VICKI LEVIS THOMPSON
Szalony weekend
It Happened One Weekend
Tłumaczyła: Maria Wanat
ROZDZIAŁ 1
Adrienne Burnham sączyła powoli wódkę z tonikiem,
przygotowując się do wejścia do salonu. Beverly, jej
przyjaciółka i gospodyni przyjęcia, była zajęta w kuchni.
Adrienne musiała samotnie stawić czoło grupie nie znanych
sobie gości. Właściwie nawet jej to odpowiadało. Być może
dzięki temu nikt nie zorientuje się, że Beverly zorganizowała to
towarzyskie spotkanie właśnie dla niej.
Dotknęła jednego z guzików przy czarnej sukience.
Wybrała modną, ale spokojną kreację, idealną dla młodej
kobiety pracującej jako makler giełdowy w Tucson, w
Arizonie, w znanej firmie C. D. Girard and Sons. Adrienne
miała nadzieję, że Beverly nie myliła się, sądząc, że poznanie
odpowiednich ludzi ułatwi jej karierę zawodową.
Adrienne przyglądała się gościom zebranym w salonie. W
pewnej chwili zatrzymała wzrok na barczystej sylwetce
mężczyzny, odwróconego do niej tyłem. Spojrzała jeszcze raz,
ja
kby nie wierząc własnym oczom. Stwierdziła zaskoczona, że
szare spodnie mężczyzny były rozprute i, o zgrozo, przez
pęknięcie prześwitywały czerwone majtki.
Adrienne zastanawiała się, jak powinna postąpić. Miała
nadzieję, że ktoś inny też to zauważy i dyskretnie zwróci
nieznajomemu uwagę. Mężczyzna roześmiał się i przeniósł
ciężar ciała z nogi na nogę, co sprawiło, że pęknięcie stało się
jeszcze bardziej widoczne. Adrienne wciąż jeszcze czekała, ale
nic się nie wydarzyło. W końcu odstawiła szklankę na półkę,
przeszła przez salon i dotknęła ramienia mężczyzny.
– Przepraszam –
powiedziała cicho. Mężczyzna odwrócił
się do niej z uśmiechem, przerywając rozmowę w pól słowa. –
Beverly prosi o pomoc, coś się stało w kuchni – poinformowała
Adrienne. Przyjrzała się z bliska nieznajomemu i stwierdziła,
że ma do czynienia z bardzo atrakcyjnym mężczyzną.
–
Już idę – odparł zaskoczony.
–
Znasz drogę. Idź przodem – poleciła Adrienne.
– Dobrze –
nie oponował i ruszył w stronę kuchni.
Adrienne szła tuż za nim. Odważyła się interweniować i
postanowiła działać konsekwentnie do szczęśliwego finału.
Kiedy znaleźli się w holu, Adrienne rzuciła cicho:
– Idziemy prosto do sypialni Beverly.
–
Posłuchaj... – Nieznajomy stanął jak wryty. – To bardzo
interesująca propozycja, ale...
–
Idź szybko. Wcale nie chodzi o to, co masz na myśli –
wpadła mu w słowo Adrienne.
– A o co?
–
Nie mam zamiaru cię uwodzić – rzuciła gniewnie
dziewczyna. –
Pękły ci spodnie w pewnym miejscu.
Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, oblewając siebie i
Adrienne zawart
ością trzymanej w ręku szklanki. Zaczerwienił
się, nerwowym ruchem zakrył spodnie z tyłu i oparł się o
ścianę.
–
Masz rację.
–
Inaczej nie zawracałabym ci głowy. – Adrienne otarła
ręką przód sukienki.
– Przepraszam. –
Mężczyzna zerknął na swoją koszulę i
m
okrą sukienkę kobiety. – Na szczęście to głównie woda.
–
Czy ty przypadkiem nie masz w życiu pecha?
–
Na to wygląda – westchnął. – Gdzie jest ta sypialnia?
– Tu obok. –
Adrienne wskazała na otwarte drzwi.
–
Czy mogłabyś mi pomóc? Nie mam pojęcia, co robić.
–
Spodziewałam się tego. – Rzuciła okiem w kierunku
salonu. Nikt chyba nie zwrócił uwagi, że wyszli. – Zostawiłam
na łóżku w sypialni torebkę, mam w niej igłę i nici.
–
Ratujesz mi życie. – Mężczyzna wszedł tyłem do
pokoju. Adrienne natychmiast starannie
zamknęła drzwi.
–
Jesteś bezpieczny.
–
Myślisz, że ktoś to zauważył? – westchnął zażenowany.
–
Miałam nadzieję, że ktoś się zorientuje – przyznała
Adrienne. –
Nie musiałabym się tobą zajmować. Pęknięcie było
jednak coraz bardziej widoczne, a te czerwone... –
zawahała się
czując, że się rumieni.
–
Cholera! Zapomniałem je zmienić. To naprawdę
okropne. To chyba –
spojrzał na nią i zaczął się uśmiechać –
najzabawniejsza rzecz, jaka mi się kiedykolwiek w życiu
przytrafiła. – Roześmiał się. – Stary Matt Kirkland świeci
majtkami na eleganckim przyjęciu!
Adrienne rozpogodziła się. Nieczęsto zdarzało jej się
spotykać mężczyzn, którzy potrafili śmiać się z samych siebie.
–
Zapomniałeś dodać, że te majtki są czerwone.
–
Właśnie. A na dokładkę nie mógł tego zauważyć żaden
facet, tylko ładna blondynka, na której chciałbym zrobić jak
najlepsze wrażenie. – Zachichotał potrząsając głową. –
Typowe.
–
Aha! A więc jednak jesteś pechowcem – stwierdziła. W
duchu ucieszyła się z komplementu. Podobały jej się
orzechowe, duże oczy mężczyzny i mimiczne zmarszczki,
które się wokół nich pojawiały, kiedy się śmiał. Wyglądał na
jakieś trzydzieści lat.
–
Muszę przyznać, że jestem znany z tego, że przytrafiają
się mi różne przygody, ale jak do tej pory kończyły się dobrze.
Niezły tupet, pomyślała Adrienne, uzupełniając w myśli
ocenę nowego znajomego.
–
A jakie korzyści wyniosłeś z tej przygody?
–
Poznałem ciebie. To znaczy prawie poznałem. Nie
powiedziałaś mi, jak masz na imię.
– Adrienne Burnham.
–
A więc to ty jesteś Adrienne!
– Co to znaczy?
–
Ależ nic szczególnego.
–
Czy coś już o mnie słyszałeś?
–
Beverly mówiła mi, że jesteś bardzo miła i sympatyczna
–
odparł Matt, siadając na łóżku.
– Kiedy? –
spytała nagle zaniepokojona Adrienne.
–
Wspomniała, że zawsze jesteś miła.
– Nie,
chodzi mi o to, kiedy ci to powiedziała? – Adrienne
wyobraziła sobie Beverly, namawiającą wszystkich gości, żeby
byli uprzejmi dla jej przyjaciółki, która rozpaczliwie potrzebuje
nowych klientów.
–
W zeszłym tygodniu, kiedy mnie tu zapraszała.
– I pewnie z
aproponowała ci, żebyś kupił ode mnie trochę
akcji i innych papierów wartościowych. Koniecznie muszę się
wybić jako makler, a chwilowo mam z tym problemy, tak? –
Adrienne się zaczerwieniła.
– Nie. – Nie?
–
Do tej chwili nie wiedziałem, czym się zajmujesz.
– Hmm –
odchrząknęła. – Chyba przesadziłam. Bardzo
byłabym ci wdzięczna, gdybyś zachował to, co powiedziałam,
tylko do własnej wiadomości. Beverly zorganizowała tę
imprezę, abym mogła poznać nowych ludzi, potencjalnych
klientów. Naprawdę jest mi trudno, ale miałam nadzieję, że uda
mi się postępować bardziej taktownie.
–
Nie przejmuj się. Uratowałaś mnie z opresji, więc
chętnie ci się zrewanżuję, dotrzymując tajemnicy. Ale co ja
mam właściwie zrobić z tymi portkami?
Zawahała się przez chwilę. Dopiero teraz zdała sobie w
pełni sprawę z kłopotliwej sytuacji.
–
Musisz je zdjąć.
–
Oczywiście. Nie mam już przed tobą żadnych sekretów,
skoro wiesz wszystko o czerwonych majtkach.
– To prawda. –
Adrienne starała się zachowywać równie
swobodnie jak Matt. Zdarzało się jej przecież widywać
mężczyzn w samej bieliźnie. Mimo to, kiedy zrzucił buty i
wstał, by rozpiąć pasek, usiadła po drugiej stronie łóżka i
udawała, że jest niezwykle zajęta szukaniem igły i nitki. – Mam
nadzieję, że nikt nie zauważył, gdy razem opuściliśmy salon.
–
W razie czego będę szczęśliwy, mogąc bronić twego
honoru. –
Adrienne usłyszała zgrzyt rozsuwanego rozporka.
Serce waliło jej jak młotem, a w ustach nagle poczuła suchość.
Tłumaczyła sobie w duchu, że nie jest bardziej rozebrany, niż
gdyby, na przy
kład, wypoczywali na plaży. Ale teraz
znajdowali się w sypialni za zamkniętymi drzwiami. Nareszcie
odszukała igłę.
Matt podszedł do Adrienne i podał jej spodnie. Na
moment podniosła głowę. Ta króciutka chwila wystarczyła, by
dostrzec muskularne uda mężczyzny i nieszczęsne czerwone
majtki, wystające spod koszuli. Zmieszana zastanawiała się,
czy w ogóle uda się jej nawlec igłę.
–
Igła z nitką w damskiej torebce. – Matt usiadł obok
Adrienne na łóżku. – To robi na mnie wrażenie. Wyglądasz na
bardzo dobrze zorga
nizowaną młodą kobietę.
–
Właściwie... tak, ja... – Adrienne próbowała nawlec igłę
drżącymi rękoma. – Mój zawód wymaga... dobrej organizacji.
–
Jestem gotów założyć się, że jesteś świetnym maklerem.
Szkoda, że nie mogę zostać twoim klientem, ale właśnie
wy
dałem wszystkie pieniądze na zakup samolotu. Jestem
spłukany.
– To niedobrze. –
Adrienne pośliniła nitkę, zdecydowana
tym razem zapanować nad drżeniem rąk.
–
Nie, to dobrze. Kupiłem małą cessnę. Otwieram własną
szkołę pilotażu. – Przyjrzał się jej uważnie. – Czy to od
nadmiaru kawy tak ci się trzęsą ręce?
– Chyba tak –
skłamała.
–
Może ci pomóc?
–
Nie, poradzę sobie. – Wreszcie udało się jej trafić nitką
w ucho igły. Wzięła spodnie do ręki. – Jesteś pilotem? –
spytała, wbijając igłę w materiał.
– Tak, j
estem instruktorem. Latam na małych samolotach.
Do tej pory pracowałem na wypożyczonych maszynach. Teraz
mam swoją cessnę i to za nieduże pieniądze. Doskonały
samolot, ale pozbyłem się wszystkich oszczędności.
Adrienne próbowała skupić się na tym, co przed chwilą
usłyszała. Matt wydał ostatnie pieniądze, żeby kupić samolot.
Nie była to najrozsądniejsza decyzja finansowa. Ten człowiek z
łatwością zburzył jej opanowanie i wywołał ukryte emocje, ale
z całą pewnością nie potrafił mądrze obracać pieniędzmi.
Alek
s... Adrienne naprawdę podziwiała jego umiejętności
lokowania oszczędności tak, by były bezpieczne i przynosiły
zyski. Ale zapach wody po goleniu, której używał Aleks, nigdy
nie wywołał u Adrienne gęsiej skórki. Doprawdy, świeżo
poznany mężczyzna wywierał na niej niezwykłe wrażenie.
– Adrienne?
– Co? –
Drgnęła i wbiła sobie igłę w palec.
–
Zamyśliłaś się troszeczkę.
– Wcale nie –
zaprotestowała, ssąc bolący palec.
–
To dlaczego nie odpowiedziałaś na moje pytanie?
– Jakie pytanie?
–
Pytałem, czy latałaś już kiedyś małym samolotem.
Odwróciła się w jego stronę. W głowie czuła kompletną
pustkę. Zamiast wymyślić jakąś odpowiedź, wyobraziła sobie
jedwabiste włosy koloru ciemnej, mocnej kawy w swoich
dłoniach. Usta mężczyzny były bardzo piękne i zmysłowe.
Kiedy tak
przyglądała się im w milczeniu, rozciągnęły się w
ujmującym uśmiechu.
–
Wiesz co, coś się tu chyba dzieje. – W głosie Matta
zabrzmiało czułe rozbawienie, jakby Matt zauważył jej
oczarowanie i dawał do zrozumienia, że sam też uległ
podobnemu wrażeniu.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi –
wyjąkała. – Ja... Nagle
ktoś zastukał do drzwi sypialni.
–
Adrienne? Jesteś tu?
Adrienne zamarła, słysząc głos Beverly.
– Adrienne? –
Beverly otworzyła drzwi i stanęła jak
wryta.
–
Spodnie Matta... rozdarły się... – wyjąkała Adrienne,
niezdarnie próbując wyjaśnić sytuację. – Obiecałam, że mu...
–
Uratowała mnie – powiedział Matt. – Miałaś rację,
Beverly. Ona jest fantastyczna.
– Adrienne jest fantastyczna, to prawda –
przyznała
Beverly, powoli otrząsając się z zaskoczenia. – Cieszę się, że
się poznaliście. Przepraszam, że przeszkadzam, ale właśnie
dzwoni współlokatorka Adrienne. Mówi, że to bardzo pilne. –
Beverly wskazała głową na telefon stojący przy łóżku. –
Możesz rozmawiać stąd – dodała i wyszła, zamykając za sobą
drzwi.
– B
everly chciała nas wyswatać, prawda? A więc o to
chodziło! To dlatego mówiła, że jestem miła i sympatyczna. –
Adrienne zwróciła się do Matta.
– Lepiej odbierz telefon. –
Uśmiechnął się.
–
Nawet mnie nie uprzedziła! I to ma być przyjaciółka!
–
Uprzedziła, że to pilny telefon – przypomniał Matt.
–
Masz rację. Później o tym pomówimy. – Adrienne
odłożyła spodnie i wzięła do ręki słuchawkę telefonu. –
Margaret?
–
Strasznie mi przykro, Adrienne, twoja mama właśnie
dzwoniła ze smutną nowiną.
–
Czy coś się stało ojcu? – Adrienne chwyciła słuchawkę
w obie dłonie.
–
Nie, nie ojciec. Chodzi o twoją klacz, Granny* [*Granny
– z ang. pieszczotliwie: babunia]
. Jest bardzo chora. Nie są
pewni, czy dożyje do rana. Chcieli, żebyś o tym wiedziała.
–
O Boże. – Adrienne poczuła łzy pod powiekami.
–
Muszę tam jechać, muszę ją zobaczyć, zanim... – Przed
oczami stanął jej obraz ukochanej klaczy, która zawsze z
radością czekała przy bramie na jej powrót ze szkoły, gotowa
do codziennej przejażdżki. Adrienne o mały włos nie
rozpłakała się w głos.
–
Twoja mama powiedziała, że pewnie będziesz chciała
przyjechać, ale wiadomo, jak trudno jest teraz o miejsce w
samolocie. Prosiła, żebyś do niej zadzwoniła i powiadomiła ją,
co zamierzasz zrobić. Czy mogę ci w czymś pomóc?
– Nie, chyba nie. –
Adrienne z trudem wydobyła głos. –
Poradzę sobie. Jeśli są jeszcze wolne miejsca, to pojadę prosto
na lotnisko. Powinnam wrócić do Tucson w niedzielę
wieczorem.
– Rozumiem. Przykro mi, kochanie.
–
Nie powinnam tak się rozklejać, ale ona tyle dla mnie
zn
aczy. Myślałam... myślałam, że będzie żyła wiecznie.
–
Wiem. Bądź dzielna.
–
Postaram się, Margaret. Na razie. – Adrienne odłożyła
słuchawkę, starając się opanować.
–
Co się stało? – spytał cicho Matt. Głos mężczyzny
zaskoczył ją. Z przejęcia niemal zapomniała o jego obecności.
–
Granny jest umierająca.
– Tak mi przykro. Gdzie ona jest?
–
U moich rodziców, w Utah. To małe miasteczko na
północ od Salt Lake City. Muszę się tam dostać jak najszybciej.
Jeśli uda mi się złapać samolot do Salt Lake City, to tam
w
ynajmę samochód i...
–
Czy jest tam w pobliżu lotnisko?
–
W pobliżu miasteczka? – Adrienne odwróciła się do
Matta, wycierając łzy.
–
Tak. Cokolwiek, na przykład małe lądowisko dla
samolotów rolniczych albo sportowych.
–
Poleciałbyś?
–
Oczywiście.
– To bard
zo ładnie z twojej strony. – Adrienne
uśmiechnęła się. – Ale ja naprawdę nie mogę tak cię
wykorzystywać.
–
Ze mną dostaniesz się szybciej niż zwykłym samolotem.
No i nie musiałabyś wynajmować samochodu.
–
Ale ty jesteś... – zawahała się. – Sam mówiłeś, że jesteś
pechowcem. Nie sądzę, żeby...
–
Hej, nie martw się – powiedział, biorąc jej rękę w swoje
dłonie. – Jestem cholernie dobrym pilotem. Zresztą spytaj
Beverly.
Dłoń ją paliła. W uszach dzwoniło. Dlaczego tak
racjonalne rozwiązanie wydało jej się aż tak bezsensowne?
Adrienne pomyślała o Granny. Liczyła się każda chwila, a Matt
proponował jej podróż najszybszą z możliwych. – Słuchaj, nie
miej mi tego za złe, ale rzeczywiście chciałabym najpierw
pomówić z Beverly.
– Jasne.
–
Zaraz wrócę. – Adrienne podniosła się i ruszyła do
drzwi.
– Ale...
–
Zszyję te spodnie, obiecuję. – Zanim zdążył
zaprotestować, jej już nie było w pokoju. Nie chciała, żeby
słyszał jej rozmowę z Beverly. Bez spodni nie odważy się
wyjść z sypialni.
–
Czy coś się stało? – Beverly podniosła głowę znad tacy z
ciasteczkami.
–
Granny, moja ukochana klacz, na której startowałam w
wyścigach, jest umierająca.
– Tak mi przykro. –
Beverly żywo zwróciła się w jej
stronę.
–
Ona jest dla mnie jak członek rodziny. Muszę jechać.
– Teraz?
– Tak, a Matt z
aproponował, że zabierze mnie swoim
samolotem.
–
To świetnie. – W oczach Beverly pojawiły się figlarne
iskierki. –
Miałam nadzieję, że...
–
Jak wrócę, porozmawiamy o twoich planach
matrymonialnych w stosunku do mnie, droga Beverly, ale w tej
chwili chcę tylko wiedzieć, czy on jest dobrym pilotem.
–
To instruktor, Adrienne. Ma pilotaż w małym palcu.
–
Chciałabym tylko wiedzieć, czy ty byś z nim poleciała.
–
Oczywiście – odparła Beverly. – W szkole wszystkie
dziewczęta szalały za nim. Jest nie tylko przystojny, ale i
opiekuńczy. Na pewno w jego towarzystwie będziesz
bezpieczna. Właściwie to dlatego myślałam...
–
Zostawmy to na razie, Beverly. Chciałam się tylko
upewnić, czy nie polecę z jakimś wariatem. W końcu odkąd się
znamy, zdążył podrzeć sobie spodnie i oblać mnie martini. Nie
chciałabym, żeby to był początek pechowej serii.
–
Matt często pakuje się w tarapaty, ale unika poważnych
kłopotów. Można na niego liczyć. Zawsze.
–
W porządku, więc skorzystam z jego propozycji. I
przestań się tak głupkowato uśmiechać, Beverly. Robię to tylko
dla Granny. Matt nie jest w moim typie.
Adrienne odwróciła się i wyszła z kuchni. Chciała uniknąć
dalszej rozmowy. W sypialni zastała Matta pochłoniętego
zszywaniem spodni. Kiedy pojawiła się w progu, podniósł
głowę i wbił sobie niechcący igłę w palec.
–
Do diabła! – zawołał, wyciągając igłę.
–
Przypuszczałeś, że nie wrócę?
–
Po prostu nie miałem ochoty bezczynnie siedzieć i
czekać. Jestem człowiekiem czynu.
–
A więc, człowieku czynu, przyjmuję twoją propozycję.
No i dziękuję.
–
Czy Beverly udzieliła mi dobrych rekomendacji?
–
Doskonałych.
– Dobra, stara Beverly. –
Podniósł spodnie z łóżka. – W
takim razie musisz je zszyć bardzo dokładnie. Nigdy nie
wiadomo, na czym się wyląduje.
–
Czy mógłbyś nie robić sobie na ten temat żartów?
– Dobrze. –
Podał jej spodnie. – Nigdy nie leciałaś
jednosilnikowym samolotem, prawda?
– Nie.
–
Boisz się?
–
Oczywiście, że nie – odparła Adrienne, myśląc o
Granny, o jej ciepłym, wiernym spojrzeniu. – Nie – powtórzyła,
kończąc zszywanie i podając spodnie Mattowi. – Ty się ubieraj,
a ja zadzwonię do rodziców.
–
Świetnie. I nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
–
Nie wątpię. – Adrienne podniosła słuchawkę,
odwracając się, by nie widzieć jego męskiej i atrakcyjnej
sylwetki.
Matt zaparkował starą corvettę na płycie małego,
prywatnego lotniska. Adrienne wysiadła z samochodu i
podeszła do cessny, pomalowanej na pomarańczowo i biało.
Spojrzała w górę, ale na wygwieżdżonym niebie nie było ani
jednej chmurki.
– Jaka jest prognoza?
–
Sprawdzałem. Powinno być w porządku. Adrienne
przyglądała się uważnie jednosilnikowemu samolotowi, który
za chwilę miał ją unieść w ciemne niebo.
–
Nie jest bardzo duży, prawda?
–
Przeznaczony dla czwórki pasażerów. Nie było mnie
stać na większy – powiedział Matt, odczepiając
zabezpi
eczające cumy z prawego skrzydła. – Czy możesz zająć
się drugą stroną?
– Jasne. –
Adrienne obeszła samolot dookoła i odczepiła
linę z drugiego haka, łamiąc sobie przy okazji paznokieć. Matt
podszedł do niej i otworzył drzwi kabiny.
– Wsiadaj, lecimy – stwi
erdził krótko.
Adrienne z trudem wspięła się na wysoki stopień. Matt
pomógł jej wsiąść, potem zamknął drzwi i wdrapał się do
samolotu z drugiej strony.
–
Możesz położyć torebkę na tylnym siedzeniu – doradził,
widząc, że ściska ją w ręku jak koło ratunkowe.
– Dlaczego?
–
Żebyś miała wolne ręce na wypadek... – Sięgnął do
kieszeni kurtki i wyjął z niej papierową torbę. – Wziąłem to od
Beverly. Skoro to twój pierwszy raz...
– Och. –
Adrienne rzuciła torebkę na tylne siedzenie.
–
Sam też tam zwykle kładę swoje rzeczy – powiedział,
unosząc się na siedzeniu i wyjmując portfel z tylnej kieszeni
spodni. –
Kiedy prowadzę samochód albo samolot, nie lubię,
żeby mnie coś uwierało.
–
Wrażliwa pupa? – zażartowała Adrienne i natychmiast
pożałowała swoich słów.
– Tak jest –
przytaknął Matt, patrząc na nią z
rozbawieniem. Przekręcił wyłącznik zapłonu i silnik cessny
zaczął pracować. Potem dodał gazu i spojrzał na tablicę
przyrządów.
–
Czy coś się stało? – spytała, przekrzykując huk.
– Nie.
– Dlaczego nie ruszamy z miejsca?
– Rozgrzewam silnik.
W końcu samolot potoczył się w kierunku pasa
startowego. Matt założył słuchawki i rozmawiał z wieżą
kontrolną. Samolot zatoczył pół koła, ustawił się pod wiatr i
znieruchomiał.
Adrienne spojrzała na Matta z niemym pytaniem w
oczach.
– Wsz
ystko w porządku – uspokoił ją łagodnym tonem. –
Dostaliśmy pozwolenie na start. Nie miej takiej przerażonej
miny.
Miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego
potrząsnął głową, pochylił się nad Adrienne i pocałował ją w
usta.
– A to po co? – spyta
ła zaskoczona.
–
Żebyś miała czym zająć myśli. Trzymaj się, Adrienne!
ROZDZIAŁ 2
Mały samolocik toczył się wzdłuż pasa startowego,
trzęsąc się i hałasując niemiłosiernie. Adrienne trzymała się co
prawda kurczowo siedzenia, ale zapomniała o strachu.
Pocałował ją! Jedynym mężczyzną, który kiedykolwiek się
ośmielił to zrobić, był Kenny Christopherson. Dla ścisłości
trzeba by powiedzieć – jedynym chłopcem. Był bowiem
uczniem drugiej klasy liceum. Zrzuciła go wtedy ze schodów,
aby ukarać go za bezczelność. Mężczyźni, z Aleksem włącznie,
zawsze mówili, że czują się przy niej onieśmieleni.
Najwyraźniej Matt Kirkland nie należał do nieśmiałych.
Zwilżyła usta. To był ich pierwszy i z całą pewnością ostatni
pocałunek. Ten bezczelny, pewny siebie pilot zdecydowanie
nie jest w jej typie.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że Matt przygląda się jej
z uśmiechem. Dopiero teraz zorientowała się, że samolot
wzniósł się w powietrze. Płyta lotniska stawała się z każdą
chwilą mniejsza i bardziej odległa, a na horyzoncie migotało
miasto.
–
To nie było takie straszne, prawda? – spytał,
przekrzykując hałas silnika.
– Czy w ten sposób uspokajasz wszystkie swoje
pasażerki? – zapytała w odpowiedzi niepewna, czy ją usłyszy.
–
Powiedz mi najpierw, czy mój sposób okazał się
skuteczny – ro
ześmiał się.
Spojrzała na niego wzrokiem, który ciskał gromy.
–
Rozumiem, że odpowiedź jest twierdząca – powiedział i
z zadowoloną miną zajął się studiowaniem wskazań zegarów.
Adrienne ogarnął niepokój. Matt miał na nią zadziwiający
wpływ. Odpowiedzialny, poważny i stateczny Aleks nie
wywoływał w jej duszy takiego zamieszania i swoją obecnością
nie przyprawiał Adrienne o przyspieszone bicie serca. To
dziwne, że nawet nie przyszło jej do głowy powiadomić go o
wyjeździe. Zupełnie o nim zapomniała. Może zrobi to Beverly
albo Margaret Prawdę mówiąc, nie ma jednak na co liczyć,
ponieważ nie przepadały za Aleksem. Beverly wyraźnie
zastrzegła, żeby nie zabierała go ze sobą na przyjęcie. Uważała,
że skoro ma ono służyć pozyskaniu nowych klientów, nie
należy zapraszać konkurencji. Adrienne podejrzewała, że
Beverly kierowały także inne motywy.
Adrienne pomyślała, że niepotrzebnie czuje się winna.
Może przecież zadzwonić do Aleksa z Utah. Miejmy nadzieję,
że będzie pamiętać. Jedno spojrzenie Matta wywoływało taki
popłoch w jej sercu! W towarzystwie Aleksa nigdy to się jej nie
przydarzyło. Oczywiście, jest wolną kobietą. Nie jest z
Aleksem zaręczona, nigdy się z nim nawet nie przespała. Ale
on wciąż cierpliwie czeka. Wprawdzie wspomniał ostatnio, że
po trzech miesiącach znajomości jej opory wydają mu się
nieuzasadnione, lecz Adrienne miała swoją receptę na udane
małżeństwo: długi okres narzeczeństwa. Jej dwie starsze siostry
zbyt szybko podjęły decyzję i obie były już rozwiedzione.
Adrienne postanowiła nie powielać ich błędów.
– Widzisz? –
Dźwięk głosu Matta wyrwał ją gwałtownie z
rozmyślań. – To wcale nie takie straszne – dodał, zsuwając
słuchawki z uszu.
Daleko na horyzoncie pokazała się błyskawica, a w kilka
sekund później rozległ się grzmot.
– Burza! –
zawołała Adrienne, pochylając się do przodu,
żeby lepiej widzieć. – Tam jest burza!
–
Na to wygląda – stwierdził spokojnie Matt, zakładając
ponownie słuchawki. – Czasami zmiany pogody nadchodzą
całkiem nieoczekiwanie – dodał, zamieniwszy kilka słów z
wieżą kontrolną.
Adrie
nne ujrzała następną błyskawicę i policzyła sekundy
do grzmotu. Burza najwyraźniej się do nich zbliżała.
– Co teraz zrobimy?
–
Będziemy obserwować. Jeśli okaże się to konieczne,
zmienimy kurs.
– Zmienimy kurs?
–
Pewnie. To łatwe.
– Czy ty mi na pewno mówis
z całą prawdę?
–
Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? – spytał z uśmiechem.
–
Chcę wiedzieć, czy zaraz rozbijemy się i zginiemy –
odparła, nieudolnie naśladując jego spokojny, opanowany ton
głosu.
–
Dziękuję ci bardzo za zaufanie. Odpowiedź brzmi: nie.
– Przepraszam –
szepnęła zawstydzona Adrienne.
W końcu Matt zaproponował jej pomoc i nie zasługuje na
takie traktowanie.
–
Boisz się, prawda?
–
To jest... takie groźne. – Adrienne zadrżała, widząc jak
błyskawica rozświetliła ciemne chmury.
–
Może podać ci trochę danych statystycznych? –
zaproponował Matt. – Co roku więcej ludzi ginie w wypadkach
samochodowych niż w katastrofach lotniczych. Jesteś tu
bezpieczniejsza niż na autostradzie.
–
Już gdzieś o tym słyszałam.
– Nie wierzysz mi?
–
Werzę. Ale teraz, kiedy niebo jest całe naładowane
elektrycznością, ziemia daleko, a my nie mamy nawet
spadochronów, dane statystyczne nie są żadną pociechą.
–
Chyba nadszedł czas, żebyś się trochę zrelaksowała –
powiedział Matt, spoglądając na nią z ukosa.
–
Ani mi się waż puszczać stery!
– Spokojnie –
odparł Matt – Nie takie rozrywki miałem na
myśli. Masz chłopaka?
Adrienne zawahała się.
–
No, powiedz. Nie mogę z tobą dyskutować o akcjach i
obligacjach, a ty przecież nie opowiesz mi żadnej dykteryjki z
życia pilotów, więc pozostały sprawy osobiste.
–
Tak ci się tylko wydaje.
–
Czy dla ciebie chłopcy nie są ciekawym tematem?
Jestem zaskoczony. Myślałem, że musisz się od nich oganiać
jak od natrętnych much. Czyje serce złamałaś w ostatnim
tygodniu? –
zaśmiał się.
–
Naprawdę uważam, że to nie twoja sprawa.
–
No, dobrze. Ja opowiem ci coś pierwszy. – Matt znów
się roześmiał. – Moją pierwszą miłością była Tina. Oboje
mieliśmy po pięć lat i bawiliśmy się przez cały czas w doktora,
dopóki nie wkroczyła mama Tiny. Potem przeszedłem przez
ten
okres w życiu każdego chłopaka, kiedy nienawidzi się
wszystkich dziewcząt. Gdy miałem dwanaście łat, poznałem
szesnastoletnią kobietę i ona właśnie...
–
Matt, ja naprawdę wcale nie chcę tego słuchać.
–
Za mało ciekawe jak na twój gust? No, dobrze.
Najdłuższą i najbardziej podniecającą znajomość przeżyłem z
dziewczyną, którą poznałem w szkole średniej. To był
prawdziwy dynamit. Żadnych zahamowań. Była gotowa robić
to w dowolnym miejscu – w wannie, w gondoli balonu, na
rowerze...
– Na rowerze?
–
Tak. Oczywiście musiałem przez cały czas pedałować,
no i było mi trochę trudno utrzymać kierownicę, bo...
–
Przestań. – Adrienne zaczerwieniła się i wyjrzała przez
okno na przetaczające się wokół zwały ciemnych chmur.
–
Nie chcesz, żebym ci o tym opowiedział?
– Nie. –
Zacisnęła szczęki i starała się zapanować nad
wyobraźnią, która podsuwała zmysłowe obrazy. – Myślę, że
opowiadanie szczegółów ze swojego życia seksualnego jest
wysoce niewłaściwe.
–
Chyba za dużo sobie wyobrażasz. – Spojrzał na nią z
krzywym uśmieszkiem.
–
Jesteś aroganckim chwalipiętą, któremu sprawia
przyjemność odsłanianie najbardziej intymnych stron
osobistego życia obcej w gruncie rzeczy osobie.
–
Zakładasz, że to, co ci opowiedziałem, to prawda.
Potrafię doskonale zmyślać.
–
Ty... ty to wszystko zmyśliłeś? – Spojrzała na niego
ostrożnie.
– Nie wszystko. Opowiadanie o Tinie i o szesnastoletniej
kobiecie było prawdziwe. Ale myślę, że w kochanie się na
rowerze nie powinnaś była uwierzyć.
–
Skłamałeś? – Adrienne wciągnęła głęboko powietrze.
–
Wymyśliłem na poczekaniu zabawną historyjkę. Sama
przyznaj. Nawet ty nadstawiłaś ucha.
To chyba za słabe określenie, pomyślała Adrienne. Nie
chciała, by spostrzegł, jak na nią działa. Taki człowiek jak Matt
natychmiast by to wykorzystał. Mogła sobie to z łatwością
wyobrazić. Przystojny samotny mężczyzna, do tego nie
pozbawiony uroku osobistego, z pewnością nie mógł narzekać
na brak miłosnych propozycji. Nie, lepiej wcale o tym nie
myśleć.
Błyskawica znów rozdarła czerń nieba i Adrienne
zadrżała. Matt sprawił, że przez chwilę zapomniała, gdzie się
znajduje, i przestała się bać. Musiała przyznać, że jego metody
są rzeczywiście skuteczne.
– Teraz twoja kolej –
odezwał się po chwili, bez wysiłku
kierując samolotem zagubionym w ciemnościach nocy. – Kto
to jest Aleks?
– A
więc i o nim opowiadała ci Beverly?
–
Nie musisz tak się złościć. Wspomniała mi, że chodzisz
z nudnym facetem, który ma na imię Aleks, no i że mogłabyś
znacznie lepiej spożytkować swoje wdzięki.
–
Kiedy wrócimy do Tucson, będę musiała z nią pomówić.
Zupełnie niepotrzebnie miesza się do mojego życia. – Adrienne
zacisnęła mocno usta.
–
Przecież znasz Beverly. Nie miała nic złego na myśli.
–
A właśnie, od jak dawna znasz Beverly? Chodziłeś do
szkoły w Tucson?
–
Tak. Mój ojciec służył w lotnictwie. Wyjechaliśmy,
kiedy miałem szesnaście lat, ale zawsze chciałem tu wrócić.
Poza tym to świetne miejsce do latania. Przyjechałem kilka
miesięcy temu i któregoś dnia spotkałem Beverly w sklepie.
–
A ona zaprosiła cię na przyjęcie, żebyś mnie poznał.
–
Właśnie. Sądziła, że możemy przypaść sobie nawzajem
do gustu. –
Matt spojrzał na nią pytająco.
–
Gdzie jesteśmy? – spytała Adrienne, nie wiedząc, co
odpowiedzieć.
–
Na północ od Phoenix. Lecimy właśnie nad
płaskowyżem. Niedługo... O, do diabła!
–
Słucham? – Spojrzała na niego pytająco, ale Matt nie
odpowiedział, tylko założył słuchawki.
Po chwili Adrienne sama zrozumiała, co się stało. Nawet
jej niewyszkolone uszy zarejestrowały nagłą zmianę w
dźwięku silnika, który teraz chrypiał i jęczał. Z zachowania
Matta Adrienne wywnio
skowała, że dzieje się naprawdę coś
złego. Mówił, próbując porozumieć się z kontrolą lotów, ale
nadaremnie. Silnik wciąż się krztusił.
–
Lądujemy – powiedział, rzucając jej krótkie spojrzenie.
–
Lądujemy? – Serce Adrienne waliło jak młotem. –
Gdzie? Czy tu
jest jakieś lotnisko?
–
Może uda mi się znaleźć miejsce na autostradzie.
– Na autostradzie? –
Adrienne nieomal wpadła w panikę.
–
Matt, nie możesz wylądować na autostradzie!
–
Chyba masz rację. – Przechylił samolot na jedno
skrzydło i wyjrzał przez zasnute szronem okno. Zaklął pod
nosem.
–
Co? Co się stało?
–
Nie starczy dla nas miejsca. Jest za duży ruch.
–
Więc co zrobimy?
–
Musimy znaleźć inne miejsce.
–
W tych skałach?
–
Słuchaj, nie mamy wyboru – rzucił zniecierpliwiony
przez zaciśnięte zęby. – A teraz zamknij się i rób, co ci każę.
– Matt –
wymamrotała, czując, że braknie jej tchu. – Czy
my się rozbijemy?
–
Może uda mi się temu zapobiec.
–
O, Boże! – Adrienne zamknęła oczy. Miała ochotę się
rozpłakać. Czemu zgodziła się na ten głupi pomysł? Ale z niej
idiotka! A teraz...
Silnik zakasłał raz jeszcze i zamilkł. Cisza była
przerażająca. Zaczęli stromo schodzić w dół. Adrienne
zamarła.
–
Pochyl się jak najbardziej do przodu i schowaj głowę
między kolanami – rzucił Matt rozkazującym tonem.
Adrienne p
osłuchała, przysięgając sobie w duchu, że jeśli
ujdzie z życiem, to nigdy więcej nie podejmie pochopnie
decyzji. Nigdy.
–
Trzymaj się. Teraz.
Siła uderzenia wbiła ją w fotel. Samolot podskoczył i
znów uderzył w ziemię. Adrienne poczuła w ustach smak krwi.
Samolot sunął wśród kamienistych pagórków. Matt na
przemian krzyczał niezrozumiale i przeklinał:
–
Zatrzymaj się, stój, do jasnej cholery!
Nareszcie maszyna zaczęła zwalniać i Adrienne zaczęła
mieć nadzieję, że chyba jednak się nie zabiją. Przynajmniej nie
w tej chwili. Przed nimi widać było kamienistą ziemię, a dalej...
dalej rozciągała się pustka.
– Co to jest? –
spytała ochryple. – Jezioro?
–
Nie. Rozepnij pas, może będziemy musieli skakać. I
módl się, żeby ten samolot zechciał się wreszcie zatrzymać.
Ad
rienne zaczęła się modlić. Brzeg przepaści był coraz
bliżej. Spadną. Na pewno...
Samolot znieruchomiał. Przed nimi rozciągała się czarna
otchłań.
–
Chyba jesteśmy na samym brzegu – powiedział Matt
cicho, jakby najlżejszy dźwięk mógł naruszyć równowagę
samo
lotu i zepchnąć ich do przepaści. – Otwórz drzwi, ale
pamiętaj, musisz to zrobić bardzo ostrożnie.
Będę tu siedział, aż znajdziesz się na zewnątrz.
– Ale...
–
Teraz nie dyskutuj. Wychodź.
Zastanawiała się, czy jej się to uda. Ręka obsunęła się po
klamce.
– Spokojnie, Adrienne. Spokojnie. Powoli. Dobrze. W
każdej chwili mogą znaleźć się na dnie kanionu. Powoli. Krok
po kroczku. Spokojnie.
Wreszcie drzwi ustąpiły. Pchnęła je delikatnie,
wstrzymując oddech. Samolot zakołysał się i zaskrzypiał
przeraźliwie. Starała się nie myśleć o znajdującej się pod nimi
przepaści ani o tym, co się stanie, jeśli uda jej się wyjść z tego
cało, a Mattowi nie.
–
Wyskakuj ze mną – wyszeptała.
–
Dopiero kiedy będziesz na zewnątrz.
–
Możemy wyskoczyć jednocześnie.
–
Adrienne, wynoś się, do licha, z tego samolotu. Już!
– Dobrze. –
Adrienne przełknęła ślinę, zacisnęła zęby i
wysunęła się z fotela. Samolot zaskrzypiał, ale nie poruszył się.
Kiedy postawiła stopę na pierwszym metalowym stopniu,
błyskawica rozdarła niebo, oświetlając leżący pod nimi kanion,
który przypominał otwartą paszczę potwora.
–
No, już.
Wzięła głęboki oddech, stanęła na stopniu całym ciężarem
i zaczęła zsuwać stopę po pokrywie podwozia. Samolot zatrząsł
się.
–
Właśnie tak – zachęcał ją Matt. – Po prostu zejdź w dół.
Jak tylko znajdziesz się na ziemi, będę skakał, więc na wszelki
wypadek odejdź jak najdalej od samolotu.
– Dobrze. –
W uszach słyszała tylko tępy łomot swojego
serca. Musi zejść i musi wierzyć, że Mattowi też się to uda.
Popatrzyła pod nogi. Pokrywa koła znajdowała się zaledwie o
metr od przepaści, a przód samolotu wraz ze śmigłem
wystawały nad jej krawędzią.
–
W porządku – zawołała. – Stawiam nogę na ziemi. Matt,
wychodź.
–
Postaw tam drugą nogę i uciekaj.
– Jestem na ziemi! –
zawołała, gdy podmuch wiatru
gwałtownie uderzył w bok samolotu. Uciekała, potykając się o
nierówności terenu. Wysoki obcas jej wieczorowych pantofli
zaklinował się miedzy kamieniami i Adrienne upadła, kalecząc
sobie boleśnie dłonie i kolana.
Za plecami usłyszała krzyk Matta. Podniosła głowę, w
chwili gdy samolot pikował w głąb kanionu. Wycie wiatru
zagłuszyło huk rozbijającego się samolotu. Adrienne chciała
krzyczeć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Nagle
zapadła cisza, w której słyszała tylko bicie własnego serca.
– Matt? –
wyszeptała.
Następna błyskawica oświetliła płaskowyż. Adrienne
wytężyła wzrok. Tak, to był Matt! Bogu dzięki, leżał o kilka
metrów dalej. Zdążył wyskoczyć z samolotu, zanim ten runął w
przepaść. Podbiegła do mężczyzny z okrzykiem ulgi.
Matt usiadł i ogłupiałym wzrokiem wpatrywał się w
miejsce, w którym jeszcze kilka sekund wcześniej stał jego
samolot. Potem spojrzał na Adrienne, jakby starał się
przypomnieć sobie, kim ona jest.
– Nie ma go –
powiedział nieprzytomnie.
–
Ale ty jesteś. – Upadła na kolana i skrzywiła się z bólu. –
Matt, ty żyjesz. Oboje żyjemy. Udało się.
– Nie ma mojego samolotu –
powtórzył tym samym,
pełnym niedowierzania tonem.
–
Samolot można odkupić – powiedziała, chwytając w
dłonie jego twarz. – A ludzi nie. Matt, ryzykowałeś życie, żeby
mnie ocalić. Byłeś... – Łzy potoczyły się jej po policzku. –
Byłeś wspaniały. Nie potrafię powiedzieć, jak...
–
Nie płacz – poprosił, choć sam wyglądał, jakby zaraz
miał się rozpłakać.
–
Ale o mało co nie zginęliśmy. A ty kazałeś mi pierwszej
wyjść. Nawet mnie nie znasz, a byłeś taki dzielny. –
Rozszlochała się na dobre.
–
Nie płacz – powtórzył, obejmując ją mocno. Szlochała,
czując, jak uchodzi z niej napięcie. Matt gładził włosy
Adrienne i coś cicho do niej mówił, żeby ją uspokoić. W końcu
ucichła, ale wciąż wtulała twarz w szeroką, męską pierś.
–
Muszę... muszę wytrzeć nos – wymamrotała w końcu.
Odsunął się odrobinę, wyjmując z kieszeni chusteczkę.
–
Dzięki. – Wyprostowała się i wytarła nos. – Ale co teraz
zrobimy?
Jak na zawołanie lunęło niczym z cebra. – Musiałaś się o
to postarać, prawda? – Matt uśmiechnął się do niej z trudem.
–
Nie patrz tak na mnie. To nie mnie prześladuje pech.
– Adrienne, nie zaczynaj. – Matt natychmiast
oprzytomniał.
– Przepraszam –
powiedziała szybko zmieszana. Matt
utracił przecież ukochany samolot – Czy... czy sądzisz, że już
po nim?
– Dobre pytanie. –
Matt podniósł się z trudem. – Może coś
będzie widać.
–
Proszę, nie podchodź za blisko – ostrzegła Adrienne, ale
Matt nie zwrócił na jej słowa najmniejszej uwagi.
–
Nie przypominam sobie, żebym słyszał wybuch –
stwierdził, podchodząc do krawędzi. Brzegi przepaści
porośnięte były rzadkimi krzewami.
–
Matt, proszę, uważaj. – Adrienne zatrzymała się. Nie
była w stanie zmusić się, żeby podejść do ziejącej otchłani.
Sama
myśl sprawiła, że poczuła nieprzyjemne mrowienie w
całym ciele. Nie miała pojęcia, jak udało jej się wyjść z
samolotu. Zazwyczaj wystarczało przecież, że wyjrzała przez
okno wieżowca i natychmiast kręciło jej się w głowie.
–
Nie widzę go – powiedział Matt. – Po ciemku i w tym
deszczu nic nie można dostrzec, ale nie było pożaru. To dobry
znak.
–
Więc może wróciłbyś tutaj, zamiast tam zaglądać?
–
Masz lęk przestrzeni, prawda?
– Chyba tak –
przyznała niechętnie. – Matt, proszę, wróć.
– Chyba nic mi innego nie pozostaje. Tam w dole nic nie
widać. Ale skoro nie było pożaru, może uda się uratować
samolot. Jeśli nie cały, to może jakieś części. Może nie
wszystko stracone –
powiedział Matt z nadzieją w głosie,
wracając do Adrienne.
– A ubezpieczenie?
– Jakie ubezpieczenie?
–
Ubezpieczenie, które pozwoli ci odkupić samolot.
– Nie mam ubezpieczenia.
–
Co? Czy nie wymagają tego przepisy?
–
Nie, jeśli latam własnym samolotem. Muszę mieć
ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej za pasażerów,
ale nie było mnie na razie stać na nic więcej.
– To niewiarygodne! Wydajesz na samolot wszystkie
oszczędności i nie płacisz ubezpieczenia? – Adrienne opuściła
ręce.
–
Miałem zamiar to zrobić, jak tylko zgromadzę trochę
więcej pieniędzy.
–
Matt, to bez sensu! Nie pozostawia się bez ochrony
całego swojego majątku! Naprawdę...
–
Słuchaj – zwrócił się do Adrienne – możesz zachować
ten wykład dla swoich klientów. Wystarczająco źle się czuję.
Nie chcę słuchać o odpowiedzialności finansowej w środku
nocy, w ulewnym deszczu, i to od kobiety, której – na swój
nieudolny sposób –
próbowałem pomóc.
– Ja tylko...
–
Zamknij się!
– Dobrze –
nie dawała za wygraną – ale mam jeszcze
jedno maleńkie pytanie.
– Jakie?
– Co teraz zrobimy?
–
Będziemy czekać.
– Jak to?
– Zostaniemy przy wraku.
– Chyba o czym
ś zapomniałeś. – Adrienne pomału traciła
cierpliwość. – Nie możemy się nawet do niego dostać. Być
może nikt nigdy go już więcej nie ujrzy.
– Nieprawda –
skrzywił się Matt – Skąd wiesz?
–
Ja to czuję.
–
Och, zapomniałam o męskiej miłości do samochodów i
wszelkich innych tego typu pojazdów. Jak widać, także do
samolotów. Być może ty uważasz, że musisz zostać ze swoim
samolotem, ale ja jestem innego zdania. Idę poszukać jakiejś
drogi. –
Adrienne wyrzuciła ręce do góry w geście desperacji.
–
To czysta głupota. Wszystkie nasze pieniądze i karty
kredytowe są w samolocie. Masz na sobie tylko wieczorową
sukienkę. Nawet jeśli uda ci się dojść do szosy, nikt nie zechce
zabrać ubłoconej nieznajomej kobiety z mokrymi włosami,
poobcieranymi kolanami, w rozdartej spódnicy...
– Jest rozdarta? –
Adrienne spojrzała w dół i zorientowała
się, że spódnica odkrywa jej nogę aż do biodra. Chwyciła
materiał i ściągnęła go, zasłaniając się.
–
Myślę, ze nie musimy tracić czasu na fałszywą
skromność. Jeśli sądzisz, że na widok twojej gołej nogi rzucę
się na ciebie w tym błocie i na kamieniach, to przeceniasz siłę
mojego popędu seksualnego.
–
Jesteś okropny. – Spojrzała na niego gniewnie.
–
No, no, a jeszcze parę minut temu mówiłaś mi, że jestem
wspaniały. Co się stało?
Adrienne s
tała i czuła, jak jej wysokie obcasy powoli
grzęzną w gęstym błocie. Sukienka i pończochy były zupełnie
zniszczone, a rozmazany tusz do rzęs szczypał ją w oczy. Za
kilka godzin rodzice zaczną się poważnie niepokoić. Nie uda
się jej zdążyć na czas, żeby zobaczyć Granny.
– Chyba nie jestem w najlepszej formie –
powiedziała,
odwracając się i brnąc naprzód po kostki w błocie.
–
Dokąd idziesz?
–
Poszukać szosy.
–
Adrienne, bądź rozsądna.
–
Rozsądna, to znaczy jaka? Mam postąpić tak, jak ty
sobie życzysz? Zostać tu i pilnować tego twojego ukochanego
samolotu? Ale ja muszę myśleć o moich rodzicach, którzy za
parę godzin zaczną szaleć z niepokoju. Jeśli dostaniemy się do
autostrady, może ktoś podwiezie nas do telefonu.
–
Właśnie, jeżeli uda nam się dostać do autostrady.
–
Chciałam powiedzieć, kiedy dojdziemy do autostrady.
Idę, i wszystko mi jedno, co ty zrobisz. – Odwróciła się i
ruszyła naprzód, krzywiąc się z bólu. Przez cienkie podeszwy
pantofli czuła ostre kamienie, które zalegały powierzchnię
ziemi.
– Powinien
em po prostu pozwolić ci iść! – zawołał. – Jeśli
tak bardzo chcesz być niezależna, powinienem ci na tę
niezależność pozwolić!
Adrienne szła nie odwracając się. Wolałaby, żeby Matt jej
towarzyszył, ale skoro on nie uważał tego za słuszne, będzie
musiała sama odnaleźć szosę. W końcu niedawno przelatywali
nad autostradą. Wystarczy iść w tamtym kierunku.
Wytężała słuch w nadziei, że usłyszy za sobą kroki
mężczyzny. Nagle pośliznęła się i żeby nie upaść, chwyciła się
gałęzi krzewu. Ostre kolce boleśnie wbiły się w dłoń.
Ruszyła w dalszą drogę, starając się iść bardziej ostrożnie.
Znalezienie drogi wśród gęstych zarośli nie było wcale łatwe.
Podeszwy wieczorowych pantofli ślizgały się po kamieniach, a
błotniste kałuże wydawały się miejscami nie do przebycia.
Adrie
nne patrzyła pod nogi, starając się osłonić twarz przed
ostrym, zacinającym deszczem.
Nagle podniosła głowę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
Na wprost niej z ciemności wyłoniła się groźna postać.
ROZDZIAŁ 3
–
Adrienne, idziesz w złym kierunku. – Groźna postać
przemówiła głosem Matta.
–
Jak mogłeś tak mnie przestraszyć! – zawołała Adrienne.
–
Gdybym szedł za tobą i wołał, czy byś się zatrzymała?
Obawiam się, że nie. – Matt podszedł o krok bliżej. Jego kurtka
była kompletnie przemoczona, a kosmyki włosów opadały na
czoło.
–
Być może nie natychmiast, ale nie powinieneś mnie
straszyć tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
–
A co miałem zrobić? Złapać cię za rękę? Wtedy na
pewno dostałbym w głowę.
– Wcale nie! Ja...
– Wszystko jedno. –
Matt z rezygnacją machnął ręką.
–
Jeżeli chcesz znaleźć drogę, lepiej idź w tę stronę. –
Wskazał na prawo.
–
A więc wiedziałeś, gdzie jest szosa! Wiedziałeś i nie
powiedziałeś mi – wykrzyknęła coraz bardziej wściekła.
–
Wiedziałem, z której strony należy jej szukać –
spros
tował. – Ale nikt nie wie, co znajduje się między nami a
autostradą, ani jak długo trzeba będzie iść, zanim dotrzemy do
celu. Poza tym nawet jeśli tam się wreszcie znajdziemy, na
pewno nikt nie będzie nas chciał zabrać do samochodu.
–
Powiedziałeś nas? Idziesz ze mną?
–
Nie mam wyboru. Jeśli puszczę cię samą, boję się, że
skończy się to tragicznie.
–
Szłam w stronę, z której przylecieliśmy – zwróciła mu
uwagę, podnosząc dumnie głowę.
–
Obawiam się, że nie.
–
Właśnie, że tak.
–
Nie mogę pozwolić, żebyś błąkała się sama. Nie masz
zupełnie orientacji w terenie.
–
A co cię to obchodzi? – Adrienne poczuła, że po
policzkach płyną jej łzy.
–
Czasami sam się nad tym zastanawiam. – Popatrzył na
nią badawczo. – Ruszajmy wreszcie. – Odwrócił się na pięcie i
zaczął iść we wskazanym kierunku.
Adrienne powlokła się za Mattem. Była przemoczona i
zziębnięta. Poruszała się z trudem po wyboistej i śliskiej ziemi,
ale duma nie pozwalała jej poprosić go o pomoc. Myślałby kto,
mądrala, doświadczony pilot, a nie zapłacił nawet
ubezpieczenia za samolot! Niewiarygodne! Dobrze mu tak, ten
wypadek to kara za bezmyślność.
–
Przed nami jest strumień – zawołał Matt, spoglądając
przez ramię.
–
Można go jakoś obejść? – Adrienne miała poważne
wątpliwości, czy uda jej się przejść przez rwący potok. Z
trudem trzymała się na nogach.
–
Trudno powiedzieć, w tych ciemnościach i deszczu nic
nie widać!
Podeszli razem do brzegu. Woda pieniła się wokół ostrych
kamieni, a przy wystających gałęziach tworzyły się wiry.
Pokonanie tej przeszkody będzie wymagać wiele wysiłku,
pomyślała Adrienne, ale innego wyjścia nie ma.
–
Chodźmy – powiedziała i pomału zaczęła schodzić z
brzegu.
– Zaczekaj. –
Matt złapał ją za rękę. – Przeniosę cię.
– To nie jest konieczne –
odparła najbardziej wyniosłym
tonem, na jaki było ją stać. Matt zaklął pod nosem.
–
Wulgarne słowa nie... – zaczęła Adrienne, ale nie dane
jej było skończyć. Dłoń Matta zacisnęła się na jej ramieniu. Bez
dalszej dyskusji przerzucił ją sobie przez ramię, głową w dół. –
Matt, przestań! Sama sobie poradzę!
–
No pewnie! Ale ja muszę ci dowieść mojej dzielności.
–
Właśnie! – Adrienne zaczęło szumieć w uszach i kręcić
się w głowie. Ta pozycja z pewnością nie należała do jej
ulubionych. –
O to właśnie mi chodzi! To męskie dążenie do
rządzenia, do władzy. Ty... – z trudem przekrzykiwała szum
rwącej wody.
–
Zamknij się wreszcie, Adrienne. – Matt dyszał ciężko,
ale udało mu się roześmiać. – Naprawdę jesteś niezwykła.
Nawet z tyłkiem w górze jesteś w stanie dyskutować o
równouprawnieniu kobiet.
–
Panie Kirkland, byłabym panu wdzięczna, gdyby był
pan uprzejmy nie wyrażać się w ten sposób o moim ciele.
Mężczyzna znów się roześmiał.
–
Z czego się śmiejesz?
–
Nie mogę ci powiedzieć, bo musiałbym użyć określeń,
które ci się nie podobają. – Klepnął Adrienne po pośladku.
–
Jak śmiesz! – zawołała oburzona Adrienne. Matt
chwycił ją mocniej.
–
Przestań się szarpać – rzucił ostro, zirytowany nie na
żarty. Przesunął ją na ramieniu tak, że oparł policzek o jej
biodro. –
Zaraz oboje się skąpiemy.
–
Wygląda na to, że świetnie się bawisz.
–
Nie przypuszczałem, że to zauważysz, ale niektóre
rzeczy istotnie sprawiają mi przyjemność.
–
Matt, żądam, abyś...
– Hopsa! –
zawołał Matt, stawiając Adrienne na drugim
brzegu.
Adrienne obciągnęła poszarpaną spódnicę, unikając jego
spojrzenia. Wci
ąż czuła na skórze dotyk rąk Matta.
–
Wydaje mi się, że deszcz ustaje.
– Chyba.
Ton głosu Matta sprawił, że popatrzyła na niego z
niepokojem. Matt przyglądał jej się z założonymi ramionami.
–
Powiedz mi, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy,
żeby pójść na całość, przestać przejmować się drobiazgami?
–
Nawet jeśli tak by się miało kiedyś stać, to na pewno nie
z tobą. – Adrienne rzuciła Mattowi gniewne spojrzenie.
–
Nawet jeśli tak by się miało stać? Czy to znaczy, że
nigdy ci się nic takiego nie przydarzyło?
– To nie twoja sprawa.
–
Dużo tracisz, Adrienne. Każdy ma tylko jedno życie.
Może być nudne, ale może też okazać się ciekawe i
ekscytujące.
–
Czy chodzi ci na przykład o wspaniały lot niesprawnym
samolotem w samym środku nocy, podczas burzy, bez
ubezpieczenia, w wieczorowych strojach?
–
Musisz przyznać, że przynajmniej się nie nudzisz. –
Matt zrobił ironiczną minę.
–
Jak możesz żartować w tej sytuacji?
–
Jak możesz być taka poważna? – Mężczyzna roześmiał
się i potrząsnął głową. – Chodź no tu bliżej.
– Coo... –
Zanim się spostrzegła, znalazła się w jego
ramionach. Matt zamknął jej usta czułym pocałunkiem. Po
dłuższej chwili uniósł głowę i uśmiechnął się. – Ja tylko
sprawdzam.
Adrienne nie zdobyła się na odpowiedź. Pocałunek był tak
nieoczekiwany i... tak na
miętny! Wreszcie oprzytomniała i
odepchnęła Matta.
– Niby co sprawdzasz? –
spytała, starając się, by w jej
głosie zabrzmiało szczere oburzenie. Nie było to łatwe, gdyż
pocałunek sprawił jej prawdziwą przyjemność. Najwyraźniej
Matt znał się na rzeczy.
– Spr
awdzałem, czy mam rację – wyjaśnił. – I
rzeczywiście, nie myliłem się.
– Jak to?
–
Twój pocałunek jest o niebo słodszy niż to, co słyszę z
twoich ust.
Miała szczerą ochotę rzucić się na niego z pięściami.
–
Byłabym wdzięczna, gdybyś był uprzejmy zachować te
uwagi dla siebie –
rzuciła z wyniosłą miną. – Tak samo, jak i te
twoje cholerne pocałunki.
–
Ależ z ciebie zgorzkniała młoda osoba! Czy chodzi tylko
o mnie, czy traktujesz w ten sposób wszystkich mężczyzn?
–
To nie jest miejsce ani pora, żeby omawiać...
–
Powiedz krótko. Tyle, żeby zaspokoić moją ciekawość.
–
No, dobrze, sam się o to prosiłeś. Nie traktuję tak
wszystkich mężczyzn, tylko takich jak ty.
– To znaczy?
–
Takich, którzy gdy chcą mieć własny samolot, nie
przejmują się tak przyziemnymi rzeczami jak ubezpieczenie.
Takich, którzy jeżdżą sportowymi samochodami i uważają, że
wszystko wiedzą najlepiej. Takich, którzy nie liczą się z
innymi, a szczególnie z kobietami, uważając je za istoty gorsze
i głupsze. Takich, którzy uznają seks za najlepsze lekarstwo.
– Seks? Co ma do tego seks?
–
Pocałowałeś mnie! Dwa razy!
–
Moja miła, jeżeli dwa pocałunki to dla ciebie seks, to
znaczy, że Aleks bardzo cię zaniedbuje. – Matt uśmiechnął się
nie bez odrobiny złośliwości.
–
O to mi właśnie chodziło – odparowała. – Nie dość, że
jesteś porywczy i nieodpowiedzialny, to do tego wszystkiego
jesteś jeszcze bezczelny.
–
Masz rację z tym ubezpieczeniem – przyznał
nieoczekiwanie, patrząc jej w oczy. – To była czysta głupota.
Trzeba było się ubezpieczyć, nawet jeśli musiałbym pożyczyć
od kogoś pieniądze.
–
Tak... tak, masz rację – wyjąkała Adrienne, którą
ostatnie słowa Matta zupełnie zbiły z tropu. Zmiana w jego
zachowaniu była całkowicie niespodziewana. Teraz, gdy
znalazła poważny argument przeciwko niemu, on nagle się z
ni
ą zgadza!
–
Jeśli chodzi o porywczy temperament, twoja ocena też
chyba jest słuszna. A jeśli mowa o bezczelności – przerwał i
obrzucił Adrienne spojrzeniem od stóp do głów – żeby móc to
ocenić, musiałabyś mnie lepiej poznać. Być może jestem po
prostu pewny siebie.
– Ha! –
Adrienne poczuła mrowienie na całym ciele. – Nie
potrzebuję cię lepiej poznawać. I wcale nie chcę.
Matt uśmiechnął się z powątpiewaniem.
–
Widzisz, sam widzisz, co mam na myśli – powiedziała. –
Jesteś po prostu bezczelny.
– Nieprawda – odp
arł łagodnym tonem.
Starała się popatrzyć na niego z naganą, ale poczuła, jak
wbrew jej woli krew zaczyna szybciej krążyć. Postanowiła
przeciwstawić się aurze zmysłowości i nigdy jej się nie poddać.
– Poszukajmy lepiej drogi –
powiedziała w końcu. Matt
wyc
iągnął rękę. Adrienne zignorowała ten gest i ruszyła przed
siebie. Szli w milczeniu. Ciągle padał deszcz, ale
zdecydowanie mniej ulewny. Adrienne pierwsza dostrzegła
błotniste koleiny pomiędzy drzewami.
–
Udało się. – Adrienne spojrzała na Matta z tryumfem.
–
To tylko polna droga. Miasteczko jest pewnie jakieś
czterdzieści kilometrów stąd.
Adrienne poczuła, że siły ją opuszczają. Czterdzieści
kilometrów! Nie uda się tam dojść! Droga nie wyglądała na
uczęszczaną. Może Matt miał rację, że nikt już dzisiaj nie
będzie tędy jechał. Wyglądało na to, że znaleźli się w sytuacji
bez wyjścia.
– Idziemy czy czekamy? –
spytał Matt, podnosząc
kołnierz, aby osłonić się przed przenikającym do szpiku kości
wiatrem.
Adrienne zatrzęsła się z zimna. Dopóki znajdowała się w
ruc
hu, było jej w miarę ciepło.
–
Nie wiem, co robić – westchnęła wyczerpana.
–
Słaniasz się na nogach. – Matt uważnie przyjrzał się
Adrienne. Dziewczyna z trudem dokuśtykała do pobocza i
osunęła się na ziemię. Zasłoniła twarz dłońmi, żeby ukryć łzy,
które płynęły teraz niepowstrzymanym strumieniem. – Masz.
– Co? –
spytała, nie odsłaniając oczu.
–
Jest wilgotna, ale lepszy rydz niż nic. – Adrienne
poczuła, że Matt wkłada jej na ramiona swoją sportową kurtkę.
Podniosła głowę i otarła oczy.
– Nie, Matt, ty jej potrzebujesz.
– Tobie jest bardziej potrzebna.
Adrienne popatrzyła na niego, gotowa przyznać, że
głupotą było upieranie się przy szukaniu drogi w taką pogodę.
– Matt, ja... –
przerwała na widok dwu jasnych
punkcików, które pojawiły się w oddali. – Samochód! –
zawołała. Zerwała się na równe nogi i natychmiast zapomniała
o zmęczeniu. – To samochód!
–
Masz rację. Miejmy nadzieję, że zechce się zatrzymać.
–
Oczywiście, że się zatrzyma. To pewnie sympatyczne,
starsze małżeństwo, wracające do domu po miłej kolacji w
mieście. Jestem pewna, że...
–
Wracają do domu, to prawda. To musiał być niezły
wieczór. Popatrz tylko, ten samochód jedzie zygzakiem!
– Pijany?
–
Prowadzący albo jest pijany, albo zasnął przy
kierownicy.
–
To niemożliwe!
–
Ale cieszę się, że przynajmniej odzyskałaś siły i werwę –
stwierdził Matt, przyglądając się jej z uśmiechem. – Przez
moment naprawdę się o ciebie martwiłem. Wyglądało na to, że
się poddasz.
–
Ale teraz już nie mam takiego zamiaru. – Adrienne
wyszła na środek drogi i zaczęła machać rękoma.
– Hej! –
Matt odciągnął ją na pobocze. – Oni gotowi cię
przejechać. W tej ciemnej sukience mogą cię nawet nie
zauważyć.
–
Ale musimy ich jakoś zatrzymać.
–
Stój tutaj. Ja się tym zajmę.
–
Ach, stary, dzielny Matt, wydający wszystkim rozkazy.
– Moja ko
szula jest przynajmniej biała. – Wyszedł na
środek drogi, a potem znów się do niej odwrócił. – Chyba że
wolisz zdjąć sukienkę i nią wymachiwać – dodał złośliwie. –
To byłoby jeszcze skuteczniejsze.
– No pewnie –
odburknęła Adrienne.
Światła przybliżyły się i Matt zamachał ramionami.
–
To chyba ciężarówka – powiedział. – Jedzie powoli,
więc nawet gdyby się nie zatrzymała, mamy szanse wskoczyć
na tył skrzyni.
– Nie wiem, Matt, ja nigdy...
– Cicho –
rozkazał Matt, podnosząc rękę do góry. – A to
co za hałas?
–
Ktoś śpiewa – zauważyła Adrienne.
–
Nie podoba mi się to. Ten facet jest zalany w pestkę. –
Matt zamachał nad głową kurtką i krzyknął głośno. Światła
omiotły najpierw prawe, potem lewe pobocze drogi.
–
Matt, bądź ostrożny.
–
Boisz się o mnie? – spytał, spoglądając w jej kierunku.
–
Nigdy w życiu.
–
Tak też myślałem. – Matt znów pomachał kurtką.
–
Matt, uważaj! – krzyknęła Adrienne widząc, że
ciężarówka jedzie prosto na niego. Matt usunął się w ostatniej
chwili. Zapiszczały hamulce i ciężarówka zatrzymała się tuż
obok niego.
–
Chcesz się zabić? – pytał ktoś chrapliwym, pijackim
głosem.
–
Potrzebujemy kogoś, kto by nas podwiózł – odparł Matt,
powoli zbliżając się do kabiny kierowcy.
– Jacy my?
Adrienne przeszła przez szosę i stanęła obok Matta.
Kierowca c
iężarówki musiał niedawno przekroczyć
sześćdziesiątkę. Twarz pokrywał dwudniowy szary zarost. W
ustach obracał kawałek tytoniu. Śmierdział niczym cała
gorzelnia.
– Ja i moja towarzyszka –
odrzekł Matt, wskazując na
Adrienne. Stary mężczyzna wpatrywał się w nich, z trudem
usiłując skupić spojrzenie na jednym punkcie.
–
To was jest tylko dwoje? Ja widzę co najmniej sześcioro.
– No pewnie –
wyszeptała Adrienne. – Matt, może on
pozwoli ci prowadzić samochód.
–
Mieliśmy wypadek – wyjaśnił Matt. Musimy dostać się
do telefonu. Wygląda pan na zmęczonego, panie...
– Mów mi po prostu Archie.
–
W porządku, Archie. Może pozwoliłbyś mi poprowadzić
samochód. Chcemy jechać do miasta, żeby zadzwonić.
Adrienne ścisnęła mocno kciuki.
–
Zadzwonić? Mam telefon w domu. Bliżej niż do miasta.
Możecie jechać ze mną. Gdzie wasz samochód?
– Samolot.
–
Mieliście wypadek samolotowy? – zachrypiał
mężczyzna. – Ale nie jesteście duchami, co?
–
Nie, nie jesteśmy duchami – odparł z uśmiechem Matt –
Słuchaj, może ja nas wszystkich zawiozę do twojego domu.
–
Nawet lubię duchy, ale wolę wiedzieć, kiedy mam z
nimi do czynienia –
wtrącił Archie. – Moja żona jest teraz
duchem.
–
Nie podoba mi się to – wyszeptała Adrienne.
– Nie mamy wyboru –
odpowiedział Matt półgłosem.
Znowu zwrócił się do mężczyzny: – No więc, czy chciałbyś,
żeby dziś zawiózł cię do domu pierwszorzędny kierowca?
– Nikt oprócz mnie nie kieruje Bessie. Wszyscy o tym
wiedzą – odparł Archie. – Wsiadajcie.
–
Aleja chętnie...
–
Wsiadacie czy nie? Ja jadę. – Archie dodał gazu, a silnik
z
aryczał jak ranione zwierzę.
– Wsiadamy –
powiedział Matt, gestem nakazując
Adrienne, żeby obeszła z nim ciężarówkę od tyłu. Kiedy
podchodzili do kabiny, wyszeptał: – Ja usiądę obok niego na
wszelki wypadek. Jakby co, zdążę złapać za kierownicę.
–
Dobrze. Uważaj tylko, żebyś się nie zatruł oparami
alkoholu. Ten facet cuchnie na kilometr.
–
Nie wybrzydzaj. I tak mieliśmy niesamowite szczęście.
Wsiedli do ciężarówki. Wystające z oparcia sprężyny
wbijały się Adrienne w bok za każdym razem, gdy samochód
podskakiwał na wybojach. Matt obserwował drogę i Archiego,
gotów w każdej chwili chwycić za kierownicę.
–
Śpiewacie? – spytał Archie.
– Nie – odparli zgodnie Matt i Adrienne.
–
No pewnie, frajerzy z miasta. Więc ja zaśpiewam.
Archie zaczął wyśpiewywać na całe gardło jakąś pijacką
piosenkę i skierował ciężarówkę w stronę skraju szosy. Matt
był już gotów uchwycić kierownicę, gdy Archie skorygował
kurs i ruszył po przekątnej ku przeciwległemu skrajowi drogi.
Jechali zygzakiem pośród kompletnych ciemności.
Ad
rienne trzymała przy życiu myśl o telefonie, który czekał na
nią na końcu tej szalonej podróży. Zerknęła na zegarek. Była
prawie druga nad ranem. Rodzice na pewno już się niepokoją,
ale może nie powiadomili jeszcze policji.
Wreszcie Archie skręcił gwałtownie w prawo, kierując
ciężarówkę w stronę majaczącego w oddali, ciemnego
budynku.
–
Pewnie nie ma prądu – wyjaśnił Archie. – Ale mam
świeczki. Znów będę musiał nastawiać ten diabelny zegar.
– Potrzebujemy tylko telefonu –
powiedziała Adrienne, z
trudem gram
oląc się z szoferki. – Gdzie on jest?
–
Tam, gdzie zawsze był, panieneczko. – Archie zatoczył
się, potykając się podszedł do drzwi i otworzył je kopnięciem. –
Nigdy nie zamykam na klucz –
wyjaśnił, manipulując przy
wyłączniku światła. – Nie ma prądu – powtórzył i wtoczył się
do pokoju, obijając się o meble.
Adrienne zajrzała do środka i czekała, aż jej oczy
przyzwyczają się do ciemności. W mroku majaczyły zarysy
półek z książkami, które zajmowały całą ścianę.
– Widzisz telefon? –
spytał Matt.
– Nie, a on ni
e chce mi powiedzieć, gdzie go szukać.
Zaraz, zaraz... tam! –
zawołała, starając się znaleźć drogę wśród
mebli. –
Na ścianie.
Telefon wisiał na ścianie obok drzwi do kuchni, w której
Archie z łoskotem przeszukiwał szuflady kredensu.
–
Nie mogę uwierzyć, że to już wreszcie koniec tej
koszmarnej eskapady –
stwierdziła Adrienne. – Może
znajdziemy kogoś, kto zabierze nas stąd do miasta.
–
Może. Jeśli uda nam się dowiedzieć, gdzie właściwie
jesteśmy.
–
Masz rację. – Adrienne podniosła słuchawkę. – Dzięki
Bogu, że istnieją takie wynalazki, jak telefon. – Na chwilę
zamilkła, a potem nerwowym ruchem Postukała w widełki.
Aparat milczał jak zaklęty. Odwróciła się w stronę Matta,
czując, że siły znowu ją opuszczają. – To niemożliwe –
powiedziała słabo. – Ten telefon nie działa.
ROZDZIAŁ 4
–
Daj, może ja spróbuję. – Matt sięgnął po słuchawkę.
–
Wiem, jak wygląda zepsuty telefon! – Adrienne
wyrwała mu słuchawkę z ręki i rzuciła na widełki.
–
Jeśli nawet nie był zepsuty, teraz już na pewno jest –
powiedział Matt. – I nie krzycz na mnie. To nie ja obiecywałem
ci, że będziesz mogła stąd zadzwonić. Spytaj naszego
przyjaciela Archiego.
–
Niech się stanie światłość! – zawołał Archie, wtaczając
się do pokoju i trzymając w ręku świeczkę wetkniętą w szyjkę
butelki. Podniósł ją do góry, tak by oświetliła twarze Matta i
Adrienne, i popatrzył na nich przekrwionymi oczami. – Chyba
nie najlepiej się bawicie.
–
Dlaczego nie powiedziałeś nam, że telefon nie działa? –
westchnęła Adrienne z rozpaczą.
–
Nie działa? – Archie przechylił głowę na bok. – No
pewnie, nigdy nie działa, kiedy pada. Gdzieś coś przecieka.
Ściana przemaka i telefon nie działa. – Zamyślił się na moment,
potem odsłonił w uśmiechu pożółkłe zęby. – Ale będzie działał,
kiedy ściana wyschnie. Do rana powinna być sucha.
– To
będzie odrobinę za późno – powiedziała słabym
głosem Adrienne, odwracając głowę, żeby ani Matt, ani Archie
nie dostrzegli łez. Zaczęła trząść się z zimna. Granny na pewno
umrze dziś w nocy. Rodzice będą szaleć z niepokoju, jeśli nie
porozumie się z nimi.
–
Archie, to bardzo ważne. Adrienne musi zawiadomić
rodziców –
oznajmił Matt – Gdybyś pożyczył nam swoją
ciężarówkę, pojechalibyśmy do miasta...
– Nie ma benzyny –
oświadczył Archie i głośno czknął.
–
Może jednak trochę zostało. – Adrienne odwróciła się
znó
w w stronę Archiego. – Chociaż tyle, żebyśmy mogli
dojechać do miasta. Zapłacimy ci... – zamilkła, widząc
ostrzegawcze spojrzenie Matta. Nie mieli przecież ani grosza. –
Zapłacimy ci, kiedy uda nam się wydostać portfele z samolotu.
– Nie ma benzyny – powtó
rzył Archie, kręcąc głową. –
Strzałka stoi dokładnie na zerze.
– Gdzie masz kluczyki? –
spytał Matt. – Mogę to jeszcze
raz sprawdzić?
Archie dotknął kieszeni wytartych dżinsów. Świeca
przechyliła się i wosk skapnął na dłoń.
–
Do diabła – zaklął i potarł dłoń. – Pewnie zostawiłem je
w Bessie. Idź sprawdzić.
–
Zaraz wrócę – zapowiedział Matt i zniknął za drzwiami.
–
Nie śpiesz się – rzucił ze śmiechem Archie i mrugnął
porozumiewawczo do Adrienne. –
Napijesz się?
–
Nie, dzięki. – Zatarła dłonie. Drżała z zimna i
zmęczenia.
–
Ale ja chętnie. – Archie wziął świecę i chwiejnym
krokiem pomaszerował w stronę szafki pod oknem. – Dorothy
nazywała to barkiem – powiedział, otwierając drzwiczki. –
Była bardzo wyrafinowaną damą. Ja nazywam to szafką na
flaszki. –
Wyjął ze środka dwulitrową butelkę whisky, odkręcił
ją i pociągnął spory łyk.
– Zawsze tyle pijesz? –
spytała Adrienne, szczękając
zębami z zimna.
–
Przeważnie – odparł, ocierając usta rękawem.
– Dlaczego?
Pytanie zaskoczyło Archiego. Po dłuższym namyśle
odpowiedz
iał wreszcie:
–
Bo lubię.
Adrienne zastanawiała się, czy to alkohol sprawia, że
Archie nie czuje wcale zimna. Zerknęła na drzwi, licząc na to,
że Matt wróci z dobrymi nowinami. Niestety, kiedy wszedł do
środka i spojrzał na nią, wiedziała już, że nadzieje były płonne.
Oparła się bezwładnie o framugę drzwi.
–
Archie, czy masz tu może centralne ogrzewanie? –
spytał Matt, rozglądając się dookoła.
– O, nie. –
Archie wskazał ręką. – Ale mam kominek.
– A drewno?
– Na dworze –
odparł Archie. – Pewnie zamokło.
– Raczej tak –
przytaknął Matt, spoglądając przez okno. –
Ale na wszelki wypadek sprawdzę. Może na dole stosu
znajdzie się kilka suchych polan.
–
W stajni są stare deski – oznajmił Archie, podchodząc ku
nim niepewnym krokiem. –
Świetnie się palą.
– Doskonale. –
Matt zatarł dłonie. – Masz latarkę?
–
Jest świeczka.
– Dobrze. –
Matt podszedł do stołu.
–
Idę z tobą – odezwała się Adrienne. – Nie możesz
trzymać na raz i drewna, i świecy, a poza tym wiatr mógłby
zdmuchnąć płomień.
–
Na dworze jest naprawdę mnóstwo błota – zauważył
Matt, patrząc na nią z namysłem.
–
Nie żartuj sobie – odparła Adrienne, spoglądając na
swoje ubłocone pantofle i ruszyła w stronę drzwi.
Natychmiast pożałowała swojej decyzji, kiedy znaleźli się
na dworze. W domku było wprawdzie zimno, ale na zewnątrz
chłód przenikał aż do szpiku kości. Matt wcale nie przesadzał,
mówiąc o błocie. Wydeptana ścieżka prowadząca z domu do
stajni była pełna kałuż. Obcasy wieczorowych pantofelków
Adrienne zapadły się w brunatną maź z głośnym mlaśnięciem.
– To gorsz
e, niż przypuszczałam – oświadczyła
zdyszanym głosem.
–
Weź mnie za rękę.
Tym razem Adrienne nie protestowała. Uścisk dłoni Matta
podziałał na nią uspokajająco. Świeczka zachwiała się, ale na
szczęście nie zgasła. Wreszcie dotarli do budynku, który Archie
nazywał stajnią. Adrienne wyglądało to raczej na szopę.
–
Wszystko w porządku? – odezwał się Matt.
– Czemu pytasz?
– Trzymasz mnie kurczowo –
odparł, unosząc do góry ich
splecione mocno dłonie.
– Och, przepraszam. –
Adrienne spróbowała zabrać rękę.
– Daj spokój. –
Matt mocniej splótł palce z jej palcami.
Adrienne przestała się wyrywać, napawając się poczuciem
bezpieczeństwa. Kiedy dotarli do stajni, Matt oddał jej świecę,
a sam otworzył zamknięte na skobel drzwi. Uderzył ich zapach
świeżej słomy. Adrienne uniosła świecę i razem weszli do
środka. Zaskoczyła ich czystość i porządek. Na ścianach nie
było widać żadnych zacieków, mimo że wciąż padał ulewny
deszcz. Podłoga była czysto wymieciona. Dostrzegli dwa puste
boksy oraz półki uginające się pod ciężarem narzędzi i
zapasów. Jeden z boksów był wyłożony świeżą słomą. Niektóre
spróchniałe deski wymieniono ostatnio na nowe i w powietrzu
unosił się przyjemny zapach sosnowej żywicy.
–
Wygląda na to, że Archie spodziewa się czworonogiego
gościa – powiedziała Adrienne, wskazując dłonią na świeżo
przygotowaną zagrodę.
–
Ponieważ, jak widać, Archie zgromadził łopaty i kilofy,
zgaduję, że będzie to osioł albo muł, zwierzę przydatne przy
poszukiwaniu złota – dodał Matt.
– To prawdziwy traper. –
Adrienne uniosła świecę wyżej.
– Patrz, lampa naftowa.
–
Znając nasze parszywe szczęście, nie ma w niej na
pewno ani kropli nafty. –
Matt potrząsnął skorodowaną lampą.
Usłyszeli chlupot płynu. – A jednak pech na chwilę nas opuścił.
–
Matt zdjął szklany klosz. – Jest nawet knot.
Adri
enne podała mu świecę i po chwili wnętrze wypełniło
łagodne, jasne światło.
– Tak jest o wiele lepiej –
westchnęła Adrienne. – Wydaje
się nawet, że nie jest już tak zimno.
– Bo tu jest cieplej.
Matt uniósł lampę tak, że oświetliła twarz Adrienne.
– Wiesz c
o, wyglądasz fatalnie – oznajmił szczerze.
–
Jak miło z twojej strony, że mi to mówisz. Ty też nie
wyglądasz szczególnie kwitnąco.
– Pewnie nie –
odparł, śmiejąc się cicho – ale ja
przynajmniej nie używam tuszu do rzęs, więc nie wyglądam,
jakby mi ktoś podbił oczy.
–
A więc sądzisz, że mój rozmazany makijaż wygląda
śmiesznie, co? – najeżyła się Adrienne.
– Noo.
–
I te uwagi słyszę od tego samego faceta, który świecił
czerwonymi majtkami w salonie pełnym ludzi?
–
Bystra jesteś, panno Burnham. – Matt roześmiał się
głośno. – Jednak traktujesz życie zbyt serio. Lepiej poszukajmy
tych desek, o których mówił Archie.
Zanim wrócili do domu, Matt z naręczem desek, Adrienne
z lampą w dłoni, Archie zapalił już drugą świeczkę, tym razem
zatkniętą w butelkę po tanim winie. Półleżał rozparty w starym
skórzanym fotelu, czule obejmując butelkę whisky.
–
Widzę, że znaleźliście dechy. Oderwałem je, kiedy
przygotowywałem boks dla mojego nowego osła. Jutro mają mi
go przyprowadzić. Będzie się nazywał Dorothy Trzecia. Moja
żona miała na imię Dorothy, to była Dorothy Pierwsza, mój
stary osioł to Dorothy Druga, więc ten nowy będzie Dorothy
Trzecią.
– Aha –
mruknęła Adrienne, zastanawiając się, co też
pomyślałaby żona Archiego, gdyby wiedziała, że jej imię
otrzymują kolejne osły. – Znaleźliśmy twoją lampę – dodała,
odsuwając na bok stos starych gazet i stawiając lampę na
drewnianym stoliku.
–
Lepiej nie marnować nafty. Może mi być potrzebna do
poszukiwań złota, gdy wreszcie dostanę nowego osła.
–
Odkupimy ci ją – zapewniła Adrienne w obawie, że
Archie zabierze lampę. – Jak tylko będziemy mogli – dodała,
przypominając sobie, że wszystkie ich pieniądze oraz karty
kredytowe spoczywają gdzieś na dnie kanionu.
Matt położył naręcze drewna obok dużego, kamiennego
kominka i podszedł do stolika.
–
Mogę użyć tych gazet, żeby rozpalić ogień, Archie? –
spytał.
–
Pewnie, że nie.
– Nie? –
spytał Matt zaskoczony.
– To gazety Dorothy, Dorothy Pierwszej.
– Ale czy Dorothy nie jest...
– Duchem? –
dokończył Archie. – Oczywiście. Ale to są
jej gazety, z kr
zyżówkami. Nie pozwolę, żeby ktoś palił jej
rzeczy.
–
Dobrze. W takim razie czego mogę użyć?
–
Ja rozpalę. Mam na to sposób.
Matt wzruszył ramionami i odwrócił się do paleniska.
Ułożył drewno i otworzył szyber.
–
Odejdź – rozkazał Archie i wstał z butelką w ręku.
Podszedł do stołu, odsunął szufladę, wysypał na dłoń trochę
białego proszku z metalowego pudełka i podszedł do paleniska.
–
Czy mogę napić się twojej whisky? – spytał Matt, który
obserwował uważnie wszystkie poczynania Archiego.
–
Matt, może poczekasz, aż... – zaczęła przerażona
Adrienne, która wyobraziła sobie, że teraz będzie miała do
czynienia nie z jednym, ale z dwoma pijanymi mężczyznami.
– Masz, pij –
powiedział Archie, podając Mattowi butelkę.
Matt chwycił whisky, potem złapał Adrienne za rękę i
popchnął ją w kąt pokoju, jak najdalej od kominka.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? –
syknęła wściekła,
usiłując mu się wyrwać. – Jeśli masz zamiar zacząć pić i
przystawiać się do mnie, to ostrzegam, że tego pożałujesz.
–
Siedź spokojnie – rzucił stanowczym tonem Matt,
trzymając mocno jej ramię. – On będzie rozpalał ogień
używając prochu strzelniczego.
– Prochu? –
wyjąkała, patrząc na Matta rozszerzonymi z
przerażenia oczami.
–
Mhm. Chcesz może sobie łyknąć? – spytał, podając jej
butelkę.
W tej samej ch
wili Archie rzucił zapałkę na palenisko.
Buchnął wysoki płomień. Archie cofnął się o krok.
–
Do diaska. Chyba przesadziłem – wymruczał, chwiejąc
się na nogach.
Na szczęście ogień szybko przygasł i płonął teraz równo i
spokojnie.
– To stara traperska sztuczka –
wyjaśnił Matt. – Nie jest
zbyt niebezpieczna, oczywiście o ile masz pojęcie o tym, co
robisz, no i nie trzymasz w garści flaszki z wódką.
–
A ja myślałam, że zamierzasz przyłączyć się do
Archiego i zacząć pijaństwo – powiedziała Adrienne
wzdychając. – Znowu mnie uratowałeś, Matt. Myślę, że nawet
wybaczę ci te niewybredne żarty o podbitych oczach.
–
Ciągle wyglądają na podbite – stwierdził, delikatnie
ściskając ją za ramię.
–
Da się temu szybko zaradzić. – Adrienne wysunęła się z
ramion Matta i oglądając się na kominek podeszła do Archiego.
–
Chciałam spytać – zaczęła, patrząc na niego z obawą – czy
mogłabym skorzystać z łazienki. Chciałabym się umyć.
Archie odwrócił się i przyjrzał jej się od stóp do głów.
– To chyba nie wystarczy –
orzekł, żując tytoń. –
Wyglądasz jak strach na wróble.
–
Wszystkie moje rzeczy zostały w samolocie. – Adrienne
skrzywiła się, słysząc ten kolejny komplement. Od takiego
nadmiaru męskiego podziwu mogłoby jej się chyba przewrócić
w głowie. – Mogę się więc co najwyżej umyć. Archie
przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
– Zaraz, zaraz, moja panno –
odezwał się w końcu. –
Lepiej doprowadź się naprawdę do porządku. Ale musisz mi
obiecać, że będziesz uważać.
–
Tak, oczywiście... ja...
–
I że niczego nie podrzesz.
– Ale czego?
–
Rzeczy Dorothy. Pozwolę ci przebrać się w jej ciuchy,
ale musisz obiecać, że będziesz ostrożna.
–
Jak mogłabym pożyczać od ciebie jej ubrania? –
zaprotestowała Adrienne, chociaż myśl o suchym ubraniu była
niezwykle kusząca.
– Tak, zaraz ci je dam. –
Archie odwrócił się w stronę
Matta. –
Ty też nie wyglądasz najlepiej – ocenił. – Kiedy z nią
skończę – powiedział, wskazując głową Adrienne – poszukam
czegoś dla ciebie.
–
Nie zawracaj sobie głowy – odparł Matt. – To nie jest
konieczne.
– Cicho –
rzucił krótko Archie, zaciskając dłoń na
nadgarstku Adrienne. –
I popilnuj mojej whisky, kiedy będę
szukał czegoś dla twojej narzeczonej. – Wziął do ręki lampę i
pomaszerował w stronę drzwi, ciągnąc Adrienne za sobą.
– Wcale nie jestem jego narzecz
oną – zaprotestowała
Adrienne. Zauważyła, że Matt się uśmiecha. – Matt, powiedz
mu, że nie jestem.
Matt stał milcząc. Adrienne zaskoczył wyraz jego twarzy.
Patrzył na nią z czułością, a przecież znali się zaledwie od kilku
godzin.
–
Zostawiłem rzeczy Dorothy tak, jak były – powiedział
Archie, prowadząc Adrienne do sypialni, gdzie stała duża,
mahoniowa szafa. – Tutaj –
wskazał, puszczając jej nadgarstek.
–
Wszystko, czego możesz potrzebować.
Pokój napełnił się zapachem fiołków. Adrienne zajrzała
do szafy, gd
zie wisiały trzy wyblakłe sukienki w kwiatki,
kraciasty niebieski szlafrok, flanelowa koszula nocna, dwie
pary znoszonych dżinsów, błękitna spódnica i trzy koszulowe
bluzki. Garderoba była więcej niż skromna, ale Archie
pokazywał ją z taką dumą, jakby była to ostatnia kolekcja
Diora.
–
To lubiła najbardziej – powiedział Archie, zdejmując z
wieszaka szeroką, błękitną spódnicę. – Widzisz?
–
Bardzo ładna – przytaknęła Adrienne.
– Masz. –
Archie rzucił spódnicę w jej stronę. – Ciekawe,
gdzie jest ta bluzeczka? –
Pochylił się i odsunął jedną z szuflad
u dołu szafy. – Tak, to jest bluzeczka do tej spódnicy. – Wyjął z
szuflady białą haftowaną bluzkę i przez dłuższą chwilę
wpatrywał się w nią w milczeniu. – Bardzo ją kochałeś,
prawda? –
odważyła się spytać Adrienne.
–
Tę bezczelną, zarozumiałą kobietę? – Archie wzruszył
ramionami. –
Zawsze mnie tylko pouczała i poprawiała. Z
trudem ją znosiłem, to wszystko.
Adrienne milczała. Nie wierzyła w ani jedno słowo.
Archie po prostu wstydził się przyznać, jak bardzo kochał
sw
oją żonę i jak bardzo mu jej brak.
–
Weź to – powiedział, podając jej bluzkę. – Pasuje do
spódnicy.
–
Nie wiem, czy powinnam... Widzę, że nikt nie ruszał
rzeczy Dorothy, odkąd...
–
Na pewno chciałaby, żebym ci dał to ubranie. – Archie
przyglądał jej się przekrwionymi oczami. – Wystarczająco
trudno było mi wytrzymać z nią, póki żyła. Nie chcę, żeby teraz
zaczął mnie prześladować jej duch.
–
Ja... ja dziękuję.
–
Tu są różne damskie szmatki – stwierdził Archie,
otwierając szufladę pełną bielizny. – I zdejmij wreszcie te
pantofle –
dodał, sięgając w głąb szafy i wyciągając parę
miękkich mokasynów. – Łazienka jest tam. Prysznic,
umywalka... wszystko. Zostawiam ci lampę – dodał i wytoczył
się z sypialni, mamrocząc pod nosem, że stanowczo za długo
pozostawił whisky bez właściwej opieki.
Adrienne zajrzała do szuflady z bielizną. Wyglądało na to,
że Dorothy była naprawdę świetnie zaopatrzona. Dostosowała
stroje do surowych warunków życia, ale pod skromnymi
bluzkami i dżinsami kryły się jedwabne koszulki i majteczki w
pastelowych kolorach. W rogu szuflady tkwił katalog domu
wysyłkowego, zajmującego się sprzedażą bielizny. Adrienne
zastanawiała się, ile też lat mogła mieć Dorothy. Archie
wyglądał staro, ale mogło to wynikać z ciężkiej pracy i
nadużywania whisky.
Adrie
nne wybrała koszulkę i majtki koloru kości
słoniowej i wyruszyła na poszukiwanie łazienki. Zaskoczyła ją
panująca tam czystość. Archie nie wyglądał na kogoś, kto traci
czas na szorowanie umywalki. Adrienne zdjęła sukienkę i
rzuciła ją na podłogę. Po dzisiejszym dniu nadawała się co
najwyżej na szmaty.
Westchnęła z rozkoszy, gdy weszła pod gorący prysznic.
Na wiszącej obok plastykowej półeczce znalazła mydło i
szampon. Nie tracąc czasu namydliła się i szybko spłukała,
starając się zużyć jak najmniej wody. W domu stojącym w
samym środku pustkowia zapasy wody były zapewne
ograniczone. Chciała, aby i Matt skorzystał z kąpieli. Adrienne
zakręciła kran i wytarła się dość zużytym, ale czyściutkim,
różowym ręcznikiem. Dopiero wtedy spojrzała na swoje
odbicie w lusterku.
Oczy nie wyglądały już jak podbite. Zniknęła resztka
makijażu. Z lustra patrzyła na nią blondynka z jasnymi rzęsami
i kremową skórą. Adrienne uważała mocny makijaż za
niezbędny, szczególnie w pracy. Teraz jednak w niczym nie
przypominała tej kobiety, która zjawiła się na przyjęciu u
Beverly.
Wróciła do sypialni. Spódnica była odrobinę za szeroka,
ale całość prezentowała się nieźle. Założyła mokasyny i
podeszła do stojącej w kącie pokoju toaletki, na której leżał
oprawny w srebro grzebień i szczotka.
Za
uważyła oprawione w srebrną ramkę duże zdjęcie.
Adrienne wzięła je w rękę i przyjrzała mu się uważnie.
Pośrodku stał Archie, trzymając za uzdę brązowego osła.
Obejmował za ramiona kobietę, która wyglądała na co najmniej
dwadzieścia lat młodszą od niego. Miała jasnobrązowe krótkie
włosy i pełną słodyczy, uśmiechniętą twarz. Była ubrana w tę
samą niebieską spódnicę i białą, koronkową bluzkę. A więc to
była Dorothy. Z całą pewnością nie wyglądała na osobę
zarozumiałą.
Adrienne trudno było wyobrazić sobie wspólne życie
Dorothy i Archiego, a jednak najwyraźniej łączył ich jakiś
szczególny rodzaj miłości.
Zawahała się przed sięgnięciem po szczotkę, ale w końcu
uczesała włosy. Na toaletce stał też flakonik fiołkowych
perfum. Tak, Dorothy z całą pewnością była w duchu
niepoprawną romantyczką.
Adrienne zwinęła w kłębek przemoczone, podarte ubranie
i otworzyła drzwi. Z salonu dobiegał ochrypły głos Archiego,
który opowiadał Mattowi o poszukiwaniu złota. Adrienne
cichutko podeszła bliżej. Obaj mężczyźni siedzieli wygodnie
rozparci w fotelach przed kominkiem. Wyglądali jak starzy,
dobrzy przyjaciele. Matt upił duży łyk z butelki, którą podał mu
Archie. Adrienne zaczęła żałować, że tak bardzo śpieszyła się.
Najwyraźniej Matt czuje się świetnie, popijając whisky w
towarzyst
wie Archiego. Za godzinę obaj z Archiem będą
prawdopodobnie spali kamiennym snem, a ona zostanie sama
ze swoimi kłopotami i obawami.
–
Łazienka wolna – powiedziała głośniej, niż zamierzała.
Matt odwrócił się w jej stronę. Adrienne spodziewała się,
że orzeknie, iż bez makijażu wygląda na dwanaście lat. Jednak
Matt milczał, a na ustach pojawił mu się uśmiech. Adrienne
stwierdziła, że musi być pijany.
–
Całkiem nieźle – ocenił Archie, wyciągając z kieszeni
puszkę z tytoniem. – Nie tak jak Dorothy, ale nieźle.
–
Dziękuję za ubranie – odezwała się zmieszana Adrienne.
Podniosła do góry zawiniątko ze zniszczonymi rzeczami. – Już
po nich –
powiedziała i patrząc na Matta dodała: – Myślę, że
tobie też przyda się kąpiel.
– Co? –
spytał, nagle wyrwany z zadumy. – Aha, no tak.
Masz rację. – Podniósł się szybko, wcale nie jak pijany.
Adrienne zupełnie nie rozumiała, co się z nim dzieje. W
każdym razie Matt zachowywał się, jakby stracił do reszty
rozum.
–
Znajdę ci jakieś ubranie – powiedział Archie, wstając z
fotela. – Mam
trochę rzeczy, z których wyrosłem – dodał,
klepiąc się po brzuchu.
–
Usiądź tutaj. – Matt wskazał Adrienne miejsce. –
Ogrzejesz się trochę.
–
Dziękuję. – Przechodząc obok niego przyjrzała się
wyrazowi jego twarzy. Znów ten dziwny półuśmiech... Nie
było wątpliwości, Matt zwariował.
Archie i Matt przeszli do sypialni, a Adrienne rozparła się
wygodnie w skórzanym fotelu i zastanawiała się, czemu czuje
się taka szczęśliwa i, przynajmniej w tej chwili, bezpieczna w
tym małym domku razem z Mattem. Przeciągnęła się leniwie.
Skarciła się za to w duchu. Powinna przecież intensywnie
myśleć, jak się stąd wydostać. Jednak ciepło bijące z kominka
sprawiło, że ułożyła się wygodnie, oparła głowę o poduszkę,
zamknęła oczy...
Obudził ją niezwykły odgłos. Poderwała się przerażona na
równe nogi.
–
Wszystko w porządku – powiedział Matt uspokajającym
tonem. –
To tylko Archie chrapie. Śpij.
Adrienne rzuciła okiem na drugi fotel. Archie spał z
otwartymi ustami i odchyloną do tyłu głową. Dźwięki, jakie
wydawał z siebie, przypominały turkot wagonów
przetaczanych na bocznicy.
–
Mój ojciec też tak chrapie – roześmiał się cicho Matt. –
Cały dom się trzęsie. Mama mówi, że spać z nim to gorsze niż
mieszkać na pasie startowym. Sypia z zatyczkami w uszach.
–
Nie sądzę, żeby zatyczki cokolwiek tu pomogły –
powiedziała Adrienne, odwracając się w stronę Matta. Ubranie,
z którego „wyrósł” Archie leżało na nim jak ulał. Matt miał na
sobie czarną kowbojską koszulę, której krój podkreślał jego
szerokie ramiona. Dopasowane dżinsy zaznaczały smukłość
wąskich bioder.
–
Czemu się uśmiechasz? – spytał. – Nigdy nie widziałaś
kowboja?
–
Pewnie, że tak. Ale nie wyobrażałam sobie ciebie jako
jednego z nich –
odparła Adrienne, zastanawiając się, czy jej
uśmiech jest podobny do tego, który niedawno widziała na
twarzy Matta.
–
Ja też nie wyobrażałem sobie ciebie jako wiejskiej
dziewczyny –
oznajmił Matt – a jednak...
Adrienne spojrzała mu w oczy. Nie miała już żadnych
wątpliwości. Powróciły te same uczucia, które ogarnęły ją,
kiedy Matt pocałował ją nad strumieniem. Z tą tylko różnicą, że
teraz nie zagrażało im żadne niebezpieczeństwo. Matt podszedł
o krok bliżej, ale zatrzymał się na dźwięk kolejnego
chrapnięcia.
–
A oto i cały Archie – powiedziała Adrienne,
uświadamiając sobie znowu, gdzie się znajdują. – Która
godzina?
–
Parę minut po trzeciej – odparł Matt, spoglądając na
zegarek.
–
Moi rodzice na pewno zawiadomili już policję –
stwierdziła z przerażeniem. – To straszne, że nie mogę się z
nimi skontaktować. Masz może jakiś pomysł?
–
Niestety nie. Kiedy spałaś, próbowałem coś wymyślić.
Ale bez telefonu i bez benzyny nic się nie da zrobić.
Utknęliśmy tu na dobre.
– Czemu Archie wraca do domu z pustym bakiem? –
spytała Adrienne, spoglądając na sąsiedni fotel.
–
Pytałem go o to. Jedzie do miasta, upija się do
niep
rzytomności, a kiedy w końcu decyduje się wracać, jedyna
stacja benzynowa w Saddlehorn jest już zamknięta. To jedna z
przyczyn, dla których kupuje osła.
–
Saddlehorn? Czy tak nazywa się to miasteczko?
–
Tak, to jakaś dziura.
– Ale pewnie jest telefon. Gdyb
y udało nam się tam
dostać...
– Gdyby, gdyby... –
Popatrzył na nią uważnie. – Przykro
mi, Adrienne. Powinienem był pozwolić ci lecieć zwykłym
samolotem rejsowym. W tej chwili byłabyś już na miejscu.
–
To nie twoja wina, więc nie miej do siebie pretensji. Nie
pozwolę na to, szczególnie teraz, kiedy twój samolot leży na
dnie kanionu. Nie mieliśmy szczęścia, to wszystko. Ale czuję
się taka bezradna.
–
Ja też. Próbowałem coś poradzić, ale nic nie mogę
wymyślić. Może powinniśmy wziąć przykład z Archiego i
trochę się przespać.
Donośne chrapanie stało się jeszcze głośniejsze.
–
Musiałabym chyba wypić całą butelkę whisky, żeby
zasnąć w towarzystwie Archiego – stwierdziła Adrienne.
–
Może przenieś się do sypialni – zaproponował Matt.
–
Proszę cię bardzo, jeśli chcesz, możesz sam spróbować –
oświadczyła Adrienne. – Ja idę do stajni. Świeżo wyłożony
słomą boks i jakiś koc w zupełności mi wystarczą.
–
Myślałem o tym samym. – Matt uśmiechnął się krzywo.
–
Ale ty jesteś przyzwyczajony do chrapania. Sam
mówiłeś.
– Wcale nie
. To moją matka do tego przywykła. Kiedy
miałem jedenaście lat, wyłożyłem ściany swojego pokoju
dźwiękoszczelnymi płytkami.
–
Rzućmy monetę – podsunęła Adrienne.
–
A może – powiedział Matt, opierając się o półeczkę nad
kominkiem, tak że światło wydobyło z półmroku zarys
szczupłego ciała – oboje moglibyśmy spać w stajni.
ROZDZIAŁ 5
–
Sądzę, że to nie jest najlepszy pomysł, Matt. – Adrienne
poruszyła się niepewnie w fotelu i odwróciła wzrok.
–
Nie spodziewałem się innej odpowiedzi.
–
Poznaliśmy się zaledwie kilka godzin temu. Nie wydaje
mi się właściwe spędzenie z tobą nocy pod jednym dachem.
–
Tak, to wysoce niewłaściwe – przyznał Matt, wpatrując
się w nią wyzywającym wzrokiem. – A więc zostaniesz tutaj?
–
To ty mógłbyś zostać, a ja pójdę do stajni.
– O
bawiam się, że to niemożliwe. Ja nie mam nic
przeciwko dzieleniu z tobą koca, to ty nie chcesz spać razem ze
mną.
–
To nie jest tak. Ja też nie mam nic przeciwko temu, ale
uważam, że byłoby to nierozsądne. Przecież ledwie się
poznaliśmy – odparła Adrienne. – Och, Matt, przez ciebie to, co
mówię, brzmi tak okropnie pruderyjnie. A przecież ja wcale
taka nie jestem!
– Poszukam koca –
rzucił Matt i zniknął za drzwiami.
Adrienne podniosła się z fotela. Nie uśmiechało się jej słuchać
przez całą noc chrapania Archiego. Prawdę mówiąc, wolałaby
być blisko Matta. W jego towarzystwie czuła się zdecydowanie
bezpieczniej. Tylko jeden powód powstrzymywał ją od
wyrażenia zgody na spędzenie nocy wspólnie w stajni.
Była przekonana, że Matt nie będzie jej się narzucać. Nie,
t
o nie byłoby w jego stylu. Za to z całą pewnością potrafi być
bardzo przekonujący. Adrienne nie była pewna, czy potrafi mu
się oprzeć. Zwłaszcza po tym, czego razem ostatnio
doświadczyli. Na domiar złego Matt w dżinsach i kowbojskiej
koszuli wyglądał niezwykle pociągająco.
Adrienne nie należała jednak do typu kobiet, które
ulegałyby mężczyźnie poznanemu zaledwie kilka godzin
wcześniej. To byłoby wbrew jej mniemaniu o sobie samej,
wbrew jej zasadom. Nie było w tym jednak nic z pruderii.
Właśnie to bezskutecznie próbowała wytłumaczyć Mattowi,
kiedy uśmiechał się do niej w irytujący, wyzywający sposób.
Matt wrócił niosąc dwa koce. Wziął ze stołu lampę i
podszedł do drzwi.
– Do jutra –
powiedział.
– Matt...
Odwrócił się. Archie nagle zachrapał tak głośno, że
nie
omal ściany się zatrzęsły. Adrienne wstała i podeszła do
Matta. Światło lampy naftowej wydobywało z mroku zarys
jego ust, ale oczy pozostawały wciąż w cieniu. Wyglądał
tajemniczo i zdecydowanie zbyt kusząco.
–
Mam nadzieję, że jest to jasne, iż jeśli pójdę z tobą, to
tylko dlatego, aby uciec od tego hałasu.
–
Oczywiście – przytaknął, ale na jego ustach znowu
pojawił się lekki uśmieszek.
– To dobrze –
powiedziała Adrienne. – Najważniejsze,
żebyśmy się rozumieli.
–
Rozumiemy się.
–
Świetnie.
–
Lepiej załóż kratę na palenisko, szkoda byłoby puścić
dom Archiego z dymem –
stwierdził Matt.
Adrienne musiała w duchu przyznać, że Matt nie traci
głowy w trudnych sytuacjach i pamięta o istotnych
szczegółach. Zapomniała, że trzeba zabezpieczyć palenisko.
Postępowanie Matta budziło jej zaufanie i podziw. Ufała mu
we wszystkim... prócz jednego.
–
Owiń się tym kocem – poradził, kiedy podeszła do
drzwi, gotowa do wyjścia. – Nie warto marznąć bardziej, niż to
konieczne.
Adrienne otuliła się szczelnie wełnianym kocem i wyszła
na ganek. Deszcz ustał, a wśród chmur widać było gwiazdy.
–
Już po burzy. – Matt zszedł po drewnianych schodkach.
–
Do diabła, zapomniałem o błocie! Trzymaj – rozkazał,
podając Adrienne lampę.
– Dlaczego?
–
Nie możesz taplać się w kałużach, mając na nogach
mokasyny Dorothy.
– Ale... –
Zanim zdążyła zaprotestować, Matt podniósł ją
do góry. –
To zaczyna się robić irytujące – powiedziała,
obejmując go za szyję. Powoli ruszyli przez podwórze.
–
Nie robię tego dla ciebie – zapewnił ją Matt. – Archie
o
kazał ci zaufanie, pożyczając ubrania Dorothy. Nie mogę
pozwolić, żebyś je zniszczyła.
Adrienne musiała przyznać, że Matt znowu ma rację.
Jednak bliskość mężczyzny uniemożliwiała zachowanie
dystansu. Jego włosy pachniały szamponem, policzki płynem
po golen
iu. Starała się nie zastanawiać, dlaczego Matt zadbał o
toaletę. To były niebezpieczne myśli.
–
Tu jest już prawie sucho – powiedział Matt, delikatnie
stawiając ją na ziemi. – Pani pozwoli. – Ukłonił się, wskazując
dłonią drzwi stajni.
Adrienne nie mogła pozbyć się wrażenia, że przyszła na
potajemną schadzkę. Serce zabiło jej żywiej z niepokoju i
słodkiego oczekiwania, kiedy Matt zamknął drzwi.
–
Ten koc jest bardzo ciężki, więc położymy go na spód.
Przykryjemy się tym drugim, jest bardziej miękki.
– A lamp
a? Mam ją zgasić?
–
Tu nie ma okien, więc jeśli ją zgasisz, nic nie będziemy
widzieć. – Matt przykucnął, wygładził koc, a potem rozejrzał
się dookoła. – Lepiej postaw ją na środku cementowej podłogi i
przykręć płomień. To bardzo nieprzyjemne obudzić się w
obcym miejscu bez odrobiny światła.
–
Nie sądziłam, że ty się czegokolwiek boisz.
–
Naprawdę myślisz, że ze mnie taki chojrak? – spytał,
podchodząc bliżej.
–
A nie jesteś? – odpowiedziała pytaniem, spoglądając mu
w oczy.
–
Nie aż tak bardzo, jak sobie wyobrażasz. Ale uważam,
że nie należy przegapiać okazji, gdy można przeżyć coś
naprawdę ciekawego. Życie byłoby okropnie nudne, gdybyśmy
zawsze postępowali zgodnie z normami i zasadami.
–
Ich łamanie może zniweczyć spokój i zrujnować życie –
odparła Adrienne, starając się nie poddawać urokowi chwili.
Silne ramiona mężczyzny czekają, aby ją przytulić, usta pragną
scałować z jej twarzy obawy i lęk.
Wszystko to Adrienne czytała w błyszczących brązowych
oczach Matta.
–
Jak myślisz, dlaczego Beverly sądziła, że możemy się ze
sobą dogadać? – spytał, przyglądając się jej uważnie.
– Beverly? –
Adrienne zupełnie zapomniała o
przyjaciółce, która niechcący przyczyniła się do jej kłopotów.
To Beverly zaprosiła Matta na przyjęcie i z czystym sumieniem
poleciła go jako doskonałego pilota.
–
Nie mam pojęcia. Ona wie, że ja jestem ostrożna, a ty
uwielbiasz ryzyko. Trudno byłoby znaleźć dwie osoby tak
bardzo się różniące.
–
Żałujesz?
Zastanowiła się przez chwilę. Gdyby zdecydowała się
wtedy polecieć do Utah zwykłym, rejsowym samolotem, teraz
zapewne byłaby już na miejscu. Ale nie uczestniczyłaby w tych
niezwykłych wydarzeniach. Chociaż czuła się bardzo
zagubiona i nieszczęśliwa, sprostanie przeciwnościom
sprawiało jej nie znaną dotąd satysfakcję.
–
Wiem, czego możesz żałować – domyślił się Matt. – Nie
udało ci się dotrzeć do domu, a na tym ci szczególnie zależało.
–
Chyba rzeczywiście się nie udało. – Adrienne
zawstydziła się, widząc smutek w jego oczach. – Ale nie żałuję,
że cię poznałam. Przeżyliśmy razem kilka trudnych chwil, ale
udało nam się je przetrwać. Czuję się teraz silniejsza, bardziej
pewna siebie. Może właśnie dlatego ludzie robią różne
niecodzienne rzeczy, na przykład skaczą ze spadochronem...
–
No, to mi się podoba! – zawołał Matt z entuzjazmem.
–
Oczywiście ja sama bym się nie odważyła – dodała
szybko.
– Dobrze. Na razie z tym poczekamy –
roześmiał się Matt.
–
Podobasz mi się w tym stroju. To naprawdę wielka odmiana
w porównaniu z wyrafinowaną, elegancką damą, którą
spotkałem na przyjęciu. Wyglądasz bardziej naturalnie.
–
Nie da się już wyglądać bardziej naturalnie –
stwierdziła. – Bez makijażu, bez biżuterii, bez...
– Bezpretensjonalnie –
dokończył za nią Matt. – I chyba o
to właśnie chodzi. Wróciliśmy do rzeczy podstawowych, z dala
od gierek, które podejmują mężczyźni i kobiety, strojąc się w
świecidełka i robiąc wszystko, żeby wywrzeć na sobie
nawzajem jak największe wrażenie. Musieliśmy przetrwać. Nie
było czasu na kłamstwa i intrygi.
–
Te kłamstewka i intrygi służą czasami jako ochrona
przed kimś takim jak...
– To
całkiem niepotrzebne – zwrócił się do niej łagodnie,
wyciągając ręce.
– Zaraz, zaraz. –
Serce zabiło jej mocno, gdy Matt
przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. – Jeszcze przed
chwilą powiedziałeś, że się rozumiemy.
–
To prawda. Rozumiemy się. – Wplótł palce w jej włosy i
przyjrzał się uważnie.
–
Więc powinieneś rozumieć, że ja tego nie chcę.
Uśmiechnął się i pochylił głowę ku jej twarzy.
–
Matt, nie chcę, żebyś mnie całował.
–
Pamiętaj, tylko ryzyko pozwala ci poczuć, że żyjesz. A
to jest bezpieczniej
sze niż skoki ze spadochronem –
powiedział, patrząc jej w oczy.
–
Przez te kilka godzin ryzykowałam tyle razy, że
wystarczy mi to na wiele lat.
–
Więc powiedz nie – szepnął, zbliżając usta do jej warg.
Spróbowała. Otworzyła usta, ale z gardła nie wydobył się
żaden dźwięk.
–
Niech żyje ryzyko – powiedział Matt i ujął jej głowę w
dłonie.
Gdy wargi Matta dotknęły jej ust, Adrienne westchnęła
głęboko. Wiedziała, że to nieuchronnie nastąpi, od momentu
gdy Matt zamknął za nimi drzwi.
Przytulił ją do siebie mocno, tak że czuła każdy mięsień
jego ciała. Uczył ją, jak poruszać się zgodnie z jego ruchami.
Adrienne objęła fala gorąca. Matt pieścił jej plecy i pośladki,
przytulał coraz gwałtowniej.
–
Połóż się ze mną – wyszeptał.
Nie umiała mu się oprzeć, gdy delikatnie poprowadził ją i
ułożył na kocu. Namiętność mężczyzny rozbudziła jej
pożądanie. Patrzył jej w oczy, powoli rozpinając guziki
haftowanej bluzki. Adrienne zauważyła, że spojrzenie Matta
zsunęło się niżej, na jej piersi sterczące pod materiałem
jedwabnej kos
zulki. Zaczerwieniła się, wiedząc, że jej
podniecenie jest wyraźnie widoczne.
Matt popatrzył jej w oczy i dotknął policzka.
–
Nie ma się czego wstydzić – zamruczał.
– Ale to... to takie do mnie niepodobne.
–
Skąd wiesz? – Przesunął dłonią po koniuszkach jej
piersi, wciąż patrząc głęboko w oczy. – Czy wiesz o sobie
wszystko?
–
Już nie – przyznała.
– To dobrze. –
Matt pocałował ją tak, że zaparło jej dech w
piersiach.
Adrienne wygięła ciało w łuk, rozkoszując się dotykiem
męskiej dłoni obejmującej jej pierś i rozchyliła wargi. Nie
umiała już powstrzymać ruchów ciała, które świadczyły o tym,
jak bardzo go pragnie. Nie potrafiła też powstrzymać
miłosnego okrzyku, który bezwiednie wyrwał się jej z ust.
Zapomniała o początkowym zawstydzeniu. Zawładnęło nią
pożądanie. Szarpnęła kowbojską koszulę Matta, obnażając jego
pierś. Matt uniósł głowę i roześmiał się ochryple.
– Spokojnie –
rzucił zdyszany. – Nie zamierzasz chyba
podrzeć koszuli Archiego.
–
Co się ze mną dzieje? – Adrienne opuściła ręce. – Nigdy
nie byłam tak agresywna wobec mężczyzny.
–
To dlatego, że znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. –
Matt pieścił jej pierś, aż zamknęła oczy z rozkoszy. –
Zagrożenie wyostrza zmysły.
–
Ale ja nie lubię niebezpieczeństwa.
– A to lubisz? –
Matt uniósł jej koszulkę i pocałował nagą
skórę.
Gdy usta dotknęły koniuszka piersi, z gardła Adrienne
wyrwał się znowu miłosny okrzyk. Poczuła, że ogarnia ją
namiętność, której do tej pory nie doświadczyła.
–
O to mi właśnie chodziło, Adrienne. Rozluźnij się,
poddaj się magii zmysłów – szepnął, unosząc głowę. Popatrzył
jej głęboko w oczy.
–
Nie mogę nic na to poradzić – wyszeptała.
–
Po co? Jesteśmy sami. Możemy robić to, co nam się
podoba, co sprawia przyjemność. – Matt zsunął Adrienne
spódnicę i zaczął pieścić uda. Adrienne przeszył dreszcz
oczekiwania.
–
Pragnę cię – powiedziała zduszonym głosem.
– Wiem –
odparł. Dobiegł ją dźwięk rozsuwanego suwaka
i szelest rozrywanego opakowania.
–
Będziemy się przepięknie kochać – wyszeptał z ustami
tuż przy jej wargach i zaczął delikatnie całować jej twarz.
– Tak. –
Oszołomiona odwzajemniła jego namiętny
pocałunek. Matt zsunął Adrienne majteczki, które dziewczyna
odrzuciła jednym ruchem. – Kochaj mnie, Matt – wyszeptała,
rozchylając uda i unosząc biodra.
Miłosne okrzyki wypełniły powietrze. Ciała poruszały się
w coraz bardziej szalonym rytmie. Matt umiejętnie dozował
pieszczoty, niespiesznie prowadząc Adrienne do ekstazy.
Oboje dali się ponieść namiętności. Niemal zapomnieli o
otaczającej ich rzeczywistości. Nagle do uszu Adrienne dotarł
dziwny dźwięk.
Powoli uświadomiła sobie, że ten dźwięk nie zrodził się w
jej wyobraźni. Matt wciąż był na wpółubrany i nie zdjął butów.
Poruszając się kopnął nogą w coś metalowego.
–
Co to było? – zamruczała.
–
Nie wiem, nieważne. – Pocałował zagłębienie u nasady
jej szyi. –
Nie myśl o niczym. Chcę, żebyś czuła to, co ja.
–
Proszę, sprawdź.
–
Na miłość boską... no, dobrze. – Matt spojrzał za siebie.
–
To tylko kanister na benzynę – powiedział, wodząc językiem
po jej wargach. –
Pocałuj mnie. Nigdy nie dotykałem ust tak
wspaniałych jak twoje.
–
Kanister na benzynę – szepnęła. – Tylko... zaraz, czy
powiedziałeś na benzynę?
–
Wiem, że Archie nie powinien był go zostawiać w stajni
pełnej słomy, ale lampa stoi wystarczająco daleko. – Matt
pogładził jej biodro. – Zresztą na pewno i tak jest pusty.
Adrienne, rozluźnij się. Tak nam razem dobrze. Zostań ze mną.
Pozwól mi smakować...
–
Matt, kanister na benzynę – powtórzyła z naciskiem
Adrienne. –
Może coś w nim jest! Musimy to sprawdzić.
–
Za chwilę, Adrienne. Jesteś tak rozpalona, tak...
– Czy ty nie rozumiesz? –
Odepchnęła go od siebie. –
Jeżeli tam jest benzyna, możemy pojechać do miasteczka!
– Kanister! –
Matt wcisnął twarz w koc.
– Tak. –
Adrienne przesunęła się do miejsca, gdzie but
Matta natrafił na zardzewiały pojemnik. Podniosła go do góry i
potrząsnęła. W środku zachlupotało. – Jest! – oznajmiła głośno,
podnosząc z posłania majtki i zakładając je w pośpiechu. –
Chodźmy. – Spojrzała na Matta, który wciąż leżał z twarzą
wciśniętą w posłanie. – Chodźmy! – powtórzyła, zapinając
bluzkę.
–
Daj mi trochę czasu – zabrzmiał stłumiony głos Matta.
–
Matt, liczy się każda minuta!
–
Myślisz, że o tym nie wiem? – Podniósł się odwrócony
do niej plecami. Westchnął i zaczął zapinać kolejno zatrzaski
koszuli. Potem powoli włożył koszulę w spodnie.
–
Matt, proszę, czy mógłbyś się pośpieszyć?
–
Jak na człowieka w moim stanie, śpieszę się jak mogę. –
Dźwięk podciąganego suwaka zagłuszył wymamrotane pod
nosem przekleństwo. Potem Matt odwrócił się w jej stronę.
–
Musiałem zająć się paroma rzeczami – powiedział, a
pożądanie wciąż płonęło w jego oczach.
–
Och, oczywiście. – Policzki zaczęły ją piec ze wstydu. –
Przepraszam, że tak cię popędzałam. Czy...
–
Wszystko w porządku. Teraz zawiń się w koc i weź ten
kanister. Zaniosę cię do ciężarówki.
– Dobrze.
–
Potem wrócę, odniosę lampę do domu i napiszę kartkę
do Archiego. Nie chcę, żeby pomyślał, iż przywłaszczyliśmy
sobie ciężarówkę.
–
Oczywiście. Masz rację. – Adrienne owinęła się kocem.
Było jej wstyd. Jak mogła być tak nietaktowna?
Ma
tt złożył drugi koc, podszedł do drzwi, otworzył je i
wciągnął głęboko powietrze.
– Gotowa? –
spytał, odwracając się do Adrienne.
– Pewnie –
odparła, podchodząc bliżej. Bez dalszych
ceregieli podniósł ją do góry. Bliskość Matta na nowo ją
oszołomiła.
– Matt, przepraszam –
powtórzyła.
– Mhm.
–
A właściwie skąd wziąłeś prezerwatywę?
–
Archie mi dał.
– Archie? –
Adrienne otwarła usta ze zdumienia.
–
Pamiętaj, że uważa nas za kochanków.
–
No, dobrze, ale wciąż nie rozumiem, po co Archie
miałby... to znaczy, po co zaopatrzył się w nie teraz, zaraz po
śmierci żony?
–
Nie. To nie tak. Używał ich, kiedy był z Dorothy. Była
od niego dużo młodsza i mogła zajść w ciążę. Nie mogli
pozwolić sobie na dziecko, bo miała wrodzoną wadę serca.
Uważali, że mogłaby nie wytrzymać ciąży i porodu.
–
Ale nie to ją zabiło, prawda?
–
Nie. Mimo całej ostrożności i tak umarła na zawał.
Miała zaledwie czterdzieści dwa lata.
–
Jakież to smutne.
–
Koniec był smutny, ale małżeństwo musiało być
wspaniałe. Chociaż Archie bez przerwy na nią narzeka,
wygląda na to, że świata poza nią nie widział.
–
Tak, to naprawdę cudowne, że tak bardzo się kocha – li.
–
Adrienne dopiero teraz zauważyła, że Matt stoi już przy
ciężarówce. Trzymał ją wciąż mocno w ramionach, jak gdyby
nie miał zamiaru wypuścić z objęć. Spojrzała mu w oczy.
Nawet w mroku nocy dostrzegła w nich pożądanie. – Otworzę
drzwi, ale postaw mnie już na ziemi.
–
Wcale nie chcę cię stawiać. Chcę...
– Wiem –
powiedziała, przykładając palec do jego ust. –
Ale musimy jechać. Naprawdę – dodała, walcząc z własnymi
emocjami. Starała się przywołać obraz rodziców i Granny.
– No, tak. –
Jeszcze przez chwilę patrzył jej głęboko w
oczy. – Dobrze. Otwórz drzwi.
Sięgnęła ręką i pociągnęła za zimną klamkę. Drzwi
otwarły się głośno skrzypiąc. Matt posadził ją na siedzeniu
obok kierowcy.
– Daj mi kanister –
polecił. – Poszukam lejka. Zatrzasnął
drzwi ciężarówki. Adrienne owinęła się ciasno kocem i dopiero
teraz poczuła, jak jest zimno. Patrzyła, jak Matt brnie w błocie
do stajni, bierze lampę i zamyka drzwi.
Za
pragnęła znaleźć się z powrotem w zacisznym wnętrzu,
w objęciach Matta, poczuć na sobie dotyk jego dłoni. Ale o
czym też ona myśli! Przecież prawie wcale nie zna tego
mężczyzny. To zachowanie przypomina... przypomina
postępowanie jej sióstr!
Adrienne zadrżała, ale tym razem nie z powodu chłodu.
Uświadomiła sobie, że jej postępowaniem kierowała teraz ta
sama siła, która skłoniła siostry do pochopnej decyzji. Miała
wprawdzie na swoje usprawiedliwienie niezwykłe wypadki
tego wieczoru, ale prawdą było, że dała się ponieść uczuciom.
– Wszystko gotowe –
powiedział Matt, wsiadając do
kabiny ciężarówki od strony kierowcy.
–
Już wlałeś benzynę?
–
A nie słyszałaś?
–
Nie... zamyśliłam się.
–
To brzmi niepokojąco – stwierdził, przekręcając kluczyk
w stacyjce. Silnik zas
koczył powoli. – Czy mogę spytać, o
czym tak myślałaś?
– O moich siostrach.
–
Słucham?
–
Obie są rozwiedzione.
–
To bardzo przykre, ale wciąż nie wiem, jaki to ma
związek z nami. – Matt wyprowadził ciężarówkę na wyboistą
drogę.
–
Rozwiodły się, bo dały się ponieść emocjom i związały z
ludźmi, którzy... – zawahała się, nie chcąc niepotrzebnie
obrażać mężczyzny, który wiózł ją teraz do miasteczka, dokąd
tak bardzo chciała się dostać – ...których nigdy nie powinny
były poślubić – zakończyła desperacko. Ciężarówka
podskoczyła na wybojach i Adrienne poczuła ukłucie
wystającej z siedzenia sprężyny.
–
Zaczynam rozumieć. Czujesz, że straciłaś nad sobą
kontrolę. W dodatku w towarzystwie człowieka, który nie
nadaje się na twojego męża.
–
No, oczywiście to nie to samo...
–
Tylko że tu nie było nawet mowy o ślubie – rzucił Matt
przez zaciśnięte zęby. – Poza tym nie znasz mnie na tyle
dobrze, aby mnie ocenić.
–
To prawda, masz rację. Ale nie wiem o tobie
wystarczająco dużo, żeby się z tobą kochać, chociaż właśnie
przed ch
wilą to robiłam.
–
Nie kochasz się z facetem, jeżeli uważasz, że nie
mogłabyś wyjść za niego za mąż?
–
To brzmi trochę staroświecko, prawda?
–
Powiedzmy, że po tym, co się stało w stajni, czuję się
odrobinę zaskoczony – powiedział po chwili milczenia.
–
Właśnie o to mi chodzi. To nie było w moim stylu. Nie
wiem, co sprawiło, że tak się zachowałam. Może, jak mówiłeś,
była to reakcja po przeżyciach związanych z wypadkiem. Ale
sytuacja wraca do normy i uznajmy sprawę za zakończoną.
– Bo nie jestem dobrym mater
iałem na męża?
–
Nie określiłabym tego w taki sposób, ale to prawda –
skrzywiła się Adrienne.
–
Nie zamierzam prosić o rękę kogoś tak nadętego jak ty,
ale ciekaw jestem, co budzi w tobie aż takie obiekcje?
–
Na przykład ta uwaga. – Adrienne pociągnęła nosem. –
Nie jestem wcale nadęta. Jestem ostrożna i uważająca, a tobie
tych cech brakuje.
–
Naprawdę? A kto miał prezerwatywy?
–
Ty powinieneś był je mieć – odparła, podnosząc głos. –
Wszystko ukartowałeś tylko po to, żeby mnie uwieść!
–
Jeśli chcesz wiedzieć, nie napracowałem się za bardzo.
Szkoda, że nie mogłaś widzieć wyrazu swojej twarzy, kiedy się
obudziłaś. Czy nie możesz przyznać się do tego, że chciałaś
pójść ze mną do stajni? Czy nie masz odwagi powiedzieć, że
pragnęłaś mnie tak samo mocno, jak ja ciebie?
–
Tak, pragnęłam ciebie! – Adrienne chwyciła się oparcia
fotela, kiedy ciężarówka podskoczyła na wybojach. – Ale nie
stałoby się tak, gdybyś nie rozbił samolotu na pustkowiu, i nie
wytrącił mnie zupełnie z równowagi!
–
No, tak, uprzejmie jaśnie panią za to przepraszam!
–
I, do jasnej cholery, przestań celowo wjeżdżać w te
dziury!
W odpowiedzi na te słowa Matt wjechał na pełnym gazie
prosto w głęboką kałużę. Jedyną pociechą dla Adrienne była
myśl, że fotel Matta ma z pewnością równie dużo połamanych
spr
ężyn, co jej.
–
Wypuść mnie – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Nie
muszę tego znosić.
–
Z przyjemnością. – Matt zahamował z piskiem opon,
wyciągnął rękę i otworzył drzwi po jej stronie.
ROZDZIAŁ 6
Zimne powietrze zaparło Adrienne oddech. Nie
zauważyła, że Matt włączył ogrzewanie i że w kabinie
ciężarówki było o wiele cieplej niż na dworze.
– No i? –
spytał, patrząc na nią gniewnie.
Owinęła się szczelniej kocem i spojrzała w zimną
ciemność. Gdyby próbowała dojść do miasteczka pieszo,
ubrana w tę bluzeczkę i mokasyny, ani chybi zamarzłaby na
śmierć. Jej wybuch gniewu był po prostu dziecinny, chociaż
myślała, że jest osobą rozsądną. Matt budził w niej tak
sprzeczne uczucia, że nie mogła przy nim spokojnie zebrać
myśli.
Pochylił się nad nią i zamknął drzwi.
–
Nie wierzyłem, że to zrobisz – powiedział. Nacisnął
pedał gazu, ale Adrienne zauważyła, że tym razem ominął
najbliższą dziurę na drodze.
–
Wypuściłbyś mnie, gdybym się na to zdecydowała?
I zostawiłbyś mnie tam samą? – spytała po długiej chwili
milczenia.
–
Sama sobie odpowiedz na te pytania. Znasz przecież mój
charakter lepiej niż ja sam – powiedział Matt, spoglądając na
nią z ukosa.
–
Myślę, że nie zrobiłbyś tego. Do końca dbasz o moje
bezpieczeństwo. Tak jak mówiła Beverly.
–
Beverly powiedziała ci, że taki jestem?
–
Tak, i miała rację. Bardzo doceniam twoją troskę o mnie,
Matt.
– Akurat.
–
Właśnie, że tak. – powtórzyła z uporem. – Tyle tylko że
patrzymy na świat w różny sposób. Sam to powiedziałeś dziś
wieczorem, kiedy wędrowaliśmy w ulewnym deszczu, a ty
wyśmiewałeś się, że nie umiem cieszyć się grzesznymi
rozkoszami. Masz rację. To, co stało się z życiem moich sióstr,
świadczy, jak wysoką cenę płaci się za takie przyjemności.
–
A ja myślę, że za dużo się nad tym zastanawiasz –
powiedział Matt. – Zmieńmy temat, co? Nie pasujemy do
siebie. Dobrze, że kopnąłem ten kanister, bo dało nam to okazję
oprzytomnieć.
–
Słusznie – zgodziła się Adrienne. Spojrzała na niego i
zobaczyła twarde linie gniewu, rysujące się wokół jego ust.
Oczywiście, ma rację. Ale czemu ona, Adrienne, czuje w tej
chwili taki smutek i nagłą pustkę? Matt w końcu powiedział
tylko to, co sama próbowała wyrazić.
Teraz, kiedy oboje zrozumieli, jak wyglądają ich
wzajemne stosunki, mogą zapomnieć o tym incydencie i
rozstać się chłodno i kulturalnie. Przerywając te zaloty
zachowała się dorośle i dojrzale. Powinna być z siebie dumna.
Jednak przez całą resztę długiej drogi do miasteczka na próżno
usiłowała rozbudzić w sobie uczucie dumy z tego powodu.
W końcu w oddali pojawiły się światła.
–
Myślisz, że to jest właśnie Saddlehorn? – spytała.
– Mhm.
–
Nie jest zbyt duże.
– Nie.
–
Ale chyba mają tu telefon, jak sądzisz?
– Mhm.
–
Matt, naprawdę, przestań. Przykro mi, że nie układa nam
się razem, ale możemy chyba ze sobą normalnie rozmawiać?
– Nie.
–
Tylko dlatego, że nie chcę z tobą więcej pójść do łóżka,
ty... –
Adrienne westchnęła.
– To nie tak. Nie chodzi o to, czy pójdziemy razem do
łóżka. Chodzi o przedwczesne i nieuzasadnione wydawanie
sądów o moim charakterze. Pozwoliłaś, żeby doświadczenia
tw
oich sióstr zmieniły cię w wyrachowaną kobietę z gotową
listą wymagań co do potencjalnego partnera. Mam gdzieś takie
przykładanie gotowej miarki do mojej osoby po to tylko, żeby
stwierdzić, że się nie nadaję.
Tym razem Matt nie podniósł głosu, ale jego słowa zraniły
ją do żywego. Wyrachowana. Cóż za okropne określenie!
Możliwe, że jej ocena była nieco pochopna, ale wypadki tej
nocy potoczyły się tak szybko, że nie było czasu do namysłu.
Przed chwilą wcale go nie znała, a zaraz potem musiała
zdecydować, czy zostaną kochankami.
–
Chyba powinnam cię zapytać... dlaczego chciałeś się ze
mną kochać? – powiedziała Adrienne, przełykając ślinę.
–
Bo myślałem, że masz w sobie odwagę. Podziwiam
odważnych ludzi. Wygląda na to, że się myliłem.
–
Odwagę? Ja? Bałam się nawet wsiąść do samolotu, mam
lęk wysokości, ja...
–
Ale jednak poleciałaś tym samolotem, a potem pomimo
ulewy samotnie wyruszyłaś szukać drogi, byłaś gotowa przejść
przez wezbrany strumień na wysokich obcasach, byle tylko
dostać się na drugą stronę – spojrzał na nią. – No i miałaś
odwagę, żeby powiedzieć całkiem obcemu facetowi, że
rozpruły mu się spodnie na tyłku.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Opisał kobietę,
której zupełnie nie poznawała, ale jednak rzeczywiście to ona
zrobiła te wszystkie rzeczy. Poczuła się speszona. To, co
mówił, sprawiło, że zaczynała wątpić we własne sądy o sobie.
–
Obok tego baru jest automat. Jeżeli nie działa, możemy
spróbować zadzwonić ze środka – powiedział Matt, kiedy
wjechali do słabo oświetlonego miasteczka.
Adrienne zau
ważyła, że droga stała się równiejsza. Jechali
główną, brukowaną ulicą Saddlehorn. Po lewej stronie minęli
zamkniętą stację benzynową i trzy budynki, mieszczące salon
fryzjerski, aptekę i pocztę.
Po prawej stronie ulicy był sklep spożywczy i bar. Nad
obdra
panymi drzwiami migał czerwony neon. Ze środka
dobiegały dźwięki bardzo głośnej muzyki country. Przed barem
stały dwie poobijane ciężarówki.
W oknach niektórych domów świeciły się jeszcze światła.
Jeżeli będzie to konieczne, Adrienne jest gotowa tak długo
chodzić od domu do domu, aż znajdzie wreszcie czynny
telefon. Nagle uświadomiła sobie, że takie zachowanie
niezupełnie odpowiada charakterowi ostrożnej i powściągliwej
pracowniczki biura maklerskiego. Nic dziwnego, że Matt widzi
ją w nieco innym świetle niż ona sama, ale ten weekend jest po
prostu szalony. Nie znając jej wcześniej, wyobraził sobie, że
Adrienne postępuje tak zawsze.
Matt zaparkował ciężarówkę obok budki telefonicznej,
która wyglądała na jedyny czysty i nowoczesny obiekt w
Saddlehorn. Adrienn
e otworzyła drzwi i zaczęła wysiadać.
– Chcesz drobne? –
spytał. Adrienne uświadomiła sobie,
że nie ma przy sobie ani grosza. Raz jeszcze Matt pomyślał za
nią. Gdyby nie on, nie mogłaby skorzystać z automatu.
–
Tak, proszę, jeśli coś masz.
Matt uniósł się na siedzeniu i sięgnął do kieszeni spodni.
– Nie ma tego wiele –
powiedział, przyglądając się
monetom. Lepiej zadzwoń przez centralę i poproś, żeby rodzice
zgodzili się zapłacić za rozmowę.
–
Masz rację – wzięła pieniądze z jego ręki. – Dziękuję.
–
Podziękujesz mi, jak już sprawdzisz, czy ten telefon
działa. Jeśli nie, będziemy musieli wejść do środka – dodał,
wskazując głową w kierunku baru. – A wygląda na to, że w
środku bawi się banda ochlapusów.
Adrienne zeskoczyła na ziemię, owijając się kocem. Miała
nadzieję, że nie będą zmuszeni wchodzić do hałaśliwego baru.
Przez muzykę przedzierały się co jakiś czas głosy pijanych
mężczyzn. Bez wątpienia wszyscy mieli zdrowo w czubie.
Adrienne pomyślała, że mieli szczęście. Archie zdecydował się
zostawić swoich koleżków i wcześniej jechać do domu. Dzięki
temu spotkali go na drodze.
Zamknęła drzwi budki telefonicznej i podniosła
słuchawkę. Miała ochotę krzyczeć ze szczęścia, kiedy usłyszała
sygnał. Drżącymi palcami wykręciła numer kierunkowy.
Nareszcie będzie mogła porozmawiać z rodzicami, spytać, jak
się czuje Granny, nareszcie...
Nagle rozległ się krzyk Matta. Adrienne odwróciła się w
stronę ciężarówki. Dwóch krzepkich, przysadzistych mężczyzn
w kowbojskich kapeluszach wyciągało Matta z kabiny
ciężarówki. Rzuciła słuchawkę i otworzyła drzwi. Biegła tak
szybko, że koc spadł jej z ramion.
– Co wy wyrabiacie? –
zawołała, chwytając jednego z
mężczyzn za ramię. Poczuła od niego ostry zapach alkoholu. –
Zostawcie go w spokoju!
– Spadaj, panienko. –
Mężczyzna odepchnął ją bez trudu,
nie przestając szarpać się z Mattem, który wyrywał się z całych
sił. – To przestępca!
–
Puść go! – Adrienne rzuciła się znowu na mężczyznę,
rozdzierając mu skórzaną kamizelkę i strącając kapelusz. – On
nic złego nie zrobił!
– Ma wóz Archiego –
wybełkotał mężczyzna. – Ma ciuchy
Archiego. –
Znowu ją odtrącił. – Jef, łap go z drugiej strony.
– Nic nie rozumiesz! –
krzyknęła Adrienne, widząc, że jest
za słaba, by sprostać któremukolwiek z napastników. – Archie
nam te rzeczy pożyczył.
– Nam? –
Mężczyzna wykręcił Mattowi rękę do tyłu i
odwrócił się w jej stronę. – Do diabła, ona ma na sobie ciuchy
Dorothy! Jef, trzymaj go sam. Ja się zajmę tą ślicznotką.
– Nie ruszaj jej –
ostrzegł Matt.
–
Przestań się wyrywać, to nie zrobimy jej nic złego –
krzyknął mężczyzna zwany Jefem. – Dobrze mówię, Curtis?
Curtis podniósł z ziemi kapelusz, otrzepał i włożył na
głowę. Potem poprawił kamizelkę i popatrzył ponuro na Matta i
Adrienne.
–
Nie podobają mi się – odezwał się.
–
Słuchaj, ja się stąd nie ruszę – obiecał Matt – ale ją
zostawcie w spokoju.
Adrienne poczuła wyrzuty sumienia. Nie była dla Matta
szczególnie miła, a on nadal się o nią troszczy.
–
No, dobra, jak chcesz stać spokojnie, możesz zrobić to
przy ciężarówce Curtisa – oświadczył Jef, wskazując ruchem
głowy pordzewiały, zielony ford z wgniecionym zderzakiem.
–
Dobra myśl. – Curtis chwycił Adrienne za ramię. –
Chodźmy, panieneczko.
–
Powiedziałem, żebyś ją zostawił w spokoju! – warknął
Matt.
–
Tylko nie próbuj żadnych sztuczek – wybełkotał Curtis,
puszczając rękę Adrienne.
–
Nie będę – przyrzekła Adrienne. – Słuchajcie, nasz
samolot rozbił się w katastrofie. Udało nam się dojść do drogi.
Trafiliśmy przypadkowo na Archiego, ale jego telefon nie
działa, więc przyjechaliśmy tu, do miasteczka, bo musimy
zadzwonić do moich rodziców. Jeśli pozwolicie mi do nich
zatelefonować, możecie sami z nimi porozmawiać. Oni
potwierdzą, że to, co mówię, jest prawdą.
–
A skąd niby mamy wiedzieć, do kogo ty zadzwonisz,
panienko? –
spytał Curtis. – A jak to będzie ktoś z waszej
szajki?
– Z szajki? –
powtórzyła Adrienne. – Na miłość boską, nie
jesteśmy z żadnej szajki, jesteśmy...
–
Powiesz może, że Archie pozwolił wam wziąć Bessie?
– Co?
–
Ciężarówkę. Archie wam ją pożyczył?
–
No, tak jakby. Co prawda spał, kiedy znaleźliśmy
kanister
, ale jestem pewna, że chciałby, żebyśmy dostali się do
telefonu.
–
Bujda. Archie nigdy nikomu nie pożycza wozu –
warknął Curtis.
– Hej, Curtis –
zawołał Jef, gdy dotarli do ciężarówki. –
Daj no tu ten drobiazg, co jest w środku, dobra? Ja mam zajęte
ręce.
–
Robi się. Wiedziałem, że o to ci chodzi. – Curtis
otworzył drzwi.
Światło w kabinie ciężarówki nie działało, więc Adrienne
nie widziała, co robi Curtis, aż do chwili gdy zobaczyła
wycelowaną w nich dubeltówkę.
– Ty draniu. –
Matt zaklął cicho. – Odłóż to, zanim kogoś
niechcący postrzelisz.
–
Ja sobie myślę, że ktoś inny mógł już wcześniej zostać
postrzelony. –
Jef puścił Matta i podszedł do Curtisa. – Gadaj,
co zrobiliście z Archiem?
–
Archie czuje się świetnie – odparł Matt. – Trochę za
dużo wypił, ale ogólnie miewa się doskonale. Próbowałem go
obudzić, nim ruszyliśmy do miasta, ale nie mogłem, bo był
zupełnie pijany.
– No, pewnie –
odezwał się drwiąco Jef. – Biłeś go do
nieprzytomności, tak było. Albo jeszcze co gorszego. Curtis ma
rację. Archie nikomu nie pożycza wozu.
–
Tak, zresztą popatrz, ona ma na sobie odświętne ciuchy
Dorothy –
zauważył Curtis, machając dubeltówką w stronę
Adrienne.
–
Odłóż wreszcie tę cholerną strzelbę! – krzyknął Matt –
Jef, możesz sobie wyobrazić, żeby Archie pożyczył komuś
najlepsze ubranie Dorothy?
–
Nigdy w życiu.
Adrienne zauważyła, że obaj mężczyźni chwieją się na
nogach. Byli tak samo pijani jak Archie, kiedy jechał
ciężarówką do domu. Nagle wpadła na pomysł.
–
Wszystko da się wyjaśnić, jeśli usiądziemy gdzieś i
pogadamy
w spokoju. Tu jest strasznie zimno. Wejdźmy do
środka i razem się napijmy. Ja stawiam. Jestem pewna, że się
dogadamy.
Matt spojrzał na nią, podnosząc w górę brew. Adrienne
uśmiechnęła się, jakby znakomicie panowała nad całą sytuacją.
– To prawda, tu jest zimno –
potwierdził Curtis,
spoglądając na Jefa.
–
Zamknij się, Curtis. Ona próbuje nas wykiwać.
– Jak to?
–
Nie wiem dokładnie jak, ale mam takie przeczucie. Jest
niby ubrana jak nasze dziewczyny, ale na moje oko wygląda na
jedną z tych podstępnych miejskich bab.
–
Więc co mamy z nimi zrobić, Jef?
– Obszukamy ich –
zdecydował Jef, drapiąc się po głowie.
– Trzymaj ich na muszce, a ja ich obszukam.
– To niesprawiedliwe –
poskarżył się Curtis, obserwując
poczynania Jefa. –
Ja chcę obszukać dziewczynę.
–
Chciałbyś, co? – zachichotał Jef. – Od kiedy Francine
wyjechała z miasta, brakuje ci kobiety, nie?
Adrienne zdrętwiała. Spojrzała na Matta i zdumiała się na
widok wyrazu jego twarzy.
–
Jeśli ją który dotknie – rzucił Matt, nie spuszczając
Curtisa z oka – to, jak
mi Bóg miły, zmienię mu głosik z basu
na sopran.
–
Zapomniałeś chyba, że mamy broń – odparł Curtis
szyderczym tonem.
– Nic nie szkodzi –
warknął Matt. Adrienne nie bardzo
mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób Matt mógłby poradzić
sobie z uzbrojonym mężczyzną, ale było w jego głosie coś
bardzo przekonującego. Curtis chyba także uwierzył w tę
pogróżkę, bo wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
– Ona i tak nie jest w moim typie –
powiedział w końcu.
– To pewne jak dwa i dwa cztery –
odrzekł Matt i puścił
oko do
zdumionej Adrienne. Niespodziewanie odzyskała
nadzieję, że uda im się jakoś wydostać z tarapatów. Wciąż byli
w kiepskim położeniu, ale porozumiewawcze mrugnięcie
Matta ją uspokoiło. Jeżeli Matt wierzy, że wyjdą szczęśliwie z
opresji, to widać ma po temu powody.
Jef podszedł do Adrienne. Zamarła w bezruchu. Spojrzał
na nią, zaczerwienił się i odszedł.
– Ona nic nie ma.
–
Nie sprawdziłeś! – zaprotestował Curtis.
–
To jakoś nie w porządku obmacywać kobietę.
–
Tchórz cię obleciał i tyle.
–
Uważaj, co mówisz – powiedział Jef, patrząc gniewnie
na mężczyznę trzymającego broń.
–
Nie miałem nic złego na myśli – wymamrotał Curtis.
Potem znów zamachał bronią. – No i co z nimi zrobimy?
– Zabierzemy ich do Archiego. Na miejscu przekonamy
się, co z nim zrobili – zdecydował Jef, drapiąc się w brodę.
–
Pozwólcie mi zadzwonić do rodziców – poprosiła
Adrienne. –
Możecie stać obok i słuchać całej rozmowy.
Bardzo proszę, powiem im tylko, że u mnie wszystko w
porządku.
–
Nie będziemy tracić czasu – warknął Jef.
–
Pięć minut nie zrobi aż takiej różnicy – powiedział Matt
–
Pozwól jej zadzwonić.
– Nie –
odparł Jef. – Jedziemy. Już.
–
W baku ciężarówki Archiego nie ma paliwa, a stacja
benzynowa jest zamknięta.
–
Nie szkodzi. Curtis, pilnuj ich, a ja przeleję benzynę z
twojego baku –
orzekł Jef i poszedł w kierunku drugiej
ciężarówki.
–
Czy nie mogłabym teraz zadzwonić do rodziców? –
spytała Adrienne.
– Nie –
odparł Curtis, przecząco kręcąc głową. – Jeśli Jef
powiedział, że nie, to znaczy, że nie.
– Aleja...
–
Zamknij gębę, bo inaczej ja ci ją przymknę.
–
Licz się ze słowami – zagroził Matt, postępując krok do
przodu.
– Szukasz zaczepki? –
Curtis wymierzył lufę dubeltówki
prosto w jego pierś.
– Daj spokój –
wymamrotała Adrienne. – Nie warto dać
się postrzelić z powodu złych manier.
– P
owiedziałaś to tak, jakby ci na mnie troszeczkę
zależało – odrzekł Matt, obrzucając ją spojrzeniem.
–
Oczywiście, że mi zależy – odparła szybko Adrienne. –
Ja tylko...
– Tylko co? –
spytał łagodnym głosem, patrząc jej w oczy.
Powrót Jefa przerwał rozmowę.
–
No, to benzyna już jest – oznajmił, wycierając ręce o
spodnie. –
Curtis, daj mi strzelbę i zabierz dziewczynę do
swojego wozu. On będzie prowadził Bessie. Będę go trzymał
na muszce, żeby nie próbował żadnych sztuczek.
– Zaraz, zaraz –
zaprotestował Matt. – Pojadę z Curtisem.
Ty zabierz ją – zażądał, wskazując palcem na Adrienne.
–
Nikt prócz mnie nie będzie prowadził mojej ciężarówki
–
oświadczył Curtis. – A nie mogę jednocześnie prowadzić i
trzymać broni.
–
Właśnie – przytaknął Jef, trąc zarost na brodzie. – Nie,
musi być tak, jak powiedziałem.
– Akurat. –
Matt zgiął ręce i zrobił krok naprzód. Jef
błyskawicznie wyrwał dubeltówkę z rąk Curtisa i wymierzył ją
w Matta.
–
Chcesz podyskutować? Zawsze możemy cię zastrzelić i
przysięgać, że próbowałeś uciec skradzioną ciężarówką. Nie
masz nawet dokumentów. No i nie podobasz mi się. Gdybym
cię zastrzelił, wszystko byłoby znacznie prostsze.
Adrienne ogarnął paraliżujący strach. Nie wiedziała, do
czego naprawdę są zdolni ci pijani mężczyźni. Zdrętwiała na
myśl o tym, że Mattowi mogłoby przytrafić się coś złego.
–
On ma rację, Matt. Nie mamy żadnego dowodu na to, że
Archie pozwolił nam wziąć ciężarówkę. Proszę cię, bądź
ostrożny.
–
Najlepiej posłuchaj się kobiety – poradził Jef. – Nie
masz zresztą wielkiego wyboru. A teraz wsiadaj do ciężarówki
Archiego.
– Czas na nas, panienko –
stwierdził Curtis, patrząc na nią
przeciągłym spojrzeniem.
– My pojedziemy przodem –
powiedział Jef, wsiadając do
samochodu. Odbezpieczoną dubeltówkę położył sobie na
kolana
ch, tak że wylot lufy znajdował się o kilka centymetrów
od rozporka Matta.
– Droga jest wyboista –
powiedział Matt, przekręcając
kluczyk w stacyjce. –
Dubeltówka może wystrzelić.
–
To by było całkiem niezłe – zarechotał Jef. – Taki z
ciebie ognisty ogier.
–
Czy mógłbyś uwierzyć mi na słowo, że nie będę
próbował nic zrobić, i skierować lufę w inną stronę?
– Nie ma mowy.
–
Tak myślałem. – Matt zawrócił powoli, przez cały czas
nerwowo zerkając na oparty na spuście palec Jefa. Jedna dziura
i b ęd zie p o n im. A wszystko to dlatego, że pochopnie
zaoferował Adrienne pomoc. Pan pilot-dżentelmen zawsze
gotów wybawić damę z opresji. W rezultacie rozbił samolot,
wpadł w tarapaty, pokłócił się z Adrienne, a teraz, na dokładkę,
ten podpity świrus może go postrzelić.
– Musz
ę zwilżyć gardło – powiedział Jef, wyciągając z
kieszeni butelkę.
–
Wolałbym, żebyś nie robił tego z palcem na spuście.
–
Denerwujesz się? – roześmiał się złośliwie Jef.
–
Chciałbym zobaczyć twoją minę, gdybyś to ty jechał z
jakimś sukinkotem ze spluwą – wymamrotał Matt.
–
Trzeba było o tym pomyśleć, zanim ukradłeś ciężarówkę
–
powiedział Jef i pociągnął z butelki.
–
Nie ukradłem jej – odparł Matt Niepokoiła go myśl o
tym, że Archie był bardzo pijany. Może już wcale nie pamięta o
tym, że zabrał z szosy do domu dwójkę przemoczonych ludzi i
dał im własne ubranie. W dodatku Adrienne miała w gruncie
rzeczy rację. Archie wcale nie pożyczył im ciężarówki. Nawet
jeśli znalazł kartkę, to i tak może być wściekły, że pojechali bez
pytania.
–
Zawsze używacie samolotu, kiedy chcecie kogoś
obrobić? – spytał Jef.
– Nie zawsze.
–
Chodziły pogłoski, że Archie i Dorothy mają kupę złota.
Słyszałeś coś o tym?
– Nie –
odpowiedział Matt i spojrzał w lusterko. Wolał
mieć Curtisa na oku, w razie gdyby ten zaczaj na swój prostacki
s
posób zalecać się do Adrienne.
–
Nie chcesz mówić, co? – nagabywał Jef i znowu
pociągnął z butelki. – Nie szkodzi. Jak tylko dowiemy się, co
zrobiłeś z Archiem, zmusimy cię do gadania. Nie będziemy tak
od razu niepokoić szeryfa.
Pot zrosił czoło Matta. Przyśpieszył odrobinę, znalazł
kawałek równej drogi i jeszcze raz spojrzał w lusterko.
Na szczęście Curtis zostawił Adrienne w spokoju. Starał
się jechać jak najwolniej i omijać wszystkie wertepy.
Zaczynało już świtać, gdy dotarli do domu Archiego.
Mattowi zdawało się, że w ciągu tych kilku godzin postarzał się
o dwadzieścia lat Może teraz wreszcie skończy się ten koszmar.
Jeżeli Archie potwierdzi prawdziwość ich opowieści, to ci dwaj
szaleni faceci wreszcie się od nich odczepią. Kiedy słońce
wzejdzie, kable telefoniczne wyschną i Adrienne będzie mogła
zadzwonić do rodziców.
Zaparkował ciężarówkę dokładnie w tym samym miejscu,
w którym zostawił ją Archie. Curtis zatrzymał się tuż za nim.
– Wysiadaj, ale powoli – rozkaza
ł Jef z lufą wymierzoną w
Matta. –
I nawet nie próbuj uciekać. Mogę nie trafić w ciebie,
ale nie spudłuję do twojej dziewczyny.
–
Nie będę uciekał, nie ma po co. Archie wszystko wam
wytłumaczy i nigdy więcej nie będę już musiał oglądać
waszych obrzydliwych facjat. –
Matt z trudnością utrzymywał
się na nogach. Po pełnej napięcia jeździe był sztywny i obolały.
Adrienne wysiadła z ciężarówki i podbiegła do niego, nie
zważając na Curtisa, który krzyczał, żeby się natychmiast
zatrzymała.
–
Wszystko w porządku? – spytała.
–
W pewnym sensie tak. Wciąż jestem kompletny. – Matt
uśmiechnął się krzywo.
–
Tak się bałam, że on niechcący pociągnie za spust –
powiedziała Adrienne, patrząc na Jefa.
–
Też się tego obawiałem – odparł Matt – Chodźmy do
środka, ty się przecież cała trzęsiesz.
Matt kazał Adrienne iść przodem, w razie gdyby Jef
potknął się i niechcący wystrzelił z dubeltówki. Drzwi do domu
Archiego nie były zamknięte na klucz.
Weszli do środka. Curtis rozejrzał się i zaczął wołać
Archiego.
–
Pewnie dalej śpi w fotelu przy kominku, gdzie go
zostawiliśmy – zauważył Matt.
– Nie, tam go nie ma –
odparł Curtis.
–
Może poszedł do łóżka – podsunęła Adrienne, idąc w
kierunku sypialni.
– Ty zostaniesz tutaj –
zdecydował Jef. – Curtis, sprawdź
sypialnię i łazienkę.
Po chwili
Curtis wrócił z informacją, że tam również nie
ma Archiego.
– W takim razie pewnie w stajni –
zasugerował Matt,
czując coraz większy niepokój. Gdzież ten Archie, do licha, się
podziewa?
–
Sprawdź w stajni – polecił Jef Curtisowi.
–
Założę się, że tam właśnie jest – stwierdziła Adrienne,
kiedy Curtis wyszedł. – Matt, pamiętasz? Dzisiaj mieli mu
przyprowadzić osła, więc na pewno poszedł sprawdzić, czy
wszystko jest w porządku.
–
Tak, Archie na pewno jest w stajni i porządkuje boks dla
osła. – Matt spojrzał na nią, zastanawiając się, czy myśli o tym
samym, co on. O tym, co robili w stajni zaledwie kilka godzin
wcześniej. Policzki Adrienne zaróżowiły się leciutko.
Odwróciła głowę.
Dla Matta chwile, kiedy trzymał ją w ramionach i całował
jej delikatną skórę, były jedynymi jasnymi momentami w ciągu
całej tej koszmarnej nocy, chyba najgorszej w jego
dotychczasowym życiu.
Curtis wrócił do domu, bardzo przejęty i zaaferowany.
–
Sprawdziłem wszystko, Jef. Nie ma go nigdzie. – Stanął
w rozkroku i popatrzył na Matta i Adrienne. – Moim zdaniem
jest tak, jak myśleliśmy. Te dwa ptaszki zrobiły Archiemu coś
złego.
ROZDZIAŁ 7
Adrienne przełknęła ślinę i popatrzyła na Matta.
–
Musi być na to jakieś wytłumaczenie – powiedziała. –
Może ktoś do niego przyszedł i...
–
Nie ma co zmyślać – powiedział Jef. – Curtis ma rację.
Teraz musimy znaleźć zwłoki.
–
Jakie zwłoki?! – zaprotestował gwałtownie Matt. –
Dajcie spokój, chłopaki, naoglądaliście się za dużo
gangsterskich filmów.
–
Kiedy stąd wyjeżdżaliśmy, spał w fotelu – zapewniła
Adrienne.
– To dlaczego teraz go tu nie ma?
– Nie wiem. –
Adrienne rozejrzała się po pokoju, jak
gdyby liczyła na to, że Archie schował się gdzieś w kącie i że
go po prostu dotąd nie zauważyli.
–
Słyszałem, że niektórzy tną zwłoki na kawałki, zanim się
ich pozbędą – odezwał się Jef. – Może oni też tak zrobili.
Sprawdź, czy w wannie nie ma krwi.
Curtis ponownie wyszedł z kuchni.
–
To przecież głupota – stwierdził Matt. – Czy my
naprawdę wyglądamy na ludzi, którzy byliby w stanie zabić i
poćwiartować człowieka?
–
Jasne, że tak – rzucił ponuro Jef, patrząc na niego spode
łba.
–
No, dobrze, więc wyglądamy na okrutnych morderców.
Ale co z tego? Po co mielibyśmy zabijać Archiego?
–
Bo ma złoto.
–
Nic nie wiemy o żadnym złocie. Zresztą przecież
mielibyśmy je przy sobie, kiedy rewidowaliście nas w
miasteczku –
zaprotestowała Adrienne.
–
Gdzieś je schowaliście.
–
Och, na miłość Boską...
– Archie nie ma wanny –
powiedział Curtis wracając.
–
To co zabrało ci tyle czasu?
–
Rozglądałem się. Nie ma krwi ani pod prysznicem, ani w
umywalce, ani w koszu na śmieci.
– No, dobra! –
Jef zbliżył się do Adrienne i wycelował w
nią broń. – Powiesz nam, co z nim zrobiliście?
Adrienne miała dosyć tych dwóch ponurych facetów z
dubeltówką. Poczuła, że ogarnia ją znużenie. Nie była w stanie
dłużej znosić ich nonsensownych podejrzeń.
– Nie wiemy, gdzie on jest –
odparła, odpychając od siebie
zimną lufę.
– Adrienne –
powiedział ostrzegawczo Matt – uważaj,
oni...
–
Jestem zmęczona – przerwała mu w pół słowa. – A ci
idioci zadają w kółko te same głupie pytania. Mam tego dosyć.
Nie wiemy, gdzie on jest! –
krzyknęła, odwracając się w stronę
Jefa. –
Czy to nie dociera do waszych tępych łbów? Nie wiemy!
–
Przynieś ze stajni kawałek sznura – zwrócił się Jef do
Curtisa, odsuwając się od niej o krok.
– Sznur? –
Zmęczenie Adrienne zniknęło jak ręką odjął.
Prawie poczuła, jak lina zaciska się wokół jej szyi. – Słuchajcie,
nie macie żadnych dowodów. Jeśli nas tu powiesicie,
pójdziecie do więzienia, a może nawet na krzesło elektryczne!
– Mam zamiar
cię związać, a nie powiesić – oznajmił Jef,
nie patrząc na nią. – Żeby Curtis mógł was oboje upilnować,
kiedy ja pójdę rozejrzeć się po okolicy.
Ulga, którą poczuła Adrienne, rozpłynęła się natychmiast,
gdy tylko zrozumiała, że zostaną w domku sami z Curtisem,
który nienawidzi Matta i ma na nią ochotę.
–
Na twoim miejscu nie ufałbym zanadto Curtisowi –
wtrącił się Matt.
–
Świetnie was dopilnuje. Nie jestem pewien, czy równie
świetnie szuka dowodów rzeczowych, więc sam to zrobię.
–
Pilnowanie wymaga więcej inteligencji niż szukanie –
powiedział Matt – a na pierwszy rzut oka widać, że jesteś
bystrzejszy od Curtisa. Na twoim miejscu pozwoliłbym
Curtisowi zdrowo się zmachać przy szukaniu Archiego, a sam
zatrzymałbym dla siebie odpowiedzialne zadanie pilnowania
więźniów. Moglibyśmy namówić Curtisa, żeby nas wypuścił,
ale ciebie nigdy nie udałoby nam się do tego skłonić.
– Racja. –
Jefowi ta ocena bardzo pochlebiła. – Mnie nie
da się oszukać.
–
To wyślij Curtisa na poszukiwania – poradził Matt, a
Adrienne wstr
zymała oddech.
–
Nie. Dam mu tylko wskazówki, jak was pilnować. Curtis
się mnie słucha.
–
Nie mam pojęcia, gdzie się podział ten Archie – szepnęła
Adrienne, spoglądając na Matta. W jej głosie zabrzmiała nutka
desperacji.
–
Znajdzie się – pocieszył ją cicho Matt. – Nie martw się.
Adrienne patrzyła na niego przez długą chwilę. Ostre
słowa, które powiedziała podczas jazdy ciężarówką wróciły
teraz do niej jak szyderstwo. „Nie do przyjęcia jako partner.”
Nie do przyjęcia? Przez całą tę długą noc bez przerwy stara się
ochronić ją od niebezpieczeństw i podtrzymać na duchu. Aleks
w podobnej sytuacji dawno by się już załamał.
Przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl: być może ta noc,
a szczególnie utrata samolotu nauczyły Matta paru rzeczy.
Może teraz trochę się zmieni, po tych przeżyciach nie może
przecież zostać taki, jaki był – bezczelny i impulsywny.
Zaczęła poważnie zastanawiać się, czy nie dać mu jeszcze
jednej szansy, oczywiście, o ile on sam będzie jeszcze chciał
mieć z nią cokolwiek do czynienia.
–
Znalazłem – oznajmił tryumfalnie Curtis, wtaczając się
do pokoju ze zwojem liny.
– Dobra –
powiedział Jef. – Przynieś z kuchni dwa krzesła.
Curtis rzucił linę na podłogę i poszedł do kuchni. Po
chwili wrócił, niosąc dwa masywne krzesła.
– Jedno tu –
rozkazał Jef, wskazując w jeden kąt pokoju –
a drugie tam. Twarzą do siebie.
–
Czy nie łatwiej byłoby nas pilnować, gdybyśmy siedzieli
obok siebie? –
spytał niewinnie Matt.
–
Zamknij się wreszcie, dobrze? – wrzasnął Jef, machając
dubeltówką w jego stronę. – Mam już dosyć twoich rad. Siadaj.
Widząc, że Matt się waha, przystawił mu lufę do piersi.
–
Dobrze, jeśli aż tak ci na tym zależy – zgodził się Matt i
usiadł.
–
Zwiąż go najpierw – rozkazał Jef i Curtis zbliżył się do
Matta niosąc w ręku linę.
– A ty siadaj tam – powied
ział Jef do Adrienne, wskazując
na krzesło stojące koło półki z książkami.
Adrienne usiadła, obserwując Curtisa, który wiązał ręce
Matta z tyłu krzesła. Potem owinął sznur wokół nóg swojego
więźnia. Widać było, że lina wpija się mocno w ciało, ale Matt
naw
et się nie skrzywił. Patrzył na nią tak spokojnie, jak gdyby
siedział sobie na ławce w parku.
Potem Curtis podszedł do niej i wyraz twarzy Matta nagle
się zmienił. Zacisnął szczęki i zmrużył oczy, widząc, jak Curtis
związuje jej ręce z tyłu krzesła. W tej pozycji piersi Adrienne
zarysowały się wyraźnie pod haftowaną bluzką. Lubieżny
uśmieszek Curtisa, który schylił się, żeby związać jej nogi,
mówił jasno, że on również to zauważył.
Curtis dotykał jej łydek znacznie częściej, niż było to
konieczne, żeby je skrępować. Adrienne zauważyła, że Matt
zaczyna się wyrywać. Nareszcie Curtis skończył i odszedł na
bok.
–
Wychodzę na poszukiwania – oświadczył Jef i wyszedł z
domu nie oglądając się za siebie.
–
Teraz ja tu rządzę – oznajmił Curtis, patrząc na przemian
na Matta i na Adrienne.
–
Jak to miło – powiedział Matt.
–
Tak. Miło. – Curtis odwrócił się ku Adrienne. – Bardzo
miło – dodał innym już tonem.
–
Nawet o tym nie myśl – ostrzegł go Matt.
–
W twoim położeniu nie będziesz mówił mi, co mam
robić – stwierdził lekceważąco Curtis i zbliżył się do Adrienne.
Odwróciła głowę, gdy wpatrywał się w jej piersi. Z kuchni
dobiegł ją szum. Spojrzała w tamtą stronę z nadzieją, że ktoś
stamtąd wyjdzie i ją uratuje. Uświadomiła sobie nagle, że to
tylko szum pracującej lodówki. Prąd został włączony. Telefon
najprawdopodobniej również już działa, tyle tylko że ona nie
może się do niego dostać. Curtis pochylił się nad nią. Doleciał
ją kwaśny smród potu i brudu. Dotknął palcem guziczka u
bluzki.
–
Ładna z ciebie laleczka.
Nim zdążył powiedzieć coś więcej, drzwi otwarły się z
hukiem i do środka wpadł Archie, z dzikim wyrazem twarzy i
zmierzwionymi włosami.
–
Co tu się dzieje, do jasnej cholery! – zawołał.
–
Dzięki Bogu, że jesteś, Archie. – Adrienne opadła na
oparcie. – Ci wariaci
myśleli, że cię zabiliśmy.
–
Widzę tylko jednego wariata, który związał moich
przyjaciół – wykrzyknął Archie. – Curtis, zamknij gębę, odłóż
dubeltówkę i natychmiast ich uwolnij. Ale już!
–
Jef i ja myśleliśmy, że nie żyjesz – wyjaśnił Curtis z
głupkowatym wyrazem twarzy. Posłusznie odłożył broń i
zabrał się do rozplątywania liny. – Spotkaliśmy ich w
miasteczku, przyjechali twoją ciężarówką, ubrani w twoje
ciuchy. Przywieźliśmy ich tu z powrotem, ale ciebie nie było.
Myśleliśmy, że cię poćwiartowali i schowali w wannie.
–
Nie mam żadnej wanny – wymamrotał Archie, mocując
się z węzłami wokół dłoni Adrienne.
– Wiem –
powiedział Curtis.
– Gdzie jest Jef?
–
Poszedł szukać twoich zwłok.
Archie wymamrotał kilka słów, z których Adrienne
wyłowiła tylko: „cholerni głupcy” i „zwariowani idioci”. Kiedy
rozplątał linkę, potrząsnęła dłońmi, żeby przywrócić im czucie,
a potem przyjrzała się nadgarstkom, z których sznur zdarł skórę
do żywego.
–
Dam ci na to maść – oświadczył Archie, schylając się,
żeby rozwiązać sznur z jej nóg – jak tylko wtłukę Curtisowi
trochę rozumu do głowy.
–
Wszystko w porządku, Archie. Powiedz mu tylko, że nie
ukradliśmy twojej ciężarówki ani twoich rzeczy, niech sobie
wreszcie pójdzie. Nie chcę, żebyś się z nim bil.
Archie odwinął sznur z jej nóg i znów spojrzał na jej
nadgarstki. Zaklął pod nosem, potem przeprosił i dodał:
–
Nie mogę znieść, jak ktoś znęca się nad kobietą –
stwierdził, stając przed Curtisem. – Jesteś durniem, Curtis, tak
samo jak Jef. Tym miłym ludziom rozbił się w pobliżu samolot
i
potrzebowali gościny, której im udzieliłem, a wy związaliście
ich jak jakichś zbrodniarzy.
–
Samolot? To oni mówili prawdę? – Curtisowi zaświeciły
się oczy. – Gdzie on jest? Może moglibyśmy pomóc go
naprawić?
–
Nie wiem gdzie, ale nie potrzeba, żebyście się przy nim
kręcili – orzekł Archie.
–
Może mogliby nam pomóc – powiedział spokojnie Matt,
spoglądając na Adrienne.
Adrienne popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie
zamierza chyba zatrudniać Jefa i Curtisa przy wyciąganiu
samolotu z przepaści. Poza tym jej torebka i jego portfel wciąż
są w samolocie. Jeśli Curtis i Jef tam się dostaną, z całą
pewnością ukradną, co się tylko da. Spojrzenie Matta
nakazywało jej jednak milczenie. Nie odezwała się. Po tym
wszystkim, co dla niej zrobił, musi mu zaufać.
Podał przybliżone położenie samolotu, choć stojący obok
niego Archie potrząsał z dezaprobatą głową. Curtis szybko ich
opuścił, mówiąc, że odnajdzie Jefa i natychmiast wyruszą na
poszukiwania.
–
Na twoim miejscu nie mówiłbym im, gdzie to jest –
powiedział Archie, kiedy za Curtisem zamknęły się drzwi.
–
Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś – dodała Adrienne.
–
Wcale tego nie zrobiłem. – Matt odwrócił się w jej
stronę. – Podałem im fałszywe dane. W przeciwnym wypadku
gotowi byli trafić na wrak całkiem przypadkowo, a tak będą
bezskutecznie przeszukiwać miejsce, w którym na pewno go
nie znajdą.
–
Dobrze zrobiłeś – pochwalił Archie, a oczy mu zabłysły.
–
Zasłużyli sobie na to. – Skinął ręką w stronę Adrienne i dodał:
–
Obtarli jej, dranie, skórę. Już idę po tę maść.
– Najpierw
chciałabym zadzwonić – stwierdziła Adrienne,
podchodząc do telefonu. – Może kable zdążyły już wyschnąć.
–
Oczywiście, dzwoń – powiedział Archie. – A ja muszę
nastawić ten szkaradny zegar.
Adrienne spojrzała na elektryczny zegar, wiszący nad
półką z książkami. Archie miał całkowitą rację: był
przeraźliwie brzydki. Tarczę otaczała wytłoczona w tandetnym
plastyku martwa natura: butelka wina w koszyku, grono
winogron i kawałki sera w tak jaskrawym odcieniu żółtego,
jakiego nigdy w życiu nie widziała w naturze. Adrienne
podniosła słuchawkę. Archie przystawił do ściany jedno z
krzeseł i wspiął się na nie, by nastawić zegar. Nagle Adrienne
uświadomiła sobie, że w słuchawce rozbrzmiewa sygnał i
straciła z oczu wszystko, co się wokół niej działo.
Zadzwoniła do centrali. Wykręcanie numeru zdawało się
trwać wieczność, ale w końcu odezwał się głos telefonistki.
Adrienne podała numer swoich rodziców.
– Halo? –
odezwał się niski głos ojca. Podniósł słuchawkę
natychmiast i Adrienne pomyślała, że prawdopodobnie czekał
na j
ej telefon, nie oddalając się na krok od aparatu.
– Tato, to...
–
Czy zgadza się pan pokryć koszty połączenia z Adrienne
Burnham? –
przerwała im telefonistka.
–
Oczywiście, tak! – wykrzyknął ojciec. – Adrienne?
–
Wszystko w porządku, tatusiu, naprawdę w porządku.
–
Dzięki Bogu – powiedział z ulgą, wypuszczając powoli
powietrze. –
Zaczekaj chwilę, zawołam mamę.
Adrienne poczuła, że za chwilę się rozpłacze. Przygryzła
wargę i przetarła dłonią oczy. Po chwili usłyszała głos matki.
–
Dobrze się czujesz?
– Tak, mamo –
zapewniła Adrienne, z trudem walcząc z
napływającymi do oczu łzami. Nie chciała, żeby rodzice
zorientowali się, jak bardzo jest zdenerwowana. Kiedyś opowie
im całą historię, ale w tej chwili nie czuła się na siłach. –
Mieliśmy trochę kłopotów z samolotem i nie mogłam dostać się
do telefonu.
–
Gdzie jesteś? – spytał ojciec, włączając się do rozmowy.
– W Saddlehorn, w Arizonie.
–
Nigdy w życiu nie słyszałem o takiej miejscowości.
Mam po ciebie przyjechać?
–
Nie, to za daleko i już za późno. Muszę wracać do
Tucson, do pracy.
– Kochanie –
powiedziała matka, której głos łamał się ze
wzruszenia. –
Tak się o ciebie baliśmy. Na policji oświadczyli
nam, że nie mogą rozpocząć poszukiwań, dopóki się nie
rozwidni, więc całą noc siedzieliśmy i modliliśmy się za ciebie.
Tak się cieszę... – nagle zamilkła i Adrienne zrozumiała, że
stara się opanować łzy.
–
Tak bardzo mi przykro, że się niepokoiliście. A tak
bardzo chciałabym z wami być – powiedziała, przełykając
dławiącą ją w gardle kulę. – A Granny... czy ona...?
–
Około czwartej nad ranem – odparł cicho ojciec. –
Zdechła spokojnie i bez cierpień.
– Och. –
Łzy popłynęły po policzkach Adrienne. –
Powinnam była przy niej być.
–
Wiem, że chciałaś, kochanie, ale nie wszystko i nie
zawsze układa się po naszej myśli. Ale jesteś cała i zdrowa. To
naprawdę najważniejsze.
–
Tak, ale bardzo chciałam ją zobaczyć po raz ostatni.
– Wiem.
–
Byliśmy z nią, kochanie – zapewniła matka, wpadając
ojcu w słowo. – Zabraliśmy do stajni przenośny telefon, w razie
gdybyś zadzwoniła, i zostaliśmy przy niej do końca.
–
Dziękuję, mamo. – Adrienne stłumiła szloch. – Muszę
już kończyć. Mamy z Mattem parę spraw do załatwienia, zanim
stąd będziemy mogli wyjechać.
Poczuła, że szloch zaraz zmieni się w histeryczny śmiech.
Pewnie, że mieli do załatwienia parę spraw. Na przykład
wydobycie pieniędzy i dokumentów z dna kanionu. O tym
jednak nie mogła opowiedzieć rodzicom. Najważniejsze, że nie
będą się już o nią niepokoić.
–
Czy to znaczy, że samolot miał awarię i musieliście
wylądować w Saddlehorn? – zapytał ojciec.
–
Właśnie tak było – przytaknęła bez wahania.
–
Nie da się go naprawić?
– Nie jestem pewna –
powiedziała, starając się za wszelką
cenę powstrzymać śmiech. – Ale jeśli nie, jeżdżą stąd autobusy.
–
Zadzwoń, gdyby były jakieś kłopoty.
–
Oczywiście.
–
Uważaj na siebie, kochanie. Trzymaj się dzielnie.
–
Oczywiście. Całuję was oboje bardzo mocno. Odezwę
się. – Adrienne powoli odłożyła słuchawkę na widełki. Potem
schowała twarz w dłoniach, żeby stłumić łzy.
Poczuła, jak obejmuje ją silne ramię. Matt odwrócił ją
ostrożnie i troskliwie wziął w objęcia. Szlochała już bez
zażenowania, zlewając strumieniami łez jego czarną,
kowbojską koszulę. W końcu płacz trochę ucichł, ale Adrienne
wciąż nie chciała jeszcze opuszczać bezpiecznego i pewnego
zacisza ramio
n Matta. Wreszcie odsunęła się, słysząc
zbliżające się kroki Archiego, który przyniósł jej całą paczkę
chusteczek do nosa.
–
Granny umarła, prawda? – spytał cichym głosem Matt.
– O czwartej nad ranem –
potwierdziła, sięgając po
przyniesione przez Archiego
chusteczki i wycierając nos.
Potem spojrzała w górę na Matta.
– Tak mi przykro.
–
Mnie też – zapewnił Archie.
–
Musimy znaleźć ci jakiś autobus, żebyś zdążyła na
pogrzeb.
– Jaki pogrzeb? –
spytała zaskoczona Adrienne.
–
Och, może w twojej rodzinie nie urządza się pogrzebów
–
powiedział zmieszany Matt.
–
Nie sądzę, żeby wielu ludzi urządzało pogrzeby koniom
–
odparła Adrienne, wciąż nic nie rozumiejąc. – Chociaż w
przypadku Granny może byłoby to i słuszne. Ale nie mogę
narażać rodziców na takie kłopoty i wydatki.
– Zaraz, czekaj. –
Oczy Matta zwęziły się niepokojąco. –
Czy ty powiedziałaś koniom?
ROZDZIAŁ 8
Adrienne nie mogła zrozumieć, co tak bardzo poruszyło
Matta.
–
Tak, powiedziałam koniom. Dlaczego pytasz?
–
Chcesz powiedzieć, że Granny była koniem?
–
Oczywiście, że tak. Przecież ci mówiłam.
– Wcale nie.
–
Na pewno mówiłam. Może nie słuchałeś – warknęła
Adrienne, której nie spodobał się wyraz jego twarzy, zaciśnięte
szczęki i zły błysk w oku.
– Teraz mi to dopiero mówisz! –
Matt krzyczał na cały
głos. – Kiedy rozbiłem samolot, ryzykowałem życie i o mały
włos nie straciłem istotnej części mojego ciała, którą ten idiota
chciał mi odstrzelić! A wszystko to dla jakiejś głupiej chabety!
–
To nie żadna głupia chabeta! – Adrienne odsunęła jego
wskazujący palec, oskarżycielsko wymierzony w jej twarz. –
Ona jest, to znaczy była, moim najbliższym przyjacielem!
–
Ale dlaczego nie nazwałaś jej żabcią albo
kwiatuszkiem? Kto przy zdrowych zmysłach nazywa konia
babunią?
–
Matt, posłuchaj – zaczął Archie. – Imiona zwierząt to
osobista sprawa. Nie ma o co się wściekać.
–
Z całą pewnością jest się o co wściekać – wrzeszczał
Matt, kierując swój gniew na Archiego. – Ona nazywa konia
Granny, a potem rozpowiada na prawo i lewo, że Granny jest
konająca i że musi przy niej być. Ciekaw jestem, jak ty byś to
zrozumiał?
–
Tak, ale myślę, że...
–
Wyjaśnię ci, dlaczego tak ją nazwałam – powiedziała
Adrienne, opierając ręce na biodrach. – Kiedy ją dostałam,
miała już dwanaście lat i była naprawdę babcią. I co ty na to?
–
Świetnie. Ale gdybyś była uprzejma wytłumaczyć mi to,
kiedy jeszcze byliśmy w domu Beverly, wszystkie te przygody
mogłyby nas ominąć.
–
Bo nie poleciałbyś ze mną, tylko dlatego że muszę
zaopiekować się konającym koniem, tak?
–
Nie wiem, ale zasługiwałem chyba na to, żeby wiedzieć,
o co toczy się gra!
–
Ale dla mnie stawka była bardzo wysoka! Nie żebym
spodziewała się po kimś, kto darzy nabożną czcią zimne,
martwe przedmioty, takie jak samoloty, żeby zrozumiał, jak
kochana, wspaniała, śliczna... delikatna... – Znów rozpłakała
się, szlochając niepohamowanie.
–
Do diabła.
–
Mam pomysł – powiedział Archie, odkładając
chusteczki na stół. – Przez tę noc wiele przeszliście i dlatego
zachowujecie się, jakbyście nie byli za bardzo dorośli.
Zanim rozszarpiecie się nawzajem na kawałki,
powinniście się chyba trochę przespać.
–
Nie... nie w tym samym pokoju, co on, nie chcę –
wykrztusiła Adrienne wśród szlochu. Złapała następną
chusteczkę i głośno wytarła nos.
–
To idź do sypialni, a on pójdzie do stajni – zdecydował
Archie. – Dorothy b
ędzie tu dopiero za kilka godzin.
–
Dorothy? Twoja żona? – spytała zaskoczona Adrienne.
–
Mój osioł. Dorothy Trzecia.
– Aha. No, tak.
–
Więc teraz wynoście się stąd, oboje. Wszystko będzie
wyglądało lepiej, jak się trochę zdrzemniecie.
– Ale, ale –
zaczął Matt – zapomniałem spytać, gdzie
byłeś, kiedy przyjechaliśmy tu z Jefem i Curtisem? Kiedy
wyjeżdżaliśmy, chrapałeś w najlepsze przy kominku.
–
Poszedłem odwiedzić Dorothy.
–
Twojego osła? – spytał Matt – Moją pyskatą żonę.
–
Ale mówiłeś, że ona nie żyje.
–
Leży pod ziemią, jeżeli o to ci chodzi. Na pagórku, o
kilometr drogi stąd. Codziennie razem oglądamy wschód
słońca, ja i Dorothy. Czasami rozmawiamy. Czasami nie.
–
To naprawdę piękne – odezwała się Adrienne,
wzruszona tym wyznaniem.
–
Może i piękne, ale o mały włos nie zapłaciliśmy za to
życiem – orzekł Matt.
–
Nie spodziewam się, żebyś potrafił zrozumieć związek
Archiego i Dorothy –
powiedziała i odwróciwszy się na pięcie
pomaszerowała do sypialni.
– Przynajmniej w tym przypadku idzie o dwoje ludzi –
zawołał za nią Matt – Żadne z nich nie chodzi na czterech
nogach i nie ma ogona!
–
No już, dosyć – powiedział Archie. – Idź do stajni, dam
ci koc. Możesz położyć się na świeżym sianie. Jesteś miejskim
chłopakiem, założę się, że nigdy w życiu tego nie robiłeś.
Adrienne zatrzymała się, żeby usłyszeć, co Matt odpowie.
– Raz –
powiedział – ale nie bardzo mi się podobało.
– No pewnie! –
zawołała i z trzaskiem zamknęła drzwi do
sypialni.
Adrienne obudziła się przykryta wzorzystą kołdrą. Przez
chwilę leżała i zastanawiała się, gdzie się właściwie znajduje.
Powoli zaczęła sobie przypominać wydarzenia ubiegłej nocy,
ale wciąż nie miała pojęcia, jak długo spała. Pamiętała, że
zasnęła natychmiast, niczym się nie przykrywając. Archie na
pewno narzucił na nią kołdrę.
U
siadła na łóżku i założyła mokasyny. W całym domu
panowała cisza. Weszła do dużego pokoju i spojrzała na
brzydki, plastykowy zegar. Kwadrans po trzeciej. Promienie
słońca wpadały radośnie przez okno. Adrienne zauważyła, że
pusta butelka po whisky zniknęła sprzed kominka, a palenisko
zostało do czysta wymiecione.
Stare gazety wciąż znajdowały się na stoliku, ale ktoś je
poukładał, tak że leżały w równym stosiku. Adrienne dopiero
teraz zrozumiała, o co chodziło Archiemu. Sam wprawdzie nie
czyta gazet ani książek, ale robiła to Dorothy. W tych gazetach
były ostatnie krzyżówki, które przed śmiercią rozwiązała.
Adrienne przyjrzała się swojemu ubraniu. Wciąż nie
mogła uwierzyć, że Archie zdecydował się pożyczyć jej rzeczy
Dorothy. Z tak wielkim szacunkiem odnosił się do
wszystkiego, co wiązało się z jego zmarłą żoną. Ubranie Matta
we własne spodnie to drobiazg, ale pożyczenie ubrań Dorothy
to coś całkiem innego.
Te rozmyślania przywiodły jej na myśl wczorajszą kłótnię
z Mattem. Próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście
powiedziała mu w domu Beverly, że Granny to koń. Była
pewna, że tak. Z drugiej strony, jego pęknięte spodnie,
informacja, że Beverly celowo zaplanowała ich spotkanie, i ten
nieoczekiwany telefon od rodziców wytrąciły ją bardzo z
równowagi. Być może zapomniała wytłumaczyć, kim, a raczej
czym, była Granny.
Jeśli rzeczywiście tak było, czy Matt miał prawo tak się
rozzłościć? Adrienne pomyślała o jego wszystkich, niczym nie
zasłużonych cierpieniach. Jedynym niedopatrzeniem z jego
strony było to, że nie ubezpieczył samolotu, ale nawet najlepsze
ubezpieczenie nie zmieniłoby biegu wypadków. Matt i tak
musiałby wędrować po deszczu i błocie, jechać samochodem z
pijanym kierowcą, stawić czoło dwójce pijanych zabijaków,
którzy grozili mu bronią i przywiązali do krzesła.
Zniósł to wszystko z niezwykłym wdziękiem, jeśli dodać
do tego jeszcze, że Adrienne odrzuciła go jako partnera w
miłości i poinformowała, że jest zbyt impulsywny i
niezorganizowany, żeby mogła o nim poważnie pomyśleć. A
potem na domiar złego dowiedział się, że pędzili na złamanie
karku po to, żeby zdążyła pożegnać konającego konia, a nie
umierającą babcię.
Adrienne zawstydziła się. Wstydowi towarzyszyło jednak
również inne uczucie – uczucie ciepłej sympatii do Matta, które
wzięło górę nad tym, co przedtem sądziła o jego charakterze.
Poza tym wypadek z pewnością nauczy go zachowywania
pewnych zasad bezpieczeństwa.
A więc, czegóż niby brakuje Mattowi Kirklandowi?
Powinna cieszyć się, że taki mężczyzna zechciał się nią
zainteresować, a nie ciągle od niego uciekać.
Wróciła do sypialni, żeby się trochę odświeżyć. Kilka
pociągnięć szczotką, odrobina pasty do zębów, zimna woda do
opłukania twarzy i już była gotowa stanąć przed Mattem i
przeprosić go. Przy odrobinie szczęścia Matt być może
przyjmie przepro
siny i przestanie się na nią gniewać.
Błoto wyschło na tyle, że bez trudu doszła do stajni.
Ciężarówka zniknęła z podwórza i Adrienne ucieszyła się, że
będzie mogła pomówić z Mattem sam na sam. Drzwi stajni
były uchylone, a z wnętrza dobiegał szelest siana. Dźwięk
obudził w niej wspomnienia poprzedniej nocy. Siano tak samo
szeleściło, kiedy Matt się z nią kochał. Poczuła, że rodzi się w
niej pożądanie. Otworzyła drzwi szerzej i wsunęła się do
środka.
– Matt –
zaczęła, podchodząc do boksu. – Czy... –
przerwa
ła, widząc Archiego, który rozkładał siano w boksie.
–
No, proszę! Nareszcie się obudziłaś, co?
–
Czy Matt pojechał ciężarówką? – spytała Adrienne,
starając się nie okazać rozczarowania.
–
No pewnie. Ale najpierw nakarmiłem go kanapkami z
masłem orzechowym. Nic lepiej nie stawia człowieka na nogi,
niż masło z orzeszków.
–
Dokąd pojechał? – Adrienne pomyślała, że ze złości na
nią Matt mógł zostawić ją tutaj, żeby sama wróciła do domu.
– Do kanionu –
powiedział Archie, przeżuwając prymkę
tytoniu. –
Zabrał ze sobą liny, będzie próbował dostać się do
swojego samolotu.
– Sam? –
Adrienne poczuła ukłucie strachu w sercu.
–
Mhm. Niedługo przyprowadzą mi Dorothy Trzecią,
więc nie mogłem z nim pojechać. Ty spałaś jak zabita, zatem
wyruszył sam.
–
Muszę mu pomóc – stwierdziła Adrienne bez namysłu. –
W jaki sposób mogę się tam dostać?
–
Prawdę mówiąc, to nie wiem jak – odparł Archie,
zdejmując zdefasonowany kapelusz i ocierając czoło rękawem.
–
Matt zabrał wóz, a Dorothy Trzeciej jeszcze tu nie ma. Nie
ma żadnego innego środka transportu oprócz... – przerwał i
splunął do wiadra, stojącego w kącie stajni. – No, jest jeszcze
rower Dorothy.
– To wystarczy. Gdzie on jest?
Archie podniósł głowę do góry. Adrienne poszła za jego
przykładem. Na belce zawieszony był fioletowy, poobijany
rower z mocnymi oponami, doskonały dojazdy po nierównym
terenie.
–
Świetnie – powiedziała Adrienne. Spojrzała na swoją
spódnicę. – Tylko że w tym nie mogę jechać.
–
Ściągnę rower na dół, a ty idź i weź sobie dżinsy
Dorothy i jakąś mniej elegancką bluzkę – zdecydował Archie.
–
Czy jesteś pewien, że mogę to zrobić? – Adrienne
zawahała się. – Wiem, jak bardzo kochałeś Dorothy i nie czuję
się dobrze, grzebiąc w jej rzeczach.
–
Jesteś do niej bardzo podobna – powiedział Archie,
odwracając głowę. – Jakoś pasuje, żebyś nosiła jej rzeczy. A
teraz idź już, musisz złapać Matta, zanim się tam zabije.
Wystarczyło, że wspomniał o niebezpieczeństwie, w
jakim znalazł się Matt, żeby Adrienne popędziła do domu co sił
w nogach. Ledwie zdążyła ubrać się w dżinsy i koszulę, kiedy
do drzwi zastukał Archie.
–
Jesteś gotowa? – spytał. – Zrobiłem ci kilka kanapek z
masłem orzechowym. Możesz je zabrać ze sobą.
–
Świetnie! – zawołała i otworzyła drzwi.
–
Naprawdę przypominasz mi Dorothy – oznajmił
przyjrzawszy je
j się uważnie i podał jej paczuszkę z
kanapkami. –
Szczególnie kiedy się kłócisz z Mattem. Zawsze
tak się kłóciliśmy z Dorothy, ale... zresztą to nieważne.
–
Chciałeś powiedzieć, że się kochaliście – dokończyła
Adrienne.
– Pewnie tak –
przyznał, patrząc w bok.
–
Nie ma się czego wstydzić, Archie. Uważam to za
wspaniałe, że tak bardzo ją kochałeś i dalej kochasz.
–
Powinnaś złapać tego swojego Matta i zawsze
powinniście trzymać się razem. Życie jest krótkie – stwierdził
Archie, wzdychając głęboko.
– Zaczynam
wierzyć, że masz rację.
–
Straciliśmy z Dorothy za dużo czasu, walcząc ze sobą,
tak jak ty i Matt Ja narzekałem, że ona czyta za dużo książek,
ona, że nie jestem ani trochę, jak to się mówi, kulturalny. –
Popatrzył na nią wilgotnymi oczami. – Dlaczego nie
potrafiliśmy przyjąć siebie takimi, jakimi jesteśmy?
–
To chyba leży w ludzkiej naturze, żeby próbować
zmienić innych – powiedziała Adrienne. – Jestem pewna, że
Dorothy wiedziała, że ją kochasz, Archie. I ona też cię kochała
pomimo narzekań, że brak ci ogłady.
–
Ale ona miała rację! Nie mam za grosz kultury. Moim
ulubionym jedzeniem jest masło z orzeszków ziemnych. Żuję
tytoń i piję whisky. Mnóstwo whisky. Poza tym popatrz na ten
paskudny zegar. –
Archie wskazał ręką na ścianę, gdzie wisiała
kompozycja plastykowych winogron, sera i butelki z winem. –
To był mój prezent ślubny dla Dorothy. Szybko się
dowiedziałem, co o nim myśli. Nie cierpiała go.
–
Jeżeli tak, to czemu go nie zdjęła ze ściany?
–
Niech mnie piorun strzeli, nie wiem. Tyle razy mówiłem
jej, żeby to zrobiła.
–
A dlaczego ty go teraz nie zdjąłeś?
–
Nie wiem. Jakoś nie wypada.
–
Dlatego że to był prezent ślubny od ciebie dla twojej
żony. Myślę, że go uwielbiała tylko i wyłącznie dlatego, że to
ty jej go podarowałeś.
–
Nieee. Nienawidziła go.
– Lep
iej pójdę już, Archie – oświadczyła Adrienne,
spoglądając na zegar. Była za dwadzieścia czwarta. – Robi się
późno – dodała, starając się nie urazić go tym, że przerywa jego
zwierzenia. Życie Matta mogło być w niebezpieczeństwie.
–
Oczywiście. Jedź. – Archie stał bez ruchu, pogrążony we
wspomnieniach.
Adrienne podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę.
–
Zaczekaj. Mam ci jeszcze coś do powiedzenia. Adrienne
zatrzymała się, próbując nie okazać zniecierpliwienia.
–
Jesteś kobietą, i to podobną do Dorothy, więc może uda
ci się to zrozumieć. Zaczekaj – powtórzył i wszedł do sypialni.
Adrienne czuła, że z każdą chwilą jest coraz bardziej
zdenerwowana. Winna była jednak Archiemu tę odrobinę
cierpliwości. Po kilku minutach wrócił do pokoju, niosąc w
ręku kawałek papieru, który podał jej w milczeniu.
–
Możesz coś z tego zrozumieć? – spytał po chwili.
Adrienne spojrzała na kartkę, na której kobiecym pismem
napisane były słowa:
Łabędziątko jest brzydkie w oczach wszystkich innych
prócz matki. Ona jedna widzi w nim to, co na
jpiękniejsze:
wierne serce i miłość do ludzi.
– To chyba poezja –
powiedziała Adrienne.
– To jest zagadka. Zagadka Dorothy.
– I o co w niej chodzi? –
Adrienne ponownie przeczytała
wiersz.
–
Bardzo się wtedy pokłóciliśmy. Nie pamiętam już, o co
poszło, ale Dorothy była naprawdę wściekła. Zabrała całe moje
złoto i je schowała – wyjaśnił Archie, szurając nogą.
Adrienne drgnęła. Jef i Curtis mówili coś o złocie, ale nie
zwróciła wtedy na to uwagi.
–
Ta zagadka to ma być wskazówka – wyjaśnił Archie –
ale nic z niej nie rozumiem.
–
A Dorothy nigdy ci nie powiedziała?
–
Pewnie by powiedziała, wcześniej czy później, ale miała
zawał. Była tu, a w minutę później już jej nie było. Umarła z
żalem do mnie w sercu. I to mnie najbardziej gnębi.
– Tak mi przykro, Archie – p
owiedziała Adrienne, kładąc
mu dłoń na ramieniu.
– Tak –
westchnął głęboko. – Co się stało, to się nie
odstanie. Myślisz, że uda ci się to rozwiązać?
–
Spróbuję. – Adrienne przeczytała tekst raz jeszcze,
starając się nauczyć go na pamięć.
– Nigdy tego niko
mu nie pokazywałem. Nie mam do
nikogo tutaj zaufania. Ale ty i Matt jesteście jak Dorothy i ja.
– Nic nikomu nie powiem –
obiecała Adrienne.
–
Wiem. Dlatego ci to pokazałem. Ale możesz
porozmawiać z Mattem. Jeśli uda wam się to rozwiązać,
połowa jest wasza.
–
Połowa złota? – Adrienne popatrzyła na niego z
niedowierzaniem.
–
Tak. Połowa. I tak mi niepotrzebne.
–
Nie moglibyśmy go przyjąć, Archie. To twoje złoto.
– Lepiej nie decyduj za innych. Czy to nie Matta samolot
leży na dnie kanionu?
Adrienne uświadomiła sobie, że propozycja Archiego to
dla Matta szansa odzyskania samolotu. Nie będzie więc mówiła
w jego imieniu. Jeżeli ktokolwiek zasługuje na to złoto, tym
kimś jest z pewnością Matt.
–
Lepiej już pojadę – stwierdziła. – Po drodze o tym
pomyślę.
– Trzyma
j się kolein, a znajdziesz go bez trudu – doradził
Archie. –
Rower ma bezdętkowe opony, więc nie powinnaś
mieć kłopotów nawet na ostrych kamieniach.
–
Dziękuję, Archie. Jesteś hojny.
–
Dorothy tak by sobie życzyła.
–
Dorothy była wspaniałą osobą, prawda? – Adrienne
zastanawiała się, czy Archie znowu zacznie nazywać swoją
żonę zarozumiałą.
– Tak –
przytaknął Archie. – Diabelnie wspaniałą.
–
Wrócimy jak się da najszybciej – powiedziała, widząc,
że Archie walczy z emocjami silniejszymi od siebie. Archie
oczyścił rower z kurzu i oparł go o ścianę ganku. Z tyłu był
mały bagażnik, do którego Adrienne przymocowała torebkę z
kanapkami. Potem wskoczyła na siodełko i ruszyła naprzód.
Główna droga była stosunkowo sucha i równa, więc
szybko dotarła do miejsca, w którym Matt skręcił z niej w
stronę kanionu. Na szczęście koleiny były dosyć wyraźne, więc
nie bała się, że się zgubi pomiędzy skałami i kaktusami.
Aż trudno było uwierzyć, że to ta sama droga, którą
przemierzyli w nocy. W wygodnym ubraniu, na rowerze, w
promieni
ach popołudniowego słońca, Adrienne rozkoszowała
się każdą chwilą przejażdżki. Nawet rwący strumień, który
skłonił Matta do przerzucenia jej sobie przez ramię i
przeniesienia wbrew jej woli na drugą stronę, teraz zmienił się
w mały potoczek, dający się przejechać bez trudu.
Zbliżając się do kanionu ujrzała ciężarówkę Archiego,
zaparkowaną tuż nad krawędzią. Poznała pokrzywione drzewo,
znaczące miejsce, z którego samolot zanurkował w głąb
przepaści. Matta nie było jednak nigdzie widać. Adrienne
uprzytomniła sobie, że gdyby chciała go znaleźć, będzie
zmuszona podejść do samej krawędzi przepaści. Poczuła nagły
skurcz żołądka. Wyruszając na ratunek, nie wzięła pod uwagę
swojego lęku przestrzeni. Troska o życie Matta raz jeszcze
wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Oparła rower o
ciężarówkę i odczepiła z bagażnika torebkę. Powoli i ostrożnie
zbliżyła się do skarłowaciałego drzewa.
– Matt? –
zawołała. Odpowiedzi nie było. Wokół pnia
okręcona była lina, której koniec zwisał swobodnie przez
krawędź kanionu.
– Matt, je
steś tam? – zawołała ponownie. Jedyną
odpowiedzią był szum wiatru. Nad głową Adrienne zaczął
krążyć jakiś ptak. Po krótkiej obserwacji stwierdziła, że to
chyba sęp. Przebiegł ją zimny dreszcz.
Ostatecznie pogodziła się z tym, że będzie musiała
podejść do drzewa i pociągnąć za linę. Być może Matt właśnie
teraz na niej wisi, a wiatr zagłusza jej wołanie. Śmiało zaczęła
iść w tamtą stronę, ale w połowie drogi skapitulowała, wzięła
torbę z kanapkami w zęby i opadła na czworaki.
Starała się nie patrzyć na nic prócz kamienistej ziemi pod
rękami. Podnosząc odrobinę spojrzenie, zobaczyła drzewo,
którego powykręcane korzenie, jak palce starej czarownicy,
kurczowo trzymały się skraju kanionu.
Nim do niego dotarła, leżała już płasko na brzuchu. Nos i
usta miała pełne pyłu i modliła się, żeby tylko nie natknąć się na
jakiegoś węża. Zamknęła oczy, wyciągnęła rękę i pociągnęła za
linę. Nie stawiała najmniejszego oporu. Adrienne położyła
torbę z kanapkami u swojego boku i ponownie zawołała Matta.
Odpowiedzi nie było. Zdawało się, że kanion pochłonął go
tak samo, jak przedtem połknął samolot. Starała się nie myśleć,
że Matt może teraz leżeć na dnie wąwozu z pogruchotanymi
kośćmi. O, Boże, musi go odnaleźć! Nie będzie go pewnie w
stanie stamtąd wydostać, ale może udzielić pierwszej pomocy i
wezwać Archiego. Zabierze ze sobą kanapki, Matt może ich
potrzebować.
Podczołgała się bliżej drzewa i objęła jego pień, pokryty
korą podobną do skóry aligatora. Stąd na pewno widać już dno
kanionu. Z całych sił nie dopuszczała do siebie myśli, co
będzie, jeśli drzewo nie utrzyma jej ciężaru. W końcu rośnie tu
już od lat. Z pewnością wytrzyma jeszcze trochę i uchroni ją od
upadku w dół.
Wstrzymała oddech i wyjrzała zza kępy suchej trawy,
która zasłaniała widok.
ROZDZIAŁ 9
Adrienne spodziewała się ujrzeć samolot, leżący jak
rozbita zabawka na dnie kanionu. Zamiast tego oczom jej
ukazała się znajdująca się o jakieś trzy piętra poniżej krawędzi
skalna półka, na której tkwił przechylony na bok samolot.
Jedno skrzydło oderwało się od kadłuba i leżało obok. Ogon był
nieco pokiereszowany, ale poza tym samolot wyglądał na nie
uszkodzony.
Najwyraźniej
maszyna
przekoziołkowała,
nim
wylądowała na najszerszej części występu, nosem w stronę
kanionu. Jeżeli uda się wyciągnąć samolot z przepaści, Matt
będzie mógł go naprawić. Adrienne nie mogła uwierzyć w
szczęście Matta. Ale gdzież on się podziewa?
Zawołała jeszcze raz, bez skutku. Na skalnej półce, gdzie
leżał samolot, nie pozostawało tyle wolnego miejsca, żeby Matt
mógł się ukryć przed jej wzrokiem. Głos niósł się echem po
kanionie. Żeby jej nie usłyszeć, musiałby być głuchy. Głuchy
albo...
Adrienne odsunęła od siebie natrętną myśl. Spojrzała na
zwisającą linę. Będzie musiała się jakoś opuścić na dół. To
jedyny sposób, by przekonać się, co stało się z Mattem.
Uniosła się ostrożnie, podniosła torebkę z kanapkami i
schowała ją za pazuchę. Pewnie się pogniotą, ale zawsze lepsze
to niż nic.
Koncentrując wszystkie myśli na osobie Matta, wstała i
chwyciła za linę. Zawsze serdecznie nienawidziła wchodzenia
po linie
na zajęciach wychowania fizycznego. Wtedy lina była
jednak grubsza, a pod nią leżał gruby, miękki materac. Teraz
Adrienne starała się wmówić sobie, że skalna półka też jest
wyłożona takim materacem.
Przypomniała sobie filmy, na których widziała ludzi
upra
wiających wspinaczkę. Trzymali linę mocno napiętą i
odchylali się do tyłu. Tak, ta metoda będzie najlepsza. Dzięki
temu nie będzie musiała patrzyć w dół.
Pode mną leżą grube, puszyste, miękkie materace,
powtarzała w duchu, szukając obutą w miękki mokasyn nogą
występu, na którym mogłaby się oprzeć. Serce jej łomotało.
Znalazła pierwszy występ, potem drugi. Zaczęły ją boleć palce,
a przecież posunęła się o kilka zaledwie centymetrów.
Jeszcze trochę. I jeszcze. Twarz Adrienne znalazła się już
poniżej skraju kanionu. Przed oczami miała tylko spękaną
skałę. Strach zostawiał w ustach metaliczny posmak.
Schodziła w dół, centymetr po centymetrze, trzymając linę
ścierpniętymi z wysiłku palcami. Bolały ją ramiona, czuła,
jakby ktoś wyrywał jej ręce ze stawów.
Przed no
sem przebiegła jej duża brązowa ropucha i
Adrienne krzyknęła głośno, bardziej z zaskoczenia niż ze
strachu. Nagły ruch sprawił, że straciła oparcie i uderzyła o
skałę, obcierając sobie policzek do krwi. Dysząc z przerażenia,
zaczęła nerwowo szukać oparcia dla nogi. Jeden z mokasynów
z głuchym klapnięciem wylądował na skalnej półce,
przypominając jej o odległości, jaka dzieliła ją od bezpiecznego
podłoża.
Pode mną leżą grube, puszyste, miękkie materace,
powtórzyła znowu, ale teraz nie umiała już w to uwierzyć.
Poniżej znajdowała się skalista półka, w dodatku całkiem
wąska. Gdyby spadła, wątpliwe, czy udałoby jej się na niej
zatrzymać, mogłaby przecież łatwo stoczyć się w dół kanionu.
A gdyby nawet udało jej się zejść cało w dół, nigdy w życiu nie
będzie w stanie wdrapać się znowu na górę. Matt może
potrzebować pomocy, a jej pomoc niewiele będzie warta.
Dłonie piekły ją od szorstkiej liny, nogi trzęsły się coraz
bardziej, ale odległość od górnego skraju stawała się coraz
większa. W końcu Adrienne odważyła się spojrzeć w dół i
stwierdziła, że półka jest zaledwie trzy metry pod nią. Wciąż
jednak nie mogła ryzykować, upadek nawet z tej wysokości
byłby bardzo niebezpieczny.
– Matt! –
zawołała, zsuwając się w dół jak mogła
najszybciej. – Matt! To ja!
Odpowiedzi nie b
yło. Adrienne poczuła, że żołądek
podchodzi jej do gardła ze strachu. Mogło być tylko jedno
wytłumaczenie milczenia Matta. O Boże! Przecież nie może go
stracić. Byłoby to zbyt okrutne, teraz, kiedy zdała sobie
nareszcie sprawę, jak bardzo jest jej potrzebny. Znajdzie go i
uratuje, o ile... Ależ oczywiście, Matt na pewno żyje. Na
pewno.
Bosą stopą dotknęła ziemi. Puściła linę i z rozmachem
usiadła na kamieniach. Przyglądała się obolałym,
zaczerwienionym dłoniom, czując, że cała się trzęsie.
–
Udało się – wyszeptała, spoglądając w górę. Zmęczenie
powoli ustępowało uczuciu tryumfu. – Udało się! – zawołała i
wstała na niepewnych nogach, szukając zgubionego buta.
Potem odwróciła się w stronę samolotu. W kabinie
siedział Matt, ze słuchawkami na uszach, i najspokojniej w
świecie manipulował przy gałkach radia. Przebrał się
wprawdzie w inną koszulę, ale był to z całą pewnością Matt
Widziała dokładnie jego ciemne kręcone włosy i wyrazisty
profil.
Żyje. Nic mu się nie stało. Nie słyszał jej, bo miał na
uszach te choler
ne słuchawki.
Oczywiście gdyby przyszło mu do głowy od czasu do
czasu je zdjąć, na pewno usłyszałby jej wołanie. Nie musiałaby
schodzić po linie. Adrienne spojrzała na swoje piekące,
krwawiące dłonie, potem na samolot. Ryzykowała życie bez
żadnego powodu. Matt wcale jej nie potrzebował.
Podeszła do samolotu, otworzyła drzwi kabiny i
pociągnęła go za rękaw. Kiedy ją zobaczył, podskoczył ze
zdziwienia.
–
Skąd ty się tu do diabła wzięłaś? – zawołał. Adrienne
wskazała dłonią na koniec liny. – Dlaczego?
–
Bo się o ciebie bałam, ty durny głupku! Podeszłam do
skraju i wołałam cię, i wołałam, ale ty oczywiście nie
odpowiadałeś, bo miałeś na głowie to – Adrienne wskazała na
słuchawki z obrzydzeniem. – Więc co miałam zrobić?
–
No, właśnie – powiedział, wpatrując się w Adrienne. –
Właśnie. A co wystaje ci spod koszuli?
–
Kanapki z masłem orzechowym! – krzyknęła,
wyciągając je i ciskając mu w twarz. Matt złapał torebkę, jak
gdyby była to piłka do rugby.
–
Panno Burnham, nie mogę w to uwierzyć. Boisz się
wysokości jak ognia i założę się, że nigdy w życiu nie
schodziłaś ze skały po linie.
–
Dlatego powinnam była wrócić na rowerze Dorothy do
domu i tam szukać pomocy.
–
Przyjechałaś na rowerze? – Matt rzucił kanapki na
sąsiednie siedzenie i wysiadł z kabiny.
– Tak, w tym mam przynajmniej jakie takie
doświadczenie. Ale schodzenie po tej linie to była najgłupsza i
najbardziej zbędna rzecz, jaką w życiu zrobiłam. Obtarłam
sobie ręce i...
– I policzek –
stwierdził Matt, podnosząc jej twarz do
góry.
–
Pośliznęłam się i straciłam oparcie. To cud, że nie
spadłam do kanionu, tak mało wiem o wspinaczce.
–
A właściwie jak ty po tej linie schodziłaś?
–
Trzymałam się i przesuwałam ręce w dół. A niby jak?
–
Nie owinęłaś się nią w pasie?
– Nie. A powinnam?
–
O Boże, kobieto – jęknął Matt, obejmując ją ramionami.
–
O, Boże – wymruczał, przytulając jej głowę do swojej piersi.
–
Następnym razem – powiedziała Adrienne – następnym
razem wolałabym, żebyś reagował na odgłosy świata, kiedy
jesteś w niebezpiecznej sytuacji.
–
Adrienne, czy ty naprawdę sądzisz, że będzie jakiś
następny raz? – spytał, przytulając policzek do jej włosów. –
Masz zamiar popaść w nałóg ratowania mnie z opresji?
–
Oczywiście, że nie – powiedziała czując, że serce bije jej
coraz szybciej. –
Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będziesz
potrzebował mojej pomocy. To się robi po prostu śmieszne.
–
Pewnie. Ale wiesz, zastanawiam się, czemu
ryzykowałaś życie dla faceta, który nie jest dla ciebie
odpowiedni.
–
Nigdy nie powinnam była tego powiedzieć – wyznała po
chwili wahania. Zastanaw
iała się, czy Matt jej wybaczy.
– Tak?
–
Ja... ja nie miałam prawa osądzać cię w ten sposób po
wszystkim, co dla mnie zrobiłeś. A poza tym myślę, że się parę
razy myliłam.
–
Może kilka tak – przyznał Matt, biorąc głęboki oddech.
Pochylił się i pocałował ją w policzek, tuż obok skaleczonego
miejsca. –
Ale teraz to nieważne. Przyszłaś, żeby mnie
odnaleźć, szalona kobieto. – Odchylił jej głowę do tyłu, a jego
usta musnęły delikatnie jej policzek.
–
Nie mogłam cię tu zostawić samego.
–
Dobrze to wiedzieć. – Delikatnie pocałował kącik jej ust.
–
Bałam się, że... że ci się stało coś złego.
–
Nic mi się złego nie stało – powiedział, obwodząc
czubkiem języka kontur jej ust – ale jeśli uda ci się na chwilę
zamilknąć, może mi się przytrafić coś bardzo dobrego.
– Och, Matt –
westchnęła. – Tak się cieszę, że żyjesz.
–
Ja też – zapewnił i zamknął jej usta swoimi.
Wtuliła się w niego z czułą uległością, a kiedy ją całował,
wiedziała, że wszystkie okropne rzeczy, które mu powiedziała,
zostały wybaczone. Zaborcze ruchy jego języka świadczyły o
tym, że wciąż jej pragnie, tak jak poprzedniej nocy w stajni.
Radośnie odpowiedziała na jego pieszczoty, mocniej
przyciskając się do jego smukłego, silnego ciała. Dłonie Matta
błądziły po jej plecach, pieściły biodra i pośladki, potem
p
rześlizgnęły się w górę, by dotknąć piersi.
–
Naprawdę zmieniłaś o mnie zdanie? – spytał.
– Tak. –
Wyraz jego orzechowych oczu zaparł jej dech w
piersiach.
–
Adrienne, może nam być razem tak dobrze.
–
Teraz już wiem – odpowiedziała, patrząc mu w oczy.
– Pr
agnę ciebie. Teraz. Tutaj. – Matt potarł kciukiem
koniuszek jej piersi. – Ale nic nie mamy. Ani zacisznej stajni,
ani koca, ani siana, zupełnie nic.
–
No i są węże – dodała Adrienne.
–
Węże? – Matt znieruchomiał. – Nie pomyślałem o tym.
–
Boisz się węży? – roześmiała się Adrienne.
–
Powiedzmy, że nie zachwyca mnie pomysł zdjęcia z
siebie ubrania, co jest niezbędne do tego, co mam na myśli,
jeżeli miałbym się obawiać ukąszenia węża.
–
Nie będziemy tu siedzieć wiecznie – stwierdziła
Adrienne, tuląc się do niego.
–
Masz rację. Powinniśmy wracać na górę. Radio nie
działa. Zabierzemy z samolotu portfele i ruszymy do domu.
–
Nie jestem pewna, czy mi się to uda, Matt Moje ręce...
–
Wciągnę cię na górę. Wdrapię się pierwszy, a potem
zrzucę ci pętlę z liny. – Wziął w dłonie jej rękę i przyjrzał się jej
uważnie. – Nie mogę cię więcej narażać na takie przeżycia.
–
Ale dużo się nauczyłam i jestem teraz odważniejsza.
– Nie, wcale nie bardziej –
oznajmił Matt z uśmiechem. –
Zawsze byłaś odważna. Jesteś najodważniejszą kobietą, jaką
znam.
– Matt, ja...
– Ciiicho. –
Matt położył jej palec na ustach. – Słyszałaś?
Adrienne wytężyła słuch i złowiła słaby warkot silnika.
Stawał się coraz głośniejszy, nagle umilkł. Drzwi otworzyły się
i zatrzasnęły z hukiem. Spojrzała na Matta. Zmarszczył czoło.
–
Hej, miejski chłopaczku!
–
No, ładnie – powiedział cicho Matt. – Jef i Curtis nas tu
wytropili. Przytul się do ściany kanionu, może cię nie zauważą.
–
Jesteś pewien, że tu nie zejdą? – spytała szeptem,
otwierając szeroko przerażone oczy.
–
Curtis jest w stanie to zrobić, żeby ciebie dopaść –
odparł Matt i dodał szybko: – Ale pewnie się nie zdobędzie, jest
na to za tłusty i zbyt leniwy.
–
Muszą być wściekli za to, że ich wysłałeś na drugi
koniec płaskowyżu.
–
Na pewno. Myślałem, że zdążę się stąd wydostać, nim
się w tym połapią, ale rano zaspałem. – Matt puścił do niej oko.
–
W stajni było mi naprawdę wygodnie.
Adrienne uśmiechnęła się i zachichotała cicho.
– Hej, ty tam, w dole!
– Czego chcesz, Jef? –
zawołał Matt, odsuwając się od
Adrienne.
– Po pierwsze, lepszych wskazówek –
odkrzyknął Jef.
– Przepraszam.
– No pewnie. Powiedz mi, co tu robi rower Dorothy?
Adrienne wcisnęła się w ścianę kanionu.
–
Przywiozłem go ze sobą – krzyknął Matt – na wszelki
wypadek. Nie wiedziałem, czy uda mi się tu dojechać
ciężarówką.
–
Myślę, że kłamiesz. Myślę, że masz tam ze sobą tę
dziewuszkę.
–
Chyba sobie żartujesz, Jef. Ją? Masz mnie za mięczaka,
ale ciekaw jestem, co byś powiedział, gdybyś ją lepiej poznał.
Ona ma lęk wysokości. Nigdy w życiu nie zeszłaby po tej linie.
Adrienne wstrzymała oddech.
–
Taak, chyba masz rację – przytaknął Jef. – Curtis myślał,
że mogła tu za tobą przyjechać, ale ja mówiłem, że tego nie
zrobi. Miejskie dziewuchy nie nadają się do tych rzeczy.
– To prawda. –
Matt uśmiechnął się krzywo do Adrienne.
–
Nie ma z nich wiele pożytku.
Adrienne popatrzyła na niego gniewnie, a uśmiech Matta
stał się jeszcze szerszy.
–
Są dobre tylko do jednego – ryknął Jef. – I o to właśnie
chodzi Curtisowi. Gdzie ona jest?
– Zmyka do Tucson, gdzie jej miejsce –
odkrzyknął Matt.
–
Jak tylko kable wyschły, zadzwoniła do kogoś, żeby po nią
przyjechał.
–
Aha. No, więc jeśli jesteś tam sam, myślę, że możemy
cię zostawić. Och, byłbym zapomniał.
Adrienne zobaczyła, jak wyraz twarzy Matta gwałtownie
się zmienia.
–
Ty sukinsynu! Zostaw linę w spokoju! – zawołał.
–
Może następnym razem nie będziesz się bawił w kotka i
myszkę z Jefem i Curtisem – zabrzmiała odpowiedź i lina
upadła u stóp Matta. Byli w pułapce.
Kiedy dźwięk silnika umilkł w oddali, Adrienne
zauważyła, że słońce niemal całkiem schowało się za
krawędzią kanionu. Powoli podeszła do Matta, który wciąż
wpatrywał się w leżącą u stóp linę.
– I co teraz? –
spytała.
–
Źle dobierasz słowa – odparł, spoglądając na nią. –
Ostatnio kiedy zadałaś to pytanie, zaczęło padać.
– To nam chyba teraz nie grozi –
odrzekła Adrienne,
patrząc na niebo – ale o zmierzchu węże wypełzają z kryjówek.
–
Może usiądziemy w samolocie.
–
Czy to bezpieczne? On chyba może się znów zsunąć w
dół.
–
Wiesz, nawet się nad tym nie zastanawiałem – przyznał
Matt, patrząc na nią z niepokojem. – Masz szczególny talent do
przepowiadania nieszczęśliwych wypadków.
–
Chcesz mi powiedzieć, że siedziałeś sobie w kabinie
Bóg wie jak długo, bawiąc się radiem, i nawet nie przyszło ci na
myśl, że nagły podmuch wiatru może cię strącić z tej półki?
–
Chyba tak właśnie było.
–
Nie mam ochoty siedzieć w samolocie – powiedziała
Adrienne, przyglądając mu się podejrzliwie.
–
A ja nie chcę spędzić nocy w towarzystwie węży.
–
Nocy? Nie będziemy tu aż tak długo. Archie przyjedzie
po nas, jeśli nie pokażemy się w domu przed zapadnięciem
zmroku.
–
A niby jak się tu dostanie? – spytał Matt. – Mamy jego
ciężarówkę. I rower jego żony. Chyba że dostał osła i...
– Nie –
zaprzeczyła Adrienne ruchem głowy. – Powiedział
mi, że osioł nie jest przyuczony do jazdy.
–
To może pójdziemy do samolotu?
– Nie –
odmówiła Adrienne, przyjrzawszy się uważnie
pozycji samolotu. Podwozie znajdowało się zdecydowanie zbyt
blisko skraju urwiska. –
I wolałabym, żebyś ty też tam nie
siedział.
– Dobrze –
zgodził się Matt wzdychając. – Jesteś głodna?
–
Tak. Nie miałam nic w ustach od czasu przyjęcia u
Beverly.
–
Na szczęście mamy kanapki i butelkę wody, którą
zabrałem ze sobą na żądanie Archiego. Wezmę je z samolotu i
możemy usiąść tutaj, plecami do skały. Będziemy widzieć,
skąd nadpełzają węże.
–
Jest prawie jesień, może już wszystkie śpią –
powiedziała Adrienne, wzruszona, że Matt zgodził się siedzieć
z nią tutaj, zamiast w samolocie, gdzie czuł się bezpieczniej.
–
Miejmy nadzieję – rzucił w jej stronę, wracając z wodą i
kanapkami.
Znaleźli gładki kawałek skały i oparli się o wciąż ciepłe
kamienie.
–
Proszę. – Podał jej pajdę chleba z masłem orzechowym.
– Prosto z magla.
–
Nie obrażaj kanapek, dla których przyniesienia
ryzykowałam życie – powiedziała i ugryzła kanapkę.
Smakowała wyśmienicie.
– Nie przypominaj mi o tym –
uśmiechnął się Matt. –
Prawdę mówiąc, w tym miejscu te kanapki to szczere złoto.
–
Złoto! – Adrienne spojrzała na niego. – O mały włos
zapomniałabym o złocie Archiego!
–
Słucham?
–
Pamiętasz, Curtis i Jef oskarżali nas, że szukamy złota
Archiego. To złoto istnieje, ale je Dorothy schowała, kiedy się
pokłócili. I umarła, nim zdążyła mu zdradzić, gdzie ono jest.
–
Żartujesz.
–
Wcale nie. Archie mi to powiedział.
–
Jesteś pewna, że nie był pijany?
–
Wyglądał na całkiem trzeźwego. Poza tym obiecał, że
jeżeli pomożemy mu je znaleźć, da nam połowę.
–
Teraz już całkiem nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego?
– Bo on... –
Zauważyła, że coś pełznie za plecami Matta. –
Nie ruszaj się – ostrzegła. – Po prostu się nie ruszaj.
–
To wąż, prawda? Wiem, że to wąż – wyjąkał Matt
zduszonym głosem.
–
Tak, ale myślę, że sobie pójdzie, jeśli nie będziemy się
ruszać.
– Czy jest blisko?
–
Jakieś dwa metry od ciebie. Nie, nie odwracaj się.
–
Proszę, powiedz mi, że to jest zwykły zaskroniec –
błagał Matt, którego czoło pokrył kroplisty pot. Adrienne
przyjrzała się wężowi. Był długi na półtora metra, a jego ogon
zakończony był kilkoma paskami i grzechotką.
– Nie, to nie jest zaskroniec.
–
Takie już moje zezowate szczęście. Czy on na mnie
patrzy?
–
Nie. Ale wysuwa język, to znaczy, że czuje ciepło
twojego ciała.
–
Cudownie. Jak możesz być taka spokojna? Jedno
ukąszenie i możemy tu umrzeć, bez żadnej pomocy.
–
Nie zaatakuje, jeśli będziemy ostrożni. Idzie dalej. Nie
rób żadnych gwałtownych ruchów, żeby nie poczuł się
zagrożony.
–
Świetnie. A co ze mną? To ja czuję się zagrożony.
–
No, już – odetchnęła Adrienne. – Teraz możesz się
odwrócić. Jest tam, obok samolotu.
–
Przecież to potwór! – wykrzyknął Matt na widok węża. –
Co to za jeden?
–
Grzechotnik. Założę się, że nigdy w życiu nie spotkałeś
grzechotnika na wolności.
–
A ty za to widywałaś je na pęczki, co?
–
Kiedy się jeździ konno, spotyka się węże. Oczywiście,
nie zawsze są to grzechotniki. Widzisz? Poszedł sobie –
powiedzia
ła, gdy wąż zsunął się w dół zbocza poniżej
samolotu.
–
Jesteś pewna, że nie wolałabyś usiąść w środku? – spytał
Matt.
–
Chyba wolę zostać tutaj. A teraz powiedz mi szczerze,
czy to było aż tak straszne?
– Tak.
–
Nigdy nie przypuszczałam, że dożyję dnia, kiedy woja
pewność siebie zniknie. – Adrienne uśmiechnęła się do Matta.
–
Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję dnia, kiedy
rozluźnisz się i uspokoisz na tyle, żeby pozwolić mi kochać się
z sobą – odparował Matt, wpatrując się w nią uważnie.
Adrienne
spojrzała mu w oczy i już nie mogła od nich oderwać
wzroku.
–
To niemożliwe – oświadczył, podnosząc się na kolana i
pociągnął ją za sobą. – Być może będziemy zmuszeni spędzić
tu całą noc, a ja skłamałbym, gdybym powiedział, że uda mi się
doczekać poranka nie biorąc ciebie w ramiona. Chcę
wycałować z ciebie całą słodycz. Nie dotrwam do rana, nie
kochając się z tobą.
–
A węże? – wyszeptała Adrienne.
–
Do diabła z wężami – odparł, uśmiechając się krzywo.
Objął dłońmi jej pośladki i przycisnął ją do swych bioder. –
Cała naprzód.
ROZDZIAŁ 10
Pokusa pocałunków o smaku masła z orzeszków
ziemnych Odegnała od Matta wszystkie myśli o wężach.
Zamknął oczy i poddał się dotykowi jej delikatnych ust, które
rozchyliły się leciutko, ramion, które go oplotły, jej ciała,
wt
apiającego się w jego ciało. Jej uległość podniecała go, ale
to, co czuł, było o wiele silniejsze niż samo tylko pożądanie.
Jest dla niej tak ważny, że ryzykowała życie, żeby ocalić go
przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem.
Jego palce drżały, gdy próbował rozpiąć guziczki jej
bluzki. Szczupła dłoń Adrienne nakryła jego niezdarną rękę.
– Pozwól –
wyszeptała z ustami przy jego ustach.
Odchyliła się i, patrząc mu głęboko w oczy, rozpięła guziki.
Zdjęła bluzkę, potem koszulkę i rzuciła je na ziemię.
Niemal pr
zestał oddychać. Wtedy, w stajni, był zbyt
przejęty, żeby dokładnie jej się przyjrzeć. Dotyk wiele mu
powiedział, ale teraz na widok jej dumnych, jędrnych piersi
przysiągł sobie, że nigdy więcej nie będzie się tak śpieszył. Jej
wzrok zapraszał go do pieszczoty, ale Matt powstrzymał się
jeszcze przez chwilę.
–
Jesteś przepiękna – wyznał.
Sięgnęła po jego dłonie i oparła je na swoich piersiach.
–
Chcę, żebyś się ze mną kochał – wymruczała cicho.
–
Wiem. To jest właśnie najwspanialsze. Spojrzała mu w
oczy i ro
zchyliła usta. Matt czekał, zastanawiając się, czy
Adrienne odważy się powiedzieć na głos to, co czyta w jej
oczach. Zamiast tego zamknęła tylko powieki i odchyliła głowę
do tyłu, a Matt delikatnie objął dłońmi jej piersi i potarł sutki
kciukiem. Powoli st
wardniały, jak mocno zamknięte pączki
kwiatu pożądania.
Pochylił się, by posmakować jej skóry, najpierw
delikatnie badając językiem. Oddech Adrienne stał się szybszy.
Wtedy Matt powoli objął ustami szczyt piersi i jęknął,
rozkoszując się słodyczą ciepłej, pachnącej skóry. Adrienne
wplątała palce w jego włosy i przyciągnęła go bliżej siebie.
Matt pieścił zachłannie piersi czując, jak bicie serca
przyśpiesza nagle pod naciskiem jego dłoni.
Podtrzymał ją ramieniem, a Adrienne wygięła się w łuk,
gestem poddania
, który wzbudził pożar w jego sercu.
Żarłocznie pieścił jej piersi, ssąc je i pocierając, aż stały się
różowe i gorące. Podniecał ją do utraty tchu, a jego własne
pożądanie rosło mocniej i gwałtowniej, niż kiedykolwiek
przedtem.
–
Proszę – wyszeptała.
Sięgnął ręką do metalowego guzika przy jej dżinsach.
Potem zawahał się. Nie, nie tutaj, nie na ziemi. Lepiej będzie,
jeśli staną przy ścianie kanionu. Czuł, że zaraz oszaleje,
wyobrażając sobie, jak w nią wchodzi, kryje się w jej miękkim
ciele, raduje się jej miłością, która popychała ich do tego
szalonego zespolenia.
– Tam –
powiedział Matt, unosząc ją za łokcie i z trudem
stając na drżących nogach. – Tam – powtórzył, kierując ją w
stronę skały. W półmroku znalazł miejsce, o jakie mu chodziło:
nagrzany słońcem, gładki fragment ciemnobrązowej skały,
która na pewno nie zrani delikatnej skóry Adrienne. Całując jej
usta, oczy, szyję, poprowadził ją w upatrzone miejsce. Drugą
ręką rozpiął jej spodnie i rozsunął suwak.
Dłoń, którą wsunął pod jej majteczki, napotkała słodką
wilgoć, dowód tego, jak bardzo Adrienne go pragnie.
Pocałował ją mocno, głęboko, wzmagając jej pożądanie
rytmiczną pieszczotą. Matt i Adrienne zdawali się stanowić
jedno z odgłosami nocy – świerszcze cykały w rytmie jego
pieszczoty, szelest skrzydeł nietoperzy był jak echo jej
westchnień, ryk osła... Matt znieruchomiał i podniósł głowę,
żeby lepiej słyszeć. Ryk osła?
–
Co to za hałas? – spytała Adrienne.
–
Nic ważnego – szepnął Matt, pewny, że się przesłyszał.
Nie mógł czekać ani chwili dłużej, tak bardzo pragnął doznać
rozkoszy. –
Adrienne, potrzebuję cię. Jesteśmy sobie nawzajem
potrzebni. –
Matt rozpiął guzik u swoich spodni. Dziwny
odgłos rozległ się ponownie.
–
Matt, to był ryk jakiegoś zwierzęcia. Brzmi jak głos osła.
–
To musi być złudzenie – powiedział Matt, szamocząc się
rozpaczliwie z rozporkiem. – Adrienne...
–
Matt, ktoś tam śpiewa.
Matt zdobył się na nieludzki wysiłek i wsłuchał się w noc.
Ciszę zakłócił czyjś śpiew i ryk osła. Wzdychając poddał się i
oparł czoło o głowę Adrienne.
–
Tę melodię już gdzieś słyszałem.
– W nieco odmiennych warunkach.
–
Można to i tak ująć.
–
Przyjechał, żeby nas zabrać do domu, Matt –
powiedziała Adrienne. Po chwili roześmiała się.
– Ma dobre serce, ale kiepskie wyczucie –
westchnął Matt,
któremu wcale nie
było do śmiechu.
Dorothy Trzecia protestowała głośno, a jej ryk brzmiał
tak, jakby ktoś lał wodę za pomocą zardzewiałej pompy.
–
Może... może lepiej się ubierzmy – zaproponowała
Adrienne łagodnie, wyjmując jego rękę ze swoich majteczek.
Matt odwrócił się do skały i ciężko westchnął. Archie właśnie
zatrzasnął mu przed nosem drzwi do raju. Ryk osła rozległ się
znowu.
– Dobrze. –
Matt niechętnie pochylił się i podniósł jej
koszulkę. – Masz ten swój jedwabny frymuśny fatałaszek.
–
Wiesz, w końcu nie opowiedziałam ci do końca tej
historii ze złotem – przypomniała Adrienne ubierając się.
–
Kogo obchodzą nudziarskie historie o złocie, skoro jest
tyle znacznie przyjemniejszych i ciekawszych rzeczy do
roboty? Poza tym wcale nie wierzę, że to złoto w ogóle istnieje.
–
A ja wierzę – odparła Adrienne. – Archie pokazał mi, co
napisała Dorothy, żeby dać mu wskazówkę, gdzie szukać
kryjówki.
–
Naprawdę?
– Tak. Brzmi to tak:
Łabędziątko jest brzydkie w oczach wszystkich, prócz
matki. Ona jedna widzi w nim to, co najpiękniejsze: wierne
serce i miłość do ludzi.
–
Łabędziątko? Tu w pobliżu nie ma nawet kurcząt, a co
dopiero łabędzi.
–
Nie wiem, co to znaczy, ale Archie chce tę zagadkę
rozwiązać, i to nie tylko po to, żeby znaleźć złoto.
–
Bo nie chce, żeby Dorothy miała ostatnie słowo?
–
Pewnie chodzi mu również o to, ale zagadka to coś w
rodzaju przesłania zza grobu. Archie chce wiedzieć, co chciała
mu przekazać Dorothy.
–
Teraz mnie naprawdę zaintrygowałaś.
–
To dobrze, może po drodze do domu będziemy mogli...
– Hej sokole, co tam robisz w dole! –
zawołał Archie,
oświetlając lampą naftową skraj kanionu. – Właśnie udało mi
się ułożyć wierszyk. Sokole, co robisz w tym dole. Niezłe, nie?
–
No, świetnie, znów jest pijany – powiedział Matt cicho.
– Hej, Archie –
zawołał. – Nie podchodź zbyt blisko krawędzi!
– To ty, Matt? –
Nad skrajem przepaści zamajaczyła
głowa Archiego, podświetlona blaskiem lampy.
–
To ja. I Adrienne. A teraz odsuń się stamtąd, zanim do
nas tu dołączysz.
–
Spokojnie, nie spadnę – krzyknął Archie, a osioł znów
rozpa
czliwie zaryczał. – Zaniknij się, Dorothy – zażądał
stanowczo Archie. –
Słyszałeś, Matt? Zupełnie jak moja
przemądrzała żona, zawsze ma coś do powiedzenia. Zrzuciła
mnie trzy razy. Na szczęście łyknąłem sobie trochę whisky i nie
bolało za bardzo. Matt, robi się strasznie ciemno. Może byście
stamtąd wyleźli?
–
Jef i Curtis odcięli linę. Jesteśmy bez wyjścia.
–
A to skunksy. Chcecie, spuszczę wam na linie butelkę,
na pewno przyda wam się łyk czegoś mocniejszego.
–
A masz linę?
–
Pewnie. Obwiążę nią szyjkę i...
–
Nie potrzebujemy butelki, tylko liny. Możesz ją
przywiązać do drzewa i rzucić nam koniec?
– Jasne.
–
A co będzie, jeśli ją źle przywiąże? Przecież jest na
rauszu –
spytała po cichu Adrienne.
–
Musimy zaryzykować. Archie też jest w
niebezpieczeństwie. To cud, że w ogóle tu dotarł na tym nie
ujeżdżonym ośle, ale nie sądzę, żeby udało mu się wrócić do
domu cało i zdrowo.
–
Pewnie masz rację – westchnęła zrezygnowana
Adrienne.
–
Ja pójdę pierwszy. – Matt podszedł do samolotu. –
Potem wciągniemy cię na górę. Możesz przy okazji zabrać mój
portfel.
–
Matt, nie podoba mi się to. Martwię się o Archiego, ale
ponad wszystko boję się o ciebie.
–
Nic mi się nie stanie – zapewnił Matt, przyciągając ją do
siebie i całując. – Zostało mi parę ważnych rzeczy do zrobienia
na tym świecie, a najważniejsza z nich to wreszcie, bez
żadnych przeszkód, kochać się z tobą przez całą cudowną noc.
–
Rzucam linę! – zawołał Archie.
–
Dobrze ją przywiązałeś? – spytał Matt, pociągając za
wolny koniec.
– Jasne –
brzmiała odpowiedź. Matt obwiązał się liną w
pasie.
–
To właśnie miałaś zrobić, zanim zaczęłaś schodzić.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że zeszłaś na dół bez żadnej
asekuracji.
–
To było bardzo głupie.
–
Bardzo odważne. Kiedy dotrę na górę, zwiążę na tym
końcu dwie pętle. Włożysz w nie nogi i wyciągniemy cię na
górę.
–
To mi się wcale nie podoba, Matt – powtórzyła
Adrienne, spoglądając w górę, gdzie Archie przycupnął obok
drzewa.
–
Mówiłem ci już, mam niezwykle silną motywację, żeby
przeżyć – powiedział Matt, jeszcze raz pociągając za linę. – A
teraz się odsuń.
–
Dlaczego mam się odsunąć, skoro nie zamierzasz
spadać?
–
Zadajesz za dużo pytań, panno Burnham – zauważył,
patrząc na nią z ukosa. – A teraz odejdź na bok, dobrze?
Adrienne odeszła kilka kroków czując, że serce wali jej w
piers
iach. Matt nie był pewien, czy lina go utrzyma, ale
pomimo to postanowił się po niej wspinać.
Wstrzymała oddech i przyglądała się, jak Matt chwyta
mocno linę i opiera nogę na skale. Potem odepchnął się od
ziemi i zaczął wspinać w górę, krok po kroku, aż stał się
ciemną, niknącą sylwetką. Adrienne niemal przestała oddychać
patrząc, jak Matt pnie się do góry.
Kocham go, pomyślała, wytężając wzrok. Kocham tego
mężczyznę. Proszę, niech będzie bezpieczny. Kiedy ujrzała, że
Matt chwyta za korzeń drzewa, podciągając się na skraj
przepaści, poczuła, że po policzkach spływają jej łzy ulgi.
– Adrienne! –
zawołał, odwracając się w stronę kanionu. –
Jesteś gotowa?
–
Pewnie, że tak – odparła, czując, że wzruszenie dławi ją
w gardle. – Na wszystko.
Usłyszała jego ciepły, głęboki śmiech, który rozległ się
echem po całym kanionie. Tak bardzo go kocha.
Podróż w górę była znacznie łatwiejsza niż zejście w dół.
Mimo to Adrienne czuła ściskanie w żołądku na samą myśl o
tym, że wisi w powietrzu. Matt przywiązał linę do osi
ciężarówki i kazał Archiemu powoli oddalać się od krawędzi,
ale sam stanął na skraju i uważnie obserwował linę, w razie
gdyby Archiemu przypadkiem pomyliły się pedały. Kiedy
Adrienne dotarła w końcu na górę, Matt chwycił ją w ramiona i
bardzo mocno przytulił.
–
Zdawało mi się, że mówiłeś, że się nie boisz? –
wymruczała, przytulając policzek do jego piersi, żeby słyszeć
mocne uderzenia serca.
–
Myślisz, że bym się przyznał? – spytał, całując jej włosy.
–
A więc bałeś się.
– Okropnie.
– Teraz mi to dopiero mówisz.
–
Teraz powiem ci wiele, wiele różnych rzeczy,
Adrienne...
–
Nieźle poszło – przyznał Archie, podchodząc ku nim na
niepewnych nogach i spluwając z rozmachem. – Chcecie łyka?
–
Nie, dzięki – powiedział Matt. – Lepiej... – nagle
przerwał. – Archie, czy zaciągnąłeś hamulec ręczny?
– Dlaczego?
–
Ciężarówka stacza się w stronę kanionu! – zawołał Matt,
pędząc ku niej co sił w nogach.
Adrienne stała jak sparaliżowana. Z rozpaczliwą jasnością
zrozumiała, co się stanie, jeżeli Matt nie zdąży zatrzymać
pojazdu. Ciężarówka spadnie do przepaści, a ona, Adrienne,
wciąż przywiązana liną do jej osi, też poleci w dół. Ciężarówka
toczyła się powoli. Adrienne czekała w napięciu. Matt
wskoczył do szoferki. Samochód przejechał jeszcze kilka
metrów i zatrzymał się gwałtownie, kołysząc się na boki. Matt
wysiadł i podszedł do niej powoli, jak w transie.
–
Dzięki. Gdyby ci się nie udało, Ściągnęłaby mnie do
przepaści.
–
Może zdjęłabyś już tę linę – powiedział Matt, blady jak
ściana.
–
Dobry pomysł. – Adrienne zaczęła rozsupływać węzeł.
–
Było groźnie – przyznał Archie, tak samo roztrzęsiony
jak i oni oboje. – Bardzo przepraszam.
–
Lepiej jedźmy już wreszcie do domu – uciął Matt,
przeczesując dłonią włosy. – Przywiążemy Dorothy do
zderzaka i wrzucimy rower na tył ciężarówki – powiedział i,
spoglądając na Archiego, dodał: – Ja poprowadzę.
– Jasne. –
Archie przytaknął.
–
Naprawdę mi przykro, że zapomniałem o tym hamulcu –
powiedział, kiedy wyruszyli nareszcie w drogę do domu. – Nie
mógłbym spojrzeć w oczy Dorothy, gdybyś...
–
Ale jesteśmy wszyscy cali i zdrowi – przerwał mu Matt.
Z tyłu osioł zaryczał głośno. – Nawet Dorothy Trzecia.
Adrienne położyła dłoń na kolanie Matta. Musiała go
dotknąć, upewnić się, że jest obok niej. Sięgnął ręką i
poprowadził jej dłoń na wysokość swojego biodra.
Zaczerwieniła się, ale nie cofnęła ręki.
–
Co to za zagadka o łabędziach, Archie? – spytał Matt.
–
Pojęcia nie mam, o co chodzi. Nie ma tu żadnych
łabędzi. Tu jest pustkowie.
–
Obrazki, zdjęcia łabędzi? – zasugerowała Adrienne.
–
Nie ma, nawet w książkach. Patrzyłem. – Archie
potrząsnął głową. – Zresztą żeby schować złoto w książkach,
musiałaby wyciąć wszystkie kartki z któregoś z tych grubych
tomów. Nie zrobiłaby tego. Dorothy kochała książki.
–
To musi być masa złota! – Matt zagwizdał z podziwem.
–
Daję wam połowę. To znaczy, jeśli uda wam się je
znaleźć.
–
Nie moglibyśmy tego przyjąć – odparł Matt, potrząsając
głową. – Ciężko pracowałeś, żeby je zdobyć.
– To nie ma znaczenia –
powiedział Archie. – Nie
potrzebuję złota, chociaż muszę go trochę zatrzymać, na
wypadek gdybym zachorował. – Popatrzył przez okno. –
Oddałbym je całe, gdyby mogło uratować życie Dorothy. Ale
ona po prostu umarła, nagle, bez ostrzeżenia. Nie było czasu.
Nawet złoto nic by tu nie pomogło.
–
Miała chore serce – przypomniała Adrienne.
–
Zawsze to mówiła. Nie chciała nawet poddać się
operacji. W każdym razie chcę, żebyście wzięli sobie to
diabelne złoto – dodał. – Dorothy by sobie tego życzyła.
– Zobaczymy –
orzekł Matt, ściskając dłoń Adrienne. – Na
razie jeszcze go nie znaleźliśmy.
–
Myślę, że zagadka może mieć coś wspólnego z
książkami – powiedziała Adrienne. – Kojarzy mi się z bajką
Andersena. Czy Dorothy miała książkę z bajkami?
–
Możliwe – przyznał Archie – ale przeszukałem całą
biblioteczkę. Nie ma tam złota.
–
A może to taka gra? Może w książkach jest wskazówka,
którą trzeba znaleźć, żeby wiedzieć, gdzie jest kryjówka?
–
To by było nawet podobne do mojej przemądrzałej żony
–
powiedział Archie. – Nigdy mi nie ułatwiała życia.
–
Jak tylko wrócimy, poszukam książki z bajkami –
zdecy
dowała Adrienne. – Znajdziemy to złoto, ani się
obejrzysz.
–
Miejmy nadzieję – powiedział cicho Matt, przyciskając
jej dłoń do swojego biodra. Adrienne w duchu przyznała mu
rację. Poszukiwanie złota było niewątpliwie bardzo
ekscytujące, ale nie mniej ciekawa była perspektywa spędzenia
tej nocy razem.
Po powrocie do domu Archie zajął się Dorothy Trzecią,
zapędził ją do stajni i dał jej owsa.
–
Chodź, pomożesz mi znaleźć książkę z bajkami –
powiedziała Adrienne, biorąc Matta za rękę i prowadząc go do
środka. Dziś wieczorem lampy rozświetlały wnętrze,
zmieniając dom w przytulne schronienie.
–
Nie chciałbym spędzić całej nocy na poszukiwaniu
czegoś, co być może nie istnieje – stwierdził Matt. – Wolałbym
raczej pożyczyć ciężarówkę i poszukać miejsca, w którym
mog
libyśmy przenocować.
–
Powiedzmy, że poszukamy przez jakąś godzinkę.
–
To bardzo długo – odparł Matt, uśmiechając się do niej.
–
Możesz aż tyle czekać?
–
Spójrz na to z innej strony: jeśli znajdziemy złoto,
będziesz miał za co wyciągnąć samolot z przepaści i go
naprawić.
–
A ty? Archie zamierzał dać złoto nam, a nie tylko mnie.
–
To w pewnym sensie również moja wina, że samolot jest
teraz tam, gdzie jest.
–
Gdybym miał ubezpieczenie, nie potrzebowałbym złota.
–
Mimo wszystko jeżeli je znajdziemy, zrzekam się swojej
części na rzecz kosztów naprawy samolotu. Tyle przynajmniej
mogę zrobić – oświadczyła Adrienne, zastanawiając się, co
sprawiło, że Matt porzucił swoją beztroską pozę.
– Zobaczymy –
orzekł Matt. – Ja zacznę z tego końca, a ty
zajmij się drugą stroną.
– Dobrze. –
Adrienne przesunęła palcem po grzbietach
książek. Były ustawione zgodnie z tematyką. Po swojej stronie
znalazła głównie książki historyczne, przyrodnicze i
kucharskie.
–
To może być to – powiedział Matt, podając jej otwartą
książkę, w której tkwiła nagryzmolona na karteczce notatka.
–
Brzydkie kaczątko – przeczytała Adrienne, spoglądając
na okładkę. – No pewnie, jest tu też nowa zagadka. Posłuchaj –
powiedziała, biorąc karteczkę do ręki: – Wymowny posłaniec i
zdolny mim, miłość aż po kraniec, na czas zdążysz z nim.
–
Może chodzi o inną książkę? Książki są posłańcami.
–
Tak, ale nie sądzę, żeby Dorothy aż tak się powtarzała.
–
Zaczynasz ją całkiem nieźle poznawać, prawda? –
uśmiechnął się Matt.
–
Archie mówił, że jestem do niej bardzo podobna –
przyznała. – Tak naprawdę jedną z przyczyn, dla których chce
się z nami podzielić złotem jest to, że stosunki między nami
dwojgiem układają się bardzo podobnie do jego życia z
Dorothy. W pewien sposób dzięki nam przeżywa na nowo
swoją miłość do Dorothy.
–
No, mój detektywie, może rozwiążemy tę zagadkę do
końca. Jeśli nie książka jest posłańcem, to co?
–
Posłaniec coś nam mówi. A mim daje wskazówki... –
Powoli rozejrzała się po pokoju. – Na czas zdążysz z nim...
Zaraz, zaraz! Chodzi o ten szkaradny zegar! Z
ałożę się, że tak.
– Dlaczego akurat zegar?
– Bo jest zawsze na czas. Poza tym ten zegar to prezent
ślubny Archiego dla Dorothy, wymowny posłaniec jego
miłości. Powiedział mi, że nie cierpiała tego zegara, ale nigdy
nie chciała go zdjąć ze ściany. To symbol ich wzajemnej
miłości. Wszystko się zgadza! – wykrzyknęła Adrienne
tryumfalnie. –
Pierwsza zagadka mówiła o docenianiu
brzydkiego kaczątka, którym na pewno jest Archie. Druga
mówi o tym, że pomimo całej swej brzydoty ten zegar wyraża
jego miłość do niej, – Rzeczywiście jest szpetny – przyznał
Matt.
–
Teraz rozumiesz? Dorothy nauczyła się go coraz
bardziej kochać i nie przeszkadzało jej, że prezent jest brzydki,
bo w oczach Archiego był piękny i dlatego go dla niej kupił.
Tymi zagadkami starała się mu powiedzieć, jak bardzo go
kocha, i że wie, jak silne jest jego uczucie.
–
Jeżeli twoje rozumowanie jest słuszne, w zegarze
powinna być jeszcze jedna karteczka.
–
Daj krzesło – rozkazała Adrienne. – Sprawdzimy. Matt
przyniósł z kuchni krzesło i właśnie wyciągał rękę w stronę
zegara, kiedy do domu wszedł Archie.
–
Złaź! – zawołał gniewnie. – Co tam majstrujesz przy
zegarze Dorothy?! Nikt oprócz mnie go nie dotyka.
–
Znaleźliśmy następną wskazówkę – powiedział Matt, z
trudem ratując się przed upadkiem. – Adrienne uważa, że trop
prowadzi do zegara.
–
Akurat. Dorothy nienawidziła tego szkaradzieństwa.
– To nieprawda –
zaprzeczyła Adrienne, podchodząc do
Archiego i kładąc mu dłoń na ramieniu. – Posłuchaj tej nowej
zagadki.
– I tak nic z tego nie rozumiem –
odrzekł po chwili. –
Dorothy wszystko komplikowała, żebym już się w niczym nie
mógł połapać.
–
Była bardzo wykształcona – przyznała Adrienne. – No i
lubiła się z tobą drażnić, prawda?
–
Jasne, że tak! Przemądrzała baba.
–
Ale o n a k ochała wszystk o to , o co się z to bą kłóciła.
Kochała ten zegar. Nazywa go posłańcem twojej miłości.
–
Skąd wyciągnęliście tę kartkę? – spytał Archie.
–
Była w książce z bajkami, w Brzydkim kaczątku.
–
No pewnie! Widziałem ją, ale myślałem, że to znowu
jakiś przepisany wiersz.
– Dorothy napis
ała ją dla ciebie, Archie.
Archie przez chwilę wpatrywał się w kartkę papieru,
potem odwrócił głowę i otarł oczy rękawem. Wreszcie wszedł
na krzesło, zdjął zegar ze ściany i przyglądał mu się przez
dłuższą chwilę.
–
Myślisz, że ona go lubiła? – spytał z niedowierzaniem.
– Jestem tego pewna.
– Nie do wiary –
powiedział. – Nie do wiary.
–
Obejrzyj go dokładnie – zachęciła Adrienne.
– Nic tam nie ma –
stwierdził Archie, odwracając zegar w
rękach.
–
Jesteś pewny? – Adrienne poczuła, że nadzieja ją
opuszcza.
–
Tak. Zaraz, zaraz... Tu wystaje rożek jakiejś kartki. Tyle
razy nastawiałem ten diabelny zegar, a nigdy tego nie
zauważyłem. – Archie wyciągnął kartkę, rozłożył ją i
przeczytał po cichu. Potem ostrożnie odwiesił zegar na miejsce
i zszedł z krzesła.
– No i? –
spytał Matt.
–
Teraz już wiem – powiedział Archie przytłumionym
głosem. – Miałaś rację – dodał, zwracając się do Adrienne. –
Teraz wiem już, gdzie Dorothy schowała to złoto.
ROZDZIAŁ 11
Archie podał Adrienne kartkę wyjętą z zegara i wyszedł
bez słowa.
– Co tam jest napisane? –
spytał Matt. Adrienne
przeczytała głośno zagadkę:
Imieniem niektórych kobiet nazywają statki, innych dzieci
niosą chwałę przez wieki. Z osła śmieją się, że to hołd zbyt
mały, ale od ciebie, moja miłości, był to największy dar świata.
Matt i Adrienne popatrzyli na siebie i bez słowa pobiegli
do stajni. Drzwi były otwarte, a ze środka dobiegały
rozpaczliwe protesty Dorothy Trzeciej. Archie wrzeszczał na
nią, żądając, żeby zamknęła się raz na zawsze.
Osioł stał przywiązany do belki, z dala od korytka z
owsem. W boksie siano i słoma fruwały aż pod sufit.
–
Powinienem był wiedzieć, że wsadzi je w takie właśnie
miejsce –
mamrotał Archie pod nosem. – Powinienem był się
tego spodziewać. Przemądrzała baba. Adrienne podeszła do
osiołka i poklepała go po szyi.
– Cicho, spokojnie –
powiedziała miękkim tonem. –
Będziesz miał mnóstwo owsa, jak tylko Archie z tym skończy.
Nie ma się co tak awanturować.
–
To zadziwiające – oświadczył Matt, opierając się o
ścianę boksu. – Do tej pory nie mogłem sobie tego wyobrazić,
jak wyglądałaś, kiedy byłaś zwykłą, wychowaną na wsi
dziewczyną i zapalonym dżokejem. Ten obrazek pomaga mojej
wyobraźni.
– I jak?
–
Wyglądasz pięknie. No i odwołuję wszystkie paskudne
rzeczy, które powiedziałem o twojej Granny. Jestem pewien, że
kochałaś ją nie mniej niż innych członków rodziny.
–
Dziękuję – powiedziała Adrienne, głaszcząc uszy
Dorothy Trzeciej. –
Nie pomożesz Archiemu w demolowaniu
stajni?
–
Wolę przyglądać się tobie.
Adrienne poczuła niepokój w sercu. Jeżeli Archie dokopie
się do złota, będą mogli wkrótce wyjechać. Rzucą się wreszcie
sobie w objęcia. Niedługo...
–
Matt, podaj mi, proszę, dłuto – zawołał Archie.
–
Skąd wiesz, którą deskę wyłamać? – spytał Matt.
–
Ta cholerna kobieta przynajmniej jedno zrobiła tak, jak
tr
zeba. Postawiła tu maleńki krzyżyk.
– To prawdziwe poszukiwanie skarbów! –
roześmiał się
Matt.
– Tak –
zgodził się Archie, podważając deskę. – To
zupełnie w stylu Dorothy. Ona uwielbiała zagadki.
I krzyżówki. Cała ona.
– Pomóc ci?
–
Uprzejmie dziękuję, skoro wy odwaliliście pracę
umysłową, ja mogę chociaż sam to odkopać. W tym
przynajmniej jestem dobry.
–
Jesteś dobry w wielu rzeczach, Archie – powiedziała
Adrienne, podchodząc bliżej. – Utrzymujesz cały dom we
wspaniałym stanie od kiedy... od kiedy Dorothy odeszła.
–
Wcale nie odeszła. Wiem, gdzie jest – odparł Archie,
napierając na dłuto. Nacisnął jeszcze raz i deska ustąpiła z
głośnym trzaskiem. Zajrzał do środka. – Taaak – powiedział i
roześmiał się. – To na pewno tu. Co za przemądrzała baba. –
Wyjął spod podłogi kawałek papieru, przeczytał go i podał
Adrienne.
Adrienne trzymała karteczkę tak, by Matt mógł także
odczytać słowa Dorothy:
Twoje ziemskie skarby są schowane tu, pod podłogą, ale
my nigdy więcej nie powinniśmy ukrywać przed sobą naszej
miłości. Jesteś moim światem. Nie kłóćmy się więcej. Całuję
Dorothy.
Archie pochylił głowę, wpatrując się tępo w podłogę.
–
Ona naprawdę cię kochała – stwierdziła Adrienne.
–
Te zagadki o tym właśnie świadczą. Dorothy myślała, że
kiedy je rozwiążesz, przekonasz się, jak bardzo jej na tobie
zależy.
Archie powoli pokiwał głową.
Adrienne zrozumiała, że zagadki Dorothy znaczyły dla
Archiego więcej niż całe złoto. Przypomniała sobie jednak o
ukrytym skarbie i wiedziona nagłym zaciekawieniem zajrzała
do otworu w podłodze. Światło lampy oświetlało pokrywki
trzech niewielkich słoików po maśle orzechowym. Adrienne
spodziewała się raczej zobaczyć skórzany worek.
–
I tam jest złoto? – spytała.
–
Tak. Trzeba je wyjąć – odrzekł Archie, wycierając
rękawem czoło. – Ten słoik może być wasz, twój i Matta, ten
będzie mój, a trzecim się podzielimy.
Adrienne wzięła słój z rąk Archiego, ale kiedy przyjrzała
się bliżej jego zawartości, poczuła ogromny zawód. Słój
zawierał czarniawą mieszaninę piasku i jakiś drobnych
kamyczków. Wyglądało to raczej na śmieci, a nie na
poszukiwany skarb. Archie musiał się pomylić. Z całą
pewnością nie było to złoto.
– Tak mi przykro –
zwróciła się do Matta. – Miałam
nadzieję, że uda ci się wydostać samolot.
– Na pewno mi s
ię uda – oświadczył, wpatrując się w
zawartość słoja.
–
Ale to przecież nie może być złoto – wyszeptała.
–
Jak sądzisz, ile te słoje są warte? – roześmiał się Matt –
Nic, chyba że je sprzedasz po dwa centy w skupie szkła.
–
A może pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt tysięcy?
– Dolarów? –
zdumiała się Adrienne i spojrzała na
Archiego, który przyglądał jej się z kpiącym uśmieszkiem.
–
Ona nie wierzy, że to jest złoto, prawda? – spytał.
–
Ale to niemożliwe! – zawołała Adrienne. – To tylko
piasek i kawałki kamienia, no i nawet się nie błyszczy.
–
Gdyby się błyszczało, nie byłoby warte zachodu i
rozwiązywania tych zagadek – orzekł Archie, spluwając
zamaszyście na bok. – W naturze to, co się świeci, rzadko jest
prawdziwym skarbem.
–
Więc to jest naprawdę złoto? Gdybyś mi tego nie
powiedział, wyrzuciłabym te słoje do śmieci.
–
Całe szczęście, że nie robiłaś tu porządków – roześmiał
się Matt.
–
W każdym razie jest twoje – oznajmiła Adrienne,
podając mu słój.
–
Nie, to należy do Archiego – uciął Matt, biorąc słój z jej
rąk. – To bardzo hojny gest, Archie, ale nie możemy tak po
prostu zabrać oszczędności całego twojego życia.
–
Może wyraziłem się niejasno – powiedział Archie. –
Każda młoda para potrzebuje czegoś na początku wspólnego
życia. Dorothy na pewno chciałaby wam pomóc. Jestem
przekonany.
–
To bardzo piękny uczynek, Archie – zawahał się Matt,
spoglądając na Adrienne – ale Adrienne i ja... no więc, my
niezupełnie...
–
Nie ustaliliście jeszcze daty? Nie szkodzi, to nie potrwa
długo. Po cielęcym spojrzeniu, jakim się w siebie wpatrujecie,
widać, że nie możecie się już doczekać chwili, kiedy wreszcie
będziecie naprawdę razem.
Adrienne zaczerwieniła się, tak trafna była ocena, którą
przedstawił Archie. Oczywiście, jest trochę staroświecki i
uważa, że „bycie razem” oznacza małżeństwo, że planowali
ślub i potrzebują pieniędzy na start. Chciała, żeby Matt dostał
pieniądze na swój samolot, ale skoro on sam nie chciał ich
przyjąć, rozumiała to doskonale. Musi się w końcu znaleźć inna
metoda wydostania samolotu z przepaści.
–
Matt ma rację, Archie – potwierdziła. – Nie czulibyśmy
się w porządku, biorąc twoje złoto.
–
Do diabła – rzucił Archie z ponurą i rozczarowaną miną
–
Dorothy zawsze mówiła mi, że nie mam pojęcia o prezentach.
Powiedziała, że nie umiem ich dawać.
–
Ależ wcale nie – zawołała Adrienne, kładąc dłoń na jego
ramieniu. –
Tyle tylko że... – Nie wiedziała, co powiedzieć.
Matt czuł się równie zmieszany. Odmawiając przyjęcia złota,
urazili uczucia Archiego.
–
Nie mam wiele powodów do radości – powiedział
Archie. – Od
kiedy tu jesteście, sprawia mi dużą frajdę
obserwowanie was, jak się kłócicie i jak się ze sobą godzicie.
Tak bardzo przypomina mi to Dorothy, że czuję się, jak gdyby
ona sama do mnie wróciła. Ja po prostu...
–
odwrócił głowę na bok – ja po prostu chcę zatrzymać tę
radość na dłużej. Jeżeli weźmiecie to złoto, w jakiś sposób będę
dalej z wami, stanę się częścią waszej przyszłości, nawet
gdybym nigdy więcej was nie zobaczył.
–
Dobrze, Archie, weźmiemy połowę – zgodził się Matt,
podchodząc bliżej i obejmując ich oboje ramionami. Głos łamał
mu się ze wzruszenia. – I mówię ci, jeszcze się zobaczymy. Po
tym wszystkim, co przeszliśmy, jesteśmy niemal jak rodzina,
prawda?
–
Coś w tym guście – przyznał Archie, patrząc na niego
wilgotnymi oczami. –
No to napijmy się za to, co?
Matt spojrzał pytająco na Adrienne, a kiedy skinęła
przyzwalająco głową, powiedział:
–
Świetnie.
–
Kiedy Dorothy jeszcze żyła, nie piłem aż tak dużo –
wyznał Archie. Popatrzył na dwa słoje, które trzymał rękach. –
Może teraz też będę mniej pił. Wiem już, co czuła Dorothy, co
czuła do mnie, i tak w ogóle...
–
Rozumiemy cię – powiedziała Adrienne.
–
Poza tym jeżeli będziecie mnie odwiedzać, pewnego
dnia przywieziecie ze sobą dzieciaki, a przecież nie możecie im
pokazać takiego starego pijaka.
– Ale... –
żachnęła się Adrienne, odsuwając o krok.
– Wszystko w swoim czasie –
powiedział z uśmiechem. –
Na razie nie mieliście nawet czasu wszystkiego spokojnie
omówić. Zawsze ktoś wam przeszkadzał: albo ja, albo Curtis i
Jef. Ale, ale... Mam pewien pomysł – zastanowił się Archie,
patrząc na Matta. – Pani Potter, moja dobra znajoma, prowadzi
hotelik w Saddlehorn. O tej porze roku na pewno jest zupełnie
pusty. –
Archie splunął i chytrze spojrzał na Matta. – Chciałbyś
może wiedzieć, gdzie go znaleźć?
–
Wskaż mi tylko właściwy kierunek – odrzekł Matt.
W przeciągu pół godziny Adrienne zdążyła się pożegnać z
Archiem i jechała z Mattem ciężarówką w stronę Saddlehorn.
Uzgodnili, że następnego dnia rano Matt wsadzi ją do autobusu,
jadącego do Tucson. Potem sam wróci do Archiego i spróbuje
uratować to, co pozostało z samolotu.
Adrienne pociągnęła nosem, wspominając łzawe rozstanie
z Archiem.
–
Naprawdę go polubiłam – powiedziała.
–
Ja też – przyznał Matt, obejmując ją ramieniem i
przyciągając bliżej siebie.
– Skoro zamie
rzasz u niego zostać przez kilka dni, może
mógłbyś mu wyjaśnić, na czym polega nasz związek, a raczej
na czym on nie polega. Archie już teraz czeka na nasze dzieci!
–
Dobrze, wyjaśnię mu wszystko – obiecał Matt z
dziwnym wyrazem twarzy. Cofnął ramię i mocno oparł obie
dłonie na kierownicy.
–
Co się stało? Czy znów powiedziałam coś nie tak?
–
Powtórzyłaś to samo, co mówisz przez cały czas: że nie
chcesz się ze mną trwale związać.
–
Wcale nie o to mi chodziło! Właśnie, że chcę się z tobą
związać!
– Taak? W jaki sposób?
–
No więc, ja... – przerwała, nie wiedząc, co chce
powiedzieć. – Myślę, że są szanse na to, że będziemy razem, ale
w końcu znamy się tak krótko, potrzebujemy jeszcze dużo
czasu, żeby się nawzajem poznać, żeby...
– Bzdura.
–
Słucham?
–
O, Boże. Teraz wróciliśmy do uprzejmego, chłodnego
zachowania i dobrych manier. Po tym, co zdarzyło się przez
ostatnią dobę, wszystko, czego o mnie nie wiesz, jest mało
istotne. To samo odnosi się do ciebie. Porozumiewaliśmy się na
podstawowym poziomie życia, na poziomie przetrwania.
Nauczyliśmy się razem pracować, kłócić, godzić i kochać. Do
diaska! –
Zahamował ostro. – Kocham cię! Co jeszcze oprócz
tego się liczy?
–
Nigdy mi tego nie mówiłeś – zauważyła Adrienne,
wpatrując się w niego, jakby go widziała po raz pierwszy w
życiu.
–
Byłem trochę zajęty. – Wyłączył silnik i odwrócił się w
jej stronę. – Byłem trochę zajęty rozbijaniem samolotu,
rozpalaniem ognia przy użyciu prochu, zadawaniem się z
facetami z dubeltówką, wężami i linami, które mogą w każdej
ch
wili puścić, no i szukaniem złota i ratowaniem twojego
drogocennego tyłka!
–
Ależ ja to doceniam!
–
No więc dlaczego to ja mam przełamywać między nami
lody? Dlaczego to ja mam ci to powiedzieć pierwszy? Żebyś się
potem głowiła, czemu nie powiedziałem tego wcześniej?
–
No, dobrze! Ja cię też kocham!
–
No i świetnie! – Matt odwrócił się na siedzeniu i
przekręcił kluczyk. – Więc jedźmy.
Jechali w milczeniu. Adrienne wpatrywała się w
opustoszałą drogę i zastanawiała, czy to prawda, że właśnie
przed chwilą wyznali sobie miłość. Z lewej strony dobiegł ją
stłumiony odgłos. Adrienne uświadomiła sobie, że Matt się
śmieje.
–
Mówię ci, wciąż nie wiem dokładnie, co się między
nami wydarzy, ale wiem jedno: nie będzie nudno. A teraz
chodź tu bliżej mnie.
–
Jesteś pewien, że do prowadzenia samochodu wystarczy
ci jedna ręka?
–
Powinienem się był spodziewać tej uwagi – powiedział
wzdychając Matt – Posłuchaj, prowadziłem ten samochód,
kiedy Jef celował z dubeltówki w części mojego ciała
niezbędne do przetrwania gatunku.
– Och,
Matt, nie miałam o tym pojęcia!
–
Zamierzasz mi to wynagrodzić?
–
Jeżeli tylko będę umiała. – Adrienne przesunęła dłonią
po opinających mu biodra dżinsach.
–
Jestem w pełni przekonany, że ci się to uda. Jechali teraz
główną ulicą Saddlehorn.
– Pensjonat p
owinien być na końcu tej uliczki – orzekł
Matt, skręcając w ciemny zaułek.
–
Trudno uwierzyć, że takie miejsce w ogóle tu istnieje i
że możemy...
–
Ależ tak, Adrienne, nie tylko możemy, ale nawet z całą
pewnością to zrobimy.
Adrienne poczuła słodki dreszcz oczekiwania. Przed nimi
światło paliło się na jednym tylko ganku. Pani Potter zostawiała
zapaloną lampę, żeby jej gościom łatwiej było trafić. Drzwi
otworzyła im sympatyczna starsza pani.
– Czy pani Potter? –
spytał Matt – Tak.
–
Chcielibyśmy tu przenocować, o ile to możliwe.
– Tak, mam wolny pokój –
powiedziała kobieta,
przyglądając się im uważnie.
–
Skąd jesteście? – spytała. – Wydaje mi się, że skądś
znam tę ciężarówkę.
–
Przysłał nas Archie.
– Aha! –
To stwierdzenie przełamało wszelkie opory. –
Wejdźcie, proszę, chodźcie. Macie jakiś bagaż?
– Nie –
powiedziała Adrienne. – Nie zamierzaliśmy tu
nocować, ale... ale mieliśmy trochę kłopotów.
– Nic nie szkodzi –
orzekła pani Potter. – Czy mogę wam
w czymś jeszcze pomóc? Przyjaciele Archiego są moimi
przyja
ciółmi.
– Chyba nic nam szczególnego nie trzeba –
odparła
Adrienne. –
Czy to prawda, że rano jeździ tędy autobus?
–
Tak, kwadrans po dziesiątej. – Pani Potter popatrzyła na
Adrienne. –
Jak się miewa Archie? Bardzo się o niego martwię
od czasu, gdy umarła Dorothy.
–
Myślę, że teraz czuje się lepiej. Kiedy u niego byliśmy,
znalazł list, który Dorothy napisała do niego tuż przed śmiercią.
–
To wspaniale. Wyobraźcie sobie, że poznali się z żoną
przypadkiem. Ona zatrzymała się na kawę w barze, a Archie
właśnie tam siedział. Stracił dla niej głowę od pierwszego
wejrzenia, a i ona bardzo go polubiła. Chyba odpowiadało jej,
że Archie jest starszy. Kiedyś powiedziała mi, że z jej słabym
zdrowiem wiązanie się z młodym mężczyzną uważałaby za
oszustwo.
–
Bardzo się kochali, prawda? – spytała Adrienne.
–
Tak, chociaż na pierwszy rzut oka nie było tego widać.
Bez przerwy się kłócili.
–
Słyszeliśmy o tym – wtrącił Matt.
–
Archie musi was bardzo lubić – ciągnęła pani Potter –
skoro pożyczył wam ciężarówkę. Nieczęsto to robi. Prawdę
mówiąc, chyba nigdy nikomu jeszcze jej nie pożyczył. Ale ja tu
gadam, a wy na pewno chcielibyście odpocząć.
– Tak –
odparł Matt, nie patrząc na Adrienne.
–
Zaraz pokażę wam pokój. Jak będziecie płacić?
–
Ja zapłacę – powiedzieli chórem Adrienne i Matt i
popatrzyli na siebie zaskoczeni.
–
Słuchaj – zaczął Matt – pozwól mi zapłacić. Już i tak
oddałaś mi całe... całą zawartość słoja.
–
Matt, właśnie w ten sposób wpakowałeś się w całą tę
kabałę: nie oszczędzając własnych zasobów finansowych.
Każdy grosz może ci być potrzebny, żeby wyciągnąć ten
samolot.
–
To jest równie ważne, jak uratowanie mojego samolotu
–
rzucił podniesionym tonem Matt, patrząc na nią gniewnie.
–
Chcecie może zapłacić każde osobno? – spytała pani
Potter, która do tej pory w milczeniu
przysłuchiwała się ich
kłótni.
– Nie! – zawtórowali Adrienne i Matt.
–
Proszę nam wybaczyć – powiedział Matt z uśmiechem.
–
Musimy się szybko naradzić – dodał, odciągając Adrienne na
bok. –
O to też musimy się kłócić? – spytał cicho.
–
Chociaż nie chodzi o dużą kwotę pieniędzy, uważam, że
powinieneś nauczyć się finansowej odpowiedzialności, która...
–
Matt przerwał wykład, przyciągając ją do siebie i mocno
całując.
–
Czy pozwolisz mi zapłacić za tę noc grzesznych uciech –
wymruczał, patrząc jej głęboko w oczy – czy zamierzasz
zmarnować cały czas na wykład z ekonomii?
– Matt, ale... –
wyszeptała, czując, że jej ciało pragnie go,
a puls przyśpiesza w rekordowym tempie.
–
Przestaniesz się kłócić czy nie? – spytał, przyciskając ją
mocniej.
– Tak, ale to nie jes
t metoda rozwiązywania sporów.
– Doprawdy? –
Pocałował ją jeszcze raz, wypuścił z objęć
i podszedł do pani Potter. – Proszę zapisać rachunek na moją
kartę – powiedział. – Przepraszamy za zajmowanie pani czasu.
–
Zaczynam rozumieć, co Archie w was widzi –
stwierdziła kobieta, śmiejąc się i podchodząc do biurka. –
Kłócicie się zupełnie tak samo, jak on i Dorothy.
Pani Potter zaprowadziła ich do pokoju i pozostawiła
samych.
Pokój był najbardziej ukwieconym pomieszczeniem, jakie
Adrienne kiedykolwiek widziała. Różyczki wszystkich
kolorów, kształtów i rozmiarów pokrywały ściany, dywan i
narzutę na dużym łóżku z kolumienkami oraz ręczniki.
–
Podejrzewam, że ci się tu nie podoba – rzuciła Adrienne,
spoglądając niepewnie na Matta.
–
Tak sobie tu stoję i myślę o wszystkich rzeczach, o które
moglibyśmy się pokłócić, panno Burnham – zaczął Matt,
opierając się o framugę. – Na przykład o te wzorki albo kto
będzie spał z której strony łóżka, albo czy okno ma być
zamknięte czy uchylone, albo w jaki sposób należy wyciskać
pastę do zębów z tubki? Mam mówić dalej?
Adrienne zachwycił wygląd Matta. Wciąż był ubrany w
kowbojską koszulę, dżinsy i wysokie buty, pożyczone od
Archiego. Podziwiała jego szerokie ramiona i silne dłonie,
które przez ostatnie kilka godzin tak często chroniły ją od
niebezpieczeństw. Matt, w otoczeniu koronek i różyczek,
wyglądał jak przeniesiony żywcem z innej bajki.
–
Mogę niby powiedzieć, że wszystko to nic mnie nie
obchodzi, ale ty z pewnością i tak wynajdziesz nowe rzeczy, o
które będziemy się spierać – uzupełnił, podchodząc bliżej.
Poczuła teraz delikatny zapach płynu po goleniu,
zmieszany z bardziej pierwotną, męską wonią.
–
Mówisz, jakbym była taka strasznie kłótliwa i uparta.
–
Ty? Ależ skąd! – Matt jednym szarpnięciem rozpiął
koszulę. – Jestem pewien, że kiedy się urodziłaś, od razu
powiedziałaś lekarzowi, że powinien podnieść swoje lekarskie
kwalifikacje. Pewnie nawet poinstruowałaś go, w jaki sposób
ma poklepać twój prześliczny nagi tyłeczek.
Nigdy przedtem nie widziała go w pełnym świetle.
Pożądanie sprawiło, że nie mogła wykrztusić ani jednego
słowa. Patrzyła na jego muskularną pierś i brodawki na wpół
ukryte wśród gęstych, ciemnych włosów. Nigdy przedtem nie
pożądała żadnego mężczyzny tak bardzo, jak właśnie teraz. Na
myśl o gwałtowności rządzących nią emocji ogarniało ją
przerażenie.
–
Podejrzewam, że wiesz również, w jaki sposób mam cię
kochać – dodał, rzucając koszulę na podłogę – jak mam cię
rozbierać i w jakiej kolejności mam całować różne części
twojego ciała? – Stanął bardzo blisko Adrienne. – Jeżeli tak,
lepiej powiedz mi teraz.
Adrienne zadrżała, gdy Matt zaczął rozpinać guziczki jej
bluzki.
–
No, słucham – ciągnął, powoli uwalniając guzik za
guzikiem. –
No, powiedz mi, że robię to nie tak, jak trzeba, i
jeśli chcesz, możemy się zaraz o to pokłócić. Możemy kłócić
się aż do końca, aż do szczytu rozkoszy, ale chcę, żebyś
wiedziała o jednym: tym razem ten moment naprawdę
nadejdzie.
Adrienne zwilżyła spieczone usta językiem. Jej serce biło
tak głośno, że Matt z pewnością bez trudu je słyszał.
Powoli, na pozór obojętnie, wyciągnął jej bluzkę z
dżinsów.
–
Nic mnie nie obchodzi, że nagle do drzwi zacznie
dobijać się dwudziestu zdesperowanych maniaków albo że nad
Saddlehorn nadciągnie tornado, albo dom stanie cały w
płomieniach. Po tym, co razem przeszliśmy, wiem, że wszystko
może się zdarzyć.
Adrienne spojrzała w orzechową głębię jego oczu. Nie
drgnęłaby, nawet gdyby zależało od tego jej życie.
–
Chcę, żebyś wiedziała, czego się spodziewać –
powiedział cicho miękkim głosem. – Nic, absolutnie nic nie
będzie dziś w stanie powstrzymać mnie od kochania cię aż do
ostatniego tchu.
ROZDZIAŁ 12
Adrienne wyciągnęła ręce i splotła je na szyi Matta.
–
Zawsze wiedziałam, że jesteś bezczelnym typem –
powiedziała głosem ochrypłym z przejęcia.
– Pewnym siebie.
–
Więc udowodnij mi to, dzielny pilocie.
–
Pewnie, że ci to udowodnię – wymruczał, przyciskając
ją mocno do siebie.
Wyszła naprzeciw jego pożądaniu, namiętnie się do niego
przytulając się i ocierając o jego ciało, rozchylając usta, by
powitać jego język. Kiedy wsunął ręce pod jej koszulkę,
uniosła ramiona do góry, żeby łatwiej było mu ją zdjąć. Wtedy
Matt napełnił dłonie bujnością jej ciała i pochylił się, by
skosztować przysmaków, które trzymał w rękach.
Adrienne odchyliła głowę i na moment straciła
ró
wnowagę. Nie patrząc uchwyciła się kolumienki łóżka,
starając się utrzymać na nogach. Matt objął ją w talii ramieniem
i delikatnie zdjął jej rękę ze słupka.
– Adrienne, zaufaj mi –
wyszeptał. – Nie upadniesz. Jesteś
ze mną bezpieczna.
Adrienne zamknęła oczy i rozluźniła się w jego
ramionach, wiedząc, że to prawda, że może pozwolić, by
tryumfowało pożądanie, bo Matt jest tu z nią. Powoli
poprowadził ją i ułożył na kwiecistych poduszkach. Klęcząc,
zsunął jej ze stóp mokasyny. Otwarła oczy i przyglądała się, jak
się nad nią pochyla.
–
Kocham cię – powiedział czysto i wyraźnie. To
wyznanie najwyraźniej miało zostać usłyszane.
– Wiem –
szepnęła, dotykając jego policzka.
–
Kocham cię bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić.
–
O tym też wiem – przyznała. Nie mogła w to wątpić po
wszystkim, co dla niej zrobił i zaryzykował.
–
Tak bardzo cię pragnę – wyznał, gładząc wierzchem
dłoni dolinkę pomiędzy jej piersiami. – Wydaje się, jakbym
czekał na tę noc od wielu lat.
–
To prawda. Oboje czekaliśmy na nią przez całe życie.
– Tak –
odparł Matt, a oczy mu zabłysły.
–
Ja też cię kocham – powiedziała Adrienne, przyciskając
jego dłoń do swojego mocno bijącego serca.
–
Wiem. Czytam to w twoich pięknych brązowych oczach.
–
Kochaj się ze mną, Matt – wyszeptała. – Pragnę ciebie.
Tak samo mocno, jak ty mnie.
–
Na ten temat moglibyśmy podyskutować – powiedział,
uśmiechając się lekko i sięgając do zamka u jej dżinsów.
–
Ale nie będziemy.
– Nie –
wyszeptał, pochylając się do jej ust. Delikatnie
rozsunął zamek. Jego pocałunki, zaborcze i zarazem
pieszczotliwe, tak bez reszty pochłonęły zmysły Adrienne, że
ledwie zauważyła, że Matt zdjął z niej resztę ubrania. Kiedy
odnalazły ją jego palce, mocno chwyciła jego ramiona. Za to
dotknięcie, tam, w samym środku rozkoszy, oddałaby
wszystko, co ma
, i wciąż uważałaby, że dała za mało.
–
Cieszę się, że przeszliśmy razem przez całe to piekło –
powiedział Matt, patrząc jej w oczy i pieszcząc, aż zaczęła wić
się z rozkoszy. – Dzięki temu nasza miłość ma w sobie więcej
słodyczy.
– Tak –
odparła Adrienne rwącym się głosem. – Och,
Matt... –
wygięła się w łuk, ocierając się o jego dłoń.
–
A to dopiero początek – wymruczał, klękając u stóp
łóżka i wsuwając się między jej uda. Całował gładką skórę jej
brzucha, w dół, aż po złociste kędziorki. – Czekałem na to, tak
bardzo czekałem na chwilę, w której zapragniesz mi się oddać.
Tak jakby miała jakiś wybór! Jego ciepły oddech na nagiej
skórze obudził w niej taki zryw nieokiełznanej namiętności, że
nie mogła się doczekać tego cudownego, najintymniejszego
pocałunku. Kiedy wreszcie nadszedł ten moment, krzyknęła
głośno ze szczęścia i wplotła palce w jego włosy.
Pieścił ją tak doskonale, że Adrienne była pewna, że zaraz
umrze z rozkoszy. Powiedziała mu to łamiącym się głosem, a
świat wokół nich wirował jak kalejdoskop z płatków róży.
Potem, całując ją powoli i nieśpiesznie, Matt odsunął się lekko i
Adrienne zauważyła jak przez mgłę, że zdejmuje z siebie resztę
ubrania. Usłyszała odgłos rozdzieranego pakiecika. Matt dbał o
nią, o jej dobro.
Poczuła na twarzy jego ciepły oddech, ciężar jego ramion
po obu stronach głowy. Otwarła oczy.
–
Nikt nie dobija się do drzwi – wyszeptała z uśmiechem.
–
Nie nadeszło tornado.
– Nic nas nie powstrzyma.
–
Nic na świecie. – Jego orzechowe oczy rozbłysły.
–
Więc chodź do mnie – powiedziała, wyginając się w łuk,
by go powitać. Połączyli się, jak gdyby odnaleźli i włożyli na
właściwe miejsce ostatni kawałek układanki, jak gdyby odkryli
jedyne doskonałe zespolenie na całym wielkim świecie.
– Tak –
szepnął Matt, zamykając oczy.
Tak, zawtórowało mu serce Adrienne. To jej mężczyzna,
towarzysz życia, jedyny na całe życie. Nigdy nie wolno jej go
utracić. Nigdy. Objęła go mocniej.
Otworzył oczy i popatrzył na nią, przyśpieszając rytm.
– Tak dobrze, tak wspaniale –
szeptał zdyszany. –
Wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem... Adrienne, och,
Adrienne, moje kochanie.
–
Kocham cię – zawołała, czując jak napięcie narasta.
Objęła go nogami, a Matt mruczał z rozkoszy, wchodząc w nią
głębiej.
Gdy rytm jej poruszeń stał się silniejszy, Matt dostosował
się do jej tempa.
– Teraz –
wykrzyknął. – Teraz! Teraz!
Adrienne naparła na niego, czując, jak fale rozkoszy
spadają na nią kaskadami, w rytm jego ruchów. Powoli Matt
rozluźnił się i oparł policzek na jej piersi. Przytuliła jego głowę
i zamknęła oczy. Teraz, nareszcie, była już pewna.
Pozycja, w której się znajdowali była na dłuższą metę
dość niewygodna, więc gdy ich oddechy trochę się uspokoiły,
Matt poszedł do łazienki, a Adrienne zrzuciła z łóżka narzutę i
ozdobne poduszeczki. Łóżko było niezwykle wygodne.
Adri
enne westchnęła, z rozkoszą wyciągając się i przykrywając
kołdrą. Matt wrócił do pokoju i podniósł z podłogi spodnie.
–
Ubierasz się? – spytała, napawając się widokiem jego
pięknego nagiego ciała.
– Nie. –
Matt włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej
ki
lka małych paczuszek. – Zaopatrzenie – wyjaśnił z
uśmiechem.
–
Myślisz, że moglibyśmy to powtórzyć? – spytała,
czując, jak na myśl o tym przebiega ją dreszcz oczekiwania.
–
Myślę, że to całkiem możliwe – przyznał. – Jeżeli uda mi
się cię znaleźć. Cała jesteś różowiutka, możesz mi się zgubić w
tym różanym ogródku, który pani Potter nazywa sypialnią.
–
Wiedziałam, że ci się nie spodoba – powiedziała
Adrienne, opierając się na łokciu.
–
Mylisz się. Bardzo mi się podoba. Powinniśmy chyba w
ten sposób ozdobić naszą sypialnię, na pamiątkę tej nocy.
–
Naszą sypialnię? Nie mamy sypialni, Matt.
– Jeszcze nie. –
Przyciągnął ją bliżej i pokrył jej twarz
delikatnymi pocałunkami. – Adrienne, wyjdź za mnie za mąż.
Kochaj się ze mną do końca życia, w sypialni pełnej różyczek.
– Tak –
westchnęła, przysuwając się bliżej. – Oczywiście,
wyjdę za ciebie za mąż.
–
Naprawdę? – Wpatrywał się w nią zaskoczony. – Byłem
pewny, że przynajmniej na początku się ze mną nie zgodzisz.
–
A o czym tu niby dyskutować?
–
Wcale nie chciałem dyskutować. Myślałem tylko, znając
ciebie, że zanim podejmiesz taką ważną decyzję, będziesz
chciała omówić mnóstwo kwestii.
–
Nie, nie chcę. – Matt zajmuje w jej sercu niepodważalne
miejsce. Adrienne chciała poślubić tego mężczyznę. Była tego
pewna, jak niczeg
o dotąd w swoim życiu.
–
Ale znasz mnie przecież od niedawna. – Matt wydawał
się zagubiony. – Zaraz, to ty powinnaś to powiedzieć, a nie ja!
–
Chyba już wiem o tobie prawie wszystko, co powinnam.
Te kilka godzin mogłoby z powodzeniem zastąpić całe życie.
– No... no, tak. –
Matt zamyślił się na chwilę i zmrużył
oczy. –
A więc krótkie narzeczeństwo czy długie?
– Krótkie.
–
Ślub wystawny czy kameralny?
– Kameralny.
–
Naprawdę mnie zaskakujesz. Sam bym tak
zadecydował.
–
Czy jesteś rozczarowany, że nie mamy się o co
pokłócić? – spytała śmiejąc się Adrienne.
–
Powiedzmy, że jestem podejrzliwy. Przy tobie nic nie
było do tej pory proste. – Opadł na poduszki.
–
Może zaczynamy nowy rozdział w życiu i wszystko od
tej pory będzie proste? – powiedziała, pieszcząc go pod kołdrą.
– Dotykaj mnie dalej w ten sposób –
westchnął Matt,
zamykając oczy – a uwierzę we wszystko, co tylko mi powiesz.
–
Więc mi uwierz: kocham cię i zamierzam przeżyć z tobą
przepiękne życie. Wszystko się ułoży. Zobaczysz.
Matt przewrócił się na bok i wziął ją w ramiona.
–
Panno Burnham, ma pani niezwykły dar przekonywania.
Prawdę mówiąc, jeżeli tak dalej pójdzie, możemy nigdy więcej
się nie pokłócić. – Pocałował ją i znów zaczął ją kochać.
Lekkie pukanie do drzwi sypialni obudziło Adrienne. Matt
spał obok, wtulony w ciepło jej ciała. Promienie słońca
przekradały się zza kwiecistych firanek. Adrienne wygramoliła
się z łóżka, owinęła się ciasno dużym ręcznikiem i podeszła do
drzwi.
– Tak? –
spytała cicho.
–
Przyniosłam śniadanie – oznajmiła pani Potter. – Myślę,
że czas wstawać, jeżeli ma pani złapać ten autobus.
–
Dziękuję bardzo. Która jest godzina?
–
Wpół do dziewiątej. Stawiam tacę przed drzwiami.
–
Dziękuję. Dziękuję bardzo. – Adrienne odczekała, aż
kroki na schodach ucichną, potem otworzyła drzwi i pochyliła
się, żeby przysunąć tacę.
–
Ale piękny widok – usłyszała za plecami głos Matta.
Odwróciła się gwałtownie i ręcznik spadł na podłogę.
– A teraz jeszcze lepszy. –
Matt obserwował ją, oparłszy
głowę na stercie poduszek.
– No, tak –
powiedziała Adrienne, zamykając drzwi. –
Robię co mogę, żeby ci podać śniadanie, a ty się ze mnie
wyśmiewasz.
–
Wcale się nie wyśmiewałem. To był wyraz najwyższego
uznania. No, proszę. Chcę zobaczyć, jak się schylasz po tę tacę.
– Doprawdy? –
Adrienne wróciła do łóżka i powoli
podczołgała się w jego stronę. Zauważyła, że Matt wpatruje się
w jej piersi. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
–
Myślę, że to ja chciałabym dostać śniadanie do łóżka –
oświadczyła, pochylając się nad nim i pozwalając koniuszkom
piersi ocierać się o jego ramię. – Możesz przynieść tacę?
– Nie w moim obecnym stanie.
–
Ale możesz przecież użyć ręcznika – wyszeptała,
delikatnie skubiąc ustami jego dolną wargę.
–
Mam go powiesić na tym naturalnym wieszaku? –
spytał, przewracając ją na plecy. – Myślisz, że taka z ciebie
mądrala?
– Tak –
zaśmiała się Adrienne.
–
Ale nie jesteś aż taka sprytna – powiedział Matt,
odrzucając na bok kołdrę – bo twoje śniadanie będzie, niestety,
zimne.
W jakiś czas później Matt założył dżinsy i przyniósł tacę.
Świeże bułeczki wprawdzie ostygły, ale kawa w termosie była
wciąż gorąca.
–
Od dziś zostanę chyba zwolennikiem zimnych bułeczek
na śniadanie – powiedział Matt, oblizując z palców resztki.
Siedzieli przy stoliku, na starych krzesłach z wysokim
oparciem: Matt miał na sobie tylko dżinsy, a Adrienne owinęła
się kołdrą.
–
Może nawet zechcesz zamieszkać na stałe w
Saddlehorn?
–
Tylko pod warunkiem, że Jef i Curtis stąd się wyniosą.
Adrienne wzięła filiżankę w obie dłonie i popijała kawę
powoli, wpatrując się w Matta.
– Wyg
lądasz na szczęśliwą – powiedział Matt z
uśmiechem.
–
Jestem szczęśliwa.
–
Wiem. Kochasz mnie dla mojego złota.
– Nie. –
Adrienne roześmiała się. – Ale skoro o tym już
mowa, mam pewien pomysł. Powiedzmy, że twoja część złota
Archiego jest przy ostrożnych szacunkach warta dwadzieścia
pięć tysięcy dolarów.
–
A czemu nie trzydzieści pięć, szacując to z rozmachem?
Adrienne spojrzała na niego surowo.
–
Żartowałem – poddał się Matt, podnosząc ręce do góry.
–
Ale szkoda, że nie widziałaś teraz wyrazu swojej twarzy.
Kojarzył mi się z nożycami do przycinania krzewów.
–
Próbuję tylko z tobą poważnie porozmawiać.
–
To niełatwe, kiedy jesteś owinięta kwiecistą kołdrą.
–
Wyobraź sobie, że jestem kompletnie ubrana i siedzę w
biurze.
–
Wolałbym wyobrażać sobie ciebie całkiem nagą w
łóżku.
–
Matt, przestań. Jestem z wykształcenia doradcą
finansowym. Chcę ci udzielić porady.
–
W porządku – powiedział Matt, ale na jego twarzy
pojawił się ostrożny, niepewny wyraz. Adrienne zignorowała
to ostrzeżenie. Matt na pewno zrozumie, że jej rada jest słuszna.
–
Ile pieniędzy potrzeba, żeby wydobyć samolot z kanionu
i go naprawić?
–
Sporo, szczególnie z takiego miejsca. Kadłub jest w
niezłym stanie, ale silnik jest chyba poważnie uszkodzony.
– Tak z grubsza, ile? –
nalegała Adrienne.
– Pow
iedzmy, że całe dwadzieścia pięć tysięcy.
–
Matt, to oznacza powrót do punktu wyjścia – oceniła
Adrienne, opierając łokcie na stole.
–
Tak. Niezły ze mnie szczęściarz, no nie? – Matt
uśmiechnął się do niej. – No, jestem niezupełnie w punkcie
wyjścia – dodał, przesuwając palcem po jej nagim ramieniu. –
Jeśli chodzi o najważniejsze kwestie, posunąłem się bardzo
daleko naprzód.
–
Mógłbyś posunąć się daleko naprzód we wszystkich
kwestiach –
stwierdziła Adrienne, splatając dłoń z jego dłonią.
– W jaki sposób? –
spytał Matt.
– Sprzedaj samolot.
–
Sprzedać samolot? Chyba żartujesz.
–
Znajdź najtańszy sposób wyciągnięcia części z kanionu,
sprzedaj je i zainwestuj pieniądze, które dostałeś od Archiego.
W piątek otrzymałam informacje o akcjach, które na pewno...
– Zaczekaj. –
Matt cofnął dłoń. – Wtedy nie miałbym
samolotu. Nie mógłbym zacząć ze swoją firmą.
–
I tak nie powinieneś był tego robić. Miałeś za mały
kapitał. Nie było cię stać na ubezpieczenie inwestycji. Ale teraz
masz okazję to naprawić. Pozwól mi popracować nad twoim
majątkiem, powiększyć go. Kiedy będziesz kupował następny
samolot, twoje finanse zapewnią ci bezpieczeństwo.
– A ile to zajmie czasu? –
Matt potrząsnął głową.
–
Nie jestem pewna. Najpierw musimy zobaczyć, ile
zarobisz na sprzedaży samolotu, no i jaka jest sytuacja na
rynku. Z inwestycjami nie można się zanadto spieszyć, ale z
czasem...
–
Tydzień? Miesiąc?
–
Oczywiście, że dłużej. – Adrienne potrząsnęła głową. –
Matt, jestem pewna, że teraz już rozumiesz, jak duże podjąłeś
ryzyko. Myślałam, że wypadek skłoni cię do ostrożności.
–
A ja myślałem, że ten weekend nauczy cię czegoś wręcz
przeciwnego. –
Matt odstawił filiżankę i wstał od stołu.
–
A cóż to ma niby oznaczać? – odcięła się bez
zastanowienia Adrienne. Natychmiast zapragnęła odwołać te
s
łowa, zmienić ton głosu. Zaczął ją boleć żołądek. Przedtem ich
kłótnie były wyzwaniem, niemal przyjemnością, ale teraz
wcale nie chciała walczyć z Mattem. Gra szła o zbyt wysoką
stawkę.
–
To znaczy, że życie trzeba łapać w locie – powiedział
Matt, odwracaj
ąc się w jej stronę i zaciskając pięści. – Bo nigdy
nie wiadomo, co czeka cię jutro, ani jak długo będzie nam dane
cieszyć się światłem dnia. Mój Boże, po tym wszystkim, co
przeszliśmy, jak możesz mówić mi o wybieraniu bezpiecznej
drogi?
– Nie rozumiem, ja
k możesz myśleć inaczej! O mały włos
nie straciłeś wszystkiego. I teraz nie chcesz zabezpieczyć się
przed podobnym ryzykiem? –
Adrienne wstała, owijając się
kołdrą.
–
Wiem, że bezpieczeństwo to złuda. Wiem, że można
stać na krawędzi katastrofy, i nagle nadchodzi cud, wszystko
układa się pomyślnie. Tak było z tym złotem. Tak było zawsze,
w całym moim życiu! Mam talent do wychodzenia cało z
opresji. Mając połowę złota Archiego, byłbym kompletnym
durniem, gdybym nie naprawił samolotu i nie otworzył szkoły
pilo
tażu. Jak mógłbym zaprzepaścić taką szansę?!
Adrienne z trudem przełknęła ślinę. Matt nic się nie
zmienił. Być może, gdyby Archie nie dał mu złota, Matt
zrozumiałby nareszcie, że nie można zawsze liczyć na łut
szczęścia. Ale złoto jest, a Matt uważa je za dowód na to, że
jego osobiste szczęście nigdy go nie opuści. Adrienne nie
wierzyła w cuda. Wierzyła za to w staranne planowanie.
Zaczęła dygotać z zimna. Dwa razy rozpoczynała zdanie,
które boleśnie pulsowało w jej głowie. Wreszcie udało jej się
wykrztusić:
–
Nie mogę poślubić człowieka, który myśli w taki
sposób.
ROZDZIAŁ 13
Orzechowe oczy Matta zabłysły bólem. Na jego twarzy
pojawił się wyraz rezygnacji.
–
Przez cały czas oczekiwałem, że to właśnie powiesz.
Bałem się, że cała ta słodycz i uległość nie są szczere.
–
Po wszystkim, co się zdarzyło, myślałam, że się choć
trochę zmieniłeś!
–
A ja myślałem, że to ty się zmieniłaś! – krzyknął Matt –
Chyba oboje spodziewaliśmy się cudu, tego, że jak w kinie
każde z nas nagle stanie się taką osobą, jaką pragnie widzieć
druga strona. Ale to jest życie, a nie film.
– Matt –
błagała Adrienne. – Czy ty nie rozumiesz, że...
– Nie. Nie rozumiem –
przerwał Matt ponurym głosem. –
Nie wyobrażam sobie, że mógłbym żyć, postępując zgodnie z
twoimi głupimi zasadami. A ty nie akceptujesz mojego sposobu
życia, wiec jesteśmy kwita.
–
Ale ja cię kocham.
–
Doprawdy? Miłość nie każe zmieniać ludzi na swój
obraz i podobieństwo.
–
Miłość nie pozwala zachowywać się w
nieodpowiedzialny sposób, jeżeli dotyczy to również innych!
– Mówisz,
że jestem nieodpowiedzialny? – spytał Matt po
chwili milczenia. – Ty, osoba, która jeszcze kilka godzin temu
zgodziła się zostać moją żoną, a teraz nagle zmieniła zdanie?
–
Chyba zbyt długo z tobą przebywałam – powiedziała
Adrienne, tłumiąc szloch.
– No, t
emu da się łatwo zaradzić – stwierdził Matt,
odwracając się do niej tyłem. Jego rysy zastygły w wyrazie
tępego bólu. – Saddlehorn nie jest zbyt dużym miejscem –
oświadczył, zakładając koszulę i buty. – Na pewno ktoś wskaże
ci drogę na przystanek.
–
Wyjeżdżasz? – Łzy płynęły jej po policzkach.
– Czemu nie. –
Matt założył buty i wsunął portfel do tylnej
kieszeni spodni. –
Najwyraźniej wcale ci nie jestem potrzebny
–
powiedział i wyszedł z pokoju nie oglądając się za siebie.
Adrienne przebyła drogę autobusem do Tucson w stanie
zupełnego otępienia. Jeszcze z Saddlehorn zadzwoniła do
swojej współlokatorki, Margaret, która wyszła po nią na
dworzec autobusowy, zawiozła do domu i zapakowała do
łóżka.
Adrienne opowiedziała Margaret całą historię dopiero w
poniedziałek. Tego samego dnia zerwała z Aleksem.
Ten wieczór Adrienne i Margaret spędziły razem w domu.
Siedziały w kuchni i jadły pizzę.
–
Coś mi się tu nie zgadza – oznajmiła Margaret. – Jeżeli
Matt jest dla ciebie zbyt nieodpowiedzialny, czemu w takim
razie zerw
ałaś z Aleksem, najbardziej odpowiedzialnym
facetem na świecie?
–
Musiałam – wyznała Adrienne – bo dzisiaj dopadł mnie
na korytarzu w pracy i próbował mnie pocałować.
–
Pewnie za tobą tęsknił. Był bardzo smutny, kiedy
wczoraj powiedziałam mu, że nie może się z tobą natychmiast
zobaczyć. Ale masz rację, to nie jest całkiem w porządku, jeśli
facet łapie cię nagle i w pracy bierze się do całowania.
–
To, że byliśmy w pracy, wcale mi aż tak nie
przeszkadzało. Najgorsze, że nie mogłam znieść myśli o
pocałowaniu Aleksa. Nigdy w życiu.
– Aha –
mruknęła Margaret, sięgając po następny kawałek
pizzy.
–
Czemu tak mi się dziwnie przyglądasz?
–
Zazwyczaj kiedy nie mogę znieść, żeby mnie ktoś
całował, szczególnie jeśli jest to ktoś przystojny i miły, tak jak
Aleks, oznacz
a to, że jestem do szaleństwa zakochana w kimś
innym. To efekt naszej wrodzonej skłonności do monogamii.
–
Podejrzewam, że ze mną jest tak samo.
–
Przyznajesz, że jesteś zakochana w facecie, z którym
spędziłaś ten szalony weekend? W tym nieodpowiednim,
nieodpowiedzialnym pilocie?
– Chyba tak –
pokiwała głową Adrienne.
–
I co zamierzasz zrobić?
–
Nic. To mi musi przejść. Proste!
Oczekiwanie na to, że miłość do Matta jakoś jej przejdzie,
nie było wcale takie proste. Adrienne zresztą nawet się tego nie
spodzi
ewała. Ale musi jej się to udać. Nie postąpi przecież tak
jak jej siostry. Nie pozwoli sobie na luksus poślubienia kogoś w
imię nieobliczalnych emocji, takich jak miłość, która czyni
człowieka ślepym na realia życia.
Pierwszym trudnym zadaniem było odesłanie Archiemu
ubrań Dorothy. Adrienne nie czuła się na siłach rozmawiać
bezpośrednio z Archiem, więc zadzwoniła do pani Potter i
zapytała, jak ma zaadresować paczkę. Pani Potter opowiedziała
jej ze szczegółami o operacji wyciągania samolotu z kanionu,
która
przykuwała uwagę całego miasteczka. Adrienne
skończyła rozmowę jak tylko mogła najszybciej, zapakowała
uprane rzeczy i skreśliła do Archiego krótki liścik z
podziękowaniami. Napisała, że jest bardzo zajęta pracą, ale za
kilka miesięcy postara się go odwiedzić.
Drugi problem zrodził się w tydzień później, kiedy dostała
najeżony błędami ortograficznymi list od Archiego, który
chciał się dowiedzieć, co się dzieje z Mattem. „Matt jest ponury
i zły jak zbity szczeniak” – pisał Archie. Adrienne nie
odpowiedziała na ten list, ale jakoś nie mogła się zdobyć na to,
żeby go wyrzucić.
Potem nastąpiła dłuższa cisza. Życie Adrienne weszło w
stare, znane koleiny i potoczyło się naprzód. Jak zwykle
pracowała przy jednym z sześciu biurek, ustawionych pośrodku
biura maklersk
iego C. D. Girard and Sons. Od każdego z
początkujących pracowników wymagano codziennie odbycia
co najmniej pięćdziesięciu rozmów telefonicznych z
potencjalnymi klientami. Oprócz tego co sześć tygodni każdy z
nich pracował jako szef biura, obsługując przychodzących tam
interesantów.
Poza Sharon, recepcjonistką, Adrienne była jedyną
kobietą w całym budynku. Plotka, że zerwała z Aleksem,
rozniosła się po biurze lotem błyskawicy. Większość mężczyzn
zwarła szeregi, tworząc nieprzebyty front. Żarciki i przycinki,
do tej pory łagodne, nagle stały się ostre i niewybredne.
Pomimo napięcia Adrienne wciąż uważała pracę za
wspaniałe wyzwanie i pogrążyła się w niej po uszy. Zamiast
telefonować do pięćdziesięciu klientów, starała się zadzwonić
do stu. P
rzychodziła wcześnie i zostawała do późnego
wieczora. Zawsze była w biurze w momencie zamknięcia
nowojorskiej giełdy, o godzinie drugiej czasu lokalnego.
Ten tryb pracy zaczynał przynosić widoczne rezultaty,
chociaż wiele osób wciąż wolało, żeby w kwestiach
finansowych udzielał im porad mężczyzna. Adrienne była już
na to uodporniona i nauczyła się koncentrować na klientach,
którzy pomimo wszystko chcieli z nią współpracować.
W pracy pomagała jej nowo zdobyta wiara we własne siły.
Po pokonaniu tylu przeszkód
, które spiętrzyły się przed nią w
ciągu owych pamiętnych dwu dni, zadzwonienie do setki
obcych ludzi dziennie było doprawdy błahostką. Nawet
przewidywanie zachowania rynku stało się jakby zbyt proste.
Adrienne wstyd było przyznać się nawet przed sobą samą, że
zaczyna to być wręcz nudne.
Stanowczo broniła się przed myślą, że jej życie jest zbyt
przewidywalne, zbyt spokojne i uporządkowane. Pewnego dnia
jeden z klientów opowiedział jej o wycieczkach kajakowych po
rwących górskich strumieniach, a Adrienne skwapliwie
zapisała sobie nazwę firmy, która je organizowała.
Kiedy lepiej się nad tym zastanowiła, stwierdziła, że
ryzyko jako takie wcale jej nie pociąga, ale stanowi sposób,
żeby powróciły uczucia, których doświadczyła u boku Matta:
podniecenie, radość i... miłość. Adrienne podarła informację o
spływie kajakowym na drobne kawałeczki. Jej uczucia do
Matta kiedyś w końcu muszą osłabnąć, wyblaknąć i zniknąć jak
letnia opalenizna.
Praca pozostawała jej głównym zajęciem i źródłem
pociechy przez cały deszczowy listopad. Adrienne obiecała
sobie, że na Święto Dziękczynienia pojedzie do Utah, do
rodziców, zaraz po ogłoszeniu wyników osiągniętych przez
poszczególnych maklerów w tym miesiącu. Tym razem udało
jej się prześcignąć nie tylko wszystkich nowych pracowników,
ale również kilku doświadczonych, starszych kolegów. W
poniedziałek i wtorek zdobyła dwu nowych klientów; jeśli
środa będzie równie udana, z pewnością dopnie swego.
W środę, w przeddzień Święta Dziękczynienia, Adrienne
pracowała wytrwale, dzwoniąc do osób umieszczonych na jej
liście. Tego dnia jednak większość ludzi zajęta była
przygotowaniami do świąt, sprzątaniem i gotowaniem, i nikt
nie miał głowy do rozmów o akcjach i kapitale.
W południe odsunęła dolną szufladę biurka i wyjęła z niej
drugie śniadanie. Nagle uświadomiła sobie, że nie jest w stanie
zjeść jeszcze jednego takiego samego posiłku. Miała już dość
tego zdrowego jedzenia, takiego samego, niezmiennego od
wielu, wielu dni. Może po prostu potrzebne jej są krótkie
wakacje, pomyślała, chowając śniadanie do szuflady.
Postanowiła, że wyjedzie z miasta zaraz po zamknięciu giełdy.
W ten sposób znajdzie się w Utah już następnego dnia rano.
Z radością pomyślała o czekającej ją podróży. W drodze
powrotnej być może zatrzyma się w Saddlehorn. Może
pojedzie na
rowerze Dorothy aż nad kanion. Może...
–
Rozmarzyła się pani, panno Burnham? – Przy jej biurku
stał zastępca dyrektora, marszcząc groźnie brwi. –
Spodziewałem się zastać panią przy pracy – powiedział,
poprawiając krawat. – Nie przypuszczałem, że pozwoli pani
sobie na zaniedbania teraz, kiedy ma pani tak dobre wyniki. A
może obmyślała pani właśnie menu na jutrzejszy wystawny
obiad?
–
Niestety, nie jestem szczególnie dobrą kucharką, panie
Dannenger –
odpowiedziała zaciskając zęby. – Jadę do Utah.
– Ach tak, j
edzie pani do rodziców. Czy wiedzą już, jaki z
pani doskonały pracownik?
–
Zanim zacznę się przechwalać, wolę poczekać na
końcowe wyniki.
–
Słusznie – powiedział Dannenger. – Bardzo słusznie.
–
A więc, jeśli pan pozwoli, wrócę do mojej pracy.
–
Świetnie.
A
drienne podniosła słuchawkę i spojrzała na listę
nazwisk. Wcale nie chciało jej się dzwonić do tych ludzi. Co
gorsza, przestało jej właściwie zależeć na pobiciu rekordu
wyników. Dannenger zatrzymał się jeszcze na chwilę przy jej
biurku. Uśmiechnęła się do niego szeroko, ale gdy tylko
wyszedł, ze złośliwą satysfakcją pokazała mu język.
Jej gest został skwitowany znajomym, stłumionym
śmiechem. Matt! Adrienne odwróciła się błyskawicznie i
zobaczyła go, jak stoi oparty o niskie biurowe przepierzenie.
Poderwała się, ogarnięta nagłą radością.
– Matt, jak ty... –
Zawahała się nagle. Ostatnie słowa, jakie
ze sobą zamienili, nie były szczególnie przyjazne. Nie powinna
cieszyć się, że go widzi. Ale jednak cieszyła się tak bardzo, że
cała aż drżała z radosnego podniecenia. – Co ty... to znaczy...
Sharon nic mi nie mówiła... zaskoczyłeś mnie!
–
Przekonałem Sharon, że jesteśmy starymi znajomymi i
że nie ma potrzeby uprzedzać cię o mojej obecności.
Adrienne stała w milczeniu, rozkoszując się widokiem
Matta, ubranego w brązową, skórzaną kurtkę i jasne spodnie.
Wręcz emanował seksem.
– Rozumiem –
powiedziała Adrienne, nie wiedząc, co
teraz zrobić. Z całego serca pragnęła, żeby Matt został z nią,
choćby tylko przez krótką chwilę. Jego obecność, śmiech, który
czaił się w orzechowych oczach, dodawały jej sił do życia.
–
Może usiądziesz? – zaproponowała w końcu.
–
Nie, dziękuję. Myślałem, że może zjemy razem lunch.
– Lunch? –
Adrienne pomyślała o minie pana Dannengera.
Ktoś musiałby ją tu zastąpić. W firmie nie było to zbyt dobrze
widziane. Poza tym wychodząc, straci przynajmniej jedną
godzinę pracy.
–
Bardzo chętnie – odparła po chwili wahania, czując
nagły przypływ podniecenia, które zawsze wiązało się w jej
myślach z osobą Matta.
Zdjęła płaszcz z wieszaka, podniosła torebkę i podeszła do
kolegi, siedzącego przy sąsiednim biurku.
– Thorndyke? –
zawołała. Sąsiad podniósł się bez chwili
zwłoki i Adrienne uświadomiła sobie, że cały czas gorliwie
podsłuchiwał ich rozmowę.
–
Słucham? – spytał.
–
Czy mógłbyś mnie zastąpić? Wychodzę na lunch.
–
Na lunch, w ostatnim dniu miesiąca? – zdziwił się.
– Tak. Zrobisz to dla mnie? –
spytała krótko Adrienne.
–
Tylko pod warunkiem, że dasz mi zastępstwo do końca
dnia.
– Dobrze. Powiem to Sharon.
–
Taak, w porządku. – Potrząsnął z niedowierzaniem
głową. – Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Przecież ty nigdy nie
wychodzisz na lunch.
–
Coś się mogło zmienić – powiedziała Adrienne,
podchodząc do Matta. Wciągnęła głęboko powietrze,
rozkoszując się silnym zapachem jego płynu po goleniu.
– Nigdy nie wychodzisz z biura? –
spytał Matt,
spoglądając na nią.
– Nie zaczynaj, dobrze? –
poprosiła Adrienne. –
Spróbujmy być dla siebie nawzajem mili. Chyba możemy zjeść
lunch jak cywilizowani ludzie, nie kłócąc się?
–
A kto się niby kłóci?
–
Wiem, do czego zmierzałeś. Miałeś zamiar znowu
zrobić mi wykład na temat tego, że niedobrze robię, unikając
radości życia codziennego.
–
Może gdybyś wyszła czasem z biura, nie musiałabyś
odreagowywać stresu, przedrzeźniając swojego szefa –
roześmiał się Matt.
– O czym ty w ogóle mówisz? –
spytała, czerwieniąc się i
modląc w duchu, żeby nikt nie usłyszał tej uwagi.
Sharon obserwowała ich z uśmieszkiem na ustach.
–
Thorndyke zgodził się mnie zastąpić do końca
dzisiejszego dnia –
powiedziała Adrienne.
–
Naprawdę? – spytała Sharon, z trudem usiłując ukryć
zaskoczenie. –
Już nie wracasz?
–
Oczywiście, że wrócę, ale zgodziliśmy się, że tak będzie
uczciwiej. Przysługa za przysługę.
–
A jeśli Adrienne by już dzisiaj nie wróciła? – spytał
Matt, stając odrobinę bliżej recepcjonistki.
– Ja na pew
no wrócę – powiedziała Adrienne, nim Sharon
zdążyła ochłonąć wystarczająco, by udzielić odpowiedzi. –
Będę tu jak zwykle o drugiej, na zamknięcie giełdy.
– O drugiej? Czy to konieczne? –
spytał Matt, spoglądając
na zegarek. –
Teraz jest wpół do pierwszej.
–
Muszę wrócić przed drugą. Mamy godzinę.
–
Dobrze
–
przystał Matt, najwyraźniej siłą
powstrzymując się od dalszych uwag. – Godzina to godzina.
Wyszli przed budynek i Adrienne rozejrzała się, szukając
wzrokiem jego czerwonej corvetty. Matt wziął ją pod ramię i
poprowadził do małej, czterodrzwiowej hondy.
–
Co się stało z twoim starym samochodem? – spytała
Adrienne, starając się zachować spokój pomimo ciepłego
dotyku jego dłoni na ramieniu.
–
Teraz jeżdżę tym – odparł Matt – Och.
Otworzył drzwi z prawej strony i pomógł jej wsiąść.
Samochód był wyposażony mniej niż skromnie. Matt wsiadł i
uśmiechnął się do Adrienne.
–
Podoba ci się?
A co tu jest niby do podobania, pomyślała Adrienne.
Samochód nie był zły, ale zupełnie nie pasował do tego
mężczyzny.
–
Na pewno jest bardzo oszczędny – powiedziała.
–
Bardzo oszczędny – powtórzył Matt, kiwając głową.
– No i ma bardzo praktyczny kolor. – Adrienne
zastanawiała się, czemu właściwie czuje się tak bardzo
rozczarowana. Sprzedając swoją corvettę, Matt postąpił bardzo
rozsądnie. Jako doradca finansowy, sama by mu to zaleciła. I z
taką radą Matt z całą pewnością by się nie zgodził.
Matt jechał ostrożnie, respektując wszystkie ograniczenia
prędkości. Nie próbował nawet zaczynać rozmowy.
–
Jak się miewa Archie? – spytała wreszcie Adrienne.
–
Dobrze. Przesyła ci pozdrowienia.
–
Wiedział, że zamierzasz się ze mną spotkać?
– Tak.
Jeżeli kiedykolwiek marzyła o tym, że Matt Kirkland
może kiedyś powrócić do jej życia, z pewnością nie tak sobie to
wyobrażała. Oczekiwałaby raczej, że wpadnie jak burza i
porwie ją ze sobą. Prawdę mówiąc, tego właśnie się
spodziewała, kiedy go dziś ujrzała. Być może zabiera ją na
lunch w jakieś szalenie ekscytujące, cudowne miejsce. Może
chce ją zaskoczyć.
Samochód zatrzymał się przed tanią restauracją.
–
I jak, może być? – spytał Matt, odwracając się w jej
stronę.
– T... tak –
wyjąkała. – Ceny tu są całkiem przystępne.
–
Zgadza się – przytaknął Matt. – Sprawdzałem.
–
Sprawdzałeś?
–
Oczywiście. Nie mogę przekroczyć mojego budżetu.
– Bud
żetu?
Znów się do niej uśmiechnął, tym dziwnym,
pozbawionym wyrazu uśmiechem, który zupełnie do niego nie
pasował.
–
Tak, budżetu – potwierdził. – Wejdziemy?
Skinęła głową, zupełnie nie wiedząc, co o tym wszystkim
myśleć. Czy to możliwe, żeby czyjaś osobowość uległa tak
drastycznym zmianom?
Kiedy usiedli, Adrienne zamówiła stek z mnóstwem
dodatków, a Matt sałatkę z tuńczyka. Zupełnie jakby zamienili
się rolami. Adrienne miała nadzieję, że Matt zaproponuje jej
wino. Ponieważ jednak tego nie zrobił, zamówiła wodę
mineralną. Matt poprosił o kawę. Bez kofeiny.
– No, dobrze –
odezwała się w końcu. – Dlaczego
przyszedłeś dziś do mojego biura?
– W interesach –
odpowiedział, nie patrząc na nią.
Na dźwięk tego beznamiętnego stwierdzenia nadzieja, że
Matt ma na myśli coś niezwykle romantycznego, rozwiała się
jak dym. Ale skoro on może udawać, że nigdy dla siebie nic nie
znaczyli, ona, Adrienne, też potrafi świetnie zagrać swoją rolę.
– Jakie to interesy? –
spytała.
–
Skorzystałem z twojej rady i sprzedałem samolot komuś,
kogo stać na naprawę i ubezpieczenie.
– Rozumiem –
potaknęła Adrienne. Teraz miała naprawdę
ochotę zacząć krzyczeć. A więc zrobił to. Teraz, kiedy było już
za późno, kiedy najwyraźniej stracił do niej wszelkie uczucia.
Zacisnęła dłonie na rogu serwetki, za wszelką cenę starając się
zachować spokój.
–
No, więc mam trochę pieniędzy, które chciałbym
zainwestować. To samo zresztą dotyczy Archiego.
Chcielibyśmy, żebyś się tym zajęła.
– Dlaczego akurat ja?
–
Obaj jesteśmy przekonani, że jesteś bardzo dobra w
swoim zawodzie –
powiedział, patrząc na nią uważnie.
Adrienne poczuła nagle, że zaraz wybuchnie histerycznym
śmiechem. Wyobrażała sobie, że lunch z Mattem będzie czymś
nadzwyczajnym, odmianą w codziennej rutynie, ucieczką od
monotonii pracy. Teraz okazało się, że czy tego chce, czy nie,
jest to spotkanie w interesach. Najwyraźniej szalone sytuacje
nie były jej już pisane.
– O jaki rodzaj inwestycji chodzi? –
spytała, zdecydowana
robić to, co do niej należy, chociaż tak naprawdę miała ochotę
natychmiast wstać i uciec.
–
Coś, co nie podlega opodatkowaniu, no i z niezbyt
wysokim ryzykiem. Chcę mieć pewność, że moje pieniądze są
bezpieczne.
– Cooo? –
Adrienne wpatrywała się w niego z
niedowierzaniem.
–
Słyszałaś, co powiedziałem. Jestem pewien, że wiesz, o
co mi
chodzi. Podejrzewam nawet, że specjalizujesz się w
takim właśnie typie inwestycji.
Była to, niestety, prawda. Adrienne żałowała z całego
serca, że nie może temu zaprzeczyć, choć ten jeden, jedyny raz.
–
Więc możesz znaleźć taką lokatę? – spytał Matt – Chyba
tak –
potwierdziła bez entuzjazmu.
–
Dobrze. Ale pamiętaj, nie chcemy ryzykować.
–
Co się z tobą stało, Matt – wybuchnęła Adrienne, nie
mogąc dłużej tego wytrzymać. – Mężczyzna, którego znałam,
zażądałby ode mnie lokaty o najwyższym stopniu ryzyka, która
dawałaby szanse największych, szybkich zysków, czegoś, co
będzie ekscytujące, choć można na tym stracić. Skąd nagle ta
troska o bezpieczeństwo?
–
Być może czas już, żebym spróbował zachowywać się
bardziej ostrożnie. Myślałem też o podwyższeniu stawki
moje
go ubezpieczenia i podjęciu dodatkowej pracy. Słyszałem,
że w jednym ze sklepów poszukują sprzedawcy do działu z
butami.
–
Ty chyba zwariowałeś!
– O co ci chodzi?
–
Ani mi się waż zaczynać pracę w jakimś głupim sklepie!
Ani mi się waż! Nie wiem, co cię opętało z tymi pomysłami co
do inwestycji, małym samochodem i pracą w sklepie, ale to, co
mówisz, brzmi po prostu śmiesznie. Ty sprzedający buty, to
mniej więcej to samo, co tygrys zajmujący się haftem
artystycznym.
–
Ja myślałem... myślałem, że to pochwalisz – powiedział
Matt urażony.
Adrienne popatrzyła na talerz i zaczęła nerwowo bawić się
widelcem. Zaskoczyła ją własna reakcja na plany Matta. W
końcu sama radziła mu, żeby trochę spoważniał. Wtedy jednak
nie miała pojęcia, jak będzie się czuła, widząc, jak odchodzi
dawny Matt, wspaniały człowiek, którego poznała podczas
pamiętnego weekendu.
–
Czy nie o takim zachowaniu kiedyś mi mówiłaś?
–
Tak, może niektóre z twoich decyzji są całkiem
sensowne –
powiedziała, nie patrząc na niego. – Sprzedaż
samolotu i zainw
estowanie pieniędzy jest słuszne, ale wydaje
się, że straciłeś cały swój...
–
Samochód się pali! – zawołał mężczyzna, wpadając do
restauracji. –
Na parkingu pali się czerwona corvetta! Czy jest
tu może jej właściciel?
–
Do diabła! – Matt zerwał się na równe nogi. – To na
pewno mój samochód –
wymamrotał i wypadł na dwór co sił w
nogach.
ROZDZIAŁ 14
– Twój samochód? –
zawołała Adrienne, zrywając się od
stołu. – Ale ty masz przecież białą hondę! – W drzwiach minął
ją wysoki blondyn, który wyskoczył na dwór, wołając Matta po
imieniu.
Adrienne pobiegła za nim. W oddali rozległo się wycie
syreny. Parking był pełny gryzącego dymu.
Wybiegając zza rogu, Adrienne ujrzała starą corvettę
Matta, której przód zasłaniała chmura czarnego dymu. Spod
pokrywy silnika wyskakiwały wesołe płomyczki. Matt i
blondyn, którego widziała w restauracji, stali o dwa metry
dalej, machając rękami i krzycząc. Na parking wjechała straż
pożarna. Adrienne gorączkowo usiłowała się w tym wszystkim
połapać. Matt ma dwa samochody? Ale jeżeli nawet tak jest,
czemu zaparkował obydwa przed tą samą restauracją? I kim
jest ten blondyn, z którym Matt się teraz kłóci? Patrząc na
płonący samochód, Adrienne zdała sobie sprawę, że całe to
zamieszanie wydaj
e jej się dziwnie znajome. Czuła się teraz
bardziej naturalnie i swobodnie, niż podczas nudnego lunchu z
Mattem.
Nareszcie ogień został ugaszony i wóz strażacki opuścił
parking. Gapie wrócili do restauracji i wkrótce Adrienne, Matt i
tajemniczy blondyn pozostali na parkingu sami.
– Nic nie rozumiem –
zdumiała się Adrienne, szczękając
zębami z zimna.
–
Ten samochód nie miał się zapalić – zawołał Matt,
patrząc na poczerniałą corvettę.
– To nie moja wina, Matt –
usprawiedliwiał się blondyn.
– Tak –
westchnął Matt.
–
Słowo ci daję, wszystko było w porządku.
–
Na pewno masz rację, Jack. – Matt położył mu dłoń na
ramieniu. –
Przepraszam, że się tak uniosłem. Ostatnio byłem
trochę zdenerwowany.
Adrienne przyglądała się to jednemu, to drugiemu
mężczyźnie. Wreszcie wyciągnęła rękę do Jacka.
–
Dzień dobry, jestem Adrienne – przywitała się.
– Wiem –
odparł blondyn.
–
Cieszę się, że jest pan tak dobrze poinformowany –
powiedziała czując, że jej cierpliwość zaczyna się
wyczerpywać. – Wszyscy, oprócz mnie, najwyraźniej
dos
konale wiedzą, o co tu chodzi.
– Och, Adrienne, to jest Jack –
przedstawił Matt – Kupiłeś
samochód Matta? –
spytała Adrienne.
– Nie –
odparł Jack. – Ale pożyczyłem mu moją hondę. Ja
przyjechałem corvettę, żeby mógł nią wrócić, ale teraz chyba
mamy już tylko jeden samochód na spółkę. Może was gdzieś
podwieźć?
–
Przestań! – przerwała mu Adrienne. – Nic z tego nie
rozumiem. Czy ktoś byłby uprzejmy mi wytłumaczyć, co tu się,
do diabła, dzieje?
–
Zostawiłem ciastko i kawę na stoliku – powiedział Jack,
rzucając Mattowi niespokojne spojrzenie. – Może pójdę je
dokończyć, a wy to sobie w tym czasie sami wyjaśnicie.
–
Jesteś tchórzem, Jack – roześmiał się Matt.
–
To ty powiedziałeś mi, że ta kobieta to dynamit.
–
Co niby powiedziałeś? – Adrienne odwróciła się do
Matta.
– To do zobaczenia –
rzucił Jack, szybko się wycofując.
–
Dlaczego mówiłeś o mnie coś takiego swojemu
przyjacielowi? –
zawołała Adrienne.
Matt skrzyżował ramiona i przyglądał jej się z ukosa,
tłumiąc z trudem uśmiech.
–
Doprawdy nie wiem, jak też coś podobnego mogło mi w
ogóle przyjść do głowy – odezwał się w końcu.
–
I przestań tak na mnie patrzyć, dobrze? Mam wszelkie
prawo być zdenerwowana, przywlokłeś mnie tutaj pożyczonym
samochodem, Bóg wie po co, a teraz...
–
Przywlokłeś? Przecież nie mogłaś już doczekać się
chwili, w której wreszcie wydostaniesz się z tego biura.
Patrzyłaś na mnie łakomie, jak kot na talerzyk śmietanki.
– Wcale nie! Ja tylko...
–
Chodź tu – powiedział, biorąc ją w ramiona. – Tak, teraz
lepiej. Całkiem jak za dawnych, dobrych czasów, znowu
pięknie się kłócimy!
–
Za złych dawnych czasów – poprawiła, próbując bez
przekonania wydostać się z jego ramion. Tak dobrze się czuła,
stojąc blisko niego.
–
Nie uważam, żeby były aż takie złe. – Przesunął dłonią
po jej plecach i popatrzył głęboko w oczy. – Ten weekend to
były najpiękniejsze dni w całym moim życiu.
–
To było szaleństwo – powiedziała z bijącym mocno
sercem.
–
Tak. Wspaniałe szaleństwo. – Objął dłońmi jej pośladki i
przytulił mocniej do siebie. – Powiedziałaś, że tego nie lubisz.
– T
o prawda. Nie lubię.
–
Kłamczucha. Jak tylko zacząłem mówić o bezpiecznej
lokacie kapitału, widziałem wyraźnie, jak światełko
zainteresowania gaśnie w twoich pięknych brązowych oczach.
Ale teraz to światełko znów się pali, Adrienne. Wystarczy ci
jedna mała katastrofa, i już żyjesz pełnią życia, rozkoszując się
każdą chwilą.
–
I ty myślisz, że ja to lubię? Samoloty, które się rozbijają,
mężczyzn wymachujących dubeltówką, płonące samochody?
–
Myślę, że to uwielbiasz. Cała ta bajeczka o lokatach
kapitału śmiertelnie cię znudziła. No, powiedz prawdę.
Szczerze.
– Zaraz, zaraz. Bajeczka? –
Odchyliła się, ale tak
naprawdę wcale nie starała się wyrwać z jego silnych ramion.
–
Tak. Jak już powiedział ci Jack, pożyczyłem samochód,
wybrałem tę restaurację i obmyśliłem całe mnóstwo nudnych
tematów do rozmowy, żeby sprawdzić, czy to ci naprawdę
odpowiada. To było cudowne widzieć jak na dłoni, że nie
podoba ci się taki typ mężczyzny. Właśnie mnie za to chciałaś
surowo skarcić, kiedy samochód się zapalił.
–
Wszystko zmyśliłeś? – Adrienne poczuła panikę. Jeżeli
Matt wciąż ma stary samolot, jeżeli nie zmienił się ani na jotę,
będzie musiała trzymać się na baczności.
– Nie wszystko.
–
Więc co jest prawdą? – Adrienne odrobinę się
rozluźniła.
–
Sprzedałem samolot, jak tylko wyciągnęliśmy go z
kanionu. Twoja rada była słuszna. Razem z Archiem chcemy
ulokować te pieniądze, ale zależy nam na jak najwyższym
zysku w jak najkrótszym czasie. Budujemy lądowisko, będę
tam woził turystów, a Archie będzie ich zabierał na
poszukiwanie złota.
W oczach Matta błyszczało znów to samo podniecenie,
radość życia, którą tak podziwiała i kochała. Coś się jednak
zmieniło. Adrienne wzięła głęboki oddech.
–
Czy... Czy corvetta była ubezpieczona?
–
Tak. Wstyd przyznać, ale twoje uwagi miały zbawienny
wpływ.
–
Ale ty mnie oszukałeś! – zaprotestowała Adrienne,
starając się wzbudzić w sobie szczere oburzenie. – Biorąc pod
uwagę to, jak ukartowałeś nasze dzisiejsze spotkanie,
powinnam...
–
Powinnaś pozwolić mi się pocałować. Wiem, że tego
właśnie pragniesz. – Głos Matta stał się miękki i czuły. –
Adrienne, powiedz mi, szczerze. Czy kiedykolwiek czułaś do
kogoś to, co czuliśmy do siebie w tamten weekend?
–
Taką złość? Nie, nigdy.
–
I taką namiętność, i miłość?
Patrzyła na niego w milczeniu. Nie, nigdy przedtem nie
czuła takiej miłości. I wciąż ją czuje.
–
Przez ten weekend nauczyliśmy się nawzajem, jak
bardzo można kochać – powiedział. – Nie umiem tego
zapomnieć. Potrzebuję ciebie i jestem na tyle szalony, by
sądzić, że ty też mnie potrzebujesz.
– Matt, ja nie wie
m. Tak bardzo się różnimy.
–
Ale to jest właśnie najpiękniejsze. Jesteśmy do siebie
podobni w niektórych, najważniejszych rzeczach. Oboje
jesteśmy odważni i lojalni. Oboje lubimy, żeby się wokół nas
coś działo. Czy beze mnie nie było ci trochę nudno?
– Tro
szeczkę – przyznała Adrienne.
–
A może trochę bardziej niż troszeczkę?
– No, dobrze, ale...
–
To tylko chciałem wiedzieć. Słuchaj, zarezerwowałem
pokój w Sheratonie. Zamówiłem pościel w różyczki. Jedziemy
tam. Teraz.
–
Dokąd?
–
Mamy spore zaległości. Musi nam być przy tym
wygodnie.
–
Matt, to bardzo kosztowne. To szaleństwo – Adrienne
poczuła, że rozpala się w niej płomień pożądania.
–
Właśnie. Ale na pewno ci się spodoba.
–
Ale ja muszę wrócić do biura – powiedziała, próbując po
raz ostatni zaprot
estować. – Niedługo zamyka się giełda.
–
Wcale cię nie obchodzi ani giełda, ani praca –
oświadczył, patrząc jej głęboko w oczy. – Na pewno nie w tej
chwili. Pragniesz dokładnie tego samego, co i ja.
– Wcale nie! –
skłamała, wiedząc doskonale, że na pewno
n
ie wróci dziś do biura ani nie pojedzie do Utah.
– Wcale... nie –
powiedziała ciszej, gdy Matt pochylił
głowę i przesunął wargami po jej ustach.
–
Co powiedziałaś? – zamruczał.
– Tak –
wyszeptała.
–
Zapamiętaj to słowo – powiedział z ustami przy jej
twarzy. –
Będzie ci znowu potrzebne naprawdę niedługo.
–
Potem pocałował ją, a Adrienne z westchnieniem
odwzajemniła pocałunek, oddając mu się na całe życie, życie
pełne zaufania, miłości... oraz miliona grzesznych rozkoszy.