Patch opierał się leniwie o blat. Ciemne włosy wysunęły mu się spod czapeczki. Na ustach
igrał uśmiech. Moje myśli prysły, rozwiały się i raptem zaświtał w głowie nowy pomysł – ot
tak, po prostu. Zapragnęłam go pocałować. Natychmiast. Patch uniósł brwi.
– Co?
– Yyy, nic. Zupełnie nic. Ty zmywasz, ja wycieram.
Naczyń było niewiele i uwinąwszy się z nimi bardzo szybko, znaleźliśmy się razem w ciasnej
przestrzeni koło zlewu. Patch podszedł do mnie, by wziąć ścierkę, i nasze ciała się dotknęły.
Stanęliśmy w bezruchu, połączeni nagle jakąś kruchą więzią. Cofnęłam się pierwsza.
– Strach cię obleciał? – mruknął Patch.
– Nie.
– Kłamczucha.
Serce zabiło mocniej.
– Nie boję się ciebie.
– Ciekawe.
Palnęłam bez zastanowienia:
– Może się boję… – Przeklęłam się, że w ogóle zaczęłam to zdanie. Co miałam mu teraz
powiedzieć? Bo z pewnością nie to, że przeraża mnie wszystko, co się z nim wiąże. To tak,
jakbym się zgodziła, żeby mnie dalej prowokował… – Może boję się, yyy…
– Że mnie polubisz?
Z ulgą, że nie muszę dokończyć sama, odparłam automatycznie:
– Tak. – Zbyt późno dotarło do mnie, co wyznałam. – To znaczy: nie! Skądże! Nie to chciałam
powiedzieć!
Patch zaśmiał się łagodnie.
– Szczerze mówiąc, w twoim towarzystwie czuję się trochę nieswojo.
– Ale?
Na wszelki wypadek chwyciłam się blatu.
– Ale równocześnie niepokojąco mnie pociągasz. – Uśmiechnął się. – Jesteś stanowczo za
bardzo pewny siebie – oznajmiłam, próbując go odepchnąć.
Schwycił moją rękę na swej piersi, szarpnięciem nasunął mi rękaw na dłoń. Równie szybko
zrobił to samo z drugim rękawem. Złapał mnie za mankiety tak, że nie mogłam poruszyć
rękami. W proteście otworzyłam usta. Przysunął mnie do siebie tak blisko, że niemal
stykaliśmy się ciałami. Nagle wylądowałam na blacie. Nasze twarzy znalazły się na równej
wysokości. Mrocznie, kusząco uśmiechnięty, utkwił we mnie oczy. I wtedy zrozumiałam, że
podświadomie czekam na tę chwilę już od kilku dni.
– Zdejmij czapkę – powiedziałam, nie mogąc się powstrzymać.
Zsunął ją na tył głowy.
Przesunęłam się na kraj blatu tak, że nogi zadyndały ponad jego pasem. Wewnętrzny głos
nakazywał mi przestać, ale czym prędzej wymiotłam go w najdalsze rejony mózgu.
Rozłożył ręce na blacie, tuż przy moich biodrach. Z głową przechyloną na bok przybliżył się do
mnie. Obezwładnił mnie jego zapach – silna woń mokrej, czarnej ziemi.
Dwa razy mocno wciągnęłam powietrze. Nie. Nie powinnam w to brnąć. A już na pewno nie z
Patchem. Był przerażający.
Przyjemnie, ale też złowieszczo. Upiornie złowieszczo.
– Idź już – wyszeptałam. – Masz stąd odejść.
– Tutaj? – Przywarł ustami do mojego barku. – Czy tu? – Przeniósł się na szyję.
Mój umysł nie był zdolny do wygenerowania choć jednej logicznej myśli. Wargi Patcha
powędrowały nad brodę, lekko przysysając się do skóry…
– Nogi mi drętwieją – wyrzuciłam z siebie. Nie było to do końca kłamstwo. Czułam łaskotanie
w całym ciele, łącznie z nogami.
– Znajdę na to radę. – Jego dłonie zamknęły się na moich biodrach.
Nagle zadzwoniła moja komórka.