Annette Broadrick
Nigdy nie zapomnę
PROLOG
Osiemnastoletni Joe Sanchez spojrzał w tanie lusterko,
wiszące nad odrapaną komodą. Nie rozpoznawał tego fa
ceta. No cóż, po raz pierwszy w życiu założył garnitur.
Pracował kilka tygodni, by zarobić na wypożyczenie tego
stroju na bal maturalny w mieście Santiago, małym te
ksańskim miasteczku na granicy z Meksykiem.
Uśmiechnął się. Co za dzień! Nie tylko wybierał się na
bal maturalny, lecz ponadto towarzyszyć mu będzie Elena
Maldonado.
Wciąż nie mógł wyjść ze zdumienia, że zgodziła się
z nim pójść.
Przez ostatnie miesiące udzielała mu korepetycji z hi
storii oraz z angielskiego i dzięki jej pomocy mógł być
prawie pewien, że jednak skończy szkołę. Byłby pierwszą
osobą w rodzinie ze średnim wykształceniem...
A jeszcze nie tak dawno nigdy by mu nie przyszło do
głowy, że do czegoś takiego dojdzie...
- Hej, Sanchez! - krzyknął trener Torres po treningu
futbolowym. - Weź prysznic i zajdź do mojego biura.
Wiedział, co trener ma mu do powiedzenia. Był wrze
sień, odbyły się pierwsze sprawdziany i nauczyciele mu
sieli go poinformować, że Joe mocno opuścił się w nauce.
6
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Od dwóch lat grał w reprezentacji szkoły. To wiele dla niego
znaczyło. Trener Torres postawił go na obronie, bo był szybki
i miał dobrą technikę. Lecz teraz to wszystko miało się skoń
czyć, bo Joe był pewien, że zostanie wylany z drużyny.
Wszedł do gabinetu trenera.
- Sanchez - powiedział Torres swoim szorstkim tonem
- zamierzasz pójść w ślady Alfreda?
Joe zamrugał. Co miał z tym wspólnego jego starszy
brat? Zerknął podejrzliwie na trenera.
- O co panu chodzi?
- Zdaje się, że niedługo po tym, jak przerwał naukę,
wsadzili go za przemyt narkotyków. Ile ma teraz lat?
- Dwadzieścia dwa.
- A od pięciu to wpada do domu, to wraca do więzie
nia, tak?
- No i co z tego?
- Ty też tak planujesz swoje życie?
Joe wzruszył ramionami, natomiast trener w milczeniu
się w niego wpatrywał.
- Joe, zamierzam zaproponować ci inne życie - po
wiedział w końcu Torres. - O ile sam tego zechcesz.
Zaskoczony chłopak podniósł wzrok.
- Jesteś inteligentny, Joe. Szybko się uczysz strategii.
Masz instynkty przywódcze. Cała drużyna cię słucha. Po
siadasz wszystko, żeby dać sobie w życiu radę, lecz brak
ci odpowiedniej motywacji.
- Twierdzi pan, że jestem leniwy? - spytał Joe z obra
żoną miną.
- Nie - uśmiechnął się trener. - Po prostu nie masz
motywacji, a ja chciałbym pomóc ci to zmienić.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
7
- Jak?
- Załatwiając ci w przyszłym roku sportowe stypen
dium na studia.
- Na studia? Dla mnie?!
- Właśnie tak. Jeśli dalej będziesz robił postępy,
w przyszłym roku mógłbyś już grać w drużynie uniwer
syteckiej. Oczywiście pod jednym warunkiem, że popra
wisz stopnie.
- A, tak. - Joe oklapł.
- Uważasz, że to niemożliwe?
Joe tylko wzruszył ramionami.
- He czasu poświęcasz na odrabianie lekcji?
Chłopak odpowiedział kolejnym wzruszeniem ramion,
lecz trener tym się nie przejął, tylko ciągnął nieubłaganie:
- Za mało, o czym świadczą twoje oceny.
Joe nadal nie zamierzał odpowiadać.
- Nie wierzysz, że ci się uda, prawda?
Joe pokręcił głową, nie podnosząc wzroku.
- W takim razie ja bardziej w ciebie wierzę, niż ty.
Znalazłem kogoś, kto chętnie ci pomoże podciągnąć się
w nauce, jeżeli zechcesz.
- Kto to taki? - Joe podniósł wzrok.
- Elena Maldonado.
Joe zmarszczył czoło.
- Ta chuda okularnica z długimi włosami?
- Właśnie ta.
- Powiedziała, że pomoże mi w nauce? - roześmiał się
Joe. - Pan chyba żartuje. Ona na nikogo nie zwraca uwagi.
Taka cicha mysz. Chyłkiem wchodzi do klasy i przez cały
czas robi notatki.
8
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Być może dzięki jej notatkom uda ci się zrobić ma
turę i dostać na studia, zamiast wylądować w jednej celi
z bratem. Wybór należy do ciebie, przyjacielu.
Joe za nic by się do tego nie przyznał, ale myśl o stu
diach wprost go poraziła. Dzięki nim mógłby wyrwać się
z biedy, zostać kimś, pomóc matce, która całe życie haro
wała, by utrzymać jego i brata.
- No to jak? - zapytał trener. - Zamierzasz popraco
wać nad stopniami, żeby dalej grać? Jeśli tak, postaram
się załatwić ci pełne stypendium. Tylko musisz na nie
zasłużyć.
- Jeśli jest pan pewien, że Elena się zgodzi pomóc mi
w nauce, to postaram się poprawić stopnie - powiedział
Joe łamiącym się głosem.
- Dobry wybór, synu. - Torres uśmiechnął się. Dam
jej znać, a szczegóły ustalicie sami.
Joe wyszedł z gabinetu trenera kompletnie oszołomio
ny. Wieczory zazwyczaj spędzał z kumplami na włóczeniu
się po mieście i wszczynaniu awantur, lecz teraz nie będzie
miał na to czasu.
Uśmiechnął się na myśl o studiach.
W głębi ducha wstydził się za Ala, chociaż nie obwi
niał go. Nauka nie szła mu za dobrze, wreszcie porzu
cił szkołę, mówiąc mamie, że ma na oku dobrą pra
cę. Zapomniał tylko dodać, że nie była ona tak całkiem
legalna. No cóż, blisko granicy jest wiele okazji do zaro
bienia pieniędzy, niestety, ryzyko wpadki jest bardzo duże.
Następnego dnia podczas lekcji obserwował Elenę.
Przez cały czas miała spuszczony wzrok i ani razu nie
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
9
spojrzała w jego stronę. Gdy szykowała się do wyjścia,
Joe wreszcie zagadał do niej:
- Cześć, Eleno.
- Cześć. - Oblała się pąsem.
- Trener mówił, że mogłabyś pomóc mi w nauce.
Skinęła głową.
- No to gdzie będziemy się uczyć, u ciebie czy u mnie?
Gwałtownie podniosła głowę i wpatrzyła się w niego
szeroko otwartymi oczami.
- U mnie w domu to wykluczone. Mój tata nie lubi,
jak przyprowadzam gości.
Kłamała, ale świetnie ją rozumiał. Dowiedział się od
chłopaków, że senor Maldonado wprawdzie rzadko kiedy
pracował, za to bardzo często bywał w barach. Elena nie
chciała, by Joe widział, jak jej ojciec wraca pijany do
domu.
Ale ona przynajmniej miała jakiegoś ojca. Jego zniknął,
gdy Joe miał pięć lat. Ledwo go pamiętał.
- Więc wolisz przyjść do mnie? - spytał niechętnie.
Mieszkał w ohydnej ruderze, natomiast Elena w dużym
i ładnym domu, który jej ojciec odziedziczył po rodzinie.
- A może popracujemy w szkole? - spytała. - Mogli
byśmy spotykać się w bibliotece albo w kawiarni.
- Jasne - ucieszył się. - Kiedy zaczniemy?
- A nie masz dziś treningu?
- Kończymy o piątej. Potem możemy się umówić.
- W porządku. - Pochyliła głowę.
- Dzisiaj?
- Dobrze.
10
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Dopiero po kilku tygodniach wspólnej nauki Joe zdołał
przebić się przez mur, którym Elena się otaczała. Odkrył,
że ma miły charakter i wspaniałe poczucie humoru, jest
delikatna i wrażliwa.
Była za chuda, miała gęste, niesforne włosy i za duże
okulary na nosie, ale umiała tak na niego spojrzeć, że serce
zaczynało bić mu szybciej. Nie mógł pojąć, jak się jej to
udawało.
Wreszcie zaczął o niej fantazjować. Co by zrobiła, gdy
by ją pocałował? Czy również marzy o wspólnej nocy?
No cóż, Elena była pierwszą dziewczyną, dla której Joe
przestał myśleć o futbolu i rozróbach z kumplami.
A teraz, po wielu miesiącach, szli na swoją pierwszą
randkę.
Po raz ostami spojrzał w lustro i poszedł do pokoju,
gdzie matka cerowała jedną z jego koszul.
- Och, Joe, jakiś ty przystojny! - zawołała, przyciska
jąc rękę do piersi. - Aż mi dech zaparło.
Pochylił się i pocałował ją w policzek.
- Dzięki. I cieszę się, że ubłagałaś wuja Pete'a, by mi
pożyczył samochód.
- Uważaj, abyś go nie uszkodził.
- Przysięgam. Będę bardzo ostrożny.
Oczywiście samochód był mocno leciwy, ale przynaj
mniej miał koła. Przecież Joe nie mógł dopuścić, by Elena
pieszo przybyła na bal.
Zajechał pod jej dom. Był tu po raz pierwszy. Miał
wiele powodów do zdenerwowania: jechał pożyczonym
samochodem, udawał się na randkę z przyzwoitą dziew
czyną, oraz za chwilę pozna jej rodziców.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
11
Zapukał do drzwi. Otworzyły się natychmiast.
Elena miała na sobie wąską czarną sukienkę, całkowi
cie odsłaniającą ramiona i sięgającą aż do czubków pan
tofelków na wysokich obcasach. Włosy upięła wysoko tak,
by loki okalały jej twarz. A na nosie miała okulary.
I wtedy Joe zrozumiał, że jest zakochany w Elenie Mal-
donado.
Elenie zaparło dech w piersiach, gdy zobaczyła Joego
w drzwiach. Zawsze widywała go tylko w wytartych dżin
sach i spłowiałych koszulach. Nie mogła uwierzyć, że
dzisiaj wygląda tak elegancko.
- Wejdź - powiedziała, odsuwając się od drzwi.
Gdy przeszedł koło niej, poczuła zapach wody po go
leniu. Nie miała pojęcia, że jej używał. Bała się, że zaraz
ugną się pod nią nogi. Czyż nie byłoby głupio, gdyby padła
w jego ramiona jeszcze przed wyjściem z domu? Miała
wrażenie, że Joe rzucił na nią urok i zastanawiała się, czy
to nie sen.
Pójście na bal maturalny z Joe Sanchezem było dla
Eleny czymś niezwykłym. Była to jej pierwsza prawdziwa
randka w życiu. Oczywiście spotykali się często podczas
korepetycji, potem Joe zaczynał jej towarzyszyć w czasie
przerw, lecz Elena stanowczo odrzucała myśl, że to ma
jakieś znaczenie.
Jednak gdy zaprosił ją na bal, rozbudziły się w niej
nadzieje. Była świadoma, że brak jej urody, nie wiedziała
też, jak rozmawiać z rówieśnikami, którzy wydawali się
tacy pewni siebie, dlatego na ogół milczała i nikomu nie
patrzyła w oczy.
12
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Gdy jednak trzy tygodnie temu Joe zaprosił ją na bal,
coś się w niej przełamało. Po raz pierwszy poczuła się
lubiana i atrakcyjna. Podniosła głowę i zaczęła się uśmie
chać do kolegów, którzy szybko zaakceptowali jej nowe
wcielenie. Nagle okazało się, że z wieloma osobami może
sobie pogadać, czy choćby powygłupiać się na przerwach.
Nadal oczywiście była nieśmiała i stonowana, ale przesta
ła być zahukaną myszką.
Gdy zapytano ją, z kim idzie na bal, oznajmiała, że
z Joem Sanchezem i z satysfakcją stwierdziła, że wywo
łało to duże wrażenie. Joe w szkolnej społeczności był
kimś. Świetny sportowiec, a przy tym przystojny i nieco
dziki, a więc niezwykle ekscytujący. Niejedna dziewczyna
wzdychała do niego, on jednak nie umawiał się ze szkol
nymi koleżankami, natomiast widywano go na mieście
z kobietami o nieco dwuznacznej reputacji.
Elena wiedziała, że z mamą wybrały w San Antonio
piękną balową kreację, choć efekt psuły okulary, ale bez
nich była prawie ślepa. Przestała się jednak nimi martwić,
gdy ujrzała w oczach Joego szczery podziw. Więcej, bo
wyglądał, jakby dostał po głowie. I tak się zachowywał.
Przez cały wieczór zaborczo nie puszczał jej od siebie
dalej niż na metr.
Poczuła się nieprzyjemnie tylko raz, gdy w środku tań
ca podeszli do nich trzej koledzy Joego i rzucili kilka niby
żartobliwych uwag. Wprawdzie ona nie zrozumiała, o co
im chodziło, jednak Joe wyraźnie się zdenerwował, a gdy
zapytała go, w czym rzecz, tylko wzruszył ramionami
i powiedział, ze jego kumple są za głupi, by się nimi
przejmować.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
1.3
Dawno już porzucili szkołę, nie wiadomo więc, jakim
cudem dostali się bal. Joe przyjaźnił się z nimi aż do
ostatniej jesieni, kiedy to zmienił tryb życia i ostro zabrał
się za naukę. Bardzo im się to nie spodobało, natomiast
Joe coraz wyraźniej widział, że są to ludzie straceni. Mając
mnóstwo czasu, z nudów prowokują różne awantury,
a najpewniej przemyśliwują też jakieś poważniejsze prze
stępstwa, by zdobywać łatwe pieniądze. Tylko patrzeć, jak
wylądują za kratkami.
Natomiast Joe był już innym człowiekiem. W zeszłym
tygodniu trener Torres oznajmił mu, że dostał pełne sty
pendium na Texas A&M University w College Station.
Namówił go na studia wojskowe. Joe wiedział, że dzięki
temu ostatecznie porzuci towarzystwo takich facetów.
Gdy kumple znikli, Joe stał się milczący i zamyślony.
Zaproponował Elenie, by wyszli z balu, a ona chętnie się
zgodziła. Nie przywykła do tańca, zwłaszcza w butach na
wysokich obcasach, które zresztą w samochodzie natych
miast zdjęła.
On także pozbył się krawata i rozpiął górny guzik ko
szuli. Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
- Dobrze się bawiłam, Joe. Było świetnie. Dziękuję, że
mnie zaprosiłeś.
- Musisz już wracać do domu? - spytał, zerkając na
zegarek.
- Jeszcze nie - odparła.
Jej mama wiedziała, że dla Eleny ten bal był życiową
szansą. A co do taty... Wolałaby, żeby już spał, gdy wróci,
a więc im później, tym lepiej.
- Moglibyśmy się przejechać nad rzekę...
14
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Nad Rio Grande
jeździły młode pary, które szukały ustronnego miejsca,
o czym Elena wiedziała oczywiście tylko z opowieści.
- Jeśli nie chcesz, to w porządku - dodał Joe, zdepry
mowany przedłużającą się ciszą.
- Jedźmy tam - powiedziała cicho dziewczyna.
- Wspaniale.
Nagłe ośmielony, pochylił się i delikatnie ją pocałował.
Gdy usłyszała oszalały rytm jego serca, tak samo gwał
towny jak jej, nabrała dziwnej pewności siebie. Joe długo
patrzył jej w oczy, wreszcie zapalił silnik.
Gdy dojechali na miejsce, zrozumiała, dlaczego to
miejsce cieszyło się taką popularnością. Było położone
znacznie wyżej niż reszta okolicy, a w dali było widać
światła Santiago.
Było tu sporo innych samochodów, ale Joe zaparkował
w miejscu niewidocznym dla innych. Zapanowała cisza.
Otworzyli okna, wpuszczając lekki wietrzyk.
Joe odsunął fotel do tyłu i zdjął marynarkę.
- Ja... nigdy tu z nikim nie byłem - powiedział z na
pięciem w głosie.
- Naprawdę? - Potraktowała to jako żart. - Myślałam,
że taka gwiazda futbolu jak ty przyjeżdża tu w każdy
weekend.
Rozpiął jeszcze jeden guzik koszuli.
- To właśnie przez futbol byłem zajęty całą jesień,
a potem większość czasu spędzałem na nauce. A ty?
- Mnie nauka też zajmuje mnóstwo czasu.
- Ale chyba nie cały. Czy już tu kiedyś byłaś?
Nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
15
- Kto by tu przyjechał z kimś takim jak ja!
- A co w tym śmiesznego?
Wzruszyła ramionami.
- Może tego nie zauważyłeś, ale nie należę do najbar
dziej rozrywanych dziewczyn w szkole.
- A mogłabyś.
- Co takiego?
- Gdybyś była mniej sztywna i bardziej towarzyska.
Chociaż ostatnio widywałem cię w kawiarni z innymi
dziewczynami. Zdaje się, że cię lubią.
- Chyba tak. - Dotąd nie zastanawiała się, co o niej
myślą.
- Bardzo się cieszę, że cię poznałem bliżej, Eleno.
- Objął ją ramieniem. - Dzięki tobie zacząłem inaczej
myśleć o życiu. Jesteś taka ambitna... Chcesz iść na studia
i coś osiągnąć.
- A to oznacza, że będę musiała przez cały czas pra
cować, bo inaczej nie zarobię na czesne.
- Wszyscy musimy. Wiesz, jeszcze niedawno w ogóle
nie wierzyłem, bym mógł zostać studentem. Zawdzięczam
to tobie, no i trenerowi Torresowi. Właśnie się dowiedzia
łem, że przyjęli mnie do A&M.
- Och, Joe, to cudownie!
- To naprawdę niesamowite. Przecież kilka miesięcy
temu zupełnie o tym nie myślałem. Byłem pewny, że zo
stanę tutaj i będę marnował czas na głupstwa jak moi
kumple.
- Cieszę się, że zmieniłeś zdanie. - Ostrożnie musnęła
palcem jego policzek. - I cieszę się, że jesteśmy przyja
ciółmi.
16
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Ujął jej dłoń i ucałował czubki palców.
- A co z tobą? Wiesz, co zrobisz po ukończeniu szkoły?
- Przyjęli mnie na uniwersytet w Waszyngtonie. Za
proponowali stypendium i zapomogi, a mama odłożyła
dla mnie trochę pieniędzy.
Ujął w dłonie jej twarz i popatrzył na nią poważnie.
- Chcę, byśmy byli czymś więcej, niż przyjaciółmi,
Eleno.
- Naprawdę?
- Tak - odpowiedział i pocałował ją dużo pewniej
i namiętniej, niż sobie na to pozwolił za pierwszym razem.
Elena nigdy dotąd tak się nie czuła. Jej rozsądek gdzieś
się rozpłynął, pozostały tylko uczucia. Gdy pocałunek do
biegł końca, oboje ciężko oddychali. Było za ciemno, by
mogła dostrzec twarz Joego, ale pod dłonią czuła gwał
towne bicie jego serca, więc wiedziała, że jest równie
poruszony jak ona.
- Nie ma tu dużo miejsca, kierownica przeszkadza
i w ogóle. Wolisz się przenieść do tyłu?
Gdy skinęła głową, odchylił fotel i pomógł jej przejść
na tylny fotel. Potem zrobił to samo.
Rozłożył się w poprzek siedzeń, po czym pociągnął
Elenę na siebie. Pieścił ją i całował, i zachęcał, by robiła
z nim to samo. Jego koszula i góra jej sukienki tylko im
przeszkadzały. Pociągnął za suwak, a dziewczyna pośpie
sznie rozpięła guziki koszuli i ściągnęła ją z Joego. Wre
szcie rozpiął jej stanik, by nic ich już nie dzieliło.
Poczuła się jak w niebie, gdy Joe dotknął jej piersi. Był
delikatny i czuły, a ona pragnęła doznawać coraz to no
wych, dotąd zupełnie jej nieznanych wrażeń.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
17
Następny pocałunek rozpalił ją zupełnie. Przesunął dło
nią po jej udzie i dotarł do majteczek, a ona otarta się
o niego, pragnąc więcej tej magii. Usłyszała, że Joe roz
pina zamek od spodni i zrozumiała, że jeśli nie zaprote
stuje, zaraz będą się kochać. Oczekiwała tego, pragnęła.
Joe zsunął z niej majteczki.
Nagłe wtargnięcie zaskoczyło ją, a potem sprawiło ból,
więc zacisnęła uda, usiłując powstrzymać Joego, lecz było
już za późno. Przycisnął ją do siebie tak mocno, że nie
mogła się ruszyć. Dlaczego myślała, że chce się z nim
kochać? To bolało. Był za duży. Próbowała się odsunąć,
ale trzymał ręce na jej biodrach, wciąż napierając, aż
w końcu poczuła w sobie jego nasienie. Joe opadł na fotel
i uwolnił Elenę.
Natychmiast odsunęła się od niego. Góra sukienki
opadła aż do talii, spódnica owinęła się wokół bioder i ud.
Nieporadnie próbowała zasłonić swoją nagość.
Wtedy w oknie pojawiły się trzy latarki. Elena usłysza
ła obrzydliwy, obleśny rechot i i szydercze, upokarzające
słowa:
- Joe, jednak strzeliłeś tego gola!
- Wygrałeś zakład, cholera! Miałeś rację, trzeba było
tylko dobrze podejść tę cnotkę-pieszczotkę i od razu roz
łożyła giry.
- Dobry jesteś! Na pierwszej randce napełniłeś jej
zbiorniczek. Teraz już się nie opędzisz od tej pindulki, bo
będzie chciała dubla za dublem. Przyznaj, maleńka, że
męska fujarka lepsza od książek!
- Cipulko, masz ładne cycuszki. Powiedz, kiedy nastę
pna randka, to też przyjdziemy sobie pooglądać.
18
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Joe gorączkowo starał się zasłonić przed intruzami Ele-
nę, ale i tak zdołali zobaczyć jej obnażone piersi. Śmiali
się, wrzeszczeli i prześcigali się w plugawych żartach.
Szybko poprawił swoje ubranie i wyskoczył z samo
chodu. Prześladowcy rozbiegli się, a Joe popędził za nimi.
Elena była zdruzgotana. Założył się? Umówił się
z nią... kochał się z nią... dla zakładu?
Przedostała się na przednie siedzenie i skuliła się, cze
kając, aż Joe wróci i odwiezie ją do domu. Jeśli przeżyje
tę okropną noc, to nigdy, przenigdy już się do niego nie
odezwie.
Gdy wrócił, nie chciała na niego patrzeć, lecz gdy błys
nęła lampka na suficie, kątem oka dostrzegła, że był brud
ny i miał zadrapanie na policzku.
W końcu westchnął i odezwał się.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobili. Tak mi przykro.
Byli pijani i wściekli, że z nimi zerwałem. Chcieli się na
mnie odegrać, ale najbardziej ucierpiałaś ty. Powiedziałem
im, co o nich myślę, pobiliśmy się... Nie rozumiem, jak
mogłem się z nimi przyjaźnić.
- Proszę, zabierz mnie do domu - szepnęła.
- Oczywiście. - Ruszył. - Przepraszam, że tak się
skończyła nasza randka.
Nie odpowiedziała. Nie mogła. Powstrzymywała łzy,
by nie upokorzyć się jeszcze bardziej. Jak tylko znaleźli
się na podjeździe, powiedziała:
- Zatrzymaj się.
- Odprowadzę cię do...
Reszty nie usłyszała, bo szybko zatrzasnęła za sobą
drzwi i pobiegła do domu.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
19
Joe patrzył za nią bezradnie. Nigdy przedtem nie był
w takiej sytuacji. Jasne, uprawiał seks z kilkoma dziew
czynami, ale nie z miłości, lecz przy Elenie stracił pano
wanie nad sobą. Zbyt bardzo jej pragnął... zbyt mocno ją
kochał. Wiedział, że sprawił jej ból, bo to musiał być jej
pierwszy raz.
Ci kretyni wszystko zepsuli. Gdyby miał więcej czasu,
wszystko by jej wyjaśnił, powiedział o swoich uczuciach,
kim dla niego jest.
Poczeka do poniedziałku i wtedy z nią porozmawia.
Może już się uspokoi i będzie chciała go wysłuchać.
Niestety, Joe już nigdy nie miał okazji porozmawiać
z Eleną.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jedenaście lat później
Quantico, stan Wirginia, kwatera główna FBI. Stukot
obcasów niósł się po korytarzu. Elena skrzywiła się. Miała
ochotę iść na palcach. Zbliżała się dziewiąta rano. O tej
właśnie porze miała stawić się na rozmowę.
Nie znała drogi, bo przez ostatnie siedem lat pracowała
jako analityk w zupełnie innej części budynku. Nie miała
pojęcia, dlaczego kazano jej spotkać się z Douglasem Wil
derem i jego grupą. W każdym razie zaciekawiło ją to.
Agent specjalny Wilder był szefem grupy operacyjnej,
natomiast ona byłą specjalistką od faktów, liczb i przetwa
rzania danych. Na studiach w akademii jakoś sobie radziła
z zadaniami operacyjnymi, ale poczuła wielką ulgę, gdy
zaproponowano jej obecne stanowisko.
Elena dawno temu odkryła, że czuje się dużo lepiej jako
obserwator niż uczestnik. Lubiła przeczesywać informacje
i wydobywać ukryty w nich porządek. Z chaosu pozornie
niepowiązanych ze sobą elementów wyłuskiwała wiedzę
o nielegalnych działaniach różnych grup przestępczych,
działających na terenie całego kraju. Lubiła pracować sa
motnie i jej szefowie to akceptowali, przekonali się bo
wiem, że wtedy jest najbardziej efektywna. Dlatego Elena
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
21
nie mogła zrozumieć, dlaczego agent Wilder stanowczo
nalegał, by zjawiła się na dzisiejszym zebraniu.
Miała kilka minut czasu, wstąpiła więc do toalety, by
jeszcze raz zlustrować swój wygląd. Chciała wyglądać jak
najbardziej profesjonalnie.
Poradzisz sobie, powtarzała w duchu. Może w którymś
z jej raportów znalazło się coś, co wymagało wyjaśnienia.
Nie ma powodu do paniki. Była dobra w swojej pracy,
tylko nie lubiła działać w grupie.
Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, wyprosto
wała kołnierz białej bluzki, poprawiła pasek czarnych
spodni i strzepnęła niewidoczny pyłek z bawełnianego
żakietu.
Tylko jej włosy nie zgadzały się z wizerunkiem kom
petentnej profesjonalistki, na którym tak jej zależało. Gę
sta, falista grzywa zawsze była jej przekleństwem. Dzisiaj
związała ją w niezbyt gładki węzeł na karku. Niestety,
kosmyki już się wymykały i wiły wokół uszu. Poczuła, jak
po plecach spływa jej kropla potu.
Elena spojrzała w swoje zielone oczy, mrużąc je, by
nabrały twardszego wyrazu, lecz nie pozwalały na to gę
ste, długie rzęsy. Mówiono jej, że ma zmysłowe spojrze
nie. Zmysłowe! To była ostatnia rzecz, jaką chciała od
kogokolwiek usłyszeć.
Wepchnęła niesforny lok za ucho i upewniła się, że nie
ma śladów szminki na zębach. Czas było ruszać.
Stanęła w otwartych drzwiach i rozejrzała się. Siedmiu
agentów, sami mężczyźni, z których znała tylko Chrisa
Simmonsa. Uśmiechnął się, najwyraźniej zaskoczony. Na
lał kawy do filiżanki i podszedł do Eleny.
22
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- A więc to ty jesteś ową tajemniczą ekspertką. Witaj
w naszej części świata. - Podał jej filiżankę.
A więc pamiętał, że rano nie może się obyć bez kawy.
Szybko zanurzyła usta w życiodajnym płynie i odwzajem
niła uśmiech.
- Dzięki, Chris. Uratowałeś mi życie. - Szybko wypiła
następny łyk.
- Zawsze do usług. - Skinął głową. - Miło cię wi
dzieć. Znajdź sobie jakieś krzesło. - Rozejrzał się po ty
powej sali konferencyjnej. - Co cię sprowadza w te stro
ny? Przecież was, geniuszy, z zasady trzymają z dala od
nas, biednych fizycznych.
Chris miał świetne wyniki w akademii, więc nie potrak
towała jego przemowy poważnie.
- Nie mam pojęcia - odparta, wzruszając ramionami.
- Kazali przyjść, to przyszłam. Dowiedziałam się o tym
dopiero wczoraj wieczorem - dodała z odrobiną wahania.
Usiedli przy wielkim konferencyjnym stole.
Zaprzyjaźnili się na akademii, a po jej ukończeniu na
wet umawiali się na randki, lecz akurat to okazało się
niewypałem. Lubili swoje towarzystwo, ale prawdziwy
związek nie wchodził w rachubę.
Lubiła urodę Chrisa i to, że chociaż pracę zawsze tra
ktował poważnie, to siebie nigdy. Należał do tych nielicz
nych kolegów, którzy pomagali jej w treningach.
- Dawno się nie widzieliśmy, stęskniłem się za tobą.
- Odchylił się na krześle. - Nie skoczyłabyś ze mną wie
czorem do kina?
- Chętnie, chyba że zebranie dotyczy jakiejś akcji i od
razu cię gdzieś wyślą.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
23
Jeśli chodzi o Chrisa, było to bardzo prawdopodobne,
zwykle bowiem działał w terenie i rzadko wpadał do cen
trali.
W tej chwili do pokoju wkroczył Douglas Wilder z gru
bym skoroszytem i zasiadł u szczytu stołu.
Doug Wilder był mężczyzną po pięćdziesiątce, wyso
kim, siwiejącym i bardzo konkretnym. Rozejrzał się po
zebranych i zauważył Elenę.
- Dziękuję za przyjście, pani Maldonado. Wiem, że nie
dano pani dużo czasu. - Szybko dokonał prezentacji po
zostałych.
Skinęła głową każdemu z agentów i skupiła się na Wil
derze.
- No dobrze, przejdźmy do rzeczy - zaczął. - Urząd
do Spraw Imigracji i Naturalizacji prosił o pomoc w roz
wiązaniu delikatnej sytuacji na granicy teksasko-meksy-
kańskiej.
Agenci jak na komendę wybuchnęli śmiechem. Jeden
zapytał, czy dziś aby nie jest pierwszy kwietnia. A był
środek maja.
Elena wiedziała, że między poszczególnymi urzędami
państwowymi panuje ostra rywalizacja i prośby o pomoc
należały do rzadkości. Żadna agencja nie chciała się przy
znać, że nie daje sobie rady z jakimś problemem.
Również Wilder lekko się uśmiechnął.
- Miło mi, że o tak wczesnej porze mogłem wam do
starczyć tyle rozrywki. - Otworzył skoroszyt i rozdał po
spinane kartki. - W zamian czeka was krótka lekcja histo
rii, żebyście zrozumieli, z czym zmaga się rząd w tamtym
rejonie.
24 NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Elena wiedziała, że Wilder nie zwykł gadać po próżnicy
i gdy już coś mówił, uważnie go słuchano. Tak było rów
nież teraz.
- Podczas ostatnich kilku lat nasilił się ruch między
Meksykiem i Stanami Zjednoczonymi, od Teksasu do Ka
lifornii. Chociaż wzmocniono patrole graniczne, zbyt wie
lu nielegalnych imigrantów i transportów z narkotykami
przedostaje się do nas.
Elena aż za dobrze wiedziała, o czym mówił Doug.
Kiedyś Santiago było rolniczym miasteczkiem, wciąż na
wiedzanym przez najemnych robotników. Pamiętała ich
z czasów swego dzieciństwa. Teraz jednak, o czym wie
działa od matki, problemem stali się nielegalni imigranci
i przemyt narkotyków.
- W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy - ciągnął Wilder
- duże ilości imigrantów i narkotyków zaniepokoiły Straż
Graniczną, Urząd do Spraw Imigracji i Naturalizacji oraz
Agencję Zwalczania Narkotyków.
- I sądzą, że lepiej wykonamy ich robotę? - rzucił Sam
Walters. Wilder popatrzył na niego spod krzaczastych
brwi.
- Poproszono nas, abyśmy ustalili, dlaczego, mimo tak
dużego ruchu na zielonej granicy, nie zwiększa się liczba
aresztowań. Dotyczy to wszystkich wymienionych urzę
dów. Krążą plotki, że niektórzy agenci biorą łapówki, i jest
to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie zaistniałej sy
tuacji. Wczoraj dowiedziałem się, że musimy skierować
tam nowych ludzi, nieznanych tamtejszym służbom. Nikt
nie lubi myśleć o agentach, którzy przeszli na stronę wro
ga, ale przecież wiemy, że tak się zdarza. Osobiście wy-
NIGDY NIE ZAPOMNĘ 25
brałem was do tego zadania. Dowiemy się, którzy agenci
są w to wplątani i odpowiednio się nimi zajmiemy. - Ro
zejrzał się po sali, by upewnić się, że wszyscy go zrozu
mieli. - Rozdałem wam podstawowe materiały na temat
działań podejmowanych do tej chwili przez wymienione
służby. Poprosiłem też o listę podejrzanych, w tym osoby,
które powinny być obserwowane przez zaufanych agen
tów. - Wilder spojrzał na Elenę. - Z pewnością zastanawia
się pani, dlaczego przydzielono panią do tej grupy.
Była bardzo spięta od chwili, gdy zrozumiała, że nie
ściągnięto jej tutaj w celu interpretacji danych. Douglas
Wilder zamierzał wykorzystać ją w działaniach operacyj
nych. Uśmiechnęła się, mając nadzieję, że ukryje to jej
zdenerwowanie.
- Owszem sir. Przyszło mi to do głowy.
- Proszę spojrzeć na czternastą stronę, a zauważy pani,
że wzrost działalności przestępczej ogranicza się do San
tiago w stanie Teksas i jego okolic. Santiago znajduje się
pomiędzy Rio Grande City oraz Laredo, na granicy teksa-
sko-meksykańskiej. Jakieś osiemnaście miesięcy temu
otwarto tam nowy most, mający usprawnić przewóz wy
robów z meksykańskich fabryk do Stanów Zjednoczo
nych. Wielu spośród podejrzanych wymienionych w ma
teriałach mieszka w tej okolicy. - Rozejrzał się po pokoju.
- Na szczęście okazało się, że w naszej agencji mamy
tajną broń, panowie. Tak się bowiem składa, że Elena
urodziła się i wychowała właśnie w Santiago. Jak tylko
odkryłem - ciągnął Wilder - że mamy wyszkolonego
agenta pochodzącego z tego rejonu, wiedziałem, że jeste
śmy dwa kroki przed wszystkimi. Mamy agentkę znającą
26
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
okolicę, mogącą poruszać się wśród miejscowych bez
wzbudzania najmniejszych podejrzeń. - Uważnie rozej
rzał się po obecnych. - Jakieś pytania?
Nikt się nie odezwał.
- Wszyscy będą pracować incognito, natomiast Elena
zostanie wtyczką. Przekaże nam tyle informacji, ile się da,
a my będziemy działać w okolicznych przygranicznych
miasteczkach. Elena spędzi kilka miesięcy na spotkaniach
ze starymi przyjaciółmi, sąsiadami i kolegami ze szkoły,
jednocześnie zbierając jak najwięcej informacji. Liczymy,
że zdoła się zbliżyć do niektórych osób, które naszym
zdaniem stoją za przemytem narkotyków. Musimy też
ustalić, którzy agenci współpracują z przemytnikami.
- Ale czy nikt z nich nie wie, że ona pracuje dla rządu?
- spytał ktoś.
- Utrzymałam to przed rodziną w tajemnicy. - Doug
wiedział o tym z dossier Eleny. - Są przekonani, że jestem
księgową w małej firmie w Maryland.
- Powie, że nowy właściciel zwolnił ją i dał hojną
odprawę - wyjaśnił Wilder. - Dlatego Elena na jakiś czas
wróci do domu, by zastanowić się, co zrobić ze swoim
dalszym życiem. A teraz proszę przejrzeć listę podejrza
nych o przemyt. Mieszkają w różnych miastach, od
Brownsville do Laredo. Musicie wszystkie informacje wy
kuć na blachę, macie ich poznać, jakby byli waszymi
braćmi. Lub siostrami, bo na liście są też kobiety.
Poczekał, aż wszyscy przejrzą odpowiednie strony. Ele
na zauważyła kilka znajomych nazwisk.
- Jest pewien problem sir. Mam działać w środku, jak
więc będę się kontaktować z resztą?
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
27
- Na szefa grupy wyznaczyłem Sama Waltersa, nato
miast twoim bezpośrednim kontaktem będzie Chris Sim
mons. Proponuję, żebyś regularnie wybierała się na zakupy
do San Antonio, gdzie spotkasz się z Chrisem i złożysz
mu raport. On z kolei będzie się kontaktował z Samem.
- Wilder spojrzał na pozostałych. - Mamy nadzieję, że
zobaczycie albo usłyszycie coś, co pozwoli przewidzieć
czas następnego transportu. Waszą przykrywką będą różne
firmy zajmujące się elektrycznością, telewizją kablową,
gazem, telefonami. Dzięki temu będziecie mogli być
wszędzie o każdej porze dnia i nocy. W razie czego coś
po cichu popsujecie, by potem głośno to naprawiać. Mu
sicie zrobić wszystko, by włączyć się w miejscową społe
czność. Podzielicie się terenem wokół Santiago. W żad
nym wypadku nie zadzierajcie z miejscowymi władzami,
bo w razie kłopotów nie będziecie mogli ujawnić, kim
naprawdę jesteście. Obserwacja, obserwacja, totalna ob
serwacja, oto wasze zadanie. - Zamilkł i popatrzył na
wszystkich po kolei. - Jakieś pytania?
Elena przerzuciła kolejną stronę i zapatrzyła się na na
zwisko widniejące na samej górze. Było tam też zdjęcie,
dokładny rysopis i życiorys, ale ona nie mogła wyjść poza
nazwisko i zdjęcie. Przez chwilę myślała, że ma halucy
nacje. To nie może być prawda.
Joseph Sanchez. Joe mieszkał w Santiago? Od kiedy?
Nie wierzyła własnym oczom. Był wymieniony wśród
podejrzanych.
Przejrzała raport. Wiek: dwadzieścia dziewięć lat.
W stopniu majora na własne życzenie odszedł z wojska.
Obecne miejsce zamieszkania: Santiago, Teksas.
28
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Swoimi czarnymi oczami bez wyrazu spoglądał z foto-
frafii. Włosy miał znacznie krótsze niż przed laty, ale
znamionujący upór podbródek i lekko zmarszczone czoło
pozostały takie same. Nie mogła się mylić.
Padały jakieś pytania, rozważano szczegóły akcji, jed
nak do Eleny nic nie docierało. Słyszała tylko głuchy
łomot swego rozszalałego serca.
Już dawno wyrzuciła Joego Sancheza ze swoich myśli.
Długo cierpiała po tym, co jej zrobił, ale wreszcie tamte
wydarzenia stały się zamkniętą kartą. Gdy dorastała, była
bardzo nieśmiała i nieufna wobec chłopców, bowiem bała
się, że w głębi duszy są tacy sami jak jej ojciec: kłamliwi,
nieodpowiedzialni i egoistyczni. Zbyt wiele razy słyszała
płacz matki, zranionej postępowaniem męża, uroczego al
koholika i bezczelnego łgarza. Aż wreszcie Elena zaufała
Joemu. Uznała, że jest szlachetny, prawy i absolutnie wy
jątkowy. Zawierzyła mu bez reszty i bez pamięci się
w nim zakochała.
A on okazał się nędzną kreaturą. Zranił ją w najboleś
niejszy z możliwych sposobów, ohydnie zadrwił z jej mi
łości i w straszliwie ją poniżył. W cyniczny sposób wy
korzystał Elenę, a tak naprawdę zgwałcił ją, byle wygrać
zakład z zapijaczonymi kumplami.
Gdy Elena otrząsnęła się z rozpaczy, postanowiła, że
w jej życiu nie zagości już żaden mężczyzna. Dopuszczała
drobne flirty, ale o poważnych związkach nie było mowy,
natomiast całą swą energię skupiła na zawodowej karierze.
I oto teraz stanęła przed największym wyzwaniem.
Miała wrócić w rodzinne strony jako osoba przegrana,
która straciła pracę, co nie było zbyt miłe, oraz zbliżyć się
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
29
się do Joego... co, delikatnie mówiąc, było wielce prze
wrotną niespodzianką, zgotowaną przez los. Elena miała
wtargnąć w życie Sancheza, wyśledzić jego powiązania
z handlarzami narkotyków, a na koniec doprowadzić do
aresztowania. Czyli zniszczyć go.
- To wszystko - powiedział wreszcie Wilder. - Eleno,
muszę z tobą porozmawiać.
Gdy zostali sami, odwrócił się do niej.
- Wybacz, że to na ciebie spadło. Wiem, że to niebez
pieczne i trudne zadanie, ale jestem pewien, że akurat ty
sobie z nim poradzisz. Możesz jednak zrezygnować, zro
zumiem to i nie będę miał do ciebie o to żalu. To jak,
wchodzisz do gry, czy się wycofujesz?
- Wchodzę. Dziękuję za wiarę w moje umiejętności.
- Cieszę się. Pamiętaj, że tylko członkowie grupy wiedzą
o tobie, natomiast my zrobimy wszystko, by cię chronić.
- Doceniam to.
- Jeden z podejrzanych skończył szkołę średnią
w Santiago w tym samym czasie, co ty. Dobrze go znałaś?
- Jak wszystkich z mojego rocznika. To była mała
szkoła. - Elena postanowiła nie mówić prawdy.
- Nie będziesz miała problemów, by nawiązać z nim
kontakt?
Problemów? To nie było dobre określenie.
- Chyba nie.
- Kiedy możesz wyjechać?
- Jutro lub pojutrze. Muszę porozumieć się z matką
i przygotować ją na to, że wracam do domu. - Zerknęła
na Wildera. - Naprawdę uważa pan, że to potrwa kilka
miesięcy?
30
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Co najmniej. Będziemy działać aż do skutku. - Spoj
rzał na nią uważnie. - Czy obawiasz się jakichś osobistych
komplikacji?
- Nie, sir - powiedziała stanowczo.
Poradzi sobie, jest przecież zawodowcem.
- Powodzenia. - Wilder i uścisnął jej dłoń.
- Dziękuję, sir.
Wyszli z sali konferencyjnej.
Zrobi wszystko, by prześwietlić człowieka, który spra
wił jej tyle bólu, a jeśli podejrzenia okażą się prawdziwe,
przyczyni się do jego zdemaskowania. Przypomniało się
jej pewne przysłowie: „Zemsta jest rozkoszą bogów".
I cytat z Homera: „Zemsta jest słodsza od miodu".
Cóż, niedługo zarówno ona, jak i były major Joe
Sanchez przekonają się, czy stare przysłowia naprawdę
są mądrością narodów, czy też bezmyślnie powtarzanym
głupstwem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Tydzień później Elena siedziała w małej, zadymionej
knajpce, przyglądając się mieszkańcom miasteczka, któ
rzy odprawiali swój codzienny rytuał picia i komentowa
nia dnia.
Przyjechała do Santiago przed pięcioma dniami, i już
miała ostre objawy klaustrofobii. Czuła się, jakby ktoś
nagle zamknął ją w ciasnej komórce. Zdążyła już zapo
mnieć, jak wygląda życie takiej małej społeczności, gdzie
wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą i bezceremonial
nie zadają najbardziej osobiste pytania. A ona musiała na
nie odpowiadać, by nie okazać się osobą nieuprzejmą lub
źle wychowaną. Wprawdzie matka twierdziła, że ludzie
indagują Elenę z sympatii, ona jednak marzyła tylko
o tym, by lubili ją cokolwiek mniej.
A osób zainteresowanych jej losami było około tysiąca
pięciuset, tyle bowiem dorosłych mieszkańców liczyło
Santiago. Ciekawiło ich wszystko: dlaczego przyjechała
do matki, czemu straciła pracę, co się z nią działo przez
ostatnie lata, dlaczego nie wyszła za mąż, czy ma, a może
miała, narzeczonego, lub też czy rozgląda się za takowym,
czy z jej zdrowiem wszystko w porządku, a może przeży
wa kryzys psychiczny? I tak dalej, i tak dalej.
Choć kosztowało ją to wiele, mężnie znosiła te prze-
32
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
słuchania, starając się w rozmowach wyłowić jakąś aluzję
do Joego Sancheza. Niestety, jak dotąd bezskutecznie.
Natomiast dowiedziała się o nowych fabrykach, które
pobudowano tuż za granicą, oraz o tłumach Meksykanów,
którzy, dysponując teraz pieniędzmi, nawiedzali Santiago
i robili tu zakupy, dzięki czemu miasteczko ekonomicznie
odżyło.
Siedząc w knajpce, słuchała skarg miejscowych, że
wielkie ciężarówki całymi nocami z łoskotem jeżdżą
przez miasto, wioząc towar na północ. Nie usłyszała na
tomiast nic o nielegalnych transportach przez granicę.
Wilder miał rację. Z tą sprawą nie pójdzie im łatwo. Na
razie zyskała przynajmniej tyle, że po kilku dniach bywal
cy lokalu przywykli do Eleny jak do nowo wstawionego
mebla. Przestali ją zauważać, a ona po prostu słuchała.
Oczywiście eleganckie stroje trzymała w szafie, bo ubie
rała się teraz w wytarte dżinsy, bawełniane koszulki i san
dały, a broń nosiła w pospolitej torebce. Idealnie wtopiła
się w tło.
Miała na swoim koncie jeden drobny sukces, bowiem
jednym z barmanów okazał się Chico Morales, z którym
chodziła do szkoły i poprzedniego dnia długo sobie z nim
pogawędziła. Chico wprost zachwycił się nią, paplał, jak
Elena świetnie wygląda, wprost nie do uwierzenia, że za
rok stuknie jej trzydziestka. Niestety ona, gdyby była
szczera, nie mogłaby odwdzięczyć się mu podobnymi
komplementami, bowiem Chico przypominał opasłą bary
łę. Z dumą pokazał jej zdjęcia swoich trzech nieładnych
synów i ślicznej córeczki, która urodę szczęśliwie musiała
odziedziczyć po matce.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ 33
Elena podpytywała go o wspólnych znajomych, a on
z rozkoszą opowiadał o ich losach. Dowiedziała się, kto
z kim sypia legalnie, a kto bez urzędowego papierka, co
pewien czas dając mu na żer jakieś zmyślone informacje
o sobie.
Wreszcie Chico wspomniał o Joem.
- To nie do pojęcia - powiedział. - Mógł zrobić taką
karierę, pewnie kiedyś by się dochrapał generała, a on
w diabły rzucił wojsko i wrócił do tej naszej dziury.
Sanchez nie zrobił tego ot tak sobie, o tym Elena była
święcie przekonana. Musiał mieć naprawdę ważne ku temu
powody. No cóż, nie przez przypadek znalazł się na liście
Wildera.
Nadstawiła uszu, gdy Chico wspomniał, że Joe czasami
wpada do knajpy, choć nie jest jej stałym klientem.
- Często gdzieś wyjeżdża - mówił - ale czym się do
kładnie zajmuje, nie wiem. Ma też warsztat samochodowy
i sam naprawia auta. Jest w tym naprawdę dobry. Chyba
się z nim w szkole przyjaźniłaś?
- To za dużo powiedziane. Trochę kumplowaliśmy ze
sobą, i tyle.
- A co się działo z tobą, Eleno? Przepadłaś zaraz po
maturze. Mówisz, że pracowałaś w Maryland? - Powie
dział to tak, jakby chodziło co najmniej o inną galaktykę.
- Wtedy myślałam, że to dobry pomysł. - Wzruszyła
ramionami. - Ale się nie udało.
Niewiele osób miało odwagę opuścić Santiago, jednak
ona zawsze marzyła, by wyfrunąć z tego zapyziałego nad
granicznego miasteczka. A kiedy już dopięła swego, nigdy
za nim nie tęskniła. Czasami wpadała do mamy i tyle.
34
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
No cóż, wczorajsza rozmowa z Moralesem dała wresz
cie jakiś efekt. Zerknęła na zegarek. Było po dziesiątej,
czas wracać do domu. Ciekawe, jak radzą sobie pozostali
członkowie grupy. Pojutrze miała pierwsze spotkanie
z Chrisem w San Antonio. Z ogólnymi informacjami po
szło jej nieźle, ale nie miała do przekazania nic konkret
nego, co ją bardzo denerwowało.
Nagle otworzyły się drzwi i do środka wszedł mężczy
zna, który wesoło powitał obecnych. Elena podniosła
wzrok... i zamarła.
Poznała go natychmiast. Pewnym krokiem zmierzał do
kontuaru.
Joe Sanchez długo się wymykał, ale teraz sam wpadł
w jej ręce. Nie musiała uciekać się do żadnych podstępów,
bo to spotkanie będzie wyglądało na zupełnie przypadko
we. Lepiej być nie mogło.
Będzie udawać, że lubi tego drania. Za takie poświęce
nie powinni przyznawać specjalny medal, pomyślała sar
kastycznie.
W lustrze nad barem obserwowała Sancheza. Wrzucił
kilka monet do szafy grającej, a potem zamówił drinka
i wdał się w wesołą pogawędkę z kilkoma mężczyznami.
Elena musiała szybko ułożyć scenariusz pierwszego spot
kania.
A sprawa nie była łatwa, bowiem Joe z przystojnego
młodzieńca przemienił się we wspaniałego mężczyznę.
I co z tego, że pod tą rewelacyjną powłoką krył się zwy
czajny łachmyta, człowiek pozbawiony choćby krztyny
honoru i uczciwości?
Nie była z kamienia i musiała docenić jego zewnętrzne
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
35
walory. Podobnie jak inne kobiety obecne w knajpie, które
wprost pożerały go wzrokiem.
Z ukrywanym wstrętem wypiła łyk piwa. Tak chętnie
napiłaby się dobrego białego wina, bała się jednak je za
mówić. Podano by jej pewnie jakieś obrzydliwe coś, co
tylko z etykiety udaje ów szlachetny trunek. No cóż,
w tym miasteczku wyrafinowany smak nie był cechą ani
pożądaną, ani powszechną.
Do diabła, o czym ona myśli? Co ją obchodzi, jak
inne baby patrzą na Sancheza, lub jaki smak ma miej
scowe wino? Powinna natychmiast przystąpić do dzia
łania, bo podobna okazja może nie zdarzyć się zbyt
prędko.
Wreszcie spojrzał do lustra i dostrzegł jej wzrok.
No tak, Maldonado, pogratulować, sarknęła w duchu.
Miało to wyglądać zupełnie niwinnie i przypadkowo, a ty
gapiłaś się na tego faceta jak zakochana nastolatka. Ale
nie wolno ci się teraz wycofać. Graj dalej.
Patrząc wciąż w lustro, uniosła szklankę i wypiła łyk
piwa, wciąż wlepiając swój wzrok w oczy Joego.
Wtedy odwrócił głowę i spojrzał wprost na nią. Ten
facet dobrze wiedział, jak działa na kobiety, pomyślała.
Ale nie na nią.
Jasne, była zdenerwowana, ale tylko dlatego, że wresz
cie nawiązała kontakt z celem.
Ostentacyjnie spojrzała na zegarek i wypiła trochę pi
wa, dostrzegając kątem oka, że Joe coś szybko powiedział
do Moralesa. Wiadomo, o co pytał.
Tak, Sanchez, na pewno jestem ostatnią osobą, którą
spodziewałbyś się spotkać w Santiago.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Wstał i zbliżył się do niej. Nic nie mówił, tylko patrzył.
Elena również milczała.
W jego oczach dostrzegła nie tylko wielkie zdumuienie,
lecz również ciepło. Tego się nie spodziewała.
- A więc to naprawdę ty... - powiedział cicho, przy
glądając się jej uważnie, jakby porównywał ją z obrazami
z przeszłości.
Elena nagle znów stała się nieśmiałą nastolatką, zako
chaną w tym facecie bez pamięci.
Pomocy, cała tonę we wspomnieniach! - pomyślała w pa
nice.
- Cześć, Joe - mruknęła, po czym szybko wypiła re
sztę piwa.
Natychmiast dał Chico znak, by przyniósł następne.
Robiła wszystko, by zachowywać się naturalnie. Ot,
takie sobie zwyczajne spotkanie po latach.
- Elena Maldonado - powiedział powoli, jakby rozko
szował się każdą sylabą. - Nigdy bym cię nie poznał,
gdyby Chico nie powiedział, że to ty kryjesz się w cieniu.
- Jego głos pełen był podziwu i zadowolenia.
Pojawił się szeroko uśmiechnięty Morales z piwem.
- No i co powiesz, stary? Nieźle wygląda, co?
Zyskała trochę czasu, by się do końca opanować. Jej
celem jest nawiązanie kontaktu z Joem w niewzbudzający
podejrzeń sposób.
Jak na razie szło nieźle.
Elena uśmiechnęła się zmysłowo.
- Dzięki wam. - Nalała piwa do szklanki i spojrzała
na Joego. - Chico wspominał, że nadal tu mieszkasz. Bo,
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
37
o ile się nie mylę, jesteś Joe Sanchez, tak? - spytała nie
dbale, jak na zawodowca przystało.
- Zgadza się. Jestem zaskoczony, że mnie pamiętasz.-
Jednak jego uśmiech przeczył skromnym słowom.
- Och, nie zmieniłeś się aż tak bardzo od czasu, gdy
byłeś szkolną gwiazdą futbolu. - Wzruszyła ramionami.
Okazało się, że trafiła celnie, bo Joe się zarumienił. No
cóż, był dla niej tylko jakimś tam futbolistą...
- Już od dawna nie grałem... - mruknął, byle tylko
cos powiedzieć.
- Co robiłeś po maturze? - spytała, choć oczywiście
na pamięć znała jego życiorys, a raczej jego jawną część.
Bo jak dotąd policja, poza mglistymi podejrzeniami, nie
miała nic na Joego. Ale to się zmieni, i to już wkrótce,
pomyślała mściwie.
- Dostałem stypendium na A&M, potem wstąpiłem do
wojska. - Umilkł na chwilę. - Odszedłem trzy miesiące
temu.
- Miałeś dosyć służby? - Uśmiechnęła się ze zrozu
mieniem.
- Nie - powiedział po długiej chwili ciszy. - Musia
łem wrócić do domu.
Akurat!
- Tak bywa. Sprawy osobiste... - Ona też z tego po
wodu tu się zjawiła. Przynajmniej oficjalnie.
- Świetnie wyglądasz. Bez okularów, z krótszymi wło
sami, tu i tam zaokrąglona, jak Bóg przykazał... - Joe
wyraźnie próbował zmiemć temat i nadać rozmowie
luźniejszy charakter.
- Noszę szkła kontaktowe - odparła. - A taka fryzura
38
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
wymaga mniej zachodu. - Przeczesała palcami sięgające
ramion włosy. - No i utyłam.
Uśmiechnął się leniwie, uwodzicielsko... po prostu
oszałamiająco.
- Tu nie chodzi o kilogramy, skarbie, tylko o to, jak są
rozmieszczone.
No cóż, jeśli chodzi o flirt, nie mogła się z nim równać.
Te rundę wygrał.
- Dzięki za piwo.
Joe, mimo pozorów nonszalancji, w głębi duszy był
ogromnie zaskoczony tym spotkaniem, a także zdumiony
metamorfozą, jakiej uległa Elena. Nie była już zahukaną
panienką, tylko wyrafinowaną i niezwykle seksowną mło
dą kobietą, która przypatrywała mu się z wyraźnym roz
bawieniem.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Wreszcie mu
siał zadać to pytanie: - A co ty właściwie robisz w San
tiago?
Lekko się nadąsała, przez co jej usta stały się jeszcze
bardziej podniecające. Nagle owładnięty wspomnieniami
i wielce zdrożnymi fantazjami, ledwie rozumiał, co do
niego mówiła.
- Chwilowo jestem bez pracy, więc postanowiłam
przez jakiś czas pomieszkać z mamą. Rozglądam się, szu
kam posady i być może zatrudnię się w jakiejś tutejszej
firmie. Coś się zaczyna dziać w Santiago i mam nadzieję
gdzieś tu się zaczepić.
A on wciąż pogrążony był we wspomnieniach, które
już dawno ponoć wyrzucił z pamięci... Boże, tamte chwi
le, tak cudowne i zarazem bolesne, tak bardzo bolesne...
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
39
Przez całe lata śnił o tej dziewczynie, marzył i fantazjo
wał, aż wreszcie pogodził się z jej utratą.
A teraz znów widzi jej lśniące zielone oczy, w których
niegdyś potrafił tak dobrze czytać... Lecz teraz niczego nie
ujawniały. Już nie potrafił rozpoznać zawartych w nich tre
ści. A może Elena nauczyła się tak dobrze maskować? - po
myślał. Na pewno nadal jest tak dumna jak kiedyś i utrata
pracy jest dla niej czymś bardzo poniżającym. Przegrała i to
ją deprymowało, dlatego zamknęła się w sobie.
- A jak tam w domu? - spytał, a w jej oczach na mo
ment zabłysły emocje.
Lecz zaraz potem znikły. Jaki przykry kontrast, pomy
ślał. Był czas, gdy Elena w tak cudowny sposób mówiła
oczyma, bez słów ujawniając swoją duszę i myśli.
Zawsze jednak chowała się w sobie, gdy zagadywał ją
o jej rodzinę. Dopiero teraz zastanowił się, dlaczego tak
się działo.
- Tata zmarł kilka lat temu, a mama jakoś sobie radzi
- odpowiedziała w końcu.
- A co robiłaś od skończenia szkoły?
Znowu rzuciła mu to nieodgadnione spojrzenie, lecz
teraz dostrzegł w nim fascynujący, egzotyczny urok. Do
diabła! - pomyślał, ta urokliwa, mała Elenka przemieniła
się w niezwykłą i bardzo niebezpieczną kobietę. Zerknął
na jej dłonie. Żadnej obrączki, żadnego pierścionka. Nie
była więc ani mężatką, ani narzeczoną. Jakim cudem do
dziś została samotna?
No cóż, on też przez te lata był zbyt zajęty, by się
ustatkować. Pewnie ona też.
Elena milczała przez jakiś czas, popijała piwo, rysowała
40
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
szklanką mokre kółka na blacie, aż wreszcie podniosła
głowę i spojrzała na Joego.
- Robiłam tak wiele... - zaczęła lekko ochrypłym,
erotycznie brzmiącym głosem. - Gdy wreszcie skończy
łam szkołę, poczułam się wolna jak ptak. Rozejrzałam się
po Santiago i poczułam się jak w klatce. To nie miejsce
dla takiej dziewczyny jak ja, pomyślałam, spakowałam
plecak i stanęłam na autostradzie. Byłam bez grosza, ale
wiesz, jak to jest: godzinka na poboczu z jednym kierow
cą, godzinka z drugim, i uwierz mi, wcale nie głodowa
łam, tylko w całkiem niezłej formie po tygodniu dotarłam
do Los Angeles. A ponieważ podczas tej tygodniowej po
dróży nabyłam dużo więcej potrzebnych w życiu umiejęt
ności niż przez wszystkie lata szkoły, więc bez trudu za
łapałam się w jako tancerka w barze topless koło lotniska,
a potem, dzięki jednemu takiemu misiaczkowi, przenio
słam do bardziej eleganckiego lokalu, gdzie tańczyłam już
całkiem bez niczego. Zarobki były niskie, ale napiwki
niczego sobie. Jednak ja traktowałam to jako wstęp do
prawdziwej kariery, no i udało się. Wprawdzie na kilku
następnych misiaczkach zawiodłam się, ale wreszcie
ustrzeliłam takiego, który wkręcił mnie do branży filmo
wej. No i teraz mam się całkiem nieźle, bo już nawet nie
zliczę, w ilu filmach zagrałam. Oscara wprawdzie nie do
stanę, bo za porno ich nie przyznają, ale propozycji otrzy
muję bez liku. Mam tylko pewien kłopot, bo wszyscy
partnerzy po skończonych zdjęciach uciekają z krzykiem,
byle jak najdalej ode mnie, i długi czas dochodzą do sie
bie. Teraz jednak przyjechałam do mamy, żeby odpocząć,
bo wreszcie dobrali mi trójkę takich ogierów... Nigeryj-
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
41
czyk czarny jak smoła, Szwed bielszy od śniegu, miedzia-
noskóry Rdzenny Amerykanin... że przed kamerą prawie
zajechali mnie na śmierć. - Uśmiechnęła się niczym kró
lowa Sekretów Nocy. - Ale szybko dojdę do siebie i znów
wrócę do branży. Czekają tam na mnie niecierpliwie.
Patrzył na nią w milczeniu.
Elenie podobała się jego mina. Wypiła jeszcze łyk piwa.
Doprawdy, Joe Sanchez, kompletnie zbaraniały, oszoło
miony i przerażony, wyglądał naprawdę komicznie. No
cóż, zasłużył sobie na to. Popatrzyła na niego spod rzęs
i uśmiechnęła się cokolwiek już inaczej.
- To... to był taki żart? - wykrztusił w końcu.
- Tak.
Oparł łokcie na barze i ukrył twarz w dłoniach.
- Cholera, nabrałaś mnie! - Spojrzał na nią. - Trochę
tu za głośno, żeby spokojnie pogadać. Może zmienimy
lokal?
- A po co?
Uśmiechem stłumił wyraz zaskoczenia.
- Bo chcę zobaczyć twoje erotyczne sztuczki. -
Znów się uśmiechnął. - Eleno, to chyba jasne, po co.
Po prostu chcę z tobą pogadać. Przecież nie widzieliśmy
się od tylu lat. Ciekawi mnie, co się z tobą działo. Kie
dyś byliśmy...
- Jeśli odważysz się powiedzieć „przyjaciółmi", to pi
wo wyląduje na twojej głowie.
- Tak. - Nagle spoważniał, jakby postarzał się. - Pro
szę, znajdźmy jakieś spokojne miejsce i pogadajmy o tym,
co naprawdę wtedy się stało.
Była pewna, że Sanchez jak ognia będzie unikał tego
42
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
tematu, lecz okazało się, że jest akurat odwrotnie, bo przy
pierwszej sposobności do niego nawiązał. Elena była na
prawdę zdumiona. Czyżby ten facet nie odczuwał żadnego
wstydu za tamten... incydent?
- A co to właściwie da?
Chciała uciec od bolesnej przeszłości, z drugiej jednak
strony kusiło ją, by się w nią zagłębić.
- Nigdy nie dałaś mi szansy, bym ci wszystko wyjaśnił.
- A co tu jest do wyjaśniania? Było, minęło. Po tylu
latach nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia - powie
działa z pogardliwą obojętnością.
Błąd! - napomniała się w duchu. Ma zaprzyjaźnić się
z tym draniem, a nie odtrącać go od siebie. Przecież ina
czej nie pozna jego sekretów i w konsekwencji nie wsadzi
za kratki.
Na szczęście Joe nie zdziwił się jej reakcją.
- Może masz rację, Eleno - powiedział łagodnie. -
Dzieciaki robią głupie błędy i dobrze jest mieć do tego
odpowiedni dystans. Przecież teraz jesteśmy dorośli i cze
goś się już nauczyliśmy. - Zawahał się na chwilę i dziwnie
nieśmiało się uśmiechnął. - Odnówmy naszą znajomość
i po prostu chodźmy gdzieś pogadać. Być może przyda się
nam to obojgu.
Słuchała jego miłych, spokojnych słów, lecz w jej du
szy rozszalała się furia. Ten drań nazwał to „głupim błę
dem"! Jakby pomylił się w rachunkach albo założył sweter
na lewą stronę. A przecież ona, w wyniku tego „głupiego
błędu", była bliska samobójstwa!
Spokojnie, jesteś profesjonalistką, nakazała sobie
i uśmiechnęła się się ot tak, lekko i sympatycznie.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ 43
- Czemu nie? Masz rację. Chodźmy gdzieś pogadać.
- Świetnie! - ucieszył się.
Cholera, ten facet ma jednak niesamowity urok! - po
myślała ze złością. Musi naprawdę uważać. Ani nie pod
dać się jego czarowi, ani nie ujawnić swojej nienawiści,
tylko po prostu zaprzyjaźnić się. A potem wysmażyć ra-
porcik, że palce lizać!
Uśmiechnęła się, tym razem jakże ciepło i słodziutko.
Chico pożegnał ich porozumiewawczym mrugnięciem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Elena odetchnęła świeżym powietrzem i spojrzała na
rozgwieżdżone niebo. A więc wreszcie nawiązała kontakt.
Sanchez, o ile był winny, a czuła, że był, niedługo już
będzie cieszył się wolnością. Stanie przed sądem i zapłaci
za zmarnowane życia setek i tysięcy dzieciaków, które
zabijały się dostarczanymi przez niego narkotykami. I tyl
ko ona będzie wiedziała, że zapłaci jeszcze za coś: za
straszliwą krzywdę, którą wyrządził pewnej naiwnej
dziewczynie.
Gdy delikatnie dotknął jej łokcia, drgnęła gwałtownie.
- Nie chciałem cię przestraszyć. Tam jest moja cięża
rówka.
- Pojadę za tobą. Gdzie chcesz pogadać?
Zerknął na zegarek.
- Kawiarnia „U Rosy" jest już zamknięta. Zaprosiłbym
cię do siebie, ale... - Zamilkł i uśmiechnął się dziwnie
chłopięco. - Dawniej mieliśmy ten sam problem.
O nie, Elena na to nie da się nabrać. Żadna tam senty
mentalna wędrówka do miejsc, gdzie niegdyś przesiady
wali całymi godzinami. Nie jest już molem książkowym
i zahukaną panienką, która jak w obraz patrzyła na najlep
szego obrońcę futbolowego w szkole...
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
45
- Możemy pójść do mnie. Mamy duże patio. Nikt nam
nie przeszkodzi, bo mama na pewno już śpi.
- Nie obudzimy jej?
- O ile nie będziesz trąbił klaksonem ani ryczał na całe
gardło.
- No to prowadź.
Joe ruszył do swojej ciężarówki, a Elena wsiadła do
białego dżipa. Wielu dziwiło się, że elegancka i subtelna
kobieta jeździ takim wozem, lecz właśnie taki wyjątkowo
jej odpowiadał. Świetnie się sprawował podczas samo
tnych wypadów w dzikie okolice, no i miał opuszczany
dach, więc w ładną pogodę można było gnać z wiatrem
w zawody. Nikt jednak nie wiedział, że Elena właśnie
w ten sposób spędzała wiele weekendów.
Rezydencja Maldonadów znajdowała się kilka kilome
trów za miasteczkiem. Kiedyś była to naprawdę wielka
posiadłość, ale ojciec po kawałku wyprzedawał grunty
i do dzisiaj ostała się niewielka posesja. Gdy matka tu
przyjechała jako młoda i zakochana żona, myślała, że zna
lazła się w raju, jednak szybko musiała pozbyć się złudzeń.
Jej mąż był przeuroczym mężczyzną, ale przy tym próż
niakiem, pijakiem i oczajduszą. Mimo to zawsze go ko
chała i ciężko przeżyła jego śmierć, gdy zabił go tętniak
serca, co stało się przed pięciu laty.
Jednak Elena zawsze uważała, że przez tę fatalną mi
łość jej matka zmarnowała sobie życie i gdy miała dwa
naście lat, przyrzekła sobie, że jej mężem będzie jakiś
solidny, nudny jegomość, ze śmiertelną powagą traktujący
rodzinne obowiązki.
I oczywiście jeszcze przed maturą musiała na zabój
46
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
zakochać się w następnym czarującym i kompletnie
nieodpowiedzialnym Latynosie.
Wyskoczyła z samochodu i obserwowała zbliżające się
światła ciężarówki Joego. Był to stary gruchot, który pew
nie trzymał się kupy dzięki klejowi, sznurkom i modli
twom. Sanchez oczywiście wiedział, że gdyby jeździł po
Santiago nowiutkim, szpanerskim samochodem, wzbu
dziłby podejrzenia, skąd wziął na niego kasę. Elena u-
śmiechnęła się złośliwie. Jeszcze dobierzemy się do two
ich tajnych kont, drobny cwaniaczku, pomyślała z mściwą
satysfakcją.
Joe zaparkował, wysiadł z auta i podszedł do niej.
- Zapomniałem już, jak tu ładnie - powiedział. - Gdy
byłaś mała, miałaś gdzie biegać i bawić się.
Odwróciła się i ruszyła przez trawnik.
- Tak - odpowiedziała lakonicznie.
- My wynajmowaliśmy mały dom blisko rzeki. Zabu
dowa była bardzo ciasna i bawić się można było tylko na
ulicy. - Spojrzał do góry. - Nie ma nic piękniejszego, niż
nocne niebo. W wojsku uczyłem się nawigacji według
gwiazd.
- Podobała ci się służba w wojsku?
Usiedli na krzesłach stojących przy wielkim drzewie.
- Tak - odparł. - Podobał mi się porządek i dyscypli
na, a także to, że mogłem zobaczyć kawałek świata. Dzięki
armii zrozzumiałem też, kim jestem... no i kim mogłem
się stać.
- Więc dlaczego przeszedłeś do cywila i wróciłeś do
Santiago? Ciekawe życie zamieniłeś na monotonne i nud
ne? - Tym bardziej, dodała w duchu, że w tak młodym
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
47
wieku byłeś już majorem, stałeś więc u progu naprawdę
dużej kariery.
Jednak Joe wyraźnie nie chciał o tym mówić, co wy
dało się Elenie bardzo podejrzane. No cóż, kiedy nie wia
domo o co chodzi, z reguły chodzi o pieniądze. W tym
wypadku najpewniej o narkodolary.
- W domu jeszcze się świeci - powiedział po chwili.
- Pewnie ktoś nie śpi.
- Mama zawsze zostawia zapaloną lampę, kiedy wy
chodzę wieczorem.
- Ach, tak. - Zadumał się na chwilę. - Jak tu przyjem
nie. Od dawna nie miałem okazji tak po prostu sobie usiąść
i się odprężyć. Dzięki, że mnie zaprosiłaś.
Joe wyraźnie nie wiedział, jak przejść do poważniej
szych tematów, więc Elena postanowiła mu pomóc.
- Chciałeś porozmawiać o przeszłości.
- Tak. Minęło jedenaście lat i nie spodziewałem się,
że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. Naprawdę bardzo się
zdziwiłem, kiedy nagle pojawiłaś się w Santiago.
- Mogłabym powiedzieć to samo o tobie.
Zapadła cisza.
- Masz rację. Wiesz, wtedy, po balu, przez cały tydzień
usiłowałem wszystko ci wytłumaczyć, ale nie chciałaś
mnie wysłuchać. Tak, miałaś prawo mnie znienawidzić
i chciałem ci wyjaśnić, dlaczego tak głupio wyszło...
- A co tu było do wyjaśniania? - przerwała mu. - Twoi
koledzy bardzo dokładnie mi wyjaśnili, o co chodziło
w waszym zakładzie. Cóż więcej mogłeś dodać.
- O jakim zakładzie ty mówisz?! - Wyprostował się
gwałtownie.
48
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Tylko spokojnie, nakazywała sobie. To wszystko było
dawno i już się nie liczy.
- Za młody jesteś na sklerozę, ale jak widać dopadła
cię ta dolegliwość. No to ci odświeżę pamięć. Na początku
ostatniej klasy przechwalałeś się przed kolegami, że żadna
dziewczyna ci się nie oprze, wybrali więc mnie, kujona
i okularnicę, która z nikim się nie umawiała. Taka twier
dza nie do zdobycia. Ty oczywiście podjąłeś to wyzwanie,
a ja, no cóż, niespecjalnie ci się opierałam.
Joe przetarł dłonią twarz.
- Eleno, było zupełnie inaczej! Nic dziwnego, że nie
chciałaś ze mną rozmawiać! Przypuszczałaś, że...
- Nie przypuszczałam, Joe, tylko wiedziałam. Dla za
kładu zabrałeś mnie na bal. Nigdy nie spytałam, co wła
ściwie wygrałeś. Co dostałeś ode mnie, to wiemy. Miałeś
wspaniały wieczór, prawda?
- Do diabła, Eleno! Aleś ty namieszała. - Wstał i spoj
rzał nią groźnie. - Naprawdę uważasz, że zabrałem cię na
bal, a potem nad rzekę, dla jakiegoś idiotycznego za
kładu?!
- Oczywiście.
Zarówno ton głosu, jak i jej wzrok, wyrażały jedno:
najwyższą pogardę.
- Tak nie było! Z nikim nie rozmawiałem o tobie, a ci
faceci postanowili się na mnie odegrać, bo przestałem
należeć do ich bandy. A ty uwierzyłaś zapijaczonym me
nelom, natomiast mnie nawet nie wysłuchałaś.
Zmusiła się, by siedzieć spokojnie.
- Skoro tak twierdzisz... - Było jasne, że mu nie do
wierza.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ 49
- Eleno, posłuchaj mnie. Skontaktował nas trener, bo
zależało mu, bym zdał maturę i dostał sportowe stypen
dium na studia...
- Tak, poprosiłeś mnie o pomoc. Pomagałam ci nadra
biać zaległości i tylko dlatego tyle czasu spędzaliśmy ze
sobą.
Nie, nie tylko. Przecież marzyła o wspólnej przyszło
ści... Ale tego mu oczywiście nie powiedziała. Wystarczy,
że przed jedenastu laty zachowała się jak naiwna idiotka.
- Na początku tak było. Ty dostawałaś piątki, a ja pały.
Gdybym nie zaliczył semestru, nie dostałbym stypen
dium... no i ugrzązłbym w Santiago na zawsze. Dzięki
tobie tak się nie stało. Po prostu mnie uratowałaś.
- Cieszę się, że mogłam pomóc - odparła cicho.
Delikatnie ścisnął jej dłonie i cicho się zaśmiał.
- Nieźle się bawiliśmy, pamiętasz? Zawsze lubiłem
z tobą przebywać i wcale mi nie przeszkadzały twoje wy
mówki, że nie uważam na lekcjach, nie robię porządnych
notatek, nie mam cierpliwości do lektur. Pamiętam, jak
fajnie z tobą było. Zawsze mnie rozśmieszałaś. Naprawdę
lubiłem to.
Może i tak to pamiętał, ale nigdy nie umówił się z nią
na randkę.
Aż do balu maturalnego. Wtedy po raz pierwszy w ży
ciu Elena poczuła się naprawdę szczęśliwa. W pokornym
smutku pogodziła się z myślą, że nikt nie zaprosi jej na
bal, a oto miała iść z jednym z najbardziej fascynujących
chłopaków w szkole. Poczuła się jak w siódmym niebie.
Joe Sanchez mógł do woli przebierać wśród najładniej
szych dziewczyn w szkole, lecz wybrał właśnie ją. Wtedy
50
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
nie zastanawiała się, jakimi motywami się kierował, tylko
po prostu szalała z radości.
Gdy zaczęła udzielać Joemu korepetycji z historii i li
teratury, początkowo skupiała się tylko na nauce, jednak
jego wdzięk i poczucie humoru z czasem pokonały jej
nieśmiałość i zaczęła żartować razem z nim. No i nim się
obejrzała, a już była zakochana. Dzięki temu bez trudu
wygrał zakład.
- Przykro mi, że im uwierzyłaś. Musiałaś uznać mnie
za cynicznego bydlaka. Ale naprawdę...
- Joe, proszę, zostawmy to. Nie mam ochoty wracać
do przeszłości ani słuchać twoich wyjaśnień dotyczących
tamtej nocy. - Wstała. - Nie cofniemy czasu, co się stało,
to się nie odstanie. Nie życzę sobie ani rozmawiać, ani
nawet myśleć o tamtym zdarzeniu. Miło było znów cię
zobaczyć. Dzięki, że wpadłeś.
Odwróciła się i ruszyła w stronę domu
Wiedziała, że fatalnie rozegrała tę rozmowę. Nim zdążyła
odnowić kontakty z Joem, faktycznie powtórnie je zerwała,
a w każdym razie sprowadziła jej do bardzo oficjalnych
wymiarów. To tyle w sprawie zaprzyjaźniania się z celem.
Może jednak uda się to jakoś odkręcić? Gdyby tak jutro
przeprosiła za swoją nieuprzejmość?
Przepraszać Joe Sancheza. Na co jej przyszło!
- To ty, Eleno? - usłyszała głos matki, dochodzący
z kuchni.
- Tak. mamo. Dlaczego jeszcze nie śpisz?
Sara popijała gorącą czekoladę. Elena usiadła przy
stole.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
51
Matka była drobną, podobną do ptaka kobietą o zielo
nych oczach. Elena czuła, iż zawsze będzie bezpieczna,
póki Sara jest na tym świecie. Miała wyrzuty sumienia, że
odwiedzała ją tak rzadko.
- Kiepsko się czuję. Chyba będę musiała pójść do lekarza.
- Bałam się, że cię obudziliśmy.
- My? - zdziwiła się Sara.
- Spotkałam kolegę ze szkoły. Siedzieliśmy na pod
wórku i rozmawialiśmy o dawnych czasach. Odkąd wró
ciłam do domu, nic innego nie robię.
- Kto to był?
- Joe Sanchez. Zaprosił mnie na bal maturalny.
- Lepiej go unikaj - skrzywiła się mama. - Pamiętam,
że w szkole go lubiłaś, ale to było dawno temu. Teraz
lepiej się go wystrzegać.
- Tak? A co się dzieje? - Elena nastawiła uszy.
- O nim i o jego rodzinie mówią różne rzeczy.
- Powiedz coś więcej.
- Jego kuzynka, Tina, wyszła za jakiegoś faceta nie
stąd. Ma sporo pieniędzy, ale nigdzie nie pracuje. Wiesz,
co mam na myśli.
- Czyżby chodziło o przemyt?
- Nie wiem, ale to możliwe. Plotkują o całej rodzinie
Sanchezów, a to źle. Zresztą przed wielu laty brat Joego
poszedł do więzienia. Co to była za tragedia. I znów za
powiada się to samo. Gdyby żyła Conchita, nie dopuści
łaby do tego. Przecież gdy Tina ledwie odrosła od ziemi,
wzięła ją do siebie, nie pozwoliła, by dziewczyna się zmar
nowała. Lecz teraz nie ma kto czuwać nad tą rodziną, no
i Tina zeszła na psy.
52
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Conchita?
- Conchita Perez. Była babcią Joego i Tiny. Bardzo się
przyjaźniły z matką twojego ojca. Opiekowała się twoją
babcią podczas ostatniej choroby.
- Nie wiedziałam o tym.
- A dlaczego miałaś wiedzieć? Nie było cię wtedy na
świecie. - Wypiła czekolady. - Mówią, że Joe ma jakieś
interesy z tymi ludźmi od Tiny.
- Dzięki za ostrzeżenie. Obiecuję, że będę ostrożna
i nie dam się w nic wplątać.
Oczywiście było akurat odwrotnie, bo zamierzała wplą
tywać się we wszystko, co tylko działo się w Santiago.
Dopiero w nocy, nie mogąc zasnąć, Elena zastanowiła
się nad słowami Joego na temat tamtej nocy. Jeśli mówił
prawdę, to wieczór ten był dla niego równie przykry i upo
karzający, jak dla niej. A to kazało spojrzeć na niego z in
nej perspektywy.
Tak długo rozpamiętywała własny żal i rozczarowanie,
lecz zupełnie nie zastanawiała się, co czuł Sanchez, tylko
natychmiast uznała go za cynicznego drania. A przecież
znała go na tyle dobrze, że chociaż powinna się zastano
wić, czy tak jest w istocie.
No cóż, wtedy była zakompleksioną i nieufną wobec
mężczyzn nastolatką, która nie potrafiła z dystansem spoj
rzeć na siebie i innych.
Lecz dzisiaj co ją usprawiedliwiało?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Joe ruszył w stronę domu. Najchętniej wróciłby do baru
i utopił smutki w alkoholu, naraziłby się jednak wówczas
na wścibskie pytania Chica. Poza tym następnego dnia
miałby kaca. Nie, alkohol nie był dobrym wyjściem. Joe
i tak będzie musiał zmierzyć się z uczuciami, które Elena
znowu w nim wzbudziła. Teraz dopiero zrozumiał, że nig
dy jej nie zapomniał, choć tak bardzo się o to starał.
Niestety, jego dzisiejsze przeprosiny za wydarzenia
sprzed lat wypadły wprost idiotycznie. Fatalnie to roze
grał, ale powodowały nim silne emocje, bo przez te wszy
stkie lata głęboko wstydził się tamtego incydentu. Oczy
wiście był wściekły na swoich kumpli, ale przede wszyst
kim oskarżał siebie. Dał się ponieść pożądaniu, nie usza
nował dziewictwa Eleny i zachował się jak egoistyczny
brutal. Ulżył swym nabrzmiałym pragnieniom, lecz jej
zadał tylko ból. Nie pokazał, że seks może sprawiać roz
kosz obu stronom.
Tak, pragnął dostać jeszcze jedną szansę... lecz mo
ment ku temu był bardzo niestosowny. Przybył do rodzin
nego miasteczka z tajną misją i natknął się na swoją pierw
szą miłość. Powinien teraz skupić się na odnowieniu zna
jomości i wyjaśnieniu przeszłości, lecz nie miał na to ani
czasu, ani energii. Jako członek wywiadu wojskowego
54
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
miał doprowadzić do odzyskania skradzionej z jednej za
granicznych baz wojskowych broni.
Gdy wreszcie udało się ustalić, że zrabowany sprzęt
jest przerzucany do małego meksykańskiego miasteczka
w pobliżu Santiago, przysłano tu Joego, by obserwował,
co się dzieje na granicy. Wykorzystano oczywiście fakt,
że Sanchez tu się urodził i wychował. Joe powrócił z pod
kulonym ogonem, jako następny Sanchez, który nie pora
dził sobie w wielkim świecie. Nikogo to nie zdziwiło, bo
tak naprawdę wszyscy się tego spodziewali. No cóż, taka
to już nieudana rodzinka. Alfredo, zawodowy przestępca
i kryminalista, nie żył już od czterech lat, bo zginął w wię
ziennej bójce, teraz kolej przyszła na Joego. Wprawdzie
miał przygotowaną opowieść, że zwolnił się z wojska, by
zaopiekować się chorą matką, ale nikt o to nie pytał, tylko
czekano, kiedy ostatecznie się stoczy.
Tajna misja wymagała od niego wielu skomplikowa
nych i czasochłonnych działań, które zaczynały przynosić
już rezultaty, i nie czas było na analizowanie emocji zwią
zanych z Eleną Maldonado.
Z tym postanowieniem wszedł do mieszkania.
Kilka godzin później dzwonek telefonu wyrwał Joego
z głębokiego snu.
- Sanchez - warknął wściekle.
- Joe, wybacz, że dzwonię tak późno...
- W porządku, mamo, co się dzieje? - Spojrzał na
zegarek. Dochodziła trzecia rano.
- To znowu Tina - westchnęła matka. - Niepokoi się,
bo Francisco nie wrócił do domu o umówionej porze.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
55
Zadzwoniła do mnie i siedzę tu od dziesiątej. Zupełnie nie
mogę jej uspokoić. Wybacz, że ci zawracam głowę, ale nie
mogę sobie z nią poradzić.
Zdegustowany, pokręcił głową.
- W ogóle nie powinnaś sobie z nią radzić, mamo.
Rozumiem, że znowu przestała brać leki.
- Nie chce powiedzieć, powtarza tylko, że musiało mu
się coś stać, bo inaczej już by wrócił.
- To staje się po prostu beznadziejne. Wracaj do domu
i odpocznij. Pojadę do niej i zobaczę, co da się zrobić.
Odłożył słuchawkę i pokręcił głową. Z Tiną było coraz
gorzej, a matka, która sama miała kłopoty ze zdrowiem,
nieraz czuwała przy niej dniami i nocami.
Gdy Tina wyszła za zamożnego przemysłowca Franci-
sca Delgado, Joe miał nadzieję, że jego kuzynka stanie się
bardziej zrównoważona. Po śmierci babci przyssała się do
matki Joego, która wprawdzie znosiła to ze świętą cierpli
wością, lecz z drugiej strony kosztowało ją to zbyt wiele
sił.
Po ślubie jakiś czas było lepiej, lecz gdy Tina poroniła,
znów zaczęła wpadać to w histerię, to w depresję. I znów
mama Joego stała się dla niej jedyną deską ratunku, bo
wiem Francisco programowo ignorował kłopoty psychicz
ne żony. Ostatnio zresztą coraz częściej gdzieś wyjeżdżał,
co mówiło samo za siebie. Joe postanowił przy najbliższej
okazji poważnie z nim porozmawiać o problemach jego
żony.
Szczerze współczuł Tinie i jak tylko mógł, starał się jej
pomagać, jednak miał w tym również ukryty cel. Otóż
Francisco był właścicielem kilku fabryk w Meksyku, któ-
56
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
re wysyłały swoje wyroby do Stanów Zjednoczonych i Joe
podejrzewał, że firmowymi ciężarówkami przewożono
nielegalny towar. Mógł za tym stać sam Delgado lub
też, bez jego wiedzy, przemytem trudnili się jego pracow
nicy.
Joe zaoferował swoje usługi i Francisco, gdy brakowa
ło kierowców, od czasu do czasu wysyłał go w trasę, co
dawało świetną okazję do inwigilacji. Było to tym łatwiej
sze, że Delgado nie traktował Joego zbyt poważnie, mając
go za kolejnego ubogiego krewnego żony, który chętnie
dorobi coś na boku. Gdyby jednak Francisco rzeczywiście
był zamieszany w przerzuty broni i inną kontrabandę, każ
dy nieostrożny ruch mógł kosztować życie. Major Sanchez
dobrze o tym pamiętał.
Do tego dochodziła Tina i chora na serce matka. I bez
Eleny Maldonado Joe miał wystarczająco dużo kłopotów.
Trochę po drugiej po południu Joe siedział w małym
lokaliku i jadł obiad. Większość klientów już poszła, a Ro
sie była zajęta wycieraniem stołów. Nagle dzwonek nad
drzwiami zasygnalizował wejście następnego gościa.
Elena?!
Wyglądała pięknie. Wytarte dżinsy oblepiały dokład
nie biodra i uda, a cienka koszulka podkreślała zgrabne
kształty.
Siedział u Tiny do szóstej rano, a potem poszedł prosto
do warsztatu, musiał bowiem skończyć naprawiać trzy
samochody. Teraz zaś wpadł, by coś zjeść.
Zerknął na Elenę. Siedziała tyłem do niego, ale po
sztywnej linii ramion poznał, że jest bardzo spięta. Nie
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
57
wiedział, co omawiała z Rosie, ale nie szło jej najlepiej.
Zastanawiał się, czy może szuka pracy.
To nie jego interes. Beznadziejnie zepsuł wczorajszą
próbę przeprosin i zupełnie nie wiedział, jak to naprawić.
Ale trudno, miał ważniejsze sprawy na głowie i nie powi
nien szukać kontaktu z tą kobietą.
- Eleno, masz minutkę? - zawołał bez zastanowienia,
gdy panna Maldonado zaczęła szykować się do wyjścia.
Spojrzała na niego ze zdumieniem. Bez wątpienia nie
była zachwycona jego widokiem.
Podeszła do niego powoli.
- Masz czas na kawę albo mrożoną herbatę? - spytał,
pod niewinnym uśmiechem starając się ukryć narastające
w nim napięcie.
Elena wreszcie niechętnie skinęła głową i zawołała do
Rosie:
- Proszę mrożoną herbatę.
- Jasne, skarbie - usłyszała w odpowiedzi.
Rosie zerknęła na nich z nieskrywaną ciekawością. No
tak, wczoraj widziano ich w jednym lokalu, skąd wyszli
w ciemną noc, dzisiaj widać ich w drugim... Joe wiedział,
co to znaczy: nim minie tydzień, zaczną się plotki o ich
ślubie...
- Cieszę się, że znów się widzimy - powiedziała Elena
niezbyt pewnym głosem.
- Naprawdę? - Joe dopił kawę. - Muszę przyznać, że
twój entuzjazm jest wręcz porywający.
Uśmiechnęła się smutno.
- No dobrze, nie cieszę się. A dzieje się tak dlatego, że
postanowiłam przeprosić cię przy najbliższym spotkaniu,
58
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
co samo w sobie nie jest zajęciem zbyt miłym i liczyłam,
że uda mi się nieco to odwlec.
- Przeprosić? - Uniósł brwi.
Westchnęła i odgarnęła włosy za ucho.
- Tak. Wczoraj byłam bardzo niemiła i nie chciałam
przyjąć twoich wyjaśnień dotyczących wydarzeń sprzed
wieków. Naprawdę jest mi przykro z tego powodu. - Za
milkła, patrząc mu prosto w oczy. - Więc jeśli nie masz
nic przeciw temu, chciałabym zacząć jeszcze raz. Mam
nadzieję, że tym razem pójdzie mi lepiej. - Uścisnęła jego
dłoń. - Coś takiego, Joe Sanchez we własnej osobie! - za
wołała entuzjastycznie. - Tyle lat cię nie widziałam. Co
się z tobą działo? - Zatrzepotała rzęsami.
Roześmiał się beztrosko.
- Oj, Eleno, żadna inna kobieta nie potrafi tak wytrącić
mnie z równowagi. Jak ci się to udaje?
- Taki już mój wdzięk, Joe. - Mrugnęła zalotnie.
- Ale z ciebie diabłica! - W jego głosie zabrzmiał
szczery zachwyt.
No cóż, z małej Eleny wyrosła naprawdę wspaniała
kobieta, lecz jedno się nie zmieniło: i przed jedenastu laty,
i teraz, wprost fascynowała... i podniecała...
- Dobra, Joe, a teraz powiedz, dlaczego rzuciłeś woj
sko? - zapytała, jakby była to kontynuacja toczącej się od
dłuższego czasu rozmowy.
Starał się zwalczyć erotyczne pragnienia i skupić się na
słowach Eleny. Odchrząknął.
- Zamieniłem hobby w stałą pracę.
Pochyliła się naprzód, szczerze zainteresowana.
- To znaczy?
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
59
- Zawsze lubiłem grzebać w samochodach. Kiedy
wróciłem, znalezłem dom z bardzo dużym garażem i za
cząłem kombinować, jakby tu rozkręcić jakiś samochodo
wy biznes. Wtedy mamy auto ostatecznie odmówiło po
słuszeństwa, więc zabrałem się za nie. Podpatrzył to są
siad, któremu nawaliła półciężarówka, więc i nią się za
jąłem. No i w błyskawicznym tempie okazało się, że
pracuję sześćdziesiąt godzin tygodniowo, a także, że je
stem właścicielem dobrze prosperującego warsztatu.
- Całkiem nieźle - pochwaliła go Elena, jakby napra
wdę jej zaimponował.
Skrzywił się.
- Na pewno nie zamierzam tego robić do końca świata,
ale mam z czego żyć, póki zajmuję się mamą. Kiedyś
usłyszałem, że życie jest tym, co ci się przydarza, gdy
akurat robisz inne plany. Wolę nie myśleć, co będę robić
za trzydzieści lat.
- Dobrze cię rozumiem. - Uśmiechnęła się ze współ
czuciem. - Też miałam inne plany, a jednak wylądowałam
tutaj.
- Właściwie to... - zaczął, zastanawiając się, jak zło
żyć propozycję, by jej nie spłoszyć. - No cóż, powiem po
prostu. Czy chciałabyś pracować dla mnie?
Była zdumiona, i na pewno ta propozycja nie wywołała
w niej żywiołowego entuzjazmu. No cóż, już nie był fa
cetem z jej snów i wcale nie marzyła o tym, żeby być
z nim każdego dnia... Postanowił więc jak najszybciej
dokończyć tę wariacką rozmowę.
- Chodzi o to, że interes rozrósł się bardziej niż ocze
kiwałem i już sobie sam nie radzę.
60
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Powoli pokręciła głową.
- Bardzo chciałabym pomóc, ale obawiam się, że nie
wiele wiem o samochodach.
- Nie o to chodzi. Po prostu dobija mnie papierkowa
robota. Najgorsze jest to, że na ogół płacą mi z pewnym
poślizgiem i nigdy nie wiem, kto ile jest mi winien. No i
w ogóle cała ta księgowość, przychody i rozchody... Po
prostu tego nienawidzę.
- To znaczy, że miałabym zostać twoją księgową?
- Tak. - Uśmiechnął się z wdzięcznością. - Zawsze
byłaś dobra z rachunków, no i taka porządna, systematy
czna. Wprowadziłabyś jakiś ład w ten cały mój bałagan,
nauczyłabyś mnie, jak powinienem sobie z tym radzić. Bo
nie liczę, byś chciała długo u mnie pracować. Masz prze
cież dużo wyższe kwalifikacje i większe ambicje, ale do
póki nie znajdziesz nic lepszego...
- Nie chodzi ci przypadkiem o to, że ulitowałeś się
nade mną, bo straciłam pracę i jak niepyszna wróciłam do
mamy?
- To dlatego wróciłaś? - Uniósł brwi. - Nie wspomniałaś
o tym wczoraj. Wiesz co, mam pomysł. Mogłabyś teraz po
jechać ze mną, a ja ci pokażę, o co mi dokładnie chodzi.
Wtedy możesz zdecydować, nad kim tak naprawdę się lituję.
Zastanowiła się przez długą chwilę.
- Właściwie czemu nie. Znam się na księgowości,
z matematyką też nie miałam kłopotów.
- Z matematyką, historią, angielskim. We wszystkim
byłaś dobra.
- Nie miałam nic lepszego do roboty. - Wzruszyła
ramionami.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
61
- Dopóki ja się nie pojawiłem.
Rzuciła mu długie, nieodgadnione spojrzenie.
- Ale utrzymałam poziom, nawet, gdy zajmowałeś mi
tyle czasu.
Dotknął jej dłoni. Musi nauczyć się, jak być w pobliżu
niej i nie odczuwać podniecenia.
- Cieszę się, że jesteś. Odkąd wróciłem do domu, moje
życie jest bardzo nudne. Mam przeczucie, że ty je uroz
maicisz.
Ostrożnie cofnęła rękę i na chwilę odwróciła wzrok.
Kiedy znowu na niego spojrzała, uśmiechnęła się.
- Zobaczymy.
Joe wiedział, czym ryzykuje: stałą dekoncentracją. Był
jednak pewien, że jako prawdziwy zawodowiec poradzi
sobie z tym. Zresztą, o ile to nie kolidowało z jego obo
wiązkami, miał prawo do prywatnego życia. Ogromnie
cieszył się z powrotu Eleny. A gdy zaczną ich ze sobą
kojarzyć, jego kamuflarz będzie jeszcze lepszy.
Uśmiechnął się do siebie. To się nazywa fart!
To się nazywa fart! - pomyślała Elena. Przyszła tu, by
na prośbę mamy porozmawiać z Rosie o organizacji ko
ścielnego bazaru, a została księgową jednego z głównych
podejrzanych. Będzie go miała pod stałą obserwacją! I to
na jego własne życzenie.
Wyszli z lokalu i Joe ruszył szybkim krokiem.
- Możesz trochę zwolnić? - spytała w końcu, biegnąc
u jego boku.
- Wybacz. - Spojrzał na nią zaskoczony. - Zastana
wiałem się, co mam jeszcze dzisiaj w planie. Naprawdę
przestaję się wyrabiać.
62
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
A może zdenerwował się, bo nagle sobie uświadomił,
że Elena będzie miała wgląd do jego dokumentów?
I wpadnie na trop jakichś machinacji?
Wreszcie doszli na miejsce. Dom wybudowano w la
tach czterdziestych, ale był dobrze utrzymany. Czyżby Joe
okazał się takim porządnisiem?
- Należy do ciebie?
Otworzył przed nią drzwi z siatki. Drewniane wewnę
trzne były otwarte, chociaż w domu nikogo nie było. Uz
nała, że pewnie w okolicy przestępczość jest nieduża.
- Nie, ale zastanawiam się, czy go nie kupić. Należy
do jednego z moich wujów. Umówiliśmy się, że zamiast
płacić czynsz, wyremontuję dom i garaż. - Weszli prosto
do saloniku. - Był w niezłym stanie. Wujek Alejandro
dbał o niego, ale parę lat temu miał wypadek. Teraz ma
rentę inwalidzką i mieszka u siostry. Kiedy wróciłem
z wojska, dom stał pusty.
Elena weszła do jadalni i zamarła na widok stosów
papierów, porozrzucanych na wielkim stole. Joe wszedł za
nią.
- Widzisz już, o co mi chodziło? Faktury do spłacenia,
zamówienia do wysłania, ponaglenia dla dłużników, i tak
dalej. Niestety, kiedy kończę pracę, po prostu padam
z nóg.
- A gdzie komputer? - Gdy spojrzał na nią zdezorien
towany, pokiwała głową. - No cóż... - westchnęła.
- To świetny pomysł! - wykrzyknął z entuzjazmem.
Spojrzała na stół.
- Na początku będzie sporo pracy, ale gdy stworzy się
bazę danych, wszystko nagle stanie się dziwnie proste
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
63
i łatwe. - Spojrzała na niego. - Jutro muszę jechać do San
Antonio. Jeśli chcesz, rozejrzę się i sprawdzę, jakie kom
putery można tam dostać.
- Może pojadę z tobą, bo gdy znajdziesz odpowiedni
sprzęt, od razu go kupię.
Tego nie przewidziała. Nie mogła jednak się nie zgo
dzić, skoro zatrudniła się u niego. Tylko jak wyrwie się do
„Mariotta" na spotkanie z Chrisem?
- Jasne, tak będzie lepiej - rzuciła obojętnie. - Mam
jednak kilka spraw do załatwienia, więc na jakiś czas się
rozdzielimy.
Popatrzył na stół i znowu na nią.
- Pomogłaś mi poprawić stopnie, dzięki czemu po
szedłem na studia, a teraz ratujesz mnie przed utonięciem
w papierach.
Naprawdę czuł wielką ulgę, widać to było gołym
okiem. No i z całą pewnością nie obawiał się, że Elena
mogłaby znaleźć w tym bałaganie coś kompromitującego.
Machnęła ręką w stronę garażu.
- Może lepiej zabierzesz się do owych pilnych prac,
a ja zajmę się tą stajnią Augiasza?
Chwycił ją w talii i zawirowali w wariackim tańcu.
- Eleno Maldonado, znów mnie uratowałaś! - roze
śmiał się. - Nigdy ci tego nie zapomnę!
Zaskoczył ją i nim się zorientowała, obie jej stopy ode
rwały się od ziemi. Kiedy ją w końcu postawił, musiała
chwycić się jego ramion, by nie upaść. Wciąż jeszcze
usiłowała zachować równowagę, gdy pochylił się i poca
łował ją.
Ten mężczyzna nie całował jej od jedenastu lat, ale
64
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
jedno dotknięcie jego warg wystarczyło, by czas się cofnął.
Elena odsunęła się gwałtownie, zdezorientowana i przera
żona własną reakcją.
- Wystarczy ładnie podziękować - warknęła wściekle,
lecz on w jej głosie usłyszał to, co tak rozpaczliwie chciała
ukryć.
Jego spojrzenie mówiło, że wie, co czuła, i że cieszy
się z tego.
- Będzie tego dużo więcej... - powiedział z namys
łem, a potem dodał innym już tonem: - Nie jestem pe
wien, ile powinienem ci zapłacić, ale co powiesz na
dziesięć dolarów za godzinę? Wiem, że nie jest to dużo,
ale...
- W zupełności wystarczy. Nie mam wielu wydatków.
Samochód jest spłacony, a mieszkam u mamy. Poza tym
nie masz pojęcia, ile godzin potrwa zaprowadzenie tu
jakiego takiego ładu. - Spojrzała na stół z lekką despera
cją. Miała nadzieję, że nie podjęła się zadania przekra
czającego jej siły, ale musiała wykorzystać tak wspaniałą
okazję zbliżenia się do celu.
- Świetnie. Pogadamy później - oznajmił i ruszył do
kuchni, zostawiając ją na środku jadalni. Usłyszała, jak
zamykają się kuchenne drzwi.
Podeszła, otworzyła je i patrzyła, jak Joe szedł do sto-
doły-garażu tuż koło domu. Obok jego poobijanej cięża
rówki stały dwa samochody. Wsiadł do jednego z nich
i wjechał do garażu. Po kilku minutach usłyszała głośną
muzykę z radia i gwizdanie.
A więc pozostawił ją samą sobie.
Odwróciła się i rozejrzała po kuchni. Tu Joe niewiele
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
65
naprawiał, a kuchenka musiała mieć ze trzydzieści lat,
było jednak całkiem czysto.
Otwarte drzwi prowadziły do sypialni, służącej teraz
jako składzik, chociaż pod pudłami widać było łóżko i ko
modę.
Poszła dalej do dużej łazienki. Stała w niej staroświecka
wanna na nóżkach. Naprzeciwko znajdowała się szafka
z wpuszczoną umywalką i z lustrem, a koło wanny - ko-
módka. Lekki zapach wody po goleniu przypominał jej
o mężczyźnie, który wciąż przyprawiał jej serce o przy
śpieszone bicie.
Na wieszakach wisiały dwa ręczniki, a szafkę zastawia
ły przybory do golenia. Jednak nie było tu brudno, co
znaczyło, że albo przychodził ktoś do sprzątania, albo pan
Sanchez był na tyle porządny, by samemu utrzymywać
czystość.
Z łazienki Elena przeszła do drugiej sypialni, z której
musiał korzystać Joe. Czuła tu jego obecność tak silnie,
że ugięły się pod nią kolana. Niedobry znak. Jak ona
wytrzyma z tym facetem pod jednym dachem?
Łóżko nie było posłane, a na podłodze leżały ubrania,
lecz również tu nie było śladu kurzu czy brudu.
Niechętnie wróciła do salonu. Obeszła już cały dom.
Wyglądało na to, że meble zostały po wuju. Nie było tu
nic drogiego ani cennego. Wszystko wyglądało na używa
ne, ale wygodne.
Nic nie świadczyło o tym, by Sanchez dysponował
większą gotówką. Wszystko było porządnie utrzymane,
dach i ściany odnowione, ale żadnych ekstrawagancji.
Spojrzała na szerokie, zwieńczone łukiem przejście mię-
66
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
dzy salonem i jadalnią. Najwyraźniej w domu nie ma ni
czego, co Joe chciałby przed nią ukryć.
No cóż, mogła sobie pogratulować. Będzie mogła bez
żadnego trudu obserwować cel, a przy tym zajmie się ro
botą, która sprawi jej przyjemność. Lubiła porządkować,
zaprowadzać ład. Zawsze tak było, odkąd sięgnęła pamię
cią. W ten sposób reagowała na chaos panujący w głębi
jej duszy, tłumiła marzenia o szalonych przygodach...
o wielkiej miłości.
Z wielką energią wzięła się do pracy, która po chwili
całkowicie ją pochłonęła i Elena straciła poczucie czasu.
Nagle usłyszała trzaśniecie drzwi. Podniosła wzrok
znad kupki faktur oznaczonych jako „zapłacone" i w pro
gu zobaczyła Joego. Był zgrzany, a policzek miał umaza-
ny smarem. Oparł ramię o framugę i zapytał:
- I jak myślisz? Za mało ci płacę?
- Wcale nie.
- A ile zarabiałaś w poprzedniej pracy?
Wzruszyła lekko ramionami.
- Mniej więcej tyle samo.
Do diabła, błąd! - pomyślała gorączkowo. Przyjeżdża
jąc tu jako bezrobotna księgowa, nie sprawdziła, ile zara
bia się w tym fachu i teraz Joe może coś wywąchać.
On jednak tylko uśmiechnął się.
- To chyba lepsze niż być striptizerką? - Odwrócił się
w stronę kuchni. - W lodówce mam różne napoje. Są do
twojej dyspozycji. Masz teraz na coś ochotę?
- Tak, chętnie. Byle nie piwo.
Po chwili wrócił z butelką coli.
- Nie musisz być taka uprzejma. Jestem pewien, że
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
67
poprzednio zarabiałaś dużo więcej. Zobaczmy, jak długo
wytrzymasz z tak niską pensją, ale obiecuję, że gdy tylko
będę mógł, dam ci podwyżkę.
Skinęła głową.
Zapadła cisza. Joe wreszcie poszedł sobie.
Od tamtego pocałunku napięcie między nimi rosło.
Wróciły wspomnienia, a oni przez tyle godzin byli blisko
siebie. Dla obojga sytuacja stawała się coraz trudniejsza.
Elena wiedziała, że nie ma wyboru i musi wytrwać. Jej
uczucia nie mają znaczenia. Joe Sanchez jest podejrzanym
i tak należy go traktować.
Szkoda tylko, że wciąż tak się jej podoba...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego dnia, po bezsennej nocy, Elena wczesnym
rankiem wyruszyła do domu Joego. Teraz najważniejsze
powinno być dla niej spotkanie z Chrisem, ale jakoś nie
było.
Nie rozumiała też, dlaczego tak się dzisiaj wystroiła.
Zamiast dżinsów i bawełnianej koszulki założyła koralo
wą sukienkę bez rękawów, zapinaną z przodu. Podobno
dobrze jej w tym kolorze. Ach, jasne, chodzi o to, że bar
dziej elegancki ubiór dodawał jej pewności siebie, a poza
tym na pewno spodoba się... celowi. Tak więc jest to
element gry. Przecież powinna jak najbardziej zbliżyć się
do majora Joego Sancheza, podejrzanego o poważne prze
stępstwo federalne.
Gdy otworzyła drzwi, z głębi domu Joe zawołał:
- Witaj! Kawa gotowa. Czeka na ciebie w kuchni.
Boski zapach świeżej kawy rozchodził się wokół. Elena
usłyszała szum wody. Joe pewnie się golił.
Nalała sobie kawy i rozkoszą zaczęła ją pić.
- Mogłabyś mi nalać? Trochę zaspałem.
Joe pojawił się w progu kuchni. Miał na sobie dżinsy
i wycierał ręcznikiem włosy. Próbowała nie patrzeć na
jego opaloną, pięknie wyrzeźbioną pierś i na to, jak dżinsy
dokładnie podkreślały męskie kształty.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
69
Jednak gdy podawała mu kubek, spojrzała w oczy San-
cheza. Patrzył na nią jak... jak wygłodniały wilk.
- Wyglądasz niesamowicie, skarbie. Cudownie ci
w tym kolorze.
Miała nadzieję, że Joe nie dostrzegł jej reakcji.
- Dziękuję - bąknęła, odwracając wzrok.
- To ja dziękuję - odparł z uśmiechem. - Wybacz, że
jestem spóźniony. Za pięć minut będę gotów.
- Nie ma pośpiechu. Wyszłam z domu tak wcześnie,
bo chciałam zdążyć przed upałem.
Roześmiał się.
- Zapomniałaś, że w Teksasie nie da się go uniknąć?
- Zaczął wkładać skarpetki. - Zjesz coś?
- Nie, dziękuję.
- Muszę uzupełnić zapasy, prawie wszystko mi się po
kończyło.
Czyżby spodziewał się, że go w tym wyręczy? Ponie
waż jednak Elena nie cierpiała zakupów żywnościowych,
wiec nie zareagowała na tę uwagę.
Włożył koszulę i wysokie buty, a ona bezwiednie gapi
ła się na niego jak zauroczona.
- Jestem gotów.
Skinęła głową. Bała się odezwać, bo nie ufała własne
mu głosowi. Podeszła do kuchennych drzwi i właśnie mia
ła je otworzyć, kiedy usłyszała walenie w drzwi frontowe
i kobiecy głos wołający Joego.
Odwróciła się, patrząc przez kuchnię, jadalnię i salon
na frontowe drzwi. Stała w nich młoda, piękna brunetka.
Była drobna, z długimi, kręconymi włosami opadającymi
na ramiona. Ubrana była w białą bluzeczkę na ramiącz-
70
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
kach, obnażającą szczupły brzuch, i obcisłe białe szorty,
podkreślające bardzo kształtne nogi.
- Joe? Jesteś tu? - powtórnie zawołała piękna niezna
joma.
Elena zerknęła na Joego. Uśmiechnął się do niej smutno
i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Koniec
z wczesnym wyjazdem". Ruszył do frontowych drzwi.
- Jestem, Tino. Co robisz tu o tej porze? - Gdy otwo
rzył drzwi, rzuciła mu się w ramiona i przytuliła się żarli
wie. - Joe, jestem taka szczęśliwa! Tobie pierwszemu chcę
o tym opowiedzieć!
- Rozumiem, że Francisco wrócił do domu zdrów i ca
ły? - spytał, ostrożnie uwalniając się z bluszczowego op
lotu jej ramion i nóg, by w końcu postawić ją na ziemi.
- Tak, ale właśnie się dowiedziałam, że z całą pewno
ścią jestem w ciąży! Czyż to nie cudownie? Nie mogę
uwierzyć! Doktor mówił, że nie powinnam mieć proble
mów z zajściem w kolejną ciążę, ale nie wierzyłam mu.
A jednak miał rację!
A więc Joe zostanie ojcem... a jego narzeczona jest
piękną kobietą... Elena starała się zachować zimny obiek
tywizm. No cóż, informacje o osobistym życiu podejrza
nego są bardzo ważne, a w materiałach FBI major Sanchez
przedstawiany był jako mężczyzna samotny. Agentka
Maldonado wzięła się w garść. Musi jak najwięcej dowie
dzieć się o tej... Tinie. Najlepiej będzie zaprzyjaźnić się
z nią.
Joe i jego kochanka weszli do kuchni, na co Elena
uśmiechnęła się miło.
- Eleno, poznaj moją kuzynkę, Tinę Delgado. Tino, to
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
71
Elena Maidonado. Zgodziła się uporządkować mój tak
zwany system księgowania.
Kuzynka... no tak, wszystko w rodzinie. Pewnie Tina
nie tylko sypia z Joem, ale również bierze udział w prze
stępczym biznesie. Trzeba to koniecznie sprawdzić, gorą
czkowo myślała Elena.
Tymczasem Tina podbiegła do niej i chwyciła ją za rękę.
- Tak mi miło cię poznać. Joemu od dawna potrzebna
była pomoc. Niestety, ja się zupełnie nie nadaję do takiej
pracy i tylko narobiłabym tu jeszcze większego bałaganu.
- Święta prawda - szybko potwierdził Joe.
Tina pokazała mu język i znów spojrzała na Elenę.
- Mieszkasz w Santiago? Chyba cię jeszcze nie wi
działam.
- Dorosłam tutaj, ale wyjechałam dość dawno temu.
Dopiero co wróciłam.
- Ach! No to Joe musi cię zabrać dzisiaj na przyjęcie,
żebyś mogła poznać nowych ludzi. Będzie tyle zabawy i...
- Jakie znowu przyjęcie? - spytał Joe, przerywając
rozpaplanej kuzynce.
- Frankie powiedział, że mogę urządzić dziś przyjęcie,
by z przyjaciółmi uczcić szczęśliwą nowinę.
Frankie? Czyżby mówiła o Francisco Delgado? - za
stanawiała się Elena. Był to kolejny podejrzany na jej
liście... a w raportach wspominano, że jest on rodzinnie
powiązany z Joem. Delgado był mężem kuzynki Joego!
Fantastycznie! A więc niedługo pozna swój następny cel.
- Chętnie przyjdę na twoje przyjęcie, Tino - powie
działa z uśmiechem. - Dziękuję za zaproszenie.
- Tak, ale jeśli mamy zdążyć na tę imprezę, musimy
72
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
natychmiast ruszać do San Antonio - oznajmił Joe, idąc
w stronę frontowych drzwi. - Tino, odprowadzę cię do
samochodu.
Elena szybko przeleciała w myślach to, co wiedziała
o Delgado. Był właścicielem kilku meksykańskich fabryk
usytuowanych blisko granicy z Teksasem, z których szły
transporty z towarem do Stanów Zjednoczonych. Raport
stwierdzał wyraźnie, że jego działalność była od miesięcy
pilnie obserwowana i niczego nielegalnego nie stwierdzo
no. Zastanawiała się, dlaczego w takim razie Francisco
Delgado wciąż pozostał na liście FBI.
Joe wrócił po chwili do kuchni, kręcąc głową.
- Wybacz to opóźnienie. Gdybym jej nie wyprowadził,
paplałaby tak przez cały dzień. W ogóle nie ma poczucia
czasu. Jest moją krewną, ale czasami mam jej wyżej uszu.
- Jest bardzo żywa.
- Dziś tak, ale jutro może wpaść w depresję.
- Takie huśtawki nastrojów można leczyć.
- Wiem, i nawet rozmawiałem o tym z jej mężem.
Niestety on tylko spełnia jej kaprysy, a kiedy Tina staje
się naprawdę nieznośna, spokojnie wyjeżdża w interesach,
co znaczy, że moja mama musi sobie z nią radzić. Mama
ma i tak zbyt wiele problemów, więc staram się ją odcią
żyć. Przyznaję, że czasem mam dość. - Sapnął gniewnie.
- Chętnie poprowadzę, jeśli zgodzisz się pojechać moją
ciężarówką.
- W porządku.
Gdy wsiedli do samochodu, Joe powiedział:
- Wiem, że wygląda jak kupa złomu... ale sama się
przekonasz.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
73
No cóż, ten grat był najlepszą reklamą warsztatu Joego,
bo sprawował się naprawdę znakomicie.
Podczas drogi rozmawiali niewiele.
Po pierwszej godzinie podróży Joe stwierdził, że jazda
z Eleną stała się dla niego prawdziwą torturą, dopadła go
bowiem potężna seksualna frustracja. Próbował myśleć
o polityce, walucie euro, zbliżających się wyborach - ale
wszystko na nic.
Zapach jej perfum, jedwabisty szelest sukienki, wresz
cie odłonięty kawałek uda, wszystko to doprowadzało go
do stanu wrzenia. A przecież minęła zaledwie godzina. Jak
więc przeżyć resztę dnia? Mój Boże, przecież mają iść
razem na przyjęcie do Tiny!
Tymczasem Elana, wyraźnie odprężona, usadowiła się
wygodnie i przymknęła oczy, i w tej leniwej pozie wyglą
dała niesamowicie wprost seksownie.
Co on miał z tym, do cholery, zrobić?
Powinien się skupić na zadaniu, a nie przyjmować do
pracy kobietę, która tak na niego działała. Z drugiej strony,
skoro jego warsztat miał działać prawidłowo, a przecież
takie było założenie, wykwalifikowana księgowa była mu
bardzo potrzeba...
Nie oszukuj się, idioto! - huknął na siebie w duchu.
Mogłeś zatrudnić nieatrakcyjną buchalterkę w wieku
przedemerytalnym, a nie Elenę, przy której...
No właśnie. Jako zawodowy oficer wywiadu do perfek
cji miał opanowaną sztukę samokontroli. Teraz mu się to
bardzo przyda, bo w innym wypadku będzie przy lada
okazji obłapywał swoją śliczną księgową i kradł jej całusy,
74
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
marząc przy tym o prawdziwej miłości, a tajne zadanie
diabli wezmą. W ostatecznym rozrachunku wyjdzie na
durnia i przekreśli swoją karierę, bo przecież w końcu
jego szefostwo się domyśli, czym tak naprawdę zajmuje
się dzielny major Sanchez...
Tak, bardzo chciał, by Elena dała mu jeszcze jedną
szansę na prawdziwą miłość, lecz nie mógł pozwolić, by
odwracała jego uwagę od pracy. Nie miał pojęcia, jak
pogodzić obowiązki z pragnieniami.
Elena udawała, że śpi, a naprawdę usiłowała opanować
swoją reakcję na bliskość Joego Sancheza, który jednak
chyba nie zwracał na nią żadnej uwagi.
Niestety z nią było akurat na odwrót. Wciąż wracała do
tamtej nocy sprzed lat.
Byli parą niedoświadczonych dzieciaków, nie potrafili
poradzić sobie z nagłym i wszechpotężnym pożądaniem.
Nie rozumiała, co się z nią dzieje, pozwalała na wszystko
i wsłuchiwała się w swoją, dopiero co odkrytą, zmysło
wość. Nie była jednak przygotowana na seks, zaskoczyło
ją to, co się stało, i nim zdołała jakoś to odreagować w ra
mionach Joego, pojawiły się tamte bydlaki.
No tak, ale ten pierwszy w jej życiu stosunek był bar
dzo nieudany. Nie czuła niczego poza bólem, jakby jakieś
obce ciało w bezduszny sposób krzywdziło ją. Przed chwi
lą szalała z podniecenia, lecz gdy już doszło do spełnienia,
okazało się ono bardzo... niemiłe.
Nigdy nie miała okazji porozmawiać o tym z Joem.
Czy on coś zrobił nie tak? Albo ona jest kobietą... zimną?
Wreszcie doszła do wniosku, że seks jest mocno prze-
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
75
reklamowany, a filmy i książki po prostu kłamią. Dlatego
do tej pory Joe pozostał jedynym mężczyzną, z którym się
kochała.
I którego znienawidziła.
Plotkowano o niej, dziwiono się, że wciąż pozostaje
samotna, zastanawiano się nad jej orientacją seksualną...
Wiedziała o tym, ale ignorowała to. Skupiła się na stu
diach, a potem na karierze. Przyrzekła sobie, że już nigdy
żaden mężczyzna jej nie skrzywdzi.
Lecz teraz jej życie zatoczyło pełny krąg. Znowu zna
lazła się w Santiago i spędzała czas w towarzystwie Joe
go. Najbardziej niepokojące było odkrycie, że jej zmysły
nadal wprost niesamowicie reagują na jego obecność. Nie
czuła się tak przy żadnym mężczyźnie.
Co się z nią działo? Przecież przez ostatnie jedenaście
lat wydawało jej się, że nienawidzi Joego Sancheza. Była
dojrzałą kobietą, ceniono ją w pracy, a teraz powierzono
jej bardzo odpowiedzialne zadanie. Nie mogła pozwolić,
by jeden z podejrzanych rozpraszał ją i zwabiał na ero
tyczne manowce. Tak, zmusi się do samokontroli.
Tylko żeby jeszcze tak móc zapanować nad snami...
No dobrze, przy sprzyjających okolicznościach mogą
nawet pójść do łóżka. Warto sprawdzić, czy jednak seks
potrafi dać jej jakieś naprawdę przyjemne doznania, po
dobne do tych, jakie nawiedzają ją w nocnych majakach...
Oczywiście, pod warunkiem, że przez cały czas będzie
miała wszystko pod kontrolą... a przede wszystkim swoje
emocje.
- Nic nie mówisz - powiedział Joe po kolejnej godzinie
jazdy.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Rozkoszuję się drogą - odparła.
- Za pół godziny będziemy w San Antonio. Jaki masz
plan?
- Może zostawisz mnie przy centrum handlowym?
Mama dała mi listę zakupów, a ja nie mam sumienia cią
gać cię po sklepach.
- Dobrze. Muszę odebrać części zamienne oraz spraw
dzić w kilku warsztatach ceny. - Skrzywił się. - No i ku
pić jakiś porządny przyodziewek na przyjęcie Tiny. Obrazi
się, gdy przyjdę w dżinsach.
- O rany, ja też muszę sprawić sobie jakąś ekstrakiec-
kę! - Zerknęła na zegarek. - Będziemy w San Antonio
przed dwunastą, więc spotkajmy się o wpół do trzeciej,
dobrze? Wtedy obejrzymy komputery.
Elena cieszyła się, że potrafi zachować spokój, choć
była bardzo zdenerwowana pierwszym spotkaniem
z Chrisem. Ryzykowała, przyjeżdżając z Joem. Dlaczego
nie wykręciła się od jego towarzystwa? Z drugiej strony
Joe mógłby nabrać jakichś podejrzeń, bo przestępcy z za
sady są czujni. Ale teraz spodziewa się, że Elena stawi się
z mnóstwem toreb i paczek. No i się wpakowała.
Co za problem, po spotkaniu z Chrisem obleci sprintem
kilka sklepów i po kłopocie. Tak więc wszystko jest pod
kontrolą... poza jej reakcjami na osobę Joego.
76
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Znajdowali się już na przedmieściach, kiedy Elena
ziewnęła.
- Wybacz - powiedziała. - Za długo wczoraj wieczo
rem czytałam. - Przecież nie mogła przyznać, że to przez
niego nie mogła spać.
- Zawsze byłaś molem książkowym.
- To fakt. Wolałam świat ukazywany w powieściach,
bo moje życie niezbyt mi się podobało. - Zaraz pożało
wała, że nie ugryzła się w język. Co w Joem jest takiego,
że zwierza mu się z największych sekretów?
- Naprawdę się zdziwiłem, że wróciłaś do Santiago.
Zawsze miałem wrażenie, że nie możesz się doczekać
wyjazdu.
- Cóż, życie dało mi nauczkę. Gdy straciłam pracę,
znalazłam się na lodzie, choć wiem, że prędzej czy później
pojawi sięjakas oferta. - Zerknęła na niego. - A dlaczego
ty postanowiłeś wrócić?
Joe zastanawiał się przez chwilę.
- Zawsze wiedziałem, że tu wrócę, przynajmniej póki
mama żyje. Ktoś musi się nią zająć, chociaż jest bardzo
niezależna i nie lubi, gdy się koło niej skacze. Staram się
wpadać do niej co drugi dzień, żeby się nie zorientowała,
o co chodzi, i sprawdzać, czy wszystko w porządku.
78
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Zbyt piękne, żeby było prawdziwe, pomyślała Elena.
Jeśli Joe naprawdę jest przemytnikiem, gdzieś musi loko
wać pieniądze. Być może warsztat służy za ich pralnię.
Z drugiej strony nie spodziewała się odkryć tego w jego
papierach, skoro dopuścił ją do nich.
A może Joe rozprowadza zarobione nielegalnie kwo
ty w swojej rodzinie? Daje trochę mamie, trochę jedne
mu kuzynowi, trochę drugiemu, i tak dalej, a oni je
gdzieś inwestują. Każdy z nich robi to na niewielką
skalę, więc proceder ten nie zwraca niczyjej uwagi,
natomiast ogólna skala tego przedsięwzięcia może być
całkiem spora. W ten sposób Joe, mając oficjalnie tylko
to, co zarobi jego warsztat, w istocie może sprawować
kontrolę nad dużymi pakietami akcji w różnych fir
mach. To oczywiście tylko jedna z teorii, natomiast Ele
na dotrze wreszcie do prawdy, a uczucia, jakie żywiła
do... celu, były nieistotne.
Oczywiście pragnęła, by Joe okazał się niewinny, było
to jednak mało prawdopodobne, bowiem poszlaki zebrane
przez FBI były naprawdę poważne. A Elena nie zamierza
ła sprzeniewierzyć się swojemu posłannictwu.
Do centrum dojechali dopiero o dwunastej, natomiast
z Chrisem była umówiona o jedenastej. To opóźnienie do
datkowo pogłębiło zdenerowowanie Eleny. Szybko prze
biegła kilka ulic i weszła do holu hotelu Marriott. W re
cepcji poprosiła o połączenie z pokojem Chrisa.
Odebrał po pierwszym dzwonku.
- Cześć - powiedziała cicho.
- Spóźniłaś się - mruknął niecierpliwie.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
79
- Obetnij mi pensję, tylko nie marudź - rzuciła lekko.
- Albo podaj mi numer swojego pokoju, to cię przeproszę
osobiście.
- Wybacz - roześmiał się. - Trzysta dwanaście. Nie
nawidzę bezczynnie na coś czekać.
- Poproszę, by cię wyznaczyli do obserwacji jakiegoś
domu.
- Jak zawsze dobrze mi życzysz! -jęknął.
- Do zobaczenia za chwilę.
Po chwili zapukała do pokoju numer trzysta dwanaście.
Drzwi tworzyły się natychmiast.
- Witaj, kwiatuszku, i zdradź mi swoje najbardziej in
tymne sekrety. - Chris zgiął się w ukłonie.
- Jak na spowiedzi - zachichotała.
- Zamówiłem coś do jedzenia - powiedział, wskazując
dwa talerze z kanapkami i dzbanek z mrożoną herbatą.
- Świetnie - ucieszyła się.
Usiedli przy stoliku.
- Miałaś być o jedenastej.
- Tak, ale Joe zaspał i nie zdążyliśmy wyjechać
przed...
- Hej, zaczekaj! Czy mówisz o Joem Sanchezie, jed
nym z facetów, których miałaś obserwować?
- No właśnie. Przyjechaliśmy razem.
Patrzył na nią bez wyrazu.
- Wyżarło ci szare komórki? - spytał w końcu i ugryzł
kanapkę.
- Czekaj, to jeszcze nie koniec. - Ściągnęła buty
i oparta stopy na brzegu łóżka. - Pracuję u niego. - Rów
nież sięgnęła po kanapkę.
80
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- No to ekstra. Zatrudnił cię w warsztacie czy jako
przemytniczkę?
Roześmiała się. Tak, to był jej świat: Chris, FBI. Nie
Santiago. Nie Joe Sanchez.
- W warsztacie. Joe potrzebuje księgowej, więc nią
zostałam. Wczoraj mi to zaproponował. Gdy wspomnia
łam, że wybieram się dzisiaj do San Antonio, zabrał się ze
mną, by kupić komputer. Mam wprowadzić do niego
wszystkie dane, dzięki czemu sprawdzę sytuację finanso
wą Sancheza. Spotkam się z nim przed trzecią, a teraz
myśli, że biegam po sklepach. - Zatrzepotała rzęsami.
- Przecież wszystkim kobietom tylko fatałaszki i kosme
tyki w głowie, nie?
- Ty to powiedziałaś.
- To prawie wszystko, co na razie osiągnęłam. A co
u innych?
- Każdy na swoim miejscu. Urząd Imigracji dał Wil
derowi jeszcze kilka nazwisk do sprawdzenia, Walters
odebrał listę dzisiaj rano. Na pewno nie będziemy się
nudzić. Jesteśmy coraz bliżej ustalenia kanałów przerzu
towych. Ostatnio nasilił się ruch graniczny, co przemytni
cy często wykorzystują, licząc na mniej skrupulatną kon
trolę. Kręcimy się po bocznych drogach i zapisujemy nu
mery rejestracyjne, które potem są sprawdzane.
Elena skinęła głową.
- Poznałam też kuzynkę Sancheza, Tinę. Jest żoną
Francisca Delgada. Dziś wieczór w towarzystwie Joego
idę do niej na przyjęcie.
- Dobra robota, Eleno.
- Poszczęściło mi się. - Roześmiała się. - A teraz mu-
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
81
szę zrobić jakieś zakupy. - Gdy Chris z rozbawieniem po
kręcił głową, dodała: - Tak, nienawidzę tego robić, ale
służba nie drużba. Do zobaczenia za tydzień. Będę musiała
coś wymyślić, by usprawiedliwić moje cotygodniowe wy
jazdy do San Antonio.
- Coś mi się zdaje, że naprawdę zaprzyjaźniłaś się
z Sanchezem.
- Znam go od lat, chodziliśmy do jednej klasy i dość
się lubiliśmy.
- Lubiliście się? O tym nic nie wspominałaś.
- Pewnie zapomniałam. - Wzruszyła ramionami. -
A jakie to ma znaczenie? W szkole lubi się sporo osób.
- Jednych tak, innych nie. Nie będzie ci przeszkadzać,
gdy wsadzisz za kratki kumpla z klasy?
- Jeśli jest winien, tam jego miejsce.
- Ale nie masz pewności, czy jest winien, zgadza się?
- Po niecałym tygodniu? Jasne, że nie. Ale uwierz mi,
rozglądam się za dowodami. Jeśli jest wmieszany w nie
legalne interesy, dowiem się. To samo dotyczy Delgada.
- Uważaj, Eleno. Jeśli pojawią się problemy i nie bę
dziesz sobie mogła poradzić, zaraz do mnie dzwoń.
- Jasne. Ale Wilder miał rację. Po kilku dniach wtopi
łam się w Santiago, jakbym nigdy stamtąd nie wyjeżdżała.
- Zerknęła na zegarek. - To wszystko, co mam dla ciebie.
Muszę lecieć. - Rozejrzała się. - Zamierzasz zostać tu do
jutra?
Chris skinął głową.
- Mam parę rzeczy do załatwienia w mieście, więc
uznałem, że równie dobrze mogę się wyspać i pojechać
rano.
82
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- No to cześć! Do zobaczenia za tydzień
Pobiegła do centrum handlowego, gdzie kupiła to, co
sądziła, że przyda się mamie w gospodarstwie, a także
jakieś ciuszki, na co Sara zawsze skąpiła pieniędzy. Na
koniec nabyła sukienkę na przyjęcie. Była zielona, w ko
lorze oczu Eleny, miała pasek w talii i krótką, marszczoną
spódniczkę. Była elegancka, ale dość skromna.
Wtedy poszła spotkać się z Joem, który zjawił się do
piero po kwadransie. Pomógł jej wsiąść do półcięzarowki
i upchnąć pakunki za siedzeniem.
- Wybacz, ale wciąż wpadałem w korki. Mam nadzie
ję, że nie czekałaś za długo.
- Nie, wcale nie. - Wyjęła z torebki kawałek papieru.
- Znalazłam w centrum ulotki o komputerach. Sklep jest
w północnej części miasta, ale ceny są naprawdę bardzo
umiarkowane.
- Wierzę ci na słowo. Pilotuj mnie.
Kiedy wreszcie wydostali się z miasta, Joe stał się już
właściecielem nowego komputera i drukarki. Elena była
zaskoczona, jak łatwo było robić z nim zakupy. Po prostu
zaufał jej i sprzedawcy, zapłacił, i było po sprawie.
Ufał jej. Dziwnie się z tym poczuła, jako że ona trakto
wała go jako potencjalnego przestępcę i nazwyczajniej
w świecie szpiegowała.
Kiedy już wydostali się z miasta, ruch na ulicach zmalał
i Joe mógł jechać szybciej.
Zerknął na nią i uśmiechnął się. Odwzajemniła
uśmiech, a on skupił się na prowadzeniu samochodu. Po
chwili znów jednak spojrzał na nią.
- Co jest? - spytała. - Wyrosły mi ośle uszy?
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
83
- Nie, uszy masz w porządku, tylko...
- Tylko co?
- Chodzi o twój uśmiech. Jest delikatny, tajemniczy,
nieuchwytny... i po prostu czyni cuda.
- O czym ty mówisz? - Zmarszczyła czoło.
- Dawniej rzadko się uśmiechałaś, lecz teraz robisz to
częściej, a ja odkryłem, że wręcz wypatruję twojego
uśmiechu. - Dotknął jej dłoni. - Chcę, żebyś była szczęś
liwa. Przykro mi, że straciłaś pracę. Wiem, że było ci
ciężko, ale nigdy o tym nie mówisz, nie skarżysz się.
Chciałbym ci jakoś pomóc.
Nie chciała, by jej współczuł, przecież wszystko, co
wiedział o niej, było zwyczajną blagą.
- Pomogłeś - powiedziała z uśmiechem. - Dałeś mi
pracę i kupiłeś komputer, by mi było łatwiej. Czego jesz
cze można chcieć?
Przejechał kilkanaście kilometrów w milczeniu.
- Człowiek chce dużo więcej, niż pracy. Nie wiem,
czego pragniesz, o czym marzysz.
Po co to mówił? Ta rozmowa stawała się naprawdę
trudna.
- Pokoju na świecie i miłości między ludźmi.
- Mówiłem poważnie - odparł.
Spojrzała na niego.
- Ja też. Chciałabym, żeby ludzie rozstrzygali wszyst
kie sprawy bez użycia broni. 1 żeby nasze państwo skupiło
się na ochronie zdrowia i edukacji, zamiast wydawać kupę
forsy na zbrojenia.
- Dobrze, to dla szczęścia ludzkości... a dla twojego?
Przez chwilę pragnęła mu wygarnąć, że gdyby wszyscy
84
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
przestrzegali prawa, ona byłaby wprawdzie bez pracy, ale
nie przeszkadzałoby jej to.
- Och, byłabym szczęśliwa mając dom i wychowując
zdrowe dzieci - powiedziała zamiast tego.
- Mówisz, jakby to było całkiem niemożliwe. - Zmar
szczył czoło.
- No dobrze, może i kiedyś tak będzie. Zadowolony?
Rzucił jej takie spojrzenie, że serce Eleny zabiło sza
leńczo.
- Wręcz przeciwnie - wycedził.
Kiedy dotarli do jego domu, było już ciemno.
- Wpadnę po ciebie za godzinę. Będziesz gotowa? -
spytał, kiedy przekładali jej pakunki do dżipa.
- Nie ma sprawy.
- A na razie spróbuję zainstalować komputer.
- Rany, nie! - zawołała. - On ma działać. Jutro zrobię
to sama.
- Dzięki za zaufanie - roześmiał się. - To był miły
dzień. Tak rzadko mogę się gdzieś wyrwać. Nim się obej
rzałem, a wpadłem w taki kołowrót, że czasami zapomi
nam, jak się nazywam.
- Muszę lecieć. - Pomachała mu. - Do zobaczenia za
godzinę.
Jak tylko wsiadła do dżipa, zaczęła cała drżeć. Co jest
takiego w tym jednym facecie, czego nie mieli wszyscy
inni, których znała? Dlaczego tak na nią działał, skoro była
to ostatnia rzecz, jakiej chciała... i potrzebowała?
Nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
85
- O rany! - powiedziała wieczorem, kiedy zajechali
przed ogromny dom w wielkiej posiadłości. Wysoka bra
ma z kutego żelaza stała otworem. Z takiego samego że
laza zrobiono wysokie ogrodzenie, ginące z obu stron na
horyzoncie. - Nie miałam pojęcia, że w okolicach Santia
go są takie pałace.
Joe przejechał przez bramę w stronę domu, który świe
cił jak wielka choinka. Zbudowano go w stylu śródziem
nomorskim, z szerokimi tarasami i krytym dachówką
dachem. Stało tu niemal tyle aut, co na publicznym par
kingu.
Kiedy Joe zatrzymał ciężarówkę, dwóch mężczyzn
w liberiach otworzyło im drzwiczki jakby to było co naj
mniej bmw. Joe oddał kluczyli jednemu z nich i podszedł
do Eleny, która obserwowała otaczający ich splendor.
Alejka zakręcała wokół wielkiego stawu z fontanną na
środku. Dom otaczały wspaniałe ogrody.
- Nie mogę sobie wyobrazić, ile kosztuje utrzymanie
tego wszystkiego - powiedziała.
- Frankie za bardzo rozpieszcza Tinę. - Joe pokręcił
głową. - Uznał, że potrzebuje jakiegoś zajęcia, więc
pozwolił, by zaprojektowała dla nich tę rezydencję. To są
skutki.
- Trudno o tak hojnych mężów.
- Nie wiem. - Przyciągnął ją bliżej. - Zależy, kogo
chcą zadowolić.
- Mówisz, że pozwoliłbyś żonie na coś takiego?
- Z moimi zarobkami? - Parsknął śmiechem. - Oba
wiam się, że moja żona niewiele mogłaby zdziałać. Ale
Delgada na to stać.
86
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- A co on robi? Musi być milionerem.
- Ma różne interesy w Meksyku. Fabryki, magazyny
i biurowce do wynajęcia.
- To musi być całe imperium finansowe, bo przecież
ten dom...
- Nie znam szczegółów, ale sądzę, że Francisco ma
duże wpływy wśród polityków po obu stronach granicy,
co bardzo ułatwia mu interesy.
Dotarli już do szczytu schodów. Drzwi otworzyły się
szeroko. Elena natychmiast rozpoznała Tinę, nadal całą
w bieli, chociaż tym razem jej sukienka pochodziła na
pewno z eleganckiego sklepu.
Obok Tiny stał smukły mężczyzna, ubrany w kosztow
ny i szyty na miarę garnitur, subtelnie podkreślający jego
wdzięczną sylwetkę. Elena wyobraziła go sobie ze szpadą
w dłoni. Jego skóra była znacznie ciemniejsza niż Tiny,
a oczy czarne jak węgiel. Górną wargę zdobił cienki, sta
rannie utrzymany wąsik.
- Ach, Joe. Miło cię widzieć, compadre - powiedział,
klepiąc go po plecach.
Delgado niewątpliwie był niezwykle przystojny i miał
bardzo dużo męskiego wdzięku, Elena musiała to przy
znać. Gdyby tylko tak się nie puszył... Po prostu biły od
niego miliony i poczucie władzy.
- Och, tak się cieszę, że przyszliście! - zawołała z emfa
zą Tina. - Bez ciebie to nie byłoby to samo, Joe. Wyglądasz
tak dostojnie w garniturze. - Uśmiechnęła się do Eleny. -
Najwyraźniej masz wielki wpływ na mojego kuzyna. Żadna
inna kobieta nie zdołała namówić go na włożenie garnituru
i przyjście do mnie na przyjęcie. Gratuluję.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ 87
Joe mrugnął do Eleny.
- Musimy tu zaczekać na resztę gości - powiedział
Delgado. - Proszę, rozgośćcie się. Jest mnóstwo jedzenia
i picia, a na dolnym tarasie gra orkiestra, jeśli macie ocho
tę potańczyć.
- Doprawdy, senor Delgado to wielka persona - szep
nęła Elena, gdy nieco się oddalili. - Nie wiedzia
łam, podać mu rękę, dygnąć, czy też natychmiast paść do
dostojnych nóg!
Joe parsknął śmiechem.
- Eleno, brakowało mi twojego dowcipu. Dzięki Bogu,
że wróciłaś do domu.
Przez cały wieczór Elena poznawała nowych ludzi,
choć niektórych pamiętała z dawnych czasów. Prawie
wszyscy goście mieli jedną wspólną cechę: bił od nich
zapach milionów. Świadczyły też o tym stroje i biżuteria.
Jedzenie było niesamowite, a kieliszki do szampana ani
przez chwilę nie pozostawały puste. W końcu Elena od
prężyła się i zaczęła nieźle się bawić... oczywiście w to
warzystwie Joego. Kiedy zaprowadził ją na parkiet i wziął
w ramiona, przypomniał jej się bal maturalny.
- Wspomnienia wracają - powiedziała cicho.
Ale nie było całkiem tak samo. Joe trzymał ją w ramio
nach pewniej i prowadził dużo sprawniej.
- Mam nadzieję, że tylko te dobre - odparł, obejmując
ją mocniej.
Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
- Jak teraz o tym myślę, to część tych wspomnień na
pewno jest dobra. Może za długo skupiałam się na tych
złych.
88 NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Przetańczyli w milczeniu dwa kolejne utwory, zanim
powiedział:
- Wiesz, to chyba nie czas ani miejsce na to, ale chciał
bym ci coś wyznać.
- Wyznać?
- Wtedy okazałem się takim marnym kochankiem
i pewnie obrzydziłem ci seks na resztę życia, bo miałem
bardzo mało doświadczenia. Nigdy nie pragnąłem nikogo
tak jak ciebie i uczucia wzięły górę. Dlatego byłem bez
nadziejnym partnerem.
Była wstrząśnięta tym wyznaniem. Sądziła, że już nig
dy nie wrócą do tego tematu, a jednak Joe zdecydował się
na to i wyznał, że również uznał tamten seks za bardzo
nieudany. A przede wszystkim powiedział, że bardzo mu
na niej zależało. Głęboko przeżył tamto wydarzenie i do
dziś dręczą go wyrzuty sumienia za to, że skrzywdził
Elenę. Zastanawiała się, czy naprawdę zgadł, że od tego
czasu nie miała innych doświadczeń seksualnych? Czyżby
to było aż tak oczywiste?
Przestali tańczyć i podeszli do barierki na tarasie. Joe
spojrzał na Elenę. Była bardzo poruszona.
- Straciłeś nad sobą panowanie? - spytała.
- Mhm. Spędziłem mnóstwo bezsennych nocy na rozpa
miętywaniu tego, co zrobiłem i jak to się stało. Gdyby nam
nie przerwano, może byłbym na tyle przytomny, żeby ci to
wynagrodzić prawdziwą, czułą miłością, choć kto to wie?
Wtedy nie wiedziałem, jak naprawdę zadowolić kobietę.
- Ale teraz już wiesz? - spytała Elena z uśmiechem.
Spojrzał na ich wciąż złączone dłonie leżące na ba
rierce.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
89
- Nie jestem playboyem, jeśli o to chodzi, jednak wy
starczająco poznałem kobiety, by rozumieć, co ci wtedy
zrobiłem. Do tego pojawiły się te małpy z latarkami...
Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego tamten wieczór
zaczął się tak dobrze, a skończył tak fatalnie.
Milczała.
- Zawsze chciałem ci to wynagrodzić - dodał Joe.
Z Eleną zaczęło dziać się coś dziwnego. Poczuła się tak,
jakby ulatywała w jakąś cudowną krainę.
- A jak zamierzasz to zrobić?
Jego spojrzenie zdawało się ją pieścić i rozpalać.
- Chciałbym zabrać cię w jakieś ustronne miejsce -
powiedział w końcu - gdzie na pewno nikt nam nie prze
szkodzi. Byłoby tam łóżko, żeby było nam wygodnie.
I mielibyśmy dużo czasu, by poznać się nawzajem, dowie
dzieć się, co lubimy. Chciałbym dać ci rozkosz, Eleno, na
wszystkie możliwe sposoby. Chciałbym pieścić i całować
każdy centymetr twojego ciała, aż oboje bylibyśmy zbyt
słabi, by ciągnąć to dalej.
Jej wyobraźnia podążała za jego słowami. Nogi ugięły
jej się w kolanach, ledwo ustała.
- Nie wiem, co powiedzieć - szepnęła w końcu.
- Powiedz „tak" i znikamy stąd natychmiast - odparł.
- Przepraszam.
Odwrócili się gwałtownie.
- Ogromnie przepraszam, że wam przeszkadzam, ale
czy mógłbym zamienić z tobą kilka słów na osobności,
Joe? - Delgado uśmiechnął się do Eleny. - Obiecuję, że
nie zatrzymam go długo.
90
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Joe zaczął protestować, ale Elena uśmiechnęła się.
- Oczywiście, że się zgadzam - oznajmiła. - Nie
chciałam monopolizować go na cały wieczór.
Francisco ruszył przed siebie, nie oglądając się, czy Joe
idzie za nim. Było oczywiste, że jest tego pewien.
Spojrzała na swój kieliszek. Ten cholerny szampan!
Niewiele brakowało, a popełniłaby fatalny błąd! Nie mog
ła sypiać z facetem, którego zamierzała wsadzić za kratki.
W ogóle nie zamierzała z nikim sypiać!
- Co się stało z Joem? - spytała Tina, która nagle się
pojawiła. - Wciąż patrzył ci z uwielbieniem w oczy.
- Nie sądzę, żeby był mną aż tak zauroczony - zaśmia
ła się. - Ale dziękuję.
Łobuzerski uśmiech Tiny zniknął. W jej oczach poja
wiły się głębia i szczerość, które kompletnie zaskoczyły
Elenę.
- Joe jest w tobie zakochany, Eleno. Na pewno o tym
wiesz.
- Dopiero co mnie poznałaś. Skąd możesz wiedzieć?
- Bo swojego kuzyna znam od lat. Zawsze był samot
nikiem i niewiele obchodziły go kobiety. Jego mama opo
wiadała mi o dziewczynie, którą znał przed maturą. Mó
wiła, że spędzał z nią mnóstwo czasu i był to jedyny okres
w jego życiu, kiedy wyglądał na szczęśliwego. Potem coś
się stało i znowu zaczął przesiadywać w domu, nigdzie nie
chodził, nawet z kolegami. Czymś się zadręczał, ale jego
mama nigdy się nie dowiedziała, co się stało. Moim zda
niem ta dziewczyna to ty, Eleno. Chyba znaliście się
w szkole. Uważam, że Joe i wtedy, i dzisiaj tak samo moc
no cię kocha.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ 91
Elena nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Skąd tyle wiesz o jego uczuciach? - spytała
w końcu?
- Joe jest wyjątkowy, Eleno. Rozumie różne rzeczy,
nawet nie trzeba mu mówić. Umie słuchać. Potrafi leczyć
ludzkie dusze, a nie tylko naprawiać maszyny. Ale jest
sam, a dzisiaj zobaczyłam człowieka, o którym nawet nie
wiedziałam, że istnieje. Jakby nagle zapaliło się w nim
jakieś światło. Kiedy na ciebie patrzy, wręcz promienieje.
- Tina wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Eleny. - Pro
szę, nie rób mu znowu krzywdy. Czy wtedy był taki smut
ny, bo wyjechałaś? Uważaj na niego, dobrze? Kocham go.
Jest dla mnie kimś więcej niż bratem. Wiem, co o mnie
myśli, bo ja często jestem... no, nie taka jak trzeba, ale
zawsze mi pomaga. Proszę, nie skrzywdź go... po raz
drugi..
Francisco i Joe wrócili.
- Jak się czujesz, carina? - spytał Delgado żonę. - Nie
chcemy, żebyś się przemęczała. - Delikatnie pogładził pal
cami płaski brzuch Tiny i Elena zrozumiała, że naprawdę
ją kochał. Nagle odpłynęła gdzieś jego poza.
- A ty? - odezwał się Joe, patrząc na Elenę. - Możemy
już wracać?
Pytanie brzmiało bardzo niewinnie, ale Elena czuła, że
jej odpowiedź może zmienić całe jej życie. Patrzyła mu
przez chwilę w oczy, po czym skinęła głową.
- Tak. Chyba tak.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zeszli z tarasu, nie patrząc na siebie ani nie odzywając
się, i wsiedli do ciężarówki Joego. Do miasta dotarli
w milczeniu.
Elena siedziała z rękami splecionymi na kolanach
i czekała jak w otępieniu, czy Joe przejedzie przez miasto
w stronę domu jej mamy. A może skręci na światłach i za
bierze ją do siebie?
Joe uwiódł ją swoimi słowami, lecz zdołała się z tego
zauroczenia otrząsnąć. Potem jednak dodała swoje Tina
i Elena marzyła już teraz tylko o jednym: by kochać się
z Joem Sanchezem.
Jedenaście lat temu byli dwójką dzieciaków i wszystko
zepsuli. Nareszcie to zrozumiała. Teraz znów czuła się jak
po balu maturalnym, tylko że była świadomą swych prag
nień kobietą.
Gdy zatrzymali się na skrzyżowaniu, spojrzała na Jo
ego. Bał się. Bał się, że Elena go odrzuci. Och, jak nagle
poczuła się lekko i swobodnie! Delikatnie położyła dłoń
na jego udzie. Drgnął, po czym położył rękę na jej dłoni.
I ruszył w kierunku swojego domu, a potem... a potem
zaprowadził ją prosto do sypialni.
Stanęli koło nieposłanego łóżka. Joe spojrzał na Elenę.
- Wiem, że mój dom to nie pałac... - zaczął, ale uci-
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
93
szyła go, kładąc palec na jego wargach. Zsunęła mu ma
rynarkę z ramion.
Rozpiął pasek i zamek jej sukienki.
- Jesteś taka piękna - szepnął drżącym głosem, kie
dy odwróciła się w jego stronę. - Chyba śnię. - Przesu
nął palcami po jej nagim ramieniu. - Tyle lat śniłem
o tobie.
Pozbawiła go krawata i koszuli, po czym sięgnęła do
paska.
- To się dzieje naprawdę, Joe.
Szybko zrzucił buty i pozbył się reszty ubrania. Elena
równie szybko zdjęła z siebie delikatną bieliznę i sandałki
na obcasach.
Czekała.
Światło wpadające z innego pokoju pozwalało im wi
dzieć się nawzajem. Wyciągnął rękę i dotknął czubka jej
piersi, który stwardniał jak mały kamyczek. Potem Joe
pochylił się i musnął go delikatnie językiem.
Wyciągnęła do niego ramiona. Wziął ją na ręce i poło
żyli się na łóżku obok siebie. Czekał, obserwując ją, a ona
ostrożnie powiodła palcem po jego piersi, potem brzuchu.
Zatrzymała się na chwilę, po czym zdobyła się na bardzo
śmiałą pieszczotę. Jej palce igrały z jego oszalałym pożą
daniem. Joe przymknął oczy.
- No dobrze - uśmiechnęła się - a więc znaleźliśmy
się w ustronnym miejscu, gdzie nikt nam nie przeszko
dzi... jaki dalszy scenariusz zaplanowałeś?
Roześmiał się.
- Będę improwizował. No więc tak... - Pochylił się
nad nią. - Najpierw powinienem trochę się tu rozejrzeć...
94
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Delikatnie pieścił jej piersi. - Co za cudowna kraina...
- zamruczał i pocałował różowy wgórek.
Wrażenie było nie do opisania. Elena nigdy czegoś
takiego nie przeżyła. Język Joego delikatnie drażnił jeden,
potem drugi sutek. Dotknęła jego policzka, przesunęła
palcami po włosach. Podniósł głowę i odnalazł jej wargi.
Pocałunek ciągnął się bez końca, podczas gdy dłonie Jo
ego błądziły po jej ciele.
Chciała, by zrobił więcej, dużo więcej, jakkolwiek
mogło to okazać się bolesne. Pociągnęła go za ramiona,
w milczeniu prosząc, by się z nią kochał.
Pochylił się nad nią, a ona zachęcająco uniosła kolana.
Przypomniał jej się tamten ból i zesztywniała na chwilę,
ale potem rozluźniła się i uniosła biodra.
Nie, nie było bólu, tylko sama rozkosz. Kiedy Joe spró
bował się odsunąć, przywarta do niego mocno, owijając
nogi wokół jego pasa, by nie mógł uciec.
Już zrozumiał, że tym razem wszystko jest inaczej.
Wpadli w szaleńczy rytm miłości, aż wreszcie dotarli do
samego szczytu rozkoszy.
Elena wreszcie się dowiedziała, o czym mówiły te
wszystkie książki i co pokazywały filmy.
Uśmiechnęła się do Joego. Pocałował ją, po czym prze
kręcił się na bok.
- Szczerze mówiąc, planowałem, że będzie dłużej
i spokojniej - wychrypiał resztkami sił.
- A czy ja się skarżę? - zachichotała.
- Wciąż nie potrafię się przy tobie kontrolować.
- Tobie trudniej, skoro musisz panować nad sobą. Bo
ja po prostu pędziłam z wichrem w zawody.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
95
Westchnął i pogładził jej ramię.
- Pragnąłem ciebie zawsze, a teraz, gdy znów cię spot
kałem. .. Dawno już nie byłem z żadną kobietą, no i to
wszystko okazało się dla mnie za trudne.
Znów zachichotała.
- Joe, jeśli dalej będziesz mnie przepraszać, chyba bę
dę musiała cię pobić, żebyś wreszcie otrzeźwiał. Było fan
tastycznie! Dzięki tobie znalazłam się w niebie. Z drugiej
strony, jeśli zamierzasz coś jeszcze poprawić, to ja je
stem... otwarta na wszelkie propozycje.
Parsknął śmiechem. Przyciągnął ją do siebie i wsunął
jej ramię pod głowę.
- Widzisz, jest pewien problem. Mężczyzna potrzebu
je trochę czasu, by odzyskać siły. Przecież wiesz o tym.
- Trudno, poczekam - mruknęła sennie. - Jak mus, to
mus.
- Eleno... - powiedział po chwili.
- Mhm...
- Dlaczego... dlaczego nie wyszłaś za mąż?
- Tak jakoś.
- Rozczarowałaś się do wszystkich swoich partnerów?
Coś mruknęła niewyraźnie i odwróciła od niego głowę.
- Co mówisz? - spytał.
- Nic.
- Eleno, powiedz coś...
Spojrzała mu w oczy.
- No więc dobrze, powiem. Powinnam wrócić do do
mu, zanim mama uzna, że miałam jakiś wypadek.
Joe patrzył na nią długo. No tak, nie podjęła tematu.
Miała prawo. Nie musiała opowiadać mu o swoim życiu,
96
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
nie musiała też odpowiadać na jego delikatną aluzję do
wspólnej przyszłości.Wciąż miała do niego żal za tamten
incydent sprzed jedenastu lat. Przespała się z nim, bo tego
chciała... i tyle. Czy tylko tyle? Joe wiedział jedno: ta gra
dopiero się zaczęła. I nagle oświeciła go pewna myśl:
czyżby Elena naprawdę przez te wszystkie lata nie była
z żadnym mężczyzną? Wydawało się to mało prawdopo
dobne, choćby z uwagi na jej urodę i wdzięk... ale prze
cież jednak możliwe, gdyby uraz, jaki przez niego nabyła,
trwał aż do dzisiejszej nocy...
I zaraz potem dopadła go następna myśl.
- Nawet nie spytałem, czy masz jakieś zabezpieczenie
- powiedział szybko. - Jeśli ukrywasz przede mną to, cze
go się domyślam, nie musisz brać pigułek, prawda?
Pokiwała potakująco głową, a Joe stłumił przekleństwo.
- Świetnie, Sanchez - mruknął. - Jedyne zabezpiecze
nie, jakie mam, znajduje się w moim portfelu, w dodatku
nie jestem pewien, czy jeszcze się do czegoś nadaje. -
Zerknął na nią. - Ale jeśli nadal jesteś zainteresowana,
możemy to sprawdzić.
Ponieważ z uśmiechem skinęła głową, więc szybko
przyniósł foliową paczuszkę, dzierżąc ją niczym cenne
trofeum.
I dzięki temu Elena pobrała następną lekcję wychowa
nia seksualnego, w której to dziedzinie miała tak fatalne
zaległości.
Obudziła się nagle. Joe spał mocno obok niej, z ramie
niem i nogą przerzuconymi przez jej ciało, jakby się bal,
że mu ucieknie.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
97
- Joe?
- Mmmm?
- Naprawdę muszę iść do domu.
Ziewnął i obrócił się na plecy.
- Wiem - przyznał.
Jak tylko ją wypuścił, wstała i szybko się ubrała. Kiedy
się odwróciła, miał już na sobie dżinsy, koszulkę i buty
robocze.
Szybko ruszyli w drogę.
- To był długi i wyczerpujący dzień - szepnęła sennie.
- Tak. I bardzo piękny.
- Mhm.
- Mieliśmy zainstalować ten komputer jutro, ale mu
simy odłożyć to na później.
- Dlaczego?
- Delgado prosił mnie, żebym na parę tygodni zastąpił
jednego z kierowców, bo facet się rozchorował.
Serce Eleny zabiło gwałtownie.
- Będziesz pracował dla Delgada?
- Pomagam mu od czasu do czasu. - Spojrzał na nią
zaskoczony. - Dlaczego tak cię to dziwi?
Tylko spokojnie, powtarzała sobie.
- Bo masz tyle pracy w warsztacie.
- Jakbym nie wiedział. Będę musiał zawiadomić parę
osób, że nie wyrobię się w terminie. - Lekko uderzył dło
nią w kierownicę. - A niech to! W tej chwili ostatnia
rzecz, o jakiej marzę, to wyjeżdżać z miasta.
- W tej chwili?
- Nie powinienem ani na chwilę spuszczać cię z oczu,
bo gotowaś odbudować ten mur między nami.
98
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Uśmiechnęła się i położyła głowę na jego ramieniu.
- Nie musisz się o to martwić. Sama zainstaluję ten
komputer - powiedziała po chwili. - Tak naprawdę twoja
pomoc nic jest tu w ogóle potrzebna, naprawdę znam się
na tym, a ty chyba...
- Nie przesadzaj, miałem z komputerami do czynienia
na studiach, a potem w wojsku.
Roześmiała się.
- Wiem, każdy mężczyzna najlepiej na świecie prowa
dzi samochód, obsługuje komputery i zadowala kobiety.
Też się roześmiał.
- Jasne, masz rację. Dobrze, sama się tym zajmij.
- Podczas twojej nieobecności mogłabym stworzyć
bazę danych. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko
temu.
- W porządku
- Tylko że wtedy będzie mi potrzebny klucz do two
jego domu.
- Zostawię otwarte drzwi kuchenne, a zapasowe klu
cze położę na stole. Jestem ci bardzo wdzięczny, skarbie.
Wiesz, że wrócę najszybciej, jak będę mógł.
Gdy już znalazła się w swoim pokoju, zapadła w głę
boką zadumę. Najpierw długo wsłuchiwała się w swoją
intuicję i wreszcie doszła do wniosku, że Joe jest absolut
nie czysty. Bez żadnych wątpliwości. Ten problem miała
więc z głowy.
Jednak gdzieś tu grasowała banda przemytników i ona
musi ustalić, kto do niej należy. Czekała ja ciężka praca,
a Elena znalazła się w punkcie zero. Nie wiedziała nic
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
99
poza jednym: Joego Sancheza należy skreślić z listy po
dejrzanych. Pozostawało więc jej po prostu żyć w Santia
go i pilnie wszystkiemu się przypatrywać, wyłapywać
każde słowo.
Pomyślała o Tinie. Była dzisiaj taka szczęśliwa. Pomy
ślała też o dziecku i o tym, jak wielką zmianę wprowadzi
ono w jej życie.
Dziecko... Możliwe, że sama dzisiaj zaszła w ciążę.
Nie była pewna, co o tym sądzić. Właściwie to nie wie
działa, co ma w tej chwili myśleć o czymkolwiek.
- Nie słyszałam, kiedy wróciłaś - powiedziała rano
Sara, kiedy Elena wreszcie zeszła do kuchni.
- Bardzo późno, mamusiu. Gdzie trzymasz aspi
rynę?
- Rozumiem, że przyjęcie było udane? - spytała su
cho, podając córce buteleczkę z tabletkami.
- Można tak powiedzieć.
- No więc co myślisz o tym wszystkim? Nie mówiłam
ci? Porządni ludzie na pewno by tak nie mieszkali. Pew
nego dnia policja połapie się, że to przestępcy. Uważaj,
żebyś się w coś nie wplątała.
Elena właśnie złożyła uroczystą przysięgę, że już nigdy
nie tknie szampana. W jej głowie szalało stadko bardzo
ożywionych dzięciołów.
- Wiem, mamusiu. Mówiłaś mi o tym wczoraj.
- Kosztowny dom, prawda?
- Bardzo.
- Dobrze się bawiłaś?
Och, gdyby jej mama znalazła całą prawdę. Ale pew-
100
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
nych rzeczy nie można omawiać z rodzicami, niezależnie
od tego, ile się ma lat.
- Pooglądałam sobie ludzi, którzy mają nieograniczo
ne możliwości.
- Joe nieźle wyglądał, kiedy po ciebie przyjechał.
Elena uśmiechnęła się. Była zdumiona, gdy ujrzała Jo-
ego w ciemnym garniturze. Natychmiast przypomniał jej
się bal maturalny. Tylko że wczoraj Joe wyglądał jeszcze
lepiej.
- Ale masz rozmarzony uśmiech - powiedziała Sara
łagodnie. - Gdybym nie znała cię lepiej, pomyślałabym,
że się zakochałaś w Sanchezie.
- Może tak jest, mamo. Czy to byłoby źle?
Tak, tylko że wtedy musiałaby odejść z FBI... a tego
sobie po prostu nie wyobrażała.
Sara usiadła obok niej przy stole.
- No, przynajmniej nie uciekłabyś znowu na koniec
świata w pogoni za szczęściem.
Muszę, mamusiu, pomyślała Elena. Nie mogę tu żyć,
niezależnie od tego, jak się skończy to zadanie.
- Ale ty przecież pracujesz u niego - powiedziała Sara,
gdy jej córka wciąż milczała. - Nie powinnaś się spóźniać.
- Joe wyjechał na jakiś czas, a ja mam zaprowadzić
porządek w papierach.
Sara wstała z krzesła.
- Zrobię ci śniadanie. Musisz coś zjeść.
Sara dobrze wiedziała, czym należy karmić pijaków, by
zniwelować skutki kaca. Przez tyle lat ratowała swojego
męża, więc teraz pomogła ledwie żywej córeczce, która
zresztą w pełni to doceniła.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
101
Elena szybko zainstalowała komputer i wgrała progra
my, a potem zabrała się do pracy.
Przeżyła tylko jedną chwilę burzliwych emocji - kiedy
weszła do sypialni. Zmięta pościel i zdradzieckie dołki na
obu poduszkach przypominały o tym, co zaszło. I wresz
cie, w świetle dnia i na trzeźwo, bez wsłuchiwania się
w swoją intuicję, tylko kierując się rozumem, musiała
spojrzeć prawdzie w oczy.
Kochała się z podejrzanym. Czy to zagrozi jej misji?
Miłość z Joem wydawała się jej czymś najważniejszym
na świecie. Co za ironia losu!
No cóż, podczas tej nocy zrozumiała, czym jest seks
i dlaczego jest tak ważny dla wielu ludzi. Dotąd była na
to zupełnie głucha. Lecz teraz czeka, aż Joe wróci i znów
będą się kochać.
Szybko zmieniła pościel, a brudną wrzuciła do pralki.
Następnie, by uspokoić zawodowe sumienie, fachowo
przeszukała cały dom, jednak, ku swej ogromnej uldze,
żadnych dowodów przestępstwa nie znalazła.
W dużo lepszym nastroju zabrała się do pracy przy
komputerze, starannie wprowadzając do niego wszystkie
dostępne dane. Do wieczora udało jej się załatwić wszyst
ko, do czego nie były potrzebne dodatkowe wyjaśnienia
ze strony Joego.
Wieczorem poszła do domu, zasnęła wcześnie i mia
ła długie i bardzo erotyczne sny, oczywiście z Joem
w roli głównej.
- A więc uważasz, że Joe Sanchez nie ma niczego do
ukrycia?
102
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Elena i Chris siedzieli przy małym stoliku w pokoju
innego wielkiego hotelu w San Antonio.
- Jedyne, co zdołałam znaleźć, to powiązania z rodzi
ną Delgado. Nie można jednak winić człowieka za jego
krewnych.
- Cóż, ciężarówki przekraczające granicę w zeszłym
tygodniu należały do Deigada i nic w nich nie znaleź
liśmy, a namęczyliśmy się nieźle - stwierdził Chris ze
szczerym obrzydzeniem. - Jeśli coś przemyca, to jest na
prawdę bardzo sprytny. Niemal rozebraliśmy te auta na
części, wyładowaliśmy wszystkie towary, szukaliśmy
ukrytych schowków, fałszywych dachów i podwójnych
podłóg. Możliwe, że jest tym, za kogo się podaje.
- Widzieliście Joego Sancheza za kierownicą?
Chris skinął głową.
- Tak. Na pewno mnie nie zauważył. Przeszukali go.
Bez protestów pomógł celnikom rozładować ciężarówkę.
Popatrzyli na siebie,
- Jak myślisz, co to znaczy? - spytała w końcu.
- Pytasz o moją teorię? - upewnił się Chris, dopijając
napój z puszki. Skinęła głową. - Moim zdaniem dowiedli
śmy, że ktoś ze straży granicznej albo urzędu antynarkotyko
wego doskonale wie, które transporty należy ignorować.
Cóż, zdarzało się, że jakiś agent dawał się skorumpować
i jeżeli był wystarczająco sprytny, mógł przez jakiś czas
wszystkich wodzić za nos. Wreszcie jednak i tak najczę
ściej wpadał, lecz szkody, jakie spowodował, okazywały
się często bardzo poważne.
- Nikt nie powiedział, że to będzie łatwe - stwierdziła
Elena, patrząc w okno.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
103
- Mam plan - uśmiechnął się Chris. - Nocami i dnia
mi myślałem, jakbym sam zorganizował przemyt.
- Więc jak?
- Sprowokowałbym celników, by na dużym przejściu
granicznym zaczęli sprawdzać wszystkie przejeżdżające
ciężarówki. Na przykład puściłbym w obieg jakąś plotkę
O nielegalnym transporcie. W tym samym czasie pchnął
bym dużo mniejszy ładunek gdzieś w górze rzeki, na przy
kład w Santiago.
- Mniejsze przejścia będzie nam dużo trudniej obser
wować bez wzbudzenia podejrzeń. Przecież oni mogą so
bie grać nam na nosie, jeżeli mają celników z Santiago
w kieszeni.
Chris uśmiechnął się.
- A gdyby tak twój chłopak, czyli ja, przyjechał do
ciebie w odwiedziny? Mogłabyś wtedy oprowadzać mnie
po mieście i okolicy. Udawałbym wścibskiego turystę,
który wybrał się do Meksyku po pamiątki.
- Nieźle - odparła powoli, zastanawiając się, jak wy
tłumaczy Joemu obecność Chrisa.
- Rozmawiałem już o tym z Samem. Uważa, że warto
spróbować. Mam ustalić z tobą szczegóły.
Wracając z San Antonio do Santiago, Elena gorączko
wo rozważała całą sytuację. Ta cholerna akcja powinna się
jak najprędzej zakończyć! Muszą natychmiast złapać prze
mytników na gorącym uczynku i zwijać interes. Nie, nie
może wtajemniczyć w nic Joego. Złamałaby najświętsze
zasady służby, naraziłaby kolegów na niebezpieczeństwo.
I nie ma tu nic do rzeczy fakt, że Elena jest przekonana
o niewinności Sancheza.
104
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Miała nadzieję, że Joe już wrócił, ale kiedy przejechała
koło jego domu, samochodu ciągle nie było. A bez szefa
nie była w stanie doprowadzić księgowych prac do końca.
Niespokojna, zawróciła i pojechała do swojego domu.
Dziesięć dni później Joe otworzył drzwi swojego domu.
Był kompletnie wyczerpany.
Gdy zajrzał do jadalni, przekonał się, że przemieniła
się w biuro. W rogu stała nowa szafka na dokumenty, na
równie nowym biurku stał komputer, a przy nim leżała
teczka.
Były w niej różne dokumenty i faktury, do których
przylepiono samoprzylepne karteczki z różnymi pytania
mi, zaczynającymi się od: „Spytać Joego".
W drzwiach sypialni zamarł. Na do niedawna nagich
ścianach wisiały nowe grafiki, łóżko przykrywała nowa
kapa, pasująca kolorystycznie do nowych zasłon i małego
dywanika na podłodze. Elena zmieniła ten zimny pokój
w miłe i przytulne pomieszczenie.
Zdjął buty i rzucił je w kąt, a potem rozebrał się i ruszył
do łazienki, gdzie powitała go nowa zasłona prysznica
i dopasowane dywaniki przy wannie i sedesie.
Joe wszedł pod strumień wody. Zamknął przekrwione,
bolące oczy. Spędził wiele bezsennych nocy. Zjadało go
poczucie winy.
Przysiągł, że w czasie akcji w Santiago z nikim się nie
zwiąże, nie będzie miał żadnych romansików na boku.
Lecz oto pojawiła się Elena...
Będąc z nią, nie myślał o zadaniu, tylko o miłości. Po
prostu.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
105
Wspólna noc niczego nie załatwiła, tylko wręcz prze
ciwnie, bo jeszcze bardziej rozbudziła pragnienia i nie
ustające pożądanie.
A teraz okazało się, że Elena nadała jego kawalerskiej
rezydencji mnóstwo kobiecych akcentów. Tak, znalazł się
w niesłychanie trudnej sytuacji. Związek z Eleną mógł
zagrozić wszystkiemu, co dotychczas osiągnął, bo to za
danie miało być punktem zwrotnym w jego karierze. Lecz
jeśli w kompromitujący sposób przegra, stanie się nikim.
No i jeszcze jedna sprawa. Okłamywał Elenę i sprawia
ło mu to ból. Czuł się z tym naprawdę podle. A jak ona
by zareagowała, gdyby dowiedziała się prawdy?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego ranka Joego obudził zapach świeżej kawy.
Z trudem dochodził do siebie. Usiadł na łóżku, łapiąc się
obiema rękami za głowę.
Okiennice i nowe zasłony nie wpuszczały do sypialni
światła. Spojrzał na zegarek. Było już po dziesiątej. Włożył
dżinsy, wszedł do łazienki, by ochlapać twarz wodą i ru
szył do kuchni. Na blacie stał parujący dzbanek.
Nalał gorącej kawy do kubka i usłyszał głos Eleny:
- Wreszcie się obudziłeś.
Stała w drzwiach do jadalni, ubrana w obcięte dżinsy
i koszulkę bez rękawów, która niemal sięgała końca noga
wek jej spodni.
- Trzeba było mnie obudzić.
Boże, natychmiast na jej widok poczuł pożądanie!
- Kiedy do ciebie zajrzałam, spałeś jak zmęczony suseł
- odparła ze słodkim uśmiechem.
- A ty wyglądasz cudownie - mruknął, tracąc zaintere
sowanie kawą. Odstawił kubek i w kilku krokach pokonał
dzielącą ich odległość. Chwycił Elenę w ramiona i poca
łował z całą namiętnością, która wzbierała w nim przez
dwa tygodnie.
Pomknęli do sypialni. Zanim się obejrzała, zrzucił dżin
sy i zaczął ściągać z niej szorty. Śmiała się z jego niecier-
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
107
pliwości. Błyskawicznie sięgnął szuflady nocnego stolika
i wyjął całe pudełko prezerwatyw.
Zaraz potem połączyli się.
- Byłbym zapomniał! Dzień dobry, Eleno.
- Dzień dobry - odpowiedziała ze śmiechem.
Joe zamknął oczy. Tak właśnie chciał spędzić resztę
życia. Gdyby tylko było to takie proste.
Szybko rozpiął jej bluzeczkę i zdjął stanik. Z wes
tchnieniem rozkoszy polizał najpierw jeden sutek, potem
drugi. Był zachwycony reakcją Eleny. Jej twarz była za
rumieniona, oczy lśniły. Joe wiedział - chociaż wcześniej
nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą
- że kocha tę kobietę bardziej, niż to wydawało się w ogó
le możliwe.
A potem już nie myślał o niczym, tylko przeżywał cu
downe doznania. Starał się jednak, by jednocześnie dotarli
na szczyt, wsłuchując się w reakcje Eleny. Gdy wreszcie
dostała pierwszych spazmów, przyśpieszył i przestał się
kontrolować. Doznali orgazmu jednocześnie.
Gdy już doszli do siebie, powiedziała:
- Zostawiłam otwarte drzwi. Mam nadzieję, że nie
spodziewasz się żadnych gości.
- Jeśli ktokolwiek się pokaże, powiem, żeby przyszedł
później. Dużo później - odparł, przesuwając rękami po jej
ciele, badając każdą wypukłość i czując kolejną falę pod
niecenia. Jakby nie mógł się nasycić Eleną.
Ta kobieta mogła kosztować go życie.
Po kilku godzinach poczuli ogromny głód.
- Wątpię, żeby tu było coś do jedzenia - stwierdził.
- Może pójdziemy do Rosie? O tej porze nie będzie tłoku.
108
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Wstał i poszedł do łazienki. Odkręcił kurki prysznica,
wrócił do sypialni i wyciągnął Elenę z łóżka.
- Chodź. Będzie szybciej, jak weźmiemy prysznic ra
zem. Przez ciebie straciłem siły i mogę za chwilę paść
z wyczerpania i głodu.
- Wątpię - odparła, przyglądając mu się z namysłem.
Poklepała szczególnie wrażliwą część jego ciała. - Miło,
że tak się cieszysz na mój widok. - Ruszyła do łazienki.
Jej delikatny dotyk dokonał cudu, bo Joe znów był
chętny i gotowy. Pokręcił głową w zdumieniu. Gdy byli
już w lokaliku Rosie, Joe przez chwilę wyobrażał sobie,
jak się oświadcza Elenie. I zaraz potem przypomniał sobie,
że nie może się żenić z nikim, nawet z miłością swojego
życia.
W połowie obiadu Elena odezwała się.
- Jesteś taki milczący. Aż tak cię wykończyłam?
- Nie ty, ale plan zajęć. Delgado dał mi sporo zadań,
ale przynajmniej dobrze płaci.
- Ach tak? Myślałam, że kierowcy nie zarabiają dużo.
Wzruszył ramionami.
- Wie, że mam swoją firmę, więc musi mi jeszcze
zwrócić za utracone zyski.
Gdy zaczęli jeść wspaniały placek cytrynowy Rosie,
Elena powiedziała:
- Muszę z tobą coś omówić.
- Znalazłaś inną pracę?
- Nie, chociaż u ciebie niewiele jest już do roboty.
- Więc słucham. O co chodzi?
Był w tej chwili bardzo zadowolony ze świata. Nie
sądził, by Elena mogła powiedzieć coś, co by mu zepsuło
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
109
nastrój, chyba że... Ostrożnie odstawił kubek, po czym
pochylił się i szepnął:
- Jesteś w ciąży, tak?
- Nie, nie jestem. Było to jasne już w zeszłym tygo
dniu, ale nie miałam jak cię zawiadomić. - Zarumieniła
się i zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zdenerwowana.
- No to o co chodzi? - spytał cicho, biorąc ją za rękę.
- Joe, to dla mnie naprawdę krępujące. Musisz zrozu
mieć, że między nami naprawdę nic nie ma... Jesteśmy
tylko przyjaciółmi... To znaczy znamy się od lat i...
Jej słowa wywołały ucisk w jego piersi.
- Mówisz o sobie i o mnie?
- Nie! - Zamrugała powiekami, zaskoczona. - O Chri
sie Simmonsie.
- A kim, u diabła, jest Chris Simmons? - Z trudem
zapanował nad głosem, by nie usłyszeli ich inni klienci.
- Właśnie ci powiedziałam. To mój przyjaciel. Znam
go od dawna i teraz przyjechał, żeby mnie odwiedzić -
dokończyła pośpiesznie.
- Jest tutaj? W Santiago? Kiedy przyjechał?
- Kilka dni temu. - Wciąż była zarumieniona i nie
mogła spojrzeć mu w oczy. - Mieszka w hotelu. Dlatego
pewnie nie zostanie długo - dodała, usiłując obrócić
wszystko w żart.
- Rozumiem - odpowiedział w końcu. - Przyjechał tu
z jakiegoś konkretnego powodu... To znaczy, skoro jeste
ście tylko przyjaciółmi...?
- Nie pytałam go o to. Uwierz mi, sama byłam bardzo
zdziwiona, kiedy zadzwonił z San Antonio. Powiedział,
że dostał numer mojego telefonu od wspólnych znajomych
110
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
z Maryland i postanowił mnie odwiedzić. Mówi, że nigdy
nie był w Teksasie. Pokazałam mu okolicę, no wiesz, tu
rystyczne atrakcje.
Przyglądał jej się parę minut bez słowa. Czuł narasta
jącą niechęć do tego faceta. Co się z nim działo? Czy
myślał, że Elena przez te wszystkie lata z nikim się nie
przyjaźniła?
- Gdzie on jest dzisiaj? - spytał w końcu.
- Nie jestem pewna. Mówił coś o wypadzie do Meksy
ku po prezenty.
- Czyli tylko przypadkiem byłaś dzisiaj rano u mnie
w domu.
- Nie. Codziennie sprawdzałam, czy jest twój samo
chód, a kiedy go zobaczyłam, uznałam, że może na coś ci
się przydam. - Znowu się zaczerwieniła.
- I miałaś rację. - Wyszczerzył zęby. - Widzisz, jaka
z ciebie dobra asystentka?
- Chcecie coś jeszcze? - Rosie podeszła do stołu.
- Może pomocy, żebym wstała z tej ławki - roześmia
ła się Elena. - Jeśli będę częściej u ciebie jadać, niedługo
nie zmieszczę się w swoje ciuchy.
Rosie roześmiała się, dolała im kawy i zabrała puste
talerze.
- No to kiedy poznam tego faceta? - spytał Joe.
- Nie wiem. - Elena wzruszyła ramionami.
- Może go przyprowadzisz, jak się pokaże?
- Jasne.
Wstali i Joe poszedł do kasy, natomiast Elena czekała
na niego przed drzwiami.
A więc tak wygląda zazdrość, pomyślał, czując się tro-
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
111
chę głupio. Dlaczego dorosły mężczyzna, który nie powi
nien rościć sobie do kobiety żadnych praw, ma takie za
borcze zapędy? Zapłacił i mszył do drzwi. Elena patrzyła
w dal, zamyślona. Zatrzymał się, jakby zobaczył ją po raz
pierwszy.
Może było to złudzenie, ale wyglądała bardzo samot
nie... jakby tak spędziła całe życie. Nagle zrozumiał, że,
niezależnie od tego, jak na niego reagowała, jak zadowo
lona wydawała się z jego powrotu, jest w niej coś, czego
nie mógł pojąć. Nie był to mur, w każdym razie nie taki,
na jaki wpadł wtedy, kiedy zobaczył ją zaraz po powrocie
do Santiago. Pokręcił głową. Chyba coś mu się przywi
działo. Otworzył drzwi i wyszedł.
- Gotowa do powrotu?
Odwróciła się i uśmiechnęła się, lecz jej oczy pozostały
smutne.
- Pewnie. Mam do ciebie parę pytań.
Otoczył ją ramieniem.
- A ja mam mnóstwo odpowiedzi. Wybierz sobie te,
które ci się spodobają.
Wieczorem Elena zapukała do hotelowych drzwi. Chris
otworzył, a ona weszła bez słowa. Usiadła na łóżku i po
patrzyła na niego.
- Znalazłeś coś?
- Może. Nie jestem pewien. - Rozwalił się na fotelu.
- Sanchez wrócił - westchnęła. - Chce cię poznać.
- Mnie? - popatrzył zdziwiony. - Powiedziałaś mu
o mnie?
- Przecież umawialiśmy się, że tak zrobię. Musiałam
112
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
jakoś wyjaśnić twoją obecność, zanim ktoś mu powie, że
spotykałam się z tobą, gdy on był w trasie. W takich mia
steczkach szybko rozchodzą się wieści. Zapomniałeś
o tym?
- Myślisz, że mnie przedstawi Delgado?
- Raczej wątpię. - Roześmiała się niewesoło. - Nie
był szczególnie zachwycony twoim przyjazdem.
- Naprawdę? - Chris uniósł brew. - Czyżby zrobił się
zaborczy wobec swojej księgowej?
- Może.
- Tylko „może"? Eleno, co jest grane?
- O co ci chodzi? - Popatrzyła na niego uważnie.
- Wydajesz się jakaś inna. Nie mogę tego dokładnie
określić. W Waszyngtonie byłaś taka skupiona na naszych
celach. Tutaj jesteś bardziej miękka i... - dodał i spojrzał
na jej szorty i koszulkę - dużo bardziej seksowna. Pier
wszy raz w życiu mam okazję podziwiać twoje nogi, Mal-
donado. To twoja tajna broń?
- Bardzo śmieszne!
- Masz dość tego zadania? - spytał cicho.
- Radzę sobie, ale ucieszę się, jak będzie już po wszyst
kim. Nie podoba mi się, że muszę okłamywać mamę. Robi
plany, jakby myślała, że wyjdę za mąż i spędzę tu resztę
życia.
- Za mąż? Za Sancheza?
- Chyba tak. Wie, że spędzam z nim sporo czasu, no
i że nie umawiam się z innymi facetami. Szybko dodała
dwa do dwóch i wyszło jej pięć. - Przeczesała palcami
włosy. - Boże, wciąż robi niezbyt subtelne aluzje na temat
wnuków.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
113
- Matki mają swoje dziwactwa - roześmiał się Chris.
- Twoja też?
- Tak - skinął głową. - Ale powiedziałem jej, że ty
mnie nie chcesz, a żadna inna kobieta nie jest w stanie
zająć w moim życiu twojego miejsca. - Zrobił tragiczną
minę.
- Co zrobiłeś? - Elena zerwała się z łóżka jak oparzona
Jej gwałtowna reakcja ogromnie go rozbawiła.
- Żartowałem! - wykrztusił. - Nigdy nie byłaś taka
drażliwa. Odpręż się trochę.
Spojrzała na niego z oburzeniem i usiadła.
- Masz dziwne poczucie humoru, Simmons.
- I tak mnie kochasz, prawda?
- Proszę, starczy tego.
- Martwię się o ciebie - powiedział. Już był poważny.
- Widziałem, w jakim żyjesz stresie. Wilder niepotrzebnie
cię w to wpakował.
- Radzę sobie.
- Ale z trudem. No dobrze, nic więcej nie powiem.
- Wziął ze stolika papierową teczkę. - Oto, co zaobser
wowałem na moście... - zaczął, a następnie opowiedział,
jak wygląda zmiana warty, ilu ludzi pracuje po każdej
stronie granicy i jaki był ruch między północą i szóstą
rano. - Po skonsultowaniu tych informacji z danymi od
innych agentów czuwających przy głównej drodze, mogę
powiedzieć, że dwie noce temu przejechał przynajmniej
jeden pojazd, który nie został sprawdzony. Było siedmio-
minutowe okienko, bo po obu stronach strażnicy akurat
patrzyli gdzie indziej. I wtedy przejechała nieoznakowana
ciężarówka.
114
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Kazałeś ją zatrzymać?
- Tak, ze trzydzieści kilometrów stąd. Była pusta. Po
dejrzewamy, że kierowca wcześniej zdążył pozbyć się to
waru.
- Dlaczego sądzisz, że ten samochód był wyjątkowy?
- Kierowcę kompletnie zaskoczyła kontrola. Wciąż
pytał, kim jesteśmy i jakie mamy prawo, żeby go zatrzy
mywać. Nie chciał podać żadnych informacji na temat
właściciela ciężarówki i dlaczego przejeżdża z pustym
wozem.
- Widział cię?
- Nie, zatrzymali go pozostali chłopcy z grupy. Zamie
rzam zostać tu jeszcze trochę, więc się kryłem w cieniu.
- To człowiek Delgada?
- Ciężarówka była zarejestrowana na jedną z firm Del
gada.
- Zamknęliście kierowcę?
- Nie było za co. Papiery miał w porządku. Puściliśmy
go, ale chyba uwierzył, że ich system nie działa tak dobrze,
jak myśleli. Pewnie zaczynają się denerwować. Jeśli tak,
mogą coś zepsuć.
- Wystarczy raz i będziemy ich mieli - powiedziała.
- Mam nadzieję, że już niedługo.
- Tak. Tutejsze lato jest dla mnie trochę za gorące.
- Nie słyszałeś? - uśmiechnęła się. - Kiedy Teksań-
czyk umiera i grozi mu piekło, na wszelki wypadek zabie
ra ciepłą kurtkę, żeby nie zmarznąć. - Wstała i przeciąg
nęła się. - Muszę się trochę przespać. Informuj mnie
o wszystkim. Jeśli ci to odpowiada, zorganizuję spotkanie
z Joem w kafejce.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
115
- Jak chcesz.
Wstała i cicho wyszła z pokoju. Kiedy wysiadła z win
dy, w holu na szczęście było pusto, dzięki czemu jej re
putacja nie została narażona na szwank.
Następnie przeszła kilka przecznic do miejsca, gdzie
zostawiła samochód, wsiadła i ruszyła do domu.
Nie zauważyła Joego, który siedział w swojej cięża
rówce zaraz za rogiem hotelu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Elena zaksięgowała wydatki i wpływy z tego tygodnia
i z satysfakcją rozprostowała ramiona.
Joe był w domu od trzech tygodni. Przez ten czas za
dnia dbała o jego rachunki, natomiast wieczory i część
każdej nocy spędzała w jego łóżku.
Zaaranżowała spotkanie Chrisa i Joego. Obaj panowie
byli dla siebie uprzejmi, ale czuło się między nimi napię
cie. Kilka dni później Chris wyjechał.
Elena zauważyła, że od tamtego spotkania Joe stał się
bardziej energicznym i zaborczym kochankiem. Kiedy by
li razem, skupiała się tylko na nim, lecz gdy zostawała
sama, ogarniała ją rozpacz.
Wiedziała, że ten związek prowadził donikąd, nawet
jeśli śledztwo nie dotyczyło Joego. Okłamała go. Pozwo
liła mu wierzyć, że wróciła do Santiago na zawsze.
Wszystko było łgarstwem, oprócz tego, że go kochała.
Wiedziała, że kiedy stąd wyjedzie, nie będzie potrafiła
związać się z nikim innym.
Od kilku dni nie musiała już siedzieć w Santiago. Na
pisała raport, w którym dowiodła, że Joe jest niewinny.
Natmiast Chris i inni agenci mieli gorąco i powinna do
nich dołączyć, skoro jej praca tutaj dobiegła końca. Prob
lem polegał na tym, że nie umiała rozstać się z Joem.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
117
Rano powiedziała mamie, że przyjęła nową posadę na
Wschodnim Wybrzeżu, po czym pojechała do Joego, by
przekazać mu tę samą wieść. Pierwszym problemem oka
zał się fakt, że Sanchez tkwił pod zepsutą ciężarówką.
Potem coś mu się pokomplikowało i musiał pojechać po
części zamienne.
W końcu postanowiła zostać i zobaczyć, jak się potoczy
dzień, a dopiero potem podjąć jakąś decyzję. Wciąż nie
wiedziała, jak ma mu wyjaśnić, że mimo tego, co się
wydarzyło między nimi, wyjeżdża, by robić karierę.
Prawda, Joe nigdy nie powiedział, że ją kocha. Nie
proponował jej też stałego związku. Wiedziała jednak, że
zależało mu na niej. Pewnie to i lepiej, że żadne z nich nie
ujawniło swoich uczuć.
Być może kiedyś będą wdzięczni za ów cudowny czas
zmysłowych doznań. Wiedziała, że przez ostatnie tygod
nie wiele nauczyła się o sobie.
Między innymi tego, że nie pozwoli się dotknąć innemu
mężczyźnie.
A także tego, że od osobistych uczuć ważniejsza jest
dla niej praca, którą traktowała jak posłannictwo. Tę lekcję
najtrudniej było jej przyjąć.
Również o Joem dowiedziała się dużo rzeczy, które
pewnie wolałby zachować tylko dla siebie. Jednak nie
odkryła niczego nielegalnego.
Dowiedziała się na przykład, że połowa mieszkańców
mieszkańców miasteczka jest mu winna jakieś pieniądze,
gdy jednak mieli jakieś poważne problemy finansowe,
kazał jej wstrzymywać fakturę i mówił, że wyśle ją
później. A czasem polecał, żeby unieważniła dług.
118
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Pozwalał szesnastoletniemu chłopakowi, dalekiemu
krewnemu, sprzątać w garażu i wykonywać inne prace,
żeby mógł spłacić w ten sposób naprawę starego grata,
którym jeździł.
Z uśmiechem pokręciła głową. Lada dzień zechce go
kanonizować. Cynicznie pomyślała, że nic dziwnego, iż
straży nadgranicznej wydał się podejrzany. Facet mógł
zarabiać kupę forsy w dużym mieście, więc dlaczego mie
szka w tym żałosnym miasteczku?
Jego wytłumaczenie, że opiekuje się matką, było szla
chetne. Odkryła też, że również prawdziwe. Zazwyczaj
robił sobie przerwę późnym rankiem i jechał do miasta.
Kiedy wracał, przeważnie przywoził jakiś wypiek od ma
my. A więc naprawdę stale do niej zaglądał.
Nagle w drzwiach pojawił się Joe. Był zgrzany, brudny
i zmęczony.
- Męczący poranek? - spytała z uśmiechem.
Otarł czoło przedramieniem, robiąc sobie na twarzy
kolejną czarną smugę. Zignorował jej pytanie i zamiast
tego zadał swoje.
- Jak ci leci?
- Skończyłam. - Rozłożyła ręce. - Jeśli wolisz, mogę
sobie iść na resztę dnia.
- To najlepszy pomysł, jaki słyszałem od jakiegoś cza
su - stwierdził, otwierając puszkę coli.
Cóż, był to najwyraźniej właściwy moment, by mu
powiedzieć, że już nie potrzebuje pomocy. Idealnie. Schy
liła się i podniosła torebkę.
- No to już idę - stwierdziła.
Wyprostował się i spojrzał na nią z irytacją.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
119
- Nie musisz iść. Właśnie mnie namówiłaś, bym rów
nież dał sobie wolne na resztę dnia. Może pojedziesz ze
mną?
Przerwała poszukiwanie stopami butów. Wiedziała, że
muszą być gdzieś pod biurkiem.
- Jechać z tobą? Dokąd?
- Znam jedno miejsce, gdzie jest chłodno i nie ma
ludzi. Tam na pewno poprawi ci się tam humor. - Wy
szczerzył zęby.
- Piłeś coś? - spojrzała na niego ostrożnie.
- Nic - pokręcił głową. - Odkąd wróciłem, usiłowa
łem nadrobić stracony czas i już mam dość. Najpiękniej
sze w prowadzeniu własnej firmy jest to, że raz na jakiś
czas mogę sobie wziąć dzień wolny. Wpadniemy do cie
bie, żebyś mogła zabrać kostium, i do Rosie, żeby zgarnąć
coś do jedzenia. A potem po prostu zwiejemy stąd.
Mogła odmówić. Powinna mu powiedzieć to, do czego
szykowała się od rana. Ale jego propozycja była bardzo
kusząca.
Skinęła głową, okazując beztroskę, której nie czuła.
- Dobry pomysł.
- No to chodźmy. - Skinął głową bez uśmiechu.
Przeszedł obok niej i zniknął w swojej sypialni.
Wyłączyła komputer i rozejrzała się dokoła. Joe łatwo
poradzi sobie z księgowością, bo porobiła staranne notat
ki, wyjaśniające każdy krok.
Jednak jej na pewno nie będzie łatwo.
Ruszyła przez kuchnię i była już przy drzwiach, gdy
Joe pojawił się w ręcznikami w dłoni.
- Może jedź za mną, to zostawię dżipa u mamy?
120
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Nie ma sprawy - zgodził się.
- No to do zobaczenia u mnie.
Jadąc do domu, usiłowała uspokoić swoje sumienie.
Zasłużyła na ten dodatkowy dzień z Joem, zanim opuści
miłość swojego życia. Będą miełi jeszcze parę godzin dla
siebie, a potem jakoś znajdzie siły, by powiedzieć mu. że
odchodzi.
Była już prawie pierwsza, kiedy znaleźli się na drodze
wychodzącej z miasta.
Elena zerknęła na Joego.
- Mam nadzieję, że już niedaleko. Nie wiedziałam,
jaka jestem głodna, dopóki nie kupiłeś tego jedzenia. Nie
wiem, co Rosie włożyła do środka, ale pachnie cudownie.
- To był świetny pomysł. - Uśmiechnął się. - Bardzo
miło, że na niego wpadłaś.
- Ja? - Spojrzała na niego zaskoczona.
- No pewnie. Kiedy powiedziałaś, że nie masz już po
co siedzieć w pracy, zrozumiałem, że ja też nie muszę.
- Zerknął na nią. - Bardzo mi pomogłaś, odkąd na nowo
zjawiłaś się w moim życiu. Mówiłem ci już o tym?
- Codziennie. - Roześmiała się. - Muszę przyznać, że
początek nie był łatwy. Teraz cała baza danych już jest
w twoim komputerze i powinieneś sobie świetnie radzić
beze mnie.
- Czy w ten subtelny sposób usiłujesz powiedzieć mi,
że rezygnujesz z pracy?
Odpowiedziała nie wprost.
- Nie chcę brać od ciebie pieniędzy, skoro już prawie
nic nie robię.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
121
Tak więc zasiała pierwsze ziarenko..
Joe nie zareagował. Jechali w milczeniu.
Chciałaby powiedzieć mu, dlaczego naprawdę przyje
chała do Santiago i czemu musi wyjechać, ale nie mogła.
Tyle tylko, że miała cichą satysfakcję, iż Joe okazał się
niewinny.
- Trzymaj się - odezwał się nagle. - Zaraz zjedziemy
z drogi. Będzie trochę trzęsło.
- A dokąd my właściwie jedziemy? - spytała, rozglą
dając się wokół. Byli już jakieś trzydzieści kilometrów za
miastem.
- Odkryłem to miejsce, gdy byłem mały. Nie wiem,
czyją jest własnością. Nigdy nikogo tam nie widziałem,
więc uznałem je za własne. Gdybym miał pieniądze, pew
nie bym spróbował je kupić. W tej chwili wystarczy mi,
że mogę tu czasami przyjeżdżać.
- Mówiłeś, że nikt inny nie wie o tym miejscu?
- Tak sądzę, bo nigdy nikogo tutaj nie widziałem. Cie
bie pierwszą tu przywiozłem.
Elena trzymała się mocno, bo jechali po wybojach.
Kiedy wreszcie Joe zatrzymał samochód pod cienistym
drzewem, westchnęła z ulgą i rozejrzała się. W pobliżu
płynął wąski strumyk, ale zaraz znikał za wzgórzem.
Joe wysiadł i wziął pudło z jedzeniem.
- Weź ręczniki i chodź.
- No nie, o tym tylko marzyłam w taki upał! Piesza
wyprawa?!
Joe już szedł brzegiem strumyka.
- Zgadłaś - odparł bez wahania. - Tym razem na pew
no zasłużysz na obiad.
122
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Ruszyła za nim, uważnie patrząc pod nogi, nie mogła
wiec podziwiać okolicy.
Wreszcie zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Już prawie jesteśmy na miejscu.
Popatrzyła przed siebie i zobaczyła strome zbocze blo
kujące ścieżkę. Kiedy stanęła obok Joego i spojrzała
uważniej, dostrzegła, że ścieżka i strumień znikają w ja
skini zarośniętej krzewami.
- Nie rozumiem, jak ci się udało znaleźć to miejsce.
Nic dziwnego, że nikt tu nie przychodzi - stwierdziła,
stąpając ostrożnie.
Nagle jaskinia skończyła się, a ścieżka rozszerzyła,
wciąż biegnąc obok strumienia. Tuż przed nimi ukazała
się trawiasta polana ze sporym jeziorkiem, zasilanym
przez wodospad spadający ze zbocza.
- Och, Joe, jak tu pięknie - powiedziała cicho. - Ma
leńki raj.
Rozłożył duży koc pod drzewem, usiadł i zaczął roz
pakowywać jedzenie. Elena roześmiała się, gdy zobaczy
ła, ile przysmaków Rosie im zapakowała. Starczyłoby na
trzy posiłki.
- Jeśli zjem chociaż połowę, będę ciężka jak słoń -
stwierdziła.
- To najpierw popływajmy.
Elena rozejrzała się wokół. Dzięki zboczu góry i gę
stym liściom miejsce to było całkowicie odosobnione.
Odwróciła się, by założyć dwuczęściowy kostium. Kiedy
się obejrzała, Joe był już w wodzie, płynąc potężnymi
ruchami, więc mogła podziwiać pięknie rozwinięte mięś
nie jego ramion. Dotarł na drugą stronę jeziorka i obrócił
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
123
się na plecy. Unosił się na wodzie z zamkniętymi oczami
i błogim uśmiechem na ustach.
Elena weszła do wody, która okazała się cudownie
chłodna. Zadrżała, czując jej krople na swojej rozgrzanej
skórze. Popłynęła w przeciwną stronę niż Joe, do wodo
spadu, który rozsiewał wokół wspaniale odświeżającą
mgiełkę.
- No i co, warto było trochę się pomęczyć? - zawołał
Joe.
Roześmiała się.
- Wiesz, zawsze jesteś pełen niespodzianek. Tak, warto
było. Mam wrażenie, że jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy
tu kiedykolwiek byli.
- Też zawsze tak się tu czuję.
Popłynął leniwie w jej stronę. Było w nim coś drapież
nego, tak męskiego, że aż zaparło jej dech w piersi. Ko
chała się z nim wystarczająco często, by rozpoznać wyraz
jego twarzy.
- Nie masz kąpielówek, prawda? - spytała z uśmie
chem.
- Nie.
- Ale mnie pozwoliłeś zachować się przyzwoicie.
- Pomyślałem, że tak będzie lepiej, na wypadek, gdyby
ktoś trafił do mojego prywatnego raju. Poza tym w kostiu
mie wyglądasz bardzo seksownie.
Objęła go ramionami.
- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś.
- Zrobiłbym to wcześniej, ale nie było na to czasu.
- Stanął na dnie. Woda sięgała mu do piersi. Elena oto
czyła go nogami w pasie.
124
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Sięgnął dłonią, odsunął skrawek materiału między jej
udami i wszedł w nią głęboko, zaborczo. Poczuła się cu
downie lekko, niebywale swobodnie.
- Mmm - mruknął, gryząc ją lekko w szyję. Elena
skrzyżowała kostki za jego plecami, przyspieszając tempo.
Oboje krzyknęli w tej samej chwili i przywarli do siebie.
Potem wyślizgnęła się z jego objęć i popłynęła w stronę
wodospadu. Miała nadzieję, że wilgoć na jej twarzy Joe
uzna za krople wody.
- To nie było za mądre - powiedział po chwili, dołą
czając do niej pod odświeżającą mgłą wodospadu.
- Co takiego?
- Poza pierwszym razem, zawsze pamiętaliśmy o za
bezpieczeniach. - Skinął w stronę koca leżącego na tra
wie. - Przywiozłem coś ze sobą, ale w wodzie przestałem
być rozsądny. Przyciągnął ją i pocałował. - Chodzi o to,
Eleno - powiedział, kiedy podniósł głowę - że niemal
miałem nadzieję, iż zajdziesz w ciążę.
- No... może tak nie będzie - odpowiedziała, nie mogąc
uwierzyć, że zapomniała o czymś tak ważnym. - To znaczy...
to nie jest najlepszy moment na takie... zmiany w życiu.
Znowu ją pocałował.
- Chodź coś zjeść.
Po jedzeniu ogarnęła ich senność. Joe położył się i po
klepał swoje ramię. Elena wyciągnęła się obok niego i
z westchnieniem zamknęła oczy. Przywykła do zasypiania
przy jego boku. Zastanawiała się, jak bez tego przetrwa
resztę życia. No cóż, jakoś przetrwa. Jej przeznaczeniem
była samotność... i wspomnienia.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
125
Obudziła się, gdy Joe się poruszył. Usiadła i rozejrzała
się sennie. Słońce zbliżało się do zachodniej strony nieba.
- Nie chciałem cię budzić, ale zdrętwiało mi ramię
- powiedział, rozmasowując je.
- Nic dziwnego. Spaliśmy kilka godzin.
Obrócił się i pociągnął ją z powrotem na koc, po czym
przełożył rękę i nogę przez jej ciało.
- Spieszy ci się do domu?
- Nie, ale chyba musimy wyjść stąd za dnia, bo się
zgubimy.
- Albo moglibyśmy zostać tu na zawsze i zapomnieć
o reszcie świata - zasugerował cicho.
- Brzmi całkiem miło.
- Ale niezbyt praktycznie. - Ogarnął jej włosy z twa
rzy. - No, powiedz to wreszcie.
Odwróciła głowę i wpatrzyła się w niego.
- Co ci mam powiedzieć?
- To, o czym mi od rana usiłujesz nie mówić, cokol
wiek to jest. Wymyślałem różne rozwiązania i żadne mi
się nie podobało. Straciłem koncentrację i wciąż sobie ka
leczyłem dłonie. W końcu uznałem, ze powinniśmy wy
jechać, gdzie nie ma ludzi i silników, bym wreszcie mógł
się dowiedzieć, o co ci chodzi.
- Tak łatwo mnie przejrzeć? - spytała w końcu.
- Dzisiaj rano był w twoich oczach smutek, którego
wcześniej nie widziałem. No to wreszcie mi powiedz.
Elena skupiła się w sobie.
- Przyjęłam pracę na wschodzie. Nie mogłam odmó
wić. Problem polega na tym, że chcą mnie zatrudnić od
zaraz.
126
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Zapadła cisza. Wreszcie Joe zapytał:
- Czyli odchodzisz?
- Tak... - Zamknęła oczy i objęła Joego, kryjąc twarz
w jego ramieniu.
- Nie powinno mnie to zaskoczyć - stwierdził w koń
cu. -I w sumie nie zaskakuje. Przecież nigdy nie chciałaś
tu mieszkać.
- Joe, wszystko ci wyjaśnię...
- Nie musisz. Cieszę się, że przynajmniej jakiś czas
byliśmy ze sobą. Nigdy o tym nie zapomnę.
Przełknęła dławiące łzy. Joe nie próbował namówić jej,
by została. Co z tego, że nie mogła tego zrobić, przecież
o tym nie wiedział. Nie oświadczył się jej. Pewnie nigdy
nie miał takiego zamiaru.
Puścił ją i usiadł.
- Masz rację. Lepiej ruszajmy, bo się zgubimy po
ciemku.
Spakowali resztę jedzenia i w milczeniu ruszyli w po
wrotną drogę.
Tak jest lepiej, przekonywała samą siebie. Przyjął to
spokojniej, niż się spodziewała. A jednak spodziewała się,
że będzie walczył...
Było całkiem ciemno, gdy dotarli do autostrady. Oto
czył ją ramieniem i puścił dopiero wtedy, gdy zajechali
pod jej dom.
Joe zatrzymał samochód, odwrócił się do Eleny i po
wiedział:
- Nie musisz kłamać. Nigdy nie chciałem od ciebie
więcej, niż mogłaś mi dać. Nie usiłowałem cię kontro
lować.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
127
- O jakie kłamstwo ci chodzi? - spytała zaniepoko
jona.
- Eleno, wiem, dlaczego wyjeżdżasz. Nie jestem aż tak
głupi.
Była bliska paniki. Nie, to niemożliwe! Nie mogło być
żadnego przecieku. Nikt nie mógł zdradzić Joemu, kim
naprawdę była Elena.
- Nie wiem, o co ci chodzi - powiedziała w końcu.
- Uważasz, że nie umiem połączyć faktów? - Wes
tchnął. - Wszystko było świetnie, dopóki nie pokazał się
Chris, twój tak zwany przyjaciel. Nagle dostajesz pracę...
a tak naprawdę wracasz do niego. Wiem, że byłaś z nim,
kiedy tu siedział. Parę razy widziałem, jak wychodziłaś
z jego hotelu.
- Śledziłeś mnie?
- Musiałem wiedzieć. Czekałem, aż sama mi powiesz,
lecz okazało się, że nie masz zamiaru o tym wspominać.
W końcu zrozumiałem, że w ten sposób mścisz się na
mnie za to, co się stało przed laty. Myślałaś, że cię wyko
rzystałem dla głupiego zakładu. Nadarzyła się okazja, by
odegrać się na mnie, więc skorzystałaś z niej.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem.
- I nadal się ze mną kochałeś, chociaż w to wierzyłeś?
- Najpierw czekałem, aż mi wszystko wyznasz. Mia
łem nadzieję, że stanie się to dzisiaj. Jednak powiedziałaś
mi tylko, że dostałaś nową pracę, ale twoja mina świad
czyła, że chodzi o coś więcej. No cóż, zemściłaś się. Za
łatwiłaś mnie po prostu perfekcyjnie.
128
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Joe, to wcale nie tak.
- No to powiedz mi, jak.
Patrzyła na niego, a jej serce pękało z bólu.
- Nie mogę - poddała się w końcu.
- W takim razie pozwól, że wyciągnę własne wnioski,
dobrze? - spytał, otwierając drzwiczki i obchodząc samo
chód, by pomóc jej wysiąść.
- Joe - zaczęła, kiedy stali pod domem. - Nie odpo
wiedziałeś. Skoro tak bardzo mi nie ufałeś, to dlaczego się
ze mną kochałeś?
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, aż w końcu jego
wargi ułożyły się w półuśmiech,
- Warto było.
Odwrócił się i poszedł.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Cztery miesiące później
- A niech to, Eleno - poskarżył się Chris. - Będę
szczęśliwy, jak już skończymy tę sprawę i wrócimy do
Waszyngtonu. W życiu nie byłem tak zdołowany.
Siedzieli w dżipie na opuszczonej drodze niedaleko Rio
Grande. Jeśli ich informacje były prawdziwe, dziś w nocy
mieli zdobyć dowody, których tak pracowicie szukali
przez pół roku.
- A ja wcale nie jestem zdołowana - odparła, kłamiąc
w żywe oczy. - Tylko zmęczona. Wprawdzie Wilder za
kładał, że tyle to może potrwać, ale miałam nadzieję, że
wystarczą nam trzy miesiące. Jeśli dzisiaj się uda, to wró
cimy do domu na Święto Dziękczynienia.
- Zamierzasz spędzić je z mamą?
- Nie. Sądzi, że wróciłam do Marylandu. Powiedzia
łam, że skoro zaczęłam nową pracę, nie wyrwę się tak od
razu.
- Męczą cię te kłamstwa, co?
Znowu pokręciła głową.
- Taka praca. Po prostu trzeba mi wakacji i tyle.
- Niezły pomysł. Dokąd byś pojechała, gdybyś miała
czas?
130 NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Zanim zdążyła odpowiedzieć, zatrzeszczała krótkofa
lówka.
- Jadą - powiedział cicho Sam Walters.
Ruszyli pieszo przez krzaki i kaktusy w stronę głównej
drogi. Elena była dumna z pracy, jaką wykonali. Mieli
dowód, że co najmniej troje agentów przyjmowało łapów
ki i przekazywało przestępcom informacje o wszystkim,
co działo się na granicy. Wiedzieli o pieniądzach płyną
cych do wysokiego urzędnika Urzędu Imigracji. Dzisiaj
wieczorem zamierzali uzyskać potrzebne dowody.
Nareszcie rozumieli, dlaczego transporty przechodziły
nie zauważone. Służbom państwowym przekazywano fał
szywe informacje, by odciągnąć je od miejsc, w których
ciężarówki przekraczały granicę.
Był to dobrze przygotowany plan. Dwaj agenci Sama
Waltersa zaprzyjaźnili się z pracownikami z dwóch po
dejrzanych meksykańskich fabryk i dzięki temu dowie
dzieli się, kiedy ruszy transport na północ. Kilka godzin
temu potwierdzili tę informację. Ciężarówki były już
w drodze.
Ze względu na pełną konspirację nie zawiadomiono
innych agencji rządowych, bo nie wiadomo było, komu
można bezwzględnie ufać.
Dwaj ludzie w Meksyku odczekali, aż ciężarówki ruszą
na północ, po czym przybyli przed nimi na granicę. Tak
więc ekipa w komplecie szykowała się do akcji.
Elena usłyszała warkot zbliżających się samochodów.
Poczuła, jak pod wpływem adrenaliny opuszcza ją strach.
Pierwszy kierowca nie zobaczy blokady, póki nie wy
jedzie zza ostrego zakrętu. Zanim to się stanie, wszystkie
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
131
trzy ciężarówki będą na miejscu i blokada zostanie szybko
ustawiona także za nimi, uniemożliwiając ucieczkę.
Wszyscy mieli na sobie kamizelki kuloodporne i heł
my, bo w każdej ciężarówce jechało dwóch uzbrojonych
mężczyzn.
Chris mówił, że Sam poprosił miejscową policję
o ogłoszenie stanu gotowości, wyjaśniając, że mogą być
problemy z ujęciem jakichś bandystów, jednak nie ujaw
nił, o kogo chodzi.
Czekali z Chrisem w krzakach. Po drugiej stronie drogi
widzieli dwóch innych agentów. Blokada miała wyglądać
zupełnie niewinnie, jak przypadkowa przeszkoda na dro
dze, którą łatwo da się ominąć.
I rzeczywiście, pierwszy kierowca, choć jechał bez
świateł, dostrzegł coś i spokojnie się zatrzymał. Zaraz za
nim zajechały następne dwa auta. Elena wiedziała, że w tej
chwili ustawiana jest druga blokada. Kierowca wyskoczył
z ciężarówki i po chwili głośno coś krzyknął.
Potem wszystko zaczęło się dziać jednocześnie.
Na drodze rozbłysły światła i rozległy się syreny. Elena
odwróciła się i zobaczyła samochody pełne żołnierzy, nad
jeżdżające z różnych stron prosto na nich.
- Co do cholery? - zdziwił się Chris. - Co to za ludzie?
Przez megafon rozległ się głos:
- Wyjdźcie z samochodów z rękami w górze. Poru
szajcie się powoli, a nikomu nic się nie stanie.
I tak w kółko.
Wtedy usłyszała pierwszy strzał, a zaraz potem posypał
. się grad kul.
Razem z Chrisem padli na ziemię z bronią w rękach.
132
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Wszędzie dookoła rozlegały się krzyki i wystrzały. Nie
spodziewała się, że ujdzie z życiem. Pomyślała o Joem.
Żałowała, że mu nie powiedziała, iż jej miłość do niego
nie była kłamstwem.
W ciągu kilku minut teren został zabezpieczony i strza
ły ucichły. Mężczyźni stojący przy ciężarówkach zostali
otoczeni. Słyszała, jak Sam pyta, kto dowodzi żołnierzami.
Wyszedł podpułkownik w polowym mundurze.
- Podpułkownik Grady Davis. Co tu na litość boską
robicie?
Sam pokazał mu odznakę.
- Mógłbym pana zapytać o to samo - odparł. - Od
miesięcy pracujemy nad tą sprawą. Przewożą przez grani
cę narkotyki i nielegalnych imigrantów. Zdołaliśmy zła
pać ich na gorącym uczynku.
- Proszę wybaczyć, ale nie tylko tym się zajmują. Ko
rzystali z tej drogi także do przerzutu broni, której posia
danie jest w Stanach Zjednoczonych zakazane. Zresztą ta
broń została ukradziona z jednej z naszych baz. Możecie
się o tym sami przekonać.
Elena odwróciła się. Żołnierze zdejmowali z ciężaró
wek drewniane skrzynie. Gdy owtworzyli jedną z nich,
okazało się, że jest wyładowana bronią.
- Szkoda, panie pułkowniku, że nie mogliśmy działać
wspólnie - powiedział Sam. - Nawet nie wiedzieliśmy, że
jesteście w tej okolicy.
- Trafił swój na swego. - Oficer roześmiał się. - My
też nie mieliśmy o was pojęcia.
Podbiegł do niej Chris.
- Eleno, lepiej chodź ze mną.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
133
- Boże, trafili któregoś z naszych? - spytała, biegnąc
z nim w stronę ciężarówek.
- Dwóch, ale nic im nie będzie. Johnson dostał w no
gę, a Farnsworth w ramię. Ale nie o to chodzi. - Zwolnił
i wskazał głową na żołnierzy, którzy pochylali się nad
kimś leżącym na ziemi. - Dostał jeden z kierowców. Kie
psko z nim.
- Przykro mi, Chris, ale to nie nasza wina. Oni pierwsi
zaczęli strzelać.
Chwycił jej ramię.
- Eleno, to Joe Sanchez. Uznałem, że musisz to wie
dzieć
Patrzyła na niego, otępiała. Niemożliwe. Nie Joe! Nie
on. Przecież oczyściła go z wszelkich zarzutów. Nie jest
już podejrzany. To nie on.
Dotarła do grupy i zobaczyła kilku mężczyzn leżących
na ziemi. Zajmowali się nimi sanitariusze, szykując ich do
transportu do szpitala.
Padła na kolana obok Joego. Mimo wysiłków sanita
riuszy, rana na jego piersi wciąż krwawiła. Leżał z za
mkniętymi oczami, nie zdając sobie sprawy, co się dzieje.
Cały czas się myliłam, pomyślała z rozpaczą. Joe pra
cował dla Delgada przy przemycie broni i narkotyków.
Pozwoliła, by uczucia przysłoniły prawdę.
A teraz był tutaj jako jeden z przestępców.
Nie mogła powstrzymać łez. Nie obchodziło jej, co
o niej pomyślą koledzy albo żołnierze.
Złapali przemytników na gorącym uczynku. W tej
chwili, zgodnie z planem, zaczęto aresztować również ich
szefów, w tym Delgada.
134
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Misja zakończyła się sukcesem.
Elena uklękła na ziemi przy Joem. Krzyki i rozmowy
przestały do niej docierać. Była obok Joego, który okazał
się jednym z przemytników
Ktoś okrył go kocem i podłożył pod głowę zwiniętą
kurtkę. Zdjęli mu już koszulę i podłączyli do ramienia
kroplówkę.
- Och, Joe - szepnęła. Wzięła go za rękę. - Tak mi
przykro.
W światłach reflektorów wojskowych ciężarówek wi
działa, jak jego powieki zadrgały. Otworzył oczy. Patrzył
chwilę w nocne niebo, potem na jej twarz.
- .. .leną - powiedział niewyraźnie. - Skąd... tu...?
- Mogłabym zapytać o to samo. Och, Joe, dlaczego to
zrobiłeś? Myślałam, że nie masz z tym nic wspólnego.
Zamknął oczy. Jej łzy popłynęły szybciej.
- Przepraszam panią, musimy zabrać go na ciężarów
kę. - Zobaczyła nad sobą dwóch żołnierzy z noszami. Od
sunęła się i patrzyła, jak ostrożnie niosą go do ciężarówki.
W ciągu kilku minut zabrano wszystkich rannych i pojazd
ruszył.
Kiedy wstała i rozejrzała się wokół, zauważyła, że na
miejsce dotarła miejscowa policja, by zabrać tych prze
mytników, którzy nie byli ranni.
Słyszała, jak Sam rozmawia z dowódcą policji.
- Chyba poradziliśmy sobie całkiem nieźle. Dziękuję
za pomoc, komisarzu Crossett.
- Agencie Walters, wcale nie byliśmy potrzebni. Jest
tu chyba połowa amerykańskiej armii. - Rozejrzał się wo
kół z rękami wspartymi na biodrach, kręcąc głową.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
135
- Nie mieliśmy pojęcia, że przywożą z Meksyku broń,
komisarzu - odparł Sam. - Musieli ładować ją w innym
miejscu niż narkotyki. Z tego, co zrozumiałem, wywiad
wojskowy niezależnie prowadził własną akcję. Tak to by
wa, kiedy nie wie lewica, co czyni prawica.
- Kto zaczął strzelać? - spytał Crossett.
- Nie mam pojęcia. Może któryś z ludzi w ciężarów
kach. Przez chwilę bałem się, że skończy się masakrą.
- Cóż, kierowców możecie zabrać jutro z samego rana.
- Dziękuję.
- Czy dopadliście szefów całej imprezy?
Sam skinął głową.
- Wiem już, że Delgada zgarnęli bez problemu. Spał
w domu. Mam nadzieję, że sędzia nie zgłupieje i nie wy
znaczy kaucji, bo już go nigdy nie zobaczymy.
- A inni?
- Zdaje się, że kilku członków Straży Granicznej nie
przyjęło najlepiej nakazu aresztowania. Obaj są w szpitalu
pod strażą.
- Dwóch moich pojechało z ciężarówka do najbliż
szego szpitala. Upewnią się, że nikt nie zniknie po
drodze.
- Muszę wiedzieć, który to szpital - wtrąciła się Elena.
- Znam jednego z tych ludzi.
- Naprawdę? Co za przypadek.
- Wcale nie. Wychowałam się w Santiago, chodziłam
z nim do szkoły.
Elena dotarła do szpitala dopiero nazajutrz. Poprze-
dni dzień spędziła na papierkowej robocie, oraz na uspo-
136
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
kajaniu szefów agencji, których nie powiadomiono
o akcji.
Wcale nie chciała widzieć Joego za kratkami. Nie była
też szczególnie dumna, że pomogła go tam wsadzić.
Joe dokonał swojego wyboru, kierując się powodami,
których ona nigdy nie zrozumie. Wróciła myślami do
ostatniego wspólnego popołudnia. Tak bardzo chciała
zdradzić mu prawdziwy powód swojego przyjazdu do
Santiago. Mało brakowało, a zmarnowałaby własną karie
rę, ujawniając przestępcy dane o tajnej operacji.
Gdyby to zrobiła, Delgado zostałby ostrzeżony i cała
akcja poszłaby na marne.
Zatrzymała się przed szpitalem w Corpus Christi,
dokąd kilka godzin po strzelaninie przewieziono helikop
terem najpoważniej rannych. Podeszła do informacji i za
pytała, gdzie może znaleźć Joego Sancheza. Pracownica
sprawdziła w komputerze i pokręciła głową.
- Przykro mi. Nie mamy takiego pacjenta.
- Może nie został jeszcze zarejestrowany. Przywieźli
go wczoraj. Rana postrzałowa. Może jest na intensywnej
terapii?
- Proszę zapytać na oddziale.
Kiedy wyszła z windy na oddziale intensywnej terapii,
natychmiast zatrzymały ją pielęgniarki.
- Przykro mi, ale tutaj nie wolno wchodzić odwiedza
jącym - powiedziała jedna z nich.
- Szukam pacjenta z rana postrzałową, którego przy
wieziono wczoraj helikopterem.
- Jak się nazywa?
- Joe Sanchez.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
137
Pielęgniarka sprawdziła w rejestrze.
- Czy jest pani krewną pana Sancheza?
- Przyjaciółką. Byłam tam, gdy go postrzelili.
Pielęgniarka spojrzała na nią ze współczuciem.
- Przykro mi, ale pan Sanchez zmarł, nie odzyskawszy
przytomności.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elena siedziała na tarasie domku przy plaży i apatycz
nie wpatrywała się w fale laguny, uderzające w biały
piasek.
Trudno było uwierzyć, że jest środek grudnia. W Sta
nach zima pokryła już większość kraju śniegiem i lodem.
Tutaj, na Karaibach, panowało wieczne lato.
Spojrzała na swoje opalone ciało. Od paru tygodni cho
dziła w szortach i lekkich koszulkach, zawsze wysmaro
wana olejkiem, żeby nie dostać raka skóry. Troska o unik
nięcie raka wydała się jej zabawna. Ludzie wciąż umierali,
niezależnie od tego, co jedli, a czego nie, czy palili, czy
też nie, biegali, uprawiali gimnastykę czy spędzali dnie
w fotelu przed telewizorem.
Ludzie umierali i nie mogła nic na to poradzić.
Ludzie wierzyli, że współczesna medycyna wszystko
naprawi, rozwiąże wszelkie problemy. Kogo więc winić,
jeśli nic nie pomaga?
Walczono o jego życie, ale nic to nie dało.
Tak, Joe był przemytnikiem, ale nie potrafiła nazwać
go złym człowiekiem. Pamiętała go z przyjęcia u Tiny,
gdy ubrany w ciemny garnitur i śnieżnobiałą koszulę wy
glądał tak wspaniale... i patrzył na nią rozkochanym
wzrokiem.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
139
Albo gdy się kochali, dzięki czemu zrozumiała, że jest
zmysłową kobietą. Ale tylko przy nim.
Widziała go, jak pływał w jeziorku przy wodospadzie,
a słońce rzucało blask na jego opaloną skórę.
Zawsze taki silny i pełen życia...
Nigdy mu nie powiedziała, że go kocha... Będzie ją to
prześladować do końca życia.
On też nie wyznał jej miłości... ale wiedziała, że nosił
ją w swym sercu. Zdradził to na wiele sposobów.
Byli razem przez kilka krótkich tygodni. Aż wreszcie
Elena przyczyniła się do jego śmierci i będzie musiała żyć
z tą świadomością.
Nie miała nawet jego zdjęcia.
Nigdy nie urodzi jego dziecka.
Przed wyjazdem na urlop zadzwoniła do mamy. Sara
powiedziała, że odbyła się msza za Joego i że kościół był
pełen rodziny i przyjaciół. Tydzień później matka Joego
miała zawał i zmarła, zanim dowieziono ją do szpitala.
Francisco Delgado został przeniesiony do więzienia
o najostrzejszym rygorze, gdzie czekał na proces. Elena
wiedziała, że rząd liczy na cenne informacje w zamian za
złagodzony wyrok, ale nie sądziła, by zgodził się na taki
układ.
Zapytała o jego żonę. Nie było z nią dobrze. Tina za
mknęła się w domu i nie chciała nikogo widzieć. Lekarze
martwili się o nią i o jej ciążę. Elena miała nadzieję, że
Tina w końcu się pozbiera dla dobra swojego nienarodzo
nego dziecka.
Ona sama chciałaby mieć dziecko. Pamiątkę po
mężczyźnie, którego kochała.
140
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Gdy wstała z leżaka, zauważyła na plaży jakąś postać.
Był to mężczyzna, ale z tej odległości nie mogła go roz
poznać.
Dziwnie wyglądał w tym miejscu, bo miał na sobie
długie, ciemne spodnie i białą koszulę z długimi rękawa
mi, a przez ramię przerzucił marynarkę. Jednak było
w nim coś znajomego.
Wtedy podniósł rękę i pomachał do niej.
Stała bez ruchu i patrzyła, jak się zbliża. Wszedł na
taras.
- Miło cię widzieć, Eleno.
- Cześć, Chris. Właśnie miałam zamiar coś zjeść. Masz
ochotę?
- Jasne! A wyglądasz tak, jakbyś ostatnio pościła. Stra
ciłaś sporo kilogramów.
Domek miał jedną wielką sypialnię i równie dużą ła
zienkę. Kuchnia była częścią saloniku, oddzieloną tylko
barkiem. Ruchem ręki Elena zachęciła gościa, by usiadł
przy barze, a sama zaczęła wyjmować z lodówki jedzenie.
- Jem dużo sałatek i owoców - wyjaśniła. - Jest za
gorąco, żeby gotować.
- Miło tu. - Chris rozejrzał się wokół. - Masz klima
tyzację?
- Nie, ale wietrzyk od morza wystarcza. Nie zamykam
okien i włączam wszystkie wentylatory.
Nalała do dwóch szklanek ponczu owocowego i usiad
ła obok Chrisa.
- Nie wydajesz się zaskoczona moim widokiem -
stwierdził po kilku minutach. - Spodziewałem się mnó
stwa pytań.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
141
- Jakoś żadne nie przychodzi mi do głowy. Może
później.
- Podobasz mi się z rozpuszczonymi włosami. Przy
zwyczaiłem się, że je wiążesz - powiedział po chwili.
Elena dotknęła włosów, sięgających teraz znacznie po
niżej ramion.
- Nie zawracam sobie nimi głowy.
- Widać, że dużo bywasz na słońcu. Przy tej opaleniź-
nie twoje oczy lśnią jak szmaragdy.
- Co za poezja. Dziękuję. - Skończyli jeść i nalała
kolejne dwie szklanki. - Chcesz porozmawiać na ze
wnątrz, czy wolisz tutaj?
- Zbyt grubo jestem ubrany na taki upał. Wolę siedzieć
w chłodzie.
- Niech będzie. - Posadziła go w wiklinowym fotelu
i usiadła w drugim. Czekała.
- Eleno, Wilder się o ciebie martwi - powiedział skrę
powany Chris. - My wszyscy też. On chyba czuje się
winny, bo ściągnął cię do tej roboty, w której zresztą spi
sałaś się znakomicie. Rozumie, że ciężko przeżyłaś śmierć
Joego. Miałaś zaległy urlop i nikt nie ma pretensji, że
chcesz odpocząć. Ale biuro chciałoby wiedzieć, kiedy
wracasz.
- Nie wiem.
- Nie sądzę, by samotność dobrze ci robiła. Musisz
znaleźć się wśród ludzi, wpaść od nowa w rytm pracy.
Wilder mówi, że jeśli chcesz, może cię częściej wysyłać
w teren. Bardzo mu zaimponowałaś w Teksasie.
- Zabawne, nie? Wszystko zrobiłam źle i jeszcze mnie
chwalą.
142
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- O czym ty mówisz? Dopadliśmy ich. Musieliśmy
uważać na sprzedajnych agentów, ale w końcu się udało.
- Aha, a ja nie rozgryzłam Joego. Cud, że nas wszyst
kich nie powystrzelali tamtej nocy w tym zamieszaniu.
- Nikt nie ma do ciebie pretensji.
Nie odpowiedziała.
- A ty do siebie masz pretensje? O to chodzi?
- Wszystko stało się tak szybko. Szczęśliwym trafem
nie zaczęliśmy strzelać do żołnierzy, a oni do nas. A cię
żarówki spokojnie by uciekły.
- Ciężko by się było z tego wytłumaczyć - uśmiechnął
się Chris.
- Ale mogło się tak stać. Mieliśmy szczęście. I dlatego
nie chcę słuchać o żadnych pochwałach, które mi się nie
należą.
- Eleno, to nie twoja wina, że Joe zginął.
- A ja mam wrażenie, że tak.
Chris wyprostował się w krześle.
- Mam wrażenie, że nic cię już nie interesuje.
- I masz rację.
- Eleno, musisz otrząsnąć się z tej depresji.
- Od kiedy to stałeś się psychologiem? - Uniosła brew.
- Nie mogę ci pomóc. Najwyraźniej było coś między
tobą i Sanchezem, bo inaczej byś tego tak nie przeżywała.
- Mówiłam ci, że Joe był moim pierwszym kochan
kiem? - spytała obojętnym tonem, jakby rozmawiali o po
godzie.
Chris zmarszczył czoło.
- Wiesz, że nie. Nigdy mi nie opowiadałaś o swoim
życiu osobistym.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
143
Oparła głowę o fotel i zamknęła oczy.
- Jestem zmęczona. De bym nie spała, i tak jestem
zmęczona. Nie chce mi się wstawać z łóżka, nie chce mi
się ruszać.
- Eleno, to depresja. Nie pozwolę, byś sama siebie
zadręczała wyrzutami sumienia. Słyszysz mnie?
Nawet nie otworzyła oczu.
- Wszyscy na wyspie musieli cię usłyszeć.
- No dobra. Twój przyjaciel Joe cię okłamał.
Jej wargi drgnęły.
- Powiedz coś, czego nie wiem. Sama go skreśliłam
z listy podejrzanych. Muszę przyznać, że był świetnym
kłamcą.
- Eleno, do diabła. Nigdy nie kłamał na temat przemy
tu, bo go nigdy o to nie pytałaś. Sama mi to powiedziałaś.
Mówię o jego prawdziwej pracy. Okłamał cię, mówiąc, że
odszedł z wojska. Kiedy zginął, wciąż był żołnierzem.
Wiedziałaś o tym?
Usiadła prosto i otworzyła szeroko oczy.
- Co takiego?
- Słyszałaś. Był w Santiago na zlecenie armii Stanów
Zjednoczonych. Brał udział w tajnej operacji wojskowej.
Widziałaś jego dowódcę, tego podpułkownika. Jak my
ślisz, skąd wiedzieli, gdzie będą ciężarówki? Joe przeka
zywał im informacje. Dlatego pracował dla Delgada. Zbie
rał dowody na temat przemytu broni.
Wybuchnęła śmiechem.
- Nie mówisz poważnie. Czyli ja udawałam bezrobot
ną, która z podkulonym ogonem wróciła do domu, on
udawał biednego mechanika, a oboje pracowaliśmy dla
144
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
rządu! Ale z nas była para! - Śmiała się dalej, aż śmiech
przeszedł w szloch.
Chris otoczył ją ramionami.
- Myślałem, że poczujesz się lepiej, gdy się dowiesz,
że był jednak po właściwej stronie.
- Ale przez to nie żyje.
Trzymał ją w ramionach, aż przestała płakać. Otarł
jej twarz chusteczką i, kiedy wreszcie ucichła, serdecz
nie powiedział:
- Eleno, wróć ze mną. Nie niszcz siebie. Pomoże ci
tylko czas. Przyjaciele ci pomogą. Pozwolisz nam?
W końcu podniosła głowę i spojrzała na niego zapuch-
niętymi oczami.
- Chris, nie mogę. Jeszcze nie. Potrzebuję więcej cza
su. Doceniam to, co mówisz. Doceniam, że mnie znala
złeś, ale muszę sama przez to przebrnąć. I dziękuję, że
powiedziałeś mi o Joem. To wyjaśnia wiele spraw, których
nie mogłam zrozumieć. To mi pomogło. Ale potrzebuję
jeszcze trochę czasu.
Obserwował ją przez dłuższą chwilę i w końcu skinął
głową.
- Rozumiem. Zawrzyjmy umowę. Za tydzień przyjadę
po ciebie. Dziś mamy dwunastego grudnia. Wracam dzie
więtnastego. Spodziewam się, że będziesz już spakowana.
Zgoda? Jeśli nie masz ochoty wracać na święta do Teksasu,
zorganizujemy coś w Waszyngtonie.
- Zgoda - powiedziała w końcu.
- Grzeczna dziewczynka. - Dopił drinka. - W takim
razie pójdę do hotelu. Jutro lecę do domu, a ty musisz mi
obiecać, że będziesz więcej jadła.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
145
- Postaram się. - Próbowała się uśmiechnąć.
Uścisnął ją mocno.
- Proszę, dbaj o siebie. Joe nie chciałby, żebyś tak
cierpiała.
- Żartujesz chyba. Nie uwierzyłby w mój ból. Myślał,
że postąpiłam tak, by odpłacić mu za coś, co się stało przed
wieloma laty.
- A może chciał, żebyś w to uwierzyła.
- To znaczy?
- Pamiętaj, że on też działał w konspiracji. Musiał za
dbać, by wszystko wyglądało wiarygodnie. Nawet gdyby
chciał, to przecież w tej sytuacji nie mógł poprosić cię
o rękę. Tak naprawdę nie wiesz, co do ciebie czuł albo czy
ci wierzył.
- Wiem, że mnie śledził, kiedy poszłam do ciebie do
hotelu. Sam mi o tym powiedział.
- Poważnie? W takim razie mam szczęście, że mnie
nie zastrzelił. Może nie skreślaj go tak od razu? Natych
miast się domyśliłem, że cię kocha. Spójrz na wszystko
z jego punktu widzenia. Musiał zapomnieć o swoich
uczuciach, jeśli miał wykonać zadanie.
- Tak jak ja.
- No właśnie.
Odetchnęła powoli i głęboko.
- Naprawdę myślisz, że mnie kochał?
- Nie mam żadnych wątpliwości.
- Dziękuję, Chris. - Uśmiechnęła się.
Ruszył w stronę drzwi.
- Do zobaczenia za tydzień. I lepiej się spakuj.
146
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
Rano osiemnastego grudnia Elena obudziła się i wie
działa, że jutro będzie gotowa wrócić do Stanów.
Była wdzięczna Chrisowi, że dał jej ten tydzień. Zdo
łała przemyśleć wszystko, co się zdarzyło między nią a Jo-
em, od chwili, gdy spotkali się w barze, aż do momentu,
gdy znalazła go broczącego krwią.
Nic dziwnego, że był tak sprawny fizycznie. To, co
zdradził jej Chris, nadało nowego znaczenia wszystkiemu,
co mówił Joe. A co ważniejsze, także wszystkiemu, czego
jej nie powiedział.
Gdy się kochali, żadne z nich nie potrafiło ukryć prawdzi
wych uczuć, niezależnie od ról, jakie musieli odgrywać. Była
szczęśliwa, że pozostały jej te wspomnienia.
Po powrocie do Waszyngtonu skontaktuje się z podpuł
kownikiem Davisem i poprosi o zdjęcie Joego.
Był ostatni dzień jej pobytu na wyspie. Wykorzysta go
jak najlepiej. Włożyła bikini. Przez ostatni tydzień przy
brała trochę na wadze. Zamierzała popływać, żeby mieć
do czego tęsknić w chłodne zimowe dni. Znowu zaczęła
myśleć o pracy. Pozostanie przy analizie danych. Nie jest
stworzona do pracy w terenie.
Czas wrócić między żywych. Chris miał rację. Joe nie
chciałby, by długo go opłakiwała. Gdyby to ona umarła,
wolałaby, żeby żył dalej i był szczęśliwy.
Woda była tak niebieska, że wydawała się sztucznie
farbowana, a piasek wyglądał na świeżo myty. Było
wcześnie. Słońce wzeszło dopiero parę godzin temu.
Elena popłynęła do rafy koralowej, żeby popatrzeć na
morskie stworzenia. W końcu postanowiła wracać. Słońce
wzeszło już wysoko i świeciło jej prosto w twarz.
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
147
Wyszła z wody i ruszyła do palmy, pod którą zostawiła
swoje rzeczy. Spostrzegła, że ktoś leży koło niej.
Jakiś mężczyzna? Wylegiwał się na ręczniku i jadł jej
owoce.
Uśmiechnęła się i zawołała:
- Hej, przyjechałeś za wcześnie. Miałeś być dopiero
jutro.
Nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej, gdy podcho
dziła.
- W tym słońcu nic nie widzę bez okularów - powie
działa, zbliżając się do niego. - Muszę je założyć... - Za
milkła, wpatrując się w obserwującego ją mężczyznę.
- Nie - wyszeptała, powoli kręcąc głową. - Wiem, że
to nieprawda. Ja... - Ugięły się od nią kolana i osunęła
się na ziemię.
Szybko podbiegł i ukląkł przy niej.
- Jestem żywy, przysięgam. Twój widok sprawia, że
nie żałuję tego, co musiałem przejść przez te tygodnie.
Joe objął ją mocno i kołysał delikatnie, kiedy, płacząc,
przywarła do niego.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tuliła się do niego, bojąc się go puścić, bojąc się otwo
rzyć oczy, by nie okazało się, że śni. Jeśli tak było, nigdy
nie chciała się obudzić.
- Jesteś najbardziej cielesnym duchem, jakiego znam
- szepnęła.
- Informacje o mojej śmierci były lekko przesadzone
- powiedział z rozbawieniem. - Wciąż tu jestem.
Spojrzała mu w oczy. Powiedziały jej o wielkim cierpie
niu i bólu.
- Nie mogę uwierzyć. Dlaczego powiedzieli mi, że
umarłeś?
- Bo tak im kazano, a ja jeszcze długo nie byłem w sta
nie się z nikim kłócić. Natychmiast zabrali mnie helikop
terem do szpitala wojskowego w Waszyngtonie. Niewiele
pamiętam. Zrobili mi operację. Powiedzieli mi, że miałem
więcej szczęścia niż rozumu. Kula przebiła płuco, ale poza
tym więcej bałaganu nie narobiła. Kiedy dochodziłem do
siebie, myślałem tylko o tym, żeby się z tobą skontakto
wać. Przez całe tygodnie śniło mi się, że widziałem cię
tamtej nocy wśród żołnierzy. Dopiero w zeszłym tygodniu
rozmawiałem z agentem Wilderem z FBI, a on mi powie
dział, że naprawdę tam byłaś i wyjaśnił, dlaczego. Powie
dział mi też, gdzie mogę cię znaleźć. - Rozejrzał się wokół
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
149
i pokręcił głową. - Jak już jedziesz na wakacje, to wiesz,
dokąd.
- Wejdźmy do domku - powiedziała. - O ile utrzy
mam się na nogach.
- Mam nadzieję. Jeszcze nie mogę cię nosić - przyznał
z żalem.
Gdy wstali, wreszcie mogła mu się przyjrzeć. Stracił na
wadze, a jego opalenizna trochę zbladła, ale jej wydawał
się cudowny. Szorty, które miał na sobie, odsłaniały długie,
muskularne nogi.
- Wybacz. Całego cię zamoczyłam. - Dotknęła jego
koszuli. - Ciągle masz bandaże?
Ruszyli w stronę domku.
- Nie. Zdjęli mi je tydzień temu. Ciągle jeszcze jestem
na zwolnieniu. Muszę odzyskać siły. - Spojrzał na nią
spod rzęs. - Miałem nadzieję, że spędzimy tu trochę czasu.
Weszli do domku.
- Usiądź, zaraz zrobię ci coś zimnego do picia - powie
działa.
Elenę rozpierała szaleńcza, z niczym nieporównywalna
radość. Wciąż patrzyła na Joego. Wiedziała już, że to nie sen.
- Szkoda, że nie możemy tu zostać. Chris ma jutro po
mnie przyjechać. Jak cię zobaczyłam na plaży, myślałam,
że to on.
Wyjął złożoną kartkę z kieszeni koszuli i podał jej. Za
skoczona, rozkładała ją powoli. Doug Wilder napisał:
Przyznałem ci dodatkowe trzydzieści dni urlopu wypo
czynkowego, którego niewątpliwie bardzo potrzebujesz-
Zasłużyłaś na to. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
150
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Jak znalazłeś Wildera? - spytała. - Bardzo trudno do
niego dotrzeć, gdy sobie tego nie życzy.
- Właściwie to on mnie znalazł. Chyba twój przyjaciel
Chris powiedział mu, co się stało i uznał, że musi dowie
dzieć się więcej na mój temat. Pułkownik Davis wszystko
mu wyjaśnił. Jak rozumiem, spędzili wiele godzin na po
równywaniu notatek i dochodzeniu, jak zdołali ukryć je
den przed drugim tożsamość swoich agentów. - Uśmiech
nął się. - Swoją drogą, była to niezła zabawa w chowane
go. Twój dowódca powiedział, że muszę być rzeczywiście
dobry w tym, co robię, skoro nie doszłaś, kim naprawdę
jestem. Uważa cię za niezłą agentkę.
- Nie miałam pojęcia.
- Ja też nie, skarbie. Naprawdę mnie przekonałaś, że
ci się nie powiodło i musiałaś wrócić do domu. Jeszcze
nikt dotąd nie wywiódł mnie tak w pole.
- Odkryli, kto cię postrzelił?
- Goryl, który jechał ze mną. Gdy tylko zobaczył żoł
nierzy, wykazał nadspodziewaną bystrość i uznał, że to ja
zdradziłem. Poczekał, aż wyjdziemy z ciężarówki, a po
tem odwrócił się i strzelił. Nie mogłem się bronić.
- Rany boskie! Nie rozumiem, jak przeżyłeś strzał z ta
kiej odległości.
- W ostatniej chwili uskoczyłem. Inaczej trafiłby mnie
prosto w serce. I tak było ze mną krucho.
Elena ujęła jego dłoń.
- Przykro mi z powodu twojej mamy.
- Tak, to okropne. Dowiedziałem się o jej śmierci do
piero po pogrzebie, ale nie zdziwiłem się. Po twoim
wyjeździe miała kilka mniejszych zawałów. Przed tamtą
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
151
pamiętną nocą mieszkałem u niej, a jak mnie nie było,
zostawała z nią któraś z jej sióstr. Wiedziała, że ma słabe
serce. Wiadomość o mojej śmierci okazała się za dużym
wstrząsem.
- Wciąż nie rozumiem, dlaczego wojsko postanowiło
cię uśmiercić.
- Z powodu Delgada. Gdyby wiedział, że żyję, kazałby
mnie zabić. Ze względów praktycznych będę musiał po
zostać martwy. Na szczęście mam popularne imię i nazwi
sko. Jednak dowództwo mówi, że powinienem odejść
z wojska, zanim ktoś to sprawdzi. Zaproponowano mi no
wą pracę.
- Jaką?
- Agent Wilder namawia mnie na wstąpienie do FBI. do
jego wydziału. Uważa, że moje wykształcenie i doświadcze
nie bardzo pasują do zadań, jakie wykonuje jego grupa.
- I co powiedziałeś?
- Że najpierw omówię to z tobą. Od dzisiaj ty jesteś
dla mnie najważniejsza. Mam nadzieję, że ci to nie prze
szkadza.
Pochyliła się i pocałowała go.
- Nawet dobrze się składa, bo ty stałeś się najważniej
szy dla mnie, gdy tylko zrozumiałam, że żyjesz.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Nigdy nie będziesz mogła powiedzieć o nas nikomu
z Santiago - powiedział w końcu. - A ja nigdy nie mogę
tam wrócić.
Elena pomyślała o mamie. Teraz będzie musiała ukry
wać przed Sarą nie tylko to, gdzie pracuje, ale i z kim
żyje...
152
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
- Jakoś sobie z tym poradzę - powiedziała w końcu.
- Czy to znaczy, że za mnie wyjdziesz?
- Oczywiście.
Westchnął i na chwilę zamknął oczy.
- Nawet nie wiesz, jak trudno mi było o to spytać.
- Akurat! - Pocałowała go. - Dobrze wiesz, kim dla
mnie jesteś.
Joe pochylił głowę i przez chwilę naprawdę wyglądał
na zakłopotanego.
- Cóż, dopóki nie pogadałem z Chrisem, nie miałem
pojęcia, co naprawdę do mnie czujesz. Wciąż wierzyłem
w twoją zemstę.
Patrzyła na niego przez chwilę.
- Gdybyś nie był rekonwalescentem, dostałbyś w zęby.
Nigdy bym nie poszła z tobą do łóżka, gdybym cię nie
kochała ani gdybym nie pogodziła się z tym, co przed laty
wydarzyło się między nami.
- W takim razie...
Pomknęli do łazienki. Koło łóżka stała niewielka torba.
Joe podniósł ją, otworzył i wysypał zawartość. Było
tam kilka par szortów i kolorowych koszulek, przybory do
golenia, bielizna i duże pudełko prezerwatyw.
Rozśmieszył go jego optymizm, z jakim najwidoczniej
planował pobyt na wyspie. Szybko ułożyła jego ubranie
w szufladach, odgarnęła prześcieradła i zachęciła go, by
się położył.
- Chyba jeszcze nie całkiem doszedłem do siebie -
przyznał ze smutnym uśmiechem. - Ale to łóżko jest cał
kiem wygodne.
Elena rozebrała go powoli, potem siebie, a w końcu
NIGDY NIE ZAPOMNĘ
153
znalazła oliwkę. Nalała trochę na dłonie i ostrożnie wtarła
ją w jego zmaltretowane ciało.
Masowała mięśnie jego ud i łydek. Zatrzymała się, gdy
usłyszała cichy jęk. Natychmiast cofnęła ręce.
- Wybacz. Nie chciałam, żeby cię bolało.
Roześmiał się.
- Skarbie, to nie ten rodzaj bólu. - Dopiero wtedy
zauważyła jego podniecenie. - No cóż, moja rekonwale
scencja przebiega znakomicie.
Ze złośliwym uśmiechem pochyliła się i delikatnie go
tam pocałowała. Pieściła go, aż zacisnął obie ręce na prze
ścieradle. W końcu ostrożnie uklękła nad nim i opuściła
się w dół. Oboje szybko osiągnęli szczyt. Potem Elena
ułożyła się wygodnie obok niego.
- Kusisz los, skarbie. Jeśli nie będziesz uważać, zaj
dziesz w ciążę, zanim stąd wyjedziemy.
Pocałowała go.
- Jeśli nie zajdę, będę ogromnie rozczarowana. Oba
wiam się, że te wszystkie prezerwatywy się zmarnują.
Przytulił ją do siebie i po chwili zasnął głęboko. Elena
położyła dłoń na sercu ukochanego, uspokojona jego rów
nym biciem.