Grzegorz Kucharczyk Głowa Kolumba, czyli krótki esej o historii służalczej

background image

Grzegorz Kucharczyk: Głowa Kolumba,
czyli krótki esej o historii służalczej

Jak przypomina Chantal Delsol „historia jest spadkobierczynią
homeryckiego histora
, arbitra między konfliktami, poszukiwacza
prawdy”. W naszych czasach, podkreśla Francuzka, historia nie
szuka już prawdy, „opis przeszłości jest dziś instrumentalizowany w
celu moralnego zbudowania: liczy się tylko to, aby nauczyć przyszłe

background image

pokolenia, jak powinny myśleć i żyć […]. Lud musi prawidłowo
myśleć. Oto cel, przed którym powinny skłaniać się nauki, a
zwłaszcza Historia”.

Niby nic nowego, wszak już Seneka mówił, że „historia jest
nauczycielką życia”. Zasadnicza różnica polega jednak na tym, że
obecnie w krajach Zachodu owo „moralne zbudowanie”, o którym
pisze Delsol, jest rozumiane ściśle ideologicznie. Chodzi o bowiem
„nową moralność historyczną”, której zasady – z grubsza rzecz
ujmując – ma ustalać „pokolenie 68 roku” i jego wychowankowie,
ukształtowani przez różne odmiany neomarksizmu i wszystkich
„postów” (postmodernizmu, poststrukturalizmu, postkolonializmu, a
przede wszystkim postprawdy).

Również ów „lud”, który przez tych nauczycieli ma być wyedukowany
w „prawidłowym myśleniu” jest ideologicznym konstruktem. Historia,
która „nie troszczy się już o prawdę, ale o dobro” (Delsol), ma być
jednym z najważniejszych instrumentów w powołaniu do życia
nowego proletariatu, wehikułu nowej fali rewolucji. Jak pisze
kanadyjski antropolog Matthieu Bock – Cote „pokutna historiografia”
tropiąca wszystkie realne i wyimaginowane winy białych ludzi ma
pomóc w „całkowitej rekonstrukcji społeczeństwa wedle nowego
modelu, wedle wzorca tożsamościowego, egalitaryzmu,
powołującego się na ideał inkluzyjnej różnorodności”. Chodzi o
„wytworzenie nowego ludu”.

Reynald Secher, wybitny francuski historyk, autor fundamentalnej
(źródłowej) monografii o francusko – francuskim ludobójstwie w
Wandei (skazany za to na banicję ze świata francuskiej, urzędowej
nauki), mówi o zjawisku „memoricide” („zabójstwa pamięci”).
Wymazywania przez dominująca w świecie Akademii po obu stronach
Atlantyku nową lewicę „niewygodnych kart” historii, takich jak

background image

ludobójstwo popełnione przez republikę na Wandejczykach. Dzisiaj w
Stanach Zjednoczonych „memoricide” przybiera formę „cancel
culture” („kultury wymazywania”), która wizualizowana jest w postaci
aktów wandalizmu wobec pomników „białych martwych mężczyzn” –
od Kolumba poprzez generałów Konfederacji do Churchilla. Do tego
grona zostali, jak wiemy, zaliczeni również nasi generałowie – jak
dotąd niekojarzeni z rasizmem wobec czarnoskórych mieszkańców
Ameryki – Pułaski i Kościuszko.

Cytowana na początku niniejszego tekstu Chantal Delsol zwraca z
kolei uwagę, że nie tyle chodzi o „zabójstwo pamięci”, co raczej o
konstruowanie „pamięci” na nowo. Ta ostatnia „jest kształtowana
przez media, a ogólniej przez wpływowe grupy, które mediami rządzą
i je inspirują”. W ten sposób – wyjaśnia francuska filozof polityki –
powstaje „hałaśliwa pamięć, powiązana z uproszczonym,
karykaturalnym i subiektywnym dyskursem”, która „ożywia nienawiść
i ducha zemsty. […] Zgiełk pamięci zagłusza dyskurs Historii, czyni go
bezużytecznym i nieskutecznym. Młode pokolenia są kształcone na
pamięci opowiadającej sfabrykowaną przeszłość. Przekazuje im się
nienawiść: do arystokratów, paternalistycznych mieszczan, faszystów
(kategoria ogólna, do której błędnie włącza się wszystkich wrogów
ludzkości)”.

Jak ulał opis „millenialsów” (ludzi urodzonych na przełomie XX i XXI
wieku) szturmujących dzisiaj pomniki „DWM-ów” w USA. Długie
wychowywanie w nienawiści do „cywilizacji białego człowieka”
skutkuje scenami, które obserwujemy dzisiaj w Waszyngtonie,
Filadelfii czy San Francisco. Używając określenia autorstwa Pascala
Brucknera – współczesnego francuskiego powieściopisarza i eseisty –
mamy tutaj do czynienia z „pamięcią narcystyczno-umartwiającą”,

background image

czyli „pamięcią konfliktu, która żądna jest ofiar, by się zemścić,
wznieca na nowo spory, prześladuje”.

Historia na usługach ideologii multikulturalizmu oraz wyrosłe na tym
gruncie „black studies” przyczyniają się do tego – jak pisze P.
Bruckner – że „mniejszości z powodu doznanych cierpień cieszą się
przywilejem, jakim kiedyś dysponowała burżuazja: mogą bez
ograniczeń oddać się zmysłowej miłości własnej w przekonaniu, że
mają czyste sumienie. Głośno manifestują swoja obecność, pysznią
się tym, czym są, popadają w samoubóstwienie, nie dostrzegają
jakichkolwiek swoich słabości, odrzucają wszelkie wątpliwości,
niekiedy nawet nie podlegają powszechnie obowiązującym prawom”.

Francuski eseista pisał to w kontekście tzw. mniejszości seksualnych.
Gdy przypomnimy sobie jednak sceny z amerykańskich miast po
śmierci G. Floyda, gdy czarnoskórzy obywatele USA wobec białych
stosowali regularnie „rytuały upokorzeń” (padanie na kolana,
całowanie butów), spostrzeżenie Brucknera można równie dobrze
odnieść do relacji etnicznych w wiodących krajach Zachodu.

Swoje własne rytuały upokorzenia ma od lat neomarksistowska nowa
lewica. Jak pisała Susan Sontag, jedna z wyroczni intelektualnych
„pokolenia 68 roku” za Atlantykiem, białą rasę należy traktować jako
„rak ludzkiej historii”. Z kolei inny przedstawiciel nowej lewicy na
amerykańskich uniwersytetach, Leonard Jeffreis z City College w
Nowym Jorku, stwierdzał, że ludzie biali to „ludzie lodu” – zimni,
indywidualistyczni, ukierunkowani na materialny zysk, agresywni. Co
innego ludzie czarnoskórzy. To według Jeffreisa „ludzie słońca” –
ciepli, empatyczni, ukierunkowani na wspólnotę.

background image

Już rodzice „millenalsów” od drugiej połowy lat osiemdziesiątych
ubiegłego wieku byli poddani na amerykańskich uczelniach
ideologicznie motywowanej selekcji pamięci. Z jednej strony
likwidowano kursy „The Western civilisation” (przełomowa pod tym
względem była decyzja z 1987 roku Uniwersytetu Stanforda), które
nauczały kanonu zachodniej cywilizacji, z drugiej szeroką ławą
wchodziły „black studies” („afro-amercian studies”), które nauczały,
że wszystko, co najlepsze w zachodniej cywilizacji zostało skradzione
przez białych Europejczyków z rzeczywistej kolebki cywilizacji –
Afryki, a konkretnie Egiptu, którego wszyscy faraonowie – jak
twierdzą tacy „historycy” jak Molefi Kete Asante – byli Murzynami.
Inni przedstawiciele tego antyokcydentalistycznego sposobu myślenia
twierdzą, że prawdziwe korzenie intelektualne amerykańskiej
konstytucji nie tkwią w świecie myśli i pojęć Brytyjczyków, którzy
kolonizowali wschodnie wybrzeże Ameryki, ale w tradycjach rad
plemiennych odbywanych już od XVI wieku przez indiańskie plemię
Irokezów.

Inny kierunek w tej antyzachodniej pseudo-historii (tzw.
postkolonialny) wskazuje, że wszystko to, co Europejczycy przynieśli z
sobą do Nowego Świata, było narzędziem represji. Nawet logika
matematyczna: „za pośrednictwem handlu, administracji i edukacji
symbolizacje i struktury zachodniej matematyki zostały narzucone
kulturom tubylczym […] przez obiektywizm i racjonalizm jako
wartości centralne zachodnia matematyka przedstawia sobą
zdehumanizowany, zobiektywizowany pogląd na świat, który wyłania
się z konieczności w wyniku uczenia matematyki na tradycyjny,
kolonialny sposób. […] Idei matematycznych używa się jako
bezpośrednio aplikowalne pojęcia i techniki lub też pośrednio
poprzez naukę i technologię jako sposób kontrolowania środowiska
fizycznego i społecznego” (Alan J. Bishop).

background image

Ten sposób myślenia obecny w „postcolonial studies” współgra z
neomarksistotwską „krytyczną teorią rasizmu”, zaczerpniętą z
„krytycznej teorii” rodem z szkoły frankfurckiej. Chodzi o konstrukt
myślowy pt. „systemowy rasizm”, czyli przekonanie, że od początku
zachodniej cywilizacji jest opresja rasowa (przy czym zajmując się
dziejami niewolnictwa „badacze” wywodzący się z tej szkoły myślenia
nie zająkną się ani słowem o tym, że prawdziwymi potentatami w
tym procederze w Afryce byli Arabowie i lokalni władcy plamienni).
Tą tezę „naukowo” analizują „badacze” zajmujący się „white studies”,
czyli „studiami nad białością”. Ta ostatnia to już nie kolor skóry, ale
synonim cywilizacji „martwych, białych mężczyzn”. Można więc być
Murzynem – jak kardynał Sarah, czy sędzia Sądu najwyższego USA
Clarence Thomas – ale z racji przyznawania się do chrześcijaństwa i
prawa naturalnego, być kulturowo „białym”, czyli złym.

Jak pisze autor „Tyranii skruchy” „ślepota postępowych myślicieli”
polega na upowszechnianiu myślenia, że „nie ma czegoś takiego jak
rasizm skierowany przeciw białym czy antysemityzm ongiś
prześladowanych i młodych z przedmieść, bo oni sami cierpieli w ten
sam sposób. Oni są ofiarami, więc pozostają wolni od uprzedzeń,
jakie żywi większość społeczeństwa”. Tymczasem jest dokładnie
odwrotnie. Mamy do czynienia z renesansem rasizmu „tym bardziej
przekonanego o swojej prawomocności, że sami zainteresowani
postrzegają go jako uzasadnioną reakcję na prześladowania. W ten
sposób odradza się obsesja pochodzenia, stare, wywodzące się z
niewolnictwa podziały; w imię walki z rasizmem mnożą się
stereotypy”.

Pod hasłem promowania równości, de facto afirmuje się – „nowe
wartości arystokratyczne”, czyli „dziedziczenie cierpienia i bólu”,
które otwierają drogę do „niespotykanego awansu społecznego”. Jak

background image

podkreśla jednak P. Bruckner w ten sposób twórcy polityki
wielokulturowości i pozostająca na jej usługach „pokutna
historiografia” tworzą jedynie „fikcyjną wspólnotę”, bo „przekonanie
o bycie ofiarą nie tworzy wspólnoty, ale zlepek narzekających”.
Pozostające ze sobą w konflikcie pamięci historyczne („biała” i ta
tworzona przez „dziedziców cierpienia i bólu”) powodują, że „nie da
się napisać wspólnej historii, bo zawsze pojawią się grupy, które w
imię swoich wierzeń lub cierpień nie będą umiały się w niej
odnaleźć”.

Erozja więzów społecznych, utrata wspólnego kodu kulturowego –
oto sytuacja rewolucyjna, o której wspominał M. Bock – Cote. Aby
dopełnić całość obrazu należy tak zatomizowane społeczeństwo
zestawić z rosnącym w siłę państwem; państwem, które staje się jako
„państwo pokuty” (P. Bruckner) urzędowym nadzorcą, ale i kanałem
dystrybucji „nowych wartości arystokratycznych”, tj.
udokumentowanego „dziedzictwa cierpienia i bólu”.

Jak wspomina autor „Tyranii skruchy” w 2004 roku przy rządzie
francuskim powołano „sekretariat do spraw ofiar”. W jego gestii jest
„zajmowanie się pamięcią ofiar przeszłości, ofiar współczesnych, ale
także potencjalnie przyszłych”. Nie sposób jednak nie przyznać racji P.
Brucknerowi stwierdzającego, że „gdy państwo staje się wielkim
mistrzem obrzędów ekspiacyjnych […], gdy zimny potwór zaczyna
współczuć, gdy bezprawnie chce odgrywać rolę duchową właściwą
autorytetom moralnym i prowadzić badania naukowe wchodzące w
zakres kompetencji władz uniwersyteckich, chce realizować dzieło
pojednania – wykopać trudną przeszłość, by ja w ten sposób
powstrzymać. Często osiąga swój cel – jego wysiłki są nawet nazbyt
udane i w efekcie przynoszą odwrotne rezultaty. Pokuta w relacjach
ze wszystkimi to przejaw ostatniego stadium życia państwa: zaniku.

background image

Państwo udaje wówczas, że miesza się do wszystkiego, pisze historię
zamiast historyków, chce być gwarantem nienaruszalnych prawd.
Czyni sprawiedliwość po swojemu, wyrównuje dawne rachunki, aby
obciążyć nimi sumienie narodu. Te przedłużające się w czasie
przeprosiny zastępują realne działanie i prowadzą do pomieszania
porządków i ustawodawczej gorączki”.

Z kolei M. Bock – Cote zauważa, że „społeczeństwo, które stało się
laboratorium utopii [wielokulturowości], zostanie całkowicie
pochłonięte przez państwo, które poprzez swoje instrumentarium
technokratyczne i prawne kontrolować będzie wszystkie procesy
socjalizacji. W ten sposób państwo, które celebruje różnicę, wskrzesi
projekt fabryki nowego człowieka: będzie dążyć do wyprodukowania
typu człowieka niezbędnego do realizacji swojego projektu
politycznego”. Witamy w świecie rewolucyjnego „nowego,
wspaniałego świata”.

Przejdźmy do tytułowego Kolumba i jego głowy, który choć nie
ubrany w pomarańczowy kombinezon i nie będący więźniem Państwa
Islamskiego (marne szanse będąc ponad pięćset lat w grobie) został in
effige
dekapitowany na pohybel cywilizacji DWM-ów przez
bojówkarzy z BLM i Antify. To, co widzieliśmy parę tygodni na ulicach
amerykańskich miast było jednak wykonaniem wyroku, którego
sentencję sformułowano niemal trzy dekady wcześniej.

Trzeba się cofnąć do 1992 roku, gdy po obu stronach Atlantyku
upamiętniano pięćsetlecie odkrycia Ameryki przez genueńczyka.
Nowa lewica dobrze już osadzona na amerykańskich campusach
potraktowała te obchody jako dobrą okazję do zaprezentowania
skoncentrowanej na tropieniu „kulturowej dominacji Zachodu”

background image

ideologii multikulturalizmu i towarzyszącej jej „pokutnej
historiografii”.

Klimat rocznicowych obchodów z 1992 roku zdecydowanie swoim
duchem odbiegał od podobnego jubileuszu zorganizowanego sto lat
wcześniej. W 1892 roku amerykańskie gazety pisały z okazji
czterechsetnej rocznicy przybycia Kolumba do Nowego Świata o
przybyciu wraz z nim do Ameryki „chrześcijańskiej cywilizacji, pod
której dobroczynnym wpływem wszystkie narody maszerują naprzód
i wzwyż, do muzyki triumfującej demokracji”.

Taki sposób oglądu skutków kulturowych związanych z podróżami
Krzysztofa Kolumba utrzymywał się jeszcze w połowie dwudziestego
wieku. W 1954 roku Samuel Eliot Morison, historyk z Harvardu, pisał:
„więcej niż pięćset lat po jego narodzinach, gdy dzień, w którym
Kolumb odkrył pierwszą wyspę Nowego Świata, wspomnienie tego
jest świętowane wzdłuż i wszerz Ameryki, a jego sława i reputacja
mogą być uważane za bezpieczne na zawsze. […] Miał on swoje wady,
ale to były braki w zaletach, które uczyniły go wielkim – jego
niezłomna wola, jego wspaniała wiara w Boga i w swoją własną misję
jako tego, który przynosi Chrystusa zamorskim krainom”.

Na początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku klimat
towarzyszący wspominaniu podróży Kolumba był już zupełnie
odmienny. W 1991 roku Narodowa Rada Kościołów (National Council
of Churches), skupiająca największe protestanckie denominacje w
Stanach Zjednoczonych, w specjalnym oświadczeniu dotyczącym
zbliżającego się jubileuszu pięćsetlecia odkrycia Ameryki, stwierdzała,
że „słowo „uczczenie” nie jest właściwym sposobem obchodzenia tej
rocznicy”. We wspomnianej deklaracji stwierdzano wręcz, że „inwazja

background image

Kolumba” przyniosła ze sobą „ludobójstwo, niewolnictwo i ekocyd
[zniszczenie środowiska naturalnego na wielką skalę – G.K.]”.

Rok wcześniej została opublikowana biografia Kolumba autorstwa
Kirkpatrick Sale, typowa dla nowego spojrzenia na rok 1492. Została
ona skonstruowana na zasadzie kontrastu. „Raj” prekolumbijskiej
Ameryki, w której „śpiewano, tańczono i uprawiano seks” został
przeciwstawiony Europie, która w tym samym czasie była według
autora wspomnianej książki „żałosnym, nieszczęśliwym,
niespokojnym miejscem”.

Tak wyglądało pisanie „wyroku” na Kolumba, który został wykonany
przez współczesnych hunwejbinów rewolucji kulturalnej.

Grzegorz Kucharczyk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Niemieckie sumienie czyli niemieckie traumy historyczne esej
Grzegorz Kucharczyk Kulturkampf, czyli niemiecka kultura na polskiej dziczy
Jak sprzedać Polskę czyli jak mówić o historii Polski ciekawie esej
Grzegorz Kucharczyk Pakt, czyli wyrok śmierci
Bardzo stara poczta czyli esej o historii Poczty polskiej dość krótko
Numerologia - Poznaj swoją wibrację˜, POZNAJ SWOJĄ WIBRACJĘ, CZYLI KRÓTKI KURS NUMEROLOGII (1)
Krotki rys historyczny id 24966 Nieznany
statystyka-krótki rys historyczny (9 str), ŚCIĄGI Z RÓŻNYCH DZIEDZIN, Statystyka
08 Świadkowie Jehowy i hitleryzm, czyli jak Strażnica historię poprawiała, Świadkowie Jehowy i hitle
Świadkowie Jehowy i hitleryzm, czyli jak Strażnica historię poprawiała
Świadkowie Jehowy i hitleryzm, czyli jak Strażnica historię poprawiała
Kryzys 1929 33 czyli największy przekręt w historii świata
Noblisści, czyli potyczki matematyczne i historyczne na języku polskim
Ateizm czyli ahumanizm esej
Krótki esej o stresie
To jest napad! Czyli kawałek nieznanej historii Ameryki Wałkuski Marek

więcej podobnych podstron