Graham Heather
Uśmiech tygrysa
Raf Tyler desperacko poszukuje brata, który zniknął bez śladu. Jaki był w tym
udział pięknej modelki, Tary Hill? Napiętnowana przez media jako kochanka
gangstera, zamieszana w morderstwo, przez dwa lata ukrywała się przed
światem. Teraz nie wierzy nikomu, zwłaszcza mężczyznom. Tymczasem Raf musi
zdobyć jej zaufanie, by uzyskać wieści o bracie. Gotów jest nawet ją uwieść...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rzeźba zachwycała.
Eksponowana w dziale starożytnego Rzymu, opatrzona była tabliczką: „Anonim, ok. 100 roku n.e.,
czarny marmur".
Tara nie mogła oderwać od niej oczu.
Przedstawiała czarnego tygrysa naturalnej wielkości. Antyczny rzeźbiarz oddał moment, kiedy
zwierzę, wypatrzywszy ofiarę, pręży się do skoku. Jedna łapa uniesiona w czujnym oczekiwaniu, ciało
napięte, tygrys za moment wypryśnie miękko, nie chybiając celu. Tara miała wrażenie, że widzi jego
oczy, brązowozłote, rozświetlone tajemniczym blaskiem. Czuła jego siłę i pełną drapieżności grację.
Nagle uświadomiła sobie, że jest sama z prężącym się do skoku kotem, i uśmiechnęła się do siebie.
Chciała być z nim sama.
8
Heather Graham
W sali były inne rzeźby przedstawiające zwierzęta: lwy, dziki, psy myśliwskie, koty, ale żadna nie
mogła się równać z czarnym tygrysem. Kustosz działu musiał być tego samego zdania, bo umieścił
tygrysa na podwyższeniu, na samym środku sali.
Tara zerknęła na zegarek. Była umówiona na lunch, ale jeszcze kilka minut mogła poświęcić
marmurowemu drapieżnikowi. Zdawał się delikatny, ale każdy muskuł, każde ścięgno znamionowały
siłę i sprężystość, jakby lada chwila miał ożyć i wydać groźny pomruk. Była w nim pierwotna moc,
która fascynowała, budziła wręcz irracjonalną cześć.
Odwrócona plecami do drzwi, Tara poczuła, że ktoś wszedł do sali i przygląda się, nie wiedziała, jej
czy tygrysowi. Podniosła głowę. W szybie gabloty, w której stały małe posążki z terakoty, zobaczyła
odbicie męskiej sylwetki. Wysoki, znacznie wyższy od niej, stał nieruchomo w drzwiach, blokował
przejście, milczał i zdawał się groźniejszy od wszystkich antycznych drapieżników.
Groźniejszy od czarnego tygrysa.
Tarę przeszedł zimny dreszcz, wyobraźnią zaczęła płatać figle. Zobaczyła w nieznajomym czającego
się łowcę, śmiertelne zagrożenie. Gotuje się do ataku, zaraz usidli ofiarę, czyli ją. Przez chwilę będzie
się nią bawił, potem znudzi się, wtedy zada ostateczny, precyzyjny cios.
Zwariowałaś, napomniała się w myślach. Facet nie jest tygrysem, ty przebywasz w publicznym
muzeum. Pełno tu zwiedzających i strażników.
Wzięła głęboki oddech, wykpiwając w myślach swoje lęki. Pomimo to poruszała się czujnie,
ostrożnie.
Uśmiech tygrysa
9
Nie chciała mieć nieznajomego za plecami. Postanowiła jeszcze raz obejść tygrysa i spojrzeć
mężczyźnie w twarz. Przekona się, że to zwykły facet, i będzie śmiać się z własnych rojeń.
Jak gdyby nigdy nic okrążyła rzeźbę, lecz dziwne napięcie jej nie opuszczało. Nie mogła uwolnić się
od wrażenia, że nieznajomy hipnotyzuje ją wzrokiem. Że nie jest zwykłym facetem.
Udawała, że podziwia tygrysa, ale przyglądała się wysokiemu, przyciągającemu uwagę mężczyźnie.
Oparł ręce na biodrach, sprawiał wrażenie, że też ogląda rzeźbę.
Serce zaczęło bić jej szybciej.
Ciemne, prawie kruczoczarne, krótko ostrzyżone włosy. Czarne sztruksowe dżinsy, skórzana kurtka.
Szczupła sylwetka świadcząca o dobrej kondycji. Tak się prezentował.
Tarze bezwiednie skojarzył się z antycznym tygrysem. Emanował siłą, pięknem i zagrożeniem. Sku-
piony, czujny, pełen energii, jakby gotował się do skoku.
Niczym tygrys wychodzący na łowy.
Spojrzała na jego tw,arz. Ogorzała, wysmagana, surowa, ale jeszcze młoda. Mocno zarysowana broda,
wysokie kości policzkowe, pełne usta, ciemne brwi i...
Złote oczy, właściwie brązowozłote, żywe, rozjarzone słonecznym blaskiem...
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że natarczywie przygląda się nieznajomemu.
On to widział, obserwował ją.
Kiedy ich spojrzenia spotkały się, uśmiechnął się lekko.
10 Heather Graham
Tara zrobiła się pąsowa i szybko odwróciła wzrok.
Musi już iść, napomniała się, jest umówiona na lunch, spóźni się, jeśli zaraz nie wyjdzie, ale
mężczyzna tarasował przejście.
Tygrys.
Pełen gracji i siły.
Napastnik.
Czyżby jej zagrażał?
Nie bądź śmieszna, ofuknęła się. Do muzeum przychodzą tysiące zwiedzających. Dlaczego ktoś
miałby akurat tutaj czyhać na Tarę Hill? Absurdalny pomysł.
To nie był żaden pomysł, tylko odczucie.
Przejdź obok niego, idiotko, nakazała sobie.
Wstrzymała oddech, bo mężczyzna zrobił kilka kroków w głąb sali.
Nadal trzymał dłonie na biodrach. Uważnie przyglądał się marmurowemu tygrysowi, z którym tak
bardzo kojarzył się Tarze.
Irytowała ją bliskość nieznajomego, a zarazem złościła ta irytacja, ale w mężczyźnie było coś zarazem
nikczemnego i szlachetnego. Nie była w stanie oprzeć się tej niezwykłej, podniecającej kombinacji.
Chciała wyczytać z jego oczu, co myśli, kim jest. Pragnęła go dotknąć, sprawdzić, czy jest istotą z
krwi i kości, czy może marmurowym dziełem sztuki. Czy oddycha, żyje...?
Zniewalał. Jego obecność wdzierała się gdzieś głęboko, pod powierzchnię zwykłej ogłady i
poprawności. Odrzucał i fascynował...
Przerażał.
Absurd, pomyślała Tara, a jednak czuła się sparaliżowana, jakby mężczyzna rzucił na nią urok.
Uśmiech tygrysa 11
Przebiegnij koło niego, powtórzyła sobie.
Przejdź normalnie, nie bądź idiotką.
Poprawiła szal, wyprostowała się i ruszyła do wyjścia.
Mężczyzna też zrobił kilka kroków, minęli się. Skinął jej głową, a ona spuściła wzrok. Szła szybko,
głęboko oddychając.
Otaczał go miły zapach, ledwie uchwytny, delikatny, czysty i naturalny, bardzo męski. Kojarzył się z
pierwotną siłą.
Tygrys czaił się, gotów w każdej chwili uderzyć.
Czuła jego obecność za plecami.
W drzwiach, niejako wbrew sobie, odwróciła się.
Mężczyzna oglądał rzeźbę. Szczupły, zgrabny, w czerni. Jak drapieżnik, którego podziwiał.
Uśmiechnęła się, zażenowana własną głupotą, i ruszyła ku schodom. Nie interesowała tego człowieka,
przyszedł obejrzeć kolekcję starożytnej rzeźby.
Za długo siedziałaś na wsi, dziewczyno, zdziczałaś, sarknęła w duchu. Teraz to się zmieni. Uciekła,
schowała się, ale przyszedł czas, by wyjść z ukrycia i żyć między ludźmi.
Zaczęła nieźle. Po kilku dniach czuła się w mieście, w swoim mieszkaniu, znów jak w domu. Czekała
ją fascynująca praca, wybrała się do muzeum, umówiła się z Ashley na lunch.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Już sobie wyobrażała, jak za chwilę opowie przyjaciółce o spotkaniu
z tygrysem. Ashley spodoba się ta historia. Zyska kolejny pretekst, by nazwać ją paranoiczką.
I będzie miała rację. Bo trzeba być paranoiczką, żeby zobaczyć w przypadkowo napotkanym facecie
niebezpiecznego drapieżnika.
12 Heather Graham
Pomyśleć, że na nią dybie niczym na ofiarę. Ashley się ubawi.
Tara zbiegła po stopniach na ulicę i zatrzymała taksówkę.
Nie widziała, że tygrys wyszedł za nią z muzeum, że obserwuje, jak wsiada do auta i odjeżdża. A
potem zmierza lekkim krokiem do czekającego przy krawężniku samochodu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Raf Tyler nie musiał się spieszyć. Słyszał, jak rzuciła kierowcy, żeby wiózł ją do Plaży. Kiedy
taksówka odjechała, przywołał gestem limuzynę i wskoczył na przednie siedzenie.
- Dokąd? - zapytał siwowłosy szofer.
- Za tą taksówką. - Raf odchylił głowę i przymknął oczy. Od miesiąca był w podróży i zmęczenie
dawało się we znaki, ale nie mógł pozwolić, by dziewczyna się wymknęła. Była jego ostatnią szansą
na rozwikłanie zagadki.
- Cholerne korki - mruknął szofer pod nosem. Raf otworzył oczy i uśmiechnął się.
- Spokojnie, Sam. Tych kilka minut mnie nie zbawi.
- Zgubimy, ją.
- Nie zgubimy. Jedzie na lunch.
- Skąd wiesz?
14 Heather Graham
- Szósty zmysł - zażartował. - No, słyszałem, jak podawała adres kierowcy. Jedzie do Plaży i założę
się, że jest umówiona w Dębowej Sali. Łatwo ją odnąj-dziemy. - Zachmurzył się nagle, odsunął szybę
oddzielającą tylne siedzenia i zaczął szukać czegoś w schowku.
Zaniepokojony poczynaniami swego pracodawcy Sam zerknął w lusterko wsteczne.
- Raf? Co ty kombinujesz? Ja z tobą nie pójdę...
- Jasne, że pójdziesz, wuju Samie. - Znalazł już, czego szukał: wytworną zamszową kurtkę, która
miała zastąpić liberię Sama.
- Mowy nie ma...
- Nie mogę iść sam. Też jestem umówiony na lunch, jasne?
Sam zaczął sarkać pod nosem. Kołnierzyk, który nie przeszkadzał mu dotąd ani trochę, nagle zrobił
się za ciasny.
- Klnę się, gdyby nie to, że pracuję dla waszej rodziny od chwili, kiedy pierwszy Tyler postawił stopę
na amerykańskiej ziemi...
- Chodzi o Jimmy'ego, staruszku - stwierdził z powagą Raf. - Inaczej nie prosiłbym cię o przysługę.
Limuzyna zatrzymała się przed głównym wejściem do Plaży. Kiedy Sam zaczął się przebierać,
hotelowy szwajcar otworzył tylne drzwi i zdumiony, że w luksusowym wozie nie widzi pasażerów,
zaczął drapać się w brodę.
Raf wysiadł, podszedł do zafrasowanego szwajcara i z miłym uśmiechem wręczył mu sowity
napiwek. Po chwili wysiadł Sam. W zamszowej kurtce, śnieżnobiałej koszuli i krawacie wyglądał jak
nobliwy biznesmen.
Uśmiech tygrysa 15
Nie lubił Plaży i nigdy nie czuł się tu dobrze.
- Po co cały ten przepych - mruczał, kiedy szli przez hol.
- Sam, to tylko lunch - uspokajał go Raf. - Nie zamieszkamy tutaj.
- Luksus na pokaz. Wystawa, ostentacja - sarkał Sam.
- Uspokój się. Ten hotel ma charakter.
- Może, trochę... Kelnerzy zawsze tak na mnie patrzą, jakby czekali, kiedy użyję niewłaściwego wi-
delca.
- Dla nich możesz jeść choćby i palcami, bylebyś zostawił przyzwoity napiwek.
Raf zatrzymał się w drzwiach do Dębowej Sali. Zanim podszedł do nich maitre d'hotel, udało mu się
wypatrzyć Tarę Hill. Siedziała z rudowłosą dziewczyną, szczupłą i elegancką jak ona sama.
Szczęśliwym trafem sąsiedni stolik, za plecami Tary, był wolny. Będzie mógł ją obserwować i
podsłuchiwać, ona zaś musiałaby się odwrócić, by go zobaczyć.
- Witam, panie Tyler. - Pojawił się maitre d'hótel.
- Dzień dobry, John. Zaprosiłem wuja na lunch. Chcę mu sprawić przyjemność. Daj nam stolik z wi-
dokiem.
- Z widokiem? - zdziwił się maitre d'hotel. Raf uśmiechnął się szeroko.
- Myślę o tej blondynce i rudzielcu. Mógłbyś nas posadzić obok nich?
- Oczywiście, panie Tyler. Panowie pozwolą za mną.
- Facet przypomina pingwina - mruknął Sam. Raf jęknął.
16 Heather Graham
- Każdy, kto wkłada smoking, wygląda jak pingwin. Odsunął „wujowi" krzesło, po czym sam usiadł
tak,
by widzieć dobrze Tarę Hill. Zatopiona w rozmowie z rudzielcem nie zauważyła nowych gości.
Miała na sobie prostą sukienkę z zielononiebies-kiego jedwabiu, lekko wyciętą pod szyją i przepasaną
w talii złotym łańcuszkiem, ale Raf był pewien, że wyglądałaby równie pociągająco w najgorszych
łachmanach. Była piękna i miała grację. Już w muzeum ocenił jej wzrost na prawie metr
osiemdziesiąt, a wagę na sześćdziesiąt kilo. Fantastycznie zgrabna, miała duże, szare, pełne wyrazu
oczy obramowane gęstymi, czarnymi rzęsami pięknie kontrastującymi z jasnymi, sięgającymi ramion,
modnie obciętymi włosami.
To miłe, że jest piękna, ale dla Rafa ważne było co innego: stanowiła klucz do rozwiązania zagadki.
Była jego ostatnią szansą, być może dzięki niej podejmie na nowo ślad ginący w zbiurokratyzowanej
Ameryce Południowej.
Powinna być piękna, miał przecież do czynienia z Tarą Hill. Jeszcze dwa lata temu nie było w Stanach
mężczyzny, który nie znałby jej twarzy.
- Drinki? - spytał Sam.
- Słucham? - Raf oprzytomniał.
- Mam zamówić drinki?
- Chcesz się czegoś napić? - Raf podniósł głowę i zobaczył cierpliwie czekającego kelnera.
- Owszem, najchętniej zamówiłbym całą butelkę Black Jacka.
- W takim razie zamawiaj - zaśmiał się Raf i spojrzał z rozbawieniem na kelnera. - Dwa razy Black
Jack z lodem, proszę.
Uśmiech tygrysa
17
- Dziękuję, sir. - Kelner skinął głową. - Jeśli wolno coś zasugerować, polecam cielęcinę, jest
znakomita. - Wreszcie odszedł.
- Nie mają hamburgerów? - naburmuszył się Sam.
- Dla ciebie będą mieli.
Sam nie odpowiedział. Siedział sztywno, jakby kij połknął, z obrażoną miną. Raf parsknął śmiechem.
- Rozluźnij się, na litość boską. Wszyscy na nas patrzą. Rozmawiaj, zachowuj się naturalnie.
- O czym niby mam rozmawiać? - Sam znowu wykonał taki gest, jakby kołnierzyk go uwierał.
- O czymkolwiek.
Wrócił kelner z drinkami. Raf zamówił dwa hamburgery i kelner skwapliwie przyjął zamówienie,
zapewniając, że to żaden problem, na specjalne życzenie pana Tylera kucharz oczywiście przygotuje
hamburgery, po czym zniknął bezszelestnie.
Raf zaczął podsłuchiwać, o czym rozmawia Tara Hill z rudowłosą. Szybko dotarło do niego, że to on
jest tematem konwersacji przy sąsiednim stoliku.
- Nie wiem, Ashley - mówiła Tara. - To było bardzo dziwne. Niezwykłe. Oglądał tygrysa, cóż to za
wspaniała rzeźba, a ja miałam wrażenie, że cały czas patrzy na mnie. - Wzdrygnęła się i zaraz potem
parsknęła śmiechem. - Chyba za długo siedziałam na wsi. Tak czy inaczej, skojarzył mi się z
tygrysem.
- Pierwotne instynkty, co?
- W końcu odważyłam się przejść koło niego i nic się nie stało. Wcale mu nie chodziło o mnie.
Ashley uniosła kieliszek z winem.
- Podoba mi się ta historia. Może jednak chodziło
18 Heather Graham
mu o ciebie. Przyciągasz uwagę facetów. Nie zapominaj, że nazywano cię najpiękniejszą kobietą
świata. Tara wyraźnie się zirytowała.
- Lata temu. Każda kobieta może tak wyglądać, jeśli ubierzesz ją w superciuchy i zrobisz
profesjonalny makijaż. Ashley, on nie dlatego mi się przyglądał, że wyglądam jak" wyglądam.
- Przed chwilą powiedziałaś, że w ogóle na ciebie nie patrzył.
- Sama już nie wiem.
- Z jednego się cieszę.
- Tak?
- Ze go zauważyłaś. Zwykle w ogóle nie zwracasz uwagi na facetów. Rozmawiasz z nimi, jesteś
uprzejma, ale ich nie dostrzegasz.
- Ja nie...
- Jeszcze nie wszystko stracone. Cieszę się, że coś takiego zdarzyło się akurat teraz. Podróż będzie
wspaniała. Zobaczysz. Jestem tego pewna. Dwanaście godzin pracy, a potem mamy czas wyłącznie
dla siebie. Może nawet będziesz miała ochotę z kimś zatańczyć. - Ashley spoważniała. - Tak sobie
myślę...
- Mów.
- Och, Taro, tak strasznie przeżyłaś tamte wydarzenia, że na dwa lata wycofałaś się ze świata. Teraz
myślę, że jednak nie powinnyśmy płynąć do Caracas. Jesteś pewna, że chcesz tam wrócić?
Tara uśmiechnęła się smutno.
- Nie, ale podejrzewam, że po tym, co się stało, nikt poza George'em Galliardem nie da mi pracy.
- Nie bądź śmieszna...
- Daj spokój, Ashley. Zostałam wplątana w obrzyd-
Uśmiech tygrysa
19
liwy skandal, sprawę rozdmuchały media i nikogo nie obchodzi, czy byłam winna, czy nie. Więc może
dobrze, że tak się stało, bo kiedy już znajdziemy się na pokładzie...
- Raf! - Sam nagle odzyskał głos. - Wypiłbym jeszcze jednego takiego przyjaciela z lodem.
- Niech cię cholera, Sam! - warknął Raf. - Przez ciebie umknęła mi bardzo ważna informacja.
- Kazałeś mi mówić.
- Ale cicho, Sam, cicho.
- Do diabła z tym. Ta dzisiejsza młodzież. Nigdy nie wiadomo, jak was zadowolić.
Raf puścił uwagę mimo uszu. Miał trzydzieści siedem lat, ale dla siedemdziesięcioośmioletniego Sa-
ma ciągle był smarkaczem.
- Jeśli chcesz jeszcze jednego drinka, po prostu przywołaj kelnera.
Sam zaczął się podnosić.
- Subtelniej, subtelniej - jęknął Raf, pociągnął przyjaciela za połę kurtki, zmuszając do ponownego
zajęcia miejsca, a potem skinął na kelnera. Po chwili na stoliku pojawiły się nowe drinki.
Tara wreszcie dostrzegła dwóch mężczyzn przy sąsiednim stoliku. Starszego, wyraźnie
naburmuszonego pana i Tygrysa. Złotookiego, Czarnowłosego nieznajomego z muzeum. Bezwiednie
sięgnęła po kieliszek i opróżniła go jednym haustem.
Raf pochwycił jej wzrok. Była zdumiona i trochę przestraszona. Niech to diabli. Robiąc dobrą minę do
złej gry, z uśmiechem uniósł szklaneczkę z whisky.
- Najlepsze w tym kontrakcie jest to - mówiła Ashley - że zatrzymamy wszystkie ciuchy, w których
20 Heather Graham
będziemy pozowały. Wyobrażasz sobie! Projekty najlepszych krawców, niektóre są warte fortunę. -
Przerwała i spojrzała uważnie na Tarę. - Co się dzieje? Masz taką minę, jakbyś zobaczyła ducha.
- To on.
- Jaki on?
- Nie patrz teraz. To ten facet, o którym ci opowiadałam. Ten, który przypomina tygrysa.
Ashley natychmiast odwróciła głowę.
- Mówiłam ci, żebyś się nie oglądała.
- Musiałam. Skąd miałabym wiedzieć, o kim mówisz, gdybym nie spojrzała? - Ashley wpatrywała się
natarczywie w Tygrysa. Tara również. Nieznajomy był wyraźnie rozbawiony tym zainteresowaniem.
Uśmiechnął się, po czym zajął się swoim towarzyszem.
- Fiuuu - gwizdnęła cicho Ashley.
- Co myślisz?
- Gdybym to ja znalazła się z nim sam na sam w sali muzealnej, na pewno bym nie uciekła. Chociaż
kto wie? Niebezpieczny typ. Hipnotyczny. Trzeba prze-czołgać się przez tysiąc siedemset
dziewięćdziesiąt barów dla singli, żeby znaleźć kogoś takiego. Nie, takiego nigdzie nie znajdziesz.
Tacy nie włóczą się po barach. Chwytaj go, Tara.
- Mówiłam ci, Ashley, że on mnie obserwował - szepnęła rozdrażniona. - Jakby szykował się do
skoku. A teraz nagle pojawił się tutaj. Czy to nie dziwne?
- Przyszedł na lunch, Taro. Tak jak my.
- To wielkie miasto.
- A jednak zbiegi okoliczności się zdarzają. Kiedyś jednego dnia jechałam dwa razy z tym samym
taksówkarzem. To jest dopiero dziwne.
Uśmiech tygrysa
21
- Panie wybaczą. - Przy stoliku pojawił się kelner z platerową tacą, na niej kieliszki i wiaderko z
lodem, a w wiaderku wino, sądząc po etykiecie znacznie droższe niż to, które piły. - Od pana przy
sąsiednim stoliku.
- Nie możemy tego przyjąć - zaprotestowała Tara.
- Ależ przyjmiemy - wesołkowato rzuciła Ashley. Kelner rozlał wino. Tara milczała. Nic nie mogła
zrobić poza żenującą sceną, a tego, oczywiście, nie chciała.
- Proszę podziękować temu panu. - Ashley najwyraźniej świetnie się bawiła.
- Cholera! Wiesz, co zrobiłaś? - prychnęła Tara, kiedy kelner odszedł.
Ashley zaśmiała się, w zielonych oczach zabłysły wesołe iskierki.
- Za długo żyłaś na pustkowiu. Facet interesuje się tobą, to widać. Jeśli go nie chcesz, chętnie się nim
zajmę.
- Bardzo proszę.
- Droga Taro, masz zamiar uschnąć z powodu jednego nieprzyjemnego epizodu?
- Nieprzyjemnego?
- Zgoda,
$
to zbyt łagodne określenie, ale przez tego... Tina Elliota nie możesz skreślać wszystkich
facetów. Już wiem! Wzięłaś to zlecenie, żeby pojechać do Caracas. Łudzisz się, że go odnajdziesz...
- Nie mam zamiaru go szukać!
- Stałaś się twarda, cyniczna. Odnosisz się do wszystkich z rezerwą. Gdybyś go znowu zobaczyła...
- Nie traktuję nikogo z rezerwą. Po prostu Tin uświadomił mi, jacy potrafią być mężczyźni. Sporo się
od niego nauczyłam.
22 Heather Graham
- Uhm. Bawisz się nimi. Żadnego nie traktujesz poważnie. Spotykasz lekkoduchów i ludzi odpowie-
dzialnych, playboyów w błyskawicznym tempie przepuszczających rodzinne fortuny i szanowanych
finansistów, do wszystkich uśmiechasz się uprzejmie przy drinku, a potem zatrzaskujesz drzwi. Kogoś
powinnaś przez nie wpuścić.
- Ashley, nie mam ochoty nikogo wpuszczać... Przerwała. Uświadomiła sobie ze zgrozą, że Tygrys
podszedł do ich stolika i stoi tuż koło niej. Powoli podniosła wzrok: dżinsy z czarnego sztruksu,
jedwabna koszula, skórzana kurtka. Wreszcie twarz.
Ogorzała, rysy piękne, wyraziste. Zbyt ciemna, zbyt wysmagana wiatrem i spalona słońcem jak na
zasnuty mgłą Nowy Jork. Nienaganne maniery. I ze wszech miar naganna obecność.
Nie pasował do wielkiego miasta. Jego miejsce było w dżungli, razem z wielkimi kotami...
- Przepraszam, mogę zająć paniom chwilę czasu? Tara uniosła kieliszek i wychyliła jego zawartość,
mierząc nieznajomego czujnym i zniechęcającym, taką miała nadzieję, spojrzeniem. Wino dodało jej
kurażu. Szybko znalazła właściwe słowa:
- Pan wybaczy, ale wolałybyśmy...
- Proszę siadać - zaprosiła natręta zachwycona Ashley.
- Dziękuję.
Nie przestawał wpatrywać się w Tarę, ale to Ashley najpierw podał dłoń.
- Raf Tyler.
- Miło mi, panie Tyler - powiedziała Ashley ze
Uśmiech tygrysa 23
śpiewnym akcentem damy z Południa. - Ashley Dane, a to Tara Hill.
I znowu to uważne spojrzenie złotobrązowych oczu. Tara nagle odniosła wrażenie, że ten człowiek ją
zna, że dobrze wiedział, kim ona jest, zanim jeszcze spotkali się w muzeum.
- Przepraszam, że się narzucam, ale nie widziałem innego sposobu. - Spojrzał na Ashley. - Spotkałem
dzisiaj pannę Hill w muzeum i kiedy zobaczyłem ją tutaj, pomyślałem, że to zrządzenie losu.
- Zrządzenia losu to coś, czego nie należy lekceważyć. - Ashley omal nie rozpłynęła się z zachwytu.
Tara kopnęła ją pod stołem, ale przyjaciółka, zamiast w pokornej ciszy przyjąć napomnienie, głośno
krzyknęła: - Au!
Nie zabrzmiało to zbyt taktownie, a i Tara też nie zamierzała bawić się w subtelności, bo stwierdziła
zjadliwie:
- Dość bezceremonialnie opuścił pan swoje towarzystwo.
- Mój wuj - Tyler uśmiechnął się lekko - właśnie skończył lunch i wyszedł. Spieszył się na spotkanie.
Tara odwróciła głowę. Starszy pan rzeczywiście zniknął.
Pojawił się natomiast kelner i napełnił ponownie kieliszki.
Serce biło jej gwałtownie. Czuła lęk, ale i podniecenie, choć mówiła sobie, że Tyler jest tygrysem,
który wyszedł na łów. Tylko tygrysem...
A jednak nie wydawał się natrętny i chyba tak naprawdę nie był zainteresowany jej osobą. Kiedy
próbowała dojść do ładu z emocjami, on prowadził
24 Heather Graham
swobodną rozmowę z Ashley. Musiał wiele podróżować, bo wymieniali uwagi o różnych krajach.
Opowiadał, że Tylerowie mają udziały w wielu koncernach, ale ich główną branżą jest jubilerstwo, i z
tym związane są jego podróże.
Ashley, cała w uśmiechach, upiła łyk wina.
- Panie Tyler, od dawna zajmuje się pan biżuterią?
- Raf - sprostował delikatnie.
- Dobrze, Raf. A więc od dawna zajmujesz się biżuterią?
- Od dwóch lat. Po kilkuletniej przerwie wróciłem do interesów. - Spojrzał na Tarę. - Nie pije pani
wina. Nie smakuje?
- Przeciwnie, bardzo dobre. - Gdy uniosła kieliszek, ogarnęła ją złość, że to zrobife. Tyler uśmiechnął
się. Ten uśmiech, błysk w złotobrązowych oczach... Facet zdecydowanie wytrącał ją z równowagi.
Wrócił do rozmowy z Ashley i zaczął rozprawiać o pełnomorskich rejsach wycieczkowych. Tara
zauważyła, że mówi z lekkim, ledwie słyszalnym obcym akcentem. Brytyjskim, chociaż nie
angielskim. Szkockim? Walijskim? Nie potrafiła odgadnąć.
Najchętniej powiedziałaby mu, żeby się odczepił, ale nie dawał jej pretekstu. Zdawał się
zainteresowany wyłącznie Ashley, a ta nie miała nic przeciwko jego towarzystwu.
Powinna zostawić ich samych. Tak zrobi. Pożegna się, dopije tylko wino.
Cztery kieliszki na pusty żołądek, bo lunchu prawie nie ruszyła. W ogóle nie powinna pić. Tin ciągle
jej to powtarzał, bo po alkoholu zupełnie traciła głowę.
Czy rzeczywiście z powodu Tina zrobiła się taka
Uśmiech tygrysa
25
nieufna? Jedyny poważny związek w jej życiu i tyle bólu... Zdrada, potem tragedia. Tin. Przystojny,
pełen uroku, wspaniały Tin. Od początku byli niedobraną parą. Kiedy go poznała, była naiwna,
łatwowierna. Nie podejrzewała, że może ją skrzywdzić.
Ale Tygrys? Przy tym człowieku nawet Tin wydawał się łagodnym barankiem. Raf Tyler. O co mu
chodzi? Czego chce? Czyżby rzeczywiście na nią polował? Poczuła lodowaty dreszcz. Był
dziennikarzem?
Nie, z pewnością nie, uspokajała samą siebie. Dziennikarze nie fundują drogich win, nie ubierają się z
wyszukaną, niedbałą elegancją, brak im wyrafinowania, którym odznaczał się Tyler.
Po prostu przypadkowy facet, chociaż bez wątpienia doświadczony, wpływowy, przystojny, męski.
Gdyby nie była taka... ostrożna, może nawet ucieszyłaby się z jego towarzystwa. Był miły, umiał
prawić komplementy. Nie miała powodów być wobec niego niegrzeczna.
Jeszcze jeden kieliszek wina, pomyślała markotnie, i ona też stanie się bardzo miła. Dlaczego nic nie
zjadła? To przez niego. Była nim urzeczona, wręcz zahipnotyzowana. jNie potrafiła jeść, nie potrafiła
wstać i wyjść. Co jakiś czas podnosiła kieliszek do ust, jedyny gest, który była zdolna wykonać.
Dopiero niedawno wróciła z dobrowolnego wygnania, przeprosiła się ze światem, zaczęła widywać
ludzi. Życie na farmie na północy stanu była proste. Sąsiedzkie pogawędki, zakupy w sklepie pana
Mortona, żadnych trosk, stresów, obowiązków. Nikt nie znał jej prawdziwego nazwiska. Miała swój
ogród, swoje rysunki, konne przejażdżki po lesie, kąpiele w jeziorze.
26 Heather Graham
Wszystko układało się wspaniale do momentu, kiedy oszczędności zaczęły się kończyć. Doszła do
punktu, w którym należało podjąć radykalną decyzję: teraz albo nigdy. Zrozumiała, że musi wrócić do
pracy, do realnego świata. Nie można uciekać w nieskończoność.
Czas ją zahartował. Potrafiła się uśmiechać, słuchać pochlebstw, prowadzić lekkie, niezobowiązujące
rozmowy przy drinku, bywała na proszonych kolacjach, ale zachowywała dystans. Owszem,
spotykała także miłych ludzi, nawiązywała przyjaźnie, ale po tym, co przeżyła z Tinem, nie pozwalała
zbliżyć się do siebie żadnemu mężczyźnie. Były w ich związku dobre chwile, te jednak zatarły się w
pamięci, przekreślone przez koszmarne zakończenie. Tin zdradził ją, zawiódł. Wykorzystał. Tak
naprawdę nigdy się z nią nie liczył.
Uśmiechnęła się do własnych myśli. Nigdy już nikomu nie zaufa, wyleczyła się z łatwowierności. Nie
da się zwieść słodkim słówkom i zaklęciom.
Nie, nie była zimna z natury. Myślała, że taką postawę dyktuje jej rozum, a tak naprawdę wciąż była
odrętwiała wewnętrznie, niezdolna do serdecznych uczuć po okropnych przeżyciach z Tinem.
A teraz miała kompletny zamęt w głowie. Świat zawirował. Wszystko nagle się zmieniło.
To Raf Tyler tak na nią działał. Ledwie go poznała, z miejsca wdarł się w jej życie z gwałtownością...
dzikiego, groźnego zwierzęcia. Z bezwzględnym impetem drapieżnika.
Nie, pomyślała, to niemożliwe. To tylko zaskoczenie zmąciło jej spokój, zachwiało równowagę.
Ochłonie i zaraz wszystko wróci do normy.
- Mieszka pan w Nowym Jorku, panie Tyler?
Uśmiech tygrysa
27
- zapytała z wymuszonym uśmiechem, włączając się do rozmowy.
Ashley i Raf spojrzeli na nią z rozbawieniem.
- Wróciła do nas - zauważył.
- To wino - konspiracyjnie wyznała Ashley. - i bardzo proszę, Taro, nie kop mnie już pod stołem -
zareagowała na groźny błysk w oku przyjaciółki. - Raz wystarczy.
- Nie może pić? - zainteresował się Tyler.
- W ogóle nie powinna tykać alkoholu - poinformowała Ashley uczynnie.
- Może od razu przedstawisz naszemu nowemu znajomemu całą moją biografię, od dnia urodzin po
dzień dzisiejszy? - zaproponowała Tara zjadliwym tonem.
Ashley bawiła się znakomicie, ale kochała Tarę z całego serca. Była przekonana, że jeśli przyjaciółka
ma jeszcze kiedyś posmakować szczęścia, należy rzucić Ją na głęboką wodę.
- To wieśniaczka. Dziewczę przeniesione do miasta z dzikiej głuszy. Miała siedemnaście lat, właśnie
skończyła szkołę średnią, kiedy wypatrzyła ją agentka George'a Ga^liarda. I tak przerobili naszą Tarę
na zjawiskowe stworzenie, które masz przed sobą - pokpiwała beztrosko Ashley. - Oczywiście nadal
ma słabość do chodzenia w dżinsach. I wygląda uroczo z sianem we włosach.
- Tego jestem pewien - zgodził się Tyler.
Spojrzał jej prosto w twarz, jakby pieścił ją wzrokiem. Sala zawirowała, Tara poczuła uderzenie fali
gorąca. To na pewno wino...
Udało jej się uśmiechnąć.
28 Heather Graham
- Bardzo mi było miło poznać pana. A teraz wybaczcie, ale...
Usiłowała wstać i, o wstydzie, osunęła się z powrotem na krzesło.
Wesoła dwójka parsknęła śmiechem, po czym Tyler nachylił się i współczującym gestem dotknął
dłoni Tary.
- Wino potrafi być zdradzieckie - powiedział cicho. - Nieraz przekonałem się na własnej skórze, jak
potrafi uderzyć do głowy. A pani przecież nic nie jadła...
- Ja...
Po co odpowiada, dlaczego tłumaczy się przed obcym człowiekiem, który bezceremonialnie zakłócił
im lunch?
Tyler podniósł się, podszedł do niej i szepnął do ucha:
- Proszę wstać, podtrzymam panią. Zmienimy lokal. Musi pani coś zjeść.
Chciała stanowczo odmówić, ale zdradliwe usta milczały. Czuła dotyk Rafa. Położył delikatnie dłonie
na jej ramionach i to wystarczyło: znowu ten sam zamęt w głowie, nad którym nie potrafiła
zapanować.
Tyler był silny, sprawiał wrażenie, jakby przy nim nic zagrażać nie mogło. I fascynował ją tak, jak
dotąd nie fascynował jej jeszcze nikt.
Najchętniej padłaby mu w ramiona. Nie, najchętniej zniknęłaby stąd, zaszyła się w jakimś
bezpiecznym miejscu i zapomniała o tym człowieku na zawsze. Może wtedy uchroniłaby się przed
jego tygrysią potęgą.
Za późno.
Stała już, Tyler podtrzymywał ją w talii, czuła jego dłonie.
Zaborczy dotyk.
Uśmiech tygrysa 29
Jakby tygrys dosięgnął wreszcie ofiary.
Nie protestowała, nie broniła się. Była jak sparaliżowana. Tygrys lubi przez chwilę pobawić się swoją
ofiarą, a potem... potem zadaje morderczy cios.
Oparła się na jego ramieniu, niepomna na kołaczące w głowie ostrzeżenia, niepomna na własną
mądrość. Czuła się, jakby została stworzona tylko po to, by Tygrys mógł ją zagarnąć dla siebie.
Co się z nią, u diabła, dzieje?!
Nie jest przecież pierwszą naiwną, zna świat, zna życie, uważa się za osobę rozumną. A on? On jest ni-
czym prawdziwy tygrys, pełen zatrważającej witalno-ści, żywiołowy, niebezpieczny, zmienny i pełen
uroku.
I bardzo męski. Bezczelnie, wyzywająco męski. Emanujący seksem.
Każda idiotka gotowa rzucić mu się w ramiona na Jego jedno skinienie.
Tara wyprostowała się. Nie jest idiotką. Dostała gorzką nauczkę od życia i niepotrzebna jej kolejna.
Do diabła, Raf Tyler chce ją usidlić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Odsunęła się od niego. Stała na niepewnych nogach, ale o własnych siłach. Gdy Tyler poszedł do
szatni po płaszcze, Ashley została z nią. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przesiedzieli przy stoliku
prawie trzy godziny. Zbliżała się pora obiadu i całkiem logiczne wydawało się poszukanie restauracji,
w której mogliby kontynuować zaczęte przy lunchu spotkanie.
Tara pokręciła głową.
- Nie wiem, czy powinnyśmy... Nawet nie zapłaciłyśmy za siebie.
- Tyler kazał zapisać wszystko na swój rachunek - oznajmiła Ashley beztrosko. Nic nie było w stanie
zmącić jej dobrego humoru.
- Jak mogłaś mu pozwolić?
- Tara, to tylko lunch, a nie wystawna kolacja w Bonsoir Hotel.
Uśmiech tygrysa 31
- Ashley, na litość boską. Nic o nim nie wiemy. Może to morderca albo gwałciciel. Kryminalista...
- Ilu znasz kryminalistów, którzy mają otwarty rachunek w Płazie? - zainteresowała się Ashley. - I
którzy tak wyglądają oraz tak się noszą jak on?
- Kuba Rozpruwacz był ponoć dystyngowanym dżentelmenem.
- Daj spokój! Sama nie wierzysz w to, co mówisz.
- Nie - przyznała Tara niechętnie i zamilkła, bo Tyler już wracał z płaszczami. Spojrzała na jego palce
I niemal poczuła ich dotyk. Zrobiła się czerwona.
- Dziękuję - mruknęła, kiedy podał jej futro. Ashley uśmiechnęła się rozkosznie.
- Nie jesteś seryjnym mordercą ani zboczeńcem, Tyler? Pytam tak na wszelki wypadek.
Zerknął na Tarę.
- Nie jestem też gangsterem, płatnym zabójcą, terrorystą, w ogóle nikim, kto stanowiłby zagrożenie
dla bezpieczeństwa publicznego. - Zachichotał.
- Wszystko jeszcze przede mną.
- Szkoda - zmartwiła się Ashley.- Tara jest w takim punkcie swojego życia, że dobrze zrobiłby jej
dreszczyk emocji. Weźmiesz to pod uwagę, Tyler?
- Ashley! - żachnęła się Tara. Jej przyjaciółka zawsze mówiła, co jej ślina na język przyniosła, ale tym
razem przesadziła. Żadnej dyskrecji!
- To prawda. - Ashley potrząsnęła rudą czupryną.
- Właśnie wróciła ze wsi po długich latach pustelniczego żywota.
- Po długich latach pustelniczego żywota? - powtórzył Tyler, naśladując południowy zaśpiew Ashley.
- Dwóch, mówiąc dokładnie - powiedziała Tara
32 Heather Graham
sucho i posłała przyjaciółce spojrzenie, w którym kryła się obietnica mordu, jeśli wariatka zaraz nie
zamilknie.
- Lubię samotność - dodała pod adresem Tylera.
- Kobieta z tajemniczą przeszłością. - Wyraźnie sobie podkpiwał.
- Nie mam żadnych tajemnic - skłamała. - W ogóle jestem niezbyt interesująca.
Akurat tu nie mijała się z prawdą. Jako dziecko marzyła, by wydobyć się z nędzy, która w końcu
pokonała jej rodziców i maleńkiego braciszka. Chciała mieć dom na wsi, męża, który by ją kochał, do
tego gromadkę dzieci. Dzięki marzeniom wyrwała się ze skrajnego ubóstwa, ale zapłaciła za to
wysoką cenę.
- Znam świetną chińską knajpę na Columbus Square, miejsce bezpretensjonalne, tłoczne, rojne, jeśli
wśród ludzi poczuje się pani bezpieczniej, panno Hill.
- Tyler uśmiechnął się kpiąco.
- Świetnie, jedźmy na chińszczyznę - przyklasnęła Ashley.
Tyler przyglądał się Tarze. Dostrzegłszy w jego oczach wesołe błyski, poczuła irytację. Starał się
uśpić jej czujność. „Tłoczno, rojno", rzeczywiście! Chciała krzyknąć na cały głos: „Wiem, że na mnie
polujesz! Coś knujesz!".
O co mu chodziło?
Mógł mieć każdą kobietę. Pewny siebie, przyciągający uwagę, urokliwy zdobywca, któremu żadna się
nie oprze. Łącznie z nią. A przecież uważała siebie za osobę odporną
- Jedziemy? - zapytał lekkim tonem, ale zabrzmiało to niemal jak wyzwanie.
Zmierzyła go spokojnym, chłodnym spojrzeniem.
Uśmiech tygrysa 33
Wiem, kim jesteś. Jesteś tygrysem prężącym się do skoku. Znam to, przechodziłam już przez coś
takiego...
Ujął ją pod ramię i wyszli całą trójką w nowojorski zmierzch.
Tary nie zdziwiło, że Tyler nie przywołał taksówki, tylko ruszył do czekającej przed hotelem
ogromnej luksusowej limuzyny wyposażonej we wszystko, co potrzebne i niepotrzebne: barek,
telewizor, telefon. Było nawet niewielkie biurko, gdyby ktoś chciał pracować w korkach.
Wskazał Tarze miejsce z prawej, jakby nie zależało mu na jej bliskości, w środku usiadła Ashley, sam
usadowił się po lewej. Ponieważ ruch o tej porze był niewielki, w ciągu kilku minut znaleźli się na
miejscu.
Restauracja okazała się taka, jak opisał ją Tyler: schludne, rojne wnętrze, ciasno ustawione stoliki.
Prawie natychmiast kelnerka przyniosła herbatę i makaron. Tyler napełnił czarkę Tary i przyglądał się
z uśmiechem, jak pije. Wiedział, że gorący napar jest jej w tej chwili najbardziej potrzebny.
Obiad niewiele różnił się od lunchu. Tyler i Ashley pogrążyli się w rozmowie. Ona opowiadała o
pracy modelki, on słuchał z zainteresowaniem.
A jednak Tara czuła cały czas jego wzrok na sobie, jakby ją oceniał, ważył coś w myślach, próbował
wyrobić sobie zdanie na jej temat. Dlaczego? Miała ochotę krzyczeć. Ogarniała ją panika, to znowu
przechodził miły dreszcz podniecenia.
Gdy obiad dobiegł końca, Tyler zaproponował, że odwiezie panie do domu. Tarę znów ogarnął
niepokój. Nie chciała, żeby dowiedział się, gdzie mieszka.
- Jak miło - ucieszyła się Ashley.
34 Heather Graham
Mało brakowało, a Tara odwróciłaby się na pięcie i uciekła. Zachowałaby się idiotycznie, w dodatku
byłoby to kapitulacją, przyznaniem, że czuje się ofiarą Tylera. Tak, boję się, pomyślała. Boję się, że
nie potrafię mu się oprzeć.
Zatrzymali się przed domem, w którym mieszkała Ashley.
- Do jutra, Tara. - Ash posłała jej całusa. - Nie zapomnij o przymiarkach.
Raf odprowadził ją do drzwi.
Tara przymknęła oczy, czuła, jak wali jej serce. Za kierownicą siedział szofer. Nie widziała go przez
przydymioną szybę, ale starała się zgadnąć, jak wygląda człowiek pracujący dla Tylera. Musi dobrze
znać jego zwyczaje, jest niemym świadkiem nocnych przygód chlebodawcy.
Nocne przygody!
Zacisnęła kurczowo palce. Co ona robi w tej luksusowej limuzynie? Na co czeka? To Ashley
flirtowała cały dzień z Tylerem. Dlaczego jej nie odwiózł jako drugiej? To byłoby logiczne.
Widocznie Tyler chciał spędzić kilka minut sam na sam z nią. A ona nawet nie próbowała
protestować, bo wiedziała, że przegra...
Nie, to nie to. Nie było żadnej walki. Tyler na pewno jest człowiekiem godnym zaufania, dojrzałymi,
i poważnym. A także bardzo przystojnym i męskim.
Wyobraziła sobie, jak wraca do samochodu, siada obok niej i zagląda jej w oczy z tym swoim
zagadkowym uśmiechem.
Słowa nie będą potrzebne.
Obejmie ją, a ona cichutko, wręcz niesłyszalnie
Uśmiech tygrysa
35
zaprotestuje. Otoczy ją ramionami, a potem pocałuje, zdecydowanie, niemal natarczywie. Nie będzie
nawet próbowała się opierać, nie znajdzie w sobie dość siły. Mocny, pełen ognia pocałunek. Poczuje
zręczne, biegłe palce Tylera na swoim ciele.
Wiedziała, że to idiotyzm, ale nie mogła powstrzymać gry wyobrażeń...
Nie! Z trudem pohamowała krzyk. Tyleż przerażona własnym stanem, co wściekła na własne
tchórzostwo, zaczęła po omacku szukać klamki. Niech Tyler się śmieje, że uciekła. Trudno.
Klamka najpierw stawiała opór, po czym raptem ustąpiła. Tara już chciała wyskoczyć z samochodu.
I napotkała spojrzenie złotobrązowych oczu.
- Aż tak długo mnie nie było? Przepraszam - rzucił lekkim tonem.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Tyler już wsiadał, więc chcąc nie chcąc, musiała zostać w
samochodzie. Zapukał w szybę i zagadnął z uśmiechem:
- Dokąd pani każe, panno Hill? Wymamrotała adres. Jej głos brzmiał tak żałośnie, że
sama siebie nie mogła słuchać. Natomiast Tyler bawił się znakomicie*
Powtórzył adres kierowcy i limuzyna powoli ruszyła. Raf usiadł wygodnie, zaplótł dłonie i przyglądał
się Tarze z diabelskim uśmieszkiem w oczach.
Przypomniała sobie własne rojenia: dłonie Tylera na Jej ciele, oszałamiający pocałunek...
Nie dotknął jej. Nawet się ku niej nie nachylił.
- Niedawno wróciła pani do miasta? - zapytał wciąż tym samym, lekkim tonem.
-Tak.
36 Heather Graham
- Długie wakacje?
- Tak.
Światło latarni padło na jego twarz i dopiero teraz Tara odkryła, że Tyler naprawdę ma zielone oczy,
zielone z brązowymi plamkami wokół źrenic. To te plamki, małe topazy, nadawały tęczówkom
złocisty blask.
Poruszył się, twarz mu złagodniała. Zaraz jej dotknie...
Napięcie było tak wyczuwalne, że przebiegł ją dreszcz. Miała ochotę krzyknąć, wykonać gwałtowny
unik...
Albo paść mu w ramiona.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział.
Powstrzymując uśmiech, otworzył drzwiczki, wysiadł i wyciągnął ku niej dłoń, a potem podszedł z
Tarą do wejścia. Chociaż portier był na dyżurze, Tyler uparł się, że odprowadzi ją pod drzwi
mieszkania.
Wielka winda z lustrami nagle wydała się śmiesznie mała, tak wypełniał ją swoją obecnością. Jechali
na górę w milczeniu. Tara miała wrażenie, że jej krew zamienia się w rozgrzaną, czerwoną lawę, a
serce waliło tak gwałtownie, że Tyler musiał je słyszeć.
Jeszcze był przy niej. Jeszcze mógł wziąć ją w ramiona i zamknąć jej usta pocałunkiem...
Winda stanęła, otworzyła się. Tara wysiadła, podeszła do drzwi swojego mieszkania, chwilę szukała
kluczy, w końcu wyłowiła je z torebki, ale to Tyler, widząc, jak niesporo idą jej najprostsze czynności,
otworzył zamki.
No tak, pomyślała. Teraz wejdzie za nią do holu, zamknie drzwi, a ona zamiast podnieść krzyk, padnie
mu w ramiona.
Uśmiech tygrysa 37
- Dobranoc, Taro - powiedział cicho.
- Dobranoc - odpowiedziała drżącym głosem. Powoli uniósł dłoń i lekko dotknął jej policzka. Była w
tym muśnięciu, w tej delikatnej pieszczocie
cudowna obietnica, która w niezwykły sposób podziałała na Tarę.
Uśmiechnął się i odszedł, a ona stała bez ruchu, patrzyła, jak zmierza korytarzem w stronę wind.
Jeszcze się odwrócił, zmierzył ją uważnym, niespiesznym spojrzeniem. Przeszedł ją lodowaty
dreszcz, zaraz potem ogarnęła fala gorąca. To jego spojrzenie, zarazem miękkie i przenikliwe,
zdawało się prześwietlać ją na wskroś, zgadywać ukryte myśli, jakby bez reszty zagarniał Tarę dla
siebie. Jakby brał ją w swoje władanie.
Jakby ją obnażał.
Jakby zamierzał cofnąć się, wrócić i wziąć ją w ramiona.
Zadrżała, bo uświadomiła sobie, że nie potrafi przewidzieć własnej reakcji. Cóż, pewnie dałaby wyraz
swojemu najgłębszemu oburzeniu.
Chociaż... niekoniecznie. Pragnęła jego dotknięcia, pocałunku, pragnęła wtulić się w niego i o
wszystkim zapomnieć.
Tyle tylko, że w spojrzeniu Tylera było coś niepokojącego, jakby miał pretensje, że Tara go pociąga.
Chciał ją usidlić, lecz zarazem złościło go, że przy okazji coś do niej odczuwa.
Nawet jeśli był to tylko fizyczny pociąg.
Jego spojrzenie złagodniało, było niemal czułe.
- Wchodź do domu, Taro.
Weszła.
38 Heather Graham
- I zamknij dobrze drzwi - powiedział z delikatnym uśmiechem.
Kiwnęła głową niczym dziecko wykonujące posłusznie kolejne polecenia starszych.
Kiedy znalazła się wreszcie sama, we własnym mieszkaniu, oparła się ciężko o drzwi. Uszła z niej cała
energia, nie była w stanie ustać o własnych siłach.
Słyszała oddalające się kroki Tylera... Otrząsnęła się i ruszyła do łazienki. Wzięła prysznic, zrobiła
sobie herbatę, położyła się do łóżka i włączyła telewizor, żeby obejrzeć nocny film.
Zwykłe, codzienne czynności. Zwyczajny koniec zwyczajnego dnia...
Ale nie czuła się wcale zwyczajnie. Była spięta i niespokojna, wiedziała, że długo nie zaśnie, jeśli w
ogóle uda się jej zasnąć.
Czy tego chciała, czy nie, Raf Tyler wtargnął w jej życie. Nie wiedziała tylko, dlaczego zastawił na nią
sidła.
Raf wszedł do swojego gabinetu, usiadł za biurkiem, zapatrzył się w sufit, po czym wyciągnął z
szuflady butelkę bourbona i kieliszek. Nalał sobie do pełna, znowu znieruchomiał i, dla odmiany,
zaczął przyglądać się obrazom zdobiącym ściany gabinetu.
Pięć płócien, pięć dumnych żaglowców na pełnym morzu.
Wychylił whisky, otrząsnął się, kiedy palący alkohol spłynął do przełyku, i wyjął z górnej szuflady
szarą teczkę.
Otworzył ją. Z dużej, błyszczącej odbitki spoglądała na niego Tara Hill, kobieta, która od jakiegoś
czasu zaprzątała jego myśli w dzień i w nocy.
Uśmiech tygrysa 39
Zdjęcie musiało być zrobione dość dawno. Tara mogła mieć wtedy jakieś siedemnaście, osiemnaście
lat. Nosiła długie, proste włosy, skromny makijaż, a w oczach dało się dojrzeć błysk nadziei i
oczekiwań, który czas zgasił.
Raf przerzucał kolejne fotografie, aż zatrzymał się na najnowszej, jaką posiadał, sprzed dwóch lat.
Tara wyglądała zupełnie inaczej: wystylizowana fryzura, twarz znacznie szczuplejsza, w oczach
nieufność i czujność, które dużo bardziej przyciągały uwagę niż dawna niewinność.
Raf zamknął teczkę i skrzywił się. Zdjęcia do tej pory nie robiły na nim żadnego wrażenia. Ale
wcześniej nie znał Tary. Była tylko obiektem, elementem planu, teraz stała się realną osobą. Zakładał,
że okaże się twarda i zimna, że zobaczy nieczułą na los innych ludzi egoistkę, która nie zastanawia się,
jaki sama na ten los może mieć wpływ.
Już tak nie myślał. Gdy tylko spojrzał w jej szare oczy, natychmiast zmienił zdanie. Wszelkie
uprzedzenia zniknęły.
Patrzył w jej srebrnoszare, pełne życia oczy, dotknął raz jej dłoni. Patrzył na zjawiskowo piękną twarz.
I poczuł, że w tej kobiecie jest żar, namiętność, obietnica miłości. I piekła...
Zaklął pod nosem. Czy to właśnie czuł Jimmy? Nieodparty pociąg? Pożądanie? Urok, któremu nie
można nie ulec, pragnienie gwałtownie domagające się zaspokojenia?
Jęknął głośno.
Jimmy był młodszy. Łatwo mógł stracić głowę. On nie jest Jimmym. Ma doświadczenie, wiele
widział
40 Heather Graham
w życiu, miał do czynienia z różnymi kobietami, dziwkami, kokotami i dziewicami, z damami i
złodziejkami. Znał świat, znał ludzką naturę z jej rozmaitymi ułomnościami i wzniosłośclami. Przede
wszystkim z ułomnościami.
A jednak dzisiaj, pomimo całej nabytej z latami mądrości, czuł się jak smarkacz. Pragnął dotknąć
Tary, wziąć ją w ramiona i zapomnieć o wszystkim.
Kim była, damą czy trampem? Odpowiedź przyszła błyskawicznie. Dotknął jej, to prawda, ale nie
posunął się ani o krok dalej. Wiedział, że nawet gdyby odpowiedziała na jego śmielszy gest,
otrzeźwiałaby szybko i zniknęła, uciekła.
Wiedział, że musi postępować wobec niej ostrożnie, pracować na jej zaufanie tak długo, aż wreszcie
Tara się otworzy i zacznie mówić.
Ktoś zapukał do drzwi.
W progu stała kobieta o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach i ogromnych, błękitnych oczach.
Ciągle atrakcyjna, wyglądała na lat czterdzieści, ale przekroczyła już pięćdziesiątkę.
- Myrna! - zawołał zdziwiony. - Proszę, wejdź. Nie wiedziałem, że jesteś tutaj.
Uśmiechnęła się niepewnie, a potem weszła do gabinetu.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam. Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewał. Chciałam tu
przenocować. Przyjechałam o ósmej. Nie było cię.
- Niedawno wróciłem i...
- Rozumiem, rozumiem... Maggie godzinę temu poszła na górę, do swojego pokoju. Powiedziałam jej,
że jest wolna.
Uśmiech tygrysa
41
Maggie była gospodynią Rafa, a Myrna Tyler jego macochą.
- Myrno, wiesz, że jesteś zawsze mile widziana w moim domu.
Na jej twarzy odmalowała się ulga.
- Wiem, że mówisz szczerze. Codziennie dziękuję Bogu, że mam ciebie.
Raf uśmiechnął się wzruszony i zakłopotany.
- Nie przesadzaj, Myrno... Stało się coś? Jesteś Jakaś nieswoja.
„Nieswoja" było delikatnym określeniem, ale Raf nie potrafił znaleźć lepszego. Myrna od dwóch lat
nie mogła dojść do siebie, czemu Raf wcale się nie dziwił. W ciągu jednego miesiąca straciła męża,
którego powalił zawał, i syna, który zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Owszem, nie najlepiej się czuję. - Uśmiechnęła się blado, po czym zachichotała jak trzpiotka. -
Bałam się, że... trafię nie w porę. Rozumiem, że byłeś na kolacji z jakąś pięknością?
Raf zesztywniał, ale nic po sobie nie okazał.
- Aha - przytaknął i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To dobrzę
4
że nie jesteś sam.
Gestem zaprosił macochę, żeby usiadła na kanapie.
- Wypijesz drinka, Myrno? Masz ochotę na bour-bona? A może wolisz herbatę? Jeśli tak, poproszę
Maggie, żeby nam zaparzyła...
- Na litość boską, nie! Maggie cały wieczór koło mnie skakała. Chętnie wypiję szklaneczkę bourbona.
Mocny, męski trunek dobrze mi zrobi.
- Też tak uważam.
Nalawszy sobie i jej, przysiadł obok Myrny na
42 Heather Graham
kanapie. Wychyliła whisky jednym haustem i spojrzała Rafowi prosto w oczy.
- Widziałam zdjęcie tej modelki, która zniknęła. Pracuje teraz dla Galliarda.
Raf nie był zadowolony, że Myrna już wiedziała o powrocie Tary Hill.
- Wiem - stwierdził lakonicznie.
- Och, Raf! - Chwyciła go za rękę. Dopiero teraz zorientował się, że Myrna drży. - Wiem, że zrobiłeś
wszystko, co w ludzkiej mocy, że prowadziłeś poszukiwania, gdzie tylko mogłeś, że porzuciłeś pracę,
wykorzystałeś każdą szansę, ale ja muszę wiedzieć. Muszę wiedzieć, co się stało. Jeśli Jimmy nie...
- Myrno, Myrno. - Rafowi ścisnęło się serce na widok matczynej boleści. - Przyrzekam ci, że w końcu
dojdę prawdy.
- Nie łączą nas nawet więzy krwi, a ty wszystko dla mnie poświęciłeś.
Raf nie chciał tego słuchać.
- Zostawiłem swoją pracę, bo po śmierci taty ktoś musiał się zająć naszymi interesami. Żyłem
własnym życiem, ale on dobrze wiedział, że go zastąpię, kiedy przyjdzie krytyczna chwila. A Jimmy
jest moim młodszym bratem. Wierz mi, nie zaznam spokoju, dopóki nie wykorzystam każdej
możliwości, każdej szansy.
Myrna kiwała głową, nie podnosząc wzroku.
Raf podniósł się. Miał piętnaście lat, kiedy ojciec ożenił się z Myrną. Jej syn miał wtedy zaledwie
siedem lat, ale chłopcy natychmiast do siebie przylgnęli, a z latami ich więź stawała się coraz
silniejsza i głębsza.
- Jeszcze jedna szklaneczka, Myrno, i kładź się do łóżka. Trochę snu dobrze ci zrobi. - Podał jej
drugiego
Uśmiech tygrysa 43
drinka, a kiedy wypiła, ujął jej dłoń, odprowadził do drzwi i pocałował w czoło. - Kładź się. Podniosła
na niego pełne łez oczy.
- Jesteś najlepszym w świecie synem. Najlepszym.
- Ej, a ty jesteś cholernie fajną macochą. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Dobranoc, Raf. Już wszystko dobrze, zaraz się uspokoję, przyrzekam. I... ufam ci.
- Dziękuję, Myrno. To jeszcze trochę potrwa, musisz uzbroić się w cierpliwość, być dzielna.
Skinęła głową. Słowa Rafa dodały jej sił. Uśmiechnęła się, pomachała mu ręką i przez tonący w
mroku hol ruszyła w stronę apartamentu, który nadal był jej apartamentem w rezydencji Tylerów na
Long Island.
Raf poszedł do sypialni. Nie zapalając światła, rozebrał się i już chciał się kłaść, ale zatrzymał się
Jeszcze na moment przy oknie wychodzącym na ogród. Tej nocy była pełnia, od oceanu wiał lekki
wiatr, w poświacie księżyca skrzyła się fontanna: srebrne krople wody niby diamenty na tle
granatowego nieba.
Wspaniała oprawa dla dziewczyny reklamującej brylanty Tylera, pomyślał. A tą modelką mogłaby
być tylko Tara Hil.
Ubrana w coś połyskliwego, zwiewnego i niemal przezroczystego... w jedwabny szyfon. Delikatna
tkanina przylega do piersi i bioder, podkreśla kształty. Najlepiej gdyby była srebrnoszara, jak oczy
Tary. Dobry Boże, niemal ją widział, jak idzie ścieżką od fontanny, czuł zapach jej perfum, jej ciała...
Zirytowany odwrócił się od okna, podszedł do łóżka I zerwał gwałtownym ruchem kapę. Przeklęty
księżyc. Nie na darmo ludzie powiadają, że pełnia to dziwny,
44 Heather Graham
niebezpieczny czas, kiedy budzi się wyobraźnia i człowiek puszcza wodze fantazji. Przychodzą wtedy
do głowy najgłupsze myśli...
Uderzył pięścią w poduszkę, przewrócił się na bok. Nie mógł uwolnić się od obrazu Tary, od jej
zapachu. Zamknął oczy i ciągle ją widział. Była w sypialni, szła w jego kierunku, odziana w zwiewną,
szyfonową szatę, patrzyła na niego tymi swoimi srebrnoszarymi, jak blask księżyca, oczami. Widział,
jak się do niego zbliża, dotyka jego policzka, kładzie mu dłoń na piersi. Słyszał jej szept...
Usiadł z głośnym przekleństwem, chwycił się za głowę. Sen to czy jawa? Nie potrafił powiedzieć, nie
wiedział, co się z nim dzieje. Zawsze był taki opanowany, mówiono nawet, że cyniczny...
Zacisnął powieki i potrząsnął głową. Udało mu się w końcu uwolnić od obrazu Tary. W jej miejsce
pojawiła się Myrna, jej nieszczęśliwa twarz, pełne łez oczy, głos złamany cierpieniem.
I Jimmy, taki młody, urodziwy, beztroski. Wrażliwy i rycerski. Naiwny, kiedy szło o kobiety. Łatwo
mógł paść łupem piękności, dać się wykorzystać.
Na przykład komuś takiemu jak Tara Hill. Tara - piękna i groźna jak trucizna.
Czy rzeczywiście?
Nieważne. Opadł z powrotem na poduszki, powtarzając sobie, że nie może dać się zauroczyć, nie
może dać się zwieść ulotnym fantazjom. Uśmiechnął się ponuro. Już im ulegał, już dawał się zwieść.
Jednak tym razem Tara Hill będzie miała do czynienia nie z naiwnym chłopcem, tylko z nim, z Rafem
Tylerem.
On nie jest Jimmym.
Uśmiech tygrysa
45
Uczyni wszystko, by dojść prawdy. Wykorzysta każdy dostępny sposób, nie cofnie się przed niczym.
Pomimo całej determinacji dopuszczał jednak myśl, że Tara może być niewinna. Tak niewinna jak jej
piękne srebrne oczy...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tara spóźniła się na przymiarkę o kwadrans, co George oczywiście musiał jej wytknąć.
- Powrót do pracy, to powrót do pracy. Albo rzeczywiście jesteś z nami, albo się rozstajemy. Nie
chcesz tej roboty? Świetnie. Kilkadziesiąt dziewczyn czeka na takie zlecenie. I żadna nie przekroczyła
jeszcze dwudziestki piątki, jeśli rozumiesz, co mam na myśli, ma pettte.
Tara mruknęła coś pod nosem. George rzeczywiście był wściekły. W pierwszych zdaniach zapomniał
nawet o sztucznym francuskim akcencie, dopiero na koniec zamiast „moja mała" powiedział „ma
petite". A przecież uwielbiał się „francuzić". Urodzony na Brooklynie, święcie wierzył, że każda
Amerykanka zrobi wszystko, by wyglądać, jakby ubierała się we francuskim domu mody czy raczej,
cytując George'a - w mai-
Uśtniech tygrysa
47
son de haute couture. I pewnie miał rację. Jego kolekcjami zachwycano się na całym świecie.
Ale Tara nie dała się nabrać. Znała go zbyt długo. Przyjaźnili się i wiecznie kłócili. Oboje byli
wielokrotnie przesłuchiwani i chociaż George został wplątany w sprawę Jimmy'ego z jej winy, czy też
za jej sprawą, starał się ją ochraniać, odradzał też wycofanie ze sceny. Nie posłuchała, a kiedy wróciła,
gotowa znowu stawić czoło światu, bez mrugnięcia okiem przyjął ją z powrotem.
- Przepraszam - bąknęła i spuściła głowę, starając się ukryć uśmiech. Wielkiemu szefowi przekrzywił
się tupecik, a George był strasznie czuły, na punkcie swoich włosów i zawzięcie ukrywał łysinę. Ot,
pan w średnim wieku, ze swoimi słabostkami, ale o nienagannych manierach, o ile oczywiście chciał
je stosować.
Bo potrafił być niekiedy okrutny. Lubił przypominać Tarze, że była nikim, zerem bez perspektyw, i że
to on uczynił z niej supermodelkę.
Tin był jeszcze gorszy, pomyślała, i przeszedł ją lodowaty dreszcz. Wydało się jej, że przez ostatnie
dwa lata dojrzała, że wreszcie nauczyła się spoglądać faktom w twarz i godzić się z nimi. A jednak
ostatnia noc była Jednym wielkim powrotem do przeszłości. Tara jeszcze w tej chwili nie mogła
uwolnić się pd przykrych reminiscencji.
Tak, Tin był stokroć gorszy. Uwielbiał zadawać ból. Powtarzał jej, że nawet jeśli zdobędzie stypen-
dium, nie uda się jej zostawić rodziców i wyjechać na studia. Że gdyby nie on, nie byłaby w stanie
ulżyć im w ostatnim okresie ich życia. Że umarliby w brudzie i nędzy, a ona sama skończyłaby jak
matka.
48 Heather Graham
Dochowałaby się gromady zawszonych dzieciaków i żyła od jednej zapomogi z opieki społecznej do
następnej.
Łzy napłynęły jej do ukrytych za ciemnymi okularami oczu. Wspomnienia nadal sprawiały ból.
Jeszcze teraz buntowała się przeciwko podłości Tina. Miała ochotę krzyczeć, że jej matka była
najlepszym w świecie człowiekiem, że była biedna, bo pomagała każdemu przybłędzie, każdemu
dziecku w potrzebie, a jedyną zbrodnią ojca było to, że ciężką pracą przysparzał pieniędzy innym...
- MonDieu!Zdejmij te okulary i idź natychmiast do madame Clouseau. Grafik, grafik. Musimy
trzymać się grafiku. Za dziesięć dni wyjeżdżamy, ma chćrie.
Mówił teraz łagodniej. Lubił ją, wiedziała o tym. Po prostu taki był: traktował swoje modelki albo jak
małe dzieci, albo jak niewolnice. Miał silną osobowość i dzięki niej oraz talentowi stał się sławny, a
dzięki jego sławie sławne stawały się dziewczęta, które dla niego pracowały.
- Już idę, George - powiedziała potulnie. - I jeszcze raz przepraszam...
- Tara! - Dopiero teraz przyjrzał się jej uważnie i załamał ręce. - Coś ty z sobą zrobiła? Wyglądasz...
po prostu strasznie.
Przesadza, pomyślała cierpko. Nie wyglądała zachwycająco, ale też nie było powodów do rozpaczy.
Ostatniej nocy spała najwyżej godzinę i miała trochę podkrążone oczy. Wszystko przez tego
przeklętego Tylera. Przez Tygrysa. Po spotkaniu z nim nie mogła zasnąć, przewracała się z boku na
bok, wracała myślami do przeszłości...
Uśmiech tygrysa
49
I marzyła. Marzyła o czymś niepoznanym, czego nigdy dotąd nie doświadczyła. Marzyła o człowieku
tygrysie i o jego miłości, miękkiej i ciepłej jak miłość kota.
- Po prostu źle spałam, George. Zdarza się. Wróciłam raptem tydzień temu, czuję się jeszcze trochę
obco w swoim mieszkaniu i...
- Obco! - sarknął George. - Mieszkasz w nim od ośmiu lat. Dzisiaj zażyjesz proszki, które ci dam. Po
nich na pewno uśniesz bez problemów.
Tara westchnęła ciężko.
- Nie używam środków nasennych.
- Nie będziesz mogła pracować, jeśli nie zaczniesz normalnie sypiać. Mówię poważnie. Wyglądasz,
jakbyś właśnie przyleciała do Stanów prosto z obozu dla azylantów. Jakbyś od kilku tygodni nic nie
miała w ustach. Jakbyś...
- Dość! Obiecuję, że się wyśpię, ale żadnych tabletek. - Mrucząc pod nosem coś na temat zgubnych
skutków zażywania psychotropów, ruszyła w stronę zaplecza, gdzie znajdowały się przymierzalnie.
Za plecami słyszała chichot George'a. Spóźnienie jakoś uszło jej płazem. ^
Madame Clouseau z centymetrem ńa szyi i szpilkami w ustach kręciła się wkoło Cassandry Law,
pięknej dwudziestolatki o kruczoczarnych, niemal granatowych włosach. Tarze przemknęło przez
głowę, że George dał Jej pracę, bo jest blondynką. Na zdjęcia do Caracas Jechały tylko cztery
dziewczyny, każda o innych włosach. Cassandra, brunetka o granatowych oczach, Ashley, piękny,
zielonooki rudzielec, Mary Hurt, brązowooka szatynka i Tara, jasnowłosa, o srebrnoszarych oczach.
50 Heather Graham
Cassandra stała na taborecie spowita w pyszną wieczorową kreację z białego atłasu. Przywitała Tarę
okropnym grymasem, który wcale nie oznaczał niechęci, jedynie madame ukłuła ją, wbijając kolejną
szpilkę w materiał.
- Głośno się coś witaliście - mruknęła torturowana Cassandra. - Wszystko w porządku?
- W porządku. Umiem radzić sobie z napadami złego humoru George'a.
- Spóźniłaś się! - stwierdziła madame surowym tonem i odgarnęła za ucho niesforny siwy kosmyk.
- Przepraszam.
- Zaczniemy od tej wieczorowej z czarnego aksamitu - zakomenderowała madame. - A gdzie zniknęła
nasza panna Ashley?
- Jestem, jestem. Ja tego nie włożę! - Zza parawanu wyłoniła się Ashley w ciemnopomarańczowej
toalecie, która fatalnie gryzła się z jej włosami. Uznała rzecz za rozstrzygniętą, bo jako jedyna nic
sobie nie robiła z apodyktycznych zapędów madame. - Spóźniłaś się -stwierdziła odkrywczo,
promiennie uśmiechając się do Tary. - Czy to znaczy, że w nocy oddawałaś się seksualnym zajęciom?
- Nie, to znaczy, że zaspałam - burknęła Tara.
- Wyjdziesz w tej sukni na wybieg. George tak zadecydował - oznajmiła madame.
- O cholera - użaliła się Ashley nad przyjaciółką. - Nie wyjdę - to zaadresowała do madame. - Zaraz
pójdę do George'a i sama mu wyłuszczę sprawę. - Ruszyła do drzwi, rzucając jeszcze przez ramię: -
Musisz mi wszystko opowiedzieć, Tara.
- Ja też chcę usłyszeć - zaśmiała się Cassandra.
Uśmiech tygrysa 51
- Dziewczęta, tu się pracuje - przywołała panny do porządku madame, klaszcząc w dłonie.
- Byłabyś wspaniałą przedszkolanką - przycięła Jej Tara ze słodkim uśmiechem i szybko umknęła z
Cassandrą w głąb przebieralni, mijając po drodze Mary Hurt, która mierzyła właśnie oszałamiający
pe-niuar.
Dzień był wyjątkowo pracowity. Dziewczyny pojawiały się przed George'em w kolejnych kreacjach:
zmieniały torebki, buty, kapelusze, pończochy, dopóki despotyczny kreator nie uznał, że całość
wygląda zadowalająco. Ashley i Cassandra sarkały, miały serdecznie dość niekończących się
przymiarek, Tara I Mary z rozbawieniem patrzyły na męki twórcze George'a.
Niezrażona napiętą, gorączkową atmosferą Ashley zdążyła opowiedzieć Gassandrze o panu Tygrysie
i potem obie zadręczały Tarę pytaniami na temat jej krótkiego sam na sam z pięknym drapieżnikiem.
Cassandra przewracała oczami i wzdychała, że Tara to ma dopiero interesujące życie, w co ta mocno
wątpiła, bo do tej pory to „interesujące życie" przynosiło jej tylko ból i rozczarowania. Mary chyba to
wyczuwała, w każdym razie nie wpadła w zachwyt.
- Takim facetom nie można ufać. To jeden z tych, którzy doskonale wiedzą, jakie wrażenie wywierają
na kobietach, i potrafią to wykorzystać. Pewnie prowadzi wykaz swoich podbojów.
Ashley pokręciła gwałtownie głową.
- Nie on. On poluje tylko na efeme de la efeme, na najpiękniejsze i najbardziej znane.
- Owszem, niczym innym się nie zajmuje poza
52 Heather Graham
polowaniem na kolejne najpiękniejsze i najbardziej znane.
- Nieważne - urwała dyskusję Tara. - Więcej już go nie zobaczę. Skończmy ten temat.
W jej głosie musiała zabrzmieć stanowcza nuta, bo dziewczyny uspokoiły się.
Mary, studentka architektury, zaczęła opowiadać
0 jakimś wykładowcy, który wpadł jej w oko, rozmowa zeszła na niego i Tara odzyskała humor.
Miała ochotę poprzeć propozycję Ashley i pójść z dziewczynami na kolację, z drugiej strony czuła, że
powinna wrócić wcześnie do domu i porządnie się wyspać.
- Nie mogę - powtarzała, opierając się namowom. - Muszę odpocząć.
- Dobrze się czujesz? - spytała z niepokojem Ashley. - Może chcesz, żebym pojechała z tobą?
Przygotuję ci coś do jedzenia, a potem weźmiesz prysznic i pójdziesz do łóżka.
- Dzięki, Ashley. Dam sobie radę, naprawdę. Bawcie się dobrze.
Do domu dotarła przed siódmą, a po jakimś czasie kolacja szykowała się w piekarniku, zaś Tara z
herbatą
i jakąś powieścią poszła do łazienki, by zażyć rozkoszy gorącej kąpieli.
Nie mogła jednak skupić się na lekturze. Książka była porywająca, ale ona błądziła gdzieś myślami.
Znów jedzie do Caracas. Przed oczami pojawiały się ulice miasta, to znów Tin. I Jimmy.
Westchnęła, upiła łyk herbaty, odłożyła książkę, wyciągnęła się wygodnie w wannie i zamknęła oczy.
Caracas...
Między nią i Tinem wszystko już było skończone.
Uśmiech tygrysa 53
Poznała go, kiedy miała siedemnaście lat. Nie skończyła dwudziestu, kiedy się w nim zakochała.
Zanim dotarli do Caracas, zdążyła go znienawidzić.
Nie potrafiła powiedzieć, kiedy coś zaczęło się psuć.
Początkowo świata poza nim nie widziała. Był czarodziejem, który odmienił jej świat. Otworzył
szkatułę z pieniędzmi, ofiarował jej sławę i życie pełne poloru. O nic nie prosił, niczego nie żądał. Do
czasu.
Był wysoki, szczupły i miał najbardziej seksowny uśmiech na świecie.
Umiał grać na czas. Tara była wychowywana bardzo rygorystycznie, ale w swoje dwudzieste urodziny
uciekła do niego i od tej chwili mieszkali razem.
Problemy zaczęły się od drobiazgów. Rodzina Tary go zaakceptowała. Ona sama była wobec niego
ślepo lojalna: kiedy decydował o jej kontraktach, kiedy nie zgadzał się, by posyłała pieniądze do
domu, kiedy zabronił jej ustanowić stypendium dla uczniów z biednych rodzin. Nie umawiała się na
lunche z przyjaciółkami, bo Tinowi to się nie podobało, nawet do nich nie dzwoniła.
W pewnym momencie zaczął nalegać na ślub, ale Tara już wtedy była daleka od myśli o małżeństwie.
Buntowała się, gdy Tin jej przypominał, że to on ją stworzył. Nigdy nie powiedział tego wprost, ale
dawał do zrozumienia, że równie łatwo może ją zniszczyć. I nadal był tym samym, oszałamiająco
przystojnym, męskim Tinem, zdolnym odwieść ją od każdej decyzji, która nie była po jego myśli.
W Caracas po prostu mu uciekła. Chodziła samotnie po mieście i wreszcie uświadomiła sobie, że go
54 Heather Graham
nienawidzi i że nie zostanie z nim ani minuty dłużej. Chciał nią rządzić, a ona nie mogła i nie chciała
na to pozwolić.
Jeszcze tego samego popołudnia zobaczyła w witrynie sklepowej oczy młodego mężczyzny. Patrzył
na nią, przyciągnął ją wzrokiem.
Odwróciła się szybko, jakby chciała go przyłapać na gorącym uczynku. Nie umknął, nie spłoszył się.
W jego twarzy czytała to samo, dobrze znane pożądanie, jakie zawsze widziała w twarzach mężczyzn.
Ale tu było coś jeszcze: dystans do samego siebie, wesołość, poczucie humoru. Uśmiechnął się i był to
uśmiech tak rozbrajający, że odpowiedziała uśmiechem.
Zaczęli rozmawiać, spacerowali, w końcu zjedli razem kolację. Przyjechał do Caracas turystycznie,
tak powiedział. Ona na to, że do pracy, a on, że wie, czym się zajmuje. Cóż, mało było ludzi, którzy by
nie wiedzieli.
Nim się spostrzegła, zaczęła opowiadać o sobie. Kiedy tak mówiła, zdała sobie sprawę, jak bardzo boi
się Tina.
- Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, jeśli poczujesz się zagrożona, zadzwoń do mnie. Koniecznie,
rozumiesz?
Była to szczera, bezinteresowna propozycja. Niczego od niej nie chciał, była tego pewna. Wyciągał do
niej dłoń jak przyjaciel do przyjaciela.
Po powrocie do hotelu powiedziała Tinowi, że odchodzi.
Razem pracujemy, jesteśmy ze sobą związani zawodowo - to była jego pierwsza reakcja. Potem
próbował ją rozbroić, udobruchać. Raz jeszcze zaczarować.
Uśmiech tygrysa
55
Tara nie uległa czarom, wiedziała, że to koniec. Nic do niego nie czuła. Powiedziała mu to. Nie
uwierzył, krzyczał, że kłamie, ale mówiła prawdę.
Poruszyła się niespokojnie w wannie i zacisnęła dłonie. Tin był tak pewien swego kunsztu w łóżku.
Tamtej nocy użył chyba wszystkich znanych mu sposobów. A na koniec wpadł we wściekłość,
widząc, że jego heroiczne wysiłki nie dały żadnego rezultatu. Tara pozostała zimna jak kamień i
równie twarda. I z każdą chwilą nienawidziła go coraz bardziej.
Wybuchnął śmiechem.
- Nauczysz się doceniać seks, zobaczysz. Kiedy wrócimy do domu, wyjdziesz za mnie. Jeśli
spróbujesz odejść, Taro, zabiję cię. Rozumiesz? - Zacisnął palce na jej szyi. - Ja nie żartuję. Naprawdę
cię zabiję. Widziałem cię dzisiaj z tym gówniarzem. Nie spuszczam cię z oka, Taro. Jego też zabiję. -
Zachichotał. - Być może, tak czy siak, zabiję go.
- Ty głupcze! - syknęła. - W ten sposób na pewno nie zatrzymasz mnie przy sobie. Nienawidzę cię i
wcale się nie boję.
Bała się. Gdyby ją zaatakował, nie miałaby żadnych szans. Czuła się tak*upokorzona, jak nigdy dotąd.
Nie wierzyła, że jeszcze kiedykolwiek będzie potrafiła komuś zaufać, pokochać kogoś.
- Pamiętaj, skarbie, jesteś moja. I masz mi się podporządkować. Jeśli nie chcesz rozlewu krwi, zostaw
w spokoju innych facetów.
Wyszedł pewny swego, władczy, okrutny. Tara długo się wahała, w końcu zadzwoniła do Jimmy'ego.
Gdyby była w stanie myśleć jasno, pewnie coś by ją
56 Heather Graham
tknęło. Zasypał ją gradem pytań, nie był przy tym wcale zdziwiony, że Tin o nim wie, co powinno ją
zaniepokoić. Zaproponował, żeby spotkali się w pobliżu huty szkła, rzecz jeszcze dziwniejsza.
Zakłady znajdowały się poza miastem, w górach, na odludziu. Tara pojechała, przyrzekając sobie, że
nigdy już nie zobaczy Tina. Gdy przybyli na miejsce, taksówkarz czekał cierpliwie, w końcu pojawił
się Jimmy.
Objął ją serdecznie, powiedział, że korzysta z położonego nieopodal domku przyjaciela, i poprowadził
ją w tamtą stronę ścieżką między drzewami.
Opowiedziała mu, co się wydarzyło, pominęła tylko upokarzające szczegóły, i nagle pożałowała, że
wciąga go w swoje sprawy i być może wystawia jego życie na niebezpieczeństwo.
Ledwie to pomyślała, rozległ się pierwszy strzał. Wyszli właśnie na małą, oświetloną blaskiem
księżyca polanę. Noc była piękna. Tara ciągle miała w pamięci zapach wilgotnych od deszczu drzew.
Krzyknęła, a Jimmy natychmiast pchnął ją na ziemię. Czujny, gotów chronić ją i siebie, tak się w
każdym razie mogło wydawać.
W chwilę później na polanie pojawił się Tin z bronią w ręku. Ciągle miała przed oczami jego
sylwetkę, błysk zębów odsłoniętych w uśmiechu. Leżała przerażona na ziemi, a on zmierzył ją
zimnym, spokojnym spojrzeniem, potem przeniósł wzrok na Jimmy'ego.
Tara doskonale pamiętała brunetkę, która mu towarzyszyła i na której broń, oddany z niej strzał,
zdawały się nie robić żadnego wrażenia.
Tara dopiero teraz uświadomiła sobie, że postąpiła jak skończona idiotka. Chciał się z nią żenić, jej
zarobki
Uśmiech tygrysa
57
przekraczały najśmielsze wyobrażenia Tina, a jednocześnie cały czas spotykał się z innymi kobietami.
Tin, ku jej zdumieniu, zażądał od Jimmy'ego zwrotu maski, po czym ze śmiechem powiedział do
brunetki, że Tara jest prawdziwym skarbem. Nikt nie był w stanie podejść Jimmy'ego, jej jednej się
udało.
- Maska! - krzyknął i wypalił w powietrze. Jimmy odpowiedział strzałem. Potem już nic nie
widziała, bo z przerażenia ukryła głowę w ramionach. Słyszała kolejne strzały, szelest liści, trzask
gałęzi, a kiedy wreszcie odważyła się otworzyć oczy, Jimmy'ego już nie było.
Leśną ciszę rozdarło wycie policyjnych syren. Tin stał oparty o drzewo, trzymał się za zakrwawione
ramię. Spojrzał na nią i uśmiechnął się powoli.
- Znajdę cię, skarbie. Nie ukryjesz się przede mną. Klnę się na lata, które przeżyliśmy razem, że cię
znajdę, gdziekolwiek będziesz. Do zobaczenia, kochanie. - I zniknął.
Tara zaczęła wzywać Jimmy'ego, ale on też przecież zniknął.
Została sama, z trupem brunetki, która zginęła w strzelaninie.
Policja aresztowała Tinę, zaczęły się przesłuchania. Tłumaczyła, że jest niewinna, że Tin strzelił
pierwszy do Jimmy'ego. Kiedy na posterunku pojawił się George Galliard, żeby wydobyć ją z opresji,
jego też chcieli aresztować. Zatrudniał Tina Elliota i Tarę, to czyniło go w oczach wenezuelskiej
policji podejrzanym.
George zagroził, że jeśli natychmiast nie wypuszczą jego i Tary, w ich sprawie będzie interweniował
amerykański konsul. Groźba okazała się skuteczna.
58 Heather Graham
Nie udało się ustalić tożsamości Jimmy'ego, natomiast Tin zniknął bez śladu. Policja wycofała zarzuty
przeciwko Tarze. Po trzech koszmarnych tygodniach wreszcie mogła wrócić do kraju. Postanowiła
zaszyć się na wsi.
Policja podejrzewała, że Tin od dłuższego czasu zamieszany był w przemyt narkotyków z Ameryki
Południowej do Stanów. Media to podchwyciły i zrobiły z Tary kochankę i wspólniczkę notorycznego
przestępcy.
Otworzyła oczy i westchnęła głęboko. Woda zdążyła wystygnąć. Kolacja pewnie się zwęgliła. Nie
chciała już rozpamiętywać przeszłości. Pragnęła usnąć i o wszystkim zapomnieć.
Przeszła do kuchni, wyłączyła piekarnik, nalała sobie kieliszek wina i od razu go wychyliła. W
sypialni włożyła długą jedwabną suknię domową, wyszczot-kowała włosy i już w lepszym nastroju,
na pozór przynajmniej wolna od wspomnień, wróciła do kuchni.
Chciała właśnie wyjąć z piekarnika gotowe danie, kiedy rozległ się dzwonek przy drzwiach. Zamarła.
Ktokolwiek to był, szybko się zniechęci i pójdzie sobie. Ale nieproszony gość nie zniechęcił się,
dzwonek dzwonił natarczywie.
- Już dobrze, dobrze. - Mrucząc pod nosem, ruszyła ku drzwiom.
Nie powinna była otwierać. Może wino zaszumiało jej w głowie, może zirytowało ją natrętne
dzwonienie, w każdym razie nie sprawdzając w wizjerze, kto o tej porze postanowił złożyć jej
niezapowiedzianą wizytę, szeroko otworzyła drzwi.
I popełniła błąd. Straszny błąd.
Uśmiech tygrysa 59
W progu stał Tygrys. Patrzył na nią z naganą za jej brak ostrożności.
Znowu był ubrany na czarno: czarne spodnie, czarna kamizelka, czarna kurtka, czarne buty. Do tego
biała koszula i czerwony krawat. Niewymuszona elegancja, wyrafinowanie.
A jednak pomimo całej swojej elegancji, całego wyrafinowania, nadal przypominał tygrysa. Biła z
niego zwierzęca energia: drapieżnik wychodzący na łowy, czujny, gotowy do ataku.
- Raf! - wykrztusiła.
- Powinnaś się cieszyć, że to ja, a nie ktoś inny. Mogłaś wpuścić do domu bandytę.
Uśmiechnęła się i ten uśmiech sprawił, że omal serce mu nie stanęło.
- Może byłoby to mniej niebezpieczne. Nie możesz wejść.
Już wszedł. Zamknął drzwi, przekręcił zamek, po czym przyjrzał się jej uważnie.
- Dobrze się czujesz?
- Dobrze się czuję i powtarzam, nie możesz zostać.
- Muszę. Zamówiłem kolację, zaraz będzie dostawa.
- Zamówiłeś kolację na mój adres?
- Tak. Dwa steki, średnio wysmażone, linguine z małżami, przystawki. Lada moment pojawi się
chłopak z restauracji.
- Bardzo mi przykro, ale nie zapraszałam cię. Nie możesz zostać.
Czy tygrysy się uśmiechają, czy tylko szczerzą zęby? Oparł się o drzwi, ani trochę speszony. Prze-
ciwnie, czuł się irytująco swobodnie, jakby był
60 Heather Graham
wieloletnim kochankiem Tary od dawna zadomowionym w jej mieszkaniu.
- Nie chcesz chyba, żebyśmy jedli w holu. Poza tym coś się przypala.
- Słucham? - Poczuła swąd spalenizny. Źle się z nią działo, była przecież pewna, że wyłączyła
piekarnik. - Niech to - mruknęła i szybko przeszła do kuchni. Chwyciła rękawicę, wyjęła z piekarnika
tackę ze spalonym daniem i wrzuciła do zlewozmywaka.
Raf stanął za jej plecami.
- To miała być twoja kolacja? - zapytał z niesmakiem.
- Bardzo dobre jedzenie - obruszyła się. - Modelki muszą dbać o linię. Nie wiesz o tym?
Chciała przejść obok niego majestatycznie, z wysoko podniesioną głową, i pokazać mu drzwi.
Niestety w progu zachwiała się i musiała oprzeć się o futrynę. Spojrzała mu w oczy i przeszedł ją
dreszcz. W jego wzroku był magnetyzm tak niezwykły, tak niebezpieczny, tak pełen seksu, że serce
zabiło jej szybciej.
- Muszą dbać o linię? - powtórzył cicho, zamykając jej twarz w dłoniach. - Ty o nic nie musisz dbać.
Jesteś bez skazy. Bez makijażu jeszcze piękniejsza. Delikatna, pachnąca i naturalna w każdym calu.
- Ja... - Tara zacisnęła dłoń na framudze. - Powinieneś już iść.
Odezwał się dzwonek. Raf uśmiechnął się szeroko i poszedł otworzyć.
Dostarczono zamówioną kolację. Dwóch mężczyzn w białych kitlach wniosło nakryty śnieżnobiałą
serwetą stolik i ustawiło go w salonie. Tara obserwowała ich bez słowa. Po chwili dostawcy, życząc
smacznego, zniknęli.
Uśmiech tygrysa 61
Raf przyniósł krzesła z jadalni.
- Powiedziałam ci...
- Kolacja czeka, a twoje jedzenie leży spalone w zlewozmywaku. Siadaj, musisz coś zjeść.
Spojrzała na niego badawczo.
- Kim jesteś i czego chcesz? Dlaczego za mną chodzisz?
- Jestem Raf Tyler. Chcę ciebie. Tak trudno to zrozumieć? Nie mam nic do ukrycia. Żadnych sztuczek,
żadnych podstępów. Jestem uczciwy i dobrze wychowany. Wiem, że nie musisz pragnąć tego samego
co ja, pomyślałem więc, że powinniśmy lepiej się poznać. Kolacje, spacery, kwiaty. Będę cię wielbił z
daleka... na razie. - Uśmiechnął się i w jego oczach pojawiła się... czułość. Czułość tak wielka, jak hip-
notyczna energia, którą emanował.
Nie potrafiła z nim walczyć, opierać się. Zmęczenie i wino zbyt ją oszołomiły.
- Jesteś bardzo pewny siebie. - Tyle tylko zdołała powiedzieć.
- Tak, jestem uparty.
- Jeśli zjem z tobą, wyjdziesz zaraz potem?
- Tak, jeśli^sobie tego życzysz.
- Jutro pracuję i muszę się wyspać - oznajmiła zasadniczym tonem.
- Czyżbyś źle spała ostatniej nocy? Może ja byłem powodem twojej bezsenności?
- Zapewniam cię, że nie!
Uśmiechnął się, podsunął jej krzesło i usiadł naprzeciwko. Zaczęli jeść i rozmawiać. Tara dowiedziała
się, że Raf mieszka na Long Island, ale ma też apartament na'Manhattanie. Opowiadał, że lubi po
62 Heather Graham
dróżować i że zaraz po studiach sporo pływał po morzach. Nie zauważyła nawet, że dolewa jej wina.
Popijała, ani o tym wiedząc, aż łokieć zsunął się jej ze stołu i omal nie straciła równowagi.
Natychmiast się poderwał i przyskoczył do niej.
- Co się z tobą dzieje?
Wpatrywała się w niego i potrząsała głową: język odmawiał jej posłuszeństwa. Słyszała Rafa i nie
słyszała go. Kręciło się w jej w głowie, czuła się cudownie lekka, nieważka i bardzo chciało się jej
spać. Tygrys przestał być groźny, okazał się zwyczajnym, normalnym człowiekiem. Bardzo
atrakcyjnym, bardzo miłym. Nie sposób było go nie lubić.
- Tara! Co się z tobą dzieje?
Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu.
- Mówiłam ci, muszę się wyspać.
- Wzięłaś coś?
- Nie krzycz na mnie.
- Odpowiedz.
- George kazał mi wracać prosto do domu i porządnie się wyspać. Wypiłam kieliszek wina, a potem
jeszcze piłam z tobą.
Bez słowa wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Bardzo to było miłe. W ogóle było bardzo miło...
Miło to za słabo powiedziane. Czuła się bezpieczna, odprężona, niemal szczęśliwa.
- Powinnaś dawno leżeć w łóżku.
- Leżałabym, gdybyś nie pojawił się w moich drzwiach.
Zmrużył oczy, na jego twarzy pojawił się ledwie widoczny uśmiech.
- Zapakuję cię do łóżka.
Uśmiech tygrysa 63
- Przecież taki plan miałeś od początku, prawda?
- Nie. Jeśli w ogóle, to zaciągnąłbym cię do łóżka, u nie zapakował. To ogromna różnica, którą kiedyś
zapewne zrozumiesz.
- Masz bardzo wybujałe ego.
Uśmiechnął się, zdjął kapę, odwinął kołdrę i ułożył Tarę w łóżku, po czym usiadł obok, wpatrując się
w nią uważnie.
-. Niezwykłe - mruknęła, muskając opuszkami palców jego brwi.
- Brwi?
- Oczy. Są brązowe, z zielonymi plamkami i błękitną obwódką. I mają złoty blask. Jak oczy tygrysa
jarzące się w mroku.
- Są orzechowe - stwierdził rzeczowo, po czym ujął Jej dłoń i ucałował.
Tara wciągnęła gwałtownie powietrze, poddając się fali nieznanych doznań. Była zmęczona,
rozluźniona, niczym się nie przejmowała.
Długo patrzyli sobie w oczy. Zdawało się, że całe wieki. Poznawali się, zaglądali sobie do serc, czytali
nawzajem swoje myśli.
Nachylił się ku niej i pocałował ją.
I był to najbardziej magiczny moment w jej życiu.
Nigdy jeszcze nie odczuła tak żadnego pocałunku, każdym nerwem, całym swoim jestestwem.
Raf ujął jej twarz w dłonie, pieścił jej ramiona, potem piersi...
Tarę ogarnęła panika. Pragnęła go, ciało ożywało pod jego pieszczotami niczym najczulszy
instrument. Chciała, żeby ją pieścił, dotykał. Chciała go objąć, zamknąć w ramionach, przygarniać do
siebie. Chciała...
64 Heather Graham
Pragnęła go. Pożądała. Źle!
Nie mogła mu zaufać. Nie znała go prawie wcale. Nie mogła uwierzyć, że posunęła się tak daleko.
Przerażona krzyknęła cicho, to było ledwie tchnienie.
Musiał usłyszeć albo przeraził się nie mniej od niej. A może uznał, że pora niewłaściwa. W każdym
razie odsunął się, choć najwyraźniej musiało go to wiele kosztować.
Ujął jej dłonie, ucałował jedną, drugą, po czym wstał.
- Śpij teraz. Niedługo się zobaczymy.
- Nie! Nie zobaczymy się już. Nie możemy. Pokręcił głową z tajemniczym uśmiechem.
- Nie tylko możemy, ale musimy, Taro. Odwrócił się i wyszedł.
Usiłowała myśleć jasno, logicznie. Nie ufała mu. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego, ale nie ufała. Nie
zainteresował się nią dlatego, że była „piękną kobietą". Mógł mieć każdą, najpiękniejszą, najbardziej
atrakcyjną i zmysłową.
Była pewna, że Tyler wiele o niej wie i że nie spotkali się przypadkiem. Obserwował ją w muzeum,
pojechał za nią do Plaży.
Powinna uciąć tę znajomość w zarodku.
Wiedziała, że tego nie zrobi. Miał rację, mówiąc, że muszą się jeszcze spotkać.
Stał się jej nieodzowny jak... powietrze.
- Nie! - zawołała. Nikt jej nie słyszał.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Pojawił się następnego dnia. Kiedy po zakończeniu przymiarek Tara wyszła z garderoby, czekał już
na nią, gawędząc z George'em.
Dostrzegła go od razu, zatrzymała się, zdumiona i trochę przerażona.
Rano obudziła się z jaśniejszą głową i z wyrzutami sumienia. Miąiony wieczór wydawał się snem.
Niedobrym, niepokojącym snem. Pamiętała, jak Raf niósł ją do sypialni, jak trzymał na rękach.
Pamiętała jego uśmiech i jego śmiech. Dotyk jego dłoni.
Pamiętała pocałunek. Podniecające pieszczoty, od których stawała w ogniu. I pożądanie, jakiego
nigdy wcześniej nie zaznała.
Pamiętała, jak się od niej odsunął. Zostawił ją, gdy mógł...
Była tak podniecona, a zarazem rozluźniona, że na
66 Heather Graham
pewno by go nie powstrzymywała. Nie miała żadnych zahamowań, nie myślała o tym, że jest dla niej
obcym człowiekiem, a jej poprzedni związek skończył się katastrofą.
Spokojnie, powtarzała sobie rano. W końcu ma silną wolę, potrafi panować nad swoimi czynami. Nie
ufała Rafowi, nadal widziała w nim drapieżnika. Podniecającego, wspaniałego... i niebezpiecznego.
Nie potrafiła powiedzieć, skąd to wie, ale wiedziała, że Tyler usiłuje ją usidlić, że czegoś od niej chce.
Powiedziała więc sobie, że nie będzie się z nim widywać. Następnym razem, kiedy pojawi się na
progu jej mieszkania, nie wpuści go do środka. Nie będzie reagowała na dzwonki. Nie będzie
odbierała jego telefonów. Pozostanie głucha na zaklęcia. Koniec. Podjęła decyzję i zamierzała się jej
trzymać.
Tego dnia nie ubrał się na czarno. Miał na sobie luźną białą marynarkę, beżowe spodnie i rozpiętą pod
szyją koszulę z granatowego jedwabiu. Dłonie włożył do kieszeni i stał w swobodnej, niedbałej pozie,
oparty o barek w głębi sali.
Słuchał uważnie, co mówi George. W każdym razie sprawiał takie wrażenie.
- To on? - szepnęła Mary.
Tara z ociąganiem pokiwała głową. Ashley wyciągnęła z niej, że Tyler złożył wczoraj
niezapowiedzianą wizytę, i dziewczyny pokpiwały sobie z niej przez cały dzień.
Usłyszała cichy gwizd, odwróciła głowę i zobaczyła Cassandrę.
- Zabójczy - mruknęła.
- Cassandra! Trzymaj język za zębami, bo się kiedyś o niego potkniesz - zbeształa ją Ashley.
Uśmiech tygrysa
67
- Wart grzechu - oceniła Mary z filozoficzną zadumą. - Ale nie trać głowy, chociaż to... rzadki okaz.
- Jaki okaz? Dwie ręce, dwie nogi... - prychnęła Tara, po czym parsknęła śmiechem. - Stoimy tu i
gapimy się jak pensjonarki.
- Słusznie mówisz - przytaknęła Ashley. - A ponieważ to twój znajomy... - Uśmiechnęła się słodko do
Tary.
- Chodźmy stąd. Ja muszę... - zawołała w desperacji.
Chciała chwycić Ashley za rękę, ale najukochańsza przyjaciółka z niewinnym uśmiechem już
sterowała w stronę Tylera.
Cassandra, a także zblazowana Mary ruszyły za nią.
Raf był uroczy. Przywitał się dziewczynami, uśmiechał się, prawił miłe słówka. George, dojrzawszy
w Ty-lerze człowieka bogatego i wpływowego, podchwycił ton. Współczuł swoim modelkom, że
mają za sobą ciężki dzień, zaproponował drinki, czego nigdy nie robił, prosił siadać. Po czym zaczął
się rozglądać za „drogą Tarą". Wiedział oczywiście, że Raf przyszedł do pracowni właśnie dla niej, bo
zaczął opowiadać, ile to dom mody Galliard zrobił kiedyś dla niej i jak bardzo jest tu ceniona.
- Ashley, gdzie ona się podziewa?
- Stoi przy drzwiach. - Ashley z kpiarskim błyskiem w oku spojrzała w kierunku nieszczęśnicy.
Tygrys natychmiast poszedł za jej wzrokiem. Niech go wszyscy diabli! Wiedział, że go nie wpuści do
domu, więc przyszedł tutaj.
Uniósł kieliszek na znak powitania.
Nie miała wyjścia. Oderwała się od drzwi i ruszyła
68 Heather Graham
ku siedzącej w fotelach grupce. Obserwował ją, ona; obserwowała jego, a koleżanki obserwowały ich
oboje.
- Tara, ma chćrie, jesteś wreszcie. Czego się napijesz? - Tylko George nie wyczuwał
naelektryzowanej atmosfery. - Mamy doskonałe bordeaux.
- Chętnie. Dziękuję.
George nalał jej wina. Próbując przejść jak najdalej od Rafa, omal nie nadepnęła Ashley na nogę.
Przyjaciółka krzyknęła ostrzegawczo, ale Tara miała to w nosie. A raczej żałowała, że nie udało się jej
zadać bólu tej żmii. Przecież to ona była wszystkiemu winna, to jej mogła podziękować za Tylera.
A może Tyler i tak znalazłby do niej drogę?
- Proszę jeszcze przypomnieć, kim jest pani, która chciałaby obejrzeć nasze ostatnie modele.
Musiałbym zapisać ją na spotkanie przed piątkiem, później to niemożliwe. Chyba że znacznie później,
najwcześniej za dwa tygodnie.
- Zamykacie salon? - zdumiał się Raf. Słuchał George'a, ale nie odrywał oczu od Tary.
Drażnił ją i zbijał z tropu, kiedy, grzechocząc od niechcenia lodem w swojej szklaneczce, wlepiał w
nią te swoje złote oczy. Mimo woli zaczerwieniła się. Wiele by dała, żeby odgadnąć teraz jego myśli.
Czy wspominał poprzedni wieczór i śmiał się w duszy, że tak łatwo przyszło mu przełamać
wyniosłość Tary?
- Mamy pokaz w Caracas... - pospieszyła usłużnie z wyjaśnieniem Ashley, ale George zaraz
podchwycił temat:
- Ach, południowoamerykańska klientela - zaczął z entuzjazmem. - To będzie wspaniały wyjazd.
Wiem,
Uśmiech tygrysa 69
wiem, jaka tam bieda, ale powiadam panu, nie ma lepiej ubranych, bardziej eleganckich kobiet niż
kolumbijskie damy. Są zachwycające. A arystokratki z Wenezueli! Meksykańskie senory! Brazylijki!
A Argentyna! Nikt nie ma lepszego wyczucia, takiego stylu. Tam ludzie doceniają kreacje wielkich
projektantów.
- Co pan powie! - zainteresował się Raf.
- Bardzo czekamy na ten wyjazd - przytaknęła skwapliwie Cassandra. - Najpierw siedem cudownych
dni na statku i tylko trzy pokazy. Potem wielki pokaz w Caracas i już do końca podróży będziemy
wolne jak ptaki.
- Rzeczywiście wspaniała podróż - mruknął Raf uprzejmie.
George odchrząknął.
- Mam zapisać pańską znajomą na prywatny pokaz?
- Jaką znajomą? - zaciekawiła się Tara i ku własnej irytacji poczuła ukłucie zazdrości. Co ją to
obchodzi, powiedziała sobie. W końcu nie zamierza pogłębiać znajomości z tym człowiekiem.
- Byłbym wdzięczny. Mogłaby przyjść w piątek?
- Oczywiście. Jak się ta pani nazywa?
- Myrna Tyler.
- To pańska żona?
- Macocha, panie Galliard.
- Rozumiem, rozumiem. - George wyjął notes.
- Widzę, że nie może pan oderwać oczu od panny Hill. Czy chciałby pan, żeby Tara zaprezentowała
pani Tyler nasze najnowsze modele?
- Nie - rzucił Raf zdecydowanym tonem. - Wolałbym, żeby zrobiła to panna Dane. - Spojrzał na
Ashley.
- Jeżeli oczywiście znajdziesz czas przed podróżą.
70
Heather Graham
- Z przyjemnością - zgodziła się natychmiast. Tara nie zdzierżyła i kopnęła ją.
- Zatem postanowione. Piątek, powiedzmy o trzeciej. Może być?
- Znakomicie - powiedział Raf. George zachichotał cicho.
- Dziwne, ale początkowo odniosłem wrażenie, że zależało panu na Tarze.
- Tak? - Ani trochę nie zbity z tropu Raf spojrzał na nią tak, że oblała ją fala gorąca, po czym na
powrót zwrócił się do George'a: - Ashley i ja... jesteśmy starymi przyjaciółmi, natomiast pannę Hill
chciałem zaprosić na kolację.
Tara poderwała się z fotela.
- Panna Hill nie pójdzie na kolację.
- Taro, jesteś nieuprzejma - skarcił ją George. Jak ona go w tej chwili nienawidziła. Jest modelką,
nie panienką do wynajęcia. Dostawała bajeczne pieniądze, ale ciężko na nie pracowała. Zbliżyła się do
George'a i syknęła mu do ucha:
- Nie jestem z agencji towarzyskiej i sama decyduję, z kim się umawiam na... kolację. - Potem dodała
głośniej: - Sam twierdziłeś, że nie dosypiam i potrzebny mi odpoczynek.
George miał tak zakłopotaną minę, że Tara uśmiechnęła się mimo woli. Nachylił się do niej i szepnął:
- On tylko zaprasza cię na kolację, a nie zamawia na deser.
- Akurat - mruknęła.
Odwróciła się. Tyler przyglądał się jej cały czas z tym swoim złotym błyskiem rozbawienia w oku.
Uśmiech tygrysa
71
- Naprawdę nie mogę, panie Tyler. Mam wczesną przymiarkę...
- Skądże, nie masz żadnej przymiarki, Taro - wpadła jej w słowo jak zawsze uczynna Cassandra. -
Madame przychodzi jutro na popołudnie, zapomniałaś? W związku z czym zaczynamy najwcześniej o
dwunastej. Mam rację, George?
- Słucham? A, tak.
- Wspaniale - ucieszył się Raf.
George jakoś tak zręcznie się przesunął, że Raf stał teraz obok niej, dotknął jej dłoni i szeroko się
uśmiechał, niezwykle z siebie zadowolony.
- Ja nie... - słowa utknęły jej w gardle. Ledwie poczuła jego dotyk, zdjęła ją przemożna chęć bycia z
nim. Nie jest już smarkulą, wiek niewinności dawno minął.
Zadarła lekko brodę i uśmiechnęła się.
- Skoro pan nalega, Tyler...
- Dobranoc, monsieur Galliard - powiedział z nutą ironii, kładąc akcent na francuskim słowie, po
czym odwrócił się do reszty i powiedział z miłym uśmiechem: - Miło mi było poznać was, moje drogie
panie. Tyle piękna tu zobaczyłem, trudno tego nie docenić.
- Cóż za gładkie komplementy - mruknęła Tara, gdy znaleźli się na ulicy.
- Zazdrosna? - zapytał z uśmieszkiem.
- Nie.
- A niech mnie, dobrze wiesz, jak obudzić nadzieję w mężczyźnie.
- Trzeba było zaprosić na kolację Ashley. Poszłaby z ochotą.
- Byliśmy już na kolacji.
72 Heather Graham
- Ale nie sami.
- A my jedliśmy już kolację sami, tak? To chciałaś powiedzieć?
W jego tonie zabrzmiało coś takiego, że Tara pacnęła go w ramię. Tyler zaśmiał się.
- Myślałem, że całkiem miło spędziłaś czas.
- Nie mogło być gorzej.
Tyler zaśmiał się, chwycił ją w ramiona i okręcił. Kiedy znieruchomieli, spojrzała mu w oczy i
wszystko raptem zniknęło: odgłosy ulicy, przechodnie, cały dookolny świat.
- Dlaczego mnie prześladujesz? - zapytała.
- Dlaczego zadajesz takie pytania?
- Jak to?
- Myślałem, że to oczywiste.
- Czyżby?
- Chyba zdajesz sobie sprawę, jak wyglądasz. Nie powiesz mi, że mężczyźni się za tobą nie uganiają.
- Nie powiem, ale...
- Ale co?
Bez słowa ruszyła dalej. Omal nie powiedziała mu o Tinie. Kiedy z nim była, żaden facet nie ośmielił
zbliżyć się do niej, uśmiechnąć, zagadnąć. Tin jej pilnował w sposób bezwzględny i konsekwentny.
- Ej - zawołał, zrównując się z nią. - Taro, tutaj skręcamy.
- Nie jestem pewna...
- Owszem, jesteś. - Chwycił ją za łokieć i obrócił ku sobie. - Dzisiaj kuchnia francuska. W tę stronę,
droga pani.
- Powiedziałam...
Uśmiech tygrysa 73
- O co ci chodzi, na litość boską?
- Czuję się jak wydana na twoją pastwę. Jakbyś miał jakieś ukryte intencje wobec mnie. Jakbyś coś
0 mnie wiedział. Znał jakieś fragmenty mojej przeszłości - wyrzuciła z siebie.
- Zachowujesz się absurdalnie. W porządku, wiem coś o tobie. Znam fragmenty twojej przeszłości.
Można cię było widzieć przed laty we wszystkich wielkich reklamach w całym kraju. Byłem
zafascynowany i nadal jestem. Taro, co się z tobą dzieje? Nigdy z nikim się nie umawiałaś? Nie
spotykałaś się z mężczyznami? Nie chodziłaś z nikim do kina? Do teatru? Na długie spacery po parku?
Nie dawałaś się zaprosić na kolację po długim dniu pracy?
- Ja... - Zamilkła na moment, jakby dopiero teraz coś sobie uświadomiła. - Nie.
Nigdy z nikim się nie umawiała. Uścisnął jej dłoń.
- Zatem spróbuj. To naprawdę miłe. Zmieszana spuściła głowę. Nie pozwoli, żeby znowu
ktoś nią zawładnął, zagarnął dla siebie. Po tamtej strasznej nocy w Caracas to było już niemożliwe.
- La Maispn - mruknął Raf cicho i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stoją przed restauracją.
W chwilę później maitre d'hótel prowadził ich do stolika w głębi sali.
Kiedy usiedli, Raf zamówił wino i zajął się studiowaniem menu. Wymieniał rozmaite dania, których
tu wcześniej próbował. Tara siedziała, patrzyła na niego
i zastanawiała się, kogo widzi. Szukała czegoś, co pomogłoby jej rozwikłać tajemnicę tego człowieka.
Uświadomiła sobie, że nie chciałaby poznawać
74 Heather Graham
żadnych złych tajemnic dotyczących Rafa. Wzbudzał w niej coś więcej niż tylko fizyczną fascynację i
zmysłowe podniecenie. Podobał się jej, naprawdę podobał. Lubiła go. Lubiła jego uśmiech. Podobało
się jej, w jaki sposób traktował George'a: uprzejmie, z leciutką ironią. Podobało się, jak dzisiaj
oczarował dziewczyny. Leciały ku niemu niczym ćmy do światła.
Podniósł wzrok znad karty, zobaczył, że mu się przygląda, i uśmiechnął się.
- Jak widzę, podlegam starannej ocenie. Tara nie dała się zbić z pantałyku.
- Powiadasz, że mnie znasz, tak? Wiesz coś o mojej przeszłości?
- Och, to bardzo tajemnicza przeszłość - odparł enigmatycznie.
- Nie ma w niej nic tajemniczego - powiedziała z goryczą. - Tajemnicę wyprodukowały media. Miały
doskonały materiał.
- I wtedy Tara Hill zniknęła.
- Nie tyle ze względu na szum w mediach, co... - Zawahała się, wzruszyła ramionami. - Po prostu
musiałam na pewien czas odciąć się od wszystkiego. Popełniłam kilka poważnych błędów w ocenie
swojej sytuacji, musiałam to przemyśleć, zrewidować.
Raf z uśmiechem uniósł kieliszek, upił łyk. Mimo że stuknął w jej szkło, Tara nie ruszała na razie
swojego wina.
- Ile masz lat? Dwadzieścia pięć?
- Dwadzieścia sześć.
- To trochę za mało, żeby uciekać od świata i rozliczać się z własnymi błędami. Nie sądzisz?
- To zależy. Akurat ja przeżyłam bardzo wiele
Uśmiech tygrysa 75
w bardzo krótkim czasie. Za dużo doznań i doświadczeń jak na młodą dziewczynę.
- Och... - Tyler ponownie zerknął do karty.
- Śmiejesz się ze mnie? - zapytała ostro. - Wypraszam sobie taką protekcjonalność.
- Wcale nie traktuję cię protekcjonalnie. Wierzę, że wiele przeżyłaś i mogło być ci naprawdę trudno,
ale jesteś jeszcze młoda i nie możesz oceniać całego świata
L
perspektywy dawnych doświadczeń.
Dlatego właśnie obawiasz się mnie? Z powodu Tina Elliota?
Tara zesztywniała. A więc wiedział. Wyobraziła sobie, jak przy porannej kawie codziennie studiuje
kolejne sensacyjne nagłówki w „New York Timesie", a potem przechodzi do notowań giełdowych.
Jasne, że musiał wiedzieć o Tinie. O tym, że póstawiono jej zarzut morderstwa, że podejrzewano o
handel narkotykami. Miał całe jej życie podane na tacy, a raczej opisane tłustym drukiem.
Bardzo ją to zabolało. Poczuła się jak osoba postawiona w stan oskarżenia, która musi się bronić. Musi
przekonywać o swojej niewinności, zapewniać, że nie ma nic wspólnego z kobietą z sensacyjnych
doniesień prasowych.
Na chwilę przerwał im kelner, który przyjął zamówienie, a potem Tara wyrzuciła z siebie:
- Ja tego nie zrobiłam. Uśmiechnął się.
- Nie zrobiłaś czego?
- Nie zrobiłam nic z tego, co mi zarzucano. - Uniosła nerwowo kieliszek i upiła łyk wina.
Nachylił się ku niej i spojrzał jej w oczy.
- Opowiedz.
76 Heather Graham
- Nie wiedziałam, co robić, chciałam odejść od Tina. Poznałam... przyjaznego człowieka. Spotkałam
się z nim. Ni stąd, ni zowąd pojawił się Tin. Był z kobietą, która wtedy zginęła. Tin żądał zwrotu
jakiejś maski, wywiązała się strzelanina. No i stało się. Został trup kobiety, Tin i Jimmy zniknęli, a ja
spędziłam noc na posterunku policji.
Zadrżała na wspomnienie tamtego strachu. Strachu przed Tinem, przed jego pogróżkami. Groził prze-
cież, że wszędzie ją odnajdzie, gdziekolwiek, kiedykolwiek.
A teraz wracała do Caracas. Tam, gdzie urywał się ślad Tina.
Zerknęła na Rafa. Przyglądał się jej bacznie, jakby chciał ją przejrzeć na wskroś. Jego spojrzenie,
wyraz twarzy zdawały się mówić, że sprawa bezpośrednio go dotyczy. Przepłukała winem niemiłą
suchość w gardle.
Tyler nieoczekiwanie znów stał się uroczy, rozluźniony, czarujący.
- Nadal jesteś przerażona.
Wzruszyła ramionami. Nie chciała dalej ciągnąć tematu.
- Dawne dzieje. Nieważne. - Wbrew sobie kontynuowała: - George był jedynym człowiekiem, który
wierzył, że nie mam nic wspólnego z żadną maską. Policja natomiast kwestionowała istnienie
Jimmy'ego. Wierzysz mi?
Tyler uniósł dłonie.
- Skoro twierdzisz, że jesteś niewinna, musisz być niewinna. Mów dalej, proszę.
Pokręciła gwałtownie głową, zdumiona swymi odczuciami. Wewnętrzne drżenie nagle zniknęło, w
jego
Uśmiech tygrysa 77
miejsce pojawiło się dziwne poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze przed chwilą przerażała ją myśl o
Tinie, lecz obecność Rafa dawała jej coś w rodzaju ochronnej otuliny.
Nie podobało się jej to. Te odczucia to tylko sprawa fizycznej fascynacji. Ogień, który ją palił, kiedy
Raf na nią patrzył, kiedy jej dotykał. Natomiast całą resztę, głębszą, pozafizyczną, pozazmysłową,
należy stłumić albo pominąć. Nie mogła ufać Tylerowi, nie odważy się na to. Musi zachowywać
dystans.
Do Caracas jedzie sama, nie będzie tam miała żadnych otulin ochronnych. Nie spodziewała się tam
znaleźć wyjaśnienia przeszłych zdarzeń, nie wiedziała, czy w ogóle zamierza szukać wyjaśnień, ale
może...
Dość tego, należało zmienić temat. Uniosła kieliszek pełnym determinacji gestem.
- Gdzie tak biegle nauczyłeś się mówić po francusku?
- Panno Hill, nie przysłuchiwała się pani mojej rozmowie z Ashley. Służyłem zaraz po studiach w ma-
rynarce wojennej, a potem pływałem na francuskim frachtowcu.
- Myślałarn, że od razu wszedłeś w rodzinny interes.
- Dopiero niedawno go przejąłem.
- I czym się zajmujesz?
- Różnymi rzeczami. Handel, biżuteria, statki. - Wzruszył ramionami* jakby nie było o czym mówić.
Gdy na stole pojawiły się sałatki, Tara ujęła widelec, myśląc równocześnie, że Tyler celowo zbył jej
pytanie. Dlaczego?
A może tylko coś sobie wyobrażała?
78 Heather Graham
- Jakie jeszcze znasz języki?
- Hiszpański, trochę włoski, trochę niemiecki.
- Wykształcony facet. Zaśmiał się.
- Nie, po prostu obieżyświat. Zawsze pociągały mnie egzotyczne miejsca.
- Życie pełne przygód.
- Raczej życie wypełnione ciężką pracą. Pracowałem, żeby jechać dalej. Tak podróżowałem, imając
się różnych zajęć. To dobra szkoła życia.
- Ale w końcu wróciłeś do domu.
- Prowadzę bardziej osiadły tryb życia, ale ciągle dużo podróżuję.
- W interesach?
- W interesach i dla przyjemności.
- Urodziłeś się w bogatej rodzinie, a mimo to chciałeś poznać, czym jest praca fizyczna. Godne
pochwały.
- A ty urodziłaś się wśród biedy, żeby potem zaczarować świat.
Zawsze udaje mu się skierować rozmowę na mnie, pomyślała.
Nie będzie się tym przejmować. Wino jest doskonałe, cordon bleu rozpływa się w ustach, obsługa
najwyższej klasy, nastrój intymny.
Tara odprężyła się. Była zrelaksowana, ale wciąż uważnie obserwowała Tylera i ciągle nie znajdowała
w nim żadnych niedoskonałości, nie miała mu nic do zarzucenia. Świetne maniery, znakomita
prezencja, męska uroda. Im dłużej siedzieli przy stoliku, im dłużej rozmawiali, tym bardziej pragnęła,
żeby tak właśnie było. Niech Tyler pozostanie człowiekiem bez skazy.
Uśmiech tygrysa
79
Patrzyła na jego dłonie i przypominała sobie ich dotyk. Patrzyła na jego usta i przypominała sobie
pocałunek. Gorący i delikatny, świadczący o doświadczeniu.
- Pensylwania, tak?
- Czytujesz gazety - odpowiedziała sucho.
- Opowiedz.
Ku swojemu zaskoczeniu zaczęła opowiadać. Odmalowywała mu obrazy z przeszłości: ciężki trud
górników, ich zmęczone twarze, starania kobiet, by związać koniec z końcem, dzieci marzące o
lepszym życiu... biedę, choroby...
- Nie do pomyślenia, że jeszcze dzisiaj ludzie żyją w takich warunkach - stwierdził Raf, kiedy
skończyła swoją smutną opowieść.
- A jednak - szepnęła Tara. - Moi rodzice...
- Tak?
- Oboje... oboje nie żyją. Byli wspaniałymi ludźmi. Najlepszymi na świecie. Moja matka...
- Co, Taro? Mów.
- Ja... - Wzdrygnęła się. - Tin Elliot zawsze zachowywał się tak, jakby w ogóle nie istnieli. Przez całe
życie raz mieli pracę, raz jej nie mieli. W domu wiecznie na wszystko brakowało, ale rodzice z
każdym potrafili podzielić się ostatnim kawałkiem chleba. Mama opiekowała się sierotami i starymi
ludźmi. Ktokolwiek zapukał do naszych drzwi, nigdy nie został odprawiony. Sama nie miała jednej
przyzwoitej sukni, nie stać jej było na fryzjera. Może dwa razy w życiu wybrali się gdzieś z ojcem na
kolację. A mimo to była prawdziwą damą, wielką damą, podobnej do niej nie spotkałam na salonach.
Tyler uścisnął jej dłoń.
80 Heather Graham
- Wierzę ci, Taro. Damą trzeba się urodzić, trzeba to mieć w duszy, w sercu.
Poczuła takie przygnębienie, że za wszelką cenę pragnęła zmienić temat.
- Wspomniałeś coś o macosze. Opowiedz coś o swojej rodzinie.
- Myrna jest kochana. Moja matka umarła, kiedy miałem pięć lat. Pamiętam tylko jej delikatny zapach
i słodki uśmiech. Myrna wyszła za mojego ojca dziesięć lat później. Jesteśmy serdecznymi
przyjaciółmi.
- A twój ojciec?
- Też już nie żyje.
- Tak mi przykro. Dawno umarł?
- Niedawno.
- Rozumiem, że to po jego śmierci przejąłeś rodzinne interesy.
- Tak.
- Masz rodzeństwo? Tyler długo nie odpowiadał.
- Mam brata przyrodniego. Młodszego ode mnie. Wybrałaś już deser? Masz moze ochotę na kawę i
kieliszek likieru?
Ostatecznie zamówili doskonałe napoleonki i kawę zakrapianą brandy.
Rozmowa znowu zeszła na dzieciństwo Tary spędzone w małym górniczym miasteczku w
Pensylwanii. Ku swojemu zdumieniu odpowiadała na wszystkie pytania, których zwykle unikała.
- Zawsze wspierałaś swoje miasteczko finansowo. To dlatego zdecydowałaś się teraz wrócić do
pracy?
Zawahała się na moment, ale rozluźniona po brandy nie widziała przeszkód, żeby powiedzieć
Tylerowi
Uśmiech tygrysa
81
prawdę. W końcu wiedział o niej niemal już wszystko, mógł poznać resztę.
- Tak.
- Ale dwa lata temu poszukałaś schronienia gdzie indziej?
- Kupiłam dom w północnym Michigan.
- Dlaczego?
- Nie wiem... owszem, wiem. Zamieszkałam na wsi, wśród farmerów. Nikt mnie tam nie znał, nie wie-
dziano, kim jestem. Spokojne, miłe miejsce. Nauczyłam się uprawiać warzywa.
Uśmiechnął się.
- Odwiozę cię do domu. Zapłacił i wyszli z restauracji.
Wciągnęła głęboko powietrze i wsunęła Rafowi dłoń pod ramię.
Oczywiście w głowie natychmiast odezwały się sygnały ostrzegawcze, ale powiedziała sobie, że
wszystko w porządku. Miło razem jeść kolację. Miło wsunąć dłoń pod ramię Tylera.
Miło pomyśleć, że mogłoby ich coś łączyć. Że mógłby ją znowu pocałować, pieścić...
Uspokój się, dziewczyno!
Ma się rozumieć, była zdenerwowana. Zastanawiała się, czy Raf odprowadzi ją do drzwi i będzie
chciał wprosić się na drinka. I będzie wpatrywał się w nią tymi swoimi tygrysimi oczami.
A potem weźmie ją w ramiona i zanim ona zorientuje się, co jest grane, ich ubrania pofruną na
podłogę...
Tyler zatrzymał taksówkę.
Po drodze do jej mieszkania rozmawiał z taksówkarzem o korkach.
82 Heather Graham
Kiedy wysiedli, wszedł z nią do budynku, pojechał windą na górę i tak znaleźli się przed drzwiami jej
mieszkania.
Poczuła ogień w palcach, kiedy odbierał od niej klucze.
Nie wszedł do środka. Ujął twarz Tary i spojrzał jej w oczy.
Musnął jej usta wargami.
- Jesteś piękna - szepnął. - Zachwycająca. Zabrakło jej tchu, nie wiedziąła, co się z nią dzieje,
ale Tyler nie mógł się o tym dowiedzieć. Nie mógł. Nie jest głupia, nie da mu się zwieść.
- Czego naprawdę ode mnie chcesz?
- Powiedziałem ci.
- Kłamiesz.
Raf zaczął się śmiać, po czym już trzymał ją w ramionach.
- Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, że cię pragnę, jesteś bardzo mało spostrzegawcza, panno Hill - szepnął
jej do ucha.
A teraz wejdzie z nią do mieszkania i...
- Jesteś piękna... - I dodał dziwnym tonem: - Zakochałem się w tobie. Czy mam jakieś szanse?
- Ja...
- Nie odpowiadaj. Poczekaj. Zobaczymy się jutro wieczorem.
I odsunął się o krok.
- Wchodź - ponaglał. - Zamknij dobrze drzwi. Czekał, ale Tara nie była w stanie wykonać żadnego
ruchu.
W końcu otrzeźwiała, uśmiechnęła się, weszła do mieszkania i zamknęła drzwi.
83
,,Zobaczyrny sie jutro wieczorem". Nie powiedziala mu, ze tak. A on nie powiedzial,
gdzie i o ktorej.
Wiedziala jednak, ze sie zobacza.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Raf stał przy oknie sypialni i patrzył na fontannę, ale widział piękną dziewczynę Galliarda
uśmiechającą się w srebrnej poświacie księżyca.
Widział ją wszędzie, gdzie spojrzał. Przy stole w jadalni, w holu, przed kominkiem. Przy fortepianie,
w ogrodzie. W kuchni. W sypialni.
Powiedział jej, że jest piękna. Każdy głupi musiał to dostrzec. Największy cynik nie mógłby temu
zaprzeczyć. Powiedział, że jest piękna. Była piękna.
Powiedział jej, że jest w niej zakochany.
I to była prawda.
Głupiec, zżymał się na siebie.
Odwrócił się od okna, wrócił do łóżka, rzucił się w pościel, wzrok utkwił w suficie.
Nie mógł się od niej uwolnić.
Cóż, właściwie powinien o niej myśleć.
Uśmiech tygrysa
85
Tak, powinien teraz wcielić się w rolę wielkiego detektywa. Zimnego, przenikliwego detektywa,
starającego się za wszelką cenę dojść prawdy.
Tego dnia, kiedy poznała Jimmy'ego, Jimmy zniknął. Za jej sprawą? Ćo wtedy uczyniła? W jaką
zasadzkę wciągnęła?
Ostatnią wiadomością od Jimmy'ego była pocztówka z Caracas, przedstawiająca fabrykę szkła. I kilka
zdań, że „wszystko pod kontrolą", że sprawy układają się po jego myśli, że poznał nieziemskiej urody
dziewczynę, której musi pomóc.
Pomóc? W czym?
Czy była zaangażowana w przemyt? Należała do przestępczej organizacji? Jimmy zajmował się
odszukiwaniem skradzionych obiektów wielkiej wartości, cennych starożytności, skarbów
muzealnych. Czy dlatego nawiązał z nią znajomość, że coś o niej wiedział? A może śledził Tina
Elliota?
Raf westchnął i podniósł się z łóżka. Wiedział, że nie uśnie. Włożył szlafrok i wyszedł na balkon.
Znowu zapatrzył się na fontannę, by w skrzącej się księżycowymi refleksami wodzie zobaczyć Tarę.
Jimmy!
Powinien myśleć o Jimmym, nie o niej.
Czy tak samo omotała jego brata? Też rzuciła na niego urok? Jimmy był młody, był idealistą.
Wystarczyło, że spojrzał na nią, i przepadł. Przepadł dosłownie i w przenośni.
Z nim samym też dzieje się coś niedobrego.
Był wściekły na samego siebie.
Policja aresztowała Tarę. Media zrobiły z niej przestępczynię. Na litość boską, była przecież kobietą
Tina
86 Heather Graham
Elliota. Opiekował się nią przez siedem lat, po trzech latach została kochanką. Nie mogła być
niewinna.
Raf oparł się o ścianę. Jimmy zniknął, Tin Elliot zniknął. Czy zginął tamtej nocy? Nie, Raf nie mógł
uwierzyć, że jego brat nie żyje.
Kto wie. Przecież odezwałby się, dałby znać. Jeśli nie żyje, winę za jego śmierć musi ponosić Tara.
Tymczasem on, Raf, zamiast dochodzić prawdy, zakochuje się w pięknej winowajczyni.
Oderwał się od ściany, podszedł do balustrady, zapatrzył się w noc.
A może Tara jest niewinna? Kiedy jej słuchał, wierzył każdemu słowu. Chciał ją zapewniać, że nie jest
w niczym podobny do Tina Elliota...
Po dwóch latach wróciła do świata. Wybierała się znowu do Caracas. Może to wszystko zostało
ukartowane. Może to była tylko chytra gra. Tin mógł mieć oko na Jimmy'ego. Mógł użyć Tary, żeby
go omotała, zwabiła w pułapkę. Miał w ręku Jimmy'ego i miał maskę. A potem zniknął. Tarę
przesłuchiwała policja, w prasie pełno było o niej, a Tin bezpiecznie się ukrywał.
Teraz, po dwóch latach, być może Tara wraca do niego.
Może jednak jest niewinna?
Zacisnął dłonie na poręczy. Chciał, żeby była niewinna, pragnął tego z całego serca.
To, czego pragnie, nie ma najmniejszego znaczenia. Musi dojść prawdy i tylko to się liczy. I właśnie
dlatego musi być blisko Tary i zaskarbić sobie jej zaufanie.
Niech to! Walnął pięścią w poręcz. Ma trzydzieści siedem lat. Zjeździł cały świat. Niejedno widział,
Uśmiech tygrysa 87
niejedno wie, a zachowuje się jak zadurzony bez pamięci smarkacz. Powinien z nią być.
Tak, powinien z nią być. Powinien ją uwodzić, czarować, powinien zdobyć jej całkowite zaufanie.
Z westchnieniem wrócił do pokoju, wziął prysznic 1 zszedł na dół, chociaż była dopiero piąta. Gazety
już przyszły. Dzięki Bogu. Przejrzy je i oderwie się od własnych myśli.
I będzie czekał nadejścia wieczoru. Spotka się z nią.
Zjedzą kolację, a potem...
Powoli. Powoli, głupcze. Masz być twardy. Jimmy nie wiedział tego, co ty wiesz. Jesteś mądrzejszy o
jego smutne doświadczenie.
Opuścił gazetę na stół.
A jeśli naprawdę jest niewinna? Zaśmiał się gorzko. Jeśli okaże się, że Tara jest niewinna, nie
wybaczy mu, kiedy się dowie, dlaczego ten drań Tyler się nią zainteresował.
Nie, nigdy mu nie wybaczy, że chciał się nią posłużyć.
Ale co innego mógł zrobić? Musiał działać. Musiał się dowiedzieć, c^y Jimmy żyje, czy potrzebuje
pomocy...
Czy też już żadna pomoc nie jest mu potrzebna.
- Według mnie to brzmi wspaniale - stwierdziła Mary. - Nie wiem, czym się martwisz. Zaatakowałaś
faceta, a on odchodzi. Zaprasza cię na kolację i niczego nie oczekuje. Rzecz dzisiaj absolutnie
niezwykła.
- Wcale go nie zaatakowałam - obruszyła się Tara, zdejmując suknię balową i wkładając swój
jedwabny
88
Heather Graham
kostium. - Poza tym nie zapominaj, że niemal wdarł się do mojego mieszkania.
- Tak - wtrąciła Cassandra. - Większość facetów w tym mieście uważa, że kolacja w wytwornej
francuskiej restauracji to bilet prosto do łóżka pięknej pani. A jeśli dziewczyna odmawia, stają się
napastliwi.
- Naprawdę myślisz, że Tyler ma jakiś ukryty cel?
- zainteresowała się Mary.
- Nie, on ma bardzo jasny cel. Chodzi mu o ciało Tary - stwierdziła Ashley beztrosko. - Co w tym
niezwykłego?
- Nic - przytaknęła Mary. - Tylko z tego, co mówi Tara, mógł już ją mieć.
- Chwileczkę, chwileczkę - zaprotestowała Tara.
- Mówiłaś, że czułaś się z nim świetnie i że byłabyś idiotką, gdybyś nie doceniła walorów tego faceta
i uroków jego...
- Ciała - sprecyzowała Ashley. - Bóg mi świadkiem, że jest co doceniać.
- Nie, nie, to nie tylko ciało, nie tylko muskulatura
- rozmarzyła się Cassandra. - To także...
- Seksapil? - zainteresowała się Mary. - Niektórzy faceci go nie mają... - Zerknęła na Tarę. - On ma.
- I jest w tobie zadurzony - powiedziała Cassandra.
- Naprawdę nie rozumiem, w czym problem.
Tara pokręciła głową.
- Nie wiem.
- A ja wiem - powiedziała Mary. - Już był jeden interesujący facet. I wiadomo, co z tego wynikło.
Boisz się, żeby nie związać się z drugim Tinem Elliotem? Tara wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Może. On wie o mnie wszystko.
Uśmiech tygrysa
89
- O twoim trudnym dzieciństwie i kryminalnej przeszłości - uzupełniła Ashley.
- Ashley!
- Tak? - zapytała przyjaciółka niewinnie. - Zrozum, co do ciebie mówię. Czym się martwisz? Jeśli
uznał, że jesteś łatwym łupem ze względu na tamtą historię, na Tina i na tajemniczego nieznajomego...
- Miał na imię Jimmy i naprawdę istniał - powiedziała Tara z uporem.
- Wszystko jedno. - Ashley machnęła ręką. - W dalszym ciągu nie rozumiesz. To dżentelmen.
- Więcej niż dżentelmen - dodała Mary.
- Co masz na myśli? Mary uśmiechnęła się.
- Dzieci, dzieci. Gadacie i spekulujecie, a tymczasem ja wykonałam dobrą robotę. Sprawdziłam tego
faceta.
W garderobie zapadła cisza. Bardzo z siebie zadowolona Mary podeszła do kanapy. Ashley
szybciutko usiadła. Tara i Cassandra wymieniły spojrzenia i stanęły obok.
Tara wzięła się pod boki i zaatakowała wprost:
- No i?
s
- Nazywa się Rafael Tyler...
- Mary! - Ashley chwyciła się za głowę. - Wyobraź sobie, że to akurat wiemy.
- Ale nie wiecie, co to znaczy.
- A co? - zapytała Tara.
- Cóż... - Mary wyciągnęła się wygodnie, oparła stopy na stoliku i zaczęła z zainteresowaniem oglądać
swoje paznokcie.
- Mary, mów - ponagliła ją Tara.
90 Heather Graham
Zdjęła stopy ze stolika i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Jemu nie może chodzić o twoje pieniądze, Taro. Jest nieprzyzwoicie bogaty. Ma ogromną firmę
armatorską, jedną z największych na świecie. Ma kilkanaście wielkich salonów jubilerskich. Ktoś
wjego rodzinie dość wcześnie się zorientował, że z Karaibów można całkiem legalnie sprowadzać do
Stanów wspaniałe kamienie szlachetne. Interesy Tylera obejmują Karaiby i Amerykę Południową.
Tam też ma swoje salony Tyler and Tyler. Niezbyt oryginalna nazwa, ale wymyślił ją jego ojciec.
Pochodził z Glasgow, dał początek imperium Tylerów.
- Brzmi nieźle - mruknęła Tara, przyglądając się podekscytowanej Mary. - Mów dalej, bo inaczej cię
uduszę.
Mary zaśmiała się.
- Dobrze. Nigdy się nie ożenił. Uchodzi za jedną z najbardziej atrakcyjnych partii na świecie. Żegluje,
bierze udział w wyścigach samochodowych, gra w polo i zawiaduje rozległymi interesami. Mógłby z
powodzeniem ubiegać się o rękę jakiejś księżniczki albo dziedziczki wielkiej fortuny.
- Dlaczego w takim razie interesuje się Tarą? - zapytała Ashley.
- Dziękuję ci bardzo - prychnęła Tara.
- Nie jesteś księżniczką ani dziedziczką wielkiej fortuny.
- On nie potrzebuje pieniędzy! - zawołała Cassandra. - Potrzebuje miłości. Uważa, że to wspaniałe.
Jak w bajce. Widzi ją po raz pierwszy w pełnej ludzi sali balowej, ich spojrzenia spotykają się...
- To była pusta sala muzealna - sprostowała Tara suchym tonem.
Uśmiech tygrysa 91
- Cicho bądź, psujesz mi opowieść - zdenerwowała się Mary, po czym odchrząknęła teatralnie. - Ich
spojrzenia spotykają się... Miłość od pierwszego wejrzenia. Namiętna, pełna desperacji miłość. On jej
szuka, znajduje, porywa i obsypuje bogactwami...
- Ona już żyje całkiem bogato, ma penthouse z widokiem na Central Park - zaśmiała się Ashley. - Nie
rób z niej Kopciuszka przebierającego mak.
- Ale to i tak brzmi jak bajka - stwierdziła rozmarzona Cassandra.
Tara, patrząc na Mary, pokręciła głową.
- To wszystko? Niczego więcej się nie dowiedziałaś? Nie znalazłaś w tym wspaniałym księciu nic
dziwnego, co by cię uderzyło?
- Dziwnego? Nie. Bardzo dużo podróżuje. Jego ojciec też wiele podróżował, widać mają to we krwi.
Mógł od samego początku żyć sobie w luksusach, ale zaciągnął się do marynarki wojennej, potem
pływał na statkach handlowych, zatrudniał się w stoczniach. Ach! Ma na swoim koncie rozpracowanie
kilku drobnych afer przemytniczych.
Tara natychmiast zesztywniała.
- A więc to^tak. Myśli, że jestem przemytniczką. Cassandra zaśmiała się.
- Przemytników się aresztuje, a nie zaprasza na kolacje do francuskich restauracji.
- Mary, gdzie zdobyłaś te informacje?
- Moja przyjaciółka pracuje w banku, w którym Tyler ma konto. Bardzo, bardzo pokaźne konto.
- Nadal mu nie ufasz? - zapytała Ashley Tarę i podeszła powoli do drzwi. - Dlaczego?
- Nie wiem - mruknęła Tara.
92 Heather Graham
- Daj mu szansę! - zawołała Cassandra. - Wiesz, jaki los czeka modelki, kiedy się starzeją i wypadają
z obiegu?
Tara uśmiechnęła się.
- Nie wiem, Cassie. Jaki?
- Schną, zasuszają się i umierają w samotności, w strasznej samotności. Chyba że się zakochają i
wyjdą za mąż.
- Dziękuję, będę o tym pamiętała.
- Lepiej szybko się określ w kwestii swoich uczuć - szepnęła Ashley, wracając w stronę sofy. - Znowu
tu jest, a nasz stary George je mu z ręki.
- Co?
- Znowu tu przyszedł.
Wszystkie cztery rzuciły się ku drzwiom. Ashley miała rację, Raf rozmawiał z George'em, który
gestykulował z ożywieniem, zachwycony swoim interlokutorem.
Tyler znowu wystąpił na czarno: czarny smoking z aksamitnymi wyłogami, koszula z
wykrochmalonym gorsem, smokingowa szarfa, a jakże, w dłoni szara chusta typu ascot dopełniająca
całości.
Tara cofnęła się i oparła o ścianę.
- Ciekawe, dokąd cię zabiera, Kopciuszku - szepnęła Cassandra.
Tara poszukała wzrokiem wsparcia Mary, zawsze opanowanej i spokojnej.
- Dobry Boże, nie bądź idiotką, łap go. - Ot, i całe wsparcie.
- George tu idzie - obwieściła Ashley.
To prawda, zmierzał, i to z rozanieloną miną. Po chwili wszedł, zamknął drzwi i zwrócił się do Tary:
Uśmiech tygrysa 93
- Teatr! Tyler zabiera cię do teatru. Najpewniej będą tam paparazzi. Musisz włożyć którąś z naszych
kreacji. Tę czarną, naszywaną cekinami. Będzie doskonała. Seksowna, a zarazem surowa.
Tara nie wiedziała, śmiać się czy obrażać.
- Zapewne wiesz też, na co idziemy, George?
- Na co idziemy? Aaa! Jakaś sztuka Albeego. Już nie pamiętam tytułu. Co za różnica. Dziewczyna
Gal-liarda i Raf Tyler. Nieważne, jaka sztuka, ważne, co będziesz miała na sobie.
Ziewnęła ostentacyjnie.
- Będę musiała prosić go o wybaczenie. Ostatnio jestem bardzo zmęczona. Sam mówiłeś, że
wyglądam okropnie...
- Nie bądź śmieszna, ma chćrie. - W głosie George'a dało się słyszeć lekką irytację... i desperację. -
Doprawdy, Taro, jak możesz być taka niewdzięczna? Zdążysz się jeszcze wyspać przed następnymi
przymiarkami. Jutro na przykład możesz spać, do której zechcesz.
- Nie muszę w ogóle przychodzić? - zapytała Tara słodko.
- Słucham?
- Jestem w ta^kim stanie, że wszystko mnie irytuje. No i z chronicznego wyczerpania mam omamy.
Na przykład wydaje mi się, że madame na złość kłuje mnie szpilkami.
- W porządku, zgadzam się, masz dzień wolny. Wkładaj już tę czarną suknię, tylko noś ją z odpowied-
nim ćlan.
- Zrobię, co w mojej mocy, George.
Kiwnął głową, odwrócił się i wyszedł. Dziewczyny milczały przez chwilę, po czym wybuchnęły
śmiechem.
94 Heather Graham
- Czego więcej można się spodziewać po facecie?
- zapytała Mary retorycznie i znowu się roześmiały.
Ashley uszczypnęła Tarę w policzek.
- Wkładaj tę czarną suknię, machćrie. Nie spiesz się. Przebierz się spokojnie, a ja w tym czasie
zabawię twojego Tygrysa. Zadbam, żeby George wyciągnął znowu tę swoją cenną whisky.
- Brzmi nieźle - stwierdziła Mary. - Chętnie się napiję.
Cassandra zachichotała.
- Ejże, ejże. Zarabiamy tyle, że stać nas na whisky, nawet tę najlepszą.
- Ale zawsze przyjemniej, kiedy to George stawia
- stwierdziła Ashley. - Wypić na rachunek Galliarda, do tego w towarzystwie Tygrysa Tary, czemu
nie? Jeśli spuścisz tego faceta, ja się nim zajmę. Chętnie go pocieszę. - Wyszczerzyła zęby. - Idź z nim
na Albeego i bądź piękna, moja droga.
Kiedy dziewczyny wyszły, Tara tylko pokręciła głową, po czym podeszła do wieszaka i odszukała
wskazaną suknię. A była to rzeczywiście niezwykła kreacja, do tego świetnie harmonizowała z jej
blond włosami i jasną karnacją.
Miała nadzieję, że uda się jej uniknąć wszędobylskich fotografów i natrętnych dziennikarzy. Nie
chciała, żeby media znowu sobie o niej przypomniały i odgrzewały skandal sprzed dwóch lat. George
powinien był o tym pomyśleć.
Nie, George'a obchodziły tylko projektowane przez niego kreacje. Był znany na całym świecie. Prosta
bawełniana bluzeczka bez rękawów ze znakiem Galliarda kosztowała ponad sto dolarów. Było to
sprzęże-
Uśmiech tygrysa 95
nie zwrotne: sławni i bogaci nosili Galliarda, dzięki czemu Galliard też był sławny i bogaty.
Tak czy inaczej, dostałam wolny dzień, pomyślała Tara z uśmiechem. Mogła za to podziękować Ra-
fowi.
Kiedy w chwilę później wyszła z garderoby, zobaczyła scenę niemal taką samą jak poprzedniego dnia.
Królujący i olśniewający Raf, jej trzy piękne przyjaciółki i George pełniący przy barku honory domu.
Wszyscy coś mówili z ożywieniem, wszyscy - z wyjątkiem Rafa.
Wpatrywał się w nią wzrokiem, w którym było coś z olśnienia, najwyższego zachwytu...
Wpatrywał się w nią, jakby była boginią, która nagle zstąpiła na ziemię, by zaczarować śmiertelnika.
Wpatrywał się w nią bez słowa tymi swoimi złotymi oczami, które zdawały się nie dostrzegać nikogo
i niczego poza nią jedną, czarodziejką ze snów i marzeń.
Nie ruszył się, nie zrobił kroku w jej kierunku.
Ona też się zatrzymała, nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Patrzyła mu tylko w oczy, czuła ich
złoty żar, który wnikał w ciało, obezwładniał, hipnotyzował, przyprawiał o, oszołomienie i zawrót
głowy. Jakby salon Galliarda zniknął, jakby cały świat zniknął i zostali tylko oni...
Głos Ashley przywrócił ich do rzeczywistości:
- George, na Boga, co za wspaniała kreacja.
- Kobieta - sprostował Raf.
Dopiero teraz ruszył w jej kierunku z wyciągniętą dłonią. Po chwili ich palce dotknęły się w mocnym
uścisku.
- Mój Boże - szepnął, zaglądając jej w oczy, potem
96 Heather Graham
powoli przenosząc spojrzenie na ramiona, na stanik sukni wykończony aksamitem, na ciało spowite
czarnym materiałem, na sięgające uda rozcięcie z boku długiej sukni.
To musiało stać się właśnie wtedy, myślała później, gdy zaczęła już działać magia wieczoru. O
wszystkim przesądziło jego spojrzenie. To, jak na nią patrzył i jak sam wyglądał: taki męski, taki
przystojny, trochę mroczny i bardzo tajemniczy.
Tara zapomniała, gdzie jest, co się wokół niej dzieje. Widziała tylko blask w jego oczach. Czuła lekki
zapach wody po goleniu. Przede wszystkim zaś czuła tę energię, która z niego emanowała, ogarniała
ją i porywała w bezkresy.
Czuła jego dłonie na swoim ciele, choć wiedziała, że to czysta fantazja, magia.
Poczuła się trochę jak Kopciuszek na balu. Tańczyła pierwszy taniec z księciem z marzeń i zaczynała
poddawać się miłości, była od niej o krok.
To był on. I nie chodziło o wygląd, wzrost, sylwetkę, o nic pochwytnego, fizycznego. To był po prostu
on. Jego dotyk. To, co czytała w jego oczach.
Byłby w łachmanach, czułaby to samo. Podałaby mu rękę i poszła za nim wszędzie, pełna ufności,
której logicznie wytłumaczyć nie potrafiła.
— Gotowa? — szepnął.
Skinęła głową, niepewna, czy głos jej nie zawiedzie.
George coś do niej powiedział, dziewczyny pomachały na pożegnanie, życząc miłego wieczoru.
Ashley podbiegła do niej z futrem ze srebrnych lisów.
Znaleźli się na ulicy, gdzie czekała limuzyna. Tyler pomógł wsiąść Tarze.
Uśmiech tygrysa 97
- Zimno ci? - Poprawił jej troskliwie futro na ramionach. Pokręciła głową.
Zmierzchało powoli, ale widziała w szarzejącym świetle jego rysy: męska twarz, przystojna,
wyrazista, surowa i piękna - zadziwiający, fascynujący człowiek kot. Dziki kot, tygrys.
Ciągle jeszcze była pod tak silnym działaniem magii tego, co wydarzyło się przed chwilą, że nie
mogła dobyć głosu.
Ujął jej dłoń, uniósł do ust i pocałował z niezwykłą rewerencją.
Dotknął jej policzka.
- Chcesz obejrzeć tę sztukę?
- Kocham teatr.
, - Nie o to pytałem. Czy rzeczywiście chcesz, żebyśmy dzisiaj poszli do teatru?
Niech dobry Bóg ma ją w swojej opiece. Pokręciła głową. Była absolutnie przytomna. Nie wypiła ani
kropli alkoholu, powinna się kontrolować, a jednak dobrze wiedziała, co przekazuje Rafowi tym
swoim milczeniem.
Przyglądał się jej przez chwilę. Wewnętrzny głos krzyczał w niej, * by się sprzeciwić, Zaprotestować,
zapomnieć o rozpierających ją uczuciach i oznajmić radośnie, że o niczym innym nie marzy, jak tylko
0 teatrze.
Zapewne zastosowałby się do jej życzenia. Byłby dla niej czarujący, spędziliby uroczy wieczór, po
spektaklu poszliby na kolację, potem odwiózłby ją do domu, pożegnał pod drzwiami pocałunkiem na
dobranoc
i zostawił pełną tęsknot i pragnień.
Nic nie powiedziała.
98 Heather Graham
Zastukał w szybę i mruknął coś do kierowcy, po czym opadł wygodnie na siedzenie.
Zatrzymali się przed apartamentowcem w pobliżu Rockefeller Plaża. Dobry Boże, nie mogła sobie
przypomnieć nazwy tego kompleksu, w każdym razie znajdował się niedaleko jej mieszkania. Tak
blisko...
Szofer się nie pojawił, Raf sam pomógł jej wysiąść z samochodu.
Portier przywitał go bez uniżoności, acz z należnym szacunkiem. Tara uśmiechnęła się z przymusem,
kiedy skłonił przed nią głowę.
Hol był tak wytworny, że jego luksus stawał się niemal niedostrzegalny: marmury, dąb, kwiaty. Złoce-
nia w windach.
Nie odzywała się, kiedy jechali na górę, kiedy wznosili się hen ponad poziom przyziemnej rzeczywis-
tości i codziennych trosk.
Drzwi windy otworzyły się. Tara pewnie stałaby w kabinie i patrzyła pustym wzrokiem przed siebie,
gdyby Raf nie pociągnął jej delikatnie za rękę.
Po kilku krokach stanęli przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Raf otworzył, puścił dłoń Tary, zapalił
światła.
Zamrugała, gdy wnętrze wyłoniło się nagle z mroku.
Znajdowali się w narożnym apartamencie na dachu wieżowca. Dwie przeszklone ściany, za nimi
panorama miasta, widok na Central Park. Zdało się, że wystarczy usunąć szybę, by dotknąć gwiazd,
zdjąć księżyc. Pomyślała, że już dostała i księżyc, i swoją gwiazdkę z nieba.
Wnętrze było urządzone nowocześnie. Przy wejściu meksykańskie kafle, dalej gruba, beżowa
wykładzina, kanapy obite białą skórą, kominek z czerwonej cegły
Uśmiech tygrysa 99
i mosiądzu. W głębi po lewej znajdowały się drzwi prowadzące na taras, skąd jeszcze bliżej było do
gwiazd.
Tara zrobiła krok w głąb pokoju i stanęła na miękkiej wykładzinie. Futro zsunęło się z ramion.
Raf, patrząc na nią, ledwo mógł oddychać. Kobieta z krwi i kości, a przecież aż nierealna. Złote włosy
kontrastowały z czarną suknią i to srebrne futro, które miękko chyliło się ku podłodze.
Wysoka, szczupła, elegancka. Co ona takiego miała w sobie? Cokolwiek to było, pozostawało
niepochwyt-ne. Srebrzysty blask jej oczu? Tembr głosu?
Upozowana, znieruchomiała w kadrze reklamowej fotografii, mogła być Tarą modelką, twarzą i
postacią znaną milionom. Już przed tym wizerunkiem mężczyzna mógł się korzyć.
Ale jego zaczarowała żywa istota. Jej ruchy, spojrzenie, głos, dotyk. Esencja kobiecości. Coś
rzeczywiście niepochwytnego.
Wziął od niej futro zsuwające się z ramion.
- Podoba ci się?
- Spektakularne wnętrze.
- I spektakularny widok. Najbardziej kocham niebo za oknami.
- Tak.
Raf położył futro na fotelu i ruszył w stronę kuchni, całej w bieli i chromach. Dłoń mu drżała, kiedy
otwierał lodówkę.
- Wina?
Zastanawiała się chwilę. Też drżała.
- Tak, proszę. Mogę... mogę wyjść na taras?
- Oczywiście, zaraz do ciebie dołączę.
100 Heather Graham
Podeszła do drzwi, które otworzyły się po lekkim dotknięciu. Kiedy znalazła się na zewnątrz,
owionęło ją zimno. Ogarnęła się ramionami, ale nie chciała wracać po futro.
Zapadła już noc, pachniały kwiaty na tarasie, pachniało powietrze po deszczu. Niebo jak granatowy
aksamit...
Raf stanął za Tarą i podał wysoki kieliszek z winem. Chwyciła go jak tonący brzytwę i wychyliła
szybko. Zbyt szybko.
Wtedy jej dotknął. Czuła go za sobą, czuła jego rękę na ramieniu, palce gładzące kark, ciepły oddech.
Po prostu stał, a ona tajała. Pragnęła go.
Zamknęła oczy. Minęły dwa lata od tej strasznej nocy z Tinem. Dwa lata od momentu, kiedy poczuła,
że wszystko w niej umarło. Była pewna, że już nigdy nikogo nie będzie pragnąć, że już nigdy w
nikim...
Bała się. Była zdenerwowana, była gotowa... i bardzo się bała.
- Zamówiłem kolację - szepnął, a potem zaczął wskazywać gwiazdy: - Wielka Niedźwiedzica,
Per-seusz, Kasandra.
- Znasz wszystkie?
- Wiele. Kiedy pływasz po morzu, poznajesz niebo i gwiazdy. Na pokładzie, na środku oceanu,
czasem masz wrażenie, że poza nimi nie ma nic, tylko bezkres i gwiazdy. Człowiek czuje się maleńki.
Dotknął policzkiem jej włosów, wdychając delikatny zapach. Noc, ocean, gwiazdy i tylko ich dwoje.
Świetny początek, pomyślał. Teraz mógłby rozwinąć marynistyczny temat, dopłynąć do Caracas i
zacząć ją delikatnie wypytywać.
Uśmiech tygrysa 101
Nie, nie mógłby. Coś się stało. Coś wyjątkowego. Nie wolno mu tego zniszczyć. Jedno nierozważne
słowo, jeden niewłaściwy gest i zniknie magia, która pojawiła się między nimi. Musi być delikatny i
uważny, jeśli nie chce tego popsuć.
Tara w milczeniu upiła łyk wina. Stali zapatrzeni w rozgwieżdżone niebo, nie odzywając się słowem,
ale z każdą chwilą w sposób coraz bardziej nieodparty wiedzieli, że jest coś... Ona i on. Ich ciała.
Wzajemna bliskość.
Gdy odezwał się cichy dzwonek, Raf poszedł otworzyć. Przez szybę Tara dostrzegła posłańców
wnoszących dania na platerach.
Ponownie spojrzała w niebo i upiła łyk wina. Po chwili wrócił Tyler, żeby zaprosić ją do stołu.
Zasiedli do kolacji. Tym razem zamówił owoce morza: krewetki, langusty, do tego szparagi, delikatne
białe pieczywo. Raf podnosił platerowe pokrywy z półmisków, podsuwał Tarze kolejne dania,
dolewał wina.
- Jesteś świetnym kelnerem - zażartowała.
- Pracowałem w tej branży. Potrafię też doskonale gotować.
- Godne podziwu. Jeżeli mówisz prawdę. Zaśmiał się.
- Któregoś dnia sama będziesz mogła osądzić. Unieśli kieliszki.
I wtedy Tara zaczęła drżeć, aż kieliszek przechylił się niebezpiecznie.
Nie wiedziała, jak bardzo pobladła. Złocące się włosy, karminowe usta i bladość twarzy, jeszcze bar-
dziej uwydatniana przez ciepło złota i czerwieni.
102 Heather Graham
Poderwał się, juz był przy niej, przyklęknął, uratował kieliszek i ujął dłoń Tary. Spojrzał jej w oczy.
- Boisz się mnie - szepnął.
- Ja... po prostu się boję.
- Odwiozę cię do domu. - Chciał wstać.
- Nie! - Chwyciła go za rękę. Przez chwilę bawiła się jego palcami, po czym podniosła wzrok,
spojrzała mu w oczy, jakoś tak smutno, boleśnie, że serce stanęło mu na moment.
- Będziesz czuły? Cierpliwy?
- Zawsze, zawsze.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Granatowe, aksamitne niebo roziskrzone milionem gwiazd.
Gwiazdy należały do dziedziny marzeń, iluzji, fantazji. Dawały pole do marzeń, iluzji, fantazji. To
tutaj nie było iluzją.
Tara nie wiedziała, jakie jeszcze pomieszczenia znajdują się w, apartamencie.
Wiedziała jedno, że pokój w którym się znaleźli, miał nię tylko przeszkloną ścianę, ale również
ogromny świetlik w suficie.
Jak przez mgłę pamiętała wiodący tu korytarz. Pamiętała za to doskonale złote oczy Rafa, bo kiedy ją
tu prowadził, nie przestawali się w siebie wpatrywać.
Złote spojrzenie.
Wysoki, ciemnowłosy, przystojny mężczyzna bierze ją na ręce i gdzieś niesie. Jak we śnie.
104 Heather Graham
A teraz te gwiazdy.
Zobaczyła je od razu, kiedy tylko położył ją na łóżku i sam wyciągnął się obok.
Doznania zupełnie nierealne, jednocześnie aż nazbyt realne, dotykalne. Nigdy w życiu nie zaznała
niczego podobnego.
Rozum, na ile była w stanie słuchać rozumu, ostrzegał ją: to obcy człowiek, prawie go nie znasz, nic o
nim nie wiesz. Jednak uczucia nie chciały słuchać rozumu i wygrały. Wiedziała, co się wydarzy, i
pragnęła tego. Zafascynował ją od pierwszej chwili, ledwie go ujrzała. Tak, od razu zrodziła się
fascynacja, ekscytacja, ale był też lęk, obawa przed potęgą tego człowieka. Poddała się...
Gdy poczuła jego dłoń na policzku, oderwała wzrok od gwiazd. Spojrzała na niego.
Nie znam go prawie, powtórzyła w myślach.
Mogła powtarzać, na nic się to nie zdało. Znała go bardzo dobrze. Wiedziała, że jest świadom jej lęku
i że będzie obchodził się z nią najdelikatniej, najostrożniej i od tego lęku uwolni. Wiedziała o tym
doskonale, wyczytała to w jego oczach, tak jak dostrzegła w nich nieskrywane pragnienie...
I fascynację nie mniejszą od jej własnej.
Nachylił się nad nią powoli, a potem równie powoli dotknął wargami jej warg. Jego usta na jej ustach.
Obietnica, zapowiedź tego, co miało nadejść.
Zmiana przyszła tak gwałtownie jak powiew huraganu. Tara aż wstrzymała oddech. Oto nie czuła już
lęku, a tylko namiętność, bo namiętny pocałunek domagał się żarliwej odpowiedzi. I tak właśnie się
stało.
Pożądanie, które zrazu było tylko fantazją i które
Uśmiech tygrysa 105
usiłowała stłumić, teraz znalazło pełne ujście. Czuła ten pocałunek w całym ciele i zareagowała bez
zahamowań. Zatopiła palce w gęstych, ciemnych włosach Rafa.
Żyła, po prostu żyła, czuła pulsowanie krwi w żyłach, tak gorące jak lawa...
Pożądanie.
Odsunął się od niej. Patrzyła, jak rozbiera się w ciemnościach, szybko, płynnymi, pełnymi wrodzonej
gracji ruchami.
Niczym wspaniale umięśniony kot, tak pięknie zbudowany, jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny
w swoim pięknie.
Skrywała w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół, który mogła dojrzeć w rozświetlanym jedynie
gwiazdami mroku. Szerokość barków Rafa, tors, długie nogi, szczupłe i muskularne. Gęste, ciemne
włosy na szerokiej piersi. Jego męskość...
Zamknęła oczy i pomyślała, że powinna się bać, mieć zahamowania, powinna się wzbraniać. Przecież
od tak dawna nie miała do czynienia z... Po raz ostatni...
Nie myśl o tym, powiedziała sobie. Nie myśl o niczym, tylko podziwiaj go, zachwycaj się nim. To
Tygrys, to myśliwy, łowca, wspaniała bestia. Jest tak samo urzeczony jak ty.
W jego oczach była obietnica, przyrzeczenie, które sięgnęło wprost do jej serca.
Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek drżał wobec kobiety, a przecież teraz ogarniało go drżenie. Nie dość
tego. On, zawsze taki racjonalny, zaczynał pytać sam siebie, czy rzeczywiście ma do czynienia ze
śmiertelniczką.
Żadna nie miała takich oczu, srebrnych jak srebrzysty
106 Heather Graham
blask gwiazd. Takich złotych włosów. Twarzy jak najdelikatniejsza porcelana. Ta jej twarz w
kształcie serca, klasycznie piękna, niewinna... . Ufna.
I piękna, piękna tak, że jej piękno sprawiało ból. Mimo że pragnął jej dotknąć, mógłby tak stać niczym
zaczarowane dziecko i wpatrywać się w nią bez końca, nie dowierzając, że ta nieziemska istota leży na
jego łóżku.
Ale ta nieziemska istota miała na nogach sandałki. Nachylił się, by je zzuć. To wystarczyło, żeby serce
zabiło jak młotem.
Wydała cichy odgłos, znowu ją pocałował, chłonąc jej zapach. Perfumy znał, ale na jej skórze
pachniały zupełnie inaczej, niepowtarzalnie.
Przyciągnął ją do siebie i całując, odnalazł zamek błyskawiczny przy sukni, pociągnął. Rozległ się
charakterystyczny odgłos, a on poczuł, jak z tym dźwiękiem narasta w nim podniecenie.
Była tak lekka, tak łatwo mógł zdjąć z niej magiczną kreację Galliarda. Nie, to nie kreacja była
magiczna, to Tara była uosobieniem magii.
Pod suknią odnalazł kolejną magiczną kreację. Staniczek bez ramiączek z przezroczystego
ciemnogranatowego jedwabiu. Cicho coś szepnął na widok jej piersi i nachylił głowę, wziął w usta
sutek, nawet nie próbując dobyć spod delikatnego materiału. Usłyszał cichy jęk w odpowiedzi na
pieszczotę, ale dotarł do niego jak przez mgłę, tak silne było zmysłowe doznanie, które odczuł; coś, co
ledwo mógł znieść. Szybko zdjął z niej całą bieliznę.
Palił się, żeby wziąć ją w ramiona, płonął, ale jeszcze się powstrzymywał.
Uśmiech tygrysa
107
Nigdy, na żadnym obrazie, w rzeczywistości czy w wyobraźni, nie widział tak doskonałych kobiecych
kształtów: długa szyja, pełne, jędrne piersi, szczupła talia, prowokujące rozszerzenie bioder i zgrabne
nogi nie mające końca.
Pędzel żadnego artysty nie musiałby korygować jakichkolwiek niedoskonałości, bo oko malarza ich
by tu nie znalazło. Była piękna, cudownie uformowana: złota, jaśniejąca. Cała z kremowych bieli,
srebrzystych bieli, różanych. I jej oczy...
Deszcz brylantów, połyskujące srebro. Oczy niewinne, ufne, przyciągające.
Czy to samo czuł Jimmy, kiedy w nie spoglądał? Czy jego brat wtedy, przed dwu laty, zakochał się w
tych oczach, czy widział w nich tę samą niewinność, bezbronność, tę samą ufność?
Raf zacisnął dłonie. Osiągnął, co zaplanował. Zimno, precyzyjnie dopiął swego. Musiał się do niej
zbliżyć. I zbliżył się. Teraz musi poznać ją jeszcze lepiej, zdobyć jej zaufanie, nie odstępować na krok.
I dojść prawdy.
Rozprostował palce.
Nie sposób zachować chłód, działać z wyrachowaniem. Nie sposób nie wierzyć.
Nie wierzyć w nią. W magię. W fale, które ich uniosły. W to, co ich opromieniało.
Obiecał, że będzie czuły. Obiecał, że będzie cierpliwy. Nie powiedział dzisiejszego wieczoru ani
słowa o miłości, ale miała jego miłość, narastającą z każdą chwilą. Klął się w duchu, że jest głupcem,
ale tak wyglądała prawda.
Wrócił do niej i wziął ją w ramiona. Zaczął całować z żarem, dziką tęsknotą.
108 Heather Graham
I pieścił ją, pieścił ramiona, piersi, biodra, plecy. , Czuł jej pocałunek, jej język w swoich ustach.
Spojrzał na nią znowu. Położył delikatnie dłoń na jej policzku.
Rzęsy jej opadły.
- Nie powinnam być tutaj - powiedziała cicho, lecz brzmiało w tym więcej zdumienia niż protestu.
- To było nieuniknione - szepnął. Nie mógł znieść nawet sekundy z dala od niej, bez dotykania jej, bez
kontaktu ciał. Pocałował wzniesienie piersi, potem niżej, w końcu wziął różowy sutek do ust.
Zatopiła palce w jego włosach, przyciągnęła go do siebie.
- Od tamtego dnia w muzeum - powiedziała z drżeniem w głosie.
- W muzeum - powtórzył chropawym głosem, nie unosząc głowy. - Tak, od tamtego dnia w muzeum.
- Śledziłeś mnie.
- Obserwowałem cię.
- Śledziłeś. Jak tygrys wypatrujący ofiary. Kiedy przestał ją całować, przeraziła się własnych
słów, bo gdyby w tej chwili podniósł się z łóżka, zostawił ją, umarłaby chyba.
Położył się na boku, wziął kosmyk jej włosów między palce, spojrzał w oczy.
- Jak tygrys wypatrujący ofiary - szepnęła raz jeszcze. Nie rozumiała, dlaczego to mówi, dlaczego
powtarza, kiedy całe ciało płonie, kiedy tak bardzo go pragnie, kiedy wreszcie udało się jej zapomnieć
o wszystkich okropnościach przeszłości, kiedy zdała się ślepo na własny instynkt i intuicję, świadoma
że zmierza, ślepo i bezrozumnie, ku miłości, że jest o krok od zakochania się.
Uśmiech tygrysa
109
Na ustach Rafa pojawił się smutny uśmiech.
- Nie, Taro. To ja jestem twoją ofiarą. Złowiony myśliwy. - Dotknął wargami jej ucha, delikatnie gryzł
płatek małżowiny. - Mój Boże, nie wiem, jak mogłem żyć bez ciebie. Bez tego... co do ciebie czuję.
Bez tego cudu.
Objęła go mocno. Mgliście sobie przypominała, że mu nie ufała.
Wiedziała, że teraz może ufać, że on, nawet jeśli miał jakieś tajemnice, mówi prawdę. Że to, co się
między nimi dzieje, jest realne. I magiczne. Że ich łączy.
I te odczucia.
- Och - jęknęła cicho, kiedy znowu zaczął ją całować i pieścić jej piersi.
Dotykał jej, obejmował. Delikatnie i pożądliwie. Miękko i z niecierpliwością. Uniosła się, zarzuciła
mu ręce na szyję, całowała zachłannie jego ramiona, piersi, gryzła delikatnie, przesuwała dłońmi po
jego plecach.
Raf pozwalał jej na wszystkie pieszczoty, aż wreszcie obrócił Tarę na plecy.
Widziała jego twarz nachyloną nad nią, piękną twarz o napiętych rysach. Czuła jego ciało między
udami. Osunął się, ale nie wchodził w nią jeszcze, tylko pieścił, igrał, obserwował zmiany w jej
rysach, widział zachwyt przemieszany ze zdumieniem, widział, jak jej twarz się rozświetla, staje się
jeszcze piękniejsza.
Krzyknęła, dotknęła go, drżąc lekko, jeszcze niepewna, ale niesiona na fali namiętności, rozgrzewana
jego szeptami.
- Weź mnie, weź mnie... Tak...
Uniósł się nieco i wszedł w nią powoli, do końca, aż
110 Heather Graham
jej ciało przyjęło go całkowicie. Cały czas wpatrywał się w jej twarz.
- Tak, weź mnie, Taro. Zatrzymaj mnie w sobie. Miała wrażenie, że nie zniesie tego, że zacznie
krzyczeć, a przecież przyjęła go z rozkoszą, adorowała go. A on poruszał się powoli...
- Och... - Otoczyła go ramionami, ukryła twarz w jego ramieniu, niemal zawstydzona niepojętą, nie-
możliwą rozkoszą.
Głaskał ją po włosach, szeptał. Aż stracił kontrolę.
Było to cudowne, bo Tara dosięgała go, szukała. Pragnęła zatrzymać go w sobie na zawsze, pragnęła
niemożliwego, niepochwytnego, wychylała się ku temu.
To była najwspanialsza rzecz w świecie. Najwspanialsze uczucie. Być częścią niej. I on, jak ona, prag-
nął, by nigdy się to nie skończyło, by trwało wiecznie. Powstrzymywał się długo, bardzo długo, aż
przyszedł szczyt, pulsujące nierównomiernie fale spełnienia.
Od niego do niej. Jak żar, który ich zespolił. Ogarnęła go tak potężna rozkosz, że ledwie zdołał ją
znieść, wytrzymać, przetrwać. Tara zadrżała, zagarnęła go razem ze swoim uniesieniem, i to było
jeszcze cudow-niejsze, jeszcze słodsze.
Objął ją mocno i z Tarą w ramionach obrócił się na plecy, ciągle z nią złączony. Najchętniej tak by
pozostał, powracając powoli z odległego świata, do którego zawiodła ich natura w swojej
wspaniałości.
Byli spoceni, zadyszani i wciąż razem.
Najpierw uspokoiły się oddechy, potem serca.
Uśmiech tygrysa 111
Milczeli. Dotknął jej włosów złocących się w świetle gwiazd.
Nie odezwała się.
- To musiało się stać - powiedział cicho.
- Wiem.
- Żałujesz?
Poruszyła się, uniosła lekko, zwróciła ku niemu piękną twarz, spojrzała na niego wzrokiem, w którym
była namiętność.
- Nie, Raf, nie żałuję, absolutnie nie żałuję dzisiejszego wieczoru.
Uśmiechnął się, podłożył łokieć pod głowę i przygarnął Tarę do piersi.
- Nie żałuję... dzisiejszego wieczoru - powtórzył. - Czy to znaczy, że mam cię teraz odwieźć do domu?
Chcesz wracać?
- Mogę sama...
- Wykluczone - oznajmił i jednym płynnym ruchem zagarnął ją pod siebie, spojrzał jej w oczy
namiętnie, trochę przekornie. - Nie mów mi tylko, że musisz jechać. Jutro masz dzień wolny. Nigdzie
cię nie puszczę, skarbie. Taki magiczny moment może się więcej nie powtórzyć, bywa, że zdarza się
raz w życiu. Mnie właśnie się zdarzył i nie pozwolę, żeby szybko się skończył. Chcę się przy tobie
obudzić, przekonać się, że jesteś realną istotą. Chcę się z tobą kochać o świcie.
Przez chwilę myślał, że Tara będzie protestować. Że wpadnie w panikę, zażąda, żeby odwiózł ją do
domu.
Ale ona tylko się uśmiechnęła takim niespiesznym, pięknym, działającym na zmysły uśmiechem,
który
112 Heather Graham
sprawił, że Rafowi serce zabiło znów mocniej. Leniwie, z gracją przeciągnęła się i zarzuciła mu ręce
na szyję.
- Będziemy czekać do świtu? - zapytała niewinnym tonem.
- Nie, skądże...
Kiedy się obudzili, nie mieli już gwiazd nad głową, tylko piękne błękitne niebo. Tara patrzyła na nie, a
Raf patrzył na Tarę. Przyglądał się jej w milczeniu.
Kiedy się obudził, zdjęło go niedowierzanie, że ona leży obok niego, że jest przy nim. Jasnowłosa
piękność w jego łóżku. Zachwycająca, niewinna, dziewicza niczym Wenus zrodzona z piany
morskiej.
Niewinna...
Zamknął oczy, niepewny, czy postanowienia, jakie podjął wieczorem, zniosą konfrontację z
rzeczywistością powszedniego dnia.
Oto różnica między dniem i nocą. Miękki, aksamitny całun ciemności tak dobrze potrafi skrywać
wszelkie blizny... i podejrzenia.
Pokręcił głową i uśmiechnął się w zamyśleniu. Nie. Światło dnia nie rozproszyło magii wieczoru. Był
zakochany. Jeśli jest głupcem, trudno, do diabła z tym. Nic na to nie poradzi.
Ba, ale nie wolno mu zapominać o Jimmym.
Wciągnął głęboko powietrze. Nie może pozwolić sobie na lekkomyślność: żadnych głupot. Nie może
powiedzieć Tarze prawdy. Jeszcze nie teraz.
Choć wczoraj wszystko się zmieniło, nie znaczy to, że nie będzie jej obserwował, śledził. Musi się
przekonać, czy była ofiarą, czy też jest współodpowiedzialna za wypadki sprzed dwóch lat.
Uśmiech tygrysa
113
Tara wraca na miejsce zdarzeń. Pojedzie z nią. Jeśli jest winna, być może dzięki niej odnajdzie trop.
Jeśli jest niewinna, będzie ją chronił przed...
Przed każdym niebezpieczeństwem.
Kiedy spojrzał na nią znowu, nadal wpatrywała się w niebo nad głową.
O czym myślała? Czy żałowała ostatniej nocy? Nieznajomi kochankowie. Zastanawiała się, jak uciec
z jego mieszkania? Żałowała, że wczoraj nie powiedziała: „Ach, marzę o obejrzeniu tej sztuki".
Miał wrażenie, że ofiarowała mu wszystko, absolutnie wszystko, zachowując dla siebie jakąś jedną
myśl, głęboko skryte postanowienie.
- Naprawdę nie żałujesz?
- Nie, niczego nie żałuję. Pocałował ją w koniuszek nosa.
- George będzie wściekły - mruknęła. - W prasie nie pojawią się zdjęcia jego wytwornej kreacji.
- Jeszcze będzie miał swoje zdjęcia. Dopilnujemy tego.
- Och! - krzyknęła, spoglądając na zegarek. - Już prawie dwunasta...
- Dziś nie p/acujesz.
Zaśmiała się beztrosko, ułożyła wygodnie i w sekundę później usiadła gwałtownie w pościeli.
- Jesteś umówiony. O dwunastej. Masz zabrać swoją macochę do naszego salonu.
- Chcesz mi popsuć ten dzień? Myrna jest dorosła. Całkiem sprawnie potrafi poruszać się po mieście
bez żadnej opieki.
- Może powinieneś do niej zadzwonić?
- W ogóle nie miałem zamiaru iść z nią do Galliarda.
114 Heather Graham
- O! - Tara uniosła brew. - Dziwne. Chciałeś przecież, żeby Ashley pokazała się dla niej w kreacjach
George'a.
Raf zaśmiał się cicho.
- Chodziło mi o ciebie.
- Wszystko sobie zaplanowałeś?
- Niezupełnie. Zaplanowałem nasze wyjście do teatru.
- A potem?
- Wybór należał do ciebie.
Tara nie była pewna, czy powinna mu wierzyć. Przeszedł ją dreszcz. Zwariowała chyba. Zakochać się
tak natychmiast... Chciało się jej płakać. Tyle tajemnic, tyle niewypowiedzianych słów. Tyle
pragnień. Wszystko wydawało się takie skomplikowane.
A przecież kochała jego dotyk, uśmiech, głos, sposób, w jaki trzymał ją za rękę, mówił do niej.
I patrzył na nią. Tymi swoimi tygrysimi oczami. Złote oczy. Wspaniałe, podniecające, zaborcze.
Chciała tak leżeć w jego ramionach już zawsze. Dzielić z nim życie. Budzić się każdego ranka obok
niego.
Chciała wyjść za niego za mąż. Chciała słyszeć codziennie jego lekko ironiczny śmiech.
Powinna stąd wyjść i więcej go nie widzieć, już nigdy się z nim nie spotkać. Wiedziała, że tego, co się
między nimi dzieje, z niczym nie da się porównać. Ze to jest miłość. Bo tak właśnie powinna
wyglądać miłość.
Nie mogło być mowy o przelotnej przygodzie. Tutaj chodziło o coś innego. Wszystko albo nic.
Uśmiech tygrysa 115
Właściwie co ją dręczy?
Dlaczego ciągle budzą się w niej podejrzenia? Skąd to uczucie nieufności?
Jak mogła sobie na to pozwolić? Na tak bliski związek? Ona, która została tak bardzo zraniona. Ona,
która doświadczyła całej goryczy miłości.
Gdy przyciągnął ją do siebie, omal się nie uśmiechnęła, zapominając o swoich obawach. Wyglądał tak
męsko, tyle triumfu było w jego twarzy, a oczy błyszczały niczym złote topazy.
- Mój Boże, jak ja cię kocham - powiedział z niezwykłą powagą.
Tara uśmiechnęła się smutno.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Serce zabiło jej mocno.
Niech to będzie prawda, modliła się.
Boże, spraw, żeby to była prawda.
Był wspaniałym kucharzem. Robił doskonałe omlety z krewetkami i pysznym sosem kreolskim.
Zjedli w łóżku, pod błękitnym niebem, zarzuciwszy na siebie tylko szlafroki.
i
Serce stanęło jej na moment, kiedy pomyślała, że musiał w tym łóżku gościć wiele kobiet. Był
przecież samotny, żył swobodnie, lubił seks...
Ukłuła ją zazdrość, okrutna, bolesna zazdrość. Gdy wbiła wzrok w talerz, poczuła, że Raf bacznie ją
obserwuje, świadom raptownej zmiany jej nastroju.
Ujął ją pod brodę.
- O co chodzi?
Wzruszyła ramionami i zaśmiała się, tak absurdalne
116 Heather Graham
wydało się jej to, co przed chwilą poczuła. Przecie znała go zaledwie od kilku dni.
- Zastanawiałam się, ile kobiet przewinęło się przeto łóżko.
Nie próbował zaprzeczać. Po prostu milczał, przyglądając się jej przez chwilę.
- Oboje mamy swoją przeszłość. Przyjęła to stwierdzenie milczeniem.
Znów wbiła wzrok w talerz i znów Raf ujął ją pod brodę, spojrzał jej w oczy.
- Przeszłość. Jak choćby Tin Elliot. Kochasz go jeszcze?
Brutalne pytanie, pomyślała. Zbyt brutalne.
- Nie - odparła ostro i to jedno słowo powinno mu wystarczyć. Albo uwierzy, albo nie, to już jego
sprawa, jego problem.
Nadal spoglądał jej w oczy, jakby chciał coś z nich wyczytać.
- Powinnaś wyjść za mnie za mąż. Tara wybuchnęła śmiechem.
- Co cię tak rozbawiło?
- Przecież... my się nie znamy, Raf. Uśmiechnął się szeroko.
- Nie znamy się? - zapytał takim tonem, że Tara zrobiła się czerwona jak piwonia.
- Owszem, nie znamy się - oznajmiła i pełnym godności ruchem wyprostowała plecy. Sama duma i
godność. - Mówię poważnie. W ogóle jestem poważną osobą. Racjonalną.
- Ja też.
Pokręciła głową, nie bardzo wiedząc, czy ma się śmiać, czy oburzyć.
Uśmiech tygrysa 117
Zdjął z łóżka talerze i wziął ją w ramiona.
- Powinnam jechać do domu - stwierdziła nieco nerwowo.
- Nie.
- Ale...
- Nie dzisiaj.
- Nie dzisiaj!
- Dzisiaj jesteś moja. Odwiozę cię do domu jutro rano.
- Chcę zostać sama. Wszystko wydarzyło się tak nagle, było takie intensywne.
- Powiedziałaś, że się nie znamy. Chcę dać ci okazję, żebyś mnie poznała. - Chwycił jej dłoń i położył
sobie na piersi. - Czujesz moje serce, kochanie? Powinnaś je poznać. - Mówił poważnie, bez cienia
kpiny w głosie.
Tara nie była jednak pewna, czy bardziej sondował własne uczucia, czy jej.
- Powinienem teraz cię porwać, zaprowadzić do ołtarza, poślubić i żyć długo i szczęśliwie.
- Za kilka dni wyjeżdżam.
- Nie szkodzi, twój oblubieniec podąży posłusznie za tobą.
Uśmiechnęła się, ale coś ją zaniepokoiło. Już się jej zdawało, że wie ęo, gdy chwycił ją w ramiona i
podniósł z łóżka.
- Co...
- Prysznic. Jedliśmy razem, razem spacerowaliśmy, śmialiśmy się... i razem weźmiemy prysznic. -
Akcja Poznajmy Się.
Ciągle jeszcze czuła jego dłonie i usta na całym ciele, kiedy zasypiała w jego ramionach wczesnym
popołudniem.
118 Heather Graham
Była zakochana. Nieprzytomnie, do szaleństwa zakochana.
I właśnie wtedy, na granicy snu i jawy, przypomniała sobie, co ją zaniepokoiło, kiedy oznajmił tak
zdecydowanie, że powinni się pobrać.
Zaraz potem powiedział: „podążę posłusznie za tobą". Chciał z nią jechać do Caracas.
Dziwna deklaracja jak na Tygrysa. Tak mało o nim wiedziała.
Powinien był raczej powiedzieć, że ją porwie czy też wyrwie ze świata, w którym żyła. Że będzie
chciał mieć ją tylko dla siebie.
Albo przyrzec, że będzie na nią czekał, aż wróci z podróży.
Zacisnęła powieki.
Musi zostać sama, ochłonąć, zastanowić się, przemyśleć wszystko.
Ale on, jakby czytał w jej myślach, znowu zaczął ją pieścić.
Obiecała mu dzisiejszy dzień i dzisiejszą noc.
Być może jej też ten czas się należał, też mogła go sobie ofiarować.
Jutro się rozstaną i będzie mogła przemyśleć sytuację. Najlepiej, jeśli zobaczą się dopiero po jej
powrocie.
Tymczasem jednak...
Tymczasem czuła jego pocałunki, które oszałamiały, od których kręciło się w głowie. Dzisiaj. Jutro.
Cokolwiek ma się zdarzyć, dzisiaj będzie śniła na jawie fantastyczny sen o miłości.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Uśmiech, drogie panie.
George, sam ze sztucznym uśmiechem na ustach, odwrócił się do kolejnego reportera. Opowiadał o
swoich dziewczętach z większą co prawda elokwencją niż o swoich kreacjach, ale robił to w taki
sposób, że nawet najmniej wyczulone ucho było w stanie wychwycić ukryte przesłanie, „skromnego
geniusza": „Tak, moje dziewczęta są olśniewające, kocham swoje dziewczęta, podziwiam ich urodę,
ale to suknie Galliarda czynią je pięknymi".
Tara uśmiechnęła się posłusznie. Błyskały flesze, a ona uśmiechała się i przybierała odpowiednie
pozy. Statek wypływał właśnie z portu i głośno fetowano początek podróży. Kasyna były jeszcze
zamknięte, ale po salonach i pokładach krążyli kelnerzy z tacami pełnymi drinków.
120 Heather Graham
Pierwszy pokaz Galliarda na rufie głównego pokładu spacerowego przyciągnął tłum pasażerów i sę-
pów z prasy, gotowych rzucić się na wielkiego projektanta, jeżeli tylko znaleźliby coś smakowitego.
Dziewczęta wystąpiły w prostych sukniach koktajlowych i George, skomplementowawszy już
modelki, przeszedł do opisywania kolejnych toalet.
- To niezwykłe, ile on potrafi powiedzieć o każdym, materiale - mruknęła Ashley, mijając Tarę.
- Jest mistrzem słowa. - Tak naprawdę było jej wszystko jedno, co mówi George. Kochała statki,
uwielbiała morskie podróże, rejs zapowiadał się doskonale, tylko że...
Tylko że dręczyły ją dwie sprawy i dlatego była zbyt spięta, by cieszyć się podróżą.
Wracała do Caracas. Na „miejsce przestępstwa".
Potrząsnęła głową, by włosy przysłoniły twarz i ukryły troskę, która na moment wyparła
profesjonalny uśmiech. Czym właściwie się martwi? Tin zniknął dwa lata temu. Z pewnością nie
czeka na jej powrót. Przecież nigdy jej nie kochał, interesowały go tylko jej pieniądze, te, które miała
i które jeszcze mogła zarobić. Najprawdopodobniej ukrywa się w Brazylii albo w Argentynie, być
może nawet przeniósł się do Europy.
Nie powinna jednak poruszać się sama, wystawiać na niepotrzebne ryzyko...
Przepadł nie tylko Tin, zniknął też Jimmy. Czy właśnie dlatego wracała do Caracas? Miała poczucie,
że jest coś temu człowiekowi winna. Gdyby nie ona, nie doszłoby do fatalnego spotkania Jimmy'ego z
Tinem Elliotem.
Chociaż niekoniecznie. Jimmy miał maskę, na któ-
Uśmiech tygrysa 121
rej zależało Tinowi, więc tak czy inaczej odnalazłby pewnie chłopaka.
Pokręciła głową. Nie chciała o tym myśleć. Ale z dwojga złego lepsze to, niż zaprzątanie sobie głowy
myślami o Rafie.
Unikała go. Wymykała się tylnym wyjściem, kiedy przychodził po nią do pracy. Nie otwierała, kiedy
pojawiał się pod jej drzwiami. Raz odebrała telefon od niego i powiedziała spokojnie, że boi się tego,
co się między nimi zaczęło, że powinni dać sobie trochę czasu. Prawdziwe uczucia wytrzymają taką
próbę.
Raf zaczął się śmiać, powiedział, że popłynie w rejs, na co odparła, nie bez satysfakcji, że wszystkie
miejsca od dawna są wyprzedane.
Nic na to nie odpowiedział i Tara wiele by dała, żeby zobaczyć jego minę.
- Taro - zagadnął w końcu.
- Tak?
- Chciałbym, żebyś wiedziała... To, co do ciebie czuję... to prawdziwe uczucie. Kocham cię.
- Ja też cię kocham, tylko... boję się. - Przerwała na moment, wzięła głęboki oddech. - Wiesz,
dlaczego. Sam o tym mówiłeś. Chodzi... o moją przeszłość. Wiesz, kim jestem, co przeżyłam.
- Uważaj na siebie, Taro.
- Będę uważać.
- Powinienem być z tobą.
- Ale ja tego nie chcę, nawet gdybyś zdobył bilet.
- Niezakończone sprawy? - zapytał cicho.
Tara nie wiedziała, czy kryje się w tych słowach jakaś insynuacja.
- Boję się.
122 Heather Graham
- Może powinnaś. Uważaj na siebie, Taro. Rozłączył się. Nie powiedział nawet, żeby zadzwo*
niła zaraz po powrocie. Po prostu odwiesił słuchawkę.
Pełna podejrzeń zatelefonowała do biura armatora, by sprawdzić, czy Raf jednak nie zarezerwował
biletu. Nie, nie było go na liście pasażerów, a wszystkie, miejsca zostały już dawno wyprzedane.
Nie miał więc szans popłynąć z nią.
Gdy rozległy się głośne oklaski, Ashley dała jej kuksańca w bok.
- Rusz się. Koniec pokazu. Jesteśmy wolne. Na pokładzie dziobowym serwują pina coladę. Słońce,
wiatr, piasek...
- Na setki mil wokół nie uświadczysz ziarnka piasku - burknęła Tara.
- Znajdzie się.
Tara parsknęła śmiechem i ruszyła za przyjaciółką. Kiedy weszły do salonu, jeden z reporterów
zwracał się właśnie z pytaniem do George'a:
- Tara Hill znowu pracuje dla pana?
- Tak.
- Czy panna Hill została definitywnie oczyszczona z zarzutów?
- Oczywiście.
Kochany George, pomyślała, ale była zmęczona ciągłą nadzieją, że media zapomną o wydarzeniach
sprzed dwóch lat i w końcu dadzą jej spokój. Akurat dzisiaj miała ochotę wyręczyć George'a i sama
odpowiadać na wścibskie pytania.
- Tara!
Ashley próbowała ją powstrzymać, lecz zdecydowanym krokiem podeszła do George'a.
Uśmiech tygrysa 123
- Sandy Martin z Los Angeles, prawda? Chyba pana pamiętam. - Obdarzyła dziennikarza czarującym
uśmiechem. - Wszystkie zarzuty przeciwko mnie zostały wycofane, panie Martin.
- Co z tą kobietą, która wtedy zginęła? Rzeczywiście nie znała jej pani?
- Nigdy wcześniej jej nie widziałam.
- A mężczyzna? Nie udało się ustalić jego tożsamości, chociaż pani twierdziła, że naprawdę go
spotkała. Czy istniał ktoś taki?
- Panie Martin, to już pana problem. Pan żyje z wymyślania sensacyjnych nagłówków, nie ja.
Tłum ryknął śmiechem, Tara miała go po swojej stronie. Martin zrobił się czerwony jak burak, nic nie
odpowiedział.
- Państwo wybaczą - mruknęła Tara.
George puścił do niej oko, a Tara dołączyła do dziewcząt i cała czwórka wyszła z salonu.
- Brawo - pochwaliła ją Mary.
- Myślisz, że wreszcie zostawią mnie w spokoju?
- Nie - stwierdziła Ashley. - Nigdy nie zostawią cię w spokoju, ale świetnie sobie poradziłaś, naprawdę
świetnie. Załatwiłaś go.
- Nie mówmy już o tym dupku - poprosiła Cassandra. - Wpadł mi w oko zabójczy facet. OficeT. W
mundurze wygląda po prostu niesamowicie. Przebierzmy się i chodźmy na pokład, dobrze?
- Za dwie godziny otwierają kasyno. - Mary najwyraźniej nie mogła się doczekać.
- Znowu przypniesz się do jednorękiego bandyty - westchnęła Tara.'- Spotkamy się w holu za dziesięć
minut, dobrze?
124 Heather Graham
- Cudownie, po prostu cudownie - zachwycała się Ashley, krążąc po kabinie, którą dzieliła z Tarą. -
Kocham luksus. Pomyśl, dzwonisz i o dowolnej porze, choćby w środku nocy, pojawia się uprzejmy
steward ze srebrną tacą, a na tacy co tylko chcesz. Śniadania w łóżku... Żyć nie umierać.
Tara uśmiechnęła się i zaczęła szukać w walizce białego kostiumu do opalania, projektu, a jakże,
Gal-liarda. Przez cały rejs miały pokazywać się wyłącznie w jego kreacjach. Zamierzała aż do kolacji
odpoczywać na leżaku na pokładzie.
- Ash?
- Tak?
- Masz przecież gosposię anioła. Może ci przynosić śniadanie do łóżka.
- Och, nic nie rozumiesz. To zupełnie nie to samo. - Ashley nagle usiadła na łóżku i bacznie przyjrzała
się przyjaciółce. - Już wiem, w czym problem. Nic cię nie cieszy, bo zostawiłaś w Nowym Jorku
faceta. Uśmiechasz się, bo modelka Galliarda musi się uśmiechać, ale w głębi duszy... - Wstała i po-
deszła do bulaju. - W głębi duszy umierasz. Marzysz, żebym zniknęła, zapadła się pod ziemię. Jesteś
sama w tej luksusowej kabinie, nagle drzwi się otwierają i wchodzi on, tajemniczy, podniecający,
wspaniały...
- Fantazja cię ponosi - stwierdziła Tara cierpko.
- Akurat.
- Właśnie że tak - skłamała Tara. Do pewnego stopnia, bo była to i prawda, i nieprawda. Uparła się
postępować racjonalnie, myśleć chłodno, a jednak...
Słowa przyjaciółki naruszyły kruchą równowagę
Uśmiech tygrysa 125
I serce zaczęło bić mocniej, krew w żyłach krążyła szybciej, oddech przyśpieszył.
Ashley uśmiechnęła się domyślnie.
- Powiedziałaś nam, że to była najwspanialsza noc w twoim życiu. Że nie wyobrażałaś sobie, by ludzie
mogli być ze sobą aż tak blisko.
Tara spąsowiała.
- Powinnam była trzymać język za zębami.
- Prawdę mówiąc, niewiele dało się z ciebie wydobyć. - Ashley roześmiała się. - Poza tym jesteś
kłam-czuchą. Widzę to w twoich oczach. Marzysz, żeby podjął decyzję za ciebie...
- Nie zaprzeczam, że coś do niego czuję, ale chciałam być sama, zastanowić się. Taka jest prawda.
- P/zerwała i spojrzała z zainteresowaniem na Ashley.
- Pamiętasz, co mówiłaś o jego macosze? Wydawało ci się, że skądś ją znasz. - Ashley bardzo
spodobała się czarująca, piękna i bezpośrednia Myrna... I bardzo stonowana. Miała wrażenie, że
kiedyś spotkała już tę kobietę.
Ashley pokręciła głową.
- Nie potrafię powiedzieć. Może po prostu skojarzyła mi się z Doniłą Reed czy Harriet Nelson, to ten
typ kobiety. Nie zamieniłam z nią słowa, George cały czas mnie poganiał. Prezentowałam kolejne
modele, a George bawił ją rozmową. Oni popijali szampana, ja się przebierałam. Kiedy wyszłam z
garderoby po pokazie, już jej nie było.
Tara zaplotła dłonie za głową i wbiła wzrok w sufit.
- Gdybym tylko wiedziała...
- Co?
- Gdzie tkwi haczyk.
126 Heather Graha m
- O Boże! - zawołała zniecierpliwiona Ashley. - Kiedy pojawia się książę, nie pytasz go o sytuację
polityczną w królestwie.
- Zapominasz, że kiedyś już zostałam paskudnie wykorzystana.
Ashley zachichotała,
- To zupełnie co innego niż z Tinem.
- Dziękuję. Więc jednak jestem wykorzystywana.
- Nie, nie. Nie to miałam na myśli. Podnieś się wreszcie, co? Muszę wypić pifia coladę, inaczej padnę.
- Nie padniesz.
- Padnę i będzie to twoja wina.
Tara podniosła się ze śmiechem z łóżka i po chwili cztery dziewczyny ruszyły na pokład.
Mary chciała zagrać w jednorękiego bandytę, Tara zamierzała odpocząć przed kolacją, jednak gdy
tylko pokazały się na pokładzie, zostały otoczone przez tłum ludzi, skądinąd uroczych. Miały
wrażenie, że bez końca odpowiadają na te same pytania: co sądzą o modzie, jak się pracuje z
George'em, jak znoszą wyczerpujący tryb życia modelki, jakich kosmetyków używają na co dzień, jak
dbają o kondycję fizyczną itd., itd.
Nikt nie pytał już Tary o jej przeszłość. Nikt nie wracał do sprawy sprzed dwóch lat. Nikt nie...
Dopóki nie pojawił się pan Martin, z którym wcześniej się ścięła.
- Dziwne, że zdecydowała się pani wrócić do Caracas. Powtórka z przeszłości. Co spodziewa się pani
znaleźć w Wenezueli?
Miał jasne jak piasek włosy, piegi na nosie i szczerą do bólu buzię. Nieszkodliwy, miły chłopieć. Jak
jasna cholera.
Uśmiech tygrysa 127
Uśmiechnęła się.
- Niczego nie spodziewam się znaleźć. Zaśmiał się i zaraz spoważniał. Tym razem się nie
speszył.
- Ludzie plotkują, że zamierza pani szukać swojego kochanka.
Tara nie dała nic po sobie poznać: kamienna twarz, żadnej reakcji, w końcu była modelką, potrafiła
panować nad swoją twarzą.
- Kiedy doszło do tamtej tragedii, z Tinem od dawna nic mnie łączyło.
- Czyżby? Tin to wytrawny przemytnik. Może będzie chciał teraz przeszmuglować panią do jakiejś
bezpiecznej kryjówki gdzieś w Ameryce Południowej. Naprawdę nie ma pani z nim żadnego
kontaktu, panno Hill?
- Nie, nie mam z nim żadnego kontaktu, panie Martin.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, pytać dalej, drążyć, była tego pewna. I pewnie dręczyłby ją dalej, ale
podszedł jeden z oficerów, klepnął go w ramię, coś szepnął.
Chłopak zrobił wielkie oczy.
- Przepraszam - bąknął wyraźnie podekscytowany wiadomością i Tara wreszcie była wolna.
Spojrzała tępo na Ashley.
- Zostałam uratowana.
- Widać trafiło mu się coś bardziej sensacyjnego - zauważyła Mary.
- Ciekawe, co może być bardziej sensacyjnego od historii Tary? - zastanawiała się Ashley z niewinną
miną. - Romans gwiazd albo morderstwo.
- Nieważne - mruknęła Cassandra. - Zwiewajmy, dopóki mamy szansę. Do kolacji zaledwie półtorej
go
128 Heather Graham
dżiny, a musimy jeszcze pójść na koktajl kapitański czy jak się to tam nazywa.
Tara pierwsza wzięła prysznic. Kiedy wyszła owinięta w ręcznik, Ashley stała koło sięgającego
podłogi lustra i wpatrywała się z natężeniem w drzwi znajdujące się tuż obok.
- O co chodzi? - zapytała rozbawiona.
- Zastanawiam się, dokąd prowadzą.
Tara pokręciła głową, nie przestając się uśmiechać.
- Prowadzą do sąsiedniej kabiny i są zamknięte na klucz. Zobacz, to jest szafa, tu łazienka, a te małe
drzwi prowadzą do sąsiedniej kabiny. W której jest szafa, są drzwi do łazienki i małe drzwi
prowadzące do sąsiedniej kabiny - tłumaczyła jak dziecku.
Ashley uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową.
- Te drzwi wcale nie są zamknięte na klucz.
- A powinny być - stwierdziła Tara, wycierając włosy. - Trzeba powiedzieć stewardowi, żeby je zamk-
nął. Ktoś musiał coś przeoczyć. - Opuściła ręce i wzruszyła ramionami. - Może mieszka tam ktoś z
naszej ekipy, dlatego ich nie zamknęli.
- Nie. Kabiny naszej ekipy są w drugą stronę, nasza jest ostatnia.
- No to trzeba powiedzieć stewardowi. Ashley stała koło drzwi.
- Co robisz?
- Te drzwi są otwarte.
- Nie powinnaś tam zaglądać. To naruszanie czyjejś prywatności.
- A skąd pewność, że ktoś nie naruszył już naszej?
- Ashley!
Uśmiech tygrysa 129
- Nie jesteś ciekawa?
- Nie.
Ashley nie zdejmowała dłoni z klamki.
- Ash!
- Och, przestań.
- Ashley, nie mamy tu nic poza walizami kiecek. Jeśli tam ktoś jest, najemy się tylko wstydu.
- Oczywiście masz rację.
- Idź wziąć prysznic.
- Nie mogę.
Ashley otworzyła drzwi.
- Nikogo nie ma - szepnęła. - Nie najemy się wstydu.
- Wracaj tutaj - syknęła Tara.
- Wow! - Ashley weszła do sąsiedniej kabiny, Tara, mimo wszystkich zastrzeżeń, ruszyła za nią.
- Ciekawe, dla kogo to. ^
W kabinie, jak we wszystkich, stało wiaderko z butelką szampana, obok patera z owocami. Tak na
statku witano pasażerów.
Tyle że tutaj w wiaderku stał nie pierwszy lepszy szampan, tylko Dom Perignon, a połowy owoców na
paterze Tara w życiu nie widziała i nie potrafiłaby ich nazwać, tak były wyszukane. Jeśli wszystkie
kabiny były luksusowe, tu wystrój był jeszcze bardziej luksusowy: szerokie, pojedyncze łoże, gruby
dywan...
- Ciekawe, kto tu mieszka. Patrz, bagaże, przeczytajmy wizytówki - zaproponowała Ashley.
- Nie - sprzeciwiła się Tara, ale to ona ruszyła do walizek.
Nie zdążyła do nich podejść, gdy w drzwiach prowadzących na korytarz zazgrzytał klucz. Ashley pi-
130 Heather Graham
snęła, chwyciła Tarę za rękę i pociągnęła ją do ich. kabiny, ale w panice zamiast pociągnąć drzwi ku
sobie, napierała na nie bez widomego skutku.
- Do diabła, otwieraj, Ashley.
- Próbuję.
- Już po nas.
- Wiem.
- Złapie nas.
- Jakoś się wytłumaczymy.
- Jakoś się wytłumaczymy! Ty jesteś ubrana, ja w ręczniku.
Ktoś, bez wątpienia mężczyzna, chrząknął dyskretnie i obie dziewczyny odwróciły się gwałtownie.
Raf Tyler stał oparty swobodnie o ścianę i obserwował z rozbawieniem nieproszonych gości.
- Bardzo mi się podobasz w tym stroju. Co myślisz, Ashley? Tara z takim wdziękiem nosi ręczniki.
Galliard mógłby zrobić z tego przebój sezonu.
Ashley parsknęła śmiechem.
Tara nie widziała w tym nic zabawnego. Była zgorszona własnym zachowaniem, w najwyższym stop-
niu zakłopotana i bała się.
Jak on na nią patrzył...
- Co ty tu robisz? - natarła na Tylera.
- Mógłbym zadać to samo pytanie. W końcu to moja kabina.
- Oczywiście, oczywiście - zaczęła Ashley. - Bardzo przepraszamy....
- Skąd się tu wziąłeś? - nie dała jej dokończyć Tara. - Powiedziałam wyraźnie, że nie chcę, żebyś
jechał ze mną.
Uśmiech tygrysa 131
Tyler uniósł brew.
- To statek pasażerski, nie twój prywatny jacht. Mam prawo popłynąć w rejs.
- Drzwi były otwarte - tłumaczyła się Ashley. - Zaintrygowało nas to. Chyba wiesz, Raf, co znaczy
kobieca ciekawość...
- Nie chcę cię tu widzieć - ciągnęła swoje Tara. Tyler podniósł rękę.
- To moja kabina.
Ashley spoglądała niepewnie to na nią, to na niego.
- Ja już pójdę...
- Zostań - rzuciła Tara rozkazującym tonem.
- Chciałbym porozmawiać z Tarą sam na sam.
- Nie zostawisz mnie tu z nim samej, w samym ręczniku.
- Tara, uspokój się. - Ashley próbowała zaapelować przyjaciółce do rozsądku. - Bądź poważna. Nie
wciągaj mnie w swoje sprawy. Poza tym widział cię już w skromniejszym niż ręcznik stroju. Ups! To
jest... Chciałam powiedzieć... Pozwól mi wyjść.
Naparła na drzwi, ale i tym razem nie udało się jej otworzyć. Raf postąpił krok. Tara cofnęła się,
ściskając ręcznik na piersi. Ashley uśmiechnęła się niepewnie i odsunęła na bok.
Raf nacisnął klamkę i drzwi się otworzyły.
- Dzięki Bogu - westchnęła Ashley i już jej nie było.
Tara chciała umknąć za nią, ale drzwi zamknęły się jej przed nosem.
Właściwie powinna być szczęśliwa. Jest na statku z ukochanym, wokół ocean, codzienność zniknęła
za horyzontem, może się oddać miłości...
132 Heather Graham
Tylko że miłość budziła w niej lęk. Tyler również.; Tygrys w dżungli. I te jego złote oczy, które
wszystko widzą, a z których nic nie można wyczytać.
- Wypuść mnie stąd, Raf.
- Taro...
- Nie będę z tobą dyskutować. Powiedziałam ci, żebyś dał mi czas, tłumaczyłam, że chcę być sama, ale
nie posłuchałeś. Masz rację, każdy może popłynąć w rejs, ale to nie znaczy, że mamy się spotykać.
Jeśli pozwolisz, to ja...
- Tara, do cholery! - Raf był już porządnie zirytowany. - Jestem tutaj, bo cię kocham.
- Gdybyś naprawdę mnie kochał, dałbyś mi czas, o który prosiłam.
- Taro...
- Wypuść mnie stąd, proszę. - W głosie Tary brzmiała desperacja. Nie podda się, nie ustąpi. Jeśli Raf
teraz jej dotknie, będzie stracona. Zapomni, że kiedyś została zraniona, zapomni, że nie powinna do
końca mu ufać.
Raf otworzył drzwi.
- Taro, jestem tutaj, bo martwię się o ciebie - powiedział cicho. - Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo.
Prosiłaś o czas. Dam ci tyle czasu, ile tylko zapragniesz, ale dopiero kiedy ta podróż dobiegnie końca.
Popłynął z nią, bo martwił się o jej bezpieczeństwo. A więc wiedział o jakichś zagrożeniach, o czymś,
czego powinna się obawiać.
- Poproszę stewarda, żeby zamknął te drzwi na klucz - oświadczyła sztywno.
- Nie kłopocz się, zajmę się tym.
- Dziękuję, ale wolę dopatrzyć sprawy sama. - Przemknęła do swojej kabiny.
Uśmiech tygrysa
133
Drzwi się zamknęły, usłyszała jeszcze cichy zgrzyt zasuwki.
Miała ochotę kopnąć te cholerne drzwi. Oto Raf od swojej strony mógł zablokować przejście, lecz ona
nie miała takiej możliwości.
Wściekła, zaczęła gorączkowo przeglądać swoje rzeczy, aż znalazła jedwabną suknię w orientalny
wzór, którą zamierzała włożyć tego wieczoru. Właśnie ją znalazła, kiedy z łazienki wyszła Ashley.
- Jezu, wyglądasz jak chmura gradowa.
- Prosiłam wyraźnie, żeby nie jechał ze mną.
- Ciekawe, jak udało mu się zdobyć kabinę.
- Diabli wiedzą. Wygląda na to, że ten człowiek może wszystko.
- Ma pieniądze.
Tara nic nie powiedziała. Naburmuszona wciągała rajstopy, od czasu do czasu zerkając na drzwi.
Ashley przysiadła obok niej.
- Nie rozumiem cię, Taro. On jest niesamowity. Sama tak twierdziłaś. Takiego faceta spotyka się raz w
życiu. Powinnaś się cieszyć. Masz wielkie szczęście, że na niego trafiłaś.
- W tym sęk.
- Boże, to chodzący ideał. Bierz go.
- Ashley, on jest taki tajemniczy. Coś przede mną ukrywa, czuję to.
- Jasne, współczesna wersja Sinobrodego. Jego sześć poprzednich żon spoczywa w piwnicy
rezydencji na Long Island.
- Nie błaznuj! - Westchnęła ciężko. - Staram się po prostu chronić własne serce i duszę, rozumiesz?
- Całe szczęście, że nie musisz do kompletu
134 Heather Graham
chronić jeszcze dziewictwa. - Ashley zaśmiała się beztrosko. - Coś czuję, że jeszcze trochę, a będę
spała sama po tej stronie drzwi.
Tara posłała przyjaciółce pełne urazy spojrzenie, czego Ashley nawet nie zauważyła.
- Taro.
- Tak?
- Założymy się?
- O co?
- Otóż założę się, że to Raf w jakiś sobie tylko wiadomy sposób uwolnił cię od tego wścibskiego
reportera z Los Angeles.
Tarę przeszedł dreszcz.
Nie musiała się zakładać. Była pewna, że jej przyjaciółka ma rację.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Koktajl kapitański był bardzo udany, wszyscy bawili się świetnie. Wszyscy z wyjątkiem Tary.
Kapitan okazał się czarującym, przystojnym Włochem, ochmistrz czarującym, przystojnym
Holendrem. Pozostali oficerowie też byli czarujący i przystojni. Pasażerowie, zrelaksowani,
uwolnieni od codziennych trosk, śmiali się i żartowali, cieszyli rozpoczynającą się podróżą.
Tara też powinna się cieszyć, bo miło widzieć tyle pogodnych twarzy, ale humor zepsuło jej
pojawienie się Rafa.
Postanowiła nie zauważać go, ale było to prawie niemożliwe. Ledwie go zobaczyła, wróciły
wspomnienia wspólnej nocy, wspomnienia tak intensywne, że nie mogła ich zignorować.
Wbrew sobie, wbrew wszelkim postanowieniom marzyła, żeby znaleźć się z nim znowu w łóżku.
136 Heather Graham
Nie patrz w jego stronę, nakazywała sobie twardo. Nic to nie pomagało. Nawet jeśli omijała go
wzrokiem, czuła jego obecność. Rozmawiała z innymi, z kimś tańczyła, ale nie przestawała o nim
myśleć.
I ukradkiem zerkała w jego stronę.
Tańczył z Ashley. Ta wstrętna zdrajczyni odchyliła właśnie głowę i śmiała się perliście z czegoś, co
powiedział.
Tara poczuła ukłucie zazdrości. Ashley, o egzotycznej urodzie, piękna, żywiołowa, słodka, pełna
ciepła Ashley była na pewno znacznie bardziej interesującą kobietą niż ona.
Tara posłała swojemu partnerowi uwodzicielski uśmiech i poczuła się jak idiotka. Chciała obudzić
zazdrość w Rafie, podczas gdy on po prostu tańczył z Ashley, dobrze się bawił, nie miał żadnych
ukrytych intencji.
Koktajl wreszcie się skończył i wszyscy zeszli na kolację do jadalni. George zaczął omawiać pierwszy
pokaz. Tara popijała w milczeniu wino, gdy znowu zobaczyła Rafa, który zasiadł przy stole
kapitańskim. Na jego widok straciła ochotę na jedzenie, mimo że kuchnia na statku była wyśmienita.
Po kolacji Cassandra, Mary i Ashley postanowiły spróbować szczęścia w kasynie. Tara wróciła do
kabiny i szybko pożałowała swojej decyzji, bo wciąż myślała, że lada minuta Raf wróci do swojej i
będzie ich dzieliła zaledwie cienka ściana.
Ashley nie zabawiła w kasynie długo. Kiedy pojawiła się z powrotem, Tara próbowała udawać, że śpi,
ale przyjaciółka nie dała się nabrać. Przysiadła na brzegu łóżka Tary.
Uśmiech tygrysa 137
- Marzysz, co?
- Próbuję zasnąć.
- Nieprawda. Myślisz o tym, że jego kabina jest o centymetry stąd.
- Żadne centymetry, Ashley. Dzieli nas dobrych kilka metrów.
- Tak czy inaczej, Tyler mieszka za tymi drzwiami.
- Dobrze się wam tańczyło, Ashley?
- Sympatycznie. Nie ma do mnie pretensji.
- A dlaczego miałby mieć?
- Cóż, weszłam do jego kabiny, chociaż wątpię, czy w ogóle mnie zauważył. Widział tylko ciebie,
zwłaszcza że wystąpiłaś w samym ręczniku. Do ciebie też nie ma pretensji.
, - Też coś. To ja mam pretensję do niego.
V
- Dlatego, że popłynął z tobą? Absurd.
- Żaden absurd. Normalna reakcja.
- Normalna reakcja. Leżysz w ciemnościach, w pojedynczej koi, zadręczasz się na śmierć i myślisz o
wielkim łożu tuż za ścianą. Myślisz o Tylerze. Czujesz uścisk jego silnych ramion. Słyszysz bicie jego
serca. Czujesz ciepło bijące od jego ciała. Czujesz jego puls. Jego...
- Ashley, znowu oglądałaś jakiś brazylijski serial.
- Leż tu sobie, Taro. Cierp. Mam nadzieję, że nie będziesz gadała przez sen, bo twoje monologi mogą
okazać się zbyt wyuzdane dla moich niewinnych uszu.
- Może pograłabyś jeszcze trochę w jednorękiego bandytę?
Ashley parsknęła śmiechem.
- Wolę torturować ciebie.
- Chcę się przespać, Ashley.
138 Heather Graham
- Słodkich snów.
- Dzięki.
Kiedy Tara obudziła się rano, statek cumował już przy nabrzeżu w Curaęao, pierwszym porcie po-
dróży.
Zerwała się z łóżka i obudziła Ashley.
- Wstawaj, schodzimy na ląd. Zjemy śniadanie w mieście.
Ashley z trudem otworzyła oczy.
- Dzwoniłaś już do Mary i Cassandry? Owszem, dzwoniła. Mary powiedziała jej, że do
drugiej siedziały w kasynie, potem do czwartej tańczyły i muszą odespać zarwaną noc.
W końcu do miasta wybrały się we dwie.
- Co ci tak spieszno? - Ashley biegła za Tarą przez pokład w stronę trapu.
- Jest tak pięknie. Szkoda dnia.
- Widzę. Jest dopiero piętnaście po siódmej. Wzięły karty pokładowe i wkrótce znalazły się
w centrum miasta, podziwiając staroholenderską architekturę.
- Widzisz, jak tu pięknie - zachwycała się Tara.
- Pięknie - zgodziła się Ashley z przekąsem. - Wszystko pozamykane.
Tara skrzywiła się i skręciła w boczną uliczkę prowadzącą w stronę portu. Na rogu natrafiły na czynną
kawiarenkę z ogródkiem, z którego otwierał się widok na ocean.
- Będziesz miała swoje śniadanie - powiedziała Tara. Ściągnęła kapelusz na czoło, oparła stopy na
wolnym krześle i odchyliła się wygodnie. Kiedy poja-
Uśmiech tygrysa 139
wiła się młodziutka kelnerka, zamówiły kawę, bułeczki i tacę serów.
- Jak spałaś? - zapytała Ashley.
- Bosko.
- Żadnych snów?
- Żadnych snów.
- Kłamiesz jak najęta.
- Znakomita kawa.
- Dlaczego tak zwiewałaś ze statku? Masz pietra?
- Nie chciałam się natknąć na Rafa. Ashley zachichotała.
- Przez cały wieczór trzymał się z dala od ciebie.
- Wiem.
- Biedne dziecko.
- Ashley, zajmij się bułeczką, dobrze?
- Z rozkoszą, kochanie.
Zabrała się do jedzenia, kiedy poczuła, że ktoś je obserwuje. Odwróciła się nieznacznie.
Rzeczywiście, pięciu młodych marynarzy obserwowało je z żywym zainteresowaniem.
- Mamy towarzystwo - stwierdziła.
Tara poszła za jej wzrokiem i zaraz pożałowała, bo jeden z młodzieńców zrobił do niej oko. Nie
chciała być niegrzeczna, ale też nie zamierzała ośmielać chłopaka. Uśmiechnęła się zdawkowo i
szybko odwróciła głowę. - Holendrzy?
- Chyba tak.
- Piwo na śniadanie.
- Pewnie zeszli na piwną przepustkę.
- Chyba coś takiego istniało w armii amerykańskiej w czasie drugiej wojny światowej?
140 Heather Graham
- Myślę, że coś takiego istnieje we wszystkich armiach, w czasie wojny i w czasie pokoju.
- To jeszcze dzieciaki.
- Pijane dzieciaki, obawiam się. Przypuszczenie potwierdziło się w chwilę później,
kiedy jeden z młodych ludzi przysunął swoje krzesło do stolika Tary i Ashley. Śliczny chłopiec,
niebieskooki blondynek, najwyżej osiemnastoletni.
I mocno pijany. Zaczął zagadywać do Ashley, posługując się angielszczyzną zapożyczoną wprost z
dialogów filmowych. Ashley odpowiadała uprzejmie, ale starała się zachować dystans. Na niewiele
się to zdało. Po kilku minutach cała piątka marynarzy obiegła stolik. Wszyscy byli wstawieni i mieli
kłopoty z utrzymaniem rąk przy sobie i języków za zębami.
- Mama powinna w dzieciństwie myć ci buzię mydłem - fuknęła Ashley do jednego z młodzieńców.
Tarę ogarnął strach. Poczuła się osaczona. Zerwała się z krzesła, chwyciła torbę, rzuciła pieniądze na
stolik i pociągnęła Ashley.
- Idziemy!
Marynarze ruszyli za nimi. Spanikowane szły coraz szybciej w kierunku głównej ulicy. Wtem Tara
poczuła rękę na ramieniu, odwróciła się gwałtownie.
- Zabawimy się, maleńka.
- Nie. Niet!
- Tara, to po rosyjsku, nie po holendersku - zauważyła trzeźwo Ashley.
Ile ci chłopcy rozumieli? Na ile znali angielski?
- Proszę. Wiem, że na okręcie jest wojskowa dyscyplina, wiem, że nie macie wiele swobody, ale nie
jestem zainteresowana...
Uśmiech tygrysa
141
Znowu poczuła rękę na ramieniu, ktoś obrócił ją gwałtownie. Znała ten dotyk. I zapach. Raf.
Powiedział coś po holendersku: krótko, cicho, dobitnie. Chłopak zaczerwienił się, skinął głową.
- Przepraszam, życzę miłego pobytu na wyspie, panienko.
Odwrócił się i odszedł, pozostała czwórka pociągnęła za nim.
- Raf, niech cię Bóg błogosławi - zawołała Ashley. Tara milczała.
- Poczuli się zbyt swobodnie.
- Co im powiedziałeś?
- Żeby zostawili was w spokoju.
- Nie groziłeś im? - mruknęła Tara. Raf dopiero teraz zdjął dłoń z jej ramienia.
- Nie, nie groziłem.
Ashley zaśmiała się beztrosko. Strach minął bez śladu.
- Cokolwiek powiedziałeś, poskutkowało. A więc znasz holenderski?
- Nie. Zaledwie kilka słów.
- Coś podobnego. Nie znasz holenderskiego? - mruknęła Tara z przekąsem. Była bliska łez. Co się z
nią dzieje? Przecież wystarczyło uśmiechnąć się, przyznać, że zachowuje się absurdalnie, że bez
potrzeby stwarza sztuczne problemy. Dlaczego nie potrafiła tego zrobić?
- Gdzie się wybierałyście? - Raf zwrócił się do Ashley.
- Chciałyśmy powłóczyć się trochę po mieście. Przyłączysz się?
Część sklepów była już otwarta. Ashley kupiła
142 Heather Graham
T-shirty dla siostrzenicy, siostrzeńca, siostry i szwagra, a dla rodziców mały drzeworyt
przedstawiający holenderski domek.
Tara nie mogła się zdecydować na żadne zakupy i nie brała udziału w rozmowie, przysłuchując się
paplaninie przyjaciółki i Rafa.
Raptem Ashley zatrzymała się przed witryną wytwornego salonu jubilerskiego.
- Och, Tara, spójrz na te szmaragdy. Widziałaś kiedyś taki piękny naszyjnik?
W witrynie był tylko ten jeden szmaragdowy naszyjnik wyeksponowany na czarnym aksamicie. Duży
kamień osadzony w oprawie z filigranu, otoczony drobnymi brylancikami. Prosty, elegancki,
prawdziwe dzieło sztuki jubilerskiej. Rzeczywiście piękny.
- Naprawdę ci się podoba? - z powagą zapytał Raf Ashley.
- Jest wspaniały. Dlaczego pytasz?
Z uśmiechem wskazał szyld nad sklepem.
- To jeden z twoich salonów!
- Wiedziałaś? - zdziwił się Raf.
- Nie, nie. - Zaczerwieniła się, bo niechcący zdradziła, że sprawdzały Tylera. - Wiedziałam tylko, że
twoja rodzina ma salony jubilerskie rozsiane w różnych miastach.
- Wejdźmy. Przymierzysz go.
W salonie przywitał się serdecznie z ekspedientką, po czym powiedział:
- Wybaczcie, że na chwilę was opuszczę, ale chciałbym porozmawiać z księgowym. Oglądajcie, na co
macie ochotę, Frieda zajmie się wami.
Frieda z uroczym uśmiechem zapytała, co będą piły,
Uśmiech tygrysa 143
kawę, herbatę czy coś mocniejszego. Tara poprosiła o kawę, ot dla zabicia czasu. Ashley również.
Kiedy zasiadły przy niewielkim dębowym stoliku, Frieda przyniosła naszyjnik z wystawy.
- Pani chciała go obejrzeć, prawda?
Ashley omal nie zakrztusiła się kawą. Obie zarabiały dość, by wieść komfortowe życie, ale cena
naszyjnika nawet im wydawała się astronomiczna.
Powrócił Raf. Niezauważony stanął z boku i obserwował je z uśmiechem. Naszyjnik zdawał się
wprost stworzony dla Ashley, słodkiej Ashley, która od początku trzymała jego stronę. Chciał, żeby
go miała, bo szczerze ją polubił, poza tym ten naszyjnik był jakby przeznaczony dla niej. Podziwiała
go, cieszyła się jego pięknem.
- Pozwól, Ashley.
Zapiął jej naszyjnik na szyi. Tara poczuła ukłucie zazdrości, kiedy palce Rafa dotknęły karku
przyjaciółki.
Frieda przyniosła lustro, a Raf cofnął się krok, by lepiej widzieć klejnot na szyi Ashley.
- Wspaniale wygląda przy twoich rudych włosach.
- Niesamowicie - zgodziła się Tara.
- Robisz naprawdę piękną biżuterię, Raf - mruknęła Ashley.
- To nie ja, tylko moi jubilerzy, ale cieszę się, że ich dzieła znajdują uznanie w twoich oczach. Mam
jednak jakiś udział w tych małych cudach, bo decyduję, kto będzie dla mnie pracował, muszę być
trochę łowcą talentów. A ty masz doskonały smak.
- Jeśli rude powinny nosić szmaragdy, jakie kamienie poleciłbyś blondynce? - zapytała Ashley z prze-
biegłym uśmieszkiem.
144 Heather Graham
Raf spojrzał na Tarę.
- Brylanty. Wyłącznie - stwierdził cicho, potem powiedział kilka słów do Friedy, na koniec znów
zwrócił się do Ashley i Tary: - Idziemy?
- Poczekaj, muszę zdjąć ten naszyjnik.
- Oczywiście. Friedo, przynieś pani pudełko, proszę.
- Raf... - Ashley zabrakło tchu, kiedy zdała sobie sprawę, co Tyler zamierza. - Ja nie mogę. Naprawdę
nie mogę. To nie w porządku... Ja...
Uśmiechnął się rozbawiony.
- Ashley, gdybym miał kwiaciarnię, bez oporów przyjęłabyś różę. Wierz mi, to tylko jeden spośród
tysięcy klejnotów, którymi obracam. Zatrzymaj go i przy każdej okazji powtarzaj, że pochodzi z
salonów Tylera.
Tara pomyślała markotnie, że całe to zdarzenie nie było zainscenizowane z myślą o wzbudzeniu w
niej zazdrości. Ashley zachwyciła się naszyjnikiem, wyglądała w nim oszałamiająco, a Rafowi po
prostu sprawiło przyjemność, że może podarować jej tak niezwykły prezent.
Wyszli z salonu. Ashley jeszcze się opierała, zerkając od czasu do czasu niepewnie na Tarę, ale ta nie
miała do niej żalu. Raf rozgadał się, zaczął opowiadać o szmaragdach, jak je oceniać, jak szukać wad,
kiedy kamień ma właściwy kolor. Gdy mijali kawiarnię, zaproponował, żeby usiedli na chwilę i wypili
coś dla ochłody.
I znowu Tara milczała, a Raf i Ashley zatopili się w rozmowie.
W końcu trzeba było wracać do portu, bo statek niedługo wypływał.
Uśmiech tygrysa 145
Przy trapie natknęli się na kapitana, jakby na nich czekał.
Bo też czekał.
Panowie przeprosili i odeszli na bok.
- Tara, nie wiedziałam, jak się zachować - jęknęła Ashley. - Ciągle nie wiem, co robić. Kobieta, która
ma choć trochę charakteru, nie powinna przyjmować takich prezentów, ale on to zrobił zupełnie
bezinteresownie. Wiesz, o czym mówię. Jemu zależy tylko na tobie. Ja...
- Ashley, on chyba rzeczywiście ma tyle szmaragdów, że nie wie, co z nimi robić. Ty masz dziesiątki
ciuchów Galliarda, każdy po kilka tysięcy dolarów, i w ogóle się nie zastanawiasz, ile są warte.
- Tak, ale to moja praca. Ten szmaragd jest piękny, bardzo mi się podoba...
- To, że będziesz go nosiła, jest dla Rafa dobrą reklamą. Chciał ci sprawić przyjemność, przy okazji
odniesie korzyść. Naprawdę nie masz się czym przejmować.
- Mam nadzieję. - Ashley nie wydawała się do końca przekonana. - Mogłabyś w końcu przestać się
wygłupiać i wynieść się z naszej kabiny.
Tara westchnęłą i oparła się o ścianę.
- Wolałabym, żeby nie miał takich pieniędzy. Aż takich pieniędzy. Dopiero dzisiaj uświadomiłam
sobie, jaki jest bogaty. Taki majątek to coś więcej niż pieniądze, to wpływy, możliwości, władza.
Strach mnie ogarnia, Ashley.
Przyjaciółka uśmiechnęła się smutno.
- Tara, miłość zawsze jest piękna. Sama mi opowiadałaś, jak bardzo kochali się twoi rodzice, choć żyli
w biedzie. Pomyśl, ile dobrego będziesz mogła zrobić
146 Heather Graham
dla swojego miasteczka. Nie odwracaj się od Tylera tylko dlatego, że ma pieniądze.
- Nie odwracam się od niego. Kocham go, ale przeraziłam się, kiedy pomyślałam, jak wielkie ma moż-
liwości.
- Wątpię, żeby to była kwestia pieniędzy.
- Może masz rację - mruknęła Tara, zerkając na Rafa, który ciągle rozmawiał z kapitanem. - Zrób mi
przysługę, idź do kabiny i pozachwycaj się swoim szmaragdem.
Ashley rozpromieniła się.
- Chcesz powiedzieć, że zaczniesz się zachowywać wobec Rafa jak człowiek?
- Chcę powiedzieć, że muszę mu zadać kilka pytań.
- Rozumiem. Nie, nic nie rozumiem, ale już mnie nie ma.
Odeszła. Tara oparła się o reling i czekała cierpliwie. Raptem zachmurzyła się. Jakiś mężczyzna szedł
w kierunku rufy. Widziała go od tyłu, ale sylwetka, sposób poruszania wydały się jej znajome, nie
potrafiła jednak powiedzieć, gdzie i w jakich okolicznościach mogła go widzieć.
- Na mnie czekasz?
Odwróciła się gwałtownie. Obok niej pojawił się Raf.
- Tak, chciałam z tobą porozmawiać.
- Naprawdę? Jak miło.
Tara puściła mimo uszu zgryźliwość.
- I jak?
- To ty chciałaś porozmawiać.
- Możemy?
- Jestem do pani dyspozycji, panno Hill, jak zawsze. Masz ochotę na drinka?
Uśmiech tygrysa 147
Wypiła już kilka w mieście, ale co tam, jeden mniej, jeden więcej, wszystko jedno.
- Chętnie, dziękuję.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego jest taka sztywna wobec człowieka, z którym była tak blisko. Nie
chciała tak się zachowywać. Gdyby tylko potrafiła uśmiechnąć się, powiedzieć sobie, że wszystko jest
w najlepszym porządku, że nic jej nie nurtuje...
Poszli do salonu na dziobie. Ktoś przez głośniki ogłaszał w kilku językach, że statek wkrótce wypływa
z portu.
Raf zamówił piwa, podpisał rachunek, po czym usiadł wygodnie i spokojnie sączył swoje, czekając,
aż Tara zacznie mówić.
- Zaintrygowałeś mnie - podjęła w końcu. - Nie tylko udało ci się zdobyć bilet, mimo że wszystkie
miejsca dawno zostały wyprzedane, ale jeszcze załatwiłeś sobie kabinę tuż obok naszej.
- Nie mą w tym żadnej tajemnicy.
- Może jestem ograniczona, ale nie rozumiem, jak ci się to udało. Możesz mnie oświecić?
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Jedna z twoich przyjaciółek przeprowadziła mały wywiad na mój temat. Widać niedokładny. Ten
statek należy do mnie, Taro, a dokładniej mówiąc, do Tyler Enterprises. To jeden z wielu naszych
statków pasażerskich.
- Och.
Ujął jej dłoń i uścisnął.
- Czy to przestępstwo? - W jego głosie dało się słyszeć napięcie.
Tara szybko cofnęła rękę.
148 Heather Graham
- Nie. Tak. Mogłeś powiedzieć mi prawdę, kiedy rozmawialiśmy przez telefon.
- Taro, kiedy rozmawialiśmy ostatnio przez telefon, upierałaś się, żebym z tobą nie jechał. Ja byłem
zdecydowany jechać.
- Dlaczego?
- Martwię się o ciebie.
- Dlatego, że płynę do Caracas?
- Oczywiście.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Strzelaj.
- Wczoraj zaatakował mnie wyjątkowo natrętny dziennikarz, który raptem się zmył. Miałeś z tym coś
wspólnego?
- Tak - odparł Raf lakonicznie.
- Sama potrafię zadbać o siebie.
- Czyżby? Dwa lata temu nie bardzo ci się to udało. Tara wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Groziłeś mu?
- Nie, nie groziłem. Co ty ciągle z tymi pogróżkami? To jakaś obsesja?
- Co zrobiłeś?
- Podsunąłem mu znacznie ciekawszy temat, panno Hill. To wszystko.
- Jaki?
Raf zaśmiał się.
- Nie wiem. Po prostu obiecałem mu wyłączność przy najbliższej okazji, pod warunkiem, że zostawi
cię w spokoju. Czy to też przestępstwo?
- Czy ja cię osądzam?
- A nie? Pokręciła głową.
Uśmiech tygrysa 149
- A więc wybaczasz mi? Znów pokręciła głową.
- Nie wiem. Po prostu nie wiem.
Chciała mu wierzyć, rozpaczliwie, desperacko chciała mu wierzyć. Chciała wierzyć, że jest tak jak
Raf mówi, że za jego słowami nie kryje się żadna tajemnica i że ich miłość może trwać i rozwijać się
bez przeszkód.
- Taro... - Chwycił ją za nadgarstek. - Jestem tutaj, bo mi na tobie zależy. Czułem, że muszę popłynąć
z tobą. Proszę, uwierz mi.
Skinęła głową, ale jakby nie słyszała jego słów czy też nie przyjmowała ich do wiadomości.
- Zjesz ze mną kolację?
- Nie, nie dzisiaj. Obiecałam George'owi, że będę do jego dyspozycji. Dzisiaj w czasie kolacji będą
nas znowu fotografować.
- Potem możemy się spotkać w kasynie.
Wyrwała dłoń. Czuła, że musi uciec. Obiecała spotkać się z nim, bo nie potrafiła odmówić. Pragnienie
bycia z nim było silniejsze niż wszelkie sygnały ostrzegawcze.
Ashley czekała na nią w kabinie.
- I co? - zapytała natychmiast.
- Jest właścicielem tego statku.
- O! No i?
- Nie wiem. Po prostu nie wiem. Zobaczymy. Ashley dalej drążyła, ale nic więcej nie udało się jej
wydobyć z przyjaciółki; Tara była zdenerwowana i milcząca. Uspokoiła się dopiero w czasie kolacji.
Zgodziła się spotkać z Rafem. Całym sercem chciała się z nim spotkać. Marzyła, żeby spędzić z nim
cały rejs. W jego ramionach, owiewana oceaniczną bryzą.
150 Heather Graham
Kiedy kolacja dobiegła końca i Tara wstała od stolika, żeby iść dziewczynami do kasyna, George ją
zatrzymał.
- Możesz zostać minutkę?
Zmarszczyła brwi, wzruszyła ramionami i usiadła na powrót.
George uśmiechnął się i dał znak pozostałym dziewczynom, że są wolne. Kiedy zniknęły, ujął dłonie
Tary, spojrzał jej w oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską w głosie.
- Tak.
- A jak tam z Tylerem? Nie żebym rzucał cię na pożarcie wilkom, ale ten człowiek może w znaczący
sposób podnieść mój prestiż, to po pierwsze. Po drugie już czas, żebyś zaczęła spotykać się z kimś po
tylu latach życia w samotności. Nie sprawiłem ci chyba przykrości?
- Nie, nie sprawiłeś mi przykrości. Bardzo lubię Tylera.
- To oczywiste.
- Wiesz, że ten statek należy do niego?
- Tak. Wiedziałem od początku, przyznaję się ze skruchą.
- I nic mi nie powiedziałeś.
- Uznałem, że jeśli będzie chciał, sam ci to powie. No i powiedział.
- Tak, wreszcie powiedział.
- Och, Taro, nie chciałbym popełnić żadnego błędu wobec ciebie. Uznałem, że powinnaś wrócić do
pracy, stawić czoło przeszłości, ale im bliżej jesteśmy Caracas, tym bardziej się niepokoję.
- Nie wierzysz chyba, że Tin przez dwa lata czekał, aż znowu pojawię się w Wenezueli.
Uśmiech tygrysa
151
George wzruszył ramionami.
- Z tego, co mówiłaś, bardzo mu zależało na tej masce.
- Nic nie wiem o żadnej masce. Pewnie dawno ją zdobył, mieszka gdzieś w Ameryce Południowej i ni-
gdy więcej o nim nie usłyszymy. Po co miałby ryzykować aresztowanie?
- To brzmi logicznie... I pomyśleć, że przez tyle lat miałem pod bokiem przemytnika. Taro, musisz
cały czas trzymać się z ekipą, nigdzie nie ruszaj się sama, obiecaj. Z nami będziesz bezpieczna.
- Wiem. Dziękuję, George.
Poszła do kasyna. Rafa nie było, za to Tara wypatrzyła Mary, która grała w ruletkę.
- Widziałaś Rafa?
Mary posłała jej jedno z tych swoich wszystkowiedzących spojrzeń i przesunęła całą stertę żetonów
na wybrany numer.
- Był tu kilka minut temu, pytał o ciebie. Powiedziałam, że George cię zatrzymał. Nie wiem, gdzie
poszedł.
- Dzięki - mruknęła Tara, starając się ukryć rozczarowanie.
s
Obeszła wszystkie bary i salony, ale nigdzie nie natrafiła na Rafa. Była tak zawiedziona, że z trudem
powstrzymywała łzy.
Wróciła do kabiny, zmyła makijaż i postanowiła wcześniej położyć się spać.
Minęły dwie godziny, a ona ciągle nie mogła usnąć. Wróciła Ashley. Położyła się cichutko do łóżka,
ale po kilku minutach nie wytrzymała:
- On jest w swojej kabinie, Taro. Drzwi są na
152 Heather Graham
pewno otwarte. Założę się, że uszczęśliwisz go, jeśli do niego zajrzysz. Ja odwracam się na drugi bok
i śpię. Nawet nie zauważę, że przemykasz do niego. Wahała się jeszcze.
- Ja już zasypiam - powtórzyła Ashley.
W końcu Tara z bijącym sercem odrzuciła kołdrę i podeszła do drzwi. Były otwarte. Pchnęła je
ostrożnie i weszła.
W kabinie panował mrok. Nie wiedziała, czy Raf jest, czy go nie ma. Może był w kasynie, w którymś
z salonów. Może stał na pokładzie i wpatrywał się w gwiazdy.
Ostrożnie ruszyła w stronę łóżka i dopiero teraz go zobaczyła w świetle księżyca. Zaledwie zarys
sylwetki. Cień. Usiadł natychmiast, a ją oblała fala gorąca.
Czekał na nią. Widziała niemal jego uśmiech, wesoły błysk w oczach.
Zwinęła się na łóżku i Raf otoczył ją ramionami.
- Szukałam cię - szepnęła.
- I ja cię szukałem. Ujął jej dłoń i pocałował.
- Nie... nie mogłam cię znaleźć.
- Już mnie znalazłaś. - Zdjął z niej zręcznym ruchem cienką koszulkę i rzucił na podłogę. - Już mnie
znalazłaś.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
We wtorek rano zawinęli do portu na Martynice.
Niebo było błękitne, bez jednej chmurki, świeciło słońce, wiał lekki wietrzyk. Raf i Tara wynajętym
samochodem wybrali się na zwiedzanie wyspy. Małą toyotą pięli się po górskich drogach,
zatrzymywali przy straganach, podziwiali z góry port i ocean. Potem wrócili do miasteczka, gdzie
zwiedzili starą katedrę i chodzili po sklepach.
Również tutaj Tyler miał salon jubilerski. Uprzedzony o wizycie szefa kierownik podjął ich
wystawnym lunchem i francuskim winem.
- Wybierz sobie coś - zaproponował Raf.
- Nie, dzięki. - Tara przecząco pokręciła głową.
- Ashley jakoś przeżyła fakt, że podarowałem jej naszyjnik.
- To co innego.
154 Heather Graham
- Bo z Ashley nic mnie nie łączy?
- Właśnie.
- Och, wy, kobiety...
- To logiczne, uwierz - twardo obstawała przy swoim.
Raf nie nalegał. Kiedy wyszli z salonu, Tara zaczęła się zastanawiać, czy nie wygrała potyczki zbyt
łatwo.
- Za bardzo się nie upierałeś - powiedziała kpiąco.
- A miałem się upierać? Zmieniłabyś zdanie pod wpływem moich perswazji?
- Nie.
Ze śmiechem ruszyli przed siebie. Zadziwiające, ile jedna noc może zmienić. Wszystko jest kwestią
stanu umysłu, nastawienia. Dzisiaj, w słońcu, w barwnym tłumie świat wyglądał zupełnie inaczej.
Tara uznała, że musiała być szalona, by żywić jakiekolwiek wątpliwości. Pragnęła być z Rafem i tylko
to się liczyło.
Ujął ją pod ramię.
- Nie nalegałem, bo mam już upatrzony klejnot dla ciebie.
- Czyżby?
- Szmaragdy dla rudzielca, brylant dla blondynki. Zatrzymała się przy straganie z kwiatami i wetknęła
nos w bukiet jeszcze wilgotny po porannym deszczu.
Przekupień powiedział coś po francusku, Raf zaśmiał się i zapłacił za kwiaty.
- Co on powiedział? - zapytała Tara.
- Że nie ma w naturze nic piękniejszego od kwiatów, ale przy tobie najpiękniejsza róża spąsowiałaby
ze wstydu.
- Och. - Tara oblała się rumieńcem. - Merci - powiedziała cicho.
Uśmiech tygrysa 155
Straganiarz ukłonił się jej z rewerencją i uśmiechnął szeroko.
Raf zerknął na zegarek.
- Możemy jeszcze wpaść na. szybkiego drinka. Znam świetne miejsce.
Rzeczywiście kawiarenka była urocza, położona wysoko na stoku, otoczona kwiatami, ze wspaniałym
widokiem na miasteczko i port.
Kiedy sączyli drinki w ogródku pod parasolem, Raf sięgnął do kieszeni i wyjął małe, obciągnięte
aksamitem pudełeczko ze znakiem firmowym Tylera na wieczku.
- Oto twój klejnot - powiedział po prostu i przesunął pudełeczko w stronę Tary.
Odtworzyła je. W środku znalazła pierścionek z pięknym, pojedynczym brylantem. Nie był
ostentacyjnie wielki, mógł mieć jeden karat, może trochę mniej, ale wielkość kamienia akurat w tym
wypadku była bez znaczenia. Miał wyjątkowo piękny szlif i jarzył się w słońcu tęczowymi refleksami.
Powoli zamknęła pudełeczko i odsunęła je od siebie.
- Raf...
- Taro, wiem, że nie jesteś pewna, że potrzebujesz czasu, że prawie się nie znamy, niemniej proszę,
byś go przyjęła i nosiła.
- Przyjęła i nosiła? Raf, przecież to pierścionek zaręczynowy.
Kąciki jego ust zadrgały w hamowanym uśmiechu. Kochała u niego tę zdolność śmiania się z siebie i
ze świata.
- Owszem, to pierścionek zaręczynowy. Rozumiem,
156 Heather Graham
że nie jesteś jeszcze gotowa i nie możesz podjąć decyzji, pomimo to chcę, żebyś go nosiła. Na razie.
- Raf, wybacz, ale nic nie rozumiem. Dajesz mi pierścionek zaręczynowy, ale właściwie mi go nie
dajesz.
Zaśmiał się.
- Wiedziałem, że go nie przyjmiesz. Zaprzeczając swoim słowom, ujął jej dłoń, otworzył
pudełeczko, wyjął pierścionek i wsunął Tarze na palec. Był tylko odrobinkę za ciasny.
- Taro, objechałem cały świat, byłem w stu portach. Kocham cię. Mam swoje lata, swoje
doświadczenie i nigdy nie czułem tego, co czuję do ciebie. I nigdy już nic podobnego mnie nie spotka.
- Mówił powoli, głosem, w którym brzmiała nuta smutku. - Jesteś piękna, każdy mężczyzna potrafi to
dostrzec. Każdy pragnąłby cię dotknąć. Piękno fascynuje. Nie wiem, kiedy to się stało. Może wtedy,
kiedy zacząłem tęsknić za twoim głosem. Kiedy okazało się, że myślę wyłącznie o tobie, że śnię po
nocach tylko o tobie. Biorę oddech i czuję twój zapach. Gdziekolwiek spojrzę, tam widzę ciebie. Już
cię nawet nie pragnę... Po prostu wiem, że na zawsze pozostaniesz w mojej duszy. Kocham cię i chcę,
żebyś za mnie wyszła. Dzisiaj, zaraz. Ale rozumiem cię, Taro. Myślę, że i ty mnie kochasz. Wiem, że
się boisz i wcale się nie dziwię. Ja też się boję. Boję się o ciebie. Nie wiem, czy to coś pomoże, ale
niech ten pierścionek będzie znakiem, że nie jesteś sama, że jest ktoś, kto chce cię chronić i że nikt nie
może krzywdzić cię bezkarnie.
Tara słuchała jego słów w milczeniu. Działały jak cudowny balsam na zbolałą duszę. Kochał ją, w to
Uśmiech tygrysa
157
wierzyła. Nie wyobrażała sobie, by przemawiał z takim zaangażowaniem i mógł kłamać.
Wierzyła w jego słowa, nie mogła tylko uwierzyć w cud miłości, w magię, która tak nagle odmieniła
rzeczywistość. Tymczasem zbliżali się nieuchronnie do Caracas.
Przesunął kciukiem po jej dłoni, potem zamknął ją w swojej.
- Taro, powiedz coś, bo czuję się jak ostatni głupek.
- Nie wierzę, żeby ktoś potrafił wprawić cię w aż takie zakłopotanie.
- Idzie ci to całkiem nieźle, panno Hill. Uśmiechnęła się, ale coś ściskało ją za gardło.
- Kochasz mnie, Taro, czy to wszystko kłamstwo?
- Kocham cię - szepnęła.
- Przepraszam, nie zrozumiałem.
- Kocham cię.
- A więc?
- Ja... nie wiem... Wolałabym, żebyś nie był taki bogaty. Nie miał takich wpływów, takich możliwości.
I w ogóle - zakończyła enigmatycznie.
Uśmiechnął się.
- Sama też nie należysz do biednych.
- Należę. Było już tak kiepsko, że musiałam wrócić do pracy.
- To dlatego, że wydajesz więcej, niż zarabiasz. Będę prowadził twoje rachunki.
- Nie rozumiesz...
- Rozumiem. Nie urodziłem się bogaczem.
- Nie?
- Ojciec był strażakiem w Glasgow. Ciągnęło go na morze-. Zaciągnął się do marynarki wojennej.
Kochał to.
158 Heather Graham
Znalazł inwestorów, kupił pierwszy statek. To był strzał w dziesiątkę. Miał duże zyski, mógł kupić na-
stępny statek, potem kolejny, i tak dalej. Po jakimś czasie zainteresował się kamieniami szlachetnymi.
Umierając, zostawił fortunę, ale dobrze pamiętam skromne początki. On też nigdy nie zapomniał, ze
zaczynał od zera. Założył w Glasgow kilka fundacji, starał się dzielić swoimi pieniędzmi.
- Tak bardzo chciałabym go poznać!
- Był wspaniałym człowiekiem.
- Teraz już wiem, skąd ten twój specyficzny akcent.
- Nie mam żadnego specyficznego akcentu.
- Masz, ledwie słyszalny, ale masz.
- Zbaczasz z tematu.
- Wiem. Nie potrafię ci odpowiedzieć.
- Taro... - Znowu ujął jej dłoń, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko pokręcił głową. - Musimy już
wracać. Statek niedługo wypływa.
- Tak. A my dzisiaj po południu mamy pokaz. Podnosząc się, zrobiła taki ruch, jakby chciała zdjąć
pierścionek.
Nie udało się, bo był odrobinę za ciasny.
- Widzisz, to znak - zaśmiał się Raf. - Musisz go przyjąć.
- Raf, naprawdę nie mogę...
- Wygląda na to, że musisz.
- Ale...
Objął ją. Była zakochana. Zakochana jak jeszcze nigdy w życiu. Czuła się szczęśliwa, że może oprzeć
głowę na jego piersi. To wystarczyło, by cały świat wokół w jednej chwili nabrał barw, wyrazistości.
Miłość
Uśmiech tygrysa
159
uderzała do głowy, oszałamiała ją. Pierścionek tkwił na palcu, tam było jego miejsce.
- Chodźmy - szepnął Raf.
Szczęśliwi i roześmiani wrócili na statek. Rozstali się pod drzwiami jej kabiny. Tara musiała
przygotować się do pokazu, na dziesiątą wieczorem, po kolacji, na którą ekipa Galliarda nie szła z
braku czasu.
Oczywiście Ashley natychmiast zauważyła pierścionek i, jak to ona, wpadła w zachwyt, zaczęła
gratulować, tchu jej wprost zabrakło z podniecenia. Minęło chyba z dziesięć minut, zanim ochłonęła i
pozwoliła Tarze dojść do słowa.
- Nie mogę go przyjąć, Ashley.
- Jak to, nie możesz go przyjąć? To pierścionek zaręczynowy. Facet prosi cię o rękę. Mówisz tak albo
nie. Nie mówisz: może, ponoszę sobie ten pierścionek i zastanowię się.
- Włożył mi ten pierścionek na palec i teraz nie mogę go zdjąć, bo jest za ciasny.
- Dobrze ci tak. Byłabyś skończoną idiotką, gdybyś dała mu kosza.
- Nie dałam mu kosza.
- Więc jestesj zaręczona.
- Nie, nie jestem.
- Owszem, jesteś.
- Boże, spróbuję na wazelinę.
Spróbowała, ale pierścionek nadal tkwił na palcu.
- Jesteś zaręczona.
- Palec mi już spuchł.
- Jesteś zaręczona.
- George wywali nas z roboty, jeśli zaraz się nie przebierzemy.
160 Heather Graham
Szybko włożyły pierwsze kreacje, które miały prezentować tego wieczoru. Za garderobę służył im
salon oficerski tuż koło sali balowej, w której odbywał się pokaz. Cassandra wpadła w romantyczny
nastrój, przysłuchując się dialogowi koleżanek.
Mary, o dziwo, była wyjątkowo milcząca.
Madame oświadczyła Tarze, że będzie idiotką, jeśli nie wyjdzie za Tylera.
- Uroda przemija, młoda damo, pamiętaj o tym. Tara parsknęła śmiechem.
- Madame, o ile wiem, mamy lata osiemdziesiąte i kobieta nie musi wychodzić za mąż, żeby
funkcjonować w świecie.
- Ale samotność to nić przyjemnego - odparła madame i westchnęła melancholijnie. - I ja kiedyś
byłam zakochana, ale wybrałam karierę. Dawne dzieje. Mężczyźni nie byli wtedy tacy liberalni jak
teraz.
- Go było dalej? - zainteresowała się Cassandra, jakby słuchała bajki.
- Cóż, odnosiłam sukcesy zawodowe.
- Musiały dawać pani satysfakcję.
- Nie taką jak gromadka wnuków. Ale wy jesteście młode, wszystko jeszcze przed wami. Pamiętajcie,
że żyje się raz. Nie marnujcie żadnej szansy. Czerpcie z życia, ile się da.
- A co z miłością? - zapytała Cassandra.
- Ona jest w nim zakochana - uściśliła Ashley.
- Cóż, nie można zjeść ciastka i nadal go mieć - zaśmiała się madame. - Nie można związać się z kimś
na stałe i wciąż przeżywać romantycznych wzlotów. Ale nie na tym polega prawdziwe szczęście.
Doznałaś wiele złego, ale los wreszcie uśmiechnął się do ciebie. To
Uśmiech tygrysa 161
miły człowiek. Wyjdź za niego. Bądź szczęśliwa. Od kiedy cię znam, taka nie byłaś.
- Ona była kiedyś... - zaczęła Cassandra i zamilkła zakłopotana.
Mary podjęła za nią:
- Nie, nie była - stwierdziła z goryczą w głosie. - Tin się nie liczy. Wiecznie z nim walczyła. Była taka
młoda, musiała się uczyć dbać o siebie.
- Jutro będziemy w Caracas - mruknęła Ashley.
- Przestańcie! - zawołała Tara błagalnie, - To brzmi jak podzwonne. Madame, czuję, że coś ciągnie się
na plecach, może pani sprawdzić? - zmieniła temat.
Rozległo się pukanie do drzwi. Cassandra poszła otworzyć i wróciła z Rafem. Dziewczyny otoczyły
go i zaczęły gratulować.
Ubrany był na czarno. Tara lubiła go w czerni. Miał na sobie smoking, białą koszulę, czarną muszkę i
prezentował się niezwykle elegancko. Zresztą każdy mężczyzna, myślała Tara, przyglądając mu się,
prezentuje się elegancko w dobrze skrojonym garniturze.
Ale żaden nie mógł się równać z Rafem.
Przez chwilę przysłuchiwał się potokom słów wyrzucanym przez Cąssandrę i Ashley, potem spojrzał
pytająco na Tarę, podszedł do niej, objął ją w talii i pocałował.
- O... Boże! — jęknęła, z trudem łapiąc powietrze.
- Pocałunek zrobił na tobie takie wrażenie?
- Nie. To szpilka... Pokręcił głową.
- Wiesz, jak ranić moją miłość własną. Dziewczęta wybuchnęły śmiechem.
- Jesteśmy zaręczeni? - szepnął do Tary.
162 Heather Graham
- Ja...
- Porozmawiamy później. Przyszedłem, aby ci powiedzieć, że będę na pokazie. George mnie zaprosił.
Potem chce nam postawić szampana.
- Wie już?
- Taro, wszyscy już wiedzą.
- Och.
- Kochasz mnie? - Te jego złote oczy domagające się odpowiedzi...
- Tak, ale...
- Zatem wszystko wskazuje na to, że jesteśmy zaręczeni. Pierścionek tkwi na twoim palcu, George sta-
wia szampana, ja cię kocham, ty mnie kochasz...
Tara uśmiechnęła się promiennie. Magia stawała się rzeczywistością. Pocałował ją jeszcze raz.
- Będę czekał na ciebie i zaciskał zęby, słysząc, jak faceci wzdychają na twój widok.
Uśmiechnął się i wyszedł. Ashley opadła na krzesło.
- Grzeszysz, zastanawiając się, czy masz za niego wyjść! Wygląda dzisiaj jak Clark Gable w
„Przeminęło z wiatrem". Widzę go u podnóża schodów. Gdyby on zainteresował się mną, a nie tobą,
umarłabym ze szczęścia, zanim zdążyłby mnie dotknąć.
- Ash, widziałam, ilu Rettów Butlerów spławiłaś w swoim życiu.
- Bo nigdy nie trafiłam na tego właściwego. - Słodki rudzielec wyraźnie zmarkotniał.
Tara uśmiechnęła się. Przepełniało ją szczęście, była w euforii, ale zauważyła, że Mary cały czas jest
dziwnie milcząca. Postanowiła porozmawiać z nią po pokazie.
Uśmiech tygrysa 163
Sala balowa była wypełniona po brzegi, bo dla większości pasażerów była to jedyna okazja, by obe-
jrzeć pokaz Galliarda.
A zawsze były one warte obejrzenia. Galliard nie traktował modelek jak manekiny. Jego dziewczęta
poruszały się płynnie, naturalnie, uśmiechały się, a on mówił o nich, używając imion, traktował jak
indywidualności, a nie przedmioty, co nadawało jego pokazom szczególny charakter.
Za każdym razem, kiedy na wybiegu pojawiała się Tara, Rafowi serce zaczynało bić szybciej. Z
trudem oddychał, kołnierzyk stawał się za ciasny. Tara się uśmiechała, a on tajał. Patrzył na jej włosy
i przypominał sobie, jak zanurzał w nich dłonie. Odwracała się ku nieniu, a on widział jej oczy
błyszczące w świetle księżyca, srebrnoszare, niewinne, ufne, pełne namiętności, roześmiane.
Musi jej powiedzieć. Musi wyjawić prawdę, zanim będzie za późno. Gdyby ją stracił...
Nie przypuszczał nawet, że to może tak boleć. Był zbyt pewny siebie, pewny własnego doświadczenia
i odporności. Mówił sobie: jeszcze jedna piękna kobieta. Mylił się.
s
Tara była jedyna, niepowtarzalna.
Nie mógł w to jeszcze uwierzyć, ale stała się dla niego ważniejsza niż powietrze, ważniejsza niż woda.
Musi jej powiedzieć. Uczyni wszystko, żeby zrozumiała.
Ale jeszcze nie dzisiaj. Miała pierścionek na palcu. Dzisiaj będą wraz z innymi celebrować zaręczyny,
potem zostaną sami. Nie chciał psuć tej nocy wyznaniami.
164 Heather Graham
Zamrugał gwałtownie. Zgasły reflektory, zapaliły się światła, pokaz dobiegł końca.
Nie, w żadnym razie nie może powiedzieć jej dzisiaj. Jutro zawiną do Caracas i tam znajdzie
odpowiedni moment, by wyznać jej, że Jimmy był... jest jego bratem przyrodnim.
Wyszedł z sali i czekał w holu na dziewczęta, kiedy podszedł do niego Sandy Martin, wścibski
jasnowłosy reporter z Los Angeles.
- Dobry wieczór, panie Tyler.
Młody dziennikarz budził w nim niechęć. Sęp szukający sensacji, mnóstwo tupetu, zero kultury i deli-
katności. Raf uniósł brew, czekał na to, co pismak ma do powiedzenia.
- Obiecał mi pan materiał na wyłączność - zaczął z urazą. - Tymczasem cały statek już wie, że zaręczył
się pan z Tarą Hill.
- Przepraszam, Martin, ale nie myślałem o prasie, kiedy się oświadczałem mojej młodej damie.
- Młodej damie - mruknął Martin. W jego ustach zabrzmiało to jak obelga.
Raf odruchowo zacisnął dłonie, ale się pohamował.
- Pan wybaczy, Martin. Co to miało znaczyć? Reporter cofnął się o krok, stropił nieco.
- Ja nic nie powiedziałem. Chciałem tylko spytać, czy pan wie, że dwa lata temu w Caracas
postawiono jej zarzut dokonania morderstwa?
- Wiem o niej wszystko, panie Martin. I wierzę w jej niewinność.
Na ustach Sandy'ego Martina pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Znał pan Tina Elliota?
Uśmiech tygrysa
165
- Nie, nie znałem. Dlaczego pan pyta?
- Nie, nic takiego. Pojawiły się pogłoski, że panna Hill odczekała odpowiedni czas i teraz zamierza
wrócić do niego. To był podobno gorący romans. Nietrudno to zrozumieć. Tara Hill to więcej niż
piękność. To chodząca... ehm... Rozumie pan chyba, co chcę powiedzieć.
- Nie, nie rozumiem.
- Nie miałem nic złego na myśli - zaśmiał się Martin. - Po prostu jak facet na nią patrzy, to myśli
0 jednym.
Raf z całych sił zaciskał zęby, panował nad sobą resztkami woli.
- Martin, nie mogę, niestety, prosić, żebyś zszedł z mojego statku, ale proszę o jedno, trzymaj się ode
mnie i od panny Hill z daleka, dobrze? Jeśli usłyszę, że jeszcze raz wymawiasz jej imię tym swoim
obleśnym tonem, to ostrzegam, że mogę nie odpowiadać za swoje reakcje. Teraz zejdź mi z oczu.
Sandy Martin pobladł, cofnął się o kilka kroków
i zaczął się jąkać:
- Ja... nie miałem nic złego na myśli - powtarzał. - Chciałem tylko..^ powiedzieć, że ma pan szczęście.
Wie pan... Nieważne... - Odwrócił się i uciekł. Niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi i wyszła
Tara.
Uśmiechała się. Spojrzenie utkwiła w twarzy Rafa, poza nim nie widziała nikogo i nie. Przygarnął ją
do siebie, przez moment wdychał jej zapach.
Uduszę go, jeśli się do niej zbliży, myślał, starając się opanować wściekłość.
- Co się stało? - zapytała z niepokojem. Wyczuła natychmiast, że z Rafem dzieje się coś niedobrego.
166 Heather Graham
- Nic. Kiedy trzymam cię w ramionach, wszystko jest dobrze.
Zeszli na dół, do małego, przytulnego saloniku, gdzie Galliard urządzał przyjęcie.
W saloniku było kilku oficerów, a kapitan nie odstępował Mary. Sympatyczny Włoch był
najwyraźniej zadurzony po uszy. Ciężki przypadek, pomyślał Raf i uśmiechnął się pod nosem.
George zamówił pierwsze butelki szampana, po czym stwierdził, że to w końcu statek Rafa i jego
zaręczyny. Rafowi nie pozostawało nic innego jak zamówić następną kolejkę.
Kiedy przyjęcie dobiegło końca, Raf szepnął Tarze, żeby później przemknęła do niego, ale Tara,
zamiast się kryć, życzyła dobrej Ashley i poszła prosto do kabiny Rafa.
Wreszcie byli sami.
- To niesamowite - powiedział Raf. - George projektuje wspaniałe kreacje, wyglądasz w tej sukni
zachwycająco, ale nie mogę się doczekać, kiedy ją z ciebie zdejmę.
Tara zaśmiała się, Raf szarpnął zbyt mocno, rozległ się odgłos świadczący, że suknia została naddarta
w którymś miejscu.
- Kupię ją - jęknął.
- Nie musisz, należy do mnie. - Zaczęła rozwiązywać mu krawat, potem rozpięła koszulę. Raf syknął,
bo drasnęła go w brzuch pierścionkiem.
- Niech to, może nie powinienem się upierać, żebyś go nosiła.
- Nie mogę go zdjąć.
- Nawet nie próbuj.
Uśmiech tygrysa 167
- To nie jęcz.
- Drasnęłaś mnie.
- Pocałuję i przestanie boleć.
- Tak, tak, całuj.
Roześmiała się i zaczęła go całować, a potem on ją całował. Powoli śmiechy i żarty przeszły w gorące
szepty kochanków.
Odezwał się telefon przy łóżku. Raf chwycił słuchawkę, zanim dzwonek zdążył obudzić Tarę, śpiącą z
pięknym uśmiechem na ustach.
- Słucham.
- Telefon ze Stanów, panie Tyler. Mam łączyć? Zamknął oczy. To na pewno Myrna.
- Tak, proszę.
- Raf, słyszysz mnie? - krzyczała.
- Słyszę cię bardzo dobrze - powiedział cicho.
- Przepraszam, że cię niepokoję. Nie spodziewałam się. Właśnie przeglądałam gazety!
Myrna próbowała mówić spokojnie, ale słyszał, że płacze.
- O co chodzi?
- Informacja na pierwszej stronie. „Milioner i playboy żeni się z Dziewczyną Galliarda".
- Cholera. Ci z prasy są szybcy.
- Raf, nie chcę się wtrącać w twoje sprawy, ale muszę zapytać. Czy ty... czy nie zapomniałeś o
Jimmym? Ta dziewczyna jest naszą jedyną nadzieją. Wiem, że nie dasz się zwieść, ale ona była z
nim... spotkała go... Będziesz go szukał... - Myrna nie mogła mówić dalej.
- Nie zapomniałem o Jimmym. Zaufaj mi, Myrno, proszę.
168 Heather Graham
- Ufam ci.
Powiedziała to bez przekonania, przynajmniej tak mu się wydawało. Westchnął cicho.
- Nie zadręczaj się.
- Dasz mi znać, jak tylko coś będziesz wiedział?
- Obiecuję.
- Przepraszam, Raf...
- Nie przepraszaj. Zaufaj mi - powtórzył.
- Dobrze. Czekam na wiadomości.
- Zadzwonię, jak tylko coś będę wiedział. Uważaj na siebie.
- Ty też uważaj na siebie. Nie zniosłabym, gdyby... coś ci się stało.
- Będę uważał.
Odłożył słuchawkę i ścisnął skronie palcami. Spojrzał na Tarę. Spała spokojnie z uśmiechem na
ustach. Z uśmiechem, który poruszyłby serce z kamienia.
Zamknął oczy. Kochał ją. Wierzył jej.
I nie mógł jej powiedzieć słowa. Nie mógł ryzykować, że zwróci się przeciwko niemu.
Nie mógł ryzykować. Myrna czekała. Gra toczyła się o Jimmy'ego. A jeśli Tara go okłamywała? Jeśli
okłamała Jimmy'ego? Jeśli uśmiechała się do brata tak samo, jak uśmiechała się do niego?
Nie...
Podszedł do bulaju, odchylił zasłonę. Wpływali do Caracas. Widział port, rysujące się w oddali
miasto, górę nad miastem. Caracas...
Czuł narastające napięcie. Wracali do przeszłości. Tara poruszyła się, otworzyła oczy i uśmiechnęła
się sennie.
Uśmiech tygrysa 169
- Jesteśmy na miejscu?
Podszedł do łóżka, położył się obok niej i wziął ją w ramiona.
- Wpływamy do portu - szepnął i pocałował ją w czoło, w policzek, potem w usta.
Dzień jeszcze się nie zaczął. Niech trwa świt, pomyślał.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Przeprowadzka ze statku do hotelu powinna właściwie trwać cały dzień, zważywszy, ile kufrów za-
jmowała najnowsza kolekcja Galliarda.
Wszystko jednak odbyło się gładko. Odprawa celna okazała się formalnością, na ulicach nie było
korków, w recepcji załatwiono ich w mig.
Ashley i Tara znowu zamieszkały razem, jak na statku.
Pokój bardzo przypominał ten sprzed dwóch lat, kiedy Tara przyjechała do Caracas z Tinem.
Ashley parsknęła śmiechem, kiedy wyszedł boy, który wnosił bagaże.
- Założymy się, że są tutaj drzwi do sąsiedniego apartamentu?
Tara uśmiechnęła się.
- Nie musimy się zakładać. Są. Raf dzwonił do hotelu jeszcze ze statku.
Uśmiech tygrysa 171
- Dlaczego nie zamieszkaliście razem?
- Przecież pracuję.
Ashley spochmurniała, podniosła się i podeszła do okna.
- Gdzie on teraz jest?
- Myślałam, że przeprowadzka zajmie nam cały dzień. Jego firma kupuje sporo złota w Wenezueli,
poza tym Raf ma salon także tutaj. Załatwia interesy i wróci dopiero późnym popołudniem.
- Aż do jutrzejszego pokazu jesteśmy wolne. Możemy oczywiście siedzieć w hotelu, tylko po co?
Taro, dobrze się czujesz?
- Dobrze.
- Nie denerwujesz się, że tu wróciłaś?
-
Ashley, zawsze lubiłam Wenezuelę. Ludzie są tu wspaniali. To przypadek, że tamto zdarzyło się
akurat tutaj.
- Boisz się?
- Czego?
- Że Tin może tu być.
- Nie czekałby na mnie dwa lata, ryzykując, że w każdej chwili mogą go aresztować. Nie boję się.
Poza tym nigdzie nie będę wychodziła sama.
- Myślisz, że będziemy bezpieczne, trzymając się razem?
- Jasne.
- Chciałabym pojechać do huty szkła. Ostatnio kupiłam w ich sklepie śliczne łabędzie. Może znajdę
tam coś do swojej kolekcji. Ojej... zapomniałam zupełnie... To właśnie tam...
- Huta niczemu nie zawiniła. Rzeczywiście, tam spotkałam się z Jimmym, ale to już przeszłość. Jeśli
172 Heather Graham
chcesz kupić coś ze szkła, zamówimy taksówkę i pojedziemy tam.
- Może nie powinnyśmy. Co będzie, jeśli Raf wróci i cię nie zastanie?
- Zostawię mu kartkę.
- Ale...
- Ashley, kocham go. Chcę z nim spędzić życie, ale kiedyś już miałam stróża. Gdybym miała Rafa
pytać na każdym kroku o pozwolenie, nie byłabym z nim. Nigdy już nie pozwolę sobą rządzić.
Gdybym przed laty była mądrzejsza, zrozumiałabym, że Tin nie ufa mi za grosz. Nie ufał nawet
samemu sobie, nie miał poczucia bezpieczeństwa, poza tym był kryminalistą, ale ja wtedy nie
wiedziałam tego, co wiem teraz. Zostawię kartkę Rafowi.
Ashley, zaskoczona gwałtownym wybuchem Tary, zasalutowała posłusznie.
- Tak jest, madame. Zamówię taksówkę. W chwilę później wsiadały do wozu.
Ashley wdała się w rozmowę z kierowcą. Próbowała coś mówić łamanym hiszpańskim, on
dobrotliwie poprawiał popełniane przez nią błędy. W pewnej chwili chwyciła Tarę za rękę.
- Ktoś za nami jedzie.
- Daj spokój, Ashley.
- Naprawdę. Ta taksówka ruszyła spod hotelu w ślad za naszą i ciągle za nami jedzie.
Tarze serce stanęło na moment. Rzeczywiście jechała za nimi jakaś taksówka. Ashley zapewne miała
rację: ktoś je śledził od momentu, gdy ruszyły spod hotelu.
Zatrzymali się na światłach i dopiero teraz Tarze
Uśmiech tygrysa 173
udało się dojrzeć, że w taksówce jadącej za nimi jest jeden pasażer, chyba starszy mężczyzna. Przez
przydymioną szybę nie udało się jej wypatrzyć nic więcej. Spojrzała na Ashley i wzruszyła
ramionami.
- Huta jest jedną z atrakcji turystycznych Caracas, po prostu ktoś tam się wybiera tak samo jak my.
Chce obejrzeć szkło, kupić pamiątki.
- Pewnie masz rację, ale na wszelki wypadek powiem naszemu kierowcy, żeby zgubił ogon.
- Ani się waż. - Kierowca i tak pędził ulicami o wiele za szybko jak na gust Tary. Wyjeżdżali już z
miasta i kierowali się w stronę góry dominującej nad Caracas.
Ashley westchnęła z rezygnacją.
- Nie to nie, ale nie miej do mnie pretensji, jeśli ta taks,ówka zaraz nas dogoni.
- Ash, gubienie ogona nic nie da, jeśli facet wybiera się do huty w celach turystycznych. Tak czy siak,
spotkamy go na miejscu.
Dziesięć minut później w oddali pojawiły się hale huty.
Ogarnął ją lęk. Nic się nie zmieniło. Ten sam piach, drzewa, ta sama ścieżka prowadząca na górę...
Tin zniknął między drzewami, Jimrhy również. Obaj przepadli bez śladu.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Ashley. Tara ocknęła się z zamyślenia i uśmiechnęła się
z przymusem. Przyjaciółka była wyraźnie zaniepokojona jej stanem.
Zapłaciły za kurs. Kierowca zapewnił je, że nie będą miały żadnych kłopotów z powrotem do miasta.
Rzeczywiście na parkingu stało kilka autokarów wycieczkowych i sporo taksówek.
174 Heather Graham
Pojawiła się taksówka, która jechała za nimi. Zwolniła, mijając je, po czym zaparkowała w pobliżu
autokarów.
- Co o tym myślisz? Zwolnił, kiedy nas zobaczył, potem pojechał dalej. - Tara spojrzała pytająco na
Ashley.
- Może jednak powinnyśmy wracać...
- Dookoła pełno ludzi, biały dzień. Nic nie może się nam stać.
- Chodźmy do sklepu. Albo do warsztatów.
- Poczekaj. Chcę zobaczyć, kto wysiądzie z tej taksówki.
- Nie wypatrzysz nic w tym tłumie. Zobacz, ile ludzi kręci się koło autokarów.
- Udawajmy, że na kogoś czekamy.
- Dobrze.
Stały, rozglądały się. Wokół mrowili się turyści.
- Jak długo chcesz czekać? - zniecierpliwiła się w końcu Ashley.
- Masz rację, to idiotyczne. Chodźmy do środka.
- W porządku. Wejdziemy i zaraz wracamy.
- Nie. Nie będę się zachowywać jak neurotyczka. Wejdziemy do hal, potem napijemy się czegoś, za-
jrzymy do sklepu i dopiero wrócimy do miasta.
- Taro, jeśli masz się źle czuć...
- Wszystko w porządku.
- Dobrze. W takim razie chodźmy.
W hali, gdzie podziwiały rzemieślników wydmuchujących ze szkła cudowne kształty, Tara zauważyła
starszego siwowłosego pana o nobliwym wyglądzie. Stał prawie naprzeciwko niej, po drugiej stronie
hali, za barierką odgradzającą turystów. Miała wrażenie, że gdzieś już go kiedyś widziała.
Uśmiech tygrysa
175
- Ashley, rozejrzyj się dyskretnie. Wydaje mi się, że to facet z taksówki. Widziałaś go już kiedyś?
Przyjaciółka nie próbowała nawet być dyskretna, tylko bezczelnie wpiła spojrzenie w siwego
mężczyznę, który szybko skrył się w tłumie.
- Zauważył, że mu się przyglądamy - inteligentnie rzekła Tara.
- Rozpoznałam go, Taro.
- Ja też. Widziałam go na statku. - Tak! W Curaęao. Czekała na Rafa, a on przeszedł koło niej.
- Z całą pewnością widziałam go wcześniej - stanowczo stwierdziła Ashley.
- Gdzie?
- W restauracji w Płazie. Jadł lunch z Rafem tego dnia, kiedy go poznałyśmy.
- Jego wujek, tak twierdził.
- Dlaczego miałby kłamać?
- A po co mu wujek na statku? I dlaczego ani razu nie pojawił się w jego towarzystwie? - Tara z zaciętą
miną ruszyła przed siebie.
- Co zamierzasz? - zdenerwowała się Ashley.
- Zapytam go wprost, kim jest i co tu robi.
- Tara, zaczekaj...
- Pospiesz się, bo nam zniknie.
- Idę, idę.
Z trudem przeciskały się przez tłum, wreszcie wydostały się z hali. W oddali dojrzały starszego pana.
Szedł szybko, wyraźnie się spieszył. Tara pognała za nim i przez nieuwagę wpadła na ognistego
Latynosa. Mocnymi ramionami uchronił ją przed upadkiem, a potem już nie zamierzał wypuścić.
Wyrwała mu się z trudem i pognała dalej.
176 Heather Graham
- Sir! Sir! - zaczęła wołać. - Przepraszam pana. Proszę zaczekać!
Biedak nie mógł udawać, że jej nie słyszy. Zatrzymał się z zakłopotaną miną.
- Sir, pan jest krewnym Rafa Tylera.
- Ehm...
- Był pan z nim w Płazie, na lunchu. Potem widziałam pana na statku. A teraz przyjechał pan tutaj za
nami.
Starszy pan skrzywił się z zażenowania, a potem uśmiechnął bezradnie.
- Nie byłem zbyt dyskretny, prawda? Tara zachmurzyła się.
- Nie rozumiem. Dlaczego nie pokazywał się pan z Rafem na statku? Jest pan przecież jego wujkiem,
tak?
- W pewnym sensie.
Dołączyła do nich zadyszana Ashley.
- Dzień dobry - odezwał się siwy pan.
- Jestem Ashley.
- Sam.
- Sam. To już coś - prychnęła Tara. - Może powiesz nam, o co chodzi.
Sam nie miał szansy odpowiedzieć.
- Tu jesteś, kochana - ucieszył się Latynos, z którym zderzyła się przy wyjściu z hali, i zamknął ją w
tak mocnym uścisku, że ledwie mogła oddychać. Nie była w stanie wykrztusić słowa.
- Tara!
Słyszała krzyk Ashley, widziała jak przez mgłę, że przyjaciółka rzuca się jej na pomoc, ale jak spod
ziemi wyrósł drugi młodzieniec i jednym ciosem obalił Ashley na ziemię.
Uśmiech tygrysa
177
Stary Sam też rzucił się Tarze na pomoc, ale napastnik najpierw kompletnie go zlekceważył, a potem
powalił podobnie- jak Ashley.
Tara otworzyła usta, krzyknęła, ale Latynos wzmocnił uścisk.
- Ktoś chce cię widzieć, maleńka. Jesteś warta mnóstwo pieniędzy.
Krzyknęła ponownie, próbowała się wyrwać, drapała, ale na próżno. Turyści przyglądali się biernie
całej scenie, coś szeptali między sobą. Zaczęło chyba do nich wreszcie docierać, że to raczej nie
gwałtowna sprzeczka kochanków.
Jednak nikt nie odważył się interweniować. Napastnik zawlókł ją do samochodu, który już czekał z
włączonym silnikiem.
Ogarnęła ją panika, bała się, że lada chwila straci świadomość i nigdy już się nie ocknie. Wszystko
wskazywało na to, że Tin jednak na nią czekał.
Nie! Nie była fatalistką i nie zamierzała stać się niczyją ofiarą. Dopóki może krzyczeć, dopóki
oddycha i rusza się, będzie walczyć. Zaczęła się szarpać, krzyczeć, narobiła takiego zamieszania, że
mężczyzna musiał zwolnić.
Widziała, że Ashley podniosła się z ziemi i też krzyczy, wzywa pomoc.
Na parking wjechał jakiś samochód i zatrzymał się z piskiem opon.
- Puść ją! Natychmiast! Głos Rafa...
Napastnik przycisnął ją mocniej do siebie i wtedy poczuła, że sięgają po nią czyjeś ręce, wyrywają z
uścisku Latynosa.
178 Heather Graham
Drugi bandyta, ten, który powalił Ashley, rzucił si na Rafa, otrzymał jednak potężny cios w splot
słonec ny. Raf znowu sięgnął po Tarę. Tym razem udało mu,' się wyrwać ją z ramion Latynosa.
Obydwoje upadli na ziemię.
Napastnicy wskoczyli do samochodu, rozległ się pisk opon, spod kół poleciał żwir i auto odjechało na
pełnym gazie.
Tara słyszała, jak Rafowi wali serce, zobaczyła jego brudną od pyłu twarz.
- Nic ci nie jest? - zapytał, dysząc ciężko. Pokręciła głową na znak, że wszystko w porządku. Podniósł
się i pomógł jej wstać. W tej samej chwili
znalazła się przy nich Ashley, moment później dołączył strapiony, pobladły Sam.
- Trzeba wezwać policję. Ashley, zostań z nią. Nie, lepiej nie. Pójdziemy wszyscy.
Dotarli do sklepu, gdzie Raf wyjaśnił po hiszpańsku, o co chodzi. Ekspedientka natychmiast podała
mu aparat. Raf wystukał numer policji, opisał samochód napastników i odłożył słuchawkę.
Spojrzał na Tarę. Była tak zszokowana, że ciągle nie mogła dobyć z siebie słowa. Wpatrywała się
tylko w złote oczy Rafa, widziała w nich troskę, miłość, wsparcie. Tego właśnie najbardziej
potrzebowała.
Raf pojawił się w najbardziej krytycznym momencie, uratował ją. Nie był wcale zdziwiony widokiem
Sama.
- Policja zaraz tu będzie. Będziesz mogła złożyć zeznania?
Ledwie zdążyła kiwnąć głową, usłyszała syreny policyjne.
Uśmiech tygrysa 179
Jeden z policjantów mówił po angielsku. Wyglądało na to, że zna Rafa, natomiast do Tary odnosił się
cokolwiek podejrzliwie.
Nie spotkała go podczas przesłuchań przed dwoma laty, ale musiał o niej słyszeć.
Opowiedziała mu, co się wydarzyło. Na widok jego sceptycznej miny włączyła się energicznie
Ashley, potwierdzając zeznania Tary. Również Sam zabrał głos, zwracając uwagę policjantowi, że
powinien delikatniej obchodzić się z poszkodowaną.
- Szukacie tego samochodu? - zapytał Raf.
- Owszem, szukamy. Zrobimy, cp w naszej mocy. Panno Hill, czy Tin Elliot rzeczywiście nie
próbował kontaktować się z panią od momentu swojego zniknięcia?
Tara trzęsła się ze strachu i z oburzenia. Wracały koszmary przeszłości.
- Nie próbował. Policjant pokiwał głową.
- Zawieziemy panią do hotelu. I proszę nie poruszać się po mieście.
- Nie będzie - oświadczył Raf stanowczym tonem. Wrócili do hotelu wozem policyjnym. W holu,
kiedy
pierwszy szok minął, Tara napadła na Rafa.
- Może nie obchodzi cię samopoczucie twojego wuja, ale mnie obchodzi. - Zwróciła się do Sama. -
Dobrze się pan czuje? Nie wiem, czemu Raf pana ukrywa, ale dziękuję za to, że próbował mnie pan
bronić. Narażał się pan dla mnie.
Sam spłonił się jak panienka.
- Nic mi nie jest. Trochę się tylko wybrudziłem. Wezmę prysznic i wszystko będzie w porządku. -
Zniknął, nie czekając na dalsze podziękowania.
180 Heather Graham
- Ktoś powinien odszukać George'a i powiedzie mu, co się stało - mruknęła Ashley i również zniknęł
jakby koniecznie chciała zostawić Rafa i Tarę samych
- Na pewno nic ci nie jest, Taro? - upewniał si Raf. - Może powinniśmy pojechać do szpitala?
- Nic mi nie jest - burknęła. Raf spojrzał na nią uważnie.
- Może porozmawiamy na górze?
- Myślę, że to nawet wskazane. W windzie nie zamienili słowa.
- Zamówić coś do picia? - zagadnął, kiedy znaleźli się w jego pokoju.
- Owszem, zamów - powiedziała lodowatym tonem, ale w środku cała się trzęsła. Tin był w Caracas!
Żył! Czyhał na nią! Miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg.
Nie wierzyła już Rafowi. W ogóle nie wiedziała, co myśleć, miała chaos w głowie.
Raf zamówił butelkę rumu i colę. Spojrzał pytająco na Tarę, ale nie raczyła wyrazić swoich życzeń co
do drinków.
- O co chodzi? Mów.
- Jeszcze pytasz!
- Owszem. Mów, o co chodzi.
- O to, że Sam był na statku. Dzisiaj pojechał za mną do huty. Był z tobą w restauracji tego dnia, kiedy
się poznaliśmy. Jeśli to rzeczywiście twój wujek, dlaczego się ukrywał?
- Wcale się nie ukrywał.
- Dałeś mi pierścionek zaręczynowy, ale nie raczyłeś przedstawić mnie swojemu krewnemu. To
nienormalne.
Uśmiech tygrysa 181
Raf stał bez ruchu, wpatrywał się w nią tymi swoimi tygrysimi oczami, nic nie mówił.
- Jest twoim krewnym czy nie?
- Jest... i nie jest. Pracował u mojego ojca, teraz pracuje u mnie. Zna mnie od urodzenia, więc
właściwie należy do rodziny.
Rozległo się pukanie do drzwi. Kelner przyniósł zamówiony rum i colę. Raf przygotował mocne
drinki. Mogą być najmocniejsze, pomyślała Tara, ale nie uda mu się mnie zmiękczyć.
- Nie sądzę, żeby Sam był w tej chwili najważniejszy - powiedział Raf. - Ktoś próbował cię porwać.
- Zauważyłam.
- Tak? To dobrze, że zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
- Raf, co się dzieje?
Nerwowo krążyli po pokoju. Tara przez chwilę miała wrażenie, że się rozpłacze. Najchętniej zapom-
niałaby o podejrzeniach i padła Rafowi w ramiona, wierząc, że obroni ją przed wszystkimi Tinami El-
liotami świata.
Wierząc, że sam nie jest kolejnym Tinem Elliotem.
- Taro, porosiłerą Sama, żeby zjadł ze mną lunch w Płazie, bo wiedziałem, że tam będziesz.
Słyszałem, jak mówiłaś taksówkarzowi, gdzie ma cię zawieźć. A w rejs popłynął ze mną z tych
samych powodów, z których pojechał dzisiaj za tobą. Żeby cię pilnować.
- I dlatego pojawiłeś się w hucie, bo Sam do ciebie zadzwonił i powiedział, że opuściłam hotel? -
zapytała z niedowierzaniem.
- Tak.
- Gdzie naprawdę byłeś?
182 Heather Graham
Raf zawahał się.
- Na policji. Chciałem się dowiedzieć, czy mają coś nowego o Tinie. Tak, do diabła! Sam miał
przykazane pilnować cię i donosić mi o każdym twoim ruchu.
- Dlaczego?
- Dlaczego? - W tym momencie Raf stracił panowanie nad sobą. - Ty idiotko, przecież to oczywiste!
- Nie wyzywaj mnie od idiotek!
- Wybrałyście się same na wycieczkę! Tara pokręciła głową.
- Pojechałyśmy do huty szkła, gdzie jest pełno turystów...
- I omal nie spotkałaś się ze swoim byłym kochankiem. Przeszkodziłem ci w rendez-vous?
W pokoju zaległa martwa cisza. Tara odstawiła szklankę z drinkiem i ruszyła ku drzwiom.
- Tara! - Raf chwycił ją za rękę, obrócił ku sobie i wziął w ramiona. - Przepraszam cię. Bardzo cię
przepraszam...
- Puść mnie!
- Nie, Taro. Wybacz. Sam jestem przerażony tym, co się stało. Tak bardzo cię kocham...
Coś w niej pękło. Jakby dopiero teraz dotarła do niej cała prawda. Była w Caracas. Tin był w Caracas.
Chciał ją dostać. Wróciły koszmarne wspomnienia przeszłości.
Ogarnęła ją panika. Zaczęła mówić coś bez związku i waliła Rafa pięściami w pierś.
Raf nic nie rozumiał. Wiedział tylko, że ją kocha i że bardzo się o nią boi. Bo bał się, że mogą ją
porwać, a on nie będzie w stanie nic zrobić, nie będzie go przy niej, żeby ją ochronić.
Bał się, że jest głupcem. Że tak naprawdę Tara nie
Uśmiech tygrysa 183
chce jego pomocy. Że oddał serce i duszę pięknej uwodzicielce, która zwiodła już Jimmy'ego...
- Taro, przestań. Kocham cię. - Chwycił ją na ręce i zaniósł na łóżko. Chciał ją pieścić, chciał dodać jej
otuchy. Wymazać przeszłość. - Taro!
Przestała okładać go pięściami. Miała puste oczy, była blada jak płótno.
Przeraził się jeszcze bardziej. Przyklęknął koło łóżka, zaczął ją głaskać po twarzy. Serce waliło mu jak
oszalałe. Lekarz. Powinien wezwać lekarza.
- Taro, już wszystko dobrze. Wróć do mnie, Taro. Nie dotknę cię. Boże, co się z tobą dzieje? Kocham
clę. Mów do mnie. Powiedz coś, Taro. Co z tobą?
Spojrzała wreszcie na niego i łzy popłynęły jej po policzkach.
- Och, Raf!
- Jestem przy tobie.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Głaskał ją po głowie i czekał, aż się wypłacze. Powoli, w nieskładnych,
urywanych słowach opowiedziała mu, co czuła tam, w hucie. Słuchał i wzbierała w nim furia. Zabiłby
Elliota, gdyby dostał go w swoje ręce, rozerwałby drania na kawałki.
%
Tara wreszcie się uspokoiła. Położył się obok niej i przytulił, nie przestając głaskać po głowie.
- Kocham cię, Taro. Nigdy cię nie skrzywdzę.
- Wiem. Przepraszam.
- Bóg mi świadkiem, że zabiłbym tego łotra.
- Nie jest tego wart. - Ukryła twarz na jego piersi. - On gdzieś tu jest. Wiem, że jest.
A gdzie jest Jimmy? Chciał wykrzyczeć na głos to pytanie, ale milczał. Tara nie zniosłaby kolejnego
szoku.
184 Heather Graham
Kochał ją, ufał jej, ale cień wątpliwości nadal istniał. Gdyby chodziło tylko o niego, gotów był
zaryzykować wszystko, choćby i własne życie.
Ale tu szło o Jimmy'ego.
Miał wrażenie, że bije głową w mur, ogarniało go poczucie bezradności. Ujął mokrą od łez twarz Tary
' w dłonie i zaczął całować. Pocałunki rozpaliły ich, zaczęli się kochać...
Kiedy się ściemniło, wzięli razem prysznic. Raf wyszedł pierwszy z łazienki, stanął przy oknie i zapa-
trzył się na nocne niebo i rozjarzone światłami miasto.
Powinien zawieźć Tarę na lotnisko, kupić bilety i wracać razem z nią do domu.
Nie mógł tego zrobić. Musiał szukać Jimmy'ego.
Poza tym musiał wyrównać rachunki z Tinem Elliotem.
Jedyne, co mógł uczynić, to nie odstępować ani na krok Tary.
I być czujnym.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Rano obudził Tarę dzwonek telefonu. Zanim zdążyła otworzyć oczy, Raf podniósł słuchawkę. Bardzo
dobrze, bo nie miała najmniejszej ochoty otwierać oczu.
Usłyszała, że wita się George'em. Trudno, jednak będzie musiała otworzyć oczy, bo Galliard z
pewnością chciał z nią rozmawiać. Przejęła słuchawkę.
- Dzień dobry, George.
Zwracał się dp niej ma petite. Tłumaczył, że nie dzwonił wieczorem, bo nie chciał przeszkadzać,
wiedział, że Tara musi odpocząć, dojść do siebie.
Mówił i mówił, gadał jak nakręcony, chyba przez pięć minut nie dał jej dojść do słowa. Bardzo się o
nią martwi. Może powinna wracać najbliższym samolotem do Stanów? Jak się czuje? Jeśli nie jest w
stanie wziąć udziału w pokazie, nie szkodzi, poradzą sobie bez niej.
186 Heather Graham
- Och, Taro, myślałem, że przyjazd tutaj to dobry pomysł. Ze w ten sposób zdołasz przekreślić prze-
szłość. Że spojrzysz na wszystko z dystansu... Rozumiesz, co mam na myśli? A tu coś takiego.
- George, nic mi się nie stało - zdołała wreszcie powiedzieć. - Czuję się dobrze i mogę wziąć udział w
pokazie.
- Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo, ma chćrie.
- Pomyśl, co może mi grozić w sali pełnej ludzi?
- Może ci ludzie nie działali na polecenie Tina. Może to jakiś niefortunny przypadek.
- Możliwe - zgodziła się Tara, chociaż ani przez sekundę nie wierzyła w takie tłumaczenie. Tin Elliot
czaił się gdzieś w pobliżu. Chciał ją porwać. Bóg raczy wiedzieć, jaki miał w tym cel. Nigdy jej nie
kochał. Tin w ogóle nie był zdolny do miłości.
- Może jednak powinnaś wracać do domu najbliższym samolotem.
Sama się nad tym zastanawiała. Raf też to sugerował.
Pokusa była wielka, ale wracając, popełniłaby błąd. Nie chciała uciekać, chciała, żeby Tin wpadł w
pułapkę. Ucieczka nic nie da. Jeśli Tin chce ją dostać, dostanie ją i w Nowym Jorku, w ogóle
wszędzie.
- Zostanę, George. Policja została zawiadomiona. Nie chcę wracać.
- Brawo! Trzeba skończyć, co zaczęliśmy, prawda?
- Tak.
- Zatem do zobaczenia. Wiem, że z Rafem Tylerem jesteś bezpieczna. - George rozłączył się.
Raf wyjął słuchawkę z dłoni Tary i odłożył na widełki.
Uśmiech tygrysa 187
Spojrzał na nią pytająco. Nerwowo podciągnęła kołdrę pod brodę.
- Radził mi, żebym wracała do Nowego Jorku.
- Czyli tak samo jak ja. Z drugiej strony uważam, że to zły pomysł. Przez resztę życia byś drżała ze
strachu, że Tin Elliot może znowu się pojawić.
- Nie chodzi tylko o Tina. - Zacisnęła dłonie na kołdrze. - Nikt mi nie wierzył, że Jimmy Saunders
naprawdę istnieje. Nie, nie powinnam tak mówić. George wierzył, dziewczyny też wierzyły. Ale nie
byłam wtedy z nimi tak zżyta jak teraz, Tin nie pozwalał mi się z nimi kontaktować. Czasami udawało
nam się zjeść razem lunch, pójść na zakupy. Nie zwierzałam się nikomu, że poznałam Jimmy'ego i że
tak szybko się z nim zaprzyjaźniłam. Potem mogło się wydawać, że go sobie wymyśliłam. - Podniosła
głowę. Raf siedział tyłem do niej na brzegu łóżka, napięty, nieruchomy. - Raf?
- Idę wziąć prysznic.
Wstał, wszedł do łazienki i po chwili pojawił się znowu w drzwiach, ze sztucznym uśmiechem na
twarzy.
- Dołączysz do mnie? - Musiał zobaczyć zdziwienie w jej oczach, bo podszedł i pocałował ją w czubek
nosa, potem w usta. - Dołączysz do mnie?
- Raf?
- Kocham cię. - Powiedział to z taką gwałtownością, niemal z pasją, że przestraszyła się. - Kocham
cię...
- Ja też cię kocham - szepnęła.
W tej samej chwili odezwał się telefon. Raf zaklął cicho i podniósł słuchawkę.
- Mary. Dzień dobry. Tak, czuje się zupełnie
188 Heather Graham
dobrze. Owszem, weźmie udział w pokazie. Zresztą sama z nią porozmawiaj. - Zasłonił słuchawkę
dłonią. - Zacznę bez ciebie - powiedział z udaną pretensją w głosie.
- Zaraz przyjdę - szepnęła Tara. Patrzyła za nim, jak znika w łazience, piękny, chodzący własnymi
drogami wielki kot. Miała szczęście, że ją pokochał. Inny mężczyzna odwróciłby się od niej w takiej
sytuacji, on trwał przy niej. Dopiero po chwili ocknęła się z zadumy. - Mary!
- Dobrze się czujesz?
- Dobrze. Nic mi nie jest. Dzięki, że pytasz.
- George mi mówił, ale chciałam to usłyszeć od ciebie osobiście.
- Rozumiem.
- Jest tam gdzieś Raf?
- Właśnie bierze prysznic. Dlaczego pytasz?
- Muszę z tobą porozmawiać, Taro. Nie chciałam, żeby słyszał.
- O co chodzi?
- To nie na telefon. Będziesz na pokazie?
- Tak.
- To nie uciekaj, jak się skończy. Muszę z tobą porozmawiać.
- O Rafie?
- Tak.
- Mary...
Ogarnęło ją straszne przeczucie. Kochała go. Szaleńczo, ślepo, bezrozumnie, lęk tego nie mógł
zmienić, ale poczuła gęsią skórkę na całym ciele, dłonie jej zwilgotniały.
To niemożliwe, żeby coś było nie tak...
Uśmiech tygrysa
189
- Mary - próbowała oddychać normalnie. - Czy mam powody do obaw?
- Powody do obaw? Och, nie. Nie musisz się obawiać Rafa. Nie, nie to miałam na myśli.
Niepotrzebnie cię wystraszyłam, przepraszam. Po prostu jest coś, o czym powinnaś wiedzieć, jeśli
jeszcze nie wiesz.
- Mary...
- Nie chcę rozmawiać przez telefon. Zobaczymy się na pokazie. - Mary rozłączyła się.
- Wspaniale - mruknęła Tara. - Świetny sposób. Zdenerwować mnie, a potem odwiesić słuchawkę.
Tego mi teraz trzeba.
Co Mary chciała jej powiedzieć? Niespokojnie spojrzała w kierunku łazienki. Słyszała szum wody, ale
w drzwiach pojawiła się głowa Rafa. Uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Idziesz? Pokręciła głową.
- Włożę szlafrok i przemknę się do swojego pokoju, mam tam wszystkie rzeczy.
Wyraz twarzy Rafa nie zmienił się ani na jotę. Nie potrafiła powiedzieć, co on myśli, co czuje. Czy jest
zaniepokojony, rozczarpwany, coś podejrzewa, czy też po prostu zaakceptował fakt, że Tara musi się
przygotować do pokazu?
- Nie wychodź z pokoju beze mnie - przestrzegł ją. Uśmiechnęła się.
- Nigdzie się nie ruszę.
Zniknął na powrót w łazience. Tara odrzuciła kołdrę, wyskoczyła z łóżka i szybko włożyła szlafrok
Rafa. Pilno jej było zobaczyć się z Ashley, może ona wiedziała, o co chodziło Mary.
190 Heather Graham
Przyjaciółki nie było w pokoju, ale w łazience unosiła się para. Ashley musiała przed chwilą wziąć
prysznic, ubrała się i zeszła na śniadanie.
Tara westchnęła. Jeśli Mary miała jej coś do powiedzenia, na pewno nie podzieliła się swoją wiedzą z
nikim innym. Potrafiła dotrzymać tajemnicy.
Była zaskoczona, kiedy Tara zapytała ją, czy powinna obawiać się Rafa. Zatem jej wiadomość nie
mogła być aż tak zła, żeby umierać z niepokoju.
Modliła się, by nie było to nic złego. Wolałaby umrzeć, niż dowiedzieć się, że została oszukana i
wykorzystana jak kiedyś.
Dwadzieścia minut później była gotowa. Gdy wróciła do pokoju Rafa, zastała go przed lustrem.
Krzywiąc się, wiązał krawat.
Wiedziona impulsem podeszła i pomogła mu zawiązać przyczyniający kłopotów krawat. Dłonie
drżały jej lekko. Powoli podniosła wzrok i spojrzała Rafowi w oczy.
- Co się stało? - zapytał. Uśmiechnęła się.
- Nic. I wszystko.
- Dlaczego uciekłaś do swojego pokoju? Wzruszyła ramionami, skupiając uwagę na krawacie.
- Bo jesteś zbyt kuszący, a to wielki dzień George'a i muszę się przygotować. Bo oddałabym teraz
wszystko za filiżankę kawy.
Widziała, że jej nie wierzy, ale nie powiedział słowa. Kiedy podszedł do drzwi, zauważyła, że
marynarka jakoś dziwnie się układa. Już miała go zatrzymać, poprawić niezgrabny fałd, kiedy
zorientowała się, że to kabura pistoletu.
Uśmiech tygrysa 191
Cała krew odpłynęła jej z twarzy.
- Taro, to konieczne. Muszę cię chronić. Bóg jeden wie, co ten człowiek zamierza. Nie potrafię
przewidzieć jego ruchów, ale zrobię wszystko, żeby nie dać mu najmniejszej szansy. Chodźmy.
Ujął ją pod łokieć i wyprowadził na korytarz. Zerknęła na niego. Jej obrońca. Czujny, gotów
natychmiast reagować w razie jakiegokolwiek zagrożenia.
W sali restauracyjnej ekipa skończyła już śniadanie, towarzystwo popijało kawę. Tara czuła, że nie
przełknie ani kęsa. Rzucała błagalne spojrzenia Mary, ale ta unikała jej wzroku. Raf wdał się w
rozmowę z George'em, wszyscy, a już szczególnie madame, zasypywali Tarę pytaniami, jak się czuje.
Tara miała ochotę krzyczeć, nie mogła znieść narastającego napięcia. Czego'właściwie się
spodziewała?
Na pewno nie tego,-że wypadki potoczą się tak szybko. Że już w kilka godzin po przyjeździe do
Caracas ktoś będzie usiłował ją uprowadzić.
George wstał od stolika, dając znak asystentom, że pora zabrać się do pracy. Pokaz miał się rozpocząć
za godzinę. Poprosił, żeby dziewczęta przeszły do garderoby, po czym zwrócił się do Rafa:
- Będziesz w pobliżu?
- Będę czuwał przy drzwiach, a w publiczność wmiesza się kilku policjantów po cywilnemu.
George skinął głową, podpisał rachunek i wszyscy zaczęli wstawać od stołu.
Kiedy modelki przeszły do garderoby, Tara znowu posłała Mary błagalne spojrzenie, ale ta tylko
pokręciła głową, dając do zrozumienia, że nie powie ani słowa, dopóki nie zostaną same.
192 Heather Graham
Tara zaczęła wkładać pierwszą suknię, w której miała się pokazać. Madame poprawiła jej fryzurę i
makijaż. Wszystkie gadały, jedna przez drugą. Tara brała, udział w konwersacji, ale nie miała pojęcia,
o czym mówi. Nie wiedziała, co bardziej ją rozprasza: świa* domość, że Tin na nią czyha, czy to, że
Mary wie coś o Rafie. Nie wiedziała, jak przetrwa pokaz. Bała się, że stanie na wybiegu i zacznie
krzyczeć na cały głos.
Ma się rozumieć, nie zrobiła nic takiego. Była profesjonalistką. Wychodziła w kolejnych kreacjach,
uśmiechała się, obracała, rozpinała żakiety, zarzucała szale na szyję, przystawała. Wszystko w
odpowiednim momencie, we właściwym rytmie.
Każda z modelek wychodziła dziesięć razy, w dziesięciu różnych kreacjach. Za każdym razem, kiedy
Tara wracała do garderoby, widziała stojącego w mroku Rafa. Czuwał nad jej bezpieczeństwem.
Pokaz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Modliła się, żeby wreszcie dobiegł końca. I dobiegł
końca, wszak wszystko się kiedyś kończy. George powiedział na zakończenie kilka słów swoją
przetykaną francuskimi zwrotami angielszczyzną, dodał kilka słów w łamanym hiszpańskim i potem
już tylko zwieńczenie, czyli burza frenetycznych oklasków.
Galliard był w swoim żywiole. Obiegli go widzowie, prawili komplementy, a on słuchał w ekstazie
pochwał i zachwytów.
Tarę niewiele to wszystko obchodziło.
W garderobie Mary szepnęła jej na ucho:
- Nie spiesz się. Porozmawiamy, jak reszta wyjdzie.
Tara pokiwała głową, ale rzecz nie była łatwa do
Uśmiech tygrysa 193
wykonania. Ashley, w trosce o przyjaciółkę, cały czas ją poganiała.
- Do diabła. Oczko mi poszło w rajstopach - skłamała. - Ashley, idź do Rafa, powiedz mu, żeby się nie
denerwował. Zaraz do was dołączę.
- Dobrze. Mary, zostaniesz z Tarą?
- Tak. Przyrzekam, że ani na chwilę nie spuszczę /, niej oka.
Ashley wyszła, Tara i Mary zostały same.
- Mów wreszcie, bo zwariuję - przynagliła koleżankę Tara.
- Może nie powinnam ci tego mówić, ale uważam, że masz prawo wiedzieć.
Tara zasępiła się.
- Coś podejrzewałaś od pewnego czasu, prawda? O co cfiodzi?
- Pamiętasz naszego kapitana?
- Oczywiście. Uroczy człowiek. Podobał ci się.
- Uroczy, uroczy, ale potrafi okrutnie zwieść człowieka. - Zwiedziony człowiek pokiwał smętnie
głową.
- Mary, błagam, mów wreszcie.
- Chciałam ci powiedzieć już wczoraj, ale pojechałyście z Ashley do tej huty, a potem, sama wiesz, nie
było już okazji.
- Mary...
- Kapitan się wygadał. Rozmawialiśmy sobie o Rafie, że to wspaniały facet, że taki ludzki i pieniądze
wcale nie przewróciły mu w głowie. Kapitan zgadzał się ze mną, bardzo lubi Rafa. Powiedziałam, że
cieszę się ze względu na ciebie, bo wcześniej miałaś bardzo złe doświadczenia. A on mi na to, że ta
historia sprzed dwóch lat to była prawdziwa tragedia dla Rafa, nie
194 Heather Graham
tylko dla ciebie. Miałam ochotę niemal rzucić się na niego, wydostać od niego natychmiast całą
prawdę, ale musiałam panować nad sobą, żeby nagle nie zamilkł w obawie, by za dużo nie
powiedzieć. No i usłyszałam całą historię.
- Jaką historię?
- Taro, pamiętasz Jimmy'ego Saundersa, prawda? - zapytała Mary nie najmądrzej.
- Jak mogłabym go zapomnieć!
- Otóż James Saunders to jego rodowe nazwisko. Teraz nazywa się James Tyler. Jimmy jest bratem
przyrodnim Rafa. Z tego co zrozumiałam, używał czasami rodowego nazwiska w pracy, kiedy nie
chciał ujawniać swoich związków z imperium Tylerów. Dlaczego tak robił, tego nie wiem, ale wiem,
że jest bratem Rafa.
Świat pociemniał, zaczął wirować. Tara ciężko opadła na krzesło. Była kompletnie odrętwiała.
- Szuka brata - powiedziała martwym głosem. -Odnalazł mnie, uwiódł... Liczył, że doprowadzę go do
Jimmy'ego.
- A więc nic ci nie powiedział - stwierdziła smutno Mary.
Tara pokręciła głową i ukryła twarz w dłoniach.
- Boże...
- Tak mi przykro, Taro...
- Niepotrzebnie. Dobrze, że mi powiedziałaś. Dziękuję, Mary.
- Taro, to nie musi nic znaczyć. Mógł dotrzeć do ciebie ze względu na Jimmy'ego, a potem naprawdę
zakochał się w tobie. Widzę przecież, jak na ciebie patrzy. Jeśli Tin rzeczywiście na ciebie czyha,
powin-
Uśmiech tygrysa
195
naś się cieszyć, że masz koło ciebie Rafa. On chce cię chronić, to oczywiste.
- Tak...
- Co zamierzasz zrobić?
Tara wzięła głęboki oddech, wyprostowała się. Odrętwienie minęło, ale w jego miejsce pojawił się
przejmujący, nie do zniesienia ból.
- Zamierzam porozmawiać sobie z panem Tylerem - oznajmiła stanowczym tonem.
- Taro...
- Sukinsyn.
- Proszę, daj mu szansę...
Pokręciła głową, łzy napłynęły jej do oczu.
- Nie. Raz już zostałam oszukana i długo trwało, zanim zrozumiałam, jak Tin mnie traktuje. To, co
zrobił Tyler, jest jeszcze gorsze.
- To prawda - mruknęła Mary. - Tin zagrażał ci tylko fizycznie, a Tylera kochasz.
Tara energicznie pokręciła głową.
- Pora skończyć tę miłość.
- Porozmawiaj z nim. Daj mu szansę. Och, Taro, może nie powinnam była nic mówić.
- Dobrze zrobiłaś, Mary. - Podniosła się. - Jeśli ktoś będzie proponował nam lunch czy drinka, pomóż
mi się wymówić. Muszę porozmawiać z Rafem. Natychmiast.
- A co potem?
- Potem nie chcę go widzieć na oczy.
- Taro, pamiętaj, że tu, w Caracas, jesteś wystawiona na niebezpieczeństwo. To nie takie proste, jak ci
się wydaje. Nie możesz ot tak, po prostu wrócić do domu i o wszystkim zapomnieć. Tin żyje i zrobi co
196 Heather Graham
w jego mocy, żeby cię odnaleźć, gdziekolwiek będziesz. Nie spocznie, dopóki cię nie dopadnie.
- Nie wiem, co robić - szepnęła Tara zgnębionym głosem. - Wiem tylko, że muszę rozmówić się z
Rafem. Pomóż mi, Mary.
- Pomogę ci, ale proszę, wysłuchaj go, Taro. Nie chciała dyskutować z Mary. Była zbyt zraniona.
Ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że Raf zataił przed nią prawdę, że ją oszukał, wykorzystał. Chciała
jak najszybciej położyć kres sprawie. Nie cierpieć. Przede wszystkim nie cierpieć. Jakby można było
zapomnieć o cierpieniu... Odrzuciła włosy do tyłu.
- Chodźmy.
George rzeczywiście upierał się, żeby cała ekipa zjadła wspólny lunch. Martwił się o Tarę.
Usiłowała zachować spokój, co nie było łatwe. Kiedy Raf jej dotknął, miała ochotę krzyczeć, okładać
go pięściami, rozszlochać się w głos.
Uśmiechnęła się.
- Zrezygnuję chyba z lunchu, George. Jestem wyczerpana.
Raf posłał jej zdziwione spojrzenie, ale nic nie powiedział.
- Zostaniesz z nią? - zapytał go George.
- Tak, oczywiście.
Tara nie przestawała się uśmiechać. Pożegnała się z ekipą i pojechała z Rafem na górę.
- Co się stało? - zapytał, kiedy znaleźli się w jego pokoju.
Ciągle z uśmiechem na ustach przysiadła na brzegu łóżka i wskazała miejsce obok.
- Chodź tutaj.
Uśmiech tygrysa 197
Uniósł lekko brwi, ale podszedł bez sprzeciwu, ujął jej dłoń i pocałował.
- Jestem zdumiona.
- Czym? - zapytał.
Tara nadal się uśmiechała.
- Że spotkaliśmy się w muzeum. Że od razu zwróciłeś na mnie uwagę. Że się we mnie zakochałeś. Że
jesteś ze mną, choć Tin na mnie poluje.
Nie odpowiedział.
Wyciągnął się na łóżku i przyciągnął ją do siebie.
- Miłość jest zdumiewająca - odezwał się po dłuższej chwili.
- Tak, szczególnie gdy spada na człowieka tak nieoczekiwanie.
Po raz ostatni przesunęła dłonią po jego twarzy. Po raz ostatni uśmiechnęła się do niego. Położyła rękę
na jego piersi. Usłyszała, jak wciąga gwałtownie powietrze. Wiedziała, że jej pragnie.
Tu nić kłamał. Naprawdę jej pragnął. Pożądał.
Tak jak ona pragnęła i pożądała jego...
- Taro...
- Nie mogłeś mi się oprzeć, prawda? - szepnęła miękko.
- Na Boga, tak.
- To naprawdę jest... miłość?
- Tak. Wiesz, jak cię kocham. Odepchnęła go od siebie gwałtownie.
- Ty śmierdzący oszuście. Szukasz swojego brata. W jego oczach odmalowało się zdumienie, a zaraz
potem pojawił się w nich zimny, metaliczny błysk.
Tara miała już absolutną pewność, że Mary mówiła prawdę.
198 Heather Graham
- Taro, nie rozumiesz...
- Doskonale rozumiem. I nie chcę więcej widzieć cię na oczy. Nigdy.
Chciała się podnieść, ale przygniótł ją do łóżka z taką siłą, że nie mogła wykonać żadnego ruchu.
- Niech cię diabli...
- To było urocze. Igrać z kimś, a potem zadać ostateczny cios. Tylko że to nie takie proste.
- Przestań! - Była w pułapce. Ogarnęła ją panika. - Raf, wiesz jak reaguję na...
- Kobiece sztuczki, co? Nie dam się nabrać, Taro. Doskonale wiesz, że nie zrobię ci krzywdy.
Zamknęła oczy. Uspokoiła się. Tak, Raf miał rację. W głębi duszy wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy.
Nie bała się, że użyje przeciw niej siły. To było coś innego. Nienawidziła go. Powinna go nienawidzić.
I nie potrafiła. Miała ochotę dotknąć jego policzka. Poczuć dobrze znany żar pożądania. Bo ono ciągle
istniało między nimi, łączyło ich.
- To wszystko kłamstwo, Raf. Chcę stąd wyjść. Nie widzieć cię nigdy więcej. Nie dotykaj mnie.
Kłamała, ale Raf musi jej uwierzyć. Jeśli nie uwierzy, gotowa się załamać, wybuchnąć płaczem.
Zarzucić mu ręce na szyję, czekać na pocieszenie, na ukojenie. Kochać się z nim...
Gdyby można było wymazać przeszłość...
Ale przeszłości nie da się wymazać.
- Puść mnie, Raf.
- Najpierw musisz mnie wysłuchać.
- Nie chcę cię słuchać.
- Musisz! Otwórz oczy. Spójrz na mnie, Taro. Otworzyła oczy.
Uśmiech tygrysa
199
- Tak, to prawda. Odszukałem cię ze względu na Jimmy'ego. To mój brat...
- Przyrodni, jak rozumiem - sprostowała drewnianym głosem.
- Brat. Razem się wychowywaliśmy. Boże, co to za różnica? Kocham go. Muszę go odnaleźć. Pragnę
tego. Jego matka umiera z niepewności. Czy to taka zbrodnia, że go szukam?
- Wykorzystałeś mnie. Okłamałeś. Nie wiem, co naprawdę czujesz, co myślisz.
- Właśnie próbuję ci powiedzieć. Kocham cię, Taro. Zakochałem się w tobie pierwszej nocy, którą
spędziliśmy razem. Nawet wcześniej, już w muzeum. Wybacz mi. Postąpiłem źle, bardzo źle, ale nie
mogłem ci pąwiedzieć, bo tu nie chodziło tylko o mnie. Jego matka jest zdesperowana. Ja sam
odchodzę od zmysłów. Gdybyś odwróciła się ode mnie, straciłbym jedyną szansę. Nie mogę zawieść
Myrny. Ona na mnie liczy. Jestem jej to winien. Jestem to winien bratu. Nie mogłem ryzykować.
Potrafisz to zrozumieć? Proszę, Taro. Do diabła, dlaczego nie możesz uwierzysz, że naprawdę cię
kocham?
Patrzyła na niego b^ez słowa i czuła, że lada chwila się rozszlocha.
- Wysłuchałam cię, teraz mnie puść.
Nie zareagował. Odepchnęła go z całej siły.
- Taro...
- Zostaw mnie. Po prostu zostaw. - Podniosła się z łóżka.
- Musisz mi uwierzyć.
Raf też wstał, zrobił krok w jej kierunku. Z gardła Tary dobył się zdławiony szloch. Odwróciła się
200 Heather Graham
i wybiegła, zatrzaskując za sobą drzwi łączące oba pokoje. - Taro!
Szlochając, przekręciła klucz w zamku.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Taro!
Zza drzwi dobiegał jego głos, naglący, ochrypły.
- Na Boga, Taro, wysłuchaj mnie. Nie miałem wyboru. Gdybym powiedział ci prawdę, nie
wysłuchałabyś mnie. Myrna, matka Jimmy'ego, próbowała do ciebie dotrzeć dwa lata temu, zaraz po
tamtych wypadkach, ale zniknęłaś. Gall^ird nie chciał zdradzić, gdzie jesteś. Kocham cię, Taro.
Chciałem ci powiedzieć, wytłumaczyć, ale zrozum, że tu nie chodziło tylko o mnie. Wierzyłem ci, ale
nikt nie wiedział, co dzieje się z Tinem Elliotem. Początkowo nie miałem pewności, czy nie masz z
nim kontaktu.
Uderzył z całych sił pięścią w drzwi.
- Tara!
Znowu ogarnęło ją odrętwienie. Martwa istota pozbawiona woli i energii.
202 Heather Graham
- Nie rób tego, Taro. Tin jest gdzieś w pobliżu. Będę ci potrzebny. Ja... - przerwał. Tara usłyszała
dzwonek telefonu i głośne przekleństwo.
Wrócił po chwili. Wiedziała, że znowu jest przy drzwiach, zanim się odezwał.
- Otwórz i chodź ze mną. Dzwonili z policji. Mają chyba tego człowieka, który wczoraj usiłował cię
porwać.
Tara zacisnęła żeby. Nie była w stanie się ruszyć. Ledwie trzymała się na nogach. Kiedy się odezwała,
z trudem rozpoznała własny głos.
- Ty też go rozpoznasz. Jedź sam. Świetnie sobie poradzisz. Masz swoje sposoby.
- Taro, trzeba go zidentyfikować.
- Jedź sam.
Miała wrażenie, że słyszy jego ciężki oddech. Niemal widziała pełną napięcia twarz Rafa.
- Sam i hotelowy detektyw będą cię pilnowali. Nie otwieraj nikomu.
Nie odpowiedziała. Zmęczona oparła głowę o drzwi.
- Taro!
- Nie mam zamiaru nikogo wpuszczać.
- Jak wrócę, chciałbym się z tobą zobaczyć. Mam nadzieję, że mnie wpuścisz.
Gdy usłyszała oddalające się kroki, łzy napłynęły jej do oczu.
Nie wiedziała, jak długo tak stała z głową opartą o drzwi. W końcu powlokła się do łóżka i położyła.
Czuła kompletny chaos w głowie.
Musiała się zdrzemnąć, bo obudziło ją pukanie. Zrazu pełne wahania, nieśmiałe, potem coraz bardziej
natarczywe.
Uśmiech tygrysa
203
Podniosła się i podeszła ostrożnie do drzwi.
- Sam? - zapytała cicho.
- Nie, nie. Pokojówka, sefiora Hill. Muszę wejść.
Tara zmarszczyła czoło. Kobiecy głos. Chyba rzeczywiście pokojówka, ale wolała się upewnić.
Chciała przejść do pokoju Rafa i stamtąd spojrzeć, kto stoi pod Jej drzwiami, ale przejście łączące
pokoje było zamknięte z drugiej strony.
Gdzie jest Sam? Wróciła do drzwi.
- Nie potrzebuję pokojówki. Nie musi pani sprzątać w moim pokoju.
Usłyszała jakieś szepty, a potem głos, który natychmiast rozpoznała:
- Taro, to ja, Jimmy Saunders.
- Jimmy! - Czyżby się myliła? Nie, to na pewno jego głos.
- Taro, nie mogę stać na korytarzu.
Chwilę mocowała się z zamkiem, w końcu udało się jej otworzyć drzwi. W pierwszej chwili przeraziła
się. Mogła się przecież pomylić. Był w hotelowym uniformie, miał ciemniejsze włosy niż dwa lata
temu i nosił wąsy. Obok niego stała piękna dziewczyna w fartuszku pokojówki.
- Jimmy?
Cofnęła się i Jimmy ze śmiechem wszedł do pokoju.
- To ja. Ja. - Oderwał wąsy, krzywiąc się przy tym z bólu, potem uściskał serdecznie Tarę i starannie
zamknął drzwi.
- Gdzieś ty się podziewał? Co się z tobą działo? - Uderzyła go lekko w ramię. - Powinnam cię udusić.
Nikt nie chciał uwierzyć w twoje istnienie. Dlaczego
204 Heather Graham
nie zgłosiłeś się na policję? Dlaczego... Do diabła, co s
5
właściwie wydarzyło tamtej nocy?
- Cii - uspokoił ją Jimmy i pchnął lekko towa-1 rzyszącą mu dziewczynę, by postąpiła do przoduj
- To Tania. Kiedy skończyła się strzelanina, jakimś! cudem wylądowałem na progu jej domu. TaroJ o
mały włos nie umarłem. Nigdy nie zostawiłbym| cię rozmyślnie, ale byłem na wpół przytomny. Nie
wiedziałem, co się ze mną dzieje. Tania była przerażona. Wiedziała tylko, że stało się coś złego, że
wplątałem się w aferę. Pielęgnowała mnie. Uratowała mi życie. - Uśmiechnął się serdecznie do dziew-
czyny.
Tania nie rozumiała ani słowa po angielsku, ale musiała wyczuć, o czym Jimmy mówi, bo
zaczerwieniła się i odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
Tara też się uśmiechnęła, a potem pokręciła głową.
- Skąd się tutaj wziąłeś? W tym stroju? Dlaczego nie dawałeś znaku życia? Dlaczego...
- Siadaj. I nie krzycz tak. Tutaj ściany mają uszy. Zrobiła sceptyczną minę, ale usiadła posłusznie.
Jimmy zaczął chodzić niespokojnie po pokoju, wreszcie podjął swoją opowieść:
- Zacząłem tu nowe życie, Taro. - Zaśmiał się.
- Nauczyłem się dmuchać szkło, ale to na marginesie. Jakieś trzy tygodnie temu przeczytałem w
gazetach, że Galliard przygotowuje nowy pokaz w Caracas. Zobaczyłem twoje zdjęcie i
przypomniałem sobie wszystko.
- Dlaczego nie dawałeś znaku życia? Nie odezwałeś się do nikogo?
- Muszę się trochę cofnąć w czasie. Moja rodzina zajmuje się biznesem armatorskim i handlem
szlachet-
Uśmiech tygrysa
205
nymi kamieniami. Z czasem zainteresowaliśmy się starożytnościami, cennymi reliktami dawnych
cywilizacji. Finansowaliśmy różne zakupy muzealne, ekspedycje archeologiczne, tego typu rzeczy. W
każdym razie znalazłem się w Meksyku na zaproszenie rządu. Przyjechałem z ekipą, która prowadziła
wykopaliska na terenie dawnego miasta Majów. Znaleźliśmy wspaniałe obiekty.
- Maskę! - zawołała Tara.
- Między innymi. Pewnej nocy z naszego obozu ktoś ukradł część wykopalisk. Po prostu zniknęły bez
śladu. Zakładaliśmy, że zostały ukryte gdzieś w Ameryce Południowej, a potem zostaną sprzedane do
jakiejś prywatnej kolekcji. Trop prowadził do Tina Elliota. Przyjechałem za nim do Wenezueli,
śledziłem go, odkryłem, gdzie ukrył skradzione obiekty, i zabrałem maskę jako dowód jego winy.
Chciałem zgłosić się na policję, ale spotkałem ciebie. I zacząłem bać się o twoje bezpieczeństwo.
Czekałem, ty zadzwoniłaś... Resztę już znasz. Dzisiaj przekradłem się tutaj w przebraniu, bo nie chcę,
żeby Elliot zorientował się, że nawiązałem z tobą kontakt. Wiem, że on tu gdzieś jest. Zależy mu na
tobie i na masce.
- Nie mogę uwierzyć - mruknęła Tara. - Dlaczego czekał dwa lata, żeby...
- Taro, ta maska jest zrobiona ze złota. Wysadzana brylantami, rubinami, szmaragdami i szafirami.
Nawet na czarnym rynku jej wartość sięga kilku milionów dolarów.
- Ale Tin ma pieniądze.
- Widać uważa, że nie dość. Taro, tym razem musi
206 Heather Graham
zostać ujęty, bo znowu kogoś skrzywdzi. Dlatego* muszę być ostrożny. Ze względu na twoje
bezpieczeństwo i na bezpieczeństwo Tani.
Patrzyła na Jimmy'ego z niedowierzaniem. Była taka szczęśliwa, że go widzi. Miała ochotę
wycałować go i wyściskać za wszystkie czasy, ale bała się, że Tania może źle zrozumieć taką
wylewność.
Nagle się ocknęła. Uświadomiła sobie, że Jimmy nie wie, że Raf jest w Caracas.
Uśmiechnęła się.
- Może uda się do niego dotrzeć. Twój brat jest w tej chwili na policji. Pojechał zidentyfikować czło-
wieka, który wczoraj usiłował mnie porwać, zapewne na polecenie Tina.
- Raf jest tutaj?
Jimmy rozpromienił się. Był zdumiony i szczęśliwy.
- Tak, jest tutaj. To znaczy niedokładnie tutaj. Na posterunku policji.
- To wy się znacie?
Tara uśmiechnęła się gorzko.
- Niezbyt dokładnie czytasz gazety. Byliśmy nawet zaręczeni.
- Byliście?
- To długa historia. Już skończona. Skoro się odnalazłeś!
Jimmy zasępił się.
- Ktoś cię zaatakował. Nie wierzę, że Raf zostawił cię samą po czymś takim.
- Przecież nie jestem sama. Na korytarzu jest Sam. I detektyw.
Jimmy pokręcił głową, wymienił spojrzenia z Tanią i znowu pokręcił głową.
Uśmiech tygrysa 207
- Nie ma nikogo. Znam starego Sama od dziecka, poznałbym go.
- Może...
- Żadnych może - gwałtownie przerwał jej Jimmy.
- Jedziemy natychmiast na policję. - Zwrócił się do Tani i powiedział kilka słów po hiszpańsku, potem
znów wrócił na angielski: - Tania zadzwoni na policję. Przyślą po nas wóz.
W tej samej chwili rozległ się dźwięk telefonu.
- To na pewno Raf. - Tara chwyciła słuchawkę.
- Witaj, Taro. Stęskniłaś się za mną? To nie był Raf.
- Nie odkładaj słuchawki, Taro. Porozmawiaj ze mną, skarbie. Będziesz gorzko żałowała, jeśli nie
zechcesz rozmawiać.
Długo nie mogła dobyć głosu.
- Czego chcesz, Tin? - wykrztusiła wreszcie. Wymówiła z naciskiem jego imię i spojrzała na
Jimmy'ego. Kiedy przyskoczył do telefonu, uniosła dłoń, powstrzymując go.
- Dwóch rzeczy, skarbie. Chcę ciebie i chcę maskę. Na razie. Widziałem cię. Stary George
przygotował ładny pokaz.
A więc obserwował ją cały czas...
- Aresztują cię, Tin. Trafisz do więzienia na wiele lat. Może nawet zostaniesz oskarżony o
morderstwo. Tamtej nocy zginęła twoja przyjaciółka.
- To był nieszczęśliwy wypadek. Zrządzenie losu
- wyjaśnił beztrosko. - Nikt mnie nie dostanie. A ty teraz zejdziesz grzecznie do holu. Będzie tam
czekał na ciebie pewien człowiek, który serdecznie się z tobą przywita, jak z przyjaciółką, której nie
widział od lat.
208 Heather Graham
- Oszalałeś. Odkładam słuchawkę i natychmiast dzwonię na policję.
- Nigdzie nie zadzwonisz. Zejdziecie w trójkę na dół: ty, Saunders i jego przyjaciółeczka.
A więc wiedział także o Jimmym!
- Postradałeś zmysły. Nie zmusisz mnie, żebym zeszła na dół. Jesteś kryminalistą. Należałoby cię
zastrzelić, zlikwidować. Ale to już nie mój problem. Nie zobaczysz mnie.
- Mylisz się. Jesteś bardzo pilnie strzeżona, wobec tego musiałem zmienić plany. Twoja śliczna ruda
przyjaciółka właśnie siedzi obok mnie. Jest bardzo ładna i bardzo młoda. Jeśli nie zastosujesz się do
moich poleceń, będę musiał ją zabić. Ashley umrze i ty będziesz odpowiedzialna za jej śmierć,
skarbie.
Blada jak płótno Tara usiadła na podłodze.
- Trafiłem cię, prawda? Dała się podejść jak owieczka. To było proste. Trochę trudniej poszło ze
starym i z detektywem.
- Nie wierze, że masz Ashley - szepnęła Tara.
- Chcesz z nią porozmawiać? - Zanim Tara zdążyła odpowiedzieć, Ashley już była przy telefonie.
Słychać było, że jest wystraszona, ale trzymała się dzielnie.
- Tara, nie słuchaj go. Zawiadom natychmiast policję. On...
Usłyszała zdławiony krzyk Ashley i słuchawkę na powrót przejął Tin.
- Nie waż się dzwonić na policję, Taro. Jeśli ich tu ściągniesz, zastrzelę ją. Żadnych sztuczek. Róbcie,
co każę. Zejdźcie teraz grzecznie na dół. Czekam na ciebie, maleńka.
Uśmiech tygrysa 209
Jimmy próbował wyrwać jej słuchawkę, ale Tara pokręciła gwałtownie głową, zasłaniając mikrofon.
- On ma Ashley. Słyszałam ją... Krzyczała. Mówi, że Ją zabije, jeśli nie pojedziemy do niego.
Pomimo protestów Tary, Jimmy zdołał odebrać jej słuchawkę.
- Elliot, ty idioto, mój brat jest w Caracas. Zrobi wszystko, żeby odnaleźć Tarę.
Tara nie słyszała odpowiedzi Tina, ale musiała być krótka i stanowcza, bo Jimmy przez chwilę
wpatrywał się w głuchy aparat.
- Co powiedział?
- Wygląda na to, że zamierza targować się z Rafem. Uwolni nas, jeśli dostanie maskę.
- Przecież Raf nie ma maski.
- Ja ją mam. Jest ukryta w domu Tani. Lepiej chodźmy. Nie mamy wyjścia.
Tara podniosła się.
- Musi być jakieś wyjście.
- Możemy spróbować jednego - powiedział Jimmy. - Zostawimy Rafowi wiadomość. W twojej
torebce. Na wypadek, gdyby ktoś przeszukiwał pokój po naszym wyjściu. Może njie zajrzą do torebki,
a idę o zakład, że Raf do niej zajrzy.
- Może jednak zadzwonimy...
- Nie ryzykowałbym. Telefon może być na podsłuchu. Szybko, daj mi jakąś kartkę i pióro.
- Co napiszesz?
- Domyślam się, gdzie nas zawiozą. Prawdopodobnie tam, skąd zabrałem maskę.
Jimmy napisał pospiesznie kilka zdań i schował list do torebki Tary.
210 Heather Graham
- Chodźmy - powiedział.
W milczeniu zjechali windą. Na widok Tary jakiś wysoki Latynos szeroko otworzył ramiona.
- Jesteś wreszcie. Uściskaj starego amigo.
Tara z zaciśniętymi zębami poddała się wylewnemu powitaniu, po czym „amigo" uścisnął kordialnie
dłonie Tani i Jimmy'ego.
Wyszli na zewnątrz. Na podjeździe czekała już czarna limuzyna. Latynos wcisnął napiwek szwajcaro-
wi, objął Tarę i doprowadził do samochodu. Pchnął ją na tylne siedzenie, obok niej w sekundę później
znaleźli się Tania i Jimmy.
Poczuła, że czyjaś dłoń zaciska się na jej nadgarstku.
Tin.
Przez długą chwilę wpatrywała się w niego bez słowa. Nie zmienił się prawie wcale. Nadal był w
dobrej kondycji. Te same jasne włosy, błękitne oczy. Ta sama typowa amerykańska twarz
sympatycznego chłopca z naprzeciwka.
Ale Tara wiedziała, że pod sympatyczną fizjonomią kryje się bezwzględne okrucieństwo i
nienasycona chciwość.
Uśmiechnął się do niej. Próbowała wyrwać rękę z jego uścisku, a on cały czas się uśmiechał.
- Stęskniłem się za tobą, Taro.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego zimnym wzrokiem i milczała, próbując walczyć z
obezwładniającym strachem.
- Zostaw ją, Elliot - odezwał się Jimmy. - To ja mam maskę, nie ona.
- Wiem, ale my mamy z Tarą stare rachunki do wyrównania.
Uśmiech tygrysa
211
- Gdzie jest Ashley?
- Wkrótce ją zobaczysz. Spokojnie, skarbie. Przygotuj się na małą przejażdżkę.
Zacisnął mocniej palce na jej dłoni. Gdy wyczuł pierścionek, przyjrzał mu uważnie.
- Zamierzasz wyjść za niego?
- Zamierzam wyjść za niego - odparła Tara bez wahania.
- Zdejmij ten pierścionek.
- Nie mogę. Nie schodzi z palca. Tin uśmiechnął się znowu.
- Postaram się, żeby zszedł.
Tara najchętniej rozorałaby mu paznokciami tę uśmiechniętą twarz. Musiała panować nad sobą. Mu-
siała pamiętać o Ashley.
Spojrzała na Tanię i Jimmy'ego. Siedzieli w milczeniu, trzymając się za ręce.
Limuzyna miała ciemne szyby. Tara nie miała pojęcia, dokąd zmierzają, wiedziała tylko, że jadą
górską drogą, że powoli zmierzcha i wkrótce zapadnie noc.
- Odpręż się, skarbie - powiedział Tin, obejmując ją ramieniem. - Naprawdę nie masz się czym
martwić. Przynajmniej na rązie.
Zamknęła oczy i modliła się, żeby dojechali wreszcie na miejsce, żeby nie musiała siedzieć tuż obok
niego i czuć jego obecności tak blisko.
- Jeszcze dziesięć minut i będziemy w domu - obiecał Tin takim tonem, jakby zwracał się do
serdecznych przyjaciół. - W domu, Taro. Przytulnym i luksusowym domu.
Nie zareagowała. Tin zaśmiał się i był to śmiech okropny, nie do zniesienia, jak zgrzyt żelaza na szkle.
212 Heather Graham
Raf wrócił do hotelu zawiedziony. Żaden z mężczyzn, których mu okazano, ani trochę nie
przypominał Latynosa, który usiłował porwać Tarę.
Wizyta na posterunku nie była jednak całkowitym fiaskiem, bo spotkał się z porucznikiem Costellem,
jedynym człowiekiem, który wysłuchał go z uwagą, kiedy Raf przed dwu laty pojawił się w Caracas,
poszukując Jimmy'ego.
Zanim Raf się zorientował, że Jimmy zaginął bez wieści, od fatalnego incydentu w górach upłynęło
kilkanaście dni. Costello był zdumiony, bo też nie wierzył w istnienie Saundersa, i dopiero spotkanie z
Rafem przekonało go, że Tara mówiła prawdę. W ogóle okazał się przyzwoitym człowiekiem i
dobrym policjantem. W każdym razie po wczorajszym zajściu w hucie nie miał żadnych wątpliwości,
że Tin Elliot żyje i przebywa na terenie Wenezueli. Zapewnił Rafa, że wprawdzie może to potrwać, ale
Elliot zostanie ujęty.
Raf zorientował się, że coś jest nie tak, kiedy tylko wysiadł z windy i nie zobaczył na korytarzu ani
Sama, ani hotelowego detektywa. Wiedział, że żaden z nich dobrowolnie nie zszedłby ze stanowiska.
Szybko wszedł do swojego pokoju. Na pierwszy rzut oka niczego nie brakowało. Podbiegł do łą-
czących pokoje drzwi. Były zamknięte na klucz od jego strony, a doskonale pamiętał, że ich nie za-
mykał.
Wpadł do pokoju Tary. Nie było jej, nie było też Ashley. Ład, porządek. Żadnych śladów
szamotaniny, walki.
Usiłował zachować spokój, myśleć logicznie. Już
Uśmiech tygrysa
213
miał zadzwonić na policję, ale nie zdążył podnieść słuchawki, bo rozdzwonił się telefon w jego
pokoju.
- Raf Tyler? - rozległo się pytanie z drugiej strony.
- Tak. Kto mówi?
- Słuchaj uważnie. Mam tu kilka osób, na których może ci zależeć. Twojego brata...
- Mojego brata! - A więc Jimmy żyje. Raf nie dopuszczał do siebie myśli, że może być inaczej,
niemniej...
Gdzie on się podziewał? Dlaczego przez dwa lata nie dał znaku życia? Nie zadzwonił, nie napisał?
Czy nie rozumiał, że jego bliscy umierają z niepokoju? Dlaczego, na Boga...
W słuchawce rozległ się chichot.
- Tak, mam twojego braciszka. To jest przyrodniego braciszka, ściśle mówiąc. Doprawdy niezwykła
okoliczność. Szukałem go przez dwa lata. Przepadł. Teraz już wiem, jak to było. Trafiłem go,
myślałem, że na dobre, ale nie. Przeżył, tyle że stracił pamięć. Tutejsza dziewczyna wzięła go pod
swoje skrzydła. Dopiero jak zobaczył zdjęcie Tary w gazecie, coś mu zaświtało w chorej głowie. I
bardzo dobrze. Teraz go mam. I tę jego pannę też. Mam |eż tę rudą. I najważniejsze, jest ze mną dama,
którą obydwaj dobrze znamy i kochamy. Panna Tara Hill. Ładny kamyk jej dałeś, Tyler. Aha, mam też
detektywa paranoika i tego twojego starego.
- Elliot! - syknął Raf przez zaciśnięte zęby.
- Jakiś ty domyślny, Tyler.
- Jeśli jej dotkniesz, już nie żyjesz - powiedział Raf cicho.
- To się jeszcze zobaczy. Chcę odzyskać maskę, Tyler.
214 Heather Graham
- Wiesz, że nie mam żadnej maski.
- Wiem, ale ją dla mnie odnajdziesz przy pomocy swojego braciszka.
- Będziesz miał maskę, jeśli zobaczę tu z powrotem Tarę całą i zdrową. Tarę i wszystkich pozostałych.
Wypuścisz ich, wtedy dostaniesz tę cholerną maskę.
- Chwileczkę, to nie takie proste. Po kolei. Spotkamy się w hucie szkła, właściwie koło huty. O pół-
nocy. Przywiozę ze sobą twojego braciszka. On ci powie, gdzie jest maska. Gdyby próbował kłamać,
zastrzelę jego przyjaciółkę, więc będzie mówić prawdę. Ty też postaraj się być grzeczny, bo to samo
może spotkać Tarę. I pamiętaj, jeśli się spóźnisz choć dziesięć minut, pierwszy zginie stary. Pojąłeś? I
nie próbuj zawiadamiać policji. Jeśli zobaczę, że ktokolwiek zbliża się do huty, ktokolwiek poza tobą,
możesz zapomnieć o naszej umowie.
- Będę o północy. Sam.
- Mam nadzieję. Właśnie uśmiecham się do twojej uroczej narzeczonej. Ach, wspomnień czar, Tyler.
Niezła jest, prawda? Prawdziwa panienka z rozkładówki.
Raf miał ochotę trzasnąć aparatem o ścianę.
- Milczysz. To miło z twojej strony. Nie spieprz sprawy, Tyler.
Elliot się rozłączył. Raf zaczął wystukiwać numer policji, ale zawahał się, nie mając pewności, czy
telefon nie jest na podsłuchu.
Siedział na łóżku, trzęsąc się z wściekłości i walcząc z narastającą paniką. Ciesz się, powtarzał sobie.
Jimmy żyje. Cierpiał na amnezję. To wyjaśniało, dlaczego milczał.
Uśmiech tygrysa 215
Raf nie potrafił się cieszyć. Był zbyt przerażony. Tin Elliot miał w swoich łapach Tarę.
Tara. Spojrzenie jej szarych oczu. Jej uśmiech. Pierwsze spotkanie w muzeum. Noc w jego miesz-
kaniu, pod gwiazdami.
Jej usta. Jej namiętność. Jej miłość. A teraz o jej losie decyduje Elliot, który wyrządził jej tyle złego.
Nie możesz panikować. Nie siedź tutaj jak bezradny idiota.
Przecież nigdy dotąd, w żadnej sytuacji, nie był bezradny. Zawsze potrafił działać. Ale nigdy dotąd nie
był zakochany. Tara była częścią jego samego, oddał jej swoją duszę. A teraz jego Tara była w
niebezpieczeństwie.
Myśl! Rób coś! Właśnie teraz musisz działać zdecydowanie i skutecznie.
Spojrzał na zegarek. Ósma. Na dworze prawie ciemno.
Jeszcze cztery godziny. Cztery godziny, w czasie których Tin Elliot może zrobić wszystko z każdym z
zakładników.
Z Tarą.
Ilu ludzi może mieć Elliot? Pięciu, sześciu? Większa grupa za bardzo zwracałaby uwagę.
Raf domyślał się, że najprawdopodobniej jest obserwowany, ale Elliot nie zabronił mu wychodzić z
pokoju. Musi zaryzykować.
Nadal jednak nie miał żadnego planu.
Przeszedł do pokoju Tary i Ashley, na oślep szukając jakiejś wskazówki, jakiegoś tropu.
Łóżka sprawiały wrażenie przesłanych, kosmetyki na toaletce były chyba poprzestawiane, o ile
potrafił
216 Heather Graham
ocenić. Dziewczęta zawsze ustawiały swoje flakoniki, tubki i słoiczki w doskonałym porządku, bo
szybki, precyzyjny makijaż był częścią ich zawodu.
Wyglądało na to, że ktoś był w pokoju i przeszukał go dokładnie, starając się potem zatrzeć ślady
rewizji.
Usiadł na łóżku. Jeśli Tara zostawiła mu jakąś wskazówkę, ktoś zdążył ją usunąć.
Wstał, zaczął chodzić po pokoju, powtarzając sobie, że nigdy nie był defetystą. Rozesłał łóżka,
otwierał jedną po drugiej wszystkie szuflady. Nic nie znalazł.
Raz jeszcze otworzył górną szufladę komody, gdzie leżała torebka Tary. Wyjął ją i wysypał całą
zawartość na stół.
Rozczarowany omal nie zrzucił jednym ruchem wszystkiego na podłogę, gdy dostrzegł jakąś kartkę.
Stara lista zakupów. Zmiął ją i odrzucił. Jeszcze jedna kartka. Wziął ją do ręki. Jakiś pospieszny szkic.
Mapka. Pod spodem dwa słowa napisane charakterem pisma Jimmy'ego: „Ścieżka Tani".
Zakręciło mu się w głowie. Usiadł na łóżku i zaczął studiować uważnie mapkę. Zaczął się domyślać
kolejnych oznaczeń: huta, góra za hutą, las, droga dojazdowa, ścieżka, poszczególne domy.
Zaczęły drżeć mu dłonie. Jimmy był u Tary. Elliot dobrze wyliczył czas. Dopadł ich tutaj, w hotelu,
ale Jimmy zdążył zostawić wskazówkę. Coś pamiętał.
Raf szybko wyszedł z pokoju. Nie miał złudzeń, że Elliot wypuści zakładników. Zabije wszystkich,
łącznie z nim. Pozbędzie się świadków.
Nie, Raf nie miał żadnych złudzeń co do intencji Elliota. Musi go dostać, zanim Elliot dostanie jego.
Ale musi mieć wsparcie, nie będzie przecież atakował go
Uśmiech tygrysa 217
w pojedynkę. Elliot zapewne liczy, że Raf wpadnie w panikę i zastosuje się dokładnie do jego poleceń.
Ze nie zawiadomi policji, że pojawi się w umówionym miejscu o północy.
Raf nie zamierzał czekać do północy.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Zatrzymali się po drodze, Tin wysiadł. Tara i Jimmy natychmiast zaczęli rozmawiać, ale szybko
zamilkli, bo Latynos, który czekał na nich w holu hotelowym, wycelował pistolet prosto w pierś
Jimmy'ego.
Tin wrócił i poinformował ich z uśmiechem, że właśnie przeprowadził ważną rozmowę telefoniczną.
Tara nie musiała pytać o nic więcej, w ogóle nie chciała pytać, bo Tin tylko na to czekał, a ona nie
zamierzała dawać mu satysfakcji. Wiedziała, że musiał skontaktować się z Rafem.
Raf... Dziwne, ale miała wrażenie, że go zawiodła, zdradziła, tak jak kiedyś Tin zdradził ją.
Teraz już rozumiała, że nie ma żadnego porównania między nimi dwoma. Raf ją okłamał, zataił przed
nią prawdę, mówiąc ściśle, bo uznał, że musi tak postąpić, ale nigdy nie zrobiłby jej krzywdy.
Uśmiech tygrysa
219
Spuściła głowę. Żałowała, że nie dała Rafowi szansy. Bała się mu uwierzyć, bo zbyt mocno go
kochała. Teraz pragnęła tylko jednego: znowu być z nim, usłyszeć, że ją kocha.
Czy naprawdę ją kocha?
Jakie to miało teraz znaczenie? Była pewna, że Tin już nie wypuści jej ze swoich łap.
Kiedy dotarli na miejsce, gdzieś wysoko w górach, była zupełnie odrętwiała. Tylko tak potrafiła się
bronić, zapadając się w sobie, odgradzając od świata.
- Jesteśmy w domu, skarbie - oznajmił Tin i zamiast pomóc jej wysiąść, szarpnął ją gwałtownie,
zmuszając do wyjścia z samochodu. Jimmy zaczął protestować.
- Trzeba było nie zabierać maski, chłopcze - rzucił Tin ironicznym tonem.
Limuzyna odjechała, ledwie wysiedli. Tara z przerażeniem stwierdziła, że są na jakimś odludziu,
gdzie nikt ich nie znajdzie. Wokół pusto i ciemno...
- Pamiętasz drogę, Saunders, prawda? - zagadnął Tin. - Wróciłeś na miejsce przestępstwa.
- Gdzie jest Ashley i reszta? - dopytywała się Tara.
- Zaraz ich zobaczysz, skarbie. Przywitasz się z nimi, a potem przywitasz się ze mną, na osobności.
Cieszysz się?
Nie odpowiedziała. Pchnął ją lekko i ruszyli wąską ścieżką wśród drzew. W pewnym momencie
zatrzymała się i odwróciła.
- Możesz już uwolnić Ashley i Tanię. Po co ci one, skoro...
- Zamknij się, Taro, i idź.
Ruszyli znowu gęsiego, Tara pierwsza, Tin za nią,
220 Heather Graham
z tyłu Jimmy, potem Tania, na samym końcu Latynos z pistoletem.
Dotarli do przylepionej do zbocza góry chaty. Drzwi otworzyły się i stanął w nich ten sam człowiek,
który poprzedniego dnia próbował porwać Tarę. Powiedział kilka słów po hiszpańsku do Tina, który
coś mu odpowiedział.
- Wchodź, skarbie. Chcesz chyba zobaczyć Ashley? Tara weszła do obskurnego wnętrza, gdzie stała
stara kanapa, stół i kilka krzeseł. W pokoju nie było nikogo. Spojrzała pytająco na Tina, a on ruchem
głowy dał jej znak, żeby przeszła korytarzem w głąb chaty.
Minęła uzbrojonego mężczyznę i weszła do niewielkiego pokoju. Byli tu Ashley, Sam i młody
człowiek, zapewne detektyw hotelowy, którego wcześniej nie widziała.
- Ashley!
Drzwi się zatrzasnęły, szczęknęła zamykana zasuwa. Tara ledwie to odnotowała. Była szczęśliwa, że
widzi przyjaciółkę eałą i zdrową.
Rzuciły się sobie w ramiona, natomiast wzruszony Sam zaczął ściskać Jimmy'ego. Detektyw zaczął
coś mówić po hiszpańsku do Tani. Kiedy wreszcie wszyscy ochłonęli, Tara zapytała Sama, czy nie
odniósł żadnych poważniejszych obrażeń..
- Z całym szacunkiem, panno Hill. Mam już swoje lata, ale nie jestem jeszcze całkiem do niczego. Te
dranie ogłuszyły nas i to wszystko. Poza tym nic mi nie jest.
Tara miała pretensje do siebie, że uznała Sama za niedołężnego starca, Sam natomiast miał pretensje
do „tych drani", że został wywieziony z hotelu w koszu z brudną bielizną.
Uśmiech tygrysa 221
- Przestańcie już - poprosił Jimmy, otaczając Tanię ramieniem. - To ja jestem wszystkiemu winien. Ja
zacząłem tę nieszczęsną aferę. Nie, nie ja - poprawił się. - Elliot zaczął.
- Oddajmy mu po prostu tę przeklętą maskę - powiedziała Ashley.
- Taki mamy plan - mruknął Jimmy, ale Tara widziała po jego minie, że nie wierzy Elliotowi. Bał się,
podobnie jak ona, że Tin, gdy tylko odzyska maskę, zlikwiduje ich wszystkich, by pozbyć się
niewygodnych świadków.
- Myślisz, że mamy jakieś szanse ucieczki? - zwróciła się do Sama.
- Człowiek, który nas pilnuje, ma pistolet maszynowy. - Sam odchrząknął. - To niebezpieczna broń.
- Położy nas wszystkich trupem w trzydzieści sekund. - Ashley wypowiedziała głośno to, o czym
wszyscy pomyśleli.
Drzwi się otworzyły, w progu pojawił się Latynos z hotelu. Wskazał na Tarę.
- Pójdziesz ze mną.
- Ona nigdzie nie pójdzie - zaprotestowała Ashley. Latynos chwycił Tarę za ramię i pociągnął. Gdy
Sam
zerwał się z pryczy, strażnik natychmiast wycelował w niego pistolet.
- Sam, siadaj. Zaraz wrócę. Pamiętaj, że dobrze znam Tina. Poradzę sobie. - Tak, znała Tina aż za
dobrze i bała się panicznie, ale nie mogła tego okazać.
- Taro, nie... - zaczął Jimmy.
- Wszystko będzie dobrze - uspokoiła go. Wcale nie była tego pewna. Przeciwnie. Czuła, że
jeśli Tin spróbuje jej dotknąć, umrze. Bała się o siebie,
222 Heather Graham
ale jeszcze bardziej bała się o Rafa. Tin będzie naj pewno próbował zwabić go w pułapkę. Chciał mieć
obu Tylerów i odzyskać maskę. Tin działał obsesyjnie i był gotów na wszystko.
Nie myśl, nakazała sobie. Nie myśl o tym, że Tin zwabi Rafa w pułapkę. Nie myśl o tym, że może
zastrzelić nas wszystkich z zimną krwią.
Działaj rozważnie. Graj na zwłokę. Raf nie jest głupcem. Znajdzie jakiś sposób. Może już zawiadomił
policję. Może już ich szukają...
- Taro, bardzo długo czekałem na dzisiejsze spotkanie. - Stał na końcu korytarza. Czekał na nią.
- Chodźmy, Taro.
- Dokąd?
- Pospacerujemy w świetle księżyca.
- Nigdzie nie pójdę.
- Owszem, pójdziesz.
Podszedł do niej, wykręcił jej rękę i pchnął do wyjścia.
Doszli w mroku na skraj skały nad urwiskiem. Daleko w dole migotały światła miasta.
- Siadaj.
Tara usiadła pod drzewem, Tin stanął obok, zapalił papierosa.
- Tin - zaczęła, kiedy cisza stała się nie do zniesienia.
- To idiotyczne. Powinieneś zaszyć się w dżungli, zniknąć. Postradałeś zmysły. Jeśli policja cię
schwyta...
- Chcę maskę.
- Dlaczego?
- Dlaczego? - Zaśmiał się ochryple. - To proste. Pieniądze. Wiem, komu ją sprzedać. Przez resztę
życia będę opływał w luksusy.
Uśmiech tygrysa 223
- Masz przecież pieniądze.
- Mogłem je mieć. Wiedziałem, jak cię sprzedać. Oboje zbilibyśmy fortunę, ale ty mnie nie chciałaś. A
teraz myślisz, że wyjdziesz za Tylera. Ha! Śmiechu warte. To ja wyciągnąłem cię z rynsztoka, a ty
mnie zdradziłaś, suko.
- Nie wyciągnąłeś mnie z rynsztoka, Tin. Próbowałeś mnie do niego wepchnąć. Znałam w swoim
życiu naprawdę biednych, bardzo biednych ludzi, ale żaden z nich nie upadł tak nisko jak ty. Mieli
dumę, byli bogaci dumą.
- Jestem pod wrażeniem, Taro. Szkoda, że się nie rozumiemy. Mógłbym zabrać cię ze sobą. Dzisiaj
będzie po wszystkim. Umówiłem się z twoim kocha-siem o północy. Dostarczy mi maskę, a potem on
i jego brat zlecą z tej skały.
- Nie zrobisz tego, Tin - wykrztusiła Tara. - Nie bądź idiotą. Chcesz, żeby ciążył na tobie zarzut o mor-
derstwo...
- Łatwiej wymigać się z zarzutu o morderstwo niż z kilku innych sprawek, które mam na sumieniu -
oznajmił lekko. - Dość gadania. Nigdy nie byłem mocny w gębie. Tęskniłem za tobą. Naprawdę
tęskniłem. W tobie jest coś niezwykłego...
- Nie bądź śmieszny. Dla ciebie w każdej kobiecie jest coś niezwykłego - syknęła Tara, odsuwając się.
Tin chwycił ją za włosy i pociągnął.
- Nie jesteś jedyna, to prawda, ale jesteś wyjątkowa. Patrzyłem na ciebie na wybiegu i trudno mi się
było opanować.
Pociągnął ją jeszcze mocniej, tak mocno, że łzy napłynęły jej do oczu.
224 Heather Graham
Stali nad samym urwiskiem, ale Tara nie zważała na to. Szarpnęła się. Ogarnęła ją dzika furia. Nie za-
stanawiając się, co robi, wiedziona instynktem, pod niosła ręce i przeorała Tinowi twarz paznokciami.
Ryknął z bólu.
- Ty suko...
Puścił ją na sekundę. To wystarczyło. Rzuciła się na oślep do ucieczki, ścieżką w dół zbocza.
Ktoś szedł w jej kierunku. Zatrzymała się na moment, zawahała i znowu zaczęła biec w stronę nadr
chodzącego. Ogarnęła ją ogromna ulga. Rozpoznała George'a Galliarda.
Padła mu w ramiona.
- George! Jak tu dotarłeś? Czy policja też przyjechała? Tin jest tutaj. George...
Trzymał ją sztywno, nie reagował i patrzył ponad jej ramieniem.
Kiedy zbliżył się Tin z twarzą rozoraną i wykrzywioną wściekłością, George pchnął Tarę ku niemu
jak zbędny ciężar, którego chciał się pozbyć.
- George! - krzyknęła przerażona.
- Wybacz, skarbie - powiedział Tin ze złośliwą satysfakcją. - Niczego się nie domyślałaś? Nie wiesz,
jak George zaczynał? Nikt nie kupowałby jego cholernych ciuchów, gdyby nie ja. Nigdy nie
pracowałem dla niego. To on pracował dla mnie. Szlachetne kamienie, złoto, cenne obiekty... Nikt nie
sprawdza kufrów sławnego projektanta mody. Tym razem bardzo starannie zaaranżował waszą
wyprawę do Caracas. Poprzednio miał trochę kłopotów z policją, teraz był znacznie ostrożniejszy.
- Ty idioto! - wybuchnął George. - Nie wywiniemy się z tego. Po cholerę ci tylu zakładników?
Uśmiech tygrysa 225
- Zrobiłem tylko to, co konieczne. Przestań jęczeć jak stara baba i wracaj do miasta. Mam nadzieję, że
nikt clę nie śledził.
Pod Tarą ugięły się kolana, osunęła się na ziemię. George. Powitała go jak wybawienie, a on... Cały
czas prowadził bezlitosną grę. Nie mogła w to uwierzyć. Rzuciła mu się w ramiona, szukając pomocy,
a on pchnął ją na pożarcie Tinowi.
- Wstawaj - wrzasnął Tin. - A ty, George, wynoś się stąd. Długo czekałem na spotkanie z moją uko-
chaną.
Odwrócił się i pociągnął Tarę ze sobą. Krzyczała, szarpała się, walczyła.
Wiedziała, że Tin jej nie puści. Nie tym razem.
Raf pięć razy zmieniał taksówki, zanim dotarł do Costella. Stracił sporo czasu, ale ostrożność była
konieczna. Wpadł do biura porucznika tak rozgorączkowany, że potem, już na spokojnie, dziwił się,
że tamten w ogóle chciał go wysłuchać. A jednak wysłuchał. Mało tego, dokładnie obejrzał mapkę i po
głębszym zastanowieniu stwierdził, że prawdopodobnie będą w stanie odnaleźć wskazaie miejsce.
- Wezwę jednego z moich ludzi, Juana Ortegę. Dobrze zna górę za miastem, tam się wychował. Ale
jeśli twój brat się pomylił i Elliot zawiózł ich w inne miejsce, Rafaelu, to...
- Nie, musiał ich tam zawieźć. Jimmy nie zostawiłby tej mapki, gdyby nie był pewien.
Zaczęli omawiać szczegóły akcji. Do chaty powinni dotrzeć boczną drogą, jeśli mieli pozostać niezau-
ważeni, a to wymagało czasu. Musieli działać przez
226 Heather Graham
zaskoczenie, to była ich jedyna szansa. Wiedzieli, że w chwili zagrożenia ludzie Elliota otworzą
ogień. Costello nie liczył na negocjacje.
Mieli iść w czwórkę: Ortega, snajper, Costello i Raf.
Ruszyli o dziesiątej.
Wyjechali z miasta, zaczęli wspinać się górską drogą i wkrótce dotarli do miejsca, gdzie musieli
zostawić samochód. Dalej szli pieszo pod przewodnictwem! Ortegi.
W pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie. Między drzewami zobaczyli światło. Dotarli do
chaty.
Snajper znalazł właściwe okno, zajął pozycję, kiwnął głową do porucznika, że jest gotowy. Costello
przyczaił się tak, by kontrolować drzwi. Ortega poszedł z nim. Raf został ze snajperem. Obaj odliczyli
do dziesięciu...
I Raf rzucił się w okno. Snajper wpadł do pokoju za nim.
Pierwszą osobą, na którą Raf wpadł, była Ashley. Pchnął ją na podłogę i krzyknął, żeby inni zrobili to
samo.
Wszystko przebiegło aż nazbyt łatwo. Snajper krzyknął do Latynosa pilnującego drzwi, żeby nie był
idiotą i nie ryzykował życia dla jakiegoś przybłędy, dla nędznego gringo.
Chłopak poddał się bez jednego wystrzału. Ortega i Costello wdarli się od frontu, obezwładniając
dwóch mężczyzn. Ku zdumieniu Rafa jednym z nich okazał się George Galliard, ale najważniejszy
był dla niego brat.
Uściskał Jimmy'ego serdecznie i natychmiast oprzytomniał. - Gdzie Tara?
Uśmiech tygrysa 227
- Wyszła... z Elliotem.
- Zaczekaj! - zawołał Costello, ale było już za późno.
Raf wybiegł z chaty i zaczął się rozglądać na wszystkie strony, usiłując dojrzeć coś w ciemnościach.
Góra zdawała się pulsować własnym życiem. Nie! To Jego puls, serce waliło jak oszalałe. Ogarnęła go
panika, przerażenie, desperacja.
I wtedy usłyszał krzyk. Tara. Rzucił się w tamtą stronę. Zobaczył ją i zamarł. Stała na skraju urwiska.
Elliot tuż obok niej. Krzyczała, a Elliot się śmiał. Mówił coś do niej, naigrawał się, dotykał jej...
W Rafie coś pękło. Był gotów rozerwać Elliota na strzępy. Przestał być człowiekiem, obudziło się w
nim dzikie zwierzę. Tygrys.
Rzucił się jednym skokiem na Elliota, powalił go na ziemię, zaczęli się kotłować w kurzu, wśród
kamieni.
- Odsuń się, Taro. Odsuń się! - zdążył krzyknąć. Stała niezdecydowana. Chciała pomóc Rafowi, lecz
nie wiedziała jak.
Przekręcił się i zdzielił Elliota pięścią w szczękę.
- Odejdź stąd! - krzyknął ponownie do Tary. Teraz Elliotowi udało się wymierzyć cios.
- Uciekaj! - zawołał Raf. Tara pobiegła w stronę chaty.
- Tyler, jeśli spadnę, pociągnę cię ze sobą - wycharczał Elliot.
Znowu zaczęli walczyć. Raf otrzymał kolejny cios, oddał z nawiązką, zerwali się na nogi. Stali nad
samym urwiskiem. Raf wymierzył cios, Elliot zachwiał się, stracił równowagę i runął w dół, ale Raf
potknął się i też poleciał za nim.
228 Heather Graham
To już koniec, przemknęło mu przez głowę.
Nie. Ku swojemu zdumieniu wylądował na półce! skalnej tuż poniżej skraju urwiska. Obok nie
zdradzającego objawów życia Tina.
- Rafael! - Wreszcie pojawił się Costello. Zobaczył Rafa i Elliota. - Potrzebujesz pomocy? -
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Przydałaby się. - Rozpierała go radość. Już po wszystkim! - Zabierzcie to truchło.
Ortega i porucznik zeszli na półkę, by zabrać nieprzytomnego Elliota. Kiedy wciągnęli go na górę;
Ortega chciał pomóc Rafowi, ale ten odepchnął jego dłoń.
- Muszę złapać oddech. Sam sobie poradzę. Costello spotkał na ścieżce Tarę. Miała przerażone
oczy, przypominała gazelę pochwyconą przez światło reflektorów.
- Gdzie Raf? - wykrztusiła.
- Na półce skalnej. Rzuciła się w tamtą stronę.
Costello nie zdążył jej powiedzieć, że Raf jest cały i zdrowy. Trudno, pomyślał. Za moment sama się o
tym przekona.
Tara biegła jak oszalała. Nic się nie liczyło, tylko Raf. Czy nic mu się nie stało? Czy... ? Nie
dokończyła myśli. Nie, nie zniosłaby tego. Musi być przy nim. Musi go dotknąć.
Chwytając się wystających korzeni, spuściła się na półkę.
Leżał z zamkniętymi oczami, blady jak płótno, z ust sączyła się krew.
- Raf! - Przyklęknęła przy nim. - Raf! Proszę. Kocham cię. Zaraz sprowadzę pomoc. Trzymaj się.
Uśmiech tygrysa 229
Zaraz ich tu sprowadzę. Wszystko będzie dobrze. Musisz żyć. Kocham cię. Kocham...
Gdy chciała wstać, poczuła, że palce Rafa zaciskają się na jej dłoniach.
- Kocham cię - szepnął.
- I ja cię kocham. Proszę. Zaraz sprowadzę pomoc...
- Nie! - wykrztusił ochrypłym głosem.
- Raf, jesteś ranny!
Otworzył oczy i zobaczył jej ściągniętą bólem i troską twarz. Czuł wyrzuty sumienia, że tak ją
podszedł, ale toczył grę o całe ich przyszłe życie. Nie mógł stracić Tary.
- Wysłuchaj mnie, Taro. Klnę się przed Bogiem, że cię kocham. Zakochałem się w tobie, kiedy tylko
cię zobaczyłem. Myślałem początkowo, że jestem głupcem, że rzuciłaś na mnie urok, tak jak rzuciłaś
urok na Jimmy'ego, że to ty sprowadziłaś na niego nieszczęście. Potem nic już nie było ważne.
Mogłem być nawet idiotą, ale pokochałem cię.
- Och, Raf. Nie mów nic. Sprowadzę pomoc. Ktoś musi się tobą zająć...
- Nie, nie, Taro. Powiedz, że mi wierzysz. Powiedz, że za mnie wejdziesz... jeśli przeżyję.
- Raf, potrzebna ci...
- Potrzebne mi twoje słowo, Taro. Przysięgnij, że za mnie wyjdziesz...
- Tak, tak. Tylko pozwól mi sprowadzić pomoc... Nie zamierzał jej puścić. Tygrys poderwał się,
chwycił ją w ramiona, pocałował w usta, przytulił do piersi i wydał triumfalny okrzyk.
- Raf...
W pierwszej chwili przyjęła jego uściski z radością,
230 Heather Graham
dopiero po chwili dotarło do niej, że nic mu nie jest, że jest cały i zdrowy. *
- Raf! - Z furią uderzyła go w ramię. - Wcale nie jesteś ranny!
- Bardzo cię przepraszam. Elliot ma mocny cios, mam rozcięty policzek od wewnątrz.
- A ja myślałam...
- Co, wolałabyś, żebym broczył krwią i był cały połamany?
- Nie, oczywiście, że nie. Tylko że... Zamilkła, widząc, że Raf uśmiecha się szeroko.
Miała ochotę go udusić, jednocześnie przepełniało ją szczęście, że wszystko dobrze się skończyło, że
koszmar minął.
- Jesteś okropny! Nikt mnie nigdy tak paskudnie nie podszedł.
Zaczął ją obsypywać pocałunkami, wpatrując się w jej oczy.
- Obiecuję, że już nigdy tak cię nie podejdę. Nigdy już nie będę okropny. Wierzysz mi?
- Nie.
- Zlituj się nade mną. Powinnaś ufać własnemu mężowi.
- Mężowi...
- Obiecałaś wyjść za mnie.
- Nabrałeś mnie. Uśmiechnął się przepraszająco.
- Musiałem wydobyć od ciebie obietnicę. To była jedyna sposobność. Wybacz mi. - Raf nagle
spoważniał, uśmiech zniknął z jego twarzy. - Kiedy zobaczyłem, że on cię dostał, myślałem, że
oszaleję. Wpadłem w szał. Wiele rzeczy przed tobą zataiłem, ale kiedy
Uśmiech tygrysa 231
mówiłem, że cię kocham, mówiłem szczerze. Miałem ochotę zabić Tina. Wstąpiła we mnie dzika
bestia. Chciałem go zabić, bo zagrażał tobie.
- Och, Raf. - Dotknęła jego włosów, spojrzała mu głęboko w oczy. - Tak bardzo cię kocham. I cieszę
się, że go nie zabiłeś.
- Koniec końców nie jestem dziką bestią, tylko człowiekiem.
- Tylko człowiekiem - powtórzyła Tara. - Człowiekiem, który jest dla mnie najważniejszy na świecie.
Chciał ją pocałować, kiedy z góry dobiegł jakiś głos. Nie byli już sami. Magiczna chwila minęła.
- Tara! Raf! Gdzie jesteście? - darła się Ashley. Raf spojrzał na Tarę.
- Tu jesteśmy. Już idziemy.
- Wszystko w porządku?
Tara zarzuciła Rafowi ręce na szyję i spojrzała mu w oczy. W jej spojrzeniu zawarta była obietnica
głębsza i mocniejsza, niż mogły to wyrazić słowa.
- Wszystko w porządku, Ashley. Nigdy nie było lepiej.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Maska była rzeczywiście wyjątkowa. Została umieszczona w szklanej gablocie i opatrzona plakietką
informującą, że pochodzi z epoki Majów, że służyła do obrzędów religijnych, że wśród zdobiących ją
kamieni jest czterdzieści pięć brylantów, szesnaście rubinów i blisko osiemdziesiąt małych szafirów. I
że stanowi własność meksykańskiego muzeum narodowego.
Owszem, maska była wyjątkowa, ale przyniosła wiele zła. Tara otrząsnęła się i ruszyła korytarzami do
innej części muzeum. Zatrzymała się w sali, do której od dawna chciała zajrzeć.
Rzeźba zachwycała.
Eksponowana w dziale starożytnego Rzymu, oparzona była tabliczką: „Anonim, ok. 100 roku n.e.,
czarny marmur".
Uśmiech tygrysa 233
Tara długo wpatrywała się w nią zachwyconym wzrokiem. Jej tygrys.
Emanujący energią. Pełen gracji. Mogłaby przyglądać mu się bez końca.
Odwrócona plecami do wejścia, w pewnej chwili zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Ktoś wszedł do
sali. Obserwował ją czy podziwiał tygrysa?
Podniosła głowę. W szybie gabloty, w której stała rzeźba przedstawiająca centuriona, zobaczyła
odbicie mężczyzny. Stał w przejściu i przyciągał uwagę nie mniej niż starożytne rzeźby.
Uśmiechnęła się i otworzyła ramiona, kiedy do niej podszedł. Miała na palcu prostą złotą obrączkę,
dopeł-nienie^ pierścionka, którego nadal nie była w stanie zdjąć.
v
- Hej! - Przytulił ją do piersi. - Myślałem, że znajdę cię przy masce.
- Byłam tam. Nienawidzę jej.
- To tylko maska - mruknął miękko.
- Zamknięta w szklanej gablocie. Tak jak Tin i George zamknięci są za kratkami. Ciągle nie mogę
uwierzyć, że George był w to zamieszany.
- Galliard prowadził interesy Tina, szmuglował dla niego precjoza z Ameryki Południowej do Stanów.
Właściwie powinniśmy byli wcześniej się domyślić.
Tara nie odpowiedziała, wstrząsnęła się tylko na myśl, że tak wiele lat, niczego nie podejrzewając,
spędziła wśród bezwzględnych przestępców. Raf objął ją mocniej.
- To już za nami. Są też pozytywy: Jimmy nigdy nie
234 Heather Graham
poznałby Tani i ominęłoby go wielkie szczęście. Ash ley zapewne nie otworzyłaby własnej firmy, a
Mary b może nie miałaby szansy wyjechać do Włoch do swo jego kapitana.
- Myrna miała mnie za paskudną kryminalistk - zaśmiała się Tara.
- Za kryminalistkę, i owszem, ale nie paskudnąi Ujęłaś ją za serce, kiedy poprosiłaś, żeby zajęła siei
przygotowaniami do ślubu. Jimmy i ja w odstępie kilku-miesięcy... Dla niej to największe szczęście.
Wreszcie* zakończył się jej koszmar, wreszcie może normalnie żyć. Sam był taki dumny, kiedy
prowadził cię dó ołtarza. Nigdy nie widziałem piękniejszego orszaku:; Ashley, Mary, Cassandra. No i
oczywiście panna młoda, srebrnooka i cała w srebrze...
Tara spojrzała na tygrysa.
- Pierwszy raz, kiedy cię zobaczyłam, skojarzyłeś mi się z nim.
- Tak? Nie wiem, czy mam to potraktować jako komplement.
- Oczywiście. Tygrysy są niebezpieczne, ale fascynujące. Wspaniałe. Intrygował mnie. Tak jak ty
mnie intrygowałeś.
Raf chwycił ją za ręce.
- Intrygowałem?
- No dobrze, intrygujesz nadal. I zawsze będziesz intrygował.
- Mam pewien pomysł... O której umówiłaś się z Ashley na lunch?
- O pierwszej.
- Dopiero dwunasta. Mamy mnóstwo czasu. Do domu blisko. Chodźmy.
Uśmiech tygrysa 235
- Raf! - zaprotestowała ze śmiechem, a on ujął ją za rękę i pociągnął do wyjścia.
- Dzięki, stary - powiedział i mrugnął do tygrysa. Tara była niemal pewna, że tygrys odpowiedział
mrugnięciem.