„Królewskie rodzenstwo”
Autor:
Detendue
http://chomikuj.pl/SelectedTeam
Beta:
IsabellaShyer
Dla tych, którzy kochają romanse.
Spis Treści:
1. Prolog : str.3.
2. Rozdział 1 : str. 4.
P R O L O G
„Księżniczka opuszcza Wyspy... ?”
Czy marzyliście kiedyś o tym, aby spotkać członka rodziny królewskiej? Zatopić się w
opowieściach o podbojach ich przodków i zacząć zastanawiać się, czy tak rzeczywiście było?
A może nigdy nie śniliście o tym, aby stać się księżniczką czy księciem i mieszkać w
wielkim, starym zamku, wśród licznych portretów rodziny, słuchając legend o swoim rodzie?
Czy nie fajnie byłoby przyjaźnić się z księciem, który wkrótce ma zasiąść na tronie
małego kraju, a któremu wcale do tego nie śpieszno? A może wolelibyście poznać zbuntowaną
księżniczkę, która od noszenia drogich sukni i chodzenia na lekcje fletu, woli bawić się ze
swoim psem lub śmiać z bratem? Czy życie wśród służby byłoby dla was miłe i przyjemne?
Jakkolwiek byście nie odpowiedzieli na te pytania, wszystkie stwierdzenia będą
poprawne.
Wyobraźcie sobie, że księżniczka i książę pewnej wyspy przylatują do waszego miasta i
zaczynają chodzić do waszej szkoły. Co wtedy robicie?
Podchodzicie do nich i witacie się jak z normalnymi uczniami? Czy może wymieniacie
porozumiewawcze spojrzenia i dopiero potem witacie z nimi z dziwnym dystansem?
Odpowiedzi na te pytania jest tyle, ilu jest ludzi.
Każdy zareagowałby inaczej.
Dlaczego zadaje takie pytania?
Odpowiedź jest prosta.
Isabella Marie Cornelia Sophie Greta i Jasper Thomas Peter Harry Wilhelm de la
Swan są królewskim rodzeństwem, które w wkrótce zrezygnuje ze swojego tytułu i zamieni się
w zwykłych obywateli Danii.
Dlaczego? Oboje chcą zasmakować czegoś nowego, czegoś ekstremalnego.
Tina Pensky ©
Star magazine
Nr 16 / 13 październik 2011 rok
P I E R W S Z Y
Bella POV
Cześć. Nazywam się Isabella Swan i jestem… księżniczką.
Zabawne, prawda?
Pewnie teraz wybuchłeś śmiechem, mówiąc, że to niemożliwe. Że księżniczki już nie
istnieją, a książęta na białym koniu to bajki, wymyślone przez małe dziewczynki. Cóż, muszę
cię rozczarować.
Książęta i księżniczki istnieją. Powiem więcej, król i królowa także. No bo, jakby ich
nie było, nie byłoby też i nas – młodszych. Prawda? Tak jest, było i pewnie będzie, o ile ktoś z
błękitną krwią nie wyrzeknie się swojego pochodzenia.
Powiem wam coś. Ja chcę to zrobić. Ba! Najchętniej już bym to zrobiła, ale istnieje
pewna przeszkoda. Jaka? Moi rodzice.
Król Charlie Antony Francis…- wybaczcie, ale nie chce mi się pisać jego dwóch
pozostałych imion, bo są zdecydowanie za długie.
Chodzi o to, że mój kochany tatuś, który jest jednocześnie królem Wysp Owczych, chce
mnie wydać za mąż za księcia Norwegii, Jacoba Blacka. Ale czy można być szczęśliwym z
kimś, kto jest od ciebie starszy o dziesięć lat, traktuje cię z wyższością, ma gdzieś to, co
myślisz, a przede wszystkim uważa się za Boga?
Otóż odpowiem wam: nie!
To jest koszmar. Jacob jest koszmarem. Ale oczywiście rodzice nie chcą mnie słuchać.
Twierdzą, że jestem rozkapryszoną księżniczką.
No, proszę was! Ja rozkapryszona? Pomylili księżniczki!
Kim byłby król bez królowej, co? Bez kogoś, kto by mu pomagał w trudnych
sprawach? Otóż nikim.
Królową Wysp Owczych jest Renne Greta… Nie, spokojnie. Ona nie ma, aż pięciu
imion tak, jak ja, mój brat czy ojciec. Ona ma tylko dwa. Przynajmniej ją rodzice kochali. Nie
mówię, że mnie nie, ale kto normalny nadaje dziecku, aż pięć imion? No, kto?!
Powiem wam kto: moi rodzice! „Bo to taki jest zwyczaj”.
Ale wracając do Renne… Muszę się wam przyznać, że jest świetna! Jedna z niewielu
ciepłych osób w pałacu. Prócz niej, w miarę normalny jest jeszcze mój brat, lokaj i kucharz,
który często daje mi smakołyki, kiedy moja niania nie patrzy.
Niania. Blee… nienawidzę jej. Mam już szesnaście lat, a rodzice wciąż trzymają
nianię, Steph.
Jest to czterdziestopięcioletnia Islandka, która na Wyspy przyleciała w wieku ośmiu
lat. Na zamku mieszka od chwili narodzin Jaspera. Jest zjadliwą, starą panną, która czepia
się mnie o wszystko. O źle dobraną sukienkę do butów, o nieodpowiednią fryzurę, o to, że
chodzę w poniszczonych trampkach – dodam, że w jedynych, jakie mam. Kłócę się z nią
niemal o wszystko. Serio!
Ostatnio pokłóciłam się z nią o Greydiego – mojego słodkiego jamnika, którego
dostałam na gwiazdkę. Dokładnie poszło o to, że… go niby nie karmię. Co za babsko!
Pragnę teraz zamieścić kilka słów odnośnie mojego kochanego, troskliwego,
zwariowanego i szczerego brata.
Jasper Thomas Peter Harry Wilhelm… po prostu Jasper. Jest następcą tronu, a ma
dopiero dziewiętnaście lat. Brat nie chce korony. Dlaczego?
Uważa, że jest za młody. Że sobie nie poradzi. Ma rację. Sama nie dałabym rady, ale
on… on jest mądry, inteligentny, zabawny, a przede wszystkim jest sobą.
A teraz o mnie. Moje dokładne imię i nazwisko brzmi: Isabella Marie Cornelia Sophie
Greta de la Swan. Mam szesnaście lat i zamierzam stąd wylecieć…
Zamknęłam swój pamiętnik na zamek. Przekręciłam srebrny kluczyk w małej kłódce i
schowałam go pod poduszkę. Upewniając się, że nic nie widać, powiesiłam go na szyi.
Wstałam z łóżka i podeszłam do wielkiego okna. Mój pokój, a może raczej sypialnia,
znajduje się na trzecim piętrze pałacu. Mam stąd widok na wielki taras, oczko wodne, alejkę i
drogę dla samochodów. Dokładnie stąd powinnam widzieć główną ulicę, ale zasłaniają mi ją
wysokie brzozy.
Nie rozumiałam, dlaczego ktoś wybudował tutaj pałac. Dlaczego nie moglibyśmy
mieszkać bliżej miasta, bliżej ludzi?
Moi rodzice woleli ciszę i spokój od miejskiego gwaru. Do tego dochodził fakt, że w
centrum miasta nie było miejsca na takie budowle. Ironia losu, prawda?
Odeszłam od okna, przechodząc obok lustra. Stanęłam przed nim.
Byłam niska, ubrana w za długą sukienkę, która została zrobiona na zamówienie.
Miała kolor oceanu – według krawcowej. Jak dla mnie, była to zwyczajna, niebieska barwa,
która nie wyróżniała się niczym innym od mojego niebieskiego sweterka. Czarne jak noc
włosy sięgały mi do pasa i opadały luźno na ramiona, delikatnie się kręcąc. Gdzie nigdzie
widać było jeszcze jasne refleksy – efekt po ostatnim rozjaśnianiu. Na lewym policzku
widniał mały pieprzyk, a na nosie delikatnie piegi, które- na szczęście- dało się dostrzec
jedynie z bardzo z bliska.
Nie jestem idealną księżniczką, która jest wysoką, chudą blondynką o niebieskich
oczach i jak zawsze idealnych zębach. Za dużo idealności? No cóż, właśnie tak niektórzy
sobie mnie wyobrażają.
Podwinęłam sukienkę o barwie oceanu, z obrzydzeniem spoglądając na granatowe
pantofle na niskim obcasie. Już gorzej być nie może.
Dlaczego? Nie znoszę swojego życia. Może nie powinnam narzekać, ale… do cholery,
nie prosiłam się o nie.
Odwróciłam się plecami do lustra, oglądając swój pokój.
Fiołkowe ściany z czarnymi, dużymi liliami, przekładane tribalami. Prostopadle do
okna ustawione zostało wielkie łóżko, które zajmowało połowę pokoju. Po lewej stronie
znajduje się szafka nocna, łazienka i biurko. Po prawej – meblościanka i drzwi do garderoby,
przez którą mogę przejść do sypialni brata. Sypialnia jak każda inna.
Na podłodze leży puchowy, biały dywan, a na ścianie, na wprost łóżka wiszą zdjęcia
moich znajomych z szkoły (w tym roku skończyłam prywatne folkeskole
1
). Wszyscy
jesteśmy w szkolnych mundurkach. Bordowe spódniczki, czarne podkolanówki, białe koszule
w bladą, niebieską kratkę i bordowy krawat do kompletu. Mimo tego, że nasze stroje są takie
same, każda z nas prezentuje się zupełnie inaczej.
Ja mam podwiniętą spódniczkę, która ledwo co zasłania mi pośladki, koszulę
wyciągnęłam na wierzch, a krawat powiesiłam luźno na szyi. Włosy związałam w dwa
kucyki, które opadły mi na ramiona.
Każda z nas uśmiechała się, chociaż był to ostatni dzień szkoły. Mieliśmy się już
nigdy więcej nie zobaczyć. Trudno. Pocieszałyśmy się myślą, że mamy e-maile lub telefony.
Przynajmniej to.
Sukienka dawała mi się we znaki. Jej fałdy powodowały, że niewygodnie mi się
spacerowało po pokoju. W końcu zdecydowałam się zmienić ją na zwykłą, letnią, białą
sukienkę kupioną w jednym ze sklepów sieciowych i to na wyprzedaży. Włosy upięłam w
koński ogon. Teraz czułam się swobodnie i mogłam w końcu wyjść do ludzi.
1
Duński odpowiednik polskiej szkoły podstawowej. Nauka w szkole podstawowej trawa 9 lat.
Wiedziałam, że mój strój może nie spodobać się Steph, o której już wspominałam.
Miałam jednak gdzieś to, co sobie pomyśli lub powie. Nie obchodziła mnie.
W holu nie natknęłam się na nikogo. Chciałam już skręcić w stronę tylnego wyjścia i
pobiec w kierunku stajni, kiedy zatrzymał mnie tak dobrze mi znany głos.
- Isabella! – odwróciłam się, stając twarzą w twarz z moim braciszkiem. W zasadzie to
powinnam powiedzieć bratem, ale kto tam patrzy na szczegóły, co?
Jasper uśmiechał się od ucha do ucha, pokazując przy tym swoje proste, białe zęby.
Naprawdę nienawidzę, kiedy się tak uśmiecha. No bo, po co mam widzieć jego zęby? Co ja
dentysta jakiś, czy co?
- Jasper! – krzyknęłam radośnie, jakbyśmy nie widzieli się kupę lat.
Mój brat rok temu skończył szkołę średnią, po której zrobił sobie roczną przerwę i
wyjechał do Australii, zostawiając mnie tutaj samą na pastwę losu i Steph. Wybaczyłam mu
to, kiedy zobaczyłam, co mi przywiózł z tej jakże ciekawej podróży.
Czekoladki! Pyszne czekoladki – warto dodać.
- Dokąd się wybierasz, Isabello? – spytał, używając mojego pełnego, pierwszego
imienia, którego nie znoszę.
Dlaczego? Bez powodu. Po prostu.
Niektórzy mówią do mnie Greta, Sophie lub… Bella. To ostatnie jest krótkie i fajne,
ale rzadko kto je używa.
- Do rodziców. Już postanowiłam, Jasper. Chcę stąd wyjechać. Iść do normalnego
liceum, z dala od tych snobów. Chcę po prostu żyć.
- I sądzisz, że rodzicie cię tak po prostu puszczą? Jesteś ich małą córeczką, Bello.
Jesteś nadzieją, na porozumienie się z Norwegią. Nie możesz tak po prostu stąd wylecieć.
- Sam chcesz to zrobić – mruknęłam, zakładając ręce na piersi. – Gdybyś nie chciał,
nie gadałbyś takich głupot.
- To nie są głupoty, Bello. Dobrze wiesz, co się dzieje. Twoje małżeństwo z Jacobem
będzie dobrym rozwiązaniem. Nie psuj tego.
- Mam za niego wyjść, o ile w ogóle wyjdę, dopiero po skończeniu osiemnastu lat.
Przypominam ci, że mam szesnaście. To daje mi dwa lata wolności, niezależności, beztroski i
tego, co sobie wymyślę. A jeśli nie chcesz zostać tutaj sam, to leć ze mną – Jasper pokręcił
głową, ale na jego ustach czaił się uśmiech. Wiedziałam, że także dla niego to małżeństwo
było zbędne i nie na rękę.
- Wiesz, że nie mogę. Mam masę obowiązków. A do tego, muszę wybrać uczelnię. Ty
też powinnaś pomyśleć nad swoją przyszłością.
- Pomyślałam. Wybieram się do Kopenhagi, aby tam zacząć uczęszczać do
zwyczajnego ogólniaka z masą zwyczajnych nastolatków. Fajnie, co nie? – zapiszczałam z
radości.
Jednak Jasper nie podzielał mojego optymizmu. Jak zawsze zaczął mówić, że jego
zdaniem rodzice nigdzie nas nie puszczą i robię sobie masę nadziei. W końcu nie
wytrzymałam i poszłam do gabinetu ojca, w którym na sto procent mogłam zastać i matkę.
Jak tylko otworzyłam drzwi do gabinetu króla, natrafiłam na brązowe spojrzenie
księcia Norwegii.
Szczerze? Nie przewidziałam tego. Skąd mogłam wiedzieć, że pan Black zechce
właśnie dzisiaj przylecieć na tę małą wyspę? No, skąd?!
- Witam, Jacob – powiedziałam uprzejmie, zachowując lekki uśmiech.
Jacob nie odpowiedział od razu. Patrzył się na mnie tymi swoimi oczami, a usta co
chwilę rozciągały mu się w dziwnym uśmiechu. Opuściłam głowę, nie mogąc dłużej znieść
jego spojrzenia. Czułam się przy nim, niemalże naga. Czy tak właśnie powinnam się czuć
przy swoim przyszłym, nieoficjalnym mężu? To niedorzeczne! Przynajmniej dla mnie.
- Witaj, piękna – Jacob należy do tego typu ludzi, którzy są bezpośredni i pewnie
siebie przy dużo starszych ludziach.
- Co ty tutaj robisz? – odważyłam się spytać, podnosząc głowę. Syn króla Norwegii
wciąż na mnie patrzył, ale teraz tak jakoś inaczej… z troską.
- Twój tata pragnął porozmawiać, a poza tym chciałem się z tobą zobaczyć. Ostatnio
nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie.
- Tak. Masz rację. Trudno jest rozmawiać, kiedy dzieli cię tysiąc kilometrów,
nieprawdaż? – Jacob skinął głową.
-Co chciałaś, Isabello? – spytał poważnie ojciec.
- Porozmawiać, ale… wrócę później – już miałam się odwrócić, aby wyjść, ale
zatrzymał mnie matczyny głos Renne.
- Ładna sukienka, Isabello. Pasuje do ciebie – skinęłam głową i w spokoju opuściłam
gabinet.
Przyszłam do ogrodu. Do wielkiego ogrodu, który zaprojektowała mama. Jeszcze
kilka lat temu, Renne siedziała w nim całymi dniami. Trudno ją było z niego wyrwać, choćby
na chwilę. Ten ogród był dla niej całym życiem. Wszystko się zmieniło, kiedy Billi Black –
król Norwegii- zapragnął, aby jego najstarszy syn mnie poślubił.
Od tamtego dnia zaczęły się rozmowy między głowami państw. Do tego dochodziły
także sprzeczki z obywatelami naszych krajów. Większość Norwegów nie zgadza się, aby
Jacob się ze mną ożenił. Podobnie było z mieszkańcami Wysp Owczych – uważali, że
Norwegia chce wykorzystać ten ślub do swoich własnych celów, o których nie chce nikomu
mówić. Dla mnie to nonsens. Ale czego innego można się spodziewać po szesnastolatce,
której nie w głowie biała suknia, tłum gości, tort, prezenty i inne duperele?
Położyłam się na trawie w cieniu starego dębu. Słońce świeciło wprost na mnie, a
wiatr opatulił mnie jak delikatna kołdra. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się…
normalnie. Może macie wrażenie, że za bardzo się nad sobą użalam albo wręcz przesadzam,
bo przecież nie może być tak źle, ale wierzcie mi, że mam ku temu powody.
Tuż nad moim uchem trwał prawdziwy ptasi koncert. Skowronki przedrzeźniały
sikorki, tworząc przy tym wspaniałą melodię. Melodię przyrody. W oddali pobrzękiwał bąk,
który jednak nie miał nastroju na zaczepianie mnie. Gdzieś pomiędzy tym gwarem, dało się
słyszeć moje imię.
Niechętnie krzyknęłam, gdzie jestem, po czym zamknęłam oczy. Chciałam mieć
nadzieję, że to mi się tylko wydawało. Że nikt tutaj nie przyjdzie.
- Isabella! – otworzyłam jedno okno, wpatrując się w wysoką postać Jacoba.
Mój przyszły mąż wyglądał jak jeden z tych ochroniarzy, co to nieraz mnie pilnował,
kiedy postanowiłam zrobić sobie wypad do centrum handlowego. Jacob ubrał się dzisiaj w
granatowy garnitur z białą koszulą i czarnym krawatem.
- Jacob! – uśmiechnęłam się delikatnie, podnosząc się do pozycji siedzącej. –
Usiądziesz obok, czy mam wstać? – chłopak rozejrzał się dookoła siebie. Już zaczęłam się
podnosić, kiedy chłopak spoczął obok mnie. Widać było, że miał ‘gdzieś’ cenę garnituru.
- Jak spotkanie z moimi rodzicami? – Jacob skrzywił się nieznacznie.
- Isabello, jeśli mam być szczery to… mam dla ciebie złe wieści. Moi i twoi rodzice
chcą przyspieszyć nasz ślub – w tym momencie moje oczy powiększyły się kilkakrotnie, a
szczęka na pewno uderzyła o ziemię.
- Słucham?! Chyba żartujesz! O ile oni chcą przyspieszyć? Jacob, nie zrozum mnie
źle, ale ja mam dopiero szesnaście lat!
- Spokojnie, Isabello. Powiedziałem im to. Dodałem, że od wrześnie na pewno
będziesz chciała iść do szkoły i nie będziesz miała głowy do ślubu. Twoja mama mnie
poparła. Widać, że zna ciebie jak mało kto. Gorzej było z ojcem. Uważa, że im szybciej
zostaniemy małżeństwem, tym lepiej dla naszych krajów – mówił szybko, myląc co chwila
duński z norweskim.
Mimo to, rozumiałam go. Wszystko przez to, że musiałam się nauczyć norweskiego.
Kiedy go poznałam, on w ogóle nie mówił po duńsku. Ani jednego słowa.
- Kiedy chcą nas zeswatać? – spytałam cicho, splatając ze sobą palce obu dłoni.
Jacob położył na nich swoją wielką, masywną dłoń, próbując spleść nasze palce ze
sobą. Pozwoliłam mu na to, przygotowując się jednocześnie na jego odpowiedź.
- Przyszły rok. Dwudziesty maj – powiedział wolno, kreśląc kciukiem kółka na mojej
dłoni.
W głowie przekartkowałam swój kalendarz, próbując sobie przypomnieć, czy
dwudziesty maj to jakieś specjalne święto, czy po prostu pierwszy lepszy dzień.
- Przecież to twoje urodziny! – krzyknęłam, kiedy przypomniałam sobie, co to za
dzień.
- Zgadza się. Mnie też się to nie uśmiecha, Bello – powiedział czule. – Jest jeszcze
jedno wyjście – zaczął zagadkowo, przerywając. Spojrzałam mu w oczy, czekając na ciąg
dalszy – Zawsze mogę zerwać zaręczyny. Wiem, że nie chcesz tego ślubu. Rozumiem to,
Isabello. Masz dopiero szesnaście lat i nie w głowie ci takie rzeczy. Porozmawiam z moim
rodzicami, a potem z twoimi. Nie martw się.
- Przepraszam, Jacob. Bardzo cię przepraszam – do oczu cisnęły mi się łzy, które
próbowałam zatrzymać za pomocą słabej woli. – Tak bardzo mi przykro. Ja… nie chciałam
cię zranić, ale… jak sam przyznałeś, jeszcze nie w głowie mi ślub. Wybacz, że… natrafiłeś na
taką rozkapryszoną księżniczkę.
- Isabella, nie jesteś rozkapryszoną księżniczką. Ty po prostu nie chciałaś na razie
wychodzić za mąż. Rozumiem to i jestem pewien, że rodzice też to zrozumieją.
- Twoi na pewno. Moi wątpię – przyznałam z kwaśną miną. – Przepraszam za
wszystko, naprawdę – dodałam z lekkim uśmiechem, nie hamując już łez.
- Ej, mała! Nie płacz – Jacob przytulił mnie mocno do siebie. Pogłaskał mnie po
plecach, mówiąc do ucha pocieszające słowa.
- Mam nadzieję, że znajdziesz dziewczynę godną tronu Norwegii – uśmiechnęłam się
przyjaźnie, odklejając się od niego. – Czy mimo tego, że nie jesteśmy już zaręczeni, możemy
być przyjaciółmi? – spytałam z nadzieją w głosie, patrząc mu w oczy.
- Naturalnie. Będzie mi miło – po jego słowach ponownie się w siebie wtuliliśmy.
Tym razem bez zbędnego spięcia.
***
Po rozmowie z Jacobem wróciłam do pałacu. Moja biała sukienka miała zielone ślady
od trawy, a we włosy zaplątały mi się liście. Wyglądałam koszmarnie.
Na szczęście w holu nikogo nie spotkałam. Mogłam więc w spokoju udać się do
swojej sypialni i przebrać się w coś czystego.
Kiedy wchodziłam na drugą kondygnację, natrafiłam na Steph. Wstrętną nianię, która
zmroziła mnie wzrokiem. Przełknęłam ślinę, mając wrażenie, że to usłyszała.
Steph zeszła kilka schodków, patrząc na mnie z góry.
- Księżniczko Isabello – zaczęła na pozór spokojnie. Patrzyłam w jej brązowe oczy z
nienawiścią, wściekłością, z chłodem. – Co księżniczka tutaj robi i w tej poniszczonej
sukience? To nie przystoi damie z wysokiego rodu.
- Jestem nastolatką. Mam prawo się wybrudzić od czasu do czas – powiedziałam cicho
i spokojnie. – Nic ci do tego, Steph.
- Jesteś rozpuszczą panną, Isabello!
- Proszę dalej tak mówić, a jestem pewna, że w najbliżej przyszłości zostanie pani
zwolniona. Już teraz pani nie potrzebuję – dodałam z jadem w głosie.
- Król i królowa panience nie uwierzą – zaczęła się bronić. – Uznają panienkę za
kłamczuchę, a tego by pani nie chciała, prawda?
- A co to cię interesuje, Steph? – wyminęłam ją, stając na wyższych stopniach. – Do
widzenia – powiedziałam spokojnie, patrząc jej w oczy i uśmiechając się.
Zniszczoną, białą sukienkę zmieniłam na szary top z Myszką Miki i jeansowe szorty,
po czym wrzuciłam ją do kosza na brudne rzeczy.
W spokoju usiadłam na łóżku, odliczając sekundy, aż moi rodzice przekroczą próg
mojej sypialni. Nie musiałam słyszeć ich rozmowy ze Steph, by wiedzieć, że na mnie
doniosła. Tak było zawsze. Od miesięcy.
Drzwi od sypialni otworzyły się wolno. Stanęli w nich rodzice ze Steph, która
uśmiechając się triumfująco, opierała się o framugę.
Wstałam z miejsca, zakładając ręce na piesi. Wzrok wlepiłam w ojca, który mimo
wszystko lekko się uśmiechał.
- Isabello – zaczął poważnie Charlie – Doszły nas słuchy, że źle się zwracasz do
swojej niani. To prawda?
- Hm, skoro Steph tak mówi, to znaczy, że tak było – mruknęłam.
- Co my mamy z tobą zrobić, Isabello? Przed chwilą przyszedł do nas Jacob i
powiedział, że zerwał zaręczyny. Możesz mi powiedzieć, dlaczego?
- Może uznał, że jestem dla niego za młoda, co? Mam przecież szesnaście lat, a on
dwadzieścia sześć. Zasługuje na starszą ode mnie żonę. Poza tym z tego ślubu narodziłyby się
same konflikty, mamo. Nie mówicie mi, że tego nie wiecie.
- Steph, możesz już odejść – zwrócił się do niani król. Kobieta naburmuszyła się, ale
wyszła. Rodzice zamknęli za nią drzwi, jednocześnie przybliżając się do mnie.
- Isabello, proszę. Nie sprawiaj nam kłopotów. Wiemy, że jesteś w takim wieku, w
którym rządzą tobą hormony, ale na litość boską, nie musisz prowokować Steph, ani zrywać
zaręczyn z Jacobem – oniemiała popatrzyłam na ojca, który już się nie uśmiechał, tylko stał z
poważnym wyrazem twarzy.
Nie żartował. W tym momencie nie byłam dla niego małą córeczką, której wszystko
uchodzi na sucho, a dorosłą panną.
- To nie moja wina! Ona jest chora. Sądzi, że skoro dalej tu mieszka, to wszystko jej
wolno, ale to nieprawda! Jestem dużą dziewczynką i jej nie potrzebuję, do cholery!
- Język, Isabello – skarciła mnie matka. – I co my mamy teraz z tobą zrobić? Trzeba ci
poszukać innego kandydata na męża. Tylko jakiego? Książę Danii zniknął.
- Co?! – spytałam z podniesionym głosem.
- Edward Anthony Maximilian Patrick Zachary de Cullen wyjechał z pałacu
Amalienborg zeszłego wieczoru. Szuka go gwardia królewska, duńska policja. Młody książę
sobie nagrabił.
- Może miał dość duńskiej etykiety? Może on również ma dość swojej niani, która
wtrąca się w nieswoje sprawy? – spytałam z kpiną.
- Masz szlaban, Isabello! – powiedział zły ojciec, wychodząc z pokoju. Za nim jak
cień wyszła mama, która nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
Nie rozumiałam moich rodziców. Nieraz traktowali mnie jak dziecko. Innym razem
uważali mnie za dorosłą osobę, która zawsze powinna ponosić karę. Kim ja właściwie jestem?
Księżniczką, która ma prawo zasiąść na tronie Wysp Owczych.
A kiedy to może nastąpić? Och, odpowiedzi na to pytanie są dwie.
Pierwsza, kiedy Jasper sam, z własnej woli abdykuje albo zostanie do tego zmuszony.
Znając Jaspera, to może nastąpić szybciej, niż się obejrzę. Druga, gdy mój kochany braciszek
umrze. Tak. Umrze. Właśnie wtedy będę mogła zasiąść na tronie, który zapewne jest bardzo
wygodny.
Rodzice całkiem nieświadomie dali mi kolejny powód do wyjechania stąd. Dzięki
nim, moja decyzja została całkiem szybko podjęta. Musiałam jeszcze tylko przekonać Jaspera
do tego… absurdalnego planu. Może dzięki niemu rodzice puszczą mnie do Danii bez obaw?
Jednocześnie wiedziałam, że nawet z Jasperem mogą pojawić się przeszkody. Tak
więc czekała mnie naprawdę długa noc, żeby znaleźć porządne argumenty.
Może wykorzystam do tego Edwarda Cullena?