background image

Annette Broadrick 

Nigdy nie zapomnę 

background image

PROLOG 

Osiemnastoletni Joe Sanchez spojrzał w tanie lusterko, 

wiszące nad odrapaną komodą. Nie rozpoznawał tego fa­

ceta. No cóż, po raz pierwszy w życiu założył garnitur. 

Pracował kilka tygodni, by zarobić na wypożyczenie tego 

stroju na bal maturalny w mieście Santiago, małym te­

ksańskim miasteczku na granicy z Meksykiem. 

Uśmiechnął się. Co za dzień! Nie tylko wybierał się na 

bal maturalny, lecz ponadto towarzyszyć mu będzie Elena 

Maldonado. 

Wciąż nie mógł wyjść ze zdumienia, że zgodziła się 

z nim pójść. 

Przez ostatnie miesiące udzielała mu korepetycji z hi­

storii oraz z angielskiego i dzięki jej pomocy mógł być 

prawie pewien, że jednak skończy szkołę. Byłby pierwszą 

osobą w rodzinie ze średnim wykształceniem... 

A jeszcze nie tak dawno nigdy by mu nie przyszło do 

głowy, że do czegoś takiego dojdzie... 

- Hej, Sanchez! - krzyknął trener Torres po treningu 

futbolowym. - Weź prysznic i zajdź do mojego biura. 

Wiedział, co trener ma mu do powiedzenia. Był wrze­

sień, odbyły się pierwsze sprawdziany i nauczyciele mu­

sieli go poinformować, że Joe mocno opuścił się w nauce. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Od dwóch lat grał w reprezentacji szkoły. To wiele dla niego 

znaczyło. Trener Torres postawił go na obronie, bo był szybki 

i miał dobrą technikę. Lecz teraz to wszystko miało się skoń­

czyć, bo Joe był pewien, że zostanie wylany z drużyny. 

Wszedł do gabinetu trenera. 

- Sanchez - powiedział Torres swoim szorstkim tonem 

- zamierzasz pójść w ślady Alfreda? 

Joe zamrugał. Co miał z tym wspólnego jego starszy 

brat? Zerknął podejrzliwie na trenera. 

- O co panu chodzi? 
- Zdaje się, że niedługo po tym, jak przerwał naukę, 

wsadzili go za przemyt narkotyków. Ile ma teraz lat? 

- Dwadzieścia dwa. 
- A od pięciu to wpada do domu, to wraca do więzie­

nia, tak? 

- No i co z tego? 

- Ty też tak planujesz swoje życie? 

Joe wzruszył ramionami, natomiast trener w milczeniu 

się w niego wpatrywał. 

- Joe, zamierzam zaproponować ci inne życie - po­

wiedział w końcu Torres. - O ile sam tego zechcesz. 

Zaskoczony chłopak podniósł wzrok. 

- Jesteś inteligentny, Joe. Szybko się uczysz strategii. 

Masz instynkty przywódcze. Cała drużyna cię słucha. Po­

siadasz wszystko, żeby dać sobie w życiu radę, lecz brak 

ci odpowiedniej motywacji. 

- Twierdzi pan, że jestem leniwy? - spytał Joe z obra­

żoną miną. 

- Nie - uśmiechnął się trener. - Po prostu nie masz 

motywacji, a ja chciałbym pomóc ci to zmienić. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Jak? 

- Załatwiając ci w przyszłym roku sportowe stypen­

dium na studia. 

- Na studia? Dla mnie?! 

- Właśnie tak. Jeśli dalej będziesz robił postępy, 

w przyszłym roku mógłbyś już grać w drużynie uniwer­

syteckiej. Oczywiście pod jednym warunkiem, że popra­

wisz stopnie. 

- A, tak. - Joe oklapł. 

- Uważasz, że to niemożliwe? 

Joe tylko wzruszył ramionami. 

- He czasu poświęcasz na odrabianie lekcji? 

Chłopak odpowiedział kolejnym wzruszeniem ramion, 

lecz trener tym się nie przejął, tylko ciągnął nieubłaganie: 

- Za mało, o czym świadczą twoje oceny. 

Joe nadal nie zamierzał odpowiadać. 

- Nie wierzysz, że ci się uda, prawda? 

Joe pokręcił głową, nie podnosząc wzroku. 

- W takim razie ja bardziej w ciebie wierzę, niż ty. 

Znalazłem kogoś, kto chętnie ci pomoże podciągnąć się 

w nauce, jeżeli zechcesz. 

- Kto to taki? - Joe podniósł wzrok. 
- Elena Maldonado. 

Joe zmarszczył czoło. 

- Ta chuda okularnica z długimi włosami? 
- Właśnie ta. 
- Powiedziała, że pomoże mi w nauce? - roześmiał się 

Joe. - Pan chyba żartuje. Ona na nikogo nie zwraca uwagi. 

Taka cicha mysz. Chyłkiem wchodzi do klasy i przez cały 

czas robi notatki. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Być może dzięki jej notatkom uda ci się zrobić ma­

turę i dostać na studia, zamiast wylądować w jednej celi 

z bratem. Wybór należy do ciebie, przyjacielu. 

Joe za nic by się do tego nie przyznał, ale myśl o stu­

diach wprost go poraziła. Dzięki nim mógłby wyrwać się 

z biedy, zostać kimś, pomóc matce, która całe życie haro­

wała, by utrzymać jego i brata. 

- No to jak? - zapytał trener. - Zamierzasz popraco­

wać nad stopniami, żeby dalej grać? Jeśli tak, postaram 

się załatwić ci pełne stypendium. Tylko musisz na nie 

zasłużyć. 

- Jeśli jest pan pewien, że Elena się zgodzi pomóc mi 

w nauce, to postaram się poprawić stopnie - powiedział 

Joe łamiącym się głosem. 

- Dobry wybór, synu. - Torres uśmiechnął się. Dam 

jej znać, a szczegóły ustalicie sami. 

Joe wyszedł z gabinetu trenera kompletnie oszołomio­

ny. Wieczory zazwyczaj spędzał z kumplami na włóczeniu 

się po mieście i wszczynaniu awantur, lecz teraz nie będzie 

miał na to czasu. 

Uśmiechnął się na myśl o studiach. 

W głębi ducha wstydził się za Ala, chociaż nie obwi­

niał go. Nauka nie szła mu za dobrze, wreszcie porzu­

cił szkołę, mówiąc mamie, że ma na oku dobrą pra­

cę. Zapomniał tylko dodać, że nie była ona tak całkiem 

legalna. No cóż, blisko granicy jest wiele okazji do zaro­

bienia pieniędzy, niestety, ryzyko wpadki jest bardzo duże. 

Następnego dnia podczas lekcji obserwował Elenę. 

Przez cały czas miała spuszczony wzrok i ani razu nie 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

spojrzała w jego stronę. Gdy szykowała się do wyjścia, 

Joe wreszcie zagadał do niej: 

- Cześć, Eleno. 

- Cześć. - Oblała się pąsem. 

- Trener mówił, że mogłabyś pomóc mi w nauce. 

Skinęła głową. 

- No to gdzie będziemy się uczyć, u ciebie czy u mnie? 

Gwałtownie podniosła głowę i wpatrzyła się w niego 

szeroko otwartymi oczami. 

- U mnie w domu to wykluczone. Mój tata nie lubi, 

jak przyprowadzam gości. 

Kłamała, ale świetnie ją rozumiał. Dowiedział się od 

chłopaków, że senor Maldonado wprawdzie rzadko kiedy 

pracował, za to bardzo często bywał w barach. Elena nie 

chciała, by Joe widział, jak jej ojciec wraca pijany do 

domu. 

Ale ona przynajmniej miała jakiegoś ojca. Jego zniknął, 

gdy Joe miał pięć lat. Ledwo go pamiętał. 

- Więc wolisz przyjść do mnie? - spytał niechętnie. 

Mieszkał w ohydnej ruderze, natomiast Elena w dużym 

i ładnym domu, który jej ojciec odziedziczył po rodzinie. 

- A może popracujemy w szkole? - spytała. - Mogli­

byśmy spotykać się w bibliotece albo w kawiarni. 

- Jasne - ucieszył się. - Kiedy zaczniemy? 

- A nie masz dziś treningu? 
- Kończymy o piątej. Potem możemy się umówić. 

- W porządku. - Pochyliła głowę. 

- Dzisiaj? 

- Dobrze. 

background image

10 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Dopiero po kilku tygodniach wspólnej nauki Joe zdołał 

przebić się przez mur, którym Elena się otaczała. Odkrył, 

że ma miły charakter i wspaniałe poczucie humoru, jest 

delikatna i wrażliwa. 

Była za chuda, miała gęste, niesforne włosy i za duże 

okulary na nosie, ale umiała tak na niego spojrzeć, że serce 

zaczynało bić mu szybciej. Nie mógł pojąć, jak się jej to 

udawało. 

Wreszcie zaczął o niej fantazjować. Co by zrobiła, gdy­

by ją pocałował? Czy również marzy o wspólnej nocy? 

No cóż, Elena była pierwszą dziewczyną, dla której Joe 

przestał myśleć o futbolu i rozróbach z kumplami. 

A teraz, po wielu miesiącach, szli na swoją pierwszą 

randkę. 

Po raz ostami spojrzał w lustro i poszedł do pokoju, 

gdzie matka cerowała jedną z jego koszul. 

- Och, Joe, jakiś ty przystojny! - zawołała, przyciska­

jąc rękę do piersi. - Aż mi dech zaparło. 

Pochylił się i pocałował ją w policzek. 

- Dzięki. I cieszę się, że ubłagałaś wuja Pete'a, by mi 

pożyczył samochód. 

- Uważaj, abyś go nie uszkodził. 

- Przysięgam. Będę bardzo ostrożny. 

Oczywiście samochód był mocno leciwy, ale przynaj­

mniej miał koła. Przecież Joe nie mógł dopuścić, by Elena 

pieszo przybyła na bal. 

Zajechał pod jej dom. Był tu po raz pierwszy. Miał 

wiele powodów do zdenerwowania: jechał pożyczonym 

samochodem, udawał się na randkę z przyzwoitą dziew­

czyną, oraz za chwilę pozna jej rodziców. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

11 

Zapukał do drzwi. Otworzyły się natychmiast. 

Elena miała na sobie wąską czarną sukienkę, całkowi­

cie odsłaniającą ramiona i sięgającą aż do czubków pan­

tofelków na wysokich obcasach. Włosy upięła wysoko tak, 

by loki okalały jej twarz. A na nosie miała okulary. 

I wtedy Joe zrozumiał, że jest zakochany w Elenie Mal-

donado. 

Elenie zaparło dech w piersiach, gdy zobaczyła Joego 

w drzwiach. Zawsze widywała go tylko w wytartych dżin­

sach i spłowiałych koszulach. Nie mogła uwierzyć, że 

dzisiaj wygląda tak elegancko. 

- Wejdź - powiedziała, odsuwając się od drzwi. 

Gdy przeszedł koło niej, poczuła zapach wody po go­

leniu. Nie miała pojęcia, że jej używał. Bała się, że zaraz 

ugną się pod nią nogi. Czyż nie byłoby głupio, gdyby padła 

w jego ramiona jeszcze przed wyjściem z domu? Miała 

wrażenie, że Joe rzucił na nią urok i zastanawiała się, czy 

to nie sen. 

Pójście na bal maturalny z Joe Sanchezem było dla 

Eleny czymś niezwykłym. Była to jej pierwsza prawdziwa 

randka w życiu. Oczywiście spotykali się często podczas 

korepetycji, potem Joe zaczynał jej towarzyszyć w czasie 

przerw, lecz Elena stanowczo odrzucała myśl, że to ma 

jakieś znaczenie. 

Jednak gdy zaprosił ją na bal, rozbudziły się w niej 

nadzieje. Była świadoma, że brak jej urody, nie wiedziała 

też, jak rozmawiać z rówieśnikami, którzy wydawali się 

tacy pewni siebie, dlatego na ogół milczała i nikomu nie 

patrzyła w oczy. 

background image

12 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Gdy jednak trzy tygodnie temu Joe zaprosił ją na bal, 

coś się w niej przełamało. Po raz pierwszy poczuła się 

lubiana i atrakcyjna. Podniosła głowę i zaczęła się uśmie­

chać do kolegów, którzy szybko zaakceptowali jej nowe 

wcielenie. Nagle okazało się, że z wieloma osobami może 

sobie pogadać, czy choćby powygłupiać się na przerwach. 

Nadal oczywiście była nieśmiała i stonowana, ale przesta­

ła być zahukaną myszką. 

Gdy zapytano ją, z kim idzie na bal, oznajmiała, że 

z Joem Sanchezem i z satysfakcją stwierdziła, że wywo­

łało to duże wrażenie. Joe w szkolnej społeczności był 

kimś. Świetny sportowiec, a przy tym przystojny i nieco 

dziki, a więc niezwykle ekscytujący. Niejedna dziewczyna 

wzdychała do niego, on jednak nie umawiał się ze szkol­

nymi koleżankami, natomiast widywano go na mieście 

z kobietami o nieco dwuznacznej reputacji. 

Elena wiedziała, że z mamą wybrały w San Antonio 

piękną balową kreację, choć efekt psuły okulary, ale bez 

nich była prawie ślepa. Przestała się jednak nimi martwić, 

gdy ujrzała w oczach Joego szczery podziw. Więcej, bo 

wyglądał, jakby dostał po głowie. I tak się zachowywał. 

Przez cały wieczór zaborczo nie puszczał jej od siebie 

dalej niż na metr. 

Poczuła się nieprzyjemnie tylko raz, gdy w środku tań­

ca podeszli do nich trzej koledzy Joego i rzucili kilka niby 

żartobliwych uwag. Wprawdzie ona nie zrozumiała, o co 

im chodziło, jednak Joe wyraźnie się zdenerwował, a gdy 

zapytała go, w czym rzecz, tylko wzruszył ramionami 

i powiedział, ze jego kumple są za głupi, by się nimi 

przejmować. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

1.3 

Dawno już porzucili szkołę, nie wiadomo więc, jakim 

cudem dostali się bal. Joe przyjaźnił się z nimi aż do 

ostatniej jesieni, kiedy to zmienił tryb życia i ostro zabrał 

się za naukę. Bardzo im się to nie spodobało, natomiast 

Joe coraz wyraźniej widział, że są to ludzie straceni. Mając 

mnóstwo czasu, z nudów prowokują różne awantury, 

a najpewniej przemyśliwują też jakieś poważniejsze prze­

stępstwa, by zdobywać łatwe pieniądze. Tylko patrzeć, jak 

wylądują za kratkami. 

Natomiast Joe był już innym człowiekiem. W zeszłym 

tygodniu trener Torres oznajmił mu, że dostał pełne sty­

pendium na Texas A&M University w College Station. 

Namówił go na studia wojskowe. Joe wiedział, że dzięki 

temu ostatecznie porzuci towarzystwo takich facetów. 

Gdy kumple znikli, Joe stał się milczący i zamyślony. 

Zaproponował Elenie, by wyszli z balu, a ona chętnie się 

zgodziła. Nie przywykła do tańca, zwłaszcza w butach na 

wysokich obcasach, które zresztą w samochodzie natych­

miast zdjęła. 

On także pozbył się krawata i rozpiął górny guzik ko­

szuli. Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem. 

- Dobrze się bawiłam, Joe. Było świetnie. Dziękuję, że 

mnie zaprosiłeś. 

- Musisz już wracać do domu? - spytał, zerkając na 

zegarek. 

- Jeszcze nie - odparła. 

Jej mama wiedziała, że dla Eleny ten bal był życiową 

szansą. A co do taty... Wolałaby, żeby już spał, gdy wróci, 

a więc im później, tym lepiej. 

- Moglibyśmy się przejechać nad rzekę... 

background image

14 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Nad Rio Grande 

jeździły młode pary, które szukały ustronnego miejsca, 

o czym Elena wiedziała oczywiście tylko z opowieści. 

- Jeśli nie chcesz, to w porządku - dodał Joe, zdepry­

mowany przedłużającą się ciszą. 

- Jedźmy tam - powiedziała cicho dziewczyna. 
- Wspaniale. 

Nagłe ośmielony, pochylił się i delikatnie ją pocałował. 

Gdy usłyszała oszalały rytm jego serca, tak samo gwał­

towny jak jej, nabrała dziwnej pewności siebie. Joe długo 

patrzył jej w oczy, wreszcie zapalił silnik. 

Gdy dojechali na miejsce, zrozumiała, dlaczego to 

miejsce cieszyło się taką popularnością. Było położone 

znacznie wyżej niż reszta okolicy, a w dali było widać 

światła Santiago. 

Było tu sporo innych samochodów, ale Joe zaparkował 

w miejscu niewidocznym dla innych. Zapanowała cisza. 

Otworzyli okna, wpuszczając lekki wietrzyk. 

Joe odsunął fotel do tyłu i zdjął marynarkę. 
- Ja... nigdy tu z nikim nie byłem - powiedział z na­

pięciem w głosie. 

- Naprawdę? - Potraktowała to jako żart. - Myślałam, 

że taka gwiazda futbolu jak ty przyjeżdża tu w każdy 

weekend. 

Rozpiął jeszcze jeden guzik koszuli. 
- To właśnie przez futbol byłem zajęty całą jesień, 

a potem większość czasu spędzałem na nauce. A ty? 

- Mnie nauka też zajmuje mnóstwo czasu. 

- Ale chyba nie cały. Czy już tu kiedyś byłaś? 

Nie mogła się powstrzymać od śmiechu. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

15 

- Kto by tu przyjechał z kimś takim jak ja! 

- A co w tym śmiesznego? 

Wzruszyła ramionami. 

- Może tego nie zauważyłeś, ale nie należę do najbar­

dziej rozrywanych dziewczyn w szkole. 

- A mogłabyś. 

- Co takiego? 

- Gdybyś była mniej sztywna i bardziej towarzyska. 

Chociaż ostatnio widywałem cię w kawiarni z innymi 

dziewczynami. Zdaje się, że cię lubią. 

- Chyba tak. - Dotąd nie zastanawiała się, co o niej 

myślą. 

- Bardzo się cieszę, że cię poznałem bliżej, Eleno. 

- Objął ją ramieniem. - Dzięki tobie zacząłem inaczej 

myśleć o życiu. Jesteś taka ambitna... Chcesz iść na studia 

i coś osiągnąć. 

- A to oznacza, że będę musiała przez cały czas pra­

cować, bo inaczej nie zarobię na czesne. 

- Wszyscy musimy. Wiesz, jeszcze niedawno w ogóle 

nie wierzyłem, bym mógł zostać studentem. Zawdzięczam 

to tobie, no i trenerowi Torresowi. Właśnie się dowiedzia­

łem, że przyjęli mnie do A&M. 

- Och, Joe, to cudownie! 

- To naprawdę niesamowite. Przecież kilka miesięcy 

temu zupełnie o tym nie myślałem. Byłem pewny, że zo­

stanę tutaj i będę marnował czas na głupstwa jak moi 

kumple. 

- Cieszę się, że zmieniłeś zdanie. - Ostrożnie musnęła 

palcem jego policzek. - I cieszę się, że jesteśmy przyja­

ciółmi. 

background image

16 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Ujął jej dłoń i ucałował czubki palców. 

- A co z tobą? Wiesz, co zrobisz po ukończeniu szkoły? 

- Przyjęli mnie na uniwersytet w Waszyngtonie. Za­

proponowali stypendium i zapomogi, a mama odłożyła 

dla mnie trochę pieniędzy. 

Ujął w dłonie jej twarz i popatrzył na nią poważnie. 
- Chcę, byśmy byli czymś więcej, niż przyjaciółmi, 

Eleno. 

- Naprawdę? 

- Tak - odpowiedział i pocałował ją dużo pewniej 

i namiętniej, niż sobie na to pozwolił za pierwszym razem. 

Elena nigdy dotąd tak się nie czuła. Jej rozsądek gdzieś 

się rozpłynął, pozostały tylko uczucia. Gdy pocałunek do­

biegł końca, oboje ciężko oddychali. Było za ciemno, by 

mogła dostrzec twarz Joego, ale pod dłonią czuła gwał­

towne bicie jego serca, więc wiedziała, że jest równie 

poruszony jak ona. 

- Nie ma tu dużo miejsca, kierownica przeszkadza 

i w ogóle. Wolisz się przenieść do tyłu? 

Gdy skinęła głową, odchylił fotel i pomógł jej przejść 

na tylny fotel. Potem zrobił to samo. 

Rozłożył się w poprzek siedzeń, po czym pociągnął 

Elenę na siebie. Pieścił ją i całował, i zachęcał, by robiła 

z nim to samo. Jego koszula i góra jej sukienki tylko im 

przeszkadzały. Pociągnął za suwak, a dziewczyna pośpie­

sznie rozpięła guziki koszuli i ściągnęła ją z Joego. Wre­

szcie rozpiął jej stanik, by nic ich już nie dzieliło. 

Poczuła się jak w niebie, gdy Joe dotknął jej piersi. Był 

delikatny i czuły, a ona pragnęła doznawać coraz to no­

wych, dotąd zupełnie jej nieznanych wrażeń. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

17 

Następny pocałunek rozpalił ją zupełnie. Przesunął dło­

nią po jej udzie i dotarł do majteczek, a ona otarta się 

o niego, pragnąc więcej tej magii. Usłyszała, że Joe roz­

pina zamek od spodni i zrozumiała, że jeśli nie zaprote­

stuje, zaraz będą się kochać. Oczekiwała tego, pragnęła. 

Joe zsunął z niej majteczki. 

Nagłe wtargnięcie zaskoczyło ją, a potem sprawiło ból, 

więc zacisnęła uda, usiłując powstrzymać Joego, lecz było 

już za późno. Przycisnął ją do siebie tak mocno, że nie 

mogła się ruszyć. Dlaczego myślała, że chce się z nim 

kochać? To bolało. Był za duży. Próbowała się odsunąć, 

ale trzymał ręce na jej biodrach, wciąż napierając, aż 

w końcu poczuła w sobie jego nasienie. Joe opadł na fotel 

i uwolnił Elenę. 

Natychmiast odsunęła się od niego. Góra sukienki 

opadła aż do talii, spódnica owinęła się wokół bioder i ud. 

Nieporadnie próbowała zasłonić swoją nagość. 

Wtedy w oknie pojawiły się trzy latarki. Elena usłysza­

ła obrzydliwy, obleśny rechot i i szydercze, upokarzające 

słowa: 

- Joe, jednak strzeliłeś tego gola! 

- Wygrałeś zakład, cholera! Miałeś rację, trzeba było 

tylko dobrze podejść tę cnotkę-pieszczotkę i od razu roz­

łożyła giry. 

- Dobry jesteś! Na pierwszej randce napełniłeś jej 

zbiorniczek. Teraz już się nie opędzisz od tej pindulki, bo 

będzie chciała dubla za dublem. Przyznaj, maleńka, że 

męska fujarka lepsza od książek! 

- Cipulko, masz ładne cycuszki. Powiedz, kiedy nastę­

pna randka, to też przyjdziemy sobie pooglądać. 

background image

18 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Joe gorączkowo starał się zasłonić przed intruzami Ele-

nę, ale i tak zdołali zobaczyć jej obnażone piersi. Śmiali 

się, wrzeszczeli i prześcigali się w plugawych żartach. 

Szybko poprawił swoje ubranie i wyskoczył z samo­

chodu. Prześladowcy rozbiegli się, a Joe popędził za nimi. 

Elena była zdruzgotana. Założył się? Umówił się 

z nią... kochał się z nią... dla zakładu? 

Przedostała się na przednie siedzenie i skuliła się, cze­

kając, aż Joe wróci i odwiezie ją do domu. Jeśli przeżyje 

tę okropną noc, to nigdy, przenigdy już się do niego nie 

odezwie. 

Gdy wrócił, nie chciała na niego patrzeć, lecz gdy błys­

nęła lampka na suficie, kątem oka dostrzegła, że był brud­

ny i miał zadrapanie na policzku. 

W końcu westchnął i odezwał się. 

- Nie mogę uwierzyć, że to zrobili. Tak mi przykro. 

Byli pijani i wściekli, że z nimi zerwałem. Chcieli się na 

mnie odegrać, ale najbardziej ucierpiałaś ty. Powiedziałem 

im, co o nich myślę, pobiliśmy się... Nie rozumiem, jak 

mogłem się z nimi przyjaźnić. 

- Proszę, zabierz mnie do domu - szepnęła. 

- Oczywiście. - Ruszył. - Przepraszam, że tak się 

skończyła nasza randka. 

Nie odpowiedziała. Nie mogła. Powstrzymywała łzy, 

by nie upokorzyć się jeszcze bardziej. Jak tylko znaleźli 

się na podjeździe, powiedziała: 

- Zatrzymaj się. 

- Odprowadzę cię do... 

Reszty nie usłyszała, bo szybko zatrzasnęła za sobą 

drzwi i pobiegła do domu. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

19 

Joe patrzył za nią bezradnie. Nigdy przedtem nie był 

w takiej sytuacji. Jasne, uprawiał seks z kilkoma dziew­

czynami, ale nie z miłości, lecz przy Elenie stracił pano­

wanie nad sobą. Zbyt bardzo jej pragnął... zbyt mocno ją 

kochał. Wiedział, że sprawił jej ból, bo to musiał być jej 

pierwszy raz. 

Ci kretyni wszystko zepsuli. Gdyby miał więcej czasu, 

wszystko by jej wyjaśnił, powiedział o swoich uczuciach, 

kim dla niego jest. 

Poczeka do poniedziałku i wtedy z nią porozmawia. 

Może już się uspokoi i będzie chciała go wysłuchać. 

Niestety, Joe już nigdy nie miał okazji porozmawiać 

z Eleną. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Jedenaście lat później 

Quantico, stan Wirginia, kwatera główna FBI. Stukot 

obcasów niósł się po korytarzu. Elena skrzywiła się. Miała 

ochotę iść na palcach. Zbliżała się dziewiąta rano. O tej 

właśnie porze miała stawić się na rozmowę. 

Nie znała drogi, bo przez ostatnie siedem lat pracowała 

jako analityk w zupełnie innej części budynku. Nie miała 

pojęcia, dlaczego kazano jej spotkać się z Douglasem Wil­

derem i jego grupą. W każdym razie zaciekawiło ją to. 

Agent specjalny Wilder był szefem grupy operacyjnej, 

natomiast ona byłą specjalistką od faktów, liczb i przetwa­

rzania danych. Na studiach w akademii jakoś sobie radziła 

z zadaniami operacyjnymi, ale poczuła wielką ulgę, gdy 

zaproponowano jej obecne stanowisko. 

Elena dawno temu odkryła, że czuje się dużo lepiej jako 

obserwator niż uczestnik. Lubiła przeczesywać informacje 

i wydobywać ukryty w nich porządek. Z chaosu pozornie 

niepowiązanych ze sobą elementów wyłuskiwała wiedzę 

o nielegalnych działaniach różnych grup przestępczych, 

działających na terenie całego kraju. Lubiła pracować sa­

motnie i jej szefowie to akceptowali, przekonali się bo­

wiem, że wtedy jest najbardziej efektywna. Dlatego Elena 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

21 

nie mogła zrozumieć, dlaczego agent Wilder stanowczo 

nalegał, by zjawiła się na dzisiejszym zebraniu. 

Miała kilka minut czasu, wstąpiła więc do toalety, by 

jeszcze raz zlustrować swój wygląd. Chciała wyglądać jak 

najbardziej profesjonalnie. 

Poradzisz sobie, powtarzała w duchu. Może w którymś 

z jej raportów znalazło się coś, co wymagało wyjaśnienia. 

Nie ma powodu do paniki. Była dobra w swojej pracy, 

tylko nie lubiła działać w grupie. 

Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, wyprosto­

wała kołnierz białej bluzki, poprawiła pasek czarnych 

spodni i strzepnęła niewidoczny pyłek z bawełnianego 

żakietu. 

Tylko jej włosy nie zgadzały się z wizerunkiem kom­

petentnej profesjonalistki, na którym tak jej zależało. Gę­

sta, falista grzywa zawsze była jej przekleństwem. Dzisiaj 

związała ją w niezbyt gładki węzeł na karku. Niestety, 

kosmyki już się wymykały i wiły wokół uszu. Poczuła, jak 

po plecach spływa jej kropla potu. 

Elena spojrzała w swoje zielone oczy, mrużąc je, by 

nabrały twardszego wyrazu, lecz nie pozwalały na to gę­

ste, długie rzęsy. Mówiono jej, że ma zmysłowe spojrze­

nie. Zmysłowe! To była ostatnia rzecz, jaką chciała od 

kogokolwiek usłyszeć. 

Wepchnęła niesforny lok za ucho i upewniła się, że nie 

ma śladów szminki na zębach. Czas było ruszać. 

Stanęła w otwartych drzwiach i rozejrzała się. Siedmiu 

agentów, sami mężczyźni, z których znała tylko Chrisa 

Simmonsa. Uśmiechnął się, najwyraźniej zaskoczony. Na­

lał kawy do filiżanki i podszedł do Eleny. 

background image

22 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- A więc to ty jesteś ową tajemniczą ekspertką. Witaj 

w naszej części świata. - Podał jej filiżankę. 

A więc pamiętał, że rano nie może się obyć bez kawy. 

Szybko zanurzyła usta w życiodajnym płynie i odwzajem­

niła uśmiech. 

- Dzięki, Chris. Uratowałeś mi życie. - Szybko wypiła 

następny łyk. 

- Zawsze do usług. - Skinął głową. - Miło cię wi­

dzieć. Znajdź sobie jakieś krzesło. - Rozejrzał się po ty­

powej sali konferencyjnej. - Co cię sprowadza w te stro­

ny? Przecież was, geniuszy, z zasady trzymają z dala od 

nas, biednych fizycznych. 

Chris miał świetne wyniki w akademii, więc nie potrak­

towała jego przemowy poważnie. 

- Nie mam pojęcia - odparta, wzruszając ramionami. 

- Kazali przyjść, to przyszłam. Dowiedziałam się o tym 

dopiero wczoraj wieczorem - dodała z odrobiną wahania. 

Usiedli przy wielkim konferencyjnym stole. 

Zaprzyjaźnili się na akademii, a po jej ukończeniu na­

wet umawiali się na randki, lecz akurat to okazało się 

niewypałem. Lubili swoje towarzystwo, ale prawdziwy 

związek nie wchodził w rachubę. 

Lubiła urodę Chrisa i to, że chociaż pracę zawsze tra­

ktował poważnie, to siebie nigdy. Należał do tych nielicz­

nych kolegów, którzy pomagali jej w treningach. 

- Dawno się nie widzieliśmy, stęskniłem się za tobą. 

- Odchylił się na krześle. - Nie skoczyłabyś ze mną wie­

czorem do kina? 

- Chętnie, chyba że zebranie dotyczy jakiejś akcji i od 

razu cię gdzieś wyślą. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

23 

Jeśli chodzi o Chrisa, było to bardzo prawdopodobne, 

zwykle bowiem działał w terenie i rzadko wpadał do cen­

trali. 

W tej chwili do pokoju wkroczył Douglas Wilder z gru­

bym skoroszytem i zasiadł u szczytu stołu. 

Doug Wilder był mężczyzną po pięćdziesiątce, wyso­

kim, siwiejącym i bardzo konkretnym. Rozejrzał się po 

zebranych i zauważył Elenę. 

- Dziękuję za przyjście, pani Maldonado. Wiem, że nie 

dano pani dużo czasu. - Szybko dokonał prezentacji po­

zostałych. 

Skinęła głową każdemu z agentów i skupiła się na Wil­

derze. 

- No dobrze, przejdźmy do rzeczy - zaczął. - Urząd 

do Spraw Imigracji i Naturalizacji prosił o pomoc w roz­

wiązaniu delikatnej sytuacji na granicy teksasko-meksy-

kańskiej. 

Agenci jak na komendę wybuchnęli śmiechem. Jeden 

zapytał, czy dziś aby nie jest pierwszy kwietnia. A był 

środek maja. 

Elena wiedziała, że między poszczególnymi urzędami 

państwowymi panuje ostra rywalizacja i prośby o pomoc 

należały do rzadkości. Żadna agencja nie chciała się przy­

znać, że nie daje sobie rady z jakimś problemem. 

Również Wilder lekko się uśmiechnął. 
- Miło mi, że o tak wczesnej porze mogłem wam do­

starczyć tyle rozrywki. - Otworzył skoroszyt i rozdał po­

spinane kartki. - W zamian czeka was krótka lekcja histo­

rii, żebyście zrozumieli, z czym zmaga się rząd w tamtym 

rejonie. 

background image

24 NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Elena wiedziała, że Wilder nie zwykł gadać po próżnicy 

i gdy już coś mówił, uważnie go słuchano. Tak było rów­

nież teraz. 

- Podczas ostatnich kilku lat nasilił się ruch między 

Meksykiem i Stanami Zjednoczonymi, od Teksasu do Ka­

lifornii. Chociaż wzmocniono patrole graniczne, zbyt wie­

lu nielegalnych imigrantów i transportów z narkotykami 

przedostaje się do nas. 

Elena aż za dobrze wiedziała, o czym mówił Doug. 

Kiedyś Santiago było rolniczym miasteczkiem, wciąż na­

wiedzanym przez najemnych robotników. Pamiętała ich 

z czasów swego dzieciństwa. Teraz jednak, o czym wie­

działa od matki, problemem stali się nielegalni imigranci 

i przemyt narkotyków. 

- W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy - ciągnął Wilder 

- duże ilości imigrantów i narkotyków zaniepokoiły Straż 

Graniczną, Urząd do Spraw Imigracji i Naturalizacji oraz 

Agencję Zwalczania Narkotyków. 

- I sądzą, że lepiej wykonamy ich robotę? - rzucił Sam 

Walters. Wilder popatrzył na niego spod krzaczastych 

brwi. 

- Poproszono nas, abyśmy ustalili, dlaczego, mimo tak 

dużego ruchu na zielonej granicy, nie zwiększa się liczba 

aresztowań. Dotyczy to wszystkich wymienionych urzę­

dów. Krążą plotki, że niektórzy agenci biorą łapówki, i jest 

to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie zaistniałej sy­

tuacji. Wczoraj dowiedziałem się, że musimy skierować 

tam nowych ludzi, nieznanych tamtejszym służbom. Nikt 

nie lubi myśleć o agentach, którzy przeszli na stronę wro­

ga, ale przecież wiemy, że tak się zdarza. Osobiście wy-

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 25 

brałem was do tego zadania. Dowiemy się, którzy agenci 

są w to wplątani i odpowiednio się nimi zajmiemy. - Ro­

zejrzał się po sali, by upewnić się, że wszyscy go zrozu­

mieli. - Rozdałem wam podstawowe materiały na temat 

działań podejmowanych do tej chwili przez wymienione 

służby. Poprosiłem też o listę podejrzanych, w tym osoby, 

które powinny być obserwowane przez zaufanych agen­

tów. - Wilder spojrzał na Elenę. - Z pewnością zastanawia 

się pani, dlaczego przydzielono panią do tej grupy. 

Była bardzo spięta od chwili, gdy zrozumiała, że nie 

ściągnięto jej tutaj w celu interpretacji danych. Douglas 

Wilder zamierzał wykorzystać ją w działaniach operacyj­

nych. Uśmiechnęła się, mając nadzieję, że ukryje to jej 

zdenerwowanie. 

- Owszem sir. Przyszło mi to do głowy. 

- Proszę spojrzeć na czternastą stronę, a zauważy pani, 

że wzrost działalności przestępczej ogranicza się do San­

tiago w stanie Teksas i jego okolic. Santiago znajduje się 

pomiędzy Rio Grande City oraz Laredo, na granicy teksa-

sko-meksykańskiej. Jakieś osiemnaście miesięcy temu 

otwarto tam nowy most, mający usprawnić przewóz wy­

robów z meksykańskich fabryk do Stanów Zjednoczo­

nych. Wielu spośród podejrzanych wymienionych w ma­

teriałach mieszka w tej okolicy. - Rozejrzał się po pokoju. 

- Na szczęście okazało się, że w naszej agencji mamy 

tajną broń, panowie. Tak się bowiem składa, że Elena 

urodziła się i wychowała właśnie w Santiago. Jak tylko 

odkryłem - ciągnął Wilder - że mamy wyszkolonego 

agenta pochodzącego z tego rejonu, wiedziałem, że jeste­

śmy dwa kroki przed wszystkimi. Mamy agentkę znającą 

background image

26 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

okolicę, mogącą poruszać się wśród miejscowych bez 

wzbudzania najmniejszych podejrzeń. - Uważnie rozej­

rzał się po obecnych. - Jakieś pytania? 

Nikt się nie odezwał. 

- Wszyscy będą pracować incognito, natomiast Elena 

zostanie wtyczką. Przekaże nam tyle informacji, ile się da, 

a my będziemy działać w okolicznych przygranicznych 

miasteczkach. Elena spędzi kilka miesięcy na spotkaniach 

ze starymi przyjaciółmi, sąsiadami i kolegami ze szkoły, 

jednocześnie zbierając jak najwięcej informacji. Liczymy, 

że zdoła się zbliżyć do niektórych osób, które naszym 

zdaniem stoją za przemytem narkotyków. Musimy też 

ustalić, którzy agenci współpracują z przemytnikami. 

- Ale czy nikt z nich nie wie, że ona pracuje dla rządu? 

- spytał ktoś. 

- Utrzymałam to przed rodziną w tajemnicy. - Doug 

wiedział o tym z dossier Eleny. - Są przekonani, że jestem 

księgową w małej firmie w Maryland. 

- Powie, że nowy właściciel zwolnił ją i dał hojną 

odprawę - wyjaśnił Wilder. - Dlatego Elena na jakiś czas 

wróci do domu, by zastanowić się, co zrobić ze swoim 

dalszym życiem. A teraz proszę przejrzeć listę podejrza­

nych o przemyt. Mieszkają w różnych miastach, od 

Brownsville do Laredo. Musicie wszystkie informacje wy­

kuć na blachę, macie ich poznać, jakby byli waszymi 

braćmi. Lub siostrami, bo na liście są też kobiety. 

Poczekał, aż wszyscy przejrzą odpowiednie strony. Ele­

na zauważyła kilka znajomych nazwisk. 

- Jest pewien problem sir. Mam działać w środku, jak 

więc będę się kontaktować z resztą? 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

27 

- Na szefa grupy wyznaczyłem Sama Waltersa, nato­

miast twoim bezpośrednim kontaktem będzie Chris Sim­

mons. Proponuję, żebyś regularnie wybierała się na zakupy 

do San Antonio, gdzie spotkasz się z Chrisem i złożysz 

mu raport. On z kolei będzie się kontaktował z Samem. 

- Wilder spojrzał na pozostałych. - Mamy nadzieję, że 

zobaczycie albo usłyszycie coś, co pozwoli przewidzieć 

czas następnego transportu. Waszą przykrywką będą różne 

firmy zajmujące się elektrycznością, telewizją kablową, 

gazem, telefonami. Dzięki temu będziecie mogli być 

wszędzie o każdej porze dnia i nocy. W razie czego coś 

po cichu popsujecie, by potem głośno to naprawiać. Mu­

sicie zrobić wszystko, by włączyć się w miejscową społe­

czność. Podzielicie się terenem wokół Santiago. W żad­

nym wypadku nie zadzierajcie z miejscowymi władzami, 

bo w razie kłopotów nie będziecie mogli ujawnić, kim 

naprawdę jesteście. Obserwacja, obserwacja, totalna ob­

serwacja, oto wasze zadanie. - Zamilkł i popatrzył na 

wszystkich po kolei. - Jakieś pytania? 

Elena przerzuciła kolejną stronę i zapatrzyła się na na­

zwisko widniejące na samej górze. Było tam też zdjęcie, 

dokładny rysopis i życiorys, ale ona nie mogła wyjść poza 

nazwisko i zdjęcie. Przez chwilę myślała, że ma halucy­

nacje. To nie może być prawda. 

Joseph Sanchez. Joe mieszkał w Santiago? Od kiedy? 

Nie wierzyła własnym oczom. Był wymieniony wśród 

podejrzanych. 

Przejrzała raport. Wiek: dwadzieścia dziewięć lat. 

W stopniu majora na własne życzenie odszedł z wojska. 

Obecne miejsce zamieszkania: Santiago, Teksas. 

background image

28 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Swoimi czarnymi oczami bez wyrazu spoglądał z foto-

frafii. Włosy miał znacznie krótsze niż przed laty, ale 

znamionujący upór podbródek i lekko zmarszczone czoło 

pozostały takie same. Nie mogła się mylić. 

Padały jakieś pytania, rozważano szczegóły akcji, jed­

nak do Eleny nic nie docierało. Słyszała tylko głuchy 

łomot swego rozszalałego serca. 

Już dawno wyrzuciła Joego Sancheza ze swoich myśli. 

Długo cierpiała po tym, co jej zrobił, ale wreszcie tamte 

wydarzenia stały się zamkniętą kartą. Gdy dorastała, była 

bardzo nieśmiała i nieufna wobec chłopców, bowiem bała 

się, że w głębi duszy są tacy sami jak jej ojciec: kłamliwi, 

nieodpowiedzialni i egoistyczni. Zbyt wiele razy słyszała 

płacz matki, zranionej postępowaniem męża, uroczego al­

koholika i bezczelnego łgarza. Aż wreszcie Elena zaufała 

Joemu. Uznała, że jest szlachetny, prawy i absolutnie wy­

jątkowy. Zawierzyła mu bez reszty i bez pamięci się 

w nim zakochała. 

A on okazał się nędzną kreaturą. Zranił ją w najboleś­

niejszy z możliwych sposobów, ohydnie zadrwił z jej mi­

łości i w straszliwie ją poniżył. W cyniczny sposób wy­

korzystał Elenę, a tak naprawdę zgwałcił ją, byle wygrać 

zakład z zapijaczonymi kumplami. 

Gdy Elena otrząsnęła się z rozpaczy, postanowiła, że 

w jej życiu nie zagości już żaden mężczyzna. Dopuszczała 

drobne flirty, ale o poważnych związkach nie było mowy, 

natomiast całą swą energię skupiła na zawodowej karierze. 

I oto teraz stanęła przed największym wyzwaniem. 

Miała wrócić w rodzinne strony jako osoba przegrana, 

która straciła pracę, co nie było zbyt miłe, oraz zbliżyć się 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

29 

się do Joego... co, delikatnie mówiąc, było wielce prze­

wrotną niespodzianką, zgotowaną przez los. Elena miała 

wtargnąć w życie Sancheza, wyśledzić jego powiązania 

z handlarzami narkotyków, a na koniec doprowadzić do 

aresztowania. Czyli zniszczyć go. 

- To wszystko - powiedział wreszcie Wilder. - Eleno, 

muszę z tobą porozmawiać. 

Gdy zostali sami, odwrócił się do niej. 

- Wybacz, że to na ciebie spadło. Wiem, że to niebez­

pieczne i trudne zadanie, ale jestem pewien, że akurat ty 

sobie z nim poradzisz. Możesz jednak zrezygnować, zro­

zumiem to i nie będę miał do ciebie o to żalu. To jak, 

wchodzisz do gry, czy się wycofujesz? 

- Wchodzę. Dziękuję za wiarę w moje umiejętności. 

- Cieszę się. Pamiętaj, że tylko członkowie grupy wiedzą 

o tobie, natomiast my zrobimy wszystko, by cię chronić. 

- Doceniam to. 

- Jeden z podejrzanych skończył szkołę średnią 

w Santiago w tym samym czasie, co ty. Dobrze go znałaś? 

- Jak wszystkich z mojego rocznika. To była mała 

szkoła. - Elena postanowiła nie mówić prawdy. 

- Nie będziesz miała problemów, by nawiązać z nim 

kontakt? 

Problemów? To nie było dobre określenie. 

- Chyba nie. 
- Kiedy możesz wyjechać? 

- Jutro lub pojutrze. Muszę porozumieć się z matką 

i przygotować ją na to, że wracam do domu. - Zerknęła 

na Wildera. - Naprawdę uważa pan, że to potrwa kilka 

miesięcy? 

background image

30 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Co najmniej. Będziemy działać aż do skutku. - Spoj­

rzał na nią uważnie. - Czy obawiasz się jakichś osobistych 

komplikacji? 

- Nie, sir - powiedziała stanowczo. 

Poradzi sobie, jest przecież zawodowcem. 

- Powodzenia. - Wilder i uścisnął jej dłoń. 

- Dziękuję, sir. 

Wyszli z sali konferencyjnej. 

Zrobi wszystko, by prześwietlić człowieka, który spra­

wił jej tyle bólu, a jeśli podejrzenia okażą się prawdziwe, 

przyczyni się do jego zdemaskowania. Przypomniało się 

jej pewne przysłowie: „Zemsta jest rozkoszą bogów". 

I cytat z Homera: „Zemsta jest słodsza od miodu". 

Cóż, niedługo zarówno ona, jak i były major Joe 

Sanchez przekonają się, czy stare przysłowia naprawdę 

są mądrością narodów, czy też bezmyślnie powtarzanym 

głupstwem. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Tydzień później Elena siedziała w małej, zadymionej 

knajpce, przyglądając się mieszkańcom miasteczka, któ­

rzy odprawiali swój codzienny rytuał picia i komentowa­

nia dnia. 

Przyjechała do Santiago przed pięcioma dniami, i już 

miała ostre objawy klaustrofobii. Czuła się, jakby ktoś 

nagle zamknął ją w ciasnej komórce. Zdążyła już zapo­

mnieć, jak wygląda życie takiej małej społeczności, gdzie 

wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą i bezceremonial­

nie zadają najbardziej osobiste pytania. A ona musiała na 

nie odpowiadać, by nie okazać się osobą nieuprzejmą lub 

źle wychowaną. Wprawdzie matka twierdziła, że ludzie 

indagują Elenę z sympatii, ona jednak marzyła tylko 

o tym, by lubili ją cokolwiek mniej. 

A osób zainteresowanych jej losami było około tysiąca 

pięciuset, tyle bowiem dorosłych mieszkańców liczyło 

Santiago. Ciekawiło ich wszystko: dlaczego przyjechała 

do matki, czemu straciła pracę, co się z nią działo przez 

ostatnie lata, dlaczego nie wyszła za mąż, czy ma, a może 

miała, narzeczonego, lub też czy rozgląda się za takowym, 

czy z jej zdrowiem wszystko w porządku, a może przeży­

wa kryzys psychiczny? I tak dalej, i tak dalej. 

Choć kosztowało ją to wiele, mężnie znosiła te prze-

background image

32 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

słuchania, starając się w rozmowach wyłowić jakąś aluzję 

do Joego Sancheza. Niestety, jak dotąd bezskutecznie. 

Natomiast dowiedziała się o nowych fabrykach, które 

pobudowano tuż za granicą, oraz o tłumach Meksykanów, 

którzy, dysponując teraz pieniędzmi, nawiedzali Santiago 

i robili tu zakupy, dzięki czemu miasteczko ekonomicznie 

odżyło. 

Siedząc w knajpce, słuchała skarg miejscowych, że 

wielkie ciężarówki całymi nocami z łoskotem jeżdżą 

przez miasto, wioząc towar na północ. Nie usłyszała na­

tomiast nic o nielegalnych transportach przez granicę. 

Wilder miał rację. Z tą sprawą nie pójdzie im łatwo. Na 

razie zyskała przynajmniej tyle, że po kilku dniach bywal­

cy lokalu przywykli do Eleny jak do nowo wstawionego 

mebla. Przestali ją zauważać, a ona po prostu słuchała. 

Oczywiście eleganckie stroje trzymała w szafie, bo ubie­

rała się teraz w wytarte dżinsy, bawełniane koszulki i san­

dały, a broń nosiła w pospolitej torebce. Idealnie wtopiła 

się w tło. 

Miała na swoim koncie jeden drobny sukces, bowiem 

jednym z barmanów okazał się Chico Morales, z którym 

chodziła do szkoły i poprzedniego dnia długo sobie z nim 

pogawędziła. Chico wprost zachwycił się nią, paplał, jak 

Elena świetnie wygląda, wprost nie do uwierzenia, że za 

rok stuknie jej trzydziestka. Niestety ona, gdyby była 

szczera, nie mogłaby odwdzięczyć się mu podobnymi 

komplementami, bowiem Chico przypominał opasłą bary­

łę. Z dumą pokazał jej zdjęcia swoich trzech nieładnych 

synów i ślicznej córeczki, która urodę szczęśliwie musiała 

odziedziczyć po matce. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 33 

Elena podpytywała go o wspólnych znajomych, a on 

z rozkoszą opowiadał o ich losach. Dowiedziała się, kto 

z kim sypia legalnie, a kto bez urzędowego papierka, co 

pewien czas dając mu na żer jakieś zmyślone informacje 

o sobie. 

Wreszcie Chico wspomniał o Joem. 

- To nie do pojęcia - powiedział. - Mógł zrobić taką 

karierę, pewnie kiedyś by się dochrapał generała, a on 

w diabły rzucił wojsko i wrócił do tej naszej dziury. 

Sanchez nie zrobił tego ot tak sobie, o tym Elena była 

święcie przekonana. Musiał mieć naprawdę ważne ku temu 

powody. No cóż, nie przez przypadek znalazł się na liście 

Wildera. 

Nadstawiła uszu, gdy Chico wspomniał, że Joe czasami 

wpada do knajpy, choć nie jest jej stałym klientem. 

- Często gdzieś wyjeżdża - mówił - ale czym się do­

kładnie zajmuje, nie wiem. Ma też warsztat samochodowy 

i sam naprawia auta. Jest w tym naprawdę dobry. Chyba 

się z nim w szkole przyjaźniłaś? 

- To za dużo powiedziane. Trochę kumplowaliśmy ze 

sobą, i tyle. 

- A co się działo z tobą, Eleno? Przepadłaś zaraz po 

maturze. Mówisz, że pracowałaś w Maryland? - Powie­

dział to tak, jakby chodziło co najmniej o inną galaktykę. 

- Wtedy myślałam, że to dobry pomysł. - Wzruszyła 

ramionami. - Ale się nie udało. 

Niewiele osób miało odwagę opuścić Santiago, jednak 

ona zawsze marzyła, by wyfrunąć z tego zapyziałego nad­

granicznego miasteczka. A kiedy już dopięła swego, nigdy 

za nim nie tęskniła. Czasami wpadała do mamy i tyle. 

background image

34 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

No cóż, wczorajsza rozmowa z Moralesem dała wresz­

cie jakiś efekt. Zerknęła na zegarek. Było po dziesiątej, 

czas wracać do domu. Ciekawe, jak radzą sobie pozostali 

członkowie grupy. Pojutrze miała pierwsze spotkanie 

z Chrisem w San Antonio. Z ogólnymi informacjami po­

szło jej nieźle, ale nie miała do przekazania nic konkret­

nego, co ją bardzo denerwowało. 

Nagle otworzyły się drzwi i do środka wszedł mężczy­

zna, który wesoło powitał obecnych. Elena podniosła 

wzrok... i zamarła. 

Poznała go natychmiast. Pewnym krokiem zmierzał do 

kontuaru. 

Joe Sanchez długo się wymykał, ale teraz sam wpadł 

w jej ręce. Nie musiała uciekać się do żadnych podstępów, 

bo to spotkanie będzie wyglądało na zupełnie przypadko­

we. Lepiej być nie mogło. 

Będzie udawać, że lubi tego drania. Za takie poświęce­

nie powinni przyznawać specjalny medal, pomyślała sar­

kastycznie. 

W lustrze nad barem obserwowała Sancheza. Wrzucił 

kilka monet do szafy grającej, a potem zamówił drinka 

i wdał się w wesołą pogawędkę z kilkoma mężczyznami. 

Elena musiała szybko ułożyć scenariusz pierwszego spot­

kania. 

A sprawa nie była łatwa, bowiem Joe z przystojnego 

młodzieńca przemienił się we wspaniałego mężczyznę. 

I co z tego, że pod tą rewelacyjną powłoką krył się zwy­

czajny łachmyta, człowiek pozbawiony choćby krztyny 

honoru i uczciwości? 

Nie była z kamienia i musiała docenić jego zewnętrzne 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

35 

walory. Podobnie jak inne kobiety obecne w knajpie, które 

wprost pożerały go wzrokiem. 

Z ukrywanym wstrętem wypiła łyk piwa. Tak chętnie 

napiłaby się dobrego białego wina, bała się jednak je za­

mówić. Podano by jej pewnie jakieś obrzydliwe coś, co 

tylko z etykiety udaje ów szlachetny trunek. No cóż, 

w tym miasteczku wyrafinowany smak nie był cechą ani 

pożądaną, ani powszechną. 

Do diabła, o czym ona myśli? Co ją obchodzi, jak 

inne baby patrzą na Sancheza, lub jaki smak ma miej­

scowe wino? Powinna natychmiast przystąpić do dzia­

łania, bo podobna okazja może nie zdarzyć się zbyt 

prędko. 

Wreszcie spojrzał do lustra i dostrzegł jej wzrok. 

No tak, Maldonado, pogratulować, sarknęła w duchu. 

Miało to wyglądać zupełnie niwinnie i przypadkowo, a ty 

gapiłaś się na tego faceta jak zakochana nastolatka. Ale 

nie wolno ci się teraz wycofać. Graj dalej. 

Patrząc wciąż w lustro, uniosła szklankę i wypiła łyk 

piwa, wciąż wlepiając swój wzrok w oczy Joego. 

Wtedy odwrócił głowę i spojrzał wprost na nią. Ten 

facet dobrze wiedział, jak działa na kobiety, pomyślała. 

Ale nie na nią. 

Jasne, była zdenerwowana, ale tylko dlatego, że wresz­

cie nawiązała kontakt z celem. 

Ostentacyjnie spojrzała na zegarek i wypiła trochę pi­

wa, dostrzegając kątem oka, że Joe coś szybko powiedział 

do Moralesa. Wiadomo, o co pytał. 

Tak, Sanchez, na pewno jestem ostatnią osobą, którą 

spodziewałbyś się spotkać w Santiago. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Wstał i zbliżył się do niej. Nic nie mówił, tylko patrzył. 

Elena również milczała. 

W jego oczach dostrzegła nie tylko wielkie zdumuienie, 

lecz również ciepło. Tego się nie spodziewała. 

- A więc to naprawdę ty... - powiedział cicho, przy­

glądając się jej uważnie, jakby porównywał ją z obrazami 

z przeszłości. 

Elena nagle znów stała się nieśmiałą nastolatką, zako­

chaną w tym facecie bez pamięci. 

Pomocy, cała tonę we wspomnieniach! - pomyślała w pa­

nice. 

- Cześć, Joe - mruknęła, po czym szybko wypiła re­

sztę piwa. 

Natychmiast dał Chico znak, by przyniósł następne. 

Robiła wszystko, by zachowywać się naturalnie. Ot, 

takie sobie zwyczajne spotkanie po latach. 

- Elena Maldonado - powiedział powoli, jakby rozko­

szował się każdą sylabą. - Nigdy bym cię nie poznał, 

gdyby Chico nie powiedział, że to ty kryjesz się w cieniu. 

- Jego głos pełen był podziwu i zadowolenia. 

Pojawił się szeroko uśmiechnięty Morales z piwem. 

- No i co powiesz, stary? Nieźle wygląda, co? 

Zyskała trochę czasu, by się do końca opanować. Jej 

celem jest nawiązanie kontaktu z Joem w niewzbudzający 

podejrzeń sposób. 

Jak na razie szło nieźle. 

Elena uśmiechnęła się zmysłowo. 

- Dzięki wam. - Nalała piwa do szklanki i spojrzała 

na Joego. - Chico wspominał, że nadal tu mieszkasz. Bo, 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

37 

o ile się nie mylę, jesteś Joe Sanchez, tak? - spytała nie­

dbale, jak na zawodowca przystało. 

- Zgadza się. Jestem zaskoczony, że mnie pamiętasz.-

Jednak jego uśmiech przeczył skromnym słowom. 

- Och, nie zmieniłeś się aż tak bardzo od czasu, gdy 

byłeś szkolną gwiazdą futbolu. - Wzruszyła ramionami. 

Okazało się, że trafiła celnie, bo Joe się zarumienił. No 

cóż, był dla niej tylko jakimś tam futbolistą... 

- Już od dawna nie grałem... - mruknął, byle tylko 

cos powiedzieć. 

- Co robiłeś po maturze? - spytała, choć oczywiście 

na pamięć znała jego życiorys, a raczej jego jawną część. 

Bo jak dotąd policja, poza mglistymi podejrzeniami, nie 

miała nic na Joego. Ale to się zmieni, i to już wkrótce, 

pomyślała mściwie. 

- Dostałem stypendium na A&M, potem wstąpiłem do 

wojska. - Umilkł na chwilę. - Odszedłem trzy miesiące 

temu. 

- Miałeś dosyć służby? - Uśmiechnęła się ze zrozu­

mieniem. 

- Nie - powiedział po długiej chwili ciszy. - Musia­

łem wrócić do domu. 

Akurat! 

- Tak bywa. Sprawy osobiste... - Ona też z tego po­

wodu tu się zjawiła. Przynajmniej oficjalnie. 

- Świetnie wyglądasz. Bez okularów, z krótszymi wło­

sami, tu i tam zaokrąglona, jak Bóg przykazał... - Joe 

wyraźnie próbował zmiemć temat i nadać rozmowie 

luźniejszy charakter. 

- Noszę szkła kontaktowe - odparła. - A taka fryzura 

background image

38 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

wymaga mniej zachodu. - Przeczesała palcami sięgające 

ramion włosy. - No i utyłam. 

Uśmiechnął się leniwie, uwodzicielsko... po prostu 

oszałamiająco. 

- Tu nie chodzi o kilogramy, skarbie, tylko o to, jak są 

rozmieszczone. 

No cóż, jeśli chodzi o flirt, nie mogła się z nim równać. 

Te rundę wygrał. 

- Dzięki za piwo. 

Joe, mimo pozorów nonszalancji, w głębi duszy był 

ogromnie zaskoczony tym spotkaniem, a także zdumiony 

metamorfozą, jakiej uległa Elena. Nie była już zahukaną 

panienką, tylko wyrafinowaną i niezwykle seksowną mło­

dą kobietą, która przypatrywała mu się z wyraźnym roz­

bawieniem. 

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Wreszcie mu­

siał zadać to pytanie: - A co ty właściwie robisz w San­

tiago? 

Lekko się nadąsała, przez co jej usta stały się jeszcze 

bardziej podniecające. Nagle owładnięty wspomnieniami 

i wielce zdrożnymi fantazjami, ledwie rozumiał, co do 

niego mówiła. 

- Chwilowo jestem bez pracy, więc postanowiłam 

przez jakiś czas pomieszkać z mamą. Rozglądam się, szu­

kam posady i być może zatrudnię się w jakiejś tutejszej 

firmie. Coś się zaczyna dziać w Santiago i mam nadzieję 

gdzieś tu się zaczepić. 

A on wciąż pogrążony był we wspomnieniach, które 

już dawno ponoć wyrzucił z pamięci... Boże, tamte chwi­

le, tak cudowne i zarazem bolesne, tak bardzo bolesne... 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

39 

Przez całe lata śnił o tej dziewczynie, marzył i fantazjo­

wał, aż wreszcie pogodził się z jej utratą. 

A teraz znów widzi jej lśniące zielone oczy, w których 

niegdyś potrafił tak dobrze czytać... Lecz teraz niczego nie 

ujawniały. Już nie potrafił rozpoznać zawartych w nich tre­

ści. A może Elena nauczyła się tak dobrze maskować? - po­

myślał. Na pewno nadal jest tak dumna jak kiedyś i utrata 

pracy jest dla niej czymś bardzo poniżającym. Przegrała i to 

ją deprymowało, dlatego zamknęła się w sobie. 

- A jak tam w domu? - spytał, a w jej oczach na mo­

ment zabłysły emocje. 

Lecz zaraz potem znikły. Jaki przykry kontrast, pomy­

ślał. Był czas, gdy Elena w tak cudowny sposób mówiła 

oczyma, bez słów ujawniając swoją duszę i myśli. 

Zawsze jednak chowała się w sobie, gdy zagadywał ją 

o jej rodzinę. Dopiero teraz zastanowił się, dlaczego tak 

się działo. 

- Tata zmarł kilka lat temu, a mama jakoś sobie radzi 

- odpowiedziała w końcu. 

- A co robiłaś od skończenia szkoły? 

Znowu rzuciła mu to nieodgadnione spojrzenie, lecz 

teraz dostrzegł w nim fascynujący, egzotyczny urok. Do 

diabła! - pomyślał, ta urokliwa, mała Elenka przemieniła 

się w niezwykłą i bardzo niebezpieczną kobietę. Zerknął 

na jej dłonie. Żadnej obrączki, żadnego pierścionka. Nie 

była więc ani mężatką, ani narzeczoną. Jakim cudem do 

dziś została samotna? 

No cóż, on też przez te lata był zbyt zajęty, by się 

ustatkować. Pewnie ona też. 

Elena milczała przez jakiś czas, popijała piwo, rysowała 

background image

40 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

szklanką mokre kółka na blacie, aż wreszcie podniosła 

głowę i spojrzała na Joego. 

- Robiłam tak wiele... - zaczęła lekko ochrypłym, 

erotycznie brzmiącym głosem. - Gdy wreszcie skończy­

łam szkołę, poczułam się wolna jak ptak. Rozejrzałam się 

po Santiago i poczułam się jak w klatce. To nie miejsce 

dla takiej dziewczyny jak ja, pomyślałam, spakowałam 

plecak i stanęłam na autostradzie. Byłam bez grosza, ale 

wiesz, jak to jest: godzinka na poboczu z jednym kierow­

cą, godzinka z drugim, i uwierz mi, wcale nie głodowa­

łam, tylko w całkiem niezłej formie po tygodniu dotarłam 

do Los Angeles. A ponieważ podczas tej tygodniowej po­

dróży nabyłam dużo więcej potrzebnych w życiu umiejęt­

ności niż przez wszystkie lata szkoły, więc bez trudu za­

łapałam się w jako tancerka w barze topless koło lotniska, 

a potem, dzięki jednemu takiemu misiaczkowi, przenio­

słam do bardziej eleganckiego lokalu, gdzie tańczyłam już 

całkiem bez niczego. Zarobki były niskie, ale napiwki 

niczego sobie. Jednak ja traktowałam to jako wstęp do 

prawdziwej kariery, no i udało się. Wprawdzie na kilku 

następnych misiaczkach zawiodłam się, ale wreszcie 

ustrzeliłam takiego, który wkręcił mnie do branży filmo­

wej. No i teraz mam się całkiem nieźle, bo już nawet nie 

zliczę, w ilu filmach zagrałam. Oscara wprawdzie nie do­

stanę, bo za porno ich nie przyznają, ale propozycji otrzy­

muję bez liku. Mam tylko pewien kłopot, bo wszyscy 

partnerzy po skończonych zdjęciach uciekają z krzykiem, 

byle jak najdalej ode mnie, i długi czas dochodzą do sie­

bie. Teraz jednak przyjechałam do mamy, żeby odpocząć, 

bo wreszcie dobrali mi trójkę takich ogierów... Nigeryj-

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

41 

czyk czarny jak smoła, Szwed bielszy od śniegu, miedzia-

noskóry Rdzenny Amerykanin... że przed kamerą prawie 

zajechali mnie na śmierć. - Uśmiechnęła się niczym kró­

lowa Sekretów Nocy. - Ale szybko dojdę do siebie i znów 

wrócę do branży. Czekają tam na mnie niecierpliwie. 

Patrzył na nią w milczeniu. 

Elenie podobała się jego mina. Wypiła jeszcze łyk piwa. 

Doprawdy, Joe Sanchez, kompletnie zbaraniały, oszoło­

miony i przerażony, wyglądał naprawdę komicznie. No 

cóż, zasłużył sobie na to. Popatrzyła na niego spod rzęs 

i uśmiechnęła się cokolwiek już inaczej. 

- To... to był taki żart? - wykrztusił w końcu. 

- Tak. 

Oparł łokcie na barze i ukrył twarz w dłoniach. 

- Cholera, nabrałaś mnie! - Spojrzał na nią. - Trochę 

tu za głośno, żeby spokojnie pogadać. Może zmienimy 

lokal? 

- A po co? 

Uśmiechem stłumił wyraz zaskoczenia. 

- Bo chcę zobaczyć twoje erotyczne sztuczki. -

Znów się uśmiechnął. - Eleno, to chyba jasne, po co. 

Po prostu chcę z tobą pogadać. Przecież nie widzieliśmy 

się od tylu lat. Ciekawi mnie, co się z tobą działo. Kie­

dyś byliśmy... 

- Jeśli odważysz się powiedzieć „przyjaciółmi", to pi­

wo wyląduje na twojej głowie. 

- Tak. - Nagle spoważniał, jakby postarzał się. - Pro­

szę, znajdźmy jakieś spokojne miejsce i pogadajmy o tym, 

co naprawdę wtedy się stało. 

Była pewna, że Sanchez jak ognia będzie unikał tego 

background image

42 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

tematu, lecz okazało się, że jest akurat odwrotnie, bo przy 

pierwszej sposobności do niego nawiązał. Elena była na­

prawdę zdumiona. Czyżby ten facet nie odczuwał żadnego 

wstydu za tamten... incydent? 

- A co to właściwie da? 

Chciała uciec od bolesnej przeszłości, z drugiej jednak 

strony kusiło ją, by się w nią zagłębić. 

- Nigdy nie dałaś mi szansy, bym ci wszystko wyjaśnił. 
- A co tu jest do wyjaśniania? Było, minęło. Po tylu 

latach nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia - powie­

działa z pogardliwą obojętnością. 

Błąd! - napomniała się w duchu. Ma zaprzyjaźnić się 

z tym draniem, a nie odtrącać go od siebie. Przecież ina­

czej nie pozna jego sekretów i w konsekwencji nie wsadzi 

za kratki. 

Na szczęście Joe nie zdziwił się jej reakcją. 
- Może masz rację, Eleno - powiedział łagodnie. -

Dzieciaki robią głupie błędy i dobrze jest mieć do tego 

odpowiedni dystans. Przecież teraz jesteśmy dorośli i cze­

goś się już nauczyliśmy. - Zawahał się na chwilę i dziwnie 

nieśmiało się uśmiechnął. - Odnówmy naszą znajomość 

i po prostu chodźmy gdzieś pogadać. Być może przyda się 

nam to obojgu. 

Słuchała jego miłych, spokojnych słów, lecz w jej du­

szy rozszalała się furia. Ten drań nazwał to „głupim błę­

dem"! Jakby pomylił się w rachunkach albo założył sweter 

na lewą stronę. A przecież ona, w wyniku tego „głupiego 

błędu", była bliska samobójstwa! 

Spokojnie, jesteś profesjonalistką, nakazała sobie 

i uśmiechnęła się się ot tak, lekko i sympatycznie. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 43 

- Czemu nie? Masz rację. Chodźmy gdzieś pogadać. 

- Świetnie! - ucieszył się. 

Cholera, ten facet ma jednak niesamowity urok! - po­

myślała ze złością. Musi naprawdę uważać. Ani nie pod­

dać się jego czarowi, ani nie ujawnić swojej nienawiści, 

tylko po prostu zaprzyjaźnić się. A potem wysmażyć ra-

porcik, że palce lizać! 

Uśmiechnęła się, tym razem jakże ciepło i słodziutko. 

Chico pożegnał ich porozumiewawczym mrugnięciem. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Elena odetchnęła świeżym powietrzem i spojrzała na 

rozgwieżdżone niebo. A więc wreszcie nawiązała kontakt. 

Sanchez, o ile był winny, a czuła, że był, niedługo już 

będzie cieszył się wolnością. Stanie przed sądem i zapłaci 

za zmarnowane życia setek i tysięcy dzieciaków, które 

zabijały się dostarczanymi przez niego narkotykami. I tyl­

ko ona będzie wiedziała, że zapłaci jeszcze za coś: za 

straszliwą krzywdę, którą wyrządził pewnej naiwnej 

dziewczynie. 

Gdy delikatnie dotknął jej łokcia, drgnęła gwałtownie. 

- Nie chciałem cię przestraszyć. Tam jest moja cięża­

rówka. 

- Pojadę za tobą. Gdzie chcesz pogadać? 

Zerknął na zegarek. 
- Kawiarnia „U Rosy" jest już zamknięta. Zaprosiłbym 

cię do siebie, ale... - Zamilkł i uśmiechnął się dziwnie 

chłopięco. - Dawniej mieliśmy ten sam problem. 

O nie, Elena na to nie da się nabrać. Żadna tam senty­

mentalna wędrówka do miejsc, gdzie niegdyś przesiady­

wali całymi godzinami. Nie jest już molem książkowym 

i zahukaną panienką, która jak w obraz patrzyła na najlep­

szego obrońcę futbolowego w szkole... 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

45 

- Możemy pójść do mnie. Mamy duże patio. Nikt nam 

nie przeszkodzi, bo mama na pewno już śpi. 

- Nie obudzimy jej? 

- O ile nie będziesz trąbił klaksonem ani ryczał na całe 

gardło. 

- No to prowadź. 

Joe ruszył do swojej ciężarówki, a Elena wsiadła do 

białego dżipa. Wielu dziwiło się, że elegancka i subtelna 

kobieta jeździ takim wozem, lecz właśnie taki wyjątkowo 

jej odpowiadał. Świetnie się sprawował podczas samo­

tnych wypadów w dzikie okolice, no i miał opuszczany 

dach, więc w ładną pogodę można było gnać z wiatrem 

w zawody. Nikt jednak nie wiedział, że Elena właśnie 

w ten sposób spędzała wiele weekendów. 

Rezydencja Maldonadów znajdowała się kilka kilome­

trów za miasteczkiem. Kiedyś była to naprawdę wielka 

posiadłość, ale ojciec po kawałku wyprzedawał grunty 

i do dzisiaj ostała się niewielka posesja. Gdy matka tu 

przyjechała jako młoda i zakochana żona, myślała, że zna­

lazła się w raju, jednak szybko musiała pozbyć się złudzeń. 

Jej mąż był przeuroczym mężczyzną, ale przy tym próż­

niakiem, pijakiem i oczajduszą. Mimo to zawsze go ko­

chała i ciężko przeżyła jego śmierć, gdy zabił go tętniak 

serca, co stało się przed pięciu laty. 

Jednak Elena zawsze uważała, że przez tę fatalną mi­

łość jej matka zmarnowała sobie życie i gdy miała dwa­

naście lat, przyrzekła sobie, że jej mężem będzie jakiś 

solidny, nudny jegomość, ze śmiertelną powagą traktujący 

rodzinne obowiązki. 

I oczywiście jeszcze przed maturą musiała na zabój 

background image

46 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

zakochać się w następnym czarującym i kompletnie 

nieodpowiedzialnym Latynosie. 

Wyskoczyła z samochodu i obserwowała zbliżające się 

światła ciężarówki Joego. Był to stary gruchot, który pew­

nie trzymał się kupy dzięki klejowi, sznurkom i modli­

twom. Sanchez oczywiście wiedział, że gdyby jeździł po 

Santiago nowiutkim, szpanerskim samochodem, wzbu­

dziłby podejrzenia, skąd wziął na niego kasę. Elena u-

śmiechnęła się złośliwie. Jeszcze dobierzemy się do two­

ich tajnych kont, drobny cwaniaczku, pomyślała z mściwą 

satysfakcją. 

Joe zaparkował, wysiadł z auta i podszedł do niej. 
- Zapomniałem już, jak tu ładnie - powiedział. - Gdy 

byłaś mała, miałaś gdzie biegać i bawić się. 

Odwróciła się i ruszyła przez trawnik. 

- Tak - odpowiedziała lakonicznie. 

- My wynajmowaliśmy mały dom blisko rzeki. Zabu­

dowa była bardzo ciasna i bawić się można było tylko na 

ulicy. - Spojrzał do góry. - Nie ma nic piękniejszego, niż 

nocne niebo. W wojsku uczyłem się nawigacji według 

gwiazd. 

- Podobała ci się służba w wojsku? 

Usiedli na krzesłach stojących przy wielkim drzewie. 

- Tak - odparł. - Podobał mi się porządek i dyscypli­

na, a także to, że mogłem zobaczyć kawałek świata. Dzięki 

armii zrozzumiałem też, kim jestem... no i kim mogłem 

się stać. 

- Więc dlaczego przeszedłeś do cywila i wróciłeś do 

Santiago? Ciekawe życie zamieniłeś na monotonne i nud­

ne? - Tym bardziej, dodała w duchu, że w tak młodym 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

47 

wieku byłeś już majorem, stałeś więc u progu naprawdę 

dużej kariery. 

Jednak Joe wyraźnie nie chciał o tym mówić, co wy­

dało się Elenie bardzo podejrzane. No cóż, kiedy nie wia­

domo o co chodzi, z reguły chodzi o pieniądze. W tym 

wypadku najpewniej o narkodolary. 

- W domu jeszcze się świeci - powiedział po chwili. 

- Pewnie ktoś nie śpi. 

- Mama zawsze zostawia zapaloną lampę, kiedy wy­

chodzę wieczorem. 

- Ach, tak. - Zadumał się na chwilę. - Jak tu przyjem­

nie. Od dawna nie miałem okazji tak po prostu sobie usiąść 

i się odprężyć. Dzięki, że mnie zaprosiłaś. 

Joe wyraźnie nie wiedział, jak przejść do poważniej­

szych tematów, więc Elena postanowiła mu pomóc. 

- Chciałeś porozmawiać o przeszłości. 

- Tak. Minęło jedenaście lat i nie spodziewałem się, 

że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. Naprawdę bardzo się 

zdziwiłem, kiedy nagle pojawiłaś się w Santiago. 

- Mogłabym powiedzieć to samo o tobie. 

Zapadła cisza. 
- Masz rację. Wiesz, wtedy, po balu, przez cały tydzień 

usiłowałem wszystko ci wytłumaczyć, ale nie chciałaś 

mnie wysłuchać. Tak, miałaś prawo mnie znienawidzić 

i chciałem ci wyjaśnić, dlaczego tak głupio wyszło... 

- A co tu było do wyjaśniania? - przerwała mu. - Twoi 

koledzy bardzo dokładnie mi wyjaśnili, o co chodziło 

w waszym zakładzie. Cóż więcej mogłeś dodać. 

- O jakim zakładzie ty mówisz?! - Wyprostował się 

gwałtownie. 

background image

48 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Tylko spokojnie, nakazywała sobie. To wszystko było 

dawno i już się nie liczy. 

- Za młody jesteś na sklerozę, ale jak widać dopadła 

cię ta dolegliwość. No to ci odświeżę pamięć. Na początku 

ostatniej klasy przechwalałeś się przed kolegami, że żadna 

dziewczyna ci się nie oprze, wybrali więc mnie, kujona 

i okularnicę, która z nikim się nie umawiała. Taka twier­

dza nie do zdobycia. Ty oczywiście podjąłeś to wyzwanie, 

a ja, no cóż, niespecjalnie ci się opierałam. 

Joe przetarł dłonią twarz. 

- Eleno, było zupełnie inaczej! Nic dziwnego, że nie 

chciałaś ze mną rozmawiać! Przypuszczałaś, że... 

- Nie przypuszczałam, Joe, tylko wiedziałam. Dla za­

kładu zabrałeś mnie na bal. Nigdy nie spytałam, co wła­

ściwie wygrałeś. Co dostałeś ode mnie, to wiemy. Miałeś 

wspaniały wieczór, prawda? 

- Do diabła, Eleno! Aleś ty namieszała. - Wstał i spoj­

rzał nią groźnie. - Naprawdę uważasz, że zabrałem cię na 

bal, a potem nad rzekę, dla jakiegoś idiotycznego za­

kładu?! 

- Oczywiście. 
Zarówno ton głosu, jak i jej wzrok, wyrażały jedno: 

najwyższą pogardę. 

- Tak nie było! Z nikim nie rozmawiałem o tobie, a ci 

faceci postanowili się na mnie odegrać, bo przestałem 

należeć do ich bandy. A ty uwierzyłaś zapijaczonym me­

nelom, natomiast mnie nawet nie wysłuchałaś. 

Zmusiła się, by siedzieć spokojnie. 

- Skoro tak twierdzisz... - Było jasne, że mu nie do­

wierza. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 49 

- Eleno, posłuchaj mnie. Skontaktował nas trener, bo 

zależało mu, bym zdał maturę i dostał sportowe stypen­

dium na studia... 

- Tak, poprosiłeś mnie o pomoc. Pomagałam ci nadra­

biać zaległości i tylko dlatego tyle czasu spędzaliśmy ze 

sobą. 

Nie, nie tylko. Przecież marzyła o wspólnej przyszło­

ści... Ale tego mu oczywiście nie powiedziała. Wystarczy, 

że przed jedenastu laty zachowała się jak naiwna idiotka. 

- Na początku tak było. Ty dostawałaś piątki, a ja pały. 

Gdybym nie zaliczył semestru, nie dostałbym stypen­

dium... no i ugrzązłbym w Santiago na zawsze. Dzięki 

tobie tak się nie stało. Po prostu mnie uratowałaś. 

- Cieszę się, że mogłam pomóc - odparła cicho. 

Delikatnie ścisnął jej dłonie i cicho się zaśmiał. 

- Nieźle się bawiliśmy, pamiętasz? Zawsze lubiłem 

z tobą przebywać i wcale mi nie przeszkadzały twoje wy­

mówki, że nie uważam na lekcjach, nie robię porządnych 

notatek, nie mam cierpliwości do lektur. Pamiętam, jak 

fajnie z tobą było. Zawsze mnie rozśmieszałaś. Naprawdę 

lubiłem to. 

Może i tak to pamiętał, ale nigdy nie umówił się z nią 

na randkę. 

Aż do balu maturalnego. Wtedy po raz pierwszy w ży­

ciu Elena poczuła się naprawdę szczęśliwa. W pokornym 

smutku pogodziła się z myślą, że nikt nie zaprosi jej na 

bal, a oto miała iść z jednym z najbardziej fascynujących 

chłopaków w szkole. Poczuła się jak w siódmym niebie. 

Joe Sanchez mógł do woli przebierać wśród najładniej­

szych dziewczyn w szkole, lecz wybrał właśnie ją. Wtedy 

background image

50 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

nie zastanawiała się, jakimi motywami się kierował, tylko 

po prostu szalała z radości. 

Gdy zaczęła udzielać Joemu korepetycji z historii i li­

teratury, początkowo skupiała się tylko na nauce, jednak 

jego wdzięk i poczucie humoru z czasem pokonały jej 

nieśmiałość i zaczęła żartować razem z nim. No i nim się 

obejrzała, a już była zakochana. Dzięki temu bez trudu 

wygrał zakład. 

- Przykro mi, że im uwierzyłaś. Musiałaś uznać mnie 

za cynicznego bydlaka. Ale naprawdę... 

- Joe, proszę, zostawmy to. Nie mam ochoty wracać 

do przeszłości ani słuchać twoich wyjaśnień dotyczących 

tamtej nocy. - Wstała. - Nie cofniemy czasu, co się stało, 

to się nie odstanie. Nie życzę sobie ani rozmawiać, ani 

nawet myśleć o tamtym zdarzeniu. Miło było znów cię 

zobaczyć. Dzięki, że wpadłeś. 

Odwróciła się i ruszyła w stronę domu 

Wiedziała, że fatalnie rozegrała tę rozmowę. Nim zdążyła 

odnowić kontakty z Joem, faktycznie powtórnie je zerwała, 

a w każdym razie sprowadziła jej do bardzo oficjalnych 

wymiarów. To tyle w sprawie zaprzyjaźniania się z celem. 

Może jednak uda się to jakoś odkręcić? Gdyby tak jutro 

przeprosiła za swoją nieuprzejmość? 

Przepraszać Joe Sancheza. Na co jej przyszło! 

- To ty, Eleno? - usłyszała głos matki, dochodzący 

z kuchni. 

- Tak. mamo. Dlaczego jeszcze nie śpisz? 

Sara popijała gorącą czekoladę. Elena usiadła przy 

stole. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

51 

Matka była drobną, podobną do ptaka kobietą o zielo­

nych oczach. Elena czuła, iż zawsze będzie bezpieczna, 

póki Sara jest na tym świecie. Miała wyrzuty sumienia, że 

odwiedzała ją tak rzadko. 

- Kiepsko się czuję. Chyba będę musiała pójść do lekarza. 

- Bałam się, że cię obudziliśmy. 

- My? - zdziwiła się Sara. 

- Spotkałam kolegę ze szkoły. Siedzieliśmy na pod­

wórku i rozmawialiśmy o dawnych czasach. Odkąd wró­

ciłam do domu, nic innego nie robię. 

- Kto to był? 

- Joe Sanchez. Zaprosił mnie na bal maturalny. 

- Lepiej go unikaj - skrzywiła się mama. - Pamiętam, 

że w szkole go lubiłaś, ale to było dawno temu. Teraz 

lepiej się go wystrzegać. 

- Tak? A co się dzieje? - Elena nastawiła uszy. 

- O nim i o jego rodzinie mówią różne rzeczy. 

- Powiedz coś więcej. 

- Jego kuzynka, Tina, wyszła za jakiegoś faceta nie 

stąd. Ma sporo pieniędzy, ale nigdzie nie pracuje. Wiesz, 

co mam na myśli. 

- Czyżby chodziło o przemyt? 

- Nie wiem, ale to możliwe. Plotkują o całej rodzinie 

Sanchezów, a to źle. Zresztą przed wielu laty brat Joego 

poszedł do więzienia. Co to była za tragedia. I znów za­

powiada się to samo. Gdyby żyła Conchita, nie dopuści­

łaby do tego. Przecież gdy Tina ledwie odrosła od ziemi, 

wzięła ją do siebie, nie pozwoliła, by dziewczyna się zmar­

nowała. Lecz teraz nie ma kto czuwać nad tą rodziną, no 

i Tina zeszła na psy. 

background image

52 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Conchita? 

- Conchita Perez. Była babcią Joego i Tiny. Bardzo się 

przyjaźniły z matką twojego ojca. Opiekowała się twoją 

babcią podczas ostatniej choroby. 

- Nie wiedziałam o tym. 

- A dlaczego miałaś wiedzieć? Nie było cię wtedy na 

świecie. - Wypiła czekolady. - Mówią, że Joe ma jakieś 

interesy z tymi ludźmi od Tiny. 

- Dzięki za ostrzeżenie. Obiecuję, że będę ostrożna 

i nie dam się w nic wplątać. 

Oczywiście było akurat odwrotnie, bo zamierzała wplą­

tywać się we wszystko, co tylko działo się w Santiago. 

Dopiero w nocy, nie mogąc zasnąć, Elena zastanowiła 

się nad słowami Joego na temat tamtej nocy. Jeśli mówił 

prawdę, to wieczór ten był dla niego równie przykry i upo­

karzający, jak dla niej. A to kazało spojrzeć na niego z in­

nej perspektywy. 

Tak długo rozpamiętywała własny żal i rozczarowanie, 

lecz zupełnie nie zastanawiała się, co czuł Sanchez, tylko 

natychmiast uznała go za cynicznego drania. A przecież 

znała go na tyle dobrze, że chociaż powinna się zastano­

wić, czy tak jest w istocie. 

No cóż, wtedy była zakompleksioną i nieufną wobec 

mężczyzn nastolatką, która nie potrafiła z dystansem spoj­

rzeć na siebie i innych. 

Lecz dzisiaj co ją usprawiedliwiało? 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Joe ruszył w stronę domu. Najchętniej wróciłby do baru 

i utopił smutki w alkoholu, naraziłby się jednak wówczas 

na wścibskie pytania Chica. Poza tym następnego dnia 

miałby kaca. Nie, alkohol nie był dobrym wyjściem. Joe 

i tak będzie musiał zmierzyć się z uczuciami, które Elena 

znowu w nim wzbudziła. Teraz dopiero zrozumiał, że nig­

dy jej nie zapomniał, choć tak bardzo się o to starał. 

Niestety, jego dzisiejsze przeprosiny za wydarzenia 

sprzed lat wypadły wprost idiotycznie. Fatalnie to roze­

grał, ale powodowały nim silne emocje, bo przez te wszy­

stkie lata głęboko wstydził się tamtego incydentu. Oczy­

wiście był wściekły na swoich kumpli, ale przede wszyst­

kim oskarżał siebie. Dał się ponieść pożądaniu, nie usza­

nował dziewictwa Eleny i zachował się jak egoistyczny 

brutal. Ulżył swym nabrzmiałym pragnieniom, lecz jej 

zadał tylko ból. Nie pokazał, że seks może sprawiać roz­

kosz obu stronom. 

Tak, pragnął dostać jeszcze jedną szansę... lecz mo­

ment ku temu był bardzo niestosowny. Przybył do rodzin­

nego miasteczka z tajną misją i natknął się na swoją pierw­

szą miłość. Powinien teraz skupić się na odnowieniu zna­

jomości i wyjaśnieniu przeszłości, lecz nie miał na to ani 

czasu, ani energii. Jako członek wywiadu wojskowego 

background image

54 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

miał doprowadzić do odzyskania skradzionej z jednej za­

granicznych baz wojskowych broni. 

Gdy wreszcie udało się ustalić, że zrabowany sprzęt 

jest przerzucany do małego meksykańskiego miasteczka 

w pobliżu Santiago, przysłano tu Joego, by obserwował, 

co się dzieje na granicy. Wykorzystano oczywiście fakt, 

że Sanchez tu się urodził i wychował. Joe powrócił z pod­

kulonym ogonem, jako następny Sanchez, który nie pora­

dził sobie w wielkim świecie. Nikogo to nie zdziwiło, bo 

tak naprawdę wszyscy się tego spodziewali. No cóż, taka 

to już nieudana rodzinka. Alfredo, zawodowy przestępca 

i kryminalista, nie żył już od czterech lat, bo zginął w wię­

ziennej bójce, teraz kolej przyszła na Joego. Wprawdzie 

miał przygotowaną opowieść, że zwolnił się z wojska, by 

zaopiekować się chorą matką, ale nikt o to nie pytał, tylko 

czekano, kiedy ostatecznie się stoczy. 

Tajna misja wymagała od niego wielu skomplikowa­

nych i czasochłonnych działań, które zaczynały przynosić 

już rezultaty, i nie czas było na analizowanie emocji zwią­

zanych z Eleną Maldonado. 

Z tym postanowieniem wszedł do mieszkania. 

Kilka godzin później dzwonek telefonu wyrwał Joego 

z głębokiego snu. 

- Sanchez - warknął wściekle. 
- Joe, wybacz, że dzwonię tak późno... 

- W porządku, mamo, co się dzieje? - Spojrzał na 

zegarek. Dochodziła trzecia rano. 

- To znowu Tina - westchnęła matka. - Niepokoi się, 

bo Francisco nie wrócił do domu o umówionej porze. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

55 

Zadzwoniła do mnie i siedzę tu od dziesiątej. Zupełnie nie 

mogę jej uspokoić. Wybacz, że ci zawracam głowę, ale nie 

mogę sobie z nią poradzić. 

Zdegustowany, pokręcił głową. 

- W ogóle nie powinnaś sobie z nią radzić, mamo. 

Rozumiem, że znowu przestała brać leki. 

- Nie chce powiedzieć, powtarza tylko, że musiało mu 

się coś stać, bo inaczej już by wrócił. 

- To staje się po prostu beznadziejne. Wracaj do domu 

i odpocznij. Pojadę do niej i zobaczę, co da się zrobić. 

Odłożył słuchawkę i pokręcił głową. Z Tiną było coraz 

gorzej, a matka, która sama miała kłopoty ze zdrowiem, 

nieraz czuwała przy niej dniami i nocami. 

Gdy Tina wyszła za zamożnego przemysłowca Franci-

sca Delgado, Joe miał nadzieję, że jego kuzynka stanie się 

bardziej zrównoważona. Po śmierci babci przyssała się do 

matki Joego, która wprawdzie znosiła to ze świętą cierpli­

wością, lecz z drugiej strony kosztowało ją to zbyt wiele 

sił. 

Po ślubie jakiś czas było lepiej, lecz gdy Tina poroniła, 

znów zaczęła wpadać to w histerię, to w depresję. I znów 

mama Joego stała się dla niej jedyną deską ratunku, bo­

wiem Francisco programowo ignorował kłopoty psychicz­

ne żony. Ostatnio zresztą coraz częściej gdzieś wyjeżdżał, 

co mówiło samo za siebie. Joe postanowił przy najbliższej 

okazji poważnie z nim porozmawiać o problemach jego 

żony. 

Szczerze współczuł Tinie i jak tylko mógł, starał się jej 

pomagać, jednak miał w tym również ukryty cel. Otóż 

Francisco był właścicielem kilku fabryk w Meksyku, któ-

background image

56 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

re wysyłały swoje wyroby do Stanów Zjednoczonych i Joe 

podejrzewał, że firmowymi ciężarówkami przewożono 

nielegalny towar. Mógł za tym stać sam Delgado lub 

też, bez jego wiedzy, przemytem trudnili się jego pracow­

nicy. 

Joe zaoferował swoje usługi i Francisco, gdy brakowa­

ło kierowców, od czasu do czasu wysyłał go w trasę, co 

dawało świetną okazję do inwigilacji. Było to tym łatwiej­

sze, że Delgado nie traktował Joego zbyt poważnie, mając 

go za kolejnego ubogiego krewnego żony, który chętnie 

dorobi coś na boku. Gdyby jednak Francisco rzeczywiście 

był zamieszany w przerzuty broni i inną kontrabandę, każ­

dy nieostrożny ruch mógł kosztować życie. Major Sanchez 

dobrze o tym pamiętał. 

Do tego dochodziła Tina i chora na serce matka. I bez 

Eleny Maldonado Joe miał wystarczająco dużo kłopotów. 

Trochę po drugiej po południu Joe siedział w małym 

lokaliku i jadł obiad. Większość klientów już poszła, a Ro­

sie była zajęta wycieraniem stołów. Nagle dzwonek nad 

drzwiami zasygnalizował wejście następnego gościa. 

Elena?! 

Wyglądała pięknie. Wytarte dżinsy oblepiały dokład­

nie biodra i uda, a cienka koszulka podkreślała zgrabne 

kształty. 

Siedział u Tiny do szóstej rano, a potem poszedł prosto 

do warsztatu, musiał bowiem skończyć naprawiać trzy 

samochody. Teraz zaś wpadł, by coś zjeść. 

Zerknął na Elenę. Siedziała tyłem do niego, ale po 

sztywnej linii ramion poznał, że jest bardzo spięta. Nie 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

57 

wiedział, co omawiała z Rosie, ale nie szło jej najlepiej. 

Zastanawiał się, czy może szuka pracy. 

To nie jego interes. Beznadziejnie zepsuł wczorajszą 

próbę przeprosin i zupełnie nie wiedział, jak to naprawić. 

Ale trudno, miał ważniejsze sprawy na głowie i nie powi­

nien szukać kontaktu z tą kobietą. 

- Eleno, masz minutkę? - zawołał bez zastanowienia, 

gdy panna Maldonado zaczęła szykować się do wyjścia. 

Spojrzała na niego ze zdumieniem. Bez wątpienia nie 

była zachwycona jego widokiem. 

Podeszła do niego powoli. 

- Masz czas na kawę albo mrożoną herbatę? - spytał, 

pod niewinnym uśmiechem starając się ukryć narastające 

w nim napięcie. 

Elena wreszcie niechętnie skinęła głową i zawołała do 

Rosie: 

- Proszę mrożoną herbatę. 

- Jasne, skarbie - usłyszała w odpowiedzi. 

Rosie zerknęła na nich z nieskrywaną ciekawością. No 

tak, wczoraj widziano ich w jednym lokalu, skąd wyszli 

w ciemną noc, dzisiaj widać ich w drugim... Joe wiedział, 

co to znaczy: nim minie tydzień, zaczną się plotki o ich 

ślubie... 

- Cieszę się, że znów się widzimy - powiedziała Elena 

niezbyt pewnym głosem. 

- Naprawdę? - Joe dopił kawę. - Muszę przyznać, że 

twój entuzjazm jest wręcz porywający. 

Uśmiechnęła się smutno. 

- No dobrze, nie cieszę się. A dzieje się tak dlatego, że 

postanowiłam przeprosić cię przy najbliższym spotkaniu, 

background image

58 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

co samo w sobie nie jest zajęciem zbyt miłym i liczyłam, 

że uda mi się nieco to odwlec. 

- Przeprosić? - Uniósł brwi. 

Westchnęła i odgarnęła włosy za ucho. 

- Tak. Wczoraj byłam bardzo niemiła i nie chciałam 

przyjąć twoich wyjaśnień dotyczących wydarzeń sprzed 

wieków. Naprawdę jest mi przykro z tego powodu. - Za­

milkła, patrząc mu prosto w oczy. - Więc jeśli nie masz 

nic przeciw temu, chciałabym zacząć jeszcze raz. Mam 

nadzieję, że tym razem pójdzie mi lepiej. - Uścisnęła jego 

dłoń. - Coś takiego, Joe Sanchez we własnej osobie! - za­

wołała entuzjastycznie. - Tyle lat cię nie widziałam. Co 

się z tobą działo? - Zatrzepotała rzęsami. 

Roześmiał się beztrosko. 

- Oj, Eleno, żadna inna kobieta nie potrafi tak wytrącić 

mnie z równowagi. Jak ci się to udaje? 

- Taki już mój wdzięk, Joe. - Mrugnęła zalotnie. 
- Ale z ciebie diabłica! - W jego głosie zabrzmiał 

szczery zachwyt. 

No cóż, z małej Eleny wyrosła naprawdę wspaniała 

kobieta, lecz jedno się nie zmieniło: i przed jedenastu laty, 

i teraz, wprost fascynowała... i podniecała... 

- Dobra, Joe, a teraz powiedz, dlaczego rzuciłeś woj­

sko? - zapytała, jakby była to kontynuacja toczącej się od 

dłuższego czasu rozmowy. 

Starał się zwalczyć erotyczne pragnienia i skupić się na 

słowach Eleny. Odchrząknął. 

- Zamieniłem hobby w stałą pracę. 

Pochyliła się naprzód, szczerze zainteresowana. 

- To znaczy? 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

59 

- Zawsze lubiłem grzebać w samochodach. Kiedy 

wróciłem, znalezłem dom z bardzo dużym garażem i za­

cząłem kombinować, jakby tu rozkręcić jakiś samochodo­

wy biznes. Wtedy mamy auto ostatecznie odmówiło po­

słuszeństwa, więc zabrałem się za nie. Podpatrzył to są­

siad, któremu nawaliła półciężarówka, więc i nią się za­

jąłem. No i w błyskawicznym tempie okazało się, że 

pracuję sześćdziesiąt godzin tygodniowo, a także, że je­

stem właścicielem dobrze prosperującego warsztatu. 

- Całkiem nieźle - pochwaliła go Elena, jakby napra­

wdę jej zaimponował. 

Skrzywił się. 

- Na pewno nie zamierzam tego robić do końca świata, 

ale mam z czego żyć, póki zajmuję się mamą. Kiedyś 

usłyszałem, że życie jest tym, co ci się przydarza, gdy 

akurat robisz inne plany. Wolę nie myśleć, co będę robić 

za trzydzieści lat. 

- Dobrze cię rozumiem. - Uśmiechnęła się ze współ­

czuciem. - Też miałam inne plany, a jednak wylądowałam 

tutaj. 

- Właściwie to... - zaczął, zastanawiając się, jak zło­

żyć propozycję, by jej nie spłoszyć. - No cóż, powiem po 

prostu. Czy chciałabyś pracować dla mnie? 

Była zdumiona, i na pewno ta propozycja nie wywołała 

w niej żywiołowego entuzjazmu. No cóż, już nie był fa­

cetem z jej snów i wcale nie marzyła o tym, żeby być 

z nim każdego dnia... Postanowił więc jak najszybciej 

dokończyć tę wariacką rozmowę. 

- Chodzi o to, że interes rozrósł się bardziej niż ocze­

kiwałem i już sobie sam nie radzę. 

background image

60 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Powoli pokręciła głową. 

- Bardzo chciałabym pomóc, ale obawiam się, że nie­

wiele wiem o samochodach. 

- Nie o to chodzi. Po prostu dobija mnie papierkowa 

robota. Najgorsze jest to, że na ogół płacą mi z pewnym 

poślizgiem i nigdy nie wiem, kto ile jest mi winien. No i 

w ogóle cała ta księgowość, przychody i rozchody... Po 

prostu tego nienawidzę. 

- To znaczy, że miałabym zostać twoją księgową? 
- Tak. - Uśmiechnął się z wdzięcznością. - Zawsze 

byłaś dobra z rachunków, no i taka porządna, systematy­

czna. Wprowadziłabyś jakiś ład w ten cały mój bałagan, 

nauczyłabyś mnie, jak powinienem sobie z tym radzić. Bo 

nie liczę, byś chciała długo u mnie pracować. Masz prze­

cież dużo wyższe kwalifikacje i większe ambicje, ale do­

póki nie znajdziesz nic lepszego... 

- Nie chodzi ci przypadkiem o to, że ulitowałeś się 

nade mną, bo straciłam pracę i jak niepyszna wróciłam do 

mamy? 

- To dlatego wróciłaś? - Uniósł brwi. - Nie wspomniałaś 

o tym wczoraj. Wiesz co, mam pomysł. Mogłabyś teraz po­

jechać ze mną, a ja ci pokażę, o co mi dokładnie chodzi. 

Wtedy możesz zdecydować, nad kim tak naprawdę się lituję. 

Zastanowiła się przez długą chwilę. 

- Właściwie czemu nie. Znam się na księgowości, 

z matematyką też nie miałam kłopotów. 

- Z matematyką, historią, angielskim. We wszystkim 

byłaś dobra. 

- Nie miałam nic lepszego do roboty. - Wzruszyła 

ramionami. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

61 

- Dopóki ja się nie pojawiłem. 

Rzuciła mu długie, nieodgadnione spojrzenie. 

- Ale utrzymałam poziom, nawet, gdy zajmowałeś mi 

tyle czasu. 

Dotknął jej dłoni. Musi nauczyć się, jak być w pobliżu 

niej i nie odczuwać podniecenia. 

- Cieszę się, że jesteś. Odkąd wróciłem do domu, moje 

życie jest bardzo nudne. Mam przeczucie, że ty je uroz­

maicisz. 

Ostrożnie cofnęła rękę i na chwilę odwróciła wzrok. 

Kiedy znowu na niego spojrzała, uśmiechnęła się. 

- Zobaczymy. 

Joe wiedział, czym ryzykuje: stałą dekoncentracją. Był 

jednak pewien, że jako prawdziwy zawodowiec poradzi 

sobie z tym. Zresztą, o ile to nie kolidowało z jego obo­

wiązkami, miał prawo do prywatnego życia. Ogromnie 

cieszył się z powrotu Eleny. A gdy zaczną ich ze sobą 

kojarzyć, jego kamuflarz będzie jeszcze lepszy. 

Uśmiechnął się do siebie. To się nazywa fart! 
To się nazywa fart! - pomyślała Elena. Przyszła tu, by 

na prośbę mamy porozmawiać z Rosie o organizacji ko­

ścielnego bazaru, a została księgową jednego z głównych 

podejrzanych. Będzie go miała pod stałą obserwacją! I to 

na jego własne życzenie. 

Wyszli z lokalu i Joe ruszył szybkim krokiem. 
- Możesz trochę zwolnić? - spytała w końcu, biegnąc 

u jego boku. 

- Wybacz. - Spojrzał na nią zaskoczony. - Zastana­

wiałem się, co mam jeszcze dzisiaj w planie. Naprawdę 

przestaję się wyrabiać. 

background image

62 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

A może zdenerwował się, bo nagle sobie uświadomił, 

że Elena będzie miała wgląd do jego dokumentów? 

I wpadnie na trop jakichś machinacji? 

Wreszcie doszli na miejsce. Dom wybudowano w la­

tach czterdziestych, ale był dobrze utrzymany. Czyżby Joe 

okazał się takim porządnisiem? 

- Należy do ciebie? 

Otworzył przed nią drzwi z siatki. Drewniane wewnę­

trzne były otwarte, chociaż w domu nikogo nie było. Uz­

nała, że pewnie w okolicy przestępczość jest nieduża. 

- Nie, ale zastanawiam się, czy go nie kupić. Należy 

do jednego z moich wujów. Umówiliśmy się, że zamiast 

płacić czynsz, wyremontuję dom i garaż. - Weszli prosto 

do saloniku. - Był w niezłym stanie. Wujek Alejandro 

dbał o niego, ale parę lat temu miał wypadek. Teraz ma 

rentę inwalidzką i mieszka u siostry. Kiedy wróciłem 

z wojska, dom stał pusty. 

Elena weszła do jadalni i zamarła na widok stosów 

papierów, porozrzucanych na wielkim stole. Joe wszedł za 

nią. 

- Widzisz już, o co mi chodziło? Faktury do spłacenia, 

zamówienia do wysłania, ponaglenia dla dłużników, i tak 

dalej. Niestety, kiedy kończę pracę, po prostu padam 

z nóg. 

- A gdzie komputer? - Gdy spojrzał na nią zdezorien­

towany, pokiwała głową. - No cóż... - westchnęła. 

- To świetny pomysł! - wykrzyknął z entuzjazmem. 

Spojrzała na stół. 

- Na początku będzie sporo pracy, ale gdy stworzy się 

bazę danych, wszystko nagle stanie się dziwnie proste 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

63 

i łatwe. - Spojrzała na niego. - Jutro muszę jechać do San 

Antonio. Jeśli chcesz, rozejrzę się i sprawdzę, jakie kom­

putery można tam dostać. 

- Może pojadę z tobą, bo gdy znajdziesz odpowiedni 

sprzęt, od razu go kupię. 

Tego nie przewidziała. Nie mogła jednak się nie zgo­

dzić, skoro zatrudniła się u niego. Tylko jak wyrwie się do 

„Mariotta" na spotkanie z Chrisem? 

- Jasne, tak będzie lepiej - rzuciła obojętnie. - Mam 

jednak kilka spraw do załatwienia, więc na jakiś czas się 

rozdzielimy. 

Popatrzył na stół i znowu na nią. 

- Pomogłaś mi poprawić stopnie, dzięki czemu po­

szedłem na studia, a teraz ratujesz mnie przed utonięciem 

w papierach. 

Naprawdę czuł wielką ulgę, widać to było gołym 

okiem. No i z całą pewnością nie obawiał się, że Elena 

mogłaby znaleźć w tym bałaganie coś kompromitującego. 

Machnęła ręką w stronę garażu. 

- Może lepiej zabierzesz się do owych pilnych prac, 

a ja zajmę się tą stajnią Augiasza? 

Chwycił ją w talii i zawirowali w wariackim tańcu. 
- Eleno Maldonado, znów mnie uratowałaś! - roze­

śmiał się. - Nigdy ci tego nie zapomnę! 

Zaskoczył ją i nim się zorientowała, obie jej stopy ode­

rwały się od ziemi. Kiedy ją w końcu postawił, musiała 

chwycić się jego ramion, by nie upaść. Wciąż jeszcze 

usiłowała zachować równowagę, gdy pochylił się i poca­

łował ją. 

Ten mężczyzna nie całował jej od jedenastu lat, ale 

background image

64 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

jedno dotknięcie jego warg wystarczyło, by czas się cofnął. 

Elena odsunęła się gwałtownie, zdezorientowana i przera­

żona własną reakcją. 

- Wystarczy ładnie podziękować - warknęła wściekle, 

lecz on w jej głosie usłyszał to, co tak rozpaczliwie chciała 

ukryć. 

Jego spojrzenie mówiło, że wie, co czuła, i że cieszy 

się z tego. 

- Będzie tego dużo więcej... - powiedział z namys­

łem, a potem dodał innym już tonem: - Nie jestem pe­

wien, ile powinienem ci zapłacić, ale co powiesz na 

dziesięć dolarów za godzinę? Wiem, że nie jest to dużo, 

ale... 

- W zupełności wystarczy. Nie mam wielu wydatków. 

Samochód jest spłacony, a mieszkam u mamy. Poza tym 

nie masz pojęcia, ile godzin potrwa zaprowadzenie tu 

jakiego takiego ładu. - Spojrzała na stół z lekką despera­

cją. Miała nadzieję, że nie podjęła się zadania przekra­

czającego jej siły, ale musiała wykorzystać tak wspaniałą 

okazję zbliżenia się do celu. 

- Świetnie. Pogadamy później - oznajmił i ruszył do 

kuchni, zostawiając ją na środku jadalni. Usłyszała, jak 

zamykają się kuchenne drzwi. 

Podeszła, otworzyła je i patrzyła, jak Joe szedł do sto-

doły-garażu tuż koło domu. Obok jego poobijanej cięża­

rówki stały dwa samochody. Wsiadł do jednego z nich 

i wjechał do garażu. Po kilku minutach usłyszała głośną 

muzykę z radia i gwizdanie. 

A więc pozostawił ją samą sobie. 

Odwróciła się i rozejrzała po kuchni. Tu Joe niewiele 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

65 

naprawiał, a kuchenka musiała mieć ze trzydzieści lat, 

było jednak całkiem czysto. 

Otwarte drzwi prowadziły do sypialni, służącej teraz 

jako składzik, chociaż pod pudłami widać było łóżko i ko­

modę. 

Poszła dalej do dużej łazienki. Stała w niej staroświecka 

wanna na nóżkach. Naprzeciwko znajdowała się szafka 

z wpuszczoną umywalką i z lustrem, a koło wanny - ko-

módka. Lekki zapach wody po goleniu przypominał jej 

o mężczyźnie, który wciąż przyprawiał jej serce o przy­

śpieszone bicie. 

Na wieszakach wisiały dwa ręczniki, a szafkę zastawia­

ły przybory do golenia. Jednak nie było tu brudno, co 

znaczyło, że albo przychodził ktoś do sprzątania, albo pan 

Sanchez był na tyle porządny, by samemu utrzymywać 

czystość. 

Z łazienki Elena przeszła do drugiej sypialni, z której 

musiał korzystać Joe. Czuła tu jego obecność tak silnie, 

że ugięły się pod nią kolana. Niedobry znak. Jak ona 

wytrzyma z tym facetem pod jednym dachem? 

Łóżko nie było posłane, a na podłodze leżały ubrania, 

lecz również tu nie było śladu kurzu czy brudu. 

Niechętnie wróciła do salonu. Obeszła już cały dom. 

Wyglądało na to, że meble zostały po wuju. Nie było tu 

nic drogiego ani cennego. Wszystko wyglądało na używa­

ne, ale wygodne. 

Nic nie świadczyło o tym, by Sanchez dysponował 

większą gotówką. Wszystko było porządnie utrzymane, 

dach i ściany odnowione, ale żadnych ekstrawagancji. 

Spojrzała na szerokie, zwieńczone łukiem przejście mię-

background image

66 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

dzy salonem i jadalnią. Najwyraźniej w domu nie ma ni­

czego, co Joe chciałby przed nią ukryć. 

No cóż, mogła sobie pogratulować. Będzie mogła bez 

żadnego trudu obserwować cel, a przy tym zajmie się ro­

botą, która sprawi jej przyjemność. Lubiła porządkować, 

zaprowadzać ład. Zawsze tak było, odkąd sięgnęła pamię­

cią. W ten sposób reagowała na chaos panujący w głębi 

jej duszy, tłumiła marzenia o szalonych przygodach... 

o wielkiej miłości. 

Z wielką energią wzięła się do pracy, która po chwili 

całkowicie ją pochłonęła i Elena straciła poczucie czasu. 

Nagle usłyszała trzaśniecie drzwi. Podniosła wzrok 

znad kupki faktur oznaczonych jako „zapłacone" i w pro­

gu zobaczyła Joego. Był zgrzany, a policzek miał umaza-

ny smarem. Oparł ramię o framugę i zapytał: 

- I jak myślisz? Za mało ci płacę? 

- Wcale nie. 

- A ile zarabiałaś w poprzedniej pracy? 

Wzruszyła lekko ramionami. 
- Mniej więcej tyle samo. 

Do diabła, błąd! - pomyślała gorączkowo. Przyjeżdża­

jąc tu jako bezrobotna księgowa, nie sprawdziła, ile zara­

bia się w tym fachu i teraz Joe może coś wywąchać. 

On jednak tylko uśmiechnął się. 

- To chyba lepsze niż być striptizerką? - Odwrócił się 

w stronę kuchni. - W lodówce mam różne napoje. Są do 

twojej dyspozycji. Masz teraz na coś ochotę? 

- Tak, chętnie. Byle nie piwo. 

Po chwili wrócił z butelką coli. 

- Nie musisz być taka uprzejma. Jestem pewien, że 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

67 

poprzednio zarabiałaś dużo więcej. Zobaczmy, jak długo 

wytrzymasz z tak niską pensją, ale obiecuję, że gdy tylko 

będę mógł, dam ci podwyżkę. 

Skinęła głową. 

Zapadła cisza. Joe wreszcie poszedł sobie. 

Od tamtego pocałunku napięcie między nimi rosło. 

Wróciły wspomnienia, a oni przez tyle godzin byli blisko 

siebie. Dla obojga sytuacja stawała się coraz trudniejsza. 

Elena wiedziała, że nie ma wyboru i musi wytrwać. Jej 

uczucia nie mają znaczenia. Joe Sanchez jest podejrzanym 

i tak należy go traktować. 

Szkoda tylko, że wciąż tak się jej podoba... 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Następnego dnia, po bezsennej nocy, Elena wczesnym 

rankiem wyruszyła do domu Joego. Teraz najważniejsze 

powinno być dla niej spotkanie z Chrisem, ale jakoś nie 

było. 

Nie rozumiała też, dlaczego tak się dzisiaj wystroiła. 

Zamiast dżinsów i bawełnianej koszulki założyła koralo­

wą sukienkę bez rękawów, zapinaną z przodu. Podobno 

dobrze jej w tym kolorze. Ach, jasne, chodzi o to, że bar­

dziej elegancki ubiór dodawał jej pewności siebie, a poza 

tym na pewno spodoba się... celowi. Tak więc jest to 

element gry. Przecież powinna jak najbardziej zbliżyć się 

do majora Joego Sancheza, podejrzanego o poważne prze­

stępstwo federalne. 

Gdy otworzyła drzwi, z głębi domu Joe zawołał: 

- Witaj! Kawa gotowa. Czeka na ciebie w kuchni. 

Boski zapach świeżej kawy rozchodził się wokół. Elena 

usłyszała szum wody. Joe pewnie się golił. 

Nalała sobie kawy i rozkoszą zaczęła ją pić. 

- Mogłabyś mi nalać? Trochę zaspałem. 

Joe pojawił się w progu kuchni. Miał na sobie dżinsy 

i wycierał ręcznikiem włosy. Próbowała nie patrzeć na 

jego opaloną, pięknie wyrzeźbioną pierś i na to, jak dżinsy 

dokładnie podkreślały męskie kształty. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

69 

Jednak gdy podawała mu kubek, spojrzała w oczy San-

cheza. Patrzył na nią jak... jak wygłodniały wilk. 

- Wyglądasz niesamowicie, skarbie. Cudownie ci 

w tym kolorze. 

Miała nadzieję, że Joe nie dostrzegł jej reakcji. 

- Dziękuję - bąknęła, odwracając wzrok. 
- To ja dziękuję - odparł z uśmiechem. - Wybacz, że 

jestem spóźniony. Za pięć minut będę gotów. 

- Nie ma pośpiechu. Wyszłam z domu tak wcześnie, 

bo chciałam zdążyć przed upałem. 

Roześmiał się. 

- Zapomniałaś, że w Teksasie nie da się go uniknąć? 

- Zaczął wkładać skarpetki. - Zjesz coś? 

- Nie, dziękuję. 

- Muszę uzupełnić zapasy, prawie wszystko mi się po­

kończyło. 

Czyżby spodziewał się, że go w tym wyręczy? Ponie­

waż jednak Elena nie cierpiała zakupów żywnościowych, 

wiec nie zareagowała na tę uwagę. 

Włożył koszulę i wysokie buty, a ona bezwiednie gapi­

ła się na niego jak zauroczona. 

- Jestem gotów. 

Skinęła głową. Bała się odezwać, bo nie ufała własne­

mu głosowi. Podeszła do kuchennych drzwi i właśnie mia­

ła je otworzyć, kiedy usłyszała walenie w drzwi frontowe 

i kobiecy głos wołający Joego. 

Odwróciła się, patrząc przez kuchnię, jadalnię i salon 

na frontowe drzwi. Stała w nich młoda, piękna brunetka. 

Była drobna, z długimi, kręconymi włosami opadającymi 

na ramiona. Ubrana była w białą bluzeczkę na ramiącz-

background image

70 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

kach, obnażającą szczupły brzuch, i obcisłe białe szorty, 

podkreślające bardzo kształtne nogi. 

- Joe? Jesteś tu? - powtórnie zawołała piękna niezna­

joma. 

Elena zerknęła na Joego. Uśmiechnął się do niej smutno 

i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Koniec 

z wczesnym wyjazdem". Ruszył do frontowych drzwi. 

- Jestem, Tino. Co robisz tu o tej porze? - Gdy otwo­

rzył drzwi, rzuciła mu się w ramiona i przytuliła się żarli­

wie. - Joe, jestem taka szczęśliwa! Tobie pierwszemu chcę 

o tym opowiedzieć! 

- Rozumiem, że Francisco wrócił do domu zdrów i ca­

ły? - spytał, ostrożnie uwalniając się z bluszczowego op­

lotu jej ramion i nóg, by w końcu postawić ją na ziemi. 

- Tak, ale właśnie się dowiedziałam, że z całą pewno­

ścią jestem w ciąży! Czyż to nie cudownie? Nie mogę 

uwierzyć! Doktor mówił, że nie powinnam mieć proble­

mów z zajściem w kolejną ciążę, ale nie wierzyłam mu. 

A jednak miał rację! 

A więc Joe zostanie ojcem... a jego narzeczona jest 

piękną kobietą... Elena starała się zachować zimny obiek­

tywizm. No cóż, informacje o osobistym życiu podejrza­

nego są bardzo ważne, a w materiałach FBI major Sanchez 

przedstawiany był jako mężczyzna samotny. Agentka 

Maldonado wzięła się w garść. Musi jak najwięcej dowie­

dzieć się o tej... Tinie. Najlepiej będzie zaprzyjaźnić się 

z nią. 

Joe i jego kochanka weszli do kuchni, na co Elena 

uśmiechnęła się miło. 

- Eleno, poznaj moją kuzynkę, Tinę Delgado. Tino, to 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

71 

Elena Maidonado. Zgodziła się uporządkować mój tak 

zwany system księgowania. 

Kuzynka... no tak, wszystko w rodzinie. Pewnie Tina 

nie tylko sypia z Joem, ale również bierze udział w prze­

stępczym biznesie. Trzeba to koniecznie sprawdzić, gorą­

czkowo myślała Elena. 

Tymczasem Tina podbiegła do niej i chwyciła ją za rękę. 

- Tak mi miło cię poznać. Joemu od dawna potrzebna 

była pomoc. Niestety, ja się zupełnie nie nadaję do takiej 

pracy i tylko narobiłabym tu jeszcze większego bałaganu. 

- Święta prawda - szybko potwierdził Joe. 

Tina pokazała mu język i znów spojrzała na Elenę. 

- Mieszkasz w Santiago? Chyba cię jeszcze nie wi­

działam. 

- Dorosłam tutaj, ale wyjechałam dość dawno temu. 

Dopiero co wróciłam. 

- Ach! No to Joe musi cię zabrać dzisiaj na przyjęcie, 

żebyś mogła poznać nowych ludzi. Będzie tyle zabawy i... 

- Jakie znowu przyjęcie? - spytał Joe, przerywając 

rozpaplanej kuzynce. 

- Frankie powiedział, że mogę urządzić dziś przyjęcie, 

by z przyjaciółmi uczcić szczęśliwą nowinę. 

Frankie? Czyżby mówiła o Francisco Delgado? - za­

stanawiała się Elena. Był to kolejny podejrzany na jej 

liście... a w raportach wspominano, że jest on rodzinnie 

powiązany z Joem. Delgado był mężem kuzynki Joego! 

Fantastycznie! A więc niedługo pozna swój następny cel. 

- Chętnie przyjdę na twoje przyjęcie, Tino - powie­

działa z uśmiechem. - Dziękuję za zaproszenie. 

- Tak, ale jeśli mamy zdążyć na tę imprezę, musimy 

background image

72 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

natychmiast ruszać do San Antonio - oznajmił Joe, idąc 

w stronę frontowych drzwi. - Tino, odprowadzę cię do 

samochodu. 

Elena szybko przeleciała w myślach to, co wiedziała 

o Delgado. Był właścicielem kilku meksykańskich fabryk 

usytuowanych blisko granicy z Teksasem, z których szły 

transporty z towarem do Stanów Zjednoczonych. Raport 

stwierdzał wyraźnie, że jego działalność była od miesięcy 

pilnie obserwowana i niczego nielegalnego nie stwierdzo­

no. Zastanawiała się, dlaczego w takim razie Francisco 

Delgado wciąż pozostał na liście FBI. 

Joe wrócił po chwili do kuchni, kręcąc głową. 
- Wybacz to opóźnienie. Gdybym jej nie wyprowadził, 

paplałaby tak przez cały dzień. W ogóle nie ma poczucia 

czasu. Jest moją krewną, ale czasami mam jej wyżej uszu. 

- Jest bardzo żywa. 

- Dziś tak, ale jutro może wpaść w depresję. 
- Takie huśtawki nastrojów można leczyć. 

- Wiem, i nawet rozmawiałem o tym z jej mężem. 

Niestety on tylko spełnia jej kaprysy, a kiedy Tina staje 

się naprawdę nieznośna, spokojnie wyjeżdża w interesach, 

co znaczy, że moja mama musi sobie z nią radzić. Mama 

ma i tak zbyt wiele problemów, więc staram się ją odcią­

żyć. Przyznaję, że czasem mam dość. - Sapnął gniewnie. 

- Chętnie poprowadzę, jeśli zgodzisz się pojechać moją 

ciężarówką. 

- W porządku. 

Gdy wsiedli do samochodu, Joe powiedział: 

- Wiem, że wygląda jak kupa złomu... ale sama się 

przekonasz. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

73 

No cóż, ten grat był najlepszą reklamą warsztatu Joego, 

bo sprawował się naprawdę znakomicie. 

Podczas drogi rozmawiali niewiele. 

Po pierwszej godzinie podróży Joe stwierdził, że jazda 

z Eleną stała się dla niego prawdziwą torturą, dopadła go 

bowiem potężna seksualna frustracja. Próbował myśleć 

o polityce, walucie euro, zbliżających się wyborach - ale 

wszystko na nic. 

Zapach jej perfum, jedwabisty szelest sukienki, wresz­

cie odłonięty kawałek uda, wszystko to doprowadzało go 

do stanu wrzenia. A przecież minęła zaledwie godzina. Jak 

więc przeżyć resztę dnia? Mój Boże, przecież mają iść 

razem na przyjęcie do Tiny! 

Tymczasem Elana, wyraźnie odprężona, usadowiła się 

wygodnie i przymknęła oczy, i w tej leniwej pozie wyglą­

dała niesamowicie wprost seksownie. 

Co on miał z tym, do cholery, zrobić? 

Powinien się skupić na zadaniu, a nie przyjmować do 

pracy kobietę, która tak na niego działała. Z drugiej strony, 

skoro jego warsztat miał działać prawidłowo, a przecież 

takie było założenie, wykwalifikowana księgowa była mu 

bardzo potrzeba... 

Nie oszukuj się, idioto! - huknął na siebie w duchu. 

Mogłeś zatrudnić nieatrakcyjną buchalterkę w wieku 

przedemerytalnym, a nie Elenę, przy której... 

No właśnie. Jako zawodowy oficer wywiadu do perfek­

cji miał opanowaną sztukę samokontroli. Teraz mu się to 

bardzo przyda, bo w innym wypadku będzie przy lada 

okazji obłapywał swoją śliczną księgową i kradł jej całusy, 

background image

74 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

marząc przy tym o prawdziwej miłości, a tajne zadanie 

diabli wezmą. W ostatecznym rozrachunku wyjdzie na 

durnia i przekreśli swoją karierę, bo przecież w końcu 

jego szefostwo się domyśli, czym tak naprawdę zajmuje 

się dzielny major Sanchez... 

Tak, bardzo chciał, by Elena dała mu jeszcze jedną 

szansę na prawdziwą miłość, lecz nie mógł pozwolić, by 

odwracała jego uwagę od pracy. Nie miał pojęcia, jak 

pogodzić obowiązki z pragnieniami. 

Elena udawała, że śpi, a naprawdę usiłowała opanować 

swoją reakcję na bliskość Joego Sancheza, który jednak 
chyba nie zwracał na nią żadnej uwagi. 

Niestety z nią było akurat na odwrót. Wciąż wracała do 

tamtej nocy sprzed lat. 

Byli parą niedoświadczonych dzieciaków, nie potrafili 

poradzić sobie z nagłym i wszechpotężnym pożądaniem. 

Nie rozumiała, co się z nią dzieje, pozwalała na wszystko 

i wsłuchiwała się w swoją, dopiero co odkrytą, zmysło­

wość. Nie była jednak przygotowana na seks, zaskoczyło 

ją to, co się stało, i nim zdołała jakoś to odreagować w ra­

mionach Joego, pojawiły się tamte bydlaki. 

No tak, ale ten pierwszy w jej życiu stosunek był bar­

dzo nieudany. Nie czuła niczego poza bólem, jakby jakieś 

obce ciało w bezduszny sposób krzywdziło ją. Przed chwi­

lą szalała z podniecenia, lecz gdy już doszło do spełnienia, 

okazało się ono bardzo... niemiłe. 

Nigdy nie miała okazji porozmawiać o tym z Joem. 

Czy on coś zrobił nie tak? Albo ona jest kobietą... zimną? 

Wreszcie doszła do wniosku, że seks jest mocno prze-

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

75 

reklamowany, a filmy i książki po prostu kłamią. Dlatego 

do tej pory Joe pozostał jedynym mężczyzną, z którym się 

kochała. 

I którego znienawidziła. 

Plotkowano o niej, dziwiono się, że wciąż pozostaje 

samotna, zastanawiano się nad jej orientacją seksualną... 

Wiedziała o tym, ale ignorowała to. Skupiła się na stu­

diach, a potem na karierze. Przyrzekła sobie, że już nigdy 

żaden mężczyzna jej nie skrzywdzi. 

Lecz teraz jej życie zatoczyło pełny krąg. Znowu zna­

lazła się w Santiago i spędzała czas w towarzystwie Joe­

go. Najbardziej niepokojące było odkrycie, że jej zmysły 

nadal wprost niesamowicie reagują na jego obecność. Nie 

czuła się tak przy żadnym mężczyźnie. 

Co się z nią działo? Przecież przez ostatnie jedenaście 

lat wydawało jej się, że nienawidzi Joego Sancheza. Była 

dojrzałą kobietą, ceniono ją w pracy, a teraz powierzono 

jej bardzo odpowiedzialne zadanie. Nie mogła pozwolić, 

by jeden z podejrzanych rozpraszał ją i zwabiał na ero­

tyczne manowce. Tak, zmusi się do samokontroli. 

Tylko żeby jeszcze tak móc zapanować nad snami... 

No dobrze, przy sprzyjających okolicznościach mogą 

nawet pójść do łóżka. Warto sprawdzić, czy jednak seks 

potrafi dać jej jakieś naprawdę przyjemne doznania, po­

dobne do tych, jakie nawiedzają ją w nocnych majakach... 

Oczywiście, pod warunkiem, że przez cały czas będzie 

miała wszystko pod kontrolą... a przede wszystkim swoje 

emocje. 

- Nic nie mówisz - powiedział Joe po kolejnej godzinie 

jazdy. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Rozkoszuję się drogą - odparła. 

- Za pół godziny będziemy w San Antonio. Jaki masz 

plan? 

- Może zostawisz mnie przy centrum handlowym? 

Mama dała mi listę zakupów, a ja nie mam sumienia cią­

gać cię po sklepach. 

- Dobrze. Muszę odebrać części zamienne oraz spraw­

dzić w kilku warsztatach ceny. - Skrzywił się. - No i ku­

pić jakiś porządny przyodziewek na przyjęcie Tiny. Obrazi 

się, gdy przyjdę w dżinsach. 

- O rany, ja też muszę sprawić sobie jakąś ekstrakiec-

kę! - Zerknęła na zegarek. - Będziemy w San Antonio 

przed dwunastą, więc spotkajmy się o wpół do trzeciej, 

dobrze? Wtedy obejrzymy komputery. 

Elena cieszyła się, że potrafi zachować spokój, choć 

była bardzo zdenerwowana pierwszym spotkaniem 

z Chrisem. Ryzykowała, przyjeżdżając z Joem. Dlaczego 

nie wykręciła się od jego towarzystwa? Z drugiej strony 

Joe mógłby nabrać jakichś podejrzeń, bo przestępcy z za­

sady są czujni. Ale teraz spodziewa się, że Elena stawi się 

z mnóstwem toreb i paczek. No i się wpakowała. 

Co za problem, po spotkaniu z Chrisem obleci sprintem 

kilka sklepów i po kłopocie. Tak więc wszystko jest pod 

kontrolą... poza jej reakcjami na osobę Joego. 

76

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Znajdowali się już na przedmieściach, kiedy Elena 

ziewnęła. 

- Wybacz - powiedziała. - Za długo wczoraj wieczo­

rem czytałam. - Przecież nie mogła przyznać, że to przez 

niego nie mogła spać. 

- Zawsze byłaś molem książkowym. 

- To fakt. Wolałam świat ukazywany w powieściach, 

bo moje życie niezbyt mi się podobało. - Zaraz pożało­

wała, że nie ugryzła się w język. Co w Joem jest takiego, 

że zwierza mu się z największych sekretów? 

- Naprawdę się zdziwiłem, że wróciłaś do Santiago. 

Zawsze miałem wrażenie, że nie możesz się doczekać 

wyjazdu. 

- Cóż, życie dało mi nauczkę. Gdy straciłam pracę, 

znalazłam się na lodzie, choć wiem, że prędzej czy później 

pojawi sięjakas oferta. - Zerknęła na niego. - A dlaczego 

ty postanowiłeś wrócić? 

Joe zastanawiał się przez chwilę. 
- Zawsze wiedziałem, że tu wrócę, przynajmniej póki 

mama żyje. Ktoś musi się nią zająć, chociaż jest bardzo 

niezależna i nie lubi, gdy się koło niej skacze. Staram się 

wpadać do niej co drugi dzień, żeby się nie zorientowała, 

o co chodzi, i sprawdzać, czy wszystko w porządku. 

background image

78 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Zbyt piękne, żeby było prawdziwe, pomyślała Elena. 

Jeśli Joe naprawdę jest przemytnikiem, gdzieś musi loko­

wać pieniądze. Być może warsztat służy za ich pralnię. 

Z drugiej strony nie spodziewała się odkryć tego w jego 

papierach, skoro dopuścił ją do nich. 

A może Joe rozprowadza zarobione nielegalnie kwo­

ty w swojej rodzinie? Daje trochę mamie, trochę jedne­

mu kuzynowi, trochę drugiemu, i tak dalej, a oni je 

gdzieś inwestują. Każdy z nich robi to na niewielką 

skalę, więc proceder ten nie zwraca niczyjej uwagi, 

natomiast ogólna skala tego przedsięwzięcia może być 

całkiem spora. W ten sposób Joe, mając oficjalnie tylko 

to, co zarobi jego warsztat, w istocie może sprawować 

kontrolę nad dużymi pakietami akcji w różnych fir­

mach. To oczywiście tylko jedna z teorii, natomiast Ele­

na dotrze wreszcie do prawdy, a uczucia, jakie żywiła 

do... celu, były nieistotne. 

Oczywiście pragnęła, by Joe okazał się niewinny, było 

to jednak mało prawdopodobne, bowiem poszlaki zebrane 

przez FBI były naprawdę poważne. A Elena nie zamierza­

ła sprzeniewierzyć się swojemu posłannictwu. 

Do centrum dojechali dopiero o dwunastej, natomiast 

z Chrisem była umówiona o jedenastej. To opóźnienie do­

datkowo pogłębiło zdenerowowanie Eleny. Szybko prze­

biegła kilka ulic i weszła do holu hotelu Marriott. W re­

cepcji poprosiła o połączenie z pokojem Chrisa. 

Odebrał po pierwszym dzwonku. 

- Cześć - powiedziała cicho. 

- Spóźniłaś się - mruknął niecierpliwie. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

79 

- Obetnij mi pensję, tylko nie marudź - rzuciła lekko. 

- Albo podaj mi numer swojego pokoju, to cię przeproszę 

osobiście. 

- Wybacz - roześmiał się. - Trzysta dwanaście. Nie­

nawidzę bezczynnie na coś czekać. 

- Poproszę, by cię wyznaczyli do obserwacji jakiegoś 

domu. 

- Jak zawsze dobrze mi życzysz! -jęknął. 

- Do zobaczenia za chwilę. 

Po chwili zapukała do pokoju numer trzysta dwanaście. 

Drzwi tworzyły się natychmiast. 

- Witaj, kwiatuszku, i zdradź mi swoje najbardziej in­

tymne sekrety. - Chris zgiął się w ukłonie. 

- Jak na spowiedzi - zachichotała. 

- Zamówiłem coś do jedzenia - powiedział, wskazując 

dwa talerze z kanapkami i dzbanek z mrożoną herbatą. 

- Świetnie - ucieszyła się. 

Usiedli przy stoliku. 

- Miałaś być o jedenastej. 

- Tak, ale Joe zaspał i nie zdążyliśmy wyjechać 

przed... 

- Hej, zaczekaj! Czy mówisz o Joem Sanchezie, jed­

nym z facetów, których miałaś obserwować? 

- No właśnie. Przyjechaliśmy razem. 

Patrzył na nią bez wyrazu. 
- Wyżarło ci szare komórki? - spytał w końcu i ugryzł 

kanapkę. 

- Czekaj, to jeszcze nie koniec. - Ściągnęła buty 

i oparta stopy na brzegu łóżka. - Pracuję u niego. - Rów­

nież sięgnęła po kanapkę. 

background image

80 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- No to ekstra. Zatrudnił cię w warsztacie czy jako 

przemytniczkę? 

Roześmiała się. Tak, to był jej świat: Chris, FBI. Nie 

Santiago. Nie Joe Sanchez. 

- W warsztacie. Joe potrzebuje księgowej, więc nią 

zostałam. Wczoraj mi to zaproponował. Gdy wspomnia­

łam, że wybieram się dzisiaj do San Antonio, zabrał się ze 

mną, by kupić komputer. Mam wprowadzić do niego 

wszystkie dane, dzięki czemu sprawdzę sytuację finanso­

wą Sancheza. Spotkam się z nim przed trzecią, a teraz 

myśli, że biegam po sklepach. - Zatrzepotała rzęsami. 

- Przecież wszystkim kobietom tylko fatałaszki i kosme­

tyki w głowie, nie? 

- Ty to powiedziałaś. 

- To prawie wszystko, co na razie osiągnęłam. A co 

u innych? 

- Każdy na swoim miejscu. Urząd Imigracji dał Wil­

derowi jeszcze kilka nazwisk do sprawdzenia, Walters 

odebrał listę dzisiaj rano. Na pewno nie będziemy się 

nudzić. Jesteśmy coraz bliżej ustalenia kanałów przerzu­

towych. Ostatnio nasilił się ruch graniczny, co przemytni­

cy często wykorzystują, licząc na mniej skrupulatną kon­

trolę. Kręcimy się po bocznych drogach i zapisujemy nu­

mery rejestracyjne, które potem są sprawdzane. 

Elena skinęła głową. 
- Poznałam też kuzynkę Sancheza, Tinę. Jest żoną 

Francisca Delgada. Dziś wieczór w towarzystwie Joego 

idę do niej na przyjęcie. 

- Dobra robota, Eleno. 

- Poszczęściło mi się. - Roześmiała się. - A teraz mu-

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

81 

szę zrobić jakieś zakupy. - Gdy Chris z rozbawieniem po­

kręcił głową, dodała: - Tak, nienawidzę tego robić, ale 

służba nie drużba. Do zobaczenia za tydzień. Będę musiała 

coś wymyślić, by usprawiedliwić moje cotygodniowe wy­

jazdy do San Antonio. 

- Coś mi się zdaje, że naprawdę zaprzyjaźniłaś się 

z Sanchezem. 

- Znam go od lat, chodziliśmy do jednej klasy i dość 

się lubiliśmy. 

- Lubiliście się? O tym nic nie wspominałaś. 

- Pewnie zapomniałam. - Wzruszyła ramionami. -

A jakie to ma znaczenie? W szkole lubi się sporo osób. 

- Jednych tak, innych nie. Nie będzie ci przeszkadzać, 

gdy wsadzisz za kratki kumpla z klasy? 

- Jeśli jest winien, tam jego miejsce. 

- Ale nie masz pewności, czy jest winien, zgadza się? 

- Po niecałym tygodniu? Jasne, że nie. Ale uwierz mi, 

rozglądam się za dowodami. Jeśli jest wmieszany w nie­

legalne interesy, dowiem się. To samo dotyczy Delgada. 

- Uważaj, Eleno. Jeśli pojawią się problemy i nie bę­

dziesz sobie mogła poradzić, zaraz do mnie dzwoń. 

- Jasne. Ale Wilder miał rację. Po kilku dniach wtopi­

łam się w Santiago, jakbym nigdy stamtąd nie wyjeżdżała. 

- Zerknęła na zegarek. - To wszystko, co mam dla ciebie. 

Muszę lecieć. - Rozejrzała się. - Zamierzasz zostać tu do 

jutra? 

Chris skinął głową. 

- Mam parę rzeczy do załatwienia w mieście, więc 

uznałem, że równie dobrze mogę się wyspać i pojechać 

rano. 

background image

82 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- No to cześć! Do zobaczenia za tydzień 

Pobiegła do centrum handlowego, gdzie kupiła to, co 

sądziła, że przyda się mamie w gospodarstwie, a także 

jakieś ciuszki, na co Sara zawsze skąpiła pieniędzy. Na 

koniec nabyła sukienkę na przyjęcie. Była zielona, w ko­

lorze oczu Eleny, miała pasek w talii i krótką, marszczoną 

spódniczkę. Była elegancka, ale dość skromna. 

Wtedy poszła spotkać się z Joem, który zjawił się do­

piero po kwadransie. Pomógł jej wsiąść do półcięzarowki 

i upchnąć pakunki za siedzeniem. 

- Wybacz, ale wciąż wpadałem w korki. Mam nadzie­

ję, że nie czekałaś za długo. 

- Nie, wcale nie. - Wyjęła z torebki kawałek papieru. 

- Znalazłam w centrum ulotki o komputerach. Sklep jest 

w północnej części miasta, ale ceny są naprawdę bardzo 

umiarkowane. 

- Wierzę ci na słowo. Pilotuj mnie. 
Kiedy wreszcie wydostali się z miasta, Joe stał się już 

właściecielem nowego komputera i drukarki. Elena była 

zaskoczona, jak łatwo było robić z nim zakupy. Po prostu 

zaufał jej i sprzedawcy, zapłacił, i było po sprawie. 

Ufał jej. Dziwnie się z tym poczuła, jako że ona trakto­

wała go jako potencjalnego przestępcę i nazwyczajniej 

w świecie szpiegowała. 

Kiedy już wydostali się z miasta, ruch na ulicach zmalał 

i Joe mógł jechać szybciej. 

Zerknął na nią i uśmiechnął się. Odwzajemniła 

uśmiech, a on skupił się na prowadzeniu samochodu. Po 

chwili znów jednak spojrzał na nią. 

- Co jest? - spytała. - Wyrosły mi ośle uszy? 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

83 

- Nie, uszy masz w porządku, tylko... 

- Tylko co? 

- Chodzi o twój uśmiech. Jest delikatny, tajemniczy, 

nieuchwytny... i po prostu czyni cuda. 

- O czym ty mówisz? - Zmarszczyła czoło. 

- Dawniej rzadko się uśmiechałaś, lecz teraz robisz to 

częściej, a ja odkryłem, że wręcz wypatruję twojego 

uśmiechu. - Dotknął jej dłoni. - Chcę, żebyś była szczęś­

liwa. Przykro mi, że straciłaś pracę. Wiem, że było ci 

ciężko, ale nigdy o tym nie mówisz, nie skarżysz się. 

Chciałbym ci jakoś pomóc. 

Nie chciała, by jej współczuł, przecież wszystko, co 

wiedział o niej, było zwyczajną blagą. 

- Pomogłeś - powiedziała z uśmiechem. - Dałeś mi 

pracę i kupiłeś komputer, by mi było łatwiej. Czego jesz­

cze można chcieć? 

Przejechał kilkanaście kilometrów w milczeniu. 

- Człowiek chce dużo więcej, niż pracy. Nie wiem, 

czego pragniesz, o czym marzysz. 

Po co to mówił? Ta rozmowa stawała się naprawdę 

trudna. 

- Pokoju na świecie i miłości między ludźmi. 

- Mówiłem poważnie - odparł. 

Spojrzała na niego. 

- Ja też. Chciałabym, żeby ludzie rozstrzygali wszyst­

kie sprawy bez użycia broni. 1 żeby nasze państwo skupiło 

się na ochronie zdrowia i edukacji, zamiast wydawać kupę 

forsy na zbrojenia. 

- Dobrze, to dla szczęścia ludzkości... a dla twojego? 

Przez chwilę pragnęła mu wygarnąć, że gdyby wszyscy 

background image

84 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

przestrzegali prawa, ona byłaby wprawdzie bez pracy, ale 

nie przeszkadzałoby jej to. 

- Och, byłabym szczęśliwa mając dom i wychowując 

zdrowe dzieci - powiedziała zamiast tego. 

- Mówisz, jakby to było całkiem niemożliwe. - Zmar­

szczył czoło. 

- No dobrze, może i kiedyś tak będzie. Zadowolony? 

Rzucił jej takie spojrzenie, że serce Eleny zabiło sza­

leńczo. 

- Wręcz przeciwnie - wycedził. 

Kiedy dotarli do jego domu, było już ciemno. 

- Wpadnę po ciebie za godzinę. Będziesz gotowa? -

spytał, kiedy przekładali jej pakunki do dżipa. 

- Nie ma sprawy. 

- A na razie spróbuję zainstalować komputer. 

- Rany, nie! - zawołała. - On ma działać. Jutro zrobię 

to sama. 

- Dzięki za zaufanie - roześmiał się. - To był miły 

dzień. Tak rzadko mogę się gdzieś wyrwać. Nim się obej­

rzałem, a wpadłem w taki kołowrót, że czasami zapomi­

nam, jak się nazywam. 

- Muszę lecieć. - Pomachała mu. - Do zobaczenia za 

godzinę. 

Jak tylko wsiadła do dżipa, zaczęła cała drżeć. Co jest 

takiego w tym jednym facecie, czego nie mieli wszyscy 

inni, których znała? Dlaczego tak na nią działał, skoro była 

to ostatnia rzecz, jakiej chciała... i potrzebowała? 

Nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

85 

- O rany! - powiedziała wieczorem, kiedy zajechali 

przed ogromny dom w wielkiej posiadłości. Wysoka bra­

ma z kutego żelaza stała otworem. Z takiego samego że­

laza zrobiono wysokie ogrodzenie, ginące z obu stron na 

horyzoncie. - Nie miałam pojęcia, że w okolicach Santia­

go są takie pałace. 

Joe przejechał przez bramę w stronę domu, który świe­

cił jak wielka choinka. Zbudowano go w stylu śródziem­

nomorskim, z szerokimi tarasami i krytym dachówką 

dachem. Stało tu niemal tyle aut, co na publicznym par­

kingu. 

Kiedy Joe zatrzymał ciężarówkę, dwóch mężczyzn 

w liberiach otworzyło im drzwiczki jakby to było co naj­

mniej bmw. Joe oddał kluczyli jednemu z nich i podszedł 

do Eleny, która obserwowała otaczający ich splendor. 

Alejka zakręcała wokół wielkiego stawu z fontanną na 

środku. Dom otaczały wspaniałe ogrody. 

- Nie mogę sobie wyobrazić, ile kosztuje utrzymanie 

tego wszystkiego - powiedziała. 

- Frankie za bardzo rozpieszcza Tinę. - Joe pokręcił 

głową. - Uznał, że potrzebuje jakiegoś zajęcia, więc 

pozwolił, by zaprojektowała dla nich tę rezydencję. To są 

skutki. 

- Trudno o tak hojnych mężów. 
- Nie wiem. - Przyciągnął ją bliżej. - Zależy, kogo 

chcą zadowolić. 

- Mówisz, że pozwoliłbyś żonie na coś takiego? 

- Z moimi zarobkami? - Parsknął śmiechem. - Oba­

wiam się, że moja żona niewiele mogłaby zdziałać. Ale 

Delgada na to stać. 

background image

86 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- A co on robi? Musi być milionerem. 

- Ma różne interesy w Meksyku. Fabryki, magazyny 

i biurowce do wynajęcia. 

- To musi być całe imperium finansowe, bo przecież 

ten dom... 

- Nie znam szczegółów, ale sądzę, że Francisco ma 

duże wpływy wśród polityków po obu stronach granicy, 

co bardzo ułatwia mu interesy. 

Dotarli już do szczytu schodów. Drzwi otworzyły się 

szeroko. Elena natychmiast rozpoznała Tinę, nadal całą 

w bieli, chociaż tym razem jej sukienka pochodziła na 

pewno z eleganckiego sklepu. 

Obok Tiny stał smukły mężczyzna, ubrany w kosztow­

ny i szyty na miarę garnitur, subtelnie podkreślający jego 

wdzięczną sylwetkę. Elena wyobraziła go sobie ze szpadą 

w dłoni. Jego skóra była znacznie ciemniejsza niż Tiny, 

a oczy czarne jak węgiel. Górną wargę zdobił cienki, sta­

rannie utrzymany wąsik. 

- Ach, Joe. Miło cię widzieć, compadre - powiedział, 

klepiąc go po plecach. 

Delgado niewątpliwie był niezwykle przystojny i miał 

bardzo dużo męskiego wdzięku, Elena musiała to przy­

znać. Gdyby tylko tak się nie puszył... Po prostu biły od 

niego miliony i poczucie władzy. 

- Och, tak się cieszę, że przyszliście! - zawołała z emfa­

zą Tina. - Bez ciebie to nie byłoby to samo, Joe. Wyglądasz 

tak dostojnie w garniturze. - Uśmiechnęła się do Eleny. -

Najwyraźniej masz wielki wpływ na mojego kuzyna. Żadna 

inna kobieta nie zdołała namówić go na włożenie garnituru 

i przyjście do mnie na przyjęcie. Gratuluję. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 87 

Joe mrugnął do Eleny. 
- Musimy tu zaczekać na resztę gości - powiedział 

Delgado. - Proszę, rozgośćcie się. Jest mnóstwo jedzenia 

i picia, a na dolnym tarasie gra orkiestra, jeśli macie ocho­

tę potańczyć. 

- Doprawdy, senor Delgado to wielka persona - szep­

nęła Elena, gdy nieco się oddalili. - Nie wiedzia­

łam, podać mu rękę, dygnąć, czy też natychmiast paść do 

dostojnych nóg! 

Joe parsknął śmiechem. 

- Eleno, brakowało mi twojego dowcipu. Dzięki Bogu, 

że wróciłaś do domu. 

Przez cały wieczór Elena poznawała nowych ludzi, 

choć niektórych pamiętała z dawnych czasów. Prawie 

wszyscy goście mieli jedną wspólną cechę: bił od nich 

zapach milionów. Świadczyły też o tym stroje i biżuteria. 

Jedzenie było niesamowite, a kieliszki do szampana ani 

przez chwilę nie pozostawały puste. W końcu Elena od­

prężyła się i zaczęła nieźle się bawić... oczywiście w to­

warzystwie Joego. Kiedy zaprowadził ją na parkiet i wziął 

w ramiona, przypomniał jej się bal maturalny. 

- Wspomnienia wracają - powiedziała cicho. 
Ale nie było całkiem tak samo. Joe trzymał ją w ramio­

nach pewniej i prowadził dużo sprawniej. 

- Mam nadzieję, że tylko te dobre - odparł, obejmując 

ją mocniej. 

Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się. 

- Jak teraz o tym myślę, to część tych wspomnień na 

pewno jest dobra. Może za długo skupiałam się na tych 

złych. 

background image

88 NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Przetańczyli w milczeniu dwa kolejne utwory, zanim 

powiedział: 

- Wiesz, to chyba nie czas ani miejsce na to, ale chciał­

bym ci coś wyznać. 

- Wyznać? 

- Wtedy okazałem się takim marnym kochankiem 

i pewnie obrzydziłem ci seks na resztę życia, bo miałem 

bardzo mało doświadczenia. Nigdy nie pragnąłem nikogo 

tak jak ciebie i uczucia wzięły górę. Dlatego byłem bez­

nadziejnym partnerem. 

Była wstrząśnięta tym wyznaniem. Sądziła, że już nig­

dy nie wrócą do tego tematu, a jednak Joe zdecydował się 

na to i wyznał, że również uznał tamten seks za bardzo 

nieudany. A przede wszystkim powiedział, że bardzo mu 

na niej zależało. Głęboko przeżył tamto wydarzenie i do 

dziś dręczą go wyrzuty sumienia za to, że skrzywdził 

Elenę. Zastanawiała się, czy naprawdę zgadł, że od tego 

czasu nie miała innych doświadczeń seksualnych? Czyżby 

to było aż tak oczywiste? 

Przestali tańczyć i podeszli do barierki na tarasie. Joe 

spojrzał na Elenę. Była bardzo poruszona. 

- Straciłeś nad sobą panowanie? - spytała. 

- Mhm. Spędziłem mnóstwo bezsennych nocy na rozpa­

miętywaniu tego, co zrobiłem i jak to się stało. Gdyby nam 

nie przerwano, może byłbym na tyle przytomny, żeby ci to 

wynagrodzić prawdziwą, czułą miłością, choć kto to wie? 

Wtedy nie wiedziałem, jak naprawdę zadowolić kobietę. 

- Ale teraz już wiesz? - spytała Elena z uśmiechem. 

Spojrzał na ich wciąż złączone dłonie leżące na ba­

rierce. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

89 

- Nie jestem playboyem, jeśli o to chodzi, jednak wy­

starczająco poznałem kobiety, by rozumieć, co ci wtedy 

zrobiłem. Do tego pojawiły się te małpy z latarkami... 

Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego tamten wieczór 

zaczął się tak dobrze, a skończył tak fatalnie. 

Milczała. 

- Zawsze chciałem ci to wynagrodzić - dodał Joe. 

Z Eleną zaczęło dziać się coś dziwnego. Poczuła się tak, 

jakby ulatywała w jakąś cudowną krainę. 

- A jak zamierzasz to zrobić? 

Jego spojrzenie zdawało się ją pieścić i rozpalać. 

- Chciałbym zabrać cię w jakieś ustronne miejsce -

powiedział w końcu - gdzie na pewno nikt nam nie prze­

szkodzi. Byłoby tam łóżko, żeby było nam wygodnie. 

I mielibyśmy dużo czasu, by poznać się nawzajem, dowie­

dzieć się, co lubimy. Chciałbym dać ci rozkosz, Eleno, na 

wszystkie możliwe sposoby. Chciałbym pieścić i całować 

każdy centymetr twojego ciała, aż oboje bylibyśmy zbyt 

słabi, by ciągnąć to dalej. 

Jej wyobraźnia podążała za jego słowami. Nogi ugięły 

jej się w kolanach, ledwo ustała. 

- Nie wiem, co powiedzieć - szepnęła w końcu. 

- Powiedz „tak" i znikamy stąd natychmiast - odparł. 
- Przepraszam. 
Odwrócili się gwałtownie. 

- Ogromnie przepraszam, że wam przeszkadzam, ale 

czy mógłbym zamienić z tobą kilka słów na osobności, 

Joe? - Delgado uśmiechnął się do Eleny. - Obiecuję, że 

nie zatrzymam go długo. 

background image

90 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Joe zaczął protestować, ale Elena uśmiechnęła się. 

- Oczywiście, że się zgadzam - oznajmiła. - Nie 

chciałam monopolizować go na cały wieczór. 

Francisco ruszył przed siebie, nie oglądając się, czy Joe 

idzie za nim. Było oczywiste, że jest tego pewien. 

Spojrzała na swój kieliszek. Ten cholerny szampan! 

Niewiele brakowało, a popełniłaby fatalny błąd! Nie mog­

ła sypiać z facetem, którego zamierzała wsadzić za kratki. 

W ogóle nie zamierzała z nikim sypiać! 

- Co się stało z Joem? - spytała Tina, która nagle się 

pojawiła. - Wciąż patrzył ci z uwielbieniem w oczy. 

- Nie sądzę, żeby był mną aż tak zauroczony - zaśmia­

ła się. - Ale dziękuję. 

Łobuzerski uśmiech Tiny zniknął. W jej oczach poja­

wiły się głębia i szczerość, które kompletnie zaskoczyły 

Elenę. 

- Joe jest w tobie zakochany, Eleno. Na pewno o tym 

wiesz. 

- Dopiero co mnie poznałaś. Skąd możesz wiedzieć? 
- Bo swojego kuzyna znam od lat. Zawsze był samot­

nikiem i niewiele obchodziły go kobiety. Jego mama opo­

wiadała mi o dziewczynie, którą znał przed maturą. Mó­

wiła, że spędzał z nią mnóstwo czasu i był to jedyny okres 

w jego życiu, kiedy wyglądał na szczęśliwego. Potem coś 

się stało i znowu zaczął przesiadywać w domu, nigdzie nie 

chodził, nawet z kolegami. Czymś się zadręczał, ale jego 

mama nigdy się nie dowiedziała, co się stało. Moim zda­

niem ta dziewczyna to ty, Eleno. Chyba znaliście się 

w szkole. Uważam, że Joe i wtedy, i dzisiaj tak samo moc­

no cię kocha. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 91 

Elena nie wiedziała, co odpowiedzieć. 

- Skąd tyle wiesz o jego uczuciach? - spytała 

w końcu? 

- Joe jest wyjątkowy, Eleno. Rozumie różne rzeczy, 

nawet nie trzeba mu mówić. Umie słuchać. Potrafi leczyć 

ludzkie dusze, a nie tylko naprawiać maszyny. Ale jest 

sam, a dzisiaj zobaczyłam człowieka, o którym nawet nie 

wiedziałam, że istnieje. Jakby nagle zapaliło się w nim 

jakieś światło. Kiedy na ciebie patrzy, wręcz promienieje. 

- Tina wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Eleny. - Pro­

szę, nie rób mu znowu krzywdy. Czy wtedy był taki smut­

ny, bo wyjechałaś? Uważaj na niego, dobrze? Kocham go. 

Jest dla mnie kimś więcej niż bratem. Wiem, co o mnie 

myśli, bo ja często jestem... no, nie taka jak trzeba, ale 

zawsze mi pomaga. Proszę, nie skrzywdź go... po raz 

drugi.. 

Francisco i Joe wrócili. 

- Jak się czujesz, carina? - spytał Delgado żonę. - Nie 

chcemy, żebyś się przemęczała. - Delikatnie pogładził pal­

cami płaski brzuch Tiny i Elena zrozumiała, że naprawdę 

ją kochał. Nagle odpłynęła gdzieś jego poza. 

- A ty? - odezwał się Joe, patrząc na Elenę. - Możemy 

już wracać? 

Pytanie brzmiało bardzo niewinnie, ale Elena czuła, że 

jej odpowiedź może zmienić całe jej życie. Patrzyła mu 

przez chwilę w oczy, po czym skinęła głową. 

- Tak. Chyba tak. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Zeszli z tarasu, nie patrząc na siebie ani nie odzywając 

się, i wsiedli do ciężarówki Joego. Do miasta dotarli 

w milczeniu. 

Elena siedziała z rękami splecionymi na kolanach 

i czekała jak w otępieniu, czy Joe przejedzie przez miasto 

w stronę domu jej mamy. A może skręci na światłach i za­

bierze ją do siebie? 

Joe uwiódł ją swoimi słowami, lecz zdołała się z tego 

zauroczenia otrząsnąć. Potem jednak dodała swoje Tina 

i Elena marzyła już teraz tylko o jednym: by kochać się 

z Joem Sanchezem. 

Jedenaście lat temu byli dwójką dzieciaków i wszystko 

zepsuli. Nareszcie to zrozumiała. Teraz znów czuła się jak 

po balu maturalnym, tylko że była świadomą swych prag­

nień kobietą. 

Gdy zatrzymali się na skrzyżowaniu, spojrzała na Jo­

ego. Bał się. Bał się, że Elena go odrzuci. Och, jak nagle 

poczuła się lekko i swobodnie! Delikatnie położyła dłoń 

na jego udzie. Drgnął, po czym położył rękę na jej dłoni. 

I ruszył w kierunku swojego domu, a potem... a potem 

zaprowadził ją prosto do sypialni. 

Stanęli koło nieposłanego łóżka. Joe spojrzał na Elenę. 

- Wiem, że mój dom to nie pałac... - zaczął, ale uci-

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

93 

szyła go, kładąc palec na jego wargach. Zsunęła mu ma­

rynarkę z ramion. 

Rozpiął pasek i zamek jej sukienki. 

- Jesteś taka piękna - szepnął drżącym głosem, kie­

dy odwróciła się w jego stronę. - Chyba śnię. - Przesu­

nął palcami po jej nagim ramieniu. - Tyle lat śniłem 

o tobie. 

Pozbawiła go krawata i koszuli, po czym sięgnęła do 

paska. 

- To się dzieje naprawdę, Joe. 

Szybko zrzucił buty i pozbył się reszty ubrania. Elena 

równie szybko zdjęła z siebie delikatną bieliznę i sandałki 

na obcasach. 

Czekała. 

Światło wpadające z innego pokoju pozwalało im wi­

dzieć się nawzajem. Wyciągnął rękę i dotknął czubka jej 

piersi, który stwardniał jak mały kamyczek. Potem Joe 

pochylił się i musnął go delikatnie językiem. 

Wyciągnęła do niego ramiona. Wziął ją na ręce i poło­

żyli się na łóżku obok siebie. Czekał, obserwując ją, a ona 

ostrożnie powiodła palcem po jego piersi, potem brzuchu. 

Zatrzymała się na chwilę, po czym zdobyła się na bardzo 

śmiałą pieszczotę. Jej palce igrały z jego oszalałym pożą­

daniem. Joe przymknął oczy. 

- No dobrze - uśmiechnęła się - a więc znaleźliśmy 

się w ustronnym miejscu, gdzie nikt nam nie przeszko­

dzi... jaki dalszy scenariusz zaplanowałeś? 

Roześmiał się. 

- Będę improwizował. No więc tak... - Pochylił się 

nad nią. - Najpierw powinienem trochę się tu rozejrzeć... 

background image

94 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Delikatnie pieścił jej piersi. - Co za cudowna kraina... 

- zamruczał i pocałował różowy wgórek. 

Wrażenie było nie do opisania. Elena nigdy czegoś 

takiego nie przeżyła. Język Joego delikatnie drażnił jeden, 

potem drugi sutek. Dotknęła jego policzka, przesunęła 

palcami po włosach. Podniósł głowę i odnalazł jej wargi. 

Pocałunek ciągnął się bez końca, podczas gdy dłonie Jo­

ego błądziły po jej ciele. 

Chciała, by zrobił więcej, dużo więcej, jakkolwiek 

mogło to okazać się bolesne. Pociągnęła go za ramiona, 

w milczeniu prosząc, by się z nią kochał. 

Pochylił się nad nią, a ona zachęcająco uniosła kolana. 

Przypomniał jej się tamten ból i zesztywniała na chwilę, 

ale potem rozluźniła się i uniosła biodra. 

Nie, nie było bólu, tylko sama rozkosz. Kiedy Joe spró­

bował się odsunąć, przywarta do niego mocno, owijając 

nogi wokół jego pasa, by nie mógł uciec. 

Już zrozumiał, że tym razem wszystko jest inaczej. 

Wpadli w szaleńczy rytm miłości, aż wreszcie dotarli do 

samego szczytu rozkoszy. 

Elena wreszcie się dowiedziała, o czym mówiły te 

wszystkie książki i co pokazywały filmy. 

Uśmiechnęła się do Joego. Pocałował ją, po czym prze­

kręcił się na bok. 

- Szczerze mówiąc, planowałem, że będzie dłużej 

i spokojniej - wychrypiał resztkami sił. 

- A czy ja się skarżę? - zachichotała. 

- Wciąż nie potrafię się przy tobie kontrolować. 

- Tobie trudniej, skoro musisz panować nad sobą. Bo 

ja po prostu pędziłam z wichrem w zawody. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

95 

Westchnął i pogładził jej ramię. 

- Pragnąłem ciebie zawsze, a teraz, gdy znów cię spot­

kałem. .. Dawno już nie byłem z żadną kobietą, no i to 

wszystko okazało się dla mnie za trudne. 

Znów zachichotała. 

- Joe, jeśli dalej będziesz mnie przepraszać, chyba bę­

dę musiała cię pobić, żebyś wreszcie otrzeźwiał. Było fan­

tastycznie! Dzięki tobie znalazłam się w niebie. Z drugiej 

strony, jeśli zamierzasz coś jeszcze poprawić, to ja je­

stem... otwarta na wszelkie propozycje. 

Parsknął śmiechem. Przyciągnął ją do siebie i wsunął 

jej ramię pod głowę. 

- Widzisz, jest pewien problem. Mężczyzna potrzebu­

je trochę czasu, by odzyskać siły. Przecież wiesz o tym. 

- Trudno, poczekam - mruknęła sennie. - Jak mus, to 

mus. 

- Eleno... - powiedział po chwili. 

- Mhm... 

- Dlaczego... dlaczego nie wyszłaś za mąż? 

- Tak jakoś. 

- Rozczarowałaś się do wszystkich swoich partnerów? 

Coś mruknęła niewyraźnie i odwróciła od niego głowę. 
- Co mówisz? - spytał. 
- Nic. 

- Eleno, powiedz coś... 

Spojrzała mu w oczy. 

- No więc dobrze, powiem. Powinnam wrócić do do­

mu, zanim mama uzna, że miałam jakiś wypadek. 

Joe patrzył na nią długo. No tak, nie podjęła tematu. 

Miała prawo. Nie musiała opowiadać mu o swoim życiu, 

background image

96 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

nie musiała też odpowiadać na jego delikatną aluzję do 

wspólnej przyszłości.Wciąż miała do niego żal za tamten 

incydent sprzed jedenastu lat. Przespała się z nim, bo tego 

chciała... i tyle. Czy tylko tyle? Joe wiedział jedno: ta gra 

dopiero się zaczęła. I nagle oświeciła go pewna myśl: 

czyżby Elena naprawdę przez te wszystkie lata nie była 

z żadnym mężczyzną? Wydawało się to mało prawdopo­

dobne, choćby z uwagi na jej urodę i wdzięk... ale prze­

cież jednak możliwe, gdyby uraz, jaki przez niego nabyła, 

trwał aż do dzisiejszej nocy... 

I zaraz potem dopadła go następna myśl. 
- Nawet nie spytałem, czy masz jakieś zabezpieczenie 

- powiedział szybko. - Jeśli ukrywasz przede mną to, cze­

go się domyślam, nie musisz brać pigułek, prawda? 

Pokiwała potakująco głową, a Joe stłumił przekleństwo. 

- Świetnie, Sanchez - mruknął. - Jedyne zabezpiecze­

nie, jakie mam, znajduje się w moim portfelu, w dodatku 

nie jestem pewien, czy jeszcze się do czegoś nadaje. -

Zerknął na nią. - Ale jeśli nadal jesteś zainteresowana, 

możemy to sprawdzić. 

Ponieważ z uśmiechem skinęła głową, więc szybko 

przyniósł foliową paczuszkę, dzierżąc ją niczym cenne 

trofeum. 

I dzięki temu Elena pobrała następną lekcję wychowa­

nia seksualnego, w której to dziedzinie miała tak fatalne 

zaległości. 

Obudziła się nagle. Joe spał mocno obok niej, z ramie­

niem i nogą przerzuconymi przez jej ciało, jakby się bal, 

że mu ucieknie. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

97 

- Joe? 

- Mmmm? 

- Naprawdę muszę iść do domu. 

Ziewnął i obrócił się na plecy. 

- Wiem - przyznał. 

Jak tylko ją wypuścił, wstała i szybko się ubrała. Kiedy 

się odwróciła, miał już na sobie dżinsy, koszulkę i buty 

robocze. 

Szybko ruszyli w drogę. 

- To był długi i wyczerpujący dzień - szepnęła sennie. 

- Tak. I bardzo piękny. 

- Mhm. 

- Mieliśmy zainstalować ten komputer jutro, ale mu­

simy odłożyć to na później. 

- Dlaczego? 

- Delgado prosił mnie, żebym na parę tygodni zastąpił 

jednego z kierowców, bo facet się rozchorował. 

Serce Eleny zabiło gwałtownie. 

- Będziesz pracował dla Delgada? 
- Pomagam mu od czasu do czasu. - Spojrzał na nią 

zaskoczony. - Dlaczego tak cię to dziwi? 

Tylko spokojnie, powtarzała sobie. 
- Bo masz tyle pracy w warsztacie. 
- Jakbym nie wiedział. Będę musiał zawiadomić parę 

osób, że nie wyrobię się w terminie. - Lekko uderzył dło­

nią w kierownicę. - A niech to! W tej chwili ostatnia 

rzecz, o jakiej marzę, to wyjeżdżać z miasta. 

- W tej chwili? 

- Nie powinienem ani na chwilę spuszczać cię z oczu, 

bo gotowaś odbudować ten mur między nami. 

background image

98 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Uśmiechnęła się i położyła głowę na jego ramieniu. 

- Nie musisz się o to martwić. Sama zainstaluję ten 

komputer - powiedziała po chwili. - Tak naprawdę twoja 

pomoc nic jest tu w ogóle potrzebna, naprawdę znam się 

na tym, a ty chyba... 

- Nie przesadzaj, miałem z komputerami do czynienia 

na studiach, a potem w wojsku. 

Roześmiała się. 
- Wiem, każdy mężczyzna najlepiej na świecie prowa­

dzi samochód, obsługuje komputery i zadowala kobiety. 

Też się roześmiał. 
- Jasne, masz rację. Dobrze, sama się tym zajmij. 
- Podczas twojej nieobecności mogłabym stworzyć 

bazę danych. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko 

temu. 

- W porządku 
- Tylko że wtedy będzie mi potrzebny klucz do two­

jego domu. 

- Zostawię otwarte drzwi kuchenne, a zapasowe klu­

cze położę na stole. Jestem ci bardzo wdzięczny, skarbie. 

Wiesz, że wrócę najszybciej, jak będę mógł. 

Gdy już znalazła się w swoim pokoju, zapadła w głę­

boką zadumę. Najpierw długo wsłuchiwała się w swoją 

intuicję i wreszcie doszła do wniosku, że Joe jest absolut­

nie czysty. Bez żadnych wątpliwości. Ten problem miała 

więc z głowy. 

Jednak gdzieś tu grasowała banda przemytników i ona 

musi ustalić, kto do niej należy. Czekała ja ciężka praca, 

a Elena znalazła się w punkcie zero. Nie wiedziała nic 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

99 

poza jednym: Joego Sancheza należy skreślić z listy po­

dejrzanych. Pozostawało więc jej po prostu żyć w Santia­

go i pilnie wszystkiemu się przypatrywać, wyłapywać 

każde słowo. 

Pomyślała o Tinie. Była dzisiaj taka szczęśliwa. Pomy­

ślała też o dziecku i o tym, jak wielką zmianę wprowadzi 

ono w jej życie. 

Dziecko... Możliwe, że sama dzisiaj zaszła w ciążę. 

Nie była pewna, co o tym sądzić. Właściwie to nie wie­

działa, co ma w tej chwili myśleć o czymkolwiek. 

- Nie słyszałam, kiedy wróciłaś - powiedziała rano 

Sara, kiedy Elena wreszcie zeszła do kuchni. 

- Bardzo późno, mamusiu. Gdzie trzymasz aspi­

rynę? 

- Rozumiem, że przyjęcie było udane? - spytała su­

cho, podając córce buteleczkę z tabletkami. 

- Można tak powiedzieć. 

- No więc co myślisz o tym wszystkim? Nie mówiłam 

ci? Porządni ludzie na pewno by tak nie mieszkali. Pew­

nego dnia policja połapie się, że to przestępcy. Uważaj, 

żebyś się w coś nie wplątała. 

Elena właśnie złożyła uroczystą przysięgę, że już nigdy 

nie tknie szampana. W jej głowie szalało stadko bardzo 

ożywionych dzięciołów. 

- Wiem, mamusiu. Mówiłaś mi o tym wczoraj. 

- Kosztowny dom, prawda? 

- Bardzo. 

- Dobrze się bawiłaś? 

Och, gdyby jej mama znalazła całą prawdę. Ale pew-

background image

100 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

nych rzeczy nie można omawiać z rodzicami, niezależnie 

od tego, ile się ma lat. 

- Pooglądałam sobie ludzi, którzy mają nieograniczo­

ne możliwości. 

- Joe nieźle wyglądał, kiedy po ciebie przyjechał. 

Elena uśmiechnęła się. Była zdumiona, gdy ujrzała Jo-

ego w ciemnym garniturze. Natychmiast przypomniał jej 

się bal maturalny. Tylko że wczoraj Joe wyglądał jeszcze 

lepiej. 

- Ale masz rozmarzony uśmiech - powiedziała Sara 

łagodnie. - Gdybym nie znała cię lepiej, pomyślałabym, 

że się zakochałaś w Sanchezie. 

- Może tak jest, mamo. Czy to byłoby źle? 

Tak, tylko że wtedy musiałaby odejść z FBI... a tego 

sobie po prostu nie wyobrażała. 

Sara usiadła obok niej przy stole. 

- No, przynajmniej nie uciekłabyś znowu na koniec 

świata w pogoni za szczęściem. 

Muszę, mamusiu, pomyślała Elena. Nie mogę tu żyć, 

niezależnie od tego, jak się skończy to zadanie. 

- Ale ty przecież pracujesz u niego - powiedziała Sara, 

gdy jej córka wciąż milczała. - Nie powinnaś się spóźniać. 

- Joe wyjechał na jakiś czas, a ja mam zaprowadzić 

porządek w papierach. 

Sara wstała z krzesła. 

- Zrobię ci śniadanie. Musisz coś zjeść. 

Sara dobrze wiedziała, czym należy karmić pijaków, by 

zniwelować skutki kaca. Przez tyle lat ratowała swojego 

męża, więc teraz pomogła ledwie żywej córeczce, która 

zresztą w pełni to doceniła. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

101 

Elena szybko zainstalowała komputer i wgrała progra­

my, a potem zabrała się do pracy. 

Przeżyła tylko jedną chwilę burzliwych emocji - kiedy 

weszła do sypialni. Zmięta pościel i zdradzieckie dołki na 

obu poduszkach przypominały o tym, co zaszło. I wresz­

cie, w świetle dnia i na trzeźwo, bez wsłuchiwania się 

w swoją intuicję, tylko kierując się rozumem, musiała 

spojrzeć prawdzie w oczy. 

Kochała się z podejrzanym. Czy to zagrozi jej misji? 

Miłość z Joem wydawała się jej czymś najważniejszym 

na świecie. Co za ironia losu! 

No cóż, podczas tej nocy zrozumiała, czym jest seks 

i dlaczego jest tak ważny dla wielu ludzi. Dotąd była na 

to zupełnie głucha. Lecz teraz czeka, aż Joe wróci i znów 

będą się kochać. 

Szybko zmieniła pościel, a brudną wrzuciła do pralki. 

Następnie, by uspokoić zawodowe sumienie, fachowo 

przeszukała cały dom, jednak, ku swej ogromnej uldze, 

żadnych dowodów przestępstwa nie znalazła. 

W dużo lepszym nastroju zabrała się do pracy przy 

komputerze, starannie wprowadzając do niego wszystkie 

dostępne dane. Do wieczora udało jej się załatwić wszyst­

ko, do czego nie były potrzebne dodatkowe wyjaśnienia 

ze strony Joego. 

Wieczorem poszła do domu, zasnęła wcześnie i mia­

ła długie i bardzo erotyczne sny, oczywiście z Joem 

w roli głównej. 

- A więc uważasz, że Joe Sanchez nie ma niczego do 

ukrycia? 

background image

102 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Elena i Chris siedzieli przy małym stoliku w pokoju 

innego wielkiego hotelu w San Antonio. 

- Jedyne, co zdołałam znaleźć, to powiązania z rodzi­

ną Delgado. Nie można jednak winić człowieka za jego 

krewnych. 

- Cóż, ciężarówki przekraczające granicę w zeszłym 

tygodniu należały do Deigada i nic w nich nie znaleź­

liśmy, a namęczyliśmy się nieźle - stwierdził Chris ze 

szczerym obrzydzeniem. - Jeśli coś przemyca, to jest na­

prawdę bardzo sprytny. Niemal rozebraliśmy te auta na 

części, wyładowaliśmy wszystkie towary, szukaliśmy 

ukrytych schowków, fałszywych dachów i podwójnych 

podłóg. Możliwe, że jest tym, za kogo się podaje. 

- Widzieliście Joego Sancheza za kierownicą? 

Chris skinął głową. 

- Tak. Na pewno mnie nie zauważył. Przeszukali go. 

Bez protestów pomógł celnikom rozładować ciężarówkę. 

Popatrzyli na siebie, 
- Jak myślisz, co to znaczy? - spytała w końcu. 

- Pytasz o moją teorię? - upewnił się Chris, dopijając 

napój z puszki. Skinęła głową. - Moim zdaniem dowiedli­

śmy, że ktoś ze straży granicznej albo urzędu antynarkotyko­

wego doskonale wie, które transporty należy ignorować. 

Cóż, zdarzało się, że jakiś agent dawał się skorumpować 

i jeżeli był wystarczająco sprytny, mógł przez jakiś czas 

wszystkich wodzić za nos. Wreszcie jednak i tak najczę­

ściej wpadał, lecz szkody, jakie spowodował, okazywały 

się często bardzo poważne. 

- Nikt nie powiedział, że to będzie łatwe - stwierdziła 

Elena, patrząc w okno. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

103 

- Mam plan - uśmiechnął się Chris. - Nocami i dnia­

mi myślałem, jakbym sam zorganizował przemyt. 

- Więc jak? 

- Sprowokowałbym celników, by na dużym przejściu 

granicznym zaczęli sprawdzać wszystkie przejeżdżające 

ciężarówki. Na przykład puściłbym w obieg jakąś plotkę 

O nielegalnym transporcie. W tym samym czasie pchnął­

bym dużo mniejszy ładunek gdzieś w górze rzeki, na przy­

kład w Santiago. 

- Mniejsze przejścia będzie nam dużo trudniej obser­

wować bez wzbudzenia podejrzeń. Przecież oni mogą so­

bie grać nam na nosie, jeżeli mają celników z Santiago 

w kieszeni. 

Chris uśmiechnął się. 

- A gdyby tak twój chłopak, czyli ja, przyjechał do 

ciebie w odwiedziny? Mogłabyś wtedy oprowadzać mnie 

po mieście i okolicy. Udawałbym wścibskiego turystę, 

który wybrał się do Meksyku po pamiątki. 

- Nieźle - odparła powoli, zastanawiając się, jak wy­

tłumaczy Joemu obecność Chrisa. 

- Rozmawiałem już o tym z Samem. Uważa, że warto 

spróbować. Mam ustalić z tobą szczegóły. 

Wracając z San Antonio do Santiago, Elena gorączko­

wo rozważała całą sytuację. Ta cholerna akcja powinna się 

jak najprędzej zakończyć! Muszą natychmiast złapać prze­

mytników na gorącym uczynku i zwijać interes. Nie, nie 

może wtajemniczyć w nic Joego. Złamałaby najświętsze 

zasady służby, naraziłaby kolegów na niebezpieczeństwo. 
I nie ma tu nic do rzeczy fakt, że Elena jest przekonana 

o niewinności Sancheza. 

background image

104 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Miała nadzieję, że Joe już wrócił, ale kiedy przejechała 

koło jego domu, samochodu ciągle nie było. A bez szefa 

nie była w stanie doprowadzić księgowych prac do końca. 

Niespokojna, zawróciła i pojechała do swojego domu. 

Dziesięć dni później Joe otworzył drzwi swojego domu. 

Był kompletnie wyczerpany. 

Gdy zajrzał do jadalni, przekonał się, że przemieniła 

się w biuro. W rogu stała nowa szafka na dokumenty, na 

równie nowym biurku stał komputer, a przy nim leżała 

teczka. 

Były w niej różne dokumenty i faktury, do których 

przylepiono samoprzylepne karteczki z różnymi pytania­

mi, zaczynającymi się od: „Spytać Joego". 

W drzwiach sypialni zamarł. Na do niedawna nagich 

ścianach wisiały nowe grafiki, łóżko przykrywała nowa 

kapa, pasująca kolorystycznie do nowych zasłon i małego 

dywanika na podłodze. Elena zmieniła ten zimny pokój 

w miłe i przytulne pomieszczenie. 

Zdjął buty i rzucił je w kąt, a potem rozebrał się i ruszył 

do łazienki, gdzie powitała go nowa zasłona prysznica 

i dopasowane dywaniki przy wannie i sedesie. 

Joe wszedł pod strumień wody. Zamknął przekrwione, 

bolące oczy. Spędził wiele bezsennych nocy. Zjadało go 

poczucie winy. 

Przysiągł, że w czasie akcji w Santiago z nikim się nie 

zwiąże, nie będzie miał żadnych romansików na boku. 

Lecz oto pojawiła się Elena... 

Będąc z nią, nie myślał o zadaniu, tylko o miłości. Po 

prostu. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

105 

Wspólna noc niczego nie załatwiła, tylko wręcz prze­

ciwnie, bo jeszcze bardziej rozbudziła pragnienia i nie­

ustające pożądanie. 

A teraz okazało się, że Elena nadała jego kawalerskiej 

rezydencji mnóstwo kobiecych akcentów. Tak, znalazł się 

w niesłychanie trudnej sytuacji. Związek z Eleną mógł 

zagrozić wszystkiemu, co dotychczas osiągnął, bo to za­

danie miało być punktem zwrotnym w jego karierze. Lecz 

jeśli w kompromitujący sposób przegra, stanie się nikim. 

No i jeszcze jedna sprawa. Okłamywał Elenę i sprawia­

ło mu to ból. Czuł się z tym naprawdę podle. A jak ona 

by zareagowała, gdyby dowiedziała się prawdy? 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Następnego ranka Joego obudził zapach świeżej kawy. 

Z trudem dochodził do siebie. Usiadł na łóżku, łapiąc się 

obiema rękami za głowę. 

Okiennice i nowe zasłony nie wpuszczały do sypialni 

światła. Spojrzał na zegarek. Było już po dziesiątej. Włożył 

dżinsy, wszedł do łazienki, by ochlapać twarz wodą i ru­

szył do kuchni. Na blacie stał parujący dzbanek. 

Nalał gorącej kawy do kubka i usłyszał głos Eleny: 

- Wreszcie się obudziłeś. 

Stała w drzwiach do jadalni, ubrana w obcięte dżinsy 

i koszulkę bez rękawów, która niemal sięgała końca noga­

wek jej spodni. 

- Trzeba było mnie obudzić. 

Boże, natychmiast na jej widok poczuł pożądanie! 

- Kiedy do ciebie zajrzałam, spałeś jak zmęczony suseł 

- odparła ze słodkim uśmiechem. 

- A ty wyglądasz cudownie - mruknął, tracąc zaintere­

sowanie kawą. Odstawił kubek i w kilku krokach pokonał 

dzielącą ich odległość. Chwycił Elenę w ramiona i poca­

łował z całą namiętnością, która wzbierała w nim przez 

dwa tygodnie. 

Pomknęli do sypialni. Zanim się obejrzała, zrzucił dżin­

sy i zaczął ściągać z niej szorty. Śmiała się z jego niecier-

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

107 

pliwości. Błyskawicznie sięgnął szuflady nocnego stolika 

i wyjął całe pudełko prezerwatyw. 

Zaraz potem połączyli się. 

- Byłbym zapomniał! Dzień dobry, Eleno. 

- Dzień dobry - odpowiedziała ze śmiechem. 

Joe zamknął oczy. Tak właśnie chciał spędzić resztę 

życia. Gdyby tylko było to takie proste. 

Szybko rozpiął jej bluzeczkę i zdjął stanik. Z wes­

tchnieniem rozkoszy polizał najpierw jeden sutek, potem 

drugi. Był zachwycony reakcją Eleny. Jej twarz była za­

rumieniona, oczy lśniły. Joe wiedział - chociaż wcześniej 

nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą 

- że kocha tę kobietę bardziej, niż to wydawało się w ogó­

le możliwe. 

A potem już nie myślał o niczym, tylko przeżywał cu­

downe doznania. Starał się jednak, by jednocześnie dotarli 

na szczyt, wsłuchując się w reakcje Eleny. Gdy wreszcie 

dostała pierwszych spazmów, przyśpieszył i przestał się 

kontrolować. Doznali orgazmu jednocześnie. 

Gdy już doszli do siebie, powiedziała: 

- Zostawiłam otwarte drzwi. Mam nadzieję, że nie 

spodziewasz się żadnych gości. 

- Jeśli ktokolwiek się pokaże, powiem, żeby przyszedł 

później. Dużo później - odparł, przesuwając rękami po jej 

ciele, badając każdą wypukłość i czując kolejną falę pod­

niecenia. Jakby nie mógł się nasycić Eleną. 

Ta kobieta mogła kosztować go życie. 

Po kilku godzinach poczuli ogromny głód. 

- Wątpię, żeby tu było coś do jedzenia - stwierdził. 

- Może pójdziemy do Rosie? O tej porze nie będzie tłoku. 

background image

108 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Wstał i poszedł do łazienki. Odkręcił kurki prysznica, 

wrócił do sypialni i wyciągnął Elenę z łóżka. 

- Chodź. Będzie szybciej, jak weźmiemy prysznic ra­

zem. Przez ciebie straciłem siły i mogę za chwilę paść 

z wyczerpania i głodu. 

- Wątpię - odparła, przyglądając mu się z namysłem. 

Poklepała szczególnie wrażliwą część jego ciała. - Miło, 

że tak się cieszysz na mój widok. - Ruszyła do łazienki. 

Jej delikatny dotyk dokonał cudu, bo Joe znów był 

chętny i gotowy. Pokręcił głową w zdumieniu. Gdy byli 

już w lokaliku Rosie, Joe przez chwilę wyobrażał sobie, 

jak się oświadcza Elenie. I zaraz potem przypomniał sobie, 

że nie może się żenić z nikim, nawet z miłością swojego 

życia. 

W połowie obiadu Elena odezwała się. 

- Jesteś taki milczący. Aż tak cię wykończyłam? 
- Nie ty, ale plan zajęć. Delgado dał mi sporo zadań, 

ale przynajmniej dobrze płaci. 

- Ach tak? Myślałam, że kierowcy nie zarabiają dużo. 

Wzruszył ramionami. 
- Wie, że mam swoją firmę, więc musi mi jeszcze 

zwrócić za utracone zyski. 

Gdy zaczęli jeść wspaniały placek cytrynowy Rosie, 

Elena powiedziała: 

- Muszę z tobą coś omówić. 
- Znalazłaś inną pracę? 

- Nie, chociaż u ciebie niewiele jest już do roboty. 

- Więc słucham. O co chodzi? 

Był w tej chwili bardzo zadowolony ze świata. Nie 

sądził, by Elena mogła powiedzieć coś, co by mu zepsuło 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

109 

nastrój, chyba że... Ostrożnie odstawił kubek, po czym 

pochylił się i szepnął: 

- Jesteś w ciąży, tak? 

- Nie, nie jestem. Było to jasne już w zeszłym tygo­

dniu, ale nie miałam jak cię zawiadomić. - Zarumieniła 

się i zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zdenerwowana. 

- No to o co chodzi? - spytał cicho, biorąc ją za rękę. 

- Joe, to dla mnie naprawdę krępujące. Musisz zrozu­

mieć, że między nami naprawdę nic nie ma... Jesteśmy 

tylko przyjaciółmi... To znaczy znamy się od lat i... 

Jej słowa wywołały ucisk w jego piersi. 

- Mówisz o sobie i o mnie? 

- Nie! - Zamrugała powiekami, zaskoczona. - O Chri­

sie Simmonsie. 

- A kim, u diabła, jest Chris Simmons? - Z trudem 

zapanował nad głosem, by nie usłyszeli ich inni klienci. 

- Właśnie ci powiedziałam. To mój przyjaciel. Znam 

go od dawna i teraz przyjechał, żeby mnie odwiedzić -

dokończyła pośpiesznie. 

- Jest tutaj? W Santiago? Kiedy przyjechał? 

- Kilka dni temu. - Wciąż była zarumieniona i nie 

mogła spojrzeć mu w oczy. - Mieszka w hotelu. Dlatego 

pewnie nie zostanie długo - dodała, usiłując obrócić 

wszystko w żart. 

- Rozumiem - odpowiedział w końcu. - Przyjechał tu 

z jakiegoś konkretnego powodu... To znaczy, skoro jeste­

ście tylko przyjaciółmi...? 

- Nie pytałam go o to. Uwierz mi, sama byłam bardzo 

zdziwiona, kiedy zadzwonił z San Antonio. Powiedział, 

że dostał numer mojego telefonu od wspólnych znajomych 

background image

110 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

z Maryland i postanowił mnie odwiedzić. Mówi, że nigdy 

nie był w Teksasie. Pokazałam mu okolicę, no wiesz, tu­

rystyczne atrakcje. 

Przyglądał jej się parę minut bez słowa. Czuł narasta­

jącą niechęć do tego faceta. Co się z nim działo? Czy 

myślał, że Elena przez te wszystkie lata z nikim się nie 

przyjaźniła? 

- Gdzie on jest dzisiaj? - spytał w końcu. 

- Nie jestem pewna. Mówił coś o wypadzie do Meksy­

ku po prezenty. 

- Czyli tylko przypadkiem byłaś dzisiaj rano u mnie 

w domu. 

- Nie. Codziennie sprawdzałam, czy jest twój samo­

chód, a kiedy go zobaczyłam, uznałam, że może na coś ci 

się przydam. - Znowu się zaczerwieniła. 

- I miałaś rację. - Wyszczerzył zęby. - Widzisz, jaka 

z ciebie dobra asystentka? 

- Chcecie coś jeszcze? - Rosie podeszła do stołu. 

- Może pomocy, żebym wstała z tej ławki - roześmia­

ła się Elena. - Jeśli będę częściej u ciebie jadać, niedługo 

nie zmieszczę się w swoje ciuchy. 

Rosie roześmiała się, dolała im kawy i zabrała puste 

talerze. 

- No to kiedy poznam tego faceta? - spytał Joe. 

- Nie wiem. - Elena wzruszyła ramionami. 
- Może go przyprowadzisz, jak się pokaże? 

- Jasne. 

Wstali i Joe poszedł do kasy, natomiast Elena czekała 

na niego przed drzwiami. 

A więc tak wygląda zazdrość, pomyślał, czując się tro-

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

111 

chę głupio. Dlaczego dorosły mężczyzna, który nie powi­

nien rościć sobie do kobiety żadnych praw, ma takie za­

borcze zapędy? Zapłacił i mszył do drzwi. Elena patrzyła 

w dal, zamyślona. Zatrzymał się, jakby zobaczył ją po raz 

pierwszy. 

Może było to złudzenie, ale wyglądała bardzo samot­

nie... jakby tak spędziła całe życie. Nagle zrozumiał, że, 

niezależnie od tego, jak na niego reagowała, jak zadowo­

lona wydawała się z jego powrotu, jest w niej coś, czego 

nie mógł pojąć. Nie był to mur, w każdym razie nie taki, 

na jaki wpadł wtedy, kiedy zobaczył ją zaraz po powrocie 

do Santiago. Pokręcił głową. Chyba coś mu się przywi­

działo. Otworzył drzwi i wyszedł. 

- Gotowa do powrotu? 

Odwróciła się i uśmiechnęła się, lecz jej oczy pozostały 

smutne. 

- Pewnie. Mam do ciebie parę pytań. 

Otoczył ją ramieniem. 
- A ja mam mnóstwo odpowiedzi. Wybierz sobie te, 

które ci się spodobają. 

Wieczorem Elena zapukała do hotelowych drzwi. Chris 

otworzył, a ona weszła bez słowa. Usiadła na łóżku i po­
patrzyła na niego. 

- Znalazłeś coś? 
- Może. Nie jestem pewien. - Rozwalił się na fotelu. 

- Sanchez wrócił - westchnęła. - Chce cię poznać. 

- Mnie? - popatrzył zdziwiony. - Powiedziałaś mu 

o mnie? 

- Przecież umawialiśmy się, że tak zrobię. Musiałam 

background image

112 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

jakoś wyjaśnić twoją obecność, zanim ktoś mu powie, że 

spotykałam się z tobą, gdy on był w trasie. W takich mia­

steczkach szybko rozchodzą się wieści. Zapomniałeś 

o tym? 

- Myślisz, że mnie przedstawi Delgado? 

- Raczej wątpię. - Roześmiała się niewesoło. - Nie 

był szczególnie zachwycony twoim przyjazdem. 

- Naprawdę? - Chris uniósł brew. - Czyżby zrobił się 

zaborczy wobec swojej księgowej? 

- Może. 

- Tylko „może"? Eleno, co jest grane? 

- O co ci chodzi? - Popatrzyła na niego uważnie. 
- Wydajesz się jakaś inna. Nie mogę tego dokładnie 

określić. W Waszyngtonie byłaś taka skupiona na naszych 

celach. Tutaj jesteś bardziej miękka i... - dodał i spojrzał 

na jej szorty i koszulkę - dużo bardziej seksowna. Pier­

wszy raz w życiu mam okazję podziwiać twoje nogi, Mal-

donado. To twoja tajna broń? 

- Bardzo śmieszne! 
- Masz dość tego zadania? - spytał cicho. 

- Radzę sobie, ale ucieszę się, jak będzie już po wszyst­

kim. Nie podoba mi się, że muszę okłamywać mamę. Robi 

plany, jakby myślała, że wyjdę za mąż i spędzę tu resztę 

życia. 

- Za mąż? Za Sancheza? 
- Chyba tak. Wie, że spędzam z nim sporo czasu, no 

i że nie umawiam się z innymi facetami. Szybko dodała 

dwa do dwóch i wyszło jej pięć. - Przeczesała palcami 

włosy. - Boże, wciąż robi niezbyt subtelne aluzje na temat 

wnuków. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

113 

- Matki mają swoje dziwactwa - roześmiał się Chris. 

- Twoja też? 

- Tak - skinął głową. - Ale powiedziałem jej, że ty 

mnie nie chcesz, a żadna inna kobieta nie jest w stanie 

zająć w moim życiu twojego miejsca. - Zrobił tragiczną 

minę. 

- Co zrobiłeś? - Elena zerwała się z łóżka jak oparzona 

Jej gwałtowna reakcja ogromnie go rozbawiła. 

- Żartowałem! - wykrztusił. - Nigdy nie byłaś taka 

drażliwa. Odpręż się trochę. 

Spojrzała na niego z oburzeniem i usiadła. 

- Masz dziwne poczucie humoru, Simmons. 

- I tak mnie kochasz, prawda? 

- Proszę, starczy tego. 

- Martwię się o ciebie - powiedział. Już był poważny. 

- Widziałem, w jakim żyjesz stresie. Wilder niepotrzebnie 

cię w to wpakował. 

- Radzę sobie. 

- Ale z trudem. No dobrze, nic więcej nie powiem. 

- Wziął ze stolika papierową teczkę. - Oto, co zaobser­

wowałem na moście... - zaczął, a następnie opowiedział, 

jak wygląda zmiana warty, ilu ludzi pracuje po każdej 

stronie granicy i jaki był ruch między północą i szóstą 

rano. - Po skonsultowaniu tych informacji z danymi od 

innych agentów czuwających przy głównej drodze, mogę 

powiedzieć, że dwie noce temu przejechał przynajmniej 

jeden pojazd, który nie został sprawdzony. Było siedmio-

minutowe okienko, bo po obu stronach strażnicy akurat 

patrzyli gdzie indziej. I wtedy przejechała nieoznakowana 

ciężarówka. 

background image

114 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Kazałeś ją zatrzymać? 

- Tak, ze trzydzieści kilometrów stąd. Była pusta. Po­

dejrzewamy, że kierowca wcześniej zdążył pozbyć się to­

waru. 

- Dlaczego sądzisz, że ten samochód był wyjątkowy? 

- Kierowcę kompletnie zaskoczyła kontrola. Wciąż 

pytał, kim jesteśmy i jakie mamy prawo, żeby go zatrzy­

mywać. Nie chciał podać żadnych informacji na temat 

właściciela ciężarówki i dlaczego przejeżdża z pustym 

wozem. 

- Widział cię? 

- Nie, zatrzymali go pozostali chłopcy z grupy. Zamie­

rzam zostać tu jeszcze trochę, więc się kryłem w cieniu. 

- To człowiek Delgada? 

- Ciężarówka była zarejestrowana na jedną z firm Del­

gada. 

- Zamknęliście kierowcę? 

- Nie było za co. Papiery miał w porządku. Puściliśmy 

go, ale chyba uwierzył, że ich system nie działa tak dobrze, 

jak myśleli. Pewnie zaczynają się denerwować. Jeśli tak, 

mogą coś zepsuć. 

- Wystarczy raz i będziemy ich mieli - powiedziała. 

- Mam nadzieję, że już niedługo. 

- Tak. Tutejsze lato jest dla mnie trochę za gorące. 

- Nie słyszałeś? - uśmiechnęła się. - Kiedy Teksań-

czyk umiera i grozi mu piekło, na wszelki wypadek zabie­

ra ciepłą kurtkę, żeby nie zmarznąć. - Wstała i przeciąg­

nęła się. - Muszę się trochę przespać. Informuj mnie 

o wszystkim. Jeśli ci to odpowiada, zorganizuję spotkanie 

z Joem w kafejce. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

115 

- Jak chcesz. 

Wstała i cicho wyszła z pokoju. Kiedy wysiadła z win­

dy, w holu na szczęście było pusto, dzięki czemu jej re­

putacja nie została narażona na szwank. 

Następnie przeszła kilka przecznic do miejsca, gdzie 

zostawiła samochód, wsiadła i ruszyła do domu. 

Nie zauważyła Joego, który siedział w swojej cięża­

rówce zaraz za rogiem hotelu. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Elena zaksięgowała wydatki i wpływy z tego tygodnia 

i z satysfakcją rozprostowała ramiona. 

Joe był w domu od trzech tygodni. Przez ten czas za 

dnia dbała o jego rachunki, natomiast wieczory i część 

każdej nocy spędzała w jego łóżku. 

Zaaranżowała spotkanie Chrisa i Joego. Obaj panowie 

byli dla siebie uprzejmi, ale czuło się między nimi napię­

cie. Kilka dni później Chris wyjechał. 

Elena zauważyła, że od tamtego spotkania Joe stał się 

bardziej energicznym i zaborczym kochankiem. Kiedy by­

li razem, skupiała się tylko na nim, lecz gdy zostawała 

sama, ogarniała ją rozpacz. 

Wiedziała, że ten związek prowadził donikąd, nawet 

jeśli śledztwo nie dotyczyło Joego. Okłamała go. Pozwo­

liła mu wierzyć, że wróciła do Santiago na zawsze. 

Wszystko było łgarstwem, oprócz tego, że go kochała. 

Wiedziała, że kiedy stąd wyjedzie, nie będzie potrafiła 

związać się z nikim innym. 

Od kilku dni nie musiała już siedzieć w Santiago. Na­

pisała raport, w którym dowiodła, że Joe jest niewinny. 

Natmiast Chris i inni agenci mieli gorąco i powinna do 

nich dołączyć, skoro jej praca tutaj dobiegła końca. Prob­

lem polegał na tym, że nie umiała rozstać się z Joem. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

117 

Rano powiedziała mamie, że przyjęła nową posadę na 

Wschodnim Wybrzeżu, po czym pojechała do Joego, by 

przekazać mu tę samą wieść. Pierwszym problemem oka­

zał się fakt, że Sanchez tkwił pod zepsutą ciężarówką. 

Potem coś mu się pokomplikowało i musiał pojechać po 

części zamienne. 

W końcu postanowiła zostać i zobaczyć, jak się potoczy 

dzień, a dopiero potem podjąć jakąś decyzję. Wciąż nie 

wiedziała, jak ma mu wyjaśnić, że mimo tego, co się 

wydarzyło między nimi, wyjeżdża, by robić karierę. 

Prawda, Joe nigdy nie powiedział, że ją kocha. Nie 

proponował jej też stałego związku. Wiedziała jednak, że 

zależało mu na niej. Pewnie to i lepiej, że żadne z nich nie 

ujawniło swoich uczuć. 

Być może kiedyś będą wdzięczni za ów cudowny czas 

zmysłowych doznań. Wiedziała, że przez ostatnie tygod­

nie wiele nauczyła się o sobie. 

Między innymi tego, że nie pozwoli się dotknąć innemu 

mężczyźnie. 

A także tego, że od osobistych uczuć ważniejsza jest 

dla niej praca, którą traktowała jak posłannictwo. Tę lekcję 

najtrudniej było jej przyjąć. 

Również o Joem dowiedziała się dużo rzeczy, które 

pewnie wolałby zachować tylko dla siebie. Jednak nie 

odkryła niczego nielegalnego. 

Dowiedziała się na przykład, że połowa mieszkańców 

mieszkańców miasteczka jest mu winna jakieś pieniądze, 

gdy jednak mieli jakieś poważne problemy finansowe, 

kazał jej wstrzymywać fakturę i mówił, że wyśle ją 

później. A czasem polecał, żeby unieważniła dług. 

background image

118 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Pozwalał szesnastoletniemu chłopakowi, dalekiemu 

krewnemu, sprzątać w garażu i wykonywać inne prace, 

żeby mógł spłacić w ten sposób naprawę starego grata, 

którym jeździł. 

Z uśmiechem pokręciła głową. Lada dzień zechce go 

kanonizować. Cynicznie pomyślała, że nic dziwnego, iż 

straży nadgranicznej wydał się podejrzany. Facet mógł 

zarabiać kupę forsy w dużym mieście, więc dlaczego mie­

szka w tym żałosnym miasteczku? 

Jego wytłumaczenie, że opiekuje się matką, było szla­

chetne. Odkryła też, że również prawdziwe. Zazwyczaj 

robił sobie przerwę późnym rankiem i jechał do miasta. 

Kiedy wracał, przeważnie przywoził jakiś wypiek od ma­

my. A więc naprawdę stale do niej zaglądał. 

Nagle w drzwiach pojawił się Joe. Był zgrzany, brudny 

i zmęczony. 

- Męczący poranek? - spytała z uśmiechem. 

Otarł czoło przedramieniem, robiąc sobie na twarzy 

kolejną czarną smugę. Zignorował jej pytanie i zamiast 

tego zadał swoje. 

- Jak ci leci? 

- Skończyłam. - Rozłożyła ręce. - Jeśli wolisz, mogę 

sobie iść na resztę dnia. 

- To najlepszy pomysł, jaki słyszałem od jakiegoś cza­

su - stwierdził, otwierając puszkę coli. 

Cóż, był to najwyraźniej właściwy moment, by mu 

powiedzieć, że już nie potrzebuje pomocy. Idealnie. Schy­

liła się i podniosła torebkę. 

- No to już idę - stwierdziła. 

Wyprostował się i spojrzał na nią z irytacją. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

119 

- Nie musisz iść. Właśnie mnie namówiłaś, bym rów­

nież dał sobie wolne na resztę dnia. Może pojedziesz ze 

mną? 

Przerwała poszukiwanie stopami butów. Wiedziała, że 

muszą być gdzieś pod biurkiem. 

- Jechać z tobą? Dokąd? 

- Znam jedno miejsce, gdzie jest chłodno i nie ma 

ludzi. Tam na pewno poprawi ci się tam humor. - Wy­

szczerzył zęby. 

- Piłeś coś? - spojrzała na niego ostrożnie. 

- Nic - pokręcił głową. - Odkąd wróciłem, usiłowa­

łem nadrobić stracony czas i już mam dość. Najpiękniej­

sze w prowadzeniu własnej firmy jest to, że raz na jakiś 

czas mogę sobie wziąć dzień wolny. Wpadniemy do cie­

bie, żebyś mogła zabrać kostium, i do Rosie, żeby zgarnąć 

coś do jedzenia. A potem po prostu zwiejemy stąd. 

Mogła odmówić. Powinna mu powiedzieć to, do czego 

szykowała się od rana. Ale jego propozycja była bardzo 

kusząca. 

Skinęła głową, okazując beztroskę, której nie czuła. 

- Dobry pomysł. 

- No to chodźmy. - Skinął głową bez uśmiechu. 

Przeszedł obok niej i zniknął w swojej sypialni. 

Wyłączyła komputer i rozejrzała się dokoła. Joe łatwo 

poradzi sobie z księgowością, bo porobiła staranne notat­

ki, wyjaśniające każdy krok. 

Jednak jej na pewno nie będzie łatwo. 

Ruszyła przez kuchnię i była już przy drzwiach, gdy 

Joe pojawił się w ręcznikami w dłoni. 

- Może jedź za mną, to zostawię dżipa u mamy? 

background image

120 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Nie ma sprawy - zgodził się. 

- No to do zobaczenia u mnie. 
Jadąc do domu, usiłowała uspokoić swoje sumienie. 

Zasłużyła na ten dodatkowy dzień z Joem, zanim opuści 

miłość swojego życia. Będą miełi jeszcze parę godzin dla 

siebie, a potem jakoś znajdzie siły, by powiedzieć mu. że 

odchodzi. 

Była już prawie pierwsza, kiedy znaleźli się na drodze 

wychodzącej z miasta. 

Elena zerknęła na Joego. 
- Mam nadzieję, że już niedaleko. Nie wiedziałam, 

jaka jestem głodna, dopóki nie kupiłeś tego jedzenia. Nie 

wiem, co Rosie włożyła do środka, ale pachnie cudownie. 

- To był świetny pomysł. - Uśmiechnął się. - Bardzo 

miło, że na niego wpadłaś. 

- Ja? - Spojrzała na niego zaskoczona. 

- No pewnie. Kiedy powiedziałaś, że nie masz już po 

co siedzieć w pracy, zrozumiałem, że ja też nie muszę. 

- Zerknął na nią. - Bardzo mi pomogłaś, odkąd na nowo 

zjawiłaś się w moim życiu. Mówiłem ci już o tym? 

- Codziennie. - Roześmiała się. - Muszę przyznać, że 

początek nie był łatwy. Teraz cała baza danych już jest 

w twoim komputerze i powinieneś sobie świetnie radzić 

beze mnie. 

- Czy w ten subtelny sposób usiłujesz powiedzieć mi, 

że rezygnujesz z pracy? 

Odpowiedziała nie wprost. 

- Nie chcę brać od ciebie pieniędzy, skoro już prawie 

nic nie robię. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

121 

Tak więc zasiała pierwsze ziarenko.. 

Joe nie zareagował. Jechali w milczeniu. 

Chciałaby powiedzieć mu, dlaczego naprawdę przyje­

chała do Santiago i czemu musi wyjechać, ale nie mogła. 

Tyle tylko, że miała cichą satysfakcję, iż Joe okazał się 

niewinny. 

- Trzymaj się - odezwał się nagle. - Zaraz zjedziemy 

z drogi. Będzie trochę trzęsło. 

- A dokąd my właściwie jedziemy? - spytała, rozglą­

dając się wokół. Byli już jakieś trzydzieści kilometrów za 

miastem. 

- Odkryłem to miejsce, gdy byłem mały. Nie wiem, 

czyją jest własnością. Nigdy nikogo tam nie widziałem, 

więc uznałem je za własne. Gdybym miał pieniądze, pew­

nie bym spróbował je kupić. W tej chwili wystarczy mi, 

że mogę tu czasami przyjeżdżać. 

- Mówiłeś, że nikt inny nie wie o tym miejscu? 

- Tak sądzę, bo nigdy nikogo tutaj nie widziałem. Cie­

bie pierwszą tu przywiozłem. 

Elena trzymała się mocno, bo jechali po wybojach. 

Kiedy wreszcie Joe zatrzymał samochód pod cienistym 

drzewem, westchnęła z ulgą i rozejrzała się. W pobliżu 

płynął wąski strumyk, ale zaraz znikał za wzgórzem. 

Joe wysiadł i wziął pudło z jedzeniem. 
- Weź ręczniki i chodź. 
- No nie, o tym tylko marzyłam w taki upał! Piesza 

wyprawa?! 

Joe już szedł brzegiem strumyka. 
- Zgadłaś - odparł bez wahania. - Tym razem na pew­

no zasłużysz na obiad. 

background image

122 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Ruszyła za nim, uważnie patrząc pod nogi, nie mogła 

wiec podziwiać okolicy. 

Wreszcie zatrzymał się i spojrzał na nią. 

- Już prawie jesteśmy na miejscu. 
Popatrzyła przed siebie i zobaczyła strome zbocze blo­

kujące ścieżkę. Kiedy stanęła obok Joego i spojrzała 

uważniej, dostrzegła, że ścieżka i strumień znikają w ja­

skini zarośniętej krzewami. 

- Nie rozumiem, jak ci się udało znaleźć to miejsce. 

Nic dziwnego, że nikt tu nie przychodzi - stwierdziła, 

stąpając ostrożnie. 

Nagle jaskinia skończyła się, a ścieżka rozszerzyła, 

wciąż biegnąc obok strumienia. Tuż przed nimi ukazała 

się trawiasta polana ze sporym jeziorkiem, zasilanym 

przez wodospad spadający ze zbocza. 

- Och, Joe, jak tu pięknie - powiedziała cicho. - Ma­

leńki raj. 

Rozłożył duży koc pod drzewem, usiadł i zaczął roz­

pakowywać jedzenie. Elena roześmiała się, gdy zobaczy­

ła, ile przysmaków Rosie im zapakowała. Starczyłoby na 

trzy posiłki. 

- Jeśli zjem chociaż połowę, będę ciężka jak słoń -

stwierdziła. 

- To najpierw popływajmy. 

Elena rozejrzała się wokół. Dzięki zboczu góry i gę­

stym liściom miejsce to było całkowicie odosobnione. 

Odwróciła się, by założyć dwuczęściowy kostium. Kiedy 

się obejrzała, Joe był już w wodzie, płynąc potężnymi 

ruchami, więc mogła podziwiać pięknie rozwinięte mięś­

nie jego ramion. Dotarł na drugą stronę jeziorka i obrócił 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

123 

się na plecy. Unosił się na wodzie z zamkniętymi oczami 

i błogim uśmiechem na ustach. 

Elena weszła do wody, która okazała się cudownie 

chłodna. Zadrżała, czując jej krople na swojej rozgrzanej 

skórze. Popłynęła w przeciwną stronę niż Joe, do wodo­

spadu, który rozsiewał wokół wspaniale odświeżającą 

mgiełkę. 

- No i co, warto było trochę się pomęczyć? - zawołał 

Joe. 

Roześmiała się. 

- Wiesz, zawsze jesteś pełen niespodzianek. Tak, warto 

było. Mam wrażenie, że jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy 

tu kiedykolwiek byli. 

- Też zawsze tak się tu czuję. 

Popłynął leniwie w jej stronę. Było w nim coś drapież­

nego, tak męskiego, że aż zaparło jej dech w piersi. Ko­

chała się z nim wystarczająco często, by rozpoznać wyraz 

jego twarzy. 

- Nie masz kąpielówek, prawda? - spytała z uśmie­

chem. 

- Nie. 

- Ale mnie pozwoliłeś zachować się przyzwoicie. 

- Pomyślałem, że tak będzie lepiej, na wypadek, gdyby 

ktoś trafił do mojego prywatnego raju. Poza tym w kostiu­

mie wyglądasz bardzo seksownie. 

Objęła go ramionami. 

- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. 

- Zrobiłbym to wcześniej, ale nie było na to czasu. 

- Stanął na dnie. Woda sięgała mu do piersi. Elena oto­

czyła go nogami w pasie. 

background image

124 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Sięgnął dłonią, odsunął skrawek materiału między jej 

udami i wszedł w nią głęboko, zaborczo. Poczuła się cu­

downie lekko, niebywale swobodnie. 

- Mmm - mruknął, gryząc ją lekko w szyję. Elena 

skrzyżowała kostki za jego plecami, przyspieszając tempo. 

Oboje krzyknęli w tej samej chwili i przywarli do siebie. 

Potem wyślizgnęła się z jego objęć i popłynęła w stronę 

wodospadu. Miała nadzieję, że wilgoć na jej twarzy Joe 

uzna za krople wody. 

- To nie było za mądre - powiedział po chwili, dołą­

czając do niej pod odświeżającą mgłą wodospadu. 

- Co takiego? 
- Poza pierwszym razem, zawsze pamiętaliśmy o za­

bezpieczeniach. - Skinął w stronę koca leżącego na tra­

wie. - Przywiozłem coś ze sobą, ale w wodzie przestałem 

być rozsądny. Przyciągnął ją i pocałował. - Chodzi o to, 

Eleno - powiedział, kiedy podniósł głowę - że niemal 

miałem nadzieję, iż zajdziesz w ciążę. 

- No... może tak nie będzie - odpowiedziała, nie mogąc 

uwierzyć, że zapomniała o czymś tak ważnym. - To znaczy... 

to nie jest najlepszy moment na takie... zmiany w życiu. 

Znowu ją pocałował. 

- Chodź coś zjeść. 
Po jedzeniu ogarnęła ich senność. Joe położył się i po­

klepał swoje ramię. Elena wyciągnęła się obok niego i 

z westchnieniem zamknęła oczy. Przywykła do zasypiania 

przy jego boku. Zastanawiała się, jak bez tego przetrwa 

resztę życia. No cóż, jakoś przetrwa. Jej przeznaczeniem 

była samotność... i wspomnienia. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

125 

Obudziła się, gdy Joe się poruszył. Usiadła i rozejrzała 

się sennie. Słońce zbliżało się do zachodniej strony nieba. 

- Nie chciałem cię budzić, ale zdrętwiało mi ramię 

- powiedział, rozmasowując je. 

- Nic dziwnego. Spaliśmy kilka godzin. 

Obrócił się i pociągnął ją z powrotem na koc, po czym 

przełożył rękę i nogę przez jej ciało. 

- Spieszy ci się do domu? 

- Nie, ale chyba musimy wyjść stąd za dnia, bo się 

zgubimy. 

- Albo moglibyśmy zostać tu na zawsze i zapomnieć 

o reszcie świata - zasugerował cicho. 

- Brzmi całkiem miło. 

- Ale niezbyt praktycznie. - Ogarnął jej włosy z twa­

rzy. - No, powiedz to wreszcie. 

Odwróciła głowę i wpatrzyła się w niego. 

- Co ci mam powiedzieć? 

- To, o czym mi od rana usiłujesz nie mówić, cokol­

wiek to jest. Wymyślałem różne rozwiązania i żadne mi 

się nie podobało. Straciłem koncentrację i wciąż sobie ka­

leczyłem dłonie. W końcu uznałem, ze powinniśmy wy­

jechać, gdzie nie ma ludzi i silników, bym wreszcie mógł 

się dowiedzieć, o co ci chodzi. 

- Tak łatwo mnie przejrzeć? - spytała w końcu. 

- Dzisiaj rano był w twoich oczach smutek, którego 

wcześniej nie widziałem. No to wreszcie mi powiedz. 

Elena skupiła się w sobie. 

- Przyjęłam pracę na wschodzie. Nie mogłam odmó­

wić. Problem polega na tym, że chcą mnie zatrudnić od 

zaraz. 

background image

126 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Zapadła cisza. Wreszcie Joe zapytał: 

- Czyli odchodzisz? 

- Tak... - Zamknęła oczy i objęła Joego, kryjąc twarz 

w jego ramieniu. 

- Nie powinno mnie to zaskoczyć - stwierdził w koń­

cu. -I w sumie nie zaskakuje. Przecież nigdy nie chciałaś 

tu mieszkać. 

- Joe, wszystko ci wyjaśnię... 

- Nie musisz. Cieszę się, że przynajmniej jakiś czas 

byliśmy ze sobą. Nigdy o tym nie zapomnę. 

Przełknęła dławiące łzy. Joe nie próbował namówić jej, 

by została. Co z tego, że nie mogła tego zrobić, przecież 

o tym nie wiedział. Nie oświadczył się jej. Pewnie nigdy 

nie miał takiego zamiaru. 

Puścił ją i usiadł. 

- Masz rację. Lepiej ruszajmy, bo się zgubimy po 

ciemku. 

Spakowali resztę jedzenia i w milczeniu ruszyli w po­

wrotną drogę. 

Tak jest lepiej, przekonywała samą siebie. Przyjął to 

spokojniej, niż się spodziewała. A jednak spodziewała się, 

że będzie walczył... 

Było całkiem ciemno, gdy dotarli do autostrady. Oto­

czył ją ramieniem i puścił dopiero wtedy, gdy zajechali 

pod jej dom. 

Joe zatrzymał samochód, odwrócił się do Eleny i po­

wiedział: 

- Nie musisz kłamać. Nigdy nie chciałem od ciebie 

więcej, niż mogłaś mi dać. Nie usiłowałem cię kontro­

lować. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

127 

- O jakie kłamstwo ci chodzi? - spytała zaniepoko­

jona. 

- Eleno, wiem, dlaczego wyjeżdżasz. Nie jestem aż tak 

głupi. 

Była bliska paniki. Nie, to niemożliwe! Nie mogło być 

żadnego przecieku. Nikt nie mógł zdradzić Joemu, kim 

naprawdę była Elena. 

- Nie wiem, o co ci chodzi - powiedziała w końcu. 

- Uważasz, że nie umiem połączyć faktów? - Wes­

tchnął. - Wszystko było świetnie, dopóki nie pokazał się 

Chris, twój tak zwany przyjaciel. Nagle dostajesz pracę... 

a tak naprawdę wracasz do niego. Wiem, że byłaś z nim, 

kiedy tu siedział. Parę razy widziałem, jak wychodziłaś 

z jego hotelu. 

- Śledziłeś mnie? 

- Musiałem wiedzieć. Czekałem, aż sama mi powiesz, 

lecz okazało się, że nie masz zamiaru o tym wspominać. 

W końcu zrozumiałem, że w ten sposób mścisz się na 

mnie za to, co się stało przed laty. Myślałaś, że cię wyko­

rzystałem dla głupiego zakładu. Nadarzyła się okazja, by 

odegrać się na mnie, więc skorzystałaś z niej. 

Patrzyła na niego z niedowierzaniem. 
- Tak myślisz? 
- Ja to wiem. 

- I nadal się ze mną kochałeś, chociaż w to wierzyłeś? 

- Najpierw czekałem, aż mi wszystko wyznasz. Mia­

łem nadzieję, że stanie się to dzisiaj. Jednak powiedziałaś 

mi tylko, że dostałaś nową pracę, ale twoja mina świad­

czyła, że chodzi o coś więcej. No cóż, zemściłaś się. Za­

łatwiłaś mnie po prostu perfekcyjnie. 

background image

128 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Joe, to wcale nie tak. 

- No to powiedz mi, jak. 

Patrzyła na niego, a jej serce pękało z bólu. 

- Nie mogę - poddała się w końcu. 

- W takim razie pozwól, że wyciągnę własne wnioski, 

dobrze? - spytał, otwierając drzwiczki i obchodząc samo­

chód, by pomóc jej wysiąść. 

- Joe - zaczęła, kiedy stali pod domem. - Nie odpo­

wiedziałeś. Skoro tak bardzo mi nie ufałeś, to dlaczego się 

ze mną kochałeś? 

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, aż w końcu jego 

wargi ułożyły się w półuśmiech, 

- Warto było. 

Odwrócił się i poszedł. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Cztery miesiące później 

- A niech to, Eleno - poskarżył się Chris. - Będę 

szczęśliwy, jak już skończymy tę sprawę i wrócimy do 

Waszyngtonu. W życiu nie byłem tak zdołowany. 

Siedzieli w dżipie na opuszczonej drodze niedaleko Rio 

Grande. Jeśli ich informacje były prawdziwe, dziś w nocy 

mieli zdobyć dowody, których tak pracowicie szukali 

przez pół roku. 

- A ja wcale nie jestem zdołowana - odparła, kłamiąc 

w żywe oczy. - Tylko zmęczona. Wprawdzie Wilder za­

kładał, że tyle to może potrwać, ale miałam nadzieję, że 

wystarczą nam trzy miesiące. Jeśli dzisiaj się uda, to wró­

cimy do domu na Święto Dziękczynienia. 

- Zamierzasz spędzić je z mamą? 
- Nie. Sądzi, że wróciłam do Marylandu. Powiedzia­

łam, że skoro zaczęłam nową pracę, nie wyrwę się tak od 

razu. 

- Męczą cię te kłamstwa, co? 

Znowu pokręciła głową. 

- Taka praca. Po prostu trzeba mi wakacji i tyle. 

- Niezły pomysł. Dokąd byś pojechała, gdybyś miała 

czas? 

background image

130 NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Zanim zdążyła odpowiedzieć, zatrzeszczała krótkofa­

lówka. 

- Jadą - powiedział cicho Sam Walters. 

Ruszyli pieszo przez krzaki i kaktusy w stronę głównej 

drogi. Elena była dumna z pracy, jaką wykonali. Mieli 

dowód, że co najmniej troje agentów przyjmowało łapów­

ki i przekazywało przestępcom informacje o wszystkim, 

co działo się na granicy. Wiedzieli o pieniądzach płyną­

cych do wysokiego urzędnika Urzędu Imigracji. Dzisiaj 

wieczorem zamierzali uzyskać potrzebne dowody. 

Nareszcie rozumieli, dlaczego transporty przechodziły 

nie zauważone. Służbom państwowym przekazywano fał­

szywe informacje, by odciągnąć je od miejsc, w których 

ciężarówki przekraczały granicę. 

Był to dobrze przygotowany plan. Dwaj agenci Sama 

Waltersa zaprzyjaźnili się z pracownikami z dwóch po­

dejrzanych meksykańskich fabryk i dzięki temu dowie­

dzieli się, kiedy ruszy transport na północ. Kilka godzin 

temu potwierdzili tę informację. Ciężarówki były już 

w drodze. 

Ze względu na pełną konspirację nie zawiadomiono 

innych agencji rządowych, bo nie wiadomo było, komu 

można bezwzględnie ufać. 

Dwaj ludzie w Meksyku odczekali, aż ciężarówki ruszą 

na północ, po czym przybyli przed nimi na granicę. Tak 

więc ekipa w komplecie szykowała się do akcji. 

Elena usłyszała warkot zbliżających się samochodów. 

Poczuła, jak pod wpływem adrenaliny opuszcza ją strach. 

Pierwszy kierowca nie zobaczy blokady, póki nie wy­

jedzie zza ostrego zakrętu. Zanim to się stanie, wszystkie 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

131 

trzy ciężarówki będą na miejscu i blokada zostanie szybko 

ustawiona także za nimi, uniemożliwiając ucieczkę. 

Wszyscy mieli na sobie kamizelki kuloodporne i heł­

my, bo w każdej ciężarówce jechało dwóch uzbrojonych 

mężczyzn. 

Chris mówił, że Sam poprosił miejscową policję 

o ogłoszenie stanu gotowości, wyjaśniając, że mogą być 

problemy z ujęciem jakichś bandystów, jednak nie ujaw­

nił, o kogo chodzi. 

Czekali z Chrisem w krzakach. Po drugiej stronie drogi 

widzieli dwóch innych agentów. Blokada miała wyglądać 

zupełnie niewinnie, jak przypadkowa przeszkoda na dro­

dze, którą łatwo da się ominąć. 

I rzeczywiście, pierwszy kierowca, choć jechał bez 

świateł, dostrzegł coś i spokojnie się zatrzymał. Zaraz za 

nim zajechały następne dwa auta. Elena wiedziała, że w tej 

chwili ustawiana jest druga blokada. Kierowca wyskoczył 

z ciężarówki i po chwili głośno coś krzyknął. 

Potem wszystko zaczęło się dziać jednocześnie. 
Na drodze rozbłysły światła i rozległy się syreny. Elena 

odwróciła się i zobaczyła samochody pełne żołnierzy, nad­

jeżdżające z różnych stron prosto na nich. 

- Co do cholery? - zdziwił się Chris. - Co to za ludzie? 

Przez megafon rozległ się głos: 

- Wyjdźcie z samochodów z rękami w górze. Poru­

szajcie się powoli, a nikomu nic się nie stanie. 

I tak w kółko. 

Wtedy usłyszała pierwszy strzał, a zaraz potem posypał 

. się grad kul. 

Razem z Chrisem padli na ziemię z bronią w rękach. 

background image

132 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Wszędzie dookoła rozlegały się krzyki i wystrzały. Nie 

spodziewała się, że ujdzie z życiem. Pomyślała o Joem. 

Żałowała, że mu nie powiedziała, iż jej miłość do niego 

nie była kłamstwem. 

W ciągu kilku minut teren został zabezpieczony i strza­

ły ucichły. Mężczyźni stojący przy ciężarówkach zostali 

otoczeni. Słyszała, jak Sam pyta, kto dowodzi żołnierzami. 

Wyszedł podpułkownik w polowym mundurze. 

- Podpułkownik Grady Davis. Co tu na litość boską 

robicie? 

Sam pokazał mu odznakę. 
- Mógłbym pana zapytać o to samo - odparł. - Od 

miesięcy pracujemy nad tą sprawą. Przewożą przez grani­

cę narkotyki i nielegalnych imigrantów. Zdołaliśmy zła­

pać ich na gorącym uczynku. 

- Proszę wybaczyć, ale nie tylko tym się zajmują. Ko­

rzystali z tej drogi także do przerzutu broni, której posia­

danie jest w Stanach Zjednoczonych zakazane. Zresztą ta 

broń została ukradziona z jednej z naszych baz. Możecie 

się o tym sami przekonać. 

Elena odwróciła się. Żołnierze zdejmowali z ciężaró­

wek drewniane skrzynie. Gdy owtworzyli jedną z nich, 

okazało się, że jest wyładowana bronią. 

- Szkoda, panie pułkowniku, że nie mogliśmy działać 

wspólnie - powiedział Sam. - Nawet nie wiedzieliśmy, że 

jesteście w tej okolicy. 

- Trafił swój na swego. - Oficer roześmiał się. - My 

też nie mieliśmy o was pojęcia. 

Podbiegł do niej Chris. 

- Eleno, lepiej chodź ze mną. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

133 

- Boże, trafili któregoś z naszych? - spytała, biegnąc 

z nim w stronę ciężarówek. 

- Dwóch, ale nic im nie będzie. Johnson dostał w no­

gę, a Farnsworth w ramię. Ale nie o to chodzi. - Zwolnił 

i wskazał głową na żołnierzy, którzy pochylali się nad 

kimś leżącym na ziemi. - Dostał jeden z kierowców. Kie­

psko z nim. 

- Przykro mi, Chris, ale to nie nasza wina. Oni pierwsi 

zaczęli strzelać. 

Chwycił jej ramię. 

- Eleno, to Joe Sanchez. Uznałem, że musisz to wie­

dzieć 

Patrzyła na niego, otępiała. Niemożliwe. Nie Joe! Nie 

on. Przecież oczyściła go z wszelkich zarzutów. Nie jest 

już podejrzany. To nie on. 

Dotarła do grupy i zobaczyła kilku mężczyzn leżących 

na ziemi. Zajmowali się nimi sanitariusze, szykując ich do 

transportu do szpitala. 

Padła na kolana obok Joego. Mimo wysiłków sanita­

riuszy, rana na jego piersi wciąż krwawiła. Leżał z za­

mkniętymi oczami, nie zdając sobie sprawy, co się dzieje. 

Cały czas się myliłam, pomyślała z rozpaczą. Joe pra­

cował dla Delgada przy przemycie broni i narkotyków. 

Pozwoliła, by uczucia przysłoniły prawdę. 

A teraz był tutaj jako jeden z przestępców. 
Nie mogła powstrzymać łez. Nie obchodziło jej, co 

o niej pomyślą koledzy albo żołnierze. 

Złapali przemytników na gorącym uczynku. W tej 

chwili, zgodnie z planem, zaczęto aresztować również ich 

szefów, w tym Delgada. 

background image

134 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Misja zakończyła się sukcesem. 

Elena uklękła na ziemi przy Joem. Krzyki i rozmowy 

przestały do niej docierać. Była obok Joego, który okazał 

się jednym z przemytników 

Ktoś okrył go kocem i podłożył pod głowę zwiniętą 

kurtkę. Zdjęli mu już koszulę i podłączyli do ramienia 

kroplówkę. 

- Och, Joe - szepnęła. Wzięła go za rękę. - Tak mi 

przykro. 

W światłach reflektorów wojskowych ciężarówek wi­

działa, jak jego powieki zadrgały. Otworzył oczy. Patrzył 

chwilę w nocne niebo, potem na jej twarz. 

- .. .leną - powiedział niewyraźnie. - Skąd... tu...? 

- Mogłabym zapytać o to samo. Och, Joe, dlaczego to 

zrobiłeś? Myślałam, że nie masz z tym nic wspólnego. 

Zamknął oczy. Jej łzy popłynęły szybciej. 

- Przepraszam panią, musimy zabrać go na ciężarów­

kę. - Zobaczyła nad sobą dwóch żołnierzy z noszami. Od­

sunęła się i patrzyła, jak ostrożnie niosą go do ciężarówki. 

W ciągu kilku minut zabrano wszystkich rannych i pojazd 

ruszył. 

Kiedy wstała i rozejrzała się wokół, zauważyła, że na 

miejsce dotarła miejscowa policja, by zabrać tych prze­

mytników, którzy nie byli ranni. 

Słyszała, jak Sam rozmawia z dowódcą policji. 

- Chyba poradziliśmy sobie całkiem nieźle. Dziękuję 

za pomoc, komisarzu Crossett. 

- Agencie Walters, wcale nie byliśmy potrzebni. Jest 

tu chyba połowa amerykańskiej armii. - Rozejrzał się wo­

kół z rękami wspartymi na biodrach, kręcąc głową. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

135 

- Nie mieliśmy pojęcia, że przywożą z Meksyku broń, 

komisarzu - odparł Sam. - Musieli ładować ją w innym 

miejscu niż narkotyki. Z tego, co zrozumiałem, wywiad 

wojskowy niezależnie prowadził własną akcję. Tak to by­

wa, kiedy nie wie lewica, co czyni prawica. 

- Kto zaczął strzelać? - spytał Crossett. 

- Nie mam pojęcia. Może któryś z ludzi w ciężarów­

kach. Przez chwilę bałem się, że skończy się masakrą. 

- Cóż, kierowców możecie zabrać jutro z samego rana. 

- Dziękuję. 

- Czy dopadliście szefów całej imprezy? 

Sam skinął głową. 
- Wiem już, że Delgada zgarnęli bez problemu. Spał 

w domu. Mam nadzieję, że sędzia nie zgłupieje i nie wy­

znaczy kaucji, bo już go nigdy nie zobaczymy. 

- A inni? 

- Zdaje się, że kilku członków Straży Granicznej nie 

przyjęło najlepiej nakazu aresztowania. Obaj są w szpitalu 

pod strażą. 

- Dwóch moich pojechało z ciężarówka do najbliż­

szego szpitala. Upewnią się, że nikt nie zniknie po 

drodze. 

- Muszę wiedzieć, który to szpital - wtrąciła się Elena. 

- Znam jednego z tych ludzi. 

- Naprawdę? Co za przypadek. 
- Wcale nie. Wychowałam się w Santiago, chodziłam 

z nim do szkoły. 

Elena dotarła do szpitala dopiero nazajutrz. Poprze-

dni dzień spędziła na papierkowej robocie, oraz na uspo-

background image

136 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

kajaniu szefów agencji, których nie powiadomiono 

o akcji. 

Wcale nie chciała widzieć Joego za kratkami. Nie była 

też szczególnie dumna, że pomogła go tam wsadzić. 

Joe dokonał swojego wyboru, kierując się powodami, 

których ona nigdy nie zrozumie. Wróciła myślami do 

ostatniego wspólnego popołudnia. Tak bardzo chciała 

zdradzić mu prawdziwy powód swojego przyjazdu do 

Santiago. Mało brakowało, a zmarnowałaby własną karie­

rę, ujawniając przestępcy dane o tajnej operacji. 

Gdyby to zrobiła, Delgado zostałby ostrzeżony i cała 

akcja poszłaby na marne. 

Zatrzymała się przed szpitalem w Corpus Christi, 

dokąd kilka godzin po strzelaninie przewieziono helikop­

terem najpoważniej rannych. Podeszła do informacji i za­

pytała, gdzie może znaleźć Joego Sancheza. Pracownica 

sprawdziła w komputerze i pokręciła głową. 

- Przykro mi. Nie mamy takiego pacjenta. 

- Może nie został jeszcze zarejestrowany. Przywieźli 

go wczoraj. Rana postrzałowa. Może jest na intensywnej 

terapii? 

- Proszę zapytać na oddziale. 

Kiedy wyszła z windy na oddziale intensywnej terapii, 

natychmiast zatrzymały ją pielęgniarki. 

- Przykro mi, ale tutaj nie wolno wchodzić odwiedza­

jącym - powiedziała jedna z nich. 

- Szukam pacjenta z rana postrzałową, którego przy­

wieziono wczoraj helikopterem. 

- Jak się nazywa? 

- Joe Sanchez. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

137 

Pielęgniarka sprawdziła w rejestrze. 

- Czy jest pani krewną pana Sancheza? 

- Przyjaciółką. Byłam tam, gdy go postrzelili. 

Pielęgniarka spojrzała na nią ze współczuciem. 

- Przykro mi, ale pan Sanchez zmarł, nie odzyskawszy 

przytomności. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Elena siedziała na tarasie domku przy plaży i apatycz­

nie wpatrywała się w fale laguny, uderzające w biały 

piasek. 

Trudno było uwierzyć, że jest środek grudnia. W Sta­

nach zima pokryła już większość kraju śniegiem i lodem. 

Tutaj, na Karaibach, panowało wieczne lato. 

Spojrzała na swoje opalone ciało. Od paru tygodni cho­

dziła w szortach i lekkich koszulkach, zawsze wysmaro­

wana olejkiem, żeby nie dostać raka skóry. Troska o unik­

nięcie raka wydała się jej zabawna. Ludzie wciąż umierali, 

niezależnie od tego, co jedli, a czego nie, czy palili, czy 

też nie, biegali, uprawiali gimnastykę czy spędzali dnie 

w fotelu przed telewizorem. 

Ludzie umierali i nie mogła nic na to poradzić. 
Ludzie wierzyli, że współczesna medycyna wszystko 

naprawi, rozwiąże wszelkie problemy. Kogo więc winić, 

jeśli nic nie pomaga? 

Walczono o jego życie, ale nic to nie dało. 
Tak, Joe był przemytnikiem, ale nie potrafiła nazwać 

go złym człowiekiem. Pamiętała go z przyjęcia u Tiny, 

gdy ubrany w ciemny garnitur i śnieżnobiałą koszulę wy­

glądał tak wspaniale... i patrzył na nią rozkochanym 

wzrokiem. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

139 

Albo gdy się kochali, dzięki czemu zrozumiała, że jest 

zmysłową kobietą. Ale tylko przy nim. 

Widziała go, jak pływał w jeziorku przy wodospadzie, 

a słońce rzucało blask na jego opaloną skórę. 

Zawsze taki silny i pełen życia... 

Nigdy mu nie powiedziała, że go kocha... Będzie ją to 

prześladować do końca życia. 

On też nie wyznał jej miłości... ale wiedziała, że nosił 

ją w swym sercu. Zdradził to na wiele sposobów. 

Byli razem przez kilka krótkich tygodni. Aż wreszcie 

Elena przyczyniła się do jego śmierci i będzie musiała żyć 

z tą świadomością. 

Nie miała nawet jego zdjęcia. 

Nigdy nie urodzi jego dziecka. 

Przed wyjazdem na urlop zadzwoniła do mamy. Sara 

powiedziała, że odbyła się msza za Joego i że kościół był 

pełen rodziny i przyjaciół. Tydzień później matka Joego 

miała zawał i zmarła, zanim dowieziono ją do szpitala. 

Francisco Delgado został przeniesiony do więzienia 

o najostrzejszym rygorze, gdzie czekał na proces. Elena 

wiedziała, że rząd liczy na cenne informacje w zamian za 

złagodzony wyrok, ale nie sądziła, by zgodził się na taki 

układ. 

Zapytała o jego żonę. Nie było z nią dobrze. Tina za­

mknęła się w domu i nie chciała nikogo widzieć. Lekarze 

martwili się o nią i o jej ciążę. Elena miała nadzieję, że 

Tina w końcu się pozbiera dla dobra swojego nienarodzo­

nego dziecka. 

Ona sama chciałaby mieć dziecko. Pamiątkę po 

mężczyźnie, którego kochała. 

background image

140 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Gdy wstała z leżaka, zauważyła na plaży jakąś postać. 

Był to mężczyzna, ale z tej odległości nie mogła go roz­

poznać. 

Dziwnie wyglądał w tym miejscu, bo miał na sobie 

długie, ciemne spodnie i białą koszulę z długimi rękawa­

mi, a przez ramię przerzucił marynarkę. Jednak było 

w nim coś znajomego. 

Wtedy podniósł rękę i pomachał do niej. 
Stała bez ruchu i patrzyła, jak się zbliża. Wszedł na 

taras. 

- Miło cię widzieć, Eleno. 

- Cześć, Chris. Właśnie miałam zamiar coś zjeść. Masz 

ochotę? 

- Jasne! A wyglądasz tak, jakbyś ostatnio pościła. Stra­

ciłaś sporo kilogramów. 

Domek miał jedną wielką sypialnię i równie dużą ła­

zienkę. Kuchnia była częścią saloniku, oddzieloną tylko 

barkiem. Ruchem ręki Elena zachęciła gościa, by usiadł 

przy barze, a sama zaczęła wyjmować z lodówki jedzenie. 

- Jem dużo sałatek i owoców - wyjaśniła. - Jest za 

gorąco, żeby gotować. 

- Miło tu. - Chris rozejrzał się wokół. - Masz klima­

tyzację? 

- Nie, ale wietrzyk od morza wystarcza. Nie zamykam 

okien i włączam wszystkie wentylatory. 

Nalała do dwóch szklanek ponczu owocowego i usiad­

ła obok Chrisa. 

- Nie wydajesz się zaskoczona moim widokiem -

stwierdził po kilku minutach. - Spodziewałem się mnó­

stwa pytań. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

141 

- Jakoś żadne nie przychodzi mi do głowy. Może 

później. 

- Podobasz mi się z rozpuszczonymi włosami. Przy­

zwyczaiłem się, że je wiążesz - powiedział po chwili. 

Elena dotknęła włosów, sięgających teraz znacznie po­

niżej ramion. 

- Nie zawracam sobie nimi głowy. 

- Widać, że dużo bywasz na słońcu. Przy tej opaleniź-

nie twoje oczy lśnią jak szmaragdy. 

- Co za poezja. Dziękuję. - Skończyli jeść i nalała 

kolejne dwie szklanki. - Chcesz porozmawiać na ze­

wnątrz, czy wolisz tutaj? 

- Zbyt grubo jestem ubrany na taki upał. Wolę siedzieć 

w chłodzie. 

- Niech będzie. - Posadziła go w wiklinowym fotelu 

i usiadła w drugim. Czekała. 

- Eleno, Wilder się o ciebie martwi - powiedział skrę­

powany Chris. - My wszyscy też. On chyba czuje się 

winny, bo ściągnął cię do tej roboty, w której zresztą spi­

sałaś się znakomicie. Rozumie, że ciężko przeżyłaś śmierć 

Joego. Miałaś zaległy urlop i nikt nie ma pretensji, że 

chcesz odpocząć. Ale biuro chciałoby wiedzieć, kiedy 

wracasz. 

- Nie wiem. 

- Nie sądzę, by samotność dobrze ci robiła. Musisz 

znaleźć się wśród ludzi, wpaść od nowa w rytm pracy. 

Wilder mówi, że jeśli chcesz, może cię częściej wysyłać 

w teren. Bardzo mu zaimponowałaś w Teksasie. 

- Zabawne, nie? Wszystko zrobiłam źle i jeszcze mnie 

chwalą. 

background image

142 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- O czym ty mówisz? Dopadliśmy ich. Musieliśmy 

uważać na sprzedajnych agentów, ale w końcu się udało. 

- Aha, a ja nie rozgryzłam Joego. Cud, że nas wszyst­

kich nie powystrzelali tamtej nocy w tym zamieszaniu. 

- Nikt nie ma do ciebie pretensji. 

Nie odpowiedziała. 

- A ty do siebie masz pretensje? O to chodzi? 

- Wszystko stało się tak szybko. Szczęśliwym trafem 

nie zaczęliśmy strzelać do żołnierzy, a oni do nas. A cię­

żarówki spokojnie by uciekły. 

- Ciężko by się było z tego wytłumaczyć - uśmiechnął 

się Chris. 

- Ale mogło się tak stać. Mieliśmy szczęście. I dlatego 

nie chcę słuchać o żadnych pochwałach, które mi się nie 

należą. 

- Eleno, to nie twoja wina, że Joe zginął. 

- A ja mam wrażenie, że tak. 

Chris wyprostował się w krześle. 

- Mam wrażenie, że nic cię już nie interesuje. 
- I masz rację. 

- Eleno, musisz otrząsnąć się z tej depresji. 

- Od kiedy to stałeś się psychologiem? - Uniosła brew. 
- Nie mogę ci pomóc. Najwyraźniej było coś między 

tobą i Sanchezem, bo inaczej byś tego tak nie przeżywała. 

- Mówiłam ci, że Joe był moim pierwszym kochan­

kiem? - spytała obojętnym tonem, jakby rozmawiali o po­

godzie. 

Chris zmarszczył czoło. 

- Wiesz, że nie. Nigdy mi nie opowiadałaś o swoim 

życiu osobistym. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

143 

Oparła głowę o fotel i zamknęła oczy. 

- Jestem zmęczona. De bym nie spała, i tak jestem 

zmęczona. Nie chce mi się wstawać z łóżka, nie chce mi 

się ruszać. 

- Eleno, to depresja. Nie pozwolę, byś sama siebie 

zadręczała wyrzutami sumienia. Słyszysz mnie? 

Nawet nie otworzyła oczu. 

- Wszyscy na wyspie musieli cię usłyszeć. 

- No dobra. Twój przyjaciel Joe cię okłamał. 

Jej wargi drgnęły. 

- Powiedz coś, czego nie wiem. Sama go skreśliłam 

z listy podejrzanych. Muszę przyznać, że był świetnym 

kłamcą. 

- Eleno, do diabła. Nigdy nie kłamał na temat przemy­

tu, bo go nigdy o to nie pytałaś. Sama mi to powiedziałaś. 

Mówię o jego prawdziwej pracy. Okłamał cię, mówiąc, że 

odszedł z wojska. Kiedy zginął, wciąż był żołnierzem. 

Wiedziałaś o tym? 

Usiadła prosto i otworzyła szeroko oczy. 
- Co takiego? 

- Słyszałaś. Był w Santiago na zlecenie armii Stanów 

Zjednoczonych. Brał udział w tajnej operacji wojskowej. 

Widziałaś jego dowódcę, tego podpułkownika. Jak my­

ślisz, skąd wiedzieli, gdzie będą ciężarówki? Joe przeka­

zywał im informacje. Dlatego pracował dla Delgada. Zbie­

rał dowody na temat przemytu broni. 

Wybuchnęła śmiechem. 
- Nie mówisz poważnie. Czyli ja udawałam bezrobot­

ną, która z podkulonym ogonem wróciła do domu, on 

udawał biednego mechanika, a oboje pracowaliśmy dla 

background image

144 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

rządu! Ale z nas była para! - Śmiała się dalej, aż śmiech 

przeszedł w szloch. 

Chris otoczył ją ramionami. 
- Myślałem, że poczujesz się lepiej, gdy się dowiesz, 

że był jednak po właściwej stronie. 

- Ale przez to nie żyje. 
Trzymał ją w ramionach, aż przestała płakać. Otarł 

jej twarz chusteczką i, kiedy wreszcie ucichła, serdecz­

nie powiedział: 

- Eleno, wróć ze mną. Nie niszcz siebie. Pomoże ci 

tylko czas. Przyjaciele ci pomogą. Pozwolisz nam? 

W końcu podniosła głowę i spojrzała na niego zapuch-

niętymi oczami. 

- Chris, nie mogę. Jeszcze nie. Potrzebuję więcej cza­

su. Doceniam to, co mówisz. Doceniam, że mnie znala­

złeś, ale muszę sama przez to przebrnąć. I dziękuję, że 

powiedziałeś mi o Joem. To wyjaśnia wiele spraw, których 

nie mogłam zrozumieć. To mi pomogło. Ale potrzebuję 

jeszcze trochę czasu. 

Obserwował ją przez dłuższą chwilę i w końcu skinął 

głową. 

- Rozumiem. Zawrzyjmy umowę. Za tydzień przyjadę 

po ciebie. Dziś mamy dwunastego grudnia. Wracam dzie­

więtnastego. Spodziewam się, że będziesz już spakowana. 

Zgoda? Jeśli nie masz ochoty wracać na święta do Teksasu, 

zorganizujemy coś w Waszyngtonie. 

- Zgoda - powiedziała w końcu. 

- Grzeczna dziewczynka. - Dopił drinka. - W takim 

razie pójdę do hotelu. Jutro lecę do domu, a ty musisz mi 

obiecać, że będziesz więcej jadła. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

145 

- Postaram się. - Próbowała się uśmiechnąć. 

Uścisnął ją mocno. 

- Proszę, dbaj o siebie. Joe nie chciałby, żebyś tak 

cierpiała. 

- Żartujesz chyba. Nie uwierzyłby w mój ból. Myślał, 

że postąpiłam tak, by odpłacić mu za coś, co się stało przed 

wieloma laty. 

- A może chciał, żebyś w to uwierzyła. 

- To znaczy? 

- Pamiętaj, że on też działał w konspiracji. Musiał za­

dbać, by wszystko wyglądało wiarygodnie. Nawet gdyby 

chciał, to przecież w tej sytuacji nie mógł poprosić cię 

o rękę. Tak naprawdę nie wiesz, co do ciebie czuł albo czy 

ci wierzył. 

- Wiem, że mnie śledził, kiedy poszłam do ciebie do 

hotelu. Sam mi o tym powiedział. 

- Poważnie? W takim razie mam szczęście, że mnie 

nie zastrzelił. Może nie skreślaj go tak od razu? Natych­

miast się domyśliłem, że cię kocha. Spójrz na wszystko 

z jego punktu widzenia. Musiał zapomnieć o swoich 

uczuciach, jeśli miał wykonać zadanie. 

- Tak jak ja. 

- No właśnie. 

Odetchnęła powoli i głęboko. 

- Naprawdę myślisz, że mnie kochał? 
- Nie mam żadnych wątpliwości. 

- Dziękuję, Chris. - Uśmiechnęła się. 

Ruszył w stronę drzwi. 

- Do zobaczenia za tydzień. I lepiej się spakuj. 

background image

146 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

Rano osiemnastego grudnia Elena obudziła się i wie­

działa, że jutro będzie gotowa wrócić do Stanów. 

Była wdzięczna Chrisowi, że dał jej ten tydzień. Zdo­

łała przemyśleć wszystko, co się zdarzyło między nią a Jo-

em, od chwili, gdy spotkali się w barze, aż do momentu, 

gdy znalazła go broczącego krwią. 

Nic dziwnego, że był tak sprawny fizycznie. To, co 

zdradził jej Chris, nadało nowego znaczenia wszystkiemu, 

co mówił Joe. A co ważniejsze, także wszystkiemu, czego 

jej nie powiedział. 

Gdy się kochali, żadne z nich nie potrafiło ukryć prawdzi­

wych uczuć, niezależnie od ról, jakie musieli odgrywać. Była 

szczęśliwa, że pozostały jej te wspomnienia. 

Po powrocie do Waszyngtonu skontaktuje się z podpuł­

kownikiem Davisem i poprosi o zdjęcie Joego. 

Był ostatni dzień jej pobytu na wyspie. Wykorzysta go 

jak najlepiej. Włożyła bikini. Przez ostatni tydzień przy­

brała trochę na wadze. Zamierzała popływać, żeby mieć 

do czego tęsknić w chłodne zimowe dni. Znowu zaczęła 

myśleć o pracy. Pozostanie przy analizie danych. Nie jest 

stworzona do pracy w terenie. 

Czas wrócić między żywych. Chris miał rację. Joe nie 

chciałby, by długo go opłakiwała. Gdyby to ona umarła, 

wolałaby, żeby żył dalej i był szczęśliwy. 

Woda była tak niebieska, że wydawała się sztucznie 

farbowana, a piasek wyglądał na świeżo myty. Było 

wcześnie. Słońce wzeszło dopiero parę godzin temu. 

Elena popłynęła do rafy koralowej, żeby popatrzeć na 

morskie stworzenia. W końcu postanowiła wracać. Słońce 

wzeszło już wysoko i świeciło jej prosto w twarz. 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

147 

Wyszła z wody i ruszyła do palmy, pod którą zostawiła 

swoje rzeczy. Spostrzegła, że ktoś leży koło niej. 

Jakiś mężczyzna? Wylegiwał się na ręczniku i jadł jej 

owoce. 

Uśmiechnęła się i zawołała: 

- Hej, przyjechałeś za wcześnie. Miałeś być dopiero 

jutro. 

Nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej, gdy podcho­

dziła. 

- W tym słońcu nic nie widzę bez okularów - powie­

działa, zbliżając się do niego. - Muszę je założyć... - Za­

milkła, wpatrując się w obserwującego ją mężczyznę. 

- Nie - wyszeptała, powoli kręcąc głową. - Wiem, że 

to nieprawda. Ja... - Ugięły się od nią kolana i osunęła 

się na ziemię. 

Szybko podbiegł i ukląkł przy niej. 

- Jestem żywy, przysięgam. Twój widok sprawia, że 

nie żałuję tego, co musiałem przejść przez te tygodnie. 

Joe objął ją mocno i kołysał delikatnie, kiedy, płacząc, 

przywarła do niego. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Tuliła się do niego, bojąc się go puścić, bojąc się otwo­

rzyć oczy, by nie okazało się, że śni. Jeśli tak było, nigdy 

nie chciała się obudzić. 

- Jesteś najbardziej cielesnym duchem, jakiego znam 

- szepnęła. 

- Informacje o mojej śmierci były lekko przesadzone 

- powiedział z rozbawieniem. - Wciąż tu jestem. 

Spojrzała mu w oczy. Powiedziały jej o wielkim cierpie­

niu i bólu. 

- Nie mogę uwierzyć. Dlaczego powiedzieli mi, że 

umarłeś? 

- Bo tak im kazano, a ja jeszcze długo nie byłem w sta­

nie się z nikim kłócić. Natychmiast zabrali mnie helikop­

terem do szpitala wojskowego w Waszyngtonie. Niewiele 

pamiętam. Zrobili mi operację. Powiedzieli mi, że miałem 

więcej szczęścia niż rozumu. Kula przebiła płuco, ale poza 

tym więcej bałaganu nie narobiła. Kiedy dochodziłem do 

siebie, myślałem tylko o tym, żeby się z tobą skontakto­

wać. Przez całe tygodnie śniło mi się, że widziałem cię 

tamtej nocy wśród żołnierzy. Dopiero w zeszłym tygodniu 

rozmawiałem z agentem Wilderem z FBI, a on mi powie­

dział, że naprawdę tam byłaś i wyjaśnił, dlaczego. Powie­

dział mi też, gdzie mogę cię znaleźć. - Rozejrzał się wokół 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

149 

i pokręcił głową. - Jak już jedziesz na wakacje, to wiesz, 

dokąd. 

- Wejdźmy do domku - powiedziała. - O ile utrzy­

mam się na nogach. 

- Mam nadzieję. Jeszcze nie mogę cię nosić - przyznał 

z żalem. 

Gdy wstali, wreszcie mogła mu się przyjrzeć. Stracił na 

wadze, a jego opalenizna trochę zbladła, ale jej wydawał 

się cudowny. Szorty, które miał na sobie, odsłaniały długie, 

muskularne nogi. 

- Wybacz. Całego cię zamoczyłam. - Dotknęła jego 

koszuli. - Ciągle masz bandaże? 

Ruszyli w stronę domku. 

- Nie. Zdjęli mi je tydzień temu. Ciągle jeszcze jestem 

na zwolnieniu. Muszę odzyskać siły. - Spojrzał na nią 

spod rzęs. - Miałem nadzieję, że spędzimy tu trochę czasu. 

Weszli do domku. 

- Usiądź, zaraz zrobię ci coś zimnego do picia - powie­

działa. 

Elenę rozpierała szaleńcza, z niczym nieporównywalna 

radość. Wciąż patrzyła na Joego. Wiedziała już, że to nie sen. 

- Szkoda, że nie możemy tu zostać. Chris ma jutro po 

mnie przyjechać. Jak cię zobaczyłam na plaży, myślałam, 

że to on. 

Wyjął złożoną kartkę z kieszeni koszuli i podał jej. Za­

skoczona, rozkładała ją powoli. Doug Wilder napisał: 

Przyznałem ci dodatkowe trzydzieści dni urlopu wypo­

czynkowego, którego niewątpliwie bardzo potrzebujesz-
Zasłużyłaś na to. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. 

background image

150 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Jak znalazłeś Wildera? - spytała. - Bardzo trudno do 

niego dotrzeć, gdy sobie tego nie życzy. 

- Właściwie to on mnie znalazł. Chyba twój przyjaciel 

Chris powiedział mu, co się stało i uznał, że musi dowie­

dzieć się więcej na mój temat. Pułkownik Davis wszystko 

mu wyjaśnił. Jak rozumiem, spędzili wiele godzin na po­

równywaniu notatek i dochodzeniu, jak zdołali ukryć je­

den przed drugim tożsamość swoich agentów. - Uśmiech­

nął się. - Swoją drogą, była to niezła zabawa w chowane­

go. Twój dowódca powiedział, że muszę być rzeczywiście 

dobry w tym, co robię, skoro nie doszłaś, kim naprawdę 

jestem. Uważa cię za niezłą agentkę. 

- Nie miałam pojęcia. 

- Ja też nie, skarbie. Naprawdę mnie przekonałaś, że 

ci się nie powiodło i musiałaś wrócić do domu. Jeszcze 

nikt dotąd nie wywiódł mnie tak w pole. 

- Odkryli, kto cię postrzelił? 

- Goryl, który jechał ze mną. Gdy tylko zobaczył żoł­

nierzy, wykazał nadspodziewaną bystrość i uznał, że to ja 

zdradziłem. Poczekał, aż wyjdziemy z ciężarówki, a po­

tem odwrócił się i strzelił. Nie mogłem się bronić. 

- Rany boskie! Nie rozumiem, jak przeżyłeś strzał z ta­

kiej odległości. 

- W ostatniej chwili uskoczyłem. Inaczej trafiłby mnie 

prosto w serce. I tak było ze mną krucho. 

Elena ujęła jego dłoń. 

- Przykro mi z powodu twojej mamy. 

- Tak, to okropne. Dowiedziałem się o jej śmierci do­

piero po pogrzebie, ale nie zdziwiłem się. Po twoim 

wyjeździe miała kilka mniejszych zawałów. Przed tamtą 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

151 

pamiętną nocą mieszkałem u niej, a jak mnie nie było, 

zostawała z nią któraś z jej sióstr. Wiedziała, że ma słabe 

serce. Wiadomość o mojej śmierci okazała się za dużym 

wstrząsem. 

- Wciąż nie rozumiem, dlaczego wojsko postanowiło 

cię uśmiercić. 

- Z powodu Delgada. Gdyby wiedział, że żyję, kazałby 

mnie zabić. Ze względów praktycznych będę musiał po­

zostać martwy. Na szczęście mam popularne imię i nazwi­

sko. Jednak dowództwo mówi, że powinienem odejść 

z wojska, zanim ktoś to sprawdzi. Zaproponowano mi no­

wą pracę. 

- Jaką? 

- Agent Wilder namawia mnie na wstąpienie do FBI. do 

jego wydziału. Uważa, że moje wykształcenie i doświadcze­

nie bardzo pasują do zadań, jakie wykonuje jego grupa. 

- I co powiedziałeś? 

- Że najpierw omówię to z tobą. Od dzisiaj ty jesteś 

dla mnie najważniejsza. Mam nadzieję, że ci to nie prze­

szkadza. 

Pochyliła się i pocałowała go. 

- Nawet dobrze się składa, bo ty stałeś się najważniej­

szy dla mnie, gdy tylko zrozumiałam, że żyjesz. 

Uśmiechnęli się do siebie. 

- Nigdy nie będziesz mogła powiedzieć o nas nikomu 

z Santiago - powiedział w końcu. - A ja nigdy nie mogę 

tam wrócić. 

Elena pomyślała o mamie. Teraz będzie musiała ukry­

wać przed Sarą nie tylko to, gdzie pracuje, ale i z kim 

żyje... 

background image

152 

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

- Jakoś sobie z tym poradzę - powiedziała w końcu. 

- Czy to znaczy, że za mnie wyjdziesz? 

- Oczywiście. 

Westchnął i na chwilę zamknął oczy. 

- Nawet nie wiesz, jak trudno mi było o to spytać. 
- Akurat! - Pocałowała go. - Dobrze wiesz, kim dla 

mnie jesteś. 

Joe pochylił głowę i przez chwilę naprawdę wyglądał 

na zakłopotanego. 

- Cóż, dopóki nie pogadałem z Chrisem, nie miałem 

pojęcia, co naprawdę do mnie czujesz. Wciąż wierzyłem 

w twoją zemstę. 

Patrzyła na niego przez chwilę. 

- Gdybyś nie był rekonwalescentem, dostałbyś w zęby. 

Nigdy bym nie poszła z tobą do łóżka, gdybym cię nie 

kochała ani gdybym nie pogodziła się z tym, co przed laty 

wydarzyło się między nami. 

- W takim razie... 

Pomknęli do łazienki. Koło łóżka stała niewielka torba. 
Joe podniósł ją, otworzył i wysypał zawartość. Było 

tam kilka par szortów i kolorowych koszulek, przybory do 

golenia, bielizna i duże pudełko prezerwatyw. 

Rozśmieszył go jego optymizm, z jakim najwidoczniej 

planował pobyt na wyspie. Szybko ułożyła jego ubranie 

w szufladach, odgarnęła prześcieradła i zachęciła go, by 

się położył. 

- Chyba jeszcze nie całkiem doszedłem do siebie -

przyznał ze smutnym uśmiechem. - Ale to łóżko jest cał­

kiem wygodne. 

Elena rozebrała go powoli, potem siebie, a w końcu 

background image

NIGDY NIE ZAPOMNĘ 

153 

znalazła oliwkę. Nalała trochę na dłonie i ostrożnie wtarła 

ją w jego zmaltretowane ciało. 

Masowała mięśnie jego ud i łydek. Zatrzymała się, gdy 

usłyszała cichy jęk. Natychmiast cofnęła ręce. 

- Wybacz. Nie chciałam, żeby cię bolało. 

Roześmiał się. 

- Skarbie, to nie ten rodzaj bólu. - Dopiero wtedy 

zauważyła jego podniecenie. - No cóż, moja rekonwale­

scencja przebiega znakomicie. 

Ze złośliwym uśmiechem pochyliła się i delikatnie go 

tam pocałowała. Pieściła go, aż zacisnął obie ręce na prze­

ścieradle. W końcu ostrożnie uklękła nad nim i opuściła 

się w dół. Oboje szybko osiągnęli szczyt. Potem Elena 

ułożyła się wygodnie obok niego. 

- Kusisz los, skarbie. Jeśli nie będziesz uważać, zaj­

dziesz w ciążę, zanim stąd wyjedziemy. 

Pocałowała go. 

- Jeśli nie zajdę, będę ogromnie rozczarowana. Oba­

wiam się, że te wszystkie prezerwatywy się zmarnują. 

Przytulił ją do siebie i po chwili zasnął głęboko. Elena 

położyła dłoń na sercu ukochanego, uspokojona jego rów­

nym biciem.