VICKI LEWIS THOMPSON
W HAWAJSKIM RYTMIE
Tytuł oryginału The Flip Side
ROZDZIAŁ 1
- Halo, halo! Tym rozkołysanym rytmem hawajskiego tańca wita
was Jack Bond, disc jockey Radia KPLY, z prześlicznego miasta
Bellingham w stanie Waszyngton. Przypominam wszystkim, że jutro
jest wielki dzień: zakończenie konkursu na najlepszego wykonawcę
tańca hula. Finał odbędzie się na estradzie koncertowej w parku
Kaskada, gdzie dziesięciu finalistów będzie się gięło i kołysało!
Rozsmarowując topiony serek na krakersach, Amy uśmiechnęła
się do czterech radioodbiorników rozstawionych w różnych miejscach
pokoju, z których dochodził głos disc jockeya.
- Jack, drogi przyjacielu, ćwiczę nieustannie od tygodnia -
powiedziała wesoło.
- Zwycięzca - kontynuował Jack Bond - poleci odrzutowcem na
Hawaje w towarzystwie osoby, którą sam lub sama, wybierze. Mój
kuzyn Ernie zgłasza się na ochotnika jako eskorta, jeśli wygra kobieta.
Ale, dziewczęta, nie radzę go brać. Żaden z niego turysta czy
globtroter. Ernie należy do tych typków, co to siedzą cały dzień w
hotelowym pokoju i zamawiają jedzenie przez telefon.
Amy roześmiała się. Jack wymyślił kuzyna Ernie'ego parę lat
temu, żeby ożywić konferansjerkę. Zastanawiała się, czy „kuzyn
Ernie" miał mu zastąpić brata, którego nigdy nie miał, choć tak
pragnął. Ona, Brad i Jack byli sobie niegdyś bliscy jak prawdziwe
rodzeństwo.
- Twoje zdrowie, Jack - powiedziała na głos, unosząc krakersa jak
kielich do toastu. - Za nasze dawne, dobre czasy. Może jutro okaże się
dla mnie życzliwe? Może uda mi się pojechać na Hawaje?
Około trzeciej następnego dnia Amy na własnej skórze przekonała
się, dlaczego ludzie w tych okolicach nie ubierali się w listopadzie w
spódniczki z trawy i kostiumy bikini. Co za głupek wymyślił ten
konkurs jako imprezę na świeżym powietrzu?
Zimny wiatr pędził ciężkie chmury od zatoki w stronę miasta. Do
wieczora pobliski szczyt, Mount Baker, z pewnością pokryje się
śniegiem. Amy zadrżała z zimna i zaczęła przyglądać się reszcie
finalistów. Nikt nie był ubrany w kostium tak skąpy jak ona.
Dwaj młodzi ludzie biorący udział w konkursie mieli na sobie
dżinsy, choć jeden wciągnął na to jeszcze szorty w hawajskie wzory i
poprzyczepiał w talii puszki po piwie, tworzące brzęczący łańcuch.
Aby się jeszcze bardziej podobać tłumowi, założył na szyję wianek z
dużych, jak od kościelnych drzwi, kluczy. Ten zdobędzie największe
oklaski, pomyślała Amy.
Kobiety też się nie wyletniły. Jedna była w kombinezonie do
joggingu, ozdobionym krótką spódniczką z trawy, a druga pobiegła do
samochodu i wróciła z narciarską kurteczką. Amy też miała żakiet w
samochodzie, ale postanowiła go nie zakładać, aby nie popsuć efektu i
nie zmarnować trudu, jaki sobie zadała, żeby wyglądać jak prawdziwa
Hawajka.
Jack Bond pojawił się jak przystało na gwiazdę wieczoru.
Podjechał z fantazją czarnym luksusowym samochodem pod samą
estradę. Entuzjastyczne powitanie, jakie mu zgotowała grupa
nastolatków, zrobiło na Amy duże wrażenie. Jack Bond rzeczywiście
miał mnóstwo wielbicieli. No, ale ona miała coś do powiedzenia
mistrzowi.
Jack wysiadł z samochodu i zręcznie wskoczył na estradę, tuż
obok niej.
- Proszę, proszę - powiedział z uśmiechem na jej widok. - Czy to
nie Amy Hobson zmieniona w Hawajkę? Zauważyłem twoje
nazwisko na liście uczestników.
Amy zmierzyła go wzrokiem od białych reeboków i levisów do
grubej czerwonej bluzy z napisem Radio KPLY. Ubrał się ciepło,
ważniak.
- Jacku Blickensderferze, czy to tobie zawdzięczamy pomysł, aby
finał konkursu odbył się na szarpanej wichrami estradzie zamiast w
ciepłym wnętrzu?
- Ćśś... - Położył palec na ustach. - Co będzie, gdy któryś z moich
miejscowych wielbicieli usłyszy, jak się do mnie zwracasz? Do
wielkiego Jacka Bonda, strażnika fal?
- To twoja sprawka czy nie?
- Tak, proszę pani. Tu jest o wiele więcej miejsca niż w sali, a ja
chciałem, żeby przyszły tłumy.
- Jeśli dostanę zapalenia płuc, wniosę pozew do sądu.
- Powinnaś ubrać się w trykoty lub spodnie na taką pogodę.
- Ale wtedy nie wyglądałabym jak Hawajka.
Jack skinął głową.
- A tak wyglądasz jak sine morze. Czy to Elvis Presley śpiewał o
sinym morzu? No, ale muszę już iść. Nie chcę, żeby mnie ktoś
oskarżył o faworyzowanie jednej z uczestniczek.
- Uczciwy, stary Jack.
- Zgadza się.
Odwrócił się od niej i podszedł do mikrofonu. Zwrócił się do
uczestników i publiczności ze swobodą starego praktyka. Pomimo
lekkiej irytacji Amy musiała przyznać, że trochę jej imponuje
znajomość z tym popularnym, przystojnym mężczyzną. Jego ciemne
falujące włosy i błękitne oczy ocienione gęstymi rzęsami mogły
przyprawić niejedną dziewczynę o bicie serca.
Ale dla niej był po prostu przyjacielem z dzieciństwa, który
spędzał w ich domu prawie tyle czasu, co jej własny brat. Chłopcem,
który w poplamionej smarem trykotowej koszulce reperował z
Bradem samochody lub grał w koszykówkę przed domem tak długo,
aż obaj spływali potem. Czasami Amy też z nimi grała.
- Mam nadzieję, że nie zapomnieliście przynieść ze sobą trochę
drobnych - zwrócił się Jack do zgromadzonej publiczności. - W czasie
konkursu moi pomocnicy przejdą między wami z puszkami takimi jak
ta. - Podniósł do góry pojemnik z otworem na monety. - Bądźcie
hojni. Jesteśmy już blisko celu. Z waszą pomocą w przyszłym roku
zbudujemy dla młodzieży czytelnię.
Amy zapomniała już, że Jack ma zwyczaj włączać się do każdej
społecznej akcji. Tym razem chodziło o zbudowanie ośrodka
zwalczania analfabetyzmu wśród dzieci i młodzieży.
Jack odwrócił się od publiczności do uczestników konkursu.
- Hej, wy tam, maniacy hawajskich rytmów. Kiedy zabrzmi
muzyka, proszę zacząć tańczyć. Nasi kochani widzowie zebrani wokół
estrady wybiorą pięciu najlepszych spośród was, a ja dokonam
ostatecznej selekcji. Osobiście. - Uniósł brwi, a z tłumu rozległy się
gwizdy.
- Jeśli jeden z tych dwóch dżentelmenów okaże się najlepszym
tancerzem, wygra wycieczkę na Hawaje.
Gwizdy rozległy się ponownie.
- Chyba nie sądzicie, że Jack Bond mógłby postąpić nie fair?
- Skąd mamy wiedzieć? - krzyknął ktoś z tłumu.
- Przecież to od was też zależy. Jeśli nie wybierzecie żadnego z
panów do finałowej piątki, nie będę mógł udowodnić, jakim jestem
bezstronnym sędzią. A więc, zaczynamy.
Wyłączył mikrofon i nacisnął przycisk magnetofonu. Rozległy się
łagodne tony melodii „Perłowe muszle".
Facet z wiankiem puszek po piwie szalał na swoim kawałku sceny
w rytmie, który nie miał nic wspólnego z nadawaną muzyką. Ale
reszta uczestników próbowała dać jak najlepszy pokaz hawajskiego
hula.
Amy kołysała się miękko, zgodnie z rytmem piosenki. Szybko
zorientowała się, że innym tancerzom szło gorzej niż jej. Byli
wyraźnie stremowani i nie mieli wyczucia rytmu. Ale jedna z
dziewcząt wyróżniała się na plus. Amy stwierdziła w duchu, że to
będzie jej główna rywalka.
Jack przechadzał się wzdłuż i wszerz sceny, obserwując
tańczących, a kiedy mijał Amy, puszczał do niej oko. Robił to
specjalnie, aby ukryć, że znalazł się w kłopotliwej sytuacji.
Tydzień wcześniej, gdy zobaczył nazwisko Amy na liście
finalistów, uśmiechnął się rozbawiony. Nie przyszło mu do głowy, że
mogłaby wygrać. Znał ją przecież kiedyś i traktował jak młodszą
siostrę. A młodsze siostry na ogół nie umieją tańczyć hawajskich
tańców.
Ukradkiem obserwował ponętne, zmysłowe ruchy jej ciała. Boże
wszechmogący! Ciemnowłosa, o piwnych oczach Amy Hobson miała
ładny biust, krągłe biodra i kształtne nogi. Uznał, że myśli, które go
nachodzą, są prawie kazirodcze. Biały kwiat przypięty za uchem i
skąpy strój nadawały jej wygląd Hawajki, co w oczach Jacka czyniło
ją egzotyczną i seksowną.
Stracił z nią kontakt po ślubie Brada. Wiedział tylko, że nie
mieszka już z rodzicami. Przypomniał sobie też, jak jej matka mówiła,
że Amy pracuje jako sekretarka w składzie drewna. Jack uznał to za
marnowanie jej niewątpliwych zdolności, ale Amy zawsze taka była.
W szkole zadowalała się średnimi ocenami, choć mogła być
prymuską.
A teraz tańczy na estradzie półnaga. Pierwszym jego odruchem,
gdy ją zobaczył z daleka, było podbiec i okryć ją kocem. Na szczęście
szybko zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego prawa tak postąpić.
Zamiast tego zaczął z nią żartować jak za dawnych lat, a Amy przyjęła
to z całkowitą swobodą.
Ale teraz jej sugestywny taniec spowodował, że przed oczami
pojawiały mu się coraz mniej przyzwoite obrazy. Liczył, że
publiczność nie wybierze jej do następnego etapu. Jednak wybrała.
Zwariowany facet z puszkami i cztery panie tworzyły finałową piątkę.
Amy była wśród nich.
Jack pragnął wydać sprawiedliwy werdykt. Końcowa melodia,
którą mieli zatańczyć finaliści, odznaczała się żywszym rytmem.
Mężczyzna nie wytrzymał tempa i zszedł ze sceny, ciężko dysząc. Z
czterech pań dwie były zdecydowanie lepsze. I znów jedną z nich
okazała się Amy.
Teraz Jack już nie mrugał do niej, lecz starał się być bezstronnym
obserwatorem, gdy patrzył, jak kołysze biodrami w idealnej harmonii
z muzyką. Gdzie ona się tego nauczyła?
Przeniósł wzrok na najgroźniejszą rywalkę Amy. Była to kobieta
po trzydziestce, ubrana w sarong i trykoty w kolorze ciała. Tańczyła
doskonale technicznie, może nawet lepiej od Amy, ale nie robiła na
nim najmniejszego wrażenia.
Muzyka grała nieprzerwanie. Specjalnie wybrał długi utwór, bo
wiedział, że publiczność chciała się napatrzyć na ten zmysłowy taniec.
Całym sercem pragnął dać nagrodę Amy. Tańczyła naprawdę dobrze,
a jej młodość sprawiała, że ruchy wydawały się tym bardziej
prowokujące.
Ale, do diabła, nie był bezstronny. Musiał się do tego przyznać.
Jak oceniłby ten konkurs ktoś, kto jej nie znał? Starsza od niej
blondynka była doskonała i miała w sobie pewne wyrafinowanie,
którego brakowało Amy, ale to mu się właśnie podobało.
Jack sklął się w myśli za to, że w ogóle zorganizował ten konkurs.
Najchętniej uciekłby z estrady. Muzyka zakończyła się głośnym
akordem. Nie patrząc na żadnego z uczestników, Jack podszedł do
mikrofonu.
- Panie i...
Zatrzymał się, aby odchrząknąć, co mu się nigdy nie zdarzało.
Dziś miał ściśnięte gardło.
- Panie i panowie. Za chwilę ogłoszę wyniki konkursu.
Zapadła cisza.
- Mój kuzyn Ernie bardzo chciał być obecny, aby wręczyć
nagrody, ale ostatniej nocy jego kot rozgrzebał mrowisko i te małe
diabełki przeniosły się do komody z bielizną w sypialni Ernie'ego.
Kiedy go rano widziałem, pędził na Mount Baker, żeby usiąść na
śniegu.
Rozległy się głośne śmiechy.
- A więc muszę to zrobić sam - kontynuował Jack. - Zacznę od
piątego miejsca. Chyba wszyscy wiemy, kto je zdobył.
Mężczyzna z puszkami po piwie wstał i podniósł ręce do góry,
dziękując za oklaski.
- Randy Slocum otrzymuje dyplom od firmy „Dźwięk i Furia",
upoważniający do gratisowego zakupu płyt w jej sklepie. „Dźwięk i
Furia". Ta nazwa doskonale oddaje twoją technikę taneczną, prawda,
Randy?
Randy przyjął dyplom z ukłonem tak głębokim, że omal nie spadł
ze sceny, co wywołało nową falę wesołości i oklasków.
- A oto dyplom dla Joyce Danner, która zajęła czwarte miejsce i
tym samym zdobyła prawo do eleganckiej kolacji w restauracji „U
Alfreda" dla dwóch osób. Nagrodą za trzecie miejsce jest płaszcz
jesienny ufundowany przez firmę Benson. Zdobyła go Geri Gay.
Jack odczekał, aż ucichną oklaski, zanim zaczął mówić.
- Oczywiście, gdy wymienię zdobywcę drugiego miejsca, będzie
dla was jasne, kto zdobył nagrodę pierwszą, czyli czterodniową
wycieczkę na Hawaje dla dwóch osób. Nagrodą dla zdobywczyni
drugiego miejsca jest piękny robot kuchenny.
Amy wstrzymała oddech. Powinna wygrać. Tańczyła dobrze, a
Jack jest jej przyjacielem.
- Nie było mi łatwo dokonać wyboru. Chciałbym, byście
wiedzieli, że sędziowanie w tym konkursie okazało się dla mnie
ciężkim zadaniem.
Z tłumu rozległy się głosy wyrażające wątpliwość.
- Naprawdę, musicie przyznać, że obie te panie wiedzą, jak należy
tańczyć hula.
Z tłumu rozległy się oklaski i brawa dla wykonawczyń.
- Powodzenia, kochanie - powiedziała blondynka do Amy,
korzystając z zamieszania. - Byłaś już kiedyś na Hawajach?
- Nie. A ty?
- Pięć razy. Tam się nauczyłam tańczyć.
Amy miała ochotę ją udusić. Poczuła, że to wielka
niesprawiedliwość porównywać ją z tamtą, po pięciu pobytach na
wyspach hawajskich, podczas gdy ona nie była tam ani razu.
- Ale muszę dokonać wyboru - mówił dalej Jack - więc nie
zwlekając już więcej, ogłaszam, że drugą nagrodę otrzymuje...
Amy zamknęła oczy i zacisnęła zęby.
- ...Amy Hobson! Evelyn Saint wygrała wycieczkę!
Amy nie mogła się zdobyć na otwarcie oczu. Przegrała. Była tak
blisko i przegrała. Niech diabli porwą Jacka Blickensderfera! Jak
mógł jej to zrobić?! Wiwaty na cześć Evelyn Saint zagłuszyły jej
wściekłe pomruki. Gdy spojrzała na niego, Jack odbierał właśnie
uściski od zwyciężczyni.
- Uff... - rzekł po chwili do mikrofonu - wdzięczność jest bardzo
miła. A teraz chciałbym poprosić wszystkich finalistów, aby poczekali
na pamiątkowe zdjęcie. Randy, przyjacielu, dasz radę postać jeszcze
trochę?
Amy zniosła ze stoicyzmem pozowanie do fotografii i zdobyła się
nawet na parę słów gratulacji dla Evelyn Saint. Potem skierowała się
do schodków, by zejść z estrady.
- Amy! - Poczuła, że ktoś ją łapie za rękę. - Przykro mi, dziecino.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie tak jak mnie.
- Czy ten wyjazd był dla ciebie taki ważny? - Jack zmarszczył
brwi, zafrasowany.
- Ważniejszy, niż mógłbyś sądzić - odparła z gniewem, zbiegła z
estrady i popędziła do samochodu.
Kipiała ze złości. Miała taką okazję pojechać na Hawaje, a on ją
zaprzepaścił. Po tych wszystkich latach, kiedy była dla niego jak
rodzona siostra, wybrał ten moment, żeby okazać się zdrajcą. Powinna
była donieść matce, jakie to pisemka on i Brad chowali przed nią.
Szkoda, że w czasie gry w koszykówkę nie kopała go tam, gdzie
najbardziej boli. Zamiast podawać mu narzędzia, gdy reperował
samochód, trzeba było upuścić mu coś ciężkiego na nogę.
Nędznik. Świnia. Obrzydliwiec.
W furii jechała do domu i w furii wpadła do mieszkania. Dzwonił
telefon. Niech dzwoni. Ktokolwiek to był, lepiej, żeby z nią teraz nie
rozmawiał.
Zerwała z siebie spódniczkę ze sztucznej trawy. Wianek ze
sztucznych kwiatów, kupionych w tanim domu towarowym,
wylądował w koszu na śmiecie - razem z białą gardenią, którą miała
wpiętą we włosy.
Gdy została w samym kostiumie bikini, owinęła się kapą i usiadła
w rogu kanapy, aby się solidnie wypłakać. Płacz był dość nudnym
zajęciem, więc po jakimś czasie dała sobie z tym spokój. Teraz
ucieszyłaby ją tylko tarcza strzelnicza z fotografią Jacka w środku.
Westchnęła. Jack musiał uznać, że Evelyn lepiej tańczy, ponieważ
był bardzo uczciwy. Zbyt uczciwy jak na jej gust! W głębi serca
wiedziała, że nie może winić go za wydanie decyzji zgodnie z
sumieniem.
Zadzwonił telefon i tym razem podniosła słuchawkę.
- Amy? - usłyszała.
- Powiedz, że to nie ty.
- Amy, zapomniałaś zabrać robota.
- Wiesz, co możesz z nim zrobić.
- Czy sądzisz, że było mi przyjemnie wybierać między dwiema
bardzo dobrymi tancerkami, gdy jedną z nich znałem od wieków?
Chciałem zdyskwalifikować samego siebie, ale było za późno.
- Ona była na Hawajach pięć razy. - Amy zaczęła znów chlipać i
pociągać nosem.
- Wiem. Powiedziała mi. Zdaję sobie sprawę, że jesteś
zdenerwowana i uważasz, że ty powinnaś zwyciężyć. Może
rzeczywiście powinnaś.
- Co? Chcesz powiedzieć, że miałeś wątpliwości, a jednak
wybrałeś ją?
- Ona była bardzo dobra. A ja się obawiałem, że znając ciebie,
może nie jestem całkiem obiektywny...
- Więc wolałeś być niesprawiedliwy, aby nie okazać się
stronniczy? Dzięki stokrotne, Jack. Czy zdajesz sobie sprawę, ile ten
wyjazd dla mnie znaczy?
- Sądząc z twego tonu, dość dużo. Słuchaj, bierzesz ten robot czy
nie?
- Nie. Gotowanie nie jest moim hobby.
- Ciągle jeszcze żyjesz jak dziki ptak?
- Nie życzę sobie żadnych uwag pod moim adresem.
- Doskonale. A więc, Amy, jeśli ten robot jest ci niepotrzebny, to
może dałbym go mojej matce?
- Całuj psa w nos! Ja dam go swojej matce.
- Wyrażasz się naprawdę fatalnie. Czy to ma znaczyć, że
przyjmujesz nagrodę?
- Oczywiście! Zdobyłam ją przecież, prawda? - Westchnęła. -
Odbiorę go ze studia.
- Jeśli obiecasz, że nie obrzucisz mnie kamieniami, to ci go
przywiozę, wracając z dyżuru, wieczorem, o dziesiątej. Będziesz w
domu?
- A gdzie miałabym być? Na uroczystości z okazji wygrania
maszynki do mięsa?
- Amy, nagroda naprawdę jest cenna. To nie moja wina, że nie
używasz nowoczesnych urządzeń. Mam ci go przywieźć, czy nie?
- Przywieź. W końcu lepiej, żebyś ty się fatygował.
- Jesteś naprawdę niezwykle uprzejma. Mieszkasz w Bayview
Apartments, jak podałaś? Pewnie masz piękny widok na zatokę.
- Niestety, mieszkania z widokiem są za drogie. Mieszkam na
parterze.
- Aha. Będę o dziesiątej piętnaście.
Amy z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Robot kuchenny.
Mama będzie zachwycona. Konkurs nie okazał się w rezultacie
zupełnym fiaskiem, zdecydowała.
Gdy minęła dziewiąta, Amy już żałowała, że zgodziła się na
przyjazd Jacka. W mieszkaniu było chłodno, miała ochotę włożyć
ciepłą flanelową koszulę i wejść do łóżka. Zamiast tego włączyła
radio. Nie dlatego, żeby tak bardzo chciała słuchać głosu Jacka, po
prostu lubiła muzykę, którą nadawał.
Gdy muzyka ucichła, przyjemny baryton Jacka wypełnił małe
mieszkanko.
- Tak sobie marzę, że wszyscy słuchacze Radia KPLY mają przy
sobie kogoś wyjątkowego, osobę, do której miło się przytulić w tę
wietrzną noc.
Amy słuchając go, zaczęła się zastanawiać, czy był związany na
stałe z jakąś dziewczyną. Wiedziała, że dawniej miał kilka poważnych
romansów, ale, jeśli się dobrze orientowała, nigdy się nie ożenił.
- A co powiecie o naszym konkursie tanecznym? Nieźle się dziś
rozgrzaliśmy, tańcząc hula w parku Kaskada. Tych, którzy nie
przyszli, ominęła duża zabawa. Może nie aż taka, jaką miał kuzyn
Ernie z mrówkami, ale zawsze...
Amy skrzywiła się na przypomnienie dzisiejszego wydarzenia i
jego żałosnego rezultatu.
- Mamy zwyciężczynię tego konkursu - ciągnął Jack. - Evelyn
Saint, najlepsza w tańcu hula, wkrótce pojedzie na Hawaje.
Sponsorami tej wycieczki są przemili właściciele biura podróży First
Class Travel. Nie zapomnijcie ich odwiedzić, gdy będziecie planować
zimowe wakacje.
- Oczywiście, Jack. Na pewno - mruknęła Amy, ale już z mniejszą
zajadłością. Nie umiała długo chować urazy.
Gdy Jack zakończył program, Amy zaczęła się wręcz cieszyć na
tę wizytę. Od wieków nie rozmawiali ze sobą. Co prawda Jack mógł
wpaść tylko na chwilę...
Ta myśl trochę przygasiła jej radość. Kiedy jednak otworzyła
drzwi i zobaczyła na jego twarzy szeroki uśmiech, a także poczuła
aromat gorącej pizzy, domyśliła się, że nie wyjdzie od razu.
- Mam nadzieję, że w lodówce jest piwo - powiedział do niej
ponad dwoma pudełkami.
Za nim przy krawężniku stało lśniące auto.
- Widzę, że to prześliczne camaro to twój własny samochód.
- Mój i banku, na spółkę. Jedyny luksusowy przedmiot, jaki
posiadam.
- Zawsze byłeś trochę zwariowany na punkcie samochodów.
Wzięła pudełko z pizzą i pociągnęła nosem.
- Z boczkiem i zieloną papryką?
- Mam nadzieję, że to ciągle jeszcze twoja ulubiona.
- Miło, że pamiętałeś.
- Gdzie mam postawić robota?
- Gdziekolwiek, Na kanapie.
Jack postawił pudło, zdjął płaszcz i rozejrzał się dookoła.
- Amy, dlaczego masz cztery radia i dwa malutkie telewizory?
Chyba nie jesteś paserem?
Amy postawiła pizzę na stole i otworzyła lodówkę.
- Dzięki stokrotne, Jack. Zawsze podejrzewałeś mnie o najgorsze.
- Parę lat temu była to najwłaściwsza taktyka. Brad i ja chwilami
traciliśmy nadzieję, że wyrośnie z ciebie coś dobrego, Amy Lorraine.
- Pij piwo i nie gadaj.
Wręczyła mu butelkę z wesołym grymasem. Jak to miło być
znowu z Jackiem!
- Lowenbrau? Czyżbyś pobiegła specjalnie do sklepu po moje
ulubione piwo?
- Ale zarozumialec! Przypadkiem ja też je lubię.
- Cóż za dobry gust! - Mrugnął do niej. - Siadajmy, bo pizza nam
ostygnie.
- Przypominają mi się dawne, dobre czasy. Szkoda, że nie ma z
nami Brada.
- Ja też żałuję - powiedział Jack i wbił zęby w chrupiącą skórkę
pokrytą roztopionym serem. - Mniam-mniam - mruczał, przymykając
oczy.
Zanim Amy zaczęła jeść, przyjrzała się jego długim, czarnym
rzęsom. Zapomniała, jakie są piękne. Zawsze mu ich zazdrościła.
Pizza okazała się idealnym posiłkiem na ten chłodny wieczór. Amy
jadła, wzdychając z zadowoleniem.
Jack nie był najgorszy, w gruncie rzeczy. Skończył właśnie
pierwszy kawałek i sięgnął po drugi.
- A więc - zapytał - skąd te wszystkie radia i telewizory?
- Z konkursów.
- Wygrałaś je?
- Tak, choć za każdym razem próbowałam wygrać wycieczkę na
Hawaje. Zamiast tego wygrałam to wszystko i sporo innego śmiecia,
które niewarte jest wyliczania.
- O co chodzi z tymi Hawajami? Jakaś nowa obsesja?
Patrzyła na niego dłuższą chwilę niepewna, ile może mu
powiedzieć.
- To ma związek z mamą i tatą.
Jack spojrzał na nią wstrząśnięty.
- O Boże! Amy, to dla nich chciałaś tego wyjazdu! Powinienem
był się domyślić! Naprawdę, czuję się jak ostatni łajdak.
Był tak zgnębiony, że zrobiło jej się go żal.
- Nie rób sobie wyrzutów. A poza tym sprawa jest bardziej
skomplikowana, niż sądzisz. Nie oddałabym im tego wyjazdu.
Pojechałabym sama.
- Ty? Nic nie rozumiem.
- Tak. Muszę pojechać i obejrzeć tam pewien teren, który kupuję.
- Kupujesz...?
Rozejrzał się oszołomiony po jej skromnym mieszkaniu i
meblach.
- Wiem, co myślisz, Jack. Nie wyglądam na bogaczkę, która
kupuje posiadłość na Hawajach. I nie jestem. Ale widzisz, rodzice... -
Przerwała. Nikt nie wie o jej planach. Dlaczego miałaby zwierzyć się
Jackowi?
- Wiem. Oni zawsze chcieli przenieść się na Hawaje, kiedy będą
już na emeryturze. Ale powiedziałaś, że to ty chcesz kupić tam
działkę.
- Tak.
- Dlaczego? Czy nie zebrali dosyć pieniędzy? Brad mówił, że
mają sporą sumkę odłożoną na ten cel.
- Już nie. - Amy pokręciła przecząco głową.
- Co to znaczy?
- Stracili te pieniądze - odparła z goryczą. - I to wyłącznie z mojej
winy.
ROZDZIAŁ 2
- Co takiego? - Jack zmarszczył brwi skonsternowany.
- Amy, czy nie chodzi tu o tysiące dolarów?
Skinęła głową.
- Jak mogłaś stracić taką sumę?
- Przez fatalne inwestycje. - Amy spuściła oczy. - W tym czasie
byłam zaręczona z człowiekiem, który obiecywał podwoić te
pieniądze i sprawić, że marzenia rodziców spełnią się wcześniej.
- O Amy, biedactwo!
Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
- Kiedyś powtarzałeś mi, że drogo zapłacę za swoją naiwność.
- Czy dałaś mu też swoje pieniądze?
- Trochę - roześmiała się. - Na szczęście mało miałam, więc mało
straciłam. Nigdy nie potrafiłam oszczędzać. Ale mama i tata to
zupełnie inna sprawa. Podejrzewam, że zaręczył się ze mną, aby
zagarnąć ich pieniądze.
Jack zaklął półgłosem.
- Czy nie mogłaś iść z tym do sądu? Zmusić go, aby je zwrócił?
Amy potrząsnęła głową.
- Zanim się zorientowaliśmy, nie było już żadnych pieniędzy,
które można by zablokować. Wydał je wszystkie na wystawne życie, a
potem ogłosił bankructwo. Siedzi teraz w więzieniu, ale nam to
niewiele pomoże. Słyszałam zresztą, że niektórzy ludzie w Seattle
stracili o wiele więcej niż my.
- Co za historia! - Jack pociągnął łyk piwa. - Nawet nie wiem, co
gorsze: to, że zawiódł twoje zaufanie, wykorzystał uczucia, czy
materialna strata twoich rodziców. Nie dziwiłbym się wcale, gdybyś
skreśliła wszystkich mężczyzn.
- Prawie to zrobiłam. Oczywiście, próbuję sobie tłumaczyć, że nie
wszyscy mężczyźni są tacy jak Philip.
- Na przyszłość przysyłaj wszystkich swoich chłopaków do mnie,
a ja ich sprawdzę.
Amy uśmiechnęła się.
- Ty i Bard robiliście już coś takiego w liceum. Wcale mi się to
nie podobało.
- No i jaki był rezultat? Za każdym razem, kiedy postępowałaś
wbrew naszym radom, trafiałaś na jakiegoś nicponia.
- Martwi mnie, że minęło tyle lat, a ja wciąż nie znam się na
ludziach.
- Miłość wyprawia z nami dziwne rzeczy, Amy - powiedział Jack
czule. - Nie oceniaj się zbyt surowo. Przeszłaś ciężkie chwile.
Amy zacisnęła dłonie w pięści.
- Moi rodzice przeszli o wiele więcej, a wcale na to nie zasłużyli.
Ale postanowiłam, że im to wynagrodzę. Kupiłam im działkę pod
budowę domu, a tatuś ma jeszcze rentę z wojska. Mam nadzieję, że
kiedyś osiądą na Hawajach.
- Nie widzę powodu, abyś ty musiała brać to wszystko na swoje
barki.
- A ja widzę. Moi rodzice nie zainwestowaliby swych pieniędzy,
gdybym ich nie zapewniała, że warto. Odkąd Brad wyjechał, polegali
często na moim zdaniu. Tym razem powinni byli zasięgnąć opinii u
kogoś innego, zanim się zdecydowali.
- Czy Brad o tym wie?
- Nie. I broń Boże, żebyś mu powiedział!
- Ale jemu powodzi się dość dobrze, zdaje się. W ostatnim liście
wspominał coś o awansie. Mógłby ci pomóc...
- Nie!
- Amy, ty sama...
- Nie chcę, aby Brad się o tym dowiedział, przynajmniej do czasu,
kiedy uda mi się to naprawić. Czy nie możesz tego zrozumieć, Jack?
Brad zawsze mnie traktował jak osobę niespełna rozumu. Gdyby
znowu musiał mnie wyciągać z kłopotów, nigdy bym nie odzyskała
jego szacunku ani zaufania rodziców.
- Amy, Brad bardzo wysoko cię ceni, rodzice również.
- Jednak nie uważali, że jestem równie inteligentna, jak Brad. On
był świetnym uczniem, poszedł na wyższe studia i dostał dobrą
posadę w Spokane. Jest dla nich wszystkim. Nie mogę pozwolić, żeby
pomagał im w sytuacji, do której ja doprowadziłam.
- W porządku, Amy, rozumiem. I nic mu nie powiem, jeśli sobie
tego nie życzysz.
- Właściwie nie powinnam ci o tym nawet wspominać, ale ta
sprawa gnębi mnie od dawna, a ty jesteś prawie jak członek naszej
rodziny.
Jack spojrzał na jej zatroskaną twarz i usiłował przypomnieć
sobie, kiedy myślał o niej jak o siostrze. Tamte dni odeszły w
przeszłość, a teraz dotyk jej ręki był tak miły, uchylone usta
niezwykle kuszące. Przed laty wyciągał ją z dziecinnych tarapatów,
ale Amy nie była już dzieckiem.
- Często mi się zdawało - powiedziała z uśmiechem - że mam
dwóch braci.
Jack nagle puścił jej rękę i sięgnął po piwo.
- Tak - mruknął - zgadza się. Dwóch braci.
- Nie wydaje mi się, abyś był tym zachwycony.
- Wierz mi, to, było dla mnie wielkie szczęście. U was czułem się
jak w domu. Twój ojciec i matka byli dla mnie niezwykle dobrzy w
okresie, gdy ciężko przeżywałem rozwód swoich rodziców. Miałem w
waszym domu prawdziwy azyl.
Wypił resztę piwa jednym haustem. Amy nie mogła zrozumieć
jego zmiennych nastrojów.
- Słyszałam, że twoja matka i ojczym wyjechali - powiedziała
niepewnym głosem.
- Tuż po mojej maturze. Powinienem być wdzięczny, że doczekali
do tej chwili. Mieszkają w Los Angeles i wydają się szczęśliwi.
Rzadko ich widuję.
- A twój ojciec?
- Dostaję od niego widokówki z różnych krajów, gdzie akurat robi
film. - Sięgnął po następny kawałek pizzy. - Masz jeszcze piwo?
- Oczywiście.
Idąc do lodówki, Amy myślała, jak rozwiać jego ponury nastrój.
- Pamiętasz, Jack - zapytała - jak wzięliście mnie kiedyś na
wojenny film, a w czasie projekcji postanowiliście czołgać się na
brzuchu między rzędami, żeby sprawdzić, czy ktoś to zauważy?
Jack uśmiechnął się.
- A ty zrobiłaś to samo i zniszczyłaś sobie nową, białą sukienkę.
Nie przyszło nam do głowy, że się do nas dołączysz. I nie wydałaś nas
potem.
- Nigdy was nie wydawałam.
- Może nie, ale zawsze straszyłaś, że to zrobisz. Na przykład
wtedy, gdy odkryłaś naszą kolekcję „Playboyów".
- Rzeczywiście, ale dziś po południu byłam tak wściekła na
ciebie, że pożałowałam tego.
- Chciałbym móc cofnąć zegar i zmienić decyzję.
Amy westchnęła.
- Tak bym chciała zobaczyć ten teren. Firma, która mi go
sprzedała, opowiada o nim cuda, ale wolałabym przekonać się na
własne oczy.
- Jak go kupiłaś?
- W czasie jednej z tych reklamowych sprzedaży, kiedy to
zapraszają cię na darmowy obiad, a potem wmawiają, że stoisz wobec
wyjątkowej i jedynej w świecie okazji.
- To mi wygląda dość ryzykownie, dziecino.
- Wiem, ale sprawdziłam tę firmę w Better Business Bureau.
- To żadna gwarancja. Better Business Bureau może o nich coś
wiedzieć, o ile były wcześniejsze zażalenia. Jeśli przedsiębiorstwo jest
nowe, skargi mogły do nich jeszcze nie dotrzeć.
- Wiem, dlatego dzwoniłam do kilku firm zajmujących się
sprzedażą nieruchomości - oświadczyła Amy z dumą. - Jedna z nich
ma biuro na Hawajach i zapewnili mnie, że sprzedaż tych gruntów jest
legalna. Moja działka graniczy z oceanem i znam jej wielkość, ale
poza tym informacje w broszurze były dość niejasne, jeśli chodzi o
widok, plażę i roślinność.
- Graniczy z oceanem, tak? To brzmi bardzo dobrze. Jestem
pewien, że będzie piękna. - Patrzył na nią przez dłuższą chwilę w
milczeniu. - Czy nie mogłabyś odłożyć trochę pieniędzy, żeby tam
pojechać na własny koszt? W niektórych porach roku przeloty są dość
tanie.
- Ale nie dostatecznie tanie. Raty za grunt pożerają całą moją
gotówkę.
- O!
Pod jego uważnym spojrzeniem Amy kręciła się niespokojnie.
- Wiem, co o mnie myślisz. Że nigdy nie byłam rozsądna i to jest
następny tego dowód.
- Nie, myślałem zupełnie o czymś innym.
- To znaczy?
- Myślałem właśnie, że nie masz w sobie egoizmu i wykazujesz
zdumiewającą dojrzałość. Nie zniechęcaj się, Amy. Na pewno
wygrasz ten wyjazd. Ja też będę zwracał uwagę na konkursy.
Postaram ci się pomóc.
- Będę bardzo wdzięczna - uśmiechnęła się do niego ciepło. - Czy
wiesz, że jesteś jedyną osobą, jaką znam, która była na Hawajach?
Jeszcze ciągle mam tę widokówkę z portu, którą mi przysłałeś.
- Zachowałaś taką zwykłą pocztówkę? - Jack wydawał się
zadowolony.
- Oczywiście! Moje przyjaciółki bardzo mi zazdrościły.
Widokówka od żeglarza! Hawaje zawsze mi się wydawały rajem,
może dlatego, że ojciec tyle o tym opowiadał. A ty nie miałeś chęci
tam zostać?
- Nie. Na Hawajach jest bardzo ładnie, ale to nie jest miejsce dla
wszystkich.
- Możliwe, że nie dla wszystkich, ale zdecydowanie dla mamy i
ojca. A jeśli oni się tam przeniosą, ja pojadę z nimi. Będą
potrzebowali kogoś do opieki.
- Czy twój ojciec całkiem wyzdrowiał?
- Nie. Urazy głowy zostawiają zawsze ślady. Chwilami robi
wrażenie bystrego, jest przytomny, ale często coś zapomina, nie umie
się skoncentrować. Dlatego tak okropnie przeżywam tę sprawę z
inwestycjami.
- A mama?
- Ona ciągle się uważa za Filipinkę, cudzoziemkę, a ojca za swego
opiekuna, bohatera, jakim zawsze dla niej był. Pozwala mu zajmować
się finansami, a gdy on coś poplącze, wzywa mnie. Sama nie chce
brać na siebie odpowiedzialności.
- To spore obciążenie dla ciebie.
- Nie jest tak źle. A poza tym odpowiada mi pomysł przeniesienia
się na Hawaje. Ma w sobie coś z przygody.
- Byłaś dzisiaj tak blisko wygranej... Cholera! Powinienem był
wyznaczyć innego disc jockeya na sędziego, gdy zobaczyłem twoje
nazwisko wśród finalistów.
- Evelyn Saint mogła wygrać mimo to, bo jest dobrą tancerką. Już
nie jestem na ciebie zła. Postąpiłeś zgodnie ze swoim sumieniem, a
mnie może się udać następnym razem.
- Umiesz przegrywać jak prawdziwy sportowiec, ale i tak czuję
się podle.
- Daj spokój. Powiedz mi lepiej coś o tym projekcie czytelni. Kto
cię w to wciągnął?
- Brzęczyk McGee.
Amy zaśmiała się.
- Kto?
- Brzęczyk to bardzo oryginalny chłopak. W dnie, kiedy nadaję
koncert życzeń dla nastolatków, ciągle otrzymuję prośby, żeby nadać
jakąś melodię od Brzęczyka dla Julii albo od Brzęczyka dla Stefanii.
Dziesiątki dziewczyn przewijają się w tych prośbach, a dzwonią różne
osoby. Zacząłem dopytywać się o niego i okazało się, że Brzęczyk ma
siedemnaście lat i prowadzi coś w rodzaju młodzieżowego syndykatu.
Nazywają go Brzęczyk, bo ma stale przy sobie pagera.
- Czy to coś takiego, co noszą przy paskach lekarze w szpitalach?
- Właśnie. Rodzice Brzęczyka są nieprzyzwoicie bogaci i dają
synowi wszystko, czego zapragnie. On to oczywiście wykorzystuje i
wynajmuje sobie kolegów, którzy robią za niego dosłownie wszystko,
łącznie z pisaniem wypracowań.
- Niesłychane!
- Spotkałem go po pewnym czasie, gdy zaproponowałem mu
występ w roli disc jockeya w moim programie. Wtedy odkryłem, że
on nie umie czytać.
- Ponieważ nigdy nie musiał.
- Aż do chwili, gdy zapragnął zostać disc jockeyem. Nie zdawał
sobie sprawy, że umiejętność czytania jest w tej sytuacji niezbędna.
Bardzo się jednak do tego zapalił i uznał, że praca w radiu jest jego
przeznaczeniem. Teraz uczę go czytać w tajemnicy przed wszystkimi.
Tylko ty o tym wiesz. - Popatrzył na nią wymownie.
Amy uniosła rękę jak do przysięgi.
- Możesz być pewien, że nie zdradzę twego sekretu, jeśli ty nie
zdradzisz mojego.
- Umowa stoi. W każdym razie Brzęczyk twierdzi, że bardzo
często dzieci mają kłopoty z czytaniem, ale dopiero gdy znajdą się w
szkole średniej, zaczynają się tego wstydzić i robią wszystko, aby to
ukryć.
- Jak zamierzasz ich ściągnąć do tej czytelni?
- Zorganizujemy coś w rodzaju klubu, zainstalujemy dobry
system nagłaśniający, żeby nie było nudno i ponuro. Urządzimy też
barek z kanapkami, co powinno przynieść pewien dochód.
Zgromadzimy materiały do czytania i sprowadzimy młodych ludzi do
pomocy. Powinni być raczej w twoim wieku niż w moim.
- Aż tacy młodzi? - zaśmiała się ironicznie.
- Co prawda w hawajskim stroju wyglądałaś bardzo dojrzale. Czy
twoi rodzice wiedzą, że pokazujesz się w ten sposób?
- Jack, mam dwadzieścia cztery lata i nie potrzebuję ich
pozwolenia.
- Rzadko prosiłaś o pozwolenie, nawet gdy go potrzebowałaś.
Zawsze byłaś samodzielna i uparta.
- I dlatego spodziewasz się, że dopnę swego z tym wyjazdem na
Hawaje.
- Jestem pewien, że tak. - Obracał w ręku pustą butelkę po piwie,
ale nie spuszczał wzroku z Amy.
W pewnej chwili otrząsnął się z zamyślenia i wstał.
- Lepiej już pójdę - rzekł.
Amy też się podniosła, choć żałowała, że Jack już odchodzi.
- Dziękuję za przywiezienie mi robota i za pizzę. Była wspaniała.
Nie rozmawialiśmy ze sobą od wieków.
- Tak. Jakoś straciliśmy ze sobą kontakt po wyjeździe Brada.
Jack przyniósł swój płaszcz z pokoju i ubierając się, powiedział:
- Gdybyś chciała mnie odwiedzić w radiu, będziesz mile
widziana.
- Bardzo dziękuję. Może to kiedyś zrobię - obiecała, ale
zastanawiała się jednocześnie, pod jakim pretekstem mogłaby tam
pójść. Nie łączyło ich nic poza jego niejasną obietnicą pomocy przy
następnych konkursach, ale za nic nie chciała dopuścić, aby Jack
zniknął z jej życia.
- Jack!
- Słucham?
- Mówiłeś, że jest więcej dzieciaków, które mają te same
problemy z czytaniem, co Brzęczyk.
- On tak twierdzi.
- Wasz klub nieprędko będzie czynny. Jak sobie poradzą do tego
czasu?
- Nie wiem. Ja nie mogę się podjąć uczenia więcej niż jednej
osoby. Będą musiały jakoś sobie radzić.
- A gdybym ja ci w tym pomogła? Mogłabym zaopiekować się
którymś dzieckiem. Pamiętam jeszcze, co to znaczy mieć kłopoty w
szkole.
- To bardzo szlachetnie z twojej strony, ale...
Amy najeżyła się.
- Ja umiem czytać, Jack!
- Wiem. Nie w tym problem. O Brzęczyku dowiedziałem się
przypadkowo i tylko przez niego mogę dotrzeć do następnego
kandydata. Chodzi o to, by nie pomyślał, że zawiodłem jego zaufanie.
Amy spuściła głowę i uporczywie wpatrywała się w swoje
paznokcie.
- Jeśli uważasz, że się nie nadaję, to powiedz wprost.
- Wcale tak nie myślę. Tylko... Wolałabyś uczyć chłopca czy
dziewczynę?
Amy podniosła głowę.
- A czy to ma jakieś znaczenie? Po moich wieloletnich
doświadczeniach z Bradem i tobą mogę dać sobie radę tak samo z
chłopcem, jak z dziewczyną.
- Amy, niektórzy z tych chłopców są...
- Jack, ja chodziłam z takimi chłopakami na randki!
Jack wzdrygnął się.
- Dobrze to pamiętam.
- Nie chcę się napraszać. Może lepiej zapomnijmy o całej sprawie.
- Nie. Podoba mi się ten pomysł. Im więcej się nad tym
zastanawiam, tym bardziej jestem pewny, że poradzisz sobie
wspaniale. Wyszukam ci ucznia.
- Świetnie - uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Rozumiesz, oczywiście. - dorzucił Jack - że jest to praca
społeczna. Choć rodzice Brzęczyka są bogaci, on nie płaci mi ani
centa.
- Rozumiem doskonale - powiedziała wyniośle. - Nie jesteś
jedynym człowiekiem na ziemi, który chce coś zrobić dla innych.
- Wiem. Widzę przecież, ile robisz dla swoich rodziców.
Jack spoglądał z uśmiechem w jej piwne oczy rozbłysłe gniewem.
Jak dobrze znał to nieugięte spojrzenie. Doszedł do wniosku, że
brakowało mu tej czupurnej dziewczyny. A teraz znowu włącza się w
jego życie - chwilowo. Bo niedługo pewnie wyląduje na stałe na
Hawajach, jeśli jej zwariowany plan się powiedzie.
Gdy tak patrzył na jej zaróżowione od chłodu policzki i czubek
nosa, naszła go ryzykowna myśl. Co by było, gdyby ją pocałował?
Kiedy w niedzielę po południu Amy weszła do mieszkania
rodziców, powitał ją grad pytań i wymówek ze strony ojca.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że masz zamiar uczestniczyć w
tym wariackim popisie? - Virgil Hobson potrząsnął gazetą, wskazując
dużą fotografię, na której widniała Amy w czasie tańca. - Wiem, że
ciągle bierzesz udział w tych głupich konkursach, ale paradować
półnago na tym zimnie to już naprawdę przesada.
Matka Amy podała ojcu filiżankę kawy i usiadła na kanapie obok
córki.
- Może miała powód, żeby nam o tym nie mówić - zauważyła.
- Oczywiście, że miała. Wiedziała, że zrobiłbym piekło.
Amy milczała, próbując nie zwracać uwagi na napastliwy ton
ojca. Od czasu wypadku pan Hobson pokrywał brak refleksu i
umiejętności koncentracji krytykowaniem wszystkich wokół. Taka
taktyka nie zdawała egzaminu wobec Amy, która usposobieniem
przypominała ojca.
Zupełnie inaczej było z jej matką. Consuela Hobson nie
sprzeciwiła się mężowi ani razu, od czasu gdy jako siedemnastoletnia
dziewczyna została jego żoną w Manili. Prawie dwa razy od niej
starszy i dużo wyższy, przystojny marynarz olśnił ją zarówno swym
oficerskim mundurem, jak i opowiadaniami o wspaniałym życiu, które
ich czeka w Stanach Zjednoczonych.
I rzeczywiście, wiedli przyjemny żywot do chwili, gdy Virgil nie
był już w stanie podejmować wszystkich decyzji. Jednak Amy
wiedziała, że mimo to matka pozwala mu kierować wszystkim jak
dawniej.
- Tatusiu, a gdybym wygrała piękny kuchenny robot dla mamy,
czy zmieniłbyś zdanie? - spytała.
- Jaki robot?
- Pokażę ci, mam go w samochodzie.
- Naprawdę?
- Tak. To bardzo sprytne urządzenie. Kroi, sieka, obiera i
rozdrabnia jarzyny, wyrabia ciasto, a nawet pewnie podrapałby cię po
plecach, gdybyś tylko wiedział, który guzik nacisnąć.
- Amy, powinnaś go zachować dla siebie - zaprotestowała matka.
- Dla siebie? Mamo! - zaśmiała się Amy.
- Ona ma rację, Connie - poparł ją ojciec, śmiejąc się również. -
Strach pomyśleć, co ona by zrobiła z taką maszyną.
- Nie o to chodzi, tato. Mogłabym nauczyć się ją obsługiwać, ale
wcale nie mam na to ochoty.
- To niedobrze. Nie wyjdziesz za mąż za porządnego człowieka,
jeśli nie będziesz umiała gotować.
- Mogę wyjść za kucharza.
- Większość mężczyzn oczekuje od żon, że potrafią gotować.
Jednym z powodów, dla których zainteresowałem się twoją matką,
była jej kuchnia. A ty pewnie ciągle posługujesz się kuchenką
mikrofalową.
- Tak, tato, jestem beznadziejna - odparła Amy. - Mamo, czy
zechcesz przyjąć ode mnie ten robot?
- Jeśli jesteś pewna, że nie będziesz go używać...
- Z pewnością nie będę. Przyniosę go.
- Pójdę z tobą i pomogę ci - powiedziała matka.
- Dobrze, mamo.
Amy objęła matkę ramieniem i uścisnęła, wychodząc razem z nią
z pokoju. W ostatnich latach Amy czuła się bardziej siostrą niż córką
tej drobnej, cichej kobiety, która sięgała jej do brody. Zastanawiała
się, czy ktoś obcy odgadłby ich pokrewieństwo. Jedyne, co miały
wspólnego, to ciemne włosy i oczy.
- Nie przejmuj się tym, co ojciec mówi, Amy - uspokajała ją pani
Hobson, gdy wkładały płaszcze w przedpokoju. - Ojciec bardzo cię
kocha.
- Wiem. Kocha nas wszystkich, ale też sądzi, że tylko on wie, co
dla każdego najlepsze.
Pani Hobson milczała.
- Mamo - upierała się dalej Amy, choć wiedziała, że jej
argumenty nic nie zmienią - nie możesz pozwolić mu decydować o
wszystkim, tak jak dawniej. Wiesz, że nie jest w stanie...
- Doskonale daje sobie radę - przerwała jej matka.
Amy popatrzyła w zadumie na egzotyczne rysy matki. Często ją
dziwiło, że ktoś tak delikatny jak ona może być jednocześnie
niezmiernie stanowczy i uparty. W pewnych chwilach skośne oczy
matki stawały się nieodgadnione, a twarz przybierała wygląd gładkiej
maski. Dalsza dyskusja traciła sens i Amy dobrze o tym wiedziała.
- W porządku - rzekła. - Niech tak będzie.
Otworzyła samochód i wyciągnęła pudło z robotem.
- Jestem przekonana, że bardzo ci się przyda.
- Zawsze miałam ochotę na coś takiego. Jeśli jesteś pewna...
- Jak najpewniejsza. Czy mogłabyś zamknąć drzwi samochodu?
- Amy, poczekaj chwilę. Zanim wrócimy do domu, chciałabym ci
coś powiedzieć.
- Co takiego?
- Ja wiem, dlaczego robisz wszystko, aby wygrać wycieczkę na
Hawaje.
ROZDZIAŁ 3
Niewiele brakowało, a Amy upuściłaby pudło na ziemię.
- Ty wiesz...!?
- Oczywiście. Obydwie zdajemy sobie sprawę, jak bardzo
twojemu ojcu zależy na przeniesieniu się na Hawaje. Nie udało ci się
mnie zwieść. Ten wyjazd miał być dla nas, tak?
- Ja... ja...
- Nie martw się, nie powiem mu i nie popsuję ci niespodzianki.
Uważam, że świetnie sobie radzisz w tych konkursach. Zawsze coś
wygrywasz.
- Mamo, to nie jest zupełnie tak.
- Nie przejmuj się. Wejdźmy do domu, bo zimno. Chciałabym
tylko cię zapewnić, że rozumiem, co chcesz osiągnąć.
Amy nie wiedziała, jak wspomnieć o swych planach, nie
zdradzając wszystkiego. Matka doszła do wniosku, że ona odda
rodzicom wycieczkę, jeśli ją wygra. Wszystko się pogmatwało.
- A przy okazji - kontynuowała Consuela, gdy wchodziły do
mieszkania - co słychać u Jacka Blickensderfera? Czy to jego
fotografia była w gazecie?
- Tak. U niego wszystko dobrze. Właśnie umówiliśmy się, że
będę mu pomagała uczyć młodzież czytać.
- Naprawdę? To wspaniale, Amy. Myślę, że powinnaś
opowiedzieć o tym ojcu.
Amy postawiła pudełko na podłodze i zdjęła płaszcz.
- Wolę mu nic nie mówić.
- Dlaczego?
- Bo na pewno uzna, że ja sama powinnam wrócić do szkoły,
zamiast uczyć innych.
- To prawda, był rozczarowany, że nie otrzymałaś stypendium jak
Brad. Mogłabyś zresztą kontynuować naukę na wieczorowych
kursach.
- Ale czego miałabym się uczyć, mamo? Nic mnie specjalnie nie
interesuje, więc po co marnować pieniądze. Brad zawsze chciał być
inżynierem, a ja nigdy nie miałam takich pragnień.
- Mimo to chyba warto powiedzieć ojcu, że pomagasz Jackowi -
rzekła matka. - Ojciec zawsze go lubił.
- Ja też - odparła Amy z uśmiechem.
Amy nie powiedziała ojcu o lekcjach, natomiast sama często o
nich myślała. Coś, co miało być tylko pretekstem do spotykania się z
Jackiem, powoli przybrało formę osobistego wyzwania, nowej pasji
mogącej ubarwić dość nudne życie, jakie ostatnio wiodła.
Amy pamiętała swoje własne kłopoty w szkole na lekcjach języka
ojczystego. Umiała oczywiście czytać, ale nie lubiła drobiazgowych
omówień i analiz literackich. Czytała książki według własnego gustu i
przemycała je w okładkach szkolnych podręczników, zamiast
zajmować się obowiązkową lekturą.
Były to współczesne powieści o żywej akcji, ale mogły być zbyt
trudne dla tych, których miała uczyć. Rozglądała się po księgarniach
za czymś odpowiednim, jednak wróciła do domu tylko z kilkoma
czasopismami poświęconymi muzyce rockowej. Będzie musiała
poczekać z zakupem do chwili, kiedy się dowie, kogo jej Jack
wybierze na ucznia.
Pewnej środy Jack zadzwonił ze studia.
- Amy, mam tylko dwie minuty, pomiędzy jednym nagraniem a
drugim. Znalazłem kogoś dla ciebie. Ma szesnaście lat, a na imię
Steve. Jutro mam wolny dzień. Czy możesz przyjść do mnie, żeby go
poznać?
- Oczywiście.
- Mieszkam dość blisko ciebie. Osiedle nazywa się
Mountainview.*
Amy zaśmiała się.
- I rzeczywiście?
- Co rzeczywiście?
- Masz z okien górski widok?
- Jak wszyscy w Bellingham. Każdy dom można by tak nazwać.
Nieważne. Mieszkam pod numerem 24B.
- Zapisałam.
- W porządku. Spotkamy się jutro o siódmej, zgoda?
- Doskonale - odparła Amy i usłyszała, że Jack już odłożył
słuchawkę. - Miło było porozmawiać z tobą. Ładnie, że zadzwoniłeś -
dodała mimo to. Jego głos płynął już z radia.
- A teraz posłuchajmy jednego ze starych, lecz zawsze młodych
szlagierów. Nadaję go dla pewnej dawnej znajomej, mieszkanki
naszego miasta, Bellingham. Myślę, że i inni, którzy kiedyś lubili tę
melodię, chętnie odświeżą wspomnienia.
* mountain - (ang.) góra, view - (ang.) widok
Gdy łagodne dźwięki klasycznego już utworu Simona i
Garfunkela „Bridge Over Troubled Water" rozległy się z głośników,
Amy wiedziała, że Jack wybrał tę melodię specjalnie dla niej. Była to
rzeczywiście stara piosenka, którą Amy usłyszała po raz pierwszy,
gdy miała osiem lat. Jack i Brad byli już nastolatkami. Jack przyniósł
tę płytę do nich, aby puścić ją Bradowi. Amy, zafascynowana,
zdecydowała natychmiast, że będzie to melodia jej życia.
Kiedykolwiek potem chłopcy słuchali płyt, zawsze prosiła, aby ją dla
niej nastawiali.
W późniejszych latach nieraz słuchała tej melodii, gdy miała
jakieś kłopoty lub zmartwienia. Zawsze potrafiła ją pocieszyć. Dawno
jej nie słyszała. Jaka szkoda. Poczciwy Jack, pomyślała w przypływie
ciepłych uczuć. Musi mu się za to zrewanżować. Zajmie się solidnie
nauką Steve'a. Sprawi, że Steve będzie wkrótce gotów do studiów nad
klasyczną literaturą angielską, a Jack będzie z niej dumny.
Tego wieczoru Amy szła spać, marząc, jak świetnie pokieruje
swoim uczniem, który pewnego dnia stanie się znakomitym
biznesmenem lub politykiem. A może lekarzem, naukowcem, który
odkryje lek na jakąś straszną chorobę. Wtedy napisze książkę o swojej
pracy i zadedykuje ją Amy Hobson, osobie, która odmieniła jego
życie.
Następnego dnia, patrząc na chłopaka, który siedział naprzeciwko,
uznała, że trochę się zagalopowała w swoich marzeniach. Steve
Garrigan nie wyglądał jak ktoś, kogo czeka światowa sława. Ubrany
był w obszarpaną koszulkę i powypychane, bawełniane spodnie w
kolorze starego zmywaka.
Przed zimnem listopadowego wiatru chroniła go tylko flanelowa
koszula, która kiedyś mogła być niebieska. Jeden z loków na jego
niewątpliwie zaondulowanej głowie był cyklamenowy. Reszta
włosów, obcięta na różnych długościach i spadająca zmierzwioną
grzywą na oczy, przypominała kolorem błoto.
Amy nie miała wątpliwości, że nie potrafi czytać. Nie była nawet
pewna, czy w ogóle mógł coś widzieć poprzez splątaną grzywę.
Tłumaczyłoby to, dlaczego każde sznurowadło przy jego butach miało
inny kolor.
Nie powiedział wiele od chwili, gdy niedbale rozwalił się na
środku kanapy. Amy i Jack zajęli miejsca naprzeciwko. Jack próbował
nawiązać rozmowę.
- Lubisz te koszulki? - zapytał.
- Taa - mruknął bez entuzjazmu Steve.
- Inni też?
- Prawie wszyscy.
Jack spojrzał na Amy, szukając u niej ratunku. Zdecydowała się
spróbować mu pomóc.
- Czy uprawiasz jakiś sport, Steve?
- Nie.
- Ale myślę, że lubisz majsterkować przy samochodach? -
zapytała Amy, gratulując sobie w duchu, że wpadła na tę myśl. Bo
jakby się mógł ubrudzić do tego stopnia w inny sposób?
- Skasowałem swój samochód w zeszłym tygodniu.
- O Boże!
Steve wzruszył ramionami.
- I tak była to kupa rdzy. Ale nie mam czym jeździć do roboty,
więc mnie wylali.
Amy popatrzyła z rozpaczą na Jacka. Biedny dzieciak, pomyślała.
- Może dostaniesz jakąś lepszą pracę następnym razem -
powiedziała, usiłując zachować pogodny nastrój.
Steve znowu wzruszył ramionami.
- Ty jesteś nauczycielką? - spytał.
- Nie, niezupełnie - odparła.
- Brzęczyk powiedział, że jesteś - rzekł oskarżycielskim tonem.
- No wiesz, ofiarowałam się pomóc ci w angielskim, więc
właściwie jestem - zgodziła się Amy.
- W czytaniu - poprawił ją Steve. - Nie idzie mi dobrze z
czytaniem.
Szczerość, z jaką to powiedział, chwyciła ją za serce. Czy ten
chłopak miał jakąś radość w życiu? Nic na to nie wskazywało. Czy on
się czasem śmieje lub choćby uśmiecha?
- A więc chciałbyś mieć lekcje? - zapytała, pochylając się w jego
stronę.
- Nie mam nic do roboty. Niech będzie.
Amy wyjęła z torebki złożoną kartkę papieru.
- Przypomniałam sobie coś z moich szkolnych lat, co mi bardzo
pomogło. - Podeszła do Steve'a, który wcisnął się głębiej w oparcie
kanapy.
- Chcesz, żebym coś przeczytał na głos? - zapytał.
- Nie. - Podała mu kartkę. - To jest umowa. Napisałam ją w pracy,
na maszynie.
Steve delikatnie wziął papier do ręki i wpatrywał się w kilka
wypisanych na nim wierszy.
- Nie znam tych wszystkich słów - rzekł.
- Nic nie szkodzi. Tym razem musisz mi uwierzyć. Powiem ci, co
jest napisane na tej kartce. Ale nie zawsze będziesz mógł ufać komuś,
kto ci każe coś podpisać. Dlatego jest takie ważne, abyś umiał dobrze
czytać.
- Brzęczyk zawiera umowy, ale ktoś inny mu je przygotowuje.
Amy spojrzała na Jacka. Ten Brzęczyk był niewątpliwie
nieprzeciętną postacią.
- Jestem pewna, że Brzęczyk ufa tej osobie, która je dla niego
sporządza, ale co się stanie, jeśli kiedyś będzie musiał polegać na
kimś, kogo dobrze nie zna?
- On też tak mówi. - Steve znów popatrzył na kartkę. - Tak,
myślę, że umowy są ważne. A o co chodzi w tej umowie?
- Ta umowa mówi, że w następnym miesiącu ty i ja będziemy się
spotykać każdego tygodnia na jedną godzinę oraz że ty co najmniej
dwie godziny w tygodniu będziesz odrabiał pracę domową, którą ci
zadam.
- To wszystko?
- Tak.
- Rozumiem, że będziesz wiedziała, jeśli nie przyjdę na lekcję, ale
skąd możesz być pewna, że naprawdę spędzę dwie godziny w domu
na czytaniu, które mi zadasz?
- Nie będę wiedziała na pewno. Ale jeśli podpiszesz tę umowę, to
jakbyś dał słowo honoru i ja wierzę, że go dotrzymasz. Proszę, oto
pióro.
- Mam podpisać w tej linijce na dole?
- Tak, pod moim podpisem. Ja już podpisałam.
Steve popatrzył na nią.
- To ta umowa jest także dla ciebie?
- Tak. Obydwoje zgadzamy się na taki układ. Jedna z moich
nauczycielek dała mi do podpisania taką umowę w szkole i od tego
czasu zaczęłam traktować naukę o wiele poważniej. Właśnie dlatego,
że złożyłam tam podpis.
Steve rozpostarł papier na kolanach i wpatrywał się w niego.
- Coś w tym jest - rzekł i podpisał się we wskazanym miejscu. -
Proszę.
Oddał jej kartkę i pióro.
- Jaki wieczór ci odpowiada? - zapytała Amy.
- Wszystko mi jedno. Choć może nie w piątek ani w sobotę.
Amy uśmiechnęła się, podejrzewając, że w te dni umawia się z
dziewczyną. Byłby to jedyny jasny moment w jego ponurym życiu.
- Umawiasz się z dziewczynami w weekend?
- Chciałbym. Może mi się kiedyś coś trafi - odparł.
- A więc naszym dniem będzie środa. U mnie, w Bayview
Apartments. Czy to nie za daleko dla ciebie?
- Przyjdę.
- Numer 106. - Amy wstała i wyciągnęła rękę - Było mi miło cię
poznać, Steve.
Steve wstał i delikatnie uścisnął jej rękę.
- Mnie też.
Ręce miał szorstkie od pracy. Amy zastanawiała się, czy jego
poprzednia praca to było zmywanie w restauracji. Mimo że ledwie
dotknął jej ręki, Amy wyczuła, że cały drży. Biedny dzieciak. Za tymi
szpanerskimi łachmanami i farbowanymi włosami krył się
przestraszony mały chłopiec. Podziwiała go, że odważył się tu
przyjść.
Steve cofnął się niezgrabnie w stronę drzwi.
- To ja już pójdę - rzekł.
Jack odprowadził go do wyjścia i poklepał po ramieniu.
- Gratuluję, Steve, że się na to zdobyłeś. Ja wiem, że to wymagało
odwagi.
- Tak - mruknął Steve po lekkim wahaniu i wypadł przez drzwi.
Amy osunęła się na kanapę.
- Och, Jack, co za biedny chłopak! I mówisz, że takich jest
więcej?
- Jasne. Byli też wtedy, kiedy ty chodziłaś do szkoły. Mówiłaś, że
się z takimi umawiałaś.
- Nie. Myliłam się. Umawiałam się z niektórymi narwanymi
chłopakami, ale oni uprawiali sport, mieli dobre samochody, jakieś
rozrywki. A co ma ten biedny dzieciak?
- Niewiele. - Jack krążył nerwowo po pokoju. - Ale teraz ma
ciebie. Jestem ci bardzo wdzięczny, że zaproponowałaś swoją pomoc,
Amy. Poddałaś mi zupełnie nowy pomysł. Mógłbym zorganizować
grupę wolontariuszy, takich jak ty, którzy uczyliby ich, zanim
ruszymy z czytelnią.
- Oczywiście, że mógłbyś. To świetna myśl, Jack.
- To przecież ty wymyśliłaś. - Oczy błyszczały mu podnieceniem.
- Ale muszę postępować bardzo rozważnie. Nieodpowiedni ludzie
mogliby bardzo zaszkodzić sprawie. Ty jesteś wrażliwa i delikatna,
ale nie każdy potrafiłby postępować z takim chłopakiem jak Steve.
- W pierwszej chwili sama się przestraszyłam. Ale doszłam do
wniosku, że on się ukrywa za tym strojem i fryzurą. Kiedy się tego
domyśliłam, przestały mi przeszkadzać.
Jack usiadł koło Amy i położył dłonie na jej ramionach.
- Miałaś genialny pomysł z tą umową. Amy, jesteś naprawdę
wspaniała.
- Dziękuję.
Uśmiechnęła się trochę niepewnie. Dotyk jego rąk wywołał
dreszcz, jakiego nigdy przedtem nie doznała. Kiedyś obejmowanie się
i uściski były zwykłą rzeczą w rodzinie Hobsonów, a Jacka zawsze
traktowano jak jedno z dzieci. Jednak rodzina już dawno się
rozproszyła i Amy odwykła od tych rodzinnych gestów i odruchów.
- A teraz wzorem Steve'a chyba sobie już pójdę - powiedziała z
lekkim uśmiechem. - Masz pewnie jakieś zajęcia na dziś.
- Brzęczyk przychodzi o ósmej.
- Spędzasz wolny wieczór, udzielając lekcji? - Amy pokręciła
głową zdumiona. - Co by sobie pomyśleli twoi wielbiciele, Jack?
- Nie dowiedzą się. Niech myślą, że spędzam wieczory w
towarzystwie pięknych dziewcząt.
- Z pewnością czasem to robisz?
- Tak. Mam jeszcze jeden wolny wieczór w tym tygodniu - w
niedzielę.
Amy miała wielką ochotę spytać, czy ma jakąś stałą dziewczynę,
ale nie wiedziała, jak to zrobić i do czego właściwie potrzebna jej ta
wiadomość.
- Właśnie myślałam, że Jack, którego kiedyś znałam, nie mógł się
tak bardzo zmienić - powiedziała tylko.
- Ani ta Amy, którą ja znałem - odparł Jack. - Jestem pewien, że
zawsze kilku chłopaków kręci się koło ciebie.
- Kilku - powiedziała Amy niedbale.
- Ale nie jesteś poważnie zaangażowana?
Amy zaprzeczyła, myśląc, że Jack nie wahał się spytać, ale Jack
zawsze otaczał ją opieką.
- Od czasu Philipa stałam się ostrożna. Poza tym, nie ma sensu się
wiązać, jeśli mam się przenieść na Hawaje, prawda?
- Raczej nie. Brałaś udział w jakichś konkursach ostatnio?
- W trzech, w zeszłym tygodniu. Nie sądziłeś chyba, że będę bez
końca roniła łzy nad tamtym niepowodzeniem?
- W ogóle nie spostrzegłem, abyś roniła jakieś łzy. Wierzę, że
wreszcie wygrasz tę hawajską wycieczkę.
- Jeśli wygram, pierwszy się o tym dowiesz.
Amy włożyła swą ciepłą pikowaną kurtkę i dorzuciła z
uśmiechem:
- A wtedy powiem: do widzenia, ciepła kurtko i szaliku,
żegnajcie, czapki, rękawiczki i zimowe buty.
- Chcesz powiedzieć, że tęsknisz do tropiku?
- Tak. Nigdy nie lubiłam zimna i wilgoci. Pozbawiają mnie
spontaniczności.
- A co byś chciała robić? Biegać nago po plaży?
Żałował, że zadał to pytanie, bo nagle ujrzał ją taką oczyma
wyobraźni.
Amy, nieświadoma jego myśli, uśmiechnęła się z łobuzerskim
wdziękiem.
- Może - powiedziała.
Jack poczuł, że musi szybko zmienić temat.
- Dziękuję jeszcze raz, że podjęłaś się uczyć Steve'a. Gdybyś
chciała porozmawiać o metodach uczenia, zadzwoń do mnie.
- Mam już parę pomysłów, ale prawdopodobnie zadzwonię przed
środą, gdy zastanowię się, od czego zacząć.
- Zadzwoń albo przyjdź do studia. Może ci się to spodoba.
- Dopaść lwa w jaskini? Dlaczego nie, może wpadnę.
- Do widzenia, Amy.
Jack zamknął za nią drzwi i stał z rękami w kieszeniach,
rozmyślając. Powinien dobrze zastanowić się nad swoimi
posunięciami, inaczej kiedyś w obecności Amy może nad sobą nie
zapanować. Piwne oczy, kiedyś tak niewinne i psotne, teraz były
zdolne zmienić go w zwierzę.
Dziś jej dotknął, bo nie mógł się opanować. Amy wyglądała na
trochę tym przestraszoną i to wystarczyło, żeby go powstrzymać od
dalszych kroków.
A co by zrobiła, gdyby ją objął? Traktuje go ciągle jak brata.
Mogłaby się cofnąć ze zgrozą. A to by go zabolało. Poza tym
zniszczyłby ich przyjaźń, którą oboje cenią. Mimo wszystko chętnie
by zaryzykował, gdyby nie jedna rzecz. Amy chce się wynieść na
Hawaje. Nie mogłaby związać się z mężczyzną, którego widywałaby
tylko od czasu do czasu.
Zresztą może go w ogóle nie brać pod uwagę jako kandydata.
Dobrze się z nim czuje, jak ze starym przyjacielem, i mądrzej będzie
zostawić wszystko po staremu.
Dźwięk dzwonka przerwał rozmyślania. Stał ciągle tak blisko
drzwi, że automatycznie wyciągnął rękę i otworzył je.
- O rany, ale się przestraszyłem. Wcale nie słyszałem, kiedy pan
podszedł do drzwi.
- Cześć, Brzęczyk.
Chłopiec przyjrzał mu się uważnie.
- Dobrze się pan czuje? Wygląda pan nietęgo. Ej, ale fantastyczny
kociak minął mnie na schodach. Zna ją pan? Pomyślałem, że może to
nauczycielka Steve'a.
- To właśnie ona.
- Ha! Ma szczęście.
- Chcesz się z nim zamienić?
Brzęczyk pomyślał chwilę, zanim pokręcił przecząco głową.
- Nie. Mnie pan jest potrzebny. Ma pan słowa tej piosenki
Madonny?
- Mam.
Jack podszedł do biurka i wyciągnął nuty.
- Zobaczymy, czy potrafisz przeczytać całość, a potem
posłuchamy płyty.
- Może być.
Brzęczyk rozłożył się na kanapie z nutami w ręku. Gdy studiował
pierwszą stronę, rozległ się przerywany sygnał z jego pagera,
przytroczonego do paska.
- Przepraszam na moment. Czy mogę skorzystać z telefonu?
Jack skinął głową, kryjąc uśmiech. To zdarzało się co najmniej
dwukrotnie w czasie każdej wizyty Brzęczyka.
Chłopiec podniósł słuchawkę i wykręcił jakiś numer.
- Tu Brzęczyk. Co jest?
Jack słuchał, jak udziela szczegółowych informacji dotyczących
zadania z geometrii. W przeciwieństwie do Steve'a Brzęczyk był
nienagannie ubrany w szerokie spodnie i koszulę dobrej firmy. Jego
strój był czysty i tylko z lekka pognieciony, zgodnie z wymaganiami
mody.
Za każdym razem, gdy Jack spotykał się z tym pewnym siebie
elegantem, musiał sobie przypominać, że siedemnastoletni chłopiec
czyta na poziomie ucznia czwartej klasy. A gdy zaczynał go uczyć,
było jeszcze gorzej.
Brzęczyk odłożył słuchawkę z westchnieniem.
- Zawsze trzeba im tyle wyjaśniać - rzekł.
- Może byłoby łatwiej, gdybyś sam odrabiał lekcje.
- Skąd by wtedy wzięli pieniądze? Przecież ja utrzymuję połowę
szkoły - tłumaczył Brzęczyk.
- A co będzie, gdy skończysz szkołę?
- Nie ma strachu. Trenuję Steve'a, aby zajął moje miejsce.
W ciągu następnych kilku tygodni Jack próbował myśleć o Amy
jak o dobrze mu znanej, przyszywanej siostrze i przyjaciółce. Ale nie
zupełnie mu się to udawało. Przychodziła dość często do studia
radiowego i jej widok coraz bardziej go cieszył.
Boże Narodzenie nadeszło i minęło. Amy i Jack porównywali
swoje doświadczenia i z dumą obserwowali postępy uczniów.
Brzęczyk zaczął już odrabiać samodzielnie niektóre zadania domowe,
ale jeszcze zatrudniał kolegów, aby móc im wypłacać kieszonkowe.
Przez cały ten czas Jack ćwiczył się we wstrzemięźliwości i
trzymaniu rąk przy sobie. Kolegom przedstawił Amy jako
„adoptowaną siostrzyczkę". Mimo to pragnął jej coraz bardziej.
Kiedy pewnego wieczora przyszła do radia na piętnaście minut
przed końcem dyżuru, Jack zaklął, obserwując ją przez szybę studia.
A niech to! Była prześliczna z policzkami zaróżowionymi od mrozu i
podniecenia. Jak można się powstrzymać od całowania tych
roześmianych ust? Niech diabli porwą rozsądek i jej zwariowane
plany! Czas, żeby się dowiedziała, co on do niej czuje.
Włączył taśmę z reklamami, nastawił następną płytę i zaprosił ją
do środka.
- Czy mogę mówić? - zapytała podekscytowana.
- Tak.
- Zdarzyło się coś cudownego! - Oczy jej błyszczały radością. -
Zgadnij!
- Steve przeczytał tygodnik samochodowy od deski do deski.
- Lepiej!
- Dostał nowy samochód i posadę.
- Nie.
- Brad i Melissa przenoszą się do Bellingham.
- Jeszcze lepiej.
Jack przymknął oczy. Wiedział, co się stało, jak tylko weszła do
studia, ale nie chciał się z tym zdradzić.
- Pomyśl, Jack. Przecież wiesz, o co walczyłam cały czas.
Jak prawdziwy aktor udawał, że się domyślił i cieszy z tej
niespodzianki.
- Czyżbyś wygrała wyjazd na Hawaje?
- Tak!
- Amy, to wspaniale! Wyobrażam sobie, jak się czujesz.
Widział wyraźnie, że się cieszy. Nie obchodziło jej, że się
rozstaną. Myślała tylko o radości rodziców i swojej własnej.
- Tym razem konkurs był tak łatwy! Po tych głupotach, które
musiałam wypisywać i tym zwariowanym konkursie hula,
wystarczyło, że podałam odpowiednie liczby w Loterii Narodowej.
Wyjazd na Hawaje nie był nawet główną nagrodą. Pierwsza nagroda
to cały dom, wyobrażasz sobie? Ale ja wygrałam wycieczkę. Cztery
dni i trzy noce.
- Fantastycznie! Będziesz miała dość czasu, żeby obejrzeć swoją
działkę. Kiedy wyjeżdżasz?
- Jak najprędzej. Dlatego tu przyszłam.
- Mogę dołączyć Steve'a do Brzęczyka, jeśli to cię martwi.
- Nie. Sama to z nim załatwię. I tak mamy podpisać inną umowę.
Przyszłam tu, bo mam dla ciebie propozycję.
- O?!
- Wyjazd jest dla dwóch osób. Jack, chciałabym, żebyś ze mną
pojechał.
ROZDZIAŁ 4
- Możesz to powtórzyć?
Jack myślał, że się przesłyszał. Amy nie mogła prosić, aby z nią
pojechał na Hawaje! Chyba że... Czy to możliwe, żeby była nim
zainteresowana i przezywała w ukryciu to samo co on?
- Tylko w ten sposób rodzice nie będą nic podejrzewać.
- Aha. - Stracił złudzenia. - A dlaczego nie poprosisz którejś z
koleżanek?
- Bo żadna z nich nie ma pojęcia o Hawajach, a ty już tam byłeś.
Wyjazd jest na wyspę Oahu, a moja działka jest na Maui. Jestem
pewna, że wiesz, jak się poruszać między wyspami i tak dalej. Proszę
cię, Jack. Bardzo byś mi pomógł.
Uznał, że musi się zastanowić. Wyjazd z nią na Hawaje mógł być
pomysłem albo dobrym, albo fatalnym. Nie wiadomo jeszcze, którym
się okaże.
- Nadaję wiadomości za dwie minuty, a potem jestem wolny.
Może pójdziemy gdzieś, aby o tym pomówić?
- Wspaniale.
Amy, zaskoczona brakiem entuzjazmu Jacka, wyszła ze studia do
holu. Sądziła, że taki wyjazd byłby dla niego rozrywką, okazją do
odwiedzenia znanych miejsc. A on specjalnie się nie ucieszył.
Opadła na kanapę i sięgnęła po stary numer „Time'a".
- Wszystko załatwione, możemy iść - oświadczył Jack, pojawiając
się w holu i zakładając po drodze płaszcz. - Co powiesz na ciastko i
kawę?
- Bardzo chętnie. Możemy wziąć mój samochód, a potem cię
odwiozę. Pada deszcz, jeśli chcesz wiedzieć.
- Tak twierdził nasz radiowy meteorolog.
- Ciągle zapominam, że jesteś disc jockeyem i wiesz o wszystkim,
co się dzieje wokół nas.
Amy ruszyła biegiem do swego volkswagena, aby go otworzyć,
nim Jack zdąży zmoknąć. Mimo to, gdy wsiadł, krople wody
błyszczały mu na włosach. Był taki atrakcyjny! Pewnie miał
ciekawsze rzeczy do roboty, niż wybrać się w podróż z młodszą
siostrą swego kolegi, nawet na Hawaje.
Amy zacisnęła zęby. Nie lubiła spotykać się z odmową.
- A tak przy okazji, nawet ja nie wiem wszystkiego, choć jestem
disc jockeyem - rzekł Jack, rozcierając zmarznięte dłonie. Panował
przenikliwy chłód.
- Kiedyś ty i Brad udawaliście wszechwiedzących.
- Jak większość osiemnastolatków. Ale pomówmy poważnie.
Proszę cię, nie spodziewaj się, że mogę ci tam wiele pomóc tylko
dlatego, że już byłem na Hawajach.
- Ty nie chcesz jechać, prawda?
- Tego nie powiedziałem.
- Słuchaj, Jack, nie staraj się oszczędzać moich uczuć. Jeśli
wyjazd z młodszą siostrą Brada jest dla ciebie równie atrakcyjny, jak
kanałowe leczenie trzonowego zęba, to zapomnijmy o mojej
propozycji.
- Amy, nie w tym rzecz.
- A może masz dziewczynę, o której nie wiem i która gotowa ci
zrobić scenę zazdrości?
- Nie, nie mam.
Amy roześmiała się z ulgą.
- Więc po co te uniki? Wyobrażałam sobie, że gratisowa podróż
sprawi ci przyjemność.
- Wróćmy do mojego poprzedniego pytania. Nie rozumiem,
dlaczego z tobą w ogóle ma ktoś jechać, a po drugie - dlaczego nie
zaprosisz jakiejś koleżanki?
Amy milczała. Ciszę zakłócały tylko wycieraczki zgarniające
deszcz z szyby.
- Coś ukrywasz, Amy. Przyznaj się.
- Moja matka wbiła sobie do głowy, że ja chciałam wygrać ten
wyjazd, aby dać go im w prezencie. Nie miałam serca wyprowadzać
jej z błędu. Kiedy okaże się, że sama wykorzystuję ten wyjazd, będzie
dla niej bardziej zrozumiałe, gdybym jechała tam z kimś - z
mężczyzną. Byłaby pewnie zachwycona, gdybyś to ty mi towarzyszył.
Tym razem Jack pogrążył się w milczeniu.
- Amy Lorraine Hobson - odezwał się po chwili - czy twoim
celem jest wprowadzić matkę w błąd, sugerując, że coś nas łączy?
- Właśnie tak - wyznała Amy niepewnym głosem - ale w dobrej
wierze. Nie mogę im powiedzieć, że kupiłam tam kawałek ziemi dla
nich i muszę go obejrzeć. Proszę cię, Jack, jeśli nie pojedziesz ze mną,
cały plan się zawali.
- Obarczasz mnie sporą odpowiedzialnością.
- Wiem, ale jesteś jedynym mężczyzną, któremu mogę zaufać.
- Może powinienem wydelegować kuzyna Ernie'ego? - mruknął
Jack, opierając głowę o fotel. Rzeczy przybierały zły obrót. Tylko
jemu może ufać? Co to oznacza? Chyba kłopoty. - Obawiam się, że
nie przemyślałaś sprawy do końca.
- Oczywiście, że przemyślałam. Nikt nie wierzy, że mam trochę
oleju w głowie. Czy zawsze będzie się za mną wlokła opinia
lekkomyślnej siostry Brada?
- Hej, hej, nie tak szybko. Nie to chciałem powiedzieć.
- A co w takim razie?
- Że twój wyjazd dla dwóch osób może oznaczać jeden pokój, a
może nawet jedno łóżko.
- Jack, w luksusowych hotelach zawsze są dwa łóżka. Słuchaj,
jeśli nie chcesz jechać, powiedz to wyraźnie. Nie muszę nawet
wiedzieć dlaczego.
- To nie o to chodzi, że ja nie chcę. Pomyślałem tylko, że możesz
być skrępowana w jednym pokoju ze mną.
- To śmieszne, Jack. Przecież jesteśmy prawie jak brat i siostra.
Po tych wszystkich nocach, które spędziłeś w naszym domu, to
naprawdę drobiazg. A może ty będziesz się źle czuł, dzieląc ze mną
pokój? Obiecuję, że nie będę siedzieć za długo w łazience ani wieszać
rajstop na pręcie do ręczników.
Jack przymknął na chwilę oczy. Czy ona nie widzi, jakie robi na
nim wrażenie?
- To mnie nie przeraża.
- Więc dlaczego nie powiesz „tak"?
Amy wjechała na parking. Pora było podjąć decyzję, ale Jack
obawiał się, że będzie niekorzystna co najmniej dla jednego z nich.
Amy nie zdawała sobie sprawy, co może się zdarzyć w czasie tej
wycieczki, ale on był prawie pewien, że jeśli Amy nie odrzuci go
zdecydowanie, spędzą wszystkie noce w jednym łóżku. A potem co?
- Jack, zaraz oszaleję. Tak czy nie?
- Musiałbym zapytać w radiu, czy dostanę wolne dni.
No i stało się. Nie oparł się pokusie spędzenia kilku nocy sam na
sam z Amy Hobson.
- To chyba nie powinno być trudne? - Amy wyłączyła silnik.
- Kiedy chciałabyś wyruszyć?
- Jak najprędzej, ale też muszę uzgodnić termin w pracy. Może za
trzy tygodnie?
Jack w przyćmionym świetle padającym z okien kawiarni
wpatrywał się w twarz Amy, szukając w niej oznak podniecenia, które
sam odczuwał. Jednak jej twarz wyrażała tylko rzeczowość, jakby był
dla niej wyłącznie starszym bratem czy zwykłym kolegą. Jeśli ona nie
zmieni nastawienia, nie będzie miał odwagi nadać ich znajomości
bardziej intymnego charakteru.
Ale przecież jechali na Hawaje, znane z atmosfery romantyzmu i
zmysłowości.
- Czy uda ci się wyjechać za trzy tygodnie? - dopytywała się.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Dlaczego nie?
Po jakimś czasie Amy udało się namówić Jacka, aby pojechał z
nią do rodziców i oznajmił im nowinę o wspólnym wyjeździe.
Dojechawszy na miejsce, zaparkowali piękne camaro na
podjeździe za starym autem Virgila Hobsona. Maska samochodu była
podniesiona, a ojciec Amy, ze szmatą w jednej ręce, nachylał się nad
silnikiem. Gdy podniósł głowę, oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia
na widok Amy i Jacka wysiadających z eleganckiego, czarnego auta.
- Jack! - wykrzyknął, wycierając ręce i idąc w ich kierunku. - Czy
ta maszyna należy do ciebie?
- Tak, proszę pana. A właściwie będzie moja za parę lat.
- Zawsze lubiłeś dobre wozy. Brad jest taki sam. Kupił sobie
corvettę.
- Już ją sprzedał, tato.
- Naprawdę? Nie nadążam za tymi wszystkimi zmianami. Ja się
trzymam mojej starej Bessie. - Klepnął samochód z czułością. -
Wszystko jest tu takie proste. A w twoim na pewno tylko
dyplomowany inżynier potrafi coś naprawić.
- Tak, istotnie, to jest pewien minus. Ale prowadzi się go
przyjemnie. Może chciałby pan spróbować?
- Nie, dziękuję. Czy dlatego tu przyjechaliście? Żeby przewieźć
staruszka sportowym wozem?
- Nie, tato. - Amy uśmiechnęła się. - Mam dobre wiadomości.
Wygrałam w końcu wycieczkę na Hawaje i zaprosiłam Jacka, aby ze
mną pojechał.
- Naprawdę? Nie żartujesz? W końcu coś wyszło z tych
konkursów? Zawsze sądziłem, że tylko marnujesz czas, zamiast robić
coś pożytecznego.
- Ale wygrałam tę wycieczkę - odparła Amy, wsuwając ręce do
kieszeni. - To chyba coś warte?
- Tak, to miłe, na pewno. Oczywiście, nie da ci to lepszej posady,
czy coś takiego, ale to duża przyjemność.
Przerwał, patrząc na Jacka.
- I zabierzesz go ze sobą? Nawet nie wiedziałem, że się
spotykacie.
Amy wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy.
- Ostatnio spotykaliśmy się dość regularnie, a Jack najlepiej się
nadaje na towarzysza podróży, bo zna Hawaje. Będzie moim
przewodnikiem.
- Myślę, że tak. - Ojciec wycierał starannie ręce, choć nie było
potrzeby. - Jesteś dorosłą kobietą, Amy. Możesz robić, co zechcesz i z
kim zechcesz.
- Panie Hobson, Amy i ja nie jesteśmy... - zaczął Jack i zaraz
przerwał.
Nie są czym? A zresztą i tak pragnął to zmienić w czasie
wycieczki na Hawaje. Chwilami żałował, że się zgodził wyjechać, ale
były też momenty, gdy pragnął siedzieć już z Amy w samolocie.
Amy zadygotała przesadnie.
- Chłodno mi, tato. Wejdę do domu oznajmić mamie nowinę.
Idziesz ze mną, Jack?
- Naturalnie.
Nie ucieszyło go powtarzanie tej sceny przed matką, ale też nie
miał ochoty odpowiadać na dalsze pytania jej ojca.
- Do zobaczenia, panie Hobson.
- Do zobaczenia.
Gdy szli w kierunku wejścia, Amy szepnęła:
- Jack, pozwól, niech sobie myślą o nas, co chcą. Dobrze?
- Czuję się bardzo niezręcznie - zauważył. - Nigdy nie sądziłem,
że będę zapowiadał twojemu ojcu, że mam zamiar spać z jego córką.
Jemu się to nie podoba.
- Możemy to wszystko wyjaśnić później, gdy się upewnię, że ten
teren to jest coś, o czym marzyli. A poza tym on ma rację. Jestem
dorosła i jego opinia się nie liczy.
- Czyżby?
- Co to ma znaczyć?
- Przecież widzę, że zadajesz sobie wiele trudu, aby mu sprawić
przyjemność.
Amy zmarszczyła czoło.
- Ja tylko chcę mu zwrócić to, co mu się należy. Jemu i mamie.
Już ci to tłumaczyłam, Jack.
- A ja ciągle uważam, że nie powinnaś brać tego zadania na swoje
barki, jakby to był twój obowiązek. To dorośli ludzie.
- W pewnych sprawach tak, w innych nie. Muszę to zrobić, Jack.
Pomożesz mi czy nie?
- Pomogę - odparł z westchnieniem.
- A więc wejdźmy do środka. Mama się ucieszy na twój widok.
Amy otworzyła drzwi i zawołała matkę. Pani Hobson wybiegła
uradowana, a kiedy zobaczyła Jacka, wspięła się na palce, żeby go
uściskać.
- Jack! Co za wspaniała niespodzianka!
Jack odpowiedział na uścisk chłopięcym uśmiechem, który ujął
Amy. Zdejmując płaszcz, przypomniała sobie, co mówił o swoich
rodzicach i braku uczucia w jego domu.
- Jak to miło znowu panią zobaczyć - powiedział, odsuwając ją na
długość ramienia. - Wygląda pani znakomicie.
- Starzeję się - protestowała pani Hobson, machnąwszy ręką.
- Nic podobnego. - Jack uśmiechnął się do niej wesoło. - Jak
zawsze jest pani najprzystojniejszą osobą w rodzinie.
- Jak możesz tak mówić, Jack - matka podeszła do córki i objęła ją
w talii - gdy nasza mała Amy wyrosła na taką piękność?
- Mamo, naprawdę! - oburzyła się Amy, oblewając się
rumieńcem.
- Niech pani nie myśli, że nie zauważyłem. Ale założę się, że nie
potrafi gotować tak wspaniale jak pani - odparł Jack, zdejmując
płaszcz.
Amy zirytowała się, słysząc, jak Jack w beznamiętny sposób
mówi o jej urodzie. Czy to była gra, czy też rzeczywiście uważa ją za
atrakcyjną?
- Gotowanie to nie wszystko - powiedziała jej matka. - Ta
dziewczyna jest bardzo zdolna. Jestem pewna, że jeszcze nas zaskoczy
tym, co potrafi.
- Właśnie już czegoś dokonałam, mamo. - Amy położyła dłonie
na szczupłych ramionach matki; wzięła głęboki oddech i zaczęła
szybko mówić: - Wygrałam wycieczkę na Hawaje dla dwóch osób i ja
z Jackiem pojedziemy tam razem. Czy to nie wspaniałe?
- Wycieczkę... wycieczkę na Hawaje?
Amy skinęła głową.
- Ale ja myślałam... Oczywiście, że to wspaniałe. - Pani Hobson
uśmiechnęła się promiennie. - Nie miałam pojęcia, że wy oboje... że ty
i Jack...
- Dopiero ostatnio, mamusiu. Ten wyjazd pozwoli nam lepiej się
poznać.
Mówiąc te słowa, Amy poczuła przejmujący dreszcz. Spojrzała na
Jacka, wyobrażając sobie, jakie wrażenie robi na kimś, kto go widzi
po raz pierwszy. Na pewno jest bardzo atrakcyjny, pomyślała.
- Bardzo się cieszę. Czy... czy ojciec już wie?
- Tak, powiedzieli mi - odezwał się pan Hobson, stając
niepostrzeżenie w drzwiach. - Jak ci się to podoba, Connie?
- Myślę, że ładna z nich para, Virgil.
- Ta...ak. Tylko że podróż poślubna jest trochę przedwczesna. To
jakby wóz jechał przed koniem.
- Taki teraz zwyczaj wśród młodych.
Amy zauważyła, że Jack przestępuje nerwowo z nogi na nogę.
Wyraźnie nie podobało mu się oszukiwanie ludzi, którym wiele
zawdzięczał. Amy też było przykro, ale jak inaczej miała
przeprowadzić swój plan?
- Może i tak - potwierdził Virgil Hobson z niezadowoleniem -
Przyszedłem, żeby zobaczyć, czy będzie jakiś lunch.
- Już się do tego biorę - szybko odparła pani Hobson. - Zjecie z
nami?
- Oczywiście - powiedział jej mąż, klepiąc Jacka po ramieniu. -
Za chwilę będzie dobry mecz w telewizji. Celtics kontra Lakers.
Jack spojrzał zdumiony.
- Czy oni nie grali w zeszłą niedzielę?
- Tak? Myślałem, że grają dzisiaj. Wszystko jedno. Ktoś będzie
grał. Chodź i zobacz nowy telewizor, który dostaliśmy od Brada na
gwiazdkę. Największy ekran, jaki kiedykolwiek widziałem.
Amy poczekała, aż wyjdą, a potem zwróciła się do matki:
- Brad dał wam telewizor dwa lata temu, jeśli dobrze pamiętam.
- Czy to ma jakieś znaczenie? Chodź, pomożesz mi w kuchni.
- Rzeczywiście nie ma znaczenia, kiedy go wam dał - zgodziła się
Amy, idąc za matką - ale ojcu wszystko się myli. Przed wyjazdem
powinnam sprawdzić rachunki i książeczkę czekową, by upewnić się,
że nie zalega z opłatami.
Pani Hobson trzasnęła drzwiczkami lodówki zbyt głośno.
- Amy, wiesz, że ojciec nie lubi, gdy grzebiesz w jego papierach.
- Mamo, to są także twoje papiery, choć się nimi nie interesujesz.
A ojciec już nie jest ten sam, co kiedyś. Zapomina o wielu rzeczach.
- Niezbyt często.
- Wystarczająco często. Pamiętasz, że raz wyłączyli wam gaz, bo
przez dwa miesiące nie płacił rachunków.
- Żałuję, że cię wtedy wezwałam.
- Mamo, sama powinnaś płacić rachunki. Wtedy nic się takiego
nie zdarzy.
Matka popatrzyła na nią z nieszczęśliwą miną.
- Ojciec dostałby ataku, gdybym tylko o tym wspomniała. Zawsze
zarządzał naszymi finansami.
- Tak, i to jest wielki błąd. Musisz zacząć załatwiać sama pewne
sprawy.
- To zupełnie zbyteczne, Amy. - Matka odwróciła się od niej. -
Twój ojciec jest zdrów. Bardzo dobrze się mną zajmował przez
trzydzieści lat i nie zamierzam tego zmieniać.
- Mamo, czy możesz mnie raz wysłuchać?
- Nie, Amy - odparła stanowczo matka. - To ty mnie wysłuchaj.
Virgil Hobson jest wspaniałym człowiekiem i Marynarka Wojenna źle
zrobiła, że go posłała na rentę po tym wypadku. Powinien w dalszym
ciągu pracować w stoczni, a nie reperować cudze samochody. Nie
mam zamiaru unieszczęśliwiać go jeszcze bardziej, odbierając mu
jego domowe obowiązki. Poza tym wiesz, że nie wyznaję się na
rachunkach, opłatach i.t.d.
Amy zacisnęła pięści w przypływie rozdrażnienia. Matka nigdy
nie przyzna, jak bardzo ojciec się zmienił od wypadku. Consuela
Hobson żyła w dalszym ciągu w świecie marzeń, w którym jej mąż
był obrońcą przed wszelkim złem aż do śmierci.
- Mamo, spędzę na Hawajach pięć dni. Nie będziesz miała do
kogo zadzwonić, więc lepiej sprawdź, czy wszystkie rachunki zostały
zapłacone, bo...
- Nie musisz się o nas martwić - przerwała jej matka, unosząc
dumnie głowę. - Widzę, że powinnaś teraz zająć się własnym życiem.
- Przepraszam, mamo, że nie mogłam wam oddać tej wycieczki.
Śmiech matki był trochę wymuszony.
- Zapomnij, że kiedykolwiek o tym wspomniałam. Wyjazd na
wyspy przywołałby tylko dawne sny. Lepiej, żebyśmy tu zostali i
zapomnieli o Hawajach.
- Możliwe.
Amy odwróciła się, bo czuła, że za chwilę byłaby gotowa
wyjawić cały plan, aby tylko ujrzeć promyk nadziei w ciemnych
oczach matki. Ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić. Plan musi
być zapięty na ostatni guzik, a umowa okazać się bezwzględnie
korzystna, zanim powie o wszystkim rodzicom. W przeciwnym razie
zostałby odrzucony jako jeszcze jeden dziecinny i niedorzeczny
pomysł małej Amy.
Mogła sobie doskonale wyobrazić Brada, jak się z niej wyśmiewa.
Ale ona im jeszcze pokaże. Pokaże im wszystkim.
ROZDZIAŁ 5
Trzy tygodnie później, gdy samolot lądował w Honolulu, na
wyspie Oahu, Amy chwyciła Jacka za rękę. Pewnie był to gest
nieświadomy, uznał Jack. Niemniej sprawił mu przyjemność.
- Udało ci się, dziecino - powiedział z czułością.
- Tak. - Obrzuciła go szybkim, szczęśliwym spojrzeniem i znowu
zaczęła wyglądać przez okienko koło swego fotela. - Słońce świeci -
powiedziała głosem pełnym zdziwienia.
- Oczywiście. W tych stronach to niemal reguła.
- Może to głupia uwaga, ale tak przywykłam do mgły i deszczu w
Bellingham. Tutaj jest inny świat. Słońce i palmy. Czy w dalszym
ciągu witają przyjezdnych, wkładając im wieńce z kwiatów na szyje?
- Lei? Nie sądzę. Z samolotów wysypuje się tylu podróżnych, że
ten zwyczaj musiał zaniknąć.
- O, to nieważne.
Amy siedziała z nosem przylepionym do szyby, podczas gdy
samolot kołował po pasach lotniska, a pasażerowie zaczęli zbierać
podręczne bagaże.
Jack dotknął jej ramienia.
- Amy, chodźmy już. Zobaczysz o wiele więcej po wyjściu na
zewnątrz.
- Co mówisz? - Odwróciła się zaskoczona, a po chwili
uśmiechnęła się. - Nie mogę się napatrzyć, Jack. Hawaje wyglądają
tak wspaniale.
- Myślę, że tak.
Przez chwilę z przyjemnością obserwował jej oczy błyszczące
radosnym oczekiwaniem i zastanawiał się, czy jest szansa, aby
kiedykolwiek miłość do niego tak ją rozpromieniła. W tej chwili nie
istniało dla niej nic poza Hawajami i kawałkiem ziemi kupionej dla
rodziców.
- Chodźmy - rzekł i odpiął pas bezpieczeństwa.
Gdy znaleźli się w budynku lotniska, przeszli do biura, gdzie
rezerwowano przeloty na inne wyspy. Jack zamówił dla nich dwa
miejsca w samolocie do Maui na następny dzień.
- Wolałabym polecieć od razu, dzisiaj - powiedziała tęsknie Amy,
przyglądając się plakatowi z widokiem wyspy, na której leżała
zakupiona przez nią działka.
- Nie ma na to czasu, Amy - tłumaczył jej Jack. - Moglibyśmy nie
zdążyć na ostatni samolot powrotny.
- Masz rację, ale...
- Nie zapominaj, że jesteś na wakacjach, a w broszurce napisano,
że wieczorem organizują dla nas luau na plaży. Chyba nie chciałabyś
tego opuścić?
Amy spojrzała na niego. Co się z nią dzieje? Jest na Hawajach z
bardzo przystojnym mężczyzną. Wieczorem będzie świecił księżyc, a
oni dostali bilety na luau. Działka rodziców nie ucieknie. Będzie tam
jutro i pojutrze. Nie ma pośpiechu.
- Nie - odparła, wsuwając mu rękę pod ramię. - Nie chcę pominąć
niczego.
- Doskonale. - Jack skierował ją do mikrobusów hotelowych,
ustawionych wzdłuż krawężnika. - Poczekaj tu, a ja przyniosę bagaże.
- Dobrze.
Gdy odszedł, spojrzała na zegarek. Piętnasta. Zostanie im trochę
czasu, aby pójść na plażę Waikiki przed rozpoczęciem luau. Poopala
się, a może zbuduje zamek z piasku? Roześmiała się. Plaża w lutym.
Czekając na Jacka, przyglądała się innym wycieczkowiczom,
wsiadającym z wesołym rozgwarem do mikrobusów. Mało rodzin,
doszła do wniosku, raczej pary w różnym wieku i grono starszych
pań.
Obserwowała zaradność tych kobiet i próbowała wyobrazić sobie
wśród nich swoją matkę. Nie mogła. Jakie życie prowadziłaby pani
Hobson, gdyby kiedyś została wdową? Nie podobała jej się ta
perspektywa.
- Jaka smutna minka u ładnej wahine - zabrzmiał głos Jacka koło
niej. Gdy spojrzała na niego, uniósł do góry wianek z fioletowych
kwiatów - Aloha! - rzekł i założył jej go na szyję. - Witaj na
Hawajach! A potem ucałował ją w oba policzki.
- Jack! - zaśmiała się Amy zaskoczona, ale i zachwycona. Dotyk
jego warg wywołał przyspieszone bicie serca. - Bardzo to miłe z
twojej strony - rzekła, wtulając nos w maleńkie storczyki. - Skąd je
wziąłeś?
Jack był bardzo z siebie zadowolony.
- Tubylców nie stać już na rozdawanie ich za darmo, ale różne
sentymentalne typki mogą je jeszcze kupić.
- A ty jesteś sentymentalny.
- Właśnie.
- Dziękuję, Jack.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Uważam, że żadna dama nie
powinna iść na luau bez kwiatów. Chodź, poszukamy naszego
samochodu.
Co to znaczy dzielić pokój z Jackiem dotarło do Amy dopiero
wówczas, gdy stanęli przed drzwiami, a on przekręcił klucz w zamku.
Tu mieli spędzić razem noc!
Amy próbowała się jeszcze przekonywać, że Jack to prawie to
samo co Brad, ale od brata nigdy nie dostałaby wieńca ze storczyków.
Jack otworzył drzwi i szerokim gestem zaprosił ją do wejścia.
- Oto nasza rodzinna chata na następne cztery dni - rzekł.
Amy przeszła obok niego z całą swobodą, na jaką mogła się
zdobyć. Były tam dwa łóżka, jak przewidziała, lecz stały prawie obok
siebie. Pośpieszyła do okna i pociągnęła za sznur od zasłon, aby
wyjrzeć.
- Ciekawe, czy widać ocean z balkonu.
- Z lanai - poprawił ją Jack, stawiając walizki na podłodze.
- Słucham?
- Tu balkon nazywa się lanai. Zobaczmy, co z niego widać.
Wyszli na balkon razem, ale stanęli daleko od siebie.
- Tylko następne domy - westchnęła Amy.
- Całkiem zrozumiałe - uśmiechnął się Jack. - W końcu to nie jest
najlepszy hotel.
Amy zrzedła mina.
- A ja wyobrażałam sobie, że siedzę na balkonie, chciałam
powiedzieć lanai, i oglądam księżyc wschodzący nad wodą.
- Będziemy musieli przespacerować się na plażę, jeśli chcesz to
zobaczyć.
Jack zacisnął dłonie na poręczy balkonu i spojrzał w dół na
ożywiony ruch na ulicy Honolulu.
- To niezła myśl - powiedziała Amy.
Popatrzyła na niego kątem oka. Iść na plażę przy księżycu, z
Jackiem? Dlaczego ta możliwość tak ją ekscytuje? Nie mówił o tym
przecież jak o romantycznej przechadzce z ukochanym, a jednak nie
mogła nie zauważyć, że jego trykotowa koszula opina się na
umięśnionych barkach. Nigdy nie myślała, że on ma takie mocne
ramiona, ale teraz zrobiło to na niej silne wrażenie.
Jack oderwał dłonie od poręczy balkonu i odwrócił się.
- Można by się rozpakować. Które łóżko wybierasz?
Amy popatrzyła przez szybę na dwa łóżka stojące zaledwie pół
metra od siebie.
- Wszystko mi jedno.
Utkwiła wzrok w budynek naprzeciwko hotelu, aby nie patrzeć na
Jacka. Spanie z nim w jednym pokoju nabierało erotycznego
posmaku, a tego nie przewidziała.
- Ty wybierz. Idę się odświeżyć. - Przerwała zarumieniona. - To
znaczy, jeśli ty nie chcesz skorzystać...
- Nie. W porządku. Idź pierwsza. - Głos Jacka również zdradzał
zażenowanie.
- Dobrze. - Amy wybiegła z balkonu, złapała kosmetyczkę i
zamknęła się w łazience.
Dlaczego uważała, że podróż z Jackiem będzie taką beztroską
przyjemnością? Coś się psuło w ich siostrzano-braterskich stosunkach.
Gdy byli młodsi, często praktycznie mieszkali razem. Pamiętała, jak
on lub Brad bębnili w drzwi łazienki, gdy uważali, że za długo się
czesze lub robi makijaż.
Ale ten rodzaj dobrodusznej tyranii to już przeszłość.
Onieśmieliło ją nagle, że będzie mieszkać z nim razem. A ten
moment, gdy patrzyła na niego na balkonie...
Nigdy przedtem tak nie patrzyła na jego ciało! Oczywiście
wiedziała, że jest przystojny, ale patrzeć z pożądaniem na jego
muskularną sylwetkę to całkiem inna sprawa. Amy zaczęła
zastanawiać się, jaką niebezpieczną sytuację stworzyła.
Gdy wyszła z łazienki, zastała Jacka wieszającego spodnie i
koszule w szafie. Uświadomiła sobie, że zaraz powiesi obok swoje
rzeczy, jakby byli mężem i żoną w podróży poślubnej. A byli tylko
przyjaciółmi. To znaczy, jak dotąd.
- Twoja kolej - rzekł lekkim tonem. - A co powiesz na to,
żebyśmy się przeszli po plaży?
Ten pomysł bardziej jej się teraz podobał. Lepiej opuścić pokój,
który był zbyt mały i zbyt przytulny, aby mogła się czuć swobodnie,
więc szybko się zgodziła.
- Świetnie. - Jack pochylił się nad walizką i wyjął następne
koszule. - Jak widzisz, wybrałem łóżko od strony drzwi.
- To mi odpowiada.
Zdawała sobie sprawę, że Jack zrobił to, gdyż chciał być między
nią a ewentualnym intruzem. Wyraźnie zamierzał się nią opiekować,
ale czy kierowała nim zwykła rycerskość, czy coś więcej?
Jack podszedł do szafy z naręczem bielizny. Amy odwróciła się.
Nie chciała nic wiedzieć o jego bieliźnie. Myślenie o tym prowadziło
do... o, nie. Nie wiedziała, w czym on zamierza spać. Może w
niczym? Ona sama przywiozła ze sobą piżamę, ale teraz pomyślała, że
może jest odrobinę za cienka. Będzie chyba musiała nosić pod
spodem staniczek i figi.
A co z Jackiem? Powinna była omówić to z nim przed wyjazdem.
Może przywiózł szlafrok kąpielowy i będzie go zakładał, jak tylko
wstanie z łóżka?
Amy z rozmachem rzuciła walizkę na łóżko. Dość tych głupstw,
pomyślała. Co ją obchodzi, w czym śpi Jack. Będzie zawsze patrzyła
w inną stronę, jeśli jego widok ma ją tak poruszać.
Jack zamknął swoją walizkę i umieścił ją na dole w szafie.
- Przebiorę się w kostium i pójdziemy na plażę. Jestem pewny, że
to musi być blisko.
- Świetnie, ja się przebiorę tutaj. - Amy błysnęła uśmiechem.
Gdy zamknął za sobą drzwi łazienki, w rekordowym czasie
wyszukała w walizce swój jednoczęściowy kostium z lycry i włożyła
go. Przez chwilę miała chęć wystąpić w bikini, ale porzuciła tę myśl.
W końcu była tu ze starym, poczciwym Jackiem, a nie z kimś, na kim
chciałaby zrobić wrażenie. Narzuciła na kostium czarną, ażurową
chustę i włożyła sandałki.
Gdy Jack wyszedł z łazienki, była zajęta wieszaniem reszty
ubrania w szafie. Z rozmysłem zostawiła sporo miejsca między ich
ubraniami.
- Możemy już iść, jeśli jesteś gotowa.
- Prawie.
Amy zerknęła ponad ramieniem i zdumiała się. Jeszcze raz
przyjrzała mu się ukradkiem, gdy wieszał ubranie na krześle i
odkładał portfel na biurko. Jak można nie zwracać uwagi na takie
ciało? Biały, hotelowy ręcznik udrapowany na ramionach nie mógł
ukryć, że Jack od czasów szkolnych rozrósł się i zmężniał. Ciemne
kręcone włosy pokrywały szeroką pierś i zapraszały wprost, aby ich
dotknąć. Skąpe, granatowe spodenki podkreślały szczupłość bioder.
Nigdy nie wyobrażała sobie Jacka w takiej sytuacji, nie myślała,
jak by to było... Nie, zabroniła sobie podobnych rozważań.
- To chyba wszystko - powiedziała, zamykając drzwi szafy. - Czy
możemy wyjść w takich strojach?
- Oczywiście. Jesteśmy w Honolulu. I jeśli się nie mylę, o dwie
przecznice od plaży. - Mówiąc to, wsunął stopy w gumowe sandały. -
Zostawimy klucz w recepcji. Wezmę tylko trochę gotówki na rowery
wodne.
- Co takiego?
- Zobaczysz. - Wyjął banknoty z portfela. - Na pewno będziesz
chciała spróbować.
- Ale to kosztuje. Jeśli będziemy robić coś, za co się płaci, ja
powinnam pokryć koszty. Ty już kupiłeś mi lei...
- Amy, nie bądź dzieckiem. Podarowałaś mi całą wycieczkę, więc
chyba wolno mi zrewanżować się jakąś hawajską rozrywką: A
mówiąc o lei, co z nim zrobiłaś?
- Wisi nad moim łóżkiem.
- Lepiej włóżmy go do wody - powiedział Jack i podszedł do jej
łóżka. Gdy zdejmował wianek, jeden kwiat oderwał się i upadł na
narzutę.
- Och! - wykrzyknęła Amy - chyba się nie rozsypie.
- Nie. Opadł tylko jeden. - Podszedł do niej. - To dobrze,
brakowało ci kwiatu we włosach.
- Naprawdę?
- Zdecydowanie. Potrzymaj. - Wręczył jej wieniec, odgarnął
włosy do tyłu i zatknął jej storczyk za uchem. - Teraz wyglądasz jak
prawdziwa hawajska dziewczyna.
Amy stała bez ruchu, wdychając delikatną woń kwiatu i piżmowy
zapach wody po goleniu Jacka. Dotyk jego palców był jak pieszczota,
więc popatrzyła mu w oczy, nie chcąc przerywać tej czarownej chwili.
Jack zauważył to spojrzenie i puls zaczął uderzać mu szybciej.
Jest! Właśnie na taki wyraz oczu czekał. Omdlewający i pełen ciepła.
Utkwiony w niego. Mógłby ją teraz pocałować, ale obawiał się, żeby
czegoś nie popsuć pośpiechem. Ona może jeszcze nie zdawać sobie
sprawy ze swoich uczuć. Pocałunek może zetrzeć z jej twarzy wyraz
rozmarzenia i zmienić wszystko między nimi.
Ale jej usta były tak blisko. Kusiło go, aby obwieść wdzięczny
kontur jej różowych warg czubkiem palca. A potem może czubkiem
języka. Potem już trudno byłoby mu się powstrzymać. A nie sądził,
żeby Amy była gotowa na taki dalszy ciąg, który jemu się marzył.
Jeszcze nie.
- Powinniśmy chyba - odchrząknął - powinniśmy chyba już iść,
jeśli chcemy mieć słońce na plaży. Nie opalimy się, stojąc tutaj,
dziecinko.
Amy odwróciła się rozczarowana. Dziecinko! Traktował ją jak
dziecko, choć przez chwilę wydawało jej się, że widziała w jego
oczach inny wyraz. Tak, na pewno ją lubił, czuł do niej sympatię, ale
nie interesowała go jako kobieta.
Szli po zalanej słońcem ulicy w stronę plaży. Amy przekonywała
się w duchu, że powinna być wdzięczna Jackowi, iż zgodził się
towarzyszyć jej w tej wycieczce. Będzie na pewno wielką pomocą
przy szukaniu działki na Mam. Nawet teraz sprawiało jej przyjemność
mieć go przy sobie.
Rozglądała się wokół i cieszyła atmosferą radości, jaką były
przepojone ulice Honolulu. Mieniły się kolorami, poczynając od
naturalnych barw żywych kwiatów, przeważnie w odcieniach różu i
fioletu, kończąc na wesołych, kwiecistych strojach przechodniów.
Stopień opalenizny wskazywał, jak długo przebywali na wyspach.
Ona i Jack byli bardzo bladzi w porównaniu z większością
jaskrawo ubranych turystów, którzy ich mijali.
- Tu zdejmujemy pantofle - rzekł Jack, gdy znaleźli się na ścieżce
wiodącej ku plaży.
- Och, Jack, jak miło! - wykrzyknęła Amy i zsunąwszy sandały,
pobiegła po ciepłym piasku. Krążyła między plażowiczami,
opalającymi się na ręcznikach, aż doszła do pasa wilgotnej, chłodnej
ziemi tuż nad linią wody. Weszła jeszcze dalej, aby poczuć, jak fale
obmywają jej stopy.
- Jack, woda jest ciepła!
Jack podszedł blisko niej.
- To co innego niż jezioro Whatcom, prawda? - rzekł.
- Nigdy nie byłam nad taką ciepłą wodą. Och, to mi się bardzo
podoba!
- Obawiam się tylko, że plaża nie należy do odosobnionych.
- Ale tyle tu życia. Spójrz na te żaglówki i jachty.
Jej uwagę zwróciły rowery wodne.
- Czy o tym mówiłeś? Chodźmy, Jack, wynajmiemy sobie taki
rower!
Pobiegła szybko po piasku, a Jack ruszył za nią trochę wolniej,
obserwując z przyjemnością jej entuzjazm. Możliwe, że ta zatłoczona
i pełna życia plaża Waikiki była dla nich odpowiedniejsza niż jakieś
odludne miejsce, gdzie ich uczucia mogłyby się zbyt szybko ujawnić.
Dostał im się wodny rower o jaskrawo błękitnych kołach. Zaczęli
z zapałem pedałować, śmiejąc się jak szaleni, gdy oblała ich wysoka
fala lub gdy zderzyli się z innym pojazdem.
- Dlaczego one się nie przewracają? - zapytała Amy po jakimś
szczególnie niebezpiecznym przechyle.
- Chyba mają dobrą stabilność - odparł Jack, patrząc w jej
przepastne oczy.
Miał wielką chęć ją pocałować. Szaloną. Odwrócił głowę z
wysiłkiem.
- Sympatyczny wehikuł, prawda? I raźno się posuwa - dodał,
zmieniając ton.
Amy wyczuła zmianę jego nastroju. Dałaby wiele, żeby wiedzieć,
o czym myślał.
- Jechałby jeszcze raźniej, gdybyś też pedałował. Pracuję za
dwoje.
- A nie zrobiłabyś przerwy, żeby popatrzeć w głębinę? Można
zobaczyć dno, a założę się, że jest tu co najmniej pięć metrów
głębokości.
- Och, spójrz na te śliczne rybki. - Amy zafascynowana wychyliła
się i straciwszy równowagę, omal nie wpadła do wody.
Jack w ostatniej chwili złapał ją, objąwszy w talii i wciągnął z
powrotem na siodełko.
- Nie wypadaj za burtę, Hobson - powiedział. - Trudno byłoby cię
wciągnąć na to urządzenie.
Amy złożyła dłonie jak do modlitwy i zatrzepotała rzęsami.
- Mój bohaterze! Uratowałeś mi życie.
Jack zaśmiał się.
- Zupełnie słusznie. Te ryby, tam na dole, to mogą być barakudy
lub inne ludojady.
Amy kurczowo złapała go za ramię.
- Naprawdę tak myślisz? Jack, wracamy do brzegu. Natychmiast.
- Nie, nie myślę tak, ale miło było podrażnić się z tobą.
- O tym wiesz nie od dzisiaj. Zawsze to robiłeś.
- Zgubiłaś kwiatek.
- Zgubiłam? - Dotknęła ręką włosów za uchem. - O, widzę go
tam, na wodzie. Musiał mi wypaść, kiedy patrzyłam na ryby.
- Zaraz go odzyskamy. - Jack skierował rower w tę stronę i zaczął
gwałtownie pedałować.
- Jack, zwariowałeś - śmiała się Amy, ale przyłączyła się do
pedałowania.
- Ty ruszaj pedałami, a ja schylę się i spróbuję go podnieść tak,
jak kowboje podnoszą kapelusz z ziemi.
- A co będzie, jak wpadniesz do wody? Co będzie, jeśli tu są
rzeczywiście barakudy?
- Nie ma, a ja nie wpadnę. Jestem twoim bohaterem, pamiętasz?
Bohaterowie nie robią z siebie idiotów.
- To prawda. A jeśli stracisz trochę ze swego bohaterstwa, a ja nie
będę miała siły cię wyciągnąć?
- Nie będziesz musiała. Pedałuj.
Jack wychylił się, gdy zbliżyli się do podskakującej plamki
fioletu.
- Dobrze, trochę na prawo. Pedałuj! Jest!
Podciągnął się na siodełko i podał jej ociekający wodą kwiat.
- Pani bukiet, madame.
Wzięła kwiatek i wetknęła we włosy.
- No i jak? - spytała.
- Niezwykle uroczo - odparł.
- Znowu spełniłeś bohaterski czyn. Jak ci się odwdzięczę?
- W sposób znany od wieków, oczywiście.
Amy przechyliła głowę, otoczyła mu szyję ramieniem i
pocałowała go szybko w usta.
- Czy tak?
- Mniej więcej - rzekł, patrząc na nią z powagą.
- Co to znaczy: mniej więcej?
Jack zostawił pojazd na łasce losu i oceanu. Położył jedno ramię
za jej plecami i spojrzał głęboko w oczy.
- Uważam, że prawdziwa wdzięczność przypomina coś takiego. -
Przyciągnął Amy do siebie, aż oparła się o jego pierś, i pocałował.
ROZDZIAŁ 6
W tym pocałunku zdecydowanie nie było nic platonicznego. Jack
całował namiętnie, gwałtownie. Amy zesztywniała i odsunęła się.
Jack obrzucił ją bacznym spojrzeniem i westchnął.
- Masz oczy wielkie jak spodki. Zdaje się, że cię przestraszyłem.
Amy zakryła dłonią drżące wargi.
- Nie myślałam, że ty...
- Mogę zachowywać się jak normalny mężczyzna w stosunku do
ciebie? - dokończył za nią.
- Ale my zawsze byliśmy jak brat i siostra.
- Czy chcesz, żeby tak pozostało?
- Nie wiem.
Popatrzyła na niego nieśmiało, a potem przeniosła wzrok na
daleki horyzont.
- Gdy byliśmy młodsi, często się na ciebie złościłam, ale twoja
obecność była dla mnie... podporą. Byłeś moim przyjacielem. Może
najlepszym przyjacielem, jakiego miałam w okresie dorastania. Nie
chciałabym, aby to się zmieniło.
- Amy, nie możesz posłuchać drugiej strony płyty, jeśli jej nie
odwrócisz.
Siedziała zamyślona, a rower kołysał się leniwie na falach.
- Może ja nie chcę usłyszeć muzyki z drugiej strony płyty?
- A może chcesz. Pierwsza mnie pocałowałaś.
- Wiem. Dlatego jestem taka zdezorientowana. Może to na tobie
wymusiłam, chcąc się przekonać, co się stanie?
- I teraz, kiedy już się przekonałaś, stwierdziłaś, że to ci nie
odpowiada?
- Tego nie powiedziałam. Ale nagle uświadomiłam sobie, że jeśli
między nami coś się zmieni, już nigdy nie będziemy mogli wrócić do
tego, co było.
- To prawda. To się nazywa dorastaniem. Wydaje mi się, że nie
bardzo wiedziałaś, co robisz, zapraszając mnie na ten wyjazd. -
Pogłaskał ją po ramieniu. - Ale musiałaś zdawać sobie sprawę, że nie
jesteśmy już dwojgiem dzieciaków. Wyrosłaś na piękną kobietę,
Amy.
Odwróciła się i wpatrywała się w milczeniu w jego twarz.
- Bardzo piękną - powtórzył Jack czule.
- Kiedy powiedziałeś coś takiego mojej matce, pomyślałam, że
starasz się być uprzejmy.
Potrząsnął głową.
- Mogło tak być, ale nie było.
Amy nie mogła powstrzymać uśmiechu kobiecej satysfakcji.
- Ale nigdy mnie nigdzie nie zaprosiłeś ani nie próbowałeś się ze
mną umówić.
- Nie, bo ja też trochę bałem się wyjść poza ramy naszej dawnej
przyjaźni, szczególnie gdy stwierdziłem, że ty tak łatwo do niej
wróciłaś. Ale głównym powodem był twój zamiar przeniesienia się na
Hawaje razem z rodzicami. To daleko od Bellingham. Jaka byłaby
przyszłość naszego ewentualnego związku?
Na myśl o „związku" z Jackiem Amy dostała gęsiej skórki. Ale on
miał rację. Nawet gdyby chcieli zastąpić starą przyjaźń czymś bardziej
intymnym, ten romans nie miał sensu ani przyszłości. Niemniej zdała
sobie teraz sprawę, że sterowali w tym kierunku od owego
pamiętnego spotkania w parku Kaskada.
- Jack, wpadłam w pułapkę i pociągnęłam cię za sobą. Bardzo cię
przepraszam.
- Nie bierz całej winy na siebie. Jestem dorosły. Mogłem tu z tobą
nie przyjeżdżać.
Amy utkwiła wzrok w jego oczach. Wyraźnie coś jej mówiły.
Wszystko się między nimi zmieniło.
- Prawdopodobnie powinieneś odmówić.
- Prawdopodobnie.
- Jack, co my teraz zrobimy?
- Zrobimy - odparł i dotknął jej policzka - cokolwiek zechcesz.
- Dlaczego ja mam decydować?
- To proste. Jeśli w dalszym ciągu będziesz traktować mnie jak
brata, znajdę w sobie siłę, aby takim pozostać. Ale jeśli zaczniesz
traktować mnie jak mężczyznę, nie zdołam ci się oprzeć. Jestem tylko
człowiekiem, Amy.
- Przecież mówiłeś, że nie ma dla nas przyszłości.
- To prawda, ale przed chwilą coś odkryłem. Kiedy cię trzymam
w ramionach, przyszłość przestaje mieć dla mnie znaczenie.
Przez resztę popołudnia Amy myślała o tym, co powiedział Jack, i
zanim wrócili do hotelu, podjęła decyzję, jak będzie postępować, gdy
znajdą się sami.
- Pierwsza zajmuję łazienkę, braciszku - oznajmiła wesoło,
wchodząc do pokoju. - Obiecuję zostawić ci trochę gorącej wody.
Jack stał nieruchomo i patrzył, jak zbiera swoją bieliznę i suknię
plażową po drodze.
- Rozumiem.
- To jedyne wyjście, Jack. Ranilibyśmy się nawzajem, gdybyśmy
nie byli ostrożni. Nie chcę tego.
- Ja też nie.
- A więc uzgodniliśmy tę sprawę.
Jack zdjął ręcznik z szyi i cisnął go na łóżko.
- Tak sądzę, dziecino.
- Jack, nie jesteś zdenerwowany?
- Kto, ja? - Posłał jej szeroki uśmiech. - Miałbym się denerwować
z powodu takiej chudej smarkuli, która jeszcze się nawet nie wie, jak
pójść z chłopakiem do łóżka? Nie!
Amy skoczyła do niego z zaciśniętymi pięściami.
- Chuda smarkula?! Ja ci pokażę!
- Amy, uważaj!
Zatrzymała się nagle, słysząc zdecydowaną przestrogę w jego
głosie.
- Nie dotykaj mnie teraz, dobrze?
Na widok jego oczu zimny dreszcz przebiegł jej wzdłuż krzyża.
- Dobrze.
Poszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Zobaczyła, że Jack
nalał wody do umywalki i umieścił w niej wieniec z kwiatów. Był
naprawdę troskliwy i sympatyczny. A ona go odtrąciła. Już brała za
klamkę, żeby wrócić do pokoju i przyznać się do błędu, gdy usłyszała,
że Jack pogwizduje jakąś melodię. Chyba nie mógł być załamany,
jeżeli gwiżdże? Wyglądało na to, że jest zadowolony z obrotu sprawy.
Amy zaczęła się szybko rozbierać. Postanowiła, że ona też będzie
gwizdać. W końcu wygrała wycieczkę na Hawaje, a jutro jedzie
zobaczyć, jaką wspaniałą posiadłość kupiła dla rodziców. Ma prawo
czuć się szczęśliwa. Bo czyż nie jest wspaniale?
Kolacja na plaży, zwana luau, która miała być jedną z atrakcji tej
wycieczki, nie spełniła jej nadziei na coś oryginalnego.
Zorganizowano ją, co prawda, nad samą wodą, na ogrodzonym terenie
oświetlonym płonącymi pochodniami, ale gości posadzono przy
zwykłych stołach.
- To zbyt cywilizowane - szepnęła do Jacka. - Myślałam, że
będzie się siedziało na piasku i jadło palcami ze wspólnej miski.
Jack zachichotał.
- Czytałaś ostatnio Jamesa Michenera?
- Oczywiście. Chciałam się czegoś dowiedzieć o tym kraju.
- Przykro mi, że się rozczarowałaś, ale te wyspy trochę się
zmieniły od czasu, gdy po raz pierwszy dotarli tu misjonarze. Teraz
krzesła i stoły są w powszechnym użyciu.
- Znowu się ze mną drażnisz.
- To mój zawód, dziecinko.
Zerknęła na niego i w jego oczach zobaczyła tęskny błysk, zanim
szybko odwrócił wzrok. Wziął ze stołu kubeczek napełniony czymś
białym i podał jej.
- Proszę, nie jest to wprawdzie wspólna miska, ale to się je
palcami.
- Co to jest?
- Poi.
- O, czytałam o tym. Miałam nadzieję, że nam podadzą.
- To obowiązkowa potrawa podczas luau - rzekł Jack. - Należy
zanurzyć w tym palec i oblizać. Tak się je poi.
Amy zagłębiła palec w masę podobną do budyniu.
- Wygląda jak klej.
- Tak.
Amy oblizała palec.
- I smakuje jak klej - uznała. - Dlaczego tubylcy tak to lubią?
- Przyzwyczaili się, tak jak ty przyzwyczaiłaś się do pizzy.
Gdybyś poczęstowała nią wieśniaka, który żył sto lat temu,
prawdopodobnie oddałby ją świniom.
- Jack, czy ty lubisz poi?
- Nie cierpię.
- To dlaczego mnie nie ostrzegłeś?
Jack pociągnął łyk rumu.
- Mógłbym cię ostrzec przed zbyt wieloma rzeczami. Musisz
sama przekonać się, co lubisz, a czego nie.
Amy ściszyła głos.
- Masz na myśli dzisiejszy dzień. Cieszę się, że mnie ostrzegłeś,
co się może zdarzyć między nami. I ty też powinieneś być
zadowolony.
- Jestem. Jestem wręcz uszczęśliwiony. - Jack dopił swego drinka.
- A teraz popatrzmy trochę na tańce. To ci się przyda, jeśli weźmiesz
udział w następnym konkursie.
Amy potrząsnęła głową. Najwyraźniej Jack był zły, ale była
zdecydowana trzymać w ryzach swoje, a tym samym i jego uczucia.
Poddać się im - znaczyłoby skomplikować sytuację.
Tancerki były bardzo dobre i wydawało się, że jedna z nich
szczególnie przypadła Jackowi do gustu. Pochylił się do przodu, oparł
brodę na rękach i obserwował z wyraźnym zainteresowaniem jej
zmysłowe ruchy.
Amy zacisnęła zęby i próbowała nie zwracać na to uwagi. Nie
miała do niego prawa, mówiła sobie. Od warkotu bębnów zaczęła
boleć ją głowa. Czy jej się zdawało, czy też tancerka zauważyła
zainteresowanie Jacka? Patrzyła na niego, gnąc się wdzięcznie w
tańcu, a Jack, tak, uśmiechał się do niej!
Amy kopnęła go pod stołem.
- Co robisz? - syknęła.
- Próbuję wzbudzić w tobie zazdrość - odparł, nie odrywając
wzroku od Hawajki.
- Nie uda ci się! - Amy złapała kieliszek i wychyliła duszkiem
rum.
Gdy taniec się skończył, tancerka podeszła do Jacka.
- W następnym numerze będzie nam potrzebny ktoś z widowni na
ochotnika - powiedziała melodyjnym głosem. - Myślę, że byłbyś
doskonały.
- Oczywiście, dlaczego nie? - Jack wstał natychmiast i poszedł za
nią.
Oczy Amy zwęziły się w szparki. I co teraz? Jack tak pożerał ją
wzrokiem, że go zaprosiła do tańca. Czym się ten flircik skończy?
Może już nie będzie potrzeby martwić się o spanie w jednym pokoju?
Może otrzyma zaproszenie, aby spędził tę noc gdzie indziej? Niech
sobie idzie! Jej jest to całkowicie obojętne.
Jowialny konferansjer, prowadzący całą imprezę, zbliżył się do
mikrofonu.
- Do następnego numeru jedna z naszych utalentowanych tancerek
zaprosiła osobę z widowni, aby zademonstrować, jak potrafi
rozmawiać za pomocą tanecznych ruchów ciała. W dawnych czasach
dziewczyny bardzo często porozumiewały się gestami i tańcem.
Widownia przyjęła jego słowa ze śmiechem, a konferansjer mówił
dalej:
- Zobaczymy zaraz, jak Lelani uda się rozmowa z tym młodym
człowiekiem, który powinien odpowiedzieć, naśladując jej ruchy.
Ciekawy sposób mówienia „tak", przyznajcie sami.
- Nie, nie przyznaję - mruknęła Amy do siebie.
- Ale najpierw chcielibyśmy się dowiedzieć czegoś o tym
dżentelmenie! Piękny chłopak, prawda, Lelani?
Lelani entuzjastycznie pokiwała głową.
- Można prosić o pańskie nazwisko, sir? - zapytał konferansjer,
podsuwając mu mikrofon.
- Jack Bond.
Podał swój radiowy pseudonim, pomyślała Amy. Może sądził, że
brzmi bardziej seksownie?
- Skąd pan pochodzi, Jack?
- Z Bellingham, w stanie Waszyngton.
- A co pan robi w Bellingham oprócz tego, że czaruje pan płeć
piękną?
Jack uśmiechnął się porozumiewawczo.
- To mi zajmuje rzeczywiście sporo czasu, ale w wolnych
chwilach nadaję muzykę w miejscowej radiostacji.
- Disc jockey?! Powinienem był się tego domyślić po tym, jak
podszedłeś do mikrofonu. A więc, Jack, ponieważ pracujesz w
środkach masowego przekazu, spodziewam się, że dobrze odczytasz,
co ta dama ma ci do przekazania.
- Chętnie wypróbuję swoje umiejętności.
- Brawo. Prosimy o muzykę.
Amy miała ochotę zostawić Jacka i wyjść, ale nie chciała
okazywać zdenerwowania. Oczywiście, że była zła, ale on nigdy o
tym się nie dowie. Zmusiła się do uśmiechu i patrzyła, jak Jack
zaczyna się kołysać w rytm hawajskiego hula, powtarzając ruchy
tancerki.
Gdy w pewnym momencie Jack wypadł z rytmu, dziewczyna
położyła mu ręce na biodrach i pokierowała nim, aby tańczył zgodnie
z jej krokami. Amy zmarszczyła brwi. Jeśli dotąd Jack nie kojarzył jej
się z seksem, teraz się to zmieniło. Jego sugestywne ruchy wywołały
aplauz widowni.
Choć Amy próbowała wmówić sobie, że to przedstawienie jest
okropne, to jednak nie odraza sprowadziła rumieńce na jej twarz.
Zrozumiała, że dla niej przyjaźń łącząca ją do tej pory z Jackiem była
bezpowrotnie stracona.
Na zakończenie wspólnego tańca Hawajka obdarowała Jacka
kwiatem i całusem. Gdy oddał jej pocałunek, opanowanie Amy
prysło. Zerwała się i pobiegła do wyjścia. Była już za ogrodzeniem,
gdy Jack ją dogonił.
- Wracamy do domu? - zapytał, idąc obok niej.
- Nie wiem jak ty, ale ja tak. Po tym jak „dogadałeś się" z
tancerką, sądziłam, że miałbyś ochotę zostać tu dłużej.
- Raczej nie. Jeśli chcesz już wracać, idę z tobą.
Amy, idąc obok Jacka, wyczuwała bijące od niego ciepło
wywołane zmysłowym tańcem. Próbowała odsunąć te myśli od siebie,
zanim znów znajdą się w hotelowym pokoju, gdzie mają spędzić noc.
Jack odchylił głowę do tyłu i patrzył na wieczorne niebo.
- Księżyc w pełni. Co byś powiedziała na spacer po plaży?
- Może... to dobry pomysł - odrzekła, starając się powiedzieć to
naturalnym tonem.
- Chodźmy tędy. - Jack wziął ją za ramię, kierując się znowu w
stronę brzegu.
Amy zadrżała pod dotknięciem jego ręki.
- Zimno ci? - zapytał Jack.
- Właściwie nie. Trochę się tylko przypiekłam na słońcu i to
wszystko.
- Tak, właśnie zauważyłem, że masz zaróżowione policzki.
Bardzo ci z tym ładnie. Wiesz co, dalej możemy iść boso.
Puścił jej ramię i schylił się, aby zdjąć buty, a gdy się
wyprostował i dalej szli plażą, już nie wziął jej za rękę. Amy miała na
to wielką ochotę, ale Jack zachowywał się tak obojętnie, jakby to nie
on pocałował ją parę godzin wcześniej.
Po chwili odetchnął głęboko.
- Pięknie tu, prawda?
- Tak. Czy to deszcz czuję na twarzy?
- Jasne. Taki przelotny deszczyk. Widzisz, już nie pada. Byliśmy
pewnie na jego skraju.
Amy objęła spojrzeniem niebo, gdzie nieliczne chmury
przepędzane przez wiatr rzucały cień na żaglówki, zakotwiczone z
dala od brzegu. Chmury przesuwały się szybko i już po chwili łódki
kąpały się znów w białej poświacie księżyca.
- Jack, pomyślisz, że zwariowałam, ale widzę tęczę tam w górze -
Amy wskazała linię horyzontu - tyle że jest bardziej szara niż
kolorowa. Czy to może tylko moje przywidzenie?
- Nie, oczywiście, że nie, to jest tęcza księżycowa.
- Tęcza księżycowa! Tutaj jest rzeczywiście niesamowicie. Kiedy
zobaczyłeś Hawaje po raz pierwszy, miałeś chęć przenieść się tu na
stałe jak mój ojciec?
- Nie.
- Dlaczego nie? Sam przyznajesz, że są piękne.
Przyszło jej na myśl, że gdyby Jack osiedlił się na Hawajach, ich
drogi nie musiałyby się rozdzielić na zawsze. Nie potrzebowałaby
wtedy walczyć z pragnieniem objęcia go i przytulenia się do niego
całym ciałem.
- Hawaje są wspaniałe, nie ma co do tego żadnych wątpliwości,
ale jeśli chodzi o mnie, trochę zbyt monotonne. Jeden piękny dzień za
drugim. Ja lubię różne pory roku. Raz jesienne liście, a raz śnieg.
- Co do mnie, mam dosyć zimna.
Zirytowało ją, że tak broni stanu Waszyngton. Czy nie zdawał
sobie sprawy, że w ten sposób przekreśla wszelkie szanse na inny
rodzaj ich znajomości?
- Ten ciepły wiatr od morza sprawia mi prawdziwą rozkosz -
dodała. - I co za cudowne uczucie nosić na szyi wianek ze świeżych
storczyków. Nie mogę sobie wyobrazić, że ktoś mógłby nie cenić
takiego raju.
- Dla każdego coś innego, Amy.
- Mamy chyba absolutnie różne cele w życiu, prawda, Jack?
- Tak by się wydawało.
- Podjęłam słuszną decyzję dzisiejszego popołudnia.
Jack zatrzymał się gwałtownie.
- Czy próbujesz przekonać siebie czy mnie?
- Nas oboje.
- To oznacza, że nie jesteś zupełnie przekonana.
- Owszem, jestem.
- Nie słychać tego w twoim głosie.
- Próbuję, aby było słychać. - Spuściła głowę i wpatrywała się w
ślady wielu stóp na piasku. - Nie jest mi łatwo... domyślasz się, z tym
księżycem i ciepłą bryzą... i tańcem w twoim wykonaniu.
- Może ja wcale nie chciałem ci pomóc?
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Na pewno nie pomogłeś, Jacku Blickensderferze! W życiu nie
widziałam takiego popisu!
Uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Teraz wiesz, jak ja się czułem, kiedy ty tańczyłaś.
Amy zamrugała gwałtownie.
- Ale ja nie tańczyłam w sposób rozmyślnie kuszący!
- Rozmyślnie dręczący.
- Co?
- Ja nie chciałem nikogo kusić, ja chciałem ci dokuczyć.
- Jakkolwiek to nazwiesz, leciałeś na tę dziewczynę.
- Amy, ten taniec nie był dla niej, lecz dla ciebie.
- Bzdury. - Wiedziała jednak, że mówi prawdę.
- Nie możesz mieć mi za złe, że się trochę popisywałem, żeby
zobaczyć twoją reakcję. Ale nie uwodziłem cię, Amy. Na to trzeba
być bliżej.
Serce zaczęło jej bić w szalonym rytmie, gdy przysunął się do
niej.
- Jack, nie rób tego.
Zaczął bawić się kwiatkiem jej wieńca.
- To też nie zabrzmiało przekonująco.
- Ale mówię serio. - Amy starała się, aby jej głos nie zadrżał. -
Nie chcę tego.
- Jesteś zupełnie pewna? Twoje oczy mówią coś innego.
- Nie.
- Tak. - Prawie dotykał jej ustami. - Tak bardzo chciałbym się z
tobą kochać.
Zadrżała, słysząc pieszczotliwy ton w głosie, który potrafił
hipnotyzować.
- Jack, jeśli jesteś moim przyjacielem, nie zrobisz tego.
- Amy, czy tego nie rozumiesz? - pytał, przesuwając palcem
wzdłuż jej dolnej wargi. - Czas naszej przyjaźni minął. - Objął ją
mocno ramionami i dotknął wargami jej ust.
W powietrzu rozszedł się zapach storczyków, gniecionych ich
uściskiem. Gdy ją pocałował, Amy zaprzestała dalszego oporu. Już
nie przerażało jej zbliżenie. Była na nie gotowa.
Jack był dla niej kombinacją czegoś znanego i nie znanego,
obcego i bliskiego jednocześnie. Może dlatego każdym dotknięciem
budził w niej namiętność, jakiej nigdy dotąd nie doznała. Gdy całował
ją coraz mocniej i głębiej, objęła go za szyję i wplotła palce w jego
włosy.
Jack przytulał ją coraz bardziej, aż znikła najmniejsza szczelina
między ich ciałami, a każda wypukłość odnalazła odpowiadającą jej
wklęsłość. Delikatnymi ruchami muskał jej pierś, aż westchnęła pod
wyrafinowanym dotykiem jego palców. Przesunęła się lekko, aby
otrzeć się nabrzmiałymi sutkami o jego dłoń.
Miała chęć zedrzeć z siebie suknię i poczuć dotyk jego skóry na
całym ciele. Jack wpatrywał się w jej twarz, obejmując całą dłonią jej
bolącą od pożądania pierś. Oddychał z trudnością.
- Wydaje mi się... że powinniśmy przenieść się gdzie indziej.
Amy uśmiechnęła się leniwie.
- Do ciebie czy do mnie?
- Do nas.
- Okay.
- Och, Amy - powiedział z westchnieniem, obsypując jej nos, usta
i policzki drobnymi pocałunkami. - Nigdy bym nie pomyślał, że mała
siostrzyczka Brada może być taka!
„Mała siostrzyczka Brada"! Amy poczuła, jakby wrzucił ją do
lodowatej wody.
Czar prysł.
ROZDZIAŁ 7
Jack poczuł, że zesztywniała. Cholera! Co on powiedział?
Przypomniał sobie i jęknął.
- Amy, przepraszam cię!
- Nie przepraszaj. - Wyswobodziła się z jego objęć. - Tak
myślałeś.
- Wcale nie myślałem, w tym rzecz. Zawsze byłaś siostrzyczką
Brada i widocznie nagle zdałem sobie sprawę, ku swemu wielkiemu
zaskoczeniu, że mając cię ciągle na oczach, nie dostrzegłem... oboje
nie dostrzegliśmy...
- A ja zdałam sobie sprawę, że nic nie powinno się zdarzyć.
Zmierzamy w różnych kierunkach i możemy tylko sprawić sobie ból.
Taki ból, który zaciąży na stosunkach z innymi ludźmi, na przykład na
twojej przyjaźni z Bradem.
- Amy, dlaczego mówisz, że zmierzamy w różnych kierunkach?
Czy musisz przenosić się tu z rodzicami?
- Oni mnie potrzebują. Tłumaczyłam ci już.
- Więc nie sprowadzaj ich na Hawaje.
- Jack, jak możesz wymagać, abym była taką egoistką? Zanim
Philip stracił ich oszczędności, ciągle mówili o zamieszkaniu tutaj.
Zniszczył ich marzenia, a ja się do tego przyczyniłam. Muszę im je
przywrócić.
- I poświęcisz swoją własną przyszłość?
- Jaką przyszłość? Moją posadę w składzie drewna?
- Amy, nie mówiłem o posadzie, dobrze o tym wiesz.
- A więc o czym mówiłeś? Czy mam zmienić wszystkie swoje
plany z powodu jednego pocałunku?
- Oczywiście, że nie. Lecz... o, do diabła, może rzeczywiście
twoim rodzicom należą się te Hawaje, a ty będziesz musiała żyć
blisko nich przez resztę swojego życia. Ale to cię odgradza ode mnie,
Amy, a ja nie mogę się z tym pogodzić. Myślałem, że gdybyśmy mieli
szansę...
- Nie - powiedziała łagodnie. - To by tylko skomplikowało
sytuację. Daj spokój, Jack. Wracajmy do pokoju i prześpijmy się
trochę. Jutro czeka nas dużo zajęć.
- Słusznie. Prześpijmy się. - Spojrzał na nią zwężonymi oczami. -
Czy będziesz mogła spać po tym wszystkim?
- Nie wiem. Spróbuję.
- W jaki sposób?
Amy uśmiechnęła się.
- Położę się i będę sobie przypominać czasy, gdy wkładałeś mi
sztucznego węża do torebki ze śniadaniem i mówiłeś swoim kolegom,
że mam piersi jak fistaszki.
Jack przymknął oczy ze skruszoną miną.
- Fistaszki! Już nie zasługujesz na takie określenie. Amy, jesteś
teraz piękna.
- Nie jestem nikim nadzwyczajnym, Jack. Daliśmy się tylko
ponieść atmosferze Hawajów, pełni księżyca, tęczy... i innym
rzeczom.
- Właśnie te inne rzeczy głównie mi się podobały.
- Nie. Panujący tu nastrój tak na ciebie działa. Gdybyśmy byli w
domu, ciągle myślałbyś o mnie jako o siostrzyczce Brada.
Stał naprzeciwko niej z opuszczonymi rękami i wpatrywał się w
jej twarz.
- Wątpię - powiedział. - Ciągle byłabyś seksowną dziewczyną z
ciałem, które mogłoby skusić świętego, a ja nim nie jestem. Ale dziś
postaram się zapomnieć, ze śpisz w tym samym pokoju.
- Raczej pomyśl o dniu, kiedy nagrałam na taśmę twoją rozmowę
z Jill Avery, a potem odtworzyłam ją w sąsiednim pokoju, gdy jadłeś
u nas obiad.
Jack zaśmiał się.
- Rzeczywiście tak zrobiłaś.
- Albo o tym popołudniu, kiedy upuściłam w błoto twój rocznik
statystyczny, bo nie chciałeś mnie zabrać na łyżwy.
- Czasami byłaś prawdziwym szatanem.
- Miej to w pamięci, a dobrze na tym wyjdziesz.
- Ale całujesz jak anioł, Amy Hobson.
Amy zawróciła w stronę hotelu.
- I ty też, Jacku Blickensderferze.
- Poczekaj! Dlaczego więc...
- Ponieważ oboje jesteśmy zbyt inteligentni, żeby popełnić taki
błąd - powiedziała, nie oglądając się.
Gdy wrócili do pokoju i Amy układała się już do snu, Jack stojąc
pod zimnym prysznicem, próbował zgodnie z jej radą myśleć o niej
jako o małej, znajomej dziewczynce. Jednak ten przywoływany przez
pamięć obraz bladł, bo tuż obok, na wyciągnięcie ręki, znajdowała się
piękna zmysłowa kobieta, jaką stała się Amy.
Gdyby nie jego głupia uwaga tam, na plaży, byliby teraz jeszcze
bliżej siebie. Ale może dobrze się stało. Mogli sobie sprawić wiele
cierpień. Nazajutrz Amy ma obejrzeć działkę i przenosiny na Hawaje
staną się realne. Jutrzejszy dzień wiele wyjaśni i w konsekwencji
następna noc powinna być łatwiejsza do zniesienia.
Gdy zimna woda wywołała w nim dreszcze, zamknął kurki i
zaczął się wycierać. Stojąc na macie, uświadomił sobie, że nie wziął
ze sobą czystych szortów. Po chwili wahania uznał, że ręcznik dobrze
je zastąpi. Owinął się więc barwnym, frotowym ręcznikiem i wyszedł
z łazienki.
Amy zakopała się w pościeli tak, że tylko czarne loki wystawały
na zewnątrz. Przez krótką chwilę Jack zastanawiał się, co by się stało,
gdyby zrzucił ręcznik i wsunął się do jej łóżka. Ale nie! Zawarli
przecież umowę. Wyciągnął czystą parę spodenek z szuflady komody,
przeszedł na drugą stronę łóżka, usiadł, odwinął ręcznik i nałożył
szorty.
Amy obserwowała go jednym okiem. Pod grubą narzutą i
prześcieradłami zaczęła się już pocić, a na widok Jacka tylko w
ręczniku na biodrach zrobiło się jej jeszcze goręcej. Ciekawe, jak by
zareagował, gdyby odrzuciła przykrycie i wyciągnęła do niego ręce?
Nie! Przecież zawarli umowę.
Czując się trochę jak szpieg, nie odwracała od niego wzroku,
nawet gdy wstał, aby podciągnąć szorty. Miał mocne, umięśnione
pośladki, jaśniejsze poniżej linii, gdzie kończyły się kąpielówki.
Poczuła suchość w ustach. Widziała go prawie całego, z wyjątkiem...
Lepiej o tym nie myśleć.
Jack odrzucił koce i wsunął się do łóżka. Gdy tylko położył się
twarzą w jej stronę, Amy zamknęła oczy i udawała, że śpi. Usłyszała,
że zgasił nocną lampkę.
- Dobranoc, Amy - powiedział swym radiowym głosem.
Nie odpowiedziała.
- Cokolwiek się stanie, nie żałuję tej nocy.
Amy przypomniała sobie ich namiętny pocałunek na plaży. Ona
też go nie żałowała. Jednak gdyby mu to powiedziała albo zdradziła
się, że nie śpi, mogłoby to się źle skończyć. Milczała więc i wkrótce
usłyszała jego równy oddech. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom,
że nie zaśnie, będąc tak blisko niej, zdawał się mocno spać.
O jedenastej następnego ranka polecieli samolotem na sąsiednią
wyspę Maui, a z tamtejszego lotniska udali się wynajętym
samochodem do Hany, miasteczka na przeciwległym brzegu wyspy.
- Jack, tu jest fantastycznie - wykrzyknęła Amy, gdy Jack wjechał
na wąską, krętą drogą wzdłuż wybrzeża. Po jednej stronie mieli widok
na skalistą skarpę obmywaną falami oceanu, a po drugiej gęstą
tropikalną roślinność.
- Zupełnie jak w książkach Michenera. Można by przysiąc, że
gdybyś się przedarł przez ten las, znalazłbyś się w zapomnianej
wiosce z kamiennymi totemami, porzuconymi na ziemi.
- Możliwe.
- Spójrz, wodospad! Nie, nie oglądaj się! - poprawiła się, gdy
zobaczyła jadącą z przeciwka ciężarówkę.
Jack musiał gwałtownie przyhamować i zjechać na pobocze, aby
jej zrobić miejsce.
- To niesprawiedliwe, Jack - powiedziała Amy. - W drodze
powrotnej ja będę prowadzić, a ty zabawisz się w turystę.
- Możesz się delektować widokami, ile chcesz. Nie zapominaj, że
ja już znam Hawaje.
- Ale pewnie nigdy nie jechałeś tą drogą.
Jack skrzywił się, gdy wóz podskoczył na wyrwie.
- Nie miałem tej przyjemności. Amy, czy twoi rodzice będą
musieli często tędy jeździć?
- Chyba nie. W każdym razie taką mam nadzieję. Nie można
powiedzieć, że tu się łatwo prowadzi, prawda?
- Nie. - Jack zwolnił, aby przepuścić autokar pełen turystów
wracających z Hany.
- Ta zapadła dziura jest uważana za coś wyjątkowego, bo wiele
znakomitości ma tu swoje domy.
- Znakomitości posługują się najczęściej helikopterami.
- Zgadzam się, że ta droga nie jest najlepsza, ale myślę, że rodzice
będą tak zadowoleni z mieszkania nad samym morzem, że nie zechcą
bez potrzeby ruszać się z domu. Poza tym na emeryturze nie muszą
się nigdzie spieszyć, mogą jeździć wolno. To tylko nam ciągle brak
czasu.
- Masz rację. Gdybyśmy mogli jechać do Hany cały dzień,
zaproponowałbym piknik przy tym wodospadzie.
Amy popatrzyła na niego i wyobraziła sobie, co mogliby robić
zasłonięci od ludzkich spojrzeń gęstą roślinnością. Siedzieliby na
miękkim kocu, obok nich kosz słynnych hawajskich owoców -
złocistych ananasów, mango, kiwi i papai. Może jedliby kraby w
ostrym sosie, popijając winem chablis, schłodzonym w zimnej wodzie
wodospadu. A potem wyciągnięci na kocu...
- Hej, Amy! Wracaj na ziemię!
Amy ocknęła się nagle.
- Co mówiłeś, Jack?
- Tylko to, że zbliżamy się do Hany i potrzebny mi pilot, aby
pokazał mi drogę do tego biura.
- Och! - Amy wyciągnęła mapę z torebki. - Przepraszam,
rozmarzyłam się.
- O czym?
- Nieważne. Na drugim skrzyżowaniu skręć w lewo.
Jack domyślił się, że marzyła o nim. To nawet sprawiedliwie,
pomyślał, po tym, jak męczyła go w snach ostatniej nocy. Gdy zmusił
się, aby o niej nie myśleć, i zapadł w sen, podświadomość wzięła nad
nim górę.
Zaprezentowała mu Amy jako śniadą tubylczą dziewczynę ubraną
tylko w skąpą spódniczkę z trawy i ciemnoróżowy wianek z kwiatów,
który ocierał się o jej nagie sterczące piersi, gdy tańczyła dla niego,
kołysząc biodrami.
Po tańcu zabrała go do swej chaty. On drżącymi palcami zdjął z
niej spódniczkę i delikatnie osunął na plecioną matę. Wciągnął w
nozdrza zapach lei leżącego w zagłębieniu między jej piersiami, a
ustami...
- Na lewo, Jack, na lewo. - Amy potrząsnęła go za ramię. - Och,
pojechałeś za daleko. Będziemy musieli wracać.
Jack nacisnął hamulec, rozejrzał się i szybko zawrócił. Czy teraz
ona zapyta go, o czym rozmyślał tak intensywnie? Gdyby spytała,
chętnie by jej opowiedział, żeby zobaczyć jej reakcję. Ale Amy nie
zapytała i poczuł się zawiedziony.
Zarząd handlu terenami mieścił się w barakowozie na
oczyszczonym kawałku pola. Wyłożone zieloną wykładziną schodki
wiodły do otwartych drzwi. Uśmiechnięty, o okrągłej twarzy
mężczyzna wstał zza biurka, gdy Amy i Jack weszli do wnętrza.
- Dzień dobry. Czy mogę państwu pokazać jakąś działkę?
Sprzedają się jak ciepłe bułeczki, ale zostało jeszcze kilka parceli,
dwie tuż przy plaży lub jeśli wolą państwo dalej od brzegu...
- Dziękujemy, ale ja już jestem posiadaczką jednej działki.
Przyjechałam, żeby ją obejrzeć.
- Ach, tak? - Uśmiech mężczyzny trochę przygasł. - Na jakie
nazwisko?
- Amy Hobson. Dokonałam transakcji listownie. Jestem ze stanu
Waszyngton.
- Doskonale, doskonale.
Podszedł do szafki z dokumentami i wyciągnął jedną z szuflad.
- Proszę, mamy tu wszystko, działka numer dwa, zgadza się? -
rzekł.
Amy odetchnęła z ulgą. Gdzieś w głębi mózgu ciągle czaiło się
podejrzenie, że padła ofiarą oszustwa i że została okradziona po raz
drugi.
- Zgadza się. Nad plażą. Chcielibyśmy tam pójść.
- Proszę bardzo. Narysuję państwu drogę.
Wyjął ołówek i naszkicował mapkę na kartce, podając kierunki i
punkty orientacyjne. Później oderwał kartkę od bloczku i wręczył ją
Amy.
Jack rozejrzał się po biurze;
- A więc interes się rozwija? - zauważył.
- Dziś jest trochę pusto. Dzień powszedni, rozumie pan. W
weekendy mamy więcej pracy.
Jack miał minę pełną powątpiewania.
- Dużo ludzi jeździ tą drogą?
Mężczyzna roześmiał się.
- Ostra, co? Ale taka powinna być, jeśli chce się uciec od miasta i
ludzi. Nie wybrałby pan miejsca, do którego każdy by z łatwością
trafił. Skończyłoby się całe odosobnienie.
- Hm...
- Jack, chodźmy już. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę
miejsce, gdzie moi rodzice spędzą najlepsze lata. - Amy ruszyła do
drzwi.
Jack zwrócił się znowu do urzędnika.
- Ona kupiła tę działkę dla swoich rodziców, na emeryturę.
- Tak? Wie pan, wielu ludziom ze świata biznesu zmęczonym
stresami bardzo się tu podoba.
- A ilu z nich ma helikoptery?
- Niektórzy. Inni mają awionetki, które trzymają na naszym
lokalnym lotnisku. A ci, co nie lubią ani latać, ani jeździć
samochodem, wynajmują kogoś, aby im dowoził żywność z Wailuku.
Jest tam mały targ, a większe zakupy trzeba robić po drugiej stronie
wyspy.
- Aha.
- Jack - wołała Amy ze schodków - idziesz czy nie?
- Za chwilę. - Znów zwrócił się do urzędnika: - Czy w umowie
kupna jest klauzula umożliwiająca zwrot działki?
- Chodzi panu o to, czy jest gwarancja, że odkupimy ją lub coś
takiego?
- Tak.
- Nie, obawiam się, że nie. Ale to się jeszcze nie zdarzyło. Tu jest
raj, proszę pana, i wszyscy chcą mieć choć jego cząstkę.
- Rozumiem. A więc pójdziemy zobaczyć ten kawałek raju, który
sobie kupiła moja znajoma. Aloha!
Skinąwszy głową, Jack opuścił biuro. Znalazł Amy stojącą na
końcu polany, wpatrującą się w drzewo nad głową.
- Spójrz, Jack, banany! Rosną na tym drzewie! Mama i tata będą
mogli uprawiać tropikalne owoce na swoim własnym podwórku.
- Może będą musieli, jeśli będą chcieli jeść - mruknął Jack, idąc
do samochodu.
- Co mówiłeś?
Jack milczał, nie chcąc jej psuć przyjemności. Dopiero w
samochodzie powiedział:
- Amy, jeśli twoich rodziców nie będzie stać na wynajęcie kogoś,
kto by im dostarczał żywność, będą musieli jeździć tą drogą do
Wailuku po każdy produkt.
- Czy o tym mówił ten człowiek?
- Taki był sens jego słów.
- Więc ja będę jeździć dla nich.
- Inna rzecz mnie jeszcze zastanawia, Amy. Hana to małe
miasteczko. Czy znajdziesz tu jakąś pracę?
- Ja... ja nie sądziłam, że będę musiała ograniczyć się do Hany.
- Ta droga cię ograniczy. Nie mogę sobie wyobrazić, żebyś
pracowała gdzie indziej i pokonywała tę piekielną drogę dzień w
dzień.
- A więc znajdę pracę tutaj. To musi się udać. Jack, zrobię
wszystko, żeby tak się stało.
- Mam wielką nadzieję, że ci się uda.
- Na pewno. A teraz poszukajmy działki.
Jechali zgodnie ze wskazówkami urzędnika, a Amy rozglądała się
wokół.
- Rozumiem, co chciałeś mi powiedzieć, Jack. Hana rzeczywiście
nie jest żadną metropolią.
- Ja oceniam ją jako miejsce dobre dla pionierów i bogaczy.
- A moich rodziców nie zaliczasz do żadnej z tych kategorii.
- Tak mi się wydaje.
- Poczekaj, aż dojedziemy do plaży. Pomyśl tylko, Jack, dom przy
samej plaży. Dla tego samego warto pogodzić się z paroma
trudnościami.
Pięć minut później Amy wysiadła z samochodu i patrzyła z
przerażeniem na widok, jaki się przed nią roztaczał.
- Co jest z tym piaskiem, Jack? Dlaczego on jest czarny?
Jack podrapał się po karku.
- Teraz sobie przypominam, że na Hawajach niektóre plaże są
czarne. To pewnie jedna z nich.
- Czarny piasek? Nigdy o czymś takim nie słyszałam. - W jej
głosie brzmiała rozpacz.
Jack położył jej rękę na plecach, starając się ją pocieszyć.
- Nie uważasz, że to wygląda egzotycznie? Może rodzicom się to
spodoba. A woda jest piękna. Będą mieli wspaniały widok. Spójrz, jak
fale rozbijają się o te skały. - Ścisnął ją za ramię. - Kupiłaś miejsce z
dramatyczną atmosferą.
- Czarny piasek - mówiła żałośnie Amy. - Nie przyszło mi do
głowy zapytać o kolor piasku. Widziałam fotografie z Maui.
Wyglądały zupełnie inaczej.
- Prawdopodobnie widziałaś fotosy z Kaanapali, gdzie znajduje
się większość kurortów. To inna część wyspy. Amy, czy sądzisz, że
reklama wprowadziła cię w błąd? Jeśli tak, możemy podjąć jakieś
kroki. Jeśli pokazali ci fotografie z Kaanapali, a sprzedali te tereny
tutaj, to...
- Nie, ja sama doszłam do tych wniosków. Oni opisali tylko te
działki jako nadmorskie tereny na wyspie Maui, blisko Hany. Była to
krótka informacja, bez zdjęć. Ludzie, którzy się interesują tutejszymi
terenami, wiedzieliby, że plaże są czarne.
- Amy, jestem pewien, że wielu uważa to za plus. Mało kto
mieszka w pobliżu takiego zjawiska.
- Słyszałam wielokrotnie, jak ojciec mówił o połaciach białego,
czystego piasku. Takie Hawaje pamięta i tu mu się nie spodoba. Na
pewno.
Jack potrząsnął nią z lekka.
- Myślę, że powinnaś dać im szansę zobaczenia tego na własne
oczy, zanim coś postanowisz.
- Nie. Mogę sobie wyobrazić rozczarowanie na ich twarzach.
Poza tym sam miałeś zastrzeżenia co do drogi. Masz rację, Jack.
Bogaci, którzy szukają czegoś oryginalnego i odosobnionego, mogą
się tu czuć dobrze. I ludzie szukający przygody, jak pionierzy. Ale dla
mamy i taty chcę Hawajów takich jak z obrazka, z reklam
turystycznych. Zmarnowałam okazję, Jack.
- Ta działka jest mimo to dobrą lokatą kapitału.
- Możliwe, ale wracam do tego urzędnika i poproszę, aby ją dla
mnie sprzedał. Nie stać mnie na inwestowanie kapitału. Muszę się
tego pozbyć i zacząć od nowa.
Jack wzdrygnął się. Po tym, co usłyszał od urzędnika, nie sądził,
aby miała jakieś szanse. Ale Amy nie była osobą czekającą spokojnie,
aż ją wyliczą. Może potrafi dobić z nim targu.
Okazało się jednak, że nie potrafiła. Jack dał upust złości w
tyradzie, która trwała przez większą część męczącej jazdy
samochodem do lotniska i nawet podczas krótkiego lotu do Oahu.
- Został nam jeden dzień - powiedziała ponuro Amy, gdy wrócili
do hotelowego pokoju. - Poświęcimy go na znalezienie firmy
handlującej nieruchomościami w Honolulu, która zgodzi się przyjąć
działkę do sprzedaży. Nie chcę jej i koniec. - Upadła z rozmachem na
łóżko.
- A co będzie z twoim planem?
- Spuściłam po nim wodę. Chcę tylko odzyskać pieniądze, aby
kiedyś spróbować jeszcze raz.
- Może trafisz na coś innego, gdy będziemy odwiedzać te biura.
Zastanowił się, dlaczego właściwie podsuwa jej inne możliwości.
Gdyby pozostawił wszystko tak jak jest, Amy może przestałaby śnić o
Hawajach i mieliby szanse poznać lepiej swoje uczucia.
- Myślałam już o tym, ale jeden dzień to za mało, a poza tym nie
stać mnie na kupno dwóch działek. Muszę najpierw sprzedać tę.
- Może jakaś firma zgodzi się na zamianę?
- Może, ale to bardzo mało prawdopodobne, sam dobrze wiesz.
Teraz nie kupię już niczego w takim pośpiechu. Nie chcę się sparzyć
po raz drugi. - Zaśmiała się. - A właściwie po raz trzeci. Jaka ze mnie
wariatka.
- Nie, Amy. To cenny kawałek ziemi. Tylko nie nadaje się dla
twoich rodziców, to wszystko.
Jack stał z rękami w kieszeniach i patrzał na śliczny obrazek, jaki
tworzyła, leżąc wyciągnięta na łóżku - smutna piękność w białych
luźnych spodniach i jasnozielonej bluzce, która unosząc się do góry,
ukazywała pasek gładkiej skóry. Pewnie nie zdawała sobie sprawy, że
jej poza wprost go zapraszała, aby wyciągnął się obok i pocałował ten
malutki, widoczny skrawek jej ciała.
Ogarnęło go podniecenie nagłe i gorące. Co mogło ich teraz
powstrzymać? Jej plany wyjazdu z rodzicami pewnie nigdy nie dojdą
do skutku. Czy ona uświadomiła sobie, co to zmienia w ich
stosunkach?
Pewnie nie, bo zbyt ją pochłaniał żal, że nic nie udało jej się
zrobić dla rodziców. Jack postanowił trochę poczekać, aż ona sama
zda sobie sprawę z ich nowej sytuacji. Musi działać powoli, aby jej
nie przestraszyć, ale nie ma zamiaru czekać całą noc.
- Może chciałabyś pójść coś zjeść?
Amy westchnęła.
- Nie jestem głodna, ale ty pewnie umierasz z głodu.
- Aha - przytaknął. Był głodny i spragniony, ale jej miłości.
- Chodźmy więc. - Wstała i sięgnęła po szczotkę do włosów. -
Agencje handlu nieruchomościami są nieczynne wieczorem, nie
mamy nic do roboty.
- Otóż to. - Jack unikał jej wzroku, aby z niego nie wyczytała,
czym ma zamiar zajmować się aż do rana.
Targ był kolorowy i pełen życia, jak wszystko w Honolulu. Na
jego środku stał wielki stary, suchy figowiec, obwieszony lampami, a
dookoła niego różnego typu kioski i sklepy, sprzedające artykuły z
całego świata.
W licznych restauracjach chińskich i polinezyjskich podawano
narodowe dania. Jack i Amy spróbowali jednych i drugich, a potem
spacerowali, napawając się karnawałowym nastrojem tego miejsca.
- Powinnaś mieć coś takiego - rzekł Jack, biorąc do ręki jedwabny
sarong w biało-różowe kwiaty. - Pozwól, że zrobię ci prezent.
- To bez sensu, Jack. Nie przyjechaliśmy tu, aby kupować
prezenty.
Zdjął materiał z wieszaka i przyłożył go do Amy.
- Genialne - orzekł.
- Nie, Jack.
- Słuchaj, to nie jest jakiś nieprzydatny bibelot, na którym tylko
osiada kurz. To możesz nosić.
- W Bellingham, gdzie temperatura rzadko przekracza
dwadzieścia dwa stopnie?
- Wydawało mi się, że chcesz zamieszkać na Hawajach w
niedalekiej przyszłości.
Popatrzyła na niego.
- Miło mi, że tak mówisz. Chociaż jedna osoba we mnie wierzy.
Ale nie wiem, kiedy się tu znajdę. To może potrwać lata, a do tego
czasu sarong by się marnował.
- Podejdź tylko do lustra i popatrz, jak ci w nim ładnie. Masz. -
Wcisnął jej strój w rękę.
- No dobrze, jeśli nalegasz. Ale niczego nie kupujemy.
Wzięła kolorową tkaninę i owinęła się w nią, stojąc przed lustrem.
Jack stanął tuż za nią i pochwycił jej spojrzenie w lustrze.
- Widzisz, jak ci od niej zalśniły oczy?
- To raczej od świateł na figowcu - odparła.
Wiedziała, że błysk w jej oczach spowodowała jego bliskość.
Gdyby zrobiła jeden mały krok do tyłu, znalazłaby się w ramionach
Jacka.
- Kupię go. Możesz go nosić jako domową sukienkę, a ja...
- Co ty?
- A ja... zawsze, kiedy cię w niej zobaczę, przypomnę sobie naszą
wycieczkę.
Aluzja, ze zamierza u niej bywać, zaskoczyła ją. Po
rozczarowaniu, jakie przeżyła poprzedniego dnia, wykreśliła z myśli
wszystkie plany o ich wspólnej przyszłości, ale Jack widocznie nie.
Serce zaczęło Amy bić mocniej, a na ustach pojawił się drżący,
niepewny uśmiech.
- Po wszystkich kłopotach, jakie masz ze mną w tej podróży,
będziesz chciał ją jeszcze pamiętać?
- Nie rozumiesz? - zapytał ciepło.
Świadomość, co on sugeruje, przejęła ją dreszczem. Rzuciła mu
pytające spojrzenie.
- Jack?
Wziął ją za ramiona, odwrócił twarzą do siebie i powiedział tak
cicho, że tylko ona mogła go słyszeć:
- Sama powiedziałaś, że może nigdy się tu nie przeniesiesz.
- To prawda.
- A więc - błękitnymi oczami badał jej twarz i zaciskał dłonie na
jej ramionach gestem posiadacza - a więc nie ma powodu, żebyśmy tę
noc spędzili osobno.
ROZDZIAŁ 8
Amy utkwiła w niego wzrok.
- Myślę, że masz rację - rzekła.
- Weź sarong. - Pożądanie wyzierało z jego błękitnych oczu. -
Założysz go dziś dla mnie.
Wzruszenie ścisnęło ją za gardło i nie mogła odrzec ani słowa.
Zrozumiała, że chciał, aby miała na sobie ten sarong... i nic więcej.
- Zostań tu - powiedział, biorąc od niej barwną tkaninę. - Pójdę
zapłacić.
Amy objęła się ramionami, aby powstrzymać drżenie, gdy Jack
szukał sprzedawcy i płacił. Jeśli zaraz nie zaprotestuje, spędzi tę noc
w jego objęciach. Dygotała ze strachu i pożądania.
Jeśli choć raz będą się kochać, straci w nim opiekuna i
przyjaciela. Jednak magia jego pocałunków obiecywała wrażenia
przerastające wszystko, co dotąd przeżyła. Stawka była bardzo
wysoka. Czy była gotowa zaryzykować utratę przyjaciela, aby zyskać
kochanka?
Jack już wracał, niosąc zapakowany sarong i przyglądając się
Amy badawczo.
- Masz wątpliwości? - zapytał po cichu, gdy szli do wyjścia.
- Jack, boję się.
- To normalne. Każda nowość budzi niepokój. Ale postaram się
nie dać ci się zanadto we znaki przy tej okazji.
Nie mogła powstrzymać chichotu.
- Tego byś nie potrafił.
- Udawało mi się w przeszłości.
- To było co innego.
- Tak. - Objął ją w talii. - My też jesteśmy teraz inni. Musimy to
sobie uświadomić.
Śmiech Amy brzmiał trochę niepewnie.
- I wykorzystać to jak najlepiej.
- Myślę, że właśnie dzisiaj tego dokonamy. Nareszcie!
Przyspieszył kroku.
- Jack, ty prawie biegniesz.
- Masz rację. I biegłbym jeszcze szybciej, gdybym się nie bał, że
jakiś policjant weźmie mnie za złodzieja. Już dość czasu
zmarnowaliśmy.
- Jesteśmy tu dopiero dwa dni.
- Dwa długie dni. A może tylko ja przeżywałem piekielne męki
przez ten czas?
Amy popatrzyła na jego mocny profil, wysokie czoło, długie
rzęsy i prosty nos. Na jego usta, takie miłe w uśmiechu, które potrafiły
pocałunkiem wyzwolić w niej pierwotne instynkty.
Piekielne męki? To niezłe określenie tego, przez co sama
przeszła.
- Zlituj się, Amy, podnieś mnie trochę na duchu - szeptał jej do
ucha, gdy zatrzymali się na skrzyżowaniu pod czerwonym światłem. -
Przyznaj się, że też ci się podobam.
- Trochę.
- Masz zamiar udawać oziębłą?
- Możliwe.
- Nie licz na to.
- Co chciałeś przez to powiedzieć?
- Że nie zamierzam się dziś powstrzymywać i jeśli mam tu coś do
powiedzenia, ty też nie będziesz.
- Aż tak? - drażniła się z nim, widząc, jak oczy ciemnieją mu z
pożądania.
- Aż tak - potwierdził.
Serce Amy biło mocno, gdy w milczeniu szli korytarzem, a gruby
dywan wyciszał ich kroki. Jack obejmował ją wpół, jakby się obawiał,
że ucieknie. Były takie chwile, że chciała rzeczywiście to zrobić, ale
wtedy nie dowiedziałaby się, co to znaczy być kochaną przez Jacka. A
bardzo chciała tego doznać.
Jack otworzył drzwi ich pokoju, weszli do środka. Podniósł jej
twarz ku sobie.
- Bardzo bym chciał, abyś poszła do łazienki i założyła sarong.
Amy skinęła tylko głową, bojąc się odezwać. Wzięła od niego
torbę i skierowała się do drzwi. Jack przytrzymał ją za ramię.
- Nie obawiaj się, Amy. Pomyślałem o zabezpieczeniu przed
ciążą.
Amy popatrzyła na niego bacznie.
- A więc to wszystko było zaplanowane?
- Niezupełnie. Ale miałem pewne nadzieje.
- Od kiedy, Jack? W którym momencie przestałeś o mnie myśleć
jak o młodszej siostrze Brada?
- Już dawno. Spojrzałem na ciebie inaczej, gdy zobaczyłem, jak
tańczysz hula.
Pogładził ją pieszczotliwie po ręku.
- Próbowałem utrzymać między nami braterskie stosunki, ale
poniosłem całkowitą porażkę. Ekscytujesz mnie.
- Chcesz powiedzieć, że przez cały czas, gdy spotykaliśmy się,
aby omówić sprawy Brzęczyka i Steve'a, ty...
- Pragnąłem cię objąć, tulić do siebie i kochać się z tobą.
Chciałem cię dotykać, rozbierać i całować.
- Nie zdawałam sobie sprawy - wyszeptała.
- Nie chciałem, abyś wiedziała. Miałaś się wynieść na Hawaje tak
szybko, jak ci się uda. Lecz gdy twoje plany uległy zmianie, inne
sprawy też się zmieniają. A teraz, jeśli nie pójdziesz do łazienki i nie
wrócisz szybko w tym sarongu, oszaleję.
Amy odwróciła się bez słowa i weszła do łazienki. Oszołomiła ją
świadomość, że Jack trzymał swe uczucia na wodzy przez tyle
tygodni. Pragnął jej od dawna. Czy nie dozna rozczarowania? Bardzo
by tego nie chciała, ale Philip był jej jedynym kochankiem i nie piał z
zachwytu nad jej miłosnymi talentami.
Zaczęła się machinalnie rozbierać, jednocześnie zastanawiając się,
czy nie powinni dać sobie z tym spokoju, zapomnieć o całej sprawie.
Przynajmniej jego marzenia by się ostały.
Już w samej bieliźnie przysiadła na brzegu wanny i rozmyślała ze
wzrokiem utkwionym w kafelki podłogi. Domyślała się, że Jack był
doświadczonym mężczyzną i choć w pierwszej chwili pochlebiło jej,
gdy przyznał się, jak ona na niego działa, teraz odczuła to jako
dodatkowe obciążenie.
Nie mogła przecież okazać się tak wspaniała, jak oczekiwał, więc
pewnie się rozczaruje. Będzie dla niej miły, choćby ze względu na
dawną przyjaźń, i będzie się od niej odsuwał stopniowo, żeby jej nie
urazić. Poczuła, że jego litości nie zniesie.
- Amy? - Jack zastukał w drzwi łazienki. - Czy wszystko w
porządku? Dobrze się czujesz? W ogóle cię nie słychać.
- Ja... myślę.
Wykrzyknął coś niezrozumiałego, a potem ze strachem
zauważyła, że klamka się poruszyła.
- Wchodzę!
Amy porwała sarong i trzymając go przed sobą weszła do pokoju.
Jack stał bez koszuli, mogła więc podziwiać jego piękną sylwetkę.
- O co chodzi, Amy?
Z trudem oderwała wzrok od doskonałego w swych proporcjach
ciała, przypominającego greckie rzeźby.
- Doszłam do wniosku, że to pomyłka.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał głosem miękkim jak aksamit.
- Wydaje mi się, że wmówiłeś sobie, że jestem kimś w rodzaju
bogini. A ja jestem zwyczajną Amy Hobson, siostrą twego
przyjaciela, Brada. Daleko mi do doskonałości czy nadzwyczajności.
Jack pochłaniał wzrokiem jej smukłą, zgrabną postać z jedną nogą
wysuwającą się zza sarongu, długą, odsłoniętą aż do koronkowych
majteczek.
- Jesteś ode mnie starszy i... bardzo - zmieszała się, widząc
wyraźne oznaki jego podniecenia - ...i bardzo przystojny - dokończyła
pospiesznie. - Sądzę, że miałeś do czynienia z wieloma kobietami i ze
mną nie przeżyjesz czegoś nowego, wspanialszego. Powinniśmy
zapomnieć o tym i pozostać przy starej przyjaźni.
Mówiąc to, sama miała wątpliwości, czy uda im się uratować tę
dawną, łatwą przyjaźń, bo czuła, że mimo wszystko pragnie go coraz
bardziej. Jack szukał w myśli odpowiednich słów, aby rozproszyć jej
obawy.
- Amy, ja wcale nie oczekuję bogini. Pragnę kobiety z krwi i
kości, kogoś, kto się nie boi okazać namiętności, kobiety, która
pożądałaby mnie tak samo jak ja jej. Nie rozumiesz, że doświadczenie
i technika są nieważne? Istotna jest tylko chęć, pragnienie, a nawet
żądza. Wszystko to wyczytałem w twoich oczach.
Patrzyła na niego z rozchylonymi ustami, oddychając szybko,
urywanie. Postanowił pójść o krok dalej.
- Dotknij mnie, Amy.
- Jack...
- Dotknij mnie.
- Nie - powiedziała, ale zrobiła krok ku niemu.
- Bliżej, Amy.
Znów zbliżyła się jak lunatyczka. Jack wziął ją za rękę. Amy
upuściła sarong. Delikatnie położył jej dłoń na swym ciele, a gdy
poczuł lekki dotyk jej palców, miał wrażenie, że dłużej się nie
powstrzyma.
Amy cofnęła rękę, lecz w oczach miała to samo pożądanie, które
przepalało mu wnętrze. Wpatrując się w nią, pociągnął ją w stronę
łóżka. Sięgnął do zapięcia staniczka, powoli zsunął go z jej ramion.
Gdy opadł na podłogę, Jack skierował wzrok na jej piersi i otoczył je
dłońmi od dołu.
Jego dłonie były jak stworzone po to, aby je objąć. Wziął w usta
jeden sterczący koniuszek i delikatnie ssał. Przyjemność, jaką
wreszcie odczuwał, przyprawiła go o zawrót głowy. Jak długo potrafi
jeszcze nad sobą panować?
Amy wczepiła się palcami w jego włosy i przyciągnęła go do
siebie. Westchnienie, jakie wydała, napełniło go radosną nadzieją.
Doganiała go, wkrótce razem przeżyją najgwałtowniejsze emocje.
Drżał coraz bardziej, więc odsunął ją na chwilę, aby zrzucić spodnie i
slipy. Ułożył ją na łóżku i zdjął jej figi.
- Teraz rozumiesz, co przeżywałem.
- Jack, och, Jack!
- Popatrz na mnie, Amy.
Trzepocząc rzęsami, uchyliła powieki i patrzyła na niego nie
widzącymi oczami.
- I ty się bałaś, że nie będziesz niczym nadzwyczajnym - mruknął,
kładąc rękę na jej płaskim brzuchu. - Dla mnie jesteś nadzwyczajna.
Przesunął rękę niżej, między jej uda, i musnął miejsce stworzone,
aby go przyjąć. Gdy go dotknął, krzyknęła, a on zamykając jej usta
pocałunkiem, pieścił ją dalej, aż zaczęła wić się z rozkoszy.
Amy poczuła, że napięcie rośnie w niej do niewyobrażalnych
granic. Chciała błagać go, aby jak najszybciej nią zawładnął, lecz
słowa zamieniały się w jęki, jakich sama nigdy nie słyszała. Nigdy
dotąd nie czuła takiego pożądania. Nigdy!
- Proszę - szepnęła wreszcie i za chwilę poczuła, że zjednoczyli
się całkowicie. Wpadli w gorączkowy rytm, który znów wyrywał z
niej okrzyki rozkoszy. Ostatni gwałtowny ruch doprowadził ich oboje
do upragnionego wyzwolenia.
Długo leżeli pogrążeni w ciszy. W końcu chłód nocy dochodzący
z otwartych balkonowych drzwi skłonił Jacka, aby sięgnął po
przykrycie. Gdy okrywał jej zaróżowione od zmysłowych zmagań
ciało, poruszyła się i otworzyła oczy. Uśmiechnął się do niej.
- Myślałem, że śpisz.
- Nie ma mowy.
- Cóż to ma znaczyć?
- Myślę, że szkoda czasu - odparła z leniwym uśmiechem. - A co
ty sądzisz?
- Całkowicie się zgadzam.
- A więc nie jesteś rozczarowany młodszą siostrą Brada?
Z zadowoleniem stwierdziła, że może już lekko traktować ten
temat. Chyba dlatego, że po raz pierwszy poczuła się prawdziwą
kobietą.
- Sama dobrze wiesz, że nie jestem rozczarowany. Tylko ktoś
głupi mógłby nazwać to, co nas łączy, rozczarowaniem. A ty nie jesteś
głupia.
- Dziękuję.
- Nie jesteś też nie rozbudzona seksualnie.
- Czy za tę uwagę też powinnam podziękować?
- Nie. To ja ci dziękuję, że jesteś taką gorącą, namiętną
dziewczyną. I wcale mnie to nie zaskoczyło. Zawsze wiedziałem, że
umiesz cieszyć się życiem.
- Wydaje ci się, że mnie dobrze znasz, prawda, Jack?
- Ale chciałbym poznać cię jeszcze lepiej - szepnął ze zmysłowym
uśmiechem, ściągając z niej koc.
Następnego ranka mogli powiedzieć, że znają się dobrze.
- Wolałabym, żebyśmy nie musieli spędzać całego dnia w
agencjach handlu nieruchomościami - narzekała Amy, wbijając zęby
w papaję, którą Jack zamówił na śniadanie.
- Jesteś nienasycona i to mi się w tobie podoba.
- Skąd wiesz, o czym myślałam? Może chciałam zwiedzić Pearl
Harbor i Diamond Head?
- O, tak! Z pewnością.
- Wysoko cenisz swoje wdzięki, jeśli sądzisz, że chciałabym
spędzić ostatni dzień na Hawajach z tobą w hotelowym pokoju. - Na
widok jego zasępionej miny zlitowała się nad nim i dodała: - Ale
gdybym nie musiała załatwić tej sprawy, właśnie to chciałabym robić.
Jack rozjaśnił się znowu.
- Wiedziałem!
- Nie, nie wiedziałeś, a powinieneś wiedzieć. Jesteś cudownym
kochankiem, Jack. I to naprawdę jest zbrodnia, że musimy marnować
czas w agencjach nieruchomości.
- Podnosisz mnie na duchu, Amy. Może natychmiast znajdziemy
kogoś, kto zechce podjąć się sprzedaży twojej ziemi. To nie powinno
być trudne.
- I ja tak myślę, wbrew temu, co mówił tamten agent. Mógł się
mylić. Pewnie chciał, żebym zrezygnowała ze sprzedaży. Płaciłam
regularnie raty i nie chciał mnie stracić.
- Ja też cię nie chcę stracić - powiedział Jack z powagą. - Obiecaj
mi, że to nie będzie wakacyjny romans. Nie rzucisz mnie, gdy tylko
wrócimy do Bellingham?
- Mogłabym zapytać o to samo, Jack.
- Słusznie. Mam zamiar rozbić namiot pod twoimi drzwiami.
Będę tam spędzał każdą wolną chwilę. Czy to ci odpowiada?
- Jeśli będziesz wolał tam spać, to nie przyjmiesz zaprosin do
środka, abyś dzielił ze mną moje ciepłe łóżko i moje ciepłe...
- Stop, stop! Bez tych opisów - Jack zerwał się na równe nogi - bo
nigdy nie załatwimy twojej sprawy.
- Jakiś ty słaby, Jack!
- Tak, proszę pani, bardzo słaby.
Amy zlizywała sok papai z palców i patrzyła na niego filuternie.
- Amy Hobson, ostrzegam cię!
- Wspaniałe śniadanie, Jack. Myślałam, że dostanę tylko kanapkę
z masłem orzechowym.
- Proszę cię, skończ już i ubierz się.
- Jeśli nalegasz...
Amy wyskoczyła z łóżka i pomaszerowała do łazienki umyć się i
zrobić makijaż. Gdy usłyszała ciężkie westchnienie Jacka, roześmiała
się radośnie. Parę minut później wszedł za nią do łazienki i przyglądał
się, jak nakłada pomadkę na usta.
- Lepiej się czujesz? - spytała.
- Uczę się trudnej sztuki wstrzemięźliwości.
- Nie powinnam się z tobą drażnić.
- Nigdy z tego nie rezygnuj, Amy. To najsłodsza tortura, jaką
znam.
- Miło to słyszeć - odrzekła - choć powinnam pamiętać, że Jack
Bond zarabia na życie błyskotliwymi powiedzonkami.
- To nie Jack Bond był z tobą tej nocy.
- Nie?
- Nie. To byłem ja.
Patrząc mu w oczy, powiedziała:
- Bardzo się cieszę.
- Ja też. - Przerwał. - Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić do tego,
że tak miło jest dzielić z tobą mieszkanie.
- To zrozumiałe. Wyrośliśmy zbyt blisko siebie.
- Tak - uśmiechnął się. - To zabawne pomyśleć o tych minionych
latach i porównać je z ostatnimi kilkoma godzinami. Ale może tamten
czas, nasza wspólna przeszłość sprawiła, że dzisiejsza noc była czymś
tak nadzwyczajnym?
- Myślę, że tak.
Przez dłuższą chwilę nie mogli oderwać od siebie oczu.
- Nie żartowałem, Amy. Nie chcę cię stracić.
- Po ostatniej nocy musiałbyś mnie odganiać od siebie batem.
- Miło mi to słyszeć. Pośpiesz się, pójdziemy zrobić coś z twoją
działką. Nigdy nie wiadomo, może pierwsza agencja, którą
odwiedzimy, zgodzi się nią zająć, a my będziemy wolni do końca
pobytu.
Późnym popołudniem optymistyczna uwaga Jacka mogła brzmieć
najwyżej humorystycznie. Ale Amy nie była w nastroju do śmiechu.
Odwiedzili wszystkie agencje nieruchomości na wyspie Oahu i w
każdej odpowiedź była ta sama.
- W handlu nieruchomościami jest kompletny zastój i potrwa do
chwili, gdy wszystkie tereny zostaną sprzedane, a ludzie zaczną
budować - wytłumaczył im jeden z agentów. - Wróćcie za dwa, trzy
lata, a wtedy sprzedamy działkę z łatwością. Teraz możecie tylko
stracić, i to dużo.
- Nie mogę sobie pozwolić na dużą stratę - odparła Amy
przygnębionym głosem.
- W takim razie proszę posłuchać mojej rady i zatrzymać swoją
własność. Zabudowa tamtych terenów jeszcze ma mało zwolenników.
Na to trzeba czasu, ale to z całą pewnością nastąpi. Proszę się
wstrzymać, bo zrobiła pani dobry interes. Kupiła pani ziemię tanio, a
za jakiś czas okaże się, że to kopalnia złota.
- Ale ja nie chcę tej działki i nie mogę czekać kilka lat, aby ją
sprzedać - protestowała Amy.
- Chciałbym pani pomóc, ale nie mam możliwości. - Agent wstał i
wyciągnął do nich rękę. - Życzę powodzenia. Czy przypadkiem nie
przyjechali państwo na Hawaje w podróż poślubną?
Amy spojrzała na Jacka, który obserwował ją z rozbawioną miną.
- Nie - powiedziała, szybko cofając dłoń - jesteśmy po prostu
przyjaciółmi.
- Aha. Przepraszam, pomyliłem się. Mamy tu wielu nowożeńców.
- Podał rękę Jackowi i roześmiał się. - Choć nie wiem, po co oni tracą
tyle pieniędzy na podróż. Mój przyjaciel, który pracuje w hotelu,
mówi, że większość z nich tylko rzuci okiem na plażę, a potem nie
opuszczają wcale pokojów. Mogliby równie dobrze pozostać tam,
gdzie mieszkają.
Amy zaczerwieniła się i spuściła wzrok, patrząc na dywan pod
stopami. Jeśli nowożeńcom było tak dobrze ze sobą, jak jej z Jackiem
ostatniej nocy, to nic dziwnego, że woleli swoje pokoje.
Jack chrząknął.
- Jeśli pomyślimy kiedyś o Hawajach jako o celu podróży
poślubnej, weźmiemy pana słowa pod uwagę.
Agent mrugnął do niego.
- Radzę, byście poczekali, aż będziecie dwadzieścia lat po ślubie.
Wtedy tu przyjedźcie. Będziecie mieli już za sobą romantyczne
przeżycia i docenicie piękno tych wysp.
- Dobrze pan mówi. - Jack odpowiedział mrugnięciem. - Do
widzenia.
Gdy wyszli, Jack powiedział:
- Amy, wydaje mi się, że nie pozbędziesz się tej działki. W
każdym razie nie teraz.
- Chyba masz rację.
Plan urządzenia rodziców na Hawajach walił się w gruzy. Ale
była jeszcze druga strona medalu. Jeśli nie opuści Bellingham,
wspólna przyszłość z Jackiem stanie się realna.
- Hej, mam pomysł - krzyknął nagle Jack.
Zatrzymał się przy ulicznym stoisku z upominkami i wziął do ręki
różowy plastykowy krążek, ozdobiony sylwetkami hawajskich
tancerzy.
- Musimy się rozluźnić - przekonywał, płacąc za krążek,
przypominający płaski talerzyk.
- Jack - protestowała Amy - nie bawiłam się tym od czasu...
- Gdy graliśmy razem na ulicy przed waszym domem, tak?
- Tak.
- Zaraz sobie przypomnisz - zawołał, odbiegając od niej parę
kroków. - Łap!
Zręcznie wprawił w ruch krążek i posłał go w jej stronę.
- Jesteś szalony! - krzyknęła Amy, ale złapała fruwający talerzyk,
jakby ćwiczyła tygodniami.
- Świetnie, Amy! - Jack zaczął oddalać się od niej biegiem. -
Zobaczymy, czy potrafisz rzucić tak daleko, ekspercie!
Amy rzuciła krążek wysokim łukiem w kierunku Jacka. Ten ruch
sprawił jej przyjemność. Poczuła, jakby razem z nim odrzucała daleko
od siebie wszystkie swoje kłopoty i zmartwienia. Jack podskoczył
łapiąc krążek, a ona obserwowała z przyjemnością jego zwinne ruchy.
Uświadomiła sobie, że zawsze lubiła na niego patrzeć, nawet w
dzieciństwie, gdy nie zdawała sobie sprawy, dlaczego ją fascynował.
- Do ciebie! - krzyknął Jack i rzucił krążek zza pleców.
- Popisujesz się! - zakpiła Amy, skacząc w bok, aby złapać
talerzyk, lecz straciła równowagę i upadła na trawę.
- O, Amy zrobiła „buś" - zawołał Jack. Podbiegł jednak do niej i
ukląkł. - Nic ci się nie stało?
Amy roześmiała się.
- Mnie nic, ale mojej dumie. Myślałam, że jestem lepsza.
- Jesteś świetna, jak dawniej.
- Przypomniały mi się dobre czasy.
Jack podał jej rękę i pomógł wstać.
- Nie tamte czasy były dobre, lecz obecne.
- Może masz rację. Dobrze nam razem, prawda, Jack?
- Tak, z całą pewnością, madame. Wracamy do hotelu?
- Mam jeszcze jeden adres, trochę dalej na tej ulicy.
- Po tym, co usłyszeliśmy od agenta w ostatnim biurze, niczego
już się nie spodziewam.
- Ja właściwie też, ale byłabym niespokojna, gdybym nie
spróbowała.
- A więc chodźmy - westchnął Jack.
Biuro okazało się mniejsze od większości, które tego dnia
odwiedzili, lecz schludne. Tylko jedno z czterech biurek było zajęte.
Siedziała przy nim młoda kobieta o krótkich blond włosach.
Gdy podeszli do niej, podniosła głowę z uśmiechem.
- Czym mogę służyć? - zapytała.
Mimo znużenia Amy również uśmiechnęła się do niej, zachęcona
przyjaznym wyrazem twarzy.
- Chcielibyśmy porozmawiać z jednym z agentów, ale zdaje się,
że wszyscy są poza biurem.
- Tak, rzeczywiście, ale może ja w czymś mogę pomóc? Proszę
usiąść. - Gestem wskazała dwa wyściełane krzesła stojące przed
biurkiem.
- Dziękujemy, ale jeśli nie ma agentów, to nie warto siadać. Widzi
pani, chcemy rozmawiać z kimś, kto może podjąć decyzję o przyjęciu
mojego terenu do sprzedaży. Zależy nam, aby to załatwić jeszcze
dzisiaj.
Uśmiech błysnął w szarych oczach kobiety.
- Myślę, że to należy do mnie. Jestem tu szefem.
- Och, co za gafa - speszyła się Amy. - Tylko dlatego, że jest pani
kobietą i siedzi przy wejściu, sądziłam...
- Nic nie szkodzi - powiedziała wesoło kobieta. - Przyznaję, że
robię to czasem specjalnie, żeby zmylić ludzi. To nawet nie jest moje
biurko, ale kiedy inni wychodzą, przenoszę się tutaj, aby wyjrzeć na
ulicę. Lubię widzieć ruch, ludzi idących na plażę Waikiki. - Wstała,
wyciągnęła rękę. - Nazywam się Rhonda Dandridge.
- Bardzo mi miło. Jestem Amy Hobson, a to jest Jack
Blickensderfer.
- Proszę usiąść i opowiedzieć mi, z czym państwo przychodzą.
Nie jesteście z Hawajów?
- Nie, i wracamy na kontynent jutro rano. Rok temu kupiłam
działkę budowlaną, nie widząc terenu, od firmy, która projektuje
nadmorskie osiedle koło Hany.
- Znam ten projekt. Postępuje dość powoli, ale kiedyś dojdzie do
skutku.
- Nie mogę czekać na „kiedyś", Rhondo. Muszę sprzedać tę
działkę natychmiast.
- Masz kłopoty finansowe?
- Nie, ale gdy zobaczyłam ten teren, doszłam do wniosku, że nie
odpowiada moim potrzebom, a raczej potrzebom moich rodziców.
Chcę sprzedać tę działkę i kupić inną, może tu, w Honolulu.
Rhonda wzięła do ręki ołówek i zaczęła coś kreślić na papierze.
- W tym osiedlu jest jeszcze kilka nie sprzedanych działek. Będzie
chyba bardzo trudno odsprzedać twoją.
- Ale chyba nie jest to niemożliwe?
- Nie, ale trudne, prawie beznadziejne. Jakie są plusy twojej
działki?
Pytanie zaskoczyło Amy. Nikt dotąd nie zapytał o to, nie chciał
wiedzieć, jakie są zalety terenu. Jak ją zachęcić? Amy myślała
gorączkowo.
- Widok jest wspaniały - zaczęła. - Działka znajduje się na końcu
ulicy, przy samej plaży.
- Tam jest czarny piasek. Mało komu się to spodoba -
skomentowała Rhonda.
- Ale mogłoby, gdyby to odpowiednio zareklamować. Czarny
piasek to egzotyka. Mieszkanie blisko czarnej plaży można by
określić jako symbol pewnego statusu.
Rhonda przestała pisać i spojrzała uważnie na Amy.
- Jest tam jeszcze ta okropna droga. Może ją kiedyś przebudują,
ale teraz...
- Teraz jest to odosobnione miejsce, w sąsiedztwie bogatych i
sławnych. Czy to prawda, że kilka gwiazd hollywoodzkich ma domy
na tamtym terenie?
- Tak, ale...
- A więc należałoby o tym wspomnieć jako o zalecie.
Amy mówiła z coraz większym zapałem. Uznała, że Rhonda jest
bliższa zajęcia się sprzedażą działki niż ktokolwiek inny.
- Poza tym nie należy zapominać o owocach, jakie tam rosną.
Widziałam banany i założę się, że można by posadzić mango, papaje i
wiele innych.
Rhonda uśmiechnęła się.
- Zarząd tej firmy powinien cię zatrudnić, abyś ich reklamowała.
- Nie, dziękuję - roześmiała się Amy. - Zależy mi tylko na tym,
aby ktoś pośredniczył w sprzedaży mojej działki. Jeśli ty się
podejmiesz,
to
upoważnię
cię
też
do
szukania
czegoś
odpowiedniejszego dla moich rodziców.
- Zaufałabyś mi po ostatnim doświadczeniu?
- Nie mam wyboru. Nie mogę sobie pozwolić na następny przylot
tutaj w najbliższym czasie. Zresztą mam teraz lepsze rozeznanie, jak
tu jest i co byłoby dobre dla mojej rodziny. Czy podejmiesz się
załatwić to dla mnie?
- Chcesz jeszcze odwiedzić jakieś inne agencje nieruchomości?
- Nie, ty byłaś ostatnia.
- Mogłabym podjąć decyzję dopiero jutro rano. O której odlatuje
twój samolot?
- O jedenastej.
- A więc mamy czas.
Amy doznała jednocześnie uczucia nadziei i żalu. Bała się
spojrzeć na Jacka. Intuicja podpowiadała jej, że Rhonda podejmie się
pośrednictwa i prawdopodobnie sprzeda działkę. Droga do spełnienia
marzeń rodziców znów się otwierała, ale droga do zdobycia Jacka
pogrążała się w mroku.
Nie widziała sposobu, aby osiągnąć jedno i drugie. Żadnego.
ROZDZIAŁ 9
Wyszli z biura i doszli do swego wynajętego samochodu, nie
mówiąc do siebie ani słowa. Dopiero po przyjeździe do hotelu, gdy
oddali wóz pod opiekę parkingowego, Jack zwrócił się do Amy:
- Myślę, że znalazłaś wreszcie właściwą osobę.
- Ja też tak sądzę.
Jack westchnął.
- I było to nasze ostatnie biuro na liście, prawda?
- Tak, rzeczywiście. - Amy widziała wyraźnie, że jest
rozczarowany rozwojem sytuacji, ale postanowiła być silna. - Wiesz
dobrze, że nie mogłam inaczej postąpić. Musiałam wykorzystać każdą
szansę.
- Staram się to zrozumieć.
- Moi rodzice zasłużyli sobie na to.
- I pewnie dostaną w końcu to, o czym marzą. A ty wspaniale
zarekomendowałaś swoją działkę, Amy.
- Rhonda sprowokowała mnie do tego.
- Poddałaś jej tyle pomysłów, że chyba sprzeda działkę w ciągu
tygodnia.
- Co mnie bardzo ucieszy - zauważyła Amy z udawanym
entuzjazmem.
Jack przystanął koło windy.
- Jesteś głodna? Może zanim pójdziemy na górę, powinniśmy
wyskoczyć gdzieś na kolację? Jest tu w pobliżu dobra japońska
restauracja.
Zamilkł widząc, że Amy kręci głową.
- Niezależnie od tego, co się zdarzy jutro - powiedziała miękko -
mamy jeszcze dzisiejszy wieczór dla siebie. Czy chcesz go spędzić w
japońskiej restauracji?
- To podchwytliwe pytanie - zauważył Jack.
- Trochę tak. Na swój niezręczny sposób próbuję wybadać, na
czym stoimy. Czy wolałbyś udawać, że poprzedniej nocy nic się nie
zdarzyło, czy raczej wykorzystać jak najlepiej te ostatnie wspólne
godziny na Hawajach?
- Nie jestem pewien. - Założył ręce na piersi i oparł się o ścianę,
wpatrując się w Amy. Stopniowo wyraz jego twarzy ulegał zmianie,
łagodniał, a na ustach pojawił się lekki uśmiech. - Jeśli chodzi o
udawanie, że nic się nie wydarzyło ostatniej nocy, to dla mnie
niewykonalne. Natomiast co do kolacji, to możemy zamówić coś
dobrego do pokoju. Jakoś straciłem apetyt na japońskie jedzenie. -
Zdecydowanym ruchem nacisnął przycisk windy. - I ciągle jeszcze
mam nadzieję, że ta agentka się rozmyśli.
- A ja mam nadzieję, że nie - powiedziała Amy.
Gdy znaleźli się w pokoju, Amy zaproponowała Jackowi, aby
wyciągnął się na łóżku i odpoczął, a ona pójdzie do łazienki się
odświeżyć.
- Wyglądasz bardzo świeżo, młoda damo - odparł, szczypiąc ją w
pośladek.
- Nie spoufalaj się - fuknęła na niego. - Bądź grzecznym
chłopcem i zamów coś z restauracji, może mai-tais?
- Tak jest - mruknął, sięgając po spis telefonów.
Tymczasem Amy wzięła ukradkiem do łazienki sarong, którego w
końcu nie nosiła poprzedniej nocy. Rano, gdy Jack brał prysznic, Amy
przysięgła sobie, że olśni go wieczorem. Teraz miała okazję.
Zamknęła drzwi na klucz, żeby Jack nie wszedł znienacka i nie
popsuł całej niespodzianki, a potem szybko się rozebrała. Wzięła
prysznic i spryskała się wodą kolońską. Zdjęła sarong z wieszaka i
próbowała upiąć na sobie tak, jak nosiły go Hawajki na ulicach
Honolulu. Z pewnym trudem udało jej się owinąć dużym prostokątem
jedwabiu, a końce związać powyżej biustu.
Podeszła do lustra, aby obejrzeć efekt. Zupełnie, jakby miała na
sobie kwiecistą wieczorową suknię bez ramiączek, spływającą
wdzięcznie od szczytów piersi aż do różowych, wymanikiurowanych
paznokci u nóg.
Wyglądała dostatecznie szykownie nawet na wieczorne przyjęcie,
jednak pod sarongiem była kompletnie naga. Jedno pociągnięcie za
węzeł zdradziłoby to, ale ten przywilej rezerwowała dla jednego tylko
mężczyzny. Wyszczotkowała długie ciemne włosy, aż spłynęły
lśniącą falą na ramiona. Z więdnącego już wieńca wyjęła jeden kwiat i
wpięła go we włosy za uchem. Była gotowa.
Amy nie miała złudzeń co do swojej przyszłości. Związana
koniecznością opieki nad rodzicami i długiem, który na niej ciążył, nie
mogła nawet marzyć o połączeniu się z mężczyzną takim jak Jack,
chociaż wiedziała, że będzie za nim tęsknić do końca życia. Dlatego
uznała, że ta jedna noc, którą spędzi w jego ramionach, powinna
dostarczyć jej wspomnień na resztę samotnych lat.
Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi. Jack poszedł za jej
radą, zdjął buty i siedział na łóżku, nalewając dla nich mai-tais do
szklanek, ustawionych na tacy.
- Proszę, oto drink dla ciebie - rzekł i podniósł głowę.
Gdy zobaczył Amy, znieruchomiał, a struga koktajlu popłynęła na
tacę.
- Jack, nie trafiasz do szklanki - zauważyła Amy, starając się
opanować śmiech.
- Rzeczywiście - rzekł. - Ale kto by dbał o trochę zmarnowanego
rumu w takiej chwili.
- Pomyślałam, że ucieszysz się z niespodzianki. Nie sądziłam
tylko, że zatopisz okoliczne tereny w mai-tais.
- Niespodzianka jest fantastyczna. Czy wiesz, że zupełnie
zapomniałem o sarongu? Czy masz coś... pod spodem?
Amy wolno pokręciła głową.
- To musi być ta spontaniczność, o której mówiłaś.
- Co takiego?
- Powiedziałaś kiedyś, że zimno pozbawia cię spontaniczności.
Teraz widzę, co to miało znaczyć.
- Mam nadzieję.
Amy przeszła przez pokój, kołysząc uwodzicielsko biodrami i
usiadła obok niego na łóżku. Rozpięła guziki jego koszuli i wsunęła
rękę pod materiał.
- Boże, jak ciężko oddychasz - szepnęła, przesuwając językiem
wzdłuż jego szyi.
- Rozlewanie drinków to ciężka praca - odparł.
- Biedne maleństwo, musisz się zrelaksować.
Stopniowo zsuwała koszulę z jego ramion.
- Słuchaj - powiedział Jack schrypniętym głosem - co by się stało,
gdybym to rozwiązał? - Sięgnął do węzełka nad jej piersiami.
- Nie dotykaj! - rozkazała Amy, odsuwając się. - Jesteś zbyt
niecierpliwy. Tu, na wyspach, wolimy wolniejsze tempo - mówiła,
drobnymi ruchami muskając jego pierś.
Jack westchnął w udręce.
- Amy, to był taki długi dzień. Czy nie masz litości dla
spragnionego człowieka?
- Żadnej.
Powoli rozpięła klamerkę od spodni i rozsunęła zamek.
- Amy, torturujesz mnie.
- A tobie się to podoba. Czyż nie?
- Tak - przyznał chrapliwie - ale mogę od tego zwariować.
- Nie dopuścimy do tego. Kaftan bezpieczeństwa zasłoniłby zbyt
dużo tego wspaniałego ciała. - Ciągle go głaskała. - Jak to się mówi:
im wolniej, tym pewniej?
- Coś w tym rodzaju.
- Sprawdzimy, czy to prawda.
Wsunęła obie dłonie pod gumkę kąpielówek i zsunęła je razem ze
spodniami. Spojrzała na jego oswobodzoną męskość.
- Twierdzenie uważam za udowodnione.
- Chodź do mnie. - Chwycił ją za dłoń, lecz Amy się odsunęła.
- Jeszcze nie, Jack.
Przylgnęła ustami do wewnętrznej strony uda, tuż nad kolanem, a
potem trochę wyżej. Jack wstrząsnął się cały.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - wyszeptał. - Tego nie
oczekiwałem... Litości, Amy. Nie wiem, czy zdołam. Gdzie się tego
nauczyłaś? - Jęknął z rozkoszy.
Amy ocierała się o niego, całowała jego płaski brzuch i czuła, jak
w niej samej wzbiera pożądanie.
- Teraz mnie rozbierz - szepnęła wreszcie.
Drżącymi rękami Jack rozplątał węzeł i sarong spadł do stóp
Amy. Jack ukrył twarz na jej piersiach.
- Nigdy nie będę miał cię dosyć - mruczał.
Poprzez burzę uczuć i doznań, które Amy przeżywała, przedarła
się myśl, że może to jest ich ostatnie spotkanie. Tyle pragnień, tyle
miłości, a jednak...
Jack podniósł sarong i ułożył Amy na jedwabnej tkaninie.
Kwiatem, który wypadł z jej włosów, głaskał jej ciało, a potem
całował najwrażliwsze miejsca. Wreszcie dopełnił aktu zespolenia, na
które nie mogli już dłużej czekać. W szczęśliwym uniesieniu szeptali
słowa miłości i zachwytu.
Z oddali dochodził rytmiczny odgłos perkusji, towarzyszącej luau
na plaży, a ich ciała rozgrzane namiętnością tuliły się do siebie na
jaskrawym, hawajskim sarongu. Siła pożądania wzrastała bez końca,
aż wreszcie wpadli w otchłań ekstazy, wstrząsani spazmami rozkoszy.
- Amy! - szeptał Jack, opadając na nią.
- Jestem tu, jestem tu, kochanie.
Dużo później, leżąc w ciemnościach i słuchając jego spokojnego
oddechu, Amy zastanawiała się, czy i jak długo jeszcze będzie przy
nim.
Następnego ranka obudził ich dźwięk telefonu. Jack sięgnął do
aparatu, mruknął coś niezrozumiałego i podał jej słuchawkę,
przeciągając sznur nad sobą.
Amy usiadła i zakryła dłonią mikrofon.
- Kto to? - spytała szeptem.
- Dama z agencji nieruchomości.
Amy spojrzała na zegar stojący na nocnej szafce. Widocznie dzień
pracy Rhondy zaczynał się o siódmej. Jeżeli tak energicznie
zajmowała
się
sprzedażą
terenów,
pozbędzie
się
działki
błyskawicznie, zdecydowała Amy.
Odchrząknęła i zdjęła dłoń z mikrofonu.
- Halo! - powiedziała.
- Przepraszam, jeśli cię obudziłam, ale nie chciałam się z tobą
rozminąć.
- W porządku, Rhondo.
Amy wyciągnęła rękę, aby odepchnąć męską dłoń, która
wędrowała w górę jej uda.
- Chciałam ci powiedzieć, że poważnie zastanawiałam się nad
twoją posiadłością i tobą samą.
- Nade mną?
- Tak. Jaką masz posadę tam u siebie, w Bellingham?
- Jestem sekretarką w firmie handlującej drewnem.
Amy spojrzała gniewnie na Jacka i starała odsunąć się poza zasięg
jego rąk. W odpowiedzi uśmiechnął się do niej i zaczął udawać, że
przegryza sznur telefonu.
- Sekretarką? To śmieszne!
- Słucham? - Amy przestała zwracać uwagę na Jacka, bo
rozmowa z Rhondą pochłonęła całą jej uwagę.
- Powinnaś być agentem - ciągnęła Rhonda. - Masz do tego talent.
To jasne jak słońce. Znam się na ludziach i uważam, że jesteś
urodzonym handlowcem.
- Miło, że tak mówisz, ale co to ma wspólnego z moją działką?
Amy odwróciła się tyłem do Jacka, który skorzystał z okazji, aby
obsypać pocałunkami jej plecy.
- Jestem gotowa przyjąć ją do sprzedaży, ale pod jednym
warunkiem.
- Jakim mianowicie?
Amy sięgnęła ręką za siebie, złapała Jacka za ucho i ścisnęła z
całej siły. Odsunął się od niej, jęcząc i udając, że strasznie cierpi.
Na drugim końcu linii Rhonda wzięła głęboki oddech i oznajmiła:
- Pod warunkiem, że będziesz u mnie pracowała.
- Pracować u ciebie? - Amy zwróciła zdziwioną twarz w stronę
Jacka. - Nie rozumiem.
- Potrzebny mi jeszcze jeden agent. Jestem gotowa zapłacić za
twoje szkolenie i ponieść koszty uzyskania licencji w zamian za
obietnicę, że popracujesz u mnie co najmniej dwa lata. Będziesz
mogła doglądać sprzedaży swojej działki i poszukać sobie czegoś, co
ci bardziej odpowiada. A jeśli moja intuicja mnie nie zawodzi, to przy
twoich zdolnościach będziesz zarabiała lepiej niż dotąd.
- Jestem absolutnie zaskoczona, Rhondo. Nigdy bym się czegoś
takiego nie spodziewała.
Amy zauważyła, że Jack porzucił żartobliwe zaczepki i wpatrywał
się w nią z napięciem.
- A więc zrobisz tak? Nie sądzę, żebyś żałowała.
- Rhondo, musiałabym wziąć pod uwagę wiele spraw, między
innymi moich rodziców, którzy liczą na moją pomoc. Byłabym od
nich bardzo daleko.
Amy zauważyła, że oczy Jacka zwęziły się i wyglądają jak dwie
szparki. Najwyraźniej domyślił się treści rozmowy.
- Tak, wiem. Mówiłaś przecież, że ta działka ma być dla
rodziców, a nie dla ciebie.
- No właśnie.
- Czy zamierzałaś przenieść się tu razem z nimi?
- Tak. Miałam taki zamiar.
- A więc doskonale! Jeśli dadzą sobie radę bez ciebie przez kilka
miesięcy, będziesz mogła sprzedać ziemię, której nie chcesz, kupić im
coś lepszego i przeprowadzić ich tutaj. A sama będziesz już miała
ustaloną pozycję zawodową. Zakładam, że zamierzałaś pracować,
kiedy się tu przeniesiesz.
- Tak, ale...
- A twoi rodzice nie wymagają nieustannej opieki, inaczej nie
mogłabyś tu przyjechać na wycieczkę.
- Tak, to prawda, ale nie jestem jeszcze pewna, czy się zgodzę.
- Oczywiście, że nie jesteś pewna.
- Tysiące myśli przelatują mi przez głowę...
- Czy niektóre z nich są związane z tym mężczyzną, który odebrał
telefon?
- Aha.
- W porządku. Prawdopodobnie słyszy wszystko, o czym
mówimy, i będzie miał wpływ na twoją decyzję. Popieram miłość,
Amy, ale nie kosztem przyszłości. A ciebie czeka dobra przyszłość.
Czuję to.
- Nie jesteśmy... to znaczy, ja nie jestem - plątała się Amy, nie
mając odwagi użyć słowa miłość.
- Och, kochacie się, na pewno. Ale czy są szanse, żeby on tu z
tobą przyjechał?
- Raczej nie.
Amy bała się przenikliwego spojrzenia Jacka. Miłość?
Oczywiście, ale czy to jest ta miłość przez duże M, która wiedzie do
białej sukni i przysiąg małżeńskich?
- Sądzę, że mogłabyś go na to namówić - ciągnęła Rhonda. -
Widziałam wczoraj, jak on na ciebie patrzył. Może spróbujesz? A
nawet jeśli on nie zaakceptuje tego pomysłu, proszę cię, rozważ to
sama poważnie i daj mi znać jeszcze przed odjazdem.
- A jeśli odmówię, to nie podejmiesz się sprzedaży mojej działki?
- Może bym się zgodziła, ale naprawdę brak mi ludzi do pracy.
Sama widziałaś u mnie trzy puste biurka, a mam tylko dwie osoby.
Mówię serio, mogę się tego podjąć, jeżeli ty przyjmiesz moją ofertę.
- Ale dlaczego właśnie ja? Wyobrażam sobie, że w Honolulu jest
wiele osób szukających pracy.
- To prawda, ale niezwykle rzadko można spotkać kogoś, kto się
do tego zawodu nadaje. Poza tym jest jeszcze problem z gorączką
wyspiarską.
- Z czym? - Amy ścisnęła mocniej słuchawkę. - To jakaś choroba?
Rhonda zaśmiała się.
- Coś w tym rodzaju. Słyszałaś kiedyś o gorączce kabinowej? To
prawie to samo. Niektórzy ludzie dostają klaustrofobii, gdy sobie
uświadomią, że są na wyspie pośrodku oceanu.
- A!
- Nie jest to częste, ale dlatego kontrakt jest na dwa lata. Nie mam
ochoty stracić tego, co w ciebie zainwestuję.
- Rhondo, czy mogę zadzwonić do ciebie za godzinę i powiedzieć,
co myślę o tej sprawie?
- Oczywiście. Porozmawiaj ze swoim przyjacielem. I zostaw
sobie możliwość wyboru, Amy.
- Spróbuję. Do usłyszenia. - Amy oddała słuchawkę Jackowi, a
ten odłożył ją na widełki i spojrzał na Amy wyczekująco.
- Więc?
- Proponuje mi posadę agenta do sprzedaży nieruchomości.
- Tego się domyśliłem.
Amy zaczęła skręcać róg prześcieradła. Powinna być zadowolona,
a czuła się jak człowiek skazany na szubienicę.
- Z jakiegoś powodu uważa, że byłabym w tym dobra.
- Prawdopodobnie tak jest - powiedział z obojętnym wyrazem
twarzy.
- Nie wiem, czy moi rodzice daliby sobie radę beze mnie, nawet
przez kilka miesięcy.
Jack wpatrywał się w przeciwległą ścianę.
- Myślę, że sobie poradzą - rzekł. - Zwłaszcza gdybyś poprosiła
Brada, aby się częściej do nich odzywał. Mógłby też do nich
przylecieć kilka razy. Ja również od czasu do czasu...
Amy zacisnęła pięści.
- Przestań, Jack.
- Przestać? Co przestać?
- Mówisz z taką nonszalancją, jakby... - Głos jej się załamał i
musiała umilknąć, aby odzyskać kontrolę nad sobą. - Jakby ci było
wszystko jedno, czy ja tę ofertę przyjmę, czy nie.
Gdy się odezwał, mówił powoli, z zastanowieniem.
- Oczywiście, że nie jest mi wszystko jedno. Ale ta kobieta
stwarza ci wspaniałą okazję, abyś zdobyła to, czego chciałaś dla
rodziców. Czy nie dlatego tu przyjechałaś?
- Tak, ale...
- Nie rozumiem, jak możesz odrzucić taką szansę, Amy.
Łzy zapiekły ją w oczy.
- Nie próbujesz nawet mi tego wyperswadować? Ona żąda
podpisania kontraktu na dwa lata.
- Jeśli wszystko potoczy się według twojej myśli, zostaniesz tu o
wiele dłużej.
- A co będzie z nami?
Jack spojrzał na nią i wzruszył ramionami.
- I to wszystko? - spytała. - Rezygnujesz tak łatwo i po prostu?
- Nie mam wielkiego wyboru.
- Z całą pewnością masz. - Przejmował ją strach, co może
usłyszeć w odpowiedzi, ale musiała wiedzieć. - Na przykład mógłbyś
także rozważyć przeniesienie się na Hawaje.
Wyczytała odpowiedź w jego oczach, zanim jeszcze pokręcił
przecząco głową.
- Nie, Amy, obawiam się, że nie mógłbym.
ROZDZIAŁ 10
Duma kazała jej na tym zakończyć rozmowę, ale uważała, że to,
co ich połączyło, jest ważniejsze.
- Dlaczego? - spytała łamiącym się głosem.
Nie wydawał się poruszony obrotem sprawy, a ona czuła
dojmujący ból. Czy był z kamienia?
Jack zaczął wstawać z łóżka.
- Ponieważ przeniesienie się na Hawaje to twoje marzenie, a nie
moje - odparł. - Idę wziąć prysznic.
- Poczekaj chwilę. - Amy zerwała się i pobiegła za nim do
łazienki. - Przecież to marzenie moich rodziców. Co mogę poradzić na
to, że potrzebują mojej pomocy, aby się spełniło? Nie możesz mnie za
to winić.
Jack odkręcił wodę i regulował jej temperaturę, nie patrząc na
Amy.
- To nie jest kwestia winy. Przedstawiłaś fakty, tak jak je widzisz.
W tym scenariuszu nie ma dla mnie miejsca.
- Byłoby, gdyby ci bardziej na mnie zależało.
Jack odwrócił się do niej.
- I żeby to udowodnić, powinienem rzucić pracę którą lubię i
cenię, oraz wyjechać ze stron, w których się dobrze czuję? Porzucić
swoją działalność wśród młodzieży, której zorganizowanie zajęło mi
całe miesiące i która zaczyna przynosić owoce?
Amy nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rzeczywiście, wymagała od
niego wiele, ale w takim razie co będzie z uczuciami, które ich
połączyły?
Patrzyli na siebie bez słowa, a w łazience słychać było tylko szum
lejącej się wody.
- Nie przeczę, Amy - powiedział wreszcie Jack - że dwa ostatnie
dni były dla mnie czymś wyjątkowym. Ale to nie dosyć, aby
zrujnować całe moje życie. Szczególnie gdy sobie wyobrażę, że się tu
przenoszę, rezygnując z tylu spraw, a potem okaże się, że twoje
niewydarzone pomysły były pomyłką.
- Niewydarzone pomysły? Tak myślisz o moich planach?
- Nie mogę przecież powiedzieć, że stoisz na mocnym gruncie.
Masz kawałek ziemi, którą może uda ci się sprzedać, a może nie, oraz
ofertę pracy, która może, ale nie musi, zmaterializować się w coś, co
chciałabyś uczynić swoją karierą. Może znajdziesz inne, lepsze
miejsce dla rodziców na ich ostatnie lata, a może nie. Co będzie, jeśli
przyjedziesz do domu dopiero za pół roku? Co ja mam z sobą zrobić?
Amy zacisnęła szczęki.
- Rozumiem. Młodsza siostra Brada znów wpadła na wariacki
pomysł, tak?
- Amy, masz niewyczerpaną energię i wiele odwagi. Jeśli uda ci
się wziąć w karby, możesz daleko zajść. Może praca w agencji
nieruchomości okaże się właśnie tym, czego ci potrzeba. Ale nie
potrafię rzucić wszystkiego, do czego doszedłem w życiu, zwłaszcza
że Hawaje nie są miejscem, w którym chciałbym zamieszkać na stałe.
- Niech Bóg broni, żebyś z mojego powodu znalazł się w tak
nieprzyjemnej sytuacji. - Oczy Amy zwęziły się ze złości. - Powiem ci
coś. Mam zamiar sprawdzić się w tej nowej pracy. Mam zamiar
sprzedać tę działkę i kupić coś lepszego dla rodziców. Siostrzyczce
Brada tym razem się powiedzie.
Jack patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
- Wydaje mi się, że czas, abyś zadzwoniła.
- Tak, lepiej zaraz to zrobię. - Odwróciła się i wyszła z łazienki.
Rhonda dała Amy trzy tygodnie na załatwienie spraw w
Bellingham. Wręczenie prośby o zwolnienie z pracy było łatwe,
rozmowa z rodzicami - nie.
Zadzwoniła do nich zaraz po powrocie, ale nie uważała za
właściwe mówić im o swych projektach przez telefon. Ograniczyła się
więc do wrażeń z podróży i opisu pogody. Obiecała wpaść do nich w
czasie weekendu. Zdecydowała, że porozmawia z każdym z rodziców
osobno, zaczynając od matki.
W sobotę po południu pojechała do białego, schludnego domu
rodziców. Weszła tylnym wejściem. Miała szczęście, bo zastała matkę
samą, składającą świeżo upraną bieliznę.
- Amy! - Pani Hobson rzuciła ręcznik i podbiegła z radością do
córki. - Jak się ma nasza podróżniczka?
- Jeszcze nie najlepiej po locie odrzutowcem - odparła Amy,
ściskając matkę z oczami zamglonymi od łez. Po raz pierwszy od
długiego czasu poczuła tęsknotę za domem.
- Czy Jack przyjechał z tobą?
- Nie. - Amy odwróciła się do stosu bielizny i zaczęła ją składać. -
Mieliśmy małe nieporozumienie.
Bardzo się starała, aby o nim nie myśleć od chwili, kiedy się
pożegnali przed jej domem we wtorek rano. Gdy jego program szedł
w radiu, zmieniała stację.
- Amy, jak mi przykro - powiedziała matka, kładąc jej rękę na
ramieniu. - Wydawało mi się, że łączy was coś wyjątkowego. Bardzo
się cieszyłam, bo Jack jest dla mnie prawie członkiem rodziny. Tak
bardzo przypomina Brada.
To prawda, pomyślała Amy z goryczą, obaj uważają mnie za
niepoczytalną.
- Nie udało się nam, mamo.
- Nie odrzucaj go jeszcze, Amy. Jesteście oboje młodzi, macie
czas. Kto wie, co będzie.
- Może jesteśmy młodzi, ale nie mamy czasu.
- Co to znaczy?
Amy spojrzała na matkę i odwróciła wzrok.
- Dostałam propozycję pracy na Hawajach. Mam zamiar ją
przyjąć.
- Pracę na Hawajach? Jaką pracę?
- W agencji nieruchomości.
- Ależ, Amy, ty nigdy...
- Wiem, mamo. Właścicielka zgodziła się posłać mnie na kurs
szkoleniowy. To niezwykła okazja.
- Tak mi się wydaje. - Matka wpatrywała się zaskoczona w stertę
bielizny. Potem zaczęła ją przekładać z miejsca na miejsce, jakby
czegoś szukała.
- Opuściłabyś Bellingham i pojechała tam... na stałe?
- Będziemy w kontakcie telefonicznym, mamo. - Amy otoczyła
jej szczupłe plecy ramieniem. - A Brad będzie się wami opiekował.
- On tu przyjeżdża raz do roku, Amy.
- A więc będzie musiał przyjeżdżać częściej. Spokane nie jest tak
daleko. Poza tym przyjadę z wizytą przed upływem sześciu miesięcy,
obiecuję.
- Słyszałam, że życie jest tam bardzo drogie. Jak będziesz mogła
zacząć nową pracę i przylecieć do domu po pół roku? Zastanawiam
się, czy ta właścicielka nie wprowadza cię w błąd.
Amy chciało się płakać. Nawet matka uważa ją za niezdolną do
zajmowania się własnymi sprawami.
- To nielogiczne, mamo. Rhonda płaci za moją powrotną podróż i
szkolenie. Po co by wykładała pieniądze, gdyby uważała, że nie będę
dobrym pracownikiem?
- Pewnie masz rację, ale będziesz tak daleko...
- Wszystko się ułoży, mamo.
Na widok niepokoju malującego się na twarzy matki Amy była
prawie gotowa wyjawić jej całą prawdę, ale się powstrzymała. Choć
wierzyła, że uda jej się sprowadzić rodziców do Honolulu w czasie
krótszym niż sześć miesięcy, nie chciała rozczarować tej wrażliwej
istoty.
- Mam nadzieję - powiedziała pani Hobson, wygładzając
powłoczkę. - Czy ojciec już o tym wie?
- Nie.
- Siedzi w pokoju i ogląda rozgrywki golfowe. Lepiej idź mu
powiedzieć.
Amy skinęła głową. Nie cieszyła ją perspektywa tej rozmowy.
Gdy weszła do pokoju, ojciec oderwał się od telewizji.
- Witaj. Czy przywiozłaś jakieś zdjęcia z podróży? - spytał.
Zaskoczył ją kompletnie tym pytaniem. Nie pomyślała nawet o
robieniu zdjęć, choć każdy na jej miejscu zrobiłby ich mnóstwo.
- Nie, tatusiu, zapomniałam aparatu.
Ojciec potrząsnął głową.
- Zgadza się. Przysięgam, Amy, że jesteś najbardziej roztrzepaną
osobą, jaką znam.
- Tato, muszę z tobą o czymś pomówić. Czy mógłbyś wyłączyć
na chwilę telewizor?
Ojciec wziął do ręki pilota i wyciszył dźwięk.
- Nie ma sensu całkowicie go wyłączać. To ten telewizor, który
Brad dał nam na ostatnią gwiazdkę.
- Tato, on dał wam go dwa lata temu.
- Naprawdę? Nie, to niemożliwe, Amy. Zresztą to detal. -
Wskazał ręką jednego z graczy. - Ten facet potrafi grać.
Amy skorzystała z okazji, aby przeforsować swoją opinię.
- Wiesz, tato, myślę, że zajmujesz się zbyt wieloma drobiazgami.
To cię męczy. Część tych rzeczy mogłaby załatwiać mama, jak na
przykład płacenie rachunków i tym podobne.
Odwrócił się do niej ze zmarszczonym czołem.
- Zawsze ja płaciłem rachunki i będę to robił dalej. To ja zarabiam
pieniądze, prawda?
- Właśnie o to chodzi. Nie musisz robić wszystkiego.
- Tak nie jest. Twoja matka zajmuje się domem i posiłkami, a ja
zarabiam na dom i płacę rachunki. Taki system nam odpowiada.
Amy westchnęła. Mogłaby mu wytknąć, ile razy zapomniał
opłacić elektryczność i jeździł przez pół roku nie ubezpieczonym
samochodem, ale co by to dało? Spojrzała na wchodzącą do pokoju
matkę.
- Co powiesz, Virgil, na nowe plany Amy?
- Mamo, ja jeszcze...
- Jakie nowe plany? - zapytał ostro ojciec. - Nic mi nie
powiedziała.
- Och, myślałam, że...
- Właśnie miałam zamiar - zaczęła Amy.
- Przenosi się na Hawaje, do pracy - wyjaśniła szybko matka. -
Czy to nie wspaniałe, Virgil?
- Co znowu, u diabła? - Ojciec walnął dłonią w poręcz fotela. -
Amy, sama na Hawajach? Tylko się uśmiać!
Amy zacisnęła pięści. Ojciec wiedział, jak jej dokuczyć.
- A więc będziesz się mógł śmiać do woli, tato, bo ja tam pojadę.
- I co tam będziesz robić?
Miała ochotę wyjść natychmiast, bo była pewna, że ojciec tylko
wyśmieje jej plany, ale błagalne spojrzenie matki zatrzymało ją na
miejscu. Już dawno obie doszły do wniosku, że od czasu wypadku
ojciec stał się bardziej zgryźliwy, i matka często prosiła Amy o
wyrozumiałość i cierpliwość.
Amy odetchnęła głęboko, aby się opanować, i zaczęła:
- Gdy byliśmy z Jackiem w Honolulu...
- Jedziesz tam z Jackiem? To zmienia postać rzeczy.
- Nie, nie jadę z Jackiem. Pewna właścicielka agencji
nieruchomości zaoferowała mi posadę. Za trzy tygodnie wyjeżdżam
na Hawaje.
- I ta pani pośle również Amy do szkoły, Virgil - wtrąciła matka.
Ojciec patrzył na nie z wyraźną niechęcią.
- Świetnie. Amy jedzie sobie na Hawaje, a my nie możemy, bo jej
parszywy amant okradł nas z naszych...
- Virgil! Obiecywałeś, że nigdy tego nie będziesz wypominać! To
nie jej wina.
Amy popatrzyła ojcu prosto w oczy.
- Tak, to moja wina. To ja sprowadziłam Philipa do domu.
Zainwestowaliście pieniądze w jego projekt, bo ja za niego ręczyłam.
- Powinienem mieć więcej rozumu.
Amy przygryzła wargę.
- Tato, kiedyś ci to wszystko oddam. Obiecuję.
- W jaki sposób? - W głosie ojca brzmiał wyrzut. - Wyjeżdżając
na Hawaje i zostawiając nas samym sobie?
Amy dostrzegła, że za jego rozdrażnieniem kryje się strach, i
natychmiast złagodniała.
- Wkrótce przyjadę was odwiedzić i jest pewna szansa, że
niedługo wszyscy razem tam zamieszkamy.
Początkowo nie miała zamiaru wspominać o tym, ale nie potrafiła
nie dać im choć odrobiny nadziei.
Ojciec wrócił do oglądania telewizji.
- Nie liczyłbym na to - rzekł.
Matka dotknęła ręki Amy.
- Chodź, pomożesz mi przy kolacji - powiedziała łagodnie.
Rzuciwszy spojrzenie na ojca, Amy skierowała się do drzwi.
- Amy!
Odwróciła się na dźwięk jego głosu.
- Mówiłeś coś, tatusiu?
- Tak. Chcę, byś pamiętała, że jeśli tam ci się nie powiedzie i nie
będziesz miała za co wrócić do domu, wyślę ci tyle pieniędzy, ile
będzie trzeba.
Nie wiedziała, czy ma się złościć, czy dziękować. Kochał ją, ale
było jasne, że w nią nie wierzył. Jak wszyscy mężczyźni w jej życiu.
- Dziękuję, tato - rzekła w końcu.
Następnego dnia zadzwoniła do Brada. Powiedziała mu, że
przyjęła posadę w Honolulu, ale nie wspomniała nic o dalszych
planach. Jego reakcja była tylko trochę mniej zgryźliwa niż ojca.
- Nikt z was nie ma do mnie zaufania, ani rodzice, ani Jack, ani ty
- oburzyła się.
- Amy, spójrz prawdzie w oczy. Wszyscy cię kochamy, ale
wyciągaliśmy cię z tysięcznych kłopotów. To wygląda na następny
taki przypadek. Powinnaś zostać w domu, dbać o to, co się nawiązuje
między tobą a Jackiem, i zapomnieć o Hawajach. Zbyt dużo
nasłuchałaś się opowieści ojca o tych wyspach. Jeśli zainteresowałaś
się handlem nieruchomościami, zbadaj sytuację wokół Bellingham.
- Mnie się podobają Hawaje, Brad.
- Jak każdemu z nas, ale tam życie jest drogie i pozostaje się
daleko od wszystkich i wszystkiego.
- Brad, czy protestujesz dlatego, że nie będzie mnie tutaj, aby
doglądać rodziców?
- Nie. Ja nigdy nie pochwalałem tego, że tak bardzo się z nimi
związałaś. Mówiłem ci nieraz.
- Ktoś musi to robić i liczę, że teraz ty przejmiesz opiekę nad
nimi.
- Zrobię to, w granicach rozsądku. Ale jeśli ojciec coś pokręci, a
mama nie będzie miała ciebie pod ręką, może w końcu uzna, że musi
sobie sama radzić.
- Nie wiem, czy zdoła.
- Dowiemy się, siostrzyczko.
- Brad, obiecaj mi, że zatelefonujesz do nich raz na tydzień i
sprawdzisz, co się dzieje. Nic by się nie stało, gdybyś przyjechał po
dwóch, trzech miesiącach.
- Zrobię, co będę mógł, ale martwię się bardziej o ciebie niż o
nich. Jeśli będziesz miała kłopoty, zadzwoń na mój rachunek, dobrze?
Amy westchnęła. Brad prawie dokładnie powtarzał przestrogi
ojca.
- W porządku. Do widzenia, Brad.
- Trzymaj się, mała. Życzę ci powodzenia.
Amy odłożyła słuchawkę. Zawiadomiła już wszystkich. Pozostał
jeszcze Steve, którego już nie będzie dłużej uczyć. Jack
zaproponował, że przejmie nad nim pieczę, i Amy się zgodziła. Steve
może się nawet ucieszy, bo zawsze podziwiał słynnego disc jockeya.
Jack. Odczuwała ból za każdym razem, gdy w myślach szeptała
jego imię. Tęskniła za jego czarującym głosem. Broniła się przed tym,
lecz pewnej niedzieli, gdy nie mogła opanować tęsknoty, poddała się i
włączyła radio, aby odszukać jego stację. Dopiero gdy usłyszała głos
innego spikera, przypomniała sobie, że Jack nie pracował w
niedzielne wieczory.
Steve zaskoczył Amy kompletnie, przychodząc w środę z gotową
umową. Był tak dumny z własnego dzieła, że Amy z największą
przykrością wyjawiła mu, iż nie może jej podpisać.
- Steve, w moim życiu następuje duża zmiana - zaczęła w
wahaniem.
Steve uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Pani i Jack, jak się domyślam? Jeśli planujecie miesiąc
miodowy, mogę zmienić umowę.
- Nie, nie o to chodzi. Przenoszę się na Hawaje. Zaproponowano
mi tam pracę.
- Przenosi się pani? - Grzywka zakrywała mu oczy, więc trudno
było dostrzec ich wyraz, ale kąciki ust opadły, zdradzając
rozczarowanie. - A więc ta umowa już jest niepotrzebna.
Złożył kartkę w mały kwadracik i wcisnął ją do kieszeni.
- Będzie potrzebna Jackowi - powiedziała pośpiesznie Amy. -
Lekcje się nie skończą tylko dlatego, że ja wyjeżdżam. Tak dobrze ci
idzie, Steve. Będziesz się dalej uczył z Jackiem. W ogóle nie
zauważysz, że mnie nie ma.
- Bzdury! - Podniósł głowę zagniewany. - Przepraszam - mruknął
i znowu odwrócił wzrok.
- Steve, jestem naprawdę wzruszona. Nie wiedziałam, że tak ci
zależy na tych lekcjach.
Pokręcił się niespokojnie.
- No, chyba tak. Przyzwyczaiłem się, że to pani mnie uczy. To
znaczy, Jack jest w porządku, ale...
- Dziękuję ci, Steve. Pragnęłabym z całego serca nie przerywać
naszych lekcji, ale to moja życiowa szansa i nie mogę z niej
zrezygnować.
Steve odchylił głowę do tyłu, aby popatrzeć jej w oczy.
- Jeśli Jack ma mnie uczyć, to znaczy, że nie jedzie z panią na
Hawaje.
- Nie.
Jego wzrok wyrażał współczucie, jakby sam coś podobnego
przeżył.
- Rozstaliście się?
- Tak.
- To marnie.
- Tak. - Amy czuła, że coś ściska ją za gardło, ale nie chciała
rozpłakać się w obecności chłopca. - Ale może wszystko będzie
dobrze.
- Mam nadzieję - skinął głową.
I ja też, myślała Amy, zmuszając się do pogodnego uśmiechu przy
pożegnaniu.
Gdy Steve odszedł, poszła do kuchni i zajęła się gorączkowo
myciem, szorowaniem i pakowaniem, aż poczuła się kompletnie
wyczerpana. Rodzice zgodzili się, aby zostawiła u nich część rzeczy,
których nie brała do Honolulu, więc musiała zrobić kilka kursów
samochodem. Zjadła też u nich ostatnią przed wyjazdem kolację.
Rozmowa przy stole była dość chaotyczna, trochę z powodu złej
pamięci ojca, a trochę zaabsorbowania Amy jej przeprowadzką. Miała
jeszcze przespać ostatnią noc w swoim mieszkaniu, a rano oddać
klucze właścicielowi. Po dłuższym zastanowieniu postanowiła zabrać
ze sobą samochód. O dziewiątej wieczorem uściskała rodziców i
uciekła, aby nie odpowiedzieć fontanną łez na widoczne wzruszenie
matki.
Marcowa noc była zimna i wilgotna, co powinno utwierdzić ją w
podjętej decyzji o opuszczeniu Bellingham, może na zawsze. Ale
dlaczego miasto wydało się jej nagle takie piękne? Przejechała ulicami
koło swych ulubionych sklepów, koło budynku własnej szkoły i
składów drewna, gdzie pracowała. Zatrzymała się nad zatoką, aby
popatrzeć, jak migocą światełka na kołyszących się łodziach.
Zaparkowała samochód i patrzyła na zachód, w stronę, gdzie setki
mil dalej leżały Hawaje. Już następnego dnia będzie tam i może
skieruje wzrok na wschód, aby wspominać miejsca, które opuściła.
Jakie to wszystko nierealne, pomyślała. Nie mogąc się oprzeć,
włączyła radio, aby jeszcze raz usłyszeć głos Jacka.
Gdy po piosence Phila Collinsa nastąpiła reklama, Amy
niecierpliwie stukała palcami w deskę rozdzielczą. A co będzie, jeśli
dziś Jack nie pracuje? Jeśli jest chory? Nie, Jack nigdy nie choruje.
- Jest dziewiąta czterdzieści sześć, tu, w studiu Radia KPLY...
Aksamitny głos Jacka wstrząsnął nią do głębi. Kurczowo
chwyciła się kierownicy.
- ... wcale bym się nie zdziwił, gdyby u was była ta sama godzina,
chyba że należycie do tych przebiegłych typków, co to nastawiają
zegarek o trzy minuty wcześniej, żeby się nigdy nie spóźniać.
- Och, Jack! - Łzy nabiegły jej do oczu, głowę wsparła na rękach.
- Kuzyn Ernie od kilku dni regularnie spóźnia się do pracy. Czy
mówiłem wam, czym się zajmuje? Mrozi groszek. Wiecie, taki zielony
groszek w plastykowych torebkach, na których jest napisane: mrożony
oddzielnie. Ernie właśnie to robi. No, w końcu ktoś to musi robić.
Amy nie była pewna, czy się śmieje, czy płacze.
- Hej, mam nadzieję, że nikt z was nie był na tyle szalony, aby
wyjść z domu w taką szarugę jak dziś. Wasz stary Jack wraca z pracy
prosto do domu, do ciepłego fotela i chłodnego drinka. A więc,
mamusiu, wstaw trochę kukurydzy do piecyka, aby się ładnie
przypiekła. Zostało mi jeszcze tyle rozsądku, żeby uciec od siąpiącego
deszczu, chyba że byłby to „Purple Rain". A jeśli „Purple Rain", to
oczywiście - Prince. Otóż i on.
Amy nie pozwoliła sobie na płacz od czasu powrotu do
Bellingham, ale głos ukochanego przerwał wszelkie tamy. Rozpłakała
się, a szloch zdawał się wypełniać mały samochód i osiadać mgłą na
szybach. Była sama, rozpaczliwie sama.
- „To już prawie wszystko na dziś, panie i panowie. Spotkamy się
znowu jutro, o szóstej wieczorem. Za chwilę podamy wiadomości,
więc nie wyłączajcie się. Informacje to ważna rzecz, jak również dobry
humor. Więc aby być mądrym i wesołym, słuchajcie waszej ulubionej
stacji KPLY na falach ultrakrótkich. Dobranoc!"
Amy otarła oczy i mokre policzki. Nie ma Jacka. Wyłączył się, a
jutro o tej porze ona będzie już poza zasięgiem nadajników stacji
KPLY. I w ogóle poza zasięgiem Jacka.
Siedziała tak kilka minut, wpatrując się w zaparowaną szybę. A
potem poruszając się jak marionetka, włączyła silnik. Uruchomiła
wycieraczki i zapaliła światła, oblewając jasnością zalaną deszczem
drogę.
Wiedziała, że powinna wrócić do domu. Automatycznie
skierowała wóz w stronę własnego mieszkania, ale w ostatniej chwili
skręciła w prawo zamiast w lewo. Musiała go zobaczyć jeszcze dziś,
bez względu na to, ile będzie to znaczyć w przyszłości.
ROZDZIAŁ 11
Amy poszukała wzrokiem czarnego camaro na parkingu przed
domem Jacka, zanim zadzwoniła do drzwi. Choć oświadczył
słuchaczom, że wraca prosto do domu, mógł zrobić coś zupełnie
innego. Serce jej waliło jak szalone. Może powinna przedtem
zatelefonować. To byłoby logiczne posuniecie, ale tej nocy Amy nie
myślała logicznie.
Dźwięk dzwonka wyrwał Jacka z melancholijnej zadumy. Przez
moment miał nadzieję, że to ona, ale nie! Co za głupi pomysł. Jeśli nie
odezwała się przez trzy tygodnie, dlaczego miałaby zjawić się dzisiaj,
tuż przed wyjazdem?
To pewnie Steve lub Brzęczyk, pomyślał. To do nich podobne -
zjawiać się u niego o tej porze. Ale nie miał dziś ochoty na udzielanie
życiowych rad nastolatkom. Czuł się stary i zgorzkniały.
Otworzył zamek i uchylił drzwi. Zobaczywszy Amy, zamrugał i
przycisnął palcami powieki. Kiedy spojrzał ponownie, była tam
jeszcze, pokryta kroplami deszczu, które światło na ganku zmieniało
w połyskliwą aureolę. Stała z rękami w kieszeniach rozpiętej
wiatrówki, a włosy miała poskręcane w pierścionki od wilgoci.
Machinalnie wyciągnął rękę, aby zetrzeć kroplę z jej policzka, ale
się powstrzymał w pół gestu. Jeśli była snem, to zniknie.
- Jack?
- Przyszłaś - rzekł powoli. - Dlaczego?
- Jutro wyjeżdżam.
- Wiem. Nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę.
Patrzył pytająco w jej pociemniałe od smutku oczy. Uśmiechnęła
się niepewnie.
- Słyszałam twój głos w radiu. Nie mogłam odjechać bez...
- Bez czego, Amy?
- Nieważne. To był błąd. - Odwróciła się i pobiegła chodnikiem.
- Nie! Poczekaj. - Wybiegł za nią na deszcz, rozpryskując kałuże.
Złapał ją za ramię i odwrócił do siebie. - Poczekaj choć chwilę.
- Nie powinnam tu przychodzie. Trzeba było zostawić wszystko,
jak jest - mówiła, odwracając od niego wzrok.
- Ale nie mogłaś. - Ścisnął ją mocniej za ramię.
- Jestem słaba. - Głos jej drżał. - Pozwól mi zniknąć z twego
życia, Jack. Będzie jeszcze trudniej, jeśli...
- Jeśli co? - Ujął dłonią jej brodę i zmusił, aby na niego spojrzała.
Deszcz osiadł na jej rzęsach, usta drżały. Jack nie mógł oderwać
od nich wzroku. Tak dobrze je znał.
- Dlaczego przyszłaś tu dzisiaj?
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Przyszłaś po to. - Mocnym pocałunkiem rozchylił
jej wargi i smakował ich słodycz. Boże, jak uwielbiał ją całować!
Amy odpowiedziała westchnieniem i miękko oparła się o niego.
Jack wsunął rękę pod kołnierz wiatrówki i gładził ją po szyi. Gdy
poczuł, że drży, zapytał:
- Przyszłaś tu, aby się ze mną kochać, tak, Amy?
- Nie - zaprzeczyła bez przekonania. - Przyszłam, żeby cię jeszcze
raz zobaczyć.
- Powiedz prawdę. Chciałaś zabrać ze sobą jeszcze jedno
wspomnienie.
- Nie, ja... - Oddychała z trudnością.
- Amy, nie oszukuj mnie. - Sięgnął ręką do jej piersi. - Wiem zbyt
dużo o tobie.
- Ależ, Jack, jaka kobieta chciałaby się narzucać mężczyźnie w
noc poprzedzającą ostateczne rozstanie?
- Może taka, która nie ma dość rozsądku, aby się schronić przed
deszczem.
- Pewnie masz mnie za kompletną idiotkę?
- Jak mógłbym? Przecież sam też stoję na deszczu. Wejdźmy do
środka.
- Jack, lepiej nie róbmy tego.
- Kiedy ja nie lubię kochać się na trotuarze.
- Mówiłam, żebyśmy dali sobie spokój całkowicie.
- Wiesz dobrze, że nie chcesz tego naprawdę.
- A co będzie jutro?
- Nie myśl o jutrze. Kochajmy się, Amy. Potrzebuję cię nie mniej
niż ty mnie.
- Nawet, jeśliby to miało przypieczętować koniec naszego
związku?
- Zwłaszcza jeśli tak ma być. - Pocałował ją zachłannie i
wprowadził do mieszkania.
Tyle ich łączyło, myślała Amy, a ona jeszcze nigdy nie była w
jego sypialni. Ani on u niej. Ich miłość zrodziła się gdzieś daleko, w
jakiejś przestrzeni nie związanej z codziennym życiem. Podejrzewała,
że Jack wynajmował mieszkanie umeblowane, tak jak ona, więc nie
mogła wnioskować o jego guście na podstawie urządzenia pokoju.
Na wprost dużego podwójnego łóżka stała komoda z lustrem, na
którym wisiał malowany, plastykowy talerzyk, ten sam, którym bawili
się w Honolulu na plaży, oraz wianek ze zwiędłych storczyków.
Amy wysunęła się z objęć Jacka i podeszła do lustra.
- Wziąłeś to ze sobą?
- Tak, bo przypominało mi pewną osobę, w której towarzystwie
dobrze się czułem.
- Nawet kwiaty? Sądziłam, że je wyrzuciłeś.
- Nie, włożyłem do bocznej kieszeni walizki. Teraz wyglądają
bardzo nędznie.
- Nie. - Dotknęła uschniętych małych storczyków i smutek ścisnął
ją za gardło. - Tęskniłam za tobą, Jack.
Podszedł do niej z tyłu i objął ramionami.
- Ja też tęskniłem, Amy - szepnął. Spotkali się wzrokiem w
lustrze. - Ciągle miałem nadzieję, że zadzwonisz.
- Wydawało mi się, że lepiej się nie widywać. Próbowałam, ale
dziś, gdy usłyszałam cię przez radio...
Wtulił twarz w jej włosy.
- Pachniesz deszczem.
- To chyba źle.
- Nie. - Odwrócił ją do siebie. - Pachniesz jak petunie zmoczone
rosą, jak chłodne źródło w gorący dzień, jak topniejący śnieg.
- Kocham cię, Jack.
Znieruchomiał i spojrzał jej w oczy.
- To prawda - szepnęła. - Nie powinnam teraz tego mówić, ale to
prawda. Kocham cię.
Objął jej twarz dłońmi.
- Nie, teraz nie powinnaś tego mówić, ale powiedziałaś. Och,
Amy. - Ujrzała ból w jego błękitnych oczach.
- Co my zrobimy, Jack?
- Nie mogę mówić za ciebie, tylko za siebie.
- I co?
Oczy Jacka rozgorzały namiętnością.
- Będę cię kochał jak wszyscy diabli - powiedział. - Chcę, abyś
pamiętała tę noc ze wszystkimi szczegółami.
Dygotała, gdy zrywał z niej kolejno wiatrówkę, bluzkę, staniczek
i rzucał na podłogę. Potem przyciągnął ją do siebie, a wilgotna
koszula Jacka przyjemnie chłodziła jej skórę.
- Jesteś taka piękna - szeptał. - Marzyłem, żebyś tu była ze mną,
żebym cię mógł tulić i dotykać. - Chwycił koniuszek jej ucha
wargami, potem językiem przesuwał po szyi, a ona poddawała się
jego delikatnym pieszczotom.
Tak, miał rację. Pragnęła tego, chciała być z nim, zanim się
rozstaną.
- Gdzie jest mój sarong? - zapytał z uśmiechem.
- Żałuję, że go nie mam - szepnęła.
Jego wzrok powędrował ku białym koronkowym figom.
- Zdejmij je dla mnie.
Zrobiła, o co prosił.
- Postój tak przez chwilę - rzekł miękko. - Niech się przyjrzę
kobiecie, którą kocham.
Amy poczuła żar w całym ciele.
- Ty też nie powinieneś tego mówić - rzekła.
- Nie. Musiałem to powiedzieć. - Spojrzał jej prosto w oczy. -
Kocham cię, Amy. Nie zamierzałem tego mówić. - Podszedł do niej i
objął ją. - Ale jeśli muszę pozwolić ci odejść, wiedząc, że mnie
kochasz, to chcę również, abyś rozumiała, co ja czuję i ile bólu mi
sprawiasz swoim odjazdem.
Wtuliła się w niego, opierając policzek o jego pierś.
- Tak mi przykro.
- Mnie też.
Łzy pociekły z jej oczu. Ona zawsze sprawia ból tym, których
kocha. Gdy chciała naprawić krzywdę wyrządzoną rodzicom,
unieszczęśliwiła Jacka. I siebie.
- Nie płacz. - Obejmował ją mocno i całował w czubek głowy.
- Narobiłam wszystkim kłopotów. Jak zwykle.
- Tych kłopotów narobiliśmy razem, Amy - odparł, głaszcząc ją
po włosach. - Połowa winy spada na mnie. Gdybym się trzymał z dala
od ciebie, nie byłoby tych problemów. - Uniósł jej zalaną łzami twarz
ku górze. - Ale cieszę się, że tego nie zrobiłem.
- Nawet po tym wszystkim, co się zdarzyło?
- Z pewnością. Nie oddałbym naszej miłości za żadne skarby.
- Och, Jack.
Pocałowała go czule, ale łagodny dotyk ich ust szybko stał się
zaborczy i natarczywy. Amy rozpięła Jackowi koszulę i gładziła go po
nagim torsie.
- Pragnę cię, Jack - szeptała z ustami przy jego ustach.
- Nigdy nikogo tak nie pragnąłem jak ciebie - odparł. - Czy
czujesz, że cały drżę?
- Myślałam, że to ja. Rozbierz się, Jack, a ja przygotuję łóżko.
Niechętnie wysunęła się z jego ciepłych objęć, zdjęła narzutę i
wyciągnęła się na łóżku.
- Czasami, gdy cię widzę, zapominam, co mam robić.
- Czy mam ci przypomnieć?
- Już nie.
Teraz ona podziwiała jego wspaniałe męskie ciało, ukazujące się
w całej swej krasie w miarę, jak zrzucał z siebie ubranie. Chciała
zapamiętać na zawsze piękną rzeźbę jego bioder i ud, drobne ciemne
loczki na piersi, lekki zarys żeber pod skórą i płaszczyznę brzucha.
Czy będzie miała dość siły, aby od niego odejść? Jednak musi to
zrobić. Wyciągnęła do niego rękę, myśląc, że może to będzie ostatnie
spotkanie w ich życiu.
Amy odjechała rano, gdy Jack jeszcze spał. Chciała uniknąć
bolesnego pożegnania. Jeżeli nie zobaczy cierpienia w jego błękitnych
oczach, zapamięta tylko spojrzenie pełne miłości. Kończąc
pakowanie, starała się trzymać swe uczucia w karbach. Wyszła z
mieszkania jeszcze przed świtem, a miasto opuściła, zanim na ulicach
ożył poranny ruch. Starała się nie myśleć o niczym. Podjęła decyzję i
teraz należało się jej trzymać.
Gdy samolot wylądował w Honolulu, Amy czuła się wyczerpana i
bardzo samotna. Z niechęcią myślała o spotkaniu z Rhondą, która
obiecała czekać na nią na lotnisku. Nie miała ochoty na banalne
towarzyskie rozmowy.
Lecz kiedy Rhonda powitała ją serdecznym uśmiechem i włożyła
jej lei z białych kwiatów na szyję, Amy uścisnęła swą nową
przyjaciółkę z wdzięcznością. Łzy powstrzymywane przez całą drogę
zakręciły się jej w oczach, a zapach kwiatów przypomniał Jacka, lecz
opanowała się jakoś i nie rozpłakała. Całe Honolulu będzie jej go
przypominać, więc nie może sobie pozwolić, aby wspomnienia
zatruwały jej pobyt na Hawajach.
- Znalazłam ci urocze mieszkanie - oznajmiła Rhonda, biorąc ją
pod rękę, gdy szły odebrać bagaż. - Właściwie to domek dla gości.
Znam właścicieli tej posiadłości. Chętnie zgodzili się wynająć go na
parę miesięcy, bo trochę ich zmęczyły ciągłe wizyty.
- To brzmi cudownie. - Amy starała się mówić z entuzjazmem.
- Dostawiłaś bezpiecznie samochód do portu?
- Tak, ale zanim tu dotrze, będę musiała coś sobie wypożyczyć.
- Nonsens. Będę po ciebie wstępować co rano, a gdybyś musiała
zawieźć gdzieś klientów, weźmiesz mój samochód.
- Rhondo, nie wiem, jak ci mam dziękować za wszystko, co dla
mnie robisz.
Rhonda przyjrzała się jej uważnie.
- Wyglądasz na kompletnie wyczerpaną, Amy.
- To przez tę długą podróż.
- Wydaje mi się, że nie tylko. Ale nie martw się. Podjęłaś
właściwą decyzję.
- Mam nadzieję.
- Jak się wyśpisz, ujrzysz wszystko w innym świetle. Masz pełną
lodówkę i nie musisz jutro przychodzić do biura.
- Rhondo, jesteś aniołem.
- Nie, jestem sprytną kobietą interesu. Jeśli są w tobie te
możliwości, o które cię podejrzewam, twoja praca napełni kieszenie i
moje, i twoje.
- Kiedy zaczynam kurs szkoleniowy?
- Pojutrze.
- Rozumiem. Więc muszę jak najlepiej wykorzystać jutrzejszy
wolny dzień?
- Oczywiście. Nieprędko będziesz miała drugi. Tak się pracuje w
tej branży.
- To mi odpowiada. Chcę się zająć pracą - odparła Amy i dodała
w myśli: w ten sposób nie będę miała czasu myśleć o Jacku.
- Świetnie. Na pewno będzie się nam dobrze pracowało - rzekła
Rhonda.
I tak też się stało. Rhonda wymagała zaangażowania od swych
podwładnych, a Amy uznała handel nieruchomościami za fascynujące
zajęcie. Chętnie pracowała poza godzinami, a uczyła się w nocy.
Jej maleńki domek stał na skale nad morzem, ale Amy miała mało
czasu, aby się cieszyć pięknym widokiem. Taka sytuacja bardzo jej
odpowiadała, gdyż momenty bezczynności nieodmiennie przywodziły
jej na myśl Jacka.
Jego życzenie, aby zapamiętała dokładnie ich ostatnią noc,
sprawdziło się całkowicie, a jeśli chciał, aby cierpiała, to dopiął
swego. Tylko praca tłumiła ból i tęsknotę, więc Amy z desperacją
rzuciła się w jej wir.
Raz w tygodniu dzwoniła do rodziców, a potem komunikowała
się z Bradem. Choć rozmawiając z matką, często miała wrażenie, że
grozi im katastrofa, Brad zapewniał ją, że rodzice dają sobie
doskonale radę. Amy uznała, że prawda leży gdzieś pośrodku, więc
starała się, aby rozłąka z rodzicami zakończyła się jak najszybciej.
Pierwszą przeszkodą, z którą musiała się uporać, było zdobycie
licencji. Amy wbijała sobie do głowy fakty i liczby, spacerując w
nocy po pokoju i rozwiązując zadania. Nigdy nie lubiła egzaminów
testowych, a ten niósł ze sobą więcej stresów niż wszystkie
poprzednie. Wynik miał zdecydować o całej jej przyszłej karierze. A
co gorsza, Rhonda oczekiwała, że zda go za pierwszym razem.
Poszła na egzamin z bólem głowy i spoconymi dłońmi. Pytania
wydawały się jej bardzo trudne, a czas na odpowiedź zbyt krótki, toteż
opuściła salę przekonana, że nie zdała. Gdy Rhonda otrzymała wyniki,
były same w biurze. Spokojnie podeszła do biurka Amy i usiadła na
krześle dla klientów.
Amy spojrzała w jej chłodne szare oczy i skrzywiła się.
- Oblałam, co?
- Oczywiście, że nie oblałaś. Dostałaś wysokie oceny, jak się tego
spodziewałam.
- Zdałam! Jak to dobrze! - Amy zamachała rękoma w powietrzu. -
A mówili mi, że to się nie uda.
- Kto tak mówił?
- Niektórzy. - Wzruszyła ramionami. - W szkole nie byłam
najlepszą uczennicą.
- To nie ma nic do rzeczy. Widocznie ci nie zależało.
- Oczywiście, że nie tak jak tym razem. A teraz muszę tylko
dostać coś za moją działkę i ruszam całą parą do przodu.
- Dostaniesz. Cierpliwości. A zanim to nastąpi, będziesz
sprzedawać własność innych ludzi. Moje gratulacje, Amy -
powiedziała serdecznie. - Witaj w tym zwariowanym zawodzie.
- Dziękuję. Zdobyłam go dzięki tobie. Jak to dobrze, że mam już
samochód.
- Będziesz go potrzebować, aby wozić klientów. Słuchaj, Amy,
chyba powinnyśmy to uczcić. Gdy Bob i Carter wrócą, zapytamy, czy
pójdą z nami i swymi żonami na kolację. Ja zapraszam.
- Z przyjemnością, Rhondo, ale ja płacę połowę.
- Nie ma mowy. Odtrącę to sobie z podatków.
- Zgoda - zaśmiała się Amy. - Jak zwykle wszystko, co mówisz,
wygląda na dobry interes.
Wieczór był pełen beztroskiej wesołości, toteż Amy zdziwiła się,
gdy w pewnej chwili spojrzała na zegarek. Było wpół do jedenastej.
- Muszę wracać do domu, Rhondo. Jutro dzień pracy.
- Masz rację, Amy. Wychodzimy.
Wracając do domu, Amy myślała o jutrzejszej rozmowie z
rodzicami. Ale był ktoś inny, z kim chciała podzielić się nowiną już
dziś, ktoś, kto lepiej zrozumie, co osiągnęła.
Wyobrażała sobie Jacka wyciągniętego na łóżku, w którym leżeli
razem podczas ostatniej nocy w Bellingham. Na myśl o nim poczuła
gwałtowny przypływ bólu i tęsknoty. Zaczęła dygotać od nagłej
potrzeby usłyszenia jego głosu. Nie dbała o to, która godzina była
tam, w Bellingham. Nie kontaktowała się z nim od chwili wyjazdu,
ale teraz miała wrażenie, że zwariuje, jeśli nie zadzwoni.
ROZDZIAŁ 12
Znalazłszy się w swym małym domku, Amy wolnym krokiem
udała się do pokoju i stanęła koło kanapy, wpatrując się w aparat
telefoniczny. Do tej pory nigdy nie dzwoniła do Jacka. Nie
wiedziałaby, co mu powiedzieć.
Ale wynik egzaminu był namacalnym dowodem, że potrafi
doprowadzić swój szalony plan do końca. Paradoksalne było to, że jej
sukces oddalał ją coraz bardziej od Jacka, a jednak właśnie jemu
pragnęła o tym donieść. Może mimo wszystko nie porzuciła całkiem
nadziei, że jeśli ona ściągnie tu rodziców, on rozważy jeszcze raz
możliwość zamieszkania w Honolulu.
Usiadła na kanapie i postawiła aparat na kolanach. Podniosła
słuchawkę i znowu odłożyła ją na widełki. W Bellingham była teraz
pierwsza w nocy. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna poczekać do
rana, ale nie miała na to ochoty. Wiedziała, że Jack ma telefon przy
łóżku. Chciała z nim rozmawiać teraz, gdy był rozespany i
półprzytomny ze snu. Widziała go oczami wyobraźni wyciągniętego
na łóżku.
Wybierała numer powoli i dokładnie. To nie była pora na
pomyłki. Po wielu różnych sygnałach usłyszała w końcu dzwonienie.
Amy odchrząknęła kilka razy, czekając, aż Jack się odezwie. Musi być
w domu. Musi.
Po czwartym dzwonku usłyszała ochrypłe od snu „halo".
- Jack, to ja, Amy.
- Amy?
- Tak.
Napawała się dźwiękiem swojego imienia, wypowiedzianego tym
pięknym, mimo lekkiej chrypki, głosem.
- Amy, czy wszystko w porządku? Jest późno, pierwsza w nocy.
Czy masz kłopoty?
- Nie, Jack. Nie mam. Musiałam po prostu usłyszeć twój głos,
dlatego dzwonię. Wiem, która godzina, ale...
- Rozumiem - głos nabrał intymności. - Chciałaś rozmawiać ze
mną w łóżku.
- Tak...
- To mi się podoba, Amy. Śniłem o tobie.
- Powiedziałbyś tak nawet, gdyby to nie była prawda.
- Może. Ale tak było. Ten sen często się powtarza. Byliśmy razem
w trzcinowej chatce i... Chciałbym, żebyś teraz była tu ze mną.
- Ja też, ale... myślę, że powinniśmy pomówić o czymś innym.
- To ty wyrwałaś mnie ze snu.
- Wiem. Moja wina.
- To żadna wina. Twoje odruchy są prawidłowe. Ale jeśli nie
mogę cię mieć w łóżku, pozwól mi chociaż mówić z niego do ciebie.
Tęskniłaś za mną?
- Nie uwierzyłbyś jak bardzo.
- Nie pożegnałaś się ze mną.
- Bo po prostu nie mogłam. Wymknęłam się dla naszego dobra.
- Może dla twojego. Mnie zwaliło z nóg, gdy się zbudziłem i
stwierdziłem, że odjechałaś. Chciałem cię jeszcze raz pocałować,
może jeszcze raz...
- Jack, przestań.
- Dobrze.
- Powiedz mi, jak ci idzie z czytelnią.
- Znakomicie. Rozpoczynamy budowę. Już uzgadniam plany z
wykonawcą.
- To cudownie. A jak się mają Brzęczyk i Steve?
- Dobrze. Steve chciał do ciebie napisać, ale mu powiedziałem, że
nie mam twego adresu. I to prawda, wiesz?
- Wiem. Niech Steve weźmie go od mojej matki.
- A Jack? Też ma prosić twoją matkę o adres?
Drgnęła, słysząc nutę sarkazmu w jego głosie.
- Nie zniosłabym wymiany uprzejmych liścików.
- Skąd wiesz, że moje listy byłyby uprzejme?
- Wiesz, co mam na myśli, Jack.
- Więc daj mi numer telefonu.
- Nie.
- To nie fair. Ty znasz mój numer.
- Czy mam odłożyć słuchawkę?
- Nie. - Milczał przez chwilę. - Jak ci idzie?
- Właśnie dlatego dzwonię. Zdałam egzamin licencyjny. Jestem
już dyplomowaną agentką w handlu nieruchomościami.
Minęło parę sekund, zanim odpowiedział.
- To wspaniała wiadomość, Amy.
- Nie chciałbyś chyba, żebym oblała?
- Nie - westchnął - ale jeśli zdałaś egzamin, to nie wrócisz tutaj na
stałe, a tego bardzo bym sobie życzył.
- Jack, teraz, gdy otrzymałam licencję, pozostaje mi jedynie
sprzedać działkę i kupić coś lepszego dla rodziców. Rhonda jest
pewna, że mi się to uda w ciągu paru miesięcy.
- Możliwe.
- A jeśli tego dokonam, powiedz, czy nie zmienisz decyzji?
Wiem, że najpierw chcesz zorganizować tę czytelnię dla młodzieży,
ale potem...
- Przeniesienie się na Hawaje nie ma dla mnie większego sensu,
Amy. Po twoim wyjeździe myślałem, że zwariuję i zacząłem zbierać
informacje o możliwości pracy na Oahu i dowiedziałem się, że nie
można tam dostać przyzwoitej pensji.
- Dlaczego?
- Bo dyrektorzy uważają, że piękna sceneria rekompensuje niskie
zarobki. Bardzo ładnie, jeśli komuś na tym specjalnie zależy, ale mnie
to nie pociąga. Poza tym słyszałem, że chcą mnie zaangażować do
radia w Seattle. To byłby dla mnie prawdziwy awans, w
przeciwieństwie do wyjazdu na Hawaje i obniżki pensji.
Nawet ze mną, pomyślała Amy, ale nic nie powiedziała. Jeśli Jack
bardziej ceni pieniądze i dobrą posadę niż ją, to nie ma na to rady.
- Amy, wiem, że to zabrzmiało fatalnie.
- Ale logicznie.
- Tak, i materialistycznie jak wszyscy diabli. Cała ta sytuacja jest
nienormalna i staram się jej przyjrzeć ze wszystkich stron. Po
pierwsze, myśl, że mam być związany z jakimś miejscem nie ze
swego wyboru, lecz tylko dlatego, że ty nie możesz opuścić swoich
rodziców, wydaje mi się trochę bez sensu. W ten sposób, Amy, twoi
rodzice nie tylko kierują twoim życiem, ale w konsekwencji również
moim.
- Kierują moim, bo ja tak zdecydowałam, ale czy będą mieli
wpływ na twoje, to tylko od ciebie zależy.
- To nieprawda! Kocham cię i oni już teraz mają wpływ na moje
życie. A mnie się to nie podoba.
- To fatalnie, Jack. Ja nie prosiłam, abyś się we mnie zakochał.
Jeśli ci to tak bardzo nie na rękę, to dlaczego się nie odkochasz?
- Czasami chciałbym to zrobić, ale nie mogę, Amy. To, że mi się
dziś śniłaś, nie było przypadkiem. Śnisz mi się co noc. Opętałaś mnie.
- Mimo to nie pojedziesz za mną na Hawaje?
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.
- W takim razie nie mamy o czym mówić. Życzę miłego dnia,
Jack.
Odłożyła słuchawkę, zanim zdążył odpowiedzieć. Odstawiła
telefon na stolik, zakryła twarz rękami i zaczęła szlochać.
Żadnych więcej telefonów do Jacka, zadecydowała następnego
dnia. Po nie przespanej nocy z trudem potrafiła skupić się na pracy, a
musiała się z niej dobrze wywiązywać, bo już jej nic innego nie
pozostało. Tylko praca i realizacja planów wobec rodziców.
Upłynęły dwa miesiące i tylko kilka osób zainteresowało się jej
działką na Maui. Jeden z klientów zdobył się nawet na to, aby tam z
nią pojechać, ale uciążliwa droga zniechęciła go do kupna.
Aż pewnego dnia Rhonda położyła jej na biurku informację - opis
mieszkania wystawionego na sprzedaż w osiedlu w Honolulu. Amy
przeczytała notatkę i uznała, że to byłoby coś odpowiedniego dla jej
rodziców.
- Brzmi to wspaniale: widok na ocean, trzy przecznice od samej
plaży, unowocześniona kuchnia. Ale cena o wiele dla mnie za
wysoka, nawet gdybym sprzedała działkę na Maui, czego nie udało mi
się dokonać - powiedziała Amy.
- Nie wiesz jeszcze wszystkiego. Ja sama zainteresowałam się tą
sprawą i wiem, że cenę wyznaczyła małżonka właściciela. On zgadza
się sprzedać za niższą sumę.
- O ile niższą?
- O jedną trzecią. Po moim wyjściu zadzwonił do mnie i wyjaśnił,
że żona zawsze żąda nierealnych sum, ale jeśli jej się zaproponuje
mniej, to weźmie. On naprawdę chce sprzedać. Obydwoje chcą.
- Dlaczego?
- Z powodu gorączki wyspowej. Są tu od pięciu lat.
Amy studiowała opis mieszkania.
- Sprzedadzą je na pewno wcześniej, niż ja się pozbędę mojej
ziemi na Maui.
- Bez wątpienia. Amy, pozwól, że ja wyłożę na to pieniądze. Gdy
sprzedasz działkę, zwrócisz mi je.
- Nie mogłabym tak zrobić, Rhondo.
- Oczywiście, że możesz. Nie stać cię, żeby stracić taką okazję.
Potraktuj moją ofertę jako interes, a nie przysługę. Najwyżej nie
będziesz mogła zapłacić za to mieszkanie. Wtedy ja je sprzedam z
zyskiem, więc nie martw się o mnie.
Amy roześmiała się.
- Nie mam powodu martwić się o ciebie. Potrafisz przedstawić
wszystko, co robisz, jako trzeźwą handlową transakcję. Lecz twierdzę,
że bez względu na to, co mówisz, przede wszystkim chcesz pomagać
ludziom.
- Dawno doszłam do wniosku, że pomaganie ludziom często
okazuje się dobrym interesem. - Wzruszyła ramionami. - A więc nie
wiadomo, czy jestem świętą, czy egoistką. Zostawiam tobie
rozwiązanie tej zagadki, mój młody filozofie. A więc, składamy ofertę
kupna?
- Tak, jak tylko je obejrzę.
- Bardzo dobrze - rzekła Rhonda z zadowoleniem. - Jestem
pewna, że ci się spodoba.
Od tej chwili sprawy potoczyły się szybko. Właściciele
mieszkania zgodzili się na niższą cenę i rozpoczęto przygotowywanie
odpowiednich
dokumentów.
Podniecenie
wywołane
kupnem
mieszkania wyzwoliło w Amy dodatkową energię i w ciągu dwóch
następnych tygodni znalazła nabywcę na działkę na wyspie Maui.
Sprzedaż sfinalizowano zaledwie w kilka dni po kupnie mieszkania w
Honolulu.
- Udało się! - wykrzyknęła radośnie, kręcąc się na obrotowym
krześle, gdy dowiedziała się, że pieniądze za działkę wpłynęły do
banku.
W biurze zapanowała radosna atmosfera. Koledzy złożyli jej
gratulacje, ciesząc się, że odniosła sukces. Amy pławiła się w
szczęściu. O piątej po południu, gdy zostały same w biurze, Rhonda
zwróciła się do niej:
- Co zamierzasz teraz zrobić? Zadzwonisz do rodziców?
- Właśnie się zastanawiałam, jak to załatwić. Uważam, że tak
ważną sprawę powinnam omówić z nimi osobiście. Będą musieli
przecież sprzedać swój dom, żeby mieć pieniądze na utrzymanie po
przyjeździe tutaj.
- Kiedy chcesz wyjechać?
- Jak tylko zdobędę pieniądze na bilet w obie strony. Oczywiście,
jeżeli udzielisz mi urlopu.
- Dobrze wiesz, że tak. Ale jak zaoszczędzisz tyle pieniędzy przy
swoich skromnych dochodach?
- Będę musiała sprzedawać więcej nieruchomości - uśmiechnęła
się Amy. - Albo znów zacznę brać udział w konkursach. Widziałam
zapowiedź jednego, gdzie nagrodą jest wycieczka do Disneylandu.
Stamtąd byłoby bliżej.
- Ale nie dość blisko. - Rhonda oparła się o biurko Amy i
zastanawiała się chwilę. - Mam inny konkurs na myśli.
- Tak? Nie sądziłam, że interesujesz się konkursami.
- Rzeczywiście, nie interesują mnie konkursy, w których o
wygranej decyduje szczęśliwy traf. Postanowiłam sponsorować
konkurs dobrej pracy u nas w biurze. Agent, który zdobędzie dla nas
najkorzystniejszą transakcję w ciągu tygodnia, licząc od jutra, wygra
bilet do miasta, które sam wybierze.
- Rhondo, naprawdę nie musisz...
- Oszczędź sobie protestów. Jeszcze nie wiadomo, kto wygra. Nie
masz tylu kontaktów i powiązań co Bob i Carter. Będziesz się musiała
dobrze
napracować,
ale
jak wygrasz,
otrzymasz
prowizję
przekraczającą twoją początkową pensję i darmowy przelot do domu.
- Wygram na pewno, Rhondo.
- Liczę się z tym. Masz pewną przewagę - silną motywację i o
jeden wieczór więcej. Nie ogłoszę konkursu przed jutrzejszym
rankiem. Gdybym była na twoim miejscu, natychmiast wzięłabym się
do pracy.
- Zrobię to. Jesteś wspaniała, Rhondo.
- Jestem kobietą interesu. Czy możesz sobie wyobrazić, jak
pójdzie sprzedaż, gdy tamci dwaj ruszą do walki, żeby cię pokonać?
Amy wyciągnęła notes z telefonami i otworzyła go przed sobą.
- Nie mają żadnych szans - rzekła.
- O, mają. To ludzie czynu.
- I ja też - powiedziała Amy i zaczęła wykręcać numer.
Gdy rzuciła okiem na swoją szefową, zobaczyła na jej twarzy
uśmiech pełen zadowolenia.
ROZDZIAŁ 13
Mimo siedmiu nie dospanych nocy Amy powitała dzień
zakończenia konkursu w euforii, jakiej dotąd nie znała. Cóż z tego,
jeżeli nawet nie wygra? W tym czasie odkryła coś tak istotnego, że
sam konkurs wydawał się mało ważny. Przekonała się niezbicie, że jej
żywiołem jest handel nieruchomościami, tak jak to przewidziała
Rhonda. Po tygodniu pełnym napięcia znała już podniecające uczucie
walki konkurencyjnej i smak sukcesu finansowego.
Jeśli nie wygra bezpłatnej podróży do domu, to po prostu na nią
zapracuje. Osiągnęła pewność siebie i zaufanie do siebie samej. Toteż
gdy Rhonda ogłosiła, że zdobyła pierwsze miejsce, nie była nawet
szczególnie zdziwiona.
Koledzy i Rhonda nagrodzili jej sukces oklaskami. Patrząc na
uśmiechnięte twarze Boba i Cartera, uświadomiła sobie, że obydwaj
agenci odczuwali taką samą pewność siebie, jaką ona zdobyła w
trakcie tego tygodnia intensywnej pracy. Nie zazdrościli jej
zwycięstwa, ponieważ sami czuli się zwycięzcami.
Trochę później tego samego dnia Rhonda pogratulowała jej w
prywatnej rozmowie.
- Zabawne w tym wszystkim jest to - rzekła Amy - że na początku
konkursu myślałam, iż muszę wygrać za wszelką cenę. A dziś rano
uznałam, że to nie ma znaczenia.
- Miałam nadzieję, że tak się stanie, jeśli naprawdę będziesz
pracować pełną parą. Sukces rodzi sukces, moja droga. Kiedy
chciałabyś wyjechać?
- W następną sobotę, jeśli to ci odpowiada. Wrócę po dwóch
tygodniach lub wcześniej, jak tylko wszystko załatwię.
- Prawdopodobnie zajmie ci to co najmniej dwa tygodnie, ale nie
ma problemu. Zawiadom mnie, którym samolotem przyleci twoja
rodzina. Chciałabym ich powitać, a jeśli będzie to odpowiednia pora,
zaproszę was na kolację.
- To cudowny pomysł. - Amy uściskała ją serdecznie. - Rhondo,
tyle ci zawdzięczam.
- Twoja rola była trudniejsza, Amy. W ciągu ostatnich paru
miesięcy wiele dokonałaś. Jestem z ciebie naprawdę dumna.
- Prawdę mówiąc, ja też jestem dumna z siebie.
- Masz do tego pełne prawo. A przy okazji, nigdy nie wspominasz
tego młodego człowieka, który z tobą przyjechał na Hawaje. Czy
jesteście w kontakcie?
- Właściwie nie.
- Odniosłam wrażenie, że bardzo go lubisz.
- Lubię go w dalszym ciągu, ale... są pewne problemy.
- A czy twoje ostatnie sukcesy pomogą ci w ich rozwiązaniu?
- Nie wiem. - Popatrzyła jej prosto w oczy. - Może teraz się to
wyjaśni.
Tego samego wieczora Amy wybrała numer domowego telefonu
Jacka. Jednak zamiast jego głosu usłyszała nagraną informację, że
telefon został wyłączony.
Wyłączony? Siedziała przez chwilę zdziwiona i wściekła, aż
wreszcie przypomniała sobie, że nigdy nie dała Jackowi swego
numeru. Jeśli teraz nie wiedziała, gdzie go szukać, jest to wyłącznie
jej wina. A może jednak wiedziała? Przecież gdy rozmawiali prawie
dwa miesiące temu, wspominał, że prawdopodobnie zaoferują mu
pracę w Seattle.
Po telefonie do biura numerów w Seattle jej podejrzenia się
potwierdziły. Jack przyjął najwidoczniej ofertę, bo zamieszkał w tym
mieście. Amy długo zastanawiała się, czy dzwonić do niego do
Seattle. Jeśli zaczął nowe życie w innym mieście, to może znaczyć, że
z niej zrezygnował!
Cóż, jeśli tak, to ona chce usłyszeć to od niego wyraźnie,
słowami, które położą kres ich znajomości. Bez tego nigdy nie
uwierzy, że uczucie, które ich łączyło, skończyło się bezpowrotnie.
Znowu podniosła słuchawkę i wykręciła numer w Seattle. Jack
zgłosił się już po drugim dzwonku, głos miał wesoły i ożywiony.
Widocznie życie w wielkim mieście bardzo mu odpowiadało.
Amy odetchnęła głęboko.
- Cześć, Jack. Jak tam twoja nowa praca?
- Amy, co za niespodzianka! Oczekiwałem innego... to znaczy,
ktoś miał...
- Kobieta? - Amy zacisnęła usta, zła na siebie. - Przepraszam, nie
odpowiadaj na to pytanie.
- Tak. Kobieta. Chciała ze mną przedyskutować program
dokształcania młodzieży tu, w Seattle. Tutejsze radio zainteresowało
się tym, co robiliśmy w Bellingham, i chcą, żebym spróbował czegoś
podobnego, lecz na większą skalę.
- To wspaniale, Jack.
Serce Amy wyprawiało dziwne harce. Ta kobieta może być
znajomą z pracy albo jego ostatnią miłością, albo jednym i drugim.
Ona zaś nie miała prawa go wypytywać.
- A co u ciebie, Amy?
- Lecę w sobotę do domu zobaczyć się z rodzicami. Mieszkasz po
drodze, więc zastanawiałam się, czy nie moglibyśmy wypić razem
filiżanki kawy i pogadać o dawnych czasach. - Modliła się, by jej
słowa brzmiały lekko.
- Przylatujesz tu? Na jak długo?
- Na dwa tygodnie. A potem razem z rodzicami wracam na
Hawaje.
- A więc znalazłaś im coś?
- Tak.
- I sprzedałaś działkę na Maui?
- Sprzedałam.
- Fantastycznie. Zmieniasz się naprawdę w agenta pierwszej
klasy, jeśli już dokonałaś tego, co wszyscy uważali za niemożliwe.
Amy z przyjemnością usłyszała dumę w jego głosie.
- Cóż, próbowałam przedstawić wszystko z najlepszej strony.
Podkreślałam, że warto kupować ziemię tam, gdzie mieszkają sławni
ludzie, z dala od wrzawy i tłoku. W końcu natrafiłam na małżeństwo,
które lubi ciszę i które chciało wypróbować swój samochód na
krętych drogach. A poza tym czarny piasek uznali za egzotykę.
- Brawo, Amy. A co twoi rodzice o tym sądzą?
- Nic im jeszcze nie powiedziałam. Chcę im zrobić niespodziankę.
Mam nadzieję, że wpadną w zachwyt.
- Jestem pewien.
- A więc znajdziesz chwilę, żeby się ze mną spotkać?
- Oczywiście. Przyjadę po ciebie na lotnisko i zawiozę do
Bellingham. I tak miałem zamiar dowiedzieć się, jak postępuje
budowa czytelni.
- Jack, jestem pewna, że brak ci czasu...
- Pozwól, że sam o tym zdecyduję. Mam wolne soboty i niedziele,
więc z przyjemnością pojadę z tobą.
- No... dobrze - Amy zastanawiała się, gdzie podziała się jej nowo
nabyta pewność siebie. Gdy rozmawiała z Jackiem, mówiła jak
zalęknione dziecko. - To znaczy... świetnie; Zaraz ci podam godzinę i
numer mojego lotu.
- Doskonale.
Sięgnęła do torebki, wyjęła bilet i przybierając rzeczowy ton,
odczytała potrzebne informacje.
- A więc do zobaczenia - zakończyła energicznie.
- Amy?
- Słucham.
- Jesteś cudo, wiesz?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Sądzę, że dobrze wiesz. Do widzenia, Amy.
Pięć miesięcy, myślała Amy, idąc wąskim przejściem od samolotu
do poczekalni lotniska. Wiedziała, że ona sama bardzo się zmieniła,
natomiast nie miała pojęcia, jak ten czas wpłynął na Jacka.
Na spotkanie z nim po tylu miesiącach Amy włożyła swój
najnowszy różowy kostium. Wyglądała w nim seksownie i bardzo
kobieco, ale jednocześnie jak kobieta interesu. Włosy puściła luźno na
ramiona, bo taka fryzura podobała się Jackowi. Włosy upięte ciasno
wokół głowy może lepiej pasowałyby do jej obecnego stylu, ale
postanowiła wykorzystać wszelkie słabostki Jacka.
Gdy skręciła z korytarza do poczekalni, zatrzymała się, szukając
go wzrokiem wśród ludzi. Zobaczyła go stojącego trochę dalej.
Ubrany był w elegancką sportową marynarkę. Stał swobodnie, z
rękoma w kieszeniach, bardzo przystojny, ale jednocześnie rzeczowy i
praktyczny. Jakby jej męski odpowiednik.
On też ją dostrzegł. Domyśliła się tego, widząc, jak nagle
rozszerzyły mu się oczy i bezwiednie rusza w jej stronę, zanim miał
czas przybrać bardziej opanowaną pozę.
- Jack! Jak to cudownie, że znowu cię widzę. - Uśmiechała się
szeroko jak idiotka, ale nic nie mogła na to poradzić.
Jack oglądał ją od stóp do głów.
- Amy, wyglądasz przepięknie!
- Mama chce, abyś zanocował dziś u nas. Możesz spać w pokoju
Brada.
- Zgoda - powiedział.
Amy poruszyła się niepewnie.
- Nie uściskasz swojej starej przyjaciółki?
- Jasne. - Objął ją braterskim uściskiem.
Coś nagle zbuntowało się w niej na ten bezosobowy dotyk i nie
zważając na nic, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w same usta.
Poczuła, że jego ramiona obejmują ją mocniej. W głowie zakręciło się
jej z radości, gdy odpowiedział na jej pocałunek z nieoczekiwaną siłą.
Ciągle ją kochał!
Po chwili odsunęli się od siebie, obydwoje zaróżowieni i
wzruszeni. W milczeniu wpatrywali się w siebie.
- A więc, tak to jest - powiedział cicho Jack.
- Obawiam się, że tak. Co to za kobieta, Jack, na której telefon
czekałeś?
- Nikt. Próbowałem zainteresować się innymi kobietami, Amy,
ale to strata czasu. Obchodzi mnie tylko pewna Hawajka. A co z tobą?
- Ja nawet się z nikim nie umawiam. Nie mogę sobie wyobrazić,
żeby ktoś inny trzymał mnie za rękę lub całował...
Ścisnął ją za ramiona.
- No chyba! Gdy pomyślę, że mogłabyś być z kimś innym,
nachodzą mnie mordercze myśli.
- Nie martw się. - Uśmiechnęła się do niego. - Nie ma potrzeby.
Jack pokręcił głową.
- Amy, to koszmarna sytuacja. Ja mam nową pracę w Seattle, a ty
sprzedajesz nieruchomości w Honolulu. Co z tego wyniknie?
- Nie wiem.
Objął ją ramieniem i prowadził do sali bagażowej.
- Czy jest szansa, żebym się jeszcze zobaczył z tobą podczas
twego pobytu u rodziców?
- Masz na myśli sam na sam?
- Dobrze wiesz, co mam na myśli. Zresztą ponosisz za to
całkowitą odpowiedzialność, pokazując się w tym seksownym
kostiumie. Czy musimy jechać dziś do Bellingham?
- Obawiam się, że tak.
- Może zadzwonimy do twoich rodziców, że przyjedziemy jutro?
Amy westchnęła i oparła się lekko o niego.
- Nie mogę, Jack. Muszę być u nich jak najprędzej. Nie będzie
łatwo zorganizować to przeniesienie na Hawaje w ciągu dwóch
tygodni. Nie mogę tracić ani dnia.
- A więc cały czas będziesz bardzo zajęta - zauważył
rozczarowany.
- Może nie tak bardzo - odparła pocieszająco. - A jeśli znajdę
tylko wolną chwilę, przyjadę do ciebie, do Seattle. Byłoby trochę
krępujące... robić to w domu rodziców.
- Rozumiem. Dla mnie też. A gdybym zatrzymał się w motelu?
- Nie. Byliby zawiedzeni. Mama tak się cieszy, że będziesz
naszym gościem.
- W porządku, Amy. Ale wiesz, naprawdę wyglądasz
rewelacyjnie.
- Ty też nie najgorzej. Ta sportowa marynarka i krawat to twój
nowy image?
Jack uśmiechnął się.
- Chyba tak. Rozstałem się z koszulkami polo i szelkami. Zresztą
trochę już z tego wyrosłem.
- Boże święty, Jack! Czyżbyśmy się starzeli?
- Wszystko na to wskazuje.
- Zanim się obejrzymy, będziemy urządzać wyprzedaże garażowe
i pracować w komitetach rodzicielskich.
- Jeśli się nie mylę, żeby pracować w komitecie rodzicielskim,
trzeba mieć najpierw dzieci.
- Tak, oczywiście. Miałam tylko na myśli...
- Co miałaś na myśli?
Popatrzyła mu w pełne tęsknoty oczy.
- Nic, Jack, nic specjalnego.
- Do kroćset! - mruknął i odwrócił wzrok.
W czasie jazdy opowiadali sobie, co im się przydarzyło w ciągu
tych miesięcy, gdy byli z dala od siebie. Amy dowiedziała się, że
Brzęczyk skończył szkołę i że zaproponowali mu posadę disc jockeya
po Jacku. Steve przeszedł do następnej klasy i miał prowadzić szkolny
syndykat po Brzęczyku. Przygotowywał się do kariery maklera.
Gdy przybyli do domu rodziców Amy, ojciec zaciągnął Jacka do
telewizora, a matka snuła opowieści o swych licznych problemach,
jakby chciała wywołać w niej poczucie winy.
- Ale Brad mówił mi, że wszystko u was szło jak najlepiej -
protestowała Amy.
- Nie zwierzałabym się nigdy Bradowi ze swych kłopotów. Ma
dosyć własnych.
Amy zrozumiała. Brad był zwolniony od odpowiedzialności za
rodziców, bo miał swoją rodzinę. A co by było, gdyby ona i Jack
zdecydowali, się pobrać? Czy matka nauczyłaby się myśleć o
problemach własnych i ojca? Niestety, Jack nie zgadzał się na wyjazd
na Hawaje. Nie podobał mu się też zbyt ścisły związek z jej rodzicami
i Amy po kilku miesiącach rozłąki z nimi zaczynała go rozumieć.
Jej irytacja nie trwała długo, gdyż wyobraziła sobie radość na
twarzach rodziców, kiedy się dowiedzą o apartamencie na wyspie
Oahu, który im kupiła. Nie mogli dostać piękniejszego prezentu, ale
zasłużyli sobie na to. Poczekała z wyjawieniem niespodzianki do
połowy obiadu. Gdy matka podniosła się, aby zebrać talerze i podać
deser, Amy przytrzymała ją za rękę.
- Jeszcze moment, mamo. Mam dla ciebie i taty niespodziankę i
chciałabym teraz o niej powiedzieć.
-
Niespodziankę?
-
Matka
usiadła
powoli
i
rzuciła
porozumiewawcze spojrzenie ojcu. - Czy to ma coś wspólnego z
Jackiem?
- Nie, właściwie nie. To dotyczy was i waszego marzenia o
mieszkaniu na Hawajach.
- Marzenie! - prychnął ojciec. - Rozwiało się przez Philipa.
- Virgil, nie teraz...
- W porządku, mamo. Tatuś ma rację. Philip zmarnował wasze
szanse i ja jestem za to odpowiedzialna.
- A więc co to za niespodzianka? - dopytywał się ojciec.
Amy powiedziała z uśmiechem:
- Będziecie mogli mimo wszystko przenieść się na Hawaje.
Kupiłam dla was apartament w osiedlu mieszkaniowym w Honolulu.
- Co zrobiłaś? - Ojciec z hałasem rzucił łyżeczkę na stół.
- Oszczędzałam od dłuższego czasu, tato. Przyjęłam tę pracę w
agencji nieruchomości, aby coś dla was wyszukać. Mieszkanie nie jest
jeszcze całkowicie spłacone, ale przy moich szybko rosnących
zarobkach powinnam niedługo dać sobie z tym radę.
Matka dwukrotnie otwierała usta, zanim zdołała wyszeptać:
- Mieszkanie na Hawajach?
- Jest piękne, mamo. Mam fotografie w pokoju. Zaraz je
przyniosę.
Zerwała się od stołu i pobiegła na górę, aby wyjąć fotosy z
walizki. Ojciec zwrócił się do Jacka.
- Wiedziałeś o tym?
- Powiedziała mi parę miesięcy temu. Wszystko, co robiła -
wygrywając te konkursy i podejmując tam pracę - miało na celu
przeniesienie was na Hawaje i zrekompensowanie wam utraty
oszczędności.
Pani Hobson kręciła głową.
- A ja myślałam, że chce się od nas uwolnić.
- Wręcz przeciwnie - rzekł Jack. - Zamierza osiąść z wami w
Honolulu. Wszystko przemyślała.
Ojciec Amy chrząknął z zakłopotaniem.
- Nie wiem, co powiedzieć. Zaskoczyła mnie, to pewne. Nigdy
bym jej nie posądzał...
- Ona jest dorosła, proszę pana. To nie ta roztrzepana dziewczyna,
jaką była kiedyś.
- Czy powiedziała bratu?
- Nie - uśmiechnął się Jack. - Uważała, że Brad ją wyśmieje.
Chciała udowodnić jemu i wam, że potrafi tego dokonać.
- Ciągle nie mogę w to uwierzyć - odezwała się matka, trąc czoło.
Amy wbiegła do pokoju z fotografiami w ręku. Podała je najpierw
matce.
- To jest widok z balkonu, czyli z lanai. A tu front budynku.
Popatrz na te kwiaty, mamo. A tu masz kuchnię, widzisz? Została
unowocześniona w zeszłym roku.
Amy stała obok matki i czekała z niecierpliwością, aż matka
obejrzy zdjęcia i przekaże je ojcu.
- Całe mieszkanie jest odnowione, tato. A ponieważ to miejskie
osiedle, skończy się z koszeniem trawników. Jak ci to odpowiada?
- Trawnik to żaden problem. - Ojciec obejrzał ostatnią fotografię i
odłożył je razem na stół. - Bardzo ładne miejsce, Amy.
- Jestem przekonana, że będziecie zachwyceni. Udało mi się
dostać dwa tygodnie urlopu, co powinno wystarczyć na spakowanie
rzeczy i przekazanie waszego domu do sprzedaży. Radziłabym pozbyć
się większości mebli i kupić tam nowe. Tamto mieszkanie jest zresztą
mniejsze, więc...
- Dwa tygodnie? - Ojciec wytrzeszczył na nią oczy. - Oczekujesz,
że się spakujemy i wyruszymy stąd w ciągu dwóch tygodni?
- Dlaczego nie? To dosyć czasu, żeby złożyć wymówienie w
pracy, a w następny weekend możemy urządzić wielką garażową
wyprzedaż. Oczywiście, nie sprzedamy domu w tak krótkim czasie,
ale resztę można sfinalizować korespondencyjnie. Jestem teraz w tej
branży i potrafię to załatwić.
Matka wstała z krzesła.
- Virgil, czy mogę pomówić z tobą na osobności?
- Oczywiście.
Ojciec podniósł się i wyszedł z jadalni, z matką depczącą mu po
piętach. Amy opadła na krzesło i spojrzała na Jacka.
- Trochę są zaskoczeni, ale dojdą do siebie.
- Na pewno.
Jack wyciągnął rękę poprzez stół i uścisnął jej dłoń.
- Potrzebują na to trochę czasu, to wszystko. To naprawdę
wspaniałe, co dla nich zrobiłaś, Amy.
- Myślisz, że spodoba im się osiedle?
- Widzę, że są zaskoczeni i jeszcze nie dotarło do nich, że będą
tam mieszkać, ale spodoba im się z pewnością. Z tego, co mówiłaś, to
idealne miejsce dla kogoś, kto marzył o Hawajach.
- Naprawdę tak jest. To dzięki Rhondzie, ona je wynalazła.
- Nie odbieraj sobie zasług, Amy. To ty dokonałaś tej wspaniałej
rzeczy.
- Dziękuję ci, Jack. - Amy uścisnęła mu rękę. Do chwili, kiedy
rodzice okażą trochę wdzięczności, pochwała Jacka bardzo jej była
potrzebna.
Państwo Hobson wrócili i usiedli przy stole. Wydawali się
zdenerwowani.
- A więc - spytała Amy z uśmiechem - uzgodniliście, co chcecie
zatrzymać, a czego się pozbyć?
- Nie. - Ojciec składał i rozkładał serwetkę. Potem odchrząknął,
ale nie patrzył w stronę córki. - Chodzi o to, że my nie chcemy stąd
wyjeżdżać - rzekł w końcu.
ROZDZIAŁ 14
Amy zachwiała się.
- Chwileczkę, tato. Przecież zawsze twierdziłeś...
- Wiem, co twierdziłem, Amy. I zawsze mi się zdawało, że gdy
przejdę na emeryturę, będę chciał zamieszkać na Hawajach. Dopiero
teraz, gdy usłyszałem o tych dwóch tygodniach...
- Nie musisz martwić się o te dwa tygodnie - rzekła szybko Amy.
- Mogę sama wrócić do Honolulu, a wy przyjedziecie później.
Myślałam, że będzie przyjemniej podróżować razem, ale dwa
tygodnie to rzeczywiście za mało. Widzę to teraz.
Matka położyła jej rękę na ramieniu.
- Nie chodzi tylko o te dwa tygodnie. Nie chcemy opuszczać
Bellingnam. Lubimy ten dom. Przyzwyczailiśmy się do tych miejsc.
Twój ojciec ma tu pracę, którą lubi, a nie wiadomo, czy znajdzie coś
na Hawajach.
- Nie potrzebuje niczego znajdować, mamo. Ma przejść na
emeryturę. - Amy poczuła, że ogarnia ją panika. Po tych wszystkich
planach i zabiegach okazuje się, że oni wcale nie chcą tam jechać.
Sprawianie im przyjemności to istny koszmar.
- Przejść na emeryturę i co robić, Amy? - Ojciec wzruszył
ramionami. - Siedzieć na lanai i patrzeć na piękny widok cały dzień?
Czy oglądać telewizję? Zwariowałbym, gdybym nie miał nic do
roboty.
- A więc znajdę ci zajęcie. Sama się tym zajmę. Tato, pogoda jest
tam nadzwyczajna. Nie ma mrozu, ołowianych chmur. Nawet deszcz
jest tam ciepły i nigdy nie pada śnieg. Mama nie musiałaby nosić
zimowych płaszczy. Czy nie chciałabyś przestać chodzić grubo
ubrana, mamo?
Matka popatrzyła na nią ze smutkiem
- Przyzwyczaiłam się do Bellingham. Znam sąsiadów, znam
sklepy. Musiałabym zawierać nowe przyjaźnie, uczyć się żyć w
nowym mieście. Mnie tu jest wygodnie, Amy.
- To nie do wiary! - Amy rzuciła serwetkę na stół i zerwała się z
krzesła. - I co ja mam teraz zrobić?
- Sprzedaj to mieszkanie i wróć do domu - odparła matka. - My
cię tu potrzebujemy. Wiesz, ile miałam kłopotów bez ciebie.
Amy spojrzała na Jacka, ale twarz miał nieprzeniknioną. Nie
chciał jej do niczego namawiać, ale z pewnością podzielał zdanie
matki.
- Mogę sprzedać mieszkanie - powiedziała martwym głosem - ale
nie mogę wrócić tu przed upływem osiemnastu miesięcy. Podpisałam
umowę z Rhondą, moją szefową, na dwa lata.
Matka przycisnęła ręką serce.
- Dwa lata! Nie mówiłaś o tym przedtem.
- Byłam pewna, że zabiorę was na Hawaje dużo wcześniej.
Liczyłam, że załatwię wszystko w pół roku i dopięłam tego. Tylko że
na próżno.
- Nie wszystko, Amy. - Jack po raz pierwszy zabrał głos. - Robisz
karierę w handlu nieruchomościami.
- Tak, masz rację - roześmiała się gorzko. - Zabawne, prawda?
Moim jedynym celem było pomóc rodzicom, a w końcu okazuje się,
że tylko ja jedna odniosę z tego jakąś korzyść. Nie potrafię z wami
wygrać. - Głos jej ochrypł z emocji.
- Amy, bardzo cenimy to, co dla nas zrobiłaś - odezwał się ojciec.
- Może tylko powinnaś naradzić się z nami na początku. Ale serce
masz na właściwym miejscu.
- Świetnie! - Amy uderzyła dłońmi o blat stołu. - Mała Amy ma
dobre serduszko. A teraz wybaczcie, muszę zatelefonować. Rhonda
miała przygotować dla was owacyjne powitanie. Muszę ją uprzedzić,
żeby dała sobie z tym spokój i wystawiła mieszkanie na sprzedaż.
Prawie płacząc, pobiegła na górę do swego pokoju. Chciała odbyć
tę rozmowę bez świadków. Telefon odebrał Bob i poprosił Rhondę do
aparatu.
- Jak się czuje moja wspaniała pracownica?
Słysząc to wesołe powitanie, Amy wzruszyła się do łez.
- Nie najlepiej, Rhondo. Moi rodzice nie chcą zamieszkać w
osiedlu.
- Nie podoba im się to mieszkanie? Możemy je sprzedać i
poszukać czegoś innego.
- Nie, oni w ogóle nie chcą przenieść się do Honolulu.
Postanowili zostać w Bellingham.
- Och, Amy! - Głos Rhondy był pełen współczucia. - Perspektywy
waszego wspólnego życia były takie wspaniałe! A teraz odmawiają
wyjazdu? Może jeszcze zmienią zdanie.
- Nie chcę ich przekonywać zbyt usilnie, bo gdyby później
okazało się, że źle się tu czują...
- Rozumiem. To oni muszą chcieć przyjechać, bo gdyby im się tu
nie podobało, obciążyliby ciebie całą winą. Nie ma sensu ich
namawiać. Ale jak poradzą sobie sami przez półtora roku?
- Nie wiem, muszę coś wymyślić.
Rhonda milczała przez chwilę, a potem rzekła bez śladu goryczy
w głosie:
- Amy, możesz uważać naszą umowę za niebyłą. Zwalniam cię z
zobowiązań względem mnie. Twoja rodzina cię potrzebuje.
- Nie mogę na to pozwolić. Po tym, co dla mnie zrobiłaś...
- Owszem, możesz. Sytuacje się zmieniają. Gdybyś wiedziała, że
rodzice nie mają zamiaru tu przyjechać, nie przyjęłabyś mojej oferty,
prawda?
- No tak. Ale tak nie postępuje człowiek interesu.
- Wiem, co robię. Gdybyś ciągle się martwiła o rodziców,
przestałabyś być wzorową pracownicą.
- Tak było przez ostatnie pół roku i jakoś dałam sobie radę, a oni
też.
- Bo telefonowałaś do nich co tydzień i wiedziałaś, że opuściłaś
ich na krótko. Mówiąc szczerze, chciałabym cię zatrzymać, dopóki nie
wyrobisz sobie dobrej pozycji zawodowej, ale w tych warunkach nie
sądzę, abyś do tego dążyła.
- Prawdopodobnie nie.
Po raz pierwszy Amy poczuła niechęć i żal do swoich rodziców.
Rhonda miała rację, że aby osiągnąć sukces, trzeba pracować w
atmosferze akceptacji i poparcia, z jakimi spotkała się u niej. A
rodzice wymagali tylko, aby mieszkała blisko nich.
- Idź, Amy, i powiedz rodzicom, że wracasz do domu na stałe.
Przyleć tu, kiedy ci będzie wygodnie. Pomogę zlikwidować twoje
sprawy i zorganizować powrót do Bellingham. Możesz zająć się
handlem nieruchomościami również w Seattle, bo masz do tego
rzeczywisty talent.
Amy odetchnęła głęboko.
- Dzięki za wszystko, Rhondo. Jak zawsze, okazałaś się wspaniałą
przyjaciółką. Zawiadomię cię, kiedy przylecę.
- Doskonale. I nie martw się. Wszystko się ułoży. Zobaczysz.
Amy schodziła na dół z zamętem w głowie. Rodzice będą
oczywiście zachwyceni wiadomościami. I Jack też. Czy anulowanie
umowy z Rhondą jest szansą na wspólną przyszłość z Jackiem? Chyba
tak. Wydaje się, że może mieć teraz aprobatę rodziny, karierę i
mężczyznę, którego kocha.
W jadalni matka podawała czekoladowe ciasto na deser, a ojciec z
Jackiem dyskutowali o sporcie. Jak mogli być tak spokojni, gdy jej
cały świat trząsł się w posadach?
Jack pierwszy przerwał rozmowę i spojrzał na nią niespokojnie.
- Rozmawiałaś z Rhondą?
- Tak. Powiedziała, że jest gotowa zwolnić mnie z mojego
dwuletniego kontraktu.
Rodzice powitali wiadomość okrzykami radości, lecz Amy
wpatrywała się w Jacka, ciekawa jego reakcji. Oczy mu rozbłysły,
lecz zaraz się opanował.
- I co zamierzasz?
- Wrócić do domu, oczywiście - odpowiedziała za nią matka z
uśmiechem zadowolenia. - To przeznaczenie, Amy. Pojechałaś tam,
aby odkryć, jaka praca ci odpowiada, a teraz możesz handlować
nieruchomościami tu, w Bellingham - rzuciła ukradkowe spojrzenie
na Jacka - lub w Seattle. To nie jest daleko.
- Rzeczywiście, niedaleko. - Amy ciągle obserwowała Jacka.
Jego błękitne oczy były nieodgadnione.
- A więc anulujesz umowę?
- Sądzę, że tak.
Powoli uśmiech rozjaśnił mu twarz.
- Chciałem się tylko upewnić - rzekł.
- Tak? - Uniosła brwi. - Dlaczego?
- Później o tym porozmawiamy. Słuchaj, miałem zamiar zajrzeć
teraz do studia i zobaczyć, co porabia Brzęczyk. Może przejechałabyś
się ze mną? Steve ma tam być i chce cię zobaczyć.
- Z przyjemnością.
Serce Amy waliło jak szalone. O czym Jack chce z nią pomówić?
Ona sama myślała tylko o jednym: o wspólnej przyszłości z Jackiem,
która nagle znalazła się w zasięgu ręki.
Pół godziny później ruszyli w kierunku zatoki. Słońce jak
pomarańczowy balon chyliło się właśnie ku linii horyzontu.
- To nie jest droga do radia - zauważyła Amy.
- Do dziesiątej mamy mnóstwo czasu. Pomyślałem, że może
zechcesz dla odmiany popatrzeć na zachód słońca z tej strony oceanu.
- Świetnie. - Zerknęła na jego profil i włosy rozwiane pędem
powietrza wpadającego przez otwarte okno.
Choć ręce spoczywały swobodnie na kierownicy, zaciśnięte usta
zdradzały skupienie i pewne napięcie. Zatrzymał samochód w
miejscu, skąd mogli obserwować słońce, powoli zanurzające się w
morzu.
- Musisz przyznać, że nie jest to najgorsze miejsce do życia.
- Nigdy nie twierdziłam inaczej. Szczególnie w lecie, gdy jest
ciepło i deszcz nie pada zbyt często. Gdybym wystąpiła ze swoją
propozycją do rodziców w lutym, może ich reakcja byłaby inna.
- Wątpię.
- Ja właściwie też. Zmienili zdanie co do Hawajów. Niestety, nie
uświadomili sobie tego wcześniej.
Jack ujął jej dłoń i gładził z czułością.
- Dostałaś w kość, Amy. Wiem, ile się napracowałaś, żeby
urzeczywistnić ich marzenia, i ile musiałaś poświęcić.
- Obydwoje wiele poświęciliśmy, Jack.
- Tak, to prawda. Ale teraz nadszedł czas, żeby skończyć z
poświęceniami. Wyjdź za mnie, Amy.
Zaczęła drżeć, choć dawno czekała na te słowa. Nie zapomni tej
chwili do końca życia. Będzie pamiętać, jak słońce rzucało ciepły,
pomarańczowy blask na wodę, łodzie i pełną miłości twarz Jacka.
Dotknął ręką jej policzka.
- Robisz wrażenie oszołomionej. Czy mam powtórzyć pytanie?
Amy skinęła głową.
- Tak. Marzę, żeby to jeszcze raz usłyszeć - szepnęła.
- Miło mi - uśmiechnął się czule. - Proszę cię, wyjdź za mnie,
Amy. Chcę, żebyś dzieliła ze mną życie, wszystko. - Głos mu się
załamał. - Bardzo cię kocham!
- I ja ciebie kocham. Oczywiście, że wyjdę za ciebie.
Jego pocałunek był ciepły jak zachodzące słońce. Amy splotła
ręce za jego głową i przytuliła go do siebie. Gdy zaczęła budzić się w
nich namiętność, Jack położył dłoń na jej piersi i usiłował przesunąć
się na jej fotel, ale bez powodzenia. W końcu zaśmiał się rozbawiony.
- Kocham ten samochód, ale nie wtedy, gdy chcę cię pocałować.
Gdzie możemy pojechać?
- Nigdzie, Jack - odparła Amy. - Mamy się spotkać z
Brzęczykiem i Steve'em, zapomniałeś?
- A potem wracamy do domu twoich rodziców i śpimy w
osobnych łóżkach - rzucił, krzywiąc się.
- Tak, ale mam pewien plan. Pojadę jutro z tobą do Seattle i
zostanę do poniedziałku. Będziemy mieli dla siebie całą noc.
- Dobrze. A kiedy wrócisz tu na stałe?
- Myślę, że z pomocą Rhondy bardzo prędko.
- Wspaniale. Teraz, kiedy już powiedziałaś „tak", nie
wytrzymałbym długo bez ciebie. Tak bardzo chcę już być z tobą.
Znowu ją pocałował, aż do utraty tchu.
- Lepiej jedźmy już do radia - rzekła Amy, delikatnie go
odsuwając. - Brzęczyk byłby bardzo rozczarowany, gdybyś się nie
pokazał.
- Wolałbym pojechać z tobą do najbliższego motelu.
- Nie mamy na to czasu. Zresztą zanim się obejrzysz, już będzie
jutro.
- Wątpię. - Jack z ociąganiem przekręcił kluczyk w stacyjce. - Ale
nie powinienem narzekać. Jeszcze dwie godziny temu nie miałem
nadziei, że cię zdobędę.
Amy ścisnęła go za ramię.
- Życie nie mogłoby być dla nas tak okrutne.
- Okazuje się, że nie. Ale jedźmy obejrzeć Brzęczyka przed
mikrofonem.
Po kilku minutach Amy stała ze Steve'em za szybą studia i
przyglądała się zaimprowizowanej scence, którą Jack i Brzęczyk
odgrywali dla słuchaczy.
- Brzęczyk jest dobry, prawda? - rzekł Steve, pękając z dumy.
- Tak, bardzo dobry. Ty też świetnie się prezentujesz.
- Podoba się pani? Nie wyglądam głupio? W szkole prawie mnie
nie poznali.
- Mogę to zrozumieć.
- Nie podobały się pani moje fioletowe włosy?
- Miały pewien charakter, ale chyba nie nadawały się dla kogoś,
kto chce działać w świecie biznesu.
- No właśnie. I stopnie mam coraz lepsze. Może uda mi się pójść
na kurs zarządzania.
- Widzę, że masz wspaniałe plany, Steve.
Pogładził się po krótko obciętych włosach.
- Wszystko się zaczęło od tego, że poszedłem z Brzęczykiem do
biura maklerskiego jego rodziców. Zwaliło mnie po prostu z nóg: te
komputery, monitory, wiadomości z giełdy nowojorskiej co chwila na
ekranie. Powiedziałem Brzęczykowi, że to coś dla mnie. A on na to,
że owszem, może dojdę do czegoś, ale najpierw muszę zmienić
wygląd. I wziął mnie do fryzjera, a potem kupił ubranie. Zapisałem,
ile wydał. Kiedyś mu to zwrócę. Podpisałem umowę, taką jak z panią
w zeszłym roku.
Amy wpatrywała się w niego zaskoczona. Po raz pierwszy
wygłosił takie przemówienie. Zmiana, która w nim zaszła, była
szokująca.
- Aha, jeszcze jedno, mam dziewczynę - dodał nieśmiało.
- Ładna?
- Jeszcze jak! Ale powiedziałem jej, że muszę najpierw ustawić
się w życiu, zanim będę mógł pomyśleć o czymś poważniejszym.
- Bardzo rozsądnie - pochwaliła Amy.
- A co pani robi na Hawajach? Jack mówił, że pani przyjechała
tylko z krótką wizytą.
- Tak miało być, ale możliwe, że zostanę już na stałe.
- To naprawdę wspaniale! A ja zrozumiałem, że jakaś dama
kształci tam panią w sprzedaży nieruchomości i że to musi potrwać
dwa lata.
- Takie było założenie - odparła Amy speszona. - Ale ta pani
zgodziła się zmienić umowę.
- Aha. Pewnie pani tego nie podpisała, inaczej wymagałaby, żeby
pani została do końca.
Amy unikała spojrzenia w uczciwe oczy chłopca.
- Prawdę mówiąc, podpisałam taką umowę, lecz sytuacja na tyle
się zmieniła, że ona sama zaproponowała jej anulowanie.
- Podpisała pani kontrakt?
- Tak.
- Więc musi go pani dotrzymać.
- Zwykle tak jest. Ale ten przypadek jest wyjątkowy.
- O, diabli! - Steve pokręcił głową. - A ja myślałem, że podpisanie
kontraktu to jest naprawdę coś poważnego. Położenie swego podpisu i
tak dalej.
Amy przypomniała sobie własne słowa, które on teraz cytował, i
poczuła się bardzo niezręcznie. Spojrzała w głąb studia, gdzie Jack i
Brzęczyk śmiali się z jakiejś uwagi słuchacza, który do nich
zatelefonował.
Jack spotkał jej spojrzenie i przesłał jej całusa. Amy
odpowiedziała mu uśmiechem, ale zły nastrój jej nie opuszczał. Gdy
wyszli razem z radia, Jack zaproponował przejażdżkę do jakiegoś
ustronnego miejsca, ale Amy wymówiła się zmęczeniem.
- Masz rację, to był męczący dzień dla ciebie, lecz gdy już raz
znajdziemy się u twoich rodziców, nie będę mógł nawet cię porządnie
pocałować - narzekał Jack. - Czeka mnie straszna noc. Powinienem
zażyć jakąś pigułkę na sen. - Jednak posłusznie ruszył w stronę domu
państwa Hobson.
Gdy weszli do domu i na palcach szli na górę, Jack objął ją i
pocałował.
- Nie rób tego, Jack - szepnęła.
- Odchodzę od zmysłów!
- Ja też. Wiesz, że cię kocham, Jack.
- Udowodnij to!
- To stary kawał. Zresztą już to udowodniłam.
- Właśnie dlatego wariuję. Pamiętam, jak świetnie potrafisz to
udowadniać.
- Dobranoc, Jack.
- Dobranoc, Amy - westchnął ciężko.
Dla Amy była to jedna z najdłuższych nocy w jej życiu. I to nie z
powodu erotycznych marzeń. Głęboko poruszyła ją uwaga Steve'a o
ważności podjętego zobowiązania i powołanie się na jej własne słowa.
Rhonda zasługiwała na to, aby dotrzymać umowy. Tylko co z
rodzicami? Według opinii Brada dawali sobie nieźle radę, a Amy
zbytnio pozwalała się wykorzystywać.
Teraz po raz pierwszy zaciążyło jej uzależnienie od rodziców.
Chciała być wolna, realizować własne cele. Dochodziła powoli do
wniosku, że odseparowanie się od ojca i matki może okazać się
korzystne dla wszystkich.
Ale co z Jackiem? Parę godzin temu zgodziła się zostać jego żoną.
I, och, jak bardzo tego pragnęła. Chciała budzić się co rano u jego
boku, mieć z nim dzieci, dzielić z nim wszystko, od romantycznych
kolacji we dwoje do hydraulicznych awarii. Kochała go ponad
wszystko. Wszystko? A jej honor?
Amy spojrzała na zegarek. Była piąta rano. Zerwała się z łóżka i
pobiegła boso do jego pokoju.
- Jack?
Odpowiedział natychmiast, jakby też nie spał.
- Amy? Chodź tutaj. Nie myślałem, że będę musiał czekać na
ciebie całą noc.
- Jack, ja nie po to przyszłam. Wracam na Hawaje.
- Wiem, ale na krótko. Wcale mnie to nie cieszy, lecz...
- Nie, jadę dotrzymać umowy. Zostanę tam pełne dwa lata.
ROZDZIAŁ 15
Jack włączył nocną lampkę i zamrugał gwałtownie.
- Poczekaj chwilę. Powtórz to, co powiedziałaś.
Amy z trudem przełknęła ślinę.
- Rozmawiałam ze Steve'em, gdy ty byłeś w studiu.
Dyskutowaliśmy o kontraktach. Steve przypomniał mi coś, o czym
wiedziałam, lecz było mi wygodniej zapomnieć. Dałam słowo
Rhondzie i mam zamiar go dotrzymać.
- Dałaś słowo także mnie - rzekł spokojnie. - Zgodziłaś się zostać
moją żoną.
- To prawda. I chcę za ciebie wyjść. Ale nie obiecywałam
pozostać w stanie Waszyngton.
Oczy mu zbielały z gniewu.
- To było oczywiste. Pamiętasz chyba, że najpierw upewniłem się,
czy zdecydujesz się anulować kontrakt, zanim ci się oświadczyłem.
- Mimo to fakt pozostaje faktem, że nie mówiłeś, gdzie mamy
zamieszkać. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy się pobrali. Ja
dotrzymam słowa, ale pozostanę na Hawajach jeszcze przez co
najmniej półtora roku.
- Co najmniej?
- Jeśli rzeczywiście zrobię tam karierę, mogę pozostać dłużej.
Potrzebuję osiemnastu miesięcy, żeby wypełnić zobowiązania wobec
Rhondy, ale powinnam też sama siebie sprawdzić, co rzeczywiście
potrafię. Jeżeli w ciągu dwóch lat wyrobię sobie markę, byłabym
głupia, gdybym natychmiast wracała tylko dlatego, że.... tylko
dlatego...
- Że kogoś pokochałaś - dokończył Jack z goryczą. - Niech Bóg
broni, żebyś poświęciła coś z takiego powodu.
- Wywracasz wszystko do góry nogami, żeby udowodnić, że cię
nie kocham, a to nieprawda, Jack. Proszę cię, spróbuj mnie zrozumieć.
Ty zawsze wiedziałeś, co chcesz robić w życiu, i udawało ci się
osiągać sukcesy. Ja dopiero zaczynam odkrywać prawdę o sobie. Nie
mogę wszystkiego przekreślić.
- W porządku, zapomnij o mnie. Ale byłaś też przekonana, że
rodzice nie dadzą sobie rady bez ciebie. Już się tym nie martwisz?
- Doszłam do wniosku, że wręcz ich zachęcałam do tego, aby na
mnie polegali. Widzę, że przez ostatnie pół roku świetnie sobie
radzili. Brad zawsze mi to mówił, ale mu nie wierzyłam i dopiero dziś
to rozumiem.
- To już coś - rzekł Jack. - Wierzę ci. Ale dlaczego musisz
pracować na Hawajach? Rhonda zwalnia cię z kontraktu bez oporów.
Zostań w Seattle, zrób tutaj karierę, a wtedy będziemy razem.
- Czy nie rozumiesz, że Rhonda zwolniła mnie, gdyż sądzi, że
rodzice potrzebują mojej opieki? Teraz, gdy wiem, że tak nie jest,
zerwałabym umowę pod fałszywym pozorem. Nie mogę tak postąpić.
- Nie możesz czy nie chcesz?
- Nie chcę!
- Amy, na litość boską!
- Gdybyś był moim prawdziwym przyjacielem, zrozumiałbyś.
- Nie jestem twoim przyjacielem, do pioruna! Jestem facetem,
który tak cię kocha, że traci rozum.
- Myślę, że powiedziałeś już wszystko, Jack. Idę się ubrać i
powiedzieć o wszystkim rodzicom. Odwieziesz mnie na lotnisko czy
mam wypożyczyć samochód?
- Odwiozę cię i radzę, żebyś wzięła bilet na dzisiaj.
- Domyślałam się, że tak będziesz wolał.
Amy wyszła, zamykając cicho drzwi za sobą. Schroniła się do
łazienki i dopiero gdy znalazła się pod prysznicem, pozwoliła sobie na
płacz.
Trzygodzinna jazda na lotnisko w Seattle minęła w milczeniu.
Amy i Jack pożegnali się, nawet nie podając sobie rąk. Całą drogę
Amy piła koktajle, a po przyjeździe szarpnęła się na taksówkę, aby jak
najszybciej być w domu. Cieszyła się, że nikt na nią nie czekał.
Chciała być sama.
Dopiero następnego dnia zadzwoniła do Rhondy i zaprosiła ją na
lunch. Przy sałatkach i winie wylała przed szefową wszystkie swoje
żale.
- Tak więc wróciłam dopełnić umowy, jeśli mnie chcesz -
dokończyła.
- Oczywiście, że chcę, ale czy nie powinnaś wrócić do tego
młodego człowieka? Widzę, że go kochasz.
- Niestety, tak. Ale jeśli on nie rozumie, dlaczego musiałam tu
wrócić, to nie ma dla nas żadnych szans. Musi uszanować moje
zasady.
- Mając słuszne zasady, można pozostać bardzo samotną,
kochanie.
- Właśnie się o tym dowiaduję. - Amy uniosła brodę. - Ale byłoby
mi gorzej, gdybym żyła w przeświadczeniu, że postąpiłam wbrew
sobie. Może będę samotna, ale jestem zadowolona ze swojej decyzji.
- A więc sprawa skończona. - Rhonda uśmiechnęła się. -
Wszystko będzie dobrze, gdy zajmiesz się pracą. A propos, mam
amatorów na twoje mieszkanie.
- Wycofamy je ze sprzedaży.
- Dlaczego?
- Jeśli zostaję, równie dobrze mogę je spłacić, jak płacić czynsz za
inne.
- Widzę, że zapuszczasz korzenie.
- Dokładnie. A wkrótce zakwitnę i dojrzeję.
- Już dojrzałaś, Amy. - Rhonda uścisnęła jej dłoń. - Moje
gratulacje.
Amy doszła do wniosku, że mieszkanie w osiedlu idealnie
odpowiada jej potrzebom. Przyzwyczaiła się jadać kolacje na lanca
każdego wieczoru, gdy nie była umówiona z klientami. Obserwowała
morze, światła na brzegu, księżyc, a czasem widywała księżycową
tęczę. Zmuszała się, aby patrzeć na nią suchymi oczyma.
Gdy zaczęła więcej zarabiać, zafundowała sobie odtwarzacz
stereofoniczny oraz album z nagraniami Simona i Garfunkela, aby
słuchać znowu swej ulubionej piosenki.
Zaprzyjaźniła się zjedna z sąsiadek, wdową, której też brakowało
trochę towarzystwa. Siadywały więc czasem we dwie na lanai i
rozmawiały. Edith umiała słuchać i po jakimś czasie Amy
opowiedziała jej o Jacku. Odkryła wtedy, że rozmowa o człowieku,
którego kochała, lecz z którym musiała się rozstać, była rodzajem
terapii.
W miarę jak przybywało jej klientów Amy spędzała z nimi coraz
więcej czasu, a lanai często świeciło pustką. Nie miała też kiedy zająć
się urządzeniem mieszkania, ale nabyła komplet wyplatanych mebli,
które nadały wnętrzu egzotyczny charakter.
Pewnej soboty kupiła tyle roślin doniczkowych, ile mogła
zmieścić do samochodu, i zawiozła do domu. Jednak brakowało jej
czasu, aby je pielęgnować, więc w akcie rozpaczy dała klucze do
mieszkania sąsiadce i poprosiła o pomoc. Wkrótce mieszkanie Amy
stało się uroczą dżunglą, cudownym schronieniem po pełnych
napięcia i wysiłku dniach pracy.
Po jednym takim szczególnie trudnym dniu, gdy jej całym
obiadem była zjedzona w pośpiechu kanapka, a kolacji nie jadła
wcale, Amy wróciła do domu o dziesiątej i z westchnieniem ulgi
włożyła klucz do zamka. Ku jej zdumieniu drzwi były otwarte, a z
wewnątrz dochodziła melodia Simona i Garfunkela.
- Edith? - spytała głośno, zdziwiona, że sąsiadka podlewa kwiaty
o tak późnej porze.
Głos, który jej odpowiedział, nie był głosem sąsiadki.
- Edith poszła spać, ale przedtem ucięliśmy sobie miłą
pogawędkę.
Amy stanęła jak wryta, widząc przed sobą Jacka.
- Co?... co? - jąkała bezradnie. Teczka z dokumentami upadła na
podłogę.
- Zrobiliśmy sobie parę kanapek, ale nie widziałem nigdzie
twojego ulubionego serka do krakersów. A płyta jest bardzo dobra.
Przegrałem ją parę razy.
Jack opadł swobodnie na tapczan Amy i założył ręce za głowę.
- To miła pani, ta Edith. Siedziałem ze dwie godziny pod twoimi
drzwiami, zanim mnie zauważyła i zapytała, co tu robię.
Amy ciągle patrzyła zaskoczona na niego i przepiękne lei leżące
na stoliku do kawy.
- A więc przedstawiłem się - ciągnął Jack swobodnym tonem - i
okazało się, że o mnie słyszała. Uznała, że nie będziesz miała nic
przeciwko temu, bym zaczekał w środku.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Pracowałam dziś tyle godzin,
może ja śnię?
- Nie śnisz, Amy. Przybliż się, nie zniknę, nie bój się.
Jack wziął ze stolika wieniec z kwiatów.
- Przywiozłem to dla ciebie. Twój pierwszy był już zbyt suchy,
żeby dobrze znieść podróż. Pozwól, włożę ci go na szyję.
Nie odrywała od niego oczu, gdy układał wieniec na jej
ramionach.
- Teraz na pewno się obudzę - szepnęła.
- Nie, Amy. To ja się obudziłem. Pozostałem twoim starym
przyjacielem, ale zarazem kimś, kto cię bardzo kocha. Wybacz mi, że
byłem takim głupcem.
- Nigdy cię nie potępiałam, Jack. Twoja kariera jest równie
ważna, jak moja. Jak mogłabym żądać, abyś ją porzucił, jeśli nie
byłam gotowa zrobić tego samego?
- Mogłabyś. Moja pozycja była już ustalona. Mnie łatwiej się
przenieść.
- Przenieść?
- Tak. Porzuciłem pracę w Seattle. Jutro rozpocznę starania o
pracę tutaj.
- I przeprowadzasz się do Honolulu?
- Tak - uśmiechnął się. - Mój samochód już tu jedzie.
- Twój samochód jest w drodze?
- Tak, a jeśli utonie, bank obedrze mnie ze skóry.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- Zaryzykowałem, wierząc, że honor naprawdę nakazuje ci
dotrzymywać słowa. A parę miesięcy temu obiecałaś mnie poślubić.
Amy skinęła głową, niezdolna wymówić słowa i czując, jak serce
łomocze jej w piersi.
- Amy, czy jesteś kobietą honoru?
Amy przesunęła opuszkami palców po jego policzku, bojąc się, że
za chwilę się rozszlocha. Przyjechał tu do niej! Jack był z nią i ciągle
ją kochał!
Rzuciła mu się w ramiona, mocząc mu łzami koszulę i gniotąc
kwiaty. Jack kołysał ją czule w ramionach i gładził ciemne włosy.
- Tyle cierpień ci sprawiłem, Amy. Przepraszam.
Amy spojrzała na niego przez łzy.
- To już nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia, gdy jesteśmy
razem. Kocham cię, Jack.
- Wykazujesz mało rozsądku, kochając mnie, jak twierdziła Edith,
ale nie mam ci tego za złe. - Ścierał łzy z jej policzków. - Będę się
starał być godny twojej miłości.
Amy śmiała się uszczęśliwiona.
- Jack, kiedy wreszcie przestaniesz się usprawiedliwiać, a
zaczniesz mnie całować?
Namiętność natychmiast zapłonęła w jego oczach.
- Uważaj przeprosiny za zakończone - rzekł ochrypłym głosem i
zbliżył usta do jej warg.
Amy odpowiedziała na jego pocałunki z siłą i żarem, które ją
samą zadziwiły. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo za nim
tęskniła. Potem wstała i wyciągnęła do niego rękę. Posłusznie
podniósł się i podążył za nią do sypialni. Bez słów rozbierali się,
wpatrując się w siebie spragnionym wzrokiem.
- Tyle samotnych nocy - szepnął Jack.
- Już się skończyły.
Całował ją z wielką czułością, układając ją na miękkich,
chłodnych prześcieradłach. Kwiaty na jej ramionach wydzielały
słodką woń, którą Amy tak dobrze pamiętała. Pożądanie przyprawiało
ją o zawrót głowy.
- Teraz - szepnęła, gdy poczuła na sobie jego ciało. - Proszę cię,
Jack.
- Amy, moje kochanie.
Amy obejmowała go z całej siły, a on nie spuszczał z niej wzroku,
gdy i bez słów mówili sobie językiem miłości, ile dla siebie znaczą.
- Jack - zapytała długo potem Amy - czy naprawdę będziesz tu
szczęśliwy? Wiem, że Hawaje nie są twoim ulubionym miejscem, a
może upłynąć parę lat, zanim będę mogła przenieść się na kontynent.
Oparł się na łokciu i patrzył na nią oczyma błyszczącymi
miłością.
- Parę lat raju? Myślę, że to wytrzymam.
- Nie, Jack. Mów poważnie. Dla ciebie to nie jest raj.
Przesunął palec przez dolinkę między jej piersiami.
- W ostatnich miesiącach dowiedziałem się czegoś o raju.
- Tak? - Drżała pod jego delikatną pieszczotą.
- Tak. Raj zmienia miejsce. Raz jest tu - pochylił się i pocałował
jej pierś - a innym razem tu - dokończył, składając następny
pocałunek.
- I jaki z tego wniosek? - zapytała, czując nowy przypływ
pożądania.
- Że raj podąża za tobą.
- Nieprawda, Jack - poprawiła go Amy, zbliżając usta do jego
warg. - Raj jest tam, gdzie my.