VICKI LEVIS THOMPSON
Szalony weekend
It Happened One Weekend
Tłumaczyła: Maria Wanat
ROZDZIAŁ 1
Adrienne Burnham sączyła powoli wódkę z tonikiem,
przygotowując się do wejścia do salonu. Beverly, jej przyjaciółka i
gospodyni przyjęcia, była zajęta w kuchni. Adrienne musiała samotnie
stawić czoło grupie nie znanych sobie gości. Właściwie nawet jej to
odpowiadało. Być może dzięki temu nikt nie zorientuje się, że Beverly
zorganizowała to towarzyskie spotkanie właśnie dla niej.
Dotknęła jednego z guzików przy czarnej sukience. Wybrała
modną, ale spokojną kreację, idealną dla młodej kobiety pracującej
jako makler giełdowy w Tucson, w Arizonie, w znanej firmie C. D.
Girard and Sons. Adrienne miała nadzieję, że Beverly nie myliła się,
sądząc, że poznanie odpowiednich ludzi ułatwi jej karierę zawodową.
Adrienne przyglądała się gościom zebranym w salonie. W
pewnej chwili zatrzymała wzrok na barczystej sylwetce mężczyzny,
odwróconego do niej tyłem. Spojrzała jeszcze raz, jakby nie wierząc
własnym oczom. Stwierdziła zaskoczona, że szare spodnie mężczyzny
były rozprute i, o zgrozo, przez pęknięcie prześwitywały czerwone
majtki.
Adrienne zastanawiała się, jak powinna postąpić. Miała nadzieję,
że ktoś inny też to zauważy i dyskretnie zwróci nieznajomemu uwagę.
Mężczyzna roześmiał się i przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, co
sprawiło, że pęknięcie stało się jeszcze bardziej widoczne. Adrienne
wciąż jeszcze czekała, ale nic się nie wydarzyło. W końcu odstawiła
szklankę na półkę, przeszła przez salon i dotknęła ramienia
mężczyzny.
– Przepraszam – powiedziała cicho. Mężczyzna odwrócił się do
niej z uśmiechem, przerywając rozmowę w pól słowa. – Beverly prosi
o pomoc, coś się stało w kuchni – poinformowała Adrienne.
Przyjrzała się z bliska nieznajomemu i stwierdziła, że ma do czynienia
z bardzo atrakcyjnym mężczyzną.
– Już idę – odparł zaskoczony.
– Znasz drogę. Idź przodem – poleciła Adrienne.
– Dobrze – nie oponował i ruszył w stronę kuchni. Adrienne szła
tuż za nim. Odważyła się interweniować i postanowiła działać
konsekwentnie do szczęśliwego finału.
Kiedy znaleźli się w holu, Adrienne rzuciła cicho:
– Idziemy prosto do sypialni Beverly.
– Posłuchaj... – Nieznajomy stanął jak wryty. – To bardzo
interesująca propozycja, ale...
– Idź szybko. Wcale nie chodzi o to, co masz na myśli – wpadła
mu w słowo Adrienne.
– A o co?
– Nie mam zamiaru cię uwodzić – rzuciła gniewnie dziewczyna.
– Pękły ci spodnie w pewnym miejscu.
Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, oblewając siebie i
Adrienne zawartością trzymanej w ręku szklanki. Zaczerwienił się,
nerwowym ruchem zakrył spodnie z tyłu i oparł się o ścianę.
– Masz rację.
– Inaczej nie zawracałabym ci głowy. – Adrienne otarła ręką
przód sukienki.
– Przepraszam. – Mężczyzna zerknął na swoją koszulę i mokrą
sukienkę kobiety. – Na szczęście to głównie woda.
– Czy ty przypadkiem nie masz w życiu pecha?
– Na to wygląda – westchnął. – Gdzie jest ta sypialnia?
– Tu obok. – Adrienne wskazała na otwarte drzwi.
– Czy mogłabyś mi pomóc? Nie mam pojęcia, co robić.
– Spodziewałam się tego. – Rzuciła okiem w kierunku salonu.
Nikt chyba nie zwrócił uwagi, że wyszli. – Zostawiłam na łóżku w
sypialni torebkę, mam w niej igłę i nici.
– Ratujesz mi życie. – Mężczyzna wszedł tyłem do pokoju.
Adrienne natychmiast starannie zamknęła drzwi.
– Jesteś bezpieczny.
– Myślisz, że ktoś to zauważył? – westchnął zażenowany.
– Miałam nadzieję, że ktoś się zorientuje – przyznała Adrienne.
– Nie musiałabym się tobą zajmować. Pęknięcie było jednak coraz
bardziej widoczne, a te czerwone... – zawahała się czując, że się
rumieni.
– Cholera! Zapomniałem je zmienić. To naprawdę okropne. To
chyba – spojrzał na nią i zaczął się uśmiechać – najzabawniejsza
rzecz, jaka mi się kiedykolwiek w życiu przytrafiła. – Roześmiał się. –
Stary Matt Kirkland świeci majtkami na eleganckim przyjęciu!
Adrienne rozpogodziła się. Nieczęsto zdarzało jej się spotykać
mężczyzn, którzy potrafili śmiać się z samych siebie.
– Zapomniałeś dodać, że te majtki są czerwone.
– Właśnie. A na dokładkę nie mógł tego zauważyć żaden facet,
tylko ładna blondynka, na której chciałbym zrobić jak najlepsze
wrażenie. – Zachichotał potrząsając głową. – Typowe.
– Aha! A więc jednak jesteś pechowcem – stwierdziła. W duchu
ucieszyła się z komplementu. Podobały jej się orzechowe, duże oczy
mężczyzny i mimiczne zmarszczki, które się wokół nich pojawiały,
kiedy się śmiał. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat.
– Muszę przyznać, że jestem znany z tego, że przytrafiają się mi
różne przygody, ale jak do tej pory kończyły się dobrze.
Niezły tupet, pomyślała Adrienne, uzupełniając w myśli ocenę
nowego znajomego.
– A jakie korzyści wyniosłeś z tej przygody?
– Poznałem ciebie. To znaczy prawie poznałem. Nie
powiedziałaś mi, jak masz na imię.
– Adrienne Burnham.
– A więc to ty jesteś Adrienne!
– Co to znaczy?
– Ależ nic szczególnego.
– Czy coś już o mnie słyszałeś?
– Beverly mówiła mi, że jesteś bardzo miła i sympatyczna –
odparł Matt, siadając na łóżku.
– Kiedy? – spytała nagle zaniepokojona Adrienne.
– Wspomniała, że zawsze jesteś miła.
– Nie, chodzi mi o to, kiedy ci to powiedziała? – Adrienne
wyobraziła sobie Beverly, namawiającą wszystkich gości, żeby byli
uprzejmi dla jej przyjaciółki, która rozpaczliwie potrzebuje nowych
klientów.
– W zeszłym tygodniu, kiedy mnie tu zapraszała.
– I pewnie zaproponowała ci, żebyś kupił ode mnie trochę akcji i
innych papierów wartościowych. Koniecznie muszę się wybić jako
makler, a chwilowo mam z tym problemy, tak? – Adrienne się
zaczerwieniła.
– Nie. – Nie?
– Do tej chwili nie wiedziałem, czym się zajmujesz.
– Hmm – odchrząknęła. – Chyba przesadziłam. Bardzo byłabym
ci wdzięczna, gdybyś zachował to, co powiedziałam, tylko do własnej
wiadomości. Beverly zorganizowała tę imprezę, abym mogła poznać
nowych ludzi, potencjalnych klientów. Naprawdę jest mi trudno, ale
miałam nadzieję, że uda mi się postępować bardziej taktownie.
– Nie przejmuj się. Uratowałaś mnie z opresji, więc chętnie ci
się zrewanżuję, dotrzymując tajemnicy. Ale co ja mam właściwie
zrobić z tymi portkami?
Zawahała się przez chwilę. Dopiero teraz zdała sobie w pełni
sprawę z kłopotliwej sytuacji.
– Musisz je zdjąć.
– Oczywiście. Nie mam już przed tobą żadnych sekretów, skoro
wiesz wszystko o czerwonych majtkach.
– To prawda. – Adrienne starała się zachowywać równie
swobodnie jak Matt. Zdarzało się jej przecież widywać mężczyzn w
samej bieliźnie. Mimo to, kiedy zrzucił buty i wstał, by rozpiąć pasek,
usiadła po drugiej stronie łóżka i udawała, że jest niezwykle zajęta
szukaniem igły i nitki. – Mam nadzieję, że nikt nie zauważył, gdy
razem opuściliśmy salon.
– W razie czego będę szczęśliwy, mogąc bronić twego honoru. –
Adrienne usłyszała zgrzyt rozsuwanego rozporka.
Serce waliło jej jak młotem, a w ustach nagle poczuła suchość.
Tłumaczyła sobie w duchu, że nie jest bardziej rozebrany, niż gdyby,
na przykład, wypoczywali na plaży. Ale teraz znajdowali się w
sypialni za zamkniętymi drzwiami. Nareszcie odszukała igłę.
Matt podszedł do Adrienne i podał jej spodnie. Na moment
podniosła głowę. Ta króciutka chwila wystarczyła, by dostrzec
muskularne uda mężczyzny i nieszczęsne czerwone majtki, wystające
spod koszuli. Zmieszana zastanawiała się, czy w ogóle uda się jej
nawlec igłę.
– Igła z nitką w damskiej torebce. – Matt usiadł obok Adrienne
na łóżku. – To robi na mnie wrażenie. Wyglądasz na bardzo dobrze
zorganizowaną młodą kobietę.
– Właściwie... tak, ja... – Adrienne próbowała nawlec igłę
drżącymi rękoma. – Mój zawód wymaga... dobrej organizacji.
– Jestem gotów założyć się, że jesteś świetnym maklerem.
Szkoda, że nie mogę zostać twoim klientem, ale właśnie wydałem
wszystkie pieniądze na zakup samolotu. Jestem spłukany.
– To niedobrze. – Adrienne pośliniła nitkę, zdecydowana tym
razem zapanować nad drżeniem rąk.
– Nie, to dobrze. Kupiłem małą cessnę. Otwieram własną szkołę
pilotażu. – Przyjrzał się jej uważnie. – Czy to od nadmiaru kawy tak ci
się trzęsą ręce?
– Chyba tak – skłamała.
– Może ci pomóc?
– Nie, poradzę sobie. – Wreszcie udało się jej trafić nitką w ucho
igły. Wzięła spodnie do ręki. – Jesteś pilotem? – spytała, wbijając igłę
w materiał.
– Tak, jestem instruktorem. Latam na małych samolotach. Do tej
pory pracowałem na wypożyczonych maszynach. Teraz mam swoją
cessnę i to za nieduże pieniądze. Doskonały samolot, ale pozbyłem się
wszystkich oszczędności.
Adrienne próbowała skupić się na tym, co przed chwilą
usłyszała. Matt wydał ostatnie pieniądze, żeby kupić samolot. Nie
była to najrozsądniejsza decyzja finansowa. Ten człowiek z łatwością
zburzył jej opanowanie i wywołał ukryte emocje, ale z całą pewnością
nie potrafił mądrze obracać pieniędzmi. Aleks... Adrienne naprawdę
podziwiała jego umiejętności lokowania oszczędności tak, by były
bezpieczne i przynosiły zyski. Ale zapach wody po goleniu, której
używał Aleks, nigdy nie wywołał u Adrienne gęsiej skórki.
Doprawdy, świeżo poznany mężczyzna wywierał na niej niezwykłe
wrażenie.
– Adrienne?
– Co? – Drgnęła i wbiła sobie igłę w palec.
– Zamyśliłaś się troszeczkę.
– Wcale nie – zaprotestowała, ssąc bolący palec.
– To dlaczego nie odpowiedziałaś na moje pytanie?
– Jakie pytanie?
– Pytałem, czy latałaś już kiedyś małym samolotem.
Odwróciła się w jego stronę. W głowie czuła kompletną pustkę.
Zamiast wymyślić jakąś odpowiedź, wyobraziła sobie jedwabiste
włosy koloru ciemnej, mocnej kawy w swoich dłoniach. Usta
mężczyzny były bardzo piękne i zmysłowe. Kiedy tak przyglądała się
im w milczeniu, rozciągnęły się w ujmującym uśmiechu.
– Wiesz co, coś się tu chyba dzieje. – W głosie Matta zabrzmiało
czułe rozbawienie, jakby Matt zauważył jej oczarowanie i dawał do
zrozumienia, że sam też uległ podobnemu wrażeniu.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – wyjąkała. – Ja...
Nagle ktoś zastukał do drzwi sypialni.
– Adrienne? Jesteś tu?
Adrienne zamarła, słysząc głos Beverly.
– Adrienne? – Beverly otworzyła drzwi i stanęła jak wryta.
– Spodnie Matta... rozdarły się... – wyjąkała Adrienne,
niezdarnie próbując wyjaśnić sytuację. – Obiecałam, że mu...
– Uratowała mnie – powiedział Matt. – Miałaś rację, Beverly.
Ona jest fantastyczna.
– Adrienne jest fantastyczna, to prawda – przyznała Beverly,
powoli otrząsając się z zaskoczenia. – Cieszę się, że się poznaliście.
Przepraszam, że przeszkadzam, ale właśnie dzwoni współlokatorka
Adrienne. Mówi, że to bardzo pilne. – Beverly wskazała głową na
telefon stojący przy łóżku. – Możesz rozmawiać stąd – dodała i
wyszła, zamykając za sobą drzwi.
– Beverly chciała nas wyswatać, prawda? A więc o to chodziło!
To dlatego mówiła, że jestem miła i sympatyczna. – Adrienne
zwróciła się do Matta.
– Lepiej odbierz telefon. – Uśmiechnął się.
– Nawet mnie nie uprzedziła! I to ma być przyjaciółka!
– Uprzedziła, że to pilny telefon – przypomniał Matt.
– Masz rację. Później o tym pomówimy. – Adrienne odłożyła
spodnie i wzięła do ręki słuchawkę telefonu. – Margaret?
– Strasznie mi przykro, Adrienne, twoja mama właśnie dzwoniła
ze smutną nowiną.
– Czy coś się stało ojcu? – Adrienne chwyciła słuchawkę w obie
dłonie.
– Nie, nie ojciec. Chodzi o twoją klacz, Granny*. Jest bardzo
chora. Nie są pewni, czy dożyje do rana. Chcieli, żebyś o tym
wiedziała.
– O Boże. – Adrienne poczuła łzy pod powiekami. –Muszę tam
jechać, muszę ją zobaczyć, zanim... – Przed oczami stanął jej obraz
ukochanej klaczy, która zawsze z radością czekała przy bramie na jej
powrót ze szkoły, gotowa do codziennej przejażdżki. Adrienne o mały
włos nie rozpłakała się w głos.
– Twoja mama powiedziała, że pewnie będziesz chciała
przyjechać, ale wiadomo, jak trudno jest teraz o miejsce w samolocie.
*Granny – z ang. pieszczotliwie: babunia
– Prosiła, żebyś do niej zadzwoniła i powiadomiła ją, co
zamierzasz zrobić. Czy mogę ci w czymś pomóc?
– Nie, chyba nie. – Adrienne z trudem wydobyła głos. – Poradzę
sobie. Jeśli są jeszcze wolne miejsca, to pojadę prosto na lotnisko.
Powinnam wrócić do Tucson w niedzielę wieczorem.
– Rozumiem. Przykro mi, kochanie.
– Nie powinnam tak się rozklejać, ale ona tyle dla mnie znaczy.
Myślałam... myślałam, że będzie żyła wiecznie.
– Wiem. Bądź dzielna.
– Postaram się, Margaret. Na razie. – Adrienne odłożyła
słuchawkę, starając się opanować.
– Co się stało? – spytał cicho Matt.
Głos mężczyzny zaskoczył ją. Z przejęcia niemal zapomniała o
jego obecności.
– Granny jest umierająca.
– Tak mi przykro. Gdzie ona jest?
– U moich rodziców, w Utah. To małe miasteczko na północ od
Salt Lake City. Muszę się tam dostać jak najszybciej. Jeśli uda mi się
złapać samolot do Salt Lake City, to tam wynajmę samochód i...
– Czy jest tam w pobliżu lotnisko?
– W pobliżu miasteczka? – Adrienne odwróciła się do Matta,
wycierając łzy.
– Tak. Cokolwiek, na przykład małe lądowisko dla samolotów
rolniczych albo sportowych.
– Poleciałbyś?
– Oczywiście.
– To bardzo ładnie z twojej strony. – Adrienne uśmiechnęła się.
– Ale ja naprawdę nie mogę tak cię wykorzystywać.
– Ze mną dostaniesz się szybciej niż zwykłym samolotem. No i
nie musiałabyś wynajmować samochodu.
– Ale ty jesteś... – zawahała się. – Sam mówiłeś, że jesteś
pechowcem. Nie sądzę, żeby...
– Hej, nie martw się – powiedział, biorąc jej rękę w swoje
dłonie. – Jestem cholernie dobrym pilotem. Zresztą spytaj Beverly.
Dłoń ją paliła. W uszach dzwoniło. Dlaczego tak racjonalne
rozwiązanie wydało jej się aż tak bezsensowne? Adrienne pomyślała o
Granny. Liczyła się każda chwila, a Matt proponował jej podróż
najszybszą z możliwych. – Słuchaj, nie miej mi tego za złe, ale
rzeczywiście chciałabym najpierw pomówić z Beverly.
– Jasne.
– Zaraz wrócę. – Adrienne podniosła się i ruszyła do drzwi.
– Ale...
– Zszyję te spodnie, obiecuję. – Zanim zdążył zaprotestować, jej
już nie było w pokoju. Nie chciała, żeby słyszał jej rozmowę z
Beverly. Bez spodni nie odważy się wyjść z sypialni.
– Czy coś się stało? – Beverly podniosła głowę znad tacy z
ciasteczkami.
– Granny, moja ukochana klacz, na której startowałam w
wyścigach, jest umierająca.
– Tak mi przykro. – Beverly żywo zwróciła się w jej stronę.
– Ona jest dla mnie jak członek rodziny. Muszę jechać.
– Teraz?
– Tak, a Matt zaproponował, że zabierze mnie swoim
samolotem.
– To świetnie. – W oczach Beverly pojawiły się figlarne iskierki.
– Miałam nadzieję, że...
– Jak wrócę, porozmawiamy o twoich planach matrymonialnych
w stosunku do mnie, droga Beverly, ale w tej chwili chcę tylko
wiedzieć, czy on jest dobrym pilotem.
– To instruktor, Adrienne. Ma pilotaż w małym palcu.
– Chciałabym tylko wiedzieć, czy ty byś z nim poleciała.
– Oczywiście – odparła Beverly. – W szkole wszystkie
dziewczęta szalały za nim. Jest nie tylko przystojny, ale i opiekuńczy.
Na pewno w jego towarzystwie będziesz bezpieczna. Właściwie to
dlatego myślałam...
– Zostawmy to na razie, Beverly. Chciałam się tylko upewnić,
czy nie polecę z jakimś wariatem. W końcu odkąd się znamy, zdążył
podrzeć sobie spodnie i oblać mnie martini. Nie chciałabym, żeby to
był początek pechowej serii.
– Matt często pakuje się w tarapaty, ale unika poważnych
kłopotów. Można na niego liczyć. Zawsze.
– W porządku, więc skorzystam z jego propozycji. I przestań się
tak głupkowato uśmiechać, Beverly. Robię to tylko dla Granny. Matt
nie jest w moim typie.
Adrienne odwróciła się i wyszła z kuchni. Chciała uniknąć
dalszej rozmowy. W sypialni zastała Matta pochłoniętego zszywaniem
spodni. Kiedy pojawiła się w progu, podniósł głowę i wbił sobie
niechcący igłę w palec.
– Do diabła! – zawołał, wyciągając igłę.
– Przypuszczałeś, że nie wrócę?
– Po prostu nie miałem ochoty bezczynnie siedzieć i czekać.
Jestem człowiekiem czynu.
– A więc, człowieku czynu, przyjmuję twoją propozycję. No i
dziękuję.
– Czy Beverly udzieliła mi dobrych rekomendacji?
– Doskonałych.
– Dobra, stara Beverly. – Podniósł spodnie z łóżka. – W takim
razie musisz je zszyć bardzo dokładnie. Nigdy nie wiadomo, na czym
się wyląduje.
– Czy mógłbyś nie robić sobie na ten temat żartów?
– Dobrze. – Podał jej spodnie. – Nigdy nie leciałaś
jednosilnikowym samolotem, prawda?
– Nie.
– Boisz się?
– Oczywiście, że nie – odparła Adrienne, myśląc o Granny, o jej
ciepłym, wiernym spojrzeniu. – Nie – powtórzyła, kończąc zszywanie
i podając spodnie Mattowi. – Ty się ubieraj, a ja zadzwonię do
rodziców.
– Świetnie. I nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
– Nie wątpię. – Adrienne podniosła słuchawkę, odwracając się,
by nie widzieć jego męskiej i atrakcyjnej sylwetki.
Matt zaparkował starą corvettę na płycie małego, prywatnego
lotniska. Adrienne wysiadła z samochodu i podeszła do cessny,
pomalowanej na pomarańczowo i biało. Spojrzała w górę, ale na
wygwieżdżonym niebie nie było ani jednej chmurki.
– Jaka jest prognoza?
– Sprawdzałem. Powinno być w porządku.
Adrienne
przyglądała
się
uważnie
jednosilnikowemu
samolotowi, który za chwilę miał ją unieść w ciemne niebo.
– Nie jest bardzo duży, prawda?
– Przeznaczony dla czwórki pasażerów. Nie było mnie stać na
większy – powiedział Matt, odczepiając zabezpieczające cumy z
prawego skrzydła. – Czy możesz zająć się drugą stroną?
– Jasne. – Adrienne obeszła samolot dookoła i odczepiła linę z
drugiego haka, łamiąc sobie przy okazji paznokieć.
Matt podszedł do niej i otworzył drzwi kabiny.
– Wsiadaj, lecimy – stwierdził krótko.
Adrienne z trudem wspięła się na wysoki stopień. Matt pomógł
jej wsiąść, potem zamknął drzwi i wdrapał się do samolotu z drugiej
strony.
– Możesz położyć torebkę na tylnym siedzeniu – doradził,
widząc, że ściska ją w ręku jak koło ratunkowe.
– Dlaczego?
– Żebyś miała wolne ręce na wypadek... – Sięgnął do kieszeni
kurtki i wyjął z niej papierową torbę. – Wziąłem to od Beverly. Skoro
to twój pierwszy raz...
– Och. – Adrienne rzuciła torebkę na tylne siedzenie.
– Sam też tam zwykle kładę swoje rzeczy – powiedział, unosząc
się na siedzeniu i wyjmując portfel z tylnej kieszeni spodni. – Kiedy
prowadzę samochód albo samolot, nie lubię, żeby mnie coś uwierało.
– Wrażliwa pupa? – zażartowała Adrienne i natychmiast
pożałowała swoich słów.
– Tak jest – przytaknął Matt, patrząc na nią z rozbawieniem.
Przekręcił wyłącznik zapłonu i silnik cessny zaczął pracować.
Potem dodał gazu i spojrzał na tablicę przyrządów.
– Czy coś się stało? – spytała, przekrzykując huk.
– Nie.
– Dlaczego nie ruszamy z miejsca?
– Rozgrzewam silnik.
W końcu samolot potoczył się w kierunku pasa startowego. Matt
założył słuchawki i rozmawiał z wieżą kontrolną. Samolot zatoczył
pół koła, ustawił się pod wiatr i znieruchomiał.
Adrienne spojrzała na Matta z niemym pytaniem w oczach.
– Wszystko w porządku – uspokoił ją łagodnym tonem. –
Dostaliśmy pozwolenie na start. Nie miej takiej przerażonej miny.
Miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego potrząsnął
głową, pochylił się nad Adrienne i pocałował ją w usta.
– A to po co? – spytała zaskoczona.
– Żebyś miała czym zająć myśli. Trzymaj się, Adrienne!
ROZDZIAŁ 2
Mały samolocik toczył się wzdłuż pasa startowego, trzęsąc się i
hałasując niemiłosiernie. Adrienne trzymała się co prawda kurczowo
siedzenia, ale zapomniała o strachu. Pocałował ją! Jedynym
mężczyzną, który kiedykolwiek się ośmielił to zrobić, był Kenny
Christopherson. Dla ścisłości trzeba by powiedzieć – jedynym
chłopcem. Był bowiem uczniem drugiej klasy liceum. Zrzuciła go
wtedy ze schodów, aby ukarać go za bezczelność.
Mężczyźni, z Aleksem włącznie, zawsze mówili, że czują się
przy niej onieśmieleni. Najwyraźniej Matt Kirkland nie należał do
nieśmiałych. Zwilżyła usta. To był ich pierwszy i z całą pewnością
ostatni pocałunek. Ten bezczelny, pewny siebie pilot zdecydowanie
nie jest w jej typie.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że Matt przygląda się jej z
uśmiechem. Dopiero teraz zorientowała się, że samolot wzniósł się w
powietrze. Płyta lotniska stawała się z każdą chwilą mniejsza i
bardziej odległa, a na horyzoncie migotało miasto.
– To nie było takie straszne, prawda? – spytał, przekrzykując
hałas silnika.
– Czy w ten sposób uspokajasz wszystkie swoje pasażerki? –
zapytała w odpowiedzi niepewna, czy ją usłyszy.
– Powiedz mi najpierw, czy mój sposób okazał się skuteczny –
roześmiał się.
Spojrzała na niego wzrokiem, który ciskał gromy.
– Rozumiem, że odpowiedź jest twierdząca – powiedział i z
zadowoloną miną zajął się studiowaniem wskazań zegarów.
Adrienne ogarnął niepokój. Matt miał na nią zadziwiający
wpływ. Odpowiedzialny, poważny i stateczny Aleks nie wywoływał
w jej duszy takiego zamieszania i swoją obecnością nie przyprawiał
Adrienne o przyspieszone bicie serca. To dziwne, że nawet nie
przyszło jej do głowy powiadomić go o wyjeździe. Zupełnie o nim
zapomniała. Może zrobi to Beverly albo Margaret.
Prawdę mówiąc, nie ma jednak na co liczyć, ponieważ nie
przepadały za Aleksem. Beverly wyraźnie zastrzegła, żeby nie
zabierała go ze sobą na przyjęcie. Uważała, że skoro ma ono służyć
pozyskaniu nowych klientów, nie należy zapraszać konkurencji.
Adrienne podejrzewała, że Beverly kierowały także inne motywy.
Adrienne pomyślała, że niepotrzebnie czuje się winna. Może
przecież zadzwonić do Aleksa z Utah. Miejmy nadzieję, że będzie
pamiętać. Jedno spojrzenie Matta wywoływało taki popłoch w jej
sercu! W towarzystwie Aleksa nigdy to się jej nie przydarzyło.
Oczywiście, jest wolną kobietą. Nie jest z Aleksem zaręczona, nigdy
się z nim nawet nie przespała.
Ale on wciąż cierpliwie czeka. Wprawdzie wspomniał ostatnio,
że po trzech miesiącach znajomości jej opory wydają mu się
nieuzasadnione, lecz Adrienne miała swoją receptę na udane
małżeństwo: długi okres narzeczeństwa. Jej dwie starsze siostry zbyt
szybko podjęły decyzję i obie były już rozwiedzione. Adrienne
postanowiła nie powielać ich błędów.
– Widzisz? – Dźwięk głosu Matta wyrwał ją gwałtownie z
rozmyślań. – To wcale nie takie straszne – dodał, zsuwając słuchawki
z uszu.
Daleko na horyzoncie pokazała się błyskawica, a w kilka sekund
później rozległ się grzmot.
– Burza! – zawołała Adrienne, pochylając się do przodu, żeby
lepiej widzieć. – Tam jest burza!
– Na to wygląda – stwierdził spokojnie Matt, zakładając
ponownie słuchawki. – Czasami zmiany pogody nadchodzą całkiem
nieoczekiwanie – dodał, zamieniwszy kilka słów z wieżą kontrolną.
Adrienne ujrzała następną błyskawicę i policzyła sekundy do
grzmotu. Burza najwyraźniej się do nich zbliżała.
– Co teraz zrobimy?
– Będziemy obserwować. Jeśli okaże się to konieczne, zmienimy
kurs.
– Zmienimy kurs?
– Pewnie. To łatwe.
– Czy ty mi na pewno mówisz całą prawdę?
– Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? – spytał z uśmiechem.
– Chcę wiedzieć, czy zaraz rozbijemy się i zginiemy – odparła,
nieudolnie naśladując jego spokojny, opanowany ton głosu.
– Dziękuję ci bardzo za zaufanie. Odpowiedź brzmi: nie.
– Przepraszam – szepnęła zawstydzona Adrienne.
W końcu Matt zaproponował jej pomoc i nie zasługuje na takie
traktowanie.
– Boisz się, prawda?
– To jest... takie groźne. – Adrienne zadrżała, widząc jak
błyskawica rozświetliła ciemne chmury.
– Może podać ci trochę danych statystycznych? – zaproponował
Matt. – Co roku więcej ludzi ginie w wypadkach samochodowych niż
w katastrofach lotniczych. Jesteś tu bezpieczniejsza niż na
autostradzie.
– Już gdzieś o tym słyszałam.
– Nie wierzysz mi?
– Wierzę. Ale teraz, kiedy niebo jest całe naładowane
elektrycznością, ziemia daleko, a my nie mamy nawet spadochronów,
dane statystyczne nie są żadną pociechą.
– Chyba nadszedł czas, żebyś się trochę zrelaksowała –
powiedział Matt, spoglądając na nią z ukosa.
– Ani mi się waż puszczać stery!
– Spokojnie – odparł Matt – Nie takie rozrywki miałem na
myśli. Masz chłopaka?
Adrienne zawahała się.
– No, powiedz. Nie mogę z tobą dyskutować o akcjach i
obligacjach, a ty przecież nie opowiesz mi żadnej dykteryjki z życia
pilotów, więc pozostały sprawy osobiste.
– Tak ci się tylko wydaje.
– Czy dla ciebie chłopcy nie są ciekawym tematem? Jestem
zaskoczony. Myślałem, że musisz się od nich oganiać jak od
natrętnych much. Czyje serce złamałaś w ostatnim tygodniu? –
zaśmiał się.
– Naprawdę uważam, że to nie twoja sprawa.
– No, dobrze. Ja opowiem ci coś pierwszy. – Matt znów się
roześmiał. – Moją pierwszą miłością była Tina. Oboje mieliśmy po
pięć lat i bawiliśmy się przez cały czas w doktora, dopóki nie
wkroczyła mama Tiny. Potem przeszedłem przez ten okres w życiu
każdego chłopaka, kiedy nienawidzi się wszystkich dziewcząt. Gdy
miałem dwanaście łat, poznałem szesnastoletnią kobietę i ona
właśnie...
– Matt, ja naprawdę wcale nie chcę tego słuchać.
– Za mało ciekawe jak na twój gust? No, dobrze. Najdłuższą i
najbardziej podniecającą znajomość przeżyłem z dziewczyną, którą
poznałem w szkole średniej. To był prawdziwy dynamit. Żadnych
zahamowań. Była gotowa robić to w dowolnym miejscu – w wannie,
w gondoli balonu, na rowerze...
– Na rowerze?
– Tak. Oczywiście musiałem przez cały czas pedałować, no i
było mi trochę trudno utrzymać kierownicę, bo...
– Przestań. – Adrienne zaczerwieniła się i wyjrzała przez okno
na przetaczające się wokół zwały ciemnych chmur.
– Nie chcesz, żebym ci o tym opowiedział?
– Nie. – Zacisnęła szczęki i starała się zapanować nad
wyobraźnią, która podsuwała zmysłowe obrazy. – Myślę, że
opowiadanie szczegółów ze swojego życia seksualnego jest wysoce
niewłaściwe.
– Chyba za dużo sobie wyobrażasz. – Spojrzał na nią z krzywym
uśmieszkiem.
– Jesteś aroganckim chwalipiętą, któremu sprawia przyjemność
odsłanianie najbardziej intymnych stron osobistego życia obcej w
gruncie rzeczy osobie.
– Zakładasz, że to, co ci opowiedziałem, to prawda. Potrafię
doskonale zmyślać.
– Ty... ty to wszystko zmyśliłeś? – Spojrzała na niego ostrożnie.
– Nie wszystko. Opowiadanie o Tinie i o szesnastoletniej
kobiecie było prawdziwe. Ale myślę, że w kochanie się na rowerze nie
powinnaś była uwierzyć.
– Skłamałeś? – Adrienne wciągnęła głęboko powietrze.
– Wymyśliłem na poczekaniu zabawną historyjkę. Sama
przyznaj. Nawet ty nadstawiłaś ucha.
To chyba za słabe określenie, pomyślała Adrienne. Nie chciała,
by spostrzegł, jak na nią działa. Taki człowiek jak Matt natychmiast
by to wykorzystał. Mogła sobie to z łatwością wyobrazić. Przystojny
samotny mężczyzna, do tego nie pozbawiony uroku osobistego, z
pewnością nie mógł narzekać na brak miłosnych propozycji. Nie,
lepiej wcale o tym nie myśleć.
Błyskawica znów rozdarła czerń nieba i Adrienne zadrżała. Matt
sprawił, że przez chwilę zapomniała, gdzie się znajduje, i przestała się
bać. Musiała przyznać, że jego metody są rzeczywiście skuteczne.
– Teraz twoja kolej – odezwał się po chwili, bez wysiłku
kierując samolotem zagubionym w ciemnościach nocy. – Kto to jest
Aleks?
– A więc i o nim opowiadała ci Beverly?
– Nie musisz tak się złościć. Wspomniała mi, że chodzisz z
nudnym facetem, który ma na imię Aleks, no i że mogłabyś znacznie
lepiej spożytkować swoje wdzięki.
– Kiedy wrócimy do Tucson, będę musiała z nią pomówić.
Zupełnie niepotrzebnie miesza się do mojego życia. – Adrienne
zacisnęła mocno usta.
– Przecież znasz Beverly. Nie miała nic złego na myśli.
– A właśnie, od jak dawna znasz Beverly? Chodziłeś do szkoły
w Tucson?
– Tak. Mój ojciec służył w lotnictwie. Wyjechaliśmy, kiedy
miałem szesnaście lat, ale zawsze chciałem tu wrócić. Poza tym to
świetne miejsce do latania. Przyjechałem kilka miesięcy temu i
któregoś dnia spotkałem Beverly w sklepie.
– A ona zaprosiła cię na przyjęcie, żebyś mnie poznał.
– Właśnie. Sądziła, że możemy przypaść sobie nawzajem do
gustu. – Matt spojrzał na nią pytająco.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Adrienne, nie wiedząc, co
odpowiedzieć.
– Na północ od Phoenix. Lecimy właśnie nad płaskowyżem.
Niedługo... O, do diabła!
– Słucham? – Spojrzała na niego pytająco, ale Matt nie
odpowiedział, tylko założył słuchawki.
Po chwili Adrienne sama zrozumiała, co się stało. Nawet jej
niewyszkolone uszy zarejestrowały nagłą zmianę w dźwięku silnika,
który teraz chrypiał i jęczał. Z zachowania Matta Adrienne
wywnioskowała, że dzieje się naprawdę coś złego. Mówił, próbując
porozumieć się z kontrolą lotów, ale nadaremnie. Silnik wciąż się
krztusił.
– Lądujemy – powiedział, rzucając jej krótkie spojrzenie.
– Lądujemy? – Serce Adrienne waliło jak młotem. – Gdzie? Czy
tu jest jakieś lotnisko?
– Może uda mi się znaleźć miejsce na autostradzie.
– Na autostradzie? – Adrienne nieomal wpadła w panikę. – Matt,
nie możesz wylądować na autostradzie!
– Chyba masz rację. – Przechylił samolot na jedno skrzydło i
wyjrzał przez zasnute szronem okno.
Zaklął pod nosem.
– Co? Co się stało?
– Nie starczy dla nas miejsca. Jest za duży ruch.
– Więc co zrobimy?
– Musimy znaleźć inne miejsce.
– W tych skałach?
– Słuchaj, nie mamy wyboru – rzucił zniecierpliwiony przez
zaciśnięte zęby. – A teraz zamknij się i rób, co ci każę.
– Matt – wymamrotała, czując, że braknie jej tchu. – Czy my się
rozbijemy?
– Może uda mi się temu zapobiec.
– O, Boże! – Adrienne zamknęła oczy.
Miała ochotę się rozpłakać. Czemu zgodziła się na ten głupi
pomysł? Ale z niej idiotka! A teraz...
Silnik zakasłał raz jeszcze i zamilkł. Cisza była przerażająca.
Zaczęli stromo schodzić w dół. Adrienne zamarła.
– Pochyl się jak najbardziej do przodu i schowaj głowę między
kolanami – rzucił Matt rozkazującym tonem.
Adrienne posłuchała, przysięgając sobie w duchu, że jeśli ujdzie
z życiem, to nigdy więcej nie podejmie pochopnie decyzji. Nigdy.
– Trzymaj się. Teraz.
Siła uderzenia wbiła ją w fotel. Samolot podskoczył i znów
uderzył w ziemię. Adrienne poczuła w ustach smak krwi.
Samolot sunął wśród kamienistych pagórków. Matt na przemian
krzyczał niezrozumiale i przeklinał:
– Zatrzymaj się, stój, do jasnej cholery!
Nareszcie maszyna zaczęła zwalniać i Adrienne zaczęła mieć
nadzieję, że chyba jednak się nie zabiją. Przynajmniej nie w tej chwili.
Przed nimi widać było kamienistą ziemię, a dalej... dalej rozciągała się
pustka.
– Co to jest? – spytała ochryple. – Jezioro?
– Nie. Rozepnij pas, może będziemy musieli skakać. I módl się,
żeby ten samolot zechciał się wreszcie zatrzymać.
Adrienne zaczęła się modlić. Brzeg przepaści był coraz bliżej.
Spadną. Na pewno...
Samolot znieruchomiał. Przed nimi rozciągała się czarna
otchłań.
– Chyba jesteśmy na samym brzegu – powiedział Matt cicho,
jakby najlżejszy dźwięk mógł naruszyć równowagę samolotu i
zepchnąć ich do przepaści. – Otwórz drzwi, ale pamiętaj, musisz to
zrobić bardzo ostrożnie. Będę tu siedział, aż znajdziesz się na
zewnątrz.
– Ale...
– Teraz nie dyskutuj. Wychodź.
Zastanawiała się, czy jej się to uda. Ręka obsunęła się po
klamce.
– Spokojnie, Adrienne. Spokojnie. Powoli. Dobrze.
W każdej chwili mogą znaleźć się na dnie kanionu. Powoli.
Krok po kroczku. Spokojnie.
Wreszcie drzwi ustąpiły. Pchnęła je delikatnie, wstrzymując
oddech. Samolot zakołysał się i zaskrzypiał przeraźliwie. Starała się
nie myśleć o znajdującej się pod nimi przepaści ani o tym, co się
stanie, jeśli uda jej się wyjść z tego cało, a Mattowi nie.
– Wyskakuj ze mną – wyszeptała.
– Dopiero kiedy będziesz na zewnątrz.
– Możemy wyskoczyć jednocześnie.
– Adrienne, wynoś się, do licha, z tego samolotu. Już!
– Dobrze. – Adrienne przełknęła ślinę, zacisnęła zęby i wysunęła
się z fotela.
Samolot zaskrzypiał, ale nie poruszył się. Kiedy postawiła stopę
na pierwszym metalowym stopniu, błyskawica rozdarła niebo,
oświetlając leżący pod nimi kanion, który przypominał otwartą
paszczę potwora.
– No, już.
Wzięła głęboki oddech, stanęła na stopniu całym ciężarem i
zaczęła zsuwać stopę po pokrywie podwozia. Samolot zatrząsł się.
– Właśnie tak – zachęcał ją Matt. – Po prostu zejdź w dół. Jak
tylko znajdziesz się na ziemi, będę skakał, więc na wszelki wypadek
odejdź jak najdalej od samolotu.
– Dobrze. – W uszach słyszała tylko tępy łomot swojego serca.
Musi zejść i musi wierzyć, że Mattowi też się to uda. Popatrzyła
pod nogi. Pokrywa koła znajdowała się zaledwie o metr od przepaści,
a przód samolotu wraz ze śmigłem wystawały nad jej krawędzią.
– W porządku – zawołała. – Stawiam nogę na ziemi. Matt,
wychodź.
– Postaw tam drugą nogę i uciekaj.
– Jestem na ziemi! – zawołała, gdy podmuch wiatru gwałtownie
uderzył w bok samolotu.
Uciekała, potykając się o nierówności terenu. Wysoki obcas jej
wieczorowych pantofli zaklinował się miedzy kamieniami i Adrienne
upadła, kalecząc sobie boleśnie dłonie i kolana.
Za plecami usłyszała krzyk Matta. Podniosła głowę, w chwili
gdy samolot pikował w głąb kanionu. Wycie wiatru zagłuszyło huk
rozbijającego się samolotu. Adrienne chciała krzyczeć, ale z jej gardła
nie wydobył się żaden dźwięk. Nagle zapadła cisza, w której słyszała
tylko bicie własnego serca.
– Matt? – wyszeptała.
Następna błyskawica oświetliła płaskowyż. Adrienne wytężyła
wzrok. Tak, to był Matt! Bogu dzięki, leżał o kilka metrów dalej.
Zdążył wyskoczyć z samolotu, zanim ten runął w przepaść. Podbiegła
do mężczyzny z okrzykiem ulgi.
Matt usiadł i ogłupiałym wzrokiem wpatrywał się w miejsce, w
którym jeszcze kilka sekund wcześniej stał jego samolot. Potem
spojrzał na Adrienne, jakby starał się przypomnieć sobie, kim ona jest.
– Nie ma go – powiedział nieprzytomnie.
– Ale ty jesteś. – Upadła na kolana i skrzywiła się z bólu. – Matt,
ty żyjesz. Oboje żyjemy. Udało się.
– Nie ma mojego samolotu – powtórzył tym samym, pełnym
niedowierzania tonem.
– Samolot można odkupić – powiedziała, chwytając w dłonie
jego twarz. – A ludzi nie. Matt, ryzykowałeś życie, żeby mnie ocalić.
Byłeś... – Łzy potoczyły się jej po policzku. – Byłeś wspaniały. Nie
potrafię powiedzieć, jak...
– Nie płacz – poprosił, choć sam wyglądał, jakby zaraz miał się
rozpłakać.
– Ale o mało co nie zginęliśmy. A ty kazałeś mi pierwszej
wyjść. Nawet mnie nie znasz, a byłeś taki dzielny. – Rozszlochała się
na dobre.
– Nie płacz – powtórzył, obejmując ją mocno.
Szlochała, czując, jak uchodzi z niej napięcie. Matt gładził włosy
Adrienne i coś cicho do niej mówił, żeby ją uspokoić. W końcu
ucichła, ale wciąż wtulała twarz w szeroką, męską pierś.
– Muszę... muszę wytrzeć nos – wymamrotała w końcu.
Odsunął się odrobinę, wyjmując z kieszeni chusteczkę.
– Dzięki. – Wyprostowała się i wytarła nos. – Ale co teraz
zrobimy?
Jak na zawołanie lunęło niczym z cebra.
– Musiałaś się o to postarać, prawda? – Matt uśmiechnął się do
niej z trudem.
– Nie patrz tak na mnie. To nie mnie prześladuje pech.
– Adrienne, nie zaczynaj. – Matt natychmiast oprzytomniał.
– Przepraszam – powiedziała szybko zmieszana. Matt utracił
przecież ukochany samolot – Czy... czy sądzisz, że już po nim?
– Dobre pytanie. – Matt podniósł się z trudem. – Może coś
będzie widać.
– Proszę, nie podchodź za blisko – ostrzegła Adrienne, ale Matt
nie zwrócił na jej słowa najmniejszej uwagi.
– Nie przypominam sobie, żebym słyszał wybuch – stwierdził,
podchodząc do krawędzi.
Brzegi przepaści porośnięte były rzadkimi krzewami.
– Matt, proszę, uważaj. – Adrienne zatrzymała się.
Nie była w stanie zmusić się, żeby podejść do ziejącej otchłani.
Sama myśl sprawiła, że poczuła nieprzyjemne mrowienie w całym
ciele. Nie miała pojęcia, jak udało jej się wyjść z samolotu. Zazwyczaj
wystarczało przecież, że wyjrzała przez okno wieżowca i natychmiast
kręciło jej się w głowie.
– Nie widzę go – powiedział Matt. – Po ciemku i w tym deszczu
nic nie można dostrzec, ale nie było pożaru. To dobry znak.
– Więc może wróciłbyś tutaj, zamiast tam zaglądać?
– Masz lęk przestrzeni, prawda?
– Chyba tak – przyznała niechętnie. – Matt, proszę, wróć.
– Chyba nic mi innego nie pozostaje. Tam w dole nic nie widać.
Ale skoro nie było pożaru, może uda się uratować samolot. Jeśli nie
cały, to może jakieś części. Może nie wszystko stracone – powiedział
Matt z nadzieją w głosie, wracając do Adrienne.
– A ubezpieczenie?
– Jakie ubezpieczenie?
– Ubezpieczenie, które pozwoli ci odkupić samolot.
– Nie mam ubezpieczenia.
– Co? Czy nie wymagają tego przepisy?
– Nie, jeśli latam własnym samolotem. Muszę mieć
ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej za pasażerów, ale nie
było mnie na razie stać na nic więcej.
– To niewiarygodne! Wydajesz na samolot wszystkie
oszczędności i nie płacisz ubezpieczenia? – Adrienne opuściła ręce.
– Miałem zamiar to zrobić, jak tylko zgromadzę trochę więcej
pieniędzy.
– Matt, to bez sensu! Nie pozostawia się bez ochrony całego
swojego majątku! Naprawdę...
– Słuchaj – zwrócił się do Adrienne – możesz zachować ten
wykład dla swoich klientów. Wystarczająco źle się czuję. Nie chcę
słuchać o odpowiedzialności finansowej w środku nocy, w ulewnym
deszczu, i to od kobiety, której – na swój nieudolny sposób –
próbowałem pomóc.
– Ja tylko...
– Zamknij się!
– Dobrze – nie dawała za wygraną – ale mam jeszcze jedno
maleńkie pytanie.
– Jakie?
– Co teraz zrobimy?
– Będziemy czekać.
– Jak to?
– Zostaniemy przy wraku.
– Chyba o czymś zapomniałeś. – Adrienne pomału traciła
cierpliwość. – Nie możemy się nawet do niego dostać. Być może nikt
nigdy go już więcej nie ujrzy.
– Nieprawda – skrzywił się Matt.
– Skąd wiesz?
– Ja to czuję.
– Och, zapomniałam o męskiej miłości do samochodów i
wszelkich innych tego typu pojazdów. Jak widać, także do samolotów.
Być może ty uważasz, że musisz zostać ze swoim samolotem, ale ja
jestem innego zdania. Idę poszukać jakiejś drogi. – Adrienne
wyrzuciła ręce do góry w geście desperacji.
– To czysta głupota. Wszystkie nasze pieniądze i karty
kredytowe są w samolocie. Masz na sobie tylko wieczorową sukienkę.
Nawet jeśli uda ci się dojść do szosy, nikt nie zechce zabrać ubłoconej
nieznajomej kobiety z mokrymi włosami, poobcieranymi kolanami, w
rozdartej spódnicy...
– Jest rozdarta? – Adrienne spojrzała w dół i zorientowała się, że
spódnica odkrywa jej nogę aż do biodra.
Chwyciła materiał i ściągnęła go, zasłaniając się.
– Myślę, ze nie musimy tracić czasu na fałszywą skromność.
Jeśli sądzisz, że na widok twojej gołej nogi rzucę się na ciebie w tym
błocie i na kamieniach, to przeceniasz siłę mojego popędu
seksualnego.
– Jesteś okropny. – Spojrzała na niego gniewnie.
– No, no, a jeszcze parę minut temu mówiłaś mi, że jestem
wspaniały. Co się stało?
Adrienne stała i czuła, jak jej wysokie obcasy powoli grzęzną w
gęstym błocie. Sukienka i pończochy były zupełnie zniszczone, a
rozmazany tusz do rzęs szczypał ją w oczy. Za kilka godzin rodzice
zaczną się poważnie niepokoić. Nie uda się jej zdążyć na czas, żeby
zobaczyć Granny.
– Chyba nie jestem w najlepszej formie – powiedziała,
odwracając się i brnąc naprzód po kostki w błocie.
– Dokąd idziesz?
– Poszukać szosy.
– Adrienne, bądź rozsądna.
– Rozsądna, to znaczy jaka? Mam postąpić tak, jak ty sobie
życzysz? Zostać tu i pilnować tego twojego ukochanego samolotu?
Ale ja muszę myśleć o moich rodzicach, którzy za parę godzin zaczną
szaleć z niepokoju. Jeśli dostaniemy się do autostrady, może ktoś
podwiezie nas do telefonu.
– Właśnie, jeżeli uda nam się dostać do autostrady.
– Chciałam powiedzieć, kiedy dojdziemy do autostrady. Idę, i
wszystko mi jedno, co ty zrobisz. – Odwróciła się i ruszyła naprzód,
krzywiąc się z bólu. Przez cienkie podeszwy pantofli czuła ostre
kamienie, które zalegały powierzchnię ziemi.
– Powinienem po prostu pozwolić ci iść! – zawołał. – Jeśli tak
bardzo chcesz być niezależna, powinienem ci na tę niezależność
pozwolić!
Adrienne szła nie odwracając się. Wolałaby, żeby Matt jej
towarzyszył, ale skoro on nie uważał tego za słuszne, będzie musiała
sama odnaleźć szosę. W końcu niedawno przelatywali nad autostradą.
Wystarczy iść w tamtym kierunku.
Wytężała słuch w nadziei, że usłyszy za sobą kroki mężczyzny.
Nagle pośliznęła się i żeby nie upaść, chwyciła się gałęzi krzewu.
Ostre kolce boleśnie wbiły się w dłoń.
Ruszyła w dalszą drogę, starając się iść bardziej ostrożnie.
Znalezienie drogi wśród gęstych zarośli nie było wcale łatwe.
Podeszwy wieczorowych pantofli ślizgały się po kamieniach, a
błotniste kałuże wydawały się miejscami nie do przebycia. Adrienne
patrzyła pod nogi, starając się osłonić twarz przed ostrym,
zacinającym deszczem.
Nagle podniosła głowę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Na
wprost niej z ciemności wyłoniła się groźna postać.
ROZDZIAŁ 3
– Adrienne, idziesz w złym kierunku. – Groźna postać
przemówiła głosem Matta.
– Jak mogłeś tak mnie przestraszyć! – zawołała Adrienne.
– Gdybym szedł za tobą i wołał, czy byś się zatrzymała?
Obawiam się, że nie. – Matt podszedł o krok bliżej. Jego kurtka była
kompletnie przemoczona, a kosmyki włosów opadały na czoło.
– Być może nie natychmiast, ale nie powinieneś mnie straszyć
tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– A co miałem zrobić? Złapać cię za rękę? Wtedy na pewno
dostałbym w głowę.
– Wcale nie! Ja...
– Wszystko jedno. – Matt z rezygnacją machnął ręką.
– Jeżeli chcesz znaleźć drogę, lepiej idź w tę stronę. – Wskazał
na prawo.
– A więc wiedziałeś, gdzie jest szosa! Wiedziałeś i nie
powiedziałeś mi – wykrzyknęła coraz bardziej wściekła.
– Wiedziałem, z której strony należy jej szukać – sprostował. –
Ale nikt nie wie, co znajduje się między nami a autostradą, ani jak
długo trzeba będzie iść, zanim dotrzemy do celu. Poza tym nawet jeśli
tam się wreszcie znajdziemy, na pewno nikt nie będzie nas chciał
zabrać do samochodu.
– Powiedziałeś nas? Idziesz ze mną?
– Nie mam wyboru. Jeśli puszczę cię samą, boję się, że skończy
się to tragicznie.
– Szłam w stronę, z której przylecieliśmy – zwróciła mu uwagę,
podnosząc dumnie głowę.
– Obawiam się, że nie.
– Właśnie, że tak.
– Nie mogę pozwolić, żebyś błąkała się sama. Nie masz zupełnie
orientacji w terenie.
– A co cię to obchodzi? – Adrienne poczuła, że po policzkach
płyną jej łzy.
– Czasami sam się nad tym zastanawiam. – Popatrzył na nią
badawczo. – Ruszajmy wreszcie. – Odwrócił się na pięcie i zaczął iść
we wskazanym kierunku.
Adrienne powlokła się za Mattem. Była przemoczona i
zziębnięta. Poruszała się z trudem po wyboistej i śliskiej ziemi, ale
duma nie pozwalała jej poprosić go o pomoc. Myślałby kto, mądrala,
doświadczony pilot, a nie zapłacił nawet ubezpieczenia za samolot!
Niewiarygodne! Dobrze mu tak, ten wypadek to kara za bezmyślność.
– Przed nami jest strumień – zawołał Matt, spoglądając przez
ramię.
– Można go jakoś obejść? – Adrienne miała poważne
wątpliwości, czy uda jej się przejść przez rwący potok. Z trudem
trzymała się na nogach.
– Trudno powiedzieć, w tych ciemnościach i deszczu nic nie
widać!
Podeszli razem do brzegu. Woda pieniła się wokół ostrych
kamieni, a przy wystających gałęziach tworzyły się wiry. Pokonanie
tej przeszkody będzie wymagać wiele wysiłku, pomyślała Adrienne,
ale innego wyjścia nie ma.
– Chodźmy – powiedziała i pomału zaczęła schodzić z brzegu.
– Zaczekaj. – Matt złapał ją za rękę. – Przeniosę cię.
– To nie jest konieczne – odparła najbardziej wyniosłym tonem,
na jaki było ją stać.
Matt zaklął pod nosem.
– Wulgarne słowa nie... – zaczęła Adrienne, ale nie dane jej było
skończyć. Dłoń Matta zacisnęła się na jej ramieniu. Bez dalszej
dyskusji przerzucił ją sobie przez ramię, głową w dół. – Matt,
przestań! Sama sobie poradzę!
– No pewnie! Ale ja muszę ci dowieść mojej dzielności.
– Właśnie! – Adrienne zaczęło szumieć w uszach i kręcić się w
głowie. Ta pozycja z pewnością nie należała do jej ulubionych. – O to
właśnie mi chodzi! To męskie dążenie do rządzenia, do władzy. Ty...
– z trudem przekrzykiwała szum rwącej wody.
– Zamknij się wreszcie, Adrienne. – Matt dyszał ciężko, ale
udało mu się roześmiać. – Naprawdę jesteś niezwykła. Nawet z
tyłkiem w górze jesteś w stanie dyskutować o równouprawnieniu
kobiet.
– Panie Kirkland, byłabym panu wdzięczna, gdyby był pan
uprzejmy nie wyrażać się w ten sposób o moim ciele.
Mężczyzna znów się roześmiał.
– Z czego się śmiejesz?
– Nie mogę ci powiedzieć, bo musiałbym użyć określeń, które ci
się nie podobają. – Klepnął Adrienne po pośladku.
– Jak śmiesz! – zawołała oburzona Adrienne.
Matt chwycił ją mocniej.
– Przestań się szarpać – rzucił ostro, zirytowany nie na żarty.
Przesunął ją na ramieniu tak, że oparł policzek o jej biodro. – Zaraz
oboje się skąpiemy.
– Wygląda na to, że świetnie się bawisz.
– Nie przypuszczałem, że to zauważysz, ale niektóre rzeczy
istotnie sprawiają mi przyjemność.
– Matt, żądam, abyś...
– Hopsa! – zawołał Matt, stawiając Adrienne na drugim brzegu.
Adrienne obciągnęła poszarpaną spódnicę, unikając jego
spojrzenia. Wciąż czuła na skórze dotyk rąk Matta.
– Wydaje mi się, że deszcz ustaje.
– Chyba.
Ton głosu Matta sprawił, że popatrzyła na niego z niepokojem.
Matt przyglądał jej się z założonymi ramionami.
– Powiedz mi, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, żeby
pójść na całość, przestać przejmować się drobiazgami?
– Nawet jeśli tak by się miało kiedyś stać, to na pewno nie z
tobą. – Adrienne rzuciła Mattowi gniewne spojrzenie.
– Nawet jeśli tak by się miało stać? Czy to znaczy, że nigdy ci
się nic takiego nie przydarzyło?
– To nie twoja sprawa.
– Dużo tracisz, Adrienne. Każdy ma tylko jedno życie. Może
być nudne, ale może też okazać się ciekawe i ekscytujące.
– Czy chodzi ci na przykład o wspaniały lot niesprawnym
samolotem w samym środku nocy, podczas burzy, bez ubezpieczenia,
w wieczorowych strojach?
– Musisz przyznać, że przynajmniej się nie nudzisz. – Matt
zrobił ironiczną minę.
– Jak możesz żartować w tej sytuacji?
– Jak możesz być taka poważna? – Mężczyzna roześmiał się i
potrząsnął głową. – Chodź no tu bliżej.
– Coo... – Zanim się spostrzegła, znalazła się w jego ramionach.
Matt zamknął jej usta czułym pocałunkiem. Po dłuższej chwili uniósł
głowę i uśmiechnął się. – Ja tylko sprawdzam.
Adrienne nie zdobyła się na odpowiedź. Pocałunek był tak
nieoczekiwany i... tak namiętny! Wreszcie oprzytomniała i
odepchnęła Matta.
– Niby co sprawdzasz? – spytała, starając się, by w jej głosie
zabrzmiało szczere oburzenie.
Nie było to łatwe, gdyż pocałunek sprawił jej prawdziwą
przyjemność. Najwyraźniej Matt znał się na rzeczy.
– Sprawdzałem, czy mam rację – wyjaśnił. – I rzeczywiście, nie
myliłem się.
– Jak to?
– Twój pocałunek jest o niebo słodszy niż to, co słyszę z twoich
ust.
Miała szczerą ochotę rzucić się na niego z pięściami.
– Byłabym wdzięczna, gdybyś był uprzejmy zachować te uwagi
dla siebie – rzuciła z wyniosłą miną. – Tak samo, jak i te twoje
cholerne pocałunki.
– Ależ z ciebie zgorzkniała młoda osoba! Czy chodzi tylko o
mnie, czy traktujesz w ten sposób wszystkich mężczyzn?
– To nie jest miejsce ani pora, żeby omawiać...
– Powiedz krótko. Tyle, żeby zaspokoić moją ciekawość.
– No, dobrze, sam się o to prosiłeś. Nie traktuję tak wszystkich
mężczyzn, tylko takich jak ty.
– To znaczy?
– Takich, którzy gdy chcą mieć własny samolot, nie przejmują
się tak przyziemnymi rzeczami jak ubezpieczenie. Takich, którzy
jeżdżą sportowymi samochodami i uważają, że wszystko wiedzą
najlepiej. Takich, którzy nie liczą się z innymi, a szczególnie z
kobietami, uważając je za istoty gorsze i głupsze. Takich, którzy
uznają seks za najlepsze lekarstwo.
– Seks? Co ma do tego seks?
– Pocałowałeś mnie! Dwa razy!
– Moja miła, jeżeli dwa pocałunki to dla ciebie seks, to znaczy,
że Aleks bardzo cię zaniedbuje. – Matt uśmiechnął się nie bez
odrobiny złośliwości.
– O to mi właśnie chodziło – odparowała. – Nie dość, że jesteś
porywczy i nieodpowiedzialny, to do tego wszystkiego jesteś jeszcze
bezczelny.
– Masz rację z tym ubezpieczeniem – przyznał nieoczekiwanie,
patrząc jej w oczy. – To była czysta głupota. Trzeba było się
ubezpieczyć, nawet jeśli musiałbym pożyczyć od kogoś pieniądze.
– Tak... tak, masz rację – wyjąkała Adrienne, którą ostatnie
słowa Matta zupełnie zbiły z tropu. Zmiana w jego zachowaniu była
całkowicie niespodziewana. Teraz, gdy znalazła poważny argument
przeciwko niemu, on nagle się z nią zgadza!
– Jeśli chodzi o porywczy temperament, twoja ocena też chyba
jest słuszna. A jeśli mowa o bezczelności – przerwał i obrzucił
Adrienne spojrzeniem od stóp do głów – żeby móc to ocenić,
musiałabyś mnie lepiej poznać. Być może jestem po prostu pewny
siebie.
– Ha! – Adrienne poczuła mrowienie na całym ciele. – Nie
potrzebuję cię lepiej poznawać. I wcale nie chcę.
Matt uśmiechnął się z powątpiewaniem.
– Widzisz, sam widzisz, co mam na myśli – powiedziała. –
Jesteś po prostu bezczelny.
– Nieprawda – odparł łagodnym tonem.
Starała się popatrzyć na niego z naganą, ale poczuła, jak wbrew
jej woli krew zaczyna szybciej krążyć. Postanowiła przeciwstawić się
aurze zmysłowości i nigdy jej się nie poddać.
– Poszukajmy lepiej drogi – powiedziała w końcu.
Matt wyciągnął rękę. Adrienne zignorowała ten gest i ruszyła
przed siebie. Szli w milczeniu. Ciągle padał deszcz, ale zdecydowanie
mniej ulewny. Adrienne pierwsza dostrzegła błotniste koleiny
pomiędzy drzewami.
– Udało się. – Adrienne spojrzała na Matta z tryumfem.
– To tylko polna droga. Miasteczko jest pewnie jakieś
czterdzieści kilometrów stąd.
Adrienne poczuła, że siły ją opuszczają. Czterdzieści
kilometrów! Nie uda się tam dojść! Droga nie wyglądała na
uczęszczaną. Może Matt miał rację, że nikt już dzisiaj nie będzie tędy
jechał. Wyglądało na to, że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
– Idziemy czy czekamy? – spytał Matt, podnosząc kołnierz, aby
osłonić się przed przenikającym do szpiku kości wiatrem.
Adrienne zatrzęsła się z zimna. Dopóki znajdowała się w ruchu,
było jej w miarę ciepło.
– Nie wiem, co robić – westchnęła wyczerpana.
– Słaniasz się na nogach. – Matt uważnie przyjrzał się Adrienne.
Dziewczyna z trudem dokuśtykała do pobocza i osunęła się na ziemię.
Zasłoniła twarz dłońmi, żeby ukryć łzy, które płynęły teraz
niepowstrzymanym strumieniem. – Masz.
– Co? – spytała, nie odsłaniając oczu.
– Jest wilgotna, ale lepszy rydz niż nic. – Adrienne poczuła, że
Matt wkłada jej na ramiona swoją sportową kurtkę.
Podniosła głowę i otarła oczy.
– Nie, Matt, ty jej potrzebujesz.
– Tobie jest bardziej potrzebna.
Adrienne popatrzyła na niego, gotowa przyznać, że głupotą było
upieranie się przy szukaniu drogi w taką pogodę.
– Matt, ja... – przerwała na widok dwu jasnych punkcików, które
pojawiły się w oddali. – Samochód! – zawołała. Zerwała się na równe
nogi i natychmiast zapomniała o zmęczeniu. – To samochód!
– Masz rację. Miejmy nadzieję, że zechce się zatrzymać.
– Oczywiście, że się zatrzyma. To pewnie sympatyczne, starsze
małżeństwo, wracające do domu po miłej kolacji w mieście. Jestem
pewna, że...
– Wracają do domu, to prawda. To musiał być niezły wieczór.
Popatrz tylko, ten samochód jedzie zygzakiem!
– Pijany?
– Prowadzący albo jest pijany, albo zasnął przy kierownicy.
– To niemożliwe!
– Ale cieszę się, że przynajmniej odzyskałaś siły i werwę –
stwierdził Matt, przyglądając się jej z uśmiechem. – Przez moment
naprawdę się o ciebie martwiłem. Wyglądało na to, że się poddasz.
– Ale teraz już nie mam takiego zamiaru. – Adrienne wyszła na
środek drogi i zaczęła machać rękoma.
– Hej! – Matt odciągnął ją na pobocze. – Oni gotowi cię
przejechać. W tej ciemnej sukience mogą cię nawet nie zauważyć.
– Ale musimy ich jakoś zatrzymać.
– Stój tutaj. Ja się tym zajmę.
– Ach, stary, dzielny Matt, wydający wszystkim rozkazy.
– Moja koszula jest przynajmniej biała. – Wyszedł na środek
drogi, a potem znów się do niej odwrócił. – Chyba że wolisz zdjąć
sukienkę i nią wymachiwać – dodał złośliwie. – To byłoby jeszcze
skuteczniejsze.
– No pewnie – odburknęła Adrienne.
Światła przybliżyły się i Matt zamachał ramionami.
– To chyba ciężarówka – powiedział. – Jedzie powoli, więc
nawet gdyby się nie zatrzymała, mamy szanse wskoczyć na tył
skrzyni.
– Nie wiem, Matt, ja nigdy...
– Cicho – rozkazał Matt, podnosząc rękę do góry. – A to co za
hałas?
– Ktoś śpiewa – zauważyła Adrienne.
– Nie podoba mi się to. Ten facet jest zalany w pestkę. – Matt
zamachał nad głową kurtką i krzyknął głośno. Światła omiotły
najpierw prawe, potem lewe pobocze drogi.
– Matt, bądź ostrożny.
– Boisz się o mnie? – spytał, spoglądając w jej kierunku.
– Nigdy w życiu.
– Tak też myślałem. – Matt znów pomachał kurtką.
– Matt, uważaj! – krzyknęła Adrienne widząc, że ciężarówka
jedzie prosto na niego. Matt usunął się w ostatniej chwili. Zapiszczały
hamulce i ciężarówka zatrzymała się tuż obok niego.
– Chcesz się zabić? – pytał ktoś chrapliwym, pijackim głosem.
– Potrzebujemy kogoś, kto by nas podwiózł – odparł Matt,
powoli zbliżając się do kabiny kierowcy.
– Jacy my?
Adrienne przeszła przez szosę i stanęła obok Matta.
Kierowca
ciężarówki
musiał
niedawno
przekroczyć
sześćdziesiątkę. Twarz pokrywał dwudniowy szary zarost. W ustach
obracał kawałek tytoniu. Śmierdział niczym cała gorzelnia.
– Ja i moja towarzyszka – odrzekł Matt, wskazując na Adrienne.
Stary mężczyzna wpatrywał się w nich, z trudem usiłując skupić
spojrzenie na jednym punkcie.
– To was jest tylko dwoje? Ja widzę co najmniej sześcioro.
– No pewnie – wyszeptała Adrienne. – Matt, może on pozwoli ci
prowadzić samochód.
– Mieliśmy wypadek – wyjaśnił Matt. Musimy dostać się do
telefonu. Wygląda pan na zmęczonego, panie...
– Mów mi po prostu Archie.
– W porządku, Archie. Może pozwoliłbyś mi poprowadzić
samochód. Chcemy jechać do miasta, żeby zadzwonić.
Adrienne ścisnęła mocno kciuki.
– Zadzwonić? Mam telefon w domu. Bliżej niż do miasta.
Możecie jechać ze mną. Gdzie wasz samochód?
– Samolot.
– Mieliście wypadek samolotowy? – zachrypiał mężczyzna. –
Ale nie jesteście duchami, co?
– Nie, nie jesteśmy duchami – odparł z uśmiechem Matt –
Słuchaj, może ja nas wszystkich zawiozę do twojego domu.
– Nawet lubię duchy, ale wolę wiedzieć, kiedy mam z nimi do
czynienia – wtrącił Archie. – Moja żona jest teraz duchem.
– Nie podoba mi się to – wyszeptała Adrienne.
– Nie mamy wyboru – odpowiedział Matt półgłosem. Znowu
zwrócił się do mężczyzny: – No więc, czy chciałbyś, żeby dziś
zawiózł cię do domu pierwszorzędny kierowca?
– Nikt oprócz mnie nie kieruje Bessie. Wszyscy o tym wiedzą –
odparł Archie. – Wsiadajcie.
– Ale ja chętnie...
– Wsiadacie czy nie? Ja jadę. – Archie dodał gazu, a silnik
zaryczał jak ranione zwierzę.
– Wsiadamy – powiedział Matt, gestem nakazując Adrienne,
żeby obeszła z nim ciężarówkę od tyłu. Kiedy podchodzili do kabiny,
wyszeptał: – Ja usiądę obok niego na wszelki wypadek. Jakby co,
zdążę złapać za kierownicę.
– Dobrze. Uważaj tylko, żebyś się nie zatruł oparami alkoholu.
Ten facet cuchnie na kilometr.
– Nie wybrzydzaj. I tak mieliśmy niesamowite szczęście.
Wsiedli do ciężarówki. Wystające z oparcia sprężyny wbijały się
Adrienne w bok za każdym razem, gdy samochód podskakiwał na
wybojach. Matt obserwował drogę i Archiego, gotów w każdej chwili
chwycić za kierownicę.
– Śpiewacie? – spytał Archie.
– Nie – odparli zgodnie Matt i Adrienne.
– No pewnie, frajerzy z miasta. Więc ja zaśpiewam.
Archie zaczął wyśpiewywać na całe gardło jakąś pijacką
piosenkę i skierował ciężarówkę w stronę skraju szosy. Matt był już
gotów uchwycić kierownicę, gdy Archie skorygował kurs i ruszył po
przekątnej ku przeciwległemu skrajowi drogi.
Jechali zygzakiem pośród kompletnych ciemności. Adrienne
trzymała przy życiu myśl o telefonie, który czekał na nią na końcu tej
szalonej podróży. Zerknęła na zegarek. Była prawie druga nad ranem.
Rodzice na pewno już się niepokoją, ale może nie powiadomili
jeszcze policji.
Wreszcie Archie skręcił gwałtownie w prawo, kierując
ciężarówkę w stronę majaczącego w oddali, ciemnego budynku.
– Pewnie nie ma prądu – wyjaśnił Archie. – Ale mam świeczki.
Znów będę musiał nastawiać ten diabelny zegar.
– Potrzebujemy tylko telefonu – powiedziała Adrienne, z trudem
gramoląc się z szoferki. – Gdzie on jest?
– Tam, gdzie zawsze był, panieneczko. – Archie zatoczył się,
potykając się podszedł do drzwi i otworzył je kopnięciem. – Nigdy nie
zamykam na klucz – wyjaśnił, manipulując przy wyłączniku światła. –
Nie ma prądu – powtórzył i wtoczył się do pokoju, obijając się o
meble.
Adrienne zajrzała do środka i czekała, aż jej oczy przyzwyczają
się do ciemności. W mroku majaczyły zarysy półek z książkami, które
zajmowały całą ścianę.
– Widzisz telefon? – spytał Matt.
– Nie, a on nie chce mi powiedzieć, gdzie go szukać. Zaraz,
zaraz... tam! – zawołała, starając się znaleźć drogę wśród mebli. – Na
ścianie.
Telefon wisiał na ścianie obok drzwi do kuchni, w której Archie
z łoskotem przeszukiwał szuflady kredensu.
– Nie mogę uwierzyć, że to już wreszcie koniec tej koszmarnej
eskapady – stwierdziła Adrienne. – Może znajdziemy kogoś, kto
zabierze nas stąd do miasta.
– Może. Jeśli uda nam się dowiedzieć, gdzie właściwie jesteśmy.
– Masz rację. – Adrienne podniosła słuchawkę. – Dzięki Bogu,
że istnieją takie wynalazki, jak telefon. – Na chwilę zamilkła, a potem
nerwowym ruchem Postukała w widełki. Aparat milczał jak zaklęty.
Odwróciła się w stronę Matta, czując, że siły znowu ją opuszczają. –
To niemożliwe – powiedziała słabo. – Ten telefon nie działa.
ROZDZIAŁ 4
– Daj, może ja spróbuję. – Matt sięgnął po słuchawkę.
– Wiem, jak wygląda zepsuty telefon! – Adrienne wyrwała mu
słuchawkę z ręki i rzuciła na widełki.
– Jeśli nawet nie był zepsuty, teraz już na pewno jest –
powiedział Matt. – I nie krzycz na mnie. To nie ja obiecywałem ci, że
będziesz mogła stąd zadzwonić. Spytaj naszego przyjaciela Archiego.
– Niech się stanie światłość! – zawołał Archie, wtaczając się do
pokoju i trzymając w ręku świeczkę wetkniętą w szyjkę butelki.
Podniósł ją do góry, tak by oświetliła twarze Matta i Adrienne, i
popatrzył na nich przekrwionymi oczami. – Chyba nie najlepiej się
bawicie.
– Dlaczego nie powiedziałeś nam, że telefon nie działa? –
westchnęła Adrienne z rozpaczą.
– Nie działa? – Archie przechylił głowę na bok. – No pewnie,
nigdy nie działa, kiedy pada. Gdzieś coś przecieka. Ściana przemaka i
telefon nie działa. – Zamyślił się na moment, potem odsłonił w
uśmiechu pożółkłe zęby. – Ale będzie działał, kiedy ściana wyschnie.
Do rana powinna być sucha.
– To będzie odrobinę za późno – powiedziała słabym głosem
Adrienne, odwracając głowę, żeby ani Matt, ani Archie nie dostrzegli
łez.
Zaczęła trząść się z zimna. Granny na pewno umrze dziś w nocy.
Rodzice będą szaleć z niepokoju, jeśli nie porozumie się z nimi.
– Archie, to bardzo ważne. Adrienne musi zawiadomić rodziców
– oznajmił Matt – Gdybyś pożyczył nam swoją ciężarówkę,
pojechalibyśmy do miasta...
– Nie ma benzyny – oświadczył Archie i głośno czknął.
– Może jednak trochę zostało. – Adrienne odwróciła się znów w
stronę Archiego. – Chociaż tyle, żebyśmy mogli dojechać do miasta.
Zapłacimy ci... – zamilkła, widząc ostrzegawcze spojrzenie Matta. Nie
mieli przecież ani grosza. – Zapłacimy ci, kiedy uda nam się wydostać
portfele z samolotu.
– Nie ma benzyny – powtórzył Archie, kręcąc głową. – Strzałka
stoi dokładnie na zerze.
– Gdzie masz kluczyki? – spytał Matt. – Mogę to jeszcze raz
sprawdzić?
Archie dotknął kieszeni wytartych dżinsów. Świeca przechyliła
się i wosk skapnął na dłoń.
– Do diabła – zaklął i potarł dłoń. – Pewnie zostawiłem je w
Bessie. Idź sprawdzić.
– Zaraz wrócę – zapowiedział Matt i zniknął za drzwiami.
– Nie śpiesz się – rzucił ze śmiechem Archie i mrugnął
porozumiewawczo do Adrienne. – Napijesz się?
– Nie, dzięki. – Zatarła dłonie.
Drżała z zimna i zmęczenia.
– Ale ja chętnie. – Archie wziął świecę i chwiejnym krokiem
pomaszerował w stronę szafki pod oknem. – Dorothy nazywała to
barkiem – powiedział, otwierając drzwiczki. – Była bardzo
wyrafinowaną damą. Ja nazywam to szafką na flaszki. – Wyjął ze
środka dwulitrową butelkę whisky, odkręcił ją i pociągnął spory łyk.
– Zawsze tyle pijesz? – spytała Adrienne, szczękając zębami z
zimna.
– Przeważnie – odparł, ocierając usta rękawem.
– Dlaczego?
Pytanie
zaskoczyło
Archiego.
Po
dłuższym
namyśle
odpowiedział wreszcie:
– Bo lubię.
Adrienne zastanawiała się, czy to alkohol sprawia, że Archie nie
czuje wcale zimna. Zerknęła na drzwi, licząc na to, że Matt wróci z
dobrymi nowinami. Niestety, kiedy wszedł do środka i spojrzał na nią,
wiedziała już, że nadzieje były płonne. Oparła się bezwładnie o
framugę drzwi.
– Archie, czy masz tu może centralne ogrzewanie? – spytał Matt,
rozglądając się dookoła.
– O, nie. – Archie wskazał ręką. – Ale mam kominek.
– A drewno?
– Na dworze – odparł Archie. – Pewnie zamokło.
– Raczej tak – przytaknął Matt, spoglądając przez okno. – Ale na
wszelki wypadek sprawdzę. Może na dole stosu znajdzie się kilka
suchych polan.
– W stajni są stare deski – oznajmił Archie, podchodząc ku nim
niepewnym krokiem. – Świetnie się palą.
– Doskonale. – Matt zatarł dłonie. – Masz latarkę?
– Jest świeczka.
– Dobrze. – Matt podszedł do stołu.
– Idę z tobą – odezwała się Adrienne. – Nie możesz trzymać
naraz i drewna, i świecy, a poza tym wiatr mógłby zdmuchnąć
płomień.
– Na dworze jest naprawdę mnóstwo błota – zauważył Matt,
patrząc na nią z namysłem.
– Nie żartuj sobie – odparła Adrienne, spoglądając na swoje
ubłocone pantofle i ruszyła w stronę drzwi.
Natychmiast pożałowała swojej decyzji, kiedy znaleźli się na
dworze. W domku było wprawdzie zimno, ale na zewnątrz chłód
przenikał aż do szpiku kości. Matt wcale nie przesadzał, mówiąc o
błocie. Wydeptana ścieżka prowadząca z domu do stajni była pełna
kałuż. Obcasy wieczorowych pantofelków Adrienne zapadły się w
brunatną maź z głośnym mlaśnięciem.
– To gorsze, niż przypuszczałam – oświadczyła zdyszanym
głosem.
– Weź mnie za rękę.
Tym razem Adrienne nie protestowała. Uścisk dłoni Matta
podziałał na nią uspokajająco. Świeczka zachwiała się, ale na
szczęście nie zgasła. Wreszcie dotarli do budynku, który Archie
nazywał stajnią. Adrienne wyglądało to raczej na szopę.
– Wszystko w porządku? – odezwał się Matt.
– Czemu pytasz?
– Trzymasz mnie kurczowo – odparł, unosząc do góry ich
splecione mocno dłonie.
– Och, przepraszam. – Adrienne spróbowała zabrać rękę.
– Daj spokój. – Matt mocniej splótł palce z jej palcami.
Adrienne przestała się wyrywać, napawając się poczuciem
bezpieczeństwa. Kiedy dotarli do stajni, Matt oddał jej świecę, a sam
otworzył zamknięte na skobel drzwi. Uderzył ich zapach świeżej
słomy. Adrienne uniosła świecę i razem weszli do środka. Zaskoczyła
ich czystość i porządek. Na ścianach nie było widać żadnych
zacieków, mimo że wciąż padał ulewny deszcz.
Podłoga była czysto wymieciona. Dostrzegli dwa puste boksy
oraz półki uginające się pod ciężarem narzędzi i zapasów. Jeden z
boksów był wyłożony świeżą słomą. Niektóre spróchniałe deski
wymieniono ostatnio na nowe i w powietrzu unosił się przyjemny
zapach sosnowej żywicy.
– Wygląda na to, że Archie spodziewa się czworonogiego gościa
– powiedziała Adrienne, wskazując dłonią na świeżo przygotowaną
zagrodę.
– Ponieważ, jak widać, Archie zgromadził łopaty i kilofy,
zgaduję, że będzie to osioł albo muł, zwierzę przydatne przy
poszukiwaniu złota – dodał Matt.
– To prawdziwy traper. – Adrienne uniosła świecę wyżej. –
Patrz, lampa naftowa.
– Znając nasze parszywe szczęście, nie ma w niej na pewno ani
kropli nafty. – Matt potrząsnął skorodowaną lampą. Usłyszeli chlupot
płynu. – A jednak pech na chwilę nas opuścił. – Matt zdjął szklany
klosz. – Jest nawet knot.
Adrienne podała mu świecę i po chwili wnętrze wypełniło
łagodne, jasne światło.
– Tak jest o wiele lepiej – westchnęła Adrienne. – Wydaje się
nawet, że nie jest już tak zimno.
– Bo tu jest cieplej.
Matt uniósł lampę tak, że oświetliła twarz Adrienne.
– Wiesz co, wyglądasz fatalnie – oznajmił szczerze.
– Jak miło z twojej strony, że mi to mówisz. Ty też nie
wyglądasz szczególnie kwitnąco.
– Pewnie nie – odparł, śmiejąc się cicho – ale ja przynajmniej
nie używam tuszu do rzęs, więc nie wyglądam, jakby mi ktoś podbił
oczy.
– A więc sądzisz, że mój rozmazany makijaż wygląda śmiesznie,
co? – najeżyła się Adrienne.
– Noo.
– I te uwagi słyszę od tego samego faceta, który świecił
czerwonymi majtkami w salonie pełnym ludzi?
– Bystra jesteś, panno Burnham. – Matt roześmiał się głośno. –
Jednak traktujesz życie zbyt serio. Lepiej poszukajmy tych desek, o
których mówił Archie.
Zanim wrócili do domu, Matt z naręczem desek, Adrienne z
lampą w dłoni, Archie zapalił już drugą świeczkę, tym razem
zatkniętą w butelkę po tanim winie. Półleżał rozparty w starym
skórzanym fotelu, czule obejmując butelkę whisky.
– Widzę, że znaleźliście dechy. Oderwałem je, kiedy
przygotowywałem boks dla mojego nowego osła. Jutro mają mi go
przyprowadzić. Będzie się nazywał Dorothy Trzecia. Moja żona miała
na imię Dorothy, to była Dorothy Pierwsza, mój stary osioł to Dorothy
Druga, więc ten nowy będzie Dorothy Trzecią.
– Aha – mruknęła Adrienne, zastanawiając się, co też
pomyślałaby żona Archiego, gdyby wiedziała, że jej imię otrzymują
kolejne osły. – Znaleźliśmy twoją lampę – dodała, odsuwając na bok
stos starych gazet i stawiając lampę na drewnianym stoliku.
– Lepiej nie marnować nafty. Może mi być potrzebna do
poszukiwań złota, gdy wreszcie dostanę nowego osła.
– Odkupimy ci ją – zapewniła Adrienne w obawie, że Archie
zabierze lampę. – Jak tylko będziemy mogli – dodała, przypominając
sobie, że wszystkie ich pieniądze oraz karty kredytowe spoczywają
gdzieś na dnie kanionu.
Matt położył naręcze drewna obok dużego, kamiennego
kominka i podszedł do stolika.
– Mogę użyć tych gazet, żeby rozpalić ogień, Archie? – spytał.
– Pewnie, że nie.
– Nie? – spytał Matt zaskoczony.
– To gazety Dorothy, Dorothy Pierwszej.
– Ale czy Dorothy nie jest...
– Duchem? – dokończył Archie. – Oczywiście. Ale to są jej
gazety, z krzyżówkami. Nie pozwolę, żeby ktoś palił jej rzeczy.
– Dobrze. W takim razie czego mogę użyć?
– Ja rozpalę. Mam na to sposób.
Matt wzruszył ramionami i odwrócił się do paleniska. Ułożył
drewno i otworzył szyber.
– Odejdź – rozkazał Archie i wstał z butelką w ręku.
Podszedł do stołu, odsunął szufladę, wysypał na dłoń trochę
białego proszku z metalowego pudełka i podszedł do paleniska.
– Czy mogę napić się twojej whisky? – spytał Matt, który
obserwował uważnie wszystkie poczynania Archiego.
– Matt, może poczekasz, aż... – zaczęła przerażona Adrienne,
która wyobraziła sobie, że teraz będzie miała do czynienia nie z
jednym, ale z dwoma pijanymi mężczyznami.
– Masz, pij – powiedział Archie, podając Mattowi butelkę.
Matt chwycił whisky, potem złapał Adrienne za rękę i popchnął
ją w kąt pokoju, jak najdalej od kominka.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – syknęła wściekła, usiłując
mu się wyrwać. – Jeśli masz zamiar zacząć pić i przystawiać się do
mnie, to ostrzegam, że tego pożałujesz.
– Siedź spokojnie – rzucił stanowczym tonem Matt, trzymając
mocno jej ramię. – On będzie rozpalał ogień używając prochu
strzelniczego.
– Prochu? – wyjąkała, patrząc na Matta rozszerzonymi z
przerażenia oczami.
– Mhm. Chcesz może sobie łyknąć? – spytał, podając jej
butelkę.
W tej samej chwili Archie rzucił zapałkę na palenisko. Buchnął
wysoki płomień. Archie cofnął się o krok.
– Do diaska. Chyba przesadziłem – wymruczał, chwiejąc się na
nogach.
Na szczęście ogień szybko przygasł i płonął teraz równo i
spokojnie.
– To stara traperska sztuczka – wyjaśnił Matt. – Nie jest zbyt
niebezpieczna, oczywiście o ile masz pojęcie o tym, co robisz, no i nie
trzymasz w garści flaszki z wódką.
– A ja myślałam, że zamierzasz przyłączyć się do Archiego i
zacząć pijaństwo – powiedziała Adrienne wzdychając. – Znowu mnie
uratowałeś, Matt. Myślę, że nawet wybaczę ci te niewybredne żarty o
podbitych oczach.
– Ciągle wyglądają na podbite – stwierdził, delikatnie ściskając
ją za ramię.
– Da się temu szybko zaradzić. – Adrienne wysunęła się z
ramion Matta i oglądając się na kominek podeszła do Archiego. –
Chciałam spytać – zaczęła, patrząc na niego z obawą – czy mogłabym
skorzystać z łazienki. Chciałabym się umyć.
Archie odwrócił się i przyjrzał jej się od stóp do głów.
– To chyba nie wystarczy – orzekł, żując tytoń. – Wyglądasz jak
strach na wróble.
– Wszystkie moje rzeczy zostały w samolocie. – Adrienne
skrzywiła się, słysząc ten kolejny komplement. Od takiego nadmiaru
męskiego podziwu mogłoby jej się chyba przewrócić w głowie. –
Mogę się więc co najwyżej umyć.
Archie przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
– Zaraz, zaraz, moja panno – odezwał się w końcu. – Lepiej
doprowadź się naprawdę do porządku. Ale musisz mi obiecać, że
będziesz uważać.
– Tak, oczywiście... ja...
– I że niczego nie podrzesz.
– Ale czego?
– Rzeczy Dorothy. Pozwolę ci przebrać się w jej ciuchy, ale
musisz obiecać, że będziesz ostrożna.
– Jak mogłabym pożyczać od ciebie jej ubrania? –
zaprotestowała Adrienne, chociaż myśl o suchym ubraniu była
niezwykle kusząca.
– Tak, zaraz ci je dam. – Archie odwrócił się w stronę Matta. –
Ty też nie wyglądasz najlepiej – ocenił. – Kiedy z nią skończę –
powiedział, wskazując głową Adrienne – poszukam czegoś dla ciebie.
– Nie zawracaj sobie głowy – odparł Matt. – To nie jest
konieczne.
– Cicho – rzucił krótko Archie, zaciskając dłoń na nadgarstku
Adrienne. – I popilnuj mojej whisky, kiedy będę szukał czegoś dla
twojej narzeczonej. – Wziął do ręki lampę i pomaszerował w stronę
drzwi, ciągnąc Adrienne za sobą.
– Wcale nie jestem jego narzeczoną – zaprotestowała Adrienne.
Zauważyła, że Matt się uśmiecha. – Matt, powiedz mu, że nie jestem.
Matt stał milcząc. Adrienne zaskoczył wyraz jego twarzy.
Patrzył na nią z czułością, a przecież znali się zaledwie od kilku
godzin.
– Zostawiłem rzeczy Dorothy tak, jak były – powiedział Archie,
prowadząc Adrienne do sypialni, gdzie stała duża, mahoniowa szafa. –
Tutaj – wskazał, puszczając jej nadgarstek. – Wszystko, czego możesz
potrzebować.
Pokój napełnił się zapachem fiołków. Adrienne zajrzała do
szafy, gdzie wisiały trzy wyblakłe sukienki w kwiatki, kraciasty
niebieski szlafrok, flanelowa koszula nocna, dwie pary znoszonych
dżinsów, błękitna spódnica i trzy koszulowe bluzki. Garderoba była
więcej niż skromna, ale Archie pokazywał ją z taką dumą, jakby była
to ostatnia kolekcja Diora.
– To lubiła najbardziej – powiedział Archie, zdejmując z
wieszaka szeroką, błękitną spódnicę. – Widzisz?
– Bardzo ładna – przytaknęła Adrienne.
– Masz. – Archie rzucił spódnicę w jej stronę. – Ciekawe, gdzie
jest ta bluzeczka? – Pochylił się i odsunął jedną z szuflad u dołu szafy.
– Tak, to jest bluzeczka do tej spódnicy. – Wyjął z szuflady białą
haftowaną bluzkę i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią w
milczeniu.
– Bardzo ją kochałeś, prawda? – odważyła się spytać Adrienne.
– Tę bezczelną, zarozumiałą kobietę? – Archie wzruszył
ramionami. – Zawsze mnie tylko pouczała i poprawiała. Z trudem ją
znosiłem, to wszystko.
Adrienne milczała. Nie wierzyła w ani jedno słowo. Archie po
prostu wstydził się przyznać, jak bardzo kochał swoją żonę i jak
bardzo mu jej brak.
– Weź to – powiedział, podając jej bluzkę. – Pasuje do spódnicy.
– Nie wiem, czy powinnam... Widzę, że nikt nie ruszał rzeczy
Dorothy, odkąd...
– Na pewno chciałaby, żebym ci dał to ubranie. – Archie
przyglądał jej się przekrwionymi oczami. – Wystarczająco trudno było
mi wytrzymać z nią, póki żyła. Nie chcę, żeby teraz zaczął mnie
prześladować jej duch.
– Ja... ja dziękuję.
– Tu są różne damskie szmatki – stwierdził Archie, otwierając
szufladę pełną bielizny. – I zdejmij wreszcie te pantofle – dodał,
sięgając w głąb szafy i wyciągając parę miękkich mokasynów. –
Łazienka jest tam. Prysznic, umywalka... wszystko. Zostawiam ci
lampę – dodał i wytoczył się z sypialni, mamrocząc pod nosem, że
stanowczo za długo pozostawił whisky bez właściwej opieki.
Adrienne zajrzała do szuflady z bielizną. Wyglądało na to, że
Dorothy była naprawdę świetnie zaopatrzona. Dostosowała stroje do
surowych warunków życia, ale pod skromnymi bluzkami i dżinsami
kryły się jedwabne koszulki i majteczki w pastelowych kolorach. W
rogu szuflady tkwił katalog domu wysyłkowego, zajmującego się
sprzedażą bielizny. Adrienne zastanawiała się, ile też lat mogła mieć
Dorothy. Archie wyglądał staro, ale mogło to wynikać z ciężkiej pracy
i nadużywania whisky.
Adrienne wybrała koszulkę i majtki koloru kości słoniowej i
wyruszyła na poszukiwanie łazienki. Zaskoczyła ją panująca tam
czystość. Archie nie wyglądał na kogoś, kto traci czas na szorowanie
umywalki. Adrienne zdjęła sukienkę i rzuciła ją na podłogę. Po
dzisiejszym dniu nadawała się co najwyżej na szmaty.
Westchnęła z rozkoszy, gdy weszła pod gorący prysznic. Na
wiszącej obok plastykowej półeczce znalazła mydło i szampon. Nie
tracąc czasu namydliła się i szybko spłukała, starając się zużyć jak
najmniej wody. W domu stojącym w samym środku pustkowia zapasy
wody były zapewne ograniczone. Chciała, aby i Matt skorzystał z
kąpieli. Adrienne zakręciła kran i wytarła się dość zużytym, ale
czyściutkim, różowym ręcznikiem. Dopiero wtedy spojrzała na swoje
odbicie w lusterku.
Oczy nie wyglądały już jak podbite. Zniknęła resztka makijażu.
Z lustra patrzyła na nią blondynka z jasnymi rzęsami i kremową skórą.
Adrienne uważała mocny makijaż za niezbędny, szczególnie w pracy.
Teraz jednak w niczym nie przypominała tej kobiety, która zjawiła się
na przyjęciu u Beverly.
Wróciła do sypialni. Spódnica była odrobinę za szeroka, ale
całość prezentowała się nieźle. Założyła mokasyny i podeszła do
stojącej w kącie pokoju toaletki, na której leżał oprawny w srebro
grzebień i szczotka.
Zauważyła oprawione w srebrną ramkę duże zdjęcie. Adrienne
wzięła je w rękę i przyjrzała mu się uważnie. Pośrodku stał Archie,
trzymając za uzdę brązowego osła. Obejmował za ramiona kobietę,
która wyglądała na co najmniej dwadzieścia lat młodszą od niego.
Miała jasnobrązowe krótkie włosy i pełną słodyczy, uśmiechniętą
twarz. Była ubrana w tę samą niebieską spódnicę i białą, koronkową
bluzkę. A więc to była Dorothy. Z całą pewnością nie wyglądała na
osobę zarozumiałą.
Adrienne trudno było wyobrazić sobie wspólne życie Dorothy i
Archiego, a jednak najwyraźniej łączył ich jakiś szczególny rodzaj
miłości.
Zawahała się przed sięgnięciem po szczotkę, ale w końcu
uczesała włosy. Na toaletce stał też flakonik fiołkowych perfum. Tak,
Dorothy z całą pewnością była w duchu niepoprawną romantyczką.
Adrienne zwinęła w kłębek przemoczone, podarte ubranie i
otworzyła drzwi. Z salonu dobiegał ochrypły głos Archiego, który
opowiadał Mattowi o poszukiwaniu złota. Adrienne cichutko podeszła
bliżej. Obaj mężczyźni siedzieli wygodnie rozparci w fotelach przed
kominkiem. Wyglądali jak starzy, dobrzy przyjaciele.
Matt upił duży łyk z butelki, którą podał mu Archie. Adrienne
zaczęła żałować, że tak bardzo śpieszyła się. Najwyraźniej Matt czuje
się świetnie, popijając whisky w towarzystwie Archiego. Za godzinę
obaj z Archiem będą prawdopodobnie spali kamiennym snem, a ona
zostanie sama ze swoimi kłopotami i obawami.
– Łazienka wolna – powiedziała głośniej, niż zamierzała.
Matt odwrócił się w jej stronę. Adrienne spodziewała się, że
orzeknie, iż bez makijażu wygląda na dwanaście lat. Jednak Matt
milczał, a na ustach pojawił mu się uśmiech. Adrienne stwierdziła, że
musi być pijany.
– Całkiem nieźle – ocenił Archie, wyciągając z kieszeni puszkę
z tytoniem. – Nie tak jak Dorothy, ale nieźle.
– Dziękuję za ubranie – odezwała się zmieszana Adrienne.
Podniosła do góry zawiniątko ze zniszczonymi rzeczami. – Już po
nich – powiedziała i patrząc na Matta dodała: – Myślę, że tobie też
przyda się kąpiel.
– Co? – spytał, nagle wyrwany z zadumy. – Aha, no tak. Masz
rację. – Podniósł się szybko, wcale nie jak pijany.
Adrienne zupełnie nie rozumiała, co się z nim dzieje. W każdym
razie Matt zachowywał się, jakby stracił do reszty rozum.
– Znajdę ci jakieś ubranie – powiedział Archie, wstając z fotela.
– Mam trochę rzeczy, z których wyrosłem – dodał, klepiąc się po
brzuchu.
– Usiądź tutaj. – Matt wskazał Adrienne miejsce. – Ogrzejesz się
trochę.
– Dziękuję. – Przechodząc obok niego przyjrzała się wyrazowi
jego twarzy. Znów ten dziwny półuśmiech... Nie było wątpliwości,
Matt zwariował.
Archie i Matt przeszli do sypialni, a Adrienne rozparła się
wygodnie w skórzanym fotelu i zastanawiała się, czemu czuje się taka
szczęśliwa i, przynajmniej w tej chwili, bezpieczna w tym małym
domku razem z Mattem. Przeciągnęła się leniwie.
Skarciła się za to w duchu. Powinna przecież intensywnie
myśleć, jak się stąd wydostać. Jednak ciepło bijące z kominka
sprawiło, że ułożyła się wygodnie, oparła głowę o poduszkę,
zamknęła oczy...
Obudził ją niezwykły odgłos. Poderwała się przerażona na
równe nogi.
– Wszystko w porządku – powiedział Matt uspokajającym
tonem. – To tylko Archie chrapie. Śpij.
Adrienne rzuciła okiem na drugi fotel. Archie spał z otwartymi
ustami i odchyloną do tyłu głową. Dźwięki, jakie wydawał z siebie,
przypominały turkot wagonów przetaczanych na bocznicy.
– Mój ojciec też tak chrapie – roześmiał się cicho Matt. – Cały
dom się trzęsie. Mama mówi, że spać z nim to gorsze niż mieszkać na
pasie startowym. Sypia z zatyczkami w uszach.
– Nie sądzę, żeby zatyczki cokolwiek tu pomogły – powiedziała
Adrienne, odwracając się w stronę Matta.
Ubranie, z którego „wyrósł” Archie leżało na nim jak ulał. Matt
miał na sobie czarną kowbojską koszulę, której krój podkreślał jego
szerokie ramiona. Dopasowane dżinsy zaznaczały smukłość wąskich
bioder.
– Czemu się uśmiechasz? – spytał. – Nigdy nie widziałaś
kowboja?
– Pewnie, że tak. Ale nie wyobrażałam sobie ciebie jako jednego
z nich – odparła Adrienne, zastanawiając się, czy jej uśmiech jest
podobny do tego, który niedawno widziała na twarzy Matta.
– Ja też nie wyobrażałem sobie ciebie jako wiejskiej dziewczyny
– oznajmił Matt – a jednak...
Adrienne spojrzała mu w oczy. Nie miała już żadnych
wątpliwości. Powróciły te same uczucia, które ogarnęły ją, kiedy Matt
pocałował ją nad strumieniem. Z tą tylko różnicą, że teraz nie
zagrażało im żadne niebezpieczeństwo. Matt podszedł o krok bliżej,
ale zatrzymał się na dźwięk kolejnego chrapnięcia.
– A oto i cały Archie – powiedziała Adrienne, uświadamiając
sobie znowu, gdzie się znajdują. – Która godzina?
– Parę minut po trzeciej – odparł Matt, spoglądając na zegarek.
– Moi rodzice na pewno zawiadomili już policję – stwierdziła z
przerażeniem. – To straszne, że nie mogę się z nimi skontaktować.
Masz może jakiś pomysł?
– Niestety nie. Kiedy spałaś, próbowałem coś wymyślić. Ale bez
telefonu i bez benzyny nic się nie da zrobić. Utknęliśmy tu na dobre.
– Czemu Archie wraca do domu z pustym bakiem? – spytała
Adrienne, spoglądając na sąsiedni fotel.
– Pytałem go o to. Jedzie do miasta, upija się do
nieprzytomności, a kiedy w końcu decyduje się wracać, jedyna stacja
benzynowa w Saddlehorn jest już zamknięta. To jedna z przyczyn, dla
których kupuje osła.
– Saddlehorn? Czy tak nazywa się to miasteczko?
– Tak, to jakaś dziura.
– Ale pewnie jest telefon. Gdyby udało nam się tam dostać...
– Gdyby, gdyby... – Popatrzył na nią uważnie. – Przykro mi,
Adrienne. Powinienem był pozwolić ci lecieć zwykłym samolotem
rejsowym. W tej chwili byłabyś już na miejscu.
– To nie twoja wina, więc nie miej do siebie pretensji. Nie
pozwolę na to, szczególnie teraz, kiedy twój samolot leży na dnie
kanionu. Nie mieliśmy szczęścia, to wszystko. Ale czuję się taka
bezradna.
– Ja też. Próbowałem coś poradzić, ale nic nie mogę wymyślić.
Może powinniśmy wziąć przykład z Archiego i trochę się przespać.
Donośne chrapanie stało się jeszcze głośniejsze.
– Musiałabym chyba wypić całą butelkę whisky, żeby zasnąć w
towarzystwie Archiego – stwierdziła Adrienne.
– Może przenieś się do sypialni – zaproponował Matt.
– Proszę cię bardzo, jeśli chcesz, możesz sam spróbować –
oświadczyła Adrienne. – Ja idę do stajni. Świeżo wyłożony słomą
boks i jakiś koc w zupełności mi wystarczą.
– Myślałem o tym samym. – Matt uśmiechnął się krzywo.
– Ale ty jesteś przyzwyczajony do chrapania. Sam mówiłeś.
– Wcale nie. To moją matka do tego przywykła. Kiedy miałem
jedenaście lat, wyłożyłem ściany swojego pokoju dźwiękoszczelnymi
płytkami.
– Rzućmy monetę – podsunęła Adrienne.
– A może – powiedział Matt, opierając się o półeczkę nad
kominkiem, tak że światło wydobyło z półmroku zarys szczupłego
ciała – oboje moglibyśmy spać w stajni.
ROZDZIAŁ 5
– Sądzę, że to nie jest najlepszy pomysł, Matt. – Adrienne
poruszyła się niepewnie w fotelu i odwróciła wzrok.
– Nie spodziewałem się innej odpowiedzi.
– Poznaliśmy się zaledwie kilka godzin temu. Nie wydaje mi się
właściwe spędzenie z tobą nocy pod jednym dachem.
– Tak, to wysoce niewłaściwe – przyznał Matt, wpatrując się w
nią wyzywającym wzrokiem. – A więc zostaniesz tutaj?
– To ty mógłbyś zostać, a ja pójdę do stajni.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Ja nie mam nic przeciwko
dzieleniu z tobą koca, to ty nie chcesz spać razem ze mną.
– To nie jest tak. Ja też nie mam nic przeciwko temu, ale
uważam, że byłoby to nierozsądne. Przecież ledwie się poznaliśmy –
odparła Adrienne. – Och, Matt, przez ciebie to, co mówię, brzmi tak
okropnie pruderyjnie. A przecież ja wcale taka nie jestem!
– Poszukam koca – rzucił Matt i zniknął za drzwiami.
Adrienne podniosła się z fotela. Nie uśmiechało się jej słuchać
przez całą noc chrapania Archiego. Prawdę mówiąc, wolałaby być
blisko Matta. W jego towarzystwie czuła się zdecydowanie
bezpieczniej. Tylko jeden powód powstrzymywał ją od wyrażenia
zgody na spędzenie nocy wspólnie w stajni.
Była przekonana, że Matt nie będzie jej się narzucać. Nie, to nie
byłoby w jego stylu. Za to z całą pewnością potrafi być bardzo
przekonujący. Adrienne nie była pewna, czy potrafi mu się oprzeć.
Zwłaszcza po tym, czego razem ostatnio doświadczyli. Na domiar
złego Matt w dżinsach i kowbojskiej koszuli wyglądał niezwykle
pociągająco.
Adrienne nie należała jednak do typu kobiet, które ulegałyby
mężczyźnie poznanemu zaledwie kilka godzin wcześniej. To byłoby
wbrew jej mniemaniu o sobie samej, wbrew jej zasadom. Nie było w
tym jednak nic z pruderii. Właśnie to bezskutecznie próbowała
wytłumaczyć Mattowi, kiedy uśmiechał się do niej w irytujący,
wyzywający sposób.
Matt wrócił niosąc dwa koce. Wziął ze stołu lampę i podszedł do
drzwi.
– Do jutra – powiedział.
– Matt...
Odwrócił się. Archie nagle zachrapał tak głośno, że nieomal
ściany się zatrzęsły. Adrienne wstała i podeszła do Matta. Światło
lampy naftowej wydobywało z mroku zarys jego ust, ale oczy
pozostawały wciąż w cieniu. Wyglądał tajemniczo i zdecydowanie
zbyt kusząco.
– Mam nadzieję, że jest to jasne, iż jeśli pójdę z tobą, to tylko
dlatego, aby uciec od tego hałasu.
– Oczywiście – przytaknął, ale na jego ustach znowu pojawił się
lekki uśmieszek.
– To dobrze – powiedziała Adrienne. – Najważniejsze, żebyśmy
się rozumieli.
– Rozumiemy się.
– Świetnie.
– Lepiej załóż kratę na palenisko, szkoda byłoby puścić dom
Archiego z dymem – stwierdził Matt.
Adrienne musiała w duchu przyznać, że Matt nie traci głowy w
trudnych sytuacjach i pamięta o istotnych szczegółach. Zapomniała,
że trzeba zabezpieczyć palenisko. Postępowanie Matta budziło jej
zaufanie i podziw. Ufała mu we wszystkim... prócz jednego.
– Owiń się tym kocem – poradził, kiedy podeszła do drzwi,
gotowa do wyjścia. – Nie warto marznąć bardziej, niż to konieczne.
Adrienne otuliła się szczelnie wełnianym kocem i wyszła na
ganek. Deszcz ustał, a wśród chmur widać było gwiazdy.
– Już po burzy. – Matt zszedł po drewnianych schodkach. – Do
diabła, zapomniałem o błocie! Trzymaj – rozkazał, podając Adrienne
lampę.
– Dlaczego?
– Nie możesz taplać się w kałużach, mając na nogach mokasyny
Dorothy.
– Ale... – Zanim zdążyła zaprotestować, Matt podniósł ją do
góry. – To zaczyna się robić irytujące – powiedziała, obejmując go za
szyję. Powoli ruszyli przez podwórze.
– Nie robię tego dla ciebie – zapewnił ją Matt. – Archie okazał ci
zaufanie, pożyczając ubrania Dorothy. Nie mogę pozwolić, żebyś je
zniszczyła.
Adrienne musiała przyznać, że Matt znowu ma rację. Jednak
bliskość mężczyzny uniemożliwiała zachowanie dystansu. Jego włosy
pachniały szamponem, policzki płynem po goleniu. Starała się nie
zastanawiać, dlaczego Matt zadbał o toaletę. To były niebezpieczne
myśli.
– Tu jest już prawie sucho – powiedział Matt, delikatnie
stawiając ją na ziemi. – Pani pozwoli. – Ukłonił się, wskazując dłonią
drzwi stajni.
Adrienne nie mogła pozbyć się wrażenia, że przyszła na
potajemną schadzkę. Serce zabiło jej żywiej z niepokoju i słodkiego
oczekiwania, kiedy Matt zamknął drzwi.
– Ten koc jest bardzo ciężki, więc położymy go na spód.
Przykryjemy się tym drugim, jest bardziej miękki.
– A lampa? Mam ją zgasić?
– Tu nie ma okien, więc jeśli ją zgasisz, nic nie będziemy
widzieć. – Matt przykucnął, wygładził koc, a potem rozejrzał się
dookoła. – Lepiej postaw ją na środku cementowej podłogi i przykręć
płomień. To bardzo nieprzyjemne obudzić się w obcym miejscu bez
odrobiny światła.
– Nie sądziłam, że ty się czegokolwiek boisz.
– Naprawdę myślisz, że ze mnie taki chojrak? – spytał,
podchodząc bliżej.
– A nie jesteś? – odpowiedziała pytaniem, spoglądając mu w
oczy.
– Nie aż tak bardzo, jak sobie wyobrażasz. Ale uważam, że nie
należy przegapiać okazji, gdy można przeżyć coś naprawdę
ciekawego. Życie byłoby okropnie nudne, gdybyśmy zawsze
postępowali zgodnie z normami i zasadami.
– Ich łamanie może zniweczyć spokój i zrujnować życie –
odparła Adrienne, starając się nie poddawać urokowi chwili. Silne
ramiona mężczyzny czekają, aby ją przytulić, usta pragną scałować z
jej twarzy obawy i lęk.
Wszystko to Adrienne czytała w błyszczących brązowych
oczach Matta.
– Jak myślisz, dlaczego Beverly sądziła, że możemy się ze sobą
dogadać? – spytał, przyglądając się jej uważnie.
– Beverly? – Adrienne zupełnie zapomniała o przyjaciółce, która
niechcący przyczyniła się do jej kłopotów. To Beverly zaprosiła Matta
na przyjęcie i z czystym sumieniem poleciła go jako doskonałego
pilota.
– Nie mam pojęcia. Ona wie, że ja jestem ostrożna, a ty
uwielbiasz ryzyko. Trudno byłoby znaleźć dwie osoby tak bardzo się
różniące.
– Żałujesz?
Zastanowiła się przez chwilę. Gdyby zdecydowała się wtedy
polecieć do Utah zwykłym, rejsowym samolotem, teraz zapewne
byłaby już na miejscu. Ale nie uczestniczyłaby w tych niezwykłych
wydarzeniach. Chociaż czuła się bardzo zagubiona i nieszczęśliwa,
sprostanie przeciwnościom sprawiało jej nie znaną dotąd satysfakcję.
– Wiem, czego możesz żałować – domyślił się Matt. – Nie udało
ci się dotrzeć do domu, a na tym ci szczególnie zależało.
– Chyba rzeczywiście się nie udało. – Adrienne zawstydziła się,
widząc smutek w jego oczach. – Ale nie żałuję, że cię poznałam.
Przeżyliśmy razem kilka trudnych chwil, ale udało nam się je
przetrwać. Czuję się teraz silniejsza, bardziej pewna siebie. Może
właśnie dlatego ludzie robią różne niecodzienne rzeczy, na przykład
skaczą ze spadochronem...
– No, to mi się podoba! – zawołał Matt z entuzjazmem.
– Oczywiście ja sama bym się nie odważyła – dodała szybko.
– Dobrze. Na razie z tym poczekamy – roześmiał się Matt. –
Podobasz mi się w tym stroju. To naprawdę wielka odmiana w
porównaniu z wyrafinowaną, elegancką damą, którą spotkałem na
przyjęciu. Wyglądasz bardziej naturalnie.
– Nie da się już wyglądać bardziej naturalnie – stwierdziła. –
Bez makijażu, bez biżuterii, bez...
– Bezpretensjonalnie – dokończył za nią Matt. – I chyba o to
właśnie chodzi. Wróciliśmy do rzeczy podstawowych, z dala od
gierek, które podejmują mężczyźni i kobiety, strojąc się w świecidełka
i robiąc wszystko, żeby wywrzeć na sobie nawzajem jak największe
wrażenie. Musieliśmy przetrwać. Nie było czasu na kłamstwa i
intrygi.
– Te kłamstewka i intrygi służą czasami jako ochrona przed
kimś takim jak...
– To całkiem niepotrzebne – zwrócił się do niej łagodnie,
wyciągając ręce.
– Zaraz, zaraz. – Serce zabiło jej mocno, gdy Matt przyciągnął ją
do siebie i wziął w ramiona. – Jeszcze przed chwilą powiedziałeś, że
się rozumiemy.
– To prawda. Rozumiemy się. – Wplótł palce w jej włosy i
przyjrzał się uważnie.
– Więc powinieneś rozumieć, że ja tego nie chcę.
Uśmiechnął się i pochylił głowę ku jej twarzy.
– Matt, nie chcę, żebyś mnie całował.
– Pamiętaj, tylko ryzyko pozwala ci poczuć, że żyjesz. A to jest
bezpieczniejsze niż skoki ze spadochronem – powiedział, patrząc jej
w oczy.
– Przez te kilka godzin ryzykowałam tyle razy, że wystarczy mi
to na wiele lat.
– Więc powiedz nie – szepnął, zbliżając usta do jej warg.
Spróbowała. Otworzyła usta, ale z gardła nie wydobył się żaden
dźwięk.
– Niech żyje ryzyko – powiedział Matt i ujął jej głowę w dłonie.
Gdy wargi Matta dotknęły jej ust, Adrienne westchnęła głęboko.
Wiedziała, że to nieuchronnie nastąpi, od momentu gdy Matt zamknął
za nimi drzwi.
Przytulił ją do siebie mocno, tak że czuła każdy mięsień jego
ciała. Uczył ją, jak poruszać się zgodnie z jego ruchami. Adrienne
objęła fala gorąca. Matt pieścił jej plecy i pośladki, przytulał coraz
gwałtowniej.
– Połóż się ze mną – wyszeptał.
Nie umiała mu się oprzeć, gdy delikatnie poprowadził ją i ułożył
na kocu. Namiętność mężczyzny rozbudziła jej pożądanie. Patrzył jej
w oczy, powoli rozpinając guziki haftowanej bluzki. Adrienne
zauważyła, że spojrzenie Matta zsunęło się niżej, na jej piersi
sterczące pod materiałem jedwabnej koszulki. Zaczerwieniła się,
wiedząc, że jej podniecenie jest wyraźnie widoczne.
Matt popatrzył jej w oczy i dotknął policzka.
– Nie ma się czego wstydzić – zamruczał.
– Ale to... to takie do mnie niepodobne.
– Skąd wiesz? – Przesunął dłonią po koniuszkach jej piersi,
wciąż patrząc głęboko w oczy. – Czy wiesz o sobie wszystko?
– Już nie – przyznała.
– To dobrze. – Matt pocałował ją tak, że zaparło jej dech w
piersiach.
Adrienne wygięła ciało w łuk, rozkoszując się dotykiem męskiej
dłoni obejmującej jej pierś i rozchyliła wargi. Nie umiała już
powstrzymać ruchów ciała, które świadczyły o tym, jak bardzo go
pragnie. Nie potrafiła też powstrzymać miłosnego okrzyku, który
bezwiednie wyrwał się jej z ust. Zapomniała o początkowym
zawstydzeniu. Zawładnęło nią pożądanie. Szarpnęła kowbojską
koszulę Matta, obnażając jego pierś.
Matt uniósł głowę i roześmiał się ochryple.
– Spokojnie – rzucił zdyszany. – Nie zamierzasz chyba podrzeć
koszuli Archiego.
– Co się ze mną dzieje? – Adrienne opuściła ręce. – Nigdy nie
byłam tak agresywna wobec mężczyzny.
– To dlatego, że znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. – Matt
pieścił jej pierś, aż zamknęła oczy z rozkoszy. – Zagrożenie wyostrza
zmysły.
– Ale ja nie lubię niebezpieczeństwa.
– A to lubisz? – Matt uniósł jej koszulkę i pocałował nagą skórę.
Gdy usta dotknęły koniuszka piersi, z gardła Adrienne wyrwał
się znowu miłosny okrzyk. Poczuła, że ogarnia ją namiętność, której
do tej pory nie doświadczyła.
– O to mi właśnie chodziło, Adrienne. Rozluźnij się, poddaj się
magii zmysłów – szepnął, unosząc głowę.
Popatrzył jej głęboko w oczy.
– Nie mogę nic na to poradzić – wyszeptała.
– Po co? Jesteśmy sami. Możemy robić to, co nam się podoba,
co sprawia przyjemność. – Matt zsunął Adrienne spódnicę i zaczął
pieścić uda.
Adrienne przeszył dreszcz oczekiwania.
– Pragnę cię – powiedziała zduszonym głosem.
– Wiem – odparł.
Dobiegł ją dźwięk rozsuwanego suwaka i szelest rozrywanego
opakowania.
– Będziemy się przepięknie kochać – wyszeptał z ustami tuż
przy jej wargach i zaczął delikatnie całować jej twarz.
– Tak. – Oszołomiona odwzajemniła jego namiętny pocałunek.
Matt zsunął Adrienne majteczki, które dziewczyna odrzuciła jednym
ruchem. – Kochaj mnie, Matt – wyszeptała, rozchylając uda i unosząc
biodra.
Miłosne okrzyki wypełniły powietrze. Ciała poruszały się w
coraz bardziej szalonym rytmie. Matt umiejętnie dozował pieszczoty,
niespiesznie prowadząc Adrienne do ekstazy. Oboje dali się ponieść
namiętności. Niemal zapomnieli o otaczającej ich rzeczywistości.
Nagle do uszu Adrienne dotarł dziwny dźwięk.
Powoli uświadomiła sobie, że ten dźwięk nie zrodził się w jej
wyobraźni. Matt wciąż był na wpółubrany i nie zdjął butów.
Poruszając się kopnął nogą w coś metalowego.
– Co to było? – zamruczała.
– Nie wiem, nieważne. – Pocałował zagłębienie u nasady jej
szyi. – Nie myśl o niczym. Chcę, żebyś czuła to, co ja.
– Proszę, sprawdź.
– Na miłość boską... no, dobrze. – Matt spojrzał za siebie. – To
tylko kanister na benzynę – powiedział, wodząc językiem po jej
wargach. – Pocałuj mnie. Nigdy nie dotykałem ust tak wspaniałych
jak twoje.
– Kanister na benzynę – szepnęła. – Tylko... zaraz, czy
powiedziałeś na benzynę?
– Wiem, że Archie nie powinien był go zostawiać w stajni pełnej
słomy, ale lampa stoi wystarczająco daleko. – Matt pogładził jej
biodro. – Zresztą na pewno i tak jest pusty. Adrienne, rozluźnij się.
Tak nam razem dobrze. Zostań ze mną. Pozwól mi smakować...
– Matt, kanister na benzynę – powtórzyła z naciskiem Adrienne.
– Może coś w nim jest! Musimy to sprawdzić.
– Za chwilę, Adrienne. Jesteś tak rozpalona, tak...
– Czy ty nie rozumiesz? – Odepchnęła go od siebie. – Jeżeli tam
jest benzyna, możemy pojechać do miasteczka!
– Kanister! – Matt wcisnął twarz w koc.
– Tak. – Adrienne przesunęła się do miejsca, gdzie but Matta
natrafił na zardzewiały pojemnik. Podniosła go do góry i potrząsnęła.
W środku zachlupotało. – Jest! – oznajmiła głośno, podnosząc z
posłania majtki i zakładając je w pośpiechu. – Chodźmy. – Spojrzała
na Matta, który wciąż leżał z twarzą wciśniętą w posłanie. –
Chodźmy! – powtórzyła, zapinając bluzkę.
– Daj mi trochę czasu – zabrzmiał stłumiony głos Matta.
– Matt, liczy się każda minuta!
– Myślisz, że o tym nie wiem? – Podniósł się odwrócony do niej
plecami.
Westchnął i zaczął zapinać kolejno zatrzaski koszuli. Potem
powoli włożył koszulę w spodnie.
– Matt, proszę, czy mógłbyś się pośpieszyć?
– Jak na człowieka w moim stanie, śpieszę się jak mogę. –
Dźwięk podciąganego suwaka zagłuszył wymamrotane pod nosem
przekleństwo.
Potem Matt odwrócił się w jej stronę.
– Musiałem zająć się paroma rzeczami – powiedział, a
pożądanie wciąż płonęło w jego oczach.
– Och, oczywiście. – Policzki zaczęły ją piec ze wstydu. –
Przepraszam, że tak cię popędzałam. Czy...
– Wszystko w porządku. Teraz zawiń się w koc i weź ten
kanister. Zaniosę cię do ciężarówki.
– Dobrze.
– Potem wrócę, odniosę lampę do domu i napiszę kartkę do
Archiego. Nie chcę, żeby pomyślał, iż przywłaszczyliśmy sobie
ciężarówkę.
– Oczywiście. Masz rację. – Adrienne owinęła się kocem. Było
jej wstyd. Jak mogła być tak nietaktowna?
Matt złożył drugi koc, podszedł do drzwi, otworzył je i wciągnął
głęboko powietrze.
– Gotowa? – spytał, odwracając się do Adrienne.
– Pewnie – odparła, podchodząc bliżej. Bez dalszych ceregieli
podniósł ją do góry. Bliskość Matta na nowo ją oszołomiła.
– Matt, przepraszam – powtórzyła.
– Mhm.
– A właściwie skąd wziąłeś prezerwatywę?
– Archie mi dał.
– Archie? – Adrienne otwarła usta ze zdumienia.
– Pamiętaj, że uważa nas za kochanków.
– No, dobrze, ale wciąż nie rozumiem, po co Archie miałby... to
znaczy, po co zaopatrzył się w nie teraz, zaraz po śmierci żony?
– Nie. To nie tak. Używał ich, kiedy był z Dorothy. Była od
niego dużo młodsza i mogła zajść w ciążę. Nie mogli pozwolić sobie
na dziecko, bo miała wrodzoną wadę serca. Uważali, że mogłaby nie
wytrzymać ciąży i porodu.
– Ale nie to ją zabiło, prawda?
– Nie. Mimo całej ostrożności i tak umarła na zawał. Miała
zaledwie czterdzieści dwa lata.
– Jakież to smutne.
– Koniec był smutny, ale małżeństwo musiało być wspaniałe.
Chociaż Archie bez przerwy na nią narzeka, wygląda na to, że świata
poza nią nie widział.
– Tak, to naprawdę cudowne, że tak bardzo się kocha –
Adrienne dopiero teraz zauważyła, że Matt stoi już przy ciężarówce.
Trzymał ją wciąż mocno w ramionach, jak gdyby nie miał zamiaru
wypuścić z objęć. Spojrzała mu w oczy. Nawet w mroku nocy
dostrzegła w nich pożądanie. – Otworzę drzwi, ale postaw mnie już na
ziemi.
– Wcale nie chcę cię stawiać. Chcę...
– Wiem – powiedziała, przykładając palec do jego ust. – Ale
musimy jechać. Naprawdę – dodała, walcząc z własnymi emocjami.
Starała się przywołać obraz rodziców i Granny.
– No, tak. – Jeszcze przez chwilę patrzył jej głęboko w oczy. –
Dobrze. Otwórz drzwi.
Sięgnęła ręką i pociągnęła za zimną klamkę. Drzwi otwarły się
głośno skrzypiąc. Matt posadził ją na siedzeniu obok kierowcy.
– Daj mi kanister – polecił. – Poszukam lejka.
Zatrzasnął drzwi ciężarówki. Adrienne owinęła się ciasno kocem
i dopiero teraz poczuła, jak jest zimno. Patrzyła, jak Matt brnie w
błocie do stajni, bierze lampę i zamyka drzwi.
Zapragnęła znaleźć się z powrotem w zacisznym wnętrzu, w
objęciach Matta, poczuć na sobie dotyk jego dłoni. Ale o czym też ona
myśli! Przecież prawie wcale nie zna tego mężczyzny. To zachowanie
przypomina... przypomina postępowanie jej sióstr!
Adrienne zadrżała, ale tym razem nie z powodu chłodu.
Uświadomiła sobie, że jej postępowaniem kierowała teraz ta sama
siła, która skłoniła siostry do pochopnej decyzji. Miała wprawdzie na
swoje usprawiedliwienie niezwykłe wypadki tego wieczoru, ale
prawdą było, że dała się ponieść uczuciom.
– Wszystko gotowe – powiedział Matt, wsiadając do kabiny
ciężarówki od strony kierowcy.
– Już wlałeś benzynę?
– A nie słyszałaś?
– Nie... zamyśliłam się.
– To brzmi niepokojąco – stwierdził, przekręcając kluczyk w
stacyjce. Silnik zaskoczył powoli. – Czy mogę spytać, o czym tak
myślałaś?
– O moich siostrach.
– Słucham?
– Obie są rozwiedzione.
– To bardzo przykre, ale wciąż nie wiem, jaki to ma związek z
nami. – Matt wyprowadził ciężarówkę na wyboistą drogę.
– Rozwiodły się, bo dały się ponieść emocjom i związały z
ludźmi, którzy... – zawahała się, nie chcąc niepotrzebnie obrażać
mężczyzny, który wiózł ją teraz do miasteczka, dokąd tak bardzo
chciała się dostać – ...których nigdy nie powinny były poślubić –
zakończyła desperacko.
Ciężarówka podskoczyła na wybojach i Adrienne poczuła
ukłucie wystającej z siedzenia sprężyny.
– Zaczynam rozumieć. Czujesz, że straciłaś nad sobą kontrolę.
W dodatku w towarzystwie człowieka, który nie nadaje się na twojego
męża.
– No, oczywiście to nie to samo...
– Tylko że tu nie było nawet mowy o ślubie – rzucił Matt przez
zaciśnięte zęby. – Poza tym nie znasz mnie na tyle dobrze, aby mnie
ocenić.
– To prawda, masz rację. Ale nie wiem o tobie wystarczająco
dużo, żeby się z tobą kochać, chociaż właśnie przed chwilą to robiłam.
– Nie kochasz się z facetem, jeżeli uważasz, że nie mogłabyś
wyjść za niego za mąż?
– To brzmi trochę staroświecko, prawda?
– Powiedzmy, że po tym, co się stało w stajni, czuję się odrobinę
zaskoczony – powiedział po chwili milczenia.
– Właśnie o to mi chodzi. To nie było w moim stylu. Nie wiem,
co sprawiło, że tak się zachowałam. Może, jak mówiłeś, była to
reakcja po przeżyciach związanych z wypadkiem. Ale sytuacja wraca
do normy i uznajmy sprawę za zakończoną.
– Bo nie jestem dobrym materiałem na męża?
– Nie określiłabym tego w taki sposób, ale to prawda –
skrzywiła się Adrienne.
– Nie zamierzam prosić o rękę kogoś tak nadętego jak ty, ale
ciekaw jestem, co budzi w tobie aż takie obiekcje?
– Na przykład ta uwaga. – Adrienne pociągnęła nosem. – Nie
jestem wcale nadęta. Jestem ostrożna i uważająca, a tobie tych cech
brakuje.
– Naprawdę? A kto miał prezerwatywy?
– Ty powinieneś był je mieć – odparła, podnosząc głos. –
Wszystko ukartowałeś tylko po to, żeby mnie uwieść!
– Jeśli chcesz wiedzieć, nie napracowałem się za bardzo.
Szkoda, że nie mogłaś widzieć wyrazu swojej twarzy, kiedy się
obudziłaś. Czy nie możesz przyznać się do tego, że chciałaś pójść ze
mną do stajni? Czy nie masz odwagi powiedzieć, że pragnęłaś mnie
tak samo mocno, jak ja ciebie?
– Tak, pragnęłam ciebie! – Adrienne chwyciła się oparcia fotela,
kiedy ciężarówka podskoczyła na wybojach. – Ale nie stałoby się tak,
gdybyś nie rozbił samolotu na pustkowiu, i nie wytrącił mnie zupełnie
z równowagi!
– No, tak, uprzejmie jaśnie panią za to przepraszam!
– I, do jasnej cholery, przestań celowo wjeżdżać w te dziury!
W odpowiedzi na te słowa Matt wjechał na pełnym gazie prosto
w głęboką kałużę. Jedyną pociechą dla Adrienne była myśl, że fotel
Matta ma z pewnością równie dużo połamanych sprężyn, co jej.
– Wypuść mnie – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Nie
muszę tego znosić.
– Z przyjemnością. – Matt zahamował z piskiem opon,
wyciągnął rękę i otworzył drzwi po jej stronie.
ROZDZIAŁ 6
Zimne powietrze zaparło Adrienne oddech. Nie zauważyła, że
Matt włączył ogrzewanie i że w kabinie ciężarówki było o wiele
cieplej niż na dworze.
– No i? – spytał, patrząc na nią gniewnie.
Owinęła się szczelniej kocem i spojrzała w zimną ciemność.
Gdyby próbowała dojść do miasteczka pieszo, ubrana w tę bluzeczkę i
mokasyny, ani chybi zamarzłaby na śmierć. Jej wybuch gniewu był po
prostu dziecinny, chociaż myślała, że jest osobą rozsądną. Matt budził
w niej tak sprzeczne uczucia, że nie mogła przy nim spokojnie zebrać
myśli.
Pochylił się nad nią i zamknął drzwi.
– Nie wierzyłem, że to zrobisz – powiedział.
Nacisnął pedał gazu, ale Adrienne zauważyła, że tym razem
ominął najbliższą dziurę na drodze.
– Wypuściłbyś mnie, gdybym się na to zdecydowała?
I zostawiłbyś mnie tam samą? – spytała po długiej chwili milczenia.
– Sama sobie odpowiedz na te pytania. Znasz przecież mój
charakter lepiej niż ja sam – powiedział Matt, spoglądając na nią z
ukosa.
– Myślę, że nie zrobiłbyś tego. Do końca dbasz o moje
bezpieczeństwo. Tak jak mówiła Beverly.
– Beverly powiedziała ci, że taki jestem?
– Tak, i miała rację. Bardzo doceniam twoją troskę o mnie, Matt.
– Akurat.
– Właśnie, że tak. – powtórzyła z uporem. – Tyle tylko że
patrzymy na świat w różny sposób. Sam to powiedziałeś dziś
wieczorem, kiedy wędrowaliśmy w ulewnym deszczu, a ty
wyśmiewałeś się, że nie umiem cieszyć się grzesznymi rozkoszami.
Masz rację. To, co stało się z życiem moich sióstr, świadczy, jak
wysoką cenę płaci się za takie przyjemności.
– A ja myślę, że za dużo się nad tym zastanawiasz – powiedział
Matt. – Zmieńmy temat, co? Nie pasujemy do siebie. Dobrze, że
kopnąłem ten kanister, bo dało nam to okazję oprzytomnieć.
– Słusznie – zgodziła się Adrienne.
Spojrzała na niego i zobaczyła twarde linie gniewu, rysujące się
wokół jego ust. Oczywiście, ma rację. Ale czemu ona, Adrienne, czuje
w tej chwili taki smutek i nagłą pustkę? Matt w końcu powiedział
tylko to, co sama próbowała wyrazić.
Teraz, kiedy oboje zrozumieli, jak wyglądają ich wzajemne
stosunki, mogą zapomnieć o tym incydencie i rozstać się chłodno i
kulturalnie. Przerywając te zaloty zachowała się dorośle i dojrzale.
Powinna być z siebie dumna. Jednak przez całą resztę długiej drogi do
miasteczka na próżno usiłowała rozbudzić w sobie uczucie dumy z
tego powodu.
W końcu w oddali pojawiły się światła.
– Myślisz, że to jest właśnie Saddlehorn? – spytała.
– Mhm.
– Nie jest zbyt duże.
– Nie.
– Ale chyba mają tu telefon, jak sądzisz?
– Mhm.
– Matt, naprawdę, przestań. Przykro mi, że nie układa nam się
razem, ale możemy chyba ze sobą normalnie rozmawiać?
– Nie.
– Tylko dlatego, że nie chcę z tobą więcej pójść do łóżka, ty... –
Adrienne westchnęła.
– To nie tak. Nie chodzi o to, czy pójdziemy razem do łóżka.
Chodzi o przedwczesne i nieuzasadnione wydawanie sądów o moim
charakterze. Pozwoliłaś, żeby doświadczenia twoich sióstr zmieniły
cię w wyrachowaną kobietę z gotową listą wymagań co do
potencjalnego partnera. Mam gdzieś takie przykładanie gotowej
miarki do mojej osoby po to tylko, żeby stwierdzić, że się nie nadaję.
Tym razem Matt nie podniósł głosu, ale jego słowa zraniły ją do
żywego. Wyrachowana. Cóż za okropne określenie! Możliwe, że jej
ocena była nieco pochopna, ale wypadki tej nocy potoczyły się tak
szybko, że nie było czasu do namysłu. Przed chwilą wcale go nie
znała, a zaraz potem musiała zdecydować, czy zostaną kochankami.
– Chyba powinnam cię zapytać... dlaczego chciałeś się ze mną
kochać? – powiedziała Adrienne, przełykając ślinę.
– Bo myślałem, że masz w sobie odwagę. Podziwiam
odważnych ludzi. Wygląda na to, że się myliłem.
– Odwagę? Ja? Bałam się nawet wsiąść do samolotu, mam lęk
wysokości, ja...
– Ale jednak poleciałaś tym samolotem, a potem pomimo ulewy
samotnie wyruszyłaś szukać drogi, byłaś gotowa przejść przez
wezbrany strumień na wysokich obcasach, byle tylko dostać się na
drugą stronę – spojrzał na nią. – No i miałaś odwagę, żeby powiedzieć
całkiem obcemu facetowi, że rozpruły mu się spodnie na tyłku.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Opisał kobietę, której
zupełnie nie poznawała, ale jednak rzeczywiście to ona zrobiła te
wszystkie rzeczy. Poczuła się speszona. To, co mówił, sprawiło, że
zaczynała wątpić we własne sądy o sobie.
– Obok tego baru jest automat. Jeżeli nie działa, możemy
spróbować zadzwonić ze środka – powiedział Matt, kiedy wjechali do
słabo oświetlonego miasteczka.
Adrienne zauważyła, że droga stała się równiejsza. Jechali
główną, brukowaną ulicą Saddlehorn. Po lewej stronie minęli
zamkniętą stację benzynową i trzy budynki, mieszczące salon
fryzjerski, aptekę i pocztę.
Po prawej stronie ulicy był sklep spożywczy i bar. Nad
obdrapanymi drzwiami migał czerwony neon. Ze środka dobiegały
dźwięki bardzo głośnej muzyki country. Przed barem stały dwie
poobijane ciężarówki.
W oknach niektórych domów świeciły się jeszcze światła. Jeżeli
będzie to konieczne, Adrienne jest gotowa tak długo chodzić od domu
do domu, aż znajdzie wreszcie czynny telefon. Nagle uświadomiła
sobie, że takie zachowanie niezupełnie odpowiada charakterowi
ostrożnej i powściągliwej pracowniczki biura maklerskiego. Nic
dziwnego, że Matt widzi ją w nieco innym świetle niż ona sama, ale
ten weekend jest po prostu szalony. Nie znając jej wcześniej,
wyobraził sobie, że Adrienne postępuje tak zawsze.
Matt zaparkował ciężarówkę obok budki telefonicznej, która
wyglądała na jedyny czysty i nowoczesny obiekt w Saddlehorn.
Adrienne otworzyła drzwi i zaczęła wysiadać.
– Chcesz drobne? – spytał.
Adrienne uświadomiła sobie, że nie ma przy sobie ani grosza.
Raz jeszcze Matt pomyślał za nią. Gdyby nie on, nie mogłaby
skorzystać z automatu.
– Tak, proszę, jeśli coś masz.
Matt uniósł się na siedzeniu i sięgnął do kieszeni spodni.
– Nie ma tego wiele – powiedział, przyglądając się monetom.
Lepiej zadzwoń przez centralę i poproś, żeby rodzice zgodzili się
zapłacić za rozmowę.
– Masz rację – wzięła pieniądze z jego ręki. – Dziękuję.
– Podziękujesz mi, jak już sprawdzisz, czy ten telefon działa.
Jeśli nie, będziemy musieli wejść do środka – dodał, wskazując głową
w kierunku baru. – A wygląda na to, że w środku bawi się banda
ochlapusów.
Adrienne zeskoczyła na ziemię, owijając się kocem. Miała
nadzieję, że nie będą zmuszeni wchodzić do hałaśliwego baru. Przez
muzykę przedzierały się co jakiś czas głosy pijanych mężczyzn. Bez
wątpienia wszyscy mieli zdrowo w czubie. Adrienne pomyślała, że
mieli szczęście. Archie zdecydował się zostawić swoich koleżków i
wcześniej jechać do domu. Dzięki temu spotkali go na drodze.
Zamknęła drzwi budki telefonicznej i podniosła słuchawkę.
Miała ochotę krzyczeć ze szczęścia, kiedy usłyszała sygnał. Drżącymi
palcami wykręciła numer kierunkowy. Nareszcie będzie mogła
porozmawiać z rodzicami, spytać, jak się czuje Granny, nareszcie...
Nagle rozległ się krzyk Matta. Adrienne odwróciła się w stronę
ciężarówki.
Dwóch
krzepkich,
przysadzistych
mężczyzn
w
kowbojskich kapeluszach wyciągało Matta z kabiny ciężarówki.
Rzuciła słuchawkę i otworzyła drzwi. Biegła tak szybko, że koc spadł
jej z ramion.
– Co wy wyrabiacie? – zawołała, chwytając jednego z mężczyzn
za ramię. Poczuła od niego ostry zapach alkoholu. – Zostawcie go w
spokoju!
– Spadaj, panienko. – Mężczyzna odepchnął ją bez trudu, nie
przestając szarpać się z Mattem, który wyrywał się z całych sił. – To
przestępca!
– Puść go! – Adrienne rzuciła się znowu na mężczyznę,
rozdzierając mu skórzaną kamizelkę i strącając kapelusz. – On nic
złego nie zrobił!
– Ma wóz Archiego – wybełkotał mężczyzna. – Ma ciuchy
Archiego. – Znowu ją odtrącił. – Jef, łap go z drugiej strony.
– Nic nie rozumiesz! – krzyknęła Adrienne, widząc, że jest za
słaba, by sprostać któremukolwiek z napastników. – Archie nam te
rzeczy pożyczył.
– Nam? – Mężczyzna wykręcił Mattowi rękę do tyłu i odwrócił
się w jej stronę. – Do diabła, ona ma na sobie ciuchy Dorothy! Jef,
trzymaj go sam. Ja się zajmę tą ślicznotką.
– Nie ruszaj jej – ostrzegł Matt.
– Przestań się wyrywać, to nie zrobimy jej nic złego – krzyknął
mężczyzna zwany Jefem. – Dobrze mówię, Curtis?
Curtis podniósł z ziemi kapelusz, otrzepał i włożył na głowę.
Potem poprawił kamizelkę i popatrzył ponuro na Matta i Adrienne.
– Nie podobają mi się – odezwał się.
– Słuchaj, ja się stąd nie ruszę – obiecał Matt – ale ją zostawcie
w spokoju.
Adrienne poczuła wyrzuty sumienia. Nie była dla Matta
szczególnie miła, a on nadal się o nią troszczy.
– No, dobra, jak chcesz stać spokojnie, możesz zrobić to przy
ciężarówce Curtisa – oświadczył Jef, wskazując ruchem głowy
pordzewiały, zielony ford z wgniecionym zderzakiem.
– Dobra myśl. – Curtis chwycił Adrienne za ramię. – Chodźmy,
panieneczko.
– Powiedziałem, żebyś ją zostawił w spokoju! – warknął Matt.
– Tylko nie próbuj żadnych sztuczek – wybełkotał Curtis,
puszczając rękę Adrienne.
– Nie będę – przyrzekła Adrienne. – Słuchajcie, nasz samolot
rozbił się w katastrofie. Udało nam się dojść do drogi. Trafiliśmy
przypadkowo na Archiego, ale jego telefon nie działa, więc
przyjechaliśmy tu, do miasteczka, bo musimy zadzwonić do moich
rodziców. Jeśli pozwolicie mi do nich zatelefonować, możecie sami z
nimi porozmawiać. Oni potwierdzą, że to, co mówię, jest prawdą.
– A skąd niby mamy wiedzieć, do kogo ty zadzwonisz,
panienko? – spytał Curtis. – A jak to będzie ktoś z waszej szajki?
– Z szajki? – powtórzyła Adrienne. – Na miłość boską, nie
jesteśmy z żadnej szajki, jesteśmy...
– Powiesz może, że Archie pozwolił wam wziąć Bessie?
– Co?
– Ciężarówkę. Archie wam ją pożyczył?
– No, tak jakby. Co prawda spał, kiedy znaleźliśmy kanister, ale
jestem pewna, że chciałby, żebyśmy dostali się do telefonu.
– Bujda. Archie nigdy nikomu nie pożycza wozu – warknął
Curtis.
– Hej, Curtis – zawołał Jef, gdy dotarli do ciężarówki. – Daj no
tu ten drobiazg, co jest w środku, dobra? Ja mam zajęte ręce.
– Robi się. Wiedziałem, że o to ci chodzi. – Curtis otworzył
drzwi.
Światło w kabinie ciężarówki nie działało, więc Adrienne nie
widziała, co robi Curtis, aż do chwili gdy zobaczyła wycelowaną w
nich dubeltówkę.
– Ty draniu. – Matt zaklął cicho. – Odłóż to, zanim kogoś
niechcący postrzelisz.
– Ja sobie myślę, że ktoś inny mógł już wcześniej zostać
postrzelony. – Jef puścił Matta i podszedł do Curtisa. – Gadaj, co
zrobiliście z Archiem?
– Archie czuje się świetnie – odparł Matt. – Trochę za dużo
wypił, ale ogólnie miewa się doskonale. Próbowałem go obudzić, nim
ruszyliśmy do miasta, ale nie mogłem, bo był zupełnie pijany.
– No, pewnie – odezwał się drwiąco Jef. – Biłeś go do
nieprzytomności, tak było. Albo jeszcze co gorszego. Curtis ma rację.
Archie nikomu nie pożycza wozu.
– Tak, zresztą popatrz, ona ma na sobie odświętne ciuchy
Dorothy – zauważył Curtis, machając dubeltówką w stronę Adrienne.
– Odłóż wreszcie tę cholerną strzelbę! – krzyknął Matt – Jef,
możesz sobie wyobrazić, żeby Archie pożyczył komuś najlepsze
ubranie Dorothy?
– Nigdy w życiu.
Adrienne zauważyła, że obaj mężczyźni chwieją się na nogach.
Byli tak samo pijani jak Archie, kiedy jechał ciężarówką do domu.
Nagle wpadła na pomysł.
– Wszystko da się wyjaśnić, jeśli usiądziemy gdzieś i pogadamy
w spokoju. Tu jest strasznie zimno. Wejdźmy do środka i razem się
napijmy. Ja stawiam. Jestem pewna, że się dogadamy.
Matt spojrzał na nią, podnosząc w górę brew. Adrienne
uśmiechnęła się, jakby znakomicie panowała nad całą sytuacją.
– To prawda, tu jest zimno – potwierdził Curtis, spoglądając na
Jefa.
– Zamknij się, Curtis. Ona próbuje nas wykiwać.
– Jak to?
– Nie wiem dokładnie jak, ale mam takie przeczucie. Jest niby
ubrana jak nasze dziewczyny, ale na moje oko wygląda na jedną z
tych podstępnych miejskich bab.
– Więc co mamy z nimi zrobić, Jef?
– Obszukamy ich – zdecydował Jef, drapiąc się po głowie. –
Trzymaj ich na muszce, a ja ich obszukam.
– To niesprawiedliwe – poskarżył się Curtis, obserwując
poczynania Jefa. – Ja chcę obszukać dziewczynę.
– Chciałbyś, co? – zachichotał Jef. – Od kiedy Francine
wyjechała z miasta, brakuje ci kobiety, nie?
Adrienne zdrętwiała. Spojrzała na Matta i zdumiała się na widok
wyrazu jego twarzy.
– Jeśli ją który dotknie – rzucił Matt, nie spuszczając Curtisa z
oka – to, jak mi Bóg miły, zmienię mu głosik z basu na sopran.
– Zapomniałeś chyba, że mamy broń – odparł Curtis szyderczym
tonem.
– Nic nie szkodzi – warknął Matt.
Adrienne nie bardzo mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób Matt
mógłby poradzić sobie z uzbrojonym mężczyzną, ale było w jego
głosie coś bardzo przekonującego. Curtis chyba także uwierzył w tę
pogróżkę, bo wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
– Ona i tak nie jest w moim typie – powiedział w końcu.
– To pewne jak dwa i dwa cztery – odrzekł Matt i puścił oko do
zdumionej Adrienne.
Niespodziewanie odzyskała nadzieję, że uda im się jakoś
wydostać z tarapatów. Wciąż byli w kiepskim położeniu, ale
porozumiewawcze mrugnięcie Matta ją uspokoiło. Jeżeli Matt wierzy,
że wyjdą szczęśliwie z opresji, to widać ma po temu powody.
Jef podszedł do Adrienne. Zamarła w bezruchu. Spojrzał na nią,
zaczerwienił się i odszedł.
– Ona nic nie ma.
– Nie sprawdziłeś! – zaprotestował Curtis.
– To jakoś nie w porządku obmacywać kobietę.
– Tchórz cię obleciał i tyle.
– Uważaj, co mówisz – powiedział Jef, patrząc gniewnie na
mężczyznę trzymającego broń.
– Nie miałem nic złego na myśli – wymamrotał Curtis. Potem
znów zamachał bronią. – No i co z nimi zrobimy?
– Zabierzemy ich do Archiego. Na miejscu przekonamy się, co z
nim zrobili – zdecydował Jef, drapiąc się w brodę.
– Pozwólcie mi zadzwonić do rodziców – poprosiła Adrienne. –
Możecie stać obok i słuchać całej rozmowy. Bardzo proszę, powiem
im tylko, że u mnie wszystko w porządku.
– Nie będziemy tracić czasu – warknął Jef.
– Pięć minut nie zrobi aż takiej różnicy – powiedział Matt –
Pozwól jej zadzwonić.
– Nie – odparł Jef. – Jedziemy. Już.
– W baku ciężarówki Archiego nie ma paliwa, a stacja
benzynowa jest zamknięta.
– Nie szkodzi. Curtis, pilnuj ich, a ja przeleję benzynę z twojego
baku – orzekł Jef i poszedł w kierunku drugiej ciężarówki.
– Czy nie mogłabym teraz zadzwonić do rodziców? – spytała
Adrienne.
– Nie – odparł Curtis, przecząco kręcąc głową. – Jeśli Jef
powiedział, że nie, to znaczy, że nie.
– Ale ja...
– Zamknij gębę, bo inaczej ja ci ją przymknę.
– Licz się ze słowami – zagroził Matt, postępując krok do
przodu.
– Szukasz zaczepki? – Curtis wymierzył lufę dubeltówki prosto
w jego pierś.
– Daj spokój – wymamrotała Adrienne. – Nie warto dać się
postrzelić z powodu złych manier.
– Powiedziałaś to tak, jakby ci na mnie troszeczkę zależało –
odrzekł Matt, obrzucając ją spojrzeniem.
– Oczywiście, że mi zależy – odparła szybko Adrienne. – Ja
tylko...
– Tylko co? – spytał łagodnym głosem, patrząc jej w oczy.
Powrót Jefa przerwał rozmowę.
– No, to benzyna już jest – oznajmił, wycierając ręce o spodnie.
– Curtis, daj mi strzelbę i zabierz dziewczynę do swojego wozu. On
będzie prowadził Bessie. Będę go trzymał na muszce, żeby nie
próbował żadnych sztuczek.
– Zaraz, zaraz – zaprotestował Matt. – Pojadę z Curtisem. Ty
zabierz ją – zażądał, wskazując palcem na Adrienne.
– Nikt prócz mnie nie będzie prowadził mojej ciężarówki –
oświadczył Curtis. – A nie mogę jednocześnie prowadzić i trzymać
broni.
– Właśnie – przytaknął Jef, trąc zarost na brodzie. – Nie, musi
być tak, jak powiedziałem.
– Akurat. – Matt zgiął ręce i zrobił krok naprzód. Jef
błyskawicznie wyrwał dubeltówkę z rąk Curtisa i wymierzył ją w
Matta.
– Chcesz podyskutować? Zawsze możemy cię zastrzelić i
przysięgać, że próbowałeś uciec skradzioną ciężarówką. Nie masz
nawet dokumentów. No i nie podobasz mi się. Gdybym cię zastrzelił,
wszystko byłoby znacznie prostsze.
Adrienne ogarnął paraliżujący strach. Nie wiedziała, do czego
naprawdę są zdolni ci pijani mężczyźni. Zdrętwiała na myśl o tym, że
Mattowi mogłoby przytrafić się coś złego.
– On ma rację, Matt. Nie mamy żadnego dowodu na to, że
Archie pozwolił nam wziąć ciężarówkę. Proszę cię, bądź ostrożny.
– Najlepiej posłuchaj się kobiety – poradził Jef. – Nie masz
zresztą wielkiego wyboru. A teraz wsiadaj do ciężarówki Archiego.
– Czas na nas, panienko – stwierdził Curtis, patrząc na nią
przeciągłym spojrzeniem.
– My pojedziemy przodem – powiedział Jef, wsiadając do
samochodu. Odbezpieczoną dubeltówkę położył sobie na kolanach,
tak że wylot lufy znajdował się o kilka centymetrów od rozporka
Matta.
– Droga jest wyboista – powiedział Matt, przekręcając kluczyk
w stacyjce. – Dubeltówka może wystrzelić.
– To by było całkiem niezłe – zarechotał Jef. – Taki z ciebie
ognisty ogier.
– Czy mógłbyś uwierzyć mi na słowo, że nie będę próbował nic
zrobić, i skierować lufę w inną stronę?
– Nie ma mowy.
– Tak myślałem. – Matt zawrócił powoli, przez cały czas
nerwowo zerkając na oparty na spuście palec Jefa. Jedna dziura i
będzie po nim.
A wszystko to dlatego, że pochopnie zaoferował Adrienne
pomoc. Pan pilot-dżentelmen zawsze gotów wybawić damę z opresji.
W rezultacie rozbił samolot, wpadł w tarapaty, pokłócił się z
Adrienne, a teraz, na dokładkę, ten podpity świrus może go postrzelić.
– Muszę zwilżyć gardło – powiedział Jef, wyciągając z kieszeni
butelkę.
– Wolałbym, żebyś nie robił tego z palcem na spuście.
– Denerwujesz się? – roześmiał się złośliwie Jef.
– Chciałbym zobaczyć twoją minę, gdybyś to ty jechał z jakimś
sukinkotem ze spluwą – wymamrotał Matt.
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim ukradłeś ciężarówkę –
powiedział Jef i pociągnął z butelki.
– Nie ukradłem jej – odparł Matt Niepokoiła go myśl o tym, że
Archie był bardzo pijany.
Może już wcale nie pamięta o tym, że zabrał z szosy do domu
dwójkę przemoczonych ludzi i dał im własne ubranie. W dodatku
Adrienne miała w gruncie rzeczy rację. Archie wcale nie pożyczył im
ciężarówki. Nawet jeśli znalazł kartkę, to i tak może być wściekły, że
pojechali bez pytania.
– Zawsze używacie samolotu, kiedy chcecie kogoś obrobić? –
spytał Jef.
– Nie zawsze.
– Chodziły pogłoski, że Archie i Dorothy mają kupę złota.
Słyszałeś coś o tym?
– Nie – odpowiedział Matt i spojrzał w lusterko.
Wolał mieć Curtisa na oku, w razie gdyby ten zaczaj na swój
prostacki sposób zalecać się do Adrienne.
– Nie chcesz mówić, co? – nagabywał Jef i znowu pociągnął z
butelki. – Nie szkodzi. Jak tylko dowiemy się, co zrobiłeś z Archiem,
zmusimy cię do gadania. Nie będziemy tak od razu niepokoić szeryfa.
Pot zrosił czoło Matta. Przyśpieszył odrobinę, znalazł kawałek
równej drogi i jeszcze raz spojrzał w lusterko. Na szczęście Curtis
zostawił Adrienne w spokoju. Starał się jechać jak najwolniej i omijać
wszystkie wertepy.
Zaczynało już świtać, gdy dotarli do domu Archiego. Mattowi
zdawało się, że w ciągu tych kilku godzin postarzał się o dwadzieścia
lat Może teraz wreszcie skończy się ten koszmar. Jeżeli Archie
potwierdzi prawdziwość ich opowieści, to ci dwaj szaleni faceci
wreszcie się od nich odczepią. Kiedy słońce wzejdzie, kable
telefoniczne wyschną i Adrienne będzie mogła zadzwonić do
rodziców.
Zaparkował ciężarówkę dokładnie w tym samym miejscu, w
którym zostawił ją Archie. Curtis zatrzymał się tuż za nim.
– Wysiadaj, ale powoli – rozkazał Jef z lufą wymierzoną w
Matta. – I nawet nie próbuj uciekać. Mogę nie trafić w ciebie, ale nie
spudłuję do twojej dziewczyny.
– Nie będę uciekał, nie ma po co. Archie wszystko wam
wytłumaczy i nigdy więcej nie będę już musiał oglądać waszych
obrzydliwych facjat. – Matt z trudnością utrzymywał się na nogach.
Po pełnej napięcia jeździe był sztywny i obolały.
Adrienne wysiadła z ciężarówki i podbiegła do niego, nie
zważając na Curtisa, który krzyczał, żeby się natychmiast zatrzymała.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– W pewnym sensie tak. Wciąż jestem kompletny. – Matt
uśmiechnął się krzywo.
– Tak się bałam, że on niechcący pociągnie za spust –
powiedziała Adrienne, patrząc na Jefa.
– Też się tego obawiałem – odparł Matt – Chodźmy do środka,
ty się przecież cała trzęsiesz.
Matt kazał Adrienne iść przodem, w razie gdyby Jef potknął się i
niechcący wystrzelił z dubeltówki. Drzwi do domu Archiego nie były
zamknięte na klucz.
Weszli do środka. Curtis rozejrzał się i zaczął wołać Archiego.
– Pewnie dalej śpi w fotelu przy kominku, gdzie go
zostawiliśmy – zauważył Matt.
– Nie, tam go nie ma – odparł Curtis.
– Może poszedł do łóżka – podsunęła Adrienne, idąc w kierunku
sypialni.
– Ty zostaniesz tutaj – zdecydował Jef. – Curtis, sprawdź
sypialnię i łazienkę.
Po chwili Curtis wrócił z informacją, że tam również nie ma
Archiego.
– W takim razie pewnie w stajni – zasugerował Matt, czując
coraz większy niepokój. Gdzież ten Archie, do licha, się podziewa?
– Sprawdź w stajni – polecił Jef Curtisowi.
– Założę się, że tam właśnie jest – stwierdziła Adrienne, kiedy
Curtis wyszedł. – Matt, pamiętasz? Dzisiaj mieli mu przyprowadzić
osła, więc na pewno poszedł sprawdzić, czy wszystko jest w
porządku.
– Tak, Archie na pewno jest w stajni i porządkuje boks dla osła.
– Matt spojrzał na nią, zastanawiając się, czy myśli o tym samym, co
on. O tym, co robili w stajni zaledwie kilka godzin wcześniej. Policzki
Adrienne zaróżowiły się leciutko. Odwróciła głowę.
Dla Matta chwile, kiedy trzymał ją w ramionach i całował jej
delikatną skórę, były jedynymi jasnymi momentami w ciągu całej tej
koszmarnej nocy, chyba najgorszej w jego dotychczasowym życiu.
Curtis wrócił do domu, bardzo przejęty i zaaferowany.
– Sprawdziłem wszystko, Jef. Nie ma go nigdzie. – Stanął w
rozkroku i popatrzył na Matta i Adrienne. – Moim zdaniem jest tak,
jak myśleliśmy. Te dwa ptaszki zrobiły Archiemu coś złego.
ROZDZIAŁ 7
Adrienne przełknęła ślinę i popatrzyła na Matta.
– Musi być na to jakieś wytłumaczenie – powiedziała. – Może
ktoś do niego przyszedł i...
– Nie ma co zmyślać – powiedział Jef. – Curtis ma rację. Teraz
musimy znaleźć zwłoki.
– Jakie zwłoki?! – zaprotestował gwałtownie Matt. – Dajcie
spokój, chłopaki, naoglądaliście się za dużo gangsterskich filmów.
– Kiedy stąd wyjeżdżaliśmy, spał w fotelu – zapewniła
Adrienne.
– To dlaczego teraz go tu nie ma?
– Nie wiem. – Adrienne rozejrzała się po pokoju, jak gdyby
liczyła na to, że Archie schował się gdzieś w kącie i że go po prostu
dotąd nie zauważyli.
– Słyszałem, że niektórzy tną zwłoki na kawałki, zanim się ich
pozbędą – odezwał się Jef. – Może oni też tak zrobili. Sprawdź, czy w
wannie nie ma krwi.
Curtis ponownie wyszedł z kuchni.
– To przecież głupota – stwierdził Matt. – Czy my naprawdę
wyglądamy na ludzi, którzy byliby w stanie zabić i poćwiartować
człowieka?
– Jasne, że tak – rzucił ponuro Jef, patrząc na niego spode łba.
– No, dobrze, więc wyglądamy na okrutnych morderców. Ale co
z tego? Po co mielibyśmy zabijać Archiego?
– Bo ma złoto.
– Nic nie wiemy o żadnym złocie. Zresztą przecież mielibyśmy
je przy sobie, kiedy rewidowaliście nas w miasteczku –
zaprotestowała Adrienne.
– Gdzieś je schowaliście.
– Och, na miłość Boską...
– Archie nie ma wanny – powiedział Curtis wracając.
– To co zabrało ci tyle czasu?
– Rozglądałem się. Nie ma krwi ani pod prysznicem, ani w
umywalce, ani w koszu na śmieci.
– No, dobra! – Jef zbliżył się do Adrienne i wycelował w nią
broń. – Powiesz nam, co z nim zrobiliście?
Adrienne miała dosyć tych dwóch ponurych facetów z
dubeltówką. Poczuła, że ogarnia ją znużenie. Nie była w stanie dłużej
znosić ich nonsensownych podejrzeń.
– Nie wiemy, gdzie on jest – odparła, odpychając od siebie
zimną lufę.
– Adrienne – powiedział ostrzegawczo Matt – uważaj, oni...
– Jestem zmęczona – przerwała mu w pół słowa. – A ci idioci
zadają w kółko te same głupie pytania. Mam tego dosyć. Nie wiemy,
gdzie on jest! – krzyknęła, odwracając się w stronę Jefa. – Czy to nie
dociera do waszych tępych łbów? Nie wiemy!
– Przynieś ze stajni kawałek sznura – zwrócił się Jef do Curtisa,
odsuwając się od niej o krok.
– Sznur? – Zmęczenie Adrienne zniknęło jak ręką odjął. Prawie
poczuła, jak lina zaciska się wokół jej szyi. – Słuchajcie, nie macie
żadnych dowodów. Jeśli nas tu powiesicie, pójdziecie do więzienia, a
może nawet na krzesło elektryczne!
– Mam zamiar cię związać, a nie powiesić – oznajmił Jef, nie
patrząc na nią. – Żeby Curtis mógł was oboje upilnować, kiedy ja
pójdę rozejrzeć się po okolicy.
Ulga, którą poczuła Adrienne, rozpłynęła się natychmiast, gdy
tylko zrozumiała, że zostaną w domku sami z Curtisem, który
nienawidzi Matta i ma na nią ochotę.
– Na twoim miejscu nie ufałbym zanadto Curtisowi – wtrącił się
Matt.
– Świetnie was dopilnuje. Nie jestem pewien, czy równie
świetnie szuka dowodów rzeczowych, więc sam to zrobię.
– Pilnowanie wymaga więcej inteligencji niż szukanie –
powiedział Matt – a na pierwszy rzut oka widać, że jesteś bystrzejszy
od Curtisa. Na twoim miejscu pozwoliłbym Curtisowi zdrowo się
zmachać przy szukaniu Archiego, a sam zatrzymałbym dla siebie
odpowiedzialne zadanie pilnowania więźniów. Moglibyśmy namówić
Curtisa, żeby nas wypuścił, ale ciebie nigdy nie udałoby nam się do
tego skłonić.
– Racja. – Jefowi ta ocena bardzo pochlebiła. – Mnie nie da się
oszukać.
– To wyślij Curtisa na poszukiwania – poradził Matt, a Adrienne
wstrzymała oddech.
– Nie. Dam mu tylko wskazówki, jak was pilnować. Curtis się
mnie słucha.
– Nie mam pojęcia, gdzie się podział ten Archie – szepnęła
Adrienne, spoglądając na Matta. W jej głosie zabrzmiała nutka
desperacji.
– Znajdzie się – pocieszył ją cicho Matt. – Nie martw się.
Adrienne patrzyła na niego przez długą chwilę. Ostre słowa,
które powiedziała podczas jazdy ciężarówką wróciły teraz do niej jak
szyderstwo. „Nie do przyjęcia jako partner.” Nie do przyjęcia? Przez
całą tę długą noc bez przerwy stara się ochronić ją od
niebezpieczeństw i podtrzymać na duchu. Aleks w podobnej sytuacji
dawno by się już załamał.
Przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl: być może ta noc, a
szczególnie utrata samolotu nauczyły Matta paru rzeczy. Może teraz
trochę się zmieni, po tych przeżyciach nie może przecież zostać taki,
jaki był – bezczelny i impulsywny. Zaczęła poważnie zastanawiać się,
czy nie dać mu jeszcze jednej szansy, oczywiście, o ile on sam będzie
jeszcze chciał mieć z nią cokolwiek do czynienia.
– Znalazłem – oznajmił tryumfalnie Curtis, wtaczając się do
pokoju ze zwojem liny.
– Dobra – powiedział Jef. – Przynieś z kuchni dwa krzesła.
Curtis rzucił linę na podłogę i poszedł do kuchni. Po chwili
wrócił, niosąc dwa masywne krzesła.
– Jedno tu – rozkazał Jef, wskazując w jeden kąt pokoju – a
drugie tam. Twarzą do siebie.
– Czy nie łatwiej byłoby nas pilnować, gdybyśmy siedzieli obok
siebie? – spytał niewinnie Matt.
– Zamknij się wreszcie, dobrze? – wrzasnął Jef, machając
dubeltówką w jego stronę. – Mam już dosyć twoich rad. Siadaj.
Widząc, że Matt się waha, przystawił mu lufę do piersi.
– Dobrze, jeśli aż tak ci na tym zależy – zgodził się Matt i usiadł.
– Zwiąż go najpierw – rozkazał Jef i Curtis zbliżył się do Matta
niosąc w ręku linę.
– A ty siadaj tam – powiedział Jef do Adrienne, wskazując na
krzesło stojące koło półki z książkami.
Adrienne usiadła, obserwując Curtisa, który wiązał ręce Matta z
tyłu krzesła. Potem owinął sznur wokół nóg swojego więźnia. Widać
było, że lina wpija się mocno w ciało, ale Matt nawet się nie skrzywił.
Patrzył na nią tak spokojnie, jak gdyby siedział sobie na ławce w
parku.
Potem Curtis podszedł do niej i wyraz twarzy Matta nagle się
zmienił. Zacisnął szczęki i zmrużył oczy, widząc, jak Curtis związuje
jej ręce z tyłu krzesła. W tej pozycji piersi Adrienne zarysowały się
wyraźnie pod haftowaną bluzką. Lubieżny uśmieszek Curtisa, który
schylił się, żeby związać jej nogi, mówił jasno, że on również to
zauważył.
Curtis dotykał jej łydek znacznie częściej, niż było to konieczne,
żeby je skrępować. Adrienne zauważyła, że Matt zaczyna się
wyrywać. Nareszcie Curtis skończył i odszedł na bok.
– Wychodzę na poszukiwania – oświadczył Jef i wyszedł z
domu nie oglądając się za siebie.
– Teraz ja tu rządzę – oznajmił Curtis, patrząc na przemian na
Matta i na Adrienne.
– Jak to miło – powiedział Matt.
– Tak. Miło. – Curtis odwrócił się ku Adrienne. – Bardzo miło –
dodał innym już tonem.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegł go Matt.
– W twoim położeniu nie będziesz mówił mi, co mam robić –
stwierdził lekceważąco Curtis i zbliżył się do Adrienne.
Odwróciła głowę, gdy wpatrywał się w jej piersi. Z kuchni
dobiegł ją szum. Spojrzała w tamtą stronę z nadzieją, że ktoś stamtąd
wyjdzie i ją uratuje. Uświadomiła sobie nagle, że to tylko szum
pracującej
lodówki.
Prąd
został
włączony.
Telefon
najprawdopodobniej również już działa, tyle tylko że ona nie może się
do niego dostać. Curtis pochylił się nad nią. Doleciał ją kwaśny smród
potu i brudu. Dotknął palcem guziczka u bluzki.
– Ładna z ciebie laleczka.
Nim zdążył powiedzieć coś więcej, drzwi otwarły się z hukiem i
do środka wpadł Archie, z dzikim wyrazem twarzy i zmierzwionymi
włosami.
– Co tu się dzieje, do jasnej cholery! – zawołał.
– Dzięki Bogu, że jesteś, Archie. – Adrienne opadła na oparcie.
– Ci wariaci myśleli, że cię zabiliśmy.
– Widzę tylko jednego wariata, który związał moich przyjaciół –
wykrzyknął Archie. – Curtis, zamknij gębę, odłóż dubeltówkę i
natychmiast ich uwolnij. Ale już!
– Jef i ja myśleliśmy, że nie żyjesz – wyjaśnił Curtis z
głupkowatym wyrazem twarzy. Posłusznie odłożył broń i zabrał się do
rozplątywania liny. – Spotkaliśmy ich w miasteczku, przyjechali twoją
ciężarówką, ubrani w twoje ciuchy. Przywieźliśmy ich tu z powrotem,
ale ciebie nie było. Myśleliśmy, że cię poćwiartowali i schowali w
wannie.
– Nie mam żadnej wanny – wymamrotał Archie, mocując się z
węzłami wokół dłoni Adrienne.
– Wiem – powiedział Curtis.
– Gdzie jest Jef?
– Poszedł szukać twoich zwłok.
Archie wymamrotał kilka słów, z których Adrienne wyłowiła
tylko: „cholerni głupcy” i „zwariowani idioci”. Kiedy rozplątał linkę,
potrząsnęła dłońmi, żeby przywrócić im czucie, a potem przyjrzała się
nadgarstkom, z których sznur zdarł skórę do żywego.
– Dam ci na to maść – oświadczył Archie, schylając się, żeby
rozwiązać sznur z jej nóg – jak tylko wtłukę Curtisowi trochę rozumu
do głowy.
– Wszystko w porządku, Archie. Powiedz mu tylko, że nie
ukradliśmy twojej ciężarówki ani twoich rzeczy, niech sobie wreszcie
pójdzie. Nie chcę, żebyś się z nim bil.
Archie odwinął sznur z jej nóg i znów spojrzał na jej nadgarstki.
Zaklął pod nosem, potem przeprosił i dodał:
– Nie mogę znieść, jak ktoś znęca się nad kobietą – stwierdził,
stając przed Curtisem. – Jesteś durniem, Curtis, tak samo jak Jef. Tym
miłym ludziom rozbił się w pobliżu samolot i potrzebowali gościny,
której im udzieliłem, a wy związaliście ich jak jakichś zbrodniarzy.
– Samolot? To oni mówili prawdę? – Curtisowi zaświeciły się
oczy. – Gdzie on jest? Może moglibyśmy pomóc go naprawić?
– Nie wiem gdzie, ale nie potrzeba, żebyście się przy nim kręcili
– orzekł Archie.
– Może mogliby nam pomóc – powiedział spokojnie Matt,
spoglądając na Adrienne.
Adrienne popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie zamierza
chyba zatrudniać Jefa i Curtisa przy wyciąganiu samolotu z przepaści.
Poza tym jej torebka i jego portfel wciąż są w samolocie. Jeśli Curtis i
Jef tam się dostaną, z całą pewnością ukradną, co się tylko da.
Spojrzenie Matta nakazywało jej jednak milczenie. Nie odezwała się.
Po tym wszystkim, co dla niej zrobił, musi mu zaufać.
Podał przybliżone położenie samolotu, choć stojący obok niego
Archie potrząsał z dezaprobatą głową. Curtis szybko ich opuścił,
mówiąc, że odnajdzie Jefa i natychmiast wyruszą na poszukiwania.
– Na twoim miejscu nie mówiłbym im, gdzie to jest –
powiedział Archie, kiedy za Curtisem zamknęły się drzwi.
– Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś – dodała Adrienne.
– Wcale tego nie zrobiłem. – Matt odwrócił się w jej stronę. –
Podałem im fałszywe dane. W przeciwnym wypadku gotowi byli
trafić na wrak całkiem przypadkowo, a tak będą bezskutecznie
przeszukiwać miejsce, w którym na pewno go nie znajdą.
– Dobrze zrobiłeś – pochwalił Archie, a oczy mu zabłysły. –
Zasłużyli sobie na to. – Skinął ręką w stronę Adrienne i dodał: –
Obtarli jej, dranie, skórę. Już idę po tę maść.
– Najpierw chciałabym zadzwonić – stwierdziła Adrienne,
podchodząc do telefonu. – Może kable zdążyły już wyschnąć.
– Oczywiście, dzwoń – powiedział Archie. – A ja muszę
nastawić ten szkaradny zegar.
Adrienne spojrzała na elektryczny zegar, wiszący nad półką z
książkami. Archie miał całkowitą rację: był przeraźliwie brzydki.
Tarczę otaczała wytłoczona w tandetnym plastyku martwa natura:
butelka wina w koszyku, grono winogron i kawałki sera w tak
jaskrawym odcieniu żółtego, jakiego nigdy w życiu nie widziała w
naturze. Adrienne podniosła słuchawkę. Archie przystawił do ściany
jedno z krzeseł i wspiął się na nie, by nastawić zegar. Nagle Adrienne
uświadomiła sobie, że w słuchawce rozbrzmiewa sygnał i straciła z
oczu wszystko, co się wokół niej działo.
Zadzwoniła do centrali. Wykręcanie numeru zdawało się trwać
wieczność, ale w końcu odezwał się głos telefonistki. Adrienne podała
numer swoich rodziców.
– Halo? – odezwał się niski głos ojca.
Podniósł słuchawkę natychmiast i Adrienne pomyślała, że
prawdopodobnie czekał na jej telefon, nie oddalając się na krok od
aparatu.
– Tato, to...
– Czy zgadza się pan pokryć koszty połączenia z Adrienne
Burnham? – przerwała im telefonistka.
– Oczywiście, tak! – wykrzyknął ojciec. – Adrienne?
– Wszystko w porządku, tatusiu, naprawdę w porządku.
– Dzięki Bogu – powiedział z ulgą, wypuszczając powoli
powietrze. – Zaczekaj chwilę, zawołam mamę.
Adrienne poczuła, że za chwilę się rozpłacze. Przygryzła wargę i
przetarła dłonią oczy. Po chwili usłyszała głos matki.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, mamo – zapewniła Adrienne, z trudem walcząc z
napływającymi do oczu łzami. Nie chciała, żeby rodzice zorientowali
się, jak bardzo jest zdenerwowana. Kiedyś opowie im całą historię, ale
w tej chwili nie czuła się na siłach. – Mieliśmy trochę kłopotów z
samolotem i nie mogłam dostać się do telefonu.
– Gdzie jesteś? – spytał ojciec, włączając się do rozmowy.
– W Saddlehorn, w Arizonie.
– Nigdy w życiu nie słyszałem o takiej miejscowości. Mam po
ciebie przyjechać?
– Nie, to za daleko i już za późno. Muszę wracać do Tucson, do
pracy.
– Kochanie – powiedziała matka, której głos łamał się ze
wzruszenia. – Tak się o ciebie baliśmy. Na policji oświadczyli nam, że
nie mogą rozpocząć poszukiwań, dopóki się nie rozwidni, więc całą
noc siedzieliśmy i modliliśmy się za ciebie. Tak się cieszę... – nagle
zamilkła i Adrienne zrozumiała, że stara się opanować łzy.
– Tak bardzo mi przykro, że się niepokoiliście. A tak bardzo
chciałabym z wami być – powiedziała, przełykając dławiącą ją w
gardle kulę. – A Granny... czy ona...?
– Około czwartej nad ranem – odparł cicho ojciec. – Zdechła
spokojnie i bez cierpień.
– Och. – Łzy popłynęły po policzkach Adrienne. – Powinnam
była przy niej być.
– Wiem, że chciałaś, kochanie, ale nie wszystko i nie zawsze
układa się po naszej myśli. Ale jesteś cała i zdrowa. To naprawdę
najważniejsze.
– Tak, ale bardzo chciałam ją zobaczyć po raz ostatni.
– Wiem.
– Byliśmy z nią, kochanie – zapewniła matka, wpadając ojcu w
słowo. – Zabraliśmy do stajni przenośny telefon, w razie gdybyś
zadzwoniła, i zostaliśmy przy niej do końca.
– Dziękuję, mamo. – Adrienne stłumiła szloch. – Muszę już
kończyć. Mamy z Mattem parę spraw do załatwienia, zanim stąd
będziemy mogli wyjechać.
Poczuła, że szloch zaraz zmieni się w histeryczny śmiech.
Pewnie, że mieli do załatwienia parę spraw. Na przykład wydobycie
pieniędzy i dokumentów z dna kanionu. O tym jednak nie mogła
opowiedzieć rodzicom. Najważniejsze, że nie będą się już o nią
niepokoić.
– Czy to znaczy, że samolot miał awarię i musieliście
wylądować w Saddlehorn? – zapytał ojciec.
– Właśnie tak było – przytaknęła bez wahania.
– Nie da się go naprawić?
– Nie jestem pewna – powiedziała, starając się za wszelką cenę
powstrzymać śmiech. – Ale jeśli nie, jeżdżą stąd autobusy.
– Zadzwoń, gdyby były jakieś kłopoty.
– Oczywiście.
– Uważaj na siebie, kochanie. Trzymaj się dzielnie.
– Oczywiście. Całuję was oboje bardzo mocno. Odezwę się. –
Adrienne powoli odłożyła słuchawkę na widełki. Potem schowała
twarz w dłoniach, żeby stłumić łzy.
Poczuła, jak obejmuje ją silne ramię. Matt odwrócił ją ostrożnie i
troskliwie wziął w objęcia. Szlochała już bez zażenowania, zlewając
strumieniami łez jego czarną, kowbojską koszulę. W końcu płacz
trochę ucichł, ale Adrienne wciąż nie chciała jeszcze opuszczać
bezpiecznego i pewnego zacisza ramion Matta. Wreszcie odsunęła się,
słysząc zbliżające się kroki Archiego, który przyniósł jej całą paczkę
chusteczek do nosa.
– Granny umarła, prawda? – spytał cichym głosem Matt.
– O czwartej nad ranem – potwierdziła, sięgając po przyniesione
przez Archiego chusteczki i wycierając nos. Potem spojrzała w górę
na Matta.
– Tak mi przykro.
– Mnie też – zapewnił Archie.
– Musimy znaleźć ci jakiś autobus, żebyś zdążyła na pogrzeb.
– Jaki pogrzeb? – spytała zaskoczona Adrienne.
– Och, może w twojej rodzinie nie urządza się pogrzebów –
powiedział zmieszany Matt.
– Nie sądzę, żeby wielu ludzi urządzało pogrzeby koniom –
odparła Adrienne, wciąż nic nie rozumiejąc. – Chociaż w przypadku
Granny może byłoby to i słuszne. Ale nie mogę narażać rodziców na
takie kłopoty i wydatki.
– Zaraz, czekaj. – Oczy Matta zwęziły się niepokojąco. – Czy ty
powiedziałaś koniom?
ROZDZIAŁ 8
Adrienne nie mogła zrozumieć, co tak bardzo poruszyło Matta.
– Tak, powiedziałam koniom. Dlaczego pytasz?
– Chcesz powiedzieć, że Granny była koniem?
– Oczywiście, że tak. Przecież ci mówiłam.
– Wcale nie.
– Na pewno mówiłam. Może nie słuchałeś – warknęła Adrienne,
której nie spodobał się wyraz jego twarzy, zaciśnięte szczęki i zły
błysk w oku.
– Teraz mi to dopiero mówisz! – Matt krzyczał na cały głos. –
Kiedy rozbiłem samolot, ryzykowałem życie i o mały włos nie
straciłem istotnej części mojego ciała, którą ten idiota chciał mi
odstrzelić! A wszystko to dla jakiejś głupiej chabety!
– To nie żadna głupia chabeta! – Adrienne odsunęła jego
wskazujący palec, oskarżycielsko wymierzony w jej twarz. – Ona jest,
to znaczy była, moim najbliższym przyjacielem!
– Ale dlaczego nie nazwałaś jej żabcią albo kwiatuszkiem? Kto
przy zdrowych zmysłach nazywa konia babunią?
– Matt, posłuchaj – zaczął Archie. – Imiona zwierząt to osobista
sprawa. Nie ma o co się wściekać.
– Z całą pewnością jest się o co wściekać – wrzeszczał Matt,
kierując swój gniew na Archiego. – Ona nazywa konia Granny, a
potem rozpowiada na prawo i lewo, że Granny jest konająca i że musi
przy niej być. Ciekaw jestem, jak ty byś to zrozumiał?
– Tak, ale myślę, że...
– Wyjaśnię ci, dlaczego tak ją nazwałam – powiedziała
Adrienne, opierając ręce na biodrach. – Kiedy ją dostałam, miała już
dwanaście lat i była naprawdę babcią. I co ty na to?
– Świetnie. Ale gdybyś była uprzejma wytłumaczyć mi to, kiedy
jeszcze byliśmy w domu Beverly, wszystkie te przygody mogłyby nas
ominąć.
– Bo nie poleciałbyś ze mną, tylko dlatego że muszę
zaopiekować się konającym koniem, tak?
– Nie wiem, ale zasługiwałem chyba na to, żeby wiedzieć, o co
toczy się gra!
– Ale dla mnie stawka była bardzo wysoka! Nie żebym
spodziewała się po kimś, kto darzy nabożną czcią zimne, martwe
przedmioty, takie jak samoloty, żeby zrozumiał, jak kochana,
wspaniała, śliczna... delikatna... – Znów rozpłakała się, szlochając
niepohamowanie.
– Do diabła.
– Mam pomysł – powiedział Archie, odkładając chusteczki na
stół. – Przez tę noc wiele przeszliście i dlatego zachowujecie się,
jakbyście nie byli za bardzo dorośli.
Zanim rozszarpiecie się nawzajem na kawałki, powinniście się
chyba trochę przespać.
– Nie... nie w tym samym pokoju, co on, nie chcę – wykrztusiła
Adrienne wśród szlochu. Złapała następną chusteczkę i głośno wytarła
nos.
– To idź do sypialni, a on pójdzie do stajni – zdecydował Archie.
– Dorothy będzie tu dopiero za kilka godzin.
– Dorothy? Twoja żona? – spytała zaskoczona Adrienne.
– Mój osioł. Dorothy Trzecia.
– Aha. No, tak.
– Więc teraz wynoście się stąd, oboje. Wszystko będzie
wyglądało lepiej, jak się trochę zdrzemniecie.
– Ale, ale – zaczął Matt – zapomniałem spytać, gdzie byłeś,
kiedy przyjechaliśmy tu z Jefem i Curtisem? Kiedy wyjeżdżaliśmy,
chrapałeś w najlepsze przy kominku.
– Poszedłem odwiedzić Dorothy.
– Twojego osła? – spytał Matt.
– Moją pyskatą żonę.
– Ale mówiłeś, że ona nie żyje.
– Leży pod ziemią, jeżeli o to ci chodzi. Na pagórku, o kilometr
drogi stąd. Codziennie razem oglądamy wschód słońca, ja i Dorothy.
Czasami rozmawiamy. Czasami nie.
– To naprawdę piękne – odezwała się Adrienne, wzruszona tym
wyznaniem.
– Może i piękne, ale o mały włos nie zapłaciliśmy za to życiem –
orzekł Matt.
– Nie spodziewam się, żebyś potrafił zrozumieć związek
Archiego i Dorothy – powiedziała i odwróciwszy się na pięcie
pomaszerowała do sypialni.
– Przynajmniej w tym przypadku idzie o dwoje ludzi – zawołał
za nią Matt – Żadne z nich nie chodzi na czterech nogach i nie ma
ogona!
– No już, dosyć – powiedział Archie. – Idź do stajni, dam ci koc.
Możesz położyć się na świeżym sianie. Jesteś miejskim chłopakiem,
założę się, że nigdy w życiu tego nie robiłeś.
Adrienne zatrzymała się, żeby usłyszeć, co Matt odpowie.
– Raz – powiedział – ale nie bardzo mi się podobało.
– No pewnie! – zawołała i z trzaskiem zamknęła drzwi do
sypialni.
Adrienne obudziła się przykryta wzorzystą kołdrą. Przez chwilę
leżała i zastanawiała się, gdzie się właściwie znajduje. Powoli zaczęła
sobie przypominać wydarzenia ubiegłej nocy, ale wciąż nie miała
pojęcia, jak długo spała. Pamiętała, że zasnęła natychmiast, niczym się
nie przykrywając. Archie na pewno narzucił na nią kołdrę.
Usiadła na łóżku i założyła mokasyny. W całym domu panowała
cisza. Weszła do dużego pokoju i spojrzała na brzydki, plastykowy
zegar. Kwadrans po trzeciej. Promienie słońca wpadały radośnie przez
okno. Adrienne zauważyła, że pusta butelka po whisky zniknęła
sprzed kominka, a palenisko zostało do czysta wymiecione.
Stare gazety wciąż znajdowały się na stoliku, ale ktoś je
poukładał, tak że leżały w równym stosiku. Adrienne dopiero teraz
zrozumiała, o co chodziło Archiemu. Sam wprawdzie nie czyta gazet
ani książek, ale robiła to Dorothy. W tych gazetach były ostatnie
krzyżówki, które przed śmiercią rozwiązała.
Adrienne przyjrzała się swojemu ubraniu. Wciąż nie mogła
uwierzyć, że Archie zdecydował się pożyczyć jej rzeczy Dorothy. Z
tak wielkim szacunkiem odnosił się do wszystkiego, co wiązało się z
jego zmarłą żoną. Ubranie Matta we własne spodnie to drobiazg, ale
pożyczenie ubrań Dorothy to coś całkiem innego.
Te rozmyślania przywiodły jej na myśl wczorajszą kłótnię z
Mattem. Próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście powiedziała
mu w domu Beverly, że Granny to koń. Była pewna, że tak. Z drugiej
strony, jego pęknięte spodnie, informacja, że Beverly celowo
zaplanowała ich spotkanie, i ten nieoczekiwany telefon od rodziców
wytrąciły ją bardzo z równowagi. Być może zapomniała
wytłumaczyć, kim, a raczej czym, była Granny.
Jeśli rzeczywiście tak było, czy Matt miał prawo tak się
rozzłościć? Adrienne pomyślała o jego wszystkich, niczym nie
zasłużonych cierpieniach. Jedynym niedopatrzeniem z jego strony
było to, że nie ubezpieczył samolotu, ale nawet najlepsze
ubezpieczenie nie zmieniłoby biegu wypadków. Matt i tak musiałby
wędrować po deszczu i błocie, jechać samochodem z pijanym
kierowcą, stawić czoło dwójce pijanych zabijaków, którzy grozili mu
bronią i przywiązali do krzesła.
Zniósł to wszystko z niezwykłym wdziękiem, jeśli dodać do tego
jeszcze, że Adrienne odrzuciła go jako partnera w miłości i
poinformowała, że jest zbyt impulsywny i niezorganizowany, żeby
mogła o nim poważnie pomyśleć. A potem na domiar złego
dowiedział się, że pędzili na złamanie karku po to, żeby zdążyła
pożegnać konającego konia, a nie umierającą babcię.
Adrienne zawstydziła się. Wstydowi towarzyszyło jednak
również inne uczucie – uczucie ciepłej sympatii do Matta, które
wzięło górę nad tym, co przedtem sądziła o jego charakterze. Poza
tym wypadek z pewnością nauczy go zachowywania pewnych zasad
bezpieczeństwa.
A więc, czegóż niby brakuje Mattowi Kirklandowi? Powinna
cieszyć się, że taki mężczyzna zechciał się nią zainteresować, a nie
ciągle od niego uciekać.
Wróciła do sypialni, żeby się trochę odświeżyć. Kilka
pociągnięć szczotką, odrobina pasty do zębów, zimna woda do
opłukania twarzy i już była gotowa stanąć przed Mattem i przeprosić
go. Przy odrobinie szczęścia Matt być może przyjmie przeprosiny i
przestanie się na nią gniewać.
Błoto wyschło na tyle, że bez trudu doszła do stajni. Ciężarówka
zniknęła z podwórza i Adrienne ucieszyła się, że będzie mogła
pomówić z Mattem sam na sam. Drzwi stajni były uchylone, a z
wnętrza dobiegał szelest siana. Dźwięk obudził w niej wspomnienia
poprzedniej nocy. Siano tak samo szeleściło, kiedy Matt się z nią
kochał. Poczuła, że rodzi się w niej pożądanie. Otworzyła drzwi
szerzej i wsunęła się do środka.
– Matt – zaczęła, podchodząc do boksu. – Czy... – przerwała,
widząc Archiego, który rozkładał siano w boksie.
– No, proszę! Nareszcie się obudziłaś, co?
– Czy Matt pojechał ciężarówką? – spytała Adrienne, starając się
nie okazać rozczarowania.
– No pewnie. Ale najpierw nakarmiłem go kanapkami z masłem
orzechowym. Nic lepiej nie stawia człowieka na nogi, niż masło z
orzeszków.
– Dokąd pojechał? – Adrienne pomyślała, że ze złości na nią
Matt mógł zostawić ją tutaj, żeby sama wróciła do domu.
– Do kanionu – powiedział Archie, przeżuwając prymkę tytoniu.
– Zabrał ze sobą liny, będzie próbował dostać się do swojego
samolotu.
– Sam? – Adrienne poczuła ukłucie strachu w sercu.
– Mhm. Niedługo przyprowadzą mi Dorothy Trzecią, więc nie
mogłem z nim pojechać. Ty spałaś jak zabita, zatem wyruszył sam.
– Muszę mu pomóc – stwierdziła Adrienne bez namysłu. – W
jaki sposób mogę się tam dostać?
– Prawdę mówiąc, to nie wiem jak – odparł Archie, zdejmując
zdefasonowany kapelusz i ocierając czoło rękawem. – Matt zabrał
wóz, a Dorothy Trzeciej jeszcze tu nie ma. Nie ma żadnego innego
środka transportu oprócz... – przerwał i splunął do wiadra, stojącego w
kącie stajni. – No, jest jeszcze rower Dorothy.
– To wystarczy. Gdzie on jest?
Archie podniósł głowę do góry. Adrienne poszła za jego
przykładem. Na belce zawieszony był fioletowy, poobijany rower z
mocnymi oponami, doskonały dojazdy po nierównym terenie.
– Świetnie – powiedziała Adrienne. Spojrzała na swoją
spódnicę. – Tylko że w tym nie mogę jechać.
– Ściągnę rower na dół, a ty idź i weź sobie dżinsy Dorothy i
jakąś mniej elegancką bluzkę – zdecydował Archie.
– Czy jesteś pewien, że mogę to zrobić? – Adrienne zawahała
się. – Wiem, jak bardzo kochałeś Dorothy i nie czuję się dobrze,
grzebiąc w jej rzeczach.
– Jesteś do niej bardzo podobna – powiedział Archie,
odwracając głowę. – Jakoś pasuje, żebyś nosiła jej rzeczy. A teraz idź
już, musisz złapać Matta, zanim się tam zabije.
Wystarczyło, że wspomniał o niebezpieczeństwie, w jakim
znalazł się Matt, żeby Adrienne popędziła do domu co sił w nogach.
Ledwie zdążyła ubrać się w dżinsy i koszulę, kiedy do drzwi zastukał
Archie.
– Jesteś gotowa? – spytał. – Zrobiłem ci kilka kanapek z masłem
orzechowym. Możesz je zabrać ze sobą.
– Świetnie! – zawołała i otworzyła drzwi.
– Naprawdę przypominasz mi Dorothy – oznajmił przyjrzawszy
jej się uważnie i podał jej paczuszkę z kanapkami. – Szczególnie
kiedy się kłócisz z Mattem. Zawsze tak się kłóciliśmy z Dorothy, ale...
zresztą to nieważne.
– Chciałeś powiedzieć, że się kochaliście – dokończyła
Adrienne.
– Pewnie tak – przyznał, patrząc w bok.
– Nie ma się czego wstydzić, Archie. Uważam to za wspaniałe,
że tak bardzo ją kochałeś i dalej kochasz.
– Powinnaś złapać tego swojego Matta i zawsze powinniście
trzymać się razem. Życie jest krótkie – stwierdził Archie, wzdychając
głęboko.
– Zaczynam wierzyć, że masz rację.
– Straciliśmy z Dorothy za dużo czasu, walcząc ze sobą, tak jak
ty i Matt. Ja narzekałem, że ona czyta za dużo książek, ona, że nie
jestem ani trochę, jak to się mówi, kulturalny. – Popatrzył na nią
wilgotnymi oczami. – Dlaczego nie potrafiliśmy przyjąć siebie takimi,
jakimi jesteśmy?
– To chyba leży w ludzkiej naturze, żeby próbować zmienić
innych – powiedziała Adrienne. – Jestem pewna, że Dorothy
wiedziała, że ją kochasz, Archie. I ona też cię kochała pomimo
narzekań, że brak ci ogłady.
– Ale ona miała rację! Nie mam za grosz kultury. Moim
ulubionym jedzeniem jest masło z orzeszków ziemnych. Żuję tytoń i
piję whisky. Mnóstwo whisky. Poza tym popatrz na ten paskudny
zegar. – Archie wskazał ręką na ścianę, gdzie wisiała kompozycja
plastykowych winogron, sera i butelki z winem. – To był mój prezent
ślubny dla Dorothy. Szybko się dowiedziałem, co o nim myśli. Nie
cierpiała go.
– Jeżeli tak, to czemu go nie zdjęła ze ściany?
– Niech mnie piorun strzeli, nie wiem. Tyle razy mówiłem jej,
żeby to zrobiła.
– A dlaczego ty go teraz nie zdjąłeś?
– Nie wiem. Jakoś nie wypada.
– Dlatego że to był prezent ślubny od ciebie dla twojej żony.
Myślę, że go uwielbiała tylko i wyłącznie dlatego, że to ty jej go
podarowałeś.
– Nieee. Nienawidziła go.
– Lepiej pójdę już, Archie – oświadczyła Adrienne, spoglądając
na zegar. Była za dwadzieścia czwarta. – Robi się późno – dodała,
starając się nie urazić go tym, że przerywa jego zwierzenia.
Życie Matta mogło być w niebezpieczeństwie.
– Oczywiście. Jedź. – Archie stał bez ruchu, pogrążony we
wspomnieniach.
Adrienne podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę.
– Zaczekaj. Mam ci jeszcze coś do powiedzenia.
Adrienne zatrzymała się, próbując nie okazać zniecierpliwienia.
– Jesteś kobietą, i to podobną do Dorothy, więc może uda ci się
to zrozumieć. Zaczekaj – powtórzył i wszedł do sypialni.
Adrienne czuła, że z każdą chwilą jest coraz bardziej
zdenerwowana. Winna była jednak Archiemu tę odrobinę
cierpliwości. Po kilku minutach wrócił do pokoju, niosąc w ręku
kawałek papieru, który podał jej w milczeniu.
– Możesz coś z tego zrozumieć? – spytał po chwili.
Adrienne spojrzała na kartkę, na której kobiecym pismem
napisane były słowa:
Łabędziątko jest brzydkie w oczach wszystkich innych prócz
matki. Ona jedna widzi w nim to, co najpiękniejsze: wierne serce i
miłość do ludzi.
– To chyba poezja – powiedziała Adrienne.
– To jest zagadka. Zagadka Dorothy.
– I o co w niej chodzi? – Adrienne ponownie przeczytała wiersz.
– Bardzo się wtedy pokłóciliśmy. Nie pamiętam już, o co poszło,
ale Dorothy była naprawdę wściekła. Zabrała całe moje złoto i je
schowała – wyjaśnił Archie, szurając nogą.
Adrienne drgnęła. Jef i Curtis mówili coś o złocie, ale nie
zwróciła wtedy na to uwagi.
– Ta zagadka to ma być wskazówka – wyjaśnił Archie – ale nic
z niej nie rozumiem.
– A Dorothy nigdy ci nie powiedziała?
– Pewnie by powiedziała, wcześniej czy później, ale miała
zawał. Była tu, a w minutę później już jej nie było. Umarła z żalem do
mnie w sercu. I to mnie najbardziej gnębi.
– Tak mi przykro, Archie – powiedziała Adrienne, kładąc mu
dłoń na ramieniu.
– Tak – westchnął głęboko. – Co się stało, to się nie odstanie.
Myślisz, że uda ci się to rozwiązać?
– Spróbuję. – Adrienne przeczytała tekst raz jeszcze, starając się
nauczyć go na pamięć.
– Nigdy tego nikomu nie pokazywałem. Nie mam do nikogo
tutaj zaufania. Ale ty i Matt jesteście jak Dorothy i ja.
– Nic nikomu nie powiem – obiecała Adrienne.
– Wiem. Dlatego ci to pokazałem. Ale możesz porozmawiać z
Mattem. Jeśli uda wam się to rozwiązać, połowa jest wasza.
– Połowa złota? – Adrienne popatrzyła na niego z
niedowierzaniem.
– Tak. Połowa. I tak mi niepotrzebne.
– Nie moglibyśmy go przyjąć, Archie. To twoje złoto.
– Lepiej nie decyduj za innych. Czy to nie Matta samolot leży na
dnie kanionu?
Adrienne uświadomiła sobie, że propozycja Archiego to dla
Matta szansa odzyskania samolotu. Nie będzie więc mówiła w jego
imieniu. Jeżeli ktokolwiek zasługuje na to złoto, tym kimś jest z
pewnością Matt.
– Lepiej już pojadę – stwierdziła. – Po drodze o tym pomyślę.
– Trzymaj się kolein, a znajdziesz go bez trudu – doradził
Archie. – Rower ma bezdętkowe opony, więc nie powinnaś mieć
kłopotów nawet na ostrych kamieniach.
– Dziękuję, Archie. Jesteś hojny.
– Dorothy tak by sobie życzyła.
– Dorothy była wspaniałą osobą, prawda? – Adrienne
zastanawiała się, czy Archie znowu zacznie nazywać swoją żonę
zarozumiałą.
– Tak – przytaknął Archie. – Diabelnie wspaniałą.
– Wrócimy jak się da najszybciej – powiedziała, widząc, że
Archie walczy z emocjami silniejszymi od siebie.
Archie oczyścił rower z kurzu i oparł go o ścianę ganku. Z tyłu
był mały bagażnik, do którego Adrienne przymocowała torebkę z
kanapkami. Potem wskoczyła na siodełko i ruszyła naprzód.
Główna droga była stosunkowo sucha i równa, więc szybko
dotarła do miejsca, w którym Matt skręcił z niej w stronę kanionu. Na
szczęście koleiny były dosyć wyraźne, więc nie bała się, że się zgubi
pomiędzy skałami i kaktusami.
Aż trudno było uwierzyć, że to ta sama droga, którą przemierzyli
w nocy. W wygodnym ubraniu, na rowerze, w promieniach
popołudniowego słońca, Adrienne rozkoszowała się każdą chwilą
przejażdżki. Nawet rwący strumień, który skłonił Matta do
przerzucenia jej sobie przez ramię i przeniesienia wbrew jej woli na
drugą stronę, teraz zmienił się w mały potoczek, dający się przejechać
bez trudu.
Zbliżając się do kanionu ujrzała ciężarówkę Archiego,
zaparkowaną tuż nad krawędzią. Poznała pokrzywione drzewo,
znaczące miejsce, z którego samolot zanurkował w głąb przepaści.
Matta nie było jednak nigdzie widać. Adrienne uprzytomniła sobie, że
gdyby chciała go znaleźć, będzie zmuszona podejść do samej
krawędzi przepaści.
Poczuła nagły skurcz żołądka. Wyruszając na ratunek, nie wzięła
pod uwagę swojego lęku przestrzeni. Troska o życie Matta raz jeszcze
wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Oparła rower o ciężarówkę i
odczepiła z bagażnika torebkę. Powoli i ostrożnie zbliżyła się do
skarłowaciałego drzewa.
– Matt? – zawołała.
Odpowiedzi nie było. Wokół pnia okręcona była lina, której
koniec zwisał swobodnie przez krawędź kanionu.
– Matt, jesteś tam? – zawołała ponownie.
Jedyną odpowiedzią był szum wiatru. Nad głową Adrienne
zaczął krążyć jakiś ptak. Po krótkiej obserwacji stwierdziła, że to
chyba sęp. Przebiegł ją zimny dreszcz.
Ostatecznie pogodziła się z tym, że będzie musiała podejść do
drzewa i pociągnąć za linę. Być może Matt właśnie teraz na niej wisi,
a wiatr zagłusza jej wołanie. Śmiało zaczęła iść w tamtą stronę, ale w
połowie drogi skapitulowała, wzięła torbę z kanapkami w zęby i
opadła na czworaki.
Starała się nie patrzyć na nic prócz kamienistej ziemi pod
rękami. Podnosząc odrobinę spojrzenie, zobaczyła drzewo, którego
powykręcane korzenie, jak palce starej czarownicy, kurczowo
trzymały się skraju kanionu.
Nim do niego dotarła, leżała już płasko na brzuchu. Nos i usta
miała pełne pyłu i modliła się, żeby tylko nie natknąć się na jakiegoś
węża. Zamknęła oczy, wyciągnęła rękę i pociągnęła za linę. Nie
stawiała najmniejszego oporu. Adrienne położyła torbę z kanapkami u
swojego boku i ponownie zawołała Matta.
Odpowiedzi nie było. Zdawało się, że kanion pochłonął go tak
samo, jak przedtem połknął samolot. Starała się nie myśleć, że Matt
może teraz leżeć na dnie wąwozu z pogruchotanymi kośćmi. O, Boże,
musi go odnaleźć! Nie będzie go pewnie w stanie stamtąd wydostać,
ale może udzielić pierwszej pomocy i wezwać Archiego. Zabierze ze
sobą kanapki, Matt może ich potrzebować.
Podczołgała się bliżej drzewa i objęła jego pień, pokryty korą
podobną do skóry aligatora. Stąd na pewno widać już dno kanionu. Z
całych sił nie dopuszczała do siebie myśli, co będzie, jeśli drzewo nie
utrzyma jej ciężaru. W końcu rośnie tu już od lat. Z pewnością
wytrzyma jeszcze trochę i uchroni ją od upadku w dół.
Wstrzymała oddech i wyjrzała zza kępy suchej trawy, która
zasłaniała widok.
ROZDZIAŁ 9
Adrienne spodziewała się ujrzeć samolot, leżący jak rozbita
zabawka na dnie kanionu. Zamiast tego oczom jej ukazała się
znajdująca się o jakieś trzy piętra poniżej krawędzi skalna półka, na
której tkwił przechylony na bok samolot. Jedno skrzydło oderwało się
od kadłuba i leżało obok. Ogon był nieco pokiereszowany, ale poza
tym samolot wyglądał na nie uszkodzony.
Najwyraźniej maszyna przekoziołkowała, nim wylądowała na
najszerszej części występu, nosem w stronę kanionu. Jeżeli uda się
wyciągnąć samolot z przepaści, Matt będzie mógł go naprawić.
Adrienne nie mogła uwierzyć w szczęście Matta. Ale gdzież on się
podziewa?
Zawołała jeszcze raz, bez skutku. Na skalnej półce, gdzie leżał
samolot, nie pozostawało tyle wolnego miejsca, żeby Matt mógł się
ukryć przed jej wzrokiem. Głos niósł się echem po kanionie. Żeby jej
nie usłyszeć, musiałby być głuchy. Głuchy albo...
Adrienne odsunęła od siebie natrętną myśl. Spojrzała na
zwisającą linę. Będzie musiała się jakoś opuścić na dół. To jedyny
sposób, by przekonać się, co stało się z Mattem.
Uniosła się ostrożnie, podniosła torebkę z kanapkami i schowała
ją za pazuchę. Pewnie się pogniotą, ale zawsze lepsze to niż nic.
Koncentrując wszystkie myśli na osobie Matta, wstała i
chwyciła za linę. Zawsze serdecznie nienawidziła wchodzenia po linie
na zajęciach wychowania fizycznego. Wtedy lina była jednak grubsza,
a pod nią leżał gruby, miękki materac. Teraz Adrienne starała się
wmówić sobie, że skalna półka też jest wyłożona takim materacem.
Przypomniała sobie filmy, na których widziała ludzi
uprawiających wspinaczkę. Trzymali linę mocno napiętą i odchylali
się do tyłu. Tak, ta metoda będzie najlepsza. Dzięki temu nie będzie
musiała patrzyć w dół.
Pode mną leżą grube, puszyste, miękkie materace, powtarzała w
duchu, szukając obutą w miękki mokasyn nogą występu, na którym
mogłaby się oprzeć. Serce jej łomotało. Znalazła pierwszy występ,
potem drugi. Zaczęły ją boleć palce, a przecież posunęła się o kilka
zaledwie centymetrów.
Jeszcze trochę. I jeszcze. Twarz Adrienne znalazła się już
poniżej skraju kanionu. Przed oczami miała tylko spękaną skałę.
Strach zostawiał w ustach metaliczny posmak. Schodziła w dół,
centymetr po centymetrze, trzymając linę ścierpniętymi z wysiłku
palcami. Bolały ją ramiona, czuła, jakby ktoś wyrywał jej ręce ze
stawów.
Przed nosem przebiegła jej duża brązowa ropucha i Adrienne
krzyknęła głośno, bardziej z zaskoczenia niż ze strachu. Nagły ruch
sprawił, że straciła oparcie i uderzyła o skałę, obcierając sobie
policzek do krwi. Dysząc z przerażenia, zaczęła nerwowo szukać
oparcia dla nogi. Jeden z mokasynów z głuchym klapnięciem
wylądował na skalnej półce, przypominając jej o odległości, jaka
dzieliła ją od bezpiecznego podłoża.
Pode mną leżą grube, puszyste, miękkie materace, powtórzyła
znowu, ale teraz nie umiała już w to uwierzyć. Poniżej znajdowała się
skalista półka, w dodatku całkiem wąska. Gdyby spadła, wątpliwe,
czy udałoby jej się na niej zatrzymać, mogłaby przecież łatwo stoczyć
się w dół kanionu. A gdyby nawet udało jej się zejść cało w dół, nigdy
w życiu nie będzie w stanie wdrapać się znowu na górę. Matt może
potrzebować pomocy, a jej pomoc niewiele będzie warta.
Dłonie piekły ją od szorstkiej liny, nogi trzęsły się coraz
bardziej, ale odległość od górnego skraju stawała się coraz większa.
W końcu Adrienne odważyła się spojrzeć w dół i stwierdziła, że półka
jest zaledwie trzy metry pod nią. Wciąż jednak nie mogła ryzykować,
upadek nawet z tej wysokości byłby bardzo niebezpieczny.
– Matt! – zawołała, zsuwając się w dół jak mogła najszybciej. –
Matt! To ja!
Odpowiedzi nie było. Adrienne poczuła, że żołądek podchodzi
jej do gardła ze strachu. Mogło być tylko jedno wytłumaczenie
milczenia Matta. O Boże! Przecież nie może go stracić. Byłoby to
zbyt okrutne, teraz, kiedy zdała sobie nareszcie sprawę, jak bardzo jest
jej potrzebny. Znajdzie go i uratuje, o ile... Ależ oczywiście, Matt na
pewno żyje. Na pewno.
Bosą stopą dotknęła ziemi. Puściła linę i z rozmachem usiadła na
kamieniach. Przyglądała się obolałym, zaczerwienionym dłoniom,
czując, że cała się trzęsie.
– Udało się – wyszeptała, spoglądając w górę. Zmęczenie
powoli ustępowało uczuciu tryumfu. – Udało się! – zawołała i wstała
na niepewnych nogach, szukając zgubionego buta.
Potem odwróciła się w stronę samolotu. W kabinie siedział Matt,
ze słuchawkami na uszach, i najspokojniej w świecie manipulował
przy gałkach radia. Przebrał się wprawdzie w inną koszulę, ale był to
z całą pewnością Matt Widziała dokładnie jego ciemne kręcone włosy
i wyrazisty profil.
Żyje. Nic mu się nie stało. Nie słyszał jej, bo miał na uszach te
cholerne słuchawki. Oczywiście gdyby przyszło mu do głowy od
czasu do czasu je zdjąć, na pewno usłyszałby jej wołanie. Nie
musiałaby schodzić po linie. Adrienne spojrzała na swoje piekące,
krwawiące dłonie, potem na samolot. Ryzykowała życie bez żadnego
powodu. Matt wcale jej nie potrzebował.
Podeszła do samolotu, otworzyła drzwi kabiny i pociągnęła go
za rękaw. Kiedy ją zobaczył, podskoczył ze zdziwienia.
– Skąd ty się tu do diabła wzięłaś? – zawołał. Adrienne wskazała
dłonią na koniec liny. – Dlaczego?
– Bo się o ciebie bałam, ty durny głupku! Podeszłam do skraju i
wołałam cię, i wołałam, ale ty oczywiście nie odpowiadałeś, bo miałeś
na głowie to – Adrienne wskazała na słuchawki z obrzydzeniem. –
Więc co miałam zrobić?
– No, właśnie – powiedział, wpatrując się w Adrienne. –
Właśnie. A co wystaje ci spod koszuli?
– Kanapki z masłem orzechowym! – krzyknęła, wyciągając je i
ciskając mu w twarz.
Matt złapał torebkę, jak gdyby była to piłka do rugby.
– Panno Burnham, nie mogę w to uwierzyć. Boisz się wysokości
jak ognia i założę się, że nigdy w życiu nie schodziłaś ze skały po
linie.
– Dlatego powinnam była wrócić na rowerze Dorothy do domu i
tam szukać pomocy.
– Przyjechałaś na rowerze? – Matt rzucił kanapki na sąsiednie
siedzenie i wysiadł z kabiny.
– Tak, w tym mam przynajmniej jakie takie doświadczenie. Ale
schodzenie po tej linie to była najgłupsza i najbardziej zbędna rzecz,
jaką w życiu zrobiłam. Obtarłam sobie ręce i...
– I policzek – stwierdził Matt, podnosząc jej twarz do góry.
– Pośliznęłam się i straciłam oparcie. To cud, że nie spadłam do
kanionu, tak mało wiem o wspinaczce.
– A właściwie jak ty po tej linie schodziłaś?
– Trzymałam się i przesuwałam ręce w dół. A niby jak?
– Nie owinęłaś się nią w pasie?
– Nie. A powinnam?
– O Boże, kobieto – jęknął Matt, obejmując ją ramionami. – O,
Boże – wymruczał, przytulając jej głowę do swojej piersi.
– Następnym razem – powiedziała Adrienne – następnym razem
wolałabym, żebyś reagował na odgłosy świata, kiedy jesteś w
niebezpiecznej sytuacji.
– Adrienne, czy ty naprawdę sądzisz, że będzie jakiś następny
raz? – spytał, przytulając policzek do jej włosów. – Masz zamiar
popaść w nałóg ratowania mnie z opresji?
– Oczywiście, że nie – powiedziała czując, że serce bije jej coraz
szybciej. – Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będziesz potrzebował
mojej pomocy. To się robi po prostu śmieszne.
– Pewnie. Ale wiesz, zastanawiam się, czemu ryzykowałaś życie
dla faceta, który nie jest dla ciebie odpowiedni.
– Nigdy nie powinnam była tego powiedzieć – wyznała po
chwili wahania.
Zastanawiała się, czy Matt jej wybaczy.
– Tak?
– Ja... ja nie miałam prawa osądzać cię w ten sposób po
wszystkim, co dla mnie zrobiłeś. A poza tym myślę, że się parę razy
myliłam.
– Może kilka tak – przyznał Matt, biorąc głęboki oddech.
Pochylił się i pocałował ją w policzek, tuż obok skaleczonego miejsca.
– Ale teraz to nieważne. Przyszłaś, żeby mnie odnaleźć, szalona
kobieto. – Odchylił jej głowę do tyłu, a jego usta musnęły delikatnie
jej policzek.
– Nie mogłam cię tu zostawić samego.
– Dobrze to wiedzieć. – Delikatnie pocałował kącik jej ust.
– Bałam się, że... że ci się stało coś złego.
– Nic mi się złego nie stało – powiedział, obwodząc czubkiem
języka kontur jej ust – ale jeśli uda ci się na chwilę zamilknąć, może
mi się przytrafić coś bardzo dobrego.
– Och, Matt – westchnęła. – Tak się cieszę, że żyjesz.
– Ja też – zapewnił i zamknął jej usta swoimi.
Wtuliła się w niego z czułą uległością, a kiedy ją całował,
wiedziała, że wszystkie okropne rzeczy, które mu powiedziała, zostały
wybaczone. Zaborcze ruchy jego języka świadczyły o tym, że wciąż
jej pragnie, tak jak poprzedniej nocy w stajni. Radośnie odpowiedziała
na jego pieszczoty, mocniej przyciskając się do jego smukłego,
silnego ciała. Dłonie Matta błądziły po jej plecach, pieściły biodra i
pośladki, potem prześlizgnęły się w górę, by dotknąć piersi.
– Naprawdę zmieniłaś o mnie zdanie? – spytał.
– Tak. – Wyraz jego orzechowych oczu zaparł jej dech w
piersiach.
– Adrienne, może nam być razem tak dobrze.
– Teraz już wiem – odpowiedziała, patrząc mu w oczy.
– Pragnę ciebie. Teraz. Tutaj. – Matt potarł kciukiem koniuszek
jej piersi. – Ale nic nie mamy. Ani zacisznej stajni, ani koca, ani siana,
zupełnie nic.
– No i są węże – dodała Adrienne.
– Węże? – Matt znieruchomiał. – Nie pomyślałem o tym.
– Boisz się węży? – roześmiała się Adrienne.
– Powiedzmy, że nie zachwyca mnie pomysł zdjęcia z siebie
ubrania, co jest niezbędne do tego, co mam na myśli, jeżeli miałbym
się obawiać ukąszenia węża.
– Nie będziemy tu siedzieć wiecznie – stwierdziła Adrienne,
tuląc się do niego.
– Masz rację. Powinniśmy wracać na górę. Radio nie działa.
Zabierzemy z samolotu portfele i ruszymy do domu.
– Nie jestem pewna, czy mi się to uda, Matt. Moje ręce...
– Wciągnę cię na górę. Wdrapię się pierwszy, a potem zrzucę ci
pętlę z liny. – Wziął w dłonie jej rękę i przyjrzał się jej uważnie. – Nie
mogę cię więcej narażać na takie przeżycia.
– Ale dużo się nauczyłam i jestem teraz odważniejsza.
– Nie, wcale nie bardziej – oznajmił Matt z uśmiechem. –
Zawsze byłaś odważna. Jesteś najodważniejszą kobietą, jaką znam.
– Matt, ja...
– Ciiicho. – Matt położył jej palec na ustach. – Słyszałaś?
Adrienne wytężyła słuch i złowiła słaby warkot silnika. Stawał
się coraz głośniejszy, nagle umilkł. Drzwi otworzyły się i zatrzasnęły
z hukiem. Spojrzała na Matta. Zmarszczył czoło.
– Hej, miejski chłopaczku!
– No, ładnie – powiedział cicho Matt. – Jef i Curtis nas tu
wytropili. Przytul się do ściany kanionu, może cię nie zauważą.
– Jesteś pewien, że tu nie zejdą? – spytała szeptem, otwierając
szeroko przerażone oczy.
– Curtis jest w stanie to zrobić, żeby ciebie dopaść – odparł Matt
i dodał szybko: – Ale pewnie się nie zdobędzie, jest na to za tłusty i
zbyt leniwy.
– Muszą być wściekli za to, że ich wysłałeś na drugi koniec
płaskowyżu.
– Na pewno. Myślałem, że zdążę się stąd wydostać, nim się w
tym połapią, ale rano zaspałem. – Matt puścił do niej oko. – W stajni
było mi naprawdę wygodnie.
Adrienne uśmiechnęła się i zachichotała cicho.
– Hej, ty tam, w dole!
– Czego chcesz, Jef? – zawołał Matt, odsuwając się od
Adrienne.
– Po pierwsze, lepszych wskazówek – odkrzyknął Jef.
– Przepraszam.
– No pewnie. Powiedz mi, co tu robi rower Dorothy?
Adrienne wcisnęła się w ścianę kanionu.
– Przywiozłem go ze sobą – krzyknął Matt – na wszelki
wypadek. Nie wiedziałem, czy uda mi się tu dojechać ciężarówką.
– Myślę, że kłamiesz. Myślę, że masz tam ze sobą tę
dziewuszkę.
– Chyba sobie żartujesz, Jef. Ją? Masz mnie za mięczaka, ale
ciekaw jestem, co byś powiedział, gdybyś ją lepiej poznał. Ona ma lęk
wysokości. Nigdy w życiu nie zeszłaby po tej linie.
Adrienne wstrzymała oddech.
– Taak, chyba masz rację – przytaknął Jef. – Curtis myślał, że
mogła tu za tobą przyjechać, ale ja mówiłem, że tego nie zrobi.
Miejskie dziewuchy nie nadają się do tych rzeczy.
– To prawda. – Matt uśmiechnął się krzywo do Adrienne. – Nie
ma z nich wiele pożytku.
Adrienne popatrzyła na niego gniewnie, a uśmiech Matta stał się
jeszcze szerszy.
– Są dobre tylko do jednego – ryknął Jef. – I o to właśnie chodzi
Curtisowi. Gdzie ona jest?
– Zmyka do Tucson, gdzie jej miejsce – odkrzyknął Matt. – Jak
tylko kable wyschły, zadzwoniła do kogoś, żeby po nią przyjechał.
– Aha. No, więc jeśli jesteś tam sam, myślę, że możemy cię
zostawić. Och, byłbym zapomniał.
Adrienne zobaczyła, jak wyraz twarzy Matta gwałtownie się
zmienia.
– Ty sukinsynu! Zostaw linę w spokoju! – zawołał.
– Może następnym razem nie będziesz się bawił w kotka i
myszkę z Jefem i Curtisem – zabrzmiała odpowiedź i lina upadła u
stóp Matta. Byli w pułapce.
Kiedy dźwięk silnika umilkł w oddali, Adrienne zauważyła, że
słońce niemal całkiem schowało się za krawędzią kanionu. Powoli
podeszła do Matta, który wciąż wpatrywał się w leżącą u stóp linę.
– I co teraz? – spytała.
– Źle dobierasz słowa – odparł, spoglądając na nią. – Ostatnio
kiedy zadałaś to pytanie, zaczęło padać.
– To nam chyba teraz nie grozi – odrzekła Adrienne, patrząc na
niebo – ale o zmierzchu węże wypełzają z kryjówek.
– Może usiądziemy w samolocie.
– Czy to bezpieczne? On chyba może się znów zsunąć w dół.
– Wiesz, nawet się nad tym nie zastanawiałem – przyznał Matt,
patrząc na nią z niepokojem. – Masz szczególny talent do
przepowiadania nieszczęśliwych wypadków.
– Chcesz mi powiedzieć, że siedziałeś sobie w kabinie Bóg wie
jak długo, bawiąc się radiem, i nawet nie przyszło ci na myśl, że nagły
podmuch wiatru może cię strącić z tej półki?
– Chyba tak właśnie było.
– Nie mam ochoty siedzieć w samolocie – powiedziała
Adrienne, przyglądając mu się podejrzliwie.
– A ja nie chcę spędzić nocy w towarzystwie węży.
– Nocy? Nie będziemy tu aż tak długo. Archie przyjedzie po nas,
jeśli nie pokażemy się w domu przed zapadnięciem zmroku.
– A niby jak się tu dostanie? – spytał Matt. – Mamy jego
ciężarówkę. I rower jego żony. Chyba że dostał osła i...
– Nie – zaprzeczyła Adrienne ruchem głowy. – Powiedział mi,
że osioł nie jest przyuczony do jazdy.
– To może pójdziemy do samolotu?
– Nie – odmówiła Adrienne, przyjrzawszy się uważnie pozycji
samolotu. Podwozie znajdowało się zdecydowanie zbyt blisko skraju
urwiska. – I wolałabym, żebyś ty też tam nie siedział.
– Dobrze – zgodził się Matt wzdychając. – Jesteś głodna?
– Tak. Nie miałam nic w ustach od czasu przyjęcia u Beverly.
– Na szczęście mamy kanapki i butelkę wody, którą zabrałem ze
sobą na żądanie Archiego. Wezmę je z samolotu i możemy usiąść
tutaj, plecami do skały. Będziemy widzieć, skąd nadpełzają węże.
– Jest prawie jesień, może już wszystkie śpią – powiedziała
Adrienne, wzruszona, że Matt zgodził się siedzieć z nią tutaj, zamiast
w samolocie, gdzie czuł się bezpieczniej.
– Miejmy nadzieję – rzucił w jej stronę, wracając z wodą i
kanapkami.
Znaleźli gładki kawałek skały i oparli się o wciąż ciepłe
kamienie.
– Proszę. – Podał jej pajdę chleba z masłem orzechowym. –
Prosto z magla.
– Nie obrażaj kanapek, dla których przyniesienia ryzykowałam
życie – powiedziała i ugryzła kanapkę. Smakowała wyśmienicie.
– Nie przypominaj mi o tym – uśmiechnął się Matt. – Prawdę
mówiąc, w tym miejscu te kanapki to szczere złoto.
– Złoto! – Adrienne spojrzała na niego. – O mały włos
zapomniałabym o złocie Archiego!
– Słucham?
– Pamiętasz, Curtis i Jef oskarżali nas, że szukamy złota
Archiego. To złoto istnieje, ale je Dorothy schowała, kiedy się
pokłócili. I umarła, nim zdążyła mu zdradzić, gdzie ono jest.
– Żartujesz.
– Wcale nie. Archie mi to powiedział.
– Jesteś pewna, że nie był pijany?
– Wyglądał na całkiem trzeźwego. Poza tym obiecał, że jeżeli
pomożemy mu je znaleźć, da nam połowę.
– Teraz już całkiem nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego?
– Bo on... – Zauważyła, że coś pełznie za plecami Matta. – Nie
ruszaj się – ostrzegła. – Po prostu się nie ruszaj.
– To wąż, prawda? Wiem, że to wąż – wyjąkał Matt zduszonym
głosem.
– Tak, ale myślę, że sobie pójdzie, jeśli nie będziemy się ruszać.
– Czy jest blisko?
– Jakieś dwa metry od ciebie. Nie, nie odwracaj się.
– Proszę, powiedz mi, że to jest zwykły zaskroniec – błagał
Matt, którego czoło pokrył kroplisty pot.
Adrienne przyjrzała się wężowi. Był długi na półtora metra, a
jego ogon zakończony był kilkoma paskami i grzechotką.
– Nie, to nie jest zaskroniec.
– Takie już moje zezowate szczęście. Czy on na mnie patrzy?
– Nie. Ale wysuwa język, to znaczy, że czuje ciepło twojego
ciała.
– Cudownie. Jak możesz być taka spokojna? Jedno ukąszenie i
możemy tu umrzeć, bez żadnej pomocy.
– Nie zaatakuje, jeśli będziemy ostrożni. Idzie dalej. Nie rób
żadnych gwałtownych ruchów, żeby nie poczuł się zagrożony.
– Świetnie. A co ze mną? To ja czuję się zagrożony.
– No, już – odetchnęła Adrienne. – Teraz możesz się odwrócić.
Jest tam, obok samolotu.
– Przecież to potwór! – wykrzyknął Matt na widok węża. – Co
to za jeden?
– Grzechotnik. Założę się, że nigdy w życiu nie spotkałeś
grzechotnika na wolności.
– A ty za to widywałaś je na pęczki, co?
– Kiedy się jeździ konno, spotyka się węże. Oczywiście, nie
zawsze są to grzechotniki. Widzisz? Poszedł sobie – powiedziała, gdy
wąż zsunął się w dół zbocza poniżej samolotu.
– Jesteś pewna, że nie wolałabyś usiąść w środku? – spytał Matt.
– Chyba wolę zostać tutaj. A teraz powiedz mi szczerze, czy to
było aż tak straszne?
– Tak.
– Nigdy nie przypuszczałam, że dożyję dnia, kiedy twoja
pewność siebie zniknie. – Adrienne uśmiechnęła się do Matta.
– Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję dnia, kiedy rozluźnisz
się i uspokoisz na tyle, żeby pozwolić mi kochać się z sobą –
odparował Matt, wpatrując się w nią uważnie.
Adrienne spojrzała mu w oczy i już nie mogła od nich oderwać
wzroku.
– To niemożliwe – oświadczył, podnosząc się na kolana i
pociągnął ją za sobą. – Być może będziemy zmuszeni spędzić tu całą
noc, a ja skłamałbym, gdybym powiedział, że uda mi się doczekać
poranka nie biorąc ciebie w ramiona. Chcę wycałować z ciebie całą
słodycz. Nie dotrwam do rana, nie kochając się z tobą.
– A węże? – wyszeptała Adrienne.
– Do diabła z wężami – odparł, uśmiechając się krzywo. Objął
dłońmi jej pośladki i przycisnął ją do swych bioder. – Cała naprzód.
ROZDZIAŁ 10
Pokusa pocałunków o smaku masła z orzeszków ziemnych
Odegnała od Matta wszystkie myśli o wężach. Zamknął oczy i poddał
się dotykowi jej delikatnych ust, które rozchyliły się leciutko, ramion,
które go oplotły, jej ciała, wtapiającego się w jego ciało. Jej uległość
podniecała go, ale to, co czuł, było o wiele silniejsze niż samo tylko
pożądanie. Jest dla niej tak ważny, że ryzykowała życie, żeby ocalić
go przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem.
Jego palce drżały, gdy próbował rozpiąć guziczki jej bluzki.
Szczupła dłoń Adrienne nakryła jego niezdarną rękę.
– Pozwól – wyszeptała z ustami przy jego ustach.
Odchyliła się i, patrząc mu głęboko w oczy, rozpięła guziki.
Zdjęła bluzkę, potem koszulkę i rzuciła je na ziemię.
Niemal przestał oddychać. Wtedy, w stajni, był zbyt przejęty,
żeby dokładnie jej się przyjrzeć. Dotyk wiele mu powiedział, ale teraz
na widok jej dumnych, jędrnych piersi przysiągł sobie, że nigdy
więcej nie będzie się tak śpieszył. Jej wzrok zapraszał go do
pieszczoty, ale Matt powstrzymał się jeszcze przez chwilę.
– Jesteś przepiękna – wyznał.
Sięgnęła po jego dłonie i oparła je na swoich piersiach.
– Chcę, żebyś się ze mną kochał – wymruczała cicho.
– Wiem. To jest właśnie najwspanialsze.
Spojrzała mu w oczy i rozchyliła usta. Matt czekał,
zastanawiając się, czy Adrienne odważy się powiedzieć na głos to, co
czyta w jej oczach. Zamiast tego zamknęła tylko powieki i odchyliła
głowę do tyłu, a Matt delikatnie objął dłońmi jej piersi i potarł sutki
kciukiem. Powoli stwardniały, jak mocno zamknięte pączki kwiatu
pożądania.
Pochylił się, by posmakować jej skóry, najpierw delikatnie
badając językiem. Oddech Adrienne stał się szybszy. Wtedy Matt
powoli objął ustami szczyt piersi i jęknął, rozkoszując się słodyczą
ciepłej, pachnącej skóry. Adrienne wplątała palce w jego włosy i
przyciągnęła go bliżej siebie. Matt pieścił zachłannie piersi czując, jak
bicie serca przyśpiesza nagle pod naciskiem jego dłoni.
Podtrzymał ją ramieniem, a Adrienne wygięła się w łuk, gestem
poddania, który wzbudził pożar w jego sercu. Żarłocznie pieścił jej
piersi, ssąc je i pocierając, aż stały się różowe i gorące. Podniecał ją
do utraty tchu, a jego własne pożądanie rosło mocniej i gwałtowniej,
niż kiedykolwiek przedtem.
– Proszę – wyszeptała.
Sięgnął ręką do metalowego guzika przy jej dżinsach. Potem
zawahał się. Nie, nie tutaj, nie na ziemi. Lepiej będzie, jeśli staną przy
ścianie kanionu. Czuł, że zaraz oszaleje, wyobrażając sobie, jak w nią
wchodzi, kryje się w jej miękkim ciele, raduje się jej miłością, która
popychała ich do tego szalonego zespolenia.
– Tam – powiedział Matt, unosząc ją za łokcie i z trudem stając
na drżących nogach. – Tam – powtórzył, kierując ją w stronę skały.
W półmroku znalazł miejsce, o jakie mu chodziło: nagrzany
słońcem, gładki fragment ciemnobrązowej skały, która na pewno nie
zrani delikatnej skóry Adrienne. Całując jej usta, oczy, szyję,
poprowadził ją w upatrzone miejsce. Drugą ręką rozpiął jej spodnie i
rozsunął suwak.
Dłoń, którą wsunął pod jej majteczki, napotkała słodką wilgoć,
dowód tego, jak bardzo Adrienne go pragnie. Pocałował ją mocno,
głęboko, wzmagając jej pożądanie rytmiczną pieszczotą. Matt i
Adrienne zdawali się stanowić jedno z odgłosami nocy – świerszcze
cykały w rytmie jego pieszczoty, szelest skrzydeł nietoperzy był jak
echo jej westchnień, ryk osła...
Matt znieruchomiał i podniósł głowę, żeby lepiej słyszeć. Ryk
osła?
– Co to za hałas? – spytała Adrienne.
– Nic ważnego – szepnął Matt, pewny, że się przesłyszał. Nie
mógł czekać ani chwili dłużej, tak bardzo pragnął doznać rozkoszy. –
Adrienne, potrzebuję cię. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. – Matt
rozpiął guzik u swoich spodni.
Dziwny odgłos rozległ się ponownie.
– Matt, to był ryk jakiegoś zwierzęcia. Brzmi jak głos osła.
– To musi być złudzenie – powiedział Matt, szamocząc się
rozpaczliwie z rozporkiem. – Adrienne...
– Matt, ktoś tam śpiewa.
Matt zdobył się na nieludzki wysiłek i wsłuchał się w noc. Ciszę
zakłócił czyjś śpiew i ryk osła. Wzdychając poddał się i oparł czoło o
głowę Adrienne.
– Tę melodię już gdzieś słyszałem.
– W nieco odmiennych warunkach.
– Można to i tak ująć.
– Przyjechał, żeby nas zabrać do domu, Matt – powiedziała
Adrienne. Po chwili roześmiała się.
– Ma dobre serce, ale kiepskie wyczucie – westchnął Matt,
któremu wcale nie było do śmiechu.
Dorothy Trzecia protestowała głośno, a jej ryk brzmiał tak,
jakby ktoś lał wodę za pomocą zardzewiałej pompy.
– Może... może lepiej się ubierzmy – zaproponowała Adrienne
łagodnie, wyjmując jego rękę ze swoich majteczek.
Matt odwrócił się do skały i ciężko westchnął. Archie właśnie
zatrzasnął mu przed nosem drzwi do raju. Ryk osła rozległ się znowu.
– Dobrze. – Matt niechętnie pochylił się i podniósł jej koszulkę.
– Masz ten swój jedwabny frymuśny fatałaszek.
– Wiesz, w końcu nie opowiedziałam ci do końca tej historii ze
złotem – przypomniała Adrienne ubierając się.
– Kogo obchodzą nudziarskie historie o złocie, skoro jest tyle
znacznie przyjemniejszych i ciekawszych rzeczy do roboty? Poza tym
wcale nie wierzę, że to złoto w ogóle istnieje.
– A ja wierzę – odparła Adrienne. – Archie pokazał mi, co
napisała Dorothy, żeby dać mu wskazówkę, gdzie szukać kryjówki.
– Naprawdę?
– Tak. Brzmi to tak:
Łabędziątko jest brzydkie w oczach wszystkich, prócz matki. Ona
jedna widzi w nim to, co najpiękniejsze: wierne serce i miłość do
ludzi.
– Łabędziątko? Tu w pobliżu nie ma nawet kurcząt, a co dopiero
łabędzi.
– Nie wiem, co to znaczy, ale Archie chce tę zagadkę rozwiązać,
i to nie tylko po to, żeby znaleźć złoto.
– Bo nie chce, żeby Dorothy miała ostatnie słowo?
– Pewnie chodzi mu również o to, ale zagadka to coś w rodzaju
przesłania zza grobu. Archie chce wiedzieć, co chciała mu przekazać
Dorothy.
– Teraz mnie naprawdę zaintrygowałaś.
– To dobrze, może po drodze do domu będziemy mogli...
– Hej sokole, co tam robisz w dole! – zawołał Archie,
oświetlając lampą naftową skraj kanionu. – Właśnie udało mi się
ułożyć wierszyk. Sokole, co robisz w tym dole. Niezłe, nie?
– No, świetnie, znów jest pijany – powiedział Matt cicho. – Hej,
Archie – zawołał. – Nie podchodź zbyt blisko krawędzi!
– To ty, Matt? – Nad skrajem przepaści zamajaczyła głowa
Archiego, podświetlona blaskiem lampy.
– To ja. I Adrienne. A teraz odsuń się stamtąd, zanim do nas tu
dołączysz.
– Spokojnie, nie spadnę – krzyknął Archie, a osioł znów
rozpaczliwie zaryczał. – Zamknij się, Dorothy – zażądał stanowczo
Archie. – Słyszałeś, Matt? Zupełnie jak moja przemądrzała żona,
zawsze ma coś do powiedzenia. Zrzuciła mnie trzy razy. Na szczęście
łyknąłem sobie trochę whisky i nie bolało za bardzo. Matt, robi się
strasznie ciemno. Może byście stamtąd wyleźli?
– Jef i Curtis odcięli linę. Jesteśmy bez wyjścia.
– A to skunksy. Chcecie, spuszczę wam na linie butelkę, na
pewno przyda wam się łyk czegoś mocniejszego.
– A masz linę?
– Pewnie. Obwiążę nią szyjkę i...
– Nie potrzebujemy butelki, tylko liny. Możesz ją przywiązać do
drzewa i rzucić nam koniec?
– Jasne.
– A co będzie, jeśli ją źle przywiąże? Przecież jest na rauszu –
spytała po cichu Adrienne.
– Musimy zaryzykować. Archie też jest w niebezpieczeństwie.
To cud, że w ogóle tu dotarł na tym nie ujeżdżonym ośle, ale nie
sądzę, żeby udało mu się wrócić do domu cało i zdrowo.
– Pewnie masz rację – westchnęła zrezygnowana Adrienne.
– Ja pójdę pierwszy. – Matt podszedł do samolotu. – Potem
wciągniemy cię na górę. Możesz przy okazji zabrać mój portfel.
– Matt, nie podoba mi się to. Martwię się o Archiego, ale ponad
wszystko boję się o ciebie.
– Nic mi się nie stanie – zapewnił Matt, przyciągając ją do siebie
i całując. – Zostało mi parę ważnych rzeczy do zrobienia na tym
świecie, a najważniejsza z nich to wreszcie, bez żadnych przeszkód,
kochać się z tobą przez całą cudowną noc.
– Rzucam linę! – zawołał Archie.
– Dobrze ją przywiązałeś? – spytał Matt, pociągając za wolny
koniec.
– Jasne – brzmiała odpowiedź.
Matt obwiązał się liną w pasie.
– To właśnie miałaś zrobić, zanim zaczęłaś schodzić. Wciąż nie
mogę uwierzyć, że zeszłaś na dół bez żadnej asekuracji.
– To było bardzo głupie.
– Bardzo odważne. Kiedy dotrę na górę, zwiążę na tym końcu
dwie pętle. Włożysz w nie nogi i wyciągniemy cię na górę.
– To mi się wcale nie podoba, Matt – powtórzyła Adrienne,
spoglądając w górę, gdzie Archie przycupnął obok drzewa.
– Mówiłem ci już, mam niezwykle silną motywację, żeby
przeżyć – powiedział Matt, jeszcze raz pociągając za linę. – A teraz
się odsuń.
– Dlaczego mam się odsunąć, skoro nie zamierzasz spadać?
– Zadajesz za dużo pytań, panno Burnham – zauważył, patrząc
na nią z ukosa. – A teraz odejdź na bok, dobrze?
Adrienne odeszła kilka kroków czując, że serce wali jej w
piersiach. Matt nie był pewien, czy lina go utrzyma, ale pomimo to
postanowił się po niej wspinać.
Wstrzymała oddech i przyglądała się, jak Matt chwyta mocno
linę i opiera nogę na skale. Potem odepchnął się od ziemi i zaczął
wspinać w górę, krok po kroku, aż stał się ciemną, niknącą sylwetką.
Adrienne niemal przestała oddychać patrząc, jak Matt pnie się do
góry.
Kocham go, pomyślała, wytężając wzrok. Kocham tego
mężczyznę. Proszę, niech będzie bezpieczny. Kiedy ujrzała, że Matt
chwyta za korzeń drzewa, podciągając się na skraj przepaści, poczuła,
że po policzkach spływają jej łzy ulgi.
– Adrienne! – zawołał, odwracając się w stronę kanionu. – Jesteś
gotowa?
– Pewnie, że tak – odparła, czując, że wzruszenie dławi ją w
gardle. – Na wszystko.
Usłyszała jego ciepły, głęboki śmiech, który rozległ się echem
po całym kanionie. Tak bardzo go kocha.
Podróż w górę była znacznie łatwiejsza niż zejście w dół. Mimo
to Adrienne czuła ściskanie w żołądku na samą myśl o tym, że wisi w
powietrzu. Matt przywiązał linę do osi ciężarówki i kazał Archiemu
powoli oddalać się od krawędzi, ale sam stanął na skraju i uważnie
obserwował linę, w razie gdyby Archiemu przypadkiem pomyliły się
pedały. Kiedy Adrienne dotarła w końcu na górę, Matt chwycił ją w
ramiona i bardzo mocno przytulił.
– Zdawało mi się, że mówiłeś, że się nie boisz? – wymruczała,
przytulając policzek do jego piersi, żeby słyszeć mocne uderzenia
serca.
– Myślisz, że bym się przyznał? – spytał, całując jej włosy.
– A więc bałeś się.
– Okropnie.
– Teraz mi to dopiero mówisz.
– Teraz powiem ci wiele, wiele różnych rzeczy, Adrienne...
– Nieźle poszło – przyznał Archie, podchodząc ku nim na
niepewnych nogach i spluwając z rozmachem. – Chcecie łyka?
– Nie, dzięki – powiedział Matt. – Lepiej... – nagle przerwał. –
Archie, czy zaciągnąłeś hamulec ręczny?
– Dlaczego?
– Ciężarówka stacza się w stronę kanionu! – zawołał Matt,
pędząc ku niej co sił w nogach.
Adrienne stała jak sparaliżowana. Z rozpaczliwą jasnością
zrozumiała, co się stanie, jeżeli Matt nie zdąży zatrzymać pojazdu.
Ciężarówka spadnie do przepaści, a ona, Adrienne, wciąż przywiązana
liną do jej osi, też poleci w dół. Ciężarówka toczyła się powoli.
Adrienne czekała w napięciu. Matt wskoczył do szoferki. Samochód
przejechał jeszcze kilka metrów i zatrzymał się gwałtownie, kołysząc
się na boki. Matt wysiadł i podszedł do niej powoli, jak w transie.
– Dzięki. Gdyby ci się nie udało, ściągnęłaby mnie do przepaści.
– Może zdjęłabyś już tę linę – powiedział Matt, blady jak ściana.
– Dobry pomysł. – Adrienne zaczęła rozsupływać węzeł.
– Było groźnie – przyznał Archie, tak samo roztrzęsiony jak i
oni oboje. – Bardzo przepraszam.
– Lepiej jedźmy już wreszcie do domu – uciął Matt,
przeczesując dłonią włosy. – Przywiążemy Dorothy do zderzaka i
wrzucimy rower na tył ciężarówki – powiedział i, spoglądając na
Archiego, dodał: – Ja poprowadzę.
– Jasne. – Archie przytaknął.
– Naprawdę mi przykro, że zapomniałem o tym hamulcu –
powiedział, kiedy wyruszyli nareszcie w drogę do domu. – Nie
mógłbym spojrzeć w oczy Dorothy, gdybyś...
– Ale jesteśmy wszyscy cali i zdrowi – przerwał mu Matt. Z tyłu
osioł zaryczał głośno. – Nawet Dorothy Trzecia.
Adrienne położyła dłoń na kolanie Matta. Musiała go dotknąć,
upewnić się, że jest obok niej. Sięgnął ręką i poprowadził jej dłoń na
wysokość swojego biodra. Zaczerwieniła się, ale nie cofnęła ręki.
– Co to za zagadka o łabędziach, Archie? – spytał Matt.
– Pojęcia nie mam, o co chodzi. Nie ma tu żadnych łabędzi. Tu
jest pustkowie.
– Obrazki, zdjęcia łabędzi? – zasugerowała Adrienne.
– Nie ma, nawet w książkach. Patrzyłem. – Archie potrząsnął
głową. – Zresztą żeby schować złoto w książkach, musiałaby wyciąć
wszystkie kartki z któregoś z tych grubych tomów. Nie zrobiłaby tego.
Dorothy kochała książki.
– To musi być masa złota! – Matt zagwizdał z podziwem.
– Daję wam połowę. To znaczy, jeśli uda wam się je znaleźć.
– Nie moglibyśmy tego przyjąć – odparł Matt, potrząsając
głową. – Ciężko pracowałeś, żeby je zdobyć.
– To nie ma znaczenia – powiedział Archie. – Nie potrzebuję
złota, chociaż muszę go trochę zatrzymać, na wypadek gdybym
zachorował. – Popatrzył przez okno. – Oddałbym je całe, gdyby
mogło uratować życie Dorothy. Ale ona po prostu umarła, nagle, bez
ostrzeżenia. Nie było czasu. Nawet złoto nic by tu nie pomogło.
– Miała chore serce – przypomniała Adrienne.
– Zawsze to mówiła. Nie chciała nawet poddać się operacji. W
każdym razie chcę, żebyście wzięli sobie to diabelne złoto – dodał. –
Dorothy by sobie tego życzyła.
– Zobaczymy – orzekł Matt, ściskając dłoń Adrienne. – Na razie
jeszcze go nie znaleźliśmy.
– Myślę, że zagadka może mieć coś wspólnego z książkami –
powiedziała Adrienne. – Kojarzy mi się z bajką Andersena. Czy
Dorothy miała książkę z bajkami?
– Możliwe – przyznał Archie – ale przeszukałem całą
biblioteczkę. Nie ma tam złota.
– A może to taka gra? Może w książkach jest wskazówka, którą
trzeba znaleźć, żeby wiedzieć, gdzie jest kryjówka?
– To by było nawet podobne do mojej przemądrzałej żony –
powiedział Archie. – Nigdy mi nie ułatwiała życia.
– Jak tylko wrócimy, poszukam książki z bajkami –
zdecydowała Adrienne. – Znajdziemy to złoto, ani się obejrzysz.
– Miejmy nadzieję – powiedział cicho Matt, przyciskając jej
dłoń do swojego biodra. Adrienne w duchu przyznała mu rację.
Poszukiwanie złota było niewątpliwie bardzo ekscytujące, ale nie
mniej ciekawa była perspektywa spędzenia tej nocy razem.
Po powrocie do domu Archie zajął się Dorothy Trzecią, zapędził
ją do stajni i dał jej owsa.
– Chodź, pomożesz mi znaleźć książkę z bajkami – powiedziała
Adrienne, biorąc Matta za rękę i prowadząc go do środka. Dziś
wieczorem lampy rozświetlały wnętrze, zmieniając dom w przytulne
schronienie.
– Nie chciałbym spędzić całej nocy na poszukiwaniu czegoś, co
być może nie istnieje – stwierdził Matt. – Wolałbym raczej pożyczyć
ciężarówkę i poszukać miejsca, w którym moglibyśmy przenocować.
– Powiedzmy, że poszukamy przez jakąś godzinkę.
– To bardzo długo – odparł Matt, uśmiechając się do niej. –
Możesz aż tyle czekać?
– Spójrz na to z innej strony: jeśli znajdziemy złoto, będziesz
miał za co wyciągnąć samolot z przepaści i go naprawić.
– A ty? Archie zamierzał dać złoto nam, a nie tylko mnie.
– To w pewnym sensie również moja wina, że samolot jest teraz
tam, gdzie jest.
– Gdybym miał ubezpieczenie, nie potrzebowałbym złota.
– Mimo wszystko jeżeli je znajdziemy, zrzekam się swojej
części na rzecz kosztów naprawy samolotu. Tyle przynajmniej mogę
zrobić – oświadczyła Adrienne, zastanawiając się, co sprawiło, że
Matt porzucił swoją beztroską pozę.
– Zobaczymy – orzekł Matt. – Ja zacznę z tego końca, a ty
zajmij się drugą stroną.
– Dobrze. – Adrienne przesunęła palcem po grzbietach książek.
Były ustawione zgodnie z tematyką. Po swojej stronie znalazła
głównie książki historyczne, przyrodnicze i kucharskie.
– To może być to – powiedział Matt, podając jej otwartą
książkę, w której tkwiła nagryzmolona na karteczce notatka.
– Brzydkie kaczątko – przeczytała Adrienne, spoglądając na
okładkę. – No pewnie, jest tu też nowa zagadka. Posłuchaj –
powiedziała, biorąc karteczkę do ręki: – Wymowny posłaniec i zdolny
mim, miłość aż po kraniec, na czas zdążysz z nim.
– Może chodzi o inną książkę? Książki są posłańcami.
– Tak, ale nie sądzę, żeby Dorothy aż tak się powtarzała.
– Zaczynasz ją całkiem nieźle poznawać, prawda? – uśmiechnął
się Matt.
– Archie mówił, że jestem do niej bardzo podobna – przyznała. –
Tak naprawdę jedną z przyczyn, dla których chce się z nami podzielić
złotem jest to, że stosunki między nami dwojgiem układają się bardzo
podobnie do jego życia z Dorothy. W pewien sposób dzięki nam
przeżywa na nowo swoją miłość do Dorothy.
– No, mój detektywie, może rozwiążemy tę zagadkę do końca.
Jeśli nie książka jest posłańcem, to co?
– Posłaniec coś nam mówi. A mim daje wskazówki... – Powoli
rozejrzała się po pokoju. – Na czas zdążysz z nim... Zaraz, zaraz!
Chodzi o ten szkaradny zegar! Założę się, że tak.
– Dlaczego akurat zegar?
– Bo jest zawsze na czas. Poza tym ten zegar to prezent ślubny
Archiego dla Dorothy, wymowny posłaniec jego miłości. Powiedział
mi, że nie cierpiała tego zegara, ale nigdy nie chciała go zdjąć ze
ściany. To symbol ich wzajemnej miłości. Wszystko się zgadza! –
wykrzyknęła Adrienne tryumfalnie. – Pierwsza zagadka mówiła o
docenianiu brzydkiego kaczątka, którym na pewno jest Archie. Druga
mówi o tym, że pomimo całej swej brzydoty ten zegar wyraża jego
miłość do niej, – Rzeczywiście jest szpetny – przyznał Matt.
– Teraz rozumiesz? Dorothy nauczyła się go coraz bardziej
kochać i nie przeszkadzało jej, że prezent jest brzydki, bo w oczach
Archiego był piękny i dlatego go dla niej kupił. Tymi zagadkami
starała się mu powiedzieć, jak bardzo go kocha, i że wie, jak silne jest
jego uczucie.
– Jeżeli twoje rozumowanie jest słuszne, w zegarze powinna być
jeszcze jedna karteczka.
– Daj krzesło – rozkazała Adrienne. – Sprawdzimy.
Matt przyniósł z kuchni krzesło i właśnie wyciągał rękę w stronę
zegara, kiedy do domu wszedł Archie.
– Złaź! – zawołał gniewnie. – Co tam majstrujesz przy zegarze
Dorothy?! Nikt oprócz mnie go nie dotyka.
– Znaleźliśmy następną wskazówkę – powiedział Matt, z trudem
ratując się przed upadkiem. – Adrienne uważa, że trop prowadzi do
zegara.
– Akurat. Dorothy nienawidziła tego szkaradzieństwa.
– To nieprawda – zaprzeczyła Adrienne, podchodząc do
Archiego i kładąc mu dłoń na ramieniu. – Posłuchaj tej nowej zagadki.
– I tak nic z tego nie rozumiem – odrzekł po chwili. – Dorothy
wszystko komplikowała, żebym już się w niczym nie mógł połapać.
– Była bardzo wykształcona – przyznała Adrienne. – No i lubiła
się z tobą drażnić, prawda?
– Jasne, że tak! Przemądrzała baba.
– Ale ona kochała wszystko to, o co się z tobą kłóciła. Kochała
ten zegar. Nazywa go posłańcem twojej miłości.
– Skąd wyciągnęliście tę kartkę? – spytał Archie.
– Była w książce z bajkami, w Brzydkim kaczątku.
– No pewnie! Widziałem ją, ale myślałem, że to znowu jakiś
przepisany wiersz.
– Dorothy napisała ją dla ciebie, Archie.
Archie przez chwilę wpatrywał się w kartkę papieru, potem
odwrócił głowę i otarł oczy rękawem. Wreszcie wszedł na krzesło,
zdjął zegar ze ściany i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę.
– Myślisz, że ona go lubiła? – spytał z niedowierzaniem.
– Jestem tego pewna.
– Nie do wiary – powiedział. – Nie do wiary.
– Obejrzyj go dokładnie – zachęciła Adrienne.
– Nic tam nie ma – stwierdził Archie, odwracając zegar w
rękach.
– Jesteś pewny? – Adrienne poczuła, że nadzieja ją opuszcza.
– Tak. Zaraz, zaraz... Tu wystaje rożek jakiejś kartki. Tyle razy
nastawiałem ten diabelny zegar, a nigdy tego nie zauważyłem. –
Archie wyciągnął kartkę, rozłożył ją i przeczytał po cichu. Potem
ostrożnie odwiesił zegar na miejsce i zszedł z krzesła.
– No i? – spytał Matt.
– Teraz już wiem – powiedział Archie przytłumionym głosem. –
Miałaś rację – dodał, zwracając się do Adrienne. – Teraz wiem już,
gdzie Dorothy schowała to złoto.
ROZDZIAŁ 11
Archie podał Adrienne kartkę wyjętą z zegara i wyszedł bez
słowa.
– Co tam jest napisane? – spytał Matt.
Adrienne przeczytała głośno zagadkę:
Imieniem niektórych kobiet nazywają statki, innych dzieci niosą
chwałę przez wieki. Z osła śmieją się, że to hołd zbyt mały, ale od
ciebie, moja miłości, był to największy dar świata.
Matt i Adrienne popatrzyli na siebie i bez słowa pobiegli do
stajni. Drzwi były otwarte, a ze środka dobiegały rozpaczliwe protesty
Dorothy Trzeciej. Archie wrzeszczał na nią, żądając, żeby zamknęła
się raz na zawsze.
Osioł stał przywiązany do belki, z dala od korytka z owsem. W
boksie siano i słoma fruwały aż pod sufit.
– Powinienem był wiedzieć, że wsadzi je w takie właśnie
miejsce – mamrotał Archie pod nosem. – Powinienem był się tego
spodziewać. Przemądrzała baba.
Adrienne podeszła do osiołka i poklepała go po szyi.
– Cicho, spokojnie – powiedziała miękkim tonem. – Będziesz
miał mnóstwo owsa, jak tylko Archie z tym skończy. Nie ma się co
tak awanturować.
– To zadziwiające – oświadczył Matt, opierając się o ścianę
boksu. – Do tej pory nie mogłem sobie tego wyobrazić, jak
wyglądałaś, kiedy byłaś zwykłą, wychowaną na wsi dziewczyną i
zapalonym dżokejem. Ten obrazek pomaga mojej wyobraźni.
– I jak?
– Wyglądasz pięknie. No i odwołuję wszystkie paskudne rzeczy,
które powiedziałem o twojej Granny. Jestem pewien, że kochałaś ją
nie mniej niż innych członków rodziny.
– Dziękuję – powiedziała Adrienne, głaszcząc uszy Dorothy
Trzeciej. – Nie pomożesz Archiemu w demolowaniu stajni?
– Wolę przyglądać się tobie.
Adrienne poczuła niepokój w sercu. Jeżeli Archie dokopie się do
złota, będą mogli wkrótce wyjechać. Rzucą się wreszcie sobie w
objęcia. Niedługo...
– Matt, podaj mi, proszę, dłuto – zawołał Archie.
– Skąd wiesz, którą deskę wyłamać? – spytał Matt.
– Ta cholerna kobieta przynajmniej jedno zrobiła tak, jak trzeba.
Postawiła tu maleńki krzyżyk.
– To prawdziwe poszukiwanie skarbów! – roześmiał się Matt.
– Tak – zgodził się Archie, podważając deskę. – To zupełnie w
stylu Dorothy. Ona uwielbiała zagadki. I krzyżówki. Cała ona.
– Pomóc ci?
– Uprzejmie dziękuję, skoro wy odwaliliście pracę umysłową, ja
mogę chociaż sam to odkopać. W tym przynajmniej jestem dobry.
– Jesteś dobry w wielu rzeczach, Archie – powiedziała
Adrienne, podchodząc bliżej. – Utrzymujesz cały dom we wspaniałym
stanie od kiedy... od kiedy Dorothy odeszła.
– Wcale nie odeszła. Wiem, gdzie jest – odparł Archie,
napierając na dłuto. Nacisnął jeszcze raz i deska ustąpiła z głośnym
trzaskiem. Zajrzał do środka. – Taaak – powiedział i roześmiał się. –
To na pewno tu. Co za przemądrzała baba. – Wyjął spod podłogi
kawałek papieru, przeczytał go i podał Adrienne.
Adrienne trzymała karteczkę tak, by Matt mógł także odczytać
słowa Dorothy:
Twoje ziemskie skarby są schowane tu, pod podłogą, ale my
nigdy więcej nie powinniśmy ukrywać przed sobą naszej miłości.
Jesteś moim światem. Nie kłóćmy się więcej. Całuję Dorothy.
Archie pochylił głowę, wpatrując się tępo w podłogę.
– Ona naprawdę cię kochała – stwierdziła Adrienne.
– Te zagadki o tym właśnie świadczą. Dorothy myślała, że kiedy
je rozwiążesz, przekonasz się, jak bardzo jej na tobie zależy.
Archie powoli pokiwał głową.
Adrienne zrozumiała, że zagadki Dorothy znaczyły dla Archiego
więcej niż całe złoto. Przypomniała sobie jednak o ukrytym skarbie i
wiedziona nagłym zaciekawieniem zajrzała do otworu w podłodze.
Światło lampy oświetlało pokrywki trzech niewielkich słoików po
maśle orzechowym. Adrienne spodziewała się raczej zobaczyć
skórzany worek.
– I tam jest złoto? – spytała.
– Tak. Trzeba je wyjąć – odrzekł Archie, wycierając rękawem
czoło. – Ten słoik może być wasz, twój i Matta, ten będzie mój, a
trzecim się podzielimy.
Adrienne wzięła słój z rąk Archiego, ale kiedy przyjrzała się
bliżej jego zawartości, poczuła ogromny zawód. Słój zawierał
czarniawą mieszaninę piasku i jakiś drobnych kamyczków. Wyglądało
to raczej na śmieci, a nie na poszukiwany skarb. Archie musiał się
pomylić. Z całą pewnością nie było to złoto.
– Tak mi przykro – zwróciła się do Matta. – Miałam nadzieję, że
uda ci się wydostać samolot.
– Na pewno mi się uda – oświadczył, wpatrując się w zawartość
słoja.
– Ale to przecież nie może być złoto – wyszeptała.
– Jak sądzisz, ile te słoje są warte? – roześmiał się Matt – Nic,
chyba że je sprzedasz po dwa centy w skupie szkła.
– A może pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt tysięcy?
– Dolarów? – zdumiała się Adrienne i spojrzała na Archiego,
który przyglądał jej się z kpiącym uśmieszkiem.
– Ona nie wierzy, że to jest złoto, prawda? – spytał.
– Ale to niemożliwe! – zawołała Adrienne. – To tylko piasek i
kawałki kamienia, no i nawet się nie błyszczy.
– Gdyby się błyszczało, nie byłoby warte zachodu i
rozwiązywania tych zagadek – orzekł Archie, spluwając zamaszyście
na bok. – W naturze to, co się świeci, rzadko jest prawdziwym
skarbem.
– Więc to jest naprawdę złoto? Gdybyś mi tego nie powiedział,
wyrzuciłabym te słoje do śmieci.
– Całe szczęście, że nie robiłaś tu porządków – roześmiał się
Matt.
– W każdym razie jest twoje – oznajmiła Adrienne, podając mu
słój.
– Nie, to należy do Archiego – uciął Matt, biorąc słój z jej rąk. –
To bardzo hojny gest, Archie, ale nie możemy tak po prostu zabrać
oszczędności całego twojego życia.
– Może wyraziłem się niejasno – powiedział Archie. – Każda
młoda para potrzebuje czegoś na początku wspólnego życia. Dorothy
na pewno chciałaby wam pomóc. Jestem przekonany.
– To bardzo piękny uczynek, Archie – zawahał się Matt,
spoglądając na Adrienne – ale Adrienne i ja... no więc, my
niezupełnie...
– Nie ustaliliście jeszcze daty? Nie szkodzi, to nie potrwa długo.
Po cielęcym spojrzeniu, jakim się w siebie wpatrujecie, widać, że nie
możecie się już doczekać chwili, kiedy wreszcie będziecie naprawdę
razem.
Adrienne zaczerwieniła się, tak trafna była ocena, którą
przedstawił Archie. Oczywiście, jest trochę staroświecki i uważa, że
„bycie razem” oznacza małżeństwo, że planowali ślub i potrzebują
pieniędzy na start. Chciała, żeby Matt dostał pieniądze na swój
samolot, ale skoro on sam nie chciał ich przyjąć, rozumiała to
doskonale. Musi się w końcu znaleźć inna metoda wydostania
samolotu z przepaści.
– Matt ma rację, Archie – potwierdziła. – Nie czulibyśmy się w
porządku, biorąc twoje złoto.
– Do diabła – rzucił Archie z ponurą i rozczarowaną miną –
Dorothy zawsze mówiła mi, że nie mam pojęcia o prezentach.
Powiedziała, że nie umiem ich dawać.
– Ależ wcale nie – zawołała Adrienne, kładąc dłoń na jego
ramieniu. – Tyle tylko że... – Nie wiedziała, co powiedzieć.
Matt czuł się równie zmieszany. Odmawiając przyjęcia złota,
urazili uczucia Archiego.
– Nie mam wiele powodów do radości – powiedział Archie. –
Od kiedy tu jesteście, sprawia mi dużą frajdę obserwowanie was, jak
się kłócicie i jak się ze sobą godzicie. Tak bardzo przypomina mi to
Dorothy, że czuję się, jak gdyby ona sama do mnie wróciła. Ja po
prostu... – odwrócił głowę na bok – ja po prostu chcę zatrzymać tę
radość na dłużej. Jeżeli weźmiecie to złoto, w jakiś sposób będę dalej
z wami, stanę się częścią waszej przyszłości, nawet gdybym nigdy
więcej was nie zobaczył.
– Dobrze, Archie, weźmiemy połowę – zgodził się Matt,
podchodząc bliżej i obejmując ich oboje ramionami. Głos łamał mu
się ze wzruszenia. – I mówię ci, jeszcze się zobaczymy. Po tym
wszystkim, co przeszliśmy, jesteśmy niemal jak rodzina, prawda?
– Coś w tym guście – przyznał Archie, patrząc na niego
wilgotnymi oczami. – No to napijmy się za to, co?
Matt spojrzał pytająco na Adrienne, a kiedy skinęła
przyzwalająco głową, powiedział:
– Świetnie.
– Kiedy Dorothy jeszcze żyła, nie piłem aż tak dużo – wyznał
Archie. Popatrzył na dwa słoje, które trzymał rękach. – Może teraz też
będę mniej pił. Wiem już, co czuła Dorothy, co czuła do mnie, i tak w
ogóle...
– Rozumiemy cię – powiedziała Adrienne.
– Poza tym jeżeli będziecie mnie odwiedzać, pewnego dnia
przywieziecie ze sobą dzieciaki, a przecież nie możecie im pokazać
takiego starego pijaka.
– Ale... – żachnęła się Adrienne, odsuwając o krok.
– Wszystko w swoim czasie – powiedział z uśmiechem. – Na
razie nie mieliście nawet czasu wszystkiego spokojnie omówić.
Zawsze ktoś wam przeszkadzał: albo ja, albo Curtis i Jef. Ale, ale...
Mam pewien pomysł – zastanowił się Archie, patrząc na Matta. – Pani
Potter, moja dobra znajoma, prowadzi hotelik w Saddlehorn. O tej
porze roku na pewno jest zupełnie pusty. – Archie splunął i chytrze
spojrzał na Matta. – Chciałbyś może wiedzieć, gdzie go znaleźć?
– Wskaż mi tylko właściwy kierunek – odrzekł Matt.
W przeciągu pół godziny Adrienne zdążyła się pożegnać z
Archiem i jechała z Mattem ciężarówką w stronę Saddlehorn.
Uzgodnili, że następnego dnia rano Matt wsadzi ją do autobusu,
jadącego do Tucson. Potem sam wróci do Archiego i spróbuje
uratować to, co pozostało z samolotu.
Adrienne pociągnęła nosem, wspominając łzawe rozstanie z
Archiem.
– Naprawdę go polubiłam – powiedziała.
– Ja też – przyznał Matt, obejmując ją ramieniem i przyciągając
bliżej siebie.
– Skoro zamierzasz u niego zostać przez kilka dni, może
mógłbyś mu wyjaśnić, na czym polega nasz związek, a raczej na czym
on nie polega. Archie już teraz czeka na nasze dzieci!
– Dobrze, wyjaśnię mu wszystko – obiecał Matt z dziwnym
wyrazem twarzy.
Cofnął ramię i mocno oparł obie dłonie na kierownicy.
– Co się stało? Czy znów powiedziałam coś nie tak?
– Powtórzyłaś to samo, co mówisz przez cały czas: że nie chcesz
się ze mną trwale związać.
– Wcale nie o to mi chodziło! Właśnie, że chcę się z tobą
związać!
– Taak? W jaki sposób?
– No więc, ja... – przerwała, nie wiedząc, co chce powiedzieć. –
Myślę, że są szanse na to, że będziemy razem, ale w końcu znamy się
tak krótko, potrzebujemy jeszcze dużo czasu, żeby się nawzajem
poznać, żeby...
– Bzdura.
– Słucham?
– O, Boże. Teraz wróciliśmy do uprzejmego, chłodnego
zachowania i dobrych manier. Po tym, co zdarzyło się przez ostatnią
dobę, wszystko, czego o mnie nie wiesz, jest mało istotne. To samo
odnosi się do ciebie. Porozumiewaliśmy się na podstawowym
poziomie życia, na poziomie przetrwania. Nauczyliśmy się razem
pracować, kłócić, godzić i kochać. Do diaska! – Zahamował ostro. –
Kocham cię! Co jeszcze oprócz tego się liczy?
– Nigdy mi tego nie mówiłeś – zauważyła Adrienne, wpatrując
się w niego, jakby go widziała po raz pierwszy w życiu.
– Byłem trochę zajęty. – Wyłączył silnik i odwrócił się w jej
stronę. – Byłem trochę zajęty rozbijaniem samolotu, rozpalaniem
ognia przy użyciu prochu, zadawaniem się z facetami z dubeltówką,
wężami i linami, które mogą w każdej chwili puścić, no i szukaniem
złota i ratowaniem twojego drogocennego tyłka!
– Ależ ja to doceniam!
– No więc dlaczego to ja mam przełamywać między nami lody?
Dlaczego to ja mam ci to powiedzieć pierwszy? Żebyś się potem
głowiła, czemu nie powiedziałem tego wcześniej?
– No, dobrze! Ja cię też kocham!
– No i świetnie! – Matt odwrócił się na siedzeniu i przekręcił
kluczyk. – Więc jedźmy.
Jechali w milczeniu. Adrienne wpatrywała się w opustoszałą
drogę i zastanawiała, czy to prawda, że właśnie przed chwilą wyznali
sobie miłość. Z lewej strony dobiegł ją stłumiony odgłos. Adrienne
uświadomiła sobie, że Matt się śmieje.
– Mówię ci, wciąż nie wiem dokładnie, co się między nami
wydarzy, ale wiem jedno: nie będzie nudno. A teraz chodź tu bliżej
mnie.
– Jesteś pewien, że do prowadzenia samochodu wystarczy ci
jedna ręka?
– Powinienem się był spodziewać tej uwagi – powiedział
wzdychając Matt – Posłuchaj, prowadziłem ten samochód, kiedy Jef
celował z dubeltówki w części mojego ciała niezbędne do przetrwania
gatunku.
– Och, Matt, nie miałam o tym pojęcia!
– Zamierzasz mi to wynagrodzić?
– Jeżeli tylko będę umiała. – Adrienne przesunęła dłonią po
opinających mu biodra dżinsach.
– Jestem w pełni przekonany, że ci się to uda. Jechali teraz
główną ulicą Saddlehorn.
– Pensjonat powinien być na końcu tej uliczki – orzekł Matt,
skręcając w ciemny zaułek.
– Trudno uwierzyć, że takie miejsce w ogóle tu istnieje i że
możemy...
– Ależ tak, Adrienne, nie tylko możemy, ale nawet z całą
pewnością to zrobimy.
Adrienne poczuła słodki dreszcz oczekiwania. Przed nimi
światło paliło się na jednym tylko ganku. Pani Potter zostawiała
zapaloną lampę, żeby jej gościom łatwiej było trafić. Drzwi otworzyła
im sympatyczna starsza pani.
– Czy pani Potter? – spytał Matt.
– Tak.
– Chcielibyśmy tu przenocować, o ile to możliwe.
– Tak, mam wolny pokój – powiedziała kobieta, przyglądając się
im uważnie.
– Skąd jesteście? – spytała. – Wydaje mi się, że skądś znam tę
ciężarówkę.
– Przysłał nas Archie.
– Aha! – To stwierdzenie przełamało wszelkie opory. –
Wejdźcie, proszę, chodźcie. Macie jakiś bagaż?
– Nie – powiedziała Adrienne. – Nie zamierzaliśmy tu nocować,
ale... ale mieliśmy trochę kłopotów.
– Nic nie szkodzi – orzekła pani Potter. – Czy mogę wam w
czymś jeszcze pomóc? Przyjaciele Archiego są moimi przyjaciółmi.
– Chyba nic nam szczególnego nie trzeba – odparła Adrienne. –
Czy to prawda, że rano jeździ tędy autobus?
– Tak, kwadrans po dziesiątej. – Pani Potter popatrzyła na
Adrienne. – Jak się miewa Archie? Bardzo się o niego martwię od
czasu, gdy umarła Dorothy.
– Myślę, że teraz czuje się lepiej. Kiedy u niego byliśmy, znalazł
list, który Dorothy napisała do niego tuż przed śmiercią.
– To wspaniale. Wyobraźcie sobie, że poznali się z żoną
przypadkiem. Ona zatrzymała się na kawę w barze, a Archie właśnie
tam siedział. Stracił dla niej głowę od pierwszego wejrzenia, a i ona
bardzo go polubiła. Chyba odpowiadało jej, że Archie jest starszy.
Kiedyś powiedziała mi, że z jej słabym zdrowiem wiązanie się z
młodym mężczyzną uważałaby za oszustwo.
– Bardzo się kochali, prawda? – spytała Adrienne.
– Tak, chociaż na pierwszy rzut oka nie było tego widać. Bez
przerwy się kłócili.
– Słyszeliśmy o tym – wtrącił Matt.
– Archie musi was bardzo lubić – ciągnęła pani Potter – skoro
pożyczył wam ciężarówkę. Nieczęsto to robi. Prawdę mówiąc, chyba
nigdy nikomu jeszcze jej nie pożyczył. Ale ja tu gadam, a wy na
pewno chcielibyście odpocząć.
– Tak – odparł Matt, nie patrząc na Adrienne.
– Zaraz pokażę wam pokój. Jak będziecie płacić?
– Ja zapłacę – powiedzieli chórem Adrienne i Matt i popatrzyli
na siebie zaskoczeni.
– Słuchaj – zaczął Matt – pozwól mi zapłacić. Już i tak oddałaś
mi całe... całą zawartość słoja.
– Matt, właśnie w ten sposób wpakowałeś się w całą tę kabałę:
nie oszczędzając własnych zasobów finansowych. Każdy grosz może
ci być potrzebny, żeby wyciągnąć ten samolot.
– To jest równie ważne, jak uratowanie mojego samolotu –
rzucił podniesionym tonem Matt, patrząc na nią gniewnie.
– Chcecie może zapłacić każde osobno? – spytała pani Potter,
która do tej pory w milczeniu przysłuchiwała się ich kłótni.
– Nie! – zawtórowali Adrienne i Matt.
– Proszę nam wybaczyć – powiedział Matt z uśmiechem. –
Musimy się szybko naradzić – dodał, odciągając Adrienne na bok. – O
to też musimy się kłócić? – spytał cicho.
– Chociaż nie chodzi o dużą kwotę pieniędzy, uważam, że
powinieneś nauczyć się finansowej odpowiedzialności, która... – Matt
przerwał wykład, przyciągając ją do siebie i mocno całując.
– Czy pozwolisz mi zapłacić za tę noc grzesznych uciech –
wymruczał, patrząc jej głęboko w oczy – czy zamierzasz zmarnować
cały czas na wykład z ekonomii?
– Matt, ale... – wyszeptała, czując, że jej ciało pragnie go, a puls
przyśpiesza w rekordowym tempie.
– Przestaniesz się kłócić czy nie? – spytał, przyciskając ją
mocniej.
– Tak, ale to nie jest metoda rozwiązywania sporów.
– Doprawdy? – Pocałował ją jeszcze raz, wypuścił z objęć i
podszedł do pani Potter. – Proszę zapisać rachunek na moją kartę –
powiedział. – Przepraszamy za zajmowanie pani czasu.
– Zaczynam rozumieć, co Archie w was widzi – stwierdziła
kobieta, śmiejąc się i podchodząc do biurka. – Kłócicie się zupełnie
tak samo, jak on i Dorothy.
Pani Potter zaprowadziła ich do pokoju i pozostawiła samych.
Pokój był najbardziej ukwieconym pomieszczeniem, jakie
Adrienne kiedykolwiek widziała. Różyczki wszystkich kolorów,
kształtów i rozmiarów pokrywały ściany, dywan i narzutę na dużym
łóżku z kolumienkami oraz ręczniki.
– Podejrzewam, że ci się tu nie podoba – rzuciła Adrienne,
spoglądając niepewnie na Matta.
– Tak sobie tu stoję i myślę o wszystkich rzeczach, o które
moglibyśmy się pokłócić, panno Burnham – zaczął Matt, opierając się
o framugę. – Na przykład o te wzorki albo kto będzie spał z której
strony łóżka, albo czy okno ma być zamknięte czy uchylone, albo w
jaki sposób należy wyciskać pastę do zębów z tubki? Mam mówić
dalej?
Adrienne zachwycił wygląd Matta. Wciąż był ubrany w
kowbojską koszulę, dżinsy i wysokie buty, pożyczone od Archiego.
Podziwiała jego szerokie ramiona i silne dłonie, które przez ostatnie
kilka godzin tak często chroniły ją od niebezpieczeństw. Matt, w
otoczeniu koronek i różyczek, wyglądał jak przeniesiony żywcem z
innej bajki.
– Mogę niby powiedzieć, że wszystko to nic mnie nie obchodzi,
ale ty z pewnością i tak wynajdziesz nowe rzeczy, o które będziemy
się spierać – uzupełnił, podchodząc bliżej.
Poczuła teraz delikatny zapach płynu po goleniu, zmieszany z
bardziej pierwotną, męską wonią.
– Mówisz, jakbym była taka strasznie kłótliwa i uparta.
– Ty? Ależ skąd! – Matt jednym szarpnięciem rozpiął koszulę. –
Jestem pewien, że kiedy się urodziłaś, od razu powiedziałaś
lekarzowi, że powinien podnieść swoje lekarskie kwalifikacje. Pewnie
nawet poinstruowałaś go, w jaki sposób ma poklepać twój prześliczny
nagi tyłeczek.
Nigdy przedtem nie widziała go w pełnym świetle. Pożądanie
sprawiło, że nie mogła wykrztusić ani jednego słowa. Patrzyła na jego
muskularną pierś i brodawki na wpół ukryte wśród gęstych, ciemnych
włosów. Nigdy przedtem nie pożądała żadnego mężczyzny tak
bardzo, jak właśnie teraz. Na myśl o gwałtowności rządzących nią
emocji ogarniało ją przerażenie.
– Podejrzewam, że wiesz również, w jaki sposób mam cię
kochać – dodał, rzucając koszulę na podłogę – jak mam cię rozbierać i
w jakiej kolejności mam całować różne części twojego ciała? – Stanął
bardzo blisko Adrienne. – Jeżeli tak, lepiej powiedz mi teraz.
Adrienne zadrżała, gdy Matt zaczął rozpinać guziczki jej bluzki.
– No, słucham – ciągnął, powoli uwalniając guzik za guzikiem.
– No, powiedz mi, że robię to nie tak, jak trzeba, i jeśli chcesz,
możemy się zaraz o to pokłócić. Możemy kłócić się aż do końca, aż
do szczytu rozkoszy, ale chcę, żebyś wiedziała o jednym: tym razem
ten moment naprawdę nadejdzie.
Adrienne zwilżyła spieczone usta językiem. Jej serce biło tak
głośno, że Matt z pewnością bez trudu je słyszał.
Powoli, na pozór obojętnie, wyciągnął jej bluzkę z dżinsów.
– Nic mnie nie obchodzi, że nagle do drzwi zacznie dobijać się
dwudziestu zdesperowanych maniaków albo że nad Saddlehorn
nadciągnie tornado, albo dom stanie cały w płomieniach. Po tym, co
razem przeszliśmy, wiem, że wszystko może się zdarzyć.
Adrienne spojrzała w orzechową głębię jego oczu. Nie
drgnęłaby, nawet gdyby zależało od tego jej życie.
– Chcę, żebyś wiedziała, czego się spodziewać – powiedział
cicho miękkim głosem. – Nic, absolutnie nic nie będzie dziś w stanie
powstrzymać mnie od kochania cię aż do ostatniego tchu.
ROZDZIAŁ 12
Adrienne wyciągnęła ręce i splotła je na szyi Matta.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś bezczelnym typem –
powiedziała głosem ochrypłym z przejęcia.
– Pewnym siebie.
– Więc udowodnij mi to, dzielny pilocie.
– Pewnie, że ci to udowodnię – wymruczał, przyciskając ją
mocno do siebie.
Wyszła naprzeciw jego pożądaniu, namiętnie się do niego
przytulając się i ocierając o jego ciało, rozchylając usta, by powitać
jego język. Kiedy wsunął ręce pod jej koszulkę, uniosła ramiona do
góry, żeby łatwiej było mu ją zdjąć. Wtedy Matt napełnił dłonie
bujnością jej ciała i pochylił się, by skosztować przysmaków, które
trzymał w rękach.
Adrienne odchyliła głowę i na moment straciła równowagę. Nie
patrząc uchwyciła się kolumienki łóżka, starając się utrzymać na
nogach. Matt objął ją w talii ramieniem i delikatnie zdjął jej rękę ze
słupka.
– Adrienne, zaufaj mi – wyszeptał. – Nie upadniesz. Jesteś ze
mną bezpieczna.
Adrienne zamknęła oczy i rozluźniła się w jego ramionach,
wiedząc, że to prawda, że może pozwolić, by tryumfowało pożądanie,
bo Matt jest tu z nią. Powoli poprowadził ją i ułożył na kwiecistych
poduszkach. Klęcząc, zsunął jej ze stóp mokasyny. Otwarła oczy i
przyglądała się, jak się nad nią pochyla.
– Kocham cię – powiedział czysto i wyraźnie.
To wyznanie najwyraźniej miało zostać usłyszane.
– Wiem – szepnęła, dotykając jego policzka.
– Kocham cię bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić.
– O tym też wiem – przyznała. Nie mogła w to wątpić po
wszystkim, co dla niej zrobił i zaryzykował.
– Tak bardzo cię pragnę – wyznał, gładząc wierzchem dłoni
dolinkę pomiędzy jej piersiami. – Wydaje się, jakbym czekał na tę noc
od wielu lat.
– To prawda. Oboje czekaliśmy na nią przez całe życie.
– Tak – odparł Matt, a oczy mu zabłysły.
– Ja też cię kocham – powiedziała Adrienne, przyciskając jego
dłoń do swojego mocno bijącego serca.
– Wiem. Czytam to w twoich pięknych brązowych oczach.
– Kochaj się ze mną, Matt – wyszeptała. – Pragnę ciebie. Tak
samo mocno, jak ty mnie.
– Na ten temat moglibyśmy podyskutować – powiedział,
uśmiechając się lekko i sięgając do zamka u jej dżinsów.
– Ale nie będziemy.
– Nie – wyszeptał, pochylając się do jej ust.
Delikatnie rozsunął zamek. Jego pocałunki, zaborcze i zarazem
pieszczotliwe, tak bez reszty pochłonęły zmysły Adrienne, że ledwie
zauważyła, że Matt zdjął z niej resztę ubrania. Kiedy odnalazły ją jego
palce, mocno chwyciła jego ramiona. Za to dotknięcie, tam, w samym
środku rozkoszy, oddałaby wszystko, co ma, i wciąż uważałaby, że
dała za mało.
– Cieszę się, że przeszliśmy razem przez całe to piekło –
powiedział Matt, patrząc jej w oczy i pieszcząc, aż zaczęła wić się z
rozkoszy. – Dzięki temu nasza miłość ma w sobie więcej słodyczy.
– Tak – odparła Adrienne rwącym się głosem. – Och, Matt... –
wygięła się w łuk, ocierając się o jego dłoń.
– A to dopiero początek – wymruczał, klękając u stóp łóżka i
wsuwając się między jej uda. Całował gładką skórę jej brzucha, w dół,
aż po złociste kędziorki. – Czekałem na to, tak bardzo czekałem na
chwilę, w której zapragniesz mi się oddać.
Tak jakby miała jakiś wybór! Jego ciepły oddech na nagiej
skórze obudził w niej taki zryw nieokiełznanej namiętności, że nie
mogła się doczekać tego cudownego, najintymniejszego pocałunku.
Kiedy wreszcie nadszedł ten moment, krzyknęła głośno ze szczęścia i
wplotła palce w jego włosy.
Pieścił ją tak doskonale, że Adrienne była pewna, że zaraz umrze
z rozkoszy. Powiedziała mu to łamiącym się głosem, a świat wokół
nich wirował jak kalejdoskop z płatków róży. Potem, całując ją
powoli i nieśpiesznie, Matt odsunął się lekko i Adrienne zauważyła
jak przez mgłę, że zdejmuje z siebie resztę ubrania. Usłyszała odgłos
rozdzieranego pakiecika. Matt dbał o nią, o jej dobro.
Poczuła na twarzy jego ciepły oddech, ciężar jego ramion po obu
stronach głowy. Otwarła oczy.
– Nikt nie dobija się do drzwi – wyszeptała z uśmiechem.
– Nie nadeszło tornado.
– Nic nas nie powstrzyma.
– Nic na świecie. – Jego orzechowe oczy rozbłysły.
– Więc chodź do mnie – powiedziała, wyginając się w łuk, by go
powitać.
Połączyli się, jak gdyby odnaleźli i włożyli na właściwe miejsce
ostatni kawałek układanki, jak gdyby odkryli jedyne doskonałe
zespolenie na całym wielkim świecie.
– Tak – szepnął Matt, zamykając oczy.
Tak, zawtórowało mu serce Adrienne. To jej mężczyzna,
towarzysz życia, jedyny na całe życie. Nigdy nie wolno jej go utracić.
Nigdy. Objęła go mocniej.
Otworzył oczy i popatrzył na nią, przyśpieszając rytm.
– Tak dobrze, tak wspaniale – szeptał zdyszany. – Wiedziałem,
że tak będzie. Wiedziałem... Adrienne, och, Adrienne, moje kochanie.
– Kocham cię – zawołała, czując jak napięcie narasta.
Objęła go nogami, a Matt mruczał z rozkoszy, wchodząc w nią
głębiej. Gdy rytm jej poruszeń stał się silniejszy, Matt dostosował się
do jej tempa.
– Teraz – wykrzyknął. – Teraz! Teraz!
Adrienne naparła na niego, czując, jak fale rozkoszy spadają na
nią kaskadami, w rytm jego ruchów. Powoli Matt rozluźnił się i oparł
policzek na jej piersi. Przytuliła jego głowę i zamknęła oczy. Teraz,
nareszcie, była już pewna.
Pozycja, w której się znajdowali była na dłuższą metę dość
niewygodna, więc gdy ich oddechy trochę się uspokoiły, Matt poszedł
do łazienki, a Adrienne zrzuciła z łóżka narzutę i ozdobne
poduszeczki. Łóżko było niezwykle wygodne. Adrienne westchnęła, z
rozkoszą wyciągając się i przykrywając kołdrą. Matt wrócił do pokoju
i podniósł z podłogi spodnie.
– Ubierasz się? – spytała, napawając się widokiem jego
pięknego nagiego ciała.
– Nie. – Matt włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej kilka
małych paczuszek. – Zaopatrzenie – wyjaśnił z uśmiechem.
– Myślisz, że moglibyśmy to powtórzyć? – spytała, czując, jak
na myśl o tym przebiega ją dreszcz oczekiwania.
– Myślę, że to całkiem możliwe – przyznał. – Jeżeli uda mi się
cię znaleźć. Cała jesteś różowiutka, możesz mi się zgubić w tym
różanym ogródku, który pani Potter nazywa sypialnią.
– Wiedziałam, że ci się nie spodoba – powiedziała Adrienne,
opierając się na łokciu.
– Mylisz się. Bardzo mi się podoba. Powinniśmy chyba w ten
sposób ozdobić naszą sypialnię, na pamiątkę tej nocy.
– Naszą sypialnię? Nie mamy sypialni, Matt.
– Jeszcze nie. – Przyciągnął ją bliżej i pokrył jej twarz
delikatnymi pocałunkami. – Adrienne, wyjdź za mnie za mąż. Kochaj
się ze mną do końca życia, w sypialni pełnej różyczek.
– Tak – westchnęła, przysuwając się bliżej. – Oczywiście, wyjdę
za ciebie za mąż.
– Naprawdę? – Wpatrywał się w nią zaskoczony. – Byłem
pewny, że przynajmniej na początku się ze mną nie zgodzisz.
– A o czym tu niby dyskutować?
– Wcale nie chciałem dyskutować. Myślałem tylko, znając
ciebie, że zanim podejmiesz taką ważną decyzję, będziesz chciała
omówić mnóstwo kwestii.
– Nie, nie chcę. – Matt zajmuje w jej sercu niepodważalne
miejsce. Adrienne chciała poślubić tego mężczyznę. Była tego pewna,
jak niczego dotąd w swoim życiu.
– Ale znasz mnie przecież od niedawna. – Matt wydawał się
zagubiony. – Zaraz, to ty powinnaś to powiedzieć, a nie ja!
– Chyba już wiem o tobie prawie wszystko, co powinnam. Te
kilka godzin mogłoby z powodzeniem zastąpić całe życie.
– No... no, tak. – Matt zamyślił się na chwilę i zmrużył oczy. – A
więc krótkie narzeczeństwo czy długie?
– Krótkie.
– Ślub wystawny czy kameralny?
– Kameralny.
– Naprawdę mnie zaskakujesz. Sam bym tak zadecydował.
– Czy jesteś rozczarowany, że nie mamy się o co pokłócić? –
spytała śmiejąc się Adrienne.
– Powiedzmy, że jestem podejrzliwy. Przy tobie nic nie było do
tej pory proste. – Opadł na poduszki.
– Może zaczynamy nowy rozdział w życiu i wszystko od tej
pory będzie proste? – powiedziała, pieszcząc go pod kołdrą.
– Dotykaj mnie dalej w ten sposób – westchnął Matt, zamykając
oczy – a uwierzę we wszystko, co tylko mi powiesz.
– Więc mi uwierz: kocham cię i zamierzam przeżyć z tobą
przepiękne życie. Wszystko się ułoży. Zobaczysz.
Matt przewrócił się na bok i wziął ją w ramiona.
– Panno Burnham, ma pani niezwykły dar przekonywania.
Prawdę mówiąc, jeżeli tak dalej pójdzie, możemy nigdy więcej się nie
pokłócić. – Pocałował ją i znów zaczął ją kochać.
Lekkie pukanie do drzwi sypialni obudziło Adrienne. Matt spał
obok, wtulony w ciepło jej ciała. Promienie słońca przekradały się zza
kwiecistych firanek. Adrienne wygramoliła się z łóżka, owinęła się
ciasno dużym ręcznikiem i podeszła do drzwi.
– Tak? – spytała cicho.
– Przyniosłam śniadanie – oznajmiła pani Potter. – Myślę, że
czas wstawać, jeżeli ma pani złapać ten autobus.
– Dziękuję bardzo. Która jest godzina?
– Wpół do dziewiątej. Stawiam tacę przed drzwiami.
– Dziękuję. Dziękuję bardzo. – Adrienne odczekała, aż kroki na
schodach ucichną, potem otworzyła drzwi i pochyliła się, żeby
przysunąć tacę.
– Ale piękny widok – usłyszała za plecami głos Matta.
Odwróciła się gwałtownie i ręcznik spadł na podłogę.
– A teraz jeszcze lepszy. – Matt obserwował ją, oparłszy głowę
na stercie poduszek.
– No, tak – powiedziała Adrienne, zamykając drzwi. – Robię co
mogę, żeby ci podać śniadanie, a ty się ze mnie wyśmiewasz.
– Wcale się nie wyśmiewałem. To był wyraz najwyższego
uznania. No, proszę. Chcę zobaczyć, jak się schylasz po tę tacę.
– Doprawdy? – Adrienne wróciła do łóżka i powoli podczołgała
się w jego stronę. Zauważyła, że Matt wpatruje się w jej piersi.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Myślę, że to ja chciałabym dostać śniadanie do łóżka –
oświadczyła, pochylając się nad nim i pozwalając koniuszkom piersi
ocierać się o jego ramię. – Możesz przynieść tacę?
– Nie w moim obecnym stanie.
– Ale możesz przecież użyć ręcznika – wyszeptała, delikatnie
skubiąc ustami jego dolną wargę.
– Mam go powiesić na tym naturalnym wieszaku? – spytał,
przewracając ją na plecy. – Myślisz, że taka z ciebie mądrala?
– Tak – zaśmiała się Adrienne.
– Ale nie jesteś aż taka sprytna – powiedział Matt, odrzucając na
bok kołdrę – bo twoje śniadanie będzie, niestety, zimne.
W jakiś czas później Matt założył dżinsy i przyniósł tacę.
Świeże bułeczki wprawdzie ostygły, ale kawa w termosie była wciąż
gorąca.
– Od dziś zostanę chyba zwolennikiem zimnych bułeczek na
śniadanie – powiedział Matt, oblizując z palców resztki. Siedzieli przy
stoliku, na starych krzesłach z wysokim oparciem: Matt miał na sobie
tylko dżinsy, a Adrienne owinęła się kołdrą.
– Może nawet zechcesz zamieszkać na stałe w Saddlehorn?
– Tylko pod warunkiem, że Jef i Curtis stąd się wyniosą.
Adrienne wzięła filiżankę w obie dłonie i popijała kawę powoli,
wpatrując się w Matta.
– Wyglądasz na szczęśliwą – powiedział Matt z uśmiechem.
– Jestem szczęśliwa.
– Wiem. Kochasz mnie dla mojego złota.
– Nie. – Adrienne roześmiała się. – Ale skoro o tym już mowa,
mam pewien pomysł. Powiedzmy, że twoja część złota Archiego jest
przy ostrożnych szacunkach warta dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.
– A czemu nie trzydzieści pięć, szacując to z rozmachem?
Adrienne spojrzała na niego surowo.
– Żartowałem – poddał się Matt, podnosząc ręce do góry. – Ale
szkoda, że nie widziałaś teraz wyrazu swojej twarzy. Kojarzył mi się z
nożycami do przycinania krzewów.
– Próbuję tylko z tobą poważnie porozmawiać.
– To niełatwe, kiedy jesteś owinięta kwiecistą kołdrą.
– Wyobraź sobie, że jestem kompletnie ubrana i siedzę w biurze.
– Wolałbym wyobrażać sobie ciebie całkiem nagą w łóżku.
– Matt, przestań. Jestem z wykształcenia doradcą finansowym.
Chcę ci udzielić porady.
– W porządku – powiedział Matt, ale na jego twarzy pojawił się
ostrożny, niepewny wyraz.
Adrienne zignorowała to ostrzeżenie. Matt na pewno zrozumie,
że jej rada jest słuszna.
– Ile pieniędzy potrzeba, żeby wydobyć samolot z kanionu i go
naprawić?
– Sporo, szczególnie z takiego miejsca. Kadłub jest w niezłym
stanie, ale silnik jest chyba poważnie uszkodzony.
– Tak z grubsza, ile? – nalegała Adrienne.
– Powiedzmy, że całe dwadzieścia pięć tysięcy.
– Matt, to oznacza powrót do punktu wyjścia – oceniła
Adrienne, opierając łokcie na stole.
– Tak. Niezły ze mnie szczęściarz, no nie? – Matt uśmiechnął się
do niej. – No, jestem niezupełnie w punkcie wyjścia – dodał,
przesuwając palcem po jej nagim ramieniu. – Jeśli chodzi o
najważniejsze kwestie, posunąłem się bardzo daleko naprzód.
– Mógłbyś posunąć się daleko naprzód we wszystkich kwestiach
– stwierdziła Adrienne, splatając dłoń z jego dłonią.
– W jaki sposób? – spytał Matt.
– Sprzedaj samolot.
– Sprzedać samolot? Chyba żartujesz.
– Znajdź najtańszy sposób wyciągnięcia części z kanionu,
sprzedaj je i zainwestuj pieniądze, które dostałeś od Archiego. W
piątek otrzymałam informacje o akcjach, które na pewno...
– Zaczekaj. – Matt cofnął dłoń. – Wtedy nie miałbym samolotu.
Nie mógłbym zacząć ze swoją firmą.
– I tak nie powinieneś był tego robić. Miałeś za mały kapitał.
Nie było cię stać na ubezpieczenie inwestycji. Ale teraz masz okazję
to naprawić. Pozwól mi popracować nad twoim majątkiem,
powiększyć go. Kiedy będziesz kupował następny samolot, twoje
finanse zapewnią ci bezpieczeństwo.
– A ile to zajmie czasu? – Matt potrząsnął głową.
– Nie jestem pewna. Najpierw musimy zobaczyć, ile zarobisz na
sprzedaży samolotu, no i jaka jest sytuacja na rynku. Z inwestycjami
nie można się zanadto spieszyć, ale z czasem...
– Tydzień? Miesiąc?
– Oczywiście, że dłużej. – Adrienne potrząsnęła głową. – Matt,
jestem pewna, że teraz już rozumiesz, jak duże podjąłeś ryzyko.
Myślałam, że wypadek skłoni cię do ostrożności.
– A ja myślałem, że ten weekend nauczy cię czegoś wręcz
przeciwnego. – Matt odstawił filiżankę i wstał od stołu.
– A cóż to ma niby oznaczać? – odcięła się bez zastanowienia
Adrienne.
Natychmiast zapragnęła odwołać te słowa, zmienić ton głosu.
Zaczął ją boleć żołądek. Przedtem ich kłótnie były wyzwaniem,
niemal przyjemnością, ale teraz wcale nie chciała walczyć z Mattem.
Gra szła o zbyt wysoką stawkę.
– To znaczy, że życie trzeba łapać w locie – powiedział Matt,
odwracając się w jej stronę i zaciskając pięści. – Bo nigdy nie
wiadomo, co czeka cię jutro, ani jak długo będzie nam dane cieszyć
się światłem dnia. Mój Boże, po tym wszystkim, co przeszliśmy, jak
możesz mówić mi o wybieraniu bezpiecznej drogi?
– Nie rozumiem, jak możesz myśleć inaczej! O mały włos nie
straciłeś wszystkiego. I teraz nie chcesz zabezpieczyć się przed
podobnym ryzykiem? – Adrienne wstała, owijając się kołdrą.
– Wiem, że bezpieczeństwo to złuda. Wiem, że można stać na
krawędzi katastrofy, i nagle nadchodzi cud, wszystko układa się
pomyślnie. Tak było z tym złotem. Tak było zawsze, w całym moim
życiu! Mam talent do wychodzenia cało z opresji. Mając połowę złota
Archiego, byłbym kompletnym durniem, gdybym nie naprawił
samolotu i nie otworzył szkoły pilotażu. Jak mógłbym zaprzepaścić
taką szansę?!
Adrienne z trudem przełknęła ślinę. Matt nic się nie zmienił. Być
może, gdyby Archie nie dał mu złota, Matt zrozumiałby nareszcie, że
nie można zawsze liczyć na łut szczęścia. Ale złoto jest, a Matt uważa
je za dowód na to, że jego osobiste szczęście nigdy go nie opuści.
Adrienne nie wierzyła w cuda. Wierzyła za to w staranne planowanie.
Zaczęła dygotać z zimna. Dwa razy rozpoczynała zdanie, które
boleśnie pulsowało w jej głowie. Wreszcie udało jej się wykrztusić:
– Nie mogę poślubić człowieka, który myśli w taki sposób.
ROZDZIAŁ 13
Orzechowe oczy Matta zabłysły bólem. Na jego twarzy pojawił
się wyraz rezygnacji.
– Przez cały czas oczekiwałem, że to właśnie powiesz. Bałem
się, że cała ta słodycz i uległość nie są szczere.
– Po wszystkim, co się zdarzyło, myślałam, że się choć trochę
zmieniłeś!
– A ja myślałem, że to ty się zmieniłaś! – krzyknął Matt – Chyba
oboje spodziewaliśmy się cudu, tego, że jak w kinie każde z nas nagle
stanie się taką osobą, jaką pragnie widzieć druga strona. Ale to jest
życie, a nie film.
– Matt – błagała Adrienne. – Czy ty nie rozumiesz, że...
– Nie. Nie rozumiem – przerwał Matt ponurym głosem. – Nie
wyobrażam sobie, że mógłbym żyć, postępując zgodnie z twoimi
głupimi zasadami. A ty nie akceptujesz mojego sposobu życia, wiec
jesteśmy kwita.
– Ale ja cię kocham.
– Doprawdy? Miłość nie każe zmieniać ludzi na swój obraz i
podobieństwo.
– Miłość nie pozwala zachowywać się w nieodpowiedzialny
sposób, jeżeli dotyczy to również innych!
– Mówisz, że jestem nieodpowiedzialny? – spytał Matt po chwili
milczenia. – Ty, osoba, która jeszcze kilka godzin temu zgodziła się
zostać moją żoną, a teraz nagle zmieniła zdanie?
– Chyba zbyt długo z tobą przebywałam – powiedziała
Adrienne, tłumiąc szloch.
– No, temu da się łatwo zaradzić – stwierdził Matt, odwracając
się do niej tyłem. Jego rysy zastygły w wyrazie tępego bólu. –
Saddlehorn nie jest zbyt dużym miejscem – oświadczył, zakładając
koszulę i buty. – Na pewno ktoś wskaże ci drogę na przystanek.
– Wyjeżdżasz? – Łzy płynęły jej po policzkach.
– Czemu nie. – Matt założył buty i wsunął portfel do tylnej
kieszeni spodni. – Najwyraźniej wcale ci nie jestem potrzebny –
powiedział i wyszedł z pokoju nie oglądając się za siebie.
Adrienne przebyła drogę autobusem do Tucson w stanie
zupełnego otępienia. Jeszcze z Saddlehorn zadzwoniła do swojej
współlokatorki, Margaret, która wyszła po nią na dworzec
autobusowy, zawiozła do domu i zapakowała do łóżka.
Adrienne opowiedziała Margaret całą historię dopiero w
poniedziałek. Tego samego dnia zerwała z Aleksem. Ten wieczór
Adrienne i Margaret spędziły razem w domu. Siedziały w kuchni i
jadły pizzę.
– Coś mi się tu nie zgadza – oznajmiła Margaret. – Jeżeli Matt
jest dla ciebie zbyt nieodpowiedzialny, czemu w takim razie zerwałaś
z Aleksem, najbardziej odpowiedzialnym facetem na świecie?
– Musiałam – wyznała Adrienne – bo dzisiaj dopadł mnie na
korytarzu w pracy i próbował mnie pocałować.
– Pewnie za tobą tęsknił. Był bardzo smutny, kiedy wczoraj
powiedziałam mu, że nie może się z tobą natychmiast zobaczyć. Ale
masz rację, to nie jest całkiem w porządku, jeśli facet łapie cię nagle i
w pracy bierze się do całowania.
– To, że byliśmy w pracy, wcale mi aż tak nie przeszkadzało.
Najgorsze, że nie mogłam znieść myśli o pocałowaniu Aleksa. Nigdy
w życiu.
– Aha – mruknęła Margaret, sięgając po następny kawałek
pizzy.
– Czemu tak mi się dziwnie przyglądasz?
– Zazwyczaj kiedy nie mogę znieść, żeby mnie ktoś całował,
szczególnie jeśli jest to ktoś przystojny i miły, tak jak Aleks, oznacza
to, że jestem do szaleństwa zakochana w kimś innym. To efekt naszej
wrodzonej skłonności do monogamii.
– Podejrzewam, że ze mną jest tak samo.
– Przyznajesz, że jesteś zakochana w facecie, z którym spędziłaś
ten szalony weekend? W tym nieodpowiednim, nieodpowiedzialnym
pilocie?
– Chyba tak – pokiwała głową Adrienne.
– I co zamierzasz zrobić?
– Nic. To mi musi przejść. Proste!
Oczekiwanie na to, że miłość do Matta jakoś jej przejdzie, nie
było wcale takie proste. Adrienne zresztą nawet się tego nie
spodziewała. Ale musi jej się to udać. Nie postąpi przecież tak jak jej
siostry. Nie pozwoli sobie na luksus poślubienia kogoś w imię
nieobliczalnych emocji, takich jak miłość, która czyni człowieka
ślepym na realia życia.
Pierwszym trudnym zadaniem było odesłanie Archiemu ubrań
Dorothy. Adrienne nie czuła się na siłach rozmawiać bezpośrednio z
Archiem, więc zadzwoniła do pani Potter i zapytała, jak ma
zaadresować paczkę. Pani Potter opowiedziała jej ze szczegółami o
operacji wyciągania samolotu z kanionu, która przykuwała uwagę
całego miasteczka. Adrienne skończyła rozmowę jak tylko mogła
najszybciej, zapakowała uprane rzeczy i skreśliła do Archiego krótki
liścik z podziękowaniami. Napisała, że jest bardzo zajęta pracą, ale za
kilka miesięcy postara się go odwiedzić.
Drugi problem zrodził się w tydzień później, kiedy dostała
najeżony błędami ortograficznymi list od Archiego, który chciał się
dowiedzieć, co się dzieje z Mattem. „Matt jest ponury i zły jak zbity
szczeniak” – pisał Archie. Adrienne nie odpowiedziała na ten list, ale
jakoś nie mogła się zdobyć na to, żeby go wyrzucić.
Potem nastąpiła dłuższa cisza. Życie Adrienne weszło w stare,
znane koleiny i potoczyło się naprzód. Jak zwykle pracowała przy
jednym z sześciu biurek, ustawionych pośrodku biura maklerskiego C.
D. Girard and Sons. Od każdego z początkujących pracowników
wymagano codziennie odbycia co najmniej pięćdziesięciu rozmów
telefonicznych z potencjalnymi klientami. Oprócz tego co sześć
tygodni każdy z nich pracował jako szef biura, obsługując
przychodzących tam interesantów.
Poza Sharon, recepcjonistką, Adrienne była jedyną kobietą w
całym budynku. Plotka, że zerwała z Aleksem, rozniosła się po biurze
lotem błyskawicy. Większość mężczyzn zwarła szeregi, tworząc
nieprzebyty front. Żarciki i przycinki, do tej pory łagodne, nagle stały
się ostre i niewybredne.
Pomimo napięcia Adrienne wciąż uważała pracę za wspaniałe
wyzwanie i pogrążyła się w niej po uszy. Zamiast telefonować do
pięćdziesięciu klientów, starała się zadzwonić do stu. Przychodziła
wcześnie i zostawała do późnego wieczora. Zawsze była w biurze w
momencie zamknięcia nowojorskiej giełdy, o godzinie drugiej czasu
lokalnego.
Ten tryb pracy zaczynał przynosić widoczne rezultaty, chociaż
wiele osób wciąż wolało, żeby w kwestiach finansowych udzielał im
porad mężczyzna. Adrienne była już na to uodporniona i nauczyła się
koncentrować na klientach, którzy pomimo wszystko chcieli z nią
współpracować.
W pracy pomagała jej nowo zdobyta wiara we własne siły. Po
pokonaniu tylu przeszkód, które spiętrzyły się przed nią w ciągu
owych pamiętnych dwu dni, zadzwonienie do setki obcych ludzi
dziennie było doprawdy błahostką. Nawet przewidywanie zachowania
rynku stało się jakby zbyt proste. Adrienne wstyd było przyznać się
nawet przed sobą samą, że zaczyna to być wręcz nudne.
Stanowczo broniła się przed myślą, że jej życie jest zbyt
przewidywalne, zbyt spokojne i uporządkowane. Pewnego dnia jeden
z klientów opowiedział jej o wycieczkach kajakowych po rwących
górskich strumieniach, a Adrienne skwapliwie zapisała sobie nazwę
firmy, która je organizowała.
Kiedy lepiej się nad tym zastanowiła, stwierdziła, że ryzyko jako
takie wcale jej nie pociąga, ale stanowi sposób, żeby powróciły
uczucia, których doświadczyła u boku Matta: podniecenie, radość i...
miłość. Adrienne podarła informację o spływie kajakowym na drobne
kawałeczki. Jej uczucia do Matta kiedyś w końcu muszą osłabnąć,
wyblaknąć i zniknąć jak letnia opalenizna.
Praca pozostawała jej głównym zajęciem i źródłem pociechy
przez cały deszczowy listopad. Adrienne obiecała sobie, że na Święto
Dziękczynienia pojedzie do Utah, do rodziców, zaraz po ogłoszeniu
wyników osiągniętych przez poszczególnych maklerów w tym
miesiącu. Tym razem udało jej się prześcignąć nie tylko wszystkich
nowych pracowników, ale również kilku doświadczonych, starszych
kolegów. W poniedziałek i wtorek zdobyła dwu nowych klientów;
jeśli środa będzie równie udana, z pewnością dopnie swego.
W środę, w przeddzień Święta Dziękczynienia, Adrienne
pracowała wytrwale, dzwoniąc do osób umieszczonych na jej liście.
Tego dnia jednak większość ludzi zajęta była przygotowaniami do
świąt, sprzątaniem i gotowaniem, i nikt nie miał głowy do rozmów o
akcjach i kapitale.
W południe odsunęła dolną szufladę biurka i wyjęła z niej drugie
śniadanie. Nagle uświadomiła sobie, że nie jest w stanie zjeść jeszcze
jednego takiego samego posiłku. Miała już dość tego zdrowego
jedzenia, takiego samego, niezmiennego od wielu, wielu dni. Może po
prostu potrzebne jej są krótkie wakacje, pomyślała, chowając
śniadanie do szuflady. Postanowiła, że wyjedzie z miasta zaraz po
zamknięciu giełdy. W ten sposób znajdzie się w Utah już następnego
dnia rano.
Z radością pomyślała o czekającej ją podróży. W drodze
powrotnej być może zatrzyma się w Saddlehorn. Może pojedzie na
rowerze Dorothy aż nad kanion. Może...
– Rozmarzyła się pani, panno Burnham? – Przy jej biurku stał
zastępca dyrektora, marszcząc groźnie brwi. – Spodziewałem się
zastać panią przy pracy – powiedział, poprawiając krawat. – Nie
przypuszczałem, że pozwoli pani sobie na zaniedbania teraz, kiedy ma
pani tak dobre wyniki. A może obmyślała pani właśnie menu na
jutrzejszy wystawny obiad?
– Niestety, nie jestem szczególnie dobrą kucharką, panie
Dannenger – odpowiedziała zaciskając zęby. – Jadę do Utah.
– Ach tak, jedzie pani do rodziców. Czy wiedzą już, jaki z pani
doskonały pracownik?
– Zanim zacznę się przechwalać, wolę poczekać na końcowe
wyniki.
– Słusznie – powiedział Dannenger. – Bardzo słusznie.
– A więc, jeśli pan pozwoli, wrócę do mojej pracy.
– Świetnie.
Adrienne podniosła słuchawkę i spojrzała na listę nazwisk.
Wcale nie chciało jej się dzwonić do tych ludzi. Co gorsza, przestało
jej właściwie zależeć na pobiciu rekordu wyników. Dannenger
zatrzymał się jeszcze na chwilę przy jej biurku. Uśmiechnęła się do
niego szeroko, ale gdy tylko wyszedł, ze złośliwą satysfakcją pokazała
mu język.
Jej gest został skwitowany znajomym, stłumionym śmiechem.
Matt! Adrienne odwróciła się błyskawicznie i zobaczyła go, jak stoi
oparty o niskie biurowe przepierzenie. Poderwała się, ogarnięta nagłą
radością.
– Matt, jak ty... – Zawahała się nagle. Ostatnie słowa, jakie ze
sobą zamienili, nie były szczególnie przyjazne. Nie powinna cieszyć
się, że go widzi. Ale jednak cieszyła się tak bardzo, że cała aż drżała z
radosnego podniecenia. – Co ty... to znaczy... Sharon nic mi nie
mówiła... zaskoczyłeś mnie!
– Przekonałem Sharon, że jesteśmy starymi znajomymi i że nie
ma potrzeby uprzedzać cię o mojej obecności.
Adrienne stała w milczeniu, rozkoszując się widokiem Matta,
ubranego w brązową, skórzaną kurtkę i jasne spodnie. Wręcz
emanował seksem.
– Rozumiem – powiedziała Adrienne, nie wiedząc, co teraz
zrobić.
Z całego serca pragnęła, żeby Matt został z nią, choćby tylko
przez krótką chwilę. Jego obecność, śmiech, który czaił się w
orzechowych oczach, dodawały jej sił do życia.
– Może usiądziesz? – zaproponowała w końcu.
– Nie, dziękuję. Myślałem, że może zjemy razem lunch.
– Lunch? – Adrienne pomyślała o minie pana Dannengera. Ktoś
musiałby ją tu zastąpić. W firmie nie było to zbyt dobrze widziane.
Poza tym wychodząc, straci przynajmniej jedną godzinę pracy.
– Bardzo chętnie – odparła po chwili wahania, czując nagły
przypływ podniecenia, które zawsze wiązało się w jej myślach z osobą
Matta.
Zdjęła płaszcz z wieszaka, podniosła torebkę i podeszła do
kolegi, siedzącego przy sąsiednim biurku.
– Thorndyke? – zawołała.
Sąsiad podniósł się bez chwili zwłoki i Adrienne uświadomiła
sobie, że cały czas gorliwie podsłuchiwał ich rozmowę.
– Słucham? – spytał.
– Czy mógłbyś mnie zastąpić? Wychodzę na lunch.
– Na lunch, w ostatnim dniu miesiąca? – zdziwił się.
– Tak. Zrobisz to dla mnie? – spytała krótko Adrienne.
– Tylko pod warunkiem, że dasz mi zastępstwo do końca dnia.
– Dobrze. Powiem to Sharon.
– Taak, w porządku. – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. –
Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Przecież ty nigdy nie wychodzisz na
lunch.
– Coś się mogło zmienić – powiedziała Adrienne, podchodząc
do Matta.
Wciągnęła głęboko powietrze, rozkoszując się silnym zapachem
jego płynu po goleniu.
– Nigdy nie wychodzisz z biura? – spytał Matt, spoglądając na
nią.
– Nie zaczynaj, dobrze? – poprosiła Adrienne. – Spróbujmy być
dla siebie nawzajem mili. Chyba możemy zjeść lunch jak
cywilizowani ludzie, nie kłócąc się?
– A kto się niby kłóci?
– Wiem, do czego zmierzałeś. Miałeś zamiar znowu zrobić mi
wykład na temat tego, że niedobrze robię, unikając radości życia
codziennego.
– Może gdybyś wyszła czasem z biura, nie musiałabyś
odreagowywać stresu, przedrzeźniając swojego szefa – roześmiał się
Matt.
– O czym ty w ogóle mówisz? – spytała, czerwieniąc się i
modląc w duchu, żeby nikt nie usłyszał tej uwagi.
Sharon obserwowała ich z uśmieszkiem na ustach.
– Thorndyke zgodził się mnie zastąpić do końca dzisiejszego
dnia – powiedziała Adrienne.
– Naprawdę? – spytała Sharon, z trudem usiłując ukryć
zaskoczenie. – Już nie wracasz?
– Oczywiście, że wrócę, ale zgodziliśmy się, że tak będzie
uczciwiej. Przysługa za przysługę.
– A jeśli Adrienne by już dzisiaj nie wróciła? – spytał Matt,
stając odrobinę bliżej recepcjonistki.
– Ja na pewno wrócę – powiedziała Adrienne, nim Sharon
zdążyła ochłonąć wystarczająco, by udzielić odpowiedzi. – Będę tu
jak zwykle o drugiej, na zamknięcie giełdy.
– O drugiej? Czy to konieczne? – spytał Matt, spoglądając na
zegarek. – Teraz jest wpół do pierwszej.
– Muszę wrócić przed drugą. Mamy godzinę.
– Dobrze – przystał Matt, najwyraźniej siłą powstrzymując się
od dalszych uwag. – Godzina to godzina.
Wyszli przed budynek i Adrienne rozejrzała się, szukając
wzrokiem jego czerwonej corvetty. Matt wziął ją pod ramię i
poprowadził do małej, czterodrzwiowej hondy.
– Co się stało z twoim starym samochodem? – spytała Adrienne,
starając się zachować spokój pomimo ciepłego dotyku jego dłoni na
ramieniu.
– Teraz jeżdżę tym – odparł Matt.
– Och.
Otworzył drzwi z prawej strony i pomógł jej wsiąść. Samochód
był wyposażony mniej niż skromnie. Matt wsiadł i uśmiechnął się do
Adrienne.
– Podoba ci się?
A co tu jest niby do podobania, pomyślała Adrienne. Samochód
nie był zły, ale zupełnie nie pasował do tego mężczyzny.
– Na pewno jest bardzo oszczędny – powiedziała.
– Bardzo oszczędny – powtórzył Matt, kiwając głową.
– No i ma bardzo praktyczny kolor. – Adrienne zastanawiała się,
czemu właściwie czuje się tak bardzo rozczarowana. Sprzedając swoją
corvettę, Matt postąpił bardzo rozsądnie. Jako doradca finansowy,
sama by mu to zaleciła. I z taką radą Matt z całą pewnością by się nie
zgodził.
Matt jechał ostrożnie, respektując wszystkie ograniczenia
prędkości. Nie próbował nawet zaczynać rozmowy.
– Jak się miewa Archie? – spytała wreszcie Adrienne.
– Dobrze. Przesyła ci pozdrowienia.
– Wiedział, że zamierzasz się ze mną spotkać?
– Tak.
Jeżeli kiedykolwiek marzyła o tym, że Matt Kirkland może
kiedyś powrócić do jej życia, z pewnością nie tak sobie to wyobrażała.
Oczekiwałaby raczej, że wpadnie jak burza i porwie ją ze sobą.
Prawdę mówiąc, tego właśnie się spodziewała, kiedy go dziś ujrzała.
Być może zabiera ją na lunch w jakieś szalenie ekscytujące, cudowne
miejsce. Może chce ją zaskoczyć.
Samochód zatrzymał się przed tanią restauracją.
– I jak, może być? – spytał Matt, odwracając się w jej stronę.
– T... tak – wyjąkała. – Ceny tu są całkiem przystępne.
– Zgadza się – przytaknął Matt. – Sprawdzałem.
– Sprawdzałeś?
– Oczywiście. Nie mogę przekroczyć mojego budżetu.
– Budżetu?
Znów się do niej uśmiechnął, tym dziwnym, pozbawionym
wyrazu uśmiechem, który zupełnie do niego nie pasował.
– Tak, budżetu – potwierdził. – Wejdziemy?
Skinęła głową, zupełnie nie wiedząc, co o tym wszystkim
myśleć. Czy to możliwe, żeby czyjaś osobowość uległa tak
drastycznym zmianom?
Kiedy usiedli, Adrienne zamówiła stek z mnóstwem dodatków, a
Matt sałatkę z tuńczyka. Zupełnie jakby zamienili się rolami.
Adrienne miała nadzieję, że Matt zaproponuje jej wino. Ponieważ
jednak tego nie zrobił, zamówiła wodę mineralną. Matt poprosił o
kawę. Bez kofeiny.
– No, dobrze – odezwała się w końcu. – Dlaczego przyszedłeś
dziś do mojego biura?
– W interesach – odpowiedział, nie patrząc na nią.
Na dźwięk tego beznamiętnego stwierdzenia nadzieja, że Matt
ma na myśli coś niezwykle romantycznego, rozwiała się jak dym. Ale
skoro on może udawać, że nigdy dla siebie nic nie znaczyli, ona,
Adrienne, też potrafi świetnie zagrać swoją rolę.
– Jakie to interesy? – spytała.
– Skorzystałem z twojej rady i sprzedałem samolot komuś, kogo
stać na naprawę i ubezpieczenie.
– Rozumiem – potaknęła Adrienne.
Teraz miała naprawdę ochotę zacząć krzyczeć. A więc zrobił to.
Teraz, kiedy było już za późno, kiedy najwyraźniej stracił do niej
wszelkie uczucia. Zacisnęła dłonie na rogu serwetki, za wszelką cenę
starając się zachować spokój.
– No, więc mam trochę pieniędzy, które chciałbym
zainwestować. To samo zresztą dotyczy Archiego. Chcielibyśmy,
żebyś się tym zajęła.
– Dlaczego akurat ja?
– Obaj jesteśmy przekonani, że jesteś bardzo dobra w swoim
zawodzie – powiedział, patrząc na nią uważnie.
Adrienne poczuła nagle, że zaraz wybuchnie histerycznym
śmiechem. Wyobrażała sobie, że lunch z Mattem będzie czymś
nadzwyczajnym, odmianą w codziennej rutynie, ucieczką od
monotonii pracy. Teraz okazało się, że czy tego chce, czy nie, jest to
spotkanie w interesach. Najwyraźniej szalone sytuacje nie były jej już
pisane.
– O jaki rodzaj inwestycji chodzi? – spytała, zdecydowana robić
to, co do niej należy, chociaż tak naprawdę miała ochotę natychmiast
wstać i uciec.
– Coś, co nie podlega opodatkowaniu, no i z niezbyt wysokim
ryzykiem. Chcę mieć pewność, że moje pieniądze są bezpieczne.
– Cooo? – Adrienne wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Słyszałaś, co powiedziałem. Jestem pewien, że wiesz, o co mi
chodzi. Podejrzewam nawet, że specjalizujesz się w takim właśnie
typie inwestycji.
Była to, niestety, prawda. Adrienne żałowała z całego serca, że
nie może temu zaprzeczyć, choć ten jeden, jedyny raz.
– Więc możesz znaleźć taką lokatę? – spytał Matt.
– Chyba tak – potwierdziła bez entuzjazmu.
– Dobrze. Ale pamiętaj, nie chcemy ryzykować.
– Co się z tobą stało, Matt – wybuchnęła Adrienne, nie mogąc
dłużej tego wytrzymać. – Mężczyzna, którego znałam, zażądałby ode
mnie lokaty o najwyższym stopniu ryzyka, która dawałaby szanse
największych, szybkich zysków, czegoś, co będzie ekscytujące, choć
można na tym stracić. Skąd nagle ta troska o bezpieczeństwo?
– Być może czas już, żebym spróbował zachowywać się bardziej
ostrożnie. Myślałem też o podwyższeniu stawki mojego ubezpieczenia
i podjęciu dodatkowej pracy. Słyszałem, że w jednym ze sklepów
poszukują sprzedawcy do działu z butami.
– Ty chyba zwariowałeś!
– O co ci chodzi?
– Ani mi się waż zaczynać pracę w jakimś głupim sklepie! Ani
mi się waż! Nie wiem, co cię opętało z tymi pomysłami co do
inwestycji, małym samochodem i pracą w sklepie, ale to, co mówisz,
brzmi po prostu śmiesznie. Ty sprzedający buty, to mniej więcej to
samo, co tygrys zajmujący się haftem artystycznym.
– Ja myślałem... myślałem, że to pochwalisz – powiedział Matt
urażony.
Adrienne popatrzyła na talerz i zaczęła nerwowo bawić się
widelcem. Zaskoczyła ją własna reakcja na plany Matta. W końcu
sama radziła mu, żeby trochę spoważniał. Wtedy jednak nie miała
pojęcia, jak będzie się czuła, widząc, jak odchodzi dawny Matt,
wspaniały człowiek, którego poznała podczas pamiętnego weekendu.
– Czy nie o takim zachowaniu kiedyś mi mówiłaś?
– Tak, może niektóre z twoich decyzji są całkiem sensowne –
powiedziała, nie patrząc na niego. – Sprzedaż samolotu i
zainwestowanie pieniędzy jest słuszne, ale wydaje się, że straciłeś cały
swój...
– Samochód się pali! – zawołał mężczyzna, wpadając do
restauracji. – Na parkingu pali się czerwona corvetta! Czy jest tu może
jej właściciel?
– Do diabła! – Matt zerwał się na równe nogi. – To na pewno
mój samochód – wymamrotał i wypadł na dwór co sił w nogach.
ROZDZIAŁ 14
– Twój samochód? – zawołała Adrienne, zrywając się od stołu. –
Ale ty masz przecież białą hondę! – W drzwiach minął ją wysoki
blondyn, który wyskoczył na dwór, wołając Matta po imieniu.
Adrienne pobiegła za nim. W oddali rozległo się wycie syreny.
Parking był pełny gryzącego dymu.
Wybiegając zza rogu, Adrienne ujrzała starą corvettę Matta,
której przód zasłaniała chmura czarnego dymu. Spod pokrywy silnika
wyskakiwały wesołe płomyczki. Matt i blondyn, którego widziała w
restauracji, stali o dwa metry dalej, machając rękami i krzycząc. Na
parking wjechała straż pożarna. Adrienne gorączkowo usiłowała się w
tym wszystkim połapać.
Matt ma dwa samochody? Ale jeżeli nawet tak jest, czemu
zaparkował obydwa przed tą samą restauracją? I kim jest ten blondyn,
z którym Matt się teraz kłóci? Patrząc na płonący samochód, Adrienne
zdała sobie sprawę, że całe to zamieszanie wydaje jej się dziwnie
znajome. Czuła się teraz bardziej naturalnie i swobodnie, niż podczas
nudnego lunchu z Mattem.
Nareszcie ogień został ugaszony i wóz strażacki opuścił parking.
Gapie wrócili do restauracji i wkrótce Adrienne, Matt i tajemniczy
blondyn pozostali na parkingu sami.
– Nic nie rozumiem – zdumiała się Adrienne, szczękając zębami
z zimna.
– Ten samochód nie miał się zapalić – zawołał Matt, patrząc na
poczerniałą corvettę.
– To nie moja wina, Matt – usprawiedliwiał się blondyn.
– Tak – westchnął Matt.
– Słowo ci daję, wszystko było w porządku.
– Na pewno masz rację, Jack. – Matt położył mu dłoń na
ramieniu. – Przepraszam, że się tak uniosłem. Ostatnio byłem trochę
zdenerwowany.
Adrienne przyglądała się to jednemu, to drugiemu mężczyźnie.
Wreszcie wyciągnęła rękę do Jacka.
– Dzień dobry, jestem Adrienne – przywitała się.
– Wiem – odparł blondyn.
– Cieszę się, że jest pan tak dobrze poinformowany –
powiedziała czując, że jej cierpliwość zaczyna się wyczerpywać. –
Wszyscy, oprócz mnie, najwyraźniej doskonale wiedzą, o co tu
chodzi.
– Och, Adrienne, to jest Jack – przedstawił Matt – Kupiłeś
samochód Matta? – spytała Adrienne.
– Nie – odparł Jack. – Ale pożyczyłem mu moją hondę. Ja
przyjechałem corvettę, żeby mógł nią wrócić, ale teraz chyba mamy
już tylko jeden samochód na spółkę. Może was gdzieś podwieźć?
– Przestań! – przerwała mu Adrienne. – Nic z tego nie
rozumiem. Czy ktoś byłby uprzejmy mi wytłumaczyć, co tu się, do
diabła, dzieje?
– Zostawiłem ciastko i kawę na stoliku – powiedział Jack,
rzucając Mattowi niespokojne spojrzenie. – Może pójdę je dokończyć,
a wy to sobie w tym czasie sami wyjaśnicie.
– Jesteś tchórzem, Jack – roześmiał się Matt.
– To ty powiedziałeś mi, że ta kobieta to dynamit.
– Co niby powiedziałeś? – Adrienne odwróciła się do Matta.
– To do zobaczenia – rzucił Jack, szybko się wycofując.
– Dlaczego mówiłeś o mnie coś takiego swojemu przyjacielowi?
– zawołała Adrienne.
Matt skrzyżował ramiona i przyglądał jej się z ukosa, tłumiąc z
trudem uśmiech.
– Doprawdy nie wiem, jak też coś podobnego mogło mi w ogóle
przyjść do głowy – odezwał się w końcu.
– I przestań tak na mnie patrzyć, dobrze? Mam wszelkie prawo
być
zdenerwowana,
przywlokłeś
mnie
tutaj
pożyczonym
samochodem, Bóg wie po co, a teraz...
– Przywlokłeś? Przecież nie mogłaś już doczekać się chwili, w
której wreszcie wydostaniesz się z tego biura. Patrzyłaś na mnie
łakomie, jak kot na talerzyk śmietanki.
– Wcale nie! Ja tylko...
– Chodź tu – powiedział, biorąc ją w ramiona. – Tak, teraz
lepiej. Całkiem jak za dawnych, dobrych czasów, znowu pięknie się
kłócimy!
– Za złych dawnych czasów – poprawiła, próbując bez
przekonania wydostać się z jego ramion.
Tak dobrze się czuła, stojąc blisko niego.
– Nie uważam, żeby były aż takie złe. – Przesunął dłonią po jej
plecach i popatrzył głęboko w oczy. – Ten weekend to były
najpiękniejsze dni w całym moim życiu.
– To było szaleństwo – powiedziała z bijącym mocno sercem.
– Tak. Wspaniałe szaleństwo. – Objął dłońmi jej pośladki i
przytulił mocniej do siebie. – Powiedziałaś, że tego nie lubisz.
– To prawda. Nie lubię.
– Kłamczucha. Jak tylko zacząłem mówić o bezpiecznej lokacie
kapitału, widziałem wyraźnie, jak światełko zainteresowania gaśnie w
twoich pięknych brązowych oczach. Ale teraz to światełko znów się
pali, Adrienne. Wystarczy ci jedna mała katastrofa, i już żyjesz pełnią
życia, rozkoszując się każdą chwilą.
– I ty myślisz, że ja to lubię? Samoloty, które się rozbijają,
mężczyzn wymachujących dubeltówką, płonące samochody?
– Myślę, że to uwielbiasz. Cała ta bajeczka o lokatach kapitału
śmiertelnie cię znudziła. No, powiedz prawdę. Szczerze.
– Zaraz, zaraz. Bajeczka? – Odchyliła się, ale tak naprawdę
wcale nie starała się wyrwać z jego silnych ramion.
– Tak. Jak już powiedział ci Jack, pożyczyłem samochód,
wybrałem tę restaurację i obmyśliłem całe mnóstwo nudnych tematów
do rozmowy, żeby sprawdzić, czy to ci naprawdę odpowiada. To było
cudowne widzieć jak na dłoni, że nie podoba ci się taki typ
mężczyzny. Właśnie mnie za to chciałaś surowo skarcić, kiedy
samochód się zapalił.
– Wszystko zmyśliłeś? – Adrienne poczuła panikę.
Jeżeli Matt wciąż ma stary samolot, jeżeli nie zmienił się ani na
jotę, będzie musiała trzymać się na baczności.
– Nie wszystko.
– Więc co jest prawdą? – Adrienne odrobinę się rozluźniła.
– Sprzedałem samolot, jak tylko wyciągnęliśmy go z kanionu.
Twoja rada była słuszna. Razem z Archiem chcemy ulokować te
pieniądze, ale zależy nam na jak najwyższym zysku w jak
najkrótszym czasie. Budujemy lądowisko, będę tam woził turystów, a
Archie będzie ich zabierał na poszukiwanie złota.
W oczach Matta błyszczało znów to samo podniecenie, radość
życia, którą tak podziwiała i kochała. Coś się jednak zmieniło.
Adrienne wzięła głęboki oddech.
– Czy... Czy corvetta była ubezpieczona?
– Tak. Wstyd przyznać, ale twoje uwagi miały zbawienny
wpływ.
– Ale ty mnie oszukałeś! – zaprotestowała Adrienne, starając się
wzbudzić w sobie szczere oburzenie. – Biorąc pod uwagę to, jak
ukartowałeś nasze dzisiejsze spotkanie, powinnam...
– Powinnaś pozwolić mi się pocałować. Wiem, że tego właśnie
pragniesz. – Głos Matta stał się miękki i czuły. – Adrienne, powiedz
mi, szczerze. Czy kiedykolwiek czułaś do kogoś to, co czuliśmy do
siebie w tamten weekend?
– Taką złość? Nie, nigdy.
– I taką namiętność, i miłość?
Patrzyła na niego w milczeniu. Nie, nigdy przedtem nie czuła
takiej miłości. I wciąż ją czuje.
– Przez ten weekend nauczyliśmy się nawzajem, jak bardzo
można kochać – powiedział. – Nie umiem tego zapomnieć. Potrzebuję
ciebie i jestem na tyle szalony, by sądzić, że ty też mnie potrzebujesz.
– Matt, ja nie wiem. Tak bardzo się różnimy.
– Ale to jest właśnie najpiękniejsze. Jesteśmy do siebie podobni
w niektórych, najważniejszych rzeczach. Oboje jesteśmy odważni i
lojalni. Oboje lubimy, żeby się wokół nas coś działo. Czy beze mnie
nie było ci trochę nudno?
– Troszeczkę – przyznała Adrienne.
– A może trochę bardziej niż troszeczkę?
– No, dobrze, ale...
– To tylko chciałem wiedzieć. Słuchaj, zarezerwowałem pokój w
Sheratonie. Zamówiłem pościel w różyczki. Jedziemy tam. Teraz.
– Dokąd?
– Mamy spore zaległości. Musi nam być przy tym wygodnie.
– Matt, to bardzo kosztowne. To szaleństwo – Adrienne poczuła,
że rozpala się w niej płomień pożądania.
– Właśnie. Ale na pewno ci się spodoba.
– Ale ja muszę wrócić do biura – powiedziała, próbując po raz
ostatni zaprotestować. – Niedługo zamyka się giełda.
– Wcale cię nie obchodzi ani giełda, ani praca – oświadczył,
patrząc jej głęboko w oczy. – Na pewno nie w tej chwili. Pragniesz
dokładnie tego samego, co i ja.
– Wcale nie! – skłamała, wiedząc doskonale, że na pewno nie
wróci dziś do biura ani nie pojedzie do Utah.
– Wcale... nie – powiedziała ciszej, gdy Matt pochylił głowę i
przesunął wargami po jej ustach.
– Co powiedziałaś? – zamruczał.
– Tak – wyszeptała.
– Zapamiętaj to słowo – powiedział z ustami przy jej twarzy. –
Będzie ci znowu potrzebne naprawdę niedługo.
Potem pocałował ją, a Adrienne z westchnieniem odwzajemniła
pocałunek, oddając mu się na całe życie, życie pełne zaufania,
miłości... oraz miliona grzesznych rozkoszy.