BARBARA HANNAY
PODWÓJNE SZCZĘŚCIE
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Siedziała samotnie, odwrócona plecami do niego. Nie potrafił
wytłumaczyć, dlaczego przykuła jego uwagę. Pomyślał później, że po prostu
bardzo różniła się od pozostałych „trzydziestekpiątek", które tradycyjnie w
piątkowy wieczór okupowały bar „Hippo". Nie chichotała, nie flirtowała z
nikim. Trzymała w dłoniach pustą szklankę i nie odrywała wzroku od
topniejących na dnie kostek lodu.
Wyróżniała się spokojnym wyglądem. Włosy, ciemne i błyszczące, były
elegancko spięte. Czarna sukienka o prostym kroju odsłaniała jedno ramię,
ukazując z wdziękiem klasyczną linię ramion i szyi. I choć nie była
specjalnie krótka, bez trudu dostrzegł zgrabne nogi kobiety.
Zapragnął ujrzeć jej twarz. Chciał wiedzieć, czy pasuje do tak powabnej
reszty ciała.
I wtedy niespodziewanie odwróciła się. Zaparło mu dech w piersi. Musiał
przyznać, że wyglądała uroczo.
Westchnął w myślach, wpatrując się w jej pełne usta, mały nosek i śliczne,
duże szare oczy. W jednej chwili wyobraził sobie, że oboje są w zupełnie
innym miejscu, a ta piękna kobieta rzuca mu powłóczyste spojrzenia, które
oznaczają tylko jedno: pragnę cię, kochaj się ze mną!
Skarcił się w duchu za głupie fantazje i odwrócił na pięcie, postanawiając
poszukać jakiegoś spokojniejszego baru.
Popełnił jednak błąd i przed wyjściem odwrócił się, by na nią spojrzeć
jeszcze raz.
Tym razem jednak dostrzegł coś więcej poza urodą. Kobieta wpatrywała
się niewidzącym wzrokiem w jeden punkt. Doskonale rozpoznał to
spojrzenie pełne tęsknoty. Dokuczała jej samotność. Rozumiał to, bo sam
czuł dokładnie to samo.
Z upływem lat dzień rocznicy ciążył mu coraz bardziej. Tym razem
postanowił na ten czas uciec z Sydney i wyjechał do tropikalnego Cairns.
Planował spędzić tę noc samotnie, włócząc się po parnym mieście i chłonąc
jego atmosferę. Miał nadzieję wyciszyć w ten sposób złe wspomnienia.
Jednak jego wzrok zatrzymał się na dziewczynie przy barze. Zrozumiał, że
jego plany muszą ulec zmianie.
Alice za wszelką cenę starała się być dzielna.
1
RS
Wcale nie było łatwo siedzieć samotnie przy barze w dniu swoich
trzydziestych urodzin. Na Boga! - zżymała się w myślach. Mam powody,
żeby czuć się fatalnie.
Najbardziej złościł ją fakt, że sama sobie była winna. Uciekając z
własnego przyjęcia urodzinowego, mogła mieć pretensje tylko do siebie. Ale
czy miała inne wyjście? Rodzina nalegała na spotkanie. Kiedy jednak ciocia
Bettina zaczęła wypominać, jak wielkim wstydem dla rodziny jest rozwód
Alice, która przecież niedawno wzięła ślub, jubilatka miała dość.
Faktem jednak było, że do tej pory żaden członek rodziny Madiganów nie
był rozwodnikiem. Nie było też kobiety w tej rodzinie, która nie powiłaby
choć jednego potomka. A nawet jeśli któryś z mężczyzn wdał się w jakiś
romans, to niepisane prawo kobiet Madiganów nakazywało to przemilczeć i
murem stać przy mężu.
Alice, popełniając wszystkie trzy przewinienia, została czarną owcą.
Mimo to wierzyła, że postąpiła słusznie, rozstając się z Toddem. Ostatnie
sześć miesięcy stanowiło dla niej ciężką szkołę życia, ale wyciągnęła
wnioski i zrozumiała, że polegać może tylko na sobie. Tym bardziej nie
miała ochoty wysłuchiwać, jak rodzina miesza ją z błotem. Osiągnięcie
trzydziestki było wystarczająco smutne. Gdy tort urodzinowy został
pokrojony, wstała i przeprosiła zebranych, tłumacząc, że koledzy z pracy
czekają na nią z drugim przyjęciem.
Problem polegał jednak na tym, że wcale się z nimi nie umawiała i kiedy
dotarła do baru „Hippo" ich już tam nie było. Nie miała nastroju, żeby ganiać
za nimi po wszystkich lokalach w mieście.
Siedziała teraz samotna i smutnym wzrokiem wpatrywała się w topniejący
lód.
- Jeszcze jeden?
Wyrwana z rozmyślań uniosła głowę i spojrzała zaskoczona na barmana.
Ten wskazywał jej pustą szklankę.
- Smakował ci Francuski Pocałunek? Jeśli tak, to może masz ochotę na
jeszcze jednego drinka?
Przez chwilę zastanawiała się, czy to dobry pomysł, ale doszła do
wniosku, że w taką noc jak ta najlepszy z możliwych. Sięgnęła po kartę.
- Zaryzykuję i poproszę tym razem Potężny Orgazm.
- Ja też spróbuję - odezwał się męski głos tuż obok. Odwróciła gwałtownie
głowę i zaskoczona spostrzegła
2
RS
mężczyznę siedzącego na sąsiednim stołku. Zupełnie nie zauważyła, kiedy
się pojawił.
Uśmiechnął się i powoli omiótł ją spojrzeniem. Nie mogła nie zauważyć,
że był wyraźnie zadowolony z oględzin.
Sposób, w jaki na nią patrzył i jak się uśmiechał, sprawił, że zrobiło jej się
przyjemniej.
- Cześć - przywitał się nieznajomy.
Nie miała doświadczenia w damsko-męskich rozmowach przy barze. Todd
był jej pierwszym chłopakiem i pobrali się, nim zdążyła powłóczyć się po
nocnych lokalach.
- Cześć - odparła, siląc się na swobodę i pewność siebie. Miał
prawdopodobnie około trzydziestu pięciu lat, ciemne włosy i bardzo męską,
przystojną twarz.
- Zauważyłem, że pijesz samotnie. A to zły nawyk.
- To żaden nawyk. Ot, jednorazowy eksperyment - próbowała się
tłumaczyć.
- I jak, sprawia ci to przyjemność?
- Zdecydowanie tak. Tobie nie?
- Cóż, ja wolę towarzystwo.
- Ale jesteś sam - zauważyła.
- To prawda - przyznał, posyłając jej kolejny uśmiech.
- Ale mogę się łatwo wytłumaczyć.
Odetchnęła głęboko. Teraz nadeszła pora na jej ruch.
- Wyszedłeś właśnie z więzienia, zgadłam? Spojrzał na nią zdziwiony, po
czym się roześmiał.
- Prawdę powiedziawszy, właśnie przyjechałem z Sydney i nikogo tu nie
znam. - Spojrzał na nią uważnie niezwykle niebieskimi oczami, aż zaparło
jej dech w piersiach.
- Jeszcze nikogo nie znam - dodał.
Pomyślała, że to właśnie jest chwila, w której powinna się go pozbyć, ale
w tym samym momencie barman postawił drinki na blacie. Nim zdążyła
sięgnąć po portmonetkę, nieznajomy położył pieniądze przed barmanem.
- Ja płacę za tę kolejkę - powiedział.
Chciała zaprotestować, jednak ugryzła się w język. Pomyślała, że świat się
nie zawali, jeśli pozwoli sobie na mały flirt. Miała przecież trzydziestkę na
karku i po raz pierwszy w swym dorosłym życiu siedziała samotnie w barze.
Doskonała okazja, żeby dać się poderwać takiemu przystojniakowi.
3
RS
Oczywiście, jeśli on będzie miał ochotę, pomyślała trochę smutno.
- A ty jaką masz wymówkę, że pijesz samotnie? - spytał.
- Obcy uprowadzili moich przyjaciół.
- To prawdziwy pech. Dla nich.
Alice uniosła szklankę i upiła mały łyk.
- Smakuje ci? - spytała.
Starała się zachować spokój, kiedy przyglądała się jego wargom, gdy
zbliżał je do szklanki. Zawstydzona musiała przyznać, że nie było to łatwe.
- Może być.
- Piłeś to już wcześniej?
- Nie - odparł i uśmiechnął się szelmowsko. - To mój absolutnie pierwszy
Orgazm.
Zakrztusiła się i z trudem opanowała rumieniec. Powtarzała sobie w
myślach, że musi zachować spokój.
- To nie pij zbyt szybko. - Uniosła szklankę w jego kierunku, po czym
upiła kolejny łyk.
- Hej, Alice. Wszystkiego najlepszego!
Spojrzała na składającego życzenia i rozpoznała w nim mężczyznę, który
pracował w tym samym budynku co ona. Nie miała pojęcia, skąd wiedział o
jej urodzinach, ale właściwie ca to za różnica. Machnęła mu ręką w
podziękowaniu, z nadzieją, że nie zakłóci jej rozmowy z nieznajomym.
Może to tylko kwestia alkoholu, pomyślała, ale za nic nie chciała, żeby
ktoś im teraz przerywał.
- Masz dziś urodziny? - Nieznajomy patrzył na nią zaskoczony. Wyglądał
na zakłopotanego.
- W sumie tak - przyznała, ale zaraz pospiesznie dodała:
- W zasadzie nigdy ich nie obchodzę. Nie. rozumiem, po co się robi tyle
zamieszania, kiedy człowiek kończy... - urwała w pół słowa.
- Pewnie masz trochę racji, chociaż ja zawsze uważałem, że to
świętowanie jest potrzebne. - Zrobił znaczącą pauzę. -To zamknięcie
pewnego etapu w życiu i rozpoczęcie nowego.
- Świętujmy zatem. - Uniosła szklankę.
Zaraz ją jednak odstawiła, uznając, że wypiła już wystarczająco dużo.
- Nasza rozmowa jest bardzo jednostronna - zauważyła.
- Znasz moje imię, datę urodzin. Ja o tobie nic nie wiem - poskarżyła się.
- Od czego mam zacząć?
Czy jesteś żonaty? - pomyślała, ale na głos powiedziała:
4
RS
- Jak masz na imię?
- Liam. I mam... - chrząknął znacząco - ...sześć lat -mrugnął do Alice. - I...
- zawahał się, ale zaraz dokończył
- .. .też mam dziś urodziny.
- Żartujesz? - spytała podejrzliwie.
- Ani trochę - odparł, a na potwierdzenie słów wyciągnął z portfela prawo
jazdy.
Spojrzała na dokument. Liam Cooper Conway, urodzony piątego
września. Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, skąd zna to
nazwisko. Doszła jednak do wniosku, że nigdy nie mogła go spotkać. Sam
przecież powiedział, że przyjechał tu z Sydney.
- Chciałabyś wiedzieć coś jeszcze? - spytał. Potrząsnęła głową. Czymże
były dodatkowe fakty z jego życia wobec informacji, że jest jej bratnią
duszą, urodzoną tego samego dnia. Obdarzyła go najcieplejszym uśmiechem,
na jaki ją było stać.
- Wszystkiego najlepszego, Liam.
- Dziękuję. - Schował portfel do kieszeni i uniósł szklankę. - Twoje
zdrowie.
Spojrzała na swoją szklankę i zawahała się.
- Nie wiem, czy powinnam jeszcze pić. Nie mam pojęcia, co oni tam
mieszają.
- Zastanówmy się - zaczął. - Jakie mogą być składniki Wielkiego
Orgazmu?
W jego oczach dostrzegła bardzo wyraźny przekaz. Powietrze między nimi
aż pulsowało od emocji. Przeszedł ją dreszcz niepokoju i ekscytacji.
Niebywale silne doznanie, pomyślała, już całe wieki nie czuła czegoś
takiego.
- Gdzie świętowałeś swoje szóste urodziny? - spytała, desperacko próbując
zmienić temat.
Przyglądał się jej zaskoczony, ale po chwili odparł:
- W sadzie owocowym moich rodziców, jeśli dobrze pamiętam.
- To znaczy, że kiedy ja się rodziłam, to ty obżerałeś się owocami?
- Pewnie tak. Chociaż gdybym miał wybór, to zdecydowałbym się na lody.
- Nie było przyjęcia?
- Moi rodzice nie mieli czasu na takie rzeczy.
5
RS
Przez moment jego twarz spochmurniała. Dopił drinka i wzruszył
ramionami, jakby chciał zrzucić z siebie jakieś niemiłe wspomnienia. Alice
odniosła wrażenie, że pożałował swojej szczerości.
- I dlatego teraz lubię świętować - dodał już pogodniej. Chciała
zaoferować swoje towarzystwo, ale poczuła, że kręci jej się w głowie i
postanowiła już wyjść. Jednak nie ruszyła się z miejsca.
- To naprawdę smutne, że obcy porwali twoich przyjaciół akurat dziś -
odezwał się cicho.
Kiwnęła głową.
- Miałam nadzieję, że dziś zły los o mnie wreszcie zapomni - powiedziała
smutno. - Och, przepraszam - wzdrygnęła się. - Ty przecież masz ochotę
świętować, a nie wysłuchiwać smutnych historii.
Wzruszył ramionami.
- Prawdę mówiąc, na nic nie miałem specjalnej ochoty. Dopóki nie
zauważyłem ciebie.
Jego uśmiech sprawiał, że serce zabiło jej szybciej. Spuściła wzrok i
sięgnęła po niedokończonego drinka.
- Zgaduję, że to jakiś facet wlał tyle smutku w twoje serce, mam rację?
Była zbyt zaskoczona, żeby zachować rozwagę, i przytaknęła bez
namysłu.
- Świnia.
- Najgorszy gatunek. - W zamyśleniu zajrzała do swojej szklanki i nie
wiedząc, dlaczego to robi, dodała: - Wróciłam kiedyś do domu wcześniej i
zastałam go w łóżku z inną.
Wspomnienia powróciły, roztrzęsiona przycisnęła drżącą dłoń do ust.
- Świnia to mało powiedziane - skomentował krótko. Empatia Liama
spowodowała, że Alice przestała panować nad emocjami. Musiała się
wyżalić.
- Było wiele sygnałów, że coś jest nie w porządku, ale nie chciałam w nie
wierzyć.
Zamrugała nerwowo, gdy łzy napłynęły jej do oczu. Była na siebie zła, że
nie panuje nad emocjami.
- Zniszczysz sobie makijaż - odezwał się i wyciągnął chusteczkę.
- Dzięki. - Otarła łzy i głęboko odetchnęła. - Wiesz, najbardziej mnie
wkurzyła nie sama zdrada, ale fakt, że przyprowadził tę kobietę do naszej
sypialni.
- Mieszkaliście razem?
6
RS
- Był moim mężem - wyjaśniła. - Wyszłam za świnię. - Nerwowo szarpała
chusteczkę. - Dobrze wiedział, jak kochałam ten pokój. Włożyłam wiele
wysiłku w jego urządzenie. - Spojrzała na Liama przepraszająco. -
Domyślam się, że to dla ciebie nudna opowieść. Przepraszam.
Potrząsnął głową.
- Rozumiem cię - powiedział cicho. - Zbeszcześcił twoje ukochane
miejsce. To niewybaczalne.
Patrzyła na niego osłupiała. Liam Conway okazał się nie tylko uroczym
mężczyzną, ale również wrażliwym człowiekiem. Straciła już wiarę, że tacy
istnieją.
- Mara nadzieję, że się go pozbyłaś?
- O tak - przytaknęła żarliwie. - Okazało się, że tych kobiet było więcej -
westchnęła. - Rozwiedliśmy się równo cztery miesiące temu.
- Nie da się ukryć, że wciąż wyglądasz na podłamaną.
- Nie, już wszystko jest w porządku - zapewniła. - Moje małżeństwo to
historia. Całe życie przede mną i nie chcę zmarnować ani jednego dnia.
- Kolejny powód do świętowania. - Uśmiechnął się. -
To może poszukamy jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy zatańczyć? -
zaproponował.
Westchnęła i pomyślała, że nie tańczyła od lat. Todd wiecznie powtarzał,
że taniec go nudzi, toteż szybko wyszła z wprawy.
- Obawiam się, że nie jestem najlepszą tancerką - przyznała zakłopotana.
- Nie wierzę ci ani trochę. - Liam wstał. - Chodź, dziś są nasze urodziny.
Zaszalejmy.
Przełknęła nerwowo ślinę i popatrzyła na niego. Pomyślała, że było coś
bardzo fascynującego w tym mężczyźnie. Coś, co nie pozwalało dojść do
głosu jej zdrowemu rozsądkowi. Coś, co kazało jej iść z nim. Choć
wewnętrzny głos nakazywał zachowanie dystansu, to Alice ignorowała
wszelkie ostrzeżenia. Chciała spędzić tę noc z Liamem.
Poza tym, pomyślała, kiedy drugi raz będziesz miała trzydzieste urodziny?
- Chodźmy zatem - odparła.
Wyszli na ulicę. Jakiś fotograf robił zdjęcia ludziom kręcącym się przed
barem. Gdy spostrzegł Liama i Alice, zawołał w ich stronę:
- Czy pozwoli pan, że sfotografuję tak uroczą parę? Liam machnął
niecierpliwie ręką.
- Witaj w północnym Queenslandzie - zaśmiała się Alice. - Lokalne gazety
mają całe strony poświęcone takim głupotom.
7
RS
- To pozostaje się cieszyć, że już się go pozbyliśmy -mruknął i chwycił ją
za rękę, kiedy przeciskali się przez tłum próbujący wejść do kolejnego baru.
Zadrżała. Jego dotyk był elektryzujący.
- Gdzie znajdziemy najlepsze miejsce do potańczenia?
- „Reef Club" jest podobno dobry.
- Podobno?
- Nigdy tam nie byłam - przyznała.
Spojrzał na nią zaciekawiony, ale nic nie powiedział. Odetchnęła z ulgą,
bo niespecjalnie chciała wyjawiać sekrety jej nieudanego małżeństwa.
Opowiadanie o weekendach z Toddem, który preferował towarzystwo
kolegów przy piwie lub z wędką w dłoni, nie należało do
najprzyjemniejszych.
Przez głowę przebiegła jej myśl, że Liam traktuje ją na zasadzie przygody
na jedną noc. Zaskoczona pomyślała, że wcale jej to nie przeszkadza. Wręcz
przeciwnie. Nie zależało jej na stałym związku. Przecież właśnie uwolniła
się z jednego, kompletnie nieudanego.
Dotarli do „Reef Club" i Alice zaczęła odczuwać wątpliwości. Nie
tańczyła od lat. Z przerażeniem spojrzała na zatłoczony parkiet, wypełniony
wtulonymi w siebie parami, które oświetlało przymglone światło. Rzut oka
na przystojnego Liama Conwaya wystarczył, by zrozumiała, że jest w
poważnych tarapatach.
- Zatańczymy urodzinowy taniec? - Uśmiechnął się ciepło i nie czekając
na odpowiedź, chwycił dłoń Alice i pociągnął za sobą na parkiet. Nie
zdążyła powiedzieć słowa, a już znalazła się w jego ramionach.
Kolana się pod nią ugięły. Była przekonana, że Liam musi słyszeć jej
łomoczące serce. Kołysali się leniwie przy bluesowych dźwiękach
saksofonu, a Alice po prostu płonęła z podniecenia. Długie miesiące
separacji odcisnęły swoje piętno na jej psychice. Tęskniła za towarzystwem
mężczyzny. Z całych sił pragnęła, by Liam ją pocałował. Chciała się z nim
kochać.
Czuła, że Liam myśli o tym samym. Jego usta otarły się o jej czoło.
Podekscytowana wtuliła się w niego, pragnąc go poczuć jeszcze bliżej. Objął
ją mocniej i nachylił się do ucha.
- Czy zdajesz sobie sprawę, jaka jesteś cholernie piękna? Pomyślała, że tak
nie odzywa się delikatny i wrażliwy mężczyzna, ale trawił ją ogień
pożądania i nie zwracała na to uwagi.
8
RS
W przerwie między kolejnymi piosenkami, ponownie się do niej nachylił i
szepnął zmysłowym głosem:
- Urodzinowa panienko, chciałbym zaprosić cię do siebie. Jęknęła cicho i
wtuliła twarz w jego ramiona. Pomyślała, że już wychodząc z baru „Hippo",
zgodziła się na taki scenariusz, ale przez krótką chwilę zdrowy rozsądek
zwyciężył i nagle poczuła niepokój.
- Zły pomysł? - spytał, łagodnie głaszcząc jej kark. Musiała przyznać w
myślach, że nie znała odpowiedzi.
Postanowiła zadać mu najważniejsze pytanie.
- Liam, czy jesteś żonaty? - Nie.
Spojrzała mu głęboko w oczy i szepnęła.
- W takim razie to nie jest zły pomysł.
Wyraźnie poczuła, jak wstrząsnął nim dreszcz. Chwilę później wyszli z
baru, trzymając się za ręce. Taksówka podjechała, kiedy podeszli do
krawężnika. Wsiedli do środka. Podała adres swojego mieszkania,
wychodząc z założenia, że na własnym terenie będzie czuła się pewniej.
- Miła okolica - odezwał się Liam, kiedy dojeżdżali na miejsce.
Nie zareagowała, więc milczał przez resztę drogi.
W głowie Alice aż huczało od natrętnych myśli. Przecież tak naprawdę nic
nie wie o tym mężczyźnie, być może właśnie popełnia wielki błąd.
Gdyby wróżka przepowiedziała jej, że przyprowadzi przystojnego
nieznajomego do domu, to zaśmiałaby się jej w twarz. Takie rzeczy mogły
się wydarzyć jedynie w jej najskrytszych i najdzikszych fantazjach. Nigdy na
jawie.
Pomyślała, że najlepszym rozwiązaniem będzie zaproponowanie kawy.
Postanowiła zaprosić go do swojej eleganckiej kuchni i wypytać o kilka
rzeczy. Przecież nic o nim nie wiedziała.
Nie zdążyła tego zrobić. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi, Liam
chwycił ją w ramiona. Kawa i wszelkie ważne pytania wyparowały jej
błyskawicznie z głowy.
Całował cudownie, usta miał miękkie i ciepłe. Kolana ugięły się pod nią.
- Masz wspaniałe usta - wymamrotał.
Jęknęła tylko, nie znajdując siły na odpowiedź.
- I boską szyję - dodał, całując namiętnie jej skórę.
Nie mogła opędzić się od myśli, że Liam całował inaczej niż Todd. Tak
namiętnie i gorąco. Chociaż... Wzdrygnęła się. To nie czas, żeby myśleć o
Todzie.
9
RS
Spragniona kontaktu fizycznego wtuliła się namiętnie w Liama, pragnąc,
by kochał ją z całych sił.
To, co wyprawiały jego usta, kazało wierzyć Alice, że naprawdę jej
pożąda. Całował dziko i namiętnie, smakując każdy centymetr skóry. Jego
dłonie w jakimś szaleńczym tańcu błądziły po jej ciele.
Pomiędzy pocałunkami spytał niskim, namiętnym głosem, gdzie ma ją
zanieść. Podniecona, nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Objęła go
mocno i wskazała drogę do sypialni.
10
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
Obudzenie się u boku Liama Conwaya uznała za dość dziwne. Dziwne i
cudowne zarazem. A jednocześnie odrobinę smutne.
Zdawała sobie sprawę, że po tej pełnej namiętności nocy Liam zaraz
opuści jej życie na zawsze i nigdy więcej się w nim nie pojawi.
Z głową opartą na dłoni patrzyła, jak się budził. Zamrugał niespokojnie, po
czym spojrzał na nią.
- Dzień dobry. - Uśmiechnął się ciepło.
- Dobry. - Odwzajemniła uśmiech.
Przyglądała mu się uważnie i nerwowo zastanawiała się, jak poprowadzić
rozmowę. Wiedziała, że bez względu na wszystko przyjdzie im się teraz
pożegnać.
- Zapowiada się piękny dzień - powiedziała i zaraz pomyślała, że to nie
najlepszy początek.
Wstęp był oklepany i sztampowy. Zupełnie nie pasował do namiętności,
jaka połączyła ich tej nocy, ale zabrakło jej konceptu. Miała powiedzieć, że
dziękuje mu za najwspanialszy, najbardziej poruszający seks w jej życiu?
Aczkolwiek to właśnie byłoby najbliższe prawdy, dodała w myślach. Tylko
czy Liam by jej uwierzył? Być może dla niego nie było w tym nic
nadzwyczajnego.
Przeciągnął się i podążył za jej wzrokiem. Widok za oknem ukazywał
niebywale zielone palmy na tle błękitnego nieba.
- Witamy w raju - mruknął. - Zupełnie jak z broszurki turystycznej. -
Spojrzał ponownie na Alice. - A ty i ja jesteśmy o jeden dzień starsi.
Usiadła na łóżku, zasłaniając się prześcieradłem.
- Cieszę się, że zostałeś na noc - odezwała się zawstydzona. - Czułabym
się fatalnie, gdybyś wyszedł zaraz po... Po tym jak celebrowaliśmy nasze
urodziny - dokończyła zakłopotana.
- Byłbym skończoną świnią, gdybym pozwolił ci poczuć się fatalnie. -
Zmarszczył brwi. - Poza tym z tego co pamiętam, świętowaliśmy niemal całą
noc. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki. Liam nie spuszczał z niej
wzroku i chwilę później miała wrażenie, że znowu cała płonie. Pomyślała, że
dałaby wiele za odpowiedź na pytanie, gdzie kończy się jednonocna przygo-
da, a zaczyna coś poważniejszego. Nie chciała poważnego związku. Nie
chciała, by znowu ktoś ją skrzywdził.
11
RS
- Zaparzę kawę - wymamrotała. - A może wolisz herbatę?
- Z przyjemnością napiję się kawy - odparł.
Wiedziała, że gdyby wziął ją w ramiona, byłaby zbyt słaba, żeby
zaprotestować. Dlatego też z wdzięcznością przyjęła jego odpowiedź.
Przeturlała się na brzeg łóżka i poszła do łazienki. Kilka minut później,
ubrana już w miękki biały szlafrok, udała się do kuchni. Niedługo później
dołączył do niej Liam.
Serce zabiło jej mocniej. Zakłopotana pomyślała, że o ile taka reakcja była
zrozumiała na parkiecie lub w sypialni, to widok Liama w otoczeniu
garnków i ściereczek nie powinien tak na nią działać.
- Kawa pachnie wspaniale - powiedział.
- Masz ochotę na rogalika? - spytała, wyciągając paczkę z zamrażalnika. -
Ja bez nich nie wyobrażam sobie sobotniego poranka. Kawa, rogaliki i
gazeta - wyjaśniła. - Dziś nie zawracałam sobie głowy prasą, ale jeśli masz
ochotę, to kiosk jest tuż obok domu. Zdążysz wrócić, nim je rozmrożę.
Zamyślił się przez chwilę, po czym pokręcił głową.
- Przeżyję dziś bez wieści ze świata. Do poniedziałku mam wolne, więc
jakoś dam sobie z tym radę.
- Czyli przeniosłeś się do Cairns, żeby zacząć tu nową pracę? - zapytała.
- Kupiłem firmę, która ma tutaj swoją filię - odparł tonem, który dawał do
zrozumienia, że nie ma ochoty wdawać się w szczegóły. - Idę o zakład, że
zielony to twój ulubiony kolor. - Zmienił temat.
Spojrzała na komplet zielonych talerzy i szklanek ustawionych starannie
na kuchennych półkach.
- Chyba masz rację - uśmiechnęła się ciepło, mile połechtana faktem, że to
zauważył. - Według znawców, Panny wolą kolor biały.
- Tak?
- Tak mówią. - Wzruszyła ramionami. - Ale ja od dwunastego roku życia
zbieram wszystko co zielone. To prawie jak choroba.
Na moment chmury spowiły jej myśli. Przypomniała sobie Todda, który
nie cierpiał jej kolekcji. Pewnego dnia zrobił jej awanturę i wykrzykiwał, że
nie są cholernymi Irlandczykami, żeby zbierać zielone talerzyki. W złości
stłukł jeden z jej ulubionych półmisków. Przez pięć lat musiała trzymać je
pochowane po szafkach. Teraz wreszcie mogła ustawiać naczynia i
eksponować tak, jak na to zasługiwały.
Liam sięgnął po jedno z nich. Przyjrzał mu się z uwagą, przeczytał
nazwisko projektanta na odwrocie i zwrócił się do Alice.
12
RS
- Są świetne. Mają osobowość i bez dwóch zdań biją na głowę banalne
białe naczynia, jakie możesz na co dzień spotkać w byle restauracji.
Ostrożnie odstawi! półmisek na miejsce.
Alice wyjęła serwetki z szuflady. Z bliżej nieznanego powodu zaczęła
zastanawiać się, jaki to biznes Liam zamierza prowadzić w jej mieście.
Pomyślała co prawda, że gdyby chciał, to sam by jej o tym powiedział, ale
ciekawość zwyciężyła.
- Czym się będziesz teraz zajmował?
- Kupiłem biuro turystyczne. Zamarła, czując, jak cała sztywnieje.
- Które?
Zaskoczony pytaniem przyglądał się jej, nic nie mówiąc.
- Proszę, powiedz, że nie kupiłeś Kanga Tours? Mięśnie jego twarzy lekko
drgnęły. Skonfundowany wzruszył ramionami.
- A czy to ma jakieś znaczenie?
- Nie... To znaczy w zasadzie tak. To ma znaczenie.
- Słucham? - Liam był wyraźnie zbity z tropu zachowaniem Alice.
Poczuła nagły przypływ paniki.
- O Boże - jęknęła. - Nie mogę w to uwierzyć.
- W co nie możesz uwierzyć? Nie rozumiem, w czym tkwi problem.
Nie odpowiedziała. Utkwiła wzrok w szybie kuchenki mikrofalowej.
Rogaliki były już niemal gotowe.
- Co wiesz o Kanga Tours? - spytał. - Firma doradcza na moje polecenie
dokładnie przebadała rynek i wierzę, że dokonałem dobrego wyboru. Zdaję
sobie sprawę, że biuro nie przynosiło oczekiwanych zysków, ale po to
właśnie tu jestem. Żeby to zmienić. Mam nadzieję, że zarządzając wszystkim
na miejscu, osiągnę oczekiwane rezultaty. Wszelkie wskaźniki rokują
poprawę.
- Tak - powiedziała przeciągłe. - To rzeczywiście dobry biznes. Jeśli jesteś
dobrym biznesmenem, przyniesie ci spore zyski.
Serce waliło jej jak oszalałe. Miała wrażenie, że Liam widzi, jak całe jej
ciało drży od kolejnych uderzeń.
- To dlaczego wyglądasz, jakbym przyniósł jakieś bardzo złe wieści?
Przygryzła wargę. Pomyślała, że nie spodoba mu się to, co zaraz usłyszy.
- Na Boga, Alice, wyduś to wreszcie! Wyglądasz, jakbym właśnie wyznał,
że jestem groźnym terrorystą.
- Bo ja... Ja pracuję w Kanga Tours.
13
RS
Nie potrafił ukryć zaskoczenia. Zaklął pod nosem i nerwowo poprawił
włosy.
Dobrze wiedziała, o czym teraz myśli. Mógł mieć sporo nieprzyjemności,
gdyby wydało się, że pierwszą noc w mieście spędził z jedną ze swoich
pracownic. Na pewno nie było mu to na rękę. Prawdę mówiąc, Alice
również nie.
Firmowe romanse rzadko kiedy kończyły się dobrze. Miniona noc mogła
okazać się fatalna w skutkach dla nich obojga.
W jednej chwili przypomniała sobie poruszenie, jakie wywołała w firmie
informacja, że nowy szef przyjedzie aż z Sydney. I w tym samym momencie
olśniło ją.
- Conway! - niemal krzyknęła. - Teraz już wiem, dlaczego twoje nazwisko
wydało mi się znajome. Boże! - Dłońmi chwyciła się za czoło. - Gdybym
skojarzyła to wcześniej... Idąc do baru, firma i nowy szef były ostatnimi
rzeczami, o jakich myślałam.
- Nic dziwnego - przyznał.
Rumieniec oblał jej twarz na myśl o tym, co zaprzątało głowy ich obojga
zeszłej nocy. Z zakłopotania wyrwał ją dźwięk kuchenki, która informowała,
że najwyższy czas wyjąć rogaliki. Przygotowała tacę z talerzykami, kawą i
dżemem.
Liam jednym skokiem znalazł się przy Alice.
- Pozwól, że ci pomogę.
Ich dłonie otarły się o siebie, kiedy podawała mu tacę. Nim zdążyła
pomyśleć, co robi, uniosła wzrok. Ich oczy spotkały się. Twarz Liama była
tak blisko. Zbyt blisko, pomyślała przestraszona. W ich połączonym
spojrzeniu skrywane były wszystkie tajemnice ich wczorajszego zbliżenia,
pieszczoty Liama, delikatny dotyk jego dłoni i dzika, pełna pożądania
reakcja Alice na jego pocałunki.
Kłopoty związane z rozwodem przeszkadzały jej skupić się na pracy, a
teraz jeszcze to... Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak zdoła zapomnieć
o nocy spędzonej z szefem. .. Nie, to się nie może udać.
Usiedli do śniadania i przez kolejne minuty ich rozmowa toczyła się tylko
wokół smaku kawy i grzecznościowych formułek. Oboje jednak wiedzieli,
że w ten sposób nie uciekną od problemu, który mieli.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli każde z nas pójdzie w swoją stronę -
zaproponowała.
Przyjrzał jej się badawczo.
14
RS
- Tego właśnie chcesz? Przestraszyło ją to pytanie.
- No tak. Oczywiście. Ty chyba też, prawda? - jąkała.
Ku jej zakłopotaniu, nie odpowiedział. Zamiast tego napił się kawy, po
czym powoli i uważnie odstawił filiżankę na spodeczek.
- Pomówmy jeszcze o pracy. Czym zajmujesz się w Kanga Tours?
Nerwowo zaczęła się zastanawiać, dlaczego Liam zmienia temat. Czy był
na nią zły? Czy oczekiwał czegoś więcej niż jednonocnej przygody? Myśl,
że tak właśnie mogło być, szczerze ją przeraziła. Z trudem wydobyła z siebie
głos.
- Jestem starszym konsultantem - wydusiła ze ściśniętego gardła. -
Zajmuję się organizacją największych wycieczek.
Pokiwał głową.
- Wycieczki na rafę, do buszu i lasu deszczowego, tak?
- Oczywiście - odparła dumnie. - Wszystko, czego oczekują klienci. Od
nurkowania na rafie, przez nocleg w dziczy, po degustację lokalnych
smakołyków.
- Wierzę, że jesteś w tym świetna - uśmiechnął się.
- Bardzo lubię moją pracę. Przynosi mi wiele satysfakcji. - Ponieważ nie
zareagował, dodała zaraz: - Domyślam się, że moja obecność w biurze może
być dla ciebie niewygodna, ale zapewniam cię, że potrafię być dyskretna i w
pełni profesjonalna.
- Nie mam co do tego wątpliwości. Jesteś bystrą dziewczynką.
Bystrą dziewczynką? - pomyślała zezłoszczona. To chyba degradacja po
tym, jak jeszcze kilkanaście minut temu nazwał ją wyjątkową kobietą.
- Cóż, to najlepsze rozwiązanie - dodał. - Od teraz nasze relacje będą
jedynie zawodowe.
- Tak jest.
- Jesteśmy dorośli i wierzę, że bez problemu odnajdziemy się w nowej
sytuacji, nie wchodząc sobie w drogę.
- Oczywiście - zgodziła się. - W biurze pracuje dziesięć osób, więc nie
będziemy na siebie wpadać.
- Przypuszczam, że wiele czasu będę spędzał poza biurem. Szczególnie na
początku, kiedy jest wiele rzeczy do zorganizowania. Chciałbym zacząć od
zmiany siedziby.
- To znaczy, że nasz budynek nie jest wystarczająco dobry?
15
RS
- Potrzebujemy czegoś lepszego - odparł stanowczo. -Może na głównej
promenadzie... - zastanawiał się. - Z widokiem na ocean i góry. W miejscu,
gdzie każdy odwiedzający Cairns wręcz musi na nas wpaść.
Nałożył sobie dodatkową porcję dżemu i obserwując widok za oknem,
powoli dokończył rogalik. Po chwili spojrzał na Alice.
- No cóż, było cudownie, ale chyba pora, żebym zostawił cię już w
spokoju i pozwolił realizować plany weekendowe.
Uśmiechnęła się najładniej, jak potrafiła. Miała nadzieję, że sprawia
wrażenie osoby, która ma tych planów tyle, że nie wie, czy zdąży je
zrealizować.
Liam wstał i zaczął sprzątać po śniadaniu. Poprosiła, żeby tego nie robił.
Pomyślała smutno, że ma przecież całe dwa dni na zaniesienie brudnych
naczyń do kuchni. W sumie nic innego nie planowała. Do tej pory
weekendy, po pracowitym tygodniu, witała z radością. Ten natomiast
zapowiadał się wyjątkowo nieatrakcyjnie. I samotnie. Przez chwilę pomy-
ślała, że przecież zobaczy Liama już w poniedziałek, ale zaraz uzmysłowiła
sobie, że to" akurat nie jest powód do radości. Dlaczego u licha musiała
przespać się ze swoim nowym szefem?
- Zamówić ci taksówkę? - zaproponowała.
- Nie, dziękuję. Jest piękny dzień, a ja chętnie się przejdę i rozejrzę po
okolicy. Muszę dobrze poznać swój nowy dom.
Ze ściśniętym gardłem odprowadziła go do drzwi. Kiedy odwrócił się w
jej stronę, miała ochotę się rozpłakać. Wiedziała, że nie może sobie na to
pozwolić. Spojrzał na nią, a ona nie wiedziała, jak powinna się zachować.
Pocałować go na pożegnanie? Podać mu rękę?
Uśmiechnęła się w wymuszony sposób i zdecydowanym ruchem
wyciągnęła przed siebie dłoń.
- Do zobaczenia w biurze, panie Conway - powiedziała oficjalnym tonem.
- Nie rób tego, proszę - powiedział miękko, chwytając jej dłoń. - Nie bądź
taka.
Chciała zapytać jaka, ale nie zdążyła. Ku jej zaskoczeniu i wielkiej
radości, zatrzasnął ramieniem uchylone już drzwi i chwycił ją w ramiona.
Przyciągnął ku sobie i gwałtownie pocałował.
Pasja, z jaką to zrobił, odebrała jej mowę. Całował ją namiętnie, mocno,
zaborczo. Serce Alice waliło jak oszalałe. A Liam kontynuował pocałunek.
16
RS
Spędzili ze sobą jedną noc, ale odnosiła wrażenie, jakby znali się od lat.
Tak jakby jej miejsce było w jego ramionach, jakby od dawna należała do
tego mężczyzny.
Odsunął się równie niespodziewanie, jak przed chwilą ją pocałował.
Zakłopotany patrzył w jej oczy,
- Do diabła. Nie tak zamierzałem się pożegnać. - Przylgnął ustami do jej
czoła. - Przepraszam, Alice, to się więcej nie powtórzy. Od tej chwili będę
zachowywać się przyzwoicie.
Wciąż nie mogąc złapać tchu, nie odpowiedziała. Oszołomiona patrzyła,
jak ponownie otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz. Rzucił na nią ostatni
raz okiem, a potem pewnym krokiem ruszył przed siebie.
Z dłonią przy wargach, przyglądała mu się, dopóki nie zniknął za
zakrętem.
17
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
Liam większość weekendu spędził w biurze. Analizował dokumentację
firmy, planował strategię i układał grafik na najbliższe dni. Był
podekscytowany i zdeterminowany wyzwaniem, jakie przed sobą postawił.
Zamierzał w stosunkowo krótkim czasie doprowadzić firmę Kanga Tours na
pierwsze miejsce wśród biur podróży na północnym wybrzeżu. Jako
człowiek, który wszystko zawdzięczał wyłącznie sobie, nie bał się ciężkiej
pracy.
Na samym szczycie listy najważniejszych rzeczy do zrobienia znajdowało
się wynajęcie nowej siedziby oraz wdrożenie agresywnej akcji promocyjnej.
I oczywiście oszacowanie możliwości obecnego personelu. Kilkanaście lat
temu w innej firmie wymienił niemal cały zespół. Gotów był zrobić to
ponownie, ale... No właśnie, zasępił się. Co z Alice? Zdenerwowany zacisnął
pięści. Czy będzie potrafił wręczyć jej wypowiedzenie, jeśli nie okaże się
wystarczająco dobrym pracownikiem?
Nie potrafił wymazać jej z pamięci. Cały czas widział ją nagą, z głową
opartą na poduszce, z półotwartymi ustami, zapraszającymi do pocałunku.
Była niebywale słodka, zmysłowa. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jej mąż
wolał inną.
Liam płonął z pożądania do Alice, ale doskonałe rozumiał, że romanse w
pracy są zazwyczaj niezwykle kłopotliwe. Za nic w świecie nie miał prawa
narażać sukcesu firmy na niebezpieczeństwo. Nie po tym, co wydarzyło się
kiedyś. Miał dług do spłacenia, dlatego powinien skupić się na sprawach
biznesowych.
W poniedziałek rano ktoś zastukał do drzwi jego gabinetu. Uniósł głowę i
zobaczył Dennisa Ericsona, dyrektora miejscowego oddziału Kanga Tours.
Stał oparty o framugę i uśmiechał się wyniośle.
- Dzień dobry, Dennis. - Liam wstał i wyciągnął rękę na powitanie.
Spotkali się już wcześniej, kiedy Liam zapoznawał się z kondycją firmy,
przed podjęciem decyzji o jej zakupie.
Dennis odwzajemnił gest, ale cierpki grymas na jego twarzy zdradzał, że
nie robi tego z przyjemnością.
- Widzę, że już się pan urządził - zauważył chłodno, rozglądając się po
pomieszczeniu.
Liam kiwnął głową.
- Spędziłem tu cały weekend, przeglądając dokumenty.
18
RS
- A zgłosił się już pan po nagrodę? - Cierpki uśmiech powrócił na twarz
Dennisa.
- Nagrodę?
Dennis spojrzał na niego z ukosa i Liam poczuł, że dzieje się coś złego.
- O czym ty mówisz?
- Sobotnie wydanie „Głosu Cairns". - Jego głos zabrzmiał złowieszczo. -
Strona trzecia.
Liam wzruszył ramionami.
- Nie przeglądałem jeszcze prasy. Czy to coś ważnego? Coś związanego z
firmą?
Dennis zaśmiał się nieprzyjemnie. Z kieszeni wyciągnął wycięty fragment
gazety i rzucił na biurko.
Rozzłoszczony samozadowoleniem pracownika, Liam nie połknął
przynęty. Z doświadczenia wiedział, że pracownicy często chcą uzyskać
przewagę nad nowym szefem. Rzucił okiem na złożoną kartkę papieru, po
czym przeniósł wzrok na Dennisa. Nie ruszał się. Czekał.
Uśmiech zniknął z twarzy Dennisa. Nerwowo spoglądał na szefa, aż
wreszcie wydął wargi i podniósł kartkę,
- Rzuć na to okiem - mruknął, podając wycinek Liamowi.
Liam rzucił, i krew uderzyła mu do głowy. Jasna cholera! - zaklął w
duchu.
- Szczęściarz z pana - zadrwił Dennis. - Jest pan Tajemniczym Zwycięzcą
w konkursie gazety.
Dennis najwyraźniej czerpał radość z zaskoczenia Liama. Powróciła jego
pewność siebie.
- Kolacja dla dwojga w eleganckiej restauracji. Wystarczy zadzwonić do
gazety.
Liam stał cały czas nieruchomo. Wpatrywał się w swoje własne zdjęcie.
Wychodził z baru „Hippo". Razem z Alice. Wtuleni w siebie, uśmiechnięci,
bez wątpienia szczęśliwi. Wielki napis nad zdjęciem głosił: „Kim jest ten
mężczyzna?". Poniżej następował tekst potwierdzający słowa Denisa.
- Niezła robota, szefie - Dennis szczerzył zęby w imitacji uśmiechu. -
Zgaduję, że możemy sobie zatem darować pogadankę o zasadach moralnych
i relacjach wśród personelu.
Liam zacisnął zęby, zmiął artykuł w kulkę i perfekcyjnym rzutem przez
cały gabinet umieścił ją w koszu. Przez chwilę poczuł satysfakcję, że rzut
rzeczywiście godny był koszykarskich mistrzów.
19
RS
- Wiem, o czym myślisz - powiedział cicho, ważąc słowa.
- Masz na myśli nawiązywanie specjalnych relacji z personelem, i to tuż
po przyjeździe do miasta? - zakpił Dennis.
Zamiast odpowiedzi, Liam minął Dennisa i zamknął drzwi gabinetu.
Następnie ruchem głowy wskazał krzesło.
- Usiądź. Musimy chwilę porozmawiać - wyjaśnił beznamiętnym tonem.
Dennis usiadł. Jego uśmiech przybladł trochę, kiedy Liam zasiadł w
swoim dyrektorskim fotelu i zrobił srogą minę. Potem ze sterty segregatorów
wyjął ten z nazwiskiem Dennisa i ostrożnie położył przed sobą. Następnie
sięgnął po telefon i połączył się z recepcją.
- Sally, nie łącz mnie z nikim i nie wpuszczaj tu nikogo. Mam wyjątkowo
pilną sprawę do omówienia. Zajmie mi to nie więcej niż dwadzieścia minut.
- Z satysfakcją przyglądał się, jak Dennis zaczyna blednąc. W duchu
poprzysiągł sobie, że prędzej spłonie w piekle, niż pozwoli na rozsiewanie
oszczerstw pod adresem Alice.
- Dzień dobry, Dennis - przywitała się Alice, mijając kolegę na korytarzu.
- Bry - odburknął, nawet na nią nie patrząc.
Co go gryzie? - pomyślała zaniepokojona. Przełknęła ciężko ślinę,
obawiając się najgorszego. Pewnie widział to cholerne zdjęcie w gazecie,
pomyślała. Jej ciotki zaczęły wydzwaniać już w sobotę, ledwo Liam opuścił
jej mieszkanie. Z pracy nikt się nie odezwał, ale naiwnością byłoby sądzić,
że nikt z pracowników nie sięgnął po sobotnią gazetę.
- O co właściwie chodzi? Przecież nie jestem spóźniona, prawda?
Zerknęła na zegarek. Ze skruchą musiała przyznać, że jest spóźniona, ale
też nie tyle, żeby kogokolwiek zdenerwować. Szczególnie biorąc pod uwagę,
że wielokrotnie zostawała po godzinach lub rezygnowała z przerwy na
lunch.
Dennis wykrzywił usta.
- Zgaduję, że od dzisiaj możesz przychodzić spóźniona tyle, ile tylko sobie
życzysz - rzucił przez ramię. - Nieźle się ustawiłaś, Alice.
No to ładnie się zaczyna, pomyślała zrezygnowana, ale zaraz wzięła się w
garść. Wiedziała, że wygrać może jedynie spokojem i opanowaniem.
Postanowiła, że zabierze się do pracy, jakby to był zwykły kolejny
poniedziałek.
Zignorowała Dennisa i podeszła do swojego stanowiska. Obie jej
koleżanki już siedziały przy biurkach.
- Wiecie, co gryzie Dennisa? - spytała Mary-Ann i Shanę.
20
RS
Zadając pytanie, uświadomiła sobie, że spokój i opanowanie świetnie
brzmią w teorii. W praktyce jej żołądek skręcał się w węzeł.
- Problem jest nie w tym co, a kto go gryzie - wyjaśniła Mary-Ann.
- A jak się zapewne domyślasz, tym kimś jest nasz nowy szef - dodała
Shana. - Pierwszy dzień w pracy i ten cały Liam Conway już pokazuje rogi.
Na początek zapowiedział biednemu Dennisowi, że czeka go ocena dotych-
czasowej pracy.
Alice jęknęła i usiadła chwilę przed tym, jak nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
- Niech się lepiej zastanowi nad własnym postępowaniem - mruknęła
Shana.
- Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że nowy szef jest potworem?
Shana przewróciła teatralnie oczami.
- Tak jakbyśmy musiały ci cokolwiek mówić. Może ty nam o nim
opowiesz?
Alice ciężko westchnęła.
- Rozumiem, że widziałyście zdjęcie?
- Oczywiście. Jak mogłyśmy je przeoczyć?
- Tylko że do dzisiejszego poranka nie miałyśmy pojęcia, kim jest facet ze
zdjęcia - dodała Mary-Ann.
- Ale za to zrozumiałyśmy w lot, dlaczego nie byłaś zainteresowana
naszym przyjęciem urodzinowym na twoją cześć. - Shana złożyła ręce na
piersiach.
- Choć z tego co mówiłaś, sądziłyśmy, że piątkowy wieczór spędzisz z
matką.
- Byłam u niej - Alice próbowała się bronić. - Ale było okropnie i
zwiałam.
- No tak - powiedziała ze współczuciem Shana, ale zaraz w jej głosie dało
się wyczuć powątpiewanie. - A słyszałaś o tym? - Zamachała jej przed
nosem swoim telefonem komórkowym. - Dzięki temu można w prosty
sposób skontaktować się z przyjaciółmi. Polecam.
- Już dobrze, dobrze. - Alice uniosła ręce w geście poddania się. -
Przestańcie już. Poznałam Liama, ale to był czysty przypadek. Siedziałam
samotna w barze, pojawił się on i... Stało się. Nic nie było zaplanowane. Ot,
zrządzenie losu. Ale... - zawahała się na moment - ..sprawa jest już
zamknięta. Ot, taki jednorazowy wyskok.
21
RS
Obie koleżanki siedziały teraz oparte o biurka i wpatrywały się
intensywnie w Alice. Zrozumiała przekaz. Oczekiwały szczegółów jej
piątkowej randki. Pomyślała, że najmądrzej byłoby zignorować ich
pragnienie.
- Nie miałam zielonego pojęcia, że to nasz nowy szef. On również nie
wiedział, w co się pakuje. Zwykły pech. Nieszczęśliwy przypadek.
- Pech? - Shana nie wyglądała na przekonaną. - Skarbie, nie wierzę
własnym uszom.
- To uwierz. W chwili, kiedy dowiedziałam się, kim jest, tak właśnie o tym
pomyślałam.
- Czy mogę wam przeszkodzić?
Męski głos rozległ się tuż za ich plecami. Wszystkie trzy jęknęły
jednocześnie i gwałtownie się wyprostowały. Przerażona Alice odwróciła się
w stronę Liama, który stał w drzwiach.
Na pewno słyszał, o czym rozmawiałyśmy, pomyślała zrozpaczona.
Spuściła wzrok, kiedy podszedł. Uzmysłowiła sobie, że to wszystko będzie
trudniejsze do zniesienia, niż przypuszczała. Jeden rzut oka na jego twarz
przypomniał jej, jak jego usta błądziły po jej ciele.
Przyjaciółki nie odrywały od niej wzroku. Pomyślała, że nadszedł czas
testu. Nie powinna wyglądać na zawstydzoną czy skrępowaną. Odetchnęła
głęboko, odzyskując równowagę i spokój.
- Dzień dobry - przywitała się. - Czy poznałeś już nasze konsultantki,
Mary-Ann Dayton i Shanę Holmes? - spytała, skutecznie ignorując uważne
spojrzenia koleżanek.
Liam przywitał się uprzejmie z Mary-Ann i Shaną.
- Zdaję sobie sprawę, że zdjęcie z „Głosu Cairns" wywołało małe
zamieszanie, więc chciałbym na wstępie postawić sprawę jasno - zaczął. -
Domyślam się, że Alice opowiedziała już wam o naszym spotkaniu w
piątkowy wieczór. Uniósł brwi, ale nie słysząc odpowiedzi, kontynuował:
- W porządku. Chcę zatem wyjaśnić, że nie ma podstaw do plotek. Zdjęcie
absolutnie o niczym nie świadczy i nie życzę sobie rozmów na ten temat. -
Przeniósł wzrok na Alice. - Od tej chwili liczy się tylko praca.
Wzdrygnęła się, słysząc jego rzeczowy ton. Pomyślała, że precyzyjnie
realizuje złożoną jej obietnicę. Dał słowo, że w pracy ich relacje będą czysto
zawodowe i nic ponadto.
Powinnam być z tego zadowolona, pomyślała. Jestem. To znaczy głowa
jest, bo serce... W sercu Alice czuła nie-wysłowiony ból i smutek.
22
RS
- No, dobrze. - Liam skierował się do wyjścia. - Bierzmy się do pracy.
Chciałbym jutro zorganizować spotkanie całego zespołu.
- Alice, czy mogłabyś przyjść do mojego gabinetu? Zwlekała chwilę z
odpowiedzią.
- Przepraszam, panie Conway, ale mam klienta na linii. Czy mogę przyjść
za, powiedzmy, piętnaście minut.
- Oczywiście.
Odłożył słuchawkę i głęboko westchnął. Przez ostatni tydzień niemal nie
widział Alice. Ot, czasami mijali się na korytarzu. Teraz jej głos sprawił, że
poczuł, jak coś dławi go w gardle. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że sam
jej unikał przez ostatnie dni. Musiał w duchu przyznać, że robił to ze strachu.
Piętnaście minut przeciągnęło się do czterdziestu pięciu. Kiedy wreszcie
Alice zapukała do drzwi jego gabinetu, zerwał się z fotela.
- Miałaś chyba bardzo pracowite przedpołudnie - zagaił. - Tak.
- Żadnych problemów? Nic, o czym powinienem wiedzieć?
- Nie. Organizowałam dość skomplikowany logistycznie przejazd dla
grupy japońskich turystów.
Sposób, w jaki to powiedziała, kazał mu zastanowić się, czy aby jej
spóźnienie nie było celowe. Pomyślał, że podobnie jak on, starała się za
wszelką cenę ograniczać ich wzajemne kontakty.
- Usiądź, proszę.
Usiadła. Sztywno, na brzegu krzesła. Miała na sobie krótką szarą
spódniczkę. Trzymany w rękach notes ułożyła tak, by zasłonić nogi. Białej,
bardzo kobiecej bluzki nie miała już czym zasłonić. Choć bluzka nie była
przezroczysta, to wyobraźnia Liama umiejętnie zobrazowała każdy
centymetr ukrytego pod nią ciała.
Przez chwilę pomyślał, czy nie wprowadzić odgórnego zarządzenia
dotyczącego strojów dla pracowników. Zaraz jednak uświadomił sobie, że to
nie sam strój, a jego właścicielka go dekoncentruje.
Zmusił się, by odwrócić od niej wzrok i skupić myśli na temacie, który
mieli omówić.
- Chciałem przedyskutować z tobą kwestię wycieczek do buszu. Wiem, że
kiedyś się tym zajmowałaś.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Tak, ale to było kilka dobrych lat temu.
- Zgadza się. Później przekazałaś te działkę Dennisowi.
- Dokładnie.
23
RS
Wskazał na dokumenty rozłożone na biurku oraz na monitor.
- Przestudiowałem historię sprzedaży i zauważyłem, że wyjazdy do buszu,
które swego czasu notowały doskonałe wyniki, obecnie sprzedają się na
równi z wypadami na rafę czy do lasu. Zastanawiałem się nad przyczynami i
chciałbym poznać twoje zdanie.
Poruszyła się niespokojnie. Spuściła wzrok i przyglądała się własnym
dłoniom. Sytuacja była niezręczna. Nie wiedziała, jak udzielić szczerej
odpowiedzi, jednocześnie nie krytykując zachowań osoby, która była
obecnie odpowiedzialna za ten dział. Czyli Dennisa Ericsona.
- Cóż, bez wątpienia należy pamiętać, iż rafa i las deszczowy mają lepszą
reklamę. Ludzie wiedzą, jakich atrakcji mogą się tam spodziewać, busz
kojarzy im się jedynie z odludziem.
- Z tego co czytałem, w przeszłości organizowaliśmy sporo atrakcji
podczas wyjazdów na odludzie i potrafiliśmy dotrzeć z reklamą do turystów.
Spływy rwącymi potokami czy wizyty w enklawach Aborygenów były
równie atrakcyjne co nurkowanie na rafie.
Alice pokiwała głową.
- Dlaczego już tego nie robimy? - dopytywał się. Nieznacznie wzruszyła
ramionami, ale nie odezwała się.
- Proszę, bądź ze mną szczera. Musimy dotrzeć do źródła problemu. Chcę,
żeby to wszystko znowu funkcjonowało jak należy.
- Nie sądzę, że potrafię pomóc.
- Po prostu powiedz mi, co wiesz i co myślisz. Zamyśliła się przez chwilę,
po czym westchnęła i zaczęła opowiadać.
- Pojawiło się kilka problemów. Według mnie wszystko zaczęło się od
zmiany naszego przewoźnika.
Liam pokiwał głową. Był pewien, że zmiana linii lotniczej to była decyzja
Dennisa.
- Nowa firma była zdecydowanie tańsza - przyznała Alice. - Ale
notorycznie gubiła bagaże, miała opóźnienia w terminarzu i tak dalej. Jak
wiadomo, zadowolony klient poleci obsługującą go firmę jednej osobie, zaś
niezadowolony będzie przed nami przestrzegał wszystkich wokół.
Liam kiwał głową i robił notatki.
- Co jeszcze?
Odczekała chwilę, nim odpowiedziała.
- Mieliśmy około pięćdziesięciu miejsc na różnych farmach i kilkanaście
łowisk rybackich. Niestety, większość z nich wycofała się ze współpracy.
24
RS
- Dlaczego? Zawahała się.
- Czy nie rozmawiałeś już na ten temat z Dennisem?
- Owszem. Poznałem jego zdanie. Ale zależy mi na twoim. Zmarszczyła
brwi. Nie miała ochoty odpowiadać na te pytania. Czuła się bardzo
niezręcznie.
- Proszę, potrzebuję twojej pomocy - nalegał Liam. - Czy zrezygnowali z
zajmowania się turystyką, czy raczej...
- Zrezygnowali ze współpracy z nami - dokończyła. - Przenieśli się do
innych agencji.
- Ale dlaczego?
- Nie jestem pewna - westchnęła.
Oboje wiedzieli, że to było kłamstwo, ale Liam doceniał, że Alice tak
zawzięcie próbuje ochraniać kolegę z pracy.
- Czy problem mógł tkwić w stosunkach międzyludzkich? - dyskretnie
zasugerował odpowiedź.
Spojrzała na niego swoimi pięknymi szarymi oczami. Odezwała się cicho,
ostrożnie, ważąc słowa.
- Czasami wydaje mi się, że ludzie z miasta kompletnie nie zdają sobie
sprawy z postępu czasu i traktują ludzi ze wsi, jakby ci wciąż tkwili w
dziewiętnastym wieku.
To samo powiedziałem Dennisowi, pomyślał Liam. Zabębnił palcami w
blat.
- Jak się domyślasz, chcę naprawić zaistniałą sytuację. Jadę jutro na mały
rekonesans do buszu, zobaczyć, jak się sprawy mają, porozmawiać z ludźmi.
Alice pokiwała głową.
- Chcę, żebyś pojechała ze mną.
Przerażenie, jakie odmalowało się na jej twarzy, zszokowało go, ale
zachował spokój zewnętrzny. Analiza działań firmy wykazała jasno, że zyski
z wypraw na odludzie były jedynie za czasów Alice. Liam rozumiał to
doskonale. A te informacje w połączeniu z jej zdolnościami dyplomatycz-
nymi rodziły nadzieję, że jeśli była jakakolwiek szansa, by odzyskać
straconych- klientów, to tylko Alice mogła tego dokonać.
Pozwolił sobie na uśmiech.
- Pamiętaj, że jako szef to ja podejmuję ostateczne decyzje.
Ta bezczelna uwaga wywołała rumieńce na jej policzkach.
- Wydawało mi się, że w pierwszej kolejności miałeś zająć się
wyszukaniem dla nas nowej siedziby?
25
RS
- Cóż, priorytety trochę się zmieniły. Uznałem, że wycieczki do buszu to
obecnie nasz najbardziej palący problem i od jego rozwiązania powinniśmy
zacząć.
Poruszyła się nerwowo.
- Liam, sam dobrze wiesz, że nie powinieneś mnie o to prosić. Weź Shanę.
Pochodzi z Mount Isa, ma świetne kontakty na zachodzie.
- Shana to również rozwódka, na dodatek z chorowitym dzieckiem.
- Wiesz o Tobym? - Uniosła gwałtownie głowę.
- Tak - przytaknął. - Jak widzisz, szukałem innych rozwiązań.
Przez ułamek sekundy odniósł wrażenie, że dostrzegł w jej oczach coś na
kształt złości lub-irytacji, jakby Alice poczuła się dotknięta faktem, że był
gotów zabrać ze sobą kogoś innego. - Shana nie może zostawić syna bez
opieki, Mary-Ann specjalizuje się w wycieczkach na rafę...
- A Dennis? - wtrąciła.
- Co do niego mam inne plany - wyjaśnił. - Alice, zajmowałaś się tym,
miałaś świetne wyniki. Logika nakazuje, żebyś właśnie ty mi towarzyszyła.
Zapadła długa, krępująca cisza. Liam wstrzymał oddech. W końcu Alice
westchnęła ciężko.
- Przykro mi, ale to nie jest najlepszy pomysł - powiedziała cicho.
- Obawiam się, że nie masz wyjścia, Alice. To polecenie służbowe. Nie
podlegające dyskusji.
- Tak? - upewniła się.
Dostrzegł ból w jej oczach i poczuł się winny. Wiedział, jak traktował ją
mąż, i rozumiał, że ciężko jest jej obecnie zaufać jakiemukolwiek
mężczyźnie. Szczególnie takiemu, który ją uwiódł, a teraz musiał udawać, że
nic dla niej nie znaczy.
- Ile czasu to zajmie? - spytała jakby zrezygnowana.
- Tyle, ile będzie potrzeba - wzruszył ramionami.
- Na miłość boską! - uniosła się wyraźnie zdenerwowana. - Cóż to jest za
odpowiedź? Możesz być moim szefem, ale lepiej nie przesadzaj z władzą -
syknęła ostrzegawczo. -
Doskonale znasz zasady, jakie obecnie obowiązują między nami. I wiesz
dobrze, dlaczego lepiej by było, aby wyjazd był tak krótki, jak to tylko
możliwe.
- Nie ufasz mi? - zadał to pytanie w żartobliwym tonie, ale zdawał sobie
sprawę, że średnio mu to wyszło.
26
RS
- Nie - odparła krótko. - W obecnych okolicznościach nie ma mowy o
zaufaniu.
Wiedział, że zasłużył sobie na takie traktowanie. Dłuższą chwilę
wpatrywał się w blat biurka, próbując zapanować nad emocjami.
- Trzy dni, Alice - powiedział wreszcie. - Trzy dni. Tylko o tyle proszę.
Nie miał zielonego pojęcia, jak wytrzyma trzy dni w buszu bez dotknięcia
Alice, ale zamierzał spróbować.
- Oddzielne sypialnie?
- Oczywiście. Masz moje słowo, że to wyjazd czysto służbowy.
- Lepiej żebyś sam w to uwierzył - rzuciła jadowicie na zakończenie.
- A cóż to? Nowe mundurki do biura?
Alice skuliła się pod bacznym wzrokiem Dennisa, który oceniał jej strój.
- Jadę w busz - wyjaśniła, wskazując na plecaczek przy biurku. - Taki
wypad, by odzyskać część rynku.
- Sama?
- Z... z szefem - zająknęła się.
- Ach, rozumiem - Nie ukrywał złośliwej nuty w głosie.
- O, czyli szef zabiera cię na wyjazd, tak? I jedziecie tylko we dwójkę, tak?
- Mary-Ann weszła do pokoju.
Alice westchnęła cicho.
- Tak.
Mogła uniknąć tych złośliwości, gdyby spotkali się z Liamem na lotnisku,
ale szef nalegał, żeby wyruszyli z biura. Powiedział wyraźnie, że nie
zamierza unikać pracowników w sytuacji, kiedy nie ma nic do ukrycia.
- Shana się nie ucieszy - skomentowała Mary-Ann. Alice zmarszczyła
brwi.
- Wydawało mi się, że nie chciała jechać.
- Rzeczywiście z początku nie chciała ze względu na synka. Ale szef
nalegał, długo razem rozmawiali, aż się naszej Shanie zamgliły oczy. Nawet
szaleńczo szukała opiekunki do dziecka na czas wyjazdu. I z tego co wiem,
znalazła i paliła się do tego wypadu.
- Kiedy to było? - spytała, próbując zignorować ukłucie zazdrości.
- Przedwczoraj.
Alice zamarła. Przedwczoraj, powtórzyła w myślach.
- Czy... Czy Shana powiedziała Liamowi, to znaczy panu Conwayowi, że
znalazła kogoś do opieki nad Tobym?
Mary-Ann kiwnęła głową.
27
RS
- To była pierwsza informacja, jaką mu przekazała wczoraj rano. Ale
poinformował ją, że zmienił plany.
- Zmienił plany. - Dennis wzniósł oczy do nieba. - Czytaj: nasza słodka
Alice.
Poczuła, jak robi się jej ciepło. Dotarło do niej, że Liam skłamał. Jak
śmiał? - pomyślała wściekła. Po co była ta cała wzniosła przemowa?
Obietnice?
Zarzuciła nerwowo plecak na ramię i bez słowa wysz|a na korytarz.
Rzuciła okiem przez szybę i zatrzymała się zaskoczona.
Na podjeździe stała limuzyna, a obok - Liam, w dżinsach oraz niebieskiej
koszulce. Rozmawiał o czymś z kierowcą.
Alice wyszła na zewnątrz. Obaj mężczyźni skierowali wzrok w jej stronę.
- Panna Madigan - ucieszył się Liam, posyłając jej nieznaczny uśmiech.
- Czy możemy chwilę porozmawiać, panie Conway?
- Oczywiście. - Zmarszczył brwi, widząc jej minę. -W czym problem?
- Nie mogę pojechać z panem.
- Ale przecież jesteś gotowa do wyjazdu?
- Możemy porozmawiać w środku? - spytała, zerkając na kierowcę.
Wzruszył ramionami i poszedł za nią do biura. Ledwo zamknął za sobą
drzwi gabinetu, kiedy odwróciła się zdenerwowana.
- Okłamałeś mnie.
- Słucham?
- Dlaczego powiedziałeś, że Shana nie może jechać? Liam zamknął oczy i
westchnął ciężko.
- Pewnie jesteś święcie przekonana, że ukartowałem to wszystko, żeby
zaciągnąć cię do łóżka, prawda?
Zacisnęła pięści.
- Chcę tylko wiedzieć, dlaczego mnie oszukałeś.
- Boże, Alice. Jeśli uważasz, że jedna wspólna noc upoważnia cię do
komentowania każdej mojej decyzji biznesowej, to jesteś w błędzie.
Przez głowę przebiegła jej myśl, żeby czymś w niego rzucić. Nie mogła
uwierzyć, że stoi przed nią ten sam mężczyzna, z którym kilka dni temu...
Wzdrygnęła się. Czy wszyscy faceci to świnie?
- Rozumiem - powiedziała cicho. - Najpierw kłamstwo, teraz groźba.
- Pamiętaj, proszę, że podobnie jak wszyscy inni jesteś obecnie na okresie
próbnym. Planując ten wyjazd, uznałem, że jesteś najlepiej przygotowanym
28
RS
pracownikiem do takiego zadania. Koniec i kropka. Ile razy mam ci powta-
rzać, że nic ci z mojej strony nie grozi?
Wszystko się w niej gotowało. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa.
- Nie zbliżę się do ciebie, dopóki mnie sama nie poprosisz, panno
Madigan.
- To nigdy nie nastąpi - odparła dumnie.
- Świetnie. To ten temat mamy zamknięty. A teraz ruszajmy. Pilot na nas
czeka.
29
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mały samolot oderwał się od ziemi i skierował w stronę pofalowanego
wybrzeża. Z perspektywy ptaka piaszczyste plaże i błękitne zatoczki robiły
oszałamiające wrażenie. Zatoczyli koło i ich oczom ukazały się przedmieścia
Cairns oraz odległe góry pokryte soczystą zielenią.
Liam siedział z nosem przyklejonym do szyby. Najwyraźniej był
urzeczony tymi widokami. Alice, choć widziała to już setki razy, również nie
mogła oderwać wzroku od australijskiego krajobrazu. Jednak po kilku
minutach oparła się wygodnie w fotelu i zamknęła na chwilę oczy. Nie czuła
się najlepiej, a rozmowa w gabinecie Liama na pewno nie mogła poprawić
jej samopoczucia. Ostatniej nocy fatalnie spała. Dręczyły ją myśli o
spędzeniu trzech dni z Liamem.
Nie zbliżę się do ciebie, dopóki sama o to nie poprosisz, przypomniała
sobie jego słowa. Możesz sobie pomarzyć, skomentowała w duchu.
Zaraz jednak pomyślała, że właściwie nie spała dobrze od swoich
ostatnich urodzin. Od ich wspólnych urodzin, westchnęła w duchu.
Do diabła, zezłościła się. Nie potrafiła zapomnieć o tej nocy. Jak ten cały
Liam Conway śmiał postawić ją w takiej sytuacji? Przeklinała go w duchu.
Oddychała głęboko z zamkniętymi oczami, próbując opanować rozdygotane
nerwy. Obiecała sobie, że nie pozwoli, by jakiś bubek wyprowadzał ją z
równowagi. Po rozwodzie postanowiła mieć się na baczności przed
wszystkimi mężczyznami Dostała lekcję od Todda. Nie zamierzała
ponownie przez to przechodzić.
Poprawiało jej humor, że Liam uważał ją za dobrego pracownika i zdawał
sobie sprawę, jak ważne dla przychodów firmy są wyjazdy w busz.
Odzyskanie dobrej pozycji w tej dziedzinie byłoby nie lada sztuką, wartą
zachodu.
Otworzyła oczy i sennym wzrokiem potoczyła po kabinie.
Liam cały czas podziwiał widoki za oknem, a pilot Joe Banyo wciskał
jakieś guziki na rozświetlonym pulpicie. W pewnej chwili sięgnął po
apteczkę i pospiesznie łyknął jakieś proszki. Zorientowawszy się, że Alice
mu się przygląda, posłał jej szeroki uspokajający uśmiech.
Monotonny warkot silnika działał na nią usypiająco. Do Redhead Downs
mieli jeszcze około półtorej godziny lotu. Pomyślała, że się zdrzemnie, a tym
samym zwalczy uciążliwy ból głowy. Przekręciła się na bok na tyle, na ile
pozwalały pasy i zamknęła oczy.
30
RS
- Alice!
Liam krzyczał głośno i szarpał ją za ramię.
- Obudź się!
Zamrugała nerwowo, ale sekundę potem oczy miała szeroko otwarte. Liam
przeskoczył na przód samolotu i kucnął przy pilocie, który... O mój Boże! -
jęknęła w duszy. Joe zwisał nienaturalnie ze swojego fotela, przytrzymy-
wany jedynie przez pasy.
Poczuła, jak strach wkrada się w jej serce. W jednej chwili zapomniała o
zmęczeniu i bólu głowy.
- Co się stało? - krzyknęła.
- Zasłabł.
Przerażona wpatrywała się w twarz Liama, który był niemal równie blady
jak pilot.
- Próbowałeś go cucić?
- Jasne. Bezskutecznie, jak widać.
- Czy on... Czy oddycha?
- Nie wiem. Chyba nie.
Rany boskie, rany boskie, rozbijemy się, płakała w myślach.
- A puls?
- Nie wyczuwam, ale nie wiem, czy dobrze sprawdzam - odparł i spojrzał
na nią niespokojnie.
Nerwowo pogrzebała w pamięci, próbując przypomnieć sobie coś z
kursów pierwszej pomocy.
- Spróbuj na szyi, po lewej od grdyki.
Proszę, Joe, oddychaj, musisz oddychać, powtarzała histerycznie. Panika
ogarniająca umysł jej samej odbierała dech.
Liam zastosował się do polecenia, ale zaraz pokręcił przecząco głową. -
Nic.
Sięgnął po pasy pilota.
- Spróbuję go stąd zabrać i położyć na podłodze. Alice rzuciła okiem przez
okno. Gdzieś tam pod nimi rozciągały się dzikie, trawiaste tereny. Cholernie
wysoko, pomyślała załamana. Przynajmniej nie pikujemy w dół z dymiącym
ogonem jak na wojennych filmach, zadrwiła sama z siebie.
- Myślisz, że to zawał?
- A skąd ja mam to wiedzieć.
Przypomniała sobie tabletki, które łykał Joe. Przerażona uświadomiła
sobie, że jeśli to atak serca, Joe potrzebuje natychmiastowej pomocy
31
RS
lekarskiej. Inaczej może umrzeć. Rany, skarciła się w myślach. Jeśli Joe się
nie ocknie, to nikomu z nas żaden lekarz już nie pomoże.
Liam ułożył pilota na ziemi.
- Pilnuj go - polecił. - Spróbuję wezwać pomoc przez radio.
- Jasne.
- Dobra dziewczynka.
Spojrzała na niego. Twarz miał bladą, ale zdobył się na uspokajający
uśmiech.
- Zgaduję, że nie masz pojęcia, jak się pilotuje samolot? - spytała.
- Ano nie. Ale wydaje mi się, że jest włączony autopilot, bo chyba nie
tracimy wysokości. Mamy więc czas na wezwanie pomocy.
Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Powodzenia.
Spojrzała na nieprzytomnego mężczyznę. Pomyślała, że musi działać.
Przypomniała sobie metodę usta-usta i drżącymi ze strachu dłońmi chwyciła
głowę Joego.
- Mayday! Mayday!
Z kabiny pilota dobiegły ją krzyki Liama. Choć dźwięk jego głosu mroził
krew w żyłach, odetchnęła z ulgą, że udało mu się uruchomić radio.
Podczas wypadku najważniejsze to nie wpadać w panikę, przypomniała
sobie słowa instruktora. Łatwo powiedzieć, zadrżała. Ale zmusiła się, by całą
wolę skoncentrować na sztucznym oddychaniu.
Po chwili dotarło do niej, że Liam z kimś rozmawia. Podziękowała Bogu,
że nawiązał kontakt. Liam, poinstruowany przez rozmówcę, odczytywał
wskazania z pulpitu. Alice poczuła, że nie wszystko jeszcze stracone.
Zrobiła przerwę w reanimacji i sprawdziła puls. Jej modlitwy zostały
wysłuchane. Wyczuła pod kciukiem słaby ruch. Z jeszcze większym
zapałem rozpoczęła kolejną serię wdechów i wydechów.
- Tak - Liam krzyczał do radia. - Chyba to znalazłem. Wynika, że lecimy z
prędkością dwustu dwudziestu kilometrów na godzinę. To dobrze? Tak?
Cudownie!
Następnie Liam powtarzał wszystkie polecenia i instrukcje. Alice z
nadzieją słuchała jego opanowanego głosu. Nie wiedziała, skąd czerpie ów
spokój, ale bardzo jej tym pomagał. Wszystko runęło w gruzach, gdy
wrzasnął:
- Cholera, szykujcie się! Podchodzimy do lądowiska w Readhead Downs.
Będę musiał posadzić samolot na ziemi!
32
RS
Alice poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Nie wierzyła, że mogą
to przeżyć.
Weź się w garść, idiotko, warknęła w myślach sama na siebie.
W tej samej chwili usłyszała cichy jęk i spojrzała na pilota. Nie wiedziała
już, czy to strach i nadzieja igrają z jej wyobraźnią, czy Joe rzeczywiście
odzyskiwał świadomość. Jęknął raz jeszcze i zakasłał.
- Joe żyje! - wrzasnęła.
Liam, pochłonięty wsłuchiwaniem się w instrukcje, nie zareagował.
Joe złapał się za brzuch.
- Odzyskuje przytomność - dodała niemal triumfalnie.
- Może mówić?
Alice potrząsnęła otępiałym mężczyzną.
- Joe, obudź się. Potrzebujemy cię!
- Spytaj go, jakie podwozie ma ten samolot - krzyknął Liam. - Wysuwane
czy stałe.
Alice powtórzyła pytanie, ale Joe ponownie pobladł i nic nie
odpowiedział.
- Joe, błagam. Musisz nam pomóc - nalegała. Sekundy dłużyły się
niemiłosiernie.
- Stałe - wyszeptał ciężko.
- Stałe - przekazała Liamowi.
- Stałe! - ryknął Liam do radia. - Alleluja! Mamy koła! Jego entuzjazm
udzielił się Alice. Dotarło do niej, że nie wszystko stracone. Uwierzyła, że
Liamowi uda się posadzić maszynę na ziemi. Niewytłumaczalny spokój
wypełnił jej myśli i ruchy. Pozostała spokojna, nawet kiedy Joe jęknął i
nienaturalnie przekręcił głowę na bok.
Wygrzebała z plecaczka wodę oraz ręcznik i obmyła twarz
nieprzytomnemu. Joe zamrugał nerwowo.
- Przepraszam, musiałem się czymś zatruć - wypalił zupełnie
niespodziewanie i próbował usiąść. - Już wszystko dobrze, przejmuję stery -
dodał, ale w tym samym momencie zwinął się, chwytając za brzuch.
- Joe, leż spokojnie i po prostu zostań przytomny - poprosiła. - Tylko tak
Liam będzie mógł zadawać pytania.
Joe zamknął oczy, ale kiwnął głową ze zrozumieniem.
Otarła mu czoło z potu i zerknęła przez ramię na Liama. Wyglądał na
wyjątkowo opanowanego, ale była pewna, że to tylko maska. Musiał zdawać
sobie sprawę, że ich życie leży w jego rękach.
33
RS
- Widzę już pas - informował ludzi w wieży. - Tak jest, przepustnica do
siebie, lekko...
Czuła wyraźnie, jak tracą wysokość. Strach ściskał jej gardło, ale nie
dopuszczała do siebie paniki Wierzyła w Liama. Wierzyła, że mu się uda.
Joe wyglądał, jakby znowu stracił przytomność, ale kiedy silnik
zmniejszył obroty, otworzył oczy i odwrócił głowę w stronę Liama.
- Przepustnica do końca! - krzyknął.
- Jest do końca! - odkrzyknął Liam.
W jego głosie dało się słyszeć niepokój. Alice niemal widziała, jak
napinają się mięśnie karku Liama. Przez przednią szybę dostrzegła
lądowisko. Zbliżało się niebezpiecznie szybko i pod dziwnym kątem.
Gwałtownie podskoczyła, kiedy Joe dotknął jej ręki. Przerażona spojrzała na
niego.
- Powinnaś zapiąć pasy - szepnął. - Ary?
- Ja nie mogę się ruszyć - wymamrotał. - Wszystko będzie dobrze. Ale
zapnij się.
Wskoczyła na fotel i zapięła pasy. Samolot był tuż nad ziemią. Chciała
krzyknąć do Liama, że da radę ich posadzić, ale głos uwiązł jej w gardle.
Wstrzymała oddech. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w czerwoną
ziemię lądowiska. Kiedy koła pierwszy raz uderzyły o ziemię, zamknęła
oczy. Odbili się od pasa, ale zaraz samolot ponownie ostro uderzył w ziemię.
Gdyby nie pasy, wyleciałaby z fotela pod sufit. Maski tlenowe i inne drobne
przedmioty latały po wnętrzu, gdy jeszcze kilka razy gwałtownie
podskakiwali.
Otępiała ze strachu zorientowała się w pewnej chwili, że samolot już nie
podskakuje, że toczą się coraz wolniej po pasie. Że żyją.
- Zrobiłeś to! - krzyknęła i rzuciła się w stronę Liama.
Odwrócił się do niej. Twarz miał trupio bladą, jakby sam nie wierzył w to,
co się stało.
- To było fantastyczne - zapłakała, wtulając się w niego mocno.
- Dzięki - mruknął. - Ale lepiej wydostańmy się stąd jak najszybciej. Nie
mam pojęcia, co zrobiłem tej maszynie.
Cofnęła się szybko, uświadamiając sobie, że jej radość jej przedwczesna.
- Idź pierwsza - polecił. - Ja wezmę pilota.
Chwilę później siedzieli we trójkę na gorącej ziemi. Mrużąc oczy przed
słońcem, dostrzegła dwa samochody pędzące w ich stronę. Nim się
34
RS
zorientowała, Bob i Noreen Kingowie, właściciele Redhead Downs, klepali
ich już po plecach i gratulowali.
- Cholernie dobra robota, chłopie - wypalił Bob do Liama. - Dostaliśmy
cynk, że nigdy nie siedziałeś za sterami samolotu.
- Udało się - odparł Liam i kiwnął głową w stronę pilota. - Z nim jest
gorzej.
- Potrzebuje natychmiastowej opieki lekarskiej - wtrąciła Alice.
- Lekarz już jest w drodze, złotko - wyjaśnił Bob. - Ale widzę - dodał,
spoglądając na Joego, który właśnie otworzył oczy - że rewelacyjnie go
zastąpiłaś tam na pokładzie.
Emocje rozsadzały jej głowę, ale zdobyła się na słaby uśmiech. Uśmiech
zbladł, kiedy spojrzała na Liama i dostrzegła, jak trzęsą mu się ręce.
Zauważył jej wzrok i szybko schował dłonie w kieszenie dżinsów.
Uśmiechnął się do niej uspokajająco.
35
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
O mały włos zabiłby ich wszystkich. Ta myśl rozsadzała mu głowę. O
mały włos, a zabiłby Alice. Zmusił ją, wbrew jej woli, żeby z nim pojechała i
niemal ją zabił...
Dotarło to do niego, ledwo postawił nogi na ziemi. Kolana uginały się pod
nim, ale resztką sił zmobilizował się i odsunął koszmarne myśli na bok.
Przynajmniej na chwilę.
Lekarz zabrał Joego do szpitala, a Bob i Noreen Kingowie napoili i
nakarmili Liama i Alice. Następnie zaprowadzili ich do, zgodnie z
wcześniejszym życzeniem, oddzielnych jednoosobowych domków.
Kiedy Liam został sam, coś w nim pękło. Wstrząsany dreszczami, schował
twarz w dłoniach i głęboko przeżywał ostatnie wydarzenia. Myśl o tym, jak
niewiele brakowało, by zginęli, była szokująca i bardzo nieprzyjemna.
Wiedział ze swojego doświadczenia, jak kruche jest ludzkie istnienie.
Poznał na własnej skórze, jak w mgnieniu oka w wyniku lekkomyślności
może zgasnąć ludzkie życie.
Powróciły obrazy, które tak bardzo chciał wymazać z pamięci.
Nienaturalnie wygięte ciało, zgnieciony metal. A wszystko przez chwilę
nieuwagi. Dostał lekcję, mając dwadzieścia jeden lat. Dawno temu, ale
poczucie winy nie opuszczało go nigdy.
Dziś tak niewiele brakowało, by wszystko się powtórzyło. Rozpacz, strach
i złość nie pozwalały mu normalnie myśleć. Wszedł pod prysznic i odkręcił
wodę. Miał nadzieję, że wraz z wodą odpłyną koszmary.
Nie wiedział, ile czasu spędził w łazience, ale w pewnej chwili głos
rozsądku wziął górę. Powoli docierało do niego, że tak naprawdę nie tylko
nikogo nie zabił, ale jeszcze uratował dwa istnienia. Kurczowo chwycił się
tej myśli.
Pukanie do drzwi zmusiło go do powrotu do rzeczywistości.
- Już idę! - krzyknął i zakręcił wodę.
Chwycił ręcznik i pospiesznie się wytarł. Wskoczył w dżinsy i podszedł do
drzwi.
Na schodkach stała Alice. Wykąpana i przebrana, wciąż była bardzo blada.
Liam uświadomił sobie, że zapomniał sprawdzić, jak ona się czuje.
- Och, przepraszam - zawahała się. - Nie chciałam ci przeszkodzić.
- Żaden problem - uspokoił ją i zarzucił ręcznik na ramię. Zakłopotana
opuściła nieznacznie wzrok. Widok jego nagiej klatki piersiowej
36
RS
skonfundował ją jeszcze bardziej. Odwróciła głowę i powiodła wzrokiem po
okolicy.
- Jak ci się tu podoba? - spytała niedbale.
- Przepiękne miejsce - odparł. - Domki też są bardzo przyjemne - dodał,
otwierając szeroko drzwi. - Może wejdziesz na chwilę?
Spojrzała na niego niepewnie.
- Chciałam się tylko upewnić, że wszystko u ciebie dobrze.
- Już wszystko w porządku. No, chodź do środka. Muszę się ubrać.
Zawahała się ponownie i wtedy Liam przypomniał sobie.
- No tak, przepraszam. Kompletnie wyleciało mi z głowy. Musimy
zachować dystans, prawda?
Uniosła głowę i spojrzała na niego. Tym razem jej szare oczy pełne były
łez.
- Nie podziękowałam ci - szepnęła. - To, czego dokonałeś, było
niesamowite i wymagało wielkiej odwagi.
- Wcale nie. Adrenalina zrobiła wszystko za mnie. Działałem w szoku. Ty
byłaś dzielna, uratowałaś pilota.
Wzruszyła ramionami.
- Na nic by się to zdało, gdybyś rozbił samolot. Zatrzepotała rzęsami, ale
jedna łza i tak spłynęła po policzku.
Liam wyciągnął rękę i delikatnie ją otarł.
- Przepraszam - powiedziała, nieskutecznie próbując powstrzymać kolejne.
- Nie przepraszaj. To naturalne po takim szoku.
Pomyślał, że jest obrzydliwym hipokrytą, skoro nadal odgrywa
opanowanego, niewzruszonego bohatera.
Alice przetarła oczy i skuliła się. Liam, patrząc na jej nagie, pokryte gęsią
skórką ramiona, nie mógł się powstrzymać od pytania.
- Chcesz, żebym to zrobił? Patrzyła na niego przez chwilę.
- Tak. Potrzebuję, żeby mnie ktoś przytulił - szepnęła wreszcie drżącym
głosem.
Krew uderzyła mu do głowy. W jej oczach dawało się wyczytać taką samą
wiadomość, jaką wysyłała mu tamtej pamiętnej nocy. Dotychczas dzielnie
zwalczał potrzebę dotknięcia jej, ale teraz uderzyło to w niego ze zdwojoną
siłą.
- Chodź tu, Alice - powiedział miękko.
Nie potrzebowała zaproszenia. Niemal wpłynęła przez otwarte drzwi
wprost w jego ramiona. Zatrzasnął drzwi nogą. Przylgnęła do niego mocno,
37
RS
idealnie dopasowując się do jego ciała. Wtulona uniosła głowę i rozchyliła
usta w pełnym pasji pocałunku.
- To cudowne, że żyjemy - szepnęła po chwili. Doskonale rozumiał, że
oboje działają pod wpływem niezwykle silnych emocji. Ale kiedy ujął jej
twarz w dłonie i spojrzał w oczy, kiedy rozchyliła zapraszająco usta, wie-
dział również, że jest zwykłym facetem, który pragnie kobiety. Tej kobiety.
Oboje bardzo niedawno otarli się o śmierć. Cudem jej uniknęli. I oboje
czuli teraz silną potrzebę bliskości. Nic nie mogło dać im większej gwarancji
życia niż ich splecione, rozpalone ciała.
Dotyk jej delikatnych dłoni spowodował, że serce niemal wyskoczyło mu
z piersi. Żar palił jego umysł, gdy powoli i systematycznie badała opuszkami
palców jego napiętą skórę.
Niespodziewanie w jego głowie zaświtała ostrzegawcza myśl.
Wyprostował się.
- Alice, poczekaj - jęknął niemal boleśnie, kiedy chwycił ją za ręce, które
już miały rozpiąć jego spodnie.
- Poczekać?
W jej głosie słychać było zaskoczenie i zakłopotanie. Wtuliła twarz w jego
pierś.
- Nic ze sobą nie przywiozłem. Uniosła głowę.
- Nie rozumiem. O czym ty mówisz?
- Nie mam zabezpieczenia - westchnął ciężko. - Nie możemy tego zrobić.
Dałem ci słowo, więc nie spakowałem prezerwatyw. Przepraszam.
- Prawdę mówiąc, to żaden problem.
- Och, nie żartuj sobie. Uśmiechnęła się uspokajająco.
- Nie martw się, Liam. Jestem stuprocentowo bezpieczna. Niczego nie
potrzebujemy.
Nie był pewien, o czym mówiła. Pomyślał, że może łyka pigułki.
- Nie zajdę w ciążę - uspokoiła go i zaśmiała się cicho. - Wiem
oczywiście, że ciąża to nie jedyny powód, dla którego ludzie używają
prezerwatyw - dodała niepewnie. -Ale... - zawahała się. - Poza moim mężem
jesteś jedynym mężczyzną, z którym spałam.
Przyglądał się jej uważnie. Musiał mieć pewność, że dobrze ją zrozumie.
- Czyli myślisz...
- Tak - odparła i obdarzyła go ciepłym, lekko wstydliwym uśmiechem. -
Zdecydowanie tak myślę.
38
RS
Ich usta ponownie się połączyły. Tym razem inaczej. Powolny, namiętny
pocałunek był jednocześnie ostatnią szansą, by to przerwać, wycofać się.
Żadne z nich jednak nie zrezygnowało.
Do diabła z polityką firmy, pomyślał Liam. Błądził dłońmi po jej
jedwabistej skórze. I wiedział tylko, że szaleńczo pragnie Alice. Zupełnie go
w tej chwili nie obchodziło, kto i gdzie będzie to komentował.
Alice obudziła się pierwsza. Było późne popołudnie. Słońce zawieszone
nisko nad horyzontem przypominało rozpaloną czerwoną kulę, która wciąż
grzała niemiłosiernie. Kilka promieni błąkało się po pokoju. Przez parę chwil
leżała nieruchomo i rozmyślała, jak bardzo cenne, niezwykłe i
nieprzewidywalne jest życie. Spojrzała na Liama i przyszło jej do głowy, że
on jest dokładnie taki sam.
Chyba się zakochałam, pomyślała.
Mało kto uwierzyłby, że to możliwe po tak krótkiej znajomości,
pomyślała. Zdawała sobie sprawę, że po doświadczeniach z Toddem
powinna być wyjątkowo ostrożna. Ale też jej były mąż nigdy w tak
niebywały sposób nie potrafił rozpalić w niej ognia i pasji.
Liam tego dokonał. I nawet jeśli to, co czuła, nie było miłością, musiało
być niezwykle bliskie temu uczuciu.
Ostrożnie wysunęła się z jego objęć i podeszła do czajnika. Dźwięk
gotującej się wody obudził Liama.
- Mam tu herbatę w torebkach i rozpuszczalną kawę - powitała go. - Co
wybierasz?
- Poproszę kawę - odparł, po czym wstał i przeciągnął się leniwie. -
Dzięki.
Chwilę później Alice wskoczyła ponownie do łóżka, odstawiając kubki z
parującą kawą na stolik. Liam usiadł obok niej i wziął kubek w rękę. Przez
moment popijali w milczeniu.
- Czym się martwisz? - spytał niespodziewanie.
- Wyglądałam na zmartwioną? - Uśmiechnęła się. - Myślałam o nas.
- I to kazało ci zmarszczyć czoło?
- Niezupełnie. Zastanawiałam się...
- Czy kochać się ponownie przed czy też po wypiciu kawy, zgadłem? -
Wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.
Odwzajemniła uśmiech.
- Prawdę mówiąc, pomyślałam, że intymne relacje wychodzą nam lepiej
niż niezobowiązująca rozmowa.
39
RS
- Nie bardzo mamy okazję do zwykłych rozmów.
- Chodziło mi o to, że za wszystko zabieramy się od końca.
- Tak uważasz?
- No wiesz, kiedy mężczyzna spotyka kobietę... - zawahała się. - No cóż,
jestem może nie na czasie, ale zawsze myślałam, że ludzie są chwilę ze sobą,
poznają się, nim...
- Wylądują w łóżku? - dokończył za nią.
- Tak. - Kiwnęła głową.
Odstawił kubek na stolik i chwycił ją za ręce.
- Jeśli chcesz, możemy cofnąć się trochę i nadrobić ten etap. Aczkolwiek
ja już wiem całkiem dużo istotnych rzeczy o tobie - dodał.
- Tak? - Spojrzała na niego zaskoczona.
- No jasne.
- Zamieniam się w słuch.
- Lubisz zielony - wypalił dumnie. Przewróciła oczami.
- I jaki to ma wpływ na nasz związek?
- Och, kluczowy, oczywiście - udał oburzenie. - Ja przecież mogłem nie
znosić tego koloru.
- Ale tak nie jest, prawda? - upewniła się zaniepokojona.
- Zielony jest w porządku - odparł niedbale. - Ale chyba tylko dlatego, że
zasadniczo jestem otwarty na większość kolorów.
- Czy ta tolerancja pozwala ci zdecydować, który kolor lubisz najbardziej?
Zastanowił się chwilę, po czym uśmiechnął chytrze.
- Myślę, że mara słabość do białego. Wziął delikatnie jej stopę i zaczął
masować.
- Białego? No tak, jesteś spod znaku Panny - oświadczyła triumfalnie.
- Wątpię, czy to jest powód - odparł zagadkowo. Chciała drążyć temat, ale
podążając za jego wzrokiem, zarumieniła się, odkrywając, że pożądliwie
wpatruje się w jej białą, bluzeczkę i białe koronkowe figi.
- Wiem również, że jesteś świeżo rozwiedziona - dodał.
- To akurat nie jest mój ulubiony temat. Możemy go pominąć.
Przyjrzał się jej w zamyśleniu, ale nie poruszył więcej tego wątku.
- No to jeszcze mogę powiedzieć, że tracisz dużo czasu na czytanie w
łóżku.
- Och, to nie jest uczciwie - oburzyła się ze śmiechem. - Masz przewagę,
bo byłeś w mojej sypialni.
- A to jest jakiś konkurs?
40
RS
- Nie, ale... - Przygryzła niespokojnie wargę i usiadła wyprostowana. -
Cały czas czuję, że tak naprawdę nic o tobie nie wiem.
- Pytaj, Alice. O wszystko, co chcesz wiedzieć, począwszy choćby od
grupy krwi.
Jęknęła i opadła na poduszki.
- Nie żartuj sobie, proszę.
- W porządku - odparł poważnie. - Widzę, że coś cię męczy i chciałbym,
żebyś to z siebie wyrzuciła.
Milczała chwilę, a potem spojrzała na niego uważnie.
- Czy mogę ci zaufać?
Po wyrazie jego twarzy zrozumiała od razu, że zdenerwowała go tym
pytaniem.
- Mam taką nadzieję, Alice. Czyżbyś w to wątpiła? -Bo...
Podświadomie wyczuwała, że przeszłość Liama skrywa jakąś tajemnicę,
ale to było tylko podejrzenie. Postanowiła więc zacząć od ostatnich
wydarzeń.
- Chodzi o Shanę. Wydął wargi w grymasie.
- W porządku, pora na małą spowiedź. Przyznaję, że nie byłem do końca
szczery. Widzisz, kiedy Shana powiedziała, że nie może jechać, to...
Ucieszyłem się. Miałem idealną wymówkę, żeby ciebie poprosić o
towarzystwo. - Uniósł jej stopę i lekko pocałował. - Tylko ty nadawałaś się
do tego zadania.
Usłyszeli pukanie do drzwi w domku obok. Ktoś szukał Alice. Liam
jednak zignorował sygnał.
- Od początku pragnąłem, żebyś to ty pojechała.
- Rozumiem - powiedziała ostrożnie, bo czuła, że wciąż powinna się na
niego gniewać
Problem jednak leżał w tym, że bardzo jej się podobało, kiedy Liam
Conway mówił, jak jej pragnął. To bez dwóch zdań było bardzo miłe.
Ponownie usłyszeli pukanie. Tym razem do drzwi Liama.
- Idę - krzyknął Liam i ostatni raz pocałował stopę Alice.
Podszedł do drzwi i uchylił je nieznacznie. To wystarczyło, by Alice
dostrzegła Noreen King.
- Przyniosłam coś do jedzenia - powiedziała Noreen. -Pukałam też do
Alice, ale musiała gdzieś wyjść. Mogę zostawić jej porcję tutaj?
- Jasne. Dziękuję. A wiadomo coś o stanie naszego pilota?
- Szybko wraca do zdrowia. I nie przestaje wychwalać cię pod niebiosa.
41
RS
- Powinien wychwalać Alice. To ona się nim opiekowała. Liam pożegnał
się z Noreen i wrócił do łóżka.
- Mało brakowało, a zostalibyśmy nakryci. - Po jego uśmiechu można było
poznać, że wcale by się tym nie przejął. - No to zobaczmy, co my tu mamy
do zjedzenia. Umieram z głodu.
Alice miała nadzieję, że będą kontynuować rozmowę. Liam po raz
pierwszy otworzył się i zaczął mówić o sobie, o nich. Chciała dowiedzieć się
o nim jak najwięcej. Uważała też, że powinna powiedzieć mu o swojej
bezpłodności. Kiedy jednak Liam rozpakował koszyki, uświadomiła sobie,
że też jest bardzo głodna.
- Pachnie cudownie - powiedziała.
Rzucili się najedzenie. Było tam prawie wszystko - czerwone wino, wybór
serów, świeże bułeczki i sałata. Rozpromieniony Liam wyciągał kolejne
skarby.
- Cudowna obsługa - zachwycał się. - Musimy ich odzyskać dla Kanga
Tours.
Alice włożyła szorty i podeszła do szafek kuchennych w poszukiwaniu
talerzy i sztućców.
- Na zewnątrz jest mały stolik. Może zjemy tam, obserwując zachód
słońca? - zaproponowała.
- Wspaniała myśl - ucieszył się.
Pomysł był rzeczywiście przedni. Niebo na zachodzie płonęło na
czerwono i pomarańczowo, oferując im wspaniale widoki. Jedzenie
smakowało wybornie, a wino idealnie uzupełniało kolację na powietrzu.
Ku radości Alice, Liam znowu zaczął mówić.
Rozmawiali o wszystkim. O wizji firmy, o odwiedzonych miejscach,
ulubionej muzyce i jedzeniu. Jedne tematy traktowali zdawkowo, innym -
jak zamiłowaniu do wypraw na odludzie - poświęcali więcej czasu.
Odkrywali, co ich dzieli, a co łączy, począwszy od wspólnej daty urodzin.
Kiedy Alice poruszyła ten temat, odniosła wrażenie, że w oczach Liama
dostrzegła błysk bólu. Pomyślała jednak, że musiało się jej tylko wydawać.
- To niesamowite - mówiła podekscytowana. - Pomyśl tylko. Za każdym
razem, kiedy zrywałam się rano podniecona swoimi urodzinami, ty robiłeś
dokładnie to samo. W tym samym czasie szukaliśmy swoich prezentów. -
Upiła łyk wina i uśmiechnęła się. - Tylko że o ile do tej pory zawsze byłam
dumna, że jestem o rok starsza, to teraz zapewne się to zmieni.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
42
RS
- Opowiedz mi, proszę, które swoje urodziny uważasz za najszczęśliwsze?
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Ostatnie wydają się bezkonkurencyjne.
- A poza ostatnimi?
Odchylił się na krześle i zapatrzył na zachodzące słońce, które znikało
powoli za wzgórzami.
- Prawdopodobnie osiemnaste. Byłem wtedy na Kirra na Złotym
Wybrzeżu.
Słuchała go ze zdziwieniem.
- To nieprawdopodobne. To znaczy, że ja wtedy obchodziłam dwunaste
urodziny i... Też spędzałam je na Kirra.
Zaskoczeni przyglądali się sobie przez chwilę w zupełnej ciszy.
- Być może byliśmy w tym samym czasie na plaży, może nawet się
widzieliśmy.
Romantyczny nastrój wypełnił jej serce. Wyobraziła sobie Liama z deską
surfingową. Wysokiego, opalonego, dobrze zbudowanego chłopaka. Czy
gdyby ją wtedy zobaczył. .. Dziewczyno, miałaś dwanaście lat, przywołała
się do porządku.
- Na pewno byś mnie nie zauważył - westchnęła.
- Założę się, że byłaś wyjątkowo słodką dwunastolatką. Poza tym
najważniejsze, że zauważyłem cię teraz - dodał lekko chrapliwym głosem.
Zakręciło się jej w głowie od tego spojrzenia i tonu. Zabrakło jej tchu,
żeby zadać jeszcze jedno pytanie, które ją dręczyło. Chciała wiedzieć, jak
doszło do tego, że syn farmera doszedł do tak niebywałego sukcesu i pozycji
w wieku zaledwie trzydziestu sześciu lat. I jak to możliwe, że tak ujmujący i
przystojny mężczyzna wciąż jest kawalerem. Ale w tej chwili to wszystko
nie miało znaczenia.
Liczył się tylko sposób, w jaki Liam na nią patrzył. Jego wzrok pełen
pożądania sprawiał, że czuła się najbardziej upragnioną kobietą na świecie. I
liczył się sposób, w jaki dotykał jej skóry. I nic, absolutnie nic innego tylko
fakt, że tę niezwykłą noc spędzą razem.
Pokrzykiwania Boba Kinga na psy obudziły Liama. Podniósł głowę i
chwilę później usłyszał nienaturalnie głośne tupanie na ganku przed ich
domkiem.
- Odnoszę wrażenie, że nasz gospodarz daje nam znaki - szepnął do Alice i
wyskoczył z łóżka.
43
RS
Włożył w spodnie i podszedł do drzwi w tej samej chwili, gdy Bob w nie
zastukał.
- Przyszedłem ostrzec was, że grupka dziennikarzy pędzi tu do nas, żeby
porozmawiać z bohaterem.
- Mam nadzieję, że to nie mnie kreują na owego herosa? - jęknął.
- Ależ oczywiście, że ciebie - Bob wyszczerzył zęby w uśmiechu. -
Samolot i helikopter z dziennikarzami wyleciały pięć minut temu z Cairns,
więc możemy spodziewać się niezłego tłumu. Co dla ciebie oznacza mniej
więcej tyle, że jutro będziesz w każdej gazecie.
Liam miał wrażenie, że w głosie Boba pobrzmiewa nutka niebywałej
radości, że to właśnie jego ośrodek gości taką znakomitość. Westchnął
ciężko, bo zrozumiał, że to wszystko bardzo pokrzyżuje mu plany.
- Ja tylko zastosowałem się do instrukcji, jakie dostałem przez radio.
- Nie sądzę, żeby to robiło jakąkolwiek różnicę dziennikarzom -
zachichotał Bob. - Poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy, przyjacielu. Ty
jesteś bohaterem. Niecodziennie lądują samoloty pilotowane przez ludzi,
którzy nigdy nie siedzieli za sterami.
Liam wrócił do pokoju i oskarżycielsko wymierzył palec wprost w Alice.
- To wszystko twoja wina. Za każdym razem, kiedy jestem z tobą, pojawia
się prasa. Najpierw „Głos Cairns", teraz ogólnokrajowa.
- Och, rozpracowałeś mnie. - Alice teatralnym gestem chwyciła się za
głowę. - Przyznaję się do wszystkiego, panie oficerze. Tak, to ja dolałam
trucizny do jedzenia biednego Joego, żeby Liam Conway mógł zgrywać
bohatera i zaistnieć na pierwszych stronach gazet.
Liam zaśmiał się głośno, ale zaraz spoważniał.
- W sumie mógłbym wykorzystać dziennikarzy na potrzeby firmy -
zastanowił się.
- Dokładnie - przytaknęła.
- Podczas wywiadów wystarczyłoby wspominać nazwę firmy przy każdej
okazji i delikatnie napomknąć, że Kanga Tours zamierza wznowić
działalność na tych terenach.
- Może zaproś ich do rozmowy gdzieś tu przy naszych domkach. Widok
na jezioro stanowiłby rewelacyjne tło dla zdjęć.
- Dobry pomysł - przyznał i podszedł do okna. Poranne słońce rzucało
refleksy na wodę. Różowe lilie
44
RS
wodne wyglądały, jakby ktoś specjalnie poukładał je w fantazyjne wzory,
a rosnące na brzegu drzewa o wąskich, intensywnie zielonych liściach
nadawały widokowi bajkowego nastroju.
Liam pomyślał, że to jedna z typowych scen dla australijskiego krajobrazu,
która wyciska łzy z oczu mieszczuchów. Wyrwani z rytmu codzienności,
właśnie tu, w tym niemal całkowicie pierwotnym krajobrazie, przypominali
sobie o dziedzictwie naturalnym Australii.
- Tak - powiedział powoli. - Muszę poprowadzić rozmowę tak, żeby
skoncentrować się nie na tym, jak tu dolecieliśmy, ale dlaczego w ogóle
wybraliśmy ten kierunek.
- Ale nie licz na to, że wymigasz się w ten sposób od opowieści o twoim
bohaterskim wyczynie.
Ogniki w jej oczach pozwoliły mu przez jedną krótką chwilę uwierzyć, że
naprawdę jest bohaterem. Jej bohaterem. Trwało to jednak bardzo krótko. -
Okrutne wspomnienia sprowadziły go na ziemię.
Przeraziła go myśl, co zobaczy w jej oczach, kiedy Alice pozna prawdę.
45
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Wkrótce można się tu spodziewać jakiegoś ślubu. Alice puściła uwagę
Shany mimo uszu i nie przerwała pisania.
Odkąd wrócili z Liamem z bardzo udanego wyjazdu, Shana robiła
wszystko, żeby jej dokuczyć.
Niezrażona brakiem reakcji, Shana wstała i podeszła do biurka Alice.
- Mężczyzna z prezencją Liama Conwaya i z jego pieniędzmi nie może się
obejść bez wianuszka kobiet zabiegających o jego względy.
- To chyba nie jest nasza sprawa - zauważyła Alice, podnosząc wzrok na
koleżankę.
- Daj spokój. - Shana dotknęła płatków róży stojącej w zielonym wazonie
na biurku Alice. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to nie jest twoja
sprawa? Między tobą i Liamem...
- Shana, proszę, zmień temat.
- Nie bądź taka drażliwa, skarbie. Wszyscy w biurze wiedzą, że coś jest
między wami. Próbujesz zamydlić nam oczy. Widzieliśmy zdjęcie w
gazecie, ale udawaliśmy, że nie dało ono odpowiedzi na pytanie o wasze
relacje. Widzieliśmy jednak, jak szef patrzył na ciebie, kiedy wróciliście
wczoraj. Nie mógł ukryć pożądania. Już nas nie oszukacie!
Alice westchnęła. Nie było sensu zaprzeczać. Liama nie obchodziło to, czy
ktoś się dowie, że Alice jest jego kobietą.
- Cóż. Można powiedzieć, że coś jest między nami. Ale to nie znaczy, że
muszę...
- Wyjść za niego za mąż? - dokończyła Shana.
- Na miłość boską! - krzyknęła poirytowana. Pokręciła z dezaprobatą
głową i sięgnęła po segregator. - Dopiero poznałam faceta i z pewnością nie
myślę o tak dalekiej przyszłości.
- Praestań, Alice. Chcesz, żebym uwierzyła, że nawet przez chwilę nie
pomyślałaś o usidleniu tego najprzystojniejszego mężczyzny w okolicy?
- Właśnie.
- Przedyskutowałam to dokładnie z innymi pracownikami biura, którzy
dobrze cię znają i dobrze ci życzą, i doszliśmy do wniosku, że jesteś
monogamistką. Nie potrafiłabyś przeskakiwać od jednego mężczyzny do
drugiego. Zakochujesz się w jednym i cały świat przestaje się dla ciebie
liczyć.
46
RS
- Czy mogę wiedzieć, do czego prowadzi ten wywód? -Westchnęła. -
Chcesz mnie ostrzec przed Liamem?
Shana mrugnęła porozumiewawczo, jakby znała pikantne szczegóły
związku Alice i Liama, Alice poczuła bolesny ucisk w żołądku.
Przypomniała sobie wcześniejsze pytanie Shany o to, czy Liam był w
przeszłości żonaty.
- Jeśli masz mi coś do powiedzenia, wyduś to z siebie - nalegała. - Nie
traktuj mnie jak zaślepionej, naiwnej nastolatki.
Przecież dopiero zakończyłam sprawę rozwodową. Nie chcę pakować się
w kolejne tarapaty, myślała.
- Wiesz w końcu, czy szef był kiedyś żonaty?
- Wiem, że obecnie nie jest w stałym związku i to mi wystarczy. - Alice
miała nadzieję, że jej głos nadal brzmi spokojnie, choć serce waliło jej w
piersi jak oszalałe.
Nie była zachwycona faktem, że Liam nie chciał nic mówić o swoich
kobietach z przeszłości, ale postanowiła na niego nie naciskać. Przeciwnie,
wolała mu zaufać. Ufała mu od pierwszej chwili, gdy ujrzała go w barze
„Hippo". Jak dotąd jej nie zawiódł.
Nie ciesz się tak, podpowiedział jej wewnętrzny głos. Toddowi też ufałaś
przez wiele lat i zobacz, do czego cię to doprowadziło.
- No, dobra - Shana nie dawała za wygraną. - Czy możesz mi
odpowiedzieć, dlaczego Liam Conway nigdy nie prowadzi samochodu?
- Słucham? Czyś ty oszalała? - Alice nie kryła zaskoczenia. - Oczywiście,
że prowadzi samochód. Ten mężczyzna sam sprowadził samolot do
lądowania, do cholery. - I pokazał mi swoje prawo jazdy na potwierdzenie
daty swoich urodzin pierwszej nocy, kiedy się poznaliśmy, dodała w
myślach.
Shana uśmiechnęła się ze współczuciem.
- Gazeta „The Sydney Morning Herald" wydrukowała artykuł, w którym
kwestionuje możliwość, aby Liam sterował samolotem, jeśli nigdy wcześniej
tego nie robił.
- Nonsens. - Najwyraźniej Shana próbowała doszukać się afery. - A teraz,
jeśli skończyłaś, pozwól mi popracować.
- Mówię ci to wyłącznie dla twojego dobra, ale jeśli zamierzasz
kwestionować każde moje słowo, to najwyraźniej marnuję tylko czas. -
Shana prychnęła urażona i wróciła do swojego biurka.
47
RS
Nie ma to jak obrażona koleżanka, pomyślała Alice. Ale przynajmniej
będę mogła popracować. Na ekranie komputera zobaczyła ikonkę
nadchodzącej wiadomości.
Przygoda z ich podróży zainteresowała media. Liam czuł się przed
kamerami jak ryba w wodzie. Był czarujący, bystry, dowcipny. W rezultacie
zainteresowanie biurem podróży Kanga Tours przerosło ich najśmielsze
oczekiwania.
Alice miała więc wiele pracy. Postanowiła najpierw przejrzeć pocztę
elektroniczną. Wśród nadesłanych wiadomości jej uwagę przykuła jedna,
oznaczona jako prywatna wiadomość od Liama. Poczuła, że jej ciało
przeszywa dreszcz. Nie mogła się doczekać, kiedy przeczyta zawartość listu.
Czy mogę wprosić się do ciebie na kolację dziś wieczorem? Wezmę jakieś
jedzenie na wynos i wino. Na co masz ochotę: na ryby i frytki, chińszczyznę
czy pizzę? Tylko powiedz, a ja wszystko zorganizuję. Przygotuj zielone
talerze. Tęsknię za tobą jak wariat. Ł
Alice poczuła, że rumieni się aż po koniuszki uszu. Nie mogła
powstrzymać uśmiechu. Co za szczęście, że Shana nie patrzyła w jej stronę.
Tęsknię jak wariat, powtarzała sobie. Czyli Liam nie myślał teraz o pracy.
Powinien być zajęty sprawami, które nagromadziły się podczas jego
nieobecności, ale najwyraźniej nie mógł przestać myśleć o niej.
Liam siedział w swoim gabinecie i patrzył niewidzącym wzrokiem w
komputer. Miał nadzieję, że Alice nie będzie zbyt zajęta, żeby odpowiedzieć
na jego list.
„Tęsknię jak wariat", przeczytał ostatnie zdanie wysłanej wiadomości.
Chyba faktycznie zwariował. Szaleństwem było w ogóle dopuszczenie do
takiej sytuacji, do zaangażowania się w związek z kobietą, która pracuje dla
niego w jego nowej firmie.
Przyjechał do tego miasta w jednym celu - zapewnić bezpieczeństwo i
stabilność przejętej firmie. Jednak od chwili gdy zobaczył Alice w barze
„Hippo", jego cele uległy radykalnej zmianie.
Nie przypuszczał, że jakiś związek może tak mocno go pochłonąć. Alice
była cudem - jego ideałem kobiety. Musiał przemierzyć setki kilometrów,
żeby ją spotkać. Teraz mógł myśleć tylko o planach na dzisiejszy wieczór.
Proszę, Alice, zgódź się, myślał z nadzieją.
Nie miał nawet ochoty czekać do wieczora. Najchętniej wezwałby Alice
do swojego gabinetu, zamknął drzwi i skorzystał ze swojego szerokiego
48
RS
biurka, pokazując Alice, czego pragnie. Ten scenariusz nie był jednak realny,
więc Liam wyobrażał sobie, jak może zakończyć się dzisiejszy wieczór
Alice, napisz, że się zgadzasz. Wystarczy jedno słowo: TAK.
Alice patrzyła na wiadomość, którą dostała od szefa i czuła, że z radości
nie jest w stanie usiedzieć na krześle. Czytała w kółko ostanie zdanie listu
Liama.
Jej reakcje zaskakiwały ją samą. Zastanawiała się, czy może jest to
odreagowanie koszmaru rozwodu. Może po prawie dziesięciu latach
zakłamania w małżeństwie, uwaga, jaką obdarzył ją Liam, tak ją zniewoliła?
Cała sytuacja wymykała się spod kontroli.
Od ognia, jaki zapłonął między nimi, ktoś może się sparzyć, myślała. I
ciekawe, kto na tym straci. Przecież nie szef firmy!
Doszła do wniosku, że powinna z większym dystansem podchodzić do
całej sprawy. W końcu nie była już napaloną nastolatką. Miała trzydzieści lat
i powinna poradzić sobie z tą sytuacją na chłodno: dyskretnie w pracy i z
pełną kontrolą poza biurem.
Wzięła głęboki oddech, odrzuciła włosy. Spięła je spinką w kształcie
motyla, którą wyjęła z szuflady biurka. Ciężko westchnęła. Co zrobić, by
choć trochę ugasić trawiący ją ogień?
Może powinnam porozmawiać z Liamem w cztery oczy, zastanawiała się.
Zasugerować, aby nie spieszyli się tak bardzo, więcej rozmawiali, nie pędząc
od razu do łóżka.
Ponownie odetchnęła głęboko, ukradkiem zerknęła na Shanę i zaczęła
myśleć, jak w grzeczny sposób odpowiedzieć Liamowi.
- Wydrukowałem dla pana te wykresy. - Głos księgowego wyrwał Liama z
letargu.
- Dziękuję, Merv.
Księgowy ułożył wydruki na biurku Liama w chwili, gdy na komputerze
pojawiły się trzy nowe wiadomości. Jedna z nich była od Alice.
- W porządku. Możesz już odejść - ponaglił swego pracownika Liam.
- Sugeruję, żeby przyjrzał się pan bliżej budżetowi wynagrodzeń na
najbliższe sześć miesięcy, panie Conway.
- Tak, tak. Oczywiście. - Wzrok Liama biegł ku ekranowi.
- Myślę, że lepiej by było, gdybyśmy mieli więcej sprzętu komputerowego
w leasingu niż na własność.
49
RS
- Zastanowię się nad tym - odparł niecierpliwie. Dłoń trzymał na myszce i
czekał na moment, w którym będzie mógł otworzyć wiadomość od Alice. -
Dziękuję ci, Merv. -A tu jest...
- Zapoznam się szczegółowo z tymi dokumentami i wtedy wrócę do ciebie
z moimi uwagami.
- Zostawię panu dokumenty i czekam na pana sugestie. W chwili, gdy
księgowy znikał za drzwiami, Liam otwierał już list od Alice.
Jeśli przyniesiesz chińszczyznę i białe wino, to zielona zastawa będzie
czekała o szóstej trzydzieści. A. PS. ]a już zadbam o deser. PSI. I o przekąski
w nocy. PS2.1 o śniadanie.
Liam uśmiechnął się. Nareszcie mógł zapomnieć o dręczącej go żądzy i
zająć się biznesem. Przejrzenie przyniesionych przez księgowego
dokumentów było tylko częścią jego dzisiejszych obowiązków.
Jeśli chcesz, żeby twoja firma odniosła sukces, musisz wziąć się w garść,
ganił się w myślach. Koncentracja, stary. Koncentracja.
Otworzył kalendarz i sprawdził listę telefonów, które miał dzisiaj
wykonać. W tej samej chwili usłyszał dźwięk dzwonka.
- Tak, Sally?
- Pilny telefon z Sydney.
- Połącz, proszę.
To była Rita James, jego sekretarka z biura głównego w Sydney. Rita
zawsze była spokojna i profesjonalna. Dziś jednak już podczas powitania
głos jej drżał z niepokoju.
- W czym problem, Rito?
- Obawiam się, że mam złe wieści o pani Conway, Liam.
Julia! Niepokój zacisnął mu gardło.
- Gosposia pani Conway zadzwoniła właśnie, żeby powiedzieć, że panią
zabrano do szpitala. Jej stan jest poważny.
Boże, tylko nie to, westchnął.
Przewidywał, że coś takiego może się wydarzyć.
- Czy masz numer telefonu? Mogę rozmawiać z Julią?
- Obawiam się, że nie czuje się na tyle dobrze, żeby odbierać telefony.
- Muszę w takim razie porozmawiać z gosposią. Nie rozumiem, dlaczego
Harriet nie zadzwoniła najpierw do mnie. Dałem jej przecież mój nowy
numer telefonu.
- Dzwoniła ze szpitala i była wyraźnie bardzo zmartwiona. Może nie miała
przy sobie twojego nowego numeru.
50
RS
- Nieważne. Muszę kupić bilet na najbliższy lot. - Próbował zachować
spokój. - Rozumiem, że ktoś zajął się Jackiem?
- Chyba został u któregoś ze swoich kolegów ze szkoły.
- W porządku. - Liam próbował pozbierać myśli. - Masz adres tego
szpitala? Julia musi mieć najlepszą opiekę. - Zapisał informacje od Rity.
- Jestem pewna, że Julia jest w dobrych rękach - zapewniła go.
- Mam nadzieję. Dziękuję, że do mnie zadzwoniłaś. Do zobaczenia. Z
pewnością się spotkamy w najbliższych dniach.
Odłożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach. Świadomość, że Julia nie po
raz pierwszy musiała błyskawicznie jechać do szpitala, wytrąciła go z
równowagi. To zawsze był jego największy koszmar.
Spróbował opanować zdenerwowanie i połączył się w numerem
wewnętrznym Alice.
- Alice, przepraszam, ale będę musiał...
- Alice nie ma przy biurku - odparła Shana.
- Och - zawahał się. - Czy wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?
- Wyszła w pośpiechu. Mówiła coś o pilnych zakupach, jakie musi zrobić.
- Rozumiem. Kiedy wróci, powiedz, żeby do mnie zadzwoniła.
Rozłączył się i wybrał numer recepcji.
- Sally, czy możesz zarezerwować mi najbliższy lot do Sydney? Tak,
pierwszy możliwy lot... Muszę tam być jeszcze dzisiaj.
Alice uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Miała na sobie nową
bieliznę. Pomarańczową z różowymi kropeczkami. To połączenie kolorów
będzie dobrym testem dla zachowawczego podejścia Liama do kolorów.
Kupiła ten komplet w drodze z pracy. Czuła się nieco winna z powodu
wcześniejszego opuszczenia biura. Wiedziała jednak, że jutro nadrobi
wszystkie zaległości. W końcu dzisiaj miała się odbyć pierwsza oficjalna
randka z Liamem. Dlatego właśnie wybrała się na zakupy.
Dzisiejszego wieczoru planowała rozmowę przy niespiesznym posiłku,
winie i świecach. Powinni lepiej poznać się z Liamem i więcej czasu
poświęcić na wymianę poglądów. Jak dotąd nie naciskała, ale dziś miała
zamiar zadać Liamowi kilka pytań. Między innymi te, które nasunęły się
podczas rozmowy z Shaną. Musiała też wiedzieć, do czego zmierza ich
związek.
W drodze do sklepu ze świecami mijała sklep z bielizną i zobaczyła na
wystawie piękny komplet. Kolory wprawdzie były bardzo odważne, ale od
razu pomyślała o Liamie. Właściwie obiecała sobie, że będzie opanowana,
51
RS
ale nie mogła się oprzeć. Postanowiła kupić tę bieliznę i pokazać się w niej
Liamowi.
W efekcie prawie zapomniała o kupnie świec.
I tyle można powiedzieć o jej opanowaniu i pełnej kontroli nad sytuacją.
Włożyła beżową sukienkę i ponownie przejrzała się w lustrze. Wyglądała
naprawdę dobrze. Klasyczny krój sukienki nadawał Alice wygląd skromnej,
spokojnej dziewczyny.
Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak zaskoczony będzie Liam, kiedy
rozepnie guziki jej sukienki i odkryje kolorową bieliznę. Otrząsnęła się z
tych myśli i ruszyła w stronę kuchni, aby przygotować talerze i udekorować
stół.
Nagle usłyszała dzwonek telefonu, który zostawiła w sypialni.
Żeby to tylko nie była mama albo któraś z ciotek, pomyślała, spiesząc się,
aby odebrać. Tylko nie dzisiaj!
Wczoraj spędziła całe godziny przy telefonie, odpowiadając rodzinie na
niekończące się pytania na temat jej lotu z Liamem i potwierdzając, że Liam
Conway to ten sam facet, którego zdjęcie znalazło się we wszystkich
gazetach. I że jest on także jej szefem. Jeszcze sympatyczniejszym, niż się
wydaje w telewizji.
- Słucham, mówi Alice.
Ledwie dosłyszała głos Liama. W tle coś hałasowało i szumiało.
Uśmiechnęła się, wyobrażając go sobie w kolejce po chińskie jedzenie.
- Cześć, Liam. Długo każesz mi na siebie czekać?
- Alice, nie przekazano ci, że prosiłem, żebyś do mnie zadzwoniła?
- Nie. - Skrzywiła się zaskoczona.
- Shana miała ci przekazać.
- Ja... ja wyszłam dziś nieco wcześniej z biura. Usłyszała w słuchawce
jego westchnienie.
- Alice, ogromnie mi przykro, ale muszę odwołać dzisiejszą kolację.
Jestem teraz na lotnisku.
- Na lotnisku? - Serce załomotało jej w piersi. - Co ty tam robisz?
- Przepraszam cię bardzo. Coś mi wypadło i muszę natychmiast lecieć do
Sydney.
- Dziś wieczorem? - Trudno jej było ukryć olbrzymie rozczarowanie.
- Tak. Prawdę mówiąc, muszę już wsiadać do samolotu. Alice poczuła, że
nogi się pod nią uginają. Opadła na łóżko. To nie miało sensu. Co takiego
52
RS
mogło mu wypaść, że musiał odwołać ich spotkanie i lecieć już dzisiaj do
Sydney?
- Naprawdę mi przykro - powtórzył. - Sam byłem zaskoczony, kiedy się
dowiedziałem. Musiałem natychmiast zorganizować wiele spraw.
- A co się stało? Czego się dowiedziałeś?
- To jest... to... to rodzinna sprawa - tłumaczył się. - Nagły wypadek. To
zbyt skomplikowane, żeby teraz o tym mówić. Wzywają pasażerów mojego
lotu. Muszę już iść.
Jak mógł mnie tak wystawić? - zastanawiała się zaskoczona. Do tego nie
podał jej w zasadzie żadnych wyjaśnień, tylko same ogólniki.
- Istnieje ryzyko, że będę musiał zostać w Sydney przez dłuższy czas. Ale
zadzwonię do ciebie.
- W porządku - odparła cicho. Zastanawiała się, jak długo może trwać ten
„dłuższy czas".
- Wszystko u ciebie w porządku? - spytał wyraźnie zmartwiony.
Oczywiście, że nie w porządku! - chciała krzyknąć. Była zaskoczona,
rozczarowana i zła. Poza tym zachowanie Liama wystraszyło ją. Ta sytuacja
wydała się nieprzyjemnie znajoma. Przypomniała sobie, ile razy Todd
dzwonił do niej w ostatniej chwili, wymyślając idiotyczne wymówki.
Jaka to nagła sytuacja przydarzyła się Liamowi? - zastanawiała się. Może
któreś z jego rodziców rozchorowało się poważnie? Ale dlaczego nie chciał
jej o tym powiedzieć? Tak niewiele o nim wiedziała.
- Oczywiście. Wszystko w porządku - odpowiedziała po chwili. - Przykro
mi z powodu tego nagłego wypadku. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się
skończy.
- Dziękuję. Będę za tobą tęsknił. Muszę iść. Pa.
- Ja też będę... - nie dokończyła zdania, bo Liam już się rozłączył.
Odłożyła telefon i długo siedziała w ciemnym pokoju. Czuła
przepełniający ją smutek i gniew, wyciskające łzy z jej oczu. I tak oto z
wyżyn radości i ekscytacji spadła wprost na dno rozpaczy. Czuła się
okropnie. Doszła do wniosku, że nie warto się tak angażować. Pustka i
rozczarowanie wypełniły ją, zupełnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy
zaczęła podejrzewać Todda o zdradę. Czyżby znowu wpakowała się w
układ, który przysporzy jej bólu?
To nie było w porządku, myślała nadal. Jak Liam mógł się wobec niej
zachować tak okrutnie? Przecież różnił się od Todda. Nie zniosłaby drugi raz
takiego rozczarowania.
53
RS
Otrząsnęła się ze złych myśli i postanowiła wziąć się w garść. Powinna
podejść do ich znajomości jak dojrzała kobieta. Nie było powodu, żeby
wpadać w rozpacz z powodu odwołanej randki. Widocznie Liam nie mógł
postąpić inaczej. Alice postanowiła, że nie będzie przez niego płakać, bo to
byłoby dziecinne.
Poszła do łazienki, umyła twarz i skierowała kroki w stronę kuchni, by
przygotować sobie coś na kolację. Po chwili doszła do wniosku, że powinna
być wdzięczna za tę lekcję. Po rozwodzie postanowiła dołączyć do grupy
zadowolonych ze swego życia singielek. Mogłaby się wówczas założyć, że
już nigdy w życiu nie zaangażuje się w żaden związek z mężczyzną. I do
czego doprowadziła ją znajomość z Liamem? Do złamania wszelkich
obietnic. Sprawiła, że mężczyzna stał się centrum jej świata. Rozwód z
Toddem niczego jej nie nauczył.
Pierwsze myśli, zaraz po przebudzeniu, dotyczyły Liama. W ciągu dnia i
tuż przed zaśnięciem też myślała tylko o nim. Jednym słowem zakochała się
bez pamięci. Uznała to za kompletną głupotę i nieodpowiedzialność. Trzy-
dziestoletnia, dojrzała kobieta nie powinna zakochiwać się w swoim szefie i
marzyć o szczęśliwym zakończeniu ich związku. To było szaleństwo. Jedyne
na co mogła liczyć, to udany seks. Seks, nie miłość.
Między nimi doszło do wspaniałego zbliżenia fizycznego. Nie było jednak
rozmów o miłości, o przyszłości, żadnych obietnic. Alice pomyślała, że
Liam mógł mieć przecież w Sydney dziewczynę, a ona, jako nowoczesna,
wyzwolona kobieta, nie powinna urządzać mu scen zazdrości.
Cholera! - złościła się w myślach.
Wiedziała, że nie jest jej wszystko jedno. Czuła, że łzy ponownie
napływają jej do oczu. Nie będzie łatwo zaakceptować, że Liam może ma
kogoś w Sydney. Byłaby tym do głębi rozczarowana. Załamana.
Zdruzgotana.
54
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Czyżby zmienili datę walentynek? - pomyślała niespokojnie Alice, gdy do
pokoju wkroczyła recepcjonistka Sally z bukietem czerwonych róż w ręku i
z uśmiechem ustawiła wazon na jej biurku. Alice nerwowo spoglądała na
bilecik, próbując odgadnąć, od kogo dostała kwiaty. Przychodził jej na myśl
tylko Liam, ale miała wątpliwości, czy zdecydowałby się na taki
jednoznaczny, ostentacyjny gest.
Poczuła, jak się czerwieni pod spojrzeniami koleżanek. Mruknęła
podziękowanie i chciała wrócić do pracy, ale przy jej biurku zaraz znalazła
się Shana.
- Och! - westchnęła głośno. - Kto ci je przysłał?
- Nie mam pojęcia - próbowała ją zbyć.
- No to może sprawdź - zasugerowała Shana, wskazując bilecik.
- Już - odparła niechętnie.
Ręce się jej trzęsły, gdy sięgała po liścik.
- Idę o zakład, że są od szefa - drwiła Shana. - Sprawy mają się dobrze,
co?
Złośliwości koleżanki nie poprawiały humoru Alice. Nie miała wieści od
Liama od jego wylotu do Sydney. Czuła, że kwiaty są od niego. Nie znała
innego mężczyzny, który mógłby zdobyć się na taki gest.
Otworzyła bilecik i zamrugała nerwowo.
- I? - Shana nie mogła doczekać się wieści. - No czytaj!
- Są od Joego - wyjaśniła, mając nadzieję, że w jej głosie nie słychać
zawodu.
- Joe? A kto to jest Joe?
- Pilot, który zemdlał na pokładzie samolotu.
- Aha. No to miło.
- W rzeczy samej. Joe wrócił już do zdrowia i twierdzi, że to moja zasługa
i że uratowałam mu życie.
- Na pewno tak było.
Shana, najwyraźniej również zawiedziona nadawcą kwiatów, wróciła do
pracy.
Alice z niedowierzaniem patrzyła na róże. Bolało ją, że kwiaty nie są od
Liama. Bardzo chciała wiedzieć, dlaczego musiał wyjechać i czym
spowodowane jest jego milczenie. Jednocześnie wściekała się na siebie, że
tak bardzo się tym wszystkim przejmuje. Spojrzała jeszcze raz na treść
55
RS
liściku. Wiadomość od Joego była bardzo miła i wzruszająca. Napisał, że do
życia przywrócił go pocałunek anioła. Pod spodem, innym charakterem
pisma, był mały dopisek.
„Alice, chcemy Ci z całego serca podziękować za uratowanie Joego, który
jest cudownym mężem i fantastycznym tatą. Dziękujemy Tobie i Panu
Conwayowi.
Jean, Gary, Jenny i Jana Banyo".
Alice dotknęła aksamitnego płatka róży. Zdała sobie sprawę, że ratując
Joego, zupełnie nie myślała o jego żonie czy dzieciach. Uświadomiła sobie,
że czasem bardzo proste, na pozór nieistotne działania mogą mieć olbrzymie
znaczenie. Odłożyła liścik i wróciła do pracy.
Pod koniec tygodnia kwiaty zwiędły. Nie lepiej miało się samopoczucie
Alice. Wciąż żadnych wieści od Liama.
Poza krótką informacją, którą Liam zostawił Sally, że planuje powrót na
poniedziałek, nikt nic nie wiedział. Co gorsza wszyscy w biurze oczekiwali
od Alice, że dostarczy im informacji na temat powodów wyjazdu szefa.
Robiła dobrą minę do złej gry, ale w środku była wściekła. Czy to taki
wielki problem, żeby zadzwonić? A może zbyt wiele od niego wymagam? -
zastanawiała się. Najbardziej bolało ją jednak, że tak naprawdę nie
wiedziała, jaką rolę odgrywa w jego życiu.
Niczego nie było pewna. Todd nauczył ją tej niepewności. Efekt był taki,
że teraz sama nie wiedziała, czego oczekuje od życia. Bała się nowego
związku i jednocześnie pragnęła Liama. Paranoja, pomyślała załamana.
Dennis korzystał z nieobecności szefa.
- Co jest u licha z tym gościem? - zawodził bez przerwy. - Wpada tu,
wywraca wszystko do góry nogami, po czym znowu znika. - Dennis obrzucił
Alice podejrzliwym spojrzeniem. - To jakiś test?
- Skądże. Pilne sprawy rodzinne wezwały go do Sydney - odparła i w tej
samej chwili pożałowała swoich słów.
- Ach, sprawy rodzinne, tak? - Shana wykorzystywała każdą możliwą
okazję do plotek. - Czyli co? Jego żona zorientowała się, że gdzieś zniknął?
Na
przesłodzony
uśmiech
Shany
Alice
odpowiedziała
równie
olśniewającym uniesieniem kącików ust.
Liam przypatrywał się panoramie Sydney.
Dawno temu biuro z tym oszałamiającym widokiem było szczytem jego
ambicji. Teraz, kiedy wiódł wzrokiem po malowniczej zatoce, wspaniałym
56
RS
budynku opery i jedynym w swoim rodzaju moście, doszedł do wniosku, że
jego obecne plany sięgają zdecydowanie dalej.
Miał za sobą okropny tydzień. Był wykończony emocjonalnie. Przeszedł
prawdziwe piekło, czuwając całymi nocami w szpitalu. Ale najważniejsze
było to, że Julia wreszcie uporała się ze swoimi problemami. W ciągu kilku
dni miała zostać wypisana do domu, a w przeciągu tygodnia jej stan
powinien wrócić do normy. O ile w jej przypadku można mówić o
normalności, pomyślał, przygryzając wargi.
Julia nigdy nie skarżyła się na zdrowie. Z niebywałą wręcz odpornością
znosiła wszelkie niedogodności, a wszystkie złe wieści przyjmowała z
uśmiechem. To Liam nigdy nie mógł się pogodzić z widokiem Julii na wóz-
ku. Wciąż wyglądała uroczo, ale on cały czas pamiętał ją sprzed wypadku.
Przez ostatnie dni nie dopuszczał do siebie myśli o Alice. Kontrast między
jej witalnością a słabością Julii sprawiał mu zbyt duży ból. Poczucie winy
rozdzierało mu serce.
- Liam.
Odwrócił się na dźwięk głosu asystentki.
- Pan Toh czeka.
- Już? - Rzucił okiem na zegarek. - W porządku. Przekaż mu, proszę, że
już idę.
Spojrzał na zatokę i wzruszył ramionami. Pora, żeby jego umysł wrócił do
myśli o biznesie.
Kenny Toh, biznesman z Singapuru, kierował dużą firmą inwestycyjną,
która była kandydatem na głównego partnera finansowego Kanga Tours.
Asia-Pacific Investments proponowała pokaźny zastrzyk gotówki. Kiedy
Kenny dowiedział się, że Liam jest w Sydney, postanowił przylecieć
pierwszym samolotem, żeby osobiście przedyskutować warunki ewentualnej
współpracy.
Liam zdawał sobie sprawę, że rozmowy mogą potrwać kilka dni. Gościa
wypadało najpierw należycie powitać, pokazać mu miasto, zaprosić na
obiad, wystawną kolację. Pośpiech na pewno nie był wskazany. I choć
zawsze lubił tego typu negocjacje, to teraz odczuwał niepokój. Im dłużej
Kenny zostanie w Sydney, tym później Liam wróci do Cairns. Do Alice.
- Rita - krzyknął za swoją asystentką. - Mam jeszcze jedną prośbę. Czy
mogłabyś zadzwonić do biura w Cairns?
- Oczywiście.
- Chciałbym przekazać prywatną wiadomość... - zawiesił głos.
57
RS
Nie, to nie był dobry pomysł, pomyślał. Nie powinien przekazywać
wiadomości przez Ritę. Nie rozmawiał z Alice przez cały tydzień. A teraz
nie było już czasu na telefonowanie. Wściekły na siebie myślał gorączkowo i
nagle uśmiech triumfu zagościł na jego twarzy.
- Rita, mogłabyś wyrwać się dzisiaj na małe zakupy?
- Dobrze. Co mam załatwić?
Kiedy Liam wyniszczył jej, co ma kupić i gdzie to wysłać, oczy Rity
rozszerzyły się ze zdziwienia. Opamiętała się jednak szybko i jak dobrze
wyszkolona asystentka odparła beznamiętnym tonem:
- Nie ma sprawy. Załatwię to w przerwie na lunch.
- Jeśli trzeba będzie, bez wahania przedłuż sobie przerwę, dobrze?
Chwycił marynarkę i wyszedł, by powitać pana Toha.
Alice dawno już się tak nie cieszyła z rozpoczynającego się weekendu.
Nareszcie mogła uciec do swojego domu i ukryć się.
W pracy nadrabiała miną, udawała nonszalancję i obojętność, ale teraz
mogła przestać grać. Czuła się żałośnie. Nieprawdą było, że nie interesowało
jej, co robi Liam w Sydney. Z kim jest i dlaczego do niej nie zadzwonił. Mi-
nęły już dwa koszmarne tygodnie nieprzespanych nocy i ciężkich dni.
Zaparkowała samochód pod domem. Zastanawiała się, czy dobrym
pomysłem byłoby wyskoczenie gdzieś wieczorem, na przykład do kina. Nie
miała ochoty na rozrywki, ale liczyła na to, że zmęczona łatwiej zaśnie.
Była w połowie drogi do drzwi, kiedy przy chodniku zatrzymał się
samochód pocztowy. Kurier, który z niego wysiadł, skierował się wprost w
stronę Alice. Pod pachą niósł sporych rozmiarów paczkę.
Zaciekawiona zatrzymała się.
- Mam przesyłkę dla pani Alice Madigan. To pani?
- Tak - przytaknęła zaskoczona.
Zadrżała, widząc kątem oka pieczątkę poczty z Sydney.
Podpisała dokument odbioru i na uginających się nogach poszła do domu.
Z bijącym sercem postawiła paczkę na kuchennym blacie i sięgnęła po nóż.
Miała wrażenie, że całe wieki zajęło jej rozcinanie kolejnych warstw tektury
i rozrywanie niezliczonej masy folii ochronnej. Kiedy wreszcie dotarła do
zawartości, aż przysiadła z zachwytu.
W rękach trzymała przepiękną szklaną misę. Wykonanie zapierało dech w
piersiach. Połyskujące fale oceanicznej zieleni przeplatały się z elementami
przezroczystego szkła. Westchnęła głęboko, przyglądając się naczyniu. Za-
kłopotana pomyślała, że musiało kosztować majątek.
58
RS
Mała karteczka w środku potwierdziła jej domysły. Ręcznie wykonana
misa pochodziła z pracowni słynnych weneckich rzemieślników. Odwróciła
liścik i serce zabiło jej mocniej.
„Tęsknię jak wariat".
O rany, westchnęła. Zakręciło się jej w głowie. Ostrożnie, drżącymi
rękami odstawiła fantastyczny prezent na blat.
Liam, pomyślała. Liam za mną tęskni. To takie cudowne. I jednocześnie
zupełnie pozbawione sensu. Dlaczego miał czas na zakupy, a nie znalazł
chwili, by zadzwonić?
Wzruszyła ramionami. Doszła do wniosku, że analizowanie tego
wszystkiego nie warte jest zachodu. Liam napisał, że za nią tęskni. Nic
innego się teraz nie liczyło. Nawet to, że nie było go już przez... Rzuciła
okiem na kalendarz, żeby policzyć dni i zdziwiona zmarszczyła czoło. Nie,
musiałam się pomylić, pomyślała i podeszła do kalendarza. Przekręciła
kartkę wstecz, odnalazła dzień zakreślony na czerwono i zaczęła jeszcze raz
liczyć.
Według jej notatek, trzy dni temu powinien jej się zacząć okres. W natłoku
spraw i czarnych myśli nie zwróciła na to uwagi. Doszła do wniosku, że
musiała się jednak pomylić. Może źle zaznaczyłam dzień ostatnim razem,
zastanawiała się. Przecież do tej pory nigdy okres się nie opóźniał. Była tego
całkowicie pewna. Jej organizm funkcjonował jak szwajcarski zegarek.
Z pewnością błędnie zaznaczyłam dzień w kalendarzu, uznała w końcu.
Czuła się w ostatnich dniach znacznie bardziej zmęczona i zestresowana.
Spojrzała ponownie na prezent od Liama. Był naprawdę piękny. Skarciła
się w myślach, że miała tyle wątpliwości dotyczących jego wyjazdu. Nic
dziwnego, że stres zdezorganizował pracę jej hormonów. Teraz mogła się
zrelaksować.
Postanowiła, że położy się wcześnie, a rano na pewno pojawi się okres i
jej życie wróci do starego, przewidywalnego rytmu.
59
RS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Sprzedawczyni w aptece uśmiechnęła się do Alice.
- To jedna z najbardziej znanych firm - zapewniała. - Trzeba postępować
zgodnie z instrukcją. Jeden niebieski pasek oznacza wynik negatywny, dwa -
pozytywny. W opakowaniu znajdzie pani dwa testery.
- Dwa? - spytała Alice, ciężko przełykając ślinę.
- Tak, dla pewności.
- No tak, rozumiem. Dziękuję bardzo. Przyciskając nerwowo pudełko do
piersi, Alice niemal wybiegła z apteki i wskoczyła do samochodu. W środku
rozerwała opakowanie i zajrzała do środka. Z bijącym sercem wpatrywała
się w duży napis w nagłówku instrukcji - test ciążowy.
Nie mogła uwierzyć w to, co się działo. To nieprawdopodobne, żeby okres
spóźniał się już pięć dni. Czuła się głupio, idąc do apteki po test. Doskonale
wiedziała, że wynik może być tylko i wyłącznie negatywny. Z Toddem dwa
lata bezskutecznie starali się o dziecko. Wszelkie badania jasno wskazywały,
że Todd jest płodny, co za tym idzie, winna jest Alice. Wzdrygnęła się teraz
na wspomnienie złości byłego męża i wyzwisk, jakimi ją obrzucił. Sprawił,
że czuła się kompletnie bezużyteczna, niekobieca, odpychająca. Poczucie jej
własnej wartości wylądowało w koszu.
Z czasem Todd przestał jej dokuczać, ale też Alice uznała swoją winę. Nie
miała podstaw, żeby sądzić inaczej. Todd jasno dawał jej do zrozumienia na
każdym kroku, że regularnie go zawodzi.
Teraz uświadomiła sobie, że być może powinni wykonać testy powtórne,
ale wtedy nie miała nawet odwagi, żeby sugerować to Toddowi. Poza tym po
co sprawdzać coś, co jest pewne. Szczególnie że wkrótce Todd zainteresował
się inną kobietą.
Ułożyła starannie pudełko na siedzeniu pasażera i ruszyła w stronę domu.
Jechała przez ciche przedmieścia, wycieraczki monotonnie zbierały deszcz z
szyby. Zdawała sobie sprawę, że to bezcelowe, ale mimo wszystko nie
mogła powstrzymać lekkiego podekscytowania. Wszystko wydawało się jej
takie nierealne, dziwne i przerażające.
Gdy dotarła do domu, była już chodzącym strzępkiem nerwów.
Zdecydowanym krokiem weszła do mieszkania, wiedząc, że najwyższa pora
przerwać to napięcie i uzyskać odpowiedź na dręczące ją pytanie.
Poszła prosto do łazienki. Trzy minuty później siedziała na brzegu wanny,
z zamkniętymi oczami i odliczała czas. Niespodziewanie uspokojona
60
RS
cieszyła się, że lada chwila jej życie wróci na właściwy tor. Otworzyła oczy i
spojrzała na test.
- O Boże! - jęknęła i zerwała się na równe nogi. Na wskaźniku widniały
dwie niebieskie kreski. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w test, ale
kreski wcale nie chciały zniknąć. Ręce drżały jej ze zdenerwowania. Wynik
wskazywał na coś, co było absolutnie niemożliwe i nieprawdopodobne.
Jestem w ciąży! Ta myśl dudniła w jej głowie. Nie, to niemożliwe,
powtórzyła po raz kolejny.
Wybiegła z łazienki. W kuchni zostawiła drugi zestaw testowy. Musiała
rozwiać wszelkie wątpliwości. Pierwszy test musiał być uszkodzony albo coś
w tym stylu, myślała niespokojnie.
- O mój Boże, o mój dobry Boże - zawodziła cicho, klęcząc w łazience i
wpatrując się w dwie nowe, bardzo wyraźne kreski. - Co ja najlepszego
zrobiłam? Och, Liam...
- Nie rozumiem. Jak to się mogło stać? - pytała lekarza następnego dnia.
Spojrzał na nią lekko rozbawiony.
- Mam nadzieję, że nie muszę zaczynać od kwiatków i pszczółek, co,
Alice?
- Jasne, że nie. Ale przecież ja byłam bezpłodna. Lekarz zmarszczył czoło
i spojrzał na monitor komputera, przeglądając jej kartę.
- Cóż, moja droga, nawet jeśli był jakiś problem, to najwyraźniej natura
postarała się, żeby go naprawić. Możesz śmiało wracać do domu i przekazać
mężowi radosną nowinę, że twoja bezpłodność to przeszłość.
- Tak - powiedziała bardzo cicho.
Wracając do domu, myślała intensywnie. Jedyną rzeczą, jaka przychodziła
jej do głowy, było to, że Todd ją oszukał. Ledwo przespała się z innym
mężczyzną, od razu zaszła w ciążę, co jasno wskazywało, że to z Toddem
było coś nie w porządku. A może on w ogóle nigdy się nie przebadał? Tylko
z góry założył, że on, wielki macho, nie może być bezpłodny.
Wzruszyła ramionami. Problemy byłego męża nie powinny jej teraz
obchodzić. Miała wystarczająco dużo własnych. Emocje rozsadzały jej
głowę. W jednej chwili była wściekła, by chwilę później umierać ze strachu,
a zaraz potem skakać pod sufit z radości.
Powoli docierało do niej, że nosi w sobie małego człowieczka. Jej dziecko.
Sama śmiała się z siebie, kiedy uświadomiła sobie, jak uważnie pokonywała
drogę z garażu do domu.
61
RS
To było absolutnie niezwykłe i fantastyczne uczucie. Świadomość, że
urodzi dziecko, napawała ją radością. Nigdy nawet nie pozwalała sobie na
fantazjowanie o tym, ale teraz zaczęła wyobrażać sobie, jak spaceruje w luź-
nych ubraniach i z dużym brzuchem. Widziała pielęgniarki i szafki pełne
różnych rzeczy dla maluchów. Dostrzegła nawet ciotki, które dziergały małe
ubranka. Nie widziała tylko Liama...
Próbowała wyobrazić go sobie, jak stoi tuż za nią, wysoki i dumny. Jak
obejmuje ją ramieniem, zapewniając bezpieczeństwo. I jak patrzy na nią z
zachwytem.
Niestety obrazy zaraz się rozmyły. Nie miała pojęcia, jak zareaguje Liam
na jej rewelacje. Zapewniała go przecież, że ciąża jej nie grozi, Liam zaufał
jej i okazało się, że go zawiodła.
Na dodatek nie widziała go już od bardzo dawna. Poza krótkim liścikiem
dołączonym do prezentu nie miała od niego żadnych wiadomości. Usiadła w
fotelu i położyła ręce na brzuchu. Pomyślała, że Liam musi być typem
samotnika. Gdyby było inaczej, ożeniłby się dawno temu, przekonywała się.
Jak większość młodych, ambitnych biznesmenów prawdopodobnie
przestraszy się, że Alice chce go usidlić.
Westchnęła ciężko. Sytuacja była nieprzyjemnie skomplikowana.
Wszystko wskazywało na to, że Liam będzie zły. Jednocześnie nic nie
wskazywało na to, że zachwycone ciocie będą dziergały kaftaniki. Alice nie
miała pojęcia, skąd weźmie siłę, żeby spojrzeć w twarz rodzinie, Liamowi,
ludziom z pracy.
Była tak przytłoczona tym wszystkim, że nawet nie miała siły na łzy.
Dopiero co przeżyła jeden koszmar związany z rozwodem, a już wplątała się
w kolejny.
W poniedziałek rano okazało się, że sytuacja może być jeszcze gorsza.
Dennis wręcz podskakiwał z podniecenia, kiedy wpadł do biura.
- Nie uwierzycie w to, co wam zaraz powiem - zaczął, wpatrując się
głównie w Alice.
- Co?
Trzy kobiety jak jeden mąż uniosły głowy w wyczekiwaniu. Alice czuła,
że zaraz zemdleje.
Dennis przełknął ślinę, przybrał dramatyczny wyraz twarzy.
- Szef wrócił. I przywiózł ze sobą żonę.
- Że co?
- Przecież on...
62
RS
Dziewczyny przekrzykiwały się nawzajem. Alice zrobiło się niedobrze.
Bliska omdlenia, oddychała głęboko.
- Pan Conway nie może być żonaty - odezwała się Mary--Ann, rzucając
zatroskane spojrzenie Alice.
- Przykro mi, ale mylisz się. Przyleciał z kobietą, która nosi nazwisko
Conway. Przed chwilą z dużą troską wyjmował ją z samochodu.
- Wyjmował? - Shana zerwała się z krzesła i przyskoczyła do okna, żeby
przez uchylone żaluzje rzucić okiem na teren przed recepcją. - O mój Boże.
Ona jest przykuta do wózka. - Odwróciła się w stronę Alice. - Chodź, sama
zobacz.
Alice nie chciała, nie mogła się podnieść. Dennis stanął obok Shany i
razem obserwowali scenę w recepcji.
- Ciekawe, kim jest ten młody chłopak? Może ich synem.
Syn? - przemknęło przez głowę zdruzgotanej Alice. Wątpiła, czy może
wydarzyć się coś jeszcze gorszego. Serce waliło jej jak oszalałe, żołądek
skręcał się nieprzyjemnie. Liam nie mógł mieć żony, powtarzała sobie w
myślach. Sam jej to powiedział. Wierzyła mu.
Mary-Ann dołączyła do dwójki przy oknie.
- Rany, jaka ona jest piękna - zauważyła. Obie kobiety odwróciły się w
stronę Alice.
- No chodź. Rzuć okiem.
Z trudem, na ociężałych nogach Alice również podeszła do okna.
Rozchyliła lekko żaluzję i zobaczyła go. Jeszcze większy ból wypełnił jej
serce. W korytarzy stał Liam, obok niego na wózku siedziała roześmiana
pani Conway. Dwa kroki dalej stał mniej więcej piętnastoletni chłopiec.
Alice musiała przyznać rację Mary-Ann. Pani Conway była piękną kobietą
o delikatnych rysach i kasztanowych, lśniących włosach. Ubrana była w
jedwabną kremową bluzkę, na ramionach miała zawieszoną piękną apaszkę
w kolorze kawy. Nogi skrywała długa ciemnooliwkowa spódnica.
Alice pomyślała, że było coś czarującego i pociągającego w jej postawie.
Coś przyjaznego i miłego. Gdyby nie okoliczności, przyznałaby, że pani
Conway budzi sympatię.
Nastolatek był niemal równie wysoki jak Liam i miał włosy identycznego
koloru.
Cała trójka ruszyła korytarzem w stronę księgowości.
Alice zachwiała się. Było jej niedobrze. Nie wiedziała, czy najpierw
zwymiotuje, czy zemdleje.
63
RS
Dennis chwycił słuchawkę telefonu.
- Hej, Sally - szepnął do słuchawki, ledwo szef odszedł od recepcji. - O co
chodzi?
Trzy kobiety w milczeniu wpatrywały się w kolegę, gdy ten wysłuchiwał
relacji recepcjonistki.
- No, opowiadaj - nalegała Shana, gdy odłożył słuchawkę.
- Cóż - zaczął Dennis powoli, napawając się radością, że to on zna sekret. -
Nazywa się Julia Conway. Zamierza osiąść tu na stałe, a szef planuje kupić
jej dom.
Dom, jęknęła Alice w duszy. To może oznaczać tylko jedno. Ta kobieta
musi być...
Złapała się za usta i gwałtownie wybiegła na korytarz, kierując się prosto
do damskiej toalety.
- Liam, co się z tobą dzieje? - spytała Julia. - Nosi cię cały wieczór.
Zatrzymał się w połowie drogi między stołem a balkonem.
- Przepraszam, jestem trochę rozkojarzony.
- Więcej niż trochę. - Zaśmiała się. - Wątpię, czy dotarło do ciebie
cokolwiek z tego, co mówiłam przez ostatni kwadrans.
- Przepraszam, Julio, nie chciałem być niegrzeczny.
- Kim ona jest?
Bezpośrednie pytanie zbiło go z tropu. Julia zaśmiała się ponownie.
- Rozumiem, że domyśliłam się, co cię tak dekoncentruje. Nigdy tak się
nie zachowujesz, jeśli chodzi o sprawy zawodowe.
Usiadł na wiklinowym krześle i wcisnął dłonie w kieszenie spodni.
- Naprawdę tak to po mnie widać?
- Wiesz, ja to widzę, ale znam cię prawie dwadzieścia lat. Poza tym jesteś
bardzo podobny do Jacka. On również niewiele potrafi przede mną ukryć.
Z salonu dobiegł ich śmiech wspomnianego Jacka, który oglądał telewizję.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Cóż za cudowna, ciepła noc - zauważyła Julia. - Jestem przekonana, że
ten klimat będzie mi służył. -Położyła rękę na ramieniu Liama. - Dziękuję ci
za wszystko.
Uśmiechnęli się do siebie, po czym Julia niespodziewanie dała Liamowi
klapsa w wierzch dłoni.
- Dlaczego u diabła nie chwycisz za telefon i do niej nie zadzwonisz?
Gdzie ona jest? W Sydney?
64
RS
- Prawdę mówiąc, nie. Mieszka tu, w Cairns. Spojrzała na niego
zdziwiona.
- Szybki jesteś. Byłeś tu ledwo tydzień...
- No tak. - Wzruszył niedbale ramionami. - To było bardzo spontaniczne.
- Spontaniczne? - zdziwiła się. - To dość nietypowe dla ciebie. Ale muszę
przyznać, że brzmi świetnie.
- To nic poważnego - podkreślił pospiesznie, widząc błysk w oczach Julii.
Kłamczuch, skarcił się w duchu i zacisnął dłoń na pudełeczku z
pierścionkiem. W przypływie euforii lub może napadzie szaleństwa kupił go
w Sydney. To był impuls i teraz sam nie bardzo wierzył, że to zrobił. Ale
choć wiedział, że było to spontaniczne i nieodpowiedzialne, nigdy nie po-
myślał, że było też... głupie.
Chyba jednak trochę się pospieszył. Nim poprosi Alice o rękę,
wypadałoby rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące jego przeszłości.
- Liam, rozchmurz się. Nie zrozum mnie źle. Wiesz przecież, że będę
najszczęśliwsza na świecie, jeśli uwikłasz się w jakiś romans - powiedziała i
mrugnęła do niego.
- No tak, od dość dawna pchasz mnie w ramiona jakiejś kobiety. -
Uśmiechnął się.
- Z miernym rezultatem. Mam nadzieję - dodała po chwili - że nie
zamierzasz mi dziś towarzyszyć?
- To twoja pierwsza noc tutaj. Za nic w świecie cię nie zostawię.
- Czuję się świetnie. Poza tym nie jest jeszcze późno. Ty leć, a ja z
Jackiem obejrzymy coś w telewizji.
Liam pokiwał głową, ale nie ruszył się z miejsca. Utkwił niewidzący
wzrok w jakimś nieosiągalnym punkcie i zamyślił się. Martwił się o Alice.
Najwyraźniej była chora. Musiała zwolnić się z pracy przed południem.
Później nie odbierała jego telefonów i nie zadzwoniła, choć nagrał się
trzykrotnie. Według Shany i Mary-Ann, Alice na pewno była w domu, a to
oznaczało, że jest zbyt słaba, żeby odebrać lub... Unika go.
Jakikolwiek był powód, Liam miał powody do zmartwienia.
Ruch za plecami zwrócił jego uwagę. Odwrócił się i zobaczył, jak Julia
kieruje wózek w stronę salonu. Zerwał się na równe nogi, żeby jej pomóc,
ale zatrzymała go ruchem dłoni.
- Sio, Liam! - Machnęła ręką w stronę drzwi. - Staram się być uprzejma,
ale uciekaj już.
Nachylił się, by ją pocałować.
65
RS
- Idę, skoro nalegasz.
Zadzwonił po taksówkę i wyszedł przed dom. Noc rzeczywiście była
bardzo przyjemna. Odetchnął głęboko, wciągając zapach oceanu, ale nastrój
nocy wcale mu się nie udzielał. Był kłębkiem nerwów. Serce mu biło, jakby
jechał rozbroić bombę.
Rzeczywiście, Alice była swego rodzaju bombą. Seksbombą, pomyślał z
szelmowskim uśmiechem.
- Och - jęknęła Alice, widząc Liama w drzwiach.
- Dobry wieczór, Alice - przywitał się, zaniepokojony jej niewyraźnym
wyglądem. - Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
Spojrzała na niego z wahaniem.
- Nie, nie.
Pomyślał, że wygląda pięknie. Chociaż była niezdrowo blada, to jej
ciemne błyszczące włosy i dopasowana czerwona koszulka idealnie
komponowały się z kolorem skóry.
- Bardzo mi przykro. Słyszałem, że nie czujesz się najlepiej.
Kiwnęła głową, ale nie odezwała się.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Skądże. Ot, jakieś małe zatrucie. - Wzruszyła ramionami.
- Mogę wejść? - Zrobił krok do przodu. - Czy jesteś zbyt zmęczona?
- Raczej jestem zmęczona.
Napięcie między nimi było wręcz namacalne. Nie radził sobie z tą
sytuacją. Zrobił jeszcze krok do przodu i wyciągnął rękę. Delikatnie dotknął
jej policzka.
- Bardzo za tobą tęskniłem, Alice.
Pospiesznie odwróciła głowę, ale zdążył dostrzec, jak do jej oczu
napływają łzy. Nie rozumiał dlaczego. Nie rozumiał, co się dzieje. Wariował
z tej niewiedzy.
Cofnął rękę i stał nieruchomo. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
Nie wyobrażał sobie też, że odejdzie, zanim wyjaśni powód jej zachowania.
- Mam nadzieję, że moja przesyłka dotarła bezpiecznie? - spytał wreszcie.
- Och, tak. Dziękuję ci bardzo. - Spojrzała na niego. - Nigdy nie miałam
weneckiego szkła. Jest przepiękne, bardzo oryginalne.
- Znalazłaś na nie miejsce? - Tak.
Rzuciła okiem przez ramię w stronę kuchni. Przez chwilę pomyślała, że
mogłaby zaprosić go do środka i pokazać mu, gdzie ustawiła misę, ale
pospiesznie wyrzuciła ten pomysł z głowy.
66
RS
Sytuacja była beznadziejna, wydawała się beznadziejna.
Wtedy Liam się przemógł - Domyślam się, że jesteś zła, bo nie odezwałem
się z Sydney - powiedział. Nie odpowiedziała.
- Przepraszam. Miałem urwanie głowy. Pospiesznie spuściła wzrok, nadal
nic nie mówiąc.
- O co chodzi, Alice? O coś innego? Powiedz, proszę. Otworzyła usta, ale
nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Widział wyraźnie, że walczy ze sobą.
- Chodzi nie tylko o to. Chodzi o wszystko - wydusiła z siebie w końcu.
Słysząc to, Liam nie czekał na zaproszenie. Pchnął drzwi i mijając Alice,
wszedł do środka. W ciasnym przedpokoju stali niebezpiecznie blisko siebie.
Owionął go jej słodki zapach i miał wielką ochotę ją przytulić, pogłaskać i
zapewnić, że wszystko jest w porządku.
Powstrzymał się jednak i skierował się prosto do salonu. Alice zamknęła
drzwi i poszła za Liamem.
W salonie było ciemno, nikłe światło dawała tylko mała lampka stojąca w
rogu. Grała nastrojowa muzyka. Atmosfera wręcz wymarzona, żeby chwycić
Alice w ramiona i rzucić na jedną z sof, pomyślał.
- To teraz - zaczął szorstko, stając na środku salonu -powiesz mi, o co tak
naprawdę chodzi.
W jej oczach dostrzegł przerażenie. - I powiesz mi też, co mogę z tym
zrobić. Jak mogę ci pomóc?
- Nie potrzebuję twojej pomocy. - Potrząsnęła głową. Hardość w jej głosie
na chwilę go sparaliżowała. Mimowolnie się wzdrygnął, ale postanowił
zignorować jej złość.
- Usiądź - poprosił tonem, jakiego zazwyczaj używał do pracowników w
firmie.
Ku jego uldze, nie protestowała, tylko posłuchała.
- No dobrze, a teraz powiedz, z jakim problemem mamy się uporać?
Obawiał się, że nadal mówi wyłącznie jak szef, a nie jak kochanek.
Uśmiechnęła się cierpko.
- W skali od jednego do dziesięciu? - spytała kpiąco.
- Skoro to najlepsza metoda prezentacji...
- Z mojego punktu widzenia to będzie dziesięć - odparła ponuro,
przyciskając poduszkę do piersi.
- Dobry Boże, Alice. Czy jest naprawdę aż tak źle? To jakaś poważniejsza
choroba, tak?
67
RS
- Nie - odparła szybko, ale zaraz odrzuciła poduszkę i schowała twarz w
dłoniach.
Doskoczył do niej w jednej chwili, i klęknął przy jej fotelu.
- Alice, co się dzieje. Musisz mi powiedzieć, inaczej oszaleję.
Powoli odsunęła dłonie i spojrzała na niego zakłopotana. W jej oczach
znowu zaszkliły się łzy.
- To dość krępująca sprawa - szepnęła w końcu. Patrzył na nią
wyczekująco.
- Ja... - Przełknęła głośno ślinę. - Jestem w ciąży. Efekt był taki, że równie
dobrze mogła go huknąć kijem w twarz. Siedział kompletnie otępiały i
wpatrywał się w Alice. Zupełnie nie wiedział, co powinien powiedzieć.
- Kiedy? Jak? - wydukał wreszcie bez sensu.
- Bardzo mi przykro. Przepraszam. To musiało się stać podczas wyjazdu
do Redhead Downs.
- Ale przecież... - Bezładnie opadł na podłogę. - Mówiłaś przecież, że to
niemożliwe.
- Wiem. Mówiłam. Słowo honoru, że byłam o tym święcie przekonana.
Jak się okazuje, myliłam się. -Wystraszonym wzrokiem spojrzała mu
głęboko w oczy. - Masz wszelkie powody, żeby być na mnie zły. Jesteś,
prawda?
68
RS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Alice pragnęła jednego: wtulić się w ramiona Liama i pozostać w nich na
zawsze.
Wrócił do niej, znowu był w jej mieszkaniu, i po długich dniach
oczekiwania pragnęła jedynie, aby ją przytulił. A jednocześnie targały nią
wątpliwości. Bo jak mogła tego oczekiwać, skoro dopiero co widziała jego
żonę?
Liam był całkowicie zszokowany wiadomością, którą mu przekazała.
Patrzyła na niego oczami pełnymi łez. Widziała, jak wstał, wyprostował się i
odszedł od niej, pocierając nerwowo kark dłonią.
Kiedy odwrócił się w jej stronę, w jego oczach ujrzała ogień, mięśnie
policzków napięły mu się, a szczęka mocno zacisnęła.
- Pewnie myślisz, że cię oszukałam - powiedziała łamiącym się głosem. -
Ale przyrzekam ci, że byłam przekonana, że nie mogę mieć dzieci. - Liam
milczał. - Nie chcę, żeby to był dla ciebie kłopot. To mój problem i sama
sobie z tym poradzę. Nie musisz się obawiać. Niczego od ciebie nie
oczekuję.
- Co masz na myśli, mówiąc, że sama sobie z tym poradzisz? - spytał. -
Chyba nie myślisz o usunięciu ciąży?
- Boże, nie! Po prostu chciałam, żebyś wiedział, że sama sobie poradzę.
Nie potrzebuję...
- Mnie? - przerwał jej. Ręce położył na biodrach. Twarz mu
poczerwieniała. - To właśnie chcesz powiedzieć? Nie potrzebujesz mnie,
Alice? Nie chcesz, żebym się zaangażował w tę sytuację?
Przeciwnie, potrzebuję cię, Liam, krzyczało jej serce. Potrzebuję, żebyś
mnie przytulił, całował, dotykał.
- Nie chcę... Nie chcę, żebyś się czuł zmuszony... - jąkała się.
- A ty byś odrzuciła moją propozycję małżeństwa? Małżeństwa? -
powtórzyła w myślach zupełnie zdezorientowana. Oświadczyny były
ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby jej do głowy. Nie wierzyła własnym uszom.
Myślała, że Liam może zaoferować jej pieniądze lub przyjaźń lub
długofalowy romans, ale małżeństwo? Nigdy.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Dlaczego w to wątpisz? - Jego twarz była napięta, jakby wykuta z
kamienia.
- Bo nie jesteś przecież wolny.
69
RS
- O czym ty do cholery mówisz? - spytał, marszcząc czoło.
Początkowo wydawało jej się, że może nie wyraziła się zbyt jasno, więc
sprecyzowała.
- Chodzi o twoją żonę.
- Co takiego? - Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. - O czym ty
gadasz? Nie jestem żonaty, Alice. Nigdy nie byłem. Przecież już ci to
mówiłem.
Przycisnęła rękę do piersi. Wydawało jej się, że serce zaraz jej się wyrwie.
- Pani Conway, kobieta, która przyjechała dzisiaj z tobą...
- Julia? Ona nie jest moją żoną. To moja bratową. Alice wpatrywała się w
niego i wiedziała, że Liam mówi
prawdę. Bratowa! Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam, wściekała się na
siebie.
- Czy to właśnie z jej powodu musiałeś wyjechać tak nagle do Sydney?
- Tak. Julia była w szpitalu. Niestety, od czasu do czasu ma kłopoty ze
zdrowiem.
Alice próbowała opanować emocje i przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
- Byłoby miło, gdybyś wcześniej do mnie zadzwonił.
- To prawda. - Liam oparł dłonie na kolanach. - Teraz widzę, że był to
duży błąd. Myślałem jednak, że będzie lepiej, jeśli wyjaśnię ci wszystko
osobiście. Na litość boską, Alice, mówiłem ci przecież, że nie jestem żonaty.
Dlaczego nie mogłaś mi zaufać? Jaki miałbym powód, żeby cię okłamać?
- Nie wiem - nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego zwątpiła w jego
zapewnienia. - Mężczyźni zwykle kłamią. Z różnych powodów.
- Generalizujesz.
- Todd mnie okłamał. Powiedział mi, że robił badania, które dowodziły, że
problem bezpłodności leżał po mojej stronie.
- Byłoby miło, gdybyś nie porównywała mnie do tego typka - mruknął.
- W niczym go nie przypominasz - zapewniła. Wzięła głęboki oddech.
- Pani Conway, to znaczy twoja bratowa, wygląda raczej sympatycznie.
- Bo jest sympatyczna. Julia jest wspaniała.
- Czyli ona jest żoną twojego brata?
- Mój brat nie żyje. - Twarz Liama znów stężała. Alice nie odważyła się na
więcej pytań.
Po chwili jednak Liam uśmiechnął się smutno
- Dzisiejszy wieczór nie tak powinien wyglądać, Alice. Czuję, że się
oddalamy od siebie. Jakbyśmy się kłócili.
70
RS
- Nie chcę się kłócić - szepnęła.
Liam podszedł do niej, oplótł silnymi ramionami i uniósł. Chwilę później
siedział w fotelu, trzymając ją na kolanach. Wtuliła się w niego. Odgarnął
kosmyki z jej czoła i czule całował policzki.
- Będziemy mieli dziecko - szeptał. - Ta nowina wymaga świętowania.
- Świętowania?
- Z tego, co pamiętam, jesteśmy w tym całkiem nieźli.
- Ale to właśnie z tego powodu mamy teraz kłopoty.
- Wcale nie.
Liam miał rację. Alice nie mogła oprzeć się pocałunkom. Jego usta
szukały jej warg. Przymknęła oczy i poczuła, że całe napięcie ulatuje gdzieś
z jej ciała. To było wspaniałe uczucie. Całowali się delikatnie, niespiesznie.
Zupełnie inaczej niż kiedyś, gdy namiętność i ogień pożądania pchały ich ku
sobie. Teraz czułość i miłość przebijały w każdej ich pieszczocie.
- Nawet gdybyśmy nie spodziewali się dziecka, to co zaszło między nami,
to o wiele więcej niż seks, Alice. - Ukrył twarz w jej włosach.
- Wiem - szepnęła.
- Myślę, że powinniśmy się pobrać.
Alice zesztywniała. Pragnęła Liama, ale nie była przekonana, czy chce
podejmować tak poważne zobowiązania.
Decyzja o ślubie wymuszona przez nieplanowaną ciążę? Niezbyt
zachęcający początek małżeństwa.
Szalała za tym mężczyzną. Była niemal przekonana, że jest w nim
zakochana. Tylko czy mogła mieć pewność, że podejmie właściwą decyzję?
Bogaty, przystojny Liam Conway był uosobieniem marzeń każdej
dziewczyny. Jednak czy znała go naprawdę? Czy mogła mu bezgranicznie
zaufać?
Jako szesnastolatek Todd też podobał się wszystkim dziewczynom w
szkole. Alice zakochała się w tym idolu nastolatek. Kiedy jednak poznała go
lepiej, kiedy spędzała z nim każdy dzień jako jego żona, spotkało ją wiele
rozczarowań. Początkowo były to tylko małe rysy na ich związku. Z czasem
stały się przeszkodą nie do pokonania.
Jedno nieudane małżeństwo było koszmarem. Drugiego ciosu mogłaby nie
wytrzymać.
Liam czekał na jej odpowiedź. Niemal wyczuwała jego napięcie.
Zamknęła oczy, by nieco ułatwić sobie zadanie.
- Uważasz, że to za wcześnie? - uprzedził jej odpowiedź.
71
RS
Odetchnęła z ulgą. Widziała, że ją zrozumiał. Skinęła tylko głową i ukryła
twarz w jego ramionach. Po chwili znów się podniosła.
- To nie jedyny powód.
- Masz więcej powodów, aby odrzucić moje oświadczyny?
Trudno jej było odpowiedzieć, kiedy wciąż siedziała na jego kolanach.
Wstała więc i spojrzała na niego.
- Wiesz, że właśnie zakończyłam nieudane małżeństwo. Nie jestem chyba
jeszcze gotowa na trwały związek ż innym mężczyzną.
Przytaknął. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. - I, jak już
powiedziałam, nie chciałabym, żebyś żenił się ze mną tylko dlatego, że
czujesz się do tego zmuszony. Odwrócił wzrok od Alice i spojrzał za okno.
- Pod wieloma względami nadal jesteś dla mnie obcym facetem -
kontynuowała, zadowolona, że nie patrzył jej w oczy. - Kilka minut temu nie
wiedziałam nawet, że masz brata. I że twój brat nie żyje.
Oboje wiedzieli, jak jest naprawdę. Gdyby byli sobie zupełnie obcy, nie
całowaliby się przed chwilą tak namiętnie i żarliwie.
- Owszem, znamy się zaledwie od kilku tygodni, ale nie jesteśmy sobie
obcy. Przeżyliśmy wspólnie śmiertelne niebezpieczeństwo i wspólnie
stworzyliśmy nowe życie. Ile par może pochwalić się takim dorobkiem w tak
krótkim czasie? Każdy związek ma swój porządek.
- Ale małżeństwo to jednak coś innego. Nic nie wiesz o małżeństwie,
Liam. Ono nie opiera się tylko na wyjątkowych wydarzeniach i chwilach
uniesień. To jest codzienność życia we dwoje. Wtedy każda drobna sprawa
nabiera innego znaczenia.
- To prawda - zgodził się bez oporu. Popatrzył na nią. -Wyglądasz na
zmęczoną - stwierdził. - Może wrócimy do tej rozmowy innym razem.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym wszystko sobie poukładać
na spokojnie. Jeśli chodzi o spanie, to raczej jestem zbyt pobudzona, żeby
zasnąć.
- Połóż się i odpocznij. - Wskazał na sofę. Posłusznie położyła się na
brązowej aksamitnej sofie, podkuliła nogi i westchnęła błogo. Uśmiechnął
się, patrząc na nią.
- Nigdy nie sądziłem, że będę tak zdecydowanie odrzucony.
- A już ci się to kiedyś zdarzyło?
- Tak - odparł cicho. - Raz, choć wydaje mi się, jakby to było wieki temu.
72
RS
Nie wydawał się specjalnie zasmucony tym wspomnieniem. Alice poczuła
się nagle dziwnie zazdrosna o kobietę, którą kiedyś Liam kochał. Miała
wielką ochotę zapytać o szczegóły, ale zabrakło jej odwagi.
- Może spróbujesz mi wytłumaczyć, dlaczego uważasz, że powinniśmy się
pobrać? - spytała.
Liam wzruszył ramionami. Gdyby zaczął mówić o miłości, gdyby
obiecywał dozgonne oddanie i poświęcenie, jej zdrowy rozsądek pewnie
ustąpiłby pragnieniu spędzenia z nim życia.
- Chcę zaoferować ci ochronę - zaczął. - Chciałbym być twoją tarczą. Nie
znoszę tego, jak traktują cię pracownicy w biurze, a najbardziej partnerzy
biznesowi. Mówią o tobie za twoimi plecami.
Jego odpowiedź była odbiciem jej lęków.
- To... to bardzo wspaniałomyślne. Ale obawiam się, że nasz ślub będzie
jedynie kolejnym tematem do plotek.
- Czyli, twoim zdaniem małżeństwo w ogóle nie wchodzi w grę?
Nie, skoro mnie nie kochasz, pomyślała.
- Cóż, nadal mam przed oczami złe wspomnienia z nieudanego
małżeństwa. Potrzebuję więcej czasu.
Ciałem Liama wstrząsnął dreszcz. Alice ledwie powstrzymała się przed
tym, aby nie podbiec do niego i otoczyć ramionami.
- Dobrze. Pomówmy o alternatywach.
To słowo nie zapowiadało nic ekscytującego, ale Alice musiała pamiętać,
że sama jest sobie winna.
- Nie wiem, co dokładnie masz na myśli, ale chcę, żebyś wiedział, że nie
uśmiecha mi się paradowanie z coraz większym brzuchem po biurze.
Wszyscy będą gadać, że noszę twoje dziecko. Według mnie powinnam
złożyć wypowiedzenie.
Liam skrzywił się i zacisnął palce na oparciu fotela.
- Nie rób tego. Weź po prostu wolne. Możesz wziąć wolne na tyle czasu,
ile potrzebujesz. Jeśli chcesz, możesz wykonywać część pracy w domu.
Możesz zająć się przeredagowaniem wszystkich naszych kontraktów.
- Dobrze. Prawdę mówiąc, myślę, że to wspaniały pomysł. Dziękuję ci.
- Jakich innych problemów się spodziewasz?
- Nie sądzę, żeby były inne problemy, które by ciebie dotyczyły.
- Jestem ojcem twojego dziecka. Wszystkie twoje problemy dotyczą także
mnie. Zacznij się do tego przyzwyczajać, dobrze?
73
RS
No proszę, pomyślała. Liam mówi o ojcostwie, ale od razu zachowuje się
jak szef; chce podejmować decyzje, wydawać polecenia, planować strategię.
- A co z twoją rodziną? - zapytał. - Jak zareagują?
- Myślę, że nadal nie wybaczyli mi rozwodu. Nie wiem, czy odważę się
powiedzieć im o ciąży.
- Możemy to zrobić razem.
- Ależ Liam, nie oczekuję, że...
- Już powiedziałem, że mnie także ta sytuacja dotyczy. I myślę, że
powinnaś się zacząć oswajać z tą myślą. Zaprosimy twoich rodziców na
obiad w jakieś miłe, dyskretne miejsce i przekażemy im tę wiadomość jak
dorośli, cywilizowani ludzie. Oni powinni zareagować także w dojrzały i
cywilizowany sposób.
Alice wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. To było idealne
rozwiązanie. Jedyne, jakie mogło poskutkować. Wiedziała, że Liam zyska
przychylność jej rodziców i cioć.
- A ja chciałbym, żebyś poznała Julię i mojego bratanka, Jacka - dodał.
To było dla Alice kolejne zaskoczenie. Liam miał przed nią tyle sekretów.
- Chcę ci pomóc przejść przez ten stan najlepiej, jak potrafię - zapewniał,
podchodząc do niej. - Ale teraz muszę pozwolić ci się wyspać.
Alice także wstała. Nie wiedziała, jak powinna się z nim pożegnać.
- Dziękuję, że przyszedłeś. - Zabrzmiało to bardzo oficjalnie.
- Zadzwonię po taksówkę - powiedział, wyjmując telefon komórkowy.
- Nie masz jeszcze samochodu? - Musiała zadać to pytanie. Miała cały
czas w pamięci historię, którą Shana wyczytała w prasie.
- Nie potrzebuję samochodu - odparł krótko, a jego twarz stała się biała jak
kreda.
Biorąc pod uwagę napiętą atmosferę tego wieczoru, nie było sensu
zadawać bardziej dociekliwych pytań na temat powodów, dla których Liam
nie chciał prowadzić samochodu.
Pocałował ją w czoło i wyszedł pospiesznie, żeby na dworze poczekać na
taksówkę. Alice doszła do wniosku, że mimo jego wielkiego zaangażowania
w jej życie, nadal niewiele wie o Liamie Conwayu.
Przez weekend Alice oczyściła swoje biurko, a w poniedziałek przerobiła
sypialnię na domowe biuro. Miała już laptopa i piękne angielskie dębowe
biurko, z czasów, gdy jeszcze mieszkała z rodzicami. Teraz zrobiła na półce
z książkami miejsce na segregatory i inne firmowe dokumenty.
74
RS
Zjadła obfity lunch. Teraz musiała się dobrze odżywiać z myślą o dziecku.
Bardzo chciała zacząć już pracę. Nagle rozległ się dzwonek telefonu.
- Dobra robota - usłyszała w słuchawce.
- Czy to ty, Liam? - spytała zaskoczona. - O czym ty mówisz?
- Właśnie zapewniłaś bezpieczną przyszłość firmie Ranga Tours.
- Co takiego?
- Ogromnie zaimponowałaś naszemu największemu inwestorowi - panu
Kennowi Tohowi z Asia-Pacific Investments.
- Ach, pan Toh, pamiętam go. Był w biurze w zeszłym tygodniu z żoną i
córeczką w drodze do domu, do Singapuru. Ale nie wiedziałam, że on jest z
firmy Asia-Pacific Investments.
- Prawdę mówiąc, postanowił pobawić się w tajemniczego klienta,
przyjechać do firmy z rodziną i udawać turystę. A ty zaskoczyłaś go
doskonałą obsługą, dbałością o szczegóły, dobrymi manierami i
profesjonalizmem.
- Czy tak właśnie się wyraził?
- Dokładnie. Właśnie dostałem od niego e-mail.
- Czy jesteś pewien, że chodzi o mnie?
- Tak, wyrażał się bardzo precyzyjnie i chciałby, żebyś zajęła się osobiście
rezerwacją przyszłych wakacji dla jego rodziny. Nawet nie wiesz, ile to dla
mnie znaczy, Alice. Asia-Pacific Investments to ogromny inwestor i bardzo
potrzebuję ich wsparcia. Spędziłem połowę mojego czasu w Sydney,
zabiegając o względy Kenna, ale nie był do końca przekonany co do
możliwości współpracy i nadal nic nie obiecywał.
- A teraz na sto procent chce się zaangażować?
- Dokumenty, potwierdzające umowę między naszymi firmami, będą w
biurze w Sydney jutro rano.
- To wspaniale. Moje gratulacje.
- Gratulacje należą się tylko tobie. Jestem twoim dłużnikiem.
- Cóż... bardzo mi miło - odparła grzecznie, ciesząc się, że Liam nie mógł
zobaczyć, jak wiele radości sprawiła jej ta informacja.
Liam siedział uśmiechnięty za biurkiem, ale spoważniał, gdy do jego
gabinetu uroczyście wmaszerował Dennis.
- Dobrze, że jesteś, Conway. Muszę zamienić z tobą słówko.
Odchylony w fotelu Liam przyglądał się spokojnie Dennisowi.
- Cieszę się, że wziąłeś sobie do serca politykę otwartych drzwi, o której ci
opowiadałem.
75
RS
- Cóż, domyślam się, że planujesz mnie zwolnić, więc doszedłem do
wniosku, że nie mam nic do stracenia.
- Usiądź, proszę. - Głos Liama był opanowany i bardzo uprzejmy.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, jakiego świństwa się dopuściłeś?
- Z oczu Dennisa biła hardość i pewność siebie.
Brwi Liama uniosły się nieznacznie.
- Cały zamieniam się w słuch.
- Skoro nie rozumiesz, to wyjaśnię, że mówię o Alice. Właśnie
dowiedziałem się, że nas opuściła.
- Nie odeszła, a została oddelegowana do pracy w domu.
- Tak, jasne. To tylko pierwszy etap zakamuflowanego pozbywania się
personelu. Wiesz co, Conway? Właśnie straciłeś najlepszego pracownika i
wspaniałą kobietę.
Zamiast odpowiedzi, Liam tylko kiwnął głową.
- Jest coś jeszcze, co cię zaniepokoiło? - spytał niedbale.
- Wiesz chyba, że ty i Alice jesteście tematem rozmów w biurze?
Dennis wyraźnie próbował sprowokować Liama. Bezskutecznie.
- Nie akceptujesz tego związku? Dennis zacisnął usta.
- Były mąż Alice był palantem, ale najwyraźniej niektóre kobiety zawsze
popełniają te same błędy.
- To wszystko?
- Niezupełnie. Alice nigdy nie powinna zostać postawiona w sytuacji, w
której poczuła, że pora opuścić naszą firmę.
Liam uśmiechnął się.
- Brawo, Dennis - powiedział powoli. Zdziwiony Dennis zastygł w
bezruchu.
- Słucham?
- To co przed chwilą powiedziałeś, jest dokładnie tym, czego
spodziewałem się po lojalnym przyjacielu Alice. Doceniam to i wezmę pod
uwagę.
- Ale... - zająknął się. - Co teraz będzie z Alice i z nami?
- Szczegółowo omówię to na dzisiejszym popołudniowym spotkaniu.
Dennis otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Liam
spojrzał wymownie na zegarek.
- Miłego dnia - rzucił i patrzył, jak Dennis opuszcza jego gabinet, z wciąż
otwartymi ustami.
- Że co jesteś?
76
RS
Oczy Mary-Ann przypominały dwa ogromne talerzyki.
- W ciąży - powtórzyła Alice, wręczając przyjaciółce kubek z kawą.
- Ale przecież mówiłaś, że jesteś bezpłodna.
- Cóż, tak mi się zdawało.
- Mój Boże, to musiał być dla ciebie nie lada szok. Alice nie mogła
powstrzymać śmiechu, patrząc na zdumioną minę Mary-Ann.
- Będziecie mieli dziecko? - powtarzała pytanie, wciąż tak samo
zdumiona. - To takie niesamowite. Ty i szef. Cały czas nie mogę się
przyzwyczaić.
- Domyślam się. Dlatego właśnie postanowiłam pracować w domu.
Wyobraź sobie, co by się działo, gdyby wszyscy w firmie patrzyli, jak rośnie
mi brzuch.
- No tak - zgodziła się Mary-Ann. - Dla niego to pewnie też byłaby
odrobinę niezręczna sytuacja. Bogu dzięki, że wyjaśniło się, że wcale nie jest
żonaty.
- O tak! - Alice przytaknęła żarliwie.
- A jak on w ogóle przyjął tę nowinę?
- Bardzo dobrze.
Alice pomyślała, że choć Mary-Ann jest jej przyjaciółką, to nie należy
mówić jej wszystkiego. Nie chciała, żeby jakieś strzępy tej rozmowy dotarły
do Liama.
- Domyślam się, że nie planujecie małżeństwa?
- Nie w najbliższej przyszłości - odparła i zręcznie zmieniła kierunek
rozmowy: - Czy narobiłam dużo zamieszania w biurze? - spytała.
- Przyjmując skalę Richtera, oceniłabym owo zamieszanie na osiem -
zaśmiała się Mary-Ann. - Dennis był tak poruszony, że poszedł z tym prosto
do gabinetu Liama.
- Dobry Boże - jęknęła. -1 jak to się skończyło?
- Wątpię, czy mi uwierzysz. Nasz tajemniczy szef znowu nas kompletnie
zaskoczył. Spodziewaliśmy się najgorszego. Podczas spotkania dotyczącego
kierunków rozwoju i takich tam, szef zaczął kazanie od wywołania do
tablicy Dennisa.
- Och, Dennis nie powinien się za mną wstawiać - zmartwiła się Alice.
- Posłuchaj dalej - przerwała jej przyjaciółka. - Zaczął od treściwej, ale
bardzo szczerej oceny zachowań Dennisa. Powiedział, że bywa zbyt
agresywny, przesadnie drobiazgowy i lubuje się w teoriach spiskowych.
Kiedy już sądziliśmy, że każe mu się spakować i wyjść, dodał, że silną
77
RS
stroną Dennisa jest umiejętność mówienia o problemach, szczególnie jeśli
dotyczą one interesów firmy.
Mary-Ann zrobiła dramatyczną pauzę i sięgnęła po kubek z kawą.
- I? - poganiała ją Alice. - Na miłość boską, powiedz wreszcie, co się
wydarzyło.
- Liam go awansował.
Alice o mały włos wypuściłaby kubek z rąk.
- Ho, ho!
- Szef wysyła go na specjalne szkolenie. W przyszłości Dennis ma być
odpowiedzialny za zabezpieczanie interesów firmy.
- Ależ to rewelacyjny pomysł.
- Wiem. To było mistrzowskie posunięcie. Dennis również nie potrafił
ukryć szerokiego uśmiechu.
Świetna robota, Liam, Alice pochwaliła go w myślach.
- A co z Shaną?
- Nic specjalnego - odparła pospiesznie Mary-Ann, ale uległa pod
spojrzeniem Alice i wyjaśniła: - Prawdę mówiąc, nie chcę cię martwić, ale
Shana zachowała się jak idiotka.
Alice wstrzymała oddech.
- To znaczy?
- Przymilała się do szefa w dość niesmaczny sposób -wyjaśniła
zakłopotana Mary-Ann. - Co chwila deklarowała, że może go zawieźć,
gdziekolwiek będzie chciał.
Alice zacisnęła zęby i pożałowała, że w ogóle zapytała.
Na spotkanie z rodzicami Alice Liam przygotował wystawne przyjęcie w
jednym z najelegantszych hoteli w mieście. Podczas kolacji był nad wyraz
czarujący. Zara i Harold Madiganowie ulegli jego czarowi dosłownie w kilka
minut.
W sympatycznej atmosferze rodzice wypytywali Lia-ma jeszcze raz o
szczegóły dramatycznego lotu i wyglądali tak, jakby nie mogli uwierzyć, że
ten przemiły, niebywale przystojny bohater zechciał zainteresować się ich
córką-wyrzutkiem.
Alice z trudem przełykała kolejne kęsy. Była bardzo zdenerwowana.
Kiedy podczas jedzenia deseru Liam położył rękę na jej dłoni, niemal
podskoczyła na krześle.
- Alice i ja chcieliśmy wam przekazać pewną bardzo ważną informację -
powiedział uroczyście, ale widząc podekscytowaną twarz mamy Alice, dodał
78
RS
wyjaśniająco. - Muszę jednak uprzedzić, że nowina może wydać się wam
szokująca.
Alice nieprzytomnym ze strachu wzrokiem wpatrywała się w pucharek z
lodami. Tłukące wściekle serce prawie kompletnie zagłuszało słowa Liama.
Nie mogła znieść tego pełnego wyczekiwania spojrzenia rodziców.
- Alice i ja spodziewamy się dziecka.
Następnie Liam wyjaśnił, że doskonale rozumie, iż świeżo rozwiedziona
Alice nie pali się do nowego formalnego związku.
Mimo zamieszania, które wybuchło, Alice zdążyła pomyśleć ciepło o
Liamie. Powiedział rodzicom o dziecku w delikatny, a zarazem
zdecydowany sposób.
Rodzice wyglądali na uszczęśliwionych. Wyściskali i wycałowali
przyszłych rodziców. Alice nie dala się jednak zwieść. Zgodnie z jej
przewidywaniami, Zara wyciągnęła Alice przy pierwszej lepszej sposobności
do damskiej toalety.
Stanęła przed lustrem i zadowolona z siebie, poprawiała makijaż.
- Ustaliliście już datę? - spytała. Alice westchnęła.
- Mamo, nie słuchałaś? Liam i ja nie planujemy się pobierać.
- Och, nie bądź niemądra, skarbie. Ten uroczy mężczyzna jest zadurzony
w tobie po uszy.
- To nie ma nic do rzeczy mamo. Musisz zaakceptować rzeczy takimi,
jakie są. Nie będzie ślubu.
- A to niby dlaczego?
- Liam już to wyjaśnił. - Głos Alice lekko drżał. - To zbyt wcześnie. Nie
jestem gotowa. W obecnych czasach to żadna ujma urodzić dziecko bez
ślubu.
- Nie w naszej rodzinie - powiedziała powoli Zara, dokładnie obrysowując
kontur ust kredką. - Rozumiem, że Liam poprosił cię o rękę, tak?
Alice jęknęła. Czuła się jak w potrzasku.
- Nie mogę za niego wyjść. Ja go nawet dobrze nie znam.
Zara zamrugała niespokojnie.
- Wybacz, dziecko, ale spodziewałam się lepszej wymówki - powiedziała
lodowato. - Jak sobie wyobrażasz, że przekażę tę informację reszcie rodziny?
Że nie znasz go zbyt dobrze? Ale nosisz jego dziecko?
- Przykro mi, jeśli postawiłam cię w niezręcznej sytuacji, mamo -
powiedziała niespodziewanie cicho i spokojnie. -Wierzę jednak, że
79
RS
znajdziesz jakiś delikatny sposób na wyjaśnienie ciotkom mojego kolejnego
wybryku.
- Nie wierzę, że ta sytuacja cię satysfakcjonuje.
- Ślub na łapu-capu na pewno nie poprawi mi humoru. Mamo, spójrzmy
prawdzie w oczy. Popchnęłaś mnie do ślubu z Toddem, bo - jak sama
powiedziałaś - bałaś się, że skończę jako panna w ciąży.
Zara poczerwieniała i z trudem nabrała powietrza. Zakłopotana Alice
przygryzła wargę. Poczuła się winna. Nachyliła się szybko i pocałowała
mamę w policzek.
- Może to los sobie z nas zażartował i sprawił, że będę miała nieślubne
dziecko?
Zara milczała z cierpiętniczym wyrazem twarzy. Kiwała tylko głową.
- Nie jesteś już dzieckiem - powiedziała wreszcie. - Wierzę, że wiesz, co
jest dla ciebie najlepsze. - Schowała kosmetyki do torebki i spojrzała na
swoje odbicie ostatni raz. - Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że miałaś
niebywałe szczęście, odnajdując właściwego mężczyznę. - Odwróciła się, by
spojrzeć córce w oczy. - Teraz musisz znaleźć w sobie odwagę, by mu
zaufać.
80
RS
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Spotkanie z bratową Liama, Julią, nie było trudnym doświadczeniem.
Poznały się podczas niedzielnego lunchu w apartamencie Liama. Gospodarz,
wspólnie z bratankiem Jackiem, zajął się grillowaniem, a dziewczyny miały
czas na rozmowę.
Julia była sympatyczna i przyjacielsko nastawiona. Alice z radością
odkryła, że łatwo polubić tę sympatyczną kobietę.
Julia była Amerykanką, która przyjechała do Australii na wymianę
studencką. Poślubiła brata Liama i zamieszkała w Down Under na prawie
dwadzieścia lat.
Gospodyni sprawiła, że Alice czuła się mile widzianym gościem.
Rozmowa była bardzo sympatyczna i niezobowiązująca. Julia opowiadała
głównie o emocjach związanych z przeniesieniem się do Cairns, gdzie
cieplejszy klimat bardzo jej odpowiadał, i o nowym domu, który Liam dla
niej wyposażył.
- Mój szwagier przekazał mi waszą wspaniałą nowinę - dodała, a w jej
oczach pojawiły się iskry. - Już się nie mogę doczekać, kiedy zostanę ciocią.
- A ja się cieszę, że będę miał kuzyna - Jack przyłączył się do rozmowy. -
Tylko postaraj się, żeby to był chłopak.
- Chyba nie masz nic przeciwko temu, że Jack też już wie? - spytała Julia.
- Liam odbył z nim męską pogawędkę - wyjaśniła. - Doszedł do wniosku, że
nie ma co przed nim ukrywać tej nowiny.
- Oczywiście - odpowiedziała zmieszana. Dotychczas nie myślała za wiele
o dalszej rodzinie swego nienarodzonego jeszcze dziecka. Teraz dochodziła
do wniosku, że wiele osób jest zaangażowanych w jej życie.
- Jak tylko urządzę się tutaj, zaproszę cię do siebie na lunch - powiedziała
Julia, kiedy Alice postanowiła się już pożegnać. - Wpadnij w środku
tygodnia, kiedy Liam będzie w biurze, a Jack w szkole. Będziemy miały
wówczas dużo czasu na babskie pogaduszki. - Iskierki w brązowych oczach
Julii przekonały Alice, że będzie to najprawdopodobniej rozmowa o Liamie.
Trzy tygodnie później, z prezentem do nowego mieszkania, Alice zjawiła
się w pięknym i przytulnym domu Julii. Zjadły sałatkę z kalmarów w
przestronnej jadalni, z której rozpościerał się widok na tropikalny ogród.
- Jesteś wspaniałą kucharką - pochwaliła posiłek Alice. Julia zaśmiała się.
- Jestem dość rozpieszczona. Mam pomoc domową, która pomaga mi
także w codziennych obowiązkach kuchennych. To mi pozwala na
81
RS
eksperymenty kulinarne. Gotowanie i hodowla roślin są moimi
największymi pasjami. Już czuję, że ten ogród da mi wielkie pole do popisu.
Po chwili spoważniała i zmieniła temat.
- Wiesz, o czym chcę z tobą porozmawiać, Alice?
- Domyślam się, że chodzi o Liama - odpowiedziała, coraz bardziej
zdenerwowana.
Julia skinęła głową.
- Prawdę mówiąc, sama nie wiem, od czego powinnam zacząć.
- Niewiele wiem o życiu Liama z czasów, zanim go poznałam - przyznała.
- Odnoszę wrażenie, że są sprawy, o których niełatwo mu ze mną
rozmawiać.
- Masz absolutną rację. - Julia wyrównała serwetkę na kolanach. - To jest
związane z powodem, dla którego jeżdżę na wózku inwalidzkim i... -
przerwała i spojrzała na ogród.
- ...i z tym, dlaczego Liam nie prowadzi samochodu? - uzupełniła
odruchowo Alice.
- Tak - przyznała. - Biedny Liam. Wydaje mi się, że ucierpiał najmocniej z
nas wszystkich.
- Jak możesz tak mówić, po tym co tobie się przytrafiło?
- Uwierz mi. Mam rację.
Alice siedziała bez słowa, wpatrując się w talerz.
- Czy dobrze mi się wydaje, że chodzi o wypadek samochodowy?
Julia przytaknęła.
- Tak, wydarzył się w drodze na imprezę z okazji dwudziestych pierwszy
urodzin Liama i Petera. Wiedziałaś, że byli bliźniakami?
- Nie! - jęknęła.
Och, Boże. Jego urodziny. To dlatego tak ich nienawidził. Przed oczyma
stanęła jej pamiętna noc, kiedy to wpadli na siebie w barze „Hippo". Już
wtedy czuła, że za jego małomównością kryła się jakaś mroczna tajemnica.
Ale nie przypuszczała, że mogło chodzić o jego brata. Do tego brata
bliźniaka. Bliźnięta zwykle są ze sobą bardzo blisko związane. Braterstwo
dusz.
- Cóż za tragedia dla Liama - szepnęła. - Dla was wszystkich. Czy Peter
był... czy był ojcem Jacka?
- Tak. Bardzo młodo się pobraliśmy. Peter i Liam byli bliźniętami
jednojajowymi. Wyglądali identycznie, ale mój Pet był większym
żartownisiem. Lubił się wygłupiać.
82
RS
- W jej oczach pojawiły się iskierki na wspomnienie miłych chwil z
młodości. - Peter Conway zauroczył mnie, kiedy miałam dziewiętnaście lat.
Świata poza nim nie widziałam.
Alice wyobraziła sobie młodą, roześmianą dziewczynę, zakochaną w
mężczyźnie łudząco podobnym do Liama. Musieli tworzyć śliczną parę.
- Liam prowadził, ale to nie on spowodował wypadek
- Julia znowu spoważniała.
Dzięki ci, Boże. Alice poczuła, jakby kamień spadł jej z serca.
- To musiało przynieść mu nieznaczną ulgę.
- Niestety, nie. Ani trochę. - Julia westchnęła i zacisnęła dłonie na oparciu
fotela.
Alice próbowała wyobrazić sobie, jak wielki ciężar odpowiedzialności
nosi Liam na swoich barkach.
- Zawsze winił siebie, chociaż to nie była jego wina - kontynuowała
opowieść. - To się po prostu stało. Wypadek. Byliśmy bardzo
podekscytowani zbliżającą się imprezą. Peter opowiadał nam kawały, Liam
śmiał się i być może na moment stracił koncentrację. I wtedy starszy
mężczyzna wyjechał z bocznej uliczki wprost pod nasze koła. Liam niewiele
mógł zrobić w tej sytuacji. Starał się uniknąć zderzenia. .. I uderzył w słup.
Alice czuła, że gardło ma zaciśnięte i nie może przełknąć śliny.
- Tamten mężczyzna i Liam wyszli z wypadku bez szwanku. Oczywiście
wina leżała po stronie tamtego kierowcy, ale biedny Liam nigdy sobie nie
wybaczył, że do tego doszło.
- I od tamtej pory bardzo się tobą opiekuje - zauważyła Alice.
- Byłam w szpitalu przez ponad rok po wypadku. Liam wpadał do mnie
każdego dnia. Moi rodzice mieszkają w Kalifornii i mogli mnie odwiedzać
tylko od czasu do czasu. Jack urodził się poprzez cesarskie cięcie i to Liam
przejął nad nim opiekę. Przynosił mi dziecko do szpitala czasem nawet dwa
razy dziennie. Weekendy spędzaliśmy razem. Liam robił wszystko, żeby mój
syn mógł spędzać jak najwięcej czasu ze mną.
Myśli Alice pobiegły ku jej własnemu, nienarodzonemu dziecku. Zdała
sobie sprawę, że nie była dotąd w stanie zrozumieć, co czuł Liam na wieść o
ich dziecku. Okazał już w swym życiu niezwykłe oddanie i miłość do nie
swojego potomka, a miał wtedy jedynie dwadzieścia jeden lat. Trudno się
dziwić, że nalegał, aby pozwoliła mu zaangażować się w rozwój ich dziecka.
- To jeszcze nie koniec. - Julia uśmiechnęła się do niej. - Jeśli jesteś
gotowa, posłuchaj dalej...
83
RS
- Muszę przyznać, że to dla mnie wstrząsająca historia, ale jestem ci
wdzięczna, że mi o tym opowiadasz. -Odwzajemniła uśmiech. - Dzięki temu
lepiej wszystko rozumiem. I wiem już, dlaczego Liam nie chciał o tym
mówić.
Julia przytaknęła.
- Jest mi niemal wstyd się do tego przyznać, ale głównym powodem, dla
którego Liam stał się zamożnym biznesmenem, było zapewnienie mnie i
Jackowi komfortowego życia.
Dla Alice było to kolejne zaskoczenie.
- A nie dostaliście odszkodowania? - zapytała zdumiona.
- Tak, ale zajęło to długie lata. W międzyczasie Liam chciał być pewny, że
niczego mi nie będzie brakowało. Nie słuchał moich protestów. Pracował jak
szalony.
Julia zauważyła, że filiżanka Alice jest już pusta.
- Napijesz się jeszcze mrożonej herbaty?
- Chętnie.
Chwila przerwy w rozmowie pozwoliła Alice poukładać myśli. Czuła, że
jej serce wyrywa się do Liama. Nie mogła uwierzyć, jak wielki ciężar nosi w
sobie od wczesnej młodości.
- Julia, być może nie powinnam cię o to pytać, ale czy kiedykolwiek Liam
ci się oświadczył?
- Tak, zrobił to - odparła zmieszana.
- Niedawno? - dopytywała.
- Nie. To musiało być... około dwunastu lat temu. Ach, więc to Julię miał
na myśli, kiedy wspominał, że
była kobieta, która go odrzuciła.
- Dlaczego więc za niego nie wyszłaś?
- Ponieważ wiedziałam, że robi to wyłącznie z poczucia obowiązku.
Obowiązku? - Dreszcz przebiegł Alice po plecach. Z tego samego powodu
ona też odrzuciła oświadczyny Liama. Nie powiedział tego, ale Alice czuła,
że Liam robi to, co uważa za słuszne. A nie to, czego pragnie.
- Kochasz go? - zapytała ledwo słyszalnym szeptem.
- Tak, ale nie w sposób, w jaki żona kocha męża. - Julia uśmiechnęła się
ponownie. - Liam jest bardzo podobny do brata, a jednocześnie zupełnie od
niego różny. Pete był zabawny, nieprzewidywalny, czarujący. Liam jest
bardzo zrównoważony, spokojny, dojrzały. Podziwiam i kocham Liama, ale
84
RS
nigdy w taki sposób, w jaki kochałam Pete'a. Kiedy zginął, sama chciałam
umrzeć. Gdyby nie Jack...
Nie dokończyła. Alice czuła, że łzy napływają jej do oczu. Wstała i
podeszła, aby przytulić Julię. Objęły się i pozostawały w uścisku, nie
mówiąc ani słowa. Po dłuższej chwili spojrzały na siebie oczami pełnymi
łez.
- Jak to wygląda? - śmiała się Julia. - Zaprosiłam cię na lunch, a zrobiła się
z niego stypa.
Alice próbowała się roześmiać, wracając na swoje miejsce.
- Nawet nie wiesz, do czego doprowadziła ta rozmowa. Kochałam Liama,
zanim tu przyszłam, ale po rozmowie z tobą czuję, że to beznadziejny
przypadek.
- Ależ to cudownie - Julia nie kryła łez szczęścia. Alice nie była pewna,
czy powinna się cieszyć. Może
Liam oświadczył się jej z poczucia obowiązku, tak jak Julii? -
zastanawiała się.
- Żałuję, że Liam nie ma do mnie takiego zaufania, żeby o wszystkim mi
osobiście opowiedzieć.
- Być może wyszłam przed szereg.
- Cieszę się, że mi wszystko powiedziałaś. To bardzo mi pomogło.
- Mężczyznom trudniej jest się otworzyć. Daj mu czas, a jestem pewna, że
sam będzie chciał o tym z tobą porozmawiać. Kiedy poczuje, że jest na to
gotowy.
- Masz rację. Potrzeba mu więcej czasu. Mam już za sobą jedno nieudane
małżeństwo i jestem teraz wyjątkowo ostrożna. Nie pozwolę sobie na
nadmierny pośpiech i wmanewrowanie się w niepewny związek. - Szkoda,
że w życiu nie ma prostych rozwiązań.
Przez ostatnie tygodnie Alice rozmyślała o tym, co powiedziała jej Julia i
rozpamiętywała każdą minutę spędzoną z Liamem pod kątem znanych jej już
teraz faktów.
Kiedy pierwszy raz zapewniał ją, że chce pozostać zaangażowany w ich
związek, myślała, że wolałby wszystko pozostawić po staremu. Byliby parą,
wychodziliby na randki, byliby kochankami i żyli długo i szczęśliwie.
Ale Liam najwyraźniej miał inne plany. Był przyjacielski, troskliwy i...
zdystansowany. Zabierał ją czasem na kolację, a potem odwoził grzecznie
taksówką pod dom. Nie wchodził jednak do środka. Bywały też długie
okresy, kiedy się nie widywali. Gdy jej mama zadzwoniła, aby zaprosić ich
85
RS
na obiad, podczas którego planowała przedstawienie Liama dalszej rodzinie,
Alice musiała szukać wymówek, żeby jej odmówić.
Rzuciła się w wir pracy. Robiła badania rynku, wyliczenia budżetowe.
Wiedziała, czego oczekują klienci i starała się zapewnić im wszystkie
atrakcje.
Kontaktował się z nią niemal każdego wieczora. Bądź to za
pośrednictwem telefonu, bądź internetu. Omawiali wykonaną przez Alice
pracę, Liam informował ją o wszystkim, co działo się w firmie. Rozmawiali
w sposób swobodny i przyjazny. Zupełnie jak dwójka dobrych przyjaciół.
Ale tylko przyjaciół. Nie było w ich kontaktach nic z flirtu, nic
romantycznego.
Alice chwilami podejrzewała Liama, że rozpisuje sobie w punktach plan
ich rozmów. Prowadził je tak, iż w zasadzie nie było możliwości zboczenia
na tematy zbyt intymne. Rozmawiali o przeczytanych książkach,
obejrzanych filmach, czasem polityce i, oczywiście, o wynikach badań
Alice. Ale nic ponadto.
Dzień w dzień wyczekiwała jego telefonów, ale dystans na jaki trzymał ją
Liam, całkowity brak intymności, sprawiały jej ból. Pragnęła od niego
usłyszeć choćby tylko to, że za nią tęskni.
Bo ona za nim tęskniła. I to bardzo. Pragnęła go zobaczyć, dotknąć.
Marzyła, by spojrzał na nią z pożądaniem. Usychała z tęsknoty za jego
wargami, delikatnym dotykiem dłoni.
Oczywiste stało się jednak, że - odkąd zaszła w ciążę - uczucia Liama
wobec niej uległy dużej zmianie. Traktował ją podobnie jak Julię. Ze
współczuciem i troską, poczuciem winy i obowiązku.
Kiedy było jej bardzo źle, nachodziły ją czarne myśli. Wyobrażała sobie,
że Liam przeklina dzień, w którym zdecydował się pójść z nią do łóżka.
Zaraz jednak przypominała sobie dziką pasję, jaka kierowała ich
złączonymi ciałami. Powtarzała sobie wtedy, że to niemożliwe, by Liam
żałował.
I przeklinała go w myślach. Bo z całych sił pragnęła go, desperacko
pragnęła jego namiętnych pocałunków, delikatnych pieszczot, jego
rozpalonego ciała.
W dniu, kiedy po raz pierwszy wyczuła ruchy dziecka, postanowiła
działać. Podekscytowana czekała na telefon od Liama, by przekazać mu
radosną nowinę.
86
RS
- Przyjedź - namawiała go. - Też będziesz mógł to poczuci Uwierz, że to
niezapomniane przeżycie.
- Po prostu opowiedz mi o tym. - Ton jego głosu był niespodziewanie
oschły.
- Och, Liam. Tego nie da się opowiedzieć. Musisz przyjechać i sam
sprawdzić.
Czekała w napięciu na jego reakcję, ale milczał.
- Liam? Odkaszlnął.
- Nie mogę dziś przyjechać - powiedział. - No, opowiedz mi o tym -
nalegał.
- Już ci mówiłam. Tego nie można zrelacjonować przez telefon.
Miała ochotę odłożyć słuchawkę.
- Jesteś zła - ni to spytał, ni stwierdził po kolejnym okresie ciszy,
- Zauważyłeś? - udała zdziwienie. - Gratulacje zatem. Tak, jestem zła. Co
się z tobą dzieje, na miłość boską? Myślałam, że chcesz się zaangażować.
Nie da się tego zrobić na odległość.
- Chwileczkę - przerwał jej ostro. - To przecież ty tego chciałaś. To ty
dałaś mi do zrozumienia, że nie życzysz mnie sobie w swoim życiu.
Powiedziałaś to mnie, swojej mamie, nawet Julii. Wszyscy dokoła wiedzą,
że potrzebujesz czasu i przestrzeni. - Zrobił krótką pauzę i odetchnął
głęboko. - To może wykorzystaj ten czas i zastanów się dobrze, czego tak
naprawdę chcesz.
Alice czuła, jak wzbiera w niej gniew.
- Nie muszę się nad niczym zastanawiać - podniosła głos. - Doskonale
wiem, czego chcę.
- Doprawdy? To bądź tak miła i mnie oświeć, bo się pogubiłem.
Chcę, żebyś był obok mnie, krzyczała bezgłośnie. Przytulił mnie, kochał
się ze mną. Do diabła, jęknęła w duchu. Nie będę błagać o litość.
- Cóż, nie chcę być oszukana - powiedziała złym, drżącym głosem.
Sina z wściekłości, że Liam nie rozumie tego, co dla niej wydawało się
oczywiste, rzuciła słuchawkę. Ukryła twarz w dłoniach i zalała się łzami.
Skulona na sofie wypłakiwała wszystkie żale.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Liam jest taki tępy. Nie miała pojęcia,
skąd przyszedł mu do głowy pomysł, że ona chce być sama. Wiele gorzkich
słów wypełniało jej myśli. Zapłakana, wstrząsana dreszczami dziękowała
opatrzności, że odrzuciła jego oświadczyny.
87
RS
Nagle wyprostowała się gwałtownie. Na tyle oczywiście, na ile pozwalał
jej niemały już brzuch. Jęknęła cicho, uświadamiając sobie pewne fakty.
Kiedy Liam przyszedł do niej, zaniepokojony jej zdrowiem, a ona
powiedziała mu o ciąży, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, była właśnie pro-
pozycja małżeństwa. Przytulił ją wtedy czule, całował delikatnie i
oświadczył się. A ona wyrwała się z jego objęć. Zachowywała się formalnie,
nienaturalnie. Odrzuciła jego propozycję, przebąkując coś o potrzebie
otrząśnięcia się po pierwszym małżeństwie.
Dotarło do niej niespodziewanie, że jego dzisiejsze zachowanie to tylko i
wyłącznie jej wina. Z jego punktu widzenia, miał święte prawo, by się na nią
wściec. Najpierw dała mu instrukcje, a teraz powiedziała, że wszystko robi
źle. I rzuciła słuchawką.
Narozrabiałaś, dziewczyno, pomyślała.
Liam nie należał do typu mężczyzn, którzy po czymś takim dzwonią drugi
raz.
W tym momencie zadzwonił telefon. Podskoczyła przestraszona. Nie była
w nastroju, by z kimkolwiek rozmawiać. Podniosła jednak słuchawkę.
- Słucham - powiedziała zapłakanym głosem.
- Wszystko u ciebie dobrze?
To był Liam. Troska w jego głosie sprawiła, że z dużym trudem
powstrzymała kolejny atak płaczu.
- Liam, zanim cokolwiek powiesz... Przepraszam, że rzuciłam słuchawką -
załkała.
- Ty płaczesz.
- Już nie. - Pociągnęła nosem. - Już jest lepiej.
- Nie bardzo ci wierzę.
- Liam... - zawahała się. - Ja wszystko pokręciłam. Zamiast natrzeć ci
uszu, miałam powiedzieć, jak bardzo za tobą tęsknie. Tylko mi nie wyszło.
Ale nieziemsko za tobą tęsknię.
Milczał przez chwilę.
- Myślałem, że potrzebujesz czasu.
- Wiem - powiedziała zmartwiona. - Najpierw mówię jedno, potem mam
do ciebie pretensje. A na koniec zachowuję się jak rozpuszczona
księżniczka, bo nie podobają mi się zasady, które sama wymyśliłam.
Miała wrażenie, że po drugiej stronie słuchawki usłyszała tłumiony
chichot Liama.
88
RS
- Nie nazwałbym tego w ten sposób - odparł. - Ale, prawdę mówiąc, jesteś
księżniczką, na dodatek w ciąży, więc może ustaliłabyś zasady, które w pełni
cię zadowolą? - Zrobił krótką pauzę. - Będę tak blisko, jak tylko tego sobie
życzysz, Alice - dodał cicho.
- Bardzo chciałabym cię zobaczyć.
- Kiedy? Gdzie?
Tu i teraz, chciała krzyknąć, ale wiedziała, że pośpiech nie jest wskazany.
- Może byśmy gdzieś razem wyszli? - zaproponowała. - Na przykład na
piknik. Znam jedno urocze miejsce. Moglibyśmy tam pojechać górską
kolejką, przygotowałabym koszyk ze smakołykami. Odetchnęlibyśmy
górskim powietrzem, zobaczyli las deszczowy.
W myślach dziękowała Julii za wyjawienie sekretu Liama. Co by to było,
gdyby nieświadomie namówiła go na wycieczkę samochodową.
- Brzmi świetnie - ucieszył się. - Kiedy? Czy jutro to zbyt wcześnie?
- Jutro będzie idealnie. Widzimy się rano, dobrze? Tym razem po
odłożeniu słuchawki, aż jęknęła z radości. Cały dzień z Liamem. Wreszcie.
89
RS
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Padało cały ranek. Burza zaczęła się niedługo po północy. Była to typowa
dla tego regionu tropikalna ulewa z błyskami, grzmotami i kroplami
wielkości kurzego jaja. Około ósmej trzydzieści, kiedy Liam był już gotowy
do wyjścia, nie było żadnych oznak, że pogoda ulegnie poprawie.
Ogarnięta przygnębieniem Alice siedziała przy oknie i czekała na telefon.
Zdawała sobie sprawę, że Liam odwoła wycieczkę. Martwiło ją to,
aczkolwiek rozumiała, że to jedyne logiczne rozwiązanie. Piknik w takich
warunkach nie miał sensu.
Telefon jednak milczał. A o ósmej trzydzieści pięć duża taksówka
zatrzymała się pod jej domem. Alice w podnieceniu obserwowała, jak z
otwartych drzwi samochodu wyłania się najpierw ogromny czarny parasol, a
następnie para smukłych nóg odzianych w niebieskie dżinsy. Nogi sprawnie
omijały kałuże i chwilę później zadzwonił dzwonek do jej drzwi.
Poszła otworzyć. Pod parasolem dostrzegła resztę Liama, trochę tylko
mokrego i bardzo apetycznego. Uśmiechnęła się szeroko.
- Myślałam, że nie przyjdziesz.
- Nie mogłem odwołać randki. - Odwzajemnił uśmiech.
- Wchodź do środka - zaprosiła. - Zaparzę ci kawy. Przeszli do kuchni.
Alice czuła się dziwnie niespokojna. Podekscytowana. Nerwowo
przestawiała po kilka razy czajniczek, kubki i cukier. Serce zabiło jej
mocniej, kiedy kątem oka spostrzegła, że Liam zbliża się do niej.
Delikatnie położył ręce na jej ramionach, łagodnie obrócił Alice w swoją
stronę. Z podziwem przyglądał się jej figurze.
- Rany, czas naprawdę szybko leci. Już widać, że jesteś w ciąży.
- W rzeczy samej - przyznała.
Nieśmiałym ruchem wygładziła bluzkę, żeby uwydatnić swoje
zaokrąglone już kształty.
- Zobacz, co cię ominęło - powiedziała.
Zaraz jednak pożałowała swych słów. Liam nerwowo przełknął ślinę.
- To dzieje się naprawdę okropnie szybko - pospieszyła z wyjaśnieniem. -
Nie dalej jak w zeszłym tygodniu musiałam kupować nowe ubrania.
- To jak duże jest teraz dziecko? - spytał zaciekawiony.
- Ma około czternastu centymetrów.
Wyciągnął dłonie przed siebie, próbując wyobrazić sobie, ile to dokładnie
jest.
90
RS
- To cały czas jest maleńkie - zauważył.
- Prawda. Ale ma już rzęsy i brwi. I nawet kubeczki smakowe.
- Żartujesz? - Spojrzał na nią uważnie. - No ale widzę, że się dobrze
przygotowałaś - przyznał z nieskrywanym podziwem.
- No jasne. Mam całą półkę książek, w których opisany jest rozwój płodu
tydzień po tygodniu. Problem w tym, że jestem niecierpliwa - przyznała ze
skruchą. - Chciałabym móc to wszystko przyspieszyć.
Odwróciła się, by napełnić jego kubek gorącą kawą. Liam usiadł na
kuchennym blacie, złożył ręce na piersi i zamyślił się.
- Ciekawe, czy to chłopiec czy dziewczynka.
- W przyszłym tygodniu mam badanie ultrasonografem. Podała mu kawę,
a sama sięgnęła do szafki po herbatkę ziołową dla siebie.
- Być może da się już określić płeć dziecka, ale... - zrobiła pauzę i
spojrzała mu w oczy. - Najpierw mnie zapytają, czy chcę wiedzieć.
Chciałbyś?
Potarł czoło, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Alice pomyślała, że jest bardzo szczęśliwa, że ma Liama przy sobie.
Obserwowanie go, rozmawianie z nim o dziecku dodawało jej sił.
- Nie wiem - powiedział. - A ty? Sięgnęła do lodówki po mleko.
- Chyba nie - odparła.
- Życie w niepewności może być na swój sposób zabawne - zastanowił się.
Przytaknęła ruchem głowy.
- Połowa mnie wręcz desperacko chciałaby znać odpowiedź, ale druga
połowa woli niespodzianki.
Spojrzała na Liama. Obdarzył ją tak zniewalającym uśmiechem, że tylko
resztką silnej woli powstrzymała się przed rzuceniem w jego ramiona.
- A wolałabyś chłopca czy dziewczynkę? - spytał.
- Nie wiem - odparła i sięgnęła po czajnik, by przygotować herbatę. - Choć
prawdę mówiąc, skłamałam - dodała. - Chciałabym, żeby to był chłopiec. A
ty?
- Mam nadzieję, że to mała księżniczka. Zaśmiała się.
- To chyba poproszę lekarza, żeby mi nic nie mówił. Zerknęła na kosz
piknikowy, który przygotowała poprzedniego dnia.
- Skoro jesteś, to skorzystam z twojej pomocy. Mógłbyś odstawić ten kosz
na szafkę? - poprosiła i wskazała miejsce kosza.
- Jasne - odparł i wstał. - Ale jak ty go stamtąd zdjęłaś? - Zmarszczył
czoło.
91
RS
- Mam drabinę - odparła rozbrajająco.
- Na miłość boską, Alice. Tobie nie wolno wchodzić na żadne drabiny.
- To były dosłownie dwa szczeble. Jestem w ciąży, ale to nie znaczy, że
jestem z porcelany.
Podała mu kosz i z nieskrywaną satysfakcją obserwowała, jak napinają się
mięśnie Liama i jak dżinsy opinają jego pośladki i uda. Zachwycona
westchnęła w duchu.
- Byłbyś tak miły i zrobił to jeszcze kilka razy? - spytała rozanielonym
głosem.
Spojrzał na nią rozbawiony.
- Dobry masz widok?
Próbowała niedbale machnąć ręką, ale uśmiech nie schodził jej z ust.
- Może być.
Przez kilka sekund stali nieruchomo i patrzyli na siebie. W przedłużającej
się ciszy błądziła oczami po jego twarzy, włosach, brwiach, ustach.
Widziała, jak drga jego grdyka, gdy niespokojnie przełykał ślinę. Słyszała
tykający zegar kuchenny, bulgoczącą kawę w ekspresie i coraz głośniej bi-
jące jej serce.
Wszystko wydarzyło się jakby w jednej chwili. Liam doskoczył do niej,
jedną ręką wyłączył ekspres, drugą ją objął i przyciągnął do siebie. I
pocałował.
Mocno. Zdecydowanie. Cudownie.
Rozłąka ostatnich dni sprawiła, że teraz pragnęli się bardziej niż
kiedykolwiek.
Liam całował z pasją. Namiętnie i długo. Przylgnęła do niego całą sobą,
oddała się pieszczocie. Delektowała się każdą sekundą. Przez minione
tygodnie desperacko pragnęła jego ust. Chciała widzieć, jak się nad nią
nachyla, jak jego język błądzi po jej wargach, delikatnie i jednocześnie
zdecydowanie rozchyla je. Chciała czuć, jak jego dłonie suną powoli po jej
plecach, pośladkach, piersiach.
Upajała się surowym, prymitywnym pragnieniem jego ciała. Ich dłonie
wzajemnie się szukały, masowały.
- Przepraszam - jęknął niespodziewanie i wyprostował się, odsuwając
dłonie.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się ciepło.
- Jeśli nie zauważyłeś, to może wyjaśnię. To jest bardzo przyjemne.
Popatrzył na nią zmieszany.
92
RS
- Ale kiedy ostatni raz było przyjemnie, to skończyło się kłopotami.
- Masz jakiś kłopot? Bo ja nie - uśmiechnęła się i z czułością popatrzyła na
swój brzuch. - Choć to nie do końca prawda. Jedyne co naprawdę mnie
martwi, to fakt, że muszę żyć bez ciebie. Usycham, kiedy cię nie ma. Nie
zniosę tego dłużej.
Popatrzyła na Liama. Wyraz jego twarzy niemal odebrał jej mowę.
- Niewyobrażalnie za tobą tęskniłam - dodała cicho, łamiącym się głosem.
Zakłopotana odwróciła wzrok.
- Skłamałbym, mówiąc, że ja nie.
Ujął jej twarz w dłonie i odwrócił w swoją stronę. Opuszkami palców
delikatnie gładził jej policzki.
- Nie mogę uwierzyć, że dopuściliśmy do tego - szepnęła.
Przycisnęła jego dłoń do ust.
- Jak mogłeś sądzić, że będę szczęśliwa bez twoich pieszczot?
Wystarczyło, że nie dzwoniłeś, a ja wariowałam.
Zamyśliła się na chwilę.
- Zmierzam do tego - kontynuowała - że mówiąc ci, jak bardzo tęskniłam,
chcę powiedzieć, jak bardzo cię... Kocham.
- Och, Alice. - Przytulił ją mocno.
- Rozumiem, że nie odwzajemniasz uczucia - dodała zduszonym głosem.
Odsunął się tak, żeby mogli sobie spojrzeć w oczy.
- A skąd ci to przyszło do głowy? Uświadomiłem sobie, jak beznadziejnie
cię kocham, kiedy wyjechałem do Sydney.
- Sydney? - powtórzyła w zamyśleniu.
- Powinienem napisać to w liściku dołączonym do prezentu. - Nerwowo
bawił się kosmykiem jej włosów. - Powinienem wtedy napisać, co czuję, ale
abstrahując od faktu, że byłem koszmarnie zajęty, to na dodatek o
wypełnienie bileciku musiałem poprosić moją asystentkę. Uznałem zatem, że
wolę powiedzieć ci wszystko osobiście, kiedy tylko wrócę do Cairns.
- Ale nie zrobiłeś tego. - Z wyrzutem uderzyła go w pierś.
- Kiedy przyszedłeś do mnie i kiedy się oświadczyłeś, nawet jednym
słowem nie wspomniałeś o miłości. Rzucałeś tylko wzniosłymi sloganami o
opiece, zapewnieniu bezpieczeństwa.
Twarz Liama wykrzywił grymas.
- Tak - przyznał. - Bo wiesz... Były pewne sprawy, o których chciałem ci
najpierw opowiedzieć. Ale miałaś własne problemy i jakoś nie chciałem, nie
umiałem...
93
RS
- Liam, wiem o wypadku - powiedziała cicho. Zastygł w bezruchu.
- Julia mi powiedziała. Mam nadzieję, że się nie gniewasz - dodała,
obserwując jego zaciśnięte szczęki.
- Nie. - Odetchnął głęboko. - Chciałem ci powiedzieć, ale Julia ma
zdecydowanie lepsze wyczucie czasu. - Na jego twarzy znowu zagościł
uśmiech. - Wiesz, że tamtej nocy ściskałem w kieszeni pierścionek
zaręczynowy?
Zszokowana otworzyła szeroko oczy.
- Pierścionek? Och - jęknęła, jakby coś zrozumiała. -Czyli chciałeś...
Planowałeś oświadczyć się, zanim jeszcze dowiedziałeś się, że jestem w
ciąży?
- Rozważałem to - zaśmiał się cicho.
Nie mogła poukładać sobie tego wszystkiego w głowie. Gdyby tylko nie
zachowywała się tak histerycznie, gdyby dała Liamowi szansę...
- Gdybym miał więcej oleju w głowie, zrobiłbym to już pierwszego dnia.
- W barze „Hippo"? - spytała z niedowierzaniem. Uśmiechnął się z
zażenowaniem.
- Brałem to pod uwagę od chwili, kiedy się w tobie zakochałem. A to... -
zawiesił na chwilę głos. - A to stało się, chyba jeszcze zanim do ciebie
podszedłem. To znaczy
w chwili, kiedy pierwszy raz ujrzałem cię siedzącą samotnie przy barze.
Całkowicie oszołomiona wpatrywała się w niego bezgłośnie.
- Nie wierzysz mi, prawda?
- Nie wiem. To znaczy tak, chyba tak. Po prostu jestem zbyt szczęśliwa,
żeby ci wierzyć. I nie mogę przestać myśleć o tym, że miałeś ze sobą
pierścionek.
Odetchnął głęboko i niespokojnie.
- Czy to znaczy, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by zapytać cię, czy go
przyjmiesz?
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Liamie Conwayu, ja zwyczajnie w świecie nie zasługuję na ciebie.
Położył palce na jej wargach.
- Nie myśl w ten sposób - poprosił. - Bez wątpienia zasługujesz na
mężczyznę, który cię uwielbia.
- W takim razie ty zasługujesz na szczęście, a ja stanę na głowie, żeby cię
uszczęśliwić.
Łagodnie pocałował ją w czoło.
94
RS
- Powiedz, że przyjmujesz pierścionek, a będę najszczęśliwszym facetem
na ziemi.
- Oczywiście, że przyjmuję.
- Bez wcześniejszego obejrzenia go? - udał ogromne zaskoczenie.
- Zdecydowanie tak - odparła, ale ciekawość wzięła górę. - Jak on
wygląda?
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie powiem. Niech to będzie niespodzianka. Pokręciła nosem
niezadowolona, ale oczywiście było to
jedynie udawane, o czym zaraz go zapewniła.
- Byłabym wniebowzięta, nawet gdybyś dał mi drucik z kawałkiem
kolorowego plastikowego szkiełka.
- Mogę tylko powiedzieć, że wygląda odrobinę lepiej -zachichotał. - Mam
nadzieję, że ci się spodoba. Kiedy go zobaczyłem, wiedziałem, że został
stworzony dla ciebie. Kolor, wygląd, według mnie będzie idealny.
Potarła serdeczny palec.
- A skąd wiesz, że będzie pasował?
Uniósł jej dłoń i niczym średniowieczny uczony, przyglądał się badawczo
jej palcom. Prychał, pocierał czoło, oglądał dłoń pod różnymi kątami.
- Do diabła - zaklął. - Możemy mieć problem.
- Szczerze mówiąc, nie ma znaczenia, czy będzie pasował. Wesołe
chochliki błyszczały w jego oczach.
- Może być trochę za duży, ale dzięki Bogu współczesna technika czyni
cuda.
- Masz rację - ucieszyła się. - Zmniejszenie pierścionka to prosta operacja.
- Prawdę mówiąc, miałem na myśli powiększenie palca - zarechotał.
Zaśmiała się głośno i radośnie huknęła go pięścią w ramię.
- Ale wiesz co? Może załatwmy to od razu. Pojedźmy do mnie i go
przymierzysz - zaproponował.
- Mmm... Brzmi rewelacyjnie. Weźmy mój samochód.
- W porządku - zgodzi! się.
Rozradowana przygotowała swoje rzeczy. Sprawdziła zawartość torebki,
upewniła się, że na miejscu są wszystkie niezbędne kobiecie przedmioty i już
zamierzała zejść do Liama, gdy zdecydowała się jeszcze na wizytę w
łazience. W ostatnich dniach musiała tam zaglądać częściej niż zwykle.
W środku zamarła ze strachu. Jej bielizna pobrudzona była krwią.
Boże, nie! - jęknęła przerażona.
95
RS
Czuła, jak ogarnia ją panika. Przeraźliwy strach wkradał się w jej serce.
- Liam! - krzyknęła, wybiegając do kuchni.
- Zbladłaś?! Co się stało?
- Krwawię.
Wykrzywił usta w przerażeniu.
- Och, Alice. To przez szok. Powinnaś więcej wypoczywać.
- Szok? Nie, nie - zapewniała go. - To wszystko jest takie cudowne.
Nie wyglądał na przekonanego.
- Czy to poważne?
- Nie wiem.
Starała się, żeby głos jej nie drżał, ale nie mogła dłużej siebie oszukiwać.
Bała się bardzo.
- Boże, Liam. Nie chcę stracić dziecka - zaszlochała. Liam zdecydowanym
ruchem przystawił krzesło.
- Przede wszystkim usiądź - polecił. Wykonała polecenie i westchnęła
ciężko.
- Pewnie panikuję bez powodu - powiedziała i spojrzała na niego. - Ale
przestraszyłam się - dodała przepraszająco.
- Musisz jechać do szpitala. Pokiwała głową.
- Mógłbyś zadzwonić po taksówkę? - poprosiła. - Nie dam rady teraz
prowadzić.
Potarł nerwowo czoło.
- Jest sobota. Minie dużo czasu, nim taksówka tu dojedzie. Weźmiemy
twój samochód.
- Dobrze. Co prawda trochę kręci mi się w głowie, ale daj mi kilka minut.
Zaraz wezmę się w garść, i mogę prowadzić.
- Alice! - fuknął. - Nawet o tym nie myśl. - Ale...
Blady jak ściana Liam podszedł do szafeczki w przedpokoju.
- To są kluczyki do samochodu, prawda? - upewnił się.
- Tak. A tamten srebrny jest od drzwi wejściowych. Ale Liam, ja nie chcę,
żebyś prowadził.
- Nie ma o czym dyskutować - uciął. - Zabieram cię do szpitala.
Chwycił ją pod ramię i pomógł wstać.
- Liam - spróbowała jeszcze raz. - Wiem, że ty już nie prowadzisz.
Uśmiechnął się niepewnie.
- Mamy nagły przypadek, nic na to nie poradzimy.
96
RS
- Jesteś pewien? Nasze życie nie jest zagrożone. To zupełnie inna sytuacja
niż ta z samolotu.
Popychając ją delikatnie w stronę wyjścia, uśmiechnął się jeszcze raz.
- Zaufaj mi. Obiecuję, że się tobą zajmę.
Wahała się jeszcze przez moment, ale kiedy spojrzała mu w oczy i
dostrzegła w nich ogień miłości, zrozumiała, że bez względu na wszystko
Liam nie zrezygnuje i zawiezie ją do szpitala osobiście.
Jego odwaga rozbudziła w niej wiarę. Wiedziała, że zaufa mu bez chwili
wahania. Pamiętała, jak w krytycznej chwili panował nad sobą i jak
profesjonalnie posadził samolot na ziemi. Miała wewnętrzne przekonanie, że
Liam w pełni poradzi sobie z każdym zadaniem, jakiego się podejmie.
W tej samej chwili dotarło do niej coś ważnego. Zrozumiała, że już zawsze
będzie mu ufać. Nie tylko podczas jazdy samochodem, ale całe życie.
Uświadomiwszy sobie ten fakt, uspokoiła się. Była pewna, że wspólnymi
siłami ochronią ich dziecko i nie pozwolą, by wydarzyło mu się coś złego.
W szpitalu Liam był ledwo żywy ze strachu.
Prowadzenie samochodu było niczym w porównaniu z tym, co przeżywał
na szpitalnym korytarzu. Jazda z ukochaną kobietą u boku, która
potrzebowała jego pomocy, dodała mu nadludzkich sił.
Teraz siły go opuściły. Przerażony zrozumiał, że już nie ma wpływu na to,
co się wokół niego dzieje. Tępym wzrokiem patrzył na Alice, którą lekarze
zabierali do sali na badania. Dostrzegł jej bladą, wystraszoną twarz, a chwilę
później pielęgniarka zamknęła drzwi przed jego nosem. Osamotniony i
wystraszony po prostu stał i czekał.
Nie miał bladego pojęcia, jak to wytrzyma. Co gorsza zaczął się niepokoić,
że to on jest sprawcą stanu Alice. Podejrzewał, że nadmiar emocji po prostu
jej zaszkodził. Wpatrywał się w drzwi, za którymi leżała Alice, i gorąco
modlił się, żeby ani jej, ani dziecku nic się nie stało. Nie chciał być
odpowiedzialny za czyjąś śmierć. Nie po raz kolejny. ..
Ze ściśniętym gardłem uświadomił sobie, jak wiele znaczy dla niego
Alice. Znał ją stosunkowo krótko. Ale tylko ona osiągnęła sukces tam, gdzie
porażkę poniosły mordercza pracy zawodowa i desperackie próby pomocy
Julii i Jackowi. Tylko Alice koiła jego ból i odganiała czarne myśli.
A teraz nosiła w brzuchu dziecko, pomyślał wzruszony. Ich dziecko.
Czternastocentymetrową istotkę z rzęsami i brwiami. Nawet z kubeczkami
smakowymi.
97
RS
Z pięśćmi głęboko wciśniętymi w kieszenie, zaczął krążyć po korytarzu.
Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Deszcz wciąż ciął niemiłosiernie,
odbierając światu kolory. Ponura atmosfera nie napawała optymizmem.
Liam westchnął i podszedł do stojaka na prasę. Nerwowo przekartkował
kilka magazynów, ale na żadnym nie potrafił zawiesić wzroku.
Ponownie zaczął nerwowo krążyć od ściany do okna, od okna do drzwi i z
powrotem do ściany. Głowa pękała mu od niespokojnych myśli i pytań. Co
się działo tam w sali? Co oni jej robili?
- Panie Conway?
Odwrócił się gwałtownie. Pielęgniarka pojawiła się znikąd.
- Tak? - spytał, czując, jak oblewa go zimny pot.
Kobieta uśmiechnęła się. Zdenerwowany Liam nie potrafił powiedzieć,
czy to uśmiech, który sygnalizuje dobre wieści, czy współczucie. Serce
waliło mu jak oszalałe.
- Doktor O'Brien zamierza zrobić kilka zdjęć państwa dziecku i Alice
prosiła, żeby jej pan towarzyszył.
- Oczywiście - wydusił z siebie.
- Tędy, proszę. - Pielęgniarka wskazała drzwi do sali.
- Dziękuję - powiedział i drżącą ręką nacisnął klamkę. Leżała na łóżku i
rozmawiała z doktorem. Ubrana była
w szpitalną koszulę. Technik stał w nogach łóżka i regulował monitor
ultrasonografu.
Alice uśmiechnęła się, widząc Liama. Poprosiła, żeby do niej podszedł.
Zrobił to bezzwłocznie i chwycił ją za rękę.
- Jak się czujesz? - spytał przejęty.
- Bardzo dobrze - odparła. - Liam, to jest doktor O'Brien. Panie doktorze,
to Liam, ojciec dziecka - dokonała prezentacji.
Mężczyźni wymienili uprzejmości.
- Rozumiem, że nie ma powodów do obaw? - Liam odważył się zapytać,
choć głos wciąż mu lekko drżał.
Lekarz oparł się o blat biurka.
- Powiem tak, w tej chwili nie ma powodu do paniki. Plamienie
niekoniecznie musi oznaczać poważne problemy. Stan zdrowia Alice
pozwala sądzić, że ciąża będzie przebiegać bez jakichkolwiek komplikacji.
Zrobimy jeszcze badanie ultrasonografem, żeby potwierdzić moje
przypuszczenia.
- Rozumiem. Proszę robić wszystko, co konieczne - powiedział Liam.
98
RS
Martwił się, że powinien ją wspierać, a wyglądało to tak, jakby on
potrzebował pomocy.
Alice chwyciła go za dłoń, jakby czytała w jego myślach. Spojrzeli sobie
w oczy, dodając odwagi. A oboje jej potrzebowali, bo kiedy lekarz
przygotował się do badania, oboje zadrżeli. W pokoju zapanowała cisza.
Liam niemal słyszał, jak bije mu serce. Pomyślał, że lądowanie samolotem
było zdecydowanie mniej stresujące niż całe to badanie.
- Kiedy już stąd wyjdziemy - szepnął jej do ucha - pojedziemy do mnie i
pokażę ci pierścionek.
- Cudownie - ucieszyła się. - Nie mogę się doczekać.
Doktor odchrząknął.
Alice mocniej przytuliła się do Liama.
- Czy z dzieckiem wszystko w porządku? - spytała drżącym głosem.
- Odwrócę ekran w pani stronę i sama będzie pani mogła zobaczyć.
Liam także nerwowo wpatrywał się w czarno-biały obraz na monitorze.
- Widzę... tylko... Co to za dwa kółka tu na ekranie?
- Zawahała się. - O mój Boże, czy to jest co, o czym ja myślę?
- To co pani tutaj widzi, moja droga, to dwie małe główki - odparł. - Ma
pani bliźnięta. I z tego co widzę, wygląda na to, że są idealnie zdrowe.
- Bliźnięta? - Uśmiech dumy przemknął po twarzy Alice.
- Liam, co myślisz?
Jednakże Liam był zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek odpowiedzieć.
- Pewnie nie jesteś zaskoczony? - spytała.
Ale Liam był zaskoczony. Kompletnie. Długą chwilę nie mógł się
otrząsnąć i zastanawiał się, czy to dobra, czy zła wiadomość. W pierwszej
chwili pomyślał o swoim bracie i jak zawsze w takiej sytuacji poczuł
niekontrolowany atak paniki.
Po chwili jednak zmusił się do powrotu pamięcią do ich szczęśliwego
dzieciństwa, zabaw i wspólnego dorastania. Peter był jego najlepszym
przyjacielem. Jako dzieci wymyślali sobie szalone zabawy na farmie
rodziców, budowali zamki i domki na drzewie, grali w piłkę i pomagali sobie
w odrabianiu prac domowych. Dzięki bratu nigdy nie był samotny.
- Liam? - Alice patrzyła na niego podejrzliwie. - Chyba ci nie przeszkadza,
że to bliźniaki?
- Nie, oczywiście, że mi to nie przeszkadza. To wspaniale. Powiem więcej.
To fantastycznie.
99
RS
- Myślę, że możemy już rozpoznać płeć dzieci - odezwał się lekarz i
zmienił obraz na ekranie. - Chcieliby państwo wiedzieć?
Alice spojrzała na Liama.
- Chciałbyś?
- Płeć nie ma dla mnie absolutnie żadnego znaczenia. Ty zdecyduj,
kochanie.
- Nie - powiedziała bez chwili namysłu. - Jeszcze nie chcę znać płci dzieci,
bo to rzeczywiście nie ma żadnego znaczenia. - Ścisnęła rękę Liama. -
Kochamy je już, niezależnie od wszystkiego. Prawda, skarbie?
Liam poczuł, że najchętniej pocałowałby Alice w tej chwili. Niebawem
wyszedł na korytarz, a Alice poszła przebrać się w swoje ubrania. Kiedy
wyszła z gabinetu, policzki miała czerwone z emocji, a oczy błyszczały jej
prawdziwym szczęściem.
- Mądra z ciebie dziewczynka - powiedział.
- Czy możesz uwierzyć, że będziemy mieli bliźnięta?
- Pomału się oswajam z tą myślą.
- A jeszcze tak niedawno myślałam, że nie mogę mieć dzieci. - Zaśmiała
się.
- No to masz od razu dwoje.
- Damy radę. - Uścisnęła go. - Oczywiście to oznacza, że będę podwójnie
gruba.
- Nadal będziesz dla mnie najpiękniejsza.
- Myślę, że masz rację. Dwoje dzieci nie pozwoli mi się nudzić.
Nagle spoważniała.
- To nie jest najlepszy sposób zaczynania małżeństwa, Liam. Chcę, żeby
nasz ślub był romantyczny.
- Znajdziemy czas na romans - powiedział, chwytając jej dłoń. Ucałował ją
dwa razy w roześmiane usta. - To całus dla każdego z naszych dzieci.
- A gdzie całus dla ich mamy? - spytała, rumieniąc się.
- Na razie delikatny...
- Przestań się o mnie bać i pocałuj mnie porządnie. Rozejrzał się po
korytarzu.
- Czy to nie jest zbyt publiczne miejsce?
- Musisz się w takim razie pospieszyć.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, Alice.
- Ja też cię kocham - szepnęła mu do ucha. - I kocham nasze dzieci.
Wszystko będzie dobrze. Jestem tego pewna.
100
RS
Ruszyli razem korytarzem.
- Zupełnie zapomniałam podziękować ci, że mnie tu przywiozłeś.
- Żadna sprawa. - Uśmiechnął się.
Oboje wiedzieli jednak, jak wiele to dla niego znaczyło. Z wielu powodów
ta krótka przejażdżka samochodem była symbolem wiary i oddania.
- A teraz zamierzam zawieźć cię do siebie. Lekarz powiedział, że przez
najbliższe dni powinnaś na siebie uważać. Położysz się wygodnie i będziesz
podziwiać pierścionek zaręczynowy.
- To brzmi jak opis mojej wymarzonej soboty.
101
RS
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Siedziała sama przy barze odwrócona plecami do wejścia, ale od razu
wiedziała, kiedy przyszedł. Zobaczyła jego odbicie w lustrze za barem, kiedy
przebijał się w jej stronę. Ich spojrzenia spotkały się. Uśmiechnęli się do
siebie, jak to robią zakochani.
Kiedy usiadł na sąsiednim stołku tuż obok niej, poczuła ciepło
rozgrzewające jej ciało.
Minęły dwa lata, odkąd pierwszy raz go spotkała w tym barze. Teraz
jednak jego twarz była dla niej tak znajoma, jak jej własna.
- Witaj. - Spojrzał na jedwabną sukienkę bez rękawów w ciemnozielonym
kolorze. Alice wiedziała, że mu się podoba.
- Cześć - odparła.
Przechylił się i wyszeptał do jej ucha:
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś cholernie piękna?
- Mmm... - udawała wahanie. - Mój mąż mówi mi to cały czas.
- Miło słyszeć. Tak powinno być. - Spojrzał na jej kieliszek. - Co pijesz?
- Łzy Anioła.
- A nie Potężny Orgazm? - spytał zaskoczony.
- Nie muszę już takiego kupować - uśmiechnęła się. -Mój mąż serwuje mi
takie przyjemności, kiedy tylko mam ochotę.
Chwilę siedzieli w milczeniu.
- Może przychodzenie tutaj nie było wcale dobrym pomysłem? - dodała po
chwili. - Jeśli będziesz flirtował ze mną w ten sposób, będę musiała zabrać
cię do domu i zaciągnąć do łóżka, a to byłaby strata naszego samotnego
wieczoru bez dzieci.
- Mam się zachowywać grzecznie? - spytał z uśmiechem. - Możemy
porozmawiać na temat dzisiejszego spotkania zarządu, jeśli wolisz.
- Nie, nie dzisiejszej nocy.
- Co za ulga. Może w takim razie...
Kelner podszedł, pytając o zamówienie Liama. Wziął piwo. Alice patrzyła
na swą dłoń, na której widniała złota obrączka i piękny pierścionek
zaręczynowy ze szmaragdem otoczonym brylantami. Pasował idealnie.
- Na zdrowie! - Liam podniósł swój kufel i stuknął w jej szklankę. -
Najlepsze życzenia z okazji urodzin, kochanie.
- Wzajemnie. Pocałowali się namiętnie.
- Wiesz, że przez lata bałem się tego dnia?
102
RS
- Zbyt wiele złych wspomnień.
- Tak. - Patrzył na swój kufel, a potem przeniósł wzrok na Alice. -
Wprowadziłaś równowagę w moje życie, urodzinowa dziewczyno. Poza
wieloma cudownymi rzeczami, które wniosłaś w moje życie, sprawiłaś też,
że przestałem się bać tego dnia.
Położyła dłoń na jego ramieniu.
- A ty musisz wiedzieć, że zawsze będziesz moim ulubionym prezentem
urodzinowym.
Nie mogła uwierzyć, że tak niedawno bała się zaryzykować powtórnego
małżeństwa. Jej małżeństwo z Liamem w niczym nie przypominało
poprzedniego już od samego początku, od chwili, gdy złożyli sobie przysięgę
małżeńską, na tropikalnej plaży o zachodzie słońca w otoczeniu rodziny i
przyjaciół.
Być może także dlatego, że ciąża i narodziny bliźniąt sprawiły, że dzieci
odgrywały dominującą rolę w ich codziennym życiu. Przyjęli to z
entuzjazmem, celebrowali też chwile, które mieli tylko dla siebie, dzięki
pomocy cudownych opiekunek - Julii, Zary, Mary-Ann i licznych ciotek.
Nawet Jack chciał się zaangażować, wybaczając Alice, że nie urodziła
chłopca. W każdą sobotę wychodził z bliźniaczkami na długi spacer.
Tego wieczoru to rodzice Liama pełnili rolę opiekunek. Byli zachwyceni
rolą dziadków i przyjeżdżali do Cairns tak często, że zaczęli się zastanawiać
nad sprzedaniem farmy i przeniesieniem na stałe bliżej dzieci i wnuków.
- Czy dziewczynki spały, kiedy wychodziłaś? - spytał Liam.
- Twój tata nadal śpiewał Cate kołysanki, a twoja mama z dumą ogłosiła,
że uśpiła Lily pięć minut wcześniej.
- To rekord. Naprawdę dobra robota, babciu Conway - zaśmiał się.
- Oczywiście teraz twoja mama ma nadzieję, że Lily ponownie się obudzi,
żeby mogła znów ją utulić - dodała.
- Będą mieli okazję nacieszyć się nimi do rana. Alice znieruchomiała.
- Czy to znaczy, że nie będzie cię w domu do rana?
- Uwielbiam, kiedy moje małe córeczki budzą mnie o szóstej, ale jeszcze
bardziej kocham spędzać noc tylko z moją żoną. Całą noc aż do późnego
śniadania.
Oczy jej zabłysły pożądaniem.
- Zaplanowałeś coś?
Wyjął klucz z kieszeni i położył przed nią. Podniosła i przeczytała napis.
- Grota Amora? Co to takiego?
103
RS
- To klucz do pokoju dla nowożeńców w hotelu „Stapleton". Mają wielkie
łoże, francuskiego szampana i widok na ocean. Z tego co mi wiadomo, a
znam się nieco na tej branży, to najlepszy apartament w tym regionie.
- Już mi gorąco na samą myśl... Samotna noc z Liamem była luksusem.
- Oczywiście możemy zrezygnować i po prostu iść potańczyć - droczył się,
odkładając klucz na bok.
- Nie dzisiaj - zawołała i sięgnęła po klucz. - Nie możemy pozwolić, żeby
przepadły nam takie atrakcje. Chodź, skarbie, idziemy.
104
RS