
ziemie, była zamknięta w małym pokoiku i płakała. Nowa Rashel desperacko przedzierała się
poprzez obitą ścianę - nowa, sprytna Rashel, która wiedziała, że płacz nie ma sensu, bo nikt
go nie wysłucha. Mama nie mogła jej ocalić, więc musiała uratować się sama.
Poczuła, że palce mężczyzny zaciskają się na jej kostce z miażdżącą siłą. Potwór zaczął
szarpać Rashel, by wciągnąć ją z powrotem do szczeliny. Wierzgnęła najmocniej, jak
potrafiła, i wyrwała stopę tak gwałtownie, że została mu w ręku tylko skarpetka. W końcu
znalazła się w sali zabaw.
Wracaj tu! Musisz tu natychmiast wrócić!
Tym razem przemówił głosem nauczyciela. Trudno było nie posłuchać polecenia, ale Rashel
przedzierała się już przez pierwszy z plastikowych tuneli. Odpychając się bosą stopą, po-
ruszała się tak szybko, że pozdzierała kolana. Gdy dotarła do pierwszego okienka, zobaczyła
w nim twarz.
Była to twarz mężczyzny. Patrzył na nią. Walił rękami w plastikowe ściany tunelu, którym
uciekała.
Strach ścisnął ją za gardło jak skórzany pas. Czołgała się coraz szybciej, ale odgłosy uderzeń
towarzyszyły każdemu jej ruchowi.
Mężczyzna był teraz dokładnie pod Rashel, gonił ją po zewnętrznej stronie tunelu.
Dziewczynka wyjrzała przez kolejne okno. Widziała, jak jego włosy połyskują w słońcu. I
bladą twarz. Nie spuszczał z niej wzroku. I zobaczyła jego oczy.
Zejdź tu do mnie, powiedział głos, tym razem już nie surowy, tylko pełen słodyczy. Zejdź tu
do mnie, zabiorę cię na lody. Jaki smak lubisz najbardziej?
Rashel wiedziała, że właśnie w ten sposób mężczyzna zwabił Timmy'ego do namiotu. Nie
zatrzymała się nawet na chwilę.
Ale nie mogła od niego uciec. Podążał za nią, oddzielony tylko plastikową ścianą tunelu;
czekał, aż Rashel wydostanie się na zewnątrz albo dotrze do takiego miejsca, do którego
mógłby się wedrzeć i ją wyciągnąć. Wyżej! Muszę wejść wyżej, pomyślała.
Poruszała się instynktownie, szósty zmysł podpowiadał jej, dokąd zmierzać, ilekroć stawała
przed wyborem. Przemierzyła plątaninę tuneli, przebyła proste rury, wreszcie dotarła do trasy
zrobionej już nie z plastiku, a ze splątanych sznurków, i znalazła się w miejscu, skąd nie
mogła wspiąć się wyżej.
Było to kwadratowe pomieszczenie z wyściełaną podłogą i ścianami z sieci. Rashel
miała teraz przed sobą całą trasę wspinaczkową. Widziała rodziców, którzy stali lub
siedzieli w małych grupkach. Czuła powiew wiatru.
Dokładnie pod nią stał wysoki mężczyzna. Wciąż patrzył prosto na nią.
A może masz ochotę na brownie? Miętową czekoladkę? Gumę do żucia?
Głos wkładał jej w umysł obrazy i smaki. Rashel rozejrzała się w panice.
Wokół panował zbyt duży hałas - wszystkie wspinające się dzieci bez przerwy krzyczały.
Nikt nawet by nie usłyszał, gdyby Rashel zaczęła wzywać pomocy. Pomyśleliby, że się
wygłupia.
Po prostu zejdź tu do mnie. Przecież wiesz, że w końcu będziesz musiała zejść.
Rashel spojrzała na zwróconą ku niej bladą twarz mężczyzny. Jego oczy wyglądały jak
czarne
dziury. Widać w nich było głód. Cierpliwość. I spokój.
Był pewny, że w końcu ją dorwie.
Musiał wygrać. Nie miała jak się przed nim obronić.
I wtedy nagle coś w niej pękło. Wykorzystała jedyną broń, jaką pięciolatka może walczyć z
dorosłym.
Gwałtownie wcisnęła dłoń między szorstkie sznury siatki, ocierając sobie skórę. W końcu
udało jej się wyciągnąć rękę na zewnątrz.
Wrzeszcząc tak przeraźliwie, jak jeszcze nigdy wżyciu, wskazała palcem na wysokiego
mężczyznę. Jej przenikliwy pisk zagłuszy! radosne okrzyki pozostałych dzieci. Tak właśnie
pani Bruce z przedszkola kazała jej krzyczeć, gdyby jakaś obca osoba chciała zrobić jej
krzywdę.
- Pomoooooey! Pomoooooooocy! Ten pan chciał mnie dotknąć!
Wrzeszczała tak długo, aż ludzie wreszcie zwrócili na nią uwagę.
Ale niczego nie zrobili. Po prostu zaczęli jej się przyglądać. Rashel zobaczyła mnóstwo
twarzy. Tylko że nikt nawet nie drgnął.
W pewnym sensie to było najgorsze ze wszystkiego, co się stało. Wszyscy ją słyszeli, ale nikt
nie zamierzał jej pomóc.
Aż nagle zobaczyła, że ktoś jednak się ruszył.
To był chłopiec, ale jeszcze nie dorosły mężczyzna. Miał na sobie mundur podobny do tego,
który nosił tata Rashel, zanim umarł.
Chłopak podszedl do wysokiego mężczyzny z bardzo zagniewaną miną. Pozostali ludzie też
się poruszyli, jak gdyby chłopiec dał im jakiś znak, którego potrzebowali. Do intruza zaczęło
się zbliżać kilku ojców i kobieta z telefonem komórkowym. Mężczyzna odwrócił się na
pięcie i uciekł.
Przecisnął się pod torem wspinaczkowym i ruszył w stronę namiotu, w którym została matka
Rashel. Biegł znacznie szybciej niż ktokolwiek z tłumu. Zanim zniknął, przekazał jeszcze
Rashel dwa słowa. Do zobaczenia.
Kiedy poszedł sobie na dobre, Rashel przecisnęła się przez siatkę, raniąc policzek o sznur.
Ludzie krzyczeli do niej z dołu, a dzieci bawiące się tuż obok szeptały coś między sobą. To
wszystko nie miało żadnego znaczenia.
Teraz mogła już sobie pozwolić na płacz, ale łzy nie chciały płynąć.
Policja była beznadziejna. Zjawiło się dwoje oficerów, mężczyzna i kobieta. Kobieta jej nie
dowierzała. Ilekroć Rashel wydawało się, że policjantka jej wierzy, tamta kręciła głową.
- Ale co ten pan robił Timmy'emu? - pytała. - Wiem, że to okropne, kochanie, ale postaraj
sobie coś przypomnieć.
Mężczyzna nie wierzył jej wcale. Rashel wolałaby dostać zwykłego żołnierza do ochrony.
Policjanci znaleźli w namiocie tylko ciało jej mamy z przetrąconym karkiem. Ani śladu po
Timmym. Rashel była prawie pewna, że mężczyzna gdzieś go zabrał.
Nie chciała nawet się zastanawiać, po co. W końcu policjanci odwieźli Rashel do ciotki
Corinne, jej jedynej krewnej. Rashel bolało, gdy ciocia obejmowała ją kościstymi dłońmi i
płakała.
Sypialnia Rashel była pełna dziwnych zapachów. Ciotka usiłowała dać dziewczynce jakieś
lekarstwo na sen. Smakowało jak syrop na kaszel i drętwiał od niego język. Rashel zaczekała,
aż ciotka wyjdzie, po czym wypluła lekarstwo na dłoń i wytarła je w tę część prześcieradła,
którą zawijało się o krawędź łóżka. Potem usiadła, obejmując rękami kolana, i wpatrzyła się
w ciemność.
Była zbyt mała, zbyt bezradna. Na tym polegał problem. Gdyby wrócił, nie miałaby szans. A
on, oczywiście, wróci.
Wiedziała, kogo spotkała, chociaż dorośli jej nie uwierzyli. Mężczyzna był wampirem, takim,
jakie pokazywali w telewizji, potworem pijącym ludzką krew. I wiedział, że ona wie. Właśnie
dlatego obiecał, że jeszcze się zobaczą.
Gdy w domu ciotki Corinne nareszcie zapadła cisza, Rashel podeszła na paluszkach do szafy i
otworzyła drzwi. Wspięła się po wieszaku na buty i wśliznęła na najwyższą półkę, nad ubra-
niami. Była dość wąska, ale wystarczająco duża, by Rashel mogła się na niej zmieścić - to
jedyna dobra rzecz w byciu bardzo małą dziewczynką.
Rashel musiała wykorzystać wszystkie swoje atuty. Palcem u nogi zatrzasnęła drzwi, po
czym okryła się swetrami i innymi złożonymi ubraniami, zasłaniając także głowę. Na koniec
zwinęła się na drewnianej półce i zamknęła oczy. W nocy nagle poczuła dym. Zeszła, a
właściwie bardziej spadła na ziemię i zobaczyła, że w sypialni jest pożar.
Nigdy nie wiedziała, jak właściwie udało jej się przedostać przez płonący pokój i wybiec z
domu. Cała ta noc zapisała się w jej pamięci jak długi, niezrozumiały koszmar.
Ciocia Corinne nie zdołała uciec, a kiedy nadjechały wozy straży pożarnej z syrenami i
migającymi światłami, było już za późno.
Chociaż Rashel wiedziała, że dom podpalił on, wampir, który chciał ją zabić, policja jej nie
uwierzyła. Nie rozumieli, czemu musiał się jej pozbyć.
Rano zawieźli ją do domu dziecka, pierwszego z wielu. Opiekunowie byli dla niej bardzo
mili, ale nie dawała się ani przytulać, ani pocieszać. Wiedziała, co powinna zrobić.
Żeby przetrwać, musiała być twarda i silna. Nie mogła troszczyć się o nikogo innego, nie
mogła ufać ani polegać na żadnej osobie. Nikt nie zdołałby jej obronić. Nawet mamie się
nie udało. Rashel musiała ochronić się sama. I nauczyć się walczyć.
Rozd ział 3
Rany, ależ to śmierdziało.
Rashel Jordan widziała w swoim siedemnastoletnim życiu wiele legowisk wampirów, ale
żadne jeszcze nie było tak obrzydliwe. Wstrzymała oddech i czubkiem buta dotknęła kawałka
poszarpanego materiału. Historia tej zaśmieconej nory była tak łatwa do odczytania, jak
gdyby właściciel złożył szczegółowe zeznania, podpisał je i powiesił na ścianie, Jeden
wampir. Wyrzutek żyjący na granicy zarówno świata ludzi, jak i świata nocy.
Najprawdopodobniej co kilka tygodni przenosił się do innego miasta, by uniknąć
zdemaskowania. Niewątpliwie wyglądał jak zwykły bezdomny, tyle że żaden bezdomny
człowiek nie włóczyłby się po bostońskich dokach we wtorkową noc na początku marca.
Pewnie sprowadza tu swoje ofiary, pomyślała Rashel. Nabrzeże jest opuszczone, nikt się tu
nie pęta, może bawić się nimi do woli. I oczywiście nie powstrzymałby się przed zostawie-
niem sobie czegoś na pamiątkę.
Pogrzebała delikatnie nogą w trofeach wampira. Był tam ręcznie dziergany różowo-niebieski
kaftanik dla dziecka, naszywka z mundurka szkolnego, tenisówka ze Spidermanem.
Poplamione krwią. I bardzo małe.
W ostatnim czasie zaginęło kilkoro dzieci. Bostońska policja nigdy nie odkryłaby, co się z
nimi stało, ale Rashel już to wiedziała. Odsłoniła zęby w grymasie, który naprawdę nie był
uśmiechem.
Była świadoma każdego szczegółu otoczenia: słyszała cichy plusk wody uderzającej o
drewniany pomost, czuła stęchły, miedziany odór, tak intensywny, jakby go smakowała,
Widziała, jak wąski księżyc rozświetla mrok nocy. Zdawała sobie nawet sprawę z tego, że
chłodny wiatr pozostawia na jej skórze cieniutką warstwę wilgoci. Ale żadna z tych rzeczy
nie zajmowała jej uwagi. Gdy usłyszała za sobą cichutki szczęk, zareagowała natychmiast,
poruszając się tak płynnie, jak gdyby wykonywała krok w tańcu. Odwróciła się na lewej
stopie, jednocześnie wyciągając bokhen, i w tym samym, płynnym ruchu dźgnęła wampira
prosto w serce. Zadała cios z biodra, wkładając w niego całą siłę. Gdy ostrze sięgnęło celu,
wypuściła powietrze z sykiem. - Za wolny jesteś - powiedziała.
Wampir, przeszyty na wylot jak bułka do hot doga, zamachnął się i zachwiał. Miał na sobie
brudne szmaty, a jego włosy wyglądały jak jeden wielki supeł. W oczach, lśniących srebrnym
blaskiem jak ślepia nocnego zwierzęcia, widać było zaskoczenie i nienawiść. Kły wampira
przypominały ciosy słonia; w pełni rozwinięte sięgały mu niemal do brody.
- Wiem, naprawdę chciałeś mnie zabić - ciągnęła Rashel. -Ale życie jest ciężkie. Wampir
wydał z siebie jeszcze jedno warknięcie, ale po chwili srebrny blask w jego oczach zgasł i
pozostało tylko wielkie zdziwienie. Jego ciało zesztywniało, przewróciło się i leżało na ziemi
bez ruchu.
Rashel skrzywiła się, wyciągając drewniany miecz z jego klatki piersiowej. Zaczęła wycierać
ostrze o spodnie wampira, ale gdy przyjrzała się im bliżej, zmieniła zdanie. Tak, to z całą
pewnością były jakieś wijące się stworzonka. Koce wydawały się również ruszać. No cóż.
Użyje własnych dżinsów. To nie będzie pierwszy raz.
Uważnie oczyściła cały bokhen. Jej miecz miał prawie osiemdziesiąt centymetrów, był lekko
zakrzywiony i miał wąski, ostry czubek. Został zaprojektowany tak, by mógł z największą
łatwością przeszyć każde ciało, o ile ciało to dało się zaatakować drewnem.
Miecz z szelestem powrócił do pochwy. Rashel raz jeszcze zerknęła na wampira.
Proces mumifikacji już się rozpoczął. Skóra pana wampira pożółkła i stwardniała, rozwarte
oczy wyschły, wargi skurczyły się, a kły zanikły.
Rashel pochyliła się nad ciałem, sięgając do tylnej kieszeni. Po chwili wyciągnęła coś, co
wyglądało jak odcięta końcówka bambusowej skrobaczki do pleców - i dokładnie tym było.
Rashel używała tego przedmiotu od lat.
Precyzyjnym ruchem przeciągnęła pięcioma lakierowanymi palcami skrobaczki po czole
wampira. Na żółtej skórze pojawiło się pięć brązowych szram jak po pazurach kota, Skóra
wampirów daje się oznaczyć bardzo łatwo tuż po śmierci.
- Ten kotek ma pazurki - wymamrotała. Była to jej rytualna kwestia, którą powtarzała za
każdym razem, gdy zabiła wampira, odkąd dokonała tego po raz pierwszy w wieku dwunastu
lat. Mama zawsze nazywała ją kotkiem. Ale w wieku pięciu lat na zawsze utraciła
niewinność. Już nigdy nie będzie bezradnym kotkiem.
Uważała to zresztą za swój mały żart. Wampiry to nietoperze. Ona - kot. Ludzie wychowani
na Batmanie i Kobiecie-Kocie nie mogli nie zrozumieć dowcipu.
No tak. Wszystko gotowe. Rashel, cicho pogwizdując, przetoczyła stopą ciało wampira w
stronę końca pomostu. Nie miała ochoty wieźć mumii aż na moczary, gdzie zazwyczaj
porzucano zwłoki w Bostonie. Przepraszając w myślach wszystkie osoby zajmujące się
sprzątaniem portu, kopnęła ciało po raz ostatni, żeby zepchnąć je do wody. Zaczekała na
plusk.
Wracając na brzeg, wciąż pogwizdywała. „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło..."
Miała znakomity humor.
Czuła tylko zwykłe rozczarowanie, że to nie był ten wampir, ten, którego szukała, odkąd
skończyła pięć lat. Zabiła kolejnego zwyrodnialca, zdeprawowanego potwora, który
mordował dzieci i z głupoty trzymał się zbyt blisko ludzkich osad. Ale nie zabiła jego. Rasheł
na zawsze zapamiętała tamtą twarz. I wiedziała, że pewnego razu znów ją zobaczy.
Tymczasem nie pozostało jej nic innego, jak nadziewać na rożen tyle pasożytów, ile tylko się
da.
Idąc, przyglądała się uważnie ulicy, wypatrując jakichkolwiek oznak obecności ludzi nocy.
Widziała tylko ciemne, ceglane budynki i latarnie rzucające blade, złote światło. Szkoda.
Czuła, że jest tej nocy w znakomitej formie. Była najgorszym wrogiem każdej pijawki. Mogła
załatwić sześcioro pasożytów jeszcze przed śniadaniem, a potem zjawić się w pełni sił na
lekcji chemii w liceum Wassaguscus.
Rashel nagle się zatrzymała. Bezwiednie schowała się w cieniu na widok policyjnego wozu,
który bezszelestnie patrolował najbliższe skrzyżowanie. Już wiem, co zrobię, pomyślała.
Pójdę zobaczyć, co porabiają Lansjerzy. Oni na pewno wiedzą, gdzie są wampiry.
Ruszyła w stronę North End. Pół godziny później stała już przed apartamentowcem z
brązowej cegły. Zadzwoniła do drzwi.
- Kto tam?
- Noc ma tysiąc oczu - rzuciła Rashel zamiast odpowiedzieć na pytanie.
- A dzień tylko jedno - odparł głos z domofonu. - Witaj, właź na górę.
Rashel wspięta się na ciemne, wąskie schody i dotarta do odrapanych drewnianych drzwi.
Ustawiła się tak, by można było ją zobaczyć przez wizjer, po czym ściągnęła z głowy czarny,
jedwabisty i bardzo długi szal, który jak woal osłaniał całą jej twarz z wyjątkiem oczu. Ale
oczy też pozostawały zawsze w cieniu.
Potrząsnęła włosami i wyobraziła sobie, co zobaczy osoba, która podejdzie do drzwi: wysoką
dziewczynę ubraną na czarno jak ninja, z czarnymi rozpuszczonymi włosami do ramion i
lśniącymi zielonymi oczami. Niewiele się zmieniła, odkąd skończyła pięć lat - może tylko
trochę urosła. Wykrzywiła się do wizjera jak barbarzyńca i usłyszała śmiech po drugiej stro-
nie. Po chwili ktoś przesunął zasuwy.
- Cześć Elliot - powiedziała Rashel po chwili, gdy drzwi zamknęły się za nią ponownie.
Elliot, kilka lat starszy od Rashel, był wysoki, szczupły, miał płomienny wzrok i małe,
błyszczące okularki, które bezustannie zsuwały mu się z nosa. Niektórzy ignorowali go,
uważając, że jest jakimś komputerowym maniakiem albo zwykłym kujonem. Ale Rashel
widziała kiedyś, jak samodzielnie walczył z dwoma wilkołakami, podczas gdy ona ratowała
małą dziewczynkę przez okno. Wiedziała też, że Elliot praktycznie sam stworzył Lansjerów -
jedną z najskuteczniejszych zorganizowanych grup łowców wampirów na Wschodnim
Wybrzeżu.
- Co tam, Rashel? Dawno cię nie było.
- Byłam zajęta. Ale teraz się nudzę, więc wpadłam zobaczyć, co robicie. - Mówiąc to, Rashel
przyjrzała się pozostałym osobom obecnym w pokoju. Była tam dziewczyna o ciemnych
włosach, która przerzucała rzeczy z pudeł do zielonego plecaka. Inna z kolei siedziała z
jakimś chłopakiem na kanapie. Rashel kojarzyła go ze spotkań Lansjerów, ale nie znała
żadnej z dziewczyn.
- Masz szczęście - powiedział Elliot. - To jest Vicky, moja nowa prawa ręka. - Skinął na
dziewczyną siedzącą na podłodze. - Właśnie przeniosła się do Bostonu z Południowego
Wybrzeża, gdzie była przywódczynią grupy. Dziś wieczorem wybiera się na małą wyprawę
do magazynów na Mission Hill. Dostaliśmy cynk, że coś tam się dzieje.
- Co dokładnie? Pijawy? Szczeniaki?
- Wampiry na pewno - odparł Elliot, wzruszając ramionami. - Może także wilkołaki.
Słyszeliśmy wieści, że porwano ostatnio kilka nastolatek i że tam je przetrzymują. Problem w
tym, że nie wiemy, gdzie ani w jakim celu. - Elliot przekrzywił głowę z błyskiem w oku. -
Wybierzesz się z nami?
- Może zapytałbyś o zdanie mnie? - powiedziała nagle Vicky, prostując się i wbijając
spojrzenie jasnych niebieskich oczu w Rashel. - Pierwszy raz ją widzę. Równie dobrze sama
mogłaby być wampirem.
Elliot poprawił okulary z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Gdybyś ją znała, nie powiedziałabyś tego, Vicky. Rashel jest jedna z najlepszych łowczyń.
- Najlepsza w czym?
- We wszystkim. Przetrząsała slumsy w Chicago w poszukiwaniu wampirów, kiedy ty
zaczynałaś swoją elitarną podstawówkę. Pracowała w Los Angeles, Nowym Jorku, Nowym
Orleanie... Nawet w Vegas. Wykończyła więcej pasożytów niż my wszyscy razem wzięci. -
Elliot zerknął porozumiewawczo na Rashel, po czym nachylił się nad Vicky. - Słyszałaś
kiedyś o Kocicy?
Vicky gwałtownie podniosła głowę.
- Tej Kocicy? Tej, której boją się wszyscy ludzie nocy. Tej, za którą wyznaczono nagrodę?
Tej, która zostawia po sobie znak...
Rashel rzuciła Elliotowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Nieważne - powiedziała.
Nie była pewna, czy może ufać tym nowym znajomym. Vicky miała racje: nigdy dość
ostrożności.
Chociaż Vicky jej się nie spodobała, nie potrafiła nie wykorzystać tak znakomitej okazji do
dobrego polowania. Tej nocy musiała wykorzystać wspaniałą formę.
- Pójdę z wami... Jeśli się zgodzicie.
Vicky przez chwilę świdrowała Rashel wzrokiem, po czyni pokiwała głową.
- Tylko pamiętaj, że to ja dowodzę - ostrzegła.
- Jasne - wymamrotała Rashel, widząc kątem oka, że Elliot znów się uśmiecha.
- Steve'a już znasz, a to jest Nyala. - Elliot wskazał jej parę siedzącą na kanapie.
Steve był blondynem o umięśnionych ramionach i spokojnym wyrazie twarzy. Nyala miała
skórę barwy czekolady i nieobecne spojrzenie, jak gdyby lunatykowała
- Nyala jest nowa, miesiąc temu straciła siostrę - wyjaśnił Elliot ściszonym głosem. Nie
musiał już dodawać, w jaki sposób.
Rashel skinęła dziewczynie głową ze współczuciem. Odkrycie, że istnieje świat nocy, że
wampiry, czarownice i wilkołaki żyją naprawdę i są wszędzie, zjednoczone w jednej,
ogromnej tajnej organizacji, było przeżyciem nieporównywalnym z niczym. Nagle okazywało
się, że każda napotkana osoba może być potworem i nigdy się nie wie, z kim ma się do
czynienia, dopóki nie jest za późno.
- Wszyscy gotowi? W takim razie ruszamy - stwierdziła Vicky, na co Steve i Nyala
poderwali się z miejsc. Elliot odprowadził ich do drzwi.
- Powodzenia - rzucił.
Vicky skierowała się w stronę granatowego samochodu, którego tablice rejestracyjne zostały
strategicznie pokryte błotem.
Rashel poczuła ulgę. Umiała poruszać się po mieście niezauważona - to istotna umiejętność,
gdy niesie się spory i dość trudny do ukrycia miecz - ale wątpiła, czy pozostała trójka
poradziłaby sobie równie dobrze. Niektóre rzeczy wymagały praktyki. Po drodze nikt się nie
odzywał, nie licząc Steve'a, który od czasu do czasu podpowiadał Vicky szeptem, dokąd
jechać. Minęli eleganckie osiedla i stateczne dzielnice pełne imponujących starych
budynków. W końcu przejechali ulicę, za którą krajobraz drastycznie się zmienił, jak gdyby
nagle przekroczyli jakąś niewidzialną granicę. Rynsztoki zaczęły być pełne przemoczonych
śmieci, a płoty wieńczyły druty kolczaste. Oprócz domów wybudowanych przez rząd,
mrocznych magazynów i podejrzanych I ni rów nie było tam żadnych budynków.
Vicky zjechała na parking i zatrzymała samochód z dala od świateł ochrony, po czym
przeprowadziła ich przez wysokie do kolan chwasty na pozbawioną świateł i bardzo cichą
ulicę.
- To jest stanowisko obserwacyjne - szepnęła, gdy dotarli do opuszczonego ceglanego
budynku, jednego z powstałych w ramach rządowego programu.
Ruszyli za nią, przedzierając się przez odpadki i metal, aż doszli do bocznych drzwi. Klatka
schodowa pokryta graffiti, rozświetlona wyłącznie ich latarkami, zaprowadziła ich na trzecie
piętro.
- Sympatycznie tu - szepnęła Nyala, rozglądając się wokół. Najwyraźniej nigdy jeszcze
czegoś podobnego nie widziała. -Nie sądzicie, że mogą tu mieszkać ludzie, nie tylko
wampiry?
- Nie, nie, wszystko w porządku - uspokoił ją Steve, poklepując po ramieniu.
- Owszem, wygląda na to, że nawet ćpuny już się stąd wyniosły - dodała Rashel z ponurym
rozbawieniem.
- Z okna widać całą ulice - wtrąciła krótko Vicky. - Wczoraj obserwowałam z Elliotem
magazyny po drugiej stronie ulicy.
U wylotu widzieliśmy faceta, który bardzo przypominał wampira. Wiecie, co mam na myśli.
Nyala otworzyła usta, jak gdyby chciała zaprzeczyć, ale Rashel weszła jej w słowo.
- Sprawdziliście go?
- Nie chcieliśmy się zbliżać. Dziś to zrobimy, o ile znów się pojawi.
- Jak się sprawdza wampiry? - spytała Nyala.
Vicky nie odpowiedziała. Wraz ze Steve'em odepchnęła kilka nadgryzionych przez szczury
materaców i zaczęła rozpakowywać plecaki.
- Jeden ze sposobów to zaświecić im latarką w oczy. Zazwyczaj rozbłyskują wtedy jak ślepia
zwierząt.
- Są też inne metody - dodała Vicky, układając rzeczy na gołych deskach podłogi. Były
wśród nich maski, noże z metalu i drewna, kolekcja kołków w różnych rozmiarach i
drewniany młotek. Steve dołożył do sterty dwie pałki z białego dębu.
- Drewno rani je bardziej niż metal - wyjaśniła Vicky Nyali. - Jeśli ugodzisz takiego
stalowym nożem, rana zasklepi się na twoich oczach, ale wystarczy wbić w niego kawałek
drewna i będzie krwawił i krwawił.
Rashel nie spodobał się ton Vicky. Zaniepokoił ją także ostatni przedmiot, który dziewczyna
wyciągnęła ze swojego plecaka. Wyglądał jak małe wagoniki. Składał się z dwóch
drewnianych desek na zawiasach, które można było zacisnąć na nadgarstkach i zatrzasnąć
zamek.
- To są kajdanki dla wampirów- oświadczyła z dumą Vicky, widząc spojrzenie Rashel. - Z
białego dębu. Utrzymają każdego pasożyta. Sprowadziłam je z południa.
- Ale po co zakuwać pasożyty w kajdanki? I do czego używasz tych wszystkich małych
nożyków i kołeczków? Przecież to musi trwać wieczność, zanim zabijesz wampira czymś
takim.
- Wiem - przyznała Vicky z okrutnym uśmiechem.
Ach tak. Serce Rashel zabiło głośniej, po czym zamarło. Odwróciła wzrok, żeby opanować
emocje. Teraz już rozumiała, co Vicky ma na myśli.
Tortury.
- Nie zasługują na szybką śmierć - stwierdziła Vicky, nie przestając się uśmiechać. - Powinny
cierpieć, tak jak cierpią ich ofiary, my, ludzie. Poza tym można z nich wydobyć informacje.
Musimy widzieć, gdzie trzymają porwane dziewczyny i co z nimi robią.
- Vicky - odparła poważnie Rashel. - Przecież wampirów praktycznie nie da się zmusić do
mówienia. Są uparte. A im bardziej je ranisz, tym bardziej są agresywne, jak zwierzęta. Vicky
uśmiechnęła się kwaśno.
- O, mnie się już udało z niejednym. Wszystko zależy od tego, co im robisz. I jak długo. W
każdym razie nie szkodzi spróbować.
- Czy Elliot o tym wie?
- Elliot pozwala mi działać po mojemu. - Vicky wzruszyła ramionami w obronnym geście. -
Nie muszę mu się spowiadać każdego szczegółu. Ja też kiedyś byłam przywódczynią. Rashel
spojrzała bezradnie na Nyalę i Steve'a. I po raz pierwszy zobaczyła, że oczy Nyali tracą senny
wyraz. Teraz wydawała się zupełnie przytomna - i bardzo zadowolona.
- O taak - powiedziała. - Powinniśmy próbować wydobyć z nich informacje. Cóż, wampir
przez to cierpi, ale moja siostra też cierpiała. Kiedy ją znalazłam, prawie już nie żyła, ale
wciąż mogła mówić, l opowiedziała mi, jak to jest, gdy ktoś wysysa z ciebie całą krew. A ty
nawet na chwilę nie tracisz przytomności. Powiedziała, że to boli. I jeszcze, że... - Nyala
urwała, przełknęła ślinę i zerknęła na Vicky. - Chcę ci pomóc - powiedziała, tłumiąc emocje.
Steve milczał, ale Rashel znała go na tyle, że nie była zdziwiona. Steve rzadko się odzywał.
Tym razem nie zaprotestował.
Rashel poczuła się dziwnie, jak gdyby nagle zobaczyła w lustrze swoje najgorsze oblicze. I to
ją... zawstydziło. Była wstrząśnięta.
Ale jakie mam prawo, żeby ich osądzać? - zapytała się w myślach. Pasożyty są złe,
wszystkie. Te pijawki trzeba usunąć z powierzchni ziemi. Vicky ma rację, dlaczego miałyby
umierać szybko i bez bólu, skoro nie tak wygląda śmierć ich ofiar? Nyala ma prawo się
zemścić za siostrę.
- Chyba, że masz coś przeciwko? - zapytała ostro Vicky, a Rashel poczuła na sobie
spojrzenie jej błękitnych oczu. -Może jesteś jakimś obrońcą wampirów albo przeklętą
Poszukiwaczką Świtu?
Rashel mogłaby się roześmiać, ale nie była w odpowiednim humorze. Zaczerpnęła głęboko
powietrza.
- To twoja impreza - odparta w końcu, nie odwracając się. - Zgodziłam się na to, żebyś ty tu
szefowała.
- W porządku - powiedziała Vicky, wracając do pracy. Ale Rashel wciąż czuła ucisk w
żołądku. Miała niemal nadzieję, że wampir tym razem się nie pojawi.
Rozd ział 4
Quinnowi było zimno. Naturalnie nie w sensie fizycznym - ten go nie dotyczył. Lodowate
marcowe powietrze nie robiło na nim wrażenia. Jego ciała nie imały się takie drobiazgi jak
pogoda. Nie, to zimno płynęło z wnętrza.
Spoglądał na zatokę i tętniące życiem miasto po drugiej stronie. Boston w świetle gwiazd.
Długo zwlekał, nim powrócił tu po... przemianie.
Kiedyś już tu mieszkał, w czasach, gdy byt jeszcze człowiekiem. Ale wówczas Boston składał
się z trzech wzgórz, latarni morskiej i garści domków krytych strzechą. Tam, gdzie właśnie
stał Quinn, kiedyś była plaża otoczona kopalniami soli i lasem. Kiedyś, czyli w roku 1639.
Boston znacznie się rozrósł od tamtego czasu, ale Quinn wcale się nie zmienił. Wciąż miał
osiemnaście lat, byt dokładnie tym samym chłopcem, który bardzo kochał słoneczne łąki i
błękitne dzikie wody. Żył prosto, cieszył się, ilekroć na matczynym stole było dość jedzenia
na kolację, i marzył, by pewnego dnia mieć własny szkuner rybacki i poślubić piękną Dove
Redfern.
I tak to się właśnie zaczęto, od Dove. Ślicznej Dove o miękkich, kasztanowych włosach...
słodkiej Dove, kryjącej w sobie taką tajemnicę, jakiej prosty chłopak nie mógł się nawet do-
myślać.
Cóż. Quinn poczuł, że wargi mu drżą. To była przeszłość. Dove nie żyła już od setek lat i
tylko Quinn wiedział, że jej krzyk wciąż dręczył go w snach.
Może i nie postarzał się od czasów kolonialnych, ale nauczył się wielu sztuczek. Na przykład
tej, jak skuć serce lodem, Ink by nic na świecie nie mogło go zranić. I jak wlać ten lód w
spojrzenie, żeby każdy, kto popatrzy w jego czarne oczy, zobaczył tylko nieskończoną,
mroźną ciemność. Nauczył się tego znakomicie. Zdarzało się nawet, że ludzie, którzy
napotykali jego wzrok, bledli i cofali się o kilka kroków.
Już od lat skutecznie wykorzystywał te sztuczki, dzięki czemu nie tylko przetrwał jako
wampir, ale nawet odniósł znaczący sukces. Stał się tym Quinnem, bezlitosnym jak wąż, o
krwi lodowatej jak woda z przerębli i cichym głosie, który niósł zagładę każdemu, kto go
usłyszał. Quinn, istota ciemności, napawał lękiem serca ludzi i istot nocy. Jednak akurat w tej
chwili czuł się zmęczony.
Zmęczony i zmarznięty. Czuł chłód i pustkę, tak jak gdyby zima nigdy nie miała zmienić się
w wiosnę.
Nie wiedział, co robić. Przyszło mu do głowy, że gdyby wskoczył do zatoki, skrył głowę w
jej ciemnych wodach i został na dnie przez parę dni, nie szukając pożywienia... Wtedy
wszystkie problemy rozwiązałyby się same.
Ale ta myśl wydała mu się absurdalna. Przecież był Quinnem. Nic nie mogło go dotknąć.
Uczucie lodowatej pustki także musiało w końcu minąć.
Ocknął się z zamyślenia i odwrócił od lśniącej czerni wód zatoki. Może powinien wybrać się
do magazynu na Mission Hill i sprawdzić, co porabiają jego mieszkańcy. Potrzebował
pracy, czegoś, co powstrzymałoby go od myślenia.
Uśmiechnął się, wiedząc, że takim uśmiechem mógłby straszyć dzieci. I wyruszył do
Bostonu.
Rashel usiadła przy oknie, ale nie w zwyczajnej pozycji. Klęczała, opierając ciężar ciała na
lewej nodze. Prawą zgięła w kolanie i wysunęła do przodu. W każdej chwili mogła wykonać
szybki ruch w dowolnym kierunku. Przy niej spoczywał bokhen gotowy do walki w ułamku
sekundy.
Opuszczony budynek wydawał się bardzo spokojny. Steve i Vicky zostali na zewnątrz i
patrolowali ulicę. Nyala była pochłonięta swoimi myślami. Nagle wyciągnęła rękę i
dotknęła pochwy miecza.
- Co to?
- Słucham? A, to taka japońska broń. Japończycy używają takich drewnianych mieczy do
fechtunku, bo ćwiczenia stalowymi byłoby zbyt niebezpieczne. Ale bokhen może zadać
śmierć nawet człowiekowi. Jest wyważony tak samo jak stalowy miecz. - Rashel wyciągnęła
broń z pochwy i oświetliła ją latarką, by Nyala mogła podziwiać satynowy błysk
czarnozielonego drewna.
Nyala wciągnęła gwałtownie powietrze i delikatnie dotknęła elegancko zakrzywionego
ostrza.
- Jest piękny - powiedziała.
- Został wykonany z lignum vitae, Drzewa Żyda. To najtwardsze i najcięższe drewno
świata, równie gęste jak żelazo. Zrobiono go na moje specjalne zamówienie.
- I używasz go do zabijania wampirów.
- Tak.
- Wiele ich już zabiłaś?
- Owszem. - Rashel wsunęła miecz z powrotem do pochwy.
- To dobrze - stwierdziła Nyala, gwałtownie chwytając powietrze. Odwróciła się, by wyjrzeć
na ulicę. Uczesana była jak Nefretete, włosy miała upięte w kształcie korony. Gdy ponownie
odwróciła się do Rashel, ściszyła głos. - Jak to się w ogóle stało, że zaczęłaś to robić?
Wydajesz się taka doświadczona... Kiedy nauczyłaś się tego wszystkiego?
- Krok po kroku - odparła krótko Rashel, śmiejąc się. Nie lubiła rozmawiać na ten temat. -
Zaczęłam tak samo jak ty. Zobaczyłam, jak jeden z nich zabija moją mamę. Miałam wtedy
pięć lat. Potem usiłowałam dowiedzieć się wszystkiego o wampirach, żeby z nimi
walczyć. Opowiadałam, co się stało, każdej rodzinie, która się mną opiekowała, aż
wreszcie ktoś mi uwierzył. To też byli łowcy wampirów. Wiele się od nich nauczyłam.
Nyala miała zawstydzoną minę.
- Jestem taka głupia. Niczego nie zrobiłam. Nie dowiedziałabym się nawet o istnieniu
Lansjerów, gdyby nie Elliot. Zobaczył w gazecie artykuł o mojej siostrze i domyślił się, że
mogła to być sprawka wampira. Sama nigdy bym go nie znalazła.
- Po prostu nie miałaś dość czasu.
Nie. Myślę, że tu trzeba być kimś specjalnym. Ale teraz nie wiem, jak walczyć z wampirami.
I zamierzam to robić. Głos Nyali był nieco roztrzęsiony i napięty, więc Rashel spojrzała na
nią przenikliwie. W tej dziewczynie było coś niezrównoważonego.
- Nikt nie wie, który wampir zabił moją siostrę, więc postanowiłam dopaść ich jak najwięcej.
- Chcę...
- Cicho! - syknęła Rashel, zamykając buzię Nyali dłonią, dziewczyna zamarła.
Rashel nasłuchiwała w napięciu, po czym wyskoczyła w górę jak sprężyna i wystawiła głowę
przez okno. Jeszcze przez chwilę słuchała odgłosów z ulicy, po czym podniosła szalik i
wprawnym gestem osłoniła twarz.
- Bierz maskę i chodź.
- Co się dzieje?
- Twoje życzenie się spełni. Zaraz. Na dole toczy się walka. Trzymaj się za mną i nie
zapomnij o masce.
Rashel zauważyła, że akurat o masce nie musiała wspominać. Była to pierwsza rzecz, jakiej
dowiadywał się każdy łowca wampirów. Jeśli zostałeś rozpoznany, a wampirowi udało się
uciec... No cóż, wtedy było już po tobie. Ludzie nocy ścigali kogoś takiego aż do skutku i
atakowali w najmniej spodziewanym momencie.
Rashel zbiegła lekko ze schodów prosto na ulicę, a Nyala posłusznie podążyła za nią.
Odgłosy dochodziły z ciemnego zakątka przy jednym z magazynów oddalonym od
najbliższej latarni. Gdy Rashel dotarła na miejsce, wypatrzyła postaci Steve'a i Vicky. Oboje
mieli maski i dzierżyli w rękach pałki. Walczyli z kimś.
Na Boga! - pomyślała Rashel, zamierając w bezruchu. Dwoje na jednego. Para łowców,
uzbrojonych po zęby, atakująca z zaskoczenia, nie mogła sobie poradzić z jednym małym
wampirem? Sądząc z odgłosów, Rashel myślała raczej, że dali się zaskoczyć całej armii
pasożytów.
Wampir radził sobie całkiem nieźle, a nawet wygrywał walkę. Rzucał napastnikami z
nadnaturalną siłą, jak gdyby byli zwykłymi ludźmi, a nie wytrenowanymi pogromcami
wampirów. W dodatku świetnie się przy tym bawił.
- Musimy im pomóc! - syknęła Nyala prosto do ucha Rashel.
- Owszem - przyznała Rashel bez entuzjazmu. - Zaczekaj tu na mnie - dodała, wzdychając. -
Palnę go w głowę.
Nie było to wcale takie łatwe. Rashel bez trudu podeszła wampira od tyłu, zajętego walką i
zbyt aroganckiego, by uważać na to, co się dzieje. Jednak potem pojawił się problem. Jej
bokhen, szlachetna broń wojowniczki, mógł być użyty wyłącznie w jednym celu:
wymierzenia pojedynczego, śmiertelnego ciosu. Rashel nie mogła się zdobyć na to, by
ogłuszyć nim wamipira.
Naturalnie nie była to jej jedyna broń - miała mnóstwo innych narzędzi, tyle że w domu, w
Marblehead. Dysponowała całym arsenałem wojownika ninja, a także paroma przedmiotami,
0 których żaden ninja nigdy nawet nie słyszał. Znała też sporo wyjątkowo paskudnych
sposobów prowadzenia walki, potrafiła łamać kości i miażdżyć ścięgna. Umiała gołymi
rękami wyrwać wrogowi z szyi tętnicę i wbić mu stopą żebra w płuco.
Ale to były środki, po które wolno sięgać wyłącznie w akcie najwyższej desperacji, w obliczu
zagrożenia życia i wobec przeważającej siły przeciwnika. Rashel po prostu nie umiała zniżyć
się do takich chwytów wobec jednego wampira, którego w dodatku atakowała z zaskoczenia.
1 wtedy właśnie ten wampir cisnął Steve'em o ścianę, tak że chłopiec odbił się od niej z
głuchym uderzeniem. Rashel zrobiło się go żal, a wątpliwości natychmiast się rozwiały.
Chwyciła dębową pałkę Steve'a, która potoczyła się ku niej po betonie, zgrabnie wycofała się,
gdy wampir odwrócił głowę, by stanąć z nią twarzą w twarz. W tej samej chwili do walki
przyłączyła się Nyala, odwracając uwagę wroga. Rashel mogła nareszcie wykonać plan.
Palnęła wampira w tył czaszki, używając pałki jak bejsbolista, który szykuje się do wybicia
piłki w trybuny. Zamachnęła się i uderzyła z ogromną siłą. Wampir krzyknął, po czym osunął
się na ziemię.
Rashei ponownie zamierzyła się pałką, przypatrując się leżącemu. Po chwili jednak opuściła
broń i spojrzała na Steve'a i Vicky.
- Wszystko w porządku?
Vicky sztywno przytaknęła. Usiłowała odzyskać oddech.
- Zaskoczył nas - wyjaśniła.
Rashel milczała. Poczuła się nagle bardzo nieszczęśliwa. Jej znakomita forma gdzieś się
ulotniła. Już dawno nie widziała takiej nie fair walki, a poza tym...
Poza tym krzyk wampira dziwnie nią wstrząsnął. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego.
- Nie miał prawa nas zaskoczyć - stwierdził Steve, podnosząc się. - To nasza wina.
Rashel spojrzała na niego. Steve powiedział prawdę. W tej grze albo w każdej chwili było
się gotowym na zaskoczenie, albo... było się martwym.
- Po prostu jest niezły - podsumowała krótko Vicky. -Chodź już, lepiej zabierzmy go stąd,
zanim ktoś nas zobaczy. Pod tym drugim budynkiem mieści się piwnica.
Rashel chwyciła wampira za nogi, a Steve za ramiona. Był niezbyt wysoki, mniej więcej
wzrostu Rashel, i dość szczupły. Wyglądał młodo, mógł mieć tyle lat co Rashel. Co
oczywiście o niczym nie świadczyło, powiedziała sobie dziewczyna. Taki pasożyt często
wyglądał młodo, chociaż żył już od tysiąca lat. Wampiry życie czerpały z ludzkiej krwi. Z
pomocą Steve'a zniosła wampira po schodach do dużego, ciemnego pokoju cuchnącego
zgnilizną i pleśnią. Upuścili ciało na chłodną, betonową podłogę. Rashel wyprostowała się,
by dać odpocząć karkowi.
- W porządku. Teraz zobaczmy, jak wygląda - powiedziała Yicky, oświetlając wampira
latarką.
Był blady, a jego czarne włosy wydawały się jeszcze czarniejsze w kontraście z białą twarzą.
Na policzkach czerniały długie rzęsy. Z tyłu głowy kosmyki lśniących włosów sklejała
matowa krew.
- To chyba nie jest ten sam, którego widziałam tu wczoraj z Elliotem. Tamten wydawał się
większy - stwierdziła Vicky.
Nyala podeszła bliżej, by obejrzeć swojego pierwszego schwytanego wampira.
- A co to za różnica? W końcu to też pasożyt, jeden z nich, prawda? Zwykły człowiek nie
dałby rady tak rzucić Steve'em. Kto wie, może to właśnie ten, który zabił moją siostrę. A teraz
jest nasz. - Nyala uśmiechnęła się nieomal jak zakochana kobieta do nieprzytomnego chłopca
leżącego na podłodze. - Jest: nasz. Już my sobie z tobą pogadamy.
Steve zaczął masować obolałe miej sce na ramieniu, którym uderzył o ścianę.
- No, owszem - powiedział, ale uśmiechał się krzywo.
- Mam tylko nadzieję, że nie umrze zbyt szybko - skwitowała Vicky, przypatrując się bladej
twarzy. - Nieźle go walnęłaś.
- Nie umrze - zapewniła Rashel. - Przeciwnie, prawdopodobnie obudzi się w ciągu kilku
minut. Powinniśmy tylko mieć nadzieję, że nie jest jednym z tych supersilnych telepatów.
- Kim? - spytała Nyala, gwałtownie podnosząc głowę.
- No tak... Wszystkie wampiry mają zdolności telepatyczne - wyjaśniła Rashel, skupiając
uwagę na czym innym. - Większość potrafi się porozumiewać tylko na krótkie dystanse,
powiedzmy, w obrębie tego samego budynku. Jednak niektóre są znacznie silniejsze.
- Nawet jeśli jest bardzo silny, nic mu to nie pomoże, o ile w okolicy nie ma innych
wampirów - odparła Vicky.
- A mogą być. Wczoraj przecież widzieliście tu innego.
- No cóż... Możemy rozejrzeć się na zewnątrz - dodała po i chwili namysłu. - Lepiej
sprawdzić, czy jego kumple nie czają się w magazynie.
Steve przytaknął, a Nyala słuchała z uwagą. Rashel już chciała powiedzieć, że z tego, co
zdążyła zauważyć, żaden z pozostałych łowców nie zdołałby znaleźć wampira, choćby miało
od tego zależeć czyjeś życie, ale nagle zmieniła zdanie.
- Świetny pomysł - zgodziła się. - Weźcie Nyalę i rozejrzyjcie się po okolicy. Lepiej iść we
troje niż we dwoje. Tymczasem ju go zwiążę, zanim zdąży oprzytomnieć. Mam sznur z łyka.
Vicky wbiła w Rashel świdrujący wzrok, ale odkąd zobaczyła, jak jej rywalka powala
wampira ciosem pałki, okazywała znacznie mniej wrogości.
- W porządku. Lepiej użyj kajdanek. Nyalo, skocz po nie. Nyala posłusznie przyniosła
kajdanki, które następnie razem z Vicky zacisnęły na nadgarstkach wampira. Na koniec cała
trójka wyszła z pomieszczenia. Rashel usiadła na podłodze.
Nie wiedziała, co robi ani dlaczego właściwie odesłała Nyalę. Wiedziała tylko, że chce zostać
sama... I że czuje się paskudnie.
Nie chodziło o to, że nie czulą gniewu. Momentami wściekała się na świat tak bardzo, że
nieomal słyszała w sobie cichy głos mówiący: „zabij, zabij, zabij!" Chwilami chciała uderzać
mieczem na ślepo, nic dbając o to, kogo zrani.
Jednak w tej chwili glos milczał, a Rashel czulą obrzydzenie. Chcąc zająć się czymkolwiek,
związała nogi wampira sznurem wykonanym z wewnętrznych warstw kory. Nadawał się do
unieruchomienia wampira równie dobrze jak idiotyczne kajdanki Vicky.
Gdy skończyła, znów oświetliła go latarką. Był bardzo przystojny. Miał wyraziste rysy,
stanowcze, ale jednocześnie delikatne. Usta w tej chwili wydawały się dość niewinne, ale gdy
przebudzi się, mogły być bardzo zmysłowe. Ciało było szczupłe i muskularne, choć
niewysokie.
Na Rashel wszystko to nie wywarło najmniejszego wrażenia. Nieraz widywała już atrakcyjne
wampiry. Wyjątkowo wiele pasożytów obdarzonych było wielką urodą. To nic nie znaczyło.
Stanowiło tylko wielki kontrast z paskudnym wnętrzem.
Wysoki mężczyzna, który zabił jej matkę, także byt przystojny. Rashel nie mogła zapomnieć
jego twarzy i złotych oczu. Obrzydliwe pasożyty. Szumowiny ze świata nocy. Nie
zasługiwały na miano ludzi. Potwory.
Wciąż jednak czuły ból tak sarno jak ludzkie istoty. Ten naprawdę cierpiał, gdy go uderzyła.
Rashel podskoczyła i zaczęła przechadzać się po piwnicy.
W porządku. Wampir zasługiwał na śmierć. Jak każdy inny. Ale to nie znaczyło, że musiała
czekać, aż wróci Vicky i zacznie go dźgać zaostrzonymi patykami.
Rashel nagle zrozumiała, dlaczego odesłała Nyalę. Po to, by zadać wampirowi godną śmierć.
Być może na nią nie zasługiwał, ale ona nie mogłaby stać i patrzeć, jak Vicky go torturuje.
Zatrzymała się i podeszła do nieprzytomnego chłopca.
Latarka na podłodze wciąż oświetlała jego twarz. Miał na sobie lekką, czarną koszulę -
żadnego swetra czy płaszcza. Wampiry nie potrzebowały ochrony przed zimnem. Rashel
rozpięła koszulę, odsłaniając klatkę piersiową. Chociaż zakrzywione ostrze miecza mogło
przebić warstwę ubrań, łatwiej było wbić je bezpośrednio w ciało wampira, bez żadnych
dodatkowych przeszkód.
Rashel stanęła w rozkroku nad wampirem i ujęła swój ciężki i drewniany miecz. Uniosła go
obiema rękami. Jedną trzymała za gardę, drugą za guz na końcu rękojeści. Wymierzyła ostrze
precyzyjnie w serce wampira.
- Ten kociak ma pazury - szepnęła, niemal nieświadoma tego, że coś mówi.
A potem wzięła głęboki oddech, nie otwierając oczu. Z wielkim trudem zdobywała się na
koncentrację, bo jeszcze nigdy czegoś podobnego nie zrobiła. Wampiry, które zabijała,
przeważnie były w ruchu - i wszystkie walczyły aż do końca. Rashel jeszcze nigdy nie
zadźgała nieprzytomnej ofiary.
Skup się! - zdyscyplinowała się w myślach. Potrzebujesz osiagnąć zanshin, stan
nieskończonego umysłu, świadomość wszystkiego, co się dzieje, bez skupiania uwagi na
czymkolwiek.
Poczuła, że jej stopy stają się częścią chłodnego betonu, a mięśnie i kości to tylko wypustki
ziemi. Siła uderzenia miała wychodzić z samego wnętrza planety.
Była gotowa na dokonanie zabójstwa. Otworzyła oczy, by jeszcze dokładniej wymierzyć cios.
I wtedy zobaczyła, że wampir jest przytomny. A jego otwarte oczy spoglądają prosto na nią.
Rozd ział 5
Rashel zamarła, wciąż trzymając miecz w górze, z ostrzem skierowanym w serce wampira.
- I na co czekasz? - zapytał spokojnie wampir. - No dalej, zrób to.
Rashel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wampir mógł zablokować jej cios drewnianymi
kajdankami, ale tego nie zrobił. Coś mówiło Rashel, że nawet nie zamierza się bronić. Po
prostu leżał bez ruchu, patrząc na nią oczami, które były czarne i puste jak kosmiczna
próżnia.
W porządku, pomyślała Rashel. Zrób to. Nawet pasożyt się zgodził. Zrób to szybko. Teraz.
A jednak po chwili, niemal wbrew swojej woli, odstąpiła od niego i cofnęła się parę kroków.
- Przykro mi, nie przyjmuję poleceń od pasożytów - oznajmiła głośno.
Trzymała miecz w pogotowiu na wypadek, gdyby wampir wykonał gwałtowny ruch. On
jednak spojrzał tylko na drewniane kajdanki, poruszył nadgarstkami i z powrotem położył
głowę na ziemi.
- Ach tak - powiedział z dziwnym uśmiechem. - Czyli tym razem będą tortury, tak? No cóż,
niewątpliwie będziecie się świetnie bawić.
Dźgnij go, idiotko, powiedział cichy głos w głowie Rashel. Nie rozmawiaj z nim.
Niebezpiecznie jest wdawać się w podobne konwersacje.
Ale Rashel nie potrafiła znowu się skupić. Za chwilę, powiedziała sama do siebie. Najpierw
muszę odzyskać panowanie nad sobą.
Przyjęła pozycję gotowa do walki i podniosła latarkę. Zaświeciła wampirowi w twarz.
Zamrugał i odwrócił wzrok.
Nareszcie. Teraz ona mogła widzieć jego, ale on był oślepiony. Oczy wampirów są wrażliwe
na światło. A nawet gdyby zdołał na nią spojrzeć, miała na sobie ochronny szalik. Miała
przewagę, dzięki czemu czuła się panią sytuacji.
- Skąd pomysł, że chcielibyśmy cię torturować - spytała. Wampir
uśmiechnął się do sufitu, nie usiłując patrzeć w jej stronę.
- Stąd, że wciąż żyję. - Uniósł dłonie skute kajdankami. - Czy to nie jest wymowne?
Znaleziono ciała kilku wampirów z Południowego Wybrzeża. Bardzo zmasakrowane ciała.
Dłonie miały skute takimi kajdankami. Ktoś się dobrze bawił. - Uśmiech.
Robota Vicky, pomyślała Rashel. Wolałaby, żeby on wreszcie przestał się uśmiechać. To był
wyjątkowo niepokojący uśmiech, piękny, ale trochę szalony.
- Oczywiście może też chodzić o zdobycie informacji -ciągnął wampir.
Rashel prychnęła.
- Twierdzisz, że mogłabym z ciebie coś wyciągnąć, gdybym naprawdę chciała?
- No cóż. - Uśmiech. - Mało prawdopodobne.
- Też tak sądziłam - stwierdziła sucho Rashel. Wampir głośno się roześmiał.
Na Boga, dźgnij go! - pomyślała Rashel. Teraz! Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W
porządku, na swój dziwny sposób ten wampir był czarujący. Jednak poznała już wielu
pochlebców, którzy słodkimi słówkami usiłowali wymigać się od kołka. Niektórzy nawet ją
uwodzili.
Niemal wszyscy próbowali przejąć kontrolę nad jej umysłem. Rashel zawdzięczała życie
silnej woli, dlatego opierała się telepatii.
Ale ten wampir nie zachowywał się normalnie. A jego śmiech przyprawił ją o dziwne bicie
serca. Uśmiech zmienił jego twarz, jak gdyby nagle zapłonęło w niej światło. Dziewczyno,
masz problem. Zabij go szybko.
- Posłuchaj - powiedziała, odkrywając, ku swemu zdumieniu, że trochę trzęsie jej się głos. -
To nic osobistego. Pewnie nie robi ci to różnicy, ale to nie ja zamierzałam cię torturować. Tu
chodzi o interesy. Muszę spełnić obowiązek. - Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po miecz,
który dyndał jej u kolan.
Wampir odwrócił twarz ku światłu. Już się nie uśmiechał.
- Rozumiem - odparł tym razem bez rozbawienia. - Kwestia.. . honoru. Masz rację - dodał,
wbijając wzrok w sufit. - Tak zawsze musi się skończyć spotkanie dwóch ras. Albo zabijesz,
albo zostaniesz zabita. To prawo natury.
Przemawiał do niej jak wojownik do wojowniczki. Rashel nagle poczuła coś, czego nie
wzbudził w niej jeszcze żaden wampir. Szacunek. Dziwny żal, że w tej wojnie znaleźli się po
przeciwnych stronach barykady. Że muszą być śmiertelnymi wrogami. To ktoś, z kim
mogłabym rozmawiać, pomyślała. Ogarnęło ją uczucie dziwnej samotności. Wcześniej nie
zdawała sobie sprawy, że potrzebuje kogoś do rozmowy.
- Czy chcesz, żeby kogoś zawiadomić? - zapytała niezręcznie i niemal wbrew swojej woli. -
Masz może jakąś rodzinę? Mogłabym zadbać o to, by się dowiedzieli, co się z tobą stało. Nie
oczekiwała, że poda jej jakiekolwiek imiona, to byłby szalony pomysł. W tej grze wiedza
stanowiła o sile. Każda ze stron usiłowała ustalić, kto gra w przeciwnej drużynie. Jeśli już
wiedziało się, że ktoś jest wampirem, wiadomo było, kogo trzeba zabić.
Batman i Kobieta-Kot. Najważniejsze to zachować w tajemnicy prawdziwą tożsamość.
Ten wampir był najwyraźniej kompletnym szaleńcem.
- Hm, mogłabyś wysłać jakąś wiadomość do mojego przyszywanego ojca, Huntera Redferna,
Przykro mi, że nie mogę podać adresu. Powinien mieszkać gdzieś na wschodzie. - Kolejny
uśmiech. - Ach, zapomniałem ci się przedstawić. Jestem Quinn.
Rashel poczuła się tak, jak gdyby to ją uderzono pałką w głowę. Quinn. Żaden z
najgroźniejszych wampirów świata nocy. Może nawet najgroźniejszy ze wszystkich
„nowych" wampirów tych, które niegdyś były ludźmi. Znała jego reputację, jak każdy łowca.
Uważano go za śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika, błyskotliwego stratega,
pomysłowego wojownika... Słynął z lodowatego chłodu. Gardził ludźmi. Chciał, by świat
nocy wymazał ludzką rasę, z wyjątkiem paru osobników niezbędnych jako pokarm. Myliłam
się, pomyślała Rashel zamroczona. Powinnam była pozwolić Vicky go torturować. On akurat
na pewno na to zasłużył. Bóg jeden wie, co ma na sumieniu.
Quinn znów odwrócił się w jej stronę, patrząc prosto w światło latarki, chociaż musiało
sprawiać mu ból.
- Sama widzisz, że lepiej mnie jak najszybciej zabić - powiedział głosem cichym jak szelest
padającego śniegu. - Ja nie zawacham się zabić ciebie, kiedy się uwolnię.
Rashel zaśmiała się z wysiłkiem.
- Czy mam się bać?
- Tylko jeśli zdajesz sobie sprawę, kim jestem. - Jego głos wydawał się teraz zmęczony i
pełny pogardy. - Najwyraźniej nic nie rozumiesz.
- Zastanówmy się. Chyba coś tam słyszałam o Redfernach... Czy to nie ta rodzina, która ma
pod sobą grupę wampirów w radzie świata nocy? Najważniejszy ze wszystkich klanów
rodzonych wampirów. Pochodzący bezpośrednio od Mai, legendarnej pierwszej wampirzycy.
A Hunter Redfern to przywódca i prawodawca świata nocy, odpowiedzialny za kolonizację
Ameryki Północnej przez wampiry jeszcze w XVII wieku. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Popatrzył na nią chłodno.
- Mamy swoje źródła. Twoje imię też brzmi dziwnie znajomo. Zdaje się, że Hunter zrobił z
ciebie wampira... A ponieważ wszystkie jego dzieci to córki, stałeś się także jego dziedzicem.
- To bardziej złożona sprawa, niż myślisz - odparł Quinn, uśmiechając się kwaśno. - Z
Redfernami wiążą mnie bardzo skomplikowane relacje. Większość czasu spędzamy na obmy-
ślaniu, jak się nawzajem potopić w Atlantyku.
- Ajaj, rozłam w wampirzej rodzinie... - zadrwiła Rashel. -Czemu nie umiecie pokojowo
ułożyć sobie życia... - Mimo żartów czuła, że coraz trudniej jej oddychać.
Nie chodziło o strach. Naprawdę, zupełnie się go nie bała. Przeszkadzało jej raczej dziwne
niezdecydowanie. Powinna przebić go kołkiem, a nie oddawać się pogaduszkom. Nie rozu-
miała, czemu tak postępuje.
Usprawiedliwiało ją tylko to, że wampir był jeszcze bardziej zdezorientowany i wściekły.
- Chyba jednak nie słyszałaś o mnie wszystkiego - wycedził, odsłaniając zęby. - Jestem
twoim najgorszym koszmarem. Nawet inne wampiry boją się mnie. A stary Hunter... Trzyma
się pewnych zasad. Na przykład kogo i jak wypada zabijać. Gdyby wiedział o paru historiach
z mojego życia, chyba sam by umarł z wrażenia.
Poczciwy stary Hunter, pomyślała Rashel. Strażnik moralności i patriarcha rodu Redfernów,
mentalnie uwięziony w XVII wieku. Może i był wampirem, ale przede wszystkim reprezento-
wał purytańskie wartości pierwszych kolonistów w Ameryce.
- W takim razie może powinnam go o tych historiach poinformować - powiedziała z udanym
namysłem.
Quinn obdarzył ją kolejnym chłodnym spojrzeniem, tym razem jednak w jego oczach
dostrzegła przebłysk szacunku.
- Gdybym wierzył, że jesteś w stanie go odszukać, to może bym się zmartwił.
- Wiesz co, chyba nigdy nie słyszałam twojego imienia - powiedziała Rashel uderzona nagłą
refleksją.- Zakładam, że masz jakieś imię?
Wampir zamrugał.
- Nazywam się John - wyjawił zdziwiony własnym zachowaniem.
- John Quinn. John.
- Nie mówiłem, że możesz używać tego imienia.
- Jak sobie życzysz - mruknęła z roztargnieniem, ponieważ zaprzątały ją inne myśli.
John Quinn. Takie zwykłe bostońskie imię. Imię kogoś rzeczywistego. Rashel nagle zaczęła
myśleć o wampirze jak o prawdziwej osobie, nie tylko o Tym Strasznym Quinnie.
- Powiedz mi - Rashel zdecydowała się wypowiedzieć pytanie, którego nie zadała dotąd
żadnej istocie należącej do świata nocy - czy chciałeś, żeby Hunter Redfern przemienił cię w
wampira?
Zapadła długa cisza.
- Prawdę mówiąc, chciałem go za to zabić - odparł Quinn głosem wypranym z wszelkich
emocji.
- Rozumiem.
Sama czułabym się podobnie, pomyślała Rashel. Nie planowała zadawania więcej pytań,
ale zanim zdążyła się powstrzymać już postawiła kolejne.
- W takim razie czemu to zrobił? Dlaczego wybrał akurat ciebie?
Znów milczenie.
- Byłem... - zaczął wreszcie Quinn, gdy Rashel straciła już nadzieję na odpowiedź. -
Chciałem ożenić się z jedną z jego córek. Dove.
- Ożenić się z wampirzycą?
- Nie wiedziałem, że jest wampirzycą. - W głosie Quinna zabrzmiało zniecierpliwienie. -
Hunter Redfern cieszył się sympatią elit Charlestown. Owszem, niektórzy przebąkiwali, że
jego żona jest czarownicą, ale w tamtych czasach ludzie podejrzewali każdego o konszachty z
diabłem, jeśli pozwoliłeś sobie na uśmiech w kościele.
- Więc nikt nie zdawał sobie sprawy... - zaczęła Rashel.
- Większość ludzi utrzymywała z nim normalne stosunki. -Wargi Quinna wykrzywił
szyderczy uśmiech. - Mój własny ojciec nie miał nic przeciwko niemu, a był pastorem.
Rashel, wbrew własnej woli, była coraz bardziej zainteresowana.
- Musiałeś więc przemienić się w wampira, żeby poślubić Dove?
- Nie doszło do ślubu - sprostował Quinn niemal bezdźwięcznie.
Wydawał się równie zdziwiony jak Rashel, że pozwolił sobie na zwierzenia. Mówił
właściwie sam do siebie.
- Hunter chciał, żebym ożenił się z jedną z jego pozostałych córek. Oświadczyłem, że prędzej
poślubię świnię. Garnet, najstarsza, była tępa jak kołek. Lily, średnia, miała złe oczy,
Chciałem tylko Dove.
- I tak mu powiedziałeś?
- Oczywiście. W końcu wyraził zgodę i wtedy zdradził mi rodzinny sekret. No cóż.
Właściwie nic mi nie powiedział, tylko zademonstrował na żywej ofierze. Obudziłem się
martwy. I odkryłem, że jestem wampirem. Niezłe doświadczenie.
Rashel otworzyła usta, a po chwili znów je zamknęła. Nic potrafiła sobie nawet wyobrazić
czegoś tak strasznego.
- Nie wątpię - wydusiła w końcu.
Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Rashel jeszcze nigdy nie czuła takiej... bliskości
między sobą a wampirem. Zamaist nienawiści i obrzydzenia przepełniała ją litość.
- Ale co się stało z Dove?
Quinn znów zesztywniał.
- Umarła - odparł oschle. Wyraźnie nie życzył sobie dalszego spoufalania się.
- Jak?
- Nie twoja sprawa.
Rashel przekrzywiła głowę i spojrzała na niego bez emocji.
- Powiedz mi, John. Wiesz, są pewne rzeczy, o których powinieneś rozmawiać. To ci
pomoże.
- Nie potrzebuję cholernej psychoanalizy - warknął. Był wściekły, a w jego oczach pojawił
się mroczny blask, który miał przerazić Rashel.
Quinn wyglądał teraz zupełnie dziko - Rashel czuła się podobnie, gdy traciła nad sobą
panowanie, i wymierzała ciosy na oślep, nie dbając, kogo dosięgną.
Nie bała się. Była dziwnie spokojna, taki spokój przynosiły mi ćwiczenia oddechowe, w
czasie których czuła jedność z ziemią i pewność, że obrała właściwą drogę.
- Posłuchaj, Quinn...
- Naprawdę myślę, że powinnaś mnie teraz zabić - powiedział rzeczowo. - Chyba że jesteś na
to za głupia lub zbyt tchórzliwa. To drewno nie wytrzyma długo. A kiedy się uwolnię, użyję
tego miecza przeciwko tobie
Rashel w zdziwieniu spojrzała na kajdanki Vicky. Były wygięte. Deski się nie wykrzywiły,
ale metalowe zawiasy powoli puszczały. Wampir już wkrótce mógł mieć dość miejsca, by
wyswobodzić nadgarstki.
Nawet jak na wampira wydawał się wyjątkowo silny.
Rashel, nie tracąc tego dziwnego spokoju, uświadomiła sobie, co musi zrobić.
- Owszem, to dobry pomysł - zgodziła się. - Wygnij ten metal do końca, będę mogła
wytłumaczyć, jak uciekłeś.
- O czym ty mówisz?
Rashel wstała i sięgnęła po nóż, by przeciąć mu pęta na nogach.
- Jesteś wolny.
Quinn na chwilę przestał manewrować kajdankami.
- Oszalałaś - stwierdził, jak gdyby dopiero teraz to odkrył.
- Być może. - Rashel przecięła sznur. Wampir poruszył rękami w kajdankach.
- Jeśli myślisz, że skoro kiedyś byłem człowiekiem, to teraz ulituję się nad przedstawicielką
tej rasy, bardzo się mylisz -odparł z namysłem. - Nienawidzę ludzi jeszcze bardziej niż
Redfernów.
- Za co? - Odsłonił zęby.
- Nie, nie zamierzam ci wszystkiego tłumaczyć. Po prostu uwierz mi na słowo. Rashel
uwierzyła. Wydawał się teraz wściekły i groźny jak dzikie zwierzę schwytane w pułapkę.
- W porządku - powiedziała, odstępując o krok i chwytają rękojeść bokkena. - Pokaż, co
potrafisz. Ale pamiętaj, już raz cię pobiłam. To ja cię ogłuszyłam.
Wampir pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Idiotko - prychnął. - Przecież nawet nie zwróciłem na ciebie uwagi. Myślałem, że należysz
do tej bandy partaczy którzy przewracali się o własne nogi. Na nich zresztą też nie zwróciłem
specjalnej uwagi. - Quinn jednym płynnym ruchem który zdradzał całą jego silę i panowanie
nad własnym ciałem przybrał pozycję siedzącą.
- Nie masz szans - dodał cicho, spoglądając na Rashel czarnymi oczami. Teraz, gdy nie
oślepiała go latarka, było widać, jak ogromne ma źrenice. - Już nie żyjesz.
Rashel miała niepokojące przeczucie, że wampir mówi prawdę.
- Jestem szybszy od jakiegokolwiek człowieka- ciągnął Quinn. - I silniejszy. Lepiej widzę w
ciemnościach i potrafię być naprawdę nieprzyjemny.
Rashel wpadła w panikę.
Uwierzyła w każde jego słowo. Nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, poczuła ucisk w
żołądku. Nic nie pozostało z jej dawnego opanowania.
On ma rację, a ty naprawdę jesteś idiotką, westchnęła z wysiłkiem. Mogłaś go powstrzymać
bez trudu \
zmarnowałaś szansę. I to dlaczego? Bo zrobiło ci się go żal? Żal nikczemnego, zwariowanego
potwora,
który teraz rozerwie cię na strzępy? Ktoś takgłupi jakty po prostu zasługuje na śmierć.
Rashel poczuła, że stacza się w otchłań, nie mogła uchwycić się żadnego punktu oparcia...
Ale nagle coś jednak wpadło jej w ręce. Przytrzymała się tej myśli z całą desperacją, starając
się oprzeć lękowi, który wciągał ją w ciemność.
Nie mogłaś postąpić inaczej.
To znów odezwał się cichy głos w jej umyśle. Rashel wiedziała, ku swojemu zdumieniu, że
głos ma rację. Naprawdę nie mogła zabić Quinna, gdy leżał przed nią związany i bezbronny.
Gdyby to zrobiła, sama stałaby się potworem. A po wysłuchaniu jego historii nie potrafiła mu
nie współczuć.
Prawdopodobnie zaraz zginę, pomyślała. I wciąż się boję. Ale postąpiłabym taksamo.
Zrobiłam to, co powinnam.
Rashel uchwyciła się tej myśli, by dzielnie znieść ostatnie minuty swojego życia. Straciła
szansę, by przebić wampira mieczem, gdy jeszcze miał skrępowane dłonie. Wiedziała, że
czas już się wypełnia, i wiedziała, że wampir także to czuje.
- Jaka szkoda. Będę musiał rozerwać ci tętnicę - powiedział.
Rashel nie drgnęła.
Quinn wykręcił kajdanki po raz ostatni, tym razem wyrywając zawiasy Drewniane części
upadły ze szczękiem na betonową posadzkę. Wstał wolny. Rashel nie widziała już jego
twarzy, bo znalazła się poza zasięgiem światła latarki.
- Cóż - zaczął.
- Cóż - szepnęła Rashel. Stanęli naprzeciwko siebie.
Rashel czekała na mimowolne drgnienie ciała, które zdradziłoby jej, w którą stronę Quinn się
rzuci. Ale z takim wrogiem jeszcze nigdy nie walczyła. Napięcie skrywał głęboko w środku,
gotów uwolnić wszystkie siły w chwili, kiedy będzie ich potrzebował. Wydawał się
doskonale opanowany.
To jego zanshin, pomyślała.
- Dobry jesteś - powiedziała cicho.
- Dziękuję. Ty też.
- Dzięki.
- Ale to i tak nie ma znaczenia.
Rashel właśnie zaczynała mówić: „Jeszcze zobaczymy", gdy Quinn ruszył do ataku. Musiała
zareagować w ułamku sekundy. Niemal niewidoczny ruch nogi podpowiedział jej, że wampir
rzuci się w prawo, a w jej lewą stronę. Zareagowała zupełnie automatycznie, płynnym
ruchem... I dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie użyła miecza. Wyszła o krok do
przodu, odpierając atak lustrzanym blokiem. Uderzyła lewą ręką w wewnętrzną stronę jego
prawego ramienia. Celowała w nerwy, żeby unieruchomić rękę. Ale nie chciała go zranić. Z
przerażeniem, od którego zakręciło jej się w głowie, zdała sobie sprawę, że nie chciała
przeszyć wampira mieczem.
- Zginiesz - wysyczał.
Przez chwilę nie była nawet pewna czy to on, czy też cichy głos w jej głowie to powiedział.
Usiłowała go odepchnąć. Wiedziała tylko, że potrzebuje czasu by odzyskać instynkt
samozachowawczy. Zamierzyła się na niego ...
..... i wtedy jej dłoń dotknęła jego dłoni. Stało się coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy
w życiu.
Rozd ział 6
Wstrząs poczuła we wnętrzu dłoni, ale prąd pomknął w górę ramienia jak piorun.
Łaskotało ją w ciele. Jednak prawdziwy szok przeżyła, gdy sięgnął jej głowy. Umysł Rashel
eksplodował - inaczej nie umiała tego opisać. Była to bezgłośna eksplozja, która rozbiła ją w
drobny mak. W jednej sekundzie straciła grunt pod nogami - oparcie znalazła w ramionach
Quinna.
Nic zdawała sobie sprawy z istnienia czegokolwiek wokół. Unosiła się na fali białego światła,
a Quinn był jedynym punktem którego mogła się uchwycić. Podobnie jak wcześniej, gdy
ratowała się przed otchłanią lęku... Ale tym razem nie czuła strachu. Przeciwnie, choć
wydawało się to niemożliwe, ogarnęła ją dziwna ekstaza.
Mocny uścisk Quinna sprawiał jej ból. Ale jeszcze wyraźniej niż dotyk jego ramion czuła
kontakt z jego umysłem. Pomiędzy nimi otworzyło się bezpośrednie połączenie. Doznawała
jego zdumienia, zaskoczenia, niedowierzania. I wiedziała, że on ma taki sam dostęp do jej
emocji.
To telepatia, powiedziała jakaś część Rashel, rozpaczliwie walcząc o odzyskanie kontroli nad
sytuacją. Jakaś wampirza sztuczka.
Ale Rashel wiedziała, że to nie jest tylko sztuczka. Quinn był równie zszokowany, jak ona -
czuła to doskonale. Może nawet to on wyszedł na tym gorzej. Oddychał płytko i szybko, a
jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.
Rashel nie dawała się wypuścić z rąk, pochłonięta przez szalone myśli. Chciała go pocieszyć.
Wyczuwała, prawdopodobnie lepiej niż on sam, że za maską okrucieństwa skrywa
przerażająco kruche wnętrze.
Tak samo jak ja, pomyślała niepewnie Rashel. I nagle zdała sobie sprawę, że on dostrzega jej
słabą stronę tak samo wyraźnie. Strach wezbrał w niej gwałtownie, wywołując falę paniki.
Rashel usiłowała jakoś odciąć się od wampira, oprzeć mu się, tak jak potrafiła opierać się
próbom kontrolowania jej umysłu. Wiedziała jednak, że to na nic. Quinn przedarł się przez
wszelkie zasieki. Był w samym jej wnętrzu.
- Już dobrze - powiedział, a ona nagle zorientowała się, że Quinna przeszyły dreszcze. Mówił
beznamiętnym głosem, choć zarazem był obezwładniająco delikatny. Rashel czuła, że posta-
nowił opanować sytuację poprzez całkowite poddanie się szaleństwu.
Co najdziwniejsze, jego słowa rzeczywiście podziałały kojąco.
Pod lodem, który go skuwał, krył się ogień. Rashel czuła to doskonale. Obezwładniała ją
myśl, że prawdopodobnie nikt przed nią tego nie odkrył.
W jakiś sposób znaleźli się na podłodze i teraz siedzieli na krawędzi pola światła rzucanego
przez latarkę. Quinn obejmował ją mocno, a Rashel była zdumiona reakcją na jego uścisk.
Dotyk wampira odebrał jej dech i zupełnie zniewolił.
W tej samej chwili Quinn - ruchem przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach - ujął ko-
niec jej szalika i zaczął go odwijać
Był delikatny i spokojny. Rashel nawet nie usiłowała go powstrzymać. Wampir właśnie od-
słaniał jej twarz, a ona nie zamierzała nic z tym zrobić.
Chciała, żeby ją zobaczył. Mimo przerażenia pragnęła, żeby zobaczył jej twarz, dowiedział
się, kim jest. Marzyła, by spotkać się z nim twarzą w twarz w tym dziwnym świetle, które
ogrzewało ich umysły. To, co stanie się potem, nie ma znaczenia.
- John - wyszeptała.
Odwinął kolejną warstwę szala, tak skoncentrowany, jak gdyby dokonywał ważnego arche-
ologicznego odkrycia.
- Nie znam twojego imienia. - To zabrzmiało jak stwierdzenie faktu. Do niczego jej nie zmu-
szał.
Gdyby Rashel mu je podała, wydałaby na siebie wyrok śmierci. Quinn mógł ujawniać lu-
dziom swoją tożsamość, ale on w każdej chwili mógł się zapaść pod ziemię, zniknąć w jakiejś
zapomnianej wampirzej norze, gdzie nie sięgało ludzkie oko. Wiedział, że jest łowczynią.
Gdyby poznał jej imię i twarz, mógłby ją zniszczyć w każdej chwili. A najbardziej
przerażające było to, że jakaś część Rashel wcale się tym nie przejmowała.
Quinn pozbył się już przedostatniej warstwy. Za chwilę twarz Rashel będzie wystawiona na
chłodne nocne powietrze... i ukarze się oczom wampira, który widział w ciemnościach.
Jestem Rashel, pomyślała. Nie potrafiła zmusić się, by wypowiedzieć słowa głośno.
Odetchnęła głęboko. I w tej samej chwili oślepiło ją światło. Nic przytłumiony błysk jej
umysłu. Prawdziwe światło płynące z kilku latarek, ostre i straszliwie jaskrawe. Snopy
przeszyły mrok piwnicy, zatapiając Rashel i Quinna w powodzi blasku.
Rahel struchlała. Jedną ręką instynktownie przytrzymała szalik na twarzy. Poczuła się tak,
jak gdyby ktoś przyłapał j ą nago.
Przeraziło ją to, że nie słyszała, by ktokolwiek wchodził do piwnicy. Jej uwaga była
całkowicie pochłonięta czym innym, cały Świat zewnętrzny zniknął. Co się stało z jej
wytrenowanymi umiejętnościami łowczyni? Co się stało z nią?
Nie widziała nic poza światłem. Pomyślała, że to na pewno wampiry przychodzące z pomocą
Quinnowi. On także tak sądził. Stanął ramię w ramię z nią, a nawet usiłował ją zasłonić. Ze
zdziwieniem uświadomiła sobie, że teraz może się tyłko domyślać, co dzieje się w jego
głowie. Połączenie zostało gwałtownie przerwane. Zza oślepiającego światła dobiegł
stanowczy i pełen oburzenia krzyk:
- Jak on się uwolnił? Co wy wyprawiacie?
Vicky. Ja chyba zwariowałam, pomyślała Rashel. Kompletnie zapomniałam, że oni tu wrócą.
Że w ogóle istnieją. Na schodach lśniły jednak więcej niż trzy latarki.
- E. przysłał nam wsparcie - powiedziała Vicky, a Rashel ogarnął lęk. Naliczyła pięć snopów
świateł i zauważyła zarysy wojowniczych sylwetek. To przybywali Lansjerzy.
Rashel desperacko usiłowała zebrać myśli. Przynajmniej wiedziała, co trzeba zrobić.
Szturchnęła Quinna w bok.
- Wynoś się stąd - szepnęła. - Po drugiej stronie jest wyjście na inne schody. Biegnij, ja ich
zatrzymam. - Mówiła tak cicho, że dźwięk jej słów mogły wychwycić tylko wampirze uszy
Dzięki szalikowi na twarzy miała zasłonięte usta.
Ale Quinn nigdzie się nie wybierał. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś właśnie wybudził go ze snu
wiadrem lodowatej wody Był wstrząśnięty, wściekły i nieco oszołomiony. Stał bez ruchu,
wpatrując się w blask latarek jak osaczone zwierzę.
Tymczasem światła się zbliżały. Rasheł rozpoznawała postać Vicky na czele pochodu.
Szykowała się walka, w której ktoś musiał zginąć.
- Co on ci zrobił? - zapytał Steve.
- Zapytaj raczej o to, co ona tu z nim wyrabiała? - warknęła Vicky. - Pamiętajcie, że chcemy
go wziąć żywego - dodała stanowczo.
Kashel jeszcze mocniej pchnęła Quinna.
- No już.
Tylko na nią popatrzył.
- Nie rozumiesz, co oni chcą z tobą zrobić? - syknęła.
Quinn odwrócił się tak, by nadchodzący łowcy nie mogli zobaczyć jego twarzy.
- Nie można też powiedzieć, żeby szaleli z radości na twój widok -prychnął.
- Ja sobie poradzę. - Rashel trzęsła się z wściekłości. - Po prostu idź. Teraz!
Wydawało się, że Quinn pała ku niej taką samą nienawiścią, jak w stosunku do pozostałych
łowców. Rashel zrozumiała nagle, że on nie chce jej pomocy. Nie przywykł do prezentów od
losu. Teraz był do tego zmuszony, i to doprowadzało go do furii. Ale nie miał innego wyboru.
I w końcu musiał to sobie i uswiadomić. Popatrzył na nią po raz ostatni, po czym zerwał się
do biegu i zniknął w ciemnościach.
Snopy świateł splątały się w zamieszaniu. Rashel szczęśliwa wreszcie może się poruszyć, ze-
rwała się na równe nogi i wskoczyła pomiędzy łowców a wampira. Nastąpiła kotłowanina, lu-
dzie potrącali się nawzajem, przeklinali i wrzeszczeli. Rashel z przyjemnością rozładowała
napięcie. Wpadała wszystkim pod nogi tak długo, aż bardzo szybki wampir oddalił się wy-
starczająco daleko. Potem jednak musiała się zmierzyć z pozostałymi. Oświetliło ja pięć lata-
rek. Siedmioro rozzłoszczonych ludzi wbiło w nią badawczy wzrok. Rashel wstała i się otrze-
pała. Czas ponieść konsekwencje. Wyprostowała głowę, nie spuszczając oczu.
- Co się stało? - spytał Steve. - Czy on cię zahipnotyzował?
Poczciwy Steve. Rashel poczuła przypływ ciepła. Ale nie mogła skorzystać z ratunku, który
jej proponował.
- Nie wiem, co się stało - przyznała.
I to była prawda. Nawet nie usiłowała się tłumaczyć, co wydarzyło się między nią a wampi-
rem. Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszała.
- Myślę, że celowo pozwoliłaś mu uciec - powiedziała Vicky.
Rashel nie mogła w ciemnościach dostrzec jej jasnych oczu, ale wyczuwała, że wyglądają
jak lśniące kamienie.
- Myślę, że zaplanowałaś to od samego początku - dodała Vicky. - Dlatego kazałaś nam
sprawdzić ulicę.
- Czy to prawda? - Jeden ze snopów światła gwałtownie się poruszył. Nagle przed Rashel
stanęła Nyala, zesztywniała z napięcia. W głosie dziewczyny brzmiało błaganie. - Napraw-
dę zrobiłaś to celowo?
Rashel poczuła się bardzo zmęczona. Nyala była delikatna i trochę niezrównoważona. W
dodatku zdążyła już zrobić z Rashel bohaterkę. Teraz ten obraz został zburzony.
Z uwagi na Nyalę Rashel niemal żałowała, że nie może skłamać. Ale to w końcu i tak by się
wydało.
- Tak, zrobiłam to celowo - odparła.
Nyala skuliła się, jak gdyby Rashel wymierzyła jej policzek Nie winie cię, pomyślała Rashel.
Ja też sądzę, że chyba oszalałam.
Prawda była taka, że im dalej znajdowała się od Quinna, tym mniej rozumiała własne zacho-
wanie. Wydawało jej się teraz, że to wszystko był sen, i to niezbyt składny.
- Dlaczego? - spytał jeden z Lansjerów. Znali Rashel i jej reputację. Nie chcieli myśleć o niej
źle. Podobnie jak Nyala, rozpaczliwie poszukiwali wymówki.
- Nie wiem - powiedziała Rashel, nie patrząc im w oczy. Ale nie panowałam nad własnym
umysłem.
Nyala wreszcie wybuchła.
- Nienawidzę cię - wykrzyknęła. Trzęsła się z wściekłości, a każde jej zdanie było jak zatruta
strzała. - Ten wampir mógł być tym, który zabił moją siostrę. Mógł też wiedzieć, kto to zrobił
zamierzałam go o to zapytać, ale nie dostałam szansy. Przez ciebie. To ty go wypuściłaś.
Mieliśmy go, a ty pozwoliłaś mu uciec!
- Jest jeszcze gorzej - wtrąciła Vicky chłodnym i pogardliwym głosem- Planowaliśmy
wypytać go o te porywane nastolatki. Teraz nie możemy. Będą kolejne tragedie i to z twojej
winy.
Miała rację. Nyala także. Skąd Rashel wiedziała, że to nie Quinn zabił jej siostrę?
- Sympatyzujesz z wampirami. Nie wiem, może należysz do tych cholernych Po-kojowców,
którzy chcą, żebyśmy wszyscy żyli w zgodzie,. Ale nie jesteś po naszej stronie.
Kilkoro Lansjerów zaczęło protestować, ale przerwał im krzyk Nyali.
- Jesteś po ich stronie? - przenosiła wzrok z Vicky na Rashel i z powrotem, zesztywniała z
emocji. - Poczekaj tylko. Poczekaj, aż powiem wszystkim, że Rashel to Kobieta-Kot. I że
naprawdę działa dla świata nocy. Poczekaj tylko!
Rashel zdała sobie sprawę, że dziewczyna dostała histerii. Vicky wydawała się zdziwiona,
jak gdyby trochę zaniepokoiło ją to, co sama rozpętała.
- Nyala, posłuchaj - zaczęła Rashel.
Ale Nyala wpadła w taką furię, że nic do niej nie docierało.
- Powiem wszystkim w Bostonie! Zobaczysz! - odwróciła się na pięcie i wybiegła na schody,
jak gdyby zamierzała od razu zrealizować groźby.
Rashel obejrzała się za Nyala.
- Lepiej wyślij kogoś za nią - powiedziała do Vicky. - Nie jest bezpieczna w tej okolicy.
Vicky popatrzyła na Rashel wzrokiem, w którym krył się zarazem gniew i zdumienie.
- Jasne. Dobra. Wszyscy oprócz Steve'a biegnijcie za Nyalą. Zabierzcie ją do domu.
Wyszli, obrzucając Rashel oburzonymi spojrzeniami.
- Odwieziemy cię do domu - zdecydowała Vicky. Jej głos nic brzmiął ciepło, ale i nie tak
wrogo jak kilka minut wcześniej.
- Pojadę własnym samochodem - powiedziała cicho Rashel
- W porządku. - Vicky milczała przez chwilę. - Ona pewnie tego nie zrobi - wypaliła w
końcu. - Po prostu się zdenerwowała.
Rashel nic nie mówiła. Nyala wyglądała tak, jak gdyby zamierzała zrobić dokładnie to, co
zapowiedziała. A gdyby rzeczywiście tak postąpiła...
No cóż. Wówczas można by było postawić pytanie: Kto zabije Rashel pierwszy. Wampiry
czy łowcy wampirów.
Środowy poranek był szary, lodowaty i deszczowy. Rashel pogrążona w myślach wlokła się z
zajęć na zajęcia w Wassaguscus High. Jej obecna rodzina zastępcza zostawiła ją w spokoju,
przyzwyczaiła się już, że Rashel chadza własnymi drogami Dziewczyna usiadła w małej sy-
pialni przy przygaszonych światłach i pogrążyła się w refleksjach.
Wciąż nie rozumiała, co się stało, a z każdą godziną wspomnienia stawały się mniej wyraźne.
Wszystko to było zbyt dziwaczne, by mogło być częścią rzeczywistości i coraz bardzie] przy-
pominało sen. Jeden z tych snów, w których człowiek zachowuje się zupełnie inaczej niż za-
zwyczaj i rano bardzo się tego wstydzi.
Ciepło, bliskość... Czy naprawdę poczuła coś podobnego w obecności wampira? Zelektryzo-
wał ją dotyk pasożyta. Chciała pocieszyć pijawkę?
I to nie byle jaką pijawkę. Samego Quinna. Legendarnego wroga ludzi. Jak mogła pozwolić
mu uciec? Ilu ludzi ucierpi z powodu jej niepoczytalnego zachowania? Kto wie, pomyślała w
końcu, może rzeczywiście jej umysł został poddany kontroli. Inaczej nie umiała tego
wyjaśnić.
W czwartek Rashel wiedziała jedno. Vicky miała rację co do konsekwencji jej działań. Mu-
siała to naprawić. Musiała sama znaleźć porwane dziewczyny - o ile rzeczywiście ktoś je po-
rywał. W „Globe" nie znalazła żadnego artykułu na podobny temat. Ale jeśli rzeczywiście do-
chodziło do porwań, Rashel musiała to rozwikłać. I ukrócić ten proceder. O ile tylko mogła.
W porządku. A zatem dziś wieczorem wróci do Mission Hill i rozpocznie śledztwo.
Ponownie sprawdzi magazyn. Tym razem po swojemu.
Rashel zrozumiała jeszcze jedną rzecz, gdy tylko uświadomiła sobie, jakie ma priorytety. Mu-
siała zrobić jeszcze coś, nie dla Nyali, Vicky czy Lansjerów. Tylko dla siebie. W obronie wła-
snego honoru i dobra wszystkich istot, które cieszyły się dziennym światłem. Następnym
razem musiała zabić Quinna.
Rashel bezszelestnie poruszała się po opuszczonych ulicach. Trzymała się cieni. Nie było to
łatwe, gdy ziemię pokrywało bloto i odłamki rozbitych szyb. Nie było chodników, trawników,
żadnych roślin, z wyjątkiem zeschniętych chwastów w opuszczonych domostwach. Wszędzie
leżały tylko mokre śmieci i potłuczone butelki.
Ponure miejsce. Pasowało do nastroju Rashel, w chwili gdy przedzierała się w stronę nieza-
mieszkanego bloku, do którego we wtorek zaprowadziła ich Vicky. Stojąc w drzwiach
wejściowych, sprawdziła resztę ulicy.
Wszędzie były magazyny. Niektóre z nich chroniły wysokie płoty zwieńczone gęstym drutem
kolczastym. Wszystkie miały zakratowane okna lub nagie ściany i metalowe drzwi. Rashel
nie martwiła się jednak o podobne zabezpieczenia. Umiała przecinać siatkę i otwierać zamki.
Niepokoiło ją to, że nie wiedziała, od czego zacząć.
Ludzie nocy mogli wykorzystywać każdy z tych magazynów. Nie pomogło jej nawet to, że
wiedziała, w którym miejscu Steve i Vicky walczyli z Quinnem, bo to on ich zaskoczył Do-
strzegł intruzów ze swojego legowiska i ruszył do ataku. Oznaczało to, że właściwym celem
Rashel mógł być każdy z budynków. Albo żaden z nich.
W porządku. Należało zachować cierpliwość. Musiała po prostu od czegoś zacząć. Nagle
Ra-shel uskoczyła w mrok, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, dlaczego to robi. Jej uszy
pochwyciły jakiś dźwięk - cichy szelest dochodzący z drugiej strony ulicy.
Przywarła plecami do ceglanego muru. Nawet nie drgnęła Przeskakiwała wzrokiem z budyn-
ku na budynek, wstrzymując oddech, by lepiej widzieć.
To tam. Dźwięk dochodził z tamtego magazynu, na końcu ulicy. Teraz Rashel mogła już go
zidentyfikować. Był to dźwięk silnika.
Zobaczyła, że w jednym z magazynów unoszą się metalowe drzwi. Za nimi ukazały się świa-
tła jakiegoś samochodu. Po chwili na ulicę wyjechała ciężarówka.
Nie była to duża ciężarówka. U-Haul. Wyjechała na zewnątrz, po czym przystanęła. Jakaś po-
stać zasunęła metalową bramę i po chwili wspięła się do kabiny kierowcy. Rashel wytężyła
wzrok, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek oznaki wampiryzmu. Wydawało jej się, że ruchy
postaci są po podejrzanie płynne, ale z takiej odległości nie można było uzyskać pewności.
Nic poza tym nie pozwalało odgadnąć, co się dzieje.
To może być człowiek, pomyślała. Jakiś właściciel magazynu wracający do domu po nocy
spędzonej nad księgowaniem rachunków.
Ale instynkt podpowiadał Rashel co innego. Zjeżyły jej się włoski na karku.
l wtedy, gdy ciężarówka zaczęła już ruszać, stało się coś, co utwierdziło ją w podejrzeniach i
skłoniło do wyskoczenia na ulicę.
Tylne drzwi ciężarówki otworzyły się i wypadła z niej dziewczyna. Była bardzo szczupła, a
światło latarni ukazało jej blond włosy. Wylądowała na pokrytej gruzem drodze i przez
chwilę leżała bez ruchu, jak gdyby oślepiona. Potem podskoczyłą i rozejrzała się dziko wokół
siebie i zaczęła biec w stronę Rashel.
Rozd ział 7
W chwili gdy Rashel przechwyciła dziewczynę, ciężarówka już hamowała, by zawrócić.
- Wypadła! Zgubiliśmy jedną z nich! - krzyknął ktoś.
- Tędy - powiedziała Rashel, wyciągając do dziewczyny rękę i wskazując jej drogę uciecz-
ki.
Z bliska widziała, że dziewczyna jest niska, a włosy bezładnie opadają jej na czoło. Ciężko
oddychała. Nie wydawała się wdzięczna, raczej wystraszona. Przez chwilę wpatrywała się w
Rashel, po czym usiłowała uciec. Rashel złapała ją.
- Jestem po twojej stronie! Chodź! Musimy uciekać tam, gdzie ciężarówka za nami nie
wjedzie.
Samochód właśnie zakręcał. Światła reflektorów omiotły dziewczyny. Rashel objęła ucieki-
nierkę w pasie i razem zerwały się do dobiegu. Dziewczyna dała się ponieść. Jęczała, ale się
nie zatrzymywała.
Rashel kierowała się między dwa magazyny. Wiedziała, że jeśli w ciężarówce naprawdę są
wampiry, to jedyną szansą na ocalenie uciekinierki był jej samochód. Wampiry potrafiły biec
szybciej niż jakikolwiek człowiek.
Wybrała akurat te dwa magazyny, ponieważ nie ogradzała ich zbyt wysoka siatka ani drut
kolczasty. Gdy dotarły na miej sce, Rashel popchnęła lekko dziewczynę.
- Wejdź na górę! - nakazała.
- Nie potrafię! - Dziewczyna trzęsła się, walcząc o odzyskanie oddechu. Rashel przyjrzała
się jej uważnie i uznała, że mówi prawdę. Prawdopodobnie nigdy w życiu na nic się nie
wspięła. Miała na sobie imprezowe ciuchy i szpilki.
Kątem oka Rashel zobaczyła światła ciężarówki w ulicy. Hamowała.
- Musisz! - krzyknęła. - Chyba, że chcesz wrócić do nich. -Rashel złączyła palce dłoni,
układając je w siodełko. - Tu postaw nogę i chwyć się czegoś na górze. Podsadzę cię.
Dziewczyna była zbyt wystraszona, by nie spróbować. Postawiła nogę na dłoni Rashel. W tej
samej chwili ciężarówka zgasiła światła.
Rashel tego się spodziewała. W ciemnościach wampiry miały przewagę - były obdarzone lep-
szym wzrokiem niż ludzie. A zatem napastnicy zamierzali dopaść ofiarę, porzucając samo-
chód.
Rashel wzięła głęboki oddech, po czym gwałtownie wypuściła powietrze, naprężając mięśnie.
Dziewczyna z krzykiem wystrzeliła w górę, docierając na sam szczyt płotu. Sekundę później
Rashel wspięła się za nią, chwyciła krawędź siatki i przerzuciła nogi na drugą stronę. Niemal
bezgłos nie opadła na ziemię, po czym wyciągnęła ręce do dziewczyny,
- Puść się! Ja cię złapię.
Dziewczyna niezgrabnie gramoliła się właśnie na drugą stronę płotu.
- Nie dam rady... - jęknęła, patrząc w dół przez ramię.
- Już!
Dziewczyna posłusznie zeskoczyła. Rashel pochwyciła ją r w połowie drogi, postawiła na
nogach i złapała za przedramię.
- Spadamy stąd!
Biegnąc, Rashel przypatrywała się budynkom. Potrzebowała jakiejś wnęki w murze, miejsca,
w którym mogłaby się ustawić plecami, chroniąc dziewczynę. To mogło się udać... o ile wam-
pirów nie było więcej niż dwóch czy trzech.
- Ilu ich jest? -spytała.
- Co? - Dziewczyna z trudem walczyła o oddech.
- Ilu! Ich! Jest!
- Nic wiem, nie mogę już biec! - Dziewczyna zatrzymała się i zgięła wpół, opierając dłonie
na kolanach. Nie mogła złapać oddechu.
- Mam nogi... jak z waty... - wydyszała.
Rashel uświadomiła sobie z rozpaczą, że popełniła błąd. Nie mogła wymagać od tej blond la-
leczki, żeby ścigała się z wampirami. Ale gdyby zatrzymały się tu, na otwartej przestrzeni,
zginęłaby natychmiast. Rashel desperacko rozejrzała się dokoła, l nagle zobaczyła szansę.
Zgodnie z bostońską tradycją na uboczu stał porzucony samochód. W tym mieście niechciane
auta po prostu zostawiano na nabrzeżu. Rashel pobłogosławiła w myślach nieznanego dobro-
czyńcę. Gdyby tylko udało im się dostać do środka...
- Tędy! - Nawet nie czekała, aż dziewczyna zaprotestuje, tylko od razu pociągnęła ją za sobą.
- No już, dasz radę! Jak dobiegniemy do samochodu, nie będziesz już musiała nigdzie biec...
Słowa zmotywowały dziewczynę do działania. Gdy dobiegły do samochodu, Rashel zauwa-
żyła, że jedno z tylnych okien jest wybite.
- Do środka!
Dziewczyna była drobna, z łatwością więc wśliznęła się do wnętrza, a Rashel zanurkowała
tuż za nią. Potem wepchnęła ją pod siedzenie.
- Ani mru-mru - syknęła.
Leżała w napięciu, nasłuchując. Nie zdążyła nawet odetchnąć po raz drugi, gdy usłyszała
kroki. Ciche, ostrożne, jak stąpanie skradającego się tygrysa. Kroki wampira. Rashel
wstrzymała oddech w oczekiwaniu.
Coraz bliżej i bliżej... Rashel czuła, że jej podopieczna sie trzęsie. Spoglądała na ciemny sufit
samochodu, usiłując zaplanować obronę na wypadek, gdyby zostały schwytane.
Kroki dobiegały teraz z bardzo bliska. Rashel słyszała zgrzytanie szkła trzy metry od drzwi
samochodu.
Tylko błagam, niech w tej paczce nie będzie wilkołaków, pomyślała. Wampiry widzą i
słyszą lepiej niż ludzie, ale to wilkołakpotraf odnaleźć ofiarę węchem. Nie mógłby
przegapić zapachu ludzi w samochodzie.
Kroki nagle ucichły. Rashel poczuła ścisk w sercu. Z otwartymi oczami, bezgłośnie,
zacisnęła dłoń na mieczu.
I wtedy usłyszała szybki ruch - napastnicy się oddalali Rashel nie wydała żadnego dźwięku,
dopóki ich kroki całkiem nie ucichły. Potem policzyła jeszcze do dwustu. Dopiero wówczas
bardzo ostrożnie podniosła się i wyjrzała przez okno. Ani śladu wampirów.
- Czy teraz mogę wreszcie się podnieść? - rozległ się cichy jęk z podłogi.
- Jeśli potrafisz być zupełnie cicho- szepnęła Rashel Mogą wciąż być w pobliżu. Musimy
dotrzeć do samochodu, tak żeby nas nie zauważyli.
- Co tylko chcesz, bylebym nie musiała biec - powiedziała błagalnie dziewczyna. Teraz
wyglądała jeszcze żałośniej - Próbowałaś kiedyś sprintu na dwunastocentymetrowych
szpilkach?
- Nie noszę szpilek - wyjaśniła Rashel, uważnie lustrująci ulicę. - W porządku. Ja wysiądę
pierwsza, ty za mną.
Wyśliznęła się przez okno, nogami do przodu. Dziewczyna wystawiła głowę.
- Czy ty nigdy nie używasz drzwi?
- Cicho. Chodź już - ponagliła Rashel. Poprowadziła dziewczynę mroczną ulicą, przesuwa-
jąc się jednej plamy cienia do drugiej. Przynajmniej potrafi cicho się poruszać, pomyślała. No
i ma poczucie humoru, nawet w obliczu niebezpieczeństwa. To rzadkie.
Rashel odetchnęła z ulgą, gdy dotarły do wąskiej, krętej alejki, przy której zaparkowała swo-
jego Saturna. Nie były jeszcze bezpieczne. Musiała wydostać tę blondyneczkę z Mission Hill.
- Gdzie mieszkasz? - spytała, zapuszczając silnik, ale odpowiedź jednak nie nadeszła. Ra-
shel odwróciła się i zobaczyła, że dziewczyna patrzy na nią z nieskrywanym niepokojem.
- Dlaczego jesteś tak dziwnie ubrana? - spytała. - I w ogóle kim ty jesteś? To znaczy
oczywiście cieszę się, że mnie uratowałaś, ale nic z tego nie rozumiem... Rashel się zawahała.
Potrzebowała wyciągnąć od tej dziewczyny informacje, a to wymagało czasu i zaufania.
Nagle podjęła decyzję i zaczęła jedną ręką odwijać szalik z głowy.
- Tak jak mówiłam, jestem tu, żeby ci pomóc - odparła, gdy odsłoniła już całą twarz. -
- Ale najpierw odpowiedz mi. Wiesz, kim byli ludzie, którzy więzili cię w ciężarówce?
Dziewczyna odwróciła wzrok. Już wcześniej trzęsła się z zimna, teraz zadrżała jeszcze moc-
niej.
- To nie byli zwykli ludzie... To były...
- A zatem wiesz. No to ja jestem kimś, kto właśnie te typy łowi.
Dziewczyna przeniosła spojrzenie z twarzy Rashel na miecz, który leżał pomiędzy nimi.
Otworzyła usta ze zdziwienia.
- O mój Boże! Ty jesteś Buffy Postrach Wampirów!
- Co? Aha. - Rashel nie miała okazji obejrzeć tego filmu. -Zgadza się. Możesz mówić do
mnie Rashel. A ty jak się nazywasz?
- Daphne Childs. Mieszkam w Somerville, ale nie chcę jechać do domu.
- To się świetnie składa, bo muszę z tobą porozmawiać. Znajdźmy Dunkin Donuts.
Rashel skierowała się do restauracji na przedmieściach Bostonu. Wiedziała, że to bezpieczne
miejsce, niezwiązane ze światem nocy. Okryła płaszczem kostium ninja i pożyczyła Daphne
sweter, który trzymała w bagażniku. Potem weszły do środka i zamówiły paluszki z galaret-
ką, a do picia czekoladę.
- A teraz opowiedz mi, co się stało - poprosiła Rashel, -Dlaczego wylądowałaś w tej
ciężarówce?
Daphne objęła dłońmi kubek z czekoladą.
- To było takie straszne...
- Wiem. - Rashel starała się mówić kojącym głosem. Nie miała w tym wprawy. - Ale spró-
buj mi o tym opowiedzieć. Zacznij od początku.
- No więc wszystko zaczęło się od Krypty.
- Od Opowieści z krypty? Czy od starego cmentarza?
- Od klubu na Prentiss Street. Mieści się pod ziemią. Na prawdę głęboko pod ziemią. Nikt o
nim nie wie, z wyjątkiem stałych bywalców. Chodzą tam ludzie w naszym wieku, szesnasto-
czy siedemnastolatki. Nigdy nie widuję żadnych dorosłych nawet DJ-ów.
- Mów dalej. - Rashel słuchała bardzo uważnie. Ludzie nocy często prowadzili kluby, za-
zwyczaj skrzętnie ukryte przed ludzkim wzrokiem. Czy to możliwe, że Daphne trafiła do jed-
nego z nich?
- No cóż. Jest fantastyczny. Przynajmniej tak mi się wy dawało. Grają niesamowitą muzykę.
To mocniejsze niż dooni cięższe niż gotyk... , jakiś taki próżniowy rock. Od samego słuchania
czujesz się zupełnie bezcieleśnie i dziwnie. Wnętrze wygląda jak krajobraz po apokalipsie.
Albo może jak podziemny świat ,.. - Daphne zapatrzyła się przed siebie. W jej chabrowych
oczach okolonych długimi, gęstymi rzęsami błyszczało rozmarzenie i fascynacja.
Rashel dźgnęła ją palcem. Daphne rozlała czekoladę.
- Pomarzysz potem. Teraz powiedz, kto tam chodzi, wampiry?
- Och nie. - Daphne była wstrząśnięta. - Zwykłe dzieciaki. Niektórych znam ze szkoły. No i
sporo uciekinierów, dzieci ulicy.
- Uciekinierów? - Rashel zamrugała.
- Tak. Większość jest w porządku, tylko niektórzy biorą narkotyki i trochę się ich boję
Nielegalny klub pełny dzieciaków z ulicy, z których wiele zrobiłoby wszystko, żeby dostać
działkę. Rashel poczuła mrowienie. Chyba odkryłam jakąś grubszą aferę.
- No w każdym razie - ciągnęła Daphne - chodzę tam od trzech tygodni, kiedy tylko uda mi
się wyrwać z domu.
- Nie powiedziałaś rodzicom - stwierdziła Rashel bez emocji.
- Żartujesz sobie? O takich miejscach nie mówi się starym. Zresztą oni nie interesują się,
dokąd chodzę. Mam cztery siostry i dwóch braci, a mama i ojczym są w trakcie rozwodu.
Nawet nie zauważą, kiedy mnie nie ma.
- Mów dalej - poprosiła ponuro Rashel.
- No i jest tam taki facet... - Daphne znów się rozmarzyła. - Naprawdę boski i taki
tajemniczy... No po prostu... inny niż wszyscy. I myślałam, że się mną interesuje,
bo dwa razy na mnie popatrzył. Więc przyłączyłam się do dziewczyn, które kręcą się wokół
niego. Gadaliśmy o dziwnych rzeczach.
- Jakich na przykład?
- No, na przykład o ciemności i takich tam. To było trochę w stylu tej muzyki. Gadaliśmy o
śmierci. Jak nie chcielibyśmy umrzeć, jakie są najstraszliwsze tortury i jak się wygląda w
grobie. Tego typu sprawy.
- Ale dlaczego, na litość boską? - Rashel nie umiała ukryć obrzydzenia.
- Nie wiem. - Daphne nagle wydała się smutna i mała. - I chyba dlatego, że nasze życie jest
do bani. Więc staramy się zmierzyć z różnymi rzeczami, żeby jakoś to oswoić. Pewnie nie
rozumiesz - dodała, krzywiąc się.
Rashel rozumiała doskonale. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że znakomicie potrafi się
wczuć w sytuację Daphne. Te dzieciaki były wystraszone i przygnębione. Bały się przyszło-
ści. Musiały robić coś, żeby zagłuszyć ból... Nawet jeśli oznaczało to jeszcze więcej bólu.
Uciekały z jednej ciemności w inną.
Czyja nie zachowuję się taksamo? Moja obsesja na punkcie wampirów... To naprawdę nie
jest zdrowe ani normalne. Całe życie spędzam na radzeniu sobie ze śmiercią.
- Przykro mi - powiedziała Rashel o wiele delikatniejszym głosem niż wcześniej, gdy na siłę
starała się uspokoić Daphne. Niezręcznie klepnęła dziewczynę w ramię. - Nie powinnam była
na ciebie krzyczeć. Naprawdę rozumiem. Proszę, mów dalej
- No więc... - Daphne wciąż patrzyła na nią tak, jak gdyby chciała się bronić. - Niektóre
dziewczyny pisały wiersze o umieraniu... a inne kłuły się szpilkami i zlizywały krew.
Mówiły, że są jak wampiry. Po prostu udawały. - Daphne ostrożnie spojrzała na Rashel.
Rashel tylko pokiwała głową.
- Więc ja też mówiłam takie rzeczy i robiłam to samo co one. I Quinnowi strasznie się to
podobało. Hej, uważaj! - Daphne w ostatniej chwili uskoczyła przed gorącą czekoladą. Rashel
nieumyślnie przewróciła kubek.
Rany, co się ze mną dzieje? - pomyślała Rashel.
- Przepraszam - powiedziała przez zęby, sięgając po zwitek serwetek. Powinna była się tego
spodziewać. Wiedziała przecież, że Quinn musi być w to zaangażowany. Ale sam dźwięk
jego nazwiska sprawił, że nagle straciła równowagę. Nie zapanowała nad swoją reakcją.
- A zatem nasz boski, tajemniczy mężczyzna nazywa się Quinn - stwierdziła, przez zaciśnięte
zęby.
- Uhm. - Daphne wytarła rękę z czekolady. - I naprawdę zdawało mi się, że mnie polubił.
Zaprosił mnie do klubu w zeszłą niedzielę i powiedział, żebym się z nim spotkała sama na
parkingu.
- Więc tak zrobiłaś.
O tak, zabiję go, zabiję, pomyślała Rashel.
- No pewnie... Wystroiłam się...- Daphne zerknęła na swoją| sfatygowaną kreację... -Cóż,
jeszcze wieczorem to wyglądało naprawdę fantastycznie. W każdym razie spotkałam się z
nim i wsiadłam do jego samochodu. I wtedy powiedział, że mnie wybrał. Ucieszyłam się tak
strasznie, że omal nie zemdlałam, myślałam, że wybrał mnie na swoją dziewczynę. Ale
potem... - Daphne ściszyła głos i po raz pierwszy, odkąd rozpoczęła tę opowieść, przybrała
naprawdę przerażony wyraz twarzy. - Potem zapytał
mnie, czy naprawdę chciałabym poddać się mocy ciemności. To zabrzmiało niesamowicie
romantycznie.
- Nie wątpię - mruknęła Rashel, podpierając głowę dłonią. Teraz wiedziała już wszystko.
Quinn sprawdzał dziewczyny Ustalał, której nie będą szukać, a potem porywał z parkingu.
Nikt ich nie widział - nikt nawet nie łączył porwania z Kryptą. Kto zauważyłby, gdyby któraś
z dziewcząt przestała się pojawiać w klubie? Coście bez przerwy pojawiają się i znikają.
W gazetach nie było żadnych doniesień, bo nikt nie wiedział, że porwano jakieś dziewczęta.
Uprowadzał bez wałki - ofiary chciały być porywane.
- Musiała cię zdziwić propozycja Quinna - powiedziała sucho Rashel.
- Tak. To byt szok. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam. Powiedziałam tylko, że spoko.
Chciałam z nim iść. Powiedziałabym to samo, gdyby zaproponował mi oglądanie powtórek
Lawrence'a Welka. Jest taki boski. I patrzył na mnie w taki uduchowiony sposób, jak gdyby
zaraz zamierzał mnie pocałować... No a później zasnęłam... - Daphne zmarszczyła brwi,
wbijając wzrok w kubek.
- Nie, nie zasnęłaś.
- Naprawdę. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale obudziłam się dopiero tam, na miejscu, w tym
magazynie. Leżałam na stalowej pryczy przykrytej tylko jakimś żałosnym, niewygodnym
materacem. Byłam przykuta. Miałam łańcuchy na kostkach, jak więźniarka, Quinna nie było,
zobaczyłam tylko dwie inne dziewczyny na pryczach obok. - Daphne bez ostrzeżenia
wybuchła płaczem.
Rashel podała jej chusteczkę, czuła się niezręcznie.
- To też były dziewczyny z Krypty?
- Nie wiem.- Daphne wytarła nos.- Możliwe. Ale nie chciały ze mną rozmawiać. Za-
chowywały się jak w jakimś transie. Po prostu leżały tam i gapiły się w sufit.
- Ale ty nie byłaś w transie - stwierdziła z namysłem Rashel. - Jakoś wyzwoliłaś umysł spod
kontroli. Musisz być odporna, tak jak ja.
- Nic o tym nie wiem. Tak się bałam, że udawałam taki sam trans. Przychodził do nas taki
facet, dawał nam jedzenie i wyprowadzał do łazienki. A ja patrzyłam prosto przed siebie jak
inne dziewczyny. Myślałam, że może w ten sposób zyskam jakąś szansę na ucieczkę.
- Sprytna jesteś - przyznała Rashel. - Ten facet to Quinn?
- Nie. Quinna już nie widziałam. To był taki blondyn z klubu nazywał się Ivan. Nazywałam
go Iwanem Groźnym. Czasem przychodziła też dziewczyna, nie wiem, jak się nazywa, ale
też widziałam ją w klubie. Oni oboje mieli grupkę fanów jak Quinn.
CzyCi oprócz Quinna w szajce jest co najmniej dwoje innych wampirów; pomyślała Rashel.
A prawdopodobnie nawet więcej.
- Nie zrobili nam krzywdy, nie marzłyśmy i jedzenie było w porządku, ale tak strasznie się
bałam...- powiedziała Daphne. - Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie wiedziałam, gdzie jest
Quinn, ani jak się tam dostałam, ani co z nami zrobią... - przełknęła ślinę.
Rashel też tego nie rozumiała. Co te wampiry wyprawiały z dziewczynami w magazynie?
Ewidentnie nie zamierzały ich zabić.
- Ostatniego wieczoru...- Głos Daphne zadrżał. Dziewczynie zabrakło tchu. - Ostatniego
wieczoru Ivan przyprowadził nową. Wniósł ją do środka i położył na pryczy. A
potem...potem ją ugryzł. W szyję. Tylko to nie była zabawa. - Chabrowe oczy Daph-ne
rozszerzyły się z przerażenia na to wspomnienie.
- On naprawdę ją ugryzł. Poleciała krew. Wypił ją. Kiedy podniósł głowę, zobaczyłam jego
kły... - Daphne zaczęła oddychać bardzo szybko.
- Już dobrze. Teraz jesteś bezpieczna - uspokoiła ją Rashel
- Nie wiedziałam! Nie wiedziałam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę! Myślałam, że to
tylko... - Daphne pokręciła głową - Nie wiedziałam - dokończyła cicho.
- W porządku. To wielki szok. Ale świetnie sobie z nim radzisz. Przecież zdołałaś uciec z
ciężarówki, prawda? Opowiedz mi o niej.
- To się zaczęło dziś wieczorem. Widziałam, że jest już ciemno, ho było tam takie małe
okienko. Ivan przyszedł do nas z tamtą wampirzycą, zdjęli nam łańcuchy i kazali wejść do
ciężarówki. I wtedy naprawdę się przestraszyłam. Nie wiedziałam dokąd nas zabierają.
Usłyszałam, że mówią coś o jakiejś łodzi. I pomyślałam, że bez względu na to, o jaką łódź
chodzi, ja nie chcę tam jechać.
- Chyba
słusznie
zrobiłaś.
Daphne odetchnęła głęboko.
- Dlatego patrzyłam, jak Ivan zamyka drzwi. Usiadł z tyłu, razem z nami. Kiedy odwrócił
głowę, rzuciłam się do drzwi i jakoś je otworzyłam. Potem po prostu wypadłam. I biegłam...
nie wiedziałam, w którą stronę uciekać, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od nich.
Wtedy zobaczyłam ciebie. Chyba... Chyba uratowałaś mi życie. - Daphne zamyśliła się na
chwilę. - Zdaje się, że nawet ci nie podziękowałam. Rashel machnęła ręką.
- Żaden problem. Tak naprawdę sama się ocaliłaś. - Uniosła brwi, wbijając niewidzące
spojrzenie w kroplę czekolady na plastikowym stoliku.
- No, ale jestem wdzięczna. Nie wiem, co chcieli ze mną zrobić, ale myślę, że coś
strasznego. Daphne zamilkła mi chwilę.
- Rashel. A czy ty wiesz?
- Słucham? - Rashel powoli pokiwała głową, podnoszą wzrok na Daphne - Tak, tak sądzę.
Rozd ział 8
Co chcieli ze mną zrobić? - spytała Daphne.
- Chyba trafiłaś na handlarzy niewolników.
Miałam rację, pomyślała Rashel. To gruba afera. Prawa świata nocy zakazywały handCu
niewolnikami od czasów średniowiecza, o ile Rashel dobrze pamiętała. Rada uznała, że
porywanie i sprzedawanie łudzi w zamian za jedzenie tub rozrywki jest po prostu zbyt
niebezpieczne. Ale zdaje się, że Quinn wrócił do starej tradycji, prawdopodobnie bez zgody
Rady. Jakże śmiałe przedsięwzięcie.
Miałam rację, trzeba go zabić, pomyślała Rashel. Teraz już nie ma wyboru. Jest dokładnie
takim potworem, za jakiego go uważałam. A może jeszcze gorszym. Daphne wytrzeszczyła
oczy.
- Chcieli zrobić ze mnie niewolnicę? - wrzasnęła. ('
- Cicho. - Rashel zerknęła na mężczyznę stojącego za kontuarem. - Tak sądzę. Niewolnicę i
stałe źródło pożywienia, gdyby kupiły cię wampiry. Wilkołakom posłużyłabyś za jedną
kolację.
Usta Daphne bezgłośnie powtórzyły słowo „wilkołakom". Ale Rashel podjęła wątek, zanim
dziewczyna zdążyła o cokolwiek zapytać.
- Posłuchaj, Daphne, czy masz jakikolwiek pomysł dokąd chcieli was zabrać?
Wspominałaś o jakiejś łodzi. Ale dokąd płynęła ta lodź? Do którego miasta?
- Nie wiem. Nie mówili nic o żadnym mieście. Powiedzieli tylko, że łódź już czeka. Mówili
coś o jakiejś ą-klaw. Ta dziewczyna tak powiedziała. Kiedy dostaniemy się do ą-klaw... -
Daphne urwała, bo Rashel chwyciła ją za nadgarstek.
- Enclave, enklawa - szepnęła Rashel. Poczuła dreszcz podniecenia. -Mówili o enklawie.
- No chyba tak - odparła Daphne lekko wystraszona. To
była gruba sprawa... WieCka sprawa. Niewiarygodna!
Enklawa wampirów. Porwane dziewczęta były zabierane do jednej z ukrytych kryjówek
wampirów, sekretnych twierdz, do których nie dotarł nigdy żaden łowca. Ludzie jeszcze nig-
dy nie odkryli żadnej z nich.
Cdybym tyCkp się tam dostała... Cdybym tyCkp mogła przeniknąć do środka...
Dowiedziałaby się dość, by zniszczyć cale wampirze miasto. Zmieść enklawę pijawek z po-
wierzchni ziemi. Tego była pewna.
- Rashel, sprawiasz mi ból.
- Przepraszam. - Rashel puściła rękę Daphne. - A teraz posłuchaj - powiedziała gwałtownie. -
Ocaliłam ci życie, tak? Oni zrobiliby ci straszną krzywdę. Jesteś mi coś winna, prawda?
- No, owszem, oczywiście. - Daphne wykonywała łagodzące gesty. - Wszystko w porządku?
- Tak. Ale potrzebuję twojej pomocy. Chcę, żebyś mi powiedziała absolutnie wszystko
na temat tego klubu. Muszę się tam dostać. I dać się wybrać.
Daphne wbiła w nią oszołomiony wzrok.
- Ty chyba oszalałaś.
- Nie, nie, dobrze wiem, co robię. Dopóki nie wiedzą, że je tem łowczynią. nic mi nie grozi.
Muszę dotrzeć do tej enklawy.
Daphne powoli pokręciła głową.
- Ale co ty właściwie zamierzasz? Pozabijać je wszystkie? Sama? Nie możemy po prostu
powiedzieć policji?
Nie, nie sama. Mogę zabrać ze sobą innych łowców. A co się tyczy policji... - Ra-shel urwała
na chwilę, po czym westchnęła. - W porządku. Chyba powinnam ci wyjaśnić pare spraw,
żebyś mnie lepiej zrozumiała. - Podniosła wzrok i wbiła go w Daphne. - Po pierwsze, muszę
ci opowiedzieć o świecie nocy. Przypomnij sobie, zanim jeszcze poznałaś te wampiry, czy
nigdy nie miałaś wrażenia, że z naszym światem jest coś nie tak? Że obok zwyczajnych spraw
dzieją się jakieś mroczne rzeczy, do których nie mamy dostępu?
Starała się mówić najprościej, jak potrafiła, i cierpliwie odpowiadała na pytania. W końcu
Da-phne wyprostowała się, przerażona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- One są wszędzie - stwierdziła, jak gdyby wciąż nie mogła w to uwierzyć. - W policji. W
rządzie. I nikt nie może nic z tym zrobić.
- Można z nimi skutecznie walczyć wyłącznie w tajemnicy, samotnie lub w małych
grupkach. Żyjemy w ukryciu. Jesteśmy ostrożni. I powoli usuwamy te chwasty, jeden po
drugim. Tak właśnie działa łowca wampirów - wyjaśniła Rashel. - Teraz już rozumiesz,
dlaczego to dla mnie takie ważne, żeby dostać się do tej enklawy. W ten sposób mam szansę
powybijać wszystkie naraz, zniszczyć jedną z ich twierdz. Już nie wspominając o ukróceniu
handlu niewolnikami. Nie sądzisz, że trzeba ich powstrzymać?
Daphne otworzyła usta i znów je zamknęła.
- W porządku - powiedziała w końcu i westchnęła. - Pomogę. Powiem ci, o czym mówić i jak
się zachowywać. A przynajmniej jak mnie się to udało. - Przekrzywiła głowę. -Będziesz
musiała trochę inaczej się ubrać.
- Zbiorę paru innych łowców i spotkamy się jutro po szkole. Powiedźmy, o wpół do siódmej.
A teraz zabieram cię do domu. Musisz się przespać. - Rashel czekała, aż Daphne zaprotestuje,
ule ona tylko pokiwała głową i znów ciężko westchnęła.
- Dobra. Wiesz, po tym, co tu usłyszałam, nawet trochę się stęskniłam za domem.
- Jeszcze jedno - dodała Rashel. - Nie wolno ci powiedzieć nikomu o tym, co ci się
przytrafiło. Mów cokolwiek, że uciekłaś... Co ci przyjdzie do głowy. Ale nie prawdę.
Dobrze?
- Okej.
- Przede wszystkim nie mów nic o mnie. Rozumiesz? Moje życie może od tego zależeć.
- Elliota nie ma. - Głos w słuchawce brzmiał chłodno i wrogo.
- Vicky, muszę z nim porozmawiać. Z kimś z Lansjerów. Powtarzam ci, to nasza szansa,
żeby dostać się do enklawy. Dziewczyna z magazynu słyszała, jak oni mówią o swojej
kryjówce.
Było piątkowe popołudnie, Rashel stała w budce telefonicznej w pobliżu szkoły.
- Całymi dniami patrolowaliśmy tę ulicę i niczego nie zauważyliśmy - powiedziała surowo
Vicky. - A ty przypadkiem znalazłaś się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, żeby
pomóc tamtej dziewczynie w ucieczce, tak?
- Tak. Już ci mówiłam.
- Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, nie uważasz?
Rashel ścisnęła słuchawkę w dłoni.
- Co sugerujesz?
- Wycieczka do enklawy wampirów to niezwykle niebezpieczne przedsięwzięcie. Trzeba
bardzo ufać osobie, od której czerpiemy informacje. Trzeba być absolutnie pewnym, że to nie
pułapka,
Rashel wbiła wzrok w tarczę telefonu, starając się zapanować nad oddechem.
- Rozumiem.
- No cóż, nie jesteś szczególnie wiarygodna. Nie, odkąd dałaś wampirowi uciec. A teraz
robisz dokładnie to, co zrobiłby ktoś będący z nimi w zmowie.
Świetnie, pomyślała Rashel. Udało mi się ją przekonać, że przeszłam na stronę wampirów.
- Czy tak twierdzi Nyala? - powiedziała do słuchawki.- Że pracuję dla świata nocy.
- Nie wiem, co robi Nyala - odparła Vicky kąśliwie, ale i z niepokojem. - Nie widziałam jej
od wtorku. W domu nikt nie odbiera telefonu.
- Może w takim razie przekażesz chociaż Elliotowi, co planuję? - Rashel starała się, by jej
głos brzmiał spokojnie i rozsądnie. - Jeśli będzie chciał, oddzwoni.
- Nie czekaj - stwierdziła Vicky, po czym odłożyła słuchawkę.
Cudownie. Super. Rashel odwiesiła słuchawkę, zastanawiając się, czy nie miała czekać na
telefon Elliota, czy na to aż Vicky w ogóle przekaże mu wiadomość.
Jedno było jasne: na Lansjerów nie mogła liczyć. Na innych łowców również nie. Nyala pew-
nie rozgłaszała najróżniejsze plotki, a Rashel nawet nie śmiała odezwać się do innych grup.
Nie miała wyboru. Musiała zrobić to sama.
Tego wieczoru pojechała do domu Daphne.
- Daphne ma szlaban - oświadczyła pani Childs, stając w drzwiach. Była niewysoką kobietą.
Na jednym ręku trzymała małe dziecko, w drugim pieluchę. U nóg uwiesił jej się dwulatek
- Możesz wejść na górę.
Dnphne musiała wygonić młodszą siostrę z pokoju, by Rashel mogła usiąść.
- Sama widzisz. Nie mam nawet własnego pokoju - powiedziała.
- No i dostałaś szlaban. Ale przynajmniej żyjesz. - Rashel uniosła brwi. - Cześć.
- Cześć. - Daphne wyglądała na zawstydzoną, ale po chwili uśmiechnęła się i usiadła po tu-
recku na łóżku. - Dziś jesteś inaczej ubrana.
Rashel zerknęła na swój sweter i dżinsy.
- Owszem. Kostium ninja to taki mój mundurek.
- I tak będziesz musiała się przebrać, jeśli chcesz wybrać się do klubu- odparła Daphne z
uśmiechem. - Zaczniemy od razu, czy czekamy na resztę?
Rashel wbiła wzrok w buteleczki perfum stojące na toaletce.
- Nie będzie żadnej reszty.
- Ale wydawało mi się, że mówiłaś...
- Posłuchaj. Trudno mi to wyjaśnić, ale mam pewne kłopoty z tutejszym środowisku. Muszę
sobie radzić bez nich. To żaden problem. Zacznijmy od razu.
- Mhmm... - Daphne wydęła wargi. Wyglądała zupełnie inaczej niż to żałosne dzikie zwie-
rzątko, które Rashel ocaliła poprzedniego wieczoru. Miała falujące blond włosy, ogromne
chabrowe i niewinne oczy i okrągłą, słodką twarz. Była ubrań w modne ciuchy i zupełnie wy-
luzowana. Wyglądała jak zwykła nastolatka w zwykłym pokoju. To Rashel nie pasowała do
tego miejsca.
- Czyli co... po prostu będziesz moją przyjaciółką? - spytała Daphne.
- Nie mam przyjaciół - odparła twardo Rashel. - Przyjaciele to ludzie, o których trzeba
się troszczyć. Balast. Nie potrzebuję balastu.
Daphne zamrugała zdziwiona.
- Ale przecież w szkole...
- Nigdy nie spędziłam w jednej szkole więcej niż rok. Mieszkałam u rodzin zastępczych
i zazwyczaj załatwiam to tak, żeby co roku zmieniać miasto. Dzięki temu wygrywam
wyścig z wampirami Słuchaj, tu nie chodzi o mnie. Chcę tylko wiedzieć...
- Ale... - Daphne spojrzała w lustro.
Rashel podążyła za jej wrakiem. Szkło było niemal całkowicie pokryte zdjęcia: Daphne z
chłopakami. Daphne z dziewczynami. Liczba przyjaciól Daphne szła w tuziny. - Nie czujesz
się samotna?
- Nie - odparła Rashel przez zęby. Nagle poczuła się niezręcznie z małą koronkową podu-
szeczką na kolanach. - Lubię być samodzielna. Czy możemy skończyć ten wywiad?
Daphne przytaknęła z urażoną miną.
- W porządku. Pogadałam z paroma osobami ze szkołv W klubie wszystko bez zmian. Tyle
tylko, że Quinn nie pojaw się tam już od niedzieli. Ivan i ta dziewczyna byli tam we wtorek i
w środę, ale Quinna nie.
- Naprawdę?
To brzmiało interesująco. Rashel od początku wiedziała, że Quinn sprawi jej największy pro-
blem. Pozostałe wampiry nigdy jej nie widziały. Pewnie nawet nie zorientowały się, że Daph-
ne uciekła z łowczynią wampirów. Ale Quinn z nią rozmawiał. Bardzo blisko... blisko. Co
jednakmógł właściwie zobaczyć w tamtej piwnicy, nawet wyostrzonym wampirzym
wzrokiem? Przecież nie odsłoniła twarzy. Nie odsłoniła nawet włosów. Kostium ninja
okrywał całe jej ciało, od szyi przez nadgarstki po kostki. Mógł tylko zauważyć, że jest
wysoka. Gdyby zmieniła ton głosu i nie patrzyła mu w oczy, nie miał prawa jej rozpoznać.
Mimo wszystko byłoby łatwiej, gdyby nie musiała się z nim zmierzyć, a raczej spróbować
swoich sił z Ivanem.
- No właśnie - podjęła wątek. - Ivan i tamta dziewczyna... Czy ich fani także ekscytują się
śmiercią?
Daphne przytaknęła.
- Jak wszyscy tam. To tego typu miejsce.
Innymi słowy idealne miejsce dła wampirów. Rashel zastanowiła się przez chwilę, czy to
wampiry były właścicielami tego klubu, czy też to ludzie stworzyli im tak idealne warunki.
Musiała to sprawdzić.
- Mam dla ciebie wierszyk - powiedziała nieśmiało Daphne - Pomyślałam, że mogłabyś
udać, że to twój własny, i udowodnić, że pasjonuje cię to samo co inne dziewczyny.
Rashel wzięła od niej zapisaną kartkę.
I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,
Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,
Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla. A
Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.
Rashel zerknęła uważnie na Daphne.
- Napisałaś to, zanim dowiedziałaś się o świecie nocy.
Daphne przytaknęła.
- Quinnowi podobały się takie rzeczy. Mawiał, że to on jest ciemnością i ciszą, i tym
podobne.
Rashel żałowała, że Quinn nie stoi w tej chwili przed nią, a ona nie trzyma w dłoni dużego
kołka. Te dziewczyny krążyły wokół niego jak ćmy wokół płomieni. Nawet nie udawał, że
jest nieszkodliwy. Zachęcał je, by pokochały to, co miało je zniszczyć. I myślały, że same to
sobie wymarzyły.
- A teraz kwestia twoich ubrań - ciągnęła Daphne. - Moja przyjaciółka Marnie nosi mniej
więcej twój rozmiar. Pożyczyła mi trochę ciuchów. Przymierz, zobaczymy, czy dobrze na
tobie leżą.
Rashel rozwinęła ubrania i przyjrzała im się pełna wątpliwości. Kilka minut później z
jeszcze większą niepewnością przyglądała się własnemu odbiciu.
Ubrana była w aksamitny czarny kostium, który przylegał do niej jak druga skóra. Z przodu
miał głęboki dekolt w kształcie litery V, ale gotyckie mankiety sięgały niemal do środkowego
palca. Czarny skórzany kołnierz wyglądał na jej szyi jak obroża.
- No nie wiem... - mruknęła Rashel.
- Wyglądasz świetnie. Trochę jak Betsey Johnson. Przejdź się kawałek... Odwróć się... Okej.
No ładnie. Teraz musimy tylko pomalować ci paznokcie na czarno, zrobić makijaż i... -
Daphne urwała i zmarszczyła brwi.
- Co jest nie tak?
- Dziwnie chodzisz. Tak jak... No tak jak one, te wampiry Jak gdybyś się skradała, l robisz to
bezszelestnie. Po tym poznają, że jesteś łowczynią.
Daphne miała rację, ale Rashel nie umiała nic na to poradzić.
- No...
- Już wiem! - krzyknęła radośnie Daphne. - Ubierzemy cię w szpilki.
- Tylko nie to - odparła Rashel. - Nie ma mowy, żebym włożyła coś takiego.
- Przecież o to właśnie chodzi. Nie będziesz w stanie normalnie się poruszać.
- Nie. I nie będę też w stanie biec.
- Ale nie idziesz tam po to, żeby biegać. Będziesz rozmawiać, tańczyć i w ogóle. -
Daphne położyła ręce na biodrach i pokręciła głową. - No nie wiem, Rashel, chyba naprawdę
potrzebujesz, żeby ktoś poszedł tam z tobą i ci pomógł. - Daphne urwała i zmrużyła oczy.
Przez chwilę wpatrywała się w lustro. - Tak, nie ma innego wyjścia -stwierdziła,
wypuszczając powietrze i popatrzyła prosto w oczy Rashel.- Po prostu muszę iść tam z toba.
- Co takiego?
- Potrzebujesz kogoś do towarzystwa. Sama nie dasz rady. Nikt nie nadaje się lepiej ode
mnie. Pójdę z tobą i tym razem obie zostaniemy wybrane.
Rashel usiadła na łóżku.
- Bardzo mi przykro. Tym razem to ty oszalałaś. Jesteś ostatnią możliwą kandydatką.
Przecież wiesz już o nich prawie wszystko.
Ale oni nie wiedzą, że ja wiem - odparła pogodnie Daphne- Wszystkim w szkole na-
opowiadałam dziś, że nie pamiętam nic z tego, co się wydarzyło w niedzielę. Przecież jakoś
musiałam to wytłumaczyć. Więc powiedziałam, że wcale nie spotkałam się z Quinnem, że
nie wiem, co się stało, ale obudziłam się później sama na ulicy w Mission Hill.
Rashel zastanowiła się, czy jakikolwiek wampir mógłby uwierzyć w tę bajeczkę. Odpowiedź
ją zdziwiła. Owszem, mógłby. Jeśliby Daphne wyzwoliła się spod kontroli umysłu w
ciężarówce... Jeśliby wyskoczyłai zerwała się do biegu, a przytomność odzyskała dopiero
potem...
Tak. To miało szansę zadziałać. Wampiry mogły myśleć, że Daphne miała amnezję albo
przez cały ten czas była w transie.... To miało szansę.
-To jest zbyt niebezpieczne - westchnęła Rashel. - Nawet jeśli pozwolę ci iść ze sobą do
klubu, absolutnie nie zgadzam się żebyś, znów została wybrana.
- Dlaczego nie? Sama powiedziałaś, że muszę być odporna na ich sztuczki, zgadza się? -
Chabrowe oczy Daphne lśniły energią, a na policzkach pojawiły się rumieńce. -W takim
razie jestem idealna do tej roboty. Mogę ci pomóc.
Rashel poczuła się bezradna. Miała zabrać tę słodką blond dziewczynkę do wampirzej
enklawy? Pozwolić, żeby ją sprzedano potworom wysysającym ludzką krew? Prosić, by
walczył z bezlitosnymi pijawkami takimi jak Quinn?
- Lubię pracować sama - obstawała przy swoim Rashel. Daphne skrzyżowała ręce na pier-
siach, nie dając się zastraszyć.
- W takim razie może pora, żebyś spróbowała czegoś innego. Posłuchaj. Jeszcze nigdy nie
poznałam nikogo takiego jak ty. Jesteś taka niezależna, taka wojownicza... zadziwiająca, ale
nawet ty nie dasz rady zrobić wszystkiego sama. Wiem, że nie jestem łowczynią, ale
chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. Może powinnaś tym razem komuś zaufać.
Napotkała wzrok Rashel. W tej chwili nie wyglądała już jak puchaty króliczek, tylko jak
mała, ale pewna siebie i inteligentna młoda kobieta.
- Poza tym to ja zostałam porwana - powiedziała Daphne wzruszając ramionami. - Nie
sądzisz, że powinnam jakoś i odegrać?
Rashel przyłapała się na uśmiechu. Nie mogła nie lubić tej dziewczyny - nie mogła też ukryć
przed sobą, ile ciepła wzbudziły w niej jej pochwały. Mimo wszystko... Ostrożnie zaczerpnęła
powietrza, po czym przyjrzała się Daphne.
- Nie boisz się?
- Oczywiście, że się boję. Byłabym głupia, gdybym się nie bała. Ale strach mnie nie
paraliżuje.
Prawidłowa odpowiedź. Rashel rozejrzała się po pokoju pełnym najróżniejszych babskich
drobiazgów.
- W porządku - poddała się wreszcie. - Biorę cię do spółki, Jutro jest sobota. Pójdziemy
razem.
Rozd ział 9
Kiedy po raz ostatni utożsamił się z człowiekiem? Chyba w dniu, w którym sam przestał
nim być. Nie w tej samej chwili. Początkowo cały gniew skierował na Huntera Redferna...
Przebudzenie się martwym to doświadczenie, którego się nie zapomina. Quinn ocknął się w
domu Redfernów przed kominkiem.
Otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzy piękne dziewczęta.
Garnet, z lśniącymi włosami koloru wina, Lily, brunetkę z oczami barwy topazu, i Dove, jego
delikatną Dove, o kasztanowych włosach, z wyrazem pełnej niepokoju miłości na twarzy.
Wtedy właśnie Hunter powiedział mu, że od trzech dni nie żyje.
- Powiedziałem twojemu ojcu, że pojechałeś do Playmouth, nie prostuj tego. I nie staraj się
ruszać, jesteś jeszcze słaby. Wkrótce przyniesiemy ci coś na wzmocnienie. - Redfern stał za
córkami obejmując je ramionami. Wszyscy patrzyli na Quinna. - Ciesz się. Jesteś teraz
jednym z nas.
Ale Quinn czuł tylko przerażenie. I ból. Kiedy dotknął kciukami zębów, zrozumiał, gdzie
tkwiło źródło bólu. Jego kły stały się tak długie jak u dzikiego kota i pulsowały bólem przy
najmniejszym dotyku.
Był potworem. Nieludzką kreaturą, która potrzebowała krwi, by przetrwać. Hunter Redfern
mówił mu prawdę o swojej rodzinie. Teraz przemienił Quinna w jednego z nich. Quinn,
oszalały z wściekłości, podskoczył i usiłował chwycić Huntera za gardło. Ale Hunter się
zaśmiał, z łatwością odpierając atak. Następne, co Quinn pamiętał, to to, jak biegł leśną
ścieżką w stronę domu ojca. A właściwie przedzierał się przez las, potykając się co chwila. Z
trudem znajdował siły, by iść. Nagle tuż za nim znała zła się Dove. Jego mała Dove, która
biegła tak szybko jak wiatr Uspokoiła Quinna, podniosła i przekonała do powrotu.
Ale Quinn potrafił myśleć tylko o jednej rzeczy; musiał dostać się do ojca. Jego ojciec był
pastorem, wiedziałby, co zrobić, mógł pomóc.
I wtedy Dove zgodziła się iść z nim.
Później zdał sobie sprawę z błędu, który popełnił.
Dotarli do domu Quinna. W tym momencie Quinn najbardziej bał się, że jego ojciec nie
uwierzy w historię o śmierci i pragnieniu krwi. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na nowe
zęby Quinna, by go przekonać. Jak sam oświadczył, potrafił rozpoznać diabła z daleka.
I dobrze wiedział, co musi zrobić. Jak każdy purytanin, czuł się w obowiązku wykorzeniać
zło i grzech, ilekroć się z nimi zetknął.
Chwycił kawał drewna z kominka - sosnową szczapę - i złapał Dove za włosy.
Dopiero wtedy rozległ się krzyk. Quinn nigdy go nie zapomni. Krucha Dove nie zdobyła się
na walkę. Quinn miał zbył mało sił, by ją ocalić.
Starał się. Rzucił się na nią, by osłonić jej ciało przed uderzeniem kołka. Na zawsze pozostała
mu po tym blizna. Ale drewno, które tylko go drasnęło, przeszyło serce Dove. Umarła,
patrząc mu w twarz, a on widział, jak gaśnie światło w jej oczach.
Nastało ogromne zamieszanie. Jego ojciec przeklinał go i płakał, wyrywając zakrwawiony
kołek z ciała Dove. Wszystko skończyło się, gdy w drzwiach stanął Hunter Redfern w
towarzystwie Lily i Garnet. Zabrali Quinna i Dove do domu. Ojciec Quinna pobiegł do
sąsiadów po pomoc, Chciał spalić dom Redfernów.
I wtedy Hunter wypowiedział słowa, które przerwały wszelką więź, jaką Quinn wciąż jeszcze
utrzymywał ze swoim starym światem.
- Była zbyt delikatna, by żyć w świecie ludzi - powiedział Redfern, patrząc na swoją martwą
córkę. - Czy myślisz, że sobie poradzisz?
A Quinn, oszołomiony i wygłodzony, zbyt przerażony, by mówić, uznał, że owszem, on
poradzi sobie lepiej. Ludzie byli wrogami. Nie zaakceptowaliby go niezależnie od tego, co by
robił. Stał się czymś, co potrafili wyłącznie nienawidzić - zdecydował zatem, że stanie się zły.
- Nie masz już rodziny - stwierdził Hunter. - Z wyjątkiem Redfernów.
Od tamtej pory Quinn uważał się wyłącznie za wampira. Pokręcił
głową, po raz pierwszy od wielu dni myśląc dosyć jasno.
Ta dziewczyna go zaniepokoiła. Ta dziewczyna z piwnicy. Której twarzy nigdy nie zobaczył.
Przez te dwa dni, które upłynęły od ich spotkania, myślał wyłącznie o tym, by ją odnaleźć To,
co stało się pomiędzy nimi... Wciąż nic nie rozumiał. Gdyby była czarownicą, uznałby, że
rzuciła na niego urok. Ale byłą człowiekiem. I sprawiła, że zwątpił we wszystko, co myślał na
temat ludzi.
Obudziła w nim uczucia, których nie zaznał, odkąd Dove umarłą w jego ramionach. Ale
teraz... Może to i lepiej, że nie zdołał jej znaleźć. Dziewczyna z piwnicy była łowczynią
wampirów. Tak jak jego ojciec. Jego ojciec, który z szaleństwem w oczach i szlochem na
ustach przebił serce Dove.
Quinn jak zwykle na to wspomnienie poczuł, że jest bliski obłędu.
Jaka szkoda, że musi zabić tamtą dziewczynę z piwnicy.
Nie mógł nic na to poradzić. Łowcy wampirów byli jeszcze gorsi niż zwykli głupi ludzie.
Łowcy wampirów byli złem tego świata, które należało wykorzenić. A świat nocy to jedyne
miejsce, w którym chce żyć.
W tym tygodniu ani razu nie poszedłem do klubu, pomyślał Quinn, odsłaniając zęby.
Roześmiał się głośnym, chropowatym i dziwnym śmiechem. Może lepiej pójdę tam dziś.
Wszystko jest częścią wielkiego tańca, powiedział w myślach do dziewczyny z piwnicy,
chociaż ona oczywiście nie mogła go usłyszeć. Tańca życia i śmierci. Tańca, który toczą się
w każdej chwili na całym świecie, od afrykańskiej sawanny aż po arktyczne lodowce i krzaki
w parku miejskim w Bostonie.
Zabijanie i jedzenie. Polowanie i umieranie. Pająk chwyta muchę, niedźwiedź polarny fokę.
Kojot rzuca się na króliku i tak zawsze wyglądał świat. Ludzie także stanowili jego część, tyle
że pozwalali, by część pracy odwalały za nich rzeźnie. A ofiary spożywali w postaci
hamburgerów z McDonalda.
Wszystko działo się w pewnym porządku. Do tańca potrzeba było łowców i ofiar. Gdy
pojawiały się dziewczyny, które pragnęły ofiarować się mocy ciemności, okrucieństwem było
gdyby Quinn nie dostarczył im owej ciemności. Wszyscy odgrywali tylko swoje role.
Quinn ruszył w stronę klubu, śmiejąc się w taki sposób, że wystraszył nawet samego siebie.
Klub oddalony był zaledwie o kilka przecznic od magazynu zauważyła Rashel. Rozsądne
rozwiązanie. Wszystko w tej operacji wydawało się niezwykle dopracowane. Rashel
wyczuwała tu rękę Quinna.
Ciekawe, czy płacą mu za dostarczanie dziewczyn na sprzedaż, pomyślała. Słyszała, że Quinn
lubi pieniądze.
- Pamiętaj, kiedy wejdziemy, nie znasz mnie - powiedziała do Daphne - To
bezpieczniejsze rozwiązanie. Jeśli wiedzą, że uciekłaś, nabraliby podejrzeń, gdybyś teraz
zjawiła się w towarzystwie nieznajomej.
- Rozumiem. - Daphne miała podnieconą i lekko wystraszona minę. Pod płaszczem miała
obcisły czarny top i krótką spódniczkę. Czarne pończochy migotały na jej nogach, gdy biegła
do drzwi.
W płaszczu Rashel miała nóż, schowany w szwie. Wykonany był z Lingum vi4tae,
najtwardszego drewna na ziemi. Pochwa kryła wiele interesujących schowków.
To był nóż wojownika ninja. Sensei, który uczył Rashel sztuk walki, na pewno nie byłby
zadowolony- podobnie jak nie zaakceptowałby faktu, że Rashel ubiera się w kostium
wojownika. Sensei pochodził z rodziny samurajów i uczył ją, by zawsze walczyć honorowo.
Ale Sensei nie znał się na wampirach... Aż było za późno. Dopadły go we śnie, szły po tropie
Rashel.
Czasem honor po prostu nie wystarcza, pomyślała Rashel, wchodząc do klubu. Z wielkim
trudem utrzymywała równowagę na szpilkach. Czasem trzeba walczyć wszystkimi
sposobami. Do Krypty można było wejść przez sfatygowane zielone drzwi z wąskim,
zmatowiałym okienkiem. Budynek wyglądał, jak gdyby kiedyś mieściła się w nim niewielka
fabryka. Na drzwiach wciąż wisiała zardzewiała tabliczka: „Osobom nieupoważnionym wstęp
wzbroniony".
Rashel skrzywiła się lekko i zapukała do drzwi, tuż pod znakiem. Chwilę później odniosła
wrażenie, że ktoś ją sprawdza albo ocenia. .Stanęła z rękami w kieszeniach płaszcza.
Rozchyliła poły, by odsłonić aksamitny kostium. Usiłowała przybrać wyraz twarzy podobny
do miny Daphne.
Po drugiej stronie okienka zapaliło się światło, ponure, fioletowo granatowe, lekko
rozświetlane czerwoną smugą. Rashel zgrzytnęła zębami i czekała cierpliwie. W
końcu drzwi się otworzyły.
- Hej, witaj. Skąd się o nas dowiedziałaś? - wymamrotał z wystudiowaną niedbałością
blondyn, wyciągając dłoń. Chociaż był zgarbiony i sztucznie wyluzowany, w oczach
błyszczało coś wyrazistego. Rashel musiała zapanować nad instynktem żeby natychmiast nie
rzucić się do walki.
To był wampir.
Nie miała najmniejszej wątpliwości. Miał srebrzystobłękitne oczy mordercy.
Mam przyjemność z Iwanem Groźnym, pomyślała Rashel. Podała mu rękę, umyślnie
rozluźniając
dłoń.
- Przyjaciółka mówiła mi, że to hiperfajne miejsce - powiedziała z uśmiechem. Użyła
nowego głosu, który w zamierzeniu miał brzmieć melodyjnie i uwodzicielsko. Jak zauważyła
z pewnym żalem, brzmiał raczej jak mruczenie głodnego kota przed pełną miską. - Po prostu
musiałam przyjść, żeby się przekonać. Chciałabym cię bliżej poznać. - Podeszła krok bliżej i
znów się uśmiechnęła. Może powinna mrugnąć? Ivan był jednocześnie zainteresowany i
zaniepokojony.
- Jaka przyjaciółka?
- Marnie Emmons - odparła Rashel, patrząc mu w oczy. Wiedziała, że Marnie nie przyjdzie
tej nocy do klubu.
Iwan Groźny pokiwał głową i gestem zaprosił ją do środku
- Baw się dobrze. No i może spotkamy się później.
- Mam nadzieję - powiedziała Rashel i weszła. Przeszła pierwszy test. Nie wątpiła, że gdyby
nie spodobała się Ivanowi, wylądowałaby na chodniku. Daphne też udało się wejść, co
znaczyło, że wampiry uwierzyły w jej historyjkę.
Wnętrze przypominało piekło. Nawet nie przypominało. To po prostu było piekło. Hades.
Podziemny świat. Światła lśniły jak piekielny ogień, rzucając wygięte fioletowe cienie.
Muzyka, dziwaczna, pełna dysonansów, brzmiała, jak gdyby ktoś puszczał taśmy od tyłu.
Rashel pochwyciła strzępki rozmów:
- potem wybieramy się na śmieci...
- zero kasy, muszę z kogoś ściągnąć...
- powiedziałam mamie, że będę na spotkaniu koła...
Różnorodne towarzystwo, pomyślała.
Wszyscy mieli jednak coś wspólnego: byli młodzi. Najstarszy z dzieciaków mógł skończyć
osiemnastkę. Najmłodsi... kilku dziewczynkom Rashel nie dałaby więcej niż dwanaście lat.
Chciała natychmiast zawrócić i wepchnąć w Ivana jakiś drewniany przedmiot.
Chłodna wściekłość, którą poczuła, gdy po raz pierwszy usłyszała o Krypcie, coraz bardziej
się w niej rozpalała na widok wszystkiego, co tu zobaczyła. To wielka pułapka, gigantyczne
wnyki, pomyślała, zdejmując płaszcz i kładąc go na stertę ubrań lżących na ziemi.
Ale jeśli chciała położyć temu kres, musiała opanować nerwy i trzymać się planu. Przystanęła
przy kolumnie z czystego żelaza i zlustrowała pokój, poszukując wampirów.
Na jego widok Rashel poczuła dziwne ukłucie. Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła.
Śmiał się i to właśnie przykuło jej uwagę. Na chwilę upiorne wnętrze rozświetliło się
kolorami tęczy. Ten śmiech promieniował.
Rashel z obrzydzeniem uświadomiła sobie, że ma rumieńce i bardzo szybko bije jej serce.
Nienawidzę go, pomyślała. I naprawdę nienawidziła go za to co z nią robił. Usuwał jej grunt
spod nóg. Czuła się bezbronna i zdezorientowana.
Rozumiała, dlaczego dziewczęta gromadzą się wokół niego, pragnąc oddać się ciemności jak
stado dziewic poświęconych na ofiarę. Co innego można zrobić z takim facetem? -
pomyślała. Zabić go. Rashel nie widziała innego rozwiązania, nawet gdyby Quinn nie był
wampirem, co uświadomiła sobie w przypływie nagłej radości. Dłuższy kontakt z kimś o
takim uśmiechu musiałby ją unicestwić.
Rashel mrugała szybko, usiłując się opanować. W porządku. Skup się na tym, co masz zrobić.
W końcu go zabijesz, ale nie w tej chwili. Teraz musisz dać się wybrać. Ostrożnie stąpając na
szpilkach, zbliżyła się do grupki Quinna
Początkowo nawet jej nie zauważył. Patrzył na Daphne i pozostałe dziewczyny, często się
śmiejąc - zbyt często. Rashel wydał się dziki i trochę rozgorączkowany. Jak diabelski Szalony
Kapelusznik na zwariowanej herbatce.
- ...czułam się tak okropnie, że nie dotarłam na spotkanie...- mówiła właśnie Daphne.-
Chciałabym przynajmniej wiedzieć, co się stało, bo kompletnie nic z tego nie rozumiem
Opowiada swoją bajeczkę, stwierdziła Rashel. Na szczęście żaden ze słuchaczy nie zdradzał
nawet najmniejszej podejrzliwości.
- Nie widziałam cię tu wcześniej - powiedział głos za nią Należał do uderzająco pięknej
dziewczyny o ciemnych włosach, bardzo bladej cerze i oczach jak bursztyny albo topazy
Trochę jak oczy jastrzębia. Rashel zamarła, napinając każdy najdrobniejszy mięsień, by nie
zmienić wyrazu twarzy.
Kolejny wampir.
Nie miała wątpliwości. Skóra koloru płatków kamelii, światło w oczach... To musiała być ta
wampirzyca, która przynosiła Daphne jedzenie do magazynu.
- Tak, to mój pierwszy raz - powiedziała Rashel, zdobywając się na radosny i entuzjastyczny
ton. - Nazywam się Shelly. - Imię w wystarczającym stopniu przypominało prawdziwe żeby
mogła reagować na nie automatycznie.
- Jestem Lily - powiedziała chłodno dziewczyna, nie przestając świdrować Rashel
spojrzeniem jastrzębich oczu.
Rashel z trudem zachowała równowagę. To Liły Redfern! - pomyślała, rozpaczliwie usiłując
się
uśmiechać. Wiem, że to ona. Czy jakaś inna Lilly mogłaby pracować z Quinnem?
Stoi przede mną prawdziwy członekkfanu Redfernów. Córka Huntera Redferna!
Przez chwilę kusiło ją, by zwyczajnie sięgnąć po nóż. Zabiliście kogoś tak sławnego jak Lily
było niemalże warte porzucenia pomysłu dostania się do enklawy.
Ale z drugiej strony Hunter Redfern należał do umiarkowanego stronnictwa wampirów i
cieszył się wielkimi wpływami w radzie świata nocy. Pomagał trzymać w ryzach inne
wampiry. Atak na jego córkę mógłby go tylko rozwścieczyć i w efekcie skłonić do poparcia
tej części rady, która życzyła sobie masowych mordów na ludziach.
A Rashel straciłaby wszelką nadzieję na to, by dotrzeć do samego serca organizacji handlarzy
niewolników, tam, gdzie kryły się prawdziwe szumowiny.
Nienawidzę polityki, pomyślała Rashel. Ale już uśmiechała się promiennie do Lily, szepcząc
coś tak niewinnie, jak tylko potrafiła.
- Marnie opowiedziała mi, jakie to świetne miejsce, i strasznie cieszę, że przyszłam, bo
podoba mi się jeszcze bardziej, niż myślałam. Napisałam taki wierszyk...
- Czyżby? Oddam wszystko, żeby nie musieć go słuchać - powiedziała Lily. Zainteresowanie
w jej oczach zgasło, a na twarzy pojawiła się pogarda. Najwyraźniej uznała Rashel za ostatnią
idiotkę i postawiła na niej kreskę. Odeszła, nie odwracając się.
Dwa sprawdziany zdane. Został jeszcze jeden.
- I za to właśnie lubię Lily. Jest tak zupełnie zimna - powiedziała jakaś dziewczyna obok
Rashel. Miała falujące kasztanowe włosy i nabrzmiałe wargi. - Cześć, nazywam się Huanita
- dodała.
Ona mówi serio, pomyślała Rashel, przedstawiając się. Grupa Quinna nareszcie zwróciła na
nią uwagę. Wszyscy podzielali zdanie Huanity. Fascynowała ich chłodna osobowość Lily i jej
nieczułość. Uznawali to za silę.
Tak. Uczucia przynoszą ból. Może także powinnam podziwiać Lily, pomyślała Rashel.
Czuła, że ma z tymi dziewczynami zbyt wiele wspólnego.
- Lily, Księżniczka Śniegu - wymamrotała inna dziewczyna. - Zachowuje się tak, jak gdyby
w ogóle nie pochodzili z Ziemi, tylko z jakiejś innej planety.
- Trzymaj się tej myśli - powiedział nowy głos, roześmiany lekko szalony.
Ten głos wywarł na Rashel kolosalne wrażenie. Zesztywniał jej kark, a po nadgarstkach
przebiegły iskry. Poczuła dławienie w gardle.
W porządku, sprawdzian numer trzy, pomyślała, wykorzystując całe zdyscyplinowanie,
którego nauczyła się, gdy opanowywała sztuki walki. Nie trać zimnej krwi. Spokój, chłód i
zdecydowanie. Dasz radę.
Odwróciła się, by spojrzeć Quinnowi w oczy.
Rozd ział 10
A właściwie po to, by omieść wzrokiem jego twarz i zatrzymać spojrzenie na podbródku. Nie
śmiała patrzeć mu w oczy zbyt długo.
- Może ona naprawdę pochodzi z innej planety - mówił właśnie Quinn. - Może nie jest
człowiekiem. Może ja też nie jestem człowiekiem.
Świetnie, pomyślała Rashel. Baw się dobrze, mówiąc im prawdę, w którą i tak nigdy nie
uwierzą.
Jednak Quinn sprawiał raczej takie wrażenie, jak gdyby wcale go nie obchodziło, czy
dziewczyny się zorientują, że z nich.
- A może pochodzi z innego świata? - spytał. - Nigdy nie przyszło wam to do głowy?
Rashel znów się zdziwiła. Quinn najwyraźniej starał się o wyrok śmierci. Był o krok od
zdradzenia dziewczynom tajemnicy świata nocy - a prawo tego świata karało takie
przestępstwa śmiercią.
Naprawdę już nad sobą nie panujesz Quinn, pomyślała Rashel. Najpierw handel
niewolnikami, a teraz to. Myślałam, że porządniejszy z ciebie obywatel
- Istnieją wymiary rzeczywistości dużo mroczniejsze, niż wam się wydawało -wyznał Quinn.
- Ale wszystko to jest częścią wielkiego projektu życia. Więc nie należy się tego bać. Czy
wiedziałaś, że pewien gatunek osy składa jaja wewnątrz gąsienicy ?- spytał, obejmując jedną
z dziewczyn i drugą rękę wyciągając przed siebie, jak gdyby pokazywał jej linię horyzontu. -
Wewnątrz żywych gąsienic. Taka gąsienica wciąż żyje, gdy z jaj wykluwają się larwy i
powoli pożerają ją od środka. Kto coś takiego wymyślił, jak ci się wydaje?
Rashel zastanawiała się, czy wampiry mogą być pijane.
- To chyba najstraszliwsza śmierć- wtrąciła Daphne, nadając melodyjnemu głosowi upiorne
brzmienie. - Bycie pożartym przez robaki. A może spalenie.
- Zależy od tego, jak szybko płoniesz - odparł z namysłem Quinn - Mocny płomień o
odpowiednio wysokiej temperaturze wypaliłby ci układ nerwowy w kilka sekund. Gorsze
byłoby powolne pieczenie.
- Pisze właśnie wiersz o ogniu - powiedziała Rashel.
Ze zdziwieniem odkryła, że jest zirytowana. Quinn nie zwracał na nią uwagi. Naturalnie
irytacja była usprawiedliwiona:
powodzenie jej planu zależało od tego, by nie tylko ją zauważył, ale i wybrał.
Musiała jakoś go zainteresować.
- Masz go przy sobie? - spytała pomocnie Daphne.
- Nie, ale pamiętam początek. - Rashel zmusiła się, by popatrzeć na Quinna.
I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,
Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,
Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla,
A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.
Quinn zamrugał, a potem uśmiechnął się i otaksował Rashel wzrokiem. Przyjrzał się uważnie
twarzy i aksamitnemu kostiumowi... Ominął tylko oczy.
- Bardzo dobrze to uchwyciłaś - powiedział ze sztucznym podekscytowaniem. -Tej
ciemności nie zabraknie dla nikogo
Rashel niesłusznie obawiała się, że wampir spojrzy jej zbyt głęboko w oczy. Quinn nie
przyglądał się uważnie nikomu.
- Ciemność jest nieskończona - odparła, przysuwając się bliżej niego. Czuła dziwny
przypływ odwagi. Wyczuwała w Quinnie jakąś słabość, skazę. -Wszechobecna.
Nieunikniona. Pozostaje nam tylko oddać się jej w posiadanie. - Stała teraz tuż przy nim i
patrzyła mu na usta. - Jeśli będziemy trzymać się bliżej, mniej ucierpimy.
- Właśnie tak. - Quinn odsłonił zęby, ale nie uśmiechnął się teraz jak szaleniec. Raczej się
krzywił. Nie wydawał się już szczęśliwy. Sprawiał wrażenie zmęczonego i chorego.
Niemalże odsuwał się od Rashel.
- Po to tu przyszłam- powiedziała Rashel zmysłów głosem. Trochę się bała. W imię
podstępu robiła wszystko, uwieść Quinna, ale okazywało się to niepokojąco łatwe i
przyjemne. Czuła mrowienie na całym ciele, jak gdyby kostium się naelektryzował.
- Przyszłam tu szukać ciemności - dodała cicho.
Quinn się roześmiał. Znów wróciła mu wesołość.
- Dobrze trafiłaś - odparł, wciąż się śmiejąc. Wyciągnął rękę, by dotknąć policzka Rashel.
Nie mu pozwól na to!
Myśl przemknęła jak błyskawica i została natychmiast wprowadzona w czyn przez mięśnie.
Nie wiedząc, skąd to wie, ale była pewna, że gdyby Quinn jej dotknął, cała zabawa
natychmiast by się skończyła. Kontakt cielesny poprzednim razem wywołał spięcie we
wszystkich obwodach.
Odskoczyła tanecznym ruchem i uśmiechnęła się kusząco, czując oszałamiające bicie serca.
- Bardzo tu tłoczno - powiedziała gardłowym głosem.
- Co takiego? Ach tak. Może spotkamy się w bardziej ustronnym miejscu? Jutro
wieczorem? Niech będzie o siódmej na parkingu
Bingo.
- Ale Quinn! - Daphne miała zrozpaczony wyraz twarzy. -Przecież umówiłeś się już ze mną.
- Zadrżała jej broda.
Quinn wbił w nią wzrok i przez moment. Rashel bez trudu odczytywała jego myśli. Sądził, że
ktoś tak potwornie głupi po prostu zasługiwał na karę.
- W takim razie przyjdźcie obie - oświadczył. - Czemu nie? Im nas więcej, tym weselej.
Odszedł, śmiejąc się.
Rashel z trudem powstrzymała się od pokręcenia głową. Udało się jej. Zdała ostatni
sprawdzian i została wybrana. Tylko czemu wciąż biło jej serce? Zerknęła spod oka na
Daphne.
- Nie wiem jak inni, ale ja mam dość na dziś. - Poszła po płaszcz. Fanki Quinna
odprowadziły ją zazdrosnym wzrokiem. Wychodząc, spotkało ją jeszcze jedno przyjemne
doświadczenie. W drzwiach zatrzymał ją Iwan Groźny.
- Hej, Shelly! Myślałem, że chcesz mnie trochę lepiej poznać.
Rashel już go nie potrzebowała, dostała zaproszenie.
- Już dużo chętniej zapoznałabym się z wszą - oświadczyła niezwykle słodkim
głosikiem i nadepnęła mu mocno na stopę obcasem.
Czekała w samochodzie przez dwadzieścia minut, zanim Daphne do niej dołączyła.
- Przepraszam, ale nie chciałam, żeby ktoś zobaczył, że razem wychodzimy.
- Znakomicie się spisałaś - pochwaliła Rashel, odjeżdżając. - Udało ci się nawet zdobyć
zaproszenie dla siebie na ten sam wieczór. Ryzykowne, ale skuteczne. Zdziwiło mnie tylko to,
że zaprosił nas tak otwarcie, przy wszystkich.
- Poprzednim razem też się tak zachował?
- Nie, zupełnie nie. Ostatnio szepnął mi to do ucha, kiedy nikogo nie było w pobliżu. Ale
dzisiaj wszystko wyglądał inaczej. Zwykle pyta nowe dziewczyny o różne rzeczy. Chyba
usiłuje ustalić, czy mają rodziny, które będą ich szukać. I nie zachowuje się tak...
- Maniakalnie?
- Uhm. Ciekawe, co się z nim dzieje? Rashel zacisnęła wargi i wbiła wzrok w szybę.
- Jesteś pewna, że chcesz to ciągnąć?
Był niedzielny wieczór i zbliżały się do parkingu pod Kryptą.
- Przecież mówiłam ci tyle razy - odparła Daphne. - Jestem gotowa. Mogę ci pomóc.
- W porządku. Ale posłuchaj mnie. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, masz uciekać. Biegnij
przed siebie i nie oglądaj się na mnie, Umowa stoi?
Daphne przytaknęła. Zgodnie z sugestią Rashel ubrała się bardziej rozsądnie: w czarne
spodnie dające trochę ciepła, ciepły sweter i buty, w których mogła biec. Rashel miała na
sobie podobny strój, tylko uzupełniony wysokimi butami. W jednym z nich trzymała nóż.
- Ty idź pierwsza - powiedziała, parkując o przecznicę od klubu, - Dojdę do ciebie za parę
minut.
Patrzyła, jak Daphne odchodzi w nadziei, że nie prowadzi tego blond pluszaka na pewną
śmierć.
Sama stanowiła zagrożenie. Quinn zamierzał kontrolować ich umysły, by spokojnie
zaprowadzić je do magazynu. Rashel nie była pewna, co potem nastąpiło.
Tylko nie daj mu się dotknąć, powtarzała sobie. Nie możesz dopuścić, żeby cię dotknął.
Pięć minut później ruszyła w kierunku Krypty. Quinn stał na parkingu przy srebrzystoszarym
lexusie. Gdy Rashel dotarła do samochodu, zobaczyła w szybie bladą twarz Daphne.
- Już myślałem, że się nie zjawisz. - W szaleńczej wesołości Quinna kryła się teraz
domieszka wściekłości. Jak gdyby gniewał się na nią, że nie była dość mądra, by się
uratować.
- Za nic nie przegapiłabym takiego spotkania. - Rashel nie spuszczała wzroku z auta. Chciała
już mieć to za sobą. - Pojedziemy gdzieś?
Ilekroć się do niego odzywała, Quinn milczał przez chwilę, jak gdyby potrzebował czasu na
skupienie. Albo jak gdyby usiłował coś zrozumieć, dodała w myślach ze zdenerwowaniem.
- A, owszem. Wsiadaj - powiedział gładko. Rashel posłusznie wsiadła. Zerknęła na
Daphne siedzącą z tyłu.
- Co tam? - zaszczebiotała, a w jej głosie brzmiała kobieca zazdrość.
Grzeczna dziewczynka.
Quinn zajął miejsce za kierownicą, Po zamknięciu drzwi zapuścił silnik, żeby włączyć
ogrzewanie. Okna natychmiast zaparowały.
Rashel weszła w stan maksymalnej koncentracji, gotowa na wszystko, co nastąpi.
Ale nieoczekiwane nie nadeszło. Nic w ogóle się nie zdarzyło. Quinn po prostu siedział.
I patrzył na nią.
Rashel poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Było zbyt ciemno. To wszystko
wyglądało zbyt podobnie. Znów siedzieli razem, w milczeniu, tak blisko siebie. Widzieli
nawzajem tylko swoje sylwetki. Tak jak wtedy w piwnicy. Czuła, jak bardzo Quinn jest
zdezorientowany i próbuje ustalić, co jest nie tak.
Rashel bała się odezwać. Najbardziej rozkoszny ton nie starczyłby, żeby zakamuflować jej
tożsamość. Poczucie, że są połączeni, narastało w niej tak bardzo, jak gdyby tonęła pod jakąś
ogromną zieloną falą. Jeszcze chwila, a woda opadnie i powie: „Ja cię znam". A potem
włączy światło, by przyjrzeć się jej twarzy. Palce Rashel poszukały rękojeści noża. Wtedy
usłyszała głos Daphne.
- Masz absolutnie fantastyczny samochód. Musi być okropnie szybki. To takie podniecające,
tak się cieszę, że tym razem dotarłam na spotkanie.
Daphne bez wysiłku paplała dalej, a Rashel opadła siedzenie z ulgą. Połączenie między nią a
Quinnem zostało przerwane. Wampir wpatrywał się teraz w deskę rozdzielczą, jak gdyby
chciał uciec od szczebiotu Daphne. Tymczasem dziewczyna właśnie zwierzała mu się, że
strasznie lubi jeździć po ciemku. Sprytnie, bardzo sprytnie.
- Więc pragniecie oddać się ciemności? - spytał przerywając Daphne. Powiedział to takim
tonem, jak gdyby pytał, czy mają ochotę na pizzę.
- Tak - przytaknęła Rashel.
- Tak - dodała Daphne. - Przecież ci mówiłam. Myślę, że to będzie strasznie fajne...
Quinn wykonał taki gest, jak gdyby chciał ją błagać, żeby się zamknęła. Nie był brutalny,
przypominał raczej zdesperowanego dyrygenta, który usiłował zapanować nad primadonną
notorycznie wychodzącą poza kreskę taktową. Błagam, skończ tę frazę! Daphne umilkła.
Od tak. Jak gdyby przełączył w niej jakiś guzik. Rashel odwróciła się, by zerknąć na tylne
siedzenie. Daphne osunęła się na bok i leżała bezwładnie, oddychając miarowo. O mój Boże,
pomyślała Rashel. Przywykła już do tego, w jaki sposób wampiry usiłowały zapanować nad
jej umysłem. Do szepczących głosów w głowie. Ale kiedy Quinn nie użył tej sztuczki w
piwnicy, uznała, że jest słabym telepatą.
Teraz znała prawdę. Quinn miał moc jak zawodnik karate, który energię potrafi skierować w
jeden cios, szybki, precyzyjny, śmiertelny.
Odwrócił się. Rashel zobaczyła jego ciemną sylwetkę na tle jaśniejszej nocy. Spięła się.
- Reszta jest milczeniem - powiedział, wskazując ją ręką.
Rashel zapadła się w pustkę.
Obudziła się, gdy ktoś niósł ją do magazynu. Była dość przytomna, by nie otworzyć oczu i
nie dać po sobie poznać, że odzyskała świadomość. To Quinn ją niósł, co do tego nie miała
wątpliwości nawet z zamkniętymi oczami.
Gdy cisnął ją na materac, umyślnie padła tak, by odwrócić głowę w drugą stronę i osłonić ją
włosami.
Przez chwilę bała się, że przykuwając jej kostki łańcuchem, wampir odkryje nóż ukryty w
bucie, ale na szczęście nawet ni podwinął jej nogawek. Wszystko robił jak najszybciej i
nieuważnie.
Rashel usłyszała szczęk zamykanej kłódki. Nie drgnęła. Leżała, nasłuchując. Po chwili
przynieśli Daphne i także przykuli ją do łóżka. Wokół Rashel rozległy się głosy i inne kroki.
- Połóż tę tutaj. Gdzie jej torebka? - To pytała Lily.
- Została w samochodzie. - Ivan.
- Przynieś ją razem z tamtą. Ja się zajmę nogami.
Huk ciała padającego na materac. Oddalające się kroki. Metaliczny szczęk łańcuchów.
Westchnienie Lily. Rashel nieomal widziała, jak prostuje się i rozgląda wokół z satysfakcją.
- No i gotowe. Ivan ma numer dwudziesty czwarty w samochodzie. Zdaje się, że
uszczęśliwimy naszego klienta.
- Super - odparł Quinn głuchym głosem. Dwadzieścia cztery? Dla jednego klienta?
- Zostawię wiadomość, że wszystko gotowe na wielki dzień.
- Tak zrób.
- Jesteś ostatnio strasznie humorzasty. I nie tylko ja tak uważam. Milczenie.
Rashel wyobraziła sobie, jak Quinn patrzy ponuro na Lily.
- Ironia losu. Kiedyś odrzuciłem ofertę pracy jako handlu niewolników. Ale to było dawno
temu. Pamiętasz, Lily? Jak mieszkaliśmy w Charleston, a twoja siostra Dove jeszcze żyła.
Pewien kapitan z Marblehead zapytał, czy nie popłynę z nim do Gwinei z ludzkim towarem.
Chyba nazwał to „czarnym złotem". O ile pamiętam, dałem mu w twarz. A Walcz-za- Dobro -
Walcz-za- Wiarę Johnson doniósł na mnie.
- Quinn, co się z tobą dzieje?
- Po prostu wspominam dawne czasy. Naturalnie ty nie wiesz, jak to jest, prawda? Ty jesteś
lamią, taka się urodziłaś Mówiąc ściśle, urodziłaś się martwa.
- Mówiąc ściśle, ty chyba gubisz właśnie piątą klepkę. Ojciec zawsze mnie ostrzegał, że
tak będzie.
- Owszem. Ciekawe, co twój ojciec by na to wszystko powiedział? Jego córka sprzedaje ludzi
za pieniądze. I to jeszcze takiemu klientowi, z takiego powodu...
Właśnie wtedy, gdy Rashel wsłuchiwała się rozpaczliwie w każde słowo, rozmowę
zagłuszyły ciężkie kroki. Wrócił Ivan. Quinn urwał. W milczeniu patrzył razem z Lily, jak
kolejne ciału ląduje na materacu.
Rashel zaklęła w myślach. Jaki klient? Jaki powód? Podejrzewała, że dziewczyny są
sprzedawane jako niewolnice albo pokarm. Ale najwyraźniej chodziło o coś innego. I wtedy
stało się coś, co wytrąciło ją z równowagi. Usłyszała kroki i zdała sobie sprawę, że ktoś się
nad nią nachyla. Nie Quinn. Zapach się nie zgadzał. Ivan.
Szorstka ręka chwyciła ją za włosy i odciągnęła głowę do tyłu. Drugą ręka objął ją w pasie i
podniosła.
Rashel wpadła w panikę. Zmusiła się, by pozostać bezwładna i nie otwierać oczu, nie
usztywniać rąk.
Powinnam była się tego spodziewać, pomyślała.
Zdawała sobie sprawę, że jej rola mogła wymagać, by dała się ukąsić. Poczuć wampirze kły
na szyi, pozwolić pijawce przelać własną krew.
Ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła i całą siłą woli musiała powstrzymywać się od walki.
Bała się. Jej wykrzywiona w łuk szyja była teraz całkowicie odsłonięta i wystawiona na atak.
Czuła gwałtowne pulsowanie krwi w żyłach.
- Co ty wyprawiasz? - Głos Quinna był ostrzejszy niż krawędź lodu. Rashel poczuła, że Ivan
sztywnieje.
- Mam coś do załatwienia z tą panną. Niezłe z niej ziółko.
- Zabieraj łapy. Zanim cię stąd wyrzucę.
- Quinn... - powiedziała Lily.
- Zostaw ją. W tej chwili. - Głos Quinna był inny niż zwykle Ivan
upuścił Rashel na materac.
- On ma rację - powiedziała chłodno Lily. - One nie są dla ciebie i muszą być w dobrej
kondycji.
Ivan wymamrotał coś ponuro i Rashel usłyszała oddalające się kroki. Leżała przez chwilę,
przysłuchując się biciu własnemu sercu, które powoli się uspokajało.
- Idę się zdrzemnąć - powiedział Quinn głosem wypranym z emocji.
- Do zobaczenia we wtorek - odparła Lily.
We wtorek, pomyślała Rashel. Super. To będą bardzo długie dwa dni...
To były najnudniejsze dwa dni w jej życiu. Zapoznała się z każdym kątem niewielkiego
pomieszczenia. Okna stanowiły problem, bo nigdy nie była pewna, czy nie stoi za nimi Lily
albo Ivan. Uważnie nasłuchiwała pod drzwiami magazynu i zamierała, słysząc jakikolwiek
podejrzany odgłos. Polegała na swoim szczęściu.
Daphne obudziła się w poniedziałek rano. Rashel właśnie leżała z wykręconą szyją i
wpatrywała się w malutkie okienku wysoko na ścianie magazynu. Gdy tylko nastał świt,
Daphiu wstała i krzyknęła.
- Cicho! Wszystko w porządku. Jesteś w magazynie, ze mną.
- Rashel?
- Tak. Udało się nam. Cieszę się, że odzyskałaś przytomność.
- Jesteśmy same?
- Mniej więcej - odparła Rashel. - Leżą tu jeszcze dwie dziewczyny, ale obie są
zahipnotyzowane. Zobaczysz je, kiedy się przejaśni.
Daphne wypuściła powietrze.
- Udało nam się. Świetnie. Tylko dlaczego jestem tak kompletnie przerażona?
- Bo bystra z ciebie dziewczyna - stwierdziła ponuro Rashel. - Wszystko okaże się we
wtorek, kiedy nas stąd zabiorą.
- Dokąd?
- Tego właśnie nie wiemy.
Rozd ział 11
Ciężarówka z piskiem opon zatrzymała się na gładkim chodniku, a Rashel usiłowała
odgadnąć, gdzie właściwie jest. Cały czas rysowała sobie w umyśle mapę, na której
zaznaczała każdy skręt i każdą zmianę nawierzchni.
Ivan siedział przygarbiony przy drzwiach, blokując drogę ucieczki. Miał małe, podłe oczy,
którymi bezustannie obserwował porwane dziewczyny. W prawej ręce trzymał paralizator.
Rashel wiedziała, że marzy o tym, by go użyć.
Ale jego ładunek zachowywał się wyjątkowo potulnie. Daphne siedziała blisko Rashel,
przytulając się do niej lekko. Chabrowe oczy wpatrzone były bezmyślnie w ścianę
ciężarówki. Dziewczyny zostały skute razem. Chociaż zarówno Lily, jak i Ivan bezustannie
sprawdzali, czy Daphne się nie przebudziła, i tak nie zamierzali ryzykować. Po drugiej stronie
ciężarówki siedziały pozostałe dwie dziewczyny. Jedną z nich była Huanita. Jej kasztanowe
włosy splątały się po dwóch dniach leżenia, miała półotwarte usta i puste spojrzenie. Włosy
drugiej dziewczyny były tak jasne, że niemal białe, a jej oczy spoglądały zupełnie bez
wyrazu. Ivan nazywał ją Missy. Miała około dwunastu lat. Rashel pozwoliła sobie na chwilę
zapomnienia i zaczęła wymyślać, co mogłaby zrobić Ivanowi.
Potem jednak skupiła uwagę. Ciężarówka już parkowała, Ivan zerwał się na nogi i otworzył
tylne drzwi. Potem z pomocą Lily rozkuł dziewczyny i wyprowadził je na zewnątrz,
poganiając po drodze.
Rashel odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Poczuła w nim słony posmak. Rozejrzała
się, zachowując bezmyślny wyraz twarzy. Zmierzchało. Była w doku Charlestown.
- Ruszaj się - ponaglił ją Ivan, trzymając jej rękę na ramieniu.
Rashel zobaczyła przed sobą dziesięciometrowy krążownik, kołyszący się łagodnie na
wodzie. Na pokładzie stała jakaś postać o ciemnych włosach, gmerająca przy linach. Quinn.
Nawet nie podniósł wzroku, gdy Ivan i Lily zagonili dziewczyny na pokład. Nie pomógł
złapać Missy, gdy ta omal nie straciła równowagi przy wsiadaniu. Znowu zmienił mu się
humor
uświadomiła sobie Rashel. Wydawał się wycofany, zamknęły, zamyślony.
- Ruszaj się! - krzyknął Ivan, popychając Rashel.
To zwróciło uwagę Quinna. Popatrzył na Ivana wzrokiem, który był jak czarna śmierć,
nieskończony i bezdenny. Nie powiedział nawet słowa. Ivan puścił Rashel. Lily poprowadziła
dziewczyny na dół, do ciasnej, ale czystej kabiny i wskazała im miejsca na kanapie w
kształcie litery L stojącej za stołem.
- Usiądźcie tu. Dwie z tej strony, dwie z tamtej.
Rashel wsunęła się na swoje miejsce, patrząc na zlew w malutkiej kuchni.
- Zostańcie tu - powiedziała Lily. - Nie ruszać się. Zostać.
Byłaby świetnąpoganiaczką niewolników\ pomyślała Rashel Albo treserkąpsów.
Lily zniknęła na górze, zatrzaskując za sobą drzwi. Rash i Daphne jednocześnie wypuściły
powietrze.
- Wszystko w porządku? - szepnęła Rashel.
- Trochę się trzęsę. Dokąd płyniemy, jak myślisz?
Rashel tylko pokręciła głową. Nikt nie wiedział, gdzie znajdowały się enklawy wampirów.
Miała jednak pewien pomysł. Musiał być powód, dla którego płynęły statkiem. Bezpieczniej i
łatwiej byłoby trzymać ofiary w ciężarówce. A zatem do enklawy nie dało się dotrzeć
ciężarówką.
Wyspa. Dlaczego niektóre enklawy nie miałyby się znajdować Na wyspach? Na Wschodnim
Wybrzeżu wysp nie brakowało. To była bardzo niepokojąca myśl.
Wyspa oznaczała całkowitą izolację. Nie miałyby dokąd uciec gdyby coś poszło nie tak. Nikt
z zewnątrz nie mógłby im pomóc.
Rashel zaczynała żałować, że zabrała ze sobą Daphne. Miała ponure przeczucie, że na
miejscu pożałuje tego jeszcze bardziej.
Dziob łodzi gładko przecinał wodę, kierując się w stronę ciemności. Za Quinnem roztaczały
się światła Bostonu, wskazując, gdzie kończy się ocean, a zaczyna miasto. Przed nim nie
roztaczał się jednak żaden horyzont. Nie widać było różnicy między niebem a morzem. Tylko
bezkształtna, nieskończona pustka.
Atramentową czerń rozświetlały tylko maleńkie, punktowe światełka - łódki rybackie. Tylko
one sprawiały, że bezkresne puste wody wydawały się mniej samotne.
Quinn nie zwracał uwagi na Lily i Ivana. Nie był w dobrym nastroju.
Pozwolił, by zimne powietrze przeniknęło przez jego ciało i zmieszało się z wewnętrznym
chłodem. Wyobraził sobie, że zamarza, i ta myśl sprawiła mu przyjemność.
Byle tylko dotrzeć do enklawy, pomyślał bez emocji. Iskończyć z tym wszystkim.
Ostatni transport dziewczyn niepokoił go. Nie wiedział dlaczego i nie chciał o tym myśleć.
Ludzie to tylko robactwo. Nawet ta czarnowłosa, taka śliczna... Aż szkoda, że była na tyle
szalona, żeby wpaść mu w ręce. Mała blondyna też miała nie równo pod sufitem. Ta, co
kiedyś wypadła z jego sideł i natychmiast wróciła, by znów w nie wskoczyć.
Idiotka... Ktoś taki po prostu zasługuje...
Quinnowi urwała się myśl. Gdzieś głęboko w nim mały głosik mówił, że nikt, nawet ta
ostatnia, nie zasługiwał na taki los jaki miał przypaść w udziale tym dziewczynom. Sam
jesteś idiotą. Po prostu doholuj je do enklawy i zapomnij o wszystkim. Enklawa... To
Hunter Redfern wymyślił enklawy na wyspach. Powiedział, że z powodu Dove.
- Potrzebujemy miejsca, gdzie Redfernowie będą mogli żyć bezpiecznie, nie
oglądając się na ludzi uzbrojonych w kołki. Wyspa znakomicie by się nadawała.
Quinn nie protestował, gdy Hunter zaliczał go do Redfornów, chociaż nie zamierzał poślubić
ani Garnet, ani Lily.
- Te wyspy bez przerwy odwiedzają rybacy- powiedział rzeczowo. - Ludzie
stopniowo je zasiedlają. Wkrótce nie będziemy tam sami.
- Istnieją zaklęcia, które strzegą miejsc, żeby ludzie się da nich nie zapuszczali.
Znam czarownicę, która rzuci je dla mnie, by chronić Lily i Garnet.
- Czemu?
- Bo to ich matka - odparł Hunter z uśmiechem. Quinn nie odpowiedział. Później poznał
Maeve Harma, czarownicę która zmieszała krew z łamią, rodowitym wampirem. Nie
przepadała za Hunterem i trzymała ich najmłodszą córkę, Roseclear, z dala od ojca,
wychowując ją na czarownicę. Ale rzuciła zaklęcie.
Wszyscy przenieśli się na wyspę. Garnet w końcu postawiła kreskę na Quinnie i poślubiła
chłopca z miłego wampirzego rodu. Jej dzieciom pozwolono przybrać nazwisko Redfern.
Czas mijał, pojawiały się kolejne enklawy...
Żadna jednak nie przypominała tej, do której właśnie zmierzał Quinn.
Popatrzył w dal. Przed nim znów roztoczył się horyzont. Nad czarną taflę wody wzniósł się
księżyc. Lśnił jak zaklęcie, prowadził Quinna właściwą drogą.
Skkkkkkrrrrzzzzzzzzzzzzyp.
Rashel skrzywiła się, gdy łódź wpłynęła do portu. Ktoś niezbyt delikatnie wprowadził ją do
doku. Ale dotarli na miejsce. I to musiała być wyspa. Płynęli na wschód przez ponad dwie
godziny.
Daphne uniosła głowę.
- NIE obchodzi mnie, czy zaraz nas zjedzą, czy nie, muszę znowu poczuć twardy
grunt pod nogami.
- To w zasadzie było jak twardy grunt, przez całą drogę nawet nie zawiało -
szepnęła Rashel.
- Powiedz to mojemu żołądkowi -jęknęła Daphne,a Rashel dźgnęła ją lekko, bo ktoś
właśnie schodził po schodach.
To była Lily. Ivan czekał na górze z paralizatorem w ręku. Razem sprowadzili dziewczyny z
łódki do niewielkiego doku.
Rashel znów rozejrzała się ostrożnie, błogosławiąc w duchu księżycową poświatę.
To nie był nawet port, tylko malutka przystań z pompą gazową i chatką. Obok cumowały trzy
inne lodzie motorowe.
I tyle. Rashel nie zauważyła żadnych śladów życia. Łodzie kołysały się cicho jak duchy.
Ciszę zakłócał tylko plusk fal.
Prywatna wyspa, pomyślała Rashel.
Było w tym miejscu coś, od czego jeżyły jej się wioski na
Lily prowadziła grupę, a Ivan pilnował ich z tyłu. Wyruszyli szlakiem wiodącym w górę
skały.
To tylko wyspa, powiedziała sobie Rashel. Powinnaś tańczyć z radości. Jesteś blisko enklawy,
do
której tak chciałaś dotrzeć. Powinnaś skakać z radości. Nie ma w tym miejsc nic...
niepokojącego.
W tej samej chwili jednak dotarli na szczyt wzgórza i Rashel zobaczyła skały. Ogromne
skały. Monolity, które przypomina kamienny krąg w Stonehenge. Wyglądały tak, jak gdyby
postawiły je tam jakieś olbrzymy.
Pomiędzy nimi stały domy, przycupnięte na wzgórzu nad wielką, czarną wodą. Wszystkie
wydawały się opuszczone i z jakiegoś powodu przypominały Rashel gargulce, przyczajone,
wyczekujące.
Lily skierowała się do ostatniego domu przy piaszczystej drodze. Był to jeden z domów
letniskowych, który jednak okazał się całkiem sporą rezydencją. Ogromny, drewniany,
biały dwupiętrowy budynek z bogato zdobioną elewacją. Rashel poczuła dreszcz.
Drewniany dom? Wampiry ich nie zbudowały.
Lamie używały cegieł lub kamieni, nigdy drewna, które mogło je śmiertelnie zranić. Musiały
kupić tę wyspę od ludzi.
Rashel trzęsła się na całym ciele. To z pewnością nie była zwyczajna enklawa. Gdzie byli
ludzie? Gdzie miasto? Co my tu właściwie robimy?
- No szybciej, szybciej. - Lily popędziła dziewczyny na tył domu. Tu Rashel wreszcie
usłyszała jakieś oznaki życia. Wewnątrz domu rozlegały się jakieś głosy.
Ale nie zdołała zobaczyć, kto mówił. Lily zabrała je do dużej, staromodnej kuchni i
przeprowadziła przez pustą spiżarnie.
Po drugiej stronie spiżarni znajdowały się wielkie drewniane drzwi, przy których siedział
chłopak mniej więcej w wieku Rashel. Miał rozwichrzone ciemne włosy i kowbojskie buty
Czytał jakiś komiks.
- Cześć Rudi - powiedziała cierpko Lily. - Jak się mają nasi goście?
- Są cicho jak te owieczki - odparł lakonicznie Rudi, ale wstał, by powitać Lily. Omiótł
wzrokiem Rashel i pozostałe dziewczyny.
Wilkołak.
Wszystko w Rashel krzyczało, że to wilkołak. I jeszcze to imię. Wilkołaki często nosiły
imiona, które w obcych językach oznaczały wilka. Jak Loyell albo Felan. Rudi to po
węgiersku wilk.
Najlepsi strażnicy, pomyślała ponuro Rashel. Będzie trudno mu się wymknąć.
Rudi już otwierał drzwi. Rashel, popchnięta przez Lily, ruszyłą w dół wąskimi i niezwykle
stromymi schodami. U ich
podstawy
były
kolejne
wielkie
drzwi.
Rudi
otworzył
zamek
i
poprowadził je do środka.
Rashel weszła do piwnicy.
Ukazał jej się widok, jakiego jeszcze nigdy nie miała okazji oglądać. Było to spore, niskie i
słabo oświetlone pomieszczenie, z dwoma rzędami pryczy, po dwanaście na każdej ścianie.
Leżały na nich dziewczyny. Były to nastolatki. W różnym wieku, wysokie i niskie, ale
wszystkie wyjątkowo piękne. Wyglądało to jak szpital albo więzienie. Idąc pomiędzy rzędami
łóżek, Rashel musiała walczyć ze wszystkich sił, by nie zmienić wyrazu twarzy. Te
dziewczyny były przykute do łóżek, przytomne i bardzo wystraszone. Z każdej pryczy
spoglądały przerażone oczy, wpatrzone to Rashel, to w wilkołaka. Rudi machał do
dziewczyn. Tylko niektóre odważyły się cokolwiek powiedzieć.
- Przepraszam...
- Jak długo będziemy musiały tu zostać?
- Ja chcę do domu!
Ostatnie dwa łóżka w każdym rzędzie były puste. Jedno z nich dostała Rashel. Daphne
przeraziła się, gdy łańcuch znów zacisnęły się jej na kostkach, ale dalej grała swoją role
- Słodkich snów, lale - powiedział Rudi. - Jutro wielki dzień.
Potem wyszedł wraz z Lily i Ivanem. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nimi, a huk długo niósł
się echem po kamiennej piwnicy. Rashel błyskawicznie się podniosła.
- Można mówić? - spytała Daphne, odwracając głowę.
- Tak myślę - powiedziała głośno Rashel. Przypatrywała się rzędom łóżek. Niektóre
dziewczyny patrzyły na nią, inne płakały, jeszcze inne zaciskały powieki.
- Co oni z nami zrobią? - Daphne nagle wybuchła.
- Nie wiem - odparła Rashel stanowczym i cichym głosem. Każdy jej ruch był teraz
precyzyjny i zdyscyplinowany. Wysunęła nóż z buta. - Ale zamierzam się dowiedzieć.
- Przepiłujesz łańcuch?
- Nie. - Rashel wyciągnęła cienki skrawek metalu ze skrytki przy pochwie. Odsłoniła zęby w
uśmiechu. - Ale otworzę kłódkę.
- Super. Ś wietnie. A co potem? Co tu się dzieje? Gdzie my jesteśmy?
Spodziewałam się raczej rzymskiego targu niewolników... Że wszyscy będą
przebrani w togi, a wampiry będą licytować...
- Wciąż jeszcze możesz się go doczekać - stwierdziłą Rashel. - Zgadzam się, że to
wygląda dziwnie. To nie jest normalna enklawa. Nie wiem, może to tylko taka
stacja pośrednia i zabiorą nas stąd gdzieś indziej...
- Obawiam się, że nie - powiedział cichy głos po lewej i Rashel odwróciła się i zobaczyła, że
dziewczyna obok usiadła.
Miała płomiennorude włosy, zamyślone oczy i pewny siebie ton.
- Nazywam się Fayth.
- Shelly - odparła krótko Rashel. Nie ufała tu nikomu. - To jest Daphne. Co masz na
myśli?
- Nie sprzedadzą. - Fayth powiedziała to nieomal przepraszającym tonem.
- W takim razie chciałabym się dowiedzieć, co planują z nami zrobić - odparła Rashel.
Rozbroiła jeden zamek i właśnie wkładała wytrych do drugiego. - Dwadzieścia cztery
dziewczyny na wyspie, na której tylko jeden dom jest zamieszkany? To szaleństwo.
- Nie, to czerwona uczta.
Rashel nieruchomiała z dłonią nad zamkiem.
- Co takiego? - spytała bardzo cicho.
- Wyprawiają czerwoną ucztę. Z okazji wiosennej równonocy, tak sądzę. Zaczyna
się jutro o północy.
Daphne wyciągnęła rękę do Rashel.
- Co? Co to jest? Co to jest czerwona uczta? Powiedz mi!
- To ... - Rashel odwróciła wzrok od Fayth. -To taka uczta dla wampirów. Bankiet,
wielkie przyjęcie. Trzy dania. - Rozejrzała się po pokoju. - Czyli trzy dziewczyny. Jest
nas dwadzieścia cztery...
- W sam raz dla ośmiorga wampirów - powiedziała cicho Fayth.
- Czyli każdy wampir wysysa po odrobinie krwi z trzech dziewczyn, tak? - Daphne
z lekkim niepokojem przysunęła się do Rashel. - To właśnie powiedziałaś? Łyczek tu, łyczek
tam.. - przerwała, bo Fayth i Rashel popatrzyły na nią jednocześnie. - Jedna nie..
- Przykro mi, Daphne. Przepraszam, że cię w to wpakowałam. - Rashel wzięła głęboki oddech
i otworzyła drugi zamek, unikając wzroku Daphne. - Czerwona uczta polega na tym, że
jednego dnia wypija się krew z trojga ludzi. Całą krew. Do ostatniej
kropli.
Daphne otworzyła usta, po czym znowu je zamknęła.
- I one nie pękają od tego? - spytała żałośnie. Rashel wbrew sobie uśmiechnęła się blado.
- Ponoć doprowadza je to do niesłychanej ekstazy. Z krwi sił życiowych, zyskują ogromną
moc.- Rashel zerknęła na Fayth. - Ale czerwonych uczt zakazano już jakiś czas temu.
- Podobnie jak niewolnictwa- potwierdziła Fayth. - Ktoś chyba chce wrócić do gry.
- Kto na przykład?
- Wiem tylko, że jakiś wielki bogacz zaprosił do siebie siedmioro najpotężniejszych
przemienionych wampirów na ucztę. Najwyraźniej dba o to, żeby jego goście dobrze się
bawili.
- Pewnie chce zawrzeć jakiś sojusz - powiedziała wolno. Rashel.
- Możliwe.
- Przemienione wampiry kontra lamie.
- Niewykluczone.
- A wiosenne zrównanie dnia z nocą... Pewnie świętują rocznicę pierwszej
przemiany w wampira. Noc. gdy Maya ugryzła Thierry'ego.
- Na pewno.
- Hej, zaczekaj ~ powiedziała Daphne. - Troszkę wolniej dobrze? Skąd wy wiecie o tym
wszystkim? - Daphne wbiła wzrok w Fayth. - O tych wszystkich wampirach, jakiejś Mai.? Ja
nic o nich nie słyszałam.
- Maya była pierwszą lamią - wyjaśniła szybko Rashel, zerkajać na Daphne. - Jest
założycielką rodu wszystkich wampirów, które dorastają i mogą się rozmnażać.
Wampiry przemienione są inne. To ludzie, którzy stali się wampirami na skutek
ugryzienia. Nie starzeją się ani nie mają dzieci.
- I Thierry był pierwszym człowiekiem, który stał się wampirem - dodała Fayth. -Maya
ugryzła go w dzień wiosenniego zrównania dnia z nocą... Tysiące lat temu. Rashel
uważnie przypatrywała się Fayth,
- To może teraz ty odpowiedz mi na pytanie, skąd to wszystko wiesz? Żaden człowiek
nie wie takich rzeczy o świecie nocy, o ile nie jest łowcą wampirów albo przeklętą
Poszukiwaczką.
Fayth się skrzywiła.
- Jestem przeklętą Poszukiwaczką - powiedziała, a Rashel od razu zrozumiała, czemu Fayth
wcześniej mówiła takim przepraszającym tonem.
- Rany.
- Co to jest Poszukiwaczka? - Daphne dźgnęła Rashel.
- Poszukiwaczki Świtu to grupa czarownic, które usiłują doprowadzić do...
właściwie nie wiem czego. Zdaje się, że po prostu tańczą i piją dużo coca-coli -
wyjaśniła Rashel, nie mogąc wyjść ze zdumienia.
- Chodzi o to, żeby wszyscy żyli w harmonii. Żebyśmy przestali się zabijać -
sprostowała Fayth.
- Jesteś czarownicą? - Daphne zmarszczyła nos.
- Nie, człowiekiem. Ale przyjaźnię się z czarownicami. Przyjaźnię się także z
wampirami. Widziałam przypadki, gdy człowiek odkrywał pokrewną duszę w lamii...
- Nie bądź obrzydliwa! - Rashel omal nie zaczęła krzyczeć. Dopiero po chwili odzyskała
panowanie nad sobą. - Dobra, ty lepiej uważaj, Poszukiwaczko. Potrzebuję informacji,
więc zamierzam z tobą pracować. Tymczasowo. Ale uważaj na język
albo zostawię cię tutaj, kiedy już uwolnię całą resztę. Wtedy będziesz sobie żyła w
harmonii z tymi uroczymi ośmioma wampirami.
Mimo starań nie zdołała powstrzymać drżenia głosu. Słowa Fayth odbiły się echem w jej
umyśle, jak gdyby niosły ze sobą szczególne, straszne znaczenie. Zwłaszcza odkrywanie
pokrewnej duszy odcisnęło w niej piętno.
Fayth także zachowywała się dziwnie. Zamiast wpaść w szał, patrzyła na Rashel długo i
uważnie.
- Rozumiem - powiedziała cicho.
Rashel nie spodobał się ten ton.
- Więc wydostaniemy się stąd? Jak w Prison Break? - spytała Daphne, wbijając w
Rashel wzrok.
- Oczywiście. Ale musimy to zrobić szybko. - Rashel zmrużyła oczy. - Zakładałam, że
będziemy mieć więcej czasu.. No i jest jeszcze ten wilkołak. A nawet kiedy się
wydostaniemy. Ta wyspa... Nie damy rady długo przetrwać w dziczy. Jest i zimno, poza
tym mogliby nas wytropić. Jednak musi być jakiś sposób. - Spojrzała na Fayth. -Raczej
nie ma szans, żeby pomogły nam inne Poszukiwaczki, prawda?
Fayth pokręciła głową.
- Nikt nie wie, że tu jestem. Słyszałyśmy, że w bostońskim klubie wampiry
porywają dziewczyny na czerwoną ucztę, i poszłam to sprawdzić. I wpadłam,
zanim zdążyłam złożyć pierwszy raport.
- W takim razie poradzimy sobie same. Świetnie. - Umysł Rashel pracował teraz na
najwyższych obrotach, wypluwają setki pomysłów. - Najpierw sprawdźmy, co mogą te
pozostałe dziewczyny, może któraś nam pomoże...
Fayth i Daphne słuchały uważnie, ale wtedy głos Rashel zagłuszyło coś, czego w tym miejscu
się nie spodziewała. Ktoś wykrzyczał jej imię.
- Rashel! Rashel Łowczyni Wampirów. Rashel Kocica!
Rozd ział 12
Głos był przenikliwy, niemal histeryczny. Któraś z nich zwariowała, pomyślała Rashel,
rozglądając się. Została zdemaskowana.
Ale zdziwienie prędko minęło. Chodziła między rzędami zaglądając dziewczynom w twarze.
- Nyla!
- Wiem, czemu tu jesteś! - Nyala siedziała sztywno na łóżku i wyglądała dokładnie tak samo
jak wtedy, gdy Rashel widziała ją po raz ostatni. Skóra barwy kakao, królewska postawa,
nawiedzone oczy. Była nawet ubrana w ten sam ciemny strój co tamtej nocy, gdy schwytały
Quinna. - Jesteś tu, bo od początku dla nich pracowałaś! Udawałaś, że
łowisz wampiry..
- Zamknij się! - powiedziała rozpaczliwie Rashel. Nyala była tak głośno, że można ją było
usłyszeć po drugiej stronie drzwi. Rashel uklękła na jej łóżku. - Ja niczego nie udaję.
- W takim razie dlaczego jesteś wolna, a my skute? Przeszłaś na ich stronę!
Nazywasz się Kocicą...
Rashel zamknęła jej usta dłonią.
- Posłuchaj mnie - syknęła. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Wszystkie dziewczyny
gapiły się na Nyalę, a Rashel tylko czekała kiedy otworzą się drzwi piwnicy. - Posłuchaj.
Wiem, że mnie nie lubisz i mi nie ufasz, ale musisz przestać krzyczeć. Mamy
tylko jedną szansę, żeby się stąd wydostać.
Nayla oddychała ciężko, wbijając spojrzenie śliwkowych oczu w Rashel.
- Jestem łowczynią wampirów- szepnęła Rashel, marząc, by Nayla jej uwierzyła. - Tamtej
nocy popełniłam błąd, pozwalając jednemu z nich uciec. Przyznaję. Ale usiłuję to naprawić.
Dałam się złapać, żeby ustalić, co tu się dzieje. Zaraz uwolnię te dziewczyny. - Mówiła wolno
i wyraźnie. Miała nadzieję, że Nyala jej uwierzy. - Ale jeśli ludzie nocy dowiedzą się, że
jestem łowczynią, i do tego Kocicą, zabiją mnie w tej samej sekundzie. A wtedy wy nie macie
żadnych szans. - Wzięła oddech -Wiem, że bardzo trudno ci jest mi zaufać, ale proszę cię,
żebyś spróbowała. Możesz się postarać?
Długie milczenie. Nayla spojrzała jej prosto w oczy. Wreszcie przytaknęła.
Rashel zdjęła dłoń z jej ust, usiadła na łóżku i przez chwilę patrzyła na Nyalę.
- Dziękuję. Będę potrzebowała twojej pomocy - powiedziała, po czym pokręciła
głową. - Ale jak ty się tu dostałaś? Jak trafiłaś do klubu?
- Nie trafiłam do żadnego klubu. W środę wróciłam na ulicę przy magazynach.
Pomyślałam, że może spotkam tam tego wampira. I wtedy ktoś złapał mnie od tyłu.
- Och, Nyala...
Środowy wieczór, pomyślała Rashel. Wtedy Daphne widziała, jak Ivan przynosi nową
dziewczynę. Była nią Nyala. Rashel chwyciła się za głowę.
- Nyala, mogłam cię uratować. Byłam tam kolejnej nocy, kiedy Daphne wypadła z
ciężarówki. Pamiętasz to? Gdybym tylko wiedziała...
Nyala nie słuchała.
- Słyszałam taki szept w głowie, który kazał mi spać. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam
ruszyć ręką ani nogą. Ale nie spałam. A potem zaniósł mnie do magazynu i ugryzł. - Mówiła
beznamiętnym, niemal uprzejmym tonem. Tylko wyraz jej oczu zmroził Rashel. - Ugryzł
mnie w szyję. Wiedziałam, że umrę tak jak moja siostra. Czułam,
że wycieka ze mnie krew. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam się ruszyć. Niczego nie
mogłam zrobić. - Nyala uśmiechnęła się dziwnie. - Zdradzę ci sekret. Ono wciąż tam
jest. To ugryzienie. Nie zobaczysz śladu, ale ja je czuję. - Odwróciła głowę, pokazując
Rashel gładką, nietkniętą szyję.
- Nyala... - Rashel czuła się niezręcznie, gdy usiłowała pocieszyć Daphne, ale tym razem nie
musiała się zastanawiać prostu wzięła Nyalę w ramiona i mocno uścisnęła. - Posłuchaj mnie
teraz - powiedziała gwałtownie. - Właściwie to nie wiem co czujesz, bo mnie się to
nie przytrafiło. Ale bardzo mi przykro, bo wiem, co czułaś, kiedy straciłaś siostrę.
- Odchyliła się i spojrzała na Nyalę i potrząsnęła nią. - Musimy walczyć dalej. To jest
ważne. Nie damy im wygrać. Tak?
- Tak... - Nyala rozejrzała się powoli po łóżku, po czym zerknęła na Rashel. - Masz rację.
- W oczach Nyali pojawiło zrozumienie.
- Opracowuję plan ucieczki. Musisz być skupiona i spokojna żeby mi pomóc.
- Dobrze. - Głos Nyali zabrzmiał pewniej. Potem uśmiechnęła się pogodnie. - I wtedy się
zemścimy - szepnęła.
- Tak. - Rashel ścisnęła jej dłoń. - Zemścimy się. Jakoś. Obiecuję.
Wróciła na pryczę, czując na sobie wiele spojrzeń, chociaż nikt nie zadawał pytań. Czuła łzy
w oczach. Wszystko, co się stało, było jej winą. Dziewczyna już wcześniej była na krawędzi.
Z powodu Rashel dała się schwytać i została zaatakowana przez wampira. I teraz... Teraz
Rashel martwiła się, że nawet jeżeli uda im się wydostać z wyspy, Nyala już nie wróci do
zdrowia. Ma jednak racje, pomyślała. Zemsta to jedyny sposób, by wymazać wszystkie
krzywdy, jakie wyrządzono tym dziewczynom.
Znów czuła ogień w piersiach, silę do walki. Pozwoliła, by płomień wypaliły w niej wszelkie
ciepłe uczucia, takie jak litość dla Quinna. To dziwne, wciąż zdarzało jej się myśleć o nim z
litością chociaż dawno postanowiła go zabić.
- Wszystko z nią w porządku? - spytała Daphne z troską. - Pamiętam ją z magazynu.
- Wiem. - Rashel podniosła wytrych i usiadła na pryczy Daphne. Zaczęła majstrować przy jej
kłódkach. - Nie jestem pewna. Wampiry nie żyły z nią w harmonii. - Tu Rashel zerknęła z
goryczą na Fayth, która odpowiedziała poważnym spojrzeniem.
- Nikt nie myśli, że wszyscy ludzie nocy są dobrzy - powiedziała Fayth. - Nie
pochwalamy przemocy. Chcemy z tym wszystkim skończyć.
- Czasem trzeba użyć przemocy, by z nią skończyć - odparła krótko Rashel. Fayth nie
odpowiedziała.
- Ale czemu ona nazywa cię kocicą? - spytała Daphne.
- Tą Kocicą. To imię łowczyni wampirów, która zabiła bardzo dużo wampirów.
- I naprawdę nią jesteś? - Chabrowe oczy Daphne rozszerzyły się nieco.
Rashel wyłamała zamek. Pod ostrzałem spojrzeń tych dwóch dziewczyn nie czuła się już taka
pewna siebie jak przed chwilą. Nie była tak dumna z tego, że jest Kocicą.
- Owszem - odparła, nie podnosząc wzroku. Potem odwróciła się, by spojrzeć na Fayth.
Fayth milczała.
- Zanim się stąd wydostaniemy, będę musiała zabić ich jeszcze trochę - oznajmiła
Rashel. - Uważam, że te wampiry, które nas tu sprowadziły, zasługują na śmierć
dużo bardziej niż ktokolwiek inny. Więc pozwólcie, że ja się tym zajmę i już nie
będziemy się już o to kłócić, dobrze? - Otworzyła drugi zamek i Daphne mogła
rozprostować nogi. Fayth pokiwała tylko głową.
- W porządku. Posłuchajcie. Po pierwsze, trzeba jakoś zorganizować te dziewczyny. -
Rashel zaczęła uwalniać z łańcuchów Fayth. - Przejdziecie się po sali i porozmawiacie z
każdą indywidualnie. Chcę wiedzieć, która nam pomoże, a której umysł jest ciągle pod
kontrolą wampirów. Szczególnie interesuje mnie to, która z nich umie żeglować.
- Żeglować? - spytała Fayth.
Na tej wyspie nie ma bezpiecznych miejsc. Musimy stąd uciekać. W porcie są teraz cztery
motorówki, ktoś musi je sterować. - Rashel spojrzała na Fayth. - Chcę, żebyście
przyprowadziły mi tu co najmniej dwie rozsądne dziewczyny, które nie zatopią łodzi. Jasne?
Daphne i Fayth popatrzyły po sobie i kiwnęły głowami.
- Tak jest, szefie - wymamrotała Daphne.
Rashel usiadła na pryczy, ważąc w ręku łańcuch, i zamyśliła się. Nie musiała mówić Daphne
-na razie - że wcale nie planowała ucieczki z wyspy na łodziach.
Pół godziny później Daphne i Fayth stały przed nią całe rozpromienione. To znaczy Daphne
promieniała, bo Fayth miała na twarzy smutny uśmiech, który powoli zaczynał doprowadzało
Rashel do szału.
- Oto Anne-lise - powiedziała Daphne, prowadząc Rashel do pryczy. - Pochodzi z Danii.
Brała udział w wyścigach wokół I. Antiguy. W każdym razie twierdzi, że da sobie radę z
łódką.
Dziewczyna na pryczy była jedną z najstarszych. Miała osiemnaście czy dziewiętnaście lat,
blond włosy, długie nogi i figurę walkirii. Rashel od razu ją polubiła.
- A to Keiko - powiedziała z charakterystyczną prostotą Fayth - Jest jeszcze młoda, ale
twierdzi, że wychowała się na łódce.
Rashel nie poczuła do niej szczególnego zaufania. Keiko była malutka, miała czarne włosy
lśniące jak jedwab i małe różowe usta. Wyglądała jak laleczka. - Ile ty masz lat?
- Trzynaście - odparła cicho Keiko. - Ale urodziłam się w Nantuckct. Moi rodzice
mają jacht „Cierę Sunbridge". Chyba dam radę zrobić to, o co prosicie, tylko mogę
mieć kłopoty z nawigacją.
- Nikt inny się nie zgłosił- szepnęła Daphne.- Musimy jej zaufać.
- Nawigacja nie sprawi ci kłopotu, popłyniemy prosto na zachód - powiedziała Rashel,
uśmiechając się zachęcająco do Keiko. - W każdym razie lepiej zgubić się na oceanie niż
zostać tu. - Skinęła na Daphne i Fayth, po czym wróciła na pryczę.
- W porządku, dobra robota, Masz rację, musimy jej zaufać, nie mamy wyboru.
Potrzebujemy przynajmniej dwóch łodzi. Czego jeszcze się dowiedziałyście?
- Te, które z nami przyjechały, nadal nie kontaktują. Huanita i Missy. Kłopoty
może sprawiać jeszcze twoja kumpela Nyala. Jest trochę niestabilna, jeżeli
rozumiesz, co mam na myśli
Rashel przytaknęła.
- Kontrola umysłu może stanowić problem. Kiedy oprzytomniały dziewczyny,
które przyjechały z tobą, Fayth?
- Jakiś dzień po przyjeździe. Ale to niejedyny problem Rashel. Anne-lise i Keiko
posterują łódkami, ale raczej nie dziś.
- Nie możemy czekać do jutra - powiedziała niecierpliwił Rashel. - Nie wolno nam tak
ryzykować!
- Chyba nie mamy wyboru. Wszystkie dziewczyny są na środkach uspokajających.
- Jak to? - Rashel zamrugała, po czym przymknęła oczy. No
tak.
- W jedzeniu - wyjaśniła Fayth, a Rashel pokiwała głową zrezygnowana. - Od razu
zorientowałam się, że dodają do niego prochy. Większość dziewczyn wolała jednak
jeść. Nie chciały wiedzieć, co się z nimi stanie.
Rashel potarła czoło. Nic dziwnego, że dziewczyny nie zadawały jej żadnych pytań. Nic
dziwnego, że nie krzyczały. Były po prostu naćpane.
- Od tej pory nie pozwalamy im jeść - zarządziła. - Muszą być zupełnie przytomne.
- Spojrzała na Fayth. -No dobrze. W takim razie czekamy. Jak często przynoszą
jedzenie?
- Dwa razy dziennie. Koło południa i o ósmej wieczorem Zabierają nas wtedy
parami do łazienki.
- Kto to robi?
- Rudi. Czasem zabiera też ze sobą drugiego wilkołaka.
Daphne przygryzła wargę.
- Mamy sprzęt na wilkołaki?
Rashel się uśmiechnęła. Wyjęła nóż i wyciągnęła z pochwy ozdobny guz, pod którym ukazało
się ostrze. Odwróciła guz i wsunęła go z powrotem do pochwy, przemieniając ją w mały
bagnet. Pochwa stanowiła teraz broń niezależną od noża.
- Norze pokryte jest srebrem - stwierdziła z satysfakcją. - Więc tak, mamy sprzęt na
wilkołaki.
- Widzisz? - powiedziała Daphne do Fayth. - Ta dziewczyna myśli o wszystkim.
Rashel odłożyła nóż.
- W porządku. A teraz porozmawiajmy ze wszystkimi jeszcze raz. Muszę
przedstawić im mój plan. Jutro potrzebna nam będzie współpraca i precyzja. I
sporo szczęścia, pomyślała.
- Wyżerka!
Rudi przeszedł się między pryczami, ciskając na obie strony paczuszki, które wyjmował z
plastikowej torby. Wygląda zupełnie jak treser rzucający śledzie fokom, pomyślała
Rashel. Wyjrzała na korytarz. Drugi wilkołak się nie pojawił. Dobrze.
To byłą długa noc i jeszcze dłuższy dzień. Dziewczyny słabły z głodu, niewygody i tego, że z
każdą godziną bez leków uspokających coraz bardziej się bały. Kilka z nich było nieufnych
po zdarzeniu z Nyalą.
- Szamajcie, małe. Musicie być silne. - Na kolanach Rashel wylądowała ciepława paczuszka,
druga uderzyła w materac. W środku kryło się to samo, co dostały na śniadanie: hot dogi
wysmarowane musztardą i prochami. Dziewczyny musiały przetrwać o szklance soku
grejpfrutowego.
Gdy Rudii odwrócił się, by cisnąć Huanicie jej porcję, Rashel bezszelestnie podniosła się z
pryczy. Jednym, miękkim ruchem zerwała się i skoczyła prosto na swoją ofiarę.
- Nawet nie piśnij - szepnęła Rudiemu do ucha. - I nie myśl o tym, żeby się
przemienić.
Wykręciła mu rękę, trzymając srebrny nóż przy gardle. Rudi nie zdążył nawet zareagować.
Wszędzie leżały rozrzucone hot - dogi.
- A teraz porozmawiajmy sobie o dżiu-dżitsu. To się nazywa prawidłowo wykonane
trzymanie. Opór sprawi silny ból. Rozumiesz mnie, Rudi? - Rudi wzdrygnął się, więc
Rashcl nacisnęła. Zawył i wspiął się na palce.
- Cicho. Chcę wiedzieć, gdzie jest drugi wilkołak?
- Pilnuje doku.
- Kto jeszcze siedzi w doku?
- Ja... Nikt.
- Czy ktoś jest na schodach lub w kuchni? Nie kłam, Rudi bo się wkurzę.
- Nie. Wszyscy są w pokoju zebrań.
Rashel skinęła na Daphne, która wyskoczyła z łóżka.
- Pamiętajcie, szybko i cicho - powiedziała, jakby awansowała na sierżanta
prowadzącego musztrę.
Gdy dziewczyny zrzuciły kołdry i stanęły obok prycz, Rashel poczuła, że Rudi zaczyna się
wić.
- Co tu się... Co tu się dzieje?
- Rudi, spokojnie. - Wciąż trzymając łokieć wilkołaka. Rashel znów nacisnęła delikatnie
na jego staw i popchnęłą do wyjścia. - Ty pierwszy. Otworzysz nam drzwi na górze.
- Anne-lise i Keiko z przodu - poleciła Daphne. - Missy tu po prawej. Idziemy.
- Nie mogę ich otworzyć. Nie mogę. Zabiją mnie - wymamrotał Rudi, gdy Rashel
zmusiła go do wejścia na schody.
- Rudi, popatrz na te młode kobiety. - Rashel odwróciła wilkołaka tak, by mógł przyjrzeć
się więźniarkom. Stały, wpatrywały się z nienawiścią w swojego oprawcę, oddychając
płytko. - Jeśli nie otworzysz tych drzwi, zwiążę cię i zostawię z nimi sam na sam... I z
tym srebrnym nożem. Obiecuję, że cokolwiek wampiry ci zrobią, to będzie gorsze.
R
UDI
popatrzył na dziewczyny. Bez względu na wiek i wzrost stanowiły siłę
- Otworzę drzwi.
- Grzeczny chłopiec.
Rudi niezręcznie przekręcił klucz w zamku. Gdy w końcu się z nim uporał, Rashel wypchnęła
go przez drzwi, rozglądając się w napięciu. Jeśli wampiry jednak tu były, musiała
błyskawicznie zmienić taktykę.
Jednak w kuchni nikt na nich nie czekał, a gdzieś z głębi domu dochodziła głośna muzyka.
Rashel uśmiechnęła się dziko. Na takie szczęście nawet nie liczyła. Ta muzyka mogła ocalić
dziewczynom życie.
Zepchnęła Rudiego z drogi i skinęła na Daphne. Daphne stała u szczytu schodów, wskazując
drogę kolejnym dziewczynom. Fayth poprowadziła pochód, za nią podążyła walkiria,
Annelise
i malutka Keiko. Rashel była dumna, że dziewczęta przedostały się tak szybko na górę.
- Dobra- szepnęła, ciągnąc Rudiego z powrotem na klatkę. - ostatnie pytanie. Kto
wydaje ucztę?
Rudi pokręcił głową,
- Kto cię wynajął? Kto kupił niewolnice? Kim jest klient?
- Nie wiem! Powtarzam ci! Nikt nie wie, kto nas wynajął. Wszystko zostało
załatwione przez telefon!
Rashel się zawahała. Chciała przesłuchiwać go dalej, ale w tej chwili najważniejsze było to,
by wydostać dziewczyny
Daphnee wciąż czekała w kuchni, obserwując Rashel.
Rashel popatrzyła na nią, a potem bezsilnie na krzaczastą brodę Rudiego. Powinna go zabić.
To
było jedyne rozsądne wyjście i to właśnie zamierzała zrobić. Uczestniczył w porwaniu
dwudziestu
czterech dziewczyn i dobrze się przy tym bawił.
Ale Daphne patrzyła. A Fayth zmroziłaby Rashel wzrok gdyby się o tym dowiedziała. Rashel
wypuściła powietrze.
- Ś pij dobrze- powiedziała, po czym uderzyła Rudiego w tył głowy rękojeścią noża.
Osunął się na posadzkę nieprzytomny, a Rashel zamknęła za nim drzwi.
- Idziemy! - powiedziała szybko do Daphne. Daphne omal nie wyrwała się przed nią.
Razem wyszły przez tylne drzwi i ruszyły na ścieżkę wiodącą przez wzgórze. Rashel
poruszała się szybko, niemal skacząc po ubitej dzikiej trawie. Szybko dogoniła
dziewczęta.
- Fantastycznie, Missy - szepnęła. - Cicho i spokojnie, Nyala, ty kulejesz, boli cię
noga? Czy możemy iść trochę szybciej?
Wysunęła się na czoło pochodu.
- W porządku. Anne-lise i Keiko, kiedy dotrzemy na miejsce, ja zajmę się
strażnikiem. A wy wiecie już, co robić.
- Ustalić, które motorówki możemy wziąć. Zniszczyć co się da na pozostałych i
odcumować je, żeby odpłynęły od brzegu. Potem podzielić się dziewczętami i
płynąć na zachód -recytowała Anne-lise.
- Właśnie. Musicie dotrzeć do lądu, a potem zadzwonić do Straży Przybrzeżnej.
Ale nie od razu - wtrąciła Keiko. - Wielu
Wyspiarzy używa krótkofalówek zamiast
telefonów. Wampiry mogą je monitorować.
Rashel ścisnęła ją za ramię.
- Mądra z ciebie dziewczyna. Wiedziałam, że nadajesz się do tej roboty. I
pamiętajcie, jeśli zadzwonicie do straży, nie podawajcie prawdziwej nazwy łódki i
nie wspominajcie o tej wyspie. - Nie można wykluczyć, że i w straży świat nocy ma
swoich ludzi.
Znalazły się u stóp wzgórza i do tej pory nie rozległ się żaden alarm. Rashel jeszcze raz
przypatrzyła się idącej grupie, po czym zdała sobie sprawę, że Daphne stoi tuż za nią.
- Wszystko w porządku?
- Jak na razie - odparła Daphne bez tchu. - Jesteś w tym świetna, wiesz? Tak je
zachęcasz i w ogóle...
Rashel pokręciła głową.
- Po prostu staram się utrzymać je razem, aż będą bezpieczne.
- Chyba to właśnie powiedziałam. - Daphne się uśmiechnęła.
Przystań była dokładnie pod nimi, łódki obijały się o siebie z cichym stukotem na lśniących
wodach oceanu. Srebrzyste światło nadawało tej scenie pocztówkowy wygląd. Znów wyrwała
się do przodu.
- Poczekajcie na mnie - poleciła. -A teraz pokażę ci, w czym naprawdę jestem
dobra - rzuciła do Daphne.
Pokonała kilka metrów piasku i skał i znalazła się na przystani. Poruszała się cicho, z nożem
w ręku. Chciała załatwić sprawę z wilkołakiem najciszej jak się da.
Nagle z cienia wyskoczył jakiś ciemny kształt. Stwór spojrzał na Rashel, odrzucił łeb do tyłu i
zawył.
Rozd ział 13
Rashel wiedziała, że musi powstrzymać strażnika, zanim wyda jakikolwiek dźwięk.
Posiadłość
wampirów mieściła się nieco dalej na wzgórzu, a jej okna wychodziły na otwarte morze - no i
muzyka powinna stłumić wszelkie hałasy - ale lepiej, żeby nikt niczego nie usłyszał, dopóki
dziewczyny nie znajdą się w bezpiecznej odległości.
Rashel rzuciła się gwałtownie na wilkołaka, atakując go w klatkę piersiową. Słyszała, jak
wypuszcza powietrze, padając na plecy. Dobrze. Nie będzie mógł zawyć. Przygniotła go
kolanami.
- To jest srebro - syknęła, przyciskając mu ostrze do gardła. - Bądź cicho albo go
użyję.
Wilkołak wbił w nią wściekły wzrok. Miał splątane włosy i całkiem zwierzęce oczy.
- Czy na łódkach ktoś jest? - Gdy nie odpowiedział. Rashel przycisnęła ostrze mocniej. -
Jest?
- Nie - wycharczał niemal bez tchu. Jego zęby zaczęły się zmieniać, wyostrzać i wydłużać...
- Nie waż się... - zaczęła Rashel, ale wilkołak zaczął się szarpać. Postanowił zrzucić ją z
siebie.
Rashel mogła lekko poruszyć nadgarstkiem, by zatopić srebrne ostrze w jego gardle. Wolała
jednak zrobić salto w tył chowając głowę i lądując na prawym kolanie. Kiedy wilkołak na nią
skoczył, wbiła mu osłonięty pochwą nóż w szczękę. Upadł nieprzytomny.
Jaka szkoda, chciałam go wypytać o klienta. Rashel .spojrzała w stronę brzegu. Daphne,
Anne-lise i Nyala przybiegły do niej na nabrzeże, ściskając w rękach kamienie i drewno.
Chciały mi pomóc, pomyślała Rashel, i myśl ta napełniła ją dziwnym ciepłem.
- W porządku - uspokoiła je. - Anne-lise i Keiko, idziecie za mną. Cała reszta
zostaje tutaj. Daphne, ty na straży,
W ciągu kilku minut we trójkę sprawdziły motorówki i znalazły dwie, z którymi dałyby sobie
radę. Anne-lise zdemontowała silniki pozostałych łodzi.
- Wyjęłam z nich wirniki i solenoidy - powiedziała tajemniczo, wyciągając do Rashel
usmarowaną dłoń.
- Świetnie! W takim razie puśćcie je na wodę. Cała reszta niech wskakuje na łódki.
Jak najszybciej znajdźcie sobie miejsca. I nie stójcie. - Rashel przesunęła się
na tył grupy. Fayth obejmowała kilka dziewczyn, które bały się wypłynąć na mroczny ocean.
- No już, dalej. - Chciała pogonić je jak stado kurczaków. I
wtedy właśnie to się stało.
Ostrzeżenie nadeszło ułamek sekundy wcześniej - tuż za Rashel trzasnęła ułamana gałązka. A
potem coś uderzyło ją ze straszliwą siłą w sam środek pleców. Wylądowała na ziemi,
wypuszczając nóż z ręki.
Co gorsza, straciła też panowanie nad umysłem. Nie była na to gotowa. Ostrzeżenie jej nie
wystarczyło, bo już wcześniej straciła zanshin.
Nie miała już daru nieskończonej koncentracji. Straciła swój jedyny cel. Dawniej skupiała się
tylko na jednej rzeczy: zabijaniu ludzi nocy. Nie wahała się ani przez chwilę
Jednak teraz... Tego wieczoru już dwukrotnie dała plamę, gdy ogłuszyła dwa wilkołaki,
zamiast je zabić. Była zdezorientowana i niepewna. I w rezultacie niegotowa.
Słyszała w uchu dziki charchot. Czuła palący ból w dole pleców. Zwierzęce szpony. Siedział
na niej wilk.
To Rudi musiał uwolnić się z piwnicy.
Rashel próbowała go zrzucić. Usiłowała wyczołgać się spod niego, osłaniając rękami gardło.
Wilkołak był za ciężki i za bardzo wściekły. Zatopił pazury w jej ciele jak drwal wbijający
siekierę w szczapę. Charczący pysk raz po raz zbliżał się do jej gardła. Rashel widziała jego
zjeżoną sierść.
Poczuła ogień na żebrach, to pazury wilkołaka przeszyły na wylot jej koszulę. Zignorowała
ból. Myślała tylko o tym, by osłonić gardło. Unosząc się na jednym łokciu, drugą ręką
sięgnęła po nóż.
Nic z tego. Nie potoczyła się wystarczająco daleko. Widziała tylko ostre, wilgotne zęby,
czarne dziąsła i płonące żółte oczy. Jej twarz pochłonął gorący wilczy oddech. Każde
szczęknięcie pyska wilkołaka niosło ze sobą głuchy dźwięk. Rashel pozostało tylko jedno:
blokować każde kolejni kłapnięcie. Ale nie mogła tak robić w nieskończoność. Już teruaz
zaczynała się męczyć.
To już koniec, pomyślała. Dziewczyny, które mogłyby jej pomóc - Daphne, Nyala i Anne-lise -
były po
drugiej stronie przystani albo na łódkach. Pozostałe z pewnością za bardzo się bały, by
próbować. Rashel
została sama i wkrótce umrze.
Moja wina, pomyślała lekko zamroczona. Trzęsły jej się ręce. Była zakrwawiona. Z każdą
chwilą słabła. I wilk to czul. Ledwo o tym pomyślała, popełniła błąd. Ręka ześliznęła jej się
na bok, odsłaniając gardło. Jak w zwolnionym filmie zobaczyła, jak szczęki wilka otwierają
się szeroko i zbliżają do jej szyi. Widziała triumf w jego żółty oczach. Wiedziała, ogarnięta
dziwnym poczuciem rezygnacji, że następne, co poczuje, to zęby rozszarpujące jej ciało.
Przykro mi, Daphne, pomyślała. Przepraszam, Nyalo. Uciekajcie i bądźcie bezpieczne. Wtedy
czas
się zatrzymał.
Wilk stanął w pół gestu, wykrzywiając łeb do tyłu. Miał rozszerzone oczy i otwarte szczęki,
ale już się nie poruszał. Wyglądał tak, jak gdyby zaraz mógł zawyć.
Ale nie wydał żadnego dźwięku. Legł na ziemi jak gorący rozedrgany worek, z
zesztywniałymi łapami. Rashel wyczołgała się spod ciała.
I zobaczyła, że z podstawy czaszki wilkołaka wystaje jej nóż.
Nad nią stał Quinn.
- Nic ci nie jest?
Oddychał bardzo szybko, ale wyglądał spokojnie. Księżyc oświetlał jego czarne włosy.
Cały świat nagle zogromniał, zadrżał i dziwnie się rozświetlił. Rashel wciąż odnosiła
wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Wbiła wzrok w Quinna, potem
spojrzała na wybrzeże.
Dziewczyny stały rozproszone po całej przystani, jak gdyby biegły w różnych kierunkach i
ktoś zatrzymał je w pół kroku. Niektóre były już na pokładzie łodzi, inne zmierzały w jej
stronę. Daphne i Nyala były zaledwie kilka metrów od niej, ale obie zamarły wpatrzone w
Quinna. Na twarzy Nyali malował się strach, nienawiść i rozpoznanie. Fale uderzały cicho o
dok.
Myśl. Myśl, dziewczyno, powiedziała sobie Rashel. Jeszcze nigdv nie znalazła się w tak
dziwnym, tak intensywnym stanie świadomości. Miała ręce zimne jak lód i wydawało jej się,
że płynie, ale poza tym myślała jasno.
Wszystko zależało od tego, jak zachowa się przez najbliższych kilka minut.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała cicho. W tej samej chwili rzuciła Daphne najszybsze i
najbardziej wyraziste spojrzenie w życiu. Znaczyło: „Idźcie już". Miała nadzieję, że Daphne
zrozumie.
- Właśnie straciłeś strażnika - powiedziała, próbując się podnieść.
Przyciągnij jego uwagę.. Ruszaj się. Zmuś go do mówienia.
- Niezbyt dobrego strażnika. - Quinn przypatrywał się z obrzydzeniem kupce futra.
"Uciekaj, Daphne, biegnij! -pomyślała Rashel. Wiedziała, że dziewczyny wciąż mają szansę
na
ucieczkę. Na ścieżce nie pojawiły się żadne nowe wampiry, co znaczyło, że Rudi za bardzo
się bał albo za bardzo się wściekł, by podnieść alarm. I to była jedna dobra rzecz w
wilkołakach: działały impulsywnie. Teraz, to Quinn stanowił główne niebezpieczeństwo.
- Niezbyt dobrego? - spytała. - Bo zniszczył towar? - Odkleiła od żebra poszarpany
strzęp koszuli.
Quinn odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał. Rashel poczuła ukłucie w klatce piersiowej, ale
wykorzystała tę chwilę, żeby zmienić pozycję. Siedziała obok wilka, lewą rękę miała na
poziomie noża.
- Zgadza się - odparł Quinn z dzikim i gorzkim uśmiechem. - Poczynał sobie nieco zbyt
śmiało. Omal nie poddałaś się niewłaściwemu rodzajowi ciemności, Shelly. A tak w
ogóle skąd miałaś srebrny nóż?
On nie wie, kim jestem, pomyślała Rashel. Poczuła jednocześnie ulgę i żal. Quinn wciąż
uważa
mnie za jakąś dziewczynę z klubu. Może i za łowczynię wampirów, ale nie za Kocicę, którą
sam nazwał „dobrą".
W każdym razie teraz nie jest skoncentrowany.
Jeśli zabiję go jednym ciosem, zanim zdąży krzyknąć, dziewczyny zdołają uciec.
Zerknęła na przystań, z rozmysłem chcąc przyciągnąć jego spojrzenie. Ale on nie obejrzał się
za siebie, a Daphne i pozostałe dziewczęta wcale nie uciekały.
Nie chcą beze mnie płynąć. Idiotki!
Teraz albo nigdy, pomyślała Rashel.
- No cóż. Myślę, że ocaliłeś mi życie. Dziękuję.
Nie podnosząc wzroku, wyciągnęła do niego prawą rękę. Quinn wydawał się zdziwiony i
automatycznie zareagował tym samym gestem.
Rashel zaatakowała szybkim ruchem jak wyprężający się wąż.
Jej prawa dłoń zacisnęła się mocno na jego nadgarstku, lewą sięgnęła po nóż. Palcami objęła
rękojeść, po czym pociągnła. Pochwa wraz z srebrnym ostrzem została w szyi wilkołaka.
Dokładnie tak jak Rashel zaplanowała. Nóż, prawdziwy drewniany nóż trzymała teraz w
dłoni.
Wtedy Quinn spróbował ją rzucić. Zareagowała odruchowo. Poruszała się świadomie,
przewidując wszystkie jego ataki i blokując je, zanim zdołał wykonać ruch. Ich walka
przemieniła się w taniec. Rashel, szybsza niż myśl, pełna gracji jak lwica, odpowdała na
każde jego posunięcie. Zanishin na maksa.
Na koniec przyszpiliła go, błyskawicznie przystawiając mu nóż do gardła.
Teraz. Szybko. Skończ to! Nie drgnęła.
Musisz, powiedziała sobie. Szybko, zanim zawoła resztę. Zanim użyje telepatii. Przecież
wiesz, że
potrafi to zrobić.
W takim razie czemu nie próbuje?
Quinn leżał bez ruchu. Ostrze drewnianego noża tkwiło w zagłębieniu jego szyi, dokładnie
tam, gdzie rozchylał się ciemny kołnierz. Jego gardło wydawało się blade w świetle księżyca,
włosy czerniały na piasku.
Za Rashel rozległ się odgłos kroków. Usłyszała pośpieszny, płytki oddech.
- Daphne, zabierz łódki i uciekaj. Zostaw mnie tu. Rozumiesz?
- Ale Rashel!
Zrób to. Natychmiast!- Rashel włożyła w te słowa siłę, o jaką się nawet nie
podejrzewała. Usłyszała, że Daphne gwałtownie nabiera powietrza, potem odgłos
oddalających się kroków.
Przez cały ten czas nie spuszczała wzroku z Quinna.
Zielonoczarne ostrze noża lśniło w blasku księżyca, tak jak wszystko inne, i wyglądało
niemal jak płynne srebro. Lignum vitae. Drzewo Życia miało przynieść Quinnowi śmierć.
Jedno pchnięcie- w gardło. Drugie - w samo serce.
- Przykro mi - szepnęła Rashel,
Mówiła szczerze. Naprawdę żałowała, że musi to zrobić, nie miała wyjścia. Musiała uczynić
to dla Nyali, dla wszystkich tych dziewczyn, które zostały porwane i zwabione tutaj. Dla
bezpieczeństwa innych.
- Jesteś łowcą- stwierdziła cicho Rashel, walcząc z emocjami. - Ja także. Oboje
rozumiemy. Tak to właśnie jest. Zabijasz albo zostajesz zabity. Wszystko
sprowadza się właśnie do tego. - Urwała, żeby zaczerpnąć powietrza. - Rozumiesz?
- Tak.
- Jeśli cię nie powstrzymam, na zawsze pozostaniesz zagrożeniem. A na to nie mogę
pozwolić. Nie mogę dopuścić, że byś skrzywdził jeszcze kogokolwiek. -Zdawała sobie
sprawę z tego, że kręci głową, usiłując mu to wytłumaczyć. Czuła ból w płucach i łzy
napłynęły jej do oczu. - Nie mogę...
Quinn nie odezwał się słowem. Patrzył na nią czarnymi i bezdennymi oczami. Miał lekko
zmierzwione włosy na czole, ale poza tym nie było po nim widać żadnych śladów walki. Nie
będzie stawiał oporu, uświadomiła sobie Rashel.
Muszę zrobić to szybko i bezboleśnie. Nie może czuć, jak drewno przeszywa mu gardło.
Rashel
zmieniła uchwyt i uniosła nóż nad klatką piersiową wampira. Obiema rękami nakierowała
nóż na jego serce. Jedno pchnięcie i będzie po wszystkim.
Po raz pierwszy, odkąd zaczęła zabijać istoty nocy, nie wypowiedziała swojej kwestii. W tej
chwili nie czuła się Kocicą. Nie mściła się za swoją krzywdę. Robiła to, co konieczne.
- Przykro mi - szepnęła i zamknęła oczy.
- Ten kotek ma pazurki - odparł.
Rashel zacisnęła mięśnie.
I otworzyła oczy.
- No dalej - powiedział Quinn. - Zrób to. Powinnaś była mnie zabić za pierwszym razem.
- Patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem jak Fayth. Widziała w jego oczach księżyc.
Na jego twarzy nie widać było ani dzikości, ani goryczy, ani szyderstwa. Miał poważny i
może nieco zmęczony wyraz twarzy.
- Powinienem był się zorientować wcześniej. Że to ciebie spotkałem w piwnicy.
Wyczułem, że coś w tobie jest, tylko nie wiedziałem co. Przynajmniej zobaczyłem
twoją twarz.
Ręka Rashel nie poruszyła się.
Co się ze mną dzieje? Traciła zdecydowanie. Całe jej ciało osłabło. Czuła, że zaczyna się
trząść.
Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie może się opanować.
- Wszystko co mówiłaś było prawdą - powiedział. - Tak to musi się skończyć.
Inaczej ja zabiję ciebie. To już chyba lepsza jest ta pierwsza opcja. - Wyglądał na
wyczerpanego. Albo chorego. Odwrócił głowę i zamknął oczy.
- Tak- odparła Rashel głosem wypranym z emocji. Czy on na prawdę w to wierzył?
- Poza tym teraz, gdy widziałem już twoją twarz, nie mogę znieść swojego
odbicia w twoich oczach. Wiem, co o mnie myślisz.
Rashel opuściła ręce.
Bezwładnie. Ostrze noża odwróciła do góry. Siedziała tak, opierając dłonie na jego piersiach,
i wpatrywała się w dziki krzew malin rosnący na skale,
Zawiodła Nyalę, jej siostrę i niezliczonych innych ludzi, ludzi dnia. Zawiodła ich, gdy
naprawdę jej potrzebowali.
- Nie mogę cię zabić - szepnęła. - Na Boga. Nie mogę. - Pokręcił głową, nie otwierając
oczu. Czekała na atak, ale Quinn nie wykonał żadnego ruchu.
W końcu spojrzał jej w oczy.
- Już ci mówiłem. Jesteś głupia.
Rashel uderzyła go w podbródek. Rękojeść sztyletu wbiła mu się w szczękę. Nie zrobił nic,
by uniknąć ciosu. Stracił przytomność.
Rashel otarła policzki i podniosła się, by znaleźć coś, czym mogłaby go związać. Całe jej
życie właśnie legło w gruzach. Nic z tego nie rozumiała. Mogła tylko starać się skończyć to,
po co tu przyjechała.
Działanie, tego właśnie potrzebowała. Myślenie mogło poczekać. Musiało
Wtedy zerknęła na przystań.
Nie mogła w to uwierzyć. Odkąd krzyknęła na Daphne, minęły wieki. A one wciąż tam były!
Łodzie wciąż stały przy brzegu, dziewczyny wciąż włóczyły się po przystani, a Daphne
właśnie do niej biegła.
Rashel wyszła jej na spotkanie. Chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła
- Wynoście się stąd! Zrozumiałaś? Co mam zrobić, wrzucić was do wody?
Oczy Daphne były wielkie i chabrowe. Włosy rozwiały się, gdy Rashel nią potrząsnęła.
- Ale teraz możesz płynąć z nami! - wystękała, gdy Rashel wreszcie przestała ja szarpać.
- Nie mogę! Mam tu jeszcze sporo do zrobienia.
- Na przykład co? - Spojrzała na wzgórze, po czym znowu skoncentrowała się na Rashel. -
Chcesz ich dopaść? Oszalałaś! - Z przerażeniem ujęła dłonie Rashel, wciąż zaciśnięte na jej
ramionach. - Rashel, przecież ich jest ośmioro, tak? Jeszcze Lily i Ivan, i niewiadome kto!
Naprawdę sądzisz, że możesz ich wszystkich pozabijać? Myślisz,
że po prostu ustawią się do ciebie w kolejce?
- Nie, nie wiem. Nie muszę zabić wszystkich. Jeśli dopadnę tego, kto to
zorganizował, klienta, to moja wyprawa będzie warta swojej ceny. Daphne
ze łzami w oczach pokręciła głową.
- Nie, nie będzie tego warta! Nie, jeśli cię zabiją. A to właśnie zrobią. Już jesteś
ranna...
- Będzie tego warta, jeśli powstrzymam go na zawsze - odparła Rashel cicho. Nie mogła
już krzyczeć, brakowało jej sił. Mówiła zdławionym głosem, ale wytrzymała spojrzenie.
- Poproś kogoś, żeby rzucił mi kawałek liny, muszę związać tych gości, A potem
odpływajcie. Nie. Zostawcie mi jeszcze pięć minut, żebym zdążyła dotrzeć
na szczyt wzgórza. Może sześć. W ten sposób zaskoczę ich, zanim się zorientują, że
was nie ma.
Daphne płakała już otwarcie. Rashel nie dała jej dojść do głosu.
- Daphne. Nie mamy czasu. Ktoś na pewno zajrzy do piwnicy przed północą. Liczy
się każda sekunda. Proszę, nie walcz już ze mną.
Daphne otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. W oczach zabłysła jej rozpacz.
- Proszę, postaraj się uważać na siebie - szepnęła. Puściła dłonie Rashel, po czym
mocno ją uścisnęła. - Wszyscy wiemy, że robisz to dla nas. Jestem dumna, że się z
tobą przyjaźnie.
Potem odwróciła się i pobiegła, zgarniając za sobą pozostałe dziewczyny.
Chwilę później cisnęła Rashel dwie liny. Rashel związała najpierw Quinna, potem wilkołaka.
- Sześć minut - powiedziała do Daphne, która przytaknęła usiłując powstrzymać łzy.
Rashel nie zamierzała mówić do widzenia. Nie znosiła tego. Chociaż wiedziała, że nigdy już
nie zobaczy Daphne. Nie oglądając się, wyruszyła na szczyt wzgórza.
Rozd ział 14
Pierwszą osobą, którą Rashel spotkała w rezydencji, był Ivan.
Wciąż sprzyjało jej to samo głupie szczęście, dzięki któremu przeżyła tak długo. Wślizgnęła
się do środka przez tylne drzwi, tą samą drogą, którą wyszła wraz z dziewczynami. Stanęła w
ogromnej cichej kuchni i przez chwilę słuchała muzyki dudniącej gdzieś w głębi domu.
Potem odwróciła się, by sprawdzić piwnicę, i wpadła prosto na Ivana Groźnego, który
właśnie biegł po schodach na górę.
Najwyraźniej odkrył, że zniknęły dwadzieścia cztery cenne niewolnice. Pędził przed siebie z
rozwianym włosem, szeroko otwartymi oczami i wykrzywioną twarzą. W jednej ręce dzierżył
paralizator, w drugiej pęk plastikowych kajdanek- przypominających te, których policja
używa do krępowania prowodyrów zamieszek ulicznych.
Kiedy Rashel nagle pojawiła się na schodach, oczy Ivana jeszcze bardziej się powiększyły.
Wampir otworzył usta ze zdumienia, ale w tej samej chwili stopa Rashel boleśnie zetknęła się
z jego czołem. Rozległ się trzask. Kopniak przewrócił go na plecy. Ivan sturlał się na dół i
uderzył o drewnianą podłogę.
Rashel skoczyła za nim, docierając na dół w pół sekundy po nim. Ale Ivan stracił już
przytomność.
- Co to jest? Miałeś zaprowadzić dziewczyny na górę? -Kopnęła w stertę
plastikowych kajdanek. Jednak Ivan, nieprzytomny, nie odpowiedział.
Rashel spojrzała na zegarek. Była dopiero za kwadrans dziewiąta. Może zamierzał zabrać
dziewczyny do kąpieli. Było za wcześnie na zaczynanie uczty.
Po cichu pobiegła z powrotem na górę i zamknęła za sobą drzwi. Teraz musiała tylko podążać
za dźwiękami muzyki. Musiała się dowiedzieć, gdzie są wampiry, by jak najlepiej je
zaatakować. Zastanawiała się też, gdzie jest Lily.
Z kuchni przeszła do wykwintnej jadalni z ogromnym wbudowanym bufetem
przystosowanym chyba do serwowania pieczonych prosiąt w całości. Rashel miała jednak
straszliwą wizje, że na mahoniowym blacie leży dziewczyna ze związanymi rękami, a kolejne
wampiry podchodzą, by upić łyczek krwi. Błyskawicznie pozbyła się wizji i cicho ruszyła
dalej.
Jadalnia prowadziła na korytarz. Z jego końca dochodziła muzyka. Łowczyni wśliznęła się w
półmrok, zbliżając się powoli do drzwi. Ze szpary pod nimi wydobywało się światło. To tu,
pomyślała.
Zanim zdołała podejść bliżej, światło przesłoniła jakaś postać.
Rashel w mgnieniu oka ukryta się we wnęce. Wstrzymała oddech, obserwując korytarz.
Gdyby wyszły tylko dwa wampiry, mogłaby sobie z nimi poradzić. Ale nikt nie wyszedł i
Rashel zdała sobie sprawę, że ktoś tylko na chwilę przesłonił źródło światła. Dopiero teraz
uświadomiła sobie, jak głośno gra muzyka.
Do pokoju weszła drugimi drzwiami. To był gigantyczny salon przedzielony drewnianym
przepierzeniem. Solidnym, ale ażurowe i zdobne otwory przepuszczały odrobinę światła.
Rashel zatknęła nóż za pas, podkradła się do przepierzenia i wyjrzała na drugą stronę.
Zobaczyła duży pokój wyłożony podobnie jak kuchnia mahoniową boazerią i parkietem z
wiśniowego drewna. Okna w ceglanych oprawach były z matowanego szkła. Rashel zupełnie
niepotrzebnie martwiła się, że ktoś będzie stał na straży. Na kominku płonął wielki ogień,
rozświetlając pomieszczenie. Cały pokój był czerwony i tajemniczy.
I tam właśnie siedzieli wszyscy. Wampiry zgromadzone na czerwoną ucztę.
Siedmiu najpotężniejszych przemienionych wampirów świata. Fayth mówiła prawdę. Rashel
szybko przeliczyła głowy. Owszem, siedem. Nie było wśród nich Lily.
-
Wcale nie wyglądacie tak przerażająco - mruknęła. To była jedna z cech
przemienionych wampirów. W przeciwieństwie do lamii, które mogły decydować, jak bardzo
się zestarzeją, przemienione wampiry na zawsze pozostawały młode, tylko młodzi ludzie
mogli przemieniać się w wampiry. Spróbuj przemienić w wampira kogoś po dwudziestce, a
zobaczysz, jak się wypala. Smaży. Umiera.
Rashel miała wrażenie, że ogląda serial telewizyjny o przyjaciołach z liceum. Siedmiu
młodych facetów różniło się wzrostem i kolorem skóry, ale wszyscy byli wystrojeni i
przystojni jak hollywoodzcy aktorzy. Mogliby żartować o wyprawie na ryby albo szkolnej
potańcówce... Tylko te oczy nie pasowały do obrazka.
To właśnie zdradzało wampiry, pomyślała Rashel. Oczy ukazywały głębię, której zwykły
nastolatek nigdy nie mógłby osiągnąć. Doświadczenie, inteligencję... i chłód. Niektórzy z
tych nastolatków mieli setki lat, niektórzy tysiące. Wszyscy byli śmiertelnie groźni.
W przeciwnym wypadku nie znaleźliby się tutaj. Każdy z nich spodziewał się, że poczynając
od północy, zabije trzy dziewczyny.
Wszystkie te myśli przeleciały przez głowę Rashel w kilka sekund. Zdążyła już zdecydować,
w jaki sposób wkraść się do pokoju i rozpocząć atak. Powstrzymywała ją tylko jedna rzecz.
Było tam siedem wampirów. A ona najbardziej chciała dorwać ósmego. Tego klienta. Tego,
który wynajął Quinna i wydał tę ucztę.
Może to był jeden z nich. Na przykład ten wysoki, czarnoskóry, o władczym wyglądzie. Albo
ten jasny blondyn o dziwnym uśmiechu...
Nie. Nikt tu nie wygląda na gospodarza. Myślę, że to ten który jeszcze się nie zjawił. Ale nie
mogła czekać. Mimo głośnej muzyki wampiry mogły usłyszeć ryk odpływających
motorówek. Może powinna po prostu... Ktoś chwycił ją od tyłu.
Tym razem nic jej nie ostrzegło. I nie była nawet zdziwiona. Jej opinia na temat samej siebie
jako wojowniczki uległa gwałtownemu pogorszeniu.
Zamierzała jednak walczyć. Rozluźniła mięśnie, by zmniejszyć uścisk, po czym sięgnęła
między nogi, żeby złapać napastniku za kostkę. Jedno szarpnięcie pozbawiłoby go
równowagi...
Nie rób tego. Nie chcę cię ogłuszać. Quinn.
Rozpoznała ten głos w umyśle i tę rękę na twarzy. Zarówno telepatyczny przekaz, jak i dotyk
wywarły na niej wrażenie. Nic było tak jak poprzednio: z fajerwerkami. Ale poczuła
przejmujące doznanie jego obecności, jak gdyby tonęła w mrocznym chaosie. Burzy, która
mogła równie dobrze zabić i Quinna. Podniósł ją, po czym wycofał się z pokoju w korytarz.
Zaprowadził ją na górę po schodach. Rashel nie walczyła. Usiłowała oczyścić umysł i czekać
na okazję. Kiedy dotarli do pokoju na piętrze, Quinn zatrzasnął drzwi. Rashel zrozumiała, że
nie będzie żadnej okazji.
Był po prostu zbyt silny i mógł ją ogłuszyć telepatycznie, gdyby spróbowała uciec. Role się
odwróciły. Mogła liczyć teraz nie na to, że w obliczu śmierci zachowa się tak spokojnie jak
on. Przynajmniej położyłoby to kres jej mękom. Puścił ją. Powoli podniosła na niego wzrok.
To co zobaczyła, przyprawiło ją o dreszcze. W jego oczach błyszczała ciemność i chaos, to
samo wyczuwała w jego umyśle. Było to bardziej przerażające niż zimny głód, jaki widziała
w oczach wampirów na dole. A potem się uśmiechnął.
Jego uśmiech był jak tęcza. Rashel wcisnęła plecy w ścianę, usiłując się opanować.
- Oddaj mi nóż.
Po prostu na niego spojrzała. Wyciągnął go zza jej paska i rzucił na łóżko.
- Nie znoszę być ogłuszany - powiedział. - Nie wiem czemu , ale coś mnie w tym
drażni,
- Quinn, zrób to od razu.
- Trochę czasu mi to zajęło, zanim zdołałem się odwiązać. Ilekroć cię spotykam,
zawsze kończę nieprzytomny i zaplątany w sznurek jak świnia. To się robi nudne.
- Quinn... jesteś wampirem. Ja łowczynią. Rób to, co musisz zrobić.
- Zawsze też wygrażamy sobie nawzajem, zauważyłaś? Oczywiście wszystko, co
mówimy, jest prawdą. Zabij lub zostaniesz zabity. Zabiłaś wielu moich ludzi
Rashel-Kocico.
- A ty moich, John.
Odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie. Miał ogromne źrenice.
- Mniej niż sądzisz. Zazwyczaj nie zabijam, by zjeść. Ale owszem, mam swoje
ofiary na koncie. Jak już mówiłem, wiem, co o mnie myślisz.
Rashel milczała. Była wystraszona, zdezorientowana i od długiego czasu spoczywała na niej
zbyt wielka odpowiedzialność. Czuła, że w każdym momencie może się załamać.
- Należymy do dwóch różnych ras. Ras, które nienawidzą się nawzajem. Nie ma
od tego ucieczki. - Popatrzył na nią wielkimi czarnymi oczami i nagle uśmiechnął się
promiennie
- Oczywiście możemy to zmienić.
- O czym ty mówisz?
- Zamierzam przemienić cię w wampira.
Coś w Rashel nagle pękło. Poczuła, że zaraz się przewróci. Nie mógł mówić poważnie. Ale
najwyraźniej jednak tak zamierzał zrobić. Wiedziała to. Czarne, kłębiące się chmury w jego
oczach przegonił na chwilę wiatr.
A zatem tak zamierzał rozwiązać problem, którego nie dało się pokonać. Rzeczywiście chyba
oszalał.
- Przecież wiesz, że nie możesz tego zrobić - szepnęła Rashel.
- Wiem, że mogę. To całkiem proste, wystarczy, że wymienimy odrobinę krwi. To
także jedyny sposób. - Chwycił ją za ramiona tuż powyżej łokci. - Nie rozumiesz?
Dopóki jesteś człowiekiem, prawa świata nocy skażą mnie na śmierć, jeśli cię
pokocham.
Rashel stała bez ruchu, oszołomiona. Quinn urwał na chwilę, jak gdyby sam zdziwił się tym,
co powiedział. Potem roześmiał się dziwnie i pokręcił głową.
- Jeśli cię pokocham - powtórzył. - No i w tym właśnie problem. Bo ja już cię
pokochałem.
Rashel jeszcze mocniej oparła się o ścianę, żeby się nie przewrócić. Nie mogła już myśleć.
Nie mogła nawet oddychać. Miała dreszcze, które nie chciały ustać.
- Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia, Rashel-Kocico. Nie chciałem się do tego
przyznać, ale to prawda. - Wciąż trzymał ją mocno w ramionach, stojąc bardzo blisko, ale
jego oczy wydawały się teraz odległe, zagubione w przeszłości. - Jeszcze nigdy nie poznałem
takiej dziewczyny- powiedział cicho, jak gdyby coś sobie przypominał. -Byłaś silna, a nie
słaba i żałosna. Nie szukałaś własnej zguby. Ale pozwoliłaś mi
uciec. Połączyłaś w sobie siłę i współczucie. I... honor. Oczywiście, że cię
pokochałem. -Jego czarne oczy znów skupiły się na Rashel. Popatrzył jej prosto w oczy. -
Byłbym szalony, gdybym cię nie pokochał.
Upadanie w ciemność... Rashel poczuła przerażające pragnienie, by po prostu wpaść mu w
ramiona. Poddać się. Był tak tak niesłychanie piękny, a moc jego osobowości obezwładniała.
Ona też go pokochała. Oczywiście.
To nagle stało się jasne. Nie podlegało zaprzeczeniom. Już na samym początku poruszył w
niej taką strunę, której nikt wcześniej nie tknął. Był tak podobny do niej - polował, walczył . I
także cenił sobie honor. Nawet gdyby zaprzeczył, gdzieś w głębi zachował swój honor.
Podobnie jak ona poznał ciemną stronę życia, ból i przemoc. Oboje widzieli - i robili rzeczy,
których normalni ludzie by nie zrozumieli.
Powinna go nienawidzić, ale od samego początku widziała w nim swoje odbicie. Czuła więź,
połączenie... Rashel pokręciła głową.
- Nie! - Musiała przestać o tym myśleć. Nie wolno jej było poddać się ciemności.
- Nie powstrzymasz mnie - odparł cicho Quinn. - To powinno ci ułatwić sprawę. Nie
musisz nawet podejmować decyzji. To wszystko moja wina. Jestem bardzo, bardzo zły i
zamierzam przemienić cię w wampira.
Słysząc to, Rashel jakimś cudem odzyskała głos.
- Jak możesz zrobić coś takiego komuś, kogo kochasz? - warknęła.
- Bo nie chcę, żebyś umarła! Bo dopóki jesteś człowiekiem, w każdej chwili narażasz się
na śmierć! - Przybliżył twarz do jej twarzy, niemal dotykając jej czołem. -Nie pozwolę ci
na to, byś dała się zabić - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Jeśli przemienisz mnie w wampira, zabiję się - zagroziła Rashel.
Nareszcie myślała jasno. Chociaż tak bardzo chciała się poddać, ulec ciemności, wiedziała,
jak to się skończy. Stanie się wampirem. Żądza krwi zmuszałaby ją do robienia rzeczy, które
teraz ją przerażały. I niewątpliwie znalazłaby wiele wymówek Stałaby się potworem. Quinn
był wstrząśnięty. Przestraszyła go i widziała to w jego oczach.
- Zmienisz zdanie, gdy będzie po wszystkim - powiedział
-Nie. Posłuchaj mnie, Quinn. - Patrzyła mu głęboko w oczy, by mógł zobaczyć, że
mówi prawdę, - Jeśli przemienisz mnie w wampira, po przebudzeniu przebiję się
własnym nożem. Myślisz, że nie mam dość odwagi?
- Ależ masz. I na tym polega twój problem. - Quinn wyraźnie się wycofywał. Pozorny spokój
pryskał, odsłaniając agonię i rozpaczliwą dezorientację. Quinn naprawdę nie widział innego
wyjścia. Rashel nie potrafiła mu pomóc... Tyle że ona nie spodziewała się przeżyć tej nocy.
Rysy Quinna stwardniały. Widziała, że odpędza wątpliwości.
- Przyzwyczaisz się- powiedział stanowczo, chrapliwym głosem. - Zobaczysz. Zacznij
od dziś.
I wtedy ją ugryzł.
Zrobił to tak szybko... Tak niewiarygodnie szybko... Chwycił ją za brodę i przechylił głowę
na bok. Nie brutalnie. Z bezlitosną precyzją. Zanim Rashel miała czas krzyknąć, poczuła
gorące ukłucie. Zęby, wampirze zęby, nieprawdopodobnie ostre i wydłużone, delikatnie
przebiły jej ciało.
To jest właśnie to. Tak smakuje śmierć.
Zalała ją panika. Oczywiście wcale nie umierała. Jeszcze nie. Pojedyncza wymiana krwi nie
mogła jej nawet przemienić w wampira. Czekały ją powolne tortury... agonia... ból... Wciąż
czekała na ból.
Czuła jednak dziwne ciepło i błogość. Czy on naprawdę pił jej krew? Wiedziała tylko, że
Quinn muska ustami jej szyję, jednocześnie mocno ją obejmując. I... Czuła też jego umysł.
Wszystko stało się naraz, jak gdyby coś eksplodowało. Ogarnęło ją białe światło. Unosiła się
na fali tego światła, a Quinn razem z nią. Światło lśniło wokół nich i przenikało przez nich.
Była teraz złączona z Quinnem. Teraz go znała. Widziała jego duszę, istotę, jakkolwiek to
nazwać, to, co czyniło go Johnem i Quinnem. Razem unosili się w innym wymiarze, w tym
nagim nagim świetle, które ujawniało wszystko i bezlitośnie ukazywało najbardziej skryte
miejsca.
Gdyby ktoś ją zapytał o wrażenia, Rashel musiałaby powiedzieć, że było to potworne i że
najchętniej uciekałaby ze wszystkich sił.
Ale to wcale nie było potworne. Widziała straszne czarne plamy w umyśle Quinna i mroczne
obszary własnej duszy. Splątane, kłujące, straszliwe fragmenty pełne gniewu i nienawiści.
Ale było też tyle innych części, pięknych, silnych i bogatych. Tyle potencjału. Tęczowych
miejsc, które tak bardzo chciały się im wijąc. Plamki drżące od skrywanego światła, które
czekało na uwolnienie.
Tak mało od siebie wymagamy, pomyślała Rashel w osłupieniu, jeśli każdy ma w sobie tyle
możliwości, czemu tak je skrywa ... Moglibyśmy osiągać o tyleż więcej...
Nie chcę ,żebyś była kimś więcej. Jesteś wystarczająco niesamowita już teraz.
To mówił Quinn. Nie głos w umyśle Rashel. Po prostu Quinn Słyszała jego myśli. Rashel
wiedziała, że jej myśli płyną do niego bez żadnego wysiłku.
Przecież wiesz, co chciałam powiedzieć. Czy to nie dziwne? Czy wampiry tak mają? Nic
podobnego nigdy mnie nie spotkało, odparł Quinn. On doznawał jeszcze więcej i Rashel czuła
to bezpośrednio. Ogarnęła ją obezwładniająca słodka fala. Porozumienie między nimi stało
się głębsze, niż mogły to wyrazić słowa.
Cokolwiek się działo, jakkolwiek osiągnęli ten stan, jedno było jasne. W białym świetle,
które odsłaniało ich najgłębsze różnice, chociażby takie, że on był wampirem, a ona
człowiekiem, przestały mieć znaczenie. Oboje byli po prostu ludźmi, John Quinn i Rashel
Jordan. Ludźmi brnącymi przez życiu i walczącymi z bólem.
W umyśle Quinna kryło się wiele krzywd. Rashel wyczuwała je bez słów ani nawet bez
obrazów. Doznawała dokładnie tych samych uczuć, które na zawsze wyryły blizny w
psychice Quinna.
Twój ojciec... zabiłDove. Och, John. John. To takie straszne. Gdy mówiła do niego po
imieniu, zapalały się tęczowe światła. To tę tajemnicę skrywał i to ona zawładnęła jego
umysłem.
Nic dziwnego, że znienawidziłeś ludzi. Po tym wszystkim, co przeszedłeś.
Nic dziwnego, że znienawidziłaś wampiry. Zabiły ci kogoś bliskiego... Matkę? Byłaś taka
młoda... Przykro mi...
Quinn nie radził sobie ze słowami z taką łatwością jak ona, ale teraz nie potrzebowali słów.
Rashel wyczuwała jego żal, wstyd i gorące pragnienie chronienia jej. I wiedziała, jak wielkie
emocje kryją się za jego kolejnym pytaniem. Kto to zrobił?
Nie wiem. Pewnie nigdy się nie dowiem. Rashel nie chciała i ciągnąć tematu. Wolała nie
rozbudzać mrocznej strony Quinna, pragnęła zobaczyć więcej lśniącego światła, by
całkowicie rozświetliło mrok.
Rashel, to może być niemożliwe. Myśl Quinna nie brzmiała gorzko, tylko raczej poważnie i
delikatnie, z lekkim- odcieniem nieskończonego żalu. Może już nie mogę stać się kimś
lepszym...
Oczywiście, że możesz. Każdy może. Rashel przerwała mu z determinacją. Wyczuwała głęboki
chłód, jaki zagnieździł się we wnętrzu Quinna wiele lat wcześniej. Quinn sam tego pragnął.
Nie pozwolę, żebyś cierpiał z zimna, powiedziała, po czym wybrała się na wędrówkę po jego
umyśle, by go ogrzać, ucałować, utulić.
Proszę, przestań. Chyba właśnie mnie zabijasz. Myśl Quinna była zupełnie roztrzęsiona, na
pół poważna, na pół histeryczna, jak bezradny okrzyk kogoś, kto właśnie jest bardzo mocno
łaskotany.
Rashel stała się jedną wielką fontanną radości. Była młoda - jakie to dziwne, że aż do tej
chwili nigdy nie czuła się młoda. Była zakochana i silniejsza niż kiedykolwiek. Doprowadziła
Johna Quinna niemalże do ekstazy. Nic nie mogło jej zatrzymać. Wszystko stało się możliwe.
Ja się wszystkim zajmę, przekazała Quinnowi i stwierdziła z radością, że to rozwiało jego lęki
i smutek, przynajmniej na chwilę. Naprawdę chcesz, żebym przestała? Nie. Quinn był teraz
oszołomiony. I ogarnęła go błogość. Uznałem, że z przyjemnością umrę w ten sposób... Ale...
Rashel nie zrozumiała reszty jego myśli, ale poczuła nowy chłód - coś jak podmuch wiatru. Z
zewnątrz.
Całkiem zapomniała o świecie na zewnątrz. Tu, w kokonie ich połączonych umysłów byli
tylko ona i Quinn.
Ale...
Tam krył się inny świat. Inne istoty. Działy się różne rzeczy. I Rzeczy, którym Rashel musiała
położyć kres.
- Boże, Quinn! To wampiry!
Rozd ział 15
Dźwięk własnego głosu wybudził Rashel z transu. Było tak, jak gdyby nagle musiała
wynurzyć się z głębokiej wody. Wpadła z jednego świata w drugi. Jak gdyby wracała do
własnego ciała. Przez chwilę czuła wyłącznie chaos. Nie wiedziała, gdzie jest ani w jakiej
pozycji... Nagle zorientowała się, gdzie są jej własne ręce i nogi, i zobaczyła żółte światło. Ś
wiatło lampy. Siedziała na piętrze w czyjejś posiadłości na prywatnej wyspie. Quinn trzymał
ją w ramionach.
W jakiś sposób znaleźli się na podłodze. Leżeli, oplatając się ramionami. Rashel trzymała mu
głowę na ramieniu. Nie miała pojęcia, kiedy przestał ją gryźć, ani ile czasu minęło.
Chrząknęła, wstrząśnięta tym, co właśnie nastąpiło.
Ten inny świat, rozświetlony na biało... Tamto miejsce wciąż wydawało się bardziej
rzeczywiste niż lśniące panele podłogi i białe ściany pokoju. Ale było także odizolowane. Jak
sen. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdołają tam wrócić.
- Quinn? - Przestała nazywać go John.
- Tak?
- Wiesz, co się stało? Rozumiesz coś z tego?
- Chyba tak - powiedział. Jego głos brzmiał delikatnie i precyzyjnie. - Dzielenie się
krwią zacieśnia telepatyczną więź. Do tej pory zawsze udawało mi się uniknąć tego
efektu, ale... - Nie dokończył.
- Ale to stało się już za pierwszym razem. A przynajmniej coś podobnego.
Wtedy, kiedy cię poznałam.
- Owszem. No cóż... Chyba... Chyba... - Poddał się i postawił na komunikację bez słów. To
nazywa się pokrewieństwo. Nigdy w to nie wierzyłem i śmiałem się z ludzi, którzy mi tym
opowiadali. Założyłbym się, że...
- Ale co to jest, Quinn? - Rashel także o tym słyszała, zwłaszcza ostatnio. Ale w jej świecie
nigdy się z tym nie zetknęła i chciała, by wampir jej to wyjaśnił. Chodzi o to, że podobno
każda osoba ma na świecie pokrewną duszę. Kiedy się ją odnajdzie, natychmiast się ją
rozpoznaje... I... no cóż, to chyba tyle.
- To się przecież nie powinno zdarzyć między ludźmi i wampirami, prawda? Niektórzy sądzą,
że to jest możliwe miedzy rasami. A nawet, że z jakichś powodów ostatnio zdarza się to
szczególnie często między ludźmi i istotami nocy. Redfernowie szczególnie wyznają tę teorię...
Quinn zamilkł na chwilę, po czym odezwał się głośno.
- Pewnie powinienem ich przeprosić. - W jego głosie zabrzmiało rozbawienie. Rashel
wyprostowała się, co nie było łatwe. Nie chciała teraz tracić kontaktu z Quinnem. Na
szczęście wciąż trzymał ją za rękę.
Wyglądał teraz na bardziej sponiewieranego niż na przystani po walce. Miał włosy w
całkowitym nieładzie i wielkie czarne oszołomione oczy. Rashel spojrzała mu prosto w
twarz.
- Myślisz, że jesteśmy pokrewnymi duszami?
- No cóż. - Zamrugał, - A znasz lepsze wyjaśnienie?
- Nie. - Zaczerpnęła powietrza -Wciąż chcesz przemienić mnie w wampira? Popatrzył na
nią. W jego oczach coś zapłonęło, po czyni utonęło w bólu. Przez chwilę wyglądał tak,
jak gdyby go uderzyła, ale wkrótce był w nim już tylko żal.
- Och, Rashel. - Jednym ruchem pochwycił ją i przytulił. Wtulił twarz w jej włosy. Czuła
jego oddech, oddech jakiegoś chorego i słabego stworzenia. Po chwili jednak odzyskał
panowanie
nad sobą i obudził w sobie siłę. Oparł podbródek na jej głowie.
-
Przykro mi, że musisz o to pytać. Ale rozumiem. Nie chcę przemienić cię w wampira.
Chcę... Chcę, żebyś była taka jak dwie minuty temu. Tak szczęśliwa, tak pełna ideałów...
Brzmiał tak, jak gdyby myślał, że to wszystko jest już stracone.
Ale Rashel poczuła nowy przypływ szczęścia i siły. Quinn się zmienił. Już teraz widziała, jak
bardzo się zmienił. Wrócili do rzeczywistego świata, a on przestał powtarzać, że musi ją
zabić, a ona musi zabić jego.
- Chciałam się tylko upewnić. - Objęła go mocniej. - Nie wiem, co się teraz stanie.
Ale dopóki jesteśmy razem, dam sobie radę ze wszystkim.
Od tej pory jesteśmy razem, na śmierć i życie, powiedział po prostu Quinn.
Tak, pomyślała Rashel. Wciąż wyczuwała w nim smutek, a sama była nieco
zdezorientowana,
ale razem radzili sobie ze wszystkim. Nie musiała go już o nic pytać.
Ufali sobie nawzajem.
- Musimy coś zrobić z wampirami na dole - powiedziała.
- Tak.
- Ale nie możemy ich zabić.
- Nie. Dość już zabijania. Z tym trzeba skończyć. - Quinn brzmiał jak pływak, który
po długiej walce odnalazł grunt pod stopami.
Rashel usiadła i spojrzała mu w twarz.
- Ale nie możemy też pozwolić im tak po prostu odejść. Co, jeśli spróbują jeszcze raz?
Niezależnie od tego, kto zorganizował tę ucztę... - Nagle zdała sobie sprawę, że nie
pytała jeszcze o to Quinna. - Słuchaj, kto właściwie to wszystko zorganizował?
Uśmiechnął się trochę tak jak dawniej. Teraz był to uśmiech ponury i pełen pogardy dla
samego siebie.
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Jakiś wampir, który chciał zebrać razem przemienione wampiry. Nigdy go nie
poznałem. Wszystko odbywało się za pośrednictwem Lily, ale nie jestem pewien,
czy ona w ogóle wie z kim miała do czynienia. Rozmawiała z nim tylko przez
telefon. Żadne z nas nie zadawało pytań. Robiliśmy to dla pieniędzy - powiedział
bez emocji, nie usprawiedliwiając się.
I po to, żeby wyrazić bunt, pomyślała Rashel. Żeby stać się tak złym i przeklętym, jak to
możliwe.
- Ktokolwiek to jest, może zwrócić się do kogoś innego zamówić kolejne ofiary -
powiedziała tylko. - Tych siedmiu facetów może urządzić sobie ucztę już za
miesiąc.
- To trzeba natychmiast ukrócić - stwierdził Quinn. - Ale pytanie polega na tym,
jak zrobić to bez przemocy. - Wciąż oplatał palcami dłonie Rashel, ale patrzył teraz w
przestrzeń zagubiony w ponurych myślach.
Rashel właśnie poznawała Quinna od nowa. Widywała go już w najróżniejszych stanach, od
rozpaczy aż po nienawiść, ale jeszcze nigdy z nim nie pracowała. Teraz zdała sobie sprawę,
że znalazła w nim silnego i rozsądnego sojusznika. Nagle Quinn zwrócił na coś uwagę.
- Mam! - powiedział, uśmiechając się nagle, wciąż z ironią, ale bez goryczy - Skoro
przemoc niczego nie rozwiąże, trzeba spróbować perswazji.
- To nie jest śmieszne.
- Nie żartuję.
- Zamierzasz ich poprosić, żeby nie zabijali już więcej dziewczyn?
Zamierzam ich poprosić, żeby nie zabijali więcej dziewczyn, bo jak nie, to doniosę na nich do
Połączonych Rad. Posłuchaj Rashel. - Objął ją i otworzył szerzej roziskrzone oczy. -W
świecie nocy cieszę się pewnym autorytetem. Jestem dziedzicem Redfernów. A Hunter
Redfern to jeszcze grubsza ryba. Między nami mówiąc, możemy napytać tym wampirom
niezłych kłopotów.
- Ale Fayth, moja przyjaciółka, powiedziała, że one są bardzo potężne. - Rashel
uświadomiła sobie, że właśnie nazwała Fayth swoją przyjaciółką.
Quinn pokręcił głową.
- To ty musisz mnie zrozumieć. To nie są jakieś wyrzutki, tylko obywatele świata
nocy. Robią coś zupełnie nielegalnego. Nie wolno tak po prostu pozabijać grupy
dziewcząt z jednego miasta bez specjalnego zezwolenia. Niewolnictwo jest
nielegalne, podobnie jak czerwone uczty. Nieważne, nie wygrają z Radą świata
nocy.
- Ale...
- Zagrozimy im, że doniesiemy Radzie. Hunterowi Redfernowi i lamiom. Lamie
oszaleją, gdy się dowiedzą, że przemienione wampiry formują jakieś sojusze.
Uznają to za groźbę wojny domowej.
To może zadziałać, pomyślała Rashel. Przemienione wampiry nie mogły się zmierzyć z
całymi
wampirzymi rodami. Zwłaszcza z klanem Redfernów, najstarszym i najbardziej szanowanym
rodem wampirów.
- Wszyscy boją się Huntera Redferna - powiedziała wolno.
- Ma niesamowite wpływy. Jest praktycznie właścicielem Rady. Może wyrzucić ich
ze świata nocy, jeśli tylko zechce. Myślę, że nas posłuchają.
- Naprawdę uważasz go za ojca, prawda? - spytała łagodnie Rashel, patrząc Quinnowi w
oczy. - Możesz mówić, że go nienawidzisz, ale bardzo go szanujesz.
- Nie j est taki zły j ak inni... Ma honor. Zazwyczaj.
Ijestpurytaninem, dodała Rashel w myślach. Co oznacza, że brzydzi się występkiem.
Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, po czym pokiwała głową. Serce biło jej teraz bardzo
szybko, nic na twarzy powoli pojawiał się uśmiech.
- Spróbujmy zatem perswazji.
Wstali i przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie. Jesteśmy silni, pomyślała Rashel.
Stanowimy jedno. Musi się nam udać.
Niemal bezwiednie podniosła nóż. To było dzieło sztuki i nie chciała go stracić. Razem zeszli
po schodach. W sali zebrań na końcu korytarza wciąż pulsowała głośna muzyka. Wcale nie
minęło wiele czasu, uświadomiła sobie Rashel. Przez tych kilka chwil zmienił
się cały świat, ale wciąż było to tylko kilka chwil.
Teraz, powiedział Quinn bezgłośnie, gdy weszli do pomieszczenia. Nie powinno się stać nic
złego - wątpię, czy ktoś będzie na tyle głupi, żeby mnie zaatakować -ale bądź czujna. Rashel
przytaknęła. Zachowywała się spokojnie i rzeczowo. Uważała, że postępuje racjonalnie.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że weszli do tego pokoju jak para baranków do klatki
ze stadem tygrysów. Wciąż jeszcze nie doszli do siebie po tym, jak odkryli, czym jest miłość.
Quinn wszedł pierwszy. Usłyszała, że wszyscy umilkli. Polem przeszła przez drzwi i sama
wkroczyła do czerwonej lśniącej sali, na której ścianach tańczyły cienie. I znów zobaczyła
tych przystojnych młodzieńców jak z telewizyjnego serialu. Patrzyli na Quinna z mieszanką
ciekawości i zdziwienia. Na jej widok miny nieco się zmieniły - były teraz bardziej
zadowolone i pytające.
- Witaj, Quinnie!
- Cześć!
- Wreszcie się zjawiłeś. Długo kazałeś nam czekać. - Ciemnoskóry wampir zerknął na
zegarek.
- Wyłączcie muzykę - poprosił Quinn.
Ktoś podszedł do wieży wbudowanej w mahoniową szafkę i wyciszył dźwięk. Quinn
rozejrzał się po pokoju, jak gdyby chciał otaksować wszystkich wzrokiem.
- Campbell - powiedział, kłaniając się lekko. - Radhu. Azarius. Max.
- Czyli to ty nas tu sprowadziłeś? - zapytał Campbell. Miał włosy koloru rdzy i senny
uśmiech. - Umieraliśmy z ciekawości.
- A to kto? - spytał ktoś, zerkając na Rashel. - Przystawka?
Na twarzy Quinna pojawił się cień uśmiechu, ale jego spojrzenie zmusiło pytającego do
cofnięcia się o krok.
- Nie. To nie jest przystawka - oznajmił cicho. - Niestety wszystkie dania zniknęły.
Zapadła cisza. Wszyscy wbili w niego wzrok.
- Co takiego? - spytał wampir o niemal białych włosach.
- Wszystkie zniknęły. Pfff! Ot tak. - Quinn wykonał wymowny gest. - Uciekły.
Wyparowały.
Zapadła cisza. Rashel to się nie spodobało. Zaczynała mieć dziwne wrażenie, że znalazła się
w pokoju, w którym zamiast ludzi siedziały zwierzęta. Ich pora karmienia już minęła.
- O czym ty, do cholery, mówisz? - spytał ten, którego Quinn nazwał Azariusem.
- Co to za żarty? - dodał Campbell.
- Nie żartuję. Dziewczyny sprowadzone na ucztę zniknęły - powiedział Quinn wolno
i wyraźnie, na wypadek gdyby do kogoś jeszcze to nie dotarło. - I to dobrze - dodał po
chwili.
- Dobrze? My tu zdychamy z głodu....
- Nie mogły uciec daleko - zauważył blondyn. - W końcu to wyspa. Chodźmy i...
- Nikt nigdzie nie pójdzie - odparł Quinn. Rashel przysunęła się bliżej. Wciąż trochę się
denerwowała. Ci faceci byli na krawędzi i w każdej chwili mogli wymknąć się spod kontroli.
Ale ufała Quinnowi i widziała, że oni się go boją. Za chwilę będą się bali jeszcze bardziej,
powiedziała sobie.
- Posłuchaj no, Quinn, jeśli sprowadziłeś nas tutaj, żeby...
- To nie ja was tutaj sprowadziłem. Nawet nie wiem, kto was sprowadził, ale to w
tej chwili nieistotne. Muszę wam coś powiedzieć. Nie będzie czerwonej uczty. Ani
teraz, ani nigdy. Jeżeli ktoś chce protestować, niech zgłosi swoje zastrzeżenia
Radzie.
To zamknęło wszystkim usta. Po prostu wbili wzrok w Quinna. Najwyraźniej zupełnie się
tego nie spodziewali,
- Jeśli nie chcecie, by Rada się o tym dowiedziała, radziłbym, aby wszyscy obecni
rozeszli się spokojnie do domów i udawali, że nic w ogóle nie zaszło. Następnym
razem, gdy ktoś zaprosi was na czerwoną ucztę, warto wymówić się bólem głowy.
Tym razem ciszę przerwało czyjeś mamrotanie...
- ...ty przeklęty...
Tymczasem Rashel słyszała ostrzegawcze tykanie w umyśle. Jak właściwie ci faceci mieli się
dostać do domu? W przystani nie zostały już żadne łodzie. Chyba że przypłynąłby nią
gospodarz.
O ile w ogóle zamierzał się zjawić. Kim on w ogóle był? Gdzie zniknęła Lily?
- Quinn - powiedziała cicho. Ale akurat mówił ktoś inny.
- Doniesiesz Radzie, tak? - spytał szczupły brunet o wyglądzie twardziela.
- Nie. Poproszę Huntera Redferna, żeby poinformował Radę - odparł Quinn. - Nie
sądzę, żebyście sobie tego życzyli. On mógłby przedstawić całą sprawę w złym
świetle. Kto myśli, że Hunterowi spodobałoby się to przyjęcie, ręka do góry!
- Czy ja też mogę głosować?
Głos dobiegł z korytarza. Był niższy niż głosy wampirów z pomieszczenia. Rashel od razu
rozpoznała niebezpieczeństwo i się odwróciła. Po chwili uświadomiła sobie, że jeszcze zanim
spojrzała, już wiedziała, co zobaczy.
Stal tam wysoki mężczyzna w towarzystwie dziewczyny i dziecka skrywającego się w cieniu.
Migoczące rubinowe płomienie rzucały na niego kolorowe światło, ale Rashel i tak
zauważyła, że miał krwistoczerwone włosy. I złote oczy.
Złote jak oczy jastrzębia albo bursztyn. Jak oczy Lily Redfern. Dlaczego wcześniej nie zdała
sobie z tego sprawy?
Tej twarzy nigdy nie miała zapomnieć. Powracała do niej każdej nocy w snach. To był
mężczyzna, który zabił jej matkę. Człowiek, który gonił ją w wesołym miasteczku, obiecując
lody.
Nagle Rashel znów miała pięć lat. Czuła się słaba, bezradna i przerażona.
- Witaj - powiedział Hunter Redfern.
Quinn stał zupełnie nieruchomo u boku Rashel. Odnosiła wrażenie, że nie jest w stanie nawet
myśleć. I rozumiała, dlaczego, w końcu czytała w jego umyśle. Hunter reprezentował dla
niego konieczność, bezlitosność, ale także honor. Teraz okazywało się, że to wszystko
kłamstwo.
- Nie denerwuj się tak. - Hunter podszedł bliżej z uroczym uśmiechem. Nie spuszczał złotych
oczu z Quinna, nawet nie zerknął na Rashel. - Nic nie dzieje się tu bez powodu. -Skinął ręką
na wampiry siedzące w pomieszczeniu. - Potrzebujemy sojuszników w Radzie - wyjaśnił
łagodnym, rozsądnym tonem. - Lamie robią się zbyt ugodowe. Zrozumiesz wszystko, tylko
muszę ci to wytłumaczyć.
Tak jak kiedyś wytłumaczył Quinnowi, czemu musi zostać wampirem, pomyślała Rashel. Albo
tak jak
wytłumaczył mu, czemu ludzie to jego najgorsi wrogowie.
Cała się trzęsła, ale płonął w niej taki ogień, który zagłuszał strach.
- A jak wytłumaczysz zabójstwo mojej matki? - spytała. Złote oczy spojrzały na nią.
Hunter wydawał się zdziwiony.
Quinn podniósł gwałtownie głowę.
- Miałam tylko pięć lat, ale pamiętam wszystko - powiedziała Rashel, podchodząc o
krok bliżej do Huntera. - Zabiłeś ją ot tak! Po prostu skręciłeś jej kark. Dlaczego
zabiłeś też Timmy'ego. Miał tylko cztery lata. Wypiłeś jego krew. A moja ciocia?
Podpaliłeś jej dom, żeby dopaść mnie, ale to ona zginęła.
Urwała, patrząc w jego drapieżne złote oczy. Szukała tego mężczyzny od dwunastu lat, a on
nawet jej nie poznał.
- No co, pogubiłeś się w rachunkach, aż tyle małych dzieci zabijasz? - spytała. - A
może stałeś się już takim wariatem, że uwierzyłeś we własną wyjątkowość?
- Rashel... - szepnął Quinn.
- Jestem pewna, że to on - upierała się Rashel.
W tej samej sekundzie twarz Quinna stężała. Patrzył na człowieka, który przemienił go w
Redferna. Jego oczy wyglądały jak dwie czarne dziury, z których nie mogło wydobyć się
żadne światło. Rashel nagle poczuła lodowaty chłód. Samo spojrzenie w oczy Quinna w tej
chwili
może zabić, pomyślała.
Ale w niej płonął inny ogień, ogień zemsty. Nóż tkwił za pasem. Gdyby tylko zdołała dostać
się wystarczająco blisko...
- Zniszczyłeś mi życie - wycedziła, przysuwając się do Huntera Redferna. -I nawet nie
pamiętasz, prawda?
- Pamiętam - powiedział mały cień obok Huntera. Wtedy świat przewrócił się do góry
nogami, a Rashel zakręciło się w głowie. Chłopczyk stojący wcześniej za Hunterem wyszedł
do światła. Nagle poczuła zapach plastiku i starych skarpetek i dotyk winylu pod palcami.
Wspomnienia zalały ją tak szybko, że omal w nich nie utonęła.
- Timmy - wyjąkała tylko. - Boże. Timmy. Timmy. Wyglądał identycznie jak wtedy, kiedy
widziała go po raz ostatni, dwanaście lat temu. Miał lśniące ciemne włosy i szeroko otwarte
błękitne oczy. Tyle że teraz oczy te nie były już oczami dziecka. Przypominały jakieś straszne
połączenie oczu dziecka i dorosłego. Kryło się w nich za dużo wiedzy.
- Zostawiłaś mnie - powiedział Timmy. - Nie zależało ci na mnie.
Rashel zagryzła wargę, ale i tak polały jej się łzy.
- Przepraszam...
- Nikt się o mnie nie troszczył. - Timmy chwycił Huntera za ramię. - Nikt z ludzi.
Ludzie to robactwo. - Uśmiechnął się słodko.
Hunter zerknął na Timmy'ego, a potem na Quinna.
- To zadziwiające, jak szybko się uczą. Nie poznałeś jeszcze Timmy'ego, prawda?
Mieszkał w Vegas, ale myślę, że przyda się tutaj. - Hunter spojrzał na Rashel. W
jego oczach lśniło samo zło. - Oczywiście, że cię pamiętam. Po prostu troszkę się
zmieniłaś, postarzałaś się. Jesteś inna niż my.
- Słaba - wtrąciła Lily. Ona także podeszła bliżej i stanęła przy boku ojca, biorąc go pod
ramię. - Będziesz krótko żyła. Nie jesteś ani bystra, ani ważna. W skrócie,
jesteś... kolacją.
- Ładnie to ujęłaś - odparł Hunter z uśmiechem, po czym natychmiast spoważniał. -
Odsuń się, synu - rzucił do Quinna.
Quinn przysunął się bliżej do Rashel.
- To jest moja pokrewna dusza - oznajmił bardzo cichym głosem i bardzo wzruszony. -
Wyjdziemy stąd razem.
Hunter Redfern wpatrywał się w niego z uwagą przez kilka chwil. W jego oczach
zamigotało coś na kształt niedowierzania.
- Jaka szkoda - westchnął, gdy ocknął się z szoku.
Za Rashel znów rozległy się jakieś szmery. Było tak jak na sawannie, gdy powieje gorący
wiatr, a lwy i tygrysy właśnie wywęszyły ofiarę.
- Wiesz, już od dawna się o ciebie martwiłem - powiedział Hunter.- Zeszłego lata
pozwoliłeś Ash-owi i jego siostrom uciec, chociaż widziały enklawę. Nie sądź, że
tego nie zauważyłem. Rozprężasz się, miękniesz. Coś za dużo tego ostatnio.
Stańmy do siebie plecami, poinstruował Rashel Quinn. Ona zresztą już zajmowała pozycję.
Wampiry uformowały pierścień i prawie ich otoczyły. Na każdej twarzy widniał uśmiech.
- Lily mówi, że ostatnio też dziwnie się zachowywałeś. Byłeś humorzasty.
Zainteresowałeś się ludzką dziewczyną.
Rashel wyciągnęła nóż. Wampiry obserwowały ją z uwagą, jaką dziki kot obdarza swoją
przyszłą ofiarę. Skupienie. Potrzebowała absolutnej koncentracji.
- Jednak ten pomysł z pokrewną duszą to już przesada. To się szerzy wśród naszych
jak choroba. Rozumiesz, czemu mówię ci wszystko tak brutalnie - dodał Hunter. -
W imię starych, dobrych czasów. Zakończmy to szybko.
Mówiłem ci, że się jeszcze spotkamy, powiedział głos w umyśle Rashel, ale tym razem nie
był to głos Quinna.
Rashel stanęła na palcach, czekając, aż słowa Huntera spłyną po niej i znikną. W tej chwili
nie mogła nawet o nim myśleć. Musiała skoncentrować się na świadomości, otworzyć
energię, oczyścić umysł. Szykowała się na największą bitwę w życiu i potrzebowała zanshin.
Jednak cichy głos w jej umyśle wciąż szeptał jej prawdę. Wampirów było po prostu za dużo.
Ona i Quinn nie zdołaliby podjąć walki z wszystkimi naraz.
Rozd ział 16
Wojownik instynktownie wie, kiedy nie ma szans. Rashel jednak i tak zamierzała walczyć.
Wtedy zauważyła, że coś jest nie tak.
Wampiry pierwsze powinny były to wychwycić, jako posiadacze dużo bardziej wyostrzonych
zmysłów. Ale w tej chwili całą uwagę skupiali na swoich ofiarach. Tylko Rashel otwierała
się na całość otoczenia, choć na niczym się nie koncentrowała.
Poczuła zapach, zarazem dziwny i normalny. Był wyrazisty, drażniący i dobiegał z bliska.
Towarzyszył mu cichy, odległy, ale rozpoznawalny dźwięk.
Benzyna. Rashel poczuła benzynę. Słyszała też ciche dudnienie, które brzmiało trochę jak
odgłos w kominku w sali zebrań, ale dobiegało z jakiegoś innego punktu. To wszystko nie
miało sensu. Rashel nic nie rozumiała. Ale wierzyła.
- Quinn, przygotuj się do biegu - powiedziała bardzo cicho. Coś miało się zaraz
wydarzyć.
Nie, musimy walczyć...
Myśl Quinna urwała się w połowie. Rashel popatrzyła na korytarz.
Hunter Redefern wszedł do sali zgromadzeń - ale za nim ktoś był. Ten ktoś postąpił naprzód
i Rashel zobaczyła jego twarz,
Nyala uśmiechała się promiennie. Jej oczy lśniły. W jednej ręce trzymała czerwoną puszkę z
benzyną, a w drugiej litrową butelkę po soku grejpfrutowym, prawie pełną płynu, z płonącą
szmatą zaczepioną na górze.
Benzyna. Benzyna z pompy na przystani, pomyślała Rashel Koktajl Mołotowa generacji X.
- Rozlałam ją po całym domu - oznajmiła Nyala trzęsącym się głosem. - Poszły tego
galony. Zmoczyłam wszystkie pokoje i drzwi.
Ale nie powinnaś trzymać tego w ręce, pomyślała Rashel. Ta butelka zaraz wybuchnie.
- Widzisz, ja naprawdę jestem łowczynią wampirów, Rashel. W ten
sposób pozbędziemy się wszystkich naraz. Dom już płonął...
Za rzeźbionym przepierzeniem po prawej stronie pokoju migotało rudawe światło. Cichy
syk, który zaniepokoił Rashel, przybierał na sile. Był coraz bliżej.
Wszystko tu jest z drewna, pomyślała Rashel. Podłogi, boazeria. To prawdziwa pułapka na
wampiry.
- Łapać ją! - krzyknął Hunter Redfern.
Ale żaden z wampirów nie chciał się zbliżyć do dziewczyny z butelką-bombą w ręku.
Wszyscy wycofywali się na środek pokoju. Hunter odwrócił się, by zmierzyć się z Nyala
twarzą w twarz.
Musisz to odłożyć - zaczął przekazywać jej telepatycznie, absolutnie władczym tonem.
- Nyala, nie! - krzyknęła Rashel w tej samej chwili. Telepatia wyzwoliła coś w Nyali.
Uśmiechnęła się dziko, po czym roztrzaskała butelkę po soku u swoich stóp. Cisnęła również
puszkę z benzyną, która łagodnym łukiem pofrunęła w stronę kominka, rozlewając paliwo.
Wampiry rozproszyły się w panice.
I nagle wszystko wybuchło. To było jak wybuch wulkanu. Jak gdyby smok ryknął ogniem.
Ale Rashel nie miała czasu podziwiać tego widoku. Razem z Quinnem zanurkowali w
płomienie. Quinn usiłował pociągnąć za sobą Rashel. Rashel chciała uratować Timmy'ego.
Nie wiedziała, dlaczego to robi. Nie myślała o tym świadomie. Po prostu musiała go
wydostać z płomieni.
Uderzyła Timmy'ego całą mocą rozpędzonego ciała i przewróciła go na ziemię. Osłoniła go
przed eksplozją ognia. Potem uklękła, obejmując go rękami.
Wokół zapanował hałas, żar i zamieszanie. Wampiry krzyczały, biegnąc wokół i
przepychając
się do wyjść. Te, które zostały oblane paliwem, płonęły powoli i usiłowały za wszelką cenę
zgasić płomienie. Przy okazji bez przerwy wpadały sobie nawzajem w drogę.
- Chodź! - Quinn szarpnął Rashel za rękę. - Wiem, jak się stąd wydostać.
Rashel rozejrzała się za Nyalą. Nie widziała jej. Gdy Quinn ciągnął ją na górę,
zobaczyła smugę czarnego dymu dochodzącą z jadalni. Cały korytarz skąpany był w
czerwonawym świetle.
- Chodźże!
Quinn przepchnął ją przez korytarz, przez kłęby dymu do pokoju, który był pełny
pomarańczowych płomieni.
- Quinn...
Timmy miotał się w ramionach Rashel. Wrzeszczał na nią, ale trzymała go mocno. I
pobiegła za Quinnem. Musiała mu ufać. Znał ten dom.
Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, jak przerażający jest ogień. Był jak bestia o
gorącym, przenikliwym oddechu. Wydawał się żywy i chciał ją dopaść, co chwila wyłaniając
się z rykiem z najbardziej niespodziewanych miejsc,
I bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Rashel nigdy nie uwierzyłaby, że pożar może tak szybko
pochłonąć cały dom, nawet podlany benzyną. W ciągu kilku minut budynek zamienił się w
piekło. Gdziekolwiek się odwróciła, był dym i przerażające płomienie. Znaleźli się po drugiej
stronie pomieszczenia. Quinn kopniakiem wyważył drzwi. Palił mu się rękaw. Rashel
wykręciła rękę, żeby to ugasić, przy czym omal nie straciła Timmy'ego. Drzwi otworzyły się
na zewnątrz. Chłodne powietrze wtargnęło do środka, a ogień wybuchnął na jego spotkanie.
Rashel już tylko biegła, w panice, myśląc wyłącznie o tym, by trzymać Timmy'ego i nie tracić
Quinna z oczu.
Znaleźli się na zewnątrz. Rashel poczuła swąd. Quinn schwycił ją i przeturlał kilka razy po
piaszczystej drodze. Rashel nagle uświadomiła sobie, że ubranie zapaliło jej się na plecach.
Wstała i usiłowała sprawdzić, czy już zgasło. Na koniec rozejrzała się za Timmym. Siedział
skulony na drodze, wpatrując się w dom. Rashel widziała płomienie wypełzające przez okna.
Dym unosił się wysoko, a na dole było jasno jak w dzień.
- Nic ci nie jest? - spytał Quinn, przyglądając jej się bardzo uważnie.
Rashel drżała z emocji. Serce biło jak oszalałe. Nie potrafiła oderwać wzroku od domu.
Zerwała się na nogi.
- Nyala została w środku! Muszę po nią wrócić.
Quinn spojrzał na nią tak, jak gdyby bredziła, ale Rashel tylko pokręciła głową i ruszyła w
stronę domu. Wiedziała, że ogień chce ją zabić. Ale nie mogła zostawić tam Nyali.
- Zostań tu. - Quinn odsunął ją brutalnie ramieniem. - Ja po nią pójdę.
- Nie! Ja muszę...
- Ty musisz pilnować Timmy'ego! Patrz, ucieka.
Rashel obróciła się na pięcie. Nie wiedziała, dokąd Timmy mógłby się wybierać, ale
chłopczyk ewidentnie gdzieś się przemieszczał. Szedł w stronę domu, po czym zawracał.
Rashel znów wzięła go na ręce. Gdy odwróciła się do Quinna, wampira już nie było. Jednak
nie... był... tam daleko. Biegł w stronę domu. Timmy znów wrzeszczał, wijąc się w jej
uścisku.
Rashel spojrzała na płonący budynek. Quinn znalazł się w środku. W orgii płomieni. I
poszedł
tam z jej powodu, by ona nie musiała ryzykować życia.
Proszę, pomyślała nagle. Proszę, nie pozwól mu umrzeć.
Płomienie wznosiły się coraz wyżej, rozświetlając całą noc. Pożar lal się z nieba
płonącymi kroplami. Nos i oczy Rashel zaczęły piec. Wiedziała, że powinna odsunąć się
dalej, ale nie potrafiła odejść. Musiała czekać na Quinna.
- Dlaczego to zrobiłaś? Nienawidzę cię! Czemu mnie stamtąd zabrałaś?
Rashel przyjrzała się dziwacznemu stworzeniu, które trzymała w ramionach. Chłopczyk
miotał się, gryzł i kopał, jak gdyby chciał wrócić do płonącego domu. Rashel nie wiedziała, w
co przemienił się Timmy. Był teraz jakąś dziwną mieszaniną dziecka, dorosłego i zwierzęcia.
I nie dało się przewidzieć, jaka przyszłość może go czekać.
Ale Rashel doskonale wiedziała, dlaczego wyciągnęła go na zewnątrz.
Spojrzała w jego dziecięcą twarz i oczy pełne nienawiści.
- Bo mama kazała mi się tobą opiekować - szepnęła.
I nagle zaczęła płakać. Chwyciła go w objęcia i zaszlochała. Timmy nie starał się jej
przytulić, ale przestał też gryźć.
Wciąż płacząc, Rashel obejrzała się przez ramię. Wszystko płonęło. A Quinn nadal nie
wracał...
Nareszcie zobaczyła zarys postaci na tle płomieni. Dwóch postaci! Jedna z nich
podtrzymywała drugą, nieomal ją niosąc.
- Quinn!
Quinn biegł do niej, wlekąc za sobą Nyalę. Oboje pokryci byli popiołem. Nyala chwiała się,
wstrząsana atakami śmiechu. Miała wielkie puste oczy.
Rashel objęła oboje. Ulga, która ją zalała, była jeszcze bardziej bolesna niż strach. Czuła się
tak, jak gdyby w każdej chwili mogła się przewrócić. Bełkotała.
- Żyjesz - szepnęła w przypalony kołnierz Quinna. -I udało ci się ją wydostać. - Czuła, że
Quinn mocno obejmuje ją ramieniem. Nic innego się nie liczyło.
Ale teraz Quinn zabrał rękę i prowadził ją wzdłuż drogi.
- Chodź. Musimy dostać się na przystań przed nimi.
Rashel błyskawicznie zrozumiała, o co chodzi. Jeszcze mocniej złapała Timmy'ego i ruszyła
biegiem w stronę ścieżki. Trzęsły jej się kolana, ale wciąż biegła.
Rzucili się w dół ścieżką wiodącą przez dziką trawę. Ona niosła Timmy'ego. Quinn wspierał
Nyalę. Rashel nie wiedziała, ile wampirów uciekło z płonącego domu - sama żadnego nie
zauważyła - ale była pewna, że każdy, kto przeżył, musiał ruszyć w stronę doku. A tam stały
motorówki uszkodzone przez nią i Anne-lise.
Jednak gdy przystań znalazła się już w polu widzenia, Rashel rzuciło się w oczy coś, czego
przedtem tam nie widziała. W porcie na kotwicy stał jacht.
- To łódka Huntera - wyjaśnił Quinn. - Szybko! - Pomknęli w dół wzgórza i wpadli prosto na
przystań. Rashel nie zobaczyła śladu wilkołaka, którego wcześniej związała, za to do kei
uwiązany był nadmuchiwany różowy ponton.
- Szybko! Ty wsiadasz pierwsza!
Rashel wypuściła na chwilę Timmy'ego z objęć i wskoczyła do pontonu. Quinn podał jej
chłopca, po czym pomógł wsiąść Nyali. Nyala rozglądała się wokół, od czasu do czasu
wybuchając śmiechem. Co chwila też traciła oddech. Rashel objęła ją wolną ręką, podczas
gdy Quinn wskoczył do pontonu.
W każdej sekundzie Rashel spodziewała się zobaczyć Huntera Redferna, poczerniałego i
tlącego się jeszcze, w pozie demona zemsty, z wyciągniętymi ramionami.
Po chwili jednak zapuścili malutki motor i oddalili się od przystani. Zostawili ją za sobą.
Wypłynęli na ocean. Zimny, mroczny ocean. Oddalali się od lądu i czyhającego na nim
niebezpieczeństwa.
Rashel patrzyła, jak jacht rośnie na ich oczach. Byli już blisko. W końcu dopłynęli.
- Chodź tu. Możemy się wdrapać po drabince. Szybko -powiedział Quinn.
Wyciągnął rękę do Rashel. Jego twarz, pokryta warstwą sadzy, wyglądała nieznajomo. Oczy
błyszczały z determinacji. Był absolutnie skupiony.
Dzięki Bogu, że wie, jak sobie poradzić z łódką. Z pomocą Quinna wspięła się po drabince,
po czym pomogła Timmy'emu i Nyali. Nyala przestała się śmiać. Teraz tylko dyszała i robiła
miny.
- Co się stało? Co? - Wbiła wzrok w skały, po których pełzały pomarańczowe płomienie. -To
ja to zrobiłam? Czy to moje dzieło?
Quinn wyciągnął kotwicę. Skierował się do kabiny. Timmy zaczął płakać. Rashel uklękła na
pokładzie i objęła Nyalę. Zobaczyła, że rzęsy dziewczyny są wypalone i przypominają
skręcone sprężynki. Na końcach lśnił biały popiół. Usta Nyali drżały, dziewczyna dygotała.
- Musiałam to zrobić - wyrzuciła z siebie głosem pełnym łez. - Przecież wiesz, że
musiałam.
Timmy szlochał dalej. Rozległ się warkot silnika. Po chwili jacht ruszył, a wyspa jak wielka
płonąca pochodnia zaczęła niknąć w oddali.
- Musiałam. - Nyala zaczynała się dławić. - Musiałam, musiałam.
Jacht płynął szybko, a Rashel owiewał delikatny wiatr. Jedną ręką obejmowała małego
wampira, a drugą roztrzęsiony dziewczynę. I patrzyła, jak płomienie na wyspie zmniejszają
się, i zmniejszają, aż wreszcie wyglądały jak mała gwiazda na bezkresnym oceanie.
Rozd ział 17
Jacht Huntera był większy niż motorówka, którą Quinn przywiózł porwane dziewczyny na
wyspę. Na dole mieścił się salon i dwie sypialnie. Quinn położył Timmy'ego w jednej z nich,
a Nyalę w drugiej.
Teraz razem z Rashel siedzieli w kabinie.
- Myślisz, że któryś z wampirów mógł się stamtąd wydostać? - szepnęła Rashel.
- Nie wiem. Pewnie tak. - Mówił równie cicho jak ona. Był brudny, pokryty piaskiem i sadzą,
gdzieniegdzie poparzony i kompletnie rozczochrany. W oczach Rashel nigdy jeszcze nie
wyglądał tak pięknie.
- Ocaliłeś Nyalę - szepnęła. - Wiem, że zrobiłeś to dla mnie.
Popatrzył na nią i napięcie w jego spojrzeniu odrobinę zelżało. Także surowy wyraz twarzy
natychmiast złagodniał.
Rashel wzięła go za rękę.
Nie wiedziała, jak wyrazić to, co czuje.
To, że widziała, jak bardzo się zmienił, i że zmieniał się z każdą minutą. Niemal czula, jak
jego umysł otwiera się i rozkwita - te stare wspomnienia, które z rozmysłem zamknął, gdy
przestał być człowiekiem.
- Dziękuję, John - powiedziała.
Roześmiał się. Nie był dziki ani gorzki, ani nawet tak zwariowany jak śmiech Szalonego
Kapelusznika. Był to śmiech kogoś bardzo zmęczonego, ale radosny.
- Co innego mogłem zrobić?
Wyciągnął do niej ręce i uścisnęli się. Może i wyglądali jak para uciekinierów z filmu
katastroficznego, ale Rashel czuła tylko radość płynącą z bliskości. Tak bardzo cieszyła się,
że może przytulić Quinna i poczuć, że on odwzajemnia jej uścisk. Ogarnął ją spokój.
Wciąż czekały ich problemy, zdawała sobie z tego sprawę, jej umysł już zaczynał się z nimi
mierzyć, tworząc listę spraw, którymi należało się martwić. Kiedy już odzyska zdolność do
martwienia się czymkolwiek.
Po pierwsze, Hunter i pozostałe wampiry. Mogli przeżyć. Mogli chcieć się mścić. Ale nawet
jeśli... Rashel spędziła całe życie na samotnej walce z wampirami. Teraz, z Quinnem u boku,
mogła stawić czoło wszystkiemu.
Po drugie, Daphne i dziewczyny. Rashel była całkowicie pewna, że bezpiecznie dotarły do
brzegu. Ufała Anne-lise i Keiko. Ale dziewczyny wiele przeszły i potrzebowały pomocy.
Ktoś musiał ustalić, co właściwie powinny powiedzieć reszcie świata. Oczywiście gdyby
powiedziały, że zostały porwane przez prawdziwe wampiry, i tak nikt by im nie uwierzył.
Policja uznałaby, że chodziło o jakąś sektę. Jednak te dziewczyny znały prawdę. Może dałyby
się zwerbować do walki...
Do walki z czym? Jak mogła teraz wciąż nazywać się łowczynią wampirów? Jak mogła
niszczyć świat nocy?
Dokąd mógł uciec nawrócony wampir i wypalona łowczyni wampirów, którzy zakochali się
w sobie?
Odpowiedź była oczywista. Rashel zobaczyła ją, zanim jeszcze sformułowała pytanie.
Przeklęci Poszukiwacze Świtu.
Jasne, ona i Quinn nie nadawali się do tańczenia w kółeczku z kwiatami we włosach i
śpiewania o miłości oraz harmonii Ale jeśli Poszukiwacze mieli zrobić jakiekolwiek postępy,
potrzebowali kogoś takiego jak oni.
Potrzebowali ludzi nadających się do walki. Wojowników, którzy poradziliby sobie z
naprawdę złymi wampirami. Kogoś, kto ocaliłby niewinne ofiary takie jak siostra Nyali.
Kogoś, kin ochroniłby dzieci takie jak Timmy.
Poszukiwacze, to była też szansa dla Nyali i Timmy'ego.
Teraz potrzebowali wytchnienia, czasu na dojście do zdrowia, i ludzi, którzy zrozumieliby,
przez co przeszli.
Sama nie wiem, pomyślała Rashel. Może czarownice będą pomocne. Miała taką nadzieję.
Wierzyła, że Nyala wydobrzeje. W tej dziewczynie tkwiła siła, która trzymała ją na nogach.
Bardziej niepokoił ją Timmy. Timmy uwięziony w ciele czteroletniego dziecka i karmiony
przez kłamstwa Huntera Redferna... czy mógł liczyć na normalne życie? Dopóki żył, była
nadzieja. Może i w jego umyśle zachowały się jasne strony, które tylko czekały, by je
uwolnić.
Po trzecie, Elliot, Vicky i reszta łowców. Rashel musiała z nimi porozmawiać,
jakoś wytłumaczyć to, czego się nauczyła. Nie wiedziała, czy jej wysłuchają. Ale
musiała spróbować.
- Wszystko co można robić, to próbować - powiedziała bardzo cicho.
Quinn poruszył się, po czym odchylił, by spojrzeć jej w twarz.
- Masz rację - odparł, a ona uświadomiła sobie, że myśleli u tym samym.
Nasze umysły działają podobnie, powiedziała do siebie. Odnalazła swojego partnera, kogoś
równego sobie, kogoś, z kim mogła pracować, żyć i kochać. Pokrewną duszę.
- Kocham cię.
I wtedy pocałowali się, a ona odnalazła w nim taką czułość, o jaką go nie podejrzewała.
Wszystko to składało się w jedną całość. Przeciwieństwem absolutnej bezwzględności jest
absolutna czułość. Kiedy zniknie bezwzględność, pozostaje czułość. Ciekawe, czego jeszcze
się o
nim dowiem, pomyślała oszołomiona tym odkryciem. W każdym razie z pewnością będzie to
interesujące.
- Kocham cię, Rashel Jordan - powiedział.
Nie Rashel-Kocico. Kocica już nie żyła, a stary gniew i nienawiść dawno się wypaliły.
Rashel Jordan właśnie zaczynała nowe życie.
Pocałowała Quinna jeszcze raz i ponownie doświadczyła piękna i tajemnicy jego umysłu.
- Przytul mnie mocniej - szepnęła. - Trochę mi zimno.
- Zimno? A ja czuję w sobie takie ciepło. Jutro zaczyna się wiosna, wiesz?
A potem oboje umilkli zasłuchani w siebie. Jacht mknął przez lśniący ocean oświetlany
blaskiem księżyca.
KONIEC