Danielle Steel Aniol Johny

background image

Danielle Steel
ANIO£ JOHNNY

Z angielskiego prze³o¿y³a
Hanna Baltyn-Karpiñska
Œwiat Ksi¹¿ki
Tytu³ orygina³u
JOHNNY ANGEL
Projekt ok³adki i stron tytu³owych
Ewa £ukasik
Zdjêcie na ok³adce
Flash Press Media
Redaktor prowadz¹cy
Ewa Niepokólczycka
Redakcja
Krystyna Mazurkiewicz
Redakcja techniczna
Lidia Lamparska
Korekta
Jadwiga Piller-Rosenberg
Agata Boldok

Wszystkie postacie w tej ksi¹¿ce s¹ fikcyjne Jakiekolwiek podobieñstwo do
osób rzeczywistych — ¿ywych czy martwych — jest ca³kowicie przypadkowe.
Copyright © 2003 by Danielle Steel
Ali rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. 2004
Œwiat Ksi¹¿ki
Warszawa 2004
Bertelsmann Media Sp z o.o.
ul. Roso³a 10
02-786 Warszawa
Sk³ad i ³amanie
Kolonel
Druk i oprawa
GGP Media, PóBneck
ISBN 83-7391-365-3
Nr 4609
Dla anio³a Nicky 'ego
Zawsze bêdê Ciê kochaæ
A Ty zawsze bêdziesz przy mnie, w sercu
Mama
I dla Julie
Która by³a anio³em Nicky'ego
I moim.
Wiem, ¿e s¹ teraz razem
Szczêœliwi, rozeœmiani,
Pe³ni mi³oœci i humoru.
Bardzo, bardzo za Wami têsknimy,
Ale przecie¿ siê spotkamy
Kochaj¹ca
d.s.

background image

Rozdzia³ pierwszy
By³ s³oneczny, gor¹cy dzieñ w San Dimas, odleg³ym przed-
mieœciu Los Angeles. Wielkomiejski szum Hollywoodu i L.A.
pozostawa³ o lata œwietlne st¹d. Wydawa³o siê, ¿e miasta nie
ma, a dzieciaki mog¹ spokojnie cieszyæ siê normalnym dzieciñ-
stwem w normalny, jasny dzieñ. Zbli¿a³ siê koniec szko³y
i dzieñ rozdania œwiadectw, na które absolwenci nie mogli siê
doczekaæ.
Johnny Peterson zosta³ wybrany do wyg³oszenia mowy na
koniec roku w imieniu wszystkich maturzystów. Przez ca³e
cztery lata by³ w szkole najlepszym lekkoatlet¹ i kapitanem
dru¿yny pi³karskiej. Od czterech lat spotyka³ siê te¿ z Becky
Adams. W³aœnie stali na schodach, gawêdz¹c z kolegami.
Szczup³y, wysoki Johnny pochyla³ siê ku dziewczynie i od
czasu do czasu szuka³ wzrokiem jej oczu. Mieli swój s³odki
sekret, podobnie jak wiêkszoœæ m³odych ludzi w ich wieku.
Kochali siê, od roku sypiali ze sob¹ i, tak jak przez wszystkie
szkolne lata, byli prawie nieroz³¹czni. Marzyli, choæ nie snuli
tych planów na g³os, o przysz³ym wspólnym ¿yciu. W lipcu,
przed pójœciem na studia, Johnny skoñczy osiemnaœcie lat,
Becky obchodzi³a swoje urodziny w maju.
Ciemnobr¹zowe w³osy ch³opca po³yskiwa³y w s³oñcu me-
talicznym, miedzianym po³yskiem, podobnie jak jego ciemne,
piwne oczy. By³ wysoki, dobrze zbudowany, mia³ bia³e zêby
7
i piêkny uœmiech. Ka¿dy z jego kolegów chcia³by tak wygl¹daæ,
choæ niewielu by³o to dane. Ale poza fantastyczn¹ aparycj¹
by³ po prostu œwietnym, sympatycznym ch³opakiem. Uczy³ siê
dobrze, mia³ mnóstwo przyjació³, a gdy nie trenowa³, w wolnym
czasie pracowa³ na godziny. Jego rodzice, obarczeni trójk¹
dzieci, nie mieli doœæ pieniêdzy na luksusy i przede wszystkim
walczyli o przetrwanie. I jakoœ siê to udawa³o. Tak naprawdê,
Johnny chcia³by byæ w przysz³oœci pi³karzem, ale m¹drze
zadecydowa³, ¿e pójdzie na studia i zajmie siê ksiêgowoœci¹.
Pragn¹³ pomagaæ ojcu, który prowadzi³ niewielk¹ firmê rachun-
kow¹, choæ nie bardzo lubi³ swoj¹ pracê. Ale Johnny by³
geniuszem matematycznym i w ksiêgowoœci czu³ siê jak ryba
w wodzie, nie mówi¹c o tym, ¿e umiejêtnoœci komputerowe
mia³ w ma³ym palcu. Jego matka by³a pielêgniark¹. Piêæ lat
temu zrezygnowa³a z pracy, ¿eby zajmowaæ siê m³odszymi
dzieæmi, synem i córk¹. Siostra Johnny'ego, Charlotte, mia³a
czternaœcie lat i w³aœnie zda³a do szko³y œredniej, a m³odszy
dziewiêcioletni Bobby by³ dzieckiem specjalnej troski.
Rodzina Becky by³a inna. Dziewczyna mia³a a¿ czwórkê
rodzeñstwa, a przed dwoma laty, po œmierci ojca, prze¿yli
powa¿ny kryzys. Ojciec pracowa³ w bran¿y budowlanej i zgin¹³
w wypadku. Nie pozostawi³ po sobie grosza. Becky oprócz
szko³y harowa³a jak wó³ w a¿ dwóch dorywczych miejscach
pracy. ¯eby prze¿yæ, potrzebowali ka¿dego grosza, a zarabia³a
tylko ona i najstarszy brat. Nie mog³a od razu pozwoliæ sobie
na studia, tak jak Johnny. Musia³a jeszcze co najmniej przez
rok pracowaæ na pe³nym etacie w sklepie. Istnia³a nadzieja,

background image

¿e, potem zacznie siê znów uczyæ, ale nie zale¿a³o jej na
tym a¿ tak bardzo. Nie przepada³a za szko³¹. Lubi³a pracowaæ
i kocha³a swoj¹ rodzinê. By³a szczêœliwa, ¿e pomaga mamie,
bo pieni¹dze z ubezpieczenia, wyp³acone po œmierci taty,
okaza³y siê ¿a³osn¹ ja³mu¿n¹. Mi³oœæ do Johnny'ego by³a
jedynym jasnym punktem w jej ¿yciu. W³osy mia³a tak jasne,
jak Johnny ciemne, a oczy b³êkitne jak letnie bezchmurne
niebo. By³a œliczna i zakochana.
Martwi³a siê trochê, ¿e Johnny po wyjeŸdzie pozna wiele
innych dziewczyn, ale ufa³a jego uczuciu. Wszyscy w szkole
uwa¿ali ich za idealn¹ parê. Zawsze spêdzali wolny czas razem
i zawsze byli szczêœliwi: œmiali siê, gadali, ¿artowali i nigdy
siê nie k³ócili. Bo poza tym, ¿e stanowili parê, byli tak¿e
najlepszymi przyjació³mi. Dlatego te¿ Becky nie mia³a zbyt
wielu kole¿anek. Ca³y jej czas poch³ania³ Johnny. Rano chodzili
na lekcje i spotykali siê wieczorem - po treningach, odrobieniu
szkolnych zadañ i po pracy. Rodzice, widz¹c, jak m³odzi bardzo
siê potrzebuj¹, zaakceptowali ten uk³ad. Becky i Johnny funk-
cjonowali jak prawdziwe papu¿ki nieroz³¹czki.
Teraz, na schodach, rozmawiano o promocjach i rozdaniu
œwiadectw. Johnny, w absolutnej tajemnicy, kupi³ Becky sukniê na
bal. Gdyby nie jego pomoc, nie mia³aby siê w co ubraæ. Patrzy³a na
niego i w jej oczach, p³on¹cych wewnêtrznym œwiat³em, odbija³y
siê cztery cudowne lata wspólnych sekretów, mi³oœci i zaufania.
- Muszê iœæ, moi drodzy, robota czeka - rzek³ z uœmiechem
Johnny.
Pracowa³ w pobliskim tartaku, sortuj¹c drewno i tn¹c deski.
Robota by³a ciê¿ka, ale dobrze p³atna. Becky by³a ekspedientk¹
w sklepie, w którym po szkole mia³a dostaæ sta³e zajêcie.
W³aœnie zrezygnowa³a ze swej drugiej posady, kelnerki w ka-
wiarni niedaleko szko³y. Wygodniej by³o pozostaæ w jednym
miejscu. W czasie weekendów Johnny pracowa³ w biurze ojca;
do tartaku chodzi³ popo³udniami po szkole. Mia³ zamiar za-
trudniæ siê tu na wakacje w pe³nym wymiarze godzin, ¿eby
zarobiæ trochê pieniêdzy na studia.
- ChodŸmy, Becky - powiedzia³, odci¹gaj¹c dziewczynê od
kole¿anek, które wci¹¿ papla³y o tym, jakie sukienki w³o¿¹ za dwa
dni na bal. Dla wiêkszoœci z nich by³o to ukoronowaniem pewnej
epoki, spe³nieniem marzeñ. Becky i Johnny odczuwali to podob-
nie, choæ mo¿e nie tak nerwowo, bo mieli siebie i nie musieli na
gwa³t szukaæ partnera czy partnerki na tak wa¿n¹ uroczystoœæ. Ich
zwi¹zek dawa³ im poczucie bezpieczeñstwa. £atwiej by³o chodziæ
do szko³y, gdy zawsze mia³o siê tak mocne emocjonalne wsparcie.
Becky po¿egna³a siê z dziewczynami, odrzuci³a d³ugie w³osy
na plecy i posz³a za Johnnym do samochodu. On zd¹¿y³ ju¿
rzuciæ oba plecaki na tylne siedzenie, a teraz sprawdza³, która
godzina.
- Chcesz odebraæ dzieciaki? - zapyta³. Lubi³ pomagaæ lu-
dziom, kiedy tylko móg³.
- Masz czas? - spyta³a Becky. Czu³a siê, jakby od dawna
by³a ¿on¹ Johnny'ego, zreszt¹ mia³a nadziejê, ¿e pewnego dnia
ni¹ zostanie. O tym te¿ nie mówili g³oœno, ale wydawa³o siê

background image

to oczywiste. Byli tak z¿yci, ¿e rozumieli siê bez s³ów.
- Pewnie, ¿e mam. - Uœmiechn¹³ siê do niej i w³¹czy³
radio. Mieli te same gusta muzyczne, lubili tych samych
ludzi i te same potrawy. Kibicowa³a mu, kiedy gra³ na bois-
ku, a on uwielbia³ z ni¹ tañczyæ i gadaæ godzinami przez
telefon. Matka Becky czêsto mówi³a, ¿e s¹ jak bliŸniêta
syjamskie.
Szko³a, do której chodzi³o jej m³odsze rodzeñstwo, by³a
zaledwie o cztery przecznice dalej i ca³a czwórka ju¿ czeka³a
na Becky na boisku. M³odzi Adamsowie urz¹dzili wyœcig do
samochodu i upchnêli siê jakoœ na tylnym siedzeniu.
- Czeœæ, Johnny- chórem powiedzieli ch³opcy, a naj-
starszy, dwunastoletni Peter podziêkowa³ w imieniu rodzeñ-
stwa za podwiezienie. By³y to mi³e, proste dzieciaki. Mark
mia³ jedenaœcie lat, Rachel dziesiêæ, a Sani siedem. Mimo
¿e by³a ich taka rozeœmiana gromada, wci¹¿, choæ minê³y
ju¿ dwa lata, têsknili za zmar³ym ojcem. Ich mama ciê¿ko
pracowa³a i prowadzi³a dom. Postarza³a siê przez ten czas
o dziesiêæ lat i nie s³ucha³a przyjació³ek, które wci¹¿ radzi³y,
¿e powinna zacz¹æ siê spotykaæ z innymi mê¿czyznami-
Uwa¿a³a, ¿e to g³upie i stale odpowiada³a, ¿e nie ma czasu.
Ale nie chodzi³o jedynie o to i Becky œwietnie rozumia³a
matkê, która kocha³a w ¿yciu tylko jednego mê¿czyznê,
jej ojca. Myœl o innych napawa³a j¹ wstrêtem. Chodzili ze
sob¹, podobnie jak Becky z Johnnym, od pierwszej klasy
szko³y œredniej.
Johnny podrzuci³ dzieciaki do domu, a Becky poca³owa³a
na po¿egnanie. Pomacha³ im, odje¿d¿aj¹c na pe³nym ga-
ie Becky zapêdzi³a rodzeñstwo do kuchni. Przed wyjœciem
do pracy zd¹¿y³a naszykowaæ wszystkim picie i kanapki.
Matka mia³a wróciæ za dwie godziny. Pracowa³a w pobliskim
salonie piêknoœci. Sama by³a bardzo ³adn¹ kobiet¹, tylko
¿ycie jej nie rozpieszcza³o. Nigdy sobie nie wyobra¿a³a, ¿e
mo¿e zostaæ czterdziestoletni¹ wdow¹ obarczon¹ piêciorgiem
dzieci.
Johnny przyjecha³ ponownie po czterech godzinach, zmê-
czony, ale szczêœliwy. Zosta³ na chwilê i przek¹si³ coœ z Becky,
pogada³ z jej matk¹ i oko³o wpó³ do dziesi¹tej wieczorem
zacz¹³ siê zbieraæ do domu. Jego dni by³y d³ugie i szczelnie
wype³nione.
- A¿ trudno uwierzyæ, ¿e to ju¿ matura- powiedzia³a
Pam Adams, potrz¹saj¹c g³ow¹ i patrz¹c z uœmiechem na
dryblasa, który podnosi³ siê z kuchennego krzes³a. — A jesz-
cze niedawno obydwoje mieliœcie po piêæ lat i bawiliœcie siê
w piaskownicy.
W pierwszej klasie szko³y œredniej Johnny gra³ w koszyków-
kê i by³ w tym dobry. Z czasem przerzuci³ siê na futbol
i bieganie, wiêc mnóstwo czasu poœwiêca³ na treningi. Pam
by³a dumna z dobrego, sympatycznego ch³opaka córki. Mia³a
nadziejê, ¿e pewnego dnia o¿eni siê z Becky i bêdzie ¿y³ d³u¿ej
ni¿ jej nieszczêsny m¹¿. Lata spêdzone z Mikiem by³y dla niej
zreszt¹ bardzo szczêœliwe i nie ¿a³owa³a ani jednej wspólnej

background image

chwili, jedynie jego nag³ego odejœcia.
- Dziêkujê, ¿e zafundowa³eœ Becky kwiaty i sukienkê -
Powiedzia³a miêkko. By³a jedyn¹ osob¹ dopuszczon¹ do sek-
retu, bo Johnny nie powiedzia³ o tym nawet matce i ojcu.
- Œwietnie w niej wygl¹da. - Czu³ siê zawstydzony wyrazem
8 êbokiej wdziêcznoœci, jaki ujrza³ w oczach matki Becky. -
N*balu bêdzie super.
œwi" (Tam nadzie-Jê' Ja itata Becky zarêczyliœmy siê po rozdaniu
ladectw- powiedzia³a Pam z nostalgi¹, choæ bez aluzji.
11
10

By³o oczywiste, ¿e jej córka i Johnny s¹ jak dwie po³ówki
jab³ka, z pierœcionkiem czy bez.
- Do jutra. - Becky odprowadzi³a go za próg. Jeszcze przez
parê minut rozmawiali, stoj¹c przy samochodzie, a na koniec
obj¹³ j¹ i poca³owa³. W poca³unku tym by³a ca³a si³a i namiêt-
noœæ m³odoœci, tak ¿e gdy ich usta siê oderwa³y, Becky by³a
bez tchu.
- Leæ, zanim zawlokê ciê w krzaki - zachichota³a, a jej
figlarny uœmiech sprawi³, ¿e serce Johnny'ego zadr¿a³o, jak
tysi¹ce razy przedtem.
- Odpowiada mi ta propozycja, tylko twoja mama mo¿e siê
pogniewaæ - za¿artowa³.
Rodzice obojga nie wiedzieli, jak daleko zasz³y miêdzy
nimi sprawy, choæ matki domyœla³y siê wszystkiego. Pam
jeden raz rozmawia³a na ten temat z Becky i przestrzega³a,
by dziewczyna by³a ostro¿na. Oboje wiêc byli ostro¿ni, Becky
nie chcia³a zachodziæ w ci¹¿ê przed œlubem, a do œlubu trzeba
poczekaæ ³adne parê lat. Johnny mia³ siê dalej uczyæ, a ona
pracowaæ. Nie spieszyli siê.
- Zadzwoniê póŸniej - obieca³ i wskoczy³ do wozu. Wie-
dzia³, ¿e matka na niego czeka z kolacj¹, choæ on ju¿ jad³
u Becky. Nie zadawano ju¿ ¿adnych lekcji do odrabiania, wiêc
móg³ -jeœli sytuacja bêdzie sprzyjaæ - poœwiêciæ trochê czasu
na relaks z ojcem i rodzeñstwem.
Johnny mieszka³ zaledwie kilka kilometrów od domu Becky,
tote¿ dojecha³ w piêæ minut. Zaparkowa³ za samochodem ojca
i zamierza³ wejœæ kuchennymi drzwiami, gdy zobaczy³ na
podwórku swoj¹ siostrê Charlotte. Rzuca³a pi³k¹ do kosza
podobnie jak on sam przed laty. By³a niebieskook¹ blondynk¹,
podobn¹ do ich matki, a tak¿e trochê do Becky. Mia³a na sobie
szorty i wojskowy podkoszulek. Wysoka jak na swój wiek,
d³ugonoga i bardzo ³adna, nie przywi¹zywa³a do swojego
wygl¹du specjalnej wagi. Charlotte interesowa³ tylko i wy³¹cz-
nie sport. Jad³a, spa³a, œni³a i mówila, a wszystkie te czynnosci
wypelnialy bez reszty baseball latem, a koszykówka i futbol
zim¹. Charlotte gra³a we wszystkich mo¿liwych dru¿ynach
i by³a idea³em lekkoatletki.
- Czeœæ, Charlie, jak leci? - zapyta³, chwytaj¹c pi³kê w locie.
Zawsze go bawi³o, ¿e siostra potrafi podawaæ jak mê¿czyzna.
Mia³a niezwyk³y talent do uprawiania sportów.

background image

- W porzo. - Obejrza³a siê przez ramiê, z³apa³a pi³kê i za-
liczy³a kolejnego kosza. Johnny dostrzeg³ jednak, ¿e w oczach
ma smutek.
- Co jest? - Obj¹³ j¹ ramieniem, a ona przytuli³a siê do
niego. Czu³ niemal namacalnie, jak emanuje z niej przygnê-
bienie. Wydawa³a siê powa¿na jak na swój wiek, mo¿e przez
ten wysoki wzrost. By³a tak¿e nad wiek m¹dra i inteligentna.
- Nic.
- Tata w domu?
Nie by³o potrzeby pytaæ, skoro na podjeŸdzie sta³ samochód.
Johnny wiedzia³, co gryzie siostrê. Nie by³a to ¿adna rewelacja,
ale wci¹¿, po latach, bolesna zadra.
- Tak.
Zaczê³a drybling. Johnny przygl¹da³ siê przez chwilê, po
czym odebra³ jej pi³kê. Grali razem, na zmianê wrzucaj¹c do
kosza. Nie zdawa³ sobie sprawy, ¿e jest w tym a¿ tak dobra.
Powinna siê urodziæ ch³opakiem, zreszt¹ sama ¿a³owa³a, ¿e
nim nie jest. Chodzi³a na wszystkie jego mecze i kibicowa³a
jak szalona. Johnny by³ jej absolutnym idea³em.
Po dziesiêciu minutach gry wszed³ do domu. Matka sta³a
przy kuchni, wycieraj¹c naczynia. Bobby siedzia³ przy stole
i obserwowa³ j¹, a ojciec ogl¹da³ telewizjê w pokoju.
- Czeœæ, mamo. - Johnny cmokn¹³ matkê w czubek g³owy,
a ona odpowiedzia³a mu uœmiechem. Alice Peterson uwielbia³a
swoje dzieci. Dzieñ narodzin Johnny'ego by³ najszczêœliwszym
dniem w jej ¿yciu i zawsze o tym myœla³a, gdy na niego patrzy³a.
- Czeœæ, kochanie. Mia³eœ dobry dzieñ? - Oczy b³yszcza³y
jej mi³oœci¹, jak co wieczór, gdy wraca³ do domu.
- W porz¹dku. W poniedzia³ek jest promocja, a bal za
dwa dni.
n
13

Alice zaœmia³a siê na te s³owa, a Bobby popatrzy³ na niego.
- Doprawdy? Myœlisz, ¿e mog³abym zapomnieæ? A co u Be-
cky? - Koniec szko³y by³ od miesiêcy sta³ym tematem domo-
wych rozmów.
- Dobrze. - Johnny podszed³ do m³odszego brata, który
uœmiechn¹³ siê do niego. - Czeœæ, m³ody, jak leci?
Bobby nic nie odpowiedzia³, tylko z zadowoleniem potrz¹sn¹³
g³ow¹, gdy Johnny zmierzwi³ mu w³osy.
Johnny zawsze du¿o z nim rozmawia³ - opowiada³ mu szcze-
gó³owo, co robi³ w ci¹gu dnia, i wypytywa³, co porabia³ bra-
ciszek. Tylko ¿e Bobby od piêciu lat nie wypowiedzia³ ani
s³owa. By³ to skutek wypadku. Jecha³ z ojcem przez most, gdy
samochód stoczy³ siê do rzeki. Obaj o ma³o nie utonêli; Bob-
by'ego, który mia³ wtedy cztery lata, uratowa³ przypadkowy
przechodzieñ. Przez dwa tygodnie le¿a³ na oddziale reanimacyj-
nym i prze¿y³, choæ zosta³ niemow¹. Ustalono, ¿e przyczyn¹
by³o niedotlenienie mózgu albo ciê¿ki traumatyczny uraz. Nie
pomog³a ¿adna terapia ani wizyty u specjalistów. Bobby by³
w pe³ni œwiadom tego, co siê wokó³ niego dzieje, ale nie mówi³.

background image

Chodzi³ do szko³y specjalnej dla upoœledzonych dzieci, lecz
nie by³ zbyt aktywny, jakby zamkn¹³ siê w swoim w³asnym,
niedostêpnym œwiecie. Umia³ pisaæ, ale nigdy nie wykorzys-
tywa³ tej formy komunikacji z otoczeniem. Potrafi³ jedynie
przepisywaæ s³owa i litery napisane przez innych. Nie od-
powiada³ na pytania. Niczego nie ¿¹da³. Wydawa³o siê, ¿e nie
ma nic do powiedzenia. Od czasu wypadku ojciec, który zawsze
mia³ sk³onnoœæ do nadu¿ywania alkoholu na przyjêciach, upija³
siê co wieczór, ¿eby o niczym nie myœleæ. Siada³ przed tele-
wizorem i pi³. Tak dzia³o siê od piêciu lat.
Nikt w rodzinie nigdy o tym nie mówi³. Z pocz¹tku Alice
próbowa³a rozmawiaæ z mê¿em, maj¹c nadziejê, ¿e przezwy-
ciê¿y na³óg, tak jak wierzy³a, ¿e Bobby kiedyœ ocknie siê ze
swego milczenia. Bez skutku. Obaj zamykali siê we w³asnym
œwiecie, Bobby w œwiecie ciszy, jego ojciec zamroczony piwem.
By³ to ciê¿ki krzy¿, ale z czasem wszyscy tê sytuacjê zaakcep-
towali i nikt nie próbowa³ niczego zmieniaæ. Gdy Alice zasu-
gerowa³a mê¿owi, ¿ebj- .zacz¹³ chodziæ na spotkania Anoni-
mowych Alkoholików, odtr¹ci³ j¹. Nie chcia³ rozmawiaæ o swo-
im problemie ani z ni¹, ani z nikim innym, tak jakby nie
przyjmowa³ do wiadomoœci, ¿e jest pijakiem.
- Jesteœ g³odny, kochanie? - spyta³a matka. - Zostawi³am
dla ciebie kolacjê.
- Dziêkujê, jad³em u Avdamsów - powiedzia³ Johnny, g³asz-
cz¹c policzek Bobby'ego.
Dotyk wydawa³ siê najprostsz¹ form¹ porozumienia i blis-
koœci. Braci ³¹czy³a silna, niewidzialna wiêŸ. Bobby w mil-
czeniu wodzi³ za bratem wielkimi niebieskimi oczami.
- Raz móg³byœ zjeœæ c-oœ w domu. Mo¿e szarlotki? - kusi³a
Johnny'ego ulubionym prrzysmakiem.
- Brzmi nieŸle. - Nieœ chcia³ uraziæ jej uczuæ. Zdarza³o
siê, ¿e jada³ dwie kolacje, jedn¹ u Becky, a drug¹ w domu,
po to tylko, by nie rób iæ matce przykroœci. Uwielbia³ j¹,
podobnie jak ona jego. Byli nie tylko najbli¿sz¹ rodzin¹.
Byli przyjació³mi.
Usiad³a za sto³em i \v:raz z Bobbym patrzy³a, jak Johnny
poch³ania szarlotkê. Rozmawiali o codziennych sprawach,
o biegach, w których bra³a udzia³ Charlotte i zakoñczeniu
szko³y. Jutro Johnny miaJ odebraæ smoking z wypo¿yczalni.
Matka nie mog³a siê docz ekaæ chwili, gdy go przymierzy i ju¿
kupi³a film do aparatu, ¿eby zrobiæ zdjêcia. Zaofiarowa³a siê
te¿, ¿e sprezentuje Beclty kwiaty do sukni, ale powiedzia³ jej,
¿e ju¿ zamówi³ bukiecik. Jako ¿e zosta³ wybrany do wyg³oszenia
mowy koñcowej, poszed³ do siebie, ¿eby nad ni¹ popracowaæ.
Alice by³a z niego niesarmowicie dumna.
Po drodze na piêtro zatrzyma³ siê przez chwilê w pokoju
i telewizorem. Ekran wci¹¿ miga³, a ojciec g³oœno chrapa³. Jak
zawsze. Johnny wy³¹czy³ telewizor i wszed³ na górê. Usiad³
Przy biurku i przeczyta³ konspekt przemówienia. Wci¹¿ siê
nad nim g³owi³, gdy drzwi do jego pokoju otworzy³y siê
1 zamknê³y cicho. Na ³ó¿lcu usiad³ Bobby.
14

background image

15

Alice zaœmia³a siê na te s³owa, a Bobby popatrzy³ na niego.
- Doprawdy? Myœlisz, ¿e mog³abym zapomnieæ? A co u Be-
cky? - Koniec szko³y by³ od miesiêcy sta³ym tematem domo-
wych rozmów.
- Dobrze. - Johnny podszed³ do m³odszego brata, który
uœmiechn¹³ siê do niego. - Czeœæ, m³ody, jak leci?
Bobby nic nie odpowiedzia³, tylko z zadowoleniem potrz¹sn¹³
g³ow¹, gdy Johnny zmierzwi³ mu w³osy.
Johnny zawsze du¿o z nim rozmawia³ - opowiada³ mu szcze-
gó³owo, co robi³ w ci¹gu dnia, i wypytywa³, co porabia³ bra-
ciszek. Tylko ¿e Bobby od piêciu lat nie wypowiedzia³ ani
s³owa. By³ to skutek wypadku. Jecha³ z ojcem przez most, gdy
samochód stoczy³ siê do rzeki. Obaj o ma³o nie utonêli; Bob-
by'ego, który mia³ wtedy cztery lata, uratowa³ przypadkowy
przechodzieñ. Przez dwa tygodnie le¿a³ na oddziale reanimacyj-
nym i prze¿y³, choæ zosta³ niemow¹. Ustalono, ¿e przyczyn¹
by³o niedotlenienie mózgu albo ciê¿ki traumatyczny uraz. Nie
pomog³a ¿adna terapia ani wizyty u specjalistów. Bobby by³
w pe³ni œwiadom tego, co siê wokó³ niego dzieje, ale nie mówi³.
Chodzi³ do szko³y specjalnej dla upoœledzonych dzieci, lecz
nie by³ zbyt aktywny, jakby zamkn¹³ siê w swoim w³asnym,
niedostêpnym œwiecie. Umia³ pisaæ, ale nigdy nie wykorzys-
tywa³ tej formy komunikacji z otoczeniem. Potrafi³ jedynie
przepisywaæ s³owa i litery napisane przez innych. Nie od-
powiada³ na pytania. Niczego nie ¿¹da³. Wydawa³o siê, ¿e nie
ma nic do powiedzenia. Od czasu wypadku ojciec, który zawsze
mia³ sk³onnoœæ do nadu¿ywania alkoholu na przyjêciach, upija³
siewco wieczór, ¿eby o niczym nie myœleæ. Siada³ przed tele-
wizorem i pi³. Tak dzia³o siê od piêciu lat.
Nikt w rodzinie nigdy o tym nie mówi³. Z pocz¹tku Alice
próbowa³a rozmawiaæ z mê¿em, maj¹c nadziejê, ¿e przezwy-
ciê¿y na³óg, tak jak wierzy³a, ¿e Bobby kiedyœ ocknie siê ze
swego milczenia. Bez skutku. Obaj zamykali siê we w³asnym
œwiecie, Bobby w œwiecie ciszy, jego ojciec zamroczony piwem.
By³ to ciê¿ki krzy¿, ale z czasem wszyscy tê sytuacjê zaakcep-
towali i nikt nie próbow^j ^iczego zmieniaæ. Gdy Alice zasu-
gerowa³a mê¿owi, ¿eby ^z¹³ chodziæ na spotkania Anoni-
mowych Alkoholików, ocuci³ j¹ Nie chcia³ rozmawiaæ o swo-
im problemie ani z ni¹, ^i z nikim innym, tak jakby nie
przyjmowa³ do wiadomoœcj, ¯Q Jest pijakiem.
- Jesteœ g³odny, kochanie? - spyta³a matka. - Zostawi³am
dla ciebie kolacjê.
- Dziêkujê, jad³em u Adarnsów - powiedzia³ Johnny, g³asz-
cz¹c policzek Bobby'ego.
Dotyk wydawa³ siê najprostszy form¹ porozumienia i blis-
koœci. Braci ³¹czy³a silna, niewidzialna wiêŸ. Bobby w mil-
czeniu wodzi³ za bratem wielkimi niebieskimi oczami.
- Raz móg³byœ zjeœæ coœ w7 domu. Mo¿e szarlotki? - kusi³a
Johnny'ego ulubionym przysmakiem.
- Brzmi nieŸle. - Nie chcia³ uraziæ jej uczuæ. Zdarza³o

background image

siê, ¿e jada³ dwie kolacje, jedn¹ u Becky, a drug¹ w domu,
po to tylko, by nie robiæ matce przykroœci. Uwielbia³ j¹,
podobnie jak ona jego. Byli nie tylko najbli¿sz¹ rodzin¹.
Byli przyjació³mi.
Usiad³a za sto³em i wraz z Bobbym patrzy³a, jak Johnny
poch³ania szarlotkê. Rozmawiali o codziennych sprawach,
o biegach, w których bra³a udzia³ Charlotte i zakoñczeniu
szko³y. Jutro Johnny mia³ odebraæ smoking z wypo¿yczalni.
Matka nie mog³a siê doczekaæ chwili, gdy go przymierzy i ju¿
kupi³a film do aparatu, ¿eby zrobiæ zdjêcia. Zaofiarowa³a siê
te¿, ¿e sprezentuje Becky kwiaty do sukni, ale powiedzia³ jej,
¿e ju¿ zamówi³ bukiecik. Jako ¯e zosta³ wybrany do wyg³oszenia
mowy koñcowej, poszed³ do siebie, ¿eby nad ni¹ popracowaæ.
Alice by³a z niego niesamowicie dumna.
Po drodze na piêtro zatrzyma³ siê przez chwilê w pokoju
z telewizorem. Ekran wci¹¿ miga³, a ojciec g³oœno chrapa³. Jak
zawsze. Johnny wy³¹czy³ telewizor i wszed³ na górê. Usiad³
Przy biurku i przeczyta³ konspekt przemówienia. Wci¹¿ siê
nad nim g³owi³, gdy drzwi do jego pokoju otworzy³y siê
i zamknê³y cicho. Na ³ó¿ku usiad³ Bobby.
15
14

- Piszê mowê po¿egnaln¹- wyjaœni³ Johnny. - Na koniec
szko³y. To ju¿ za cztery dni.
Bobby nie odpowiedzia³, a Johnny wróci³ do pracy. ¯adnemu
z nich nie przeszkadza³a wzajemna obecnoœæ. Bobby po³o¿y³
siê na ³ó¿ku i patrzy³ w sufit. W takich chwilach naprawdê
by³o trudno siê domyœliæ, co mu chodzi po g³owie - czy wci¹¿
prze¿ywa³ swój straszny wypadek, czy w ogóle go pamiêta³?
Czy nie mówi, bo nie chce, czy dlatego, ¿e naprawdê nie
mo¿e? Nie sposób by³o tego dociec.
Wypadek rzuci³ cieñ na ostatnie piêæ lat ¿ycia rodziny. Od
tamtej pory bardziej siê starali, szczególnie Johnny i Charlotte,
¿eby by³o jak dawniej, ¿eby zapomnieæ o smutku, który na
nich ci¹¿y³. Albo dawali za wygran¹, jak ojciec, który niena-
widzi³ swojej pracy, nienawidzi³ siebie i upija³ siê codziennie
do nieprzytomnoœci, ¿eby zag³uszyæ poczucie winy. Matka te¿
siê w pewnym sensie podda³a. Straci³a nadziejê, ¿e Bobby
kiedykolwiek odzyska mowê, a Jim wyzwoli siê od na³ogu.
Nie z³oœci³a siê na niego i nigdy go nie oskar¿a³a, ¿e to wszystko
przez jego nieostro¿noœæ. Choæ, zanim wsiad³ do samochodu,
mia³ ju¿ na koncie kilka piw, a potem stoczy³ siê z autem
z mostu. Nie mówi³a nic. Wystarczy³o, ¿e Jim Peterson sam
dla siebie by³ bezlitosnym sêdzi¹. Zdarzy³a siê jedna z tych
ma³ych, nieodwracalnych tragedii. Prze¿yli j¹ i ¿ycie potoczy³o
siê dalej, choæ wszystko u³o¿y³o siê inaczej ni¿ dawniej. Ale
tak to ju¿ jest.
Johnny jeszcze przez pó³ godziny szlifowa³ tekst, a kiedy
uzna³, ¿e jest w porz¹dku, zadowolony po³o¿y³ siê obok brata.
»Dziecko le¿a³o w kompletnej ciszy, a Johnny œciska³ jego d³oñ.
Dotyk zastêpowa³ im s³owa - przez palce przenika³y wszystkie

background image

uczucia, wszystko to, co niewypowiedziane. Rozmowa nie by³a
potrzebna.
Le¿eli tak, póki matka nie przysz³a, by zabraæ Bobby'eg°
spaæ. Nie kiwn¹³ g³ow¹, jego oczy by³y puste i bez wyrazu,
ale pos³usznie wsta³, spojrza³ na brata i powoli ruszy³ do swego
pokoju. Alice te¿ wysz³a, by utuliæ go przed snem. Od chwili
16
nadku nje ro/stawa³a siê z m³odszym synem ani na chwilê.
Nie wychodzi³a z domu, nie oddawa³a go w rêce opiekunek,
bv³a zawsze na miejscu. Inni cz³onkowie rodziny rozumieli ten
matczyny dar.
Johnny zadzwoni³ do Becky dopiero ko³o jedenastej. Ode-
bra³a zaraz po drugim dzwonku. Jej rodzeñstwo i mama ju¿
siê po³o¿yli, ale ona czeka³a na telefon. Johnny nigdy jej nie
zawiód³. Lubili te swoje wieczorne rozmowy. Rano podje¿d¿a³
pod jej dom i zabiera³ wszystkich Adamsów do szko³y. Razem
zaczynali i koñczyli ka¿dy dzieñ.
- Czeœæ, z³otko. Jak leci? - Johnny zawsze siê uœmiecha³,
gdy rozmawia³ z Becky.
- W porz¹dku, wszyscy ju¿ œpi¹. W³aœnie podziwia³am
sukienkê. - Johnny us³ysza³ radoœæ w jej g³osie i te¿ poczu³
siê uszczêœliwiony. Sukienka by³a przepiêkna, a Becky wy-
gl¹da³a w niej rewelacyjnie. Kto nie czu³by siê dumny, maj¹c
tak¹ dziewczynê?
- Bêdziesz królow¹ balu - powiedzia³ z przekonaniem.
- Dziêki. A u was wszystko dobrze? - Becky œwietnie zna³a
sytuacjê rodzinn¹ Petersonów i alkoholowe problemy ojca
Johnny'ego. Wszyscy o tym wiedzieli, w koñcu pi³ od lat.
Becky bardzo by³o ¿al Bobby'ego, który by³ uroczym, prze-
mi³ym dzieciakiem. Charlotte te¿ lubi³a, bo w swoim ³obuzer-
skim, ch³opiêcym stylu przypomina³a jej Johnny'ego. By³a
m¹dra i wra¿liwa, podobnie jak matka. Tylko z ojcem nie³atwo
uda³o siê nawi¹zaæ kontakt.
- Jak zwykle. Tata zasn¹³ przed telewizorem, a Charlie
chodzi jak struta. Tyle razy prosi³a go, ¿eby przyszed³ na jej
mecz' ale nigdy tego nie zrobi³. Mama by³a i widzia³a, jak
arlie zdoby³a dwa gole, ale tej dziewczynie zale¿y tylko na
uPmn ojca. Na moje mecze zawsze chodzi³, ale ona jest dziew-
yn¹, wiêc to olewa. Ludzie bywaj¹ okropni, sama wiesz.
mu przykro, ¿e nie mo¿e zmieniæ tego stanu rzeczy,
alh ZC Wle^e razy Próbowa³ rozmawiaæ z ojcem. Ale stary
0 me s³ucha³, albo zapomina³, albo o to nie dba³. Za to
17
Johnny, gdy tylko móg³, zawsze kibicowa³ siostrze. - A poza
tym skoñczy³em mowê. Mam nadziejê, ¿e siê spodoba.
- Jestem pewna. Ju¿ z góry siê cieszê i jestem dumna.
Obydwoje wspierali siê w chwilach próby, daj¹c sobie ciep³o
i mi³oœæ, której nie umieli im daæ w wystarczaj¹cym stopniu
rodzice. ¯ycie by³o ciê¿kie, a matki wci¹¿ zaabsorbowane
problemami i prac¹. Dlatego Becky i Johnny czêsto czuli, ¿e
zdani s¹ tylko na siebie. Ich zwi¹zek by³ najwa¿niejszy, choæ
mieli rodziny i przyjació³. Nikt nie potrafi³by im daæ tego, co

background image

ofiarowywali sobie nawzajem. - Do jutra, kochanie. - Tyle
tylko mieli sobie do powiedzenia, bo wszystko by³o wiadome.
Przede wszystkim chcieli us³yszeæ siebie nawzajem przed
pójœciem spaæ.
- Kocham ciê, Johnny - wyszepta³a Becky do s³uchawki
kuchennego telefonu, kul¹c siê w nocnej koszuli.
- Ja ciebie te¿. Œpij s³odko.
Od³o¿yli s³uchawki i Johnny pomaszerowa³ na palcach do
³ó¿ka w cichym, uœpionym domu.
Rozdzia³ drugi
- No nie! Wygl¹dasz bosko! - Alice Peterson rozpromieni³a
siê na widok starszego syna, gdy w wypo¿yczonym smokingu
schodzi³ ze swego pokoju na dó³. By³ wysoki i niezwykle
atrakcyjnie wygl¹da³ w bia³ej, kontrastuj¹cej z w³osami koszuli
i ciemnej wieczorowej marynarce z wpiêt¹ w klapê bia³¹ ró¿¹. -
Wygl¹dasz jak prawdziwy gwiazdor - powiedzia³a, choæ nie
doda³a, ¿e tak naprawdê wygl¹da, jakby szed³ do œlubu. By³
pora¿aj¹co przystojny.
Johnny wyj¹³ z lodówki bukiet dla Becky i sta³ jeszcze
w holu z plastikowym pude³kiem w d³oniach, gdy po schodach
zbieg³a jak burza Charlotte z szerokim uœmiechem na twarzy.
Jak zawsze mia³a pod pach¹ pi³kê.
- No, i jak ci siê podoba starszy brat? - spyta³a z dum¹
matka.
- Wygl¹da jak palant - prychnê³a Charlotte bezceremonial-
nie, a Johnny siê rozeœmia³.
- Dziêki, siostrzyczko. Na rozdaniu dyplomów ka¿dy wy-
gl¹da jak palant. Nie mogê siê doczekaæ, ¿eby pokibicowaæ
tobie. Pewnie zabierzesz do szko³y pi³kê i czapkê. A jakbyœ
nie mia³a niczego na zmianê, wyst¹pisz w przepoconej koszulce.
- Mog³abym. - Uœmiechnê³a siê jeszcze szerzej, a potem
doda³a cicho: - A tak serio, to dobrze wygl¹dasz. - By³a z niego
tak samo dumna jak matka.
19

\
- Wygl¹da dziœ jak anio³. - Matka wspiê³a siê na palce,
¿eby uca³owaæ policzek Johnny'ego. Z kuchni przydrepta³
Bobby i te¿ patrzy³ na scenê po¿egnania. Alice strzeli³a dwie
szybkie fotki, nim Johnny zdo³a³ zaprotestowaæ.
- Jak ci siê podobam, m³ody? - zapyta³ brata, choæ nie
czeka³ na odpowiedŸ. Ojca jeszcze nie by³o. - Jadê po Becky,
nie mo¿emy siê spóŸniæ. - Pomacha³ od progu rodzinie
na po¿egnanie. Po chwili us³yszeli chrzêst opon odje¿d¿a-
j¹cego auta.
Becky ju¿ czeka³a na ganku, ubrana w bia³¹jedwabn¹ sukniê
bez pleców, któr¹ j ej sprawi³. Materia³ czule otula³ jej figurê,
nie obciskaj¹c jednak zbyt ciasno. Jedna z sióstr powiedzia³a,
¿e wygl¹da jak królewna z bajki. W³osy uczesa³a we francuski
warkocz, a na nogach mia³a bia³e jedwabne pantofelki na
wysokich obcasach, które kupi³a ju¿ za w³asne pieni¹dze.
Johnny przypi¹³ jej do gorsu bukiecik ró¿, a ona uœmiechnê³a

background image

siê w podziêce. Pochyli³ siê, by uca³owaæ j¹ i dzieciaki, które
te¿ zgromadzi³y siê na ganku, pokrzykuj¹c z emocji. Matka
wysz³a z kuchni, by ich po¿egnaæ.
- Wygl¹dacie oboje jak z ¿urnalu mody - powiedzia³a Pam
Adams z pe³nym rozczulenia uœmiechem. Becky wygl¹da³a
naprawdê œlicznie, a Johnny znacznie powa¿niej ni¿ na swoje
osiemnaœcie lat. - Bawcie siê dobrze, kochani. Bal maturalny
jest tylko raz w ¿yciu. Pewnego dnia wróci do was to wspo-
mnienie... Korzystajcie z ka¿dej chwili. ¯yczê wam, ¿ebyœcie
nigdy nie zapomnieli tej nocy. - Dla niej samej wspomnienia
by³y wszystkim, co pozosta³o po szczêœliwych, pamiêtnych
chwilach.
-
- Nie zapomnimy, mamo. -Becky poca³owa³a j¹ w policzek.
- JedŸ ostro¿nie, Johnny - upomnia³a na koniec, a Johnny
jak zwykle obieca³, ¿e bêdzie uwa¿a³. Tak naprawdê w ogóle
nie ba³a siê o niego, bo by³ trzeŸwym, rozs¹dnym i nad wiek
dojrza³ym ch³opakiem. Powiedzia³a to, no bo tak siê mówi.
W pobliskim barze Johnny i Becky spotkali siê z kolegami.
Wszyscy byli nies³ychanie podnieceni, a dziewczyny nawzajem
20
podziwia³y swoje suknie. Wszystkie mia³y bukiety takie jak
Becky, a ch³opcy ró¿e w butonierkach. Byli m³odzi, piêkni,
pe³ni zapa³u. Kiedy opuszczali lokal kwadrans po ósmej, mieli
nadziejê na wspania³y wieczór. Jedna z par bez samochodu
zabra³a siê z Johnnym i Becky. O dziewi¹tej wszyscy ju¿
wirowali na parkiecie.
Bal by³ wspania³y. Gra³ prawdziwy zespó³, a w przerwach
jeden z ch³opaków bawi³ siê w did¿eja. Muzyka by³a œwietna,
jedzenia mnóstwo i na szczêœcie jedynie parê osób przemyci³o
wódkê i piwo. Na ogó³ wszyscy woleli byæ trzeŸwi - romanse
kwit³y, zdarzy³o siê parê drobnych k³ótni i tylko jedna bójka
miêdzy dwoma najbardziej agresywnymi ch³opakami, których
jednak szybko spacyfikowano. O pó³nocy bal siê skoñczy³ bez
wiêkszych awantur i uczestnicy wyszli na zewn¹trz, ¿eby siê
naradziæ, co dalej robiæ z tak piêknie rozpoczêtym wieczorem.
Niedaleko by³ ca³onocny bar, dok¹d ca³a gromada posz³a na
hamburgery i gdzie paru ch³opaków próbowa³o kupiæ alkohol,
pos³uguj¹c siê sfa³szowanymi dowodami osobistymi.
Johnny i Becky tañczyli ca³¹ noc, gawêdzili z przyjació³mi,
a potem wraz z ca³¹ paczk¹ zdecydowali siê iœæ do knajpy
U Joego na hamburgery i koktajle. O wpó³ do pierwszej zabrali
do samochodu tê sam¹ parê, z któr¹ przyjechali, i ruszyli do
domu. Dogoni³ ich rycz¹cy klaksonem kabriolet pe³en ch³opa-
ków z dru¿yny futbolowej, którzy zaczêli podrywaæ dziew-
czyny, a potem zaproponowali Johnny'emu wyœcigi. Odmówi³
z uœmiechem. Nie lubi³ takich szczeniackich zabaw, a ju¿ na
pewno nie w œrodku nocy, z dwiema dziewczynami w samo-
chodzie. Kiedy zatr¹bi³ do nich na po¿egnanie, kabriolet wy-
min¹³ go z wyciem i skrêci³ w ulicê, przy której by³ bar, gdzie
niezbyt skrupulatnie przestrzegano zasady, by nie sprzedawaæ
alkoholu nieletnim.

background image

Becky ze œmiechem plotkowa³a z kole¿ank¹, gdy dojechali
do nastêpnego skrzy¿owania. Johnny zwolni³ i skrêci³; w³aœnie
zmieni³y siê œwiat³a. Zacz¹³ opowiadaæ kumplowi, który siedzia³
na tylnym siedzeniu, jakiœ numer z ¿ycia dru¿yny, gdy k¹tem
21
zauwa¿y³ œwiat³a, us³ysza³ pisk opon i ryk klaksonu,
iy siê obejrza³, ujrza³ znajomy kabriolet, który z szybko-
oko³o stu dwudziestu kilometrów na godzinê pêdzi³
jiaprzeciw nich. Auto mija³o ze œwistem inne samochody,
^iêc Johnny przyhamowa³. Po chwili zrozumia³, ¿e nie za-
frzyma siê na czas i zrobi³ gwa³towny skrêt, by unikn¹æ
Rozpêdzonego szaleñczo samochodu, który wali³ pod pr¹d.
J3ecky zaczê³a krzyczeæ.
Tego, co zdarzy³o siê potem, nikt dok³adnie nie zapamiêta³.
Samochodem targnê³o, rozleg³ siê nag³y huk, zgrzyt, ³oskot
jnia¿d¿onej stali i posypa³y siê od³amki z rozbitych szyb.
pziewczyna, która siedzia³a z ty³u, mówi³a potem, ¿e mia³a
wra¿enie, jakby wjechali na mur. Natychmiast otoczy³o ich
Mnóstwo migaj¹cych œwiat³ami i tr¹bi¹cych wozów, a kabriolet
/atrzyma³ siê w œrodku ca³ego karambolu. Pasa¿erowie powy-
padali, l¹duj¹c na maskach innych wozów i tylko kierowca
pozosta³ na swoim miejscu. Samochód Johnny'ego, choæ ten
^robi³, co móg³, by unikn¹æ zderzenia, najpierw wirowa³ jak
£>¹k, po czym zatrzyma³ siê miêdzy barierk¹ rozdzielaj¹c¹ pasy
\ ciê¿arówk¹. Zapad³a cisza. Jeden ze œwiadków zeznawa³
póŸniej, ¿e bia³a suknia Becky by³a zalana krwi¹, resztki szyby
wygl¹da³y jak zmiêty celofan, a z ty³u wydobywa³ siê s³aby
jêk. Becky by³a nieprzytomna, a Johnny siedzia³ z g³ow¹
^puszczon¹ na kierownice.
Wszyscy byli przypi¹³ pasami. Cisza trwa³a, zdawa³o siê,
ca³¹ wiecznoœæ, póki nie przyszed³ jakiœ cz³owiek z latark¹,
f oœwieci³ do œrodka i dobieg³ go p³acz z tylnego siedzenia.
S³ysza³ ju¿ z oddali syrenê karetki i na wszelki wypadek nie
chcia³ nikogo dotykaæ. Odszed³ o parê kroków i obserwowa³
judzi wysiadaj¹cych z samochodów. Kilka zakrwawionych,
poturbowanych osób siedzia³o ju¿ na krawê¿niku. W wypadku
^ziê³o udzia³ piêæ osobowych wozów i ciê¿arówka. Ktoœ mówi³,
ie kierowca ciê¿arówki nie ¿yje, ale gdy przyby³ ambulans,
^wiadek z latark¹ nie umia³ powiedzieæ lekarzom nic wiêcej.
- W tym samochodzie jest kilkoro rannych dzieciaków -
powiedzia³, wskazuj¹c auto Johnny'ego - ale s³ysza³em, ¿e
ktoœ p³acze, wiêc chyba ¿yj¹.
Wróci³ do swego wozu, podczas gdy sanitariusze podbiegli
do samochodu Johnny'ego. W tym czasie do wypadku dojecha³y
kolejne dwie karetki. Wkrótce na miejscu zaroi³o siê od œwiate³
i ludzi w bia³ych uniformach, którzy sprawdzali stan zdrowia
pasa¿erów, banda¿owali rany i wyci¹gali tych, którzy byli
w szoku. Po kilku minutach na poboczu le¿a³y cztery cia³a
nakryte p³achtami; wœród nich kierowca ciê¿arówki. Jeden
z sanitariuszy pomóg³ Becky wyjœæ z samochodu, ze zgroz¹
patrz¹c na g³êbok¹ ranê na jej policzku, z której wci¹¿ œcieka³a
krew na bia³¹ sukniê. Inny odci¹gn¹³ bezw³adne cia³o John-

background image

ny'ego z kierownicy na siedzenie i zbada³ puls. Ich przyjaciele
wyszli o w³asnych si³ach. Byli w szoku, lecz nie ranni. Latarka
zaœwieci³a w oczy Johnny'ego, podczas gdy tamt¹ trójkê od-
prowadzono na bok. Sanitariusz popatrzy³ na przystojn¹ twarz
ch³opca w wieczorowym stroju. Na jego czole by³ wielki guz,
a uk³ad szyi od razu powiedzia³ doœwiadczonemu funkcjona-
riuszowi, ¿e ch³opak ma skrêcony kark. Delikatnie opar³ jego
g³owê o zag³ówek siedzenia i zamacha³ do sanitariuszy.
- Kierowca nie ¿yje - powiedzia³ cicho, ¿eby nie us³yszeli
go pozostali uczestnicy wypadku. Podjecha³ wózek. Wyci¹g-
niêto cia³o Johnny'ego z auta i przykryto p³acht¹. Becky od-
wróci³a siê i zobaczy³a tê scenê.
- Co wyrobicie?! Dlaczego! - zaczê³a krzyczeæ. -Zdejmij-
cie mu to z twarzy! - Podbieg³a, wci¹¿ brocz¹c krwi¹ na
doszczêtnie zniszczon¹ sukienkê. Ca³y gors mia³a teraz czer-
wony. Schwyci³a p³achtê, ¿eby œci¹gn¹æ j¹ z nieruchomego
cia³a Johnny'ego, ale jeden z sanitariuszy zd¹¿y³ j¹ powstrzy-
maæ. Walczy³a z nim i wyrywa³a siê, szlochaj¹c, jakby chodzi³o
o ¿ycie.
- ChodŸ tu, dziecko - uspokaja³ Becky. - Nic ci nie bêdzie.
Uspokój siê i usi¹dŸ na chwilê... Musimy ciê zabraæ do szpitala.
Nic jednak nie mog³o zahamowaæ jej histerii. P³aka³a i wierz-
ga³a, desperacko usi³uj ¹c uwolniæ siê z uœcisku.
22
23

- Ja muszê... Ja chcê do Johnny'ego... Muszê... Muszê... _
O ma³o nie zad³awi³a siê z braku tchu, po czym do pomocy
przyszed³ jeden ze stra¿aków i obj¹³ j¹jak córkê. - To przecie¿
Johnny - ³ka³a - on nie mo¿e byæ... nie... o Bo¿e... to niemo¿-
liwe, nie Johnny. - Nogi odmówi³y jej pos³uszeñstwa, wiêc
stra¿ak uniós³ jaw ramionach i po³o¿y³ na pos³aniu karetki
która natychmiast odjecha³a.
Przez nastêpne dwie • godziny usuwano skutki wypadku,
kieruj¹c poszkodowanych albo do szpitala, albo do domu.
Wzywano rodziców po dzieci, policjanci odwozili rannych,
a piêæ cia³ ofiar odstawiono do kostnicy. Czterech policjantów
podzieli³o miêdzy siebie smutny obowi¹zek powiadomienia
rodzin ofiar. Kierowca ciê¿arówki mieszka³ poza obrêbem
stanu, wiêc jego to nie dotyczy³o - wystarczy³o zawiadomiæ
telefonicznie firmê przewozow¹, w której pracowa³.
Policjant, któremu przypad³ przykry obowi¹zek zawiado-
mienia o œmierci Johnny'ego, wiedzia³, kim on by³, bo mia³
córkê w tej samej szkole, chodzi³a do jednej klasy z Charlotte.
Nie by³ to pierwszy raz, kiedy musia³ spe³niæ taki obowi¹zek
i z góry ba³ siê, co zobaczy na twarzy matki zabitego ch³opca.
Johnny cieszy³ siê w ca³ej szkole zas³u¿on¹ s³aw¹.
O trzeciej nad ranem nacisn¹³ dzwonek do domu Petersonów.
Otworzy³ Jim w pi¿amie. Za nim sta³a Alice w szlafroku. Byli
przera¿eni widokiem munduru.
- Sta³o siê coœ z³ego, panie w³adzo? - zapyta³ Jim. Johnny
nigdy nie mia³ problemów z policj¹ i trudno im by³o sobie

background image

wyobraziæ, ¿e móg³by zostaæ aresztowany. Mo¿e przekroczy³
szybkoœæ, albo coœ wypi³? Nie, to niemo¿liwe.
- Obawiam siê, ¿e tak - zwróci³ siê do nich policjant. -
Czy mogê wejœæ? Zdarzy³ siê wypadek. - Na te s³owa Alice
instynktownie uczepi³a siê ramienia mê¿a. - Wasz syn nie ¿yje-
Bardzo mi przykro, pani Peterson... To by³a kolizja szeœciu
wozów i mamy piêæ ofiar œmiertelnych. Ubolewam, ¿e znalaz³
siê wœród nich Johnny.
- O Bo¿e... - Alice nie umia³a znaleŸæ s³ów. - O Bo¿e... to
- mo¿liwe... Czy to nie pomy³ka? - Jim nie powiedzia³ ani
s³owa, tylko ³zy jak groch polecia³y po jego policzkach.
__ Wpad³ na nich inny samochód i wcisn¹³ miêdzy ciê¿arów-
kê i barierkê. Wasz syn zrobi³, co móg³, ¿eby unikn¹æ wypadku.
To straszne, ¿e tak m³odzi ludzie gin¹ w tak koszmarnych
okolicznoœciach. Wiem, co pañstwo czuj¹.
Alice chcia³a powiedzieæ, ¿e policjant nic nie wie, ale nie
zdo³a³a wykrztusiæ ani s³owa. Wirowa³o jej w g³owie i by³aby
zemdla³a, gdyby oficer nie posadzi³ jej na kanapie.
- Podaæ pani szklankê wody? - spyta³.
Pokrêci³a g³ow¹ w milczeniu, a po twarzy pociek³y jej ³zy.
- Gdzie on jest?- zdo³a³a wreszcie wychrypieæ, widz¹c
oczami duszy cia³o le¿¹ce na asfalcie lub w samochodzie.
Chcia³a wzi¹æ je w ramiona, a potem umrzeæ. Nie by³a w stanie
przytomnie myœleæ.
- Zabrano go do biura koronera. Musicie pañstwo za³atwiæ
formalnoœci, w czym oczywiœcie pomo¿emy.
Alice kiwnê³a g³ow¹, a Jim pocz³apa³ roztrzêsiony do kuchni,
Wróci³ ze szklank¹. Zawartoœæ wygl¹da³a jak woda, ale by³ to
czysty d¿in. Alice od razu to pozna³a po jego oczach. By³
przera¿ony i zdruzgotany, podobnie jak ona.
Policjant posiedzia³ jeszcze z pó³ godziny i odszed³, po-
wtarzaj¹c na po¿egnanie, jak bardzo mu przykro. By³o ju¿
po czwartej nad ranem. Alice i Jim siedzieli w pokoju, patrz¹c
na siebie, nie wiedz¹c, co powiedzieæ albo zrobiæ. W koñcu
on obj¹³ j¹ ramieniem i dalej siedzieli, przytuleni i zap³akani.
Nie powiedzia³a ani s³owa, kiedy poszed³ drugi raz po drinka.
Mia³a nadziejê, ¿e alkohol go ukoi. Ona sama nie mia³a
lczego, co mog³oby j¹ pocieszyæ i z³agodziæ nag³y cios,
wiêc kiedy wzesz³o s³oñce, wyda³o jej siê, ¿e nast¹pi³ koniec
-vviata. Bola³o j¹, ¿e wsta³ taki piêkny, bezchmurny dzieñ.
je umia³a sobie wyobraziæ ¿ycia bez Johnny'ego. Kilkanaœcie
temu wychodzi³ z domu w smokingu i ró¿¹ w klapie,
A1 eraz Juz §° nie by³o. To k³amstwo, przekonywa³a siê
> okrutny ¿art. Zaraz wejdzie do domu i uœmiechnie
24
25

siê. Policjant powiedzia³ przecie¿, ¿e Becky wysz³a bez szwan-
ku, jedynie z przeciêtym policzkiem, a pasa¿erowie w ogóle
nie doznali obra¿eñ. To dobrze, ¿e ocaleli, ale by³o niespra-
wiedliwoœci¹ losu, ¿e zgin¹³ Johnny, i to bez swojej winy. Nie
by³ nieostro¿ny, nie szar¿owa³, nie pi³, s³owem, nie zrobi³

background image

niczego, czym zas³u¿y³by sobie na taki koniec. By³ idealnym
ch³opcem, idealnym synem, przyjacielem ca³ego œwiata, a te-
raz odszed³, w wieku zaledwie siedemnastu lat.
Pam Adams zadzwoni³a o siódmej, kiedy wci¹¿ jeszcze
siedzieli w pokoju telewizyjnym. Do tej pory Jim wypi³ tak
du¿o d¿inu, ¿e jêzyk mu siê pl¹ta³, wiêc odebra³a Alice i natych-
miast wybuchnê³a p³aczem.
- O Bo¿e, Alice, tak ci wspó³czujê - szlocha³a z drugiej
strony s³uchawki Pam. Zd¹¿y³a ju¿ przywieŸæ Becky ze szpitala
do domu. Dziewczyna wci¹¿ by³a oszo³omiona, bo zszywano
jej ranê pod narkoz¹. Chirurg obieca³, ¿e nie pozostanie szrama,
ale Becky wci¹¿ p³aka³a histerycznie i krzycza³a, ¿e chce do
Johnny'ego. Nie chcia³a przyj¹æ do wiadomoœci, ¿e on nie
¿yje. - Alice, jak mogê ci pomóc? - spyta³a Pam. Pamiêta³a
to koszmarne uczucie bezradnoœci i pustki, kiedy dowiedzia³a
siê o œmierci Mikê'a. By³o to nie do pomyœlenia i nie do
zniesienia, szok, z którym cz³owiek w ¿aden sposób nie móg³
sobie poradziæ. Teraz Pam pomyœla³a, ¿e dla Petersonów by³
to jeszcze gorszy cios, przecie¿ zgin¹³ ich syn.
- Nie wiem. - Naprawdê nie wiedzia³a. Usi³owa³a uporz¹d-
kowaæ myœli, przypomina³a sobie, ¿e przecie¿ ma jeszcze inne
dzieci i zastanawia³a siê, jak im powiedzieæ, ¿e Johnny nie
¿yje. Nie wiedzia³a. Nie wyobra¿a³a sobie, ¿e wymówi choæby
s³owo.
- Pozwól, ¿e do was przyjadê. Bêdê nied³ugo.
Pam wiedzia³a z doœwiadczenia, ¿e w takich chwilach nie
mo¿na cz³owieka zostawiæ samego, musi przeboleæ stratê w oto-
czeniu przyjació³. Poza tym jest masê spraw do za³atwienia.
Petersonowie bêd¹ musieli za³atwiæ pogrzeb, wybraæ trumnê,
przygotowaæ ubranie, poinformowaæ dzieci o tragedii, napisaæ
nekrolog, ustaliæ termin wystawienia zw³ok w domu pogrze-
bowym, omówiæ z ksiêdzem pogrzeb, wykupiæ kwaterê na
cmentarzu, a to wszystko w straszliwym ¿alu i depresji. Pam
chcia³a i wiedzia³a, jak im w tym pomóc. Ba³a siê te¿ o Becky,
dla której by³ to szczególnie ciê¿ki cios. Cios nie do zniesienia,
niezale¿nie od wieku.
Pam pojawi³a siê u Petersonów w dwadzieœcia minut póŸniej.
Przez chwilê trzyma³a Alice w objêciach na kanapie, podczas
gdy Jim poszed³ siê ubraæ. Potem nastawi³a kawê i w godzinê
póŸniej obie kobiety siedzia³y w kuchni, p³acz¹c i wycieraj¹c
nosy. Na tê scenê wesz³a zaspana Charlotte w wojskowej
koszulce, ze sko³tunionymi w³osami.
- Czeœæ, mamo - wyj¹ka³a, jeszcze zanurzona w œnie. Do-
piero widok dwóch zap³akanych kobiet, trzymaj¹cych siê za
rêce, podzia³a³ na ni¹ jak zimny prysznic. - Co siê sta³o?
Matka bez s³owa, z oczami œmiertelnie zranionego zwierzê-
cia, wsta³a i objê³a córkê.
- Mamo, co siê sta³o? Co? - Charlotte instynktownie wy-
czu³a, ¿e jest to coœ strasznego, ¿e wszystko, co kocha³a
i w czym wyros³a, od tej chwili siê zmieni.
- Johnny... Mia³ wypadek... Nie ¿yje... To siê sta³o tu¿ po
balu. - Matka d³awi³a siê s³owami, a Charlotte, gdy treœæ do

background image

niej dotar³a, wyda³a z siebie bolesny, zwierzêcy skowyt.
- Nie! Nie... nie... mamo... tylko nie to... b³agam. - Matka
i córka przywar³y do siebie, targane spazmami, a Pam patrzy³a
na nie, p³acz¹c cicho. Chcia³a byæ z nimi, ale tak, by nie
wtr¹caæ siê zbyt nachalnie. Po chwili przyszed³ ze zbola³¹
twarz¹ Jim, który zdo³a³ wytrzeŸwieæ. Jeszcze d³ugo siedzieli
razem i p³akali, a¿ wreszcie Alice posz³a do pokoju Bobby'ego.
Nie spa³ ju¿, choæ nakry³ siê ko³dr¹, jakby wyczu³, ¿e sta³o siê
coœ strasznego i chcia³ siê przed tym obroniæ. Nawet jego
niemota nie mog³a byæ wystarczaj¹c¹ tarcz¹.
- Mam ci coœ bardzo smutnego do powiedzenia. - Matka
przysiad³a na ³ó¿ku i objê³a ch³opca. - Johnny odszed³ od nas...
na zawsze. Bêdzie teraz w niebie, u Pana Boga... Johnny bardzo
27
26

ciê kocha³, mój skarbie. - Wstrz¹sana szlochem, czu³a, jak
cia³ko syna tê¿eje jej w ramionach, ale Bobby nie powiedzia³
ani s³owa. Gdy go po³o¿y³a na poduszce, zobaczy³a, ¿e p³acze
w milczeniu, zgnêbiony, za³amany jak reszta rodziny. Starszy
brat, którego tak uwielbia³, nagle znikn¹³. Bobby doskonale
rozumia³ sens tej tragedii i nie przesta³ p³akaæ ani na chwilê,
gdy Alice pomaga³a mu w³o¿yæ ubranie. Trzymaj¹c siê za rêce,
zeszli na dó³. Reszta dnia up³ynê³a w cieniu tragedii.
Pam zosta³a z Bobbym i Charlott¹, a Jim z Alice udali siê
do koronera. Na widok zw³ok Alice znów siê rozp³aka³a i nie
chcia³a odejœæ od Johnny'ego, a¿ m¹¿ musia³ j¹ odci¹gaæ si³¹.
Potem pojechali do domu pogrzebowego i wrócili dobrze po
po³udniu. Charlotte w milczeniu siedzia³a na podwórku, a Bob-
by wróci³ do swojego pokoju.
Wiadomoœæ o wypadku zosta³a podana przez radio, wiêc
wci¹¿ ktoœ dzwoni³ albo wpada³, nierzadko z gotowym jedze-
niem. Przysz³a te¿ Becky, która wygl¹da³a jak upiór, blada jak
przeœcierad³o, z wielkim opatrunkiem na policzku. Nie mog³a
przestaæ p³akaæ i w koñcu Pam musia³a zabraæ j¹ do domu.
Dziewczyna w kó³ko powtarza³a, ¿e nie umie ¿yæ bez John-
ny'ego, co tylko powiêksza³o ból innych.
Nastêpny dzieñ wydawa³ siê jeszcze gorszym koszmarem,
bo z ka¿d¹ up³ywaj¹c¹ godzin¹ do rodziny dociera³a realnoœæ
tragedii. Wieczorem wybrali salê, w której miano po¿egnaæ
Johnny'ego, a nastêpnego dnia ca³y dzieñ przychodzili tam
¿a³obnicy: przyjaciele, krewni, koledzy ze szko³y. Mia³ to byæ
dzieñ rozdania œwiadectw. Œmieræ Johnny'ego uczczono minut¹
ciszy, a potem wszyscy siê pop³akali.
Pogrzeb by³ we wtorek. Alice nigdy nie prze¿y³a czegoœ
równie okropnego - do tego stopnia, ¿e potem niczego nie
pamiêta³a. Jedynie kwiaty, dŸwiêk dzwonów i czubki swoich
pantofli, w które wbija³a wzrok. Ani na chwilê nie wypuœci³a
z d³oni rêki Bobby'ego. Charlotte zanosi³a siê od szlochu. Jim,
te¿ pó³przytomny, p³aka³ cicho. Mowê pogrzebow¹ wyg³osili
dyrektor szko³y i najlepszy kolega Johnny'ego. Mówiono o tym,
jakim by³ wspania³ym ch³opakiem, m¹drym, dobrym, kocha-

background image

nym przez wszystkich. Ale nawet najpiêkniejsze s³owa nie
mog³y z³agodziæ bólu rodziny. Ani przywróciæ zmar³ego do
¿ycia.
Gdy pozostawili go na cmentarzu, wydawa³o im siê, ¿e ca³y
œwiat siê zawali³. W domu nie by³o nic, co mog³oby ich
pocieszyæ. Johnny zosta³ im odebrany w jednym u³amku sekun-
dy. Zbyt szybko, zbyt gwa³townie, zbyt makabrycznie. By³o
to wrêcz niemo¿liwe do zniesienia. A jednak musieli œcierpieæ
te stratê. Musieli ¿yæ dalej, nie mieli ¿adnego wyboru.
Charlotte usnê³a, wyczerpana p³aczem. Bobby w milczeniu
le¿a³ w ³ó¿ku. Tak¿e przep³aka³ ca³y dzieñ, wiêc w koñcu
usn¹³, œmiertelnie wyczerpany. Alice i Jim siedzieli na dole,
patrz¹c œlepym wzrokiem w œcianê i myœl¹c o najstarszym
synu, który odszed³, by ju¿ nie powróciæ. Ta myœl by³a nie do
zniesienia. ¯adne z nich nie spieszy³o siê do ³ó¿ka- zbyt
obawiali siê swych myœli i snów. Przesiedzieli tak prawie ca³¹
noc, dopiero o trzeciej nad ranem Alice zdecydowa³a siê
po³o¿yæ. Jim pi³. Znalaz³a go rano na kanapie, a obok pust¹
butelkê po d¿inie. To by³ pocz¹tek codziennego koszmaru
i Alice nie potrafi³a sobie wyobraziæ, by ¿ycie rodziny wróci³o
do normalnoœci. Normaln¹ rzecz¹ by³ codzienny wieczorny
powrót Johnny'ego, marzenia o jego dalszej nauce, rola przy-
wódcy, jak¹ obejmowa³ w ka¿dym œrodowisku, tryumfy spor-
towe. Normalny by³ jego dotyk i buziaki, uœmiech i dowcip.
To, ¿e go zabrak³o, nie mieœci³o siê matce w g³owie. Ka¿dy
dzieñ tylko pog³êbia³ kryzys.
i
28

Rozdzia³ trzeci
Czwartego lii ipca min¹³ miesi¹c od œmierci Johnny'ego. Alce
da³a dowywo³s-ania zdjêcia, które zrobi³a pamiêtnego wieczora.
Na widok uœminiechniêtego syna w piêknym garniturze niemal
pêk³o jej setce s. Odbitki oprawi³a w ramki i postawi³a wpo-
koj ach dzieci i s swojej sypialni. Czasem myœla³a, ¿e lepiej by³oby
ich nieogl¹d³æ.5. By³ na nich zbyt przystojny, m³ody, zbyt pe³en
¿ycia.
Œwi¹teczny dzieñ Czwartego Lipca by³ w tym roku dla
Petersonów druniem ¿a³oby. Nie by³o mowy o ogródko-witn
przyjêciu. Zip oroszeni goœcie przypominaliby im niedainy
pogrzeb, a posza tym nikt nie mia³ radosnego nastroju. Nie
mieli powodóww, by siê uœmiechaæ ani siê cieszyæ. W domu
by³o cicho i sj¹pokojnie jak w kostnicy. Zachowywali siejak
ciê¿ko chorzy, o bo te¿ byli chorzy. Prze¿ycie ka¿dego kolej-
nego dnia wydslawa³o siê wspinaczk¹ na najwy¿sz¹ górê, am-
dok zbola³ych twarzy przy kolacji przygnêbia³ ich jeszcze
bardziej
Alice bardzoo schud³a, pod oczami mia³a ciemne krêgi. Co-
dziennie dz\von«ni³a do Pam Adams i zwierza³a siê jej, ¿eiue
œpi po nocach, l Drzemka dopada³a j¹ nad ranem, a po godzin^
czy dwóch ju¿ : musia³a wstawaæ. Czasami zasypia³a w ci|u
dnia w fotelu, ; a Jim, rozwalony na kanapie, pi³ co noc, pold

background image

nie zapjd³ w c siê¿ki alkoholowy stupor. Charlotte codzie%e
p³aka³a. Nie wychodzi³a z domu, opuszcza³a wszystkie treningi.
Bobby porusza³ siê jak w letargu. Ból przyt³acza³ ich i zadrêcza³.
U Becky tak¿e nie by³o lepiej, jak relacjonowa³a Pam. Przez
pierwszy tydzieñ w ogóle nie wsta³a z ³ó¿ka, a gdy wróci³a do
pracy, by³a jak nieobecna, wiêc odes³ano j¹ do domu. Dopiero
niedawno zdoby³a siê na to, ¿eby pracowaæ na pó³ etatu, ale
i tak wci¹¿ pop³akiwa³a po k¹tach, nie chcia³a jeœæ i powtarza³a,
¿e lepiej by³oby jej umrzeæ z Johnnym. Reszta rodzeñstwa
martwi³a siê razem z ni¹ i op³akiwa³a opiekuna i przyjaciela.
- Musisz zacz¹æ normalnie sypiaæ - radzi³a Alice Pam. -
Pamiêtam, ¿e tak samo siê czu³am po œmierci Mikê'a. W koñcu
natura dopomni siê o swoje, tylko ¿ebyœ siê wczeœniej nie
pochorowa³a. Mo¿e zaczniesz braæ coœ na sen?
Alice spróbowa³a, ale nie podoba³o jej siê, ¿e potem chodzi
otumaniona ca³y dzieñ i od³o¿y³a proszki.
- Czy to ju¿ tak bêdzie zawsze? - pyta³a w przera¿eniu.
Perspektywa takiego cierpienia przez resztê ¿ycia wydawa³a
jej siê czymœ niewyobra¿alnym.
- Œmieræ dziecka to coœ innego ni¿ œmieræ mê¿a. Tego siê
nie zapomina. Ale z czasem prze¿ycia blakn¹. Nauczysz siê
z tym ¿yæ - pociesza³a j¹ Pam, która jeszcze teraz, choæ od
œmierci Mike'a minê³y dwa lata, nie przesz³a nad tym do
porz¹dku. Ale poradzi³a sobie z codziennymi sprawami, tros-
kliwie opiekowa³a siê dzieæmi, nauczy³a siê z powrotem œmiaæ.
Nie mówi³a Alice, ¿e w duchu nie czuje ju¿ ¿adnej radoœci.
Przyjaciele powtarzali, ¿e pewnego dnia wszystko wróci do
normy. - Nie bêdzie tak Ÿle, Alice. To dopiero miesi¹c. A jak
tam dzieciaki?
- Charlie posz³a wczoraj na trening, ale w po³owie zrezyg-
nowa³a. Jej trener jest niepocieszony. Powiedzia³, ¿e mo¿e
przychodziæ, kiedy chce, choæby tylko popatrzeæ. Sam straci³
siostrê, która by³a w jej wieku, wiêc wie, jak to jest.
- A co z Bobbym?
- Zamkn¹³ siê ca³kowicie. Ca³ymi dniami le¿y w ³ó¿ku.
Nie schodzi nawet na posi³ki. Muszê siê nim zajmowaæ jak
30
31

memowlakjern jjm krzyczy na mnie za to, ale... - Alice za-
³ka³a cicho, zwierzaj¹c siê najbli¿szej przyjació³ce z najciê¿-
szej z trosk. - Wydaje mi siê, ¿e wszyscy siê wyizolowaliœmy.
Jim jest, jie jakby go nie by³o. Wiesz... Ci¹gle jest... Znieczula
siê alkohole^ ¿eby nie pamiêtaæ. Nie chce nawet wspominaæ
Johnny'ego. Uwa¿a, ¿e powinnam wysprz¹taæ jego pokój i wy-
niesc z domu wszystkie rzeczy, ale na razie nie potrafiê i mo¿e
nigdy nie bêdê w stanie tego zrobiæ. Chodzê tam czasem,
siadam i myœlê. Wydaje mi siê, ¿e jak odpowiednio d³ugo
poczekai^ {0 on <}0 mnie przyjdzie. Nawet nie zmieni³am
poœcieli. Pewnie uwa¿asz mnie za wariatkê - powiedzia³a
przepraszaj¹co^ ale Pam rozumia³a j¹ a¿ nadto dobrze.
~ Ja Hie zmieni³am poszewki Mikê'a przez rok i wci¹¿

background image

trzymam jego ulubione rzeczy.
~ Nie by³am przygotowana - poskar¿y³a siê Alice ¿a³oœnie. -
I dalej sobje nie radzê. Nigdy mi przez myœl nie przesz³o, ¿e
on mo¿e umrzeæ, ¿e ktokolwiek z rodziny umrze. Takie rzeczy
zdarzaj¹ sjê innym, ale dlaczego nam...
Pam mia³a wra¿enie, ¿e s³yszy sam¹ siebie. Mikê te¿ odszed³
nagle i niespodziewanie. Ale œmieræ Johnny'ego w wieku
siedemngsm \at by}a czymœ nienaturalnym. Becky powtarza³a
to samo. Johnny zostawi³ po sobie wiele z³amanych serc.
Niektórzy znajomi ostrzegali Alice, ¿e pewnego dnia poczuje
gniew, ¿e jej to zrobi³, ¿e ich tak zostawi³, ale to akurat by³o
nie do Pomyœlenia. Jego œmieræ by³a czystym przypadkiem,
w niczyi^ nie zawini³. I choæ sta³a siê tragedi¹ dla ¿ywych,
nie mog³^ obci¹¿aæ z tego powodu syna.
Petersonowie planowali pod koniec lipca wakacyjny wyjazd
nad jezioro, lecz zrezygnowali z niego i zostali w domu. Jeszcze
w sierpn^ Alice spêdza³a bezsenne noce, ale przynajmniej Jim
zacz¹³ mniej piæ. Przesta³ zalewaæ siê d¿inem i przeszed³ na
wieczorne piwko przed telewizorem. Charlotte znów uczêsz-
cza³a na swoje pi³karskie treningi, ale choæ Alice namawia³a
mê¿a, by siê ni¹ zainteresowa³, ten wymawia³ siê brakiem
czasu. Bohhv g³ównie le¿a³ w ³ó¿ku. Mimo wysi³ków matki
nie chcia³ schodziæ na dó³, a jeœli ju¿, to wystarczy³o, ¿e odebra³a
telefon, by natychmiast umyka³ na górê. W nocy dom przy-
pomina³ rodzinny grobowiec; wszyscy zasklepili siê we w³as-
nym bólu. A ka¿dego popo³udnia Alice choæ na chwilê wpada³a
do pokoju Johnny'ego, by tam samotnie posiedzieæ.
Pewnego dnia Pam przyjrza³a jej siê porz¹dnie i spostrzeg³a,
¿e przyjació³ka wygl¹da bardzo Ÿle. Johnny'ego nie by³o ju¿
od trzech miesiêcy, a w stanie Alice nie zachodzi³a ¿adna
poprawa. Zatopiona w bólu, ledwo mia³a energiê, by siê co
rano ubraæ. Wk³ada³a w kó³ko stare d¿insy i dziurawy sweter,
co jeszcze podkreœla³o jej mizerny wygl¹d, a gdy Pam propo-
nowa³a, ¿e pomo¿e jej zrobiæ coœ z w³osami, Alice konsekwen-
tnie odmawia³a.
Zacz¹³ siê rok szkolny, gdy Alice zaczê³a siê uskar¿aæ na
bóle brzucha. Ataki by³y tak nag³e i gwa³towne, ¿e nie wy-
trzyma³a i zwierzy³a siê Jimowi.
- Powinnaœ natychmiast iœæ do lekarza - powiedzia³. Bardzo
siê o ni¹ ba³. Alice z kolei ba³a siê o Charlotte, czy nie dozna
powa¿nej kontuzji podczas meczu albo nie zostanie potr¹cona
przez samochód w drodze do domu. Czu³a siê niepewna dnia
i godziny.
- Ze mn¹ chyba wszystko dobrze - mówi³a bez przekonania,
gdy rodzina pyta³a j¹ o zdrowie. O wiele bardziej ni¿ o siebie
martwi³a siê o dzieci. W ci¹gu tygodnia Charlotte dwukrotnie
zosta³a zwolniona z lekcji z powodu ciê¿kiej migreny, a Bob-
by w ogóle nie chcia³ chodziæ na zajêcia i zamyka³ siê na
klucz w pokoju. Dyrektor szko³y obieca³ poczekaæ jeszcze
miesi¹c, w nadziei na poprawê sytuacji.
Bóle Alicji narasta³y, ale teraz ju¿ nic nikomu nie mówi³a.
Cierpia³a ze wzglêdu na rodzinê i k³ama³a Pam. Stan Becky

background image

°y³ niewiele lepszy. Zaczê³a pracowaæ na pe³en etat, ale po
powrocie do domu wci¹¿ p³aka³a, przez ca³e noce. Z nikim nie
chcia³a siê widywaæ i nigdzie nie wychodzi³a. Johnny pozo-
stawi³ po sobie spalon¹ ziemiê.
Po miesi¹cu od rozpoczêcia roku szkolnego Alice po³o¿y³a
33
32

siê do ³ó¿ka, zagryzaj¹c wargi, by nie wyæ z bólu. Czu³a siê
tak fatalnie, ¿e nie by³a w stanie jasno myœleæ i natychmiast
poderwa³a siê i pobieg³a do ³azienki, targana torsjami. Okaza³o
siê, ¿e pluje krwi¹. Jako doœwiadczona pielêgniarka wiedzia³a,
co to oznacza. D³ugo siedzia³a sama w ³azience, a gdy otworzy³a
drzwi, s³ania³a siê na nogach. Jim jeszcze nie spa³, lekko
zawiany, ale gdy zobaczy³ jej twarz, natychmiast wytrzeŸwia³.
Nie by³a blada, lecz zielona.
- Alice? Jak siê czujesz? - Poderwa³ siê z ³ó¿ka z przera¿on¹
twarz¹.
- le - wyszepta³a, znêkana bólem. Nie zdo³a³a dowlec siê
do ³ó¿ka. Gdy spojrza³a na mê¿a, zakrêci³o jej siê w g³owie
i osunê³a siê na pod³ogê.
- Alice! Alice! - Poderwa³ siê, ale zamiast j¹ podnieœæ, od
razu wykrêci³ numer pogotowia. Wygl¹da³a jak umar³a, serce
mu zamiera³o, wiêc z najwy¿szym trudem opowiedzia³, ¿e
¿ona zemdla³a, a przedtem wymiotowa³a. Gdy znów na ni¹
spojrza³, uœwiadomi³ sobie, jak bardzo ostatnio schud³a. Wtedy
dopiero dotar³o do niego, ¿e Alice naprawdê mo¿e umrzeæ,
o czym nawet nie chcia³ myœleæ. Jeszcze nie skoñczy³ rozmowy,
gdy Alice znów zaczê³a wymiotowaæ. Nie odzyskawszy œwia-
domoœci, le¿a³a w ka³u¿y krwi.
- Natychmiast wysy³amy karetkê - powiedziano z drugiej
strony.
Jim od³o¿y³ s³uchawkê i ukl¹k³ przy ¿onie. Gdy us³ysza³
sygna³, szybko podbieg³ do drzwi. Sadzi³ po dwa schodki, by
wpuœciæ sanitariuszy do œrodka. Rumor obudzi³ Charlotte, która
stanê³a w drzwiach swojej sypialni, przera¿ona. Na szczêœcie
przynajmniej Bobby twardo spa³ tej nocy.
- Co siê dzieje? - spyta³a Charlotte na widok noszy, na
których k³adli jej matkê. Nawet w przyæmionym œwietle wi-
dzia³a jej poszarza³¹ twarz i cia³o, które przelewa³o siê przez
rêce. Zaczê³a p³akaæ. - Tato, co siê sta³o? - wo³a³a w histerii.
- Nie wiem - Jimowi za³ama³ siê g³os. - Wymiotowa³a
krwi¹. - Ojciec nie pomyœla³ nawet, by chroniæ córkê przed
takim wstrz¹sem, zbyt by³ przejêty ciê¿kim stanem ¿ony.
Teraz liczy³a siê dla niego tylko Alice i czeka³ na werdykt
lekarza.
- Przyczyn mo¿e byæ wiele - us³ysza³. - Na przyk³ad pêk-
niêty wrzód. Zabieramy j¹ do szpitala. Chce pan jechaæ z na-
mi? - Okryli nieprzytomne, wstrz¹sane drgawkami cia³o Alice
kocem.
- Ju¿ jadê
Jim szybko wci¹gn¹³ spodnie i w³o¿y³ buty na bose nogi.

background image

Zd¹¿y³ jeszcze z³apaæ sweter i zadzwoniæ do Pam, której
w krótkich s³owach zrelacjonowa³, co siê sta³o. Prosi³, by
zaopiekowa³a siê dzieæmi, póki nie wróci ze szpitala. Niena-
widzi³ nikogo o nic prosiæ, ale nie mia³ wyboru.
- JedŸ, Jim. Bêdê u was za piêæ minut. Nie martw siê
o dzieci. Moimi zajmie siê Becky. Myœl tylko o Alice, bo ja
siê o ni¹ martwiê ju¿ od d³u¿szego czasu.
Oboje zauwa¿yli, jak bardzo Alice wychud³a, ale ¿adne z nich
nie powiedzia³o o tym ani s³owa. Sprawa by³a oczywista. Cztery
miesi¹ce od œmierci Johnny'ego Alice znalaz³a siê na progu
¿ycia i œmierci.
Jim wskoczy³ do karetki, nie po¿egnawszy siê z dzieæmi.
Charlotte skuli³a siê jak embrion w opuszczonym przez rodzi-
ców ³ó¿ku. Tam znalaz³a j¹ Pam i utuli³a jak bezdomnego
psiaka. Potem sprawdzi³a, co robi Bobby, ale na szczêœcie
wci¹¿ mocno spa³. Zagotowa³a mleko, wyczyœci³a zaplamiony
krwi¹ dywan i usiad³a z Charlie w kuchni. Rozmawia³y bardzo
d³ugo o tym, jak straszne sta³o siê ¿ycie po œmierci Johnny'ego,
0 tym, ¿e ojciec Charlotte du¿o pi³, a matka nik³a w oczach.
Charlie powiedzia³a, ¿e ich ¿ycie ju¿ nigdy nie bêdzie takie
samo, a Pat przyzna³a jej racjê, dodaj¹c, ¿e pewnego dnia
sytuacja zmieni siê na lepsze. Stan takiej zapaœci nie móg³
trwaæ wiecznie, a teraz wszystko zale¿a³o od poprawy zdrowia
Alice. Dziewczyna nie mog³a dojœæ ze sob¹ do ³adu, lecz Pam
zapewni³a j¹, i¿ jest to tylko bolesny proces, ale nie koniec.
Gdy znu¿ona Charlotte posz³a siê po³o¿yæ, Pam skontaktowa³a
34

J
siê telefonicznie z Jimem. Alice wci¹¿ by³a na sali operacyj-
nej. Podano jej œrodki znieczulaj¹ce i zrobiono transfuzjê
krwi, ale wci¹¿ nie by³o wiadomo, czy dojdzie do si³. Tylko
na moment odzyska³a przytomnoœæ i natychmiast z powro-
tem zapad³a w letarg. Po pooperacyjnych zabiegach w gabi-
necie intensywnej terapii zawieziono j¹ do izolatki i przy-
dzielono do opieki dy¿urn¹ pielêgniarkê. Jimowi nie pozwo-
lono pozostaæ w pokoju. Mia³ prawo wchodziæ do Alice co
pó³ godziny przez piêæ minut. To, co zobaczy³, nie napawa³o
optymizmem.
- Ale co dok³adnie mówili lekarze? - dopytywa³a siê ner-
wowo Pam. TrzeŸwy g³os Jima wskazywa³ na absolutne prze-
ra¿enie i depresjê.
- Mia³a wrzód, to pewne. Mówi¹, ¿e krwawienie ustanie.
Ale gdyby od razu nie przyjechali, zapewne by umar³a.
- Wiem. Dobrze, ¿e tak szybko zadzwoni³eœ.
- Dziêki za opiekê nad dzieæmi, Pam. Zadzwoniê, kiedy
tylko dowiem siê czegoœ konkretnego.
- Dzwoñ, kiedy chcesz. Odbiorê od razu, nie budz¹c dzieci.
- Dziêki - odpar³ Jim i wróci³ do ¿ony. Pielêgniarka po-
wiedzia³a, ¿e Alice zasnê³a na d³ugo i zaoferowa³a mu ³ó¿ko
w poczekalni. Nie chcia³ spaæ, ale by³ wdziêczny, ¿e po-
zwolono mu zostaæ. Jednak gdy siê tylko po³o¿y³, od razu

background image

zapad³ w sen. By³o po pó³nocy i wieczorne prze¿ycia kom-
pletnie go wyczerpa³y.
Alice spa³a. Torsje ju¿ siê nie powtórzy³y. Ciœnienie krwi
nieznacznie siê podnios³o, dlatego te¿ pielêgniarka co dwadzieœ-
cia minut sprawdza³a monitor. Nie by³o ju¿ obaw o ¿ycie
pacjentki. Spa³a, drêczona ciê¿kimi snami. Nie wiedzia³a, co
siê z ni¹ dzieje, lecz w pewnym momencie odczu³a namacaln¹
obecnoœæ Johnny'ego. Widzia³a siebie i jego na spacerze. By³
szczêœliwy i radosny. Odwróci³ siê do niej i powiedzia³: „Czeœæ,
mamo". Wygl¹da³ zwyczajnie, jak ka¿dego dnia, kiedy wraca³
na kolacjê do domu po odwiezieniu Becky.
- Czeœæ, synku. Jak ci leci? - powiedzia³a do niego we œnie.
36
By³a zadowolona, ¿e tak dobrze wygl¹da. Mia³a wra¿enie, ¿e
siê budzi, choæ to przecie¿ musia³ byæ sen. Chcia³a tylko
jednego - by ten sen nigdy siê nie skoñczy³.
- Dobrze, mamo. Ale martwiê siê o ciebie - powiedzia³. -
Jak mog³aœ do tego dopuœciæ? - W jego du¿ych piwnych oczach
dostrzeg³a troskê. Mia³ na sobie d¿insy i œwie¿o wypran¹
b³êkitn¹ koszulkê polo oraz ulubione buty. Alice zastanawia³a
siê, sk¹d wzi¹³ to ubranie na tamtym œwiecie. Przecie¿ po-
chowali go w garniturze i zupe³nie innych butach. Ale nie
umia³a rozwi¹zaæ tej tajemnicy.
- Czujê siê dobrze, skarbie, tylko bardzo za tob¹ têskni³am -
odezwa³a siê, choæ nie na g³os, lecz jakby w myœlomowie. Nie
s¹dzi³a, ¿e mo¿na porozumiewaæ siê bez s³ów.
- Wiem - odpar³ ³agodnie. - Ale to nie powód, ¿ebyœ sama
umiera³a. Charlie i Bobby bardzo ciê potrzebuj¹.
- Tak, ale nie umiem im pomóc.
- Powiedz tacie, ¿e musi zacz¹æ chodziæ na jej mecze, choæ
gardzi dziewczynami. Ona jest najlepszym sportowcem w ro-
dzinie, jest o wiele lepsza ode mnie. A Bobby w ogóle ciê nie
s³ucha. Musisz coœ z tym zrobiæ, mamo, albo jego te¿ stracisz.
Bobby stopniowo pogr¹¿a³ siê w autyzmie i niebawem móg³
siê ca³kowicie zamkn¹æ we w³asnym œwiecie, z czego Alice
doskonale zdawa³a sobie sprawê.
- Dlaczego sam tego nie powiesz tacie? - spyta³a z uœmie-
chem. Widzia³a Johnny'ego tak, jakby sta³ na wyci¹gniêcie
rêki, i s³ysza³a w g³owie jego g³os.
- On mnie nie us³yszy, mamo. Tylko ty mo¿esz. - Alice
wierzy³a w s³owa Johnny'ego, bo by³ to przecie¿ jej w³asny,
prywatny sen. - Musisz wyzdrowieæ, mamo. Tylko wtedy
pomo¿esz naszej rodzinie. Masz koniecznie wyzdrowieæ i wra-
caæ do domu. - WyraŸnie s³ysza³a jego g³os.
- Nie chcê wracaæ do domu - powiedzia³a smutno i zaczê³a
P³akaæ przez sen. - Bez ciebie to ju¿ nie jest dom. Nienawidzê
go. Stale mam depresjê. - Patrzy³ na ni¹ d³u¿sz¹ chwilê w mil-
czeniu, a potem obj¹³ ramieniem. Wytar³a nos. - Nigdy siê nie
37
przyzwyczajê do ¿ycia bez ciebie - wyzna³a, jakby mo¿na by³o
cofn¹æ czas i namówiæ Johnny'ego do powrotu.
- Musisz, mamo - powiedzia³ z przekonaniem. - Jesteœ

background image

bardzo siln¹ osob¹ - doda³ z naciskiem.
- Nie jestem - za³ka³a. - Nie mam doœæ si³y, by wspieraæ
tatê, Charlie i Bobby'ego. Nie zosta³o we mnie ani trochê woli
¿ycia.
- Musisz - nalega³ Johnny, i w tym momencie coœ zak³óci³o
ich kontakt.
Alice us³ysza³a z oddali inny g³os, coraz bardziej natarczywy.
Otworzy³a oczy i zobaczy³a nad sob¹ twarz pielêgniarki. Wizja
syna zblad³a i rozp³ynê³a siê.
- Coœ siê pani przyœni³o - rzek³a siostra ³agodnie i spra-
wdzi³a ciœnienie. By³o w normie. Alice zamknê³a oczy i znów
zapad³a w sen.
Z ulg¹ odkry³a, ¿e Johnny na ni¹ czeka. Siedzia³ na niskim
murku i macha³ nogami, tak jak to robi³ od dziecka. Na jej widok
zeskoczy³, ale gdy siê tylko odezwa³a, zrobi³ zagniewan¹ minê.
- Johnny, chcê przyjœæ do ciebie - powiedzia³a coœ, co
narasta³o w niej od czterech bolesnych miesiêcy, choæ nie
znajdowa³a na to s³ów. Chcia³a byæ razem z synem. Nie umia³a
bez niego ¿yæ.
- Zwariowa³aœ, mamo? - oburzy³ siê. - Naprawdê chcesz
opuœciæ tatê, Charlie i Bobby'ego? Nie ma mowy. Oni bardzo
ciebie potrzebuj¹. Tu, gdzie teraz jestem, niewiele mogê, ale
za³o¿ê siê, ¿e nikomu by siê to nie spodoba³o. Zapomnij o takich
myœlach, mamo. WeŸ siê w garœæ! - krzykn¹³.
- Nie mogê byæ bez ciebie - po¿ali³a siê Alice. - Nie podoba
mi'siê na tym œwiecie.
- To niewa¿ne, co o tym myœlisz. Masz obowi¹zki, po-
dobnie jak ja - powiedzia³ jak doros³y mê¿czyzna, którym
nigdy nie by³.
- Jakie masz obowi¹zki? - zapyta³a, lecz tylko siê obruszy³.
Znów usiad³ na murku i nerwowo macha³ nog¹.
- Jeszcze nie wiem. Nie powiedzieli mi. Ale mam prze-
czucie, ¿e moim obowi¹zkiem jest pomagaæ tobie, byœ wróci³a
do zdrowia. Nie mo¿esz ¿yæ w takiej depresji, mamo, chyba
o tym wiesz. Nigdy dot¹d siê nie poddawa³aœ - powiedzia³
z pretensj¹.
Spojrza³a w te ukochane oczy i mia³a chêæ pog³askaæ go po
policzku, ale coœ j¹ powstrzymywa³o. Ba³a siê, ¿e gdy to zrobi,
zaraz siê obudzi.
- Kiedyœ nie by³eœ martwy. Nie mogê znieœæ œwiadomoœci
twojej œmierci, syneczku. Po prostu nie mogê.
Na te s³owa Johnny wsta³, znów z bardzo zagniewan¹ twarz¹.
- Nie chcê tego wiêcej s³yszeæ. Pilnuj siê i uwa¿aj, co
mówisz - rzek³ tonem raczej ojca ni¿ syna, w ka¿dym razie
kogoœ bardzo dojrza³ego i m¹drego.
Alice zrozumia³a, ¿e to nie jest taki sobie sen. Mia³a poczucie,
¿e wszystko dzieje siê naprawdê, jakby oboje znaleŸli siê
w jakiejœ nowej rzeczywistoœci.
- Dobrze ju¿, dobrze - powiedzia³a jak skarcone dziecko. -
Chocia¿ nie masz pojêcia, jak mi z tym wszystkim ciê¿ko.
- Wiem. Jest mi strasznie przykro, ¿e odszed³em zbyt nagle.
Nikt tego nie móg³ przewidzieæ. ¯a³ujê mojej Becky. Jej te¿

background image

jest ciê¿ko.
- Wyjdzie z tego - zapewni³a go, a on przytakn¹³, jakby
zna³ przysz³oœæ.
- Tak, wyjdzie, choæ jeszcze tego nie wie. Tak samo jak
ty, Charlie, Bobby i tata. Jeœli tylko bêdziecie robiæ to, co do
was nale¿y. Kiedy tata zacznie kibicowaæ Charlie, wszystko
siê zmieni na lepsze. Och, jak wy mi wszystko strasznie utrud-
niacie - poskar¿y³ siê zmêczonym g³osem.
Alice dostrzeg³a, ¿e jego obraz blaknie, jakby nie móg³ z ni¹
d³u¿ej zostaæ, znu¿ony i wyczerpany.
- Wybacz, kochany. Nie chcia³am ciê zasmuciæ - powie-
dzia³a przepraszaj¹co, maj¹c nadziejê, ¿e sen jeszcze siê nie
skoñczy³. Choæ z drugiej strony czu³a, ¿e ju¿ najwy¿szy czas
siê ockn¹æ.
- Ty mnie nigdy nie zasmuca³aœ, mamo. I teraz te¿ tego nie
38
39

robisz. Teraz twoim zadaniem jest jak najszybciej wyzdrowieæ,
a o innych sprawach pogadamy kiedy indziej.
- Kiedy? - Chcia³a wiedzieæ, mieæ pewnoœæ, ¿e znów go
zobaczy. Nigdy dot¹d nie zdarzy³ jej siê tak niesamowity sen.
- Pojawiê siê, gdy wyzdrowiejesz. Teraz nie chcê ciê roz-
praszaæ ani denerwowaæ.
- Dlaczego?
- Bo jesteœ s³aba, a ja jeszcze dok³adnie nie wiem, jakie
otrzymam zadanie - powiedzia³ tajemniczo, ze zmieszanym
wyrazem twarzy. Nadal by³ jak ¿ywy.
- Jakie zadanie?
- Nie pytaj za wiele, mamo - powiedzia³ tym nowym, doros-
³ym tonem, a Alice by³a szczêœliwa, ¿e jest taki pewny swego
i dojrza³y.
- Chodzisz do szko³y?
- Coœ w tym rodzaju. Zarabiam na skrzyd³a - powiedzia³
i rozeœmia³ siê. Po czym poca³owa³ j¹ i odszed³.
Alice chcia³a biec za nim, lecz nie mog³a ruszyæ siê z miej-
sca, jakby miêdzy nimi wyrós³ nagle mur. Patrzy³a, jak siê
oddala, ale nie czu³a ¿alu ani smutku. Gdy pochyli³a siê
nad ni¹ siostra, otworzy³a oczy z uœmiechem na wspomnienie
tego cudownego snu.
- Wygl¹da na to, ¿e wszystko bêdzie dobrze, pani Peterson -
rzek³a pielêgniarka, zadowolona z wygl¹du pacjentki.
Wysz³a, a Alice zapad³a w ozdrowieñczy sen. I nic siê jej
nie œni³o. Gdy rano przyszed³ Jim z dzieæmi, mia³a ochotê im
opowiedzieæ o swojej wizji i rozmowie z Johnnym, ale siê
rozmyœli³a. Nie chcia³a ich przestraszyæ i postanowi³a wszystko
zacnowaæ dla siebie. Jim zapewne nic by z tego nie zrozumia³,
a Bobby od dziecka ba³ siê duchów.
Lekarze pozostawili j¹ jeszcze na jedn¹ dobê na obserwacji.
Po po³udniu przysz³a Pam i zadzwoni³ Jim, mówi¹c, ¿e zostanie
w domu z dzieæmi. Zapewni³a go, ¿e czuje siê dobrze. W nocy
znowu ujrza³a we œnie Johnny'ego. Tak jej siê spodoba³ w swym

background image

nowym wcieleniu, ¿e gotowa by³a spaæ non stop, byle tylko
siê z nim komunikowaæ. By³ w doskona³ym humorze i tym
razem rozmawiali o wszystkich ¿yciowych sprawach, o Becky
i o szkole, o tym, jak pracowa³, ¿eby wspomóc rodzinê i o po-
wodach pijañstwa ojca. Obydwoje wiedzieli, ¿e przyczyn¹ by³
wypadek, który wydarzy³ siê przed piêciu laty, ale Johnny
uzna³, ¿e to ju¿ wystarczaj¹co dawno, by Jim zerwa³ z na³ogiem.
Mówi³ to z takim przekonaniem, jakby sta³a za nim m¹droœæ
wielu lat, a nie tylko skromne m³odzieñcze doœwiadczenie.
- £atwiej powiedzieæ ni¿ zrobiæ - odezwa³a siê spokojnie
Alice - ale póki Bobby nie zacznie mówiæ, ojca bêdzie z¿era³o
poczucie winy.
- Nied³ugo przemówi, jak tylko bêdzie gotowy. A wtedy
tata nie bêdzie mia³ dla siebie ¿adnego usprawiedliwienia.
- Sk¹d wiesz, ¿e Bobby bêdzie mówi³? - Po¿egna³a siê z t¹
nadziej¹ju¿ dawno. Zrobili dla ch³opca wszystko, co w ludzkiej
mocy, a tymczasem nic siê nie zmieni³o i nie by³o widaæ oznak
poprawy. Nie wierzy³a, ¿e nast¹pi cud.
- Bêdzie. Zobaczysz.
- Czy wiesz to od swoich anio³ów, czy tylko próbujesz
mnie pocieszyæ? - zapyta³a z uœmiechem. By³a uszczêœliwiona,
¿e Johnny znów jest blisko, choæby tylko w snach.
- I jedno, i drugie. Wiem to na pewno, mówi mi to g³os
serca. S³yszê go, tak jak zawsze s³ysza³em.
- Tak by³o - powiedzia³a smutno, myœl¹c o m³odszym synu
i jego nieszczêœciu. - Ale jedynie tobie siê to udawa³o.
- Uwa¿am, ¿e ty te¿ mog³abyœ go us³yszeæ, mamo. Musisz
siê tylko postaraæ.
Alice rozwa¿a³a w myœli s³owa Johnny'ego. Zaintrygowa³y
j¹. Prawd¹ by³o, ¿e nigdy nie próbowa³a. Zajmowa³a siê Bob-
bym, ale nie stara³a siê po³¹czyæ z nim myœlami, jak robi³ to
Johnny.
- Spróbujê, kiedy tylko wrócê do domu - obieca³a, za-
stanawiaj¹c siê, czy Johnny po to w³aœnie ukaza³ jej siê we
œnie, aby przekazaæ tê wiadomoœæ. Mo¿liwe te¿, ¿e obecne
wizje by³y przyczyn¹ œrodków, jakie podano jej w szpitalu.
41
40

Wyczu³a przez sen, ¿e zbli¿a siê poranek. Nienawidzi³a myœli,
¿e siê obudzi i syn zniknie, a ona ocknie siê znów z o³owianym
ciê¿arem na piersi.
- Nie chcê ciê znowu utraciæ - powiedzia³a z rozpacz¹, gdy
zwolni³ kroku. - Dlaczego nie pozwalasz mi ze sob¹ zostaæ?
- To niemo¿liwe, mamo, przecie¿ ty ¿yjesz i jeszcze d³ugo
nie umrzesz. Masz tu wiele do zrobienia.
- Ale ja tak têskniê, tak bardzo têskniê.
- Ja te¿ za tob¹ têskniê, mamo - rzek³ cicho. - Bardzo,
naprawdê bardzo. Têskniê te¿ za Becky... za Bobbym... za
Charlie i tat¹. Trudno mi siê przyzwyczaiæ, ¿e jestem tak daleko.
Ale nie martw siê, przez jakiœ czas bêdê przychodziæ.
- Naprawdê? - Alice uœmiechnê³a siê zaskoczona.

background image

- Mam wyznaczone zadanie.
- Jakie?
- Ci¹gle jeszcze dok³adnie nie wiem. Oni ka¿¹ mi siê tego
domyœliæ. Zdaje mi siê, ¿e to polega na... rozwi¹zaniu.
- Co masz na myœli?
- Sam nie jestem pewien. Czujê, ¿e muszê dopilnowaæ
czegoœ wa¿nego, odejdê dopiero potem, kiedy wykonam za-
danie - powiedzia³ po d³ugim namyœle.
- Nadal ciê nie rozumiem. A co siê stanie, kiedy siê obu-
dzê? Czy sen z tob¹ siê powtórzy, kiedy znów siê po³o¿ê? -
Alice gotowa by³a spaæ ca³¹ wiecznoœæ, byle tylko rozmawiaæ
z synem.
Johnny rozeœmia³ siê, s³ysz¹c to pytanie. Jak¿e dobrze pa-
miêta³a jego szczery, weso³y œmiech i uœmiech, za którym tak
têskni³a. By³o jej tak dobrze, ¿e da³aby wszystko, by ta chwila
trwa³a bez koñca.
- Bêdziemy siê bardzo czêsto widywaæ. - NajwyraŸniej nie
mia³ na myœli snów.
- Kiedy? - Alice czeka³a na obietnicê. Dwie minione noce
by³y darem z nieba. Zdawa³o siê, ¿e Johnny znów wróci³ miêdzy
¿ywych.
- Zaraz.
- Co to znaczy „zaraz"?
- No, zaraz, kiedy siê obudzisz.
- Naprawdê ciê zobaczê, kiedy siê obudzê? - Alice nie
dowierza³a, ale Johnny z przekonaniem kiwn¹³ g³ow¹. - Jak
to mo¿liwe?
- Spróbuj. ObudŸ siê.
- Teraz?
- Tak, teraz. Otwórz oczy.
- Nie chcê. Kiedy je otworzê, ty znikniesz i ¿ycie znów
bêdzie straszne. Odmawiam. - Zacisnê³a powieki jak prze-
straszone dziecko.
- ObudŸ siê, mamo. Otwórz oczy. - Jeszcze siê opiera³a,
ale czu³a, ¿e musi wykonaæ polecenie syna. Wyzywa³ j¹ na
pojedynek ze strachem. Otworzy³a oczy. Z pocz¹tku niczego
nie widzia³a w zaciemnionym pokoju, ale gdy przyzwyczai³a
siê do mroku, ujrza³a Johnny'ego na brzegu ³ó¿ka. Wygl¹da³
tak samo jak we œnie.
- Bo¿e, co za niezwyk³y sen. To na pewno przez te leki. -
By³a rozbawiona.
- To nie ¿adne leki, mamo. I nie halucynacja - powiedzia³
z przekonaniem. - To ja.
- Nie rozumiem. - Patrzy³a na syna szeroko otwartymi
oczami. Naprawdê nie pojmowa³a, co siê dzieje. To ju¿ nie
by³ sen. Poczu³a siê sko³owana. Jak to mo¿liwe, ¿eby Johnny
tu siedzia³ i normalnie z ni¹ rozmawia³?
- To naprawdê ja, mamo. Fajna sprawa, co? - Widaæ by³o,
¿e siê cieszy, choæ ona by³a przera¿ona. Obawia³a siê, ¿e straci³a
rozum. To pewnie z tej rozpaczy. - Wróci³em na jakiœ czas,
mamo. Zrobi³em to tylko dla ciebie - wyjaœni³, a ona otwiera³a
oczy coraz szerzej. - To taki specjalny uk³ad. Ludzie, którzy

background image

odchodz¹ zbyt nagle, nie powinni zostawiaæ na ziemi niedokoñ-
czonych spraw. Powinienem je zakoñczyæ. Nie wiem, które,
1 nie wiem, w jaki sposób, ale to konieczne. Sam muszê sobie
2 tym poradziæ.
- John, czy ty aby nie bierzesz tam narkotyków? - By³a
42
43

l
ogromnie niespokojna, uczestnicz¹c w zjawisku, które wymy-
ka³o siê ca³ej jej dotychczasowej wiedzy i doœwiadczeniu.
Przypomina³o opisywane w ksi¹¿kach doznania z ¿ycia po
¿yciu, kiedy cz³owiek niby jest martwy, a zachowuje œwiado-
moœæ. Ale przecie¿ Johnny wygl¹da³ na szczêœliwego i pe³nego
si³ witalnych. - Ja nic nie rozumiem. Czymœ mnie tu otumanili -
powiedzia³a do siebie, gdy do pokoju wesz³a pielêgniarka
a Johnny znikn¹³, jakby go nigdy nie by³o. Ale nie by³a ju¿
przygnêbiona, pocieszy³o j ¹ niedawna, wrêcz namacalna obec-
noϾ syna.
- Jak siê pani dzisiaj czuje? - spyta³a siostra weso³o.
Pokrêci³a siê przez chwilê i wysz³a. Alice przymknê³a oczy,
a gdy je na powrót otwar³a, sta³ przy niej uœmiechniêty Johnny.
- To nie ma prawa siê dziaæ - powiedzia³a Alice - ale cieszê
siê ka¿d¹ chwil¹ spêdzon¹ z tob¹. Gdzie by³eœ?
- Nie mogê byæ z tob¹, kiedy w pobli¿u s¹ inni ludzie,
mamo. Takie s¹ zasady. Przychodzê tylko do ciebie.
- To dobrze. - Alice ziewnê³a, nie odrywaj¹c oczu od syna.
Nie rozumia³a, w czym rzecz, ale czu³a siê coraz lepiej. Jego
widok - czy wizja - dzia³a³y na ni¹ jak balsam.
- Jestem tu dla ciebie, mamo. Wierz mi, to dobrze. Bardzo
mi siê to podoba.
- Co chcesz mi powiedzieæ? - spyta³a nerwowo, czuj¹c, ¿e
ani ona, ani Johnny nie kontroluj¹ tej sytuacji, stoi za tym jakaœ
inna, daleko potê¿niejsza si³a.
- Wiem, ¿e to dziwne i niesamowite. Ja te¿ z pocz¹tku
mia³em podobne wra¿enie. Wys³ano mnie tu z tajn¹ misj¹,
¿ebym zakoñczy³ na ziemi to, co rozpoczête, bo proces przerwa³
siê zbyt nagle. Mam za zadanie zrobiæ coœ dobrego nie dla
siebie, ale dla innych. Myœlê, ¿e chodzi o ciebie, Bobby'ego,
Charlie, tatê i zapewne tak¿e Becky... mo¿e i ojej mamê. Mani
przed sob¹ mnóstwo pracy, choæ jeszcze nie znam w szczegó-
³ach swoich obowi¹zków.
- Czy chcesz powiedzieæ, ¿e o¿yjesz? - Alice gwa³townie
usiad³a. Z ca³¹ pewnoœci¹ by³a w tej chwili zupe³nie przytomna.
44
- Nie ca³kiem, ale przez jakiœ czas bêdê blisko was - po-
wiedzia³ weso³o.
- Czyli widzê ciê teraz naprawdê i nie jest to efekt œrodków
uspokajaj¹cych?
- Nie, to wiêksza sprawa, mamo. O wiele bardziej skom-
plikowana. Ale wszystko dzieje siê w najlepszej intencji,
uwierz mi. Ta praca mi siê podoba. Ja przecie¿ te¿ têsk-

background image

ni³em.
Oczy Alice wype³ni³y siê ³zami. Instynktownie wyci¹gnê³a
rêkê, a Johnny poda³ jej swoj¹. Nic siê nie zmieni³o, wszystko
by³o jak dawniej. By³ tym samym piêknym ch³opcem, jej
ukochanym pierworodnym synem.
- Powiedz mi jeszcze raz, ¿e bêdê ciê czêsto widywaæ -
odezwa³a siê przez œciœniête gard³o.
- Na pewno, chyba ¿e bêdê zajêty gdzie indziej. Ju¿ ci
mówi³em, ¿e mam wa¿ne zadanie.
- Czy ktoœ jeszcze ciê zobaczy?
- Nie, tylko ty. Chcia³em ukazaæ siê Becky, ale powiedzieli,
¿e to z³y pomys³. Zosta³aœ wyró¿niona, mamo. Powinnaœ im
kiedyœ podziêkowaæ.
- Tak zrobiê. - Alice kiwnê³a g³ow¹. - Tak zrobiê... - po-
wtórzy³a szeptem, ale znów opad³y j¹ w¹tpliwoœci. - Jesteœ
pewien, ¿e nie zwariowa³am? ¯e to nie przez prochy, którymi
mnie faszeruj¹?
- Jestem pewien, mamo. Odpocznij teraz, boja mam mnós-
two do zrobienia. Zobaczymy siê w domu.
Nachyli³ siê i poca³owa³ Alice, a ona poczu³a ciep³o jego
cia³a. Uœmiechn¹³ siê i /nikn¹³. Ale teraz wiedzia³a ju¿, ¿e
go nie straci³a, a jej serce sta³o siê lekkie. Czu³a siê znacz-
nie lepiej ni¿ w ci¹gu ostatnich czterech miesiêcy, a nawet
Pkciu lat.
Le¿a³a w ³ó¿ku, rozpamiêtuj¹c niedawn¹ rozmowê, jego
uœmiech, ciep³o, poca³unek... Cicho wyszepta³a: „Dziêkujê".
Niebawem przyniesiono jej œniadanie, które po raz pierwszy
°d dawna zjad³a z apetytem. P³atki, grzanki, kawa, jajko na
45
Rozdzia³ czwarty
miêkko - wszystko jej smakowa³o i uœmiecha³a siê na ka¿d¹
myœl o Johnnym. Nie by³a ju¿ smutna ani za³amana. By³a
szczêœliwa, najszczêœliwsza od lat. Doktor uwa¿a³ jej gwa³towne
ozdrowienie za cud. Przepisa³ jej dalsze lekarstwa na wrzód
¿o³¹dka, ale po dok³adnych badaniach zdecydowa³, ¿e mo¿e
wracaæ do domu. Uœmiechnê³a siê, wiedzia³a bowiem, kto tam
na ni¹ czeka. I jeœli nawet by³ to tylko sen, to najpiêkniejszy
na œwiecie.
W po³udnie podczas przerwy obiadowej przyjecha³ Jim
i zabra³ Alice do domu. By³a w lepszym nastroju i du¿o
silniejsza ni¿ ostatnio. Obieca³a lekarzowi, ¿e nie bêdzie siê
przemêczaæ. Przysz³a w odwiedziny najbli¿sza s¹siadka, a wie-
czorem wpad³y Pam i Becky, ¿eby zobaczyæ, jak siê czuje.
Musia³a pozostawaæ na diecie, wiêc Charlotte przyrz¹dzi³a dla
niej specjaln¹, lekk¹ kolacjê.
Alice w³o¿y³a szlafrok i zesz³a na dó³. Nawet Jim zjad³
z nimi tego wieczoru i posiedzia³ chwilê przy stole, zanim
znikn¹³ w pokoju telewizyjnym ze swoim szeœciopakiem
piwa. Alice pomog³a Charlotte posprz¹taæ po posi³ku,
a Bobby przygl¹da³ im siê w milczeniu. Odk¹d matka wró-
ci³a do domu, ani na chwilê nie spuszcza³ jej z oka. Przera-
¿a³o go, ¿e mo¿e znów odejœæ i ju¿ nigdy nie wróciæ. Kiedy

background image

skierowa³a siê do swojej sypialni, poszed³ za ni¹ i usiad³ na
³ó¿ku.
- Nie bój siê, kochanie, ja nigdzie nie ucieknê. Ju¿ dobrze
siê czujê, przysiêgam. - Alice spojrza³a w b³êkitne oczy Bob-
°y'ego i zobaczy³a, ¿e jeszcze nie opuœci³ go strach. Œmieræ
Johnny'ego zawis³a nad nimi wszystkimi jak czarna zas³ona,
oobby by³ szczególnie pokrzywdzony, dlatego siedzia³ teraz
Pfzy matce i trzyma³ j¹ za rêkê.
47
Kiedy wreszcie u³o¿y³a go do snu, us³ysza³a jakiœ szelestt
w swojej sypialni. Pomyœla³a, ¿e to pewnie Charlotte wpad³a,,
by po¿yczyæ na jutro jakiœ ciuch, bo choæ by³a szczuplejszaa
i wy¿sza od Alice, czêsto chodzi³a w jej bluzkach czy sweter-
kach do swoich ulubionych d¿insów.
- To ty, Charlie? - odezwa³a siê i po³o¿y³a do ³ó¿ka, pco
czym a¿ podskoczy³a, gdy ujrza³a uœmiechniêt¹ twarz John—
ny'ego. Ubrany tak samo jak w szpitalu, z w³osami przyciêtymi!
jak wtedy, gdy szykowa³ siê na zakoñczenie roku.
- Czeœæ, mamo - przywita³ j¹ i poca³owa³ w policzek, apo—
tem przysiad³ na brzegu ³ó¿ka, ¿eby porozmawiaæ, tak jal to
robi³ w prawdziwym ¿yciu.
- Muszê siê do ciebie znowu przyzwyczaiæ - powiedziah. —
To jednak niezwyk³e, prawda?
- Tak - przytakn¹³ z uœmiechem.
- Co dzisiaj robi³eœ? - zapyta³a jak zwykle, ciesz¹c siê jego
widokiem. By³ przystojny, m³ody, silny i pewny siebie, nawert
bardziej ni¿ kiedyœ. Dawniej czo³o przecina³a mu czasimri
zmarszczka zatroskania, a teraz wydawa³ siê po prostu szczêœ-
liwy. W³asne pytanie wyda³o siê nagle Alice niestosowne .
Zapyta³a, jakby nigdy nie odchodzi³ i oczekiwa³a, ¿e opowie
o pracy lub o szkole.
- Poszed³em zobaczyæ Becky. By³a bardzo przygnêbioia —
odrzek³, a jego oczy zrobi³y siê smutne. Obserwowa³em j¹
przez wiele godzin - sam¹, z matk¹ i z rodzeñstwem.
- By³a tu dzisiaj u mnie ze swoj¹ mam¹.
- Wiem. Ja te¿ z nimi by³em.
- Naprawdê?
Skin¹³ g³ow¹, ale widaæ by³o, ¿e ju¿ myœli o czymœ innym..
- Bobby strasznie siê o ciebie martwi, mamo - zauwa¿y³:,
jakby sama tego nie wiedzia³a. Bobby nie potrzebowa³ stów
do wyra¿ania uczuæ, a sposób, w jaki patrzy³ na ni¹ przez ca³^
dzieñ, powiedzia³ jej wszystko. Bobby ba³ siê, ¿e mama umrze .
- Myœlê, ¿e martwi³ siê o to, czy wrócê ze szpitala - zacjê³ea
dyplomatycznie. - Tak jak ty.
- Wiem - zgodzi³ siê z ni¹ Johnny. - Natomiast Charlie
bardzo martwi siê o tatê.
Alice skinê³a g³ow¹. W tym wypadku niepotrzebne by³y
komentarze. Ona tak¿e martwi³a siê o Jima, który po œmierci
syna rozpi³ siê jeszcze bardziej. Pozostawa³a nadzieja, ¿e
teraz trochê siê ograniczy. Nigdy dot¹d nie upi³ siê tak, by
nastêpnego dnia nie móc iœæ do pracy. I nigdy nie pi³ w ci¹-
gu dnia, poza domem. Jednak kiedy ju¿ zaczyna³, pi³ do

background image

utraty przytomnoœci i k³ad³ siê spaæ bezw³adny jak k³oda. To
ju¿ nie by³o ¿ycie, a co gorsza wp³ywa³o destrukcyjnie na
ca³¹ rodzinê. Ale Jim nie chcia³ rozmawiaæ z ¿on¹ o swoich
problemach, a ona nie wiedzia³a, jak zmieniæ ten stan rzeczy.
Nigdy siê nie skar¿y³a przed s¹siadkami i wyæwiczy³a siê
w szukaniu dobrych usprawiedliwieñ, szczególnie wobec
dzieci. Wszyscy w domu wiedzieli, o co chodzi. Po pierwsze,
omal nie utopi³ rodzonego synka, po czym ch³opczyk prze-
sta³ siê odzywaæ, a po drugie, straci³ starszego, tego najbar-
dziej kochanego syna tak nagle, w nieszczêœliwym wypad-
ku. Nie umia³ sobie z tym poradziæ, nie potrafi³ znieœæ
presji i nieszczêœæ. Pi³ po to, by straciæ przytomnoœæ i nie
myœleæ ju¿ wiêcej o niczym, nie obwiniaæ siê. Idealna meto-
da ucieczki.
- I co teraz bêdzie? - spyta³a Alice syna. Rozmyœla³a nad
tym ca³y dzieñ, wci¹¿ niepewna, czy spotkanie z Johnnym to
jawa, czy sen. By³o przecie¿ takie niezwyk³e, niemo¿liwe do
wyjaœnienia komukolwiek. Postanowi³a nawet nie próbowaæ. -
Jak zamierzasz dzia³aæ? Czy bêdziesz tu z nami stale, czy tylko
czasem? - Ciekawi³o j¹, czy ktoœ obcy mo¿e pods³uchaæ ich,
niby normaln¹ rozmowê. Musieli byæ ostro¿ni, inaczej ludzie
niezdolni zobaczyæ Johnny'ego wezm¹ j¹ za wariatkê, która
rozmawia sama ze sob¹.
- Bêdê wpada³, to tu, to tam. Muszê tak¿e zaj¹æ siê Becky -
powiedzia³, a w jego oczach pojawi³ siê ten sam, znany jej ju¿
Wyraz smutku. Bardzo przej¹³ siê emocjonalnym stanem Becky.
Zrozumia³, jak wielu ludzi pogr¹¿y³ w ¿a³obie swym nag³ym
48
49

odejœciem. Mia³ bardzo wiele do naprawienia, i to w krótkim
czasie. Wsta³ i podszed³ do drzwi. Odwróci³ siê i uœmiechn¹³
do matki. - Dobrze byæ znów w domu, mamo, ale teraz chcê
iϾ do taty.
- Czy on równie¿ ciê zobaczy? - zapyta³a zdziwiona.
- Oczywiœcie, ¿e nie. - Johnny siê rozeœmia³. - ¯artujesz
sobie? Chybaby zwariowa³.
- Ja te¿ tak myœlê.
- Chcê tylko sprawdziæ, jak siê miewa. Poza tym chcia³bym
sprawdziæ niektóre swoje rzeczy. Co zrobi³aœ z moj¹ ulubion¹
kurtk¹? Odda³aœ biednym?
- Jasne, ¿e nie. Zachowam jad³a Bobby'ego. Kiedy powie-
dzia³am, ¿e pewnego dnia bêdzie jego, a¿ mu siê oczy za-
œwieci³y. Chocia¿ du¿o czasu up³ynie, zanim do niej doroœnie.
- Mo¿esz na razie daæ j¹ Charlie - poradzi³. Uwielbia³ za
¿ycia tê uniwersyteck¹ kurtkê i nosi³ j¹ codziennie.
- Tata nie wyobra¿a sobie, ¿eby w niej chodzi³ ktoœ inny
ni¿ ty. Wisi w twojej szafie, podobnie jak inne ubrania. Od
œmierci Johnny'ego niczego nie rusza³a w jego pokoju. By³y
tam wszystkie jego puchary, medale i nagrody, a tak¿e zdjêcia.
Teraz nie zachodzi³a tam tak czêsto jak w pierwszych tygo-
dniach, ale krzepi³a j¹ œwiadomoœæ, ¿e te rzeczy s¹ nadal na

background image

swoim miejscu, stanowi¹ cz¹stk¹ Johnny'ego.
- Dobranoc. Przeœpij siê teraz, mamo. Zobaczymy siê jutro -
powiedzia³ jak co dzieñ, kiedy schodzi³ na dó³, by jeszcze
zatelefonowaæ do Becky.
- Dobranoc, kochanie - mruknê³a sennym g³osem.
W kilka minut póŸniej do pokoju zajrza³a Charlotte. W mo-
kre L0 k¹pieli w³osy wciera³a ¿el, patrz¹c podejrzliwie na
matkê.
- Z kim rozmawia³aœ, mamo? Czy tata by³ na górze? - Obie
wiedzia³y, ¿e Bobby ju¿ œpi. Charlotte us³ysza³a g³os matki,
mijaj¹c jej drzwi.
- Rozmawia³am przez telefon - sk³ama³a Alice bez zmru-
¿enia oka. - Tata jest na dole. Zapewne ju¿ zasn¹³.
- Te¿ mi nowina - parsknê³a Charlotte. - Tata Peggy
Douglas te¿ tak pi³... póki nie poszed³ do Anonimowych
Alkoholików.
- Tata Peggy wyl¹dowa³ w wiêzieniu za jazdê po pija-
nemu. - Alice stanê³a w obronie mê¿a. - W dodatku straci³
pracê. Musia³ iœæ do AA, bo tak mu nakaza³ s¹d. To nie
to samo.
Od chwili wypadku sama wiele razy b³aga³a Jima, ¿eby siê
zacz¹³ leczyæ, ale tylko na ni¹ warcza³. Nie widzia³ potrzeby,
by chodziæ na spotkania AA, bo uwa¿a³, ¿e ma prawo do kilku
piw dla relaksu. Alice nie chcia³a naciskaæ, póki sam nie
dojrzeje do takiej decyzji. On jednak nie zamierza³ uczyæ siê
na b³êdach innych.
- Mo¿e to i nie to samo, ale czy próbowa³aœ kiedyœ roz-
mawiaæ z tat¹ wieczorem? Przecie¿ on nie rozumie, co siê do
niego mówi. Be³koce.
- Wiem, dziecko. -Nie wiedzia³a, co jeszcze mo¿e powie-
dzieæ Charlotte. Córka po raz pierwszy tak otwarcie zagadnê³a
j¹ na temat alkoholizmu ojca. Nie chcia³a siê z ni¹ spieraæ,
czy przekonywaæ, ¿e nie ma racji. Zawsze rozmawia³y szczerze.
Jim, zanim podejmie jakieœ kroki, by walczyæ z na³ogiem, musi
najpierw rozliczyæ siê sam ze sob¹, uporaæ siê z poczuciem
winy po wypadku z Bobbym i pogodziæ siê ze œmierci¹ star-
szego syna. Tymczasem on coraz bardziej zamyka³ siê w sobie.
Jedyn¹ osob¹, która mia³a na niego wp³yw, by³ Johnny. Pozo-
sta³e dzieci mog³yby w ogóle nie istnieæ. Czasem Alice pyta³a
sama siebie, czy w ogóle zdaje sobie sprawê z ich obecnoœci.
Nigdy z nimi nie rozmawia³, nigdy nie interesowa³ siê ich
sprawami. Tymczasem z Johnnym godzinami potrafi³ rozma-
wiaæ o sporcie.
- IdŸ spaæ, córeczko, ju¿ póŸno. Pójdê po tatê, obudzê go
i przyprowadzê na górê.
- Czy ty nigdy siê na niego nie gniewasz, mamo?
- Nie. - Alice potrz¹snê³a g³ow¹. - Tylko czasami jest mi
bardzo, bardzo smutno.
50
51

Rozdzia³ pi¹ty

background image

Charlotte przytaknê³a w milczeniu i odesz³a. Przy drzwiach
zatrzyma³a siê na chwilê z rêk¹ opart¹ o framugê, zupe³nie jak
Johnny.
- Dobrze siê czujesz, mamo? Naprawdê jesteœ zdrowsza?
- O wiele lepiej.
Lekarze bardzo jej pomogli, poza tym znów nauczy³a siê
uœmiechaæ. W najdziwniejszy, niepojêty sposób Johnny po-
wróci³ do niej i wówczas odzyska³a nadziejê.
W ci¹gu kolejnych kilku dni Alice troskliwie zajmowa³a siê
domem. Mia³a mnóstwo roboty, a przy tym stara³a siê prze-
strzegaæ zaleceñ doktora i odpoczywaæ. Jim przej¹³ obowi¹zek
odwo¿enia dzieci do szko³y, a jedna z s¹siadek po po³udniu
podwozi³a Bobby'ego do domu. Charlotte wiedzia³a, ¿e matka
jest zbyt s³aba, by w tym tygodniu kibicowaæ jej w rozgrywkach
koszykówki i nie mia³a do niej o to ¿alu. Dlatego te¿ Alice
przez wiele godzin przebywa³a w domu sama i mia³a okazjê
rozmawiaæ z Johnnym.
Pojawia³ siê doœæ czêsto, choæ chcia³ tak¿e odwiedziæ star¹
szko³ê i domy swoich klasowych przyjació³. Czasami uczest-
niczy³ w lekcjach Charlotte. Powiedzia³ matce, ¿e siostra sobie
radzi, choæ o wiele bardziej interesuje siê sportem ni¿ nauk¹
i chyba potrzebuje korepetycji z matematyki. Poza tym wszyst-
ko by³o w porz¹dku.
Znacznie bardziej martwi³ siê o Bobby'ego. W jego szkole
by³ tak¿e i zauwa¿y³, ¿e brat jest bardzo zamkniêty, nie bierze
udzia³u we wspólnych zajêciach i trzyma siê zawsze na uboczu.
Nawet jak na szko³ê specjaln¹ by³ to wyj¹tkowy przypadek.
Od œmierci Johnny'ego alienacja Bobby'ego znacznie siê po-
g³êbi³a.
- Co zamierzasz z nim robiæ, mamo? Myœla³em, ¿e nied³ugo
zacznie mówiæ. - Ma³a by³a na to szansa, zwa¿ywszy, ¿e przez
piêæ lat nie odezwa³ siê ani razu, a œmieræ Johnny'ego jeszcze
pog³êbi³a jego depresjê.
- Mo¿e kiedyœ przemówi - powiedzia³a Alice z nadziej¹. -
Jeœli bêdzie mia³ nam coœ wa¿nego do powiedzenia, to podejmie
ten wysi³ek.
- A co mówi¹ lekarze?
Westchnê³a ciê¿ko. Znów czu³a siê jak dawniej, kiedy tak
czêsto o tym rozmawiali. Z Jimem nie osi¹gnê³a w tej sprawie
¿adnego porozumienia, a Charlotte by³a za m³oda na takie
zwierzenia.
- Doktor powiedzia³, ¿e Bobby nie chce siê poddawaæ terapii
i nie ma sposobu, by go do tego przymusiæ. Ostatnim razem,
kiedy próbowali, nast¹pi³a regresja zamiast poprawy.
Zastanawia³a siê czasem, co bêdzie z Bobbym, kiedy jej
zabraknie. Mo¿e wyroœnie i nauczy siê ¿yæ na w³asny sposób,
w swoim ma³ym, ciasnym œwiatku, za murem odgradzaj¹cym
go od ludzi. Na razie nikt nie znalaz³ ani klucza, ani nawet
prowadz¹cych tam drzwi.
- Powinnaœ zabieraæ go na mecze Charlotte. Na moje uwiel-
bia³ przychodziæ - poradzi³ Johnny.
Uzna³a to za doskona³y pomys³.

background image

- Kiedyœ j¹ to peszy³o, ale od tamtej pory bardzo wydoroœ-
la³a. Pewnie nie bêdzie mia³a nic przeciwko temu.
- Niech tylko spróbuje! - Johnny zrobi³ groŸn¹ minê. Byli
w kuchni, gdzie Alice piek³a na dwóch blachach szarlotkê.
- Po co robisz a¿ dwa ciasta? - zapyta³, wdychaj¹c smako-
wity aromat.
- Chcia³am po po³udniu zanieœæ jedno Adamsom. Pam by³a
dla faas taka dobra. Kiedy by³am w szpitalu, gotowa³a tacie
obiady, nie mówi¹c ju¿, jak¹ by³a dla mnie pociech¹ po twojej
œmierci. - Idiotyzm i paradoksalnoœæ tego stwierdzenia nagle
dotar³a do obojga i jak na komendê wybuchnêli œmiechem. -
Widzisz, jaka to zwariowana przygoda? Gdyby ktokolwiek
obserwowa³ mnie teraz z ukrycia, ani chybi odwieŸliby mnie
do czubków.
- Nie bój siê, nie ma komu pods³uchiwaæ, a ja jestem
niewidzialny. Wszystko w porz¹dku.
Alice za¿y³a przepisane jej lekarstwa. Jednak to nie lekarstwo
jej pomaga³o, ale obecnoœæ syna. Wygl¹da³a teraz o dwadzieœcia
lat m³odziej. By³o jej jedynie przykro, ¿e inni nie mog¹ dzieliæ
z ni¹ tej tajemnej radoœci.
- Gdyby to tylko by³o mo¿liwe, pomóg³bym ci dostarczyæ
to ciasto - powiedzia³ Johnny, oparty o lodówkê. - Niestety,
to przekracza moje kompetencje - doda³ z uœmiechem.
- Ju¿ doœæ wydarzy³o siê cudów, mój kochany. - Alice wci¹¿
nie mog³a wyjœæ ze zdziwienia. - Czy ju¿ siê dowiedzia³eœ
dok³adnie, czemu ciê tu przys³ano?
- Nie jestem pewien, ale jak ci mówi³em, podejrzewam, ¿e
chodzi o zamkniêcie pewnych rozpoczêtych spraw, bo znik-
n¹³em z ¿ycia zbyt szybko.
- Ale konkretnie?
- Chodzi o ludzi... o ciebie, tatê, Charlie, Bobby'ego... no
i Becky. Uznali, ¿e potrzebujecie pomocy.
- To na pewno - przyzna³a, szczêœliwa, ¿e otrzyma³a tak
niezwyk³y dar. - Jak s¹dzisz, ile czasu bêdziesz móg³ z nami
zostaæ?
- Tyle, ile bêdzie trzeba - rzek³ tajemniczo.
- A co jest ostatecznym celem twojej pracy? - ¯adne
z nich nie wiedzia³o, na czym dok³adnie ma polegaæ owa
„praca".
- Nie wiem. Tylko siê domyœlam. Oni nie mówi¹ zbyt
wiele. - Alice nie œmia³a pytaæ, kim s¹ „oni". Johnny nie mia³
skrzyde³ ani aureoli, nie lata³ i nie przenika³ przez œciany. Po
prostu chodzi³ po ziemi, tak jak w ¿yciu, krêci³ siê po kuchni,
przysiada³ na ³ó¿ku i wygl¹da³ tak, jak go zapamiêta³a. Nawet
jego zapach siê nie zmieni³, a dotyk wci¹¿ by³ mocny, ciep³y
i silny. By³ darem niebios, a jej wdziêcznoœæ za ten dar nie
mia³a granic.
Gdy Alice wybiera³a siê po Bobby'ego, zapyta³a Johnny'ego,
czy chce z ni¹ pojechaæ. Zawaha³ siê przez moment, ale siê
54

zgodzi³. Jad¹c samochodem, rozmawiali o wielu rzeczach.

background image

O jego kolegach, o studiach, na których mu tak zale¿a³o,
o sporcie i wspólnych wspomnieniach z dzieciñstwa. Umia³ j¹
rozœmieszaæ opowieœciami o swoich dawnych psotach i o tym,
w jakich sytuacjach j¹ zapamiêta³. Kiedy Bobby wsiada³ do
samochodu, wci¹¿ mia³a uœmiech na twarzy, choæ Johnny
momentalnie znikn¹³.
- Czeœæ, synku. Jak ci min¹³ dzieñ?
Bobby czasem kiwa³ g³ow¹, ale tym razem nawet tego nie
zrobi³. Popatrzy³ uwa¿nie na matkê, a potem na tylne siedzenie,
jakby wyczuwa³ czyj¹œ obecnoœæ. Potem, przez ca³¹ drogê, ju¿
tylko wygl¹da³ przez szybê. W domu Alice da³a mu ciasto
z mlekiem i odes³a³a do pokoju. Zadzwoni³ telefon. By³a to
Pani, która jeszcze siedzia³a w pracy, ale chcia³a trochê po-
plotkowaæ. Alice powiedzia³a, ¿e upiek³a dla niej ciasto i obie-
ca³a, ¿e podrzuci je po po³udniu.
Jad¹c do Adamsów, zabra³a ze sob¹ Bobby'ego. Dzieci
Adamsów szala³y w kuchni i pokoju telewizyjnym, a Becky,
z wysoko upiêtymi jasnymi w³osami, szykowa³a dla nich kola-
cjê. Trochê siê zdenerwowa³a, gdy hamburgery zaczê³y siê
przypalaæ, ale Alice dostrzeg³a, ¿e dziewczyna z ka¿dym dniem
wygl¹da lepiej i ³adniej. Œmieræ Johnny'ego by³a dla niej
okropnym szokiem - przecie¿ pewnego dnia mieli siê pobraæ.
Od czasu jego pogrzebu Becky nie spojrza³a na ¿adnego ch³o-
paka. Maj¹c osiemnaœcie lat, zachowywa³a siê jak ¿a³obna
wdowa, czy jak jej matka. Bo tak¿e w pewnym sensie owdo-
wia³a i teraz jej dni wype³nia³a praca, pomoc w domu i opieka
nad m³odszymi dzieæmi. Od miesiêcy nie by³a w kinie. Alice
przekonywa³a j¹, ¿e powinna siê otrz¹sn¹æ i zacz¹æ wychodziæ
do miasta.
- Kursuje tylko z domu do pracy i z powrotem - skar¿y³a
siê Pam, zmartwiona stanem córki, choæ prawd¹ by³o, ¿e ona
sama od dwóch lat zachowywa³a siê identycznie.
- Obie powinnyœcie czasem gdzieœ wyjœæ - orzek³a Alice. -
Charlie z przyjemnoœci¹ popilnuje dzieci. - Nie by³a tego tak
do koñca pewna, bo Charlotte nie mia³a charakteru opiekunki,
ale co szkodzi³o z³o¿yæ tak¹ propozycjê, by zrewan¿owaæ siê
za liczne dowody przyjaŸni.
Kobiety rozmawia³y, a Bobby siedzia³ z boku, nie uczest-
nicz¹c w zabawie innych dzieci. ¯adne z nich do niego nie
podesz³o, choæ m³odzi Adamsowie byli w podobnym wieku.
Bobby'ego wszyscy traktowali jak powietrze, on zreszt¹ te¿
na nich patrzy³ tak, jakby sam by³ niewidzialny. Gdy Alice
us³ysza³a g³oœny ha³as z salonu, odwróci³a g³owê i dostrzeg³a
Johnny'ego, który wchodzi³ po schodach za Becky. By³a jak
sparali¿owana. Kiedy Becky po kilku minutach wróci³a, on
stan¹³ za ni¹ przy kuchni. Becky nie wyczuwa³a tej niewi-
dzialnej obecnoœci, a tymczasem Alice z trudem zmusza³a
siê do s³uchania Pam, która opowiada³a coœ o nowym koledze
z pracy. Alice mrucza³a w odpowiedzi, patrz¹c na syna, który
z kolei obserwowa³ Becky, kiedy ta wyjmowa³a z garnka
kolby kukurydzy i smarowa³a je mas³em. Gdy ich oczy siê
spotka³y, Johnny zrobi³ œmieszn¹ minê, a matka odpowiedzia³a

background image

mu uœmiechem.
Nadesz³a pora kolacji Adamsów, wiêc Alice zabra³a Bob-
by'ego i pojecha³a do domu. Ma³y od razu zaszy³ siê w swoim
pokoju. Przy kuchennym stole siedzia³ ju¿ Johnny. Zaczeka³a,
a¿ stuknê³y drzwi do sypialni m³odszego syna i napad³a na
starszego:
- Coœ ty tam robi³?! Jak mog³eœ!
- To samo, co ty, mamo. Po prostu przyszed³em z wizyt¹.
Mój Bo¿e, jak Becky œlicznie wygl¹da!
- To by³o niesamowite, patrzeæ na ciebie, jak tak za ni¹
chodzisz. Nie mog³am siê w ogóle skupiæ na tym, co mi
opowiada³a Pam. - Alice wci¹¿ by³a zaró¿owiona z oburzenia,
ale Johnny skwitowa³ to œmiechem.
- Wiem. Powinnaœ siê wtedy przejrzeæ w lustrze. Strasznie
zabawnie wygl¹da³aœ.
- Pam na pewno pomyœla³a, ¿e mam nie po kolei w g³owie.
Na szczêœcie nie us³yszeli, jak z tob¹ rozmawiam, bo wtedy
56
57

ju¿ na pewno uwa¿ano by mnie za kompletn¹ wariatkê. Mu-
simy uwa¿aæ - przestrzeg³a go, ale on wcale siê tym nie
przej¹³.
- Dobrze, mamo - powiedzia³ tonem beztroskiego sie-
demnastolatka, którym kiedyœ by³. A w chwilê potem pogna³
po schodach do pokoju Bobby'ego. Alice cieszy³a jego obec-
noœæ, choæ z drugiej strony trochê przera¿a³a. Kiedy Char-
lotte wróci³a z treningu, popatrzy³a na matkê dziwnym wzro-
kiem.
- Jak ci dzisiaj posz³o? - spyta³a j¹ Alice, próbuj¹c zachowaæ
siê tak jak dawniej.
- Dobrze - burknê³a Charlotte, ale po chwili postanowi³a
wyrzuciæ z siebie to, co j¹ gnêbi³o przez ca³y dzieñ. - Mamo,
matka Julie Hemandez powiedzia³a, ¿e widzia³a ciê dzisiaj
w samochodzie, jak œmia³aœ siê i mówi³aœ coœ do siebie. Czy
ty siê na pewno dobrze czujesz? - Charlie podejrzewa³a, ¿e to
lekarstwa tak wp³ywaj¹ na Alice. Przecie¿ sama s³ysza³a ze-
sz³ego wieczoru g³os matki w pustym pokoju, a w historyjkê
z telefonem nie uwierzy³a.
- Czujê siê bardzo dobrze. Mówi³am coœ do Bobby'ego.
Po³o¿y³ siê na tylnym siedzeniu.
- Ale matka Julie widzia³a ciê w drodze do szko³y, a nie
ze szko³y.
- Musia³a siê pomyliæ.
Charlotte wzruszy³a ramionami, nie do koñca przekonana.
Alice od powrotu ze szpitala zachowywa³a siê dziwnie, to fakt.
By³a o wiele weselsza ni¿ w pierwszych miesi¹cach ¿a³oby
i czasami dawa³o siê zauwa¿yæ na jej twarzy taki wyraz, jakby
coœ Okrywa³a. Charlotte zaczê³a podejrzewaæ, ¿e matka po cichu
popija.
- Jak ci siê gra³o? - zapyta³a Alice, jakby poprzednia roz-
mowa w ogóle nie mia³a miejsca.

background image

- Raczej dobrze. Wygra³yœmy.
- Ale jakoœ siê z tego nie cieszysz - zauwa¿y³a Alice.
Charlotte nigdy nie dostawa³a od niej tyle matczynych uczuæ, l
co obaj synowie. Jeden dlatego, ¿e by³ oczkiem w g³owie,
a drugi, bo zosta³ pokrzywdzony przez los. Charlotte gdzieœ
siê miêdzy nimi zagubi³a, co Alice uzna³a teraz za niesprawied-
liwe. Próbowa³a to jakoœ nadrobiæ, ale córka odsuwa³a siê od
niej i wiêkszoœæ czasu spêdza³a sama.
- Bo i nie ma z czego - rzuci³a krótko Charlotte i pobieg³a
do telefonu.
Alice przygotowa³a kolacjê i poczeka³a z ni¹ na Jima. Posi³ek
przeszed³ utartym torem, jak zwykle w ponurym nastroju, jak
zawsze zbyt szybko. Wszystkim zale¿a³o, by zaspokoiæ g³ód
i czym prêdzej odejœæ od sto³u. Jim zaj¹³ swoje stanowisko
przed telewizorem. Zanim znu¿ona drugim i mêcz¹cym dniem
Alice posz³a do sypialni, zatrzyma³a siê, by zamieniæ z nim
kilka s³ów.
- Co w pracy, wszystko w porz¹dku? - zapyta³a, przysia-
daj¹c na kanapie.
- Tak - odrzek³, nie odrywaj¹c oczu od ekranu. - A jak ty
siê czujesz?
- Œwietnie. - A¿ trudno by³o uwierzyæ, ¿e ledwie parê dni
temu by³a œmiertelnie chora.
- Nie zapomnij wzi¹æ leków. - Popatrzy³ na ni¹ z trosk¹.
Wzruszy³a siê, bo ostatnio bardzo rzadko rozmawiali. Kie-
dyœ byli dla siebie najlepszymi przyjació³mi, a w pierwszych
latach ma³¿eñstwa naprawdê gor¹co siê kochali. Potem prze-
sta³o im siê uk³adaæ. Jemu nie sz³o w pracy, zacz¹³ piæ,
z pocz¹tku ma³o, potem coraz wiêcej. A na koniec zdarzy³ siê
ten straszny wypadek i wtedy sprawy potoczy³y siê jak po
równi pochy³ej. Zamkn¹³ siê w sobie, nie dopuszczaj¹c Alice
do swoich problemów. Ale dziœ spojrza³ na ni¹ tak czule jak
przed laty i choæ trwa³o to tylko u³amek sekundy, zobaczy³a
w nim mê¿czyznê, w którym siê kiedyœ zakocha³a i którego
tak dobrze pamiêta³a.
- Cieszê siê, ¿e jest ci lepiej. Przestraszy³aœ mnie. Nie
móg³bym... - zacz¹³, ale przerwa³ w pó³ zdania. - Doœæ ju¿
tych nieszczêœæ w naszym domu - powiedzia³ ponuro i znów
59

wgapi³ siê w ekran. Zanim zd¹¿y³a odpowiedzieæ, odgrodzi³
siê od niej milczeniem i gdzieœ odp³yn¹³.
- Dziêkujê, Jim.
Pochyli³a siê, by poca³owaæ go w policzek, ale nawet nie
zareagowa³. Wsta³, ¿eby przynieœæ z lodówki kolejne piwo
i zostawi³ j¹ sam¹. Pozosta³ w kuchni na tyle d³ugo, ¿e zd¹¿y³a
wyjœæ z pokoju i pójœæ na górê do sypialni, pogr¹¿ona w ciê¿kich
myœlach.
Sprawdzi³a, co robi¹ dzieci. Wszystko by³o jak zwykle -
Bobby bawi³ siê pi³k¹, a Charlotte odrabia³a lekcje. Gdy wraca³a
do siebie, us³ysza³a szelest w pokoju Johnny'ego. Cichutko
otworzy³a drzwi i w œwietle ksiê¿yca zobaczy³a syna. Przymie-

background image

rza³ ukochan¹ uniwersyteck¹ kurtkê. Ostro¿nie zamknê³a drzwi.
- Co robisz? - spyta³a szeptem, nie odwa¿aj¹c siê zapaliæ
œwiat³a.
- Szuka³em czegoœ. Znalaz³em fantastyczne zdjêcia Becky
z ostatnich wakacji, kiedy pojecha³a z nami nad jezioro.
- Widzê, ¿e znalaz³eœ te¿ kurtkê. - Przez ostatnie lata wyrós³,
teraz zrobi³a siê na niego za ma³a, ale by³ do niej tak bardzo
przywi¹zany, ¿e nie zwraca³ uwagi na zbyt krótkie rêkawy
i przyciasne ramiona. - Czemu nie zostawi³eœ tych poszukiwañ
na jutro? Ktoœ mo¿e ciê us³yszeæ.
- Za³o¿ê siê, ¿e nikt tu nie wejdzie.
- Ja tu przychodzê - powiedzia³a ze smutkiem, ale zaraz
siê rozjaœni³a, bo przecie¿ Johnny te¿ tu by³.
- Ciekawe, dlaczego niczego nie usunê³aœ? Ba³em siê, ¿e
niczego nie znajdê, bo moje rzeczy bêd¹ spakowane do pude³.
- Nie mog³abym tego zrobiæ. - Alice nie odrywa³a od
niego oczu.
- Mo¿e powinnaœ - powiedzia³. - Trochê smutno patrzeæ
na to wszystko... A z drugiej strony cieszê siê, ¿e rzeczy s¹
na swoim miejscu, jak dawniej.
- Nie mog³am mieæ nadziei, ¿e wrócisz, ale przecie¿ nie
potrafi³abym zatrzeæ œladów po tobie. To by³oby tak, jakbym
utraci³a ciê po raz drugi.
- Pokój to nie ja, mamo. Ty masz mnie tutaj. - Wskaza³
rêk¹ na serce. - I zawsze tak bêdzie. Sama dobrze o tym
wiesz. - Usiad³ ko³o niej na ³ó¿ku i obj¹³ j¹ ramieniem. -
Nigdzie ci nie ucieknê, nawet jeœli na dobre wrócê tam, sk¹d
przyszed³em. Zawsze bêdê przy tobie.
- Wiem... Ale tak lubiê te pami¹tki, te zdjêcia i puchary.
W pokoju zachowa³ siê zapach Johnny'ego, zintensyfikowany
teraz, kiedy siedzia³ tak blisko. By³ to œwie¿y zapach myd³a
i wody po goleniu, zapach, który kaza³ Alice o nim myœleæ,
ilekroæ wchodzi³a do tego pokoju.
Rozmawiali przez chwilê, a potem przeszli do jej sypialni.
By³o gor¹co, wiêc Johnny zdj¹³ kurtkê i rzuci³ j¹ na krzes³o.
Zajrza³a Charlotte i zrobi³a podejrzliw¹ minê. Znów s³ysza-
³a, jak matka mówi do siebie. Chcia³a po¿yczyæ sweter na
szkoln¹ akademiê. Kiedy wysz³a, Johnny powiedzia³ z pre-
tensj¹:
- Nie powinnaœ jej dawaæ swoich ciuchów, mamo. Chce
zaszpanowaæ przed ch³opakami ze swojej klasy i zwróciæ na
siebie uwagê tych starszych. Niech nosi swoje rzeczy.
- Mam tylko jedn¹ córkê, Johnny, a ona ma tylko jedn¹
matkê. Pozwalam jej po¿yczaæ moje rzeczy, byle ich nie nisz-
czy³a i nie gubi³a.
- Na pewno wszystko odnosi? - Johnny z pow¹tpiewaniem
uniós³ brwi, a¿ matka siê uœmiechnê³a.
- Nie zawsze.
- Uwa¿aj na ni¹, jeœli zechce po¿yczyæ moj¹ kurtkê. Nie
chcê, ¿eby j¹ zgubi³a.
Ustalili ju¿ wczeœniej, ¿e w³aœcicielem kurtki ma zostaæ
Bobby. Alice zabra³a j¹ do siebie i przebra³a siê w nocn¹

background image

koszulê. Do sypialni wszed³ Jim. Wzdrygn¹³ siê na widok
kurtki syna.
- Co to tutaj robi?
- Ja... Chcia³am sobie na ni¹ popatrzeæ - sk³ama³a Alice,
odwracaj¹c g³owê.
60
61

Jim zna³ ja na wylot i zawsze wiedzia³, kiedy coœ krêci.
- Nie powinnaœ wchodziæ do jego pokoju - rzek³ stanow-
czo. - To ci dobrze nie robi.
- Czasem muszê tam pójœæ, usi¹œæ, popatrzeæ na jego rzeczy
i powspominaæ - powiedzia³a cicho, ale on tylko potrz¹sn¹³
g³ow¹ i znikn¹³ w ³azience, by siê przebraæ.
By³ cz³owiekiem chroni¹cym swoj¹ prywatnoœæ, ale to
w³aœnie jej siê w nim podoba³o. Zanim zacz¹³ za du¿o piæ,
podoba³o jej siê w nim wiele innych rzeczy. Z jakiegoœ
powodu coraz czêœciej powraca³y do niej wspomnienia daw-
nych dni i jego obraz - cz³owieka, jakim by³, zanim siê
stoczy³.
Gdy wróci³ z ³azienki, poleci³ jej, by nazajutrz schowa³a
kurtkê do szafy i nie dawa³a jej pozosta³ym dzieciom.
- Mog¹ j¹ zgubiæ, a pamiêtasz, jak Johnny j¹ lubi³.
- Wiem. Obieca³am mu, ¿e w przysz³oœci dam kurtkê Bob-
by'emu - powiedzia³a odruchowo.
- Kiedy? - Jim by³ skonsternowany.
- Och, dawno temu. Kiedy tylko j¹ dosta³.
- Rozumiem.
Wystarczy³o mu to wyjaœnienie. Nie móg³ spokojnie patrzeæ
na kurtkê zmar³ego syna, bo budzi³a zbyt bolesne wspomnienia
i potêgowa³a uczucie straty me do naprawienia. Gdyby móg³,
sam odniós³by j¹ do szafy, ale ba³ siê wchodziæ do tamtego
pokoju. Po³o¿y³ siê do ³ó¿ka, zgasi³ œwiat³o i w domu zapano-
wa³a cisza. Alice zastanawia³a siê, gdzie jest teraz Johnny, czy
tam, gdzie przebywa³ tak d³ugo, nim pojawi³ jej siê we œnie,
czy wci¹¿ siedzia³ w swoim pokoju, przegl¹daj¹c zawartoœæ
biurta. Uœmiechnê³a siê w ciemnoœci, a Jim niespodziewanie
obj¹³ j¹ ramieniem. Bardzo rzadko okazywa³ jej w ten sposób
czu³oœæ. Zwykle upija³ siê tak bardzo, ¿e w ogóle nie myœla³
o amorach, choæ czasem, od wielkiego dzwonu, i to siê zdarza³o.
Alice pogodzi³a siê z tym, ¿e pijany jak bela m¹¿ zwykle
zasypia w fotelu przed telewizorem. Ich ¿ycie erotyczne za³a-
ma³o siê tak samo jak normalna, codzienna egzystencja.
- Nie zachoruj mi ju¿ nigdy, Alice - powiedzia³ takim
samym, pe³nym mi³oœci tonem, jak wczeœniej w salonie.
- Nie zrobiê ci tego. Obiecujê.
Kiwn¹³ g³ow¹, odwróci³ siê na bok i cicho zachrapa³. Alice
patrzy³a na niego i zastanawia³a siê, czy kiedyœ wróc¹ dawne
czasy. Dziœ jednak wydawa³o siê to niemo¿liwe.
62

Rozdzia³ szósty

background image

Przez nastêpne dni Johnny wpada³ i wypada³, kursuj¹c miê-
dzy rodzinnym domem a domem Becky. Lubi³ na ni¹ patrzeæ
i robi³ to ca³ymi godzinami. Pewnego popo³udnia pojawi³ siê
u matki wyraŸnie nie w humorze.
- Gdzie by³eœ? - spyta³a Alice, jak ka¿da matka nastolatka.
Johnny'ego to rozœmieszy³o.
- U Becky. Dzieciaki szalej¹ i nie daj¹ jej ¿yæ.
- A ty jej oczywiœcie pomaga³eœ - za¿artowa³a.
- Gdybym tylko móg³, mamo. Jedyne, co mog³em, to pil-
nowaæ, czy nie zaprósz¹ ognia. To istne szatany. Becky zosta³a
w domu, ¿eby jej mama mog³a wyjœæ do miasta. Dwoje ma³ych
ma grypê i nie posz³o do szko³y. To nie jest ¿ycie, nie dla
Becky. Zamêczy siê. Kiedy ¿y³em, przynajmniej mia³a trochê
radoœci, kiedy gdzieœ razem wychodziliœmy. A teraz siedzi jak
w wiêzieniu, mamo.
- Sama wiem i powtarzam to Pam. Obie powinny bardziej
korzystaæ z ¿ycia.
- Nie jestem pewien, czyje na to staæ - powiedzia³ szczerze
Johnny. Wiedzia³ doskonale, ¿e Becky potrzebuje nowego
ch³opaka. Sam teraz nie móg³ nic w tej sprawie zdzia³aæ, ale
zdawa³ sobie sprawê, ¿e osiemnastoletnia dziewczyna ma prawo
do czegoœ wiêcej ni¿ œlêczenie przy garach i m³odszym rodzeñ-
stwie. Przejê³a od matki po³owê obowi¹zków, a nawet wiêcej,
bo Pam pracowa³a coraz d³u¿ej. Johnny martwi³ siê, ¿e Becky
tak smêtnie wegetuje.
- Proponowa³am, ¿e ich przypilnujê. Charlie mi pomo¿e.
- Jeœli zdo³asz j¹ œci¹gn¹æ z boiska, w co w¹tpiê, bo jesteœmy
akurat miêdzy rozgrywkami koszykówki i baseballu. Dlaczego
nie zaprowadzisz taty choæby na jeden mecz?
- Próbowa³am - powiedzia³a ponuro Alice. - Nie chce.
Nigdy nie chodzi³ na mecze Charlie. Sam wiesz równie dobrze
jak ja, co on myœli. ¯e sport nie jest dobry dla dziewcz¹t.
- Przecie¿ ona jest w tym œwietna, o wiele lepsza ni¿ ja
kiedykolwiek by³em - obruszy³ siê Johnny. - Sam by siê prze-
kona³, gdyby poszed³ choæ raz.
- Ale nie zrobi tego. - Alice uciê³a temat. B³aga³a Jima
setki razy, lecz zawsze odpowiada³, ¿e nie zamierza marnowaæ
czasu na g³upstwa i patrzeæ, jak niezgrabne dziewuchy pa³êtaj¹
siê po boisku. Te dyskusje trwa³y latami, a Jim ani razu nie
da³ siê przekonaæ.
- Ona cierpi z tego powodu - powiedzia³ Johnny wyraŸnie
wzburzony.
- Przynajmniej ja jej kibicujê, a to ju¿ coœ.
Oboje wiedzieli, ¿e nie na tym naprawdê zale¿y Charlotte.
Pragnê³a zainteresowania i pochwa³ od ojca, nie od matki, a jak
dot¹d nigdy nie zaj¹³ siê jej sprawami. Alice obawia³a siê
o skutki tego w póŸniejszym, doros³ym ¿yciu córki. Bêdzie
sobie przypominaæ, ¿e ojciec nigdy nie podziwia³ jej gry, nie
widzia³, jak strzela gole, nie oklaskiwa³ jej na podium zwyciêz-
ców. Tymczasem zdoby³a ju¿ prawie tyle pucharów co Johnny,
³¹cznie z tytu³em szkolnego sportowca roku za ostatni sezon.
Jej zdjêcie i wywiad zamieœci³a lokalna gazeta, ale Jim nawet

background image

do niej nie zajrza³. Gdyby to Bobby interesowa³ siê sportem,
ojciec na pewno by go wspiera³ i chwali³ siê nim na prawo
i lewo przed kolegami z pracy.
Tego dnia Johnny znów pojecha³ z matk¹ odebraæ Bobby'ego
ze szko³y i znów przez ca³¹ drogê rozmawiali. Bobby by³ mi³y
i o¿ywiony. Obraca³ siê i spogl¹da³ na Johnny'ego, który
64
65

siedzia³ z ty³u, a potem uwa¿nie s³ucha³ matki, która coœ do
niego mówi³a. Nie oczekiwa³a odpowiedzi, ale ma³y zacho-
wywa³ siê, jakby rozumia³ ka¿de s³owo.
W domu dosta³ jak zwykle mleko z ciastem. Johnny poszed³
do swego pokoju, ¿eby odwiesiæ kurtkê do szafy, a w parê
minut póŸniej jego m³odszy brat te¿ pobieg³ na górê. Alice
zosta³a w kuchni, ¿eby poszatkowaæ jarzyny na obiad. Obieca³a
Charlotte, ¿e przyrz¹dzi jej ulubione danie, pieczone kurczêta
na sposób po³udniowy z dodatkiem puree ziemniaczanego
i placuszków z cukinii.
Charlotte po powrocie ze szko³y od razu pobieg³a na po-
dwórko, by poæwiczyæ strzelanie do kosza, tak jak niegdyœ
Johnny. Alice poczu³a ch³ód, wiêc posz³a na górê po sweter.
Z pokoju Bobby'ego dobiega³y g³osy. Na pewno bawi³ siê
jedn¹ z taœm, które kupi³a, by zachêciæ go do mówienia. Jak
dot¹d program nie dzia³a³, ale mi³o jej siê zrobi³o, ¿e Bobby
przynajmniej siê nim zainteresowa³. Wsadzi³a g³owê do pokoju
i przes³a³a synkowi ca³usa, po czym ujrza³a Johnny'ego. W mil-
czeniu siedzia³ na parapecie. Alice mrugnê³a do niego i zesz³a
do kuchni. W³aœnie koñczy³a obiad, kiedy nadszed³ Johnny
i têsknie pow¹cha³ paterê œwie¿o upieczonych ciasteczek. Choæ
wygl¹da³ i zachowywa³ siê jak ¿ywy cz³owiek, nie móg³ ich
nawet spróbowaæ. Spoœród rzeczy, których nie móg³ robiæ,
zakaz jedzenia maminej szarlotki i ciasteczek doskwiera³ mu
chyba najbardziej.
- Bobby siê bawi? - spyta³a machinalnie Alice, zajêta prze-
wracaniem warzywnych placuszków.
- Tak - odpowiedzia³ Johnny i usadowi³ siê na jednym
z kuchennych blatów. Macha³ nog¹j ten sam odruch przej¹³
od niego Bobby. - On mnie widzi, mamo.
- Kto? - spyta³a Alice, wyjmuj¹c coœ z lodówki.
- Bobby - odrzek³ i uœmiechn¹³ siê, bo drzwi lodówki nagle
znieruchomia³y.
- Sk¹d wiesz?
- Bo wiem. Poza tym mnie dotkn¹³.
- Pozwoli³eœ mu? Oni ci na to pozwolili?
- Nie wiem. Zdawa³o mi siê, ¿e tylko ty masz ten przywilej,
mamo, ale okaza³o siê, ¿e on te¿. - Johnny by³ wyraŸnie
uradowany.
- Przestraszy³ siê?
- A niby czego? Mnie? Czy wygl¹da³ na przestraszonego,
kiedy tam zajrza³aœ?
- Nie. - Alice by³a zadowolona, ¿e Bobby nikomu siê nie

background image

wygada. To by³a prawdopodobnie przyczyna, dla której „oni"
pozwolili mu na kontakt z bratem. - Co mu powiedzia³eœ?
- ¯e przyby³em tutaj tylko na trochê, nie na zawsze. Ale
¿e póki mogê, bêdê go czêsto odwiedza³. Powiedzia³em mu
z grubsza to samo, co tobie, bo to prawda. By³ taki szczêœliwy.
O Bo¿e, jak ja go kocham, mamo. - Johnny zawsze mia³
wspania³e podejœcie do m³odszego brata. Kiedy zdarzy³ siê
wypadek, ukoñczy³ w³aœnie trzynaœcie lat i bardzo prze¿ywa³
fakt, ¿e Bobby móg³ zgin¹æ. Od tej pory sta³ przy nim jak
opoka. - Powiedzia³em mu, ¿e przyszed³em teraz, bo wtedy
nie mia³em okazji siê z nim po¿egnaæ. - Oczy Alice wype³ni³y
³zy wzruszenia, ¿e obu synów ³¹czy a¿ tak silna wiêŸ. Kocha³a
wszystkie swoje dzieci, ale Bóg jeden wiedzia³, jak niezwyk³¹
mi³oœci¹ darzy³a swego pierworodnego.
- To twój g³os us³ysza³am zza drzwi. Myœla³am, ¿e puœci³
sobie taœmy, które mu kupi³am. Uwa¿aj, ¿eby nie us³yszeli ciê
Charlotte albo tata.
Ale oni nie mogli. Johnny kiwn¹³ g³ow¹, kiedy Bobby wszed³
do kuchni. Ch³opiec uœmiechn¹³ siê szeroko na widok matki
i brata.
- To niezwyk³a historia Bobby, prawda? - powiedzia³a
Alice. - To bêdzie nasza tajemnica i nikomu o niej nie powie-
my - ostrzeg³a, jakby Bobby by³ do tego zdolny. Cieszy³o j¹,
¿e jest taki o¿ywiony i bystro patrzy to na brata, to na ni¹. -
Jak myœlisz, Johnny, czy z czasem reszta rodziny te¿ bêdzie
mog³a ciê zobaczyæ? Oni te¿ bardzo têskni¹.
- Ale nie potrzebuj¹ mnie a¿ tak bardzo, jak ty i Bobby -
67
66

odpar³ Johnny, choæ tak naprawdê nie rozumia³ decyzji „góry".
Zgodzi³by siê na wszystko, byle tylko móg³ siê ukazaæ Becky.
Têskni³a za nim rozpaczliwie, a mimo to nie dane by³o jej go
zobaczyæ. - Nie rozumiem zasad, mamo. Po prostu dzieje siê
to, co siê ma dziaæ, a my musimy siê temu podporz¹dkowaæ.
Nie wolno mi nikogo przestraszyæ, wpêdziæ w k³opoty czy
skomplikowaæ mu ¿ycia. Zosta³em przys³any, by naprawiæ to,
co nie dzia³a.
- Na przyk³ad? - Alice wci¹¿ by³a ciekawa szczegó³ów,
a Bobby s³ucha³ s³ów Johnny'ego równie uwa¿nie jak ona.
- Nie wiem. Ale mam to naprawiæ, tak jak tata naprawia
kran - za¿artowa³, a Alice puœci³a do niego oko.
W tym momencie us³yszeli zgrzyt ¿wiru pod ko³ami. To
wóz Jima wtacza³ siê na podjazd. Alice wyjrza³a przez okno,
¿eby sprawdziæ, czy to na pewno m¹¿ i dostrzeg³a te¿ Charlotte,
wci¹¿ trenuj¹c¹ przy koszu. Jim min¹³ córkê, jakby by³a powie-
trzem, bez spojrzenia i bez s³owa. Alice odwróci³a g³owê
i zobaczy³a, ¿e Johnny bierze Bobby'ego za rêkê i prowadzi
na górê. Jim wszed³ do kuchni i pierwsze kroki skierowa³ do
lodówki, po piwo. Wygl¹da³ marnie.
- Mia³eœ ciê¿ki dzieñ? - spyta³a Alice.
- Jak zwykle - mrukn¹³, gdy wyjmowa³a jedzenie z piecy-

background image

ka. - A co u ciebie? - rzuci³ zdawkowo. Wydawa³ siê roztarg-
niony, na pewno nie w nastroju do rozmowy.
- Dobrze. Nic siê nie dzia³o. - Alice ju¿ mia³a na koñcu
jêzyka, ¿e w³aœnie rozmawia³a z ch³opcami, ale oczywiœcie o tym
nie mog³a mu powiedzieæ. Zamiast tego pomacha³a do Charlotte
i posz³a na górê po Bobby'ego. Obaj z Johnnym siedzieli na
podfodze i bawili siê. - Musisz uciekaæ, kochanie - szepnê³a do
starszego z synów. - Bobby powinien zejœæ na obiad.
- Ja te¿ mogê z wami iœæ. - Johnny by³ ura¿ony, choæ i tak
nie móg³ braæ udzia³u w rodzinnym posi³ku. - Przecie¿ nikt
mnie nie zobaczy.
- Wystarczy, ¿e widzimy ciê ja i Bobby. Moglibyœmy siê
z czymœ zdradziæ. I co wtedy?
- Wtedy pomyœl¹, ¿eœcie zwariowali. - Johnny siê rozeœmia³,
a i Bobby siê uœmiechn¹³, co mu siê rzadko zdarza³o. Odk¹d
mia³ brata u boku, nabra³ pewnoœci siebie i wydawa³o siê, ¿e
jest ca³kiem zadowolony z ¿ycia. - No dobrze, pójdê do Becky,
ale wrócê do was wieczorem.
Wszystko by³o jak dawniej. Johnny znów kursowa³ miêdzy
dwoma domami, tylko ¿e teraz mia³ wiêcej czasu, zwolniony
od obowi¹zków szkolnych i pracy. Cokolwiek mia³ naprawiæ,
nie by³o to zajêcie zbyt absorbuj¹ce. W³aœciwie ca³y czas
poœwiêca³ matce, Bobby'emu i Becky. Alice ju¿ siê o niego
nie martwi³a. By³a szczêœliwa, maj¹c go przy sobie.
Wziê³a Bobby'ego za rêkê i zaprowadzi³a na dó³, do Charlotte
i Jima. Johnny zszed³ tu¿ za nimi. Charlie opowiada³a ojcu
o tym, jak jej dru¿ynie dobrze poszed³ popo³udniowy mecz
i Jim nareszcie okaza³ odrobinê zainteresowania. Zaraz jednak
przerwa³ córce, ¿eby przypomnieæ o dawnych sukcesach John-
ny'ego w siatkówce.
- By³ najlepszym graczem, jakiego widzia³em na boisku -
rzek³ z dum¹, na co Johnny zareagowa³ g³oœnym protestem,
choæ ojciec nie móg³ go us³yszeæ.
- Nieprawda, tato! To Charlie jest najlepsza! Da³byœ wresz-
cie spokój!
Jak by³o do przewidzenia, ¿adne z nich nawet nie drgnê³o,
wiêc Johnny pomacha³ rêk¹ matce i bratu i wyszed³, bez-
szelestnie zamykaj¹c drzwi. Bobby wpatrywa³ siê w Alice
oczami jak spodki - wspólny sekret umocni³ jego wiêŸ z mat-
k¹, która delikatnie popchnê³a go teraz na krzes³o, budz¹c
z os³upienia. Dalsza czêœæ wieczoru potoczy³a siê utartym
torem. Johnny pojawi³ siê dopiero wtedy, gdy Alice ju¿ le¿a³a
w ³ó¿ku z ksi¹¿k¹.
- Co u Becky? - spyta³a, zerkaj¹c znad okularów. Dopiero
niedawno zaczê³a ich u¿ywaæ do czytania. Johnny powiedzia³,
¿e bardzo jej w nich do twarzy.
- Umówi³a siê na jutro na randkê - odrzek³, uradowany
z sukcesu.
68
69

- Jak do tego dosz³o? - zapyta³a zdziwiona Alice. Przecie¿

background image

ca³y czas by³a pogr¹¿ona w g³êbokim smutku.
- Pozna³a tego ch³opaka dzisiaj w pracy. Zda³ na uniwersytet
w Los Angeles, ale wzi¹³ na jeden semestr dziekankê., ¿eby
pomóc ojcu w interesach. Wieczorem zadzwoni³ do niej i po-
prosi³ o spotkanie — mówi³ Johnny z zadowoleniem w g³osie,
choæ w sercu czu³ uk³ucie ¿alu i zazdroœci. Nowy kandydat
mia³ na imiê Buzz. By³ przystojny, mi³y i nieg³upi. Jego ojciec
prowadzi³ sieæ sklepów monopolowych i jeŸdzi³ mercedesem.
Buzz mia³ piêcioro rodzeñstwa i naprawdê lubi³ dzieci. - Jesz-
cze nie wiem, czy ten goœæ na ni¹ zas³uguje - zastanawia³ siê
g³oœno - ale muszê powiedzieæ, ¿e na pierwszy rzut oka robi
dobre wra¿enie. Chodzi³ z nami do jednej szko³y i jak tylko
wszed³ do sklepu Becky, od razu j¹ pozna³. Jest od nas o dwa
lata starszy. Becky zawsze mu siê podoba³a, ale nigdy nie
próbowa³ siê do niej przystawiaæ.
- Czy¿byœ wtr¹ci³ swoje trzy grosze w tê historiê? - spyta³a
matka. By³oby to z jego strony nadzwyczaj wielkoduszne
i szlachetne.
- Tak mi siê zdaje. - Johnny wci¹¿ jeszcze nie rozpozna³
zakresu swej nadnaturalnej mocy. - Charlie nadal nie œpi. Czy
to nie za póŸno?
- Nie s¹dzê. - Alice siê uœmiechnê³a. Jej doros³y syn w nie-g
których sprawach by³ wci¹¿ taki dziecinny. - Ma czternaœcie]
lat. Ty w jej wieku jeszcze póŸniej k³ad³eœ siê spaæ - powie-l
dzia³a, nie zauwa¿aj¹c, ¿e do pokoju wszed³ Jim. Wydawa³ siê|
bardziej trzeŸwy ni¿ zazwyczaj o tej porze.
- Z kim rozmawia³aœ? - Popatrzy³ jej prosto w oczy.
- Och... To nic. Po prostu mówi³am do siebie. Tak siê
zdarza, kiedy d³ugo jestem sama - usi³owa³a zbagatelizowaæ
sprawê.
- Pilnuj siê - poradzi³ jej. - Ludzie zaczynaj¹ o tobie wy-
gadywaæ ró¿ne dziwne rzeczy. - Alice kiwnê³a g³ow¹, a Johnny
dyskretnie wyniós³ siê do swego pokoju. - Ostatnio masz
podejrzanie dobry humor. Mo¿esz mi wyjaœniæ dlaczego?
- Bo czujê siê znacznie lepiej. Zdaje mi siê, ¿e wrzód siê
wygoi³.
Jim ju¿ wczeœniej zauwa¿y³, ¿e Alice nie prze¿ywa utraty
syna tak boleœnie j ak na pocz¹tku. Zauwa¿y³ tak¿e wie le innych
rzeczy - ¿e starannie i smacznie przyrz¹dza jedzenie, ¿e jest
skora do rozmowy, rozluŸniona, weso³a. Na dzieci te¿ od-
dzia³a³o to pozytywnie. Cieszy³o go, ¿e rodzina podnios³a siê
po ciosie. Wiadomo by³o, ¿e ¿adne z nich nie zapomni John-
ny'ego, ale spróbowali siê z tym pogodziæ. Choæ on sam nigdy
nie pogodzi³ siê ze skutkami wypadku, który odebra³ Bob-
by'emu mowê. Milczenie ch³opca by³o jak krzyk i nawet
najwiêksze pijañstwo nie mog³o zag³uszyæ traumy Jirna i jego
pretensji do samego siebie.
Gdy po³o¿y³ siê do ³ó¿ka, porozmawia³ jeszcze chwilê z ¿on¹.
Alice zastanawia³a siê, czy te¿ ograniczy³ picie, czy jego
organizm coraz lepiej toleruje alkohol. Trudno by³o to stwier-
dziæ. Rano jednak znalaz³a ko³o nogi fotela w pokoju telewizyj-
nym trzy z szeœciu przygotowanych piw nietkniête. W³aœnie

background image

wk³ada³a je na powrót do lodówki, gdy na schodach pojawi³ siê
Johnny w swojej uniwersyteckiej kurtce. Poprosi³ matkê, by
zawioz³a go do salonu piêknoœci, w którym pracowa³a Pam.
Alice siê zgodzi³a. Uwielbia³a woziæ go w ró¿ne miejsca, jak
wtedy, gdy by³ maluchem. Dobrze im siê gada³o w samochodzie.
- Co mam powiedzieæ Pam, jak ju¿ tam bêdziemy? - za-
pyta³a.
Johnny szuka³ swojej ulubionej stacji radiowej. Bawi³ siê
jak dziecko.
- Och, mamo, jak mi tego brakowa³o - wyzna³, uszczêœ-
liwiony. Alice uprzytomni³a mu, ¿e pierwszy raz w ¿yciu jedzie
do Pam do pracy i przyjació³kê mo¿e to zdziwiæ.
- Powiedz jej, ¿e chcesz zrobiæ porz¹dek z w³osami.
~ I co potem? Po co tam w³aœciwie jedziemy?
- Sam jeszcze nie wiem. W okolicy bêdzie ktoœ, kogo
muszê spotkaæ. Poczu³em to ostatniej nocy. PóŸniej ci wszyst-
ko wyjaœniê. - Uci¹³ rozmowê i nastawi³ radio tak g³oœno,
71
70

¿e uniemo¿liwi³ dalsz¹ konwersacje,. Po piêciu minutach byli
na miejscu. Pam istotnie bardzo siê zdziwi³a.
- Wszystko w porz¹dku? - zapyta³a na widok szczêœliwej,
odm³odnia³ej twarzy Alice. Podejrzewa³a, ¿e w szpitalu prze-
pisali jej prozac, tak dziwnie, zbyt radoœnie siê zachowywa³a.
- Jasne! Pomyœla³am, ¿e dobrze by³oby zrobiæ sobie now¹
fryzurê.
- Z jakiej okazji? Wybierasz siê gdzieœ?
- Zjem obiad na mieœcie.
Alice usi³owa³a zachowywaæ siê normalnie. K¹tem oka ca³y
czas obserwowa³a Johnny'ego, który manipulowa³ przy jednej
z suszarek. - Nie zepsuj tego - powiedzia³a mimowolnie, a Pam
zrobi³a wielkie oczy.
- Czego mam nie zepsuæ? - Nie rozumia³a, o co chodzi.
- Mia³am na myœli w³osy. Nie przycinaj ich zanadto, samo
uczesanie wystarczy.
- Jasne, Alice, mo¿esz siê nie martwiæ - powiedzia³a Pam
takim tonem, jakby uspokaja³a niebezpiecznego szaleñca. Na-
prawdê niepokoi³a j¹ nag³a euforia Alice, choæ musia³a przy-
znaæ, ¿e przyjació³ka ostatnio odm³odnia³a i wprost tryska
zdrowiem, lecz jej zachowanie by³o co najmniej dziwne.
Pam zawo³a³a praktykantkê i poleci³a jej umyæ w³osy Alice.
Druga dziewczyna nakrêci³a je na wa³ki, a trzecia mia³a zaj¹æ
siê uczesaniem. W tym czasie Johnny wchodzi³ i wychodzi³
parê razy z zak³adu z tak¹ min¹, jakby mia³ coœ szalenie
wa¿nego do za³atwienia. Kiedy po godzinie wróci³ na dobre,
uczesana na pazia Alice by³a gotowa do wyjœcia. Tymczasem
Johnny wróci³ nie sam, lecz z przedstawicielem handlowym
du¿ej firmy produkuj¹cej farby i szampony do w³osów. Mê¿-
czyzna przedstawi³ siê Pam i oznajmi³, ¿e wprawdzie ich g³ówne
biuro znajduje siê w Los Angeles, ale on zajmuje siê tym
regionem i poszukuje nowych punktów zbytu - zak³adów i szkó³

background image

fryzjerskich. Mia³ krótko przyciête w³osy, nosi³ schludn¹ ma-
rynarkê i krawat. Wydawa³ siê godny zaufania i bardzo sym-
patyczny. Podczas tej wstêpnej, niezobowi¹zuj¹cej pogawêdki
zrobi³ na Alice bardzo dobre ^/'^tiie, choæ Pam zdawa³a siê
nie dostrzegaæ jego mêskiego' A ku. Ci¹gle nie umia³a siê
prze³amaæ i zdecydowaæ na spW^l < a z mê¿czyznami. Ale gdy
Alice wychodzi³a, ta dwójka w<* f'^V³a pogr¹¿ona w rozmowie.
Pam odmówi³a zap³aty za ucz//-\^ i pomacha³a przyjació³ce.
5|5 e, gdy ju¿ siedzieli z John-
- To twoja robota? - spyta³i
nym w samochodzie.
•||
'lgn¹³eœ. Nie wierzê, ¿e nic
- O co pytasz? - uda³ niev
- O tego faceta, którego tu*"
o nim nie wiesz, Johnny. / i(
- Mam wa¿niejsze sprawy'{f lVboty ni¿ swatanie matki
Becky z nieznajomymi. Nie po' '^oci³ern na ziemiê - oœwiad-
czy³ tonem ura¿onej godnoœci f\
- Tak tylko pytam. - Alice(^\'&e przekona³o.
Bobby powita³ uœmiechem j'i f ' | W¹ fryzurê, gdy podjechali,
by go odebraæ ze szko³y. Johy^j^isiad³ z bratem na tylnym
siedzeniu. Radio rycza³o róW|d voœno jak przedtem. Johnny
œpiewa³ do wtóru, a Bobby ki\»jJ^ ''ow¹ do taktu. By³ uszczêœ-
liwiony, ¿e znów ma przy so^n/tata. Wszystko, co wi¹za³o
siê z Johnnym, by³o takie prl/^tne, pe³ne ¿ycia, zabawne.
Gdy Johnny by³ w wieku Bot1/ ^go, uwielbia³ p³ataæ ró¿ne
figle, a i teraz nic a nic siê n1/H Mieni³. Doskonale siê czu³,
bêd¹c znów w domu, w towa^Vtvie matki i Bobby'ego. Do
tego stopnia, ¿e po powrocie zy^hia³ego na podwórko, ¿eby
pokazaæ mu, jak siê strzela dc /'i|( te. Wci¹¿ tam byli, gdy ze
szko³y przywlok³a siê CharlottfW^Sem na kwintê, bo zawali³a
test z francuskiego. Na widol/^i(t)by'ego, który nieudolnie
usi³owa³ trafiæ do kosza, naty|r l*ast siê rozpromieni³a. Nie
widzia³a starszego brata, któr) /°^ ''Izaledwie o krok.
- Hej, ma³y, ja ci poka¿ê, yf\l* siê robi - zawo³a³a, przej-
muj¹c pi³kê. Po szybkim drybl1"/ i^fcza pierwszym razem wpa-
kowa³a pi³kê prosto do kosz^ ³"\W)tem powtórzy³a manewr
w zwolnionym tempie, ¿eby i^/H^æ brata.
- Widzisz? Ona jest super!',| 'fczykn¹³ Johnny, a Bobby
ze œmiechem zwróci³ ku niem* \rz.
- Co tam zobaczy³eœ? - Charlotte zmarszczy³a brwi. - Gdy
grasz, musisz ca³y czas mieæ oko na kosz. Patrz na kosz, jeœli
chcesz wcelowaæ, a nie gdzieœ w przestrzeñ.
- Ona ma racjê - popar³ siostrê. Johnny. - Nie patrz na
mnie, kiedy Charlie coœ mówi do ciebie. Ona jest o wiele
lepsza w te klocki ni¿ ja.
Alice obserwowa³a trójkê swoich dzieci z kuchennego okna.
Napawa³a siê tym widokiem, bo wiedzia³a, ¿e taka sytuacja
mo¿e siê nie powtórzyæ. By³o jej trochê smutno, ale zarazem
czu³a siê szczêœliwa. W tym nastroju zasta³ j¹ Jim. Na powitanie
oœwiadczy³, ¿e ma dla niej wa¿n¹ nowinê.

background image

- Mamy dwóch nowych klientów - powiedzia³, wci¹¿ tym
zadziwiony. - Obaj dopiero rozkrêcaj¹ interes, a my mamy im
w tym pomóc. Bêdê mia³ huk roboty, nie mówi¹c o kasie.
- Naprawdê? - zapyta³a uszczêœliwiona. Teraz zrozumia³a,
czym przez ca³y dzieñ zajmowa³ siê Johnny. Zapewne facetem
dla Pam, ch³opakiem dla Becky, spróbowa³ zainteresowaæ
Charlotte Bobbym, nagania³ nowych klientów ojcu. NieŸle, jak
na nieopierzonego, m³odocianego anio³a stró¿a.
Alice wieczorem podziêkowa³a synowi i pochwali³a go za
dobr¹ robotê, która wykona³ w ci¹gu zaledwie dwudziestu
czterech godzin. Oznajmi³, ¿e ucieka, bo chce jeszcze wpaœæ
do Becky.
- Mam nadziejê, ¿e ten Buzz lepiej prowadzi ni¿ ja - po-
wiedzia³, a matka spojrza³a na niego z przera¿eniem w oczach.
- Nigdy wiêcej nie mów takich rzeczy - zagrozi³a, a potem
uca³owali siê na po¿egnanie. Alice przez d³ug¹ chwilê sta³a
jeszcze w otwartych kuchennych drzwiach, myœl¹c o synu.
Oby tylko nas zbyt szybko nie opuœci³, modli³a siê w duchu.
Johnny myœla³ dok³adnie to samo.
Rozdzia³ siódmy
Randka Becky z Buzzem Watsonem posz³a dobrze, jeœli
mo¿na tak nazwaæ to, ¿e przez ca³y wieczór rozmawiali
wy³¹cznie o Johnnym. Najpierw byli w kinie, potem na ham-
burgerach „U Joego". To tam mieli siê spotkaæ absolwenci tej
nocy, kiedy zgin¹³ Johnny, bo by³ to ich ulubiony szkolny
lokal. Becky opowiedzia³a Buzzowi, ile lat chodzi³a z John-
nym. On sam siedzia³ tu¿ obok i s³ucha³, uœmiechaj¹c siê, gdy
przywo³ywa³a kolejne wspomnienia. By³ szczêœliwy, ¿e mia³
kiedyœ tak¹ wspania³¹ dziewczynê. Kilka razy spojrza³a mu
prosto w oczy, ale oczywiœcie go nie dostrzeg³a. Johnny
musia³ przyznaæ, ¿e Buzz to ch³opak z klas¹, chocia¿ w szko-
e nale¿a³ do nielicznej grupki z³otej m³odzie¿y. Jego ojciec
y³ na tyle bogaty, ¿e staæ go by³o na coroczne wakacje
w huropie i na t0; by ca³a rodzina jeŸdzi³a najlepszymi
samochodami.
uzz cierpljwie wys³ucha³ ¿alów Becky i powiedzia³, ¿e
sze uwa¿aj Johnny'ego za supergoœcia, choæ nie znali
t ^ llzej. Ni^ próbowa³ zmieniaæ tematu ani hamowaæ po-
P WsPornnieñ, który p³yn¹³ z ust dziewczyny. Kilka razy
Y za³ama³ siê g³os, wtedy bra³ j¹ za rêkê i ³agodnie
q . Wracali do domu, nie próbowa³ siê do niej dobieraæ.
ledzia³ j^j 0 swojch studiach i trudnej sytuacji domowej.
75

Ojciec powa¿nie zachorowa³ i Buzz musia³ mu pomagaæ w za-
rz¹dzaniu sklepami. By³ najstarszy z rodzeñstwa i odk¹d dorós³ J
czyli od czternastego roku ¿ycia, przez dwa wakacyjne miesi¹ce!
oraz zimowe ferie pracowa³ u ojca. Zna³ siê na tym równie
dobrze jak na winach. Na trzeci miesi¹c wakacji rodzina
jeŸdzi³a do Francji, ¿eby kontraktowaæ towar bezpoœrednio
u w³aœcicieli winnic. Dla Buzza by³a to najlepsza szko³a, bo
m³odsze dzieci nie interesowa³y siê tak bardzo rodzinnym

background image

przedsiêbiorstwem.
By³o jasne, ¿e Becky bardzo mu siê spodoba³a. Wyzna³, ¿e
nawet chcia³ j¹ zaprosiæ na swój ¹ promocjê, ale nie zrobi³ tego
ze wzglêdu na Johnny'ego. Zacz¹³ ¿artowaæ na ten temat i tak
j¹ rozbawi³, ¿e nie wiedzieæ kiedy zaczê³a siê serdecznie œmiaæ,
zupe³nie jak wówczas, kiedy by³a normaln¹, zakochan¹ i weso³¹
dziewczyn¹.
- Nie wiedzia³am, ¿e mam u ciebie szansê - powiedzia³a.
Przez semestr chodzili razem na francuski, ale Becky wstydzi³a
siê trochê starszych ch³opaków.
- A ja siê ba³em, ¿e Johnny mnie zabije, jak siê dowie.
Poza tym nie mia³em pojêcia, jak ty zareagujesz. Przecie¿ on
by³ sportow¹ gwiazd¹ w naszej szkole.
Teraz Becky patrzy³a na Buzza inaczej. Podoba³ jej siê.
By³ od niej starszy, dojrzalszy, przystojny i inteligentny. Nie,
taki jak Johnny, choæ na swój sposób równie atrakcyjny, j
Skoñczy³ dwadzieœcia lat i sprawia³ wra¿enie mê¿czyzny, nie l
ch³opca.
- By³o mi z tob¹ bardzo fajnie, Becky - powiedzia³ cicho. -
Rozumiem, jakie to dla ciebie prze¿ycie umówiæ siê z kimœ,
kiedy straci³aœ ukochanego.
Rzeczywiœcie, Johnny by³ jedynym ch³opakiem, z którym
siê Becky spotyka³a. Nigdy nie kocha³a nikogo innego i nigdy
nikogo bli¿ej nie zna³a. Ale có¿, sta³a siê rzecz nieodwracalna.
On odszed³ na zawsze, ona dalej musia³a borykaæ siê z ¿yciem.
Nie by³a jeszcze gotowa na nowy romans, lecz mi³o jej siê
gada³o z Buzzem przez ca³y d³ugi wieczór. Interesowa³o j¹,
co robi na studiach, jakich ma przyjació³, na czym polega praca
jego ojca i jakie ma wra¿enia z pobytów we Francji. Podoba³o
jej siê, ¿e lubi dzieciaki, ¿e jest przyzwyczajony do du¿ej
rodziny, no i to, ¿e zobaczy³a podziw dla siebie w jego oczach.
Byli w podobnej sytuacji - on by³ najstarszy z szóstki rodzeñ-
stwa, ona z pi¹tki. Mimo ró¿nic maj¹tkowych mieli ze sob¹
mnóstwo wspólnego. Buzz zapyta³, czy umówi siê z nim na
kolacjê w sobotê.
- Bardzo chêtnie - odrzek³a, wysiadaj¹c z mercedesa, któ-
rego Buzz dwa lata temu dosta³ od ojca po zdanych egzaminach.
Powiedzia³ jej jeszcze, ¿e zamierza siê specjalizowaæ w eko-
nomii i uzyskaæ MBA. A ona zdradzi³a mu, ¿e wiosn¹ chcia³aby
zawalczyæ o stypendium i od nowego roku szkolnego zacz¹æ
studia. Na razie jednak mia³a pracê, mog³a pomagaæ finansowo
mamie i opiekowaæ siê rodzeñstwem. To jej wystarcza³o. Buzz
zaproponowa³ randkê w modnej francuskiej restauracji, o której
Becky tylko s³ysza³a. Oprócz tego, ¿e by³ znawc¹ win, mia³
wielk¹ s³aboœæ do francuskiej kuchni.
- Co ty na to? - zapyta³, kiedy odprowadza³ j ¹ przed drzwi. -
Jak nie chcesz, mo¿emy pojechaæ do samochodowego kina,
albo jeszcze gdzie indziej, co ci siê tylko zamarzy. - Wygl¹da³o
na to, ¿e ka¿de miejsce uzna za dobre, byle byæ tam razem
z Becky. Johnny s³ucha³ tego wszystkiego oparty o drzewo
i przez chwilê poczu³ nienawiœæ do rywala. Ale zaraz mu
przesz³o, bo wszystko, czego teraz pragn¹³, to szczêœcie Becky.

background image

Niech wiêc Buzz j¹ rozpieszcza i psuje, nale¿y siê dziewczynie.
By³ w stanie wszystko mu wybaczyæ, bo Buzzowi bardzo
zale¿a³o na Becky, wiedzia³ to. Gdy doszli do drzwi, Becky
spojrza³a Buzzowi prosto w oczy. By³a niezwykle powa¿na.
- Wybacz, ¿e przez ca³y czas mówi³am tylko o Johnnym -
powiedzia³a. - Ale naprawdê bardzo mi go brak. Od czasu jego
œmierci mój œwiat siê zawali³.
- Rozumiem, Becky. Ja wszystko rozumiem. Masz do tego
prawo.
Dziewczyna w milczeniu skinê³a g³ow¹ i na chwilê weszli
76
77

do œrodka, po czym Buzz szybko siê po¿egna³, johnny patrzy³
za odje¿d¿aj¹cym autem, po czym wróci³ do domu-
Matka le¿a³a ju¿ w ³ó¿ku i czyta³a. Powita³a gL uœmiechem.
- Gdzie siê w³óczy³eœ przez pó³ nocy? - spyt^a Ja^ wtedy,
kiedy jeszcze ¿y³.
- By³em na randce z Becky - mrukn¹³ pomrP-
- Przecie¿ sam wszystko zaaran¿owa³eœ - posiedzia³a, nie
rozumiej¹c, sk¹d ten ponury nastrój.
- No, tak. Umówi³a siê z Buzzem Watsonem- Facet Jest
w porz¹dku.
- Œledzi³eœ ich przez ca³y wieczór? - Alice nie bY³a ty™
zachwycona, nawet w obecnych okolicznoœciach-
- Nie. Obserwowa³em ich przy kolacji, poter11 mia³em coœ
do za³atwienia, ale wróci³em, jak siê ¿egnali.
- ChodŸ tu bli¿ej, synku. - Alice poklepa³a ko³drê i wy-
prostowa³a siê. - Po co ci to? - zapyta³a z trosk3,-
- Chcia³em sprawdziæ, czy on jest OK.
- I jest?
- Tak. Pozwoli³ jej ca³y czas mówiæ tylko o mnie- A w sobotê
umówili siê na kolacjê w Chez Jac¹ues.
- Nie mo¿esz zostawiæ ich samych? To musi boleæ, kiedy
Becky interesuje siê innym ch³opakiem. Lepiej posiedŸ tu ze
mn¹ i z Bobbym.
- Ja tylko chcia³em dopilnowaæ, ¿eby wszystko siê dobrze
zaczê³o. - Uœmiechn¹³ siê do matki. - G³upia sprawa, co?
Najpierw ich spikn¹³em, a teraz jestem zazdrosny- To dla mnie
bardzo trudne, mamo.
- 'A co u Pani? - Alice postanowi³a zmieniæ temat, ¿eby
oderwa³ siê od z³ych myœli.
- Umówi³a siê na pi¹tek z Gavinem, tym fiacetem z Los
Angeles. Ma kota na jej punkcie.
- To dobrze. Nareszcie ktoœ siê pojawi³ n^ horyzoncie.
Odk¹d Mikê zgin¹³, nie umówi³a siê z ¿¹dny01 facetem. -
Johnny przytakn¹³ i popad³ w zamyœlenie. Tyle rtfia³ do roboty.
Ockn¹³ siê, przypomniawszy sobie randkê Becky i Buzza. Znów
wygl¹da³ jak dawny, spokojny Johnny.
- Nie martw siê o mnie, mamo. Poradzê sobie. Wszystko
idzie, jak powinno. Wpadnê jeszcze na chwile do Charlie.
A jak tata?

background image

- Œpi przed telewizorem. - Alice wzruszy³a ramionami. -
Jak zwykle. - Tak by³o, choæ ostatnio trochê siê poprawi³o.
Odk¹d Johnny by³ blisko, Alice nie martwi³a siê ju¿ niczym.
W ci¹gu nastêpnych tygodni Becky coraz czêœciej widy-
wa³a siê z Buzzem. Chodzili do modnych knajpek, bawili siê
z jej rodzeñstwem albo jedli kolacje z dobrym winem w to-
warzystwie Pam i jej nowego adoratora. Dom Adamsów sta³
siê drugim domem Buzza, choæ z Becky nie posun¹³ siê dalej
poza trzymaniem jej za rêkê. Dzia³a³ bez poœpiechu, daj¹c
jej czas na wyciszenie, i okaza³o siê, ¿e coraz rzadziej wspo-
mina Johnny'ego. Oboje zaakceptowali i polubili Gavina, któ-
ry co weekend przyje¿d¿a³ z Los Angeles. By³o dla wszyst-
kich jasne, ¿e zakocha³ siê w Pam i uwielbia wszystkie dzie-
ciaki.
Pewnego wieczoru wybrali siê we czwórkê na miasto. Wy-
l¹dowali w przytulnej w³oskiej restauracyjce, a Buzz zamówi³
doskona³e wino z doliny Napa. Bawili siê znakomicie, co
ucieszy³o Johnny'ego, który, jak zwykle, zrelacjonowa³ wszyst-
ko matce.
- Uwa¿am, ¿e móg³byœ im daæ trochê spokoju.
Poprosi³a syna, by poszed³ z Bobbym na Halloween. G³o-
wi³a siê, jaki mu uszyæ kostium w tym roku. Charlotte
odmówi³a przebierania siê za czarownicê i powiedzia³a,
¿e zostanie w domu i bêdzie rozdawaæ dzieciom cukierki.
Bobby jak zwykle mia³ obejœæ wszystkich s¹siadów. Alice
nie mog³a siê zdecydowaæ, czy przebraæ go za Batmana,
za Supermana czy za jednego z walecznych wojowników
Ninja.
- Chêtnie z nim pójdê - powiedzia³ Johnny.
78

- Cieszê siê. Mo¿e siê dowiesz, jaki chcia³by mieæ kostium?
Poprzednim razem Alice przebra³a synka za Lukê'a Skywal-
kera z Gwiezdnych wojen.
Minê³o kilka dni. Wci¹¿ siê g³owi³a nad kostiumem, prze-
chodz¹c obok sypialni Bobby'ego, który niedawno wróci³ ze
szko³y. Zrobi³o siê ch³odno, wiêc posz³a na górê po sweter.
Charlotte odrabia³a lekcje u siebie, a tymczasem z pokoju
ch³opca dobiega³y dwa g³osy. Alice siê uœmiechnê³a. Drugi
g³os nale¿a³ do Johnny'ego. Bobby nie odpowiada³, ale przynaj-
mniej s³ucha³. Nagle Alice ze zdziwieniem us³ysza³a jego
œmiech. Zawróci³a, na palcach podesz³a do drzwi i zaczê³a siê
uwa¿nie przys³uchiwaæ. Z pocz¹tku rozró¿nia³a tylko g³os
Johnny'ego. Drugi g³os nie by³ g³osem z taœmy, to pewne. Bez
namys³u nacisnê³a klamkê i wesz³a. Obaj synowie siedzieli na
pod³odze poœród porozrzucanych zabawek i patrzyli na ni¹,
nagle sp³oszeni.
- Co robicie? - zapyta³a jakby nigdy nic. Zamknê³a za sob¹
drzwi, by nikt ich nie us³ysza³. - Ba³aganicie, czy to taka
zabawa? - Przenosi³a wzrok od jednego do drugiego, próbuj¹c
odgadn¹æ, co przed ni¹ ukrywaj ¹. Zauwa¿y³a, ¿e Johnny ukrad-
kiem szepn¹³ coœ do m³odszego brata i odwróci³ wzrok. - Co

background image

tu siê dzieje?
Bobby powoli uniós³ g³owê; Alice mia³a wra¿enie, ¿e jego
oczy przewiercaj¹ j¹ na wylot. Wstrzyma³a oddech i przykuc-
nê³a obok nich, bior¹c m³odszego ch³opca za rêkê. Nagle
zapragnê³a pog³askaæ go po buzi, a jej oczy zaszkli³y siê
³zami, zupe³nie bez powodu. Czu³a ogromne napiêcie, jakby
coœ, ^jakaœ czêœæ umys³u Bobby'ego, chcia³o siê wyrwaæ na
wolnoϾ.
- Wszystko w porz¹dku? - spyta³a szeptem.
Synek przytakn¹³. Johnny nie spuszcza³ z niego oczu.
- No - powiedzia³ tonem zachêty.
- Czeœæ, mamo! - wyszepta³ Bobby.
Alice zaszlocha³a ze wzruszenia. Przytuli³a ma³ego tak
mocno, jakby chcia³a go udusiæ, a potem odsunê³a na wyci¹g-
niêcie rêki, na przemian p³acz¹c i œmiej¹c siê.
- Czeœæ, Bobby. - To by³o wszystko, co na razie zdo³a³a
wykrztusiæ. - Tak bardzo ciê kocham, synku... Od kiedy
mówisz?
- Odk¹d przyszed³ Johnny. Powiedzia³, ¿e tak trzeba. Nie
moglibyœmy siê tak fajnie bawiæ, gdybym nie mówi³.
Johnny kiwa³ g³ow¹ z uœmiechem, a Alice ociera³a ³zy, które
nie chcia³y przestaæ p³yn¹æ.
- Czy do nas te¿ bêdziesz mówi³? - Myœla³a teraz o tym,
jak wiele ten fakt zmieni w ¿yciu jego ojca. Ale Bobby tylko
potrz¹sn¹³ g³ow¹.
- Bêdzie mówi³. W swoim czasie, mamo - uspokoi³ j¹
Johnny. - Nie wolno go ponaglaæ. Na pocz¹tku Bobby musi
siê nauczyæ rozmawiaæ z tob¹. Robi postêpy. - Z czu³oœci¹
potarga³ w³osy malca. - Dzisiaj rano poczêstowa³ mnie brzyd-
kim s³ówkiem. - Bobby zacz¹³ chichotaæ. Odwa¿y³ siê powie-
dzieæ g³oœno s³owo, którego nie wolno by mu by³o u¿ywaæ,
niezale¿nie od okolicznoœci.
- Nie mogê powiedzieæ tacie? - Alice mia³a straszne wy-
rzuty sumienia, ¿e nie ma prawa podzieliæ siê z mê¿em tak
wspania³¹ nowin¹. To by go ca³kowicie odmieni³o.
- Jeszcze nie - powiedzia³ Johnny. - Ale to nie potrwa
d³ugo, mamo, obiecujê.
Kiwnê³a g³ow¹. Trudno. Czu³a siê strasznie, zatajaj¹c ca³¹
rzecz przed Jimem, ale musia³a s³uchaæ Johnny'ego.
D³ugo jeszcze siedzieli razem na pod³odze, rozmawiaj¹c
szeptem, ¿eby nikt nie pods³ucha³, a¿ wreszcie Charlotte ot-
worzy³a drzwi.
- Mamo, ciastka siê spali³y - poinformowa³a, nie dostrze-
gaj¹c niezwyk³ej radoœci ani w oczach matki, ani starszego
brata. Widzia³a tylko zwyczajn¹ scenê - matkê i Bobby'ego
wœród porozrzucanych zabawek. - Wyjê³am blachê z piekar-
nika. - Charlotte zamknê³a drzwi, a Alice uca³owa³a synów
81
80

l
i wróci³a do kuchni. Sz³a po schodach lekkim krokiem i z lekkim

background image

sercem. Tak szczêœliwa nie czu³a siê od lat. Ju¿ sobie wyob-
ra¿a³a reakcjê Jima, kiedy dowie siê, ¿e Bobby odzyska³ mowê.
Przy kolacji wci¹¿ rzuca³a na synka uszczêœliwione spoj-
rzenia, a on odpowiada³ jej uœmiechem. £¹czy³ ich wielki,
wspania³y sekret, dlatego byli sobie bliscy jak nigdy dot¹d. Po
kolacji Bobby zosta³ z matk¹ w kuchni. Nic nie mówi³, ale ich
serca bi³y w jednym rytmie. Gdy sprz¹tnêli ze sto³u, matka
podnios³a Bobby'ego i przytuli³a do piersi.
- Kocham ciê - szepnê³a mu do ucha.
Uœcisn¹³ j¹ i z uœmiechem pomaszerowa³ wraz z Johnnym
na górê.
Rozdzia³ ósmy
Œwiêto Dziêkczynienia obchodzili w tym roku bez radoœci.
Szczególnie przybici byli Charlotte i Jim. Alice ogromnie im
wspó³czu³a i z ca³ego serca chcia³a podzieliæ siê radosn¹
tajemnic¹ powrotu Johnny'ego. Jednak tego akurat nie wolno
jej by³o zrobiæ. Johnny czêsto dotrzymywa³ towarzystwa matce
i m³odszemu bratu i robi³ œmieszne miny, wci¹gaj¹c w nozdrza
smakowit¹ woñ pieczonego indyka, którego nie móg³ nawet
skubn¹æ. Alice sama dzieli³a ptaka, bo Jim by³ zbyt zawiany,
by mo¿na by³o daæ mu do rêki ostry nó¿. Zmasakrowa³by
œwi¹teczne danie, a co gorsza sam przy tym móg³by siê ska-
leczyæ.
- No, mamo, ten indyk wyj¹tkowo ci siê uda³ - powiedzia³
z podziwem Johnny. - I jest wiêkszy ni¿ w zesz³ym roku.
- I tak najmniejszy z tych, które mia³am do wyboru -
powiedzia³a na g³os Alice. - Ostro¿nie, nie rozlej - doda³a, bo
Johnny niebezpiecznie blisko przysun¹³ nos do sosjerki.
- Czego mam nie rozlaæ? - spyta³a Charlotte, która przysz³a,
by pomóc matce.
- Sosu... Nie mówi³am do ciebie - wyrwa³o siê Alice.
- A do kogo?
- Do siebie. Po prostu g³oœno myœla³am.
Charlotte wysz³a, zbita z tropu, nios¹c do jadalni pó³misek
ziemniaków. Zastanawia³a siê, czy matka zwariowa³a z powodu
83

¿a³oby i bardzo siê martwi³a ojcem, ju¿ w porze obiadu pijanym
jak bela. Najchêtniej w ogóle nie bra³abym udzia³u w tym
œwiêcie, pomyœla³a, i zawróci³a do kuchni po galaretkê ¿ura-
winow¹. Matka, która sta³a odwrócona do niej ty³em, wykrzyk-
nê³a nagle na ca³y g³os: „Przestañ!". Dla Charlotte by³ to kolejny
dowód szaleñstwa, zw³aszcza ¿e matka ¿artobliwym tonem
doda³a: „Jak jeszcze raz tego dotkniesz, to ciê zabijê!". Od-
wróci³a siê i na widok córki sp³onê³a rumieñcem.
- Myœla³am, ¿e mam to wszystko zanieœæ na stó³ - powie-
dzia³a Charlotte.
- Tak, tak. Przepraszam. Od tego gotowania a¿ mi siê
w g³owie krêci.
- Mamo, nie mo¿esz mówiæ do siebie. - Charlotte by³a
wyraŸnie przestraszona.
Od dwóch miesiêcy z psychik¹ matki dzia³o siê coœ niedo-

background image

brego. Przyczyn¹ by³a oczywiœcie œmieræ Johnny'ego, ale to
nie wyjaœnia³o w pe³ni jej nienormalnego zachowania. Nawet
ojciec to zauwa¿y³, choæ g³oœno tego nie komentowa³. Zdradzi³
Charlotte, ¿e nieraz s³ysza³, jak Alice mówi g³oœno do siebie,
kiedy jest sama w sypialni. Przy³apa³ j¹ wielokrotnie na takich
rozmowach.
- Mo¿e ci jakoœ pomóc, mamo? - zaoferowa³a siê, ustawia-
j¹c na tacy salaterki z galaretk¹ i fasolk¹ szparagow¹.
- Wszystko w porz¹dku, kochanie, przysiêgam. Za minutkê
przychodzê z indykiem.
- IdŸ sobie - szepnê³a do Johnny'ego, wychodz¹c z kuchni.
- Nie darowa³bym sobie, gdybym mia³ przepuœciæ obiad
w Œwiêto Dziêkczynienia - zaprotestowa³ ura¿ony.
- Rozœmieszasz Bobby'ego... A mnie rozpraszasz. Na pewno
zrobiê coœ, czego nie powinnam.
- Bêdê grzeczny, przysiêgam - obieca³ z powa¿n¹ min¹.
Alice wkroczy³a do pokoju z piêknie podzielonym indykiem
i tac¹ pe³n¹ nadzienia. Œwiêto Dziêkczynienia by³o ulubionym
œwiêtem Johnny'ego, zaraz po Bo¿ym Narodzeniu.
Alice na³o¿y³a wszystkim indyka. Jim bez zainteresowania
grzeba³ widelcem w talerzu, Charlotte milcza³a, a Bobby
uœmiecha³ siê za ka¿dym razem, kiedy patrzy³ na Johnny'ego.
Brat przy³o¿y³ palec do ust, ¿eby go trochê utemperowaæ, co
z kolei rozœmieszy³o Alice.
- Z... czego-go siê tak... œmiejesz? - wybe³kota³ niewy-
raŸnie Jim.
Alice popatrzy³a na niego i natychmiast przesz³a jej ochota
do œmiechu. Bola³a nad jego stanem, nie tyle ze wzglêdu na
siebie, ile na dzieci. Bobby popatrzy³ na ojca ponuro i wygi¹³
usta w podkówkê.
- Dlaczego tata akurat dzisiaj siê tak strasznie upi³? - spyta³
Johnny, kiedy Alice posz³a do kuchni dokroiæ indyka.
- A jak myœlisz? - Westchnê³a ciê¿ko. - Wszyscy za tob¹
têsknimy, a on rozpamiêtuje jeszcze tamten straszny wypadek.
To okropne, ¿e nie mo¿e ciê zobaczyæ. Na pewno potrafi³byœ
mu pomóc. Dlaczego ci na to nie pozwalaj¹?
- Tata by tego nie zrozumia³ - odpar³ Johnny bez wahania.
- Ja te¿ nie rozumiem, a mimo to przyjmujê rzeczy, jakimi
s¹ i cieszê siê, ¿e ciê mam - powiedzia³a i poca³owa³a go, nim
wróci³a do sto³u, do mê¿a i pozosta³ych dzieci.
- Znowu mówi³aœ do siebie? - zapyta³ Jim, obrzucaj¹c j¹
zatroskanym spojrzeniem.
- Przepraszam - powiedzia³a, a Charlotte pokiwa³a smutno
g³ow¹.
Nie znosi³a, kiedy ojciec pi³, a teraz jeszcze matka znalaz³a
siê na skraju choroby psychicznej. Œwiêto bez Johnny'ego by³o
czymœ potwornym. Alice cierpia³a na myœl, ¿e siostrze nie
wolno zobaczyæ ukochanego brata. Ale ona tak¿e mog³aby
tego nie zrozumieæ. Johnny sta³ teraz tu¿ za ni¹, obok Charlie
na wyci¹gniêcie rêki, lecz ona niczego nie wyczu³a.
- Spodziewam siê dzisiaj wizyty Adamsów. Powiedzieli, ¿e
przyjd¹ po obiedzie.

background image

- A po co? - Jim bynajmniej nie by³ zachwycony. Wszystko,
czego chcia³, to najeœæ siê do syta, usi¹œæ przed telewizorem,
napiæ siê piwa i obejrzeæ mecz.
85


- To nasi przyjaciele, Jim - skarci³a go Alice.
- Ju¿ nie. Johnny nie ¿yje, a Becky ju¿ nie jest jego dziew-
czyn¹ - burkn¹³.
Alice siê nie odezwa³a. W milczeniu skoñczyli posi³ek,
po czym matka z córk¹ zebra³y ze sto³u naczynia i posz³y
do kuchni.
- Nienawidzê go - powiedzia³a Charlotte. Bobby przydrep-
ta³ za nimi i poda³ matce swój talerz. Jim te¿ odszed³ od sto³u,
nie czekaj¹c na deser.
- To silniejsze od niego, Charlie, przecie¿ wiesz.
- Nieprawda. Nie musi ca³y czas piæ. To obrzydliwe. -
Charlotte by³a zupe³nie za³amana.
- Nie mo¿e przeboleæ Johnny'ego - powiedzia³a Alice, nie
wspominaj¹c o niemocie Bobby'ego.
- Ja te¿, i ty te¿, a ¿adna z nas nie pije z tego powodu -
oburzy³a siê Charlotte. - Chocia¿... Ty gadasz do siebie. To
te¿ nie jest normalne, ale nie takie okropne jak to, co on
wyrabia.
- Nie wolno ci tak mówiæ o ojcu - uciê³a stanowczo Alice.
- A niby dlaczego? Przecie¿ to prawda. Tata jest alkoholi-
kiem, Bobby niemow¹, a Johnny nie ¿yje.
Alice zaszkli³y siê oczy na to wyliczenie domowych nie-
szczêœæ, choæ wiedzia³a, ¿e nie jest a¿ tak tragicznie. Bobby
odzyska³ mowê, a Johnny wróci³, mimo ¿e nie na zawsze.
- Mo¿e tata nied³ugo zerwie z na³ogiem - pocieszy³a córkê,
kraj¹c ciasto, chocia¿ nikt nie mia³ na nie ochoty. - Ludziom
siê to zdarza.
- Jasne - mruknê³a dziewczynka bez przekonania, zlizuj¹c
z palca bit¹ œmietanê. - Uwierzê, kiedy zobaczê.
- Ostatnio by³o trochê lepiej - przypomnia³a jej z nadziej¹
Alice.
- Szkoda, ¿e nie dzisiaj. Przynajmniej raz w roku móg³by
byæ trzeŸwy.
Do sto³u usiedli w trójkê. Johnny zaj¹³ miejsce na pustym
krzeœle ojca, miêdzy Bobbym a Charlotte. Gdy ju¿ byli po
deserze, zabrzmia³ dzwonek u drzwi. To przysz³a Becky z matk¹
i rodzeñstwem. Œmiali siê i ha³asowali, a Johnny wci¹¿ gapi³
siê na Becky. Wygl¹da³a œlicznie w aksamitnej granatowej
sukience, z rozpuszczonymi z³otymi w³osami, które tak mu siê
zawsze podoba³y. Alice mog³a mu tylko wspó³czuæ z ca³ego
serca.
- Wszystkiego najlepszego! - powiedzia³a Pani, wrêczaj¹c
gospodyni szarlotkê, upieczon¹ rano przez Becky. - Jak siê
uda³ indyk?
- Bardzo dobrze - odpar³a cicho Alice.
Charlotte zabra³a dziewczyny do swego pokoju, a Bobby

background image

ch³opców do swojego. Ona sama usiad³a z Pam w kuchni.
Przyjació³ka od razu siê zorientowa³a, jaka ciê¿ka panuje
atmosfera. Sama pamiêta³a a¿ za dobrze, jak bardzo prze¿ywa³a
pierwsze œwiêta po œmierci Mike'a. Odt¹d wszystkie œwiêta
by³y smutne, nawet dzisiejsze, bo Becky przep³aka³a ca³y obiad,
wspominaj¹c Johnny'ego.
- Gdzie Jim? - spyta³a Pam.
Alice kiwnê³a g³ow¹ w stronê salonu, sk¹d dochodzi³y od-
g³osy meczu.
- Ogl¹da telewizjê. Nie jest dziœ w formie. Tak zreszt¹
jak my.
- Znam ten ból, najgorzej jest w pierwszym roku ¿a³oby.
Bo¿e Narodzenie bêdzie jeszcze gorsze, przygotuj siê na to.
- A co u ciebie? - spyta³a Alice. Postawi³a na stole dzbanek
z kaw¹, a Pam nape³ni³a fili¿anki.
- Nawet nieŸle - odpar³a Pam z maœlanym uœmiechem. -
Sama jeszcze nie wiem, co o tym myœleæ, ale spotykam siê
z Gavinem i naprawdê mi siê to podoba.
- Bardzo siê cieszê. - Alice za³adowa³a ju¿ zmywarkê i mog-
³a w spokoju si¹œæ przy stole. Cieszy³a siê, ¿e ma kogoœ, z kim
mo¿na od serca pogadaæ.
- Dzieci bardzo go lubi¹, a mnie po prostu nosi na rêkach. Tak
dawno nie umawia³am siê z nikim i nie mia³am ¿adnych rozry-
wek, ¿e ju¿ zapomnia³am, jak to jest. A teraz co sobota chodzimy
86

do restauracji. Nie wi¹¿ê z tym ¿adnych wielkich nadziei,
ale mi³o mi, ¿e mam towarzystwo i mogê siê dla kogoœ
³adnie uczesaæ i ubraæ. To prawdziwa odmiana po byciu tylko
matk¹ i szoferem. W niedzielne ranki Gavin grywa z ch³o-
pcami w pi³kê.
Alicja unios³a brwi, zdziwiona tym, ¿e przyjació³ka ju¿
pozwala nowemu adoratorowi zostawaæ na noc, ale Pam roze-
œmia³a siê na widok jej miny.
- Nocuje u swojego kumpla - wyjaœni³a.
D³ugo jeszcze gada³y o ró¿nych sprawach, po czym posz³y
na górê, ¿eby sprawdziæ, jak siê bawi¹ dzieci. Dziewczynki,
zebrane w pokoju Charlotte, rozmawia³y o szkole i ch³opa-
kach, a Becky zwierza³a siê, jak jej idzie z Buzzem. Johnny
przys³uchiwa³ siê temu, siedz¹c na biurku. Nie odrywa³ oczu
od Becky. Alice mrugnê³a do niego ju¿ od drzwi. Kiedy ¿y³,
za nic w œwiecie nie zdoby³by siê, aby wys³uchiwaæ takich
rzeczy. Ale teraz wszystko wygl¹da³o inaczej i liczy³a siê
dla niego tylko bliskoœæ Becky, nie jej s³owa. Napawa³ siê
jej widokiem, jakby chcia³ zapamiêtaæ go na zawsze - na-
miêtny kolekcjoner wspomnieñ, które musz¹ wystarczyæ na
wiecznoϾ.
Pam i Alice przesz³y do pokoju Bobby'ego, gdzie Peter
i Mark bawili siê pi³k¹ do koszykówki. Alice zaproponowa³a,
by przenieœli siê na podwórze. Bobby poszed³ za nimi w mil-
czeniu, bo lubi³ m³odych Adamsów. Kobiety te¿ zesz³y na dó³.
Minê³y Jima, który chrapa³ przed telewizorem po skoñczonym

background image

meczu. Pod fotelem wala³y siê butelki po piwie.
- Co u niego? - spyta³a szeptem Pam, kiedy ju¿ wróci³y na
bezpieczne pozycje w kuchni.
Alice wyjrza³a przez okno. Ch³opcy usi³owali wcelowaæ do
kosza. Przygl¹da³ im siê Johnny, a Bobby nieruchomo sta³
obok brata.
- Œrednio na je¿a. Ostatnio ju¿ siê wydawa³o, ¿e jest
lepiej, ale teraz, przy œwiêcie, znów wróci³ do starych
na³ogów.
- Rozumiem. - Pam pokiwa³a g³ow¹. - To samo mo¿e siê
powtórzyæ na Bo¿e Narodzenie.
Alice kiwnê³a g³ow¹, po czym znów wróci³y do Gavina,
salonu kosmetycznego i wielu innych ciekawych tematów. Po
godzinie Pam zebra³a dzieci i odjecha³a. Johnny wraz z matk¹
sta³ na progu i patrzy³ za nimi.
- Œlicznie wygl¹da³a, prawda, mamo? Mówi³a, ¿e bardzo
lubi Buzza. Jestem szczêœliwy. - Zabrzmia³o to szczerze, choæ
widaæ by³o, ¿e nie jest mu ³atwo. Aby Becky mog³a ¿yæ
normalnie, musia³ pozwoliæ jej o sobie zapomnieæ. Nie móg³
jej nic wiêcej daæ, nawet swego widoku. Nie móg³ inaczej na
ni¹ wp³ywaæ ni¿ ¿yczeniami z g³êbi serca, ¿eby by³o jej jak
najlepiej.
- Têskni za tob¹ - powiedzia³a ciep³o Alice. - To dla niej
równie trudne, jak dla ciebie. - Nie chcia³a mówiæ nic wiêcej,
nie teraz. - Pójdê obudziæ tatê.
- A ja pójdê do Bobby'ego. - Johnny odwróci³ siê na scho-
dach, jakby coœ sobie przypomnia³. - Wybieracie siê jutro na
mecz Charlotte? - Rozgrywka by³a wa¿na, decydowa³a o przej-
œciu dru¿yny do nastêpnego etapu.
- Pójdziemy. - Alice pogasi³a œwiat³a w kuchni.
- Tata te¿? - ucieszy³ siê.
- Nie mo¿e. Pracuje - mruknê³a sucho matka.
- Nieprawda, mamo. Po Œwiêcie Dziêkczynienia ma wolne.
Gdyby chcia³, toby poszed³.
Jim z zasady tego nie robi³, nie interesowa³ siê sportowy-
mi sukcesami córki. Uwa¿a³, ¿e z dziewczyny nie mo¿e
wyrosn¹æ dobra lekkoatletka. Myli³ siê bardzo, bo Charlotte
by³a prawdziw¹ gwiazd¹, o klasê przewy¿szaj¹c Johnny'ego.
- Spróbujê go namówiæ - powiedzia³a, ¿eby udobruchaæ
syna.
Nie wierzy³a, ¿e uda jej siê nak³oniæ Jima do pójœcia na
mecz. Johnny poszed³ do pokoju brata. Alice lekko potrz¹snê³a
ramieniem œpi¹cego mê¿a. Zachrapa³ niespokojnie, drgn¹³ i ot-
worzy³ oczy.
89

- Która godzina? - NajwyraŸniej nie wiedzia³, czy jest dzieñ,
czy noc.
- Po dziesi¹tej. Pora siê po³o¿yæ.
Jim kiwn¹³ g³ow¹ i wsta³, chwiej¹c siê na nogach. Ledwo
siê dowlók³ do schodów. Alice na ten widok kraja³o siê serce.
- Zaraz przyjdê - powiedzia³a i zajrza³a do Bobby'ego.

background image

Le¿a³ w ³ó¿ku, a obok niego siedzia³ Johnny, który czyta³ mu
na dobranoc. Obydwaj uœmiechnêli siê do Alice.
- Dobranoc, moi kochani - szepnê³a, obdarzaj¹c ka¿dego
poca³unkiem. - Niech Bobby siê dobrze wyœpi.
Ma³y, zadowolony jak najedzony kotek, przytuli³ siê do brata.
Alice zamknê³a drzwi i przesz³a korytarzem na drug¹ stronê,
do pokoju Charlotte.
Dziewczyna le¿a³a na ³ó¿ku, wpatrzona w sufit.
- Wszystko w porz¹dku, kochanie? - spyta³a matka, przy-
siadaj¹c obok. Od razu wyczu³a przygnêbienie córki.
- Tak. Mo¿e byæ. Dziwnie mi by³o, kiedy Becky opowiada³a
o swoim nowym ch³opaku. Chyba jej siê podoba.
- Dobrze, ¿e go spotka³a - powiedzia³a szczerze Alice. -
Nie powinna wci¹¿ myœleæ o Johnnym, Charlie. To nienaturalne.
Jej mama te¿ tak uwa¿a, a Johnny na pewno nie chcia³by, by
wci¹¿ by³a smutna. Jaki masz nastrój przed meczem? Wszystko
przygotowane?
Charlotte przytaknê³a niemrawo.
- Tata nigdy nie opuœci³ ¿adnego meczu Johnny'ego - po-
wtórzy³a star¹ œpiewkê. To nie by³o oskar¿enie, po prostu
stwierdzenie faktu. A przecie¿ rok po roku Charlotte powiêk-
sza³a sw¹ kolekcje pucharów teraz ju¿ du¿o wiêksz¹ ni¿ kolek-
cja Johnny'ego. - Przyjdziesz, mamo?
- Za nic w œwiecie bym sobie tego nie odmówi³a. - Alice
poca³owa³a córkê. - Zabiorê Bobby'ego.
Charlotte skinê³a g³ow¹ w milczeniu. Choæ bardzo kocha³a
matkê, jedna wizyta ojca na stadionie znaczy³aby dla niej tysi¹c
razy wiêcej. Gdyby tylko zechcia³. Ale nie zechce. Bo ona to nie
to samo co Johnny.
Alice nawet nie próbowa³a poruszyæ tej sprawy z mê¿em. Nie
mia³oby to najmniejszego sensu. Spa³ jak kamieñ, opity winem
i piwem, objedzony œwi¹tecznym indykiem. Ale rano sytuacja
wygl¹da³a inaczej i przy œniadaniu poruszy³a dra¿liwy temat.
- Dziewczyny nie potrafi¹ graæ w kosza - uci¹³ zdecydo-
wanym tonem i upi³ ³yk kawy. - Sama dobrze wiesz.
- Ale ani razu nie opuœci³eœ meczu, kiedy gra³ Johnny -
odciê³a siê, oburzona jego wzgardliwym tonem.
- To by³o co innego.
- Dlaczego? Tylko dlatego, ¿e by³ ch³opakiem?
- Bo by³ wspania³ym sportowcem - powiedzia³ dobitnie
Jim i dotkn¹³ g³owy, która pêka³a mu od porannego kaca.
- Charlotte te¿ jest. Prawdê mówi¹c, jest lepsza od John-
ny'ego. On sam wiele razy to powtarza³.
- Tylko dlatego, ¿eby jej zrobiæ przyjemnoœæ.
- Dlaczego sam tego nie sprawdzisz? - spyta³a.
Do kuchni weszli ch³opcy, Bobby jak zwykle w milczeniu.
Johnny pochyli³ siê, by poca³owaæ matkê, czego Jim nie móg³
widzieæ. - Mo¿esz pojechaæ do biura, ale do meczu masz
mnóstwo czasu. Zaczyna siê dopiero o czwartej, u niej w szkole.
Twoja obecnoœæ bardzo wiele by dla niej znaczy³a. Johnny
zawsze jej kibicowa³. Ty siê znasz na sporcie, a ja nie. To
kolosalna ró¿nica, zw³aszcza dla Charlotte.

background image

- Daj mi spokój, Alice. Nie wygaduj g³upstw. Nawet by nie
zauwa¿y³a, gdybym przyszed³.
- Zauwa¿y³aby - powiedzia³a Alice z naciskiem. Johnny
usiad³ przy stole obok ojca i zacz¹³ siê w niego intensywnie
wpatrywaæ. - Dlaczego nigdy nie pomyœlisz o tym, co dobre
dla twoich dzieci? - Alice postawi³a p³atki z mlekiem przed
Bobbym. Jim patrzy³ na syna, jakby ten by³ ze szk³a, równie
niewidzialny jak Johnny. Od chwili, gdy Bobby przesta³ mówiæ,
ojciec przesta³ go dostrzegaæ. By³a to swoista samoobrona, bo
czu³ siê winny stanowi syna.
- Mam huk roboty, ci nowi klienci, no wiesz. Bêdê zar¿niêty
przez ca³y weekend - Jim zmieni³ temat.
91
90

Dobrze, ¿e chocia¿ mia³ prawdziwe zajêcie. Alice nie traci³a
nadziei, ¿e wyp³ynie na szersze wody, a wtedy przestanie piæ albo
trochê przystopuje. I tak zachowywa³ siê du¿o lepiej od dnia
powrotu Johnny'ego, ale to wci¹¿ nie by³o to, na co czeka³a.
Jim niebawem wyszed³ do pracy, a ch³opcy zniknêli gdzieœ
za domem. Alice by³a sama, gdy Charlotte zesz³a na œniadanie.
Mia³a jeszcze trochê czasu do treningu. Wygl¹da³a œwie¿o
i radoœnie i nie powiedzia³a ani s³owa o ojcu. Nie oczekiwa³a,
¿e przyjdzie na mecz, a Alice nie opowiada³a jej o swoich
bezskutecznych namowach.
Za kwadrans czwarta wsiedli do samochodu, ona i Bobby
z przodu, Johnny na tylnym siedzeniu. Ca³y czas mówi³ tylko
o meczu, a Bobby odpowiada³ mu ze œmiechem. Alice by³a
szczêœliwa, jak gdyby spe³ni³ siê jej piêkny sen, ¿e Bobby
wyzdrowia³, a Johnny, ¿ywy i zdrowy, na zawsze bêdzie
z rodzin¹.
Nie wiedzia³a, na ile czasu mo¿e jeszcze liczyæ, jak d³ugo
„zwierzchnicy" pozwol¹ synowi pozostaæ wœród ¿ywych, ale
i tak ten dar niebios by³ czymœ wprost nadzwyczajnym. Do
szko³y wszyscy dojechali w wyœmienitych humorach i z niecier-
pliwoœci¹ czekali na gwizdek sêdziego.
Dru¿yna Charlotte uzyska³a wyraŸn¹ przewagê. Ju¿ w po-
³owie drugiego kwadransa punktacja wynosi³a 26 do 15. Bobby
podskakiwa³ jak wariat na swoim siedzeniu, z ca³ych si³ bij¹c
brawo siostrze. Charlotte zdoby³a kolejne trzy punkty. Johnny
szala³. Nie przypuszcza³, ¿e z jego ma³ej siostrzyczki wyroœnie
koszykarka ca³¹ gêb¹. Gdy czekali na rozpoczêcie drugiej
po³owy, Alice k¹tem oka dostrzeg³a w drzwiach sali znajom¹
sylwe'tkê. Odwróci³a g³owê i zobaczy³a mê¿a, który przeciska³
siê do nich miêdzy rzêdami, uœmiechaj¹c siê z rezerw¹.
- Oczom nie wierzê - szepnê³a, a Johnny wyda³ z siebie
tryumfalny okrzyk. I o ma³o siê nie pop³aka³a, kiedy spojrza³a
na twarz Charlotte, która tak¿e zauwa¿y³a ojca. By³ to pierwszy
w jej ¿yciu mecz, na jakim siê pojawi³. - Jak to zrobi³eœ? -
spyta³a po cichu Johnny'ego, zanim Jim siê do nich zbli¿y³.
- Szczerze ci powiem, ¿e sam nie wiem. Skupi³em siê na
myœleniu tylko o tym. Z ca³ych si³ pragn¹³em, ¿eby w³aœnie

background image

tak siê sta³o. Mo¿e us³ysza³ mój g³os albo wyczu³ moje myœli.
Johnny istotnie nie rozumia³ mechanizmu, ale przekona³ siê,
¿e jeœli bardzo, bardzo czegoœ pragnie, to jego pragnienie siê
spe³nia. By³a to jakaœ tajemnicza moc, która zdawa³a siê prze-
pe³niaæ go od stóp do g³ów. Wp³ywanie na ludzkie decyzje
by³o ³atwiejsze, ni¿ mo¿na by przypuszczaæ.
Jim usadowi³ siê miêdzy ¿on¹ a Bobbym, ale nie odezwa³
siê do synka. Nie odrywa³ oczu od Charlotte. Patrzy³ jak
zaczarowany na ka¿dy ruch córki, bo przecie¿ nigdy przedtem
nie widzia³ jej w akcji na boisku.
- Fantastycznie gra - powiedzia³a Alice z dum¹. - Przy-
takn¹³.
Charlotte wrzuci³a pi³kê do kosza, natychmiast po gwizdku
sêdziego. Jim nic nie powiedzia³, tylko patrzy³. Po dwóch
minutach powtórzy³a ten manewr, a na trybunach rozleg³y siê
pe³ne podziwu okrzyki kibiców. Jej dru¿yna dos³ownie roznios³a
przeciwniczki w puch, a zdobywczyni¹ dwudziestu zwyciêskich
punktów by³a Charlotte. Po meczu wszystkie kole¿anki klepa³y
j¹ po plecach i gratulowa³y. Gdy Alice odwróci³a g³owê,
zobaczy³a na twarzy mê¿a szeroki, szczêœliwy uœmiech. Nie
pamiêta³a, kiedy ostatnio tak siê cieszy³. By³ niesamowicie
dumny z córki, choæ dopiero dziœ zobaczy³ na w³asne oczy,
jaki ma talent.
- Super by³ ten mecz - powiedzia³ do ¿ony, która pop³aka³a
siê z radoœci. Po paru minutach do³¹czy³a do rodziny Charlotte,
uszczêœliwiona, ¿e ojciec przyszed³ na trybuny.
- Dziêki, tato - powiedzia³a cicho.
- To by³o coœ, Charlie! -pochwali³ j¹ i otoczy³ ramieniem. -
By³em z ciebie strasznie dumny! - wyzna³ mrukliwie, jak stary
niedŸwiedŸ niezdarnie piastuj¹cy swoje m³ode.
Charlotte przebra³a siê i wszyscy wyszli ze szko³y. Johnny,
choæ niewidzialny, te¿ j¹ obejmowa³ i poklepywa³. Charlie
myœla³a o zmar³ym bracie.
93
92

- Johnny te¿ kiedyœ zagra³ taki wspania³y mecz. Dosta³
puchar - wspomina³ Jim, kiedy razem wracali do domu.
- Mamy szansê dostaæ siê w tym roku do fina³ów - powie-
dzia³a Charlotte, wdziêczna za zainteresowanie, jakie okaza³
jej ojciec. Dla niej te¿ by³o to zupe³nie nowe doœwiadczenie,
niezwykle cenne i wa¿ne.
- Na pewno przyjdê na ten mecz - obieca³ Jim. By³ pod
wielkim wra¿eniem gry córki i uzna³ j¹ dziœ za sportowego
geniusza.
Zatrzymali siê, by zrobiæ zakupy, a gdy dotarli do domu,
by³a ju¿ pora kolacji. Alice zaszy³a siê w kuchni, a Bobby
z Charlie i ojcem poszli potrenowaæ koszykówkê, oczywiœcie
pod czujnym okiem Johnny'ego. Ten niebawem wróci³ do
matki.
- Fajnie, ¿e tata jednak przyszed³, co? - zagadn¹³, bardzo
zadowolony. Œwietnie wiedzia³, ile to znaczy³o dla Charlie, no

background image

a ojciec zosta³ wprost powalony na ³opatki, oczarowany, i ju¿
z góry obieca³ kibicowaæ w kolejnych rozgrywkach.
- Coœ mi siê zdaje, ¿e mo¿esz dokonaæ wiêcej, ni¿ myœlisz -
powiedzia³a Alice cicho, by nikt jej nie us³ysza³. - Masz ma-
giczny dar wp³ywania na nasze ¿ycie. WeŸmy Bobby'ego...
albo ojca. Przyszed³ na mecz. To niesamowite. Cudowne.
- Z Bobbym to ¿adna tajemnica, mamo. Ile mo¿na nie chcieæ
mówiæ? Piêæ lat to szmat czasu.
Alice najlepiej o tym wiedzia³a, przez ciê¿kie piêæ lat znosz¹c
w domu pijaka.
- Kiedy bêdziemy mogli powiedzieæ tacie, ¿e Bobby mó-
wi? - spyta³a. Mia³a nadziejê, ¿e nast¹pi to wkrótce. Dla Jima
oznacza³oby to nowe ¿ycie.
- Jeszcze nie teraz - odpar³ Johnny. - Bobby wci¹¿ nie jest
gotowy. Ale ju¿ nied³ugo. Tylko parê zakrêtów.
- Co masz na myœli?
- Nie umiem tego wyraziæ, mamo. Po prostu przeczuwam
niektóre rzeczy. Nie wiem, jak to siê dzieje ani kiedy te moje
przeczucia siê spe³ni¹. Myœlê o pewnych rzeczach, a one siê
materializuj¹, same, choæ wedle mojej myœli. Teraz na przyk³ad
wiem, ¿e Bobby musi trochê wiêcej poæwiczyæ i przygotowaæ
siê do rozmowy z tat¹.
Dla Alice ta perspektywa by³a równoznaczna z wyzwoleniem
Jima od poczucia winy, a tym samym wielkiej zmiany i unor-
mowania ich codziennej egzystencji. Nie mog³a siê doczekaæ,
ale Johnny nalega³, by jeszcze siê wstrzyma³a. Zarówno ona,
jak i Bobby musieli to respektowaæ. Johnny wiedzia³. Wiedzia³
wiêcej, a jak dot¹d wszystko, co robi³, obraca³o siê na dobre.
Johnny chcia³, by zwyciêstwo Bobby'ego by³o pe³ne, ¿eby siê
nie denerwowa³, nie p³oszy³ i nie j¹ka³, kiedy naprawdê zacznie
mówiæ.
Po pó³godzinie kolacja ju¿ sta³a na stole. Jim i Charlotte
d³ugo rozmawiali o meczu. Analizowali mo¿liwoœæ zdobycia
kolejnych punktów, gdyby Charlotte zagra³a bardziej agresyw-
nie. Ojciec œwietnie wiedzia³, co mówi, i Charlie by³a pod
wielkim wra¿eniem jego kompetencji. Tego chcia³a, o tym
zawsze marzy³a, a teraz niewidzialne drzwi, które do tej pory
ich dzieli³y, otworzy³y siê z wielkim hukiem. Ju¿ nie ¿yli
w osobnych œwiatach, tylko w jednym, wspólnym. Charlotte
nareszcie otrzyma³a od ojca mi³oœæ, podziw i zachêtê, jakich
oczekiwa³a.
- Przy³o¿ê siê, tato - powiedzia³a, radoœnie podniecona.
Rozkwita³a w cieple jego pochwa³, zupe³nie jak wtedy, gdy
Johnny okazywa³ jej podobne zainteresowanie. Ojciec w jed-
nej chwili doceni³ najwy¿szy poziom jej gry i g³oœno przyzna³,
¿e w sporcie jest niezrównana. A nawet gdyby tego nie
powiedzia³, w jego oczach b³yszcza³ prawdziwy podziw.
Charlotte by³a tak szczêœliwa, jakby ofiarowano jej najwiêk-
szy skarb na œwiecie. By³a najszczêœliwsz¹ dziewczyn¹ na
œwiecie.
Nastêpnego dnia po powrocie do domu Jim zaprosi³ córkê
na lody i wszystko wskazywa³o na to, ¿e nie tkn¹³ przedtem

background image

ani kropli alkoholu. Alice po¿egna³a ich z uœmiechem, a Char-
lotte w podskokach pobieg³a do samochodu ojca. Jeszcze zanim
95
94

w³¹czy³ starter, zaczê³a go wypytywaæ, jakie sporty sam upra-
wia³ w m³odoœci. Gdy odjechali, Alice posz³a na podwórze,
by popatrzeæ, jak Johnny trenuje z Bobbym. To, co przed
chwil¹ widzieli, zakrawa³o na cud. Jakby Jim, który nigdy nie
poœwiêca³ nale¿ytej uwagi Charlotte, nagle zapragn¹³ nadrobiæ
ca³y stracony czas.
Alice czeka³a na nich i nie przygotowywa³a zawczasu
kolacji, ale przerazi³a siê, spojrzawszy na kuchenny zegar.
By³o dobrze po siódmej, ju¿ dawno powinni wróciæ do domu.
Po dwóch godzinach wpad³a w panikê. Jeszcze gorzej siê
poczu³a, gdy zatelefonowano ze szpitala. Zdarzy³ siê wypadek,
Jimowi nic siê nie sta³o, tylko Charlotte odnios³a powierz-
chowne obra¿enia.
- Co siê sta³o? - spyta³a przera¿ona.
Spokojny g³os w telefonie poinformowa³ j¹, ¿e chodzi³o
o niezbyt groŸny wypadek samochodowy. Jim wpad³ na zapar-
kowan¹ ciê¿arówkê, ale sam przy tym nie ucierpia³. Charlotte
uderzy³a g³ow¹ w deskê rozdzielcz¹ i po opatrzeniu rany oraz
obserwacji zostanie odes³ana wraz z ojcem do domu. Po skoñ-
czonej rozmowie Alice zrelacjonowa³a wszystko Johnny'emu.
Na szczêœcie Bobby, którego wczeœniej nakarmi³a, odrabia³
lekcje w swoim pokoju i nie s³ysza³ tego, co mówi³a. Reakcj¹
starszego syna by³ przeci¹g³y gwizd.
- Pi³, mamo?
- Nie wiem. Wydawa³o mi siê, ¿e nie - odpowiedzia³a
uczciwie.
Ale oboje wiedzieli, ¿e po pracy móg³ wpaœæ gdzieœ na parê
piw. Móg³ siê zamroczyæ na tyle, by prowadz¹c, stukn¹æ
w stoj¹cy samochód. Alice poczu³a, ¿e d³u¿ej tego nie wy-
trzyma. Po raz drugi jej dziecko znalaz³o siê w stanie za-
gro¿enia, w obu przypadkach z winy mê¿a. Ryzyko zwi¹zane
z jego piciem by³o niewybaczalne.
Gdy Jim z Charlotte przyjechali po kolejnych dwóch godzi-
nach, Alice wci¹¿ by³a z³a, na niego i na siebie. Nie zdo³a³a
wykrztusiæ ani s³owa. W szpitalu kazali Charlotte pole¿eæ parê
dni i odpocz¹æ, a potem znów bêdzie mog³a wznowiæ treningi.
Ale to bynajmniej nie uspokoi³o Alice. Wiedzia³a, ¿e córka
znalaz³a siê o w³os od œmierci.
Jim wróci³ szary na twarzy. Nie odezwa³ siê do ¿ony,
tylko nala³ sobie fili¿ankê kawy i patrzy³ na ni¹ badawczo,
próbuj¹c przewidzieæ reakcjê Alice, kiedy zesz³a na dó³
po po³o¿eniu Charlotte do ³ó¿ka. By³a wœciek³a; Johnny
poszed³ pobawiæ siê z Bobbym, choæ dot¹d dotrzymywa³
matce towarzystwa, gdy czeka³a na powrót mê¿a i córki
ze szpitala.
- Zdajesz sobie sprawê, ¿e mog³eœ j¹ zabiæ?
Nie odpowiedzia³. Oboje œwietnie zdawali sobie sprawê

background image

z ewentualnych konsekwencji wypadku.
- Nie ¿yczê sobie, byœ kiedykolwiek wozi³ dzieci, skoro nie
masz za grosz poczucia odpowiedzialnoœci. - Patrzy³a na mê¿a
z³ym wzrokiem. - Chlej sobie, ile chcesz, ale nie wsiadaj do
auta z moimi dzieæmi.
Przycupn¹³ przy stole, skulony jak zbity pies. Przerazi³ siê,
przerazi³ te¿ œmiertelnie Charlotte.
- Masz prawo mieæ do mnie pretensje. Masz prawo byæ na
mnie wœciek³a - powiedzia³. Oboje znali cenê, jak¹ siê p³aci
za tak¹ nieostro¿noœæ. Ju¿ raz to prze¿yli, a skutki trwa³y do dziœ.
- Nigdy ci tego nie wybaczê, tak jak ty byœ sobie nie
wybaczy³, gdybyœ skrzywdzi³ w wypadku drugie ze swoich
dzieci. - Alice twardo patrzy³a w jego za³zawione oczy.
Nie móg³ tego znieœæ i odwróci³ g³owê.
- Rozumiem. Czuje siê okropnie. Nie musisz nic mówiæ,
Alice. Sam sobie to wszystko powiedzia³em, tu¿ po wypadku -
rzek³ z przekonaniem. - Prawda jest taka, ¿e po robocie strze-
li³em parê piw.
- Nie muszê? Powiem ci sto razy wiêcej, jeœli to siê po-
wtórzy. Pi³eœ, nie bierz do samochodu dzieci. Jeœli jeszcze raz
mnie zawiedziesz, odejdê z tego domu i zabiorê je ze sob¹ -
zagrozi³a.
Jim us³ysza³ takie s³owa po raz pierwszy w ¿yciu.
96
97

- Naprawdê byœ to zrobi³a? - By³ oszo³omiony. Zrozumia³,
¿e groŸba jest ca³kowicie realna. Po telefonie ze szpitala coœ
w Alice pêk³o.
- Pos³uchaj - zacz¹³ b³agalnym tonem. - Obieca³em, ¿e to
siê nigdy nie powtórzy.
Obrzuci³a go ostrym, zimnym spojrzeniem, cicho wysz³a
z kuchni, posz³a prosto do sypialni i zamknê³a za sob¹ drzwi.
Jim pojawi³ siê tam po kilku minutach. Alice le¿a³a ju¿
w ³ó¿ku i nie by³a w nastroju do rozmowy. Gdy wœlizgn¹³ siê
pod ko³drê i zgasi³ œwiat³o, s³ucha³a w ciemnoœci, jak przez
œcianê rozmawiaj¹ Johnny i Bobby. Jim by³ tak wyczerpany
ostatnimi prze¿yciami, ¿e nie s³ysza³ niczego. Po chwili zapad³
w kamienny sen.
Rozdzia³ dziewi¹ty
Nastêpnego dnia atmosfera w domu Petersonów by³a ciê¿ka
jak beton. Alice i Jim przy œniadaniu nie zamienili ani s³owa,
Bobby nic nie mówi³, bo nigdy nie mówi³, a Charlotte spa³a
na górze. Alice posprz¹ta³a naczynia. Jim przez parê minut
zbiera³ siê na odwagê, ¿eby do niej zagadaæ. By³o oczywiste,
¿e ona pierwsza nie zacznie.
- Muszê iœæ do pracy - powiedzia³, ale nie doczeka³ siê ¿adnej
reakcji. - Dasz sobie radê sama z dzieæmi? To znaczy z Char-
lotte, i w ogóle... -przerwa³, widz¹c w jej oczach ból, poczucie
zdrady i oskar¿enie. - Daj spokój, Alice. Nie zrobi³em tego
specjalnie.
- Nie musia³eœ piæ, zanim wzi¹³eœ j¹ do miasta. Mog³eœ siê

background image

napiæ wieczorem.
- Wiem - chrz¹kn¹³ niepewnie. - Ale by³em taki zachwy-
cony tym meczem. Ona wyzdrowieje, Alice. Przecie¿ jej nie
zabi³em - nieudolnie próbowa³ siê broniæ. Oboje wiedzieli, ¿e
jest na przegranej pozycji.
- Jeœli chcesz sam ryzykowaæ, to twoja sprawa. Ale wara
od moich dzieci. - Alice dobitnie wyrazi³a swoje uczucia.
Znaczy³o to, ¿e m¹¿ straci³ w jej oczach wszelk¹ wiary godnoœæ
i nigdy nie zostawi dzieci pod jego opiek¹.
- To siê nie powtórzy - wyj¹ka³ s³abym g³osem. Znów mia³
do siebie mnóstwo pretensji: ¿e skrzywdzi³ Alice, ¿e zrani³
Charlotte.
99

- Oczywiœcie. Bo ja na to nie pozwolê.
Jim nie odpowiedzia³ i zaraz wyszed³. W kuchni pojawi³ siê
Johnny i z trosk¹ spojrza³ w oczy matki.
- Nie mogê znieœæ, kiedy siê k³ócicie - powiedzia³ ponuro.
- Do mnie masz pretensje? On móg³ zabiæ twoj¹ siostrê.
- Mo¿e tym razem nauka nie pójdzie w las.
Alice w to nie wierzy³a. Jeœli nauka posz³a w las piêæ lat temu,
gdy zdarzy³ siê o wiele gorszy wypadek i Bobby omal nie
uton¹³, to dlaczego teraz mia³oby byæ inaczej? Codzienne picie
Jima sta³o siê czêœci¹ domowego pejza¿u i s³aba by³a nadzieja,
¿e to siê kiedykolwiek zmieni. Ta prawda dotar³a do Alice z ca³¹
moc¹. Wola³a sobie nie wyobra¿aæ ich wspólnej przysz³oœci.
Dot¹d mia³a nadziejê, ¿e Jim zwalczy na³óg, ale straci³a j¹.
Johnny zgin¹³, a ona, matka, nie mia³a zamiaru nara¿aæ ¿ycia
pozosta³ych dzieci. Nie cieszy³a jej te¿ perspektywa, ¿e m¹¿ po
pijanemu siê rozbije. Johnny obj¹³ j¹, chc¹c okazaæ wspó³czucie.
Widok matki w takim stanie sprawia³ mu straszliwy ból.
Alice posz³a sprawdziæ, jak siê czuje Charlotte, po czym
zesz³a, by naszykowaæ jej œniadanie. Po po³udniu wpad³a Pam,
podniecona przed wieczorn¹ randk¹ z Gavinem. Bardzo siê
zmartwi³a, us³yszawszy o wypadku.
Alice nie powiedzia³a przyjació³ce, ¿e zagrozi³a Jimowi
rozstaniem. Kiedy Pam wysz³a, Alice zabra³a Bobby'ego na
lody. Wrócili przed sam¹ kolacj¹. Gdy Jim do siódmej nie
pokaza³ siê w domu, zadzwoni³a do jego biura. Tam te¿ go
nie by³o - mo¿e w³aœnie jecha³ samochodem. Kiedy jednak
minê³a kolejna godzina, zaczê³a szaleæ z niepokoju. Zastana-
wia³a siê, czy j¹ zdradza, czy tylko udaje, ¿e chodzi do pracy,
czy postanowi³ upiæ siê na œmieræ. Nie mia³a pojêcia, do czego
zdolny jest cz³owiek otêpiony przez alkohol, pozbawiony wszel-
kich hamulców.
Przyjecha³ piêtnaœcie po ósmej, zdenerwowany i niepewny.
NajwyraŸniej zdziwi³ go widok Alice i Bobby'ego przy stole.
Rzuci³a mu tylko jedno krótkie spojrzenie, ale to wystarczy³o,
by stwierdziæ, ¿e jest trzeŸwy.
- Przepraszam. Nie wiedzia³em, ¿e jest a¿ tak póŸno -
powiedzia³ z wahaniem. - Ca³y dzieñ pracowa³em, dopiero co
wyszed³em z biura. Trzeba by³o nadrobiæ zaleg³oœci. -Napiêcie,

background image

które zapanowa³o w kuchni, mo¿na by³o kroiæ no¿em.
- Dzwoni³am godzinê temu - powiedzia³a Alice oskar¿yciel-
skim tonem. Z³oœæ za jego wczorajsze zachowanie tylko dola³a
oliwy do ognia.
- Musia³em coœ za³atwiæ po drodze.
Nie doczeka³ siê jednak reakcji ¿ony. Alice bez s³owa na-
³o¿y³a mu jedzenie na talerz, a Bobby, czuj¹c, ¿e miêdzy
rodzicami toczy siê niema wojna, szybciutko wymkn¹³ siê do
swego pokoju. Jim po kolacji poszed³ na telewizjê - ku zdzi-
wieniu Alice tym razem bez tradycyjnego szeœciopaku z piwem.
Chcia³a siê naradziæ z Johnnym, ale nie pokaza³ siê przez ca³y
wieczór. Pojawi³ siê dopiero ko³o jedenastej, kiedy Jim ju¿
spa³, a ona siedzia³a w kuchni nad fili¿ank¹ wystyg³ej herbaty.
- Gdzie by³eœ? - spyta³a, jakby wymkn¹³ siê na randkê i nie
wróci³ na czas. Wci¹¿ zapomina³a, ¿e nie musi i nie powinna
siê o niego martwiæ. Najgorsze, co siê mia³o staæ, ju¿ siê sta³o.
- Poszed³em na kolacjê z Buzzem i Becky. Tym razem
wybra³ naprawdê fajny lokal. Pod tym wzglêdem ma nade mn¹
przewagê. - Johnny siê zaœmia³, bo ca³a sprawa by³a absurdalna.
Matka mu zawtórowa³a. Jego obecnoœæ poprawia³a jej nastrój
i ju¿ nie czu³a takiego gniewu i z³oœci j ak poprzedniego wieczoru.
- Po co im przeszkadzasz? - spyta³a ¿artem. Na szczêœcie
nie poczu³ siê ura¿ony. Nie by³ zazdrosny, raczej zadowolony.
- Nikt mi nie mówi³, ¿e mam nie przychodziæ. Becky ci¹gle
mnie wspomina, mamo.
- Wiem. Kocha³a ciê - powiedzia³a ³agodnie. Wiedzia³a, ¿e
Becky wci¹¿ kocha pamiêæ o Johnnym, ale wola³a o tym nie
wspominaæ, by nie rozdra¿niaæ syna, który z ca³¹ dobr¹ wol¹
zaj¹³ siê organizowaniem na nowo ¿ycia swojej dziewczyny.
- Fajnie im by³o razem. Buzz to dobry ch³opak. Namawia
Becky, ¿eby zdawa³a na uniwersytet, wtedy byliby razem.
Powiedzia³a mu, ¿e bardzo by chcia³a, ale nie wierzy w swoje
100
101

si³y. - Nagle zmieni³ temat. - Jak by³o dzisiaj w domu? Co
robi³ tata? Dogadaliœcie siê?
- Nie ca³kiem. Strasznie siê spóŸni³. Ale przynajmniej by³
trzeŸwy - powiedzia³a szczerze. Johnny by³ na tyle doros³y,
by œwietnie rozumieæ napiêcia miêdzy rodzicami. Mimo to nie
zdoby³a siê na wyjawienie swoich podejrzeñ, ¿e Jim mo¿e j¹
zdradzaæ, a nawet udawaæ tylko, ¿e pracuje.
- Nie drêcz go, mamo. I tak ju¿ prze¿ywa to, co zrobi³. Boi
siê ciebie i czuje siê strasznie niepewnie.
- Musi siê zg³osiæ do Anonimowych Alkoholików - powie-
dzia³a zaciêtym, pe³nym goryczy g³osem.
- Zapewne to zrobi. Przez ten wypadek przejrza³ na oczy.
- Przejrzeæ na oczy to on powinien piêæ lat temu, Johnny.
Teraz jest za póŸno.
- Mamo, nie b¹dŸ dla niego taka bezwzglêdna - zd¹¿y³
powiedzieæ, gdy drzwi do kuchni otworzy³y siê i ukaza³ siê
w nich ojciec.

background image

Alice zamar³a z otwartymi ustami. By³a pewna, ¿e m¹¿ œpi.
Zszed³ na dó³ do lodówki, bo obudzi³ go g³ód.
- Znowu mówisz do siebie? - zapyta³ znu¿onym g³osem.
Takie wpadki zdarza³y siê Alice coraz czêœciej. Ci¹gle s³ysza³
jej g³os, choæ nikogo w pobli¿u nie by³o. - Powinnaœ iœæ do
lekarza - powiedzia³ i wróci³ na górê.
Alice uca³owa³a Johnny'ego i w parê minut potem pod¹¿y³a
za nim. Le¿eli w ciemnoœciach d³u¿szy czas, nim znów siê
odezwa³.
- Jak tam Charlotte?
- Przespa³a ca³e popo³udnie. IdŸ do niej rano, sam zapytaj.
Jim by³ zbyt zestresowany, by pokazaæ siê córce na oczy.
Przeprosi³ j¹ za wypadek od razu tam, w szpitalu, a ona
powiedzia³a, ¿e siê nie gniewa i na pewno wyzdrowieje. Ale
potem nie mia³ si³y tego dr¹¿yæ, zw³aszcza ¿e w oczywisty
sposób zawini³. Krêpowa³ siê Charlotte, bo zamiast mieæ preten-
sje, ci¹gle mu dziêkowa³a, ¿e przyszed³ na mecz i ¿e zaprosi³
j¹ do kawiarni.
- Tak zrobiê.
Zgasi³ œwiat³o i le¿a³ w ciemnoœciach, rozmyœlaj¹c o swoim
¿yciu. Kiedy wreszcie przytuli³ siê do Alice, ona ju¿ mocno
spa³a. Rano Jim nie zd¹¿y³ porozmawiaæ z Charlotte, bo musia³
iœæ do pracy, a nie chcia³ jej budziæ. Alice posz³a do koœcio³a,
a Bobby siedzia³ sam w kuchni. W³aœciwie rozmawia³ z John-
nym, ale zamilk³ natychmiast, gdy tylko us³ysza³ na schodach
kroki ojca.
Jim nie powiedzia³ nawet „dzieñ dobry", nala³ sobie fili¿ankê
kawy i zag³êbi³ siê w lekturze gazety, jak gdyby Bobby'ego
w ogóle tu nie by³o. Johnny siedzia³ nieruchomo, popatruj¹c
to na ojca, to na brata. Zmarszczy³ czo³o, koncentruj¹c siê na
jakiejœ myœli. Kiedy ojciec skoñczy³ przegl¹daæ gazetê, nagle
odezwa³ siê do Bobby'ego.
- Mama zaraz wróci.
Nie umia³ postêpowaæ z tym zagubionym, samotnym dziec-
kiem. Odk¹d Bobby zaniemówi³, Jimi nie odzywa³ siê do niego,
bo nie móg³ siê przemóc. Ch³opiec z kolei, który ju¿ odwa¿y³ siê
odzywaæ do mamy i brata, ba³ siê reakcji ojca. - Chcesz coœ
zjeœæ? - Jim próbowa³ odczytaæ odpowiedŸ w oczach dziecka. -
Jad³eœ œniadanie? - Bobby skin¹³ g³ow¹. - Trudno siê z tob¹
rozmawia. - Jim po raz pierwszy od piêciu lat nie czu³ kaca. Nie
pi³ ju¿ dwie doby. - Dlaczego mi nie odpowiadasz? Dlaczego
chocia¿ nie spróbujesz? Za³o¿ê siê, ¿e jakbyœ chcia³, tobyœ
umia³. - Powiedzia³ to, maj¹c nadziejê, ¿e dzieciak siê prze³a-
mie. Ale odpowiedzia³a mu cisza. - Nie próbujesz. Nawet nie
chcesz spróbowaæ. - Popatrzy³ smutno na Bobby'ego.
Johnny podszed³ i po³o¿y³ rêkê na ramieniu malca, jakby
chc¹c mu dodaæ odwagi. Nie powinien baæ siê w³asnego ojca.
Johnny marzy³ o chwili, kiedy w sercu Bobby'ego uczucia
wezm¹ górê nad stresem.
Jim wsta³. Gdy wychodzi³ z kuchni, w jego oczach b³yszcza³y
³zy. Ba³ siê, ¿e jego rodzina siê rozpada. Bobby d³u¿sz¹ chwilê
siedzia³ w kuchni, po czym poszed³ na górê, prosto do pokoju

background image

brata. Siedzia³ tam, szeptem rozmawiaj¹c z Johnnym i ogl¹da³
103
102

jego sportowe trofea. Nagle upuœci³ coœ na pod³ogê i narobi³
ha³asu. Drzwi otworzy³y siê i stan¹³ w nich ojciec.
- Co ty tu robisz? IdŸ do siebie - powiedzia³ surowo.
Bobby o ma³o nie zacz¹³ p³akaæ, ale Johnny szepn¹³ mu na
ucho, ¿eby nie ba³ siê ojca, bo on, starszy brat, bêdzie przy nim
i wszystko dobrze siê skoñczy. Problem polega³ na tym, ¿e
w œwiadomoœci Jima pokój Johnny'ego sta³ siê czymœ w rodzaju
kapliczki. Nie ¿yczy³ sobie, ¿eby cokolwiek tu ruszano.
Bobby wyszed³, a Jim pozosta³ w wysprz¹tanym przez Alice
sanktuarium. Zachodzi³ tu rzadko, wiêc nie zauwa¿a³ zmian,
dokonanych przez Johnny'ego, który spêdza³ tu mnóstwo czasu,
przegl¹daj¹c swoje zeszyty, notatki i drobiazgi. By³y tu jego
zdjêcia z Becky, listy i pamiêtniki z dzieciñstwa. Wszystko
pozosta³o tak jak wtedy, kiedy ¿y³. Jim usiad³ na ³ó¿ku syna
i rozp³aka³ siê. Minê³o ju¿ blisko pó³ roku, a widok pokoju
nadal bola³ jak niezabliŸniona rana. Uniwersytecka kurtka
Johnny'ego wisia³a na oparciu krzes³a, tam gdzie j¹ zostawi³,
przebieraj¹c siê na bal. Jim siedzia³ d³ugo, a gdy wreszcie
wyszed³, zobaczy³ na schodach Alice. Zauwa¿y³a, sk¹d wy-
chodzi, ale pozostawi³a to bez komentarza.
Minê³a mê¿a i wesz³a do Charlotte, ¿eby sprawdziæ, jak siê
czuje. Córka obudzi³a siê ju¿, g³odna i w ca³kiem dobrym
nastroju. Zesz³a na dó³ na œniadanie w swoim starym ró¿owym
szlafroku i uœmiechnê³a siê do ojca. Nie przejê³a siê wypadkiem,
wci¹¿ by³a w euforii, ¿e ojciec nareszcie zainteresowa³ siê jej
osi¹gniêciami na boisku.
- Jak siê masz, Charlie? - spyta³ g³osem zd³awionym przez
niedawne ³zy.
* j
- Dobrze. A ty, tato? - Charlie wci¹¿ siê uœmiecha³a.
- Dobrze - mrukn¹³.
Wszystko by³oby dobrze, gdyby Alice nie milcza³a od dwóch
dni. Bobby te¿ patrzy³ na niego jak na obcego. Jim od czter-
dziestu oœmiu godzin nie tkn¹³ ani kropli i rêce potwornie mu
siê trzês³y.
Resztê dnia ka¿dy spêdzi³ przy swoich zajêciach. O czwartej
Jim wyszed³ z domu. Wróci³ po dwóch godzinach, lecz nie
powiedzia³, gdzie by³. Alice coraz bardziej siê obawia³a, ¿e
chodzi do innej kobiety, ale nie dawa³a tego po sobie poznaæ.
Obserwowa³a tylko pilnie, czy Jim pójdzie do lodówki po piwo.
Zamiast jednak rozwaliæ siê jak zwykle przed telewizorem,
poszed³ posprz¹taæ podwórko. Wieczorem przy stole próbowa³
do niej nieœmia³o zagadywaæ. Charlotte zesz³a na kolacjê i od
razu wci¹gnê³a ojca w dyskusjê o przysz³ych rozgrywkach.
- Nie wznowisz treningu, póki lekarz ci nie pozwoli - ostro
zareagowa³a Alice, ale przez resztê posi³ku m¹¿ i córka nie
przestawali rozmawiaæ o grze Charlotte i jej ostatnim wspa-
nia³ym meczu.

background image

- Dziêki za wsparcie, tato - powiedzia³a Charlie. Us³ysza³a
od niego wprost, ¿e jest absolutnie najlepsza w swojej dru¿ynie,
nie mówi¹c o konkurencji. - Przyjdziesz za tydzieñ na mecz?
- Spróbujê siê wyrwaæ - powiedzia³ z ostro¿nym uœmie-
chem, zwracaj¹c siê i do córki, i do ¿ony. Tylko Bobby'ego
nadal nie zauwa¿a³. Zrazi³a go poranna nieudana próba poro-
zumienia z ch³opcem.
Po kolacji Jim i Charlie poszli na telewizjê, a Alice z synami
zosta³a w kuchni, ¿eby posprz¹taæ. Choæ rozmawiali szeptem,
Charlie us³ysza³a z s¹siedniego pokoju jej g³os.
- Ca³y czas mówi sama do siebie - powiedzia³a do ojca.
By³a bardzo zmartwiona.
- Mo¿e mówi do Bobby'ego - odpowiedzia³ ojciec z wes-
tchnieniem. - Nie rozumiem, jak mo¿e to robiæ. Ja nie potrafiê
mówiæ do kogoœ, kto nigdy nie odpowiada. Po prostu nie wiem
wtedy, co powiedzieæ - zwierzy³ siê córce.
- Gdybyœ mu siê lepiej przygl¹da³, tobyœ wiedzia³, co myœli -
powiedzia³a cicho. By³o to dziwne, nieznane uczucie, ale
najwyraŸniej znalaz³a z ojcem siln¹ niæ porozumienia. Po raz
pierwszy w ¿yciu. Oczywiœcie, przyczyn¹ by³ jego podziw dla
Jej gry.
- Myœlisz, ¿e kiedyœ siê odezwie? - zapyta³ czternastoletni¹
dziewczynê, jakby by³a doros³¹, doœwiadczon¹ i m¹dr¹ kobiet¹.
105
104

- Mama jest tego pewna. Mówi ¿e Bobby potrzebuje tylko
jeszcze trochê czasu. - Piêæ lat - pomyœla³ Jim. - Ile jeszcze
mo¿na siê ³udziæ?. - Johnny zawsze du¿o rozmawia³ z Bobbym,
tato. Skoro nie umiesz rozmawiaæ, to mo¿e chocia¿ pograsz
z nim w kosza?
- A on to lubi? - Jim siê zdziwi³. Nie mia³ pojêcia, czym
siê interesuje jego najm³odsze dziecko i dot¹d nie by³ tego
ciekaw.
- Ca³kiem dobrze mu idzie, jak na takiego smarkacza.
- Tobie te¿ dobrze idzie. - Uœmiechn¹³ siê i obj¹³ j¹. Po
chwili w³¹czy³ program sportowy. Niebawem na kanapê przy-
siad³ siê Bobby. Johnny siedzia³ na krzeœle i napawa³ siê
widokiem rodzeñstwa w takiej harmonii z ojcem. Od czasu do
czasu uœmiecha³ siê do ma³ego, jakby zachêcaj¹c go, by spró-
bowa³ rozwin¹æ skrzyd³a.
Kiedy Alice przysz³a do nich, te¿ siê uœmiechnê³a. Mimo
¿alu do mê¿a musia³a przyznaæ, ¿e bardzo siê stara. Od czasu
wypadku z Charlotte nie tkn¹³ alkoholu. Wszyscy to zauwa¿yli,
choæ nikt tego nie komentowa³. Ale Alice by³a zbudowana
jego zdecydowan¹, konsekwentn¹ postaw¹. Atmosfera w domu
od razu zmieni³a siê na lepsze. Rozmyœla³a o tym przez ca³y
czas od ubieg³ego wieczoru.
Po odwiezieniu Bobby'ego do szko³y siedzia³a sobie w kuch-
ni i podœpiewywa³a, przyszywaj¹c guziki. Zadzwoni³ telefon.
By³a pewna, ¿e to Jim, bo tylko on dzwoni³ czasem do domu
w godzinach pracy. Choæ i on w ostatnich tygodniach tego nie

background image

robi³. Od œmierci Johnny'ego izolowa³ siê od ca³ego œwiata,
od rodziny te¿.
Kiedy podnios³a s³uchawkê, okaza³o siê, ¿e dzwoni¹ ze
szko³y Bobby'ego. Spad³ na przerwie z huœtawki i z³ama³ rêkê.
Nauczycielka pojecha³a z nim do szpitala i nied³ugo przywiezie
go do domu. Alice mia³a pretensjê, ¿e nie zawiadomiono jej
wczeœniej, ale t³umaczyli siê, ¿e musieli jak najszybciej udzieliæ
dziecku pierwszej pomocy i nie chcieli jej niepotrzebnie dener-
wowaæ. Bobby pojawi³ siê w domu ju¿ w dziesiêæ minut póŸniej.
Mia³ trochê nieprzytomne spojrzenie - skutek œrodków przeciw-
bólowych. Alice po³o¿y³a go do ³ó¿ka i zostawi³a pod opiek¹
Johnny'ego, a sama posz³a porozmawiaæ z wychowawczyni¹.
- Lekarz z pogotowia powiedzia³, ¿e nic mu nie bêdzie.
Musi tylko przez cztery tygodnie nosiæ gips - powiedzia³a
nauczycielka. Zawaha³a siê, jakby chcia³a jeszcze coœ dodaæ. -
Nie chcê robiæ pani fa³szywych nadziei, bo mogê siê myliæ -
zaczê³a ostro¿nie. - Zdaje mi siê jednak, ¿e jak Bobby spad³,
to zawo³a³ „oj!".
Gdyby Alice wczeœniej na w³asne uszy nie s³ysza³a, ¿e Bobby
mówi, oszala³aby ze szczêœcia. Teraz jednak jej reakcja by³a
ostro¿na. Powiedzia³a wychowawczyni, ¿e zapewne siê prze-
s³ysza³a. By³o zbyt wczeœnie, by ujawniaæ fakt, ¿e dziecko
mówi. Zamierza³a chroniæ tajemnicê tak d³ugo, a¿ Bobby zechce
sam przemówiæ. Chcia³a zreszt¹, by pierwszy dowiedzia³ siê
o tym Jim.
- Mo¿liwe - przyzna³a wychowawczyni - chocia¿ jestem
prawie pewna, ¿e to us³ysza³am. Mo¿e powinna go pani jeszcze
raz przebadaæ?
Alice mia³a teraz przy sobie oboje dzieci - Charlotte, która
le¿a³a po wypadku, i Bobby'ego ze z³amanym nadgarstkiem.
Kiedy Jim wróci³ do domu, jak zwykle doœæ póŸno, strasznie
siê nad nimi roztkliwia³. By³ trzeŸwy, wiêc kiedy dzieci posz³y
na górê, Alice postanowi³a przerwaæ milczenie.
- Gdzie chodzisz po pracy? - zapyta³a podejrzliwie. Mimo
¿e wygl¹da³ bardzo dobrze i zachowywa³ siê bez zarzutu, te
codzienne eskapady nie dawa³y jej spokoju.
- Nigdzie - powiedzia³, ale na widok jej pe³nego bólu spoj-
rzenia doda³: - Chodzê na takie tam spotkania.
- Jakie spotkania? - nie ustêpowa³a.
Jim d³ugo nie odpowiada³, ale to znaczy³o, ¿e nie zamierza
k³amaæ i zdobêdzie siê na szczeroœæ.
- Czy to wa¿ne?
- Dla mnie tak. Nawet bardzo. Masz kochankê?
- Nie, sk¹d¿e. Nie zrobi³bym ci tego, Alice. Kocham ciê.
106
107

Rozdzia³ dziesi¹ty
Dotkn¹³ jej d³oni. - Przepraszam, ¿e spaskudzi³em ci kawa³
¿ycia... Przepraszam za to, co by³o po Johnnym... I za Bob-
by'ego... A teraz jeszcze ten wypadek z Charlotte. Wszystko
to mnie przeros³o. Nie, nie mam kochanki. Chodzê do klubu

background image

Anonimowych Alkoholików. Poszed³em na drugi dzieñ po
wypadku. To by³ najwy¿szy czas przestaæ piæ.
Alice patrzy³a na niego oczami pe³nymi ³ez. Pochyli³ siê
i poca³owa³ j¹. Marzenie siê spe³ni³o.
- Dziêkujê ci - wyszepta³a. Nie mog³a powiedzieæ nic wiê-
cej. Tej nocy zamknêli siê w sypialni na klucz, ¿eby ¿adne
z dzieci im nie przeszkadza³o. Johnny spa³, skulony w nogach
³ó¿ka Bobby'ego.
Grudzieñ by³ pe³en zajêæ. Jim mia³ mnóstwo pracy, bo
przyby³o mu a¿ trzech sta³ych klientów, nie licz¹c tych dwóch,
z którymi pracowa³ od jesieni. Alice nie by³a pewna, czy sta³o
siê tak dlatego, ¿e przesta³ piæ; w ka¿dym razie pracowa³
dziesiêæ razy wiêcej, no i w zwi¹zku z tym zarabia³ du¿o lepiej.
Zmieni³o siê te¿ jego usposobienie. By³ pogodny, bra³ wolne
popo³udnia, ¿eby nie opuœciæ ¿adnego meczu Charlotte i sta³
siê jej nieoficjalnym trenerem i doradc¹. W kó³ko opowiada³
o jej sukcesach i zachwyca³ siê ni¹ chyba bardziej ni¿ kiedyœ
Johnnym.
Charlotte, która niedawno skoñczy³a piêtnaœcie lat, kwit³a,
dowartoœciowana przez kochaj¹cego tatusia. W lokalnej gazecie
na kolumnach sportowych opublikowano jej fotografiê na pó³
strony. Zaczê³a siê interesowaæ ch³opakami, a szczególnie
jednym, z ch³opiêcej dru¿yny koszykówki. Jednak najbardziej
ceni³a sobie towarzystwo ojca. Oboje chcieli jak najszybciej
nadrobiæ stracone lata, kiedy siê ni¹ zupe³nie nie interesowa³.
Opowiada³ o tym na spotkaniach AA, czasem p³acz¹c, czasem
siê usprawiedliwiaj¹c. Kocha³ j¹, ale nie umia³ znaleŸæ do niej
drogi. Teraz kaja³ siê, ¿e by³ taki obojêtny i faworyzowa³
Johnny'ego tylko dlatego, ¿e on by³ ch³opakiem, a Charlie
dziewczyn¹. Wychwala³ córkê pod niebiosa, ale wci¹¿ nie umia³
poradziæ sobie ze spraw¹ Bobby'ego. Czu³ siê z nim obco, nie
109
umia³ z nim postêpowaæ i patrzy³ na synka jak na ¿ywy wyrzut
sumienia z powodu w³asnych win.
Alice by³a szczêœliwa, widz¹c, jak rozwijaj¹ siê wiêzi
emocjonalne miêdzy mê¿em a córk¹. Czêsto rozmawia³a
o tym z Johnnym i oboje doszli do wniosku, ¿e prze³om
nast¹pi³, gdy Jim zapisa³ siê do grupy wsparcia AA. Alice
wiedzia³a, ¿e nie oby³o siê bez niewidzialnych wp³ywów
Johnny'ego.
- To niesamowite - powiedzia³a pewnego dnia, kiedy robi³a
pranie. Sta³ siê cud, a nawet dwa - mia³a na myœli zarówno
powrót do trzeŸwego ¿ycia, jak i zmianê stosunku Jima do
Charlotte.
Trzecim cudem by³o, ¿e dziêki Johnny'emu Bobby przemó-
wi³, choæ jeszcze nikt poza jego matk¹ o tym nie wiedzia³.
Musia³ nabraæ pewnoœci siebie i ta chwila siê zbli¿a³a. Ostatnio
coraz czêœciej siê uœmiecha³ i mniej przesiadywa³ w swoim
pokoju. W szkole sz³o mu znacznie lepiej, a gdy rozmawia³
z Johnnym albo z matk¹, buzia mu siê nie zamyka³a.
- A jak ty siê czujesz, mamo? - spyta³ pewnego dnia John-
ny. - Czego byœ pragnê³a? - Alice nigdy go o nic nie prosi³a.

background image

- Ciebie - powiedzia³a. - Chcia³abym, ¿ebyœ do nas wróci³
na zawsze. - Ale to jedno by³o niemo¿liwe. - Cieszê siê, ¿e
chocia¿ na trochê siê tu zjawi³eœ. - Johnny wróci³ do niej przed
dwoma miesi¹cami, ale ju¿ zdo³a³ zrobiæ tyle dobrego dla
rodziny, ¿e ba³a siê, i¿ pewnego dnia zniknie na dobre. Nigdy
o tym nie rozmawiali, ale przeczucie, ¿e ich czas siê koñczy,
nie opuszcza³o jej. - Chyba nie odejdziesz bez s³owa, prawda? -
spyta³a, pe³na niepokoju.
- Nie, mamo. Obiecujê ci to - powiedzia³. Doœæ siê nacier-
pia³a po jego nag³ej œmierci w wypadku. Nie umia³aby tego
przejœæ po raz drugi. - Teraz bêdziesz na to przygotowana -
obieca³.
- Nigdy siê z tym nie pogodzê - powtarza³a uparcie, ocie-
raj¹c ³zy. - Chcê, ¿ebyœ by³ przy mnie.
- Gdybym tylko móg³, mamo. - Westchn¹³ i obj¹³ j¹ ra-
mieniem. - Ale nie martw siê, tym razem bêdzie zupe³nie
inaczej. Nie bêdziesz cierpieæ.
- Mieliœmy szczêœcie, ¿e wróci³eœ. Czy twoje zadanie ju¿
jest skoñczone?
- Chyba nie - powiedzia³ niepewnie, bo sam tego nie wiedzia³,
choæ skutki jego obecnoœci by³y widoczne go³ym okiem. Rozwi¹-
zywa³ jeden k³opot po drugim. Nie dano mu jasnych wskazówek,
co ma robiæ, ale instynktownie sam znajdowa³ drogê. - Oboje
bêdziemy to wiedzieæ, gdy przyjdzie czas siê rozstaæ.
Ta chwila nie by³a zbyt odleg³a, podpowiada³a jej matczyna
intuicja.
- Jak to bêdzie? Rozp³yniesz siê w powietrzu? - spyta³a,
nagle ogarniêta panik¹.
- Na pewno nie, mamo. Przecie¿ ci obieca³em. Nikt tego
ode mnie nie za¿¹da. Nie skrzywdzê ciê.
- To dobrze. - Poczu³a ulgê. - Chcê to wiedzieæ zawczasu.
- Tak siê stanie - obieca³ raz jeszcze. - Ale jeszcze nie
teraz. Mam co robiæ.
- Nie przyspieszajmy biegu spraw. - Alice siê uœmiech-
nê³a. - Spiesz siê powoli.
- Obiecujê.
- Kocham ciê - szepnê³a, gdy zamkn¹³ j¹ w uœcisku.
Popo³udnie Johnny spêdzi³ w domu Becky. Tam te¿ wszyscy
wyszli na prost¹. Becky czêsto widywa³a siê z Buzzem i zwie-
rzy³a siê Alice, ¿e znów jest szczêœliwa. Czêsto siê œmia³a,
podobnie jak Pam. Jej romans z Gavinem rozwija³ siê fantas-
tycznie, a on sam coraz czêœciej wspomina³ o przeprowadzce,
by byæ bli¿ej ukochanej kobiety.
Pewnego dnia, gdy Alice z Johnnym ubierali choinkê i œpie-
wali kolêdy, niespodziewanie wróci³ Jim. Zapomnia³ jakichœ
papierów i postanowi³ przejrzeæ je w domu. Na widok roz-
radowanej, rozœpiewanej ¿ony poczu³ miód na sercu.
- Ciekaw jestem, jak przy tym wzroœcie zdo³a³aœ zaczepiæ
gwiazdê na czubek - powiedzia³.
Trudno by³oby mu to wyt³umaczyæ, wiêc sk³ama³a, ¿e
111
110

background image


pomóg³ jej mleczarz. Johnny parskn¹³ ze œmiechu, bo to on
ubra³ górne ga³¹zki, zreszt¹ jak co roku.
- Dobrze sobie radzisz -pochwali³ j ¹ Johnny, odpowiedzia³a
mu coœ, pewna, ¿e Jim nie us³yszy. Tymczasem wszed³ do
pokoju i zmarszczy³ brwi.
- Trzeba coœ zrobiæ z tym twoim nawykiem mówienia do
siebie. Mo¿e powinnaœ siê zapisaæ do Anonimowych Auto-
gadaczy - za¿artowa³. - Charlotte martwi siê o ciebie. Uwa¿a,
¿e mówisz do Johnny'ego.
- Chyba ma racjê, ale z czasem to przejdzie - uspokoi³a go
Alice i nagle posmutnia³a. Przejdzie, przejdzie, pomyœla³a, a¿
za szybko. Gdy Johnny odejdzie na zawsze, ju¿ nie bêdzie
mia³a z kim rozmawiaæ. Nie w taki sposób. Mia³a oczywiœcie
Jima i dzieci, ale to nie to samo. Takiej bliskoœci jak z Johnnym
nie czu³a z nikim z rodziny. A teraz jeszcze siê to pog³êbi³o. -
Wiem, ¿e was denerwuje ten mój nawyk, ale to nic groŸnego.
Jim wycofa³ siê ze sw¹ teczk¹ do innego pokoju. Wci¹¿
pracowa³, gdy Charlotte wróci³a ze szko³y, a Alice wyjecha³a
po Bobby'ego, oczywiœcie z Johnnym. Uœmia³ siê, kiedy mu
powtórzy³a s³owa ojca o podejrzeniach Charlotte.
- Nim odejdziesz, wszyscy bêd¹ pewni, ¿e z kretesem zwa-
riowa³am - po¿ali³a siê ze smutnym uœmiechem.
- To nic z³ego - powiedzia³ Johnny. - Bêdziesz mog³a robiæ
wszystko, na co masz ochotê. „Zwariowana pani Peterson".
Bêdziesz wolna, mamo, a to wielka frajda.
- Nie dla mnie. Nie podoba mi siê, ¿e ludzie uwa¿aj¹ mnie
za nienormaln¹- odpar³a, choæ cena owego wariactwa za
przyjemnoœæ obcowania z synem wcale nie wydawa³a siê jej
za wysoka.
W ci¹gu ostatnich miesiêcy Johnny sta³ siê doros³ym, wra¿-
liwym i m¹drym cz³owiekiem, obdarzonym ogromn¹ wiedz¹
o ludziach. Œwietnie rozumia³ ojca i bez ¿adnego wysi³ku,
zupe³nie naturalnie wyczuwa³ wszystkie potrzeby Bobby'ego.
Zna³ myœli Charlotte, jej marzenia i troski, a z matk¹ stanowi³
niemal jednoœæ. Rozumieli siê bez s³ów. Zawsze tak by³o, ale
teraz w znacznie wiêkszym stopniu. WiêŸ, która ich po³¹czy³a,
nie mog³a byæ naruszona ani zerwana nawet przez czas. Alice
wiedzia³a, ¿e gdy Johnny odejdzie, bêdzie, w niewidzialnej ju¿
postaci, nad ni¹ czuwaæ. By³o to bardzo pocieszaj¹ce i dlatego
uœmiechali siê, zamiast martwiæ, podobnie jak Bobby, który
wybieg³ ze szko³y z pud³em w³asnorêcznie zrobionych ozdób
na choinkê.
- Co za punktualnoœæ! - pochwali³a synka, który po³o¿y³
pud³o na tylnym siedzeniu, obok Johnny'ego. - Rano zaczêliœ-
my z Johnnym ubieraæ drzewko.
- Jak wygl¹da? - spyta³ uradowany Bobby.
- Bardzo ³adnie. Brakowa³o tylko twoich œlicznych ³añ-
cuchów - odpar³a z uœmiechem. Bobby by³ jej równie drogi
jak Johnny, choæ oczywiœcie w nieco odmienny sposób. Jej
mi³oœæ do Charlotte mia³a jeszcze inny odcieñ. Johnny by³
wyj¹tkowy, sta³ siê nieusuwaln¹ czêœci¹ jej duszy.

background image

- Naprawdê ci siê podobaj¹, mamo? - spyta³ Bobby, siêgaj¹c
po te, z których by³ najbardziej dumny.
- Oczywiœcie, kochanie. Ozdobimy nimi choinkê, kiedy
tylko wrócimy do domu.
Do œwi¹t pozosta³y jeszcze ca³e dwa tygodnie. Wszyscy
mieli mnóstwo roboty. Jim organizowa³ przyjêcie gwiazdkowe
w firmie i wype³nia³ zeznania podatkowe swych licznych
klientów. Charlotte koñczy³a sezon rozgrywek i przygotowy-
wa³a siê do wielkiego, decyduj¹cego meczu, na który tak
wyczekiwa³ jej ojciec. A Bobby zosta³ wybrany do roli anio³ka
w szkolnych jase³kach. Choæ by³a to niema rola, polegaj¹ca
na bieganiu po scenie i machaniu skrzyd³ami, malec czu³ siê
bardzo wa¿ny, a Alice wychodzi³a ze skóry, by jego kostium
by³ naj³adniejszy.
Nie wyprawiali w tym roku œwi¹t, ale zaprosili na Wigiliê
rodzinê Adamsów, oczywiœcie z Gavinem, który wzi¹³ tydzieñ
urlopu, by byæ z Pam i jej dzieæmi.
Nastrój by³ wspania³y. Alice zrobi³a domowy poncz, w tym
specjaln¹, bezalkoholow¹ porcjê dla Jima. On sam by³ dusz¹
113
112

go kupiæ, zamierzali wystawiæ na sprzeda¿ obecny dom Pam
i mieszkanie Gavina w Los Angeles. Dzieci wprawdzie po-
wtarza³y, ¿e nie chc¹ opuœciæ starego, kochanego domu, ale
widaæ by³o, z jakim zachwytem ch³on¹ ka¿de s³owo Gavina.
Zw³aszcza gdy obieca³ im podarowaæ na przysz³e wakacje
¿aglówkê.
Pam zwróci³a siê do Becky, prosz¹c, by i ona wyjawi³a
swój ¹ wielk¹ nowinê. Dziewczyna zaczerwieni³a siê, a Johnny
poczu³, ¿e nogi siê pod nim uginaj¹. Usiad³ na krzeœle opusz-
czonym przez jedno z dzieciaków, które pogna³y na górê, ¿eby
ogl¹daæ filmy na wideo w pokoju Charlotte.
- Chyba jednak siê nie zarêczy³a, jak myœlisz, mamo? -
spyta³. Widaæ by³o, jak walczy w nim zazdroœæ z wielko-
dusznoœci¹. Chcia³ dla niej szczêœcia, a jednoczeœnie nie
móg³ zapomnieæ o swojej mi³oœci. Sam przecie¿ sprawi³, ¿e
spotka³a siê z Buzzem, a mimo to nadal marzy³, by j¹ obej-
mowaæ i ca³owaæ. Czasem bra³ j¹ za rêkê, choæ tego nie
czu³a. Jedyni ¿ywi, z którymi mia³ cielesny kontakt, to byli
Bobby i matka. Ca³y czas zastanawia³ siê, jak by to by³o,
gdyby si³y wy¿sze pozwoli³y Becky go ujrzeæ i dotkn¹æ.
Wówczas rozstanie na dobre po kilku miesi¹cach by³oby
czymœ nie do zniesienia.
- No, powiedz nam, Becky - ponagli³a dziewczynê Alice.
Johnny wygl¹da³, jakby za chwilê mia³ wybuchn¹æ.
- Dosta³am stypendium - powiedzia³a zwyczajnie, bez prze-
chwa³ki w g³osie. - Na uniwersytecie w Los Angeles. Zaczynam
naukê ju¿ od stycznia, wtedy, kiedy i Buzz. Bardzo mi pomóg³ -
doda³a. Widaæ by³o, ¿e ogromnie siê cieszy.
- To'nie on - warkn¹³ Johnny, a matka odwróci³a ku niemu
g³owê. - To ja.

background image

Alice przytaknê³a w milczeniu. Nie mog³a mu g³oœno od-
powiedzieæ przy stole.
- To wspaniale, moja kochana - powiedzia³a do Becky
i uœmiechnê³a siê do Pam, która a¿ puch³a z dumy. Córka mia³a
zamiar studiowaæ sztukê. Alice wiedzia³a, ¿e ma talent plas-
tyczny, bo przechowywa³a w szufladzie sporo jej portrecików
Johnny'ego. By³y dobre. Becky chcia³a prócz rysunku i malar-
stwa studiowaæ dodatkowo historiê sztuki, ¿eby po studiach
móc uczyæ w szkole. Johnny uwa¿a³, ¿e to dla niej idealna
¿yciowa droga. I teraz siê uda³o.
Po deserze Pam posz³a z Alice do kuchni, by pomóc jej
w sprz¹taniu. Mê¿czyŸni zostali w salonie, rozmawiaj¹c
o sporcie, polityce i podatkach, co zawsze interesowa³o John-
ny'ego, wiêc pozosta³ z nimi. Poza tym nie chcia³ robiæ
k³opotu matce, która zawsze rozprasza³ swymi komentarzami
i prowokowa³ do niekontrolowanych zachowañ. Gdy jednak
Becky zaczê³a wchodziæ po schodach, instynktownie pod¹¿y³
za ni¹. Nie wesz³a jednak do pokoju Charlotte, gdzie zebra³y
siê wszystkie dzieci. Bezszelestnie wœlizgnê³a siê do jego
pokoju i cicho zamknê³a drzwi. Sta³a tam w ciemnoœci d³u¿sz¹
chwilê, wdychaj¹c znajomy zapach, a potem po³o¿y³a siê na
³ó¿ku i zamknê³a oczy. Johnny sta³ tu¿ obok. Dotkn¹³ jej
d³oni, ale nie czu³a tego, chyba ¿e w sercu. Napawa³a siê jego
niewidzialn¹ obecnoœci¹, póki nie sp³yn¹³ na ni¹ wielki spo-
kój. Zna³a tu ka¿d¹ rzecz; tu siê ca³owali, tu snuli plany na
przysz³oœæ.
- Kocham ciê, Johnny - wyszepta³a.
- Ja ciê te¿ kocham, Becky. Zawsze bêdê ciê kocha³-
odpowiedzia³ i mówi³ dalej, jakby pchany ku temu niewi-
dzialn¹, przemo¿n¹ si³¹. - Chcê, ¿ebyœ by³a szczêœliwa. Na
pewno bêdzie ci wspaniale na uczelni... a Buzz... on te¿ ciê
kocha i bêdzie dla ciebie dobry - zaj¹kn¹³ siê. - Ja chcê po
prostu, byœ mia³a ciekawe, udane ¿ycie, czy z nim, czy z in-
nym. Zas³ugujesz na to, Becky. I wiesz, ¿e zawsze bêdê przy
tobie.
Becky sk³oni³a g³owê, jakby us³ysza³a to wyznanie i by³o
to prawd¹, bo odbiera³a s³owa Johnny'ego sercem i intuicj¹.
Czu³a te¿, jak sp³ywa na ni¹ fala ciep³a i ukojenia. Gdy wsta³a,
obesz³a jeszcze raz pokój, dotykaj¹c ka¿dej fotografii na œcia-
nie, ka¿dego pucharu i bibelotu. Zatrzyma³a siê przed swoim
117
116

ulubionym zdjêciem. Takie samo mia³a u siebie na nocnym
stoliku, ale obok sta³o te¿ zdjêcie Buzza. Teraz wydawa³o jej
siê, ¿e Johnny z fotografii o¿y³.
- Zawsze bêdê ciê kochaæ, Johnny - szepnê³a i oczy zasz³y
jej ³zami.
- Ja ciebie te¿, Becky. Wszystkiego najlepszego - odpo-
wiedzia³, a ona znów kiwnê³a g³ow¹ i podesz³a do drzwi.
Sta³a jeszcze chwilê w progu, po czym wysz³a równie cicho,
jak wesz³a. Mia³a w sob ie teraz radoœæ i wiarê w przysz³oœæ,

background image

czego jej tak d³ugo brakowa³o. Otar³a ³zy i z uœmiechem
wesz³a do pokoju Charlotte. Odprawi³a swój prywatny rytua³
po¿egnania z Johnnym i teraz mog³a ju¿ zacz¹æ nowe ¿ycie.
¯al i rozpacz gdzieœ znilk³y, zast¹pione przez inne, pozytyw-
ne uczucia. Pamiêæ trwa3a, ale by³a to pamiêæ dobra, dodaj¹-
ca si³.
Adamsowie zaczêli siê zbieraæ do domu o wpó³ do dwu-
nastej, a Petersonowie przygotowali siê do wyjœcia na paster-
kê. ¯yczeniom i uœciskom nie by³o koñca. Gospodarze d³ugo
machali na podjeŸdzie za du¿ym vanem, który Gavin kupi³,
by wygodnie woziæ ca³¹^ rodzinê. A potem wsiedli do samo-
chodu tylko we czwórkê. To znaczy, tak zdawa³o siê Char-
lotte i Jimowi, bo niewidzialny dla ich oczu Johnny usadowi³
siê miêdzy siostr¹ a bratem na tylnym siedzeniu. Rodzice
gawêdzili po drodze, a Jim w³o¿y³ do odtwarzacza taœmê
z kolêdami. By³o trochê smutno, a trochê radoœnie, bo prze-
cie¿ w ostatnim czasie wiele siê w ich domu zmieni³o na
lepsze.
Podczas mszy Jim Zctpad³ w lekk¹ drzemkê, a Charlotte
krêci³a siê w ³awce. Alice przymknê³a oczy i podda³a siê
nastrojowi œwi¹tecznej muzyki. Gdy je na chwilê otwiera³a,
widzia³a obok siebie trój kê swych dzieci i odmienionego nie
do poznania mê¿a. By³a bardzo, bardzo szczêœliwa. Niepokoi³a
j¹ tylko jedna rzecz, a mianowicie taka, ¿e od paru dni mia³a
md³oœci i teraz, wracaj¹c do domu, tak¿e poskar¿y³a siê Jimowi,
¿e Ÿle siê czuje.
- Oby to nie by³ znowu ten przeklêty wrzód. - Przestraszy³
siê, przecie¿ w paŸdzierniku ma³o brakowa³o, by przenios³a
siê na tamten œwiat. Ba³ siê, ¿eby sytuacja siê nie powtórzy³a.
- Na pewno zjad³am za du¿o indyka - uspokoi³a go. -
A ciasto Pam te¿ nie by³o najl¿ejsze.
W domu zapomnia³a o wszystkim, bo trzeba by³o po³o¿yæ
Bobby'ego spaæ. Tymczasem ch³opiec by³ wyraŸnie rozbudzony
i odtr¹ca³ jej rêkê, gdy chcia³a zaci¹gn¹æ go na górê. Popatrzy³
jej w oczy z niemym pytaniem, które nie do koñca zrozumia³a.
Johnny jednak z uœmiechem kiwn¹³ g³ow¹, a Alice powtórzy³a
ten gest. Z mokrymi od ³ez oczami zwróci³a siê do mê¿a:
- Myœlê, Jim, ¿e Bobby ma nam coœ do powiedzenia.
Charlotte i Jim popatrzyli na nich zdziwieni. Bobby nie
odrywa³ wzroku od twarzy ojca, jakby naprawdê chcia³ mu
coœ powiedzieæ, coœ ofiarowaæ. By³ to jego œwi¹teczny dar dla
ojca. Dar na ca³e ¿ycie.
- Wszystkiego najlepszego, tato - odezwa³ siê wreszcie
ch³opiec.
Jim oniemia³, a potem zacz¹³ ³kaæ, wreszcie porwa³ Bob-
by'ego w ramiona i d³ugo œciska³. Matka i córka zaniemówi³y
ze wzruszenia.
- Jak to? - dopytywa³ siê Jim zachrypniêtym g³osem. - Jak
to siê sta³o?
Spojrza³ na ¿onê, jakby u niej szuka³ odpowiedzi. Charlotte
rycza³a jak bóbr, a Johnny œmia³ siê od ucha do ucha. By³
dumny ze swej rodziny, z ojca, z brata, z Charlie, no i z mamy,

background image

¿e przeszli okropn¹ tragediê, ale siê pozbierali, prze¿yli i wyszli
na prost¹.
- Zacz¹³em rozmawiaæ z... - Bobby zauwa¿y³ ostrzegaj¹cy
wzrok matki, która w milczeniu b³aga³a, by nie wyjawia³ ich
sekretu. - Ze sob¹... Æwiczy³em siê w mówieniu ju¿ od Œwiêta
Dziêkczynienia.
- Tak d³ugo czeka³eœ, ¿eby siê do mnie odezwaæ?
- Musia³em. - Bobby siê uœmiechn¹³. - Tak by³o trzeba.
Wtedy nie by³eœ jeszcze gotowy.
119
118

Rozdzia³ jedenasty
- Mo¿e masz racjê. - Jim pokiwa³ g³ow¹, przetrawiaj¹c
s³owa syna. - Ale jestem, teraz na pewno jestem - wyszepta³
uszczêœliwionym g³osem. W tej jednej chwili znik³o gdzieœ
ostatnie piêæ lat codziennego koszmaru.
- Kocham ciê, tatusiu - wyszepta³ Bobby, skulony w ra-
mionach ojca.
- I ja ciê kocham, synku - powiedzia³ Jim. - Wzi¹³ Bob-
by'ego za rêkê i obaj, ramiê w ramiê, poszli po schodach na
górê. Alice patrzy³a za nimi. Sta³ siê kolejny cud.
Œwi¹tecznego poranka pierwszy zbieg³ na dó³ Bobby, ¿eby
poszukaæ prezentów pod choink¹. Po kilku minutach do³¹czy³a
do niego Charlotte i rodzice. Charlie dosta³a sportowy zestaw
do æwiczeñ, o którym od dawna marzy³a, Alice zaœ œliczny
moherowy bliŸniak i z³ot¹ bransoletkê. Ona kupi³a Jimowi
eleganck¹ skórzan¹ teczkê i zamszow¹ marynarkê - wszystkie
te prezenty sprawi³y obdarowanym wielk¹ przyjemnoœæ.
Bobby dosta³ górê zabawek do sk³adania, które pomaga³
wybieraæ dla niego Johnny. Teraz uruchamia³ ka¿dy pojazd po
kolei, wk³adaj¹c do œrodka bateryjki i puszcza³ je po ca³ym
pokoju. Alice zabra³a siê do przygotowywania potrawy, trady-
cyjnie podawanej u Petersonów na œniadanie w pierwszy dzieñ
œwi¹t. Jednak od silnego zapachu bananowych wafli zrobi³o
jej siê niedobrze. Podejrzewa³a, ¿e bierze siê to z nerwów
i niepokoju, bo czu³a, ¿e Johnny nied³ugo odejdzie. Powstrzy-
ma³a md³oœci i dokoñczy³a podawaæ œniadanie. Spojrza³a na
Johnny'ego i zrozumia³a, ¿e jest potwornie zmêczony. Ostatnio
uda³o mu siê zrobiæ tyle dobrego, ¿e a¿ nie chcia³o siê w to
wierzyæ. Teraz z luboœci¹ wdycha³ zapach domowych gofrów
i uœmiecha³ siê.
- Ale mam na nie ochotê. Zjad³bym wszystkie - szepn¹³
matce do ucha jak ma³y ch³opiec, którym kiedyœ by³.
Dlaczego wszystko, co dobre, tak szybko mija, pomyœla³a
121
Alice. Nie mog³a jednak zatrzymaæ nieub³aganego biegu wy-
darzeñ. Johnny musia³ odejœæ ku swemu przeznaczeniu. Choæ
by³ tak m³ody, choæ rokowa³ tyle nadziei.
Jim i Charlie siêgnêli po dok³adkê. Bobby prawie nie jad³,
podekscytowany swymi samochodami, których dzia³anie wyjaœ-
nia³ po kolei wszystkim cz³onkom rodziny. Jego ojciec uœmiech-

background image

n¹³ siê szeroko.
- Nadrabia zaleg³oœci, co? - powiedzia³ do Alice, gdy dzieci,
poza Johnnym, opuœci³y kuchniê. On wci¹¿ têsknie patrzy³ na
gofry, których Alice nawet nie tknê³a, dla niepoznaki dziubi¹c
tylko widelcem. - Jak ci siê zdaje, co go sk³oni³o do mówie-
nia? - zapyta³, patrz¹c zachwyconym wzrokiem na Alice.
Poca³owa³ j¹. - No, jak s¹dzisz? - Dla niego fakt ten oznacza³
ca³kowite odpuszczenie grzechów. Bobby zap³aci³ piêcioletnim
milczeniem za g³upotê i winy swego ojca, ale na koniec uwolni³
ich obu od kl¹twy. By³ to b³ogos³awiony, wyczekiwany cud.
- To by³ cud - powiedzia³a krótko Alice, a Jim nie opono-
wa³. By³ uszczêœliwiony, ¿e ten cud nast¹pi³. Wyszed³ na dwór,
gdzie bawi³a siê pi³k¹ Charlotte, a potem przybieg³ tam Bobby,
z co najmniej po³ow¹ nowych zabawek.
- Wszystko w porz¹dku, mamo? - spyta³ Johnny.
- Tak - mruknê³a, choæ nie by³o to prawd¹. Nie chcia³a
jednak denerwowaæ syna, zw³aszcza w czasie œwi¹t. Znowu
bola³ j¹ brzuch; a¿ ba³a siê myœleæ, ¿e jej dolegliwoœci znowu
wróci³y. - Serio, nic mi nie jest.
- Nie by³bym taki pewien. - Johnny przemówi³ g³osem
dojrza³ego mê¿czyzny. - IdŸ lepiej jutro do lekarza.
- Na pewno tak zrobiê, jeœli siê gorzej poczujê - obieca³a.
Petersonowie spêdzili leniwe, relaksowe popo³udnie przy
telewizorze, a wieczorem na œwi¹teczn¹ kolacjê Alice upiek³a
tradycyjn¹ szynkê. Sama nie mia³a apetytu i niezbyt uwa¿nie
rozdziela³a porcje. Gnêbi³a j¹ myœl, ¿e cudów w ich ¿yciu sta³o
siê za wiele i nast¹pi³y za szybko. Johnny'emu nie pozosta³o
ju¿ nic do zrobienia. Becky mia³a wymarzone stypendium
i nowego ch³opaka, Pam spotka³a mê¿czyznê swojego ¿ycia,
zakocha³a siê i planowa³a œlub. Charlotte i Jim trzymali ze
sob¹ tak¹ sztamê, jak nigdy. M¹¿ przesta³ piæ. Bobby zacz¹³
mówiæ. Ona zaœ sama a¿ przez trzy miesi¹ce cieszy³a siê blisk¹
obecnoœci¹ ukochanego syna, którego, zdawa³oby siê, bezpo-
wrotnie straci³a w makabrycznych okolicznoœciach. Wszyscy
otrzymali od niego teraz bezcenne dary, dziêki którym ich
¿ycie zmieni siê ca³kowicie i na pewno na lepsze. Johnny
wykona³ swoje zadanie. Teraz móg³ tylko odejœæ i ta myœl
rozdziera³a Alice serce.
- Zbierasz siê, prawda? - spyta³a, kiedy byli w kuchni sami.
Œwi¹teczny dzieñ min¹³ w spokoju i radoœci. Nawet brak
Johnny'ego nie wydawa³ siê Jimowi i Charlotte tak dotkliwy
jak zwykle. Przyzwyczajali siê do tej sytuacji, a Bobby'emu
Johnny sam ju¿ na pocz¹tku wyjaœni³, ¿e wpad³ tylko na krótki
pobyt i pewnego dnia odejdzie.
- Chyba tak, mamo - odpar³ uczciwie. - Dadz¹ nam znaæ,
kiedy nadejdzie czas. Ty bêdziesz to wiedzieæ tak samo jak
ja. I bêdziesz gotowa - zapewni³, choæ Alice wcale nie spo-
doba³y siê jego s³owa.
- Nie, jeszcze nie chcê -powiedzia³a g³osem skrzywdzonej
ma³ej dziewczynki. - Jeszcze nie jestem gotowa. To bêdzie
bola³o. Za bardzo... - £zy jak groch potoczy³y jej siê po
policzkach.

background image

- Nie p³acz, mamo. Nie odejdê daleko. Przecie¿ wiesz.
- Ale ja chcia³abym, ¿ebyœ by³ tutaj, ze mn¹.
- Wiem, bo sam bym tego chcia³. Ale nie mogê. Nie wolno
mi. Muszê wracaæ.
- To pod³e - poskar¿y³a siê, gdy otoczy³ j¹ ramie-
niem i przytuli³ do piersi. - Potrzebujemy ciebie... I ja... I Bobby,
i tata, i Charlie.
- Kocham ciê - odpowiedzia³ krótko, a ona w u³amku
sekundy pojê³a ogrom znaczenia tych prostych s³ów. By³y jak
gêste, puchate chmury, otoczy³y j¹ nagle niczym ciep³a,
bezpieczna pierzyna, ukoi³y ból i strach przed tym, co na-
st¹pi.
123
722

- Jesteœ taki zmêczony - rzek³a. - Chcê ci powiedzieæ, ¿e
ja te¿ bardzo ciê kocham.
- Wiem, mamo. Zawsze wiedzia³em. - Stali tak przytuleni
d³u¿sz¹ chwilê, a potem wyszli z kuchni. Wszyscy byli ob-
jedzeni i senni i po chwili rozeszli siê leniwie do swoich pokoi.
Alice i Jim d³ugo jeszcze rozmawiali o tym, jak mi³o minê³y
te œwiêta mimo nieobecnoœci Johnny'ego. Alice mia³a poczucie
winy, bo dla niej œmieræ syna nie by³a a¿ tak bolesna jak dla
Jima, któremu siê nie ukaza³.
- Wiesz, Alice, jestem pewien, ¿e jest mu teraz dobrze, tam,
w niebie. Po prostu tak czujê - powiedzia³ Jim, gdy le¿eli
w ciemnoœci, Alice z g³ow¹ na jego ramieniu.
- Ja te¿. - Westchnê³a i przytuli³a siê do niego mocniej.
Le¿eli tak jeszcze trochê, a¿ Alice us³ysza³a równy, miarowy
oddech mê¿a. Jim zasn¹³. A ona, mimo zmêczenia ca³odzienn¹
krz¹tanin¹, nie potrafi³a. Myœla³a wy³¹cznie o Johnnym. O pó³-
nocy wyœlizgnê³a siê z ³ó¿ka i ruszy³a przez hol do schodów.
Zamierza³a wypiæ na sen szklankê mleka, ¿eby uspokoiæ nerwy
i skurcze ¿o³¹dka. Nagle zobaczy³a Johnny'ego. Wychodzi³
z pokoju Charlotte. Spêdzi³ tam sporo czasu, trzymaj¹c siostrê
za rêkê, a¿ zasnê³a z uœmiechem. Przedtem by³ u Bobby'ego
i d³ugo rozmawiali o tym, ¿e potrafimy kochaæ ludzi i mieæ
ich w swoim sercu nawet wtedy, gdy dawno umarli.
- ¯egnasz siê ze mn¹? - spyta³ Bobby, ale nie p³aka³ ani
nie by³ przygnêbiony. Wydawa³o siê, ¿e wszystko zrozumia³,
choæ by³ jeszcze takim ma³ym dzieckiem.
- Tak. - Johnny nigdy go nie ok³ama³.
- Wrócisz? - Oczy Bobby'ego by³y rozszerzone z cieka-
woœci.
- Mo¿e kiedyœ, chocia¿ raczej nie.
- Dziêki za to, ¿e nauczy³eœ mnie mówiæ. - Bobby uœciska³
brata. Wiedzia³, ¿e bêdzie go zawsze pamiêtaæ, zw³aszcza ¿e
w wielu sprawach byli bardzo do siebie podobni.
Johnny opowiedzia³ o tych po¿egnaniach matce, a potem,
nim zeszli na dó³, zajrza³ jeszcze na chwilê do swego pokoju.
Musia³ pogodziæ siê z wieczn¹ têsknot¹: rodziny za nim i jego
za nimi. Przypomnia³ Alice, ¿eby podarowa³a Bobby'emu jego

background image

ulubion¹ kurtkê, gdy ch³opiec trochê podroœnie, a na razie
niech j¹ nosi Charlotte. Gdy to powiedzia³, ³zy nap³ynê³y jej
do oczu. Przyszed³ czas ostatecznego po¿egnania. Z tamtym,
nag³ym, nigdy siê nie pogodzi³a i zapewne z tego powodu
powróci³ do niej przed kilku miesi¹cami. Teraz zakoñczy³
wszystkie swoje ziemskie sprawy... Nic ju¿ nie zosta³o do
zrobienia, a i tak wykona³ gigantyczn¹ pracê, uszczêœliwiaj¹c
wielu ludzi.
Johnny patrzy³, jak matka podgrzewa sobie mleko i siedzia³
w kuchni, póki go nie wypi³a. Unios³a wzrok znad szklanki.
Teraz by³o jasne, dlaczego nie mog³a spaæ. Musia³a sama siê
z nim po¿egnaæ. Ból zdusi³ jej s³owa w gardle.
- Nie traktuj tego jak nieszczêœcie, mamo. - Johnny pokiwa³
g³ow¹. - Musisz pozwoliæ mi odejœæ. Przecie¿ zostanê blisko,
chocia¿ niewidzialny.
- Ale ja tak przywyk³am do tych naszych rozmów. I co
teraz zrobiê?
- Bêdziesz bardzo zajêta - uœmiechn¹³ siê tajemniczo, a po-
tem podszed³ i mocno j¹ obj¹³.
- Kocham ciê, Johnny.
- Ja ciebie te¿, mamo... Sto razy bardziej, ni¿ siê da powie-
dzieæ s³owami.
- Jesteœ taki dobry, taki... wspania³y. Zawsze bêdê z ciebie
dumna.
- Ja z ciebie te¿, mamo. - Johnny siêgn¹³ do kieszeni i poda³
matce niewielki, niedbale zapakowany pakiecik. - To dla ciebie
i dla taty. Bêdziecie bardzo, bardzo szczêœliwi. A¿ do koñca
¿ycia.
- Co to jest? Mam otworzyæ? - spyta³a zaciekawiona.
- PóŸniej - powiedzia³ stanowczo i wsun¹³ pude³eczko do
kieszeni jej szlafroka.
A potem powoli podszed³ do drzwi, a ona za nim. Stali
d³ugo, d³ugo, patrz¹c na nocne niebo, przytuleni. Wysoki
125
124

Johnny obejmowa³ sw¹ kruch¹ matkê tak, jak siê tuli ma³e
dziecko. Poczu³a spokój i znu¿enie. Czu³a siê bezpiecznie. Po
raz ostatni uca³owa³ jej policzki i odszed³ w noc. Patrzy³a,
pragn¹c za nim biec, wo³aæ, ale wiedzia³a, ¿e tego jej nie
wolno. Odwróci³ g³owê i pos³a³ jej ostatni uœmiech. Odpowie-
dzia³a uœmiechem i p³aczem, ale nie by³y to gorzkie ³zy. Czu³a
bezmiern¹ wdziêcznoœæ i radoœæ, ¿e by³, ¿e sta³ siê jej anio³em
stró¿em. Znikn¹³ tam, gdzie ¿aden ¿ywy cz³owiek nie móg³ za
nim pójœæ.
Alice zamknê³a drzwi. Dotar³o do niej, ¿e to ju¿. Sta³o siê.
Odszed³. Znik³. Niby tak samo jak wtedy, ale zupe³nie inaczej.
Ju¿ za nim têskni³a - chyba jednak nie by³a na to a¿ tak
przygotowana, jak siê im obojgu zdawa³o. Z sercem wype³-
nionym uczuciami dla syna cicho wesz³a do sypialni i spojrza³a
na uœpionego Jima. Tak, nie mieli siê o co lêkaæ, bo Johnny
bêdzie czuwa³ nad rodzin¹. Kiedy zdejmowa³a szlafrok, przy-

background image

pomnia³a sobie o ma³ej paczuszce.
Wesz³a do ³azienki i zapali³a œwiat³o, po czym otwar³a
pakunek i zaczê³a siê g³oœno œmiaæ. Có¿ to za pomys³! Jakiœ
zwariowany ¿art. By³ to ni mniej, ni wiêcej tylko zwyczajny
apteczny test ci¹¿o wy, a jednak... Przypomina³ o czymœ wa¿-
nym, o czym dawno temu marzyli z Jimem, ale z latami temat
jakoœ sam zanik³. Chcieli mieæ czwarte dziecko, ale po wypadku
z Bobbym zrezygnowali. Teraz, trzymaj¹c test w d³oniach,
mia³a wra¿enie, ¿e s³yszy w g³owie g³os Johnny'ego: „No,
mamo, zrób to... zobacz...".
S³owa by³y tak wyraŸne, jakby wypowiedzia³ je, stoj¹c
tu¿ obok. A przecie¿ nie by³o go ju¿, ho³ubi³a go tylko w sercu.
Minione trzy niezwyk³e miesi¹ce bêd¹ najg³êbiej skrywan¹
tajemnic¹ i najwspanialsz¹ przygod¹ w jej ¿yciu. Alice po-
myœla³a o swoich md³oœciach i podejrzeniach, czy nie odnowi³
siê wrzód. Zastanawia³a siê, co tak naprawdê chcia³ jej daæ
do zrozumienia Johnny swoim nietypowym podarunkiem.
Czu³a siê g³upio, ale postanowi³a natychmiast sprawdziæ, co
powie test.
W piêæ minut póŸniej nie mog³a uwierzyæ w³asnym oczom.
G³os niewidzialnego syna s³usznie kaza³ jej siê nie wahaæ
i natychmiast zrobiæ badanie. To by³ jego ostatni dar, ostatni,
najwiêkszy cud. Johnny nie powróci³ ot, tak sobie. Powróci³,
przynosz¹c ze sob¹ no we ¿ycie, które w³aœnie zaczê³o siê w niej
rozwijaæ. Jedno ¿ycie zosta³o nagle przerwane, a na jego miejscu
wyrasta³o drugie. A Johnny, ten najbardziej na œwiecie uko-
chany syn, przyjaciel i powiernik, na zawsze zostanie w jej
pamiêci i sercu.
126


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Steel Danielle Anioł Johny
Steel Danielle Aniol Johny — Notatnik
Steel Danielle Anioł Johny
Daniele Steel - Twórczość
Danielle Steel Klejnoty
Danielle Steel Miłość silniejsza niż śmierć
Danielle Steel Rosyjska baletnica [pl]
Świetlana przeszłość Danielle Steel
Danielle Steel Milcząca godność
Danielle Steel Zupełnie obcy człowiek
Danielle Steel Specjalna przesyłka [pl]
Danielle Steel Sekrety
Danielle Steel Specjalna przesylka(z txt)
Skrzydła Danielle Steel

więcej podobnych podstron