CaitlinCrews
Zakochanyszejk
Tłumaczenie:
EwaPawełek
ROZDZIAŁPIERWSZY
Nicnatoniewskazywało.Zupełnienic.Wcieniudrzewpodrugiejstronieulicy
nie skrywał się żaden smętny typ z przenikliwym spojrzeniem za czarnym szkłem
okularów.KiedyweszładokawiarniwmaleńkiejwioscewKolumbiiBrytyjskiej,nikt
nieprzerwałrozmowy,niktnieodwróciłwzroku.Niebyłotajemniczychtelefonów
aniżadnychinnychzdarzeń,którewskazywałybynato,żepętlasięzaciska.
Zamówiła wielki kubek gorącej kawy. Czuła przenikliwy chłód późnej jesieni.
CienkawarstwaśniegupokryłajuższczytykanadyjskiejczęściGórSkalistych,tuż
nad kołyskami dolin zawisły wielkie ciężkie chmury, potęgujące uczucie zimna.
Ciastko,którepodanojejdokawy,byłomdlącosłodkie,zjadłajejednakwcałości.
Potem pospiesznie sprawdziła pocztę. Postanowiła chwilowo zignorować wiado-
mośćgłosowąodstarszegobrata,Rihada,izadzwonićdoniegopóźniej,kiedybę-
dziepewna,żejegoludzieniedadząradyjejwytropić.
Nagłyruchpowietrzawokółniejsprawił,żeznieruchomiała,porażonazłymprze-
czuciem.Gdyuniosławzrok,onsiedziałjużnaprzeciwko.Bezradnośćwypełniłają
niemymkrzykiem.
‒Witaj,Amaya–powiedziałzwyczuwalnąwgłosiesatysfakcją.–Niesądziłem,
żetaktrudnobędziecięznaleźć.
Wyglądalirazemtak,jakbytospotkaniewkafejcewdzikiejczęściKanady,gdzie
miałanadziejęskuteczniesięukryć,stanowiłoichcodziennyzwyczaj.Jakbyonnie
byłjednymznajbardziejniebezpiecznychludziświata–tym,którydzierżyłjejżycie
wswoichpokrytychbliznamiiznamionamirękach,terazleniwiespoczywającychna
stole.TakjakbynieuciekłaJegoKsiążęcejWysokościszejkowiKavianowiibnZay-
ed al Talaasa, władcy pustynnej twierdzy Daar Talaas, może nie bezpośrednio
sprzedołtarza,aleniemalsprzedołtarza,mniejwięcejpółrokutemu.
Odtamtejporyukrywałasię.Przetrwaładziękigotówcewportfelu,umiejętności
niepozostawianiaśladóworazznajomymosobomnaświecie,którepoznaławcza-
siemłodzieńczychwędrówekubokuwiecznieniezadowolonejmatki.Nocowałana
podłodzewobcychdomachlubuprzyjaciółdawnychprzyjaciół,anocamiprzemie-
rzałakilometry,bywkompletnychciemnościachopuścićmiasta,wktórychmógłją
wytropić.Teraz,gdydopadłjąwmaleńkimKaslo,pragnęłajedyniepobiecwkierun-
kujezioraKootenayizanurzyćsięnazawszewjegolodowatychwodach.Wiedziała
jednak,żetymrazemniepozwoliłbyjejuciec.Zadrżałanamyśl,żeschwytałbyją
własnymirękami.
Opanujsię,upomniałasamąsiebie.Kavianwyglądał,jakbyusłyszałjejmyśli.
‒Wyglądasznazaskoczonąmojąobecnością–rzuciłbeztrosko.
‒Oczywiście,żejestemzaskoczona.–Amayasamaniewiedziała,jakzdołaławy-
dobyćzsiebietekilkasłów.Przezgłowęprzemknęłajejdługalistapomysłównato,
copowinnazrobić,gdybynadarzyłasięokazja,gdybyistniałajakaśszansaponow-
nej ucieczki. Gdyby… Tym razem Kavian był na to przygotowany. Nie odwróciła
wzroku,dokładnietakjakostatnio,podczasichzaaranżowanychzaręczynwpałacu
jejbrata,położonymnapołudnieodpustynnegokrólestwaKaviana.–Byłampewna,
żeprzezostatniepółrokuzrozumiałeś,żeniechcęcięwięcejwidzieć.
‒Należyszdomnie–powiedziałztąsamąmrożącąkrewwżyłachpewnościąsie-
bie, której doświadczyła podczas pamiętnych zaręczyn w Pałacu Królewskim Ba-
kriansześćmiesięcytemu.–Wątpiłaśwto,żecięznajdę?Dlamnietobyłooczywi-
ste,niewiedziałemtylko,kiedysiętostanie.
Tymrazemwjegogłosiezabrzmiałpozornyspokój,cowcaleniezmniejszyłopo-
czucia władczej mocy, która emanowało z jego doskonale umięśnionego ciała, bu-
dzącstrachifascynacjęjednocześnie.Obserwowałjąlodowatoszarymioczami,ani
na chwilę nie odrywając od niej wzroku. Przyciągał uwagę niecodziennym wyglą-
dem na tle obecnych w kafejce mężczyzn z obfitymi brodami i w grubych kracia-
stych kurtkach chroniących przed zimnem. Ubrany był w wąskie czarne spodnie
opinającejegosilnenogiiwygodneczarnetrzewiki.Podniedopiętąskórzanąkurt-
ką miał modny czarny podkoszulek, który jednocześnie osłaniał i eksponował jego
imponującąklatkępiersiową.Najwyraźniejprzyciąłswojegęsteczarnewłosy;krót-
kie strzyżenie uwypuklało zniewalające piękno jego twarzy, od szczęki wojownika
pokrytejdwudniowymzarostem,poprzeznos,dozarysupoliczków,zaktórenieje-
denmodeloddałbyżycie.Wyglądałjakzamachowiec,niejakkról.Czyteżmożejak
królpodpostaciąkoszmaru,jejkoszmaru.Takczyinaczej,zdecydowanieniepaso-
wałdotegomiejscanakońcuświata,dalekoodDaarTalaas,gdziejegowładzawy-
dawała się tak oczywista i naturalna, jak brak życia na pustyni i złowroga potęga
nagichgórwokółniej.
Najgorsze, że pewnie słyszał bicie jej serca, coraz głośniejsze z sekundy na se-
kundę.Swojąobecnościąprzywołałniechcianewspomnieniazniegościnnejpustyni,
gdziesięurodziłaigdziespędziłapierwszelatażycia,zniewolonaupałem,wszech-
obecnympiaskiemiporażającymblaskiemsłońca.
Amayanienawidziłapustyni.
‒Sprytnajesteś.
Czypowinnatouznaćzakomplement?Niezestronymężczyzny,którytaksował
jąwzrokiem,jakbybyłamaszyną,którątrzebasprawdzićprzedużyciem.
‒Małobrakowało,adopadlibyśmycięwPradzedwamiesiącetemu.
‒Niemożliwe,nigdyniebyłamwPradze–zaprotestowała.
Wyrazjegotwarzyświadczyłotym,żedoskonalewiedział,żeskłamała.
‒Jesteśzsiebiedumna?–zapytał.Wtymmomenciezorientowałasię,żeodpo-
czątku spotkania nawet nie drgnął, siedział nieruchomo, skupiony jak wartownik,
czymożeraczejjaksnajper.–Swojąucieczkąnaraziłaśkrajnaniedającesięopisać
straty.Skandalmógłdoprowadzićdoupadkudwóchkrólestw,tymczasemtysiedzisz
sobie spokojnie w kanadyjskiej głuszy, popijając kawę i okłamując mnie w żywe
oczy,jakbyniebyłociznanepoczucieodpowiedzialności.
Te słowa zabolały jak cios poniżej pasa. To prawda, że była przyrodnią siostrą
królaBakri.Aleniemieszkaławpałacu,małotego,zostaławychowanapozagrani-
cami kraju. Matka zabrała ją ze sobą, kiedy opuściła ówczesnego władcę, ojca
Amai,bywkrótcesięznimrozwieść.Amayadorastaławięcwdrodze,nierazwy-
czerpanaucieczkąiciągłymczuwaniemmatki,którarazporazzmieniałamiejsca
pobytu.Trochętu,trochętam,najachtachweFrancjilubMiami,wkomuniearty-
stówwNowymMeksyku,wkurortachBali,wdrogichpełnychblaskuhotelachwiel-
kichmiastinacuchnącychbydłembogatychfarmach.Dokądkolwieklosrzucałjej
matkę, Elizavetę al Bakri, gdzie tylko znajdowali się ludzie, którzy ją adorowali,
tam również wędrowała Amaya. W rozumieniu dziewczynki jej matka szukała re-
kompensatyzalatabezmiłości,którejnigdyniedałjejbyłymąż;szukałazapomnie-
niagdziekolwiek,bylejaknajdalejodznienawidzonegoBakri.
To,żenamówionaprzezRihadawróciładoBakripośmiercikróla,stałosiępowo-
demoziębieniastosunkówzElizavetą,którauczestnictwoAmaiwpogrzebieojca,
ajejbyłegomęża,uznałazazdradę.
Amaya wiedziała, że prawda wyglądała inaczej. Elizaveta nadal kochała swego
króla.Niemiałacodotegożadnychwątpliwości.Tyletylko,żewrazzupływemlat
niepotrafiłajużodróżnićmiłościodnienawiści.
Terazjednakniebyłosensuanisprzyjającychokolicznościnatakierozważania.
‒Masznamyślipoczucieodpowiedzialnościiobowiązkimojegobrata,prawda?–
odpowiedziałabezmrugnięciaokiem,wytrzymującniewzruszonespojrzenieKavia-
na,jakbyjegoobecnośćwogólejejniedotyczyła.–Boprzecieżniemoje–dodała.
‒ Sześć miesięcy temu byłem przygotowany na to, że będę musiał uzbroić się
wcierpliwość,decydującsięnażycieutwojegoboku–powiedział,zachowującspo-
kój.–Wiedziałem,jakzostałaśwychowana,wiedziałem,żenieznaszdziejówswego
kraju,żetwojeżyciebyłonieustannąwędrówką.Wiedziałem,żeniebędzienamła-
twodojśćdoporozumienia,alechciałempodjąćtowyzwanie,zcałąmożliwąostroż-
nością.
Poczuła, że świat wokół niej się kurczy. W oczach Kaviana pojawiły się niebez-
piecznebłyski.Przenikałjąwzrokiem,zadającbólniedozniesienia.
‒ Taki troskliwy byłeś sześć miesięcy temu? – wydusiła z trudem. – Szkoda, że
wtedymitegoniepowiedziałeś.Zająłeśsiępozowaniemdozdjęć,udzielaniemwy-
wiadów, graniem pod publiczkę. A na przyjęciu zaręczynowym służyłam ci jedynie
jakoelementdekoracji.
‒Czyżbyśbyłatakpróżnajaktwojamatka?–Tymrazemwjegogłosieniebyło
spokoju.–Szkoda,bopustynianieznosipróżności,zresztąsamazobaczysz,jakpo-
trafiobedrzećzeskóry,obnażyćwszelkiesłabości.
‒ Doprawdy zachęcająca wizja – zakpiła. Właściwie to nie rozumiała, dlaczego
jeszczeniewstałainiewyszła,tylkogawędziłaznim.Gawędziła?Dlaczegowjego
obecności czuła się jak sparaliżowana? Pamiętała, że to samo przydarzyło jej się
wdniuzaręczyn.Zanimnastąpiłocośjeszczegorszego,coś,oczymniechciałamy-
śleć.Zwłaszczateraz,gdysiedzącnaprzeciwkoniego,musiałaznosićjegospojrze-
nia.–Ktonamoimmiejscuniechciałbysięnatychmiastudaćnapustynię,byodbyć
takcudownąpodróżmającąnacelupoznaniesamegosiebie.
Kavianporuszyłsięgwałtownieiwstałzmiejsca.Amaizestrachuzaczęłypulso-
waćskronie,zaschłojejwgardle,czekaławnapięciu,jakmuchawsieci,którawi-
dzizbliżającegosiępająka.Onpochyliłsię,chwyciłjejrękęibezuprzedzeniapo-
ciągnąłzcałąmocą,zmuszającdowstania.Nieopierałasię.Niewyrywała.Nawet
niepróbowała.Dotykjegoszorstkiejmocnejdłonisprawił,żewszystkowniejza-
częłopłonąć.Wspięłasięnapalceizachwiała,przezcoznalazłasięniebezpiecznie
bliskoczłowieka,któregoniemogła,niechciałapoślubić.
‒Puśćmnie–wyszeptała.
‒Ajeślinie?
Jegogłosbrzmiałspokojnie,ponieważjednakstałatużobok,wydałjejsięgłośny
jakkatedralnydzwon.Miałskóręobarwiecynamonu,czułabijąceodniegociepło.
Byłodniejznaczniewyższy‒głowąsięgałamuzaledwiedoramion–iwyśmienicie
zbudowany, z ciałem wyćwiczonym przez lata treningów i liczne walki. Teraz wy-
raźnie widziała bliznę przecinającą jego szyję. Nawet nie chciała próbować wy-
obrazić sobie, w jakich okolicznościach mógł otrzymać tę ranę. Ten mężczyzna
funkcjonował jak wojenna maszyna. Kavian to przedstawiciel starej szkoły, w każ-
dym tego słowa znaczeniu, tłumaczył jej kiedyś brat. I tak właśnie było. Mogła to
potwierdzić.Nieprzewidziałajedynie,jaktonaniąpodziała.Czuła,jakbyzbliżyła
siędopłonącegoogniska,któreijąwypełniłopłomieniami.
Kavianmocniejścisnąłjejrękę,byznalazłasięjeszczebliżejjegopiersi,pochylił
głowę.
‒Będzieszkrzyczeć?‒wyszeptałprostowjejucho.–Poprosiszopomoctychob-
cychludziwokół?Jakmyślisz,cosięstanie,jeślitozrobisz?Niejestemcywilizowa-
ny, Amaya. Nie żyję według waszych zasad. Postępuję tak samo, niezależnie od
tego,ktowchodzimiwdrogę.
Zadrżała, sama nie wiedziała dlaczego, czy od powiewu jego oddechu, czy od
słów,którewłaśnieusłyszała,czyodciepłajegociała.Amożewspomnienietego,co
stało się sześć miesięcy temu, i czemu w żaden sposób nie starała się zapobiec,
przyprawiłojąodreszcze.Pustynneszaleństwo,nicwięcej,jakpóźniejtłumaczyła
samasobie.Iwtakąwersjęchciaławierzyć,każdainnaniemiałasensu.
‒Wierzęci–wycedziła.–Niewiemtylko,czynapewnochcesztrafićdowieczor-
nychwiadomości.Zgodziszsięchyba,żewywołałobytoniemałyskandal.
‒Chciałabyśsprawdzić,ileprawdyjestwtejteorii?
Gwałtownym ruchem uwolniła się z jego rąk, choć miała wrażenie, że to on po-
zwoliłjejodsunąćsięodsiebie,żecałyczaskontrolowałwszystko,zjejzachowa-
niem włącznie. Rozejrzała się wokół i z rozczarowaniem stwierdziła, że jak na
wczesne popołudnie kawiarnia była zaskakująco pusta. Nieliczni miejscowi klienci
odwracali od nich wzrok w tak nienaturalny sposób, że wniosek był prosty: albo
ktośimkazałtakzrobić,alboimzatozapłacił.Zauważyłateżdwóchubranychna
czarno mężczyzn z cynamonową cerą, ze wzrokiem utkwionym we własnych bu-
tach.Zajęlipozycjetużprzydrzwiach,zaktórymi,nakrawężniku,czekałzaparko-
wanyczarnySUV.Czekałnanią.PrzeniosławzroknaKaviana.
‒Jakdługomnieśledziłeś?
‒ Od kiedy udało nam się ciebie zlokalizować w Mont-Tremblant dziesięć dni
temu‒powiedziałKavianspokojnie.Jakżebyinaczej.Przecieżwygrał.Czymmiał-
bysiędenerwować?–Niepowinnaśbyłatamwracać,jeślirzeczywiścieniechcia-
łaśsiędaćzłapać.
‒Byłamtamtylkoprzeztrzydni.–Amayazmarszczyłabrwi.–Trzydniwciągu
sześciumiesięcy.
‒Mont-Tremblanttoprzecieżtwójulubionykurort,twojamatkaprzyjeżdżałatu
zawsze,ilekroćnabierałaochotynaniższetemperaturyigórskiehotelepełnenar-
ciarzy. Zakładam, że właśnie dlatego wybrałaś studia w Montrealu, by w każdej
chwilimóctuwpaść.Poprzestudiowaniutwoichruchówuznaliśmy,żejeżelimiała-
byśgdzieśwrócić,napewnowybierzeszMont-Tremblant.Niepomyliliśmysię.
‒Jakdługomniestudiowałeś?
Kavianuśmiechnąłsięwsposób,którysprawił,żezaczęłapowątpiewaćwprawi-
dłowefunkcjonowaniewłasnychzmysłów.Tensamuśmiechsprawiłrównież,żeza-
chwiałasięnanogachwskuteknagłegoprzypływuemocji,którewymknęłysięspod
kontroli.
‒Niesądzę,żebyśbyłagotowatousłyszeć–powiedział,ajegotwarzpustynnego
wojownikaskamieniała.Miałrację,niechciałategousłyszeć.Nietuinieteraz.
‒Wydajemisię,żezasługujęnato,bywiedzieć,jakiegorodzajuprześladowcąje-
steś.Przygotujęsię.
Niemalsięzaśmiał.Widziałatowjegooczachiwprawieniezauważalnymruchu
ust,niewydałjednakżadnegodźwięku.
‒ Zasługujesz jedynie na to, żebym przerzucił cię przez ramię i wyniósł z tego
miejsca.
Amayadoznałaszoku.Nigdywcześniejniesłyszaławjegogłosieażtaknienatu-
ralniebrzmiącegospokoju,takhipnotyzującejsiły.Skupiłasięiuważnierozejrzała
wokół.
‒Niepopełnijbłędu–kontynuowałKavian.–Gdybymdopadłcięwinnymmiejscu,
nie traciłbym czasu na grzecznościowe rozmowy. Moja cierpliwość do ciebie wy-
czerpałasięsześćmiesięcytemu,Amaya.
‒Groziszmi,adziwiszsię,dlaczegouciekam.
‒ Nie obchodzi mnie, dlaczego uciekasz – odpowiedział niespodziewanie chłod-
nym głosem, pozbawionym jakichkolwiek emocji. – A teraz masz wybór. Możesz
wyjśćiwsiąśćdosamochodu,którystoizadrzwiami,albopozwolićmi,żebymcię
tamwrzucił.Decyduj.
‒Nierozumiem.–Amayanawetniestarałasięzatuszowaćgoryczywgłosie.–
Możeszmiećkażdąkobietęnaświecie,milionyznichspędzająbezsennenoce,ma-
rzącokrólu,którywłożykoronęnaichgłowę.Apolityka?Mógłbyśbezproblemu
sprzymierzyćswojekrólestwozpaństwemmojegobrata,naprawdęniejestemcido
tegopotrzebna.
‒Aletociebiechcę–odpowiedział,rzucającwjejstronęzłowrogiespojrzenie.–
Atooznacza,żewracamydopunktuwyjścia.
Kavianowi wydawało się, że Amaya zerwie się do ucieczki, mimo oczywistego
bezsensu takiego ruchu. Całym swoim wnętrzem, nieokiełznaną dzikością serca,
nieposkromionąnaturąsynapustyni,ciemniejsząniżnoc,pragnął,bychociażspró-
bowała. Nie był człowiekiem, którego – jak sądziła ‒ znała. Hartowały go stal
iśmierć,spiskiizdradawokół,krwawotłumionerebelie.Samsiebieukształtował
wedługmodelu,któregonienawidził‒bychronićludzi,zaktórychjakowładcaod-
powiadał.Chybażetakijużbył,zmrocznąduszą,zły.Możliwe,żegdybyponownie
próbowałauciec,nietylkościgałbyjądoupadłego,aledobrzebysiębawiłjejudrę-
ką.
NajwyraźniejAmayawyczytałatozjegotwarzy,bonaglepobladła–jegozaginio-
naksiężniczka,któratakdługoiskuteczniesięukrywała,byniestaćsiętąkrólo-
wą,którejKavianpragnął.
Takgłośnowestchnęła,zrezygnowana,żewywołałapełensatysfakcjiuśmiechbe-
stii,którasięwnimobudziła.
‒Proszę,uciekaj.–Zaprosiłtymsamymruchemręki,którymkiedyśzachęcałjed-
negozeswoichrywalidoprzejęciatronu.Pamiętała,jaktragiczneskończyłtamten
karierowicz.–Zobaczymy,coztegowyjdzie.
Kaviansamniewiedział,czegosięponiejspodziewać.Stałaprzednimzzaciśnię-
tymiwpięścidłońmiwspartyminabiodrach,jakgdybyzamierzałauderzyćgowtej
chwili,przywszystkich.Właściwietochciał,bytozrobiła.
Pomyślał,żeztakąurodąpowinnabyćrozpieszczana,jakwszystko,codelikatne,
trzymana pod kloszem, gdzieś na najwyższej półce. Czciłby ją wtedy. Tymczasem
stała przed nim wyprostowana, nie drżała, nie omdlewała ze strachu, co przecież
niejednokrotnieprzydarzałosiędorosłymmężczyznomwjegoobecności.Nadoda-
tek,znajdowałasięzbytblisko,tłumiąctymsamymjegowściekłość.Zresztą,wście-
kłośćtoniezbytdobresłowo.Liczyłnaposkromieniejej,oswojenie,przygotowanie
do roli, którą dla niej zaplanował. Co z tego, że była jedyną, która go odrzucała,
którawalczyłatam,gdziewszyscyinninatychmiastsiępoddawali?Wściekłość?Ow-
szem,zwściekłościąprzyznał,żewłaśnietaniesubordynacjamusięwniejpodoba-
ła.Immocniejgoodtrącała,tymbardziejjejpragnął.
Już przy ich pierwszym spotkaniu poraziła go swą urodą. Poznali się dzięki jej
bratu,Rihadowi,następcytronuBakri.
‒Pragnieciesojuszu?–spytałbezzbędnychwstępów,gdytylkowprowadzonoRi-
hada do sali tronowej w pałacu starożytnego miasta Daar Talaas, które w ciągu
wiekówprzekształciłosięwtwierdzę.Kavianmiałnadzieję,żebudowlaprzetrwa
kolejnestulecia.
‒Tak.
‒Coztegobędziemiałmójkraj?Cojazyskam?
Rihaddługoiszczegółowoopisywałmusytuacjępolitycznąwregionie,zwracając
uwagęnawidmowojny.Sojuszbyłswegorodzajugwarancjąpokoju.Kavianwdu-
chuprzyznawałmurację,samwolałsalebaloweodpolabitwy,ataniecodśmierci.
‒Pozatymmamsiostrę–dodałRihad,jakbywuzupełnieniuswejdługiejwypeł-
nionejpolitykąwypowiedzi.
‒Wielumężczyznmasiostry–zaśmiałsię.‒Tylkoniekażdyznichmaoprócz
tegokrólestwo,wktórymprzydałabysiępomocmojejarmii.
Kraj Kaviana może nie należał do najpotężniejszych, ale zasłynął z tego, że od
piętnastegowiekunikomunieudałosięgopodbić.
Pokrótkiejwymianieopiniiiuprzejmości,Rihadwyciągnąłtabletiwcisnął„Play”.
‒Mojasiostra–powiedziałpoprostu,kładąctabletprzedKavianem.
Oczywiście, była piękna. Ale Kaviana przez całe życie otaczały rzesze pięknych
kobiet.Prezentowanomujeniczymdesery,doskosztowaniaalbodokolekcji.Jego
harembyłjakskarbiec,wypełnionyniezwykłymikobietamizróżnychstronświata.
Tajednabyłainna,zwyzywającymspojrzeniem,intrygującoarogancka,bezśladu
uległości,niepokorna.Wyjątkowa.Stałaniewzruszona,zprostosplecionymwarko-
czemprzerzuconymprzezdoskonalewyrzeźbioneramię,zoliwkowąskórąwidocz-
ną spod delikatnej bluzki. Nie znalazłby się na świecie mężczyzna, który umiałby
oderwaćodniejwzrok.Byłowjejczekoladowychoczachcoś,coprzyciągałospoj-
rzenia, elektryzowało. Jej akcent, bez północnoamerykańskich naleciałości, daleki
od europejskiego, właściwie nieokreślony, był równie intrygujący, jak jej oczy. Gdy
mówiła,wjejgłosiesłychaćbyłopasję,emocje,któryminawetskromnychimilczą-
cychwciągnęłabywrozmowę.Jejśmiechbyłjakźródlanawoda,orzeźwiający,po-
budzającypragnienie,któreniespodziewaniegoopętało.
‒Niechzgadnę–powiedziała.TamtegodniaKavianporazpierwszyusłyszałjej
głos.Ztrudemtłumaczyłsamsobie,żedziewczynazekranuniemówiładoniego,
żenaprezentowanymfilmierozmawiałazbratem.–PewniewładcakrólestwaBa-
kriniejestfanemHarry’egoPottera.
Byłajakpotężneuderzenieprostowskroń;zawirowałomuwgłowie.Przezmyśl
przebiegałomunatrętnietylkojednosłowo,takjakbyinnenieistniały.Moja.
Gdyfilmsięskończył,KavianuśmiechnąłsiędoRihada.
– Nie wiem, czy obecnie potrzebuję żony – powiedział. Zaraz potem rozpoczęły
sięnegocjacje.Ktomógłprzewidzieć,żewefekciedoprowadzągodoniegościnnej
kanadyjskiejgłuszy,dospowitejmgłągórskiejwioski.
Podziwiałjejniezależność,niepokornąnaturę.Byłabydoskonałą,niezłomnąkró-
lowąujegoboku.Jednakżepotrzebowałteżżony,którabyłabymuposłuszna.Mógł
wprawdziepostąpićjakjegoojciec,miećkilkażon,każdądoinnegozadania,alenie
chciałpopełniaćjegobłędów.Byłpewien,żewszystko,czegoszuka,znajdziewjed-
nejkobiecie.Niemiałwątpliwości,żetąkobietąjestAmaya.
‒Posłuchajmnie–powiedziała,wciążzrękomanabiodrach,zuniesionympod-
bródkiem.–Gdybyśsłuchałmniewcześniej,towszystkobysięniewydarzyło.
Przecież słuchał jej w Bakri, czy też może miał taki zamiar, ale wtedy uciekła.
Jaki sens ma dalsze wsłuchiwanie się w jej słowa? Czynami przemawiała głośno
iwyraźnie.
‒Następnymrazem,gdyzdecydujęsięciebiesłuchać,będziemyjużwmoimkra-
ju.Będzieszmogłasobiekrzyczećdowoli,ajaposłucham,skorojużbędęmusiał–
powiedział.–Dalszyciągznasz.Skończyszzgodniezmoimscenariuszem,ato,co
wydarzyłosięwtakzwanymmiędzyczasie,jesttylkobezsensownymprzerywnikiem
wdrodzedonieuniknionego.
ROZDZIAŁDRUGI
Kavian ruszył w kierunku drzwi, wiedząc, że wszystkie wyjścia są obstawione
przezjegoludzi.Amayaniemiałajakuciec.Mimotowciążżywiłnadzieję,żespró-
buje.Zcałąpowagą.Czającasięwnimbestiaprzygotowałasięnałowy.
‒Wychodzimy,Amaya.Wtenczyinnysposób.Jeślichcesz,żebymcięzmusił,to
takwłaśniezrobię.Niepochodzęztwojegoświata.Znamtylkotoprawo,któresam
ustanowiłem.
Pewnymruchemotworzyłdrzwi,wpuszczającdownętrzakafejkiświeże,mroźne
powietrze. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze swoimi ludźmi, by wreszcie
odwrócićsięispojrzećnakobietę,którejtaktrudnobyłoprzyjąćdowiadomości,że
należydoniego;żejedynieopóźniato,cozapisałjejlos.
Amayazacisnęłapięści.Alenawetteraz,bezsensownieuparta,zezłościąwypisa-
nąnatwarzy,wydałamusięniewyobrażalniepiękna,zniedbalesplecionymwarko-
czemprzerzuconymprzezramię,jakbynagleprzestałojąobchodzić,jakwygląda.
Pamiętał,żewdniuzaręczynjejwarkoczsplecionotak,byprzypominałdrogocenną
koronę.Iwtedy,iterazpragnąłrozpleśćgo,byuwolnićburzęczarnychlśniących
włosów,wktórychmógłbyzanurzyćtwarzichłonąćjejniepowtarzalnyzapach.Nie
przeszkadzałomu,żeAmayamiałanasobieubranie,któretakwyraziściekontra-
stowałozjejdelikatnąskórąiwżadensposóbniepasowałodoosoby,którajużnie-
długomiałazostaćjegokrólową.Wytartedżinsyiciężkieznoszonebuty,luźnablu-
zaskrywającadoskonaleukształtowaneciałoipuchowa,zbytdużakurtkasprawia-
ły,żeAmayawyglądałajakurocza,niezamożnastudentka.Itakipewniebyłjejza-
miar.
Kavianpragnąłokryćjąjedwabiamiizarzucićklejnotami,bykroczącujegoboku,
wysokonosiłagłowę.Podarowałbyjejcałezłotoświataibudowałjejpałace,jakkie-
dyśczynilizakochanibezpamięciwładcyjegokraju.Pragnąłsilnejipięknejżony.
Wmyślachbadałkażdyskrawekjejciałarozpalonymidłońmi,ustami,językiem…
NajpierwjednaktrzebabyłowjakiśsposóbzabraćjązKanadydodomu.
‒Jaktozrobimy?–zapytał,niezważającnaobecnośćprzypadkowychsłuchaczy.
–Mamcięwzorembarbarzyńcówprzerzucićprzezramię?Wiesz,żesięniezawa-
ham.
Zadrżała.Oddałbykrólestwo,bywiedzieć,czytozpowodupożądania,czyodrazy
wstosunkudojegoosoby.Straszne,żeznałjąnatylesłabo,bynierozróżniaćtych
uczuć.Tomusiałosięzmienić.Niewiedziałtylkojak,skoroswojąucieczkąpozba-
wiłagoresztekciepłaidelikatności.Terazbyłzimnyjakkamień.
Amayachwyciłakurtkę,przerzuciłatorbęprzezramięipozostałanaswoimmiej-
scu,nierobiącanikrokuwjegokierunku.
‒Jeśliztobąpojadę,czyobiecaszmi…
‒Nie.
‒Niewiesz,cochciałampowiedzieć–obruszyłasię.
‒Ajakietomaznaczenie?Złożyłemciwieleobietnicprzednaszymizaręczyna-
mi.Niepowinnaśsiędomagaćniczegowięcej.Pozatymtyrównieżwielemiobieca-
łaśiniedotrzymałaśsłowa.Obojeniepowinniśmyszafowaćobietnicami.
‒Ale…
‒Toniesąnegocjacje–powiedziałspokojnie,kończącrozmowę.
Zabolało ją to, w widoczny sposób, bo wyprostowała się, unosząc głowę i oddy-
chającszybciej.Byłatakapiękna.Mógłbyćnaniązły,aleprzedewszystkimtkwił
wnimmężczyznazkrwiikości,którydoskonalezdawałsobiesprawęztego,ilezy-
skałby,mająctakąpięknośćuswegoboku.Jegokrólowapowinnabyćsilna,wprze-
ciwnym razie, niczym jego matka, nie zniosłaby trudów, jakie przynosi pustynia,
straciłabyochotędożyciaprzypierwszejburzy.Bożycie,toprzedewszystkimbu-
rze,anieblasksłońca.
Kavianbyłwładcą–wojownikiem.Amayamiałabyćjegokrólową–wojowniczką,
niezależnieodtego,jakbardzonienawidziłategowszystkiego,corobił,byjądotej
roliprzygotować,icojemudawałotakdużosatysfakcji.
‒Żadnegosprzeciwu,żadnychnegocjacji–powtórzył,możetrochęzbytstanow-
czo. – Nie masz wyboru, cokolwiek zrobisz, wszystkie działania będą wiodły do
tegosamegocelu.
Spodziewałsiękłótni,ztegoprostegopowodu,żedotychczaszawszesiękłóciła,
akiedywreszciezdołałjąuciszyćwjedynyznanysobiesposób,wzięłanogizapas
iuciekłanasześćmiesięcy.Potem,kiedyjąodnalazł,byłgotównawetpodziwiaćją
za odwagę i desperację. Tymczasem dziś jego wojowniczka ponownie stawiła mu
opór.
‒ To złowieszcze słowa – powiedziała. – Założysz mi na głowę worek po karto-
flach?Zakleiszmiustataśmą?Staredobremetodyporywaczy?
Kavianniepowinienbyłsięuśmiechnąć.Byłświadom,żewtensposóbprosisię
okłopoty,aleniemógłsiępowstrzymać,zwłaszczagdywyszedłszynaulicę,minęła
go,jakbychciała,byspojrzałnaniązinnejperspektywyidoceniłwartośćobcisłych
dżinsównaidealniezbudowanejkobiecie.
Poczuł pulsowanie w skroniach, niepohamowaną potrzebę przyciągnięcia jej do
siebie,byznówsprawdzićdłońmikształtjejpośladków,byskończyćtam,gdziezna-
leźlisięprzedsześciomamiesiącami,takbyniemusiećjedyniewspominać,jakto
robiłkażdegodniaodchwili,gdyuciekła.
‒DoCalgarylecisiękrótko,biorącpoduwagę,żemamydodyspozycjihelikopter
–powiedział.–ApotemzaledwiepiętnaściegodzindoDaarTalaas.Odciebiezale-
ży,czyspędziszpodróżzworkiempokartoflachnagłowieitaśmąnaustach.Mogę
cię też czymś naszprycować, jeśli to ci pomoże czuć się bardziej pokrzywdzoną
iprześladowaną.Wedleżyczenia,mojakrólewno.
Zatrzymałasię,tkwiłanieruchomonaulicymałegomiasteczkawśrodkukanadyj-
skiejgłuszy.Potemodwróciłasiępowoli,jakbywciążprzetwarzającwypowiedziane
szorstkimtonemsłowaKaviana.Gdywreszciespojrzałamuwoczy,nieodwróciła
wzroku.
‒Niemogębyćtwojąkrólową–powiedziałacichutko.–Musisztowiedzieć.Je-
stempewna,żewreszcietozrozumiałeś,potylumiesiącach.
Nawet nie próbował trzymać się od niej z daleka. Schwycił jej warkocz i pocią-
gnąłlekko.Gdybychciał,przydusiłbyją,przycisnąłdosiebie,całowałjejmalinowe
pełne usta. Wizja namiętnego pocałunku unosiła się między nimi. Niestety, wraz
z nią pojawiło się drażniące wspomnienie tego, co stało się w pałacu jej brata;
wspomnienie,którepobudziłokrew,sprawiając,żeobojeoblalisięrumieńcemzu-
pełnienieprzystającymdozimnegodnia.
‒ Obiecywałaś – przypomniał jej. – Ty składałaś przysięgi, ja je akceptowałem.
Oddałaś się w moje ręce, Amaya. Możesz to nazywać, jak chcesz, wymuszonymi
zrękowinami, dyplomatycznymi zaręczynami, zaaranżowanym małżeństwem… Ja-
kichkolwiekokreśleńużyjesz,totyniedotrzymałaśsłowa.Dlategouważam,żena-
daldomnienależysz,nigdynieprzestałaśbyćmoja…
‒Niemogętegozaakceptować–wyszeptałarozpaczliwie.
Zaskoczyła go – tym, czego się spodziewał, a czego w tej chwili nie zrobiła: nie
wyrywałasię,nieszlochała,nieunikałajegospojrzenia.
‒Tonietwojejakceptacjipotrzebuję–powiedziałtwardo.–Tylkociebie.
Dostarożytnegopustynnegomiastaztwierdząikrólewskimpałacemniewiodły
żadnedrogi.Takprzynajmniejodwiekówgłosiłylegendyiopowieściprzekazywane
na temat Daar Talaas przez handlarzy i pokonanych rywali tamtejszego władcy.
Taką prawdę uwieczniono w bojowych pieśniach i epickich poematach. Obecnie,
wczasachobserwacjisatelitarnychiszpiegowskichdronów,niebyłomożliwościza-
tajenia jego lokalizacji, co wcale nie oznaczało, że dostęp do niego stawał się ła-
twiejszy. Liczne drogi prowadzące od granic państwa nadal kończyły się nagle
wsercupustyni,wnieokreślonymmiejscupośródwędrującychpiasków.Krajprze-
cinałyponadtoniewidocznezniebatajemniczetunelepodpotężnymigórami,gdzie
mieszkańcyzwykleskrywalisięprzednajeźdźcami.Niezwykłakrainatylkopozor-
nieotwierałasięnaświat,jeślitenmiałodwagębłądzićwjejpozbawionychżycia
przestrzeniach.Tajemniczasiedzibawładcówniezmiennie,odpradawnychczasów,
fascynowałajakfatamorganaitakjakonapozostałazarównoniezbadana,jaknie-
zdobyta.DaarTalaasniemożnabyłozaatakowaćzlądu.Niemożnateżbyłostam-
tąduciec.
Amayanierozważałapozostanianatejziemi,conieznaczy,żeniestarałasięjej
poznaćpoprzezlekturędostępnychmateriałów.Nawszelkiwypadek.
Mały samolot o szlachetnych kształtach właśnie wylądował. Amaya stanęła na
szczycieschodków,bezradnierozejrzałasięwokół.Kavianpodążałtużzanią,jak
pasterz czuwający nad stadem owiec, przygotowany na ich desperacką ucieczkę
wpiekłootaczającejtomiejscepustyni.
‒Tuniebędzieszpotrzebowałastrażnika.‒Kavianchybaczytałwjejmyślach,
gdyzrezygnacjązapatrzyłasięwbezkresnepiaski.–Samdamsobieztobąradę.
Jużwiem,jakpostępowaćzkobietami,zwłaszczatakprzebiegłymi.Wyobraźsobie,
comożesięstać,gdybyśpróbowała.
Niemusiałasobiewyobrażać.Ostatniesześćmiesięcyspędziła,próbującwyrzu-
cićzpamięciwspomnienietamtejnocywpałacujejbrata.
‒Tosięwięcejniepowtórzy–zapewniłago.
Gdyzeskakiwałanapłytękameralnegolotniska,Kavianpołożyłjejdłońnakarku,
lekkimuściskiempomagajączachowaćrównowagę.Niezabrałręki,gdyszlipopły-
cielotniska.Pochyliłsię,muskającustamijejpoliczek.Amayabyłaprzekonana,że
doskonale wiedział, co robi; wiedział, że tym dotykiem zamienia jej ciało w ocean
wrzącychpłomieni.Przestałaoddychać.
‒Ależpowtórzysię–powiedział.–Itoczęsto.Jużwkrótce…
Zadrżała, nawet nie próbując sobie tłumaczyć, że to tylko strach… Zaśmiał się,
wciążjąprzytrzymując,nawetkiedydoszlidooczekującegonanichhelikoptera.
‒Niewyskoczęwczasielotu–zapewniłago.
‒Niewątpię.
Tobyłkrótki,nierównylot.Wznieślisięniemalpionowonaznacznąwysokość,by
potem przelecieć nad łańcuchami złowrogich gór i wylądować po ich przeciwnej
stronie.Amayaprzyglądałasięzgórykamiennymbudynkom,baśniowymogrodom,
wieżyczkomiminaretompotężnegomiasta,zastanawiającsię,cojątamczeka.Gdy
wylądowali, Kavian ponownie chwycił ją za kark, jak niesfornego kociaka. Chciała
zaprotestować,alepowstrzymałasię,widzącjegotriumfującyuśmiech.Kilkamie-
sięcytemuobiecałjej,żejątusprowadzi,iwłaśnietozrobił.Zaschłojejwgardle.
Nieodpustynnegopowietrza,alenamyślotym,którychjeszczeobietniczamierza
dotrzymaćpustynnyksiążę.
Pewniewszystkich.Dotrzymakażdejobietnicy,którązłożył.
Helikopterwylądowałnadachupotężnegogmachu,najwyżejpołożonegomiejsca
wtejczęścidoliny.Kiedyopuścilipojazd,Kavianmocnochwyciłjązarękę,pociąga-
jąc za sobą, nie zważając na to, że narzuca zbyt szybkie tempo; musiała prawie
biec. Przemierzali labirynt korytarzy, setki wijących się marmurowych schodów,
salewykładanemozaikamiipokojezrzeźbionymisufitami.Wnętrzepałacudawało
wrażenieotwartości,dziękiwolnymprzestrzeniomidużejilościświatła.Mijalidys-
kretnie przemieszczających się ludzi, zapewne służących, którym Kavian wydawał
szybkie, krótkie instrukcje. Wszyscy napotkani porozumiewali się z Kavianem po
arabsku. Uczyła się tego języka w dzieciństwie, mogła więc zrozumieć większość
rozmów, choć bez szczegółów. Wspominali coś o północnej granicy, coś o jakiejś
uroczystości. Po drodze podchodzili do Kaviana jego urzędnicy, chwilę podążali
ujegoboku,wskupieniuprzekazującinformacje,byzaraz,oddaleniruchemwład-
czejręki,znówzniknąćwpałacowychzaułkach.
Amayapatrzyłanaichtwarzeicorazpełniejdocierałodoniejto,couświadomiła
sobiepółrokutemuiczegosięwówczaswystraszyła.Kavianbyłniepowstrzymaną
siłą;brał,cochciał,nietolerującoporu.
ZatrzymalisięwreszcieiKavianpuściłrękęwyczerpanejbiegiemAmai,którapo-
chyliłasię,byzaczerpnąćpowietrza.Wtedyzorientowałasię,żebylisami.
Wyglądałonato,żeznajdowalisięwogromnejpieczarzeoświetlonejlatarniami
i pochodniami umieszczonymi na kamiennych ścianach. W oddali dostrzegła rozle-
głepodwórzeskąpanewjasnympustynnymsłońcu.Zobaczyłateżwypełnionewodą
basenytworzącekrąg,zfontannamiwkształciekamiennychsmokówilwów.
‒Gdziejesteśmy?–zapytała,aechoodbijałojejsłowaodpotężnychścianwokół.
‒Tosąłaźnieharemu.
Amayazesztywniała.Harem.
‒ Harem składa się z wielu więcej pomieszczeń, zobaczysz sama, zajmuje całe
skrzydłopałacu–tłumaczyłdalejKavian.
‒Tujestpusto,nikogoniema–powiedziała,zmuszającsię,bysięrozejrzećwo-
kół.Właściwie,cojątoobchodziło.Niezależałojejnanim,więcwczymmogłaby
jej przeszkadzać obecność innych. Jej ojciec był taki sam. Spędziła dzieciństwo
wśródjegokobiet,zktórychkażdabyłaosobnąprzyczynącierpieniajejmatki.Pa-
miętałajejsłowa.„Kochaćtakiegoczłowiekajaktwójojciecoznaczazrezygnować
z siebie. Kiedy widzisz, jak adoruje inne, coś w tobie bezpowrotnie umiera”. Nie
zdziwiłabysię,gdybyKavianbyłulepionyztejsamejgliny,cojejojciec.‒Nikogo
niema.Harembezharemu?
‒Przypomnijsobienasząrozmowęwpałacutwojegobrata.
‒Niewiem,oczymmówisz‒odpowiedziała,tuszującprawdębezradnymuśmie-
chem,choćwrzeczywistościpamiętałakażdesłowo.
‒Obojewiemy,żetokłamstwo.Nauczyłaśsiężyć,oszukującsamąsiebie.Imnie.
‒Ajeślinaprawdęniepamiętam?Możetymrazemniematużadnegopodstępu?
Nieprzyszłocidogłowy,żerozmowyztobąniesądlamnienatyleważne,byjepa-
miętać?
‒Przypomnęciwtakimrazie.Powiedziałaśmiwtedy,żeniepoślubiszmężczyzny
z haremem, zwłaszcza że sama się w takowym urodziłaś. Obiecałem ci wtedy, że
opróżnięswój.Pamiętaszjuż?Mamcijeszczeopowiedzieć,corobiliśmywmomen-
cie,gdycitęobietnicęskładałem?
Odwróciławzrok,byukryćemocjewywołanewspomnieniami.
‒Pewnienigdyniemiałeśharemu–bąknęłapodnosem.‒Mójbratnaprzykład
niema.
‒Jateżniemam.Odsześciumiesięcy–skwitował.–Czujsięjakusiebie.Witaj
wdomu.
Amaya próbowała się opanować, zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje. Kavian
zaśmiał się, widząc wyraz jej twarzy. Usiadł na kamiennej ławie i zrzucił kurtkę
ikoszulę,odsłaniająctors.
Amayaprzeczytałachybawszystkiemityipóźniejszeopowieścioharemach.Wie-
działa,jakfunkcjonują.Wiedziała,jakniewieletrzeba,bywpaśćwpułapkęipozo-
staćwniejprzezresztężycia,wsłużbiekrólówpiekła.Nie,dziękuję.Toniemogło
byćjejprzeznaczenie,niechciałapodzielićlosumatki.
Nienadążałazanim.Bałasięporuszyć.Pomyślała,żejeślitozrobi,potężnesufi-
tynadjejgłowąruną,grzebiącjąijejmarzenia.Byćmożebałasięczegośjeszcze,
czego nie chciała nazwać, wiedząc, gdzie się to kończy. Widziała to jako dziecko.
Przeżyłato.Nieważne,jakmocnobiłojejserce.Swojewiedziała.
‒ Ile kobiet tu trzymałeś? ‒ zapytała, starając się, by zabrzmiało to jak dobry
żart.
‒Siedemnaście.
‒Sie…Żartujesz,prawda?Totwójnowysposóbnaprzekomarzaniesięzemną?
‒Czyjawyglądamnażartownisia?–spytałspokojnie,choćwydawałojejsię,że
wjegogłosiezabrzmiałcynizmpołączonyzezniecierpliwieniem.
‒Trzymałeśtusiedemnaścieuwięzionychkobiet?Czyty…Czy…nocąlubkiedy-
kolwiek…Czyty…?
Niezdołałaskończyćtegopytania.Byłozbytintymne,izbyttrudne.Amożebała
siętego,cousłyszywodpowiedzi.
‒Czyuprawiałemznimiseks?–dokończyłzanią,mrocznymgłosem.–Czywła-
śnietochceszwiedzieć,Amaya?Słowoseksnieprzechodziciprzezusta?
‒Nie.Nicniechcęwiedzieć.Nieobchodzimnieto.Nieinteresujemnie,coro-
bisz.
‒Niezadawajpytań,jeśliniemożeszznieśćodpowiedzi.Zwłaszczażeniezamie-
rzamniczegoukrywaćaniteżułatwiaćciżyciacukierkowymiwersjamizdarzeń–
mówiłtwardymgłosem.–Nieczasnazazdrośćifochydobredlanastolatek.Jesteś
królowąDaarTaalas,anieanonimowąnałożnicą.
‒Niejestemżadnąkrólową!–wykrzyczała.Podeszłabliżej,byrzucićmutesło-
waprostowtwarz.Błąd.Kavianmiałnasobiejużtylkokrótkiespodenkieksponu-
jące masywne uda. Czy to dlatego jej głowę wypełniła teraz nieokreślona pustka?
Niemaharemu.Niemanałożnic.Jesttylkoon.Kavian.PięknyKavian,przyktórym
miękły jej nogi, a ciało przeszywały niepohamowane dreszcze. Kavian stanowczy
ibezlitosny,ajednocześniedelikatnyjakwierszpisanyowschodziesłońca.Kavian.
Przycisnęłaobiedłoniedoserca,byniepozwolićmuwyrwaćsięzpiersi.
‒ Mam nadzieję, że przestaniesz zadawać mi pytania, na które, jak przypusz-
czam,znaszwszystkieodpowiedzi–powiedziałtriumfującymtonem,niemaldelek-
tującsięjejudręką,obserwując,jaktracikontrolęnadwłasnymciałem,któreza-
chowywałosiętak,jakbynależałoniedoniej,leczdoniego,takjakkiedyś.–Ate-
razsięrozbierz.
ROZDZIAŁTRZECI
Musiałasięprzesłyszeć.Niemożliwe,bytopowiedział.
‒Osobiściemamochotęzdjąćzsiebiewszystko,alebojęsię,żewtedypadniesz
trupem. Marmur pod naszymi stopami jest bardzo twardy. Mogłabyś zrobić sobie
krzywdę,mdlejączwrażenia.
‒Niezemdlałabym–rzuciła,wydymająclekceważącowargi.‒Widziałamtłumy
nagichmężczyznprzewijającychsięprzezmojełóżko.Jedenwięcejnierobiróżni-
cy.
‒Nieprawda–rzuciłkrótko,zpewnościąsiebie,przysuwającsiębliżej.–Niewi-
działaś.
Wszystkowniejchciałozaprotestować,sprzeciwićsięjegosłowom,alezgasiłte
myśli nieustępliwym spojrzeniem ciemnych oczu. I jeszcze bardziej się zbliżył, był
tuż obok. Gdyby teraz odetchnęła, dotknęłaby jego złocistej skóry. Miała przed
sobąklatkępiersiowąwojownika,idealniewykształconemięśnie,któredelikatnym
drżeniembłagałyjejręceopieszczotę.
‒Powiedziałem,żebyśzdjęłaubranie,azizty–powtórzyłzniecierpliwiony.Poczu-
ła jego oddech, intensywny zwłaszcza w momencie, gdy wypowiadał nieznane jej
słowo.Bałasię.Zdrugiejstrony,gdybyterazzrobiłajedenkrokdoprzodu,mogła-
byposmakowaćjegoust.Niewiedziała,wjakisposóbzdołałasiępowstrzymać,bo
przecieżpragnęłategowtakimsamymstopniu,wjakimsięobawiała.
‒Niejestemzbytdobrawwypełnianiupoleceń–wydusiłaześciśniętymgardłem.
‒Jeszczenie.Narazienie–powiedziałzdecydowanymgłosem.–Alejużwkrótce
będzieszuległaiposłuszna.Będęnalegał.
Czassięzatrzymał,utknąłwmałejprzestrzenimiędzynimi,przeszłośćmieszała
się z teraźniejszością, sprawiając, że Amaya sama nie do końca wiedziała, co się
zniądziejeteraz,acosięzdarzyłownocichzaręczyn.Pamiętaławszystko,choć
przezsześćmiesięcystarałasięzapomnieć.
Wewłosachwciążczułajegoręce,wplecionewwarkocz.Przytrzymałjejwtedy
głowę, sięgając ustami jej ust niczym wygłodniałe zwierzę, w prywatnej komnacie
PałacuKrólewskiegoBakrian,dokądudalisię,by„przedyskutować”oficjalneprzy-
rzeczenia, które wcześniej publicznie sobie złożyli. Znów go poczuła, pozwalając
ciałustanąćwpłomieniachpodwarstwąrozpalonejskóry,gdyeksplodowałżarem,
którypozbawiłichświadomości.
Takbyłosześćmiesięcytemu.Takzaczynałosiędziaćteraz,właźniachharemu,
zktóregościanspoglądałynanichniewidoczneoczysiedemnastuodtrąconychna-
łożnic.
Amayaspodziewałasię,żeKaviantakjakwtedyschylisięijąpocałuje,żeusłyszy
zwierzęcypomruk,naktóregowspomnienieprzeszywałjadreszcz.
Tymrazemniczegotakiegoniezrobił.Przyklęknąłprzednią,jakbynaznakpod-
daństwa.
Mająckrólaustóp,powinnasiębyłapoczućjakpotężnawładczyni.Zamiasttego
poczułasiękrucha,wiotkainiepewna.Onzaśwydałjejsiębardziejpotężnyiprze-
rażający.Toniemiałosensu.Jejserceprzestałojużudawać,żebije.Byłojakrakie-
tapróbującawyrwaćsięzpiersi.
Dopierowtedyzorientowałasię,żeKaviannieukląkłprzednią,tylkoschyliłsię,
byzdjąćjejbutyiskarpetki.Zimnykamieńposadzkipodbosymistopamiprzywrócił
jejprzytomnośćumysłu.
Teraz to ona schyliła się, by go odepchnąć, tak przynajmniej zamierzała. Może
uczyniłatotylkopoto,bygodotknąć,bypoczućmocpotężnychramion?Czywogó-
lewiedziała,corobi?Cochcezrobić?Niepowstrzymałago.Nawetniespróbowała
gopowstrzymać.
Dotarł dłońmi do paska jej spodni i zanim zdołała ponownie odetchnąć, dżinsy
spłynęłyzniejłagodnie,zatrzymującsięwkostkach.Aonanadalniepróbowałago
powstrzymać.
‒Proszę–wyszeptała.–Niemogę.
Powiedziała,copowiedziała,niezabardzobyłaświadomatego,cochciałapowie-
dzieć. Kavian nie pieścił jej, on ją po prostu rozbierał, z zimnym wyrachowaniem.
Przykucnął,objąłjejbiodra,uniósłimocnoprzyciągnąłdosiebie.Nie,niepoto,by
jąkołysaćwramionach,leczbydziękitemumócpozbyćsięjejdżinsów.Gdysięzo-
rientowała, że wsparła się o jego pierś, by zachować równowagę, on delikatnie
chwyciłjązakark,sprawiając,żeświatzawirowałjejprzedoczami.
‒Czegoniemożesz?–zapytał,oddychającciężko.–Jesteśpewna?
Wodpowiedziwykonałaruch,jakbychciaławkleićsięwjegociało,jejpiersinie-
malprosiłyotakąsamąbliskość,którąwciążpamiętałaposześciumiesiącach.
Kavianzaśmiałsięizupełnienieoczekiwaniewypuściłjązrąk.Gdybyniepotężny
filarzajejplecami,zapewneupadłaby,rozbijającgłowęomarmurowąposadzkę.
‒Resztęzdejmijzsiebiesama.–TymrazemnieznoszącysprzeciwugłosKaviana
nie pozostawiał wątpliwości; było to zdecydowane królewskie polecenie, rozkaz,
którynależałoniezwłoczniewykonać.
‒Niewidzępowodu,dlaktóregomiałabymtozrobić.Coważniejsze,niechcęjuż
nicwięcejzsiebiezdejmować.
‒Kolejnekłamstwo.
‒Toniekłamstwo.Topoprostucoś,czegoniechceszusłyszeć–odrzekłamoc-
nym głosem, opanowując drżenie łydek. – Póki co jeszcze nie zawładnąłeś moim
umysłem.Niemożesznakazaćmimyślećwedługtwoichzasadczyupodobań.
Oczymuzalśniły–szarościąmetalu.Owieleprzystępniejszeicieplejszeodjego
spojrzeniabyłyodlanezbrązupomniki,którewidziaławcałejEuropie.
‒ Kłamiesz, ponieważ wbrew temu, co mówisz, bardzo pragniesz zdjąć z siebie
wszystko.Marzyszteżotym,byoddaćmisiętakjakwtedy,tyletylko,żeniewse-
kretnej alkowie. Przecież widzę, że chcesz być miodem przelewającym się przez
mojeręce,gdycięposiądęraz,drugi,trzeci…
‒Nie.–Jejgłospozostałniesłyszalnynawetdlaniejsamej.
‒ Jesteś moja, Amaya. Dlaczego w to wątpisz? Przecież nawet teraz, gdy tylko
rozmawiamy,drżyszzpodniecenianasamąmyślotejchwili.
‒Nigdyniebyłamtwojainigdyniebędę…Jabędę…
‒Cicho…‒przerwałjej,zpowagąnapięknejtwarzy,przesuwającdłoniąpojej
policzku.–Przyrzekam,żeniemiałempojęcia,żewtedybyłaśdziewicą,Amaya.Ni-
gdybymsięnieposunąłtakdaleko,gdybymwiedział.Niemusiałaśuciekać,azizty,
mogłaśmipoprostupowiedzieć.
Comiałamupowiedzieć?Żejużwówczasniemogłanicporadzićnatouczucie,do
któregoaniwtedy,aniterazniemogłasięprzyznać?Przerażałająmyśl,żeKavian
wyczytatozognia,któryniewątpliwieczaiłsięwjejoczach.Odsunęłasię,odtrąca-
jącjegorękę,jakbyzadawałajejból.
‒Ja…
Nie mogła. Sytuacja stała się zbyt trudna, by ją kontrolować. Wspomnienia
iobecneranystałysiębolesnącałością.Musiałaskłamaćponownie,byzrazićgodo
siebie.
‒Niebyłamniewinnąpanienką.NazywanomnieSukąMontrealu,gdytamstudio-
wałam.Spałamzkażdymmężczyznąnapółkulipółnocnej,jakimisięnawinął.Wte-
dyuciekłam,bonudziłamsię…
‒Aterazzanudzaszmnie–odrzekłKavianbezbarwnymgłosem,wzrokiemwbija-
jącjąwfilarzajejplecami.Zanimzdążyłazastanowićsięnadodpowiedzią,Kavian
odwróciłsię,stanąłnakrawędzibasenuizanurkowałwpachnącągłębię.
Powinnabyłaodetchnąćzulgą,wykorzystaćchwilęsamotnościnazastanowienie
się, przemyślenie swojego postępowania. Zamiast tego zaczęła mu się przyglądać
wskrajniebezpośrednisposób,zprostackąciekawością.Byłjakniezniszczalnama-
szyna, z pięknym, prężnym ciałem obdarzonym siłą mitycznego herosa. Zabójczo
niebezpiecznypasowałdotegomiejsca,doatmosferystarożytnegopałacu.
Wynurzyłsię,odrzucającmokrewłosyzczoła.Wyciągnąłdoskonalewyrzeźbioną
rękę i odrzucił coś na drugi kraniec basenu. Towarzyszyła wzrokiem lecącemu
przedmiotowiażdomomentu,gdyosiadłnawodzie.Wtedyzprzerażeniemzorien-
towałasię,żetymprzedmiotembyłyjegobokserki,cooznaczało,żepozostałpod
wodącałkowicienagi.Zarazpotemwyskoczyłistanąłnabrzegubasenu,byznów
zanurkowaćipochwilisięwynurzyć.Kilkametrówodniej.Niemałotrudukoszto-
wałojąutrzymaniesięnanogachzwrażenia.
‒Nierozumiem,cosiędzieje–wymamrotała,zachowującpozoryspokojuwgło-
sie.
‒Doprawdy?TrochędziwnareakcjajaknaSukęMontrealu.Widoknagiegomęż-
czyznyniepowinienciędeprymować.
Niedotykałjej,niewięził,nieprzygniatałciężaremciaładomarmurowegofilaru,
nawetniestałobokniej.Niebyłozatempowodu,bynadalstałanakrawędzibase-
nuiwpatrywałasięwniego.
‒Czyto…Czynaprawdęchcesz…‒plątałjejsięjęzyk.‒Właśnietu?Wyciągną-
łeśmniezsamolotu,żeby…
Kaviannieznałuczucialitości.Nieodpowiedział.Patrzyłnanią,zapewneśmiejąc
sięwduchuzjejnaiwnościibezradności.Amayanienawidziłasamejsiebie,amimo
tonawetniedrgnęła,pozostałanamiejscuwyprostowana,jakbywoczekiwaniuna
sądostateczny.Albonajegokolejnepolecenie.Wiesz,dokądtoprowadzi–pomy-
ślała–kimsięstaniesz,jeśliznówmunatopozwolisz.
Tyletylko,żewszystkieśluby,któresobiezłożyła,obietnice,żejużnigdynieda
siętakomotać–wjegoobecnościstawałysięnieważne.Dlategostałatak,wchło-
pięcychszortachikoszulce,pośrodkuharemuszejka,oczekującnaniewiadomą.
‒ To tylko kąpiel – powiedział łagodnie. – Chcę zmyć z siebie zapach samolotu,
azciebieostatniesześćmiesięcy.
Amayazadrżała,conieumknęłojegooczom,jednocześniebudzącwnimpożądli-
wą bestię, która najchętniej już teraz zjednoczyłaby się z jej ciałem. Mimo to nie
zrobiłniczego,byjąspłoszyć.Byłajegokrólową,przyszłąmatkąjegosynówina-
stępców tronu. Zasługiwała na szacunek. Kavian wiedział, do czego zmierza, wie-
dział też, że ten cel osiągnie, dlatego postanowił cierpliwie czekać. Pierwszy raz
wżyciu,gdyżwcześniejzwyklenatychmiastotrzymywałto,copragnąłmieć.Zko-
bietami włącznie. To one zawsze zabiegały o jego względy. Dlatego obecna sytu-
acja, próba odzyskania kobiety, która ośmieliła się go porzucić, była zupełnie no-
wym doświadczeniem w jego życiu i wielką próbą charakteru. Najważniejsze jed-
nak,żemiałjąprzysobie.
‒Każdybasenmainnątemperaturęwody–powiedziałznudzonymgłosemwypa-
lonego przewodnika turystycznego, tak jakby ten ogień, który rozrywał jego wnę-
trze,nieistniał.–Obokbasenówznajdzieszwszelkieakcesoriapotrzebnedokąpie-
li, począwszy od ręcznie wyrabianych u nas mydełek, aż po luksusowe produkty
sprowadzanezDubaju.
Byłatakapiękna,chociażwyraźniezdenerwowanaispeszona,byćmożezpowo-
du zbyt obcisłego podkoszulka, pod którym nic już nie miała, i zbyt krótkich szor-
tów,któreeksponowałyjejniewiarygodniedługie,zgrabnenogi,zpaznokciamistóp
wkolorzelazurowegonieba.
‒Wejdźdowody,Amaya–zaprosiłjąskinieniemręki.–Zobaczysz,żepoczujesz
sięlepiej.
‒Obiecujesz,żemnieniedotkniesz?
Byłajegomarzeniem,niczegotakniepragnął,jakzanurzyćdłoniewjejwłosach,
austamipieścićniewielkiepiersizsutkaminiemalprzebijającymidelikatnątkaninę
koszulki.Jakżepragnąłpoczućsmakjejdziewczęcejskórypodjedwabnąbielizną.
‒Nie–odpowiedział.–Zdecydowanienie.
Zachwiała się, by po chwili, ku jego zaskoczeniu, przejść krawędzią basenu do
szerokichschodkówwiodącychdowody.
‒Niemamnicprzeciwkoodświeżającymkąpielom–uśmiechnęłasię.
‒Aprzeciwkoszejkom?
‒ O tak! Szejkom, królom i pustynnym pałacom – dodała, wchodząc głębiej do
wody,wciążwszortachikoszulce,jakbyzapomniała,żetoniekostiumkąpielowy.
‒Cozapech–zakpił.–Wybrałemcięzgronaksiężniczek,zktórychwiększość
natychmiastzgodziłabysięzastąpićcięwtejroliiprzejąćciężar,któryztakimbó-
lemdźwigasz.
Amayazanurzyłasiępopas,trzymającsięjaknajdalejodKaviana,który,gdyby
tylkochciał,mógłbysiędoniejzbliżyćwułamkusekundy.Tymczasemjedynieodro-
binę przesunął się w jej kierunku. Patrzyła na niego z entuzjazmem nurka, który
spotykarekina.
‒Ileichbyło?–zapytałanagle.–Księżniczek,którezmieniłeśwkrólowe?
Wsumieniebyłowtymnicrozrywkowego,aleKavianwyśmieniciesiębawił,by
nie powiedzieć delektował różnymi formami oporu i nieposłuszeństwa, którymi
Amayaposługiwałasięwkontaktachznim.
Nieodpowiedział.Zbytlubiłtopytanie.WielemówiłooniejiAmayachybazaczę-
łatosobieuświadamiać.Tanecznymiruchamiodsunęłasięodniego,apotemzupeł-
nie nieoczekiwanie schowała głowę pod powierzchnią wody. Przez chwilę widział
tylkociemnąplamęjejwłosówunoszącychsięnapowierzchni.Wtedyjeszczebar-
dziejnieoczekiwaniewyskoczyłazwody,lekkojakdelfin.Bestiawnimwydałanie-
słyszalnynazewnątrzpomruklubieżnegozadowolenia,gdyujrzałmokrypodkoszu-
lekeksponującykażdycaljejpięknegociała,przylegającydopiersizpodrażnionymi
wodąijegoobecnościąsutkami,którezdawałysiężyćswoimżyciem.Zrozpuszczo-
nymimokrymiwłosamiwyglądałajaknimfa,amożejaksyrenkazjegosnów.Kavian
dopiero teraz zrozumiał, że jego syrenka miała twarz Amai. Patrzył, jak wyciera
twarz,agdyskończyła,krzyknęła,zaskoczona,amożewystraszonajegobliskością.
Położył dłonie na jej biodrach i przyciągnął ją do siebie, by czuć jej ciało całym
swoimciałem.Takiewłaśniewspomnieniesprzedsześciumiesięcywypełniałojego
myśli, niejednokrotnie uniemożliwiając mu sen czy skupienie się na obowiązkach.
Terazprzeżywałtoponownie,wrzeczywistymświecie.Przycisnąłjąmocniejdosie-
bie,bymogłapoczućogieńwjegożyłachizrozumieć,jakbardzojejpragnął.
Amayamilczała,schyliłagłowę,gdyonustamiszukałjejust.Jejciałopoddawało
się jego ciału, czuł, wiedział, że ich ciała pragną tego samego. Amaya zdołała się
opanować.
‒Niewyobrażamsobie,żemogłabympocałowaćczłowieka,którytrzymałtusie-
demnaściekobiet–mówiłapowoli,aonodbierałkażdejejsłoworówniewyraźnie,
jakwyraźnieodczuwałuciskjejtwardychsutkównaswojejpiersi.–Niemogęsię
ztympogodzić,nawetjeśliopróżniłeśjużharem.
‒ W takim razie rzeczywiście – syknął ‒ nie skalaj się. Możesz tu sobie stać
icierpieć.Niemamnicprzeciwko.
Jakbyprzeczącswoimsłowom,zgarnąłwrękęjejwłosyiponownie,jeszczemoc-
niej,przyciągnąłjądosiebie.Zanimzdążyłaodpowiedzieć,zamknąłjejustapoca-
łunkiem.
ROZDZIAŁCZWARTY
Pocałunek był jak bomba. Eksplodował wewnątrz niej, wypełniając ją światłem,
lękiem, rozkoszą i pożądaniem. Wtuliła się w niego. Nie myślała. Nie chciała my-
śleć.
Oddałapocałunek.Dokładnietaksamojakpółrokutemujegopocałunekprzenik-
nąłprzeznią,jakburzaprzezmłodylas.Kavianniestarałsiębyćdelikatny,niebył
teżwżadnejmierzemiłyczyuprzejmy.Jegopocałunekokazałsiębrutalniecielesny,
byłjaksadystycznieekscytującezaproszeniedoposmakowaniabólu.Doświadczyła
tegotylkoraz,iwciążniezbytdobrzerozumiała.Alewłaśnietegopragnęła.
Przesunąłręce,bymocnozacisnąćdłonienajejpiersiach.Niebyłowtymnicde-
likatnego.Wręczprzeciwnie–nazwałabytoczystą,nieposkromionądzikością,któ-
rapodniecałają,całkowicieidogłębnie.PomrukwydobywającysięzgardłaKavia-
na,gdyzatapiałjejustawswoich,sprawił,żeczułasiępięknaiuwielbiana,cozko-
lei wznieciło w niej wewnętrzny pożar, w tym samym stopniu wydzielający ciepło
istrach.Ogieńtańczyłwniej,chłonęłażarisłowazapewnienia,żenależytylkodo
niego.
Amayazignorowałaświatwokółichsplecionychciał.Zignorowałateżjegotłumio-
ny śmiech, w którym brzmiała nutka niewątpliwego triumfu. Zadrżała z podniece-
nia.Wyglądałototak,jakbyjegozwycięstwodawałorównieżjejpowóddoradości.
Wygięłasię,gdyustamidosięgnąłjejszyi,bywreszciepoddaćsięmagicznejwładzy
jegowprawnychrąk.
To samo zrobiła pół roku temu, gdy sprawił, że żądzą zastąpiła myślenie. Tylko
wtedyczułasięwolna,dzika,seksowna–wsposób,któregonigdywcześniejsobie
niewyobrażała.
Kaviandoskonalewiedział,corobi.Nachyliłsięizębamichwyciłjejpełenoczeki-
wania sutek. Potem uniósł ją łatwo niczym odrobinę puchu i posadził okrakiem na
swojejtwardejjakstalnodze,byniemalwtejsamejchwiliwbićdłońpodjejspoden-
ki i zanurzyć ją w pulsującej, rozżarzonej otchłani między jej udami. Jednocześnie
gwałtowniessałuwięzionywustachsutek.ŚwiatAmaiodpłynąłwnieistnienie.
Kavianbawiłsięjejciałem,wciążokrytymkoszulkąispodenkami.Ustami,zęba-
mi, dłońmi zdobywał kolejne przestrzenie, wywołując jej spazmy. Amaya znalazła
się w centrum burzy, rażona piorunami raz, drugi, trzeci… Sięgała nieba, by po
chwilizapadaćsięwpłonącąotchłań.Pomyślała,żeniktniemógłbytegoprzeżyć,
żejeśliumrze,cóż,będziewarto.Kavianbyłwszystkim,czegochciała.
Kiedyoprzytomniała,niósłją,rozpalonąidrżącą,wkierunkuwygodnychsiedzisk
wcentralnejczęścipomieszczenia.Owiniętawdelikatnyręcznik,spoczęłanarozło-
żystejotomanie.Niemogłazłapaćtchu.Zafascynowanaprzebiegiemzdarzeńprzy-
glądała się Kavianowi, gdy oplatał swój ręcznik wokół bioder, podkreślając zalety
doskonalewyrzeźbionegociała.
Powinnacośpowiedzieć,zrobić,cokolwiek.Niemogła.Całymciałemczekała,by
wróciłipoprostudokończyłdzieła.Niedoczekałasię.
Kavian podszedł do niskiego stolika zastawionego tacami pełnymi wykwintnych
potraw.Przysiadłnawygodnej ławiewzdłużstołui delektowałsięlokalnymi przy-
smakami, powoli, rozkoszując się każdym kęsem. Jednocześnie przez cały czas
baczniesięjejprzyglądał.
Amayanierozumiała,cosiędzieje.Niemogłaopanowaćpulsowaniawzłączeniu
nóg.Sercenieprzestawałojejbićjakopętane.
‒Czyniezamierzasz…?
Byławściekłanasamąsiebie.Dałasięośmieszyć,zmienićwjąkającąsięzpożą-
daniaibezradnościidiotkę.Czemutozrobił?
‒Toniezbytzachęcające,jeśliniepotrafiszlubboiszsięnazwaćrzeczypoimie-
niu–powiedziałłagodnie,odwróciłsięiponownieoddałsięprzyjemnościjedzenia,
staranniedobierająckawałeczkipotraw.Czypowinnatoodebraćjakosurowąlek-
cję,demonstracjęrzeczywistejwładzy?
Byławściekła,wbrewsamejsobie.Próbowałasiedziećspokojnie,choćprzezjej
ciało nadal przepływały dreszcze ekstatycznego uniesienia, do którego ją przed
chwilądoprowadził,byzarazzostawić,jakartystaniedokończonedziało.
‒ Nie mam pojęcia, jakie są twoje oczekiwania – starała się mówić spokojnie. –
Uprawialiśmy seks jeden raz, trochę przypadkowo, potem przez pół roku ścigałeś
mnie po całym świecie, rozpowiadając, że należę do ciebie, że się tobie oddałam.
Następnie porywasz mnie, doprowadzasz do orgazmu i porzucasz, by coś przeką-
sić.Robisztowpodziemnychłaźniach,gdziejeszczeniedawnowięziłeśsiedemna-
ściekobiet.Nierozumiemmechanizmówtwojegopostępowania,niewiem,cojesz-
czejesteśwstaniezrobić.Okazujesię,żewogólecięnieznam.
Jejsłowaniewywarłynanimżadnegowrażenia,takprzynajmniejmogłosięwy-
dawać.Pozostałnieruchomy,niczymrzeźbauproguświątyni.Patrzącnaniego,my-
ślałaostarożytnychwładcach,rycerzachiepickichbitwachjakzpowieściTolkiena.
Zaschłojejwgardle,znówniemogłaoddychać.Pochwiliusłyszałajegogłos.
‒Nikogotunieprzetrzymywałemsiłą.Tomiejsceniejestwięzieniem,jeszczenie
zauważyłaś?
‒Zapamiętamtonawypadek,gdybyśjeszczekiedyścośwspomniałoobietnicach
–odburknęła.
Amayazdawałasobiesprawę,żezbliżasiędogranicyjegocierpliwości.Poczuła
niepokój. Była półnaga i całkowicie bezbronna w pałacu otoczonym pustynią. Ka-
vianjednaknieruszyłsięzmiejscaprzystole,co–paradoksalnie–wcaleniepopra-
wiłojejnastroju.Chciała,bysięniezbliżał,alecierpiała,gdytegonierobił.
‒ Jesteś jedyną znaną mi kobietą, której nie cieszy możliwość dzielenia ze mną
królewskiegołoża–oznajmiłnagle.
‒ O ile wiesz wszystko… Pamiętaj, że ludzie kłamią, zwłaszcza przed obliczem
okrutnegowładcypustyni,któryzagrażanawetpowietrzu,którymoddychają.
‒Tegoakuratjestempewien.Dlaczego?Zapytajsamąsiebie–zachęcał,nieod-
rywającodniejwzroku.–Zapytajsamąsiebie,skądtapewnośćwynika.
Amaya milczała. Nie wiedziała, co takiego wyczytał z jej twarzy, że uśmiechnął
sięwsposób,któryponowniepozbawiłjąpewnościsiebie.
‒Niemusiszsięzastanawiać,jakiesąmojeoczekiwania–powiedziałwsposób,
w jaki inni mężczyźni zwykle komentują pogodę, ceny paliw lub wyniki ich ulubio-
nychklubów.–Niedziałampodstępnie,pokryjomu.Powiemci,czegochcę.Daszmi
to,takczyinaczej.Proste?
‒Przytobienicniejestproste–odparła,patrzącnaniego,gdymierzyłjąwzro-
kiem. Wzięła głęboki oddech. ‒ Nie chcę tu zostać. Zrozum wreszcie. Chcę do
domu.
‒ Jak sobie życzysz – odrzekł bez wahania, ciepło, przyjaźnie. Serce zabiło jej
mocniej.–Comasznamyśli,mówiąc„dom”?–spytałzuśmiechem,któryzmroziłby
dnopiekła.
Wtymmomenciepoczuła,jakbardzomogłabygoznienawidzić.Kilkomasłowami
wdeptałjąwziemię,przeniknąłdoszpikukości.Tomusiałabyćnienawiść.
‒OdwieźmniezpowrotemdoKanady,domiejsca,wktórymmnieznalazłeś.Po-
radzęsobie.
‒Kanadaniejesttwoimdomem.UrodziłaśsięwBakri,gdziespędziłaśosiemlat
dzieciństwa.Przezkolejnedziesięćlatbłąkałaśsięwrazzmatkąpoświecie.Dokąd
wiatrzawiał,tamszłyście.Najdłużejprzebywałyściewposiadłościwłaścicielawin-
nicy na Południowej Wyspie Nowej Zelandii. Czy to miejsce nazywasz domem?
Wtakimraziezprzykrościązawiadamiam,żedżentelmen,uktóregomieszkałyście,
jużdawnoprzestałbyćodpornynawdziękitwojejmatkiizałożyłrodzinę,zktórą
jestszczęśliwy.
Amaya przypomniała sobie zimowe poranki w Nowej Zelandii, gdy z matką i jej
kochankiemprzemierzalipolapokrytewinoroślą.Tamtenmężczyznaprzynajmniej
na chwilę sprawił, że Elizaveta czuła się spokojna i radosna, wreszcie zaczęła się
uśmiechać. Pamiętała pokryte białymi czapami śniegu góry i drogi prowadzące do
morza, owce i ciekawskie jagniątka na pastwiskach w Parku Narodowym Rich-
mond.Przedewszystkimjednakwspominałaczarnejakaksamitnoce,gdyniebopo-
krywały miliony gwiazd. Czysta magia. To wtedy tak trudno było jej uwierzyć, że
mimowszystkoobydwiebyłytakbardzosamotne.Amayauświadomiłasobie,żejuż
dawnootymniemyślała.Matkabyła,jakabyła;Amayaczuła,żejużniktniepotrafi
poskładaćtego,cowniejzniszczyłmąż,władcaBakri.CzyterazKavian,władcasą-
siedniejkrainy,robitosamozjejudręczonąduszą?
‒ByćmożeszukałabyśdomuwMontrealu,gdziestudiowałaś?–Kavianniezrażo-
nyjejmilczeniemkontynuowałbolesnewyliczanie.–Chybajednaknie,biorącpod
uwagę,jakczęstostamtąduciekałaś,wgóry,doEuropy,naKaraiby.AcozEdyn-
burgiem?Totampracowałaśwbarze,jakżenieodpowiedniemiejscedlawykształ-
conejdamy…
Amayapragnęłauciszyćgogestemręki,alepowstrzymałasię,ztrudem.Niemal
wbiłasobiepaznokciewskroń,bybólempobudzićsiędomówienia.
‒ Nie ty będziesz decydował, co jest dla mnie domem, a co nie. Moje życie nie
wymagarównieżtwojegorecenzowania–starałasięniepodnosićgłosu.–Pozatym
onicnigdycięnieprosiłam.
‒Rzeczywiście,tonietwojaprośba,tomójwybór,poznawaćioceniaćcię.Dlate-
go powiem ci wprost. Nie masz domu, Amaya – stwierdził brutalnie. ‒ Nigdy nie
miałaś.Ażdoteraz.Nieobchodzimnie,czyjesteśgotowa,bytozaakceptować,czy
nie.
Tylemocybyłowjegogłosie,żeznówniemalprzestałaoddychać.Czułabysiępo-
dobnie,gdybystrąciłjązwysokichschodównakamiennypodest–zprzetrąconym
kręgosłupem,beztchu.
‒Chcębyćgdziekolwiek,gdzieniemaciebie.
‒Domyślamsię‒odparłzprzekąsem.‒Niestety,tejopcjiniemaszdowyboru.
‒Towielkipałac.Musitubyćjakieśmiejsce,wktórymmógłbyśmniezamknąć,
zdalaodwszystkichiwszystkiego.Możebyćloch,bylezdalaodciebie.
Musiałagdzieśwspokojuprzemyśleć,corobićdalej.
‒Jesttuwieletakichkomnat,aletyzamieszkaszwmojej.
Patrzyłnaniąbezcienialitościwoczach.Samaniewiedziałateraz,cojestgor-
sze–płomieńprzeszywającyjejciałoczydrżenie,któregoniemogłaopanować.
‒Nie.Niezgadzamsię.
‒Wybacz,alejestemniecostaroświecki.Nieuwierzę,pókiniedotknę.Dlatego
muszęcięmiećwswoimłóżku.
Łóżko.Tosłowowybuchłowniejjakbombawrękachsapera.
‒Niemamowy.Niechcęsięznaleźćnawetwpobliżutwojegołóżka.Dotychczas
robiłeśtozemnąwinnychmiejscach,walkowie,wbasenie–wykrzykiwałaniemal
histerycznie.–Niechtakzostanie.Wogólenatympoprzestańmy.
Kavianowi zapłonęły oczy, ale nie zareagował. Przeciwnie. Milczał przez długą
chwilę,bywreszcieprzemówić:
‒Kiedynastępnymrazemcięzdobędę,będąmusiałybyćspełnionedwawarunki.
Po pierwsze, zrobimy to tradycyjnie, w łóżku. Powoli, a nawet bardzo powoli. –
Uśmiechnąłsię,widząc,jakAmayastarasięopanowaćdrżenie.‒Podrugie,masz
przestać mówić do mnie tak, jakbym nie miał imienia. Może to słowo jakoś przej-
dzieciprzezgardło.Znaczniezmniejszyłobytodystansmiędzynami.
‒Niewiem,oczymmówisz.Częstoużywamtwojegoimienia,gdyklnę.
‒ Dosyć. Będziesz używać mojego imienia i spać w moim łóżku. Oddasz mi się.
Całkowicie.Nicnasnierozdzieli,Amaya.Jabędęmiałżyczenia,tybędzieszjespeł-
niać.Jawymagam,tywykonujesz.
‒ Chyba po mojej rychłej samobójczej śmierci, jeśli będzie to jedyny sposób na
wyrwaniesięstąd–powiedziaładobitnieiwyraźnie,byzagłuszyćprzerażającogło-
śnebicieserca,którewoczekiwaniunanieznanewyrywałojejsięzpiersi.Kavian
zaśmiałsię,jakbytosłyszał.Jakbydoskonalewiedział.
ROZDZIAŁPIĄTY
Amayaniezamierzałazasnąć.
Grupauśmiechniętych,leczskupionychsłużącychczekałananiąwholu,gdywy-
biegła,niemalwyrywającażurowedrzwizozdobnychframug.Otoczylijąipopro-
wadzililabiryntemkorytarzy.Niebyławstaniezorientowaćsię,co,byćmoże,było
ichzamierzeniem,którędysięprzemieszczali.Chybażepałacowewnętrzabyłydla
wszystkichtaktrudnedoznalezienia,adyskretnieukryteprzejścianiemożliwedo
zapamiętania.
Jakkolwiekbytotłumaczyć,Amayaznalazłasięwreszciewapartamentach,które
niewątpliwienależałydokróla.Doskonalewyćwiczenistrażnicyudawali,żeniero-
zumieją,gdypoprosiła,byjązabraliwinnemiejsce.
‒Niechcętuzostać–powtarzaławkółko,próbującwyczytaćcośznieprzenik-
nionychtwarzystrażników.–Poszukajciemojegopokoju.Tomusibyćjakaśpomył-
ka.Niezostanętu.
Strażnicyodwracaliwzrok,pewnierównieżdlatego,żemiałanasobiejedyniede-
likatnątunikę,wktórąubrałyjąsłużące.
‒ O tym można rozmawiać tylko z królem, jeśli uważa pani, że w ogóle można
kwestionować jego decyzje – odezwał się wyższy ze strażników, zapewne sugeru-
jąc,żeAmayazachowujesięskandalicznieniepoprawnie.Chybażewedługniegoto
właśnieonajakojedynamaprawonegowaćsłowowładcy–wkońcujestksiężnicz-
ką,którarazjużośmieliłasięprzeciwstawićjegopanu.Takczyinaczej,znimnie
było już co dyskutować i zrezygnowana Amaya weszła do pierwszej komnaty, za-
trzaskujączasobądrzwi.Terazmusiaławspokojuprzemyśleć,jakigdziesięscho-
wać,byKavianponowniejejnieodnalazł.
Zdrugiejstrony,przecieżKavianniebyłbarbarzyńcą,myślała,wędrującwsku-
pieniuszlakiemkrólewskichkomnat.Minęładwalubtrzyeleganckiesalony,podzi-
wiała gustowne tarasy z widokiem na najpiękniejsze miejsca w dolinie, wykładany
marmuramiholprowadzącynarozległepodwórzezeszlachetnegokształtufontan-
nąpośrodku,licznepokojedzienne,doskonalewyposażonąbibliotekęiwykładaną
jedwabiamijadalnię.
Cały czas szukała zakątka, w którym mogłaby bezpiecznie przetrwać najbliższe
godziny.Kavianwprawdzieumiejętniestarałsięjąwystraszyć,zdawałasobiejed-
naksprawęztego,żewbrewtemu,comówił,nigdyniepróbowałniczegoosiągnąć
siłą.Prawdabyłataka,żetoonasamazgodziłasięgopoślubić,podejmującwten
sposóbżałosnąpróbęprzypodobaniasiębratu,czyteżnawetzmarłemuojcu.
Jeśli chodzi o fizyczny aspekt sprawy, Amaya nie musiała się obawiać Kaviana.
Obawiałasięnatomiastsiebiesamej,własnejpotrzebyuleganiamu.Całyczasjakaś
jejczęśćpragnęłapaśćprzednimnakolana,wyrazićsatysfakcjęzjegodominacji
inadewszystkopozwolićmuzapoznaćjąztrudnąsztukąbyciaposłuszną.
Przestań,skarciłasamąsiebie,kontynuującwędrówkę.Była,docholery,kobietą
wyzwoloną.Tożedałasiębratunamówićnapowrót,byłochwilowąsłabostką.Pu-
styniatoniejejświat.Ponadtozbytdobrzepamiętałazłamaneserceizmarnowane
życiematki.
Weszła do pomieszczenia, które musiało służyć królowi za prywatne biuro. Na
ścianiewisiałjegoportret,olejnapłótniewimponującychramach.Spojrzaławtym
kierunkuiznówniedałaradypowstrzymaćprzyspieszonegobiciaserca.Przyłożyła
dłońdopiersi,bysięuspokoić.Byłazłanasłużące,któreubrałyjąwtakdelikatnie
cieniutką tunikę, że równie dobrze mogłyby ułożyć ją na srebrnej tacy, by ułatwić
ichwładcysięgnięcieponią.Ponowniezerknęłanaobraz.Całejejciałododatkowo
chłodzonejedwabiempokryłosięgęsiąskórką.Niechtoszlag.
Amaya dotarła do królewskiej garderoby – ogromnego pomieszczenia znacznie
większegoodsypialniwharemie,ajużnapewnegoodjejmieszkaniawEdynburgu,
gdziedlaoszczędnościzamieszkaławrazztrójkąprzyjaciół.
ZignorowałarzędyszytychnamiaręgarniturówznajlepszychdomówmodywEu-
ropie, szybko przeszła obok setek tunik z najszlachetniejszych tkanin, po których
odruchowo przesunęła dłońmi. Starała się uspokoić rozkołatane serce i nerwowo
kurczący się żołądek, gdy ogarniała wzrokiem przytłaczający wokół przepych.
Wszystkoprzypominałoojegoistnieniu,mogłabyprzysiąc,żestałtużobokiobser-
wowałjejzmaganiazesobą.Wśliznęłasięwnajciemniejszykątiskuliławmiejscu,
gdzienadkolekcjązimowychbutówwisiałyniezliczoneciepłepłaszcze,zaktórymi
zamierzała się schronić, przeczekać, by zobaczyć, co zrobi Kavian, gdy wróci do
swojegoapartamentu.Niemiałajednakwplanachzapadnięciawgłębokisen.
Obudziłojąszarpnięcie,przezmomentspanikowała,niemogącprzypomniećso-
bie, gdzie była i co tam robiła. Kavian pochylił się nad nią, wziął ją w ramiona
iuniósł.
‒Wciążmasznapoliczkuodciskmojegobuta–powiedziałłagodnie,choćznutką
kpiny.–Pełnegodnościobyczaje,mojatyksiężniczko.
Amaya miała ochotę wyjaśnić mu, że aż tak próżna nie jest, w końcu jej matka
wmłodościpracowałajakomodelka.Nieodezwałasięjednak,obezwładnionazapa-
chemjegociała,doktóregoprzylgnęła,otoczonasilnymiramionami.
‒Czyktościjużpowiedział,żejesteśpotworem?
Wiedziaławprawdzie,żerozdrażnianiegotakimipytaniami,zwłaszczagdydopo-
wierzchni ziemi miała dobre półtora metra, nie było zbyt rozsądne, ale nie mogła
siępowstrzymać.
‒Botylkoprzedpotworemdziewczętachowająsięwszafie–brnęładalej.
‒ Doprawdy? – Kavian westchnął ciężko. – Wyobrażasz sobie, że jeśli będziesz
sięzachowywaćjakrozkapryszonedziecko,towłaśnietakbędęciętraktował?Nie
jakkobietę.Nicztego.
‒Nigdynietwierdziłam,żejestemdzieckiem–zaprotestowała.
‒Bardzosprytne,zwłaszczażedefinicjedzieckawnaszychświatachbardzosię
różnią.Mynieniańczymydwudziestolatków,zachęcamymłodychludzidowczesne-
gowkraczaniawdorosłość.Samzostałemżołnierzemjakotrzynastolatek.Dzieciń-
stwawogóleniepamiętam.
‒Jeżelisądzisz,żemnierozpieszczanonajakimkolwieketapiemojegożycia,to
bardzosięmylisz–rzuciłaszorstko,mrużącoczy.
‒Doskonalewiem,kimjesteśijakajesteś–zakomunikował,przenoszącjąprzez
prógwielkiejsypialni,ześcianamizciemnegodrewna,wyłożonymizłotemipurpu-
rą.–Twojemelodramatycznescenkinadnieszafyczyucieczkamającanaceluupo-
korzeniemnienaoczachświata,niemajądlamnieznaczenia.Zakończęwszystko
tuiteraz.
Posadziłjąnałóżkutak,jakbystawiałkropkęnakońcuzdania.Bezemocji.
Amayaspodziewałasię,żekrólzgodniezzapowiedziąprzykryjejąswoimciałem,
aleoczywiścietegoniezrobił.Stałobok,wluźnychbiałychspodniach,dzikiipięk-
ny, bardziej królewski i bardziej pustynny niż kiedykolwiek wcześniej. Skrzyżował
ramionanapiersiispoglądałnaniązgóry.
Chciałazerwaćsięiuciec.Wyobrażałasobie,żedobiegadokrawędziokna,wy-
biega na taras i skacze… Rozpłynęłaby się w ciemności, nie znalazłby jej. Co za
bzdura.
Nawet nie drgnęła, wbita w atłasy jego spojrzeniem. Znów przestała oddychać.
Poczuła przy tym dziwny ból, który umiejscowił się w dość szczególnym miejscu.
Wyraz twarzy Kaviana świadczył, że doskonale o tym wiedział, jakby czytał w jej
myślachiciele.
‒Niemusiałeśmnieścigać–Amayaniezabardzowiedziała,comówi.–Powinie-
neśbyłpozwolićmiodejść.
Chciałaodwrócićjegouwagę,aleKaviandrążyłdalej.
‒Jesteśmokra?
Przez chwilę Amaya nie zrozumiała. Kąpała się wieki temu, razem z nim, i już
dawnozdążyłasięwysuszyć…Wtymmomencieprzyszłoolśnienie.Pojęła.Idosłow-
niestanęławpłomieniach.Żarwznieconyzawstydzeniemwypełniłjejciałoiwypły-
nął zdrową, intensywną czerwienią na twarz. Próbowała oddychać, ale nie dała
rady,próbowałaodwrócićwzrok,alewszystkowniejskamieniałozzażenowania.
‒Uznamtozapotwierdzenie–kontynuowałzrozbawieniem.–Aprzecieżnawet
wtobieniebyłem.
Powinnabyłazerwaćsięzłóżka,podbieciuderzyćgo,nawyzywać,cokolwiek…
Uświadomić mu, że nie akceptuje jego zachowania, że nie powinien traktować jej
wtensposób.Niezrobiłajednakżadnejztychrzeczy.Jedyniebezmyślniepatrzyła
naniego,czującnarastający,palącybólwtymsamymmiejscu.
‒Chcęwidziećcięnagą–powiedziałstanowczo.
‒Niechcę…
‒Już,teraz,Amaya–rozkazał.–Jużrazciędzisiajrozebrałem,niezmuszajmnie,
bym zrobił to ponownie. Pokaż mi, azizty. Pokaż mi, że jesteś tak samo dumna ze
swejurodyjakja.
Tobyłojaksen.I,prawdęmówiąc,takwłaśniewyglądałyjejsny,zawsze,każdej
nocyodczasuucieczkizzaręczynsześćmiesięcytemu.Wewszystkichwizjachpo-
jawiałsięmniejlubbardziejobnażonyKavian,niewiarygodniemęski,choćmusiała
przyznać,żewrzeczywistościwyglądałnawetbardziejkorzystnie.Zarównowtych
sennychobrazach,jakiwobecnejsytuacjidoznawałatakichsamychwewnętrznych
spazmów,czułaprzechodząceprzezciałofalegorącaizimna,czułanieznanywcze-
śniejbóloraz…nieposkromionążądzę.Tak–żądzę.Tonapewnotylkokolejnysen,
uznała.
Askorotosen,tonicniemaznaczenia.Skorozaśniemaznaczenia,todlaczego
bytegoniezrobić.Jakwtransiezdjęłazsiebiejedwabnątunikęiodrzuciłająna
podłogę. Usiadła na krawędzi łóżka, zupełnie spokojna i całkowicie naga. Tak jak
sobietegożyczył.Cotam…Przecieżtotylkosen,niemaznaczenia.Dziewictwo?
Straciłajeztymsamymmężczyznąpółrokutemu,wpośpiechu,wubraniu.Dziśnie
miała już nic do stracenia. Zdumiewające, jak przyjemnie było siedzieć przed nim
nago,porazpierwszy.
‒ Nie garb się jak nastolatka – polecił. ‒ Czemu się chowasz, jakbyś nie znała
swojejwartości?Takmisięoddajesz?Skruszona?
‒Niemamzacoprzepraszać.
‒Doprawdy?Niektóreżółwiemorskiechowającesięwewłasnychskorupachwy-
glądająbardziejkuszącoodciebie.Usiądźprosto,głowadogóry,chcęwidzieć,jak
jesteśdumnazeswoichpiersi.
‒Obojedoskonalewiemy,żeniemasięczymchwalić.Niebędęeksponowaćcze-
goś,czegonieposiadam.
‒Twojaopinianatemattwoichpiersimnienieinteresuje–podsumował.–Ważne,
co ja o nich sądzę. A ja cały czas pamiętam ich smak w swoich ustach. I proszę
owięcej.
Dopierogdyskończył,Amayazorientowałasię,żezrobiłato,ocoprosił,wygięła
siędotyłu,wypinającpiersiwjegokierunku.Włosyopadłyjejnaramiona,atorów-
nieżsprawiałomuprzyjemność.Przezdługąchwilę,możeprzezcałąwieczność,po
prostupatrzyłnanią.Nieczułazażenowaniaaniwstydu,anizłości.Czułajedynie
niemożliwedozwalczeniapożądanie.
‒Nopopatrz‒powiedziałzzadowoleniem.‒Oddychaszcorazszybciej.Wyraź-
niepłoniesz.Gdybymterazzanurzyłdłońwmiejscemiędzytwoimiudami,cobym
tamznalazł?
Milczała,drżąc.
‒ Zobacz, jak stwardniały ci sutki. Pomyśl o tym wszystkim, co mógłbym z nimi
zrobić,ileprzeżyćbymitodostarczyło.
Powinnabyłamuodpowiedzieć,zdystansowaćgo,odepchnąć.Znowunieznalazła
wsobiedośćsiły,bytozrobić.Łatwiejbyłowykonywaćjegopolecenia.
‒Uklęknij,tamgdziejesteś.
‒Niebędęklękaćioniccięniepoproszę,nielicz,żezacznęciębłagać–wykrzy-
czała.Kavianniewydawałsięzainteresowanyjejprotestem.
‒Oczywiście,żenie.Jesteśoburzonamoimzachowaniem.
‒Dokładnie.
‒Tak,oczywiście,widzę–zakpił.‒Aterazuklęknijiniedajsięwięcejprosić.
Nadeszłachwilaprawdy.Niezabardzorozumiała,cosiędzieje,gdyzdejmowała
zsiebieubranie,aleterazwszystkobyłojasne.Trzebawyznaczyćmugranicę.To
takiebeznadziejnieproste.Wystarczywstać,ubraćsięiodejść.Niemiaławątpli-
wości, że Kavian pozwoliłby na to; w końcu nie był brutalem. Musiała tylko zejść
ztegołóżka.Amówiącbardziejprecyzyjnie,musiałatylkochciećzejśćztegołóż-
ka.
Poruszyłasięniepewnie,choćmiaławrażenie,żejejciałonienależydoniej,stało
się jej obce, nieposłuszne, nadmiernie wrażliwe. Reagowało na wszystko, na deli-
katnypowiewciepłegowiatru,jegooddech,dotykpościeli.Pewniedlategoniewie-
działa, co robi, i zanim odzyskała świadomość, klęczała przed nim, tak jak kazał.
Mało tego, gdy tylko na nią spojrzał, wygięła się w kształt doskonałego łuku, naj-
mocniejjakmogławypychającpiersiwjegokierunku.Podałamusiebieniczymkró-
lewskidesernasrebrnejtacy.
Kavian patrzył, jak przenikają ją dreszcze, jak każdą częścią ciała zaprasza go
wsiebie.Iczekał.Niewiadomonaco.Poprostuspokojnieczekał.
Amayawidziałajegozamglonespojrzenie,czułajegopragnienie,któresprawiało,
żewiotczałainapewnonieutrzymałabysięnanogach,gdybymusiałaterazwstać.
Marzyła,byjejdotknął,byjąposiadł,jakprzedkilkomamiesiącami,bywróciłKa-
vianzbasenusprzedkilkugodzin.Pożądałagokażdymmilimetremciała.
‒Wtakimrazie,azizty,powiedztosłowo,ibędzieszmniemieć.
W tym momencie Amaya zrozumiała, że to, co przed chwilą uważała za własne
myśli, wypowiedziała na głos. Zaschło jej w gardle, jakby wchłonęła w siebie cały
piasekzpustyniwokółpałacu.Zaczęłasiętrząśćiniedałaradytegoopanować.To
musiała być granica, której nie wolno jej było przekroczyć, by cofnąć się w prze-
szłość.Powrotupoprostuniebyło.
‒Proszę–wyszeptała.
Nieotosłowomuchodziło.
‒Powiedzto–rozkazał.
Nieudawała,żewciążwalczy,żetojeszczeniekapitulacja.
„Podrugie,maszprzestaćmówićdomnietak,jakbymniemiałimienia.Możeto
słowojakośprzejdzieciprzezgardło”‒takbrzmiałjegodrugiwarunek.Dlaczego
miałabygoniespełnić?
‒Proszę–powtórzyła.–Kavian,proszę.
Uśmiechnął się, jeszcze bardziej męski niż zwykle, w pełni usatysfakcjonowany.
Amaya zaczęła wewnętrznie płonąć. Kavian wyciągnął do niej rękę, a potem było
jużtylkogorzej.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Kavianchciałzanurzyćsięwniej–natychmiast,ugasićtowyniszczającepragnie-
nie,przezktórebłądziłpoświeciepółroku,szukającjejwnajdziwniejszychzakąt-
kach naszej planety. Ku jego zaskoczeniu po tamtej pamiętnej nocy, gdy posiadł ją
porazpierwszy,uświadomiłsobie,żetylkoonabędziesięliczyć,żenieinteresują
goinnekobiety.Chciałtylkojej,zciałemiduszą.Niemógłsiędoczekać,byjączcić,
oddawaćjejhołd,wielbić.Należaładoniego.
Kavianbyłkrólem,jegoziemiawymagałaobecnościwładcy,niemógłspędzićży-
ciawpogonizauciekającąnarzeczoną.Tronwywalczyłsobiesiłąikrwią.Rządził
krainą Daar Talaas i bronił jej z całym poświęceniem. Musiał odnaleźć Amayę, by
niestaćsięobiektemdrwinswojegoludu.Pozatympragnąłjejisądził,żezawsze
takbędzie.Należaładoniego.Dotejmyśliwyraźniesięprzyzwyczaił.
Ujął ręką jej kształtny podbródek, sprawiając, że uniosła głowę i spojrzała mu
woczy.Czuł,jakzadrżałapodwpływemjegodotyku.Wjejoczachwyczytałtęskno-
tęzanim,chłonąłobezwładniającyzapachjejcudowniedelikatnejskóryiwłosów,
któretakuroczoulokowałysięnajejramionach.Czułteżniecobardziejintensywny
zapachbędącywynikiemsilnegopodniecenia.Amaya.Pozanią,tylkotronupragnął
równiemocno.Zdobyłgodziękideterminacji,jużjakodwudziestolatek.Teraztam-
tenwyczynwydawałsiębłahostką.Otosiedziałaprzednimjedynaprawdziwazdo-
bycz,nagaiponętna,posłusznaiuległa.Personifikacjamarzeń.
Zróbtoterazijużnigdyniebędzieszmusiałsiębać,żestraciszprzezniątron,
tłumaczyłsamsobiewmyślach.
Zawszejejpragnął,odchwili,gdyjejbratzaprezentowałmunagranievideozjej
udziałem.Jużwtedywiedział,żebędziepartnerkąidealną,zarównojakożona,jak
ikrólowa.Teraztylkosięupewnił,żenicsięniezmieniło.Byłtegopewienwtym
samymstopniu,wjakimznałswojeimię.
Półrokutemuichwzajemnafascynacjastanęławpłomieniach,gdyprzyjechałdo
pałacujejbrata,byjązabrać,jużjakonarzeczoną.Tamtegodniamiałopołączyćsię
życiedwojgaludzi,adwapaństwazaplanowałyzawrzećzesobąsojusz.Ceremonia
uświetniającatobezprecedensowewichhistoriiwydarzenieokazałasięoficjalną,
bardzoeleganckąuroczystością,zudziałemrzeszydostojnychgościitłumustaran-
nie wyselekcjonowanych reporterów, którzy mieli w ustalony sposób opowiedzieć
otym,conawłasneoczywidzieli.Kavianmusiałpodpisaćsetkidokumentów,złożyć
liczneprzysięgiiślubowania.Kobieta,którąmiałpoślubić,zostałaubranawbiałą
suknię, która sprawiała, że wyglądała jak niepokalana pustynna księżniczka. Roz-
mawiali ze sobą tak, jak nakazywała dworska etykieta, nieustannie obserwowani
przezwszystkichobecnych.Potemtrzebabyławygłosićprzemówienie,jednozse-
tekprzemówień,takjakbykażdyszlachciczkrólestwaDaarTalaaspostanowiłudo-
wodnić,żeumieczytać.Nieznaleźliczasuanimiejscanaprawdziwąrozmowę,na
to,bysiębliżejpoznać.
Zaręczynyodbyłysięnastępnegodnia,uroczystośćmiałamiejscewsalibalowej
udrapowanejzłotem,wobecnościtłumówisetekbłyskającychfleszy,wśródszmeru
plotkującycharystokratów,komentującychkażdygestikażdesłowo,żerującychna
nichniczympadlinożercynatrupie.
‒Wmoimkraju‒tłumaczyłjejwówczasKavian,gdyrazemzostalipoddaniofi-
cjalnej prezentacji ‒ nie ma ceremonii ślubnych. Liczy się zobowiązanie, deklara-
cja,aniecałabiurokracja,którapotemnastępuje.Ślubtozamierającyobyczaj.
‒Państwomojegobratanienależydonajbardziejnowoczesnych,dlategowolimy
legalizowaćkrólewskiezwiązki.Osobiścieteżtopopieram–odpowiedziałamuwte-
dy.Kavian,słuchającjej,zatopiłsięwblaskujejczekoladowychoczuiobfitościust.
Pożądałjejrozpaczliwie.Touczucie,którenieopuszczałogoodchwili,gdyporaz
pierwszyujrzałjejtwarz,zdominowałojegożycieiosaczałogokażdegodnia.
‒Jaksobieżyczysz–odpowiedziałipomyślał,żeoddałbywszystkozamożliwość
ponownegozerknięciawjejoczy.Dosłowniewszystko.Tytuły,stanowiska,towiado-
mo. Królestwo, bogactwo, ziemie – bezwzględnie. Krew. Ciało. Życie. Czegokol-
wiekbysobiezażyczyła.
TymczasemAmayabardziejskupiałasięnaceremoniiniżnanim,rozglądającsię
wokół.Ategonienawidził.
Wymieniliwstępneprzysięgimałżeńskiewobecnościpokaźnejliczbywładcówsą-
siednich królestw, szejków, sułtanów, wszelkich oficjeli, ministrów, wysokiej rangi
arystokratówiczłonkówrządupaństwaBakri.Jejbrat.Jegoludzie.
Kiedykolejnigościewygłaszalipłomienneprzemówieniaoznaczącejrolisojuszu,
Kavianwyprowadziłnarzeczonąpozazasięgkameriludzkichoczu,bymogliwresz-
cie,wreszcie!,cieszyćsięchoćbychwilkądlasiebie.
Kavianniczegonieplanował.Chciałjedynieodrobinyprywatności,paruminuttyl-
koznią.Chciałzobaczyć,jaksiębędączuliwswojejobecności,beztłumuwokół.
Pogratulował sobie wielkoduszności, był dumny z siebie, że postanowił zdobywać
względytejkobietypowoliibardzoostrożnie,żeniezachowałsięjakjegoprzodko-
wie,którzynajegomiejscupoprostuprzerzucilibyjąprzezsiodłoiwywieźlinapu-
stynię. Nie miał zamiaru odgrywać roli barbarzyńskiego króla w stosunku do wy-
chowanejnaZachodziekobietyjakAmaya,którazapewneoczekiwałacywilizowa-
nego zachowania. Nigdy. Zaplanował podejmować ją wytwornymi obiadami, roz-
pieszczać,zapewnićjejstylżycia,którytoonauznazaodpowiedni.Byłgotówzro-
bić wszystko, co w jego mocy, by ją do siebie przywiązać, by pragnęła na zawsze
pozostaćujegoboku,kochaćgoisłużyćmu.
Weszlidorozległejalkowy,Amayausiadła,aKavianprzyglądałjejsię,stojąc.Nie
uśmiechałsię.Patrzyłtakintensywnie,jakbypróbowałwejrzećwjejserce,amoże
poprostuporównywałżywyobrazztym,którypamiętałzfilmówizdjęć.Powolido-
cierałodoniego,żetapięknośćnależaładoniego,niezależnieodtego,jakpostąpi.
Taświadomośćwypełniłagożyciodajnymświatłem,radościąiulgą.
‒Nocóż…‒toonaodezwałasiępierwsza.‒Otojesteśmyturazem,oficjalnie
zaręczeninarzeczeni,jakżesobieobcy.
‒ Nie jesteśmy obcy – skorygował, bardziej szorstkim głosem, niż tego chciał.
Zresztą,wogóleniechciałnicmówić.Wystarczyłomu,żemógłzatopićwzrokwjej
warkoczach,upiętychjakkorona.–Wkrótcebędętwoimmężem.Jużjesteśmoja.
‒Jeszczenie–zaprotestowała,unoszącdumniegłowę.‒Powinieneświedzieć,że
nie poślubię mężczyzny z haremem. Zaręczyny z przyczyn politycznych to jedno,
zwłaszcza że mogłam pomóc bratu, ale małżeństwo w takich okolicznościach? O,
nie.Odmawiam.
Kavian nadal się jej przyglądał, z nieujarzmionym uczuciem pragnienia, które
wzbierałownimzkażdąmijającąsekundą.Ludziezwykleuginalisiępodjegorzą-
dami, wystarczyło słowo, tymczasem Amaya wyprostowała się i wytrzymała jego
spojrzenie, nie odwracając oczu. Tym też mu zaimponowała, nawet za bardzo,
szczerzemówiąc.
‒Dlaciebieopróżnięharem–obiecał.‒Otocichodzi?Rzeczmożeszuznaćza
wykonaną,niemaharemu,niematematu.
Wrazzostatnimsłowempoczułbestię,któradotychczasspoczywaławnimuśpio-
na,aterazbudziłasiędożycia.Niespróbowałsięjejpozbyć.Imwiększepożąda-
niewobectejniezwykłejkobietyrodziłosięwjegosercu,tymbardziejbestiarosła
w siłę. Kiedy na wspomnienie haremu Amaya oblała się rumieńcem zażenowania,
wyglądałatakpodniecająco,żeniemiałjużsiłyutrzymaćbestiipodkontrolą.Mało
tego,cośmumówiło,żeAmayaprzeżywaławtejchwilipodobnekatusze.
Jesteśmoja,mówiłojegociałokażdąkomórką,każdymoddechem.
Ująłwdłoniejejgłowę,poczułciepłojejskóry,posmakowałjejporazpierwszy.
Tachwilazmieniławszystko.Wiedziałjuż,żejegolosnazawszezwiązałsięzlosem
tejpięknejkobiety.
Teraz,gdymiałjąwswoimpałacu,wprostniemógłuwierzyćwswojeszczęście.
‒Czemutakmisięprzyglądasz?–zapytała,awjejgłosiesłyszałzdenerwowanie,
pożądanieicorazwiększąniecierpliwośćoczekiwania.
Niemyliłsięwtedy, podejrzewając,żewyczuwalnachemia międzyniminiebyła
przypadkiem,niemyliłsięrównieżteraz,półrokupóźniej.
‒Powtarzamsobie,żeniepowinienemsięspieszyć–mówił,zbliżającsiędoniej.
–Żepowinienemzachowywaćsięjakdżentelmen,którymprzecieżniejestem.Wy-
bacz,azizty,aletoniemożliwe.Imdłużejpatrzysznamnieswyminiewinnymioczy-
ma,tymwięcejpokusywnichdostrzegam.
‒Niemamniewinnychoczu.Sądzikie.Brudneirozpustnejakcałaresztamnie.
Usiłujęcitopowiedziećoddawna.
Znówsięzaczerwieniła.Niepotrafiłakłamać.Wtedylekkosięuśmiechnął.
‒Zróbtopowoli,proszę–wyszeptała.
‒Nie–odrzekłzkrólewskąstanowczością.–Bowcaletakniechcesz.
Pocałowałją,pozwalajączawyćbestiiiwybuchnąćpłomieniom,którepochłonęły
ichoboje.
Kavian dosłownie pożarł ją. Nie ma lepszego słowa, by nazwać to, co się stało.
Trzymałja,mocnoprzyciskając,iucztowałustamiwjejustach.Amayatouwielbia-
ła. Im więcej brał, tym więcej dawała. Wygięła się, naciskając piersiami na jego
umięśnionąklatkę.Wtedyoderwałustaodjejust.
‒Bądźcierpliwa,azizty–wyrzekłmrocznymgłosem.Amayaniewiedziała,cze-
mutaksięzniądrażnił.Aleniemogłabystwierdzić,żesięjejtoniepodobało.
Kavianpieściłterazkażdycentymetrjejciała,leniwiesmakującszyjęiramiona,
by zejść ustami do piersi, doprowadzając ją do spazmów. Wodził językiem wokół
pępka, potem niżej i niżej, jednocześnie przesuwając dłonią po jej ciele w sposób,
którydoprowadzałjądowyzwolenia.Jegodotyksprawiał,żeczułasiępiękniejsza,
bardziejcenna,doskonalszaniżkiedykolwiekwcześniej.
‒Kavian.–Wcaleniechciałapowiedziećjegoimienia.Stałosię,botaknaprawdę
niezabardzowiedziała,cosiędzieje,gdyuniósłjejbiodraiwswychpotężnychrę-
kachtrzymałjąuniesionątużprzedsobą.Jakbyrzeczywiścietym,comiałdokład-
nieprzedoczyma,pragnąłzaspokoićgłód.–Proszę.
‒ Podoba mi się to – wyznał. Amaya poczuła te słowa wraz z jego oddechem
wnajbardziejintymnejczęściciała.Dreszczeprzenikałyprzeznią,poddającjąnie-
kontrolowanymemocjom.–Błagajmnie.
Wtedywtargnąłjęzykiemdojejwnętrza.Eksplodowała.
Wydawałojejsię,żewykrzykiwałajegoimię,możliweteż,żebyłtowewnętrzny
spazm.Takczyinaczej,zagubiłasięwburzydoznań.Zagubiłasięcałkowicie,bez-
nadziejnie.Zostałazmiecionazpowierzchnirzeczywistegoświata,jejistnienieule-
gło nieodwracalnej transformacji. W pewnym sensie umierała, wprowadzono ją
w stan agonii, zaś ona zamiast strachu odczuwała radość, poddała się temu z za-
chwytemcałąsobą.
Wrazzpowrotemświadomościodzyskaławzrok,pototylko,byujrzećzupełnie
nagiego Kaviana wnikającego w nią spokojnie, raz za razem, ze skupioną twarzą,
jakbyodtego,cowłaśnierobił,zależałylosyświata.Byłniewiarygodnie,doskonale
piękny.
Amaya znów nie mogła oddychać. Kavian wyglądał, jakby zamierzał pożreć ją
żywcem,awłaściwie,jakbyjużtozrobił.
Chciałamupowiedziećtysiącerzeczywtysiącachsłów.Pragnęłaopisać,coznią
zrobił,coczuła,czegonierozumiała,jakzapadałasięwprzepaść.Chciała,leczpo
razkolejnyzmysłyodmówiłyjejposłuszeństwa.WtedyKavianzanurzyłtwarzwjej
dłoni,odczekałchwilęistalowymuderzeniemwbiłsię,przeniknąłprzeznią.Przez
chwilę,amożeprzezrok,życie,wieczność,patrzylisobiewoczy,zjednoczeninie-
ziemskimdoznaniem.
Amaya zrozumiała. Nie umiała już kontrolować ani jego, ani siebie. Wytrwała
dwadzieścia trzy lata bez seksu, ponieważ nigdy wcześniej nie czuła żadnej więzi
zmężczyzną.PotempojawiłsięKavianizburzyłwznoszonyprzezlataobronnymur
wciągujednegodnia.Byłazaszokowanazarównoprzebiegiemzdarzeń,jakiswoją
postawą.Terazponowniemusięoddała.Tymrazemjednakzaskoczeniepochodziło
odniego.
‒Śmiało–wyszeptał.–Niebójsięposzukiwać.Postarajsięodnaleźćto,codaje
cinajwiększąprzyjemność,azizty,wczymnajlepiejinajbardziejswobodniesięczu-
jesz.
Poszukiwałaruchamiciała,dotykiem,wzrokiemismakiem.Oddalałasięizbliża-
ła,jakbyodmierzającdługośćzanurzonegowniejupojenia,doczasu,gdyjejciało
wypełniłosięobezwładniającymdreszczem.
‒Pozwól–powiedział.
Wsunąłręcepodjejbiodraiuniósłjąponadsobą.To,costałosiępóźniej,pozwo-
liłojejzrozumiećróżnicęmiędzypłomieniemświecyapełnymblaskiempustynnego
słońca. Stoczyli się na krawędź świata i jedynym, co dotarło do ocalałych w niej
resztek świadomości, było jej imię, które Kavian wykrzykiwał za każdym razem,
gdykolejnymuderzeniemstrącałichwbezdennąprzepaśćmiłosnegoupojenia.
Amaya miała wrażenie, że właśnie narodziła się po raz drugi. Jako kobieta pu-
stynnegowładcy,jegoniewolnicaijegokrólowa.Niechciałatego,choćzdawałaso-
biesprawę,żeniemożebyćinaczej.NależaładoKaviana.Dotwardegowojownika,
którywsypialnizmieniałsięwnieustępliwegozmysłowegokochanka.Przytuliłasię
doniegozoddaniem,zapadającwdobroczynnysen.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Amaya już dawno zrozumiała, że Kavian należy do tych mężczyzn, którzy lubią
decydować o wszystkim, ale nie spodziewała się, że aż na taką skalę. Uważał, że
wienajlepiej,jakpowinnasięubierać,zkimspotykać,jakspędzaćwolnyczaswpa-
łacu,kiedybyłasamaikiedybyłprzyniej,copowinnajeść,jakczęstopowinnaspa-
cerowaćporozległychogrodach,iilekawdzienniemożewypić.Właściwienieist-
niałasfera,októrejmogłabydecydowaćsama.Kavianwyjaśniłjej,żeniedziejesię
takdlatego,żecierpinaobsesjękontroli,alezpowoduzbliżającejsięuroczystości
ślubnej.Wkrótcemiałazostaćjegożoną,atooznaczało,żekażdyjejkrokbędzie
obserwowanyikomentowany,zwłaszczaprzeztabloidy.
‒ To nie powinno cię obchodzić – stwierdziła nieco rozdrażnionym głosem, gdy
któregośpopołudnia,zwróciłjejuwagę,żenielubi,gdywiążewłosywkońskiogon.
Wolał,gdysplatałajewwarkoczlubpozostawiałarozpuszczone.Niepytającopo-
zwolenie,ściągnąłgumkęzjejwłosówischowałdokieszeni.
‒Taksądzisz?
‒ Masz kraj do rządzenia. To, jaką noszę fryzurę, powinno być twoim ostatnim
zmartwieniem.Dosłownieostatnim.
‒Wszystko,comazwiązekztobą,jestdlamnienapierwszymmiejscu,azizty.–
Uśmiech, jakim ją obdarzył, był jak pustynne słońce, jasny, gorący i tak piękny, że
chciała,abytrwałwiecznie.–Wszystkomnieobchodzi,przecieżjesteśmojąkrólo-
wą.
Apotemwziąłjąwramiona,takpoprostu,wsamymśrodkuogrodu,icałowałtak
długo,ażprzyznała,żewłaściwieniejestprzywiązanadonoszeniakucykaimoże
ostatecznieztejfryzuryzrezygnować.
I nagle zdała sobie sprawę, że zawsze się poddawała. I nie chodziło wyłącznie
o uległość wobec Kaviana. Całe jej życie było serią podobnych rezygnacji z walki
oswoje.Łatwiejbyłonagiąćsiędosytuacjiniżstawićzdecydowanyopór.Łatwiej
płynąćzprądemniżpodwiatr.
‒Niemaszprawadecydowaćzamnie–powiedziałaojcuprzedlaty,gdychciała
przerwać studia w Paryżu. On zaś żądał, by zdobyła dyplom, a przede wszystkim,
bypozostaławjednymmiejscu.Podejrzewała,żewtensposóbłatwiejmubyłokon-
trolować jej wszystkie poczynania. Nigdy nie odważyłaby się na sprzeciw, gdyby
stałaznimtwarząwtwarz,aleprzeztelefonuprzejmie,leczstanowczowyjaśniła
swojepowody.
‒ Słucham? – Surowy i twardy ton głosu starego szejka sprawił, że natychmiast
opuściłająodwaga.–Jestemtwoimojcemikrólem,Amaya.Cowięcej,płacętwoje
rachunki.Dalejbędziesztwierdziła,żeniemamprawa?
Poddałasięwtedy,tłumaczącsobie,żewybrałapraktycznerozwiązanie,żezrobi-
łato,copowinna,choćwgłębisercawiedziała,żejesttchórzem.
Jedynąosobą,którejotwarciesięprzeciwstawiła,byłKavian,gdyuciekłapozarę-
czynach.Tenjedenrazpokazała,żemacharakter,któregobrakzawszezarzucała
jejmatka.Cóżztego,skorokonieckońcówmusiałaznówsiępoddać.Wciążniemo-
głasobieporadzićzesprzecznymiuczuciamiwobecprzyszłegomęża.Obawiałasię
gorówniemocno,jakgopożądała.
Kavianbyłtakisamjakwszyscymężczyźniwjejżyciu.Anawetgorszy.Oczekiwał
posłuszeństwanietylkoodniej,aleodcałegoświata,izawszedostawałto,czego
chciał.Zupełniejakjejojciec.JakjejbratRihad,nowykrólBakri.Całedorosłeży-
cie unikała takich mężczyzn – autokratycznych, pewnych siebie, niebezpiecznych,
przekonanych, że wszystko wiedzą najlepiej. Zaczynało się od kucyka, a kończyło
naakceptacjipoligamii.
Todlategomatkaporzuciłaojca.Szejkniemiałzamiaruograniczyćswychpoza-
małżeńskichromansówanizrezygnowaćzposiadaniaharemu.Otaczałygopiękne,
zmysłowekobiety,gotoweoddaćżyciezajednąnoczwładcą.Nicwięcdziwnego,
żeElizavetauciekła.
ZtegosamegopowoduAmayaniechciaławychodzićzamążzaKaviana.Jużna
początkuwzbraniałasięprzedpoślubieniemobcegoczłowieka,awchwili,gdygo
poznała,niemiałajużżadnychwątpliwości,żemusipostąpićjakmatkaiuciec.Ka-
vianbyłgorszyniżjejojciecibratrazemwzięci.Tadyktatorskapotrzebasprawo-
waniakontroli,żądzawładzy,wściekłość,gdyktośnatychmiastniewypełniłrozka-
zu. Powinna być przerażona po spędzeniu z nim tych wszystkich tygodni, tak jak
wnocichzaręczyn,gdyczułasięjakzwierzęschwytanewpułapkę.Problempole-
gał na tym, że za każdym razem, gdy jej dotykał, doświadczała emocji, które ze
strachem nie miały nic wspólnego. To była czysta magia. Próbowała sobie wma-
wiać, że to, co się między nimi stało, było nudne i przeciętne. Przecież nie miała
możliwości,żebyporównaćmiłosnedoświadczenia,boKavianbyłjedynymmężczy-
znąwjejżyciu,jedynym,któregopoznaławtensposób.Taknaprawdęjegoapodyk-
tyczność i stanowczość nie przeszkadzały jej aż tak bardzo, jak powinny, a już
zwłaszczawsypialni.
Następnego ranka Kavian wstał z łóżka jeszcze przed wschodem słońca, ale po
kilkugodzinachwróciłdosypialniiobudziłAmayęwtypowydlasiebiesposób.Cza-
samiużywałjedyniedłoni,innymrazemtylkowarg.Tegodniazłapałjązabiodra,
gdyleżałarozciągniętanabrzuchu,ipocałowałmocnowkark.
‒Chodźdomnie–zażądałtwardym,bezwzględnymgłosem.–Teraz.
Obudzonazesnupoddawałasięchętniepieszczotomipocałunkom.Wystarczyło,
żepowiedziałsłowo,ajużbyłagotowa,bymutowarzyszyć.
Trochę trwało, zanim podniosła się wreszcie z łóżka i znalazła drogę do łaźni.
Stałapodgorącymnatryskiem,obserwując,jakkroplewodyspływająposkórze,co
pozwoliłoostudzićniecorozkołysaneemocje.Potemubrałasięwjedwabnątunikę
iudałasięnaśniadaniedosłonecznejjadalnisąsiadującejzsypialnią.
Z jasnego przestronnego salonu można było wyjść na rozległy taras, z którego
rozciągałsiępięknywidoknamonumentalnegóryipustynię.Kavianzdążyłjużza-
jąćmiejsceprzystole.Wokółleżałyporozrzucanegazety,anaszklanymblacieza-
miasttalerzaznajdowałsięlaptop.Bywałychwile,gdyAmayaczułasięwpałacujak
wdomu,bezpiecznieiswobodnie,alepatrzącnaKaviana,wiedziała,żetotylkozłu-
dzenie. Ten mężczyzna był wielkim, chodzącym niebezpieczeństwem i ostrzeże-
niem.Zwłaszczagdyjegoszareoczylśniłyniepokojącymblaskiem,gdynaniąspo-
glądał,albogdyunosiłkącikwargwkuszącymuśmiechu,którytyledlaniejznaczył.
‒Dziśwreszciezajmiemysiętwojągarderobą–powiedziałnapowitanie.–Spro-
wadziłemzWłochswoichulubionychkrawców.Czekająnaciebiewsalonie.Przy-
wieźlizesobąkilkagotowychstrojów,aresztęuszyjąnamiejscu.
‒Acojestnietakzmoimiubraniami?–Nagleprzypomniałasobie,żemanaso-
bietylkocienką,jedwabnątunikę.Lekkowilgotnewłosyopadałyluźnonaramiona
iplecy.–Niemiałamnamyślitegostroju.
‒Podobaszmisięwłaśnietaka–przyznał.–Zabiłbymjednakkażdego,ktopoza
mnąoglądałbyciętakubraną.
Spuściławzrok,powstrzymującszerokiuśmiech.Znówtopoczuła.Rozkoszneza-
dowolenie,żepodobamusięwłaśnietaka.Tesłowanamomentodwróciłyjejuwagę
odfaktu,żesprowadziłulubionychkrawców.
‒Ilesukienekkazałeśuszyć?–spytała,podnoszącpowolioczy.Bardzopowoli.–
Czynieprzypadkiemsiedemnaście?
Kavianposłałjejrozbawionespojrzenie.
‒Naprawdęchcesz,żebymodpowiedziałnatopytanie?
‒ Nie rozumiem, dlaczego nie mogę chodzić w swoich zwykłych ubraniach. Co
masz im do zarzucenia? – odpowiedziała pospiesznie, bo tak naprawdę wcale nie
chciałaznaćodpowiedzi.
‒Nicbymniemiałdozarzucenia,gdybyśnadalnalewałapiwowszkockimpubie,
aletwojasytuacjaniecosięzmieniła.
‒ To był bardzo porządny pub ‒ zaznaczyła. ‒ A tak w ogóle, co cię obchodzi,
gdziepracowałam?
‒ Naprawdę uważasz, że to było odpowiednie miejsce dla królewskiej córki?
KsiężniczkiBakri?–Popatrzyłnaniąwyniośle.–Pomijającfakt,żekażdegowieczo-
raparadowałaśprzedtłumempodpitychSzkotów,takapracabyłapoprostuuwła-
czająca.
‒ Ty i Rihad wciąż rozprawiacie o tym, że jestem księżniczką. To irytujące –
stwierdziła,wydymająclekceważącowargi.–Totylkośmieszny,nicnieznaczącyty-
tuł,którynosiłamjakodzieckoiterazdlakorzyścipolitycznychbrata.Niejestem
księżniczką.Nigdynieczułamsięjakksiężniczka.
‒ W takim razie bez żalu rozstaniesz się z tym, jak to powiedziałaś, śmiesznym
tytułem.Terazjesteśkrólową,Amaya.Gwoliścisłości,mojąkrólową.
‒Oficjalnie,jestemdopierotwojąnarzeczoną.–Westchnęła,gdyuświadomiłaso-
bie,żebędziemusiałabraćudziałwoficjalnymżyciuKaviana.–Możeszsiębardzo
rozczarować.Niemampojęcia,czyudamisięsprostaćtwoimwymaganiom.Skąd
mamwiedzieć,jaksięzachowywać,comówić?
‒Niemartwsię.Będzieszmiaładoradców.Pomogącilepiejzrozumiećobowiązki
królowejtejpięknejkrainy.–Uśmiechnąłsięciepło.‒Poradziszsobie.Masztowe
krwi.
‒Problemwtym,żenigdysięnienauczyłam,jakbyćksiężniczką‒rzekła,pod-
noszącdoustkubekzkawą.‒Nigdyniemyślałamosobiewtensposóbinigdynie
byłamtraktowanajakksiężniczkaoddnia,wktórymopuściłamBakri.‒Pamiętała,
że Elizaveta wpadała w szał i karała ją za samo wypowiedzenie słowa „księżnicz-
ka”. ‒ Matka robiła wszystko, żebym zapomniała o dawnym życiu i zachowywała
sięjakzwykładziewczyna.
Popatrzyłnaniąpoważnie,marszczącbrwi.
‒Możedlatego,żezazdrościłacitytułu.Niechciała,żebyśwjakikolwieksposób
miałanadniąprzewagę.
Amayanamomentzaniemówiła.Bardzoostrożnieodstawiłakubeknastolik,pró-
bującjednocześnieodnaleźćwsłowachKavianajakiśsens.
‒Myliszsię–oznajmiłastanowczo,nierozumiejąc,dlaczegogłosjejdrży.Czuła
siętak,jakbyzachwilęmiałasięzmierzyćzczymśokropnyminiebezpiecznym.–
Mojamatkanigdyniedbałaotytułyizaszczyty.OpuściłaBakrizwłasnejwoli.Gdy-
byjejzależałonagodnościach,zostałabywpałacu,gdziebyłakrólową.Onazaśwy-
jechaławnieznanyiobcyświatbezpieniędzyiwsparcia.
‒Bezwsparcia?–Pokręciłgłową,wytrzymujączdumioneiskonfundowanespoj-
rzenie Amai. ‒ Twoja matka przez cały czas miała przy sobie żywą gwarancję na
beztroskieiluksusoweżycie.Miałaciebie.
‒Oczymtymówisz?–rzuciłaostro,nienaturalniewysokimgłosem.
‒Sądziłaś,żedobreżyciezapewniawamjejinteligencja?Urokosobistyalbouro-
da?Nie,Amaya.Jesteścórkąkróla.Żyłyściezpieniędzy,któreojciecprzesyłałna
twojeutrzymanie.
Amayaniemogłamówić. Niemogławykonaćżadnego ruchu,choćchciałakrzy-
czećiodrzucićtowstrętneoskarżenie.Ojciecutrzymywałjądopieronastudiach.
Wcześniejniedostawałażadnychpieniędzy.Matkaniemogłabyjejoszukać.Prze-
cieżzawszepowtarzała,żestraciływszystko.
Nagle z zakamarków pamięci powróciły bolesne wspomnienia. Elizaveta rzadko
okazywałajejczułośćimatczyneciepło.Wielerazyzawstydzałająprzyobcychlu-
dziach,twierdząc,żeAmayajestcórkąswojegoojca,cowjejustachbrzmiałojak
najgorszaobelga.Częstopowtarzała,żejestrozwydrzonainiewychowana,zepsuta
przezwarunki,wjakichdorastała.
‒ Muszę być dla ciebie surowa – powiedziała pewnego razu, gdy Amaya miała
możezjedenaścielat.–Traktujęcięjakdorosłą,bowprzeciwnymraziewyrosła-
byśnarozpieszczonąpannicę.KażdyczłonekrodzinyBakriuważa,żewszystkomu
się należy. Ty taka nie będziesz. Musisz zrozumieć, że nic nie mamy. Nasze życie
zależyodżyczliwościdobrychludzi.
Miała na myśli licznych kochanków. Z żadnym z nich nie związała się jednak na
dłużej, bo nie chcieli wychowywać obcego, wiecznie naburmuszonego dziecka.
PrzynajmniejtaktwierdziłaElizaveta.
‒Nieoczekuję,żeokażeszmiwdzięczność.Maszzbytwielezłychcechswojego
ojca,bydocenić,jaksiędlaciebiepoświęcam,alemusiszzrozumieć,żejeśliniebę-
dzieszmiposłuszna,możemystracićto,comamy.Dachnadgłową,ubrania,które
nosisz.Czytegochcesz?
TegojedenastoletniaAmayazdecydowanieniechciała.Wizjakatastrofyroztacza-
nejprzezmatkęprześladowałająpotemwkoszmarachnocnych.Zcałąpewnością
Elizaveta nie była idealnym rodzicem. Życie z nią bywało trudne, ale Amaya nie
miaładoniejżalu.Przeciwnie,zawszejejwspółczułairozumiała,żeoschłośćmatki
nie jest wynikiem celowego okrucieństwa. Ojciec złamał jej serce i zatruł duszę,
dlatego Amaya starała się za bardzo nie brać sobie do serca tych wszystkich
ostrychsłów.
‒Myliszsię–powtórzyła,kiedyodzyskałagłos.–Niewiem,ktocinaopowiadał
tychbredni.
‒ Zastanów się. Nie wyszła za żadnego z tych mężczyzn, którzy przewijali się
przezwaszeżycie.Awieszdlaczego?Musiałabywtedyoddaćcięojcuiniemiałaby
jużprawadysponowaćtwoimipieniędzmi.Toniejestatakzmojejstrony.Przedsta-
wiamtylkozwykłefakty.Nieopieramtejwiedzynaplotkach.Widziałemdokumen-
ty.
Amayapotrząsnęłagłową,czującprzeszywającybólwpiersi.Niemogłazaakcep-
towaćwersjiprzedstawionejprzezKaviana.
‒Towszystkokłamstwa‒powtórzyłapiskliwymgłosem.‒Mojamatkawszystko,
co osiągnęła, zawdzięcza tylko sobie. Była biedną dziewczyną, gdy wyjeżdżała
zUkrainy,aledziękipracowitościtrafiładonajlepszychwłoskichdomówmody.Nie
miałanicpozainteligencją,urodąiodwagą.Ztymzasobemweszławmałżeństwo
z moim ojcem. I tylko z tym odeszła. – Amaya słyszała swój własny podniesiony
inerwowygłos.
‒Zapomniałaś,żebyłateżbardzoambitna–dodałKavianspokojnie.Jegoopano-
waniedziałałonaniądrażniąco.–OpuściłaBakri,bozaczęłatracićwzględyszejka.
Lepiej było odejść i opowiadać przez te wszystkie lata smutną i łzawą historyjkę
otrudnymżyciuztyranemidespotą.Lepiejbyłozabraćzesobąkrólewskącórkę
iwyłudzaćpieniądzeniżpozostaćwBakriibyćzaniedbywanążoną.Szejkodesłał-
byjąnajpewniejdoktórejśzrezydencji,dalekoodpałacu.Straciłabywpływyido-
brzeotymwiedziała.Tak,azizty,ambicjaniepozwalałanatotwojejmatce.
Amayawbiławniegowściekłespojrzenie,starającsięniereagowaćtak,jakza-
pewnetegooczekiwał.Immniejemocji,tymlepiej.
‒Nicniewieszomojejmatce–wycedziłalodowatymtonem.–Toniebyłaambi-
cja,tylkomiłość.Byłazakochana.
Niepowinnabyłategomówić.Niepowinnabyłaużyćtakichsłów.NieprzyKavia-
nie. Jednak było już za późno, żeby je cofnąć, choć bardzo tego pragnęła. Cisza,
którazaległawpokoju,byłapełnanapięcia,niemalbolesna.Amayazmusiłasię,by
nieodwracaćgłowy.Spokojniewytrzymałapoważnespojrzeniesiedzącegonaprze-
ciwkomężczyznyoszarychoczach,wktórychwyczytałairytację.
‒Mójojciecpotrafiłbyćbardzoprzekonującymmężczyzną,kiedymutopasowa-
ło–dodała,zaciskającdłonienakolanach.–Przekonałmłodą,naiwnądziewczynę,
żejąuwielbia,żezrobidlaniejwszystko,żezmienisiędlaniej.‒Niedodała,jak
znajomobrzmiałytezapewnienia.–Mójojcieckłamał.Taknaprawdęnigdymuna
mamieniezależało,choćonawierzyła,żenaprawdęjąkocha.Gorzkosięrozczaro-
wała. Ojciec kochał jedynie zdobywanie, kolekcjonowanie cennych trofeów, a po-
tem,gdyosiągałcel,szybkosięnudził.Tewszystkiekobiety…Nawetniechcemi
sięmyśleć,jakmatkamusiałacierpieć.
Zamilkła na długi moment, czując w klatce piersiowej mdły uścisk. W końcu za-
czerpnęła głęboko powietrza, powtarzając sobie, że poradzi sobie z sytuacją.
Znim.Wszystkoprzetrzyma.
‒Czywłaśnietegosięboisz?–spytałKavian.
‒Nierozumiem–próbowałazyskaćnaczasie.
‒Mówiszoswojejmatce,Amaya?Czyraczejosobie?
‒Dajspokójtymporównaniom.Niejestemtakajakona.
‒Wiem.Gdybybyłoinaczej,niebyłobyciętutaj.–Nienawidziłatego,wjakispo-
sóbnaniąpatrzył.Zupełniejakbydoskonaleznałwszystkiejejmyśli,wszystkiema-
rzenia i najczarniejsze sekrety spychane głęboko w podświadomość. Jakby bawiło
go kolekcjonowanie fragmentów jej duszy. – Fascynująca dyskusja, ale wróćmy do
tematu. Potrzebujesz nowych strojów. Musisz wyglądać jak moja królowa. Szcze-
gólnienaceremoniiślubnej.
‒Niechcężadnejceremonii.
‒Niepytałem,czytegochcesz–stwierdziłzlekkimironicznymuśmiechem.‒Po-
wiedziałemcijuż,conależyzrobićiczegooczekuję.Czymamciprzypomnieć,jakie
będąkonsekwencje,jeślibędzieszprotestowała?
Tak,znałatekonsekwencje.Kończyłysięzawszewłóżku,gdzienagaibezbron-
na, ogarnięta szaleńczym pożądaniem błagała o litość. Szybko podniosła filiżankę
doustiupiłasporyłykkawy.
‒Nowestrojedlakrólowej?Jakwspaniale.Niemogęsiędoczekać–wyrecyto-
wałagładkojakpilnauczennica.
‒Miłomi,żetakmyślisz–odparłwtymsamymtonie.–Jutroranoporazpierw-
szypojawiszsiępubliczniejakokrólowa.Niemogęsiędoczekać,żebyzobaczyćcię
wtejroli.
‒Jateż–powiedziałasucho.–Dobrze,żeowszystkozadbałeś.
‒Ach,azizty,przecieżwiesz,żejestemmężczyzną,którynicnierobipołowicz-
nie.
ROZDZIAŁÓSMY
Następnego ranka, gdy opuszczali pałac, by polecieć do stadniny na zboczach
zdradzieckichpółnocnychgór,Kavianrozmyślał,żegdybybyłdobrymczłowiekiem,
niezorganizowałbytegoswoistegodniatestów.WogólenietestowałbyAmai,tylko
zabrałbyjądołóżkaitrzymałtamwnieskończoność.Zagubiłbysięwsłodkimsza-
leństwiejejzapachuidotykugładkiejskóry.Szczęście,któreznalazłwramionach
przyszłej żony, było większe, niż śmiał przyznać. Nie był jednak dobrym człowie-
kiem. Właściwie nigdy nie miał szansy, by się nim stać. Dobry czy zły, był przede
wszystkimkrólemirobiłto,cotrzeba,dlaswojegoludu.
PatrzyłnaAmayęznieukrywanąprzyjemnością,gdystalinarozległymdziedzińcu
stadniny.Wokółnichuwijalisięjakwukropiesłużący,przygotowującdoosiodłania
najlepszearabskiekonie.
‒Jeździsz?–spytał,nieodrywającodniejwzroku.
UbranabyłajakarystokratkakrólestwaDaarTalaasianwwyszukanąszatę,za-
krywającąramionainogi,zcieniutkimwelonemnatwarzy.Sposób,wjakisięporu-
szała,sprawiał,żekrewbuzowałaKavianowiwżyłach.Miałtoszczęście,żedosko-
nalewiedział,jakiewdziękiskrywająsiępodmiękkątkaniną.
‒Jeździłamjużkiedyśkonno,jeśliotopytasz.Jestempewna,żezostałeśpoinfor-
mowany,żerazemzmatkąspędziłyśmywielemiesięcynaranczuwArgentynie.
‒Spadłaśkiedyś?
‒Acotomadorzeczy?
‒Wolałbymwiedzieć,czydaszradęutrzymaćsięwsiodle.Czekanasdługajaz-
da.
‒Boiszsię,żezłamięsobiekark?
‒Apowinienemsiębać?
‒Nie–rzuciłakrótkoipewnie.‒Bardzodobrzesobieradzę.Powiedzmijednak
prawdę, czy zamierzasz wywieść mnie na pustynię, zepchnąć z konia na wydmy,
apotemtwierdzić,żesamaspadłam?
‒ Przeszło mi to przez myśl – przyznał z powagą, za to z figlarnym błyskiem
woku.
Rozmawialipoangielsku,więcniktzesłużbynierozumiałanisłowa,aleKavian
niemiałwątpliwości,żepoufnegestyalbouśmiechyzostałybyzauważoneidlatego
wolałichunikać.Wiedział,żeprzezwrogówzostałybyodczytanejakosłabość.
Wydałrozkazstajennymipochwilisiedziałjużnagrzbieciepięknegowierzchow-
ca,spoglądającnaAmayęzgóry.
‒Bawiciękwestionowaniemoichumiejętności?–spytała.
‒Owszem.Jestembardzowesołymkrólem.Możeszspytać,kogochcesz–powie-
dział,poczymwychyliłsięzsiodła,chwyciłjązaramięiwciągnąłnakonia,przed
siebie.Amayawydałazsiebietylkociche,pełneoburzeniasyknięcie.
‒Odwagi,azizty–szepnąłjejdoucha,obejmującjąmocnowpasie.–Dziśmusisz
udowodnić,żejesteśkrólową,najakąmoipoddanizasługują.
‒Ale…
‒Bezwzględunato,czytegochcesz,czynie.Tuniechodziociebieaniomnie,
tylkooDaarTalaas.
Czuł,żewciągagwałtowniepowietrze,jakbyzamierzaławytoczyćprzeciwniemu
całyarsenałciętychsłów,aleniezrobiłatego.
Kavianzaciąłkoniairuszyłkłusemnapustynię,wgłąbopuszczonychpółnocnych
terenów.Toniebyłałatwaprzejażdżkapodwielomawzględami,aleAmayaniena-
rzekała,zacobyłjejwdzięczny.Wystarczającojużsięmęczył,mającjejdoskonałe
ciałomiędzyswoiminogami.Niemógłniezauważyć,żepasujądosiebieidealnie.
Dotarli do obozowiska późnym popołudniem po wielu godzinach jazdy. Wysoki,
groźniewyglądającymężczyzna,przedstawicielplemienia,przywitałich,posługując
siędialektem,któregoAmayanierozumiała,ipoprowadziłdomiejsca,gdziestały
namioty.
‒Pocomnietuprzywiozłeś?–usłyszałKavian,próbującodgadnąć,jaktomiejsce
wyglądałowoczachAmai.Gołaziemia,ostrypiach,pustynnypył.Intensywnawoń
świadcząca o obecności żywego inwentarza – koni i wielbłądów. Żadnych udogod-
nień. Podejrzliwe spojrzenia ludzi, którzy natychmiast się zorientowali, że Amaya
niejestjednąznich.
Starsza kobieta, siedząca w gronie przyjaciółek przy ognisku, przygotowywała
wieczornyposiłek.Zauważyłaprzybyłychgości,alenieruszyłaimnaspotkanie.
Kavian wiedział coś, czego Amaya nie mogła wiedzieć. Ubóstwo tego plemienia
byłorówniefałszywe,jakcałareszta.Nicniebyłotakie,jakiesięwydawało.Przy-
jeżdżałtuwystarczającoczęsto,byotympamiętać.
‒Przebyliśmydługądrogę,bomuszęodbyćważnąrozmowę–odparł,cobyłotyl-
koczęściąprawdy.
‒Chodziorozwiązaniejakiegośsporu?–spytała,nieczekając,ażpotwierdzilub
zaprzeczy.–Królniefatygowałbysię,żebyrozmawiaćopogodzie.
Kavian ściągnął mocno wodze i zeskoczył z konia, kładąc w geście właściciela
dłoń na nodze Amai. Pozdrowił mieszkańców plemienia i przedstawił dziewczynę
jako swoją królową. Chwilę trwała wymiana uprzejmości, po czym wódz obozowi-
ska,jaknakazywałobyczaj,zaproponowałswójnamiotdodyspozycjigości.Dopiero
wtedyKavianodwróciłsiędoAmayiizsadziłjązkonia.
‒Toniebyłarabski,któryznam–stwierdziłacicho.–Wyłapałamdwa,trzysłowa
nadziesięć.
‒Domyślamsię,któresłowazrozumiałaś–powiedziałztłumionymuśmiechem.
‒ Przyjmiesz ofertę tego mężczyzny, który zaproponował ci dziewczynę na wie-
czór?–spytałapółgłosem–Pewniesłyszeli,żezrezygnowałeśzsiedemnastukonku-
binnarzeczjednej.Cozaobrazadlatradycji.Poprostutragedianarodowa–mruk-
nęła,próbującukryćzazdrość.
Mógł zdjąć jej ten problem z głowy. Mógł powiedzieć, że dziewczyna, którą mu
zaproponowano,byłaniemaldzieckiem.Wieletakichzabierałdopałacu,byzapew-
nić im lepsze życie, ale nigdy z nimi nie sypiał. Mógł powiedzieć, że jego harem
wwiększościskładałsięwłaśnieztakichmłodziutkichdziewcząt,któreuczyłysię
inabierałyogłady,alenigdyniewchodziłydojegoalkowy.Oczywiściezdarzałysię
teżdorosłenałożnice.Cóż,niebyłświęty.Mógłjejpowiedzieć,żenieprzyjąłoferty,
że od kiedy znów pojawiła się w jego życiu, nie chciał być z żadną inną kobietą.
Mógł,aletegoniezrobił.
‒Tutejsizaaprobowalimójwybór.Podobaszimsięjakoprzyszłakrólowa.Zosta-
niemytunanoc–powiedział.–Zaproponowalinammiejscedospania.Cóż,tonie
pałac,alemusiwystarczyć.
Ściągnęłagniewniebrwi,jakbyjąznieważył.
‒Zapominasz,żenienawykłamdospaniawpałacu.Mówiłamci,żebyłamksięż-
niczką tylko z nazwy. Być może to ty powinieneś się martwić, jak przetrwasz noc
w miejscu, które nie ocieka złotem i gdzie nie ma służby gotowej spełniać każdą
twojązachciankę.Jawielokrotniespałampodgołymniebem,podczaspieszychwę-
drówekpoEuropie.Biwakowałamniemalwszędzie,więcnoclegwnamiocieniejest
dlamnieniczymnowym.
Miałochotęzłapaćjąwramionaicałowaćmocno,nieprzejmującsię,ktoichzo-
baczyicosobiepomyśli.Takbardzojejpragnął,aleniemógłniczrobić.Nietutaj.
Jeszczenie.
‒Dlamnietoteżnicnowego,azizty.Dorastałemtu.
Amaya nie miała pojęcia, jak Kavian zdołał znaleźć to miejsce na pustyni bez
mapy,podobniejaknierozumiałatego,copowiedział.Jakmógłtudorastać?Daleko
od pałacu i świata, do którego należał. Jej braci otaczał królewski splendor. Mieli
wszystko,oczymtylkomożnabyłomarzyć.Sądziła,żewszyscynastępcytronubyli
wychowywaniwtensamsposób.
KiedyKavianodszedłnastronęzkilkomamężczyznamiiwszedłdonamiotu,zo-
stałasamanaśrodkuobozowiska,niebardzowiedząc,cozesobązrobić.Niktnie
kwapiłsię,żebyzaproponowaćjejchoćbykubekwodyalbozachęcićdorozgoszcze-
niasię.Czułasięobserwowanaiocenianajakpapugawklatce.Zrozumiała,żejeśli
niechcewyjśćnarozpieszczonąksiężniczkę,zajakąmiałjąKavian,musiprzejąć
inicjatywę. Podeszła do grupy kobiet przy ogniu z pytaniem, czy mogłaby pomóc
w przygotowaniu posiłku. Najstarsza z nich, prawdopodobnie nestorka plemienia,
skinęłagłową,robiącmiejsceoboksiebie.Porozumiewałysiębezsłów,jakwtajem-
nymkręgu,gdziekażdyznaswojemiejsceiwie,conależyrobić.
Kiedy kilka godzin później Kavian wyszedł z namiotu, Amaya czuła dumę, że za
chwilępoczęstujegociepłąkolacją,którąprzygotowaławłasnymirękami.Pieczona
jagnięcinazryżemiwarzywaminiebyłamożeszczególniewykwintnąpotrawą,ale
zpewnościąsmacznąisycącą.Mężczyźniusiedlinaziemiijedli,podczasgdyko-
biety, jak było w zwyczaju, czekały na swoją kolej, obserwując ich z pewnego dy-
stansuzpoważnymiizatroskanymiminami.
Tak było, dopóki dwaj starsi mężczyźni siedzący przy Kavianie nie wypili razem
kawy.Zdawałosię,żecaławioskaodetchnęłazulgą.Jednazkobiet,żywogestyku-
lując,wytłumaczyłaAmai,żewspólnepiciekawyoznaczało,żekrólzażegnałkon-
flikt.Misjawykonana,pomyślała,siadającztalerzemnaboku.Zauważyła,żenaj-
starszazkobiet,doktórejwszyscyzwracalisięzwielkimszacunkiem,uważniesię
jej przygląda z jakimś niezwykłym, promieniujących ciepłem w szarych mądrych
oczach.Amayauśmiechnęłasięikiwnęłagłową,jakbydziękowałazaprzyjęciedo
wspólnoty.Ucieszyłasię,gdymłodedziewczęta,zktórymigotowała,dosiadłysiędo
niej,śmiejącsięizagadującją.Amayanierozumiaławszystkiego,alejednobyłoja-
sne–zostałazaakceptowana.
Powolinadciągałanoc.Nieborozbłysłotysiącemgwiazd,iskryogniskaunosiłysię
wysoko,apustynnegorącoustąpiłomiejscaożywczej,chłodnejbryzie.
‒ Dobrze się spisałaś ‒ powiedział Kavian, podchodząc do niej wreszcie, jakby
przypomniał sobie o jej istnieniu. Zanim zdążyła odpowiedzieć, chwycił ją za ręce
ipociągnąłdosiebie,zmuszając,żebywstała.Kobietyzaczęłyznaczącochichotać
ipogwizdywać,aleniezwracałananieuwagi.Pozwoliła,byKavianpoprowadziłją
wstronęnamiotów,dalekoodludzkichspojrzeńifrywolnychuwag.
‒Podobnozrobiłaśwrażenienakobietach‒powiedziałzuznaniem.‒Wbrewpo-
zoromwcalenietakłatwoimzaimponować.
‒Nicniezrobiłam,trochętylkopomogłamprzygotowaniu.
‒Gotowałaś?
‒ A co? – Podniosła wyzywająco podbródek. ‒ Uważasz, że to niegodne zajęcie
dlakrólowej?Rozczarowałamcię?
‒Jestemczłowiekiemwojny,Amaya–odparłmiękko.–Potrzebujękrólowej,któ-
ra nie będzie się bała pobrudzić rąk, która będzie umiała wzbudzić u poddanych
szacunek i podziw, która będzie dla mnie wsparciem. Nie rozczarowałaś mnie,
wręczprzeciwnie.Jestemzciebiezadowolony,mojakrólowo,bardzozadowolony.
‒Niejestemtwojąkrólową.
‒Jeszczenie–skwitowałzpobłażliwymuśmiechem.
Musiałaspuścićwzrok,bonaglezrobiłojejsiędziwniebłogo.Chciałazasłużyćna
uznanieKavianaiwgłębiduszypragnęłabyćjegokrólową,choćtrudnojejsiębyło
dotegoprzyznać.
‒Mówiłeś,żedorastałeśtutaj–powiedziała,byukryćzakłopotanie.
Skinąłgłową,gestemzapraszającjądośrodkanamiotu.Zaskakującoszybkosię
rozebrał,pozostającjedyniewbokserkach,anastępnieodwróciłsiędoniej.Wycią-
gnął dłoń i powolnym ruchem rozwiązał szarfę, którą była przepasana, tak jakby
rozpakowywałprezent.Amayadrżała,gdyzsuwałzniejtradycyjnąszatę,którąpo-
przedniegodniadostałaodprojektantki.Jeszczeprzedchwilączułasięutrudzona
długą jazdą, próbą zjednania sobie sympatii mieszkańców osady, ale teraz, stojąc
takbliskoKaviana,czującjegozapachizwinnepalcemuskająceobojczyki,marzyła
tylkootym,bywziąłjąwramionaiuczyniłswojąkobietą.Czekałanapocałunekjak
spękanasłońcempustynianadeszcz.Gdyjednakzostałajedyniewbieliźnie,Kavian
cofnąłsięnieznacznie,ichoćwjegooczachwidziałapożądanie,nieposunąłsięda-
lej.
‒Kiedysięurodziłem,królemDaarTalaasbyłmójwuj–powiedział,nawiązując
dopytania,jakiezadałamuprzedwejściemdonamiotu.Wyciągnąłdłońizacząłna-
wijaćnapaleckosmykjejwłosów.Niepatrzyłnanią,całąuwagęskupiającnamięk-
kim puklu. – Był dobrym władcą i lud go kochał, a jednak mimo że posiadał żony
iwielenałożnic,niemiałsyna.Kiedywięczmarł,władzęprzejąłjegomłodszybrat.
Mójojciec.
Amaya z trudem oddychała. Była przygotowana na to, że weźmie ją w ramiona,
alenienato,żezacznieprzedniąodsłaniaćduszę.
‒Mójojciecbyłmłodyiambitny.Miałdwieżony,jednąwybranązewzględuna
płodność,drugązpowoduoszałamiającejurody.Tapierwszadałamuczterechsy-
nów, moich przyrodnich braci. Poddani byli zachwyceni, bo to oznaczało ciągłość
dynastii,acozatymidziebezpieczeństwoistabilizację.
‒Drugażonabyłatwojąmatką–powiedziałacichosamadosiebie.
‒Tak.Byłabardzodelikatnąkobietą,któraniemiałanicpozawielkąurodą–mó-
wiłchłodnymtonemkogoś,ktoopowiadamit,legendę,aniehistorięwłasnejrodzi-
ny.–Ojcieczapraszałjączęściejdoalkowyniżpierwszążonę,alenawetwtedy,gdy
matkamnieurodziła,niemogłakonkurowaćzfaktem,żetapierwszadałamujuż
czterech następców tronu. Pierwsza żona ojca była prostą kobietą, bez urody,
wdzięku i inteligencji mojej matki, ale to nie miało znaczenia. Była królową. Była
kochanaiczczona.Jabyłemzaledwiepiątymsynem,drugiej,mniejważnejżony–
stwierdziłzgoryczą.
Amayazdałasobiesprawę,jakmałowieotymmężczyźnie.
‒Niemusiszmitegomówić–powiedziałapółgłosem.‒Niechciałamprzywoły-
waćzłychwspomnień.
‒ Moja matka wzięła sobie kochanka – mówił dalej twardym, surowym głosem.
Amayawyczytałazjegotwarzy,żetahistorianiemiałaszczęśliwegozakończenia.
Trudno,jeślimiałodwagę,byopowiedziećjejoprzeszłości,onawysłuchakażdego
słowa.–Tenczłowiekbyłjednymzministrówojca,chciwyiamoralny.Niewystar-
czałomuzhańbienieżonykróla,pragnąłczegoświęcej‒tronu.
‒Aleprzecieżtoniemożliwe.Musiałbynajpierw…
‒ …pozbyć się prawowitego króla i następców – dokończył sucho. – Poderżnął
mojemuojcugardło,kiedytenjadłkolację,wchwiligdybyłbezbronnyiniespodzie-
wałsięataku.Potemzabiłmoichbraci.Jednegopodrugim.Następnieprzyszłako-
lejnażonyojca.
Amayazakryłaustadłonią,przepełnionagrozą.
‒Zabiłtwojąmatkę?Przecieżbyłajegokochanką.
‒ Właśnie dlatego. W jego pokrętnym kodeksie honorowym, o ile można mówić
o honorze w odniesieniu do kogoś, kto morduje z ukrycia, nie istniały względy dla
kobiety,którazdradziłaswojegomężaikróla,nawetjeślitoonsambyłpowodem
zdrady.
‒Dlaczegocięoszczędził?
‒Mojamatkamiałamłodąsłużącą.Gdytazorientowałasię,cosiędzieje,uciekła
zpałacu,zabierającmniezesobą.Ocaliłamiżycie.
Amayadomyślałasię,okimmówił.
‒Takobietaoszarychoczach,przyognisku.Widziałam,żewszyscyodnosząsię
doniejzwielkąestymą.
‒Jestżonąwodza–odparł,potwierdzającjejdomysły.–Wtedyjednakbyłamło-
dą,niezamężnąkobietą.Wieleryzykowała,zabierającmniedoobozuswojegoojca.
Byłasama,zmałymdzieckiem,inieposiadałażadnychdowodów,żejestemzaginio-
nym królewskim synem. Starszyzna mogła nie dać wiary jej słowom. Postawiła na
szaliwłasneżycieihonorswojejrodziny,bymnieocalić.
‒Alejednakjejuwierzyli.
‒Tak.–Obserwowałjejtwarz.‒Tosąprościludzie,beztytułówarystokratycz-
nych,alezatowiedzą,czymjesthonor.Wychowalimnie,żebymmógłpomścićswo-
jąrodzinę.
Amaya nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Pomyślała o małym, osieroconym
chłopcu,którystraciłwszystko.Serceścisnęłojejsięzewspółczucia.
‒Bardzomiprzykro.
‒ Źle mnie zrozumiałaś. Nie opowiedziałem ci tego dlatego, że użalam się nad
swoimlosem.Wręczprzeciwnie.Uważam,żemiałemwieleszczęścia.
‒Aterazjesteśkrólem.
‒Owszem.Iżałujętylkotego,żeczłowiek,któryzamordowałmojąrodzinę,nie
możeumrzećporazdrugi.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
To był test, przypomniał sobie Kavian. Bardzo ważny test. Właściwie wszystko
byłopewnymegzaminem.Długapodróżnanajbardziejoddaloneterenykrólestwa
Daar Talaas, zostawienie jej samej, by zobaczyć, jak poradzi sobie pod bacznym
spojrzeniemkobiety,októrejprzezdłuższyczasmyślał,żejestjegomatką.Iteraz
to. Wprowadzenie Amai w bolesną historię własnej rodziny, by się przekonać, jak
zareaguje.Stałprzednią,kobietą,którąwybrałspośródwszystkichinnych,kobie-
tą, która uosabiała wszystko, czego pragnął. Czekał w skupieniu. Z całego serca
pragnął,abyAmayaokazałasięgodnąmianakrólowej,żebybyłarównieodważna,
jakjegoprzybranamatka,któraniejednegomężczyznęprzewyższałaheroizmem.
‒Oczekujesz,żechwycęsięzaserceizemdleję?–spytałapodługiejchwilimil-
czenia.
‒Jeślijużtonałóżko‒doradziłskwapliwie.–Kobierzecniejesttakimiękki,jak
sięwydaje.
Znówzapadłomilczenie.Amayaprzezchwilęzastanawiałasię,czypowinnadrą-
żyćtemat.WyznanieKavianazrobiłonaniejwrażenie.
‒Zemściłeśsię.–Niepytała,poprostustwierdzałafakt.–Tygozabiłeś?
‒Tak.
‒Torturowałeśgo?–spytaławkońcu.
‒Nie–odparł,niecozaskoczony.–Toitakniezwróciłobymirodziny.Chciałem
tylkoodzyskaćtron.
‒Tozrozumiałe.–Pochwilidodała:–Myśliszotymczęsto?Jestcoś,coniedaje
cispokoju?
Odwróciłwzrok.
‒Nieżałuję,żepomściłemmojąrodzinę,ale…‒zawahałsię.–Żałuję,żestałem
siępodobnydoczłowieka,któryzabiłmoichbliskich.Jestemmordercą,takjakon.
‒Nie!–zaprotestowałastanowczo.–Niemaszznimnicwspólnego.Nigdynie
będziesztakijakon.Zabiłswojegokróla,niewinnedziecizpowoduchorychambi-
cji.Zrobiłeśto,comusiałeś.Zlikwidowałeśtegopotwora.
Kavian,dopókinieusłyszałtychsłów,niezdawałsobiesprawy,jakbardzoichpo-
trzebował.Czekałnadowód,żeAmayajestdokładnietaka,jakmyślałidostałto,
czegochciał.Patrzyłananiegojaknabohatera,aniejaknałajdaka,którymmusiał
zostać,bypomścićrodzinę.Patrzyłananiego,jakbygo…Nie,niepowinienzawiele
sobiewyobrażać.Rozczarowaniebyłobyzbytbolesne.
‒Pocałujmnie–poprosił,obejmującjąwtalii.
Wspięłasięnapalce.Jednąrękępołożyłamunaramieniu,drugąpogłaskałapoli-
czek.
‒ Czy to oznacza, że zdałam test? – spytała z figlarnym błyskiem w oku. – Czy
możenadzisiejszywieczórprzygotowałeświęcejpułapek?
Uśmiechnąłsię.Miałwrażenie,żeprzepełniagonietylkoradośćinaglącepożą-
danie,alecośjeszcze,czegoniepotrafił,niechciałnazwać.
‒Tooznacza,żechcę,żebyśmniepocałowała.Czyżbymwyraziłsięnieprecyzyj-
nie?
‒ Pocałunek ma być moją jedyną nagrodą za wielogodzinną podróż na końskim
grzbiecie i gotowanie przy ognisku? – drażniła go. – Bardzo się dziś namęczyłam,
żebycięzadowolić.Nieuważasz,żeteraztwojakolej?
‒ Pocałuj mnie ‒ powtórzył niskim, lekko ochrypłym głosem. – Przekonasz się
wtedy,jakbardzocięzadowolę,azizty.
Nieroześmiałasię,amiałwrażenie,żepowietrzemiędzynimiwypełniamuzyka
i magia oraz jej ciepły, serdeczny śmiech. Kiedy objęła go za szyję, wstrzymał od-
dechiczekał.Popatrzyłamuwoczyirozchyliławargi.Jejoddechomiótłmutwarz
ioczyinagleKavianprzypomniałsobieichpierwszespotkanie.Wjejwzrokubyła
tasamaobietnicacowtedy.Pamiętał,jaksiępoczuł,gdynastępnegorankajejbrat
powiedział,żeAmayauciekłazpałacu,niewiadomodokąd.
‒Niewybaczęciponownietakłatwo,jeślizłamieszkolejnąobietnicę–wyrwało
musię.
‒Awięcwybaczyłeśmi?–spytała,przywierającdoniegomocno.‒Przecieżty
niedajesznikomudrugiejszansy.
‒Jesteśjedynąosobąnaświecie,dlaktórejzrobiłemwyjątek–wyznałszorstko
iniespodziewanie.
‒Jestemzaszczycona–odparłauroczyścieipocałowałagomocno.Jejustabyły
miękkieisłodkieidoprowadzałygodostanueuforiipomieszanejzbolesnąniecier-
pliwością.Kiedyjużniemógłznieśćwięcej,wplótłpalcewjejwłosyiprzejąłkon-
trolę.Czassięzatrzymał.Gdybynamiotsięzawaliłalbostanąłwogniu,nawetby
tegoniezauważył.
UniósłAmayę,aonanatychmiastoplotłanogamijegobiodra.Nieprzestawałjej
całować, jakby jej wargi były życiodajnym eliksirem, który należało wypić do dna.
Przeniósłjąnałóżkoiułożyłwlekkiejjakpajęczynapościeli,wciążnieodrywając
odniejust.
Obejmowałagomocno,razporazgładzącdłońminapiętemuskuły,silne,pokryte
bliznamiręce,plecy,jakbyuczyłasięnapamięćwszystkichszczegółówjegociała.
Przyjmował te pieszczoty z zachwytem i rosnącym napięciem. Włożył dłoń między
jej uda i zsunął bieliznę. Szukał tego wrażliwego i gorącego miejsca, aż wreszcie
zagłębił w nim palce. Usłyszał przy uchu przyspieszony oddech i ciche jęki, które
podniecały go jeszcze bardziej. Gdy wykrzyknęła jego imię, zdecydował, że nie
możedłużejczekać.Albojąbędziemiałnatychmiast,alboumrze.Zrzuciłnaziemię
bokserki,oparłsięnałokciachiwszedłwniązłatwością.Poruszyłabiodrami,za-
chęcającgo,bysiępospieszył,onjednakroześmiałsięcichoizatrzymałwpółdrogi.
Wbijałapaznokciewjegoplecy,wyczerpanatorturami,jakiejejzafundował.Jedno
powolnepchnięcieijeszczewolniejszypowrót.Itakrazzarazem,doprowadzając
ichobojedoszaleństwa.
‒Proszę–zaczęłabłagaćurywanymszeptem.–Proszę,Kavian.Proszę!
Wtedyrzuciłsięgwałtowniewprzód,zadowalającjąbardziej,niżmogłasobiewy-
marzyć.
Drogapowrotnaprzezgorącąpustyniębyłainna.Wszystkobyłoinne,pomyślała
Amaya. Siedziała między nogami Kaviana, podtrzymywana jego ramieniem, ogier
galopował lekko, jakby bez wysiłku, a ona próbowała zrozumieć uczucia, które
wniejbuzowałyiktórychniepotrafiłazdefiniować.
Pustynia rozciągała się przed nimi i za nimi, promieniując nieznośnym upałem.
Amayazawszenienawidziłategopiaszczystegobezkresu,aletymrazemtowarzy-
szyły jej zupełnie inne emocje. Pragnęła, żeby pustynia, rozległa i tajemnicza jak
morze, nigdy się nie kończyła. A może chciała, żeby ta podroż się nie kończyła?
Wciążżyławspomnieniemnamiętnejnocyiniemniejnamiętnegoporanka,gdyKa-
vian wziął ją na ręce i posadził w wielkiej, okrągłej wannie, której poprzedniego
wieczorajakośniezauważyła.Westchnęłagłośno,czując,jakotulająciepła,skro-
piona aromatycznymi olejkami woda. Po wielogodzinnej podróży w siodle marzyła
okąpieli,alechoćbardzostarałasięzrelaksować,niepotrafiłausiedziećspokojnie,
czującciałoKavianatużprzyswoim.Ramiona,którymijąobejmowałwpasie,były
twardejakstal,podobniejakjegomęskość,którączułanaplecach.Nanoworozgo-
rzałowniejszaleńczepożądanie,jakbyostatnirazkochalisięwiekitemu.Napró-
bę, delikatnie przesunęła się w tył, potem w przód, ciekawa, co z tego wyniknie.
Długoniemusiałaczekaćnaefekt.Kavianzłapałjąswymiwielkimi,silnymidłońmi
wtaliiiposadziłnasobie,wchodzącwniąmocnoigłęboko.
‒Mamzamiartaksiedziećimoczyćsięwtejwodziewnieskończoność‒rzucił
ochrypłymgłosem.–Jeślichceszczegoświęcej,musisztosobiewziąćsama‒mó-
wiąctak,przesunąłdłonienajejpiersi,masującpalcamisterczącesutki.
Podjęła wyzwanie i zabrała ich oboje w gorącą, niespieszną jazdę. Delektowała
się każdym ruchem, decydując o sile i częstotliwości pchnięcia, a świadomość, że
tymrazemtoonamawładzęnadKavianem,przepełniałająperwersyjnąsatysfak-
cją.Tenmężczyzna,któregoimiębyłopostrachemdlawrogów,byłwjejmocy,pod-
danycałkowiciejejpragnieniom.
Amayapowróciładorzeczywistości.Znówpoczułapulsującegorącowdolebrzu-
cha,afakt,żesiedziałaokrakiemnakoniu,azaplecamiczułatwardeciałoKavia-
na,wcaleniepomagałopanowaćpodniecenia.
‒Nigdynierozumiałamzachwytównadpustynią–powiedziała,gdynahoryzon-
ciepojawiłysiękrólewskiestajnie.Niewiedziała,czycieszyćsię,żepodróżdobie-
gakońca,czyteżmartwić.
‒ Nigdy? Przecież jesteś córką potężnego pustynnego króla. To twoje dziedzic-
two.Masztowekrwi,czychcesztego,czyteżnie.
‒Tonieznaczy,żemuszęzmiłościąmyślećotonachpiachu.
‒Próbujeszmniezdenerwować?–rzuciłwyzywającozudawanądezaprobatą.
‒Nibyczym?
‒Pustyniatocoświęcejniżtonypiachu–odparłtymrazempoważnie.–Dobrze
otymwiesz.Należyszdotegoświata,więcniepróbujznowustawiaćmiędzynami
muru.Imszybciejpogodziszsięzsytuacją,tymlepiej.
‒ Jesteś przewrażliwiony – zawołała ze śmiechem, czując, jak uścisk wokół talii
przybrałnasile.–Jatylkopowiedziałam,żenierozumiemzachwytównadpustynią,
atyodrazuwietrzyszwtymjakiśspisek.
Kavian nie odezwał się już ani słowem. Kiedy wjechali na dziedziniec stadniny,
najpierwzeskoczyłzsiodła,apotemwyciągnąłramionaiściągnąłjąnaziemię.Sta-
jennizajęlisiękoniem,aonizostalisami.
‒ Za dwa tygodnie będziesz moją żoną, Amaya – powiedział, patrząc jej prosto
w oczy. Nie pocałował jej, choć bardzo tego pragnęła. Miała wrażenie, że w jego
głosiesłyszyostrzeżenie,alegdykącikiwarguniósłwuśmiechu,odpowiedziałatym
samym.Niebyłajeszczepewna,czynależydoświatapustynnegokrólestwa,alenie
miaławątpliwości,żenależydoKaviana.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Na tydzień przed ceremonią zaślubin w sali tronowej miało się odbyć spotkanie
z oficjelami. Kavian poinformował przyszłą żonę, że powitają gości w tradycyjny
sposóbinieprzejmowałsięfaktem,żeAmayitenpomysłnieprzypadłdogustu.
‒Naprawdęmusimysiedziećnatronachiwymachiwaćberłami?–spytałazezde-
gustowaną miną, stojąc naprzeciw niego w garderobie. Kavian przyglądał się jej
z wyraźną aprobatą. Miała na sobie wyszywaną kamieniami szlachetnymi suknię,
któradoskonalepodkreślałajejsmukłąsylwetkę.Włosysplecionewwarkoczupięte
były wysoko na głowie na kształt korony. Wyglądała wspaniale, olśniewająco, do-
stojnie i godnie, tak jak idealna królowa powinna wyglądać, tak jak Kavian sobie
wymarzył.Cieszyłsię,żezgodziłasięwejśćwrolę,jakąjejwyznaczył,aleniebył
natyleniemądry,żebywierzyć,żezaakceptujeochoczowszystkiezwyczaje.
‒ Będzie tylko jeden tron – zaznaczył łagodnie. – Ja na nim usiądę, ale jeśli ży-
czyszsobiedzierżyćberło,jestempewien,żeudasięjakieśdlaciebieznaleźć.
‒Niebądźśmieszny–fuknęła.‒Niepotrzebujęberła.Wcaleniemarzę,byod-
grywaćkrólowąnazamku.
‒Tomaszproblem,azizty,bochceszczynie,jesteśkrólowąnietylkozamku,ale
takżetejziemi.
Podszedłbliżejioparłdłonienajejramionach.
‒Iuważaj,bojeślibędziesztaknamniepatrzyłapodczasceremonii,wobecności
gości,pożałujesz–oznajmiłtakimtonem,żeAmayapragnęłapożałowaćjużteraz,
natychmiast,wgarderobie.–Jestemcywilizowany,aletosięmożezmienićwkażdej
chwili.
Ciepłojegodłonirozchodziłosiępocałymjejciele.
‒Niestraszmnie–ostrzegłasłodkimtonem,patrzącmuprowokacyjniewoczy.–
Itakjużżałujęcałejtejafery.
‒Jacięniestraszę.Jaciskładamobietnicę.
Uśmiechnęłasię.
‒Trudnoodróżnićjednooddrugiego.
Dotknął delikatnie jej policzka, a potem musnął kciukiem ciepłą skórę warg. Ta
kobietanależaładoniego.Wkażdymożliwysposób.Ślubbędzietegoukoronowa-
niem.
‒Byłbymzapomniał.–Chrząknął,starającsięostudzićniecorozpaloneemocje.–
Twoja matka wylądowała na międzynarodowym lotnisku w Ras Kalaat i jest już
wdrodzedopałacu.
Amayazbladła.Jejoczywyrażałypanikę,amożestrach?Kavianniebyłpewien,
zatowidział,żetawiadomośćzcałąpewnościąnieucieszyłaprzyszłejżony.
‒Teraz?–spytała,przełykającślinę.
‒Będziewpałacuwprzeciągugodziny.–Cofnąłsięokrok,studiującuważniejej
twarz.–Niewiedziałaś,żeprzyjedzie?Zbladłaś.
‒ Wiedziałam… To znaczy, spodziewałam się, że zechce być na naszym ślubie –
odparła ostrożnie. Nad wyraz ostrożnie, pomyślał. – Jestem przecież jej jedynym
dzieckiem,aonamojąmatką.
Zamrugałapowiekamiirozejrzałasięwokoło,jakbyszukaławyjściaawaryjnego.
Kavian znał to spojrzenie i ten strach w oczach. Widział to w dzień ich zaręczyn.
Następnegorankajużjejniebyło.
‒Amożesądziłaś,żeślubjednakniedojdziedoskutku?
‒Może–burknęła,choćjeszczeprzedchwiląbyławbardzodobrymhumorze.–
Czyto,żeślubniejesttym,czegochcę,madlaciebiejakiekolwiekznaczenie?
‒Tyniewiesz,czegochcesz.
‒Tookropnieprotekcjonalne,nawetjaknaciebie.
Wzruszyłramionami.
‒Uciekasz,ajacięłapię.Zawszecięzłapię.Otofinał.
‒ Powinieneś mieć na względzie fakt, że ja wcale nie chciałam być złapana –
oznajmiłastanowczo.
‒Niechciałaś?Amniesięwydaje,żegdybymdałciwybór,wcaleniewróciłabyś
doKanadyanitymbardziejdoMont-Tremblant.
‒Amniesięwydaje,żegdybyśdałmiwybór,mógłbyśsiębardzorozczarować.
‒Niewalczzemną,boitakprzegrasz‒ostrzegł.
‒Odkiedycięznam,nicinnegonierobię,tylkowalczę.
‒Rzeczywiście–prychnął,uśmiechającsięznacząco.–Jesteśbardzowaleczna,
szczególniewłóżku.Byłaśwalecznatakżenadbasenem,gdypływaliśmy.Zdradzisz
mi tajniki tej taktyki wojennej? ‒ Podszedł bliżej, wbijając w nią spojrzenie. – Lu-
bisz,gdyciędotykamiodwzajemniaszsię.Zawsze‒podkreślił.
Niemogłaztympolemizować,niemogłazaprzeczaćoczywistymfaktom.
‒ Przypominam ci, że nie trzymałem cię tu pod kluczem, nie kazałem cię nawet
pilnowaćstrażom.Mogłaśwkażdejchwiliuciec.
‒Przecieżitakbyśmniezłapał‒wyraziłaprzekonanie,czerwonajakburak.
‒Tooczywiste,alepozostajepytanie,kiedyigdzie.Wkońcu,zapierwszymra-
zemtrwałotosześćmiesięcy.Możezadrugimtrwałobyrok?Niepodjęłaśwysiłku,
żebysięprzekonać.Nawetniepróbowałaśuciec.
‒Jakbędzieszmnietakkusił,tomożespróbuję.Rokbezciebietocałkiemmiła
perspektywa,Kavian.Amożewłaśnienatoliczysz?Ajużmyślałam,żechceszmiłej,
posłusznejżoneczki,którabędzienakażdetwojezawołanie.
‒Czywiesz,żeporazpierwszywypowiedziałaśmojeimię?Porazpierwszy,gdy
cięniedotykam.Tojakaśnowastrategia?
‒Itutrafiłeśwsedno–podchwyciłaochoczo.‒Strategie,podchody,walka,kal-
kulacje. Tym dla siebie jesteśmy. Przeciwnikami, którzy zawierają polityczne mał-
żeństwo.
‒Skorotakcituźle,mogłaśsięposkarżyćbratu.
Wiedziała,żetępotyczkęprzegra,aleniezamierzałasięjeszczepoddawać.
‒Dopierocosięożenił,niechciałamzawracaćmugłowy.
‒Mogłaśmnienazwaćpotworem,gdypowiedziałemciprawdęosobie–spoważ-
niałnagle.–Zamiasttegokochałaśsięzemną.Amaya,czytywieszwogóle,czego
chcesz?Amożewiesziwłaśnietocięprzeraża?
‒Nieuważamcięzapotwora,aletonieznaczy,żechcęciępoślubić–odparłaci-
cho.
‒Możeniechcesz‒zgodziłsię.–Niezaprzeczyszjednak,żecośdomnieczu-
jesz.Jaknapolitycznyzwiązektobardzowiele.
‒Gdybynietwojegroźby,gdybyśmnienieścigałiniezmuszał,niebyłobyżadne-
gozwiązku.
‒Zapamiętam,comipowiedziałaś.Następnymrazem,gdybędziemysiękochać,
poczekam,ażbędzieszkrzyczećmojeimię,błagającowięcej,awtedyprzypomnę
citesłowa.
Słyszałjejoddech.Zbytgłośmyizbytszybki.Patrzyłananiegozwściekłością,ale
wkońcuprzemówiła.Jejgłosniezdradzałżadnychemocji.
‒Czekająnanaswsalitronowej.
Widział,ilekosztowałojązachowaniespokoju,imusiałprzyznać,żepodziwiajej
odwagę. Im bardziej próbowała udowodnić, że do siebie nie pasują, tym bardziej
przekonywałsię,żesądlasiebiestworzeni.
‒Mogąnanasjeszczetrochępoczekać.Doczasu,ażsiętampojawimy,totylko
wielkipokójzwielkimkrzesłem,któregoniktniemożedotykać.
‒Zaktórymbędęmusiałastanąć,jakprzystałonapokornążonkę–rzekłazka-
miennątwarzą.Wyminęłagoiruszyładodrzwi.‒Cozawspaniałedoświadczenie.
Niemogęsięjużdoczekać‒zakończyła,przewracającoczami.
Szedłzaniądługimkorytarzemażdooficjalnegoskrzydłapałacu,gdziemieściła
sięsalatronowa.Zajęliswojemiejsca,gotowidoceremonii.
‒Stańobokmnie,aniezamną‒powiedziałjej.Wciążbyłabladaimimożemia-
ładumnieuniesionągłowę,wydałamusięnaglebezbronna,cogorozczuliło.–Silni
królowiedzierżąwładzę,alesilnakrólowaubokukrólawładakrólestwem.
Wjejoczachdostrzegłjakąściepłąiskrę.
‒Proszę,proszę,królpoeta.Toniepasujedomężczyzny,któryjakostatnidzikus
wyciągnąłmniezkawiarniwKanadzie.
‒ Nie wymyślaj. Opuściłaś kawiarnię z własnej woli – przypomniał. – Tak jak
zwłasnejwolipojechałaśzemnąnapustynię.Izwłasnejwoliprzejdzieszzakilka
dnigłównąnawąizłożyszprzysięgę.Mojakrólowapodporządkujesię,dlategoże
takzdecyduje,aniedlatego,żejejkażę.
Nagle strażnik zaanonsował przybycie gościa. Kavian natychmiast zauważył
zmianęwzachowaniuAmai.Splotładłonieprzedsobą,takmocno,żeażpobielały
kostki.
‒Boiszsięmatki‒stwierdziłzaskoczony.–Dlaczego?
Niezdążyłaodpowiedzieć,bowichstronęsunęłajużzniewymuszonągracjąEli-
zaveta. Kavian musiał przyznać, że była piękna. Twarz o regularnych rysach za-
chwycałaświeżością.Gładkaceraniewymagałaciężkiegomakijażu,jedyniewyso-
kie kości policzkowe muśnięte były różem. Gęste, jasne włosy spięte na karku
wnienagannywęzełodsłaniałydługąszyję.Trudnobyłookreślić,ilemiałalat,tyle
wniejbyłomłodzieńczegowdzięku.Sprawiaławrażeniedelikatnejikruchej,aleim
bardziejzbliżałasiędotronutymbardziejKavianwzmagałczujność.Wjejbłękit-
nych oczach, otwartych szeroko jak u dziecka, które dziwi się otaczającemu je
światu,byłocośniepokojącego.Jakiśpaskudny,przebiegłybłysk,którypsułwraże-
nie.
‒Oddychaj–nakazałpółgłosemAmai.Wyczuwał,żezjakiegośpowoduspotkanie
z matką jest dla niej trudnym doświadczeniem, choć nie chciała się do tego przy-
znać.
Elizavetaukłoniłasięzwystudiowanymwdziękiemisłodkimuśmiechemnakarmi-
nowychwargach.
‒Waszawysokość–wypowiedziała,zwracająsiędoKaviana,alepochwiliprze-
niosłauwagęnacórkę.–Amaya,kochanie,minęłotyleczasu.
‒Możeszdoniejiść.
Amayazociąganiemzbliżyłasiędomatki,atauściskałająpospiesznieizdawko-
woucałowaławobapoliczki.Kavianowicałatascenawydałasięjakaśdziwnainie-
naturalna,jakbyElizavetagraławprzedstawieniu,wdodatkubezżadnychzdolno-
ści aktorskich. Amaya nie wyglądała na szczęśliwą, choć starała się zachowywać
pozory.
‒Cieszęsię,żeprzyjechałaś–powiedziaładomatki.
‒Oczywiście,żeprzyjechałam–odparłapiękniemodulowanymgłosem.–Niemo-
głobymniezabraknąćwtymnajważniejszymdlaciebiedniu.
‒Tak,twojatroskaocórkęjestlegendarna–zadrwiłzcierpkąminą.Gdybynie
fakt,żebyłamatkąAmai,przegoniłbyjązpałacu.–Światjestwielki,aty,zdajesię,
zwiedziłaś każdy jego zakątek, ciągając ze sobą córkę. Dość niekonwencjonalna
formaedukacjidlaksiężniczki.
Elizaveta skłoniła głowę z szacunkiem, dając do zrozumienia, że przyjmuje jego
słowa,choćKavianniemiałwątpliwości,żetylkoudajepokorną.Amayarzuciłamu
zbolałespojrzenie,więcpowstrzymałsięprzeddalszymiuszczypliwościami.
‒WkażdymraziewitajwDaarTalaas–powiedział.Zrobiłtodlakobiety,która
zakilkadnimiałazostaćjegożoną,jegodoskonałąkrólową.Poczekał,ażElizaveta
podniesie głową, i wtedy dodał z uśmiechem. – Mam nadzieję, że będziesz się do-
brzeczuławpałacu.Szkodatylko,żezostajesztakkrótko.
‒Jestbardzoarogancki,co?–stwierdziłaElizaveta,gdykilkagodzinpóźniejpo
dyplomatycznych przemowach i formalnych powitaniach zostały z Amayą same. –
Nawetjaknaszejka.Słyszałamplotki–dodała,zniżająckonspiracyjniegłos.–Za-
wszejesttaki…autorytarny?
Amayabyłapewna,żematkanajchętniejużyłabyinnegosłowa.Siedziaływedwie
wmałym,uroczymogrodzie,znajdującymsięprzyapartamenciegościnnymElizave-
ty.Przedniminastolikustałimbrykzherbatąiróżnesłodkościułożonenasrebrnej
paterze.Amayabezżadnegoumiaruwkładaładoustjednociastkozadrugim,żeby
tylkoniemusiaładzielićsięzmatkąprzemyśleniaminatematKaviana.
‒JestkrólemDaarTalaas–odparłalakonicznie,przełykającjednocześnie.Miała
wrażenie,żematkaliczywszystkiespożywaneprzezniąkalorieijużwidzijewdo-
datkowych fałdach na jej biodrach i brzuchu. Stop, upomniała się. To nie wina
mamy,żejesttaka.Dużoprzeszła,dużowycierpiała,amimotoprzyjechałanaślub.
Zależyjejnamnie.–Musibyćzdecydowanyipewnysiebie,jeślichcesprawnierzą-
dzićkrólestwem.
Elizaveta rozparła się w fotelu, uniosła do ust filiżankę z herbatą – czarną, bez
cukru‒nieodrywającchłodnegospojrzeniaodtwarzycórki.
‒Opowiedz,couciebie–zaproponowałanatychmiastAmaya,obawiającsię,że
rozmowazejdzienatrudnydlaniejtemat.‒Dawnonierozmawiałyśmy.
‒Byłaśtakazajęta.–Elizavetawydęławargi,odstawiającporcelanowąfiliżankę
na spodek. ‒ Przez ostatnie sześć miesięcy cięgle podróżowałaś. Chciałaś się wy-
szaleć przed zaręczynami, które zaaranżował twój brat? – Nie czekając na odpo-
wiedź,dodałacierpko:–Mamnadzieję,żedobrzesiębawiłaś.Byćmożejużnigdy
nie będziesz miała takiej okazji. Musisz wiedzieć, że po ślubie wszyscy, łącznie
ztwoimmężem,będąoczekiwać,żezarazzajdzieszwciążęiurodziszdziecko.Tak
dużodzieciitakszybko,jaktotylkobędziemożliwe,żebyzapewnićciągłośćdyna-
stii.Totwójnajważniejszyobowiązek.
‒Chybazawcześnie,żebyotymmyśleć–bąknęłazawstydzona,bonagleuświa-
domiła,żeanirazuniezabezpieczalisięzKavianem.Dlaczegowogóleotymnie
pomyśleli?Nie,toonaniemyślała,boKaviannapewnowiedział,corobi,tegobyła
pewna.Kochałsięzniązeświadomością,żemożezajśćwciążę.Poczułasiętak,
jakbyspadałagłowąwdół,alezapanowałanadsobą.Niechciała,żebymatkaco-
kolwiekzauważyła.–Zrobię,codomnienależy.
‒Pamiętaj,żekażdymężczyznapragnienastępcy.Takjużmają.Córkawłaściwie
nieprzedstawiawartości–rzekła,wzruszającramionami,aAmayazaczęłasięza-
stanawiać,czymatkazdajesobiesprawyzwłasnegookrucieństwaiczycelowowy-
puszczazatrutejademstrzały.–Jesteśtakamłodainiedojrzała.Chceszbyćmatką?
Maszpewność,żejesteśgotowanadziecko?
‒Tyzostałaśmatkąwwiekudziewiętnastulat.
‒Imyślisz,żebyłamszczęśliwaztegopowodu?‒prychnęłalekceważąco.–Nie
mogępojąć,jakmogłaś,potymwszystkim,cowbijałamciprzezlatadogłowy,skoń-
czyć w tej ponurej pustynnej twierdzy. Ja nie miałam matki, która by mnie prze-
strzegła. Musiałam wyjść za twojego ojca, gdy pojawił się w moim życiu niczym
książęzbajki.Pięknywładca,którychciałzemnieuczynićswojąkrólową.Ktoby
siętemuoparł.Zaufałammuitobyłnajwiększybłądmojegożycia.Ateraztypo-
wtarzasztebłędy.Miałaśwybór,azdecydowałaśsięnamałżeństwozszejkiem.Ni-
czegosięnienauczyłaś.
Amayasądziła,żesłowamatkiniesąjużwstaniejejzaboleć,żepotrafisięnimi
nieprzejmować.Niestetypomyliłasię.
‒Mówiłaśzawsze,żemójojcieczawróciłciwgłowie,żebyłaśwnimzakochana.
‒Tak–przyznałarozbawiona.–Opowiadałamcitęhistoryjkę,bobyładużobar-
dziejromantycznaodrzeczywistości.
‒Nocóż,wkażdymrazieniemasensuprowadzićdalejtejdyskusji.Mamdwa-
dzieściatrzylata,aniedziewiętnaście,iniejestemwciąży.
Tegoniewiesz,usłyszaławgłowiezłośliwyśmiech.Możeszbyć.
‒Isłusznie.Pamiętaj,żekiedyurodzisiędziecko,będzieszjużzeswoimszejkiem
związananazawsze.
Amayazagryzławargi,żebyniekrzyczeć.Czymatkanigdyniedajejspokoju?
‒Czybędęmiaładziecko,czynie,tozależytylkoodemnie.
‒ Oczywiście, kochanie – roześmiała się, nie ukrywając szyderstwa. – Nigdy
wcześniejniewidziałamcięwtradycyjnymstroju.NawetgdymieszkałyśmywBa-
kri.
‒Toniejesttradycyjnystrój‒zaprzeczyła.‒Pewniezauważyłaś,żeniemamna
włosachwelonu.
‒Tak,możetwójnarzeczonyjeszczeniezmuszacię,żebyśgonosiła,aletotylko
kwestia czasu. Zapewne omamił cię, udając nowoczesnego i postępowego, ale po
ślubie…
‒Mamo–przerwała.‒Proszę,nierozmawiajmyjużotym.
Elizaveta postanowiła zmienić taktykę. Podniosła się z fotela i zaczęła przecha-
dzaćwzdłużklombów.Pochylałasięnadkrzewami,udając,żewąchakwiaty.
‒Śliczneteróże.Wspaniałyogród.Właściwie,wktórejczęścipałacujesteśmy?
Amayaznałaswojąmatkęwystarczającodobrze,bywiedzieć,doczegozmierza.
‒Wczęściprzeznaczonejdlagości–odparłazniechęcią.
Elizavetaspojrzałanacórkęiuśmiechnęłasię,choćjejoczypozostałyzimnejak
stal.
‒Tooficjalnanazwa?Jakdziwnie.
‒Napewnodoskonalewiesz,żeteapartamentynależałykiedyśdoharemu,ale
Kavianniemajużharemu.
‒Terazniema–podkreśliła.
‒Miał,zanimsiępoznaliśmy.Wiemowszystkim,mamo.Kavianzresztąnigdynie
twierdził,żeżyłjakmnich.
‒Aledlaciebiezrezygnowałznałożnic–powiedziałazjadowitymuśmieszkiem.–
Jestem pewna, że to wystarczyło, aby zdobyć twoje serce. Jakie z ciebie naiwne
dziecko.
Amayamiałajejochotęwygarnąć,żenicniewieanioKavianie,anioichzwiązku,
alezamiasttegopostanowiłaposunąćsiędoniewinnegokłamstwa.
‒Onjestbardzoromantyczny‒zapewniła.–Niezdradzasięztymprzedludźmi,
alewierzmi,żecośotymwiem.Tobardzotwardymężczyzna,którymatylkojedną
słabość–mnie.
Sercepodskoczyłojejwpiersi.Ileżbydałazato,żebytesłowabyłyprawdą.
‒Takcipowiedział?–spytałazpowątpiewaniemElizaveta.
‒Nieprzywiązywałabymdotegożadnejwagi,gdybymitylkopowiedział–stwier-
dziła i nawet zdobyła się na uśmiech. – Czegoś się jednak od ciebie nauczyłam.
„Czynywołajągłośniejniżsłowa”.Zawszetopowtarzałaś,prawda?
‒Gratulujęniezachwianejpewnościsiebie.Terazjestmiło,alecobędzie,kiedy
zajdzieszwciążę?Kiedybędzieszgruba,wielkajakszafaizmęczona?Powiemci.
Twój mąż swoje potrzeby zaspokoi gdzie indziej. Będzie sypiał z każdą, tylko nie
ztobą.Mężczyźnijużtacysą,ajużzwłaszczaszejkowie,którzyniewiedzą,coto
monogamia.Nieoszukujsię.
‒Przykromi,jeślitakiemaszdoświadczenie,mamo.Zemnątakniebędzie.
Dopiero gdy powiedziała to na głos, zdała sobie sprawę, jak bardzo by chciała,
żebyokazałosiętoprawdą.
‒Achtak?WięcKavianciękocha?Czytylkotaktwierdzi?
Amayadotejporytrzymałasiędzielnie,aleterazzjejtwarzyopadłamaska,od-
słaniającwszystkielęki.Elizavetęruszyłosumienieizwróciłasiędocórkiniemalze
współczuciem.
‒Kochanie,takjużjest.Kobietamusiwiedzieć,naczymstoi,jeśliniechcespę-
dzićżycianakolanach.Atychybategoniechcesz,prawda?
ROZDZIAŁJEDENASTY
KiedypóźnymwieczoremAmayawróciładoichkomnat,Kavianwidział,żeniepo-
służyłojejpopołudniespędzonezmatką.Byłamałomównaizamyślona,agdyudało
mu się uchwycić jej spojrzenie, patrzyła na niego z zimną niechęcią, jakby miała
ocośżal.Drażniłogotoiniepokoiło.Napoczątkumiałnadzieję,żemożetylkomu
sięwydaje,alenie.Cośsięmiędzynimizmieniło,aonnierozumiałdlaczego.
‒Ocochodzi?–Amayamiaładośćjegonatarczywychspojrzeń.‒Dlaczegotak
namniepatrzysz?
‒ Jak patrzę? – spytał łagodnie. – Jakbym sądził, że znalazłaś nowy sposób, by
mniezdradzić?–Uważnieobserwowałjejtwarz.–Mamrację?
‒Niemogłabymcięzdradzić.Toniemożliwezbardzoprostegopowodu.Niełą-
cząnasażtakbliskierelacje,żebymożnabyłomówićozdradzie.
‒Uważaj,comówisz,Amaya–rzuciłsucho.–Wkońcumogęstracićcierpliwość.
Powiedzwreszcie,ocochodzi.
‒Spałeśzkażdąkobietąwswoimharemie?–spytałaznienacka,wprawiającgo
wosłupienie.‒Zewszystkimisiedemnastoma?
‒Słucham?–Zmarszczyłgroźniebrwi.
‒Toprostopytanie.Takczynie?
Westchnął,kręcącgłowązdezaprobatą.
‒ Dziesięć tak zwanych moich nałożnic miało mniej niż piętnaście lat. Były pre-
zentami od dziesięciu plemion żyjących na pustyni. Przywiozłem je tu, żeby się
kształciłyiżebymiałyszansęnainne,lepszeżycie.Częśćznichstudiujeterazna
zagranicznychuczelniach,apozostałewyszłybardzodobrzezamąż.Inie,niespa-
łemztyminastolatkami,jeśliotochceszzapytać.Gustujęwdorosłychkobietach,
typowinnaśchybaotymwiedziećnajlepiej.
‒Zostałasiódemka.
‒ Posłuchaj, mój poprzednik trzymał mnóstwo nałożnic. Kiedy się go pozbyłem,
odesłałem te kobiety wraz z ich dziećmi. Nie mogłem pozwolić, żeby zostały pod
moimdachem,aleniechciałemteżichskrzywdzić.Niektórzyuznalitozasłabość.
Wkażdymraziedopókiżyjązdalapolitycznychintryg,mogąsięczućbezpieczne.
Niezamierzamimszkodzić.
‒Masznamyślito,żepozwoliszimżyć,dopókinieprzejawiąchęcipomszczenia
ojcaswoichdzieci.
‒Tak–przyznałbezwahania.‒Odstręczacięto?Mówiłemci,żeDaarTalaasto
nieKanada.Turządzisiłaibrutalność.Możeszpogardzaćmoimimetodami,alenie
maminnegowyboru.
–Rozumiem,żerobiszto,comusisz,aletonieznaczy,żemisiętopodoba.–Za-
czerpnęłapowietrzaidodałaszybko:–Wszystkiekobietyodesłałeś?
‒ Nie, dwie pozostały w pałacu, ale nigdy ich nie tknąłem. Ledwie tolerowałem
ichobecność,aleniemiałyrodzin,doktórychmogłybywrócić.Nazwijtoaktemła-
ski.
‒Acozpozostałymipięcioma?Ichteżnietknąłeś?
‒Dodiaska,jestemkrólem,Amaya.Myślisz,żemogłemchodzićnarandki?Pro-
wadzićnormalnetowarzyskieżycie?Jaktosobiewyobrażasz?Miałemżyćwceli-
bacie?Amożepowinienembyłdaćogłoszeniedogazety:„Samotnyszejkposzukuje
towarzyszkidołóżka,którabędziegotowawykonaćkażdyrozkaz,małżeństwowy-
kluczone,przewidzianekorzyścifinansowe”–cedziłzjadliwiekażdesłowo.–Tablo-
idybyłybyzachwycone.
‒Awięctepięćkobiet…
‒ Dość – przerwał szorstko. – Nie będę dłużej odpowiadał na pytania związane
zharemem,któryrozwiązałemnatwojewyraźneżyczenie.Obiecałem,żetozrobię
idotrzymałemsłowa.Obywałemsiębezkobietprzezsześćmiesięcy,kiedyzmusiłaś
mniedoganianiazatobąpocałymświecie.Naprawdęchceszdalejdrążyćtemat?
Zjejtwarzywciążniezniknąłwyrazwrogości.
‒ Nie zabezpieczaliśmy się ‒ syknęła cicho, jakby z trudem przechodziło jej to
przezgardło.
‒Nie.–Patrzyłjejprostowoczy.–Niezabezpieczaliśmysię.
‒ Tak to sobie wykombinowałeś? Myślisz, że jak zajdę w ciążę, nie będę miała
wyboruiztobązostanę?Potrzebujeszgwarancji?
‒ Nie rozumiem, skąd te pretensje. Nie zasłużyłem sobie na to. Zawsze byłem
wobecciebieszczery–mówiłpowoli,zcałychsiłpanującnadsobą.–Cosięztobą
dzieje?Oszukałemcięwjakiśsposób?Jużrozumiem,pocoprzyjechałatwojamat-
ka.Tażmijajątrzy.
‒Nieobwiniajjej.Chcedlamniejaknajlepiej.
‒Jesteśpewna?Wiesz,jakijestjejcel?
Amaya nie miała zamiaru odpowiadać. Patrzyła na niego jak na przeciwnika,
zktórymczekająostrawalka.
‒Wykorzystałeś…
‒Twójbrakdoświadczenia?–Wszedłjejwsłowozszyderczymuśmiechem.–Te-
razbędziemyforsowaćtakąwersję?PrzyzwyczaiłemsięjużdoSukizMontrealu.
‒Wiedziałeś,żebyłamdziewicą.Wiedziałeś,żenieprzywiązujęuwagido…pew-
nych spraw, do których powinnam. Wykorzystałeś to przeciwko mnie. – Im dłużej
mówiła,tymbardziejbyłazdenerwowana.‒Chceszmnietrzymaćwpałacuwbrew
mojejwoli,chcesz,żebymrodziłacidzieciisiedziałacicho!
‒Proszę,przypomnijmi,Amaya,czykiedykolwiektwierdziłem,żetegoniechcę?
Odsamegopoczątkuwiedziałaś,naczymstoisz.Jestemłajdakiem,bochcęcięprzy
sobiezatrzymać?Bochcę,żebyśbyłamojąkrólową?Bochcęmiećztobądziecko?
Twojamamusiaładniesięnapracowała,żebypomieszaćciwgłowie.
‒Jejwtoniemieszaj.
‒Samasięwmieszała–rzuciłzwściekłością.‒Nieoszukiwałemcię.Wiedziałaś,
czegochcę.
‒Acobędziepotem,kiedyjużdostanieszto,czegochcesz?‒Odbiłapiłeczkę.‒
Cosięstanie,kiedydamcijużwszystko,comam,kiedyminiepożądanie,cowtedy?
Czymogęliczyćnaaktłaski?
‒ Nie powinnaś słuchać tej zgorzkniałej kobiety. Nie wiem, co ci naopowiadała,
aletowszystkobzdura.Niejestemtakijaktwójojciec.
‒Jesteśpewien?‒Zmrużyłapowiekiiprzechyliłagłowę.–Wedługmniejesteście
tacysami.
Wtedypoczuł,żecośwnimpęka,żewyłazizniegodzikabestia,gotowakażdego
rozszarpaćnastrzępy.Dopadłdoniejizłapałmocnozaramiona.
‒Nigdywięcejtakdomnieniemów,słyszysz?Niebędęprzepraszałzacoś,cze-
goniezrobiłem.‒Zakląłsiarczyście.–Onazapłacimizato.
Prawądłoniąobjąłjejszyję.Czułpodpalcamiciepłą,delikatnąskóręiprzyspie-
szony puls. W jej oczach znalazł odbicie własnych pragnień, schowanych za furią,
którasłabłazkażdąsekundą.
‒Kavian…
Wiedział,cochciałapowiedzieć.
‒Mojamatka…
‒Dopilnuję,żebytażmijawyniosłasięzpałacuwciągugodziny–oświadczyłsta-
nowczo,cofającdłonie.‒Ona…
‒…jestmojąmatką–dokończyłabłagalnie.
‒Jestzłąmatką,któraprzyjechałazatrućżycietobieimnie.Tożmija.Imdalej
będzieodnas,tymlepiej.Masięstądnatychmiastwynosić.
‒Nie.–TymrazemAmayaniebłagała.Jejgłosbyłstanowczy,jakbyprzejmowała
dowodzenie.
‒Copowiedziałaś?
‒Słyszałeśdobrze.–Stałtakblisko,żemusiałazadrzećgłowę,byspojrzećmu
wtwarz.–Niemożeszwyrzucićmojejmatkitylkodlatego,żejejnielubisz.Wogó-
lenieobchodzimnieto,żejejnielubisz.
‒Tyteżjejnielubisz.
Ściągnęłabrwiwzdumieniu.
‒Tomojamatka.Kochamją.
‒Trudnomiwtouwierzyć.Wcalesięniecieszyłaś,żeprzyjechała.Nieważne.–
Machnął ręką. – Ja jej nie cierpię, nie mogę znieść. Ona ci zazdrości, nie widzisz
tego?Robiwszystko,żebyzniszczyćnaszzwiązek.Sączycidouchatruciznę,pod-
burzaprzeciwkomnie.Amaya,niemożeszjejufać,przecieżtysięjejboisz.
‒Toniestrach,tylkowspółczucie.Szkodamijej.Dawnotemuzostałaskrzywdzo-
naiwciążniepotrafisobieztymporadzić.
‒Dajspokój–prychnął.–Jestdorosłąkobietą,którawie,corobi.Motoremjej
działań wcale nie jest poczucie krzywdy. Całe życie manipulowała innymi dla wła-
snejkorzyści.Niepozwolę,żebytosamorobiłapodmoimdachem.Dlaczegomiał-
bymznosićjejobecnośćtutaj?
Amayaspojrzałamuwoczyzpokorą,ajednocześniedesperacją.
‒Ponieważcięotoproszę–rzekłacicho.
Kavian pokręcił przecząco głową. Nie zamierzał ustąpić pod żadnym pozorem.
Elizavetamusiałaopuścićpałac.Ledwieprzyjechała,ajużzdążyłanamieszać.Nie
mógł dopuścić, by przez tę żmiję odwróciła się od niego jedyna kobieta, na której
muzależało.
‒Przykromi,aleniezgadzamsię.
‒ Oczywiście, twoje potrzeby są ważniejsze niż moje. Czy nie mógłbyś chociaż
razokazaćdobrejwoli?
‒Przecieżwiesz,żechcętwojegodobra.
‒Tak?Udowodnijto.Powiedziałamci,cojestdlamnieważne.Niemusisztego
rozumieć,poprostuchociażrazmnieposłuchaj.
Chciałjużzakończyćdyskusjęstanowczym„nie”,alewoczachAmai,wjejgłosie,
nawetpostawieciałabyłotyleżarliwości,żetymrazempostanowiłustąpić.
‒ Jeśli właśnie tego chcesz, może zostać w pałacu ‒ orzekł bez entuzjazmu. –
Wkońcutotwojamatka.
OczyAmaizalśniłyradością.Chwilępóźniejwyciągnęłaprzedsiebierękęipoło-
żyłamudłońnapoliczku.Czułtenpieszczotliwydotykwszędzie,wkażdejkomórce
ciała.
‒ Dziękuję – wyszeptała uszczęśliwiona, jakby właśnie ofiarował jej gwiazdkę
znieba.–Dziękuję,Kavian.
Niemiałjużsiłydłużejsięopierać.Chwyciłjązakarkiprzyciągnąłdosiebie.Ca-
łowałzachłannie,zbrutalnąsiłą,któramusiałaznaleźćujście.Byłjaksztorm,jak
huragan,którybierzewniewolędoniszczycielskiegotańcawszystko,costaniemu
nadrodze.
Amaya nie przestraszyła się. Wyszła na spotkanie tej drapieżnej namiętności,
poddającsiębezwahania,bezstawianiagranic.
Zerwał z niej suknię, obnażył piersi dopraszające się szorstkości jego rąk. Po
chwilirównieżonbyłnagi,choćniebyłpewien,czysamsięrozebrał,czyteżpomo-
głamuAmaya.Osunęlisięnapodłogę,turlającsięwjakiejśnieokiełznanej,dzikiej
próbiesił,pożądaniu,przedktórymniebyłoucieczki.
Pochwilijużsięwniejzagłębiał,brutalnieidokońca,bezfinezji,bezdrażniącej
delikatności.Krzyknęłajegoimię,przygotowananawszystko,cochciałbyjejdać.
‒Dziękuję–wyszeptałarazjeszcze,niewiedząc,czydziękujezato,cobyło,czy
za to, co dopiero będzie. Gdy Kavian oparł dłonie na dywanie po obu stronach jej
głowyizacząłsięporuszać,światsięzatrzymał.
Nadzieńprzedślubemodbyłsięuroczystybankietzudziałemnajwiększychoso-
bistości.
Amaya miała wrażenie, że przyjęcie trwa zdecydowanie za długo, ale w żaden
sposób nie dawała po sobie poznać znużenia albo zniecierpliwienia. Dygnitarze
i arystokraci siedzieli przy pięknie zastawionych stołach w ogromnej sali balowej.
Orkiestrawygrywałarytmicznemelodie,asłużbauwijałasiębezszelestnie,podając
coraztowymyślniejszespecjały.
‒Jesteśprzygotowana?–Amayauśmiechnęłasięzwysiłkiem,słyszącgłosmatki.
Kolacjadobiegałakońcaiwiększośćgościwstaławłaśnieodstołu,kierującsiędo
sąsiedniejsali,gdzieserwowanodeser.
Czybyłagotowa?Askądmiałatowiedzieć?Wciążgnębiłyjąwątpliwości,żebyć
może popełnia wielki błąd, za który będzie musiała płacić całe życie. Był jeszcze
czas,żebysięwycofać.Gdyuciekłazapierwszymrazem,Kavianjejwybaczył,ale
terazniebędziemogłaliczyćnażadnewzględy,jeślipewnegodniazrozumie,żepo-
pełniłabłąd.
‒Tak,jestem–skłamałagładko,boniechciałasięwdawaćwżadnedyskusje.
‒Tosłusznadecyzja,kochanie.Samasięprzekonasz.–Amaizdawałosię,żesły-
szy w głosie matki triumf. – Gdybyś została, byłabyś bardzo nieszczęśliwa. Męż-
czyźnitacyjakonpotrafiąrządzićświatem,alekażdakobietaprędzejczypóźniej
przeznichcierpi.Tosięnigdyniezmieni.
‒Mamo–rzuciłapółszeptem,oglądającsię,czyniktichniesłyszy.–Niechcęjuż
więcej nic słyszeć. Zgodziłam się to zrobić, więc nie musisz dłużej wygadywać na
Kaviana.Nieznaszgo,niewiesz,jakijest.
‒Znammężczyzn.
‒Byćmożealbotakcisiętylkowydaje–burknęła.
Znówzerknęławokół,przestraszona,żektośmógłbyusłyszeć,comówi,alewięk-
szośćgościprzechodziłajużdodrugiejsali.ByłyzElizavetąsame,jeślimożnamó-
wićosamotnościpośródtłumu.
‒Ococichodzi?
‒Onic,mamo.Toniejestodpowiedniemiejsce,żebymotymdyskutować.
‒Niepodobamisiętenton.Zapominaszchyba,dokogomówisz.Czytotegosię
tutajnauczyłaś?Brakuszacunku?
‒ Czy ojciec łożył na moje utrzymanie, gdy byłam dzieckiem? – Amaya nie wie-
działa,skądjejprzyszłodogłowytopytanie.Chciałaprzeprosićiwycofaćsię,gdy
zobaczyławściekłąminęmatki,alezamiasttegokontynuowała:–Wtensposóbży-
łyśmyprzeztewszystkielata?Chybacośźlezrozumiałam,bozawszeuważałam,że
musiałyśmysięprzenosićzmiejscanamiejsce,bobyłyśmyzrujnowane.
Woczachmatkizobaczyłaodpowiedź.Jasnąjaksłońce.
‒Toowielebardziejskomplikowane,niżmożeszprzypuszczać–odpowiedziała
oględnie.
‒Wporządku,mamo.–Machnęłaręką.‒Nicniemusiszmówić.Wprzeciwień-
stwiedociebiepotrafięzrozumiećiprzebaczyć.
Zaczęłaiśćprzedsiebie,gdypoczułanaramieniudłoń.
‒ Uważaj ‒ syknęła Elizaveta. ‒ To, że tak łatwo przebaczasz, to nie zaleta,
asłabość.Zawszetakabyłaś.Dawałaśsięprowadzićjakpiesnasmyczy.Zerocha-
rakteru.Takajestróżnicamiędzynami.Kavianowiteżdałaśsiępodejśćjakpierw-
szanaiwna.
‒Mamo,byłamcizawszeposłuszna,bociękochałam,aniedlatego,żebyłamsła-
ba i bez charakteru. Całe życie spędziłaś na pielęgnowaniu urazy do mężczyzny,
któryzapomniałotobiewchwili,gdyuciekłaśodniego,amożenawetidużowcze-
śniej.Taknaprawdęnigdyniebyłaśtakasilna,zajakąchceszuchodzić.Udawałaś.
Takajestróżnicamiędzynami.Janieudaję.Uciekłaśodojca,bojużcięniechciał.
ZemnąiKavianemjestinaczej.
‒ Myślałam, że już to przerobiłyśmy. Musisz być szalona, jeśli uważasz, że dla
niegojesteśkimświęcejniżtrofeum.
‒Niemówjużonim.Zamknijmytentematraznazawsze.
‒Jaktydomniemówisz?Jestemtwojąmatką.
‒Tak,ikochamcię.Zawszebędę,alejeśliniebędziesztraktowaćmniezszacun-
kiem,jużnigdywięcejmnieniezobaczysz.
‒Takmidziękujeszzato,żechcęcipomóc?
‒Nieżartowałam,mamo,pamiętajotym.
Iztymisłowamiodeszławgłąbsali.Towarzyszyłojejirracjonalnepoczuciezado-
woleniaisatysfakcji,żewjejrelacjachzmatkądokonałsięważnyprzełom.Poraz
pierwszyprzyElizaveciepoczułasięjakdorosłakobieta,aniezastraszonadziew-
czynka.
Weszła w tłum gości, szukając wzrokiem Kaviana. Po chwili dostrzegła go przy
fontannie,gdzierozmawiałzdwomagenerałami.Najwyraźniejściągnęłagomyśla-
mi, bo odwrócił głowę i przez jedną chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały. To był
momentczystejmagii.Niebyłoludzi,przyjęcia,przeszłościiprzyszłości‒tylkooni
oboje.
Iwtedyzrozumiała.Kochałago.Byławnimszaleńczoigłębokozakochanawła-
ściwiejużoddnia,wktórymsiępoznali.Odchwili,gdyspoczęłynaniejjegoszare
oczy.Należaładoniegowkażdymożliwysposób,aterazmusiałagoopuścić.Wtym
jednymmusiałaprzyznaćmatcerację,tobyłojedynesłusznewyjście.Jeśligopoślu-
bi,staniesiętakasamajakona.Tobędziebiletwjednąstronędosmutnegoświata
Elizavety.Gdybyurodziładziecko,czybędziejetraktowałatak,jakmatkąjątrak-
towała?AKavian?Kiedyjużnasycisięjejciałem,odeśleją?Porzuci?Myśl,żeinna
kobietamogłabyzająćjejmiejsce,byłagorszaodśmierci.Lepiejbyłożyćdalekood
niegoniżznimiobserwować,jakzkażdymdniemcorazbardziejmuobojętnieje.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Amayawyczuła,żestoizanią,zanimjeszczezobaczyłacieńsylwetkinatarasie.
Nie odwróciła się jednak. Dalej spoglądała na rozjaśnione migoczącymi światłami
staremiastopołożonewdolinie,ponadktórąwznosiłysięmajestatycznegóry.Pięk-
ny,baśniowyświatdającyzłudzenie,żemożnamiećpiękne,baśnioweżycie.
‒Niepowinnociętutajbyć–oświadczyła,dziwiącsię,żepotrafimówićtakspo-
kojnie.Kilkagodzinwcześniejzarzuciłamatce,żeudaje,aonacoterazrobi?
‒Dlaczego?Czydlatego,żetradycjakażezostawićnarzeczonąwspokojuwnoc
przedślubem,czydlatego,żemiałaśnadziejęszykowaćsięwdrogędoIstanbulu?
GłosKavianabyłmiękki,niemalłagodny,aledźwięczaływnimpojedynczeostre
nuty,którychniemogłaniesłyszeć.Odczekałachwilę,zanimodwróciłasięwjego
stronę.Kiedytozrobiła,zamarła.Odruchowosięgnęłazasiebieiprzytrzymałasię
poręczy.Byłcałyubranynaczarno.Znowu.Wyglądałjaknasłanyzabójcaalboza-
machowiec,zupełniejakwtedy,gdyodnalazłjąwKanadzie.
‒Powiedziałeś…‒zaczęła,tymrazemjużniepanującnaddrżącymgłosem.Mu-
siała najpierw przełknąć ślinę i odchrząknąć. – Powiedziałeś na przyjęciu, że tę
ostatniąnocmogęspędzićsama,więc…
‒Darujsobietekłamstwa,Amaya.
Dogardłapodeszłajejgula.
‒Takmówiłeś.Dlaczegotwierdzisz,żekłamię?
‒Spakowałaśsięjuż?
Zrobiłojejsięsłabo.Skądwiedział?
‒Nie–zaprzeczyła.
‒Zrobiłaśto.Możeniezabieraszzbytwielurzeczy,alejednak.
Sercerozpoczęłomorderczywyścigwjejpiersi.
‒Szpiegujeszmnie,Kavian?Wnocprzednaszymślubem?
‒Naszymślubem‒parsknąłszyderczymśmiechem.–Niemogęzrozumieć,dla-
czegotujeszczejesteś.Twojamatkawydałamoimludziomjasneinstrukcje.Uwie-
rzyła,żezdołałaichnastawićprzeciwkomnie.Wkażdymraziewiemowszystkim.
Miałyściesięwymknąćprzezpałacowąkuchnię.Tamjużmiałczekaćnawastrans-
port.Ajaranozostałbymupokorzonynaoczachcałegoświata.Ładnietosobieob-
myśliłyście.
Amayapragnęłaumrzeć.Natychmiast,tamgdziestała.Zrobiłakrokwjegostro-
nę.
‒Wiem,żemożetegoniezrozumiesz,ale…
Gdybyspojrzeniemogłozabijać,stałobysięwedlejejżyczeniaipadłabymartwa.
Kavianzrobiłostrzegawczyruchręką.
‒Niezbliżajsiędomnie‒rzuciłbrutalnie.
‒Kavian,proszę…
Niemogładokończyć.Jegoszareoczybyłyciemniejszeniżkiedykolwiek.Przypo-
minałyotchłańbeznadzieiibezwybaczenia.
‒Żebyodemnieuciec,spiskowałaśzkobietą,którajesttylkotrochęlepszaod
najgorszejkobry.Terazrozumiem,dlaczegotakcizależało,żebyzostała,gdychcia-
łemjąwyrzucić.Idlaczegopotembyłaśtaka…wdzięczna.–Wypowiedziałostatnie
słowotak,jakbytobyłnajobrzydliwszywulgaryzm.
‒Kavian,posłuchaj…
‒ Naprawdę cały czas próbuję zrozumieć, co takiego pragniesz mieć, że ja nie
mogę ci dać. Przecież masz już wszystko. Królestwo, koronę, mnie. Myślisz, że
gdzieśtam,wdalekimświecie,znajdzieszwiększeszczęście?
Amayaoplotłasięramionami,zupełniejakbysięobawiała,żezarazmożesięroz-
paśćnakawałki.
‒Wyobrażamsobie,żechciałabyświelkichwyznań,poezji,deklaracji.Niejestem
tegotypumężczyzną.Niepotrafięmówićouczuciach,niejestemmożetakwrażli-
wy,jakbyśchciała,alegdybyśtylkodałanamszansę,chroniłbymcięiuwielbiałdo
końcamoichdni.
‒Trzymającmnietusiłą.
‒ Było ci tu dobrze. Obserwowałem cię, na długo zanim ujawniłem się w Kana-
dzie.Byłaśnieszczęśliwa.
‒Bomusiałamciągleuciekaćisięukrywać–zaprotestowała,trzęsącsię.
‒Nieprawda.‒Pokręciłgłową.–Zawszebyłaśsamotnaizagubiona.Gdypozna-
łemtwojąmatkę,zrozumiałemdlaczego.
‒Nicomnieniewiesz!
‒Wiem,otobiewszystko‒odparłszybko.–Iwiem,żejesteśmydlasiebiestwo-
rzeni.Właśnietoprzezcałyczaspróbowałemcipowiedzieć.Niewiem,jaktojest
chodzićzkimśnarandki.Niejestemromantyczny.Jednakgdyzobaczyłemporaz
pierwszytwojątwarz…Zmieniłemcałyswójświat,żebycięzdobyć.Ijestemtwój.
Towłaśniemogęcidać.
‒Ajeżelijategoniechcę?
Wtedydoskoczyłdoniej,chwyciłmocnozaramionaiprzyciągnąłdosiebie,zmu-
szając,bystanęłanaczubkachpalców.Ichtwarzeznalazłysięnatejsamejwysoko-
ści.
‒Chcesz!Bardziejniżczegokolwieknaświecie.
Amayastarałasięuwolnićzestalowegouścisku,aleontrzymałmocno.Łzy,które
przezcaływieczórcisnęłyjejsiędooczu,popłynęłypopoliczkach.AKavianbyłjak
anioł zemsty, zmuszając ją, żeby się przyznała do rzeczy, których udawała, że nie
widzi.
‒ Powiedziałam ci na samym początku, czego chcę – zawołała zdesperowana. –
Puśćmnie,Kavian!Proszę,pozwólmiodejść!Proszę!
Zobaczyła,żetwarzmutężeje,żeznikajązniejwszystkieemocje,apozostajeje-
dyniekamienna,zimnamaska.Rozluźniłuchwytiodsunąłjąodsiebie.Cofnęłasię,
odruchoworozcierającramięwmiejscu,gdziejeściskał.Patrzyłananiegozniedo-
wierzaniem.Oddychałciężkojakpomaratonieitakżeniespuszczałzniejwzroku.
‒Dotrzymammilitarnychzobowiązańwobectwojegobrata–oznajmił,aAmaya
przezchwilęwogólenierozumiała,oczymmówi.–Posłuchajmnie.Niebędęcię
jużścigał.Mamdość.
Niemogłamówić.Powtarzaławmyślach,żepowinnaczućulgę.Powinna!
‒ Chcę tylko wiedzieć, czy nie odejdziesz z czymś, co należy również do mnie.
Mójlekarzsprawdzi,czyniejesteśwciąży.Jeślijesteś…
‒Niejestem.Niemogębyć.
‒Wtakimrazieniemaszsięocomartwić.
Stał przed nią jak posąg. Nieruchomy, zimy i dziwnie obcy. Amaya zdała sobie
sprawę, że po raz pierwszy widziała go takiego. I nagle przepełniło ją potworne
uczuciepustkiiosamotnienia.Odchodziłaodjedynegoczłowiekanaziemi,przyktó-
rymczułasięszczęśliwa.
‒Mamcośpodpisać?–spytała,ocierającwierzchemdłonipoliczki.
‒ Po co? – prychnął, wykrzywiając wargi. – Podpisałaś wiele zobowiązań sześć
miesięcytemu.Twojesłowo,twójpodpis,twojeobietniceniemajążadnejwartości.
Chciałagodotknąć,poczuć,alenieodważyłasię.
‒Kavian…
‒ Chciałaś odejść, więc idź. Nie musisz skradać się po pałacowych korytarzach
iwymykaćchyłkiemjakzłodziej.Helikopterbędzienaciebieczekał.Samolotteż.
Możeszsięudać,dokądtylkochcesz.Bądźjednakuprzejmazabraćzesobąmatkę.
‒Myślałam…‒Niemiałapojęcia,copowiedzieć.‒Myślałam,żechciałeś…
‒Chcęciebie–wycedziłprzezzęby.–Aleniebędęcięjużzmuszałanisięwięcej
upokarzał. Idź, Amaya. Bądź wolna. Pamiętaj jednak, że znam cię tak jak nikt. To
jestjedynyprawdziwydom,jakikiedykolwiekmiałaś.Janimjestem.
Wiedziała, że ma rację. Może dlatego wciąż ze sobą walczyła, może dlatego
wciążjeszczetkwiłanatarasie.
‒Wielkiesłowa.Światjestpełenciekawychmiejsc,któremogąstaćsiędomem.
Pokręciłgłową.
‒ Widziałaś je wszystkie. Zwiedziłaś, poznałaś, a mimo to nigdzie nie czułaś się
jakusiebie.
‒ Nie należę do tego miejsca – zaprotestowała słabo, bez przekonania. I nagle
poczuła,jakbywyszłosłońce.OczyKavianaznówstałysięszare.Zniknąłznichten
okropnymrok,talodowatapustka.
‒Azizty–rzekłzabsolutnąpewnością.–Tojedynemiejsce,doktóregonależysz.
Razemzemną.
‒Chcesz,żebymcisiękompletniepoddała.‒Słowamatkijeszczeodezwałysię
wjejgłowiesłabymechem.–Chcesz,żebympadłaprzedtobąnakolana,żebymcię
błagała…
‒Byćmoże–odparłzprostotą.–Boiszsięprzyznać,żeobojetegochcemy,że
obojetolubimy.
‒Kavian…
‒Słońceniedługowstanie–powiedział.–Zbliżasięranekidzieńślubu.Czaspod-
jąć decyzję, Amaya. Proponowałbym, żebyś zrobiła to jak najszybciej. Jeśli masz
odejść,zróbtoteraz.Muszęodwołaćślubiuporaćsięzgigantycznymskandalem‒
oświadczył,poczymodwróciłsięnapięcieizostawiłjąsamąnatarasie.
I znów ogarnęło ją to uczucie dotkliwej pustki, rozpaczy tak wielkiej, że wręcz
niemożliwej do udźwignięcia. Jak miała postąpić, żeby przestało boleć? Jakie wy-
braćżycie,abyzradościączekaćnakażdykolejnyranek?
Iwtedyzzadolinywychyliłosięleniwesłońce,powoliotaczającblaskiemwszyst-
kowokół.Amayapatrzyłanatozjawiskozzachwytemiwkońcuzrozumiałalekcję
pustynnej krainy. Wszystko, na co patrzyła, było czystą miłością. Cały ten świat
trwałodtysięcylat,przetrzymująckolejneburze,zmierzchyiwojny,abyrankiem
znówbudzićsiędożyciawpełnejchwale.Jakiemiałoznaczenie,comówiłamatka,
albotesurowegłosynakazującecopowinnaczuć,aczegoniepowinna.Jedynąrze-
cząnaświecie,któramiałasensbyłamiłość.IkiedypatrzyławszareoczyKaviana,
właśnie to widziała. Dlaczego miałaby mu się nie poddać, skoro poddawałaby się
miłości?
Amayaprzebiegłaprzezterasiwpadłaprzezotwartedrzwidośrodka.Niebyło
gowsypialnianiwłazience.Przebiegłaprzezhol,szukającpokoleiwkażdympo-
koju,igdyjużbyłabliskahisterii,znalazłagowgabinecie.Stałpośrodkuztelefo-
nem w dłoni. Miała wrażenie, że wyglądał na zaskoczonego, ale nie miała czasu
przyglądaćsiędłużej,bopodbiegłairzuciłamusięwobjęcia,pewna,żejązłapie.
Takteżzrobił.Jakzawsze.
‒Pozwoliłemciprzecieżodejść–rzuciłszorstko,otulonyzapachemjejwłosów.
‒ Kocham cię ‒ wyszeptała wzruszona, odchylając głowę, by spojrzeć mu
wtwarz.
‒Tak,azizty,wiem–powiedziałzwyczajnie,jaknaarogantaprzystało.–Myśla-
łemjednak,żejużnigdytegoniepowiesz,żesięniedoczekam.
Tobyłolepszeniżpoezjaideklaracje.
‒Nieważne,jeślityniemożeszmniepokochać‒wyrzucałazsiebie.–Niechcę
być jak moja matka. Nie chcę, żebyś spał z całym nowym haremem, kiedy zajdę
wciążę,zakażdymrazem,gdyzajdęwciążę.Niechcęsiętobąznikimdzielić.Jeśli
jednaktakajestcena,zapłacęją.Zrobięto,bomaszrację,Kavian.Maszzupełną
rację.Tojestjedynemiejscenaświecie,doktóregonależę.Razemztobą.
Sądziła, że Kavian roześmieje się z wyższością, rozkaże, aby zrzuciła z siebie
ubranie,żebymógłwniąnatychmiastwejść,pokazującjejprecyzyjnie,jakdosiebie
pasują.Ichciałatego.Pragnęłagoiwogólenieczuławstydu,tylkomiłość.Onjed-
nak zamiast tego wypuścił ją z objęć i głęboko wciągnął powietrze. I wtedy Jego
Królewska Wysokość, Kavian ibn Zayed al Talaas, szejk Daar Talaas upadł przed
niąnakolana.
‒Tojestwłaśniemiłość‒wyznałuroczyście.‒Taktowłaśniewygląda.Prześla-
dujeszmnieodpierwszejchwili,wktórejcięzobaczyłem.Ajaprzemierzałemtysią-
cemil,prześladującciebie.Jesteśwmoimciele,wmoichżyłach.Jesteśmną.Nigdy
niebędzieszjaktwojamatka.Onanigdynikogoniekochała.Iniemusiszsięmar-
twić,żemógłbymcięzdradzić.Jesteśjedyna.Niemaceny,którąmusiszzapłacić,
azizty.–Wstałichwyciłjejtwarzwdłonie.–Jesttylkoto.
Pocałowałjąiświatzacząłsięnanowo.KochałjąiAmayaczuła,żejesttomiłość
wielkajakpustyniaipięknajaksłońce,którewstawałonaddoliną.
‒Kochamcię–wyznałszczerze.–Wyjdźzamnie.
Uśmiechnęła się, obejmując go za szyję. Razem osunęli się na kolana, wciąż do
siebieprzywierając.
‒Prosiszmnie?Bozabrzmiałotobardziejjakrozkaz.Jakkomendakrólewska.
‒Proszęcię.–Jednąrękąobjąłjąwpasie,adrugąwsunąłwewłosy.–Wyjdźza
mnie,Amaya,proszę.
‒Wyjdęzaciebie‒odparłamiękko.–Obiecuję,Kavian.
Przylgnęła ustami do jego ust, pokazując mu, jak bardzo pragnie zostać jego
żoną.
Ślub szejka był wielkim wydarzeniem. Królewska ceremonia przez kilka kolej-
nychtygodniopisywanabyławewszystkichgazetach.
‒Terazjesteśjużnaprawdęmoja–powiedziałKavianzewzruszeniem,trzymając
Amayęzarękę,gdyzostalizaślubieniwtrzechjęzykach,dwóchróżnychsystemach
religijnychiwedleprawtrzechpaństw.
‒Jestemtwoja–powtórzyłaznamaszczeniem.
Okazałosię,żeniepotrzebniesiębała,czyporadzisobiewnowejroli.Byłakrólo-
wą,ojakiejKavianmarzył.Ludwidziałwniejnietylkopiękną,aleprzedewszyst-
kimmądrąisilnąwładczynię.Posługującsięsłowamistarożytnegopoematu,nazy-
walijąNiezłomnąKrólową.Kochalijąiszanowali,zwłaszczażeosiemmiesięcypo
ślubieurodziłasyna.
Kavian nie posiadał się ze szczęścia, trzymając w ramionach maleńkiego chłop-
czyka–krewzjegokrwi.Półtorarokupóźniejnaświatprzyszłajegopierwszacór-
ka – najpiękniejsza dziewczynka w dziejach świata, księżniczka, która w oczach
otaczającychjąosóbwidziałatylkomiłość.
Amaya po latach tułaczki wreszcie znalazła dom, o jakim marzyła, i rodzinę, za
którą oddałaby życie. Kochała Kaviana szczerze, namiętnie, mocno i udowadniała
mutokażdegodnia.Onzaśniepozostawałjejdłużny.Pokazałteż,żepotrafiwyba-
czyćwięcejniżjedenraz.NiewtrąciłElizavetydowięzienia,jakpoczątkowoplano-
wał.Matkąbyłakiepską,alekuzdumieniujegoiAmaiokazałasiędobrąbabcią.
‒Zmieniłasię.Złagodniała–powiedziałktóregośdnia,gdyrazemzAmayąstali
wkomnatachstaregoharemu,obserwując,jakElizavetabawisięzdziećmiwpro-
mieniachpustynnegosłońcatańczącegonaposadzce.Śmiałasięwgłos,podrzuca-
jącdogórypięcioletniąwnuczkę.–Nigdybymwtonieuwierzył.
‒Nietylkoonazłagodniała–zauważyłaAmayazuśmiechem,patrzącnaswojego
króla.
‒ Wciąż jestem mężczyzną z kamienia, azizty – powiedział, nie mogąc się po-
wstrzymaćoduśmiechu.
‒Jesteśmężczyzną–przyznała,wspinającsięnapalce,żebygopocałować,szyb-
ko,mocnoisłodko.–Moimmężczyzną.
Tytułoryginału:TradedtotheDesertSheikh
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:HannaLachowska
©2015byCaitlinCrews
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2017
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
WydanieniniejszezostałoopublikowanewporozumieniuzHarlequinBooksS.A.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosobrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻyciesązastrzeżonymiznakaminależącymidoHarlequinEnterprisesLi-
mitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2450-5
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Stronaredakcyjna