Dickson Gordon R Zolnierzu nie pytaj

background image

G

ORDON

R

.

D

ICKSON

ŻOŁNIERZU, NIE

PYTAJ

Dorsai tom 3

Przeło˙zył: Janusz Wojdecki

background image

Tytuł oryginału:

Soldier, ask not

Data wydania polskiego: 1992 r.

Data pierwszego wydania oryginalnego: 1967 r.

background image

˙

ZOŁNIERZU, NIE PYTAJ, ni jutro, ni dzi´s,
Dok ˛

ad id ˛

a na wojn˛e sztandary.

Do walki z Anarchem co dzie´n trzeba i´s´c.
Uderz i nie znaj w ciosach miary!
I sława, i honor, i chwal ˛

a, i zysk -

Igraszki miedziaka nie warte.
Peł´n sw ˛

a powinno´s´c i nie złota błysk,

Lecz ˙zycie swe postaw na kart˛e!
Troska i krew, cierpienie a˙z po kres
Przypadły nam wszystkim w udziale.
W pier´s wroga wymierz obna˙zony miecz,
Nim padniesz w bitewnym zapale!
Taki ˙

Zołnierzy nasz Pa´nskich jest los,

Gdy staniem u podnó˙zy Tronu,
Ochrzczonym krwi ˛

a własn ˛

a rozka˙ze nam Glos,

Wej´s´c samym do Bo˙zego Domu.

background image

Rozdział 1

Menin aejede thea Pelejadec Achileos — tymi słowami rozpoczyna si˛e Home-

rowa Iliada i zawarta w niej opowie´s´c sprzed trzech i pół tysi ˛

aca lat.

Oto jest opowie´s´c o gniewie Achillesa. A oto jest opowie´s´c o m o i m gnie-

wie. O tym, jak ja, Ziemianin, stawiłem czoło ludom dwóch ´swiatów, ´swiatów
zwanych Zaprzyja´znionymi, sam przeciwko poborowym, fanatycznym i czarno
odzianym ˙zołnierzom Harmonii i Zjednoczenia.

I nie jest to opowie´s´c o umiarkowaniu w gniewie. Gdy˙z i ja, jak Achilles,

jestem Ziemianinem.

Nie robi to na was wra˙zenia? Nie? Nie w dzisiejszych czasach, kiedy syno-

wie młodszych ´swiatów s ˛

a wy˙zsi, silniejsi, bardziej uzdolnieni od nas ze ´swiatów

starszych?

Je´sli tak, to jak˙ze mało wiecie o Ziemi i jej synach! Opu´s´ccie swe młodsze

´swiaty i powró´ccie na Ojczyst ˛

a Planet˛e, by cho´c raz bodaj dotkn ˛

a´c jej stop ˛

a.

W dalszym ci ˛

agu istnieje i w dalszym ci ˛

agu si˛e nie zmienia. W dalszym ci ˛

agu

sło´nce odbija si˛e w wodach Morza Czerwonego, które rozst ˛

apiły si˛e przed syna-

mi Izraelowymi. Jak dawniej wiatr wieje pod Termopilami, gdzie Leonidas wraz
z trzystu Spartanami powstrzymał zast˛epy perskiego króla Kserksesa i zmienił
bieg historii. Tu ludzie walczyli ze sob ˛

a, tu umierali, tu si˛e mno˙zyli, byli chowani

i tu wznosili budowle przez ponad pi˛e´c tysi˛ecy lat, nim człowiek w ogóle o´smielił
si˛e zamarzy´c o waszych nowych ´swiatach. Czy˙z nie s ˛

adzicie, ˙ze owe pi˛e´c ty-

si ˛

acleci, pokolenie za pokoleniem pod tym samym niebem i na tej samej ziemi,

wycisn˛eło swe pi˛etno na naszych duszach, krwi i ko´sciach?

Niech sobie ludzie z Dorsaj b˛ed ˛

a wojownikami ponad wszelkie wyobra˙zenie.

Niech sobie Exotikowie z Mary i Kultis b˛ed ˛

a odzianymi w togi cudotwórcami,

którzy potrafi ˛

a wywróci´c człowieka na nice i si˛egn ˛

a´c po odpowiedzi tam, gdzie

nie si˛ega filozofia. Niech sobie badacze nauk ´scisłych z Newtona i Wenus zgł˛ebia-
j ˛

a obszary tak dalece nam, zwykłym ´smiertelnikom, niedost˛epne, ˙ze z trudno´sci ˛

a

mo˙zemy si˛e dzi´s z tymi naukowcami porozumie´c. Lecz my — ludzie z Ziemi,
cho´c nudni, niscy i pro´sci — mamy w sobie co´s wi˛ecej ni˙z tamci. Gdy˙z wci ˛

a˙z

jeszcze stanowimy wzorzec pełnej istoty ludzkiej, zasadniczy trzon, którego oni s ˛

a

zaledwie udoskonalonymi cz˛e´sciami — połyskuj ˛

acymi, wypolerowanymi, ostry-

4

background image

mi jak brzytwa cz˛e´sciami. I tylko cz˛e´sciami.

Je´sli jednak nale˙zycie do tych, którzy jak mój wuj Mathias Olyn uwa˙zaj ˛

a,

˙ze zostali´smy daleko w tyle, wówczas odsyłam was do Enklawy, utrzymywanej

przez Exotików w St. Louis, gdzie czterdzie´sci dwa lata temu wielki wizjoner,
Ziemianin Mark Torre, pierwszy rozpocz ˛

ał budow˛e tego, co za sto lat od dzisiaj

stanie si˛e Encyklopedi ˛

a Finaln ˛

a. Ju˙z za lat sze´s´cdziesi ˛

at oka˙ze si˛e ona zbyt po-

t˛e˙zna, delikatna i skomplikowana jak na warunki panuj ˛

ace na powierzchni Ziemi.

Zaczniecie jej wówczas szuka´c na orbicie. A za sto lat stanie si˛e — lecz nikt nie
wie na pewno, czym si˛e wówczas stanie ani co zdziała. Teoria Marka Torre głosi,

˙ze Encyklopedia odkryje przed nami gł˛ebi˛e ´swiadomo´sci — jak ˛

a´s dobrze ukryt ˛

a

cz ˛

astk˛e duszy podstawowego ziemskiego rodzaju ludzkiego — któr ˛

a mieszka´ncy

młodszych ´swiatów utracili, b ˛

ad´z której posi ˛

a´s´c nie byli w stanie.

Lecz sprawd´zcie sami. Jeszcze dzi´s pojed´zcie do Enklawy St. Louis i doł ˛

acz-

cie do pierwszej lepszej tury zwiedzaj ˛

acych hale i pomieszczenia badawcze Pro-

jektu Encyklopedii, by w ko´ncu znale´z´c si˛e w obszernej, poło˙zonej centralnie sali
Katalogu, gdzie pot˛e˙zne zakrzywione ´sciany ju˙z zaczynaj ˛

a by´c ładowane prze-

słankami wiedzy stuleci. Gdy za sto lat od dnia dzisiejszego cała przestrze´n tej
wielkiej sfery zostanie w ko´ncu naładowana, poł ˛

acz ˛

a si˛e okruchy wiedzy, któ-

rych do tej pory ludzki umysł nigdy poł ˛

aczy´c nie zdołał. A dysponuj ˛

ac t ˛

a wiedz ˛

a

ostateczn ˛

a ujrzymy — co?

Gł˛ebi˛e ´swiadomo´sci?
Ale powiadam wam, nie zaprz ˛

atajcie tym sobie teraz głowy. Po prostu od-

wied´zcie Katalog — to wszystko, o co was prosz˛e. Odwied´zcie go razem z reszt ˛

a

zwiedzaj ˛

acych. Sta´ncie w samym ´srodku i uczy´ncie, co ka˙ze przewodnik.

— Posłuchajcie.
Posłuchajcie. Uciszcie si˛e i nat˛e˙zcie słuch. Posłuchajcie — nic nie dosłyszy-

cie. A wówczas przewodnik zm ˛

aci wreszcie niezno´sn ˛

a, nieledwie dotykaln ˛

a cisz˛e

i powie wam, dlaczego chciał, by´scie słuchali.

Tylko jeden człowiek na wiele milionów m˛e˙zczyzn i kobiet w ogóle słyszy

cokolwiek. Tylko jeden na wiele milionów — spo´sród zrodzonych na Ziemi.

Lecz nikt — absolutnie nikt — spo´sród wszystkich urodzonych na młodszych

´swiatach, którzy kiedykolwiek przyszli tutaj posłucha´c, nie usłyszał ani odrobiny.

Uwa˙zasz, ˙ze to jeszcze niczego nie dowodzi? W takim razie, przyjacielu, my-

lisz si˛e. Gdy˙z w´sród tych, którzy usłyszeli — to, co było do usłyszenia — zna-
lazłem si˛e ja sam i to, co usłyszałem, a ´swiadcz ˛

a o tym moje czyny, zmieniło

bieg całego mojego ˙zycia. Zdobyłem wiedz˛e o posiadanej mocy, któr ˛

a pó´zniej

w swojej w´sciekło´sci wykorzystałem planuj ˛

ac zagład˛e ludów dwu Zaprzyja´znio-

nych ´Swiatów.

A wi˛ec nie ´smiejcie si˛e ze mnie, kiedy przyrównuj˛e swój gniew do gniewu

Achillesa, samotnego w swej zaciekło´sci po´sród myrmido´nskich okr˛etów pod mu-
rami Troi. Gdy˙z s ˛

a mi˛edzy nami i inne zbie˙zno´sci. Nazywam si˛e Tam Olyn, a moi

5

background image

przodkowie pochodzili w wi˛ekszej cz˛e´sci z Irlandii, lecz po to, by sta´c si˛e tym,
kim jestem, tak jak Achilles wzrastałem na greckim Peloponezie.

W cieniu góruj ˛

acych nad Atenami ruin białego Partenonu nasze dusze spos˛ep-

niały za spraw ˛

a wuja, który nie pozwolił im rozwija´c si˛e swobodnie w sło´ncu.

Dusze — moja i mojej młodszej siostry Eileen.

background image

Rozdział 2

Był to jej pomysł — mojej siostry Eileen — by owego dnia, korzystaj ˛

ac z mo-

jej nowej przepustki podró˙znej pracownika ´Srodków Przekazu, odwiedzi´c Ency-
klopedi˛e Finaln ˛

a. W zwykłych okoliczno´sciach by´c mo˙ze bym si˛e zastanowił,

dlaczego chciała si˛e tam wybra´c. Ale w chwili kiedy to zaproponowała, perspek-
tywa ujrzenia Encyklopedii tr ˛

aciła we mnie czuł ˛

a strun˛e, nisk ˛

a i mocn ˛

a niczym

nieoczekiwane uderzenie gongu — poczułem co´s, czego nigdy dot ˛

ad nie dozna-

łem — co´s na kształt strachu.

Ale nie był to zwyczajny strach, nic tak prostego. Uczucie nie było nawet do

gruntu przykre. Po wi˛ekszej cz˛e´sci przypominało pustk˛e i napi˛ecie poprzedzaj ˛

ace

zwykle moment poddania si˛e jakiej´s wa˙znej próbie. A jednak to było to — ale
i w jaki´s sposób co´s wi˛ecej. Uczucie, jakbym napotkał na swej drodze smoka.

Trwało nie dłu˙zej ni˙z sekund˛e. Ale sekunda wystarczyła. I jako ˙ze Encyklope-

dia dla zrodzonych na Ziemi reprezentowała teoretycznie wszelk ˛

a nadziej˛e, mój

wuj Mathias za´s był dla nas przykładem braku wszelkiej nadziei, skojarzyłem to
uczucie z nim i z wyzwaniem, jakie stanowił dla mnie przez wszystkie lata nasze-
go ˙zycia pod jednym dachem. A to spowodowało, ˙ze z miejsca zdecydowałem si˛e
tam pój´s´c, nie zwa˙zaj ˛

ac na jakiekolwiek inne dodatkowe wzgl˛edy.

Co wi˛ecej, wyprawa ´swietnie si˛e nadawała do uczczenia sukcesu. Zwykle nie

zabierałem nigdzie Eileen ze sob ˛

a — ale wła´snie podpisałem sta˙zow ˛

a umow˛e

o prac˛e z Mi˛edzygwiezdn ˛

a Słu˙zb ˛

a Prasow ˛

a w ich Jednostce Sztabowej tu, na

Ziemi. I to zaledwie w dwa tygodnie po uko´nczeniu Genewskiego Uniwersytetu

´Srodków Przekazu. To prawda, uniwersytet ten wyró˙zniał si˛e w´sród wszystkich

uczelni tego rodzaju na czternastu zamieszkanych planetach z Ziemi ˛

a wł ˛

acznie,

a indeks mych naukowych osi ˛

agni˛e´c był najlepszy w całej jego historii. Niemniej

takie oferty pracy trafiaj ˛

a si˛e młodym ludziom prosto po studiach raz na dwadzie-

´scia lat, je´sli nie rzadziej.

Tak wi˛ec nie zadałem sobie trudu, by wypyta´c siedemnastoletni ˛

a siostr˛e, dla-

czegó˙z to mianowicie chce, bym j ˛

a zabrał do Encyklopedii Finalnej w okre´slo-

nym przez ni ˛

a dniu i godzinie. Tak jak dzisiaj to widz˛e, przypuszczam, ˙ze mu-

siałem sobie wytłumaczy´c, i˙z chciała jedynie, cho´cby na jeden dzie´n, wyrwa´c si˛e
z mrocznego domostwa wuja. Co ju˙z samo w sobie było dla mnie dostatecznym

7

background image

powodem.

To wła´snie Mathias, brat mojego ojca, przyj ˛

ał nas do siebie po ´smierci na-

szych rodziców w wypadku samochodowym. I to wła´snie on tłamsił mnie i Eileen
przez lata dorastania. Nie ˙zeby kiedykolwiek nas dotkn ˛

ał, przynajmniej w sensie

fizycznym. Nie ˙zeby dopu´scił si˛e wobec nas jakiegokolwiek jawnego lub rozmy´sl-
nego okrucie´nstwa. Nie musiał.

Wystarczyło ofiarowa´c nam najzamo˙zniejszy z domów, najwyborniejsze je-

dzenie, ubranie i opiek˛e — i dopilnowa´c, by´smy dzielili to wszystko z n i m,
człowiekiem o sercu tak samo pozbawionym słonecznego blasku, jak nale˙z ˛

aca

do´n kamienica bez okien, ciemna jak podziemna jaskinia, która nigdy nie wi-
działa ´swiatła dziennego, i o duszy zimnej jak kamie´n spoczywaj ˛

acy na dnie tej

jaskini.

Jego bibli ˛

a były pisma tego starego dwudziestopierwszowiecznego ´swi˛etego,

a mo˙ze diabła, Waltera Blunta — którego motto brzmiało: NISZCZY ´

C! — i które-

go Bractwo Chantry dało pó´zniej ˙zycie kulturze Exotików na młodszych ´swiatach
Mary i Kultis. Nie miało znaczenia, ˙ze Exotikowie odmiennie odczytywali pisma
Blunta, upatruj ˛

ac ich przesłanie w. plewieniu chwastu tera´zniejszo´sci pod upraw˛e

kwiatów przyszło´sci. Nasz wuj Mathias nie si˛egał my´sl ˛

a dalej ni˙z plewienie, co

te˙z dzie´n po dniu w swym mrocznym domu wbijał nam do głowy.

Ale do´s´c ju˙z o Mathiasie. Był doskonało´sci ˛

a, je´sli chodzi o brak nadziei i wia-

r˛e, ˙ze młodsze ´swiaty ju˙z dawno zostawiły nas, Ziemian, w tyle, na pastw˛e skar-
lenia i ´smierci, niczym obumarły członek lub uległ ˛

a atrofii cz˛e´s´c ciała. Lecz ani

Eileen, ani ja nie potrafili´smy dorówna´c mu w tej chłodnej filozofii, mimo ˙ze ja-
ko dzieci próbowali´smy ze wszystkich sił. Tak wi˛ec ka˙zde z nas na swój sposób
rwało si˛e do ucieczki zarówno od owej filozofii, jak od wuja, a szlaki tej uciecz-
ki przywiodły nas oboje do Enklawy Exotików w St. Louis i do Encyklopedii
Finalnej.

Z Aten do St. Louis polecieli´smy wahadłowcem, a z St. Louis do Enklawy

dotarli´smy metrem. Airbus przywiózł nas na dziedziniec Encyklopedii. Pami˛etam,

˙ze z jakiego´s powodu wysiadłem ostatni. I kiedy stan ˛

ałem w betonowym kr˛egu,

poczułem znów owo gł˛ebokie nagłe uderzenie gongu. Zamarłem jak człowiek
wprawiony w trans.

— Przepraszam — rozległ si˛e za mn ˛

a głos — pan nale˙zy do grupy zwiedzaj ˛

a-

cych, prawda? Zechce pan doł ˛

aczy´c do reszty. Jestem wasz ˛

a przewodniczk ˛

a.

Odwróciłem si˛e gwałtownie i spojrzałem z góry w br ˛

azowe oczy dziewczyny

w bł˛ekitnej szacie Exotików. Stała tam ´swie˙za jak blask sło´nca padaj ˛

acy na ni ˛

a —

ale co´s mi w jej wygl ˛

adzie nie pasowało.

— Nie jeste´s z Exotików! — powiedziałem nagle.
Bo te˙z i nie była. Exotikowie od urodzenia mieli swe pochodzenie wypisa-

ne na twarzach. Ich oblicza były spokojniejsze ni˙z twarze innych ludzi. Ich oczy
wpatrywały si˛e we wszystko z wi˛eksz ˛

a przenikliwo´sci ˛

a. Byli jak Bogowie Po-

8

background image

koju, zawsze siedz ˛

acy z jedn ˛

a r˛ek ˛

a na u´spionym gromie, niby nie´swiadomi jego

obecno´sci.

— Jestem współpracownic ˛

a — odparła. — Nazywam si˛e Liza Kant. I masz

racj˛e. Nie jestem z prawdziwych Exotików.

Nie wygl ˛

adała na zaniepokojon ˛

a moj ˛

a prób ˛

a wyja´snienia, dlaczego okrywa

j ˛

a szata Exotików. Była ni˙zsza od mojej siostry, wysokiej jak na Ziemiank˛e, ja

te˙z jestem wysoki jak na Ziemianina. Eileen była jasn ˛

a blondynk ˛

a, natomiast ja

miałem ju˙z wtedy ciemne włosy. Kiedy nasi rodzice zmarli, moja czupryna była
tego samego koloru co włosy Eileen, ale pociemniała w miar˛e upływu lat pod da-
chem Mathiasa. Ta dziewczyna, Liza, miała kasztanowe włosy, zgrabn ˛

a sylwetk˛e

i roze´smian ˛

a buzi˛e. Zaintrygowała mnie urod ˛

a i szat ˛

a — ale jednocze´snie nieco

zirytowała. Była taka pewna siebie.

Dlatego te˙z nie spuszczałem jej z oka, gdy zaj˛eła si˛e gromadzeniem osób cze-

kaj ˛

acych na oprowadzenie po Encyklopedii. Gdy zwiedzanie ju˙z si˛e rozpocz˛eło,

zjawiłem si˛e u jej boku i w przerwie wykładu wszcz ˛

ałem z ni ˛

a rozmow˛e.

Bez wahania opowiedziała mi o sobie. Urodziła si˛e na północnoameryka´n-

skim ´Srodkowym Zachodzie, niedaleko St. Louis. Do szkoły podstawowej i ´sred-
niej chodziła w Enklawie i tak stała si˛e zwolenniczk ˛

a filozofii Exotików. Zacz˛eła

wi˛ec pracowa´c w´sród nich i ˙zy´c na ich sposób. Pomy´slałem, ˙ze szkoda na to tak
atrakcyjnej dziewczyny i powiedziałem jej to bez ogródek.

— Dlaczego szkoda — odparła z u´smiechem — skoro daj˛e w ten sposób upust

całej nagromadzonej we mnie energii, i to w dobrej sprawie?

Uznałem, ˙ze pewnie si˛e ze mnie ´smieje. Nie podobało mi si˛e to — nawet

w tamtych czasach nie lubiłem, by si˛e ze mnie ´smiano.

— Có˙z to za dobra sprawa? — zapytałem najbardziej obcesowo, jak umiałem.

— Kontemplacja własnego p˛epka?

Jej u´smiech znikn ˛

ał i popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, tak dziwnym,

˙ze zapami˛etałem to spojrzenie na zawsze.

Było to tak, jak gdyby dopiero teraz u´swiadomiła sobie moje istnienie, ni-

czym istnienie nieznajomego pływaka unoszonego noc ˛

a przez fale daleko od nie-

wzruszonej opoki brzegu, na którym stała. Wyci ˛

agn˛eła r˛ek˛e, jakby chciała mnie

dotkn ˛

a´c, ale zaraz j ˛

a opu´sciła, przypomniawszy sobie, gdzie si˛e znajdujemy.

— Jeste´smy tu zawsze — odparła zagadkowo. — Pami˛etaj o tym. Jeste´smy tu

zawsze.

Odwróciła si˛e i powiodła nas przez niezmontowany kompleks struktur two-

rz ˛

acych Encyklopedi˛e.

— Struktury te, po przeniesieniu w przestrze´n okołoziemsk ˛

a — prowadz ˛

ac

nas dalej zwracała si˛e teraz do wszystkich — zło˙z ˛

a si˛e, formuj ˛

ac kształt w przy-

bli˙zeniu kulisty, na orbicie le˙z ˛

acej na wysoko´sci ponad stu pi˛e´cdziesi˛eciu mil nad

powierzchni ˛

a Ziemi. — Powiedziała nam, jakim ogromnym wydatkiem b˛edzie

przeniesienie na orbit˛e takiej konstrukcji w jednym kawałku. Potem wytłumaczy-

9

background image

ła, dlaczego koszty te, chocia˙z niezmierne, były usprawiedliwione. Otó˙z w ci ˛

agu

pierwszych stu lat poczyniono du˙ze oszcz˛edno´sci dzi˛eki temu, ˙ze budow˛e i łado-
wanie informacjami wykonano bardziej ekonomicznie na Ziemi. — Encyklopedia
Finalna — mówiła — miała by´c nie tylko magazynem faktów. Gromadzenie wie-
dzy to jedynie ´srodek wiod ˛

acy do celu — celem tym jest odkrycie i ustalenie za-

le˙zno´sci zachodz ˛

acych pomi˛edzy wszystkimi faktami. Ka˙zda porcja wiedzy miała

by´c ł ˛

aczona z innymi porcjami za pomoc ˛

a drga´n energetycznych przenosz ˛

acych

kod zale˙zno´sci, dopóki poł ˛

aczenia owe nie zostan ˛

a przeprowadzone w najwy˙z-

szym mo˙zliwym stopniu i dopóki ogromna masa ł ˛

acz ˛

acych si˛e ze sob ˛

a informa-

cji, zebranych przez człowieka na temat jego wszech´swiata i niego samego, nie
zacznie w ko´ncu objawia´c swego kształtu jako cało´sci w sposób nigdy jeszcze
przez człowieka nie widziany.

Podj˛ecie budowy Encyklopedii przez Ziemian wi ˛

azało si˛e jeszcze z czym´s

innym, wa˙zniejszym. Była to nadzieja całej Ziemi — wszystkich ludzi na planecie
z wyj ˛

atkiem Mathiasa i jemu podobnych, którzy stracili ju˙z wszelk ˛

a nadziej˛e —

˙ze prawdziw ˛

a zapłat ˛

a za zbudowanie Encyklopedii b˛edzie mo˙zliwo´s´c u˙zycia jej

jako narz˛edzia do zbadania słuszno´sci teorii Marka Torre.

A teoria Marka Torre, jak wszyscy powinni´smy wiedzie´c, zakładała istnienie

w dziedzinie wiedzy człowieka o sobie samym ciemnej strefy, strefy, gdzie za-
wsze zawodził wzrok ludzki, tak jak postrzeganie wszelkich urz ˛

adze´n percepcyj-

nych zawodzi w ´slepej strefie, strefie, gdzie one same si˛e znajduj ˛

a. Encyklopedia

Finalna — przewidywał Torre — b˛edzie mogła zbada´c t˛e ´slep ˛

a stref˛e człowieka

drog ˛

a wnioskowania z kształtu i masy całkowitej poznanej wiedzy. A w strefie tej

— mówił Torre — znajdziemy co´s — nieznan ˛

a jako´s´c, umiej˛etno´s´c lub sił˛e — co

posiada tylko i wył ˛

acznie podstawowy szczep ludzki z Ziemi, co´s, co zostało ode-

brane lub nigdy nie było dane odpryskom rasy ludzkiej na młodszych ´swiatach,
które tylko pozornie prze´scign˛eły w szybkim tempie nasze rodzicielskie plemi˛e
pod wzgl˛edem siły ciała i umysłu.

Słuchaj ˛

ac tego wszystkiego, przyłapałem si˛e na tym, ˙ze z jakiej´s przyczyny

rozpami˛etuj˛e zagadkowe spojrzenie i dziwnie brzmi ˛

ace słowa, które wcze´sniej

skierowała do mnie Liza. Rozgl ˛

adałem si˛e po niezwykłych, wypełnionych lud´zmi

pomieszczeniach, gdzie nawet w czasie naszego zwiedzania bez przerwy toczyły
si˛e wszelkiego rodzaju prace, od budowlanych po laboratoryjne, i znowu zacz˛eło
mnie ogarnia´c to dziwne, nieco straszne uczucie. Nie tylko powróciło, ale zagnie´z-
dziło si˛e na dobre i j˛eło si˛e wzmaga´c, a˙z poczułem, ˙ze cała Encyklopedia stała si˛e
jednym wielkim ˙zywym organizmem, ze mn ˛

a w samym ´srodku.

Instynktownie wydałem temu uczuciu walk˛e, gdy˙z zawsze najbardziej na

´swiecie pragn ˛

ałem w ˙zyciu wolno´sci — tego, by ˙zadna siła ludzka czy mecha-

niczna nie mogła mnie do niczego zmusi´c. Lecz w dalszym ci ˛

agu narastało we

mnie i nie przestało narasta´c, gdy dotarli´smy wreszcie do sali Katalogu, która
w kosmosie miała znale´z´c si˛e w samym centrum Encyklopedii.

10

background image

Sala miała kształt ogromnej kuli, tak rozległej, ˙ze gdy do niej weszli´smy, cała

przeciwległa ´sciana gin˛eła w mroku, migotały jedynie słabe ´swietliki, sygnalizuj ˛

a-

ce doprowadzenie nowych faktów i ich skojarze´n do czułego materiału rejestruj ˛

a-

cego na wewn˛etrznej powierzchni, niesko´nczonej powierzchni, która zakrzywia-
j ˛

ac si˛e wokół nas stanowiła jednocze´snie sufit, podłog˛e i ´sciany.

Całe przestronne wn˛etrze tej ogromnej sferycznej sali było puste, nie licz ˛

ac

ustawionych na rusztowaniach pochylni wychodz ˛

acych do góry z otworów wej-

´sciowych i ´smiałym łukiem si˛egaj ˛

acych ogromnej platformy zawieszonej w po-

wietrzu w geometrycznym ´srodku komory.

Teraz Liza poprowadziła nas jedn ˛

a z pochylni w gór˛e, a˙z doszli´smy do plat-

formy maj ˛

acej nie wi˛ecej ni˙z sze´s´c metrów ´srednicy.

— . . . Tu, gdzie teraz jeste´smy — powiedziała Liza, gdy stan˛eli´smy na platfor-

mie — znajduje si˛e to, co kiedy´s znane b˛edzie jako Punkt Przej´scia. W kosmosie
wszystkie poł ˛

aczenia przeprowadzone b˛ed ˛

a nie tylko naokoło ´scian sali Katalogu,

ale równie˙z doprowadzone do tego punktu centralnego. I stoj ˛

ac w tym wła´snie

punkcie przyszli zawiadowcy Encyklopedii spróbuj ˛

a wykorzysta´c j ˛

a do spraw-

dzenia teorii Marka Torre i zobacz ˛

a, czy uda im si˛e wywie´s´c na ´swiatło dzienne

wiedz˛e ukryt ˛

a w gł˛ebi umysłu ziemskiego człowieka.

Przerwała i okr˛eciła si˛e, by sprawdzi´c, gdzie stoj ˛

a wszyscy uczestnicy wy-

cieczki.

— Prosz˛e si˛e ´scie´sni´c — rzekła.
Przez sekund˛e nasze oczy si˛e spotkały — i nagle, bez ˙zadnego ostrze˙zenia, fala

uczu´c, które wywoływała we mnie Encyklopedia, wezbrała pian ˛

a. Przenikn˛eło

mnie zimne uczucie przypominaj ˛

ace strach i stan ˛

ałem nieruchomo jak słup soli.

— A teraz — kontynuowała, kiedy przysun˛eli´smy si˛e bli˙zej — prosz˛e was

wszystkich o zachowanie przez sze´s´cdziesi ˛

at sekund absolutnego bezruchu oraz

o nat˛e˙zenie słuchu. Po prostu zamie´ncie si˛e w słuch i zobaczymy, czy co´s usły-
szycie.

Ucichły rozmowy i zamkn˛eła si˛e wokół nas panuj ˛

aca w komorze nieprzenik-

niona cisza. Owin˛eła nas szczelnie i nagle odezwał si˛e w moim mózgu dzwo-
nek alarmowy. Nigdy dot ˛

ad nie cierpiałem na l˛ek wysoko´sci ani l˛ek przestrzeni,

lecz oto teraz spadła na mnie obł˛edna ´swiadomo´s´c wielkiej pustki pod platform ˛

a

i ogromu otaczaj ˛

acej nas przestrzeni. Poczułem bicie serca i zawroty głowy.

— A co mamy usłysze´c? — odezwałem si˛e gło´sno, nie dlatego ˙ze mnie to

interesowało, ale po to, by otrz ˛

asn ˛

a´c si˛e z zaczynaj ˛

acych ogarnia´c mnie mdl ˛

acych

sensacji. Mówi ˛

ac to stałem prawie za plecami Lizy. Odwróciła si˛e i spojrzała na

mnie. W jej oczach znów go´scił cie´n owego zagadkowego spojrzenia, którym
obrzuciła mnie przedtem.

— Nic — odparła. A potem zawahała si˛e, wci ˛

a˙z dziwnie na mnie patrz ˛

ac.

— A mo˙ze. . . co´s, chocia˙z szansa na to jest jak jeden do miliarda. Dowiesz si˛e,
kiedy usłyszysz, a ja wytłumacz˛e wszystko po upływie sze´s´cdziesi˛eciu sekund.

11

background image

— Prosz ˛

acym gestem poło˙zyła mi r˛ek˛e na ramieniu. — Teraz b ˛

ad´z łaskaw by´c

cicho ze wzgl˛edu na innych, nawet je´sli sam nie chcesz posłucha´c.

— Och, posłucham — przyrzekłem.
Odwróciłem si˛e. I nagle, ponad jej ramieniem, za nami, w oddali przy wej´sciu,

którym dostali´smy si˛e do sali Katalogu, zobaczyłem moj ˛

a siostr˛e, ju˙z nie w naszej

grupie.

Z tej odległo´sci rozpoznałem j ˛

a tylko po jasnych włosach i wysokim wzro-

´scie. Rozmawiała z ciemnowłosym, szczupłym m˛e˙zczyzn ˛

a, ubranym na czarno,

którego, cho´c stał obok niej, nie mogłem pozna´c z tak daleka.

Byłem zaskoczony, a w chwil˛e potem poirytowany. Obraz chudego m˛e˙zczyzny

w czerni był dla mnie niczym policzek. Sam fakt, ˙ze moja siostra opu´sciła grup˛e
po to, by porozmawia´c z zupełnie dla mnie obcym człowiekiem i to rozmawia´c
z takim przej˛eciem, s ˛

adz ˛

ac po widocznym spi˛eciu sylwetki i drobnych ruchach

r ˛

ak, wydał mi si˛e niegrzeczno´sci ˛

a, urastaj ˛

ac ˛

a do rangi zdrady. W ko´ncu to ona

błagała mnie o przyj´scie tutaj.

Włosy stan˛eły mi d˛eba na karku i wezbrała we mnie fala zimnego gniewu. To

´smieszne — z tej odległo´sci nawet człowiek obdarzony najlepszym słuchem nie

zdołałby podsłucha´c ich rozmowy, lecz przyłapałem si˛e na tym, ˙ze wysilam si˛e,
by przenikn ˛

a´c otaczaj ˛

ac ˛

a nas cisz˛e ogromnej komnaty, próbuj ˛

ac dowiedzie´c si˛e,

o czym te˙z mówi ˛

a.

I wówczas, najpierw z ledwo´sci ˛

a, a potem coraz lepiej, zacz ˛

ałem słysze´c. Co´s.

Nie głos mojej siostry i nie głos nieznajomego, kimkolwiek był, ale jaki´s do-

chodz ˛

acy z daleka, chrapliwy głos m˛e˙zczyzny. Mówił j˛ezykiem podobnym nieco

do łaciny, lecz opuszczał samogłoski i grasejował, co zmieniało jego przemow˛e
w pomruk podobny gwałtownemu przetaczaniu si˛e letniego gromu towarzysz ˛

ace-

mu błyskawicy. Głos narastał, staj ˛

ac si˛e nie tyle gło´sniejszy, co bli˙zszy — a potem

usłyszałem drugi głos, odpowiadaj ˛

acy pierwszemu.

I jeszcze jeden głos. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden.
Rycz ˛

ac, wrzeszcz ˛

ac, zbli˙zaj ˛

ac si˛e jak lawina, głosy nagle opadły mnie ze

wszystkich stron, ich liczba w´sciekle narastała, podwajaj ˛

ac si˛e i potrajaj ˛

ac —

wszystkie głosy we wszystkich j˛ezykach całego ´swiata, wszystkie głosy, jakie
kiedykolwiek były na tym ´swiecie — i jeszcze wi˛ecej. Jeszcze — i jeszcze —
i jeszcze.

Wrzeszczały mi do ucha paplaj ˛

ac, płacz ˛

ac, ´smiej ˛

ac si˛e, przeklinaj ˛

ac, rozka-

zuj ˛

ac, tłumacz ˛

ac — lecz nie stapiały si˛e, jak mo˙zna by si˛e spodziewa´c po takiej

mnogo´sci, w jeden pot˛e˙zny, ale przynajmniej nie rozbity na głosy grom wywo-
łany rykiem wodospadu. Coraz bardziej wzmagały si˛e, lecz wci ˛

a˙z pozostawały

rozdzielone. Słyszałem wszystkie! Ka˙zdy z milionów i miliardów kobiecych i m˛e-
skich głosów krzyczał mi z osobna do ucha.

I w ko´ncu tumult ten uniósł mnie jak piórko pochwycone przez czoło huraga-

nu, okr˛ecił mn ˛

a gdzie´s w górze i porwał poza granice przytomno´sci we w´sciekł ˛

a

12

background image

katarakt˛e nie´swiadomo´sci.

background image

Rozdział 3

Pami˛etam, ˙ze nie chciałem si˛e obudzi´c. Wydawało mi si˛e, ˙ze wróciłem z dale-

kiej podró˙zy i przez dłu˙zszy czas byłem nieobecny. Lecz kiedy w ko´ncu otwarłem
z wielk ˛

a niech˛eci ˛

a oczy, le˙załem na podłodze komory, a Liza Kant pochylała si˛e

nade mn ˛

a. Tylko ona — niektórzy z naszej grupy jeszcze nie zd ˛

a˙zyli si˛e obróci´c,

by zobaczy´c, co si˛e ze mn ˛

a stało.

Liza uniosła moj ˛

a głow˛e z podłogi.

— Słyszałe´s! — powiedziała przynaglaj ˛

aco ´sciszonym głosem, prawie na

ucho. — Co takiego słyszałe´s?

— Słyszałem?
Potrz ˛

asn ˛

ałem głow ˛

a w oszołomieniu, przypominaj ˛

ac sobie to wszystko i spo-

dziewaj ˛

ac si˛e prawie tego, ˙ze nieprzebrane morze głosów zatopi mnie po raz wtó-

ry. Lecz tym razem słycha´c było tylko cisz˛e, a w powietrzu wisiało pytanie Lizy.

— Co słyszałem? — powtórzyłem.
— Ich.
— Ich?
Zmru˙zyłem oczy przeszyty jej spojrzeniem i nagle przeja´sniło mi si˛e w gło-

wie. W jednej chwili przypomniałem sobie moj ˛

a siostr˛e i zerwałem si˛e na równe

nogi, usiłuj ˛

ac z tej odległo´sci dojrze´c wej´scie, obok którego widziałem Eileen sto-

j ˛

ac ˛

a z czarno ubranym m˛e˙zczyzn ˛

a. Ale ani w wej´sciu, ani w jego okolicy nikt nie

stał. Nie było ani jej, ani jego. Nie było ˙zadnego z nich.

Pozbierałem si˛e do kupy. Byłem wstrz ˛

a´sni˛ety, rozbity i zupełnie pozbawiony

pewno´sci siebie przez kaskad˛e głosów, pod któr ˛

a mnie wepchni˛eto i której dałem

si˛e ponie´s´c. Tajemnica mojej siostry i jej znikni˛ecie odebrały mi zdrowy rozs ˛

a-

dek. Zostawiłem Liz˛e bez odpowiedzi i pu´sciłem si˛e biegiem w dół pochylni,
ku wej´sciu, gdzie po raz ostatni widziałem Eileen rozmawiaj ˛

ac ˛

a z nieznajomym

w czarnym ubraniu.

Cho´c byłem szybki i miałem dłu˙zsze nogi, Liza była jeszcze szybsza. Nawet

w swoich bł˛ekitnych szatach mogła i´s´c o lepsze z asami bie˙zni. Dogoniła mnie,
wyprzedziła i stan˛eła w drzwiach, tarasuj ˛

ac je w chwili, gdy do nich dobiegłem.

— Dok ˛

ad idziesz? — zawołała. — Nie mo˙zesz odej´s´c — jeszcze nie teraz!

Je´sli co´s słyszałe´s, musz˛e zabra´c ci˛e do Marka Torre. ˙

Zyczy sobie rozmawia´c

14

background image

osobi´scie z ka˙zdym, kto kiedykolwiek co´s usłyszy!

Jej słowa ledwo do mnie docierały.
— Z drogi — burkn ˛

ałem i odepchn ˛

ałem j ˛

a niezbyt delikatnie na bok.

Dałem nura do wej´scia i znalazłem si˛e w okr ˛

agłym pomieszczeniu narz˛e-

dziowni. Pracowali tam technicy w kolorowych bluzach, czyni ˛

ac niepoj˛ete rzeczy

z nieprawdopodobnymi łama´ncami szkła i metalu — ale ani ´sladu Eileen i czło-
wieka w czerni.

Przemkn ˛

ałem przez pokój do znajduj ˛

acego si˛e za nim korytarza. Ale i tu było

pusto. Pobiegłem korytarzem i skr˛eciłem w pierwsze napotkane drzwi na pra-
wo. Kilku czytaj ˛

acych i pisz ˛

acych podniosło na mnie wzrok znad stołów i ławek

i popatrzyło ze zdumieniem, lecz Eileen ani nieznajomego nie było w´sród nich.
Spróbowałem w nast˛epnym pokoju, a potem w jeszcze jednym, wsz˛edzie bez po-
wodzenia.

Przy pi ˛

atym pokoju Liza ponownie mnie dogoniła.

— Stój! — rozkazała. I tym razem chwyciła mnie naprawd˛e z sił ˛

a zdumiewa-

j ˛

ac ˛

a jak na tak niepozorn ˛

a dziewczyn˛e. — Zatrzymasz si˛e wreszcie i pomy´slisz

przez chwil˛e? Co si˛e stało?

— Stało si˛e! — wrzasn ˛

ałem. — Moja siostra. . .

I wówczas zatrzymałem si˛e i ugryzłem w j˛ezyk. Nagle dotarło do mnie, jak

idiotycznie zabrzmiałoby, gdybym zdradził Lizie cel moich poszukiwa´n. To, ˙ze
siedemnastoletnia dziewczyna odł ˛

acza si˛e od grupy i rozmawia z kim´s, kogo nie

zna jej starszy brat, nie jest najszcz˛e´sliwszym wytłumaczeniem powodu szale´n-
czej pogoni i pó´zniejszych gor ˛

aczkowych poszukiwa´n — przynajmniej w dniu

dzisiejszym obecnego stulecia. Nie miałem bynajmniej zamiaru robi´c Lizie wy-
kładu na temat braku ciepła w nieszcz˛e´sliwym okresie naszego dorastania, mojego
i Eileen, w domu wuja Mathiasa.

Stan ˛

ałem bez słowa.

— Musisz pój´s´c ze mn ˛

a — powiedziała nagl ˛

aco sekund˛e pó´zniej. — Nawet

nie zdajesz sobie sprawy, jak strasznie, niewyobra˙zalnie rzadko kto´s naprawd˛e co´s
słyszy w Punkcie Przej´scia. Nie rozumiesz, jak wiele to teraz znaczy dla Marka
Torre — dla Marka Torre we własnej osobie — znale´z´c kogo´s, kto usłyszał!

Potrz ˛

asn ˛

ałem głow ˛

a w odr˛etwieniu. Nie miałem ochoty nikomu opowiada´c,

przez co wła´sciwie przeszedłem, a ju˙z najmniej, ˙zeby badano mnie jak jaki´s wy-
bryk natury albo okaz do´swiadczalny.

— Musisz! — powtórzyła Liza. — To bardzo wa˙zne. Nie tylko dla Marka, dla

całego Projektu. Pomy´sl! Nie uciekaj, prosz˛e! Zastanów si˛e najpierw nad tym, co
robisz!

Trafiło do mnie słowo „zastanów si˛e”. Z wolna umysł mi si˛e przeja´snił. To,

co mówiła, było najprawdziwsz ˛

a prawd ˛

a. Powinienem zastanowi´c si˛e zamiast go-

ni´c w pi˛etk˛e jak człowiek niespełna rozumu. Eileen i czarno ubrany nieznajomy
mogli by´c w którymkolwiek z dziesi ˛

atków pokoi oraz korytarzy — mogli ju˙z na-

15

background image

wet opu´sci´c Projekt i Enklaw˛e. Tak czy owak, có˙z mógłbym powiedzie´c, nawet
gdybym ich dogonił? Za˙z ˛

ada´c, by zdradził swoj ˛

a to˙zsamo´s´c i zadeklarował swoje

zamiary wzgl˛edem mojej siostry? Prawdopodobnie dobrze si˛e stało, ˙ze nie udało
mi si˛e ich odnale´z´c.

Ponadto była jeszcze jedna sprawa. Ci˛e˙zko pracowałem, by otrzyma´c kon-

trakt, który podpisałem przed trzema dniami, zaraz po opuszczeniu uniwersytetu.
Kontrakt z Mi˛edzygwiezdn ˛

a Słu˙zb ˛

a Prasow ˛

a. Lecz do ukoronowania moich am-

bicji miałem jeszcze przed sob ˛

a dalek ˛

a drog˛e. Gdy˙z tym, czego pragn ˛

ałem naj-

bardziej — tak długo i zawzi˛ecie, jak gdyby pragnienie to było wczepion ˛

a we

mnie z˛ebami i pazurami ˙zyw ˛

a istot ˛

a — była wolno´s´c. Prawdziwa wolno´s´c, jak ˛

a

posiadaj ˛

a tylko członkowie władz planetarnych — i jedna jedyna grupa zawodo-

wa, czynni członkowie Gildii Mi˛edzygwiezdnej Słu˙zby Prasowej. Ci pracownicy,
którzy podpisali przysi˛eg˛e niezawisło´sci i formalnie byli lud´zmi bez własnego

´swiata, co miało gwarantowa´c bezstronno´s´c kierowanej przez nich Słu˙zby.

´Swiaty zamieszkane przez ród ludzki były podzielone — tak jak podzieliły si˛e

dwie´scie z okładem lat temu — na dwa obozy, jeden utrzymuj ˛

acy sw ˛

a ludno´s´c

na „´scisłych” kontraktach i drugi, wierz ˛

acy w tak zwane kontrakty „lu´zne”. Za

´scisłymi kontraktami opowiadały si˛e Zaprzyja´znione ´Swiaty Harmonii i Zjedno-

czenia, Newton, Cassida i Wenus oraz Ceta — du˙zy i nowy ´swiat okr ˛

a˙zaj ˛

acy Tau

Ceti. Po stronie lu´znych znajdowała si˛e Ziemia, Dorsaj, Egzotyczne ´Swiaty Mary
i Kultis, Nowa Ziemia, Freilandia, Mars i niewielki katolicki ´swiat St. Marie.

Ró˙zni ˛

acym je czynnikiem był konflikt systemów ekonomicznych — dziedzic-

two podzielonej Ziemi, która je pierwotnie skolonizowała. Gdy˙z w naszych cza-
sach istniała tylko jedna waluta mi˛edzyplanetarna — a była ni ˛

a moneta wysoce

wyszkolonych umysłów.

Konkurencja była ju˙z zbyt wielka, by pojedyncza planeta mogła pozwoli´c so-

bie na szkolenie własnych specjalistów, szczególnie w sytuacji, gdy inne ´swiaty
wydawały lepszych. Najdoskonalsza nawet edukacja na Ziemi i na jakimkolwiek
innym ´swiecie nie mogła wyprodukowa´c zawodowego ˙zołnierza, który mógłby
si˛e równa´c z wytwarzanym na Dorsaj. Nie było lepszych fizyków od fizyków
z Newtona ani psychologów nad tych z Exotików, ani poborowych oddziałów
zaci˛e˙znych równie tanich i niebacznych na straty w ludziach, jak te z Harmonii
i Zjednoczenia — i tak dalej. W rezultacie jeden ´swiat szkolił jeden rodzaj czy te˙z
typ zawodowca i wymieniał jego usługi z tytułu kontraktu z drugim ´swiatem na
kontrakt i usługi jakiegokolwiek innego typu zawodowca, którego potrzebował.

Podział mi˛edzy oboma obozami był sztywny, Na „lu´znych” ´swiatach kontrakt

człowieka nale˙zał w cz˛e´sci do niego samego. Nikt bez wyra˙zenia zgody nie mógł
by´c wymieniony ani sprzedany na inny ´swiat — z wyj ˛

atkiem nagłych przypad-

ków i spraw najwy˙zszej wagi. Na „´scisłych” ´swiatach ˙zycie jednostki nale˙zało do
władz — jej kontrakt mógł by´c sprzedany lub wymieniony ze skutkiem natych-
miastowym. Gdy tak si˛e działo, jednostka miała tylko jeden jedyny obowi ˛

azek —

16

background image

a mianowicie uda´c si˛e do pracy tam, gdzie jej kazano.

Tak wi˛ec na wszystkich ´swiatach istnieli niewolni i wolni cz˛e´sciowo. Na ´swia-

tach lu´znych, do których, jak ju˙z wspomniałem, nale˙zała Ziemia, ludzie mego po-
kroju byli wolni cz˛e´sciowo. Ja jednak pragn ˛

ałem pełnej wolno´sci, takiej, jak ˛

a za-

pewnia jedynie członkostwo Gildii. Raz przyj˛ety do Gildii, zyskałbym t˛e wolno´s´c
na zawsze. Gdy˙z kontrakt na moje usługi stałby si˛e własno´sci ˛

a Słu˙zby Prasowej

i tylko jej.

˙

Zaden ´swiat nie mógłby mnie potem s ˛

adzi´c ani sprzeda´c moich usług wbrew

mojej woli jakiej´s innej planecie, której akurat byłby dłu˙zny nadwy˙zk˛e wykwa-
lifikowanej siły roboczej. To prawda, Ziemia, w odró˙znieniu od Newtona, Cassi-
dy, Cety i niektórych innych ´swiatów, dumna była z faktu, i˙z nigdy nie musiała
sprzedawa´c na pniu swoich absolwentów uniwersyteckich w zamian za specjali-
stów z młodszych ´swiatów. Lecz gdyby kiedykolwiek zaszła taka potrzeba, Zie-
mia miałaby do tego prawo na równi z wszystkimi innymi planetami — a kr ˛

a˙zyło

wiele opowie´sci o takich przypadkach.

Tak wi˛ec moje ambicje i głód wolno´sci, podsycane we mnie przez lata sp˛e-

dzone pod dachem Mathiasa, mogły by´c zaspokojone tylko poprzez dostanie si˛e
do Słu˙zby Prasowej. A mimo uniwersyteckich sukcesów, jakiekolwiek by były,
wci ˛

a˙z miałem przed sob ˛

a dalek ˛

a, trudn ˛

a i niepewn ˛

a drog˛e. Nie mogłem sobie

pozwoli´c na przeoczenie niczego, co by mi pomogło w jej pokonaniu, a wła´snie
za´switało mi w głowie, ˙ze odmowa zobaczenia si˛e z Markiem Torre oznaczałaby
odrzucenie szansy takiej pomocy.

— Masz racj˛e — odpowiedziałem Lizie — pójd˛e si˛e z nim zobaczy´c. Oczy-

wi´scie, ˙ze si˛e z nim zobacz˛e. Dok ˛

ad mam pój´s´c?

— Zaprowadz˛e ci˛e — rzekła. — Pozwól tylko, ˙ze najpierw zadzwoni˛e.
Odsun˛eła si˛e ode mnie na odległo´s´c kilku kroków i cicho powiedziała co´s

przez malutki telefon noszony na palcu serdecznym. Potem podeszła, by zabra´c
mnie ze sob ˛

a.

— Co z reszt ˛

a? — zapytałem, przypomniawszy sobie o pozostałych uczestni-

kach naszej wycieczki pozostawionych w sali Katalogu.

— Poprosiłam kogo´s, by zaj ˛

ał si˛e nimi i oprowadził ich dalej — nie patrz ˛

ac

na mnie odpowiedziała Liza. — T˛edy.

Wyj´sciem z holu wprowadziła mnie do małego labiryntu ´swietlnego. Pocz ˛

at-

kowo mnie to zdziwiło, ale wkrótce zdałem sobie spraw˛e, ˙ze Mark Torre, jak ka˙z-
dy człowiek na ´swieczniku, musi by´c bezustannie chroniony przed potencjalnie
niebezpiecznymi pomyle´ncami i maniakami. Z labiryntu przeszli´smy do pustego
pokoiku i tam si˛e zatrzymali´smy.

Pokój ruszył z miejsca — trudno mi powiedzie´c, w którym kierunku — a po-

tem stan ˛

ał.

— T˛edy — powtórzyła Liza, prowadz ˛

ac mnie ku jednej ze ´scian.

Pod dotykiem dłoni jeden z jej segmentów odchylił si˛e, otwieraj ˛

ac nam drog˛e

17

background image

do pokoju umeblowanego jak gabinet, lecz dodatkowo wyposa˙zonego w pulpit
sterowniczy, za którym siedział starszy m˛e˙zczyzna. Poznałem Marka Torre, gdy˙z
cz˛esto go widywałem w wiadomo´sciach agencyjnych.

Nie wygl ˛

adał na swój wiek — przekroczył ju˙z w tym czasie osiemdziesi ˛

at-

k˛e — lecz twarz miał poszarzał ˛

a ze zm˛eczenia i sprawiał wra˙zenie schorowane-

go. Ubranie wisiało niczym worek na jego pot˛e˙znych ko´sciach, jak gdyby bardzo
schudł ostatnimi czasy. Dwie doprawdy niezwykłych rozmiarów dłonie spoczy-
wały bezwładnie na skrawku blatu przed klawiszami konsolety, a ich poszarzałe
knykcie były spuchni˛ete i powi˛ekszone przez, jak si˛e pó´zniej dowiedziałem, za-
pomnian ˛

a chorob˛e stawów zwan ˛

a artretyzmem.

Kiedy weszli´smy, nie wstał na powitanie, lecz gdy przemówił, głos jego

brzmiał zdumiewaj ˛

aco czysto i młodo, oczy za´s iskrzyły si˛e ledwie tłumion ˛

a ra-

do´sci ˛

a. Mimo to kazał nam usi ˛

a´s´c i czeka´c, nim po kilku minutach otwarły si˛e

drugie drzwi i do pokoju wszedł m˛e˙zczyzna w ´srednim wieku, którego wygl ˛

ad

zdradzał pochodzenie z Exotików. Był to Exotik z krwi i ko´sci, o przenikliwych
oczach barwy orzechowej i gładkiej, pozbawionej zmarszczek twarzy pod krótko
przyci˛etymi białymi włosami, ubrany w takie same bł˛ekitne szaty, jakie miała na
sobie Liza.

— Panie Olyn — powiedział Mark Torre — to jest Padma, Outbond Mary

w Enklawie St. Louis. Wie ju˙z, kim pan jest.

— Miło mi.
Przywitałem si˛e z Padm ˛

a. U´smiechn ˛

ał si˛e.

— Pozna´c pana to dla mnie zaszczyt, Tam Olyn — odparł i usiadł.
Jego jasne, orzechowe oczy w ˙zaden sposób nie sprawiały wra˙zenia, by mi

si˛e przygl ˛

adały — a jednak wprawiały mnie w zakłopotanie. W Padmie nie było

nic niezwykłego — i w tym wła´snie cały kłopot. Jego spojrzenie, nawet sposób
siedzenia, zdawało si˛e sugerowa´c, ˙ze wie o mnie wszystko, czego tylko mo˙zna si˛e
na mój temat dowiedzie´c, i zna mnie lepiej, ni˙zbym tego pragn ˛

ał ze strony kogo´s,

kogo nie znam równie dobrze.

Chocia˙z przez całe lata wyst˛epowałem przeciwko wszystkiemu, co reprezen-

tował mój wuj, w tej chwili poczułem, ˙ze gorycz Mathiasa wobec narodów młod-
szych ´swiatów kiełkuje i we mnie. Zje˙zyłem si˛e na sam ˛

a my´sl o rzekomej wy˙zszo-

´sci Padmy, Outbonda Mary w Enklawie St. Louis na Ziemi. Odwróciłem od niego

wzrok i ponownie spojrzałem w bardziej ludzkie, ziemskie oczy Marka Torre.

— Skoro ju˙z Padma jest tutaj — rzekł starzec ra´zno, przechylaj ˛

ac si˛e ku mnie

znad klawiszy pulpitu sterowniczego — powiedz nam, jak to wygl ˛

adało? Co sły-

szałe´s?

Potrz ˛

asn ˛

ałem głow ˛

a, gdy˙z nie sposób było opisa´c, jak to było naprawd˛e. Mi-

liardy głosów mówi ˛

acych jednocze´snie, wszystkie jednakowo wyra´zne — to nie

jest mo˙zliwe do wyja´snienia.

— Słyszałem głosy — odpowiedziałem. — Mówi ˛

ace wszystkie naraz. . . ale

18

background image

ka˙zdy oddzielnie.

— Jak wiele głosów? — zapytał Padma.
Musiałem spojrze´c na´n znowu.
— Wszystkie, jakie tylko istniej ˛

a — usłyszałem swoj ˛

a odpowied´z.

Spróbowałem opisa´c to dokładniej. Padma skin ˛

ał głow ˛

a, lecz kiedy mówiłem,

spojrzałem na Marka Torre i ujrzałem, ˙ze znów zatapia si˛e w fotelu, jakby odwra-
cał si˛e ode mnie z zakłopotaniem lub rozczarowaniem.

— Tylko. . . głosy? — powiedział na wpół do siebie, kiedy sko´nczyłem opo-

wiada´c.

— Jak to. . . tylko? — zdziwiłem si˛e, dotkni˛ety do ˙zywego. — A co takiego

miałem usłysze´c? Co takiego ludzie słysz ˛

a zazwyczaj?

— Za ka˙zdym razem jest inaczej — uspokajaj ˛

aco wtr ˛

acił głos Padmy spoza

pola mego widzenia. Ale za nic nie chciałem na´n spojrze´c. Patrzyłem cały czas na
Marka Torre. — Ka˙zdy słyszy co innego.

Na to zwróciłem si˛e w kierunku Padmy.
— A co takiego pan słyszał? — rzuciłem wyzwanie.
U´smiechn ˛

ał si˛e z odrobin ˛

a smutku.

— Nic, Tam — odpowiedział.
— Tylko ludzie pochodz ˛

acy z Ziemi w ogóle słyszeli cokolwiek — powie-

działa ostro Liza, jak gdyby rzecz była oczywista.

— A ty?
— Ja? Oczywi´scie, ˙ze nie — odparła. — Od samego pocz ˛

atku istnienia Pro-

jektu nie przewin˛eło si˛e nawet pół tuzina osób, które kiedykolwiek co´s usłyszały.

— Mniej ni˙z pół tuzina — powtórzyłem za ni ˛

a.

— Dokładnie pi˛e´c — powiedziała. — Mark jest oczywi´scie jedn ˛

a z nich. Co

do pozostałej czwórki, to jedna nie ˙zyje, a troje pozostałych — tu zawahała si˛e,
przygl ˛

adaj ˛

ac mi si˛e natarczywie — si˛e nie nadawało.

Brzmiała teraz w jej głosie zupełnie inna nuta, nuta, któr ˛

a słyszałem po raz

pierwszy. Ale całkiem o niej zapomniałem, gdy nagle dotarły do mnie liczby,
które Liza wymieniła.

Tylko pi˛ecioro ludzi w ci ˛

agu czterdziestu lat! Jak cios w splot słoneczny ode-

brałem wiadomo´s´c, ˙ze to, co zdarzyło mi si˛e w sali Katalogu, nie było czym´s bez
znaczenia. I ˙ze ta chwila z Markiem Torre i Padma równie˙z nie była bez znacze-
nia, tak dla nich, jak i dla mnie.

— Czy˙zby? — spytałem i popatrzyłem na Marka Torre. Z wysiłkiem nadałem

głosowi swobodne brzmienie. — Co to w takim razie oznacza, kiedy kto´s co´s
usłyszy?

Nie odpowiedział mi wprost. Zamiast tego pochylił si˛e do przodu, przy czym

jego mroczne stare oczy za´swieciły znowu tym samym blaskiem i wyci ˛

agn ˛

ał do

mnie ki´s´c swej du˙zej prawej dłoni.

— Podaj mi r˛ek˛e — powiedział.

19

background image

Teraz ja z kolei wyci ˛

agn ˛

ałem r˛ek˛e i chwyciłem jego dło´n. ´Scisn ˛

ał mocno moj ˛

a

r˛ek˛e i trzymał, przypatruj ˛

ac mi si˛e przez dług ˛

a chwil˛e. Blask w jego oczach po-

woli przygasał, a˙z w ko´ncu nie zostało po nim ani ´sladu. Wówczas pu´scił mnie,
z powrotem zapadaj ˛

ac si˛e w fotel jak człowiek pokonany.

— Nic — powiedział t˛epo, odwracaj ˛

ac si˛e do Padmy. — W dalszym ci ˛

agu. . .

nic. Z pewno´sci ˛

a co´s by poczuł. . . albo ja bym poczuł.

— Mimo to — patrz ˛

ac na mnie spokojnie powiedział Padma — on słyszał.

Przyszpilił mnie do oparcia krzesła spojrzeniem orzechowych oczu Exotika.
— Mark jest przygn˛ebiony, Tam — powiedział — gdy˙z jedyne, czego do-

´swiadczyłe´s, to głosy, bez próby przesłania czy porozumienia.

— Jakiego przesłania? — dopytywałem. — Jakiego rodzaju porozumienia?
— Co do tego — odparł Padma — musiałby´s nas sam obja´sni´c.
Popatrzył na mnie tak promiennie, ˙ze poczułem si˛e niewyra´znie, jak jaka´s so-

wa albo inny ptak, pochwycone smug ˛

a reflektora. Narastała we mnie fala gniewu

i niech˛eci.

— Tak czy owak, nie rozumiem, co to ma wspólnego z panem — powiedzia-

łem.

U´smiechn ˛

ał si˛e nieznacznie.

— Wi˛eksza cz˛e´s´c poparcia finansowego dla Projektu Encyklopedii pochodzi

z funduszy Exotików. Powinno by´c dla pana jasne, ˙ze to nie jest nasz Projekt. To
Projekt Ziemi. My jedynie poczuwamy si˛e do odpowiedzialno´sci za wszelkie pra-
ce zmierzaj ˛

ace do zrozumienia człowieka przez człowieka, do poznania samego

siebie. Co wi˛ecej, mi˛edzy nasz ˛

a filozofi ˛

a a Marka istnieje zasadnicza sprzeczno´s´c.

— Sprzeczno´s´c? — zapytałem.
Nawet wtedy, prosto po studiach, miałem nosa do sensacyjnych wiadomo´sci

i nos ten zmarszczył si˛e w oczekiwaniu.

Lecz Padma u´smiechn ˛

ał si˛e, jakby czytał w moich my´slach.

— To ˙zadna rewelacja — oznajmił. — Podstawowa niezgodno´s´c istniej ˛

aca

mi˛edzy nami od samego pocz ˛

atku. Mówi ˛

ac krótko i w uproszczeniu, my na Exoti-

kach wierzymy, ˙ze człowieka mo˙zna udoskonali´c. Natomiast nasz obecny tu przy-
jaciel Mark wierzy, ˙ze człowiek z Ziemi — Człowiek Zasadniczy — jest ju˙z od
dawna udoskonalony. Lecz dot ˛

ad nie był w stanie swej doskonało´sci odkry´c i wy-

korzysta´c.

Popatrzyłem na niego.
— Co to ma wspólnego ze mn ˛

a? — zapytałem. — I z tym, co słyszałem?

— To kwestia tego, dla kogo mo˙zesz by´c u˙zyteczny: dla niego czy dla nas —

spokojnie odpowiedział Padma i w jednej sekundzie serce zmroził mi chłód.

Gdyby Exotikowie, lub kto´s w rodzaju Marka Torre, zło˙zyli ziemskiemu rz ˛

a-

dowi zapotrzebowanie na mój kontrakt, mógłbym z miejsca po˙zegna´c si˛e z na-
dziej ˛

a dostania si˛e do Gildii Słu˙zby Prasowej.

20

background image

— Dla nikogo z was, jak s ˛

adz˛e — o´swiadczyłem tak beznami˛etnie, jak tylko

potrafiłem.

— By´c mo˙ze. Zobaczymy — odparł Padma. Podniósł r˛ek˛e ze wskazuj ˛

acym

palcem skierowanym do góry. — Czy widzisz ten palec, Tam?

Spojrzałem na´n, a kiedy tak patrzyłem — palec nagle ruszył w moim kierun-

ku, urastaj ˛

ac do nienaturalnych rozmiarów i przesłaniaj ˛

ac sob ˛

a cały pokój. Po raz

drugi tego popołudnia opu´sciłem tu i teraz ´swiata realnego dla miejsca znajduj ˛

a-

cego si˛e poza granicami rzeczywisto´sci.

Nagle znalazłem si˛e w otoczeniu błyskawic. W zupełnych ciemno´sciach prze-

rzucany byłem z k ˛

ata w k ˛

at uderzeniami piorunów. Jak piłk˛e odbijały mnie na

odległo´s´c lat ´swietlnych z jednego kra´nca na drugi jakiego´s niezmierzonego ko-
smosu, niby element czyich´s tytanicznych zmaga´n.

Z pocz ˛

atku zmaga´n tych nie rozumiałem. Wreszcie powoli zacz˛eło mi ´swita´c,

˙ze cała ta piorunowa młócka była zaci˛et ˛

a walk ˛

a na ´smier´c i ˙zycie o zwyci˛estwo

nad prastar ˛

a, ci ˛

agle pogł˛ebiaj ˛

ac ˛

a si˛e ciemno´sci ˛

a, podj˛et ˛

a w odpowiedzi na prób˛e

zduszenia i zgaszenia błyskawic. Nie była te˙z wcale walk ˛

a na o´slep. Teraz rozró˙z-

niałem ju˙z w bitwie ciemno´sci i piorunów zasadzki i podst˛epy, pora˙zki i odwroty
taktyczne, uderzenia i przeciwuderzenia.

Wówczas w jednej chwili powróciła mi pami˛e´c o d´zwi˛ekach wydawanych

przez miliardy głosów. Jeszcze raz wezbrały wokół mnie w rytmie błyskawic,
by da´c mi klucz do tego widowiska. Nagle, tak jak prawdziwa błyskawica na
mgnienie oka rozja´snia okolic˛e na wiele mil dookoła, przebłysk intuicji pokazał
mi, co działo si˛e wokół.

Była to prowadzona od stuleci walka człowieka o utrzymanie przy ˙zyciu swej

rasy oraz utorowanie jej drogi w przyszło´s´c, nieustanna i za˙zarta wojna, któr ˛

a to-

czył ten podobny zwierz˛etom i podobny bogom — prymitywny i wyrafinowany
— dziki i cywilizowany — ten zło˙zony organizm stanowi ˛

acy rodzaj ludzki wal-

cz ˛

acy o przetrwanie i ruch do przodu. Do przodu i w gór˛e, i jeszcze raz w gór˛e,

póki nie zostanie osi ˛

agni˛ete niemo˙zliwe, póki wszystkie bariery nie zostan ˛

a zła-

mane, wszystkie bol ˛

aczki przezwyci˛e˙zone, wszystkie umiej˛etno´sci opanowane.

Póki nie zginie ciemno´s´c i wsz˛edzie wokół nie stanie si˛e jasno´s´c.

Te wła´snie odgłosy zmaga´n ci ˛

agn ˛

acych si˛e przez setki stuleci słyszałem w sa-

li Katalogu. Tych samych zmaga´n, które Exotikowie próbowali otoczy´c sw ˛

a dzi-

waczn ˛

a magi ˛

a nauk psychologicznych i filozoficznych. Wła´snie po to, by je przy-

najmniej zaznaczy´c na mapie minionych stuleci istnienia ludzko´sci, zaprojekto-
wano Encyklopedi˛e, tak aby ´scie˙zka prowadz ˛

aca w przyszło´s´c człowieka mogła

by´c wytyczona na drodze konkretnych oblicze´n.

To wła´snie kierowało Padm ˛

a i Markiem Torre — i wszystkimi innymi, ze mn ˛

a

wł ˛

acznie. Gdy˙z ka˙zda istota ludzka była pochłoni˛eta wirem masy swych bli´znich

zwartych w ´smiertelnym u´scisku, i nikt nie mógł przej´s´c oboj˛etnie obok tocz ˛

acej

si˛e walki na ´smier´c i ˙zycie. Ka˙zdy z nas ˙zyj ˛

acych w danym momencie brał w niej

21

background image

udział jako jej czynnik albo jako jej igraszka.

Lecz pomy´slawszy o tym, nagle u´swiadomiłem sobie, ˙ze nie jestem tylko

igraszk ˛

a tej bitwy. Byłem czym´s wi˛ecej — sił ˛

a, która mo˙ze wzi ˛

a´c udział w wal-

ce, ewentualnym panem przebiegu jej działa´n. Wówczas po raz pierwszy uj ˛

ałem

w dłonie najbli˙zsze błyskawice i j ˛

ałem próbowa´c wprawia´c je w ruch, obraca´c

i kierowa´c ich poruszeniami, naginaj ˛

ac je do mych własnych celów i pragnie´n.

Mimo to rzucało mn ˛

a wci ˛

a˙z jak piłk ˛

a na odległo´sci nie daj ˛

ace si˛e przewidzie´c.

Lecz nie byłem ju˙z statkiem bezwolnie miotanym po targanym sztormem morzu,
raczej statkiem płyn ˛

acym ostro pod wiatr, wykorzystuj ˛

acym jego sił˛e do halsowa-

nia. I w tej wła´snie chwili ogarn˛eło mnie poczucie pot˛egi i mocy. Gdy˙z błyskawice
były posłuszne moim dłoniom, a ich bezwładny przedtem ruch układał si˛e zgod-
nie z m ˛

a wol ˛

a. Przenikało mnie owo nie daj ˛

ace si˛e opisa´c poczucie zawartej we

mnie nieujarzmionej siły. I wreszcie przyszło mi do głowy, ˙ze nigdy nie byłem
jednym z tych pomiatanych i poniewieranych przez los. Zawsze byłem je´zd´zcem
i Mistrzem. I posiadałem dar kształtowania, przynajmniej w cz˛e´sci, wszystkiego,
czego dotkn ˛

ałem w bitwie ciemno´sci i błyskawic.

Dopiero wtedy u´swiadomiłem sobie wreszcie istnienie innych, podobnych mi

ludzi. Tak samo jak ja byli je´zd´zcami i Mistrzami. Oni tak˙ze je´zdzili na burzy,
któr ˛

a stanowiła pozostała cz˛e´s´c walcz ˛

acej masy ludzko´sci. W jednej sekundzie

znajdowali´smy si˛e w tym samym miejscu, w nast˛epnej rozdzielały nas niezmie-
rzone eony. Ale widziałem ich. I oni mnie widzieli. I stałem si˛e ´swiadomy faktu,

˙ze wołaj ˛

a do mnie, wzywaj ˛

ac, bym nie walczył sam na własn ˛

a r˛ek˛e, lecz poł ˛

aczył

si˛e z nimi we wspólnym wysiłku doprowadzenia bitwy do jakiego´s przyszłego
rozstrzygni˛ecia i do uporz ˛

adkowania chaosu.

Jednak˙ze cała moja natura buntowała si˛e we mnie przeciw ich wezwaniom.

Zbyt długo byłem pomiatany i upokarzany. Zbyt długo byłem bezbronn ˛

a ofiar ˛

a

błyskawic. Dzi´s, oddany dzikiej rado´sci uje˙zd˙zania tam, gdzie dot ˛

ad mnie uje˙z-

d˙zano, chełpiłem si˛e moj ˛

a pot˛eg ˛

a. Nie dbałem o wspólny wysiłek, który mógł

w konsekwencji doprowadzi´c do zawarcia pokoju. Pragn ˛

ałem tylko, ˙zeby upaja-

j ˛

ace wirowanie i falowanie konfliktu szło jak furia pode mn ˛

a, dosiadaj ˛

acym jego

grzbietu. Dawniej ujarzmiony i zakuty w kajdany ciemno´sci przez mojego wuja,
dzi´s byłem wolny i byłem Mistrzem. Nic nie skłoni mnie do powtórnego zało˙ze-
nia kajdanów. Rozpostarłem szeroko m ˛

a władz˛e nad błyskawicami i poczułem, ˙ze

władza ta staje si˛e coraz szersza i pot˛e˙zniejsza, i jeszcze szersza, i jeszcze pot˛e˙z-
niejsza.

Nagle znalazłem si˛e z powrotem w biurze Marka Torre.
Mark przygl ˛

adał mi si˛e z twarz ˛

a nieruchom ˛

a jak drewniana rze´zba. Liza tak˙ze

spogl ˛

adała z pobladł ˛

a twarz ˛

a w moim kierunku. A na wprost mnie siedział Padma

i patrzył mi w oczy tak samo bez wyrazu jak poprzednio.

— Nie — powiedział powoli. — Masz racj˛e, Tam. Nie przydasz si˛e nam do

pomocy przy Encyklopedii.

22

background image

Od strony Lizy dał si˛e słysze´c nikły d´zwi˛ek, ciche sapni˛ecie, niemal niesły-

szalny krzyk bólu. Ale szybko zagłuszyło go chrz ˛

akni˛ecie Marka Torre, przypo-

minaj ˛

ace pomruk ´smiertelnie rannego nied´zwiedzia, osaczonego, lecz ju˙z odwra-

caj ˛

acego si˛e, by powsta´c na tylne łapy i stan ˛

a´c twarz ˛

a w twarz ze swymi prze´sla-

dowcami.

— Nie przyda si˛e? — zapytał.
Wyprostował si˛e za biurkiem i odwrócił do Padmy. Jego opuchni˛eta prawa

dło´n opadła na stół ´sci´sni˛eta w du˙z ˛

a, ziemi´scie szar ˛

a pi˛e´s´c.

— On musi si˛e przyda´c! Min˛eło ju˙z dwadzie´scia lat, odk ˛

ad po raz ostatni kto´s

co´s usłyszał w sali Katalogu — a ja si˛e starzej˛e!

— Słyszał tylko głosy. Ale nie wzbudziło to w nim specjalnego entuzjazmu.

Nic nie czułe´s, kiedy go dotkn ˛

ałe´s — odrzekł Padma. Mówił z rezerw ˛

a, przyci-

szonym głosem, słowa wychodziły z jego ust jedno za drugim, jak ˙zołnierze na
defiladzie. — A to dlatego, ˙ze jest pusty w ´srodku. Nie umie identyfikowa´c si˛e ze
swoimi bli´znimi. Ma cały potrzebny mechanizm, ale brak mu empatii — nie ma
doł ˛

aczonego ´zródła zasilania.

— Mo˙zesz go doprowadzi´c do porz ˛

adku! Niech to szlag! — Głos starego czło-

wieka rozbrzmiewał jak ko´scielne dzwony, lecz skrywał przy tym chrypliw ˛

a, nie-

mal płaczliw ˛

a nut˛e. — Na Exotikach mo˙zesz go wyleczy´c!

Padma potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Nie — odparł. — Nikt nie jest mu w stanie pomóc oprócz niego samego.

Nie jest chory ani kaleki. Nie zd ˛

a˙zył si˛e tylko rozwin ˛

a´c. Musiał kiedy´s za młodu

odwróci´c si˛e od ludzi i zabł ˛

adzi´c do ciemnej i odludnej doliny własnego umysłu.

Z upływem lat dolina stawała si˛e coraz gł˛ebsza, ciemniejsza i w˛e˙zsza, a˙z doszło
do tego, i˙z dzi´s oprócz niego nikt si˛e ju˙z w niej nie mo˙ze zmie´sci´c, by pomóc
mu si˛e wydosta´c. ˙

Zaden człowiek nie jest w stanie przeby´c tej doliny i pozosta´c

przy ˙zyciu — by´c mo˙ze nawet on sam. Lecz dopóki tego nie uczyni i nie opu´sci
jej drugim ko´ncem, nie nadaje si˛e ani dla ciebie, ani dla Encyklopedii, a wi˛ec
i dla wszystkiego, co ona reprezentuje dla ludzi z Ziemi i sk ˛

adin ˛

ad. Nie tylko nie

nadaje si˛e, ale nawet nie przyj ˛

ałby od ciebie tej pracy, gdyby´s mu j ˛

a ofiarowywał.

Spójrz tylko na niego!

Przez cały ten czas nacisk jego spojrzenia, powolny i jednostajny sposób wy-

sławiania si˛e, przypominaj ˛

acy wrzucanie kamyczków do spokojnej acz bezden-

nej toni, trzymały mnie jak sparali˙zowanego, nawet wtedy gdy mówił o mnie jak
o kim´s nieobecnym. Lecz ledwie przebrzmiały trzy ostatnie słowa, wywierany
przez niego nacisk ustał i znów odnalazłem w sobie zdolno´s´c mówienia.

— Zahipnotyzowałe´s mnie! — rzuciłem si˛e na niego. — Wcale ci nie dawałem

zezwolenia, by mnie wprowadza´c w. . . ˙zeby mnie poddawa´c badaniu psychoana-
litycznemu.

Padma potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Nikt ci˛e nie zahipnotyzował — odparł. — Po prostu otworzyłem ci okno

23

background image

na twoj ˛

a własn ˛

a ´swiadomo´s´c wewn˛etrzn ˛

a. I wcale ci˛e nie psychoanalizowałem.

— Co to w takim razie było? — ust ˛

apiłem, nagle pełen rozwagi.

— Cokolwiek widziałe´s lub czułe´s — powiedział — była to twoja ´swiado-

mo´s´c i uczucia, przetłumaczone na twoje własne symbole. A jak one wygl ˛

adały,

nie mam poj˛ecia. . . ani sposobu, by si˛e o tym przekona´c, je´sli sam mi o tym nie
powiesz.

— Jak w takim razie dowiedziałe´s si˛e tego, cokolwiek by to było, co pomogło

ci podj ˛

a´c decyzj˛e?

— Od ciebie — odpowiedział. — Z twojego wygl ˛

adu, zachowania, głosu,

kiedy teraz do mnie mówisz. Z tuzina innych nie´swiadomych sygnałów. To one
powiedziały mi wszystko. Istota ludzka porozumiewa si˛e całym swoim ciałem
i jestestwem, nie tylko głosem czy wyrazem twarzy.

— Nie wierz˛e w to! — wybuchn ˛

ałem i wtem moja w´sciekło´s´c ostygła rów-

nie nagle, jak powróciła mi rozwaga razem z prze´swiadczeniem, ˙ze z pewno´sci ˛

a

istniej ˛

a jakie´s podstawy do tego, by mu nie wierzy´c, nawet je´sli w tej chwili nie

mog˛e sobie ich uzmysłowi´c. — Nie wierz˛e w to — powtórzyłem, spokojniej ju˙z
i chłodniej. — Za twoj ˛

a decyzj ˛

a z pewno´sci ˛

a przemawia co´s wi˛ecej.

— Tak — odpowiedział. — Rzeczywi´scie. Miałem mo˙zno´s´c sprawdzenia na

miejscu archiwów. Twoje dane osobiste, tak jak dane ka˙zdego ˙zyj ˛

acego obecnie

Ziemianina, s ˛

a ju˙z umieszczone w Encyklopedii. Przejrzałem je przed przyj´sciem.

— Jeszcze — powiedziałem nieubłaganie, gdy˙z poczułem, ˙ze zmusiłem go do

odwrotu. — Jest w tym jeszcze co´s wi˛ecej. Ja to widz˛e. Ja to wiem!

— Tak — odparł Padma i cicho westchn ˛

ał. — Przypuszczam, ˙ze zaszedłszy

tak daleko, powiniene´s wiedzie´c. W ka˙zdym razie i tak wkrótce sam by´s si˛e domy-

´slił. — Podniósł wzrok, by spojrze´c mi prosto w oczy, lecz tym razem stwierdzi-

łem, ˙ze mog˛e stawi´c mu czoło bez ˙zadnego poczucia ni˙zszo´sci. — Tak si˛e składa,
Tam — powiedział — ˙ze jeste´s tym, kogo nazywamy Izolatem, rzadko spotykan ˛

a

sił ˛

a kardynaln ˛

a w postaci pojedynczego osobnika — sił ˛

a kardynaln ˛

a we wzor-

cu ewolucyjnym społecze´nstwa ludzkiego, nie tylko na Ziemi, ale na wszystkich
czternastu ´swiatach, na ich drodze ku przyszło´sci człowieka. Jeste´s człowiekiem
obdarzonym przera˙zaj ˛

ac ˛

a zdolno´sci ˛

a wpływania na ow ˛

a przyszło´s´c — w kierunku

dobrym lub złym.

Przy tych słowach moje dłonie przypomniały sobie dotyk błyskawic. Z zapar-

tym tchem czekałem, by usłysze´c co´s jeszcze. Lecz na tym sko´nczył.

— I. . . — ponagliłem go wreszcie cierpko.
— Nie ma ˙zadnego „I”. To ju˙z wszystko, co mo˙zna o tym powiedzie´c! Słysza-

łe´s kiedy´s o ontogenetyce?

Potrz ˛

asn ˛

ałem głow ˛

a.

— Tak si˛e nazywa jedna z naszych egzotycznych technik obliczeniowych —

powiedział. — Mówi ˛

ac w skrócie, istnieje ustawicznie rozwijaj ˛

acy si˛e wzorzec

zdarze´n, który obejmuje wszystkie ˙zyj ˛

ace istoty ludzkie. Pragnienia i d ˛

a˙zenia tych

24

background image

jednostek determinuj ˛

a w swojej masie kierunek wzrostu wzorca w przyszło´sci.

Jednak˙ze, znów tylko jako jednostki, prawie wszyscy ludzie s ˛

a bardziej przed-

miotem oddziaływania, ni˙z sami oddziałuj ˛

a efektywnie na wzorzec.

Tu przerwał i spojrzał na mnie, jak gdyby pytaj ˛

ac, czy nad ˛

a˙zam za tokiem jego

rozumowania.

Nad ˛

a˙załem — i to jak! Ale nie miałem zamiaru powiedzie´c mu o tym.

— Mów dalej — poprosiłem.
— Jedynie od czasu do czasu u rzadko spotykanych jednostek — kontynuował

— stwierdzamy szczególn ˛

a kombinacj˛e czynników osobowo´sci i pozycji jednost-

ki we wzorcu, które razem wzi˛ete czyni ˛

a je niewyobra˙zalnie bardziej efektyw-

nymi ni˙z ich towarzysze. Gdy to si˛e zdarza, tak jak w twoim wypadku, mamy
Izolata, osobowo´s´c kardynaln ˛

a, kogo´s, kto ma wszelk ˛

a swobod˛e oddziaływania

na wzorzec, podczas gdy sam jest przedmiotem oddziaływania tylko w relatyw-
nie małym stopniu.

Znów si˛e zatrzymał. I tym razem skrzy˙zował ramiona. Tym gestem ostatecznie

zako´nczył wykład, a ja odetchn ˛

ałem gł˛eboko, by uspokoi´c rozszalałe serce.

— A wi˛ec — powiedziałem — mam wszystkie te cechy, a mimo to nie chcecie

wzi ˛

a´c mnie do tego, do czego jestem wam potrzebny, cokolwiek by to było?

— Mark chce, ˙zeby´s w ko´ncu przej ˛

ał od niego, jako Nadzorca, budow˛e Ency-

klopedii — powiedział Padma. — Podobnie jak my z Exotików. Gdy˙z Encyklo-
pedia jest narz˛edziem, którego cel i zastosowanie po oddaniu do u˙zytku potrafi ˛

a

w pełni poj ˛

a´c tylko nieliczne jednostki. A koncepcja ta mo˙ze by´c nieustannie tłu-

maczona w ogólnie dost˛epnych kategoriach tylko przez jednostk˛e wyj ˛

atkow ˛

a. Bez

Marka albo kogo´s do´n podobnego, kto by doprowadził jej budow˛e przynajmniej
do punktu, w którym zostanie przeniesiona w przestrze´n kosmiczn ˛

a, szary czło-

wiek utraci wizj˛e mo˙zliwo´sci Encyklopedii po jej uko´nczeniu. Praca nad ni ˛

a do-

prowadzi do nieporozumie´n i frustracji. Najpierw zwolni tempo, potem wymknie
si˛e spod kontroli, by w ko´ncu lec w gruzach. — Przerwał i spojrzał na mnie suro-
wo. — Encyklopedia nigdy nie zostanie zbudowana — rzekł — je´sli nie znajdzie
si˛e nast˛epca Marka. A bez niej człowiek zrodzony na Ziemi wymrze i zaniknie.
A gdy ziemskiego człowieka zabraknie, ludzkie szczepy na innych planetach mo-
g ˛

a si˛e okaza´c niezdolne do ˙zycia. Ale nic z tych rzeczy ci˛e nie obchodzi, prawda?

Gdy˙z to wła´snie ty nas nie potrzebujesz, a nie odwrotnie.

Mierzył mnie przez cały pokój oczyma płon ˛

acymi orzechowym ogniem.

— Bo nie potrzebujesz nas — powtórzył wolno — prawda, Tam?
Strz ˛

asn ˛

ałem z siebie ci˛e˙zar jego spojrzenia. Lecz w tej samej chwili zrozu-

miałem, do czego zmierza, i przyznałem mu racj˛e. Przez mgnienie oka ujrzałem
si˛e siedz ˛

acego za konsolet ˛

a, przykutego do niej poczuciem obowi ˛

azku a˙z po kres

swoich dni. Nie, nie potrzebowałem ani ich, ani ich posad w Encyklopedii czy
gdziekolwiek indziej. Nie potrzebowałem nic z tych rzeczy.

Czy˙z pracowałem tak ci˛e˙zko i długo, chc ˛

ac uciec od Mathiasa, po to tylko,

25

background image

by rzuci´c wszystko i zosta´c niewolnikiem ludzi bezradnych — tych wszystkich
w ogromnej masie rodzaju ludzkiego, którzy byli zbyt słabi, by na własn ˛

a r˛ek˛e

stoczy´c bitw˛e z błyskawicami? Czy˙z powinienem zaprzepa´sci´c własne widoki na
przyszł ˛

a wolno´s´c i pot˛eg˛e w zamian za mglist ˛

a obietnic˛e wolno´sci dla nich — by´c

mo˙ze kiedy´s — dla nich, którzy nie potrafili sami zasłu˙zy´c na t˛e wolno´s´c, tak jak
ja potrafiłem zasłu˙zy´c na swoj ˛

a i zasłu˙zyłem? Nie, nie miałem zamiaru. Ani mi

si˛e ´sniło mie´c cokolwiek wspólnego z Markiem Torre albo jego Encyklopedi ˛

a.

— Nie! — powiedziałem szorstko.
Markowi Torre zagrzechotało co´s cicho w krtani, niczym zamieraj ˛

ace echo

wydanego wcze´sniej nied´zwiedziego pomruku.

— Nie. To prawda — przytakn ˛

ał Padma. — Widzisz, tak jak mówiłem, nie

masz w sobie empatii. . . nie masz duszy.

— Duszy? — zapytałem. — A co to takiego?
— Czy˙z mog˛e ´slepemu od urodzenia opisa´c kolor złota? — Jego błyszcz ˛

acy

wzrok spocz ˛

ał na mnie. — Dowiesz si˛e, co to takiego, je´sli j ˛

a znajdziesz — ale

znajdziesz j ˛

a tylko wtedy, gdy b˛edziesz w stanie utorowa´c sobie drog˛e przez doli-

n˛e, o której mówiłem. Je´sli wyjdziesz z niej cało, by´c mo˙ze w ko´ncu odnajdziesz
sw ˛

a ludzk ˛

a dusz˛e. Dowiesz si˛e, co to takiego, kiedy j ˛

a znajdziesz.

— Dolina — powtórzyłem jak echo. — Jaka dolina?
— Sam wiesz, Tam — powiedział spokojniej ju˙z Padma. — Sam wiesz lepiej

ode mnie. Taka dolina umysłu i ducha, gdzie wszystkie tkwi ˛

ace w tobie niepo-

wtarzalne zdolno´sci twórcze s ˛

a teraz. . . spaczone i wykrzywione. . . obrócone na

u˙zytek zniszczeniu.

NISZCZY ´

C!

Głosem mojego wuja, rozbrzmiewaj ˛

ac jak grom w uszach mojej pami˛eci, za-

dudnił ulubiony cytat Mathiasa z pism Waltera Blunta. Nagle, niby wydrukowane
ognistymi zgłoskami na wewn˛etrznej powierzchni mojej czaszki, ujrzałem olbrzy-
mie mo˙zliwo´sci, które słowo to otwierało przede mn ˛

a na ´scie˙zce, jak ˛

a chciałem

kroczy´c!

I oto, bez ostrze˙zenia, w gł˛ebi duszy poczułem si˛e tak, jakbym rzeczywi´scie

znalazł si˛e w dolinie, o której mówił Padma. Po obu stronach wyrosły przede mn ˛

a

wysokie, czarne ´sciany. Prosta jak strzelił i w ˛

aska była moja droga — i prowadziła

coraz ni˙zej. Nagle zdj ˛

ał mnie l˛ek przed czym´s niby z najgł˛ebszej gł˛ebiny, niewi-

docznym w rozpo´scieraj ˛

acych si˛e za ni ˛

a najgł˛ebszych ciemno´sciach, jakim´s czar-

niejszym-ni˙z-czer´n poruszeniem amorficznego ˙zycia, czatuj ˛

acego tam na mnie.

Lecz jeszcze w tej samej chwili, w której wzdrygn ˛

ałem si˛e na sam ˛

a my´sl

o tym, sk ˛

ad´s tam wewn ˛

atrz mnie wykiełkowała wielka, nieuchwytna jak cie´n,

lecz ogromna rado´s´c ze spotkania. Wówczas niby d´zwi˛ek zm˛eczonego dzwonu
wisz ˛

acego wysoko, wysoko nade mn ˛

a, dobiegł mnie głos Marka Torre, ochryple

i ze smutkiem mówi ˛

acego do Padmy.

26

background image

— Nie mamy wi˛ec ˙zadnej szansy? Nie mo˙zemy nic zrobi´c? A je´sli on nigdy

nie wróci do nas i do Encyklopedii?

— Mo˙zesz tylko czeka´c. . . i mie´c nadziej˛e — odpowiedział Padma. — Je´sli

b˛edzie w stanie pój´s´c dalej, zej´s´c na sarno dno i zwyci˛e˙zy´c to, co dla siebie tam
stworzył, oraz uj´s´c z tego cało, by´c mo˙ze wróci. Ale wybór mi˛edzy piekłem a nie-
bem nale˙zy do niego, tak jak i do nas wszystkich. Tylko ˙ze jego wybory wi˛ecej
wa˙z ˛

a od naszych.

Słowa te odbiły si˛e, jak groch o ´scian˛e, od moich uszu, wywołuj ˛

ac d´zwi˛ek

podobny do uderzenia zimnego deszczu o jak ˛

a´s nieczuł ˛

a powierzchni˛e, kamie´n

lub beton. Poczułem nagle ogromn ˛

a potrzeb˛e ucieczki od nich wszystkich, usu-

ni˛ecia si˛e w samotno´s´c i przemy´slenia zaszłych wydarze´n. Ci˛e˙zko podniosłem si˛e
z krzesła.

— Któr˛edy do wyj´scia? — zapytałem t˛epo.
— Lizo. . . — poprosił ze smutkiem Mark Torre.
— T˛edy — zwróciła si˛e do mnie.
Stała przez chwil˛e naprzeciw mnie z twarz ˛

a pobladł ˛

a, ale bez wyrazu. Wresz-

cie odwróciła si˛e i poszła przodem.

Tak wi˛ec wyprowadziła mnie z tego pokoju i powiodła z powrotem drog ˛

a,

któr ˛

a przyszli´smy. Na dół przez labirynt ´swietlny, pokoje i korytarze Projektu

Encyklopedii Finalnej i wreszcie do zewn˛etrznego holu Enklawy, gdzie po raz
pierwszy spotkała si˛e z nasz ˛

a grup ˛

a. Przez cał ˛

a drog˛e nie wypowiedziała ani jed-

nego słowa. Lecz kiedy miałem ju˙z odej´s´c, nieoczekiwanie powstrzymała mnie,
kład ˛

ac r˛ek˛e na ramieniu. Odwróciłem si˛e, by stawi´c jej czoło.

— Jestem tu zawsze — powiedziała. I ku mojemu zdziwieniu ujrzałem, ˙ze jej

br ˛

azowe oczy s ˛

a pełne łez. — Nawet gdyby nie było nikogo innego — jestem tu

zawsze!

Potem okr˛eciła si˛e na pi˛ecie i niemal uciekła. Popatrzyłem w ´slad za ni ˛

a, nie-

oczekiwanie wstrz ˛

a´sni˛ety. Lecz tak wiele przydarzyło mi si˛e w ci ˛

agu ostatniej

godziny, ˙ze nie miałem ani czasu, ani ochoty dochodzi´c dlaczego, ani te˙z domy-

´sla´c si˛e, co takiego kryło si˛e pod dumnymi słowami dziewczyny, wtóruj ˛

acymi jak

echo jej wcze´sniejszej zagadkowej wypowiedzi.

Wróciłem metrem do St. Louis i złapałem powrotny wahadłowiec do Aten. Po

drodze wiele rozmy´slałem.

Tak byłem podniecony swoimi my´slami, ˙ze wszedłem do domu wuja i wma-

szerowałem prosto do biblioteki, zanim zorientowałem si˛e, i˙z s ˛

a w niej ludzie.

Nie tylko mój wuj w wysokim fotelu klubowym, ze star ˛

a oprawn ˛

a w skór˛e

ksi ˛

a˙zk ˛

a le˙z ˛

ac ˛

a grzbietem do góry na jego kolanach, i nie tylko moja siostra, która

widocznie wróciła przede mn ˛

a i teraz stała z boku w odległo´sci trzech metrów,

z twarz ˛

a zwrócon ˛

a w kierunku Mathiasa.

W pokoju znajdował si˛e tak˙ze szczupły, ciemnowłosy młody m˛e˙zczyzna, kilka

centymetrów ni˙zszy ode mnie. Pi˛etno berberyjskich przodków wyci´sni˛ete na jego

27

background image

twarzy było oczywiste dla ka˙zdego, kto tak jak ja musiał studiowa´c na uczelni
pochodzenie etniczne człowieka. Ubrany całkiem na czarno, z czarnymi włosami
obci˛etymi krótko nad czołem, stał wyprostowany jak ostrze miecza wyj˛ete z po-
chwy i postawione na sztorc.

Był to nieznajomy, którego widziałem rozmawiaj ˛

acego z Eileen. I znowu wez-

brała we mnie mroczna rado´s´c obiecanego spotkania w gł˛ebinach doliny. Gdy˙z oto
nadarzała si˛e pierwsza szansa zrobienia u˙zytku z mego dopiero co odkrytego daru
rozumienia sytuacji i z mojej siły.

background image

Rozdział 4

Był to plac boju.
Wiele odkry´c, które poczyniłem w siedzibie błyskawic, zd ˛

a˙zyło si˛e ju˙z do

tej pory wł ˛

aczy´c w ´swiadome funkcje mego umysłu. Jednak niemal natychmiast

ta nowa dla mnie ostro´s´c percepcji została przez chwil˛e zakłócona poczuciem
osobistego zaanga˙zowania w rozwój sytuacji.

Pobladła Eileen po´swi˛eciła memu pojawieniu si˛e przelotne spojrzenie, lecz

zaraz potem powróciła wzrokiem do Mathiasa, który siedział nie okazuj ˛

ac stra-

chu ani zakłopotania. Jego pozbawiona wszelkiego wyrazu twarz, która dzi˛eki
krzaczastym brwiom i g˛estym włosom, wci ˛

a˙z jeszcze jednolicie czarnym mimo

dawno przekroczonej pi˛e´cdziesi ˛

atki, przybrała kształt winnego serduszka, była

jak zwykle chłodna i beznami˛etna. On równie˙z popatrzył na mnie zdawkowo, za-
nim odwrócił si˛e, by stawi´c czoło wzburzonemu spojrzeniu Eileen.

— Mówi˛e jedynie — rzekł do niej — ˙ze nie widz˛e powodu, by´s musiała si˛e

fatygowa´c i pyta´c mnie o zdanie. Nigdy nie nakładałem na ciebie ani na Tama

˙zadnych ogranicze´n. Zrobisz to, na co b˛edziesz miała ochot˛e.

Zacisn ˛

ał palce na ksi ˛

a˙zce, jak gdyby miał j ˛

a podnie´s´c i wróci´c do przerwanej

lektury.

— Powiedz mi, co ja mam robi´c! — krzykn˛eła Eileen. Zbierało jej si˛e na płacz

i zaci´sni˛ete w pi˛e´sci dłonie trzymała sztywno po bokach.

— Nie ma najmniejszego sensu, bym mówił ci, co masz robi´c — odpowiedział

Mathias z dystansem. — Cokolwiek uczynisz, nie sprawisz tym ˙zadnej ró˙znicy
ani mnie, ani sobie, ani nawet temu oto młodemu człowiekowi. . . — Tu przerwał
i odwrócił si˛e do mnie. — Och, skoro tu jeste´s, Tam. . . Eileen zapomniała ci˛e
przedstawi´c. Nasz go´s´c to pan Jamethon Black, z Harmonii.

— Przodownik roty Black — rzekł młodzieniec, obracaj ˛

ac ku mnie szczupł ˛

a

twarz bez wyrazu. — Pełni˛e tu obowi ˛

azki attache.

Wówczas udało mi si˛e rozpozna´c, sk ˛

ad pochodził. Wywodził si˛e z jednego ze

´swiatów, nazywanych z kwa´snym humorem przez ludy innych planet — Zaprzy-

ja´znionymi. Powinien zatem nale˙ze´c do owych religijnych gorliwców sparta´n-
skiego usposobienia, którymi te ´swiaty były zaludnione. Dziwnym trafem, który
wówczas wydawał mi si˛e jeszcze dziwniejszy, spo´sród setek wszelkiego rodza-

29

background image

ju typów społeczno´sci ludzkich, które wzi˛eły pocz ˛

atek na młodszych planetach

(obok typu ˙zołnierskiego ´swiata Dorsaj, typu filozoficznego Exotików i ufaj ˛

a-

cych w nauki ´scisłe ludów Newton i Wenus), wła´snie społecze´nstwo religijnych
fanatyków oka˙ze si˛e jedn ˛

a z kilku odr˛ebnych wielkich kultur odłamkowych, które

kwitn ˛

acym rozwojem wyró˙zniały si˛e po´sród ludzkich kolonii pomi˛edzy gwiazda-

mi.

Bo te˙z i byli odr˛ebn ˛

a kultur ˛

a odłamkow ˛

a. Nie kultur ˛

a ˙zołnierzy, cho´c w tej roli

dwana´scie pozostałych ´swiatów widywało ich najcz˛e´sciej. ˙

Zołnierzami byli Dor-

sajowie — ludzie wojny do szpiku ko´sci. Zaprzyja´znieni byli lud´zmi Po´swi˛ecenia
— nawet je´sli było to po´swi˛ecenie spod znaku umartwienia i włosiennicy — któ-
rzy oddawali w najem samych siebie, gdy˙z ich pozbawione bogactw naturalnych

´swiaty niewiele wi˛ecej miały do zaoferowania jako eksport na pokrycie ludzkich

bilansów kontraktowych, które pozwalały wynajmowa´c niezb˛ednych specjalistów
z innych planet.

Niewielki był zbyt na kaznodziejów — a to jedyny plon, który Zaprzyja´znieni

zbierali z lichej, kamienistej gleby. Lecz potrafili poci ˛

aga´c za spust i wykonywa´c

rozkazy — do ostatniego człowieka. I byli tani. Starszy Bright, Pierwszy nad Rad ˛

a

Ko´sciołów rz ˛

adz ˛

ac ˛

a Harmoni ˛

a i Zjednoczeniem, mógł przelicytowa´c atrakcyjno-

´sci ˛

a oferty ka˙zdy inny rz ˛

ad, trudni ˛

acy si˛e dostaw ˛

a najemników. Z jednym tylko

zastrze˙zeniem — mniejsza o umiej˛etno´sci bojowe tych najemników.

Prawdziwym wojennym ludem byłi Dorsajowie. Or˛e˙z bitewny był w ich dło-

niach posłusznym narz˛edziem i pasował do nich jak ulał. Tymczasem przeci˛etny

˙zołnierz z Zaprzyja´znionych brał do r˛eki karabin tak, jak bierze si˛e motyk˛e al-

bo siekier˛e — narz˛edzia, którymi nale˙zy włada´c na chwał˛e swego ludu i swego
Ko´scioła.

Zatem znaj ˛

acy si˛e na rzeczy twierdzili, i˙z to Dorsaj dostarcza czternastu ´swia-

tom ˙zołnierza. Zaprzyja´znieni za´s dostarczaj ˛

a mi˛eso armatnie.

Wówczas jednak˙ze daleki byłem od tego typu rozwa˙za´n. W owej chwili jedy-

n ˛

a moj ˛

a reakcj ˛

a na widok Jamethona Blacka było stwierdzenie, kim jest. Po ciem-

nej tonacji jego powierzchowno´sci, po nieruchomo´sci rysów twarzy, trzymaniu si˛e
na dystans i jakiej´s aurze niedosi˛e˙zno´sci, podobnej do roztaczanej przez Padm˛e —
po tym wszystkim z łatwo´sci ˛

a rozpoznałem, jeszcze nim mi go wuj przedstawił,

reprezentanta wy˙zszej rasy rodem z młodszych ´swiatów. Jednej z tych, którym,
jak to nam Mathias zawsze udowadniał, ziemski człowiek nie był w stanie do-
trzyma´c kroku. Lecz nienaturalne wyczulenie, wywołane w czasie do´swiadcze-
nia w Projekcie Encyklopedii, zjawiło si˛e znowu, i z t ˛

a sam ˛

a mroczn ˛

a rado´sci ˛

a

wewn˛etrzn ˛

a skonstatowałem, ˙ze istniej ˛

a jeszcze inne sposoby rywalizacji oprócz

dotrzymywania kroku.

— . . . przodownik roty Black — mówił Mathias — był słuchaczem wieczoro-

wych kursów historii Ziemi na Uniwersytecie Genewskim, tych samych, na które
ucz˛eszczała Eileen. Poznali si˛e oboje około miesi ˛

aca temu. Dzi´s twoja siostra

30

background image

twierdzi, i˙z chciałaby go po´slubi´c, i gdy pod koniec tygodnia zostanie przeniesio-
ny na rodzinn ˛

a planet˛e, przenie´s´c si˛e z nim na Harmoni˛e. — Mathias przeniósł

wzrok na Eileen. — Oczywi´scie powiedziałem jej, ˙ze wybór nale˙zy do niej —
doko´nczył.

— Ale ja prosz˛e, ˙zeby mi kto´s pomógł. . . pomógł podj ˛

a´c słuszn ˛

a decyzj˛e! —

wybuchn˛eła Eileen ˙zało´snie. Mathias potrz ˛

asn ˛

ał z wolna głow ˛

a.

— Mówiłem ci — rzekł ze zwykłym sobie, pozbawionym wszelkiej ja´sniej-

szej nuty spokojem w głosie — ˙ze decydowa´c nie ma o czym. To, jak ˛

a podej-

miesz decyzj˛e, nie ma ˙zadnego znaczenia. Wyjd´z za tego m˛e˙zczyzn˛e. . . albo nie
wychod´z. W ostatecznym rozrachunku nie b˛edzie to miało ˙zadnego znaczenia ani
dla ciebie, ani dla nikogo innego. Ty mo˙zesz hołdowa´c absurdalnemu mniemaniu,
i˙z to, co zadecydujesz, mo˙ze wpłyn ˛

a´c na bieg wydarze´n. Co do mnie. . . nie mam

zamiaru. . . i poniewa˙z ja pozostawiam ci swobod˛e post˛epowania wedle własnego
widzimisi˛e, tudzie˙z zabawy w podejmowanie decyzji, nalegam, by´s i ty pozosta-
wiła mi swobod˛e post˛epowania wedle mojego widzimisi˛e i nie anga˙zowała mnie
w ˙zadne takie farsy.

Wygłosiwszy te słowa, podniósł ksi ˛

a˙zk˛e, jak gdyby w gotowo´sci do ponow-

nego rozpocz˛ecia lektury. Po policzkach Eileen zacz˛eły spływa´c łzy.

— Ale ja nie wiem. . . nie wiem, co mam ze sob ˛

a zrobi´c! — zachłystywała si˛e.

— W takim razie nie rób nic — odrzekł nasz wuj, odwracaj ˛

ac stronic˛e ksi ˛

a˙zki.

— Tak czy inaczej, to jedyny sposób post˛epowania godny cywilizowanego czło-
wieka.

Nie ruszaj ˛

ac si˛e z miejsca, zacz˛eła cichutko popłakiwa´c. I przemówił do niej

Jamethon Black.

— Eileen — rzekł, a ona odwróciła si˛e do niego. Mówił niskim, spokojnym

głosem, z lekkimi naleciało´sciami odmiennego rytmu frazowania. — Czy chcesz
wyj´s´c za mnie i uczyni´c Harmoni˛e swym domem?

— O tak, Jamie! — wybuchn˛eła. — O tak!
Czekał, lecz nie zrobiła w jego kierunku ani kroku. Wybuchn˛eła ponownie.
— Po prostu nie jestem pewna, czy powinnam! — krzykn˛eła. — Nie widzisz,

Jamie, ˙ze chc˛e mie´c pewno´s´c, ˙ze post˛epuj˛e słusznie? A ja nie wiem, nie wiem!
— Zwróciła twarz w moim kierunku. — Tam — powiedziała. — Co robi´c? Czy
mam pojecha´c?

Jej niespodziewane odwołanie si˛e do mego braterskiego autorytetu zabrzmiało

w moich uszach jak echo jednego z głosów, których potoki zalewały mnie w sali
Katalogu. W jednej chwili biblioteka, w której stałem, dziwnie si˛e rozja´sniła i zy-
skała na długo´sci. Si˛egaj ˛

ace sufitu półki z ksi ˛

a˙zkami, moja siostra zalana łzami,

apeluj ˛

aca do mnie o pomoc, milcz ˛

acy młodzieniec w czarnym stroju oraz mój

wuj, pogr ˛

a˙zony z całym spokojem w lekturze, jak gdyby otaczaj ˛

aca go plama ła-

godnego ´swiatła padaj ˛

acego z półek za plecami była jak ˛

a´s zaczarowan ˛

a wysp ˛

a,

odgrodzon ˛

a od wszelkich ludzkich trosk i kłopotów, wszystko to objawiło mi si˛e

31

background image

niby w nowym, dodatkowym wymiarze.

Było to tak, jakbym ich przenikał spojrzeniem na wskro´s i jednocze´snie ogl ˛

a-

dał ze wszystkich stron naraz. Nagle zacz ˛

ałem rozumie´c mojego wuja tak dobrze,

jak mi si˛e to jeszcze w ˙zyciu nie udało; zrozumiałem, ˙ze wbrew udawanemu za-
topieniu w lekturze, w my´slach zd ˛

a˙zył ju˙z zadecydowa´c, jakie mam zaj ˛

a´c stano-

wisko w odpowiedzi na pytanie Eileen.

Wiedział, ˙ze gdyby powiedział mojej siostrze — zosta´n, wydobyłbym j ˛

a z tego

domu, cho´cbym musiał w tym celu przyst ˛

api´c do regularnego obl˛e˙zenia. Wiedział,

˙ze instynkt ka˙ze mi przeciwstawia´c mu si˛e we wszystkim. A tak, zachowuj ˛

ac bier-

no´s´c, nie pozostawiał mi nic, z czym mógłbym podj ˛

a´c walk˛e. Dokonywał odwrotu

na z góry upatrzone pozycje swej diabelskiej (lub boskiej) oboj˛etno´sci, mnie po-
zostawiwszy ludzk ˛

a ułomno´s´c i podejmowanie decyzji. Oczywi´scie, przez cały

czas traktuj ˛

ac jako pewnik, ˙ze umocni˛e Eileen w pragnieniu wyjazdu z Jametho-

nem.

Ale tym razem przeliczył si˛e co do mnie w swoich rachubach. Nie zauwa˙zył

zaszłych we mnie przemian ani ´swie˙zo zdobytej wiedzy słu˙z ˛

acej mi za gwiaz-

d˛e przewodni ˛

a. Dla niego hasło NISZCZY ´

C! było tylko pust ˛

a skorup ˛

a, do której

mógł si˛e schroni´c w razie potrzeby. Lecz w moich oczach, obdarzonych czym´s
w rodzaju gor ˛

aczkowej jasno´sci widzenia, przybierało ono rozmiary daleko wi˛ek-

sze, staj ˛

ac si˛e wr˛ecz broni ˛

a zdatn ˛

a do obrócenia przeciwko tym góruj ˛

acym nad

nami demonom z młodszych ´swiatów.

Patrzyłem teraz z perspektywy całego pokoju na Jamethona Blacka i nie od-

czuwałem przed nim l˛eku, tak jak przestałem odczuwa´c l˛ek przed Padm ˛

a. Nie

mogłem si˛e doczeka´c okazji wypróbowania na nim swej siły.

— Nie — odpowiedziałem Eileen ze spokojem. — Nie wydaje mi si˛e, by´s

powinna jecha´c.

Zrobiła wielkie oczy ze zdumienia i zdałem sobie spraw˛e, i˙z w pod´swiadomo-

´sci rozumowała nie inaczej ni˙z wuj, a mianowicie, ˙ze koniec ko´ncem zmuszony

b˛ed˛e powiedzie´c jej, by poszła za głosem swojego serca. Teraz za´s, zbiwszy j ˛

a zu-

pełnie z tropu, ruszyłem ˙zwawo za ciosem, by z uwag ˛

a dobieraj ˛

ac słowa, umocni´c

swój s ˛

ad za pomoc ˛

a poj˛e´c, którym powinna da´c wiar˛e.

Słowa przychodziły mi gładko.
— Harmonia to nie miejsce dla ciebie, Eileen — mówiłem łagodnie. — Wiesz,

jak bardzo tamtejsi ludzie ró˙zni ˛

a si˛e od nas na Ziemi. Czułaby´s si˛e nie na miej-

scu. Nie umiałaby´s im dorówna´c ani sprosta´c ich zwyczajowym wymaganiom.
Ten m˛e˙zczyzna za´s, nawiasem mówi ˛

ac, to przodownik roty. — Zmusiłem si˛e do

spojrzenia z sympati ˛

a na Jamethona Blacka, a jego szczupła twarz wyra˙zała tyle

niech˛eci i pragnienia zyskania mego poparcia, co ostrze topora. — Czy wiesz, co
to oznacza na Harmonii? — zapytałem. — Jest oficerem tamtejszych sił zbroj-
nych. Sprzeda˙z jego kontraktu mo˙ze was w ka˙zdej chwili rozdzieli´c. On mo˙ze zo-
sta´c wysłany do miejsc, do których ty nie b˛edziesz mogła za nim pod ˛

a˙zy´c. Mo˙ze

32

background image

nie wraca´c przez całe lata. . . albo i wcale, je´sli zostanie zabity, co nie jest bynaj-
mniej nieprawdopodobne. Czy chcesz si˛e na to narazi´c? — I dodałem z brutaln ˛

a

szczero´sci ˛

a: — Czy jeste´s wystarczaj ˛

aco silna, by znie´s´c tak ˛

a nerwow ˛

a szarpani-

n˛e, Eileen? Przez całe ˙zycie mieszkam z tob ˛

a pod jednym dachem i ´smiem o tym

w ˛

atpi´c. Zrobiłaby´s zawód nie tylko samej sobie, zawiodłaby´s i tego człowieka.

Na tym sko´nczyłem. Wuj przez cały czas mojej przemowy nie podnosił wzro-

ku znad ksi ˛

a˙zki. Nie podniósł i teraz, lecz wydało mi si˛e — ku mej cichej sa-

tysfakcji — ˙ze r˛ece trzymaj ˛

ace okładk˛e leciutko dr˙zały, zdradzaj ˛

ac uczucia, do

których nigdy si˛e dot ˛

ad nie przyznawał.

Co do Eileen, to przez cały czas trwania mej perory wpatrywała si˛e we mnie

z jawnym niedowierzaniem. Teraz westchn˛eła ci˛e˙zko, z trudno´sci ˛

a powstrzymuj ˛

ac

si˛e przed łkaniem, i stan˛eła wyprostowana. Spojrzała na Jamethona Blacka.

Nie powiedziała ani słowa. Dosy´c było tego spojrzenia. Równie˙z jemu przy-

gl ˛

adałem si˛e uwa˙znie, spodziewaj ˛

ac si˛e, ˙ze zdradzi jakie´s oznaki uczucia, lecz

jego twarz jedynie posmutniała troch˛e i nieco złagodniała. Post ˛

apił ku Eileen dwa

kroki, a˙z znalazł si˛e prawie u jej boku. Zesztywniałem w gotowo´sci rzucenia si˛e
mi˛edzy nich, gdyby zaszła potrzeba poparcia mojej opinii czynem. Lecz on jedy-
nie bardzo łagodnie przemówił do niej, posługuj ˛

ac si˛e t ˛

a dziwn ˛

a, ´spiewn ˛

a odmia-

n ˛

a zwykłej mowy, której, jak czytałem, u˙zywa mi˛edzy sob ˛

a jego lud, lecz której

nigdy jeszcze nie słyszałem na własne uszy.

— Azali˙z nie pójdziesz za mn ˛

a, Eileen? — rzekł.

Zachwiała si˛e jak wiotka ro´slinka w spulchnionej ziemi, gdy mijaj ˛

a j ˛

a ci˛e˙zkie

kroki, i spojrzała w przeciwn ˛

a stron˛e.

— Nie mog˛e, Jamie — szepn˛eła. — Słyszałe´s, co powiedział Tam? To prawda.

Sprawiłabym ci tylko zawód.

— Nieprawda — powiedział tym samym cichym głosem. — Nie mów, ˙ze nie

mo˙zesz. Powiedz, ˙ze nie chcesz, a pójd˛e sobie.

Czekał. Lecz ona, wci ˛

a˙z odwrócona, unikała jego wzroku. A potem potrz ˛

a-

sn˛eła głow ˛

a na znak ostatecznej odmowy.

Na ten widok wci ˛

agn ˛

ał gł˛eboko powietrze w płuca. Gdy przestałem mówi´c,

nie spojrzał nawet na mnie ani na Mathiasa; nie spojrzał na ˙zadnego z nas i teraz.
W dalszym ci ˛

agu bez widocznych na twarzy oznak bólu i gniewu odwrócił si˛e

i bez hałasu opu´scił bibliotek˛e, dom i ˙zycie mojej siostry na zawsze.

Eileen okr˛eciła si˛e na pi˛ecie i wybiegła z pokoju. Spojrzałem na Mathiasa —

odwrócił stronic˛e swojej ksi ˛

a˙zki, nie podnosz ˛

ac na mnie wzroku. O Jamethonie

Blacku ani o całym incydencie nie wspomniał nigdy wi˛ecej.

Podobnie jak Eileen.
Ale nie min˛eło sze´s´c miesi˛ecy, gdy najspokojniej w ´swiecie zgłosiła swój kon-

trakt do sprzeda˙zy na Cassid˛e i poleciała na ów ´swiat do pracy. Kilka miesi˛e-
cy pó´zniej po´slubiła młodego człowieka, rodowitego mieszka´nca planety, nazwi-
skiem David Long Hall. Zarówno Mathias, jak i ja dowiedzieli´smy si˛e o mał˙ze´n-

33

background image

stwie dopiero w kilka miesi˛ecy po fakcie, a i to od osób trzecich. Sama Eileen nie
napisała ani słowa.

Lecz wiadomo´s´c o tym obeszła mnie w owym czasie nie wi˛ecej ni˙z Mathiasa,

gdy˙z zwyci˛estwo nad siostr ˛

a i Jamethonem Blackiem wskazało mi tak poszukiwa-

n ˛

a drog˛e. Nowe umiej˛etno´sci zaczynały si˛e we mnie utrwala´c. Pocz ˛

ałem rozwija´c

techniki stosowania ich do manipulacji lud´zmi, tak jak mi si˛e to udało z Eileen,
by uzyska´c to, czego pragn˛e; i byłem ju˙z na dobrej drodze do osi ˛

agni˛ecia mego

własnego celu, którym była wolno´s´c i pot˛ega.

background image

Rozdział 5

Jednak okazało si˛e, ˙ze mimo wszystko scena w bibliotece miała utkwi´c w mej

pami˛eci jak cier´n.

Przez pi˛e´c lat, podczas których wspinałem si˛e po szczeblach kariery w Słu˙z-

bie Prasowej niczym urodzony człowiek sukcesu, nie miałem od Eileen ˙zadnych
wiadomo´sci. W dalszym ci ˛

agu nie pisała do Mathiasa, nie pisała te˙z do mnie.

Kilka listów, które do niej wysłałem, pozostało bez odpowiedzi. Dorobiłem si˛e
wielu znajomych, ale nie mog˛e powiedzie´c, bym miał jakich´s przyjaciół — a Ma-
thias nic dla mnie nie znaczył. Powoli, opłotkami, zaczynałem sobie u´swiadamia´c,
i˙z jestem na ´swiecie sam jak ten palec i ˙ze uczyniłbym daleko lepiej, gdybym
w pierwszym gor ˛

aczkowym podnieceniu wywołanym ´swie˙zo odkryt ˛

a zdolno´sci ˛

a

manipulowania lud´zmi znalazł sobie inny obiekt do´swiadcze´n ni˙z jedyna osoba na
wszystkich czternastu ´swiatach, która mogła mie´c jakie´s powody, by mnie kocha´c.

Wła´snie to przywiodło mnie w pi˛e´c lat pó´zniej na zbocze górskie na nowej

ziemi, zryte niedawno ogniem ci˛e˙zkiej artylerii. Przemierzałem je, gdy˙z zbocze
stanowiło cz˛e´s´c pola bitwy, od kilku zaledwie godzin toczonej przez rzucone prze-
ciwko sobie do walki siły Północnej i Południowej Partycji Altlandii na Nowej
Ziemi. Zarówno wojska Północy, jak i Południa tylko w niewielkiej cz˛e´sci skła-
dały si˛e z rodowitych Nowoziemian. Siły zbuntowanej Północy w ponad osiem-
dziesi˛eciu procentach tworzyły oddziały zaci˛e˙zne, wynaj˛ete od Zaprzyja´znionych.
W skład armii Południa wchodziły w przeszło sze´s´cdziesi˛eciu pi˛eciu procentach
kontyngenty cassida´nskiego rekruta, wynaj˛etego przez władze Nowej Ziemi na
zasadzie bilansu kontraktowego od rz ˛

adu Cassidy — i ten wła´snie fakt sprawił,

˙ze zmuszony byłem wyszukiwa´c sobie drog˛e po´sród zrytej ziemi i powalonych

pni drzewnych na zboczu. Mi˛edzy rekrutami tego wła´snie oddziału znajdował si˛e
młody grupowy nazwiskiem Dave Hall — m˛e˙zczyzna, za którego moja siostra
wyszła na Cassidzie.

Moim przewodnikiem był ˙zołnierz piechoty lojalistów, to jest Sił Zbrojnych

Południowej Partycji. Nie Cassidanin, lecz rodowity mieszkaniec Nowej Ziemi
w stopniu kadrowego ordynansa. Był to osobnik wychudły, po trzydziestce i z na-
tury rzeczy skwaszony, co wnosiłem z cichej rozkoszy, której zdaje si˛e do´swiad-
czał, widz ˛

ac, jak moje miejskie buty i peleryna reportera tytłaj ˛

a si˛e w błocie i po-

35

background image

szyciu le´snym. Od owej chwili w Encyklopedii Finalnej min˛eło ju˙z sze´s´c lat, moje
specjalne umiej˛etno´sci porz ˛

adnie we mnie okrzepły i dzi´s, kosztem zaledwie kil-

ku minut, potrafiłbym całkowicie odmieni´c jego opini˛e o sobie. Lecz nie było to
warte zachodu.

Wreszcie doprowadził mnie do małego punktu ł ˛

aczno´sci u stóp góry i przeka-

zał oficerowi o kwadratowej szcz˛ece i podkr ˛

a˙zonych oczach, któremu z wygl ˛

adu

dałbym lat czterdzie´sci z okładem. Oficer był za stary na dowództwo polowe i wi-
da´c było po nim oznaki zm˛eczenia wła´sciwe dla wieku ´sredniego. Co wi˛ecej,
pos˛epne legiony z Zaprzyja´znionych miały ostatnio dobr ˛

a zabaw˛e z półsurowym

cassida´nskim rekrutem jako przeciwnikiem. Trudno si˛e dziwi´c, ˙ze spogl ˛

adał na

mnie z równie kwa´sn ˛

a min ˛

a, co mój przewodnik.

Tyle tylko ˙ze w przypadku dowodz ˛

acego jego postawa stwarzała pewien pro-

blem. By otrzyma´c to, po co tu przybyłem, musiałem j ˛

a zmieni´c. S˛ek w tym, ˙ze

przyjechałem niemal bez ˙zadnych danych na temat tego człowieka, gdy˙z chodziły
ju˙z słuchy o spodziewanym natarciu Zaprzyja´znionych i jako ˙ze nie było czasu
do namysłu, przybyłem tak, jak stałem. Liczyłem, ˙ze uda mi si˛e wymy´sli´c jakie´s
argumenty w drodze.

— Komendant Hal Frane — przedstawił si˛e nie czekaj ˛

ac, a˙z co´s powiem,

i szorstko wyci ˛

agn ˛

ał kwadratow ˛

a, niezbyt czyst ˛

a r˛ek˛e. — Pa´nskie dokumenty!

Podałem mu swoje papiery. Przejrzał je, lecz wyraz twarzy nie złagodniał mu

ani na jot˛e.

— Co to? — spytał. — Sta˙zysta?
Pytanie równało si˛e obeldze. To, czy byłem pełnoprawnym członkiem Gildii

Reporterów, czy wci ˛

a˙z jeszcze czeladnikiem w okresie próbnym, nie powinno go

nic a nic obchodzi´c. Mówi ˛

ac to sugerował, ˙ze jestem prawdopodobnie jeszcze

zbyt zielony i tu, na linii frontu, b˛ed˛e potencjalnym zagro˙zeniem dla niego i jego
ludzi.

Jednak˙ze, cho´c całkiem tego nie´swiadomy, pytaniem tym nie tyle zadał cios

w czułe miejsce mej wewn˛etrznej linii obrony, ile odsłonił takie u siebie.

— Istotnie — odparłem spokojnie, odbieraj ˛

ac od niego dokumenty. I na pod-

stawie tego, co wła´snie zdradził mi na swój temat, zacz ˛

ałem improwizowa´c. —

Teraz, co do pa´nskiego awansu. . .

— Awansu!
Szeroko otworzył oczy. Ton jego głosu potwierdził to wszystko, co sobie wy-

dedukowałem z jednego, jedynego drobiazgu — drobiazgu, którego sens był ta-
ki, ˙ze ludzie zdradzaj ˛

a si˛e mimowolnie przez dobór oskar˙ze´n rzucanych na in-

nych. Człowiek, który insynuuje, ˙ze jeste´s złodziejem, prawie na pewno posiada
w swym wn˛etrzu du˙ze i wra˙zliwe pokłady nieuczciwo´sci; a w tym wypadku pró-
ba Frane’a, by dokuczy´c mi wytykaniem mojego niskiego statusu, bez w ˛

atpienia

zakładała, ˙ze jestem czuły na tym samym punkcie co on. Usiłowanie zniewa˙zenia
mnie, w poł ˛

aczeniu z faktem, ˙ze komendant był zbyt zaawansowany wiekiem, jak

36

background image

na posiadan ˛

a rang˛e, wskazywały, ˙ze nie pierwszy raz został pomini˛ety przy awan-

sie i była to jego pi˛eta achillesowa. Odkrywaj ˛

ac j ˛

a, uczyniłem zaledwie drobny

wyłom — lecz wtedy, po pi˛eciu latach ´cwiczenia swych umiej˛etno´sci na ludzkich
umysłach, nie potrzebowałem nic wi˛ecej.

— Nie jest pan wyznaczony do awansu na majora? — zapytałem. — My´sla-

łem. . . — Urwałem nagle i wyszczerzyłem do´n z˛eby w u´smiechu. — Zdaje si˛e,

˙ze to pomyłka. Musiałem pomyli´c pana z kim´s innym. — Zmieniłem temat, roz-

gl ˛

adaj ˛

ac si˛e po zboczu. — Widz˛e, ˙ze prze˙zył pan tu dzi´s ze swoimi lud´zmi ci˛e˙zkie

chwile.

Wpadł mi w słowo.
— Sk ˛

ad pan wie, ˙ze otrzymałem awans? — dopytywał z gro´zn ˛

a min ˛

a.

Uznałem, ˙ze najwy˙zszy czas zast ˛

api´c kijem marchewk˛e.

— Có˙z, komendancie, nie wydaje mi si˛e, bym zapami˛etywał takie rzeczy —

rzekłem, spogl ˛

adaj ˛

ac mu prosto w oczy. Tu zrobiłem minutow ˛

a pauz˛e, by ta praw-

da mogła do niego dotrze´c. — A je´sli nawet, to nie s ˛

adz˛e, by wolno mi to było

panu wyjawi´c. ´

Zródła informacji reportera s ˛

a poufne, to w mojej bran˙zy koniecz-

no´s´c. Wojskowi maj ˛

a równie˙z swoje sekrety.

To przywołało go do porz ˛

adku. W jednej chwili przypomniało mu si˛e, ˙ze nie

jestem jednym z jego piechurów. Nie ma mocy rozkazywania mi, bym mu po-
wiedział cokolwiek, czego powiedzie´c nie chciałem. Moja osoba, je´sli chciał si˛e
czegokolwiek ode mnie dowiedzie´c, wymagała obchodzenia si˛e w jedwabnych
r˛ekawiczkach, a nie walenia pi˛e´sci ˛

a w stół.

— Ale˙z — powiedział, czyni ˛

ac wysiłek, by przej´scie od pogró˙zek do u´smie-

chów dokonało si˛e mo˙zliwie z wdzi˛ekiem. — Ale˙z oczywi´scie. Musi mi pan wy-
baczy´c! Byli´smy tu pod du˙zym obstrzałem.

— Trudno tego nie zauwa˙zy´c — rzekłem z odrobin˛e wi˛eksz ˛

a sympati ˛

a w gło-

sie. — Rzeczywi´scie, nie jest to sytuacja sprzyjaj ˛

aca utrzymaniu nerwów na wo-

dzy.

— Niestety. — Udało mu si˛e przywoła´c u´smiech na twarz. — Zatem pan. . .

nie mo˙ze powiedzie´c mi nic wi˛ecej o tym czekaj ˛

acym mnie awansie?

— Obawiam si˛e, ˙ze nie — odparłem.
Nasze oczy spotkały si˛e znowu. I tak ju˙z pozostały.
— Rozumiem. — Odwrócił wzrok, nieco skwaszony. — No có˙z, czym mo˙ze-

my panu słu˙zy´c, redaktorze?

— Ale˙z mo˙ze mi pan opowiedzie´c o sobie — odparłem. — Ch˛etnie dowie-

działbym si˛e czego´s o pa´nskiej dotychczasowej karierze. Nagle odwrócił si˛e twa-
rz ˛

a do mnie.

— Mojej? — zapytał, wytrzeszczywszy oczy.
— No, tak — odrzekłem. — Po prostu taki mam kaprys. Reporta˙z o zwykłym

człowieku, kampania z punktu widzenia jednego z do´swiadczonych oficerów na
polu walki. Pan rozumie.

37

background image

Zrozumiał. Tak te˙z i przewidywałem. Mogłem bez trudu dojrze´c, jak blask po-

nownie zago´scił w jego oczach, i niemal zobaczyłem tryby obracaj ˛

ace si˛e pod po-

wierzchni ˛

a jego umysłu. Znajdowali´smy si˛e w punkcie, w którym człowiek o czy-

stym sumieniu zacz ˛

ałby si˛e dopytywa´c: „Dlaczego wła´snie ja w tym reporta˙zu?

Czemu nie jaki´s oficer starszy rang ˛

a albo z wi˛eksz ˛

a liczb ˛

a odznacze´n?”

Lecz Frane nie miał zamiaru o nic pyta´c. To, ˙ze wła´snie on jest obiektem za-

interesowania, uwa˙zał za spraw˛e oczywist ˛

a. Jego zaprzepaszczone nadzieje spra-

wiły, i˙z dodał dwa do dwóch i otrzymał, jak mu si˛e wydało, cztery. Naprawd˛e
s ˛

adził, ˙ze czeka go awans — awans na polu walki. W jaki´s sposób, cho´c teraz

akurat nie mogło mu przyj´s´c do głowy w jaki, jego niedawne zachowanie w ob-
liczu nieprzyjaciela musiało przesun ˛

a´c go w kolejce do wy˙zszego stopnia w hie-

rarchii wojskowej, ja za´s jestem tutaj, by zrobi´c o tym reporta˙z. Jako zwykłemu
cywilowi, rozumował, nie przyszło mi do głowy, ˙ze on mo˙ze jeszcze nie wiedzie´c
o czekaj ˛

acym go awansie i ta moja ignorancja sprawiła, ˙ze ju˙z przy pierwszym

spotkaniu bezmy´slnie pu´sciłem farb˛e.

Było co´s obrzydliwego w sposobie, w jaki zmieniły si˛e jego głos i postawa,

skoro tylko zako´nczył mozolny proces dochodzenia do satysfakcjonuj ˛

acych go

wniosków. Podobnie jak niektórzy ludzie o miernych zdolno´sciach, on tak˙ze całe
swoje ˙zycie sp˛edził na szukaniu usprawiedliwie´n i wymówek maj ˛

acych udowod-

ni´c, ˙ze w gruncie rzeczy jest człowiekiem nadzwyczajnie uzdolnionym, a tylko
przypadek i ludzka zawi´s´c pozbawiały go a˙z do dzi´s słusznie nale˙znych mu owo-
ców jego pracy.

Potem, pod pretekstem dzielenia si˛e informacjami na temat swej własnej oso-

by, roztoczył przede mn ˛

a taki wachlarz wszystkich tych usprawiedliwie´n, ˙ze gdy-

bym rzeczywi´scie przeprowadzał z nim wywiad w celach reporterskich, mógłbym
przeszło tuzin razy za pomoc ˛

a jego własnych słów wykaza´c mu cał ˛

a jego mało-

duszno´s´c i mierno´s´c. Swój ˙zyciorys opowiedział mi tak, jak gdyby był to jeden
wielki krzyk rozpaczy. Prawdziwe pieni ˛

adze w ˙zołnierskim fachu przynosiła pra-

ca najemnika, ale wszystkie korzystne dla najemników oferty trafiały albo do r ˛

ak

mieszka´nców Zaprzyja´znionych ´Swiatów, albo Dorsaj. Na to, by przyj ˛

a´c klasztor-

ny tryb ˙zycia ˙zołnierza czy nawet oficera w´sród Zaprzyja´znionych, Frane nie miał
ani niezb˛ednego hartu ducha, ani odpowiednich przekona´n religijnych. Jedynym
sposobem za´s, by sta´c si˛e Dorsajem, było si˛e nim urodzi´c. Pozostawała wi˛ec jedy-
nie słu˙zba garnizonowa, szkolenie kadr i dowodzenie stacjonarnymi siłami zbroj-
nymi ró˙znych ´swiatów i terytorialnych zwi ˛

azków politycznych — i to tylko po

to, by w razie wybuchu wojny zosta´c na drodze do wy˙zszych stanowisk dowód-
czych wyprzedzonym przez sprowadzonych sk ˛

adin ˛

ad najemników, urodzonych

lub specjalnie przysposobionych do prawdziwej walki.

A słu˙zba garnizonowa, nie potrzeba dodawa´c, w porównaniu z zarobkami na-

jemnika przynosiła marne grosze. Ten czy inny rz ˛

ad zawsze gotów był przyj ˛

a´c

do słu˙zby drugorz˛edny materiał oficerski w rodzaju Frane’a na warunkach długo-

38

background image

terminowego kontraktu z nisk ˛

a płac ˛

a i trzyma´c go na niej do woli. Ale kiedy ten

sam rz ˛

ad miał zamiar przyj ˛

a´c na słu˙zb˛e najemników, znaczyło to, ˙ze potrzebo-

wał najemników, a zatem zupełnie naturalne było, ˙ze ludzie, którzy z racji swego
zawodu kładli głow˛e pod ewangeli˛e, stawiali twarde warunki finansowe.

Lecz do´s´c ju˙z o komendancie Frane’em, który nie odgrywa tu a˙z tak wa˙znej

roli. Był to mały człowieczek, któremu udało si˛e przekona´c samego siebie, ˙ze stoi
w przededniu uznania go — i to przez sam ˛

a Mi˛edzygwiezdn ˛

a Słu˙zb˛e Prasow ˛

a —

za potencjalnie wielkiego człowieka.

Jak wi˛ekszo´s´c ludzi tego pokroju miał nadmiernie wygórowane mniemanie

o wa˙zno´sci rozgłosu w promowaniu czyjej´s kariery. Opowiedział mi wyczerpuj ˛

a-

co o sobie, oprowadził po pozycjach, gdzie na zboczu tkwili okopani jego ludzie
i, na długo, zanim zacz ˛

ałem gotowa´c si˛e do odej´scia, reagował na wszelkie su-

gestie z mojej strony z precyzj ˛

a dobrze wyregulowanego mechanizmu. Tote˙z gdy

ju˙z-ju˙z miałem wyrusza´c z powrotem na tyły, wyraziłem ˙zyczenie — to, z którym
w rzeczywisto´sci tu przybyłem.

— Widzi pan, wła´snie przyszedł mi do głowy pewien pomysł — powiedzia-

łem, zawracaj ˛

ac z drogi. — W dowództwie operacyjnym pozwolono mi na czas

kampanii wzi ˛

a´c sobie do pomocy jakiego´s szeregowca. Miałem zamiar zabra´c ko-

go´s z puli dowództwa, ale, sam pan rozumie, lepiej byłoby, gdybym mógł dosta´c
jakiego´s ˙zołnierza z pa´nskiego oddziału.

— Jednego z moich ˙zołnierzy? — Spojrzał na mnie spod oka.
— Wła´snie — odparłem. — Wówczas w razie zamówienia na ci ˛

ag dalszy ar-

tykułu lub gdyby za˙z ˛

adano ode mnie informacji o kampanii z pierwszej r˛eki. . . tak

jak wy j ˛

a tutaj widzicie. . . mógłby mi dostarczy´c danych. Trudno, bym z ka˙zd ˛

a

tak ˛

a drobnostk ˛

a gonił za panem po całym polu bitwy. W przeciwnym razie zmu-

szony byłbym po prostu odpowiedzie´c, ˙ze ani nast˛epny artykuł, ani ci ˛

ag dalszy

nie wchodz ˛

a w gr˛e.

— Rozumiem — powiedział i twarz mu si˛e wypogodziła. Lecz zaraz potem

znowu zmarszczył brwi. — Jednak˙ze zanim dotrze tu uzupełnienie i b˛ed˛e w stanie
kogo´s pu´sci´c, minie tydzie´n albo i dwa tygodnie. Nie widz˛e, w jaki. . .

— O, je´sli tylko o to chodzi, to wszystko w porz ˛

adku — rzekłem, wyławia-

j ˛

ac z kieszeni pisemne zezwolenie. — Mam tu upowa˙znienie, by wybra´c sobie

kogo´s wedle uznania, nie czekaj ˛

ac na uzupełnienie. . . je´sli oczywi´scie pu´sci go

dowódca. Przez kilka dni naturalnie brakowałoby panu jednego człowieka, ale. . .

Pozwoliłem mu to przemy´sle´c. I przez chwil˛e rzeczywi´scie my´slał — wszyst-

kie głupstwa wywietrzały mu z głowy — tak jak my´slałby w takiej sytuacji ka˙zdy
inny dowódca wojskowy. Wszystkie oddziały w tym sektorze były osłabione po
ostatnich kilku tygodniach bitwy. Brak jeszcze jednego człowieka oznaczał luk˛e
w linii obrony Frane’a, który na tak ˛

a perspektyw˛e reagował odruchem warunko-

wym wła´sciwym ka˙zdemu oficerowi na polu walki. . .

Po chwili stało si˛e dla mnie jasne, ˙ze widoki na rozgłos i awans utorowały

39

background image

sobie drog˛e do jego ´swiadomo´sci i zaczyna bi´c si˛e z my´slami.

— Kogo by tu. . . ? — przemówił wreszcie, bardziej do siebie ni˙z do mnie.

W ten sposób sam sobie zadawał pytanie, w którym to mianowicie miejscu mógł-
by si˛e bez kogo´s obej´s´c. Lecz ja złapałem go za słowo, tak jakby pytanie skiero-
wane było do mnie.

— Ma pan w swoim oddziale pewnego chłopca o nazwisku Dave Hall. . .
Głowa podskoczyła mu jak uniesiona spr˛e˙zyn ˛

a. Na jego twarzy pojawiło si˛e

płaskie i brudne podejrzenie. Istniej ˛

a dwa sposoby post˛epowania w sytuacji, gdy

zaczynamy w kim´s budzi´c podejrzenia — pierwszy to uroczy´scie zapewni´c o swej
niewinno´sci, a drugi, lepszy, to przyzna´c si˛e do popełnienia jakiego´s drobnego
wykroczenia.

— Zauwa˙zyłem jego nazwisko na diagramie słu˙zbowym w dowództwie ope-

racyjnym, nim przybyłem tu zobaczy´c si˛e z panem — powiedziałem. — Prawd˛e
mówi ˛

ac, był to jeden z powodów, dla których wybrałem — poło˙zyłem na to słowo

pewien nacisk, tak by nie mógł nie zwróci´c na nie uwagi — wła´snie pana do tej
laurki. Ten Hall to podobno mój krewniak, jaka´s tam pi ˛

ata woda po kisielu, i po-

my´slałem sobie, ˙ze równie dobrze mog˛e upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Rodzina mnie pili, bym dla chłopaka co´s zrobił.

Frane przygl ˛

adał mi si˛e z uwag ˛

a.

— Oczywi´scie — dodałem — zdaj˛e sobie spraw˛e, ˙ze brak panu ludzi. Je´sli

jest on dla pana taki wa˙zny. . .

Je´sli jest dla ciebie taki wa˙zny, sugerował ton mojego głosu, nie mam zamiaru

si˛e o niego z tob ˛

a kłóci´c. Z drugiej jednak strony, to wła´snie ja mam zamiar przed-

stawi´c ci˛e jako bohatera czytelnikom czternastu ´swiatów i je´sli usi ˛

ad˛e do swojego

vocodera w poczuciu, ˙ze mogłe´s zwolni´c mojego krewniaka z linii frontu i tego
nie uczyniłe´s. . .

To do niego dotarło.
— Kto? Hali? — zapytał. — Ale˙z sk ˛

ad, doskonale mog˛e si˛e bez niego obej´s´c.

— Odwrócił si˛e w kierunku swojego stanowiska dowodzenia i warkn ˛

ał: — Or-

dynans! Sprowad´z mi tu Halla w pełnym rynsztunku, z broni ˛

a, i gotowego do

wymarszu!

Po wyj´sciu ordynansa Frane znów odwrócił si˛e do mnie.
— Oporz ˛

adzenie si˛e i zameldowanie tu na miejscu zajmie mu około pi˛eciu

minut — powiedział.

Zaj˛eło prawie dziesi˛e´c. Lecz nie miałem nic przeciwko temu, ˙zeby poczeka´c.

Dwana´scie minut pó´zniej, z naszym grupowym jako przewodnikiem, wracali´smy
z Dave’em do dowództwa operacyjnego.

background image

Rozdział 6

Dave oczywi´scie nigdy dot ˛

ad nie widział mnie na oczy. Lecz Eileen musiała

mu o mnie opowiada´c i rozumiało si˛e samo przez si˛e, ˙ze rozpoznał mnie po nazwi-
sku w chwili, gdy komendant przekazywał go do mojej dyspozycji. Miał jednak
do´s´c rozs ˛

adku, by nie zadawa´c ˙zadnych głupich pyta´n, dopóki nie dotarli´smy do

Kwatery Głównej i nie pozbyli´smy si˛e przewodnika grupowego.

W rezultacie miałem po drodze okazj˛e dobrze mu si˛e przyjrze´c. Wynik tego

pierwszego badania nie wypadł specjalnie korzystnie. Dave był ode mnie ni˙zszy
i wygl ˛

adał du˙zo młodziej, ni˙z wskazywałaby na to istniej ˛

aca mi˛edzy nami ró˙zni-

ca wieku. Twarz, ozdobiona płow ˛

a czupryn ˛

a, była z gatunku tych zaokr ˛

aglonych

i szczerych młodzie´nczych buzi, które a˙z po wiek ´sredni zachowuj ˛

a chłopi˛ecy wy-

gl ˛

ad. Jedyn ˛

a wspóln ˛

a z moj ˛

a siostr ˛

a cech ˛

a, jakiej mogłem si˛e w nim dopatrzy´c,

była pewna wrodzona niewinno´s´c i łagodno´s´c — owa niewinno´s´c i łagodno´s´c
bezbronnych stworze´n, które zdaj ˛

a sobie spraw˛e, ˙ze s ˛

a zbyt słabe, by upomina´c

si˛e o swoje prawa i dochodzi´c ich sił ˛

a, wi˛ec próbuj ˛

a utrzyma´c si˛e na powierzchni,

okazuj ˛

ac gotowo´s´c do zdania si˛e na dobr ˛

a wol˛e innych.

By´c mo˙ze byłem dla niego mimo wszystko zbyt surowy. Sam nie zaliczałem

si˛e do mieszka´nców owczarni. Pr˛edzej ju˙z ujrzeliby´scie mnie na zewn ˛

atrz, prze-

mykaj ˛

acego chyłkiem pod płotem i łypi ˛

acego z wielk ˛

a atencj ˛

a na pensjonariuszy.

Ale taka jest prawda. Nie wydało mi si˛e, by Dave reprezentował sob ˛

a co´s nad-

zwyczajnego, tak pod wzgl˛edem powierzchowno´sci, jak charakteru. Nie uwa˙zam
te˙z, by był specjalnie hojnie przez natur˛e obdarzony pod wzgl˛edem umysłowym.
Kiedy Eileen wyszła za niego za m ˛

a˙z, był zwykłym programist ˛

a i po to, by mógł

przez ostatnie pi˛e´c lat studiowa´c mechanik˛e przesuni˛e´c na Uniwersytecie Cassi-
da´nskim, musieli oboje poszuka´c sobie dodatkowych zaj˛e´c, ona na cały, a on na
pół etatu. Od osi ˛

agni˛ecia celu dzieliły go trzy lata pracy, gdy miał nieszcz˛e´scie

spa´s´c na egzaminie konkursowym poni˙zej poziomu siedemdziesi˛ecio-percentylo-
wej mediany. Pech chciał, ˙ze zdarzyło si˛e to akurat w chwili, gdy Cassida prze-
prowadzała pobór rekruta zakupionego przez Now ˛

a Ziemi˛e na potrzeby trwaj ˛

acej

wła´snie kampanii, która miała na celu stłumienie rebelii w Partycji Północnej.
Odjechał w sołdaty.

My´slicie mo˙ze, i˙z Eileen nie czekaj ˛

ac zwróciła si˛e do mnie o pomoc. Nic

41

background image

z tych rzeczy — chocia˙z kiedy si˛e w ko´ncu o wszystkim dowiedziałem, fakt, ˙ze
tego nie zrobiła, dał mi do my´slenia. A przecie˙z dziwi´c mnie to nie powinno. Gdy
w ko´ncu mi powiedziała, wówczas jej słowa obdarły m ˛

a dusz˛e z ˙zywego ciała,

a jej nagie ko´sci rzuciły na pastw˛e zawodz ˛

acych w nich wichrów w´sciekło´sci

i szale´nstwa. Ale to było pó´zniej. W rzeczy samej o tym, ˙ze Dave odjechał na
Now ˛

a Ziemi˛e z kontyngentem rekrutów, dowiedziałem si˛e, gdy nasz wuj Mathias

niespodziewanie i bez hałasu rozstał si˛e z tym ´swiatem, a ja zmuszony byłem
skontaktowa´c si˛e z przebywaj ˛

ac ˛

a na Cassidzie Eileen w sprawach maj ˛

atkowych.

Jej niewielki udział w spadku (Mathias na znak pogardy czy wr˛ecz szyderstwa

lwi ˛

a cz˛e´s´c swej poka´znej fortuny zostawił Projektowi Encyklopedii Finalnej jako

´swiadectwo, ˙ze wszelkie projekty tycz ˛

ace Ziemi i Ziemian uwa˙za za tak jałowe,

i˙z nawet najwi˛eksza pomoc nie jest w stanie uchroni´c ich od kl˛eski) przedstawiał
dla niej jak ˛

akolwiek warto´s´c tylko wtedy, gdyby udało mi si˛e w jej imieniu do-

bi´c targu z jakim´s pracuj ˛

acym na Ziemi Cassidaninem, który zostawił rodzin˛e na

ojczystej planecie. Tylko rz ˛

ady oraz wielkie organizacje mogły przekłada´c plane-

tarne dobra materialne na warto´s´c ludzkiej pracy i kontraktów, b˛ed ˛

acych w rze-

czywisto´sci jedyn ˛

a walut ˛

a wymienialn ˛

a w stosunkach mi˛edzy jednym a drugim

´swiatem. W ten sposób dowiedziałem si˛e, ˙ze Dave opu´scił ˙zon˛e i swój ´swiat ro-

dzinny, by wzi ˛

a´c udział w nowoziemskiej awanturze.

Nawet wówczas Eileen nie zwróciła si˛e do mnie o pomoc. To ja sam, z wła-

snej inicjatywy, pomy´slałem o tym, by poprosi´c o przydzielenie mi Dave’a jako
asystenta na czas kampanii. Poinformowałem listownie Eileen o tym, co mam za-
miar zrobi´c, i poczyniłem odpowiednie kroki. Teraz, kiedy dopełniłem obietnicy,
nie byłem do ko´nca pewien, czemu to uczyniłem, a nawet czułem si˛e z tym po
trosze nieswojo, tak samo jak wówczas, gdy Dave, kiedy wreszcie pozbyli´smy si˛e
naszego przewodnika i wyruszyli´smy do Castlemain, najbli˙zszego du˙zego miasta
za lini ˛

a frontu, próbował mi dzi˛ekowa´c.

— Mo˙zesz sobie tego oszcz˛edzi´c! — warkn ˛

ałem na niego. — Wszystko, co

zdziałałem do tej pory, to jeszcze nawet nie połowa roboty. B˛edziesz musiał pój´s´c
ze mn ˛

a na lini˛e frontu jako nie uzbrojony obserwator. A nie mo˙zesz tego uczy-

ni´c bez przepustki podpisanej przez obie strony. Komu´s za´s, kto jeszcze niespełna
osiem godzin temu brał na muszk˛e swojej broni samostrzelnej ˙zołnierzy z Zaprzy-
ja´znionych, niełatwo b˛edzie j ˛

a zdoby´c!

Na te słowa si˛e zamkn ˛

ał. Był nieco zmieszany. Fakt, ˙ze nie chciałem przyj ˛

a´c

jego podzi˛ekowa´n, sprawił mu wyra´zn ˛

a przykro´s´c. Za to zniech˛ecił go do mówie-

nia, a o to mi wła´snie chodziło.

Odebrali´smy rozkazy, przygotowane w dowództwie operacyjnym, w których

przydzielano mi go na stałe, a potem doko´nczyli´smy przeja˙zd˙zki platform ˛

a do

Castelmain, gdzie wraz z moim sprz˛etem zostawiłem go w hotelu, wyja´sniwszy,

˙ze rano po niego wróc˛e.

— Mam nie opuszcza´c pokoju? — zapytał, gdy wychodziłem.

42

background image

— Rób, do cholery, na co masz ochot˛e! — odrzekłem. — Nie jestem twoim

grupowym. B ˛

ad´z tylko tutaj jutro o dziewi ˛

atej czasu miejscowego, kiedy wróc˛e.

Wyszedłem. Dopiero za drzwiami u´swiadomiłem sobie, co nim powodowało,

a mnie przyprawiało o g˛esi ˛

a skórk˛e. Uwa˙zał, ˙ze jako szwagrowie powinni´smy

sp˛edzi´c kilka godzin razem na wzajemnym poznawaniu si˛e, mnie za´s na sam ˛

a

my´sl o takiej perspektywie cierpła skóra. Ze wzgl˛edu na Eileen mogłem uratowa´c
mu ˙zycie, ale nie miałem ochoty na nawi ˛

azywanie z nim stosunków towarzyskich.

Nowa Ziemia i Freilandia, jak to powszechnie wiadomo, to siostrzane planety

w układzie Syriusza. Poło˙zone s ˛

a niedaleko od siebie, naturalnie nie a˙z tak, jak

skupisko Wenus-Mars-Ziemia, lecz dostatecznie blisko, by z orbity Nowej Ziemi
na orbit˛e Freilandii mo˙zna było dosta´c si˛e jednym skokiem przesuni˛ecia, z nie-
zł ˛

a, cho´c nie absolutn ˛

a statystyczn ˛

a szans ˛

a osi ˛

agni˛ecia celu z ograniczonym do

minimum bł˛edem. Dla tych zatem, którzy nie boj ˛

a si˛e podró˙zy mi˛edzy ´swiatami

niewielkiego ryzyka, przelot z jednej planety na drug ˛

a trwa około godziny — pół

godziny w gór˛e na stacj˛e orbitaln ˛

a, zero godzin na skok i pół godziny w dół na

powierzchni˛e u celu podró˙zy.

Wyruszyłem tym wła´snie sposobem w drog˛e i nie min˛eły dwie godziny od

po˙zegnania ze szwagrem, gdy ju˙z pokazywałem od´zwiernemu u wej´scia do rezy-
dencji Hendrika Galta, Pierwszego Marszałka Sił Zbrojnych Freilandii, zdobyte
z trudem zaproszenie.

Było to zaproszenie na przyj˛ecie wydane na cze´s´c człowieka, który wówczas

nie był jeszcze tak dobrze znany jak dzisiaj, obywatela Dorsaj (jako ˙ze Galt był
oczywi´scie Dorsajem), szefa podpatrolu kosmicznego, nazwiskiem Donal Gra-
eme. Wtedy wła´snie Graeme po raz pierwszy zwrócił na siebie uwag˛e opinii pu-
blicznej. Dokonał z sił ˛

a jakich´s czterech czy pi˛eciu statków zupełnie wariackiego

ataku na obron˛e planetarn ˛

a Newtona — ataku, który złagodził newtonia´nski na-

pór na Oriente, nie zamieszkany siostrzany ´swiat Freilandii i Nowej Ziemi i tym
samym wydobył planetarne siły Galta z paskudnego taktycznego dołka.

Wedle mego ówczesnego rozeznania Graeme, jak wi˛ekszo´s´c ludzi tego pokro-

ju, był kim´s w rodzaju ˙zołnierza ryzykanta o dzikim spojrzeniu. Tak czy owak, na
szcz˛e´scie nie do niego miałem interes. Moje zamiary dotyczyły kilku wpływo-
wych ludzi, którzy mieli pojawi´c si˛e na przyj˛eciu.

Zale˙zało mi zatem w szczególno´sci, by na dokumentach Dave’a znalazła si˛e

kontrasygnata szefa oddziału Freilandzkiej Słu˙zby Prasowej — mimo ˙ze nie za-
pewniało to mojemu szwagrowi jakiejkolwiek ochrony ze strony Słu˙zby Prasowej.
Ten rodzaj ochrony obejmował tylko członków Gildii oraz, z pewnymi ogranicze-
niami, takich jak ja czeladników-sta˙zystów. Lecz komu´s nie wtajemniczonemu,
na przykład ˙zołnierzowi na polu walki, mogło si˛e wydawa´c, ˙ze Słu˙zba Prasowa
rzeczywi´scie udzieliła swego poparcia. W nast˛epnej kolejno´sci potrzebny był mi
dodatkowy podpis jakiej´s wa˙znej osobisto´sci spo´sród Zaprzyja´znionych po to, by
zapewni´c Dave’owi bezpiecze´nstwo na wypadek, gdyby´smy w trakcie kampanii

43

background image

natkn˛eli si˛e na polu bitwy na jakich´s ich ˙zołnierzy.

Szefa oddziału Słu˙zby Prasowej, rozs ˛

adnego i pogodnego Ziemianina nazwi-

skiem Nuy Snelling, znalazłem z łatwo´sci ˛

a. Bez ˙zadnych ceregieli dokonał na

przepustce Dave’a adnotacji stwierdzaj ˛

acej, ˙ze Słu˙zba Prasowa wyra˙za zgod˛e na

to, by Dave mi asystował, i notatk˛e podpisał.

— Zdajesz sobie oczywi´scie spraw˛e — powiedział — ˙ze to nie jest warte funta

kłaków. — Zerkn ˛

ał na mnie z ciekawo´sci ˛

a, oddaj ˛

ac mi przepustk˛e. — Ten Dave

Hall to który´s z twych przyjaciół?

— Szwagier — odparłem.
— Hmm — odrzekł, marszcz ˛

ac brwi ze zdziwienia. — Có˙z, ˙zycz˛e powodze-

nia. — I odwrócił si˛e, by porozmawia´c z Exotikiem w bł˛ekitnych szatach, w któ-
rym ku memu zdziwieniu rozpoznałem Padm˛e.

Zaskoczenie było tak ogromne, ˙ze popełniłem nieostro˙zno´s´c, której udawało

mi si˛e od kilku przynajmniej lat skutecznie wystrzega´c, to jest odezwałem si˛e bez
zastanowienia.

— Ale˙z to Padma, Outbond! — wyrzuciłem z siebie jednym tchem. — A co

ty tu porabiasz?

Snelling, odst ˛

apiwszy krok w tył, by mie´c nas obu na oku, powtórnie zmarsz-

czył brwi. Lecz Padma odezwał si˛e, zanim jeszcze mój przeło˙zony zd ˛

a˙zył zmy´c

mi głow˛e za oczywist ˛

a niegrzeczno´s´c. Padma nie miał obowi ˛

azku opowiada´c si˛e

przede mn ˛

a ze swoich poczyna´n. Ale najwidoczniej nie poczuł si˛e obra˙zony.

— Mógłbym ciebie zapyta´c o to samo, Tam — odrzekł z u´smiechem.
Do tego czasu zdołałem ju˙z odzyska´c kontenans.
— Jestem tam, gdzie s ˛

a wiadomo´sci — odparłem.

Był to utarty slogan Słu˙zby Prasowej. Lecz Padma zdecydował si˛e potrakto-

wa´c go dosłownie.

— I ja te˙z, w pewnym sensie — powiedział. — Pami˛etasz, Tam, co ci kiedy´s

mówiłem o wzorcu? To miejsce i ta oto chwila stanowi ˛

a w˛ezeł.

— Doprawdy? — odrzekłem z u´smiechem. — Nie ma to nic wspólnego ze

mn ˛

a, mam nadziej˛e?

— I owszem, ma — oznajmił. I w nast˛epnej chwili poczułem na sobie jego

wzrok si˛egaj ˛

acy gł˛eboko do mego wn˛etrza. — Lecz jeszcze bardziej z Donalem

Graeme’em.

— I tak te˙z by´c powinno, jak s ˛

adz˛e, skoro to na jego cze´s´c wydano przyj˛e-

cie. — I roze´smiałem si˛e, próbuj ˛

ac jednocze´snie obmy´sli´c jak ˛

a´s wymówk˛e, która

pozwoliłaby mi salwowa´c si˛e ucieczk ˛

a.

Sama obecno´s´c Padmy wystarczyła, by ciarki zacz˛eły chodzi´c mi po plecach.

Było to tak, jak gdyby miał na mnie jaki´s tajemny wpływ, który sprawiał, ˙ze w je-
go towarzystwie nie mogłem si˛e skupi´c.

— A przy okazji, co si˛e stało z t ˛

a dziewczyn ˛

a, która przyprowadziła mnie

wówczas do gabinetu Marka Torre? Nazywała si˛e, bodaj˙ze, Liza. . . Liza Kant?

44

background image

— I owszem, Liza — potwierdził, przygl ˛

adaj ˛

ac mi si˛e ze spokojem. — Przy-

szła ze mn ˛

a tutaj. Jest teraz moj ˛

a osobist ˛

a sekretark ˛

a. Pewnie niedługo si˛e na ni ˛

a

natkniesz. Martwi si˛e o twoje zbawienie.

— Jego zbawienie? — wtr ˛

acił lekko, acz z widocznym zainteresowaniem

Snelling.

Jego praca, podobnie jak praca wszystkich członków zwyczajnych Gildii, wi ˛

a-

zała si˛e z ci ˛

agłym wyczuleniem na wszystkie fakty, które mogłyby wpłyn ˛

a´c na

szans˛e przyj˛ecia czeladnika do Gildii.

— Zbawienia od siebie samego — odparł Padma, wci ˛

a˙z wpatrzony we mnie

swymi orzechowymi oczyma, ˙zółtymi i przydymionymi jak oczy demona lub bo-
ga.

— W takim razie lepiej zobacz˛e, czy nie uda mi si˛e znale´z´c Lizy samemu

i umocni´c w tym zbo˙znym dziele — ja z kolei odrzekłem lekko, chwytaj ˛

ac nada-

rzaj ˛

ac ˛

a si˛e sposobno´s´c do odwrotu. — By´c mo˙ze zobaczymy si˛e jeszcze.

— By´c mo˙ze — odpowiedział Snelling. Wyszedłem.
Gdy tylko skryłem si˛e przed ich wzrokiem w tłumie, zanurkowałem w stron˛e

wej´scia na schodki prowadz ˛

ace na jeden z niewielkich balkoników, które niczym

lo˙ze w teatrze zwieszały si˛e ze ´scian sali. Nie miałem zamiaru da´c si˛e przyłapa´c tej
dziwnej dziewczynie, której obraz nawiedzał moje my´sli z nadmiern ˛

a natarczy-

wo´sci ˛

a. Przed pi˛eciu laty, po wydarzeniach w Encyklopedii Finalnej, raz po raz

nachodziła mnie ochota wróci´c do Enklawy i odszuka´c dziewczyn˛e. I za ka˙zdym
razem powstrzymywało mnie co´s na kształt strachu.

Wiedziałem, sk ˛

ad si˛e brał ten strach. Gdzie´s w gł˛ebszych warstwach mojej

psychiki tkwiło irracjonalne przekonanie, ˙ze rozwin ˛

ałem w sobie spostrzegaw-

czo´s´c i inne talenty po to, by zdoby´c umiej˛etno´s´c podporz ˛

adkowywania ludzi

swojej woli, tak jak po raz pierwszy podporz ˛

adkowałem jej w bibliotece sw ˛

a wła-

sn ˛

a siostr˛e i Jamethona Blacka, i tak jak pó´zniej podporz ˛

adkowywałem jej ka˙zde-

go, kto stan ˛

ał mi na drodze, a˙z po komendanta Frane’a o kilka godzin wcze´sniej

i jeden ´swiat dalej — ale gł˛eboko we mnie, mówi˛e, tkwił strach, ˙ze w razie pod-
j˛ecia przeze mnie jakichkolwiek prób podobnego obej´scia si˛e z Liz ˛

a Kant co´s mi

t˛e moc zabierze.

Odnalazłem przeto schody i wbiegłem po nich na gór˛e, na mały, pusty bal-

konik z kilkoma krzesłami ustawionymi wokół okr ˛

agłego stołu. St ˛

ad powinienem

bez trudu zauwa˙zy´c Brighta, szefa Starszych Zjednoczonej Rady Ko´sciołów, któ-
ra władała oboma Zaprzyja´znionymi ´Swiatami Harmonii i Zjednoczenia. Bright
był jednym z Wojuj ˛

acych — tych z panuj ˛

acych duchownych z Zaprzyja´znionych,

którzy najmocniej wierzyli w wojn˛e jako ´srodek wiod ˛

acy do osi ˛

agni˛ecia dowol-

nych celów — a˙z krótk ˛

a wizyt ˛

a na Nowej Ziemi bawił po to, by na własne oczy

przekona´c si˛e, czy najemnicy z Zaprzyja´znionych nie ustaj ˛

a w wysiłkach na rzecz

swych nowoziemskich chlebodawców. Zygzak na przepustce Dave’a skre´slony
jego r˛ek ˛

a byłby dla mojego szwagra pewniejsz ˛

a ochron ˛

a przed wojskami z Za-

45

background image

przyja´znionych ni˙z pi˛e´c cassida´nskich pułków pancernych.

Dostrzegłem go po pi˛eciu zaledwie minutach wypatrywania w tłumie kł˛ebi ˛

a-

cym si˛e blisko pi˛e´c metrów pode mn ˛

a. Stał na przeciwległym kra´ncu sali i rozma-

wiał z siwowłosym m˛e˙zczyzn ˛

a o wygl ˛

adzie Wenusjanina lub mieszka´nca Newto-

na. Wiedziałem, jak wygl ˛

ada Starszy Bright, znałem z wygl ˛

adu wi˛ekszo´s´c god-

nych uwagi osobisto´sci, o mi˛edzygwiezdnym znaczeniu, na czternastu zaludnio-
nych ´swiatach. To, ˙ze dzi˛eki moim specjalnym talentom tak szybko zaszedłem tak
daleko, nie znaczy jeszcze, ˙ze nie przykładałem si˛e do nauki zawodu. Ale mimo
to i tak za pierwszym razem widok Starszego Brighta był dla mnie zaskoczeniem.

Nigdy bym nie przypu´scił, ˙ze mo˙ze wywiera´c tak niezwykle pot˛e˙zne wra˙ze-

nie przy bezpo´srednim spotkaniu. Wy˙zszy ode mnie, o barach jak wrota stodoły
i — cho´c w ´srednim wieku — talii sprintera, stał, ubrany całkiem na czarno, obró-
cony do mnie plecami, w lekkim rozkroku, utrzymuj ˛

ac cał ˛

a sw ˛

a wag˛e na palcach

stóp, niczym wojownik zaprawiony w walce wr˛ecz. Było w tym człowieku co´s, co
niczym czarny płomie´n mocy przejmowało mnie dreszczem l˛eku i jednocze´snie
wywoływało pragnienie, by spróbowa´c go przechytrzy´c.

Jedno wiedziałem na pewno, nie był to kto´s, kto, jak komendant Frane, ta´n-

czyłby, jak mu zagram, skacz ˛

ac przez sznur upleciony z gładkich słówek.

Obróciłem si˛e, by do niego zej´s´c — i zatrzymał mnie przypadek. Je´sli to był

przypadek. Nigdy nie b˛ed˛e wiedział na pewno. By´c mo˙ze było to przeczulenie
wywołane uwag ˛

a Padmy, ˙ze na to miejsce i chwil˛e przypadał we wzorcu rozwo-

ju ludzko´sci punkt w˛ezłowy, za który on był osobi´scie odpowiedzialny. Na zbyt
wielu ludzi wpłyn ˛

ałem za po´srednictwem takiej wła´snie subtelnej, acz trafiaj ˛

acej

do przekonania sugestii, by nie podejrzewa´c, ˙ze w tym wypadku mogło to spotka´c
wła´snie mnie. Oto ujrzałem niemal tu˙z pode mn ˛

a niewielk ˛

a grupk˛e osób.

Jedn ˛

a z nich był William z Cety, Główny Przedsi˛ebiorca obiegaj ˛

acej sło´n-

ca Tau Ceti, ogromnej handlowej planety o niskiej grawitacji. Drug ˛

a — wysoka,

pi˛ekna, jasnowłosa i młodziutka z wygl ˛

adu dziewczyna nazwiskiem Anea Marli-

vana, która jako Wybranka Kultis stanowiła w swojej generacji koronny klejnot
pokole´n egzotycznego wychowania. Był tam tak˙ze Galt, imponuj ˛

acy w swoim pa-

radnym mundurze marszałkowskim, oraz jego siostrzenica Elvine. I jeszcze jeden
m˛e˙zczyzna, którym mógł by´c tylko Donal Graeme.

Był to młody człowiek w mundurze szefa podpatrolu, niew ˛

atpliwy Dorsaj,

obdarzony czarn ˛

a czupryn ˛

a i charakterystyczn ˛

a dla ludzi urodzonych do wojacz-

ki nadzwyczajn ˛

a sprawno´sci ˛

a ruchów. Natomiast jak na Dorsaja był stosunkowo

niski — nie wy˙zszy ode mnie, gdybym stan ˛

ał obok niego — oraz szczupły, nie-

mal zbyt szczupły. Jednak z całej tej grupy to wła´snie on przykuł moj ˛

a uwag˛e.

Spojrzał do góry i mnie zauwa˙zył.

Nasze spojrzenia spotkały si˛e zaledwie przez mgnienie oka. Znajdowali´smy

si˛e dostatecznie blisko siebie, bym mógł zobaczy´c, jakiego koloru s ˛

a jego oczy —

i to wła´snie sprawiło, ˙ze stan ˛

ałem jak wryty.

46

background image

Były całkowicie bezbarwne, a przynajmniej ich barwa nie przypominała ˙zad-

nego ze znanych kolorów. Były albo szare, albo zielone, albo niebieskie, zale˙znie
od tego, jakiej barwy starałe´s si˛e w nich doszuka´c. Graeme niemal w tej samej
chwili odwrócił wzrok. Jednak ja, uderzony dziwaczno´sci ˛

a tych oczu, zatrzyma-

łem si˛e w osłupieniu i na mgnienie oka straciłem kontakt z rzeczywisto´sci ˛

a. Lecz

dosy´c było i tej chwili zwłoki.

Kiedy otrz ˛

asn ˛

ałem si˛e z transu i spojrzałem tam, gdzie przed chwil ˛

a widzia-

łem Starszego Brighta, odkryłem, ˙ze od rozmowy z siwowłosym m˛e˙zczyzn ˛

a ode-

rwało go wła´snie pojawienie si˛e adiutanta. Adiutant, którego postura wydała mi
si˛e dziwnie znajoma, z o˙zywieniem meldował co´s Starszemu Zaprzyja´znionych

´Swiatów.

I kiedy tak, obserwuj ˛

ac go, stałem z zało˙zonymi w dalszym ci ˛

agu r˛ekoma, Bri-

ght nagle odwrócił si˛e na pi˛ecie i w ´slad za adiutantem o znajomym mi wygl ˛

adzie

skierował si˛e ku drzwiom, które, jak wiedziałem, prowadziły do frontowego holu
i do wyj´scia z rezydencji Galta. Opuszczał przyj˛ecie i za chwil˛e szansa rozmo-
wy z nim b˛edzie stracona. Błyskawicznie odwróciłem si˛e, by zbiec po schodkach
z balkonu i dogoni´c Brighta, zanim odjedzie.

Lecz droga była zatarasowana. Za chwil˛e ciel˛ecego zapatrzenia si˛e na Donala

Graeme’a zapłaciłem fiaskiem całego przedsi˛ewzi˛ecia. Gdy ruszyłem do zej´scia,
schodami na balkon wchodziła wła´snie Liza Kant.

background image

Rozdział 7

— Tam! — zawołała. — Poczekaj! Nie odchod´z!
Nawet nie mógłbym, przynajmniej bez zepchni˛ecia jej sił ˛

a z drogi. Cał ˛

a sze-

roko´s´c schodków zatarasowała sw ˛

a osob ˛

a. Zatrzymałem si˛e, spogl ˛

adaj ˛

ac z nie-

zdecydowaniem na oddalone wyj´scie, w którym zd ˛

a˙zyli ju˙z znikn ˛

a´c Bright wraz

z adiutantem. Natychmiast stało si˛e dla mnie jasne, ˙ze si˛e spó´zniłem. Obaj ruszali
si˛e ˙zwawo. Zanim zdołałbym zej´s´c na dół i utorowa´c sobie drog˛e przez zatłoczo-
n ˛

a sal˛e, oni zd ˛

a˙zyliby ju˙z dotrze´c do pojazdu, czekaj ˛

acego na nich na zewn ˛

atrz,

i odjecha´c.

Mo˙ze gdybym ruszył w tej samej sekundzie, w której zauwa˙zyłem, ˙ze Bright

kieruje si˛e do wyj´scia. . . Lecz prawdopodobnie nawet wówczas próba dogonie-
nia go byłaby skazana na niepowodzenie. To nie pojawienie si˛e Lizy, ale chwila
nieuwagi, spowodowana zapatrzeniem si˛e w niezwykłe oczy Donala Graeme’a,
kosztowała mnie utrat˛e szansy zdobycia na przepustce Dave’a podpisu Brighta.

Powróciłem wzrokiem do Lizy. Dziwne, ale teraz, gdy istotnie udało jej si˛e

mnie przyłapa´c i po raz wtóry stan˛eli´smy twarz ˛

a w twarz, byłem z tego zado-

wolony, cho´c w dalszym ci ˛

agu tkwiła we mnie ta sama, wspomniana wcze´sniej

obawa, ˙ze w jaki´s sposób strac˛e skuteczno´s´c działania.

— Sk ˛

ad wiedziała´s, ˙ze znajdziesz mnie tutaj? — dopytywałem.

— Padma uprzedzał, ˙ze b˛edziesz starał si˛e trzyma´c ode mnie z daleka — od-

rzekła. — Co na sali bankietowej nie jest takie łatwe. Musiałe´s wi˛ec zaszy´c si˛e
w jakim´s ustronnym miejscu, a jedyne takie miejsca to te balkony. Wła´snie przed
chwil ˛

a zauwa˙zyłam, ˙ze stoisz za balustradk ˛

a i spogl ˛

adasz na dół. . .

Była nieco zdyszana biegiem po schodach i wypowiedziała te słowa jednym

tchem.

— W porz ˛

adku — powiedziałem. — Znalazła´s mnie. Czego chcesz jeszcze?

Odzyskała ju˙z oddech, lecz wci ˛

a˙z była zarumieniona od wysiłku zwi ˛

azanego

z wbieganiem na schody. Z kolorami na buzi wygl ˛

adała prze´slicznie i był to fakt,

którego nie sposób było zignorowa´c. Lecz wci ˛

a˙z jeszcze czułem przed ni ˛

a obaw˛e.

— Tam! — wykrzykn˛eła. — Mark Torre musi z tob ˛

a pomówi´c!

Strach, który przed ni ˛

a czułem, odezwał si˛e we mnie z moc ˛

a narastaj ˛

acego

ryku syreny alarmowej. W tym momencie odkryłem ´zródło niebezpiecze´nstwa,

48

background image

jakie dla mnie stanowiła. Bro´n do r˛eki musiały da´c jej wrodzona m ˛

adro´s´c lub

instynkt. Kto´s inny na jej miejscu wolałby najpierw powoli i stopniowo przygoto-
wywa´c grunt pod to ˙z ˛

adanie. Lecz instynktowna m ˛

adro´s´c podpowiedziała jej, jak

niebezpiecznie jest da´c mi do´s´c czasu na zorientowanie si˛e w sytuacji, tak bym
mógł j ˛

a obróci´c na swoj ˛

a korzy´s´c.

Lecz ja tak˙ze potrafiłem by´c bezceremonialny. Spróbowałem wymin ˛

a´c j ˛

a bez

słowa. Stan˛eła mi na drodze i zmusiła do zatrzymania si˛e.

— A to niby o czym? — zapytałem szorstko.
— Tego mi nie powiedział.
Wówczas znalazłem sposób odparcia jej ataku. Zacz ˛

ałem si˛e z niej ´smia´c. Naj-

pierw przygl ˛

adała mi si˛e przez dłu˙zsz ˛

a chwil˛e, wreszcie na jej policzki powrócił

rumieniec i zacz˛eła rzeczywi´scie sprawia´c wra˙zenie osoby bardzo zagniewanej.

— Przepraszam, nie chciałem ci˛e urazi´c.
Zdławiłem w gardle ´smiech, czuj ˛

ac jednocze´snie, ˙ze w gł˛ebi duszy wcale tego

nie chciałem. Cho´c sprowokowany do obrony, istotnie za bardzo j ˛

a lubiłem, by

tak si˛e z niej naigrawa´c.

— Ale jakie wspólne tematy mogliby´smy mie´c jeszcze, oprócz tej samej starej

´spiewki, bym przej ˛

ał Encyklopedi˛e Finaln ˛

a? Zapomniała´s? Sam Padma powie-

dział, ˙ze nie nadaj˛e si˛e dla was. Podobno jestem zorientowany bez reszty w kie-
runku — ze smakiem obróciłem to słowo w ustach — destrukcji.

— Je´sli o to chodzi, to b˛edziemy musieli zaryzykowa´c. — Wygl ˛

adała na upar-

t ˛

a. — Ponadto to nie Padma decyduje o sprawach Encyklopedii. Decyduje Mark

Torre, a on robi si˛e coraz starszy. Lepiej ni˙z ktokolwiek inny zdaje sobie spraw˛e
z niebezpiecze´nstwa, jakie groziłoby, gdyby nagle wypu´scił ster z r˛eki i nie by-
łoby nikogo, kto mógłby go przej ˛

a´c. Pół roku, mo˙ze rok, i Projekt poszedłby na

dno. Albo zostałby celowo zatopiony przez osoby z zewn ˛

atrz. My´slisz, ˙ze twój

wuj był jedynym na Ziemi człowiekiem, który miał takie pogl ˛

ady na temat swej

planety i ludzi z młodszych ´swiatów?

Zesztywniałem i w mym umy´sle zago´scił chłód. Zrobiła bł ˛

ad, wspominaj ˛

ac

o Mathiasie. Musiałem przy tym zmieni´c si˛e na twarzy, gdy˙z ujrzałem, ˙ze i twarz
Lizy si˛e zmienia.

— Co to ma znaczy´c?! — nagle wybuchn ˛

ałem w´sciekło´sci ˛

a. — Zbieracie

materiały obci ˛

a˙zaj ˛

ace na mój temat? Kazali´scie mnie ´sledzi´c?

Post ˛

apiłem krok w przód, a ona instynktownie si˛e cofn˛eła. Schwyciłem j ˛

a za

rami˛e i przytrzymałem.

— Sk ˛

ad ta nagonka na mnie, teraz, po pi˛eciu latach? Jak si˛e w ogóle dowie-

działa´s, ˙ze b˛ed˛e tutaj?

Zaniechała wszelkich prób wyrwania si˛e i z godno´sci ˛

a stała bez ruchu.

— Pu´s´c mnie — powiedziała spokojnie. Pu´sciłem, a ona odsun˛eła si˛e do ty-

łu. — O tym, ˙ze tutaj b˛edziesz, uprzedził mnie Padma. Powiedział, ˙ze to moja

49

background image

ostatnia szansa dotarcia do ciebie — dokonał odpowiednich oblicze´n. Pami˛etasz,
opowiadał ci o ontogenetyce.

Przypatrywałem jej si˛e przez chwil˛e, po czym parskn ˛

ałem gło´snym ´smiechem.

— Daj spokój, dobrze? — rzekłem. — Wiele mog˛e przełkn ˛

a´c na temat tych

twoich Exotików. Ale nie wmówisz mi, ˙ze potrafi ˛

a z tak ˛

a dokładno´sci ˛

a wyliczy´c,

gdzie w danej chwili w przyszło´sci znajdzie si˛e ka˙zdy z mieszka´nców wszystkich
czternastu ´swiatów.

— Nie ka˙zdy — odpowiedziała ze zło´sci ˛

a — tylko ty. Ty i kilku podobnych

tobie. . . gdy˙z ty jeste´s czynnikiem sprawczym, a nie stałym elementem wzoru.
Czynniki działaj ˛

ace na osobnika przemieszczanego z miejsca na miejsce przez

wzorzec s ˛

a zbyt szeroko rozgał˛ezione i zbyt skomplikowane do obliczenia. Lecz

ty nie jeste´s zdany na łask˛e i niełask˛e czynników zewn˛etrznych. Ty masz wolno´s´c
wyboru niwecz ˛

ac ˛

a naciski, które ludzie i wydarzenia usiłuj ˛

a wywrze´c na ciebie.

Padma powiedział ci to pi˛e´c lat temu!

— I czyni to moje post˛epowanie łatwiejszym do przewidzenia zamiast trud-

niejszym? Wolne ˙zarty!

— Och, Tam! — odparła, rozj ˛

atrzona. — Oczywi´scie, ˙ze czyni łatwiejszym!

Nie potrzeba do tego ˙zadnej ontogenetyki! Szczerze mówi ˛

ac, mo˙zna było to prze-

widzie´c bez niczyjej pomocy, samemu. Od pi˛eciu lat harujesz jak wół po to, by
zyska´c członkostwo Gildii Reporterów, czy˙z nie tak? Uwa˙zasz mo˙ze, ˙ze nie wida´c
tego jak na dłoni?

Miała oczywi´scie racj˛e. Z moich ambicji nie robiłem przed nikim sekretu. Nie

było takiej potrzeby. Wyczytała w mej twarzy zgod˛e.

— W porz ˛

adku — kontynuowała. — A wi˛ec dochrapałe´s si˛e wreszcie cze-

ladnika. Id´zmy dalej. Jaki jest najszybszy i najpewniejszy sposób, by czeladnik
utorował sobie drog˛e do rzeczywistego członkostwa Gildii? Wyrobi´c sobie nawyk
znajdowania si˛e zawsze tam, sk ˛

ad dochodz ˛

a najbardziej interesuj ˛

ace wiadomo´sci,

nie mam racji? A jakie s ˛

a najbardziej interesuj ˛

ace, je´sli wr˛ecz nie najdonio´slejsze

wiadomo´sci w tej chwili? Wojna na Nowej Ziemi pomi˛edzy Partycj ˛

a Północn ˛

a

a Południow ˛

a. Wiadomo´sci z pola walki s ˛

a zawsze dramatyczne. Nie mogło by´c

wi˛ec najmniejszych w ˛

atpliwo´sci, ˙ze je´sli tylko zdołasz, załatwisz sobie zlecenie

na obsług˛e tego teatru wojny. A łatwo odnie´s´c wra˙zenie, ˙ze prawie zawsze zdoby-
wasz to, czego pragniesz.

Przyjrzałem jej si˛e z bliska. Wszystko to, co mówiła, było prawd ˛

a i brzmiało

rozs ˛

adnie. Lecz je´sli tak, to dlaczego przedtem nie przyszło mi do głowy, ˙ze tak

łatwo przewidzie´c moje poczynania? Było to tak, jak gdybym nagle odkrył, i˙z
znajduj˛e si˛e pod obserwacj ˛

a kogo´s uzbrojonego w pot˛e˙zn ˛

a lornet˛e, kogo´s, kogo

bym nigdy w ˙zyciu nie podejrzewał o szpiegowskie zamiary. Wówczas przyszło
mi do głowy co´s jeszcze.

— Ale˙z powiedziała´s mi tylko, dlaczego powinienem znajdowa´c si˛e teraz na

Nowej Ziemi — rzekłem wolno. — Dlaczego jednak miałbym znale´z´c si˛e na Fre-

50

background image

ilandii, na tym akurat konkretnym przyj˛eciu?

Po raz pierwszy si˛e zaj ˛

akn˛eła. Ju˙z nie wydawała si˛e taka pewna swej wiedzy.

— Padma. . . — rozpocz˛eła i zawahała si˛e. — Padma twierdzi, ˙ze to miejsce

i ta chwila stanowi ˛

a punkt w˛ezłowy. A ty, b˛ed ˛

ac tym, czym jeste´s, potrafisz takie

punkty postrzega´c. Twoja osobista potrzeba wyzyskania ich dla swych własnych
celów sprawia, ˙ze jeste´s przez nie przyci ˛

agany.

Wpatrywałem si˛e w ni ˛

a z uwag ˛

a, z wolna przyswajaj ˛

ac sobie te wiadomo´sci.

I wówczas, nagle niczym grom z jasnego nieba, poraził mnie zwi ˛

azek mi˛edzy

tym, co wła´snie powiedziała, a tym, co usłyszałem wcze´sniej.

— Punkt w˛ezłowy, no wła´snie! — rzekłem z napi˛eciem, posuwaj ˛

ac si˛e w pod-

nieceniu o kolejny krok w jej kierunku. — Padma powiedział, ˙ze to punkt w˛ezło-
wy. Dla Graeme’a. . . ale równie˙z i dla mnie! Có˙z wi˛ec? Jakie to ma dla mnie
znaczenie?

— Nie. . . — zawahała si˛e. — Nie wiem dokładnie, Tam. I, jak s ˛

adz˛e, nie wie

tego nawet sam Padma.

— Ale sprowadziło was tutaj co´s, co ma zwi ˛

azek wła´snie z tym i ze mn ˛

a!

A mo˙ze si˛e myl˛e? — niemal na ni ˛

a krzyczałem. Mój umysł zbli˙zał si˛e do prawdy

jak lis do gonionego królika. — Dlaczego w takim razie zastawili´scie na mnie
swoje sieci? W tym oto, jak to nazywacie, szczególnym miejscu i czasie! Powiedz
mi!

— Padma. . . — zaj ˛

akn˛eła si˛e. Wówczas niemal w o´slepiaj ˛

acym przebłysku

nagłego zrozumienia ujrzałem, ˙ze na ten temat wolałaby skłama´c, ale co´s w ´srod-
ku na to jej nie pozwala. — Padma. . . dopiero niedawno to odkrył i tylko dzi˛eki
temu, ˙ze Encyklopedia rozrosła si˛e wystarczaj ˛

aco, by mu słu˙zy´c pomoc ˛

a. Za-

czerpn ˛

ał z niej dodatkowe dane do oblicze´n. I kiedy teraz dane te wykorzystał,

wyniki okazały si˛e du˙zo bardziej skomplikowane. . . i doniosłe. Encyklopedia jest
dla całego rodzaju ludzkiego du˙zo wa˙zniejsza, ni˙z s ˛

adził przed pi˛eciu laty. Wi˛ek-

sze jest równie˙z niebezpiecze´nstwo, ˙ze Encyklopedia nigdy nie zostanie uko´nczo-
na. Tak˙ze twoje własne siły destrukcji. . .

Opadła całkiem z sił i spojrzała na mnie błagalnie, jak gdyby prosz ˛

ac, bym j ˛

a

uwolnił od obowi ˛

azku doko´nczenia tego, o czym zacz˛eła mówi´c. Lecz mój umysł

pracował na przyspieszonych obrotach, a serce chciało wyskoczy´c mi z piersi.

— Dalej — rozkazałem jej szorstko.
— Siły destrukcji, którymi dysponujesz, okazały si˛e wi˛eksze, ni˙z mógłby

przypu´sci´c w najgorszych snach. Lecz, Tam — przerwała sobie samej niemal go-
r ˛

aczkowo — jest jeszcze jedna sprawa. Pami˛etasz? Przed pi˛eciu laty Padma był

przekonany, ˙ze nie ma dla ciebie innego wyboru, jak zagł˛ebi´c si˛e a˙z po sam kres
w t˛e twoj ˛

a dolin˛e mroku. Otó˙z nie jest to do ko´nca prawd ˛

a. Istnieje pewna szansa

przy tych wła´snie współrz˛ednych wzorca, w tym akurat punkcie w˛ezłowym. Je´sli
opami˛etasz si˛e w por˛e, dokonasz wła´sciwego wyboru i zawrócisz z drogi, mo˙zesz
jeszcze odnale´z´c w ˛

ask ˛

a ´scie˙zk˛e, wiod ˛

ac ˛

a z powrotem z czelu´sci. Lecz musisz za-

51

background image

wróci´c ju˙z teraz, w tej sekundzie! Nie ogl ˛

adaj ˛

ac si˛e na skutki, musisz porzuci´c

zlecone ci zadanie i wróci´c na Ziemi˛e, by porozmawia´c z Markiem Torre. . . i to
ju˙z, w tej chwili!

— W tej chwili — wymamrotałem, lecz było to po prostu echo jej słów, po-

wtórzonych machinalnie w czasie, gdy wsłuchany byłem w swoje rozszalałe my-

´sli. — Nie — mówiłem dalej — mniejsza z tym. O co w tym wszystkim chodzi

i z jakiej to mam zawróci´c drogi? Jaka konkretnie destrukcja? Nie mam niczego
takiego w planach. . . przynajmniej w tej chwili.

— Tam!
Z daleka czułem dotyk jej r˛eki na swoim ramieniu. Ujrzałem jej pobladł ˛

a

twarz, przygl ˛

adaj ˛

ac ˛

a mi si˛e z napi˛eciem, niby w zamiarze zwrócenia na siebie

mojej uwagi. Lecz było to tak, jak gdyby moje zmysły rejestrowały wszystkie te
rzeczy z wielkiej odległo´sci. Gdy˙z je´sli miałem słuszno´s´c — je´sli miałem słusz-
no´s´c — wówczas nawet obliczenia Padmy ´swiadczyły na korzy´s´c obecnych we
mnie sił ciemno´sci, talentu, którego okiełznanie i zaprz˛egni˛ecie do pracy koszto-
wało mnie pi˛e´c lat ´cwicze´n. A je´sli rzeczywi´scie posiadałem tak ˛

a moc, to na jakie

czyny mógłbym si˛e porwa´c?

— Ale˙z to nie jest co´s, co mógłby´s mie´c w planach! — mówiła z rozpacz ˛

a

Liza. — Nie rozumiesz, ˙ze bro´n te˙z nie planuje, ˙ze kogo´s postrzeli? Ty nosisz to
w sobie, Tam, niczym bro´n gotow ˛

a do strzału. Tyle tylko ˙ze ty mo˙zesz nie dopu-

´sci´c do tego, ˙zeby wystrzeliła. Póki jest jeszcze na to czas, mo˙zesz si˛e zmieni´c.

Mo˙zesz uratowa´c i siebie, i Encyklopedi˛e. . .

Ostatnie słowo rozdzwoniło si˛e nagle milionem ech w mym wn˛etrzu. D´zwi˛e-

czało niczym niezliczone głosy, które słyszałem pi˛e´c lat temu w Punkcie Przej-

´scia pomieszczenia Katalogu Encyklopedii. Nagle dosi˛egn˛eło mnie poprzez grub ˛

a

warstw˛e ogarniaj ˛

acego mnie podniecenia i ugodziło dotkliwie jak ostrze włóczni.

Niczym o´slepiaj ˛

acy promie´n ´swiatła przebiło na wylot ciemne mury wyrastaj ˛

ace

triumfalnie po prawicy i po lewicy mego umysłu, tak jak wyrosły tam owego dnia
w gabinecie Marka Torre. Niczym niemo˙zliwa do zniesienia ´swiatło´s´c rozdarło
na chwil˛e ciemno´sci i ukazało mi nast˛epuj ˛

acy obraz: mnie samego w strugach

deszczu, Padm˛e, stoj ˛

acego naprzeciw mnie, i le˙z ˛

ace mi˛edzy nami ludzkie zwłoki.

Lecz odp˛edziłem od siebie to przelotne urojenie i rzuciłem si˛e w obj˛ecia ciem-

no´sci nios ˛

acej pociech˛e. Wnet wróciło do mnie poczucie pot˛egi i mocy.

— Mnie tam Encyklopedia nie jest do niczego potrzebna — wyrzekłem na

głos.

— Ale˙z jest ci potrzebna! — zawołała Liza. — Potrzebna jest ka˙zdemu czło-

wiekowi urodzonemu na Ziemi, a w przyszło´sci, je´sli Padma ma racj˛e, wszystkim
ludziom z czternastu ´swiatów. I tylko ty jeden mo˙zesz sprawi´c, ˙ze na pewno j ˛

a

b˛ed ˛

a mieli. Tam, ty m u s i s z. . .

— Musz˛e? — Tym razem to ja o krok cofn ˛

ałem si˛e przed ni ˛

a. Ogarn˛eła mnie

w´sciekła, lodowata furia, taka sama, jak ˛

a kiedy´s potrafił we mnie wzbudzi´c Ma-

52

background image

thias, tyle tylko ˙ze dzi´s poł ˛

aczona była z triumfuj ˛

acym poczuciem mocy. — Ja

nic nie musz˛e! Nie próbuj wrzuci´c mnie do jednego worka razem z reszt ˛

a was,

ziemskich robaków. By´c mo˙ze o n i potrzebuj ˛

a Encyklopedii. Ale nie ja!

Powiedziawszy to, przecisn ˛

ałem si˛e obok niej, u˙zywaj ˛

ac w ko´ncu siły

fizycznej, by usun ˛

a´c j ˛

a z drogi. Schodz ˛

ac po schodach, słyszałem, jak wci ˛

a˙z mnie

woła. Pozostałem głuchy na te wołania. Do dzi´s nie wiem, jak brzmiały słowa,
którymi wzywała mnie po raz ostatni. Odwróciłem si˛e do balkonu i jej błaga´n
plecami i przez ´srodek towarzystwa zgromadzonego na parkiecie utorowałem so-
bie drog˛e do drzwi, za którymi znikn ˛

ał Bright. Po odej´sciu Brighta nie miałem

ju˙z czego tu szuka´c. ´Swie˙zo odzyskane poczucie własnej pot˛egi nie pozwalało mi
znie´s´c przy sobie niczyjej obecno´sci. Na przyj˛ecie zaproszeni zostali w wi˛ekszo-

´sci, czy nawet w przytłaczaj ˛

acej wi˛ekszo´sci, ludzie z młodszych ´swiatów, a głos

Lizy, zdawało si˛e, dzwonił i dzwonił mi w uszach, powtarzaj ˛

ac, ˙ze potrzebuj˛e

Encyklopedii, co odbijało si˛e echem gorzkich nauk Mathiasa o relatywnej bez-
radno´sci i niemocy Ziemian.

Gdy wreszcie odetchn ˛

ałem ´swie˙zym powietrzem chłodnej i bezksi˛e˙zycowej

freilandzkiej nocy, okazało si˛e, tak jak podejrzewałem, ˙ze Starszy Bright oraz ów
kto´s, kto odwołał go z przyj˛ecia, znikn˛eli. Stra˙znik na parkingu powiedział, ˙ze ju˙z
odjechali.

Szuka´c ich teraz nie miałoby sensu. Mogli uda´c si˛e w dowolne miejsce na

planecie, je´sli wr˛ecz nie na kosmodrom i z powrotem na Harmoni˛e albo Zjed-
noczenie. Niech sobie jad ˛

a, pomy´slałem, wci ˛

a˙z jeszcze rozgoryczony aluzj ˛

a do

typowo ziemskiej nieskuteczno´sci moich działa´n, któr ˛

a to aluzj˛e, jak mi si˛e zda-

wało, wyczytałem ze słów Lizy. Niech sobie jad ˛

a. Sam potrafi˛e wydoby´c Dave’a

z wszelkich kłopotów, jakie mogliby mu zgotowa´c Zaprzyja´znieni z powodu bra-
ku na jego przepustce podpisu kogo´s z ich władz.

Udałem si˛e z powrotem do kosmoportu, złapałem pierwszy wahadłowiec na

orbit˛e i przeskoczyłem na Now ˛

a Ziemi˛e. Po drodze jednak miałem do´s´c czasu, by

ochłon ˛

a´c. Nie mogłem zignorowa´c faktu, ˙ze w dalszym ci ˛

agu warto byłoby posta-

ra´c si˛e o podpis na przepustce Dave’a. Mogłem by´c zmuszony do zostawienia go
samego z jakich´s nieprzewidzianych przyczyn. Przypadek mógł nas rozdzieli´c na
polu walki. Mogło si˛e zdarzy´c całe mnóstwo ró˙znych rzeczy, które postawiłyby
go w kłopotliwym poło˙zeniu, podczas gdy mnie nie byłoby w pobli˙zu, by przyj´s´c
mu z pomoc ˛

a.

Po niepowodzeniu ze Starszym Brightem pozostała mi tylko jedna jedyna

szansa: uda´c si˛e po podpis pod przepustk ˛

a Dave’a do Kwatery Głównej wojsk

Zaprzyja´znionych w Partycji Północnej. Wobec tego, gdy tylko dotarłem na orbi-
t˛e Nowej Ziemi, zamieniłem swój bilet powrotny na bilet do Contrevale, miasta
w Partycji Północnej, le˙z ˛

acego tu˙z za pozycjami najemników z Zaprzyja´znionych.

Wszystko to zaj˛eło mi nieco czasu. Gdy z Contrevale dostałem si˛e do do-

wództwa operacyjnego wojsk Partycji Północnej, min˛eła ju˙z północ. Dzi˛eki re-

53

background image

porterskiej przepustce uzyskałem wst˛ep na teren Kwatery Głównej, który nawet
jak na nocn ˛

a por˛e sprawiał wra˙zenie dziwnie opustoszałego. Za to gdy dotarłem

wreszcie na plac przed Komendantur ˛

a, zdumiała mnie znaczna liczba ´slizgaczy

zaparkowanych w cz˛e´sci oficerskiej.

Raz jeszcze moja przepustka pozwoliła mi omin ˛

a´c umundurowanego na czar-

no wartownika z kamienn ˛

a twarz ˛

a i gotow ˛

a do otwarcia ognia broni ˛

a samostrzel-

n ˛

a. Znalazłem si˛e w kancelarii. Przed sob ˛

a miałem kontuar, który dzielił kance-

lari˛e na dwie połowy, a za sob ˛

a przezroczyst ˛

a, wysok ˛

a do sufitu tafl˛e ´sciany od-

słaniaj ˛

ac ˛

a widok na cały, o´swietlony latarniami teren parkingu. Po drugiej stronie

długiego kontuaru, za jednym z biurek, siedział samotnie człowiek, grupowy, nie-
wiele starszy ode mnie, lecz ju˙z z twarz ˛

a zastygł ˛

a w mask˛e surowej i bezlitosnej

samodyscypliny, charakterystyczn ˛

a dla niektórych z tych ludzi.

Gdy zbli˙zyłem si˛e do kontuaru, podniósł si˛e z miejsca i stan ˛

ał naprzeciw mnie

z drugiej strony.

— Jestem reporterem Mi˛edzygwiezdnej Słu˙zby Prasowej — zacz ˛

ałem. —

Szukam. . .

— Twoje dokumenty!
Głos, który mi przerwał, był szorstki i nosowy. Czarne oczy jarz ˛

ace si˛e w za-

padni˛etej twarzy wpatrywały si˛e w moje, a dobór zaimka był nieomal wyzwaniem
rzuconym mi w twarz. Gdy wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e po papiery, bezlitosna pogarda, rów-

naj ˛

aca si˛e nieledwie nienawi´sci od pierwszego wejrzenia, przeskoczyła od niego

do mnie niczym iskra elektryczna — i moja własna nienawi´s´c, zanim zd ˛

a˙zyłem

wzi ˛

a´c j ˛

a na smycz rozwagi i chłodnej refleksji, jak lew wyrwany z drzemki rykiem

rywala, skoczyła mu instynktownie do gardła.

Jak dot ˛

ad znałem ten typ Zaprzyja´znionego jedynie ze słyszenia, teraz po raz

pierwszy spotkałem si˛e z nim oko w oko. Grupowy nale˙zał do tych mieszka´nców
Harmonii i Zjednoczenia, którzy posługiwali si˛e za´spiewem ko´scielnym, swym
własnym wariantem u˙zywanej powszechnie mowy ludzkiej, nie tylko mi˛edzy so-
b ˛

a, ale w stosunku do wszystkich m˛e˙zczyzn i kobiet bez ró˙znicy. Był jednym

z tych, którzy od˙zegnywali si˛e od wszelkich przyjemno´sci ˙zyciowych, cho´cby ta-
kich, które płyn ˛

a z uczucia pełnego brzucha lub dotyku mi˛ekkiej po´scieli. Całe

jego ˙zycie było zaledwie zbrojn ˛

a prób ˛

a i przedsionkiem ˙zycia przyszłego, tego

˙zycia, którego mogli dost ˛

api´c jedynie ci, co przestrzegaj ˛

ac przykaza´n prawdziwej

wiary, byli na dodatek Wybra´ncami Pana.

Dla tego człowieka nie miało ˙zadnego znaczenia to, ˙ze on nie był niczym

wi˛ecej ni˙z podoficerem, jednym z tysi ˛

aca podobnych sobie szeregowych funk-

cjonariuszy, pochodz ˛

acych z ubogiej, kamienistej planety, ja za´s jednym z kilku

zaledwie setek wykształconych, przeszkolonych i upowa˙znionych do noszenia na
czternastu zamieszkanych ´swiatach peleryny reportera. Nie miało dla niego zna-
czenia to, ˙ze byłem członkiem czy cho´cby tylko czeladnikiem Gildii, który jak
równy z równym rozmawia´c mógł z władcami planet. Nic nie znaczyło dla niego

54

background image

nawet to, ˙ze on dla mnie był w połowie szale´ncem, a ja dla niego produktem wy-
kształcenia i szkolenia wiele razy przewy˙zszaj ˛

acych jego własne. Wszystko to nie

miało znaczenia, gdy˙z on był Wybra´ncem Bo˙zym, a ja nie otrzymałem błogosła-
wie´nstwa jego Ko´scioła. Przygl ˛

adał mi si˛e zatem takim wzrokiem, jakim cesarz

mógłby obdarzy´c psa, którego w por˛e nie usuni˛eto z drogi kopniakiem.

I ja mu si˛e przygl ˛

adałem. Na ka˙zdy cios ´swiadomie zadany człowiekowi przez

człowieka i wymierzony w miło´s´c własn ˛

a istnieje stosowna riposta. Któ˙z mógłby

wiedzie´c o tym lepiej ode mnie? I dobrze wiedziałem, jak ˛

a ripost˛e nale˙zy zasto-

sowa´c przeciwko komu´s, kto próbuje patrze´c z góry. Tak ˛

a ripost ˛

a jest ´smiech.

Jeszcze nie zbudowano na ´swiecie tak pot˛e˙znego tronu, którym nie mógłby za-
chwia´c ´smiech id ˛

acy od dołu. Ale teraz przygl ˛

adałem si˛e temu grupowemu i nie

mogłem si˛e zmusi´c do ´smiechu.

´Smiech nie chciał mi przej´s´c przez gardło z bardzo prostego powodu. Otó˙z

wiedziałem, ˙ze on, na wpół obł ˛

akany i ograniczony w swych pogl ˛

adach, byłby

si˛e raczej z całym spokojem pozwolił ˙zywcem spali´c na stosie, ni˙zby si˛e wyrzekł
najmniej istotnej ze swoich zasad. Podczas gdy j a nie byłbym zdolny nawet przez
minut˛e utrzyma´c jednego palca nad płomieniem zapałki, by potwierdzi´c najwa˙z-
niejsz ˛

a z moich.

I on wiedział, ˙ze ja wiem, jaki on jest naprawd˛e. I on wiedział, ˙ze ja wiem,

i˙z on wie, jaki ja jestem naprawd˛e. Poziom naszej wiedzy o sobie nawzajem był
równy jak dziel ˛

acy nas kontuar. Tak wi˛ec nie mógłbym go wy´smia´c, nie trac ˛

ac

przy tym szacunku dla samego siebie. I za to go znienawidziłem.

Podałem mu swoje papiery. Obejrzał je. Potem zwrócił.
— Dokumenty twoje s ˛

a w porz ˛

adku — rzekł wybitnie nosowo. — Po co tu

przybywasz?

— Po przepustk˛e — odparłem, odkładaj ˛

ac na bok swoje papiery i wyjmuj ˛

ac

te Dave’a. — Dla mojego asystenta. Rozumiecie, przekraczamy tam i z powrotem
lini˛e frontu i. . .

— Zarówno na naszych pozycjach, jak na linii frontu niepotrzebna jest tobie

˙zadna przepustka. Wystarcz ˛

a dokumenty reportera. — Odwrócił si˛e niby w za-

miarze powrotu za biurko.

— Ale mój asystent — mówiłem głosem nie znaj ˛

acym wahania — nie ma

papierów reportera. Zatrudniłem go dopiero dzi´s rano i nie miałem czasu nic dla
niego przygotowa´c. Potrzebna mi jest zatem tymczasowa przepustka, podpisana
przez jednego z oficerów tutejszej Kwatery Głównej. . .

Z powrotem odwrócił si˛e w stron˛e kontuaru.
— Azali˙z twój asystent nie jest reporterem?
— Z formalnego punktu widzenia nie. Ale. . .
— Nie posiada zatem prawa do wolnego wst˛epu na nasze pozycje ani te˙z upo-

wa˙znienia do przekraczania naszych linii. Przepustka nie mo˙ze by´c wydana.

— O, tego nie byłbym taki pewny — powiedziałem ostro˙znie. — Dosłownie

55

background image

kilka godzin temu mogłem dosta´c j ˛

a od twojego Starszego Brighta na przyj˛eciu

na Freilandii, ale wyszedł, zanim miałem okazj˛e go poprosi´c.

Zatrzymałem si˛e, gdy˙z grupowy ponuro potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Mojego brata Brighta — poprawił mnie i po tym, jaki wybrał tytuł, pozna-

łem wreszcie, ˙ze pozostanie niewzruszony.

Tylko fanatycy najbardziej spo´sród Zaprzyja´znionych oddani sprawie gardzili

potrzeb ˛

a stosowania si˛e we własnym gronie do zasad wojskowej hierarchii. Star-

szy Bright mógł rozkaza´c memu grupowemu rzuci´c si˛e z gołymi r˛ekami na nie-
przyjacielskie stanowisko ogniowe, i grupowy posłuchałby bez chwili wahania.
Lecz nie znaczyło to wcale, by uwa˙zał osob˛e czy te˙z opinie brata Brighta za god-
niejsze od swoich własnych.

Powód tego był bardzo prosty. Ranga i tytuł Brighta dotyczyły jego ˙zycia do-

czesnego, a zatem w oczach grupowego nie przedstawiały wi˛ekszej warto´sci ni˙z
mied´z brz˛ecz ˛

aca i cymbał brzmi ˛

acy. Nic nie wa˙zyły w porównaniu z faktem, ˙ze

jako bracia w zbawieniu on i grupowy byli sobie równi przed obliczem Pana.

— Brat Bright — powiedział — nie mógłby wystawi´c przepustki komu´s, kto

nie jest uprawniony do wchodzenia mi˛edzy nasze rzesze i swobodnego odcho-
dzenia, a kto by´c mo˙ze został nasłany, by szpiegowa´c nas na rzecz nieprzyjaciół
naszych.

Pozostała mi tylko jeszcze jedna karta do zagrania i z góry wiedziałem ju˙z, ˙ze

b˛edzie to karta przegrywaj ˛

aca. Tak czy owak, nic nie szkodziło mi ni ˛

a zagra´c.

— Je´sli nie macie nic przeciwko temu — rzekłem — wolałbym usłysze´c t˛e

odpowied´z z ust którego´s z waszych przeło˙zonych. Wezwijcie kogo´s, prosz˛e, je´sli
nie ma nikogo innego, to mo˙ze by´c oficer dy˙zurny.

Lecz on odwrócił si˛e tyłem i poszedł w stron˛e biurka.
— Oficer dy˙zurny — powracaj ˛

ac do papierów, nad którymi go zastałem, od-

rzekł ze stanowczo´sci ˛

a w głosie — nie mo˙ze udzieli´c ˙zadnej innej odpowiedzi.

Ani te˙z ja nie zamierzam odrywa´c go od jego obowi ˛

azków po to, by powtórzył to,

co ju˙z raz tobie powiedziałem.

Było to niczym ostateczne zatrza´sni˛ecie wieka nad moim planem zdobycia

podpisu na przepustce. Wszelka dalsza dyskusja z tym człowiekiem byłaby bez-
celowa. Odwróciłem si˛e na pi˛ecie i opu´sciłem budynek.

background image

Rozdział 8

Gdy tylko drzwi zatrzasn˛eły si˛e za mn ˛

a, stan ˛

ałem na ostatnim z trzech schod-

ków prowadz ˛

acych do ´srodka i spróbowałem zastanowi´c si˛e, co powinienem w tej

sytuacji pocz ˛

a´c, czy te˙z co w tej sytuacji pocz ˛

a´c mi pozostało. Zbyt wiele obsze-

dłem gór ˛

a, dołem lub bokiem niewzruszonych na pierwszy rzut oka przeszkód

w postaci ludzkich decyzji, by tak łatwo da´c za wygran ˛

a. Gdzie´s musiała pro-

wadzi´c do celu jaka´s boczna ´scie˙zka, tylna furtka lub chocia˙zby dziura w płocie.
Znów zabł ˛

adziłem wzrokiem na przepełniony ´slizgaczami oficerski parking.

I wówczas w głowie zapaliło mi si˛e ´swiatełko. W jednej chwili rozrzucone

kawałki układanki powróciły na swoje miejsce, by ukaza´c mi rzeczywisty kształt
rzeczy, i w duchu wymierzyłem sobie pot˛e˙znego kopniaka za to, ˙ze stało si˛e to tak
pó´zno.

A zatem dziwnie znajomy wygl ˛

ad adiutanta, który przybył zabra´c Starsze-

go Brighta z przyj˛ecia na cze´s´c Donala Graeme’a. Dalej, nieoczekiwany odjazd
samego Brighta tu˙z po pojawieniu si˛e adiutanta. I wreszcie, na ostatek, niespo-
tykane pustki na terenie Kwatery Głównej w przeciwie´nstwie do przepełnione-
go parkingu, opustoszała kancelaria oraz odmowa przywołania oficera dy˙zurnego
przez grupowego na słu˙zbie.

Albo Bright osobi´scie, albo jego obecno´s´c na obszarze działa´n wojennych da-

ły najemnikom z Zaprzyja´znionych hasło do wprowadzenia w ˙zycie planu jakiej´s
nadzwyczajnej akcji bojowej. Zaskakuj ˛

aca ofensywa, starcie na proch cassida´n-

skich sił zbrojnych i natychmiastowe zako´nczenie wojny stanowiłyby najlepsz ˛

a

reklam˛e na poparcie czynionych przez Starszego wysiłków, by zdoby´c korzystne
zamówienia na oddziały najemników z Zaprzyja´znionych w obliczu widocznej na
niektórych ´swiatach pewnej publicznej niech˛eci wobec ich fanatycznych postaw
i zachowa´n.

I nie dlatego ˙ze, jak mi mówiono, wszyscy Zaprzyja´znieni nie dali si˛e lubi´c.

Jednak po spotkaniu z urz˛eduj ˛

acym wewn ˛

atrz grupowym mogłem zrozumie´c, i˙z

nie potrzeba wielu takich jak on, by uprzedzi´c ludzi do ogółu ˙zołnierzy w czarnych
mundurach.

Przeto zało˙zyłbym si˛e o własne buty, ˙ze Bright wraz ze starszyzn ˛

a oficersk ˛

a

znajduje si˛e teraz wewn ˛

atrz na stanowisku dowodzenia, przygotowuj ˛

ac jak ˛

a´s ak-

57

background image

cj˛e bojow ˛

a, która miała wzi ˛

a´c przez zaskoczenie cassida´nski kontyngent. A u jego

boku sta´c b˛edzie adiutant, który wyprowadził go z przyj˛ecia na cze´s´c Donala Gra-
eme’a — i, je´sli nie zawodziła mnie ´swietnie wyszkolona pami˛e´c profesjonalisty,
miałem wra˙zenie, i˙z wiem, kim mo˙ze by´c ten adiutant.

Wróciłem szybko do ´slizgacza, wsiadłem do ´srodka i wł ˛

aczyłem telefon. Cen-

trala Contrevale spojrzała na mnie natychmiast oczyma ładnej młodej blondynki.

Podałem jej numer ´slizgacza, który był oczywi´scie pojazdem wynaj˛etym.
— Chciałbym mówi´c z Jamethonem Blackiem — powiedziałem. — To oficer

Sił Zbrojnych z Zaprzyja´znionych i znajduje si˛e teraz, jak s ˛

adz˛e, w ich Kwate-

rze Głównej pod Contrevale. Nie jestem pewien, jak ˛

a ma rang˛e. . . przynajmniej

przodownika roty, cho´c mo˙ze ju˙z by´c komendantem. To dosy´c pilne. Je´sli zdoła
si˛e pani z nim skontaktowa´c, prosz˛e poł ˛

aczy´c go z tym numerem.

— Tak, prosz˛e pana — usłyszałem odpowied´z z centrali — prosz˛e nie odkła-

da´c słuchawki, zgłosz˛e si˛e za minutk˛e.

Ekran zgasł i zamiast głosu dało si˛e słysze´c łagodne buczenie, zwiastuj ˛

ace, ˙ze

kanał jest w dalszym ci ˛

agu zaj˛ety.

Rozparłem si˛e wygodnie na siedzeniu ´slizgacza i czekałem. Po niecałych

czterdziestu sekundach twarz blondynki pojawiła si˛e ponownie.

— Odnalazłam pa´nskiego rozmówc˛e, który poł ˛

aczy si˛e z panem za kilka se-

kund. Zaczeka pan?

— Oczywi´scie — odparłem.
— Dzi˛ekuj˛e panu.
Twarz znikn˛eła z ekranu. Nast ˛

apiło kolejne pół minuty buczenia i ekran roz-

´swietlił si˛e znowu, tym razem twarz ˛

a Jamethona.

— Witam. Przodownik roty Black? — upewniłem si˛e. — Pan mnie zapew-

ne nie pami˛eta. Jestem Tam Olyn, reporter. Znał pan kiedy´s Eileen Olyn, moj ˛

a

siostr˛e.

Jego oczy zd ˛

a˙zyły mi ju˙z zdradzi´c, ˙ze mnie rozpoznał. Najwidoczniej albo

ja zmieniłem si˛e mniej, ni˙z s ˛

adziłem, albo on musiał mie´c bardzo dobr ˛

a pami˛e´c.

On sam zmienił si˛e równie˙z, lecz nie a˙z tak, by był nie do poznania. Jego twarz,
widoczna ponad patkami na klapach munduru, b˛ed ˛

acymi dowodem na to, ˙ze nie

dostał awansu, nabrała gł˛ebi wyrazu i mocy charakteru. Lecz była to w dalszym
ci ˛

agu ta sama twarz, któr ˛

a zapami˛etałem owego dnia w bibliotece mojego wuja.

Była tylko, oczywi´scie, nieco starsza.

Pami˛etam, ˙ze my´slałem o nim poprzednio jako o chłopcu. Czymkolwiek jed-

nak był dzisiaj, na pewno chłopcem by´c przestał. I nigdy ju˙z nim nie b˛edzie.

— Co mog˛e dla pana zrobi´c, panie Olyn? — zapytał.
Mówił głosem spokojnym i pozbawionym wszelkiego wahania, nieco gł˛eb-

szym od tego, jaki miałem w pami˛eci.

— Centrala podała, ˙ze dzwoni pan w sprawie nie cierpi ˛

acej zwłoki.

58

background image

— Bo te˙z w pewnym sensie tak jest w istocie — odpowiedziałem i zrobiłem

pauz˛e. — Nie chciałbym odci ˛

aga´c pana od wa˙zniejszych zaj˛e´c, lecz jestem akurat

tutaj w Kwaterze Głównej, na parkingu oficerskim przed budynkiem Dowodzenia.
Je´sli znajduje si˛e pan gdzie´s w pobli˙zu, mo˙ze mógłby pan zej´s´c tutaj i zamieni´c
ze mn ˛

a kilka słów? — Znów si˛e zawahałem. — Oczywi´scie, je´sli ma pan w tej

chwili inne obowi ˛

azki. . .

— Moje obowi ˛

azki pozwol ˛

a mi w tej chwili po´swi˛eci´c panu kilka minut —

odparł. — Jest pan na parkingu budynku Dowodzenia?

— W wynaj˛etym ´slizgaczu, zielonym z przezroczystym dachem.
— Zaraz schodz˛e, panie Olyn.
Ekran zgasł.
Czekałem. Kilka minut pó´zniej otwarły si˛e te same drzwi, którymi wkroczy-

łem do budynku Dowodzenia, by mie´c przyjemno´s´c porozmawiania z grupowym
zza kontuaru. Na o´swietlonym tle mign˛eła mi ciemna, szczupła sylwetka, która
wnet zeszła po trzech stopniach na parking.

Gdy Black si˛e zbli˙zył, otwarłem drzwiczki ´slizgacza i posun ˛

ałem si˛e, by zro-

bi´c mu miejsce obok siebie na siedzeniu.

— Pan Olyn? — zapytał, wsuwaj ˛

ac głow˛e do wn˛etrza.

— To ja. Prosz˛e do ´srodka.
— Dzi˛ekuj˛e.
Wsiadł i zaj ˛

ał miejsce obok mnie, zostawiaj ˛

ac otwarte drzwiczki. Zwa˙zyw-

szy por˛e roku i nowoziemsk ˛

a szeroko´s´c geograficzn ˛

a wiosenna noc była ciepła

i poczułem na twarzy powiew nios ˛

acy delikatn ˛

a wo´n traw i drzew.

— Có˙z to za pilna sprawa? — zapytał.
— Mam asystenta, dla którego potrzebuj˛e przepustki. Opisałem mu pokrótce

sytuacj˛e, przemilczaj ˛

ac jedynie fakt, ˙ze Dave jest m˛e˙zem Eileen.

Kiedy sko´nczyłem, siedział przez chwil˛e w milczeniu, ciemna sylwetka na tle

´swiateł parkingu i budynku Dowodzenia, owiana delikatnym powietrzem nocy.

— Je´sli pa´nski asystent nie jest reporterem, panie Olyn — odrzekł wreszcie

swoim spokojnym głosem — nie widz˛e mo˙zliwo´sci, by´smy mogli upowa˙zni´c go
do swobodnego poruszania si˛e w obr˛ebie naszych pozycji i za naszymi liniami.

— On jest reporterem, przynajmniej na czas tej kampanii — odparłem. —

Odpowiadam za niego tak samo, jak Gildia odpowiada za mnie. Nasza bezstron-
no´s´c jest zagwarantowana pomi˛edzy gwiazdami. Obejmuje ona oczywi´scie moje-
go asystenta. Z wolna w ciemno´sci potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Zbyt łatwo przyszłoby panu si˛e od niego od˙zegna´c, gdyby okazał si˛e szpie-

giem. Mógłby pan po prostu powiedzie´c, ˙ze o niczym pan nie wiedział, a on został
panu narzucony jako asystent.

Odwróciłem głow˛e i spojrzałem prosto w miejsce, gdzie pod osłon ˛

a ciemno´sci

kryły si˛e jego oczy. Wła´snie po to naprowadziłem go na ten punkt naszej rozmo-
wy.

59

background image

— Nie, bynajmniej nie byłoby mi łatwo — powiedziałem. — Poniewa˙z on

wcale nie został mi narzucony. Zadałem sobie wiele trudu, by wła´snie jego mi
przydzielono. To mój szwagier. Chłopak, którego po´slubiła Eileen. A wykorzy-
stuj ˛

ac go jako asystenta, trzymam go z dala od frontu, gdzie czekałaby go pewna

´smier´c. — Zrobiłem przerw˛e, by da´c mu czas na przetrawienie tej wiadomo´sci.

— Próbuj˛e zachowa´c jego ˙zycie dla Eileen i prosz˛e pana, by mi w tym dopomógł.

Nawet nie drgn ˛

ał, nie od razu te˙z odpowiedział. W ciemno´sciach nie widzia-

łem, czy zmienił mu si˛e wyraz twarzy. Ale nie wydaje mi si˛e, by było wiele do
zobaczenia, nawet gdybym miał do obserwacji odpowiednie ´swiatło. Black był
nieodrodnym wytworem swej własnej sparta´nskiej kultury i nie dałby po sobie
pozna´c, ˙ze wła´snie zainkasował ode mnie ci˛e˙zki podwójny cios.

Jak ju˙z zauwa˙zyli´scie, wła´snie w taki sposób podporz ˛

adkowywałem swej woli

zarówno m˛e˙zczyzn, jak i kobiety. Gł˛eboko we wn˛etrzu ka˙zdej inteligentnej istoty

˙zywej kryj ˛

a si˛e sprawy zbyt wielkie, zbyt utajone lub zbyt okropne, by o nie pyta´c.

Takie, jak wiara, miło´s´c, nienawi´s´c i wina. Za ka˙zdym razem potrzebowałem jedy-
nie wydoby´c te sprawy na ´swiatło dzienne i zakotwiczy´c argumentacj˛e przydatn ˛

a

do zdobycia poszukiwanej odpowiedzi na jednym z owych gł˛ebinowych obrazów
psychiki ludzkiej, których nie mo˙zna si˛e wyprze´c nawet przed sob ˛

a samym. Chc ˛

ac

zaprzeczy´c słuszno´sci mego stanowiska, człowiek musiałby si˛e najpierw wyprze´c
gł˛eboko ukrytej integralnej cz ˛

astki swej własnej osoby.

W przypadku Jamethona Blacka zakotwiczyłem me ˙z ˛

adanie zarówno na tym

obszarze jego psychiki, który był zdolny do ukochania ponad wszystko Eileen,
jak i na cz ˛

astce zajmowanej przez m˛esk ˛

a dum˛e (a duma była bliska ´zródłom re-

ligii tych całych Zaprzyja´znionych), która nie pozwalała mu ˙zywi´c trwałej urazy
o minion ˛

a i, jak s ˛

adził, honorow ˛

a pora˙zk˛e.

W ´swietle tego, co mu teraz powiedziałem, odmowa udzielenia Dave’owi

przepustki byłaby równoznaczna z wysłaniem go na pewn ˛

a ´smier´c, a któ˙z by po-

tem uwierzył, ˙ze nie zrobił tego celowo, skoro, jak to Jamethonowi wykazałem,
istniały poszlaki emocjonalne, ł ˛

acz ˛

ace to z jego utracon ˛

a miło´sci ˛

a i wewn˛etrzn ˛

a

dum ˛

a.

Wreszcie poruszył si˛e niespokojnie na siedzeniu ´slizgacza.
— Niech mi pan da przepustk˛e, panie Olyn — powiedział. — Zobaczymy, co

si˛e da zrobi´c.

Wzi ˛

ał j ˛

a i poszedł.

Po kilku minutach był ju˙z z powrotem. Tym razem nie wsiadł do ´slizgacza,

lecz schylił si˛e i przez otwarte drzwiczki wsun ˛

ał do ´srodka dokument, który mu

dałem.

— Pan mi nie powiedział — rzekł tym swoim spokojnym głosem — ˙ze ju˙z

pan wyst˛epował o przyznanie przepustki i ˙ze jej panu odmówiono.

Zamarłem. Z r˛ek ˛

a wyci ˛

agni˛et ˛

a do góry i wci ˛

a˙z jeszcze ´sciskaj ˛

ac ˛

a przepustk˛e

spogl ˛

adałem na niego spod dachu ´slizgacza.

60

background image

— Kto mi jej odmówił? Ten grupowy w ´srodku? Ale˙z to zwykły podoficer!

A pan jest nie tylko oficerem, ale i adiutantem.

— Mimo to — odparł — odmowa została wydana. Nie mog˛e zmieni´c raz

powzi˛etej decyzji. Przykro mi. Udzielenie pa´nskiemu szwagrowi przepustki nie
jest mo˙zliwe.

Dopiero wówczas dotarło do mej ´swiadomo´sci, ˙ze papier, który mi oddał, nie

jest podpisany. Wpatrzyłem si˛e we´n, jak gdybym potrafił go w ciemno´sci prze-
czyta´c i, posługuj ˛

ac si˛e wył ˛

acznie sił ˛

a woli, zmusi´c podpis do pojawienia si˛e na

pustym miejscu, gdzie si˛e powinien znajdowa´c. Potem zawrzała we mnie niepoha-
mowana w´sciekło´s´c. Oderwałem wzrok od dokumentu i spojrzałem przez otwarte
drzwiczki ´slizgacza na Jamethona Blacka.

— A wi˛ec w taki sposób chce pan si˛e z tego wykr˛eci´c?! — wykrzykn ˛

ałem. —

Oto jak ˛

a znalazł pan sobie wymówk˛e, ˙zeby wysła´c m˛e˙za Eileen na ´smier´c. Nie

my´sl sobie, ˙ze ci˛e nie przejrzałem, panie Black, bo ci˛e przejrzałem na wylot!

Poniewa˙z stał tyłem do ´swiatła, trzymaj ˛

ac twarz w cieniu, nadal nie byłbym

w stanie dojrze´c jakichkolwiek zmian, które mogły na niej zaj´s´c po moich sło-
wach. On za´s odpowiedział tym samym pozbawionym wahania głosem:

— Widział pan tylko człowieka, panie Olyn — rzekł. — Nie Naczynie Pana.

Musz˛e ju˙z wraca´c do moich obowi ˛

azków. Do widzenia.

Powiedziawszy to, zatrzasn ˛

ał drzwiczki ´slizgacza, odwrócił si˛e i wrócił na

przełaj przez parking. Siedziałem, patrz ˛

ac w ´slad za nim i gotuj ˛

ac si˛e wewn˛etrz-

nie z w´sciekło´sci na sam ˛

a my´sl o obłudnym frazesie, którym pocz˛estował mnie

na odchodnym, znalazłszy sobie przedtem, jak s ˛

adziłem, wygodny pretekst do

odmowy. Wreszcie zdałem sobie spraw˛e z tego, co robi˛e. Gdy otwarły si˛e drzwi
budynku Dowodzenia, jego ciemna sylwetka mign˛eła na ich tle i zaraz znikn˛e-
ła, a w ´slad za ni ˛

a, wraz z zamkni˛eciem si˛e drzwi, znikn˛eło ´swiatło. Kopni˛eciem

uruchomiłem ´slizgacz, odwróciłem go wokół własnej osi i skierowałem ku wy-
jazdowi z terenu wojskowego.

Kiedy przekraczałem bram˛e, min˛eła wła´snie trzecia nad ranem i odbywała si˛e

zmiana warty. Ciemne sylwetki zluzowanych ˙zołnierzy, wci ˛

a˙z jeszcze pod broni ˛

a,

ustawione były w szeregu i bez reszty pochłoni˛ete wypełnianiem jakiego´s rytuału
ich osobliwego kultu.

Gdy mijałem ˙zołnierzy, za´spiewali — czy te˙z raczej zaintonowali — jeden ze

swoich hymnów. Nie próbowałem wsłuchiwa´c si˛e w słowa, lecz trzy pocz ˛

atko-

we mimo woli wpadły mi w ucho. ˙

Zołnierzu, nie pytaj. . . brzmiały trzy słowa

otwieraj ˛

ace, jak si˛e pó´zniej dowiedziałem, ich osobliwy hymn bojowy, ´spiewany

w chwilach szczególnej rado´sci oraz w wigili˛e bitwy.

˙

Zołnierzu, nie pytaj. . . rozbrzmiewało mi przez cały czas szyderczo w uszach,

gdy odje˙zd˙załem z nie podpisan ˛

a wci ˛

a˙z przepustk ˛

a Dave’a w kieszeni. I raz jesz-

cze wezbrała we mnie w´sciekło´s´c, i raz jeszcze poprzysi ˛

agłem sobie, ˙ze Dave

nie b˛edzie potrzebował ˙zadnej przepustki. Przez cały nadchodz ˛

acy dzie´n na linii

61

background image

frontu ani na chwil˛e nie spuszcz˛e go z oka i w mojej obecno´sci znajdzie obron˛e
i całkowite bezpiecze´nstwo.

background image

Rozdział 9

Gdy rano w holu mego hotelu wysiadłem z kolejki podziemnej, ł ˛

acz ˛

acej port

kosmiczny z Blauvain, była godzina szósta trzydzie´sci. W oczach miałem piasek
i wargi suche jak pieprz, jako ˙ze od dwudziestu czterech godzin nie zmru˙zyłem
oka. Nadchodz ˛

acy dzie´n zapowiadał wiele wydarze´n, wi˛ec prawdopodobnie rów-

nie˙z przez nast˛epne dwadzie´scia cztery nie mogłem liczy´c na odpoczynek. Ale
praca przez dwa lub trzy dni na okr ˛

agło, bez odrobiny snu, to ryzyko zawodo-

we reportera. Docierasz do informacji, sytuacja z sekundy na sekund˛e mo˙ze si˛e
zmieni´c i póki si˛e to nie stanie, po prostu musisz trzyma´c r˛ek˛e na pulsie.

Powinienem by´c wystarczaj ˛

aco przytomny, a gdyby w ostatniej chwili co´s

okazało si˛e nie tak, jak trzeba, miałem jeszcze tabletki, które pozwoliłyby mi to
przetrzyma´c. Tak si˛e jednak zło˙zyło, ˙ze znalazłem w recepcji co´s, co z miejsca
poprawiło mi nastrój i wybiło z głowy ochot˛e do spania.

Był to list od Eileen. Odszedłem na bok i nacisn ˛

ałem kopert˛e.

Najdro˙zszy Tam!
Wio´snie dostałam Twój list, w którym donosisz, ˙ze chcesz zabra´c Dave’a z li-

nii frontu i zatrzyma´c go jako asystenta. Jestem taka szcz˛e´sliwa, ˙ze wprost nie
mam słów, by wyrazi´c swoje uczucia. Nigdy by mi do glowy nie przyszlo, ˙ze kto´s
taki jak ty, Ziemianin, wci ˛

a˙z w Gildii reporterów zaledwie czeladnik, móglby dla

nas co´s takiego zrobi´c.

Jak mam Ci dzi˛ekowa´c? I czy zdołasz mi przebaczy´c ˙zywot, jaki wiodłam

przez ostatnie pi˛e´c lat, nie pisz ˛

ac i nie interesuj ˛

ac si˛e, co u Was wszystkich sły-

cha´c? Nie byłam dla Ciebie dobr ˛

a siostr ˛

a. Ale to tylko dlatego, i˙z zdawałam sobie

spraw˛e, jaka jestem bezradna i bezu˙zyteczna, i przez cały czas, nawet jeszcze ja-
ko mała dziewczynka, czułam, ˙ze w gł˛ebi duszy wstydzisz si˛e mnie i zaledwie
tolerujesz.

I kiedy jeszcze powiedziałe´s mi owego dnia w bibliotece, ˙ze moje mał˙ze´nstwo

z Jamethonem Blackiem nigdy by nie moglo si˛e uda´c — nawet wówczas dobrze
wiedziałam, ˙ze masz racj˛e, to, co o mnie mówiłe´s, było szczer ˛

a prawd ˛

a — ale

nie mogłam si˛e powstrzyma´c, by Ci˛e za to nie znienawidzi´c. Wydawało mi si˛e
wówczas, ˙ze tak naprawd˛e to byłe´s dumny z faktu, ˙ze udało Ci si˛e nie dopu´sci´c
do tego, bym odeszła z Jamiem.

63

background image

Dopiero to, co teraz robisz, by ochroni´c Dave’a, pokazało mi, jak bardzo si˛e co

do Ciebie myliłam i jak bardzo, bardzo musz˛e odpokutowa´c za to, ˙ze mogłam tak
my´sle´c. Odk ˛

ad Mama i Tatu´s umarli, tylko ty jeden zostałe´s mi na całym ´swiecie

i naprawd˛e Ci˛e kochałam, cho´c nieraz wydawało mi si˛e, ˙ze wcale Ci na tym nie
zale˙zy, nie bardziej ni˙z wujkowi Mathiasowi.

W ka˙zdym razie odk ˛

ad spotkałam Dave’a, a on si˛e ze mn ˛

a o˙zenił, wszyst-

ko to ju˙z nale˙zy do przeszło´sci. Musisz przyjecha´c kiedy´s na Cassid˛e do Alban
i zobaczy´c nasze mieszkanie. Mieli´smy wielkie szcz˛e´scie, ˙ze dali nam takie du˙ze.
To mój pierwszy prawdziwy własny dom i my´sl˛e, ˙ze b˛edziesz zdumiony, widz ˛

ac,

jak wspaniale go urz ˛

adzili´smy. Dave, je´sli go zapytasz, opowie Ci o wszystkim —

nie uwa˙zasz, ˙ze jest cudowny, to znaczy jak na kogo´s, kto zechcial mnie po´slubi´c?
Jest taki dobry i taki lojalny. Czy wiesz, ˙ze kiedy mieli´smy si˛e pobra´c, pragn ˛

ał,

bym Ci˛e zawiadomiła o naszym ´slubie pomimo tego, co wtedy do Ciebie czułam?
Ale ja nie chciałam. Tylko ˙ze oczywi´scie to on miał słuszno´s´c. On ma zawsze
słuszno´s´c, tak samo jak ja zawsze jestem w biedzie, dobrze o tym wiesz, Tam.

Ale raz jeszcze Ci dzi˛ekuj˛e, dzi˛ekuj˛e Ci za wszystko, co robisz dla Dave’a,

i niech towarzyszy Warn cała moja miło´s´c. Powiedz Dave’owi, ˙ze jeszcze dzisiaj
napisz˛e do niego równie˙z, ale wydaje mi si˛e, ˙ze jego poczta połowa nie dotrze tak
szybko, jak Twoja.

Szczerze kochaj ˛

aca Eileen Wcisn ˛

ałem list wraz z kopert ˛

a do kieszeni i posze-

dłem na gór˛e do swojego pokoju. Miałem zamiar pokaza´c pismo Dave’owi, ale po
drodze, na my´sl o zawartym w nim ogromie wdzi˛eczno´sci i obwinianiu si˛e przez
Eileen o to, ˙ze nie była przykładn ˛

a siostr ˛

a, poczułem si˛e nieoczekiwanie zakłopo-

tany. Ja te˙z nie nale˙załem do oddanych braci, a to, co robiłem dla Dave’a, mogło
wygl ˛

ada´c na wielkie rzeczy, lecz w rzeczywisto´sci nie było niczym nadzwyczaj-

nym. Niewiele wi˛ecej ni˙z, odwzajemniaj ˛

ac przysług˛e zawodow ˛

a, mógłbym zrobi´c

dla zupełnie obcego człowieka.

W gruncie rzeczy sprawiła, ˙ze poczułem si˛e cokolwiek zawstydzony sw ˛

a wła-

sn ˛

a osob ˛

a i jednocze´snie absurdalnie uradowany wiadomo´sciami od Eileen. By´c

mo˙ze oka˙ze si˛e, ˙ze mimo wszystko potrafimy ˙zy´c jak normalni ludzie. Je´sli oboje
z Dave’em pałaj ˛

a do siebie takim uczuciem, bez w ˛

atpienia niezadługo doczekam

si˛e małych siostrze´nców lub siostrzenic. Kto wie — mo˙ze nawet w ko´ncu sam si˛e
o˙zeni˛e (ni z tego, ni z owego przesun ˛

ał mi si˛e przed oczami obraz Lizy) i docze-

kam potomstwa? Mo˙ze sko´nczy si˛e na tym, ˙ze nasz ród rozproszy si˛e po półtuzinie

´swiatów, jak wi˛ekszo´s´c grup rodzinnych w dzisiejszych czasach?

W ten sposób zadam kłam twierdzeniom Mathiasa, pomy´slałem sobie w du-

chu. A tak˙ze Padmy.

Takie oto absurdalne, acz radosne marzenia na jawie zaprz ˛

atały mnie, gdy do-

tarłem do drzwi i przypomniałem sobie, ˙ze nie podj ˛

ałem decyzji, czy pokaza´c

list Dave’owi. Lepiej niech troch˛e poczeka, zadecydowałem, i przeczyta list prze-
znaczony dla siebie, który zgodnie ze słowami Eileen powinien wkrótce nadej´s´c.

64

background image

Otwarłem szeroko drzwi i wszedłem do ´srodka.

Dave był ju˙z na nogach, ubrany i spakowany. Na mój widok wyszczerzył ra-

do´snie z˛eby, co na ułamek sekundy przej˛eło mnie zdziwieniem, póki nie dotarło
do mej ´swiadomo´sci, i˙z musiałem wej´s´c do pokoju z u´smiechem na twarzy.

— Miałem wiadomo´s´c od Eileen — powiedziałem. — Tylko kilka słów. Mó-

wiła, ˙ze list do ciebie jest w drodze, lecz mo˙ze potrwa´c dzie´n lub dwa, nim ci go
ode´sl ˛

a z jednostki.

Na te słowa u´smiechn ˛

ał si˛e promiennie i zeszli´smy na ´sniadanie. Posiłek po-

mógł mi si˛e rozbudzi´c i zaraz po jedzeniu wybrali´smy si˛e do naczelnego dowódz-
twa wojsk cassida´nskich i miejscowych. Dave sprawował piecz˛e nad moim sprz˛e-
tem nagrywaj ˛

acym, który nie nale˙zał do specjalnie wielkich ani ci˛e˙zkich. Cz˛esto

nosiłem go sam bez ˙zadnego wysiłku. To, ˙ze si˛e nim zajmował, pozwalało mi
skoncentrowa´c si˛e na bardziej finezyjnych aspektach reporta˙zu.

W Kwaterze Głównej obiecano mi wojskowy poduszkowiec, jeden z tych ma-

łych dwuosobowych wozów typu zwiadowczego. Kiedy jednak dotarłem do bazy
transportu, zmuszony byłem ustawi´c si˛e w kolejce za komandorem polnym, któ-
ry czekał, a˙z jego ruchomy punkt dowodzenia otrzyma wyposa˙zenie specjalne.
Moim pierwszym impulsem było zrobi´c dla zasady awantur˛e z powodu koniecz-
no´sci czekania. Jednak po namy´sle zdecydowałem, ˙ze tego nie zrobi˛e. To nie był
zwyczajny komandor polny.

Wysoki, szczupły m˛e˙zczyzna, o czarnych, szorstkich i z lekka k˛edzierzawych

włosach, miał twarz gruboko´scist ˛

a. lecz szczer ˛

a i u´smiechni˛et ˛

a. Wspominałem

ju˙z, ˙ze jestem do´s´c wysoki jak na Ziemianina. Otó˙z ów komandor polny nale˙zał
do wysokich nawet jak na Dorsaja, którym był bez w ˛

atpienia. W dodatku miał

w sobie co´s — ow ˛

a cech˛e, dla której nie wymy´slono jeszcze nazwy, a która jest

dziedzicznym przywilejem jego ludu. Co´s wi˛ecej ni˙z sam ˛

a tylko sił˛e, budz ˛

ac ˛

a

postrach powierzchowno´s´c czy odwag˛e. Co´s kra´ncowo odmiennego od tych im-
petycznych warto´sci osobowych.

Był to ni mniej, ni wi˛ecej tylko spokój — cecha nie podlegaj ˛

aca dyskusji, po-

zostaj ˛

aca poza czasem i poza samym ˙zyciem. Od tamtej chwili miałem ju˙z nieraz

okazj˛e przebywa´c na planecie Dorsaj i widziałem t˛e cech˛e równie˙z u niedoro-
słych chłopców, a nawet niektórych dzieci. Ludzi tych mo˙zna pozabija´c — wszy-
scy zrodzeni z kobiety s ˛

a ´smiertelni — lecz niczym ´swiatło ostrzegawcze bije od

nich oczywista prawda, ˙ze nie mo˙zna ich pokona´c ani w grupie, ani indywidual-
nie. Zwyci˛estwo nad dorsajskim charakterem narodowym jest nie do pomy´slenia.
Ono w jaki´s sposób rzeczywi´scie nie jest mo˙zliwe.

Tak wi˛ec wszystkie te cechy posiadał ten komandor polny niejako automa-

tycznie jako dodatek do wspaniałego ˙zołnierskiego ciała i umysłu. Lecz oprócz
tego i ponad tym było w nim jeszcze co´s dziwnego. Co´s, co w ogóle nie pasowało
do całej reszty dorsajskiego charakteru.

Był to bij ˛

acy z jego psychiki niezwykle pot˛e˙zny strumie´n słonecznego ciepła,

65

background image

które udzielało si˛e nawet mnie, stoj ˛

acemu w odległo´sci kilku metrów od kr˛egu

˙zołnierzy, którzy otaczali go wianuszkiem niczym samosiejki wi ˛

azów, szukaj ˛

ace

pod d˛ebem osłony od wiatrów. Rado´s´c ˙zycia wydawała si˛e bucha´c od tego dorsaj-
skiego oficera takim ˙zarem, ˙ze rozniecała podobn ˛

a rado´s´c w ludziach zebranych

wokół. Nawet we mnie, stoj ˛

acym na uboczu i niezbyt — rzekłbym — z natury

podatnym na takie wpływy.

Lecz by´c mo˙ze to list od Eileen sprawił, ˙ze owego ranka byłem szczególnie

wyczulony. To te˙z mo˙zliwe.

Była jeszcze jedna rzecz, któr ˛

a od razu dostrzegło me oko zawodowca, a któ-

ra nie miała nic wspólnego z zaletami charakteru. Otó˙z jego mundur miał ko-
lor bł˛ekitu polowego i w ˛

aski krój, co sugerowało, ˙ze nale˙zał nie do cassida´n-

skich, lecz egzotycznych sił zbrojnych. Bogaci i pot˛e˙zni Exotikowie ze wzgl˛edów
filozoficznych powstrzymuj ˛

acy si˛e od osobistego stosowania przemocy, posiada-

li najlepsze wojska zaci˛e˙zne, jakie tylko mo˙zna sobie było wymarzy´c pomi˛edzy
gwiazdami. A to znaczyło oczywi´scie, i˙z niezmiernie du˙zy procent tych wojsk,
a przynajmniej ich kadry oficerskiej, stanowili Dorsajowie. Có˙z wi˛ec robił tu
dorsajski komandor polny, z po´spiesznie dodanym do munduru Exotików nowo-
ziemskim naramiennikiem, w otoczeniu nowoziemskich i cassida´nskich oficerów
sztabowych na dodatek?

Je´sli był nowym nabytkiem b˛ed ˛

acej u kresu sił armii Południowej Partycji

Nowej Ziemi, to zaiste niezwykle szcz˛e´sliwy przypadek sprawił, ˙ze pojawił si˛e
nast˛epnego ranka po nocy, która, jak to przypadkiem wiedziałem, wypełniona była
w Kwaterze Głównej Zaprzyja´znionych w Contrevale gor ˛

aczkow ˛

a aktywno´sci ˛

a

planistyczn ˛

a.

Tylko czy był to na pewno przypadek? Nie chciało mi si˛e wierzy´c, by Cassida-

nie zdołali ju˙z si˛e dowiedzie´c o naradzie sztabowców u Zaprzyja´znionych. Kadry
Nowoziemskich Słu˙zb Wywiadowczych, obsadzone lud´zmi pokroju komendanta
Frane’a, były, je´sli chodzi o umiej˛etno´sci szpiegowskie, raczej mierne, natomiast
Kodeks Najemników, na mocy którego zaci ˛

agali si˛e na słu˙zb˛e zawodowi ˙zołnie-

rze wszystkich ´swiatów, głosił, i˙z najemnik nie mo˙ze bez munduru bra´c udziału
w ˙zadnej misji wywiadowczej. Lecz mimo wszystko zbieg okoliczno´sci wydawał
si˛e w tym wypadku zbyt łatwym wytłumaczeniem.

— Zosta´n tu — powiedziałem do Dave’a.
Ruszyłem naprzód, by wmiesza´c si˛e w tłum sztabowców kł˛ebi ˛

acy si˛e wokół

tego niezwykłego komandora polnego z Dorsaj i czego´s si˛e o nim dowiedzie´c
z pierwszej r˛eki. Lecz w tej˙ze chwili podjechał wóz dowodzenia, a oficer wsiadł
i ruszył, nim zd ˛

a˙zyłem do niego dotrze´c. Zauwa˙zyłem, i˙z skierował si˛e na połu-

dnie ku linii frontu.

Nie chciałem niepokoi´c oficerów, którzy po odej´sciu komandora zacz˛eli si˛e

rozchodzi´c. Zachowałem pytania dla nowoziemskiego zawodowego szeregow-
ca, który przyprowadził mój poduszkowiec. Powinien wiedzie´c nie mniej ni˙z

66

background image

oficerowie i nie mie´c zahamowa´n, by si˛e t ˛

a wiedz ˛

a ze mn ˛

a podzieli´c. Komandor

polny, jak si˛e dowiedziałem, istotnie został Siłom Zbrojnym Partycji Północnej
u˙zyczony zaledwie dzie´n wcze´sniej na rozkaz Exotika Outbonda nazwiskiem Pat-
ma lub Padma. Co dziwniejsze, ów oficer był krewnym Donala Graeme’a, w przy-
j˛eciu na cze´s´c którego wzi ˛

ałem udział — cho´c Donal, o ile wiedziałem, był pod

dowództwem Henrika Galta na freilandzkiej, a nie egzotycznej słu˙zbie.

— Kensie Graeme, tak si˛e nazywa — mówił ˙zołnierz z bazy transportowej. —

I ma brata bli´zniaka, wiedział pan o tym? A przy okazji, umie pan prowadzi´c taki
wóz?

— Owszem — odpowiedziałem. Zd ˛

a˙zyłem ju˙z si˛e usadowi´c za dr ˛

a˙zkiem ste-

rowniczym, Dave za´s usiadł obok. Nacisn ˛

ałem przycisk wznoszenia si˛e i pod´zwi-

gn˛eli´smy si˛e na dwudziestocentymetrowej poduszce powietrznej. — Czy jego brat
bli´zniak równie˙z jest tutaj?

— Nie, zdaje si˛e został na Kultis — odrzekł ˙zołnierz. — Powiadaj ˛

a, ˙ze jest

równie zgorzkniały, co ten zadowolony z ˙zycia. Obaj dostali podwójny przydział
jednego lub drugiego. Gdyby nie to, podobno byliby nie do odró˙znienia. . . ten
drugi jest równie˙z komandorem polnym.

— Jak ma ten drugi na imi˛e? — spytałem gotowy do odjazdu, z r˛ek ˛

a na dr ˛

a˙zku.

Przez chwil˛e marszczył brwi w zamy´sleniu, po czym potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Nie pami˛etam — odparł. — Jako´s tak krótko, zdaje si˛e Ian.
— Tak czy owak, dzi˛ekuj˛e — powiedziałem i wystartowałem.
Kusiło mnie, by skierowa´c si˛e w stron˛e, w któr ˛

a udał si˛e Kensie Graeme, na

południe, ale ubiegłej nocy zaplanowałem ju˙z sobie wszystko, wracaj ˛

ac z Kwate-

ry Głównej Zaprzyja´znionych. Kiedy brak ci snu, nierozs ˛

adnie jest. zmienia´c pla-

ny bez dostatecznie wa˙znego powodu. Jak˙ze cz˛esto spowodowane niewyspaniem
ot˛epienie wystarcza, by´s zapomniał o jakiej´s istotnej przyczynie, która skłoniła
ci˛e do uło˙zenia pierwotnego planu. Jakiej´s istotnej przyczynie, która pó´zniej —
za pó´zno — przypomni ci si˛e na własne utrapienie.

Przyj ˛

ałem sobie zatem za zasad˛e, by nigdy nie zmienia´c planów pod wpływem

nagłego impulsu, je˙zeli nie mam pewno´sci, ˙ze mój umysł pracuje na pełnych ob-
rotach. Zasada ta cz˛e´sciej przynosi korzy´sci ni˙z straty. Cho´c oczywi´scie nie ma
reguły bez wyj ˛

atków.

Wznie´sli´smy si˛e poduszkowcem na wysoko´s´c około stu metrów i podczas gdy

proporczyk Słu˙zby Prasowej na kadłubie migotał w sło´ncu, a sygnalizator ostrze-
gawczy nadawał komunikat o naszej neutralno´sci, pod ˛

a˙zyli´smy wzdłu˙z pozycji

cassida´nskich na północ. Liczyłem na to, ˙ze póki nie rozpocznie si˛e ostrzał ar-
tyleryjski, proporczyk i sygnalizator powinny wystarczy´c do zapewnienia nam
bezpiecze´nstwa na tej wysoko´sci. Skoro za´s raz rozpocznie si˛e prawdziwa walka,
najm ˛

adrzej post ˛

apimy szukaj ˛

ac, niczym zraniony ptak, schronienia na ziemi.

Do tego czasu, póki jeszcze mo˙zna było bezpiecznie przebywa´c w powietrzu,

miałem zamiar poszybowa´c wzdłu˙z linii frontu, najpierw na północ (gdzie zakr˛e-

67

background image

cała ona w kierunku Contrevale i Kwatery Głównej Zaprzyja´znionych), a potem
na południe — i zobaczy´c, czy uda mi si˛e odgadn ˛

a´c, jaki to plan mogli wymy´sli´c

Bright lub jego czarno odziani oficerowie.

Linia prosta, rozdzielaj ˛

aca oba nieprzyjacielskie obozy z centrami w Blauvain

i Contrevale, przebiegałaby niemal dokładnie z południa na północ. Rzeczywista
linia frontu w rozpoczynaj ˛

acej si˛e bitwie przecinała t˛e wyimaginowan ˛

a o´s północ-

-południe pod k ˛

atem, jej północny kraniec odchylał si˛e ku Contrevale i Kwaterze

Głównej Zaprzyja´znionych, południowy za´s dotykał niemal przedmie´s´c Blauvain,
miasta licz ˛

acego ponad sze´s´cdziesi ˛

at tysi˛ecy mieszka´nców.

Linia frontu była wi˛ec, jako cało´s´c, o wiele bli˙zsza Blauvain ni˙z Contreva-

le — co stawiało siły cassida´nsko-nowoziemskie w niekorzystnej sytuacji. Nie
mogły, chc ˛

ac zachowa´c jednocze´snie zdolno´s´c do utrzymania prostej linii frontu

i ł ˛

aczno´s´c niezb˛edn ˛

a do skutecznej obrony, wycofa´c si˛e na swym południowym

skrzydle dalej ni˙z do miasta wła´sciwego. Ju˙z przez to wojskom z Zaprzyja´znio-
nych udało si˛e zepchn ˛

a´c swych przeciwników na gorsze pozycje taktyczne.

Z drugiej jednak strony k ˛

at nachylenia linii frontu był dostatecznie ostry na

to, by główne siły wojsk z Zaprzyja´znionych znalazły si˛e wewn ˛

atrz obszaru wy-

znaczonego północnym kra´ncem pozycji cassida´nskich. Zało˙zywszy istnienie do-
datkowych rezerw w postaci nowych oddziałów oraz odwa˙zniejsze dowództwo,
byłem zdania, i˙z ´smiały wypad z kra´nca północnego skrzydła wojsk cassida´n-
skich mógłby przeci ˛

a´c ł ˛

aczno´s´c pomi˛edzy wysuni˛etymi pozycjami Zaprzyja´znio-

nych na południu a ich dowództwem naczelnym usytuowanym na tyłach niedale-
ko Contrevale.

Przyniosłoby to przynajmniej t˛e korzy´s´c, ˙ze posiałoby w szeregach Zaprzy-

ja´znionych zam˛et, który zdecydowana taktyka Cassidan mogłaby wyzyska´c.

Nic jednak do tej pory nie wskazywało na to, by mieli oni takie zamiary. Te-

raz Cassidanie z komandorem polnym z Dorsaj mogliby pokusi´c si˛e o realizacj˛e
niektórych z tych planów — je´sli mieli na to do´s´c czasu i ludzi. Wydawało mi
si˛e jednak mało prawdopodobne, by Zaprzyja´znieni, po tym, jak sp˛edzili cał ˛

a noc

siedz ˛

ac nad planami, byli dzi´s skłonni siedzie´c nad nimi dalej, w czasie gdy Cas-

sidanie b˛ed ˛

a próbowa´c przeci ˛

a´c linie komunikacyjne nieprzyjaciela.

Podstawowe pytanie brzmiało: co zamierzaj ˛

a zrobi´c Zaprzyja´znieni? Opisa-

na wy˙zej taktyka była według mnie jedyn ˛

a mo˙zliw ˛

a do przyj˛ecia przez Cassidan.

Zupełnie jednak nie mogłem sobie wyobrazi´c, w jaki sposób Zaprzyja´znieni spró-
buj ˛

a wykorzysta´c zdobyte przez siebie pozycje i sytuacj˛e taktyczn ˛

a.

Znajduj ˛

acy si˛e na przedmie´sciach Blauvain południowy kraniec linii frontu

wypadał po wi˛ekszej cz˛e´sci w szczerym polu, gdzie wygładzone przez lodowce
stoki pofałdowanych wzgórz pokrywały obsiane kukurydz ˛

a pola i pastwiska dla

bydła. Na północy równie˙z znajdowały si˛e wzgórza poro´sni˛ete połaciami lasu, gó-
ruj ˛

acymi nad okolic ˛

a zagajnikami złotej brzozy, która znalazła sobie tu, na Nowej

Ziemi, wygodniejsze ni˙z na macierzystej planecie schronienie. Wilgotne, wygła-

68

background image

dzone przez lodowce wy˙zyny Partycji Południowej sprawiały, ˙ze poszczególne
drzewa wyrastały niemal dwa razy wy˙zej ni˙z na Ziemi — blisko na sze´s´cdzie-
si ˛

at metrów — i tworzyły swymi koronami tak ˛

a g˛estwin˛e, ˙ze oprócz miejscowego

mchopodobnego porostu nie mogło si˛e pod nimi utrzyma´c ˙zadne inne poszycie.
W rezultacie pod ich konarami rozpo´scierała si˛e mroczna kraina rodem z legendy
o Robin Hoodzie, gdzie pot˛e˙zne, pokryte łuszcz ˛

ac ˛

a si˛e kor ˛

a, szare i srebrnozłote

pnie o grubo´sci do dwóch metrów, niczym wyrastaj ˛

ace z mroków filary, podtrzy-

mywały upstrzone promieniami słonecznymi ciemne sklepienie listowia.

Dopiero spogl ˛

adaj ˛

ac na nie z góry, przypomniałem sobie, jak wygl ˛

ada sytu-

acja pod nim, i za´switało mi, ˙ze w owej chwili pod jego osłon ˛

a mo˙ze przemiesz-

cza´c si˛e dowolna liczba wojsk, a ja z wysoko´sci mego poduszkowca nie ujrz˛e
nawet jednego hełmu czy karabinu. Krótko mówi ˛

ac — Zaprzyja´znieni mogliby

pod osłon ˛

a drzew przypu´sci´c na dole walne uderzenie, a ja bym nawet o tym nie

wiedział.

W ´slad za my´slami poszły zaraz czyny. Na konto niewyspania zło˙zyłem brak

przenikliwo´sci, który sprawił, ˙ze do tej pory nie przyszło mi to rozwi ˛

azanie do

głowy. Szerokim łukiem zawróciłem poduszkowca, kieruj ˛

ac si˛e na skraj jedne-

go z zagajników, gdzie znajdowało si˛e stanowisko obronne cassida´nskiej baterii
z wystaj ˛

ac ˛

a okr ˛

agł ˛

a paszcz ˛

a działa sonicznego, i zaparkowałem. Tu, na otwartej

przestrzeni, zbyt wiele było sło´nca dla mchowatego porostu, za to wsz˛edzie ro-
sły wysokie po kolana miejscowe trawy, które, chyl ˛

ac si˛e pod naporem wiatru,

falowały niczym powierzchnia jeziora.

Wysiadłem i zacz ˛

ałem brn ˛

a´c w kierunku przecinki prowadz ˛

acej do ´srodka k˛e-

py krzewów maskuj ˛

acych stanowisko działa. Dzie´n robił si˛e gor ˛

acy.

— Czy s ˛

a jakie´s oznaki porusze´n Zaprzyja´znionych, tutaj albo w lasach le˙z ˛

a-

cych wy˙zej? — zapytałem starszego grupowego dowodz ˛

acego bateri ˛

a.

— Z tego, co wiemy. . . ˙zadnych — odparł.
Był szczupłym, niezwykle delikatnym młodzie´ncem, z zaawansowan ˛

a przed-

wczesn ˛

a łysin ˛

a. Kurtk˛e mundurow ˛

a miał rozpi˛et ˛

a pod szyj ˛

a.

— Wysłano patrole.
— Hmm — odrzekłem. — Spróbuj˛e troch˛e bardziej z przodu. Dzi˛ekuj˛e.
Wróciłem do poduszkowca, uniosłem si˛e ponownie, tym razem utrzymuj ˛

ac

si˛e na wysoko´sci zaledwie pi˛etnastu centymetrów ponad poziomem przeszkód
naziemnych, i skierowałem do lasu. Tu było nieco chłodniej. Zagajnik, w który
si˛e zagł˛ebili´smy, prowadził do nast˛epnego, a ten znów do nast˛epnego. W trzecim
z kolei zagajniku zostali´smy wywołani i okazało si˛e, ˙ze natkn˛eli´smy si˛e na cas-
sida´nski patrol. Jego członkowie przypadli do ziemi, niewidoczni z wymierzon ˛

a

w nas od chwili wywołania broni ˛

a i póki tu˙z przy samym wozie nie podniósł si˛e

z ziemi przodownik roty z kwadratow ˛

a twarz ˛

a, samostrzałem w dłoni i opuszczo-

n ˛

a przyłbic ˛

a hełmu, nie udało mi si˛e dojrze´c ani jednego człowieka.

— Co tu, u diabła, robicie? — zapytał, podnosz ˛

ac do góry przyłbic˛e.

69

background image

— Prasa. Mamy zezwolenie na przekraczanie linii frontu i przebywanie na

tym terenie. Chcecie zobaczy´c?

— Wiesz pan, co mo˙zecie zrobi´c ze swoim zezwoleniem? — odparł. — Gdyby

to ode mnie zale˙zało, ju˙z by´s pan to zrobił. I bez was cały ten interes wygl ˛

ada

jak jaka´s cholerna niedzielna majówka. Do´s´c mamy kłopotów z pilnowaniem, by
ludzie cho´c z grubsza zachowywali si˛e na polu walki jak ˙zołnierze, bez takich
wał˛esaj ˛

acych si˛e wsz˛edzie typów jak wy.

— A to dlaczego? — zapytałem z niewinn ˛

a min ˛

a. — Macie jeszcze poza tym

jakie´s kłopoty? Co to za kłopoty?

— Od samego rana nie widzieli´smy ani jednego czarnego hełmu, oto jakie kło-

poty! — odparł. — Ich wysuni˛ete stanowiska ogniowe s ˛

a puste, a nie były takie

jeszcze wczoraj, oto jakie kłopoty! Wstrzelcie anten˛e w podło˙ze skalne i posłu-
chajcie sobie przez pi˛e´c sekund, a usłyszycie czołgi, mnóstwo ci˛e˙zkich czołgów,
i to nie dalej ni˙z pi˛etna´scie, dwadzie´scia kilometrów st ˛

ad. Oto jakie kłopoty! A te-

raz, przyjacielu, powiedz mi, dlaczego nie zabierzesz si˛e za linie, by´smy jeszcze
nie musieli si˛e na dodatek martwi´c o ciebie?

— Z którego kierunku słyszeli´scie czołgi?
Wskazał r˛ek ˛

a przed siebie, w stron˛e terytorium Zaprzyja´znionych.

— Zatem w tym wła´snie kierunku si˛e udajemy — powiedziałem, opuszczaj ˛

ac

si˛e na siedzenie poduszkowca i zabieraj ˛

ac do opuszczenia pokrywy dachowej.

— Stój! — Jego głos powstrzymał mnie, nim zd ˛

a˙zyłem zatrzasn ˛

a´c pokryw˛e.

— Je´sli jeste´scie mimo wszystko zdecydowani przedosta´c si˛e na terytorium wro-
ga, nie mog˛e was zatrzyma´c. Ale moim obowi ˛

azkiem jest ostrzec was, ˙ze udajecie

si˛e w tym kierunku na własn ˛

a odpowiedzialno´s´c. Dalej zaczyna si˛e ziemia niczyja

i macie wszelkie szans˛e natkn ˛

a´c si˛e na bro´n automatyczn ˛

a.

— Dobra, dobra. Uwa˙zajcie nas za ostrze˙zonych!
Zatrzasn ˛

ałem pokryw˛e z hałasem. By´c mo˙ze to brak snu przyprawił mnie

o skłonno´s´c do irytacji, lecz w owym czasie wydawało mi si˛e, ˙ze przodownik
roty chce nam bez ˙zadnej potrzeby dokuczy´c. Widziałem, jak przypatruje si˛e nam
ponuro, gdy uruchamiałem pojazd i ruszałem.

By´c mo˙ze jednak byłem dla niego niesprawiedliwy. W´slizgn˛eli´smy si˛e mi˛edzy

drzewa i po kilku sekundach stracili´smy go z oczu. Dalej posuwali´smy si˛e lasem,
ponad łagodnie faluj ˛

acym terenem, przeskakuj ˛

ac przez małe polanki, i jeszcze

przez ponad pół godziny nie spotkali´smy ˙zywej duszy. Wła´snie obliczałem sobie,

˙ze nie powinni´smy znajdowa´c si˛e dalej ni˙z o dwa, trzy kilometry od miejsca, sk ˛

ad

według szacunków przodownika roty dochodzi´c miały odgłosy czołgów, kiedy to
si˛e stało.

Usłyszeli´smy gwałtowny huk, po nim natychmiast nast ˛

apiło uderzenie, które,

zdawało si˛e, rzuciło mi nagle w twarz tablic˛e rozdzielcz ˛

a, przyprawiaj ˛

ac o utrat˛e

przytomno´sci.

70

background image

Poruszyłem powiekami i otworzyłem oczy. Dave wydobył si˛e ju˙z z uprz˛e˙zy

fotela i odpinaj ˛

ac moj ˛

a, pochylał si˛e nade mn ˛

a z zatroskan ˛

a twarz ˛

a.

— Co to. . . ? — wymamrotałem.
Lecz on nie zareagował na moje słowa, bez reszty pochłoni˛ety uwalnianiem

mnie i wyci ˛

aganiem z poduszkowca.

Chciał mnie uło˙zy´c na mchu, lecz gdy ju˙z znale´zli´smy si˛e na zewn ˛

atrz pojaz-

du, rozja´sniło mi si˛e w głowie. Pomy´slałem, ˙ze byłem bardziej oszołomiony ni˙z
nieprzytomny. Ale kiedy odwróciłem głow˛e, by spojrze´c na poduszkowca, poczu-
łem wdzi˛eczno´s´c, ˙ze tylko tyle mnie spotkało.

Najechali´smy na min˛e wibracyjn ˛

a. Oczywi´scie poduszkowiec, tak jak ka˙zdy

pojazd zaprojektowany do u˙zywania na polu walki, wyposa˙zony był w wystaj ˛

ace

z przodu pod ró˙znymi dziwnymi k ˛

atami sensorowe pr˛ety i jeden z nich zdetono-

wał min˛e, gdy jeszcze znajdowali´smy si˛e w odległo´sci kilku metrów od niej. Lecz
mimo to przód pojazdu przypominał teraz kup˛e złomu, a tablica rozdzielcza przy
kontakcie z moj ˛

a głow ˛

a ucierpiała tak dalece, i˙z zadziwiaj ˛

ace było, ˙ze nie mia-

łem na czole nawet jednego skaleczenia, cho´c ju˙z formował si˛e tam znacznych
rozmiarów siniak.

— Ju˙z dobrze, ju˙z dobrze! — powiedziałem z irytacj ˛

a w głosie do Dave’a.

A potem, by ul˙zy´c nerwom, przeklinałem przez kilka minut poduszkowca.

— Co teraz robimy? — zapytał Dave, gdy sko´nczyłem.
— Idziemy pieszo na pozycje Zaprzyja´znionych. Do nich mamy najbli˙zej! —

odburkn ˛

ałem. Przypomniało mi si˛e ostrze˙zenie przodownika roty i zakl ˛

ałem raz

jeszcze. Potem, jako ˙ze musiałem si˛e na kim´s wyładowa´c, warkn ˛

ałem na Dave’a:

— Zapomniałe´s? Mamy tu jeszcze reporta˙z do zrobienia.

Odwróciłem si˛e na pi˛ecie i dumnym krokiem ruszyłem w stron˛e, w któr ˛

a skie-

rowany był przód pojazdu. W pobli˙zu znajdowały si˛e prawdopodobnie inne miny
wibracyjne, lecz id ˛

ac pieszo nie byłem wystarczaj ˛

aco ci˛e˙zki ani nie stanowiłem

dostatecznie silnego ´zródła zakłócenia, by zdetonowa´c zapalnik. Po chwili dogo-
nił mnie Dave i razem w zupełnej ciszy st ˛

apali´smy po mchopodobnym poro´scie

mi˛edzy pot˛e˙znymi pniami drzew. Gdy obejrzałem si˛e za siebie, stwierdziłem, ˙ze
poduszkowiec pozostał poza zasi˛egiem wzroku.

Dopiero wówczas, kiedy ju˙z było za pó´zno, przyszło mi do głowy, ˙ze zapo-

mniałem ustawi´c swój nar˛eczny wska´znik kierunku według przyrz ˛

adu znajduj ˛

a-

cego si˛e w wozie. Spojrzałem na´n teraz. Wygl ˛

adało na to, i˙z pokazuje, ˙ze pozycje

Zaprzyja´znionych znajduj ˛

a si˛e prosto przed nami. Je´sli korelacja ze wska´znikiem

z wozu została zachowana, wszystko było w porz ˛

adku. Je´sli nie — po´sród ogrom-

nych filarów pni drzewnych, na mi˛ekkim, nie ko´ncz ˛

acym si˛e dywanie mchów,

wszystkie kierunki wygl ˛

adały równie obiecuj ˛

aco. Zawrócenie z drogi po to, by

odszuka´c poduszkowca i skorygowa´c korelacj˛e, mogło nas rzeczywi´scie narazi´c
na zabł ˛

adzenie.

Có˙z, nic ju˙z nie mo˙zna było na to poradzi´c. Jedyne, co miało teraz sens, to

71

background image

trzymaj ˛

ac si˛e raz wytyczonej linii, i´s´c prosto przed siebie w ciszy i półmroku

lasu. Zablokowałem wska´znik nar˛eczny tak, by wskazywał nasz obecny kierunek
marszu, i postanowiłem by´c dobrej my´sli. Poszli´smy dalej — w kierunku pozycji
Zaprzyja´znionych, miałem tak ˛

a nadziej˛e, gdziekolwiek by si˛e miały znajdowa´c.

background image

Rozdział 10

Wystarczaj ˛

aco dobrze przyjrzałem si˛e temu obszarowi z powietrza, by zdo-

by´c całkowit ˛

a pewno´s´c, ˙ze niezale˙znie od tego, które wojska — cassida´nskie czy

Zaprzyja´znionych — podejm ˛

a działania, nie b˛ed ˛

a si˛e one rozgrywały na otwartej

przestrzeni. Trzymali´smy si˛e wi˛ec miejsc zalesionych, przechodz ˛

ac z jednego do

drugiego zagajnika.

Z konieczno´sci oznaczało to, ˙ze nie b˛edziemy mogli posuwa´c si˛e prosto jak

strzelił w kierunku wskazanym nam przez przodownika roty, lecz ˙ze b˛edziemy
zmuszeni porusza´c si˛e zygzakiem, tak jak nas poprowadzi le´sna zasłona. Na pie-
chot˛e był to kawał drogi.

W południe, maj ˛

ac ju˙z do´s´c maszerowania, usiedli´smy z Dave’em zje´s´c zim-

ny lunch, który zabrali´smy ze sob ˛

a. Od spotkania z cassida´nskim patrolem rano

a˙z do południa nikogo nie widzieli´smy, niczego nie słyszeli´smy, nic te˙z nowe-
go nie odkryli´smy. Z punktu, w którym zostawili´smy poduszkowca, posun˛eli´smy
si˛e zaledwie około trzech kilometrów do przodu, za to na skutek nieregularnego
uło˙zenia połaci lasu zboczyli´smy z pi˛e´c kilometrów na południe.

— Mo˙ze poszli sobie do domu, mam na my´sli Zaprzyja´znionych — ˙zartobli-

wie zasugerował Dave.

Uniosłem głow˛e znad kanapki, by mu si˛e przypatrzy´c, i po wyszczerzo-

nych w u´smiechu z˛ebach poznałem, ˙ze ˙zartuje. Zmusiłem si˛e, by odwzajemni´c
u´smiech, jako ˙ze czułem, i˙z przynajmniej to mu si˛e ode mnie nale˙zy. Prawd˛e
mówi ˛

ac, okazał si˛e wy´smienitym asystentem, takim, co trzyma buzi˛e na kłódk˛e

i unika robienia sugestii zrodzonych z niewiedzy nie tylko o sprawach wojny, ale
i reporterki.

— Nie — odparłem — co´s wisi w powietrzu. Byłem idiot ˛

a, ˙ze dopu´sciłem

do straty poduszkowca. Po prostu nie damy rady obej´s´c dostatecznie du˙zego ob-
szaru na piechot˛e. Zaprzyja´znieni z jakiego´s powodu wycofali si˛e, przynajmniej
z naszego ko´nca frontu. Prawdopodobnie po to, by poci ˛

agn ˛

a´c kontyngent cassi-

da´nski za sob ˛

a, takie jest przynajmniej moje zdanie. Ale dlaczego do tej pory nie

ujrzeli´smy czarnych mundurów w kontrataku. . .

— Posłuchaj! — zawołał Dave.
Odwrócił głow˛e i podniósł r˛ek˛e, powstrzymuj ˛

ac mnie tym gestem od mówie-

73

background image

nia. Urwałem i nadstawiłem uszu. Ponad wszelk ˛

a w ˛

atpliwo´s´c usłyszałem docho-

dz ˛

ace z daleka ump, przytłumiony i zupełnie nieszkodliwy d´zwi˛ek, jak gdyby

energiczna gospodyni strzepn˛eła koc.

— Działa soniczne! — wykrzykn ˛

ałem, zrywaj ˛

ac si˛e na równe nogi i str ˛

acaj ˛

ac

resztki naszego lunchu na ziemi˛e. — Na Boga, co´s si˛e wreszcie zaczyna! Zaraz,
zaraz. . . — zacz ˛

ałem si˛e kr˛eci´c w kółko, próbuj ˛

ac rozszyfrowa´c, z którego kie-

runku dobiegał hałas. — To wygl ˛

ada na jakie´s dwie´scie metrów od nas, po prawej

stronie. . .

Nie doko´nczyłem zdania. Nagle znale´zli´smy si˛e z Dave’em w samym centrum

uderzenia gromu. Stwierdziłem, ˙ze le˙z˛e na mchu i nie pami˛etam, jak si˛e tam zna-
lazłem. Półtora metra ode mnie le˙zał Dave rozci ˛

agni˛ety na ziemi, a niecałe pi˛etna-

´scie metrów od nas znajdował si˛e płytki, nieckowaty obszar zrytej ziemi, otoczo-

ny drzewami, które sprawiały wra˙zenie rozsadzonych ci´snieniem wewn˛etrznym,
gdy˙z białe drewno ich trzewi wygl ˛

adało na połupane i starte na miazg˛e.

— Dave!
Przypadłem do´n i odwróciłem go na wznak. Oddychał i ujrzałem, ˙ze otworzył

oczy. Białka były zaczerwienione, a z nosa leciała mu krew. Na ten widok u´swia-
domiłem sobie, ˙ze równie˙z czuj˛e wilgo´c na górnej wardze i słony smak w ustach.
Podniosłem dło´n do twarzy i stwierdziłem, ˙ze kapie mi krew z nosa.

Starłem j ˛

a jedn ˛

a r˛ek ˛

a. Drug ˛

a podniosłem Dave’a na nogi.

— Ogie´n zaporowy! — zawołałem. — Dalej, Dave! Musimy si˛e st ˛

ad zabiera´c.

Po raz pierwszy wyobraziłem sobie reakcj˛e Eileen na wiadomo´s´c, ˙ze nie udało

mi si˛e odstawi´c go bezpiecznie do domu. Byłem całkowicie pewny, ˙ze moja elo-
kwencja i intelekt zapewni ˛

a mu ochron˛e na pozycjach wrogich armii. Lecz trudno

jest dyskutowa´c z działem sonicznym prowadz ˛

acym ogie´n z odległo´sci od pi˛eciu

do pi˛e´cdziesi˛eciu kilometrów.

Wreszcie udało mu si˛e stan ˛

a´c na własnych nogach. Znalazł si˛e bli˙zej miejsca

„wybuchu” kapsuły sonicznej ode mnie, lecz na szcz˛e´scie efektywna strefa d´zwi˛e-
kowej eksplozji ma kształt dzwonu, szersz ˛

a kraw˛edzi ˛

a obróconego do dołu. Tak

wi˛ec obaj znale´zli´smy si˛e na obrze˙zu tego gwałtownego zaburzenia równowagi
wewn˛etrznego i zewn˛etrznego ci´snienia. Dave był tylko nieco bardziej ode mnie
oszołomiony. Tote˙z nie czekali´smy dłu˙zej, by całkowicie doj´s´c do siebie, tylko
drałowali´smy stamt ˛

ad ile sil w nogach, w dalszym ci ˛

agu po skosie, w stron˛e, gdzie

wedle mojego wska´znika kierunku winny znajdowa´c si˛e pozycje cassida´nskie.

Wreszcie zatrzymali´smy si˛e, by złapa´c oddech, i ci˛e˙zko dysz ˛

ac usiedli´smy na

ziemi. Za sob ˛

a wci ˛

a˙z słyszeli´smy niedalekie ump, ump wybuchów salwy zaporo-

wej.

— W porz ˛

adku — wysapałem w stron˛e Dave’a. — Najpierw zdejm ˛

a ogie´n

zaporowy i wy´sl ˛

a piechot˛e, a dopiero potem wejd ˛

a broni ˛

a pancern ˛

a. Z ˙zołnierza-

mi mo˙zemy si˛e jako´s dogada´c. Z działem sonicznym albo pojazdem pancernym
nigdy si˛e ta sztuka nie uda. Mo˙zemy ´smiało posiedzie´c tutaj i zebra´c si˛e w kup˛e,

74

background image

a potem ruszymy w bok wzdłu˙z linii frontu, aby poł ˛

aczy´c si˛e albo z oddziałem

cassida´nskim, albo z pierwsz ˛

a fal ˛

a Zaprzyja´znionych — zale˙zy, na kogo wpad-

niemy.

Ujrzałem, i˙z przygl ˛

ada mi si˛e z wyrazem twarzy, którego nie mogłem zgł˛ebi´c.

Wreszcie, ku swemu zdumieniu, rozpoznałem w nim podziw. — Uratowałe´s mi

˙zycie — rzekł.

— Uratowałem ci co. . . ? — urwałem. — Słuchaj, Dave! Daleki jestem od

tego, by od˙zegnywa´c si˛e od zasługi, gdy mi si˛e ona słusznie nale˙zy. Ale ten pocisk
soniczny tylko ci˛e na sekund˛e ogłuszył.

— Ale wiedziałe´s, co robi´c, kiedy doszli´smy do siebie — zaoponował. — I nie

pomy´slałe´s o tym, by si˛e ratowa´c samemu. Poczekałe´s, a˙z stan˛e na nogi, i jeszcze
pomogłe´s mi si˛e stamt ˛

ad wydosta´c.

Pokr˛eciłem przecz ˛

aco głow ˛

a i na tym poprzestałem. Gdyby oskar˙zył mnie, i˙z

próbowałem si˛e ratowa´c samemu, równie˙z bym uznał, i˙z szkoda fatygi, by wy-
prowadza´c go z bł˛edu. Tym bardziej wi˛ec dlaczego miałbym si˛e fatygowa´c, skoro
był łaskaw doj´s´c do wniosków zupełnie przeciwnych? Je´sli sprawiało mu przy-
jemno´s´c uwa˙za´c mnie za bohatera o szlachetnym sercu, to prosz˛e uprzejmie.

— Jak uwa˙zasz — powiedziałem. — Chod´zmy!
Podnie´sli´smy si˛e z ziemi na cokolwiek mi˛ekkich nogach — bez w ˛

atpienia

wybuch osłabił nas obu — i wyruszyli´smy na południe po skosie, który powinien
doprowadzi´c nas do punktu przeci˛ecia z jedn ˛

a z cassida´nskich linii obrony, je´sli

rzeczywi´scie byli´smy tak dalece wysuni˛eci przed ich główne pozycje, jak o tym

´swiadczyło wcze´sniejsze spotkanie z patrolem.

Po krótkiej chwili ump, ump zapory ogniowej przesun˛eło si˛e z kierunku po

naszej prawej stronie na obszar le˙z ˛

acy przed nami i wreszcie ucichło w oddali. Na

przekór samemu sobie poczułem, ˙ze troszk˛e si˛e denerwuj˛e, czy uda si˛e nam —
a tak ˛

a miałem nadziej˛e — natrafi´c na jakich´s Cassidan, nim ogarnie nas piechota

Zaprzyja´znionych. Incydent z kapsuł ˛

a soniczn ˛

a przypomniał mi, jak wielk ˛

a rol˛e

w sprawach ˙zycia i ´smierci odgrywa na polu bitwy przypadek. Wolałbym widzie´c
Dave’a w bezpiecznym miejscu, pod ochron ˛

a stanowiska ogniowego, gdzie miał-

bym szans˛e porozmawiania z którym´s z ˙zołnierzy w czarnych mundurach, zanim
rozpocznie si˛e strzelanina.

Mnie nie groziło ˙zadne niebezpiecze´nstwo. Faluj ˛

aca peleryna reportera, której

barwy ustawiłem dzisiaj na o´slepiaj ˛

ac ˛

a biel i szkarłat, ogłaszała wszem wobec,

tak daleko, jak tylko wzrok si˛ega, ˙ze nie bior˛e udziału w walce. Tymczasem Dave
w dalszym ci ˛

agu miał na sobie szary mundur polowy wojsk cassida´nskich, tyle

tylko ˙ze bez insygniów i odznak wojskowych, ale z biał ˛

a opask ˛

a obserwatora na

ramieniu. ´Scisn ˛

ałem kciuki na szcz˛e´scie.

I szcz˛e´scie nam dopisało, cho´c nie a˙z tak, by zaprowadzi´c nas pod osłon˛e

cassida´nskiego stanowiska ogniowego. Mały le´sny przesmyk, wspinaj ˛

acy si˛e na

grzbiet wzgórza, zaprowadził nas na jego wierzchołek, gdy o´slepiaj ˛

aca w panuj ˛

a-

75

background image

cym pod drzewami półmroku czerwono˙zółta flara buchn˛eła ostrzegawczym pło-
mieniem o dwa metry przed nami. Dosłownie jednym ciosem w plecy zbiłem
z nóg Dave’a, a sam stan ˛

ałem w miejscu jak wryty, wymachuj ˛

ac jak wiatrak r˛e-

koma.

— Prasa! — wrzasn ˛

ałem. — Prasa! Jestem obserwatorem!

— Widz˛e, ˙ze jeste´s tym cholernym reporterem! — zawołał w odpowiedzi głos

gotuj ˛

acy si˛e z gniewu i stłumiony ostro˙zno´sci ˛

a. — Chod´zcie tu obaj i b ˛

ad´zcie

cicho!

Podałem Dave’owi r˛ek˛e i, wci ˛

a˙z jeszcze na wpół o´slepieni, skierowali´smy si˛e

w kierunku, z którego dochodził głos. Po drodze odzyskałem w pełni zdolno´s´c wi-
dzenia i uczyniwszy dalsze dwadzie´scia kroków, stwierdziłem, ˙ze znajduj˛e si˛e za
osłon ˛

a prawie dwumetrowego grubego pnia olbrzymiej złotej brzozy, raz jeszcze

twarz ˛

a w twarz z tym samym cassida´nskim przodownikiem roty, który ostrzegał

mnie przed dalsz ˛

a jazd ˛

a w kierunku pozycji Zaprzyja´znionych. — To znowu wy!

— wykrzykn˛eli´smy jednocze´snie.

Lecz nasze dalsze reakcje ró˙zniły si˛e zasadniczo, gdy˙z on niskim, gwałtow-

nym i zdecydowanym głosem zacz ˛

ał wykłada´c mi, co mianowicie my´sli o takich

jak ja cywilach, którzy pał˛etaj ˛

a si˛e mi˛edzy liniami frontu.

Tymczasem ja, nie zwracaj ˛

ac na niego uwagi, starałem si˛e zebra´c my´sli do ku-

py. Gniew jest luksusem, a przodownik roty, cho´c mo˙ze i dobry ˙zołnierz, jeszcze
si˛e nie nauczył tego faktu, podstawowego dla wszystkich zawodów. Wreszcie si˛e
zm˛eczył.

— Co nie zmienia faktu — dodał ponuro — ˙ze ju˙z mam was na karku. I co

teraz z wami pocz ˛

a´c?

— Nic — odparłem. — Znale´zli´smy si˛e tu na własne ryzyko po to, ˙zeby ob-

serwowa´c działania. I obserwowa´c b˛edziemy. Prosz˛e nam tylko powiedzie´c, gdzie
mo˙zemy si˛e okopa´c, tak by w niczym wam nie zawadza´c, i wi˛ecej mo˙ze si˛e ju˙z
pan nami nie przejmowa´c.

— Miejmy nadziej˛e — powiedział z przek ˛

asem, lecz była to ostatnia kropla

jego gniewu. — Ale w porz ˛

adku. Niech b˛edzie tam, za ˙zołnierzami okopanymi

mi˛edzy tym a tamtym drzewem. I skoro raz wybierzecie sobie miejsce, to ˙zeby´scie
mi si˛e z niego nigdzie nie ruszali!

— Zgoda — odrzekłem. — Ale zanim si˛e st ˛

ad zabierzemy, mo˙ze mi pan od-

powiedzie´c na jedno pytanie? Jakie jest wasze zadanie, tu, na tym wzgórzu?

Spiorunował mnie spojrzeniem, jak gdyby nie maj ˛

ac w ogóle zamiaru mi od-

powiada´c. Potem jednak kł˛ebi ˛

ace si˛e w jego wn˛etrzu emocje zmusiły go do udzie-

lenia odpowiedzi.

— Utrzyma´c je — odparł.
Wygl ˛

adał przy tym tak, jakby miał ochot˛e spluni˛eciem pozby´c si˛e smaku tych

dwóch słów z podniebienia.

— Utrzyma´c je? Siłami patrolu? — Przyjrzałem mu si˛e z uwag ˛

a. — Nie mo˙ze

76

background image

pan utrzyma´c takiej pozycji z tuzinem czy co´s koło tego ˙zołnierzy, je´sli Zaprzyja´z-
nieni przejd ˛

a do natarcia! — Odczekałem chwil˛e, lecz nie odezwał si˛e ani słowem.

— Czy te˙z pan mo˙ze?

— Nie mog˛e — odparł. I tym razem rzeczywi´scie splun ˛

ał. — Ale mam zamiar

spróbowa´c. Lepiej połó˙z pan t˛e peleryn˛e tak, ˙zeby j ˛

a czarne hełmy widziały, kiedy

wejd ˛

a na wzgórze. — Odwrócił si˛e do stoj ˛

acego obok ˙zołnierza, który miał na

plecach moduł ł ˛

aczno´sci. — Wywołaj punkt dowodzenia. Zamelduj, ˙ze mamy tu

u siebie dwójk˛e reporterów!

Zanotowałem nazw˛e i numer jednostki oraz nazwiska ˙zołnierzy z jego patrolu,

a potem zabrałem Dave’a na miejsce wskazane przez przodownika roty i obaj
zacz˛eli´smy okopywa´c si˛e wzorem otaczaj ˛

acych nas ˙zołnierzy. Nie omieszkałem

te˙z, zgodnie z przykazaniem przodownika, rozło˙zy´c swej peleryny na przedpiersiu
obu naszych okopów. Duma rzadko kiedy bierze gór˛e nad wol ˛

a prze˙zycia.

Skoro ju˙z znale´zli´smy si˛e wewn ˛

atrz naszych okopów, okazało si˛e, ˙ze mamy

z nich widok na bardziej strome ze zboczy lesistego wzgórza, le˙z ˛

ace od strony

Zaprzyja´znionych. Drzewa schodziły a˙z do jego podnó˙za i ci ˛

agn˛eły si˛e w kierun-

ku nast˛epnego pagórka. Lecz w połowie stoku, łami ˛

ac równ ˛

a powierzchni˛e dachu

listowia niczym miniaturowe urwisko, znajdowała si˛e blizna po starym obwale
ziemnym, dzi˛eki której, spogl ˛

adaj ˛

ac pomi˛edzy pniami drzew rosn ˛

acych powy˙zej

górnej kraw˛edzi obwału, mogli´smy widzie´c wszystko, co znajdowało si˛e ponad
wierzchołkami drzew wyrastaj ˛

acych z dolnej kraw˛edzi. Zyskiwali´smy w ten spo-

sób widok na panoram˛e lesistego zbocza i całej rozci ˛

agaj ˛

acej si˛e za nim równiny

a˙z po dalek ˛

a ziele´n horyzontu, gdzie prawdopodobnie usadowiło si˛e działo so-

niczne, przed którym uciekali´smy wcze´sniej.

Po raz pierwszy, odk ˛

ad sprowadziłem poduszkowca na ziemi˛e, mieli´smy oka-

zj˛e generalnego spojrzenia na pole bitwy. Wła´snie studiowałem pracowicie teren
przez lornetk˛e, gdy wydało mi si˛e, i˙z w najni˙zszym punkcie linii przebiegaj ˛

acej

wzdłu˙z zboczy wzgórz, naszego i le˙z ˛

acego naprzeciw, przez mgnienie oka doj-

rzałem nikły ´slad ruchu. Poruszenie było zbyt niewielkie, by dostrzec co´s kon-
kretnego, lecz w tej samej chwili zobaczyłem ruch w okopach znajduj ˛

acych si˛e

przed nami i zrozumiałem, i˙z ˙zołnierze zostali zaalarmowani przez tego spo´sród
nich, który miał pod swoj ˛

a opiek ˛

a moduł wykrywania ciepła nale˙z ˛

acy do wyposa-

˙zenia patrolu. Jego ekrany winny teraz pokazywa´c, obok innych ´zródeł ciepła na

naszym przedpolu, punkciki w miejscach, gdzie ciepłota ciała zdradziła obecno´s´c

˙zołnierzy próbuj ˛

acych wtopi´c si˛e w otoczenie.

Zaprzyja´znieni nas odkryli. Po kilku sekundach nie mogło by´c co do tego

˙zadnych w ˛

atpliwo´sci, gdy˙z nawet przez moj ˛

a lornetk˛e mo˙zna było dostrzec, jak

czarne sylwetki poczynaj ˛

a pi ˛

a´c si˛e ku nam od czoła po stoku, a w odpowiedzi

karabiny cassida´nskiego patrolu otwieraj ˛

a ogie´n.

— Kryj si˛e! — rozkazałem Dave’owi.
Próbował wystawi´c głow˛e, by si˛e rozejrze´c. Przypuszczalnie uznał, i˙z skoro ja

77

background image

wystawiam głow˛e i tym samym nara˙zam si˛e na kule, on tak˙ze mo˙ze. To prawda, ˙ze
przed oboma naszymi okopami le˙zała rozpostarta na ziemi reporterska opo´ncza,
ale ja ponadto miałem na głowie beret z pokr˛etłem koloru ustawionym na biel
i szkarłat, poza tym nie pokładałem takiej wiary w zdolno´s´c przetrwania Dave’a
jak we własn ˛

a. Ka˙zdy człowiek ma w swoim ˙zyciu takie chwile, ˙ze wydaje mu si˛e,

i˙z kule si˛e go nie imaj ˛

a, i ja, siedz ˛

ac wówczas w okopie naprzeciw atakuj ˛

acych

wojsk Zaprzyja´znionych, tak wła´snie si˛e czułem. Poza tym spodziewałem si˛e, ˙ze
natarcie rozwijaj ˛

ace si˛e wła´snie na naszym przedpolu mo˙ze si˛e w ka˙zdej chwili

załama´c. Co te˙z oczywi´scie si˛e stało.

background image

Rozdział 11

Przerwa, która nast ˛

apiła w natarciu Zaprzyja´znionych, nie kryła w sobie ˙zad-

nych tajemnic. ˙

Zołnierze, którzy nawi ˛

azali z nami chwilowy kontakt, stanowili

lini˛e zwiadu wysuni˛et ˛

a przed główne siły Zaprzyja´znionych. Mieli za zadanie p˛e-

dzi´c przed sob ˛

a cassida´nskiego przeciwnika, póki ten nie okopie si˛e i nie zdradzi

oznak gotowo´sci do walki. Kiedy tak si˛e stało, pierwsza linia zwiadu, jak nale˙zało
si˛e tego spodziewa´c, wycofała si˛e, posłała po posiłki i trwała w oczekiwaniu.

Była to taktyka wojskowa starsza ni˙z Juliusz Cezar — przyj ˛

awszy oczywi´scie,

˙ze Juliusz Cezar byłby wci ˛

a˙z jeszcze przy ˙zyciu.

Wła´snie ta taktyka oraz okoliczno´sci, które przywiodły mnie i Dave’a do tego

miejsca w tym czasie, dostarczyły mi po˙zywki umysłowej do wyci ˛

agni˛ecia kilku

wniosków.

Pierwszy z nich głosił, ˙ze wszyscy, jak tu stoimy — miałem na my´sli zarówno

Zaprzyja´znionych, wojska cassida´nskie, jak i cał ˛

a machin˛e wojenn ˛

a a˙z po wpl ˛

a-

tane w jej tryby jednostki, jak Dave i ja sam — idziemy na pasku sił znajduj ˛

acych

si˛e daleko poza obr˛ebem pola walki. I nie tak trudno wskaza´c owe manipuluj ˛

a-

ce nami siły. Jedn ˛

a z nich był oczywi´scie Starszy Bright, który martwił si˛e o to,

by najemnicy z Zaprzyja´znionych zdołali swoje zadanie doprowadzi´c do ko´nca
i dzi˛eki temu zapewnili sobie zatrudnienie u nast˛epnego pracodawcy. Bright, jak
szachista stawiaj ˛

acy czoło drugiemu szachi´scie, obmy´slił i wykonał pewien ruch,

którego celem było zako´nczenie wojny jednym ´smiałym taktycznie posuni˛eciem.

Lecz ten jego ruch został uprzednio przewidziany przez przeciwnika. A prze-

ciwnikiem tym mógł by´c jedynie Padma wraz ze sw ˛

a ontogenetyk ˛

a.

Je˙zeli Padma za pomoc ˛

a swoich kalkulacji mógł ustali´c fakt mojego pojawie-

nia si˛e na freilandzkim bankiecie wydanym na cze´s´c Donala Graeme’a, to dzi˛eki
tej˙ze samej ontogenetyce był w stanie obliczy´c, ˙ze Bright ma zamiar wykona´c
siłami z Zaprzyja´znionych jaki´s szybki ruch, maj ˛

acy na celu zniszczenie nale-

˙z ˛

acego do nieprzyjacielskiego obozu kontyngentu cassida´nskiego. Wniosek, ˙ze

tego dokonał, mo˙zna było drog ˛

a dedukcji wysnu´c z faktu, i˙z u˙zyczył Cassidanom

jednego z najlepszych taktyków swego wojska — Kensiego Graeme’a. W innym
wypadku obecno´s´c Kensiego w kluczowym momencie na polu bitwy nie dawała
si˛e logicznie wytłumaczy´c.

79

background image

Mnie jednak nurtowało kryj ˛

ace si˛e za tym wszystkim pytanie, dlaczego Padma

miałby automatycznie przeciwstawia´c si˛e Brightowi. O ile wiedziałem, Exotiko-
wie nie mieli powodów do zainteresowania wojn ˛

a domow ˛

a na Nowej Ziemi —

wojn ˛

a o niezaprzeczalnym znaczeniu dla ´swiata, na którym si˛e rozgrywała, ale

niewielkiej wagi w stosunku do innych spraw dziej ˛

acych si˛e pomi˛edzy czternastu

´swiaty a gwiazdami.

Odpowied´z mogła kry´c si˛e gdzie´s w g ˛

aszczu porozumie´n kontraktowych, re-

guluj ˛

acych przypływ i odpływ wyszkolonego personelu pomi˛edzy ´swiatami. Exo-

tiki, podobnie jak Ziemia, Mars, Freilandia, Dorsaj, niewielki katolicki ´swiat St.
Marie i górniczy ´swiat Coby, nie rekrutowały swej wyszkolonej młodzie˙zy en bloc
i nie sprzedawały jej kontraktów na inne planety bez uwzgl˛ednienia woli jednost-
ki. St ˛

ad znane były jako ´swiaty „lu´zne”, automatycznie przeciwstawiane takim

´swiatom „´scisłym”, które jak Ceta, ´Swiaty Zaprzyja´znione, Wenus, Newton i cała

reszta wymieniały si˛e swoim wyszkolonym personelem, nie zwracaj ˛

ac uwagi na

prawa i ˙zyczenia pojedynczego człowieka.

Zatem Exotiki, jako ´swiaty „lu´zne”, były niejako automatycznie przeciwne

„´scisłym” ´Swiatom Zaprzyja´znionym. Lecz ten fakt nie był jeszcze wystarcza-
j ˛

acym powodem, by bez wyra´znej potrzeby opowiadały si˛e po jednej ze stron

w konflikcie na którym´s ze ´swiatów trzecich. By´c mo˙ze istniał jaki´s tajny splot
bilansów kontraktowych Exotików i Zaprzyja´znionych, o których nic nie wiedzia-
łem. Je´sli nie — to musiałbym przyzna´c, ˙ze nie mam zielonego poj˛ecia, czemu
Padma przykłada r˛ek˛e do całej tej sytuacji.

Lecz ja, który z manipulacji lud´zmi uczyniłem sobie narz˛edzie do dyrygowa-

nia całym otoczeniem, poj ˛

ałem, ˙ze poza zaczarowanym kr˛egiem mej elokwencji

istniej ˛

a siły, które, raz wprowadzone do gry, mog ˛

a udaremni´c wszystko, czego

bym chciał dokona´c, przez sam fakt, i˙z pochodz ˛

a z zewn ˛

atrz. Krótko mówi ˛

ac, na-

ginanie wydarze´n i ludzi do swych własnych celów wymagało wzi˛ecia pod uwag˛e
daleko rozległej szych obszarów, ni˙z s ˛

adziłem do tej pory.

Zakonotowałem sobie to odkrycie do wykorzystania w przyszło´sci.
Drugi wniosek, który mi teraz przyszedł do głowy, dotyczył bezpo´srednio

kwestii obrony naszego wzgórza z chwil ˛

a, gdy Zaprzyja´znionym uda si˛e ´sci ˛

agn ˛

a´c

posiłki. Tego miejsca nie sposób było broni´c z dwoma tuzinami ludzi. Widział to
nawet taki jak ja cywil.

Je´sli ja to dostrzegłem, z pewno´sci ˛

a te˙z zauwa˙zyli to Zaprzyja´znieni, nie mó-

wi ˛

ac ju˙z o przodowniku roty. Najwidoczniej bronił si˛e wył ˛

acznie na rozkaz swego

dowództwa, mieszcz ˛

acego si˛e dalej od linii frontu. Po raz pierwszy ujrzałem ja-

kie´s wytłumaczenie jego niech˛etnej postawy w stosunku do mnie i Dave’a. Z pew-
no´sci ˛

a miał własne kłopoty na głowie — wł ˛

acznie z jakim´s wy˙zszym oficerem

w dowództwie, któremu spodobało si˛e za˙z ˛

ada´c, by przodownik razem ze swym

patrolem utrzymał to wła´snie wzgórze. Moje uczucia wzgl˛edem przodownika roty
stały si˛e nieco cieplejsze. Niewa˙zne, czy rozkazy, które otrzymał, były m ˛

adre, wy-

80

background image

wołane panik ˛

a, czy te˙z głupie, był w dostatecznej mierze ˙zołnierzem, by wykona´c

je najlepiej, jak potrafił.

Pojawił si˛e temat na ´swietny artykuł: beznadziejna próba obrony wzgórza bez

˙zadnego wsparcia ze skrzydeł i zaplecza przeciwko całej armii Zaprzyja´znionych.

Mi˛edzy wierszami tej historii mógłbym przemyci´c kilka słów na temat tego, co
my´sl˛e o dowództwie, które doprowadziło do takiej sytuacji. I wówczas rozejrza-
łem si˛e wokół po wzgórzu, popatrzyłem na okopanych rekrutów z jego patrolu
i mdl ˛

acy chłód ´scisn ˛

ał mnie w dołku, gdy˙z oni równie˙z tkwili w tym po uszy,

a nie znali ceny, któr ˛

a im przyjdzie zapłaci´c za to, ˙ze stan ˛

a si˛e bohaterami mojego

artykułu. Dave szturchn ˛

ał mnie w ˙zebro.

— Spójrz tam. . . jeszcze dalej. . . — wion ˛

ał mi do ucha.

Spojrzałem.
Po´sród Zaprzyja´znionych ukrytych mi˛edzy drzewami u stóp wzgórza zrobił

si˛e ruch. Jednak˙ze wida´c było, i˙z dopiero przegrupowuj ˛

a si˛e i zbieraj ˛

a siły przed

prawdziwym atakiem na wzgórze. Jeszcze przez kilka minut nic nie powinno na-
st ˛

api´c i ju˙z miałem to powiedzie´c Dave’owi, gdy ten tr ˛

acił mnie znowu.

— Nie! — powiedział ´sciszonym głosem, acz ponaglaj ˛

aco. — Nie tam. Dalej.

Pod samym horyzontem.

Spojrzałem. I zobaczyłem to, o co mu chodziło. Daleko, daleko, tam gdzie

linia drzew ostatecznie dotykała nieba coraz bardziej bł˛ekitnego i gor ˛

acego, w od-

legło´sci około dziesi˛eciu kilometrów, wida´c było migotanie robaczków ´swi˛etoja´n-
skich. Drobniutkie ˙zółte błyski po´sród morza zieleni i od czasu do czasu cienki,
skierowany do góry pióropusz czego´s białego albo ciemnego, szybko rozwiewany
przez wiatr.

Lecz nigdy jeszcze ˙zadne robaczki ´swi˛etoja´nskie nie ´swieciły tak, by mo˙z-

na je było zobaczy´c w biały dzie´n z odległo´sci dziesi˛eciu kilometrów. To, na co
patrzyli´smy, to były promienie cieplne.

— Czołgi! — stwierdziłem.
— Id ˛

a wprost na nas — rzekł Dave, z zafascynowaniem przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e

błyskom, które z tej odległo´sci sprawiały wra˙zenie niepozornych i niegro´znych.
W rzeczywisto´sci błyski były klingami ´swiatła rozpalonego do czterdziestu tysi˛e-
cy stopni Celsjusza w rdzeniu, które mogły obali´c rosn ˛

ace wokół nas ogromne

drzewa tak łatwo, jak ostrze brzytwy ´scina grz ˛

adk˛e szparagów.

Posuwały si˛e naprzód bez przeszkód, gdy˙z na ich drodze nie stała piechota,

która mogłaby je wyeliminowa´c z gry za pomoc ˛

a plastycznej lub sonicznej broni

r˛ecznej. Klasyczny sposób obrony przeciwko broni pancernej, pociski, wyszedł
z u˙zycia przed blisko pi˛e´cdziesi˛eciu laty, a to z powodu post˛epów techniki anty-
rakiet, posuni˛etej do punktu, w którym szybko´sci rz˛edu połowy pr˛edko´sci ´swia-
tła uniemo˙zliwiały stosowanie go na powierzchniach planetarnych. Czołgi sun˛eły
powoli, lecz niepowstrzymanie, dla zasady niszcz ˛

ac ogniem ka˙zd ˛

a potencjaln ˛

a

kryjówk˛e piechoty napotkan ˛

a po drodze.

81

background image

Ich nadej´scie czyniło fars˛e z obrony naszego wzgórza. Je´sli przed przybyciem

czołgów nie dotrze do nas piechota — z Zaprzyja´znionych — zostaniemy w oko-
pach upieczeni ˙zywcem. Było to dla mnie oczywiste — tak samo, jak musiało
by´c oczywiste dla ˙zołnierzy z plutonu, gdy˙z usłyszałem, w miar˛e jak błyski sta-
wały si˛e widoczne dla ˙zołnierzy w innych okopach, ˙ze przez zbocze w˛edruje jeden
przeci ˛

agły j˛ek.

— Spokój tam! — warkn ˛

ał ze swego okopu przodownik roty. — Zosta´c na

pozycjach! Bo jak nie. . .

Lecz nie miał czasu doko´nczy´c, gdy˙z w tej wła´snie chwili pierwsze powa˙zne

natarcie piechoty z Zaprzyja´znionych wyruszyło ku nam w gór˛e zbocza.

Loftka wystrzelona z broni samostrzelnej trafiła przodownika roty wysoko

w klatk˛e piersiow ˛

a, tu˙z przy nasadzie szyi. Krztusz ˛

ac si˛e własn ˛

a krwi ˛

a, run ˛

ał do

tyłu.

Pozostali członkowie patrolu nie mieli nawet czasu tego zauwa˙zy´c, gdy˙z

strzelcy z Zaprzyja´znionych nacieraj ˛

acy fala za fal ˛

a zbli˙zyli si˛e ju˙z do nich na pół

stoku. Ukryci w okopach Cassidanie odpowiadali ogniem na ogie´n i albo dzia-
łała na ich korzy´s´c beznadziejno´s´c pozycji, albo te˙z imponuj ˛

ace do´swiadczenie

bojowe, gdy˙z nie widziałem w ich szeregach ani jednego człowieka, który, spara-
li˙zowany strachem, nie robił u˙zytku ze swej broni.

Mieli wyra´zn ˛

a przewag˛e. Stok bli˙zej szczytu stawał si˛e coraz bardziej stromy.

Zaprzyja´znieni, wspinaj ˛

ac si˛e, zwalniali i stawali si˛e łatwym celem. Wreszcie po-

szli w rozsypk˛e i rzucili si˛e do ucieczki, zatrzymuj ˛

ac si˛e dopiero u podnó˙za góry.

I znów nast ˛

apiła przerwa w wymianie ognia.

Wygramoliłem si˛e z okopu i pobiegłem sprawdzi´c, czy przodownik roty jesz-

cze ˙zyje. W reporterskiej pelerynie czy bez, takie wystawianie si˛e na widok pu-
bliczny było z gruntu nierozwa˙znym post˛epkiem i odpowiednio te˙z za nie zapłaci-
łem. Wycofuj ˛

acy si˛e Zaprzyja´znieni stracili na stoku przyjaciół i towarzyszy bro-

ni. Teraz jeden z nich musiał zareagowa´c. Kilka zaledwie kroków przed okopem
przodownika jaka´s siła wyrwała spode mnie moj ˛

a praw ˛

a nog˛e i po´slizgn ˛

awszy si˛e

upadłem twarz ˛

a do dołu.

Nast˛epn ˛

a rzecz ˛

a, jak ˛

a pami˛etam, było to, ˙ze znajduj˛e si˛e w okopie dowódcy,

tu˙z obok przodownika roty, a w zatłoczonej przestrzeni, która mie´sciła ponadto
dwóch grupowych, pewnie podoficerów przodownika, pochyla si˛e nade mn ˛

a Da-

ve.

— Co si˛e dzieje. . . ? — zacz ˛

ałem i spróbowałem si˛e podnie´s´c.

Dave starał si˛e ´sci ˛

agn ˛

a´c mnie do dołu, lecz zd ˛

a˙zyłem ju˙z cz˛e´sciowo przenie´s´c

ci˛e˙zar ciała na lew ˛

a nog˛e i poczułem, jak tygrysi kieł bólu przewierca j ˛

a na wylot,

tak ˙ze nieomal trac ˛

ac przytomno´s´c i oblewaj ˛

ac si˛e potem opadłem z powrotem na

ziemi˛e.

— Trzeba si˛e wycofa´c — jeden grupowy powiedział do drugiego. — Trze-

ba si˛e st ˛

ad wydosta´c, Akke. Nast˛epnym razem nas dopadn ˛

a, a je˙zeli poczekamy

82

background image

kolejne dwadzie´scia minut, zrobi ˛

a to za nich czołgi!

— Nie! — wycharczał przodownik roty le˙z ˛

acy obok ntnie.

My´slałem, ˙ze nie ˙zyje, lecz gdy odwróciłem si˛e, by popatrze´c, zobaczyłem, i˙z

kto´s zało˙zył na jego ran˛e banda˙z uciskowy ze zwolnionym spustem, wi˛ec do tej
pory włókna powinny ju˙z znajdowa´c si˛e wewn ˛

atrz otworu wlotowego postrzału,

uszczelniaj ˛

ac brzegi rany i tworz ˛

ac skrzepy tamuj ˛

ace upływ krwi. Mimo wszystko

umierał. Mogłem wyczyta´c to z jego oczu. Grupowy go zignorował.

— Posłuchaj mnie, Akke — podj ˛

ał znów ten, który odezwał si˛e przedtem. —

Teraz ty tu dowodzisz. Trzeba si˛e st ˛

ad ruszy´c!

— Nie! — Przodownik roty mógł mówi´c ju˙z tylko szeptem, ale przecie˙z jesz-

cze wyszeptał. — To rozkaz! Utrzyma´c za wszelk ˛

a. . . cen˛e. . .

Grupowy Akke wygl ˛

adał na zbitego z tropu. Z pobladł ˛

a twarz ˛

a obrócił wzrok

na moduł ł ˛

aczno´sci le˙z ˛

acy przy nim na dnie okopu. Drugi grupowy zauwa˙zył kie-

runek jego spojrzenia i bro´n samostrzelna le˙z ˛

aca w poprzek jego kolan wypaliła

niby przypadkowo. Ze ´srodka modułu dobiegł brz˛ek i trzask i ujrzeli´smy, jak ga-

´snie kontrolka na tablicy instrumentu.

— Rozkazuj˛e wam. . . — powiedział przodownik roty.
Wówczas potworne c˛egi bólu zacisn˛eły si˛e znów na moim kolanie i ´swiat

zawirował mi w głowie. Gdy powróciła zdolno´s´c widzenia, stwierdziłem, ˙ze Dave
rozci ˛

ał mi nogawk˛e spodni nad kolanem i wła´snie ko´nczy zakłada´c biały i zgrabny

opatrunek uciskowy.

— Nie jest ´zle, Tam — mówił do mnie. — Loftka z samostrzału przeszła na

wylot. To dobrze.

Rozejrzałem si˛e dookoła. Przodownik roty w dalszym ci ˛

agu siedział koło

mnie, tyle ˙ze z broni ˛

a boczn ˛

a na wpół dobyt ˛

a z kabury. Miał jeszcze jedn ˛

a ra-

n˛e od sztyftu ze strzelby spr˛e˙zystej na czole i był martwy. Po dwóch grupowych
nie było ani ´sladu.

— Oni ju˙z poszli, Tam — powiedział Dave. — My te˙z musimy si˛e st ˛

ad zabie-

ra´c. — Skin ˛

ał r˛ek ˛

a w dół stoku. — Oddziały z Zaprzyja´znionych zadecydowały,

˙ze szkoda dla nas fatygi. Wycofali si˛e. Ale ich czołgi zbli˙zaj ˛

a si˛e coraz bardziej. . .

a ty, przez to kolano, nie mo˙zesz si˛e szybko porusza´c. Spróbuj teraz wsta´c.

Spróbowałem. Poczułem si˛e tak, jak gdybym dotykał jednym kolanem ko´nca

ostro zastruganego pala i próbował przesun ˛

a´c na nie połow˛e ci˛e˙zaru ciała. Ale

wstałem. Dave pomógł mi wydosta´c si˛e z okopu i rozpocz˛eli´smy nasz kulej ˛

acy

odwrót ze wzgórza tylnym zej´sciem, jak najdalej od czołgów.

Wcze´sniej w my´slach porównywałem te lasy do puszczy z legendy o Robin

Hoodzie, znajduj ˛

ac dziwaczne upodobanie w ich otwarto´sci, kolorycie i półmro-

ku. Teraz, gdy przedzierałem si˛e przez nie z trudem, z ka˙zdym krokiem, a raczej
podskokiem czuj ˛

ac, jak w kolano wbijał mi si˛e gwó´zd´z rozpalony do czerwono-

´sci, stworzony w mej wyobra´zni obraz brzozowych gajów pocz ˛

ał si˛e zmienia´c.

Stały si˛e mroczne, złowieszcze, pełne nienawi´sci i okrucie´nstwa ju˙z przez sam

83

background image

fakt, ˙ze trzymały nas w swym mroku jak w pułapce, gdzie czołgi Zaprzyja´znio-
nych odszukaj ˛

a nas i zniszcz ˛

a za pomoc ˛

a b ˛

ad´z promieni cieplnych, b ˛

ad´z wal ˛

acych

si˛e drzew, nim jeszcze b˛edziemy mieli szans˛e opowiedzie´c si˛e, kim jeste´smy.

Miałem rozpaczliw ˛

a nadziej˛e, ˙ze dostrze˙zemy gdzie´s otwart ˛

a przestrze´n, gdy˙z

unosz ˛

ace si˛e za naszymi plecami pojazdy opancerzone polowały w lasach, a nie

na otwartych przestrzeniach. W´sród si˛egaj ˛

acych do kolan traw nawet okrytemu

pancerzem pilotowi nie byłoby trudno dojrze´c i zidentyfikowa´c moj ˛

a peleryn˛e,

nim zacznie do nas strzela´c.

Lecz najwidoczniej dotarli´smy do obszarów, gdzie wi˛ecej było drzew ni˙z

otwartych przestrzeni. Na dodatek, jak to zauwa˙zyłem wcze´sniej, po´sród tych
pni wszystkie strony ´swiata przedstawiały si˛e jednakowo. Jedynym sposobem,
by mie´c pewno´s´c, ˙ze nie zaczniemy si˛e kr˛eci´c w kółko i pozostaniemy w prostej
linii jak najdalej od ´scigaj ˛

acych nas czołgów, był powrót t ˛

a sam ˛

a drog ˛

a, któr ˛

a tu

przybyli´smy. Tras˛e t˛e mogli´smy odtworzy´c dzi˛eki temu, ˙ze z powrotem prowadził
nas mój nar˛eczny wska´znik kierunku. Ale marszruta, która nas tu przyprowadziła,
wiodła przez wszystkie tereny le´sne, które wcze´sniej udało mi si˛e wyszuka´c.

Tymczasem ze wzgl˛edu na moje kolano poruszali´smy si˛e w tak ˙zółwim tem-

pie, ˙ze nawet stosunkowo powolne czołgi musiały nas wkrótce dogoni´c. Wcze-

´sniej soniczna eksplozja przyprawiła mnie o powa˙zny wstrz ˛

as. Teraz ci ˛

agłe ukłu-

cia o´slepiaj ˛

acego bólu w kolanie wprawiły mnie w rodzaj gor ˛

aczkowego szale´n-

stwa. Było to niczym jaka´s wyrafinowana tortura — a tak si˛e składa, ˙ze nie jestem
stoikiem, je´sli chodzi o ból fizyczny.

Nie jestem co prawda tchórzliwy, ale nie s ˛

adz˛e, by mo˙zna mnie było z czystym

sumieniem nazwa´c odwa˙znym. Po prostu jestem tak skonstruowany, ˙ze w odpo-
wiedzi na ból, powy˙zej pewnego poziomu, moj ˛

a reakcj ˛

a jest w´sciekło´s´c. A im

wi˛ekszy ból, tym wi˛eksza moja furia. Powiedzmy, ˙ze to kwestia kilku kropel krwi
staro˙zytnych berserkerów, rozcie´nczonej przez kr ˛

a˙z ˛

ac ˛

a w mych ˙zyłach krew ir-

landzk ˛

a, je´sli oczywi´scie lubicie takie romantyczne gadanie. Niemniej takie s ˛

a

fakty. I teraz, kiedy tak ku´stykali´smy po´sród wiecznego półmroku srebrnozłotych,
obła˙z ˛

acych z kory pni drzew, wewn˛etrznie eksplodowałem.

W swojej w´sciekło´sci nie bałem si˛e czołgów Zaprzyja´znionych. Byłem pew-

ny, ˙ze dostrzeg ˛

a m ˛

a szkarłatn ˛

a i biał ˛

a peleryn˛e do´s´c wcze´snie, by nie otwiera´c

do mnie ognia. Byłem przekonany, ˙ze je´sli ju˙z nawet otworz ˛

a ogie´n, to zarów-

no promienie cieplne, jak wszelkiego rodzaju padaj ˛

ace konary i pnie drzewne nie

trafi ˛

a we mnie. Krótko mówi ˛

ac, byłem przekonany o swej niezniszczalno´sci i je-

dyn ˛

a rzecz ˛

a, jaka mnie obchodziła, było to, ˙ze moja obecno´s´c opó´zniała ucieczk˛e

Dave’a i ˙ze gdyby co´s mu si˛e stało, Eileen nigdy by po tym nie przyszła do siebie.

Wrzeszczałem na niego i mu wymy´slałem. Kazałem i´s´c dalej samemu, kaza-

łem ratowa´c własn ˛

a skór˛e, gdy˙z mojej nie grozi ˙zadne niebezpiecze´nstwo.

Jedyn ˛

a jego odpowiedzi ˛

a było, ˙ze skoro ja go nie opu´sciłem, kiedy wpadli-

´smy pod soniczny ogie´n zaporowy, teraz i on mnie nie opu´sci. Nie opu´sci mnie

84

background image

w ˙zadnym wypadku. Jestem bratem Eileen i jego obowi ˛

azkiem jest si˛e mn ˛

a opie-

kowa´c. Był wła´snie taki, jak pisała w swoim li´scie, lojalny, zbyt cholernie lojalny.
Był cholernie lojalnym głupcem, czego nie omieszkałem mu wytkn ˛

a´c ze szcze-

gółami i nie kr˛epuj ˛

ac si˛e poczuciem przyzwoito´sci. M˛e˙znie próbowałem si˛e od

niego uwolni´c, ale jako ˙ze mogłem tylko podskakiwa´c na jednej nodze, czy ra-
czej na jednej nodze si˛e zatacza´c, nie miało to wi˛ekszego sensu. Osun ˛

ałem si˛e na

ziemi˛e i o´swiadczyłem, ˙ze nie pójd˛e ani kroku dalej, lecz wyobra´zcie sobie —
obezwładnił mnie i zarzucił sobie na plecy, próbuj ˛

ac nie´s´c na barana.

Tak było jeszcze gorzej. Musiałem mu obieca´c, ˙ze je´sli mnie postawi na ziemi,

pójd˛e z nim dalej dobrowolnie. Kiedy mnie pu´scił, sam słaniał si˛e ze zm˛eczenia.
W owej chwili, na wpół oszalały z wyczerpania i w´sciekło´sci, byłem gotów na
wszystko, by uchroni´c go przed samym sob ˛

a. Zacz ˛

ałem wrzeszcze´c na całe gardło

o pomoc pomimo jego wysiłków, by mnie uciszy´c.

To podziałało. W ci ˛

agu niespełna pi˛eciu minut od chwili, gdy udało mu si˛e

mnie uspokoi´c, znale´zli´smy si˛e naprzeciwko nie wi˛ekszych od główki szpilki
otworów wylotowych strzelb samostrzelnych, spoczywaj ˛

acych w dłoniach dwóch

młodych Zaprzyja´znionych zwiadowców zwabionych moim krzykiem.

background image

Rozdział 12

Spodziewałem si˛e, i˙z pojawi ˛

a si˛e w odpowiedzi na moje krzyki nawet jesz-

cze wcze´sniej. Zwiadowcy z Zaprzyja´znionych znajdowali si˛e wokół nas ju˙z od
chwili, gdy opu´scili´smy wzgórze, pozostawiaj ˛

ac je pod komend ˛

a poległego przo-

downika roty jego umarłym. Obydwaj mogli nale˙ze´c do tych samych Zaprzyja´z-
nionych, którzy w pierwszym rzucie odkryli okopany na wzgórzu patrol. Lecz
odkrywszy go, wyruszyli dalej.

Zadanie ich polegało na wykrywaniu gniazd cassida´nskiego oporu po to, by

nast˛epnie wezwa´c odpowiednie siły przeznaczone do zniszczenia tych punktów.
Jako cz˛e´s´c swojego wyposa˙zenia nosili urz ˛

adzenia do nasłuchu, gdyby jednak˙ze

odebrały one odgłosy kłótni dwóch m˛e˙zczyzn, niewielk ˛

a zwróciliby na to uwa-

g˛e. Dwóch ludzi stanowiło w ´swietle ich rozkazów zbyt skromn ˛

a zwierzyn˛e, by

zaprz ˛

ata´c ni ˛

a sobie głow˛e.

Lecz jeden człowiek z rozmysłem wołaj ˛

acy o pomoc — to okoliczno´s´c wy-

starczaj ˛

aco niezwykła, by warto z ni ˛

a było zapozna´c si˛e bli˙zej. ˙

Zołnierz Pana nie

powinien okazywa´c wołaniem własnej słabo´sci, czy potrzebował pomocy, czy nie
potrzebował. Dlaczego za´s Cassidanin miałby wzywa´c pomocy w rejonie, w któ-
rym nie toczono ˙zadnych walk? A któ˙z inny ni˙z ˙zołnierze Pana i ich zbrojni nie-
przyjaciele mógł znajdowa´c si˛e w strefie bitwy?

Teraz wiedzieli ju˙z kto — reporter i jego asystent. Obaj obserwatorzy, jak

zd ˛

a˙zyłem im zwróci´c uwag˛e. Mimo to samostrzały pozostały niewzruszenie wy-

celowane w nasz ˛

a stron˛e.

— Niech was szlag! — wygarn ˛

ałem im. — Nie widzicie, ˙ze potrzebuj˛e po-

mocy medycznej? W tej chwili zabierzcie mnie do jednego z waszych szpitali
polowych!

Ich młode i gładkie twarze odwzajemniły spojrzenie uderzaj ˛

aco niewinnymi

oczyma. Ten z prawej strony miał na kołnierzu pojedyncz ˛

a odznak˛e starszego

szeregowego, drugi za´s był zwykłym szeregowcem słu˙zby liniowej. ˙

Zaden z nich

nie miał jeszcze dwudziestu lat.

— Nasze rozkazy nie upowa˙zniaj ˛

a nas do zawrócenia z drogi i powrotu do

szpitala polowego — odparł starszy szeregowy, przemawiaj ˛

ac w imieniu ich obu

jako nieznacznie wy˙zszy rang ˛

a. — Mog˛e was jedynie zaprowadzi´c do punktu

86

background image

zbiorczego dla je´nców, gdzie bez w ˛

atpienia udziel ˛

a wam pomocy. — Odst ˛

apił

krok w tył, trzymaj ˛

ac bro´n wci ˛

a˙z w pogotowiu. — Pomó˙z temu m˛e˙zowi udzieli´c

pomocy rannemu, Gretenie — rzekł, przechodz ˛

ac na za´spiew ko´scielny dla poro-

zumienia z partnerem. — Chwy´c go z drugiej strony, a ja pójd˛e za wami i wezm˛e
nasz or˛e˙z.

Drugi ˙zołnierz oddał mu swoj ˛

a bro´n samostrzeln ˛

a i mi˛edzy nim a Dave’em

zacz ˛

ałem posuwa´c si˛e w sposób nieco bardziej wygodny, cho´c w dalszym ci ˛

agu

gotowała si˛e we mnie i kipiała w´sciekło´s´c. Przyprowadzili nas wreszcie na polan˛e
— nie prawdziw ˛

a, gdzie ro´snie trawa i dochodzi sło´nce, lecz na miejsce, gdzie

ogromne powalone drzewo pozostawiło po sobie pomi˛edzy innymi olbrzymami
co´s w rodzaju por˛eby. Znajdowało si˛e tu około dwudziestu przygn˛ebionych z wy-
gl ˛

adu Cassidan, rozbrojonych i trzymanych pod stra˙z ˛

a przez czterech młodych

Zaprzyja´znionych, podobnych do tych, którzy nas pojmali.

Dave wraz z młodym ˙zołnierzem z Zaprzyja´znionych usadowili mnie ostro˙z-

nie plecami do kikuta obalonego pnia drzewa. Potem zap˛edzono Dave’a, by doł ˛

a-

czył do reszty umundurowanych Cassidan, którzy siedzieli oparci plecami o po-
walony i butwiej ˛

acy pie´n le´snego olbrzyma z czwórk ˛

a uzbrojonych stra˙zników

z Zaprzyja´znionych przed sob ˛

a. Wołałem, ˙ze Dave jako obserwator powinien by´c

zostawiony ze mn ˛

a, wskazuj ˛

ac przy tym na jego biał ˛

a opask˛e i brak insygniów

wojskowych. Lecz ˙zaden spo´sród sze´sciu m˛e˙zczyzn w czarnych mundurach nie
zwrócił na mnie uwagi.

— Któ˙z z was tutaj wyniesion na najwy˙zszy stopie´n? — Starszy szeregowy

zwrócił si˛e z pytaniem do czwórki stra˙zników.

— Jam jest najstarszy słu˙zb ˛

a — odpowiedział jeden z nich — lecz ni˙zszy

jestem stopniem od ciebie.

W gruncie rzeczy był to zwykły szeregowiec słu˙zby liniowej. Jednak˙ze lat

miał dobrze ponad dwadzie´scia, zdecydowanie wi˛ecej ni˙z pozostali, a jego po-
spieszne zrzeczenie si˛e dowództwa ujawniało do´swiadczonego ˙zołnierza, którego
skutecznie oduczono zgłaszania si˛e na ochotnika.

— Ten oto m ˛

a˙z jest reporterem — rzekł, pokazuj ˛

ac na mnie, starszy szerego-

wy — i twierdzi, i˙z ma pod sw ˛

a piecz ˛

a owego drugiego. Pewne jest, ˙ze reporter

potrzebuje pomocy medycznej, a cho´c ˙zaden z nas nie mo˙ze zabra´c go do naj-
bli˙zszego polowego szpitala, jednak ty mógłby´s poleci´c jego przypadek uwadze
przeło˙zonych przez wasz komunikator.

— Nie mamy takowego — odparł starszy ˙zołnierz. — Punkt ł ˛

aczno´sci oddalon

jest o dwie´scie metrów.

— Ja i Greten zostaniem tu pomóc wam na stra˙zy, jeden z was za´s pod ˛

a˙zy do

punktu ł ˛

aczno´sci.

— Nie jest powiedziane — najstarszy z szeregowych sprawiał wra˙zenie upar-

tego — w rozkazach naszych, by który´s z nas oddalał si˛e w takowym celu.

— Azali˙z nie jest to przypadek specjalny i sytuacja wyj ˛

atkowa?

87

background image

— Nie jest powiedziane.
— Azali˙z. . .
— Zaprawd˛e powiadam ci: nie było nic o takiej rzeczy powiedziane! — krzyk-

n ˛

ał na niego szeregowiec słu˙zby liniowej. — Nie mo˙zem pocz ˛

a´c nic, dopóki nie

pojawi si˛e oficer lub grupowy!

— Azali˙z nadejdzie on niebawem?
Starszy szeregowy był wstrz ˛

a´sni˛ety gwałtowno´sci ˛

a sprzeciwu bardziej do-

´swiadczonego ˙zołnierza. Zerkn ˛

ał na mnie zmartwiony i pomy´slałem, ˙ze pewnie

zaczyna ju˙z s ˛

adzi´c, i˙z popełnił omyłk˛e, czyni ˛

ac wzmiank˛e o pomocy medycznej

dla nas. Jednak go nie doceniłem. Twarz mu nieco przybladła, lecz w rozmowie
ze starszym m˛e˙zczyzn ˛

a zachował dostateczny spokój.

— Nie wiem — odrzekł tamten.
— W takim razie sam udam si˛e do punktu ł ˛

aczno´sci. Poczekaj tutaj, Greten.

Zarzucił bro´n na rami˛e i poszedł. Nigdy go ju˙z nie zobaczyli´smy.
Tymczasem efekt w´sciekło´sci i wzmo˙zonego wydzielania adrenaliny, który

pomagał mi opanowa´c ból w przewierconej na wylot rzepce kolanowej oraz chro-
nionych przez ni ˛

a nerwach i ko´sciach, zacz ˛

ał si˛e wyczerpywa´c. Gdy próbowałem

porusza´c nog ˛

a, nie czułem ju˙z ukłu´c przeszywaj ˛

acego bólu, lecz tylko głuche, t˛epe

cierpienie, zaczynaj ˛

ace omywa´c falami bólu me udo — albo tak mi si˛e przynaj-

mniej zdawało — co przyprawiało mnie o obł ˛

akanie. Zacz ˛

ałem zastanawia´c si˛e,

jak długo zdołam to wytrzyma´c, gdy nagle, z uczuciem zniecierpliwienia własn ˛

a

głupot ˛

a, jakie ogarnia ci˛e, gdy zdajesz sobie w pewnej chwili spraw˛e, i˙z to, czego

szukasz od dłu˙zszej chwili, tkwiło przez cały czas pod samym nosem, przypo-
mniałem sobie o pasie.

Podobnie jak wszyscy ˙zołnierze miałem do pasa przytroczony zestaw pierw-

szej pomocy. Pomimo bólu ledwie powstrzymuj ˛

ac si˛e od ´smiechu, si˛egn ˛

ałem do´n

teraz, rozpiecz˛etowałem niezdarnie i wycisn ˛

ałem na r˛ek˛e dwie o´smiok ˛

atne tablet-

ki, które udało mi si˛e znale´z´c po omacku; w niewytłumaczalny sposób tam, gdzie
siedzieli´smy pod drzewami, zacz˛eło si˛e ´sciemnia´c tak, ˙ze nie mogłem odró˙zni´c ta-
bletek po kolorze, ale na szcz˛e´scie ich kształt był wystarczaj ˛

aco dobrym znakiem

rozpoznawczym. W tym wła´snie celu zostały tak pomy´slane.

Pogryzłem je i połkn ˛

ałem na sucho. Zdawało mi si˛e, ˙ze słysz˛e z daleka głos

Dave’a, który nie wiadomo dlaczego krzyczy. Lecz ju˙z ogarniało mnie, szybkie
jak wło˙zony pod j˛ezyk cyjanek, znieczulaj ˛

ace i uspokajaj ˛

ace działanie tabletek

przeciwbólowych. Ból ust ˛

apił bez ´sladu, pozostawiaj ˛

ac po sobie uczucie jedno´sci,

czysto´sci i ´swie˙zo´sci — a tak˙ze oboj˛etno´sci na wszystko inne poza spokojem
i wygod ˛

a mego własnego ciała.

Raz jeszcze usłyszałem wołanie Dave’a. Tym razem zrozumiałem, o co mu

chodzi, ale sens tego, co krzyczał, nie był w stanie zakłóci´c mego spokoju. Wołał,

˙ze podał mi ju˙z tabletki przeciwbólowe ze swojego zestawu, kiedy przedtem dwu-

krotnie straciłem przytomno´s´c. Darł si˛e, ˙ze teraz wzi ˛

ałem za du˙z ˛

a dawk˛e i kto´s

88

background image

powinien si˛e mn ˛

a zaj ˛

a´c. Tymczasem w lesie, który do tej pory tak˙ze ju˙z zd ˛

a˙zył si˛e

oddali´c, zapadła całkowita ciemno´s´c, nad głow ˛

a przetoczyło mi si˛e co´s na kształt

gromu i wreszcie usłyszałem, tak jakbym w oddali słyszał pełn ˛

a uroku symfo-

ni˛e, stukot milionów kropelek deszczu uderzaj ˛

acych w miliony li´sci wysoko nad

głow ˛

a.

I zapadłem w nico´s´c u´smierzaj ˛

ac ˛

a ból.

Kiedy znowu wróciłem do siebie, przez jaki´s czas nie zwracałem najmniejszej

uwagi na to, co si˛e wokół mnie dzieje, gdy˙z nie mogłem ruszy´c r˛ek ˛

a ani nog ˛

a

i miałem mdło´sci na skutek przedawkowania leku. Kolano nie bolało mnie, je˙zeli
pozostawało w całkowitym bezruchu, za to napuchło i stało si˛e sztywne jak drut,
a najmniejsze poruszenie niosło z sob ˛

a szarpi ˛

acy ból, który mnie przenikał do

gł˛ebi.

Zwymiotowałem i pocz ˛

ałem z wolna czu´c si˛e lepiej. Powoli stawałem si˛e

´swiadomy tego, co dzieje si˛e wokół mnie. Byłem przemoczony do suchej nitki,

gdy˙z deszcz, cho´c powstrzymany na chwil˛e sklepieniem listowia, utorował sobie
drog˛e i do nas. Nie opodal, na skraju lasu, zebrali si˛e razem przemoczeni wi˛e´znio-
wie i stra˙znicy. Stał tam, w czarnym mundurze Zaprzyja´znionych, nowo przybyły.
Był to grupowy w ´srednim wieku, chudy i z mocno pobru˙zd˙zon ˛

a twarz ˛

a. Wła´snie

odprowadził na stron˛e szeregowca zwanego Gretenem najwidoczniej po to, by si˛e
z nim o co´s spiera´c.

Ponad naszymi głowami, w niewielkich prze´switach tni˛edzy konarami drzew

pozostałych po upadku le´snego olbrzyma, który dał pocz ˛

atek polance, niebo prze-

tarło si˛e po burzy i cho´c całkiem bezchmurne, było teraz oblane purpur ˛

a zacho-

dz ˛

acego sło´nca. Moja zdeformowana przez leki zdolno´s´c widzenia sprawiła, i˙z

czerwie´n zst ˛

apiła na ziemi˛e i pomalowała kontury ciemnych od wilgoci sylwetek

szaro odzianych je´nców oraz nadała blasku nasi ˛

akni˛etym wod ˛

a czarnym mundu-

rom Zaprzyja´znionych.

Czarni i czerwoni, czerwoni i czarni, zwie´nczeni ogromn ˛

a łukowato wyskle-

pion ˛

a ram ˛

a mrocznych olbrzymów, ukrytych pod postaci ˛

a drzew, wygl ˛

adali ni-

czym figury z witra˙zu. Siedziałem zzi˛ebni˛ety w swoim ci˛e˙zkim, wilgotnym ubra-
niu, przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e kłótni grupowego z szeregowcem. I stopniowo ich słowa,

´sciszone tak, by nie mogły dotrze´c do uszu je´nców, lecz dla mnie zrozumiałe,

zacz˛eły nabiera´c w mych uszach sensu.

— Ty´s dzieckiem jest! — warczał grupowy.
Głow˛e zadarła mu do góry gwałtowno´s´c emocji, a zachodz ˛

ace sło´nce si˛egn˛eło

z nieba r˛ek ˛

a, by iluminowa´c mu twarz czerwieni ˛

a, tak ˙ze po raz pierwszy ujrzałem

j ˛

a wyra´znie i zobaczyłem w jej zaostrzonych postem rysach i gł˛eboko rze´zbio-

nych bruzdach ten sam rodzaj surowego i bezgranicznego fanatyzmu, jaki odkry-
łem u grupowego z Kwatery Głównej Zaprzyja´znionych, który odrzucił pro´sb˛e
o przepustk˛e dla Dave’a. — Ty´s dzieckiem jest! — powtórzył. — Ty´s młody!
Có˙z mo˙zesz wiedzie´c o walce o powszedni chleb, pokolenie za pokoleniem, na

89

background image

naszych surowych i kamienistych ´swiatach, czego ja bym nie wiedział? Có˙z mo-

˙zesz wiedzie´c o n˛edzy i głodzie po´sród Dzieci Naszego Pana, ja ci to powiadam,

nawet w´sród kobiet z dzie´cmi przy piersi? Có˙z mo˙zesz wiedzie´c o zamierzeniach
tych, którzy wysłali nas w bój, aby lud nasz mógł ˙zy´c i rozkwita´c, podczas gdy
wsz˛edzie indziej najch˛etniej widziano by nas wszystkich martwych, a nasz ˛

a wiar˛e

martw ˛

a i pogrzeban ˛

a wraz z nami?

— Ja jedno wiem — odci ˛

ał si˛e młody ˙zołnierz, chocia˙z nieznaczne dr˙zenie

głosu zdradzało jego wiek przy odpowiedz!. — Wiem, ˙ze mamy obowi ˛

azki wobec

praw i ˙ze zaprzysi˛egli´smy Kodeks Najemników i. . .

— Zamknij swe dziecinne wargi! — sykn ˛

ał grupowy. — Czym˙ze s ˛

a przysi˛egi

inne ni˙z wobec naszego Pana Zast˛epów? Patrz, oto Starszy nad Rad ˛

a Starszych,

ten, który zowie si˛e Brightem, powiedział, ˙ze dzie´n ten zawa˙zy na przyszło´sci
naszego ludu i walne zwyci˛estwo jest dzisiaj potrzeb ˛

a, której musimy sprosta´c.

Dlatego zwyci˛e˙zymy! I inaczej nie b˛edzie!

— Lecz dalej powiadam tobie. . .
— Ty nic mi powiadał nie b˛edziesz! Jam jest twym przeło˙zonym. Ty i tamta

czwórka macie zameldowa´c si˛e razem w punkcie ł ˛

aczno´sci, i to ju˙z! I nie zwa˙zaj

na to, i˙ze´s z innej jednostki. Ty´s został powołany i ty b˛edziesz słuchał!

— W takim razie zabierzemy ze sob ˛

a je´nców w bezpieczne. . .

— Ty b˛edziesz słuchał!
Grupowy nosił sw ˛

a bro´n samostrzeln ˛

a przewieszon ˛

a pod ramieniem. Okr˛ecił

j ˛

a teraz tak, by mie´c spust pod r˛ek ˛

a, a luf˛e wymierzon ˛

a w szeregowego. Kciuk

grupowego przesun ˛

ał bezpiecznik broni na ogie´n automatyczny. Ujrzałem, jak

Greten zamyka oczy i ci˛e˙zko przełyka ´slin˛e, lecz gdy przemówił, głos jego w dal-
szym ci ˛

agu brzmiał pewnie.

— Azali˙z przez całe ˙zycie nie szedłem w cieniu Naszego Pana, który jest

prawd ˛

a i wiar ˛

a. . . — usłyszałem jego głos.

Lufa uniosła si˛e do góry. Krzykn ˛

ałem na grupowego:

— Hej, wy tam, grupowy!
Obrócił si˛e z miejsca niczym szary wilk na odgłos trza´sni˛ecia gał ˛

azki pod

butem my´sliwego i oto sam patrzyłem w nie wi˛ekszy od główki szpilki wylot
nastawionego na ogie´n automatyczny samostrzału. Nast˛epnie podszedł do mnie
z broni ˛

a w dalszym ci ˛

agu wycelowan ˛

a i topór jego poznaczonej gwiazdkami, fa-

natycznej twarzy zawisn ˛

ał nade mn ˛

a.

— Ty´s jest zatem przytomny? — zapytał.
Słowa te zabrzmiały jak szyderstwo. Odczytałem w nich pogard˛e dla kogo´s na

tyle słabego, by bra´c ´srodki przeciwbólowe dla ul˙zenia jakimkolwiek cielesnym
dolegliwo´sciom.

— Dostatecznie przytomny, by powiedzie´c ci kilka słów prawdy — wychar-

czałem. Zaschło mi w gardle i znowu zaczynała bole´c mnie noga, lecz grupowy
stanowił dobre antidotum na te przypadło´sci, rozbudzaj ˛

ac na nowo mój gniew, tak

90

background image

˙ze nawracaj ˛

acy uraz mógł by´c po˙zywk ˛

a dla w´sciekło´sci, która z łatwo´sci ˛

a wy-

buchała. — Posłuchaj mnie uwa˙znie. Jestem reporterem. Do´s´c długo ˙zyjesz na
tym ´swiecie, by wiedzie´c, ˙ze tej peleryny i tego beretu nie nosi nikt nie upraw-
niony. Lecz tak dla pewno´sci. . . — Pogrzebałem w kieszeni i wyci ˛

agn ˛

ałem z niej

dokumenty. — Oto moje papiery. Prosz˛e je obejrze´c.

Wzi ˛

ał je do r˛eki i przebiegł wzrokiem.

— Zatem w porz ˛

adku — powiedziałem, gdy dotarł do ko´nca. — Ja jestem

reporterem, a wy jeste´scie grupowym. I o nic nie prosz˛e. . . ja ˙z ˛

adam! ˙

Z ˛

adam bez-

zwłocznego przetransportowania do szpitala polowego i ˙z ˛

adam, ˙zeby mój asystent

— tu wskazałem Dave’a — został mi zwrócony. I to ju˙z w tej chwili! Nie za dzie-
si˛e´c minut ani za dwie minuty, ale w tej chwili! Stoj ˛

acy tu na stra˙zy szeregowcy

mog ˛

a nie wiedzie´c, czy wolno im mnie i mojego asystenta zabra´c st ˛

ad i odstawi´c

do szpitala, ale wy wiecie, ˙ze wam wolno. A ja ˙z ˛

adam, by tak wła´snie si˛e stało!

Przygl ˛

adał mi si˛e znad dokumentów i przez jego twarz przemkn˛eła szczegól-

nego typu zawzi˛eto´s´c. Tak mógłby wygl ˛

ada´c człowiek, który str ˛

aca z siebie dłonie

wiod ˛

acych go na szubienic˛e i z pogard ˛

a kroczy o własnych siłach na miejsce eg-

zekucji.

— Ty´s jest reporterem — rzekł i gł˛eboko wci ˛

agn ˛

ał powietrze. — Tak, ty´s jest

jeden z plemienia Anarchowego, które kłamstwem i fałszywym ´swiadectwem roz-
siewa po całym ´swiecie człowieczym nienawi´s´c do naszego ludu i naszej wiary.
Znam ciebie dobrze, redaktorze — przyjrzał mi si˛e czarnymi podkr ˛

a˙zonymi oczy-

ma — i twe dokumenty s ˛

a dla mnie niczym innym jak głupstwem i ´smieciem.

Lecz ja ci˛e ukontentuj˛e i poka˙z˛e tobie, jak mało wa˙zysz na szali wraz z całym
swym reporterskim plugastwem. Dam ja tobie do opisania histori˛e, a ty j ˛

a opi-

szesz i ujrzysz, ˙ze mniej ona znaczy ni˙z zeschłe li´scie wiej ˛

ace spod maszeruj ˛

acych

stóp Pomaza´nca Bo˙zego.

— Zabierz mnie do szpitala polowego — za˙z ˛

adałem.

— Jeszcze na to poczekasz — odparł. — Co wi˛ecej — . pomachał dokumen-

tami przed moim nosem — widz˛e tu twoj ˛

a przepustk˛e, lecz brak przepustki pod-

pisanej przez kogo´s władnego w naszych szeregach, która by dała prawo przej´scia
przez linie temu, którego mienisz swoim asystentem. Dlatego te˙z nie b˛edzie on ci
zwrócony, lecz pozostanie razem z innymi je´ncami w podobnym mundurze, by
spotkał go los zesłany mu przez Pana.

Rzucił mi na kolana papiery, odwrócił si˛e i dumnym krokiem odszedł w kie-

runku je´nców. Wołałem za nim, rozkazuj ˛

ac mu, by wrócił, ale nie zwracał na mnie

uwagi.

Greten pobiegł w ´slad za nim, złapał go za rami˛e i pocz ˛

ał szepta´c mu co´s do

ucha, gestykuluj ˛

ac gwałtownie w kierunku grupy je´nców. Grupowy odepchn ˛

ał go,

a Greten a˙z si˛e zatoczył.

— Azali˙z nale˙z ˛

a oni do grona Wybranych?! — krzykn ˛

ał grupowy. — Azali˙z

s ˛

a to Bo˙zy Wybra´ncy?! — I okr˛ecił si˛e z w´sciekło´sci ˛

a, gro˙z ˛

ac ustawion ˛

a wci ˛

a˙z na

91

background image

automatyk˛e broni ˛

a nie tylko Gretenowi, ale i pozostałym stra˙znikom. — Zbiórka!

— wrzasn ˛

ał.

Jedni powoli, inni z po´spiechem porzucili pilnowanie je´nców i ustawili si˛e

przed grupowym w szeregu.

— Zameldujecie si˛e wszyscy w punkcie ł ˛

aczno´sci. . . i to ju˙z! — warkn ˛

ał gru-

powy. — W prawo zwrot!

Posłuchali go.
— Odmaszerowa´c!
I tak opu´scili nas, odmaszerowawszy poza zasi˛eg mojego wzroku pomi˛edzy

cienie drzew.

Grupowy przez chwil˛e patrzył w ´slad za nimi, po czym zwrócił uwag˛e,

a w ´slad za ni ˛

a strzelb˛e w kierunku cassida´nskich je´nców. Cofn˛eli si˛e przed nim

nieznacznie, a ja ujrzałem, jak pobladły niczym chusta, niewyra´zny owal twarzy
Dave’a kieruje si˛e w moj ˛

a stron˛e.

— Oto wasi stra˙znicy opu´scili was — grupowy przemówił do nich gro´znie

i powoli. — Gdy˙z zaczyna si˛e natarcie, które zetrze wasze wojska na proch. W na-
tarciu tym liczy si˛e ka˙zdy ˙zołnierz, gdy˙z takie otrzymali´smy posłanie od Starszego
naszej Rady. Nawet ja musz˛e tam pod ˛

a˙zy´c, a nie mog˛e zostawi´c takich jak wy nie-

przyjaciół za naszymi liniami bez stra˙zy, gdzie mogliby´scie zaszkodzi´c naszemu
zwyci˛estwu. Dlatego wy´sl˛e was teraz do miejsca, sk ˛

ad nie b˛edziecie mogli działa´c

na szkod˛e Bo˙zego Pomaza´nca.

W tej chwili, dopiero w tej chwili, po raz pierwszy zrozumiałem, co miał na

my´sli. I otwarłem usta, by krzycze´c, ale krzyk si˛e nie rozległ. Spróbowałem wsta´c,
lecz nie pozwoliła mi na to sztywna noga. Z otwartymi ustami zastygłem w trakcie
podnoszenia si˛e z miejsca.

Ci ˛

agłym ogniem maszynowym ostrzelał stoj ˛

acych przed nim bezbronnych lu-

dzi. Oni za´s — a w´sród nich Dave — przewracali si˛e, padali na ziemi˛e i umierali.

background image

Rozdział 13

Nie jest dla mnie całkowicie jasne, jak wydarzenia potoczyły si˛e dalej. Pa-

mi˛etam, ˙ze kiedy powalone ciała przestały si˛e ju˙z ostatecznie rusza´c, grupowy
odwrócił si˛e i podszedł do mnie, trzymaj ˛

ac w jednej r˛ece strzelb˛e.

Mimo ˙ze kroczył ˙zwawo, wydawało si˛e, i˙z zbli˙za si˛e powoli, powoli, lecz

nieubłaganie. Było to tak, jak gdybym widział go st ˛

apaj ˛

acego w kole kieratu, gdy

tak z czarn ˛

a strzelb ˛

a w r˛eku wyłaniał si˛e coraz bli˙zej mnie na tle poczerwieniałego

nieba. Wreszcie dotarł do mnie i stan ˛

ał.

Spróbowałem cofn ˛

a´c si˛e przed nim, lecz maj ˛

ac za plecami ogromny pie´n drze-

wa, nie mogłem, a zraniona noga, sztywna niczym martwy drewniany kloc, przy-
kuwała mnie do miejsca. Nie podniósł swej strzelby i nie strzelił.

— No i có˙z — powiedział, spogl ˛

adaj ˛

ac na mnie. Głos miał gł˛eboki i spokojny,

lecz oczy jarzyły si˛e niesamowitym blaskiem. — Masz swoj ˛

a histori˛e, redaktorze.

I prze˙zyjesz, aby j ˛

a opowiedzie´c. By´c mo˙ze pozwol ˛

a ci by´c obecnym przy tym,

jak mnie powiod ˛

a przed pluton egzekucyjny — chyba ˙ze Pan zadecyduje inaczej

i polegn˛e w natarciu, które si˛e wła´snie zaczyna. Lecz cho´cby mieli po milionkro´c
razy wykona´c na mnie wyrok, i tak na nic nie przyda ci si˛e twoje pisanie. Gdy˙z ja,
który jestem narz˛edziem Pana, wedle Jego woli zapisałem owym ludziom ten los
i ty tego pisma nie potrafisz wymaza´c. Wiedz wi˛ec nareszcie, jak małe jest twoje
pisanie w obliczu tego, co zapisane jest przez Pana Zast˛epów.

Nie odwracaj ˛

ac si˛e, odst ˛

apił krok do tyłu. Niemal tak, jak gdybym był jakim´s

mrocznym ołtarzem, od którego odst˛epuje si˛e z ironicznym respektem.

— Teraz ˙zegnaj ju˙z, redaktorze — rzekł i zawzi˛ety u´smiech wykrzywił jego

wargi. — Nie l˛ekaj si˛e, gdy˙z ci˛e znajd ˛

a. I uratuj ˛

a twoje ˙zycie.

Odwrócił si˛e i poszedł. Widziałem, jak odchodzi czarniejszy od czerni naj-

gł˛ebszych cieni, a potem zostałem sam.

Byłem sam — sam po´sród odgłosu kropel kapi ˛

acych jeszcze niekiedy z li-

stowia na le´sne klepisko. Sam pod ciemnoczerwonym niebem, którego malutkie
skrawki widniały pomi˛edzy narastaj ˛

ac ˛

a czarn ˛

a mas ˛

a koron drzew. Sam u kresu

dnia i po´sród umarłych.

Nie wiem, jak to zrobiłem, lecz po chwili zacz ˛

ałem si˛e czołga´c, bezu˙zyteczn ˛

a

nog˛e wlok ˛

ac za sob ˛

a po mokrym poszyciu le´snym, póki nie dotarłem do nieru-

93

background image

chomego stosu ciał. Przy resztkach ´swiatła dziennego zacz ˛

ałem go przetrz ˛

asa´c

w poszukiwaniu Dave’a. Seria sztyftów przeszyła mu doln ˛

a cz˛e´s´c klatki piersio-

wej i poni˙zej tego miejsca kurtka była przesi ˛

akni˛eta krwi ˛

a. Lecz gdy podtrzyma-

łem jego barki ramieniem i podniosłem, tak by mógł oprze´c głow˛e na mym zdro-
wym kolanie, zatrzepotał powiekami. Twarz miał biał ˛

a i gładk ˛

a jak buzia ´spi ˛

acego

dziecka.

— Eileen? — zapytał, gdy go podnosiłem, słabym, lecz wyra´znie słyszalnym

głosem. Oczy miał zamkni˛ete.

Otwarłem usta, ˙zeby si˛e odezwa´c, lecz nie mogłem wydoby´c ˙zadnego d´zwi˛e-

ku. Gdy wreszcie zmusiłem struny głosowe do wysiłku, mój głos miał dziwne
brzmienie.

— B˛edzie tu za chwil˛e — odrzekłem.
Wydawało si˛e, i˙z ta odpowied´z przyniosła mu spokój. Le˙zał bez ruchu, ledwie

dysz ˛

ac. Na jego twarzy malował si˛e taki spokój, jakby go nic nie bolało. Usły-

szałem miarowy odgłos padaj ˛

acych kropel, które pocz ˛

atkowo wzi ˛

ałem za deszcz

kapi ˛

acy wci ˛

a˙z z li´sci nad głow ˛

a. Wysun ˛

ałem r˛ek˛e i poczułem skapuj ˛

ac ˛

a na dło´n

wilgo´c. To krew z kurtki Dave’a kapała na ´sciółk˛e le´sn ˛

a, z której w przed´smiert-

nych konwulsjach umieraj ˛

acych zdarta została pokrywa niby-mchów, pozostawia-

j ˛

ac nag ˛

a ziemi˛e.

Obmacałem le˙z ˛

ace wokół ciała, najdelikatniej, jak umiałem, by nie urazi´c le-

˙z ˛

acego na moim kolanie Dave’a, w poszukiwaniu opatrunków. Znalazłem trzy

i próbowałem zatamowa´c nimi jego rany, ale nic z tego nie wyszło. Krwawił
z pół tuzina miejsc. Próbuj ˛

ac zało˙zy´c banda˙ze, zakłóciłem jego spokój, rozbu-

dzaj ˛

ac przy tym nieco.

— Eileen? — zapytał.
— B˛edzie tu za chwil˛e — odpowiedziałem znowu.
A jeszcze pó´zniej, kiedy ju˙z si˛e poddałem i siedziałem bezczynnie, trzymaj ˛

ac

go w obj˛eciach, zapytał raz jeszcze:

— Eileen?
— B˛edzie tu za chwil˛e.
Lecz nim sko´nczyły si˛e najgł˛ebsze ciemno´sci i ksi˛e˙zyc wzbił si˛e do´s´c wysoko,

by zesła´c swój srebrny blask przez prze´swity mi˛edzy drzewami i o´swietli´c jego
twarz, ju˙z nie ˙zył.

background image

Rozdział 14

Znaleziono mnie zaraz po wschodzie sło´nca i nie uczyniły tego oddziały Za-

przyja´znionych, lecz cassida´nskie. Kensie Graeme wycofał si˛e na południowym
skrzydle swych pozycji, uprzedzaj ˛

ac w ten sposób ´swietnie obmy´slony przez Bri-

ghta plan zaatakowania w tym miejscu i zgniecenia cassida´nskiej obrony, a na-
st˛epnie rozniesienia jej na strz˛epy na ulicach Castlemain. Lecz, przewidziawszy
to, Kensie ogołocił z wojsk południowe skrzydło swych linii i pozyskane w ten
sposób piechot˛e i czołgi wysłał szerokim łukiem na skrzydło północne, by je
wzmocni´c. Tam wła´snie znajdowałem si˛e z Dave’em.

Na skutek tego linia frontu obróciła si˛e wokół punktu centralnego, znajduj ˛

a-

cego si˛e w okolicach bazy transportowej, w której spotkałem Graeme’a po raz
pierwszy. Jej ruchomy północny kraniec zatoczył nast˛epnego ranka łuk dookoła
pozycji Zaprzyja´znionych i przesun ˛

ał si˛e na dół, przecinaj ˛

ac przeciwnikowi ł ˛

acz-

no´s´c i zwalaj ˛

ac si˛e z trzaskiem na tyły tych oddziałów, które jeszcze przed chwi-

l ˛

a s ˛

adziły, i˙z udało im si˛e wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c cassida´nskiego kontyngentu rozproszy´c

i zamkn ˛

a´c w obr˛ebie miasta.

Castlemain, które miało sta´c si˛e skał ˛

a, o któr ˛

a rozbije si˛e cassidariski kontyn-

gent, okazało si˛e skał ˛

a, o któr ˛

a rozbiły si˛e wojska Zaprzyja´znionych. Znalazłszy

si˛e w pułapce, wojownicy w czarnych mundurach walczyli z szale´ncz ˛

a odwag ˛

a

i zwykł ˛

a sobie zawzi˛eto´sci ˛

a, lecz ju˙z byli zamkni˛eci pomi˛edzy zapor ˛

a ogniow ˛

a

dział sonicznych Kensiego na zachód od miasta a jego ´swie˙zymi siłami, nast˛epu-
j ˛

acymi na tyły wroga. W ko´ncu dowództwo Zaprzyja´znionych, broni ˛

ac si˛e przed

dalsz ˛

a utrat ˛

a swych ˙zołnierzy, poddało si˛e i wojna domowa pomi˛edzy Północn ˛

a

a Południow ˛

a Partycj ˛

a Nowej Ziemi została zako´nczona zwyci˛estwem cassida´n-

skiego kontyngentu.

Tymczasem dla mnie nie miało to znaczenia. Półprzytomnego od ´srodków

przeciwbólowych, zabrano mnie do szpitala w Blauvain.

Na skutek braku natychmiastowej pomocy medycznej w zranionym kolanie

wywi ˛

azały si˛e komplikacje — nie znam szczegółów, lecz mimo ˙ze udało im si˛e

je wreszcie wyleczy´c, od tej pory pozostało sztywne. Jedyn ˛

a na to rad ˛

a, powie-

dzieli mi lekarze, byłaby operacja i nowe kolano, całkowicie sztuczne — to za´s
mi odradzano. Prawdziwe ciało z krwi i ko´sci jest w dalszym ci ˛

agu lepsze od

95

background image

wszystkiego, co człowiek potrafi skonstruowa´c w zamian.

Co do mnie, to było mi wszystko jedno. Złapano i os ˛

adzono grupowego, który

był sprawc ˛

a masakry — jak sam to przewidywał, został na mocy paragrafów Ko-

deksu Najemników, tycz ˛

acych traktowania je´nców, stracony przez rozstrzelanie.

Ale nawet to niewiele mnie obeszło.

Poniewa˙z — znów zgodnie z tym, co powiedział — jego egzekucja niczego

nie zmieniła. Losu, który z pomoc ˛

a swej broni samostrzelnej zapisał Dave’owi

i innym je´ncom, ani ja, ani nikt inny nie miał mocy odmieni´c; i przez to wła´snie
co´s we mnie p˛ekło.

Byłem jak zepsuty zegarek, który, owszem, chodzi, ale zaczyna grzechota´c,

gdy go podnie´s´c i nim potrz ˛

asn ˛

a´c. Co´s popsuło si˛e w moim wn˛etrzu i nawet list

pochwalny, przysłany przez Mi˛edzygwiezdn ˛

a Słu˙zb˛e Prasow ˛

a, oraz zatwierdzenie

mnie w prawach członka rzeczywistego Gildii nie mogły tego naprawi´c. Ponie-
wa˙z zostałem jej członkiem zwyczajnym, bogactwo i pot˛ega Gildii zapewniły mi
najlepsz ˛

a opiek˛e i dokonały tego, na co byłoby sta´c niewiele organizacji prywat-

nych — wysłały mnie na leczenie do cudotwórców od naprawy umysłów z Kultis,
wi˛ekszego z dwu ´swiatów Exotików.

Na Kultis nakłonili mnie, bym naprawił si˛e sam — ale nie mogli narzuci´c mi

sposobu, w jaki postanowiłbym tego dokona´c. Po pierwsze dlatego, ˙ze nie le˙zało
to w ich mocy (chocia˙z nie jestem pewien, czy rzeczywi´scie zdawali sobie spraw˛e
z tego, jak ograniczone były w tym wypadku ich mo˙zliwo´sci), a po drugie dlatego,

˙ze podstawowe zasady ich filozofii zabraniały im stosowania przemocy, a tak˙ze

wszelkich prób narzucania swej woli opieraj ˛

acej si˛e jednostce. Jedyne, co mogli,

to wskaza´c mi drog˛e, któr ˛

a według nich powinienem był obra´c.

Za to instrument, którego u˙zyli do wskazania mi drogi, okazał si˛e pot˛e˙zny.

Była nim Liza Kant.

— . . . Ale˙z ty nie jeste´s psychiatr ˛

a! — zawołałem do Lizy w zdumieniu, gdy

po raz pierwszy pojawiła si˛e na Kultis w miejscu, w którym mnie umieszczono
— jednej z wielofunkcyjnych konstrukcji mieszkalno-rekreacyjnych.

Wła´snie wylegiwałem si˛e na brzegu basenu, udaj ˛

ac, ˙ze wchłaniam promie-

nie słoneczne i wypoczywam, kiedy niespodziewanie pojawiła si˛e u mego boku
i w odpowiedzi na me pytania odparła, i˙z Padma polecił j ˛

a jako osob˛e, która b˛e-

dzie ze mn ˛

a pracowa´c nad powrotem do zdrowia w sferze uczuciowej.

— Có˙z ty mo˙zesz wiedzie´c o tym, kim ja jestem? — odci˛eła si˛e z miejsca, by-

najmniej nie okazuj ˛

ac spokoju i opanowania wła´sciwych prawdziwym Exotikom.

— Min˛eło całe pi˛e´c lat, odk ˛

ad spotkali´smy si˛e w Encyklopedii, a ja ju˙z wtedy

byłam zaawansowan ˛

a studentk ˛

a!

Przygl ˛

adałem jej si˛e z pozycji le˙z ˛

acej i kiedy stan˛eła nade mn ˛

a, zamrugałem

powiekami. Z wolna co´s, co było we mnie u´spione, j˛eło budzi´c si˛e do ˙zycia, znów
zaczynało chodzi´c i tyka´c. Wstałem. Rzeczywi´scie, jak˙ze ja, który potrafiłem do-
biera´c słów tak, by ludzie ta´nczyli przede mn ˛

a jak marionetki, mogłem zni˙zy´c si˛e

96

background image

do czynienia niepewnych przypuszcze´n.

— Zatem jeste´s rzeczywi´scie psychiatr ˛

a? — zapytałem.

— I tak, i nie — odpowiedziała mi ze spokojem. Wtem u´smiechn˛eła si˛e do

mnie. — Tak czy inaczej, to nie psychiatra jest ci potrzebny.

W chwili gdy wypowiadała te słowa, u´swiadomiłem sobie, ˙ze my´sl˛e dokład-

nie to samo i ˙ze dokładnie to samo my´slałem przez cały czas, lecz pogr ˛

a˙zony bez

reszty w nieszcz˛e´sciu, pozwoliłem Gildii wyci ˛

agn ˛

a´c swe własne wnioski. Mo-

mentalnie wsz˛edzie, jak maszyneria mego ´swiadomego umysłu długa i szeroka,
zacz˛eły na powrót zaskakiwa´c przeka´zniki i zapala´c si˛e na nowo ´swiatełka per-
cepcji.

Je´sli wiedziała a˙z tyle, to ile mogła wiedzie´c jeszcze? Natychmiast w fortecy

umysłu, na której budowie strawiłem ostatnie pi˛e´c lat, rozd´zwi˛eczały si˛e dzwonki
alarmowe i obro´ncy j˛eli p˛edzi´c na swoje posterunki.

— By´c mo˙ze masz słuszno´s´c — odparłem, momentalnie ostro˙zny, i wyszcze-

rzyłem do niej z˛eby w u´smiechu. — Dlaczego nie usi ˛

adziemy i o tym nie poroz-

mawiamy?

— Wła´snie, dlaczego? — odrzekła.
A wi˛ec usiedli´smy i porozmawiali´smy. Z pocz ˛

atku wymieniali´smy opinie

o sprawach nieistotnych, a ja usiłowałem w tym czasie wyrobi´c sobie zdanie na jej
temat. Napełniała szczególnym echem całe swe otoczenie. W ˙zaden inny sposób
nie potrafi˛e opisa´c tego zjawiska. Ka˙zde jej słowo, ka˙zdy ruch i gest zdawały si˛e
posiada´c dla mnie specjalne znaczenie, znaczenie, którego nie umiałem dokładnie
sobie wytłumaczy´c.

— Dlaczego Padma uznał, ˙ze mo˙zesz. . . to jest, dlaczego uznał, ˙ze powinna´s

przyj´s´c tutaj zobaczy´c si˛e ze mn ˛

a? — zapytałem po chwili ostro˙znie.

— Nie tylko zobaczy´c si˛e z tob ˛

a, ale i z tob ˛

a popracowa´c — poprawiła mnie.

Nie miała na sobie szaty Exotików, lecz zwykł ˛

a popołudniow ˛

a sukienk˛e białego

koloru. Jej oczy nabierały przy niej gł˛ebszego odcienia bł˛ekitu, ni˙z widziałem kie-
dykolwiek. Nagle wycelowały we mnie spojrzenie wyzywaj ˛

ace i ostre jak sztylet.

— Dlatego, Tam, i˙z uwa˙za mnie za jedne z dwojga wrót, przez które wci ˛

a˙z jeszcze

mo˙zna do ciebie dotrze´c.

Te słowa i towarzysz ˛

ace im spojrzenie mn ˛

a wstrz ˛

asn˛eły. Gdyby nie owo id ˛

a-

ce w ´slad za ni ˛

a szczególne echo, mógłbym odnie´s´c mylne wra˙zenie, ˙ze jest to

zaproszenie do flirtu. Jej jednak chodziło o co´s wi˛ekszego.

Mogłem j ˛

a wówczas z miejsca zapyta´c, có˙z ma takiego na my´sli, lecz byłem

dopiero co rozbudzony i przez to ostro˙zny. Zmieniłem temat — zdaje si˛e zapro-
siłem j ˛

a, by przył ˛

aczyła si˛e do mnie w k ˛

apieli lub co´s w tym rodzaju — i nie

poruszałem tego tematu, a˙z dopiero w kilka dni pó´zniej.

Do tego czasu, czujny i pobudzony, miałem mo˙zno´s´c rozejrzenia si˛e wokół

siebie i zastanowienia si˛e nad tym, sk ˛

ad bierze si˛e echo, oraz stwierdzenia, jak

oddziałuj ˛

a na mnie metody Exotików. Pracowano nade mn ˛

a nader subtelnie za

97

background image

pomoc ˛

a zr˛ecznej koordynacji sumarycznego nacisku ´srodowiska, nacisku, który

nie próbował prowadzi´c mnie w stron˛e jedn ˛

a czy drug ˛

a, lecz który ustawicznie po-

naglał mnie, bym wzi ˛

ał w swoje r˛ece ster własnego ˙zycia i samodzielnie obierał

kierunek. Krótko mówi ˛

ac, konstrukcja, która słu˙zyła mi za schronienie, pogoda,

panuj ˛

aca wokół niej, same wreszcie ´sciany, meble, kolory i kształty były tak za-

projektowane, by subtelnie wspomaga´c si˛e w przynaglaniu mnie do ˙zycia — i to
nie ˙zycia zwykłego, ale ˙zycia aktywnego. W sposób pełny i radosny. Był to nie
tylko przybytek szcz˛e´scia — był to przybytek pasjonuj ˛

acej przygody, pobudzaj ˛

a-

ce ´srodowisko otaczaj ˛

ace mnie ze wszystkich stron.

A Liza była jego aktywnym czynnikiem.
Zacz ˛

ałem zauwa˙za´c, i˙z w miar˛e jak otrz ˛

asałem si˛e z przygn˛ebienia, nie tylko

z dnia na dzie´n zmieniały si˛e kolory i kształty mebli oraz samej kwatery, lecz
zmieniał si˛e równie˙z dobór tematów do rozmowy, ton głosu Lizy, jej ´smiech,
a wszystko po to, by przez cały czas wywiera´c maksymalny nacisk na moje nie-
trwałe i rozwijaj ˛

ace si˛e uczucia. Nie wydaje mi si˛e, by nawet sama Liza rozu-

miała, w jaki sposób poszczególne składniki maj ˛

a si˛e do wytworzenia zespolone-

go efektu. By to zrozumie´c, trzeba było rodowitego Exotika. Lecz rozumiała —

´swiadomie lub nie´swiadomie — rol˛e, któr ˛

a miała w tym odegra´c. I j ˛

a odgrywała.

Nie dbałem o to. Automatycznie i nieuchronnie, w miar˛e zdrowienia, coraz

bardziej byłem zakochany.

Od czasu gdy wyrwałem si˛e na wolno´s´c z domu mojego wuja i odnalazłem

w sobie przymioty ciała i umysłu, nigdy nie miałem trudno´sci w znajdowaniu
sobie kobiet. Zwłaszcza pi˛eknych kobiet, które cechował cz˛esto dziwny głód czu-
ło´sci, równie cz˛esto nie zaspokojony. Lecz nim nastała Liza, wszystkie one, i te
pi˛ekne, i te nie, nadymały si˛e w mych oczach powietrzem i p˛ekały niczym ba´n-
ki mydlane. Było to tak, jak gdybym bez przerwy chwytał i przynosił do domu
drozdy ´spiewaj ˛

ace tylko po to, by nast˛epnego ranka odkry´c, i˙z przez noc stały si˛e

zwykłymi drozdami, a ich swobodna pie´s´n skurczyła si˛e do rozmiarów pojedyn-
czego ´cwierkania.

Potem zdałem sobie spraw˛e, ˙ze była to moja wina — to ja robiłem z nich

drozdy ´spiewaj ˛

ace. Jaka´s ich przypadkowa cecha lub zawarty w nich pierwiastek

sprawiały, i˙z wybuchałem płomieniem jak raca, ma wyobra´znia wznosiła si˛e pod
niebiosa, a z ni ˛

a razem mój j˛ezyk, tak ˙ze moc ˛

a słów wynosiłem nas oboje do

krainy czystego powietrza i ´swiatła, zieleni traw i przejrzystej wody. I tam budo-
wałem nam obojgu zamek pełen powietrza i ´swiatła, obietnic i pi˛ekno´sci.

Mój zamek zawsze im si˛e podobał. Z ochot ˛

a przybywały na skrzydłach mojej

wyobra´zni, a ja wierzyłem, i˙z oboje o własnych siłach szybujemy obok siebie.
Lecz pó´zniej, nast˛epnego dnia, budziłem si˛e ze ´swiadomo´sci ˛

a, i˙z ´swiatło zgasło

i zamilkła pie´s´n, gdy˙z w rzeczywisto´sci nigdy nie wierzyły w mój zamek. Taka
rzecz była dobra w marzeniach, lecz nie nadawała si˛e do tego, by my´sle´c o niej
w kategoriach zwykłego kamienia, drewna, cegły i dachówki. Gdy przychodzi-

98

background image

ło do spraw ´swiata realnego, zamek okazywał si˛e szale´nstwem, ja za´s winienem
odło˙zy´c my´sl o nim na bok i zamiast niej zaj ˛

a´c si˛e wyszukaniem jakiego´s ist-

niej ˛

acego realnie domostwa. Najch˛etniej z lanego betonu, jak dom mojego wuja

Mathiasa. ´

Z praktycznymi ekranami wizyjnymi zamiast okien, z ekonomicznym

dachem w miejsce niebotycznych wie˙zyc i z oszklonymi werandami, nie za´s od-
krytymi balkonami. Wtedy si˛e rozstawali´smy.

Lecz Liza, gdy wreszcie si˛e w niej zakochałem, nie upu´sciła mnie tak jak inne.

Wzniosła si˛e razem ze mn ˛

a i dalej o własnych siłach szybowała w przestworzach.

Co wi˛ecej, po raz pierwszy dowiedziałem si˛e, dlaczego była inna, dlaczego nigdy
nie zeszłaby tak jak inne z obłoków.

Było tak dlatego, i˙z zanim j ˛

a jeszcze poznałem, sama budowała swe własne

zamki. Tak wi˛ec wcale nie potrzebowała mojej pomocy, by unie´s´c si˛e do zacza-
rowanej krainy, gdy˙z bywała tam wcze´sniej, polegaj ˛

ac na własnych pot˛e˙znych

skrzydłach. Pasowali´smy do siebie w przestworzach, cho´c nasze zamki ró˙zniły
si˛e od siebie.

Wła´snie — ró˙znica zamków była tym, co mnie powstrzymało, co doprowadzi-

ło w ostateczno´sci do strzaskania egzotycznej skorupy. Gdy˙z zawsze kiedy byłem
ju˙z bliski wyznania jej swojej miło´sci, powstrzymywała mnie.

— Nie, Tam — mówiła, robi ˛

ac przede mn ˛

a uniki. — Jeszcze nie teraz.

„Jeszcze nie teraz” mogło równie dobrze znaczy´c „nie w tej chwili” lub „po-

czekaj do jutra”, lecz widz ˛

ac zmian˛e, jaka zachodziła w jej twarzy, sposób, w ja-

ki jej oczy odwracały si˛e nieznacznie ode mnie, w jednej chwili wiedziałem, co
o tym s ˛

adzi´c. Co´s stało pomi˛edzy nami niczym zamykana na trzy spusty, lecz na

wpół stoj ˛

aca otworem brama, i mój umysł spróbował nazwa´c to co´s po imieniu.

— To Encyklopedia — rzekłem. — Wci ˛

a˙z chcesz, ˙zebym wrócił i nad ni ˛

a

pracował. — Wpatrzyłem si˛e w ni ˛

a. — W porz ˛

adku. Popro´s mnie raz jeszcze.

Potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a.

— Nie — odparła cichym głosem. — Nim ci˛e odszukałam na przyj˛eciu Dona-

la Graeme’a, Padma powiedział mi, ˙ze nigdy nie wrócisz tylko dlatego, ˙ze ja ci˛e
o to poprosz˛e. Lecz nie uwierzyłam mu wówczas. Dzi´s wierz˛e. — Znów odwró-
ciła twarz, by spojrze´c mi prosto w oczy. — Gdybym poprosiła ci˛e teraz i dała ci
chwil˛e do namysłu, nim odpowiesz, raz jeszcze odmówiłby´s, nawet teraz.

Siedziała wpatrzona we mnie na brzegu basenu, dok ˛

ad si˛e wybrali´smy, w bla-

sku słonecznym, maj ˛

ac krzak wielkich ró˙z herbacianych za sob ˛

a, a blask bij ˛

acy

od kwiatów na sobie.

— Odmówiłby´s, Tam?
Otwarłem usta i zaraz zamkn ˛

ałem je z powrotem. Gdy˙z niczym kamienna r˛eka

jakiego´s poga´nskiego boga, wszystko, o czym zapomniałem, wracaj ˛

ac tu do zdro-

wia, wszystko, co Mathias, a potem grupowy z Zaprzyja´znionych wyryli w mojej
duszy, zwaliło si˛e na mnie ponownie. Zamykana na trzy spusty brama zatrzasn˛e-
ła si˛e pomi˛edzy mn ˛

a a Liz ˛

a i odgłos zasuwy odbił si˛e echem w najskrytszych

99

background image

gł˛ebinach mego jestestwa.

— To prawda — przyznałem głucho. — Masz słuszno´s´c. Odmówiłbym.
Spojrzałem na Liz˛e siedz ˛

ac ˛

a w´sród gruzów naszego wspólnego marzenia.

I co´s mi si˛e przypomniało.

— Gdy przyszła´s tu po raz pierwszy — mówiłem z wolna, lecz bez ˙zadnej

lito´sci, gdy˙z znowu stała si˛e niemal moim wrogiem — wspomniała´s co´s o tym, ˙ze
Padma ogłosił ci˛e jedn ˛

a z dwóch bram, przez które mo˙zna do mnie dotrze´c. Jaka

jest druga brama? Nie spytałem ci˛e wówczas.

— A teraz nie mo˙zesz si˛e doczeka´c, by zabarykadowa´c t˛e drug ˛

a, nieprawda˙z,

Tam? — odrzekła nieco gorzko. — W porz ˛

adku. . . powiedz mi co´s. — Podniosła

z ziemi płatek, który spadł z rosn ˛

acego za jej plecami kwiatu, i rzuciła go na spo-

kojne wody basenu, gdzie zacz ˛

ał pływa´c niczym jaka´s delikatna ˙zółta łódeczka.

— Czy skontaktowałe´s si˛e ze swoj ˛

a siostr ˛

a?

Jej słowa zwaliły si˛e na mnie z łoskotem ˙zelaznej sztaby. Wszystkie sprawy

zwi ˛

azane z Eileen i Dave’em oraz ´smierci ˛

a Dave’a po tym, jak zar˛eczyłem Eileen,

˙ze b˛edzie bezpieczny, powróciły roj ˛

ac mi si˛e nad głow ˛

a. Nie wiedz ˛

ac nawet w jaki

sposób, zerwałem si˛e na równe nogi i zimny pot wyst ˛

apił mi na całym ciele.

— Nie mogłem. . . — rozpocz ˛

ałem odpowied´z, lecz głos mnie zawiódł. W cia-

snocie mojego gardła zdławił si˛e sam i w gł˛ebi duszy stan ˛

ałem twarz ˛

a w twarz

z wiedz ˛

a o swym własnym tchórzostwie.

— Oni j ˛

a powiadomili! — krzykn ˛

ałem, zwracaj ˛

ac si˛e z w´sciekło´sci ˛

a do Lizy,

która w dalszym ci ˛

agu obserwowała mnie z pozycji siedz ˛

acej. — Władze cassi-

da´nskie ju˙z jej wszystko o tym opowiedziały! O co ci chodzi, my´slisz, ˙ze nie wie,
co stało si˛e z Dave’em?

Lecz Liza milczała. Siedziała tylko, przypatruj ˛

ac mi si˛e. Wówczas zdałem

sobie spraw˛e, ˙ze b˛edzie milczała dalej. O tym, co powinienem zrobi´c, nie powie
mi ani słowa wi˛ecej ni˙z sami Exotikowie, którzy szkolili j ˛

a przecie˙z niemal od

kołyski.

Ale nie musiała. Diabeł od nowa podniósł głow˛e w mej duszy i ´smiej ˛

ac si˛e stał

na drugim brzegu rzeki gorej ˛

acych w˛egli, wzywaj ˛

ac mnie, bym j ˛

a przekroczył

i podj ˛

ał r˛ekawic˛e. A do tej pory jeszcze ani człowiek, ani diabeł nie rzucił mi

wyzwania nadaremno.

Odwróciłem si˛e do Lizy plecami i odszedłem.

background image

Rozdział 15

Jako rzeczywisty członek Gildii nie musiałem ju˙z przedstawia´c delegacji, by

podj ˛

a´c pieni ˛

adze na koszty podró˙zy. Walut˛e w obrocie mi˛edzy ´swiatami stano-

wiły wiedza i umiej˛etno´sci ukryte w ludzkim opakowaniu, które było no´snikiem
tych rzeczy. W ten sposób łatwym do przekształcenia w walut˛e kredytem by-
ły informacje zbierane i przekazywane przez fachowych pracowników ´Srodków
Przekazu z Mi˛edzygwiezdnej Słu˙zby Prasowej, które były równie wa˙zne dla po-
szczególnych ´swiatów pomi˛edzy gwiazdami. Tak wi˛ec Gildia nie była biedna,
a jej dwustu, czy co´s koło tego, rzeczywistych członków dysponowało na ka˙z-
dym z czternastu ´swiatów dostatecznymi funduszami, by mogli im pozazdro´sci´c
szefowie rz ˛

adów.

Osobliwym tego rezultatem było w moim przypadku to, ˙ze pieni ˛

adze jako ta-

kie straciły dla mnie jakiekolwiek znaczenie. W zakamarku umysłu, który przed-
tem przeznaczony był do planowania wydatków, miałem teraz pró˙zni˛e — i wyda-
wało si˛e, ˙ze z misj ˛

a wypełnienia tej pustki w czasie długiego przelotu z Kultis na

Cassid˛e pospieszyły wspomnienia. Wspomnienia o Eileen.

Nigdy przedtem nie podejrzewałem, ˙ze odgrywała w moich młodych latach

tak wa˙zn ˛

a rol˛e, zarówno przed ´smierci ˛

a naszych rodziców, jak i — przede wszyst-

kim — po niej. Ale teraz, gdy nasz statek kosmiczny dokonywał skoku, zatrzy-
mywał si˛e i znowu skakał pomi˛edzy gwiazdami, coraz to nowe miejsca i chwile
tłoczyły si˛e w mej ´swiadomo´sci, kiedy tak siedziałem samotnie w swojej kabinie
pierwszej klasy lub, je´sli o to chodzi, nie mniej samotnie w westybulu, gdy˙z nie
byłem w nastroju towarzyskim.

Nie były to wspomnienia dramatyczne. Wspominałem prezenty, które poda-

rowała mi na te czy tamte urodziny. Chwile, gdy pomagała mi nie ugi ˛

a´c si˛e pod

niezno´snym naciskiem, jaki Mathias w swojej pró˙zno´sci wywierał na moj ˛

a dusz˛e.

Jej własne chwile smutku, które bardzo łatwo odnajdywałem w pami˛eci zwłasz-
cza dzisiaj, gdy zdałem sobie spraw˛e, i˙z była wówczas samotna i nieszcz˛e´sliwa,
czego jednak w owym czasie nie potrafiłem zrozumie´c, pogr ˛

a˙zony bez reszty we

własnym nieszcz˛e´sciu. Nagle u´swiadomiłem sobie, ˙ze mog˛e sobie przypomnie´c
dowolnie wiele wypadków, gdy zdarzyło jej si˛e odło˙zy´c na bok własne kłopoty po
to, by co´s zaradzi´c na moje, i ani jednego — nie udało mi si˛e odszuka´c w pami˛eci

101

background image

jednego jedynego przykładu — bym kiedykolwiek zapomniał o swoich proble-
mach, by chocia˙z wzi ˛

a´c pod uwag˛e jej zmartwienia.

Gdy wszystko to przesuwało si˛e przed mymi oczyma, czułem, jak serce kraje

mi si˛e z rozpaczy i poczucia winy. Pomi˛edzy jedn ˛

a a drug ˛

a seri ˛

a skoków usiłowa-

łem utopi´c te wspomnienia w kieliszku. Stwierdziłem jednak, ˙ze nie odpowiadaj ˛

a

mi zarówno trunki, jak i takie wyj´scie z sytuacji.

Przybyłem na Cassid˛e.
Jako ubo˙zszej i mniejszej rozmiarami planetarnej krewniaczce Newtona,

z którym dzieliła licz ˛

acy dwana´scie ciał niebieskich układ słoneczny, Cassidzie

brakowało jego powi ˛

aza´n akademickich, a co za tym idzie, stałego dopływu wy-

soce wykwalifikowanych umysłów ´scisłych, które uczyniły skolonizowany wcze-

´sniej ´swiat Newtona bogatym. Z jej stołecznego portu kosmicznego, Moro, złapa-

łem wahadłowiec do Alban, miasteczka uniwersyteckiego sponsorowanego przez
Newton, gdzie Dave studiował mechanik˛e skoku i gdzie oboje z Eileen imali si˛e
ró˙znych zaj˛e´c zarobkowych.

Było to miasto wielopoziomowe, efektywno´sci ˛

a wykorzystania terenu zbli˙zo-

ne do mrowiska. Nie, ˙zeby brakowało miejsca, na którym mo˙zna by je postawi´c,
ale zbudowano je po wi˛ekszej cz˛e´sci za newtonia´nskie kredyty, a najta´nsza dost˛ep-
na za te kredyty metoda budowlana wymagała skupienia potrzebnych mieszka´n na
najmniejszej mo˙zliwej przestrzeni.

Na przystani wahadłowca wzi ˛

ałem pr˛et kierunkowy i nastawiłem na adres

Eileen podany mi przez ni ˛

a w jedynym otrzymanym od niej li´scie, tym, który do-

stałem w dniu ´smierci Davida. Pr˛et poprowadził mnie przez cał ˛

a seri˛e pionowych

i poziomych przej´s´c i tuneli a˙z do segmentu zespołu mieszkalnego, le˙z ˛

acego po-

nad poziomem gruntu, lecz na tym ko´nczyła si˛e lista pochlebnych przymiotników,
którymi mo˙zna by go okre´sli´c.

Gdy skr˛eciłem w korytarz, który miał ostatecznie doprowadzi´c mnie do drzwi

szukanego przeze mnie domu, po raz pierwszy owo nie wymy´slone bynajmniej
uczucie, które, póki Liza nie zwróciła na nie bezpo´srednio mojej uwagi, nie do-
puszczało nawet do mej ´swiadomo´sci my´sli o Eileen, zacz˛eło zbli˙za´c si˛e do punk-
tu wrzenia. Niby w nocnym koszmarze, scena, która rozegrała si˛e na nowoziem-
skiej le´snej polanie, stan˛eła mi przed oczami jak ˙zywa, a w´sciekło´s´c i strach j˛eły
trawi´c mnie niczym gor ˛

aczka.

Na moment zawahałem si˛e — mało brakowało, a dałbym za wygran ˛

a. Lecz

bezwładno´s´c, która ogarn˛eła mnie podczas długiej podró˙zy, popchn˛eła mnie pod
sam próg i sprawiła, i˙z zadzwoniłem do drzwi.

Sekunda oczekiwania wydała mi si˛e wieczno´sci ˛

a. Wreszcie drzwi si˛e otwarły

i ukazała si˛e w nich twarz kobiety w ´srednim wieku. Szeroko otwarłem oczy ze
zdumienia, gdy˙z nie była to twarz mojej siostry.

— Eileen. . . — wyb ˛

akałem. — To znaczy. . . pani Davidowa Hall. . . Czy jest

w domu? — Wówczas przypomniałem sobie, ˙ze ta kobieta nie mo˙ze o mnie nic

102

background image

wiedzie´c. — Jestem jej bratem, z Ziemi. Redaktor Tam Olyn.

Miałem na sobie oczywi´scie peleryn˛e i beret, co w pewnym sensie wystarczało

za wizytówk˛e, lecz w owej chwili zupełnie o tym zapomniałem. Przypomniało mi
si˛e dopiero wtedy, gdy kobieta nieco si˛e spłoszyła. Prawdopodobnie nigdy dot ˛

ad

nie widziała członka Gildii na własne oczy.

— No có˙z, wyprowadziła si˛e — odparła. — To mieszkanie było dla niej za

du˙ze. Mieszka kilka poziomów ni˙zej i bardziej na północ. Chwileczk˛e, zaraz dam
panu jej numer.

Znikn˛eła z po´spiechem. Po chwili usłyszałem odpowiadaj ˛

acy jej głos m˛e˙zczy-

zny i wkrótce ukazała si˛e z powrotem z kartk ˛

a papieru w r˛ece.

— Prosz˛e — rzekła nieco zdyszana. — Zapisałam go panu. Pójdzie pan prosto

tym korytarzem. . . o, widz˛e, ˙ze ma pan pr˛et kierunkowy. W takim razie prosz˛e go
nastawi´c. To niedaleko.

— Dzi˛ekuj˛e — powiedziałem.
— Nie ma za co. Cała przyjemno´s´c. . . Có˙z, nie powinnam pana zatrzymywa´c,

jak mi si˛e zdaje — dodała, widz ˛

ac, ˙ze ju˙z zaczynam si˛e odwraca´c. — Ciesz˛e si˛e,

˙ze mogłam si˛e na co´s przyda´c. Do widzenia.

— Do widzenia — wyj ˛

akałem.

Poszedłem korytarzem dalej, nastawiaj ˛

ac ponownie pr˛et kierunkowy. Ten za´s

poprowadził mnie na dół, tak ˙ze drzwi, przy których nacisn ˛

ałem wreszcie dzwo-

nek, znajdowały si˛e sporo poni˙zej poziomu gruntu.

Tym razem czekałem dłu˙zej. Wreszcie otwarły si˛e, a za nimi stała moja siostra.
— Tam — powiedziała.
Na pierwszy rzut oka wcale si˛e nie zmieniła. Nie zna´c było po niej ˙zadnych

oznak smutku ani zgryzot i uczułem gwałtowny przypływ nadziei. Lecz gdy tak
stała bez ruchu, po prostu mi si˛e przygl ˛

adaj ˛

ac, nadzieja znowu opadła. Mogłem

tylko czeka´c. Poszedłem za jej przykładem.

— Wejd´z — rzekła wreszcie, niemal nie zmieniaj ˛

ac tonu. Odsun˛eła si˛e na bok

i wszedłem do ´srodka. Drzwi zasun˛eły si˛e za mn ˛

a.

Chwilowo wybity z nastroju tym, co zastałem, rozejrzałem si˛e dookoła. Obity

szar ˛

a draperi ˛

a pokój był nie wi˛ekszy ni˙z kabina pierwszej klasy, któr ˛

a zajmowa-

łem na statku kosmicznym.

— Co si˛e stało, ˙ze mieszkasz tutaj?! — wybuchn ˛

ałem.

Popatrzyła na mnie, ale nie zareagowała na moje zaskoczenie.
— Tu jest taniej — odparła oboj˛etnie.
— Ale˙z nie ma potrzeby, by´s oszcz˛edzała pieni ˛

adze! — powiedziałem. —

Podj ˛

ałem wszelkie kroki, by´s otrzymała spadek po Mathiasie. Załatwiłem z pra-

cuj ˛

acym na Ziemi Cassidaninem, ˙ze rodzina, któr ˛

a zostawił tutaj, przeka˙ze ci go-

tówk˛e. Czy to znaczy — gdy˙z my´sl ta do tej pory nie postała mi w głowie — ˙ze
z tej strony nast ˛

apiły jakie´s komplikacje? Czy jego rodzina ci nie płaci?

103

background image

— Owszem — przyznała do´s´c chłodno. — Lecz jest jeszcze rodzina Dave’a,

której trzeba pomaga´c.

— Rodzina? — Gapiłem si˛e na ni ˛

a idiotycznie.

— Młodszy brat Dave’a chodzi jeszcze do szkoły. . . Zreszt ˛

a mniejsza z tym.

— W dalszym ci ˛

agu stała. Nie zapraszała te˙z, bym usiadł. — Du˙zo by opowiada´c,

Tam. Po co tu przyjechałe´s?

Utkwiłem w niej wzrok.
— Eileen — powiedziałem błagalnie. — Nie odezwała si˛e słowem. — Po-

słuchaj — rzekłem, niczym ton ˛

acy brzytwy chwytaj ˛

ac si˛e poruszonego wcze´sniej

tematu — nawet je´sli pomagasz rodzinie Dave’a, nie widz˛e w tym ˙zadnego pro-
blemu. Jestem teraz członkiem rzeczywistym Gildii. Je´sli chodzi o pieni ˛

adze, to

mog˛e ci ich zapewni´c, ile tylko potrzebujesz.

— Nie.
Potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a.

— Na miło´s´c bosk ˛

a, dlaczego nie? Mówi˛e ci, ˙ze mam nieograniczone. . .

— Nie chc˛e nic od ciebie, Tam — przerwała mi. — Mimo to dzi˛ekuj˛e. Ale

całkiem nie´zle si˛e nam powodzi, mnie i rodzinie Dave’a. Mam dobr ˛

a prac˛e.

— Eileen!
— Pytałam ci˛e o co´s, Tam — rzekła, w dalszym ci ˛

agu niewzruszona. — Po

co tu przyjechałe´s?

Nie byłaby bardziej odmieniona, gdyby stała si˛e kamieniem — nie przypomi-

nała tej siostry, któr ˛

a znałem. Nie była t ˛

a, któr ˛

a znałem. Była niczym zupełnie mi

obca osoba.

— By si˛e z tob ˛

a zobaczy´c — odparłem. — Pomy´slałem, ˙ze mo˙ze chciałaby´s

wiedzie´c. . .

— Wiem o tym wszystko — zapewniła mnie zupełnie beznami˛etnie. —

Wszystko mi o tym opowiedziano. Mówili, ˙ze równie˙z zostałe´s ranny, ale ju˙z
wydobrzałe´s, prawda, Tam?

— Tak — potwierdziłem bezradnie. — Ale nie całkiem. Mam nog˛e sztywn ˛

a

w kolanie. Powiedzieli, ˙ze ju˙z tak zostanie.

— To wielka szkoda — odpowiedziała.
— Niech to szlag, Eileen! — wybuchn ˛

ałem. — Nie stój tu tak po prostu i nie

mów do mnie, jakby´s nie wiedziała, kim jestem! Jestem twoim bratem!

— Nie. — Potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a. — Jedyni krewni, jakich mam teraz, jakich chc˛e

mie´c teraz, to rodzina Dave’a. Oni mnie potrzebuj ˛

a. Ty mnie nie potrzebujesz

i nigdy nie potrzebowałe´s, Tam. Zawsze sam wystarczałe´s sobie i dla siebie.

— Eileen — rzekłem błagalnie. — Słuchaj, zdaj˛e sobie spraw˛e, ˙ze musisz

mnie wini´c, przynajmniej cz˛e´sciowo, za ´smier´c Dave’a.

— Nie — odpowiedziała. — Nic nie poradzisz na to, ˙ze jeste´s tym, czym

jeste´s. To wył ˛

acznie moja wina, ˙ze przez te wszystkie lata usiłowałam przeko-

na´c sam ˛

a siebie, ˙ze jeste´s czym´s innym. S ˛

adziłam, i˙z było w tobie co´s, do czego

104

background image

Mathias nigdy nie dotarł, co´s, co tylko czekało na okazj˛e, by si˛e ujawni´c. Na to
wła´snie liczyłam, gdy poprosiłam ci˛e, by´s pomógł mi podj ˛

a´c decyzj˛e na temat

Jamiego. A kiedy napisałe´s, ˙ze masz zamiar pomóc Dave’owi, s ˛

adziłam, ˙ze to, co

zawsze w tobie widziałam, wysuwa si˛e na plan pierwszy. Lecz za ka˙zdym razem
nie miałam racji.

— Eileen! — krzykn ˛

ałem. — To nie moja wina, ˙ze natkn˛eli´smy si˛e z Dave’em

na szale´nca. By´c mo˙ze powinienem post ˛

api´c jako´s inaczej, lecz naprawd˛e po tym,

jak mnie postrzelili, próbowałem nakłoni´c go, by mnie zostawił, tylko ˙ze on nie
chciał. Nie rozumiesz, ˙ze nie tylko ja jestem winny?

— Oczywi´scie, ˙ze nie, Tam — zgodziła si˛e. Przywarłem do niej spojrzeniem.

— Nie ponosisz za to, co robisz, wi˛ekszej odpowiedzialno´sci ni˙z pies policyjny,
który został tak wyszkolony, by atakowa´c wszystko, co si˛e rusza. Jeste´s tym, czym
uczynił ci˛e, Tam, wuj Mathias: niszczycielem. Nie ma w tym twojej winy, ale to
niczego nie zmienia. Pomimo całej tej walki, jak ˛

a z nim toczyłe´s, nauki Mathiasa

na temat NISZCZY ´

C! utkwiły ci gł˛eboko w pami˛eci i nie zostawiły miejsca na

nic innego.

— Nie wolno ci tak my´sle´c! — wrzasn ˛

ałem na ni ˛

a. — To nieprawda! Daj mi

tylko jeszcze jedn ˛

a szans˛e, Eileen, a zobaczysz! Mówi˛e ci, ˙ze to nieprawda!

— Ale˙z to prawda — odparła. — Znam ci˛e, Tam, lepiej ni˙z ktokolwiek inny

na ´swiecie. I od dawna wiedziałam, ˙ze taki jeste´s. Wolałam w to po prostu nie
wierzy´c. Ale teraz nie mam ju˙z innego wyj´scia, dla dobra rodziny Dave’a, która
mnie potrzebuje. Nie potrafiłam pomóc Dave’owi, ale potrafi˛e pomóc im — je´sli
ju˙z nigdy si˛e z tob ˛

a nie zobacz˛e. Je˙zeli przeze mnie uda ci si˛e do nich zbli˙zy´c, to

ich równie˙z zniszczysz.

Potem ju˙z nic nie mówiła i tylko stała, przypatruj ˛

ac mi si˛e. Otwarłem usta,

by jej odpowiedzie´c, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Stali´smy, spogl ˛

adaj ˛

ac

na siebie z odległo´sci niespełna metra, jednak rozdzielały nas morza i otchłanie
szersze i gł˛ebsze, ni˙z kiedykolwiek widziałem w swoim ˙zyciu.

— Zatem lepiej id´z sobie, Tam — odezwała si˛e wreszcie.
Jej słowa przywróciły mnie z odr˛etwienia do ˙zycia.
— Tak — powiedziałem głucho. — Chyba lepiej sobie pójd˛e.
Odwróciłem si˛e do niej plecami. My´sl˛e, ˙ze jeszcze st ˛

apaj ˛

ac ku drzwiom, wci ˛

a˙z

miałem nadziej˛e, i˙z ka˙ze mi si˛e zatrzyma´c i zawoła z powrotem. Lecz nie usły-
szałem za sob ˛

a ˙zadnego d´zwi˛eku ani ruchu. Przekraczaj ˛

ac próg, zerkn ˛

ałem po raz

ostatni przez rami˛e.

Nawet nie drgn˛eła. Dalej stała w tym samym miejscu niczym obcy człowiek,

czekaj ˛

ac, a˙z sobie pójd˛e.

Wi˛ec poszedłem. I powróciłem do portu kosmicznego sam.
Zupełnie sam.

background image

Rozdział 16

Dostałem si˛e na pierwszy statek odlatuj ˛

acy na Ziemi˛e. Miałem teraz prawo

pierwsze´nstwa przed wszystkimi, z wyj ˛

atkiem członków korpusu dyplomatycz-

nego, i nie omieszkałem z niego skorzysta´c. Wypchn ˛

ałem z kolejki kogo´s z wcze-

´sniejsz ˛

a rezerwacj ˛

a i raz jeszcze znalazłem si˛e sam w kabinie pierwszej klasy,

podczas gdy statek, na którego byłem pokładzie, wykonywał skok, zatrzymywał
si˛e dla obliczenia swojej pozycji i znów skakał pomi˛edzy gwiazdami.

Ta odosobniona kabina była dla mnie niczym sanktuarium, niczym samotnia

pustelnika, kokon, w którym mogłem odgrodzi´c si˛e drzwiami od ´swiata i prze-
poczwarzy´c, nim raz jeszcze wychyn˛e w innym wymiarze na ´swiatło dzienne.
Obdarto mnie ze skóry dawnej osobowo´sci i nie zostało mi ani jedno złudzenie,
którym mógłbym si˛e osłoni´c.

Oczywi´scie Mathias wcze´snie oczy´scił mój szkielet z mi˛esa iluzji. Lecz tu

i ówdzie wisiał jaki´s strz˛ep — jak cho´cby sk ˛

apana w deszczu pami˛e´c ruin Parteno-

nu, w które zwykłem wpatrywa´c si˛e na ekranach wizyjnych jako chłopiec, kiedy
mordercza dialektyka Mathiasa zdołała zerwa´c kolejny strz˛ep nerwu lub ´sci˛egna.
Przez sam ˛

a sw ˛

a obecno´s´c tam, wysoko, ponad ciemnym domem bez okien, Par-

tenon wydawał si˛e podwa˙za´c wszelkie argumenty Mathiasa.

Kiedy´s musiał powsta´c — a zatem Mathias jest w bł˛edzie, zwykłem pociesza´c

si˛e w my´slach. Kiedy´s musiał powsta´c, istniał, a gdyby ludzie z Ziemi nie byli
niczym wi˛ecej ni˙z tym, co głosz ˛

a słowa Mathiasa, nigdy nie zostałby zbudowa-

ny. Lecz istniał niegdy´s, tak to teraz odbierałem. Gdy˙z w ko´ncu były tam tylko
ruiny, a zatem czarny defetyzm Mathiasa oparł si˛e próbie czasu. Ja równie˙z na
obraz i podobie´nstwo Mathiasa oparłem si˛e próbie czasu, a sny o tym, jak to zro-
dzeni na Ziemi b˛ed ˛

a w jaki´s niewiadomy sposób, pomimo owych odmienionych

i wspanialszych dzieci młodszych ´swiatów, chodzi´c w glorii słuszno´sci, legły tak
jak Partenon w gruzach, odło˙zone ad acta razem z innymi dziecinnymi iluzjami,
odło˙zone i zapomniane na deszczu.

Có˙z takiego próbowała powiedzie´c mi Liza? Gdybym tylko j ˛

a zrozumiał, my-

´slałem teraz, mógłbym t˛e chwil˛e przewidzie´c i zaoszcz˛edzi´c sobie bolesnej na-

dziei, ˙ze Eileen przebaczy mi ´smier´c Dave’a. Liza wspomniała co´s o dwóch bra-
mach, o tym, ˙ze tylko dwie bramy stoj ˛

a przede mn ˛

a otworem, a ona jest jedn ˛

a

106

background image

z nich. Teraz rozumiałem, czym były owe bramy. Były to wrota, przez które mo-
gła dotrze´c do mnie miło´s´c.

Miło´s´c — zabójcza choroba, która odzierała m˛e˙zczyzn z siły. Nie tylko mi-

ło´s´c fizyczna, ale wszelkie wypływaj ˛

ace ze słabo´sci pragnienia: czuło´sci, pi˛ekna

i nadziei na spodziewane cuda. Przypomniałem sobie teraz, i˙z była jedna, jedyna
rzecz, której nigdy nie udało mi si˛e dokona´c. Nigdy nie zdołałem zrani´c Mathiasa,
zawstydzi´c go czy cho´cby tylko wprawi´c w zakłopotanie. A dlaczego? Dlatego,

˙ze był tak sterylny, jak ka˙zde wyjałowione ciało. Nie tylko nie kochał nikogo,

ale i niczego. A w ten sposób, wyrzekaj ˛

ac si˛e ´swiata, zyskiwał go z powrotem,

gdy˙z uniwersum było tak˙ze nico´sci ˛

a i w tej doskonałej symetrii nico´sci w nico´sci

spoczywał w swym zadowoleniu jak głaz.

Zrozumiawszy to, poczułem nagle, ˙ze mog˛e si˛e znowu upi´c. Lec ˛

ac w tam-

tym kierunku nie byłem do tego zdolny ze wzgl˛edu na uczucia winy i nadziei
oraz z powodu złachmaniałych resztek ciała podatnego na rozkład i miło´s´c, przy-
legaj ˛

acych wci ˛

a˙z w moim wn˛etrzu do czystego szkieletu filozofii Mathiasa. Ale

teraz. . .

Roze´smiałem si˛e w głos na cał ˛

a pust ˛

a kabin˛e. Wówczas, w drodze na Cassid˛e,

gdy najbardziej potrzebowałem znieczulenia trunkiem, nie byłem w stanie z nie-
go skorzysta´c. Teraz za´s, cho´c nie potrzebowałem go wcale, mogłem si˛e w nim
k ˛

apa´c, gdybym miał na to ochot˛e.

Oczywi´scie pod warunkiem, ˙ze pami˛etałbym o szacowno´sci mej pozycji za-

wodowej i nie przesadzał z piciem w miejscach publicznych. Lecz nie było ˙zadne-
go powodu, bym nie miał si˛e upi´c w zaciszu własnej kabiny i to w tej chwili, je´sli
tak ˛

a miałem ochot˛e. W rzeczy samej miałem ku temu wszelkie powody. Była to

okazja wymagaj ˛

aca uczczenia — godzina wybawienia od słabo´sci ciała i umysłu,

które przynosz ˛

a ból wszystkim zwyczajnym ludziom.

Zamówiłem butelk˛e, szklank˛e oraz kubełek lodu i wzniosłem toast na swoj ˛

a

cze´s´c w lustrze znajduj ˛

acym si˛e w kabinie naprzeciw klubowego fotela, w którym

rozsiadłem si˛e z butelk ˛

a pod r˛ek ˛

a.

Slainte, Tam Olyn, bach! — powiedziałem sam do siebie, gdy˙z zamówiłem

szkock ˛

a i wszyscy moi szkoccy i irlandzcy przodkowie szumieli mi w tej chwili

w metaforycznych ˙zyłach. Napiłem si˛e łapczywie.

Dobry trunek rozlał si˛e przyjemnie po moim wn˛etrzu i rozpalił w nim ogie´n,

a po krótkiej chwili dalszego picia ´sciany mej małej kabinki rozsun˛eły si˛e szeroko
i powróciła mi pami˛e´c o tym, jak to owego dnia w Encyklopedii pod hipnotycz-
nym wpływem Padmy je´zdziłem na błyskawicy.

Znów poczułem pot˛eg˛e i w´sciekło´s´c, które wst ˛

apiły we mnie wówczas, i po

raz pierwszy stałem si˛e ´swiadomy mej obecnej sytuacji, ju˙z poza wszelkimi ludz-
kimi słabo´sciami, które mogłyby mnie powstrzyma´c lub osłabia´c moc błyskawicy.
Po raz pierwszy zauwa˙zyłem mo˙zliwo´sci i pot˛eg˛e hasła NISZCZY ´

C! Mo˙zliwo-

´sci, wobec których to, co udało si˛e zrobi´c Mathiasowi, a nawet to, czego sam

107

background image

dokonałem do tej pory, było dziecinn ˛

a zabawk ˛

a.

Piłem, ´sni ˛

ac o rzeczach, które stały si˛e teraz mo˙zliwe. A po chwili zapadłem

w sen lub te˙z, jak kto woli, straciłem przytomno´s´c i zacz ˛

ałem ´sni´c w sensie do-

słownym.

W ´swiat tego snu przeniosłem si˛e prosto z jawy, bez daj ˛

acego si˛e zauwa˙zy´c

okresu przej´sciowego. Nagle znalazłem si˛e t a m — a tam miało oznacza´c gdzie´s
na zboczu kamienistego wzgórza pomi˛edzy górskimi szczytami a morzem rozpo-

´scieraj ˛

acym si˛e ku zachodowi, w małym domku z kamienia, poobtykanym ziemi ˛

a

i darni ˛

a. Małym, jednoizbowym domku z prymitywnym paleniskiem zamiast ko-

minka, o ´scianach z dwu stron pochylonych ku otworowi w dachu, któr˛edy wy-
dostawał si˛e dym. W pobli˙zu ognia na ´scianie, na dwóch drewnianych kołkach
wbitych w szpary mi˛edzy kamieniami, wisiała moja jedyna cenna ruchomo´s´c.

Była to bro´n przechodz ˛

aca w rodzie z ojca na syna, prawdziwy, oryginalny

miecz claymore, claidheamh mor, „wielki miecz”. Miał głowni˛e długo´sci ponad
stu dwudziestu centymetrów, prost ˛

a, obosieczn ˛

a, szerok ˛

a i t˛epo ´sci˛et ˛

a na ko´n-

cu. R˛ekoje´s´c zako´nczona była jedynie zwykłym jelcem z wygi˛et ˛

a do dołu gard ˛

a.

Ogólnie rzecz bior ˛

ac, był to szeroki miecz obur˛eczny, pieczołowicie zawini˛ety

w natłuszczone szmaty i jako ˙ze nie miał pochwy, zawieszony na kołkach.

W trakcie mojego snu zdj ˛

ałem go ze ´sciany i rozwin ˛

ałem, gdy˙z za trzy dni,

st ˛

ad o pół dnia drogi piechot ˛

a, miałem si˛e spotka´c z pewnym m˛e˙zczyzn ˛

a. Przez

dwa dni niebo było czyste, a sło´nce, cho´c nie dawało ciepła, ´swieciło jasno, i prze-
siadywałem na pla˙zy, ostrz ˛

ac obie kraw˛edzie długiego miecza szarym kamieniem

wyrzuconym przez morze i ogładzonym przez fale. Poranek trzeciego dnia był
pochmurny, a z nastaniem ´switu pocz ˛

ał pada´c drobny deszczyk. Owin ˛

ałem wi˛ec

miecz skrajem długiego, prostok ˛

atnego pledu, którym byłem okryty, i wyruszy-

łem na umówione spotkanie.

Zimny i mokry deszcz zacinał mi prosto w twarz i wiatr przejmował chłodem

do szpiku ko´sci, lecz pod przykryciem pledu z grubej, niemal oleistej wełny i ja,
i miecz byli´smy bezpieczni przed wilgoci ˛

a, tote˙z podniosła si˛e we mnie ogromna,

dzika rado´s´c, cudowne uczucie, wspanialsze od wszystkiego, co odczuwałem kie-
dykolwiek przedtem. Mogłem rozkoszowa´c si˛e jej smakiem, tak jak wilk z pew-
no´sci ˛

a rozkoszuje si˛e smakiem ciepłej krwi w pysku, gdy˙z ˙zadne inne uczucie nie

mogło temu dorówna´c — temu, ˙ze szedłem wreszcie dokona´c swojej zemsty.

A potem si˛e obudziłem. Ujrzałem prawie pust ˛

a butelk˛e i uczułem leniw ˛

a oci˛e-

˙zało´s´c upojenia, lecz rado´s´c z mego snu była wci ˛

a˙z przy mnie. Wi˛ec przeci ˛

agn ˛

a-

łem si˛e tylko w fotelu i usn ˛

ałem z powrotem.

Tym razem nic mi si˛e nie ´sniło.
Gdy si˛e obudziłem, nie czułem ani ´sladu po przepiciu. Umysł miałem chłodny,

swobodny i jasny. Tak, jakby sen zako´nczył si˛e dopiero przed sekund ˛

a, mogłem

sobie przypomnie´c straszliw ˛

a rado´s´c, któr ˛

a odczuwałem id ˛

ac z mieczem w dłoni

na spotkanie w deszczu. I w jednej chwili ujrzałem wyra´znie przed sob ˛

a czekaj ˛

ac ˛

a

108

background image

mnie drog˛e.

Zatrzasn ˛

ałem za sob ˛

a obie pozostałe mi bramy — a to oznaczało, ˙ze po˙ze-

gnałem si˛e z miło´sci ˛

a. Lecz w zamian za to odnalazłem teraz oszałamiaj ˛

ac ˛

a jak

wino rado´s´c zemsty. Gdy pomy´slałem o tym, omal nie roze´smiałem si˛e w głos, bo
przypomniało mi si˛e, co powiedział grupowy z Zaprzyja´znionych, zanim zostawił
mnie ze zwłokami zmasakrowanych przez siebie ofiar.

— Losu, który zapisałem tym ludziom, ani ty, ani ˙zaden inny człowiek nie ma

mocy wymaza´c.

O, to, trzeba przyzna´c, było prawd ˛

a. Nie mogłem wymaza´c tego zapisu. Lecz

w mojej mocy i moich umiej˛etno´sciach — jako jedynego na czternastu ´swiatach
— le˙zało wymazanie czego´s daleko wi˛ekszego. Mogłem wymaza´c instrumenty,
które do powstania takiego zapisu doprowadziły. Byłem je´zd´zcem i panem na
błyskawicy i dzi˛eki temu mogłem zniszczy´c ludno´s´c i kultur˛e obydwu naraz Za-
przyja´znionych ´Swiatów. Miałem ju˙z przed oczyma pierwsze przebłyski metody,
za pomoc ˛

a której mo˙zna było tego dokona´c.

W czasie gdy statek kosmiczny dotarł na Ziemi˛e, podstawowy zarys mych

planów był zasadniczo gotowy.

background image

Rozdział 17

Moim bezpo´srednim celem był szybki powrót na Now ˛

a Ziemi˛e, gdzie Star-

szy Bright, wykupiwszy z niewoli oddziały schwytane przez wojska Kensiego
Graeme’a, niezwłocznie wzmocnił je nowymi posiłkami. Powi˛ekszona jednostka
rozbiła obóz nie opodal stolicy Partycji Północnej, Moretonu, jako wojska oku-
pacyjne, ubezpieczaj ˛

ace egzekucj˛e mi˛edzygwiezdnych kredytów, nale˙znych Za-

przyja´znionym ´Swiatom za oddziały wynaj˛ete przez nie istniej ˛

acy ju˙z rz ˛

ad bun-

towniczy.

Lecz zanim mogłem uda´c si˛e bezpo´srednio na Now ˛

a Ziemi˛e, musiałem zała-

twi´c jeszcze jedn ˛

a spraw˛e, uzyska´c dla tego, co miałem zamiar uczyni´c, usank-

cjonowanie i aprobat˛e. Gdy˙z, skoro raz ju˙z zostałe´s członkiem zwyczajnym Gildii
Reporterów, nie miałe´s nad sob ˛

a ˙zadnej władzy zwierzchniej — z wyj ˛

atkiem Ra-

dy Gildii składaj ˛

acej si˛e z pi˛etnastu członków, ciała stoj ˛

acego na stra˙zy Deklaracji

Bezstronno´sci, na mocy której działali´smy, i ustalaj ˛

acego polityk˛e Gildii, do któ-

rej musieli dostosowa´c si˛e wszyscy członkowie.

Umówiłem si˛e na spotkanie z Piersem Leafem, przewodnicz ˛

acym Rady. W St.

Louis był jasny poranek kwietniowy, gdy stan ˛

ałem naprzeciw Leafa po drugiej

stronie uprz ˛

atni˛etego do czysta d˛ebowego biurka w jego biurze na najwy˙zszym

pi˛etrze Domu Gildii, znajduj ˛

acego si˛e po przeciwnej stronie miasta ni˙z budynek

Encyklopedii Finalnej

— Zaszedłe´s bardzo daleko, i to szybko, jak na swój viek, Tam — powiedział,

gdy przyniesiono kaw˛e, któr ˛

a zamówił dla nas obu.

Był niskim ponad pi˛e´cdziesi˛ecioletnim m˛e˙zczyzn ˛

a o sarkastycznym sposobie

bycia, który od dawna ju˙z nie wy´sciubił nosa poza Układ Słoneczny i rzadko
opuszczał Ziemi˛e ze wzgl˛edu na reprezentacyjno-informacyjne aspekty swej god-
no´sci.

— Tylko nie mów mi, ˙ze jeszcze ci nie do´s´c. Czego chcesz tym razem?
— Chc˛e miejsca w Radzie — odparłem.
Gdy wypowiedziałem te słowa, unosił akurat fili˙zank˛e kawy. Przysun ˛

ał j ˛

a do

ust bez ´sladu wahania. Lecz w bystrym spojrzeniu, jakim obrzucił mnie znad kra-
w˛edzi, ujrzałem czujno´s´c sokoła. Zapytał krótko:

— Doprawdy? A dlaczego?

110

background image

— Zaraz ci wyja´sni˛e — odpowiedziałem. — By´c mo˙ze zauwa˙zyłe´s, i˙z posia-

dam umiej˛etno´s´c znajdowania si˛e tam, gdzie s ˛

a wiadomo´sci.

Postawił fili˙zank˛e dokładnie na ´srodku spodka.
— Dlatego te˙z, Tam — powiedział łagodnie — dostałe´s niedawno peleryn˛e

do stałego noszenia. W ko´ncu wymagamy od naszych członków pewnych kwa-
lifikacji, to chyba jasne.

— Owszem — zgodziłem si˛e. — Niemniej uwa˙zam, ˙ze moje kwalifikacje s ˛

a

mo˙ze nieco bardziej niezwykłe. . . — Nie pospieszyłem z wyja´snieniem, gdy na-
gle jego oczy otwarły si˛e szeroko ze zdziwienia. — Bynajmniej nie roszcz˛e sobie
pretensji do posiadania jakich´s zdolno´sci proroczych. S ˛

adz˛e jedynie, ˙ze przypad-

kowo posiadam dar nieco gł˛ebszego wgl ˛

adu w mo˙zliwo´sci rozwoju sytuacji ni˙z

pozostali członkowie.

Zmarszczył brwi. Jego twarz nieznacznie si˛e zmieniła.
— Zdaj˛e sobie spraw˛e — brn ˛

ałem dalej — ˙ze to brzmi jak przechwałka. Ale

zatrzymajmy si˛e przy tym na chwil˛e i przypu´s´cmy, ˙ze posiadam to, do czego zgła-
szam pretensje. Czy taki talent nie byłby wysoce przydatny dla Rady przy podej-
mowaniu decyzji dotycz ˛

acych polityki Gildii?

Spojrzał na mnie przenikliwie.
— By´c mo˙ze — odrzekł — pod warunkiem, ˙ze twoje zdolno´sci byłyby praw-

dziwe i nigdy nie zawodziły, i jeszcze całe mnóstwo innych tego rodzaju zastrze-

˙ze´n.

— Gdybym jednak zdołał rozwia´c twe w ˛

atpliwo´sci co do tych wszystkich

kwestii, czy udzieliłby´s mi poparcia finansowego na pierwsze zwalniaj ˛

ace si˛e

miejsce w Radzie?

Roze´smiał si˛e.
— Czemu nie? — odparł. — Ale w jaki sposób masz zamiar mnie przekona´c?
— Wygłosz˛e przepowiedni˛e — powiedziałem. — Przepowiedni˛e, która je´sli

si˛e spełni, wymaga´c b˛edzie od Rady zasadniczych decyzji politycznych.

— W porz ˛

adku. — U´smiechał si˛e dalej. — Przepowiadaj zatem.

— Exotikowie — o´swiadczyłem — przyst ˛

apili do pracy nad likwidacj ˛

a Za-

przyja´znionych ´Swiatów.

U´smiech znikn ˛

ał. Przez chwil˛e Leaf przygl ˛

adał mi si˛e w osłupieniu.

— Co chcesz przez to powiedzie´c? — za˙z ˛

adał wyja´snie´n. — Exotikowie nie

mog ˛

a pracowa´c nad likwidacj ˛

a czegokolwiek. To nie tylko wbrew wszystkiemu,

w co, jak twierdz ˛

a, wierz ˛

a, ale przede wszystkim nikt nie jest w stanie zlikwido-

wa´c dwóch ´swiatów pełnych ludzi i całej kultury. Co w ogóle rozumiesz przez
słowo „zlikwidowa´c”?

— Mniej wi˛ecej to samo, co masz na my´sli. Zburzy´c kultur˛e Zaprzyja´znionych

jako czynn ˛

a teokracj˛e, zrujnowa´c oba ´swiaty finansowo, tak by zostały tylko dwie

kamieniste planety pełne głoduj ˛

acych ludzi, którzy zmuszeni b˛ed ˛

a albo zmieni´c

swój styl ˙zycia, albo wyemigrowa´c na inne ´swiaty.

111

background image

Przyjrzał mi si˛e uwa˙znie. Przez dłu˙zsz ˛

a chwil˛e ˙zaden z nas nie wyrzekł ani

słowa.

— Sk ˛

ad — wreszcie odezwał si˛e pierwszy — przyszedł ci do głowy ten nie-

prawdopodobny pomysł?

— To przeczucie. Moja intuicja — odpowiedziałem. — Plus fakt, ˙ze wojska

z Zaprzyja´znionych pokonał dorsajski komandor polny Kensie Graeme po˙zyczo-
ny kontyngentowi cassida´nskiemu w ostatniej chwili.

— A to dlaczego? Taka rzecz mogłaby przydarzy´c si˛e wsz˛edzie, w ka˙zdej

wojnie mi˛edzy dowolnymi armiami.

— Nie całkiem — zaprzeczyłem. — Podj˛eta przez Kensiego decyzja ode-

pchni˛ecia północnego skrzydła linii Zaprzyja´znionych i zaj´scia nieprzyjaciela od
tyłu bynajmniej nie okazałaby si˛e sukcesem, gdyby Starszy Bright dzie´n wcze-

´sniej nie przej ˛

ał dowodzenia i nie wydał Zaprzyja´znionym rozkazu ataku na po-

łudniowe skrzydło linii Kensiego. Nast ˛

apił tu podwójny zbieg okoliczno´sci. Ko-

mandor Exotików pojawia si˛e i wykonuje jedynie słuszne posuni˛ecie dokładnie
w chwili, gdy siły Zaprzyja´znionych podejmuj ˛

a akcj˛e, która czyni je łatwym ce-

lem ataku.

Piers odwrócił si˛e i si˛egn ˛

ał po telefon na biurku.

— Mo˙zesz nie sprawdza´c — powiedziałem. — Ju˙z to zrobiłem. Decyzja, by

po˙zyczy´c Kensiego od Exotików, podj˛eta została przez dowództwo kontyngentu
cassida´nskiego samodzielnie, pod wpływem nagłego impulsu, i nie było sposobu,
by słu˙zby wywiadowcze Kensiego mogły dowiedzie´c si˛e z góry o przygotowywa-
nym przez Brighta ataku.

— W takim razie to rzeczywi´scie zbieg okoliczno´sci. — Piers si˛e nachmurzył.

— Albo geniusz taktyczny, który jak wszyscy wiemy, posiadaj ˛

a Dorsajowie.

— Nie uwa˙zasz, ˙ze ten dorsajski geniusz mo˙ze by´c nieco przechwalony?

A wersji o zbiegu okoliczno´sci stanowczo nie mog˛e kupi´c. Za wiele byłoby tych
zbiegów — sprzeciwiłem si˛e.

— W takim razie co? — dopytywał si˛e Piers. — Czym mo˙zesz to wytłuma-

czy´c?

— Moim przeczuciem. Intuicja podpowiada mi, ˙ze Exotikowie maj ˛

a jaki´s spo-

sób przewidywania z góry ruchów Zaprzyja´znionych. Mówisz o militarnym ge-
niuszu Dorsajów. A co z psychologicznym geniuszem Exotików?

— Tak, ale. . . — Piers urwał, nagle zamy´slony. — Cała ta sprawa wygl ˛

ada

nieprawdopodobnie. — Znów przyjrzał mi si˛e uwa˙znie. — Co, według ciebie,
powinni´smy z tym pocz ˛

a´c?

— Pozwól mi w tym pogrzeba´c — odpowiedziałem. — Je´sli mam słuszno´s´c,

to za trzy lata ujrzymy, jak oddziały Exotików walcz ˛

a z Zaprzyja´znionymi. Nie

jako najemnicy w jakiej´s wojnie planetarnej, lecz w bezpo´sredniej próbie sił Exo-
tikowie kontra Zaprzyja´znieni. — Tu zrobiłem pauz˛e. — A je˙zeli oka˙ze si˛e, ˙ze

112

background image

mam racj˛e, udzielisz finansowego poparcia mej kandydaturze na miejsce kolejne-
go zmarłego lub emerytowanego członka Rady.

Raz jeszcze mały sarkastyczny człowieczek przygl ˛

adał mi si˛e w milczeniu

przez cał ˛

a okr ˛

agł ˛

a minut˛e.

— Tam — rzekł wreszcie. — Nie wierz˛e w ani jedno słowo z tego, co tutaj

powiedziałe´s. Ale obserwuj sobie, ile ci si˛e ˙zywnie podoba, a ju˙z moja w tym
głowa, by Rada nie odmówiła ci swego poparcia, je˙zeli kiedykolwiek taka kwestia
wypłynie. A je´sli wyjdzie cho´c troch˛e na twoje, przyjd´z porozmawia´c ze mn ˛

a raz

jeszcze.

— Przyjd˛e — przyrzekłem.
Wstałem, u´smiechn ˛

awszy si˛e do niego. Skin ˛

ał głow ˛

a, lecz pozostał w fotelu

i nie odezwał si˛e ani słowem.

— Mam nadziej˛e, ˙ze wkrótce si˛e zobaczymy — powiedziałem.
I wyszedłem.
Zaszczepiłem mu zaledwie male´nk ˛

a szczypt˛e w ˛

atpliwo´sci, akurat tyle, by

skłoni´c go do my´slenia i skierowa´c tok jego rozumowania w po˙z ˛

adanym kierunku.

Lecz Piers Leaf, na nieszcz˛e´scie, dysponował wysoce inteligentnym i twórczym
umysłem; inaczej nie zostałby przewodnicz ˛

acym Rady. Był to ten typ umysłowo-

´sci, który dopóty analizuje budz ˛

ac ˛

a w ˛

atpliwo´s´c kwesti˛e, dopóki nie zdoła jej tak

czy inaczej rozstrzygn ˛

a´c. Je˙zeli nie potrafił dowie´s´c fałszywo´sci tezy, wówczas

wedle wszelkiego prawdopodobie´nstwa poczynał wynajdowa´c dowody na popar-
cie jej prawdziwo´sci — nawet w miejscach, gdzie inni nie mogli si˛e ich wcale
dopatrzy´c.

W ˛

atpliwo´sci, które posiałem w umy´sle Leafa, miały trzy lata na kiełkowanie

i wro´sni˛ecie w krajobraz poj˛eciowy Leafa. Musiałem zadowoli´c si˛e oczekiwa-
niem, a˙z to nast ˛

api, tymczasem robiłem post˛epy w innych dziedzinach.

Zmuszony byłem sp˛edzi´c par˛e tygodni na Ziemi, by ponownie wprowadzi´c

nieco porz ˛

adku w moje sprawy finansowe, lecz potem znów poleciałem statkiem

na Now ˛

a Ziemi˛e.

Zaprzyja´znieni, wykupiwszy, jak ju˙z mówiłem, oddziały, które dostały si˛e do

niewoli sił cassida´nskich pod dowództwem Kensiego Graeme’a, niezwłocznie
wzmocnili je posiłkami i ulokowali niedaleko stolicy Partycji Północnej, More-
tonu, jako wojska okupacyjne, zabezpieczaj ˛

ace egzekucj˛e nale˙znych im mi˛edzy-

gwiezdnych kredytów.

Kredyty nale˙zały si˛e oczywi´scie od buntowniczego rz ˛

adu pokonanej i nie ist-

niej ˛

acej ju˙z Partycji Północnej, który wynaj ˛

ał ˙zołnierzy, jednak, chocia˙z nie cał-

kiem legalna z prawnego punktu widzenia, praktyka polegaj ˛

aca na nakładaniu na

jeden ´swiat okupu z tytułu wszelkiego rodzaju długów, zaci ˛

agni˛etych na innym

´swiecie przez jakichkolwiek jego mieszka´nców, nie była pomi˛edzy gwiazdami

zupełnie nieznana.

113

background image

Powód tego był oczywi´scie taki, ˙ze wła´sciw ˛

a walut ˛

a w rozliczeniach pomi˛e-

dzy ´swiatami były usługi pojedynczych jednostek ludzkich czy to w postaci psy-
chiatrów, czy ˙zołnierzy. Dług, zaci ˛

agni˛ety w usługach takich jednostek przez je-

den ´swiat na drugim ´swiecie, musiał by´c przez ´swiat dłu˙zniczy spłacony i nie
mógł by´c anulowany nawet w wypadku zmiany rz ˛

adów. Zmiany rz ˛

adów nast˛e-

powałyby zbyt cz˛esto, gdyby stało si˛e to drog ˛

a do wyj´scia z mi˛edzyplanetarnych

długów.

W praktyce wygl ˛

adało to tak, ˙ze je´sli poszczególne ´swiaty popadały ze sob ˛

a

w jaki´s konflikt i szukały pomocy na innych planetach, za wszystko płacił zwy-
ci˛ezca. Było to swego rodzaju odwrócenie reguł cywilnego procesu s ˛

adowego

o zwrot szkód pieni˛e˙znych, gdzie strona przegrywaj ˛

aca winna jest opłaci´c kosz-

ty s ˛

adowe stronie zwyci˛eskiej. Oficjalna wersja wydarze´n wygl ˛

adała tak, ˙ze rz ˛

ad

z Zaprzyja´znionych, nie otrzymawszy zapłaty za wypo˙zyczonych buntowniczemu
rz ˛

adowi ˙zołnierzy, wypowiedział Nowej Ziemi jako ´swiatowi wojn˛e, póki Nowa

Ziemia jako ´swiat nie ui´sci długu, zaci ˛

agni˛etego przez niektórych jego mieszka´n-

ców.

W rzeczywisto´sci nie toczyły si˛e ˙zadne działania nieprzyjacielskie, a zapłata

po dostatecznie długich targach miała wpłyn ˛

a´c od tych nowoziemskich rz ˛

adów,

które były najmocniej zaanga˙zowane w spraw˛e. W tym wypadku głównie rz ˛

adu

Partycji Południowej, skoro on okazał si˛e zwyci˛ezc ˛

a. Lecz w tym czasie Nowa

Ziemia była pod okupacj ˛

a wojsk z Zaprzyja´znionych i pojechałem tam w osiem

miesi˛ecy po ostatnim pobycie, gdy˙z chciałem napisa´c o tym cykl artykułów.

Tym razem udało mi si˛e spotka´c z komandorem polnym bez ˙zadnych kło-

potów. W´sród b ˛

abloplastycznych budynków Kwatery Wojskowej wzniesionej na

otwartym terenie ju˙z od pierwszego rzutu oka wida´c było, ˙ze wojsko z Zaprzyja´z-
nionych otrzymało rozkazy dawania ludno´sci niezaprzyja´znionej tak mało, jak to
tylko mo˙zliwe, powodów do zadra˙znie´n. Nie słyszałem, by jaki´s ˙zołnierz przemó-
wił ko´scielnym za´spiewem, pocz ˛

awszy od bramy, przez cał ˛

a kwater˛e, na biurze

komandora polnego ko´ncz ˛

ac, cho´c ten, pomimo faktu, ˙ze „panował” mi, zamiast

mnie „tyka´c”, nie wygl ˛

adał na ucieszonego moim widokiem.

— Komandor polny Wassel — przedstawił si˛e. — Niech pan siada, panie

Olyn. Słyszałem o panu.

Był to m˛e˙zczyzna dobrze po czterdziestce, lub nieco po pi˛e´cdziesi ˛

atce, z krót-

ko przystrzy˙zonymi włosami, siwymi jak u goł ˛

abka. Przysadzisty jak piec, miał

ci˛e˙zk ˛

a, kwadratow ˛

a szcz˛ek˛e, która nie miała kłopotu z przybieraniem zawzi˛etego

wygl ˛

adu. Wła´snie teraz, pomimo wysiłków, by sprawia´c wra˙zenie beztroskiego,

wygl ˛

adał na nieprzejednanego — ja za´s znałem przyczyn˛e zmartwienia, które wy-

wołało na twarzy Wassela wyraz buntu niezgodny z jego zamiarami.

— Spodziewałem si˛e, i˙z b˛edzie pan słyszał — powiedziałem, trzeba to przy-

zna´c, z pewn ˛

a zawzi˛eto´sci ˛

a. — Zatem od razu postawi˛e spraw˛e jasno, przypomi-

naj ˛

ac o bezstronno´sci Mi˛edzygwiezdnej Słu˙zby Prasowej.

114

background image

Odpr˛e˙zył si˛e w fotelu.
— Znamy j ˛

a dobrze, redaktorze — odparł — tote˙z bynajmniej nie sugeru-

j˛e, ˙ze ˙zywi pan wobec nas jakiekolwiek uprzedzenia. Ubolewamy nad ´smierci ˛

a

pa´nskiego szwagra oraz nad pa´nsk ˛

a ran ˛

a. Chciałbym jednak zaznaczy´c, ˙ze Słu˙z-

ba Prasowa, wysyłaj ˛

ac spo´sród wszystkich członków Gildii wła´snie pana w celu

napisania serii artykułów na temat okupacji przez nas terytorium Nowej Ziemi. . .

— Prosz˛e pozwoli´c, bym był zupełnie szczery! — przerwałem mu. — Sam si˛e

podj ˛

ałem tego zadania, komandorze. Poprosiłem, by powierzono je wła´snie mnie!

W owej chwili jego twarz przypominała zawzi˛ety pysk buldoga i niewiele po-

zostało w niej udawania. Ja, z równ ˛

a gorycz ˛

a, wpiłem si˛e przez biurko wzrokiem

w jego oczy.

— Widz˛e, ˙ze pan nie rozumie, komandorze. — Wyrzuciłem z siebie te sło-

wa tonem w miar˛e mo˙zno´sci metalicznym i przynajmniej w mych uszach brzmiał
nie´zle. — Moi rodzice zmarli do´s´c wcze´snie. Wychowywał mnie wuj i celem me-
go ˙zycia było zosta´c reporterem. Słu˙zba Prasowa jest dla mnie wa˙zniejsza ni˙z
jakakolwiek instytucja albo ludzka istota na wszystkich czternastu cywilizowa-
nych ´swiatach. Deklaracj˛e członka Gildii, komandorze, nosz˛e we własnym sercu.
A kluczowym artykułem tej Deklaracji jest bezstronno´s´c, starcie na proch i wy-
rwanie z korzeniami ka˙zdego osobistego uczucia, tam gdzie mogłoby ono wej´s´c
w konflikt lub w najmniejszym cho´c stopniu wpłyn ˛

a´c na prac˛e reportera.

W dalszym ci ˛

agu przygl ˛

adał mi si˛e z zawzi˛eto´sci ˛

a zza biurka, lecz odniosłem

wra˙zenie, ˙ze na jego kamienne oblicze stopniowo wkrada si˛e cie´n w ˛

atpliwo´sci.

— Panie Olyn — rzekł wreszcie i ten nieco bardziej neutralny tytuł był niezo-

bowi ˛

azuj ˛

acym złagodzeniem sztywnej, niczym przyniesionej na ostrzach bagne-

tów atmosfery, w jakiej zacz˛eli´smy rozmow˛e. — Czy próbuje mi pan powiedzie´c,

˙ze jest tutaj po to, by napisa´c te artykuły bez jakiegokolwiek uprzedzenia wobec

nas?

— Tak wobec was, jak i wszystkich innych spraw i ludzi — odparłem —

i w zgodzie z Deklaracj ˛

a Reportera. Ten cykl b˛edzie publicznym ´swiadectwem

wagi naszej Deklaracji i w rezultacie przyczyni si˛e do polepszenia publicznego
wizerunku ka˙zdego, kto nosi peleryn˛e.

S ˛

adz˛e, ˙ze nawet wtedy mi nie uwierzył. Tre´s´c moich słów walczyła w nim

o lepsze ze zdrowym rozs ˛

adkiem, a zapewnienie o bezinteresowno´sci wyra˙zone

przez kogo´s, kogo znał jako nie-Zaprzyja´znionego, musiało brzmie´c dla niego jak
pusta przechwałka.

Lecz równocze´snie mówiłem jego własnym j˛ezykiem. Surowa rado´s´c zło˙zenia

samego siebie na ołtarzu ofiarnym, stoickie wyrzeczenie si˛e własnych uczu´c na
rzecz obowi ˛

azku, taka postawa była zgodna z pogl ˛

adami, którym hołdował przez

całe swoje ˙zycie.

— Rozumiem — powiedział wreszcie.
Powstał i gdy poszedłem w jego ´slady, wyci ˛

agn ˛

ał do mnie r˛ek˛e przez cał ˛

a

115

background image

szeroko´s´c biurka.

— No có˙z, redaktorze, nie mog˛e powiedzie´c, by´smy widzieli tu pana z przy-

jemno´sci ˛

a, nawet teraz. Ale w rozs ˛

adnych granicach b˛edziemy z panem współ-

pracowa´c tak dalece, jak b˛edzie to mo˙zliwe. Cho´c wszelkie artykuły, odzwier-
ciedlaj ˛

ace fakt, ˙ze jeste´smy tu jako nieproszeni go´scie na obcej planecie, musz ˛

a

przynie´s´c nam szkod˛e w oczach ludów czternastu ´swiatów.

— Nie tym razem, jak s ˛

adz˛e — potrz ˛

asaj ˛

ac jego dłoni ˛

a, rzekłem krótko.

Pu´scił moj ˛

a r˛ek˛e i spojrzał na mnie z nagłym nawrotem podejrzliwo´sci.

— Moim zamiarem jest napisanie cyklu artykułów wst˛epnych — wytłuma-

czyłem. — B˛edzie on zatytułowany „Argumenty na rzecz okupacji Nowej Ziemi
przez oddziały z Zaprzyja´znionych” i ograniczy si˛e bez reszty do badania postaw
i punktów widzenia pana i pa´nskich ludzi, słu˙z ˛

acych w siłach okupacyjnych.

Spojrzał na mnie szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma.
— Do widzenia — po˙zegnałem go.
Wyszedłem, słysz ˛

ac za plecami jego wyb ˛

akane z trudno´sci ˛

a „Do widzenia”.

Wiedziałem, ˙ze zostawiam go w stanie kompletnej niepewno´sci co do tego, czy
siedzi, czy te˙z nie, na beczce prochu.

Lecz zgodnie z moimi przewidywaniami musiał zmieni´c zdanie, kiedy pierw-

sze artykuły z cyklu zacz˛eły si˛e ukazywa´c w serwisach „Wiadomo´sci Mi˛e-
dzygwiezdnych”. Jest pewna ró˙znica mi˛edzy zwykłym reporta˙zem a artykułem
wst˛epnym. We wst˛epniaku mo˙zesz przedstawi´c sytuacj˛e z punktu widzenia diabła
i dopóki nie uto˙zsamiasz si˛e z nim osobi´scie, dopóty mo˙zesz si˛e nie ba´c podejrze-
nia o stronniczo´s´c.

Przedstawiłem sytuacj˛e z punktu widzenia Zaprzyja´znionych ich własnymi

słowami i poprzez ich własne wypowiedzi. Był to pierwszy od lat wypadek,
by o ˙zołnierzach z Zaprzyja´znionych pisano w „Wiadomo´sciach Mi˛edzygwiezd-
nych” inaczej ni˙z krytycznie, a w oczach Zaprzyja´znionych wszelka krytyka su-
gerowała oczywi´scie, ˙ze autor jest do nich osobi´scie uprzedzony. Gdy˙z sami na
swej drodze ˙zycia nie uznawali pół´srodków i nie przyznawali do nich prawa po-
stronnym. Tote˙z zanim jeszcze znalazłem si˛e w połowie cyklu, zd ˛

a˙zyłem ju˙z sobie

zdoby´c zawzi˛ete serce komandora polnego Wassela i serca wszystkich ˙zołnierzy
jego sił okupacyjnych tak dalece, jak tylko mógł je zdoby´c nie-Zaprzyja´zniony.

Nowoziemianie odpowiedzieli oczywi´scie na cykl krzykiem, by opisa´c oku-

pacj˛e równie˙z z ich punktu widzenia. I bardzo dobry reporter nazwiskiem Moha
Skanosky otrzymał takie wła´snie zadanie od Gildii.

Lecz w oczach opinii publicznej to ja zdobyłem sobie prawo pierwsze´nstwa,

a artykuły miały tak pot˛e˙zny wyd´zwi˛ek, ˙ze o mało nie przekonały mnie samego,
ich autora. Słowa, którymi si˛e posługujemy, maj ˛

a w sobie jak ˛

a´s magi˛e i po uko´n-

czeniu cyklu byłem nieomal skłonny odnale´z´c w sobie jakie´s usprawiedliwienie
i nieco sympatii dla tych nieust˛epliwych ludzi sparta´nskiej wiary.

116

background image

Lecz na kamiennych ´scianach mojej duszy, cho´c nie naostrzony i nie opatrzo-

ny, przecie˙z wisiał claidheamh mor, który nie ugi ˛

ałby si˛e przed tak ˛

a słabo´sci ˛

a.

background image

Rozdział 18

Byłem jednak pod ´scisł ˛

a obserwacj ˛

a mych kolegów z Gildii i po powrocie na

Ziemi˛e w poczcie w St. Louis znalazłem notk˛e od Piersa Leafa.

Drogi Tamie!
Twój cykl to ´swietna robota. Maj ˛

ac jednak w pami˛eci temat naszej

rozmowy podczas ostatniego spotkania, byłbym zdania, ˙ze normalna
praca korespondenta lepiej przysłu˙zyłaby nie twej opinii zawodowej
ni˙z zajmowanie si˛e tego rodzaju publicystyk ˛

a.

Z najlepszymi ˙zyczeniami na przyszło´s´c.
P. F.

Było to do´s´c przejrzyste ostrze˙zenie przed wyra˙zaniem osobistego zaanga˙zo-

wania w sytuacj˛e, któr ˛

a wedle mych słów miałem uczyni´c przedmiotem docho-

dzenia. Mogło mnie ono skłoni´c do odło˙zenia zaplanowanej podró˙zy na St. Marie
na miesi ˛

ac lub jeszcze dłu˙zej. Ale wła´snie wtedy Donal Graeme, który przyj ˛

ał od

Zaprzyja´znionych stanowisko naczelnika wojny, dokonał swego niewiarygodne-
go — historycy wojskowo´sci mówi ˛

a o „niewiarygodnie błyskotliwym” — rajdu

na Oriente, nie zamieszkan ˛

a planet˛e z tego samego układu słonecznego, co ´swia-

ty Exotików. Skutkiem tego rajdu, jak to niemal natychmiast odkryło czterna´scie

´swiatów, była kapitulacja wi˛ekszej cz˛e´sci floty kosmicznej Exotików i całkowi-

ta ruina kariery i reputacji Geneve bar-Colmaina, ówczesnego komendanta ich
kosmicznej ˙zeglugi.

Wynikła st ˛

ad zmiana nastawienia opinii publicznej wobec Zaprzyja´znionych,

gdy˙z Exotikowie byli ogólnie lubiani na czternastu ´swiatach, co odwróciło reszt-
ki uwagi od moich artykułów. Mogłem si˛e z tego tylko cieszy´c. To, co miałem
nadziej˛e zyska´c na ich publikacji, a wi˛ec załagodzenie wrogo´sci i podejrzliwo´sci
wobec mnie ze strony komandora Wassela i jego wojsk okupacyjnych, ju˙z zyska-
łem.

Udałem si˛e wi˛ec na St. Marie, niewielk ˛

a, lecz urodzajn ˛

a planet˛e, która wraz

z górniczym ´swiatem Coby i kilkoma nie zamieszkanymi kawałkami skały jak
Oriente dzieliła układ słoneczny ze ´swiatami Mary i Kultis. Oficjalnie celem mo-
jej wizyty było ustalenie wpływu, jaki militarna katastrofa Oriente miała na t˛e

118

background image

peryferyjn ˛

a planetk˛e z jej przewa˙znie rzymskokatolick ˛

a i w głównej mierze wiej-

sk ˛

a populacj ˛

a.

Jakkolwiek oficjalnie nie było mi˛edzy nimi ˙zadnych powi ˛

aza´n poza układem

o wzajemnej pomocy, zrz ˛

adzeniem kosmografii St. Marie stała si˛e nieomal przed-

mie´sciem wi˛ekszych i pot˛e˙zniejszych ´swiatów Exotików. Jak to zwykle bywa, gdy
posiada si˛e bogatych i mo˙znych s ˛

asiadów, rz ˛

ady i interesy na St. Marie w znacz-

nym stopniu zale˙zały od porusze´n koła fortuny Exotików. Czytaj ˛

aca publiczno´s´c

czternastu ´swiatów z zainteresowaniem powitałaby wiadomo´s´c o tym, jakie skutki
dla pr ˛

adów i zapatrywa´n obecnych w ˙zyciu politycznym St. Marie miała pora˙zka

Exotików na Oriente.

Jak łatwo było przewidzie´c, odwróciła je ona o sto osiemdziesi ˛

at stopni. Po

jakich´s pi˛eciu dniach uruchomiania przeró˙znych znajomo´sci udało mi si˛e wresz-
cie uzyska´c wywiad z Marcusem O’Doyne’em, byłym prezydentem i osobisto´sci ˛

a

o wielkich wpływach politycznych w tak zwanym Bł˛ekitnym Froncie, odsuni˛etej
od władzy partii politycznej St. Marie. Do´s´c było mi jednego rzutu oka, bym zo-
rientował si˛e, i˙z nie posiada si˛e on z tego powodu ze ´zle ukrywanej rado´sci.

Spotkali´smy si˛e w jego apartamencie hotelowym w Blauvain, stolicy St. Ma-

rie. Był nie wi˛ecej ni˙z ´sredniego wzrostu, za to głow˛e miał nieproporcjonalnie
wielk ˛

a, czaszk˛e mocno wysklepion ˛

a i dowodz ˛

ace wielkiej siły charakteru rysy

twarzy pod faluj ˛

ac ˛

a siw ˛

a czupryn ˛

a. Głowa ta osadzona była do´s´c niezgrabnie na

pulchnych i raczej w ˛

askich ramionach, co w poł ˛

aczeniu ze zwyczajem posługiwa-

nia si˛e w normalnej rozmowie tubalnym głosem wiecowego agitatora nie zaskar-
biło mu mych szczególnych wzgl˛edów. Bladoniebieskie oczy ´swieciły mu, gdy
mówił.

— . . . Obudziło ich, jak. . . bogackiego! — zagaił rozmow˛e, gdy ju˙z usadowi-

li´smy si˛e z drinkami w dłoniach w przesadnie mi˛ekkich fotelach, stoj ˛

acych w sa-

lonie jego apartamentów hotelowych. Ułamek sekundy wcze´sniej, nim wyjechał
z emfatycznym „. . . bogackiego!”, uczynił teatraln ˛

a pauz˛e na wzi˛ecie oddechu, jak

gdyby chciał mi pokaza´c, i˙z omal nie wezwał imienia boskiego nadaremno, ale na
czas si˛e zreflektował. Jak to szybko odkryłem, to łapanie si˛e w ostatniej chwili na
kraw˛edzi wypowiedzenia spro´sno´sci lub przekle´nstwa, było stał ˛

a sztuczk ˛

a z jego

repertuaru. — . . . normalnych ludzi. . . zwykłych wiejskich ludzi — przemawiał,
pochylaj ˛

ac si˛e do mnie konfidencjonalnie. — Bo dot ˛

ad byli tutaj u´spieni. Tkwili

w u´spieniu przez całe lata, ukołysani do snu przez tych. . . skórkowanych Exoti-
ków. Ale ten interes z Oriente ich przebudził. Otworzył im oczy!

— Ukołysani do snu. . . niby w jaki sposób? — zapytałem.
— Za pomoc ˛

a austriackiego gadania, tak, austriackiego gadania! — O’Doyne

j ˛

ał si˛e kołysa´c w tył i w przód na kanapie. — Jarmarcznych iluzji! Psychologicz-

nych zagrywek. . . i jeszcze na tysi ˛

ac i jeden sposobów, redaktorze. Nigdy by pan

nie uwierzył!

119

background image

— Ale mo˙ze uwierz ˛

a moi czytelnicy — odparłem. — Nie przytoczyłby pan

tutaj jakiego´s przykładu?

— ˙

Ze jak? Mam. . . gdzie´s pa´nskich czytelników! Tak wła´snie powiadam!

Mam. . . gdzie´s pa´nskich czytelników! — Znów bujn ˛

ał si˛e do przodu, dumnie

piorunuj ˛

ac mnie wzrokiem. — Obchodzi mnie tylko zwykły mieszkaniec mojego

własnego ´swiata! Zwykły mieszkaniec! On zna wszystkie przykłady, wszystkie
wymuszenia, wszystkie krzywdy! Nie damy si˛e zepchn ˛

a´c na boczny tor, panie

Olyn, chocia˙z by´c mo˙ze panu byłoby to po my´sli! Nie, powiadam panu, mam. . .
gdzie´s pa´nskich czytelników i mam. . . gdzie´s pana! Niechc ˛

acy bym wpakował

kogo´s w kłopoty z tymi. . . kapociarzami, przedstawiaj ˛

ac jakie´s konkretne przy-

kłady.

— W takim razie nie daje mi pan wiele materiału do pisania — powiedzia-

łem. — Mo˙ze zatem przejdziemy do innego tematu. Jak zrozumiałem, pa´nskim
zdaniem ludzie z obecnego rz ˛

adu utrzymuj ˛

a si˛e przy władzy jedynie dzi˛eki presji

wywieranej na St. Marie przez Exotików?

— To po prostu zwykli kolaboranci, panie Olyn. Rz ˛

ad? Dobre sobie! Nazy-

wajmy ich Zielonym Frontem, bo niczym wi˛ecej nie s ˛

a! Uzurpuj ˛

a sobie prawo

do wyst˛epowania w imieniu wszystkich obywateli St. Marie. Ci. . . Zna pan nasz ˛

a

tutejsz ˛

a sytuacj˛e polityczn ˛

a?

— Jak zrozumiałem — odparłem — wasza konstytucja pierwotnie podzieli-

ła cał ˛

a planet˛e na okr˛egi wyborcze o jednakowej powierzchni, z dwoma przed-

stawicielami w rz ˛

adzie planetarnym dla ka˙zdego dystryktu. Teraz pa´nska partia

utrzymuje, i˙z rozwój populacji miejskiej oddał wiejskim dystryktom kontrol˛e nad
miejskimi, jako ˙ze miasto, które jak Blauvain liczy sobie pół miliona mieszka´n-
ców, nie ma wi˛ecej przedstawicieli ni˙z dystrykt zamieszkany przez trzy lub cztery
tysi ˛

ace?

— Wła´snie, wła´snie! — O’Doyne bujn ˛

ał si˛e do przodu i zagrzmiał pod mo-

im adresem konfidencjonalnie. — Potrzeba reproporcjonalizacji jest pal ˛

aca, jak

zawsze w sytuacjach o historycznym znaczeniu. Ale czy Zielony Front przegło-
suje odebranie władzy samemu sobie? Mało prawdopodobne! Tylko jedno ´smiałe
poci ˛

agni˛ecie, tylko oddolna rewolucja mo˙ze pozbawi´c ich władzy i wprowadzi´c

nasz ˛

a parti˛e, reprezentuj ˛

ac ˛

a interesy zwykłych ludzi, ludzi ignorowanych, pozba-

wionych praw wyborczych ludzi z miast, do rz ˛

adu.

— Czy uwa˙za pan, ˙ze w chwili obecnej mo˙zliwa jest taka oddolna rewolucja?

— Zmniejszyłem poziom nagrywania w swoim magnetofonie.

— Przed Oriente powiedziałbym. . . nie! Nie, cho´cbym miał nie wiem jak

wielk ˛

a nadziej˛e! Ale od czasu Oriente. . . — urwał i bujn ˛

ał si˛e triumfalnie do

tyłu, spogl ˛

adaj ˛

ac na mnie znacz ˛

aco.

— Od czasu Oriente? — podpowiedziałem, jako ˙ze znacz ˛

ace spojrzenia tu-

dzie˙z znacz ˛

ace przemilczenia nie miały dla mnie ˙zadnej warto´sci przy wykony-

waniu zwykłej pracy korespondenta. Ale O’Doyne’em kierowała typowa dla po-

120

background image

lityka obawa przed zap˛edzeniem si˛e swymi własnymi słowami w kozi róg.

— No có˙z, od czasu Oriente — kontynuował — stało si˛e oczywiste, oczywiste

dla ka˙zdego my´sl ˛

acego obywatela tego ´swiata, ˙ze St. Marie mo˙ze by´c zmuszona

do uniezale˙znienia. ˙

Ze by´c mo˙ze b˛edziemy musieli obej´s´c si˛e bez kontroluj ˛

acej

nasze przedsi˛ewzi˛ecia paso˙zytniczej dłoni Exotików. Gdzie za´s mo˙zna znale´z´c lu-
dzi, którzy potrafiliby stan ˛

a´c u steru chybotliwej nawy St. Marie i przez burzliwe

odm˛ety przyszło´sci wyprowadzi´c j ˛

a na spokojne wody? W miastach, redaktorze!

W szeregach tych spo´sród nas, którzy zawsze bronili sprawy zwykłego człowieka.
W naszej własnej partii Bł˛ekitnego Frontu!

— Rozumiem — odrzekłem. — Ale czy w ´swietle waszej konstytucji zmiana

władz przedstawicielskich nie wymagałaby wyborów? I czy wyborów nie mo˙z-
na si˛e domaga´c dopiero wtedy, gdy dysponuje si˛e wi˛ekszo´sci ˛

a głosów obecnych

przedstawicieli? I czy to nie Zielony Front ma teraz t˛e wi˛ekszo´s´c, tak ˙ze jest ma-
ło prawdopodobne, by zwołał wybory, które zmiotłyby z urz˛edu wi˛ekszo´s´c jego
członków?

— Prawda! — zagrzmiał. — Prawda! — Bujn ˛

ał si˛e w tył i w przód, piorunuj ˛

ac

mnie wzrokiem, zawieraj ˛

acym przejrzyst ˛

a aluzj˛e do wielkiej wagi przemilczenia

tych faktów.

— W takim razie — wyznałem — nie rozumiem, w jaki sposób mo˙zliwa jest

oddolna rewolucja, o której pan mówi, panie O’Doyne.

— Wszystko jest mo˙zliwe! — odparł. — Nie ma rzeczy niemo˙zliwych dla

zwykłego człowieka! Pierwsze jaskółki s ˛

a ju˙z w powietrzu, a powietrze dojrzało

do zmian. Któ˙z mo˙ze temu zaprzeczy´c?

Wył ˛

aczyłem magnetofon.

— Widz˛e — rzekłem — ˙ze to nas prowadzi donik ˛

ad. Mo˙ze lepiej nam pójdzie

bez nagrywania.

— Bez nagrywania? Bezwzgl˛ednie! W rzeczy samej, bezwzgl˛ednie! — przy-

takiwał dobrodusznie. — Jestem tak samo gotowy odpowiada´c na pytania bez
nagrywania, jak i z nagrywaniem, redaktorze. A wie pan dlaczego? Dlatego, ˙ze
dla mnie z nagrywaniem i bez nagrywania to jedno i to samo. Jedno i to samo!

— No có˙z — powiedziałem. — W takim razie mo˙ze o tych pierwszych ja-

skółkach w powietrzu? Bez nagrywania, mo˙ze mi pan poda´c jaki´s przykład?

Bujn ˛

ał si˛e w moim kierunku i zni˙zył głos.

— Miały miejsce. . . zebrania, nawet na terenach wiejskich — wymamrotał.

— Niepokoje i poruszenia. . . tyle tylko mog˛e panu powiedzie´c. Je´sli zapyta pan
o nazwiska, adresy. . . oczywi´scie, nie. Nic panu nie powiem.

— Zatem nie licz ˛

ac mglistych aluzji, odprawia mnie pan z niczym? Nie mog˛e

z tego zrobi´c artykułu. A panu zale˙załoby na artykule na temat tej sytuacji, jak
s ˛

adz˛e?

— Tak, ale. . . — Pot˛e˙zne szcz˛eki si˛e zacisn˛eły. — Nic panu nie powiem. Nie

b˛ed˛e ryzykował. . . Nic nie powiem!

121

background image

— Rozumiem — zgodziłem si˛e.
Czekałem przez cał ˛

a minut˛e. Otworzył usta, zamkn ˛

ał je, potem poruszył si˛e

niespokojnie na kanapie.

— By´c mo˙ze — podj ˛

ałem z wolna — by´c mo˙ze istnieje wyj´scie z tej sytuacji.

Spod posiwiałych brwi rzucił mi spojrzenie niedalekie od podejrzliwo´sci.
— By´c mo˙ze ja mógłbym wypowiedzie´c to zamiast pana — mówiłem łago-

dz ˛

aco. — Nie musiałby pan niczego potwierdza´c. I oczywi´scie nawet moje roz-

wa˙zania nie zostałyby nagrane.

— Pan. . . zamiast. . . mnie?
Przygl ˛

adał mi si˛e twardo.

— A dlaczegó˙z by nie? — odrzekłem ze swobod ˛

a.

Był zbyt wytrawn ˛

a osobisto´sci ˛

a publiczn ˛

a, by okaza´c po sobie zakłopotanie,

lecz nadal przygl ˛

adał mi si˛e uporczywie.

— My ze Słu˙zby Prasowej mamy własne ´zródła informacyjne, a na ich podsta-

wie potrafimy wyrobi´c sobie ogólny obraz sytuacji, nawet je´sli brakuje poszcze-
gólnych cz˛e´sci. Otó˙z, mówi ˛

ac oczywi´scie hipotetycznie, sytuacja ogólna w chwili

obecnej wygl ˛

ada w du˙zym stopniu tak, jak j ˛

a pan opisał. Niepokoje i poruszenia,

zebrania, odgłosy niezadowolenia z obecnego, pan by pewnie powiedział, mario-
netkowego rz ˛

adu.

— Tak — zadudnił. — Tak, z ust mi pan wyj ˛

ał. To wła´snie to. . . zakichany

rz ˛

ad marionetkowy!

— Jednocze´snie — kontynuowałem — jak ju˙z tego dowiedli´smy, ów mario-

netkowy rz ˛

ad jest w pełni gotowy do stłumienia wszelkiego rodzaju lokalnych

rozruchów, nie ma za´s zamiaru zwołania wyborów, które usun˛ełyby go od władzy,
a wykluczywszy zwołanie takich wyborów, nie wydaje mi si˛e, by istniał konstytu-
cyjny sposób zmiany status quo. Wysoce utalentowani i bezinteresowni przywód-
cy, których w innym stanie rzeczy St. Marie mogłaby, mówi˛e mogłaby, zachowu-
j ˛

ac oczywi´scie ze swej strony pełn ˛

a neutralno´s´c, znale´z´c w szeregach Bł˛ekitnego

Frontu, wydaj ˛

a si˛e skazani na pozostanie z dala od areny politycznej i pozbawieni

´srodków, za pomoc ˛

a których mogliby uratowa´c swój ´swiat od obcych wpływów.

— Tak — wyb ˛

akał, wpatruj ˛

ac si˛e we mnie. — Tak.

— W rezultacie jaki kurs pozostaje otwarty dla tych, którzy wyzwoliliby St.

Marie spod władzy obecnego rz ˛

adu? — kontynuowałem. — Skoro nie mo˙zna si˛e

uciec do ˙zadnych legalnych ´srodków, jedyn ˛

a drog ˛

a wyj´scia, tak mogłoby si˛e wy-

dawa´c ludziom dzielnym i silnym, jest na czas próby odło˙zy´c legaln ˛

a procedur˛e na

bok. Je´sli nie ma konstytucyjnych sposobów usuni˛ecia ludzi dzier˙z ˛

acych obecnie

ster rz ˛

adów, mo˙ze zaj´s´c konieczno´s´c usuni˛ecia ich innym sposobem, z oczywi-

stym po˙zytkiem dla całego ´swiata St. Marie i ka˙zdego jego mieszka´nca.

Zapatrzył si˛e we mnie. Niedostrzegalnie poruszył wargami, lecz nie rzekł nic.

Jego bladoniebieskie oczy sprawiały pod siwymi brwiami wra˙zenie z lekka wy-
trzeszczonych.

122

background image

— Krótko mówi ˛

ac. . . bezkrwawy zamach stanu, bezpo´srednie i przymusowe

usuni˛ecie owych złych przywódców z urz˛edu wydaje si˛e jedynym rozwi ˛

azaniem

pozostałym dla tych, którzy wierz ˛

a, ˙ze planeta potrzebuje ratunku. Dalej, wie-

my. . .

— Czekaj pan. . . — przerwał dono´snie O’Doyne. — Zmuszony jestem po-

wiedzie´c panu tu i teraz, redaktorze, ˙ze mojego milczenia nie nale˙zy tłumaczy´c
sobie jako przyzwolenia na któr ˛

akolwiek z tych spekulacji. Nie doniesie pan. . .

— Prosz˛e pana — ja z kolei przeszkodziłem mu, podnosz ˛

ac r˛ek˛e do góry.

Uspokoił si˛e łatwiej, ni˙z mo˙zna byłoby przypuszcza´c.
— To wszystko jest z mojej strony całkowicie teoretyczn ˛

a supozycj ˛

a. Nie uwa-

˙zam, by miało to cokolwiek wspólnego z sytuacj ˛

a rzeczywist ˛

a. — Zawahałem si˛e.

— Jedyn ˛

a kwesti ˛

a niejasn ˛

a w tej projekcji sytuacji. . . sytuacji teoretycznej. . . jest

sprawa wprowadzenia jej w czyn. Zdajemy sobie spraw˛e, i˙z je´sli chodzi o liczeb-
no´s´c i wyposa˙zenie, siły Bł˛ekitnego Frontu, pozostaj ˛

ace w stosunku jeden do stu

w czasie ostatniej elekcji, trudno porównywa´c do planetarnych sił zbrojnych rz ˛

adu

St. Marie.

— Nasze poparcie. . . nasze oddolne poparcie. . .
— Och, oczywi´scie — powiedziałem. — W dalszym ci ˛

agu jednak otwarta

pozostaje kwestia podj˛ecia w tej sytuacji jakichkolwiek działa´n fizycznie sku-
tecznych. To wymagałoby sprz˛etu i ludzi. . . zwłaszcza ludzi. Przez co oczywi´scie
rozumiem wojskowych zdolnych albo do wyszkolenia miejscowych oddziałów
zło˙zonych z surowych rekrutów, albo do samodzielnego rozpocz˛ecia działa´n z po-
zycji siły. . .

— Panie Olyn — rzekł O’Doyne — musz˛e zaprotestowa´c przeciwko takim

sformułowaniom. Zmuszony jestem takie sformułowania odrzuci´c. Jestem zmu-
szony — powstał, by przej´s´c si˛e po pokoju i ujrzałem, jak wymachuj ˛

ac r˛ekoma

maszeruje tam i z powrotem. — Jestem zmuszony odmówi´c dalszego wysłuchi-
wania takich sformułowa´n.

— Prosz˛e mi wybaczy´c — odparłem. — Jak ju˙z wspominałem, bawi˛e si˛e

mo˙zliwo´sciami hipotetycznej sytuacji. Ale próbuj ˛

ac dalej doj´s´c do sedna. . .

— Nie mam nic wspólnego z sednem, do którego próbuje pan doj´s´c, redakto-

rze! — rzekł O’Doyne, zatrzymuj ˛

ac si˛e przede mn ˛

a ze srogim wyrazem twarzy.

— Sedno to nie dotyczy nas z Bł˛ekitnego Frontu.

— Oczywi´scie, ˙ze nie — uspokoiłem go. — Wiem, ˙ze nie dotyczy. Ma si˛e

rozumie´c, ˙ze nie jest to bynajmniej mo˙zliwe.

— Nie jest mo˙zliwe? — O’Doyne zesztywniał. — Co nie jest mo˙zliwe?
— Cała ta sprawa z zamachem stanu — odrzekłem. — To oczywiste. Wszelkie

kroki w tym kierunku wymagałyby pomocy z zewn ˛

atrz. . . Na przykład kwestia

wyszkolonych wojskowych. Tacy ludzie musieliby by´c dostarczeni z innego ´swia-
ta, a jaki˙z ´swiat skłonny byłby swoje cenne oddziały udost˛epni´c na własne ryzyko
nieznanej i pozbawionej władzy partii politycznej z St. Marie?

123

background image

Pozwoliłem, by mój głos wybrzmiał, i siedziałem, przypatruj ˛

ac mu si˛e

z u´smiechem, jak gdybym spodziewał si˛e po nim odpowiedzi na ostatnie pyta-
nie. On równie˙z siedział, odwzajemniaj ˛

ac spojrzenie, jak gdyby spodziewał si˛e,

˙ze sam sobie udziel˛e odpowiedzi. Musieli´smy tak siedzie´c w obustronnie wycze-

kuj ˛

acym milczeniu dobre dwadzie´scia sekund, nim przerwałem je znowu, wstaj ˛

ac

z miejsca.

— Oczywi´scie — powiedziałem z nutk ˛

a ˙zalu w głosie — ˙zaden. Wnioskuj˛e

zatem, ˙ze w najbli˙zszej przyszło´sci mimo wszystko nie zobaczymy na St. Ma-
rie przełomowych zmian w rz ˛

adach ani te˙z w stosunkach z Exotikami. Có˙z —

i wyci ˛

agn ˛

ałem do niego r˛ek˛e — musz˛e pana przeprosi´c, ˙ze to ja pozwalam sobie

zako´nczy´c ten wywiad, panie O’Doyne, lecz widz˛e, ˙ze straciłem poczucie czasu.
Za pi˛etna´scie minut umówiony jestem na drugim ko´ncu miasta na wywiad z pre-
zydentem, by zapozna´c si˛e z pogl ˛

adami strony przeciwnej, a zaraz potem biegn˛e

do portu kosmicznego, by jeszcze dzi´s wieczorem odlecie´c na Ziemi˛e.

Wstał i u´scisn ˛

ał mi dło´n jak automat.

— Nie ma za co — rozpocz ˛

ał. Jego głos przez jedn ˛

a chwil˛e pobrzmiewał

basem, by zaraz zachwia´c si˛e i powróci´c do normalnego poziomu. — Nie ma
za co. . . z przyjemno´sci ˛

a zapoznałem pana, redaktorze, z panuj ˛

ac ˛

a tu naprawd˛e

sytuacj ˛

a. — Wypu´scił moj ˛

a dło´n nieomal z ˙zalem.

— Do widzenia, zatem — powiedziałem. Odwróciłem si˛e do wyj´scia i byłem

ju˙z w połowie drogi do drzwi, gdy usłyszałem jego głos za plecami.

— Redaktorze Olyn. . .
Zatrzymałem si˛e i odwróciłem.
— Słucham? — odparłem.
— Czuj˛e — nagle jego głos zadudnił — ˙ze moim obowi ˛

azkiem jest pana

zapyta´c. . . obowi ˛

azkiem wobec Bł˛ekitnego Frontu, obowi ˛

azkiem wzgl˛edem mo-

jej partii jest wymóc na panu zapoznanie mnie z wszelkimi pogłoskami, jakie
mógł pan usłysze´c, dotycz ˛

acymi to˙zsamo´sci jakiegokolwiek ´swiata. . . jakiego-

kolwiek. . . gotowego przyj´s´c z pomoc ˛

a wła´sciwemu rz ˛

adowi, tu, na St. Marie.

My tak˙ze, redaktorze, jeste´smy tu, na tym ´swiecie, pa´nskimi czytelnikami. Jest
pan nam winien t˛e informacj˛e, tak jak wszystkim innym. Czy słyszał pan o ´swie-
cie, o którym by. . . doniesiono lub jak pan woli, o którym kr ˛

a˙z ˛

a słuchy. . . ˙ze

jest gotowy udzieli´c oddolnemu ruchowi z St. Marie pomocy w zrzuceniu jarzma
Exotików i zapewnieniu naszemu ludowi równych praw wyborczych?

Odwzajemniłem mu si˛e spojrzeniem. Pozwoliłem mu poczeka´c dwie lub trzy

sekundy.

— Nie — odrzekłem. — Nie, panie Doyne, nie słyszałem.
Stał bez ruchu, jak gdyby moje słowa przykuły go do ziemi, z nogami w lek-

kim rozkroku i zadartym podbródkiem, rzucaj ˛

ac mi wyzwanie.

— Przykro mi — powiedziałem. — Do widzenia. Wyszedłem. Nie wydaje mi

si˛e, by w ogóle odpowiedział na moje po˙zegnanie.

124

background image

Po´spieszyłem wprost do gmachu rz ˛

adu i nast˛epne dwadzie´scia minut sp˛edzi-

łem tam w atmosferze pełnej miłych i podnosz ˛

acych na duchu frazesów, prze-

prowadzaj ˛

ac wywiad z prezydentem rz ˛

adu St. Marie, Charlesem Perrinim. Potem

drog ˛

a na New San Marcos i Josephstown wróciłem do portu kosmicznego, wprost

na statek odlatuj ˛

acy na Ziemi˛e.

Na Ziemi zatrzymałem si˛e tylko tyle czasu, ile potrzeba, by przejrze´c poczt˛e,

i bez dalszej zwłoki znalazłem si˛e na statku pod ˛

a˙zaj ˛

acym w kierunku Harmonii,

a konkretnie — znajduj ˛

acej si˛e na tej planecie siedziby Zjednoczonej Rady Ko-

´sciołów, które wspólnie rz ˛

adziły obojgiem Zaprzyja´znionych ´Swiatów Harmonii

i Zjednoczenia. Sp˛edziłem tam pi˛e´c dni szlifuj ˛

ac bruki miejskie oraz posadzki

w biurach i na kwaterach młodszych oficerów ich tak zwanego Urz˛edu Informacji
Prasowej.

Szóstego dnia okazało si˛e, ˙ze notatka, któr ˛

a bezzwłocznie po przybyciu wy-

słałem do komandora polnego Wassela, spełniła swoje zadanie. Zabrano mnie do
samego gmachu Rady i po sprawdzeniu, czy nie mam przy sobie broni — były
na tle sekciarskim jakie´s gwałtowne ró˙znice zda´n pomi˛edzy grupami Ko´sciołów
na samych Zaprzyja´znionych ´Swiatach i jak wida´c nie robiono wyj ˛

atków nawet

dla prasy — wprowadzono do wysoko sklepionego gabinetu o gołych ´scianach.
Tam, w otoczeniu kilku zwykłych krzeseł, po´srodku czarno-białej szachownicy
podłogi, stało masywne biurko z siedz ˛

acym za nim ubranym całkiem na czarno

m˛e˙zczyzn ˛

a.

Jedynymi białymi akcentami w jego sylwetce były twarz i r˛ece. Cała reszta

była okryta ubraniem. Lecz ramiona miał kwadratowe i szerokie jak wrota stodo-
ły, a sponad nich, nie ust˛epuj ˛

ac czerni ˛

a jego ubiorowi, patrzyła para oczu, które

zdawały si˛e pali´c mnie ˙zywym ogniem. M˛e˙zczyzna powstał i góruj ˛

ac nade mn ˛

a

wzrostem o pół głowy, obszedł dookoła biurko, by poda´c mi r˛ek˛e.

— Bóg z tob ˛

a — powiedział.

Nasze dłonie si˛e spotkały. Na cienkiej linii jego warg widniał nikły ´slad nie-

zaprzeczalnego rozbawienia, a spojrzenie jego oczu zdawało si˛e mnie sondowa´c
niczym dwa bli´zniacze skalpele chirurgiczne. ´Scisn ˛

ał moj ˛

a dło´n niezbyt mocno,

lecz w sposób wskazuj ˛

acy na sił˛e, która gdyby tego zapragn ˛

ał, mogła zgruchota´c

mi palce jak w imadle.

Stan ˛

ałem wreszcie przed obliczem Starszego nad Rad ˛

a Starszych władaj ˛

ac ˛

a

poł ˛

aczonymi Ko´sciołami Harmonii i Zjednoczenia, przed obliczem tego, który

nazywany był Brightem, Pierwszym w´sród Zaprzyja´znionych.

background image

Rozdział 19

— Przychodzi pan z dobrymi rekomendacjami od komandora polnego Wasse-

la — rzekł, gdy ju˙z wymienili´smy u´scisk dłoni. — Niezwykła rzecz jak na repor-
tera. — Było to jedynie stwierdzenie faktu, nie za´s szyderstwo, tote˙z skorzystałem
z jego zaproszenia — które brzmiało prawie jak rozkaz — i usiadłem, a on po-
wrócił za biurko. Siedzieli´smy naprzeciwko siebie.

Człowiek ten miał w sobie moc i obietnic˛e czarnego płomienia. Przyszło mi

nagle do głowy, ˙ze drzemie w nim zapowied´z ognia niczym w prochu strzelni-
czym, składowanym przez Turków na terenie Partenonu w 1687 roku, kiedy to
pocisk wystrzelony przez armi˛e weneck ˛

a pod dowództwem Orsiniego doprowa-

dził czarne ziarenka do eksplozji i wysadził ´srodek białej ´swi ˛

atyni w powietrze.

Zawsze nosiłem w sobie ciemny zak ˛

atek, specjalnie przeznaczony na nienawi´s´c

do tej armii i tego pocisku, gdy˙z je´sli Partenon był dla mnie w latach chłopi˛ecych

˙zywym zaprzeczeniem Mathiasowych mroków, zniszczenia uczynione przez po-

cisk były dowodem na istnienie dziedzin przez nie podbitych nawet w samym
sercu ´swiatło´sci.

Zatem widok Starszego Brighta sprawił, i˙z poł ˛

aczyłem w my´sli jego obraz

z tym zastarzałym obiektem nienawi´sci, cho´c pilnowałem si˛e, by nie odsłoni´c
swych uczu´c przed jego wzrokiem. Do tej pory jedynie u Padmy wyczuwałem
równie przeszywaj ˛

ac ˛

a na wylot moc spojrzenia, w tym wypadku jednak za spoj-

rzeniem stał dodatkowo człowiek.

Jego oczy były oczyma Torquemady, spiritus movens Inkwizycji starodawnej

Hiszpanii — co zauwa˙zyło ju˙z przede mn ˛

a wielu innych, jako ˙ze Ko´scioły Za-

przyja´znionych nie byłyby sob ˛

a bez własnych prze´sladowców i t˛epicieli herezji.

Za tymi oczyma kryła si˛e polityczna inteligencja umysłu, który wiedział, kiedy
sp˛eta´c, a kiedy pu´sci´c wolno moce obu planet. Po raz pierwszy byłem w stanie
wyobrazi´c sobie uczucia ´smiałka, który wst˛epuj ˛

ac samotnie do klatki lwa, słyszy,

jak zatrzaskuj ˛

a si˛e za nim ˙zelazne kraty.

To znaczy, po raz pierwszy od chwili, gdy stan ˛

ałem w sali Katalogu Ency-

klopedii Finalnej. Ugi˛eły si˛e pode mn ˛

a kolana — có˙z poczn˛e, je´sli oka˙ze si˛e, i˙z

Bright nie ma ˙zadnych słabych punktów i próbuj ˛

ac uzyska´c nad nim kontrol˛e, tyle

zdołam osi ˛

agn ˛

a´c, ˙ze sam zdradz˛e si˛e przed nim z własnymi planami?

126

background image

Lecz na ratunek przyszła mi siła przyzwyczaje´n wyniesionych z tysi ˛

aca wy-

wiadów, tote˙z nawet n˛ekany rojem w ˛

atpliwo´sci nie przestawałem obraca´c auto-

matycznie j˛ezykiem.

— . . . co tylko w mojej mocy w ´scisłej współpracy z komandorem polnym

Wasselem i jego lud´zmi na Nowej Ziemi — mówiłem. — Jestem im za to nie-
zmiernie wdzi˛eczny.

— I ja równie˙z — rzekł szorstko Bright, przewiercaj ˛

ac mnie na wylot roz-

palonym do czerwono´sci spojrzeniem — potrafi˛e doceni´c reportera, który umie
zachowa´c bezstronno´s´c. Inaczej nie znalazłby si˛e pan tutaj i nie przeprowadzał
ze mn ˛

a wywiadu. Praca na niwie Pa´nskiej nie pozostawia mi wiele czasu na do-

starczanie rozrywki siedmiu bezbo˙znym ´swiatom pomi˛edzy gwiazdami. Jaki jest
wła´sciwie powód tego wywiadu?

— Od dłu˙zszego czasu rozwa˙zam projekt — odparłem — zaprezentowania

Zaprzyja´znionych w korzystniejszym ´swietle mieszka´ncom innych ´swiatów. . .

— Po to, by dowie´s´c swej lojalno´sci wobec deklaracji pa´nskiego zawodu. . .

jak mówi Wassel? — Bright wskoczył mi w słowo.

— No có˙z, owszem — odpowiedziałem, sztywniej ˛

ac nieco na swoim krze´sle.

— W dzieci´nstwie wcze´snie zostałem sierot ˛

a i marzeniem mojego ˙zycia stało si˛e

wst ˛

api´c do Słu˙zby Prasowej. . .

— Nie marnuj mojego cennego czasu, redaktorze!
Ostry głos Brighta uci ˛

ał niczym siekier ˛

a nie doko´nczony ust˛ep mego zdania.

Nagle ponownie powstał, jakby chciał da´c upust nadmiarowi nagromadzonej ener-
gii, i obszedł biurko dookoła, by patrz ˛

ac na mnie z góry stan ˛

a´c z kciukami wbitymi

za pas, ciasno opinaj ˛

acy go w talii i pochylon ˛

a nade mn ˛

a twarz ˛

a ko´scistego m˛e˙z-

czyzny w ´srednim wieku. — Czym˙ze jest twoja Deklaracja wobec mnie, który
st ˛

apam w ´swiatło´sci Słowa Bo˙zego?

— Ka˙zdy z nas ma swój własny sposób na jak ˛

a´s ´swiatło´s´c do st ˛

apania —

odparłem. Pochylał si˛e tak nisko nad moj ˛

a głow ˛

a, ˙ze nie miałem sposobu wsta´c

i twarz ˛

a w twarz stawi´c mu czoło, jak nakazywał mi instynkt. Było tak, jakby

za pomoc ˛

a siły fizycznej trzymał mnie przyszpilonego do krzesła pod sob ˛

a. —

Gdyby nie moja Deklaracja, nie przybyłbym dzisiaj tutaj. Zapewne pan nie wie, co
spotkało mnie i mojego szwagra z r ˛

ak pewnego pa´nskiego grupowego na Nowej

Ziemi. . .

— Wiem. — Słowo to nie kryło w sobie ani krzty lito´sci. — W stosownej

chwili otrzyma pan za to przeprosiny. Posłuchaj mnie, redaktorze. — Jego w ˛

askie

wargi skrzywiły si˛e w nikłym kwa´snym u´smieszku. — Nie jest pan Pomaza´ncem
Bo˙zym.

— Nie — odrzekłem.
— Wobec tych, którzy krocz ˛

a drog ˛

a wytyczon ˛

a przez Słowo Bo˙ze, istniej ˛

a

podstawy, by mniema´c, ˙ze kieruj ˛

a si˛e pobudkami wa˙zniejszymi ni˙z ich własny

egoistyczny interes. Lecz ci, którzy bł ˛

adz ˛

a po omacku w mrokach, jak˙ze maj ˛

a

127

background image

wierzy´c w cokolwiek poza sw ˛

a osob ˛

a? — Krzywy u´smieszek na wargach drwił

w ˙zywe oczy z jego własnych słów, drwił z za´spiewnych okresów, których sens
sprowadzał si˛e do nazywania mnie kłamc ˛

a i prowokował do zakwestionowania

jego znajomo´sci ´swiata, która pozwoliła mu przejrze´c mnie na wylot.

Tym razem zesztywniałem w pozie skrzywdzonej niewinno´sci.
— Drwisz sobie z mej Deklaracji Reportera tylko dlatego, ˙ze nie jest twoja!

— warkn ˛

ałem.

Mój wybuch ani troch˛e go nie wzruszył. Nie zmienił te˙z jego u´smiechu.
— Pan nie uczyniłby głupcem Starszego nad Rad ˛

a naszych Ko´sciołów —

rzekł i odwracaj ˛

ac si˛e do mnie plecami, okr˛e˙zn ˛

a drog ˛

a wrócił, by usi ˛

a´s´c za biur-

kiem. — Powinien si˛e pan tego domy´sli´c przed przyjazdem na Harmoni˛e, redak-
torze. Lecz w ka˙zdym razie wie pan ju˙z o tym teraz.

Zagapiłem si˛e na´n, niemal o´slepiony nagłym przebłyskiem zrozumienia. Tak,

teraz ju˙z o tym wiedziałem — i wiedza ta sprawiła, i˙z ujrzałem, jak swymi słowa-
mi wydał si˛e w moje r˛ece.

Obawiałem si˛e, i˙z mo˙ze si˛e okaza´c, ˙ze nie ma on ˙zadnych słabych punktów,

które mógłbym wykorzysta´c, tak jak wykorzystywałem za pomoc ˛

a słów słabo-

´sci m˛e˙zczyzn i kobiet mniejszego formatu. I okazało si˛e to prawd ˛

a — nie miał

słabych punktów w pospolitym znaczeniu i tym samym miał jeden niepospolity.
Otó˙z jego słabo´sci ˛

a była jego siła, znajomo´s´c ´swiata, ta sama, która wyniosła go

do poziomu władcy i przywódcy swego ludu. Jego słabo´sci ˛

a było to, ˙ze odznaczał

si˛e fanatyzmem równym najgorszym spo´sród nich — ale i zarazem czym´s wi˛ecej.
Inaczej nie stałby si˛e tym, kim był. Dodatkowo musiał mie´c sił˛e, dzi˛eki której
potrafił zrezygnowa´c z fanatyzmu, gdy tylko zaczynał mu zawadza´c w utrzymy-
waniu stosunków z przywódcami innych ´swiatów — ze swymi odpowiednikami
i równymi sobie pomi˛edzy gwiazdami. Do tego wła´snie przyznał mi si˛e bezwied-
nie przed chwil ˛

a.

W przeciwie´nstwie do otaczaj ˛

acych go ludzi wyró˙zniaj ˛

acych si˛e jedynie czar-

n ˛

a sukni ˛

a i dzikim spojrzeniem nie postrzegał ´swiata wył ˛

acznie w barwach czar-

nych lub białych, lecz był zdolny zauwa˙za´c wszystkie odcienie i umiał nimi ope-
rowa´c — w tym równie˙z odcieniami szaro´sci. Krótko mówi ˛

ac, gdy chciał, potrafił

by´c politykiem — a z politykiem mogłem da´c sobie rad˛e.

Polityka mogłem doprowadzi´c do popełnienia jakiego´s bł˛edu.
Zapadłem si˛e w sobie. Siedz ˛

ac tak na krze´sle, pozwoliłem, by uszła ze mnie

całkowicie sztywno´s´c, i ujrzałem w oczach Brighta rozbudzone na nowo zainte-
resowanie. Wydałem z siebie rozdygotane tchnienie.

— Ma pan słuszno´s´c — rzekłem głosem wypranym całkowicie z ˙zycia. Wsta-

łem. — No có˙z, nie ma sensu ci ˛

agn ˛

a´c tego dalej. Pójd˛e ju˙z. . .

— Pójdziesz? — Jego głos hukn ˛

ał jak strzał karabinowy, zatrzymuj ˛

ac mnie

w miejscu. — Jeszcze nie powiedziałem, ˙ze wywiad jest sko´nczony. Siada´c!

Spiesznie usiadłem z powrotem. Starałem si˛e sprawia´c wra˙zenie pobladłego

128

background image

na twarzy i my´sl˛e, ˙ze mi si˛e to udało. Chocia˙z w nagłym przebłysku intuicji zdo-
łałem go przejrze´c, w dalszym ci ˛

agu znajdowałem si˛e w jednej klatce z lwem.

— Wła´sciwie — rzekł, wpatruj ˛

ac si˛e we mnie — co takiego chce pan zyska´c

ode mnie i od nas, którzy jeste´smy Wybra´ncami Bo˙zymi na obu tych ´swiatach?

Nerwowo oblizałem wargi.
— Mów — rozkazał.
Nie podniósł głosu, lecz zawarte w nim niskie, dono´sne tony groziły, ˙ze gdy-

bym nie posłuchał, zapłac˛e straszliw ˛

a cen˛e.

— Rad˛e. . . — wymamrotałem.
— Rad˛e? Nasz ˛

a Rad˛e Starszych? Có˙z to ma znaczy´c?

— Nie t˛e — powiedziałem, wbijaj ˛

ac wzrok w podłog˛e. — Rad˛e Gildii Repor-

terów. Chciałbym zaj ˛

a´c w niej miejsce. Wy, Zaprzyja´znieni, mogliby´scie sprawi´c,

bym je otrzymał. Po tym, jak Dave. . . po tym, co spotkało mojego szwagra. . . to,

˙ze w sprawie z Wasselem pokazałem, ˙ze mog˛e wykonywa´c swoj ˛

a robot˛e nie oka-

zuj ˛

ac stronniczo´sci. . . to zwróciło na mnie uwag˛e, nawet w Radzie. Gdyby tylko

udało mi si˛e poci ˛

agn ˛

a´c to jeszcze dalej — gdybym zdołał przeci ˛

agn ˛

a´c sympa-

ti˛e opinii publicznej siedmiu pozostałych ´swiatów na wasz ˛

a stron˛e. . . zyskałbym

zarówno w oczach odbiorców, jak Gildii.

Umilkłem. Z wolna podniosłem wzrok. Przygl ˛

adał mi si˛e z nieprzyjemn ˛

a we-

soło´sci ˛

a.

— Spowied´z oczyszcza dusz˛e, nawet tak ˛

a jak twoja — oznajmił pos˛epnie. —

Powiedz mi, obmy´sliłe´s ju˙z sposób poprawy naszego wizerunku w oczach opinii
publicznej zaniechanych przez Pana ´swiatów?

— No có˙z, to zale˙zy — odparłem. — Musiałbym rozejrze´c si˛e tutaj za mate-

riałem do publikacji. Najpierw. . .

— Dosy´c ju˙z na dzisiaj!
Ponownie powstał zza biurka i rozkazał mi wzrokiem, bym zrobił to samo, co

te˙z uczyniłem.

— Powrócimy do tego za kilka dni — rzekł. Po˙zegnał mnie swym u´smiechem

Torquemady. — Na razie do zobaczenia, redaktorze.

— Do zobaczenia — udało mi si˛e wykrztusi´c.
Odwróciłem si˛e i całkiem roztrz˛esiony wyszedłem.
Nie było to dr˙zenie całkowicie udawane. Nogi uginały si˛e pode mn ˛

a jak po

pełnym napi˛ecia balansowaniu na kraw˛edzi przepa´sci, a j˛ezyk przysechł mi do
podniebienia.

Przez kilka nast˛epnych dni wał˛esałem si˛e bez celu po mie´scie, udaj ˛

ac, ˙ze pod-

patruj˛e koloryt lokalny. Wreszcie na czwarty dzie´n po widzeniu z Brightem zo-
stałem znowu wezwany do jego gabinetu. Gdy wszedłem, stał w połowie drogi
mi˛edzy drzwiami a biurkiem i nie zrobił w moim kierunku ani kroku.

— Redaktorze — rzekł prosto z mostu — wydaje mi si˛e, ˙ze nie mo˙zesz wyró˙z-

nia´c nas w swoich doniesieniach tak, by nie zauwa˙zyli tego twoi koledzy z Gildii.

129

background image

Je´sli tak, to na co mo˙zesz mi si˛e przyda´c?

— Nie powiedziałem, ˙ze b˛ed˛e was wyró˙zniał — odpowiedziałem z oburze-

niem. — Lecz je´sli poka˙zecie mi co´s godnego wyró˙znienia, o czym mógłbym
napisa´c, wówczas mógłbym uwzgl˛edni´c to w swych doniesieniach.

— Tak. — Przyjrzał mi si˛e surowo czarnymi płomieniami oczu. — Chod´z

wi˛ec przypatrzy´c si˛e naszemu ludowi.

Poprowadził mnie do wyj´scia i wszedł razem ze mn ˛

a do windy, któr ˛

a zjecha-

li´smy do gara˙zu, gdzie czekał na nas sztabowy samochód. Wsiedli´smy i kierowca
wywiózł nas za Council City na wie´s, nag ˛

a i kamienist ˛

a, ale schludnie podzielon ˛

a

na gospodarstwa.

— Zauwa˙z — rzekł sucho Bright, gdy przeje˙zd˙zali´smy przez miasteczko, któ-

re było niewiele wi˛eksze od wioski. — Tylko jeden plon zbieramy na naszych
ubogich ´swiatach w obfito´sci. . . a jest to nasza młodzie˙z, która najmuje si˛e ja-
ko ˙zołnierze, by nasz lud nie głodował i nasza Wiara nie upadła. Co szpeci tych
oto młodzie´nców i innych mijanych po drodze ludzi, ˙ze cała reszta ´swiata musi
odczuwa´c wobec nich tak ogromn ˛

a niech˛e´c, nawet je´sli najmuje ich, by walczyli

i gin˛eli w obcoplanetarnych wojnach?

Odwróciłem si˛e i ujrzałem, ˙ze jego oczy znów spocz˛eły na mnie z ponurym

rozbawieniem.

— Ich. . . postawy społeczne — odpowiedziałem ostro˙znie. Bright wybuchn ˛

´smiechem, wydostaj ˛

acym si˛e z gł˛ebi piersi, krótkim jak kaszel lwa.

— Postawy społeczne! — rzekł surowym głosem. — Podstaw w to miejsce

proste i zrozumiałe słowo, reporterze! Nie postawy społeczne, ale duma! Duma!
Ci ludzie, których tu widzisz, biedni jak mysz ko´scielna, zaprawieni jedynie do
fizycznej harówki i obchodzenia si˛e z broni ˛

a. . . mimo wszystko spogl ˛

adaj ˛

a z wy-

soko´sci niebosi˛e˙znych szczytów na powstałe z prochu robaki, które ich wynajmu-
j ˛

a. Wiedz ˛

a, ˙ze ich pracodawcy mog ˛

a gromadzi´c dobra doczesne i sprz˛ety, opływa´c

w dostatki i okrywa´c si˛e złotogłowiem. . . lecz gdy wszyscy pospołu odejd ˛

a w cie´n

grobu, wówczas im, którzy tarzali si˛e w bogactwach i władzy, nie b˛edzie nawet
wolno stan ˛

a´c z czapk ˛

a w r˛eku pod bramami ze srebra i złota, przez które my,

którzy´smy cierpieli i którzy jeste´smy Pomaza´ncami, przejdziemy ze ´spiewem na
ustach.

U´smiechn ˛

ał si˛e do mnie swym dzikim u´smiechem drapie˙zcy.

— Czy po´sród tego wszystkiego, co tu widzisz — zapytał — potrafisz znale´z´c

co´s, co nauczyłoby tych, którzy wynajmuj ˛

a Mówi ˛

acych z Panem, przyj˛ecia ich

z nale˙zyt ˛

a pokor ˛

a i zgotowania im serdecznego powitania?

Znów kpił sobie ze mnie. Ale przejrzałem go na wylot w czasie pierwszej

wizyty w jego kancelarii i im dłu˙zej rozmawiali´smy, wiod ˛

aca do mego własnego

celu w ˛

aska, misterna ´scie˙zynka stawała si˛e coraz wyra´zniejsza. A wi˛ec i coraz

mniej dbałem o jego drwiny.

— Je´sli chodzi o dum˛e i pokor˛e po którejkolwiek ze stron, to niewiele na to

130

background image

mog˛e poradzi´c — odparłem. — Co wi˛ecej, to wcale wam nie jest potrzebne. Nic
was nie obchodzi, co sobie pracodawca my´sli o waszych oddziałach, byle je tylko
wynajmował. Do tego za´s wystarczy sprawi´c, by wasi ludzie stali si˛e zwyczajnie
mo˙zliwi do zniesienia. . . nie musz ˛

a zaraz wzbudza´c miło´sci, wystarczy, by mo˙zna

z nimi było wytrzyma´c.

— Kierowca, sta´c! — rzucił Bright i samochód si˛e zatrzymał.
Znale´zli´smy si˛e w małej wiosce. Trze´zwi, czarno odziani ludzie krz ˛

atali si˛e

wokół zabudowa´n z b ˛

abloplastyku — prowizorycznych konstrukcji, które na in-

nych ´swiatach dawno ju˙z zostały zast ˛

apione przez wymy´slniejsze i bardziej atrak-

cyjne budowle.

— Gdzie jeste´smy? — zapytałem.
— W miasteczku nazwanym Niezapomniani-w-Panu — odpowiedział i opu-

´scił po swojej stronie szyb˛e samochodu. — A oto i kto´s panu znajomy.

Istotnie, do samochodu zbli˙zała si˛e szczupła, czarno odziana sylwetka w mun-

durze przodownika roty. M˛e˙zczyzna podszedł do nas, pochylił si˛e nieco i oto uj-
rzeli´smy wypełnion ˛

a spokojem twarz Jamethona Blacka.

— Co rozka˙zesz, Panie? — zwrócił si˛e do Brighta.
— Niegdy´s ten oficer — rzekł do mnie Bright — uchodził za godnego naj-

wy˙zszych stanowisk w szeregach tych, którzy słu˙z ˛

a woli Bo˙zej. Jednak˙ze przed

pi˛eciu laty objawił zainteresowanie cór ˛

a obcego ´swiata, która go nie przyj˛eła, i od

tamtej pory utracił ch˛e´c wyniesienia w naszych szeregach. — Zwrócił si˛e do Ja-
methona. — Przodowniku roty — powiedział. — Widziałe´s tego człowieka dwa
razy w swoim ˙zyciu. Raz przed pi˛eciu laty, w jego domu na Ziemi, gdy starałe´s
si˛e o jego siostr˛e, i drugi raz zeszłego roku na Nowej Ziemi, gdy on próbował
wyrobi´c sobie przez ciebie przepustk˛e, by zapewni´c swemu asystentowi bezpie-
cze´nstwo na linii frontu. Powiedz mi, co o nim s ˛

adzisz?

Wzrok Jamethona skrzy˙zował si˛e wewn ˛

atrz samochodu z moim.

— Wiem tylko, ˙ze kochał swoj ˛

a siostr˛e i pragn ˛

ał dla niej lepszego ˙zycia, ni´zli,

by´c mo˙ze, ja byłbym jej w stanie zaofiarowa´c — odparł Jamethon głosem pełnym
tego samego spokoju, jaki wypisany był na jego twarzy. — I ˙ze ˙zyczył dobrze
swojemu szwagrowi i szukał dla niego ochrony. — Odwrócił wzrok i spojrzał
Brightowi prosto w oczy. — Uwa˙zam go za dobrego i uczciwego człowieka, Naj-
starszy.

— Nikt ci˛e nie pytał, za co go uwa˙zasz! — warkn ˛

ał Bright.

— Wedle rozkazu — odrzekł Jamethon, w dalszym ci ˛

agu spokojnie patrz ˛

ac

w oczy starszego m˛e˙zczyzny, ja za´s poczułem w sobie narastaj ˛

ac ˛

a w´sciekło´s´c, tak

wielk ˛

a, ˙ze ju˙z my´slałem, i˙z wybuchn˛e nie bacz ˛

ac na konsekwencje.

Byłem w´sciekły na Jamethona. Nie tylko dlatego, ˙ze miał czelno´s´c poleci´c

mnie Brightowi jako dobrego i uczciwego człowieka, lecz ˙ze przy tym było w nim
co´s takiego, jak gdyby mnie spoliczkował. Przez chwil˛e nie mogłem tego czego´s
zidentyfikowa´c. Wreszcie rozja´sniło mi si˛e w głowie. On nie bał si˛e Brighta. A ja,

131

background image

podczas pierwszego wywiadu — owszem.

A przecie˙z ja byłem reporterem z immunitetem członka Gildii, on za´s zwy-

czajnym przodownikiem roty, stoj ˛

acym przed obliczem swego Naczelnego Do-

wódcy, sprawuj ˛

acego dyktatorsk ˛

a władz˛e na obu ´swiatach, z których jeden był

´swiatem Jamethona. Jak on mógł. . . ? Wreszcie znalazłem odpowied´z i a˙z z˛eby

zagryzłem z zawodu i w´sciekło´sci. Gdy˙z z Jamethonem było nie inaczej ni˙z z gru-
powym, który na Nowej Ziemi odmówił mi udzielenia przepustki zapewniaj ˛

acej

Dave’owi bezpiecze´nstwo. Grupowy gotów był bez chwili wahania usłucha´c Bri-
ghta, który był jego Starszym, lecz nie czuł w sobie potrzeby chylenia czoła przed
tym Brightem, który był tylko człowiekiem.

Podobnie teraz, Bright miał w r˛eku ˙zycie Jamethona, lecz odwrotnie ni˙z w mo-

im wypadku panował nad niewielk ˛

a cz˛e´sci ˛

a stoj ˛

acego przed nim młodzie´nca.

— Twój urlop dobiegł ko´nca, przodowniku roty — rzekł szorstko Bright. —

Przeka˙z swojej rodzinie, by przesłała twoje rzeczy do Council City i bez chwili
zwłoki doł ˛

acz do nas. Mianuj˛e ci˛e od tej chwili adiutantem i asystentem tego tu

reportera i aby funkcj˛e t˛e uczyni´c wart ˛

a zachodu, awansuj˛e ci˛e do stopnia komen-

danta.

— Panie — nie okazuj ˛

ac ˙zadnych uczu´c, powiedział z lekkim skinieniem gło-

wy Jamethon.

Miarowym krokiem powrócił do budynku, z którego dopiero co wyszedł, by

w kilka chwil pó´zniej znów do nas doł ˛

aczy´c. Bright rozkazał, by samochód szta-

bowy zawrócił do miasta.

Gdy z powrotem znale´zli´smy si˛e w kancelarii, Bright zwolnił mnie, bym mógł

si˛e zapozna´c z ˙zyciem Zaprzyja´znionych w Council City i jego okolicach. Szybko
wykonali´smy niezbyt bogaty plan zwiedzania i powróciłem wcze´sniej do hotelu.

Nie trzeba było wielkiej spostrzegawczo´sci, by zrozumie´c, ˙ze Jamethon, peł-

ni ˛

ac funkcj˛e adiutanta, wyst˛epował jednocze´snie w roli szpiega. Jednak˙ze nie mó-

wiłem nic na ten temat, a Jamethon nie mówił nic w ogóle, wi˛ec w dniach, które
nast ˛

apiły potem, kr ˛

a˙zyli´smy z Jamethonem po całym Council City i jego najbli˙z-

szej okolicy niczym para duchów lub ludzi, którzy ´slubowali nie odezwa´c si˛e do
siebie ani słowem. Było to dziwaczne milczenie, oparte na obopólnym porozu-
mieniu, ˙ze jedyne warte omówienia mi˛edzy nami sprawy — Eileen, Dave, i tak
dalej — uczyniłyby wszelk ˛

a dyskusj˛e tak bolesn ˛

a, ˙ze lepiej było z góry uzna´c j ˛

a

za gr˛e niewart ˛

a ´swieczki.

W tym czasie wzywano mnie kilkakrotnie do kancelarii Starszego. Bright

przyjmował mnie na krótko i rozmawiał głównie, cho´c niewiele było do powie-
dzenia, o przedstawionych przeze mnie powodach pozostawania na ´Swiatach Za-
przyja´znionych oraz wej´scia z nim w spółk˛e. Wygl ˛

adało to tak, jak gdyby ocze-

kiwał jakiego´s wydarzenia. I wreszcie zrozumiałem, co to miało by´c. Wyznaczył
Jamethona do sprawdzania moich posuni˛e´c, sam za´s analizował sytuacj˛e mi˛edzy-
gwiezdn ˛

a, której musiał osobi´scie stawi´c czoło jako Starszy Zaprzyja´znionych

132

background image

´Swiatów. Szukał okoliczno´sci i argumentu, sprzyjaj ˛acych jak najlepszemu wyko-

rzystaniu samolubnego reportera, który wyraził ch˛e´c poprawienia wizerunku jego
ludu w oczach opinii publicznej.

Gdy tylko zdałem sobie z tego spraw˛e, poczułem si˛e o wiele bezpieczniej,

patrz ˛

ac, jak z dnia na dzie´n zbli˙za si˛e, tak jak tego oczekiwałem, do momentu

kulminacyjnego. Moment ten miał przypada´c na chwil˛e, w której Bright przyj-
dzie mnie poprosi´c o rad˛e, co ma ze mn ˛

a i z tym wszystkim pocz ˛

a´c. Z dnia na

dzie´n i z rozmowy na rozmow˛e coraz bardziej topniała jego nieufno´s´c i malało
skr˛epowanie w rozmowach ze mn ˛

a — i coraz wi˛ecej miał pyta´n.

— Có˙z takiego, redaktorze, lubi ˛

a czyta´c na tych innych ´swiatach najbardziej?

— zapytał którego´s dnia. — Jaki temat interesuje ich najbardziej?

— Oczywi´scie. . . bohaterstwo — odpowiedziałem tonem równie lekkim. —

Oto dlaczego jest taki popyt na tematyk˛e dorsajsk ˛

a. . . i do pewnego stopnia, Exo-

tików.

Na wzmiank˛e o Exotikach cie´n, który mógł by´c tak udany, jak prawdziwy,

przemkn ˛

ał przez jego twarz.

— Bezbo˙znicy — wymamrotał.
Lecz na tym si˛e sko´nczyło. Nie min˛eły dwa dni, jak wrócił do tego tematu.
— Co czyni człowieka bohaterem w oczach opinii publicznej? — zapytał.
— Najcz˛e´sciej — odpowiedziałem — zwyci˛estwo nad jakim´s dawniejszym,

uprzednio wsławionym siłaczem, bohaterem lub łotrem. — Popatrzył na mnie
z sympati ˛

a, tote˙z postanowiłem zaryzykowa´c. — Gdyby na przykład wasze od-

działy z Zaprzyja´znionych wydały bitw˛e równej liczbie Dorsajów i pokonały
ich. . .

Sympatia w mgnieniu oka ust ˛

apiła miejsca wyrazowi, którego nigdy dot ˛

ad nie

widziałem na jego twarzy. Przez jedn ˛

a sekund˛e tak si˛e na mnie zagapił, ˙ze mało

nie otworzył ust ze zdziwienia. Po czym rzucił mi spojrzenie ˙zr ˛

ace niby kwas

solny.

— Czy masz mnie za głupca? — warkn ˛

ał. Pó´zniej twarz mu złagodniała

i przyjrzał mi si˛e z ciekawo´sci ˛

a. — . . . A mo˙ze sam jeste´s po prostu zwykłym

głupcem?

Wpatrywał si˛e we mnie dług ˛

a, dług ˛

a chwil˛e. W ko´ncu pokiwał głow ˛

a. — I ow-

szem — rzekł, niby sam do siebie.

— O to wła´snie chodzi. Ten człowiek jest głupcem. Ziemskim głupcem.
Odwrócił si˛e na pi˛ecie i na tym sko´nczyła si˛e owego dnia nasza rozmowa.
Nie miałem nic przeciwko temu, by brał mnie za głupca. Tym bezpieczniejszy

dla mnie b˛edzie moment, kiedy wykonam ruch, by zamydli´c oczy Brightowi. Ale
nie mogłem zrozumie´c, co mogło wywoła´c w nim tak niezwykł ˛

a reakcj˛e. To za´s

mocno dawało mi si˛e we znaki. Czy moje sugestie na temat Dorsajów nie były
zbyt naci ˛

agane? Kusiło mnie, by spyta´c Jamethona, ale ostro˙zno´s´c, która zawsze

winna i´s´c w parze z odwag ˛

a, zdołała mnie powstrzyma´c.

133

background image

Tymczasem nadszedł dzie´n, gdy Bright wreszcie wyst ˛

apił z pytaniem, które,

jak wiedziałem, musiał zada´c mi pr˛edzej czy pó´zniej.

— Redaktorze? — rzekł.
Stał w rozkroku, ze splecionymi na grzbiecie r˛ekoma, wygl ˛

adaj ˛

ac przez wy-

sokie do sufitu okno swego gabinetu w Centrum Rz ˛

adowym Council City. Od-

wrócony był do mnie plecami.

— Słucham, Najstarszy? — odpowiedziałem.
Po raz kolejny wezwał mnie do swej kancelarii i wła´snie zd ˛

a˙zyłem przekro-

czy´c próg. Na d´zwi˛ek głosu odwrócił si˛e, aby wbi´c we mnie płomienny wzrok.

— Powiedziałe´s mi kiedy´s, ˙ze bohaterem zostaje si˛e dzi˛eki zwyci˛estwu nad ja-

kim´s dawnym sławnym bohaterem. Jako przykład bohaterów sławnych w oczach
opinii publicznej wymieniłe´s Dorsajów. . . i Exotików.

— Tak jest — odrzekłem, podchodz ˛

ac bli˙zej.

— Bezbo˙znicy z Exotików — mówił, niby gło´sno my´sl ˛

ac — u˙zywaj ˛

a od-

działów najemnych. Jaki˙z po˙zytek z pokonania najmitów. . . nawet gdyby to było
mo˙zliwe i łatwe.

— Dlaczego w takim razie nie pospieszy´c z pomoc ˛

a komu´s b˛ed ˛

acemu w po-

trzebie? — powiedziałem lekko. -

To zapewniłoby wam nowy, korzystny wizerunek w oczach opinii publicznej.

Zaprzyja´znieni nie s ˛

a zbyt dobrze znani z robienia tego rodzaju rzeczy.

Przez mgnienie oka przygl ˛

adał mi si˛e karc ˛

acym wzrokiem.

— Komu powinni´smy przyj´s´c z pomoc ˛

a? — zapytał z moc ˛

a.

— No có˙z — odparłem — zawsze s ˛

a jakie´s grupki ludzi, które, słusznie lub

nie, uwa˙zaj ˛

a si˛e za wykorzystywane przez otaczaj ˛

ace ich wi˛eksze grupy. Niech

mi pan powie, czy nigdy nie zwracały si˛e do was grupki dysydentów, pragn ˛

a-

cych, by´scie na własne ryzyko dostarczyli im ˙zołnierzy potrzebnych do obalenia
dotychczasowego rz ˛

adu. . . — urwałem. — Zreszt ˛

a zwracały si˛e z pewno´sci ˛

a. Za-

pomniałem o Nowej Ziemi i Północnej Partycji Altlandii.

— Niewiele zyskali´smy na naszych interesach z Partycj ˛

a Północn ˛

a w oczach

innych ´swiatów — rzekł Bright surowym głosem. — O czym dobrze wiesz!

— Och, tam obie strony miały mniej wi˛ecej równe siły — odparłem. — To, co

powinni´scie zrobi´c, to pomóc jakiej´s istotnie niewielkiej mniejszo´sci, powstaj ˛

acej

przeciwko gigantowi egoistycznej wi˛ekszo´sci. . . Powiedzmy, górnikom z Coby
przeciwko wła´scicielom kopal´n.

— Coby? Górnicy? — rzucił mi surowe spojrzenie, a cho´c czekałem na to

spojrzenie od wielu dni, zbyłem je lekcewa˙zeniem. Odwrócił si˛e i ruszył do biur-
ka. Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i uniósł róg le˙z ˛

acej na nim karki papieru, podobnej do listu.

— Tak si˛e składa, ˙ze otrzymałem apel, by´smy na własne ryzyko udzielili pomocy
pewnej grupie. . .

— Grupie w rodzaju górników z Coby? — spytałem. — Nie samych górni-

ków?

134

background image

— Nie — odrzekł. — To nie s ˛

a górnicy. — Postał przez chwil˛e w milczeniu,

po czym obszedł dookoła biurko i wyci ˛

agn ˛

ał do mnie r˛ek˛e. — Dowiedziałem si˛e

wła´snie, ˙ze chce pan nas opu´sci´c?

— Rzeczywi´scie? — zdziwiłem si˛e.
— Czy˙zby mnie ´zle poinformowano? — zapytał Bright.
Wpatrzył si˛e we mnie pałaj ˛

acymi oczyma.

— Słyszałem, ˙ze dzi´s wieczorem odlatuje pan pasa˙zerskim liniowcem na Zie-

mi˛e. Powiedziano mi, ˙ze ju˙z zarezerwował pan przelot.

— No có˙z. . . owszem — rzekłem, odczytawszy wiadomo´s´c, któr ˛

a chciał naj-

wyra´zniej przekaza´c mi tonem głosu. — Zdaje si˛e, ˙ze po prostu zapomniałem.
Rzeczywi´scie, wyruszam w drog˛e.

— ˙

Zycz˛e szcz˛e´sliwej podró˙zy — powiedział Bright. — Rad jestem, ˙ze doszli-

´smy do porozumienia jak przyjaciele. W przyszło´sci mo˙ze pan na nas liczy´c. My

za´s pozwolimy sobie liczy´c na pana.

— Prosz˛e si˛e nie kr˛epowa´c — odparłem. — A im wcze´sniej, tym lepiej.
— To nast ˛

api wystarczaj ˛

aco wcze´snie — o´swiadczył Bright.

Raz jeszcze po˙zegnali´smy si˛e i wróciłem do hotelu. Na miejscu okazało si˛e,

˙ze moje rzeczy zostały ju˙z spakowane, a miejsce na pasa˙zerskim liniowcu, odlatu-

j ˛

acym tego wieczora na Ziemi˛e, tak jak powiedział Bright, było zarezerwowane.

Po Jamethonie nie zostało ani ´sladu.

Pi˛e´c godzin pó´zniej znów znalazłem si˛e pomi˛edzy gwiazdami, skacz ˛

ac z po-

wrotem na Ziemi˛e.

Pi˛e´c tygodni pó´zniej Bł˛ekitny Front St. Marie, zostawszy potajemnie wyposa-

˙zony w bro´n i ˙zołnierzy przez Zaprzyja´znione ´Swiaty, spowodował wybuch krót-

kiej, lecz krwawej rewolty, która zast ˛

apiła legalnie wybrany rz ˛

ad przywódcami

Bł˛ekitnego Frontu.

background image

Rozdział 20

Tym razem nie prosiłem Piersa Leafa o spotkanie. On sam mnie poprosił,

bym przyszedł. Gdy kroczyłem korytarzami Domu Gildii, a potem wje˙zd˙załem
wind ˛

a na gór˛e, w ´slad za mn ˛

a odwracały si˛e głowy członków w pelerynach. Gdy˙z

w ci ˛

agu tych trzech lat, które min˛eły od chwili, gdy przywódcy Bł˛ekitnego Frontu

przechwycili władz˛e na St. Marie, wiele si˛e w moim ˙zyciu zmieniło.

Prze˙zyłem godzin˛e udr˛eki podczas ostatniej rozmowy z moj ˛

a siostr ˛

a. I wra-

caj ˛

ac na Ziemi˛e, miałem swój pierwszy sen o zem´scie. Potem, cz˛e´sciowo na St.

Marie, cz˛e´sciowo na Harmonii, podj ˛

ałem kroki, by wprawi´c w ruch jej mecha-

nizm. Lecz w dalszym ci ˛

agu, nawet po dokonaniu dzieła zemsty, nie zmieniłem

si˛e wewn˛etrznie. Gdy˙z zmiana wymaga czasu.

Tak naprawd˛e odmieniły mnie dopiero ostatnie trzy lata — skłoniły Piersa

Leafa, by pierwszy do mnie zadzwonił, sprawiły, ˙ze gdy szedłem, w ´slad za mn ˛

a

obracały si˛e głowy ludzi w pelerynach. W tym okresie moje zdolno´sci pojmowa-
nia osi ˛

agn˛eły pełni˛e swej pot˛egi do tego stopnia, ˙ze sił ˛

a kontrastu wydawało mi si˛e

teraz, i˙z przedtem znajdowały si˛e w stanie niemowl˛ectwa, osłabienia i u´spienia,
nawet wówczas, gdy ´sciskałem na po˙zegnanie dło´n Starszego Brighta.

Prze´sniłem swój prymitywny sen o zem´scie z mieczem w dłoni, id ˛

ac na spo-

tkanie w deszczu. Wówczas po raz pierwszy poczułem sił˛e jej przyci ˛

agania, lecz

to, co teraz czułem w rzeczywisto´sci, było daleko mocniejsze ni˙z jadło, napitek
lub miło´s´c — albo i samo ˙zycie.

Głupcami s ˛

a ci, co s ˛

adz ˛

a, ˙ze bogactwo, kobiety, mocne trunki czy wr˛ecz nar-

kotyki potrafi ˛

a doby´c najwy˙zszy wysiłek z duszy m˛e˙zczyzny. Podniety wypły-

waj ˛

ace z tych przyjemno´sci s ˛

a n˛edzn ˛

a namiastk ˛

a w porównaniu z przyjemno´sci ˛

a

z nich najwi˛eksz ˛

a, zadaniem pochłaniaj ˛

acym bez reszty jego i jego ko´sci, mi˛e´snie,

mózg, nadzieje, obawy i marzenia — i wci ˛

a˙z wołaj ˛

acym o jeszcze.

Głupcami s ˛

a ci, co my´sl ˛

a inaczej. ˙

Zaden wielki wysiłek nie został nigdy ku-

piony za pieni ˛

adze. Ni malowidło, ni wiersz, ni utwór muzyczny, ni katedra z ka-

mienia, ni ˙zadne pa´nstwo nie było nigdy powołane do ˙zycia dla zapłaty jakiego-
kolwiek rodzaju. Ni Partenon, ni Termopile nie były wzniesione ani bronione dla
nagrody czy chwały, ani Buchara spl ˛

adrowana, ani Chiny zdeptane butem Mon-

goła jedynie dla łupu i władzy. Wynagrodzeniem za dokonanie tych rzeczy było

136

background image

samo wprowadzenie ich w czyn.

By´c panem swej własnej osoby — u˙zywa´c siebie samego jako narz˛edzia

w swym r˛eku — i w ten sposób wznie´s´c albo zrujnowa´c co´s, czego nikt inny
nie potrafił zbudowa´c lub zburzy´c — oto najwi˛eksza przyjemno´s´c znana człowie-
kowi! I temu, który czuj ˛

ac dłuto w dłoni, uwolnił anioła uwi˛ezionego w marmu-

rowym bloku, i temu, który czuj ˛

ac w dłoni miecz, na bezdomno´s´c skazał dusz˛e,

mieszkaj ˛

ac ˛

a wcze´sniej w ciele jego ´smiertelnego wroga — ka˙zdemu z tych dwóch

jednako smakuje ten rzadki pokarm przeznaczony tylko dla demonów i bogów.

Tak jak smakował i mnie przeszło dwa lata temu.

´Sniłem o tym, ˙ze dzier˙z ˛ac błyskawic˛e w dłoni, sprawuj˛e władz˛e nad czterna-

stoma ´swiaty i naginam je wszystkie do swej własnej woli. Dzi´s, dzier˙z ˛

ac bły-

skawic˛e w dłoni, sprawowałem władz˛e nad nagimi faktami i je odczytywałem.
Moje umiej˛etno´sci okrzepły i wiedziałem, co nieudany zbiór pszenicy na Freilan-
dii musi na dłu˙zsz ˛

a met˛e oznacza´c dla tych, którzy na Cassidzie pragn ˛

a zdoby´c

wykształcenie zawodowe, lecz nie s ˛

a w stanie za nie zapłaci´c. Widziałem jak na

dłoni posuni˛ecia tych, którzy jak William z Cety, Projekt Blaine z Wenus lub
bond Sayona z obu Exotików naginali do swej woli i odmieniali kształt rzeczy
dziej ˛

acych si˛e pomi˛edzy gwiazdami — i z łatwo´sci ˛

a odczytywałem ich przyszłe

rezultaty. A dysponuj ˛

ac t ˛

a wiedz ˛

a, przenosiłem si˛e z miejsca na miejsce, uprze-

dzaj ˛

ac wydarzenia i opisuj ˛

ac je, nim jeszcze poczynały si˛e na dobre rozgrywa´c,

a˙z moi koledzy z Gildii j˛eli uwa˙za´c mnie w połowie za diabła lub jasnowidza.

Lecz nic mnie nie obchodziły ich my´sli. Dbałem tylko o sekretny smak cze-

kaj ˛

acej mnie zemsty, czułem w gar´sci dotyk niewidzialnego miecza — narz˛edzia

mojego NISZCZY ´

C!

Teraz nie miałem ju˙z ˙zadnych w ˛

atpliwo´sci. Cho´c nie wzbudziło to mojej mi-

ło´sci do Mathiasa, zrozumiałem, ˙ze przejrzał mnie na wylot — zza jego grobu
wprowadzałem w ˙zycie testament jego antywiary z moc ˛

a, jakiej nigdy nie mógł-

by sobie wyobrazi´c.

W tej chwili jednak˙ze znajdowałem si˛e w gabinecie Piersa Leafa. Czekał na

mnie w progu, gdy˙z zapewne uprzedzono go, ˙ze ju˙z wje˙zd˙zam na gór˛e. U´scisn ˛

mi dło´n na przywitanie, nie puszczaj ˛

ac jej, zaci ˛

agn ˛

ał mnie do gabinetu i zamkn ˛

za nami drzwi. Usiedli´smy, nie przy biurku, lecz na pływakach stoj ˛

acej z boku

sofy i nadmiernie wypchanego fotela, i Leaf nalał drinki wychudłymi ze staro´sci
palcami.

— Słyszałe´s, Tam? — rozpocz ˛

ał bez ˙zadnych wst˛epów. — Morgan Chu

Thompson nie ˙zyje.

— Słyszałem — odpowiedziałem. — I w Radzie jest teraz wolne miejsce.
— Tak. — Upił mały łyczek i odstawił szklaneczk˛e. Zm˛eczonym gestem po-

tarł twarz dło´nmi. — Morgan był moim starym przyjacielem.

— Wiem — rzekłem, cho´c nie czułem dla niego ˙zadnego współczucia. — To

musiał by´c dla ciebie cios.

137

background image

— Byli´smy w jednym wieku. . . — Urwał i u´smiechn ˛

ał si˛e do mnie nieco

zdawkowo. — Wyobra˙zam sobie, ˙ze spodziewasz si˛e, i˙z pomog˛e ci finansowo,
by´s mógł zaj ˛

a´c jego miejsce?

— Uwa˙zam, ˙ze gdyby´s tego nie zrobił, członkowie Gildii mogliby uzna´c to

za nieco dziwne po tym, jak moje sprawy zacz˛eły si˛e od jakiego´s czasu dobrze
układa´c.

Skin ˛

ał głow ˛

a, lecz odniosłem wra˙zenie, i˙z ledwie mnie słucha. Podniósł do ust

drinka, bez specjalnego zainteresowania poci ˛

agn ˛

ał znów kilka kropel i odstawił na

miejsce.

— Blisko trzy lata temu — rzekł — przyszedłe´s tu zobaczy´c si˛e ze mn ˛

a i wy-

głosi´c przepowiedni˛e. Pami˛etasz?

U´smiechn ˛

ałem si˛e.

— Nie s ˛

adz˛e, by´s mógł o tym zapomnie´c — powiedział. — No có˙z, Tam. . .

— Urwał i ci˛e˙zko westchn ˛

ał.

Wygl ˛

adało na to, ˙ze ma kłopoty z dotarciem do tego, co chciał powiedzie´c.

Lecz w sztuce cierpliwo´sci byłem ju˙z w owym czasie starym wyjadaczem. Cze-
kałem.

— Mieli´smy czas si˛e przypatrzy´c, jak rozwin ˛

a si˛e wydarzenia, i wydaje mi

si˛e, i˙z miałe´s racj˛e. . . i zarazem nie miałe´s.

— Nie miałem? — powtórzyłem.
— No có˙z, owszem — odparł. — Twoja teoria była taka, ˙ze Exotikowie usiłuj ˛

a

zniszczy´c kultur˛e Zaprzyja´znionych na Harmonii i Zjednoczeniu. Spójrz za´s, jak
rzeczy potoczyły si˛e do tej pory.

— Och? — powiedziałem. — No i jak. . . ? Na przykład?
— Có˙z, wiadomo prawie od pokolenia, ˙ze fanatyzm Zaprzyja´znionych. . . nie-

rozs ˛

adne akty gwałtu jak ta masakra, która trzy lata temu kosztowała ˙zycie twego

szwagra. . . obracały przeciwko Zaprzyja´znionym opini˛e trzynastu ´swiatów. A˙z
doszło do tego, ˙ze zacz˛eli traci´c okazje do wynajmowania swych młodych m˛e˙z-
czyzn jako najemnych ˙zołnierzy. Lecz ktokolwiek miał sprawne cho´cby jedno
oko, widział, ˙ze było to co´s, co Zaprzyja´znieni zgotowali sobie sami przez fakt, i˙z
s ˛

a tacy, jacy s ˛

a. Nie sposób wini´c o to Exotików.

— Nie — odrzekłem. — Raczej nie.
— Oczywi´scie, ˙ze nie. — Znów poci ˛

agn ˛

ał łyczek swojego drinka, tym razem

z nieco wi˛eksz ˛

a ochot ˛

a. — Wydaje mi si˛e, ˙ze wła´snie dlatego miałem tak wie-

le w ˛

atpliwo´sci, gdy powiedziałe´s mi, ˙ze Exotikowie zdecydowani s ˛

a dobra´c si˛e

Zaprzyja´znionym do skóry. To po prostu nie trzymało si˛e kupy. Ale potem oka-
zało si˛e, ˙ze Zaprzyja´znieni popieraj ˛

a rewolucj˛e Bł˛ekitnego Frontu na St. Marie

w systemie Procjona i pod samym nosem Exotików. I zostałem zmuszony przy-
zna´c, ˙ze jednak mi˛edzy Zaprzyja´znionymi a Exotikami dzieje si˛e co´s niedobrego.
Zatrzymał si˛e i spojrzał na mnie.

— Dzi˛ekuj˛e — odparłem.

138

background image

— Ale Bł˛ekitny Front nie przetrwał — kontynuował.
— Na pocz ˛

atku wydawało si˛e, ˙ze ma do´s´c du˙ze poparcie ludno´sci — przerwa-

łem mu.

— Tak, tak. — Piers gestem zmiótł moje słowa na stron˛e. — Ale wiesz, jak to

jest w takich sytuacjach. Ludzie s ˛

a zawsze przeczuleni na punkcie własnej warto-

´sci, gdy w gr˛e wchodzi wi˛ekszy i bogatszy s ˛

asiad. . . niewa˙zne, czy na pobliskim

´swiecie, czy na pobliskim podwórku. Rzecz w tym, ˙ze St. Marie’anie w krótkim

czasie musieli przejrze´c na wylot Bł˛ekitny Front i spisa´c na straty. . . zdelegali-
zowa´c ich parti˛e, tak jak to jest do dzi´s. To si˛e musiało zdarzy´c. Tak czy owak,
ludzi z Bł˛ekitnego Frontu była zaledwie garstka, i to w wi˛ekszo´sci pomyle´nców.
Poza tym w cieniu dwóch tak bogatych ´swiatów, jak Mara i Kultis, St. Marie nie
ma warunków, by si˛e usamodzielni´c ani finansowo, ani te˙z w ˙zaden inny sposób.
Ten cały Bł˛ekitny Front był od pocz ˛

atku skazany na kl˛esk˛e. . . ka˙zdy postronny

obserwator musiał to zauwa˙zy´c.

— Te˙z tak s ˛

adz˛e — powiedziałem.

— Ty to dobrze wiesz! — rzekł Piers. — Nie powiesz mi, ˙ze dysponuj ˛

ac tak ˛

a

spostrzegawczo´sci ˛

a, Tam, mo˙zna było nie wiedzie´c o tym od samego pocz ˛

atku.

Ja wiedziałem. Lecz nie wiedziałem jednego. . . i najwyra´zniej ty te˙z nie wiedzia-
łe´s. . . ˙ze gdy tylko Bł˛ekitny Front dostanie kopniaka, Zaprzyja´znieni wy´sl ˛

a na St.

Marie wojska okupacyjne z ˙z ˛

adaniem, by prawowity rz ˛

ad zapłacił im za pomoc

udzielon ˛

a Bł˛ekitnemu Frontowi. I ˙ze na podstawie traktatu o wzajemnej pomocy,

istniej ˛

acego pomi˛edzy Exotikami a legalnym rz ˛

adem St. Marie od zawsze, Exoti-

kowie b˛ed ˛

a zmuszeni przychyli´c si˛e do pro´sby St. Marie o pomoc w wyrugowaniu

sił okupacyjnych z Zaprzyja´znionych — jako ˙ze St. Marie nie byłaby w stanie za-
płaci´c takiego rachunku, jaki przedstawili Zaprzyja´znieni.

— Owszem — przyznałem. — Przewidziałem i to.
Obrzucił mnie czujnym spojrzeniem.
— Doprawdy? — zapytał. — Jak w takim razie mogłe´s pomy´sle´c, ˙ze. . .
Urwał, zamy´sliwszy si˛e nagle.
— Rzecz w tym — powiedziałem ze swobod ˛

a — ˙ze ekspedycja karna Exo-

tików nie miała zbyt wielu kłopotów z przyparciem wojsk z Zaprzyja´znionych
do muru i rozniesieniem ich na strz˛epy. Zaprzestano teraz działa´n ze wzgl˛edu na
zimow ˛

a por˛e, lecz je´sli Starszy Bright i jego Rada nie przy´sl ˛

a posiłków, ˙zołnie-

rze, którzy stacjonuj ˛

a na St. Marie, b˛ed ˛

a prawdopodobnie zmuszeni na wiosn˛e

si˛e podda´c. Zaprzyja´znionych nie sta´c na wysłanie posiłków, ale tak czy inaczej
musz ˛

a. . .

— Nie — rzekł Piers — wcale nie musz ˛

a. — Spojrzał na mnie dziwnym wzro-

kiem. — Jak przypuszczam, masz zamiar mnie przekona´c, ˙ze cała ta sytuacja była
manewrem Exotików, przeprowadzonym po to, by dwa razy upu´sci´c krwi Zaprzy-
ja´znionym. . . raz poprzez ich pomoc dla Bł˛ekitnego Frontu, a dwa. . . przez koszty
wysłania posiłków.

139

background image

U´smiechn ˛

ałem si˛e w duchu do siebie, gdy˙z trafił w sedno tego, co zamierzy-

łem osi ˛

agn ˛

a´c trzy lata temu — tyle tylko, ˙ze zaplanowałem sobie, i˙z to on opowie

o tym mnie, nie za´s ja jemu.

— Czy˙z tak nie jest? — odparłem, udaj ˛

ac zdumienie.

— Nie — powiedział z moc ˛

a Pier´s. — Jest dokładnie odwrotnie. Bright i jego

Rada zamierzaj ˛

a odda´c swe wojska okupacyjne na rze´z albo w niewol˛e. Najlepiej

na rze´z. W rezultacie w oczach trzynastu ´swiatów stanie si˛e akurat to, co miałe´s
zamiar powiedzie´c: zasada, ˙ze dowolny ´swiat mo˙ze by´c zaj˛ety pod zastaw długów
zaci ˛

agni˛etych przez jego mieszka´nców, jest ˙zywotn ˛

a. . . nawet je´sli nie uznawan ˛

a

prawnie. . . cz˛e´sci ˛

a mi˛edzygwiezdnej struktury finansowej. Natomiast Exotiko-

wie, zwyci˛e˙zaj ˛

ac Zaprzyja´znionych na St. Marie, j ˛

a odrzuc ˛

a. Fakt, ˙ze Exotikowie

s ˛

a zobowi ˛

azani traktatem do udzielenia w odpowiedzi na apel pomocy St. Ma-

rie, niczego nie zmienia. Brightowi wystarczy tylko poszuka´c pomocy na Cecie,
Newtonie i wszystkich innych ´swiatach ´scisłokontraktowych, by sformowa´c lig˛e,
która rzuci Exotików na kolana. — Urwał i wpatrzył si˛e we mnie. — Teraz wi-
dzisz, do czego zmierzam? Czy ju˙z rozumiesz, dlaczego powiedziałem, ˙ze miałe´s
racj˛e. . . i zarazem jej nie miałe´s? Czy teraz widzisz, jak bardzo si˛e myliłe´s?

— Tak — powiedziałem i skin ˛

ałem głow ˛

a. — Teraz to widz˛e. To nie Exoti-

kowie maj ˛

a chrapk˛e na Zaprzyja´znionych. To Zaprzyja´znieni maj ˛

a zamiar dobra´c

si˛e Exotikom do skóry.

— Dokładnie o to chodzi! — rzekł Piers. — Bogactwo i wyspecjalizowa-

na wiedza Exotików stały si˛e osi ˛

a stowarzyszenia skupiaj ˛

acego ´swiaty lu´znokon-

traktowe i pozwoliły im zrównowa˙zy´c oczywist ˛

a przewag˛e, jak ˛

a daje handel wy-

szkolonymi lud´zmi niczym workami pszenicy, a to wła´snie zapewniło ´swiatom

´scisłokontraktowym ich sił˛e. Je´sli Exotikowie zostan ˛

a pobici, równowaga sił mi˛e-

dzy dwoma obozami ulegnie złamaniu. A tylko ta równowaga pozwoliła naszemu
Staremu ´Swiatu, Ziemi, trzyma´c si˛e z dala od jednych i drugich. Dalej, zostanie
ona wci ˛

agni˛eta do którego´s z obozów, ktokolwiek za´s j ˛

a we´zmie, b˛edzie kontro-

lował Gildi˛e i dotychczasow ˛

a bezstronno´s´c naszej Słu˙zby Prasowej. — Zamilkł

i usiadł, jak gdyby w wyczerpaniu. Wnet wyprostował si˛e znowu. — Zdajesz so-
bie spraw˛e, której grupie dostanie si˛e Ziemia, je´sli zwyci˛e˙z ˛

a Zaprzyja´znieni —

podj ˛

ał. — Grupie ´scisłokontraktowej. A wi˛ec, Tam. . . na czym my, my z Gildii,

teraz stoimy?

Odpowiedziałem mu spojrzeniem, które miało go przekona´c, ˙ze pochłaniam

jego słowa niczym g ˛

abka. W rzeczywisto´sci za´s smakowałem pierwsze niedojrza-

łe owoce mej zemsty. Oto miałem go wreszcie w punkcie, do którego zamierzałem
go doprowadzi´c, punkcie, w którym Gildia stan˛eła przed rozpaczliwym wyborem:
albo złamie sw ˛

a kardynaln ˛

a zasad˛e bezstronno´sci przez przymusowe opowiedze-

nie si˛e po stronie przeciwników Zaprzyja´znionych ´Swiatów, albo nieodwołalnie
wpadnie w r˛ece obozu ´scisłokontraktowego, do którego nale˙zeli Zaprzyja´znieni.
Pozwoliłem, by czekał i czuł si˛e przez chwil˛e bezradny. Wreszcie nie spiesz ˛

ac si˛e,

140

background image

odpowiedziałem.

— Je˙zeli Zaprzyja´znieni mog ˛

a zniszczy´c Exotików — rzekłem — to nie-

wykluczone, ˙ze i Exotikowie mog ˛

a zniszczy´c Zaprzyja´znionych. Zwykle w ta-

kich sytuacjach istniej ˛

a jednakowe mo˙zliwo´sci przechylenia szal zwyci˛estwa tak

w jedn ˛

a, jak w drug ˛

a stron˛e. Otó˙z gdybym, bez podwa˙zania naszej bezstronno-

´sci, udał si˛e na St. Marie przed wiosenn ˛

a ofensyw ˛

a, mogłoby si˛e tak zdarzy´c, ˙ze

moja zdolno´s´c gł˛ebszego od innych wgl ˛

adu w sytuacj˛e pomogłaby wpłyn ˛

a´c na

kierunek przechyłu.

Piers z nieco pobladł ˛

a twarz ˛

a przygl ˛

adał mi si˛e szeroko otwartymi oczyma.

— Co przez to rozumiesz? — powiedział wreszcie. — Nie mo˙zesz otwarcie

stan ˛

a´c po stronie Exotików. . . chyba nie o tym my´slisz?

— Oczywi´scie, ˙ze nie — odpowiedziałem. — Ale mógłbym prawdopodobnie

dostrzec co´s, co wpłyn˛ełoby korzystnie na zmian˛e ich poło˙zenia. Postarałbym si˛e
sprawi´c, by i oni to zauwa˙zyli. Nie zagwarantuje to, oczywi´scie, jednoznacznego
sukcesu, lecz w przeciwnym razie, jak sam mówiłe´s, nie wiemy nawet, na czym
stoimy.

Zawahał si˛e. Si˛egn ˛

ał po stoj ˛

ac ˛

a na stoliku szklaneczk˛e i gdy j ˛

a podnosił, r˛e-

ka nieznacznie mu dr˙zała. Nie potrzeba było wielkiej intuicji, by domy´sli´c si˛e,
o czym my´slał. To, co zasugerowałem, było pogwałceniem ducha zasady bez-
stronno´sci Gildii, je´sli nie jej litery. Opowiedzieliby´smy si˛e po jednej ze stron —
lecz Piers my´slał, ˙ze ze wzgl˛edu na dobro Gildii by´c mo˙ze powinni´smy wła´snie
tak uczyni´c, póki jeszcze wybór spoczywał w naszych r˛ekach.

— Czy masz jakie´s niezbite dowody, ˙ze Starszy Bright nosi si˛e z my´sl ˛

a do-

puszczenia do wyci˛ecia w pie´n swych wojsk okupacyjnych, tak jak stoj ˛

a? — prze-

rwałem jego wahania. — Czy z cał ˛

a pewno´sci ˛

a wiemy, ˙ze im nie wy´sle posiłków?

— Mam na Harmonii kontakty, przez które wła´snie w tej chwili usiłuj˛e zdo-

by´c dowody. . . — zacz ˛

ał mówi´c, gdy na jego biurku zadzwonił telefon. Nacisn ˛

przycisk i na ekranie pojawiła si˛e twarz jego sekretarza, Toma Lassiri.

— Panie redaktorze — powiedział Tom — telefon z Encyklopedii Finalnej. Do

redaktora Olyna. Od panny Lizy Kant. Twierdzi, i˙z jest to sprawa w najwy˙zszym
stopniu nie cierpi ˛

aca zwłoki.

— Odbior˛e — rzekłem, nim jeszcze Piers skin ˛

ał głow ˛

a.

Z jakich´s powodów, których bada´c nie miałem czasu, serce podskoczyło mi

do gardła. Obraz na ekranie znikn ˛

ał, potem za´s ukazała si˛e na nim twarz Lizy.

— Tam! — powiedziała, nie bawi ˛

ac si˛e w ˙zadne formułki powitalne. — Tam,

przybywaj tu w tej chwili. Mark Torre został postrzelony przez zamachowca! Po-
mimo wysiłków lekarzy umiera. . . I chce mówi´c z tob ˛

a. . . z tob ˛

a, Tam, póki nie

jest za pó´zno. Och, pospiesz si˛e, Tam! Przybywaj, jak tylko mo˙zesz najszybciej!

— W tej chwili wychodz˛e — odrzekłem.
I wyszedłem. Nie było czasu, bym mógł spyta´c samego siebie, dlaczegó˙z to

miałbym odpowiada´c na jej wezwanie. Sam d´zwi˛ek jej głosu poderwał mnie z fo-

141

background image

tela i wygnał precz z gabinetu Piersa, jakby jaka´s ogromna dło´n spocz˛eła na moich
barkach.

Po prostu — poszedłem.

background image

Rozdział 21

Liza wyszła mi na spotkanie do holu Encyklopedii Finalnej, gdzie po raz

pierwszy ujrzałem j ˛

a przed laty. Zabrała mnie do kwatery Marka Torre t ˛

a sam ˛

a

drog ˛

a prowadz ˛

ac ˛

a przez osobliwy labirynt i ruchomy pokój, któr ˛

a wiodła mnie

uprzednio, po drodze za´s opowiedziała mi, co si˛e stało.

Nast ˛

apiło to, przed czym próbowano si˛e zabezpieczy´c, wznosz ˛

ac labirynt

wraz z cał ˛

a reszt ˛

a — przewidywalny, acz nieprawdopodobny statystycznie ´smier-

telny przypadek, który w ko´ncu dosi˛egn ˛

ał Marka Torre. Budowa Encyklopedii

Finalnej od samego pocz ˛

atku wyzwalała l˛eki drzemi ˛

ace w umysłach ludzi o za-

burzonej psychice na wszystkich czternastu zaludnionych ´swiatach. Poniewa˙z cel
konstrukcji Encyklopedii był tajemnic ˛

a, której nie mo˙zna było ani zdefiniowa´c,

ani łatwo wypowiedzie´c słowami, budziła ona groz˛e w´sród psychotyków zarów-
no na Ziemi, jak i gdzie indziej.

I w ko´ncu jednemu z nich udało si˛e dosta´c do Marka Torre — był to nieszcz˛e-

sny paranoik, który trzymał sw ˛

a chorob˛e w ukryciu nawet przed własn ˛

a rodzin ˛

a,

podczas gdy w my´slach sycił i hodował urojenie, i˙z Encyklopedia Finalna ma
sta´c si˛e ogromnym mózgiem, sprawuj ˛

acym kontrol˛e nad wol ˛

a ka˙zdego członka

ludzko´sci. Gdy wreszcie dotarli´smy z Liz ˛

a do biura, min˛eli´smy le˙z ˛

ace na podło-

dze jego zwłoki; zwłoki chudego jak szczapa siwowłosego starca z dobrotliwym
obliczem i plam ˛

a krwi na czole.

Wpuszczono go, powiedziała mi Liza, przez pomyłk˛e. Owego popołudnia spo-

dziewano si˛e, ˙ze nowy lekarz przyjdzie obejrze´c Marka Torre. Na skutek jakiego´s
nieporozumienia ten starszy, dobrotliwie wygl ˛

adaj ˛

acy i dobrze ubrany jegomo´s´c

został wpuszczony zamiast niego. Oddał dwa strzały do Marka i jeden do siebie,
ponosz ˛

ac ´smier´c na miejscu. Mark, z dwiema dziurami w płucach, szybko opadał

z sił, ale wci ˛

a˙z jeszcze utrzymywał si˛e przy ˙zyciu.

Gdy w ko´ncu Liza przyprowadziła mnie do niego, le˙zał na wznak na zakrwa-

wionym przykryciu wielkiego ło˙za w sypialni poło˙zonej tu˙z obok gabinetu. Był
rozebrany do pasa i szerokie białe banda˙ze krzy˙zowały si˛e na jego piersi jak ban-
dolety. Oczy miał zamkni˛ete i zapadni˛ete, tak ˙ze stercz ˛

acy nos i wydatny podbró-

dek zdawały si˛e unosi´c niby we w´sciekłej urazie powzi˛etej pod adresem ´smierci,
która powoli i nieubłaganie wci ˛

agała jego twardo opieraj ˛

acego si˛e ducha w swe

143

background image

ciemne odm˛ety.

Ale nie jego twarz zapami˛etałem najlepiej. Najbardziej utkwiła mi w pami˛eci

niespodziewana szeroko´s´c klatki piersiowej i barków oraz długo´s´c obna˙zonego ra-
mienia. Nagle z zamierzchłej przeszło´sci, z czasów mej chłopi˛ecej nauki historii,
powróciła relacja naocznego ´swiadka, dopuszczonego do ło˙za ´smierci Abrahama
Lincolna, o tym, jak to ów ´swiadek uderzony był pot˛eg ˛

a mi˛e´sni i ko´s´cca ujawnio-

nych przez rozebrane do pasa ciało prezydenta.

Tak te˙z było w wypadku Marka Torre. Jego mi˛e´snie co prawda uległy znacz-

nym zanikom, spowodowanym dług ˛

a chorob ˛

a i sporadycznym czynieniem z nich

u˙zytku, lecz szeroko´s´c i długo´s´c ko´sci wskazywały na to, ˙ze jako młodzieniec
musiał dysponowa´c olbrzymi ˛

a sił ˛

a fizyczn ˛

a. W pokoju znajdowali si˛e inni ludzie,

w´sród nich kilku lekarzy, ale rozst ˛

apili si˛e przed nami, gdy Liza podprowadziła

mnie do wezgłowia.

Pochyliła si˛e i mi˛ekko przemówiła do le˙z ˛

acego:

— Marku! — powiedziała. — Marku!
Przez kilka sekund s ˛

adziłem, ˙ze nic nie odpowie. Pami˛etam nawet, i˙z pomy-

´slałem, ˙ze ju˙z nie ˙zyje. Lecz wówczas zapadni˛ete oczy otworzyły si˛e, j˛eły bł ˛

adzi´c

po zebranych i skupiły si˛e na Lizie.

— Tam jest tutaj, Marku — rzekła. Odsun˛eła si˛e, by dopu´sci´c mnie bli˙zej do

ło˙za i spojrzała na mnie przez rami˛e. — Nachyl si˛e, Tam. Zbli˙z si˛e do niego —
poprosiła.

Przysun ˛

ałem si˛e i pochyliłem nad umieraj ˛

acym. Jego oczy przygl ˛

adały mi si˛e

uporczywie. Nie byłem pewny, czy rozpoznaje mnie, czy te˙z nie, ale jego wargi
poruszyły si˛e i usłyszałem cie´n szeptu, co´s, jakby poruszenie ducha szcz˛ekaj ˛

acego

ła´ncuchami w gł˛ebi wymizerowanej jamy jego niegdy´s szerokiej piersi.

— Tam. . .
— Tak — powiedziałem.
Odkryłem, ˙ze trzymam go za r˛ek˛e. Nie wiedziałem dlaczego. Długie ko´sci

były w moim uchwycie zimne i pozbawione siły.

— Synu. . . — wyszeptał tak słabo, ˙ze ledwie go mogłem dosłysze´c.
W tej samej chwili, niczym ra˙zony gromem, zesztywniałem i zlodowaciałem;

zlodowaciałem, jak gdyby mnie zanurzono w zimnej wodzie, i poczułem gwał-
town ˛

a i straszliw ˛

a w´sciekło´s´c.

Jak on ´smiał? Jak on ´smiał nazywa´c mnie „synem”? Nie dałem mu pozwole-

nia, prawa ani zach˛ety, by tak ze mn ˛

a post ˛

apił — ze mn ˛

a, którego prawie nie znał.

Mnie, który nie miał nic wspólnego z nim ani z jego prac ˛

a, ani z niczym, co sob ˛

a

reprezentował. Jak ´smiał nazwa´c mnie „s y n e m”?

Lecz on szeptał dalej. Zmusił si˛e do dodania jeszcze dwóch wyrazów do owe-

go strasznego i nieuczciwego słowa, którym si˛e do mnie zwrócił.

— . . . przejmij j ˛

a. . .

144

background image

Potem jego oczy si˛e zamkn˛eły, wargi zastygły, ale powolne, bardzo powolne

poruszenia klatki piersiowej wskazywały na to, ˙ze Mark jeszcze ˙zyje. Pu´sciłem
jego dło´n, odwróciłem si˛e i wypadłem z sypialni. Znalazłem si˛e w biurze i tam,
nie z własnej woli, zatrzymałem si˛e zdezorientowany, gdy˙z otwór wyj´sciowy był
zamaskowany i ukryty.

Dogoniła mnie Liza.
— Tam?
Poło˙zyła mi dło´n na ramieniu i skłoniła, bym spojrzał jej w twarz. Zrozu-

miałem, ˙ze słyszała to, co powiedział Mark, i teraz pyta mnie, jak mam zamiar
post ˛

api´c. Ju˙z miałem wybuchn ˛

a´c, ˙ze nawet nie ma mowy, bym zrobił to, o co pro-

sił mnie starzec, ˙ze nic nie byłem mu winien, tak samo jak i jej. Bo te˙z i to, z czym
si˛e do mnie zwrócił, to nawet nie była pro´sba! Nawet mnie nie zapytał — on k
a z a ł mi j ˛

a przej ˛

a´c.

Lecz nie mogłem wydoby´c z siebie ani słowa. Usta miałem otwarte, ale nieme.

My´sl˛e, ˙ze musiałem robi´c bokami jak osaczony wilk. I wtedy na biurku Marka
zadzwonił telefon i zerwał ci ˛

a˙z ˛

ace na nas zakl˛ecie.

Liza stała przy biurku; jej dło´n machinalnie pow˛edrowała do telefonu i wł ˛

a-

czyła go, ale dziewczyna nawet nie spojrzała na twarz, która pojawiła si˛e na ekra-
nie.

— Halo? — powiedział cichy głos z aparatu. — Halo? Czy jest tam kto?

Chciałbym mówi´c z redaktorem Tamem Olynem, je´sli tam jest. To pilne. Halo?
Jest tam kto?

Był to głos Piersa Leafa. Oderwałem wzrok od Lizy i nachyliłem si˛e do słu-

chawki.

— O, mam ci˛e wreszcie, Tam — mówił z ekranu Piers. — Słuchaj, nie chc˛e,

˙zeby´s marnował czas na obsług˛e zamachu na Marka Torre. Do´s´c mamy tu dobrych

fachowców, którzy potrafi ˛

a to zrobi´c. Uwa˙zam, ˙ze powiniene´s z miejsca lecie´c na

St. Marie. — Zrobił pauz˛e, spogl ˛

adaj ˛

ac na mnie znacz ˛

aco z ekranu. — Rozu-

miemy si˛e? Informacja, na któr ˛

a czekałem, wła´snie nadeszła. Miałem słuszno´s´c,

rozkaz został wydany.

Nagle spłukuj ˛

ac po drodze wszystko, co ogarn˛eło mnie w ci ˛

agu ostatnich kilku

minut, wróciło do mnie tamto — mój długo obmy´slany plan i pragnienie zemsty.
Niczym ogromna fala raz jeszcze załamało mi si˛e nad głow ˛

a, zmywaj ˛

ac wszyst-

kie ˙z ˛

adania Marka Torre i Lizy, które w owej chwili przylgn˛eły do mnie, gro˙z ˛

ac

przykuciem do tego miejsca na stałe.

— ˙

Zadnych transportów wi˛ecej? — spytałem ostro. — Tak brzmi ten rozkaz?

Wi˛ecej ˙zadnych przylotów?

Skin ˛

ał głow ˛

a.

— Wydaje mi si˛e, ˙ze powiniene´s wyruszy´c zaraz, poniewa˙z prognoza zapo-

wiada tam zmian˛e pogody w ci ˛

agu tygodnia — powiedział. — Tam, czy nie uwa-

˙zasz. . .

145

background image

— Ruszam w drog˛e — wpadłem mu w słowo. — Sprz˛et i dokumenty czekaj ˛

a

na mnie w porcie kosmicznym.

Trzasn ˛

ałem słuchawk ˛

a i znów odwróciłem si˛e twarz ˛

a do Lizy. Wpatrywała si˛e

we mnie oczyma, których widok uderzył mnie niczym obuchem, lecz byłem teraz
za silny, by mogła da´c mi rad˛e, i udało mi si˛e przed ni ˛

a obroni´c.

— Jak mam si˛e st ˛

ad wydosta´c? — zapytałem kategorycznie. — Musz˛e st ˛

ad

i´s´c w tej chwili!

— Tam! — krzykn˛eła.
— Powtarzam ci, ˙ze musz˛e ju˙z i´s´c! — Odepchn ˛

ałem j ˛

a na bok. — Gdzie jest

wyj´scie? Gdzie. . .

Gdy macałem po ´scianach, prze´slizgn˛eła si˛e obok mnie i co´s nacisn˛eła. Drzwi

otwarły si˛e po mej prawej stronie i szybko skierowałem si˛e w ich kierunku.

— Tam!
Jej głos zatrzymał mnie po raz ostatni.
— Wrócisz tu jeszcze — rzekła.
Nie było to pytanie. Powiedziała to w taki sam sposób, jak wcze´sniej Mark

Torre. Nie prosiła mnie, tylko rozkazywała, i to wstrz ˛

asn˛eło mn ˛

a raz jeszcze a˙z

do najgł˛ebszej gł˛ebi.

Ale wówczas ta ciemna i wzmagaj ˛

aca si˛e siła, fala, któr ˛

a stanowiła moja t˛esk-

nota za zemst ˛

a, znów mnie zerwała z kotwicy i p˛edem pognała dalej przez wyj´scie

do s ˛

asiedniego pokoju.

— Wróc˛e — zapewniłem j ˛

a.

Było to łatwe i pro´sciutkie kłamstwo.
Potem drzwi, które min ˛

ałem, zamkn˛eły si˛e za mn ˛

a i cały pokój ruszył, zabie-

raj ˛

ac mnie ze sob ˛

a.

background image

Rozdział 22

Gdy wysiadałem na St. Marie z kosmicznego liniowca, poczułem na plecach

lekki podmuch spowodowany wy˙zszym od atmosferycznego ci´snieniem na statku.
Podmuch ten był niczym dło´n, która wychyn˛eła z panuj ˛

acych za moimi plecami

ciemno´sci i wypychała mnie na pochmurny, deszczowy dzie´n. Ochroniła mnie
moja reporterska peleryna. Wilgotny chłód tego dnia owin ˛

ał si˛e wokół mnie, ale

nie dotarł do wn˛etrza. Byłem niczym obna˙zony claymore z mego snu, naostrzony
na kamieniu, zapakowany, ukryty pod pledem i niesiony wreszcie na spotkanie,
które było powodem, ˙ze strze˙zono go przez trzy lata.

Spotkanie na chłodnym, wiosennym deszczu. Czułem, ˙ze jest tak chłodny, jak

zakrzepła krew na mych dłoniach, i zupełnie bez smaku na wargach. Niebo wisiało
nisko nad moj ˛

a głow ˛

a, a chmury ˙zeglowały na wschód. Deszcz ci ˛

agle padał.

Jego stukot brzmiał niczym przetaczanie beczek, gdy schodziłem zewn˛etrz-

nymi schodkami dla pasa˙zerów, a obfito´s´c kropli oznajmiała swój własny kres
w spotkaniu z nieust˛epliwym betonem rozlegaj ˛

acym si˛e wokół dudnieniem. Be-

ton przykrywaj ˛

acy ziemi˛e rozci ˛

agał si˛e dookoła statku daleko we wszystkie stro-

ny, nagi i czysty niczym ostatnia strona ksi˛egi rachunkowej przed wpisaniem osta-
tecznej sumy. Na jego dalekim kra´ncu jak pojedynczy nagrobek stał terminal portu
kosmicznego. Potoki spadaj ˛

acej na ziemi˛e wody to g˛estniały, to rzedły jak dymy

bitewne, lecz nie mogły całkowicie przesłoni´c budynków przed moim wzrokiem.

Był to taki sam deszcz, jaki pada we wszystkich miejscach na ka˙zdym ze

´swiatów. Tak samo padał w Atenach na mroczny i nieszcz˛e´sliwy dom Mathiasa

oraz na ruiny Partenonu, gdy wpatrywałem si˛e w nie na ekranie wizyjnym w mojej
sypialni.

Zst˛epuj ˛

ac teraz po schodkach dla pasa˙zerów, słyszałem, jak b˛ebni o kadłub

wielkiego statku, który przewiózł mnie pomi˛edzy gwiazdami — ze Starej Ziemi
na ten przedostatni co do wielko´sci ´swiat, t˛e mał ˛

a ziemiokształtn ˛

a planetk˛e pod

sło´ncami Procjona — jak b˛ebni głucho o przesuwaj ˛

ac ˛

a si˛e obok mnie na ta´smie

przeno´snika walizeczk˛e z listami uwierzytelniaj ˛

acymi. Walizeczka nic dla mnie

dzi´s nie znaczyła — ani moje papiery, ani Listy Uwierzytelniaj ˛

ace Bezstronno-

´sci, które nosiłem ze sob ˛

a ju˙z cztery lata i których zdobycie kosztowało mnie tyle

pracy. Teraz dbałem o nie mniej ni˙z o nazwisko człowieka, który ma by´c dyspozy-

147

background image

torem pojazdów naziemnych na skraju l ˛

adowiska. To znaczy, je˙zeli rzeczywi´scie

jest on t ˛

a osob ˛

a, której nazwisko podali mi moi ziemscy informatorzy. I je´sli mnie

nie okłamali.

— Pa´nski baga˙z, prosz˛e pana?
Oderwałem si˛e od deszczu i moich rozmy´sla´n. U´smiechał si˛e do mnie oficer

wyładunkowy. Był starszy ode mnie, chocia˙z wygl ˛

adał młodziej. Gdy tak si˛e

do mnie u´smiechał, kilka paciorków wilgoci oderwało si˛e od br ˛

azowej kraw˛e-

dzi daszka jego czapki i rozsypało jak łzy na płachcie arkusza wyładunkowego,
który trzymał w r˛eku.

— Prosz˛e go wysła´c do obozowiska Zaprzyja´znionych — odparłem. — We-

zm˛e ze sob ˛

a tylko walizeczk˛e z listami uwierzytelniaj ˛

acymi.

Zdj ˛

ałem j ˛

a z ta´smy przeno´snika i odwróciłem si˛e, by odej´s´c. M˛e˙zczyzna

w uniformie dyspozytora, stoj ˛

acy przy pierwszym z pojazdów naziemnych, od-

powiadał opisowi, który dostałem.

— Pa´nskie nazwisko? — zapytał. — Cel przybycia na St. Marie?
Na pewno otrzymał równie dokładny opis mojej osoby, jak ja jego. Lecz byłem

gotowy dostroi´c si˛e do jego tonu.

— Redaktor Tam Olyn — odrzekłem. — Mieszkaniec Starej Ziemi i Przed-

stawiciel Gildii Mi˛edzygwiezdnej Słu˙zby Prasowej. Przybywam w celu obsłu-
gi konfliktu mi˛edzy Zaprzyja´znionymi a Exotikami. — Otworzyłem walizeczk˛e
i podałem mu papiery.

— ´Swietnie, panie Olyn. — Wr˛eczył mi je z powrotem mokre od deszczu.

Odwrócił si˛e, by otworzy´c drzwi najbli˙zszego samochodu i nastawi´c automatycz-
nego pilota. — Prosz˛e trzyma´c si˛e szosy a˙z do samego Josephstown. W granicach
miasta prosz˛e przestawi´c go na automatyczne sterowanie i samochód zawiezie
pana prosto do obozowiska Zaprzyja´znionych.

— W porz ˛

adku. Jeszcze chwileczk˛e.

Odwrócił si˛e do mnie z powrotem. Miał młod ˛

a przystojn ˛

a twarz z w ˛

asikiem

i spogl ˛

adał na mnie z ˙zywym zakłopotaniem.

— Słucham pana?
— Prosz˛e mi pomóc wej´s´c do samochodu.
— Och, bardzo pana przepraszam. — Migiem znalazł si˛e przy mnie. — Nie

zdawałem sobie sprawy, ˙ze pa´nska noga. . .

— Sztywnieje od wilgoci — powiedziałem.
Odpowiednio ustawił siedzenie i udało mi si˛e wsun ˛

a´c nog˛e za kolumn˛e kie-

rownicy. Zacz ˛

ał si˛e odwraca´c.

— Jeszcze chwileczk˛e — powiedziałem znowu. Moja cierpliwo´s´c wyczerpała

si˛e. — Jeste´s Walter Imera, nie myl˛e si˛e?

— Tak, prosz˛e pana.
— Spójrz na mnie — mówiłem dalej. — Masz dla mnie jakie´s informacje,

prawda?

148

background image

Z wolna odwrócił si˛e w moim kierunku. Na jego twarzy wci ˛

a˙z go´scił wyraz

zakłopotania.

— Nie, prosz˛e pana.
Przygl ˛

adaj ˛

ac mu si˛e, odczekałem dłu˙zsz ˛

a chwil˛e.

— W porz ˛

adku — rzekłem, si˛egaj ˛

ac do klamki samochodu. — Zgaduj˛e, i˙z

wiesz, ˙ze i tak zdob˛ed˛e t˛e informacj˛e. A oni b˛ed ˛

a wierzy´c, ˙ze to ty mi powiedzia-

łe´s.

Jego drobniutki w ˛

asik robił wra˙zenie namalowanego.

— Chwileczk˛e — powiedział. — Musi mnie pan zrozumie´c. To nie jest stan-

dardowa informacja serwisu agencyjnego, prawda? Ja mam ˙zon˛e i dzieci. . .

— A ja nie — odparłem.
Nic a nic mu nie współczułem.
— Pan dalej mnie nie rozumie. Oni by mnie zabili. Bł˛ekitny Front St. Ma-

rie stał si˛e teraz tego rodzaju organizacj ˛

a. Po co panu co´s o nich wiedzie´c? Nie

s ˛

adziłem, ˙ze pan ma na my´sli. . .

— W porz ˛

adku. — Si˛egn ˛

ałem do klamki samochodu.

— Chwileczk˛e. — Powstrzymał mnie gestem wyci ˛

agni˛etej na deszczu r˛eki. —

Jak ˛

a mi pan da gwarancj˛e, ˙ze je´sli panu powiem, oni zostawi ˛

a mnie w spokoju?

— Którego´s dnia mog ˛

a powróci´c do władzy — odrzekłem. — Nawet wyj˛ete

spod prawa organizacje polityczne wol ˛

a nie zadziera´c z Mi˛edzygwiezdn ˛

a Słu˙zb ˛

a

Prasow ˛

a. — Raz jeszcze spróbowałem zatrzasn ˛

a´c drzwiczki.

— W porz ˛

adku! — zawołał pospiesznie. — W porz ˛

adku. Niech pan jedzie do

New San Marcos. Sklep jubilerski przy ulicy Wallace’a. To zaraz za Josephstown,
tam gdzie znajduje si˛e obozowisko Zaprzyja´znionych, do którego si˛e pan udaje.
— Oblizał spierzchni˛ete wargi. — Powie im pan, ˙zeby mnie zostawili w spokoju?

— Powiem. — Popatrzyłem na niego. Nad brzegiem kołnierza bł˛ekitnego uni-

formu mo˙zna było zauwa˙zy´c trzy — cztery centymetry cienkiego srebrnego ła´n-
cuszka, ostro kontrastuj ˛

acego na tle zimowej blado´sci skóry. Zawieszony na nim

po´swi˛econy krzy˙zyk powinien znajdowa´c si˛e gdzie´s pod koszul ˛

a. — ˙

Zołnierze

z Zaprzyja´znionych s ˛

a tu ju˙z drugi rok. Czy s ˛

a lubiani przez ludzi?

U´smiechn ˛

ał si˛e półg˛ebkiem. Na jego twarz zaczynały powraca´c kolory.

— Och, tak jak i wszyscy inni — odrzekł. — Trzeba im tylko okaza´c nieco

zrozumienia. Chodz ˛

a własnymi drogami.

Poczułem ból w sztywnej nodze, akurat w miejscu, sk ˛

ad przed trzema laty

lekarze na Nowej Ziemi usun˛eli loftk˛e z broni samostrzelnej.

— W rzeczy samej — powiedziałem. — Zatrza´snij drzwiczki.
Zatrzasn ˛

ał i pojechałem.

Na tablicy rozdzielczej samochodu widniał medalik ze ´swi˛etym Krzysztofem.

Gdyby na moim miejscu znajdował si˛e ˙zołnierz z Zaprzyja´znionych, byłby go ze-
rwał i wyrzucił albo kazał sobie podstawi´c inny samochód. Tote˙z ze szczególn ˛

a

149

background image

przyjemno´sci ˛

a pozostawiłem go na swoim miejscu, cho´c nie miał dla mnie wi˛ek-

szej warto´sci, ni˙z miałby dla niego. Nie tylko z powodu Dave’a i innych je´nców,
zastrzelonych na Nowej Ziemi. Po prostu dlatego, ˙ze niewiele obowi ˛

azków dostar-

cza cho´cby drobnego elementu przyjemno´sci. Kiedy traci si˛e dzieci˛ece złudzenia
i nie pozostaje w ˙zyciu nic oprócz powinno´sci, takie obowi ˛

azki wita si˛e z rado´sci ˛

a.

Fanatycy w rezultacie nie s ˛

a gorsi od w´sciekłych psów.

Lecz w´sciekłe psy nale˙zy bezwarunkowo t˛epi´c, nakazuje to zwykły zdrowy

rozs ˛

adek.

A w ˙zyciu, po okresie eksperymentów, nieodwołalnie powraca si˛e w ko´ncu

do zdrowego rozs ˛

adku. Gdy szalone sny o sprawiedliwo´sci i post˛epie s ˛

a ju˙z mar-

twe i gł˛eboko pogrzebane, gdy wreszcie ucichn ˛

a bolesne rany duszy, wówczas

dobrze jest wyrzec si˛e pokus stawianych nam przez ˙zycie i sta´c si˛e spokojnym
i nieust˛epliwym — jak naostrzony na kamieniu brzeszczot miecza. Nie splami go
ani deszcz, na którym niesie si˛e taki brzeszczot, ani krew, w której kiedy´s zostanie
sk ˛

apany. Deszcz i krew s ˛

a pokrewne zaostrzonemu ˙zelazu.

Przez pół godziny podró˙zowałem po´sród lesistych wzgórz i zaoranych poła-

ci. Bruzdy na polach poczerniały od deszczu. Pomy´slałem, ˙ze to przyjemniejsza
czer´n ni˙z niektóre inne jej odcienie, jakie widywałem w swoim ˙zyciu. Dotarłem
wreszcie do przedmie´s´c Josephstown.

Autopilot przeprowadził mnie przez typowe dla St. Marie niewielkie, schlud-

ne miasteczko, licz ˛

ace około stu tysi˛ecy mieszka´nców. Po drugiej stronie wyje-

chali´smy na oczyszczony z naturalnych i sztucznych przeszkód teren, za którym
wznosiły si˛e masywne i pochyłe mury obozowiska wojskowego. Przed bram ˛

a

podoficer z Zaprzyja´znionych zagrodził mi wjazd czarnym samostrzałem i otwo-
rzył drzwiczki samochodu po lewej stronie.

— Azali˙z masz tu jaki´s interes?
Mówił przez nos wysokim i chrapliwym głosem. Kołnierz miał oblamowany

sukiennymi wyłogami grupowego. Nad nimi widniała szczupła i poorana bruz-
dami twarz czterdziestolatka. Zarówno twarz, jak i r˛ece nienaturaln ˛

a blado´sci ˛

a

kontrastowały z czerni ˛

a sukna munduru i strzelby.

Otworzyłem le˙z ˛

ac ˛

a obok mnie walizeczk˛e i podałem mu swoje dokumenty.

— Moje listy uwierzytelniaj ˛

ace — rzekłem. — Przybyłem, by si˛e zobaczy´c

z pełni ˛

acym obowi ˛

azki dowódcy Sił Ekspedycyjnych komendantem Jamethonem

Blackiem.

— Posu´n si˛e zatem — odparł przez nos. — Ja poprowadz˛e.
Wsiadł i chwycił za dr ˛

a˙zek. Min˛eli´smy bram˛e i skr˛ecili´smy w alej˛e dojazdo-

w ˛

a. Na jej drugim ko´ncu wida´c było wewn˛etrzny plac apelowy. Mury w ˛

asko roz-

mieszczone po obu stronach rozbrzmiewały echem naszego przejazdu. Słyszałem,
jak w miar˛e zbli˙zania si˛e do placu, coraz gło´sniejsze staj ˛

a si˛e komendy musztry.

Gdy dojechali´smy, ˙zołnierze stali w szeregu na deszczu, czekaj ˛

ac na południowe

nabo˙ze´nstwo.

150

background image

Grupowy wysiadł i znikn ˛

ał w wej´sciu do czego´s, co wygl ˛

adało na kancelari˛e

wbudowan ˛

a w mur jednego z boków placu. Przyjrzałem si˛e ustawionym w szy-

ku ˙zołnierzom. Stali na komend˛e „Prezentuj bro´n”, co w warunkach polowych
stanowiło ich postaw˛e modlitewn ˛

a, i kiedy im si˛e przypatrywałem, oficer znajdu-

j ˛

acy si˛e naprzeciw nich, odwrócony plecami do muru, poddał słowa ich Hymnu

Bojowego:

˙

Zołnierzu, nie pytaj, ni jutro, ni dzi´s,
Gdzie id ˛

a na wojn˛e sztandary.

Do walki z Anarchem co dzie´n trzeba i´s´c.
Uderz i nie znaj w ciosach miary!

Siedziałem, usiłuj ˛

ac nie słucha´c. Nie było ˙zadnego akompaniamentu muzycz-

nego, ˙zadnych przyborów liturgicznych ani symboli poza niewielkim znakiem
krzy˙za, namalowanym wapnem na szarym murze za plecami oficera. Zespolo-
ne m˛eskie głosy wzniosły si˛e i powoli opadły w mrocznym i smutnym hymnie,
który obiecywał im jedynie ból, trosk˛e i cierpienie. Wreszcie w szorstkiej modli-
twie o ´smier´c na polu bitwy zaniosła si˛e ˙załobnym łkaniem ostatnia linijka i padła
komenda „Do nogi bro´n”.

Grupowy wezwał szeregi do rozej´scia si˛e, a oficer, nie patrz ˛

ac na mnie, prze-

maszerował obok samochodu i wszedł do wej´scia, w którym uprzednio znikn ˛

mój przewodnik, grupowy. Gdy mnie mijał, poznałem, ˙ze oficerem tym jest Ja-
methon.

Chwil˛e pó´zniej przewodnik przyszedł po mnie. Lekko powłócz ˛

ac zesztywnia-

ł ˛

a nog ˛

a, udałem si˛e w ´slad za nim do wewn˛etrznego pomieszczenia, gdzie nad sa-

motnym biurkiem paliło si˛e ´swiatło. Gdy zamkn˛eły si˛e drzwi, Jamethon powstał
i skin ˛

ał mi głow ˛

a. Na klapach munduru miał spłowiałe naszywki komendanta.

Gdy wr˛eczałem mu nad biurkiem listy uwierzytelniaj ˛

ace, blask wisz ˛

acej lampy

padł mi na twarz, o´slepiaj ˛

ac mnie kompletnie. Odst ˛

apiłem krok do tyłu i zacz ˛

ałem

gwałtownie mruga´c powiekami, nie widz ˛

ac wyra´znie twarzy Blacka. Gdy wresz-

cie zdołałem skupi´c na niej wzrok, ujrzałem j ˛

a przez chwil˛e tak, jak gdyby była

starsza, bardziej szorstka, wykrzywiona i poznaczona bruzdami przez lata fanaty-
zmu, podobna do twarzy, która widniała w mojej pami˛eci ponad zamordowanymi
je´ncami na Nowej Ziemi.

Wreszcie oczy zogniskowały mi si˛e całkowicie i ujrzałem go takim, jaki był

naprawd˛e. Ciemnolicy, szczupły, lecz raczej szczupło´sci ˛

a młodzie´ncz ˛

a ni˙z pocho-

dz ˛

ac ˛

a z zagłodzenia. To nie jego twarz wypalona została w mej pami˛eci roz˙zarzo-

nym ˙zelazem. Rysy miał regularne, przechodz ˛

ace nieomal w urodziwe, cienie pod

zm˛eczonymi oczyma, a pełn ˛

a spokoju i opanowania sztywno´s´c ciała, mniejszego

i drobniejszego ni˙z moje, wie´nczyła prosta i znu˙zona linia warg.

Nie zajrzawszy do listów uwierzytelniaj ˛

acych, trzymał je w r˛eku. Usta pod-

niosły mu si˛e nieco w k ˛

acikach, z powag ˛

a i znu˙zeniem.

151

background image

— I bez w ˛

atpienia, panie Olyn — rzekł — drug ˛

a kiesze´n ma pan wypełnion ˛

a

wystawionymi na ´Swiatach Egzotycznych pełnomocnictwami na przeprowadze-
nie wywiadów z ˙zołnierzami i oficerami, przybyłymi z Dorsaj, i tuzina innych

´swiatów, by sta´c si˛e nieprzyjaciółmi Wybra´nców Bo˙zych na wojnie?

U´smiechn ˛

ałem si˛e.

Poniewa˙z miło było znale´z´c go tak silnym, po to tylko, by z wi˛eksz ˛

a przyjem-

no´sci ˛

a go pokona´c.

background image

Rozdział 23

Przyjrzałem mu si˛e z odległo´sci przeszło trzech metrów. Grupowy z Zaprzy-

ja´znionych, który pozabijał je´nców na Nowej Ziemi, tak˙ze mówił o Bo˙zych Wy-
bra´ncach.

— Znajdzie je pan pod spodem adresowanych do siebie dokumentów — rze-

kłem. — Słu˙zba Prasowa i jej członkowie cechuj ˛

a si˛e bezstronno´sci ˛

a. Nie opo-

wiadamy si˛e po ˙zadnej ze stron.

— Prawo — nie zgodził si˛e ze mn ˛

a ciemnolicy młodzieniec — si˛e opowiada.

— Tak, komendancie — odparłem. — Ma pan racj˛e. Tylko ˙ze czasami nie

wiadomo, gdzie to Prawo si˛e znajduje. Pan i pa´nskie oddziały jeste´scie teraz na-
je´zd´zcami na ´swiecie nale˙z ˛

acym do układu planetarnego, którego wasi przodko-

wie nigdy nie skolonizowali. Waszym za´s przeciwnikiem s ˛

a oddziały najemne na

˙zołdzie dwóch ´swiatów, które nie tylko maj ˛

a swoje miejsce pod sło´ncami Pro-

cjona, ale i s ˛

a zobowi ˛

azane do obrony mniejszych ´swiatów swojego układu. . .

do których zalicza si˛e St. Marie. Nie jestem pewien, czy Prawo znajduje si˛e po
waszej stronie.

Nieznacznie potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a i odrzekł:

— Nie oczekujemy wiele zrozumienia od tych, co nie zostali wybrani.
Oderwał wzrok ode mnie i przeniósł na trzymane w r˛eku papiery.
— Ma pan co´s przeciwko temu, bym usiadł? — zapytałem. — Mam chor ˛

a

nog˛e.

— Ale˙z oczywi´scie. — Skin ˛

ał głow ˛

a w kierunku stoj ˛

acego przy jego biur-

ku krzesła i gdy ju˙z usadowiłem si˛e na miejscu, poszedł za moim przykładem.
Przebiegłem wzrokiem rozło˙zone przed nim na biurku papiery i zauwa˙zyłem sto-
j ˛

ac ˛

a na jego kra´ncu solidografi˛e jednego z bezokiennych ko´sciołów o wysokich

szczytach, jakie budowali Zaprzyja´znieni. Był to symbol, którego posiadanie by-
ło zupełnie legalne, lecz przypadkowo na przednim planie zdj˛ecia znajdowało si˛e
jeszcze troje ludzi, starszy m˛e˙zczyzna, kobieta i dziewczynka lat około czterna-
stu. Wszyscy troje zdradzali rodzinne podobie´nstwo do Jamethona. Zerkn ˛

awszy

znad listów uwierzytelniaj ˛

acych, zauwa˙zył, ˙ze im si˛e przygl ˛

adam, i jego wzrok

przesun ˛

ał si˛e na solido i z powrotem, jak gdyby chciał ich przede mn ˛

a ochroni´c.

— Wymaga si˛e ode mnie, jak widz˛e — rzekł, ´sci ˛

agaj ˛

ac mój wzrok z powrotem

153

background image

na siebie — bym zapewnił panu współprac˛e i wszelkie ´srodki. Znajdziemy tutaj
dla pana kwater˛e. Czy potrzebuje pan samochodu z kierowc ˛

a?

— Dzi˛ekuj˛e — odparłem. — Wystarczy mi ten wynaj˛ety samochód na ze-

wn ˛

atrz. A prowadzi´c b˛ed˛e sam.

— Jak pan sobie ˙zyczy. — Odło˙zył przeznaczone dla siebie dokumenty, po-

zostałe mi zwrócił i pochylił si˛e ku umieszczonej w blacie biurka krateczce. —
Grupowy!

— Tak jest! — odpowiedziała bezzwłocznie krateczka.
— Kwatera dla samotnej osoby cywilnej płci m˛eskiej. Zlecenie parkingowe

na pojazd cywilny, parking personelu.

— Tak jest.
Głos z krateczki wył ˛

aczył si˛e. Jamethon Black spojrzał na mnie zza biurka.

Zrozumiałem, ˙ze oczekuje, i˙z sobie pójd˛e.

— Komendancie — rzekłem, wkładaj ˛

ac listy uwierzytelniaj ˛

ace z powrotem

do walizeczki — dwa lata temu pa´nscy Starsi Ko´sciołów Zjednoczonych na Har-
monii i Zjednoczeniu stwierdzili, i˙z rz ˛

ad planetarny St. Marie nie wywi ˛

azał si˛e

z pewnych spornych zobowi ˛

aza´n kredytowych, a zatem przysłali tu korpus eks-

pedycyjny celem okupacji i wyegzekwowania płatno´sci. Jaka cz˛e´s´c tego korpusu,
w postaci ludzi i sprz˛etu, pozostała przy panu?

— Informacja ta, panie Olyn — odrzekł — zastrze˙zona jest tajemnic ˛

a wojsko-

w ˛

a.

— Jednak˙ze pan — uznałem spraw˛e za zamkni˛et ˛

a — oficer w regulamino-

wym stopniu komendanta, pełni nad resztkami pa´nskiego korpusu ekspedycyjne-
go funkcj˛e komandora sił zbrojnych. Stanowisko takie wymaga oficera pi˛e´c stopni
wy˙zszego rang ˛

a. Czy spodziewa si˛e pan, ˙ze taki oficer przyb˛edzie i obejmie do-

wództwo?

— Obawiam si˛e, ˙ze b˛edzie pan musiał zada´c to pytanie w Dowództwie Na-

czelnym na Harmonii, panie Olyn.

— Czy spodziewa si˛e pan posiłków w postaci dalszych dostaw ludzi i sprz˛etu?
— Gdybym si˛e spodziewał — rzekł jednostajnym głosem — uznałbym to

równie˙z za informacj˛e zastrze˙zon ˛

a.

— Zdaje pan sobie spraw˛e, i˙z powszechnie uwa˙za si˛e, ˙ze pa´nski Sztab Gene-

ralny na Harmonii uznał niniejsz ˛

a ekspedycj˛e na St. Marie za spraw˛e przegran ˛

a?

Lecz nie chc ˛

ac straci´c twarzy, zamiast wycofa´c st ˛

ad pana i pa´nskich ludzi, wol ˛

a,

by was wyci˛eto w pie´n.

— Rozumiem — odparł.
— Nie zechciałby pan tego skomentowa´c?
Jego ciemna młoda twarz nawet nie drgn˛eła.
— Nie b˛ed˛e komentował pogłosek, panie Olyn.
— Zatem pytanie ostatnie. Czy kiedy wiosenna ofensywa wojsk najemnych

154

background image

Exotików wyruszy przeciwko wam, planuje pan poddanie si˛e czy odwrót na za-
chód?

— Wybra´ncy w Wojnie nigdy si˛e nie cofaj ˛

a — odpowiedział. — Nigdy te˙z nie

odst˛epuj ˛

a ani sami nie s ˛

a odst˛epowani przez swoich Braci w Panu. — Powstał. —

Mam prac˛e, do której musz˛e powróci´c, panie Olyn.

Powstałem równie˙z. Byłem od niego wy˙zszy, starszy i mocniej zbudowany

i tylko niemal nadludzkie opanowanie pozwalało mu utrzymywa´c pozory, ˙ze jest
kim´s mi równym lub lepszym.

— Mo˙ze porozmawiam z panem pó´zniej, kiedy b˛edzie miał pan nieco wi˛ecej

czasu — powiedziałem.

— Jak najbardziej. — Usłyszałem, jak drzwi do gabinetu otwieraj ˛

a si˛e za mo-

imi plecami. — Grupowy — rzekł do kogo´s znajduj ˛

acego si˛e za moimi plecami

— zajmijcie si˛e panem Olynem.

Grupowy, któremu zlecił piecz˛e nade mn ˛

a, znalazł mi malutk ˛

a betonow ˛

a klitk˛e

z lufcikiem zamiast okna, łó˙zkiem polowym i mundurow ˛

a szafk ˛

a. Zostawił mnie

na chwil˛e samego i wrócił z podpisan ˛

a przepustk ˛

a.

— Dzi˛ekuj˛e — rzekłem, wzi ˛

awszy j ˛

a od niego. — Gdzie mog˛e znale´z´c Kwa-

ter˛e Główn ˛

a wojsk Exotików?

— Nasze ostatnie wiadomo´sci, prosz˛e pana, umieszczaj ˛

a j ˛

a około dziewi˛e´c-

dziesi˛eciu kilometrów na wschód od tego miejsca. New San Marcos. — Był mo-
jego wzrostu, ale jak wi˛ekszo´s´c z nich par˛e lat młodszy, z otaczaj ˛

ac ˛

a go aur ˛

a nie-

winno´sci, która osobliwie kontrastowała z atmosfer ˛

a opanowania cechuj ˛

ac ˛

a ich

wszystkich.

— San Marcos. — Popatrzyłem na niego. — Przypuszczam, ˙ze wasi koledzy

wiedz ˛

a, i˙z Dowództwo Naczelne na Harmonii zdecydowało si˛e nie marnowa´c dla

was posiłków?

— Nie, prosz˛e pana — odrzekł. Bior ˛

ac pod uwag˛e jego reakcj˛e, mógłbym

równie dobrze mówi´c o pogodzie. Nawet ci chłopcy byli w dalszym ci ˛

agu spo-

kojni i niezłomni. — Czy ˙zyczy pan sobie jeszcze czego´s?

— Nie — odparłem. — Dzi˛ekuj˛e.
Wyszedł. I ja zrobiłem to samo. Wsiadłem do samochodu i pojechałem dzie-

wi˛e´cdziesi ˛

at kilometrów na wschód, do New San Marcos. Dotarłem tam w trzy

kwadranse. Lecz nie od razu poszedłem szuka´c dowództwa sztabu Exotików. Mia-
łem wpierw do zrobienia co´s innego.

Udałem si˛e do jubilera z ulicy Wallace’a. Trzy niskie schodki poni˙zej pozio-

mu ulicy i nieprzezroczyste drzwi zaprowadziły mnie do długiego pomieszczenia
wypełnionego przy´cmionym ´swiatłem i zastawionego szklanymi gablotkami. Na
tyłach sklepu, za ostatni ˛

a szafk ˛

a, urz˛edował mały starszy człowieczek, gdy za´s

podszedłem bli˙zej, zauwa˙zyłem, i˙z przygl ˛

ada si˛e mej pelerynie i odznace kore-

spondenta.

— Czym mog˛e słu˙zy´c? — zapytał, gdy stan ˛

ałem po drugiej stronie gablotki.

155

background image

Podniósł swe szare, stare, w ˛

aziutkie oczka, osadzone w dziwnie gładkiej twa-

rzy. I spojrzał na mnie.

— S ˛

adz˛e, ˙ze wie pan, co sob ˛

a reprezentuj˛e — rzekłem. — Słu˙zba Prasowa

znana jest na wszystkich ´swiatach. Nie bierzemy udziału w lokalnych rozgryw-
kach politycznych.

— Tak, prosz˛e pana?
— Tak czy owak, dowiecie si˛e, w jaki sposób znalazłem wasz adres. — Dalej

mówiłem z u´smiechem. — Zatem wyjawi˛e wam, ˙ze dostałem go w porcie ko-
smicznym od autodyspozytora nazwiskiem Imera. Obiecałem mu ochron˛e w za-
mian za to, co mi powiedział. B˛edziemy zobowi ˛

azani, je´sli pozostanie zdrowy

i cały.

— Obawiam si˛e. . . — Poło˙zył r˛ece na szklanym blacie gablotki. Były po˙zył-

kowane ze staro´sci. — Pan chciałby co´s kupi´c?

— Jestem gotowy zapłaci´c. . . bez ˙zadnych złych zamiarów — wyznałem —

za informacj˛e.

R˛ece ze´slizgn˛eły si˛e z kontuaru.
— Prosz˛e pana — westchn ˛

ał z cicha. — Obawiam si˛e, ˙ze znalazł si˛e pan

w niewła´sciwym sklepie.

— Nie w ˛

atpi˛e — odparłem — niemniej pa´nski sklep musi mi na razie wy-

starczy´c. Udawajmy, ˙ze to jest wła´sciwy sklep i rozmawiam z osob ˛

a, która jest

członkiem Bł˛ekitnego Frontu.

— Bł˛ekitny Front został zdelegalizowany — rzekł. — ˙

Zegnam pana.

— Za chwileczk˛e. Mam najpierw kilka słów do powiedzenia.
— W takim razie bardzo mi przykro. — Skierował si˛e ku zasłonom zakrywa-

j ˛

acym wyj´scie. — Nie wolno mi tego słucha´c. Nikt nie przyjdzie do pana w tej

izbie, dopóki mówi pan w ten sposób.

Wsun ˛

ał si˛e mi˛edzy zasłony i ju˙z go nie było. Rozejrzałem si˛e po długim i pu-

stym pomieszczeniu.

— No có˙z — powiedziałem nieco gło´sniej. — Zgaduj˛e, ˙ze b˛ed˛e musiał mówi´c

do pustych ´scian. Jestem pewien, ˙ze te ´sciany mnie słysz ˛

a.

Zrobiłem pauz˛e. Nie było ˙zadnego odzewu.
— W porz ˛

adku — mówiłem dalej. — Jestem korespondentem. Interesuje

mnie jedynie informacja. Nasze szacunkowe oceny sytuacji wojskowej na St. Ma-
rie — i tu powiedziałem prawd˛e — wykazuj ˛

a, ˙ze korpus ekspedycyjny z Zaprzy-

ja´znionych, opuszczony przez macierzyste dowództwo, zostanie z wszelk ˛

a pew-

no´sci ˛

a pochłoni˛ety przez wojska Exotików, gdy tylko ziemia obeschnie na tyle,

by ci˛e˙zki sprz˛et mógł si˛e po niej porusza´c.

W dalszym ci ˛

agu nie było odpowiedzi, lecz czułem, ˙ze jestem słuchany i ob-

serwowany.

— Skutkiem tego — kontynuowałem i tu ju˙z kłamałem, cho´c oni nie mogli

o tym wiedzie´c — uwa˙zamy za nieuniknione, ˙ze tutejsze dowództwo z Zaprzy-

156

background image

ja´znionych skontaktuje si˛e z Bł˛ekitnym Frontem. Zamach na nieprzyjacielskiego
dowódc˛e jest ewidentnym pogwałceniem Kodeksu Najemnika i Artykułów Cywi-
lizowanej Sztuki Wojennej. . . ale cywile mog ˛

a czyni´c to, czego nie wolno ˙zołnie-

rzom.

W dalszym ci ˛

agu za zasłonami nic si˛e nie poruszyło ani nie wydało d´zwi˛eku.

— Przedstawiciel Prasy — mówiłem — ma przy sobie Listy Uwierzytelnia-

j ˛

ace Bezstronno´sci. Wiecie, jak wysoko si˛e je ceni. Chc˛e tylko zada´c kilka pyta´n.

Odpowiedzi za´s traktowane b˛ed ˛

a jako poufne.

Znów przerwałem, ale w dalszym ci ˛

agu nie było reakcji. Odwróciłem si˛e,

przemaszerowałem przez cał ˛

a długo´s´c pomieszczenia i wyszedłem za próg. Nie

wcze´sniej ni˙z w sporej odległo´sci od sklepu pozwoliłem, by ogarn˛eło mnie i roz-
grzało uczucie wewn˛etrznego triumfu.

Połkn ˛

a przyn˛et˛e. Ludzie tego pokroju zawsze j ˛

a połykaj ˛

a. Odnalazłem samo-

chód i pojechałem do Kwatery Głównej Exotików.

Znajdowała si˛e za miastem. Na miejscu zaopiekował si˛e mn ˛

a najemny ko-

mendant nazwiskiem Janol Marat. Zaprowadził mnie do b ˛

ablowatej konstrukcji

budynku dowództwa. Panowało tu poczucie celowo´sci, pewno´s´c siebie i radosna
atmosfera działania. ˙

Zołnierze byli dobrze uzbrojeni i wyszkoleni. Maj ˛

ac ´swie˙zo

w pami˛eci obraz Zaprzyja´znionych, ju˙z w pierwszej chwili dostrzegłem ró˙znice.
Powiedziałem o tym Janolowi.

— Naszym dowódc ˛

a jest dorsajski komandor i przewy˙zszamy liczebnie prze-

ciwnika. — Wyszczerzył do mnie z˛eby w u´smiechu. Miał opalon ˛

a na br ˛

az, po-

ci ˛

agł ˛

a twarz, która, ilekro´c wargi wykrzywiały si˛e ku górze, pokrywała si˛e sia-

teczk ˛

a zmarszczek. — To sprawia, ˙ze wszyscy jeste´smy dobrej my´sli. Co wi˛ecej,

nasz komandor dostanie awans, je´sli zwyci˛e˙zy. Z powrotem na Exotiki i stopie´n
sztabowy. . . na dobre po˙zegna si˛e z polem walki. Zwyci˛estwo to dla nas czysty
interes.

Roze´smiałem si˛e i on roze´smiał si˛e wraz ze mn ˛

a.

— Powiedz mi jednak co´s wi˛ecej — poprosiłem. — Musz˛e mie´c wnioski do

wykorzystania w artykułach, które wysyłam do serwisów prasowych.

— Có˙z — zasalutował zamaszy´scie w odpowiedzi na pozdrowienie przecho-

dz ˛

acego obok grupowego, Cassidanina z wygl ˛

adu — s ˛

adz˛e, ˙ze mo˙zesz wymie-

ni´c to, co zawsze. . . fakt, ˙ze nasi chlebodawcy z Exotików odmawiaj ˛

a sobie sa-

mym prawa do u˙zywania siły i w rezultacie, kiedy przychodzi do opłacenia ludzi
i sprz˛etu, s ˛

a zwykle dosy´c hojni. A Outbond. . . wiesz, to ambasador Exotików na

St. Marie. . .

— Znam go. . .
— Zast ˛

apił poprzedniego Outbonda trzy lata temu. Tak czy inaczej, to jest

kto´s, nawet jak na człowieka z Mary lub Kultis. Jest ekspertem od oblicze´n on-
togenetycznych. Je´sli to cokolwiek dla ciebie znaczy. Dla mnie to czarna magia.
— Janol pokazał palcem. — Tutaj jest kancelaria komandora polnego. To Kensie

157

background image

Graeme.

— Graeme? — odrzekłem, marszcz ˛

ac brwi. Mogłem si˛e przyzna´c, i˙z znam

Kensiego Graeme’a, lecz chciałem si˛e przyjrze´c reakcji Janola. — Gdzie´s ju˙z
słyszałem to nazwisko. — Zbli˙zyli´smy si˛e do budynku kancelarii. — Graeme. . .

— Prawdopodobnie my´slisz o innym członku tej samej rodziny. — Janol po-

łkn ˛

ał przyn˛et˛e. — Siostrze´ncu. Kensie to wuj Donala. Nie jest taki efektowny jak

młody Graeme, ale zało˙z˛e si˛e, ˙ze polubisz go bardziej, ni˙z polubiłby´s siostrze´nca.
Kensie daje si˛e lubi´c za dwóch.

Spojrzał na mnie, znów szczerz ˛

ac nieznacznie z˛eby.

— Czy to ma oznacza´c co´s szczególnego? — zapytałem.
— Wła´snie — odparł Janol. — Daje si˛e lubi´c za siebie i za brata bli´zniaka.

Kiedy b˛edziesz w Blauvain, spotkasz si˛e z Ianem Graeme’em. To na wschodzie,
tam gdzie jest ambasada Exotików. Ian to ponury jegomo´s´c.

Weszli´smy do kancelarii.
— Nie mog˛e si˛e przyzwyczai´c — rzekłem — do tego, ˙ze tak wielu Dorsajów

wydaje si˛e spokrewnionych.

— Ani ja. Je´sli o to chodzi, s ˛

adz˛e, i˙z to dlatego, ˙ze w rzeczywisto´sci nie jest

ich a˙z tak wielu. Dorsaj to niewielki ´swiat i ci, którzy prze˙zyj ˛

a dłu˙zej ni˙z kilka

lat. . . — Janol zatrzymał si˛e obok siedz ˛

acego za biurkiem komendanta. — Czy

mo˙zemy zobaczy´c si˛e ze starym, Hari? To reporter z Mi˛edzygwiezdnej Słu˙zby
Prasowej.

— No có˙z, chyba tak. — Drugi z oficerów popatrzył na le˙z ˛

ac ˛

a na biurku

tabliczk˛e sygnalizacyjn ˛

a. — Jest u niego Outbond, ale w tej chwili wychodzi.

Wchod´zcie ´smiało.

Janol poprowadził mnie mi˛edzy biurkami. Drzwi po drugiej stronie pokoju

otwarły si˛e, zanim do nich doszli´smy, i ukazał si˛e w nich siwy, krótko ostrzy˙zony
m˛e˙zczyzna w ´srednim wieku o twarzy bij ˛

acej spokojem, ubrany w bł˛ekitn ˛

a szat˛e

Exotików. Jego niesamowite, orzechowe oczy spotkały si˛e z moimi.

Był to Padma.
— Outbondzie — powiedział do Padmy Janol — oto. . .
— Tam Olyn, znam go — odparł Padma mi˛ekko. U´smiechn ˛

ał si˛e do mnie

i zdawało si˛e, ˙ze te jego oczy zapaliły si˛e na chwil˛e, by mnie o´slepi´c. — Przykro
mi było słysze´c o twoim szwagrze, Tam.

Zrobiło mi si˛e zimno od stóp do głów. Byłem gotowy wej´s´c do ´srodka, lecz

teraz stałem jak wryty i patrzyłem na niego.

— O moim szwagrze? — zapytałem.
— Młodzie´ncu, który zmarł niedaleko Castlemain na Nowej Ziemi.
— O, tak — wykrztusiłem zesztywniałymi wargami. — Jestem tylko zdziwio-

ny, ˙ze pan o tym wie.

— Wiem ze wzgl˛edu na ciebie, Tam. — Orzechowe oczy Padmy raz jeszcze

zdały si˛e zal´sni´c ogniem. — Zapomniałe´s? Mówiłem ci kiedy´s, i˙z istnieje nauka

158

background image

zwana ontogenetyk ˛

a, za pomoc ˛

a której obliczamy prawdopodobie´nstwo ludzkich

działa´n w tera´zniejszych i przyszłych sytuacjach. Od pewnego czasu byłe´s wa˙z-
nym czynnikiem tych oblicze´n. — U´smiechn ˛

ał si˛e. — Oto dlaczego spodziewa-

łem si˛e spotka´c ci˛e w tym miejscu o tej wła´snie porze. Wkalkulowali´smy ci˛e,
Tam, w nasz ˛

a obecn ˛

a sytuacj˛e na St. Marie.

— Doprawdy? — zapytałem. — To doprawdy interesuj ˛

ace.

— Tak te˙z s ˛

adziłem — powiedział mi˛ekko Padma. — Zwłaszcza dla ciebie.

Takiego jak ty reportera powinno to zainteresowa´c.

— Tak te˙z si˛e stało — odparłem. — Brzmi to tak, jak gdyby´s wiedział lepiej

ode mnie o tym, co mam zamiar tu robi´c.

— Co do tego — rzekł Padma swym łagodnym głosem — mamy pewne wy-

liczenia. Przyjd´z do mnie do Blauvain, Tam, to ci je poka˙z˛e.

— Tak te˙z zrobi˛e — odpowiedziałem.
— B˛edziesz mile widziany.
Padma skłonił głow˛e. Jego szata cichym szeptem zamiotła podłog˛e, gdy od-

wrócił si˛e i wyszedł.

— T˛edy — rzekł Janol, tr ˛

acaj ˛

ac mnie w łokie´c. Poderwałem si˛e jak obudzony

z gł˛ebokiego snu. — Komandor jest tutaj.

Jak automat wszedłem za nim do wewn˛etrznej cz˛e´sci kancelarii. Gdy przest ˛

a-

pili´smy próg, Kensie Graeme podniósł si˛e z miejsca. Po raz pierwszy stan ˛

ałem

twarz ˛

a w twarz z tym wysokim, szczupłym m˛e˙zczyzn ˛

a w mundurze polowym,

o topornej, lecz otwartej i u´smiechni˛etej twarzy i czarnej, lekko kr˛ec ˛

acej si˛e czu-

prynie. To szczególne, złociste ciepło osobowo´sci — dziwna rzecz u Dorsaja —
zdawało si˛e promieniowa´c z niego, gdy wstał mnie powita´c. Długie palce jego
pot˛e˙znej dłoni zamkn˛eły moj ˛

a w u´scisku.

— Wchod´zcie ´smiało — rzekł. — Prosz˛e pozwoli´c, ˙ze przyrz ˛

adz˛e panu drin-

ka. Janol — dodał pod adresem mego najemnego komendanta z Nowej Ziemi —
nie musisz tu stercze´c. Id´z sobie co´s przetr ˛

aci´c. I powiedz wszystkim w biurze, ˙ze

maj ˛

a przerw˛e.

Janol zasalutował i wyszedł. Usiadłem, a Graeme odwrócił si˛e w kierunku

niewielkiego barku umieszczonego za biurkiem. I oto po raz pierwszy od trzech
lat, pod magicznym wpływem tego siedz ˛

acego naprzeciwko mnie niezwykłego

wojownika, mojej duszy udzieliła si˛e odrobina spokoju. Z kim´s takim jak on, sto-
j ˛

acym u mego boku, nie mo˙zna mnie było zwyci˛e˙zy´c.

background image

Rozdział 24

— Listy uwierzytelniaj ˛

ace? — spytał Graeme, gdy tylko zasiedli´smy ze szkla-

neczkami dorsajskiej whisky, która jest wy´smienita, w dłoniach.

Podałem mu dokumenty. Prze´slizgn ˛

ał si˛e po nich pobie˙znie wzrokiem, wybie-

raj ˛

ac listy od Sayony, bonda Kultis, do „Komandora — Polowe Siły Zbrojne St.

Marie”. Te po kolei przestudiował i odło˙zył na bok. Zwrócił mi skoroszyt z listami
uwierzytelniaj ˛

acymi.

— Najpierw zatrzymał si˛e pan w Josephstown? Skin ˛

ałem głow ˛

a. Ujrzałem, ˙ze

przygl ˛

ada si˛e uwa˙znie mojej twarzy, jego własna za´s z wolna trze´zwieje.

— Nie lubi pan Zaprzyja´znionych — rzekł.
Jego słowa odebrały mi dech w piersiach. Przyszedłem przygotowany na to, ˙ze

b˛ed˛e musiał wywalczy´c sobie sposobno´s´c, by mu o tym powiedzie´c. To przyszło
zbyt nagle. Odwróciłem oczy.

Nie miałem ´smiało´sci z miejsca mu odpowiedzie´c. Nie byłem w stanie. Gdy-

bym bezmy´slnie pozwolił odkry´c mu karty, musiałbym wyjawi´c albo zbyt wiele,
albo zbyt mało. Wzi ˛

ałem si˛e zatem w kup˛e.

— Je´sli zrobi˛e cokolwiek z reszt ˛

a swojego ˙zycia — wyrzekłem z wolna — to

po to tylko, by uczyni´c wszystko co w mojej mocy dla usuni˛ecia Zaprzyja´znio-
nych i tego, co sob ˛

a reprezentuj ˛

a, ze wspólnoty cywilizowanych istot ludzkich.

Ponownie spojrzałem na niego. Siedział, trzymaj ˛

ac pot˛e˙zny łokie´c na blacie

biurka, i mi si˛e przygl ˛

adał.

— To do´s´c nieprzyjemny punkt widzenia, nieprawda˙z?
— Nie bardziej nieprzyjemny ni´zli ich własny.
— Tak pan uwa˙za? — spytał z powag ˛

a. — Ja bym tak nie powiedział.

— S ˛

adziłem — odparłem — ˙ze z nas dwóch to pan wła´snie prowadzi z nimi

walk˛e.

— No có˙z, owszem. — U´smiechn ˛

ał si˛e lekko. — Lecz my jeste´smy ˙zołnie-

rzami, stoj ˛

acymi po dwóch przeciwnych stronach barykady.

— Nie wydaje mi si˛e, by oni my´sleli w ten sposób.
Potrz ˛

asn ˛

ał lekko głow ˛

a.

— Czemu pan tak uwa˙za? — zapytał.
— Przyjrzałem si˛e im — odpowiedziałem. — Trzy lata temu, na Nowej Ziemi,

160

background image

front ogarn ˛

ał mnie na pozycjach pod Castlemain. Pami˛eta pan t˛e kampani˛e. —

Postukałem si˛e w sztywne kolano. — Dostałem postrzał i zgubiłem drog˛e. Wokół
mnie Cassidanie rozpocz˛eli odwrót — byli najemnikami i przeciwko sobie mieli
Zaprzyja´znionych na słu˙zbie najemnej.

Zatrzymałem si˛e i napiłem whisky. Gdy odstawiłem szklank˛e, Kensie nawet

nie drgn ˛

ał. Siedział, cały w oczekiwaniu.

— Był pewien młody Cassidanin, zwykły ˙zołnierz — kontynuowałem. — Pra-

cowałem wła´snie nad cyklem reporta˙zy przedstawiaj ˛

acych kampani˛e z punktu wi-

dzenia jednostki. Spo´sród wszystkich innych jego uczyniłem t ˛

a jednostk ˛

a. To był

naturalny wybór. Rozumie pan — znów napiłem si˛e, do dna opró˙zniaj ˛

ac szklank˛e

— dwa lata wcze´sniej moja młodsza siostra wyjechała na Cassid˛e z kontraktem
ksi˛egowej i wyszła tam za m ˛

a˙z. On był moim szwagrem.

Graeme wyj ˛

ał szklank˛e z mych palców i nic nie mówi ˛

ac, uzupełnił jej zawar-

to´s´c.

— W rzeczywisto´sci nie był wcale wojskowym — mówiłem — Studiował

mechanik˛e skoku i miał jeszcze trzy lata do dyplomu. Lecz wypadł słabo na jed-
nym z egzaminów konkursowych, w czasie gdy Cassida winna była spłaci´c Nowej
Ziemi nadwy˙zk˛e kontraktow ˛

a w oddziałach wojskowych. — Wzi ˛

ałem gł˛eboki od-

dech. — Có˙z, by nie przedłu˙za´c nadmiernie tej historii, powiem tylko, ˙ze sko´nczył
na Nowej Ziemi jako uczestnik tej samej kampanii, któr ˛

a ja obsługiwałem jako re-

porter. Pod pretekstem cyklu, który pisałem, spowodowałem, ˙ze przydzielono go
do mnie. Obaj my´sleli´smy, ˙ze robi na tym dobry interes, ˙ze w ten sposób b˛edzie
bezpieczniejszy. — Wypiłem jeszcze odrobin˛e whisky. — Ale — mówiłem dalej
— widzi pan, ociupink˛e gł˛ebiej w stref˛e walki i od razu o wiele lepszy reporta˙z.
Owego dnia, gdy oddziały nowoziemskie były w odwrocie, ogarn ˛

ał nas front. Za-

robiłem ju˙z loftk ˛

a w rzepk˛e kolanow ˛

a. Czołgi Zaprzyja´znionych były coraz bli˙zej

i zaczynało si˛e robi´c naprawd˛e gor ˛

aco. Wsz˛edzie wokół nas ˙zołnierze pospiesz-

nie si˛e wycofywali, lecz David usiłował donie´s´c mnie na miejsce, gdy˙z uwa˙zał,

˙ze czołgi Zaprzyja´znionych usma˙z ˛

a mnie ˙zywcem, nim b˛ed ˛

a miały czas zauwa-

˙zy´c, ˙ze nie bior˛e udziału w walce. Có˙z — wzi ˛

ałem nast˛epny gł˛eboki oddech —

ogarn˛eły nas oddziały piechoty z Zaprzyja´znionych. Zabrali nas na co´s w rodza-
ju polanki, gdzie zgromadzono ju˙z sporo je´nców, i trzymali nas tam przez jaki´s
czas. Potem pewien grupowy. . . jeden z tych fanatycznych typów, wysoki ˙zołnierz
w moim wieku, o wygl ˛

adzie głodomora. . . przybył z rozkazem przegrupowania

do nast˛epnego ataku. — Urwałem i napiłem si˛e znowu. Lecz nie poczułem smaku.
— Oznaczało to, ˙ze nie mog ˛

a po´swi˛eci´c ani jednego człowieka do pilnowania je´n-

ców. Maj ˛

a pu´sci´c ich wolno na tyłach pozycji Zaprzyja´znionych. Grupowy orzekł,

˙ze to na nic. Musz ˛

a si˛e upewni´c, ˙ze je´ncy nie b˛ed ˛

a w stanie im zagrozi´c. Graeme

w dalszym ci ˛

agu mnie obserwował.

— Nie zrozumiałem tego. Nie połapałem si˛e nawet wtedy, gdy pozostali Za-

przyja´znieni. . . ˙zaden z nich nie był nawet podoficerem. . . sprzeciwili si˛e. —

161

background image

Postawiłem szklaneczk˛e obok siebie na biurku i utkwiłem wzrok w ´scianie gabi-
netu, widz ˛

ac to jeszcze raz w cało´sci tak wyra´znie, jakbym ogl ˛

adał za oknem. —

Pami˛etam, jak grupowy wypr˛e˙zył si˛e jak struna. Widziałem jego oczy. Jak gdyby
sprzeciw innych mu ubli˙zył. „Czy to Wybra´ncy Bo˙zy?” krzyczał na nich. „Czy˙z
nale˙z ˛

a do grona Wybranych?” — Popatrzyłem na Kensiego Graeme’a i ujrzałem,

˙ze w dalszym ci ˛

agu tkwi w bezruchu, obserwuj ˛

ac mnie ze szklaneczk ˛

a w dłoni,

w której ta wygl ˛

adała jak naparstek. — Rozumie pan? — spytałem go. — Jak

gdyby dlatego, ˙ze nie byli Zaprzyja´znionymi, je´ncy utracili miano istot ludzkich.
Jak gdyby byli stworzeniami ni˙zszego rz˛edu, które mo˙zna z całym spokojem zabi-
ja´c. — Wstrz ˛

asn ˛

ałem si˛e raptownie. — I to wła´snie zrobił! Siedziałem tam, oparty

o pie´n drzewa, bezpieczny dzi˛eki uniformowi korespondenta „Wiadomo´sci” i pa-
trzyłem, jak ich rozstrzeliwuje. Wszystkich po kolei. Siedziałem tam i patrzyłem
na Dave’a i on patrzył na mnie, siedz ˛

ac, kiedy grupowy go zastrzelił!

Momentalnie zatrzymałem si˛e. Nie miałem zamiaru przedstawi´c tego w taki

sposób. Stało si˛e tak tylko dlatego, ˙ze nie mogłem opowiedzie´c o tym nikomu, kto
by zrozumiał, jak bardzo byłem w owej chwili bezradny. Lecz było co´s takiego
w osobowo´sci Graeme’a, co nasun˛eło mi my´sl, ˙ze on zrozumie.

— Tak — powiedział po chwili, zabieraj ˛

ac i napełniaj ˛

ac ponownie moj ˛

a szkla-

neczk˛e. — Tego rodzaju sprawy bywaj ˛

a wyj ˛

atkowo paskudne. Czy ten grupowy

został znaleziony i os ˛

adzony na mocy Kodeksu Najemnika?

— Tak, ale za pó´zno.
Skin ˛

ał głow ˛

a i wpatrzył si˛e w pust ˛

a ´scian˛e obok mnie.

— Oczywi´scie, nie wszyscy s ˛

a tacy.

— Wystarczaj ˛

aco wielu, by stali si˛e z tego znani.

— Niestety, tak. Có˙z — u´smiechn ˛

ał si˛e do mnie leciutko — spróbujemy wy-

eliminowa´c tego rodzaju sprawy z obecnej kampanii.

— Prosz˛e mi powiedzie´c — rzekłem, odstawiaj ˛

ac szklaneczk˛e. — Czy tego

rodzaju sprawy. . . jak pan to ujmuje. . . przytrafiaj ˛

a si˛e kiedykolwiek samym Za-

przyja´znionym?

Wówczas w atmosferze pokoju nast ˛

apiła zmiana. Odpowiedział dopiero po

króciutkiej pauzie. Uczułem, czekaj ˛

ac na jego słowa, ˙ze moje serce uderzyło wol-

no trzy razy.

Wreszcie przemówił.
— Nie, nie zdarzaj ˛

a si˛e.

— Dlaczego? — spytałem.
Atmosfera w pokoju zg˛estniała. I zdałem sobie spraw˛e, i˙z posun ˛

ałem si˛e za

daleko. Do tej pory siedziałem, rozmawiaj ˛

ac z nim jak człowiek z człowiekiem

i zapominaj ˛

ac, kim był poza tym. Teraz zapomniałem, ˙ze był człowiekiem, i za-

cz ˛

ałem traktowa´c go jak Dorsaja — jednostk˛e tak samo jak ja ludzk ˛

a, lecz od

pokole´n hodowan ˛

a i szkolon ˛

a do celów, które nas ró˙zni ˛

a. Nie drgn ˛

ał nawet, nie

zmienił tembru głosu, ani nic w tym gu´scie, lecz w jaki´s sposób zdołał oddali´c si˛e

162

background image

ode mnie do górniejszego, zimniejszego i bardziej kamienistego kraju, o wej´scie
do którego mogłem pokusi´c si˛e tylko na własne ryzyko.

Pami˛etałem, co mówi si˛e o jego ludzie, pochodz ˛

acym z tej male´nkiej, zim-

nej, górzysto-skalistej planetki: ˙ze je´sli Dorsajowie uznaliby za stosowne wycofa´c
swych wojowników ze słu˙zby na innych ´swiatach i rzuci´c tym ´swiatom wyzwa-
nie, nawet poł ˛

aczona pot˛ega całej reszty cywilizacji nie byłaby im w stanie si˛e

oprze´c. Nigdy do tej pory w to nie wierzyłem. Tak naprawd˛e to do tej pory nigdy
nawet nie po´swi˛eciłem tej my´sli wiele uwagi. Lecz gdy siedziałem tam wówczas,
nagle stało si˛e to dla mnie zupełnie realne. Raptem poczułem pewno´s´c, lodowat ˛

a

niczym arktyczny wicher, ˙ze jest to prawd ˛

a, i dopiero wówczas odpowiedział na

moje pytanie.

— Poniewa˙z — rzekł Kensie Graeme — wszelkie post˛epki tego rodzaju s ˛

a

wyra´znie zabronione na mocy Artykułu Drugiego Kodeksu Najemnika.

Potem za´s bez uprzedzenia rozpłyn ˛

ał si˛e w u´smiechu i to, co wyczuwałem

w pokoju, ulotniło si˛e. Znów odetchn ˛

ałem. — A zatem — powiedział, stawiaj ˛

ac

na biurku opró˙znion ˛

a szklaneczk˛e — czy ma pan co´s przeciwko towarzyszeniu

nam przy posiłku w mesie oficerskiej?

Zjadłem z nimi obiad i to z wielk ˛

a przyjemno´sci ˛

a. Chcieli, bym przenoco-

wał, ale czułem, i˙z ci ˛

agnie mnie z powrotem do owego zimnego, pozbawionego

wszelkiej rado´sci obozowiska nie opodał Josephstown, gdzie czekała mnie jedy-
na w swoim rodzaju lodowata i gorzka satysfakcja, płyn ˛

aca z faktu przebywania

w´sród własnych wrogów.

Wróciłem.
Było około jedenastej wieczorem, kiedy wjechałem za bram˛e obozowiska i za-

parkowałem. Akurat przy wej´sciu do Jamethonowej Kwatery Głównej ukazała si˛e
jaka´s posta´c. Plac był nie o´swietlony, je´sli nie liczy´c kilku reflektorów na murach,
a i ich ´swiatło gubiło si˛e na mokrym od deszczu trotuarze. Przez chwil˛e nie mo-
głem tej postaci rozpozna´c — potem jednak stwierdziłem, ˙ze to Jamethon.

Byłby mnie min ˛

ał w pewnej niewielkiej odległo´sci, lecz wysiadłem z samo-

chodu i wyszedłem mu na spotkanie. Zatrzymał si˛e, gdy zaszedłem mu drog˛e.

— Witam, panie Olyn — powiedział gładko.
W ciemno´sciach nie mogłem dojrze´c wyrazu jego twarzy.
— Mam pytanie — rzekłem, u´smiechaj ˛

ac si˛e pod osłon ˛

a ciemno´sci.

— Za pó´zno ju˙z na pytania.
— To nie potrwa długo. — Wyt˛e˙zyłem wzrok, by dostrzec co´s w jego twa-

rzy, lecz pozostawała w zupełnym cieniu. — Odwiedziłem obóz Exotików. Ich
dowódca to Dorsaj. S ˛

adz˛e, ˙ze wiedział pan o tym?

— Owszem.
Ledwie widziałem, jak porusza wargami.
— Nawi ˛

azali´smy rozmow˛e. Wypłyn˛eła pewna ró˙znica zda´n i postanowiłem

zada´c panu jedno pytanie. Czy kiedykolwiek rozkazał pan swoim ludziom zabija´c

163

background image

je´nców?

Rozdzieliła nas krótka i niesamowita chwila ciszy. Wreszcie odpowiedział.
— Zabijanie oraz niewła´sciwe traktowanie je´nców — rzekł beznami˛etnie —

jest zabronione na mocy Artykułu Drugiego Kodeksu Najemnika.

— Lecz nie wyst˛epujecie tutaj jako najemnicy, prawda? Jeste´scie wojskiem

swego własnego ´swiata, pozostaj ˛

acym na słu˙zbie Prawdziwego Ko´scioła i jego

Starszych.

— Panie Olyn — odparł, gdy ja w dalszym ci ˛

agu daremnie wyt˛e˙załem wzrok,

by dojrze´c wyraz pozostaj ˛

acej w cieniu twarzy i wydawało si˛e, ˙ze słowa przy-

chodz ˛

a mu z trudem, mimo ˙ze ton, jakim zostały wypowiedziane, był jak zawsze

spokojny. — Mój Pan wyznaczył mnie na Swego sług˛e i naczelnika zast˛epów
wojennych. Nie zawiod˛e Go w ˙zadnym z tych zada´n.

Co powiedziawszy odwrócił si˛e, min ˛

ał mnie z twarz ˛

a w dalszym ci ˛

agu ukryt ˛

a

w cieniu i poszedł dalej.

Zostawszy sam, powróciłem do mej kwatery, rozebrałem si˛e i poło˙zyłem na

przydzielonym mi twardym i w ˛

askim łó˙zku. Za oknem deszcz przestał wreszcie

pada´c. Przez otwarty, nie oszklony otwór okienny mogłem dojrze´c na niebie kilka
gwiazd.

Le˙załem i czekaj ˛

ac na nadej´scie snu, robiłem w my´sli notatki na temat te-

go, co musz˛e wykona´c nast˛epnego dnia. Spotkanie z Padm ˛

a wstrz ˛

asn˛eło mn ˛

a do

gł˛ebi. Dziwna rzecz, ale jako´s niemal bez reszty udało mi si˛e zapomnie´c, ˙ze je-
go wyliczenia prawdopodobie´nstwa działa´n ludzkich mog ˛

a stosowa´c si˛e do mnie

osobi´scie. Przypomnienie tego faktu wstrz ˛

asn˛eło mn ˛

a znowu. B˛ed˛e musiał dowie-

dzie´c si˛e czego´s wi˛ecej o tym, jak wiele wiedzy zawiera w sobie jego nauka —
ontogenetyka — oraz ile potrafi przewidzie´c. Je´sli zajdzie taka potrzeba — od
samego Padmy. Lecz wpierw zasi˛egn˛e informacji z ogólnie dost˛epnych ´zródeł.

W normalnych okoliczno´sciach, my´slałem, nikt nie bawiłby si˛e fantastyczn ˛

a

sugesti ˛

a, ˙ze jeden człowiek taki jak ja byłby w stanie zniszczy´c cał ˛

a kultur˛e, nie

wył ˛

aczaj ˛

ac populacji dwóch ´swiatów. Nikt, oprócz by´c mo˙ze Padmy. To, o czym

ja wiedziałem, on mógłby odkry´c za pomoc ˛

a swoich oblicze´n. A był to fakt, ˙ze

Zaprzyja´znione ´Swiaty Harmonii i Zjednoczenia stan˛eły u progu decyzji, która
miała by´c spraw ˛

a ˙zycia i ´smierci dla ich bytu. Byle drobiazg mógł przewa˙zy´c

szale, na których rozstrzygały si˛e ich losy. Jeszcze raz przewertowałem w my´slach
cały plan.

Pomi˛edzy gwiazdami wiały nowe wiatry.
Czterysta lat wstecz wszyscy byli´smy lud´zmi z Ziemi — Starej Ziemi, ojczy-

stej planety, która była moj ˛

a rodzinn ˛

a gleb ˛

a. Jednym ludem.

Potem, wyruszaj ˛

ac na podbój nowych ´swiatów, rasa ludzka „rozszczepiła si˛e”,

by u˙zy´c terminu Exotików. Ka˙zdy malutki fragment społecze´nstwa i ka˙zdy typ
psychologiczny oderwał si˛e od swojego miejsca i poł ˛

aczył z podobnymi sobie,

by razem pod ˛

a˙zy´c w kierunku typów wyspecjalizowanych. A˙z w rezultacie otrzy-

164

background image

mali´smy pół tuzina fragmentarycznych ludzkich typów: na Dorsaj — wojownika,
na Exotikach — filozofa, na Newtonie, Wenus i Cassidzie — ´scisłego naukowca,
i tak dalej.

Poszczególne typy zrodziła izolacja. Pó´zniej wzajemna ł ˛

aczno´s´c pomi˛edzy

młodszymi ´swiatami i ustawicznie rosn ˛

ace tempo post˛epu technologicznego wy-

musiły specjalizacj˛e. Handel pomi˛edzy ´swiatami polegał na wymianie wykwa-
lifikowanych umysłów. Generałowie z Dorsaj tyle byli warci, ilu po aktualnym
kursie wymiany mo˙zna było za nich dosta´c psychiatrów z Exotików. Za takich
jak ja ziemskich specjalistów od ´srodków masowego przekazu kupowało si˛e pro-
jektantów statków kosmicznych z Cassidy. I tak działo si˛e przez ostatnich sto lat.

Lecz teraz ´swiaty dryfowały ku sobie. Ekonomika stapiała ras˛e z powrotem

w jedn ˛

a cało´s´c. A na ka˙zdym ze ´swiatów toczyła si˛e walka, by obróci´c faz˛e sta-

piania si˛e na własn ˛

a korzy´s´c, zachowuj ˛

ac przy tym mo˙zliwie najwi˛eksz ˛

a ilo´s´c

własnych obyczajów.

Kompromis był konieczno´sci ˛

a — lecz surowa, obdarzona sztywnym karkiem

religia Zaprzyja´znionych zabraniała kompromisów i zyskała sobie wielu wrogów.
Na innych ´swiatach opinia publiczna wyst ˛

apiła ju˙z przeciw Zaprzyja´znionym.

Zdyskredytowa´c ich, obsmarowa´c publicznie tutaj, z okazji tej kampanii, a nie
b˛ed ˛

a mogli wynajmowa´c swych ˙zołnierzy. Utrac ˛

a nadwy˙zk˛e handlow ˛

a, potrzeb-

n ˛

a do wynaj˛ecia wykwalifikowanych fachowców, szkolonych w wyspecjalizowa-

nych o´srodkach na innych ´swiatach, którzy s ˛

a im niezb˛edni, by utrzyma´c obie

ubogie w zasoby naturalne planety przy ˙zyciu. Zgin ˛

a.

Tak jak zgin ˛

ał młody Dave. Powoli. W mroku.

Oto teraz w ciemno´sciach, gdy pomy´slałem o tym, wszystko jeszcze raz sta-

n˛eło mi przed oczami. Było zaledwie pó´zne popołudnie, gdy zostali´smy wzi˛eci
do niewoli, lecz nim grupowy przyniósł naszym stra˙znikom rozkaz wymarszu,
sło´nce niemal ju˙z zaszło.

Przypomniałem sobie, jak czołgałem si˛e ku zwłokom, kiedy oni ju˙z odeszli,

kiedy ju˙z było po wszystkim i pozostałem na polanie sam. I znalazłem w´sród nich
Dave’a, wci ˛

a˙z jeszcze przy ˙zyciu. Był ranny w tułów, nie zdołałem zatamowa´c

krwotoku.

Pó´zniej powiedziano mi, ˙ze nic by nie pomogło, nawet gdyby mi si˛e udało. Ale

wtedy s ˛

adziłem inaczej. A wi˛ec próbowałem. Lecz w ko´ncu dałem za wygran ˛

a,

a do tego czasu zapadły całkowite ciemno´sci. Trzymałem go tylko w obj˛eciach
i nie wiedziałem, ˙ze umarł, dopóki nie zacz ˛

ał stygn ˛

a´c. I wtedy wła´snie pocz ˛

a-

łem si˛e przemienia´c w to, co mój wuj zawsze chciał ze mnie zrobi´c. Czułem, ˙ze
wewn ˛

atrz umieram. Dave i moja siostra mieli mi stworzy´c rodzin˛e, jedyn ˛

a, jak ˛

a

miałem nadziej˛e mie´c kiedykolwiek. Tymczasem mogłem jedynie siedzie´c tam
w ciemno´sciach, trzymaj ˛

ac Dave’a w obj˛eciach i słuchaj ˛

ac, jak krew kropla za

kropl ˛

a skapuje z jego przesi ˛

akni˛etego czerwieni ˛

a ubrania na wy´sciełaj ˛

ace ziemi˛e

zwi˛edłe li´scie d˛ebu ró˙znokształtnego.

165

background image

Le˙załem oto w obozowisku Zaprzyja´znionych, nie mog ˛

ac zasn ˛

a´c i rozpami˛e-

tuj ˛

ac przeszło´s´c. I po chwili usłyszałem maszeruj ˛

acych ˙zołnierzy, ustawiaj ˛

acych

si˛e w szyku do wieczornego nabo˙ze´nstwa.

Le˙załem na plecach i słuchałem. Wreszcie ich stopy zatrzymały si˛e w marszu.

Jedyne okno mojego pokoju znajdowało si˛e wysoko nad łó˙zkiem, na ´scianie, do
której przylegała lewa strona mojej pryczy. Nie było oszklone i nie stanowiło ˙zad-
nej przeszkody dla nocnego powietrza i przenoszonych przez nie d´zwi˛eków, jak
równie˙z dla dochodz ˛

acego z placu przy´cmionego ´swiatła, które na przeciwległej

´scianie pokoju rysowało blady prostok ˛

at. Le˙załem, wpatruj ˛

ac si˛e w ten prostok ˛

at

oraz słuchaj ˛

ac odbywaj ˛

acego si˛e za oknem nabo˙ze´nstwa, dopóki nie usłyszałem,

˙ze oficer dy˙zurny poddaje im wersety modlitwy o przyszłe zasługi. Potem znów

od´spiewali swój hymn bojowy i tym razem wysłuchałem go na le˙z ˛

aco od pocz ˛

atku

do ko´nca.

˙

Zołnierzu, nie pytaj, ni jutro, ni dzi´s,
Dok ˛

ad id ˛

a na wojn˛e sztandary.

Do walki z Anarchem co dzie´n trzeba i´s´c.
Uderz i nie znaj w ciosach miary!
I sława, i honor, i chwal ˛

a, i zysk,

Igraszki miedziaka nie warte.
Peł´n sw ˛

a powinno´s´c i nie złota błysk,

Lecz ˙zycie swe postaw na kart˛e!
Troska i krew, cierpienie a˙z po kres
Przypadły nam wszystkim w udziale.
W pier´s wroga wymierz obna˙zony miecz,
Nim padniesz w bitewnym zapale!
Taki ˙

Zołnierzy nasz Pa´nskich jest los,

Gdy staniem u podnó˙zy Tronu,
Ochrzczonym krwi ˛

a własn ˛

a rozka˙ze nam Głos,

Wej´s´c samym do Bo˙zego Domu.

Po czym rozeszli si˛e na spoczynek na prycze nie lepsze od mojej.
Le˙załem tam, wsłuchuj ˛

ac si˛e w cisz˛e panuj ˛

ac ˛

a na placu apelowym i miaro-

we kapanie dochodz ˛

ace z rynny umieszczonej tu˙z za oknem, w powolne krople

spadaj ˛

ace jedna za drug ˛

a po deszczu, niezliczone w ciemno´sci.

background image

Rozdział 25

Od dnia mojego wyl ˛

adowania ani razu nie padał deszcz. Z dnia na dzie´n po-

la robiły si˛e coraz suchsze. Niedługo miały sta´c si˛e wystarczaj ˛

aco twarde, by

utrzyma´c ci˛e˙zki sprz˛et do prowadzenia wojny naziemnej i dla nikogo nie było
tajemnic ˛

a, ˙ze wówczas ruszy ofensywa Exotików. Tymczasem zarówno wojska

z Zaprzyja´znionych, jak i Exotików odbywały ´cwiczenia.

Przez nast˛epnych kilka tygodni byłem zaj˛ety prac ˛

a korespondenta — głównie

artykułami i drobnymi reporta˙zykami na temat stosunków ˙zołnierzy z miejsco-
w ˛

a ludno´sci ˛

a. Miałem wysyła´c depesze, tote˙z nadawałem je skrupulatnie. Kore-

spondent prasowy jest tyle wart, ile warte s ˛

a jego kontakty, tote˙z nawi ˛

azałem je

wsz˛edzie poza oddziałami Zaprzyja´znionych. Ci okazywali rezerw˛e, chocia˙z roz-
mawiałem z wieloma. Wzbraniali si˛e przed okazywaniem zw ˛

atpienia i strachu.

Słyszałem opinie, ˙ze Zaprzyja´znieni s ˛

a generalnie nie doszkoleni, a to dlatego,

˙ze samobójcza taktyka ich oficerów stwarza konieczno´s´c ustawicznego uzupełnia-

nia ich szeregów surowym rekrutem. Lecz ci, których spotykałem tutaj, stanowi-
li niedobitki korpusu ekspedycyjnego sze´s´c razy wi˛ekszej liczebno´sci. Wszyscy
bez wyj ˛

atku byli weteranami, cho´c wi˛ekszo´s´c z nich nie przekroczyła jeszcze

dwudziestki. Zaledwie sporadycznie mi˛edzy podoficerami i nieco cz˛e´sciej w´sród
oficerów widywałem odpowiedniki grupowego, który rozstrzelał je´nców na No-
wej Ziemi. Tutaj ludzie tego pokroju sprawiali wra˙zenie w´sciekłych szarych wil-
ków, które wmieszały si˛e do stada miłych i dobrze uło˙zonych młodych psiaków,
ledwie wyrosłych z okresu szczeni˛ectwa. A˙z brała pokusa pomy´sle´c, i˙z tylko tacy
jak oni stanowi ˛

a to, co postanowiłem skaza´c na zgub˛e.

By t˛e pokus˛e zwalczy´c, powiedziałem sobie, ˙ze Aleksander Wielki poprowa-

dził ekspedycj˛e przeciwko górskim plemionom, ogłosił si˛e władc ˛

a w Pelli, stoli-

cy Macedonii, i po raz pierwszy skazał na ´smier´c człowieka jako szesnastolatek.
Lecz w dalszym ci ˛

agu ˙zołnierze z Zaprzyja´znionych sprawiali na mnie wra˙zenie

młodocianych. Nie mogłem si˛e powstrzyma´c, by nie przeciwstawia´c ich doro-
słym, do´swiadczonym najemnikom z oddziałów Kensiego Graeme’a. Gdy˙z wier-
ni swym zasadom Exotikowie nie przyj˛eliby na słu˙zb˛e oddziałów pochodz ˛

acych

z poboru ani ˙zołnierzy, którzy by wdziali mundur inaczej ni˙z z własnej i nieprzy-
muszonej woli.

167

background image

Przez ten czas nie otrzymałem ˙zadnych wiadomo´sci od Bł˛ekitnego Frontu. Nie

min˛eły dwa tygodnie, a miałem ju˙z w New San Marcos swoich ludzi, na pocz ˛

atku

za´s trzeciego tygodnia jeden z nich przyniósł mi wiadomo´s´c, ˙ze sklep jubilerski
przy ulicy Wallace’a zamkn ˛

ał swoje podwoje, zaci ˛

agn ˛

ał story, opró˙znił podłu˙zne

pomieszczenie z towaru i wyposa˙zenia, po czym zmienił lokalizacj˛e lub wycofał
si˛e z interesu. Tylko tego było mi trzeba.

Przez nast˛epne kilka dni trzymałem si˛e w bezpo´sredniej blisko´sci Jamethona

Blacka i jeszcze przed upływem tygodnia obserwacja przyniosła efekty.

O godzinie dziesi ˛

atej owej pi ˛

atkowej nocy znajdowałem si˛e na w ˛

askiej kładce,

zawieszonej nad moj ˛

a kwater ˛

a, a pod pomostem wartownika na szczycie muru,

obserwuj ˛

ac, jak trzej cywile z przynale˙zno´sci ˛

a do Bł˛ekitnego Frontu wypisan ˛

a na

twarzy wjechali na plac apelowy, wysiedli i weszli do kancelarii Jamethona.

Przebywali tam przez nieco ponad godzin˛e. Kiedy wyszli, zszedłem poło˙zy´c

si˛e spa´c. Tej nocy spałem twardo jak kamie´n.

Nast˛epnego dnia wstałem wcze´snie, ale ju˙z czekała na mnie poczta. Liniow-

cem pasa˙zerskim doszła do mnie wiadomo´s´c, ˙ze dyrektor Słu˙zby Prasowej na
Ziemi osobi´scie gratuluje mi moich depesz. Kiedy´s, jeszcze przed trzema laty,
znaczyłoby to dla mnie bardzo wiele. Dzi´s tylko si˛e zaniepokoiłem, by nie uzna-
li przygotowanego przeze mnie gruntu za dostatecznie dojrzały, by podesła´c mi
kilku ludzi do pomocy. Nie mogłem ryzykowa´c, ˙ze dodatkowy personel odkryje,
czym si˛e teraz zajmuj˛e.

Wsiadłem do samochodu i wyruszyłem na wschód szos ˛

a na New San Mar-

cos do Kwatery Głównej Exotików. Oddziały z Zaprzyja´znionych poci ˛

agn˛eły ju˙z

w pole; osiemna´scie kilometrów na wschód od Josephstown zostałem zatrzymany
przez oddziałek pi˛eciu młodziutkich ˙zołnierzy, bez ˙zadnego podoficera nad sob ˛

a.

Rozpoznali mnie.

— W imi˛e Bo˙ze, panie Olyn — rzekł pierwszy, który dopadł mojego samo-

chodu, pochylaj ˛

ac si˛e, by przemówi´c przez otwarte po lewej stronie okno. — Nie

mo˙ze pan przejecha´c.

— Nie macie nic przeciwko temu, bym zapytał dlaczego?
Odwrócił si˛e i skin ˛

ał r˛ek ˛

a w kierunku dolinki, znajduj ˛

acej si˛e w dole pomi˛edzy

dwoma lesistymi pagórkami po naszej lewej stronie.

— Pomiary taktyczne w toku.
Spojrzałem. Dolinka czy te˙z ł ˛

aka miała nie wi˛ecej ni˙z sto metrów szeroko´sci

od jednego kra´nca zalesionego zbocza do drugiego; szła ode mnie zakosem i skr˛e-
cała, by znikn ˛

a´c po prawej stronie. U stóp le´snych stoków, tam gdzie spotykały

si˛e one z otwart ˛

a ł ˛

ak ˛

a, rosły zakwitłe przed kilku dniami krzewy bzów. Sama ł ˛

aka

ja´sniała zieleni ˛

a i seledynem młodej trawy wczesnego lata oraz biel ˛

a i fioletem

bzów, a wyrastaj ˛

ace zza krzewów bzów d˛eby ró˙znokształtne miały sylwetki pu-

szyste od drobnego, ´swie˙zego listowia.

W centrum tego wszystkiego, na ´srodku ł ˛

aki, czarno ubrane postacie krz ˛

a-

168

background image

tały si˛e z przyrz ˛

adami obliczeniowymi w dłoniach, mierz ˛

ac i obliczaj ˛

ac szans˛e

zadania ´smierci pod dowolnymi k ˛

atami. W punkcie centralnym ł ˛

aki z jakich´s po-

wodów ustawiono słupki miernicze — pojedynczy słupek, potem słupek naprze-
ciwko niego z dwoma słupkami po bokach i jeszcze jeden słupek w prostej linii
przed nami. Nie opodal znajdował si˛e jeszcze jeden samotny słupek, le˙z ˛

acy na zie-

mi, jak gdyby przewrócony i zapomniany. Popatrzyłem znów na szczupł ˛

a, młod ˛

a

twarz ˙zołnierza.

— Przygotowania do zwyci˛e˙zenia Exotików? — spytałem.
Przyj ˛

ał to tak, jak gdyby było to normalne pytanie, a w moim głosie nie było

wcale ironii.

— Tak, prosz˛e pana — odrzekł z powag ˛

a.

Spojrzałem na´n i na niewinny wzrok oraz napr˛e˙zone pod skór ˛

a mi˛e´snie pozo-

stałych.

— Nigdy wam nie przyszło do głowy, ˙ze mo˙zecie przegra´c?
— Nie, panie Olyn. — Potrz ˛

asn ˛

ał z namaszczeniem głow ˛

a. — Nikt nie mo-

˙ze przegra´c, gdy idzie walczy´c za swojego Pana. — Ujrzał, ˙ze nie byłem o tym

przekonany, i zabrał si˛e na serio do dzieła. — Albowiem On dotyka swych ˙zołnie-
rzy własn ˛

a dłoni ˛

a. I jedyne, co mo˙ze ich spotka´c, to zwyci˛estwo. . . albo czasami

´smier´c. A czym˙ze jest ´smier´c?

Rozejrzał si˛e w´sród swych kolegów i wszyscy skin˛eli potakuj ˛

aco głowami.

— Czym˙ze jest ´smier´c? — odpowiedzieli jak echo.
Przyjrzałem si˛e im. Oto stali, zapytuj ˛

ac mnie oraz siebie nawzajem, czym-

˙ze jest ´smier´c, jak gdyby mówili o wykonaniu jakiej´s ci˛e˙zkiej, lecz nieodzownej

pracy.

Miałem dla nich odpowied´z, lecz jej nie wyjawiłem. ´Smier´c to był grupowy,

jeden z ich własnego plemienia, wydaj ˛

acy takim jak oni ˙zołnierzom rozkaz wy-

mordowania je´nców. Tym była ´smier´c.

— Wezwijcie oficera — rzekłem. — Moja przepustka zezwala mi i´s´c dalej.
— Przykro mi, prosz˛e pana — odparł ten, który ze mn ˛

a rozmawiał — ale

nie mo˙zemy opu´sci´c naszych posterunków, by wezwa´c oficera. Niedługo kto´s si˛e
powinien zjawi´c.

Przeczuwałem, co znaczy „niedługo”, i miałem racj˛e. Nim przyszedł przo-

downik roty z rozkazem, by mnie przepu´scili, sami za´s zabrali si˛e do jedzenia,
min˛eło południe.

Gdy zajechałem do Kwatery Głównej Kensiego Graeme’a, sło´nce chyliło si˛e

ju˙z ku zachodowi, rysuj ˛

ac na ziemi długie cienie drzew. Mo˙zna by jednak po-

my´sle´c, ˙ze obóz dopiero si˛e budzi. Nie potrzeba było ˙zadnego do´swiadczenia, by
stwierdzi´c, ˙ze Exotikowie zaczynaj ˛

a wreszcie nast˛epowa´c na Jamethona.

Odnalazłem Janola Marata, komendanta z Nowej Ziemi.
— Musz˛e si˛e widzie´c z komandorem polnym Graeme’em — powiedziałem.
Potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a, mimo ˙ze zd ˛

a˙zyli´smy si˛e ju˙z na dobre zaprzyja´zni´c.

169

background image

— Nie teraz, Tam. Bardzo mi przykro.
— Janol — rzekłem — nie chodzi o wywiad. To kwestia ˙zycia i ´smierci. Nie

˙zartuj˛e. Musz˛e si˛e zobaczy´c z Kensiem.

Popatrzył na mnie pytaj ˛

aco. Wytrzymałem jego wzrok z moc ˛

a.

— Poczekaj tutaj — powiedział.
Stali´smy tu˙z przy wej´sciu do kancelarii dowództwa. Wyszedł i nie było go mo-

˙ze pi˛e´c minut. Czekałem, przysłuchuj ˛

ac si˛e tykaniu ´sciennego zegara. Wreszcie

wrócił.

— T˛edy — oznajmił.
Poprowadził mnie drog ˛

a na tyłach plastykowych budynków zaokr ˛

aglonych

niczym b ˛

able do niewielkiego baraczku, na wpół ukrytego pomi˛edzy drzewami.

Zorientowałem si˛e, ˙ze to osobista kwatera Kensiego. Poprzez niewielki salonik
dostali´smy si˛e do sypialni poł ˛

aczonej z łazienk ˛

a. Kensie dopiero co wyszedł spod

prysznica i wła´snie ubierał si˛e w strój bitewny. Popatrzył na mnie ciekawie, po
czym zwrócił z powrotem wzrok na Janola.

— W porz ˛

adku, komendancie — rzekł. — Mo˙ze pan teraz wróci´c do swoich

zaj˛e´c.

— Tak jest — odparł Janol, nie patrz ˛

ac na mnie. Zasalutował i wyszedł.

— W porz ˛

adku, Tam — powiedział Kensie, wci ˛

agaj ˛

ac mundurowe spodnie.

— O co chodzi?

— Wiem, ˙ze jest pan gotowy do wymarszu — odrzekłem.
Popatrzył na mnie wzrokiem nie pozbawionym humoru, zapinaj ˛

ac spodnie

w pasie. Był jeszcze bez koszuli, co we wzgl˛ednie małej przestrzeni pokoju spra-
wiło, i˙z przybrał rozmiary olbrzyma, niby jaka´s niepohamowana siła przyrody.
Ciało miał spalone na br ˛

az, a barki i klatk˛e piersiow ˛

a spowijały mu wst˛egi mu-

skułów. Brzuch miał wkl˛esły, gdy za´s poruszał ramionami, ukazywały si˛e na nich
i nikły w˛ezły mi˛e´sni. Raz jeszcze wyczułem w nim ów szczególny, niepowta-
rzalny pierwiastek Dorsajów. Nie chodziło tu jedynie o sił˛e i pot˛e˙zn ˛

a budow˛e.

Nie chodziło nawet o fakt, ˙ze był to kto´s od wczesnego dzieci´nstwa szkolony do
walki, kto´s wyhodowany do boju. Nie, to co´s istniało, lecz było nienamacalne
— ten sam skok jako´sciowy, który mo˙zna byłoby odkry´c u czystej krwi Exoti-
ków, jak cho´cby u Outbonda Padmy, lub u pierwszego lepszego newtonia´nskiego
lub cassida´nskiego badacza. Co´s tak bardzo ponad zwykł ˛

a ludzk ˛

a miar˛e, ˙ze obok

pogody ducha napawało poczuciem gł˛ebokiego przekonania o własnej wielko´sci
w swojej dziedzinie, co´s, co sprawiało, i˙z był poza wszelk ˛

a słabo´sci ˛

a, niedosi˛e˙zny

i niezwyci˛e˙zony.

W duchu ujrzałem przed sob ˛

a drobny, czarniawy cie´n Jamethona, próbuj ˛

acy

stawi´c czoło takiemu człowiekowi, i jakakolwiek my´sl o jego zwyci˛estwie była
nie do pomy´slenia, była niemo˙zliwo´sci ˛

a.

Ale zawsze istniało niebezpiecze´nstwo.

170

background image

— Dobrze. Powiem panu, po co przyszedłem — rzekłem do Kensiego. —

Wła´snie odkryłem, ˙ze Black jest w kontakcie z Bł˛ekitnym Frontem, miejscow ˛

a

grup ˛

a terrorystów politycznych, z Kwater ˛

a Główn ˛

a w Blauvain. Trzej z nich od-

wiedzili go zeszłej nocy. Widziałem na własne oczy.

Kensie podniósł koszul˛e i naci ˛

agn ˛

ał r˛ekaw.

— Wiem — odparł.
Spojrzałem na´n ze zdumieniem.
— Pan nie rozumie? — powiedziałem. — To zabójcy. Tylko taki towar im

został na składzie. A człowiekiem, którego na spółk˛e z Jamethonem ch˛etnie by
si˛e pozbyli. . . jest pan.

Naci ˛

agn ˛

ał drugi r˛ekaw.

— Wiem o tym — rzekł. — Chc ˛

a usun ˛

a´c obecny rz ˛

ad St. Marie i sami doj´s´c

do władzy. . . co nie jest mo˙zliwe, póki za pieni ˛

adze Exotików utrzymujemy tu

spokój.

— Do tej pory nie mieli Jamethona do pomocy.
— A teraz maj ˛

a? — spytał, przesuwaj ˛

ac po zapi˛eciu koszuli palcem wskazu-

j ˛

acym i kciukiem.

— Zaprzyja´znieni s ˛

a gotowi na wszystko — odparłem. — Gdyby nawet ju-

tro przyszły posiłki, Jamethon wie, ˙ze nie ma ˙zadnych szans, skoro pan wyruszy
w pole. Zabójcy mog ˛

a by´c wyj˛eci spod prawa na mocy Konwencji Wojennej i Ko-

deksu Najemnika, ale obaj znamy Zaprzyja´znionych.

Kensie spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i wzi ˛

ał marynark˛e.

— Czy doprawdy obaj?
Wytrzymałem jego spojrzenie.
— A nie?
— Tam. — Wło˙zył marynark˛e i zapi ˛

ał. — Znam ludzi, z którymi zmuszony

jestem walczy´c. Zna´c ich to mój zawód. Ale na jakiej podstawie pan s ˛

adzi, ˙ze ich

poznał?

— To równie˙z mój obowi ˛

azek — odrzekłem. — Pewnie pan zapomniał. Je-

stem reporterem. Pracuj˛e z materiałem ludzkim. Po pierwsze, po drugie i po trze-
cie.

— Ale Zaprzyja´znionymi pan gardzi.
— A nie powinienem? — odparłem. — Byłem na wszystkich ´swiatach.

Widziałem ceta´nskiego przedsi˛ebiorc˛e. . . pilnuje on swoich zysków, lecz poza
tym jest człowiekiem. Widziałem Newtonian i Wenusjan. . . chodz ˛

a z głowami

w chmurach, lecz je´sli umiej˛etnie poci ˛

agn ˛

a´c za r˛ekaw, mo˙zna ich sprowadzi´c na

ziemi˛e. Widziałem Exotików, którzy jak Padma wyczyniaj ˛

a z umysłem salonowe

sztuczki, i Freilandczyka po uszy zagrzebanego we własnych formularzach. Wi-
działem mieszka´nców Starej Ziemi, mojego własnego ´swiata, mieszka´nców Coby,
Wenus, a nawet jak pan. . . Dorsaj. I powiem panu, ˙ze wszyscy mieli ze sob ˛

a co´s

wspólnego, przynajmniej pod tym jednym wzgl˛edem. Obok tego wszystkiego byli

171

background image

lud´zmi. Ka˙zdy z nich był człowiekiem. . . po prostu wyspecjalizowali si˛e w jaki´s
jeden szczególnie cenny sposób.

— A Zaprzyja´znieni nie?
— Fanatyzm — odpowiedziałem. — Czy jest jak ˛

a´s warto´sci ˛

a? Wprost prze-

ciwnie. Có˙z jest dobrego, a przynajmniej dopuszczalnego w ´slepej, głuchej, nie-
mej i bezmy´slnej wierze, która nie pozwala człowiekowi kierowa´c si˛e swoim ro-
zumem?

— Sk ˛

ad pan wie, ˙ze nie kieruj ˛

a si˛e rozumem? — zapytał Kensie.

Stał teraz twarz ˛

a do mnie.

— By´c mo˙ze niektórzy — odparłem. — By´c mo˙ze za młodu, nim zd ˛

a˙zy za-

działa´c trucizna. Jaki˙z z tego po˙zytek, tak długo jak ta kultura istnieje?

W pokoju zapadła nagle cisza.
— O czym pan mówi? — spytał Kensie.
— Mówi˛e o tym, ˙ze powinien pan schwyta´c zabójców — odrzekłem. — Nie

chce pan tutaj oddziałów z Zaprzyja´znionych? Niech pan udowodni, ˙ze Jamethon
Black, wchodz ˛

ac z nimi w zmow˛e celem zamordowania pana, złamał Konwencj˛e

Wojenn ˛

a, a mo˙ze pan zdoby´c St. Marie dla Exotików bez jednego wystrzału.

— A to w jaki sposób?
— Dzi˛eki mnie — odpowiedziałem. — Mam doj´scie do organizacji politycz-

nej, któr ˛

a reprezentuj ˛

a zabójcy. Niech mi pan pozwoli pój´s´c do nich jako pa´nski

przedstawiciel i przelicytowa´c Jamethona. Mo˙ze im pan na pocz ˛

atek zaoferowa´c

uznanie przez obecny rz ˛

ad. Je´sli uda si˛e panu tak małym kosztem oczy´sci´c planet˛e

z Zaprzyja´znionych, Padma i liderzy aktualnego rz ˛

adu b˛ed ˛

a musieli pana poprze´c.

Popatrzył na mnie oczami bez wyrazu.
— A co miałbym za to kupi´c? — zapytał.
— O´swiadczenie Zaprzyja´znionych, ˙ze zostali wynaj˛eci do zamordowania pa-

na. Mo˙ze zeznawa´c ich tylu, ilu tylko b˛edzie potrzeba.

— ˙

Zaden s ˛

ad mi˛edzyplanetarny nie uwierzyłby ludziom tego pokroju — rzekł

Kensie.

— Aha — odparłem i nie mogłem powstrzyma´c si˛e od u´smiechu. — Lecz

uwierzyliby mnie, gdybym jako przedstawiciel Słu˙zby Prasowej potwierdził ka˙z-
de słowo, które zostało wypowiedziane.

Znowu zapadła cisza. Twarz Kensiego zupełnie nic nie wyra˙zała.
— Rozumiem — odrzekł.
Przesun ˛

ał si˛e obok mnie, kieruj ˛

ac si˛e do salonu. Pomaszerowałem za nim.

Podszedł do telefonu, nacisn ˛

ał guzik i przemówił do pustego szarego ekranu.

— Janol — powiedział.
Odwrócił si˛e plecami do ekranu, podszedł do stoj ˛

acej naprzeciwko szafki

z broni ˛

a i zacz ˛

ał wkłada´c bojow ˛

a uprz ˛

a˙z. Ruchy miał niespieszne, nie spogl ˛

a-

dał na mnie i nie odzywał si˛e ani słowem. Po kilku długich minutach wej´scie do
budynku odsun˛eło si˛e na bok i do ´srodka wkroczył Janol.

172

background image

— Melduj˛e si˛e na rozkaz — rzekł freilandzki oficer.
— Pan Olyn zostaje tu a˙z do odwołania.
— Tak jest.
Graeme wyszedł.
Stałem oniemiały, wpatruj ˛

ac si˛e w drzwi, którymi opu´scił pokój. Nie mogłem

uwierzy´c, ˙ze zdecydował si˛e tak dalece pogwałci´c Konwencj˛e, ˙ze nie tylko mnie
zlekcewa˙zył, lecz w gruncie rzeczy nało˙zył areszt, by powstrzyma´c mnie przed
poczynieniem niezb˛ednych w tej sytuacji dalszych kroków.

Odwróciłem si˛e w kierunku Janola. Przygl ˛

adał mi si˛e z pewn ˛

a sympati ˛

a za-

barwion ˛

a lekk ˛

a kpin ˛

a, wypisan ˛

a na poci ˛

agłej br ˛

azowej twarzy.

— Czy Outbond jest na miejscu w obozie? — spytałem go
— Nie. — Podszedł do mnie bli˙zej. — Wrócił do ambasady Exotików w Blau-

vain. B ˛

ad´z teraz grzecznym chłopcem i usi ˛

ad´z, prawda, ˙ze tak zrobisz? Mo˙zemy

równie dobrze sp˛edzi´c nast˛epne kilka godzin w przyjemnym nastroju.

Stali´smy twarz ˛

a w twarz; prawym prostym trafiłem go w dołek.

Jako student troch˛e boksowałem, na poziomie uczelnianym. Wspominam

o tym nie po to, by udawa´c muskularnego herosa, lecz by wyja´sni´c, dlaczego
miałem tyle rozs ˛

adku, by nie próbowa´c ciosu na szcz˛ek˛e. Graeme prawdopodob-

nie potrafiłby odnale´z´c na szcz˛ece przeciwnika punkt nokautuj ˛

acy z zawi ˛

azany-

mi oczyma, lecz ja nie byłem Dorsajem. Okolica poni˙zej ludzkiego mostka jest
wzgl˛ednie du˙za, mi˛ekka, por˛eczna i w ogóle w sam raz dla amatorów. Ja za´s nie-
co wiedziałem, jak zadaje si˛e ciosy proste.

Mimo wszystko Janol nie został znokautowany. Przewrócił si˛e na podłog˛e i le-

˙zał tam zgi˛ety wpół, z otwartymi przez cały czas oczyma. Lecz nic nie wskazy-

wało na to, by niedługo miał powsta´c. Odwróciłem si˛e i szybko wyszedłem z bu-
dynku.

W obozie trwała krz ˛

atanina. Nikt mnie nie zatrzymywał. Znalazłem si˛e z po-

wrotem w samochodzie i w pi˛e´c minut pó´zniej byłem na wolno´sci, pod ˛

a˙zaj ˛

ac

pogr ˛

a˙zaj ˛

ac ˛

a si˛e w wieczornym mroku drog ˛

a do Blauvain.

background image

Rozdział 26

Z New San Marcos do ambasady Padmy w Blauvain było tysi ˛

ac czterysta

kilometrów. Powinienem je pokona´c w sze´s´c godzin, lecz po drodze zmyło most
i jechałem czterna´scie.

Min˛eła ósma, gdy nast˛epnego dnia rano wszedłem ni to do oran˙zerii, ni to

budynku stanowi ˛

acego ambasad˛e.

— Padma — rzekłem. — Czy jest jeszcze. . .
— Tak, panie Olyn — odpowiedziała recepcjonistka. — Oczekuje pana.
U´smiechn˛eła si˛e do mnie ponad bł˛ekitn ˛

a szat ˛

a. Nie miałem nic przeciwko te-

mu. Niezwykle si˛e ucieszyłem, ˙ze Padma nie wyruszył jeszcze do przygranicznej
strefy działa´n wojennych.

Sprowadziła mnie na parter i za rogiem przekazała młodemu Exotikowi, który

przedstawił mi si˛e jako jeden z osobistych sekretarzy Padmy. Ten powiódł mnie
kawałek dalej, po czym przekazał nast˛epnemu sekretarzowi, tym razem w ´sred-
nim wieku, który pokazał mi drog˛e przez kilka pokoi, a potem skierował długim
korytarzem dalej a˙z do rogu, za którym, jak mówił, mie´sciło si˛e wej´scie na teren
kancelarii, gdzie w owej chwili przebywał Padma. Po czym znikn ˛

ał.

Poszedłem w ´slad za jego wskazówkami. Gdy dotarłem do wej´scia, okazało

si˛e, i˙z nie prowadzi ono do ˙zadnego pomieszczenia, lecz do nast˛epnego krótkiego
korytarza.

I tu stan ˛

ałem jak wryty. Nagle wydało mi si˛e, ˙ze widz˛e zbli˙zaj ˛

acego si˛e do

mnie Kensiego Graeme’a — Kensiego pałaj ˛

acego ˙z ˛

adz ˛

a mordu.

Lecz człowiek wygl ˛

adaj ˛

acy jak Kensie ledwie na mnie spojrzał i zaraz stracił

zainteresowanie. Szedł dalej w moim kierunku i wtedy si˛e domy´sliłem.

Nie był to oczywi´scie Kensie. Miałem przed sob ˛

a jego brata bli´zniaka Iana,

komandora garnizonu wojsk Exotików mieszcz ˛

acego si˛e tu, w Blauvain. Kroczył

w moim kierunku, wi˛ec i ja ruszyłem w jego stron˛e, lecz kiedy si˛e mijali´smy,
zaskoczenie min˛eło.

Nie wydaje mi si˛e, by ktokolwiek w mojej sytuacji mógł prze˙zy´c takie spo-

tkanie bez podobnego niemal parali˙zuj ˛

acego zdumienia.

Z tego, co przy kilku ró˙znych okazjach mówił Janol, wiedziałem, ˙ze łan był

zupełnym przeciwie´nstwem Kensiego. Nie w sensie wojskowym — obaj byli oka-

174

background image

zami dorsajskiego oficera — lecz pod wzgl˛edem osobowo´sci.

Kensie od pierwszej chwili wywarł na mnie ogromne wra˙zenie dzi˛eki swemu

przyrodzonemu ciepłu i rado´sci ˙zycia, która chwilami przesłaniała mi nawet fakt,

˙ze był Dorsajem. Gdy ci˛e˙zar spraw wojskowych nie przygniatał go zbytnio, wy-

dawał si˛e pławi´c w blasku słonecznym; mo˙zna by wr˛ecz wygrzewa´c si˛e w ´swietle
jego obecno´sci niby na sło´ncu, łan, jego fizyczny sobowtór, zmierzaj ˛

ac w moim

kierunku niczym jaki´s dwuoki Odyn, był cały spowity w płaszcz mroku.

Oto kroczyła przede mn ˛

a ˙zywa dorsajska legenda. Ponury m˛e˙zczyzna

o mrocznej duszy samotnika i sercu ze stali. W pot˛e˙znej fortecy jego ciała to, co
było sam ˛

a istot ˛

a Iana, prowadziło w odosobnieniu ˙zywot pustelnika na górskim

szczycie. Był dzikim i samowładnym góralem, tak jak jego dalecy przodkowie
w nim przywróceni do ˙zycia.

Nie prawo i nie etyka, ale wiara w raz dane słowo, lojalno´s´c klanowa i obowi ˛

a-

zek zemsty rodowej dzier˙zyły władz˛e nad duchem Iana. Był to człowiek, który do
piekła by wst ˛

apił, aby spłaci´c dług zaci ˛

agni˛ety w dobrej lub fałszywej monecie

i gdy go ujrzałem, zbli˙zaj ˛

acego si˛e do mnie, i rozpoznałem wreszcie, z miejsca

podzi˛ekowałem wszystkim bogom, jacy pozostali jeszcze na ´swiecie, ˙ze nic nie
byłem mu winien.

Wreszcie wymin˛eli´smy si˛e i znikn ˛

ał za rogiem.

Pami˛etam, plotka głosiła, i˙z mrok wokół niego nigdy si˛e nie rozja´snia, chyba

˙ze w obecno´sci Kensiego, jako ˙ze doprawdy stanowił brakuj ˛

ac ˛

a połow˛e swego

brata bli´zniaka. Gdyby kiedykolwiek utracił ´swiatło, które rzucała na niego ´swie-
tlista posta´c Kensiego, byłby po wieczne czasy skazany na własne mroki.

Wra˙zenie to miałem sobie jeszcze przypomnie´c.
Ale owego dnia zapomniałem o nim, gdy tylko kolejnym wej´sciem dostałem

si˛e do pomieszczenia przypominaj ˛

acego niewielk ˛

a cieplarni˛e i ponad bł˛ekitn ˛

a sza-

t ˛

a ujrzałem łagodn ˛

a twarz Padmy i jego krótko przystrzy˙zone włosy.

— Niech pan wejdzie, panie Olyn — rzekł, wstaj ˛

ac z miejsca — i uda si˛e

razem ze mn ˛

a.

Odwrócił si˛e i przeszedł pod łukiem utworzonym przez fioletowe p ˛

aczki cle-

matis. Post ˛

apiłem w jego ´slady i oto odkrył si˛e przede mn ˛

a malutki witra˙zyk,

w cało´sci niemal wypełniony eliptycznym kształtem czteroosobowego podusz-
kowca. Padma wdrapał si˛e ju˙z na jedno z przednich siedze´n. Przytrzymał dla mnie
drzwiczki.

— Dok ˛

ad jedziemy? — spytałem, gdy znalazłem si˛e w ´srodku.

Dotkn ˛

ał płytki autopilota i pojazd uniósł si˛e w powietrze. Jego umiej˛etno-

´sciom pozostawił prowadzenie nawigacji, sam za´s okr˛ecił si˛e wraz z fotelem

i usiadł twarz ˛

a do mnie.

— Do polowego punktu dowodzenia komandora Graeme’a — odpowiedział.
Jego oczy miały ten sam co zawsze jasnoorzechowy kolor, lecz zdawały si˛e

płon ˛

a´c i napełnia´c po brzegi ´swiatłem słonecznym, bij ˛

acym przez przezroczy-

175

background image

sty dach poduszkowca, odk ˛

ad osi ˛

agn˛eli´smy wymagan ˛

a wysoko´s´c i rozpocz˛eli´smy

podró˙z w poziomie. Nie potrafiłem nic z nich wyczyta´c, tak jak i z wyrazu jego
twarzy.

— Rozumiem — rzekłem. — Oczywi´scie zdaj˛e sobie spraw˛e, ˙ze telefon

z Kwatery Głównej Graeme’a dotarł do pana du˙zo szybciej ni˙z ja z tego same-
go miejsca naziemnym samochodem. Mam jednak nadziej˛e, ˙ze nie ka˙ze mu pan
mnie porwa´c albo co´s w tym gu´scie. Mam Listy Uwierzytelniaj ˛

ace Bezstronno´sci,

chroni ˛

ace mnie jako reportera, oraz upowa˙znienia zarówno od Zaprzyja´znionych

´Swiatów, jak i Exotików. I ani my´sl˛e bra´c na siebie odpowiedzialno´sci za jakie-

kolwiek wnioski wyci ˛

agni˛ete przez pana Graeme’a na podstawie rozmowy, któr ˛

a

przeprowadzili´smy obaj dzisiejszego ranka. . . w cztery oczy.

Padma ze spokojem siedział naprzeciwko mnie na siedzeniu poduszkowca.

R˛ece uło˙zył na kolanach, blade na tle niebieskiej szaty, lecz zdradzaj ˛

ace pod skór ˛

a

grzbietów dłoni mocne ´sci˛egna.

— O tym, ˙ze jedzie pan teraz ze mn ˛

a, zadecydował nie Kensie Graeme, tylko

ja sam.

— Chc˛e wiedzie´c dlaczego! — zawołałem w napi˛eciu.
— Dlatego — nie spiesz ˛

ac si˛e odparł — ˙ze jest pan bardzo niebezpieczny.

Siedział dalej, przygl ˛

adaj ˛

ac mi si˛e oczyma nie znaj ˛

acymi wahania.

Czekałem na dalsze wyja´snienia, lecz te nie nast˛epowały.
— Niebezpieczny? — spytałem. — Dla kogo niebezpieczny?
— Dla czekaj ˛

acej nas wspólnej przyszło´sci.

Popatrzyłem na niego szeroko otwartymi oczyma, a potem roze´smiałem si˛e.

Byłem zły.

— Pan sobie ˙zartuje — rzekłem.
Potrz ˛

asn ˛

ał powoli głow ˛

a, nawet przez moment nie odrywaj ˛

ac oczu od mo-

jej twarzy. Te oczy były dla mnie zagadk ˛

a. Niewinne i szeroko otwarte jak oczy

dziecka, jednak nie mogłem przez nie zajrze´c do wn˛etrza tego człowieka.

— Dobrze — powiedziałem. — Niech mi pan powie, dlaczego jestem taki

niebezpieczny?

— Poniewa˙z pragniesz zniszczy´c ˙zywotn ˛

a cz˛e´s´c rasy ludzkiej. I wiesz, jak

tego dokona´c.

Na chwil˛e zapadło milczenie. Poduszkowiec dalej bezd´zwi˛ecznie przemierzał

przestworza.

— A to ci dopiero koncept — rzekłem powoli i ze spokojem. — Ciekawe, jak

pan do tego doszedł?

— Dzi˛eki wyliczeniom ontogenetycznym — równie spokojnie odpowiedział

Padma. — I to nie ˙zaden koncept, Tam. Sam dobrze o tym wiesz.

— O, tak — przyznałem. — Ontogenetyka. Miałem zamiar przyjrze´c jej si˛e

bli˙zej.

— I przyjrzałe´s si˛e, prawda, Tam?

176

background image

— Czy si˛e przyjrzałem? — odparłem. — Chyba tak, je´sli o to chodzi. Nie

wydała mi si˛e jednak, jak sobie przypominam, specjalnie jasna. Co´s o ewolucji.

— Ontogenetyka — rzekł Padma — jest nauk ˛

a o wpływie ewolucji na inte-

rakcyjne siły społeczno´sci ludzkiej.

— Czy ja jestem sił ˛

a interakcyjn ˛

a?

— W tej chwili i przez ostatnich kilka lat, owszem — powiedział Padma. —

I by´c mo˙ze przez jeszcze kilka lat w przyszło´sci. A by´c mo˙ze nie.

— To brzmi prawie jak gro´zba.
— Bo w pewnym sensie ni ˛

a jest. — Gdy tak mu si˛e przygl ˛

adałem, jego oczy

zal´sniły. — Jeste´s zdolny zniszczy´c siebie razem z innymi.

— Zrobiłbym to z najwy˙zsz ˛

a przykro´sci ˛

a.

— W takim razie — rzekł Padma — lepiej mnie posłuchaj.
— Czemu nie, z przyjemno´sci ˛

a — odparłem. — Słuchanie to moja praca.

Powiedz mi wszystko o ontogenetyce. . . i o mnie.

Skorygował poło˙zenie instrumentów sterowniczych i znów przesun ˛

ał si˛e z fo-

telem, by mie´c mnie naprzeciw siebie.

— Gatunek ludzki — powiedział Padma — rozpadł si˛e na drobne cz˛e´sci w wy-

niku ewolucyjnej eksplozji w momencie historycznym, w którym opłacalna stała
si˛e mi˛edzygwiezdna kolonizacja. — Siedział, przypatruj ˛

ac mi si˛e. Przywołałem

na twarz wyraz ulgi. — Nast ˛

apiło to z powodów wynikaj ˛

acych z gatunkowych in-

stynktów, których nie udało nam si˛e jeszcze wytropi´c, lecz które w zasadzie były
natury samozachowawczej.

Si˛egn ˛

ałem do kieszeni marynarki.

— Mo˙ze lepiej zaczn˛e robi´c notatki — powiedziałem.
— Jak sobie ˙zyczysz — odparł Padma, niewzruszony. — W wyniku tej eks-

plozji powstały kultury indywidualne, po´swi˛econe pojedynczym aspektom oso-
bowo´sci ludzkiej. Z aspektu bojowo´sci i walki wyłonili si˛e Dorsajowie. Aspekt,
który bez reszty poddawał osobowo´s´c takiej czy innej wierze, stworzył Zaprzyja´z-
nionych. Aspekt filozoficzny dał pocz ˛

atek kulturze Exotików, do której ja nale˙z˛e.

Nazywamy je wszystkie kulturami odłamkowymi.

— O, tak — rzekłem. — Wiem co´s o kulturach odłamkowych.
— Wiesz co´s o tych kulturach, Tam, ale tak naprawd˛e to nie wiesz o nich nic.
— Nic?
— Nic — odparł Padma — gdy˙z ty, tak jak wszyscy nasi przodkowie, pocho-

dzisz z Ziemi. Jeste´s pełnospektralnym człowiekiem starego typu. Ludy odłam-
kowe s ˛

a od ciebie bardziej zaawansowane ewolucyjnie.

Poczułem nagle w piersi ukłucie ostrego gniewu. Jego głos obudził w mojej

pami˛eci echo słów Mathiasa.

— Czy˙zby? Obawiam si˛e, ˙ze nic takiego nie zauwa˙zyłem.
— Dlatego ˙ze nie chciałe´s zauwa˙zy´c — odpowiedział Padma. — Gdyby´s za-

uwa˙zył, musiałby´s przyzna´c, ˙ze s ˛

a od ciebie odmienne i winny by´c s ˛

adzone we-

177

background image

dług odmiennych standardów.

— Odmiennych? A to w jaki sposób?
— Odmiennych w sensie, który ka˙zdy człowiek odłamkowy, ł ˛

acznie ze mn ˛

a,

rozumie instynktownie, który natomiast człowiek pełnospektralny, aby zrozu-
mie´c, musi ekstrapolowa´c. — Padma poprawił si˛e w fotelu. — B˛edziesz miał
o tym jakie´s poj˛ecie, Tam, je´sli wyobrazisz sobie członka kultury odłamkowej ja-
ko człowieka takiego samego jak ty, tylko opanowanego monomani ˛

a, która popy-

cha go bez reszty w kierunku prezentowania okre´slonego typu osobowo´sci. Z jed-
n ˛

a tylko ró˙znic ˛

a: wszystkie cz˛e´sci składowe jego fizycznego i psychicznego je-

stestwa poza granicami zakre´slonymi przez monomani˛e zamiast ulec atrofii, jak
stałoby si˛e w twoim wypadku. . .

— Dlaczego akurat w moim? — wpadłem mu w słowo.
— Zgoda, w wypadku ka˙zdego człowieka pełnospektralnego — zgodził si˛e

spokojnie Padma. — Zatem owe cz˛e´sci składowe zamiast ulec atrofii, zostały
zmodyfikowane w taki sposób, ˙ze si˛e dopasowały, a nawet podtrzymały mono-
mani˛e, tak ˙ze w rezultacie nie otrzymali´smy człowieka chorego, lecz zdrowego,
tyle ˙ze odmiennego.

— Zdrowego? — odrzekłem, maj ˛

ac znów przed oczyma grupowego z Zaprzy-

ja´znionych, który zamordował Dave’a.

— Mam tu na my´sli cało´s´c gatunku, nie konkretn ˛

a jednostk˛e. Wsz˛edzie od

czasu do czasu trafia si˛e kaleki reprezentant danej kultury.

— Przykro mi — odpowiedziałem — ale w to nie wierz˛e.
— Ale˙z wierzysz, Tam — rzekł Padma mi˛ekko. — Pod´swiadomie wierzysz.

Gdy˙z planujesz wykorzystanie słabego punktu, który taka kultura musi mie´c, do
jej zniszczenia.

— A có˙z to za słaby punkt?
— Ewidentna słabo´s´c, która jest odwrotn ˛

a stron ˛

a wszelkiej siły — odparł Pad-

ma. — Kultury odłamkowe nie s ˛

a ˙zywotne.

A˙z zmru˙zyłem oczy. Byłem, uczciwie powiedziawszy, oszołomiony.
— Nie s ˛

a ˙zywotne? Chcesz przez to powiedzie´c, ˙ze nie s ˛

a zdolne do ˙zycia

o własnych siłach?

— Oczywi´scie, ˙ze nie — odrzekł Padma. — Postawiona w obliczu koniecz-

no´sci ekspansji kosmicznej, rasa ludzka zareagowała na wyzwanie odmiennego

´srodowiska prób ˛

a przystosowania si˛e. To przystosowanie odbyło si˛e przez bada-

nie wszystkich elementów osobowo´sci, ka˙zdego oddzielnie, po to, by sprawdzi´c,
który ma najwi˛eksze mo˙zliwo´sci przetrwania. Teraz, gdy wszystkie elementy. . .
kultury odłamkowe. . . przetrwały i zaadaptowały si˛e, nadszedł czas, by znów si˛e
wymieszały i wydały bardziej odpornego, zorientowanego na wszech´swiat czło-
wieka.

Poduszkowiec pocz ˛

ał si˛e zni˙za´c. Zbli˙zali´smy si˛e do miejsca przeznaczenia.

— Co to ma wspólnego ze mn ˛

a? — spytałem wreszcie.

178

background image

— Je´sli zniszczysz dokonania jednej z kultur odłamkowych, nie potrafi ona

prze˙zy´c o własnych siłach jak człowiek pełnospektralny. Ona zginie. Kiedy za´s
rasa z powrotem b˛edzie si˛e miesza´c w jedn ˛

a cało´s´c, ów cenny element b˛edzie dla

tej rasy stracony.

— By´c mo˙ze nie b˛edzie to wielka strata — z kolei ja rzekłem łagodnie.
— Strata decyduj ˛

aca — odparł Padma. — I potrafi˛e to udowodni´c. Ty, czło-

wiek pełnospektralny, posiadasz w sobie pierwiastki wszystkich kultur odłam-
kowych. Je´sli si˛e do tego przyznasz przed samym sob ˛

a, b˛edziesz mógł ziden-

tyfikowa´c si˛e nawet z tymi, których pragniesz zniszczy´c. Na dowód tego chc˛e ci
co´s pokaza´c. Czy zgodzisz si˛e to obejrze´c?

Statek dotkn ˛

ał ziemi; obok mnie otwarły si˛e drzwi. Wysiadłem razem z Padm ˛

a

i ujrzałem oczekuj ˛

acego nas Kensiego.

Przeniosłem wzrok z Padmy na Graeme’a, który stan ˛

ał obok nas, o głow˛e wy˙z-

szy ode mnie, a o dwie od Padmy. Kensie odwzajemnił me spojrzenie oczyma,
które nie wyra˙zały niczego szczególnego. Nie przypominały oczu brata bli´znia-
ka. . . lecz akurat wtedy z jakiego´s powodu nie mogłem wytrzyma´c ich wzroku.

— Jestem reporterem — odparłem. — Mam umysł otwarty na wszystko.
Padma odwrócił si˛e i poszedł w stron˛e budynku Kwatery Głównej. Kensie

ruszył za nami, a Janol i kilku innych zdaje si˛e post˛epowało z tyłu, cho´c nie obej-
rzałem si˛e, by to sprawdzi´c. Poszli´smy do kancelarii wewn˛etrznej, gdzie po raz
pierwszy spotkałem Graeme’a. Na jego biurku le˙zała teczka z aktami. Wzi ˛

ał j ˛

a,

wyj ˛

ał ze ´srodka fotokopi˛e jakiego´s pisma i podał mi j ˛

a, gdy do niego podszedłem.

Wzi ˛

ałem j ˛

a do r˛eki. Jej autentyczno´sci nie sposób było podwa˙zy´c.

Była to nota skierowana przez Starszego Brighta, przewodz ˛

acego Starszym

poł ˛

aczonych rz ˛

adów Harmonii i Zjednoczenia, do naczelnika wojny Zaprzyja´z-

nionych z Centrum Obrony mieszcz ˛

acego si˛e na Harmonii. Według daty, pocho-

dziła sprzed dwóch miesi˛ecy. Sporz ˛

adzono j ˛

a na karcie monomolekularnej, z któ-

rej raz napisanego tekstu nie mo˙zna było usun ˛

a´c.

B ˛

ad´zcie powiadomieni, w Imi˛e Bo˙ze

˙

Ze skoro Wol ˛

a Bosk ˛

a zdało si˛e, by nasi Bracia na St. Marie nie

odnie´sli sukcesu, rozkazane jest, by od obecnej chwili nie byly im wy-
syłane ˙zadne uzupełnienia ani w sprz˛ecie, ani w ludziach. Gdy˙z je˙zeli
nasz Kapitan przeznacza nam zwyci˛estwo, zwyci˛e˙zymy z pewno´sci ˛

a

bez dalszego wydatku. A je´sli taka jest Jego wola, i˙z nie zwyci˛e˙zymy,
wówczas bezbo˙zno´sci ˛

a byłoby marnotrawi´c maj ˛

atek Ko´scioła Bo˙zego

na próby zniweczenia tej Woli.

Co wi˛ecej, niech b˛edzie rozkazane, by naszym Braciom na St.

Marie została oszcz˛edzona wiedza, i˙z dalsza pomoc została im od-
j˛eta, a to by mogli w bitwie ´swiadczy´c si˛e za swoj ˛

a wiar ˛

a jak zawsze

179

background image

i Ko´scioły Pa´nskie nie doznały trwogi. We´z t˛e komend˛e pod rozwag˛e
w Imi˛e Pa´nskie:

Z rozkazu tego, który zwie si˛e
Brightem Najstarszym Po´sród Wybranych

Uniosłem wzrok znad noty. Graeme i Padma mnie obserwowali.
— Gdzie to zdobyli´scie? — spytałem. — Nie, oczywi´scie, ˙ze mi nie powiecie.

— Nagle dłonie tak mi zwilgotniały, ˙ze gładkie tworzywo karty zacz˛eło ´slizga´c
si˛e w moich palcach. Chwyciłem j ˛

a mocno i zacz ˛

ałem szybko mówi´c, by ´sci ˛

agn ˛

a´c

ich uwag˛e na moj ˛

a twarz. — Ale po co ta kartka? Dawno wiedzieli´smy o tym,

wszyscy wiedzieli, ˙ze Bright ich opu´scił. To mo˙ze słu˙zy´c jedynie jako dowód. Po
co mi to w ogóle pokazujecie?

— S ˛

adziłem — rzekł Padma — i˙z to mogłoby ci˛e nieco wzruszy´c. By´c mo˙ze

wystarczaj ˛

aco, by´s powzi ˛

ał odmienny pogl ˛

ad w tej kwestii.

— Nie powiedziałem, ˙ze to niemo˙zliwe. Powtarzam wam, ˙ze reporter ma

umysł otwarty na wszystko. Oczywi´scie. . . — dobierałem ostro˙znie słów — gdy-
bym mógł lepiej to przestudiowa´c. . .

— Miałem nadziej˛e, i˙z we´zmiesz to ze sob ˛

a — zauwa˙zył Padma.

— Miałe´s nadziej˛e?
— Je´sli zagł˛ebisz si˛e w to i naprawd˛e zrozumiesz, co Bright ma na my´sli,

by´c mo˙ze ujrzysz wszystkich Zaprzyja´znionych w odmiennym ´swietle. Mógłby´s
wobec nich zmieni´c swe zamiary. . .

— Nie s ˛

adz˛e — odparłem. — Ale. . .

— Pozwól, ˙ze ci˛e o to jedno poprosz˛e — powiedział Padma. — We´z t˛e not˛e

ze sob ˛

a.

Przez chwil˛e stałem tak, maj ˛

ac przed sob ˛

a Padm˛e i wyłaniaj ˛

acego si˛e zza je-

go pleców Kensiego, a˙z wreszcie wzruszyłem ramionami i schowałem not˛e do
kieszeni.

— W porz ˛

adku — rzekłem. — Wezm˛e to do mojej kwatery i pomy´sl˛e o tym.

Mam tu gdzie´s samochód naziemny, nieprawda?

Spojrzałem na Kensiego.
— Dziesi˛e´c kilometrów do tyłu — odparł Kensie. — Ale i tak by´s si˛e nie

przedostał. Ruszamy do ataku, a Zaprzyja´znieni manewruj ˛

a, by nas spotka´c.

— We´z mojego poduszkowca — powiedział Padma. — Flagi ambasady na

masce mog ˛

a si˛e na co´s przyda´c.

— W porz ˛

adku — odparłem.

Wszyscy razem wyszli´smy do pojazdu. W kancelarii zewn˛etrznej min ˛

ałem

Janola, który zimno zmierzył mnie wzrokiem. Nie miałem mu tego za złe. Pode-
szli´smy do poduszkowca i wsiadłem do ´srodka.

— Mo˙zesz odesła´c wóz, gdy ju˙z ci nie b˛edzie potrzebny — rzekł Padma,

kiedy byłem ju˙z jedn ˛

a nog ˛

a w wierzchnim wycinku wej´sciowym. — Traktuj go

180

background image

jako otrzyman ˛

a od ambasady po˙zyczk˛e, Tam. To dla mnie ˙zaden kłopot.

— Mo˙zesz by´c spokojny — odpowiedziałem.
Zamkn ˛

ałem wycinek i dotkn ˛

ałem sterów.

Był to wóz co si˛e zowie. Wzbił si˛e pionowo w powietrze lekko jak marze-

nie i po sekundzie znajdowałem si˛e ju˙z sze´s´cset metrów w górze, i ods ˛

adziłem

si˛e o kawał drogi. Nim jednak si˛egn ˛

ałem do kieszeni po not˛e, zmusiłem si˛e do

uspokojenia nerwów.

Przyjrzałem si˛e kartce. R˛eka mi dr˙zała leciutko, gdy trzymałem pismo w pal-

cach.

Wreszcie dostałem dowód w swoje r˛ece. Dowód, o którego istnieniu Piers Le-

af dowiedział si˛e na Ziemi i którego poszukiwałem od samego pocz ˛

atku. A Padma

osobi´scie nalegał, bym go zabrał ze sob ˛

a.

Była to Archimedesowa d´zwignia, za pomoc ˛

a której miałem zamiar poruszy´c

niejeden, a dwa ´swiaty. I popchn ˛

a´c na skraj zagłady ludy z Zaprzyja´znionych.

background image

Rozdział 27

Czekali na mnie. Biegn ˛

ac otoczyli poduszkowca, gdy tylko wyl ˛

adowałem

na placu apelowym obozowiska Zaprzyja´znionych. Wszyscy czterej z czarnymi
strzelbami gotowymi do strzału.

Najwidoczniej tylko tylu ich pozostało. Jamethon musiał wysła´c w pole

wszystkich ludzi pozostałych mu z resztek dawnej jednostki bojowej. Byli to ˙zoł-
nierze, których znałem, zahartowani w bojach weterani. Jednym z nich był grupo-
wy, który znajdował si˛e w kancelarii pierwszej nocy, gdy wróciłem z obozu Exo-
tików i wszedłem pomówi´c z Jamethonem i zapyta´c go, czy kiedykolwiek wydał
swoim ludziom rozkaz mordowania je´nców. Drugim był czterdziestoletni przo-
downik roty, najni˙zszej szar˙zy oficerskiej, lecz pełni ˛

acy obowi ˛

azki majora — tak

jak Jamethon, komendant, pełnił obowi ˛

azki ekspedycyjnego komandora polnego,

co było odpowiednikiem funkcji Kensiego Graeme’a. Kolejni dwaj ˙zołnierze nie
mieli stopni oficerskich, lecz byli podobni do tamtych. Znałem ich wszystkich.
Ultrafanatycy. I oni mnie znali.

Rozumieli´smy si˛e nawzajem.
— Musz˛e widzie´c si˛e z komendantem — rzekłem wysiadaj ˛

ac z wozu, zanim

zd ˛

a˙zyli rozpocz ˛

a´c przesłuchanie.

— W jakiej sprawie? — zapytał przodownik roty. — Ten poduszkowiec nie

ma tu nic do roboty. Ani ty sam.

— Musz˛e niezwłocznie zobaczy´c si˛e z komendantem Blackiem. Nie znalazł-

bym si˛e tutaj w wozie obwieszonym proporczykami ambasady Exotików, gdyby
nie było to konieczne.

Nie mogli przyj ˛

a´c ryzyka i odmówi´c mi spotkania z Blackiem i ja o tym wie-

działem. Spierali si˛e bez przekonania, ja jednak cały czas nalegałem na widzenie
si˛e z komendantem. W ko´ncu przodownik roty zaprowadził mnie do przedsionka
tej samej kancelarii, gdzie zawsze oczekiwałem na spotkanie z Jamethonem.

Zostałem z nim w biurze sam na sam.
Zakładał wła´snie uprz ˛

a˙z bojow ˛

a, tak jak wcze´sniej robił to Graeme. Na Ken-

siem uprz ˛

a˙z i zatkni˛eta w niej bro´n wygl ˛

adały jak zabawki. Przy drobnej budowie

Jamethona sprawiały wra˙zenie, ˙ze z trudno´sci ˛

a je zdoła ud´zwign ˛

a´c. — Witam,

panie Olyn — przemówił.

182

background image

Przemaszerowałem ku niemu przez cały pokój, wyci ˛

agaj ˛

ac po drodze not˛e

z kieszeni. Stan ˛

ał twarz ˛

a do mnie, zapinaj ˛

ac zamki uprz˛e˙zy i z cicha pobrz˛ekuj ˛

ac

broni ˛

a oraz rynsztunkiem, gdy si˛e obracał.

— Wydaje pan bitw˛e Exotikom — skonstatowałem.
Skin ˛

ał głow ˛

a. Nigdy jeszcze nie stałem tak blisko niego.

Z drugiego kra´nca pokoju byłbym mo˙ze uwierzył, i˙z przybrał zwykły dla sie-

bie kamienny wyraz twarzy, lecz teraz, stoj ˛

ac w odległo´sci zaledwie metra, wi-

działem, jak w k ˛

acikach prostej linii warg tej ciemnej, młodej twarzy przez jedn ˛

a

sekund˛e zago´scił zm˛eczony cie´n u´smiechu.

— To mój obowi ˛

azek, panie Olyn.

— Ładny mi obowi ˛

azek — odparłem. — Kiedy pa´nscy zwierzchnicy na Har-

monii dawno pana spisali na straty.

— Ju˙z panu mówiłem — powiedział ze spokojem. — Wybra´ncy nie zdradzaj ˛

a

jeden drugiego w obliczu Pana.

— Jest pan tego pewien? — spytałem.
Raz jeszcze ujrzałem cie´n zm˛eczonego u´smieszku.
— W tym przedmiocie, panie Olyn, musz˛e si˛e uzna´c za bardziej kompetent-

nego od pana.

Spojrzałem mu w oczy. Zdradzały wyczerpanie, ale i spokój. Zerkn ˛

ałem w bok

na biurko, gdzie wci ˛

a˙z jeszcze stało zdj˛ecie ko´scioła, starszego m˛e˙zczyzny, kobie-

ty i małej dziewczynki.

— Pa´nska rodzina? — spytałem.
— Tak — odrzekł.
— Wydaje mi si˛e, ˙ze w takiej chwili powinien pan o nich pomy´sle´c.
— My´sl˛e o nich do´s´c cz˛esto.
— Lecz i tak ma pan zamiar i´s´c da´c si˛e zabi´c.
— I tak mam ten zamiar — odparł.
— Bez w ˛

atpienia! — rzekłem. — W rzeczy samej!

Do kancelarii wszedłem zachowuj ˛

ac spokój i pełn ˛

a samokontrol˛e. Teraz jed-

nak jak gdyby korek wyskoczył z butelki i j˛eło wylewa´c si˛e wszystko, co dusiłem
w sobie od ´smierci Dave’a. Zacz ˛

ałem si˛e trz ˛

a´s´c.

— Poniewa˙z jeste´scie tego wła´snie gatunku hipokrytami. . . wszyscy Zaprzy-

ja´znieni, w czambuł wzi˛eci. Jeste´scie do tego stopnia zakłamani, tak gł˛eboko sto-
czeni przez własne kłamstwa, ˙ze je´sliby wam je zabra´c, nie zostałoby nic. Czy
to nie ´swi˛eta prawda? A wi˛ec teraz raczej umrzesz, ni˙z przyznasz si˛e, ˙ze popeł-
niasz samobójstwo, co nie jest najchlubniejszym uczynkiem we wszech´swiecie!
Wolałby´s zgin ˛

a´c, ni˙z przyzna´c, ˙ze tak samo jak ka˙zdy inny człowiek jeste´s pełen

zw ˛

atpienia i tak samo si˛e boisz. — Przysun ˛

ałem si˛e jeszcze bli˙zej. Nawet si˛e nie

poruszył. — Kogo chcecie oszuka´c? — mówiłem. — Kogo? Ja was przejrzałem
na wylot, podobnie jak i ludzie na wszystkich czternastu ´swiatach! Ja wiem, ˙ze ty
wiesz, jakie to szama´nstwo, te wasze Zjednoczone Ko´scioły. Ja wiem, ˙ze ty wiesz,

183

background image

i˙z styl ˙zycia, o którym tyle zawodzisz przez nos, nie jest tym, za co chciałby´s, by
uchodził. Ja wiem, ˙ze twój Starszy Bright i jego banda starców o ciasnych po-
gl ˛

adach to tylko szajka łasych na nowe ´swiaty tyranów, którzy nie daliby pi˛eciu

groszy za religi˛e ani za nic innego poty, póki maj ˛

a to, czego im potrzeba. Ja wiem,

˙ze ty to wiesz. . . i mam zamiar zmusi´c ci˛e, ˙zeby´s to przyznał. — I podstawiłem

mu pod sam nos not˛e. — Przeczytaj to!

Wzi ˛

ał j ˛

a ode mnie. Odst ˛

apiłem do tyłu, gdy˙z na sam jego widok chwytały

mnie dreszcze.

Studiował j ˛

a przez dług ˛

a minut˛e, a ja przez cały ten czas wstrzymywałem

oddech. Twarz nie zmieniła mu si˛e ani na jot˛e. Potem wr˛eczył mi not˛e z powrotem.

— Czy mog˛e ci˛e podwie´z´c na spotkanie z Graeme’em? — zapytałem. — Po-

duszkowcem Outbonda mo˙zemy przeci ˛

a´c lini˛e frontu. Mo˙zesz zd ˛

a˙zy´c z kapitula-

cj ˛

a, nim rozlegn ˛

a si˛e pierwsze strzały.

Potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. Przygl ˛

adał mi si˛e przedziwnie spokojnym wzrokiem, z wy-

razem twarzy, którego nie mogłem sobie wytłumaczy´c.

— Czy to ma znaczy´c. . . nie?
— Lepiej zosta´n tutaj — odrzekł. — Nawet z ambasadorskimi proporczykami

ten poduszkowiec mo˙ze zosta´c ostrzelany nad lini ˛

a frontu.

Odwrócił si˛e, jakby miał sobie pój´s´c, tak po prostu wyj´s´c za drzwi.
— Dok ˛

ad ty idziesz?! — wrzasn ˛

ałem na niego.

Zast ˛

apiłem mu drog˛e i znów podsun ˛

ałem not˛e do przeczytania.

— Jest prawdziwa. Nie mo˙zesz na to zamkn ˛

a´c oczu.

Zatrzymał si˛e i popatrzył na mnie. Potem wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, chwycił mnie za

nadgarstek i odsun ˛

ał moje rami˛e i dło´n z not ˛

a na bok. Palce miał szczupłe, lecz

o wiele silniejsze, ni˙z my´slałem, tak ˙ze musiałem opu´sci´c r˛ek˛e, cho´c wcale nie
miałem takiego zamiaru.

— Wiem, ˙ze jest prawdziwa. Zmuszony jestem pana ostrzec, panie Olyn, by

ju˙z nigdy wi˛ecej nie mieszał si˛e pan do moich spraw. A teraz musz˛e ju˙z i´s´c.

Omin ˛

ał mnie i pomaszerował do wyj´scia.

— Jeste´s kłamc ˛

a! — krzykn ˛

ałem w ´slad za nim.

Szedł dalej. Musiałem go zatrzyma´c. Porwałem z biurka solidografi˛e i roz-

trzaskałem j ˛

a na podłodze.

Odwrócił si˛e jak kot i spojrzał na le˙z ˛

ace u moich stóp drobne kawałeczki.

— Oto, co czynisz! — krzykn ˛

ałem, wskazuj ˛

ac je palcem.

Bez jednego słowa wrócił, przykucn ˛

ał i po kolei starannie pozbierał kawałki.

Wrzucił je do kieszeni, powstał i wreszcie przybli˙zył sw ˛

a twarz do mojej. A gdy

zobaczyłem jego oczy, wstrzymałem oddech.

— Gdyby moim obowi ˛

azkiem — rzekł niskim, opanowanym głosem — nie

było w tej chwili. . .

Jego głos ucichł. Ujrzałem, ˙ze jego oczy wpatruj ˛

a si˛e w moje i powoli zaczy-

naj ˛

a łagodnie´c, a czaj ˛

acy si˛e w nich mord słabnie do czego´s w rodzaju zdziwienia.

184

background image

— Azali˙z — rzekł łagodnie — azali˙z naprawd˛e nie masz wiary?
Otwarłem usta, by przemówi´c, lecz to, co powiedział, powstrzymało mnie.

Stałem niby trafiony w dołek, z braku tchu nie mog ˛

ac wykrztusi´c ani słowa. Przy-

gl ˛

adał mi si˛e szeroko otwartymi oczyma.

— Czemu pomy´slałe´s, ˙ze ta nota wpłynie na moje zdanie?
— Czytałe´s j ˛

a! — odparłem. — Bright napisał, ˙ze macie tu deficytowy interes,

a wi˛ec wstrzymuje wam wszelk ˛

a pomoc. I nie trzeba wam o tym mówi´c, gdy˙z boi

si˛e, ˙ze gdyby´scie wiedzieli, mogliby´scie si˛e podda´c.

— Czy tak j ˛

a zrozumiałe´s? — zapytał. — Wła´snie w ten sposób?

— A mogłem inaczej? Jak mo˙zna inaczej to odczyta´c?
— Tak, jak zostało napisane.
Stał teraz prosto, zwrócony twarz ˛

a do mnie, a jego oczy nawet na chwil˛e nie

spuszczały wzroku z moich.

— Przeczytałe´s to bez wiary, przechodz ˛

ac do porz ˛

adku dziennego nad Imie-

niem i Wol ˛

a Bosk ˛

a. Starszy Bright nie napisał, ˙ze mamy tu by´c zostawieni na pa-

stw˛e losu, lecz ˙ze skoro nasza sprawa została do´swiadczona tak bole´snie, pozwala
nam odda´c si˛e w r˛ece naszego Boga i Kapitana. Dalej za´s pisze, i˙z nie trzeba nam
o tym mówi´c, by ˙zaden z nas tu obecnych nie był kuszony pró˙zn ˛

a chwał ˛

a i nie szu-

kał specjalnie korony m˛eczennika. Niech pan spojrzy, panie Olyn! To wszystko
jest tu czarno na białym.

— Ale nie to miał na my´sli! Nie o to mu wcale chodzi!
Potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Panie Olyn, nie mog˛e odej´s´c, wpierw nie rozwiawszy pa´nskich złudze´n.
Spojrzałem na niego ze zdumieniem, gdy˙z w jego oczach dostrzegłem sympa-

ti˛e. Dla mnie.

— Łudzi pana własna ´slepota — rzekł. — Pan nie widzi, a zatem wierzy, ˙ze

˙zaden człowiek nie mo˙ze zobaczy´c. Nasz Pan nie jest dla nas tylko imieniem,

ale wszystkim. Oto dlaczego nie uznajemy ˙zadnych ozdób w naszych ko´sciołach,
gardz ˛

ac wszelkimi malowanymi zasłonami mi˛edzy nami a naszym Bogiem. Niech

mnie pan posłucha, panie Olyn. Nawet te ko´scioły to tylko naczynia ulepione z gli-
ny. Nasi przywódcy i Starsi, cho´c Wybrani i Pomazani, pozostaj ˛

a w dalszym ci ˛

a-

gu zwykłymi ´smiertelnikami. Przed ˙zadn ˛

a z tych rzeczy ani przed ˙zadnym z tych

ludzi nie pochylamy si˛e w naszej wierze, oprócz głosu samego Boga, który sły-
szymy w nas samych.

Zrobił pauz˛e. Jako´s nic nie byłem w stanie powiedzie´c.
— Przypu´s´cmy nawet, ˙ze było tak, jak my´slisz — kontynuował jeszcze łagod-

niej. — Przypu´s´cmy, ˙ze wszystko, o czym mówisz, jest faktem i ˙ze nasi Starsi to
tylko banda chciwych tyranów, my zostali´smy tu opuszczeni na skutek ich ego-
istycznego widzimisi˛e i skłonieni do wypełniania zadania pełnego fałszu i pychy.
Nie. — Głos Jamethona przybrał na sile. — Pozwól mi ´swiadczy´c, jak gdybym
mówił wył ˛

acznie we własnym imieniu. Przypu´s´cmy, ˙ze udałoby ci si˛e udowodni´c,

185

background image

˙ze wszyscy nasi Starsi kłami ˛

a, ˙ze całe nasze Przymierze jest fałszem. Przypu´s´cmy,

˙ze udałoby ci si˛e udowodni´c — jego twarz uniosła si˛e ku mojej i jego głos wy-

mierzony był we mnie — i˙z wszystko jest kłamstwem i wynaturzeniem i nigdzie
po´sród Wybranych, nawet w domu mojego ojca, nie było wiary ani nadziei! Je´sli
mógłby´s mi udowodni´c, ˙ze ˙zaden cud nie mo˙ze mnie uratowa´c, ˙ze ani jedna dusza
nie stoi wraz ze mn ˛

a w szeregu, ˙ze wszystkie legiony wszech´swiata stoj ˛

a mi na

przeszkodzie, w dalszym ci ˛

agu ja, ja sam, panie Olyn, poszedłbym naprzód, tak

jak mi rozkazano, a˙z po kra´nce wszech´swiata, a˙z do kresu wieczno´sci. Gdy˙z bez
mojej wiary jestem zwykłym prochem. Lecz gdy mam swoj ˛

a wiar˛e, nie ma takiej

mocy, która by mnie mogła zatrzyma´c!

Umilkł i odwrócił si˛e. Patrzyłem, jak maszeruje przez cały pokój i znika za

drzwiami.

Ci ˛

agle stałem w tym samym miejscu, jakby mnie kto´s przybił gwo´zdziami

— dopóki z placu apelowego obozowiska nie dobiegł mnie odgłos ruszaj ˛

acego

poduszkowca.

Wówczas wyrwałem si˛e z odr˛etwienia i wybiegłem z budynku.
Gdy wpadłem na plac apelowy, pojazd wła´snie startował. Mogłem dojrze´c

w nim Jamethona i jego czterech nieprzejednanych podwładnych. I wrzasn ˛

ałem

w ´slad za nimi w powietrze:

— To bardzo pi˛eknie z twojej strony, ale co z twoimi lud´zmi?
Nie mogli mnie usłysze´c. Wiedziałem o tym. Niewstrzymywane łzy płyn˛eły

mi po twarzy, ale i tak krzyczałem za nim w powietrze:

— Zabijasz ludzi po to, by dowie´s´c swej racji! Nie słyszysz mnie? Mordujesz

bezbronnych ludzi!

Nie zwa˙zaj ˛

ac na to, wojskowy poduszkowiec zmniejszał si˛e raptownie w od-

dali i wreszcie znikn ˛

ał na północnym zachodzie, gdzie czekały post˛epuj ˛

ace ku

sobie siły zbrojne. A ci˛e˙zkie betonowe ´sciany i budynki opuszczonego obozowi-
ska odbiły moje słowa echem, dzikim i szyderczym.

background image

Rozdział 28

Powinienem pojecha´c do portu kosmicznego. Zamiast tego z powrotem wsia-

dłem do poduszkowca i raz jeszcze przeleciałem nad lini ˛

a frontu, szukaj ˛

ac polo-

wego punktu dowodzenia Graeme’a.

Równie mało dbałem wówczas o swoje ˙zycie, co Zaprzyja´zniony. Zdaje si˛e,

˙ze raz czy dwa razy strzelano do mnie pomimo ambasadorskich proporczyków,

dokładnie nie pami˛etam. Wreszcie znalazłem dowództwo polowe i wyl ˛

adowałem.

Gdy wysiadłem z pojazdu, otoczyli mnie ˙zołnierze. Pokazałem im swoje listy

uwierzytelniaj ˛

ace i podszedłem do ekranu bitewnego, który został wzniesiony na

otwartym powietrzu, na skraju cienia rzucanego przez kilka wysokich d˛ebów ró˙z-
nokształtnych. Padma wraz z Graeme’em i całym sztabem zgrupowali si˛e wokół
ekranu, obserwuj ˛

ac poruszenia oddziałów własnych i z Zaprzyja´znionych. Bezu-

stannie toczyła si˛e cicha dyskusja nad posuni˛eciami, a z poło˙zonego w odległo´sci
pi˛eciu metrów punktu ł ˛

aczno´sci napływał ci ˛

agły strumie´n informacji.

Sło´nce prze´swiecało stromym skosem przez korony drzew. Było ju˙z prawie

południe, a dzie´n był pogodny i ciepły. Długo nikt nie zwracał na mnie uwagi,
jedynie Janol, odwracaj ˛

ac si˛e tyłem do ekranu, zobaczył, ˙ze stoj˛e obok komputera

taktycznego. Twarz pokryła mu si˛e chłodem. Wrócił do swojej pracy. Musiałem
jednak sprawia´c niet˛egie wra˙zenie, gdy˙z po chwili przyniósł z kantyny fili˙zank˛e
i postawił na płaskiej obudowie komputera.

— Wypij to — powiedział krótko i poszedł. Podniosłem do ust fili˙zank˛e i od-

krywszy, i˙z napełniona jest dorsajsk ˛

a whisky, z miejsca przełkn ˛

ałem zawarto´s´c.

Nie poczułem smaku, lecz najwidoczniej dobrze mi zrobiła, gdy˙z po kilku minu-
tach otaczaj ˛

acy mnie ´swiat wrócił do równowagi i ponownie zacz ˛

ałem my´sle´c.

Podszedłem do Janola.

— Dzi˛ekuj˛e.
— Nie ma za co.
Nawet na mnie nie spojrzał, tylko dalej zajmował si˛e papierami, które miał

rozło˙zone przed sob ˛

a na biurku polowym.

— Janol — poprosiłem — powiedz mi, co tu si˛e dzieje?
— Zobacz sobie sam — odrzekł, w dalszym ci ˛

agu zgarbiony nad papierzy-

skami.

187

background image

— Sam nie potrafi˛e. Wiesz o tym dobrze. Słuchaj. . . przepraszam za to, co

zrobiłem. Ale na tym polega moja praca. Nie mo˙zesz teraz powiedzie´c mi, co si˛e
dzieje i pobi´c si˛e ze mn ˛

a kiedy indziej?

— Wiesz, ˙ze nie mog˛e wdawa´c si˛e w burdy z cywilami. — Wreszcie jego

twarz si˛e rozlu´zniła. — Dobrze — rzekł, prostuj ˛

ac si˛e. — Chod´zmy!

Poprowadził mnie w stron˛e ekranu bitewnego, gdzie stali Padma wraz z Ken-

siem, i pokazał mi co´s w rodzaju niewielkiego ciemnego trójk ˛

ata pomi˛edzy wij ˛

a-

cymi si˛e jak w˛e˙ze liniami ´swietlnymi. Inne punkty i kształty ´swietlne otaczały go
kołem.

— To rzeki. — Wskazał na dwie wij ˛

ace si˛e linie. — Macintok i Sarah, w miej-

scu gdzie si˛e spotykaj ˛

a, w odległo´sci zaledwie pi˛etnastu kilometrów po naszej

stronie Josephstown. Znajduje si˛e tam całkiem spora wy˙zyna, pagórki g˛esto usła-
ne naturalnymi kryjówkami, z do´s´c łatwym dost˛epem z jednego na drugi. Dobre
miejsce do zmontowania za˙zartej obrony, jeszcze lepsze do zamkni˛ecia si˛e w po-
trzasku.

— Dlaczego?
Wskazał na linie dwóch rzek.
— Pozwól si˛e do nich przyprze´c, a zawi´sniesz nad wysokimi urwiskami ko-

ryta rzeki. Nie ma łatwego przej´scia na drug ˛

a stron˛e, nie ma osłony dla wycofu-

j ˛

acych si˛e oddziałów. Pocz ˛

awszy od przeciwległego brzegu jednej i drugiej rzeki

przez cał ˛

a drog˛e do Josephstown rozci ˛

agaj ˛

a si˛e prawie bez przerwy otwarte te-

reny rolnicze. — Jego palec cofn ˛

ał si˛e z punktu, w którym spotykały si˛e linie

rzek, przez ciemny trójk ˛

acik a˙z do otaczaj ˛

acych go jasnych kształtów i kółeczek.

— Z drugiej strony, dost˛ep do tego terytorium od naszej strony równie˙z wiedzie
przez teren otwarty. . . w ˛

askie pasy ziemi uprawnej, urozmaicone mnóstwem ba-

gnisk i mokradeł. Je´sli tutaj dojdzie do bitwy, b˛edzie to niewygodna pozycja dla
obu dowódców. Ten, który pierwszy zmuszony b˛edzie wł ˛

aczy´c bieg wsteczny,

znajdzie si˛e szybko w opałach.

— Czy macie zamiar przyj ˛

a´c waln ˛

a bitw˛e?

— To zale˙zy. Black wysłał swoje lekkie czołgi naprzód. Teraz wycofuje si˛e na

wy˙zyn˛e w widłach rzecznych. Górujemy nad nim znacznie, je´sli chodzi o liczeb-
no´s´c i wyposa˙zenie. Nie mamy powodu, by nie pój´s´c za nim, przynajmniej póki
on sam znajduje si˛e w pułapce. . . — Janol przerwał.

— ˙

Zadnego powodu?

— ˙

Zadnego. . . z taktycznego punktu widzenia. — Janol krzywo popatrzył

na ekran. — Nie mo˙zemy wpa´s´c w tarapaty, chyba ˙ze zostaliby´smy zmuszeni
do nagłego odwrotu. A to mogłoby si˛e zdarzy´c tylko wtedy, gdyby Black zyskał
nagle jak ˛

a´s znaczn ˛

a przewag˛e taktyczn ˛

a, która uniemo˙zliwiłaby nam pozostanie

tutaj.

Przyjrzałem mu si˛e z profilu.
— Tak ˛

a, jak utrata Graeme’a? — spytałem.

188

background image

Popatrzył na mnie spod oka.
— Nie ma takiego niebezpiecze´nstwa.
Nast ˛

apiła pewna zmiana w poruszeniach i głosach otaczaj ˛

acych nas ludzi.

Obydwaj odwrócili´smy si˛e i patrzyli´smy. Wszyscy gromadzili si˛e wokół ekranu.
Przesun ˛

ałem si˛e razem z tłumem — i spogl ˛

adaj ˛

ac przez rami˛e dwom oficerom

sztabowym Graeme’a, ujrzałem na ekranie obraz trawiastej ł ˛

aczki, otoczonej le-

sistymi wzgórzami. Na samym ´srodku ł ˛

aki, obok ustawionego na trawie długie-

go stołu, powiewała swym czarnym krzy˙zem na białym tle flaga Zaprzyja´znio-
nych. Po obu stronach stołu znajdowały si˛e składane krzesła, lecz jedyna osoba
tam obecna — oficer z Zaprzyja´znionych — stała u przeciwległego jego kra´n-
ca, jak gdyby w oczekiwaniu. Wzdłu˙z skraju lasu łagodnie opadaj ˛

acego po zbo-

czach wzgórz, gdzie z kra´ncem ł ˛

aki s ˛

asiadowały d˛eby ró˙znokształtne, rosły krzaki

bzów; lawendowe kwiecie zaczynało br ˛

azowie´c i ciemnie´c, gdy˙z ich pora kwit-

nienia miała si˛e ku ko´ncowi. Tylko tak ˛

a ró˙znic˛e przyniosły ostatnie dwadzie´scia

cztery godziny. Z boku, po lewej stronie ekranu, wida´c było szar ˛

a betonow ˛

a szos˛e.

— Znam to miejsce. . . — zacz ˛

ałem mówi´c, obracaj ˛

ac si˛e do Janola.

— Cicho! — przerwał mi, kład ˛

ac palec na ustach. Wszyscy wokół nas po-

gr ˛

a˙zyli si˛e w ciszy. Przede mn ˛

a z przodu naszej grupy słycha´c było pojedynczy

głos.

— . . . to stół negocjacyjny.
— Czy poł ˛

aczyli si˛e z nami? — zapytał Kensie.

— Nie, panie komandorze.
— Chod´zmy zatem zobaczy´c.
Na czele grupy powstało zamieszanie. Grupa zacz˛eła si˛e łama´c i ujrzałem,

jak Kensie i Padma odmaszerowuj ˛

a w kierunku miejsca, gdzie stały zaparkowane

poduszkowce. Przepchn ˛

ałem si˛e przez rzedn ˛

acy tłum wprawnie jak dor˛eczyciel

pozwów s ˛

adowych i pobiegłem ich ´sladem.

Słyszałem, jak Janol wykrzykuje co´s za mn ˛

a, lecz nie zwróciłem na to uwagi.

Wnet byłem za Kensiem i Padm ˛

a, którzy odwrócili si˛e do mnie.

— Chc˛e i´s´c z wami — powiedziałem.
— Wszystko w porz ˛

adku, Janol — rzekł Kensie, z wzrokiem utkwionym za

moimi plecami. — Mo˙zesz zostawi´c go z nami.

— Tak jest.
Usłyszałem, jak Janol odwraca si˛e i odchodzi.
— A wi˛ec chce pan pój´s´c ze mn ˛

a, panie Olyn? — zapytał Kensie.

— Znam to miejsce — odpowiedziałem. — Przeje˙zd˙załem tamt˛edy dzi´s wcze-

snym rankiem. Zaprzyja´znieni wykonywali na obszarze tej ł ˛

aki i otaczaj ˛

acych j ˛

a

wzgórzach pomiary taktyczne. Nie były to przygotowania do negocjacji ani za-
wieszenia broni.

Kensie przygl ˛

adał mi si˛e przez dłu˙zsz ˛

a chwil˛e, jak gdyby sam przeprowadzał

pomiary taktyczne.

189

background image

— Zatem w drog˛e — rzekł.
Odwrócił si˛e do Padmy.
— Pan zostaje tutaj?
— To strefa walki. Wolałbym tego unikn ˛

a´c. — Padma obrócił ku mnie sw ˛

a

pozbawion ˛

a zmarszczek twarz. — ˙

Zycz˛e powodzenia, panie Olyn — powiedział

i odszedł.

Obserwowałem przez chwil˛e, jak jego bł˛ekitna szata płynie ponad muraw ˛

a,

po czym odwróciłem si˛e akurat na czas, by zobaczy´c Graeme’a w pół drogi do
najbli˙zszego wojskowego poduszkowca. Pospieszyłem za nim.

Był to wóz bojowy, a nie luksusowy pojazd Outbonda, i Kensie nie szybował

na wysoko´sci pi˛eciuset metrów, lecz przekradał si˛e niczym w ˛

a˙z mi˛edzy drzewami

zaledwie metr nad ziemi ˛

a. Było ciasno. Jego ogromna posta´c nie mie´sciła si˛e na

siedzeniu, wtłaczaj ˛

ac mnie w gł ˛

ab mojego. Czułem, jak kolba jego pistoletu wbija

mi si˛e w bok przy najdrobniejszym ruchu sterami.

Wreszcie dotarli´smy na skraj le´snogórzystego trójk ˛

ata, zajmowanego przez

Zaprzyja´znionych i wspi˛eli´smy si˛e na zbocze pod osłon ˛

a młodego listowia d˛ebów

ró˙znokształtnych.

Były one wystarczaj ˛

aco rozro´sni˛ete, by zasłoni´c przewa˙zaj ˛

ac ˛

a cz˛e´s´c poszycia.

Pomi˛edzy wielkimi jak filary pniami ziemia zalegała cieniem i usłana była bru-
natnym kobiercem zeschłych li´sci. Nie opodal grzbietu wzgórza natkn˛eli´smy si˛e
na jednostk˛e wojsk Exotików w trakcie odpoczynku i oczekiwania na rozkaz do
ataku. Kensie wysiadł z wozu i odpowiedział na ˙zołnierskie pozdrowienie przo-
downika roty.

— Widzieli´scie te ustawione przez Zaprzyja´znionych stoły? — spytał Kensie.
— Tak, komandorze. Oficer, którego przy nich postawiono, znajduje si˛e nadal

na miejscu. Je´sli uda si˛e pan nieco wy˙zej w kierunku szczytu, to po drugiej stronie
mo˙zna go obejrze´c. . . razem z umeblowaniem.

— Dobrze — odparł Kensie. — Pan pozostanie ze swymi lud´zmi na miejscu.

My z redaktorem pójdziemy si˛e rozejrze´c.

Poprowadził do góry drog ˛

a wiod ˛

ac ˛

a w´sród d˛ebów. Z wierzchołka wzgórza,

przez mniej wi˛ecej pi˛e´cdziesi ˛

at metrów lasu, rozci ˛

agał si˛e widok na ł ˛

ak˛e. Mia-

ła dwie´scie metrów ´srednicy, stół znajdował si˛e w samym ´srodku, a na drugim
kra´ncu tkwiła nieruchoma czarna sylwetka oficera z Zaprzyja´znionych.

— Co pan o tym my´sli, panie Olyn? — spytał Kensie, poprzez g˛estwin˛e drzew

spogl ˛

adaj ˛

ac na dół.

— Dlaczego nikt go nie zastrzelił? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Popatrzył na mnie k ˛

atem oka.

— Mamy mnóstwo czasu, ˙zeby go zastrzeli´c — odparł — zanim zd ˛

a˙zy skry´c

si˛e po drugiej stronie. Je´sli w ogóle trzeba go b˛edzie zastrzeli´c. Ale nie to chcia-
łem wiedzie´c. Pan widział si˛e ostatnio z komandorem z Zaprzyja´znionych. Czy
sprawił na panu wra˙zenie gotowego do kapitulacji?

190

background image

— Nie!
— Rozumiem — rzekł Kensie.
— Pan zdaje si˛e nie uwa˙za, by on miał zamiar si˛e podda´c? Czemu pan tak

s ˛

adzi?

— Stoły negocjacyjne s ˛

a zwykle stawiane dla przedyskutowania warunków

mi˛edzy układaj ˛

acymi si˛e stronami — odparł.

— Lecz on nie poprosił pana o spotkanie?
— Nie. — Kensie przygl ˛

adał si˛e postaci oficera z Zaprzyja´znionych, nierucho-

mej w blasku sło´nca. — By´c mo˙ze sprzeczne z jego zasadami jest samo wyst ˛

a-

pienie z propozycj ˛

a układów, nie za´s układy jako takie. . . je´sli akurat znajdziemy

si˛e przypadkowo po obu stronach stołu.

Odwrócił si˛e i dał znak r˛ek ˛

a. Przodownik roty, który czekał na nas ni˙zej po

swej stronie wierzchołka, wszedł na gór˛e.

— Melduj˛e si˛e na rozkaz, panie komandorze — rzekł do Kensiego.
— ˙

Zadnych sił z Zaprzyja´znionych za drzewami po drugiej stronie?

— Wszystkiego czterech ludzi, komandorze. Nasze termoskopy odbieraj ˛

a cie-

płot˛e ich ciała jasno i wyra´znie. Nie próbuj ˛

a si˛e ukrywa´c.

— Rozumiem. — Przerwał na chwil˛e. — Przodowniku roty!
— Tak jest, panie komadorze?
— Niech pan b˛edzie uprzejmy zej´s´c tam na ł ˛

ak˛e i zapyta´c oficera z Zaprzy-

ja´znionych, o co w tym wszystkim chodzi.

— Tak jest, panie komandorze.
Z naszego miejsca przygl ˛

adali´smy si˛e, jak przodownik roty na sztywnych no-

gach schodzi po stromym stoku mi˛edzy drzewami. Pokonał przestrze´n murawy
— wydawało si˛e, ˙ze bardzo powoli — i podszedł do oficera z Zaprzyja´znionych.

Stan˛eli naprzeciw siebie. Rozmawiali, lecz było zbyt daleko, by usłysze´c ich

głosy. Flaga z cienkim czarnym krzy˙zem powiewała w podmuchach lekkiego wie-
trzyka. Wreszcie przodownik roty odwrócił si˛e i wspi ˛

ał z powrotem ku nam.

Stan ˛

ał przed obliczem Kensiego i zasalutował.

— Panie komandorze — rzekł. — Komandor Oddziałów Wybra´nców Bo˙zych

spotka si˛e z panem w polu celem wynegocjowania warunków kapitulacji. — Zro-
bił przerw˛e na zaczerpni˛ecie oddechu. — Je´sli b˛edziecie, panowie, uprzejmi uka-
za´c si˛e jednocze´snie na przeciwległych kra´ncach ł ˛

aki; mo˙zecie równie˙z zbli˙zy´c

si˛e do stołu w tym samym czasie.

— Dzi˛ekuj˛e panu, przodowniku roty — rzekł Kensie. Popatrzył na rozpo´scie-

raj ˛

ac ˛

a si˛e za plecami swego oficera ł ˛

ak˛e i ustawiony na niej stół. — S ˛

adz˛e, ˙ze

powinienem pój´s´c.

— On tego nie mówi powa˙znie — powiedziałem.
— Przodowniku roty — rzekł Graeme. — Niech pan sformuje swoich ludzi

w gotowo´sci bojowej tu˙z pod osłon ˛

a grzbietu, tu, na przeciwległym stoku. Je´sli

zło˙zy bro´n, mam zamiar nalega´c, by natychmiast wrócił ze mn ˛

a na nasz ˛

a stron˛e.

191

background image

— Tak jest, panie komandorze.
— Cała ta afera z brakiem formalnego wezwania do pertraktacji mo˙ze mie´c

miejsce dlatego, ˙ze woli wpierw si˛e podda´c, a potem zawiadomi´c o tym swoje od-
działy. Niech wi˛ec pan trzyma ludzi w pogotowiu. Je´sli Black ma zamiar postawi´c
swoich oficerów przed faktem dokonanym, nie mo˙zemy mu sprawi´c zawodu.

— On nie zamierza si˛e podda´c — oznajmiłem.
— Panie Olyn — rzekł Kensie, zwracaj ˛

ac si˛e do mnie. — Proponuj˛e, by wrócił

pan pod osłon˛e grzbietu wzgórza. Przodownik roty dopilnuje, by zaopiekowano
si˛e panem.

— Nie — odparłem. — Schodz˛e na dół. Je˙zeli s ˛

a to pertraktacje nad warun-

kami kapitulacji, nie ma obaw, ˙ze rozpoczn ˛

a si˛e walki i mam wszelkie prawo tam

si˛e znajdowa´c. Je´sli za´s nie. . . to po co pan tam idzie?

Kensie popatrzył na mnie przez chwil˛e dziwnym wzrokiem.
— W porz ˛

adku — rzekł. — Chod´zmy razem.

Odwrócili´smy si˛e i zacz˛eli´smy schodzi´c po stoku. Podeszwy butów ´slizgały

si˛e, póki za ka˙zdym krokiem nie zacz˛eli´smy wbija´c obcasów w ziemi˛e. Mijaj ˛

ac

krzaki bzów poczułem nikły, słodkawy zapach — niemal ju˙z wywietrzały — za-
pach wi˛edn ˛

acych kwiatów.

Po drugiej stronie ł ˛

aki, dokładnie w jednej linii ze stołem, jednocze´snie z nami

ruszyły do przodu cztery postacie w czerni. Jedn ˛

a z nich był Jamethon Black.

Kensie i Jamethon zasalutowali.
— Witam, komendancie Black — rzekł Kensie.
— Do usług, komandorze Graeme. Czuj˛e si˛e zaszczycony, mog ˛

ac pana tutaj

spotka´c — odparł Jamethon.

— To mój obowi ˛

azek i zarazem przyjemno´s´c, komendancie.

— Pragn ˛

ałbym omówi´c warunki kapitulacji.

— Mog˛e panu zaoferowa´c — odrzekł Kensie — warunki zwyczajowo udzie-

lane oddziałom znajduj ˛

acym si˛e w waszej sytuacji na mocy Kodeksu Najemnika.

— ´

Zle mnie pan zrozumiał, komandorze — powiedział Jamethon. — Przyby-

łem tu, by omówi´c warunki waszej kapitulacji.

Flaga trzasn˛eła na wietrze jak z bicza.
Nagle ujrzałem m˛e˙zczyzn w czerni mierz ˛

acych pole, tak jak ich widziałem

poprzedniego dnia. Stali dokładnie w tym samym miejscu, gdzie znajdowali´smy
si˛e teraz.

— Obawiam si˛e, ˙ze nieporozumienie jest obustronne, komendancie — od-

rzekł Kensie. — Zajmuj˛e korzystniejsz ˛

a taktycznie pozycj˛e i pa´nska kl˛eska jest

w zasadzie przes ˛

adzona. Nie jestem zmuszony do kapitulacji.

— Nie poddaje si˛e pan?
— Nie — odrzekł z moc ˛

a Graeme.

W jednej chwili ujrzałem pi˛e´c palików na pozycjach, które zajmowali teraz

192

background image

podoficerowie z Zaprzyja´znionych, oficerowie i Jamethon, a u ich stóp palik le-

˙z ˛

acy na ziemi.

— Uwa˙zaj! — krzykn ˛

ałem do Kensiego.

Lecz było ju˙z o wiele za pó´zno.
Wydarzenia potoczyły si˛e błyskawicznie. Przodownik roty rzucił si˛e do tyłu,

odsłaniaj ˛

ac Jamethona, i pi˛e´c dłoni si˛egn˛eło po bro´n boczn ˛

a. Usłyszałem, jak po-

nownie flaga trzasn˛eła na wietrze i jej łopot zdawał si˛e przez dłu˙zszy czas nie
ucicha´c.

Po raz pierwszy ujrzałem wówczas człowieka z Dorsaj w działaniu. Reakcja

Kensiego nast ˛

apiła tak szybko, ˙ze a˙z było to niepoj˛ete; jak gdyby potrafił odczyta´c

zamysł Jamethona ułamek sekundy wcze´sniej, nim Zaprzyja´znieni zacz˛eli si˛ega´c
do broni. Gdy palce ich dotkn˛eły pistoletów, on ju˙z był w ruchu, przeskakuj ˛

ac

przez stół z pistoletem w dłoni. Zdawał si˛e lecie´c wprost na przodownika roty
i obaj upadli razem, tylko ˙ze Kensie nadal był w ruchu. Przetoczył si˛e przez przo-
downika roty, który teraz le˙zał nieruchomo na trawie. Wyl ˛

adował na kolanach, dał

ognia i rzucił si˛e szczupakiem do przodu, ponownie wykonuj ˛

ac przewrót.

Grupowy po prawicy Jamethona osun ˛

ał si˛e na ziemi˛e. Jamethon i pozostała

dwójka byli teraz niemal całkiem odwróceni, maj ˛

ac Kensiego przed sob ˛

a. Pró-

bowali go zatrzyma´c. Dwaj ˙zołnierze rzucili si˛e przed Jamethona, nie zd ˛

a˙zywszy

jeszcze wycelowa´c broni. Kensie zatrzymał si˛e w rozp˛edzie, jak gdyby wpadł na
kamienny mur, l ˛

aduj ˛

ac na równych nogach i z przysiadu ponownie dał dwa razy

ognia. Obaj Zaprzyja´znieni upadli na bok, ka˙zdy w swoj ˛

a stron˛e.

Jamethon miał teraz Kensiego przed sob ˛

a, a w jego dłoni spoczywał wyce-

lowany pistolet. Wystrzelił i powietrze przeszyła jasnobł˛ekitna błyskawica, lecz
Kensie znów rzucił si˛e na ziemi˛e. Le˙z ˛

ac w trawie na jednym boku i opieraj ˛

ac si˛e

na łokciu, dwa razy nacisn ˛

ał spust swego pistoletu.

Bro´n Jamethona zwisła mu w dłoni. Był ju˙z przyparty plecami do stołu i teraz

wyci ˛

agn ˛

ał woln ˛

a r˛ek˛e, by dla zachowania równowagi uchwyci´c si˛e blatu. Zrobił

jeszcze jeden wysiłek, próbuj ˛

ac podnie´s´c dło´n obci ˛

a˙zon ˛

a broni ˛

a, lecz bezskutecz-

nie. Pistolet upadł na ziemi˛e. Niemal całym ci˛e˙zarem ciała oparł si˛e o stół, okr˛eca-
j ˛

ac si˛e do tyłu i jego twarz zwróciła si˛e w taki sposób, ˙ze wzrok jego padł na mnie.

Była nie mniej opanowana ni˙z zwykle, lecz gdy nasze oczy spotkały si˛e i poznał
mnie, co´s dziwnego stało si˛e z jego wzrokiem — co´s niezwykle podobnego do
spojrzenia, jakie m˛e˙zczyzna rzuca współzawodnikowi, którego wła´snie pokonał
i który od pocz ˛

atku nie stanowił dla niego wielkiego zagro˙zenia. W k ˛

acikach jego

w ˛

askich warg pojawił si˛e nikły u´smieszek. Niby u´smiech wewn˛etrznego triumfu.

— Witam, panie Olyn — wyszeptał.
Potem ˙zycie uleciało z jego twarzy i osun ˛

ał si˛e obok stołu na ziemi˛e.

Niedalekie eksplozje zatrz˛esły gruntem pod moimi nogami. To przodownik

roty, którego Kensie pozostawił za nami, wystrzeliwał z grzbietu wzgórza poci-
ski dymne pomi˛edzy nas a skraj ł ˛

aki zajmowany przez Zaprzyja´znionych. Szara

193

background image

´sciana dymu uniosła si˛e, by oddzieli´c nas od zbocza przeciwległego pagórka i za-

słoni´c przed wrogiem. Wznosiła si˛e w bł˛ekitne niebo niczym jaka´s nieprzebyta
bariera, a pod jej pi˛etrz ˛

acym si˛e ogromem stali´smy tylko my dwaj — ja i Kensie.

Na martwej twarzy Jamethona go´scił nikły u´smieszek.

background image

Rozdział 29

Z osłupieniem patrzyłem na oddziały z Zaprzyja´znionych poddaj ˛

ace si˛e jesz-

cze tego samego dnia. Była to jedna jedyna sytuacja, w której ich oficerowie,
czyni ˛

ac to, czuli si˛e usprawiedliwieni.

Nawet Starsi nie mogli oczekiwa´c od swych podkomendnych walki w sytuacji,

do której doprowadziwszy z sobie tylko znanych taktycznych powodów, koman-
dor poległ. A oddziały zachowane przy ˙zyciu były warte wi˛ecej ni˙z sumy, które
Exotikowie zapłaciliby za nie tytułem odszkodowania.

Nie czekałem na ˙zadne oficjalne ustalenia. Nie było takiej potrzeby. W jed-

nym momencie sytuacja na polu walki pi˛etrzyła si˛e nad głowami nas wszystkich
niczym jaka´s pot˛e˙zna, niepowstrzymana fala, strosz ˛

ac i marszcz ˛

ac grzyw˛e, ju˙z-

ju˙z maj ˛

ac run ˛

a´c do dołu z łoskotem, który rozszedłby si˛e echem po wszystkich

zamieszkanych przez człowieka ´swiatach. W nast˛epnym — ju˙z jej nad nami nie
było. Nie było niczego oprócz rozlewaj ˛

acej si˛e szeroko ciszy, odpływaj ˛

acej do

historycznych kronik.

Nie zostało mi nic. Nic.
Gdyby Jamethonowi udało si˛e zabi´c Kensiego — nawet gdyby bez rozlewu

krwi uzyskał kapitulacj˛e oddziałów Exotików — mógłbym w jaki´s sposób za-
szkodzi´c Zaprzyja´znionym za pomoc ˛

a incydentu ze stołem pertraktacyjnym. Lecz

on jedynie próbował i poniósłszy kl˛esk˛e, zgin ˛

ał. Któ˙z mógłby z tego powodu od-

czuwa´c oburzenie na Zaprzyja´znionych?

Poleciałem powrotnym statkiem na Ziemi˛e, poruszaj ˛

ac si˛e jak lunatyk i pyta-

j ˛

ac sam siebie dlaczego.

Znalazłszy si˛e na Ziemi, powiedziałem swoim wydawcom, ˙ze fizycznie nie

jestem w formie, im za´s wystarczyło raz na mnie spojrze´c, by uwierzy´c. Wzi ˛

ałem

bezterminowy urlop z pracy i zacz ˛

ałem wysiadywa´c w Bibliotece Centrum Słu˙z-

by Prasowej w Hadze, wertuj ˛

ac na o´slep stosy dzieł i materiałów ´zródłowych na

temat Zaprzyja´znionych, Dorsajów i Exotików. Czego szukałem? Sam nie wiem.

´Sledziłem równie˙z serwisy prasowe z St. Marie, dotycz ˛ace ustale´n. Czytaj ˛ac je,

nadu˙zywałem trunków.

Miałem parali˙zuj ˛

ace uczucie, ˙ze jestem niczym ˙zołnierz skazany na ´smier´c

z powodu zaniedbania w słu˙zbie. Potem wraz z serwisem prasowym nadeszła

195

background image

wiadomo´s´c, ˙ze ciało Jamethona zostanie przewiezione na Harmoni˛e, gdzie b˛edzie
pogrzebane, i nagle zdałem sobie spraw˛e, ˙ze wła´snie na to czekałem: oto wbrew
elementarnemu poczuciu przyzwoito´sci jedni fanatycy honoruj ˛

a innego fanatyka,

który wraz z czterema poplecznikami próbował dokona´c zabójstwa nieprzyjaciel-
skiego dowódcy zwabionego w pojedynk˛e pod flag ˛

a zawieszenia broni. W dal-

szym ci ˛

agu rzecz nadawała si˛e do opisania.

Ogoliłem si˛e, wzi ˛

ałem prysznic i zebrałem si˛e w miar˛e mo˙zno´sci w kup˛e, po

czym poszedłem zapyta´c o mo˙zliwo´s´c przelotu na Harmoni˛e oraz obsługi pogrze-
bu Jamethona pod k ˛

atem podsumowania mego cyklu.

Gratulacje od Piersa i słówko o nominacji do Rady Gildii postawiły mnie

w nader korzystnym poło˙zeniu. Dzi˛eki temu zyskałem miejsce na pierwszym od-
chodz ˛

acym liniowcu, wymagaj ˛

ace najwy˙zszego uprzywilejowania.

Pi˛e´c dni pó´zniej znalazłem si˛e na Harmonii, w tym samym małym miastecz-

ku zwanym Niezapomniani-w-Panu, dok ˛

ad ju˙z kiedy´s zabrał mnie Starszy Bright.

W miasteczku w dalszym ci ˛

agu stały budynki z betonu i b ˛

abloplastyku, tak samo

jak przed trzema laty. Lecz kamieniste gleby poło˙zonych w pobli˙zu miasteczka
gospodarstw były zaorane, tak jak zaorane były pola na St. Marie, gdy po raz
pierwszy stan ˛

ałem na owym ´swiecie, jako ˙ze na północnej półkuli Harmonii wła-

´snie rozpoczynała si˛e wiosna. Tak samo jak kiedy´s, owego pierwszego dnia na St.

Marie, padało po drodze z kosmoportu. Ale na polach, które tu widziałem, nie wi-
da´c było tłustego l´snienia czarnoziemu St. Marie, a jedynie rzadk ˛

a, tward ˛

a czer´n

wilgoci, która przypominała kolory mundurów Zaprzyja´znionych.

Dotarłem do ko´scioła, gdy zacz˛eli do´n ´sci ˛

aga´c ludzie. Pod ciemnym, spły-

waj ˛

acym strugami wody niebem, we wn˛etrzu ko´scioła panował taki półmrok,

˙ze ledwie znalazłem drog˛e, gdy˙z Zaprzyja´znieni nie pozwalaj ˛

a sobie na budow˛e

okien ani zakładanie sztucznego ´swiatła w swych przybytkach modlitwy. Przez
pozbawiony drzwi portal na tyłach ko´scioła wpadało do ´srodka poszarzałe ´swiatło
oraz zimny wiatr wraz z deszczem. Pojedynczym, prostok ˛

atnym otworem w da-

chu przenikał wodnisty blask ´swiatła o´swietlaj ˛

ac ustawion ˛

a na kozłach platform˛e

z le˙z ˛

acym na niej ciałem Jamethona. By ochroni´c zwłoki przed deszczem, zain-

stalowano przezroczyste przykrycie, które w miejscu niewidocznym dla oka było
skanalizowane i odprowadzało wod˛e do ´scieku na tylnej ´scianie ko´scioła. Lecz od
Starszego prowadz ˛

acego nabo˙ze´nstwo oraz od ka˙zdego, kto podchodził popatrze´c

na zwłoki, oczekiwano, ˙ze b˛edzie stał pod gołym niebem, nara˙zony na kaprysy
aury.

Ustawiłem si˛e w rz ˛

adku ludzi powoli posuwaj ˛

acych si˛e naw ˛

a główn ˛

a po to,

by przej´s´c obok zwłok. Z lewej i prawej strony gin˛eły w półmroku barierki, przy
których kongregacja obowi ˛

azana była sta´c przez cały czas trwania nabo˙ze´nstwa.

Belkowanie wysklepionego dachu kryło si˛e w ciemno´sci. Nie było ˙zadnej muzyki,
lecz ´sciszone głosy modl ˛

acych si˛e w szeregach barierek po obu stronach ko´scioła

i w kolejce do zwłok stapiały si˛e w rodzaj rytmicznego i przejmuj ˛

acego smutkiem

196

background image

pomruku. Tak samo jak Jamethon ludzie mieli tu bardzo ciemn ˛

a skór˛e, wywo-

dz ˛

ac si˛e od północnoafryka´nskich przodków. Czarni na czarnym tle, wtapiali si˛e

i gubili wokół mnie w mroku.

Wreszcie przyszła kolej na mnie i przeszedłem obok Jamethona. Wygl ˛

adał

tak, jak go pami˛etałem. Nawet ´smierci nie udało si˛e go odmieni´c. Le˙zał na wznak,
z r˛ekoma po bokach, a jego usta nadawały mu wyraz stanowczo´sci i prostoty.

Z powodu panuj ˛

acej wsz˛edzie wilgoci kulałem w widoczny sposób i gdy

zwłoki pozostały za moimi plecami, poczułem na łokciu czyj´s dotyk. Odwróci-
łem si˛e gwałtownie. Nie miałem na sobie uniformu korespondenta. Ubrany byłem
po cywilnemu, by nie rzuca´c si˛e w oczy.

Z dołu patrzyła na mnie twarz młodej dziewczyny z solidografli Jamethona.

W poszarzałym od deszczu ´swietle jej gładka twarz wygl ˛

adała niczym przenie-

siona z witra˙za antycznej katedry na Starej Ziemi.

— Pan był kiedy´s ranny — powiedziała do mnie pełnym łagodno´sci głosem.

— Pan jest pewnie jednym z tych najemników, którzy go znaj ˛

a z Newtona, nim

jeszcze został odwołany na Harmoni˛e. Jego rodzice, którzy s ˛

a równie˙z moimi,

znale´zliby pocieszenie w Panu, gdyby zechciał si˛e pan z nimi spotka´c.

Wiatr wdmuchn ˛

ał przez otwór w dachu tuman deszczowych kropel i jego lo-

dowate zimno zdj˛eło mnie nagłym chłodem i zmroziło do szpiku ko´sci.

— Nie! — odparłem. — Nie jestem. Nie znałem go osobi´scie. — Szybko

odwróciłem si˛e do niej plecami i zacz ˛

ałem przepycha´c si˛e przez tłum w kierunku

nawy.

Nim przeszedłem pi˛e´c metrów, zdałem sobie spraw˛e z tego, co robi˛e, i zwol-

niłem. Dziewczyna zagubiła si˛e ju˙z w mroku na tle ciemnych twarzy za moimi
plecami. Utorowałem sobie, tym razem ju˙z wolniej, drog˛e do tylnej cz˛e´sci ko´scio-
ła, gdzie zostało jeszcze troch˛e wolnego miejsca do stania przed ostatnim rz˛edem
barierek. Przystan ˛

ałem, obserwuj ˛

ac wchodz ˛

acych. Wchodzili i wychodzili, id ˛

ac

w swych czarnych ubraniach ze spuszczonymi głowami, rozmawiaj ˛

ac lub modl ˛

ac

si˛e przyciszonymi głosami.

Stan ˛

ałem w miejscu znajduj ˛

acym si˛e nieco z tyłu od wej´scia w połowie zdr˛e-

twiały od panuj ˛

acego wokół chłodu i ot˛epiały z powodu przywiezionego jeszcze

z Ziemi wyczerpania. Wokół mnie brz˛eczały jakie´s głosy. Stoj ˛

ac tak, omal si˛e nie

zdrzemn ˛

ałem. Nie mogłem sobie przypomnie´c, po co tu przyszedłem.

Wówczas z zam˛etu dotarł do mnie głos dziewczyny i wróciła mi przytomno´s´c

umysłu.

— . . . w istocie zaprzeczył, ale jestem pewna, ˙ze to jeden z tych najemników,

którzy byli z Jamethonem na Newtonie. Kuleje i mo˙ze by´c tylko ˙zołnierzem, który
został ranion.

Był to głos siostry Jamethona, tyle ˙ze nieco bardziej zatr ˛

acaj ˛

acy za´spiewem

ko´scielnym ni˙z w rozmowie ze mn ˛

a. Oprzytomniałem do reszty i ujrzałem, ˙ze

stoi ona przy wej´sciu, nie dalej ni˙z dwa metry ode mnie, na wpół odwrócona ku

197

background image

dwojgu staruszków, których rozpoznałem jako starszych pa´nstwa z Jamethonowej
solidografli. Poczułem si˛e, jakby z jasnego nieba uderzył we mnie piorun w po-
staci czystej, mro˙z ˛

acej krew w ˙zyłach zgrozy.

— Nie! — niemal wrzasn ˛

ałem na nich. — Nie znam go! Nigdy go nie zna-

łem! Nie wiem, o czym mówicie! — Odwróciłem si˛e i wypadłem z ko´scioła, by
w strugach deszczu ukry´c si˛e przed ich wzrokiem.

Jakie´s dziesi˛e´c czy dwadzie´scia metrów pokonałem biegiem. Nie słysz ˛

ac za

sob ˛

a kroków — stan ˛

ałem.

Byłem sam na otwartej przestrzeni. Dzie´n stał si˛e jeszcze bardziej pochmurny,

a deszcz zamienił si˛e raptownie w ulew˛e. Odgrodził mnie od całego ´swiata dud-
ni ˛

ac ˛

a i migotliw ˛

a kurtyn ˛

a. Nie mogłem nawet dojrze´c samochodów na parkingu,

chocia˙z patrzyłem w ich stron˛e, a o tym, by mnie widziano z ko´scioła, nie mogło
by´c mowy. Podniosłem twarz ku niebu, wystawiaj ˛

ac j ˛

a na ulew˛e i pozwalaj ˛

ac, by

krople deszczu uderzały mnie po policzkach i zamkni˛etych powiekach.

— A wi˛ec — usłyszałem głos za plecami — nie znałe´s go wcale?
Słowa te zdawały si˛e przecina´c mnie na pół i poczułem si˛e tak, jak musi czu´c

si˛e osaczony wilk. I tak jak wilk, odwróciłem si˛e ku swym prze´sladowcom.

— Owszem, znałem go.
Naprzeciw mnie, ubrany w bł˛ekitn ˛

a szat˛e, której deszcz zdawał si˛e nie ima´c,

stał Padma. Puste r˛ece, które nigdy w swym ˙zyciu nie zaznały dotyku broni, zło˙zył
na piersi, lecz tkwi ˛

acy we mnie wilk wiedział doskonale, ˙ze był uzbrojony i na

wyprawie łowieckiej.

— To pan? — odrzekłem. — Co pan tu robi?
— Z oblicze´n wynikn˛eło, i˙z b˛edziesz tutaj. A wi˛ec i ja tutaj jestem. Ale dlacze-

go ty si˛e tu znalazłe´s, Tam? Po´sród wszystkich tych ludzi w ´srodku z pewno´sci ˛

a

zbierze si˛e przynajmniej kilku fanatyków, którzy słyszeli obozowe pogłoski o twej
odpowiedzialno´sci za ´smier´c Jamethona i kapitulacj˛e Zaprzyja´znionych.

— Pogłoski! — odparłem. — Kto je rozpu´scił?
— Ty sam — odpowiedział Padma. — Swoim post˛epowaniem na St. Marie.

— Wpatrywał si˛e we mnie. — Nie wiedziałe´s, ˙ze ryzykujesz ˙zycie przybywaj ˛

ac

tutaj?

Otwarłem usta, by temu zaprzeczy´c. Wówczas zdałem sobie spraw˛e, i˙z wie-

działem.

— A co by było, gdyby tak kto´s do nich zawołał, ˙ze Tam Olyn, korespondent

z kampanii na St. Marie, przebywa tu incognito?

Spojrzałem na niego pos˛epnie z gł˛ebi mej wilczej istoty.
— Czy gdyby pan tak zrobił, mógłby pan to pogodzi´c z zasadami obowi ˛

azu-

j ˛

acymi Exotika?

— To do´s´c powszechne nieporozumienie — odrzekł spokojnie Padma. — Wy-

najmujemy ˙zołnierzy, by walczyli w zast˛epstwie nas samych nie z powodu jakie-

198

background image

go´s imperatywu moralnego, ale dlatego, ˙ze anga˙zuj ˛

ac si˛e w walk˛e, tracimy emo-

cjonaln ˛

a perspektyw˛e.

Nie pozostało we mnie ani krztyny strachu, nic, tylko twarde uczucie pustki.
— Zatem zawołaj ich — rzekłem.
Niesamowite, orzechowe oczy Padmy przygl ˛

adały mi si˛e przez strugi deszczu.

— Gdyby tak wła´snie nale˙zało uczyni´c — odparł — mógłbym im wysła´c

wiadomo´s´c. Nie musiałbym si˛e sam fatygowa´c.

— To po co pan tu przyjechał? — Głos mi si˛e urywał w krtani. — Dlaczegó˙z

pana albo Exotiki interesuje tak moja osoba?

— Interesuje nas ka˙zda istota ludzka — odpowiedział Padma — lecz jeszcze

bardziej interesuje nas cały gatunek. Ty za´s w dalszym ci ˛

agu stanowisz dla niego

niebezpiecze´nstwo. Sam si˛e do tego nie przyznajesz, ale jeste´s idealist ˛

a, Tam, któ-

ry jednak zbł ˛

adził na manowce destrukcji. We wzorcu przyczynowo-skutkowym,

tak jak w ka˙zdej nauce ´scisłej, obowi ˛

azuje zasada zachowania energii. Twoja nisz-

czycielska działalno´s´c została na St. Marie udaremniona. Co si˛e teraz stanie, po-
winna bowiem albo zwróci´c si˛e do wewn ˛

atrz i zniszczy´c ciebie samego, albo na

zewn ˛

atrz — przeciwko całej rasie ludzkiej?

Roze´smiałem si˛e i dosłyszałem chrapliwo´s´c tego ´smiechu.
— Co macie zamiar zrobi´c z tym fantem? — spytałem.
— Ukaza´c ci, ˙ze ostrze, które trzymasz w dłoni, w równym stopniu kaleczy

trzymaj ˛

ac ˛

a je dło´n, jak to, przeciwko czemu je obracasz. Mam dla ciebie nowin˛e.

Kensie Graeme nie ˙zyje.

— Nie ˙zyje?
Nagle wydało mi si˛e, i˙z ulewa wokół mnie wypełnia si˛e rykiem, a podło˙ze

parkingu niematerialnie ugina mi si˛e pod stopami.

— Pi˛e´c dni temu został w Blauvain zamordowany przez trzech członków Bł˛e-

kitnego Frontu.

— Zamordowany? — wyszeptałem. — Dlaczego?
— Dlatego, ˙ze sko´nczyła si˛e wojna — odparł Padma. — Dlatego, ˙ze ´smier´c

Jamethona i kapitulacja wojsk z Zaprzyja´znionych bez poprzedzaj ˛

acych j ˛

a dzia-

ła´n, które by przeorały cały kraj pługiem wojny, nastroiły ludno´s´c cywiln ˛

a przy-

chylnie wobec naszych oddziałów. Dlatego, i˙z Bł˛ekitny Front zorientował si˛e, ˙ze
w rezultacie tej przychylno´sci władza bardziej ni˙z kiedykolwiek wymkn˛eła mu si˛e
z zasi˛egu r ˛

ak. Zabijaj ˛

ac Graeme’a, mieli nadziej˛e sprowokowa´c jego oddziały do

odwetu skierowanego przeciw ludno´sci cywilnej, który by zmusił rz ˛

ad St. Marie

do odesłania ich z powrotem na nasze Exotiki i do stłumienia rewolty Bł˛ekitnego
Frontu bez ˙zadnej pomocy.

Patrzyłem na´n z niedowierzaniem.
— Wszystkie rzeczy s ˛

a ze sob ˛

a nawzajem powi ˛

azane rzekł Padma. — Po po-

wrocie na Mar˛e i Kultis, Kensie miał ostatecznie awansowa´c do dowództwa szta-
bu. Wraz z bratem Ianem zostaliby wykluczeni z bezpo´sredniego udziału w walce

199

background image

do ko´nca czynnego ˙zycia zawodowego. Na skutek ´smierci Jamethona, która po-
zwoliła jego oddziałom skapitulowa´c bez walki, wytworzyła si˛e sytuacja, która
doprowadziła Bł˛ekitny Front do zabójstwa Kensiego. Gdyby´scie ty i Jamethon
nie weszli z sob ˛

a w konflikt na St, Marie i gdyby Jamethon nie wyszedł z niego

zwyci˛esko, Kensie ˙zyłby do dzi´s. Tak mówi ˛

a nasze obliczenia.

— Jamethon i ja?
Bez ˙zadnego ostrze˙zenia oddech zamarł mi w piersiach, a ulewa jeszcze si˛e

wzmogła.

— A tak! — odparł Padma. — Wła´snie ty stałe´s si˛e czynnikiem, który pomógł

Jamethonowi w znalezieniu rozwi ˛

azania.

— Ja mu pomogłem?! — zawołałem. — Ja?
— Przejrzał ci˛e na wskro´s — powiedział Padma. — Przejrzał przez zapiekł ˛

a

w zem´scie, niszczycielsk ˛

a skorup˛e, w któr ˛

a, jak sam s ˛

adziłe´s, zamieniłe´s si˛e bez

reszty a˙z do twórczego rdzenia, tkwi ˛

acego w tobie tak gł˛eboko, ˙ze nawet twemu

wujowi nie udało si˛e go wykorzeni´c.

Pomi˛edzy nami deszcz dudnił jak grom. Lecz pomimo to ka˙zde słowo Padmy

dochodziło do moich uszu gło´sno i wyra´znie.

— Nie wierz˛e ci! — krzykn ˛

ałem. — Nie wierz˛e, by zrobił cokolwiek w tym

rodzaju!

— Mówiłem ci — powiedział Padma — ˙ze nie w pełni doceniasz post˛ep ewo-

lucyjny dokonany przez nasze kultury odłamkowe. Jamethonowa wiara nie była
z gatunku tych, którymi mogłyby zachwia´c czynniki zewn˛etrzne. Gdyby´s faktycz-
nie był taki sam jak twój wuj Mathias, nie zamieniłby z tob ˛

a nawet jednego słowa.

Zdyskwalifikowałby ci˛e jeszcze przed startem jako człowieka pozbawionego du-
szy. Tymczasem w rzeczywisto´sci uwa˙zał ci˛e za człowieka op˛etanego, człowieka
przemawiaj ˛

acego głosem, który on nazwałby głosem Szatana.

— Nie wierz˛e w to! — wrzasn ˛

ałem.

— A wła´snie, ˙ze wierzysz — zaprzeczył Padma. — Nic masz innego wyboru,

jak w to uwierzy´c. Tylko dlatego Jamethonowi udało si˛e znale´z´c swe rozwi ˛

azanie.

— Rozwi ˛

azanie?

— Był człowiekiem gotowym odda´c ˙zycie za swoj ˛

a wiar˛e. Ale jako dowódcy

trudno mu było pogodzi´c si˛e z faktem, ˙ze jego ludzie pójd ˛

a na ´smier´c bez ˙zad-

nych innych powodów. — Padma przypatrywał mi si˛e uwa˙znie, a ulewa zel˙zała
na chwil˛e. — Lecz ty ofiarowałe´s mu co´s, co uznał za i´scie szata´nski wybór. . .
jego ˙zycie doczesne w zamian za unikni˛ecie starcia, które zako´nczy si˛e ´smierci ˛

a

jego i jego ˙zołnierzy, pod warunkiem, ˙ze podda si˛e razem ze swoim wojskiem
i wiar ˛

a.

— A có˙z to znowu za zwariowane rozumowanie? — spytałem.
W ko´sciele zmówiono wła´snie modlitw˛e i pojedynczy głos, gł˛eboki i dono´sny,

rozpocz ˛

ał nabo˙ze´nstwo ˙załobne.

200

background image

— Bynajmniej nie zwariowane — odparł Padma. — W chwili gdy zdał sobie

z tego spraw˛e, odpowied´z stała si˛e prosta. Jedyne, co musiał uczyni´c, to zacz ˛

a´c od

wyrzeczenia si˛e wszystkiego, co ponad to oferował mu Szatan. Musiał od samego
pocz ˛

atku zało˙zy´c absolutn ˛

a konieczno´s´c swej własnej ´smierci.

— I to ju˙z całe rozwi ˛

azanie?

Spróbowałem si˛e roze´smia´c, lecz tylko rozbolało mnie w krtani.
— To było jedyne rozwi ˛

azanie — odparł Padma. — Skoro ju˙z podj ˛

ał tak ˛

a

decyzj˛e, dostrzegł w jednej chwili, ˙ze sytuacja, w której jego ludzie pozwol ˛

a sobie

na kapitulacj˛e, zajdzie jedynie w tym wypadku, gdy on polegnie, a oni znajd ˛

a si˛e

na pozycjach nie nadaj ˛

acych si˛e do obrony.

Poczułem, ˙ze te słowa uderzaj ˛

a mnie jak obuchem po głowie.

— Ale˙z on wcale nie miał zamiaru umiera´c! — powiedziałem.
— Decyzj˛e pozostawił w r˛ekach swojego Boga — odrzekł Padma. — Zaaran-

˙zował to w taki sposób, by tylko cud mógł go uratowa´c.

— O czym ty mówisz? — Popatrzyłem na niego ze zdumieniem. — Ustawił

stół negocjacyjny pod flag ˛

a zawieszenia broni. Wzi ˛

ał czterech ˙zołnierzy. . .

— Nie było ˙zadnej flagi. ˙

Zołnierzami byli starcy w poszukiwaniu palmy m˛e-

cze´nstwa.

— Było ich czterech! — wrzasn ˛

ałem. — Cztery i jeden czyni razem pi˛e´c. Ich

pi˛eciu na jednego Kensiego. Byłem przy tym stole i widziałem na własne oczy.
Pi˛eciu na. . .

— Tam. . .
To jedno słowo powstrzymało mnie. Nagle poczułem l˛ek. Wolałem nie wie-

dzie´c, co ma mi do powiedzenia. Obawiałem si˛e, i˙z wiem, co takiego usłysz˛e.
Wiedziałem o tym ju˙z od jakiego´s czasu. I nie chciałem tego usłysze´c na własne
uszy, nie chciałem, by to powiedział gło´sno. Deszcz wzmógł si˛e jeszcze bardziej,
gnaj ˛

ac bez opami˛etania obok nas po betonie, lecz słyszałem nieubłaganie ka˙zde

słowo, pomimo całego zgiełku i wrzawy.

Głos Padmy j ˛

ał rozlega´c si˛e w moich uszach rykiem godnym ulewy i ogarn˛eło

mnie uczucie podobne doznaniu bezsilnego odpływania, towarzysz ˛

acemu wyso-

kiej gor ˛

aczce.

— Czy s ˛

adzisz, ˙ze Jamethon cho´c przez jedn ˛

a minut˛e oszukiwał si˛e, tak jak ty

si˛e oddawałe´s złudzeniom? Był produktem kultury odłamkowej. Drugi taki pro-
dukt rozpoznawał w Kensiem. Czy s ˛

adzisz, ˙ze cho´c przez ułamek sekundy spo-

dziewał si˛e, i˙z cokolwiek poza cudem mo˙ze sprawi´c, i˙z on i czterech niezdolnych
ju˙z do noszenia broni fanatyków zdoła zabi´c uzbrojonego, czujnego i przygotowa-
nego na wszystko człowieka z Dorsaj. . . człowieka takiego jak Kensie Graeme. . .
nim sami padn ˛

a pokotem i zostan ˛

a wystrzelani do nogi?

Sami. . . sami. . . sami. . .
Słysz ˛

ac to słowo odbyłem dług ˛

a podró˙z, daleko od tera´zniejszo´sci pochmurne-

go dnia i ulewy. Niczym deszcz i wiatr ponad chmurami uniosło mnie ono i wresz-

201

background image

cie zawiodło do tego górnego, twardego i kamienistego kraju, którego skrawek
ujrzałem, gdy zadałem Kensiemu Graeme’owi pytanie o to, czy kiedykolwiek
pozwolił zabi´c je´nców z Zaprzyja´znionych. Od tego kraju zawsze wolałem si˛e
trzyma´c z daleka, ale i tak w ko´ncu do niego dotarłem.

I przypomniałem sobie.
W duchu od samego pocz ˛

atku wiedziałem, ˙ze fanatyk, który zabił Dave’a i po-

zostałych, nie był wizerunkiem wszystkich Zaprzyja´znionych. Jamethon nie był
beznami˛etnym morderc ˛

a. Starałem si˛e w swych oczach nim go uczyni´c po to, by

podeprze´c swoje własne kłamstwo — aby odwróci´c oczy od widoku jedynego na
czternastu ´swiatach człowieka, któremu nie potrafiłem si˛e przeciwstawi´c. A tym
jedynym człowiekiem nie był grupowy, który dokonał masakry Dave’a i pozosta-
łych, nie był nim nawet Mathias.

Byłem nim ja sam.
Jamethon nie nale˙zał do zwyczajnych fanatyków, tak jak Kensie do zwyczaj-

nych ˙zołnierzy, a Padma zwyczajnych filozofów. Wszyscy trzej reprezentowali
sob ˛

a co´s wi˛ecej, jak to przez cały czas wiedziałem, trzymaj ˛

ac t˛e wiedz˛e w ta-

jemnicy przed sob ˛

a samym, gdzie´s w ciemnym zakamarku mej ja´zni, gdzie nie

musiałem z ni ˛

a walczy´c. Oto dlaczego wyłamywali si˛e z ról, które dla nich zapla-

nowałem, gdy próbowałem nimi manipulowa´c. Oto, oto dlaczego.

Górny, twardy i kamienisty kraj, który ogl ˛

adałem w wyobra´zni, istniał nie

tylko dla Dorsajów. Kraj, gdzie łachmany złudze´n i fałszu zrywał przejrzysty i lo-
dowaty wiatr uczciwych i niewzruszonych przekona´n, gdzie wszelki pozór wi ˛

adł

i zamierał, a utrzyma´c si˛e przy ˙zyciu mogło tylko to, co szczere i czyste, istniał
dla nich wszystkich.

Istniał dla nich, dla tych wszystkich, którzy uciele´sniali sob ˛

a czysty kruszec

swojej kultury odłamkowej. I z tego to kruszcu płyn˛eła ich prawdziwa siła. Byli
ponad wszelkie w ˛

atpliwo´sci — na tym polegał ich sekret — i poza wszystkimi za-

letami ciała i umysłu to wła´snie sprawiało, i˙z byli niezwyci˛e˙zeni. Gdy˙z człowiek
taki jak Kensie nigdy nie mógł by´c pokonany. A Jamethon nigdy nie złamałby
swej wiary.

Czy˙z sam Jamethon nie powiedział mi tego otwarcie? Czy˙z nie rzekł: „Po-

zwól, bym ´swiadczył za samego siebie” — i dalej mówił, ˙ze cho´cby nawet
wszech´swiat rozpadł si˛e u jego stóp, cho´cby nawet wszystek jego Bóg i cała reli-
gia okazali si˛e fałszywi, i tak to, co było w nim samym, nie poniosłoby najmniej-
szej szkody.

Ani te˙z, cho´cby wokół niego całe armie rzuciły si˛e do odwrotu, zostawiaj ˛

ac go

samemu sobie, Kensie nie opu´sciłby swych obowi ˛

azków ani swego posterunku.

Cho´cby mu przyszło walczy´c w pojedynk˛e, cho´cby całe armie wyst ˛

apiły przeciw

niemu, gdy˙z cho´c mo˙zna go było zabi´c, nie mo˙zna go było pokona´c.

Ani te˙z, cho´cby wszelkie obliczenia Exotików i teorie Padmy w jednej chwili

run˛eły jak domek z kart — uznane za bezpodstawne i bł˛edne — nie odwiodłoby go

202

background image

to od wiary w poszukuj ˛

aco-wst˛epn ˛

a ewolucj˛e ducha ludzko´sci, w którego słu˙zbie

si˛e trudził.

Zasłu˙zenie spacerowali po tym górnym i kamienistym kraju oni wszyscy —

Dorsajowie, Zaprzyja´znieni, Exotikowie. Ja za´s byłem prawdziwym głupcem, ˙ze
wtargn ˛

ałem do ´srodka i próbowałem wyzwa´c jednego z nich do walki. Nic dziw-

nego, ˙ze zostałem pokonany, gdy˙z było tak, jak zawsze powtarzał Mathias. W ˙zad-
nym momencie nie miałem ani cienia widoków na zwyci˛estwo.

Wróciłem wi˛ec z powrotem do dnia dzisiejszego i do ulewy, niczym złamana

trzcina ludzka, z uginaj ˛

acymi si˛e pode mn ˛

a kolanami. Deszcz rzedniał, a Padma

podtrzymywał mnie na nogach. Tak jak w przypadku Jamethona, siła jego r ˛

ak

wprawiła mnie w osłupienie.

— Pozwól mi odej´s´c — wymamrotałem.
— A dok ˛

ad pójdziesz, Tam? — odparł.

— Gdzie mnie oczy ponios ˛

a — mrukn ˛

ałem. — Sko´ncz˛e z tym. Dam za wy-

gran ˛

a. — Wreszcie udało mi si˛e usta´c o własnych siłach.

— To nie takie proste — rzekł Padma, puszczaj ˛

ac mnie wolno. — Czyn raz

wprowadzony w ˙zycie nigdy nie przestaje powraca´c echem. Przyczyna nigdy nie
kładzie kresu swym skutkom. Nie mo˙zesz teraz od˙zegna´c si˛e od wszystkiego.
Mo˙zesz jedynie opowiedzie´c si˛e po drugiej ze stron.

— Stron? — zapytałem. Deszcz wokół nas padał coraz słabiej. — Jakich

stron? — Wpatrywałem si˛e w niego jak odurzony.

— Strony danej człowiekowi, któr ˛

a jest moc opierania si˛e swej własnej ewo-

lucji. . . to była strona twojego wuja — rzekł Padma — oraz strony ewolucji, która
jest nasz ˛

a stron ˛

a. — Deszcz ledwie ju˙z si ˛

apił i niebo zaczynało si˛e wypogadza´c.

Bledziutkie słoneczko przenikn˛eło przez chmury, by rzuci´c wi˛ecej ´swiatła na ota-
czaj ˛

acy nas teren parkingu. — Tak jedna, jak druga strona, to silne wiatry wydy-

maj ˛

ace materi˛e spraw ludzkich, nawet wtedy, gdy proces tkania jeszcze jest w to-

ku. Dawno temu powiedziałem ci, Tam, ˙ze dla kogo´s takiego jak ty nie ma innego
wyboru, ni˙z czynnie wpływa´c na wzorzec w jednym lub drugim kierunku. Masz
wybór. . . ale nie masz wolno´sci. Zatem po prostu zdecyduj obróci´c swój wpływ
na korzy´s´c wiatru ewolucji, zamiast na korzy´s´c siły, która mu si˛e przeciwstawia.

Potrz ˛

asn ˛

ałem głow ˛

a.

— Nie — mrukn ˛

ałem. — To na nic. Sam wiesz o tym najlepiej. Widziałe´s

na własne oczy. Poruszyłem niebo i ziemi˛e i wszystkie ˙zywioły polityczne czter-
nastu ´swiatów przeciwko Jamethonowi. . . a on mimo to zwyci˛e˙zył. Niczego nie
dokonam. Lepiej dajcie mi spokój.

— Nawet gdybym ja ci˛e zostawił w spokoju, nie zostawiłyby ci˛e wydarzenia

— odparł Padma. — Tam, otwórz oczy i zobacz, jak rzeczy naprawd˛e si˛e maj ˛

a. Ju˙z

teraz tkwisz w tym po uszy. Posłuchaj mnie. — Jego orzechowe oczy rozjarzyły
si˛e t ˛

a odrobin ˛

a ´swiatła, która towarzyszyła nam od niedawna. — Do wzorca na

St. Marie wdarła si˛e pewna siła w postaci jednostki wypaczonej przez poniesion ˛

a

203

background image

osobist ˛

a strat˛e i zorientowanej na u˙zycie przemocy. To byłe´s ty, Tam.

Spróbowałem znowu potrz ˛

asn ˛

a´c głow ˛

a, lecz wiedziałem, ˙ze ma słuszno´s´c.

— Twoim ´swiadomym działaniom na St. Marie udało si˛e postawi´c tam˛e —

kontynuował Padma — ale zasady zachowania energii nie mo˙zna oszuka´c. Pod-
czas gdy twoje wysiłki zostały udaremnione przez Jamethona, siła, której u˙zyłe´s
do wywarcia nacisku na sytuacj˛e, nie uległa unicestwieniu. Uległa jedynie prze-
obra˙zeniu i opu´sciła wzorzec w postaci innej jednostki, teraz równie˙z wypaczonej
przez osobist ˛

a strat˛e i zorientowanej na wywarcie przemoc ˛

a wpływu na wzorzec.

Oblizałem wyschni˛ete wargi.
— Jakiej innej jednostki?
— Iana Graeme’a.
Stan ˛

ałem jak wryty, przygl ˛

adaj ˛

ac mu si˛e ze zdumieniem.

— Ian odnalazł trzech zabójców swojego brata, ukrywaj ˛

acych si˛e w pokoju

hotelowym w Blauvain — powiedział Padma. — Pozabijał ich gołymi r˛ekami. . .
i czynem tym uspokoił najemników oraz udaremnił plany Bł˛ekitnego Frontu ma-
j ˛

ace na celu ratowanie co si˛e da z zaistniałej sytuacji. Lecz zaraz potem Ian zło-

˙zył rezygnacj˛e i powrócił do domu na Dorsaj. Jest teraz naładowany tym samym

uczuciem straty i goryczy, którym naładowany byłe´s ty w chwili przybycia na St.
Marie. — Padma zawahał si˛e. — Ma teraz ogromny potencjał sprawczy. Na jaki
u˙zytek zostanie on obrócony we wzorcu przyszło´sci, to si˛e dopiero oka˙ze.

Ponownie zrobił pauz˛e, obserwuj ˛

ac mnie swoim ˙zółtym spojrzeniem, przed

którym nie było ucieczki.

— Zatem rozumiesz. Tam — kontynuował po chwili — dlaczego nikt taki jak

ty nie mo˙ze od˙zegna´c si˛e od wpływu na materi˛e zdarze´n? Powiadam ci, i˙z mo-

˙zesz tylko si˛e zmieni´c. — Głos mu nieco złagodniał. — Czy musz˛e ci jeszcze

przypomina´c, ˙ze wci ˛

a˙z jeste´s naładowany. . . tylko tym razem przeciwnie skiero-

wan ˛

a sił ˛

a? Przyj ˛

ałe´s na siebie cały impet i skutki Jamethonowej ofiary, zło˙zonej

z własnego ˙zycia dla ratowania swych ludzi.

Jego słowa były dla mnie niczym uderzenie prawym prostym w dołek — cio-

sem równie mocnym jak ten, który zadałem Janolowi Maratowi, uciekaj ˛

ac z obo-

zu Kensiego na St. Marie. Pomimo przebijaj ˛

acego si˛e ku nam mozolnie blasku

słonecznego, przeszedł mnie dreszcz.

Bo tak wła´snie było. Nie mogłem temu zaprzeczy´c. Jamethon, oddaj ˛

ac swe

˙zycie za wiar˛e, tam gdzie ja odrzucałem wszelk ˛

a wiar˛e w swym planie nagi˛ecia

rzeczy do mej własnej woli, stopił mnie i przemienił jak błyskawica, która sta-
pia podniesione do ciosu ostrze miecza. Temu, co spotkało mnie osobi´scie, nie
mogłem zaprzeczy´c.

— Wszystko na nic — rzekłem, ci ˛

agle dygocz ˛

ac. — To ˙zadna ró˙znica. Nie

mam do´s´c sił, by czegokolwiek dokona´c. Powiadam ci, poruszyłem przeciwko
Jamethonowi wszystkie ˙zywioły, a on i tak zwyci˛e˙zył.

— Tylko ˙ze Jamethon był wierny swej naturze, podczas gdy ty, walcz ˛

ac z nim,

204

background image

walczyłe´s jednocze´snie ze sw ˛

a prawdziw ˛

a natur ˛

a — odparł Padma. — Spójrz na

mnie, Tam!

Popatrzyłem na niego. Orzechowe oczy przyci ˛

agn˛eły mój wzrok i schwyciły

go w pułapk˛e niczym magnesy.

— Cel, dla którego osi ˛

agni˛ecia obliczono, ˙ze powinienem przyby´c i spotka´c

si˛e z tob ˛

a tutaj, wci ˛

a˙z jeszcze nie został osi ˛

agni˛ety — powiedział. — Pami˛etasz.

Tam. jak w gabinecie Marka Torre oskar˙zyłe´s mnie, ˙ze ci˛e zahipnotyzowałem?

Skin ˛

ałem głow ˛

a.

— To nie była hipnoza. . . a przynajmniej nie całkiem hipnoza — rzekł. —

Jedyne, co zrobiłem, to pomogłem ci odblokowa´c kanał ł ˛

acz ˛

acy tw ˛

a ´swiadom ˛

a

osob˛e z pod´swiadom ˛

a. Czy masz do´s´c odwagi, by zobaczywszy to, co zrobił Ja-

methon, pozwoli´c, bym ci go pomógł odblokowa´c raz jeszcze?

Jego słowa zawisły w rozdzielaj ˛

acej nas pró˙zni i balansuj ˛

ac na cienkiej linie

tera´zniejszo´sci, usłyszałem dono´sny głos o dumnej fakturze, prowadz ˛

acy w ko-

´sciele modlitw˛e. Ujrzałem, jak sło´nce próbuje przebi´c si˛e przez chmury i w tym

samym czasie oczyma wyobra´zni ujrzałem spowite w mrok ´sciany mej doliny, tak
jak opisał je Padma owego dnia dawno temu w Encyklopedii. W dalszym ci ˛

agu

tani stały, wysokie i w ˛

asko rozstawione, tamuj ˛

ac dost˛ep ´swiatła słonecznego. Tyle

˙ze w dalszym ci ˛

agu, niczym ciasny otwór wyj´sciowy, daleko przede mn ˛

a widniało

nie osłoni˛ete ´swiatełko.

Pomy´slałem o siedzibie błyskawic, któr ˛

a ujrzałem owego razu w przeszło-

´sci, gdy Padma umie´scił mi przed oczyma wzniesiony do góry palec i sama my´sl

o powtórnym wst ˛

apieniu na pole tocz ˛

acej si˛e tam bitwy napełniła mnie — sła-

bego, złamanego i zwyci˛e˙zonego, gdy˙z tak wła´snie czułem si˛e teraz — mdl ˛

ac ˛

a

beznadziejno´sci ˛

a. Byłem zbyt słaby, by kiedykolwiek stawi´c czoło błyskawicom.

By´c mo˙ze zawsze taki byłem.

— . . . Gdy˙z był on ˙zołnierzem swego ludu, który jest Ludem Bo˙zym i był

˙zołnierzem Bo˙zym — niczym z wielkiej odległo´sci głos modl ˛

acy si˛e w ko´sciele

ledwie dotarł do moich uszu — i w ˙zadnej rzeczy nie zawiódł swego Boga, któ-
ry jest naszym Bogiem, a tak˙ze Bogiem wszelkiej siły i prawo´sci. Niech b˛edzie
zatem wzi˛ety spomi˛edzy nas w szeregi tych, co porzuciwszy ułud˛e ˙zycia, zostali
pobłogosławieni i powitani w Panu.

Usłyszałem to i raptem poczułem w ustach mocny smak powrotu do domu,

smak niezaprzeczalnego powrotu do wiecznego domu i niewzruszonej wytrwa-
ło´sci w wierze moich przodków. Szeregi tych, którzy nigdy by si˛e w niej nie
zachwiali, zwarły si˛e pocieszaj ˛

aco wokół mnie i ja, który tak˙ze si˛e nie zachwia-

łem, zamarkowałem krok i ruszyłem naprzód wraz z nimi. W tej sekundzie i tylko
przez t˛e sekund˛e czułem to, co musiał odczuwa´c Jamethon, stoj ˛

ac na St. Marie

naprzeciw mnie i naprzeciw decyzji o swym ˙zyciu lub ´smierci. Czułem to tylko
przez chwil˛e, ale do´s´c było i owej chwili.

— Dalej, ´smiało — usłyszałem siebie samego, mówi ˛

acego do Padmy.

205

background image

Ujrzałem jego palec wzniesiony przed moimi oczyma. i poleciałem w ciem-

no´s´c — ciemno´s´c i szał; była to siedziba błyskawic, lecz ju˙z nie błyskawicowego
płomienia, lecz dra˙zni ˛

acego mroku, chmury, burzy i grzmotu. Rzucany i okr˛e-

cany we wszystkie strony, uderzany od spodu przez otaczaj ˛

ac ˛

a mnie w´sciekło´s´c

i przemoc, toczyłem walk˛e, by powsta´c, by sił ˛

a utorowa´c sobie drog˛e do ´swia-

tła, ´swiatła i czystego powietrza ponad burzowymi chmurami. Lecz moje samotne
wysiłki powodowały, ˙ze zaczynałem koziołkowa´c, ˙ze zaczynałem dziko wirowa´c,
miotaj ˛

ac si˛e coraz ni˙zej, zamiast coraz wy˙zej — i wreszcie zrozumiałem, w czym

rzecz.

Burza była moj ˛

a wewn˛etrzn ˛

a nawałnic ˛

a, burz ˛

a, któr ˛

a sam stworzyłem. Była

to wewn˛etrzna burza przemocy, zemsty i zniszczenia, któr ˛

a budowałem w sobie

przez te wszystkie lata; i tak jak obracałem sił˛e innych ludzi przeciwko nim sa-
mym, tak teraz ona obracała przeciwko mnie m ˛

a własn ˛

a sił˛e, ´sci ˛

agaj ˛

ac mnie w dół

i w dół coraz ni˙zej w sw ˛

a ciemno´s´c, póki wszelkie ´swiatło nie b˛edzie dla mnie

stracone.

I zapadałem si˛e, gdy˙z jej moc była wi˛eksza od mojej. I zapadałem si˛e, i zapa-

dałem si˛e, lecz kiedy ju˙z ostatecznie zagubiłem si˛e w całkowitych ciemno´sciach
i gdy ju˙z miałem da´c za wygran ˛

a, odkryłem, i˙z nie mog˛e. Co´s postronnego we

mnie nie chciało. Oddawało cios za cios i walczyło dalej. I wówczas to rozpozna-
łem.

Było to co´s, czego Mathiasowi nigdy nie udało si˛e we mnie zabi´c, gdy byłem

chłopcem. Były to wszystkie sprawy zwi ˛

azane z Ziemi ˛

a i d ˛

a˙zeniem człowieka do

góry. Był to Leonidas i jego trzystu Spartan pod Termopilami. Były to w˛edrówki
Izraelitów przez pustyni˛e i ich przej´scie przez Morze Czerwone. Był to Parte-
non na Akropolu, góruj ˛

acy biel ˛

a ponad Atenami i mrokiem domu mojego wuja

pozbawionym okien.

To wła´snie we mnie — nieust˛epliwy duch wszystkich ludzi — nie chciało

teraz ust ˛

api´c. Nagle w moim duchu, poobijanym, sponiewieranym przez burz˛e,

ton ˛

acym w ciemno´sci, co´s podskoczyło z dzikiej rado´sci. Gdy˙z w jednej chwili

ujrzałem, ˙ze istnieje on tak˙ze i dla mnie — ów górny, kamienisty kraj, gdzie po-
wietrze jest czyste, a łachmany pozorów i oszuka´nstwa zrywa bezlitosny wicher
wiary.

Zaatakowałem Jamethona tam, gdzie on był najsilniejszy — bazuj ˛

ac na mym

wewn˛etrznym obszarze słabo´sci. Oto co Padma miał na my´sli, mówi ˛

ac, ˙ze wal-

cz ˛

ac z Jamethonem, walczyłem równocze´snie z samym sob ˛

a. Oto dlaczego w star-

ciu poniosłem kl˛esk˛e, przeciwko jego zahartowanej wierze wystawiaj ˛

ac do poje-

dynku swoje pragnienia niedowiarka. Ale moja pora˙zka nie oznaczała, i˙z i ja nie
miałem swej krainy wewn˛etrznej siły. Ona istniała. Nosiłem ja ukryt ˛

a w sobie

przez cały czas!

Teraz ujrzałem to wyra´znie. I wówczas, niczym dzwony zwyci˛estwa, usłysza-

łem raz jeszcze w my´slach d´zwi˛ecz ˛

acy triumfem głos Marka Torre oraz głos Lizy,

206

background image

która jak to teraz wiedziałem, pojmowała mnie lepiej, ni˙z ja rozumiałem sam sie-
bie, i nigdy mnie nie opu´sciła. I gdy pomy´slałem o niej, znów zacz ˛

ałem słysze´c

ich wszystkich.

Całe miliony, miliardy roj ˛

acych si˛e głosów — głosów całej ludzko´sci, odk ˛

ad

to pierwszy człowiek przyj ˛

ał postaw˛e pionowa i zacz ˛

ał porusza´c si˛e na tylnych

ko´nczynach. Po raz drugi rozległy si˛e wokół mnie, tak jak owego dnia w punk-
cie przej´scia sali Katalogu Encyklopedii Finalnej: i zamkn˛eły si˛e wokół mnie jak
skrzydła, unosz ˛

ac mnie do góry poprzez dra˙zni ˛

ac ˛

a ciemno´s´c i czyni ˛

ac niezwyci˛e-

˙zonym dzi˛eki przypływowi odwagi, która była kuzynk ˛

a odwagi Kensiego, dzi˛eki

wierze, która była matk ˛

a wiary Jamethona, i dzi˛eki przenikliwo´sci, która była sio-

str ˛

a przenikliwo´sci Padmy.

Dzi˛eki temu wszystkiemu cała wszczepiona mi przez Mathiasa boja´z´n i za-

wi´s´c wobec ludów młodszych ´swiatów zostały ze mnie spłukane raz na zawsze.
Widziałem to jasno i nieodwołalnie. Je´sli oni mieli tylko jedn ˛

a cech˛e korzystn ˛

a

w istniej ˛

acych warunkach, to ja miałem wszystkie le cechy. Jako pie´n podstawo-

wy, pie´n, od którego odchodziły gał˛ezie, ja, ziemska istota ludzka, byłem cz˛e´sci ˛

a

ich wszystkich na młodszych ´swiatach i nie było w´sród nich nikogo, kto nie zna-
lazłby we mnie echa samego siebie.

Tak wi˛ec wychyn ˛

ałem wreszcie z ciemno´sci na ´swiatło — w siedzibie mej

pierwotnej błyskawicy, niesko´nczonej pustce, gdzie toczyła si˛e prawdziwa bitwa,
bitwa ludzi czystego serca przeciwko odwiecznej, nieludzkiej ciemno´sci, której
celem było utrzyma´c nas po wieczne czasy na poziomie zwierz ˛

at. I z odległo´sci,

niby na dnie długiego tunelu, ujrzałem, jak Padma, stoj ˛

ac we wzmagaj ˛

acym si˛e

´swietle i zanikaj ˛

acym deszczu na parkingu, przemawia do mnie.

— Teraz sam widzisz — mówił — dlaczego jeste´s niezb˛edny Encyklopedii.

Tylko Mark Torre był zdolny doprowadzi´c j ˛

a do obecnego stanu zaawansowa-

nia i tylko ty jeste´s zdolny uko´nczy´c jego dzieło, gdy˙z szerokie masy ludu ziem-
skiego nie mog ˛

a jeszcze ogarn ˛

a´c wzrokiem wizji zawartej po´srednio w fakcie jej

uko´nczenia. Ty, który wypełniłe´s w sobie luk˛e mi˛edzy ludem kultur odłamkowych
a zrodzonymi na Ziemi, mo˙zesz wbudowa´c swój punkt widzenia w Encyklopedi˛e,
tak ˙ze gdy zostanie ona uko´nczona, b˛edzie w stanie dokona´c tego samego wzgl˛e-
dem tych, którzy jeszcze nie przejrzeli na oczy, i w ten sposób rozpocz ˛

a´c prze-

modelowywanie, którego kolej nadejdzie, gdy ludy kultur odłamkowych obróc ˛

a

si˛e w kierunku ´zródeł, by na powrót zł ˛

aczy´c si˛e z podstawowym pniem ziemskim

w now ˛

a, rozwini˛et ˛

a posta´c człowieka.

Jego pełne mocy spojrzenie zdawało si˛e w rozbłyskaj ˛

acym ´swietle nieco zła-

godnie´c. Jego u´smiech stał si˛e cokolwiek smutny.

— Do˙zyjesz, by zobaczy´c wi˛ecej ni˙z ja tych wydarze´n. Do zobaczenia, Tam.
Wówczas, bez ˙zadnego ostrze˙zenia, ujrzałem to. Nagle Encyklopedia i jej wi-

zja scaliły si˛e w jedno i zaskoczyły w moich my´slach w realn ˛

a cało´s´c. I w tej sa-

mej chwili mój rozbrykany umysł w pełnej szybko´sci wskoczył na tor przeszkód,

207

background image

którym, wprowadzaj ˛

ac t˛e cało´s´c w ˙zycie, b˛ed˛e musiał stawi´c czoło.

Dzi˛eki mej własnej znajomo´sci ´swiata zacz˛eły ju˙z w moich my´slach powsta-

wa´c konkretne kształty — twarze i metody, z którymi b˛ed˛e miał do czynienia.
Mój umysł pop˛edził naprzód, dogonił je i rozpocz ˛

ał dalszy bieg snuj ˛

ac plany ich

uprzedzenia. Ju˙z teraz wiedziałem, ˙ze b˛ed˛e pracował inaczej ni˙z Mark Torre. Za-
chowam jego nazwisko jako nasze godło i poprzestan˛e na zachowaniu pozorów,

˙ze budowa Encyklopedii toczy si˛e zgodnie z ustalonym przez niego harmonogra-

mem. B˛ed˛e skromnie okre´slał si˛e jako jeden z wielu członków Rady Nadzorczej,
którzy teoretycznie b˛ed ˛

a mieli równe ze mn ˛

a znaczenie.

Lecz w rzeczywisto´sci to ja b˛ed˛e nimi kierował, delikatnie, tak jak to po-

trafiłem, i w ten sposób uwolni˛e si˛e od konieczno´sci podejmowania kłopotliwych

´srodków zabezpieczaj ˛

acych przed szale´ncami, takimi jak ten, który zabił Marka

Torre. Nawet w czasie kierowania budow ˛

a zachowam swobod˛e poruszania si˛e po

Ziemi, by lokalizowa´c i udaremnia´c wysiłki tych, którzy b˛ed ˛

a usiłowali działa´c

przeciwko niej. Ju˙z dzi´s wiedziałem, w jaki sposób zaczn˛e si˛e do tego zabiera´c.

Lecz Padma zacz ˛

ał zbiera´c si˛e do odej´scia. Nie mogłem pozwoli´c, by´smy si˛e

rozstali w ten sposób. Z wysiłkiem oderwałem swoj ˛

a uwag˛e od przyszło´sci i wró-

ciłem do dzisiejszego dnia, zanikaj ˛

acego deszczu i ja´sniej ˛

acego ´swiatła.

— Zaczekaj — poprosiłem. Zatrzymał si˛e i odwrócił z powrotem. Teraz, gdy

przyszło co do czego, trudno mi było si˛e wysłowi´c. — Ty nigdy. . . — J˛ezyk mi
si˛e pl ˛

atał. — Nigdy nie dałe´s za wygran ˛

a. Przez cały czas pokładałe´s we mnie

wiar˛e.

— Ale˙z sk ˛

ad — odparł.

Obrzuciłem go szybkim spojrzeniem, lecz potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Musiałem wierzy´c wynikom moich oblicze´n. — U´smiechn ˛

ał si˛e lekko

i niemal z ˙zalem. — A moje obliczenia nie dawały ci prawie ˙zadnej nadziei. Nawet
w punkcie w˛ezłowym na przyj˛eciu dla uczczenia Donala Graeme’a na Freilandii
prawdopodobie´nstwo tego, ˙ze si˛e uratujesz, wydawało si˛e zbyt małe, by warto je
było bra´c pod uwag˛e. Nawet gdy wyleczyli´smy ci˛e z ran na Marze, obliczenia nie
dawały ci ˙zadnej nadziei.

— Ale. . . nie opu´sciłe´s mnie. . . — wyj ˛

akałem, wpatruj ˛

ac si˛e w niego.

— To nie ja. Nikt z nas. Tylko Liza — odrzekł. — Ona nigdy ci˛e nie odst ˛

apiła,

od pierwszej wizyty w gabinecie Marka Torre. Powiedziała nam, ˙ze poczuła co´s. . .
co´s w rodzaju iskry przechodz ˛

acej od ciebie. . . gdy rozmawiałe´s z ni ˛

a podczas

zwiedzania, nim jeszcze trafili´scie do Punktu Przej´scia. Wierzyła w ciebie nawet
wtedy, gdy j ˛

a odtr ˛

aciłe´s w punkcie w˛ezłowym Graeme’a, kiedy za´s wzi˛eli´smy

ci˛e na Mar˛e, by ci˛e wyleczy´c, nalegała, by uczestniczy´c w tym procesie, tak ˙ze
mieli´smy okazj˛e przywi ˛

aza´c j ˛

a do ciebie emocjonalnie.

— Przywi ˛

aza´c j ˛

a? — Te słowa były dla mnie niezrozumiałe.

— Podczas tego samego procesu, w którym doprowadzili´smy ci˛e do stanu

pierwotnego, zablokowali´smy na twej osobie jej zaanga˙zowanie emocjonalne. To-

208

background image

bie to nie robiło ró˙znicy, j ˛

a za´s wi ˛

azało z tob ˛

a nieodwołalnie. Teraz, gdyby ci˛e

straciła, cierpiałaby tak samo albo jeszcze bardziej, ni˙z Ian Graeme cierpi z po-
wodu utraty swego brata bli´zniaka i lustrzanego odbicia.

Zatrzymał si˛e i obserwował mnie, stoj ˛

ac w miejscu. Lecz ja nadal bł ˛

adziłem

po omacku.

— W dalszym ci ˛

agu. . . nie rozumiem — rzekłem. — Mówisz, ˙ze to, co z ni ˛

a

uczynili´scie, nie miało dla mnie znaczenia. Jaki zatem po˙zytek. . .

— ˙

Zaden, tak dalece, jak byli´smy w stanie wówczas obliczy´c i wyinterpreto-

wa´c, a˙z do tej pory. Je˙zeli ona była przywi ˛

azana do ciebie, to oczywi´scie równie˙z

i ty byłe´s do niej przywi ˛

azany. Ale było to tak, jak gdyby drozda ´spiewaj ˛

acego

przywi ˛

aza´c do palca olbrzyma, tak jak bezwładno´s´c wzgl˛edna twojego oddziały-

wania na wzorzec wygl ˛

ada w porównaniu do jej bezwładno´sci. Wył ˛

acznie Liza

s ˛

adziła, ˙ze przyniesie to jaki´s po˙zytek.

Odwrócił si˛e.
— Do zobaczenia, Tam — powiedział.
Poprzez wci ˛

a˙z rzedniej ˛

ac ˛

a mgiełk˛e widziałem, jak samotnie kroczy w kierun-

ku ko´scioła, sk ˛

ad dobiegł mnie pojedynczy głos mówcy, obwieszczaj ˛

acego wła-

´snie numer hymnu, którym ko´nczyło si˛e nabo˙ze´nstwo.

Zostawił mnie w stanie całkowitego osłupienia. Ale wnet roze´smiałem si˛e

w głos, gdy˙z w owej chwili zdałem sobie spraw˛e, ˙ze jestem m ˛

adrzejszy od niego.

Wszystkie jego obliczenia razem wzi˛ete nie były w stanie odkry´c, dlaczego fakt,
i˙z Liza przywi ˛

azała si˛e do mnie, mógł mnie uratowa´c. I uratował.

Gdy˙z poczułem teraz przypływ mej własnej ogromnej miło´sci do niej i zda-

łem sobie spraw˛e, ˙ze przez cały czas moja samotna ja´z´n odwzajemniała Lizie jej
miło´s´c, tyle ˙ze za nic nie przyznałaby si˛e do tego przed sob ˛

a. I dla tej to wła´snie

miło´sci pragn ˛

ałem ˙zy´c. Olbrzym mo˙ze bez ˙zadnego wysiłku zabra´c ze sob ˛

a, do-

k ˛

ad chce, drozda ´spiewaj ˛

acego, nie zwracaj ˛

ac ani krztyny uwagi na poruszenia

drobniutkich skrzydełek. Lecz je´sli obchodzi go los stworzenia, do którego został
przywi ˛

azany, tam gdzie nie mogła zawróci´c go z drogi siła, mo˙ze zawróci´c go

miło´s´c.

A zatem po wi ˛

a˙z ˛

acej nas ze sob ˛

a niewidzialnej nici wiara Lizy pobiegła po-

ł ˛

aczy´c si˛e z moj ˛

a wiar ˛

a, a ja nie mogłem dopu´sci´c, by moja wiara wygasła, nie

chc ˛

ac wygasi´c zarazem i jej wiary. Z jakiego˙z innego powodu musiałem stawi´c

si˛e na jej wezwanie, kiedy to doszło do zamachu na Marka Torre? Nawet wów-
czas gotów byłem nadło˙zy´c drogi, by bodaj kompromisem poł ˛

aczy´c swoj ˛

a i jej

´scie˙zk˛e.

Gdy˙z jak to teraz zobaczyłem, wskazówka kompasu mojego ˙zycia w jed-

nej chwili obróciła si˛e o sto osiemdziesi ˛

at stopni i, widziane w nowym ´swietle,

wszystko stało si˛e nagle proste, jasne i zrozumiałe. Nic w moim ˙zyciu nie ulegało
zmianie, ani mój głód, ani moja ambicja, ani energia, oprócz tego, ˙ze zostałem
obrócony w przeciwn ˛

a stron˛e. Ponownie wybuchn ˛

ałem gło´snym ´smiechem, zdu-

209

background image

miony prostot ˛

a tego, co si˛e wydarzyło, jako ˙ze teraz widziałem ju˙z wyra´znie, ˙ze

jeden cel był zwykłym przeciwie´nstwem drugiego:

NISZCZY ´

C : BUDOWA ´

C

BUDOWA ´

C — jasna i prosta odpowied´z, do której t˛eskniłem tyle lat, by

wreszcie zada´c kłam czczym pogl ˛

adom Mathiasa. Do tego wła´snie zostałem zro-

dzony, tego, co zawarte było w Partenonie i w Encyklopedii, i we wszystkich
synach człowieczych.

Tak jak wszyscy — nawet Mathias — je´sli nie zbł ˛

adz ˛

a na manowce, przysze-

dłem na ´swiat bardziej jako twórca ni˙z jako burzyciel, bardziej kreator ni˙z nisz-
czyciel. Teraz niczym jednolita sztaba czystego metalu, z którego pod ciosami
młota odpadły wreszcie wszelkie zanieczyszczenia, d´zwi˛eczałem czystym tonem,
wibruj ˛

ac ka˙zdym atomem, ka˙zdym włókienkiem mojego jestestwa, nastrojony na

podstawow ˛

a, niezmienn ˛

a cz˛estotliwo´s´c jedynego prawdziwego celu ˙zycia. Oszo-

łomiony i słaby, odwróciłem si˛e wreszcie plecami w stron˛e ko´scioła, podszedłem
do samochodu i wsiadłem. Było ju˙z prawie po deszczu, a i niebo wypogadzało
si˛e coraz szybciej. Drobniutka mgiełka wilgoci opadała, wydawało si˛e, du˙zo spo-
kojniej, a powietrze nasi ˛

akło woni ˛

a nowo´sci i ´swie˙zo´sci. Odje˙zd˙zaj ˛

ac z parkingu

w dług ˛

a drog˛e powrotn ˛

a do portu kosmicznego, uchyliłem okna samochodu. I sie-

dz ˛

ac przy otwartym oknie usłyszałem, jak w ko´sciele rozpoczynaj ˛

a ´spiewa´c hymn

ko´ncz ˛

acy nabo˙ze´nstwo.

´Spiewali wła´snie Hymn Bojowy ˙Zołnierzy z Zaprzyja´znionych. Gdy odje˙z-

d˙załem drog ˛

a, głosy zdawały si˛e nast˛epowa´c za mn ˛

a pot˛e˙znie, nie rozbrzmiewaj ˛

ac

dostojnie ani ˙załobnie, niby w nastroju po˙zegnania i rozpaczy, lecz mocno i trium-
falnie, niby pie´s´n marszowa wyruszaj ˛

acych o brzasku nowego dnia na szlaki.

˙

Zołnierzu, nie pytaj, ni jutro, ni dzi´s,
Dok ˛

ad id ˛

a na wojn˛e sztandary. . .

Gdy odje˙zd˙załem, ´spiew szedł w moje ´slady. A gdy dzieliła nas ju˙z nieco

wi˛eksza odległo´s´c, głosy zdawały si˛e zlewa´c nawzajem, póki wreszcie nie za-
brzmiały niczym jeden samotny, ´spiewaj ˛

acy z moc ˛

a głos. Przede mn ˛

a rozst˛epo-

wały si˛e chmury. Prze´swituj ˛

ace przez nie sło´nce sprawiało, i˙z skrawki bł˛ekitne-

go nieba przypominały powiewaj ˛

ace jasne flagi, sztandary armii, maszeruj ˛

acej

wiecznie naprzód w nieznane kraje.

Jad ˛

ac dalej, ujrzałem wreszcie, jak ł ˛

acz ˛

a si˛e w jedno czyste niebo i jeszcze

przez długi czas pod ˛

a˙zaj ˛

ac w stron˛e portu kosmicznego i oczekuj ˛

acego tam na

mnie w blasku słonecznym statku, który miał zabra´c mnie na Ziemi˛e do Lizy,
słyszałem za sob ˛

a ´spiew.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dickson Gordon R Dorsaj t3 Żołnierzu nie pytaj
Dickson Gordon R Childe 03 Żołnierzu nie pytaj
O NIC NIE PYTAJ
O NIC NIE PYTAJ
teksty z akordami (ponad 300), O Nic Nie Pytaj - Yugoton & Kukiz, O Nic Nie Pytaj - Yugoton & Ku
NIE PYTAJ MNIE
04 O nic nie pytaj (2)
Dickson Gordon R Smok i Jerzy 1 Smok i Jerzy
Dickson Gordon R Smok i Jerzy 06 Smok i dzin
Dickson Gordon R Smoczy rycerz t 2
22 MAMO, NIE PYTAJ MNIE DLACZEGO
Dickson, Gordon R Im galaktischen Reich
Dickson, Gordon R D6, El Dorsai Perdido
Petron Angela Nie pytaj o nic
O Nic Nie Pytaj Yugoton & Kukiz(1)
Dickson Gordon R Childe 1 Nekromanta
O Nic Nie Pytaj
Dickson Gordon R Smok i dżin

więcej podobnych podstron