Aleksandra Marinina
(ur. 1957 we Lwowie)
– mieszka³a w Leningradzie, potem
przenios³a siê do Moskwy; tam ukoñczy³a
szko³ê muzyczn¹ oraz wydzia³ prawa.
Po studiach rozpoczê³a pracê w milicji,
gdzie zajmowa³a siê badaniami
w dziedzinie kryminologii. W 1992 roku
ukaza³a siê jej pierwsza ksi¹¿ka z cyklu
powieœci o major Anastazji Kamieñskiej,
Kolacja z zabójc¹. W 1998 roku Marinina
odesz³a z milicji i zajê³a siê prac¹
literack¹. Do dziœ jej ksi¹¿ki
– przet³umaczone m.in. na w³oski,
francuski, niemiecki, szwedzki, a tak¿e
chiñski, japoñski i koreañski – osi¹gnê³y
³¹czny nak³ad ponad trzydziestu milionów
egzemplarzy. Cykl o major Kamieñskiej
doczeka³ siê tak¿e ekranizacji przez
rosyjsk¹ telewizjê NTW. Nak³adem
Wydawnictwa W.A.B. ukaza³o siê
dotychczas szeœæ powieœci z tej serii:
Ukradziony sen (2004), Mêskie gry (2004),
Œmieræ i trochê mi³oœci (2005), Gra
na cudzym boisku (2005), Z³owroga
pêtla (2006) i Kolacja z zabójc¹ (2007).
W przygotowaniu kolejna – Zabójca
mimo woli.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
.
w serii ukazały się:
Jean-Claude Izzo Total Cheops
Marek Krajewski Koniec świata w Breslau
Marek Krajewski Widma w mieście Breslau
Henning Mankell Fałszywy trop
Henning Mankell Morderca bez twarzy
Henning Mankell Piąta kobieta
Henning Mankell Biała lwica
Aleksandra Marinina Ukradziony sen
Aleksandra Marinina Męskie gry
Aleksandra Marinina Śmierć i trochę miłości
Aleksandra Marinina Gra na cudzym boisku
Joanna Szymczyk Ewa i złoty kot
mroczna s2.indd
2005-11-12, 20:59
1
Patronat
medialny:
Tytuű
oryginaűu:
Smertx radi smerti
Copyright
©
by
A.
Marinina,
1995
Copyright
©
for
the
Polish
edition
by
Wydawnictwo
W.A.B.,
2006
Copyright
©
for
the
Polish
translation
by
Wydawnictwo
W.A.B.,
2006
Wydanie
I
Warszawa
2006
R O Z D Z I A ò I
1
Olga Krasnikowa ze zűoŔciâ cisnĹűa sűuchawkĹ na wideűki.
— Znów? — posĹpnie zapytaű mâŇ.
Olga w milczeniu skinĹűa gűowâ. JuŇ od dwóch tygodni
jakiŔ czűowiek nĹkaű ich telefonami, groŇâc, Ňe jeŔli nie zapűa-
câ dziesiĹciu tysiĹcy dolarów za milczenie, opowie Dimie, iŇ
kiedyŔ go usynowili.
— DoŔĺ tego, Olu, trzeba porozmawiaĺ z Dimâ. Nie moŇna
tej sprawy ukrywaĺ w nieskoºczonoŔĺ.
— No coŔ ty? — Olga aŇ zaűamaűa rĹce. — Jak to sobie
wyobraŇasz? Nie, za nic!
— ZrozumŇe — zirytowaű siĹ Paweű Krasnikow. — Nie mo-
Ňemy daĺ siĹ zaszantaŇowaĺ. Nie wyjdziemy potem z dűugów
przez caűe lata. Zresztâ skâd weÎmiemy takie pieniâdze?
A co, jeŔli facet na tym nie poprzestanie i bĹdzie wysuwaű
dalsze Ňâdania? Zaczniemy siĹ wyprzedawaĺ, oszczĹdzaĺ na
jedzeniu i ograniczaĺ inne konieczne wydatki. I jak to wy-
jaŔnimy Dimie? Tak czy owak, bĹdziemy zmuszeni powie-
dzieĺ mu prawdĹ.
Olga ciĹŇko usiadűa na krzeŔle i rozpűakaűa siĹ.
— Ale... nie wiem, jak to zrobiĺ... Jest w takim wieku...
Widzisz przecieŇ, Ňe trudno mu teraz samemu sobie ze sobâ
poradziĺ, jego charakter dopiero siĹ ksztaűtuje... I ta historia
5
z dŇinsami... Jak zareaguje, kiedy siĹ dowie?... Pasza, bojĹ
siĹ. MoŇe lepiej nic Dimie nie mówiĺ?
— Trzeba mu powiedzieĺ — odparű szorstko Paweű. — I za-
raz to zrobiĹ.
Zdecydowanym krokiem wyszedű z kuchni, zostawiajâc
pűaczâcâ ŇonĹ samâ.
PiĹtnastoletni Dima siedziaű w swoim pokoju nad lekcja-
mi. Wysoki, niezgrabny, o dűugiej, dzieciĹco cienkiej szyi
i w butach rozmiar czterdzieŔci cztery, przypominaű műode-
go strusia. Zawsze byű spokojnym, posűusznym chűopcem
— i nagle ta idiotyczna, zupeűnie niezrozumiaűa historia
z dŇinsami, które chciaű ukraŔĺ w sklepie. Zostaű zresztâ
przyűapany przez ekspedientki na gorâcym uczynku, wezwa-
no milicjĹ, spisano protokóű, a chűopca zatrzymano. Olga
i Paweű zakrzâtnĹli siĹ, poŇyczyli pieniâdze i porozumieli siĹ
z adwokatem, który obiecaű, Ňe jeŔli nie uda siĹ uniknâĺ spra-
wy sâdowej, to przynajmniej szybko wyciâgnie chűopaka
z aresztu. Rodzice dűugo űamali sobie gűowy nad tym, co siĹ
nagle staűo z ich cichym, ulegűym i posűusznym synem. Sam
Dimka nie potrafiű swojego postĹpku sensownie wyjaŔniĺ.
Zdarzenie miaűo miejsce cztery miesiâce temu, i od tej pory
chűopiec zachowywaű siĹ jeszcze spokojniej i grzeczniej, za-
czâű siĹ nawet lepiej uczyĺ. Wyglâdaűo na to, Ňe on teŇ nie
rozumie, co go wtedy naszűo...
Paweű wszedű do pokoju syna i usiadű na kanapie.
— MuszĹ z tobâ powaŇnie porozmawiaĺ, Dmitrij.
Chűopiec podniósű wzrok znad zeszytu i z niepokojem po-
patrzyű na ojca.
— Na pewno nic nie wiesz o tym, Ňe mama i ja mamy
kűopoty... — zaczâű Krasnikow.
— To... z powodu tych dŇinsów? — nieŔmiaűo zapytaű Dima.
— Nie, synku. Od dwóch tygodni dzwoni do nas jakiŔ
czűowiek i Ňâda pieniĹdzy. DuŇych pieniĹdzy, dziesiĹciu
tysiĹcy dolarów.
— Za co?! — zdumiaű siĹ chűopiec. — Co, popeűniliŔcie jakieŔ
przestĹpstwo?
6
— Jak ci nie wstyd, Dmitrij? — surowo upomniaű syna Pa-
weű. — Podobne przypuszczenie nie powinno ci nawet przejŔĺ
przez myŔl. Chodzi o coŔ innego. PamiĹtasz, Ňe twój dziadek
Michaiű, ojciec mamy, miaű brata Borysa Fiodorowicza, który
byű o wiele od niego starszy i zmarű, zanim ty siĹ urodziűeŔ?
— Tak, opowiadaliŔcie mi o nim. I widziaűem jego zdjĹcie
w albumie.
— A wiesz, Ňe wuj Borys, czy raczej dziadek Borys, miaű
córkĹ WierĹ?
— Aha. Mama mówiűa, Ňe ona teŇ od dawna nie Ňyje.
— Zgadza siĹ. Umarűa, kiedy urodziűa syna. Dano mu na
imiĹ Dima.
— Jak mnie? — zdziwiű siĹ chűopiec.
— Nie j a k tobie. Po prostu t o b i e.
Dima nachmurzyű siĹ i wbiű spojrzenie w leŇâcy przed
nim podrĹcznik fizyki.
— Nie rozumiem — wydusiű w koºcu, nie podnoszâc oczu
na ojca.
— Twoja mama umarűa, synku — wyjaŔniű űagodnie Paweű.
— A my ciĹ usynowiliŔmy. Teraz nadszedű czas, ŇebyŔ siĹ
o tym dowiedziaű.
Dima znowu umilkű na dűugâ chwilĹ, przetrawiajâc to,
co usűyszaű, i starajâc siĹ nie patrzeĺ na Pawűa. Cisza ciâŇyűa
Pawűowi z kaŇdâ chwilâ bardziej, ale nie wiedziaű, jak
jâ przerwaĺ, by nie przysporzyĺ dziecku jeszcze wiĹkszego
bólu.
— A mój ojciec? — odezwaű siĹ w koºcu Dima. — Kim jest?
— Jakie to ma znaczenie, synku? — rzekű spokojnie Paweű.
— Twoja mama nie wyszűa za mâŇ, i zupeűnie moŇliwe, Ňe
ojciec nawet nie wie o tym, Ňe w ogóle istniejesz. Twoimi
rodzicami jesteŔmy my, Krasnikowowie. WychowywaliŔmy
ciĹ od chwili narodzin, nosisz nasze nazwisko, przeŇyliŔmy
razem ponad piĹtnaŔcie lat, zgodzisz siĹ, Ňe to kawaű czasu.
JesteŔ juŇ wystarczajâco dorosűy, Ňeby moŇna byűo z tobâ
mówiĺ otwarcie, niczego nie ukrywajâc.
7
— To znaczy, Ňe nie jestem waszym rodzonym synem?
— drâŇyű dalej Dimka.
— Nonsens — uciâű stanowczo Paweű. — Po pierwsze, Wiera
byűa stryjecznâ siostrâ mamy, tak Ňe bliskie pokrewieºstwo
istnieje. A po drugie, co to znaczy ,,rodzony” czy ,,niero-
dzony”? JeŔli kogoŔ kochasz, jeŔli ktoŔ jest ci bliski i drogi,
to tak jak rodzony. A co do tego, Ňe ja i mama ciĹ kochamy,
nie masz chyba Ňadnych wâtpliwoŔci. Tak wiĹc jesteŔ na-
szym rodzonym synem w peűnym sensie tego sűowa. I nie
waŇ siĹ nigdy myŔleĺ inaczej.
— Dobrze, tato — cicho, prawie szeptem, odparű chűopiec.
Paweű wstaű. Byű dobrym czűowiekiem, tyle Ňe trochĹ
oschűym, i czuű siĹ teraz niepewnie, nie wiedzâc, co robiĺ
dalej.
— MyŔlĹ, Ňe chciaűbyŔ pobyĺ trochĹ sam, Ňeby siĹ zasta-
nowiĺ nad tym, co ci powiedziaűem — rzekű w koºcu. — Ja
pójdĹ do mamy. Ona bardzo to wszystko przeŇywa.
Olga staűa w kuchni. Oczy miaűa zapuchniĹte od pűaczu
i nerwowo wycieraűa Ŕcierkâ umyte przed chwilâ naczynia.
— No i co? — zaczĹűa wypytywaĺ mĹŇa. — PowiedziaűeŔ
mu?
— Powiedziaűem.
— I jak to przyjâű?
— Trudno powiedzieĺ. Chyba musi to przemyŔleĺ.
— Ale nie pűacze? — zaniepokoiűa siĹ Olga.
— Nie, nie.
— O BoŇe — jĹknĹűa kobieta — za co nas to spotyka? Czym
zasűuŇyliŔmy na takâ karĹ? Ďeby tylko teraz nie zamknâű siĹ
w sobie, nie odciâű siĹ od nas i nie uznaű, Ňe to my jesteŔmy
wszystkiemu winni!
— Co teŇ ty mówisz? — obruszyű siĹ Paweű. — Czemu miaűby
nas uwaŇaĺ za winnych? Czego?
— A bo ja wiem? — Rozgoryczona Olga machnĹűa rĹkâ.
— Albo to moŇna zrozumieĺ, co siĹ dzieje w ich gűowach?
8
ZaczĹűa nakrywaĺ do kolacji, wyjĹűa z lodówki rondel
z duszonym miĹsem, nakroiűa chleba. Po dűuŇszej chwili
odezwaűa siĹ nieŔmiaűo:
— Trzeba by zawoűaĺ DimkĹ na kolacjĹ. Ale siĹ bojĹ.
— Czego siĹ boisz?
— Nie wiem. CzujĹ jakiŔ strach. Nie mam odwagi spojrzeĺ
mu w oczy. MoŇe ty go zawoűasz?
Paweű wzruszyű ramionami i krzyknâű gűoŔno:
— Synku! Myj rĹce i chodÎ do stoűu. Kolacja!
Gűos go zawiódű, brzmiaű jakoŔ ochryple i faűszywie. Pa-
weű uŔwiadomiű sobie, Ňe takŇe jest wytrâcony z równowagi,
i zmieszany uŔmiechnâű siĹ do Ňony.
Rozlegűy siĹ szybkie kroki, Dimka przemknâű do űazienki,
skâd dobiegű szum wody.
— Nie denerwuj siĹ — szepnâű Paweű do Ňony. — Wszystko
bĹdzie dobrze, jestem pewien. PostâpiliŔmy sűusznie. Gdy-
byŔmy teraz przemilczeli sprawĹ, z czasem byűoby tylko
gorzej, wierz mi.
Kiedy chűopiec wszedű do kuchni, po jego drŇâcych war-
gach rodzice poznali, Ňe jest zdenerwowany nie mniej niŇ
oni. W milczeniu usiadű przy stole i zaczâű jeŔĺ. Olga i Paweű
nie byli w stanie prawie nic przeűknâĺ. W koºcu kobieta nie
wytrzymaűa napiĹcia.
— Synku, bardzo jesteŔ przygnĹbiony?
Dimka oderwaű siĹ od talerza i z ukosa zerknâű na matkĹ.
— Nie wiem. Chyba nie. Widziaűem na filmach, Ňe dzieci
wpadajâ w histeriĹ, kiedy siĹ dowiadujâ o czymŔ takim,
i w ogóle... Ja pewnie teŇ powinienem pűakaĺ, tak?
— AleŇ skâd, synku, nie ma Ňadnego powodu do pűaczu.
Nic siĹ nie zmieniűo, prawda? Nadal jesteŔ przecieŇ naszym
synem, a my twoimi rodzicami. W filmach pokazujâ róŇne
niemâdre rzeczy, byleby tylko wzmóc napiĹcie u widza.
Paweű uŔmiechnâű siĹ zadowolony. Wiedziaű z góry, Ňe
obejdzie siĹ bez wielkich historii, nie pomyliű siĹ co do swo-
jego Dimki. Ani co do Oleºki.
9
— Teraz niech sobie dzwoniâ na zdrowie — powiedziaű.
— Nikogo siĹ juŇ nie musimy baĺ, prawda? — dodaű dziarsko.
Ale jego radoŔĺ okazaűa siĹ przedwczesna, gdyŇ kiedy
dwa dni póÎniej szantaŇysta zatelefonowaű znowu, po prostu
nie uwierzyű w to, co usűyszaű od Olgi.
— Aha, myŔlicie, Ňe znaleÎliŔcie gűupiego. — Parsknâű Ŕmie-
chem w sűuchawkĹ. — Akurat wam uwierzĹ! Niech wasz syn
sam podejdzie do telefonu i powie, Ňe o wszystkim wie,
wtedy zobaczymy.
— Ale nie ma go w domu... — Olga, nieprzygotowana na
taki obrót sprawy, pozwoliűa siĹ zaskoczyĺ. Dimki zresztâ
rzeczywiŔcie nie byűo.
— Jasne, jakŇeby inaczej! — sarknâű szantaŇysta. — A wiĹc
tak, mamusiu. Szykujcie forsĹ, okres negocjacji siĹ skoºczyű,
pojutrze zadzwoniĹ o tej samej porze. I Ňeby wszystko byűo
zaűatwione tip-top, rozumiemy siĹ?
Paweű, który w milczeniu obserwowaű rozmowĹ Ňony
z szantaŇystâ, nagle wybuchnâű:
— Koniec! Dosyĺ tego! Trzeba űobuzów nauczyĺ rozumu.
W tej chwili idĹ na milicjĹ i skűadam pisemnâ skargĹ na tego
typa! Tyle krwi nam napsuű!
— AleŇ uspokój siĹ, Paszeºka — próbowaűa go powstrzy-
maĺ Ňona. — Niech sobie dzwoni, nie musimy juŇ siĹ go baĺ.
Zadzwoni jeszcze parĹ razy i przestanie.
— Przestanie? A jeŇeli zechce zrealizowaĺ swojâ groÎbĹ?
On przecieŇ nie uwierzy, Ňe opowiedzieliŔmy Dimie o wszyst-
kim, i moŇe próbowaĺ przyűapaĺ go gdzieŔ na ulicy, Ňeby
otworzyĺ chűopakowi oczy. JesteŔ pewna, Ňe Dima przyjmie
to spokojnie? Nie rzuci siĹ na niego z piĹŔciami? Albo Ňe siĹ
nie wystraszy i nie dostanie szoku? Nie chcĹ, Ňeby ten zwy-
rodnialec dopadű mojego syna gdzieŔ w ciemnym zauűku.
Wybiegű do przedpokoju i zaczâű siĹ szybko ubieraĺ. Olga
rzuciűa siĹ, Ňeby go powstrzymaĺ, ale nagle zrozumiaűa,
Ňe mâŇ ma racjĹ. Absolutnâ racjĹ.
10
2
Do gabinetu szefa wydziaűu Ŕledczego prokuratury miej-
skiej Konstantin Michajűowicz Olszaºski wchodziű zawsze
Ŕmiaűo. Po pierwsze, dűugo i dobrze znaű swego zwierzchni-
ka, po drugie zaŔ, równie dobrze wiedziaű, Ňe jego wűasny
arogancki, niemal impertynencki sposób bycia, graniczâcy
niekiedy ze zwyczajnym chamstwem, stanowi niezawodnâ
tarczĹ ochronnâ. Olszaºskiego w prokuraturze nie lubiano
i bano siĹ mieĺ z nim do czynienia, chociaŇ doceniano jego
profesjonalizm i gruntownâ znajomoŔĺ przepisów prawa.
Konstantina Michajűowicza natura szczodrze obdarzyűa
mĹskâ urodâ, on jednak mimo to robiű wraŇenie niechlujnego
ofermy w wiecznie wymiĹtym garniturze, niedoczyszczo-
nych butach i okularach w staromodnej, od dawna poűama-
nej i byle jak sklejonej oprawce. Najdziwniejsze, Ňe Nina,
Ňona Olszaºskiego, sumiennie dbaűa o jego garderobĹ i obu-
wie i co dzieº rano, gdy wyprawiaűa mĹŇa do pracy, prezen-
towaű siĹ on naprawdĹ bardzo przyzwoicie, ale juŇ w póű
drogi do prokuratury wszystkie starania Niny szűy na marne.
Natury tego zagadkowego zjawiska nie pojmowaűa ani ona,
ani sam Konstantin Michajűowicz, ani jego bliscy przyjaciele,
dwie córki Olszaºskiego zaŔ twierdziűy zgodnie, Ňe tatuŔ
wytwarza ,,szczególne biopole”.
TakŇe i teraz staű w gabinecie szefa wydziaűu Ŕledczego
z ponurâ i nieszczĹŔliwâ minâ; jego wyglâd mógű zwieŔĺ kaŇ-
dego z wyjâtkiem tych, którzy choĺ raz mieli do czynienia
ze starszym Ŕledczym Olszaºskim.
— Kostia, zaleŇy mi na tym, ŇebyŔ z tej sprawy zrobiű
prawdziwe cacuszko.
Z tymi sűowy szef wrĹczyű Olszaºskiemu cieniutkâ teczkĹ
z kilkoma arkusikami papieru w Ŕrodku.
— Co to jest? — zapytaű Konstantin Michajűowicz, biorâc
do rĹki zupeűnie jeszcze niewaŇkie akta jakiejŔ sprawy.
— Chodzi o nĹkanie telefonami i szantaŇ. Pewien obywa-
tel Ňâda od maűŇonków Krasnikowów pieniĹdzy, groŇâc
ujawnieniem tajemnicy adopcji.
11
— Nie rozumiem.
Konstantin Michajűowicz ostroŇnie odűoŇyű teczkĹ na biur-
ko, tak jakby za chwilĹ miaűa wybuchnâĺ.
— Chuligaºskie wygűupy przez telefon to nie nasza dziaűka,
tym powinna siĹ zajmowaĺ milicja. Czego siĹ wűaŔciwie po
mnie spodziewasz?
— ChcĹ, ŇebyŔ zajâű siĹ sprawâ o naruszenie tajemnicy
adopcji.
Olszaºski otworzyű teczkĹ i szybko przejrzaű znajdujâce
siĹ tam dokumenty.
— Ale tutaj nie ma skargi osób, które ucierpiaűy z powodu
naruszenia tajemnicy adopcji. Jest tylko skarga na nĹkanie
telefoniczne.
— A wiĹc ty zaűóŇ teraz sprawĹ o naruszenie tajemnicy
— powiedziaű szef. — JesteŔ Ŕledczym i wszystko zaleŇy od
ciebie.
Olszaºski popatrzyű na niego z niedowierzaniem.
— MoŇesz mi wyjaŔniĺ, po co to? Co ty znowu knujesz?
I w ogóle jak ta telefoniczna sprawa do ciebie trafiűa?
— AleŇ nic nie knujĹ, Kostia. Sűowo dajĹ, ty zawsze we
wszystkim wĹszysz podstĹp. Prokurator miejski przeprowa-
dziű wybiórczâ kontrolĹ sankcji prokuratorów rejonowych
i trafiű na pismo z okrĹgowego UrzĹdu Spraw WewnĹtrznych
z proŔbâ o pozwolenie na zaűoŇenie podsűuchu w aparacie
telefonicznym, naleŇâcym do maűŇonków Krasnikowów,
w zwiâzku z ich oŔwiadczeniem, Ňe stale dzwoni do nich
osobnik o nieustalonej toŇsamoŔci i Ňâda pieniĹdzy, groŇâc
naruszeniem tajemnicy adopcji. Prokurator zwróciű siĹ wiĹc
do organów milicji z caűkowicie uzasadnionym pytaniem:
w jaki sposób ów natrĹtny szantaŇysta zdoűaű poznaĺ tĹ sta-
rannie strzeŇonâ tajemnicĹ? KtoŔ przecieŇ musiaű mu jâ zdra-
dziĺ, tym samym jâ naruszajâc. A za to odpowiada siĹ z ar-
tykuűu sto dwadzieŔcia cztery naszego ukochanego i na razie
wciâŇ jeszcze obowiâzujâcego kodeksu karnego. Oto i caűa
historia.
12
— Maűo przekonywajâce. — Olszaºski pokrĹciű gűowâ. —
A jak ta sprawa trafiűa do ciebie? Co, ci Krasnikowowie to
znajomi naszego prokuratora? A on, dlaczego nie oddaű spra-
wy do prokuratury rejonowej?
— Dlaczego, dlaczego — burknâű szef wydziaűu Ŕledczego.
— Dlatego. Chce mieĺ dobrze przeprowadzonâ, pokazowâ
sprawĹ, która stanowiűaby przykűad dla műodych Ŕledczych,
no wiesz, Ňeby mieli siĹ na czym wzorowaĺ. Czy piĹĺ lat
temu ktokolwiek mógű przypuszczaĺ, Ňe bĹdziemy siĹ zajmo-
wali sprawami dotyczâcymi oszczerstw i pomówieº? CoŔ ta-
kiego zdarzaűo siĹ raz na sto lat i byűo rozpatrywane przez
sâd jako sprawa z oskarŇenia prywatnego. A teraz sejfy pĹ-
kajâ od spraw o obronĹ dobrego imienia. OczywiŔcie, nie kar-
nych, tylko z powództwa cywilnego, ale prokuratura i tak mu-
si je nadzorowaĺ. A naruszenie tajemnicy adopcji to nasza
dziaűka i jak nie dziŔ, to jutro moŇemy zostaĺ zasypani praw-
dziwâ lawinâ podobnych spraw.
— Skâd takie ponure prognozy?
— A jak myŔlisz, skâd? To przewidywania naszych anali-
tyków.
— NaprawdĹ im wierzysz? — mruknâű pogardliwie Konstan-
tin Michajűowicz. — Daj spokój!
— No wiesz... Nie zawsze, ale w tym wypadku tak. DziŔ
moŇna kupiĺ kaŇdâ informacjĹ, to kwestia ceny, a im wiĹcej
ludzie majâ pieniĹdzy, tym czĹŔciej je przeznaczajâ wűaŔnie
na ten cel. To po pierwsze. Po drugie, naruszenie tajemnicy
moŇna wykorzystaĺ jako dobry sposób na wyciâgniĹcie od
pozwanego forsy w ramach rekompensaty za straty moralne.
Tak wiĹc my musimy byĺ dobrze przygotowani do rozpatry-
wania tego rodzaju skarg, Ňeby nikt, ani adwokaci, ani sĹ-
dziowie, nie mógű nam zarzuciĺ, Ňe nie potrafimy zebraĺ ma-
teriaűu dowodowego i wűaŔciwie go wykorzystaĺ. Owszem,
w dawnym KGB dobrze to umieli, jako Ňe zajmowali siĹ tam
sprawami dotyczâcymi naruszenia tajemnicy paºstwowej,
ale my nigdy nie mieliŔmy z niczym podobnym do czynie-
nia. ChcĹ, ŇebyŔ opracowaű caűy system dziaűania w takich
13
sprawach, sposób gromadzenia dowodów, spisywania proto-
koűów i wniosków. Dlatego wűaŔnie powierzam ci sprawĹ
Krasnikowów. JesteŔ ze wszystkich naszych Ŕledczych najle-
piej do tego przygotowany i tylko ty potrafisz zajâĺ siĹ tym
problemem jak naleŇy. WierzĹ w ciebie, Kostia, mam za-
ufanie do twojego profesjonalizmu i wiem, Ňe kaŇdâ sprawĹ
starasz siĹ zaűatwiĺ perfekcyjnie. Z pewnoŔciâ mnie nie za-
wiedziesz i nie bĹdĹ musiaű Ŕwieciĺ oczami, przekazujâc
zebrane materiaűy prokuratorowi.
— Pochlebia mi to — z ironicznym uŔmieszkiem oŔwiadczyű
Olszaºski, wykonujâc przy tym przesadnie uniŇony ukűon.
— A wiĹc jak trzeba skleciĺ jakâŔ pokazówkĹ, to w te pĹdy do
Kosti. Ale kiedy chodzi o podwyŇkĹ, sűyszĹ: ,,Przykro mi,
Konstantinie Michajűowiczu, ale nic siĹ nie da zrobiĺ”. Bardzo
rozsâdna zasada, bez dwóch zdaº.
Szef skrzywiű siĹ z niezadowoleniem.
— No juŇ dobrze, do Ŕmierci bĹdziesz mi to wypominaű!
Wiesz przecieŇ, Ňe nie byűo wtedy pieniĹdzy.
— No tak, ale dla ciebie na premiĹ w wysokoŔci trzech
miesiĹcznych pensji pieniâdze jakoŔ siĹ znalazűy. Wiesz co,
przestaº mi mydliĺ oczy.WezmĹ tĹ sprawĹ, bo rozumiem, Ňe
to polecenie sűuŇbowe, wiĹc wcale nie musisz mi schlebiaĺ
i udawaĺ przyjaciela. Najzupeűniej wystarczy, Ňe ty tu jesteŔ
zwierzchnikiem, a ja podwűadnym.
— Och, aleŇ z ciebie numer, Konstantin! — rzekű z wes-
tchnieniem szef wydziaűu Ŕledczego.
— Trudno, jestem, jaki jestem, innego towaru nie ma na
skűadzie, trzeba braĺ, co dajâ, bo i to siĹ koºczy — odciâű siĹ
ostro Olszaºski, opuszczajâc gabinet przeűoŇonego z cienkâ
tekturowâ teczkâ pod pachâ.
3
Leonid ňykow, lat dwadzieŔcia osiem, od czoűa spora
űysina, z tyűu dűugie, zmierzwione kűaki, okrâgűy ,,piwny”
brzuszek i bűyszczâce rozbiegane oczka, wierciű siĹ na krzeŔ-
14
le w pokoju Olszaºskiego, jakby siedziaű na rozpalonej bla-
sze. Zostaű zatrzymany parĹ godzin wczeŔniej, kiedy kolejny
raz próbowaű telefonicznie szantaŇowaĺ OlgĹ Krasnikowâ, by
zapűaciűa mu dziesiĹĺ tysiĹcy dolarów w zamian za utrzyma-
nie w tajemnicy informacji, która staűa siĹ juŇ absolutnie bez-
wartoŔciowa. I teraz Konstantin Michajűowicz z mozoűem
usiűowaű wyciâgnâĺ z ňykowa odpowiedÎ na pytanie, od ko-
go tĹ informacjĹ uzyskaű.
— Podaű mi jâ Aleksander Wűadimirowicz Gaűaktionow
— oŔwiadczyű w koºcu ňykow, odwracajâc spojrzenie od
Ŕledczego. Wbiű wzrok w podűogĹ.
— Po co? W jakim celu to zrobiű? Miaű pan siĹ z nim
podzieliĺ pieniĹdzmi, które spodziewaliŔcie siĹ wyűudziĺ
od Krasnikowów?
— Nie-e — zaprzeczyű z oburzeniem ňykow. — Gaűaktionow
nie z tych, co to by... Miaűem dűugi, no to poradziű mi, jak
moŇna zdobyĺ forsĹ. Caűkiem bezinteresownie.
— A on sam skâd miaű tĹ informacjĹ?
— Bo ja wiem? — odpowiedziaű ňykow, wzruszajâc ramio-
nami.
— Nie pytaű go pan o to?
— Nie-e. Dla mnie to bez róŇnicy. Jak pierwszy raz za-
dzwoniűem, zorientowaűem siĹ z reakcji Krasnikowów, Ňe
mnie nie oszukaű.
— I nie ma pan nawet bladego pojĹcia, skâd Gaűaktionow
dowiedziaű siĹ o tej sprawie? Niech pan sobie przypomni,
moŇe z tego, co mówiű, wynikaűo, Ňe Krasnikowowie to jego
krewni lub znajomi? ProszĹ siĹ dobrze zastanowiĺ.
— Nie ma siĹ nad czym zastanawiaĺ! Powiedziaűem prze-
cieŇ, Ňe nie wiem. Pojechaűem do niego, Ňeby zapytaĺ, czy
nie mógűby mi poŇyczyĺ forsy na procent na jakieŔ trzy mie-
siâce, a on na to, Ňe nie jest instytucjâ charytatywnâ, ale
jeŇeli sâ mi potrzebne pieniâdze, to mogĹ spróbowaĺ za-
dzwoniĺ pod taki to a taki numer, do rodziców usynowione-
go chűopca. Podaű mi ich nazwisko, adres, telefon, i koniec.
To wszystko.
15
— No dobrze. — Olszaºski westchnâű. — Niech mi pan poda
namiary na tego Gaűaktionowa, muszĹ sprawdziĺ paºskâ
bajeczkĹ. Adres, telefon, miejsce pracy.
— PrzecieŇ pan to wszystko ma! — zdziwiű siĹ zupeűnie
szczerze ňykow.
— Co mam? — burknâű Olszaºski.
ňykow milczaű, z zakűopotaniem spoglâdajâc na Ŕledcze-
go. Przestaű siĹ nawet wierciĺ na krzeŔle.
— N-no... te dane... — wydusiű wreszcie, zacinajâc siĹ.
— Jakie dane?
— Eee... G-gaűaktionowa. PrzecieŇ on nie Ňyje. To znaczy,
zostaű zabity.
— Co?!
Olszaºski zerwaű okulary i wbiű spojrzenie w nieszczĹs-
nego ňykowa. Konstantin Michajűowicz byű bardzo krótko-
wzroczny i grube soczewki jego okularów sprawiaűy, Ňe lu-
dziom, którzy go nigdy nie widzieli bez szkieű, wydawaűo siĹ,
iŇ oczy Olszaºskiego sâ maűe i niezbyt wyraziste. W istocie
byűy piĹkne, duŇe i ciemne, kiedy zaŔ Ŕledczego coŔ rozgnie-
waűo, wprost paűaűy wŔciekűoŔciâ, przygwaŇdŇajâc zaskoczo-
nego i przeraŇonego rozmówcĹ do miejsca. JeŇeli, oczywiŔ-
cie, Konstantin Michajűowicz nie zapomniaű zdjâĺ okularów.
— ProszĹ powtórzyĺ, bo chyba Île pana zrozumiaűem — za-
Ňâdaű Olszaºski z lodowatym spokojem. — I niech siĹ pan
postara nie jâkaĺ.
— Aleksander Wűadimirowicz Gaűaktionow zostaű zamor-
dowany jakieŔ trzy tygodnie temu. Przesűuchiwano mnie juŇ
przecieŇ w tej sprawie. CzyŇby pan o tym nie wiedziaű?
— A niby skâd miaűbym wiedzieĺ? — rzuciű z rozdraŇnie-
niem Ŕledczy. — Nie ja pana przesűuchiwaűem. Niech pan wra-
ca do celi i jeszcze raz dobrze siĹ zastanowi nad tym, co
dokűadnie powiedziaű panu Gaűaktionow, przekazujâc namia-
ry Krasnikowów.
Nacisnâű guzik, wzywajâc konwojenta. Potem jeszcze dűu-
go siedziaű, pocierajâc czoűo, aŇ wreszcie zebraű papiery ze
stoűu i opuŔciű goŔcinny gmach aresztu Ŕledczego.
16
Nazajutrz rano leŇaűa przed nim pisemna notatka, infor-
mujâca o wszczĹciu Ŕledztwa w zwiâzku z odnalezieniem
zwűok obywatela A. W. Gaűaktionowa. Ciaűo denata znajdo-
waűo siĹ w mieszkaniu jego kochanki, odkryto je zaŔ tam
cztery dni po zgűoszeniu przez maűŇonkĹ zaginiĹcia mĹŇa.
Stwierdzono wówczas, Ňe Gaűaktionow nie Ňyje co najmniej
od tygodnia. Jego kochanka, NadieŇda Andriejewna Szytowa,
przez caűy ten czas przebywaűa w szpitalu, gdzie przeszűa
operacjĹ usuniĹcia ciâŇy pozamacicznej. Przyczynâ Ŕmierci
denata byűo otrucie cyjankiem.
Śledztwo w sprawie zabójstwa Gaűaktionowa okazaűo siĹ
niezwykle trudne, gdyŇ krâg znajomych ofiary byű na tyle
szeroki, a zakres jego dziaűalnoŔci tak róŇnorodny, Ňe, na
przykűad, műodemu, rozpoczynajâcemu dopiero dziaűalnoŔĺ
zawodowâ pracownikowi operacyjnemu roboty zwiâzanej
z ustaleniem i sprawdzeniem wszelkich moŇliwych wersji
wydarzeº starczyűoby aŇ do emerytury. Po pierwsze, Gaűaktio-
now byű szefem wydziaűu kredytowego w banku handlowym,
nĹkanym bezustannie przez róŇnego autoramentu grupy
przestĹpcze. Po drugie, okazaű siĹ wielkim amatorem pűci
piĹknej, a poniewaŇ zachowywaű siĹ nie doŔĺ ostroŇnie, stale
miewaű na pieºku z mĹŇami lub kochankami swoich wybra-
nek; niekiedy wchodziűa mu równieŇ w paradĹ Ŕlubna maű-
Ňonka. Po trzecie — i to chyba najwaŇniejsze — namiĹtnie
grywaű w karty. Tak wiĹc przypuszczalnych wersji mogűo
byĺ wiele, przeciwnie niŇ ludzi, którzy mieli je sprawdzaĺ.
Olszaºski przejrzaű pobieŇnie listĹ przesűuchanych przy-
jacióű, krewnych i znajomych Gaűaktionowa i rzeczywiŔcie
odnalazű wŔród innych równieŇ nazwisko ňykowa. Sprytny
szantaŇysta nie skűamaű. Konstantin Michajűowicz uŔwiadomiű
sobie, Ňe znalazű siĹ w sytuacji patowej, skoro bowiem
ňykow wiedziaű od dawna o Ŕmierci Gaűaktionowa, to mógű
na pewniaka podaĺ denata jako Îródűo informacji, sűusz-
nie zakűadajâc, Ňe prawdziwoŔci jego sűów potwierdziĺ ani
zaprzeczyĺ nie sposób. JeŔli zaŔ nie kűamaű i informacjĹ doty-
czâcâ Dimy Krasnikowa otrzymaű rzeczywiŔcie od Gaűaktiono-
17
wa, to trzeba bĹdzie na nowo przesűuchaĺ caűy ogromny krâg
znajomych nieboszczyka, Ňeby ewentualnie trafiĺ na jakiŔ
Ŕlad, prowadzâcy do pierwotnego Îródűa przecieku. Zanim
jednak przyjdzie siĹ rzuciĺ w ten bezdenny odmĹt, warto
raz jeszcze porozmawiaĺ z poszkodowanymi, czyli Krasniko-
wami. Nikt nie wie przecieŇ lepiej niŇ oni sami, kto mógű
wiedzieĺ o usynowieniu Dimy.
4
Zadygotaű caűym ciaűem w strumieniach lodowatej wody,
ale po chwili z przyjemnoŔciâ poczuű, Ňe powracajâ mu siűy
i rzeŔkoŔĺ, i szorstkâ myjkâ zaczâű nacieraĺ ciaűo, aŇ skóra
siĹ zaczerwieniűa. NastĹpnie wytarű siĹ frotowym rĹcznikiem
i zabraű do golenia. Po chűodnym prysznicu energia go
wprost rozpieraűa. Usiadű do Ŕniadania w doskonaűym humo-
rze, z apetytem zjadű jajecznicĹ, dwie parówki i grzanki z se-
rem, zapijajâc wszystko kawâ.
— Nie spóÎnisz siĹ? — zapytaűa Ňona, rzuciwszy okiem na
zegar, i wpiĹűa w uszy srebrne kolczyki. — JuŇ dziesiĹĺ po
ósmej.
— Dzisiaj popracujĹ w domu, chcĹ wreszcie skoºczyĺ
artykuű.
— SzczĹŔciarz z ciebie — rzuciűa z zazdroŔciâ. — Gdybym
to ja mogűa pracowaĺ w domu! Ďe teŇ mĹŇczyÎni zawsze
potrafiâ siĹ tak dobrze urzâdziĺ! No to na razie, muszĹ pĹ-
dziĺ. JeŇeli siĹ zdecydujesz zrobiĺ sobie przerwĹ, odbierz
rzeczy z pralni, kwity leŇâ na lodówce.
— OdbiorĹ, odbiorĹ — obiecaű wspaniaűomyŔlnie. — Jak bĹ-
dĹ wyprowadzaű Brylanta, to przy okazji po nie wstâpiĹ.
Po wyjŔciu Ňony siedziaű jeszcze chwilĹ w kuchni, po
czym poszedű do pokoju, wyjâű papiery z teczki i rozűoŇyű
je na biurku. Artykuű byű prawie gotowy, pozostawaűo tylko
wpisaĺ czarnym flamastrem wzory i dodaĺ dwa, trzy akapi-
ty podsumowania. Uporaű siĹ z tym w póűtorej godziny.
18
Przepisaű na maszynie ostatniâ stronĹ z kilkoma zdaniami,
które sformuűowaű przed chwilâ, po czym zűoŇyű kartki, sta-
rannie je wyrównaű i sczepiű kolorowym plastikowym spi-
naczem. Potem dűugo patrzyű na pierwszâ stronicĹ, gdzie
widniaű napisany duŇymi literami tytuű, a pod spodem — na-
zwiska czterech wspóűautorów. UŔmiechnâű siĹ, znów wziâű
do rĹki flamaster i jedno z nazwisk starannie obwiódű czarnâ
ramkâ. Byű bardzo zadowolony ze swojej pracy.
5
ZbliŇajâc siĹ do gmachu moskiewskiego Gűównego UrzĹ-
du Spraw WewnĹtrznych na Pietrowce, Anastazja Kamieºska
pomyŔlaűa z rezygnacjâ, Ňe chyba nie uniknie przeziĹbienia.
Pierwsza kaűuŇa, do której wpadűa po kostki, byűa tuŇ koűo
domu, drugi raz woda wlaűa jej siĹ do butów u wejŔcia do
metra. Kozaki byűy zupeűnie nowe, ale mimo to przemakaűy.
Producentom z pewnoŔciâ nawet nie przychodzi do gűowy,
Ňe w zimowym skórzanym obuwiu ludzie bĹdâ brodziĺ po
kolana w bűocie i wodzie. NajwyraÎniej technologia produk-
cji nie nadâŇa za zjawiskiem globalnego ocieplenia.
Przez caűâ drogĹ do metra Nasti ohydnie chlupaűo w bu-
tach, a ona, uznawszy, Ňe gorzej juŇ byĺ nie moŇe, przestaűa
patrzeĺ pod nogi, i tak przecieŇ przemoczone, i pogrâŇyűa
siĹ we wűasnych myŔlach. Ta beztroska skoºczyűa siĹ tym,
Ňe w ciâgu paru minut, których wymagaűo dojŔcie od stacji
Czechowska do gmachu na Pietrowce, Nastia wdepnĹűa
w kaűuŇĹ co najmniej cztery razy. Teraz nogi miaűa nie tylko
mokre, ale i zimne.
Zaraz po wejŔciu do gabinetu zdjĹűa kozaczki i zafraso-
wana obejrzaűa swoje stopy. Rajstopy byűy zupeűnie przemo-
czone, Ŕciekaűy z nich powoli krople wody, smĹtnie skapujâc
na podűogĹ. Nastia zamknĹűa drzwi na klucz, ŔciâgnĹűa dŇin-
sy, potem rajstopy i popadűa w rozterkĹ, niezdecydowana,
co robiĺ dalej.
19
KtoŔ poruszyű klamkâ, a póÎniej zapukaű.
— AŔka, otwórz, widziaűem, jak wchodziűaŔ. No otwórz,
musimy pogadaĺ.
To byű Jura Korotkow, przyjaciel i kolega Nasti, który
uczyniű z niej swojâ powiernicĹ i stale dzieliű siĹ z niâ prze-
Ňyciami miűosnymi, a miaű ich zawsze caűe mnóstwo.
— Nie mogĹ — odpowiedziaűa Anastazja przez drzwi.
— Przebieram siĹ.
— No dobra, otwieraj, nie bĹdĹ patrzyű — nalegaű Korotkow.
— Cicho bâdÎ — spokojnie odparűa Nastia, wyjmujâc z sza-
fy spódnicĹ, kurtkĹ mundurowâ z naszywkami majora i ko-
szulĹ. Niedobrze, Ňe pantofle trzeba bĹdzie wűoŇyĺ na bose
nogi, ale nie ma innego wyjŔcia — Nastia ani rusz nie mogűa
siĹ nauczyĺ, Ňe zawsze trzeba mieĺ w torebce zapasowâ parĹ
rajstop.
— No, AŔka — marudziű pod drzwiami Korotkow, zapamiĹ-
tale szarpiâc za klamkĹ. — Otwieraj, bo pĹknĹ, jeŔli zaraz nie
podzielĹ siĹ z tobâ tâ wiadomoŔciâ.
— PoczekajŇe chwilĹ! — rzuciűa rozzűoszczona Nastia. —
WytrzymaűeŔ caűâ noc, to wytrzymasz jeszcze minutkĹ.
— Jakâ tam noc! — nie ustawaű w naleganiach Jura. — Do-
piero co sam siĹ dowiedziaűem i zaraz przyleciaűem do
ciebie. Chodzi o Gaűaktionowa. No co, otworzysz?
Drzwi natychmiast siĹ otworzyűy. Kiedy rzecz dotyczyűa
pracy, Anastazja Kamieºska zapominaűa o zasadach przyzwo-
itoŔci. Teraz staűa przed Korotkowem w szarej mundurowej
spódnicy, cienkim biaűym podkoszulku, boso i z niebieskâ
koszulâ w rĹkach.
— WchodÎ prĹdzej — szepnĹűa, znów zamykajâc drzwi.
— No, gadaj, co siĹ staűo?
— Przed chwilâ Kostia Olszaºski dzwoniű do Pâczka
w sprawie Gaűaktionowa. Byűem u Gordiejewa w gabinecie
i sűyszaűem to na wűasne uszy.
— Olszaºski? — zdziwiűa siĹ Nastia. — A co on ma z tym
wspólnego? PrzecieŇ sprawĹ Gaűaktionowa prowadzi Igor
Lepioszkin. Czy coŔ siĹ zmieniűo?
20
— WűaŔnie w tym rzecz. O ile siĹ zorientowaűem z odpo-
wiedzi Pâczka, Kostia trafiű na Gaűaktionowa, zajmujâc siĹ
zupeűnie innâ sprawâ. Za póű godziny bĹdzie odprawa,
Pâczek znów weÎmie nas na spytki, zacznie drâŇyĺ, co
z zabójstwem Gaűaktionowa, a tu peűna klapa, sama wczoraj
mówiűaŔ. Dzwoº zaraz do Kosti, moŇe przez te póű godziny
zdâŇysz coŔ skleciĺ.
— Jurka, jesteŔ prawdziwym przyjacielem. BojĹ siĹ tylko,
Ňe Kostia poŔle mnie do wszystkich diabűów. Wiesz przecieŇ,
jaki potrafi byĺ arogancki. BâdÎ tak dobry, zawiâŇ mi krawat.
— Ach, dopiero teraz zauwaŇyűem, wűaŔciwie dlaczego
wűoŇyűaŔ mundur?
— Kompletnie przemoczyűam buty, a dŇinsy mam mokre
po kolana. Niech chociaŇ trochĹ podeschnâ — wyjaŔniűa
Nastia, wsuwajâc stopy w wâskie, niewygodne pantofle.
— Nie jesteŔ z Kostiâ w najlepszych stosunkach? — zain-
teresowaű siĹ Korotkow, otwierajâc lufcik i zapalajâc papie-
rosa. — Dlaczego boisz siĹ do niego dzwoniĺ?
— Nie, w normalnych, po prostu nie lubiĹ impertynentów.
— Strasznie jesteŔ delikatna, koleŇanko, w naszej pracy
czűowiek musi byĺ bardziej zahartowany.
— Nie moŇe mi wybaczyĺ ňarcewa. Zresztâ ja sama teŇ
nie mogĹ go sobie wybaczyĺ.
— Nie wygűupiaj siĹ, AŔka, nikt tu nie zawiniű. I Kostia
Ŕwietnie o tym wie. Nie nakrĹcaj siĹ. No juŇ, dzwoº, moŇe
wspólnymi siűami zdoűamy rzuciĺ coŔ Pâczkowi na Ňer.
Ale byűy to pűonne nadzieje. Olszaºski zachowywaű siĹ
z wyniosűâ uprzejmoŔciâ, nie pozwalaű sobie na przykre do-
cinki, z tego jednak, co udaűo im siĹ z niego wyciâgnâĺ, nie
moŇna byűo w Ňaden sposób skleciĺ w miarĹ przyzwoitego
raportu dla szefa.
Puűkownika Wiktora Aleksiejewicza Gordiejewa podwűad-
ni nazywali Pâczkiem bez Ňadnych zűoŔliwych intencji. JuŇ
od trzydziestu lat nikt nie waŇyű siĹ z puűkownika pokpiwaĺ,
a przezwisko, które przylgnĹűo do niego jeszcze w latach
műodoŔci i przechodziűo z pokolenia na pokolenie, przekazy-
21
wane przez odchodzâcych na emeryturĹ nowicjuszom, obec-
nie nabraűo niemal groÎnego wydÎwiĹku: nie dajcie siĹ
zwieŔĺ temu, Ňem űysy i okrâgűy, bo w rzeczywistoŔci jestem
niebezpieczny i szybki jak oűowiana kula.
Gordiejew zaczâű odprawĹ, jak zwykle, spokojnie i Ňycz-
liwie. JednakŇe wszyscy jego pracownicy wiedzieli, Ňe nawet
jeŔli któremuŔ z nich grozi porzâdna bura, Pâczek nigdy tego
po sobie nie pokaŇe wczeŔniej. Lubiű swoich podwűadnych
i traktowaű ich z szacunkiem, w przekonaniu, Ňe niepotrzeb-
na, a zwűaszcza przedwczesna wojna nerwów bynajmniej
nie sprzyja wykrywaniu zabójstw czy innych ciĹŇkich prze-
stĹpstw.
— JuŇ dawno nie sűyszaűem, jak posuwa siĹ sprawa z par-
ku Bitcewskiego — zagaiű Pâczek. — Sűucham, Lesnikow.
Igor Lesnikow, najprzystojniejszy wywiadowca na Pietrow-
ce, a zarazem jeden z najbardziej obowiâzkowych, po-
waŇnych i sumiennych pracowników, zaczâű wyczerpujâco
referowaĺ, jakie kroki podjĹto w celu wykrycia sprawcy
trwajâcej miesiâc serii gwaűtów, do których doszűo na terenie
parku Bitcewskiego. SprawĹ rozpracowywano juŇ od czte-
rech miesiĹcy, poczâtkowy zapaű przygasű, a w takich wy-
padkach Pâczek kazaű podwűadnym meldowaĺ, co i jak,
mniej wiĹcej raz na tydzieº. Nastia uwaŇnie sűuchaűa Igora,
starajâc siĹ nie myŔleĺ na razie o zabójstwie Gaűaktionowa.
Sama wniosűa niemaűy wkűad w sprawĹ gwaűtów w parku
Bitcewskim, dűugo i skrupulatnie opracowujâc schemat, któ-
ry pozwoliű znaleÎĺ pewne prawidűowoŔci w sposobie dzia-
űania przestĹpcy. Na tej podstawie Anastazja i Igor stworzyli
portret psychologiczny gwaűciciela oraz charakterystykĹ jego
metody i teraz cierpliwie, dzieº po dniu, przesűuchiwali
wszystkich ewentualnych podejrzanych. ŚciŔlej biorâc, prze-
sűuchiwaű ich Igor, co wieczór przedstawiajâc Nasti rezultaty
swoich dokonaº, a ona przeprowadzaűa analizĹ uzyskanych
informacji.
— Posuwacie siĹ bardzo powoli, zbyt powoli — z niezado-
woleniem skonstatowaű Gordiejew. — Ale w zasadzie ogólny
22
kierunek podjĹtych dziaűaº wydaje siĹ sűuszny. IdÎmy dalej.
Zabójstwo Gaűaktionowa. Kto zreferuje sprawĹ? Kamieºska?
— ProszĹ pozwoliĺ, Wiktorze Aleksiejewiczu, Ňe ja to zro-
biĹ — wyrwaű siĹ Korotkow. — Wyszűy na jaw nowe okolicz-
noŔci. Krâg znajomych Gaűaktionowa jest, jak pan wie,
niezwykle szeroki: w ciâgu trzech tygodni przesűuchano po-
nad siedemdziesiât osób, które mogűyby ewentualnie udzieliĺ
jakichŔ informacji o samym denacie, jak i o moŇliwych przy-
czynach jego zabójstwa. Jeszcze trzy dni temu wydawaűo
nam siĹ...
— Nam, czyli komu? — przerwaű mu Gordiejew, dodajâc
zűoŔliwie: — Mnie? Anastazji? Mikoűajowi Drugiemu?
Jura nabraű tchu i po chwili przerwy kontynuowaű:
— Przede wszystkim myŔlaű tak Ŕledczy Lepioszkin, a ja
w peűni siĹ z nim zgadzaűem. Dlatego teŇ przekonaűem
Kamieºskâ...
— A ona nie ma wűasnej gűowy na karku? No dobrze, jedÎ
dalej.
— Wydawaűo nam siĹ, Ňe ustaliliŔmy peűny krâg osób, któ-
re mogűyby udzieliĺ informacji o Gaűaktionowie. Wszyscy ci
ludzie mówili to samo, przytaczali w zeznaniach te same fak-
ty, podawali te same nazwiska, imiona, adresy. KaŇda wersja,
opracowana na podstawie uzyskanych informacji, jest spraw-
dzana, powstajâ równieŇ nowe. JednakŇe wczoraj wypűynĹűa
informacja, która pozwala nam sâdziĺ, Ňe wyűoniony krâg
znajomych Gaűaktionowa nie jest kompletny i Ňe pewna sfera
jego dziaűalnoŔci nikomu z przesűuchiwanych osób w ogóle
nie jest znana. Jak to siĹ mogűo staĺ, Ňe nie dowiedzieliŔmy
siĹ o tym wczeŔniej? Nie potrafiĹ na razie na to odpowie-
dzieĺ, Wiktorze Aleksiejewiczu. Mam tylko przypuszcze-
nia, których nie chciaűbym przedwczeŔnie formuűowaĺ, Ňeby
nikogo niepotrzebnie nie krzywdziĺ...
Gordiejew podniósű wzrok znad kartki, na której gryzmoliű
coŔ w zadumie, sűuchajâc oficerów operacyjnych, i po-
patrzyű pytajâco na NastiĹ. ,,Wiesz coŔ o tym? O czym on ga-
da?” — mówiűo jego spojrzenie. Anastazja ledwo dostrzegalnie
23
skinĹűa gűowâ: tak, wszystko w porzâdku, jeŔli chce pan znaĺ
szczegóűy, potem wyjaŔniĹ dokűadniej, o co chodzi.
— Racja, nie naleŇy nikogo krzywdziĺ. — Wiktor Aleksieje-
wicz pokiwaű okrâgűâ, űysâ gűowâ. — Ale i mnie nie ma sensu
mydliĺ oczu. Jakie kroki zamierzasz teraz podjâĺ? Jak chcesz
wyŔwietliĺ sprawĹ tej tajemniczej sfery dziaűalnoŔci Gaűaktio-
nowa?
— Przede wszystkim mam zamiar dokűadnie przeanalizo-
waĺ dotychczasowe zeznania i spróbowaĺ znaleÎĺ w nich
luki.
— Czyli, innymi sűowy, zamierzasz sprawdziĺ, czy nie moŇ-
na by wyciâgnâĺ czegoŔ jeszcze od osób, które juŇ znalazűy
siĹ w waszym polu widzenia. Chcesz siĹ zorientowaĺ, czy
sâ poŔród nich takie, które najprawdopodobniej coŔ prze-
milczaűy. I co, poprawnie przetűumaczyűem twojâ tyradĹ na
ludzki jĹzyk?
— Tak jest, obywatelu puűkowniku. Nie jesteŔmy w stanie
rozszerzaĺ w nieskoºczonoŔĺ krĹgu przesűuchiwanych, by
znaleÎĺ wŔród nich osoby, które odpowiadajâc na pierwsze
pytanie, od razu wyŔpiewajâ wszystko, czego siĹ chcemy
dowiedzieĺ. UwaŇam, Ňe naleŇy intensywniej przycisnâĺ tych
Ŕwiadków, których juŇ mamy.
— Tak.
Pâczek przesunâű po zebranych ciĹŇkim, oűowianym spoj-
rzeniem.
— Nasz szanowny kolega Korotkow postanowiű nam tutaj
urzâdziĺ lekcjĹ elementarnych zasad, Ňeby za zasűonâ mglis-
tych ogólników ukryĺ wűasne niepowodzenia. To smutne.
A jeszcze smutniejsze, Ňe mimo tylu lat pracy w wydziale
wciâŇ siĹ nie nauczyű, Ňe przyznaĺ siĹ do niepowodzenia to
nie wstyd. Podobnie jak nie wstyd przyznaĺ siĹ do bűĹdów.
Owszem, moŇe i nieprzyjemnie, ale nie wstyd. Co wiĹcej,
przyznanie siĹ w porĹ do niepowodzenia czy bűĹdu pozwala
naprawiĺ sytuacjĹ, ale im dűuŇej siĹ z tym zwleka, tym bar-
dziej szanse takiej naprawy malejâ. Powtarzaűem wam to
milion razy. Tak czy nie?
24
Znów powiódű wzrokiem po wszystkich zebranych.
— A teraz jedÎmy dalej — podjâű po chwili zupeűnie innym,
spokojnym gűosem. — Wszyscy, którzy pracujâ nad sprawâ
zabójstwa Gaűaktionowa, po zebraniu zostanâ u mnie.
Nastia odetchnĹűa z ulgâ. Byűo jej strasznie Ňal Jurki Ko-
rotkowa, który z wűasnej woli wystawiű siĹ na cios, ale wszyst-
ko poszűo zgodnie z przewidywaniami. Pâczek ich ochrzaniű,
co sűusznie im siĹ naleŇaűo, chociaŇ skâd, na przykűad, mieli
wiedzieĺ, Ňe Lepioszkina nie moŇna zostawiaĺ sam na sam
ze Ŕwiadkami pűci Ňeºskiej? Jak równieŇ braĺ póÎniej za dob-
râ monetĹ tego, co zostaűo zapisane w protokoűach zeznaº
takich Ŕwiadków? Nastia juŇ pod koniec pierwszego tygodnia
wspólnej pracy czuűa, Ňe z Igorem Lepioszkinem coŔ jest nie
tak, ale milczaűa, uwaŇajâc, Ňe czűowiek, który przepracowaű
prawie dwadzieŔcia lat jako Ŕledczy, to profesjonalista umie-
jâcy oddzieliĺ subiektywne oceny i wraŇenia od faktów i do-
wodów przestĹpstwa. Nawet sam Pâczek nie znosiű, kiedy
jego detektywi zaczynali siĹ skarŇyĺ na Ŕledczych. ,,JeŇeli
nie moŇecie znaleÎĺ wspólnego jĹzyka ze Ŕledczym, to
znaczy, Ňe jesteŔcie nic niewarci jako oficerowie operacyjni”
— powtarzaű ciâgle. Oprócz Nasti i Jurija zabójstwem Gaűaktio-
nowa zajmowaű siĹ jeszcze Misza Docenko, i we troje prze-
sűuchali tyle osób, ile tylko mogli, szamocâc siĹ miĹdzy tâ
sprawâ a co najmniej dziesiĹcioma innymi. Pozostaűe osoby
przesűuchiwaű Lepioszkin. No i zawaliű sprawĹ... Jednym sűo-
wem, stchórzyli, nie upierali siĹ przy swoim i teraz dostali
od Gordiejewa zasűuŇonâ reprymendĹ. Ale najwaŇniejsze, Ňe
udaűo im siĹ tak rozegraĺ sprawĹ na zebraniu, Ňe szef doznaű
nagűej iluminacji. Najpierw wŔciekaű siĹ, zűoŔciű, pouczaű,
i raptem, ni z tego, ni z owego, najspokojniej przeszedű do
kolejnego punktu, jak gdyby o Korotkowie i jego wpadce
w ogóle nie byűo mowy. Nie bez powodu równieŇ Pâczek
kazaű Nasti, Korotkowowi i Docence zostaĺ po zebraniu. Zna-
czyűo to, Ňe puűkownik teŇ przypomniaű sobie o dziwactwie
Lepioszkina i zrozumiaű, Ňe nikt z nich trojga nie zawiniű.
W koºcu oni Ŕledczych sobie nie wybierajâ. Za to Gordiejew,
25
jako szef, nie jest bez winy. Powinien byű w porĹ sobie
uprzytomniĺ, co to za typ ten Igor Jewgienjewicz Lepioszkin,
i udzieliĺ swoim podwűadnym szczegóűowych instrukcji,
a nie czekaĺ, aŇ nabijâ sobie guzów i siniaków, nabierajâc
wűasnego smutnego doŔwiadczenia.
Kiedy zamknĹűy siĹ drzwi za ostatnim wychodzâcym z ga-
binetu Gordiejewa oficerem operacyjnym, puűkownik pod-
niósű gűowĹ i wbiű surowe spojrzenie w Korotkowa.
— Co to za cyrki mi tu urzâdzacie? Dlaczego nie przyszli-
Ŕcie od razu i nie powiedzieliŔcie, Ňe Lepioszkin miesza wam
szyki?
— Wiktorze Aleksiejewiczu, pan nie cierpi, kiedy przycho-
dzimy do pana ze skargami. Ile razy zmywaű nam pan gűowĹ
za to, Ňe wciâŇ wyrzekamy na Ŕledczych? Sam pan bez koºca
powtarzaű, Ňe Ŕledczy to postaĺ numer jeden, a naszym za-
daniem jest speűniaĺ jego polecenia i dopiero w czasie wol-
nym od podstawowych obowiâzków sűuŇbowych podej-
mowaĺ dziaűania z wűasnej inicjatywy — oznajmiűa Nastia,
zasiadajâc w swoim ulubionym fotelu w kâcie gabinetu.
— Maűo to róŇnych rzeczy czűowiek mówi — mruknâű pod
nosem Pâczek. — MoŇe tylko Ňartowaűem. A wiĹc tak, moi
kochani. BijĹ siĹ w piersi, przeoczyűem Lepioszkina. Znam
go od dawna, w prokuraturze miejskiej pracuje zaledwie
dwa miesiâce, przedtem wiele lat siedziaű w dzielnicowej
i rejonowej. Wy, dziĹki Bogu, nie mieliŔcie wczeŔniej okazji
siĹ z nim zetknâĺ, bo specjalizowaű siĹ w przestĹpstwach
gospodarczych. Kiedy mi powiedziano, Ňe sprawĹ zabójstwa
Gaűaktionowa prowadzi Ŕledczy Lepioszkin, powinienem byű
caűâ waszâ trójkĹ od razu uprzedziĺ, Ňe wszystkie kobiety
musicie przesűuchaĺ sami, inaczej nie bĹdzie z tego Ňadnego
poŇytku. Nie ostrzegűem, za co siĹ kajam. Tyle na ten temat.
PrzechodzĹ do nastĹpnego. Dzwoniű dziŔ do mnie Konstantin
Michajűowicz Olszaºski z dosyĺ dziwnâ proŔbâ. Potrzebne
mu informacje o sprawie Gaűaktionowa. Pan Lepioszkin mu ich,
oczywiŔcie, odmówiű. No cóŇ, ma do tego prawo, tajemnica
Ŕledztwa — rzecz ŔwiĹta. W zasadzie Kostia mógűby zdobyĺ
26
te informacje sam, ale zajĹűoby mu to sto razy wiĹcej czasu
niŇ wam trojgu plus Lepioszkin. OtóŇ Olszaºski prowadzi
sprawĹ o ujawnienie tajemnicy adopcji. Niejaki ňykow Ňâdaű
pieniĹdzy od przybranych rodziców pewnego chűopca, szan-
taŇujâc ich, Ňe ujawni, iŇ zostaű on przez nich usynowiony.
ňykow po zatrzymaniu zeznaű, Ňe uzyskaű tĹ informacjĹ od
niedawno zabitego Gaűaktionowa. Skâd mógű siĹ o tym dowie-
dzieĺ Gaűaktionow? Zapytaĺ o to jego samego juŇ, niestety,
nie moŇemy. Dlatego Kosti pozostaje tylko jedno: przesűu-
chaĺ jeszcze raz dokűadnie wszystkich znajomych zmarűego,
Ňeby znaleÎĺ jakâŔ nitkĹ, która doprowadzi go do czűowieka,
co miaű za dűugi jĹzyk. JeŇeli Kostia zacznie teraz na nowo
niepokoiĺ krewnych, przyjacióű i znajomych Gaűaktionowa,
zadajâc im w dodatku dziwne i zupeűnie niedotyczâce spra-
wy jego zabójstwa pytanie, to straci mnóstwo siű i czasu
i w rezultacie tylko ludzi rozdraŇni. Chciaűby dostaĺ listĹ
Ŕwiadków i krótkie
resumé
ich zeznaº, ale Lepioszkin nie
zgadza siĹ udostĹpniĺ mu tych materiaűów. Rozumiecie juŇ,
o co chodzi?
— Lepioszkin nam równieŇ ich nie pokaŇe — odezwaű siĹ
Korotkow. — MoŇemy daĺ Olszaºskiemu jedynie to, co sami
zebraliŔmy, a o tym, co zdoűaű wycisnâĺ ze Ŕwiadków Le-
pioszkin, nie mamy pojĹcia. Cedziű tylko przez zĹby jakieŔ
ogólniki, i na tym koniec.
— Kochani, musimy Kosti pomóc.
— Jasne, Wiktorze Aleksiejewiczu, Olszaºski to równy
goŔĺ, dobrze siĹ z nim pracuje. PomoŇemy. Ale dlaczego
Konstantin Michajűowicz nie przejmie od Lepioszkina sprawy
Gaűaktionowa?
— A to niby z jakiej racji? KimŇe jest Olszaºski, Ňeby wy-
bieraĺ sobie sprawy wedle wűasnego widzimisiĹ? Ďeby to
zrobiĺ, trzeba najpierw udowodniĺ, Ňe zabójstwo i ujaw-
nienie tajemnicy adopcji moŇna poűâczyĺ w jednâ sprawĹ
karnâ. Masz podstawy, Ňeby tak sâdziĺ? No wűaŔnie, nie. Ja
takŇe nie. Po drugie, naleŇy jeszcze uzasadniĺ, dlaczego obie
sprawy miaűby przejâĺ akurat Olszaºski, a nie Lepioszkin.
27
Zwykle — zgodnie z obowiâzujâcymi zasadami — sprawĹ do-
tyczâcâ lŇejszego przestĹpstwa doűâcza siĹ do sprawy ciĹŇ-
szego, nigdy na odwrót. Czyli adopcjĹ moŇna odebraĺ Kosti
i oddaĺ temu degeneratowi Lepioszkinowi, ale postâpiĺ od-
wrotnie — juŇ nie. W kaŇdym razie to maűo prawdopodobne.
Nastia wracaűa wűaŔnie od Gordiejewa do swego gabinetu,
gdy dopĹdziű jâ postawny, czarnooki Misza Docenko, naj-
műodszy detektyw w wydziale.
— Anastazjo Pawűowno, moŇna na chwileczkĹ?...
— ProszĹ wejŔĺ, Miszeºka.
UŔmiechnĹűa siĹ przyjaÎnie, wpuszczajâc MiszĹ do gabi-
netu. Podobaű siĹ jej jego upór, wytrwaűe dâŇenie do tego,
by nauczyĺ siĹ wszystkiego, czego jeszcze nie umie, otwar-
toŔĺ i jakaŔ niemal dzieciĹca ŔwieŇoŔĺ uczuĺ, naiwnoŔĺ. Mi-
sza natomiast czuű wobec Kamieºskiej respekt, zwracaű siĹ
do niej oficjalnie, per ,,Anastazjo Pawűowno”, juŇ od trzech
lat wprawiajâc tym NastiĹ w prawdziwe zakűopotanie, ale
stanowczo wymawiaű siĹ od przejŔcia z niâ na ,,ty”.
— Napije siĹ pan ze mnâ kawy? — zapytaűa, wyjmujâc duŇy
ceramiczny kubek i grzaűkĹ. Bez kawy nie mogűa przeŇyĺ
dwóch godzin i jeŔli nie zdâŇyűa w porĹ wlaĺ w siebie fili-
Ňanki mocnego, gorâcego napoju, czuűa siĹ sűaba, rozkojarzo-
na, a oczy same jej siĹ zamykaűy.
— Z przyjemnoŔciâ, jeŇeli to nie kűopot — odparű nieŔmiaűo
Misza. — Anastazjo Pawűowno, proszĹ mnie oŔwieciĺ w spra-
wie Lepioszkina, nie wszystko zrozumiaűem z tego, co mówiű
Wiktor Aleksiejewicz.
Misza Docenko odznaczaű siĹ jeszcze jednâ niezwykűâ ce-
châ — byű jedynym pracownikiem wydziaűu, który nigdy nie
nazywaű swojego przeűoŇonego Pâczkiem — nie tylko mówiâc
o nim, ale nawet w myŔlach.
— Widzi pan, Miszeºka, ja sama dowiedziaűam siĹ o tym
dopiero dzisiaj rano. OtóŇ od Igora Jewgienjewicza jakiŔ czas
temu odeszűa Ňona, rzuciűa go dla przystojnego i bogatego
kochanka. Podejrzewam, Ňe jeszcze coŔ musiaűo tam byĺ na
rzeczy, ale pan, műody czűowiek, nie musi siĹ grzebaĺ w tych
28
brudach. Igor Jewgienjewicz bardzo to przeŇywaű, tak dalece,
Ňe wyrobiű sobie dosyĺ specyficzny poglâd na cudzoűóstwo.
Wedűug Lepioszkina mĹŇczyzna, zarówno kawaler, jak i Ňo-
naty, moŇe robiĺ wszystko, na co ma ochotĹ, ale kobieta,
która zdradza mĹŇa, godna jest absolutnego potĹpienia.
Lepioszkin nienawidzi tylko swojej Ňony, natomiast jej nowe-
go mĹŇa — nie. Rozumie pan?
— Jak dotâd, tak. — Misza skinâű gűowâ, nie spuszczajâc
z Nasti uwaŇnego spojrzenia czarnych oczu. — Woda kipi.
— DziĹkujĹ.
Odwróciűa siĹ do stolika, na której staű kubek z grzaűkâ,
i wyciâgnĹűa wtyczkĹ z kontaktu.
— Mocna?
— Średnia.
— Z cukrem?
— JeŔli moŇna, dwa kawaűki.
— MoŇna, bardzo proszĹ. — Nastia wrzuciűa do jego filiŇan-
ki dwie kostki cukru. — Paºska uprzejmoŔĺ, Miszeºka, przy-
prawia czűowieka o zawrót gűowy. Czy to pana nie mĹczy?
Ale przepraszam, nie powinnam tak mówiĺ, zagalopowaűam
siĹ. Wróĺmy do Lepioszkina. JeŇeli Igor Jewgienjewicz prze-
sűuchuje kobietĹ, która ma kochanka, to takâ rozmowĹ moŇ-
na uznaĺ za stratĹ czasu. Lepioszkin zachowuje siĹ ordy-
narnie, jak nieokrzesany gbur, brutalnie, wrĹcz po chamsku,
dajâc swojej rozmówczyni do zrozumienia, Ňe podeptaűa
wszelkie normy moralne i nie ma dla niej miejsca w spoűe-
czeºstwie. To jasne, Ňe przesűuchiwana w takiej sytuacji za-
myka siĹ w sobie i nie powie choĺby jednego sűowa za duŇo,
byleby jak najszybciej znaleÎĺ siĹ z dala od tego odraŇajâce-
go typa. A jako Ňe Gaűaktionow miaű liczne romanse i wiele
przelotnych przygód, jest rzeczâ zupeűnie oczywistâ, Ňe jego
przyjacióűki stanowiâ znacznâ czĹŔĺ Îródeű informacji. I oto
dziŔ rano okazaűo siĹ, Ňe zeznania tych kobiet naleŇy posta-
wiĺ pod znakiem zapytania, z pewnoŔciâ bowiem sâ co naj-
mniej niepeűne. Kostia Olszaºski dobrze zna Lepioszkina,
i to on wűaŔnie mnie oŔwieciű.
29
— Nie opowie mi pani?
— O czym? — zdziwiűa siĹ Nastia.
— O tym, co pani mówiű Olszaºski. Co do mnie, w gabinecie
Wiktora Aleksiejewicza usűyszaűem o tym po raz pierwszy.
— Och, Miszeºka, przepraszam, niech mi pan wybaczy, na
Boga! — Nastia dopiero teraz zorientowaűa siĹ, jakâ gafĹ
popeűniűa. RzeczywiŔcie przed odprawâ nie zdâŇyűa poroz-
mawiaĺ z Miszâ, a teraz wyglâdaűo na to, Ňe Ŕwiadomie od-
sunĹűa műodszego kolegĹ od sprawy, nie wyjaŔniajâc mu,
o co w tym wszystkim chodzi. — No cóŇ, nieűadnie jest zwalaĺ
winĹ na nieboszczyka, choĺ, niestety, to doŔĺ rozpowszech-
niona praktyka. Olszaºski podejrzewa, Ňe ňykow, ten szan-
taŇysta, moŇe kűamaĺ i Ňe informacja o adopcji pochodzi
wcale nie od Gaűaktionowa. Sprawdziĺ to bĹdzie bardzo trud-
no, ale Olszaºski siĹ zaparű, nie popuŔci, i prosi, ŇebyŔmy
mu w miarĹ moŇliwoŔci w tym pomogli. Po jednej stronie
mamy Krasnikowów, po drugiej — Gaűaktionowa, który jako-
by znaű ich rodzinnâ tajemnicĹ. PowinniŔmy wiĹc spróbowaĺ
jakoŔ poűâczyĺ te dwa punkty. UmówiliŔmy siĹ, Ňe Konstan-
tin Michajűowicz bĹdzie nam szedű na rĹkĹ w sprawie Kras-
nikowów, a my, ze swej strony, jeszcze raz przetasujemy
krâg znajomych Gaűaktionowa, tym razem pod kâtem ich
kontaktów z osobami, które mogűy mieĺ z Krasnikowami do
czynienia. Czy to jasne?
— Teraz tak — powiedziaű z ulgâ Docenko i uŔmiechnâű
siĹ.
— No, skoro tak, to moŇemy siĹ braĺ do roboty. Niech mi
pan przyniesie wszystko, co pan ma na temat Gaűaktionowa,
ja tymczasem zacznĹ to porzâdkowaĺ, a pan, Miszeºka, zaj-
mie siĹ kobietami, które przesűuchiwaű Lepioszkin. Niech pan
wymyŔli jakâŔ przekonywajâcâ historyjkĹ, zamâci im w gűo-
wach, byleby siĹ tylko rozgadaűy. Ďadna z osób, z którymi
rozmawialiŔmy, nie powiedziaűa nic, z czego moŇna by wnios-
kowaĺ, skâd Gaűaktionow miaű informacjĹ na temat adopcji.
Nikt sűowem nie wspomniaű ani o jakichkolwiek kontak-
tach z pracownikami urzĹdu stanu cywilnego, ani o oddziale
30
poűoŇniczym, ani o Saratowie, gdzie chűopiec siĹ urodziű
i zostaű usynowiony. Ale przecieŇ naszemu nieboszczykowi to
wszystko siĹ nie przyŔniűo, prawda? Musi byĺ ktoŔ, kto mu
o tym powiedziaű. I wűaŔnie tego kogoŔ musimy wyűuskaĺ.
Gdy Michaiű przyniósű jej notatki dotyczâce zabójstwa
Gaűaktionowa, Anastazja zamknĹűa siĹ w gabinecie, zrobiűa
sobie jeszcze jednâ kawĹ, uprzâtnĹűa z biurka wszystkie nie-
potrzebne papiery i zagűĹbiűa siĹ w studiowanie listy osób,
z którymi Aleksander Wűadimirowicz Gaűaktionow miaű takie
czy inne powiâzania.
6
Inna Litwinowa, niewysoka, barczysta, krĹpa, lekko
wbiegűa po schodach, w jednej rĹce niosâc wypchanâ tecz-
kĹ, w drugiej — ciĹŇkâ torbĹ z zakupami. Otworzyűa drzwi
swojego mieszkania, weszűa do przedpokoju i od razu wy-
czuűa, Ňe Jula jest w domu.
— Kotku! — zawoűaűa uradowana. — Wróciűam!
Nikt jej nie odpowiedziaű. Inna szybko zrzuciűa zabűocone
buty i nie zdejmujâc nawet futrzanej kurtki, weszűa do sy-
pialni. Jula leŇaűa w űóŇku z ksiâŇkâ, jej dűugie, jasnorude
wűosy wydawaűy siĹ zűote na tle bűĹkitnej powűoczki; na űad-
niutkiej buzi malowaű siĹ wyraz niezadowolenia i nudy.
— Kotku, czemu siĹ nie odzywasz? Ěle siĹ czujesz? — za-
pytaűa z troskâ w gűosie Inna.
— Normalnie — rzuciűa od niechcenia Jula.
— Zaraz zrobiĹ kolacjĹ. Masz ochotĹ na saűatkĹ z krabów?
Kupiűam...
— PrzecieŇ wiesz — wciâŇ tak samo leniwie wycedziűa
dziewczyna. — Zjadűabym pieczarki, wczoraj ci mówiűam. Kur-
czaka z pieczarkami. I ŔwieŇe krewetki.
— Wszystko kupiűam, koteºku, nie bâdÎ zűa, zaraz siĹ biorĹ
do roboty — gorliwie zapewniűa Inna.
31
— NaprawdĹ? — Jula wyraÎnie siĹ oŇywiűa. To po prostu
zdumiewajâce, skâd u tej műodej dziewczyny taki wyrafi-
nowany smak i upodobanie do wyszukanych daº. Jadűa nie-
wiele, miaűa bardzo zgrabnâ, wytwornâ sylwetkĹ, ale jej
wymagania kulinarne byűy prawdziwie królewskie; Jula wie-
dziaűa, Ňe Inna, nieprzytomnie w niej zakochana, gotowa jest
zrobiĺ wszystko, byleby tylko sprawiĺ jej przyjemnoŔĺ.
KolacjĹ Inna przyniosűa Juli do sypialni. Siedzâc obok, na
brzegu űóŇka, z rozczuleniem obserwowaűa, jak dziewczyna
z apetytem zajada krewetki, maczajâc je w specjalnym sosie.
— Smakujâ ci? — spytaűa z nadziejâ Inna.
— Normalka — obojĹtnie odparűa Jula. — ObiecaűaŔ mi, Ňe
pojedziemy nad Morze Śródziemne, gdzie w restauracjach
podaje siĹ ostrygi, krewetki i homary. Kiedy to bĹdzie?
— Niedűugo, koteczku. JuŇ wkrótce bĹdziemy miaűy duŇo
pieniĹdzy, bardzo duŇo. Niewykluczone, Ňe ja nie bĹdĹ mog-
űa z tobâ pojechaĺ, ale przecieŇ nic nie stoi na przeszkodzie,
ŇebyŔ siĹ wybraűa sama, prawda?
Inna bardzo pragnĹűa usűyszeĺ w odpowiedzi ubolewania,
Ňe nie mogâ pojechaĺ na wycieczkĹ razem. JednakŇe — tak
jak siĹ spodziewaűa — usűyszaűa zupeűnie co innego.
— W porzâdku, sama teŇ sobie poradzĹ. Tak nawet bĹdzie
lepiej. WiĹc kiedy pojadĹ?
— Nie mogĹ ci powiedzieĺ dokűadnie. SâdzĹ, Ňe dostanĹ
pieniâdze w ciâgu dwóch, najdalej trzech miesiĹcy. Teraz
mamy styczeº, a to znaczy, Ňe juŇ w maju najprawdopodob-
niej bĹdziesz mogűa pojechaĺ.
— No to zaűatwione. — Jula poweselaűa. — W maju wyru-
szam do Wűoch, nad morze, na ostrygi.
Inna starannie zmyűa w kuchni naczynia i przetarűa
podűogĹ mokrâ Ŕcierkâ. Musiaűa utrzymywaĺ w mieszkaniu
idealnâ czystoŔĺ, gdyŇ Jula uwielbiaűa chodziĺ boso i naj-
czĹŔciej przez caűy dzieº paradowaűa w biaűych, blado-
niebieskich lub lilioworóŇowych peniuarach, a wtedy nie daj
BoŇe, by na kuchennym stole zostaű wilgotny Ŕlad po filiŇan-
ce z kawâ czy lepki po spodeczku z konfiturami.
32
Uporawszy siĹ ze sprzâtaniem, weszűa do űazienki. ZdjĹűa
spódnicĹ, ciemnâ bluzkĹ o surowym mĹskim kroju, zostaűa
w samej bieliÎnie i z przyzwyczajenia rzuciűa spojrzenie
w lustro. Zobaczyűa proste ramiona, potĹŇny tors, wâskie,
krzepkie biodra. Najmniejszego wciĹcia w talii. Twarz nieűad-
na, o grubych rysach. Krótko ostrzyŇone wűosy, przetykane
wczesnâ siwiznâ. Tak, Inno Litwinowa, nie jesteŔ piĹknoŔciâ,
ale to w koºcu nie takie waŇne. MĹŇczyzna nawet nie powi-
nien byĺ urodziwy, w zupeűnoŔci wystarczy, jeŔli jest choĺ
odrobinĹ przystojniejszy od maűpy.
Stojâc pod prysznicem, z czuűoŔciâ pomyŔlaűa o Juli, o jej
zűocistych wűosach i mlecznobiaűej skórze na tle bűĹkitnego
przeŔcieradűa, i poczuűa w dole brzucha ĺmiâcy, ale przy-
jemny ucisk. Juleczka... Juleºka... Kociâtko...
R O Z D Z I A ò I I
1
Dima Krasnikow przyszedű na Ŕwiat w tysiâc dziewiĹĺset
siedemdziesiâtym dziewiâtym roku w Saratowie. Jego matka,
Wiera Borisowna Bobrowa, nie wyszűa za mâŇ, ale obroniw-
szy pracĹ doktorskâ i doczekawszy siĹ wreszcie spóűdziel-
czego mieszkania, w wieku czterdziestu trzech lat postano-
wiűa urodziĺ dziecko. Jej rodzice byli juŇ starzy i przeraŇaűa
jâ perspektywa zostania zupeűnie samâ na Ŕwiecie.
Pojechaűa wiĹc na poűudnie, do sanatorium, gdzie — jak
wiadomo — najűatwiej postaraĺ siĹ o ciâŇĹ, ale za pierwszym
razem siĹ nie powiodűo. Powtórzyűa wiĹc próbĹ, lecz i ta
zakoºczyűa siĹ niepowodzeniem. Wiera pragnĹűa zajŔĺ w ciâ-
ŇĹ ze zdrowym, niepijâcym mĹŇczyznâ, a na takiego trafiűa
dopiero pod sam koniec pobytu w sanatorium, i chociaŇ
udaűo jej siĹ zaciâgnâĺ go do űóŇka, nic z tego nie wyszűo.
33
Trzeci wyjazd okazaű siĹ pomyŔlny, chociaŇ lekarz ostrzegaű,
Ňe pierwsza ciâŇa i poűóg w wieku czterdziestu piĹciu lat to
rzecz ryzykowna. Ojciec Wiery niedawno zmarű, zostaűa tylko
matka, która dÎwigaűa juŇ ósmy krzyŇyk i bynajmniej nie cie-
szyűa siĹ dobrym zdrowiem. Perspektywa caűkowitej samot-
noŔci byűa wiĹc tak blisko, Ňe Wiera postanowiűa zlekcewaŇyĺ
opiniĹ lekarza, choĺ ten z naciskiem radziű jej przemyŔleĺ
sprawĹ, powoűywaű siĹ na wyniki badaº, ekg, i uprzedzaű, Ňe
istnieje powaŇne niebezpieczeºstwo, iŇ caűa historia nie skoº-
czy siĹ dobrze.
Jego przewidywania siĹ sprawdziűy. Stryjeczna siostra
Wiery, Olga Bobrowa, rodowita moskwianka, zatrudniona
w tym czasie — zgodnie z nakazem pracy po ukoºczeniu in-
stytutu pedagogicznego — w Kursku jako nauczycielka jĹzyka
rosyjskiego, na wieŔĺ o Ŕmierci kuzynki czym prĹdzej przy-
jechaűa do Saratowa.
— Ciociu Lubo, chciaűabym zabraĺ chűopczyka, co ty na
to? — spytaűa ciotkĹ. — Sama nie dasz sobie z nim rady, a od-
dawaĺ go do domu dziecka, chociaŇ ma rodzinĹ, która
mogűaby siĹ nim zajâĺ, naprawdĹ siĹ nie godzi.
Matka Wiery Borisowny musiaűa przyznaĺ kuzynce racjĹ.
Olga nazwaűa chűopca Dmitrij, sprawy urzĹdowe udaűo siĹ
zaűatwiĺ űatwo i szybko, czĹŔciowo dlatego, Ňe zmarűa siostra
i Olga nosiűy to samo nazwisko, jako Ňe ich ojcowie byli
rodzonymi braĺmi. Co najmniej w poűowie urzĹdów fakt,
Ňe Olga Bobrowa zaűatwia jakieŔ dokumenty dla Dmitrija
Bobrowa, nie budziű najmniejszych zastrzeŇeº.
W chwili gdy nastâpiűy owe smutne wydarzenia, okres,
który naleŇaűo odpracowaĺ w Kursku zgodnie z nakazem,
miaű siĹ juŇ ku koºcowi. Za dwa i póű miesiâca Olga zamie-
rzaűa wróciĺ do Moskwy, do rodziców, a za miesiâc plano-
waűa Ŕlub z Pawűem Krasnikowem, nauczycielem historii
w tej samej szkole, w której i ona byűa zatrudniona.
— Czy moŇesz zostawiĺ dziecko jeszcze na jakiŔ czas w Sa-
ratowie? — chciaű wiedzieĺ Paweű, kiedy podekscytowana
34
Olga zadzwoniűa do niego do Kurska i poinformowaűa go
o swoich poczynaniach.
— Po co? — zapytaűa z rezerwâ.
— WeÎmiemy Ŕlub tutaj, w Kursku, potem razem pojedzie-
my do Saratowa i zaűatwimy dziecku zmianĹ nazwiska. PóÎ-
niej napiszesz do rodziców list, w którym bĹdziesz siĹ kajaĺ,
Ňe urodziűaŔ chűopca na miesiâc przed Ŕlubem, a wczeŔniej
wstydziűaŔ siĹ ich zawiadomiĺ, Ňe spodziewasz siĹ dziecka.
I Ňeby wkrótce oczekiwali ciĹ razem z mĹŇem i synem w bo-
haterskiej stolicy Moskwie, dokâd przyjedziemy, by zamiesz-
kaĺ z nimi pod jednym dachem.
— I co to da? — nie mogűa zrozumieĺ Olga. — Po co te
wszystkie komplikacje?
— Nie jestem zwolennikiem niepotrzebnego rozgűosu — wy-
jaŔniű jej przyszűy mâŇ. — Im mniej ludzi bĹdzie wiedziaűo, Ňe
usynowiliŔmy chűopca, tym spokojniejsze Ňycie czeka nas
w przyszűoŔci. JeŇeli przywieziesz teraz dziecko do Kurska,
to wszyscy zorientujâ siĹ, co jest grane, poniewaŇ nikt tutaj
nie widziaű ciĹ w ciâŇy. A tak wyjedziesz stâd po prostu jako
szacowna mĹŇatka, a do Moskwy wrócisz jako szczĹŔliwa
műoda mamusia. Wszyscy, którzy wiedzâ o usynowieniu
chűopca, zostanâ w Saratowie. Rozumiesz teraz?
— Chcesz, Ňebym przemilczaűa ten fakt przed swoimi ro-
dzicami? Ale to siĹ nie uda, jest przecieŇ ciocia Luba, ona
im opowie. Rodzice wiedzâ, Ňe Wieroczka zmarűa przy
porodzie.
— To porozmawiaj z ciotkâ. Dobrze ci radzĹ, Oleºko,
postaraj siĹ jâ przekonaĺ. JesteŔ mâdrâ dziewczynkâ, bĹ-
dziesz wiedziaűa, co jej powiedzieĺ. To, co chcĹ zrobiĺ, tylko
wyjdzie chűopcu na dobre. Im mniej osób wie, tym lepiej,
wierz mi, kochanie — űagodnie namawiaű jâ Paweű. — Postaraj
siĹ dogadaĺ z ciotkâ. Nie uda siĹ, to trudno, ale warto spró-
bowaĺ. Nie wiemy przecieŇ, kim jest ojciec chűopca, gdzie
twoja siostra zaszűa w ciâŇĹ. A jeŔli utrzymywaűa z tym czűo-
wiekiem kontakt aŇ do przyjŔcia na Ŕwiat Dmitrija? MoŇe ten
mĹŇczyzna wie, Ňe urodziű mu siĹ syn. Skâd pewnoŔĺ, Ňe
35
pewnego piĹknego dnia nie wkroczy w nasze Ňycie z butami,
Ňeby wszystko zburzyĺ?
Olga zmuszona byűa przyznaĺ Pawűowi racjĹ. Zaűatwiűa caűâ
sprawĹ zgodnie ze wskazówkami narzeczonego i trzy miesiâce
póÎniej ŔwieŇo upieczona rodzina — műodzi maűŇonkowie
i niemowlĹ imieniem Dima — zawitaűa w progi moskiewskie-
go mieszkania Bobrowów. Ciocia Luba ulegűa namowom Olgi
i obiecaűa solennie, Ňe nic nie powie bratu swojego zmarűego
mĹŇa ani jego Ňonie. A póű roku póÎniej zmarűa.
Tak wiĹc w Moskwie tajemnicĹ usynowienia Dimy znali
jedynie Krasnikowowie. W Saratowie zaŔ ci, którzy wiedzieli
o Ŕmierci Wiery Borisowny Bobrowej, nie mieli pojĹcia, jakie
nazwisko nosi teraz trzymiesiĹczny Dimoczka, ci natomiast,
co byli Ŕwiadomi, Ňe Dima Bobrow zamieniű siĹ w DimĹ Kras-
nikowa, nic nie wiedzieli o tym, Ňe jego prawdziwa matka
umarűa.
Przetrawiajâc ten prosty wniosek, Konstantin Michajűo-
wicz Olszaºski czuű siĹ dosyĺ niepewnie. OczywiŔcie, teore-
tycznie kaŇdy mógű przeŔledziĺ koleje losu Dimy Krasnikowa
od chwili narodzin aŇ do dziŔ, ale Ňeby to zrobiĺ, musiaűby
byĺ chyba pracownikiem urzĹdu ochrony danych osobo-
wych i mieĺ dostĹp do wszystkich dokumentów, zűoŇonych
w archiwach oraz zadawaĺ pytania mnóstwu ludzi, których
najpierw naleŇaűoby odszukaĺ, gdyŇ w ciâgu ostatnich piĹt-
nastu lat niemal wszyscy, zatrudnieni w roku tysiâc dzie-
wiĹĺset siedemdziesiâtym dziewiâtym, opuŔcili ówczesne
miejsce pracy. Jedni przeszli na emeryturĹ, drudzy zmarli,
niektórzy siĹ przeprowadzili. Ponadto ktoŔ taki musiaűby jesz-
cze znaleÎĺ samych Krasnikowów. CóŇ z tego, Ňe jakiŔ gaduűa
z Saratowa powie mu dziŔ: ,,W tysiâc dziewiĹĺset siedem-
dziesiâtym dziewiâtym roku zaűatwiaűem sprawĹ zmiany na-
zwiska z «Bobrow» na «Krasnikow» pewnemu chűopcu.
I wiem dokűadnie, Ňe chociaŇ w papierach jako jego matka
figuruje Olga Bobrowa, on nie jest jej rodzonym synem”.
Krasnikowa byűa wówczas zameldowana w Kursku, stam-
tâd — przez Saratów — przyjechaűa przed piĹtnastu laty do
36
Moskwy. Mieszka teraz gdzie indziej niŇ wtedy, gdy Dima
byű dzieckiem przy piersi, i uczy w innej szkole niŇ ta, w któ-
rej zaczĹűa pracowaĺ po powrocie do stolicy. OczywiŔcie,
Krasnikowów daűoby siĹ odszukaĺ, ale to znów sprawa dla
milicji lub prokuratury. Nie, szeregowy obywatel nie byűby
w stanie tego wszystkiego dokonaĺ.
,,I co z tego wűaŔciwie wynika?” — zadawaű sobie pytanie
Konstantin Michajűowicz, siedzâc przy biurku w swoim gabi-
necie, pochylony nad otwartâ teczkâ z materiaűami w spra-
wie Krasnikowów i Leonida ňykowa. MoŇliwe sâ tylko dwa
warianty: albo sami Krasnikowowie komuŔ siĹ wygadali, albo
w caűâ historiĹ jest zamieszany funkcjonariusz milicji lub pra-
cownik prokuratury, który dogrzebaű siĹ do dokumentów
i podzieliű z kimŔ zdobytâ informacjâ. Ale z kim? Z ňyko-
wem? To znaczy, Ňe ňykow kűamie i kryje tamtego, zwalajâc
winĹ na Gaűaktionowa. A moŇe informator przekazaű nowinĹ
Gaűaktionowowi? Skoro tak, to ňykow mówi prawdĹ, poŔród
znajomych Gaűaktionowa zaŔ musi byĺ nieuczciwy przedsta-
wiciel instytucji dysponujâcych danymi osobowymi obywa-
teli, tyle Ňe z jakichŔ powodów Ňaden z blisko osiemdziesiĹ-
ciu przesűuchanych nie wymieniű nazwiska tego czűowieka
ani nawet sűówkiem o nim nie wspomniaű. Wyglâda wiĹc na
to, Ňe jeŔli Gaűaktionow znaű kogoŔ takiego, to trzymaű tĹ zna-
jomoŔĺ w Ŕcisűej tajemnicy, nikogo do niej nie dopuszczajâc.
Ciekawe dlaczego? I skâd miaű takie kontakty?
JeŇeli jednak ňykow kűamie, to najwidoczniej sam zna
informatora. Ale Leonid ňykow pracuje w serwisie samocho-
dowym i sprawdzenie jego kontaktów to syzyfowa praca. Na-
leŇaűoby w tym celu zwolniĺ z innych obowiâzków poűowĹ
detektywów z Pietrowki i poűowĹ Ŕledczych z prokuratury
miejskiej. Ale cóŇ, sprawdziĺ trzeba, nie da siĹ tego ominâĺ.
Co siĹ tyczy Saratowa, to Olga Krasnikowa nie pamiĹtaűa
z nazwiska nikogo, kto przed piĹtnastu laty byű ,,z urzĹdu”
wtajemniczony w caűâ historiĹ. Dlatego teŇ wyűuskanie spo-
Ŕród tych osób ,,gaduűy” trzeba bĹdzie powierzyĺ milicji.
Sumiennie wypeűniajâc niezliczone formularze, Konstantin
37
Michajűowicz Olszaºski w gűĹbi duszy byű przekonany, Ňe to
stracone zachody. Ďâdano od niego wzorcowej sprawy, a we
wzorcowej sprawie, dotyczâcej naruszenia tajemnicy adop-
cji, powinny siĹ znaleÎĺ informacje o wszystkich, którzy mie-
li z niâ coŔ wspólnego. I formularze teŇ muszâ byĺ
wypeűnione wzorowo.
2
Energicznie otworzyű drzwi i wszedű do jednego z po-
mieszczeº laboratorium. Siedzâcy przy komputerze mĹŇczyz-
na odwróciű siĹ i skinâű mu gűowâ na powitanie.
— Dzieº dobry.
— Dzieº dobry — odparű Ňywo. — Co sűychaĺ? Kiedy zűoŇysz
pracĹ habilitacyjnâ?
— Na najbliŇsze posiedzenie rady nie zdâŇĹ, a nastĹpne
zostaűo wyznaczone na pierwszy marca, chciaűbym siĹ wy-
robiĺ w tym terminie.
— A dlaczego na najbliŇsze nie zdâŇysz?
— Mam problemy z przepisywaniem. Maszynistka byűa
chora, ale obiecuje w ciâgu dziesiĹciu dni przepisaĺ caűy
tekst razem z autoreferatem. JeŇeli dotrzyma sűowa, to policz-
my: dziesiĹĺ dni plus jeden na sczytanie, wyűapanie literówek
i sprawdzenie wzorów plus jeszcze jeden, Ňeby wszystko
poprawiĺ i zűoŇyĺ u sekretarza naukowego minimum na ty-
dzieº przed planowanym terminem posiedzenia — a wiĹc
razem dwadzieŔcia dni. A na najbliŇsze posiedzenie rada
zbiera siĹ za dwa tygodnie.
— Ale na nastĹpne na pewno zdâŇysz? PamiĹtasz, Ňe
w planie prac instytutu twoje kolokwium habilitacyjne prze-
widziane jest na drugi kwartaű? Ďeby zamknâĺ sprawĹ przed
koºcem czerwca, musisz koniecznie przedstawiĺ pracĹ ra-
dzie pierwszego marca. Zanim wydrukujâ autoreferat, upűy-
nie miesiâc. Zanim go rozeŔlâ, zanim wpűynâ recenzje... Jaka
jest twoja macierzysta uczelnia?
38
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
.