http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
1
KLASYKA WAMPIRYZMU
by blood luna
OBLUBIENICA TYGRYSA
Angela Carter
oryg. "
The Tiger's Bride", 1979
* * *
tłum. Aleksandra Ambros
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
2
Materiał na potrzeby prywatne
http://blood-luna.ovh.org
Portal „BLOOD LUNA”
Polska Biblioteka Wampira
Kolekcja klasyki wampiryzmu
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
3
Ojciec przegrał mnie do Bestii w karty.
Szczególne szaleństwo ogarnia podróżnych z Północy, kiedy znajdą się w
tej pięknej krainie, gdzie cytryna dojrzewa. Przybywamy z krajów zimnej
pogody, u siebie toczymy wojnę z przyrodą, ale tu, ach! można by pomyśleć,
że jesteśmy na ziemi błogosławionej, gdzie lew spoczywa obok jagnięcia.
Wszystko kwitnie, żaden ostry wiatr nie porusza aromatycznego powietrza.
Słońce obsypuje cię owocami. Zabójcze zmysłowe odrętwienie słodkiego
Południa zatruwa wygłodniały umysł, który łaknie „rozkoszy! jeszcze więcej
rozkoszy!” Ale wtedy zaczyna padać śnieg, nie ma od niego ucieczki, podążał
za nami z Rosji, jak gdyby biegł za powozem, aż nas dopadł na koniec w tym
ciemnym, gorzkim mieście i kłębiąc się za szybą, drwi sobie z owych nadziei
na wieczną przyjemność, jakie żywił mój ojciec, któremu teraz pulsują na
czole nabrzmiałe żyły, kiedy trzęsącymi się rękami rozdaje diabelskie obrazki.
Gorące, cierpkie łezki wosku skapywały ze świec na moje obnażone
ramiona. Przyglądałam się grze z wściekłym cynizmem właściwym kobietom,
które, zmuszone przez okoliczności, stają się niemymi świadkami głupoty,
gdy tymczasem ojciec, coraz to rozgrzewając się w swoim zapamiętaniu
kolejnymi łykami wody ognistej zwanej „grappa”, wyzbywał się ostatnich
resztek mojego dziedzictwa. Wyjeżdżając z Rosji, mieliśmy czarną ziemię,
błękitny las, pełen niedźwiedzi i dzików, chłopów pańszczyźnianych, pola
zbóż, folwarki, moje ukochane konie, białe noce chłodnego lata, ognie zorzy
polarnej. Jakim ciężarem musiał być dla niego cały ten majątek, skoro na
drodze do ruiny śmieje się najwyraźniej z dziką radością; namiętnie pragnie
oddać wszystko Bestii.
Każdy, kto przyjeżdża do tego miasta, musi rozegrać partię z le grand
seigneur; niewielu przyjeżdża. Nie ostrzegli nas w Mediolanie, a jeśli to
zrobili, nie zrozumieliśmy ich – moja kulawa włoszczyzna, pułapki lokalnego
dialektu. Prawdę mówiąc, sama byłam za odwiedzeniem tej odległej,
prowincjonalnej miejscowości, niemodnej od dwustu lat, ponieważ, o ironio!
nie mogła się poszczycić ani jednym kasynem. Nie wiedziałam, że ceną za
pobyt w jej grudniowym zaciszu jest gra z Jaśnie Panem.
Pora była późna. Chłodna wilgoć tego miasta wsącza się w kamienie, w
kości, w gąbczasty miąższ płuc; wkradła się, przenikając dreszczem, do
naszego saloniku, dokąd przybył Jaśnie Pan zagrać w koniecznej dla niego
prywatności. Kto mógł odmówić zaproszeniu, jakie jego lokaj przyniósł do
naszych wynajętych pokoi? Na pewno nie mój rozrzutny ojciec; lustro nad
stołem odbija jego rozgorączkowanie, moją bierność, filujące świece,
opróżniane butelki, kolorową falę unoszonych i spadających kart,
nieruchomą maskę zakrywającą wszystkie rysy Bestii poza żółtymi oczami,
które przenoszą się od czasu do czasu z rozwiniętego wachlarza kart na
mnie.
- La Bestia - powiedziała nasza gospodyni, ostrożnie obracając w
palcach kopertę zwieńczoną jego wielkim herbem z tygrysem wyprostowanym
na tylnych łapach, a na jej twarzy ukazał się wyraz na poły strachu, na poły
zdumienia. A ja nie mogłam jej spytać, dlaczego pana tej okolicy nazywają La
Bestia - czy to ma coś wspólnego z jego heraldycznym znakiem - ponieważ
język jej tak zesztywniał od zduszonej flegmą, chropawej mowy regionu, że
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
4
ledwo ją rozumiałam, z wyjątkiem kiedy wykrzyknęła na mój widok: - Che
bella!
Odkąd zaczęłam stawiać pierwsze kroki, byłam ślicznotką ze lśniącymi
lokami koloru orzecha i różanymi policzkami. A że urodziłam się w dzień
Bożego Narodzenia, angielska niania nazywała mnie swoją „zimową różą”.
Chłopi mówili: „śywy portret matki”, żegnając się z szacunku dla
nieboszczki. Matka nie kwitła długo, przefrymarczona za wiano potomkowi
rosyjskiej arystokracji, tak nieudanemu, że wkrótce umarła przez jego
hazard, dziwkarstwo, zadręczające akty skruchy. Zaraz po przybyciu, gdy
lokaj czyścił ze śniegu jego czarną pelerynę, Bestia podarował mi różę z
własnej nieskazitelnej, choć już trochę niemodnej butonierki. Białą różę
1
,
nienaturalną, rozkwitłą nie w swojej porze - oskubywałam ją teraz
nerwowymi palcami płatek po płatku, podczas gdy ojciec brawurowo kończył
karierę, jaką zbudował na katastrofie.
To region melancholijny, zamknięty w sobie, krajobraz bez słońca, bez
wyrazu, smutna rzeka parująca mgłą, odarte, przykucnięte wierzby. I
okrutne miasto, posępny plac, wyjątkowo dobrze przystosowany do
publicznych egzekucji, pod długim cieniem złowrogiego, przypominającego
stodołę kościoła. Niegdyś wieszali skazańców w klatkach na zewnątrz
miejskich murów; okrucieństwo przychodzi im łatwo, mają blisko osadzone
oczy i wąskie wargi. Marne jedzenie, makarony nasiąkłe olejem, wołowina
gotowana w sosie z gorzkich ziół. Wszędzie pogrzebowa cisza, mieszkańcy tak
skuleni z zimna, że trudno dostrzec ich twarze. I kłamią ci w żywe oczy,
oszukują - oberżyści, woźnice, wszyscy. Boże, jak nas oskubali.
Zdradliwe Południe, gdzie myślisz, że nie ma zimy, ale zapominasz, że
przywozisz ją z sobą.
Moje zmysły zaczynał coraz bardziej drażnić odurzający zapach Jaśnie
Pana, o wiele za mocna z tak bliskiej odległości, w tak małym pomieszczeniu,
woń purpurowego cybetu. Chyba kąpie się w perfumach, moczy w nich
koszule i bieliznę, czymże więc pachnie, skoro potrzebuje takiego kamuflażu?
Nie widziałam nigdy, żeby tak duży mężczyzna sprawiał wrażenie równie
dwuwymiarowego, mimo osobliwej elegancji i staroświeckiego fraka, sądząc
po wyglądzie, kupionego zapewne w owych dawnych czasach, zanim Bestia
narzucił sobie samotność; nie czuje potrzeby nadążania za modą. Jest coś
prymitywnie niezgrabnego w jego sylwetce, zwalistej i olbrzymiej; ma się też
dziwne uczucie, że sam siebie trzyma na uwięzi, sam z sobą toczy walkę, by
pozostać wyprostowanym, kiedy znacznie chętniej opadłby na cztery łapy.
Biedny facet, ukazuje nasze ludzkie aspiracje do podobieństwa bogom w
dziwnie krzywym zwierciadle; tylko z daleka można przyjąć, że Bestia
niewiele się różni od pierwszego lepszego człowieka, choć nosi maskę z
pięknie namalowaną ludzką twarzą. O tak, piękna to twarz, ale rysy cechuje
symetria zbyt formalna, by można je było uznać za całkowicie ludzkie, jeden
profil jest lustrzanym odbiciem drugiego, za doskonałe to, niesamowite. Nosi
też perukę, fałszywe włosy związane na karku kokardą, takie peruki widuje
się na starych portretach. Skromny jedwabny żabot, przeszyty perłową
szpilą, skrywa szyję. Natomiast giemzowe rękawiczki, choć wielkie i
nieforemne, wydają się nie całkiem osłaniać jego ręce.
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
5
Jest postacią karnawałową, z papier-mache i w peruce, ale w karty gra
jak sam diabeł.
Kiedy Bestia pochyla się nad kartami, wydobywający się zza maski głos
dudni głucho, jakby dochodził z dużej odległości, a gardłowe pomruki tak
zakłócają wymowę, że tylko lokaj, który go rozumie, może przekazać jego
słowa, jak gdyby pan był niezdarną kukłą, a sługa brzuchomówcą.
Knot zapadł się w roztopiony wosk, świece okapywały. Kiedy moja róża
straciła już wszystkie płatki, ojcu również nie pozostało nic.
- Prócz dziewczyny.
Hazard to choroba. Ojciec mówił, że mnie kocha, a jednak uzależnił los
córki od wyniku jednej rozgrywki. Rozłożył karty, w lustrze ujrzałam błysk
szalonej nadziei w jego oczach. Kołnierzyk miał rozpięty, zmierzwione włosy
stały dęba, na twarzy malowała się udręka człowieka w ostatnim stadium
rozwiązłości. Od starych murów ciągnął chłód, który mnie przenikał,
marzłam więcej niż kiedykolwiek w Rosji podczas najbardziej zimnych
tamtejszych nocy.
Królowa, król, as. Zobaczyłam w lustrze. Och, wiem, myślał, że nie może
mnie stracić, poza tym razem ze mną wróciłoby do niego wszystko, co stracił
uprzednio, resztki naszej rodzinnej fortuny odzyskane za jednym zamachem.
A w dodatku czyżby nie wygrał rodowego palazzo Bestii pod miastem, jego
olbrzymich dochodów, włości po obu stronach rzeki, czynszów, jego skarbca,
jego Mantegnów, Giuliów Romanów, solniczek Celliniego, tytułów – samego
miasta?
Nie wolno wam myśleć, że ojciec nie żądał za mnie bajońskich sum, ale
też nic ponad bajońskie sumy.
Było piekielnie zimno w tym salonie. I wydawało mi się, dziecku surowej
Północy, że tak naprawdę to nie moje ciało, ale dusza mojego ojca znalazła
się w niebezpieczeństwie.
Ojciec oczywiście wierzył w cuda, który gracz nie wierzy? Czyż nie w
poszukiwaniu takiego właśnie cudu odbyliśmy podróż z krainy niedźwiedzi i
spadających gwiazd?
Balansowaliśmy na krawędzi.
Bestia wydał dźwięk przypominający ujadanie myśliwskiego psa; wyłożył
na stół wszystkie trzy pozostałe asy.
Obojętni słudzy pomknęli teraz gładko, jak na kółkach, pogasić świece
jedną po drugiej. Patrząc na nich, można by pomyśleć, że nie wydarzyło się
nic szczególnego. Ziewali z lekką urazą; był prawie ranek. Nie daliśmy im
pójść do łóżka. Lokaj Bestii przyniósł jego pelerynę. W czasie ich
przygotowań do odejścia ojciec wpatrywał się w wyłożone na stół swoje
zdradzieckie karty.
Służący Bestii poinformował mnie zwięźle, że on, lokaj, przyjdzie po
mnie i mój bagaż jutro o dziesiątej i zabierze mnie bezzwłocznie do palazzo
Bestii. Capisco? Byłam tak wstrząśnięta, że ledwo mogłam capire, cierpliwie
powtórzył polecenie, był dziwnym, chudym, bystrym człowieczkiem, który
idąc, podskakiwał nierytmicznie na powykręcanych stopach w cudacznych
klinowatych butach.
Mój ojciec, przedtem czerwony jak upiór, teraz był biały jak oblepiający
szyby śnieg. Oczy wezbrały mu łzami, zaraz zacznie płakać.
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
6
- „Na wzór indyjskiego prostego pari” - zacytował. Lubował się w
krasomówstwie. - „Którego ręka na wzór indyjskiego prostego pari odrzuciła
perłę / Więcej niż całe jego plemię wartą”
2
. Straciłem perłę moją, perłę bez
ceny.
Bestia wydał nagły, straszliwy dźwięk, coś pomiędzy warknięciem a
rykiem, świece zamigotały. Bystry lokaj, sztywny hipokryta, przetłumaczył
bez mrugnięcia okiem: - Mój pan powiada: skoro tak mało dbasz o swoje
skarby, musisz się spodziewać, że ci je odbiorą.
Obdarzył nas ukłonem i uśmiechem, którego jego pan nie mógł
ofiarować, po czym obaj wyszli.
Obserwowałam śnieg, dopóki tuż przed świtem nie przestał padać;
ścisnął ostry mróz, następnego ranka powietrze było jak z żelaza.
Powóz Bestii, elegancki, choć staroświecki model, był czarny jak
karawan, a zaprzężony do niego dziarski kary wałach buchał parą z nozdrzy i
bił kopytami w ubity śnieg z dostatecznym wigorem, by dać mi pewną
nadzieję, że nie cały świat został skuty lodem tak jak ja. Zawsze skłaniałam
się do opinii Guliwera, że konie są lepsze od nas, a tego dnia chętnie
udałabym się z nim do królestwa koni, gdyby mi tylko dano szansę.
Lokaj w wymuskanej czarno-złotej liberii usiadł na koźle, ściskając, kto
by to przypuścił, bukiet przeklętych białych róż od swego pana, jakby kwiaty
pozwalały kobiecie pogodzić się z każdym upokorzeniem. Zeskoczył z
nadprzyrodzoną zwinnością, by umieścić je uroczyście w mojej niechętnej
dłoni. Ojciec, z twarzą mokrą od łez, chce różę na znak, że mu wybaczam.
Łamiąc łodygę, kłuję się w palec, dostaje więc różę poplamioną krwią.
Lokaj przykucnął u moich stóp, żeby mnie otulić pledami ze
szczególnego rodzaju niepochlebną uniżonością, zapomniał jednak swojego
miejsca tak dalece, że drapał się gorliwie pod białą peruką supergiętkim
palcem wskazującym, rzucając mi, jak by to nazwała moja stara niania,
„staromodne spojrzenie”: ironiczne, szczwane, z odrobiną pogardy. I litości?
śadnej litości. Jego oczy były wilgotne i brązowe, twarz nosiła wyraz
niewinnej chytrości starego dziecka. Miał irytujący zwyczaj mówienia do
siebie pod nosem przez cały czas, kiedy pakował łupy swojego pana.
Zaciągnęłam zasłony, żeby odgrodzić się od widoku ojcowskiego pożegnania,
moja uraza była ostra jak potłuczone szkło.
Przegrana do Bestii! A jakiej dokładnie natury, zastanawiałam się, ma
być to jego „bestialstwo”?
Moja angielska niania opowiadała mi raz o człowieku-tygrysie, którego
widziała w Londynie, kiedy była małą dziewczynką; chciała strachem
wymusić na mnie grzeczne zachowanie, bo byłam stworzonkiem z
temperamentem i nie dawałam się poskromić zmarszczeniem brwi ani
przekupić łyżką konfitur. Jeśli nie przestaniesz zadręczać niań, moja
pięknotko, przyjdzie człowiek-tygrys i cię zabierze. Przywieźli go z Sumatry,
mówiła; zad miał cały włochaty i tylko górną połową ciała przypominał
człowieka.
A przecież Bestia cały czas nosi maskę, niemożliwe, żeby jego twarz
wyglądała tak jak moja.
Jednak człowiek-tygrys, mimo że włochaty, potrafił wziąć szklanicę piwa
w dłoń, jak porządny chrześcijanin, i wypić. Czyż niania nie widziała tego na
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
7
własne oczy „U George'a”, przy schodach prowadzących na Upper Moor
Fields, kiedy była nie większa ode mnie i też sepleniła, i stawiała niepewne
kroki. Następnie zaczynała wzdychać za Londynem, skroś Morze Północne
przeszłych lat. Ale jeśli ta mała panienka nie będzie grzeczną dziewczynką i
nie zje buraczków, człowiek-tygrys włoży swoją wielką czarną podróżną
pelerynę podbitą futrem, taką samą jak twojego tatusia, wynajmie
wichrowego rumaka od Króla Olch i pośród nocy przygalopuje wprost do
dziecinnego pokoju i...
Tak jest, moja piękna, POśRE CIĘ!
Piszczałam w rozkosznym przerażeniu, na wpół jej wierząc, na wpół
zdając sobie sprawę, że się ze mną droczy. Na naszym straconym folwarku,
gdzie chichoczące piastunki odsłoniły mi tajemnicę tego, co byk robi
krowom, usłyszałam o córce woźnicy. Cśśś, cśśś, nic nie mów swojej
nianiusi, żeśmy ci powiedziały: dziewucha woźnicy, z zajęczą wargą,
zezowata, brzydka jak grzech, kto by ją chciał? A jednak, na jej hańbę,
brzuch jej urósł pośród okrutnych drwin chłopców stajennych i urodziła
syna niedźwiedzia, tak gadali. Urodził się z sierścią i zębami, to był dowód.
Kiedy jednak dorósł, był dobrym pasterzem, chociaż nigdy się nie ożenił,
mieszkał w chacie za wioską i potrafił sprawić, żeby wiatr wiał tak, jak jemu
się podobało, a również powiedzieć, z których jajek wyklują się koguty, a z
których kury.
Przestraszeni chłopi przynieśli raz mojemu ojcu czaszkę z rogami
długimi na dziesięć centymetrów i nie chcieli wrócić na pole, gdzie ich
nieszczęsny pług zakłócił jej spoczynek, dopóki nie poszedł z nimi ksiądz: bo
czaszka miała żuchwę człowieka, może nie?
Babskie gadanie, strachy z dziecinnego pokoju. Doskonale wiedziałam,
dlaczego z dreszczykiem przyjemnego podniecenia rozpamiętuję przesądy i
dziwy mojego dzieciństwa w dniu, w którym moje dzieciństwo się skończyło.
Bo teraz jedynym moim kapitałem w świecie była własna skóra i dziś oto
dokonałam pierwszej inwestycji.
Pozostawiliśmy miasto daleko w tyle i jechaliśmy skosem przez szeroką,
płaską nieckę pokrytą śniegiem, gdzie koślawe kikuty wierzb pochylały
rozwichrzone głowy nad zamarzniętymi rowami, mgła przybliżała horyzont,
ściągała niebo, tak że wydawało się nie wyżej niż kilkanaście centymetrów
ponad nami. Jak daleko sięgnąć wzrokiem, ani jednego żywego stworzenia.
Nędzny, jałowy, martwy sezon w tym rzekomym raju, w którym wszystkie
owoce zwarzył mróz. A moje delikatne róże już przekwitły. Otworzyłam
drzwiczki powozu i cisnęłam zwiędły bukiet w koleiny ściętego mrozem błota
na drodze. Nagle zerwał się ostry, lodowaty wiatr i sypnął mi w twarz suchym
ryżem drobnego śniegu. Mgła uniosła się na tyle, by odsłonić przede mną
ogrom na pół zrujnowanej fasady z jasnoczerwonej cegły, olbrzymią pułapkę
na człowieka, megalomańską cytadelę: jego palazzo.
Był to samoistny świat, ale martwy, wypalona planeta. Zobaczyłam, że
Bestia kupił samotność, nie luksus, za swoje pieniądze.
Kary konik dziarskim kłusem przejechał przez zdobioną figurami bramę
z brązu, otwartą na oścież niby wrota stodoły. Lokaj pomógł mi wysiąść z
powozu wprost na popękane kafle posadzki wielkiego westybulu, w wonne
ciepło stajni, słodkie od zapachu siana, kwaśne od końskich odchodów. Pod
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
8
wysoką powałą, do której belek przylgnęły jaskółcze gniazda z lata, rozległo
się chóralne rżenie i miękki stukot kopyt; kilkanaście wdzięcznych pysków
uniosło się znad żłobów i zwróciło w naszym kierunku, strzygąc uszami.
Bestia oddał jadalnię na użytek swoich koni. Ściany, całkiem stosownie,
pokryte były freskami wyobrażającymi konie, psy i ludzi w lesie, w którym
owoce i kwiaty rosły na jednej gałęzi.
Lokaj grzecznie pociągnął mnie za rękaw. Jaśnie pan czeka.
Pootwierane szeroko drzwi i wybite szyby w oknach pozwalały wszędzie
hulać wiatrowi. Wspinaliśmy się kolejnymi szeregami schodów, nasze buty
stukały o marmur. Przez łukowate przejścia i otwarte drzwi mogłam dojrzeć
amfiladę komnat o sklepionych sufitach, które przechodząc jedna w drugą,
niczym w systemie chińskich pudełek, wiodły w nieskończoną plątaninę
pałacowych wnętrzności. Tylko lokaj, ja i wiatr poruszaliśmy się; wszystkie
meble
były
w
pokrowcach,
żyrandole
owinięto
płótnem,
obrazy
pozdejmowano z haków i oparto twarzami do ściany, jakby pan nie mógł
znieść ich widoku. Pałac był ogołocony, jak gdyby właściciel się wyprowadzał
lub też nigdy nie wprowadził się na dobre; Bestia postanowił żyć w nie
zamieszkanym domu.
Lokaj rzucił mi uspokajające spojrzenie brązowych wymownych oczu,
zarazem jednak spojrzenie tak lekceważące, że nie dawało pociechy, i ruszył
naprzód na krzywych nogach, mamrocząc cicho do siebie. Trzymałam głowę
wysoko i podążałam za nim, ale mimo całej dumy serce mi ciążyło jak
kamień.
Jaśnie pan miał swoje gniazdo na górze: mały, duszny, zaciemniony
pokój; w południe okiennice były zamknięte. Brakowało mi tchu, kiedy tam
dotarliśmy, odwzajemniłam więc milczenie, którym mnie powitał. Nie
zamierzam się uśmiechnąć. On nie może się uśmiechnąć.
W
swojej
rzadko
zakłócanej
prywatności
Bestia
nosi
odzież
otomańskiego kroju, szatę barwy zgaszonego fioletu ze złotym haftem wokół
szyi, opadającą z ramion do ziemi, żeby zakryć stopy. Nogi fotela, na którym
siedzi, zakończone są pięknie wyrzeźbionymi pazurami. Ręce chowa w
obszernych rękawach. Sztuczna doskonałość jego twarzy przeraża mnie.
Mały ogień w małym palenisku. Porywisty wiatr grzechocze okiennicami.
Lokaj odkaszlnął. Jemu przypadło delikatne zadanie przekazania mi
życzeń pana.
- Mój pan...
Polano osunęło się w palenisko. Narobiło potężnego hałasu w tej
straszliwej ciszy, lokaj wzdrygnął się, zgubił wątek, zaczął od nowa.
- Mój pan ma tylko jedno pragnienie.
Mocny, intensywny, odurzający zapach, w którym jaśnie pan skąpał się
zeszłego wieczoru, otacza nas zewsząd, wznosi się skręconym błękitem z
otworu na dym w cennym chińskim naczyniu.
- śyczy sobie tylko...
Teraz, w obliczu mojej niewzruszoności, lokaj się zawahał, zniknęła jego
ironiczna pewność siebie, ponieważ życzenie pana, choćby najbłahsze, może
zabrzmieć niewybaczalnie zuchwale w ustach sługi, a rola pośrednika
najwyraźniej przyprawiała go o głębokie zażenowanie. Poruszył grdyką,
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
9
przełknął ślinę, wreszcie zdołał wyrzucić z siebie potok wymowy bez żadnych
znaków przestankowych:
- Jedynym pragnieniem mojego pana jest zobaczyć śliczną młodą damę
rozebraną nagą bez sukni i tylko ten jeden raz po czym zostanie zwrócona
swemu ojcu nietknięta z poleceniem dla bankierów, żeby zwrócili mu sumę,
jaką przegrał do mojego pana w karty, a także z wieloma prezentami jak
futra klejnoty i konie...
Wysłuchałam na stojąco. Podczas tego spotkania moje oczy znajdowały
się na jednym poziomie z oczami wyzierającymi zza maski, które unikały
moich, jak gdyby - co świadczyło o nim dobrze - wstydził się własnego
żądania, choć wypowiedziała je zań jego tuba. Agitato, molto agitato, lokaj
wykręcał dłonie w białych rękawiczkach.
- Desnuda.
Nie wierzyłam własnym uszom. Parsknęłam ochrypłym, rubasznym
śmiechem, żadna młoda dama tak się nie śmieje, napominała mnie stara
niania. Ale ja owszem. Wobec wybuchu mojej niewesołej uciechy
podenerwowany lokaj cofnął się tanecznym krokiem, wyłamując sobie w
panice palce, jakby chciał je powyrywać, czyniąc wymówki, błagając bez
słów. Uważałam, że tyle mu jestem winna, by odpowiedź sformułować w tak
wyszukanym języku toskańskim, na jaki tylko było mnie stać:
- Panie, możesz mnie umieścić w pokoju bez okien, a obiecuję, że zadrę
spódnicę do pasa w gotowości dla ciebie. Ale na twarzy muszę mieć
prześcieradło, abym ją mogła skryć, chociaż prześcieradło musi leżeć luźno,
żebym się nie udusiła. Mam więc być przykryta całkowicie od pasa w górę, i
żadnych świateł. Możesz mnie tam odwiedzić, panie, jeden jedyny raz. Potem
mają mnie odwieźć prosto do miasta i wysadzić na placu publicznym przed
kościołem. Jeśli życzysz sobie dać mi pieniądze, z chęcią je przyjmę. Muszę
jednak podkreślić, że powinieneś dać mi dokładnie tyle, ile dałbyś każdej
innej kobiecie w podobnych okolicznościach. Jeśli jednak nie zechcesz dać
mi upominku, masz do tego prawo.
Z jakąż satysfakcją zobaczyłam, że zadałam Bestii cios w serce. Za
trzynastym uderzeniem serca bowiem błyszcząca pojedyncza łza wezbrała w
kąciku spoglądającego zza maski oka. Łza! Miałam nadzieję, że łza wstydu.
Drżała chwilę na krawędzi malowanej kości policzkowej, by następnie stoczyć
się po malowanym policzku i z nagłym brzękiem spaść na kamienną
posadzkę.
Lokaj, mrucząc gniewnie pod nosem i cmokając, pospiesznie
wyprowadził mnie z komnaty. Liliowa chmura perfum jaśnie pana wydobyła
się falą razem z nami na zimny korytarz i rozpłynęła w wirujących
podmuchach wiatru.
Przygotowano mi celę, prawdziwą celę, bez okien, bez powietrza, bez
światła, w czeluściach pałacu. Lokaj zaświecił lampę: wąskie łóżko, ciemna
szafa z rzeźbionymi owocami i kwiatami wychynęły z mroku.
- Zrobię pętlę z prześcieradeł i powieszę się - powiedziałam.
- O nie - odparł lokaj, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi i nagle
posmutniałymi oczami. - O nie, nie uczynisz tego. Jesteś kobietą honoru.
A co on robi w mojej sypialni, ta podskakująca karykatura człowieka?
Czy ma być moim strażnikiem, dopóki nie podporządkuję się kaprysowi
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
10
Bestii albo on mojemu? Czy moje położenie jest tak nędzne, że nie wolno mi
mieć pokojówki? Niejako w odpowiedzi na nie zadane pytanie lokaj zaklaskał
w ręce.
- By umilić pani samotność, madame.
Pukanie i łoskot za drzwiami szafy, które otwierają się na oścież i
wysuwa się operetkowa subretka: lśniące, orzechowobrązowe loki, różane
policzki, błękitne, ruchliwe oczy - mija chwila, zanim ją rozpoznaję w jej
czepeczku, białych pończoszkach, falbaniastych halkach. W jednej ręce
trzyma lusterko, w drugiej puszek do pudru, a w miejscu serca ma
pozytywkę; podzwaniając, sunie ku mnie na maleńkich kółeczkach.
- śadna istota ludzka tu nie mieszka - mówi lokaj.
Pokojówka zatrzymuje się raptownie, kłania, z pękniętego pod pachą
szwu
sukienki
wystaje
uchwyt
klucza.
Jest
cudowną
maszyną,
najdoskonalszym pod słońcem systemem sznurków i kółek.
- Pozbyliśmy się służby - wyjaśnił lokaj. - Otoczyliśmy się natomiast, dla
wygody i przyjemności, imitacjami i nie narzekamy bardziej niż większość
panów.
Moja nakręcana bliźniaczka staje przede mną, jej wnętrzności odgrywają
menueta settecento, ofiarowuje mi zuchwały róż uśmiechu. Brzdęk, brzdęk,
unosi ramię i pilnie pudruje mi policzki różową sproszkowaną kredą, która
przyprawia mnie o kaszel, następnie podsuwa lusterko.
Ujrzałam w nim nie własną twarz, ale twarz ojca, jak gdybym nałożyła ją
na swoją, przybywając do pałacu Bestii jako uiszczenie ojcowskiego długu.
Czego ty, samooszukujący się głupcze, jeszcze płaczesz? W dodatku pijany.
Wychylił swoją grappę i cisnął kubek precz.
Widząc moje zdumienie i przestrach, lokaj zabrał lusterko, chuchnął na
nie, niezdarnie wytarł urękawiczoną pięścią i wręczył mi z powrotem. Teraz
zobaczyłam jedynie siebie, zmizerniałą po nie przespanej nocy i dostatecznie
bladą, by przydał mi się zapas różu mojej pokojówki.
Usłyszałam, jak klucz obraca się w ciężkich drzwiach, a potem tupot
nóg lokaja oddalającego się kamiennym korytarzem. Tymczasem mój
sobowtór nie przestawał pudrować powietrza przy akompaniamencie
brzękliwej melodii; okazało się jednak, że nie jest nieznużony. Pudrowanie
stawało się coraz powolniejsze, metalowe serce słabło, jak gdyby zmęczone,
pozytywka się wyczerpywała i nuty, wysupłane z melodii, pluskały niby
pojedyncze krople deszczu, aż wreszcie pokojówka przestała się poruszać,
jakby zmożona snem. Kiedy ona zapadła w sen, nie miałam innego wyboru,
jak tylko uczynić to samo. Padłam na wąskie łóżko jak ścięta.
Mijał czas, nie wiem jednak, ile go upłynęło; raptem lokaj obudził mnie,
przynosząc bułeczki i miód. Gestem ręki wskazałam, żeby zabrał tacę,
postawił ją jednak zdecydowanie obok lampy. Z tacy zdjął szagrynowe
puzderko i podał mi.
Odwróciłam głowę.
- Och, jaśnie panienko! - Jakiż ból zabrzmiał w jego piskliwym głosie!
Zręcznie otworzył złoty zameczek: na wy ściółce ze szkarłatnego aksamitu
leżał pojedynczy diamentowy kolczyk, doskonały jak łza.
Zamknęłam puzderko z trzaskiem i rzuciłam w kąt. Ów nagły, raptowny
ruch musiał pobudzić mechanizm lalki: z perlistym pierdnięciem gawota
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
11
wyrzuciła ramię w taki sposób, jakby chciała udzielić mi nagany. Po czym
znowu znieruchomiała.
- Bardzo dobrze - powiedział urażony lokaj. I dał mi do zrozumienia, że
czas, bym znowu odwiedziła mego gospodarza. Nie pozwolił mi się umyć ani
uczesać. Tak mało było naturalnego światła we wnętrzu pałacu, że nie
potrafiłam powiedzieć, czy to dzień, czy noc.
Można by pomyśleć, że Bestia nie ruszył się ani na cal, odkąd ostatnio
go widziałam. Siedział w swoim olbrzymim fotelu, trzymając dłonie w
rękawach; ciężkie powietrze stało nieruchomo. Mogłam przespać godzinę,
noc albo miesiąc, ale w jego posągowym spokoju, w dusznej atmosferze
pomieszczenia nie zaszła żadna zmiana. Dym kadzidła nadal unosił się z
naczynia, nadal kreślił ten sam podpis w powietrzu. Płonął ten sam ogień.
Rozebrać się dla ciebie, jak dziewczyna z baletu? To wszystko, czego ode
mnie chcesz?
- Widok skóry młodej panienki, której nie oglądał wcześniej żaden
mężczyzna – wyjąkał lokaj.
Przyszło mi żałować, że nie tarzałam się w sianie z każdym parobkiem
na ojcowskim folwarku, bo wtedy nie mogłoby być mowy o tym
upokarzającym targu. To, że chciał tak mało, było powodem, że nie mogłam
mu tego dać; nie musiałam się odzywać, żeby Bestia mnie zrozumiał.
Łza spłynęła z jego drugiego oka. I wtedy się poruszył, wtulił swoją
tekturową karnawałową głowę z masą przewiązanych wstążką fałszywych
włosów w - miałabym ochotę powiedzieć - ramiona, wysunął swoje -
miałabym ochotę powiedzieć - ręce z rękawów, i zobaczyłam porośnięte
futrem łapy, pazury stworzone do rozrywania.
Łza, która spadła, lśniła zaplątana w jego futrze. A u siebie w pokoju
przez wiele godzin słyszałam, jak owe łapy przemierzają tam i z powrotem
korytarz pod moimi drzwiami.
Gdy lokaj zjawił się ponownie ze swoją srebrną tacą, stałam się
posiadaczką pary diamentowych kolczyków najczystszej w świecie wody;
cisnęłam drugi kolczyk do kąta, gdzie już leżał pierwszy. Lokaj zabełkotał coś
ze smutkiem i żalem, ale nie proponował, że mnie znowu zaprowadzi do
Bestii. Natomiast uśmiechnął się przymilnie i wyznał:
- Mój pan powiada: zaproś panienkę na przejażdżkę konną.
- A to co znowu?
śywo odegrał scenkę galopowania i ku mojemu zdumieniu wykrakał
raczej niż zaśpiewał: - Pojedziemy na łów, na łów!
- Ucieknę. Pojadę do miasta.
- Och, nie - odparł. - Czyż nie jesteś kobietą honoru?
Zaklaskał w dłonie i pokojówka z klekotem i brzękiem powróciła do
imitacji życia. Pomknęła na swoich kółeczkach do tej samej szafy, z której
uprzednio się wyłoniła, i wyciągnąwszy stamtąd moją amazonkę, przerzuciła
ją sobie przez syntetyczne ramię. Kto by to pomyślał... Moja własna
amazonka, którą zostawiłam w kufrze na strychu wiejskiej rezydencji pod
Petersburgiem, dawno przez nas utraconej, jeszcze zanim wyruszyliśmy w
ową szaleńczą podróż na okrutne Południe. Albo wręcz ta sama amazonka,
którą uszyła mi stara niania, albo też wierna kopia tamtej, uwzględniająca
nawet urwany guzik na prawym rękawie i rozdarty obrąbek, podpięty
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
12
szpilką. Obracałam zniszczony materiał w rękach, szukając jakiejś
wskazówki. Wiatr hulający po pałacu sprawiał, że drzwi drżały we
framugach; czy północny wiatr przywiał mi moją odzież przez całą Europę? U
nas syn niedźwiedzia kierował wichrami, jak mu się podobało; co za magia
rządziła pospołu w tym pałacu i w jodłowym lesie? Czy może powinnam
uznać to za dowód słuszności maksymy, którą ojciec wbijał mi do głowy, że
jeśli ma się dostatecznie dużo pieniędzy, wszystko jest możliwe?
- Na łów - zaproponował rozpromieniony teraz lokaj, najwyraźniej ujęty
moim przyjemnym zdziwieniem. Nakręcana pokojówka podała mi fraczek,
który pozwoliłam sobie włożyć niby niechętnie, chociaż paliłam się, żeby się
wyrwać na otwartą przestrzeń z tego trupiego pałacu, nawet w takim
towarzystwie.
Wrota westybulu wpuściły jasne światło dnia, zobaczyłam, że jest ranek.
Nasze konie, osiodłane, z założonymi lejcami, bestie w niewoli, czekały na
nas, krzesząc iskry z posadzki niecierpliwymi kopytami, podczas gdy ich
towarzysze swobodnie przechadzali się wśród słomy, rozmawiając z sobą w
bezgłośnej końskiej mowie. Parę gołębi z nastroszonymi z zimna piórami
spacerowało po płytach, dziobiąc kłosy. Mały kary wałach, który mnie tu
przywiózł, pozdrowił mnie donośnym rżeniem; pod zaparowanym dachem
echo odbiło się jak w pudle rezonansowym. Wiedziałam, że przeznaczony był
dla mnie.
Zawsze uwielbiałam konie, najszlachetniejsze ze stworzeń - ta zraniona
wrażliwość w mądrych oczach, to rozumne powściąganie energii nerwowych
zadów. Cmokałam i chrumkałam do mojego lśniącego czarnego towarzysza,
który w odpowiedzi złożył pocałunek na moim czole miękkimi wargami.
Włochaty kucyk, zwiedziony efektem trompe 1'oeil, usiłował wsunąć pysk w
liście pod kopytami namalowanych na ścianie koni; to na jego siodło
wskoczył z cyrkową zręcznością lokaj. Bestia, w czarnej pelerynie podbitej
futrem, wspiął się na grzbiet dostojnej siwej klaczy. Trudno by go było
nazwać urodzonym jeźdźcem: uczepił się grzywy jak żeglarz masztu po
katastrofie okrętu.
Zimny poranek, ale oślepiający tym ostrym zimowym słońcem, które
rani siatkówkę. Gwałtowny wicher zdawał się podróżować wraz z nami, jak
gdyby ów ktoś, zamaskowany i ogromny, kto się nie odzywał, wiózł go pod
peleryną i wypuszczał, kiedy mu się podobało, bo wiatr poruszał końskie
grzywy, a nie podnosił nizinnych mgieł.
Dookoła krajobraz w smutnych brązach i sepiach zimy, bagna posępnie
schodzące ku szerokiej rzece. Bezgłowe wierzby. Od czasu do czasu
pikowanie ptaka, jego bezlitosny krzyk.
Powoli ogarniało mnie głębokie poczucie obcości. Wiedziałam, że dwaj
moi towarzysze pod żadnym względem nie przypominają innych mężczyzn:
małpi dworak oraz jego pan, za którego mówił; pan miał łapy i pazury i był w
zmowie z czarownicami, które uwalniały wiatry z zawiązanych na supełki
chusteczek i kazały im lecieć do fińskiej granicy. Wiedziałam, że obaj żyją
według odmiennej logiki, niż żyłam ja, dopóki ojciec nie rzucił mnie na
pastwę tych dzikich bestii przez swoją ludzką niefrasobliwość. Ta
świadomość wciąż napełniała mnie pewnym lękiem, ale powiedziałabym, że
nie tak znowu wielkim... Byłam młodą dziewczyną, dziewicą, a zatem
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
13
mężczyźni odmawiali mi zdolności racjonalnego myślenia, jak odmawiali jej
tym wszystkim, którzy nie byli dokładnie tacy jak oni, z całym ich brakiem
rozsądku. Nie mogłam dostrzec żywej duszy w tej pustyni opuszczenia wokół,
ale nasza szóstka – zarówno wierzchowce, jak jeźdźcy - też nie mogła
pochwalić się ani jedną duszą, wszystkie bowiem największe religie świata
stwierdzają kategorycznie, że ani bydlęta, ani kobiety nie zostały wyposażone
w tę marną, niematerialną rzecz, gdy dobry Bóg otworzył bramy raju i kazał
się wynosić Ewie i jej domownikom. Zrozumiałe więc, że chociaż nie
posunęłabym się do tego, by twierdzić, że podczas jazdy w kierunku rzeki
przez zarosłe trzciną przesmyki zajmowałam się po cichu metafizycznymi
spekulacjami, to z całą pewnością rozmyślałam nad własną sytuacją, jak
mnie kupiono i sprzedano, przekazano z ręki do ręki. Ta nakręcana
dziewczyna, która mi upudrowała policzki - czyż mnie nie wyznaczono
takiego samego pozorowanego życia wśród mężczyzn, jakim ją obdarzył
lalkarz?
Jednak co do prawdziwej natury maga z pazurami, dosiadającego jasnej
klaczy w stylu, który przypominał mi lamparty Kubla Khana wyruszające
konno na polowanie - nie miałam o niej pojęcia.
Przyjechaliśmy nad rzekę, tak szeroką, że nie widać było drugiego
brzegu, tak po zimowemu spokojną, że się zdawało, iż stoi w miejscu. Konie
pochyliły łby, żeby się napić. Lokaj odchrząknął, chcąc przemówić;
znajdowaliśmy się w miejscu idealnie odosobnionym, za zaroślami zimowego
tataraku, żywopłotem trzcin.
- Jeśli nie pozwolisz, żeby zobaczył cię bez ubrania...
Mimo woli potrząsnęłam głową.
- To musisz przygotować się na widok mojego pana nagiego...
Woda rozpryskiwała się na kamieniach z gasnącym westchnieniem.
Spokój mnie opuścił, nagle byłam bliska paniki. Nie wyobrażałam sobie, bym
mogła znieść jego widok, niezależnie od tego, kim był. Klacz uniosła
ociekający pysk i wpatrywała się we mnie przenikliwie, jakby mnie ponaglała.
Woda znów rozprysła się u moich stóp. Byłam daleko od domu.
- Musisz - powtórzył lokaj.
Kiedy zobaczyłam, jak bardzo się boi, żebym nie odmówiła, kiwnęłam
głową.
Trzciny skłoniły się pod raptownym warknięciem wiatru, niosącego
podmuch ciężkiego zapachu, który należał do kamuflażu Bestii. Lokaj
trzymał rozpostartą pelerynę swego pana, by go przede mną zasłonić, kiedy
ten zdejmował maskę. Konie strzygły uszami.
Tygrys nigdy nie spocznie obok jagnięcia, nie uznaje żadnego paktu,
który nie byłby obustronny. Jagnię musi nauczyć się biegać z tygrysami.
Wielki, koci, brązowy kształt; sierść poprzecinana barbarzyńską
geometrią pasów koloru palonego drewna; sklepiona, ciężka głowa, tak
straszliwa, że musiał ją skrywać. Jakże wyrafinowana gra mięśni, jakie
wysokie podbicie. I ta niszcząca gwałtowność oczu, podobnych bliźniaczym
słońcom.
Czułam, że pierś rozdziera mi się na dwoje, niby od cudownej rany.
Lokaj postąpił naprzód, jakby chciał zasłonić pana, skoro dziewczyna
już go zobaczyła, ale ja powiedziałam: „Nie”. Tygrys siedział nieruchomo jak
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
14
heraldyczne zwierzę, dotrzymując umowy zawartej z własną dzikością, że nie
uczyni mi krzywdy. Był o wiele większy, niż mogłabym sobie wyobrazić. O
wiele większy niż biedne wyleniałe stworzenia, które niegdyś widziałam w
carskiej menażerii w Petersburgu, o zmatowiałym złotym owocu oka,
więdnące w niewoli dalekiej Północy. Nic w nim nie przypominało mi o
człowieczeństwie.
Dygocząc, rozpięłam fraczek, by mu pokazać, że i ja nie uczynię mu
krzywdy. Jednak szło mi niesporo, zarumieniłam się lekko, ponieważ żaden
mężczyzna nie oglądał mnie nago, a byłam dumną dziewczyną. Duma, nie
wstyd, usztywniała mi palce, a zarazem obawa, że ten kruchy egzemplarz
ludzkości przed jego oczyma może sam w sobie okazać się niedostatecznie
wspaniały, by sprostać jego wyobrażeniom nas dotyczącym, które, jak
mogłam przypuszczać, przekroczyły wszelką miarę w ciągu nieskończonego
czasu oczekiwania. Wiatr łomotał w sitowiu, szemrał w rzece, tworzył wiry.
Obnażyłam moją białą skórę, czerwone sutki przed jego poważnym
milczeniem. Konie zwróciły łby, żeby na mnie popatrzeć, jak gdyby one też
były uprzejmie zainteresowane cielesną naturą kobiet. Raptem Bestia
pochylił masywną głowę. Dosyć - gestem ręki dał do zrozumienia lokaj. Wiatr
ustał. Wokół znowu panowała cisza.
Oddalili się razem, lokaj na kucyku, tygrys gnający przed nim jak pies
myśliwski, ja natomiast pospacerowałam chwilę brzegiem rzeki. Po raz
pierwszy w życiu czułam się wolna. Zimowe słońce traciło blask, parę
płatków śniegu sypnęło z pociemniałego nieba, a kiedy wróciłam do koni,
ujrzałam, że Bestia znów siedzi na grzbiecie siwej klaczy, znów ma pelerynę i
maskę, znów sprawia wrażenie człowieka, w ręku zaś lokaja kołyszą się
piękne okazy upolowanego wodnego ptactwa; za jego siodłem wisi
przytroczony ubity młody rogacz. Dosiadłam w milczeniu czarnego wałacha i
powróciliśmy do pałacu w padającym coraz gęściej śniegu, zasypującym
ślady, jakie wcześniej pozostawiliśmy za sobą.
Lokaj nie zaprowadził mnie z powrotem do mojej celi, ale do
eleganckiego,
choć
cokolwiek
staroświeckiego
buduaru
z
sofami
obciągniętymi wyblakłym różowym brokatem, skarbca dżinnów, pełnego
orientalnych dywanów i podzwaniających kryształowych żyrandoli. Świece w
świecznikach z jelenich rogów wydobywały tęczę ze szlifowanych diamentów
w moich kolczykach, leżących teraz na nowej toaletce, przy której troskliwa
pokojówka stała już z puszkiem do pudru i lusterkiem. Chcąc włożyć
kolczyki, wyjęłam jej lusterko z ręki, ale ono przechodziło właśnie jedną ze
swoich magicznych faz, nie zobaczyłam więc własnej twarzy, tylko ojca.
Najpierw pomyślałam, że się do mnie uśmiecha. Potem zrozumiałam, że
uśmiecha się z czystego zadowolenia.
Widziałam, że siedzi w saloniku naszego wynajętego mieszkania, przy
tym samym stole, przy którym mnie przegrał, ale teraz był pochłonięty
liczeniem olbrzymiego stosu banknotów. Jego sytuacja zdążyła już się
odmienić: gładko ogolony, dobrze ostrzyżony, w eleganckim nowym
garniturze. W zasięgu ręki oszroniony kieliszek musującego wina, obok
kubełek z lodem. Bestia najwyraźniej zapłacił gotówką za widok moich piersi,
i to zapłacił z miejsca, choć ich ukazanie mogłam przypłacić życiem.
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
15
Zobaczyłam następnie, że kufry ojca są spakowane, gotowe do drogi. Czyżby
tak łatwo przyszło mu mnie porzucić?
Oprócz pieniędzy na stole leżała notatka skreślona pięknym
charakterem pisma: „Panienka zaraz będzie”. Jakaś nierządnica, z którą
szybko nawiązał romans, wykorzystując zdobytą gotówkę? Bynajmniej. W tej
bowiem chwili lokaj zapukał do moich drzwi, by oznajmić, że teraz już mogę
opuścić pałac, kiedy zechcę; niósł przerzucone przez ramię piękne sobolowe
futro, drobny napiwek tylko i wyłącznie dla mnie. Poranny prezent od Bestii:
w tym futrze mnie odprawiał.
Spojrzałam ponownie w lusterko, ale ojciec zniknął, zobaczyłam jedynie
bladą dziewczynę o zapadniętych oczach, którą z trudem rozpoznawałam.
Lokaj zapytał grzecznie, na kiedy ma przygotować powóz; najwyraźniej nie
wątpił, że wyjadę z moją zdobyczą przy pierwszej okazji. Pokojówka, której
twarz nie była już odbiciem mojej, nie przestawała uśmiechać się
promiennie. Przebiorę ją we własne suknie, nakręcę, wyślę, by odgrywała
rolę córki mojego ojca.
- Zostaw mnie samą - powiedziałam do lokaja.
Nie musiał już zamykać drzwi na klucz. Zawiesiłam kolczyki w uszach.
Były bardzo ciężkie. Następnie zrzuciłam amazonkę i pozostawiłam ją na
podłodze. Gdy jednak doszłam do koszuli, opuściłam ręce. Nie przywykłam
do nagości. Byłam tak nie przyzwyczajona do własnego ciała, że zdejmowanie
kolejnych sztuk odzieży miało coś z obdzierania się ze skóry. Pomyślałam, że
Bestia chciał bardzo niewiele w porównaniu z tym, co byłam gotowa mu dać,
ale chodzenie nago nie jest naturalne dla rodzaju ludzkiego, odkąd po raz
pierwszy zakryliśmy łona listkami figowymi. śądał ohydy. Czułam ból równie
okropny, jak gdybym żywcem zdzierała z siebie skórę, podczas gdy
uśmiechnięta dziewczyna, zastygła w nieświadomości swojej nieudolnej
imitacji życia, patrzyła, jak się obnażam do zimnego, białego mięsa,
stanowiącego przedmiot kontraktu. A jeśli mnie nie widziała, tym bardziej
przypominało to targ, gdzie oczy tych, którzy na ciebie patrzą, nie dostrzegają
twojego istnienia.
Wydawało się, że całe moje życie, odkąd opuściłam Północ, przeszło pod
obojętnym spojrzeniem oczu podobnych jej oczom.
Teraz byłam oślepiająco naga, jeśli nie liczyć jego nieskazitelnych łez.
Dla ochrony przed przeraźliwymi wiatrami, jakie hulały po korytarzu,
opatuliłam się futrem, które muszę mu zwrócić. Znałam drogę do jego
jaskini, nie potrzebowałam przewodnictwa lokaja.
Brak odpowiedzi na moje pytające pukanie.
Wtem ukazał się w korytarzu lokaj, gnany wiatrem. Najwidoczniej
zdecydował, że skoro ktoś jeden chodzi nago, to wszyscy mają chodzić nago.
Bez liberii okazał się, zgodnie z moimi oczekiwaniami, stworzonkiem
delikatnym, pokrytym jedwabistym, beżowoszarym futerkiem; miał brązowe
palce, miękkie jak zamsz, i czekoladowy pyszczek - najłagodniejsze
stworzonko pod słońcem. Chwilę pomamrotał na widok moich pięknych
soboli i klejnotów, jakbym wystroiła się do opery, po czym niesłychanie
delikatnie i ceremonialnie zsunął mi futro z ramion. Futro zmieniło się w
stado czarnych, piszczących szczurów, które natychmiast pomknęły
schodami w dół, stukocząc twardymi łapkami, i zniknęły nam z oczu.
http://blood-luna.ovh.org
– Polska Biblioteka Wampira – „BLOOD LUNA”
16
Lokaj z ukłonem wprowadził mnie do pokoju Bestii.
Fioletowy szlafrok, maska, peruka leżały na fotelu, na każdej z poręczy
zatknięto rękawiczkę. Puste schronienie przebrania czekało gotowe, ale je
porzucił. W powietrzu unosił się odór sierści i moczu, naczynie z
wonnościami leżało rozbite na podłodze. Na wpół spalone drwa wypadły z
zagasłego paleniska. Świeca przylepiona wprost do gzymsu kominka
rozpalała dwa wąskie płomienie w źrenicach tygrysa.
Spacerował tam i z powrotem, tam i z powrotem, koniuszek jego
ciężkiego ogona drgał, gdy tak przemierzał wzdłuż i wszerz swoje więzienie,
pomiędzy ogryzionymi, zakrwawionymi kośćmi.
Pożre cię.
Strachy z dziecinnego pokoju nabrały ciała i mocy; najdawniejszy i
najbardziej pierwotny ze strachów - że się zostanie zjedzonym. Drapieżna
bestia, leże mięsożercy pełne kości i ja, biała, trzęsąca się, goła, zbliżam się
do niego, jak gdybym chciała w swojej postaci ofiarować mu klucz do
spokojnego królestwa, w którym jego apetyt nie musi oznaczać mojego
unicestwienia.
Skamieniał. O wiele bardziej bał się mnie, niż ja jego.
Przykucnęłam na mokrej słomie i wyciągnęłam rękę. Znajdowałam się
teraz w polu siły złocistych oczu. Wydobył pomruk z głębi gardła, pochylił
łeb, opadł na przednie łapy, zawarczał, ukazał mi czerwoną gardziel, żółte
zęby. Ani drgnęłam. Wciągnął w nozdrza powietrze, jak gdyby chciał
powąchać mój strach. Nic nie poczuł.
Wolno, bardzo wolno przeciągał swoją ciężką, lśniącą masę po posadzce
w moim kierunku.
Potężne wibrowanie, jakby maszyny, dzięki której ziemia się obraca,
napełniło niewielki pokój: to on mruczał.
Jego mruczenie słodkim grzmotem przetaczało się po starych murach,
okiennice zaczęły uderzać w okna, aż te rozwarły się na oścież i wpuściły
białe światło śnieżnego księżyca. Dachówki z łomotem leciały z dachu,
słyszałam, jak spadają na dziedziniec, daleko w dole. Od jego pomruków
trzęsły się fundamenty domu, ściany poczęły tańczyć. Pomyślałam:
„Wszystko się zawali, wszystko się rozsypie”.
Przysuwał się do mnie coraz bliżej, aż na dłoni poczułam szorstki
aksamit jego łba, a potem język, chropawy jak papier ścierny. „Zliże ze mnie
skórę!”
I oto każdym pociągnięciem zdzierał ze mnie skórę kolejnymi
warstwami, całą skórę światowego życia, pozostawiając świeżą patynę
lśniącej sierści. Moje kolczyki zmieniły się na powrót w wodę i spłynęły mi po
barkach; strząsnęłam krople z pięknego futra.
1
Biała róża jest rekwizytem w różnych wersjach baśni o Pięknej i Bestii.
2
W. Szekspir, Otello, V, 2, przekład J. Paszkowskiego.