WWW.FILOZOF.PL – Studencki
Serwis Filozoficzny
GEORGES CANGUILHEM
przełożył
TADEUSZ KOMENDANT
ŚMIERĆ CZŁOWIEKA
CZY KRES
MOŻLIWOŚCI COGITO
Na palcach jednej ręki można policzyć filozofów, którzy w Don
Kichocie Cervantesa zobaczyli doniosłe wydarzenie filozoficzne. O ile
wiemy jest ich dwóch August Comte i Michel Foucault. Gdyby Comte
napisał historię szaleństwa — a mógłby to zrobić - przyznałby w niej
miejsce Cervantcsowi, bo niejednokrotnie powoływał się na Don Kichota,
aby przedstawić szaleństwo jako nadmiar subiektywności i skłonność do
replik na dementi doświadczenia gmatwaniny interpretacji. Ale prawdziwy
autor Historii szaleństwa obarczył prezentacji) idei, jak:} na temat
szaleństwa stworzyła epoka klasyczna, nie Cervantesa lecz Kartezjusza.
Inaczej w Słowach i rzeczach— tu Cervantes i Don Kichot zostaj:)
zaszczyceni czterema błyskotliwymi .stronami, Kartezjusza natomiast
przywołuje się dwa czy trzy razy, a jedyny jego cytowany tekst, kilka
wersów Regulac, pojawia się chyba tylko ze względu na wyraźne
podporządkowanie w Mci mathesis pojęcia miary pojęciu ładu. Praw-
dopodobnie też ze Względu na wcześniejsze wykorzystanie Regulne w
Logice Port-Royal, którą puszczono w niepamięć - tymczasem jako logikę
znaków i gramatyki podnosi siej:) tu do godności jednej z najważ-
niejszych ksęijg XVII wieku. Zaskakująca zmiana miejsc, na których
235
można by się było spodziewać ich w roli świadków, poddaje Kartezjusza i
Cervantesa władzy osądu bądź krytyki. Kartezjusz jest jednym ze
sprawców normatywnego podziału, wskutek którego umieszczono sza-
leństwo w przestrzeni przytułku, gdzie w XIX wieku odnaleźli je jako
przedmiot wiedzy psychopatolodzy. Ccrvanlcs jest jednym z twórców
rozdarcia, które oderwało słowa od prozy świata i umożliwiło im wza-
jemne przenikanie się w łańcuchu znaków L wątku przedstawienia.
Słowa i rzeczy zrodziły się z tekstu Borgesa, odwołujlj się do Ve-
laząueza i Cervantesa, by tam szukać kluczy do lektury filozofii klasy-
cznych - a dzieje się to w roku, gdy zaproszenie na czwarty Światowy
Kongres Psychiatryczny ozdobione zostało wizerunkiem Don Kichota, w
roku, gdy wystawa Picassa w Paryżu przypomniała nam wiecznie aktualną
zagadkę zawartą w obrazie LnsMcninas. Zapożyczmy zatem od Hcnri
Brularda termin „hiszpańskość", aby scharakteryzować filozoficzną
umyslowość Foucaulta. Dla Stcnclhala, który w młodości nie cierpiał
Racine'a, a ufał jedynie Cervantesowi i Ariostowi, hiszpańskość to
nienawiść do kazań i pospolitości. Otóż, sądząc z moralizatorskich na-
pomnień, złości i oburzenia, jakie podniosły się z wielu stron wobec
dzieła Foucaulta, coś W nim zdaje się zmierzać prosto, nawet jeśli nic za-
wsze z rozmyslcm, ku osobowości równie żywej jak tamta z epoki Re-
stauracji. Ale chyba minęły czasy, gdy Kant mógł pisać, że nic nie po-
winno wymknąć się krytyce. Czy w epoce, gdy religia nie broni się już
przed krytyką świętością, prawodawstwo zaś majestatem, w imię filozofii
należy wykluczyć kwestionowanie podstaw, jakie pewne sposoby
myślenia upatrują w istocie bądź w egzystencji człowieka? Czy trzeba
tracić całą zimną krew, jak zdaje się robią niektórzy spośród tych, któ-
rych chętnie zaliczylibyśmy do najtęższych dzisiaj głów, tylko dlatego, że
na ostatnich stronicach książki miejsce króla staje się miejscem
zmarłego, a przynajmniej umierającego, który jest równie bliski końca
jak i rozpoczynania na nowo - a może raczej miejscem „wynalazku
świeżej daty", bo przecież powiada się nam, że „człowiek nic jest ani
najstarszym, ani najtrwalszym problemem, jaki pojawił się w obrębie
ludzkiej wiedzy"? Kiedy się odrzuciło uniwersytecką togę, czyż trzeba
się zachowywać jak belfer przerażony utratą stołka? Czyżby miała po-
wstać niebawem Liga Obrony Praw Człowieka Jako Suwerennego Pod-
miotu i Przedmiotu Filozofii pod hasłem: „Humaniści wszystkich maści,
łączcie się!"? Czy zamiast gromić (o, co jako sumaryczny amalgamat zwie
się strukturalizmcm, i interpretować sukces dzieła jako dowód braku
oryginalności, nic byłoby lepiej zastanowić się nad takim oto faktem? W
roku 1943 w Scrvius et la fortunę Georges Dumćzil pisał, że problem
objawił się mu „na skrzyżowaniu czterech tropów". Dzisiaj,
znając przyjęcie, z jakim spotkała się w 1967 roku La rcligion romaine
archaiąue, wiemy, że dzięki owemu zejściu się na rozdrożu tropy owe
stały się dla Dumćzila drogami. Drogami, na których dawni potwarcy
metody rozdroża, rzecznicy tradycyjnej historii Rzymu, chętnie towa-
rzyszyliby teraz Dumćzilowi, gdyby pozwolił im na to wiek i siły. Prace
Dumezila, Lcvi-Slraussa, Marlincta dzięki potencjalnemu namierzeniu
terenu pozwoliły — nawet nieświadomie dla ich twórców - wyznaczyć
punkt, gdzie powinien zjawić się filozof, aby uzasadnić owe prace i ich
wyniki: przez porównywanie, a nie tworzenie amalgamatów. Sukces
Foucaulta jest bezsprzecznie nagrodą za jasność widzenia, która po-
zwoliła mu dostrzec to miejsce, na które inni pozostawali ślepi.
Zastanawiające jest jedno. Wszystkie dotychczasowe recenzje i
komentarze Stów i rzeczy wydobywają z podtytułu termin „archeologia",
by wykorzystywać go - niekiedy bardzo źle- do określenia bloku
znaczeniowego, jaki tworzy wyrażenie „archeologia nauk humanistycznych".
Postępując tak tracimy, jak się zdaje, z pola widzenia tezę - w .ścisłym
tego słowa znaczeniu - zawartą w dziewiątym i dziesiątym rozdziale.
Zgodnie z nią wszystko rozgrywa się wokół mowy, a mówiąc bardziej
dokładnie —dzisiejszej sytuacji mowy. Dziewiętnastowieczne wywłaszczenie
historii naturalnej na rzecz biologii, analizy bogactw na rzecz teorii
produkcji, stworzyło ujednolicony przedmiot badań: życie i pracę.
Natomiast jedność dawnej gramatyki generalnej rozprysła się, i nie pojawił
się jednolity i jedyny sposób jej odzyskania. Język stal się sprawą filologa i
lingwisty, logika, egzcgcty, wreszcie pisarza jedynie, poety. Gdy pod
koniec XIX wieku Nictzschc naucza, że sens słów winien odsyłać do tego, kto
go nadaje (ale kto nadaje sens słowom?), Mallarmć usuwa siebie z wiersza
(„Wirtualne, pozbawione wcześniejszych upadków pióra bądź "gałęzi,
powróciło zdanie —jeszcze słychać je poprzez glos, zanim nie wypowie
się samo, ożywiane własną osobowością"). Tradycyjne pytanie „czym jest
myślenie?" Michcl Foucault zastępuje -albo nawet uważa za już zastąpione -
pytaniem „czym jest mówienie?". Przyznaje jednak, że nie potrafi jeszcze
stwierdzić, czy pojawia się ono jako skutek spóźnionego rozpoznania, że
utracilo już swą aktualność, czy też wybiega naprzód ku pojęciom, które
pozwolą na nie odpowiedzieć w przyszłości: Nie często zdarza się w
naszych czasach okazja -gdy tylu „myślicieli" chlubi się udzielaniem
odpowiedzi na pytania, nic zadawszy sobie trudu uzasadnienia ich
rzetelności i sformułowań - spotkać człowieka, który potrzebuje trzystu
paru stron, by postawić pyta-
nie, stwierdzając przy tym, że „być może tu zaczyna się praca", i wy-
nająć: „Na powyższe pytanie nie umiem odpowiedzieć, to prawda... Nie
mam nawet pojęcia, czy kiedykolwiek będę mógł dać taką odpowiedź,
czy nadejdzie dla mnie dzień rozstrzygnięcia".
Większość znaczących krytyk Foucaulta zachowywała pojęcie
. a r c h e o l o g i i jedynie po to, by zakwestionować je i zastąpić pojęciem
geologii. To prawda, że Foucault zapożycza kilka terminów ze słownika
geologicznego i sejsmologicznego, na przykład: „erozja", „pokład" i
„warstwa", „wstrząs", „złoże". Koniec przedmowy zdaje się pochodzić z
jakiejś nowej rozprawy o przemianach w skali planetarnej: „Na naszej
milczącej i ufnie nieruchomej ziemi napotykamy zerwania, niestałość,
uskoki; znowu drży ona pod naszymi stopami". Ale prawdą jest również, że
Foucault stara się wydobyć na światło dzienne nie odpowiednik ukrytego
przed wzrokiem przez naturalne zjawiska pękania i osiadania złoża
skorupy ziemskiej, ale „deniwelację kultury zachodniej", to znaczy,
dosłownie - „próg". Chociaż pojęcie „środowiska" używane bywa w
geografii i ekologii, środowiskiem człowieka jest kultura, a nic ziemski glob.
.Geologia zna osady, archeologia zaś-grobowce. Zrozumieć tedy łatwo,
dlaczego ci, którzy broniąc praw historii -dialektycznej bądź nie -
deprecjonują metodę strukturalną (powiedzmy, że taka istnieje), starają się
zastąpić archeologię geologią. Po to, by tylko siebie uważać za godnych
reprezentantów humanizmu. Robienie z Foucaulta swego rodzaju geologa
sprowadza się do insynuacji, że naturalizuje on kulturę odrywając ją od
historii. Przyzwoitki egzystencjalizmu mogą go wówczas oskarżyć o
pozytywizm, a to największa obelga.
Usadowiliśmy się w obrębie dialektyki. Przekraczaliśmy wcześ-
niejsze etapy (z konieczności, zdaniem jednych, zdaniem drugich do-
browolnie), ale żywiliśmy przekonanie, że przekraczając je rozumiemy,
A tu pojawia .się ktoś i mówi nam o „zasadniczych zerwaniach",
niepokoi się, że nie będzie można już „myśleć jakiejś myśli", zmierzać w
„kierunku, gdzie myśl wymyka się sobie", proponuje nam jedynie
„gromadzenie tych nieciągłości w - zarazem oczywistym i niejasnym
-porządku empirycznym, gdzie te się ujawniają". Między XVIII a XIX
wiekiem, tak samo jak między wiekiem XVI a XVII, archeologia wiedzy
odkrywa „zagadkową nieciągłość", którą, bez żadnych zamiarów wy-
jaśniania, określa jako zasadnicze wydarzenie, zdarzenie-fundamental-ne,
niewielkie, ale absolutnie istotne przesunięcie. Wcześniejsze prace
Foucaulta przedstawiły dwa przykłady owych - tkwiących poniżej po-
zornej trwałości dyskursu-nieciągłości, owych radykalnych wydarzeń
wstrząsających percepcją i praktyką ludzką. Historia szaleństwu wy-
znaczyła cięcie, które w przedstawianiu szaleństwa umieścić trzeba
między Montaigne'em a Kartezjuszem. Narodziny kliniki cięcie w
przedstawianiu choroby umieściły między Pinelem a Hichatctn.
Z wiciu powodów zapytać warto, jakie racje skłoniły krytyków —
a wielu niewątpliwie w dobrej wierze - do wskazywania na niebezpie-
czeństwa zagrażające tu Historii. Czy bądź co bądź trzeba domagać się
większego poszanowania historyczności od kogoś, kto pisze: „Historia,
jako sposób istnienia wszystkiego, co dane jest doświadczeniu, stała się
tym, co w naszym myśleniu bezgraniczne". Ale skoro to wyłonienie się
historii, z jednej strony jako dyskursu, z drugiej -jako sposobu istnienia
rzeczy empirycznych, uchodzi za znak zerwania, jesteśmy zmuszeni
przyjąć, że jakieś inne zerwanie-być może już się dokonujące-spowo-
duje, że sposób myślenia historycznego wyda nam się obcy, n nawet -kto
wie? - niemożliwy do realizacji. A do takiego wniosku zdaje się
zmierzać Foucault: „Odkrywając prawa czasu jako zewnętrzną granicę
humanistyki historia pokazuje, że wszystko, o czym się myśli, będzie jeszcze
myślane przez myśl, która dotąd nie ujrzała światła dziennego". Mimo
wszystko czemu odmawiać w tej chwili historycznych kwalifikacji
dyskursowi, mówiącemu o gwałtownym, niemożliwym do przewidzenia i
wyjaśnienia następstwie konceptualnych konfiguracji systemów
myślowych? Powód jest prosty: taka sukcesja wyklucza ideę postępu.
„Postęp poznania ku obiektywności, w której nasza nauka chętnie
widziałaby siebie, nic będzie tu zatem stanowił problemu". Inaczej mówiąc
—dziewiętnastowieczna Historia to Postęp wieku osiemnastowiecz-nego
zastępujący siedemnastowieczny Ład, choć to wyłonienie się Po-stepu nie
powinno być uważane za postęp wobec Historii. I jeśli oblicze Człowieka
zniknie z przestrzeni wiedzy - „jak na granicy morza zamki z piasku" —
nic nie skłania do przypuszczeń, że Foucault traktuje tę ewentualność
jako cofnięcie. Mamy do czynienia z badaczem a nic misjonarzem kultury
współczesnej.
Trudno pierwszemu nadawać nazwę rzeczy czy choćby zasygna-
lizować rzecz, dla której nazwę się proponuje. Toteż pojęcie episteme,
którego wyjaśnieniu poświęca Foucault swe dzieło, nie jest bezpośrednio
przejrzyste. Kultura jest kodem wprowadzającym lad do ludzkich
doświadczeń poprzez trojakie relacje: lingwistyczne, percepcyjne i
praktyczne. Nauka czy filozofia to teoria bądź interpretacja tego ładu.
Ale te ostatnie bezpośrednio do kultury się nic odnoszą. Zakładają ist-
nienie siatki bądź konfiguracji form rozumienia produktów kultury - a
zatem tworzą w stosunku do kultury w i e d z ę w obrębie nauk i filozofii.
Siatka ta jest jedna i niezmienna w danej epoce, która określa się, a za-
239
tcm wydziela, wzglądem niej. Jej nieznajomość tworzy - tak w historii
idei, jak i w historii nauki - poważne a uporczywe pomyłki. Na przykład
historię idei w XVII wieku, pisana na sposób rytualny: „Można zatem
powiedzieć, jeśli ma się w głowie tylko gotowe formułki, że w siedemna-
stym wieku znikają stare, zabobonne czy magiczne wierzenia i natura
zostaje nareszcie włączona do porządku nauki. Trzeba jednak zejść głębiej i
spróbować odtworzyć modyfikacje, jakie przekształciły sama wiedzę na
archaicznym poziomie, umożliwiającym zarówno poznanie jak i istnienie
temu, co ma się poznawać". Modyfikacje owe sprowadzają się do
wycofania mowy ze świata. Język nie jest już jak w Renesansie sygnaturą
czy oznaką rzeczy. Staje się narzędziem manipulacji, mobilizacji, zbliżania
i porównywania rzeczy, sposobem ich umieszczania w ogólnym obrazie
różnic i identyczności, dystrybutorem a nie rewelatorem ładu. Historia
idei w XVII wieku nie powinna zatem ograniczać się do historii
mechanizacji czy nawet matematyzacji różnych dziedzin empirycznych.
Zresztą mówiąc o matematyzacji myśli się zazwyczaj o mierzeniu rzeczy.
Tymczasem najpierw powinniśmy dostrzec ich uporządkowanie. Ho jak
inaczej zrozumieć pojawienie się w tej samej epoce takich teorii jak
gramatyka generalna, taksonomia naturalistów, analiza bogactw?
Natomiast wszystko staje się jasne i pojawia się klasyczna jedność, gdy się
przyjmie, że wszystkie te dziedziny „powstały na podłożu możliwej nauki
o ładzie" i że „uporządkowanie za pomocą znaków konstytuuje wszelkie
nauki empiryczne jako nauki o identyczności i różnicy". To podłoże
możliwej nauki Foucault nazywa episteme. To już nie pierwotny kod
kultury zachodniej, to jeszcze nie nauka, jak optyka Hughensa, ani
filozofia, jak system Malebranche'a. Choć bez niej nie można byłoby
wyobrazić sobie, że ta optyka i ta filozofia stały się możliwe właśnie
wówczas, a nie trzy ćwierci wieku wcześniej. Choć bez niej nie można by
było zrozumieć usiłowań, konstruujących nauki jako rodzaj analizy
sięgający elementów rzeczywistości i rodzaj rachunku czy kom-
binatoryki, dzięki poddanej regułom kompozycji elementów równy
uniwersalności natury. Poznawanie natury nie jest już rozszyfrowywa-
niem, lecz przedstawianiem. Zarówno dla Kartezjusza jak i Leibniza
teoria fizyczna, jeśli wspiera się na dekodowaniu, może rodzić jedynie
pewność moralną opartą na prawdopodobieństwie, że prawdziwa teoria
będzie najbardziej spójnym, najbardziej kompletnym, najbardziej
podatnym na przyszłe uzupełnienia systemem znaków. Cokolwiek by
mówić i robić, przyznać trzeba, że nie Foucault napisał ostatnie wersy
Zasad filozofii i list Leibniza do Conringa z 19 marca 1678 roku. Nam
osobiście trudno się nie zgodzić, że wydobycie na jaw „siatki archeologi-
cznej nadającej prawa myśleniu klasycznemu" owocnie odświeża po-
mysły dotyczące chronologicznych konturów epoki oraz pokrewieństw i
zbieżności intelektualnych w polu owej episteme. Choć sądzimy także, że
jeśliby to stymulujące wołanie o odnowę pobudziło wielorakie i dro-
biazgowe studia, zmierzające do nowego ujęcia doksologii epoki klasy-
cznej, mogłoby doprowadzić do wycieniowania tezy Foucaulta, zgodnie z
którą nieciągłe i autonomiczne następstwo sieci fundamentalnych wy-
powiedzi każe zrezygnować z jakichkolwiek ambicji rekonstruowania
minionej przeszłości.
Przeczytajmy uważnie takie zdanie: „Niewątpliwie dlatego, że
klasyczna myśl o przedstawieniu wyłącza analizę znaczenia, które dla
nas stanowi podstawę znaków, lak nam trudno, wbrew oczywistości,
dostrzec, że cała filozofia klasyczna, od Malebranchc'a do Ideologii,
była filozofią znaku". Dla kogo jest to oczywistością?
Zapewne nie dla n a s, mających tak wiele trudu z dostrzeżeniem
lego faktu, choć, zauważmy, w końcu zdolnych do tego. Oczywistością jest
niewątpliwie dla Foucaulta. Ale w takim razie episteme pewne'} epoki i
historia idei owej epoki podtrzymywana przez inną episteme, choć nic są
wzajemnie przejrzyste, nie mogą być nawzajem zupełnie obce. Gdyby
tak było, jakże można by wytłumaczyć pojawienie się dzisiaj w
pozbawionym precedensu polu cpi.slcinnlogic7.nyni takiego dzieła jak
Słowa i rzeczy? Spostrzeżenie to ktoś już może zrobił. Poczynienie go
jest nieuniknione. Nic jest zresztą pewne, że ujawnia tylko jeden para-
doks. Gdy Foucault przy okazji przedstawiania wiedzy klasycznej po-
nownie przedstawia zasady archeologii, o których mówił już wcześniej,
przywołuje wówczas „mozolną i pracochłonną technikę" pozwalającą na
rekonstrukcję siatki, przyznaje, że „trudno znaleźć sposób, w jaki ten
system mógł funkcjonować", stwierdza, że myśl klasyczna przestała być
nam „bezpośrednio dostępna". Wynika stąd, że mozolnie, powoli, z
trudnością, pośrednio moglibyśmy, schodząc z naszych cpistemicz-nych
brzegów, dolrzeć. zanurzając się, do zatopionej cpislcmc. W len sposób
zakaz, który zabrania pewnej historii zrywania siedmiu pieczęci kryjących
księgę przeszłości, być może powraca jako zachęta do tworzenia innego
rodzaju historii. „Jeśli historia naturalna Tourncforta, Linncusza i
Buffona ma z czymś związek, to nic z biologią, z anatomią porównawczą
Cmicra i ewolucjomzmem Darwina, lecz z gramatyką generalną
Bauzćego, z analizą monetarną, jaką znajdziemy u Lawa, u Yerona de
Forbonnais czy u Turgota". Nie najmniejszą zasługą Foucaulta byłoby,
gdyłiy^jego lektura wprowadziła w centrum historii powszechny lęk
przed anachronizmem. Historyk nauki, choć sobie z tego nic zdaje sprawy,
otrzymuje od nauki, której historię tworzy, ideę progresywnie
odsłaniającej się prawdy. Przykładem wzruszającego ana-
241
240
chronizmu jest dzieło Guyćnota Nauki o życiu w XVII i XVIII wieku:
idea ewolucji. Wbrew temu, co twierdziła większość krytyków Foucaul-ta,
termin „archeologia" mówi to, co znaczy. Jest to warunek i n n ej
h i s t o r i i , gdzie zostało zachowane pojęcie wydarzenia, choć wydarzenia
dotyczą tu pojąć, nie ludzi.
Taka historia, jak zresztą każda inna, powinna dostrzec zerwania,
choć umieszczone inaczej. Niewielu historyków biologii i jeszcze mniej
historyków idei nie opisywało ciągłości myślenia między Bulfo-ncm czy
Maupcrtuisem a Darwinem i nie piętnowało nieciągłości między
Darwinem a Cuvicrem, którego często przedstawia się jako złego
demona biologii na początku XIX wieku. Foucault natomiast umieszcza
nieciągłość między Buffonem a Cuviercm - mówiąc bardziej dokładnie
między Buffoncm a Antoinc-Laurcntc de Jussicu - i czyni z dzieła Cu-
viera historyczny warunek możliwości dzieła Darwina. Jak to się mówi
przy takiej okazji - można się o to targować. Ale tak powinno być. Jeśli
nawet ktoś nic sądzi, by Foucault w tym miejscu miał rację-a osobiście
sądzimy, że ma - czy to wystarczający powód do oskarżeń, że posłał Hi-
storię do diabła? Buftbn nic zrozumiał, dlaczego nic rozumie, jak
Aldovrandi mógł napisać taką, jak napisał, historię węży. Foucault uwa-
ża, że to rozumie: „Aldovrandi nie był ani lepszym, ani gorszym obser-
watorem od BułTona; nie był ani bardziej łatwowierny, ani nic mniej
wierzył spojrzeniu i racjonalności rzeczy. Jego spojrzenie po prostu
wiązało się z rzeczami według innego systemu, według innej dyspozycji
epistcnie". Natomiast Bulion odnosił się do rzeczy według tej samej dy-
spozycji epistemc co Linneusz. „Buffon i Linneusz nakładali na rzeczy tę
samą siatkę". Foucault nie proponuje zatem nic innego, niż systematyczny
program przenicowania metod pracy większości historyków biologii. Skąd
zatem skandal? Stąd, że dzisiaj historia dla wielu filozofów stała się
rodzajem magicznego pola, gdzie wpisuje się istnienie i dyskurs,
historycznych aktorów i autorów historii, jednakowo faszerując ich
ideologicznymi a priori. 1'rogram przenicowania historycznego dyskursu
jest denuncjowany zatem jako chęć odwrócenia biegu historii. Obalenie
progrcsywizmu może być jedynie projektem zachowawczym. Dlatego to
wasze struktury są neokapitalistyczne! Zapomina się przy tym, a raczej
nie zwraca uwagi, że Foucault-czego nic ukrywa-odkrył pierwotny
impuls, by przeczyć osicmnastowiecznej preegzystcncji konceptów
cwolucjonistycznych w pamiętnych tezach, jakie Henn Daudin poświęcił
w 1926 roku metodom klasyfikacji u Linncusza, Lamarcka i Cuviera. Ci,
którzy znali Henri Daudina, profesora filozofii na uniwersytecie M'
Bordeaux, nie dostrzegali u niego najmniejszej zachęty do myślenia, że
zdradza się człowieka czy lud utrzymując - wbrew tym, któ-
rży mieszają cwolncjonizm biologiczny i progresywizm społeczny lub
polityczny - iż Uarwin jako biolog zawdzięcza więcej Cmicrowi niż La-,
marckowi. Foucault ma rację mówiąc, że Lamarck jest współczesnym A.-
L. de Jussieu, a nic Cuviera, a przedkładana przez niego lektura
Wykfadów anatomii porównawczej zasługuje na to, by poważnie zba-' dać
tezę, według której „ewolucjonizm tworzy teorię biologiczną, której
warunkiem możliwości była biologia bez ewolucji - biologia Cinie-ra". W
XVIII wieku teoria ciągłej drabiny form żywych nawet nie faworyzowała, ale
wręcz uniemożliwiała historię życia. Dla stworzenia obrazu bez luk
wymagane były formy przejściowe, gatunki graniczne - nie zaprzeczały
one synchroniczności powiązań. Historia istot żywych na ziemi była
historią postępującego objaśniania obrazu, a nie historia jego kolejnego
sporządzania. „Ciągłość nie jest widzialnym śladem fundamentalnej
historii, gdzie (a sama zasada życia szamotałaby się ze zmiennym
środowiskiem. Uo ciągłość poprzedza czas. Jest Jego warunkiem. Wobec
ciągłości historia gra rolę negatywną - bierze zaliczkę i pozwala przetrwać,
albo lekceważy i skazuje na zatratę". Nic ma zatem przesady w
stwierdzeniu, że historia naturalna nic potrafi myśleć o historii natury.
W naszej próbie zrozumienia, co Foucault ma na myśli, kiedy
mówi o epistemc, ograniczyliśmy się do tych z jego wywodów, wobec
których - słusznie czy niesłusznie -jeśli nawet nie czujemy się kompe-
vtentni, to przynajmniej widzimy jakąś przyszłą korzyść dla siebie. Pojawia
się teraz pytanie, czy dobrze naszkicowane zarysy historii języka, życia i
pracy, podtrzymujące pojęcie epistemc, wystarczą za dowód, że mamy tu
do czynienia z czymś więcej niż ze słowem. Czy epistcinc, racja bytu
programu przenicowania historii, jest czy nie jest czymś M
T
ięcej niż bytem
r a t (o? A przede wszystkim-jakim jest przedmiotem dla jakiego rodzaju
dyskursu? Nauka jest przedmiotem historii nauki, filozofii nauki.
Tymczasem - paradoksalnie - cpistcmc nie jest przedmiotem
epistemologii. Na razie, także dla Foucaulta, epistcinc jest tym, d l a
c ze go przez całe Slawa i rzeczy szuka się odpowiedniego dyskursu. Na
razie przedmiotem jest to, co mówi o niej ten, kto o niej mówi. Jakiemu
jednak rodzajowi weryfikacji podlega taki dyskurs? Mię może tu chodzić -
gdy mjDwft o weryfikacji - o odwoływanie się do danego z góry
przedmiotu ukonstytuowanego według reguł. Anatomia porównawcza
Cimera związana była 7. istniejącymi obecnie i kopalnymi organizmami,
postrzeganymi i rekonstruowanymi zgodnie z ideą organizmu i organizacji
- idea ta, ze względu na zasadę korelacji form, wstrząsnęła
242
243
ciągłą (uksononiii) XVIII wieku. Darwin rozdarł (ahelę rodzajów i zary-
sował następstwo form życia bez narzuconego z góry planu. Daudin
stworzył nonkonformistyczną historię rozdźwięku pomiędzy Curicrcin a
Lamarckicm. W tej historii archeolog odkrywa zarys siatki epistemi-
cznej. Dlaczego? Ponieważ umieścił się równocześnie na zewnątrz i we-
wnątrz historii biologii. Ponieważ, adaptując taktykę gry na dwie strony,
nałożył dwie lektury-teorii językowych i teorii ekonomicznych-na
lekturę teorii istot żywych. Weryfikacja dyskursu o episteme jest roz-
maitość dziedzin, gdzie ujawniony został wspólny inwarinnt. Aby do-
strzec cpifilcmi', należało wyjść poza jedna naukę i historię jednej nauki,
należało rzucić wyzwanie specjalizacji specjalistów i samemu zostać
specjalistą - nic od ogólności, ale międzydzicdzinowości. Jak powiedział
jeden z krytyków Foueaulta, równie inteligentny jak surowy, trzeba
było wstawać wcześnie a kłaść się późno. Trzeba było przeczytać wiele
tego, czego inni nic czytali. To jedna z przyczyn osłupienia, jakie lektura
Foueaulta wywołała u wielu jego cenzorów. Foucault nie cytuje żadnego z
historyków poszczególnych dyscyplin i powołuje się tylko na teksty
źródłowe, które drzemały sobie w bibliotekach. Mówi się o „kurzu".
Zgadza się. kto tak jak złoża kurzu na meblach s:; miarą niedbalstwa
sprzątaczek, tak samo złoża kurzu na książkach są miarą lekkomyśl-
ności piszących bab. Epistemeto przedmiot, który dotąd nie był przed-
miotem żadnej z książek, choć zawierały go wszystkie, ponieważ w
gruncie rzeczy umożliwiał zaistnienie wszystkich książek danej epoki.
Ale czy książki te nie zostały w końcu przeczytane przez „siatkę"
Foucaulta? Inna siatka, inny plon lektury. Zbadajmy zarzut. Pewnie, że
Foucault nie czyta XVIII wieku zupełnie tak samo, jak Cassirer w Filozofii
Oświecenia, ani tym bardziej jak Paul Hazard w swoich dwóch studiach o
myśli europejskiej. Proszę porównać rozdział o nauce o naturze z Myśli
europejskiej w XVIII wieku z piątym rozdziałem Foueaulta. Proszę
porównać też przypisy. Hazard cytuje tylko dzieła z drugiej ręki.
Foucault cytuje tylko teksty źródłowe. Który z nich dwóch czytał przez
siatkę? I odwrotnie, czytelnik, który potrafi dotrzeć do tekstów, i to
tekstów mało znanych - Cassirer - proponuje lekturę, która nie pozostaje
bez związków z lekturą Foueaulta; także odkrywa sieć wątków
konstytuujących grunt, na którym pewnego dnia wyrósł Kant, nie bardzo
wiadomo zresztą w jaki sposób.
Niewątpliwie sam Foucault mówi o siatce. I choć to tylko aluzja
do krystalografii, uważa się, że istnieją podstawy, by doszukiwać się ja-
kiegoś wynalazcy siatki. Tymczasem najprawdopodobniej nie ma tu
własnej siatki Foueaulta, a tylko jego własne wykorzystanie siatki.
Myśl, że język stanowi siatkę doświadczenia, nic jest nowa. Ale myśl, że
244
sama siatka domaga się deszyfracji, czekała dopiero na sformułowanie.
Foucault dostrzegł zagadkę mowy w konwergencji czystej poezji, mate-
matyki formalnej, psychoanalizy i lingwistyki. ,',Co to jest mowa i jak
oddać jej kontur, by mogła się objawić w całej swej okazałości?"
Wstrząs, spowodowany powrotem mowy jako rzeczy powołującej sint-kę,
objawił cięcie zrywające z epoką, w której mowa stanowiła siatkę rzeczy,
choć wcześniej była tylko ich sygnaturą. Aby episteme epoki klasycznej
stała się przedmiotem, należało zająć miejsce w episteme wieku XIX na
tyle odległe od chwili jej narodzin, by widzieć zerwanie z wiekiem XVIII, i
na tyle bliskie wydarzeń zwiastujących jej kres, by móc sobie wyobrazić,
że p r z e ż y j e m y inne zerwanie, po którym Człowiek, jak uprzednio
Ład, pojawi się jako przedmiot. Aby odkryć, że język, zanim obwoła siebie
nakładaniem siatki, funduje poznanie natury przez tworzenie
przedstawiającego identyczności i różnice obrazu, gdzie człowiek, pan
dyskursu teoretycznego, jest nieobecny, wystarczyło Foucaultowi, chciałoby
się rzec, stanąć na rozdrożu dyscyplin. Choć wcześniej należało prześledzić
drogi każdej z nich. Nic nie trzeba było wymyślać, wystarczyło
równocześnie zastosować filozoficzne i filologiczne wynalazki XIX wieku.
Można by to nazwać obiektywną oryginalnością. Aby jednak trafić na
punkt, gdzie osiąga się ją jako rekompensatę za włożony trud, trzeba całej
masy oryginalności subiektywnej, a ta nie wszystkim jest dana.
Sytuacja obiektywnej oryginalności wyjaśnia, dlaczego Fou-
cault był zmuszony wprowadzić do diachronii kultury pojęcie bądź
funkcję zrozumiałości, na pierwszy rzut oka analogiczną do tej, jaką
kulluraliści amerykańscy wprowadzali do synchronicznego obrazu kultur.
Osobowość podstawowa jest pojęciem, które pozwala wyróżnić we
wspólbytujących kulturach inwariant integracji jednostki z właściwym
danej kulturze poziomem uspołecznienia. Charakterystyczna dla danej
kultury episteme podstawowa to jak gdyby uniwersalny system odniesień
pewnej epoki, gdzie różnica stanowi jedyną dopuszczalną relację z epoką
ją poprzedzającą. Uważa się, że funkcja zrozumiałości, jaką zapewnia
osobowość podstawowa, pozwala przy rozpatrywaniu obrazu kultur na
odrzucenie uprzywilejowanej perspektywy jednej z nich. Na ogół panuje
przekonanie, że kulturaliści amerykańscy dostarczyli
poli-
nie jest, mimo to owa dyscyplina „osiąga właściwy sobie wymiar jedynie w
perspektywie historycznego panowania - dyskretnego, ale zawsze
obecnego-myśli europejskiej i takiego stosunku do innych kultur, jakie
245
nie jest, mimo to owa dyscyplina „osiąga właściwy sobie wymiar jedynie w
perspektywie historycznego panowania - dyskretnego, ale zawsze
obecnego-myśli europejskiej i takiego stosunku do innych kultur, jakie
ustanawia wobec siebie". Tym samym istnienie etnologii kulturalistów,
choć w jakiś sposób przyczyniło się do likwidacji europejskiego kolonia-
lizmu, okazuje się - poprzez włączenie w ramy zachodniej ratio
symptomem naiwnego zapominania przez Amerykanów o iluzorycznie
an-tykolonialnym etnocentryzmie kulturowym. Dlatego istnieje
radykalna różnica w stosowaniu pojęcia osobowości podstawowej i
pojęcia episteme. Pierwsze pojęcie zawiera w sobie to, co dane, i zarazem
wymóg normy, jaki] całość społeczeństwa narzuca swym członkom, aby
móc osadzać ich, określać normalność i dewiacje. Episteme natomiast -
to humus, na którym mogą w-yrosnąć jedynie pewne formy organizacji
dyskursu; ich konfrontacja z innymi formami nic może zakładać sądów
wartościujących. Nie ma dziś filozofii mniej normatywnej od filozofii
Foucaulta, bardziej obcej podziałowi na normalne i patologiczne. Jego
zdaniem do istoty współczesnego myślenia należy to, że nic chce i nie po-
trafi zaproponować moralności. To też oburza humanistów, którym
trafia się okazja, by palnąć kazanie.
Istnieje wszakże pytanie - raczej pytanie, niż zarzut - którego
nie sposób, jak się zdaje, pominąć milczeniem. Czy można, ujmować
w i e d z ę teoretyczna i specyfikę jej konceptów bez odniesień do jakiejś
normy? Niektóre spośród dyskursów teoretycznych'rozwijanych stoso-
wnie do epistemiczncgo systemu XVII i XVIII wieku, takie jak historia
naturalna, zostały usunięte z cpistemc wieku XIX, inne zaś w nią włą-
czone. Jakkolwiek fizyka Newtona służyła jako model fizjologom eko-
nomii zwierzęcej w XVIII wieku, nic zniknęla wraz z nimi. Buffon został
wyparty przez Darwina, o ile już nie przez Etiennc Geoffroy Saint-
Hilaire'a. Ale Newton nie został wcale wyparty ani przez Einsteina, ani
przez Maxwella. Darwin nie został wyparty przez Mendla i Morgana.
Linia rozwojowa Galileusz — Newton — Einstein nie prezentuje takich
zerwań, jakie objawia następstwo Turneforta, Linneusza i Englera w
systematyce biologicznej. Ta obiekcja została zresztą przewidziana
przez Foucaulta - ale nie wydaje mi się, by decyzja pominięcia jej, jako
należącej do innego rodzaju badań, była wystarczająca. W rzeczy samej
Foucault podczas eksploracji episteme X.lX wieku nic powstrzymał się
przed nawiązywaniem do matematyki i fizyki, choć traktował je jako
modele formalizacji nauk humanistycznych, to znaczy jako język - w
stosunku do matematyki nie jest to nieścisłe, ale wobec fizyki stanowi
problem: jej następujące po sobie teorie mają za zadanie z jednej strony
poprzez uogólnienie i generalizację odbić się i oderwać od zmieniającego
się dyskursu i używanych w nim pojęć, z drugiej zaś wychodzą od tego,
co należałoby nazwać, tym razem w ścisłym sensie, trwałą strukturą
matematyczną. Foucault mógłby odpowiedzieć, że nie interesuje
246
go prawda dyskursu, ale jego pozytywność. Ale czy można lekceważyć
fakt, że niektóre dyskursy - na przykład fizyka matematyczna - pozyty-
wność zawdzięczają jedynie własnej normie, norma ta zaś uporczywie
dąży do czystości i precyzji, choć zostaje umieszczona w następstwie
epistemicznych dyskursów, których słownik, wywodzący się z jednej
cpistemc, okazuje się pozbawiony znaczenia dla innej? Gdy pod koniec
XIX wieku przestano słuchać tego, co chcieli powiedzieć fizycy mówiący o
eterze, nie przestano jednak rozumieć matematycznej apodyktyczności
teorii Frcsncla i nic popełniono wcale błędu anachronizmu, doszukując się
u Hiiyghensa nic tyle źródła historii melodycznej, ale początku idei
postępu.
Czas już, by po przedstawieniu nieuniknionych kwestii związa-
nych z episteme, przypomnieć, że Foucault chciał napisać nic ogólną teorię
(choć nam ją obiecuje) archeologii wiedzy, lecz jej zastosowanie do nauk
humanistycznych, i postanowił pokazać, jak i kiedy człowiek mógł zostać
przedmiotem nauk, tak jak w XVII i XVIII wieku była nim natura. Nic
sposób bardziej radykalnie niż on kwestionować wszelkie próby, które
chciałyby widzieć w epoce klasycznej źródło bądź zapowiedź naszych
obecnych nauk zwanych naukami humanistycznymi. Jak długo
wydawało się możliwe utrzymywanie wspólnego dyskursu przedstawienia i
rzeczy, nic można było uważać człowieka za przedmiot nauki, to znaczy
traktować jego istnienia jako problemu.
W- epoce klasycznej człowiek godził się ze świadomością, że ma
moc kontemplacji bądź tworzenia idei wszystkich bytów, w których łonie
określał siebie jako istotę żyjącą, mówiącą i fabrykującą narzędzia;
umiejętność tę odczuwał jako ograniczoną i ułomną w stosunku do nie-
skończonej mocy, o której sądził, że dzięki koncesji czy ustępstwu swej
nieskończonej mocy Funduje pozytywność ludzkiej wiedzy. Coglto kar-
tezjańskie długo uchodziło za kanoniczna formę relacji myślanego do
myślącego, tak długo, póki nic dopuszczono, że może istnieć inna niż
kartezjańska jego forma - forma, gdzie podmiot „cogito" mówi o sobie
,Ja". Ale pod koniec XVIII i na początku XIX wieku z jednej strony fi-
lozofia kaniowska, z drugiej powstanie biologii, ekonomii i lingwistyki
postawiły pytanie: Czym jest człowiek? Odkąd życie, praca i mowa
przestały być atrybutami jedynej natury, aby przeobrazić się w natury
zakorzenione we właściwej sobie historii, natury, na których przecięciu
człowiek zostaje naturalizowany - to znaczy widzi w sobie ich wsparcie i
zawartość-wówczas empiryczne nabici o owych naturach konstytuują
247
się jako specyficzne nauki o wytworach tych natur, to znaczy o człowieku.
Jednym z trudniejszych punktów wywodu Kounmllii jest wydobycie na
jaw mimowolnej zbieżności kuiilyzmu l pim < :nvlfin, Kinu ilu i Boppa
w kształtowaniu episteme XIX wieku.
W pewnym sensie wynalezienie Cogilo przez Karlezjiisza ule
było, przez ponad wiek, najistotniejszą filozoficzna zasługą swego wy-
nalazcy. Dopiero Kant musiał poslawić Cogito przed krytycznym Try-
bunałem „ja myślę" i odmówić mu całej zawartości substancjalnej, aby
filozofia nowożytna nabrała zwyczaju powoływania się na niejako na
wydarzenie filozoficzne, gdzie widzi swój początek. Kaniowskie „myślę",
nośnik pojęć intelektu, jest światłem, które otwiera doświadczenie na
zrozumiałość. Ale światło to znajduje się za naszymi plecami i nic
możemy ku niemu się odwrócić. Transcendentalny podmiot myśli jako
transcendentalny przedmiot doświadczenia jest niewiadomą. Pierwotna
syntetyczna jedność apercepcji konstytuuje w sposób przedstawiający
przedstawienie ograniczone w tym sensie, że nigdy nie znajdzie ono dostępu
do swego początkowego źródła. Toteż „myślę", w odróżnieniu od
kartezjańskiego Cogito, konstytuuje się w s o b i e , nigdy nic osiągając
stanu d l a s i e b i e . Ja nic może poznać S i e b i c. Od tej chwili daje się
pomyśleć w filozofii funkcjonowanie Cogito bez funktora podmiotowego.
Ponieważ kaniowskie „myślę" tkwi zawsze po stronie świadomości
ujmowanej ze względu na efekty swych działań, nic przeciwstawia się
zatem próbom zmierzającym do wykazania, że funkcje fundatorskie,
uprawomocnienie treści naszego poznania może zapewnić struktura form
poznania, które to formy-a dowiodłaby tego nauka - zostały
wykorzystane przy jego opracowaniu. W analizie relacji między
empirycznym a transcendentalnym Foucault jasno streszcza zabiegi, przy
pomocy których nierefleksyjne filozofie XIX wieku usiłowały nałożyć
„właściwy krytyce wymiar na empiryczne treści poznania" nic mogąc uciec
od jakiegoś rodzaju krytyki, nie mogąc obejść się bez operowania
podziałem - choć tym razem nic na prawdziwe i fałszywe bądź
ugruntowane i iluzoryczne, lecz na normalne i anormalne, które, jak
wierzono, wyznacza natura bądź historia człowieka. Foucault cytuje
Comtc'a tylko jeden raz. Ale temu przykładowi warto przyjrzeć się bliżej.
Comte uważał, że dzięki zastąpieniu metafizycznej relacji przedmiot -
podmiot naukową relacją organizm - środowisko, był prawdziwym
Kantem. Gali i Condorcet dostarczyli Comte'owi środków, aby powiodło
mu się to, co Kantowi się nic udało. Gali, dzięki fizjologii mózgu, podsunął
mu myśl o tablicy funkcji, odgrywającej analogiczną rolę do kaniowskiej
tablicy kategorii. Condorcet - postęp ducha ludzkiego. A priori
fizjologiczne i a priori historyczne były zbieżne dzięki temu, że
jako „syntezę z ludzkiego punktu wldzeula", a y.iiiom syntezi,-
subluktywną. Filozofia Comte'a jest typowym przykładem empirycznego
opracowania zachowującego ważność projektu transcendentalnego.
Metoda la szuka narzędzi w biologii, a pogardza bądź ignoruje ekonomię i
lingwistykę. Toteż filozofia owa, dla której genezy są zawsze tylko rozwi-
nięciami struktur żywych, nie dostrzegła w matematyce i gramatyce
swych czasów dyscyplin, dzięki którym wkroczy do filozofii pojęcie
struktury, aby zluzować Cogito, które pozytywizm zostawił sarkastycznie
eklektyzmowi.
Nie ja będę zarzucał FoucauKowi - paradoksalne dla wielu, dla
niektórych skandaliczne -zbliżenie fenomenologii i pozytywizmu. Analiza
przeżycia wydaje się mu jedynie bardziej rygorystycznym usiłowaniem,
by „temu, co empiryczne, nadać wartość transcendentalnego". Kiedy
Husserł starał się być radykalniejszy od Kartczjusza i bardziej
transcendentalny niż Kant, czasy - to znaczy episteme - zmieniły się.
Cogilo przestano uważać za najczcigodniejszego przodka funkcji tran-
scendentalnej, a zajmowanie się podwojeniem transcendentalnym nic
było już mylone z funkcją samej filozofii. Pytanie husscrlowskie musiało
dotyczyć zatem raczej nauki niż natury i raczej problemu bycia człowieka
niż fundowania bytu człowieka w Cogito. „Naszym zdaniem projekt
fenomenologiczny znajduje ostateczne rozwiązanie w opisie przeżycia,
które jest mimo opisu empiryczne, i w ontologii niemyślanego,
wyłączającej z obiegu pierwotność »myślę«.
Przed dwudziestu laty ostatnie strony, a szczególnie ostatnie
wersy pośmiertnego dzieła Jcana Cavaillćsa Sur In logiyuc et In thćoric dc
la scicncc przedstawiły konieczność zastąpienia w teorii nauki świa-
domości pojęciem. Filozof i matematyk, który w liście do swego nauczyciela
Leona Urunsclwicga zarzucił Husserlowi nadużywanie Cogito, wziął
również rozbrat, na sposób filozoficzny, ze swym nauczycielem pisząc:
„Nie filozofia świadomości, lecz filozofia pojęcia może stworzyć doktrynę
nauki. Twórcza konieczność nie zawiera się w aktywności, lecz w
dialektycc". Słowa te były wówczas w znacznej mierze zagadką. Dziś
możemy uważać, że zagadka la stanowiła zapowiedź. Carailles wyznaczył
granice przedsięwzięcia fenomcnologicznego, zanim ujawniło ono -
nawet we Francji, to znaczy z pewnym opóźnieniem -swe bezgraniczne
ambicje i dwadzieścia lal temu nakreślił projekt, do którego filo-
zofia dopiero dziś zaczyna się przyznawać. Zastąpienie prymatu świa-
domości przeżywającej lub refleksyjnej prymatem pojęcia, systemu
bądź struktury. Rozstrzelany przez Niemców za akty oporu Cavailles,
który uważał się za spinozistę i nic wierzył w historię w sensie egzysten-
cjalnym, odparł zawczasu - przez czyn, do wykonania którego czuł się
zmuszony, przez uczestnictwo w historii przeżywanej tragicznie aż do
śmierci - zarzuty tych, którzy chcą zdyskredytować to, co nazywają
strukturalizmem, zarzucając mu obok innych występków bierność wobec
faktów dokonanych.
Pisząc krótki rozdział Cogito i to, co nieinyślane Foucault miał
niewątpliwie poczucie, że mówi nic tylko w swoim imieniu, że wskazuje nie
tylko ciemny choć nie sekretny punkt, począwszy od którego rozwija
zwarty i nierzadko trudny dyskurs Stów i rzeczy, ale że wskazuje też
problem, jaki-prócz jej tradycyjnych zainteresowań^stanowi zadanie
filozofii na dziś. Współczesne Cogito nie jest już intuicyjnym uchwyce-
niem - w m y ś l c n i ii — tożsamości myśli myślącej w swym bycie; jest
„ustawicznie podejmowanym zapytywaniem, w jaki sposób myślenie
mieści się poza sobą a jednak najbliżej siebie, jak może istnieć pod po-
staciami niemyślanego". Gaston Bachelard w Lcnouvclcspritscientifi-
quc podjął się wydobycia z nowych teorii fizycznych norm epistemologii
nickartezjańskiej i postawił sobie pytanie o to, co staje się podmiotem
wiedzy, gdy umieścić Cogito w stronie biernej (cogitatur crgo est); w ,La
philosophie de non nakreślił w związku z nowymi teoriami chemicznymi
zadania analityki nie-kantowskiej. Nieważne, czy Foucault podąża jego
tropem, czy nie -^ rozszerza przecież wymóg nic-kartezjanizmu i nie-
kantyzmu na całą refleksję filozoficzną. „Całą współczesną myśl przenika
prawo do myślenia niemyśianego". A myślenie niemyślanego nie jest
według Foucaulta myśleniem w teoretycznym czy spekulatywnym sensie
terminu - to wytwarzanie siebie z narażaniem się na zdziwienie a nawet
przerażenie sobą. „Myślenie już w chwili narodzin jest samo w sobie
działaniem - niebezpiecznym aktem". Trudno zrozumieć - o ile nie
założyć, że wypowiadali się przed porządnym przeczytaniem książki -jak
niektórzy krytycy mogli tu mówić o kartezjanizmie czy pozytywizmie.
Określając ogólną nazwą antropologii całość nauk, jakie ukon-
stytuowały się w XIX wieku niejako spadek po wieku XVIII, lecz jako
„wydarzenie w porządku wiedzy", Foucault zmuszoriy był nazwać
s n e m a n t r o p o l o g i c z n y m zadufaną pewność, z jaką aktualni pro-
motorzy humanistyki biorą zgodnie za przedmiot, z góry dany ich po-
stępowym studiom, to, co początkowo było jedynie projektem do stwo-
rzenia. Z tego względu Słowa i rzeczy mogły by odegrać wobec przyszłe-
go, jeszcze nieznanego, Kania rolę budzika, jaką Kant przypisywał
Hunic owi. Przeskoczylibyśmy w ten sposób etap nic będącej powtórzę-
mcm reprodukcji historii epistemicznej mówiąc o tym dziele, że jest dla
nauk o człowieku tym, czym Krytyka czystego rozumu hyhi dla przyro-
doznawstwa. Chyba że -skoro nie chodzi tu już o naturę i rzeczy, ale o
twórcza przygodę norm, którym koncept ''metafizyczno-empiryczny
człowieka, o ile nie samo słowo, może któregoś dnia przestać wystarczać
- należałoby wprowadzić różnicę między nawoływaniem do filozoficz
nej czujności a wydobywaniem na światło dzienne-świalło bardziej su
rowe jeszcze niż okrutne - jej p r a k t y c z n y c Ii warunków możliwo
ści.
'
(1967)
250