"Życie jest jak świeca na wietrze - tak ulotne…
Jeden podmuch wiatru i wszystko może runąć jak domek z kart… Boisz się śmierci? Dlaczego?
Przecież tam nie ma bólu, cierpienia i łez… Śmierć. Pani, która kiedyś wyciągnie do Ciebie rękę i
powie „chodź”, okryje Cię swą czarną szatą i zabierze do przedziwnego świata… Patrz więc na
księżyc, bo możesz widzieć go po raz ostatni, powiedz: „Kocham Cię”, bo to mogą być twoje
ostatnie chwile… Żyj tak, byś niczego nie żałował…
Żyj tak, jakby każdy dzień był Twoim ostatnim, bo życie to dar… Żyj więc zanim dopali się
świeczka…"
Późne popołudnie, niczego nie świadome dzieci bawią się w piaskownicy. Rodzice wesoło
prowadzą rozmowy, nikt z tu obecnych nie zdaje sobie sprawy, że od dłuższego czasu jest
obserwowany, a to co stanie się za parę godzin zmieni życie tego miasteczka na zawsze.
Dziewczynka straci przyjaciela, matka straci syna, a wszyscy wokół zaufanie do swoich sąsiadów.
Jest ostatni dzień lata, pogoda jak zwykle dopisuje, matki z dziećmi przychodzą do parku późnym
popołudniem by dzieci nie były narażone na atak palącego słońca. Kasia, spokojna pięciolatka i jej
o rok starszy kolega Krzyś nie mogą doczekać się spotkań w piaskownicy. Każde z nich bowiem
cały dzień zajmuje się wymyślaniem nowych figur z mokrego pisaku, które już wkrótce będą mogli
zrobić. Jednak mama Kasi zostaje zatrzymana dłużej w pracy, dziewczynka zatem nie będzie mogła
spotkać się dzisiaj z przyjacielem.
- Babciu, dlacego ty nie mozez isc dzisiaj ze mnom do parku? – Pyta dziewczynka z nadzieją w
głosie.
- Kochanie, ja musze przyszykować obiad dla dziadka. Po za tym, to słońce jest dla mnie za mocne,
a nie jestem już taka młoda jak ty kwiatuszku.
Kasia wie, że babcia ją kocha jednak nie potrafi zrozumieć, że starsi ludzie w czasie upałów często
tracą przytomność, ale jako mała dziewczynka jest tego nieświadoma.
Los jednak uśmiecha się do niej. Dzięki Krzysiowi Kasia pod opieką jego mamy bawi się teraz z
chłopcem w piaskownicy. Jest szczęśliwa, ale to szczęście małego dziecka zamieni się w rozpacz,
której nikt z nas nie może pojąć. Ludzie bowiem są jak skorupa, przez którą zazwyczaj bardzo
ciężko się przebić, natomiast dzieci widzą świat taki, jakim jest - dlatego cierpią.
Była godzina siedemnasta, ale w letnie dni nikt nie zwracał na to uwagi. Mama Krzysia
przypomniała sobie, że musi kupić jeszcze parę niezbędnych rzeczy, które przed wyjściem z domu
zapisała sobie na kartce. Nie chciała przeszkadzać dzieciom w zabawie, dlatego poprosiła dwie
kobiety siedzące obok, by popatrzyły przez chwilę na tę dwójkę maluchów, zgodziły się. Kobieta
zerkneła jeszcze na dzieci i poszła do pobliskiego supermarketu.
- Ksysiu patz tam jest wiecej piasku moze, moze on jest fajniejsy dla nasych babek? - Spytała
niewinnie dziewczynka.
- Wiesz, że mażesz mieć racje… Tylko weź wiaderka, mama pewnie nie zauważy, że na chwile
zniknęliśmy, po za tym ja Cię przypilnuję. Idę do szkoły już niedługo, a tata powtarza, że jestem już
dużym mężczyzną.
Niestety Krzyś miał rację, gdyby jego mama siedziała na ławce na pewno zwróciłaby uwagę, że
dzieci wychodzą z piaskownicy, kobiety jednak zajęte rozmową nie zważały na samotnie
oddalające się dzieci. Dziewczynka zawierzyła chłopcu. Śmiało swoją mała rączką złapała swojego
towarzysza i udali się w im tylko wiadomym kierunku. Tak dopełniła się ich straszna historia.
W cieniu drzewa stał niezauważalny dla ludzkiego oka człowiek, o ile można tak o nim powiedzieć.
Takich ludzi nie spotyka się raczej często. Idealnie piękny, blady, wyglądał jak model z okładki
magazynu, w którym reklamuje się bieliznę. Rysy jego twarzy były ostre, oczy nienaturalnego
koloru. Z zaciekawieniem przyglądał się dzieciom bawiącym się w piasku. Nie miał jednak odwagi
podejść do nich, gdyż słońce zdradziłoby kim tak naprawdę jest. Obserwował jak piaskownica
pełna pachnących dzieci każdego dnia najpierw jest pełna, później pogrąża się w mroku i zupełnej
pustce, by odżyć na nowo kolejnego dnia. O takim dniu nie marzył nigdy, wiedział bowiem, że
dzieci pilnowane są przez opiekunów bardzo dobrze, matki troszczą się o nich, o niego nikt tak się
nigdy nie troszczył, dlatego jest tym kim jest. Ku swojemu wielkiemu szczęściu jednak taki dzień
nadszedł. Dwójka niczego nie świadomych dzieci szła w jego stronę. Wyglądali tak słodko i
niewinnie trzymając się za rączki. Musi wcielić swój plan w życie, gdyż w niedługim czasie zjawią
się tu osoby, przed którymi od dawna się ukrywa, jednak pragnienie ludzkiej krwi było silniejsze.
Ta młoda krew pozwoli mu jednak stać się silniejszym i pokonać tamtych.
Patrzył na zbliżające się dzieci i obmyślał plan jak zwabić je z dala od ludzkiego wzroku.
Zobaczył w ich rączkach wiaderka, co podsunęło mu pewien pomysł.
Chłopiec i mała dziewczynka doszli do usypanej góry pisaku, nie zauważyły stojącego niedaleko
mężczyzny. Dzieci jednak widzą więcej niż mogłoby się dorosłym wydawać, dostrzegają świat
bardziej kolorowym niż jest, lecz to ich nie przeraża a fascynuje, jednak tak jest do czasu aż nie
dorosną.
- Ksysiu, patz, jaki tam piekny pan stoi, on sie swieci – dziewczynka pomyślała o tych wszystkich
bajkach, które czytała jej mama na dobranoc, jednak nigdy nie było mowy o tym, że wróżką może
być pan.
- To przecież nie jest możliwe! Wydaje ci się - jesteś jeszcze małą dziewczynką.
- Sam se zobac on stoi tam pod tym dzewem. Chłopczyk odwrócił się w stronę drzew i dostrzegł to,
o czym mówiła dziewczynka.
- Nie bójcie się mnie, nie zrobię wam krzywdy – odpowiedział pięknym i spokojnym głosem
nieznajomy.
- Chciałem wam tylko powiedzieć, że tam jest lepszy piasek niż ten tutaj.
- Nie możemy tam iść bez opieki dorosłego – odpowiedział zgodnie z prawdą Krzyś.
- Ja jestem dorosły i mogę was popilnować, przecież nic takiego się nie stanie, jeżeli na chwilę się
oddalimy.
- Ksysiu to nie jest dobry pomysł, mama nie pozwala nam rozmawiać z nieznajomymi, pamiętas? –
Dziewczynka bała się nieznajomego, czuła, że nie jest to dobry człowiek, jednak ufała chłopcu.
Przecież był od niej starzy i zawsze się nią opiekował, dlatego uciszyła swoje obawy.
Dzieci powoli oddalały się z nieznajomym, który spokojnie prowadził ich do piaskownicy. To był
jego cel. Wiedział, że wszystko zależy teraz już od niego. Dziewczynka była niespokojna - czuł to,
przez nią mogło się wszystko nie udać. Jednak wszystko potoczyło się lepiej niż myślał. Miał ich
dwoje -bezbronnych i małych, dzieci zawsze ufają dorosłym. Myślą, że oni nie zrobią im krzywdy,
ufają im bezgranicznie. W tym jednym wypadku był to ogromny błąd, gdyż ten dorosły był zły, był
bowiem wampirem.
Maluchy podeszły do piaskownicy i nie zauważyły, że mężczyzna przystanął a jego wyraz twarzy
zmienił się bardzo szybko. Wiedział, że musi podjąć szybką decyzje. Niespodziewanie szybko
znalazł się tuż przy chłopcu, wiedział bowiem, że to najpierw on musi zginąć, ponieważ jest
silniejszy i szybszy, więc z nim będzie więcej problemu. Zaatakował znienacka. Porwał chłopca i
zatopił swoje kły w jego kruchym ciałku.
- Zostaw go! Pomocy! – Kasia zareagowała zbyt późno, nikt nie był w stanie dosłyszeć jej krzyku,
wszystko działo się tak szybko. Wampir pochłonięty jedzeniem nie zauważył trzech postaci
zbliżających się do niego.
- Puść go Wiktorze – powiedział spokojnym głosem młodzieniec.
Bezwładne ciało chłopca upadało na piasek jak zwolnionym tempie. Kasia nie wiedziała, czy śni..
To nie mogła być prawda, w czasie ataku wampira wydarzyło się tyle rzeczy, że mała słaba osóbka
nie mogła tego zauważyć. Pojawienie się kolejnych postaci podobnych do aniołów, będących
potworami było dla tej małej istoty szokiem, wiedziała, że to jej ostatnie chwile i że zginie, jednak
nie ruszyła się z miejsca.
- Jesteście… tak szybko, a miałem nadzieje, że zdarzę z posiłkiem przed wami… nie krępujcie się –
odpowiedział Wiktor, bardzo powoli przesuwając się w stronę przestraszonej dziewczynki.
- Lepiej tego nie rób, wiem o czym myślisz, jestem zatem zdolny Cię powstrzymać.
- Nie sądzę Edwardzie, że jesteś na tyle szybki. To, co stało się chwile później nie było dostrzegalne
dla oka człowieka. Kasia wisiała głową w dół trzymana za prawą kostkę przez człowieka, który
zabił jej przyjaciela. Edward zareagował instynktownie, chciał uratować dziewczynkę wraz z
braćmi odciągnęli wampira od małej, jednak było już za późno - została pogryziona. Nie krzyczała,
chociaż całe jej ciało przeszło bólem, a był to ból jakiego nikt z żyjących ludzi nie potrafi sobie
wyobrazić, nie potrafił go nawet przeżyć. Przez łzy widziała dziwną scenę, tak jakby tamte trzy
postacie tańczyły wokół Wiktora. Nagle ten największy z braci skoczył i oderwał głowę zabójcy.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko, z zimną krwią rozczłonkowano i zabito owego wampira,
zapłonęło duże ognisko i wszystkie części zostały spalone. Dziewczynka spostrzegła jak nieznajomi
powoli zbliżają się do niej.
- Nie chce jesce do nieba plose nie lubcie mi ksywdy. – Płakała, a ból był widoczny na jej twarzy.
- Emmett zawołaj Carlisle'a, jednak ugryzł tą małą.
- Już się robi braciszku.
W tej samej chwili mała dziewczynka otworzyła oczy i zobaczyła piękną twarz ze smutnymi
oczami, ich kolor przypominał jej ciemny ocean, to tak jakby patrzeć na jezioro nocą. Zbliżyli się
inni nawet nie zauważyła kiedy.
- Musisz jej jakoś pomóc, proszę Carlisle, ona nie może umrzeć.
- Jad się rozprzestrzenia po jej ciele, jedyną nadzieją jest wyssanie go, nikt nigdy tego nie robił.
- Chyba dam radę, muszę dać radę… - Dziewczynka zemdlała, siła bólu nie pozwoliła jej być
przytomną.
W tym samym czasie mama Krzysia wróciła z zakupów, jej syna zniknął wraz z Kasią z
piaskownicy i nikt nie widział, kiedy to się stało. Kobieta nie wiedziała, że o zmroku jej najgorsze
przypuszczenia się potwierdzą odnajdą zwłoki jej syna i nieprzytomną dziewczynkę w pobliskim
lesie.
Nie doceniamy wartości ludzi, którzy są koło nas. Dopiero, gdy odejdą na ten podobno lepszy świat
dostrzegamy, ile dla nas znaczyli. Pytamy się wtedy:
- Dlaczego on? Dlaczego nie ja? – czy naprawdę myślisz, że śmierć bawi się w wyliczankę i że to
był czysty przypadek, że padło na tą właśnie osobę? Każdy ma swój czas i miejsce, nigdy się ono
nie zmieni.
- Więc dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? – spytacie.
A czy świat był kiedykolwiek sprawiedliwy? Jeżeli był, to dlaczego są biedni i bogaci, piękni i
brzydcy, mądrzy i głupi? Widzicie… Świat nigdy nie jest sprawiedliwy, nigdy nie obdziela nas
równo.
Ja sama przekonałam się o tym niedawno. Mój kochany dziadek zmarł dwa miesiące temu. Tylko
on jeden wierzył w to, co mówię i naprawdę potrafił słuchać. Jednak to nie jest największe
nieszczęście. Przed jego śmiercią nie zdawałam sobie sprawy z tego, że i mi coś dolega, a ci dziwni
ludzie są częścią mojego życia. Po śmierci to właśnie on wytłumaczył mi, że to dusze zmarłych,
wiem nie wierzycie mi, sama w to nie wierzyłam. Do czasu.
Zobaczyłam go dwa dni po pogrzebie i najzwyczajniej w świecie zemdlałam. Z czasem było coraz
lepiej, teraz prowadzimy regularne rozmowy tak, jak za jego życia.
Niestety, jeszcze nie to było najgorsze. Jak powszechnie wiadomo, jedna tragedia niesie za sobą
drugą, a moja rodzina jest tego przykładem, gdyż niedługo po śmierci dziadka w pożarze zginęła
moja ciocia - Evelin. Teraz wujek mieszka u nas na czas remontu, pewnie nie chciał być sam, ale
mieszka w Stanach, z dala od rodziny, więc taki plan wydawał się dobry. Chciał też namówić na
wyjazd mnie. Jego pierwszą propozycję przyjęłam bez entuzjazmu, nie chciałam wyjeżdżać. Jednak
los potrafi zmienić całe nasze życie. Ktoś, tam na górze, zawsze się o to postara.
Zaczęło się bardzo niewinnie. Częste bóle głowy, czasami wymioty a na koniec utrata
przytomności. Tak trafiłam do lekarza, sami rozumiecie badania, prześwietlenia i tego typu rzeczy.
Na sam koniec diagnoza, chyba będę pamiętać to do końca swojego życia. Pielęgniarka
wprowadziła mnie i mamę do gabinetu, siedziałyśmy tam cała wieczność. To znaczy... Tak mi się
wydawało. Lekarz w końcu się pojawił, którzy nie miał radosnej miny, a to oznacza tylko niedobre
wiadomości. Już samo to, że zostałyśmy wezwane do gabinetu nie świadczyło dobrze.
- Mam złe wieści. – zakomunikował na wstępie, a żadna z nas nie była w stanie już nic powiedzieć.
- Kasia ma zawansowanego guza. – co to znaczy...? zadawałam sobie to pytanie, jednak moja matka
wymówiła je na głos:
- Nie bardzo rozumiem, mógłby pan mówić jaśniej?
- Z rezonansu magnetycznego wynika, że w prawej półkuli mózgu znajduje się guz. Niestety, nie
jesteśmy w stanie nic powiedzieć na temat tego guza, jedynie to, że naciska na ważne nerwy. Stąd
objawy. To może się pogorszyć, nie możemy tego nawet usunąć, ponieważ pani córka mogłaby tego
nie przeżyć. Istnieje jednak leczenie poprzez radioterapię, chemioterapie czy biopsję. Muszą się
panie zastanowić. Tak, czy inaczej – decyzja zawsze należy do pacjenta.
- Pan w to nie wierzy doktorze? - wiedziałam, że nie ma już dla mnie szans. Jego mina mówiła
wszystko; był załamany tak samo, jak siedząca obok mnie mama.
- Każdemu trzeba dać szansę...
Jego entuzjazm był zaraźliwy, nie przestraszyłam się tej diagnozy. Chyba wiedziałam, że moje
życie nie może trwać wiecznie bez chorób. Przez dwanaście lat nie chorowałam, nigdy nie miałam
nawet śmiesznego kataru. Ktoś w końcu sobie o mnie przypomniał i teraz muszę się z tym
zmierzyć. Później rozmawiałam o tym z dziadkiem, mam czas na podjęcie decyzji, co do tego
leczenia.
- Popatrz na to z innej strony kwiatuszku, - mówił dziadek. - dzięki tej chorobie masz dar! Widzisz i
rozmawiasz ze mną, ale... Widocznie jest to czas na zmiany w twoim życiu, ja nie podejmę za
Ciebie decyzji. Niestety sama musisz rozważyć ten problem.
Zawsze szybko podejmuję decyzje i nigdy to mnie jeszcze nie zawiodło. Postanowiłam nie leczyć
się, liczę na cud. Z tego, co wiem zostało mi pół roku życia, może więcej, jeżeli nadejdzie ten dzień
będę wiedzieć. Stracę wzrok, słuch, a może coś gorszego, jednak mam teraz czas żeby żyć
naprawdę i cieszyć się ostatnimi miesiącami. Żyć tak jak by to był ostatni dzień mojego życia.
Bardzo kochałam swoich rodziców i trzyletniego braciszka, nie chciałam ich jednak narażać na
większe cierpienie, dlatego propozycja wujka teraz stała się bardzo kusząca...
Najpierw rozmowa z rodzicami, później z nim, zgodzili się.
Teraz od dwóch godzin siedzę na parapecie swojego okna i patrzę na księżyc. Dziadek przyjdzie za
jakiś czas żeby się pożegnać, to nasze ostatnie chwile razem. Ja wyjeżdżam, on odchodzi, ponieważ
załatwił już wszystkie sprawy na ziemi, a ze mną przenieść się niestety nie może. Od dziecka nie
miałam przyjaciół, wszyscy uważali mnie za dziwadło, dlatego cały swój czas poświęcałam na
naukę i taniec. Nigdy nie miałam przyjaciółki, takiej od serca, której ze wszystkiego mogłabym się
zwierzać, czy chociażby jeździć na zakupy. Może tam, gdzie teraz będę, ktoś taki się znajdzie.
- Nad czym dumasz księżniczko? – zapytał dziadek.
- Popatrz na moje życie, nic nie ułożyło się tak, jak powinno, chociaż mam kochającą rodzinę, czuje
się samotna. Nigdy nie miałam przyjaciół, a teraz jeszcze ta choroba...
- Twoje życie już niedługo zmieni się na zawsze, wspomnisz moje słowa.
- Kocham cię i żałuję, że nie możesz zostać ze mną.
- Moja droga tylko tobie udało się spędzić ze mną więcej czasu niż innym i jeszcze Ci mało?
- Dziadku, to wcale nie jest zabawne.
- Kochanie, moje życie tutaj musi się zakończyć. Jednak pamiętaj, zawsze będę Cię kochał, a
dopóki ty będziesz o mnie pamiętać będziemy razem. - to były jego ostatnie słowa, później zniknął.
Wujek Tod mieszka w małym miasteczku Forks położonym na północno-zachodnim krańcu stanu
Waszyngton, na półwyspie Olympic. Jest tam komendantem policji, byłam u niego trzy razy w
całym swoim życiu, więc niewiele pamiętam. Trochę boję się podróży, z moim szczęściem samolot
się rozbije lub coś w tym stylu i tyle będzie z mojej wycieczki. Jednak nie to jest najgorsze, lecz
fakt, że teraz naprawdę wszystko się zmieni. Nawet czas, pomyślałam ironicznie.
Moje obawy się nie sprawdziły. Wylądowałam bezpiecznie w Port Angeles, gdzie na lotnisku czekał
na mnie wujek.
- Witaj Bella, jak podróż? - zapytał.
- Dobrze. Dziękuję, ale nie rozumiem, dlaczego mówisz do mnie Bella. Przecież mam na imię
Kasia. Już zdążyłeś zapomnieć?
- Oczywiście, że nie, doskonale pamiętam jak masz na imię... - powiedział.
- Więc dlaczego tak do mnie mówisz? – zapytałam zdezorientowana.
- Wytłumaczę ci wszystko w samochodzie, teraz mi pomóż z tymi bagażami.
Radiowóz czekał przed wejściem, wszystkie moje torby spakowaliśmy do bagażnika bez żadnego
problemu. Teraz czekała nas godzina w samochodzie i wyczekana przeze mnie rozmowa.
- Do poniedziałku zostały cztery dni. Mam nadzieje, że do tego czasu zdążysz się przyzwyczaić... -
powiedział wujek. Zaraz po przyjeździe do domu, zaczął załatwiać wszystkie formalności związane
z moim przyjazdem, szkołę i różne inne sprawy. Oczywiście wszystko konsultował z mamą. Ja nie
miałam do tego głowy. Zastanawiam się, jak on to wszystko znosi ze śmiercią cioci? Nie mieli
dzieci, a teraz ma na głowie nastolatkę i ma przed sobą perspektywę powtórki z rozrywki.
Nastolatka była chora, a on dobrze o tym wiedział.
- Może wrócimy do naszej rozmowy o Belli? - zapytałam po chwili, która zapadła w samochodzie
- Już tego nie pamiętasz? - spytał, patrząc na drogę.
- Czego nie pamiętam? – Ta rozmowa zaczynała mnie naprawdę irytować.
- Kiedy miałaś z siedem albo osiem lat uwielbiałaś bajkę "Piękna i bestia", pamiętasz? Przyjechałaś
tu do nas z dziadkiem i babcią.
Pamiętałam, że to był ciężki okres dla całej rodziny, szczególnie dla mnie, dlatego babcia i dziadek
zabrali mnie na wycieczkę. Byłam taka szczęśliwa.
- Pamiętam to wszystko... - powiedziałam.
- To pamiętasz pewnie i to, że Piękna z bajki miała na imię Bella, tak strasznie spodobała się ci ta
bajka, że nie chciałaś słyszeć, że masz na imię Kasia, a Bella. Jak na złość, nie reagowałaś na swoje
imię, a jak cię dzisiaj zobaczyłem to mi się przypomniało. Wtedy, co prawda, za rękę trzymałaś
dziadka i oznajmiłaś mi i cioci, że jeżeli tak nie będziemy się do ciebie zwracać to nie będziesz z
nami rozmawiać. – na te wspomnienia Tod zaśmiał się serdecznie.
- Widzisz, co bajki robią z człowiekiem? Teraz już z tego wyrosłam. - powiedziałam w końcu.
- Spodobało się ci się nareszcie twoje imię. - rzucił.
- Nie mam mu nic do zarzucenia.
- Szkoda, przyzwyczaiłem się do Belli...
- W sumie nawet mi to nie przeszkadza, jednak nie mów nikomu. Nie chcę na wstępie wstydzić się
za swój pseudonim. - powiedziałam.
- Postaram się... – jego mina świadczyła zupełnie coś innego.
- Powiedziałeś!! Komu? - spytałam w panice.
- Tylko znajomemu z rezerwatu, po za tym pół miasta wie, że przyjeżdżasz i chcą zobaczyć jak
wyrosłaś, nie martw się nikt nie wie o chorobie.
- Świetnie wszyscy pamiętają małą Bellę a nie Kasie.
- Sama tego chciałaś! – Wujek śmiał się na głos, szczerym śmiechem. Teraz już nie mam innego
wyboru, jak stać się dla nich Bellą, dziewczynką, która kocha bajkę o "Pięknej i Bestii". Wsparcia
też nie mam. Cholera i na co mi to wszystko było? Nastolatka kochająca baśnie. Cudownie, po
prostu cudownie, gorzej być nie mogło.
Forks było małym miasteczkiem, gdzie wszyscy wiedzieli o wszystkich wszystko, dlatego mój
przyjazd był nowością i zarazem sensacją. Dom wyglądał zupełnie inaczej niż go zapamiętałam, ten
pożar musiał być ogromny. Wujek odgadł moje myśli, bo od razu zaczął wszystko tłumaczyć:
- Widzisz, pożar spowodował ogromne zniszczenia, dlatego trzeba było zbudować dom od podstaw,
teraz wygląda tak, jak Evellin go sobie wymarzyła. Szkoda, że już jej nie ma... – głos mu się
załamał, było mi tak przykro. Za nic jednak nie wiedziałam, jak mogę mu pomóc. Po chwili
pozbierał się i powiedział:
- Twój pokój znajduje się na górze, zaraz ci wszystko pokażę... Niestety nie jest jeszcze gotowy -
mówił wspinając się po schodach. - Czekałem z decyzją na ciebie.
Pokój był mały, ale przytulny. Wujek Tod pozostawił mi decyzję co do koloru ścian. Zacznę teraz
wszystko od początku, nowy dom, nowy świat. Nowe życie.
Te cztery dni minęły bardzo szybko. Nawet nie zdążyłam przyzwyczaić się do nowej strefy
czasowej, a już był poniedziałek i mój pierwszy dzień w szkole. Najlepsze było jednak to, że w
Stanach, w wieku siedemnastu lat mogłam legalnie prowadzić samochód, oczywiście nie
posiadałam dokumentu upoważniającego mnie do jazdy, jednak od czego ma się wujka. Pierwszego
dnia po przyjeździe sam oznajmił że muszę podszkolić swoją jazdę samochodem jeżeli zamierzam
się samodzielnie dostać do szkoły nie moknąc całkowicie. Pogoda w Forks nie jest zbyt zmienna.
Można wręcz rzec, że ciągle tu mży lub pada, wilgoć na każdym kroku. Deszcz, co prawda, jest
uspokajający, ale do czasu...
- Bella, zejdź tu do mnie na chwilę! - zauważyłam, że Tod denerwuje się bardzo szybko, dlatego
piętnaście minut czekania to dla niego zbyt długo, a przecież było tak wcześnie.
- Przecież już idę!
- Mam dla ciebie niespodziankę, tak na powitanie. – mówiąc to, zaprowadził mnie przed dom, gdzie
wskazał na coś palcem. Podążyłam za nim wzrokiem i ujrzałam niebieską furgonetkę.
- Co to jest? – zapytałam niepewnie.
- To bryka dla ciebie. – „bryka” tak to właśnie określił. Nie dorobiłabym się w życiu takiego auta,
więc wyobraźcie sobie, jakie to było dla mnie zaskoczenie.
- Żartujesz… do reszty zwariowałeś!?
- Co nie podoba ci się? – zapytał nieśmiało.
- Czy mi się nie podoba? Oczywiście że podoba, ale dlaczego kupujesz mi takie drogie prezenty?
- Pomyślałem że będzie ci wygodniej jeździć furgonetką niż radiowozem. Poza tym nie był wcale
taki drogi. – wiedział już, że połknęłam haczyk, który na mnie zarzucił. Furgonetka wydawała się
jakby była stworzona dla mnie, lecz nie dałam się jednak tak łatwo podpuścić.
- Myślisz że zapali? Bo jednak nie widzi mi się jazda radiowozem... – posłałam mu znaczący
uśmiech.
- Dlaczego się nie przekonasz? – spytał niewinnie. Tylko na to czekałam. Wsiadłam do środka,
rozglądałam się dookoła, jednak po poprzednim właścicielu nie było śladu. Zapach był przyjemny i
już wiedziałam, że polubię to niebieskie cacko.
- Skoro można mi jeździć bez prawa, co powiesz na rutynową jazdę próbną?
- Ehh… Wy nastolatki... – odwrócił się w stronę domu, co było równoznaczne z jego zgodą.
Teraz jechałam ku przeznaczeniu. Może to życie okaże się lepsze od wcześniejszego? Najgorsze
jest jednak to, że tu wszyscy się znają i mają przewagę.
A co mi tam! Widzicie, gadam sama do siebie. Już jest źle.
Szkoła znajdowała się przy głównej drodze, jak wszystkie ważniejsze budynki. Nie wyglądała
zresztą na szkołę, ale upewniła mnie tablica. Moje nowe liceum składało się z kilkunastu
zbudowanych w podobnym stylu pawilonów z czerwonej cegły. Z początku nie byłam w stanie
ocenić, ile ich właściwie jest, tyle rosło wokół drzew i krzewów. To miejsce nie miało w sobie nic z
placówki wychowawczej. Zaparkowałam przed pierwszym budynkiem, ponieważ nad drzwiami
dostrzegłam tabliczkę z napisem "dyrekcja”. Po chwili byłam w środku. Zaskoczyły mnie żywe
kolory wnętrza, może dlatego, że na zewnątrz było tak pochmurno. W pomieszczeniu siedziała
starsza pani. Gdy weszłam popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.
- W czym mogę ci pomóc, młoda damo? – zapytała z lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry... Jestem Kate Benett. - odparłam nieśmiało.
- Bella? siostrzenica Toda?
- Tak to ja. – już chyba zostanę Bellą. Zresztą, nie jest mi z tym nawet tak źle... Kobieta dała mi
mapkę i mój indywidualny plan. Tak w każdym dniu to samo, przez cały tydzień. Nigdy nie
myślałam, że będę cierpieć z powodu planu lekcji, ale wychowanie fizyczne, pięć dni w tygodniu,
to już lekka przesada. Plusem była ta długa przerwa, pomiędzy zajęciami rannymi, a
popołudniowymi. Półtorej godziny relaksu.
Pierwszą lekcją, każdego dnia, był francuski, dlatego postanowiłam udać się do wyznaczonej klasy
jak najszybciej. Zdecydowałam się poczekać na nauczyciele przy jego biurku. Pan Murrett wszedł
do klasy równo z dzwonkiem.
- Witam na moich zajęciach, panno Benett. Zajmiesz miejsce koło Alice. Myślę, że jej się to
spodoba.
Nieśmiało podeszłam do wskazanego przez nauczyciela stolika, a tam... Siedziała dziewczyna,
która wyglądał jak anioł. Jej blada cera idealnie komponowała się z krótkimi nastraszonymi
włosami i ciemnymi oczami. Jednym słowem: była piękna.
- Nie mogłam się już doczekać kiedy cię zobaczę.- odezwała się niebywale dźwięcznym głosem. -
Nareszcie jesteś, myślałam że utknę w tej ławce sama. Tak poza tym, jestem Alice Cullen.
- Bardzo mi miło. Mam na imię Kate. - odparłam nieco zaskoczona.
- Wydawało mi się, że Bella, czy się nie mylę?
- Bellę wymyślił mój wujek Tod i jak widzę, tak właśnie zostało. – nie byłam w stanie przyznać się
do tego że kocham bajki. A raczej kiedyś je kochałam.
- Jeszcze zanim tu przyjechałaś, już mówiono o twoim przybyciu, więc jesteś wielką sensacją, jak
na takie małe miasto. Dlatego wszyscy wiedzą o tobie wszystko. – zaśmiała się moja partnerka.
- Ale raczej i tak nie mam na to wpływu, prawda?
- Niestety nie, ale strasznie się cieszę że jesteś. - odparła bezpośrednia dziewczyna.
Może jednak mam szansę na przyjaciółkę? Kto wie, czy nie będzie nią właśnie Alice?
Materiał nie był trudny. Wszystko to już dawno miałam opanowane, praca w grupie też nie okazała
się trudna. Moja nowa koleżanka była równie dobra co ja, może odrobinę lepsza, dlatego
skończyłyśmy dużo wcześniej, niż inne pary.
- Bella... Czym się właściwie interesujesz? – zapytała po chwili milczenia Alice.
- Myślisz, że możemy bezpiecznie rozmawiać ? – zapytałam niepewnie,
- Oczywiście, głuptasie, zrobiłyśmy to, co miałyśmy zrobić, więc chyba warto zaryzykować.
- Skoro tak mówisz, to nie zostaje nic innego jaka chwila przerwy na miłą rozmowę
- No? to czym się interesujesz? - pytała dociekliwie.
- Tańczę i dużo czytam, w sumie nic nadzwyczajnego. – było mi trochę wstyd, ona na pewno ma o
wiele więcej ciekawszych rozrywek i hobby, niż ja.
- Wspaniale! Ups… Nareszcie jest ktoś, z kim będę mogła śmiało rozmawiać. Ciężko tutaj o mola
książkowego, który tańczy. - dokończyła z uśmiechem.
- Dziękuję, bardzo optymistyczna wizja. – jej mina była tak zdezorientowana, że nie mogłam
powstrzymać cichego chichotu. Po chwili i jej nie zostało nic innego jak się przyłączyć.
- Tu liczy się popularność, a nie pasja. Jedynie Rosalie mnie rozumie.
- To widocznie dobra przyjaciółka... - powiedziałam.
- No coś ty! To moja starsza siostra. – nie było nam dane dłużej rozmawiać, ponieważ pan Murrett
brutalnie nam przerwał:
- Dziewczęta, dlaczego nie wykonujecie zadanych przeze mnie prac? – zapytał z nutą złości w
głosie.
- Już dawno skończyłyśmy, panie profesorze – odpowiedziała moja koleżanka z uśmiechem na
twarzy, nauczyciel spojrzał na nią groźnie.
- Alice, nie uważasz, że nowa koleżanka ma prawo wynieść coś z lekcji, a nie liczyć na ciebie?
- Przecież Bella zrobiła połowę tych zadań. – mówiąc to moja koleżanka posłała nauczycielowi
najpiękniejszy uśmiech świata, po którym najprawdopodobniej zapomniał jak się nazywa. Ocknął
się chyba po dobrej minucie, tym razem nie patrząc na nią, a na mnie.
- Panno Benett, w poprzedniej szkole uczęszczała pani na lekcje dla zaawansowanych?
- Niezupełnie... - odparłam. - To były dodatkowe kursy.
- Dobrałyście się idealnie. – odpowiedział nauczyciel z sarkazmem i odszedł.
- Co on miał na myśli? – zapytałam towarzyszkę zbita z tropu.
- Wiesz, najwidoczniej nigdy w swojej karierze zawodowej nie spotkał nikogo takiego jak ty, czy ja.
Można powiedzieć, że obawia się konkurencji z naszej strony. - dokończyła z ironią.
- Chcesz przez to powiedzieć, że jesteśmy za dobre dla niego?
- Dokładnie o tym właśnie mówię. Coś mi się wydaje, że zostaniemy przyjaciółkami. – powiedziała
Alice. O ironio, znam dziewczynę od niecałej godziny, a już przypadła mi do gustu. Może
naprawdę trzeba zmienić swoje życie, żeby spotkać ludzi którzy okażą się dla ciebie mili? Niestety,
miałyśmy razem tylko dwie lekcje - pierwszą i ostatnią.
- Jakoś to przeżyję - skwitowała Alice. - Widzimy się na lunchu, Bella. Już się nie mogę doczekać.
– oznaczało to jeszcze trzy lekcje bez mojej "bratniej duszy". Przez cały ten czas powtarzałam
sobie, że będzie dobrze.
Na angielskim poznałam Angelę - miłą brunetkę, która najwidoczniej znała Alice.
Niestety kolejna lekcja była dla mnie koszmarna, nie pytajcie dlaczego. W sumie sama tego nie
wiem. Od dziecka reagowałam na facetów bardzo dziwnie, mam zaufanie tylko do dziadka, którego
już nie ma. Taty i wujka nigdy nie próbowałam nawet zagadać. Co do chłopaków... Nie, żeby nie
było w nich nic wartego uwagi. Po prostu... Coś w nich powoduje u mnie strach. Najgorzej jest z
tymi nieziemsko przystojnymi pół-bogami.
Weszłam do klasy wraz z nauczycielem, był bardzo miły. On pierwszy kazał mi powiedzieć coś o
sobie.
- Sami tworzymy własną historię, panno Benett, dlatego proszę powiedzieć coś o sobie reszcie
klasy. – nie zostało nic innego jak wykonać polecenie
Plotłam coś o sobie, starając się patrzeć na wprost i wtedy go zobaczyłam. Siedział sam, jego wzrok
skupiony był całkowicie na mnie. Jego blada cera kontrastowała z ciemnymi, zmęczonymi oczami i
rozczochraną, brązowo-rudą czupryną. Gdy ujrzałam jego wzrok na sobie, moje serce zaczęło bić
trzy razy szybciej. Nie z powodu, o jakim myślicie, ale ze strachu o to, że z jego strony grozi mi
niebezpieczeństwo. Nie boję się duchów, chociaż czasami są naprawdę nieznośne i przerażające, ale
boję się człowieka, którego nie znam. Coś jest ze mną nie tak. Pech chciał żebym swoje obawy
wystawiła na większą próbę, gdy nauczyciel kazał mi zająć jedyne wolne miejsce w klasie. Z bólem
serca podeszłam do ławki nieznajomego i usiadłam najdalej jak mogłam, nawet nie racząc go
jednym spojrzeniem, za sobą usłyszałam głośne wzdychanie. Odwracając się, dostrzegłam
blondynkę, która najwidoczniej oddałaby wszystko, żeby znaleźć się na moim miejscu.
- Hej. - usłyszałam po chwili.
- Cześć... - odpowiedziałam grzecznie nadal na niego nie patrząc.
- Jestem Edward. - szepnął cicho i przesunął dłoń w moją stronę. Miał chyba nadzieję, że się z nim
przywitam. jednak nie było takiej możliwości.
- Aha… - odparłam tylko
- Grzeczność wymaga, żeby się przedstawić. – powiedział. W jego głosi krył się... gniew?
- Kate. Możesz mi mówić Bella. Pozwól, że skoncentruję się na lekcji. Jestem pewnie daleko w
tyle. - powiedziałam szybko.
Nie było to jednak prawdą. Historia to mój konik, jednak wolałam udawać, że tak nie jest. Ten cały
Edward starał się być miły, idiotko, a ty tak na niego reagujesz, jakby zaraz miał cię zabić. -
karciłam się w myślach. Niestety i to nie pomogło. Lekcja dłużyła się ogromnie, siedziałam jak na
szpilkach. Nawet serce nie mogło się uspokoić. Niestety, okazało się, że mamy razem matematykę,
na szczęście miałam do wyboru wolne miejsce obok Edwarda, albo wolną ławkę tuż obok niego.
Wybrałam, oczywiście, drugie rozwiązanie. Nie cierpię matematyki, co pozwoliło mi całkowicie
skupić się na lekcji i udawać, że mój irracjonalny strach nie jest spowodowany osobą siedzącą
nieopodal. Cały czas czułam się jak w cyrku. Wszyscy ciągle mi się przyglądali, szeptali na mój
temat. Miałam już tego naprawdę dość. Najgorsze przede mną - lunch w stołówce, gdzie każdy ma
swoje miejsce. Alice, to moja jedyna nadzieja, że przedstawi mnie jakiejś normalnej grupie.
Zabrałam tace i stanęłam w kolejce, po chwili przyłączyła się do mnie Angela.
- Bella, zaraz zaprowadzę cię do naszego stolika. Weź szybko coś do jedzenia, bo Alice umrze z
tęsknoty...
- Nie wiem, czy to dobry pomysł... - powiedziałam niepewnie.
- Nie gadaj głupot! Zaraz wszystkich poznasz i będzie dobrze. – uśmiechnęła się. Nie pozostawało
mi nic innego, jak spokojnie podejść do stolika pełnego nieznanych mi ludzi. Wszystkich było
razem dziesięcioro, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Trójka była całkowicie podobna do
Alice, blada skóra, ledwie widocznie cienie pod oczami i nieziemsko piękni, jak dla mnie.
- Ludzie, to jest Bella. – powiedziała do wszystkich i dodała beztrosko: - Bella, to są ludzie.
- Angie, czy naprawdę uważasz, że to wystarczy? Przecież biedna Bella nie zna nikogo z imienia. Ja
się tym zajmę. - powiedziała Alice, która najwyraźniej uwielbiała być w centrum uwagi.
- Bella, poznaj Rosalie, Emmetta, Jaspera, Jacoba, Setha, Bena, Angelę i Erica. - mówiła wskazując
na każdego bladym, smukłym palcem.
- Miło mi was wszystkich poznać. - odparłam oszołomiona. - W sumie, to jestem Kate, ale mówcie
mi Bella. – odpowiedziałam nieśmiało.
- Nam również, nasza kochana siostra ciągle o tobie mówi... - powiedział blady chłopak, bardzo
podobny do Alice, zarazem różniący się.
- Emmett... - syknęła blondynka. - Uspokój się. - zobaczyłam jak Rosalie wymierza chłopakowi
kuksańca w bok.
- Czyli wy jesteście rodzeństwem z Alice, tak? - spytałam.
- Zgadza się... – odpowiedziała szybko Alice. - To moje zwariowane rodzeństwo. Mój prawdziwy
brat Emmett, Rosaline i Jasper.
- Co masz na myśli mówiąc "prawdziwy brat" ? – zapytałam zbita z tropu.
- Dokładnie to to że, ja i Jasper jesteśmy adoptowani, w sumie to ona i Emmett również. ale są
rodzeństwem... rozumiesz chyba. – powiedziała szybko Rosalie.
- Już teraz tak, chociaż przyznam szczerze, że strasznie to wszystko poplątane.
- Nie przejmuj się. Ja też czasem się w tym gubię. – odpowiedział z uśmiechem Emmett.
Po chwili do naszego stolika podeszły jeszcze trzy osoby. Blondynka, która wzdychała w czasie
historii, jakiś nie znany mi dotąd blondyn o jasnej cerze, całkiem podobny do rodzeństwa, i na moje
nieszczęście Edward. To wszystko przypomniało mi całe moje niewyjaśnione zachowanie, czułam
się skrępowana.
- Bello poznaj jeszcze Jennifer, Marca i Edwarda. – powiedział tym razem Jasper.
- My już się znamy, braciszku, Bella kocha naukę. – powiedział ironicznie.
- To jeszcze jeden wasz brat? – zapytałam cicho, siedzącą obok Alice.
- Niestety tak. A ten Marco to mój kuzyn, wiesz mamy dużą rodzinę... – powiedziała nieśmiało
dziewczyna. Ciekawie się zapowiada, nie ma co. Podczas przerwy wszyscy wesoło rozmawiali.
Oczywiście głównym ich tematem była ja, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, spostrzegłam raz czy
dwa że Marco przygląda się mi. Nie wiem, co to ma znaczyć, jednak wcale mi się to nie podoba.
Jeszcze tylko trzy lekcje i będę mogła wyjść z tej dziwnej szkoły... Załamana poszłam na biologię.
Nic do niej nie mam ale sami wiecie... Co ciekawego może być na tak nudnej lekcji?
Kiedy jednak stanęłam w drzwiach, powiedziałam sobie, że dam radę, nie przypuszczałam tylko że
będzie aż tak ciężko. Pan Banner najwidoczniej kochał biologię, nie zaprzątał sobie głowy
przedstawianiem mnie klasie.
- Zajmij miejsce obok Edwarda. – kiedy usłyszałam to imię, momentalnie moja głowa odwróciła się
w stronę właściciela. Jego oczy były czarne jak węgiel, a gdyby wzrok mógł zabijać, już bym chyba
nie żyła.
- Tylko nie to. – jęknęłam cicho, niestety większość osób, w tym sam nauczyciel, dosłyszeli mój
jęk.
- Coś nie tak panno Benett? – spytał podejrzliwie nauczyciel.
- Nie, wszystko dobrze. - odparłam szybko.
- Zajmij więc wskazane miejsce, bo tracimy mój cenny czas.
Podchodząc do ławki czułam się jakby ktoś skazał mnie największą karą na świecie.
- Mi też to się nie podoba. – usłyszałam głos Edwarda. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w twarz.
Szybko usiadłam na miejscu i odgrodziłam się od swojego sąsiada książkami.
Jego twarz wyrażała tylko nienawiść, co nie przeszkadzałoby mi, gdyby nie patrzył na mnie z
chęcią mordu. Dookoła nas ludzie szeptali coś między sobą, dopiero na kolejnej lekcji
dowiedziałam się o co tak właściwie chodzi.
- Ta nowa jest naprawdę dziwna, gdybym ja mogła siedzieć z tym młodym bogiem chwaliłabym za
to niebiosa, a ona zachowuje się tak, jakby była lepsza od niego...
- Wiesz... Może on jej się nie podoba?
- Chyba oszalałaś. Każda panna w tej szkole chciałaby go mieć dla siebie! – później zmieniły już
temat. Widzicie sami. Jestem dziwadłem, które siedzi z najprzystojniejszym chłopakiem i się go
najzwyczajniej w świecie boi. Ostatnia lekcja podniosła mnie trochę na duchu, dzięki Alice, która
dała mi do zrozumienia, że jestem pierwszą dziewczyną, która bez wyraźnego powodu nienawidzi
jej brata.
Po drodze do domu wstąpiłam jeszcze do sklepu, po jakieś zakupy. Wujek miał być w domu za
jakiś czas więc spokojnie ugotowałam obiad i odrobiłam lekcje.
- Już jestem, co tak pachnie? - wyrwał mnie z zamyślenia głos Toda.
- Obiad. Zrobiłam kurczaka. Mam nadzieję, że jesteś głodny?
- Nawet nie wiesz jak bardzo, umyję tylko ręce i czekam na relacje z pierwszego dnia w szkole. –
uśmiechnął się miło. Opowiedziałam mu o wszystkim, trochę po marudziłam, jak typowa
nastolatka, a później wróciłam do swojego pokoju. Zakończyłam dzień z potwornym bólem głowy,
co oznacza, że już wkrótce będę musiała znaleźć tu w Forks jakiegoś lekarza. Jeszcze przed
zaśnięciem myślałam o tej całej sytuacji, w jakiej się dzisiaj znalazłam. Zasnęłam dopiero po
północy.
Moje życie od wielu lat toczy się tym samym rytmem. Brak urozmaiceń, wręcz jedna wielka
monotonia. To wszystko mogłoby się dla mnie zmienić za sprawą bijącego cicho serca, którego
pragnąłem, jak nigdy dotąd, oznaczałoby to znalezienie swojej połówki. Pragnienie miłości
narastało we mnie przez całe wieki i w końcu się zakochałem. Niestety nieszczęśliwie, dlatego już
nigdy więcej nie pozwolę sobie na takie uczucie, nie w stosunku do człowieka.
Jak zwykle siedziałem w swoim pokoju, głęboko zatopiony w myślach, nikt z jego mieszkańców
nie zwracał już na mnie większej uwagi. U nas była to tylko kwestia przyzwyczajenia. Dziś jednak
atmosfera w domu zmieniła się, można było wyczuć radość. Gdybym miał ochotę od razu
odnalazłbym przyczynę owego podniecenie jednak w tym wypadku byłem po za tym wszystkim,
jednak do czasu.
- Edward! Zejdź do salonu! – usłyszałem władczy głos swojego ojca, jego prośby wypełniałem
machinalnie, tak długo byliśmy razem, że przywykłem. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłem,
że wszyscy już tam są, więc czeka nas kolejne rodzinne zebranie, pomyślałem.
Wyłapałem chaotyczne myśli Alice, ta mała starała się coś przede mną ukryć.
- Skoro jesteśmy już wszyscy... – powiedział Carlisle patrząc na mnie znacząco, zająłem szybko
miejsce po jego lewej stronie. - ...możesz zaczynać Alice. - usłyszałem po chwili.
- Mam dla was wspaniałą wiadomość. – szczebiotała. – Do miasta już niedługo przeprowadzi się
pewna dziewczyna. Jest siostrzenicą komendanta, nic więcej na jej temat jeszcze nie wiem, ale ona
właśnie zostanie moją najlepszą przyjaciółką. – miny wszystkich zebranych w salonie były
sceptyczne, jeszcze nigdy w tym domu nie rozmawialiśmy o czymś takim. Niestety, ten mały
chochlik od zawsze miał to, czego chciał. To dla niej ja, Rosalie, Emmett i Jasper udawaliśmy ludzi,
mieszaliśmy się w tłumie, nawet uczęszczaliśmy na zajęcia pozalekcyjne, ale coś takiego
przechodziło moje pojęcie.
- Tylko, dlatego, że jakiś tam człowiek przeprowadza się do Forks musieliśmy tu wszyscy przyjść?!
– Niemal wrzasnąłem na nią w gniewie,
- Nie! Chodzi o to, że ona będzie mnie kochać jak siostrę, tak prawdziwie.
- Alice, zachowujesz się jak małe dziecko. – wstałem od stołu z zamiarem wyjścia z tego
przedziwnego zebrania.
- Zaczekaj! – wtedy zobaczyłem jej wizję. Była tak spójna i wyrazista jak nigdy dotąd, każdy
szczegół można było wyodrębnić. Alice obejmowała nieznaną mi dotąd dziewczynę jeszcze nigdy
nie widziałem jej aż tak szczęśliwej, gdybym wtedy wiedział, co wydarzy się w kolejnych
miesiącach naszego życia...
- Pokochamy ją wszyscy zobaczysz, ona zmieni nasze życie!
- Przekonamy się o tym za jakiś czas, z tego, co podsuwają mi twoje myśli to ja mam pilnować
żebyś już teraz nie pobiegała do jej domu?
- Braciszku, jak tym nie dobrze znasz...
Od tego czasu musiałem pilnować jej na każdym kroku, gdyby mogła pojawiłaby się u tej nowej w
dzień jej przyjazdu. Nie mogłem na to pozwolić. Lepiej, gdy poznają się na naszym gruncie, wtedy
będziemy mieli przewagę. Jednego nie przewidziałem. Tylko Alice uczy się francuskiego.
Większość uczniów woli hiszpański, niestety ta nowa, a raczej Bella, bo już było o niej głośno,
wybrała ten sam przedmiot. Moje zmagania z odroczeniem spotkania mojej siostry z człowiekiem
spełzły na niczym.
- Braciszku poznamy się dzisiaj, czy to nie jest cudowne? - szczebiotała Alice, kiedy byliśmy w
szkole.
- Pamiętaj, żeby się nie zdradzić, ty już wiesz, że się zaprzyjaźnicie, ona nie, więc proszę cię,
postaraj się opanować. – dodałem błagalnym niemal głosem.
- No dobrze, zrobię, co mogę... – odparła z uśmiechem i pobiegła pod klasę.
Cała szkoła żyła przyjazdem tej nowej, dla tego miasta to była nowa atrakcja, tak, jak pożar parę
miesięcy wcześniej, uroki życia na totalnym zadupiu, pomyślałem. Z duszą na ramieniu udałem się
na hiszpański, nauczycielka omijała mnie szerokim łukiem, dlatego spokojnie mogłem
podsłuchiwać rozmowę młodszej siostry, z nową koleżanką.
Była to nieśmiała osoba, często się uśmiechała, jej brązowe włosy były w całkowitym nieładzie, co
dodawało jej sporo uroku, nie byłem w stanie stwierdzić, jakiego koloru są jej oczy. Alice
posłuchała mojej rady i była niezmiernie ostrożna. Może moja siostra ma racje i warto poznać tą
nową, kto wie, pomyślałem udając się na następną nudną lekcje.
Dopiero na historia miała przynieść ukojenie, jednak tego dnia wszystko się zmieniło. Jak zawsze
usiadłem na swoim miejscu, nie zważając na ciche jęki Jennifer, która od pewnego czasu się mną
interesowała. Jakąś chwilę po tym usłyszałam cichą melodię, co było bardzo dziwne. Do klasy
przybył nauczyciel jednak nie był sam, obok niego stała teraz ona. Nauczyciel poprosił ją o
opowiedzenie swojej historii, wszyscy musieliśmy przez to przechodzić. Jej akcent był mi dotąd
niespotykany, jednak szybko okazało się, że nikomu to nawet nie przeszkadza. W trakcie swojego
opowiadania jej wzrok padł na mnie. Usłyszałem, jak jej serce przyspiesza i ogarnia ją strach. Nikt
już tak na nas nie reagował, a tu proszę - taka niespodzianka. Po chwili usłyszałem, że Bella miała
zająć jedyne wolne miejsce w klasie, co oznaczało, że będzie moją partnerką. Widziałem strach w
jej oczach, zapewne gdyby mogła uciekłaby jak najdalej. Kiedy siadała obok mogłem dokładnie
wyczuć jej strach, nawet na mnie nie spojrzała, swojej krzesło odsunęła jak najdalej. Ciekawiło
mnie, co myśli i w tedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Nie słyszałem jej myśli, co zdarzyło mi się
drugi raz w życiu.
Postanowiłem jednak być miły, obiecałem zresztą rodzinie, że postaram się dla Alice.
- Hej. – powiedziałem cicho.
- Cześć. – odpowiedziała nadal nie patrząc w moją stronę, musiałem próbować dalej.
- Jestem Edward. – dodałem jeszcze, przesuwając swoją dłoń w jej stronę.
- Aha… - co za "aha"? pomyślałem. Czy z nią jest coś nie tak?
- Grzeczność wymaga żeby się przedstawić. – powiedziałem gniewnie.
- Kate. Możesz mi mówić Bella, pozwól, że skoncentruję się na lekcji jestem pewnie daleko w tyle.
– dla niej ważniejsze były lekcje, niż ja. Co się ze mną dzieje? Myślę o tym, że jest ktoś, na kim nie
robię wrażenia. Jej jeszcze pokażę, skoro tak się sprawy mają. Matematykę też mieliśmy razem
jednak wolała zając wolną ławkę niż zostać moją partnerką. Co za głupia pinda! pomyślałem. Kiedy
wychodziłem z klasy myślami byłem przy Belli, dlatego nie zauważyłem jak podchodzi do mnie
Jennifer
- Cześć Edi. Zjemy dzisiaj razem lunch? – wiecie? Nie cierpię, jak ktoś nazywa mnie zdrobniale. To
jest takie niemęskie, poza tym ta dziewczyna chyba nigdy nie pojmie, że ja do niej nic nigdy nie
czułem i czuć nie zamierzam. No, ale co mi tam, czasami dobrze się z kimś pokazać.
- Przyłącz się do mnie i do Marca, dobrze? – odparłem grzecznie.
- Nie ma sprawy! - świergotała, jedynie jej myśli były innego zdania: cholera znowu ten gbur!
Jakbyśmy nie mogli być sam na sam, wtedy wszyscy by mi uwierzyli w to, że z nim jestem, takie
ciacho, ochchhh, Jennifer nie myśl o nim w ten sposób! - upominała siebie.
W trójkę udaliśmy się do stołówki i ponownie dzisiejszego dnia usłyszałem tą dziwną melodię.
Podchodząc do stolika swojego rodzeństwa usłyszałem niektóre zbereźne myśli związane z nową
koleżanką, Alice przekazała mi w myślach jak bardzo się cieszy, Bella natomiast szybko spuściła
głowę, pewnie wstydziła się swojego zachowania.
- Bello poznaj jeszcze Jennifer, Marca i Edwarda. – Powiedział Jasper.
- My już się znamy, braciszku, Bella kocha naukę. – Powiedziałem z dużą dozą ironii w głosie,
usiadłem jak najdalej od niej i całą swoją uwagę skupiłem na Jennifer. Słyszałem doskonale
wszystkie myśli przy stoliku, ta nowa wpadła w oko Marcowi. Jeszcze przed dzwonkiem
odprowadziłem Jenn na lekcje a sam podążyłem na biologię. Pan Banner kochał ten przedmiot, lecz
nie posiadał umiejętności przekazania swojej wiedzy w ciekawy sposób, na moje nieszczęście do
klasy wszedł nie kto inny, tylko Bella. Nauczyciel nie marnował czasu na jej przedstawianie.
- Zajmij miejsce obok Edwarda. – Kiedy usłyszałam swoje imię zrobiło mi się jej żal, wiedziałem,
że możemy tej lekcji nie przetrwać, zapach jej strachu był dla mnie ciężki. Naprawdę miałem
ochotę zrobić jej krzywdę.
- Tylko nie to. – Usłyszałem te słowa, zresztą tak jak większość uczniów w tej klasie, najwyraźniej
myślała o tym samym, co ja
- Coś nie tak panno Benett? – Spytał podejrzliwie nauczyciel.
- Nie, wszystko dobrze. - Odparła szybko.
- Zajmij, więc wskazane miejsce, bo tracimy mój cenny czas.
Szła jak na skazanie, mina cierpiętnicy. Boże, czy ja jestem aż tak odrażający? zadawałem sobie to
pytanie dzisiaj więcej razy, niż w całym, dotychczasowym życiu.
- Mi też to się nie podoba. – Powiedziałem po chwili. A co. Niech sobie nie myśli, że dla mnie jest
to radość. Ten jej strach, do tego wszystkiego, nie pomagał mi się skupić na niczym. Pragnąłem jak
nigdy dotąd rozerwać jej kruche ludzkie ciało, złamać dane sobie postanowienie i wypić jej ciepłą
krew. Edwardzie. Uspokój się. Nawet o tym nie myśl. Co powiedziałby Carlisle? Ta myśl pozwoliła
mi przetrwać cała lekcje. Chwilę po dzwonku na korytarzu dopadła mnie moje mała siostrzyczka.
- Coś ty chciał jej zrobić! Nawet się nie waż tak myśleć! – krzyczała.
- Uspokój się, to nie moja wina, że ona za mną nie przepada, postaram się nie zrobić jej krzywdy!
- Jeżeli coś jej się stanie, zabije cię. Pamiętaj. – wiedziałem, że to nie były żarty.
Zostałam brutalnie wyrwana ze snu, zegarek wiszący na ścianie wskazywał parę chwil po czwartej.
Przyczyną tej wczesnej pobudki, była osoba znajdująca się w moim pokoju. Nowa dusza, jednak
tak dobrze mi znana.
- Witaj w domu skarbie – powiedziała po chwili
- Ciociu, nie myślałam, że cię tu jeszcze zobaczę – zerwałam się z łóżka, ogarnęło mnie szczęście
- Dziadek obiecał, że ktoś inny się tobą zaopiekuje, dlatego wysłał mnie
- Dlaczego to nie mógł być on? – Zapytałam z nadzieją w głosie
- Dobrze wiesz, dlaczego
- Zawsze można mieć nadzieje, prawda? – zapytałam niewinnie
- On już swoje zrobił na tym świecie, teraz kolej na mnie, więc słuchaj uważnie, ponieważ mój czas
dobiega już powoli końca
- Czy to oznacza, że nie zostaniesz ze mną do końca?
- Nie mogę to nie miejsce dla mnie, teraz to twój dom, więc proszę uważaj na siebie, ponieważ
grozi ci niebezpieczeństwo
- Co to takiego, czego mam się spodziewać? – w moim głosie sama wyczułam strach
- Niestety, to jeszcze nie czas – ciocia zniknęła zostawiając mnie z błądzącymi myślami. Cholera!
Teraz nawet nie zasnę! O co mogło jej chodzić? Opadłam spokojnie na poduszki, analizując na
spokojnie każde słowo Evelin.Nawet nie wiem,kiedy ponownie zasnęłam.
Ten tydzień nie był taki zły. Oboje z Edwardem, doszliśmy do wniosku, że chyba lepiej ze sobą nie
rozmawiać. Alice była coraz bardziej szczęśliwa, ja również, zaczynałam traktować ją jak
przyjaciółkę. W piątek na francuskim pan Murrett postanowił urządzić nam lekcje śpiewu.
- Każdy z was zaśpiewa dziś swoją ulubioną piosenkę, jednak żeby nie było tak łatwo, musicie to
zrobić po francusku – dodał z głupim uśmiechem, on mnie naprawdę nienawidzi za to, że jestem
lepsza czy jak? Popatrzyłam z nadzieją na Alice, jednak z jej twarzy nie schodził uśmiech.
- Nie przeraża cię to, co dzisiaj mamy, mam na myśli tą lekcje ”śpiewu”? – zapytałam swoją
koleżankę
- Kocham takie lekcje! Zobaczysz będzie fajnie – uśmiech nie znikał z jej pięknej twarzy, wszyscy
inni też byli zadowoleni z takiej lekcji. Najprawdopodobniej odbywało się to dość często i każdy
był przygotowany na taką lekcje, niestety ja nie.
- Panno Benett, jest pani nowa, dlatego pozwolę sobie pokazać, na czym polega taka lekcja.
Niestety, to nie zwalnia pani z lekcji, a co za tym idzie, zaśpiewa nam pani ostatnia.
- Dobrze – odpowiedziałam bardzo cicho, tylko czy to na pewno jest dobry pomysł ?
To było lepsze niż kabaret! Naprawdę warto zacząć dzień od takiej lekcji. Przestałam się martwić,
że coś mi nie wyjdzie,bo nawet ci, którzy kompletnie nie mieli słuchu, zostali obdarzeni oceną i
oklaskami. Przede mną była jeszcze tylko Alice, jej głos był jak narkotyk. Śpiewała piosenkę Pour
que tu m'aime encore - Celine Dion•, (http://www.youtube.com/watch?v=z6mFexnXhrs ) a ja
słuchałam jej z niemym zachwytem, tak jak reszta klasy. Zakończyła z uśmiechem posłanym w
moją stronę. Kiedy już oklaski ucichły wiedziałam, że kolej na mnie.
- Panno Benett prosimy – powiedział nauczyciel. Nie miałam żadnego planu! Zamknęłam oczy, a z
moich ust wydobyły się słowa :
Je ne sais jamais si tu vas venir
Quand je t'attends je peux m'attendre au pire
(http://www.youtube.com/watch?
v=5SEqm6EdLMg&feature=PlayList&p=5E71B4AEA93AE977&playnext=1&index=14 )
Nawet dzwonek nie był w stanie mi przeszkodzić, wszyscy siedzieli bardzo cicho, a mi było tak
przyjemnie, jak jeszcze nigdy w życiu! Kiedy z moich ust wydobyły się ostatnie słowa piosenki,
otworzyłam powoli oczy. Okazało się, że wszyscy wpatrywali się we mnie z niemym zdumieniem.
Alice jako pierwsza zaczęła klaskać, obie dostałyśmy najwyższe oceny.
- Byłaś niesamowita
- Jaki ty masz głos – przez cały czas słyszałam takie słowa, a to, że śpiewam rozeszło się po całej
szkole w ciągu pięciu minut.
Na wytchnienie liczyłam w czasie historii, niestety bardzo się przeliczyłam.
- Masz piękny głos – odezwał się niespodziewanie Edward, tym samym zrywając niepisaną część
naszej umowy
- Nie twój zakichany interes – odparłam pełna gniewu
- Och patrzcie państwo nasza gwiazda już stroi fochy
- Zamknij się! – wrzasnęłam na całą klasę. Byłam zła na niego i na siebie. Jak mogłam zapomnieć
gdzie jestem ?
- Co się tu dzieje? – zapytał nauczyciel. Żadne z nas nie miało odwagi się odezwać. To znaczy ja
nie byłam w stanie, ponieważ gniew aż we mnie wrzał! Po chwili milczenia Edward postanowił się
odezwać.
- Bella ma chyba dzisiaj zły dzień, wie pan bóle menstruacyjne i te sprawy – powiedział wesołym
głosem
- Ty cholerny hipokryto! Co ty możesz wiedzieć o menstruacji?! Jak możesz udawać aż tak
głupiego! – rozkręciłam się na dobre. Byłam tak wściekła, że cały swój żal wylałam właśnie na
niego.
- Czy ty w ogóle masz uczucia?! Uważasz się za lepszego od innych, a tak nie jest! Ty pieprzony
imbecylu!
- Panno Benett tego już za wiele! Zostanie pani po lekcji, a teraz proszę wracać do tematu i nawet
nie starajcie się rozmawiać – po moim strachu nie zostało już nic. Była tylko złość, rozgoryczenie i
chęć mordu.
- Jeszcze się z tobą policzę – dodałam szeptem
- Tylko na to czekam – usłyszałam w odpowiedzi. Gdybym nie znajdowała się wtedy w klasie
pełnej uczniów, to bym chyba mu włosy z głowy powyrywała! Moi rodzice zadbali o to, żebym
potrafiła się bronić, ale najwidoczniej Edward, nie miał pojęcia o mojej sile.
Gdy zadzwonił dzwonek nawet się nie ruszyłam.
Edward:
Był piątek, do tej pory nie rozmawialiśmy z Bellą ani razu. To była taka niepisana umowa.
Hiszpański był dzisiaj wyjątkowo nudny, dlatego gdy tylko zadzwonił dzwonek wybiegłem z klasy
najszybszym ludzkim tempem. Przed klasą francuskiego napotkałem lekki opór, po chwili zdałem
sobie sprawę, co jest jego przyczyną. Piękny śpiew nieznanej mi dotąd osoby, przenikał ściany
klasy i cały mój umysł. Co to był za głos! Wyrażał tyle emocji i ukrytych pragnień! Po chwili
usłyszałem głośne myśli Alice, zrozumiałem, że właścicielką głosu nie może być nikt inny tylko
Bella. Z szybkością światła wiadomość o pięknym głosie Belli, obeszła całą szkołę. Dziewczyna
starała się nie reagować, lecz znowu była w centrum uwagi. Ja sam byłem pod wielkim wrażeniem.
Postanowiłem złamać niepisana umowę, żeby się do niej trochę zbliżyć.
- Masz piękny głos – powiedziałem
- Nie twój zakichany interes – jej ton nie wyprowadził mnie z równowagi
- Och patrzcie państwo nasza gwiazda już stroi fochy
- Zamknij się! – to musiało ją zaboleć, ponieważ wrzasnęła to na cała klasę. Już po chwili był przy
nas nauczyciel.
- Co się tu dzieje? – jakiś wewnętrzny głosik, kazał mi to zwalić na jej hormony.
- Bella ma chyba dzisiaj zły dzień, wie pan bóle menstruacyjne i te sprawy – powiedziałem bardzo
wesołym głosem
- Ty cholerny hipokryto! Co ty możesz wiedzieć o menstruacji?! Jak możesz udawać aż tak
głupiego! Czy ty w ogóle masz uczucia?! Uważasz się za lepszego od innych, a tak nie jest! Ty
pieprzony imbecylu! – takich słów się nie spodziewałem. Były pełne gniewu i goryczy... Bardzo
mnie zabolały... Wzmianka o uczuciach najbardziej raniła, tak jakbym nie wiedział, że ich nie
posiadam...
- Panno Benett! Tego już za wiele! Zostanie pani po lekcji, a teraz proszę wracać do tematu i nawet
nie starajcie się rozmawiać – nauczyciel bał się, że zrobię jej krzywdę.
- Jeszcze się z tobą policzę – usłyszałem
- Tylko na to czekam
– Nie wiesz ile mam siły- pomyślałem - zabiłbym cię bardzo szybko...
Dopiero na matematyce, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo musiałem ją zranić. Minęło
dziesięć minut lekcji, a jej ławka była pusta. Po chwili usłyszałem ciche pukanie. Kiedy
zobaczyłem ją w drzwiach, poczułem się lepiej. Podała pergamin nauczycielowi i szybko zajęła
swoje miejsce. Jej oczy były czerwone od łez, włosy zasłaniały twarz, jednak byłem w stanie to
zobaczyć. Nie była tak silna, coś się zmieniło. Nie byłem w stanie wyczuć, co. Nie spojrzała na
mnie ani razu, z jednej strony to dobrze.
Bella:
Lekcja matematyki już się rozpoczęła, a ja czułam, że nie będę w stanie tam wejść. Po rozmowie z
panem Halem, poczułam okropny ból głowy. Dostałam od niego usprawiedliwienie, jednak na
mojej twarzy nadal były ślady łez. Z duszą na ramieniu zapukałam do klasy. Matematyk nawet na
mnie nie spojrzał. Pochwycił tylko papierek, wiec ze spuszczoną głową poszłam na swoje miejsce.
Nie miałam ochoty, widzieć twarzy mojego prześladowcy, jeszcze mogłabym poczuć się gorzej.
Oczywiście i tu musiałam swoje odsiedzieć, co oznaczało, że na lunch wejdę jako ostatnia. Już i tak
miałam zły dzień. Wchodząc na stołówkę, od razu udałam się do stolika znajomych, wszystkie oczy
zwróciły się w moją stronę. No tak, jestem dzisiaj na ustach wszystkich. Kiedy usiadłam Alice
natychmiast mnie objęła. Poczułam takie nienaturalne zimno... Jednak nie byłam w stanie określić,
czy to ona jest taka zimna, czy ja?
- Policzymy się z naszym braciszkiem, jak będziemy w domu – powiedział Emmett
- Nie ma takiej potrzeby, sama się z nim policzę – dodałam ze słabym uśmiechem
- Nie wątpię, że mu dołożysz – dodała po chwili Rosalie
- Co robisz dzisiaj popołudniu? – zapytała cicho Alice
- Nie mam nic w planach, a co?
- Zabiorę cię gdzieś, gdzie zapomnisz o tym złym dniu, przyjdę o siedemnastej – ta propozycja była
dla mnie jak zbawienie.
Żyłam tylko nadzieją na spotkanie z Alice. Biologie przemilczałam, chociaż mój wróg numer jeden
siedział obok. Później poszło już z górki. Wracając do domu, nie byłam w stanie nic zobaczyć, a to
wszystko za sprawą łez spływających po mojej twarzy. To chyba emocje dają o sobie znać.
Alice zjawiła się o umówionej porze. Kazała mi zabrać moja ciężarówkę i zawiozła mnie na swoją
próbę tańca. Przyglądałam się jej z niemym zachwytem.
- Bella, w mojej torbie jest strój dla ciebie, przebierz się i chodź do nas – krzyknęła po jakimś
czasie koleżanka. O niczym innym nie marzyłam. Już przebrana udałam się do Alice.
- Pokaż, co potrafisz – usłyszałam od niej. Po chwili z głośników wydobyły się pierwsze takty
piosenki Jam – 24. Zaczęłam tańczyć. Wszystko to, co mnie dzisiaj spotkało, musiałam
odreagować. Cały taniec, emocje, uczucia... Dzięki temu, poczułam się wolna.
- Zostałaś oficjalnie przyjęta do grupy – usłyszałam
- Dobre żarty
- Naprawdę. Od dawna szukamy nowej osoby, a z twoją energią i zapałem może się nam udać
- Alice proszę to nie jest dobry żart – byłam lekko zażenowana
- Bella ja nie mam w zwyczaju żartować co do tańca. Więc zgadzasz się? – czy ona do reszty
zwariowała? Ledwo mnie zna, widziała tylko kawałek czegoś i już chce żebym była w grupie!
- Sama nie wiem
- Masz talent, śpiewasz, tańczysz. Tyle wystarczy, więc nie marudź – no i zostałam przyjęta do
formacji. Próba też nie była tak zła. Mój nastrój znacznie się poprawił.
- Pojedziemy do mnie, co ty na to? – zapytała Alice po próbie
- To chyba nie jest najlepszy pomysł – miałam na myśli tylko i wyłącznie jej brata Edwarda. Ona
widocznie też o nim pomyślała, ponieważ dodała:
- On i tak do nas nie zejdzie. Poznasz kochaną Esme, proszę – jej maślane, proszące oczka mnie
przekonały. Dom mieścił się w lesie, był bardzo duży, a co za tym idzie drogi. W większości
pokryty był szkłem a w środku było niesamowicie jasno.
- Pięknie tu – powiedziałam, po chwili ciszy
- Dziękuję, chodź do środka! - poszłam za nią. Salon, do którego mnie zaprowadziła, był
niesamowity! Białe ściany kontrastowały się z czarną sofą w nowoczesnym stylu, w rogu pokoju
stał fortepian, a tuż obok na półce, przymocowanej chyba do ściany, leżały skrzypce. Po chwili do
pokoju weszła Alice, w towarzystwie równie pięknej i do tego wyglądającej bardzo młodo kobiety.
- Jestem Esme, mama Alice. Miło mi cię poznać, córka tyle opowiada o tobie
- Mnie również jest miło. Nazywam się Kate, ale wszyscy mówią do mnie Bella. Mają państwo
piękny dom – mama zawsze mnie uczyła, żeby być miłym. Po chwili do pokoju wszedł Jasper.
- Hej, a ty co tu robisz?
- Przyjechałam poznać twoją mamę, poza tym Alice mnie zaprosiła
- Fajnie, gdzie ona jest? – nawet nie widziałam, kiedy poszła. Esme mnie wyręczyła.
- Poszła po Rosalie i Emmetta i po coś do picia dla naszego gościa – mówiąc to, uśmiechnęła się do
mnie nieśmiało. W tym czasie, powoli podeszłam do leżących na półce skrzypiec. Nigdy na niczym
nie grałam, jednak teraz one, jakby mnie do siebie wołały.
- Grasz na skrzypcach? – zapytała po chwili Esme
- Niestety nie, jednak zawsze chciałam zobaczyć, jak to jest – dodałam trochę zmieszana
- Możesz je potrzymać, jeśli chcesz – po chwili już mi je podawała. Nie wiele myśląc, wzięłam w
dłonie smyczek, poczułam nagłą chęć pociągnięcia nim o strunę, nawet nie wiem, kiedy zaczęłam
grać.
Edward:
Siedziałem w swoim pokoju, przed chwilą była tu Alice i oznajmiła, że przywiezie do domu Bellę.
- Masz nawet nie wychodzić z pokoju na krok, nie chce żebyś jej coś zrobił
- Wystarczająco dużo mógłbym zrobić, gdyby nie to, że to ona już sprawiała mi ból- pomyślałem.
Po jakimś czasie poczułem jej zapach. Jaśmin... Ta delikatność może i do niej pasowała, ale nie po
dzisiejszym dniu. Nie udało mi się spełnić obietnicy, kiedy usłyszałem skrzypce swojej mamy
zerwałem się z podłogi. Ktoś grał jej melodię! Nie wiedziałem, kto mógłby to robić, przecież nikt
jej nie znał. Poza tym każde z mojego rodzeństwa wiedziało, jak reaguje na dotykanie jedynej
pamiątki po mojej człowieczej matce. W wampirzym tempie znalazłem się na schodach i moje oczy
zobaczyły ją. Mój gniew wziął nade mną górę. Obudziła się we mnie niepohamowana chęć mordu.
Moje rodzeństwo było jak zahipnotyzowane. Niewiele myśląc, podbiegłem do Belli. W tym samym
czasie zdążyła ujrzeć moją twarz. W jej oczach zobaczyłem tylko strach. Jej ręka trzymająca
skrzypce została z siłą pokierowana na fortepian. Kiedy je puściła, uderzyłem w nią z nadludzką
siłą.
Moja rodzina, jakby obudziła się z transu, jednak nie byli w stanie mnie zatrzymać. Złapałem
dziewczynę jeszcze raz, zanim ktokolwiek mógł mnie powstrzymać, tym razem przeleciała przez
szklane drzwi. Przed kolejnym atakiem powstrzymała mnie Rosalie. Nikt z nas nie był w stanie
zrobić kroku w stronę ofiary. Wiedziałem, że to, co zrobiłem zniszczy nas, ponieważ nie było innej
możliwości... Pokazując swoją nadludzką siłę, zdradziłem rodzinę. Dziewczyna się nie poruszała,
jednak każde z nas mogło wyczuć jej słabe ludzkie tętno. Pierwsza zareagowała Esme.
- Trzeba ją jak najszybciej przewieść do szpitala! Alice zadzwoń do Carlisle!
- Ja to zrobię - powiedziałem po chwili
- Nawet się do niej nie zbliżaj – warknęła na mnie siostra. Wiedziałem, że po tym wszystkim
rozprawi się ze mną. Oczywiście nie tylko ona, ale też reszta rodziny.
Akcja ratunkowa przebiegła bardzo sprawnie. Esme i Alice pojechały do szpitala, a ja korzystając z
okazji, uciekłem do lasu.
Bella:
Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam grać na skrzypcach. Nigdy nie słyszałam tej melodii, mogłoby się
wydawać, że płynie prosto z serca. Powoli otworzyłam oczy, wszyscy patrzyli na mnie jak
zahipnotyzowani. Nagle z nikąd pojawił się Edward! Jego oczy były czarne jak węgiel, a mina nie
świadczyła niczego dobrego. Poczułam ból w swojej lewej ręce, która została pokierowana na
fortepian, puściłam skrzypce. A gdy tylko to się stało, zostałam uderzona z nadludzką siłą w brzuch.
Nie byłam w stanie krzyczeć ani zareagować. Mój oprawca po raz drugi zbliżył się do mnie, tym
razem czułam, że lecę przez pół salonu. Kiedy moje ciało przecięło szklaną powierzchnie, nie
byłam w stanie utrzymać świadomości. Moje ciało zareagowało na potworny ból i wtedy straciłam
przytomność.
Nie wiem jak długo leżałam nieprzytomna, przez moje obolałe ciało nie przelatywało zupełnie nic.
Nic nie czułam. Po chwili usłyszałam cichy głos wujka.
- Doktorze, czy to powinno tyle trwać? – pytał niespokojnym głosem Tod
- Nie masz się czym martwić, niebawem powinna się obudzić – tego głosu nie byłam w stanie
rozpoznać, za nic w świecie! Nawet go nie pamiętałam.
- Jest nam naprawdę przykro, że coś takiego miało miejsce u nas w domu – ten głos rozpoznałabym
wszędzie! Moja przyjaciółka martwiła się o mnie. Zaraz, zaraz ... Chyba coś sobie przypominam ...
- Sam się zastanawiam, jak mogła spaść z tych schodów? Ona jest taka uważna – jakich schodów?
przecież tam nie było schodów! Powoli otworzyłam oczy. Chciałam, żeby natychmiast wszystko mi
wytłumaczyli! Przecież jak mogłam przelecieć przez pół salonu, pchnięta przez nastolatka?! Nie
jestem znowu taka lekka, jakby się mogło wydawać !
- Bella! Nareszcie się obudziłaś! Jak się czujesz skarbie?
- Wszystko mnie boli, ale poza tym, nic mi nie jest – mój wzrok padł na stojącego obok wujka
lekarza. Możecie mi wierzyć, lub też nie, ale szczęka, gdyby mogła wypadłaby mi z buzi! Tak
szeroko były otwarte moje usta ze zdziwienia. Przede mną stał nieziemsko przystojny i do tego
młody lekarz, na moje oko miał trzydzieści lat.
- Bello, to doktor Cullen
- Miło mi cię poznać. Przykro mi, że odbywa się to w takich okolicznościach. Moja córka Alice
strasznie się o ciebie martwi – teraz już rozumiem, to był jedyny członek rodziny, którego jeszcze
nie znałam.
- Jak się czujesz? - zapytał po chwili lekarz
- Nie za dobrze, jednak lepiej niż dotychczas – przecież to i tak nic w porównaniu z tym, co siedzi
mi w głowie!
- Z dnia na dzień będzie lepiej
- Jak długo byłam nieprzytomna?
- Cztery dni kochanie – odpowiedział szybko Tod –
Pięknie! Dobrze nie zaczęłam szkoły, a już wylądowałam w szpitalu! Poza tym, miałam tyle
pytań... Tylko czy wypadało je zadawać przy wujku? Postanowiłam rozegrać to trochę inaczej.
- Czy mama wie, co się stało? – zapytałam niewinnie
- Byłem zmuszony do niej zadzwonić, powstrzymałem ją od przyjazdu tutaj natychmiast, ale ona
się martwi...
- Wydaje mi się, że możesz do niej zadzwonić, chociażby teraz, a ja porozmawiam z lekarzem
- Wolałbym, żeby dorosły był przy tej rozmowie - powiedział szybko lekarz. Jego mina świadczyła
o tym, że ma złe wiadomości.
- Doktorze czy to ma coś wspólnego z moim zdrowiem? – zapytałam niewinnie wiedząc jaką
otrzymam odpowiedź
- Obawiam się, że tak
- Pozwoli doktor, zatem żebym sama zdecydowała
- Uparta jest nie ma co! Ja pójdę zadzwonić do jej matki – powiedział, chyba na moje
usprawiedliwienie Tod. Po tych słowach wstał i wyszedł
- Ja pojadę do domu, powiadomić Esme, że Bella się obudziła – powiedziała smutno Alice.
Zostaliśmy sami, chciałam go zapytać o to wszystko, co miało miejsce w jego domu, jednak nie dał
mi dojść do słowa.
- Kiedy byłaś nieprzytomna zrobiliśmy ci prześwietlenie głowy. Zaniepokoiłem się jego wynikami,
jednak nie byłem w stanie ich powtórzyć do czasu aż się nie obudzisz. Zrobimy je dla pewności
jeszcze raz.
- To nie będzie konieczne – powiedziałam szybko
- W twoim stanie wszystko jest konieczne! Poza tym, to w dużej mierze nasza wina.
- Co do tego, nie mam żadnych wątpliwości. Nie rozumiem, skąd pana syn ma tyle siły? Czy jest mi
to pan w stanie wytłumaczyć? – zapytałam z lekkim gniewem w głosie
- Nie mogę tego uczynić, porozmawiajmy lepiej o twoim zdrowiu
- Ja wiem, co mi jest, także to możemy pominąć. Dlaczego okłamaliście mojego wujka?
- Zrobiliśmy to ze względu na Edwarda – powiedział po chwili milczenia
- Nic mnie on nie obchodzi! Jak mogliście coś takiego zatuszować! – Prawie krzyczałam
- Wiemy, że to, co zrobił było złe, ale proszę bądź dla niego wyrozumiała. Grałaś na skrzypcach
jego mamy, nie wiem, jakim cudem, ale zezłościłaś go. Niestety nie miałem okazji z nim jeszcze
porozmawiać, cały czas spędzam z tobą
- To nie jest wytłumaczenie, wiem, ale tylko tyle jestem w stanie ci powiedzieć. Teraz wróćmy do
twojego zdrowia – miałam istny mętlik w głowie. Wiedziałam, że jeżeli sama się nie dowiem, kim
oni są, to marne szanse dla mnie...
- Co z nim jest znowu nie tak?
- Na prześwietleniu wyszło coś niepokojącego
- Pewnie jest wielkie i przypomina guza, czy mam rację?
- Zadziwiasz mnie i nie tylko mnie jak sądzę, ale owszem masz racje
- To niech się już doktor nie martwi, to jest guz i ja zdaję sobie z tego sprawę, teraz chciałabym
odpocząć. - To nie było z mojej strony miłe, ale nie dbałam o to. Po jego wyjściu długo
zastanawiałam się nad tym wszystkim, co stało się wczoraj. Mają tajemnice i chcąc nie chcąc, sami
mnie w nią wprowadzili. Teraz wystarczy dowiedzieć się, kim tak naprawdę są...
Edward:
Bella była nieprzytomna już od czterech dni. Nikt nic nie mówił. Alice siedziała z nią i Carlislem
w szpitalu. Wiedziałem, że ojciec chce ze mną porozmawiać. Zdradziłem go, a to najbardziej mnie
bolało. Jasper również był w gównianym nastroju, kiedy widział mnie na korytarzu miał ochotę
pogruchotać mi wszystkie kości! Esme pilnowała jednak, żeby tak się nie stało. Zaszyłem się w
pokoju i czekałem na najgorsze. Po jakimś czasie przyszła Alice, usłyszałem jej rozmowę z Rosalie.
- Obudziła się, niestety nie jestem w stanie powiedzieć, co ją czeka, ponieważ jej nie widzę, nie
mam z nią żadnych wizji – wiedziałem, że jest załamana ... Bella była dla nas zagadką, ja jej nie
słyszałem, Alice nie miała z nią wizji. Martwiła się o tego człowieka, ponieważ pokochała go, a ja
zrobiłem mu krzywdę! Od tego czasu nawet się do mnie nie zbliżała, zawsze była po mojej stronie,
a teraz miałem wrażenie, że nie chce mnie znać, tak jak cała reszta.
Wieczorem do mojego pokoju przyszedł ojciec, nie był wcale zachwycony.
- Edwardzie nie tak cię wychowałem! To, co zrobiłeś jest niedopuszczalne
- Zdaje sobie z tego sprawę, nie wiem, co we mnie wstąpiło
- Coś mi się wydaje, że chcesz porozmawiać – już tyle lat mieszkaliśmy razem, że wiedział
dokładnie, co mnie trapi
- To tylko i wyłącznie moja wina! W dzień tego incydentu, sprowokowałem Belle, a ona w swojej
złości powiedziała coś, co chyba jest prawdą... „ Nie masz uczuć!” nadal słyszałem te słowa w
swojej głowie. Kiedy zobaczyłem, jak gra melodie mojej mamy, poczułem frustrację,
złość i jakieś jeszcze uczucie - zaraz, zaraz! Skoro to w tej chwili czułem, to jej słowa nie miały
sensu !
- Ona obudziła w tobie to, co ty sam uśpiłeś. Powinieneś ją chyba przeprosić, nie uważasz?
Pewnie nie chce mnie widzieć...chyba gdzieś wyjadę na trochę, zanim to wszystko nie ucichnie...
- Jeżeli poczujesz się z tym lepiej, jedź, ale pamiętaj, że i tak czeka cię rozmowa z Bellą – po tych
słowach zostawił mnie samego.
Postanowiłem na jakiś czas opuścić Forks... Teraz po przyjeździe Kate, nie było w nim miejsca dla
nas dwoje. Góry. Taki był pierwotny plan. Czyste powietrze dobrze mi zrobi, poza tym samotność...
Następnego dnia już mnie nie było.
Bella:
W czwartkowy poranek, znalazłam się w domu, miałam złamaną lewą rękę i parę żeber, poza tym
nic więcej mi nie dolegało. Cały ten czas zastanawiałam się nad tym, co się wydarzyło. Przecież nie
jestem znowu taka lekka, człowiek musiałby mieć naprawdę dużo siły, żeby zrobić coś takiego.
Moje rozmyślania przerwał wujek.
- Kate, kochanie powiedz mi, co tak naprawdę zaszło w domu Cullenów – na samym początku
chciałam powiedzieć mu całą prawdę, później doszłam do wniosku, że i tak by mi nie uwierzył,
dlatego wymyśliłam własną historię, na którą powinien się nabrać.
- Kiedy stałam na ich pięknych dużych schodach – zaczęłam swoją historyjkę – zakręciło mi się
nieznacznie w głowie, nie pomyślałam wtedy, że stracę przytomność i stanie się coś takiego –
zakończyłam z niewinną miną
- Uważam, że miałaś dużo szczęścia, tylko czy teraz nie powinnaś w ramach podziękowania
powiedzieć im, co ci dolega?
- Wujku. Wystarczy, że Carlise wie. Zgodził się być moim lekarzem.
- No dobrze, widzę, że jesteś uparta. Odpoczywaj, a ja zrobię obiad.
Nigdy więcej nie poruszaliśmy już tego tematu.
Kiedy poczułam się już znacznie lepiej, postanowiłam wypakowywać swoje rzeczy, które leżały w
torbie od powrotu ze szpitala. Nie zastanawiając się długo, całą zawartość torby wysypałam na
łóżku, wylądowało na nim coś, co nie było moje. Połamany smyczek, pamiątka niemiłego
zdarzenia. Teraz, kiedy o tym pomyślę, zrobiłabym to raz jeszcze, żeby usłyszeć tą piękną melodie.
Przecież ja tak naprawdę nigdy w swoim życiu nie grałam na skrzypcach. Pamiętam, jak tego
feralnego dnia wzięłam je do ręki, przez moje ciało przeszła fala rozkoszy i po chwili już
wiedziałam, co grać tak, jakbym robiła to całe swoje życie. Wtedy zauważyłam, że na smyczku jest
jakiś napis, którego wcześniej nie dostrzegłam, brzmiał następująco:
Dla Lili od kochającego syna Edwarda
I wtedy to do mnie dotarło. To były skrzypce jego prawdziwej mamy, ostatnia pamiątka, a ja chcąc,
nie chcąc, zniszczyłam jej ostatni ślad. Postanowiłam odkupić mu ten smyczek, tylko to mogę
zrobić, by nie czuć się winną.
Alice przychodziła codziennie. Nadrobiłyśmy wszystkie zaległe lekcje, słowem nie wspomniała o
swoim bracie, nie miałam jej tego za złe.
W poniedziałek rano odwiedziła mnie ciocia.
- Jak się czujesz skarbie, martwiłam się strasznie o ciebie.
- Przecież wiedziałaś, że coś mi grozi.
- Nie o tym myślałam, to nadal wisi w powietrzu, więc uważaj… Co masz taką dziwną minę?
- Czy mogłabyś mi w czymś pomóc? – zapytałam niewinnie, ponieważ wpadł mi do głowy pewien
pomysł.
- Oczywiście, co miałoby to być?
- Mogłabyś się czegoś dowiedzieć o Cullenach? – coś w jej minie nagle się zmieniło, gdy usłyszała
to nazwisko...
- Przepowiednia się dopełni – szepnęła cicho
- Słucham?
- Nic kochanie, nie wiem czy będę w stanie ci pomóc, obowiązuje mnie ścisła tajemnica.
- Zdaje sobie sprawę, że nie możesz mi zdradzić ich tajemnicy, ale przecież możesz mnie w jakiś
sposób na nią naprowadzić – powiedziałam chytrze
- Zobaczę, co da się zrobić. Uważaj na siebie - teraz nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać
na jakąś wskazówkę.
Udałam się w końcu do szkoły. Czekało mnie wielkie starcie z Edwardem, nawet nie miałam na to
wielkiej ochoty. Nie było jednak, czym się martwić, ponieważ przez cały tydzień nie było go w
szkole, dzięki czemu nie czułam się aż tak winna, przecież to on zrobił mi krzywdę.
W ciągu dwóch tygodni, znacząco zaprzyjaźniłam się z Marco. Zapraszał mnie do kina, często
odwoził mnie do domu, stał się dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Serce podpowiadało mi, że
miłość jest bardzo blisko. Po dwóch tygodniach moja ręka prezentowała się już bardzo dobrze,
lekarz zdjął gips, a Tod w ramach niespodzianki, zabrał mnie do rezerwatu. Jego kolega Bill,
zaprosił nas na obiad. Syn Billego był nieco starszy ode mnie, miał na imię Samuel i szczerze? Był
bardzo przystojny. Pogoda znacznie się poprawiła, dlatego postanowiliśmy udać się razem na plaże.
- Jesteś bardzo cicha – powiedział po chwili mój towarzysz
- Tak tu pięknie, że nie chce mącić tej błogiej ciszy – odpowiedziałam spokojnie
- Wiesz… mogę ci zadać jedno pytanie – usłyszałam nieśmiały ton
- Dawaj.
- Czy to, co ci się stało, miało coś wspólnego z rodziną Cullenów?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Tod wspominał o tym ojcu, wiesz on jest dziwnie przewrażliwiony, jeżeli chodzi o tę rodzinę...
- No cóż, dziękuje wam obu za troskę, ale mam swoje tajemnice, o których nie mówię –
zastanawiałam się, czy Samuel może coś wiedzieć, czy nie zapytać go o to. Moja ciekawość wzięła
górę.
- Teraz ja mam pytanie.
- Dawaj – uśmiechnął się do mnie, powtarzając moje wcześniejsze słowa.
- Czy wiesz coś na temat rodziny Cullenów?
- Nie jest tego wiele.
- Opowiesz?
- Przyjechali tu całkiem nie dawno, nie są tutejsi, to mam na myśli. Zauważyłaś, że nie
przypominają ludzi, są zadziwiająco piękni i zawsze, kiedy chcą potrafią omotać swoją ofiarę?
- Co masz na myśli?
- Zauważyłaś, że tam mała brunetka o takich nastroszonych włosach, jest przywódcą grupy?
- Ta mała ma imię i jest moją przyjaciółką, masz złe informacje.
- Powinnaś zajrzeć do naszych legend.
- Tak jasne poczytam sobie o wilkach. – odwróciłam się od niego. Strasznie zirytowało mnie jego
zachowanie. Alice była mi ostatnimi czasy, jak siostra, a on ją obraża, zwalając winę na głupie
legendy.
Dopiero po jakimś miesiącu przypomniałam sobie, że jest taki ktoś jak Edward Cullen. Wrócił do
szkoły. Jak się okazało, był na miesięcznym obozie zdrowotnym, tylko że było to marne
wytłumaczenie. Nigdy nie widziałam, żeby którekolwiek z nich kichało. Robiło się to coraz
dziwniejsze, a cioci jak nie było z informacjami, tak nie ma. Siedziałam grzecznie w swojej ławce,
którą niestety dzielę z Eddym. Ostatnio tak go nazywam w myślach, pomysł podsunęła mi jego
cudowna dziewczyna Jennifer, rozmyślając o Marco. Kiedy zobaczyłam, jak na moje nieszczęście
sąsiad odwraca się w moją stronę. Ogarnęła mnie dziwna chęć, niepohamowana ochota, żeby
dotknąć jego pięknej twarzy, ale nie dałam się temu uczuciu.
- Chciałbym cię przeprosić.
- Powiedz mi, kim jesteś, a przyjmę przeprosiny.
- Nie zrobię tego.
- Tak właśnie sobie myślę, że przypadkiem, kiedyś mi się coś wyrwie i nie będziesz bezpieczny –
powiedziałam złośliwie, nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony, złapał mnie w tak
mocnym uścisku, że aż z bólu oczy zaszły mi łzami, a z ust wydobył się jęk.
- To boli do cholery!
- Nie będziesz mnie straszyć, zrobię ci krzywdę, jeżeli komukolwiek powiesz – syknął
- Puszczaj mnie, ty skończony idioto! – jak zwykle powiedziałam te słowa w nieodpowiednim
momencie i do tego tak głośno, że cała klasa momentalnie ucichła.
- Panno Benett, tym razem pani nie daruje – odezwał się nauczyciel – zostaje pani po lekcjach!
No to pięknie! Mam szlaban, jeżeli Tod się o tym dowie. Edward puścił moją rękę z tryumfalnym
uśmiechem.
- Policzę się z tobą na swój sposób, a śmierć to dopiero początek kochanie… - posłałam mu
ironiczny uśmiech. Co może grozić mi ze strony tego idioty, skoro i tak za niedługo umrę.
- Panie Hall, ja wiem, że przerywam pańskie lekcje, ale proszę dać mi ostatnią szansę i nie dzwonić
do wujka.
- Młoda damo, jesteś dobrą i pracowitą uczennicą, ale te wybuchy gniewu na moich lekcjach
niczemu nie służą.
- To był ostatni raz, proszę, będę zostawać po swoich lekcjach za karę, przez tyle czasu, ile uważa
pan za stosowne.
- Nie masz żadnych zajęć pozalekcyjnych?
- Należę do zespołu tanecznego, wystawiamy spektakl za jakieś trzy miesiące, zrezygnuję, jeżeli
będzie trzeba, proszę – jeszcze nigdy nie byłam pozbawiona nadziei jak dzisiaj.
- W takim razie dam ci ostatnią szanse, będziesz przychodziła do szkoły zawsze po swoich
zajęciach, ale nie rezygnuj z tańca. Twoim zadaniem będzie doprowadzenie do stanu jednej klasy,
która bardzo by nam się przydała.
Z ulgą wyszłam z gabinetu nauczyciela, wiedziałam, że teraz będę na tyle zajęta, aby nie myśleć o
tym cholernym idiocie. Marco jak zawsze był przy mnie.
Edward:
Wyjechałem już jakiś czas temu, a nikt z moich bliskich się nie odzywał. Esme i Carlise czasami
napisali, co się dzieje, niestety bardziej liczyłem na wiadomości od rodzeństwa. Cały czas myślami
wracałem do tego dnia, kiedy zobaczyłem Belle w swoim salonie, grającą na skrzypcach. Było to
dla mnie wspomnienie, które dziwnie trzymało mnie na powierzchni. Od lat żyłem jako wampir i
czasami miałem dość takiego życia. Z pojawieniem się w mieście tej nowej, jak zwykłem nazywać
ją w swoich myślach, moje życie całkowicie się zmieniło, chociaż wcale tego nie chciałem. Ciepło
jej skóry i zaufanie mojej rodziny, sprawiało, że czułem się jak człowiek, chociaż od zawsze
obcowaliśmy z ludźmi. Popadłem w dziwne odrętwienie, nie chciałem wracać nie proszony.
Któregoś dnia pobytu w Amazońskiej dżungli, z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk, dawno
zapomnianej komórki, numer rozpoznałem od razu.
- Słucham cię Alice?
- Braciszku musisz wrócić do domu – powiedziała cicho.
- Tu gdzie jestem, jest mi dobrze.
- Tęsknie za tobą – te słowa bardzo mnie ucieszyły.
- Wiesz, że nie mam powodów, żeby wracać.
- Znasz mnie na tyle, że powinieneś już wiedzieć, co nieco o moim darze – powiedziała sprytnie
- Co masz mi zatem do powiedzenia?
- Chodzi o Marca, za bardzo kręci się koło Belli i do tego ukrywa coś przede mną...
- Sprawy Belli mnie nie interesują – udawałem
- Edward, ja wiem swoje, proszę musisz mi pomóc zaopiekować się Bellą, ja ją kocham.
Postanowiłem wrócić, rodzina przyjęła mnie z otwartymi rękami. Jednak w ich myślach
wyłapywałem, lekką złość. Okazało się, że Bella zatrzymała w tajemnicy to, co się wydarzyło.
- Jak się czujesz?
- Dzięki za troskę Emmett, nic mi nie jest.
- Wiesz, ja nawet lubię Belle, jest taka inna. Otwarta na świat i nowych ludzi, ostatnio nawet
powiedziała mi, co myśli o tobie.
- Słucham? – pewnie były same najgorsze epitety pomyślałem
- Powiedziała, że mogłaby cię polubić, gdyby nie to, że pakujesz ją w kłopoty, ale nie ma ci za złe
tego, co się stało. Zwaliła to wszystko na przeznaczenie. Wydaje mi się, że ona nosi za duży ciężar
na swoich plecach...
- Co cię skłoniło do takich przemyśleń?
Emmett zawsze był wrażliwszy od innych. Jego teksty były czasami tak głupie, że aż przykro było
ich słuchać, jednak jego wnikliwa analiza była zawsze bezbłędna. Z nim dało się pogadać.
- Ona coś ukrywa, nie wiem niestety, co to jest. Poza tym nasz wspaniały kuzynek się koło niej
kręci. Wiesz, jaki on jest.
- Dlatego między innymi wróciłem.
- Nie dlatego, ja wiem, co widziała Alice... ups!
- Co to ma znaczyć? CO WIDZIAŁA ALICE! – krzyknąłem do brata
- Stary, uspokój się. To był tylko mały fragment. Buzi - buzi i te sprawy...
- Emmett do jasnej cholery!
- No co? Będzie małe buzi - buzi i tyle, nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
Wróciłem do szkoły, widziałem ją cały czas. To przez myśli Alice, to przez Marco, jednak ona
udawała, że mnie nie ma. Adorowana przez mojego kuzyna, nie zwracała uwagi na resztę szkoły,
albo na mnie, sam tego nie wiem. Taki stan nie może trwać wiecznie, na historii nadarzy się
odpowiednia możliwość przeproszenia. Wchodząc do klasy zauważyłem jej nieobecny wzrok,
wyglądała tak pięknie, że nie byłem w stanie oderwać od niej wzroku. Wołałem ją swoim
wzrokiem, popatrzyła na mnie niemal z czułością, chciałem, żeby spełniła się wizja Alice, jednak
moje marzenia szybko rozwiała Bella, odwracając spojrzenie.
- Chciałbym cię przeprosić – powiedziałem skruszony
- Powiedz mi, kim jesteś, a przyjmę przeprosiny – tą odpowiedzią zupełnie zbiła mnie z tropu.
- Nie zrobię tego.
- Tak właśnie sobie myślę, że przypadkiem, kiedyś mi się coś wyrwie i nie będziesz bezpieczny –
nie zdawała sobie chyba sprawy, że właśnie tego najbardziej się boję. Przez nią żyje w strachu, że
całą moją rodzinę czeka męczeńska śmierć. Jeżeli ona komukolwiek o tym powie... Znowu
poczułem w sobie nieopanowany gniew, złapałem jej rękę w mocny uścisk, zapominając, jak wiele
mam siły nad tą ludzką bezbronną dziewczyną.
- To boli do cholery! – w jej oczach dostrzegłem łzy
- Nie będziesz mnie straszyć, zrobię ci krzywdę, jeżeli komukolwiek powiesz – syknąłem tak cicho,
by tylko ona mogła mnie dosłyszeć.
- Puszczaj mnie, ty skończony idioto! – podniosła głos, dając mi tym samym do zrozumienia, że nie
wygrywam, tak jak to sobie zaplanowałem i już pierwszego dnia okazuje się, że to ja jestem
przyczyną jej złego nastroju.
- Panno Benett, tym razem pani nie daruje – odezwał się nauczyciel – zostaje pani po lekcjach.
To zapewne ostudzi jej temperament, pomyślałem i puściłem jej rękę z tryumfalnym uśmiechem.
- Policzę się z tobą na swój sposób, a śmierć to dopiero początek kochanie… - co te słowa miały
znaczyć? Zastanawiałem się przez resztę lekcji, czy to możliwe, że odkryła, kim jesteśmy i
dlaczego wspomniała o śmierci? Nie dawało mi to spokoju przez długi czas.
Postanowiłem, że tej nocy, zjawię się u niej, by móc dowiedzieć się czegoś więcej. Przeciętnie,
dziewczyny takie jak ona, chodzą spać przed północą. Postanowiłem zjawić się punktualnie, by
móc spenetrować jej pokój. Wymknąłem się z domu, wiedziałem jednak, że jego domownicy i tak
mnie słyszą. Powoli biegłem przez las, oddychając świeżym powietrzem, pogoda powoli się
zmieniała, zapowiadało się na deszcz. Wiatr mierzwił moje włosy, pozwalając tym samym
rozkoszować się biegiem. Kiedy dotarłem do jej domu ze zdziwienia o mało, co nie uderzyłem w
stojące nieopodal drzewo. Stała w koszuli nocnej nieopodal okna, a słabe światło padało na jej
piękną sylwetkę. Wyglądało to tak, jakby w pokoju był ktoś jeszcze, słyszałem dobrze jak z kimś
rozmawia, chociaż mówiła szeptem.
- Już o tym słyszałam, mogłabyś powiedzieć mi jaśniej, o co w tym wszystkim chodzi?
Nie usłyszałem odpowiedzi, tylko jej głos.
- Co mają z tym wszystkim wspólnego legendy, przecież to nie może być prawda.
Kolejna cisza
- Dziękuje, sprawdzę to sobie za chwilę, ciociu jeszcze coś! Ucałuj dziadka i powiedz, że tęsknię...
- Cholera! To jakaś psycholka czy jak? Gada sama ze sobą. Edward, przecież ty też jesteś
psycholem, sam słyszysz ludzkie myśli z jednym wyjątkiem, więc ona jest ci bliższa niż myślisz –
usłyszałem cichy głosić w swojej głowie. Od tego czasu często przychodziłem, by na nią patrzeć,
raz udało mi się zobaczyć jej spokojny sen.
Bella:
Całą drogę do domu zastanawiałam się, co mam powiedzieć, żeby nie wpaść w tarapaty, kiedy Tod
zapyta, dlaczego tak późno wróciłam. Przed domem nie było jednak radiowozu, co oznaczało, że
wujek jeszcze nie wrócił. Może to i dobrze. Będę miała więcej czasu, żeby coś konkretnego
wymyślić. Zrobiłam późny obiad i odrobiła spokojnie lekcje. Nadal byłam sama, to dziwne.
Żadnego telefonu, coś mogło się stać, a ja niczego nieświadoma siostrzenica czekam. Odrzuciłam
od siebie te myśli i zadzwoniłam na posterunek, kamień spadł mi z serca, gdy usłyszałam, że Tod
wróci później, bo jakieś ważne sprawy zatrzymały go w pracy. Dzięki temu miała gotowy plan.
- Przepraszam, że tak późno.
- Nic się nie stało.
- Wiesz, teraz będę bardzo zajęty.
- Dobrze się składa, bo po zajęciach zostaje w szkole. Wiesz, taka praca społeczna – powiedziałam
niewinnie, ciesząc się z małego kłamstwa.
- Ehh… to nawet dobrze, będę miał mniejsze wyrzuty sumienia, teraz już się położę.
Wszystko poszło jak najlepiej, kto by się tego spodziewał. Położyłam się do łóżka bardzo szybko,
jednak nie było mi dane zasnąć. Ciocia pojawiła się z informacjami, zapaliła tylko małą lampkę.
- Długo cię nie było, dowiedziałaś się czegoś?
- Przecież właśnie dlatego tu jestem – była na mnie zła tyle, że ja nie widziałam, dlaczego.
- Jesteś na mnie zła?
- To nie ma nic wspólnego z tobą, teraz słuchaj. Jest tak legenda o ludziach z plemienia Quileute.
- Wiem. Ta, co niby w niej istnieją wilki, trochę przygłupia jak dla mnie. Już o tym słyszałam,
mogłabyś powiedzieć mi jaśniej, o co w tym wszystkim chodzi?
- Kate, to właśnie jest sedno tej całej sprawy, musisz dokładnie zrozumieć sens tej legendy, a
dowiesz się wszystkiego, ja ci już nie mogę pomóc.
- Co mają z tym wszystkim wspólnego legendy, przecież to nie może być prawda?
- Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy, a uwierz mi. Ta ma ich wiele. Teraz muszę już iść,
tylko pamiętaj! Sprawdź te informacje.
- Dziękuje, sprawdzę to sobie za chwilę. Ciociu jeszcze coś, ucałuj dziadka i powiedz, że tęsknię.
- On też tęskni.
Zostałam sama, mój sen odszedł tak szybko, że jedyną rzeczą, jaką mogłam zrobić to przeczytać tą
legendę jeszcze raz. Później nie zostanie mi już nic innego, jak dowiedzieć się czy to prawda od
wiarygodnego źródła, którym będzie doktor. Mam mały plan, co do tego, muszę umówić się tylko
na wizytę.
Legenda Quileutów głosi, że lud ten pochodzi od wilków. Kto je zabija, łamie prawo plemienne.
Sami widzicie, jakie to niedorzeczne. Zaraz, zaraz... Są jeszcze podania o Zimnych Ludziach. Co to
za zimni ludzie, zaraz się dowiemy. Wpisałam w wyszukiwarkę i wyskoczyły mi bardzo dziwne
strony. Przeczytałam chyba z trzy tematy, kiedy w końcu natrafiłam na wierzenia Egipcjan,
mówiące o wampirach. To, co przeczytałam później sprawiło, że moje serce przyśpieszyło, czy
przez ten cały czas odpowiedz na moje pytanie była w tej chorej legendzie? Nie mogłam w to
uwierzyć, wszystko się zgadzało, nadludzka siła, blada zimna cera i idealne rysy. Szybko
wyłączyłam komputer, za dużo informacji jak na jeden dzień.
Obudziłam się rano pełna niepokoju, dopiero po chwili dotarło do mnie, co odkryłam poprzedniego
wieczoru.
- Czy mogę rozmawiać z doktorem Cullenem, mówi Kate Bennett.
- Już łączę, chwileczkę – po chwili czekania usłyszałam pielęgniarkę.
- Niestety, nie ma go jeszcze, czy mogę ci jakoś pomóc?
- Chciałam się umówić na wizytę, jak najszybciej. Jest to możliwe?
- Wydaje mi się, że doktor mógłby cię przyjąć w piątek o piętnastej.
- Nie dałoby się trochę później, mam zajęcia do późna.
- W takim razie bądź przed dziewiętnastą.
- Dziękuję, życzę miłego dnia. - Cały mój plan zaczęłam wcielać w życie.
Można powiedzieć, że do piątku czas wlekł się niesamowicie, szczególnie lekcje, na których
siedziałam z Edwardem. Nie starałam się nawet udawać, że go lubię, a teraz miałam dobry powód.
Nowy smyczek dostałam w czwartek, dzięki czemu nie musiałam odbywać rozmowy z Edwardem.
Smyczek oddam jego ojcu.
- Bella wyglądasz na zmęczoną.
- Alice, bo tak się czuje – odpowiedziałam zgodnie z prawdą
- Może powinnaś zrobić sobie przerwę z tą pracą społeczną?
- Tak naprawdę to nie praca społeczna, a kara, którą odbywam za to, że nawrzeszczałam na twojego
kochanego braciszka.
- Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Nie miałam do tego głowy, poza tym to nasze sprawy, nie chcę byś się na niego złościła.
- Bella jesteś moją przyjaciółką, nie rozumiem tylko jednego, dlaczego go kryjesz? – dobre pytanie.
Sama wiele razy je sobie zadawałam, siedząc w tej śmierdzącej od kurzu klasie.
- Sama nie wiem, a teraz wybacz, nie czuję się najlepiej.
Kiedy w piątkowy wieczór udałam się do doktora, byłam pewna obaw. Co mu powiem? Jak mu to
powiem? I ogólnie czy powinnam się go bać? Czekał na mnie w swoim gabinecie, był
uśmiechnięty. Czy ktoś taki, jak on może być wampirem? I czy one naprawdę istnieją? Może te
filmy o nich, to jednak prawda?
- Co cię do mnie sprowadza Kate? Lub jak wolisz Bella?
- Bella, jakoś przywykłam do tego imienia, przyszłam po radę doktorze.
- Jestem Carlise, proszę mów mi po imieniu – dodał
- Będzie mi miło. Chodzi o to, że chcę wiedzieć pewne rzeczy, które mają związek ze mną i z
pańską rodziną – powiedziałam to tak szybko, że chyba nie zrozumiał. Jednak on uśmiechnął się
porozumiewawczo.
- Spodziewałem się tego, prędzej czy później, jesteś jak na swój wiek bardzo mądra, dlatego
wysłucham, co masz mi do powiedzenia.
- Natknęłam się niedawno na pewną legendę o Zimnych ludziach – jego mina bardzo się zmieniła,
chyba tego się nie spodziewał – wiem, że to, co teraz powiem, może wyda ci się głupie, ale mówi
ona o wampirach. Istotach nadludzko pięknych o wielkiej sile, których ciała są blade i zimne –
położyłam swoją rękę na jego – to tak jak wy, na samym początku wydawało mi się, że to przez
tego guza czuje inaczej, dopiero po tym całym zdarzeniu u was w domu, zdałam sobie sprawę, że
coś jest z wami nie tak. Wiem, że grzebię w nie swoich sprawach, ale jednak was kryłam mimo
wszystko. Myślę, że możesz mi to jakoś wytłumaczyć.
- To niepokojące, że sama odkryłaś naszą tajemnicę, bardzo niepokojące.
- Ja też mam swoje małe tajemnicę, nie masz się, o co martwić, nikt raczej by się nie domyślił.
- Czyli mogę liczyć na twoją lojalność?
- Do tej pory tak było i raczej nie zamierzam was zdradzać, jednak nie mogę uwierzyć, że jesteście
wampirami, przecież one nie istnieją.
- Jak widzisz istniejemy, tylko że potrafimy się dobrze kamuflować, moja rodzina jest nauczona żyć
w zgodzie z człowiekiem.
- Nie rozumiem – dodałam szczerze. Zrozumiałam, że nie zamierza mnie zbywać półsłówkami, lecz
szczegółowo opowie mi swoją historię.
- To jest bardzo proste do zrozumienia, siedzisz tutaj z największym drapieżcą, jakiego stworzył
świat. Mógłbym teraz wypić całą twoją krew, a ty byś nie zdążyła zareagować, jednak tego nie
zrobię, ponieważ żyje z naturą, która mi tego zabrania. Jedyne, co zabijam, to biedne zwierzęta – to
wyznanie mnie przeraziło, przez moją głowę przechodziły dziwne obrazy z dzieciństwa, niestety
nie byłam w stanie ich dobrze poukładać, ale stały się takie znajome...
- Mam nadzieje, że mimo wszystko jednak mi pomożesz.
- Tak, dzięki Alice już jesteś częścią naszej rodziny.
- No właśnie, chciałabym, żeby nikt nie dowiedział się o tym, że jestem chora, z tym wiąże się
kolejne pytanie. Czy myślisz, że moja choroba pozwoli mi wystąpić w tym spektaklu? On tak wiele
dla wszystkich znaczy, poza tym sprawiłabym radość wujkowi...
- Widzę, że myślisz o wszystkich innych, tylko nie o sobie. Co do twojego pytania, sam nie wiem...
Z tego, co czuję dzięki moim zdolnościom, twój organizm walczy, więc jeżeli nadal tak będzie, jest
szansa, ale to tylko pięć miesięcy życia.
- Dajesz mi go więcej niż inni lekarze, tylko czy ja chcę takiego życia? – od dłuższego czasu się nad
tym zastanawiam...
- Jakie jest twoje największe marzenie? – zapytał po chwili Carlise
- Chciałabym spotkać kogoś, kto pokocha mnie taką, jaką jestem i będzie walczył, by te ostatnie
chwile mojego życia stały się lepsze – powiedziałam za dużo, moja twarz przybrała purpurowy
odcień.
- Ta nadzieja płynie prosto z serca, mam nadzieję, że uda ci się kogoś takiego znaleźć.
- Myślę, że już znalazłam – tak może i to głupie, ale wampir też może kochać jak się okazuje.
Skoro, Alice kocha Jaspera, to ja mogę kochać Marca.
- Mam jeszcze jedną prośbę, daj to swojemu synowi i przeproś za mnie – wyciągnęłam z torby
ładnie zapakowany prezent. W środku był nowy smyczek, po tym ostatecznie zakończę wszystko
to, co miało związek z Edwardem.
Edward:
Nasza przyjaźń definitywnie zakończyła się tego feralnego dnia, byłem
dla Belli najgorszym wrogiem. Biedna, nie zdawała sobie sprawy, że jestem najgorszym drapieżcą i
gdybym tylko chciał, już dawno pozbawiłbym ją życia. Tego dnia wszyscy byli w domu, Alice była
zła o to, że jej przyjaciółka przez moje głupie wybryki ma karę po lekcjach, przez co nie ma czasu
dla niej. Jako wampiry żyjące wśród ludzi już jakiś czas,
przywiązaliśmy się do niektórych. Nawet ja sam zauważyłem, że często
myślę właśnie o Belli, sam nie wiem, dlaczego tak jest, ale te myśli mnie
uspakajają. Carlise przybył do domu w dziwnym stanie odrętwienia,
pewnie gdyby mógł płakać, z jego oczu kapałyby teraz łzy. Targające nim emocje wyczuwał każdy
z nas, Jasper, który potrafi wpływać na nasze odczucia, w jego przypadku był bezsilny. Po jakimś
czasie ojciec zebrał cała rodzinę przy wielkim stole, który był w naszym domu, nie po to by przy
nim jeść, a odbywać narady, takie jak ta.
- Muszę z wami porozmawiać, ponieważ ta sprawa dotyczy nas wszystkich - jego myśli były tak
chaotyczne, że nie mogłem znaleźć przyczyny tego zebrania.
- Co się stało kochanie? - zapytała czułym głosem moja przybrana matka.
- Była dziś u mnie Bella.
- Coś z nią nie tak?!
- Spokojnie Alice, nie ma się czym martwić, jak na razie.
- Więc, o co chodzi? - Zapytała całkowicie zbita z tropu, Rosalie.
- Bella odkryła naszą tajemnice – w tej chwili nikt nic nie powiedział,
po pokoju krążyły paniczne myśli mojej rodziny, obawialiśmy się
najgorszego...
- To wszystko wina Alice! - wiedziałem, że tym oskarżeniem nic nie
zdziałam, ale chciałam pomniejszyć swoją winę.
- Musimy się stąd natychmiast wyprowadzić – rzeczowy ton Esme świadczył
o tym, że już podjęła decyzje, jednak myśli Carlise’a przyciągnęły moją
uwagę.
- Ona się nas nie boi? - Zapytałem zdziwiony.
- W tym cała rzecz, ona nie zamierza nas wydać, myślę, że robi to ze
względu na Alice i swoje własne problemy...
- Cholera! Powie mi ktoś w końcu, czy można mi zjeść Belle, czy nie? Bo
muszę zaplanować cały posiłek! - powiedział bardzo poważnie Emmett, czym rozładował panujące
napięcie.
- Myślę, że możemy jej ufać. Już i tak kryła Edwarda.
- Jest moją przyjaciółką i wiem, że nikomu nic nie powie - Alice zamknęła
całą sprawę uśmiechając się do mnie triumfalnie.
- Edward pozwól na chwilę do mojego gabinetu - zastanawiałem się, co tym
razem zrobiłem idąc za nim w wampirzym tempie.
- Bella prosiła żeby ci to oddać, nie mam pojęcia, co to jest.
Podał mi małe, wąskie pudełko, było bardzo eleganckie, a czerwona kokarda
na środku miała chyba świadczyć o tym, że jest to jakiś prezent od niej.
Tylko, dlaczego kupuje mi prezenty skoro oboje się nienawidzimy? Z
dziwnym pakunkiem pod pachą, udałem się do swojego pokoju, położyłem go na biurku i
ległem na swoja sofę, przez cały czas zastanawiając się, co to może być.
To myślenie zajęło mi całą noc, na swoje szczęście nie możemy spać, w
innym wypadku byłbym nie do życia. Nad ranem zdałem sobie jednak sprawę,
że już dłużej nie wytrzymam tej dziwnej niepewności. Powoli otworzyłem
wieczko i moim oczom ukazał się smyczek, był idealny. Wyglądał prawie tak
samo, jak ten, który niechybnie zniszczyłem. Obracałem go w swoich
dłoniach jak zahipnotyzowany, kiedy moim oczom ukazał się drobny napis:
Przepraszam Bella
Wezbrał we mnie niepohamowany gniew, automatyczna
reakcja na te słowa. Niewiele myśląc, wybiegłem z domu ze smyczkiem w
dłoni. Parę godzin biegałem po lesie, jednak znajdowałem coraz więcej
powodów, by udać się do niej, tylko nie miałem pewności, jak zagreguję na
to wszystko jej wujek. Nie mogłem się dłużej nad tym wszystkim
zastanawiać, poczułem się znacznie lepiej, kiedy na podjeździe do jej
domu nie zobaczyłem samochodu komendanta.
Było mi znacznie łatwiej. Znała już naszą tajemnice, więc nie
musiałem się ukrywać ze swoja naturą. Grzecznie zapukałem do drzwi.
- Już idę – jej głos brzmiał radośnie, kiedy drzwi się otworzyły
dostrzegłem, że całe jej ubranie jest pokryte białym puchem. Nawet jej
twarz i włosy nosiły znamiona bieli.
- W czym mogę pom… - nie dokończyła zdania, kiedy zdała sobie sprawę,
kto przed nią stoi. Cały jej dobry humor prysł, jak bańka mydlana,
zamieniając się w strach.
- Czego chcesz!?
- Nie zaprosisz gościa do środka?
- Nie zostałeś przeze mnie zaproszony, więc nie czuje się w obowiązku
tego robić.
- To jej twoim obowiązkiem – powiedziałem złośliwie.
- W tym momencie mam to gdzieś, mów, czego chcesz albo zamykam drzwi.
- Nie zrobisz tego – nawet nie wiedziałem, jak bardzo się mylę. Po tych
słowach przez jej twarz przebiegł dziwny ironiczny uśmiech, po czym drzwi
zostały zamknięte przed moim nosem. Zdążyłem usłyszeć, jak odchodzi. „Tak
pogrywasz?” Pomyślałem „Zaraz się przekonasz, na co mnie stać!”
Z szybkością światła udałem się na tył domu. Dzięki prowadzonym przez
siebie obserwacjom, wiedziałem, że okno na parterze jest zawsze otwarte.
Wślizgnąłem się po cichu do domu. Nie była w stanie mnie usłyszeć, cicho
zakradłem się do kuchni. Wiedziałem, że tam musi być. Znalazłem ją, stała nad ciastem. A puch
okazał się być mąką. Jej myśli jednak znajdowały się daleko.
- Myślałaś, że zamknięcie drzwi mnie powstrzyma? – Usłyszałem jej
głośny krzyk. „I dobrze! Bój się jeszcze bardziej” pomyślałem.
- Jak...Co ty tu robisz? Przecież cię nie zaprosiłam do środka!
- Wierzysz w te brednie? To tylko głupie historie, czosnek na mnie nie
działa, zaproszenia też nie potrzebuje, a jak pewnie sama zauważyłaś, nie
żyje w nocy, także twoje zachowanie jest niegrzeczne.
Staliśmy teraz bardzo blisko siebie, jej przyśpieszony oddech i strach
był dla mnie siłą napędową.
- Boisz się – wyszeptałem jej cicho do ucha. Nagle usłyszałem, że jej
serce przestaje bić, była to mała chwila, bo po chwili kołatało, jak
koliber zamknięty w klatce. Popatrzyłem na nią.
- Czego ode mnie chcesz? – Zapytała cicho.
„Ciebie” pomyślałem.
- Zastanawiam się, jak śmiałaś kupić mi tą rzecz - pokazałem jej smyczek.
- To była pamiątka po twojej mamie, czułam się winna.
- Właśnie to była pamiątka, którą zniszczyłaś i nic jej nie zwróci. Teraz jesteś mi coś winna,
ponieważ tego nie przyjmę.
- Co mam ci dać, żebyś zostawił mnie w spokoju?
- Daj mi coś, co jest dla ciebie bardzo cenne.
- Mam ci oddać swoje życie? – Zapytała drżącym głosem.
- Na twoim życiu mi nie zależy, ale na czymś zupełnie innym i prędzej
czy później mi to dasz. – To było dziwne uczucie, ponieważ sam nie wiem,
czego od niej chciałem.
- Prędzej umrę niż to dostaniesz!
- Uważaj, bo twoje życie jest w moich rękach. A teraz pa, najdroższa.
Wyszedłem z jej domu bardzo dumnym krokiem, pozostawiając ją samą.
Czułem jej strach, był dla mnie wręcz podniecający! Tym razem udało mi się
zastraszenie jej człowieczego ja.
Bella:
Sobotni poranek nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego. Tod pojechał na
posterunek, ostatnimi czasy działo się tak wiele, że widywaliśmy się
przelotnie. Chciałam mu sprawić przyjemność, dlatego postanowiłam zrobić
pierogi i upiec jakieś ciasto. Dobry humor nie opuszczał mnie
dzisiejszego ranka. Po wczorajszej rozmowie z doktorem byłam
spokojniejsza i pełna nadziei. Wiedziałam, kim jest rodzina Cullenów i
mimo to się nie bałam. Pogrążona we własnych myślach i zatopiona w
lepieniu pierogów, po chwili zdałam sobie sprawę, że ktoś puka. Nikogo
się nie spodziewałam.
- Już idę – krzyknęłam z kuchni
- W czym mogę pom… - moje pytanie ugrzęzło w ustach, ponieważ przed
moimi drzwiami stał mój koszmar, we własnej osobie...
- Czego chcesz!? – Powiedziałam ze złością
- Nie zaprosisz gościa do środka?
- Nie zostałeś przeze mnie zaproszony, więc nie czuje się w obowiązku
tego robić.
- To jest twoim obowiązkiem.
- W tym momencie mam to gdzieś, mów, czego chcesz albo zamykam drzwi! -
Byłam tak zła, że chciałam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, jednak dobre
wychowanie mi na to nie pozwoliło.
- Nie zrobisz tego – była to idealna okazja, żeby złamać swoje
postanowienie. Przyjęłam wyzwanie, posłałam mu ironiczny uśmiech i
niewiele myśląc, zamknęłam mu drzwi przed nosem. Cudowne uczucie. Udałam
się do kuchni, myślami jednak nadal byłam przy tym zdarzeniu. Po co on tu
przylazł? Jakoś nie mogłam sobie tego na spokojnie poukładać, zawsze
zjawia się wtedy, gdy jest dobrze i wszystko psuje.
- Myślałaś, że zamknięcie drzwi mnie powstrzyma? – Z moich myśli wyrwał
mnie jego głos, przez co krzyknęłam ze strachu. Ogarnął mnie paniczny
lęk o swoje życie.
- Jak... Co ty tu robisz? Przecież cię nie zaprosiłam do środka! – „Podania
o wampirach mówią, że jeżeli go nie zaprosisz do domu, nie może
przekroczyć progu! Więc co jest do jasnej cholery?!” Pomyślałam.
- Wierzysz w te brednie? To tylko głupie historie. Czosnek na mnie nie
działa, zaproszenia też nie potrzebuje, a jak pewnie sama zauważyłaś, nie
żyje w nocy, także twoje zachowanie jest niegrzeczne.
Mój oddech stanowczo przyśpieszył, nie wiem, kiedy Edward znalazł się tak
blisko...
- Boisz się? – Zapytał przybliżając swoje usta do mojego ucha.
- Czego ode mnie chcesz?
- Zastanawiam się, jak śmiałaś kupić mi tą rzecz – pokazał mi smyczek.
- To była pamiątka po twojej mamie, czułam się winna.
- Właśnie to była pamiątka, którą zniszczyłaś i nic jej nie zwróci. Teraz jesteś mi coś winna,
ponieważ tego nie przyjmę. – Po tych słowach zrozumiałam, że przyszedł po moja krew,
nawet nie pytajcie, dlaczego. Był wampirem i o to mogło mu chodzić!
- Co mam ci dać, żebyś zostawił mnie w spokoju?
- Daj mi coś, co jest dla ciebie bardzo cenne.
- Mam ci oddać swoje życie? – Wiedziałam, że właśnie o nie mu chodzi.
- Na twoim życiu mi nie zależy, ale na czymś zupełnie innym i prędzej
czy później mi to dasz.
- Prędzej umrę niż to dostaniesz – moje życie i tak dobiega końca, więc
raczej nie ma innej możliwości.
- Uważaj, bo twoje życie jest w moich rękach. A teraz pa, najdroższa. – Po tych słowach dumnym
krokiem opuścił moje, niegdyś bezpieczne miejsce. Powoli podeszłam do drzwi, obawiając się, że
jeszcze nie wyszedł. Nie było go, kiedy to zrozumiałam po moich policzkach płynęły łzy, zsunęłam
się po ścianie i usiadłam niezgrabnie na ziemi. Mój mózg pracował na podwójnych obrotach i
analizował cała sytuacje.
Po jakimś czasie postanowiłam się podnieść, dokończyłam pieczenie i
gotowanie, cały czas rozmyślając. Do domu wrócił wujek, więc musiałam
udawać, że wszystko jest w porządku, chociaż tak naprawdę nie było. W
niedzielny wieczór dotarło do mnie, czego chce Edward. Teraz muszę się
pilnować, ponieważ to może być najgorsza chwila mojego życia.
Cały tydzień pełen obaw i nadziei na to, że nic mi się nie stanie, minął
bardzo szybko. Był piątek, ostatni dzień tygodnia. Edward patrzył w moją
stronę bardziej stanowczo niż zazwyczaj, ale udawałam, że tego nie widzę.
Marco cały czas się martwił.
- Bello, ostatnio jesteś jakaś nieswoja, proszę, powiedz mi, co jest z
Tobą? - Zapytał na lunchu.
- Nic mi nie jest. Naprawdę kochanie – byliśmy parą od miesiąca, chyba
naprawdę go kochałam tylko, że teraz obawiałam się jego kuzyna.
- Umówimy się na wieczór, zapomnisz przy mnie o wszystkich troskach i
zmartwieniach. Wiesz, co mam na myśli... – Jak na razie pocałował mnie
zaledwie parę razy, na nic więcej nie mogłam mu jeszcze pozwolić, poza
tym odwiedziny cioci były tak częste... Musiałam udawać, że
wcale nie spotykam się z wampirem.
- Sama nie wiem czy mam na to ochotę. – I wtedy stało się coś bardzo
dziwnego, blask oczu Edwarda owładnął moim ciałem, po chwil zdałam sobie
sprawę, że widzę coś jeszcze. Na środku stołówki zobaczyłam swoją babcie.
Nie zastanawiałam się nad tym, co robię, powoli wstałam. Zobaczyła mnie i
wesoło pomachała, wiedziałam, że to nie może być ona, więc to jej dusza.
- Bella, co się dzieje? – Usłyszałam te słowa jakby przez mgłę. Pomału
ruszyłam w jej stronę, w tym samym momencie i ona ruszyła, lecz za drzwi
stołówki. Zatrzymała się dopiero na parkingu, nie było tu nikogo. Powoli
wsiadłam do swojego wozu, ona zrobiła to samo.
- Co ty tu robisz babciu?
- Kwiatuszku, przez cały ten czas ci nie wierzyłam, teraz moja dusza cię
odnalazła!
- Czy to znaczy, że... – Nie byłam w stanie już nic powiedzieć. Domyśliłam się, co wizyta babci
oznacza.
- Tak kochanie, to moje ostatni godziny na ziemi, wujek za chwile
powiadomi cię o mojej śmierci, bądź silna zobaczysz mnie jeszcze. Mam dla
ciebie niespodziankę.
Po chwili usłyszałam swoją komórkę.
- Słucham?
- Bells to ja Tod, mam złe wieści.
- Co się stało? – Wiedziałam, co się stało, ale nie byłam w stanie w to
uwierzyć...
- Chodzi o babcię… Bella, ona nie żyje. – Kiedy to stało się prawdą, z
mojego gardła wydobył się cichy jęk, a łzy popłynęły niczym strumienie.
Nikt mnie nie pocieszał, nie głaskał, nie tulił, kiedy odwróciłam się w
stronę pasażera, dusza babci znikła. Wiedziałam, że dłużej w szkole nie
wytrzymam, najzwyczajniej w świecie, zapaliłam samochód i wróciłam do
pustego jeszcze, domu. Mój stan pogarszał się z minuty na minutę, powoli
powłóczyłam nogami, by położyć się na swoim łóżku, nie wiem, jak długo
płakałam ze smutku. Ze zmęczenia zasnęłam. Obudził mnie lekki powiew
wiatru, okazało się, że to wujek.
- Jak się czujesz?
- Czemu nasza rodzina musi tak cierpieć?
- Taka jest kolej rzeczy...
- Kiedy to wszystko się skończy? Ja już nie chcę tak żyć...
- Jesteś wyczerpana i zła, ale nie możesz tak mówić.
- Może i masz racje, chyba wezmę prysznic i pójdę na spacer - nie miałam
siły rozmyślać nad śmiercią, nad niczym.
Wieczór, siedemnastoletnia dziewczyna o niewinnie wyglądającej twarzy,
wolnym krokiem zmierza, do znajdującego się nieopodal jej domu, lasu. Dziś
nic jej tam nie grozi. Będą z nią osoby, które kocha i którym ufa. Jednak
zdarzenia, jakie będą miały dzisiaj miejsce, zmienią jej postrzeganie świata.
Ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec jej łez, które całe popołudnie
widniały na twarzy. Ta osoba przeżyła w swoim krótkim życiu tyle
cierpień i rozczarowań, a rok siedemnastych urodzin przyniósł
niespotykane skutki. Przyglądając się całej scenie, wiem, co tak naprawdę
ja czeka, ale z nieba nie mogę jej pomóc, mój czas jednak nadejdzie...
W pobliskim lasku znalazłam ukojenie. Wszystko było takie ciche i dawało
ochronę.
- Tak myślałem, że moja mała księżniczka tu będzie. – Usłyszałam znajomy
głos.
-Dziadku! Co ty tu robisz? – Szczęście, jakie mnie ogarnęło po rozpaczy,
było czymś wspaniałym.
- Babcia obiecała ci mała niespodziankę, a tą niespodzianka jesteśmy my.
- Zostaniecie ze mną na zawsze?
- Dobrze wiesz, że nie. Jesteś dużą dziewczynką, dziś zostaniemy z tobą,
musimy ci coś pokazać.
Szłam powoli po mokrej trawie, słysząc tylko swoje kroki, obok mnie wędrowały
dwie kochające mnie osoby. Nie czułam się wcale samotna, prowadzili mnie
w nieznane, jednak moje zaufanie i wiara w nich, nie pozwalały mi zwątpić.
- Dlaczego nie opowiesz nam o swoim chłopaku?
- Dziadku, nie uważasz, że to trochę krępujące? – Zapytałam zawstydzona.
- Dziwi mnie, że się dziś u ciebie nie pokazał.
- Pewnie był, kiedy spałam.
- Uwierz mi, nie było go dzisiaj, a tam gdzie cię prowadzimy, kiedyś
znajdziesz rozwiązanie...
Sam nie wiem jak długo szliśmy, kiedy zapadł już całkowity zmierzch,
przestraszyłam się. Tod nie wiedział gdzie może mnie szukać. Przestałam
o nim myśleć, gdy znaleźliśmy się na pięknej polanie, która otoczona
drzewami, nie była możliwa do odkrycia przez człowieka.
- Jak tu pięknie i te gwiazdy nad nami, coś cudownego...
- Bello musisz dobrze zapamiętać. Twoja przyjaciółka Alice, jest ci
w stanie pomóc, musisz się dowiedzieć, jaki ma dar...
- Skąd wiesz, że ma dar? – Zapytałam zdziwiona.
- Jestem duchem, a my wiemy wszystko, znamy przyszłość ludzi, twoja także...
– To ostatnie powiedział bardzo smutnym głosem.
- Alice widzi przyszłość. W czym mi to może pomóc, skoro nie widzi mojej?
Nie powiedziałam jej dlaczego tak jest...
Pamiętam te rozmowę, odbyła się pierwszego dnia w szkole, po tym jak
wiedziałam już, kim są. Szczęście Alice sprawiało mi wielką przyjemność,
dużo opowiedziała mi o sobie i o innych.
- Bello, ona nie widzi dokładnie przyszłości. Ona widzi to, co może się
stać i to może ci pomóc, musisz tylko o tym pamiętać.
- Postaram się. Z resztą wy już pewnie wiecie, jak się to wszystko potoczy.
- Niestety nie, słoneczko – dodała babcia
- To nasze ostatnie chwile z tobą, mamy dla ciebie jeszcze jedna
informacje.
- Słucham?
- Żyj tak, jakby to był twój ostatni dzień życia. Pamiętaj, by kochać i
czekaj na ostatnie odwiedziny, ponieważ one nastąpią. Twój gość już jest
blisko.
Na zawsze rozstałam się z dziadkami, wiedziałam to i czułam. Powoli
wróciłam do domu…
Bella:
Kolejny tydzień był paskudny. Pogrzeb babci odbywał się w piątek, co
oznaczało wyjazd do Polski w ciągu tygodnia. Nie byłam teraz duszą
towarzystwa, trzymałam się z boku, a nieustające bóle głowy stały się
częstsze. Lekarz powiedział, że właśnie zaczyna się najgorszy czas. Moje
ciało zaczyna umierać...
Dwa tygodnie później…
Alice była kochana. Razem robiłyśmy prawie wszystko! Chodziłyśmy na tańce,
ponieważ premiera była coraz bliżej, Marco stał się bardzo dziwny wobec
mnie... Był oziębły, jednak nadal mi bliski. Co do Edwarda, było mi już
wszystko jedno. Wiedziałam, że umrę prędzej czy później, więc nic gorszego
nie może mnie już spotkać. Właśnie tu popełniłam duży błąd. Była środa,
lekcja historii, jak zwykle coś musiało dziać się właśnie na tej lekcji...
Praca w grupie nie szła nam zbyt dobrze, Edward próbował dominować, ja
mu na to nie pozwalałam, więc zaczęliśmy się po cichu kłócić.
- Myślisz, że wszystko wiesz!
- Na pewno wiem więcej niż ty! Żyję dłużej.
- Ty żyjesz – parsknęłam. Wiedziałam, że ma obsesje na punkcie braku tętna.
- Jak widać trzymam się lepiej niż ty. Twoje ciało jest nic niewarte,
ty jesteś nic nie warta, jesteś nikim. Nijaka Bella. – Jego szyderczy
śmiech... Zabolało, bardzo zabolało...
- Ja, w porównaniu z Tobą, mam serce – to musiało go zaboleć równie mocno, co mnie, złapał moje
nadgarstki, tak mocno, że w oczach poczułam łzy.
- Zamknij się, bo nie będę patrzył gdzie jestem i cię skrzywdzę.
- Tylko byle szybko, bo boli od środka. – Łzy leciały ciurkiem, a ból nasilał się. Czułam się tak,
jakby wszystko wyparowało. Edward puścił moje dłonie, ale ból nadal się nasilał.
- Panie profesorze czy mogę wyjść do łazienki? – Mój głos był słaby. Nie próbowałam ukryć łez.
- Oczywiście, poradzisz sobie sama?
- Tak.
Było coraz gorzej, ból narastał z minuty na minutę. Chwiejnym krokiem udałam się do znajdującej
się najbliżej mnie kabiny i zwymiotowałam. Wiedziałam, że tego dnia nie wytrzymam w szkole.
Jedyne, co mogłam zrobić, to udać się do domu.
- Wujku zadzwoń do szkoły i powiedz, że chcesz mnie zwolnić.
- Bells, co się dzieje?
- Coś złego, proszę.
Kiedy wyszłam z łazienki zaczynała się kolejna lekcja. Zauważyłam, że Edward stoi przed klasą z
moimi rzeczami. Podał mi je bez słowa. Jego wzrok złagodniał i był taki słodki... W ostatnich
chwilach swojego życia, myślę o nim, a nie o Marco. Tylko, że jego, jak zwykle przy mnie nie ma.
Usiadłam na swoim miejscu, oddychałam płytko, starałam się nie myśleć o nasilającym się bólu.
Moje męki nie trwały długo, po chwili do klasy wszedł jakiś chłopak, podał coś nauczycielowi i
wyszedł.
- Panno Benett, proszę udać się do dyrektora.
Wykonałam jego polecenie. Chciałam jak najszybciej udać się do domu. Rozmowa nie trwała
długo. Widząc mnie, dyrektor doszedł do wniosku, że powinnam być w domu. Podał mi jakąś
karteczkę, nawet na nią nie spojrzałam. Z minuty na minutę było gorzej. Przed wejściem do klasy
wytarłam łzy, podałam kartkę nauczycielowi i udałam się do ławki po swoje rzeczy.
- Jest pani wolna. Mam nadzieje, że dojedziesz sama do domu. – Powiedział cicho nauczyciel
- Poradzę sobie, przepraszam.
Ostatkiem sił dojechałam do domu, zadzwoniłam jeszcze do Toda.
- Jak będzie gorzej zadzwonię, nie martw się o mnie.
- Powiadomię Carlise’a. Uważaj na siebie.
Ostatnie, co pamiętam to scena, która ukazywała mnie i Edwarda tańczących. Nawet nie wiem,
dlaczego w ostatnich minutach swojego życia, myślę właśnie o nim. W ciągu tych paru miesięcy
zrobił mi tyle przykrości, że powinnam go nienawidzić... Jednak nie mogę tego zrobić. Po chwili
ból był tak silny, że straciłam przytomność.
Edward:
Po naszej ostatniej rozmowie, Bella stała się bardzo ostrożna. Ciągle się pilnowała, na lekcjach
siedziała jak najdalej ode mnie. Jednak czasami nasze oczy się spotykały, tak było i tym razem.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, gdy wyraz jej twarzy się zmienił, wstała powoli od stołu, nie
zdając sobie sprawy, że wszyscy na nią patrzą. Szła bardzo powoli w stronę drzwi, a ja kolejny raz
słyszałem dziwną melodie. Do końca dnia nie wróciła już do szkoły. Marco, jej chłopak wcale się
tym nie przejął, wręcz przeciwnie, już na kolejnej przerwie zaczął podrywać Jennifer. Byłem
wściekły. Niby nic jej nie było, ale ogarnął mnie dziwny smutek. Po paru dniach cała szkoła
wiedziała o śmierci jej babci. Ona sama trzymała się dosyć dobrze. Kiedy wyjechała, Alice popadła
w dziwne otępienie. Cała moja rodzina poczuła jej brak, chociaż były to tylko trzy dni.
Alice obiecała sobie, że teraz już cały czas będzie przy swojej bratniej duszy. Uważała ją za swoją
siostrę, której nigdy nie miała. Spotykały się bardzo często u nas w domu, a ja wiedziałem, że
muszę być ostrożny.
Wszystko zmieniło się, gdy nauczyciel historii zrobił lekcje w grupie. Oznaczało to, że będziemy
musieli ze sobą współpracować. Nie wytrzymała, kiedy próbowałem dominować.
- Myślisz, że wszystko wiesz! – Syknęła cicho.
- Na pewno wiem więcej niż ty! Żyję dłużej.
- Ty żyjesz – te słowa bardzo mnie zraniły, ponieważ były prawdziwe.
- Jak widać trzymam się lepiej niż ty. Twoje ciało jest nic niewarte,
ty jesteś nic nie warta, jesteś nikim. Nijaka Bella.
- Ja, w porównaniu z Tobą, mam serce. – Kolejny raz trafiła w samo sedno. Jeszcze żaden człowiek,
nie zrobił mi aż takiej przykrości, jak ona.
- Zamknij się, bo nie będę patrzył gdzie jestem i cię skrzywdzę. – Nieświadomie złapałem jej
nadgarstki i ścisnąłem swoją wampirzą siłą.
- Tylko byle szybko, bo boli od środka. – Wiedziałem, że boli... Liliowo słonawy zapach mogłem
wyczuć w powietrzu. To był jej łzy szybko ją puściłem, nie mogłem jej ranić.
- Panie profesorze czy mogę wyjść do łazienki?
- Oczywiście, poradzisz sobie sama?
- Tak.
Zrozumiałem wtedy, jak bardzo musiałem ją dziś zranić. Coś się we mnie złamało. Byłem dla niej
podły tyle razy, a ona dzielnie to znosiła, aż do dzisiaj. Nie wróciła do końca lekcji, wziąłem jej
rzeczy z klasy, kolejną lekcje też mamy razem.
- Coś ty jej do cholery zrobił!? – Alice była wściekła.
- Spokojnie, to nie była moja wina.
- Widziałam wszystko, co robiłeś, jak możesz mnie okłamywać!
- Alice uspokój się, nie wiem, co jej się stało.
- Nienawidzę cię! Rozumiesz?! Jesteś najgorszą osobą, jaką znam!
Zraniłem je obie. Jestem do niczego. Będę musiał teraz to wszystko wytłumaczyć. Czułem się za
nie odpowiedzialny. Bella bez słowa zabrała swoje rzeczy, wyglądała jakoś inaczej... Nawet jej
zapach się zmienił. Pachniała śmiercią, co było dla mnie nie zrozumiałe. Cały czas zastanawiałem
się, jak przeprosić Belle. Wiedziałem, że Alice pewnie widzi to w swojej wizji, jednak i ona musi
być przy tym. Z rozmyślenia wyrwał mnie głos nauczyciela. Kazał Belli udać się do dyrektora,
przeczesałem jego myśli. Jednak on zadawał sobie to samo pytanie, co ja: Dlaczego ona?
Po pewnym czasie wróciła, podała tylko kartkę nauczycielowi, wiedziałem, co jest na niej napisane,
dyrektor zwolnił ja do domu, coś było nie tak, on nigdy tego nie robi...
Alice nie chciała ze mną rozmawiać, pewnie nie wiedziała, że Bella jest w domu. Nie dałem jej
dojść do słowa.
- Alice, coś się stało Belli, dyrektor ją zwolnił do domu.
- To nie możliwe. Wiedziałabym... – Powiedziała, raczej do siebie niż do mnie.
- Trzeba się czegoś dowiedzieć.
- Przecież możesz czytać w myślach. Wykorzystaj to!
- Żaden z nauczycieli nic nie wie. Wiem, że był jakiś telefon do szkoły, żeby ją zwolnić.
- Trzeba zadzwonić do Carlise’a. – Niewiele myśląc wyciągnąłem telefon i wybrałem numer, już po
chwili zdałem sobie sprawę, że to na nic.
- Ma chyba ważną operacje, trzeba czekać.
- Edward, ja się o nią martwię. – Przytuliła się do mnie.
- Ja też się martwię. – Powiedziałem cicho.
- Edwardzie Cullen, czy ty właśnie próbujesz mnie przeprosić?
- A co, nie wychodzi mi?
Cała nasza piątka przetrwała jakoś ten dzień. Kiedy zadzwoniłem do Marco, strasznie się
zdenerwował, ale po chwili doszedł do wniosku, że i tak jej nie pomoże, więc zaszaleje.
- Co się z tobą dzieje, przecież to twoja dziewczyna! Powinieneś być przy niej!
- Stary, jestem niezależny. Poza tym ona i tak należy już do mnie, więc wszystko mi jedno.
Po prostu nie mogłem go słuchać! Był nieczuły, a jego myśli błądziły wokół nagiego ciała Jennifer.
Czyli jednak ją zdradzał. Co za pies!
Czekaliśmy na jakieś informacje cały dzień, Carlise niestety nie odpowiadał na telefony.
Wszyscy siedzieliśmy w pokoju, brakowało tylko Alice. Zauważyłem, że Jasper myśli o tym
samym.
- Może jest w swoim pokoju? – Powiedziałem w jego stronę.
- Lepiej to sprawdzę.
Po chwili wszyscy usłyszeliśmy jego krzyk. Był przerażający! Poczułem, jakbym coś stracił i już
nigdy nie miałbym tego odzyskać. Niewiele myśląc, zerwałem się z kanapy, tak samo jak reszta. To,
co zastaliśmy w pokoju Alice, było dziwnym i zarazem strasznym widokiem.
- Zadzwońcie do szpitala! – Zawołała przestraszona Rosalie.
Alice leżała na ziemi. Jej wampirze ciało, nie przypominało tego silnego i pięknego, było bardziej
ludzkie. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że z jej oczu płynęły łzy.
Carlise przyjechał bardzo szybko, zbadał Alice. Niestety, nie był w stanie nic powiedzieć.
- Nie wiem, co jej jest. Wampiry nie powinny płakać, a z jej oczu lecą łzy!
- To nie są jej łzy... – Powiedziałem.
- Jak nie jej, to kogo do cholery! – Powiedział zdenerwowany Emmett.
- Belli.
Ich myśli były chaotyczne, jedynie doktor głęboko zastanawiał się czy coś takiego jest możliwe.
- Mogę wiedzieć, na jakiej podstawie to wnioskujesz? – Zapytał nieśmiało.
- Dziś w szkole, Bella płakała przy mnie. Czułem ten liliowo słony zapach, na pewno się nie mylę!
- Dawno temu istniały połączenia pomiędzy ludźmi, a wampirami. Jednak to trwa latami i trzeba
być z nim połączonym, a Bella nie może być...
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
Nikt z nas tego nie rozumiał, ale krzyk Alice wyrwał nas z myślenia o czymkolwiek.
- W takim razie to, co czuje Alice, dzieje się teraz Belli? – Zapytałem niepewnie.
- Bella jest teraz pewnie w domu i nic jej nie jest – odpowiedział pewnie Carlise, a my wszyscy na
niego spojrzeliśmy.
- Nie dostałeś naszej wiadomości? Coś się z nią stało!
- Edward!
- Jestem przy tobie siostrzyczko – i wtedy to zobaczyłem. Ja i Bella tańczyliśmy na deszczu. Ta
wizja urwała się tak nagle, jak się zaczęła, a Alice straciła przytomność.
- Musimy ratować Belle! Nie jestem pewny, co się stanie z Alice.
Nikt z nas się nie poruszył. Bezsilność, to słowo nigdy nie było nam znane, aż do dzisiaj…
Otworzyłam swoje załzawione oczy, a był to ciężki wyczyn. Oślepiał mnie przeraźliwie jasny blask.
„Więc umarłam” pomyślałam, „Tylko, dlaczego leżę w łóżku? Coś tu stanowczo nie gra. Moje ciało
pokrywały jakieś dziwne rurki… Zaraz, zaraz! Przecież moja dusza nie powinna być przywiązana
do łóżka, więc do jasnej anielki gdzie jestem?”
- Jak się czujesz? – usłyszałam, niestety jeszcze nie byłam w stanie zlokalizować źródła głosu.
- Bywało gorzej, gdzie ja jestem?
- Zostałaś przywieziona do nas do domu, Tod zgodził się, że powinnaś być pod stałą opieką.
- Carlise, to ty?
- Tak Bello, to ja. – Przetarłam swoje mokre od łez oczy i ujrzałam jego idealne rysy twarzy.
- Dlaczego jestem u was w domu?
- Miałaś silny atak, nie martw się. Nikt nie wie, co go tak naprawdę spowodowało, niestety wszyscy
obwiniają Edwarda, na nasze szczęście chyba jest lepiej.
- Jak długo byłam nieprzytomna?– Zapytałam niepewnie.
- Dość długo, niestety twój stan z dnia na dzień robi się coraz gorszy, teraz to był tydzień, twoje
ciało nie reagowało na nic, poza tym jest jeszcze coś. Czy w swoim dotychczasowym życiu
spotkałaś kogoś takiego, jak my?
- Nie, ale dlaczego o to pytasz.
- To może dziwnie zabrzmieć, ale jesteś połączona z naszą rodziną. – Cholera czy on nie może
wyrażać się jaśniej
- Ja jej to powiem Carlise idź zobacz, co z Alice.
- Edwardzie i tak bardzo dużo zrobiłeś dla Belli. Uważam, że to nie jest konieczne.
- Proszę cię – po tych słowach doktor wyszedł zostawiając nas samych. Nie wiedziałam, jak mam
się zachować, o ucieczce raczej nie było mowy.
- Jesteś z nami połączona, jeden z naszych pobratymców musiał zostawić na tobie ślad i przez to
Alice odczuwa dokładnie to samo, co ty. – „Tylko nie to” pomyślałam, bo jeżeli ja umrę ona też, nie
mogę na to pozwolić, zrobiło mi się słabo.
- Nie wiemy, jak to jest możliwe, ponieważ na twoim ciele nie widnieją żadne blizny. – Oj
Edwardzie istnieją trzy, ale nie jesteś w stanie ich znaleźć, ponieważ nauczyłam się je chować.
- Czy coś wam to da, jak je znajdziecie? – Zapytałam niepewnie.
- Raczej nic.
- Przepraszam, za to, co się stało.
- Wiesz co, jesteś naprawdę dziwna i nie myśl sobie, że między nami wszystko w porządku, bo tak
nie jest. – Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo do pokoju wleciała Alice.
- Bello! Tak się cieszę, że w końcu odzyskałaś przytomność, to był naprawdę ciężki tydzień, a ten
twój ból jest okropny.
- Alice, zdajesz sobie sprawę z tego, że nasza przyjaźń wisi na włosku… – chciałam to jak
najszybciej wyjaśnić, jeśli mam ją uratować, powinnam od razu zakończyć tę przyjaźń.
- Nawet nie myśl o tym i tak się od ciebie nie odczepie.
Tak. Moja kochana Alice bez przerwy spędzała ze mną czas. Dochodziłam do zdrowia bardzo
szybko, oczywiście nikt z Cullenów nie wiedział, że tak naprawdę nie mogą nic zrobić. Do naszego
występu został już tylko miesiąc. Doktor powiedział, że jeżeli chcę wystąpić, muszę na siebie
uważać. Moim marzeniem było, żeby Tod zapamiętał mnie szczęśliwą i spełniającą się, a nie
smutną i chorą, szarą myszkę. Nie przeszkadzała mu nawet przyjaźń z tym małym szogunem, teraz
miałyśmy dużo pracy.
Edward:
Zaraz po rozmowie z Todem udaliśmy się do ich domu. Dobrze, że Carlise był lekarzem, inaczej
moje wtargnięcie do jej domu, byłoby bezpodstawne. Na pierwszy rzut oka wyglądało, jakby po
prostu spała, jednak jej serce było słabe, co zaniepokoiło ojca.
- Edward, musimy ją zabrać do nas, inaczej jej nie pomogę.
- Dobrze. Zadzwoń do jej wujka, a ja zajmę się resztą.
W moich ramionach wydawała się tak krucha i niewinna. Ta mała osoba potrafiła jednak mnie
zranić, ale teraz nie mogłem się na nią gniewać. Kiedy biegłem z nią w swoich ramionach, ogarnęło
mnie dziwne uczucie, pustka, tęsknota i coś jeszcze. Jej twarz była blada. Tylko czerwień jej ust
przypominała mi o tym, kim jest. Byłem przy niej przez ten trudny okres. Carlise nie zgodził się, by
obie z Alice zajmowały ten sam pokój. To kwestia bezpieczeństwa. Nie wiemy, jak Tod mógłby na
to wszystko zareagować, bo nie jesteśmy normalni. Dlatego, każdą wolną chwilę, spędzałem z nią.
Marco, jej uczynny chłopak, pojawił się tylko raz. Rozmowa pomiędzy nami trwała dość krótko.
- Gdzieś ty się podziewał przez ten cały czas? – Byłem wściekły, przecież kochanej osoby nie
opuszcza się w chorobie! Nie mogłem znieść myśli, że ta mała, bezbronna osoba jest
wykorzystywana przez mojego kuzyna.
- Oj… miałem parę ważniejszych spraw do załatwienia…
- Twoja dziewczyna jest na granicy życia, a ty nie masz dla niej czasu!?
- Potrzebuje jej ciała, ale czy to cię obchodzi – usłyszałem jego myśli.
- Co to ma znaczyć?
- Nie masz się co martwić, niedługo przestanie ci dokuczać, mam swoje plany względem jej osoby.
- O czym ty do cholery mówisz?!
- Znacznie przyjemniej spędzam czas z Jennifer, chociaż ona myśli wyłącznie o sobie, jest skłonna
do poświęceń, a ta tutaj? No cóż cnotka, ale już niedługo… – po tych słowach po prostu nie
wytrzymałem. Nasze siły były dość wyrównane, jedynie możliwość czytania w myślach, dała mi
przewagę, więc Marco nie był za szczęśliwy, na moje nieszczęście przeszkodził nam Emmet. Tylko,
dlaczego, stanąłem w obronie Belli? Przecież żadne z nas nie przepadało za swoją osobą, specjalnie
ją do siebie zraziłem, jednak, kiedy nie ma jej przy mnie, czuję się samotnie. „Edward opanuj się.
Zwykły śmiertelnik nie powinien robić z tobą takich rzeczy, za bardzo się angażujesz chłopie” –
łajałem się w duchu. Tak spędziłem przy niej cały tydzień. Krew i ciepło jej ciała działała na mnie,
jak narkotyk, którego pragnąłem z każdym dniem bardziej. Kiedy Alice zaczęła dochodzić do
siebie, zrozumieliśmy, że wkrótce Bella również wyzdrowieje.
Bella otworzyła oczy dwa dni po przebudzeniu się z transu Alice, wszyscy byliśmy gotowi na jej
powrót do zdrowia, nie pozwoliłem sobie na opuszczenie posterunku, dlatego jad działała na mnie z
podwójna mocą.
- Jak się czujesz? – Zapytał niepewnym głosem ojciec.
- Bywało gorzej, gdzie ja jestem? – Jej głos mimo, że tak słaby, był dla moich uszu cudowną
melodią, teraz zrozumiałem, jak mi go strasznie brakowało.
- Zostałaś przywieziona do nas do domu. Tod zgodził się, że powinnaś być pod stałą opieką. – Jego
słowa były chaotyczne, mimo wszystko odgadła, kto to.
- Carlise, to ty?
- Tak Bello, to ja.
- Dlaczego jestem u was w domu?
- Miałaś silny atak, nie martw się, nikt nie wie, co go tak naprawdę spowodowało, niestety wszyscy
obwiniają Edwarda, na nasze szczęście chyba jest lepiej. – Tak, Alice obwiniała mnie. Z jednej
strony to sprawiało mi ogromną przyjemność, ponieważ nie chce być dobrym chłopcem, lecz w tym
przypadku czułem, że wina nie leży po mojej stronie… Ich rozmowa trwała w najlepsze, chciałem
już być blisko niej, wołało mnie do niej pragnienie i moja dotąd nie odkryta jeszcze natura.
- Ja jej to powiem Carlise. Idź zobacz, co z Alice.
- Edwardzie i tak bardzo dużo zrobiłeś dla Belli. Uważam, że to nie jest konieczne. – Jego myśli
mówiły całkiem, co innego, łajał mnie w nich, jednak ja nie dałem za wygraną.
- Proszę cię. – Nie zostawiasz mi wyboru Edwardzie.
- Jesteś z nami połączona, jeden z naszych pobratymców musiał zostawić na tobie ślad i przez to
Alice odczuwa dokładnie to samo, co ty.
- Nie wiemy, jak to jest możliwe, ponieważ na twoim ciele nie widnieją żadne blizny. – W tym
momencie żałowałem, że nie potrafię odczytać jej myśli
- Czy coś wam to da, jak je znajdziecie? – Zapytała niepewnie.
- Raczej nic.
- Przepraszam, za to, co się stało. – Wiedziałem, że to nie jest jej wina i to mnie cholernie
zdenerwowało. A kiedy poczułem jej strach, zapragnąłem jej krwi.
- Wiesz co, jesteś naprawdę dziwna i nie myśl sobie, że między nami wszystko w porządku, bo tak
nie jest. – Już chciałem poddać się pragnieniu, Alice jednak była szybsza.
Widziałam, co zamierzasz, wynoś się stąd natychmiast! – Krzyczała na mnie w myślach.
- Bello! Tak się cieszę, że w końcu odzyskałaś przytomność, to był naprawdę ciężki tydzień, a ten
twój ból jest okropny.
Zostawiłem je same. Nie byłbym w stanie, dłużej znieść obecności Belli. Pragnąłem jej, jak jeszcze
nigdy żadnego człowieka. Musiałem zakończyć swoje katusze, więc niewiele myśląc udałem się na
polowanie.
Bella:
Po ataku moje życie nabrało zupełnie innego tempa. Alice była przy mnie zawsze, wiedziałam, że to
nie zadowala Jaspera, pewnie nawet wampiry mają swoje potrzeby, pewnego dnia zapytałam o to
Alice.
- Alice mam takie niedyskretne pytanie, jeżeli nie chcesz, możesz nie odpowiadać. – Zapytałam
trochę nieśmiało.
- Bello, mamy takie same potrzeby, jak i wy.
- Cholera, miałaś wizję czy jak?
- Żyje już ponad sto lat i nie wiem, jakbym mogła przeżyć, bez tak wspaniałego seksu z Jasperem.
- O Boże Alice, nie chce znać twoich szczegółów! To jest wręcz obleśne!
- Jesteś jeszcze młoda, kiedy zrobisz to pierwszy raz, zobaczysz, jakie to jest wspaniałe! My
wampiry, mamy na to ochotę cały czas!
- Chyba zaraz zwymiotuje…
- Zachowujesz się, jak małe dziecko, każdy z nas potrzebuje miłości.
- Szkoda, że ja już nie mam na to czasu. – Szepnęłam cicho, jednak nie tak cicho, by przyjaciółka
tego nie usłyszała.
- Co masz na myśli? – Zapytała podejrzliwie.
- Nic. Po prostu mam mały mętlik w głowie, chyba nie jestem jeszcze na to wszystko gotowa, nie
ma odpowiedniej osoby.
- A co z Marco?
- Widziałaś go ostatnio przy mnie, zachowuje się jakbym nie istniała… – powiedziałam to smutno.
Chociaż był wampirem i moją bratnią duszą, tak mi się zdaje, ostatnio oddaliliśmy się od siebie.
- Przejdzie mu, zobaczysz.
Niestety nie przeszło mu, a ja byłam tak zajęta, że nie miałam czasu z nim na spokojnie
porozmawiać. Wolałam chyba zmierzyć się z okrutnym Edwardem niż porozmawiać na spokojnie z
własnym, niegdyś cudownym, chłopakiem. Dwa tygodnie po tej rozmowie, a dokładnie tydzień
przed całym występem, wydarzyło się parę dziwnych rzeczy, które zupełnie zrujnowały cały mój
poukładany świat.
Ciocia odeszła na zawsze, zostawiając mnie zupełnie samą, powodem jej odejścia była poznana
przez wujka kobieta. Nie pomyślcie sobie, że on zaczyna się chwilę po śmierci swojej ukochanej
żony, umawiać z inną! To ciocia maczała w tym swoje palce, dzięki czemu, po tych zabiegach nie
miała już powodów, by zostać na ziemi. „Ostatni gość będzie kimś, kogo znałaś dawno temu,
jednak twoja podświadomość chciała, byś o nim zapomniała” Dziwne słowa pożegnania.
Teraz próby odbywały się zaraz po szkole, jako że moja kara nadal trwała, musiałam zaraz po niej
wracać do klasy historii, która po tych paru miesiącach, wyglądała o niebo lepiej. Tego dnia byłam
pogrążona we własnych myślach, bardziej niż zwykle, dlatego nie zauważyłam, że nie jestem sama.
Pod wpływem dotyku, podskoczyłam jak oparzona.
- Marco, mogłam dostać zawału! Tak poza tym, co ty tutaj robisz? – Byłam więcej niż zdziwiona,
przez całe dwa tygodnie, mój chłopak zachowywał się tak, jakbym nie istniała. A tu proszę!
- Przyszedłem zobaczyć moją dziewczynę, przecież mogę. – Złapał mnie bardzo szybko i zaczął
całować. Nie tak jak zwykle, ale ostro, sprawiając mi tylko ból.
- Marco... To… nie… jest… dobry… pomysł… - wysapałam między pocałunkami.
- Już najwyższy czas, żebyś zachowywał się, jak dziewczyna, a nie jak cnotka!
- Co się z tobą dzieje do cholery!
- Pragnę cię, a ty masz mi się oddać!
- Nie jestem twoją własnością, nie mam na to wszystko ochoty, lepiej będzie jak wyjdziesz! – Po
chwili leżałam już na ziemi przygnieciona przez jego nienaturalnie zimne ciało, siła, z jaką napierał
na mnie, nie pozwalała mi oddychać.
- Zabije cię, jeśli zaczniesz krzyczeć. – Usłyszałam warkot jego głosu. Jego ręce dotykały mojego
ciała, widziałam wiele filmów, które ukazują takie gwałty, jednak z moim napastnikiem nie miałam
szans, był dla mnie za silny.
- Zabiorę tylko to, co moje. – Z moich ust wydarł się jęk, chciałam go błagać, by mnie puścił, by
nie robił mi krzywdy, lecz nie byłam w stanie, z oczu leciały tylko łzy, łzy rozpaczy… Wiedziałam,
co nastąpi. Szybkim ruchem rozerwał mi bluzkę, spojrzał na mnie z takim uwielbieniem i zaczął
całować moją szyje.
- Proszę… nieeeee!
Nic więcej nie zdołałam powiedzieć. Byłam bezbronną siedemnastolatką nie potrafiąca obronić się
przed znacznie większym napastnikiem! Czułam się strasznie, po chwili usłyszałam szmer na
korytarzu, ręce Marco oderwały się ode mnie.
- Cholera! Jeszcze z tobą nie skończyłem! Oddasz mi to, co moje! – Syknął i najzwyczajniej w
świecie mnie zostawił. Przed chwilą o mało co, nie zostałam zgwałcona przez swojego chłopaka.
Chaotyczne myśli kłębiły się w mojej głowie, nie wiem, jak długo leżałam w tej klasie. Kiedy za
oknem zrobiło się już ciemno powoli wstałam. Na swoje szczęście, w torbie miałam jakąś koszulkę,
którą szybko zarzuciłam na siebie. Otarłam łzy i chwiejnym krokiem wyszłam na dziedziniec
szkoły. Moje ciało cały czas trzęsło się, z obawy przed ponownym spotkaniem z moim oprawcą. Na
samą myśl o nim, moje oczy zapełniły się ponownie łzami. Pobiegłam, jak najszybciej do swojego
samochodu, niestety nie był skory do współpracy. „Tylko nie teraz, proszę” mówiłam do siebie,
jednak to było na nic. Czyli jednak muszę powiadomić o wszystkim Toda… Po moim głosie
wiedziałam, że wyciągnie ze mnie wszystko! Tylko gdzie jest ta cholerna komórka?! Nie mogłam
jej znaleźć, po dłuższej chwili zorientowałam się, że leży na biurku w tej nieszczęsnej klasie. Nie
pozostawało mi nic innego, jak po nią wrócić, o powrocie do domu na piechotę, nie było mowy.
Ostrożnie wyszłam z samochodu, nawet się nie rozglądając, pobiegłam ile sił w nogach w stronę
szkoły. Wiedziałam, że wampiry są znacznie szybsze i jeżeli on jest w pobliżu, to nie mam szans,
jednak wewnętrzna siła kazała mi walczyć mimo wszystko. Zlokalizowanie telefonu zajęło mi
niecałą minutę, leżał pod biurkiem. Zdyszana wyszłam z klasy, a moim oczom ukazał się wampir.
Edward:
Unikanie Isabelli szło mi całkiem nieźle. Jedynie jej zapach, unoszący się w czasie lekcji, był
czymś złym, ponieważ rozbudzał moje od dawna zapomniane uczucie. Tęskniłem za nią, nie
wiedząc nawet dlaczego, tak jest. Tego dnia wyczuwałem coś dziwnego w powietrzu. Sam nie
wiem, co to było. Jednak zaniepokojony spędziłem całe popołudnie w domu. Alice wróciła po
swojej próbie do pokoju. Ostatnimi czasy, nasze stosunki nieco się poprawiły, już nie byliśmy
takimi wrogami. Jak wiedziałem było to zasługą Belli. Postanowiłem pobiegać, to zawsze działa
kojąco. Niewiele myśląc, biegłem przez ciemny las, moje nogi niosły mnie do nikąd. Tak myślałem
na początku, po chwili zdałem sobie jednak sprawę, że jestem na terenie szkoły i ponownie słyszę
tą dziwną melodie. Nie zdawałem sobie sprawy, że ktoś może o tej porze tu jeszcze być. Na
parkingu jednak stała, dobrze mi znana, furgonetka. Po chwili wyszła z niej brunetka, jej liliowy
zapach, mieszał się ze strachem. Tylko dlaczego? Przecież mnie nie było przy niej, a to mnie
najbardziej się bała! Po chwili już biegła, nie oglądając się za siebie. Coś ewidentnie było nie tak.
Podążyłem za nią. Wbiegła do jakiejś pustej klasy. Postanowiłem zaczekać przed drzwiami, kiedy
jej wzrok padł na mnie, automatycznie wycofała się do tyłu. Jej twarz była mokra od łez, czerwone
niegdyś usta, teraz były sine i nabrzmiałe, ręce pokryte dziwnymi siniakami, a do tego wszystkiego,
spod wymiętej koszulki wystawały skrawki materiału.
- Co się stało? – zapytałem najbardziej miłym głosem, na jaki byłem w stanie się wysilić.
- Nic, proszę odejdź… – jej głos był pełen strachu.
- Bello, co ci się stało, proszę powiedz.
- On cię tu wysłał, tak?! – napadła na mnie tak niespodziewanie.
- Jaki on?
- Edwardzie, pamiętam twoją groźbę, dlaczego mi to robisz!? – po jej policzkach leciały już łzy, to
co jej było, musiało przerastać moje pojęcie, tylko dlaczego obwinia o to mnie?
- Obiecuję, nie zrobię ci krzywdy, tylko proszę powiedz, co ci jest.
Bella:
Nie wiedziałam czy mogę mu zaufać, bałam się, że i on udaje tylko mojego przyjaciela, by
dokończyć to, co zaczął Marco. Dopiero, gdy zobaczyłam jego piękne oczy, przepełnione strachem
i takim samym cierpieniem, jakie ja czułam, zrozumiałam, że nie zrobi mi krzywdy.
- Och… Edwardzie! – tylko tyle byłam w stanie powiedzieć, po chwili byłam już w jego zimnych
ramionach, płacząc, jak małe dziecko, a on przytulił się do mnie.
Edward:
Przytuliła się do mnie. Jej całe ciało drżało, zapewne ze strachu, jednak zaufała mi, a ja musiałem
dowiedzieć się, co jej się stało.
- Bello musisz mi powiedzieć, co się stało, postaram ci się pomóc.
- To było okropne, nie.. nie mogę… nie chcę tego pamiętać!
- Spokojnie, nic ci już nie grozi. – przytuliłem ją mocniej.
- Edwardzie, to był on…
- Uspokój się już, musimy cię zawieźć do domu.
Bella:
Udaliśmy się do mojego samochodu, nie bałam się, że ktoś mnie zaatakuje, mając przy sobie
Edwarda, czułam się bezpiecznie. Sama nie wiem dlaczego, przecież był równie niebezpieczny, jak
Marco, gdy tylko o nim pomyślałam, od razu moje oczy napełniły się łzami.
- Bello, myślę, że powinnaś zadzwonić do swojego chłopaka.
- Nie! Tylko nie do niego, proszę…
Edward:
Kiedy tylko usłyszała imię swojego chłopaka, przez jej kruche ciało przeszedł dreszcz, a ja
poczułem ogarniający ją strach. Chciałem ją do siebie przytulić, jakoś ją pocieszyć, by zapomniała,
ale najzwyczajniej w świecie się bałem.
- Spokojnie, nie zrobię nic, co jest wbrew twojej woli, tylko proszę powiedz, co się stało?
- On próbował mnie zgwałcić… – jej cichy głos przeszedł w szloch, którego nawet nie starała
powstrzymać. Przytuliłem ją mocniej do siebie, kołysząc tak, jak małe dziecko. Powoli się
uspakajała.
- Przepraszam za to – jej głos był taki słodki… Nawet nie wiem, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem.
Złapałem jej mokrą od łez twarz w swoje dłonie, patrząc w jej oczy, pocałowałem delikatnie jej
ciepłe, napuchnięte usta, a ona mimo tego, co jej się przytrafiło, odwzajemniła pocałunek.
Bella:
Zobaczyłam tylko jego złociste oczy, by po chwili poczuć na swoich ustach jego zimne pocałunki,
poddałam się im. Było to tak piękne uczucie, jakiego nigdy nie przeżyłam z żadnym człowiekiem, a
co dopiero z wampirem. Przy Marcu, nigdy nie czułam tej żądzy, tego pożądania… Brakowało tego
w jego pocałunkach, a to, co robił ze mną Edward… Poczułam na całym swoim ciele dreszcz
rozkoszy, przechodzący przez koniuszki palców u stóp, rozpalający całe moje wnętrze i wtedy do
mnie dotarło, co ja najlepszego robię! Całuje się z moim największym wrogiem i cholera jest mi
niesamowicie dobrze!
Odsunęłam się od niego dysząc. Nie mogliśmy zabrnąć za daleko.
Edward:
Po przerwanym pocałunku zrozumiałem, że ona nie była jeszcze na to wszystko gotowa. Jednak to
było dla mnie cudowne uczucie, nawet nie wiedziałem, dlaczego jestem taki szczęśliwy.
Odwiozłem Belle do domu, kiedy powiedziałem, że muszę ją zostawić samą poczułem tęsknotę,
jednak musiałem zrobić coś z tą sprawą.
- Bello nie bój się. Zadzwonię po Alice, żeby z tobą została w nocy, nie będziesz sama, nie pozwolę
na to. Musisz mi zaufać.
- Dobrze.
Wiedziałem, że Alice już widziała, co się tak naprawdę wydarzyło i co zamierzam z tym wszystkim
zrobić. Dziwiło mnie jednak to, że nie miała wizji jeszcze przed tym zdarzeniem. Nie pomyliłem
się. Kiedy tylko zajechaliśmy pod jej dom, zauważyłem stojącą na ganku Alice. Komendanta nie
było jeszcze w domu.
Edward to straszne, Marco specjalnie o tym nie myśli, ja nie wiem, co robić… – uciszyłem ją
wzrokiem. Nie mogłem pozwolić, by Isabella jeszcze bardziej się bała.
- Alice zajmij się teraz Bellą, ja muszę coś załatwić.
- Nie masz się, czym martwić. Emmet i Jasper już czekają. – Dodała w myślach.
Żaden z nas się do siebie nie odezwał. Biegliśmy w milczeniu, tropiąc naszego drogiego kuzyna.
Tak naprawdę Bella nie zdawała sobie sprawy z tego, co chciał jej zrobić ten debil, była przerażona
na samą myśl o gwałcie, a to jest sto razy gorsze! Nie mogłem nawet o tym myśleć. Czułem, że coś
się stanie, ale dlaczego wcześniej nie pomyślałem, że to może dotyczyć jej? Przecież jej pech jest aż
tak przewidywalny! Ale czy to na pewno, tylko to? Zastanawiałem się nad tym całą drogę.
Wiedziałem, że targające mną emocje są wyczuwalne dla Jaspera, jednak nie dbałem o to.
Zastanawiałem się, dlaczego tak reaguje, co jest ze mną nie tak?
Marco, jakby zapadł się pod ziemie. Żaden z nas, nie był w stanie odnaleźć chociażby wątłego
zapachu. Zrezygnowany wróciłem do domu, by przedyskutować wszystko z Carlisem.
- Nie wiem, dlaczego aż tak się o nią martwię. Przecież my nawet w jednym pomieszczeniu ze sobą
nie wytrzymujemy, a tu coś takiego! – Żaliłem się ojcu.
- To normalne Edwardzie. Przyjaciółka twojej siostry była w potrzebie, więc zachowałeś się tak, jak
powinieneś. - Nie zupełnie było to tak, jak myślisz, a ten pocałunek mam w głowie do tej pory i
przyznam szczerze, chętnie bym go powtórzył. Lecz tego powiedzieć mu nie mogłem...
- Myślę, że niedługo dojdziesz do tego, co tak naprawdę tobą kieruje. – Po tych słowach zostałem
sam. Nie mogłem tak długo rozmyślać, musiałem szybko dowiedzieć się czy z Bellą wszystko
dobrze.
Spała spokojnie, wtulona w marmurową pierś mojej siostry. Wyglądała tak pięknie i spokojnie.
Boje się o nią, a myśli mojej siostry, były bardzo podobne do moich, lecz odczucia i doznania w jej
głowie, nie były tym samym.
- Nie martw się, będziemy się nią opiekować, poradzimy sobie. – Jak widzę, nie robisz tego tylko
dla mnie. Tylko, co tobą kieruje?
- Nie mam pojęcia. – Ups zapomniałam, że słuchasz. - To, co wyobraziła sobie po chwili, musiało
być odzwierciedleniem tego, co robiliśmy w samochodzie. Tylko, że tym razem było jakby
inaczej…
- Co to oznacza? – Zapytałem bardzo zdziwiony.
- Sama nie wiem. Odkąd wyszedłeś dzisiaj z domu, widziałam tą dziwną wizję.
Nie widzę jej dalekiej przyszłości, kompletnie nic i to mnie martwi.
- Alice martwię się równie mocno, co ty.
- I to mnie właśnie dziwi, przecież ty jej nienawidzisz.
- Proszę nie teraz. Wracaj do Jaspera, porozmawiamy rano.
Cała moja rodzina zastanawia się, co tak naprawdę się ze mną dzieje. Wiem o tym, bo ich myśli
krążą koło mnie. Sam cholera nie wiem, co to ma wszystko znaczyć! Ale ten bezbronny człowiek
staje się dla mnie ważny… Dlaczego nie mogę przetrwać jednego dnia z dala od niej?
Bella:
Kiedy zostałam z Alice, poczułam się znacznie pewniej. Po tym, co dzisiaj przeszłam, bałam się
być sama. Przyjaciółka była moim aniołem. Dla większego bezpieczeństwa pozostawiłam dla
wujka karteczkę, w razie gdyby chciał odwiedzić w nocy mój pokój:
„Alice zostaje na noc, nie planuj czasem nocnych eskapad po domu, czy odwiedzin mojego pokoju.
Kocham B.”
Stałam pod prysznicem, a wszystkie zdarzenia dzisiejszego dnia spływały wraz z wodą do ścieków.
Płakałam bezgłośnie, by nie niepokoić Alice, chociaż ona pewnie wiedziała, co jest grane. Moje
ciało pokrywały ewidentne ślady zadane przez napastnika. Nadgarstki i przedramiona pokryte były
paskudnymi fioletowymi siniakami, na brzuchu zostały ślady jego paznokci, pewnie po tym, jak
podarł mi koszulkę, nie wspominając już o ustach, które wyglądały jak po nieudanym botoksie.
Jęknęłam z obrzydzenia do samej siebie, na co natychmiast w drzwiach pojawiła się Alice.
- Bello, co się sta… - kiedy mnie zobaczyła wszystko było jasne.
- Wyglądam okropnie, prawda?
- Jak on mógł cię tak potraktować!?
- Alice, co ja powiem ludziom!? – Rzecz jasna miałam na myśli Toda, niestety żadna z nas nie
zamierzała chyba odpowiadać na pytania tej drugiej. Czułam się tak, jakby to właśnie mnie
przypadła rola w najokropniejszym horrorze.
- Wszystko będzie dobrze, coś wymyślimy do jutra – odpowiedziała po chwili milczenia.
Założyłam wygodną koszulkę, która miała nie krępować ruchów i złagodzić nieco ból, położyłam
się przy zimnym boku Alice. Nie wiem, kiedy zasnęłam, przytulona do jej marmurowego ramienia.
Czułam się dobrze i bezpiecznie. Przebudziłam się chyba tylko raz, słysząc jakieś rozmowy i
czując, że mój anioł wstaje. Były to tylko moje wyobrażenia, bo zaraz znowu mocno mnie przytulił.
Pachniała tak inaczej, lecz znajomo. Bez oporów położyłam swoją głowę na jej piersi i zasnęłam.
Był to najspokojniejszy sen odkąd wprowadziłam się do Forks.
Obudziłam się dość wcześnie. Czułam się znacznie lepiej, niż kiedy się kładłam. Ból zelżał, zimne
ciało mojej przyjaciółki działało, jak okłady. Nie chciałam otwierać oczu.
- Dziękuje Alice, że ze mną zostałaś, naprawdę mi lepiej.
- Przepraszam Bello, Alice udała się w nocy do domu – ten głos w żadnym wypadku nie należał do
mojej przyjaciółki! Jednak dobrze go znałam. Szybko otworzyłam oczy. O zgrozo! Przytulałam się
bardzo mocno do Edwarda! Matko, a do tego moja koszula, służąca jako piżama, nie była zbyt
odpowiednia… Gdy tylko o tym pomyślałam, na moich policzkach zakwitły rumieńce.
- Edward, tak się nie robi, poza tym… Matko, ja nigdy nie spałam z facetem! – Za późno zdałam
sobie sprawę, co mówię. Czemu najpierw nie ugryzłam się w język?!
- Ty nigdy… Och – chyba zrozumiał, co mam na myśli. Jeżeli przed chwilą byłam czerwona, to
teraz wręcz płonęłam żywcem. Szybko porwałam leżący na nim koc i z prędkością światła udałam
się do łazienki. Nie wyglądałam tak źle, usta powoli wracały do siebie, jednak przydałaby się
odrobina lodu. Siniaki nadal były na swoim miejscu. Starałam się nie myśleć o tym, że przez
większość nocy przytulałam się do Edwarda. Na samą myśl robiło mi się słabo. Najwolniej, jak
mogłam robiłam wszystko, by tylko nie być za długo sam na sam z Edwardem i wtedy zdałam
sobie sprawę, że na dole jest Tod, a ja mam w pokoju chłopaka! Co z tego, że jest wampirem?
Wybiegłam z łazienki.
- Edward, musisz iść… Matko, Tod… Szybko! – Panikowałam
- Spokojnie, jakąś godzinę temu wyjechał z domu, nie zajrzał do pokoju. Jeżeli to dla ciebie ważne,
wziął sobie do serca twoje rady, z resztą sam ci taką zostawił.
- O… - mądra odpowiedz, nie ma co.
- Ładnie ci tak. – Powiedział po chwili, a ja spojrzałam automatycznie w dół, obawiając się
najgorszego, jednak wszystkie części garderoby były na miejscu.
- Dziękuje, jednak to chyba nieodpowiedni moment na komplementy, zważywszy na to, co mi się
stało...
- No to przepraszam.
- Idę na dół, chcesz coś? – Zapytałam z grzeczności.
- Wiesz, wasze ludzkie jedzenie mi nie smakuje.
- A… No tak, przepraszam.
- Nic nie szkodzi, miło mi jednak będzie towarzyszyć ci w tych czynnościach. – Ehh… I jak mam
się teraz wywinąć? Chyba nie mam wyboru i trzeba się zgodzić...
- Dobrze, więc możesz mi towarzyszyć.
Potrzebowałam dużej dawki lodów, żeby złagodzić narastający ból na ustach i ramionach.
Oczywiście, jak na złość nic nie nadawało się na okład.
- Czego ty tak zawzięcie szukasz w tej zamrażarce?
- Lodów.
- To na śniadanie jadasz lody?
- Nie jestem nienormalna. Chciałam tylko pomniejszyć ból. – Moja frustracja sięgała już zenitu.
- Pozwól, że na coś się przydam.
- Co masz na myśli?
- Powiedz gdzie odczuwasz ten ból?
- Na ramionach i ustach. – Po tych słowach jego oczy zrobiły się bardzo duże, po chwili jednak
opanował to, co nim kierowało i powoli przybliżył swoje zimne ciało do mojego. Jego zimny dotyk
sprawiał mi ogromną przyjemność, zamknęłam oczy czując, jak wodzi swoimi palcami po
ramionach, chociaż znajdowały się one pod koszulką. To było wspaniałe, później jego ręka
powędrowała na moje usta, a ja mimowolnie je rozchyliłam. Staliśmy tak przez chwilę aż nie
zdałam sobie sprawy, co robię. Kiedy otworzyłam oczy, Edward wpatrywał się we mnie, jak
zahipnotyzowany.
- Eh… Przepraszam.
- Ja również. Zjedz śniadanie, jedziemy do nas. Zobaczymy, co wymyślili inni.
Edward:
Była tak ufna, tuląc się do mnie całą noc, a ja nie miałem nic przeciwko. Jej liliowy zapach był tak
kuszący, że nie mogłem się powstrzymać. Wtedy to do mnie dotarło. Zakochałem się w tej
bezbronnej, pięknej istocie człowieczej, która była moim największym wrogiem. Tod nie zjawił się
w jej pokoju, co pozwoliło mi być bardzo blisko. Poczułem, jak się budzi, a w raz z nią do życia
budziłem się ja. Wiedziałem, że nie jestem już w stanie jej zostawić, moje martwe serce biło jej
rytmem, a to uczucie było czymś bezcennym.
- Dziękuje Alice, że ze mną zostałaś, naprawdę mi lepiej. – Cholera no tak, przecież to Alice miała
być z nią tej nocy, a nie ja.
- Przepraszam Bello, Alice udała się w nocy do domu. – Była zdezorientowana, po chwili na jej
posiniaczonej twarzy zakwitł mały rumieniec, to było takie słodkie...
- Edward tak się nie robi, poza tym… Matko, ja nigdy nie spałam z facetem!
- Ty nigdy… Och - Po chwili dotarł do mnie sens tych słów. Była dziewicą i tak łatwo się do tego
przyznała, co za dar. Nie mogłem w to po prostu uwierzyć, coś tak pięknego może być moje. Nagle
to małe stworzenie zerwało ze mnie koc i chcąc ukryć to, co i tak już było mi w małym stopniu
dane zobaczyć, uciekła do łazienki. Najwidoczniej czekała, żebym sobie poszedł, jednak w moich
planach było całkiem, co innego i wtedy zadzwonił telefon.
- Edwardzie Anthony Cullen! Czyś ty całkowicie oszalał?! Natychmiast przywieź Belle do nas do
domu! Widziałam, co ci chodzi po głowie!
- Po pierwsze nie krzycz, a po drugie nie wiesz czy ona nie chce tego samego.
- Boże jesteś niewyżyty!
- Ty również siostrzyczko. – Wyłączyłem się zanim zdążyłaby odpowiedzieć. Po chwili zobaczyłem
zdezorientowaną Belle. Sam się przestraszyłem, była tak blada, że jej sine usta wyglądały jeszcze
bardziej ponętnie niż zwykle… Uspokój się debilu! Powiedziałem do siebie
- Edward, musisz iść… Matko, Tod… Szybko!
- Spokojnie, jakąś godzinę temu wyjechał z domu, nie zajrzał do pokoju. Jeżeli to dla ciebie ważne,
wziął sobie do serca twoje rady, z resztą sam ci taką zostawił.
- O… - chyba chciała się mnie pozbyć, lecz to nie był dobry powód. Przyjrzałem się jej uważnie,
była taka piękna, a niebieska bluzka kontrastowała z jej zielonymi oczami.
- Ładnie ci tak.
- Dziękuje, jednak to chyba nieodpowiedni moment na komplementy, zważywszy na to, co mi się
stało.
- No to przepraszam.
- Idę na dół, chcesz coś? – Całą ciebie, tu i teraz. Co się ze mną dzieje, czy tak właśnie wygląda
miłość? Muszę się opanować.
- Wiesz, wasze ludzkie jedzenie mi nie smakuje.
- A… No tak, przepraszam.
- Nic nie szkodzi, miło mi jednak będzie towarzyszyć ci w tych czynnościach. – Cokolwiek
zamierzasz robić, chcę być z tobą.
- Dobrze, więc możesz mi towarzyszyć. – Kucnęła przy zamrażarce, zawzięcie unikając mojego
wzroku i udając, że czegoś szuka. Musiałem do niej zagadać!
- Czego ty tak zawzięcie szukasz w tej zamrażarce?
- Lodów – Zdajecie sobie sprawę, o czym pomyślałem na początku? Zaraz oddaliłem te myśli od
siebie. Przecież ona nie jest taka, tylko czasami przypominają mi się te nasze trudne w pożyciu dni.
- To na śniadanie jadasz lody?
- Nie jestem nienormalna. Chciałam pomniejszyć ból. – Wtedy wpadłem na pewien pomysł.
- Pozwól, że na coś się przydam.
- Co masz na myśli?
- Powiedz gdzie odczuwasz ten ból?
- Na ramionach i ustach – Mogłem w końcu ją dotknąć. Brakowało mi jej delikatnej skóry,
pragnąłem tego, dlatego szybko się do niej przysunąłem i swoim zimnym ciałem dotykałem jej
ramion… Zamknęła oczy. Ogarnęło mnie niesamowite podniecenie, nie mogąc się opanować,
dotknąłem jej nabrzmiałych ust, rozchyliła je po chwili, a potwór wewnątrz mnie warknął mocniej.
W tej chwili była moim aniołem, musiałem o nią walczyć. Moja miłość do niej przyszła tak z dnia
na dzień i wiedziałem, że jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułem. Zauważyłem, że mi się
przygląda, przyłapana na tym spłonęła cudownym rumieńcem.
- Eh… Przepraszam.
- Ja również, zjedz śniadanie jedziemy do nas. Zobaczymy, co wymyślili inni.
Bella:
Został już tylko tydzień do występów. Silne bóle głowy często nie pozwalały mi się odpowiednio
skupić, dlatego starałam się, jak tylko mogłam, udawać, że tak naprawdę to zmęczenie. Dużo czasu
spędzałam w domu swojej przyjaciółki. Tod nie miał nic przeciwko, ponieważ więcej czasu
poświęcał Emmie, swojej dziewczynie. Był jakoś środek tygodnia, Alice nanosiła ostatnie poprawki
na stroje, ja siedziałam w kącie czytając dość nudną książkę.
- Alice pójdę po coś do picia, dobrze?
- Tak, tak… - odpowiedziała pogrążona we własnych myślach.
Dom Cullenów zawsze mnie fascynował, był tak duży i na dodatek tak jasny, że nawet paskudna
pogoda, która utrzymywała się od dnia mojego przyjazdu, tu wydawała się być wręcz
niedostrzegalna. Po chwili zdałam sobie jednak sprawę, że nie jestem sama na korytarzu. Oparty o
drzwi stał nie kto inny tylko Edward. Nasze stosunki nie poprawiły się nawet o jotę, mimo tego, co
stało się na parkingu samochodowym.
- Cześć, czy mogłabyś wstąpić na chwilę do mojego pokoju? – „Taa jasne i co jeszcze?”
Pomyślałam.
- Czy ja wiem…
- Bello nie bądź niemądra, chcę zamienić z tobą słówko, a poza tym w tym domu i tak wszyscy
wszystko słyszą, więc nic ci nie grozi.
- Dobrze.
Ruszyłam w jego stronę, a głupi uśmiech nie znikał z jego pięknej twarzy. Od kiedy uważam, że
ona jest piękna? Edward spojrzał na mnie przelotnie, przepuszczając mnie w drzwiach. Jeszcze
nigdy nie byłam w jego pokoju, w sumie to nie była nigdy w pokoju żadnego chłopaka. Powiem
wam, że zdziwił mnie nieco ten przesadny porządek, który tu panował. Nigdzie nie dostrzegłam
łóżka, za to pod oknem stała skórzana kanapa. Niewiele myśląc, usiadłam na niej, czekając na
najgorsze.
- Zatem słucham Edwardzie. – Powiedziałam arogancko.
- Nie zachowuj się jak królewna, mam coś dla ciebie.
- Nic od ciebie nie chcę. – Byłam naprawdę zła, wstałam z kanapy i ruszyłam do drzwi. Niestety
Edward był szybszy, z całej siły naparł na drzwi, tym samym wbijając mnie w nie.
- Czy ty naprawdę jesteś aż tak głupia? Chciałem wyłącznie porozmawiać, a ty już stajesz się
niemiła.
- Puść mnie!
- Co to, to nie. Tak mi wygodnie. – Jego oczy nagle złagodniały, przybliżył swoją twarz do mojej.
- Edward...
- Bello, uspokój się. Nie zrobię ci krzywdy, chciałem, a z resztą…
Nawet nie wiem kiedy, ale zaczął mnie całować. Powoli, delikatnie i tak namiętnie… Po chwili
oddawałam mu te pocałunki, zamykając oczy, jednak, gdy ponownie je otworzyłam w pokoju stał
Marco. Przestraszyłam się. To była tylko moja chora wyobraźnia, a Edward najwyraźniej wyczuł,
że coś jest nie tak, bo przestał mnie całować.
- Nie mogę… - powiedziałam tylko i uciekłam z jego pokoju. Wróciłam pośpiesznie do Alice, która
albo udawała, że nic nie widziała, albo też naprawdę nic nie widziała. Usiadłam na swoim miejscu i
zastanawiałam się, dlaczego Edward ostatnio tak dziwnie się zachowuje. Niby stara się być miły,
ale coś czasami mu nie wychodzi, poza tym w tych jego pocałunkach jest tyle uczucia, zupełnie
innego niż dotychczas i są dla mnie takie ehh… Dlaczego ja nie mogę o nich zapomnieć?!
- Bello, musimy natychmiast udać się do salonu. – Z moich myśli wyrwał mnie zaniepokojony głos
Alice.
- Czy coś się stało?
- Marco będzie tu lada chwila i chce z tobą rozmawiać. – Czyżby moje przeznaczenie miało się
dopełnić? Tak bardzo bałam się tej rozmowy.
Edward:
Nie mogłem przestać o niej myśleć. Była wszędzie, wcale mi to nie przeszkadzało. Drugi raz w
swoim całym długim życiu, czułem się zupełnie inaczej. Byłem po prostu szaleńczo zakochany, a
ten pocałunek mnie o tym przekonał.
Każdego dnia widywałem ją w szkole. Była bardzo zajęta przygotowaniami do występu, spędzała
dzięki temu dużo czasu u mnie w domu. Jedyne, czego mogłem żałować, że ten czas poświęca
Alice, a nie mnie. Jednak, co noc była moja. Śpiąc spokojnie, nie zdawała sobie nawet sprawy, że
jestem przy niej. Zachowywałem się jak zupełny zboczeniec, ale to nie miało większego znaczenia,
kiedy byłem przy niej.
Teraz właśnie siedziała w pokoju z moją siostrą, miałem taką ochotę tam wejść, jednak
powstrzymałem swoje dziwne zapędy. Mój wzrok padł na szafkę, leżała tam przyczyna naszych
kłopotów. Jednak nie żałuję, że to wszystko się potoczyło tak, a nie inaczej. Skrzypce były porażką
mojego życia, przez głupi incydent nie odzywam się do Belli, tylko, że to wyłącznie moja wina.
One powinny należeć do niej i to jest odpowiedni powód, bym wtargnął do pokoju mojej siostry.
Stanąłem w drzwiach, jak wryty. Bogini mojego martwego serca szła przez długi korytarz,
nieświadoma tego, że jej się przyglądam, była jeszcze piękniejsza niż wcześniej, ale czy to jest
możliwe? Boże Edward, co się z tobą dzieje opanuj się. – Powtarzałem sobie w myślach.
- Cześć, czy mogłabyś wstąpić na chwilę do mojego pokoju? – Starałem się nie przedobrzyć.
- Czy ja wiem… - jej niepewność bardzo mnie bolała.
- Bello nie bądź niemądra, chcę zamienić z tobą słówko, a poza tym w tym domu i tak wszyscy
wszystko słyszą, więc nic ci nie grozi.
- Dobrze.
Powoli weszła do mojego pokoju, mijając mnie w drzwiach nie zdawała sobie nawet sprawy z tego,
jak bardzo jej pragnę. Pewnie gdybym mógł już bym się na nią rzucił. Usiadła powoli na kanapie.
Teraz pewnie ciągle będę miał ten obraz przed oczami.
- Zatem słucham Edwardzie.
- Nie zachowuj się jak królewna, mam coś dla ciebie. – Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem.
Moje głupie myśli wychodziły z głowy, kiedy byłem przy niej.
- Nic od ciebie nie chcę. – Poczułem jej strach i złość, a kiedy wstała, wiedziałem, że jedyną szansą
zatrzymania jej przy sobie, będzie odcięcie drogi ucieczki.
- Czy ty naprawdę jesteś aż tak głupia? Chciałem wyłącznie porozmawiać, a ty już stajesz się
niemiła.
- Puść mnie!
- Co to, to nie. Tak mi wygodnie. – Czułem jej ciepłe ciało przy swoim i pragnąłem, by i ona
chciała być ze mną w taki sam sposób
- Edward… – wypowiadając moje imię pozbyłem się zbędnych barier.
- Bello, uspokój się. Nie zrobię ci krzywdy, chciałem, a z resztą… - pokaże ci, czego chcę.
Pocałowałem ją namiętnie, a ona znowu ufnie oddała mi ten pocałunek. Czułem się tak, jakbym
robił coś nielegalnego, zakazanego dla mnie. Przecież ona nadal była z innym, jednak to wtedy nie
miało znaczenia. Moje martwe dotąd serce upominało się o nią. Po chwili oderwała się ode mnie i
uciekła z pokoju. Nie dosłyszałem nawet, co mówi, mój mózg był zamroczony
Siedziałam w otoczeniu siedmiu wampirów, a przyczyną tego wszystkiego był nie, kto inny, jak
Marco, mój chłopak, również wampir, który jakiś czas temu próbował mnie zgwałcić. Teraz
płaszczył się przede mną klęcząc na kolanach i błagając o litość.
- Bello, ja naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło, jest mi tak głupio, proszę nie odtrącaj mnie. –
Jego słowa brzmiały tak szczerze, tylko te krwistoczerwone róże nie działały na mnie
przekonywająco.
- Sama nie wiem Marco, chyba powinniśmy dać sobie spokój.
- Nie zostawiaj mnie w tak trudnym dla mnie momencie, ja nie wiem, co się ze mną dzieje!
- Marco próbowałeś mnie zgwałcić czy twoim zdaniem powinnam dać ci mimo wszystko szanse,
skoro tak mnie traktujesz?
- Bello, ja cię błagam… – i co ja mam teraz zrobić? Uwierzyć mu czy nie?
- Daj mi czas do namysłu. – Po tych słowach udałam się do ogrodu Cullenów. Już dużo wcześniej
upatrzyłam sobie tam huśtawkę, znajdującą się wśród dwóch drzew, dziwnie ze sobą splecionych.
Chociaż była mokra po niedawnym deszczu, usiadłam na niej. Teraz muszę sobie to wszystko
poukładać… Niby, dlaczego miałabym uwierzyć w słowa Marco? Przecież może to być jedno
wielkie kłamstwo. Tylko, że z drugiej strony, ja mu chyba wierzę, ale czy na pewno mogę mu
zaufać? – Takie dziwne myśli chodziły mi po głowie. Jakiś czas siedziałam sama, a później dołączył
do mnie Edward.
- Bello, Marco mówi prawdę, wyczytałem to z jego myśli.
- Co z tego, że mówi prawdę? Myśli też można oszukać, sam dobrze o tym wiesz.
- On pragnie cię odzyskać.
- Edward to jest takie trudne, że sama już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć…
- Każda decyzja będzie słuszna. – Po tych słowach tak, jakby zgasła w nim wcześniejsza nadzieja.
Nie wiem, dlaczego odniosłam takie wrażenie, ale podeszłam do niego i pocałowałam w usta.
- Dziękuje, że mi pomagasz. Mimo wszystko, dam mu jeszcze jedną szanse.
Powolnym krokiem wróciłam do domu, zostawiając Edwarda samemu sobie. Czułam się tak,
jakbym coś właśnie straciła na zawsze, jednak nie miałam pojęcia, co to jest.
W pokoju byli wszyscy. Wyglądali tak, jakby wcale nie ruszali się ze swoich miejsc odkąd
wyszłam.
- Miłość nie zna granic, jednak to jest ostatnia szansa.
- Kocham cię za to, jaka wspaniałomyślna jesteś. – Powiedział mój chłopak, całując mnie w usta.
Jednak jego pocałunek nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, czułam się zupełnie pokonana przez
swoje emocje. Alice patrzyła ma mnie smutnym wzrokiem i ja sama wewnątrz czułam się smutna.
Później zastanawiałam się czy nie za szybko dałam mu drugą szanse, bo przecież nie wiem czy
zmienił się na dobre...
Marco jednak naprawdę się starał. Wspierał mnie przez cały czas, ale nie pozwoliłam mu się
dotykać. Nie protestował, był wręcz szczęśliwi, gdy mógł być blisko mnie, a Edward? No cóż, nie
był zadowolony z takiego obrotu sprawy, jednak stał się milszy i bardziej pomocny. W ciągu dnia
raz czy dwa wpadaliśmy na siebie w korytarzu, miałam dziwne wrażenie, że te spotkania są przez
niego planowane. Całował mnie wtedy przelotnie i tak namiętnie, że całym moim ciałem czułam
dreszcze. Wiem, nie powinnam tego robić, ale on był silniejszy, a moja wola słabła z dnia na dzień,
pragnąc tych pocałunków.
Edward:
Wiedziałem, co teraz nastąpi. Stracę ją na zawsze i będzie to drugi i ostatni raz w moim wampirzym
życiu. Czy ja do cholery naprawdę nie mogę kochać kogoś, kto pokocha i mnie? Jednak „jeżeli
kogoś kochasz, zwróć mu wolność. Jeżeli tak ma być, wróci do Ciebie”, mawiało przysłowie, więc
powinienem dać jej tą możliwość.
Marco przez cały czas mówił prawdę, łatwo wyczytałem to z jego myśli, było mu wręcz wstyd.
Błaganie Belli na kolanach przy nas wszystkich, musiało być dla niego upokarzające, jednak nie
dbał o to. Widziałem, że sama zainteresowana, nie jest w stanie podjąć decyzji. Ktoś musi jej w tym
pomóc i tym kimś będę właśnie ja. Osoba, która chciałaby móc ją mieć tylko dla siebie.
Edwardzie musisz jej powiedzieć, czy Marco nie kłamie. – Rosalie bardzo chciała, by Bella była
szczęśliwa, a przecież nikt z mojej rodziny nie zdawał sobie sprawy, że ja ją kocham. Jednak
myliłem się.
Wiem, co czujesz, jednak tak będzie lepiej. Uwierz mi. – Do tej pory Alice nigdy się nie myliła.
Udałem się do ogrodu, Bella siedziała na huśtawce. Wyglądała tak pięknie, a ja wiedziałem, że
właśnie ją tracę. Żadne z nas się nie odezwało, słyszałem nawołujące myśli z domu.
- Bello, Marco mówi prawdę, wyczytałem to z jego myśli.
- Co z tego, że mówi prawdę? Myśli też można oszukać, sam dobrze o tym wiesz.
- On pragnie cię odzyskać. – Tak jak ja pragnę być z tobą, ale chcę twojego szczęścia.
- Edward to jest takie trudne, że sama już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć...
- Każda decyzja będzie słuszna. – Niestety wiem, że dasz mu drugą szanse, ponieważ jesteś tą
lepszą częścią mnie, a ja zawsze będę cię kochał, jednak nie mogę ci tego powiedzieć!
Po chwili pocałowała mnie tak namiętnie, że pewnie gdybym oddychał straciłbym przytomność. To
był pocałunek na pożegnanie.
- Dziękuje, że mi pomagasz. Mimo wszystko, dam mu jeszcze jedną szanse.
Odeszła, a ja poczułem, że już nigdy nie będę szczęśliwy. Gdybym mógł płakać robiłbym to teraz.
Bardzo długo siedziałem na tej huśtawce, myśląc o swoim życiu.
Przypomniały mi się słowa poety Walt Whitman :
Czasem, gdy kogoś kocham,
ogarnia mnie gniew na myśl,
że moja miłość może być nie odwzajemniona,
Lecz teraz myślę, że nie ma miłości nie odwzajemnionej,
zapłata jest pewna, tak czy inaczej,
(Kochałem kiedyś kogoś żarliwie, a bez wzajemności,
Lecz dzięki temu powstały te pieśni).
Ja kochałem dwa razy. Pierwsza miłość nie mogła być odwzajemniona, ponieważ dziewczyna ta
miała zaledwie cztery, może pięć lat. Kiedy zobaczyłem jej piękne zielone oczy, teraz Bella mi ją
przypominała. Uratowałem to małe bezbronne dziecko i najzwyczajniej w świecie się zakochałem,
tylko nie było mi dane czekać aż dorośnie. Nie wiem nawet, co się z nią dzieje.
Nie mogę się teraz poddać, będę walczył, jak lew! Może zrozumie, że to mnie powinna kochać. Z
tymi słowami wstałem z huśtawki i udałem się do domu.
Miałem całą noc na obmyślanie planu. Zmieniłem swoje nastawienie, przecież mogę ją spotykać na
korytarzu niby przez przypadek. Zacząłem działać. Zawsze w takich chwilach byliśmy sami, więc
mogłem się do niej zbliżać, tak też robiłem. Raz zaciągnąłem ją do pustej klasy i całowałem
namiętnie do utraty tchu, kolejnym razem zrobiłem to w łazience. Nie chciałem, by czuła się
niekomfortowo. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje, a najważniejsze było to, by Bella
wyciągnęła odpowiednie wnioski. Wiem, że była na mnie zła, ale jej złość działała na mnie, jak siła
napędowa. Niby chodziła z Marco, jednak to ja dawałem jej rozkosz.
Bella:
Jutro mój wielki dzień, występ, na który czekałam te, jakże długie miesiące. Często zastanawiałam
się, czy dożyję tego dnia i chyba mi się udało. Spełnię swoje marzenia i mogę iść na ten, podobno,
lepszy świat.
Ostatnimi czasy jednak coraz częściej zdarza mi się tracić przytomność, jest przy mnie nie tylko
Tod, ale i Carlisle, który ciągle przypomina mi o chorobie.
- Bello, zdajesz sobie sprawę, że to, co się dzieje z tobą to ostatnie stadium? Masz bardzo mało
czasu, powinnaś odpuścić sobie jakikolwiek wysiłek.
- Popatrz na mnie, ja nadal walczę, mimo wszystko wystąpię w przedstawieniu, a później mogę
zakończyć swój żywot. Nie możesz mi tego zabrać.
- Dużo o tobie ostatnio myślę. Jesteś połączona z moją córką, czy nie brałaś po uwagę tego, by stać
się jedną z nas? – jego głos brzmiał tak niepewnie...
- Niektóre osoby z twojej rodziny tego nie chcą. – nie miałam nikogo konkretnego na myśli, tylko,
że spędzenie wieczności przy boku Edwarda i Marco zarazem nie było dla mnie wspaniałym
pomysłem. Sama nie wiem, do kogo już należę
- Decyzja zawsze należy do ciebie - powiedział tak, jakby czytając mi w myślach, jednak zapewne
chodziło mu o to, czy stanę się wampirem.
Wracałam powoli do domu, ostatnio nie patrzyłam na zegarek. Czas biegł nieubłaganie tylko dla
mnie, byłam coraz bliżej śmierci, ale już się jej nie bałam. Przyjaciele byli ze mną i mogłabym na
nich liczyć, gdyby tylko wiedzieli, co mi dolega.
Powoli przygotowywałam się do wielkiego dnia, żadna z tańczących dziewczyn nie czuła się
bardziej podekscytowana niż ja. Stroje wymyślone przez Alice, wisiały wyprasowane na
wieszakach w całym pokoju. Pewnie przyniosła je pod moją nieobecność. Czułam się tak radośnie,
jak nigdy dotąd, a do tego, na jutro zapowiadali ładną pogodę, co bardzo mnie cieszyło. Tu, w
Forks, czułam się tak, jak pogoda, szara do niczego, jednak jutro musi zaświecić słońce! Po chwili
spostrzegłam, że na moim łóżku leży mała karteczka, szybko złapałam ją w swoje dłonie, myśląc,
że to ostatnie wskazówki od Alice. Myliłam się. Starannie wykaligrafowane słowa, nie należały do
przyjaciółki, lecz do tajemniczego wielbiciela, gdyż kartka nie była podpisana:
”Tak oto sprawiasz, że wschodzi słońce, które jest wewnątrz mnie.”
Marco raczej nie jest takim romantykiem, przecież bym to zauważyła... Nie było mi dane, długo
czekać na rozwiązanie tej zagadki. W samą porę zadzwoniła Alice.
- Dostałaś wszystko?
- Możesz mówić nieco jaśniej?
- Czy Edward zostawił ci wszystkie twoje stroje? – czyli był tu Edward!
- Myślę, że mam wszystko.
- Jaka ja jestem szczęśliwa i do tego ta cała impreza po tym przedstawieniu, będzie bosko!
- Czekaj, czekaj! Co za impreza? – nie! Tylko nie to!
- Nie mówiłam ci nic o…
- Mary Alice Cullen, co ty znowu kombinujesz? – mój głos był pełen gniewu, ale nie dbałam o to.
- Oj Bello, Tod wyjeżdża na cały weekend, co oznacza, że jesteś sama i dlatego zostajesz u nas, a że
przy okazji robię małą imprezę to, co z tego? Wiem, że się zgodzisz, widziałam, nie zaprzeczaj.
- Tylko, że ja naprawdę nie mam na to wielkiej ochoty.
- Przestań, mam dla ciebie śliczną sukienkę. – wiedziałam, że sprawię jej ogromną radość, jeżeli
przyjdę, poza tym to mogą być nasze ostatnie chwile, więc może warto ich nie marnować?
- Dobra.
- Jest, jest!
- Moja siostra tańczy jakiś dziwny taniec radości, coś ty jej zrobiła? – najwidoczniej, całej, naszej
rozmowie przysłuchiwał się Edward.
- Zgodziłam się zrobić coś dla niej, nie rozumiem, po co dzwoniła, skoro sam mogłeś jej
powiedzieć, że rzeczy dotarły?
- Chciałem mieć pewność, co do czegoś innego, żegnaj Bells. – po tych słowach się wyłączył. To
jednak on zostawił tą kartkę, tylko, dlaczego to zrobił? Zastanawiałam się nad tym, gotując obiad,
sprzątając i patrząc na mojego chłopaka, który był dzisiaj dziwnie spokojny.
- Marco, co ci jest?
- Nic.
- Jesteś jakiś dzisiaj dziwny, czy coś się stało? - zapytałam trochę zaniepokojona.
- Niedługo zobaczysz, planowałem coś od pewnego czasu. – powiedział to w taki sposób, że się
przeraziłam, jego oczy miały taki sam odcień, co tego feralnego dnia, kiedy próbował zrobić mi
krzywdę...
- Nie lubię niespodzianek – mówiąc to, miałam nadzieję, że powie mi, co tak naprawdę ma na
myśli. Jednak się przeliczyłam, popatrzył na mnie, tym swoim, nieodgadnionym wzrokiem i
najzwyczajniej w świecie wyszedł z mojego domu, nawet się nie żegnając.
Pewnie gdybym wtedy wiedziała, co tak naprawdę szykuje, trzymałabym się od niego z daleka,
jednak byłam za bardzo przejęta występem.
Kiedy na coś długo czekasz, ostatniej nocy zazwyczaj nie możesz spać, tak było i ze mną. Ta
ostatnia noc przed występem dłużyła się niemiłosiernie, jedyną dobrą rzeczą, jaka mnie spotkała,
była rozmowa z przechodzącymi przez mój pokój duszami. Wśród nich była mała dziewczynka. Na
moje oko, miała może z pięć lat, jej jasne loczki opadły, ale nadal, mimo wszystko, uśmiechała się.
- Czy wiesz, dlaczego tu jestem?
- Niestety wiem. Twoja mała duszyczka opuściła ciało, pewnie mama, kiedyś opowiadała ci o tym,
że my wszyscy idziemy do nieba? - czasami naprawdę jest trudno wytłumaczyć tym „ludziom”, że
nie żyją. Najtrudniej jest z dziećmi.
- Oj wiem. Babcia kiedyś poszła spać i mama powiedziała, że już jest w niebie.
- Teraz spotkasz babcię.
- Oj, czyli ten samochód zrobił mi coś złego? Bo tak naprawdę to wiem, że babcia zasnęła na
zawsze, dziadek mi to tłumaczył.
- To się nazywa śmierć. Wiesz to taka pani, która przychodzi po każdego z nas, po mnie też już
niedługo przyjdzie. - dodałam ze smutkiem.
- Wiem, że czeka cię jeszcze ostatnie spotkanie, mimo że jestem osobą, której nie znasz, przysłano
mnie do ciebie, by cię ostrzec. Przydarzy ci się coś bardzo złego, ale dużo się też wyjaśni.
- Nie jesteś pierwszą osobą, która mnie ostrzega, nie rozumiem, co wy wszyscy macie na myśli?
Jesteś mała, a rozumiesz więcej niż ja, wytłumacz mi to.
- Nie mogę, teraz nadchodzi mój czas.
- Zaczekaj! – zerwałam się z łóżka, ponieważ jej dusza powoli zmierzała w stronę okna. – Nie
możesz mnie tak zostawić! Wytłumacz mi, o co w tym wszystkim chodzi! - moje krzyki nie miały
większego sensu, ponieważ znikła za nim do niej dotarłam. Tak było zawsze, tylko, że dopiero teraz
poczułam rozczarowanie. Stałam w otwartym oknie, sama nie wiem, jak długo. Dopiero po chwili
dotarło do mnie ciche wołanie.
- Bello... Bello... – spojrzałam w dół i ku mojej, wielkiej rozpaczy zauważyłam, że na dole stoi
Jasper, dziwacznie mi się przyglądając.
- Bello, czy mogę z tobą porozmawiać? - zapytał niepewnie.
- Nie uważasz, że jest trochę za późno?
- My wampiry nie sypiamy, dla nas nigdy nie jest za późno, więc jak będzie?
- No dobrze, poczekaj zaraz zejdę.
- Nie kłopocz się, mam swoje sposoby – nie spodziewałam się, że wampiry mają aż tak dobrze,
rozbudowaną koordynację. Jasper rozbiegł się i po chwili siedział już na parapecie mojego okna,
patrząc na moją zdziwioną twarz.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć, ale muszę z tobą o czymś porozmawiać – usiadłam na
łóżku, obejmując swoje nogi rękoma, dając mu tym samym możliwość wejścia do środka. Zajął
fotel naprzeciw mnie.
- Ja wiem, że to, co teraz powiem, może wydać ci się dość dziwne, ale proszę, wysłuchaj tego.
Jestem wampirem od dobrych stu lat i wiem, że mój przybrany ojciec nigdy nie był aż tak
poruszony jakąś ludzką istotą. Bello, dla nas wszystkich jesteś zagadką. Edward nie słyszy twoich
myśli, Alice nie widzi twojej przyszłości, nawet Esme, kiedy cię widzi, czuje się inaczej, bo coś dla
niej znaczysz. Ja sam wyczuwam w tobie znikome emocje, tak jakby coś je blokowało, tylko nie
wiem, co! I chciałbym, żebyś mogła mi to wyjaśnić, jednak Carlisle mi nie pozwolił. Bardzo cię
polubiłem, tego dnia, kiedy przyszłaś do naszego domu po raz pierwszy, wtedy jeszcze nie
wiedziałaś, że jesteśmy tym, kim jesteśmy, ale mimo tego się nie bałaś. Do tego, zrobiłaś coś, czego
nikt inny nie byłby w stanie zrobić, zagrałaś na skrzypcach, które od lat nie nadawały się do
niczego i dzięki temu, ożywiłaś cały nasz dom. To wtedy po raz pierwszy, Alice powiedziała mi, że
chciałaby mieć taką siostrę, jak ty. Nawet nie wiesz, jak się martwiła i co się działo, kiedy Edward
zrobił to, co zrobił. Oni przez cały czas byli sobie bliscy, a przez ciebie to się zmieniło.
- Jasper, ja jestem chora, do tego wszystkiego martwi mnie fakt, że jestem połączona z Alice i nie
wiem, dlaczego, ale boję się o nią, bo kocham ją, jak siostrę, której nigdy nie miałam.
- Bello, czy nie zastanawiałaś się nad tym, by zostać jedną z nas? Wydawać, by się mogło, że ja nie
powinienem ci tego proponować, ale moja żona nie zniesie takiej straty.
- Nie mogę zostać wampirem, nie chcę nim być, dla waszego dobra.
- Mam nadzieję, że zmienisz zdanie, zanim coś złego ci się stanie, ja sam bym tego nie zniósł. Teraz
już chyba czas, byś się położyła, jutro wielki dzień. - Kiedy to powiedział, poczułam się naprawdę
sennie, przytuliłam twarz do poduszki, a kiedy po chwili otworzyłam oczy, był już ranek. Czy aby
to nie był tylko sen? Zastanawiałam się przez chwilę.
Wstałam powoli, o godzinie dziesiątej zaczynała się próba, więc najwyższy czas, bym się
przyszykowała. W kuchni natknęłam się na wujka, który bardzo uważnie przeglądał gazetę, a raczej
starał się udawać, że to robi. Coś go trapiło.
- Coś się stało? - zapytałam niepewnie.
- Wiesz... Nie wiem, jak ci to powiedzieć... Chciałem to zrobić już wczoraj, ale nie miałem
odwagi...
- Wujku, zaczynam się denerwować, czy stało się coś złego?
- Skarbie, w żadnym wypadku! Tylko, że wiesz ja i Emma... Ten no... My chcielibyśmy spędzić ten
weekend, gdzieś z dala od Forks, oczywiście oboje będziemy na twoim występie, bo to dla nas
ważne. – więc to Alice miała na myśli! Co za mała spryciara.
- Jeżeli obiecasz mi, że dzisiaj po występie, jeszcze cię zobaczę, to nie mam nic przeciwko, w
sumie to Alice zaprosiła mnie do siebie na jakąś wystrzałową imprezę, także nie będę sama.
- No to się cieszę. Teraz powinnaś coś zjeść, zanim udasz się na próbę i proszę uważaj na siebie,
wiesz, że z twoim zdrowiem coraz gorzej...
Próba nie była udana, ciągle traciłyśmy wątek i potykałyśmy się o siebie, do tego nie czułam, by
moja ostatnia solówka, powaliła ludzi na kolana. Czyli, jednym słowem, wszystko było do dupy,
nie było już nawet czasu, na jakiekolwiek dopracowanie szczegółów. Ludzie mieli pojawić się za
dwie godziny, czułam narastający strach.
- Czas na stylizacje moje drogie! – usłyszałam, gdy ostatnia piosenka dobiegła końca. Towarzyszyło
nam tylko rozczarowanie i rozdrażnienie. Nikt się nie odzywał, nawet Alice - dusza towarzystwa,
milczała. Czyżby jej wizje mówiły o naszej porażce?
Zaraz wszystko się wyjaśni...
Edward:
Siedziałem, jako jeden z wielu, na widowni. Cała moja rodzina nie mogła doczekać się tego
występu, ze względu na Alice i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, na Bellę, która grała jedną z
głównych ról. Zgasły pierwsze światła i na widowni zrobiło się całkowicie cicho, niestety nie dla
mnie. Słyszałem myśli wszystkich dookoła, rozmyślali o bzdurach. Marco siedział jakieś trzy rzędy
przede mną, przed wyjściem zdrowo się pokłóciliśmy, oczywiście poszło o Bellę. Ten idiota
postanowił ją zostawić, dla rozrywki, czyli dla hazardu, co było dla mnie niezrozumiałe, owszem,
wiedziałem o jego problemach, ale dlaczego właśnie teraz sobie o nich przypomniał?
Nie zastanawiałem się nad tym dłużej, ponieważ kurtyna poszła w górę. Nie dostrzegłem nigdzie
Belli, czy nawet Alice. Gdzie one są?
- Spokojnie braciszku, za bardzo się denerwujesz – powiedział w wampirzym tempie Jasper, który
zapewne wyczuł, targające mną emocje i miał racje. Kiedy na scenie pojawiły się dziewczyny, nie
mogłem uwierzyć, że to one. Wyglądały tak, jak zawsze, ale coś się zmieniło. Na początku nie
byłem w stanie rozszyfrować, co to takiego, dotarło do mnie, kiedy zaczęły tańczyć. Ich oczy
jaśniały blaskiem. Zaczarowały całą publiczność, Alice nie przyćmiła Belli, było wręcz odwrotnie,
to Alice była blada przy Belli i nie tylko ja to zauważyłem.
Siedziałem, jak zaczarowany. Dziewczyny robiły z nami, co chciały i były zdumiewające. Cała
historia opowiadała o miłości. Pewnie była to wizja Alice, ale jak zupełnie inna! Po jakimś czasie
na scenę weszła Bella i jej partner, nie mogłem strawić gościa przez jego myśli, jednak to, co robili
na scenie, jeszcze bardziej mnie denerwowało, gdybym mógł, pewnie bym się z nim zamienił, to
był idealny taniec...
http://www.youtube.com/watch?v=nHbrUXJ_RnM
Siedziałem, jak na szpilkach, kiedy ona miała go pocałować i wtedy to do mnie dotarło. Byłem
zazdrosny o tego gnojka, ponieważ ją kocham. Kocham, jak wariat! A pokochałem ją w tym dniu,
kiedy rozbudziła wszystkie, moje zmysły, grając w salonie. Pamiętam ostatnie słowa mojej matki
przed jej śmiercią i moją przemianą w wampira, to ostatnie ludzkie wspomnienie, jakie mi zostało.
Edwardzie, osoba, która kiedykolwiek odważy się zagrać na moich skrzypcach, będzie tą, która
posiądzie twoje serce.
Tylko, czy teraz, kiedy moje serce od dawna nie bije, to może się spełnić? Niespecjalnie w to
wierzyłem, aż do teraz. Nie mogłem doczekać się końca, chciałem, by Bella już była przy mnie i
pierwszy raz w swoim, wampirzym życiu, cieszyłem się, że Alice organizuje imprezę.
Na scenę weszła Bella, w pięknej białej sukni, wyglądała, jak anioł, jej ciemne włosy opadały na
klatkę piersiową, która unosiła się i opadała w znacznie szybszym tempie. Czułem ten piękny,
liliowy zapach, unoszący się w górze.
http://www.youtube.com/watch?v=BRJmuUN5stk&NR=1
Słowa rozpoczynającej się piosenki, pasowały idealnie, Bella powoli zaczęła tańczyć, a cała
widownia, wraz ze mną, wpadła w niemy zachwyt. Prawdziwy anioł był teraz na scenie, poczułem
jej zapach, intensywniej niż obecnie, chociaż powstrzymywałem się od polowań, wiedziałem, że
dzisiejszy wieczór jakoś przetrwam. Moje gardło palił ogień, gdybym skupił teraz uwagę tylko na
niej, a nie na myślach ludzi wokoło, mogłoby się to źle skończyć. Jednak od jakiegoś czasu sam,
siebie zaskakiwałem, ale wiedziałem, że coś będę musiał zrobić. Przy ostatnich taktach muzyki,
Bella, jakby nagle się zachwiała i ku przerażeniu wszystkich, upadła na ziemię. Jednak to wszystko
okazało się tylko aktorską grą. Miała umrzeć w całym tym przedstawieniu, a myśli Toda i Carlisle’a
przeraziły mnie. Oboje pomyśleli o jakieś ironii losu, co to miało oznaczać?
Przedstawienie okazało się sukcesem, dziewczyny zrobiły furorę, kiedy wyszły do gości na ich
twarzach widniał szeroki uśmiech. Alice pękała z dumy, a Bella, ku przerażeniu mojego ojca,
wyglądała na zmęczoną. Widziałem, jak prowadzą cichą rozmowę, dałem im trochę prywatności,
pewnie Bella, by tego chciała, pomyślałem.
- Byłaś niesamowita – powiedziałem cicho do Belli, sama zainteresowana stała do mnie plecami
prowadząc uprzejmą rozmowę z jakimiś ludźmi. Czułem się, jak jej kochanek, który musi ukrywać
się przed światem, a to mnie cholernie podniecało. Poczułem, jak jej serce przyspiesza, a krew
szybciej obiega całe ciało i z każdą chwilą pragnąłem jej bardziej.
- Miło mi to słyszeć – odpowiedziała półszeptem, jednak tak seksownie, jak nigdy dotąd. Co się do
cholery ze mną dzieje, zaczynam wszystko idealizować, czy jak? Edward, idioto! Uspokój się!
- Mam nadzieję, że widzimy się u nas i jeden taniec zarezerwujesz dla mnie.
- Oczywiście Edwardzie.
Bella:
-Oczywiście Edwardzie – kiedy wypowiedziałam te słowa, miałam nadzieję, usłyszeć jego piękny
głos, niestety, nie odezwał się więcej, rozejrzałam się po sali i jak się okazało, cała wampirza
rodzina gdzieś znikła, a przy moim boku znalazła się nagle Alice.
- Zaraz jedziemy do mnie, tam wyszykujemy się na imprezę, wiesz, będzie sporo ludzi. – nie
czułam się najlepiej, ale nie chciałam też siedzieć w domu zupełnie sama. Tod jakiś czas temu
odnalazł mnie wraz z Emmą. Byli zachwyceni i chyba przez dziesięć minut przepraszali za swój
wyjazd, jednak dałam im jasno do zrozumienia, że nie mają się, czym martwić, dlatego pojechali z
czystym sumieniem.
- Ziemia do Belli! – Alice machała mi dłonią przed oczyma.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Wiesz, co? Ja jestem swoim samochodem, więc dojadę.
- Wiem, że jesteś swoim. Dlatego poprosiłam Jaspera, by zabrał mój, bo jadę z tobą, nie dam ci się
wymigać. – powiedziała to takim zabawnym głosem, który miał świadczyć, iż mnie przejrzała.
Jeszcze chwilę zostaliśmy w garderobie, większość i tak, miała być u Alice na imprezie, wszyscy
byli podekscytowani. Na salonach u Cullenów bywali nieliczni. Takie słowa usłyszałam przez
przypadek w łazience, a ja sama byłam ich, tak częstym gościem.
Tak, jak przewidziałam, pogoda była idealna, pierwszy raz odkąd byłam w Forks świeciło słońce, w
tym momencie jednak dawało nikłe światło, a w oddali zbierały się ciemne chmury, niebo raz po
raz, stawało się jaśniejsze.
- Zbliża się burza. – powiedziałam do mojej przyjaciółki, lecz, kiedy na nią spojrzałam doznałam
lekkiego szoku, skóra mojej przyjaciółki lśniła w słońcu, co przypomniało mi, o moim jakże
nieudanym dzieciństwie...
- Co się stało Bello? - zapytała zaniepokojona Alice.
- Nic takiego, tylko wspomnienia. Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne.
- Czy wszystkie wampiry świecą?
- Kochana, my lśnimy pod wpływem słońca, nie może ono zrobić nam krzywdy, jednak w
słoneczne dni jesteśmy skazani na separacje, wiesz, ludzie szybko, by się zorientowali, że coś z
nami nie tak.
- Dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałaś?
- Zapomniałam o tym małym szczególe, ponieważ tu, w Forks, zawsze pada.
- Masz racje, to teraz czas na wielką imprezę.
- Więcej entuzjazmu Bello.
Widać było, że moja przyjaciółka się postarała. Jeszcze przed zjazdem do jej domu widniały
girlandy, nie takie zwyczajne, lecz świecące w ciemnościach, miały, jak sądzę, ułatwić
zaproszonym dojazd do domu. Na werandzie stały znicze, chciałam zobaczyć już wnętrze, jednak
Alice mnie ubiegła. Emmett czekał już na nas w garażu.
- Bello, czy nie mogłabyś wymienić tego starego rzęcha na coś szybszego? Stoję tu już od godziny,
czekając na ciebie.
- Nie ma takiej potrzeby, przecież wiem, jak trafić do pokoju Alice, a co do samochodu, jak na razie
nie mam nic przeciw niemu.
- Ehh, kobiety... Dzisiaj jestem twoim ochroniarzem, a raczej, ty zostaniesz potraktowana, jako
bagaż. Wiesz, nie można ci zobaczyć sali.
Dla Emmetta byłam lekka, jak piórko, z szybkością światła znalazłam się w pokoju, jednak nie
należał on do mojej przyjaciółki. Na łóżku leżały moje rzeczy i mała karteczka.
Ten pokój jest przystosowany dla twoich potrzeb, przez ten weekend należy do ciebie, czuj się, jak w
domu.
Esme
Nie zostałam jednak sama, do pokoju weszły Ros i Alice i zabrały się do pracy, poprawiając moje
niedoskonałości. Trwało to znacznie dłużej, niż przypuszczałam, na dole grała już muzyka, kiedy w
końcu ze mną skończyły.
- Przez was się spóźniłyśmy – powiedziałam, udając obrażoną.
- Bello, my nigdy się nie spóźniamy, to oni są za szybko. A teraz, czas na zabawę!
Edward:
Myśli Alice nie dawały mi spokoju, widziała mnie i Belle już nie pierwszy raz, tylko, że tym razem,
znałem tą scenę. Widziałem ją już dawno temu, a dokładnie w dniu, kiedy dowiedzieliśmy się o ich
połączeniu. Dziś ta wizja była bardzo wyraźna, sama Alice nie mogła się temu nadziwić. Nie
pozwoliła mi zobaczyć ubioru Belli, widać bardzo się starała, by nie zepsuć efektu. Nie udało się
jej. Zobaczyłem ją chwilę przed wielkim wyjściem. Jej sukienka całkowicie odsłaniała piękną
szyję, włosy spięte w kok, dodawały jej tylko uroku. Gdybym miał serce, pewnie stanęłoby w
miejscu, gdy stanęła u progu schodów.
Była moim własnym zjawiskiem, kimś, kogo jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnąłem, chociaż nie
należała do mnie, nie mogłem przestać o niej myśleć. Wielu facetów na tej imprezie myślało
podobnie, tylko, że ich myśli były bardziej zbereźne. Przez cały ten czas szukałem jej wzrokiem,
jednak była zajęta przez Marco. Mój kuzyn prowadził z nią dziwną rozmowę.
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów.
Bella:
Bella :
Marco odciągnął mnie od całego tłumu.
- Muszę z tobą porozmawiać. Wiem, że to nie jest rozmowa na teraz, ale nie mogę zwlekać.
- Słucham, o co chodzi? - trochę mnie to zaniepokoiło.
- Jak mówiłem, szykuję dla ciebie niespodziankę, śliczna.
- Ale nadal nie rozumiem?
- Zostawiam cię, nie zrozumiałaś tego?
- Co masz na myśli?
- Nie kocham cię, albo inaczej, nie kocham twojej duszy. – po tych słowach ulotnił się, zostawiając
mnie samą, nie czułam do niego żalu, a po tych słowach poczułam ulgę. Nie mogłam jednak zostać
dłużej w tym wielkim domu, musiałam z niego, jak najszybciej uciec, ponieważ nagle zabrakło mi
tchu.
Udałam się do mojego ulubionego miejsca w ogrodzie, czyli na huśtawkę, nie było mi jednak dane,
zostać tu samej.
Edward:
Nie mogłem patrzeć, jak odchodzi, musiałem iść za nią, prowadziła mnie ta dziwna melodia, którą
znowu słyszałem.
- Witaj śliczna, chyba zapomniałaś o danej mi obietnicy – powiedziałem niby to zaczepnie.
- Nie zapomniałam o tym Edwardzie, jednak na razie nie jestem w stanie wrócić do środka.
- Czy ktoś powiedział, że musimy tam wracać? Tu jest idealnie. Czy mogę panią prosić do tańca? –
zachowywałem się, jak baran, ale sami widzicie, co miłość robi z człowiekiem, kiedy pragniesz, by
druga osoba się uśmiechnęła, nie dbasz o to, co gadasz.
Bella:
Nawet nie wiem, jak długo tańczyłam w jego ramionach, ale nie przeszkadzało mi to. Jego zimne
ciało było mi teraz niezbędne, by odnaleźć ukojenie. Czułam się przy nim inaczej, bezpieczniej i na
pewno, gdybym tego chciała, mogłabym liczyć na niego, choć do niedawna nie miałam takiej
pewności. Po chwili poczułam, jak leciutko się ode mnie odsuwa.
- Przepraszam za to, co teraz zrobię, ale nie mogę już wytrzymać.
Edward:
Pocałowałem ją namiętnie i tak, jak tego chciałem, a ona oddała mi ten pocałunek. To było coś
pięknego, wiedziałem, że ją kocham, wszystkie komórki mojego ciała mówiły mi o tym, a ona sama
mogła poczuć, jak bardzo jej pragnę. Odsunęliśmy się od siebie, kiedy Bella nie mogła złapać już
tchu, jej policzki pokrywał piękny szkarłat, oczy błyszczały, doprowadzając mnie do większego
podniecenia i wtedy, z nieba zaczęły spadać ogromne krople deszczu. Bella, pod jego wpływem
wyrwała się z mojego uścisku. Jej jedwabna sukienka bardzo szybko przemokła, a zmarznięte od
deszczu ciało było, aż zanadto widoczne.
- Edwardzie, ja... Ja... Ja naprawdę nie mogę. – po tych słowach dotknęła mojego policzka,
pocałowała mnie gorąco w usta, ocierając się o mnie całym ciałem i uciekła, a ja stałem, jak ten
głupiec, moknąc....
Bella:
Moje ciało zachowało się bardzo dziwnie, ten pocałunek był tak inny od dotychczasowych, ale
przecież dopiero teraz Marco powiedział, że mu nie zależy. Tylko, dlaczego ja myślę o nim, a nie o
tym cudownym pocałunku?
Wtedy zaczął padać deszcz. Moje ciało zareagowało tak, jak powinno, czułam to, widziałam wzrok
Edwarda, wędrujący od miej szyi do piersi i wtedy zrozumiałam, że nie jestem gotowa. Po prostu
stchórzyłam, ponieważ, tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze, co czuję do tego zwariowanego
wampira. Nie wróciłam do środka, w małej torebce odnalazłam kluczyki od swojego samochodu,
wiedziałam, że Edward mimo wszystko mógłby mnie dogonić, ale nie dbałam o to. Włączyłam
swoje radio, by zagłuszyć, kłębiące się w mojej głowie myśli... Gdy usłyszałam słowa piosenki,
poczułam nadciągające łzy.
Albo chodź, przytul mnie,
albo odejdź i przebacz,
i niech stanie się to tu i teraz.
Albo teraz i już
kiedy niebo cię zsyła,
albo wszystko skończone i wybacz.
Te słowa idealnie pasowały do mojej sytuacji i dopiero teraz, zdałam sobie sprawę z tego, że
kocham Edwarda! Co ja najlepszego zrobiłam, teraz już nie ma odwrotu...
Deszcz dudnił o dach furgonetki, a moja silna wola słabła z minuty na minutę. Kiedy dotarłam do
domu, zdałam sobie sprawę, że jestem sama. Powoli otworzyłam drzwi, z nadzieją, że Edward
będzie w środku. Niestety, moje nadzieje szybko zostały ugaszone.
Usiadłam na schodach i pozwoliłam łzom, płynąć swobodnie po i tak mokrej już twarzy, dopiero
wtedy zdałam sobie sprawę, że moje ludzkie serce pęka z rozpaczy i bezradności, tak, jakby od
dawna czując miłość do Edwarda...
Edward:
Stałem, jak idiota, a deszcz był jedynym sprzymierzeńcem... Po chwili usłyszałem myśli Alice.
- Idź za nią, ona tego chce, tak samo jak ty. Właśnie teraz zdała sobie z tego sprawę, ja już to
widziałam, nie pamiętasz?
Wtedy zobaczyłem wiele obrazów w jej głowie, między innymi to, jak płacze jadąc samochodem.
Pobiegłem na górę, zabrałem ze swojego pokoju skrzypce. Nawet się nie obejrzałem, a już biegłem
w stronę lasu.
To była moja jedyna szansa, widziałem, jak wchodzi do domu. Po chwili usłyszałem jej płacz, był
cichy, jednak dałbym teraz wszystko, by nie płakała. Podszedłem do drzwi i cicho zapukałem.
Jednak ona nie zareagowała.
- Bello, to ja. Proszę otwórz. – nadal cisza, tylko cichy płacz... Nie mogłem dłużej czekać,
nacisnąłem na klamkę i ku mojej wielkiej uldze, drzwi się otworzyły. Bella siedziała na schodach i
nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktoś właśnie otworzył drzwi.
- Bello, ja już tak dłużej nie mogę, gdybym miał serce, teraz należałoby do ciebie, ale jedyne, co
teraz mogę ci dać to siebie i to, co pozostało mi z człowieczeństwa... – wskazałem na skrzypce.
Jej oczy pełne łez patrzyły na mnie z taką czułością, że niewiele myśląc, złapałem jej twarz w swoje
ręce i namiętnie pocałowałem.
- Edwardzie, ja … Przepraszam.
- Kochanie, nie przepraszaj. Kocham cię i to mi wystarczy – tym razem to ona mnie pocałowała,
wiedziałem już, że należy do mnie, ale chciałem zrobić wszystko tak, jak należy.
Powoli porwałem ją w swoje ramiona, nie przerywając pocałunku i zaniosłem do pokoju. Jej mokre
ciało napierało na mnie z całych sił, liliowy zapach był tak intensywny, że musiałem powstrzymać
się od ugryzienia. Czułem ciepło jej ciała i nie mogłem już dłużej się powstrzymywać! Powoli
zacząłem ją dotykać, jej oczy zaszkliły się z podniecenia.
- Bello, ja muszę! Pragnę cię dotykać tu i teraz, proszę! – była w stanie kiwnąć tylko głową, dlatego
powoli zacząłem majstrować przy suwaku sukienki. Została w mokrej od deszczu bieliźnie, jednak
nie będąc mi dłużną, pozbyła się mojej marynarki i koszuli. Byłem coraz bardziej podniecony. Moje
pragnienie rosło, ale nie dbałem o to. Bella była moja, wiedziałem to i czułem. Teraz pozostawało
mi doprowadzić ja do rozkoszy. Powoli zbliżyłem swoje usta do jej piersi, mimo że ssałem je przez
koronkowy biustonosz, Bella wiła się i cudownie mruczała, sprawiając mi tym jeszcze większą
przyjemność. Powoli pozbyłem się zbędnego balastu, jej piersi były idealne, pocałowałem ją
namiętnie, dając jej znać, że to, co widzę jest dla mnie spełnieniem marzeń. Twarde sutki ocierały
się o mój nagi tors, powodując, że moje spodnie stały się jeszcze bardziej ciasne niż dotychczas.
Nie pozwoliłem jej jednak zająć się sobą, teraz liczyła się tylko ona. Leżała na łóżku pół naga, a ja
pragnąłem więcej, powoli rozebrałem ją z niepotrzebnej bielizny i lekko rozchylając jej nogi,
spróbowałem jak smakuje. Z rokoszy, jaką jej dawałem, krzyczała moje imię, to była
najcudowniejsza chwila mojego wampirzego życia. Doprowadziłem ją do idealnego podniecenia.
- Edward... Proszę... Zróbmy to… - mówiła, ledwo łapiąc oddech. Wiedziałem, że chce tego równie
mocno, co ja. Nasze ciała były mokre, nie tylko od deszczu, ale i od potu, w mgnieniu oka
pozbyłem się swoich rzeczy. Bella popatrzyła na mnie zamglonym wzrokiem, w którym widziałem
pożądanie oraz odbicie swoich czarnych oczu. To było coś pięknego. Powoli położyłem się na niej,
chciałem, by pouczyła mnie całego przed stosunkiem. Całowałem ją namiętnie w usta, powoli
schodząc na jej kusząca szyję. Nadszedł czas, bym skupił się na tym, co najważniejsze. Wszedłem
w nią powoli, krzyknęła z bólu, jaki jej zadałem, ale wiedziałem, że tego chce. Mimo krzyku,
naparłem na nią ponownie i wtedy poczułem słodkawą woń krwi. Usłyszałem tą muzykę, czyli to
jej krew do mnie śpiewa!
Pragnienie nasiliło się ze zdwojoną siłą, byłem głodny, nie polowałem ponad dwa tygodnie, nie
brałem pod uwagę takiego obrotu sprawy. Jednak zwyciężyła miłość, pomimo pragnienia zacząłem
powoli się poruszać. Palce Belli automatycznie zacisnęły się na moich plecach, sprawiając mi miły
ból. Oboje dyszeliśmy, patrząc sobie z miłością w oczy.
Moje wampirze zdolności powoli wychodziły na światło dzienne, przy tej ludzkiej istocie musiałem
się jednak hamować, mimo to byłem nieugięty. Wchodziłem w nią głębiej, chciałem czuć ją każdą
cząstką mojego ciała, ale nie chciałem jej rozczarować. Nasz taniec miłości trwał do czasu, gdy
poczułem, jak jej małe dłonie opadają z sił. Po chwili i ja doszedłem, krzycząc tak, jak ona przed
chwilą. Bella straciła na chwilę przytomność, przeraziłem się, jednak po chwili otworzyła oczy i
pocałowała mnie namiętnie, wyszedłem z niej powoli, co przyjęła z lekkim jękiem.
- Kocham Cię Bello.
- Och Edwardzie, ja też cię kocham, byłam taka głupia!
- Nic nie mów maleńka, wiem już wszystko.
Powoli zbliżyłem się do jej intymnego miejsca i zlizałem tą, jakże kuszącą, krew. Byłem silniejszy
niż przypuszczałem. Jednak będę musiał ją wkrótce opuścić, by nie stało się coś gorszego...
Tej nocy zrobiliśmy to jeszcze trzy razy, póki Bella całkowicie nie opadła z sił. Zasnęła w moich
marmurowych ramionach. Patrzyłem na nią zafascynowany. Była piękna i tylko moja. Jej blada
skóra została przeze mnie lekko posiniaczona, gdzieniegdzie już było widać pierwsze siniaki.
Nawet to mnie nie przerażało, ponieważ dla mnie, była piękna. Oczywiście, martwiła mnie jej
reakcja na to, co ujrzy rano w lustrze, jednak byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Wystawiłem swoją cierpliwość na ogromną próbę, bliskość jej krwi prowokowała, a ja byłem tak
głodny! Przed ostatecznym czynem powstrzymał mnie dzwonek telefonu, który o dziwo nie obudził
mojej miłości.
- Edwardzie, twoi bracia już po ciebie jadą, nie możesz zostać w tym domu ani minuty dłużej, masz
chwilę, by się pożegnać – głos Alice był pełen paniki i wiedziałem, że to, co zobaczyła w wizji, było
tym, z czym przez cały czas walczyłem. Nie ufałem już sobie na tyle, by złożyć na jej ustach
pocałunek, zostawiłem tylko mały list pożegnalny, zdając sobie sprawę, że to polowanie będzie
najgorszym, ponieważ jej nie będzie przy mnie...
Jasper i Emmett pojawili się pięć minut po telefonie Alice. Obaj dziwnie szczęśliwi tak, jakby sami
przeżyli to, co ja. No tak, oni mieli to cały czas, dla mnie było to nowe doświadczenie, do tego z
człowiekiem. Biegliśmy w stronę lasu, gdzie czekała reszta rodziny.
- Szykujecie mi jakieś przyjęcie? – zapytałem z udawanym zdziwieniem, chociaż myśli Emmetta
były tak wyraźne, że wiedziałem, co się święci.
- Pewnie już wiesz, Emmett ma problemy po jakże upojnej nocy – zadrwił Jasper.
- To, że Ros mnie kocha nie oznacza, że pozwolę sobie ze mnie szydzić, wyzywam cię na
pojedynek – dobitnie zakończył cała rozmowę Emmett.
Polowanie trwało w najlepsze, doszliśmy z Alice do porozumienia, cała moja rodzina dowiedziała
się dzięki niej, co tak naprawdę czuję do Belli i jakie są jej uczucia. Nie oszczędziła im chyba
żadnego szczegółu, niestety byłem tak szczęśliwy i zakochany, że nie dbałem o to, jak mi docinali.
Szkoda, że ten dzień miał okazać się moim najgorszym koszmarem, mimo miłych chwil, którymi
zapełniona była noc.
Wiem, że na dworze było zupełnie jasno. Pogoda poprawiła się po wczorajszej ulewie, świeciło
słońce. Zdawałem sobie sprawę z tego, że Bella przeżyje małe rozczarowanie, jednak bezpieczniej
było zapolować na zwierzę niż ją zranić. Cały czas plułem sobie w brodę, że tyle zwlekałem z nim
wcześniej, teraz pewnie patrzyłbym, jak moja piękna budzi się z głębokiego snu i obsypuje moją
twarz pocałunkami. Sama myśl bolała, a kiedy tylko myślałem o jej nagim ciele, ogarniały mnie
dreszcze podniecenia. Po chwili z rozmyślań wyrwał mnie przerażony pisk Rosalie.
Alice leżała na trawie bez ruchu, jej ciało nie reagowało na żaden bodziec. Dobrze, że ojciec był
lekarzem, inaczej pewnie zrobilibyśmy jej krzywdę. Jej wampirze ciało zmieniło swoją barwę na
bardziej ludzką. To było znowu to połączenie z Bellą, tylko, że tym razem, byłem w stanie odczytać
myśli mojej siostry. Jeszcze tak wyraźne nie były nigdy.
- Carlisle ich połączenie słabnie, wiem to.
- Edwardzie, spodziewałem się tego po waszej wspólnej nocy, szczególnie, kiedy Alice wspomniała
o „śpiewającej krwi”.
- „Śpiewająca krew”, o czym ty mówisz?
- Jej krew była dla ciebie, jak najładniejsza melodia, ona jest z nami powiązana bardziej niż myślisz
– blokował swój umysł przede mną, co jeszcze nigdy mu się nie zdarzało, wiedziałem, że coś
ukrywa, ale nie było czasu o tym rozmawiać, ponieważ Alice odzyskała przytomność i natychmiast
doznała dziwnej wizji.
Bella przed swoim domem, tracąca przytomność. Tylko, że jest coś jeszcze, tu wizja się urywa.
Kolejna podobna, ktoś porywa nieprzytomną dziewczynę. Po chwili wizja wraca, jest wyraźniejsza.
Przed domem Belli stoi Marco, czeka na nią, a ona, niczego nieświadoma, wychodzi z domu.
Nie byłem w stanie stać tam z innymi. Musiałem, jak najszybciej dostać się do jej domu, dlaczego
byliśmy tacy nieuważni?! Dobiegłem tam, jako pierwszy i wiedziałem, że wizja się dopełniła…
Bella:
Obudziłam się, kiedy pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju. Błądząc swoją ręką po pościeli,
w celu odnalezienia zimnego ciała mojego kochanka, napotkałam tylko rozczarowanie. Otwierając
oczy, przekonałam się, że już na pewno go przy mnie nie ma, poczułam się, jak jakaś wykorzystana
i porzucona panienka z telenoweli. Zachciało mi się płakać, zabrał to, co było dla mnie
najcenniejsze i najzwyczajniej w świecie wyszedł bez słowa. Chciałam już złapać za telefon i do
niego zadzwonić, jak jakaś głupia, kiedy moje oczy zauważyły leżącą na szafce kartkę,
zaadresowaną do mnie.
Kiedy przyszedłem do ciebie wczoraj, nie miałem serca. Odnalazłem je, gdy pozwoliłaś mi się
kochać...
Kiedy składałem pocałunki na twoim ciele czułem, że staję się twój, dlatego póki jeszcze twoje serce
bije dla mnie, muszę odejść, by móc ujrzeć w twoich oczach kolejny świt, nie robiąc Ci krzywdy
kochana.
Udałem się na polowanie, wrócę najszybciej, jak się da, by być z Tobą.
Kocham Cię
Boże, jaka ja jestem głupia! On mnie kocha! Idiotka! Po tych, jakże pięknych, słowach moje serce
od nowa zaczęła bić i było spokojne. Wampirze pragnienia Edwarda nie pozwolił nam być razem,
ale już niedługo wróci do mnie. Z tym postanowieniem wstałam z łóżka. Zapowiadał się cudowny
dzień. Długa kąpiel, lekkie śniadanie i ciągłe rozmyślania o moim własnym aniele, sprawiały, że na
nowo przypominałam sobie zdarzenia z poprzedniego dnia. Tak bardzo chciałam się podzielić tymi
rewelacjami z Rose i Alice, chociaż one pewnie już o tym doskonale wiedziały.
Byłam naprawdę szczęśliwa, oddałam się zupełnie pracom domowym, po pewnym czasie ktoś
zadzwonił do drzwi, trochę mnie to zdziwiło, przecież nikogo się nie spodziewałam.
Otworzyłam drzwi, lecz nikogo nie było. Może mi się tylko wydawało? Jednak to znowu się
powtórzyło, za trzecim razem nie wytrzymałam i wyszłam z domu, żeby dorwać tego cholernego
dowcipnisia. Zdążyłam dojść do swojego samochodu, kiedy poczułam, jak ktoś przykłada mi coś
do ust, starałam się wyrwać, niestety po chwili poczułam, jak moje ciało przegrywa tą walkę, a ja
tracę kontakt z rzeczywistością.
Marco:
Moje plany w końcu zaczęły się układać tak, jak chciałem. Rodzina Cullenów wybrała się na
polowanie, zostawiając Bellę samą. Starałem się nie myśleć o tym, co zamierzam, ponieważ cały
plan szlag by strzelił, gdyby Alice lub Edward się domyślili. Teraz stałem w cieniu drzewa, patrząc
na jej zdezorientowaną twarz, do trzech razy sztuka, wiedziałem, wręcz czułem, że właśnie wtedy
wyjdzie z domu i ku mojej uldze uczyniła to. W mgnieniu oka znalazłem się przy niej, przyłożyłem
do jej twarzy chusteczkę, namoczoną silnym środkiem nasennym, który zwinąłem z torby doktorka.
Szamotała się, jednak już po chwili poczułem, jak jej ciało przestaje walczyć, a ona osuwa się w
moich ramionach pod wpływem leku.
Pamiętam, jak ją poznałem. Przyjechała do swojego wujka i była zupełnie inna niż te dziewczyny, z
którymi dotychczas się spotykałam, mimo tego, że byłem wampirem. Jej akcent przypominał mi
moją Elizę. To był początek osiemnastego wieku, byłem początkującym wampirem, nie potrafiłem
się pohamować i ciągle łaknąłem ludzkiej krwi. Kiedyś na łące spotkałem zjawiskową dziewczynę,
jej kasztanowe włosy i niebieskie oczy wprawiały mnie w niemy zachwyt. Eliza była jedyną
miłością mojego życia, kiedy się poznaliśmy była jeszcze człowiekiem i nie miała pojęcia, że ja
jestem tym, kim jestem. Zakochałem się w niej, a ona odwzajemniła moje uczucie, po jakimś czasie
nie wytrzymałem i zamieniłem ją w wampira, żebyśmy mogli być razem całą wieczność. Wszystko
było dobrze, przez dwieście lat żyliśmy tak, jakby minęło ich dwadzieścia i wtedy wszystko się
skomplikowało. Eliza zaczęła jakieś dziwne praktyki, chodziła na spotkania, gdzie zajmowano się
czarami, to wszystko było nielegalne, ponieważ w tamtych czasach czary były zabronione. Jako
wampir również musiała się kryć, z czym wcale nie było jej lepiej. Któregoś dnia nie wróciła z tych
jej spotkań, a ja zacząłem się martwić. Wyszedłem z naszego domu, a przechodząc przez plac,
natknąłem się na egzekucję, dopiero po chwili dotarło do mnie, kto wisi na jednym ze stryczków.
To była ona, moja Eliza, popatrzyła na mnie tym swoim tajemniczym wzrokiem i powiedziała do
tłumu: „Moja dusza tu wróci, a wy tego pożałujecie.”
Ostatnie, co pamiętam z tej egzekucji, to krzyki. Nie byłem w stanie na to patrzeć. Prawdę
powiedziawszy, miałem nadzieję, że ją odratuję, ponieważ by zabić wampira trzeba jego ciało
poćwiartować i spalić. Więc tliła się we mnie nadzieja, niestety po chwil na placu zapłonął stos i jej
ciało, wraz z trzydziestoma innymi, spłonęło. Wtedy zmieniłem się na zawsze.
Traktowałem dziewczyny, jak przedmiot do zabawy. Nic więcej, ale gdy ujrzałem ją na stołówce,
wiedziałem, że to, co kiedyś sobie przyrzekłem, właśnie teraz ma możliwość się spełnić. Bella była
do niej bardzo podobna, niestety miała zielone oczy, ale to po zostaniu wampirem się zmienia.
Ponad trzysta lat mojego wampirzego życia pozwoliło mi odkryć tajniki posiadania czyjegoś ciała.
Dlatego też wiedziałem, że moja pokuta dobiega końca, nie przypuszczałem, że będzie aż tak łatwo.
Rozkochałem ją w sobie bardzo szybko, jako jedyna nie poddała się urokowi Edwarda, przy nim
była spięta i poddenerwowana. Jakoś nie dbałem wtedy o to, liczyło się bezgraniczne zaufanie,
potrzebowałem tylko jej ciała. Dni mijały, a jej przywiązanie rosło, za to mnie ogarniał dziwny
niepokój. Edward wpadł w jakieś dziwne otępienie, niby przez jakiś wypadek, nie interesował mnie
on, ponieważ byłem w trakcie budowy. Powinienem nieco się zaniepokoić, kiedy na mnie
naskoczył, ale po co miałem zawracać sobie głowę zdrowiem Belli? Nawet chora była przydatna.
Cały czas budowałem ten podziemny bunkier, by nikt i nic mi nie przeszkodziło.
Moje marzenie się spełniło, ona leżała nieprzytomna i jeszcze niczego nieświadoma, zanim
którekolwiek z jej przyjaciół zorientuje się, gdzie jesteśmy, Bella już dawno przestanie być Bellą.
Będzie moją Elizą i opuścimy to zapyziałe Forks, by cieszyć się wiecznością w większym mieście.
Przywiązałem jej ciało do wielkiego stołu, który wczoraj tu trafił, zaraz po naszym niby rozstaniu.
Było w niej coś dziwnego, ale czy ludzie mogą się zmienić w ciągu jednej nocy? Raczej nie jest
możliwe.
Siedziałem z nią, patrząc, jak powoli odzyskuje przytomność, oczywiście była zdezorientowana,
czym jeszcze bardziej mnie prowokowała. Przypomniałem sobie ten pamiętny dzień, siedziała w tej
pustej sali sama, taka kusząca... Chciałem wtedy ją zabić. Zobaczyć, jak jej krew zalewa salę,
mógłbym patrzeć, jak traci dech... Uwielbiałem zabijać. Ludzie byli wtedy tacy bezbronni,
szczególnie, jak płonęli w żywym ogniu.
- Witam kotku, jak się spało?
- Marco?! Gdzie ja jestem? – jej głos był jeszcze słaby.
- Mówiłem, że mam dla ciebie niespodziankę.
- Co ty ze mną zrobiłeś?!
- Jesteś w szoku kotku, ale to minie. Poza tym mamy bardzo dużo czasu, także zdążę ci to wszystko
wytłumaczyć.
- Co ty chcesz mi tłumaczyć? Wypuść mnie! Pomocy!
- Nikt cię tu nie usłyszy, ponieważ nikogo w pobliżu nie ma, a twoja wampirza rodzinka, jak wiesz,
jest na polowaniu.
- Przecież... Przecież Alice na pewno już wie! – widać bardzo zależało jej na tym, bym poczuł się
zagrożony, nie warto trzymać jej przy nadziei, której nie ma.
- Kotku, oni nie wiedzą, że tu jesteś, ponieważ ja mogę ukrywać przed nimi swoje myśli, dzięki
czemu do tego doszło.
- Dlaczego?
- Pytasz, dlaczego ty, czy może, dlaczego to robię?
- Wszystko...
- Chcę ci odebrać tylko duszę. Z twoją ciotką się nie udało, biedna musiała spłonąć, z tobą będzie
łatwiej. A po co? Ponieważ chcę odzyskać moją miłość. Nic więcej Bello.
- Ty... O matko... Zabiłeś... Ciocię...
- Jesteś tak do niej niepodobna, ona nie była ufna i naiwna. Odkąd spotkaliśmy się przypadkiem w
sklepie, starałem się do niej zbliżyć, jako że była spokojną i pomocną kobietą, starałem się, jak
mogłem, by wpaść na nią przypadkiem i jej pomóc. Tak było za każdym razem, w końcu zaczęła
coś podejrzewać, po co jej to było? Powiedziała komendantowi, że ktoś ją nachodzi i to był jej błąd.
Tak naprawdę nie ona miała zginąć, tylko Tod. Moja krew i jad miały ją wyleczyć, niestety nie
udało się, ale teraz nie żałuję. Twój ojciec oddał ci geny swojej siostry, szkoda, że idiota się
przeprowadził w imię miłości, inaczej już dawno byłabyś moja.
- Jesteś potworem!
- Nie wiedziałaś? Wampiry to potwory, zabijamy wszystkich. Twoja śmierć będzie bolała, obiecuję
ci to.
Bella:
Powoli docierały do mnie migawki tego, co się wydarzyło. Ból głowy był tak silny, że ledwo
widziałam na oczy. Starałam się rozpoznać to pomieszczenie, niestety niczego mi nie
przypominało. Co się dzieje? Gdzie ja jestem i dlaczego? Takie pytania przychodziły mi teraz do
głowy. Po chwili usłyszałam jakiś znajomy głos.
- Witaj kotku, jak się spało? - na samym początku moja głowa nie mogła przypomnieć sobie, do
kogo należy ten głos, jednak po chwili zorientowałam się, kto to. Poczułam się lepiej.
- Marco?! Gdzie ja jestem? – zaczęłam panikować, moje ręce i nogi były przywiązane do czegoś!
Prawie wcale nie mogłam się ruszać, a on, jak gdyby nigdy nic, siedział na stołku i patrzył, patrzył
ma mnie nic nie robiąc.
- Mówiłem, że mam dla ciebie niespodziankę.
- Co ty ze mną zrobiłeś?! - dotarło do mnie po chwili, że to on jest osobą, która mi to zrobiła.
Przecież był do tego zdolny.
- Jesteś w szoku kotku, ale to minie. Poza tym mamy bardzo dużo czasu, także zdążę ci to wszystko
wytłumaczyć.
- Co ty chcesz mi tłumaczyć? wypuść mnie! Pomocy!
- Nikt cię tu nie usłyszy, ponieważ nikogo w pobliżu nie ma, a twoja wampirza rodzinka, jak wiesz,
jest na polowaniu.
- Przecież... Przecież Alice na pewno już wie! – tylko ona mi pozostała, mała nadzieja...
- Kotku, oni nie wiedzą, że tu jesteś, ponieważ ja mogę ukrywać przed nimi swoje myśli, dzięki
czemu do tego doszło.
- Dlaczego?
- Pytasz, dlaczego ty, czy może, dlaczego to robię?
- Wszystko...
- Chcę ci odebrać tylko duszę. Z twoją ciotką się nie udało, biedna musiała spłonąć, z tobą będzie
łatwiej. A po co? Ponieważ chcę odzyskać moją miłość. Nic więcej Bello.
- Ty... O matko... Zabiłeś... Ciocię... - po moim ciele przeszedł dreszcz, przez cały ten czas byłam z
mordercą, z kimś, kto zabił, do tego tak bliską mi osobę.
- Jesteś tak do niej niepodobna, ona nie była ufna i naiwna. Odkąd spotkaliśmy się przypadkiem w
sklepie, starałem się do niej zbliżyć, jako że była spokojną i pomocną kobietą, starałem się, jak
mogłem, by wpaść na nią przypadkiem i jej pomóc. Tak było za każdym razem, w końcu zaczęła
coś podejrzewać. Po co jej to było? Powiedziała komendantowi, że ktoś ją nachodzi i to był jej błąd.
Tak naprawdę nie ona miała zginąć, tylko Tod. Moja krew i jad miały ją wyleczyć, niestety nie
udało się, ale teraz nie żałuję, twój ojciec oddał ci geny swojej siostry, szkoda, że idiota się
przeprowadził w imię miłości, inaczej już dawno byłabyś moja - słuchałam tego, co mówi
pogrążona w totalnym szoku! Kochałam go, a on przez ten cały czas miał na sumieniu zbrodnie,
którą wykonał z premedytacją. To było takie nierealne, wręcz niemożliwe, tylko, dlaczego tak
sądziłam? Przecież mógł to zrobić, on nigdy nie miał skrupułów, co do różnych spraw...
- Jesteś potworem!
- Nie wiedziałaś? Wampiry to potwory, zabijamy wszystkich. Twoja śmierć będzie bolała, obiecuję
ci to - po tych słowach wyszedł, zostawiając mnie zupełnie samą.
Byłam w jakimś ciemnym pomieszczeniu, nad głową wisiały jakieś dziwne i niezidentyfikowane
nitki, może to nie było to? Były grubsze. Bello musisz się skupić – powtarzałam to sobie w
myślach, szukając czegoś, na czym mogłabym skupić swoją uwagę. To, że Alice nie widziała jego
myśli, nie oznacza, że moich nie może. Cholera, tylko, że ona nie czyta w myślach, a ma wizje. Co
ja mam teraz robić?! Myśl, myśl, myśl, do cholery!