Roger elazny
Amber
TOM DZIEWI TY
Rycerz Cieni
2
Rozdział 1
Miała na imi Julia i byłem wi cie przekonany, e zgin ła trzydziestego
kwietnia, kiedy to wszystko si zacz ło. Wła ciwie pocz tkiem było odnalezienie
jej krwawych szcz tków i zabicie podobnego do psa potwora, który j
zamordował - tak przynajmniej my lałem. Była moj dziewczyn , i chyba to
uruchomiło cały ci g wydarze . Dawno temu.
Mo e mogłem bardziej jej zaufa . Mo e nie powinienem jej zabiera na
spacer w Cieniu - doprowadził do zaprzecze , a te odsun ły j ode mnie. I
mrocznymi cie kami pchn ły do pracowni Victora Melmana, paskudnego
okultysty, którego musiałem pó niej zlikwidowa - tego samego Victora
Melmana, który był marionetk w r kach Luke'a i Jasry. Ale teraz, mo e... nie do
ko ca... miałem szans , eby wybaczy sobie to, co w moim przekonaniu
uczyniłem. Poniewa , jak si okazało, jednak nie uczyniłem. Prawie.
Inaczej mówi c, przekonałem si , e nie byłem za to odpowiedzialny w chwili,
gdy to czyniłem. To znaczy: kiedy wbiłem nó w bok tajemniczego czarodzieja
Maski, który od pewnego czasu wyra nie si do mnie przyczepił, odkryłem, e
Maska to w rzeczywisto ci Julia. Mój przyrodni brat Jurt, który z kolei usiłował
mnie zabi dłu ej ni ktokolwiek inny, porwał j i znikn li. Działo si to zaraz po
jego transformacji w rodzaj ywego Atutu.
I kiedy uciekałem z wal cej si , płon cej cytadeli Twierdzy Czterech wiatów,
spadaj ce belki zmusiły mnie do odskoczenia na prawo i uwi ziły w pułapce
gruzów i ognia. Obok mnie przemkn ła ciemna metalowa kula; zdawała si
rosn w locie. Uderzyła o mur i przebiła go, pozostawiaj c otwór, przez który
mogłem si przecisn . Nie zwlekałem z wykorzystaniem tej okazji. Na zewn trz
przeskoczyłem fos , u ywaj c logrusowych ramion, by przewróci cz
ogrodzenia i ze dwudziestu ołnierzy. Potem odwróciłem si .
- Mandorze! - zawołałem.
- Tutaj - odpowiedział jego cichy głos zza mojego lewego ramienia.
Zd yłem zobaczy , jak chwyta metalow kulk ; podskoczyła przed nami i
opadła na wyci gni t dło .
Strzepn ł popiół z czarnej kamizeli i przeczesał palcami włosy. Potem
u miechn ł si i spojrzał na płon c Twierdz .
- Dotrzymałe obietnicy danej królowej - zauwa ył. - I nie s dz , eby miał tu
jeszcze co do roboty. Mo e pójdziemy?
- Jasra została wewn trz - odpowiedziałem. - Załatwia porachunki z Sharu.
- My lałem, e nie jest ci ju potrzebna. Pokr ciłem głow .
- Nadal wie sporo rzeczy, o których ja nie mam poj cia. A b d ich
potrzebował.
Ognista kolumna wyrosła ponad Twierdz , zatrzymała si , zawisła, wzniosła
si wy ej.
- Nie zdawałem sobie sprawy... - mrukn ł. - Jej naprawd zale y na
opanowaniu Fontanny. Gdyby my teraz j stamt d zabrali, Sharu zajmie to
miejsce. Czy to wa ne?
- Je li jej nie wyrwiemy, mo e j zabi . Mandor wzruszył ramionami.
- Mam przeczucie, e to ona wygra. Chciałby si zało y ?
3
- Mo e masz racj . - Obserwowałem, jak po krótkiej pauzie Fontanna wznosi
si wy ej. - To wygl da jak wytrysk ropy. Mam nadziej , e zwyci zca potrafi go
zakr ci ... je li b dzie jaki zwyci zca. adne z nich nie przetrwa tam zbyt długo.
Cała cytadela si rozpada.
Parskn ł miechem.
- Nie doceniasz mocy, jakie wykorzystuj dla własnej obrony - stwierdził. -
Sam wiesz, e za pomoc magii nie tak łatwo jednemu czarodziejowi pokona
drugiego. Niemniej jednak słusznie zwróciłe uwag na inercj elementów
materialnych. Je li pozwolisz...
Kiwn łem głow .
Szybkim gestem z dołu przerzucił metalow kulk ponad rowem fosy, w
stron budowli. Uderzyła o ziemi i z ka dym odbiciem zdawała si rosn ,
wydaj c d wi k podobny do brz ku cymbałów, całkiem nieproporcjonalny do jej
pozornej pr dko ci i rozmiaru. Odgłos nabierał mocy przy kolejnych
podskokach. Wreszcie kulka znikn ła w płon cej, wibruj cej ruinie, w jak
zmieniła si ta cz Twierdzy. Na chwil straciłem j z oczu.
Ju miałem spyta , co si dzieje, kiedy zobaczyłem cie wielkiej kuli
przesuwaj cy si za otworem, przez który wyrwałem si na zewn trz. Płomienie
przygasały - oprócz ognistej wie y zniszczonej Fontanny. Z wn trza dobiegł
gł boki, niski grzmot. Po chwili przemkn ł jeszcze wi kszy kolisty cie , a przez
podeszwy butów zacz łem wyczuwa wibracje gromu.
ciana run ła. I zaraz potem fragment nast pnej. Całkiem wyra nie
widziałem teraz wn trze cytadeli. Poprzez kurz i dym raz jeszcze przesun ł si
obraz gigantycznej kuli. Stłumiła ogie . Logrusowy wzrok nadal pozwalał mi
dostrzega linie sił płyn ce miedzy Jasr i Sharu.
Mandor wyci gn ł r k . Po chwili niewielka metalowa kulka podskakuj c
przytoczyła si do nas. Złapał j .
- Wracajmy - powiedział. - Szkoda by było straci zako czenie.
Przeszli my przez jeden z licznych otworów w ogrodzeniu. Fos wypełniła
dostateczna ilo gruzu, by bezpiecznie przej na drug stron . U yłem zakl cia
bariery, eby formuj cych szyk ołnierzy nie wpuszcza na nasz teren i trzyma
od nas z daleka.
Wkraczaj c przez wyrw w cianie spostrzegłem, e Jasra wznosi ramiona,
odwrócona plecami do wie y ognia. Stru ki potu spływaj ce po masce sadzy
malowały jej twarz w dese zebry. Wyczuwałem pulsacj energii przepływaj cej
przez jej ciało. Jakie trzy metry wy ej, z sin twarz i głow skr con w bok,
jakby kto złamał mu kark, unosił si w powietrzu Sharu. Komu
niewykształconemu mogłoby si zdawa , e lewituje magicznie. Jednak logrusowy
wzrok ukazał mi, e starzec wisi na linii mocy: ofiara czego , co mo na by chyba
nazwa magicznym linczem.
- Brawo - rzekł Mandor, wolno i niegło no klaskaj c w dłonie. - Widzisz,
Merlinie? Wygrałbym ten zakład.
- Zawsze szybciej ode mnie potrafiłe dostrzec talent - przyznałem.
- ...I przysi gnij mi słu b - usłyszałem głos Jasry. Sharu poruszył wargami.
- I przysi gam ci słu b - wycharczał.
Wolno opu ciła r ce, a linia mocy, na której zwisał Sharu, zacz ła si
4
wydłu a . Kiedy opadał ku sp kanej posadzce cytadeli, Jasra wykonała szybki
ruch lew dłoni ... Widziałem kiedy podobny u dyrygenta, kiedy dawał znak
sekcji d tej. Z Fontanny strzeliła struga ognia, si gn ła starca, oblała go i
spłyn ła na ziemi . Efektowne, chocia nie całkiem rozumiałem, po co...
Sharu opadał powoli, jakby kto w niebie zarzucał przyn t na krokodyle.
Gdy jego stopy zbli yły si do ziemi, zauwa yłem, e wstrzymuj oddech, w
odruchu współczucia oczekuj c zmniejszenia ucisku szyi. To jednak nie nast piło.
Stopy czarodzieja zagł biły si w posadzk . Opadał dalej, jakby był zakl tym
hologramem. Zagł bił si do kostek, potem do kolan i dalej. Nie byłem pewien,
czy jeszcze oddycha. Z warg Jasry spływała cicha litania rozkazów, ogniste płaty
co pewien czas odrywały si od Fontanny i opadały na starca. Zanurzył si ju do
pasa, potem do ramion i jeszcze troch . Kiedy widoczna była tylko głowa z
otwartymi ale zaszklonymi oczami, Jasra wykonała kolejny gest i zatrzymała go.
- Od teraz jeste stra nikiem Fontanny - oznajmiła. - Tylko mnie posłusznym.
Czy uznajesz moj wol ? Zsiniałe wargi drgn ły.
- Tak - szepn ł.
- Id teraz i zga ognie - rozkazała. - Zacznij pełni swoje obowi zki.
Zdawało mi si , e głowa kiwn ła, a równocze nie znowu zacz ła si zapada .
Po chwili widziałem ju tylko wełnisty kosmyk włosów, a sekund pó niej ziemia
pochłon ła i to. Linia mocy znikn ła.
Odchrz kn łem. Słysz c to Jasra opu ciła ramiona i obejrzała si z lekkim
u miechem.
- Jest ywy czy martwy? - spytałem. I dodałem: - Akademicka ciekawo .
- Nie jestem całkiem pewna - odparła. - Ale chyba po trochu jedno i drugie.
Jak my wszyscy.
- Stra nik Fontanny - mrukn łem. - Interesuj ce stanowisko.
- Lepsze ni wieszak - zauwa yła.
- Chyba tak.
- S dzisz, jak przypuszczam, e skoro pomogłe mi odzyska tu władz , mam
wobec ciebie dług wdzi czno ci.
Wzruszyłem ramionami.
- Szczerze mówi c, mam inne problemy.
- Chciałe zako czy wojn - rzekła. - A ja chciałam zdoby Twierdz . Nadal
nie ywi ciepłych uczu wobec Amberu, ale skłonna jestem przyzna , e
wyrównali my rachunki.
- To mi wystarczy - zapewniłem j . - W dodatku mo e nas ł czy poczucie
lojalno ci wobec pewnej osoby.
Przez chwil obserwowała mnie spod zmru onych powiek, wreszcie
u miechn ła si .
- Nie martw si o Luke'a - powiedziała.
- Musz . Ten sukinsyn Dalt... Nadal si u miechała.
- Wiesz o czym , o czym ja nie wiem? - spytałem.
- O wielu rzeczach - odparła.
- Mo e mi powiesz?
- Wiedza jest artykułem handlowym - przypomniała.
Grunt zadr ał lekko i zakołysała si ognista wie a.
5
- Proponuj ci pomoc dla twojego syna, a ty chcesz mi sprzeda informacj ,
jak si do tego zabra ? - Nie mogłem uwierzy .
Wy buchn ła miechem.
- Gdybym s dziła, e Rinaldo potrzebuje pomocy - o wiadczyła - w tej chwili
byłabym u jego boku. Chyba łatwiej ci mnie nienawidzi , wierz c, e brak mi
nawet macierzy skich cnót.
- Chwileczk ! Mówiła , e rachunki s wyrównane - przypomniałem.
- To nie wyklucza wzajemnej nienawi ci.
- Spokojnie! Nic nie mam przeciw tobie, nie licz c tego, e przez kolejne lata
próbowała mnie zabi . Tak si składa, e jeste matk kogo , kogo lubi i
szanuj . Je li ma kłopoty, chciałbym mu pomóc, i wolałbym si z tob pogodzi .
Mandor chrz kn ł. Płomienie opadły o trzy metry, zakołysały si i opadły
jeszcze ni ej.
- Mam pewne umiej tno ci kulinarne - oznajmił. - Gdyby niedawny wysiłek
pobudził apetyty...
Jasra u miechn ła si niemal kokieteryjnie i mógłbym przysi c, e
zatrzepotała rz sami. Mandor robi wra enie z t swoj grzyw białych włosów,
ale nie wiem, czy mo na go nazwa przystojnym. Nigdy nie mogłem zrozumie ,
dlaczego jest tak atrakcyjny dla kobiet. Sprawdziłem nawet, czy nie wykorzystuje
odpowiednich zakl , ale nic takiego nie znalazłem. W gr musiał wchodzi
zupełnie inny rodzaj magii.
- Znakomity pomysł - uznała Jasra. - Ja zadbam o opraw , a ty zajmiesz si
reszt .
Mandor skłonił si . Płomienie opadły a do ziemi i przygasły. Jasra krzykn ła
do Sharu, Niewidzialnego Stra nika, e takie maj pozosta . Potem odwróciła si
i wskazała nam drog do schodów prowadz cych w dół.
- Podziemne przej cie - wyja niła. - Ku bardziej cywilizowanym brzegom.
- Przyszło mi do głowy - wtr ciłem - e ka dy, kogo spotkamy, b dzie pewnie
lojalny wobec Julii. Jasra roze miała si .
- Tak jak byli lojalni wobec mnie, a jeszcze wcze niej wobec Sharu - odparła. -
To profesjonali ci. Nale do tego miejsca. Płaci si im, eby bronili zwyci zców,
a nie m cili pokonanych. Po kolacji wyst pi z proklamacj . Potem, póki nie
przyb dzie kolejny uzurpator, b d si cieszy ich szczer i jednomy ln
lojalno ci . Uwa ajcie na trzeci stopie . Kamie si obluzował.
Wskazała nam drog przez fałszyw cian i dalej, ciemnym tunelem,
prowadz cym - jak mi si zdawało - w kierunku północno-zachodnim, ku tym
regionom Twierdzy, które zbadałem przy mojej poprzedniej wizycie. Było to w
dniu, kiedy wyrwałem Jasr z niewoli Maski-Julii i zabrałem do Amberu, eby
przez pewien czas w naszej twierdzy słu yła za wieszak. W korytarzu panowała
całkowita ciemno , ale wyczarowała ruchliwy punkt, jaskrawy bł dny ognik,
który płyn ł przed nami w wilgotnym mroku. Powietrze było tu st chłe, ciany
pokryte paj czynami, podło e z ubitej ziemi - oprócz w skiej cie ki bruku
po rodku. Od czasu do czasu po obu stronach trafiały si cuchn ce kału e, a obok
nas - po ziemi i w powietrzzu - przemykały ciemne, małe stworzenia.
Wła ciwie nie potrzebowałem wiatła. Jak pewnie adne z nas.
Podtrzymywałem Znak Logrusu, daj cy zdolno magicznej percepcji; roztaczał
6
srebrzyst , bezkierunkow po wiat . Nie rezygnowałem z niego, poniewa
ostrzegłby mnie tak e przed efektami czarów, na przykład zakl ciami-pułapkami
albo, skoro ju o tym mowa, jak niewielk zdrad ze strony Jasry. Jednym z
efektów takiego spojrzenia było, e zauwa yłem te Znak Logrusu zawieszony
przed Mandorem, który - o ile wiem - równie nie nale ał do osób szczególnie
ufnych. Co mglistego, troch podobnego do Wzorca, zajmowało pozycj vis-a-vis
Jasry, domykaj c kr gu czujno ci. A wiatełko ta czyło przed nami.
Wynurzyli my si za stosem beczek w czym , co wygl dało na bardzo dobrze
zaopatrzon piwnic . Mandor przystan ł po kilku krokach i ze stojaka po lewej
stronie ostro nie zdj ł zakurzon butelk . Skrajem płaszcza wytarł etykiet .
- O rany! - zawołał.
- Co to jest? - chciała wiedzie Jasra.
- Je li nie skwa niało, z jego pomoc urz dz uczt , jakiej długo nie
zapomnicie.
- Naprawd ? W takim razie we kilka, dla pewno ci - poradziła. - Pochodz z
czasów sprzed mojego przybycia... mo e nawet sprzed Sharu.
- Trzymaj, Merlinie. - Podał mi dwie butelki. - Tylko ostro nie.
Zbadał cały stojak i wybrał jeszcze dwie, które sam poniósł.
- Teraz rozumiem, dlaczego to miejsce jest tak cz sto oblegane - zwrócił si do
Jasry. - Gdybym wiedział o tej piwniczce, sam pewnie miałbym ochot
spróbowa .
Wyci gn ła r k i cisn ła go za rami .
- S prostsze sposoby zaspokojenia twoich pragnie - rzekła z u miechem.
- B d o tym pami tał - zapewnił.
- Mam tak nadziej .
Odchrz kn łem.
Zmarszczyła lekko brwi i odwróciła si . Ruszyli my za ni przez niskie drzwi i
w gór po skrzypi cych drewnianych schodach. Trafili my do du ej spi arni, a
stamt d do ogromnej, opuszczonej kuchni.
- Nigdy nie ma słu by, kiedy jest potrzebna - zauwa yła, rozgl daj c si
dookoła.
- Ja jej nie potrzebuj - o wiadczył Mandor. - Poszukaj jakiego miłego
miejsca do posiłku, a z reszt sobie poradz .
- Doskonale. T dy.
Wyprowadziła nas z kuchni. Min li my szereg komnat, wreszcie wspi li my
si na schody.
- Pola lodowe? - zapytała. - Strumienie lawy? Góry? Czy wzburzone morze?
- Je li chodzi ci o dobór krajobrazu, wol góry - wyznał Mandor.
Zerkn ł na mnie. Kiwn łem głow .
Wskazała nam dług , w sk komnat , gdzie rozchylili my okiennice, by
podziwia plamisty ła cuch zaokr glonych szczytów. Pokój był chłodny i troch
zakurzony, a na pobliskiej cianie wisiały półki. Le ały tam ksi ki, przybory do
pisania, kryształy, szkła powi kszaj ce, małe słoiczki z farb , kilka prostych
instrumentów magicznych, mikroskop i teleskop. Po rodku stał prosty stół i ławy.
- Jak długo zajm ci przygotowania? - spytała Jasra.
- Minut , mo e dwie - odparł Mandor.
7
- W takim razie chciałabym najpierw doprowadzi si do porz dku. Mo e wy
równie ?
- Niezły pomysł - przyznałem.
- Istotnie - zgodził si Mandor.
Wskazała nam drog do komnat, przeznaczonych zapewne dla go ci, niezbyt
daleko. Tam nas zostawiła z mydłem, r cznikami i wod . Umówili my si na
spotkanie w w skiej komnacie za pół godziny.
- My lisz, e planuje jaki podst p? - zapytałem, ci gaj c koszul .
- Nie - odparł Mandor. - Pochlebiam sobie przekonaniem, e nie chciałaby
straci kolacji. Ani, jak przypuszczam, szansy pokazania si nam w najlepszym
stanie, skoro do tej pory ogl dali my j w niezbyt dobrym. A mo liwo plotek,
wyzna ... - Potrz sn ł głow . - By mo e ju nigdy nie b dziesz mógł jej zaufa .
Ale to przyj cie to czas pokoju... je li potrafi os dza ludzi.
- Wierz ci na słowo - mrukn łem. Ochlapałem si wod i namydliłem.
Mandor u miechn ł si krzywo i wyczarował korkoci g. Otworzył butelki -
„ eby wino odetchn ło". Potem zaj ł si sob . Wierzyłem jego s dom, ale
zatrzymałem Znak Logrusu na wypadek, gdybym musiał stoczy pojedynek z
demonem albo uskoczy przed spadaj cym głazem.
aden demon na mnie nie napadł; nie spadł ani kawałek muru. Wkroczyłem
za Mandorem do jadalni i patrzyłem, jak kilkoma słowami i gestami przemienia
j nie do poznania. W miejsce stołu i ław pojawił si okr gły stolik z trzema
wygodnymi z wygl du krzesłami - ustawionymi tak, by ka dy z siedz cych mógł
podziwia góry. Jasra jeszcze nie przybyła, a ja trzymałem dwie butelki wina, o
którego „oddech" tak troszczył si Mandor. Zanim zd yłem je postawi ,
stworzył wyszywany obrus i serwetki, delikatn porcelan , która wygl dała jak
malowana przez Miro, i pi knie rze bione srebra. Przez chwil studiował
nakrycia, zrezygnował ze sztu ców i przywołał nowe, z innym wzorem. Nucił pod
nosem, kr
c po pokoju i ze wszystkich stron studiuj c przybrany stół. Kiedy
chciałem ustawi butelki, wyczarował po rodku kryształowy wazon z
pływaj cymi w wodzie kwiatami. Odst pił na krok. Zmaterializowały si
kryształowe puchary. Zacz łem lekko warcze . Wtedy jakby mnie zauwa ył - po
raz pierwszy od dłu szego czasu.
- Och, postaw je. Postaw je tutaj, Merlinie - zawołał. Po lewej strome zjawiła
si hebanowa taca.
- Sprawd my lepiej, co z winem - zaproponował. - Zanim wróci dama.
Nalał do kielichów rubinowego płynu.
Skosztowali my. Pokiwał głow . Było lepsze ni Bayle'a. O wiele lepsze.
- Nic mu nie dolega - stwierdził.
Okr ył stolik i wyjrzał przez okno. Poszedłem za nim. Gdzie w tych górach,
jak przypuszczałem, mieszkał Dave w swojej jaskini.
- Troch mnie gryzie sumienie - wyznałem. - e zrobiłem sobie urlop. Tylu
spraw powinienem dopilnowa ...
- Mo e nawet wi cej, ni s dzisz - zgodził si . - Spójrz na to nie jak na urlop,
ale jak na wzmacnianie zaplecza. W dodatku mo esz si od tej damy czego
dowiedzie .
8
- To prawda. Ale zastanawiam si czego. Zakr cił winem w kielichu, wypił
odrobin i wzruszył ramionami.
- Ona du o wie. Mo e co jej si wymknie. A mo e stanie si wylewna i
gadatliwa. Nie martw si na zapas.
Łykn łem wina. Mógłbym by niemiły i powiedzie , e r ce zacz ły mnie
wierzbie . Ale tak naprawd to pole Logrusu mnie ostrzegło, e korytarzem
nadchodzi Jasra. Nie mówiłem o tym Mandorowi, bo byłem pewien, e sam to
wyczuł. Po prostu zwróciłem si do drzwi, a on zrobił to samo.
Miała na sobie nisko wyci t biał sukni , spi t na jednym - lewym -
ramieniu diamentow brosz . Na głow wło yła diadem, te z diamentów; po ród
jej ognistych włosów zdawały si promieniowa w pa mie niemal podczerwieni.
U miechała si i pachniała ładnie. Wyprostowałem si odruchowo i zerkn łem na
paznokcie, eby si upewni , czy s czyste.
Ukłon Mandora był bardziej dworny od mojego, jak zwykle. Uznałem, e
nale y powiedzie co uprzejmego. Zatem...
- Wygl dasz bardzo... elegancko - zauwa yłem. Zaakcentowałem to zdanie
wymownym spojrzeniem.
- Niecz sto jadam w towarzystwie dwóch ksi
t - odparła.
- Jestem diukiem Marchii Zachodnich - wyja niłem. - Nie ksi ciem.
- Mówiłam o rodzie Sawalla.
- Widz , e odrobiła prac domow - wtr cił Mandor. - Niedawno.
- Nie chciałabym naruszy protokołu...
- Po tej stronie rzeczywisto ci rzadko u ywam mojego tytułu z Dworców -
wyja niłem.
- Szkoda - stwierdziła. - Moim zdaniem jest bardziej ni troch ... elegancki.
Jeste chyba mniej wi cej trzydziesty w sukcesji tronu?
Roze miałem si .
- Nawet tak daleka pozycja jest przesadzona.
- Nie, Merle. Ona ma racj - poprawił mnie Mandor. - Z dokładno ci do
kilku osób, jak zawsze.
- Jak to mo liwe? - zdziwiłem si . - Kiedy sprawdzałem...
Nalał kielich wina i wr czył go Jasrze. Przyj ła z u miechem.
- Nie sprawdzałe ostatnio - powiedział. - Zdarzyły si kolejne zgony.
- Powa nie? Tak du o?
- Za Chaos. - Jasra wzniosła kielich. - Niech długo m ci.
- Za Chaos - powtórzył Mandor.
- Chaos. - Przył czyłem si , stukn li my si kielichami i wypili my.
Nagle poczułem najrozmaitsze smakowite zapachy. Obejrzałem si - na
stoliku czekały ju półmiski. Jasra spojrzała w tej samej chwili, a Mandor
wyst pił do przodu i gestem odsun ł wszystkie trzy krzesła.
- Siadajcie - zaprosił nas. - Pozwólcie, e was obsłu .
Tak zrobili my.
To było wi cej ni jedzenie. Min ło kilka minut i nie padło ani jedno słowo
prócz pochwał dla zupy. Nie chciałem jako pierwszy próbowa konwersacyjnego
gambitu, cho przyszło mi do głowy, e tamci pewnie my l to samo.
Wreszcie Jasra odchrz kn ła. Obaj unie li my głowy. Ze zdziwieniem
9
zauwa yłem, e nagle stała si lekko zdenerwowana.
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili do chaotyczne - odpowiedział Mandor. - I to nie jest art. -
Zamy lił si na moment, po czym westchn ł i dodał: - Polityka.
Wolno pokiwała głow , jakby zastanawiała si , czy nie spyta o szczegóły,
które wolał pomin . W ko cu zrezygnowała. Spojrzała na mnie.
- Niestety, podczas pobytu w Amberze niewiele miałam okazji do zwiedzania -
zacz ła. - Jednak s dz c z tego, co mi mówiłe , tam równie ycie jest nieco
chaotyczne.
Przytakn łem.
- Dobrze, e Dalt si wyniósł, je li to miała na my li. Ale on nie stanowił
prawdziwego zagro enia... najwy ej niewygod . A skoro ju o nim mówimy...
- To nie mówmy - przerwała mi ze słodkim u miechem. - W istocie chodziło
mi o co innego. U miechn łem si równie .
- Zapomniałem. Nie nale ysz do jego fanów.
- Nie w tym rzecz - odparła. - Ten człowiek bywa przydatny. To zwykła... -
westchn ła. - ...polityka.
Mandor roze miał si , a ja razem z nim. Szkoda, e nie pomy lałem, by u y
tego okre lenia, mówi c o Amberze. Teraz ju za pó no.
- Jaki czas temu kupiłem obraz - zacz łem. - Namalowała go pewna dama
imieniem Polly Jackson. Przedstawia czerwonego chevroleta z '57 roku. Lubi go.
Teraz wisi w magazynie w San Francisco. Rinaldowi te si podobał.
Skin ła głow , zapatrzona w okno.
- Wy dwaj ci gle zagl dali cie do tej czy innej galerii - stwierdziła. - Tak,
zaci gn ł mnie do niektórych. Zawsze uwa ałam, e ma dobry smak. Nie talent,
ale gust.
- Co masz na my li mówi c, e brak mu talentu?
- Bardzo dobrze szkicuje, ale jego obrazy nie s szczególnie interesuj ce.
Poruszyłem ten temat dla pewnej szczególnej przyczyny, a to nie była ona.
Zafascynował mnie jednak wizerunek Luke'a, jakiego dot d nie znałem.
Postanowiłem zbada spraw .
- Obrazy? Nie wiedziałem, e malował.
- Próbował kilka razy, ale nikomu ich nie pokazywał. Nie były dostatecznie
dobre.
- A sk d ty o nich wiesz?
- Od czasu do czasu sprawdzam jego mieszkanie.
- Pod jego nieobecno ?
- Przywilej matki.
Drgn łem. Pomy lałem o płon cej kobiecie w Króliczej Norze. Wolałem
jednak nie mówi o swoich uczuciach i nie przerywa jej zwierze , skoro ju
zdołałem j do nich nakłoni . Postanowiłem wróci do pocz tkowego w tku.
- Czy to w zwi zku z tym nawi zał kontakt z Victorem Melmanem? -
zapytałem.
Przez chwil przygl dała mi si spod zmru onych powiek, wreszcie skin ła
głow i doko czyła zup .
- Tak - rzekła w ko cu, odkładaj c ły k . - Wzi ł u niego kilka lekcji.
10
Spodobały mu si pewne obrazy Melmana. Dlatego go odszukał. Mo e te jakie
kupił... nie wiem. Ale raz wspomniał o własnych pracach i Victor chciał je
obejrze . Powiedział Rinaldowi, e mu si podobaj i e mógłby nauczy go kilku
pomocnych sztuczek.
Uniosła kielich, pow chała trunek, łykn ła odrobin i zapatrzyła si na góry.
Ju miałem j ponagli w nadziei, e powie co wi cej, kiedy roze miała si .
Przeczekałem.
- Prawdziwy dure - stwierdziła. - Ale utalentowany. Trzeba mu to przyzna .
- Hm... O co ci chodzi? - zdziwiłem si .
- Po jakim czasie zacz ł mówi o rozwoju osobistej siły. U ywał przy tym
wszystkich tych niedopowiedze i napomknie , tak lubianych przez ludzi nie w
pełni o wieconych. Chciał da Rinaldowi do zrozumienia, e jest okultyst i to nie
byle jakim. Potem zacz ł sugerowa , e ch tnie przekazałby swoje umiej tno ci
wła ciwej osobie.
Znowu wybuchn ła miechem. Ja te zachichotałem na my l o tej cyrkowej
foce, która w taki sposób zwraca si do prawdziwego fachowca.
- Zdał sobie spraw , naturalnie, e Rinaldo jest bogaty - ci gn ła dalej. -
Victor, jak zwykle zreszt , był wtedy bez grosza. Rinaldo jednak nie okazał
zainteresowania i wkrótce zrezygnował z lekcji malarstwa. Kiedy pó niej mi o
tym opowiedział, zrozumiałam, e ten człowiek mo e si sta idealnym
narz dziem. Byłam pewna, e zrobi wszystko, by posmakowa prawdziwej mocy.
Przytakn łem.
- Wtedy ty i Rinaldo zacz li cie t zabaw w nawiedzanie? Na zmian
przy miewali cie mu umysł i uczyli cie kilku prawdziwych czarów?
- Dostatecznie prawdziwych. Co prawda, zwykle sama musiałam pilnowa
szkolenia. Rinaldo zawsze miał mało czasu, bo uczył si do egzaminów. Uzyskiwał
troch lepsz redni od ciebie, prawda?
- Na ogół dostawał bardzo dobre oceny - przyznałem. - Mówisz, e uczyła
Melmana korzysta z mocy i zmieniała w posłuszne narz dzie. Nie mog
zapomnie , w jakim celu to robiła . Przygotowywała go, eby mnie zamordował i
to w wyj tkowo barwny sposób.
U miechn ła si .
- Rzeczywi cie - potwierdziła. - Chocia nie całkiem tak, jak s dzisz. Wiedział
o tobie, został wyszkolony, by odegra pewn rol w twojej ofierze. Ale tego dnia,
kiedy zgin ł, działał na własn r k . Ostrzegli my go przed takimi samowolnymi
akcjami i zapłacił wysok cen . Chciał posi
wszelkie moce, jakie by z tego
płyn ły. Nie chciał si dzieli . Mówiłam przecie : dure .
Je li chciałem, eby mówiła dalej, powinienem okaza nonszalancj . Uznałem,
e jedzenie b dzie najlepszym przejawem takiej pozy. Kiedy jednak spojrzałem
na stół, odkryłem, e znikł mój talerz z zup . Wzi łem rogalika, przełamałem i
chciałem posmarowa masłem, kiedy zobaczyłem, e r ka mi si trz sie. Po chwili
u wiadomiłem sobie dlaczego: miałem ochot j udusi .
Nabrałem tchu, wypu ciłem, łykn łem wina. Przede mn zjawiły si
przystawki; ledwie wyczuwalne zapachy czosnku i najrozmaitszych kusz cych
ziół kazały mi zachowa spokój. Skinieniem podzi kowałem Mandorowi. Jasra
zrobiła to samo.
11
- Musz przyzna , e nie rozumiem - oznajmiłem kilka k sów pó niej. -
Powiedziała , e Melman miał tylko odegra pewn rol w moim rytualnym
zabójstwie. Nic wi cej?
Jadła jeszcze przez jakie pół minuty, po czym znalazła kolejny u miech.
- To była zbyt pi kna okazja, eby jej nie wykorzysta - wyja niła. - Kiedy
zerwałe z Juli , ona zainteresowała si okultyzmem. Zrozumiałam, e musz
doprowadzi j do Victora. Powinien j szkoli , nauczy kilku prostych trików,
wykorzysta to, e jest nieszcz liwa po rozstaniu z tob . I ten al zmieni w
pełno-wymiarow nienawi , tak pot n , e kiedy nadejdzie czas ofiary, Julia z
rado ci poder nie ci gardło.
Zakrztusiłem si czym , co sk din d smakowało wspaniale.
Oszroniony kielich wody wyrósł przy mojej prawej dłoni. Chwyciłem go i
spłukałem gardło. Potem wypiłem jeszcze troch .
- Przynajmniej ta reakcja jest co warta - zauwa yła Jasra. - Musisz przyzna ,
e kto , kogo kochałe , w roli kata dodaje smaku całej zem cie.
K tem oka dostrzegłem, jak Mandor kiwa głow . Ja równie musiałem si z
ni zgodzi .
- Przyznaj , e to dobrze przemy lany plan - stwierdziłem. - Czy Rinaldo brał
w tym udział?
- Nie. Za bardzo zd yli cie si zaprzyja ni . Bałam si , e ci uprzedzi.
Zastanawiałem si nad tym przez minut czy dwie.
- Dlaczego si nie udało? - zapytałem w ko cu.
- Z powodu czego , czego nie mogłam przewidzie . Julia naprawd miała
talent. Kilka lekcji Victora, i była lepsza od niego we wszystkim... z wyj tkiem
malarstwa. Do diabła! Mo e ona te maluje. Nie wiem. Zagrałam pewn kart , a
ona sama weszła do gry.
Zadr ałem. Pomy lałem o rozmowie w Arbor House z ty'ig przebywaj c w
ciele Vinty Bayle. „Czy Julia rozwin ła w sobie te zdolno ci, których
poszukiwała?", spytała wtedy. Powiedziałem, e nie wiem. e nigdy nie
dostrzegłem adnych znaków. A wkrótce potem przypomniałem sobie nasze
spotkanie na parkingu przed supermarketem i tego psa, któremu kazała siada i
który mo e ju nigdy wi cej si nie ruszył. Pami tałem o tym, ale...
- Nie zauwa yłe adnych przejawów jej talentu? - zainteresowała si Jasra.
- Tego bym nie powiedział - odparłem. Zaczynałem pojmowa , dlaczego
wszystko tak si uło yło. - Nie, tego bym nie powiedział...
...Jak wtedy, gdy w Baskin-Robbins zamieniła smakami wafel i lody. Albo ta
burza, kiedy została sucha, chocia nie miała parasolki...
Jasra zdziwiona zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem - o wiadczyła. - Gdyby wiedział, sam mógłby j wyszkoli .
Kochała ci . Tworzyliby cie znakomity zespół.
Skr ciłem si wewn trznie. Miała racj . Podejrzewałem to, prawdopodobnie
nawet wiedziałem, ale tłumiłem te my li. Mo liwe, e spacerem po cieniach i
energi mojego ciała sam rozbudziłem jej zdolno ci...
- Trudno wytłumaczy - powiedziałem. - To bardzo osobiste.
- Aha. Sprawy serca s albo zupełnie proste, albo całkiem dla mnie niepoj te.
Nie ma etapu po redniego.
12
- Zgód my si na proste. Zrywali my ze sob , kiedy dostrzegłem oznaki. Nie
chciałem przywoływa mocy u mojej byłej dziewczyny, która pewnego dnia
chciałaby mo e wypróbowa j na mnie.
- Zrozumiałe - przyznała Jasra. - Oczywi cie. I wyj tkowo ironiczne.
- Istotnie - wtr cił Mandor. Ruchem dłoni sprowadził na stół kolejne dymi ce
półmiski. - Zanim dacie si porwa opowie ci o intrygach i tajemnych
zakamarkach psyche, spróbujcie piersi ba anta w Mouton Rotschild, z odrobin
dzikiego ry u i kilkoma szparagami do smaku.
Zrozumiałem, e ukazałem jej inn warstw rzeczywisto ci i tym zach ciłem
do studiów. I odepchn łem od siebie, poniewa nie ufałem jej dostatecznie, by
wyzna prawd o sobie. Przypuszczam, e wiele to mówi o mojej zdolno ci do
miło ci i do zaufania. Ale to było normalne. Chodziło o co innego. Co wi cej...
- Przepyszne - oznajmiła Jasra.
- Dzi kuj .
Wstał, okr ył stół i napełnił jej kielich - r cznie, zamiast u y tej sztuczki z
lewitacj . Zauwa yłem, e palcami lewej dłoni lekko musn ł jej nagie rami .
Potem, jakby sobie o mnie przypomniał, chlusn ł te do mojego kielicha i wrócił
na miejsce.
- Rzeczywi cie wietne - przyznałem, kontynuuj c szybk introspekcj w
mrocznym zwierciadle, które nagle si oczy ciło.
Wyczuwałem co , podejrzewałem od samego pocz tku. Teraz miałem
pewno . Nasza w drówka w Cieniu była tylko najbardziej widowiskowym w
serii drobnych, improwizowanych testów, przeprowadzanych w nadziei, e j
zaskocz ... e zdemaskuj jako... kogo? Tak, jako potencjaln czarodziejk . I co?
Odło yłem sztu ce i potarłem powieki. Niewiele brakowało, chocia
ukrywałem to przed sob przez bardzo długi czas...
- Co si stało, Merlinie? - usłyszałem głos Jasry.
- Nie. Po prostu u wiadomiłem sobie, e jestem troch zm czony. Wszystko w
porz dku.
Czarodziejka. Nie potencjalna czarodziejka. Teraz zrozumiałem: gdzie we
mnie tkwił l k, e to ona stoi za tymi trzydziestymi kwietnia, za zamachami na
moje ycie... Tłumiłem ten l k i nadal mi na niej zale ało. Dlaczego? Bo
wiedziałem i mnie to nie obchodziło? Bo była moj Nimue? Bo kochałem mojego
potencjalnego zabójc i sam przed sob ukrywałem dowody? Bo nie tylko
pokochałem nierozs dnie, ale te miałem gigantyczny instynkt samobójczy, który
łaził za mn szczerz c z by... a teraz w ka dej chwili mog z nim podj
współprac a do ko ca?
- Nic mi nie b dzie - powiedziałem. - To drobiazg.
Czy to znaczy, e jestem - jak to mówi - swoim najgorszym wrogiem?
Miałem nadziej , e nie. Nie miałem czasu na psychoanalityka, zwłaszcza e w tej
chwili moje ycie zale ało tak e od wielu czynników zewn trznych.
- Pensa za twoje my li - zaproponowała słodkim głosikiem Jasra.
13
Rozdział 2
- S bezcenne - wyja niłem. - Jak twoje arty. Musz ci pogratulowa . Nie
tylko nie miałem wtedy o tym poj cia, ale te nie domy liłem si , kiedy mogłem
ju poł czy ze sob kilka faktów. To chciała usłysze ?
- Tak - przyznała.
- Ciesz si , e w pewnym momencie los przestał ci sprzyja - dodałem.
Westchn ła, skin ła głow i wypiła nieco wina.
- Rzeczywi cie - zgodziła si . - Po takiej prostej sprawie nie spodziewałam si
adnych komplikacji. Wci trudno mi uwierzy , e wiat potrafi by taki
ironiczny.
- Je li oczekujesz ode mnie podziwu, musisz zdradzi nieco wi cej szczegółów
- zaproponowałem.
- Wiem. Wła ciwie nie chciałabym zamienia tego zdziwienia na twojej twarzy
na szczery zachwyt z mojej przegranej. Z drugiej strony, jest mo e jeszcze co , co
mogłoby ci zmartwi .
- Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa - odparłem. - Skłonny byłbym si zało y ,
e pewne zdarzenia z tamtych dni wci mogłyby ci zdziwi .
- Na przykład?
- Na przykład: dlaczego nie udał si aden z tych zamachów na mnie
trzydziestego kwietnia?
- Przypuszczam, e to Rinaldo mi przeszkadzał. Ostrzegał ci .
- Bł d.
- Co w takim razie?
- Ty'iga. Została zmuszona, by mnie chroni . Mo e pami tasz j z tamtych
czasów. Zajmowała ciało Gail Lampron.
- Gail? Dziewczyna Rinalda? Mój syn spotykał si z demonem?
- Daj spokój tym przes dom. Na pierwszym roku trafił gorzej. Zastanowiła
si , po czym wolno skin ła głow .
- Masz racj - przyznała. - Zapomniałam o Carol. I wci nic nie wiesz... poza
tym, co ten stwór wyjawił ci w Amberze... dlaczego to robił?
- Wci nie wiem.
- To stawia cały ten okres w dziwnym wietle - mrukn ła. - Zwłaszcza e nasze
drogi znowu si skrzy owały. Ciekawe...
- Co?
- Czy była tam, eby ci osłania , czy eby mi przeszkadza ? Twój ochroniarz
czy moje przekle stwo?
- Trudno powiedzie , skoro obie teorie prowadz do tych samych wyników.
- Ale ona wyra nie kr yła wokół ciebie jeszcze całkiem niedawno. A to
przemawia za pierwszym wyja nieniem.
- Chyba e wie o czym , o czym nie mamy poj cia.
- Na przykład?
- Na przykład o mo liwo ci odnowienia konfliktu mi dzy nami. U miechn ła
si .
- Powiniene zdawa na prawo - stwierdziła. - Jeste tak przewrotny, jak twoi
krewni w Amberze. Jednak musz szczerze wyzna , e nie planuj niczego, co
14
sugerowałoby tak interpretacj .
Wzruszyłem ramionami.
- Tak tylko pomy lałem. Ale opowiadaj, co dalej z Juli .
Zjadła par k sów. Dotrzymywałem jej towarzystwa i nagle odkryłem, e nie
mog przerwa jedzenia. Zerkn łem na Mandora, ale był nieprzenikniony. Nigdy
si nie przyzna, e magicznie poprawił smak albo rzucił czar na biesiadników, by
wymietli swoje talerze. W ka dym razie sko czyli my danie, nim Jasra znów si
odezwała. A w tych okoliczno ciach raczej nie mogłem si na to skar y .
- Po waszym zerwaniu Julia studiowała u wielu nauczycieli - zacz ła. - Kiedy
ju uło yłam swój plan, łatwo było sprawi , by zrobili albo powiedzieli co , co j
rozczaruje lub zniech ci, a w rezultacie skłoni do szukania kogo innego. Po
pewnym czasie trafiła do Victora, którym ju sterowali my. Nakazałam mu
osłodzi jej nauk , pomin wiele zwykłych działa wst pnych i przej do
wykładów o inicjacji, jak dla niej wybrałam...
- To znaczy? - przerwałem. - Jest cała masa inicjacji, z rozmaitymi
szczegółowymi celami.
Z u miechem skin ła głow . Posmarowała bułk masłem.
- Przeprowadziłam j przez pewn odmian własnej: Drog P kni tego
Wzorca.
- Brzmi to jak co niebezpiecznego i pochodz cego z amberowskiego kra ca
Cienia.
- Nie mylisz si w kwestii geografii - zgodziła si . - Ale to wcale nie jest
niebezpieczne... Je li tylko wiesz, jak si do tego zabra .
- Jak rozumiem, te wiaty, które mieszcz w sobie cie Wzorca, mog
zawiera tylko wersje niedoskonałe. A to zawsze przedstawia ryzyko.
- Tylko wtedy, kiedy kto nie wie, co robi .
- I skłoniła Julie, eby przeszła ten... P kni ty Wzorzec?
- O tym, co nazywasz przej ciem Wzorca, wiem tylko tyle, ile powiedzieli mi
mój nie yj cy m i Rinaldo. Jak zrozumiałam, nale y pod a wzdłu linii od
okre lonego zewn trznego punktu pocz tkowego do wewn trznego ko cowego,
gdzie zyskuje si moc.
- Tak - potwierdziłem.
- W Drodze P kni tego Wzorca - wyja niła - wkraczasz przez skaz i
zmierzasz do centrum.
- Jak mo esz pod a wzdłu linii, je li s przerywane albo nieprecyzyjne?
Prawdziwy Wzorzec zniszczy ci , je li zejdziesz ze cie ki.
- Nie pod asz wzdłu linii. Idziesz po szczelinach.
- A kiedy docierasz do celu? - spytałem.
- Wtedy nosisz w sobie obraz P kni tego Wzorca.
- I jak mo esz nim czarowa ?
- Poprzez niedoskonało . Przywołujesz obraz, a on jest jak studnia ciemno ci,
z której czerpiesz moc.
- A w jaki sposób podró ujesz przez cienie?
- Tak jak wy... o ile wiem - odparła. - Ale zawsze pozostaje z tob p kni cie.
- P kni cie? Nie rozumiem.
- Skaza Wzorca. Pod a za tob przez Cie . Zawsze jest przy tobie, czasem
15
jako rysa cienka jak włos, czasem jako otchła . Przemieszcza si ; mo e zjawi si
nagle, gdziekolwiek... zakłócenie rzeczywisto ci. To zagro enie dla tych z
P kni tej Drogi. Wpadni cie tam to ostateczna mier .
- W takim razie musi te istnie we wszystkich twoich zakl ciach, jak
pułapka.
- Ka de zaj cie wi e si z ryzykiem - o wiadczyła. - Unikanie go jest
elementem sztuki.
- I przez tak inicjacj przeprowadziła Juli ?
- Tak.
- I Victora?
- Tak.
- Rozumiem, co mówisz - stwierdziłem. - Ale musisz wiedzie , e p kni te
Wzorce czerpi sw moc z prawdziwego.
- Oczywi cie. I co z tego? Wizerunek jest prawie tak dobry jak oryginał. Pod
warunkiem, e zachowujesz ostro no .
- Tak z ciekawo ci: ile jest takich u ytecznych wizerunków?
- U ytecznych?
- Z cienia na cie musz si degenerowa . W którym miejscu wyznaczasz
granic i mówisz „Poza tym p kni tym obrazem nie b d ryzykowa skr cenia
karku?"
- Rozumiem, o co ci chodzi. Pracowa mo na mniej wi cej z pierwsz
dziewi tk . Nigdy nie posun łam si dalej. Pierwsze trzy s najlepsze. Z kr giem
nast pnych trzech mo na sobie da rad . Nast pne trzy s o wiele bardziej
ryzykowne.
- Przy ka dym wi ksza przepa ?
- Wła nie.
- Dlaczego udzielasz mi tych wszystkich, niew tpliwie poufnych informacji?
- Przeszedłe inicjacj na wy szym poziomie, wi c to bez znaczenia. Poza tym,
w aden sposób nie mo esz niczego zmieni . I wreszcie, musisz to wiedzie , by
zrozumie dalsz cz tej historii.
- Jasne.
Mandor pukn ł w stół i przed nami pojawiły si niewielkie kryształowe
pucharki cytrynowego sorbetu. Zrozumieli my aluzj i przed podj ciem dalszej
rozmowy spłukali my nim podniebienia. Za oknem cienie chmur sun ły po
górskich zboczach. Delikatna melodia wpływała do pokoju z jakiego miejsca w
gł bi korytarza. Brz ki i stuki, podobne do dalekich odgłosów pracy kilofów i
łopat, dobiegały z zewn trz... prawdopodobnie z cytadeli.
- A wi c zainicjowała Juli - podpowiedziałem.
- Tak.
- I co potem?
- Nauczyła si przywoływa wizerunek P kni tego Wzorca i wykorzystywa
go dla magicznego wzroku i dla wieszania zakl . Nauczyła si przez szczeliny
czerpa pierwotn moc. Nauczyła si odnajdywa drog w Cieniu...
- Uwa aj c na otchła - doko czyłem.
- Wła nie. I była wyra nie uzdolniona. Szczerze mówi c, miała talent do
wszystkiego.
16
- Dziwi si , e miertelnik potrafi przekroczy nawet p kni ty obraz Wzorca
i prze y .
- Tylko nielicznym si to udaje - wyja niła Jasra. - Inni nast puj na lini albo
w tajemniczy sposób umieraj na uszkodzonym obszarze. Przechodzi jakie
dziesi procent. To dobrze. Dzi ki temu wyczyn staje si nieco bardziej elitarny.
Z nich tylko kilku potrafi opanowa wła ciwe kunszty magiczne i osi gn
pozytywne wyniki jako adept.
- I twierdzisz, e kiedy ju dowiedziała si , o co chodzi, Julia była lepsza ni
Victor?
- Tak. Nie doceniałam jej zdolno ci, póki nie było za pó no.
Czułem na sobie jej spojrzenie... jakby czekała na reakcj . Wyprostowałem
si i uniosłem brew.
- Tak - mówiła dalej, wyra nie usatysfakcjonowana. - Nie wiedziałe , e to
Juli atakujesz koło Fontanny, prawda?
- Nie - przyznałem. - Maska zastanawiał mnie od samego pocz tku. W aden
sposób nie mogłem sobie wytłumaczy , o co mu chodzi. Kwiaty były wyj tkowo
niezwykłym posuni ciem... I do ko ca nie zrozumiałem, czy to ty czy Maska
stali cie za t sztuczk z bł kitnymi kamieniami.
Parskn ła miechem.
- Bł kitne kamienie i grota, z której pochodz , to co w rodzaju rodzinnego
sekretu. Materiał to jakby magiczny izolator, a dwa kawałki... poprzednio b d ce
blisko... utrzymuj poł czenie. Trzymaj c jeden z nich, osoba wra liwa mo e
odszuka drugi...
- Przez Cie ?
- Tak.
- Nawet je li poszukiwacz nie ma poza tym adnych szczególnych uzdolnie w
tym zakresie?
- Nawet wtedy - potwierdziła. - To podobne do ledzenia w druj cej w Cieniu
podczas przeskoku. Ka dy to potrafi, je li tylko jest dostatecznie szybki,
dostatecznie czuły. Kamienie poszerzaj te mo liwo ci. Pozwalaj ledzi trop
w druj cej, zamiast niej samej.
- W druj cej? Chcesz powiedzie , e kto wykorzystał to przeciw tobie?
- Zgadza, si . Zauwa yłem, e si rumieni.
- Julia? - domy liłem si .
- Zaczynasz rozumie .
- Nie... No, mo e troch . Była bardziej uzdolniona, ni si spodziewała . To ju
mówiła . Odniosłem wra enie, e oszukała ci jako . Ale nie wiem jak i w czym.
- Sprowadziłam j tutaj - wyja niła Jasra. - Przybyłam po narz dzia, które
chciałam zabra do pierwszego kr gu cieni w pobli u Amberu. Obejrzała wtedy
moj pracowni w Twierdzy. Mo e te byłam wtedy nazbyt gadatliwa. Ale sk d
miałam wiedzie , e notuje wszystko w pami ci i e pewnie układa plany?
Wydawała si zbyt przestraszona, by o czym takim pomy le . Musz przyzna ,
e jest całkiem niezł aktork .
- Czytałem dziennik Victora - wtr ciłem. - Jak zrozumiałem, przez cały czas
była zamaskowana albo w kapturze, i u ywała jakiego zakl cia
zniekształcaj cego głos?
17
- Tak. Ale zamiast przestraszy Juli i skłoni j do posłusze stwa,
wzbudziłam chyba jej ciekawo magii. Wydaje mi si , e ukradła jeden z moich
tragolitów... tych niebieskich kamieni. Reszta to ju historia.
- Nie dla mnie.
Przede mn zmaterializowała si paruj ca salaterka z nieznanymi, ale
wspaniale pachn cymi jarzynami.
- Zastanów si .
- Zabrała j do P kni tego Wzorca, gdzie przeszła inicjacj ... - zacz łem.
- Tak.
- Przy pierwszej sposobno ci wykorzystała... tragolit, eby wróci do
Twierdzy i pozna twoje sekrety.
Jasra lekko klasn ła w dłonie, spróbowała jarzyn i natychmiast zacz ła je .
Mandor u miechn ł si .
- Nie mam poj cia co dalej - wyznałem.
- B d grzecznym chłopcem i zjedz sałatk - doradziła.
Posłuchałem.
- W tej niezwykłej historii swoje wnioski opieram wył cznie na znajomo ci
ludzkiej natury - wtr cił nagle Mandor. - Moim zdaniem, zapragn ła
wypróbowa pazury, nie tylko skrzydła. S dz , e wróciła i wyzwała swego
dawnego mistrza... tego Victora Melmana. Stoczyła z nim magiczny pojedynek.
Słyszałem, e Jasra nabiera tchu.
- Czy to naprawd tylko domysły? - spytała niepewnie.
- Naprawd - zapewnił. Zakr cił wino w kielichu. - Zgaduj te , e kiedy i ty
post piła podobnie ze swoim nauczycielem.
- Jaki diabeł ci o tym doniósł?
- To tylko przypuszczenie, e Sharu Garrul był twoim mistrzem... i mo e
czym wi cej. Ale wyja nia zarówno zdobycie Twierdzy, jak i zaskoczenie jej
dawnego pana. Mo e nawet przed pora k zd ył rzuci kl tw , by i ciebie
kiedy spotkał podobny los. Je li nie, to i tak w naszym zawodzie podobne czyny
cz sto zataczaj kr g i uderzaj w zdrajc .
Zachichotała.
- Zatem był to diabeł zwany Rozs dkiem - mrukn ła z nutk podziwu. -
Przywołujesz go intuicyjnie, a to wielka sztuka.
- Dobrze wiedzie , e ci gle zjawia si na wezwanie. Domy lam si , e Julia
była zaskoczona, gdy Victor zdołał si jej oprze .
- Istotnie. Nie przewidziała, e staramy si osłania uczniów jedn czy dwoma
barierami ochronnymi.
- Ale jej bariera te okazała si wystarczaj ca... co najmniej.
- Fakt. Chocia było to równowa ne kl sce. Wiedziała bowiem, e dotrze do
mnie wiadomo o jej buncie i wkrótce zjawi si , by j ukara .
- Doprawdy? - wtr ciłem.
- Tak - potwierdziła. - Dlatego zaaran owała swoj mier . Musz przyzna ,
e oszukała mnie. Przez długi czas wierzyłam, e zgin ła.
Przypomniałem sobie tamten dzie , kiedy odwiedziłem mieszkanie Julii,
znalazłem jej ciało, a potem zaatakowała mnie bestia. Zwłoki miały twarz
cz ciowo zmasakrowan i zalan krwi . Były jednak odpowiedniego wzrostu, a
18
ogólne podobie stwo mogło zmyli . W dodatku znalazłem je w odpowiednim
miejscu. Potem stałem si obiektem uwagi przyczajonego, psopodobnego stwora,
a to utrudniło szczegółow identyfikacj . A kiedy, przy akompaniamencie coraz
gło niejszych syren, walka o moje ycie dobiegła ko ca, bardziej ni dalsze
ledztwo interesowała mnie ucieczka. Pó niej, ilekro wracałem pami ci do tej
sceny, widziałem we wspomnieniach martwe ciało Julii.
- Niesamowite - stwierdziłem. - Ale w takim razie, czyje zwłoki znalazłem?
- Nie mam poj cia - odparła. - Mógł to by jeden z jej cieni albo jaka
przypadkowa kobieta z ulicy. Albo ciało wykradzione z kostnicy. Sk d mog
wiedzie ?
- Miała jeden z twoich niebieskich kamieni.
- Tak. A drugi do pary był na obro y tej bestii, któr zabiłe . Julia otworzyła
przej cie, eby zwierz mogło si przedosta .
- Po co? I jak wyja ni tego Mieszka ca Progu?
- Klasyczny manewr dla odwrócenia uwagi. Victor uwa ał, e to ja j zabiłam,
a ja uznałam, e on. Zało ył, e otworzyłam drog z Twierdzy i posłałam za ni t
go cz besti . A ja wierzyłam, e on tego dokonał. Byłam zła, e ukrywa przede
mn tak szybkie post py. Takie sprawy zwykle le wró .
Przytakn łem.
- Hodujesz te stwory gdzie w pobli u?
- Tak - przyznała. - I wystawiam je w paru przyległych cieniach. Mam kilku
medalistów.
- Wol pitbullteriery - o wiadczyłem. - S milsze i lepiej uło one. Do rzeczy.
Zostawiła ciało i ukryte przej cie tutaj, a ty uznała , e to Victor przygotowuje
atak na twoje sanctum sanctorum.
- Mniej wi cej.
- A on pomy lał, e stała si dla ciebie niebezpieczna... cho by z powodu tego
korytarza... i postanowiła j zlikwidowa ?
- Nie jestem pewna, czy w ogóle znalazł korytarz. Sam si przekonałe , e był
dobrze ukryty. W ka dym razie, adne z nas nie wiedziało, co naprawd zrobiła.
- A co?
- Podrzuciła mi kawałek tragolitu. Pó niej, po inicjacji, wykorzystała drugi i
pod yła za mn przez Cie a do Begmy.
- Begmy? Co tam robiła , u licha?
- Nic wa nego - zapewniła szybko. - Wspominam o tym tylko po to, eby
pokaza , jak była sprytna. Wtedy nie próbowała si do mnie zbli a . Szczerze
mówi c, wiem o wszystkim, bo pó niej sama mi powiedziała. Potem ledziła mnie
od granic Złotego Kr gu z powrotem do Twierdzy. Reszt ju znasz.
- Nie jestem przekonany.
- Znała to miejsce. Kiedy mnie zaskoczyła, byłam zaskoczona naprawd . W
taki sposób zostałam wieszakiem.
- A ona przej ła rz dy, dla celów reprezentacyjnych wkładaj c hokejow
mask . Mieszkała tu jaki czas, nabierała mocy, zwi kszała umiej tno ci, wieszała
na tobie parasolki...
Jasra warkn ła cicho, a ja przypomniałem sobie, e jeszcze gorsze byłoby jej
uk szenie. Szybko zmieniłem temat.
19
- Nadal nie rozumiem, czemu mnie szpiegowała i od czasu do czasu obrzucała
kwiatami.
- M czy ni s beznadziejni. - Jasra wychyliła kielich. - Odgadłe wszystko
oprócz jej motywów.
- Szukała mocy - zdziwiłem si . - Co tu jest jeszcze do zgadywania? Pami tam
nawet, e kiedy stoczyli my dług dyskusj na temat mocy i władzy.
Usłyszałem parskni cie Mandora. Kiedy na niego spojrzałem, kr c c głow
odwrócił wzrok.
- Najwyra niej ci gle jej na tobie zale ało - wyja niła Jasra. -
Prawdopodobnie nawet bardzo. Bawiła si z tob . Chciała wzbudzi ciekawo .
Chciała, eby zacz ł jej szuka . Chciała wypróbowa swoj moc przeciw twojej,
pokaza ci, e była godna tego wszystkiego, czego jej odmówiłe , odmawiaj c
zaufania.
- Wi c o tym wiesz tak e.
- Był czas, kiedy rozmawiała ze mn szczerze.
- Czyli zale ało jej na mnie tak bardzo, a wysłała morderców z tragolitami,
eby wy ledzili mnie w Amberze i spróbowali zabi . Prawie im si udało.
Jasra odwróciła wzrok i zakaszlała. Mandor wstał natychmiast, okr ył stół i
stan ł mi dzy nami, napełniaj c jej kielich. I kiedy całkiem j przede mn
zasłonił, usłyszałem jej cichy głos.
- Niezupełnie tak. To ja wysłałam tych ludzi. Rinalda nie było przy tobie i nie
mógł ci ostrzec, o co go podejrzewałam. Uznałam, e trafia si jeszcze jedna
szansa.
- Aha - mrukn łem. - Du o jeszcze takich wysłanników włóczy si po okolicy?
- Ci byli ostatni.
- Miło to słysze .
- Nie usprawiedliwiam si . Informuj tylko, eby my wyja nili sobie pewne
nieporozumienia. Czy te sprawy te zechcesz uzna za załatwione? Musz to
wiedzie .
- Powiedziałem ju , e rachunki zostały wyrównane. Nie cofam tego. Ale sk d
wzi ł si w tym wszystkim Jurt? Nie mog poj , jak tych dwoje si spotkało i
kim s dla siebie nawzajem.
Mandor wrócił na miejsce, przedtem mnie równie dolewaj c kropelk wina.
Jasra spojrzała mi w oczy.
- Nie wiem - rzekła. - Kiedy walczyły my, nie miała adnych
sprzymierze ców. To musiało nast pi , kiedy byłam sztywna.
- Domy lasz si mo e, gdzie mogli uciec z Jurtem?
- Nie.
Zerkn łem na Mandora. Pokr cił głow .
- Ja te nie - stwierdził. - Chocia ... ciekawa my l przyszła mi do głowy.
- Tak?
- Pomijaj c fakt, e Jurt pokonał Logrus i uzyskał moc, musz zauwa y , e...
je li nie liczy jego blizn i ubytków... jest bardzo do ciebie podobny.
- Jurt? Do mnie? Chyba artujesz. Spojrzał na Jasr .
- Ma racj - przyznała. - Wida , e jeste cie spokrewnieni. Odło yłem widelec
i pokr ciłem głow .
20
- Absurd - orzekłem, bardziej w odruchu samoobrony ni z rzeczywistego
przekonania. - Nigdy nic nie zauwa yłem.
Mandor ledwie dostrzegalnie wzruszył ramionami.
- Masz ochot na wykład o psychologii zaprzeczania. faktom? - spytała Jasra.
- Nie. Mam ochot na chwil spokoju, eby si z tym oswoi .
- I tak pora na kolejne danie - oznajmił Mandor. Wykonał szeroki gest i
pojawiło si .
- Nie b dziesz miał przykro ci ze strony krewnych za to, e mnie uwolniłe ? -
zainteresowała si po chwili Jasra.
- Zanim zauwa , e znikn ła , przygotuj jak dobr legend - uspokoiłem
j .
- Inaczej mówi c, b dziesz miał - stwierdziła.
- Mo e troch .
- Zobacz , w czym mog pomóc.
- O co ci chodzi?
- Nie lubi długów wobec nikogo - wyja niła. - A w tej sprawie ty zrobiłe dla
mnie wi cej ni ja dla ciebie. Je li znajd jaki sposób, aby odwróci od ciebie ich
gniew, to go u yj .
- Nie wiem, co masz na my li.
- Zostawmy to na razie. Czasami lepiej zbyt du o nie wiedzie .
- Nie podoba mi si twój ton.
- To doskonały powód do zmiany tematu - o wiadczyła. - Jak gro nym
przeciwnikiem stał si Jurt?
- Dla mnie? - spytałem. - Czy boisz si , e wróci tu po drug porcj ?
- Jedno i drugie, skoro tak to ujmujesz.
- Uwa am, e zabiłby mnie, gdyby tylko zdołał. - Obejrzałem si na Mandora.
Pokiwał głow .
- Obawiam si , e to prawda - mrukn ł.
- Czy tu powróci po wi cej tego, co ju otrzymał... - mówiłem dalej. - Sama
najlepiej potrafisz to os dzi . Jak bardzo si zbli ył do opanowania pełnej mocy,
któr mo na uzyska drog rytuału w Fontannie?
- Trudno precyzyjnie okre li . Wypróbowywał j w do nietypowych
warunkach. Mo e jakie pi dziesi t procent. Zgaduj tylko. Czy to mu
wystarczy?
- Mo e. Jak niebezpieczny si stanie?
- Bardzo. Kiedy ju uzyska pełn moc. Z drugiej strony, musi zdawa sobie
spraw , e to miejsce b dzie pilnie strze one, trudne do zdobycia nawet dla kogo
takiego jak on... gdyby postanowił wróci . Podejrzewam, e b dzie si trzymał z
daleka. Sam Sharu, w jego obecnej sytuacji, stanowi bardzo trudn przeszkod .
Jadłem dalej.
- Julia poradzi mu pewnie, eby zrezygnował - kontynuowała Jasra. - Zna
przecie to miejsce.
Skin łem głow , godz c si z jej opini . Spotkamy si , kiedy przyjdzie pora.
W tej chwili niewiele mog zrobi , by tego unikn .
- Czy teraz ja mog zada pytanie? - rzuciła.
- Nie kr puj si .
21
- Ty'iga...
- Tak?
- Nawet w ciele córki diuka Orkuza, nie mogła przecie tak po prostu wej do
pałacu i zjawi si w twoim apartamencie.
- Raczej nie - zgodziłem si . - Przybyła z oficjaln delegacj .
- Wolno spyta , kiedy przyjechali?
- Dzisiaj, koło południa. Obawiam si jednak, e nie mog ci zdradzi
szczegółów... Machn ła upier cienion dłoni .
- Nie interesuj mnie tajemnice pa stwowe - o wiadczyła. - Chocia wiem, e
Nayda zwykle towarzyszy ojcu jako sekretarz.
- Zatem?
- Czy jej siostra przybyła tak e, czy została w domu?
- To znaczy Coral? - upewniłem si .
- Tak.
- Przyjechała.
- Dzi kuj - rzuciła Jasra i zaj ła si jedzeniem.
Do licha! O co tu chodzi? Czy by wiedziała o Coral co , czego ja nie wiem?
Co , co mo e mie zwi zek z jej obecn , nieokre lon sytuacj ? Je li tak, ile
b dzie mnie kosztowa zdobycie tej informacji?
- Dlaczego pytasz? - zacz łem.
- Zwykła ciekawo - zapewniła. - Znałam t rodzin w... szcz liwszych
czasach. Sentymentalna Jasra? Nigdy. Wi c co?
- Przypu my, e ta rodzina ma jeden czy dwa problemy... - zastanowiłem si
gło no.
- Pomijaj c fakt, e ty'iga zawładn ła Nayd ?
- Tak.
- Przykro byłoby mi to słysze - odparła. - Jakie problemy?
- Drobna sprawa zagini cia. Dotyczy Coral. Brz kn ło, kiedy upu ciła widelec
na talerz.
- O czym ty mówisz? - spytała zdumiona.
- O przemieszczeniu.
- Coral? Jak? Gdzie?
- To zale y od tego, ile naprawd o niej wiesz - odparłem.
- Lubi t dziewczyn . Nie dra nij si ze mn . Co si stało?
Bardziej ni troch zastanawiaj ce. Ale nie takiej odpowiedzi szukałem.
- Dobrze znała jej matk ?
- Kint ? Poznałam j na jakim spotkaniu dyplomatów. Pi kna kobieta.
- A co wiesz o ojcu?
- No có , nale y do królewskiego rodu, ale z gał zi nie maj cej praw do tronu.
Zanim został premierem, Orkuz był ambasadorem Begmy w Kashfie. Mieszkał z
rodzin , wi c naturalnie cz sto si z nimi spotykałam...
Podniosła głow , gdy u wiadomiła sobie, e si jej przygl dam... poprzez Znak
Logrusu, ponad P kni tym Wzorcem, spotkały si nasze spojrzenia.
- Aha. Pytałe o jej ojca... - U miechn ła si . Urwała na chwil , a ja kiwn łem
głow . - Czyli ta plotka zawierała ziarno prawdy... - mrukn ła wreszcie.
- Naprawd nie wiedziała ?
22
- Tyle jest plotek na wiecie... a wi kszo ci nie da si sprawdzi . Sk d mam
wiedzie , które s prawdziwe? I czemu ma mnie to interesowa ?
- Masz racj , naturalnie - zgodziłem si . - Mimo to...
- Kolejny numer na boku tego staruszka. - Westchn ła. - Czy kto pilnuje
rachunku? To cud, e miał jeszcze czas na sprawy pa stwowe.
- Jako sobie radził.
- Szczerze zatem. Nawet pomijaj c plotki, jakie do mnie docierały, istnieje
pewne rodzinne podobie stwo. Chocia trudno mi o tym s dzi , jako e nie znam
osobi cie wi kszo ci rodziny. Mówisz, e to prawda?
- Tak.
- Ze wzgl du na podobie stwo, czy jest mo e co wi cej?
- Co wi cej.
U miechn ła si słodko i podniosła widelec.
- Zawsze lubiłam zako czenia bajek, gdzie kto zyskiwał pozycj w wiecie.
- Ja równie - zgodziłem si i wróciłem do jedzenia. Mandor chrz kn ł.
- To chyba niezbyt uczciwe, opowiada tylko cz historii - zauwa ył.
- Masz racj - przyznałem. Jasra spojrzała na mnie.
- No dobrze. - Westchn ła. - Zapytam. Sk d masz pew... Och! Naturalnie.
Wzorzec. Przytakn łem.
- No, no. Mała Coral pani Wzorca. To nast piło niedawno?
- Istotnie.
- Przypuszczam, e wi tuje teraz gdzie w Cieniu.
- Chciałbym to wiedzie .
- Nie rozumiem.
- Przeniosła si , ale nie wiem dok d. I to Wzorzec tego dokonał.
- W jaki sposób?
- Dobre pytanie. Nie mam poj cia. Mandor odkaszln ł.
- Merlinie... - zacz ł. - S mo e pewne sprawy... - Zatoczył kr g lew dłoni -
... które po namy le wolałby ...
- Nie - odparłem. - Normalnie zachowałbym dyskrecj . Mo e nawet wobec
ciebie, mojego brata, jako Lorda Chaosu. A z pewno ci w przypadku jej
wysoko ci. - Skłoniłem si Jasrze. - Co prawda, znasz Coral i mo e nawet ywisz
dla niej cieplejsze uczucia. - Uznałem, e nie nale y przesadza . - A przynajmniej
nie ywisz niech ci.
- Powiedziałam, e lubi t dziewczyn - oznajmiła Jasra, pochylaj c si lekko.
- To dobrze. Czuj si bowiem przynajmniej w cz ci odpowiedzialny za to, co
zaszło. Nawet je li zostałem oszukany. Dlatego mam obowi zek spróbowa to
naprawi . Tyle e nie wiem, w jaki sposób.
- Co si stało? - zapytała.
- Oprowadzałem j , kiedy wyraziła ch obejrzenia Wzorca. Ust piłem. Po
drodze wypytywała mnie o wszystko. Uznałem to za niewinn rozmow i
zaspokajałem jej ciekawo . Nie słyszałem plotek o jej pochodzeniu; inaczej
zacz łbym co podejrzewa . Tymczasem, kiedy ju dotarli my na miejsce, Coral
stan ła na Wzorcu i rozpocz ła przej cie.
Jasra odetchn ła gł boko.
- Zniszczyłby ka dego obcej krwi - stwierdziła. - Zgadza si ?
23
Skin łem głow .
- A nawet kogo z nas - dodałem. - Gdyby popełnił jakikolwiek bł d.
- A gdyby jej matka zadawała si z piechurem albo kucharzem? - Jasra
zachichotała.
- Coral jest rozs dn córk - zauwa yłem. - W ka dym razie, kiedy kto
wst pi na Wzorzec, nie mo e ju zawróci . Musiałem po drodze udziela jej
instrukcji. Albo okaza si złym gospodarzem i zaszkodzi stosunkom Amberu i
Begmy.
- A przy okazji zerwa delikatne negocjacje? - domy liła si na wpół
powa nie.
Miałem wra enie, e ch tnie powitałaby dygresj na temat celów wizyty
begma skiej delegacji. Nie chwyciłem przyn ty.
- Mo na to tak okre li - zgodziłem si . - W rezultacie zako czyła przej cie, a
potem Wzorzec gdzie j zabrał.
- Mój nie yj cy m twierdził, e stoj c w centrum mo na nakaza Wzorcowi,
by przeniósł człowieka wsz dzie, gdzie tylko ten zapragnie.
- To prawda - przyznałem. - Ale wła nie jej polecenie było do niezwykłej
natury. Rozkazała Wzorcowi, by przeniósł j tam, gdzie zechce.
- Obawiam si , e nie całkiem rozumiem.
- Ja te nie, ale zrobiła to, i Wzorzec tak e.
- Chcesz powiedzie , e rozkazała: „Po lij mnie tam, gdzie masz ochot mnie
posła " i natychmiast przeniosła si w nieznanym kierunku?
- Wła nie tak.
- To sugerowałoby rodzaj inteligencji Wzorca.
- Chyba e zareagował na jej pod wiadome pragnienie, by odwiedzi jak
szczególn okolic .
- Fakt. Istnieje taka mo liwo . Ale czy nie masz sposobu, eby j odszuka ?
- Zrobiłem jej Atut. I dotarłem do niej, kiedy go u yłem. Odniosłem wra enie,
e jest uwi ziona w jakim ciemnym miejcu. Potem stracili my kontakt. To
wszystko.
- Jak dawno to si stało?
- W moim subiektywnym odczuciu to kwestia kilku godzin - wyja niłem. - Czy
tutaj czas jest zbli ony do czasu Amberu?
- Mniej wi cej. Dlaczego nie próbowałe po raz drugi?
- Byłem troch zaj ty. Poza tym, szukałem jakiego innego rozwi zania.
Rozległ si brz k i stukanie. Poczułem kaw .
- Je li chcesz wiedzie , czy ci pomog , odpowied brzmi: tak - rzekła Jasra. -
Chocia nie bardzo wiem, jak si do tego zabra . A gdyby znowu spróbował
si gn do niej przez Atut, przy moim wsparciu... mo e nam si uda.
- Zgoda. - Odstawiłem fili ank i wyj łem karty. - Warto sprawdzi .
- Ja te pomog - wtr cił Mandor. Powstał i stan ł po mojej prawej r ce.
Jasra podeszła i zaj ła pozycj z lewej. Trzymałem Atut, eby my wszyscy
wyra nie widzieli portret.
- Zaczynajmy - rzuciłem i si gn łem umysłem przez kart .
24
Rozdział 3
Plamka wiatła, któr z pocz tku wzi łem za zbł kanego słonecznego
zaj czka, przepłyn ła z podłogi na miejsce tu obok mojej fili anki. Miała kolisty
kształt. Postanowiłem o niej nie wspomina , poniewa adne z pozostałej dwójki
nie zwróciło na ni uwagi.
Szukałem Coral, ale nie znalazłem niczego. Poczułem, e Mandor i Jasra
tak e si gaj , i spróbowałem ponownie, ł cz c si z nimi. Mocniej.
Co ?
Co ... Pami tam, zastanawiałem si niedawno, co czuje Vialle, kiedy u ywa
Atutów. To co innego od wizualnych sugestii, do jakich jeste my przyzwyczajeni.
Mo e wła nie takiego.
Co .
Wyczułem obecno Coral. Spogl dałem na jej portret, ale nie nabierała
ycia. Sama karta wyra nie si ozi biła, jednak nie był to ten lodowaty chłód, jaki
wyst puje przy nawi zaniu kontaktu. Spróbowałem mocniej. Wyczułem, e
Mandor i Jasra tak e zwi kszaj wysiłek.
Wizerunek Coral na karcie przybladł, ale nic go nie zast piło. Spogl daj c w
pustk , wyczuwałem jednak jej obecno . Wra enie było zbli one do tego, jakie
si prze ywa, próbuj c nawi za ł czno z kim pogr onym we nie.
- Trudno powiedzie , czy to po prostu miejsce szczególnie trudne dla kontaktu
- zacz ł Mandor. - Czy raczej...
- Moim zdaniem ona jest pod wpływem zakl cia - orzekła Jasra.
- To by cz ciowo tłumaczyło zjawisko - zgodził si Mandor.
- Ale tylko cz ciowo - zabrzmiał z bliska cichy, znajomy głos. - Trzymaj j
pot ne siły, tato. Jeszcze nigdy czego podobnego nie widziałem.
- Ghostwheel ma racj - zgodził si Mandor. - Zaczynam to odczuwa .
- Tak - mrukn ła Jasra. - Jest tam co ...
I nagle p kła zasłona. Zobaczyłem skulon posta Coral, najwyra niej
nieprzytomn , le c na czarnej płaszczy nie w gł bokiej ciemno ci, rozja nianej
tylko wykre lonym wokół niej kr giem płomieni. Cho by chciała, nie mogłaby
mnie tam przenie , a w dodatku...
- Ghost, potrafisz mnie do niej przerzuci ? - zapytałem.
Wizja Coral rozpłyn ła si , zanim zd ył odpowiedzie . Poczułem zimny
podmuch. Dopiero po kilku sekundach zdałem sobie spraw , e wieje z lodowatej
teraz karty.
- Nie przypuszczam, nie chciałbym, a mo liwe, e nie b dzie takiej potrzeby -
odpowiedział Ghost. - Moc, która j wi zi, jest ju wiadoma waszego
zainteresowania i obecnie si ga w tym kierunku. Czy mo esz jako wył czy
Atut?
Przesun łem nad nim dło , co zwykle wystarczało. Nic z tego. Zimny
podmuch nabierał siły. Powtórzyłem gest, wydaj c w my lach polecenie.
Zacz łem odczuwa , e cokolwiek to jest, ogniskuje si na mnie.
I wtedy na Atut padł Znak Logrusu. Co wyrwało mi kart , a mnie odrzuciło
w tył. Uderzyłem ramieniem o drzwi. Mandor odskoczył na prawo i złapał stół,
by utrzyma równowag . Zanim karta upadła, logrusowym wzrokiem widziałem
25
strzelaj ce z niej, szalej ce linie wiatła.
- Czy to załatwiło spraw ? - zawołałem.
- Przerwało poł czenie - stwierdził Ghost.
- Dzi ki, Mandorze.
- Ale ta moc, która si gała do ciebie poprzez Atut, teraz ju wie, gdzie jeste .
- Na jakiej podstawie wyci gasz takie wnioski? - zdziwiłem si .
- To tylko domysł, oparty na fakcie, e nadal ci szuka. Dociera tu okr n
drog , przez przestrze . Mo e min nawet pi tna cie sekund, zanim ci
dosi gnie.
- Czy to znaczy, e zale y jej tylko na Merlinie? - zainteresowała si Jasra. -
Czy nadci ga po nas wszystkich?
- Odpowied niepewna. Merlin jest ogniskiem. Nie mam poj cia, co zrobi z
wami.
Podczas tej wymiany zda , pochyliłem si i podniosłem Atut Coral.
- Potrafisz nas osłoni ? - spytała Jasra.
- Rozpocz łem ju transfer Merlina w pewne odległe miejsce. Czy was
równie przerzuci ?
Schowałem Atut i podniosłem głow . Komnata była teraz nie całkiem
rzeczywista... półprzejrzysta, jakby wszystko zrobione było z kolorowego szkła.
- Prosz ... - odezwała si cicho witra owa figura Jasry.
- Tak - dodało zanikaj ce echo głosu mojego brata. Przepłyn łem przez
ognist obr cz w ciemno . Potkn łem si , oparłem o kamienn cian ,
wymacałem drog wzdłu niej. wier obrotu, przede mn ja niejszy obszar
nakrapiany punktami wiatła...
- Ghost - rzuciłem. adnej odpowiedzi.
- Nie podobaj mi si takie rozmowy urwane w pół zdania - oznajmiłem.
Ruszyłem dalej, a dotarłem do czego , co w oczywisty sposób było wyj ciem z
jaskini. Przede mn wisiało czyste, nocne niebo, a kiedy wyszedłem na zewn trz,
poczułem chłodny wiatr. Dr c, cofn łem si o kilka kroków.
Nie miałem poj cia, gdzie si znalazłem. To zreszt bez znaczenia, je li tylko
zyskałem chwil spokoju. Si gn łem przez Znak Logrusu i znalazłem gruby koc.
Opatuliłem si i usiadłem na ziemi. Si gn łem znowu. Bez trudu wyszukałem
wi zk chrustu i z najwi ksz łatwo ci rozpaliłem ogie . Miałem ochot na
drug fili ank kawy. Zastanowiłem si ...
Dlaczego nie? Si gn łem jeszcze raz, a jasny kr ek wytoczył si i
znieruchomiał przede mn .
- Tato! Przesta , prosz ! - usłyszałem pełen wyrzutu głos. - Sporo kłopotu
kosztowało mnie znalezienie ci kryjówki w tym zapomnianym skrawku Cienia.
Zbyt wiele przywoła , a znowu zwrócisz na siebie uwag .
- Daj spokój - mrukn łem. - Chciałem tylko fili ank kawy.
- Przynios ci. Ale przez jaki czas lepiej nie u ywaj własnej mocy.
- A dlaczego twoje działania nie ci gn na nas uwagi?
- Korzystam z trasy okr nej. Masz. Paruj cy kubek z ciemnej gliny stan ł na
ziemi obok mojej prawej dłoni.
- Dzi ki. - Podniosłem go i pow chałem napój. - Co zrobiłe z Jasr i
Mandorem?
26
- Ka de w was posłałem w innym kierunku, po ród hordy fałszywych
wizerunków migaj cych tam i z powrotem. Teraz musisz tylko przycichn na
jaki czas. Niech jej uwaga si rozproszy.
- Czyja uwaga? Jaka uwaga?
- Tej mocy, która uwi ziła Coral. Nie chcemy, eby nas tu znalazła.
- Dlaczego nie? O ile pami tam, zastanawiałe si niedawno, czy nie jeste
bogiem. Czego mo esz si obawia ?
- Prawdziwego boga. Ta moc jest silniejsza ode mnie. Chocia z drugiej
strony, ja chyba jestem szybszy.
- To ju co .
- Wy pij si dobrze. Rankiem dam ci zna , czy ci gle na ciebie poluje.
- Mo e sam si przekonam.
- Unikaj manifestacji mocy, chyba e b dzie to kwestia ycia lub mierci.
- Nie o to mi chodziło. Przypu my, e mnie znajdzie.
- Rób to, co uznasz za stosowne.
- Dlaczego mam wra enie, e co przede mn ukrywasz?
- Przypuszczam, tato, e jeste z natury podejrzliwy. To chyba cecha
rodzinna. Teraz musz ju i .
- Dok d? - zdziwiłem si .
- Sprawdzi , co z pozostałymi. Załatwi par spraw. Dopilnowa własnego
rozwoju. Skontrolowa eksperymenty. Takie rzeczy. Na razie.
- Co z Coral?
Ale zawieszony przede mn kr ek wiatła z jaskrawego stał si przy miony i
znikn ł - bezdyskusyjne zako czenie rozmowy. Ghost coraz bardziej
przypominał nas wszystkich: stawał si wykr tny i nieszczery.
Łykn łem kawy. Nie tak dobra jak Mandora, ale do wytrzymania. Ciekawe,
gdzie trafili Mandor i Jasra. Uznałem, e lepiej nie próbowa z nimi kontaktu.
Pomy lałem te , e dobrze b dzie ufortyfikowa własn pozycj dla obrony przed
magicznym atakiem.
Ponownie przywołałem Znak Logrusu, który wy lizn ł si , kiedy Ghost mnie
przerzucał. Z jego pomoc ustawiłem bariery przy wej ciu do jaskini i wewn trz,
dookoła siebie. Potem uwolniłem go i wypiłem troch kawy. Zdałem sobie spraw ,
e to nie uratuje mnie przed za ni ciem. Opadało psychiczne napi cie i nagle
zaci yły mi trudy całego dnia. Jeszcze dwa łyki, i ledwie mogłem utrzyma
kubek. Nast pny, i zauwa yłem, e z ka dym mrugni ciem powieki zamykaj si
o wiele łatwiej, a otwieraj trudniej.
Odstawiłem kubek, szczelniej owin łem si w koc i znalazłem stosunkowo
wygodn pozycj na skalnym podło u. Po okresie sp dzonym w kryształowej
grocie, byłem swego rodzaju ekspertem od takich spraw. Migotanie ognia
ustawiało pod powiekami szyki armii cieni. Trzaskanie głowni przypominało
brz k mieczy. Powietrze pachniało smoł .
Odpłyn łem. Sen jest mo e jedyn dost pn rozkosz , która niekoniecznie
musi trwa krótko. Wypełnił mnie; dryfowałem. Jak długo i jak daleko, nie wiem.
Nie wiem te , co mnie obudziło. Tyle tylko, e byłem gdzie indziej, a potem
nagle wróciłem. Moja pozycja uległa niewielkiej zmianie, zmarzły mi palce u nóg,
i czułem, e nie jestem ju sam. Nie otwierałem oczu i nie zmieniałem rytmu
27
oddechu. Mo liwe, e to Ghost postanowił sprawdzi , co ze mn . A mo e co
testowało moje bariery ochronne.
Minimalnie uchyliłem powieki i przez zasłon rz s spojrzałem w gór i na
zewn trz. Przed wej ciem do groty stała niska, niekształtna posta . Dogasaj ce
ognisko słabo o wietlało dziwnie znajom twarz. Było w tych rysach troch mnie,
a troch mojego ojca.
- Merlinie - rzucił cicho przybysz. - Obud si . Musisz dotrze do wielu miejsc
i wielu dokona czynów.
Szeroko otworzyłem oczy. Pasował do pewnego opisu... Frakir zacisn ła si ,
wi c pogładziłem j i uspokoiłem.
- Dworkin...? - zapytałem. Zachichotał.
- Poznałe mnie - stwierdził.
Przechadzał si z jednej strony otworu na drugi. Od czasu do czasu
przystawał i wyci gał r k w moj stron . Za ka dym razem wahał si i cofał j .
- O co chodzi? - spytałem. - W czym rzecz? Co tu robisz?
- Przybyłem, by znowu wysła ci w podró , któr przerwałe .
- Co to za podró ?
- Poszukujesz zaginionej damy, która wczoraj przeszła Wzorzec.
- Coral? Wiesz, gdzie ona jest? Uniósł r k , cofn ł j , zgrzytn ł z bami.
- Coral? Tak ma na imi ? Wpu mnie. Musimy o tym porozmawia .
- Wydaje mi si , e doskonale rozmawiamy tak, jak jeste my.
- Nie masz adnego szacunku dla przodka?
- Mam. Ale mam te zmiennokształtnego brata, który w swojej norze ch tnie
powiesiłby na cianie moj głow . A jest do tego zdolny, je li tylko dam mu
szans . - Usiadłem i przetarłem oczy. Zmysły ko czyły robot wracania do
normy. - Wi c gdzie jest Coral?
- Chod . Wska ci drog - rzekł, si gaj c przed siebie. Tym razem jego dło
przeci ła moj barier i natychmiast otoczyły j płomienie. Jakby tego nie
zauwa ył. Jego oczy były niczym dwie ciemne gwiazdy; poderwały mnie na nogi,
ci gały ku sobie. Dło zacz ła si topi , ciało pociekło i kapało jak wosk. Pod nim
nie było ko ci, ale jaka dziwaczna geometryczna siatka... jakby na
trójwymiarowej kartce kto szybko naszkicował dło , a potem okleił j jakim
podobnym do ciała materiałem. - Chwy mnie za r k .
Wbrew swej woli zacz łem podnosi dło , si ga do tych palczastych
krzywych, tych wirów kostek. Zachichotał znowu. Czułem, jak przyci ga mnie
moc. Pomy lałem, co si stanie, je li t dziwaczn dło chwyc w pewien
szczególny sposób.
Przywołałem wi c Znak Logrusu i posłałem przodem, eby zamiast mnie
podał r k .
Nie była to chyba najrozs dniejsza decyzja. Jaskrawy błysk o lepił mnie na
moment, a kiedy odzyskałem wzrok, Dworkin znikn ł. Szybko przekonałem si ,
e moje osłony nadal działaj . Krótkim, prostym zakl ciem roznieciłem ogie ,
zauwa yłem, e zostało jeszcze pół kubka kawy i podgrzałem letni ciecz
okrojon wersj tego samego czaru. Owin łem si kocem, usiadłem i wypiłem
troch . Mimo wysiłków, w aden sposób nie mogłem zrozumie , co przed chwil
zaszło.
28
Nie znałem nikogo, kto przez ostatnie lata widział tego półobł kanego
demiurga... Chocia , według opowie ci ojca, umysł Dworkina powinien zosta w
wi kszej cz ci uleczony, kiedy Oberon naprawił Wzorzec. Je li to rzeczywi cie
Jurt w ten sposób próbował si do mnie przedosta , to wybrał do dziwn
posta . Po namy le nie byłem nawet pewien, czy Jurt w ogóle wiedział, jak
wygl da Dworkin. Zastanowiłem si , czy rozs dnie b dzie przywoła
Ghostwheela, by zasi gn w tej sprawie nieludzkiej opinii. Zanim jednak
cokolwiek postanowiłem, gwiazdy na zewn trz przesłonił kolejny przybysz, o
wiele wi kszy ni Dworkin... mo na wr cz powiedzie , e zbudowany jak heros.
Jeden krok wprowadził go w zasi g blasku ognia.
Wylałem kaw , kiedy spojrzałem na t twarz. Nigdy si nie spotkali my, ale
jego portrety wisiały w wielu miejscach pałacu w Amberze.
- Słyszałem, e Oberon zgin ł, kiedy przerysowywał Wzorzec - powiedziałem.
- Byłe przy tym obecny? - zapytał.
- Nie - przyznałem. - Ale przybywaj c tu za postaci Dworkina, do
niesamowit , musisz mi wybaczy podejrzliwo co do twojej bona fides.
- Och, to było fałszerstwo. Ja jestem prawdziwy.
- Co w takim razie widziałem?
- Astraln form pewnego błazna... czarodzieja imieniem Jolos, z czwartego
kr gu Cienia.
- Och... - odparłem. - A sk d mam wiedzie , e ty nie jeste projekcj kogo o
imieniu Jalas, z pi tego?
- Mog ci wyrecytowa pełn genealogi królewskiego rodu Amberu.
- To potrafi ka dy dobry skryba.
- Dorzuc tych z nieprawego ło a.
- A wła ciwie, ilu ich było?
- Wiem o czterdziestu siedmiu.
- O rany! Jak dałe rad ?
- Ró ne strumienie czasu - wyja nił z u miechem.
- Skoro prze yłe rekonstrukcj Wzorca, dlaczego nie wróciłe do Amberu i
do władzy? - zainteresowałem si . - Dlaczego pozwoliłe na koronacj Randoma i
wszystkie dalsze komplikacje?
Roze miał si .
- Wcale nie prze yłem - stwierdził. - Proces rekonstrukcji zniszczył mnie.
Jestem duchem. Powróciłem, by znale człowieka, który b dzie reprezentował
Amber w walce z rosn c pot g Logrusu.
- Przyznajmy, arguendo, e jeste tym, za kogo si podajesz - rzekłem. - Ale
trafiłe pod zły adres. Przeszedłem inicjacj Logrusu i jestem synem Chaosu.
- Przeszedłe równie inicjacj Wzorca i jeste synem Amberu - oznajmiła
wspaniała posta .
- Fakt - przyznałem. - Tym bardziej nie powinienem si opowiada po adnej
ze stron.
- Czasem nadchodzi chwila, kiedy m czyzna musi dokona wyboru. I ta
chwila wła nie nadeszła. Po czyjej staniesz stronie?
- Gdybym nawet uwierzył, e jeste duchem Oberona, nie mam ochoty na
takie deklaracje. Legenda w Dworcach głosi, e sam Dworkin przeszedł inicjacj
29
Logrusu. Je li to prawda, bior tylko przykład z szacownego przodka.
- Ale on wyrzekł si Chaosu, kiedy stworzył Amber. Wzruszyłem ramionami.
- Dobrze si składa, e ja niczego takiego nie stworzyłem. Je li chcesz
konkretnej decyzji, powiedz i przedstaw argumenty, dlaczego powinienem si na
to zgodzi . Mo e zechc współpracowa .
Wyci gn ł r k .
- Chod ze mn , a ja wprowadz twoje stopy na nowy Wzorzec, który musisz
pokona w grze, jaka si toczy pomi dzy Mocami.
- Nadal ci nie rozumiem, ale jestem pewien, e prawdziwego Oberona nie
powstrzymałyby te proste zasłony. Podejd i we mnie za r k , a wtedy ch tnie
pójd za tob i spojrz na to, co zechcesz mi pokaza .
Wyprostował si na jeszcze wi ksz wysoko .
- Chcesz mnie wypróbowa ? - zapytał.
- Tak.
- Jako człowiek nie miałbym z tym problemów - stwierdził. - Ale uformowany
z tych spirytualnych mieci... nie wiem. Wolałbym nie ryzykowa .
- W takim razie musz udzieli podobnej odpowiedzi na twoj propozycj .
- Wnuku - rzekł lodowatym tonem. - Nawet po mierci, adnemu z moich
potomków nie wolno tak si do mnie zwraca . Id teraz po ciebie w nie całkiem
przyjaznym nastroju. Id po ciebie i w t podró wy l ci w ród ognia.
Cofn łem si o krok.
- Nie chciałem ci urazi ... - zacz łem.
Osłoniłem oczy, kiedy dotarł do bariery. Znowu nast pił efekt arówki. Spod
przymkni tych powiek obserwowałem powtórk ognistej k pieli Dworkina.
Oberon stał si w pewnych miejscach przejrzysty, w innych si roztapiał.
Wewn trz niego, przez niego - kiedy znikn ło zewn trzne podobie stwo do
człowieka - dostrzegałem wiry i linie, kanały i przewody: czarne, abstrakcyjne
geometryczne twory wypełniaj ce ogólny kształt pot nej i szlachetnej postaci.
Jednak, w przeciwie stwie do Dworkina, wizerunek nie zbladł. Przebił moje
osłony, a chocia zwolnił, wci kroczył ku mnie z wyci gni t r k . Nie wiem,
czym był naprawd , ale nigdy chyba nie widziałem nic bardziej przera aj cego.
Cofałem si ci gle, unosz c r ce. Raz jeszcze wezwałem Logrus.
Znak pojawił si mi dzy nami. Abstrakcyjna forma Oberona wyci gała
schematyczne, widmowe r ce, a napotkała wij ce si gał zie Chaosu.
Nie próbowałem si ga w obraz Logrusu, by wykorzysta go dla obrony przez
zjaw . Nawet na t odległo czułem niezwykły l k. To, co zrobiłem, to raczej
pchni cie Znakiem królewskiego widma. Potem wymin łem je i skoczyłem do
wyj cia, na zewn trz. Potoczyłem si , rozpaczliwie szukaj c jakiego zaczepienia,
zjechałem po zboczu i uderzyłem o głaz. Obj łem go mocno, a grota eksplodowała
z hukiem i błyskiem trafionego pociskiem składu amunicji.
Przez jakie pół minuty le ałem dr cy, zaciskaj c mocno powieki. Czułem, e
lada sekunda co mnie pochwyci... chyba e... mo e... skul si całkiem
nieruchomo i postaram wygl da jak kawałek skały...
Panowała absolutna cisza. Kiedy otworzyłem oczy, błyski zgasły, a wej cie do
jaskini nie zmieniło kształtu. Wstałem powoli i jeszcze wolniej ruszyłem z
powrotem. Znak Logrusu znikn ł, a z powodów dla mnie samego
30
niezrozumiałych, nie chciałem go przywoływa . Zajrzałem do groty. Nie było
adnych ladów, e cokolwiek si wydarzyło. Tylko moje osłony były zniszczone.
Wszedłem do rodka. Koc wci le ał tam, gdzie go rzuciłem. Dotkn łem
skały. Wybuch musiał nast pi na innym poziomie rzeczywisto ci. Małe ognisko
nadal migotało niepewnie, a mój rozbity na kamieniach kubek był jedyn rzecz ,
jak w jego blasku dostrzegłem, a której nie widziałem poprzednio.
Nie cofałem r ki. Stałem oparty o cian , a po chwili poczułem nieopanowane
skurcze przepony. Wybuchn łem miechem. Nie jestem pewien, dlaczego. Po
prostu miech wyparł alternatyw bicia si pi ciami w pier i wycia.
My lałem, e znam wszystkich uczestników tej zło onej rozgrywki. Luke i
Jasra przeszli chyba teraz na moj stron , wraz z moim bratem Mandorem,
który zawsze si o mnie troszczył. Mój szalony brat Jurt pragn ł mojej mierci, a
teraz sprzymierzył si z moj był kochank , Juli , która te nie była do mnie
zbyt przychylnie nastawiona. Istniała jeszcze ty'iga - nadopieku czy demon, który
opanował ciało Naydy, siostry Coral, i którego pozostawiłem w Amberze,
u pionego zakl ciem. Dalt, najemnik... je li si zastanowi , jest tak e moim
wujem... odjechał z Lukiem w nieznanym kierunku i celu, uprzednio spu ciwszy
mu lanie na oczach dwóch armii w Ardenie. Miał paskudne zamiary co do
Amberu, ale brakowało mu militarnej siły, by przedsi wzi co wi cej ni
rzadkie partyzanckie ataki. Działał te Ghostwheel, mój cybernetyczny krupier
Atutów i drugorz dny półbóg, który zdawał si ewoluowa od umysłowo ci
nierozwa nej i maniakalnej ku racjonalnej i paranoidalnej... i nie byłem pewien,
dok d pod y dalej. Jednak okazywał przynajmniej odrobin synowskiego
szacunku zmieszanego z chwilowym tchórzostwem.
I to ju mniej wi cej wszyscy.
Ale te ostatnie zjawy dowodziły chyba, e do gry wł czyło si jeszcze co , co
chciało mnie poci gn w całkiem innym kierunku. Ghost twierdził, e jest silne.
Nie domy lałem si nawet, co wła ciwie reprezentuje. Nie miałem ochoty temu
ufa . St d nasze nie najlepsze stosunki.
- Hej, mały! - dobiegł ze zbocza znajomy głos. - Trudno ci znale . Cz sto
zmieniasz miejsce pobytu.
Odwróciłem si szybko, podbiegłem do wyj cia, spojrzałem w dół.
Samotna posta wspinała si po zboczu. Wysoki m czyzna. Co błysn ło w
okolicy jego szyi. Było za ciemno, eby rozpozna rysy twarzy.
Cofn łem si o kilka kroków i rozpocz łem zakl cie, które miało odbudowa
moje zniszczone bariery.
- Nie uciekaj! - krzykn ł. - Musz z tob pomówi !
Osłona zaskoczyła na miejsce. Dobyłem miecza. Trzymałem go opuszczaj c
kling , z prawej; kiedy si odwróciłem, z otworu wej cia był całkiem niewidoczny.
Rozkazałem Frakir, eby zawisła niewidzialna na lewym przegubie. Druga zjawa
była silniejsza od pierwszej i przebiła stref obronn . Je li trzecia oka e si
silniejsza od drugiej, b d potrzebował ka dej broni, jaka mi si trafi.
- Słucham? - zawołałem. - Kim jeste i czego chcesz?
- Do diabła! - odpowiedziało widmo. - Nie jestem nikim szczególnym. Tylko
twoim staruszkiem. Potrzebuj pomocy i wol zachowa t spraw w rodzinie.
Dotarł do kr gu wiatła z ogniska i musiałem przyzna , e jest doskonał
31
imitacj ksi cia Corwina z Amberu, mojego ojca. Kompletny, z czarnym
płaszczem, butami i spodniami, szar koszul , srebrnymi guzikami i klamr ...
miał nawet srebrn ró . I u miechał si tak samo kpi co, jak czasem prawdziwy
Corwin, gdy dawno temu opowiadał mi swoj histori . Na ten widok co cisn ło
mnie w oł dku. Chciałem pozna go lepiej, ale znikn ł i nie umiałem go
odszuka . A teraz ten stwór... czymkolwiek był... udawał takiego człowieka...
Byłem bardziej ni troch zirytowany ewidentn prób gry na moich uczuciach.
- Pierwszy był fałszywy Dworkin - oznajmiłem. - Potem Oberon. Coraz ni ej
schodzisz po drzewie genealogicznym.
Zmru ył oczy i zdziwiony pochylił lekko głow - kolejny realistyczny
manieryzm.
- Nie wiem, o czym mówisz, Merlinie - odparł. - Ja...
Wkroczył na chroniony obszar i drgn ł, jakby dotkn ł przewodu pod
napi ciem.
- Niech to szlag! - burkn ł. - Nikomu nie ufasz, co?
- Rodzinna tradycja - wyja niłem. - Wzmocniona niedawnymi
do wiadczeniami.
Byłem jednak troch zdziwiony, e ten kontakt nie zaowocował kolejnymi
efektami pirotechnicznymi. Zastanawiałem si równie , czemu jeszcze nie
zmienia si w szkielet.
Zakl ł znowu, ci gn ł płaszcz, owin ł nim lewe rami ; prawa r ka si gn ła
do dokładnej kopii pochwy mojego ojca. Srebrzyste ostrze wysun ło si ze
wistem i uniosło w gór , po czym opadło w sam o rodek bariery. Iskry strzeliły
w półmetrowym rozbryzgu, a klinga zasyczała, jakby rozgrzana do czerwono ci
trafiła w wod . Rozbłysn ł wzór na ostrzu, znowu trysn ły iskry - tym razem na
wysoko człowieka - i w tym momencie wyczułem, e bariera pada.
Widmo wkroczyło. Odwróciłem si i wysun łem miecz. Ale tamten, który
wygl dał jak Grayswandir, opadł i wzniósł si znowu, ci gn ł moj bro na
prawo i przesun ł si w stron piersi. Wykonałem prost zasłon kwart , ale
tamten prze lizn ł si pod ni i nadal groził mi od zewn trz. Odparowałem
sekst , ale jego ju tam nie było. Ten atak był tylko zwodem. Upiór ruszył nisko.
Odwróciłem si , odbiłem, a on przesun ł całe ciało na prawo, opu cił kling ,
zmienił uchwyt, lew r k przesun ł mi przed twarz .
Za pó no spostrzegłem, e podnosi praw , si gaj c mi lew za głow . R koje
Grayswandira zmierzała wprost ku mojej szcz ce.
- Naprawd jeste ... - zacz łem, a wtedy dotarła do celu.
Ostatnie, co zapami tałem, to srebrna ró a.
Oto ycie: zaufaj komu , a zostaniesz zdradzony. Nie zaufaj, a sam siebie
zdradzisz. Jak wi kszo moralnych paradoksów, i ten stawia człowieka w
pozycji nie do obrony. A było ju za pó no na moje zwykłe rozwi zanie: nie
mogłem zrezygnowa z gry.
Ockn łem si w ciemno ci. Ockn łem si ostro ny i czujny. Jak zwykle, gdy
jestem ostro ny i czujny, le ałem w absolutnym bezruchu, pozwalaj c płucom
zachowa naturalny rytm oddechu. I nasłuchiwałem.
adnego d wi ku.
Uchyliłem powieki.
32
Niepokoj ce wzory. Zamkn łem znowu.
Ciałem starałem si wyczuwa wibracje skalnej powierzchni, na której
le ałem.
adnych wibracji.
Otworzyłem oczy i powstrzymałem odruch, by je zamkn . Uniosłem si na
łokciach, podci gn łem pod siebie kolana, wyprostowałem grzbiet i odwróciłem
głow . Fascynuj ce. Nie pami tałem takiej dezorientacji od czasu, kiedy piłem w
barze z Lukiem i Kotem z Cheshire.
Wokół nie dostrzegłem ani ladu koloru. Wszystko było czarne, białe albo w
odcieniach szaro ci. Jakbym znalazł si na negatywie fotografii. To, co uznałem
za sło ce, wisiało jak czarna dziura o kilka rednic nad horyzontem, po prawej
stronie. Niebo było bardzo ciemnoszare i płyn ły po nim hebanowe chmury. Moja
skóra miała barw atramentu. Za to skały pode mn i dookoła, niemal
przejrzyste, l niły kostn biel . Wstałem powoli, rozejrzałem si . Tak. Grunt był
rozjarzony, niebo ciemne, a ja stałem si cieniem mi dzy nimi. To uczucie wcale
mi si nie podobało.
Powietrze było suche i chłodne. Stałem u podnó a ła cucha gór-albinosów,
tak jaskrawych, e nasuwało si porównanie z Antarktyd . Ci gn ły si po lewej
stronie, coraz dalsze. Po prawej, gdzie tkwiło co , co wzi łem za poranne sło ce,
góry, niskie i łagodne, opadały ku czarnej równinie. Pustynia? Musiałem unie
dło i osłoni oczy przed... przed czym? Antyblaskiem?
- Szlag! - spróbowałem powiedzie i natychmiast zauwa yłem dwie rzeczy.
Przede wszystkim słowo pozostało bezgło ne. Po drugie, szcz ka bolała mnie
w miejscu, gdzie trafił cios ojca. Czy mo e jego kopii.
Raz jeszcze rozejrzałem si w milczeniu. Wyj łem karty. Koniec zastrze e co
do wezwa . Wyszukałem Atut Ghostwheela i skoncentrowałem uwag .
Nic. Karta była całkiem martwa. Ale w ko cu to Ghost kazał mi siedzie
cicho. Mo e po prostu odmawiał odpowiedzi na wezwanie. Przerzuciłem reszt
talii. Zatrzymałem si przy Florze. Zwykle nie odmawiała mi pomocy w trudnych
chwilach. Studiowałem jej liczn buzi , słałem wezwanie...
Nie drgn ł nawet jeden z jej złotych loków. Nawet o jeden stopie nie spadła
temperatura Atutu. Karta pozostał kart . Spróbowałem mocniej, wymruczałem
nawet zakl cie wspomagaj ce. Nikogo nie było w domu.
Zatem Mandor. Kilka minut po wi ciłem jego karcie, z takim samym
wynikiem. Sprawdziłem Randoma. Jak wy ej. Benedykta i Juliana. Nic i nic...
Potem jeszcze Fion , Luke'a i Billa Rotha. Trzy kolejne pora ki. Wyj łem nawet
kilka Atutów Zguby, ale nie zdołałem dosi gn Sfinksa ani budowli z ko ci na
szczycie zielonej szklanej góry.
Zło yłem je, wło yłem do futerału i schowałem. Pierwszy raz od pobytu w
kryształowej grocie miałem do czynienia z takim zjawiskiem. Z drugiej strony, na
wiele sposobów mo na zablokowa Aututy, a je li o mnie chodzi, w tej chwili był
to problem czysto akademicki. Bardziej zale ało mi na zmianie otoczenia w
bardziej przyjazne. Studia nad działaniem kart mog odło y na pó niej.
Ruszyłem przed siebie. Moje kroki były całkiem bezgło ne. Gdy kopn łem
kamyk, nie słyszałem, jak odbija si od skały.
Biel po lewej stronie, czer po prawej. Góry albo pustynia. Pomaszerowałem
33
w lewo. Nic si nie poruszało oprócz czarnych, bardzo czarnych chmur. Po
drugiej stronie ka dego głazu niemal o lepiaj cy obszar zwi kszonej jasno ci:
zwariowane cienie w zwariowanej krainie. Skr t... jeszcze raz w lewo. Trzy kroki,
potem omin głaz. W gór . Przekroczy grzebiet. Zej w dół. Skr t w prawo.
Wkrótce czerwone pasemko mi dzy skalami po lewej...
Nic. Mo e nast pnym razem...
Lekkie ukłucie w nosie. adnej czerwieni. Dalej.
Szczelina po prawej, za nast pnym zakr tem...
Rozmasowałem skronie; zacz ły bole , kiedy nie pojawiła si adna szczelina.
Oddychałem z wysiłkiem i czułem krople potu na czole.
Szarozielone desenie i suche kwiatki, jasnoniebieskie, nisko pod tamtym
rumowiskiem...
Lekki ból karku. adnych kwiatków. adnej szaro ci. adnej zieleni.
W takim razie niech chmury si rozst pi i ciemno sło ca zaleje ziemi ...
Nic.
...I plusk płyn cej wody z małego potoku, w nast pnym lebie.
Musiałem si zatrzyma . Głowa pulsowała bólem, r ce mi dr ały. Dotkn łem
skalnej ciany po prawe stronie i wydała mi si dostatecznie materialna. Bujna
rzeczywisto . Dlaczego tak mi si opiera?
I jak si tutaj dostałem?
I gdzie jest tutaj?
Uspokoiłem si . Wyrównałem oddech, zebrałem siły. Ból głowy przycichł,
odpłyn ł, znikn ł.
Ruszyłem dalej.
Pie ni ptaków i łagodny wietrzyk... Kwiat w w skiej szczelinie.
Nic. I pierwsze ukłucie powracaj cego oporu.
Pod wpływem jakiego czaru si znalazłem, e utraciłem zdolno chodzenia w
Cieniu? Nigdy nie przypuszczałem, e mo na j komu odebra .
- To nie jest zabawne - spróbowałem powiedzie . - Kimkolwiek, czymkolwiek
jeste , jak to zrobiłe ? Czego chcesz ? Gdzie si chowasz?
I znowu nie usłyszałem niczego, a zwłaszcza odpowiedzi.
- Nie wiem, jak tego dokonałe . Ani dlaczego - my lałem, poruszaj c ustami. -
Nie czuj , eby działał na mnie czar. Ale musiałem si tu znale z jakiego
powodu. Bierz si do dzieła. Powiedz, czego ode mnie chcesz.
Nada.
Szedłem dalej, bez przekonania próbuj c dokona przeskoku w Cieniu.
Równocze nie zastanawiałem si nad sytuacj . Miałem uczucie, e w całej tej
sprawie nie dostrzegam czego oczywistego.
...I mały czerwony kwiatek pod skał , za najbli szym zakr tem.
Min łem ten zakr t i rósł tam mały czerwony kwiatek, który pod wiadomie
stworzyłem. Podbiegłem, by go dotkn , przekona si , e wszech wiat jest
miejscem yczliwym i merlinolubnym.
Potkn łem si i upadłem, wznosz c chmur pyłu. Podparłem si , wstałem,
rozejrzałem si . Szukałem chyba z dziesi , mo e pi tna cie minut, ale nie
mogłem znale kwiatka. Wreszcie zakl łem i odwróciłem si . Nikt nie lubi, kiedy
wszech wiat robi sobie z niego arty.
34
Pod wpływem nagłego natchnienia przeszukałem kieszenie. Mo e mam
jeszcze przy sobie cho by odprysk niebieskiego kamienia... Ta niezwykła zdolno
rezonansu mogłaby jako poprowadzi mnie przez Cie do ich ródła. Ale nie.
Nie pozostała nawet drobinka niebieskiego pyłu. Wszystko spocz ło w grobowcu
mojego ojca. No tak... To pewnie byłoby zbyt proste wyj cie.
Co przeoczyłem?
Fałszywy Dworkin, fałszywy Oberon i człowiek, który twierdził, e jest moim
ojcem - wszyscy chcieli doprowadzi mnie do jakiego niezwykłego miejsca.
Miałem wzi udział w rodzaju dwóch Mocy, jak to sugerowało widmo Oberona.
Widmo Corwina najwyra niej odniosło sukces, pomy lałem, rozcieraj c szcz k .
Tylko co to za starcie? I jakich Mocy?
Ten niby-Oberon wspomniał co o wyborze mi dzy i Chaosem i Amberem.
Ale w tej samej rozmowie skłamał w kilku innych kwestiach. Do diabła z oboma!
Nie prosiłem, eby mnie wci gały do swoich sporów. Mam do własnych
problemów. Nie chciało mi si nawet pozna reguł tego, co si rozgrywa.
Kopn łem biały kamyk i ledziłem go wzrokiem. To wszystko nie sprawiało
wra enia dzieła Jurta czy Julii. To albo jaki nowy czynnik, albo stary, który
dokonał znacz cej przemiany. Kiedy po raz pierwszy znalazł si na scenie?
Domy lałem si , e miał co wspólnego z t sił , która mnie szukała, kiedy
spróbowałem dotrze do Coral. Mogłem chyba zało y , e mnie znalazła i to
wła nie jest rezultatem. Ale co to mo e by ? Po pierwsze, trzeba si dowiedzie ,
gdzie le y Coral w tym swoim ognistym kr gu. Co stamt d doprowadziło mnie
do obecnego poło enia. Gdzie zatem? Poprosiła Wzorzec, by posłał j tam, gdzie
powinna si znale ... W tej chwili nie mogłem go raczej zapyta , gdzie
mianowicie. I nie mogłem po przej ciu nakaza , eby posłał mnie za ni .
Nadeszła wi c chwila, by podda parti i wypróbowa inne metody
rozwi zywania problemu. W Atutach trzasn ł jaki obwód, a zdolno w drówki
przez Cie została tajemniczo zablokowana. Postanowiłem, e czas ju zmieni
rozkład sił o rz d wielko ci na moj korzy . Przywołam Znak Logrusu i b d
zmieniał cienie, ka dy swój krok wspomagaj c pot g Chaosu.
Frakir wci ła mi si w nadgarstek. Poszukałem nadci gaj cych zagro e , ale
niczego nie zauwa yłem. Jeszcze przez par minut rozgl dałem si czujnie po
okolicy. Jednak nic si nie stało, a Frakir znieruchomiała.
To ju nie pierwszy raz jej system alarmowy reagował niewła ciwie - czy to z
powodu jakiego zabł kanego powiewu astralnego, czy te mojej własnej
przypadkowej my li. Jednak w takim miejscu nie wolno ryzykowa .
Najwy szy stos głazów w pobli u si gał pi tnastu, mo e dwudziestu metrów i
wyrastał na zboczu o jakie sto kroków w gór , po lewej stronie. Dotarłem tam i
rozpocz łem wspinaczk .
W ko cu stan łem na kredowym szczycie. St d mogłem obserwowa okolic
na spor odległo i we wszystkich kierunkach. adnego ywego stworzenia nie
dostrzegłem w tym niezwykłym uniwersum jin-jang.
Uznałem, e to fałszywy alarm, i zszedłem na dół. Raz jeszcze si gn łem
my l , przywołuj c Logrus, a Frakir prawie odci ła mi r k . Do diabła!
Zignorowałem j i posłałem wezwanie.
Znak Logrusu wyrósł i pomkn ł ku mnie. Zata czył jak motyl i uderzył jak
35
ci arówka. wiat filmowego negatywu odpłyn ł, zmieniaj c si z czarno-białego
w czarny.
36
Rozdział 4
Dochodziłem do siebie.
Głowa mnie bolała i m czyło uczucie, e w ustach mam pełno piasku. Le ałem
twarz w dół. Pami przebiła si jako przez korki na trasie i wróciła do domu;
otworzyłem oczy. Dookoła wszystko ci gle było czarne, białe i szare. Wyplułem
piasek, przetarłem oczy, zamrugałem. Znaku Logrusu nie było i nie potrafiłem
wytłumaczy tego, co ostatnio zaszło mi dzy nami.
Usiadłem i obj łem r kami kolana. Utkn łem tutaj, skoro zostały
zablokowane wszelkie nadprzyrodzone metody podró y i porozumiewania. Nie
miałem lepszego pomysłu ni wsta , wybra dowolny kierunek i ruszy .
Zadr ałem. Gdzie mnie to doprowadzi? Przez dalszy ci g tego samego
monotonnego pejza u?
Rozległ si cichy d wi k - jakby kto delikatnie odchrz kn ł.
W jednej chwili byłem na nogach i po drodze w gór rozgl dałem si na
wszystkie strony.
Kto tam?, zapytałem w my lach, rezygnuj c z artykulacji głosowej.
Miałem wra enie, e znowu to słysz . Całkiem blisko.
Wreszcie...
Mam dla ciebie wiadomo , co zdawało si mówi w mojej głowie.
Co? Gdzie jeste ? Wiadomo ? próbowałem pyta .
Przepraszam, dobiegł stłumiony głos. Nie mam do wiadczenia. Odpowiadaj c po
kolei, jestem tam, gdzie zawsze byłam: na twoim przegubie. A kiedy Logrus
przeleciał t dy, wzmocnił mnie dodatkowo, ebym mogła przekaza wiadomo .
Frakir?
Tak. Pierwsze udoskonalenie, tego dnia, kiedy przeniosłe mnie przez Logrus,
dawało wra liwo na niebezpiecze stwo, zdolno ruchu, odruchy walki i
ograniczon wiadomo . Tym razem Logrus doło ył bezpo redni my low
komunikacj i poszerzył moj ja tak, bym mogła przekazywa wiadomo ci.
Dlaczego?
Spieszył si . Mógł zosta w tym miejscu tylko mgnienie, i tylko w ten sposób mógł
da ci zna , co si dzieje.
Nie wiedziałem, e Logrus jest wiadomy.
Nast piło co jakby parskni cie.
Trudno sklasyfikowa inteligencj tego rz du. Przypuszczam, e na ogół nie ma
wiele do powiedzenia, nadeszła odpowied Frakir. Swoj energi wykorzystuje w
innych obszarach.
W takim razie, czemu zjawił si tutaj i tak mi przyło ył?
Nieumy lnie. To efekt uboczny mojego udoskonalenia, kiedy zrozumiał, e
jestem jedynym rodkiem przekazania ci czego wi cej ni kilku słów czy obrazów.
Dlaczego miał tak mało czasu? zdziwiłem si .
Taka jest natura tej krainy, le cej pomi dzy cieniami, niemal niedost pnej
zarówno dla Logrusu, jak i Wzorca.
Co w rodzaju strefy zdemilitaryzowanej?
Nie, to nie chodzi o zawieszenie broni. Po prostu jakakolwiek manifestacja tutaj
jest niezwykle trudna... dla nich obu. Dlatego wła nie praktycznie nic si tutaj nie
37
zmienia.
Nie mog tutaj si gn ?
Mniej wi cej o to wła nie chodzi.
Jak to si stalo, e nigdy o tym nie słyszałem?
Prawdopodobnie dlatego, e nie jest łatwo tu trafi .
A wi c jaka to wiadomo ?
W głównych zarysach: eby - póki tu jeste - nie próbował wi cej wzywa
Logrusu. Ten region jest o rodkiem silnie zakłócaj cym. Trudno przewidzie , w
jakiej formie nast pi manifestacja przesyłanej energii. Mo e stanowi dla ciebie
zagro enie.
Rozmasowałem pulsuj ce bólem skronie. Przynajmniej co odwróciło moj
uwag od bol cej szcz ki.
No dobrze, zgodziłem si . Wiesz mo e, co powinienem robi ?
Tak. To jest próba. Nie wiem, czego.
Czy mam wybór?
O co ci chodzi?
Czy mog odmówi udzialu?
Przypuszczam, e tak. Ale wtedy nie wiem, jak si st d wydostaniesz.
Czyli - je li przyst pi do gry - na ko cu zostan uwolniony z tego miejsca?
Je li nadal b dziesz ył, tak. A s dz , e nawet je li nie.
Czyli wła ciwie nie mam wyboru.
Otrzymasz mo liwo wyboru.
Kiedy?
Gdzie po drodze. Nie wiem gdzie.
Dlaczego zwyczajnie nie powtórzysz mi wszystkich instrukcji?
Nie mog . Nie wiem, co tu mam. To wypływa tylko w reakcji na pytanie albo
sytuacj .
Czy nie utrudnia to wykonywania twojej głównej funkcji, to znaczy duszenia?
Nie powinno.
To przynajmniej co . Dobrze. Czy wiesz, co powinienem teraz robi ?
Tak. Powiniene wspi si na najwy szy szczyt po lewej stronie.
Który...? A tak, to chyba tamten, uznałem, spogl daj c na wyłamany kieł z
białego kamienia.
Ruszyłem w tamt stron po coraz bardziej stromym zboczu. Czarne sło ce
wznosiło si wci wy ej w szaro . Niesamowita cisza trwała.
Hm... Czy wiesz mo e, co znajdziemy, kiedy ju dotrzemy do celu? spróbowałem
zwróci si do Frakir.
Jestem pewna, e posiadam t informacj , nadeszła odpowied . Ale nie s dz , by
była osi galna, póki nie znajdziemy si we wła ciwym miejscu.
Mam nadziej , e si nie mylisz.
Ja te .
Droga była wci bardziej stroma. Nie mogłem precyzyjnie okre li czasu, ale
zdawało mi si , e min ła co najmniej godzina, nim opu ciłem podnó e gór i
zacz łem si wspina na biały szczyt. Nie widziałem adnych ladów stóp ani
innych oznak ycia, jednak kilkakrotnie trafiałem na drugie odcinki naturalnych
z pozoru cie ek, prowadz cych w gór po tej wyblakłej skale. Straciłem jeszcze
38
kilka godzin, nim j pokonałem; sło ce dotarło do zenitu i zacz ło opada poza
wierzchołek, ku zachodowi. Irytuj ce, e nie mogłem gło no zakl .
Sk d mam pewno , e jeste my po wła ciwej stronie góry? Albo zmierzamy we
wła ciwym kierunku? zapytałem.
Kierujesz si w odpowiedni stron , zapewniła Frakir.
Ale nie wiesz, jak to jeszcze daleko?
Nie. Ale rozpoznam nasz cel, kiedy go zobacz .
Ju niedługo sło ce schowa si za wierzchołek. Czy zobaczysz wtedy cokolwiek,
eby to rozpozna ?
Wydaje mi si , e niebo tu si rozja nia, kiedy zachodzi sło ce. Przestrze
negatywna jest do zabawna pod tym wzgl dem. W ka dym razie zawsze co jest
ciemne, a co jasne. Potrafi rozpozna .
Masz poj cie, co tu wła ciwie robimy?
To chyba jedna z tych bezsensownych misji.
cigamy wizj ? Czy szukamy czego praktycznego?
Jak rozumiem, wszystkie takie misje dotycz obu tych rzeczy jednocze nie... Ale
mam wra enie, e nasza koncentruje si raczej na drugim. Z drugiego przegubu
jednak, cokolwiek napotkasz pomi dzy cieniami, zawiera prawdopodobnie elementy
alegoryczne, symboliczne... cały ten chłam, jaki ludzie wrzucaj do nie wiadomej
cz ci swojej ja ni.
Inaczej mówi c, ty te nie wiesz.
Nie na pewno. Ale przecie zgadywaniem zarabiam na ycie.
Si gn łem jak najwy ej, złapałem kraw d i podci gn łem si na półk .
Szedłem ni kawałek, potem znowu wspi łem si wy ej.
Sło ce skryło si , ale nie utrudniało to widzenia. Ciemno i wiatło zamieniły
si miejscami.
Wdrapałem si na pi cio czy sze ciometrowe wypi trzenie i wreszcie mogłem
spojrze na zasłoni ty wcze niej obszar. W górskim zboczu dostrzegłem otwór.
Raczej nie nazwałbym go jaskin , gdy sprawiał wra enie wydr onego
sztucznie. Wygl dał jakby wyrze biono go w formie łukowego portalu, i był do
du y, by przepu ci człowieka na koniu.
I co powiesz?, rzuciła Frakir, poruszaj c si lekko na nadgarstku. To jest to.
Co? zapytałem.
Pierwszy przystanek, wyja niła. Masz si tu zatrzyma i co załatwi . Dopiero
potem ruszysz dalej.
To znaczy co?
Najlepiej wejd tam i sam zobacz.
Wci gn łem si na kraw d , wstałem i ruszyłem przed siebie. Szeroki portal
zalany był wiatłem nie padaj cym z adnego konkretnego ródła. Zawahałem si
w progu i ostro nie zajrzałem do rodka.
Wygl dało to jak typowa kaplica. Był niewielki ołtarz, na nim para wiec w
migotliwych aureolach czerni. Wykute w cianach kamienne ławy. Naliczyłem
pi wyj , nie licz c tego, w którym stałem: trzy w cianie naprzeciw, jedno po
prawej i jedno po lewej. Po rodku komory le ały dwa stosy pancerzy i
uzbrojenia. Nie dostrzegłem adnych symboli wiadcz cych o reprezentowanej tu
religii.
39
Wszedłem.
Co mam zrobi ?, zapytałem.
Masz zosta na stra y, przez cał noc pilnuj c swojej zbroi.
Nie artuj, mrukn łem, przygl daj c si blachom. Po co?
Nie otrzymałam takiej informacji.
Podniosłem zdobiony, biały napier nik. Wygl dałbym w nim jak Sir Galahad.
Był chyba dokładnie mojego rozmiaru. Pokr ciłem głow i odło yłem go.
Przeszedłem do s siedniego stosu i zbadałem bardzo dziwaczn r kawic .
Rzuciłem j natychmiast i przeszukałem pozostałe cz ci. Takie same. Te jakby
dla mnie robione. Ale...
O co chodzi, Merlinie?
Ta biała zbroja, wyja niłem, idealnie pasowałaby na mnie w tej chwili. Ta druga
to pewnie typ u ywany w Dworcach. Wygl da, jakby pasowała na mnie po
przekształceniu w posta Chaosu. Ka dy z tych zestawów byłby odpowiedni, zale nie
od okoliczno ci. Ale mog u ywa tylko jednego naraz. Którego mam pilnowa ?
S dz , e to jest wła nie klucz całej tej sprawy. Powiniene chyba wybra .
Oczywi cie! Pstrykn łem palcami. Nie usłyszałem niczego. Ale jestem t py,
skoro powróz do duszenia musi mi wszystko tłumaczy .
Opadłem na kolana i zgarn łem obie zbroje w jedn nieforemn stert .
Je li musz , oznajmiłem, b d strzegł obu. Nie chc stawa po adnej stronie.
Mam przeczucie, e komu si to nie spodoba, uprzedziła Frakir.
Powiedz mi, o co chodzi z t stra ? zainteresowałem si . Co wła ciwie mam
robi ?
Powiniene siedzie tu cał noc i strzec zbroi.
Przed czym?
Chyba przed tym, co mogłoby je sobie przywłaszczy . Mocami Porz dku...
...albo Choasu.
Tak, rozumiem. Zgarn łe je razem. Cokolwiek mo e si tu zjawi , eby porwa
kawałek.
Usiadłem na ławie przy cianie w gł bi kaplicy, pomi dzy dwoma otworami
korytarzy. Przyjemnie było odpocz po długiej wspinaczce. Wci n kały mnie
pytania bez odpowiedzi..
Wreszcie, po długim czasie...
A co ja b d z tego miał?, zapytałem.
Nie rozumiem.
Powiedzmy, e przesiedz tu cał noc, wpatrzony w t kup złomu. Mo e nawet
co si tu zjawi i spróbuje j zgarn . Przypu my, e pokonam to co . Nadchodzi
ranek, zbroje le , ja siedz . Co wtedy? Co na tym zyskam?
Wtedy zakładasz swoj zbroj , chwytasz za bro i ruszasz do nast pnego etapu.
Stłumiłem ziewni cie.
Wiesz co? Chyba nie mam ochoty na te pancerze, stwierdziłem. Nie lubi zbroi,
a własny miecz zupełnie mi wystarczy.
Poło yłem dło na r koje ci. Była troch dziwna w dotyku, ale w ko cu ja te
dziwnie si czułem.
A mo e zostawimy ten stos i od razu przejdziemy dalej? Jaki jest ten nast pny
etap?
40
Nie jestem pewna. Logrus przekazał mi informacje w taki sposób, e we
wła ciwej chwili jakby wypływaj na powierzchni . Nie wiedziałam nawet o tej
grocie, póki nie zobaczyłam wej cia.
Przeci gn łem si i skrzy owałem r ce na piersi. Oparłem plecy o cian .
Wysun łem nogi, zakładaj c jedn na drug .
Czyli utkwili my tutaj do czasu, a co si zdarzy albo znowu doznasz
natchnienia?
Zgadza si .
Obud mnie, kiedy ju b dzie po wszystkim, poprosiłem i zamkn łem oczy.
W tej samej chwili nast pił silny, niemal bolesny ucisk nadgarstka.
Chwileczk ! Nie wolno ci tego robi !, o wiadczyła Frakir. Cała rzecz w tym, e
siedzisz przez cał noc i pilnujesz.
To bardzo głupi pomysł, odparłem. Odmawiam przyst pienia do takiej
bezsensownej zabawy. Je li kto chce zabra ten złom, dostanie go za dobr cen .
Prosz bardzo. pij, je li chcesz. A je eli co si zjawi i uzna, e na pocz tek
lepiej usun ci ze sceny?
Po pierwsze nie wierz w czyje zainteresowanie tym stosem redniowiecznego
miecia, nie mówi c ju o ch ci jego posiadania. A po ostatnie, to twoje zadanie
ostrzega mnie przed zagro eniem.
Aye, aye, kapitanie. Ale to niezwykłe miejsce. A je li przyt piło moj wra liwo ?
Teraz mówisz z sensem, przyznałem. S dz , e w takim wypadku b dziesz
musiała improwizowa .
Zapadłem w drzemk . niło mi si , e stoj w magicznym kr gu, a ró ne
rzeczy usiłuj si do mnie przedosta .
Kiedy jednak dotykały bariery, ulegały przemianie w postacie z patyczków,
szybko znikaj ce kartonowe figurki. Za wyj tkiem Corwina z Amberu, który
u miechn ł si lekko i pokr cił głow .
- Pr dzej czy pó niej b dziesz musiał wyj na zewn trz - stwierdził.
- W takim razie lepiej pó niej - odparłem.
- A wszystkie problemy b d na ciebie czekały dokładnie tam, gdzie je
zostawiłe . Kiwn łem głow .
- Za to ja b d wypocz ty - stwierdziłem.
- Czyli to równa zamiana. Powodzenia.
- Dzi ki.
Sen rozpadł si w losowe obrazy. Pami tam chyba, e troch pó niej stałem na
zewn trz kr gu i próbowałem wymy li jaki sposób, eby wróci do rodka...
Nie jestem pewien, co mnie obudziło. Z pewno ci nie aden hałas. Jednak
nagle byłem całkiem przytomny. Poderwałem si , a pierwsz rzecz , jak
zobaczyłem, był karzeł z plamist cer , z dło mi przy szyi, skr cony i le cy
nieruchomo obok stosu pancerzy.
- Co si dzieje? - próbowałem zapyta .
Nie było odpowiedzi.
Podszedłem i przykl kn łem obok tego malucha z szerokimi barami. Palcami
szukałem t tnicy szyjnej; nie znalazłem. Wtedy wła nie wyczułem mrowienie
nadgarstka i Frakir - na przemian widoczna i niewidzialna - wróciła i dotkn ła
mojej r ki.
41
Ty go zlikwidowała ?, spytałem.
Wyczułem delikatn pulsacj .
Samobójcy nie dusz si sami, odpowiedziała.
Dlaczego mnie nie obudziła ?
Potrzebowałe odpoczynku, a to nie była trudna sprawa. Jednak nasza empatia
jest zbyt silna. Przepraszam, e ci zbudziłam.
Przeci gn łem si .
Jak długo spałem?
Moim zdaniem kilka godzin.
Troch mi przykro z jego powodu, wyznałem. To elastwo nie jest warte czyjego
ycia.
Teraz ju jest, zauwa yła Frakir.
Fakt. Kiedy kto oddał ycie za te zbroje, wiesz ju , co mamy robi dalej?
Sprawy nieco si rozja niły, ale nie do , eby podj działanie. Musimy tu zosta
do rana. Wtedy uzyskam pewno .
Czy twoje informacje mówi co o ywno ci i napojach w najbli szej okolicy?
Tak. Za ołtarzem powinien sta dzban wody. Tak e bochenek chleba. Ale to na
rano. Przez cał noc powiniene po ci .
Tylko je li potraktuj to wszystko powa nie, odparłem, zawracaj c w stron
ołtarza.
Zrobiłem dwa kroki, kiedy wiat zacz ł si rozpada . Posadzka kaplicy
zadygotała i usłyszałem pierwsze d wi ki od chwili przybycia - gł boki huk i
zgrzyt, dobiegaj cy z gł bin ziemi. Horda o lepiaj cych intensywno ci barw
błysn ła w powietrzu w tym pozbawionym kolorów wiecie. Potem barwy
znikn ły, a komora podzieliła si . W pobli u łukowego otworu wej cia biel stała
si tak jaskrawa, e musiałem dło mi osłoni oczy. Naprzeciw zapadła absolutna
ciemno , kryj ca trzy wyj cia.
Co... to jest?, spytałem.
Co strasznego, odpowiedziała Frakir. Przekracza moje zdolno ci rozpoznania.
Chwyciłem r koje miecza u pasa i przejrzałem zakl cia, jakie miałem
jeszcze zawieszone. Nim zd yłem dokona czego wi cej, kaplic wypełniła
czyja straszliwa obecno . Wydawała si tak pot na, e poczułem, i dobywanie
miecza czy recytowanie zakl cia b dzie działaniem wyj tkowo niepolitycznym.
Zwykle przywołałbym Znak Logrusu, ale to wyj cie te zostało przede mn
zamkni te. Spróbowałem odchrz kn , jednak nie dobiegł aden d wi k. Potem
dostrzegłem ruch w samym sercu wiatła, zlewanie...
Posta Jednoro ca nabrała kształtu w ród bieli, niczym płon cy łun Tygrys
Blake'a. Jego obraz sprawiał taki ból, e musiałem odwróci wzrok.
Przeniosłem spojrzenie w bezdenn , lodowat czer , ale i tam oczy nie
zaznały odpoczynku. Co poruszyło si w ciemno ci i dobiegł kolejny d wi k -
szelest, jakby metalu sun cego po kamieniu. A potem gło ny syk. Raz jeszcze
zadr ała ziemia. Wygi te linie popłyn ły do przodu. Zanim jeszcze blask
Jednoro ca wytrawił swe pi tno w nieprzeniknionym mroku, zrozumiałem, e
widz tam głow ogromnego w a, który wpełzł cz ciowo do kaplicy. Wbiłem
spojrzenie w punkt mi dzy nimi, jedynie k tem oka obserwuj c obie bestie. To
lepiej, ni patrze wprost na któr z nich. Czułem, e mi si przygl daj -
42
Jednoro ec Porz dku i W Chaosu. Nie było to przyjemne uczucie. Cofałem si ,
a poczułem za plecami ołtarz.
Wsun ły si nieco dalej. Jednoro ec opu cił głow , kieruj c swój róg prosto
na mnie. J zyk W a wyskakiwał z paszczy w moj stron .
- Ehm... Je li które z was chciałoby te zbroje... - zaryzykowałem. - Nie b d
si sprzeciwiał...
W zasyczał, a Jednoro ec uniósł kopyto i pozwolił mu opa . Posadzka
p kła, a w ska szczelina pomkn ła ku mnie niby zygzak czarnej błyskawicy.
Zatrzymała si u moich stóp.
- Z drugiej strony - dodałem - absolutnie nie zamierzałem urazi Waszych
Eminencji swoj ofert ... Niewła ciwa wypowied ... znowu, wtr ciła słabo Frakir.
To powiedz, co jest wła ciwe, poprosiłem, próbuj c my lowego sotto voce.
Ja nie... Och!
Jednoro ec stan ł d ba; W podniósł łeb. Opadłem na kolana i odwróciłem
głow - ich spojrzenia wzbudzały fizyczny ból. Dr ałem cały i zacz ły mi dr twie
wszystkie mi nie.
Sugeruje si , wyrecytowała Frakir, eby prowadził t gr zgodnie z ustalonymi
regułami.
Nie wiem, jaki metal przenikn ł mój kr gosłup. Ale podniosłem głow i
spojrzałem najpierw na W a, potem na Jednoro ca. Oczy łzawiły mi i piekły,
jakbym patrzył prosto w sło ce, ale jako wykonałem ten gest.
- Mo ecie mnie zmusi do gry - o wiadczyłem. - Ale nie mo ecie zmusi do
dokonania wyboru. Sam kieruj swoj wol . B d przez cał noc strzegł tych
zbroi, jak mi nakazano. Rankiem odejd st d bez pancerza... poniewa
zdecydowałem go nie nosi .
Bez niego mo esz zgin , zakomunikowała Frakir, jakby tłumaczyła.
Wzruszyłem ramionami.
- Je li mam wybiera , to postanawiam nie przedkłada adnego z was przed
drugiego.
Owiał mnie wiatr gor cy i zimny zarazem, niczym westchnienie kosmosu.
Dokonasz wyboru, przekazała Frakir. Czy b dziesz tego wiadom czy nie. Ka dy
wybiera. Ciebie prosi si tylko, aby swój wybór sformalizował.
- Co czyni mnie takim wyj tkowym? Znowu ten wiatr.
Twoje jest podwójne dziedzictwo, poł czone z wielk moc .
- Nigdy nie pragn łem, by jeden z was został moim wrogiem - stwierdziłem.
To nie wystarczy.
- W takim razie zniszczcie mnie teraz.
Gra ju si toczy.
- Zatem bierzmy si do roboty.
Nie jeste my zadowoleni z twojej postawy.
- I nawzajem - doparłem.
Grom zahuczał tak, e straciłem przytomno . Czułem, e mog sobie
pozwoli na całkowit szczero , poniewa miałem silne wra enie, e nie tak
łatwo znale uczestnika tej gry.
Obudziłem si rozci gni ty na stosie nagolenników, półpancerzy, r kawic,
hełmów i innych zabawnych przedmiotów podobnego charakteru. Wszystkie
43
posiadały ostre kanty albo wyst py, z których wi kszo wbijała si we mnie.
U wiadamiałem to sobie stopniowo, poniewa zdr twiałem w wielu istotnych
miejscach.
Cze , Merlinie.
Frakir, ucieszyłem si . Długo byłem wył czony?
Nie wiem. Sama dopiero doszłam do siebie.
Nie wiedziałem, e mo na znokautowa kawałek sznura.
Ja te nie. Jeszcze nigdy mi si to nie zdarzyło.
W takim razie inaczej sformułuj pytanie: domy lasz si , jak długo byli my
wył czeni?
Mam wra enie, e dosy długo. Daj mi spojrze na wyj cie, to mo e potrafi
odpowiedzie dokładniej.
Podniosłem si wolno, nie zdołałem usta , upadłem. Poczołgałem si do
otworu, zauwa aj c po drodze, e w stercie uzbrojenia nie brakuje niczego.
Posadzka rzeczywi cie p kła. I rzeczywi cie martwy karzeł le ał w tylnej cz ci
kaplicy.
Spojrzałem na jasne niebo zarzucone czarnymi punktami.
I co?, zapytałem po chwili.
Je li oceniam prawidłowo, wkrótce nastanie wit.
Przed witem zawsze najja niej, co?
Co w tym rodzaju.
Nogi zamrowiły, gdy powracał obieg krwi. Wstałem z wysiłkiem i oparłem si
o cian .
Jakie nowe instrukcje?
Jeszcze nic. Mam przeczucie, e nadejd o wschodzie sło ca.
Zatoczyłem si do najbli szej ławy i opadłem.
Je li teraz co nadejdzie, mam do obrony tylko do dziwaczny zestaw czarów.
Spanie na zbroi wywołuje pewne dolegliwo ci. Jest prawie tak niewygodne, jak
spanie w zbroi.
Rzu mnie na nieprzyjaciela, a przynajmniej zyskam dla ciebie troch czasu.
Dzi ki.
Jak daleko w przeszło si gasz pami ci ?
Chyba do czasów, kiedy byłem małym chłopcem. Czemu pytasz?
Ja pami tam wra enia od chwili, kiedy pierwszy raz zostałam o ywiona, jeszcze
przez Logrus. Ale wszystko, a do naszego tu przybycia, przypomina sen. Tylko
reagowałam na ycie.
Wielu ludzi zachowuje si podobnie.
Naprawd ? Przedtem nie mogłam my le ani si porozumiewa .
Fakt.
My lisz, e to potrwa dłu ej?
Nie rozumiem.
Mo e to tylko stan przej ciowy? Mo e uzyskałam wiadomo , aby radzi sobie w
szczególnych okoliczno ciach, jakie czekaj nas w tym miejscu?
Nie wiem, Frakir, odparłem, masuj c lew łydk . To mo liwe. Przyzwyczajasz
si do nowych mo liwo ci?
Tak. To chyba nierozs dne. Jak mo na martwi si o co , czego nie b dzie mi
44
brakowało, kiedy zniknie?
Dobre pytanie, a ja nie znam odpowiedzi. Mo e i tak zyskałaby wiadomo ?
Nie przypuszczam. Ale to mo liwe.
Boisz si regresji?
Tak.
Co ci powiem. Zostawi ci tutaj, kiedy znajdziemy wyj cie.
Nie mog zosta .
Dlaczego nie? Owszem, czasami si przydajesz, ale w ko cu sam potrafi o siebie
zadba . Teraz, kiedy jeste wiadoma, powinna mie własne ycie.
Ale jestem dziwol giem.
Jak my wszyscy. Chc tylko, eby wiedziała, e rozumiem i zgadzam si .
Zacisn ła si na moment i umilkła.
Chciałbym tak si nie ba picia wody.
Siedziałem tam prawie godzin . Analizowałem wszystko, co mi si ostatnio
wydarzyło. Szukałem jakich wzorców, wskazówek.
Chyba słysz twoje my li, odezwała si nagle Frakir. I zdaje si , e mam wa n
informacj .
Tak? Co takiego?
Ten, który ci tu sprowadził...
To co , co wygl dało jak mój ojciec?
Tak.
Co z nim?
Był inny ni obaj wcze niejsi go cie. Był człowiekiem. Oni nie.
Chcesz powiedzie , e naprawd mógł by Corwinem?
Nigdy go nie spotkałam, wi c nie wiem. Ale nie był takim konstruktem jak tamci.
Wiesz, czym byli?
Nie. Ale dostrzegłam w nich pewn niezwykł cech i zupełnie jej nie rozumiem.
Pochyliłem si i rozmasowałem skronie. Kilka razy odetchn łem gł boko. W
gardle mi zaschło i bolały wszystkie mi nie.
Mów. Czekam.
Nie bardzo potrafi to wytłumaczy , stwierdziła Frakir. Ale jeszcze w
przed wiadomych czasach nierozs dnie nosiłe mnie na r ku, kiedy przechodziłe
Wzorzec.
Pami tam. Po twojej reakcji bardzo długo miałem w tym miejscu blizn .
Niełatwy jest kontakt tworów Chaosu i tworów Porz dku. Jako prze yłam. I
zarejestrowałam to do wiadczenie w pami ci. Otó postacie Dworkina i Oberona,
które odwiedziły ci w tej jaskini...
Tak?
Pod ich pozornym człowiecze stwem pulsowały pola energii zamkni te w
geometrycznych strukturach.
Przypomina to rodzaj animacji komputerowej.
Mo e to co podobnego. Trudno powiedzie .
A mój ojciec nie był taki?
Nie. Ale nie do tego zmierzam. Rozpoznałam ródło.
Skupiłem si .
To znaczy?
45
Te wiry... geometryczne konstrukcje, na których opierały si obie postacie... to
reprodukcje fragmentów Wzorca Amberu.
Nie mylisz si ?
Nie. Braki w wiadomo ci nadrabiam pami ci . Obie figury były
trójwymiarowymi konstrukcjami elementów Wzorca.
Po co Wzorzec miałby korzysta z takich wizerunków, eby mnie podej ?
Jestem tylko skromnym narz dziem mordu. Rozumowanie nie jest na razie moj
mocn stron .
Skoro w spraw zamieszane s Jednoro ec i W , to przypuszczam, e Wzorzec
tak e.
Wiemy, e Logrus tak.
Miałem te uczucie, e Wzorzec wykazał swoj wiadomo tego dnia, kiedy
przeszła go Coral. Przypu my, e tak jest i dodajmy jeszcze zdolno budowania
takich konstruktów... Czy chciał, eby wła nie tu mnie doprowadziły? Czy raczej
Corwin przeniósł mnie w inne miejsce? I czego chce ode mnie Wzorzec? A czego
mój ojciec?
Zazdroszcz ci umiej tno ci wzruszania ramionami, odparła Frakir. Zakładam,
e s to, jak to okre lasz, pytania retoryczne.
Raczej tak.
Zaczynaj do mnie dociera informacje innego typu. Zakładam wi c, e noc
dobiega ko ca.
Poderwałem si .
Czy to znaczy, e mog ju je ? I pi ?
Chyba tak. Ruszyłem jak najszybciej.
Wprawdzie nie znam si na tych sprawach, ale zastanawiam si , czy takiego
skakania przez ołtarz nie mo na uzna za dowód braku szacunku, zauwa yła
Frakir.
Czarne płomienie zamigotały, kiedy przemkn łem mi dzy nimi.
Do diabła! Nie wiem nawet, czyj to ołtarz, odparłem. A zawsze uwa ałem, e
brak szacunku okazuje si komu konkretnemu.
Grunt zadygotał lekko, gdy chwyciłem dzban i podniosłem go do ust.
Chocia z drugiej strony, mo e i masz racj , przyznałem, krztusz c si .
Przeniosłem dzban i bochenek wokół ołtarza, obok sztywniej cego karła, na
ław biegn c wzdłu ciany naprzeciw wej cia. Usiadłem i ju spokojniej
przyst piłem do posiłku.
Co teraz?, zapytałem. Mówiła , e znowu nadchodz informacje.
Trzymałe stra , oznajmiła. Teraz spo ród pancerzy i broni, których strzegłe ,
masz wybra to, czego potrzebujesz. Nast pnie ruszy jednym z trzech korytarzy,
których wyj cia znajduj si w tej cianie.
Którym?
Jeden to wrota Chaosu, drugi to wrota Porz dku, natury trzeciego nie znam.
Hm... Jak w takiej sytuacji podj rozs dn decyzj ?
S dz , e wszystkie drogi b d zamkni te... oprócz tej, któr powiniene
wyruszy .
Czyli wła ciwie nie mam wyboru, prawda?
Przypuszczam, e wybór drogi zdeterminowny jest wyborem, jakiego dokonasz w
46
dziale wyposa enia.
Sko czyłem chleb, popiłem resztk wody. Wstałem.
Do roboty, rzekłem. Sprawdzimy, jak zareaguj , je li nic nie wybior . Szkoda
tego karła.
Wiedział, co robi i na co si nara a.
To wi cej, ni mog powiedzie o sobie.
Podszedłem do prawego wyj cia, poniewa ono było najbli ej. Prowadziło do
jasnego korytarza, który stawał si ja niejszy i jeszcze ja niejszy, a po kilku
krokach przestałem cokolwiek widzie . Szedłem dalej. I niewiele brakowało,
ebym złamał sobie nos. Jakbym trafił w szklan cian . Dobrze. I tak nie
mógłbym sobie wyobrazi siebie, odchodz cego w tak jasno .
Z ka d chwil stajesz si coraz bardziej cyniczny, zauwa ała Frakir.
Pochwyciłam t my l.
Dobrze.
Ostro niej podszedłem do rodkowego wyj cia. Było szare i zdawało si
równie prowadzi do długiego tunelu. Mogłem spojrze w gł b mo e troch dalej
ni w poprzednim, ale nie zauwa yłem nic ciekawego poza cianami, stropem i
podło em. Wyci gn łem r k i przekonałem si , e nic nie blokuje mi drogi.
To chyba ten, stwierdziła Frakir.
Mo liwe.
Przeszedłem do trzeciego otworu, czarnego jak wn trze kieszeni boga. I
znowu nie natrafiłem na opór, kiedy szukałem ukrytych barier.
Hm... Wydaje si , e jednak mam wybór.
Dziwne. Nie otrzymałam adnych instrukcji dotycz cych takiej sytuacji.
Wróciłem do rodkowego tunelu, post piłem o krok. Obejrzałem si , słysz c
za plecami jakie d wi ki. Karzeł usiadł. Podparł si pod boki i rechotał ze
miechu. Chciałem zawróci , ale teraz co zablokowało drog . I nagle cała scena
zmniejszyła si , jakbym gwałtownie odlatywał do tyłu.
S dziłem, e ten maluch jest martwy, zauwa yłem.
Ja te . Zdradzał wszelkie oznaki mierci.
Odwróciłem si znowu w stron , w któr zmierzałem. Nie czułem adnego
przyspieszenia. Mo e to kaplica si odsuwała, podczas gdy ja stałem nieruchomo.
Zrobiłem krok, potem nast pny. adnego odgłosu. Ruszyłem. Po chwili
wyci gn łem r k , by dotkn lewej ciany. Trafiła w pustk . Spróbowałem z
praw . To samo. Zboczyłem o krok na prawo i si gn łem jeszcze raz. Nic. Ale
wci wydawało mi si , e jestem mniej wi cej po rodku mi dzy dwoma
mglistymi barierami. Warkn łem w my li, zignorowałem to i pomaszerowałem
dalej.
Co si dzieje, Merlinie?
Wyczuwasz czy nie wyczuwasz cian po obu stronach?, spytałem.
Nie, stwierdziła Frakir.
Domy lasz si , gdzie wła ciwie jeste my?
Idziemy pomi dzy cieniami.
A dok d zmierzamy?
Jeszcze nie wiem. Pod amy jednak Drog Chaosu.
Co? Sk d to wiesz? S dziłem, e aby mnie tu wpu cili, musz z tego stosu wybra
47
co chaotycznego.
Tkni ty podejrzeniem, przeszukałem wszystkie zakamarki ubrania.
Znalazłem sztylet wsuni ty do pochwy w prawym bucie. Nawet w tym słabym
wietle rozpoznałem typowe dla domu wykonawstwo.
Podpu cili nas, stwierdziłem. Teraz rozumiem, dlaczego ten karzeł si miał.
Podrzucił mi to, kiedy stracili my przytomno .
Ale przecie miałe wybór. Pomi dzy tym korytarzem a tamtym cieniem.
Fakt.
Wi c dlaczego wybrałe ten?
Miał lepsze o wietlenie.
48
Rozdział 5
Pi czy sze kroków dalej znikn ło nawet wra enie cian. Stropu te , je li
ju o tym mowa. Za sob nie widziałem ani ladu korytarza czy otworu wej cia.
Był tylko rozległy pos pny obszar szaro ci. Na szcz cie posadzka - czy te grunt -
pozostała pod nogami. Jedyny sposób, w jaki mogłem odró ni drog , któr tu
dotarłem, od otaczaj cego j mroku, miał zwi zek z widzialno ci . Szedłem
perłowoszar cie k przez dolin cienia, chocia formalnie rzecz bior c szedłem
pewnie mi dzy cieniami. Co za uprzejmo ! Kto albo co niech tnie rozlał
minimum wiatła, by oznaczy mój szlak.
Kroczyłem w ród upiornej ciszy. Zastanawiałem si , ile min łem ju cieni. A
potem, czy to nie nazbyt liniowy sposób pojmowania tego zjawiska.
Prawdopodobnie.
W tej wła nie chwili, zanim zd yłem przywoła na pomoc matematyk ,
zauwa yłem jaki ruch po prawej stronie. Przystan łem. W polu widzenia
wyrosła wysoka czarna kolumna, słabo majacz ca na samej granicy zasi gu
wzroku. Ale nie poruszała si . Uznałem, e to ja si przemieszczam, co wywołuje
złudzenie jej ruchu. Gruba, nieruchoma, gładka... przebiegłem wzrokiem w gór ,
a straciłem j z oczu. Trudno powiedzie , jak wysoko mo e si ga .
Odwróciłem si . Przeszedłem kilka kroków. Zauwa yłem nast pn kolumn -
z przodu, po lewej stronie. Rzuciłem tylko okiem i szedłem dalej. Po chwili
zjawiło si ich wi cej, po obu stronach. Ciemno , w której znikały, nie zawierała
niczego podobnego do gwiazd; firmament mojego wiata tworzyła gładka,
jednostajna czer . Po chwili kolumny zacz ły wyrasta w dziwnych grupkach,
niektóre bardzo blisko siebie. Ich relatywne wymiary nie wydawały si ju
jednolite.
Zatrzymałem si , eby dotkn jednej z grupy kolumn po lewej. Wydawało
si , e s w zasi gu r ki. Nie były. Zrobiłem krok w ich stron .
Poczułem krótki ucisk na przegubie.
Na twoim miejscu nie robiłabym tego, ostrzegła Frakir.
Dlaczego?, zdziwiłem si .
Łatwo si tu zgubi i narazi na du e kłopoty.
Pewnie masz słuszno .
Zacz łem biec. Cokolwiek si tu działo, miałem tylko jedno yczenie: sko czy
z tym jak najpr dzej i wróci do spraw, które uwa ałem za istotne. Na przykład
odnale Coral, uwolni Luke'a, rozwi za jako problem z Jurtem i Juli ,
poszuka ojca...
Mijałem kolumny ustawione w nierównych odst pach. Mi dzy nimi zacz ły
si pojawia obiekty, które kolumnami nie były. Niektóre niskie, asymetryczne,
inne wysokie, zw one. Niektóre opierały si o s siadów, spinały ich albo le ały
pokruszone u ich stóp. Z pewn ulg patrzyłem na zakłócenie monotonnej
regularno ci, wskazuj ce, e na te formy oddziaływały pot ne siły.
Grunt przestał by płaski, cho zachował pewn stylizowan geometri jakby
stopni czy półek składanych na ró nych poziomach. Moja cie ka wci była
równa i zalana mglistym blaskiem, gdy biegłem w ród ruin tysi ca Stonehenge.
Przyspieszyłem troch . Wkrótce mijałem galerie, amfiteatry, lasy stercz cych
49
głazów. Kilka razy dostrzegłem jaki ruch mi dzy nimi, ale mógł to by efekt
mojego biegu i marnego o wietlenia.
Wyczuwasz w pobli u co ywego?, spytałem Frakir.
Nie, nadpłyn ła odpowied .
Zdawało mi si , e co widz .
Mo e widziałe . Ale to nie znaczy, e tam było.
Umiesz mówi dopiero pól dnia, a ju nauczyła si sarkazmu.
Przykro mi to stwierdza , szefie, ale wszystko, czego si ucz , pochodzi z wibracji
twojego umysłu. Nie ma tu nikogo innego, eby nauczył mnie dobrych manier i tak
dalej.
Touche, przyznałem. Mo e lepiej ja ci uprzedz , je li zdarz si kłopoty.
Touche, szefie. Lubi te bitewne metafory.
W chwil pó niej zwolniłem kroku. Co zamigotało z przodu, troch na
prawo. Po ród zmiennej szaro ci wiatła pojawiły si błyski czerwieni i bł kitu.
Zatrzymałem si . Trwały tylko sekund , ale to wystarczyło dla wzbudzenia
czujno ci. Przez dług chwil obserwowałem ich pozorne ródło.
Tak, odezwała si Frakir. Rozs dek nakazuje ostro no . Ale nie pytaj, czego
masz si spodziewa . Odbieram tylko ogólne poczucie zagro enia.
Mo e zdołałbym prze lizn si jako bokiem.
Musiałby zej ze szlaku. Ale odradzam, gdy szlak prowadzi wła nie przez
kamienny kr g, z którego emanuje to uczucie.
Nikt nie wspominał, e nie wolno mi zbacza z drogi. Masz jakie instrukcje w tej
sprawie?
Wiem, e powiniene i cie k . Ale nic nie wiem o konsekwencjach jej
porzucenia.
Hm...
Szlak skr cał w prawo, wi c ruszyłem w tamt stron . Biegł wprost do kr gu
masywnych głazów. Zwolniłem, ale nie zboczyłem z drogi. Przygl dałem si im z
uwag i spostrzegłem, e cho cie ka ginie mi dzy nimi, nie wybiega z drugiej
strony.
Masz racj , stwierdziła Frakir. Jak smocze legowisko.
Ale musimy tamt dy przej .
Tak.
Zatem przejdziemy.
Zwolniłem jeszcze bardziej i pod yłem za l ni c wst g pomi dzy dwa szare
głazy.
Wewn trz kr gu o wietlenie było inne ni na zewn trz - ja niejsze. Mimo to,
wszystko i tak przypominało studium czerni i bieli, z jakim magicznym
połyskiem. Po raz pierwszy zobaczyłem jaki lad ycia: pod nogami rosła jakby
trawa, srebrzysta i wysadzana kropelkami rosy.
Stan łem, a Frakir zacisn ła si inaczej ni zwykle: nie ostrzegała, a raczej
wyra ała zainteresowanie. Po prawej stronie wznosił si ołtarz - zupełnie
niepodobny do tego, przez który skakałem w kaplicy. Ten był surow skaln
płyt uło on na parze głazów. adne wiece, ornaty czy inne eklezjastyczne
drobiazgi nie dotrzymywały towarzystwa le cej na nim kobiecie. Miała zwi zane
r ce i nogi. Pami tałem, e sam znalazłem si kiedy w podobnie kłopotliwej
50
sytuacji, wi c moja sympatia była całkowicie po stronie damy - białowłosej,
czarnoskórej i jakby znajomej. Niech ci obdarzyłem dziwaczne indywiduum
stoj ce za ołtarzem, przodem do mnie, ze sztyletem wzniesionym w lewej dłoni.
Prawa cz jego ciała była absolutnie czarna, lewa o lepiaj co biała.
Natychmiast skoczyłem do ataku. Moje zakl cie Koncert na Sztuk Kulinarn i
Kuchenk Mikrofalow w jednej chwili posiekałoby go i ugotowało równocze nie.
Tyle e nie mogłem z niego skorzysta , skoro nie potrafiłem wypowiedzie
kluczowych słów.
Miałem wra enie, e p dz c ku niemu czuj na sobie jego wzrok. Co prawda
jedna cz twarzy była za ciemna, a druga zbyt jasna, eby mie pewno . A
potem r ka z no em opadła szerokim łukiem, a ostrze wbiło si w pier kobiety
tu pod mostkiem. Kobieta krzykn ła wtedy i trysn ła krew, czerwona w ród
tych wszystkich czerni i bieli, a kiedy zbryzgała dło m czyzny zrozumiałem, e
gdybym spróbował, mógłbym wypowiedzie zakl cie i ocali ofiar .
Zaraz potem rozpadł si ołtarz, a szary wir przesłonił widok. Krew kr yła w
nim jak pasy na szlabanie, rozpływaj c si stopniowo, a lej stawał si czerwony,
potem ró owy, potem przygasł do srebra i wreszcie znikn ł. Kiedy dotarłem na
miejsce, l niła tylko trawa... sans ołtarza, sans kapłana, sans ofiary.
Wyhamowałem i patrzyłem.
- Czy by my nili? - zapytałem gło no.
Nie jestem pewna, czy potrafi ni , odparła Frakir.
- W takim razie opowiedz, co widziała .
Widziałam, e jaki facet przebił no em kobiet przywi zan do kamiennej
powierzchni. Potem wszystko rozpadło si i rozwiało. Facet był czarny i biały, krew
czerwona, a kobiet była Deirdre...
- Co? Rany boskie, masz racj ! Rzeczywi cie wygl dała podobnie... w
negatywie. Ale przecie ona nie yje...
Musz ci przypomnie , e zobaczyłam to, co ty zobaczyłe . Nie znam pierwotnych
danych, tylko t sieczk , jak z nich zrobił twój układ nerwowy. Mój system percepcji
wykazywał tylko, e nie byli to zwykli ludzie, ale istoty podobne do postaci Dworkina
i Oberona, którzy odwiedzili ci w jaskini.
I wtedy przyszła mi do głowy straszliwa my l. Wizerunki Dworkina i Oberona
przypominały trójwymiarowe symulacje komputerowe. A umiej tno
skanowania Cienia u Ghostwheela opierała si na cyfrowych odwzorowaniach
tych fragmentów Wzorca, które - moim zdaniem - pełniły tak wła nie funkcj .
W dodatku Ghost rozwa ał - niemal z rozmarzeniem, jak mi si teraz wydawało -
swoje kwalifikacje do bosko ci.
Czy by mój własny twór bawił si ze mn w ten sposób? Czy mógł mnie
uwi zi w obł kanym, dalekim cieniu i zacz tak skomplikowan gr ? Gdyby
zdołał pokona swojego stwórc , wobec którego odczuwał pewien podziw, czy nie
uznałby tego za osobisty awans? W jego kosmosie byłby to awans na poziom
wy szy od mojego. Mo liwe. Je li zbyt cz sto spotyka si komputerowe
symulacje, cherchez le deux ex machina.
Zacz łem rozwa a , jak silny jest naprawd Ghost. Cho jego moc była po
cz ci odpowiednikiem mocy Wzorca, nie wierzyłem, by zdołał Wzorcowi
dorówna ... albo Logrusowi. Nie s dz , by potrafił zamkn przed nimi ten cie .
51
Z drugiej strony, tak naprawd musiałby zablokowa tylko mnie.
Podejrzewam, e mógłby udawa Logrus podczas naszego krótkiego spotkania,
zaraz po moim przybyciu. Ale w takim razie musiałby naprawd wzmocni
wiadomo Frakir, a tego raczej nie potrafił. A co z Jednoro cem i W em?
- Frakir - rzuciłem. - Czy jeste pewna, e to rzeczywi cie Logrus ci rozbudził
i zaprogramował te wszystkie instrukcje, które mi przekazujesz?
Tak.
- Sk d ta pewno ?
Miałam to samo uczucie po naszym pierwszym kontakcie, kiedy pokonywałe
Logrus, a ja zostałam wst pnie pobudzona.
- Rozumiem. Nast pne pytanie: czy Jednoro ec i W , których widzieli my w
kaplicy, mogli by istotami tego samego typu co Dworkin i Oberon w jaskini?
Nie. Zauwa yłabym. Byli zupełnie inni. Straszni, pot ni i dokładnie tacy, jacy
si wydawali.
- To dobrze. - Odetchn łem. - Bałem si , e to wszystko jest tylko
skomplikowan gr Ghostwheela.
Dostrzegłam to w twoim umy le. Co prawda nie rozumiem, w jaki sposób
zaprzecza tej tezie realno Jednoro ca i W a. Mogli przecie wkroczy w
konstrukcj Ghostwheela i przekaza ci, eby przestał si rzuca , bo chc zobaczy
koniec tej gry.
- O tym nie pomy lałem.
A mo e Ghost potrafił odnale i przebi si do miejsca praktycznie
nieosi galnego dla Wzorca i Logrusu.
- Mo esz mie racje. Niestety, stawia nas to z powrotem na pocz tku drogi.
Nie, poniewa to miejsce nie zostalo zbudowane przez Ghosta. Zawsze istniało.
Dowiedziałam si tego od Logrusu.
- Ta wiadomo daje pewn ulg , chocia ...
Nie doko czyłem tej my li, gdy wła nie wtedy nagłe poruszenie zwróciło
moj uwag na przeciwny brzeg kr gu. Zobaczyłem ołtarz, którego wcze niej nie
było, przy nim kobiec posta , a na płycie zwi zanego m czyzn w plamy wiatła
i cienia. Byli bardzo podobni do pierwszej pary.
- Nie! - krzykn łem. - Do ju tego!
Ale nó opadł, kiedy skoczyłem w tamt stron . Rytuał powtórzył si , ołtarz
run ł i wszystko si rozwiało. Kiedy dobiegłem na miejsce, nie znalazłem adnego
znaku, e wydarzyło si tu co niezwykłego.
- Rozumiesz co z tego? - zwróciłem si do Frakir. Te same siły, ale jakby na
odwrót.
- Dlaczego? Co si tu dzieje?
To spotkanie dwóch pot g. Wzorzec i Logrus próbuj przedrze si tutaj, cho by
na chwil . Takie ofiary, jakie przed chwil ogl dale , pomagaj otworzy przej cie.
- Czemu im tak zale y na manifestacji akurat tutaj?
Teren neutralny. Ich odwieczna równowaga ulega subtelnym przemianom. Ty
powiniene w jaki sposób przechyli szal w jedn albo drug stron .
- Nie mam bladego poj cia, jak si do tego zabra . Dowiesz si , kiedy nadejdzie
czas. Wróciłem na szlak i ruszyłem dalej.
- Czy przechodziłem t dy akurat wtedy, kiedy składali te ofiary? - spytałem. -
52
Czy te zło yli je, poniewa przechodziłem?
Było przeznaczone, by zdarzyły si w twojej obecno ci. Ty jeste o rodkiem.
- Czy w takim razie powinienem si spodziewa ...
Jaka posta wysun ła si zza głazu po lewej stronie i za miała si cicho.
Odruchowo si gn łem po miecz, ale tamten r ce miał puste i poruszał si wolno.
- Mówisz do siebie - zauwa ył. - To zły znak.
Był kombinacj czerni, bieli i szaro ci. S dz c po tym, jak ciemno okrywała
jego praw stron , a wiatło padało na lew , mógł by tym pierwszym, który
wzniósł nó ofiarny. Trudno powiedzie . Ale kimkolwiek był albo czymkolwiek,
nie miałem ochoty na bli sz z nim znajomo .
Dlatego wzruszyłem ramionami.
- Jedyny znak, jaki mnie teraz interesuje, to ten z napisem „wyj cie" -
o wiadczyłem i wymin łem go. Jego dło opadła mi na rami i odwróciła z
łatwo ci . Znowu ten mieszek.
- W tym miejscu musisz uwa a na swoje yczenia - oznajmił cichym, równym
głosem. - Poniewa czasem si spełniaj . A gdyby ten, co je spełnia, zło liwie
przeczytał „zej cie" zamiast „wyj cie"? Wtedy puff! Mo esz przesta istnie . Z
dymem w gór . W dół do ziemi. Albo w bok do piekła. I koniec.
- Ju tam byłem - odpowiedziałem. - A po drodze jeszcze w paru innych
miejscach.
- No no! Co takiego! Twoje yczenie si spełniło - zauwa ył. Lewe oko
pochwyciło błysk wiatła i jak błona odbiło go w moj stron . Za to jakkolwiek
bym si ustawiał i z której strony patrzył, nie mogłem zobaczy prawego oka. - O,
tam! - doko czył, wyci gaj c r k .
Obejrzałem si we wskazanym kierunku. Na poziomej płycie dolmenu jarzył
si znak wyj cia, dokładnie taki, jak nad drzwiami w kinie, gdzie cz sto bywałem
jako student.
- Masz racj - przyznałem.
- Przejdziesz tam?
- A ty?
- Nie warto - odparł. - Ja ju wiem, co tam znajd .
- Co?
- Drug stron .
- Bardzo dowcipne - zauwa yłem.
- Je li kto zlekcewa y spełnione yczenie, mo e rozgniewa Moce - stwierdził.
- Wiesz to z własnego do wiadczenia?
Usłyszałem dziwny, nieprzyjemny odgłos i dopiero po chwili zrozumiałem, e
to on zgrzyta z bami. Zostawiłem go i poszedłem do znaku wyj cia - sprawdzi ,
jak wygl da z bliska.
Były tam dwa stoj ce pionowo głazy z płask płyt na szczycie. Tworzyły
rodzaj bramy, dostatecznie szerokiej, eby przej . Jednak wewn trz panował
mrok...
Przechodzisz, szefie?
- Dlaczego nie? To jedna z niewielu okazji w moim yciu, kiedy czuj si
niezast piony dla tego, kto prowadzi przedstawienie.
Na twoim miejscu nie byłabym taka zarozumiała... zacz ła Frakir, ale ja ju
53
ruszyłem.
Wystarczyły trzy szybkie kroki i spojrzałem na zewn trz, poprzez kr g
głazów, ponad l ni c traw , obok czarno-białego m czyzny, w stron kolejnego
dolmenu ze znakiem wyj cia... i w stron mglistej postaci pod nim. Zatrzymałem
si , cofn łem o krok i odwróciłem. Stał tam czarno-biały m czyzna i obserwował
mnie, za nim dolmen, a w nim mroczna posta . Podniosłem r k nad głow .
Mglista sylwetka uczyniła to samo. Odwróciłem si w kierunku, w którym
pocz tkowo zmierzałem. Niewyra na posta przede mn równie trzymała r k
w górze. Przeszedłem na drug stron .
- Mały ten wiatek - stwierdziłem. - Ale nie chciałbym go malowa . M czyzna
roze miał si .
- Zostało ci przypomniane, e ka de wyj cie jest tak e wej ciem - o wiadczył.
- Twój widok jeszcze bardziej przypomina mi pewn sztuk Sartre'a -
odparłem.
- Nieuprzejme - zauwa ył. - Ale filozoficznie spójne. Zawsze wiedziałem, e
piekło to inni. Tylko e nie zrobiłem niczego, by wzbudzi twoj nieufno .
Prawda?
- Byłe czy nie byłe t osob , któr widziałem, jak niedaleko st d rytualnie
morduje kobiet ? - zapytałem.
- Je li nawet byłem, czemu ci to interesuje? To przecie nie twoja sprawa.
- Chyba jestem sentymentalny wobec pewnych drobiazgów. Na przykład
warto ci ludzkiego ycia.
- Łatwo si oburza . Nawet u Alberta Schweitzera szacunek dla istot ywych
nie obejmował tasiemca, muchy tse-tse czy komórki rakowej.
- Wiesz, o co mi chodzi. Zamordowałe t kobiet całkiem niedawno, czy nie?
- Poka mi ołtarz.
- Nie mog . Znikn ł.
- Poka mi kobiet .
- Ona równie .
- W takim razie nie masz zbyt wielu dowodów.
- To nie jest s d, do diabła! Je li chcesz ze mn rozmawia , odpowiedz na
moje pytanie. Je li nie, nie warto traci czasu.
- Odpowiedziałem ci. Wzruszyłem ramionami.
- No dobrze - mrukn łem. - Nie znam ci i wol , eby tak zostało. egnam.
Odsun łem si od niego na krok, w kierunku szlaku. Wtedy powiedział: -
Deirdre. Miała na imi Deirdre i rzeczywi cie j zabiłem.
Po czym znikn ł pod dolmenem, z którego przed chwil ja si wynurzyłem.
Natychmiast spojrzałem na drug stron cie ki, ale nie pojawił si pod znakiem
wyj cia. Zrobiłem w tył zwrot i sam wst piłem pod dolmen. Natychmiast
wyszedłem naprzeciwko, dostrzegaj c jeszcze własn znikaj c posta . Nigdzie
po drodze nie zauwa yłem obcego.
- Co o tym my lisz? - spytałem Frakir, skr caj c w stron szlaku.
Mo e to duch tego miejsca? Paskudny duch paskudnego miejsca?, próbowała
odgadn . Nie wiem na pewno, ale wydaje mi si , e był jednym z tych przekl tych
konstruktów... a tutaj s silniejsze.
Dotarłem do szlaku i ruszyłem w dalsz drog .
54
- Styl twoich wypowiedzi bardzo si zmienił od chwili rozbudzenia
wiadomo ci - zauwa yłem. Twój system nerwowy jest dobrym nauczycielem.
- Dzi kuj . Daj mi zna , je li ten facet znów si pojawi, a ty wyczujesz go
wcze niej, ni ja zobacz . Zgoda. Szczerze mówi c, cała ta okolica sprawia wra enie
konstruktu. Ka dy kamie ma w sobie jaki zygzak Wzorca.
- Kiedy to odkryła ?
Kiedy pierwszy raz sprawdziłe wyj cie. Zbadałam, czy nic ci stamt d nie
zagra a.
Dotarli my do obwodu zewn trznego kr gu. Klepn łem głaz. Wydał mi si
dostatecznie materialny.
Jest tutaj!, ostrzegła mnie nagle Frakir.
- Hej! - usłyszałem dobiegaj cy z góry głos. Podniosłem głow . Na szczycie
głazu siedział czarno-biały obcy. Palił cienkie cygaro, a w lewym r ku trzymał
puchar. - Zaciekawiasz mnie, chłopcze - mówił dalej. - Jak ci na imi ?
- Merlin - odparłem. - A tobie?
Zamiast odpowiedzie , odepchn ł si , opadł w zwolnionym tempie i
wyl dował na obu nogach. Przygl dał mi si , mru c lewe oko. Po jego prawym
boku jak mroczne wody płyn ły cienie. Dmuchn ł srebrzystym dymem.
- Jeste ywy - oznajmił. - Nosisz znami Wzorca i znami Chaosu. Masz w
sobie krew Amberu. Sk d pochodzisz, Merlinie?
Cienie rozwiały si na moment i zauwa yłem, e prawe oko zakrywa
przepaska.
- Jestem synem Corwina - powiedziałem. - A ty... chyba... jeste zdrajc
Brandem.
- Rozpoznałe mnie - o wiadczył. - Ale nigdy nie zdradziłem tego, w co
wierzyłem.
- Czyli własnych ambicji - doko czyłem za niego. - Twój dom, rodzina i moce
Porz dku nigdy nie miały dla ciebie znaczenia.
Parskn ł.
- Nie b d si spierał z aroganckim szczeniakiem.
- Ja te nie mam ochoty na dyskusje. Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale twój
syn Rinaldo jest chyba moim najlepszym przyjacielem.
Odwróciłem si i ruszyłem przed siebie. Jego dło opadła mi na rami .
- Czekaj! - rzucił. - Co to za bzdury? Rinaldo jest ledwie chłopcem.
- Bł d - stwierdziłem. - Jest mniej wi cej w moim wieku.
Cofn ł r k . Obejrzałem si . Odrzucone cygaro dymiło teraz na cie ce.
Przeło ył puchar do dłoni okrytej mrokiem. Potarł czoło.
- Tak wiele czasu min ło w głównych strumieniach... - mrukn ł.
Pod wpływem nagłego impulsu wyj łem Atuty, odnalazłem portret Luke'a i
podniosłem, eby mógł si przyjrze .
- To jest Rinaldo - powiedziałem. Si gn ł po kart , a ja oddałem j , sam
wła ciwie nie wiem dlaczego. Przygl dał si bardzo długo.
- Kontakt t drog nie jest tu chyba mo liwy - zauwa yłem.
Spojrzał na mnie, pokr cił głow i oddał Atut.
- Nie, chyba nie - zgodził si . - Co... co z nim?
- Czy wiesz, e zabił Caine'a, eby ci pom ci ?
55
- Nie, o tym nie wiedziałem. Ale s dz , e miałem prawo czego takiego
oczekiwa .
- Nie jeste w pełni Brandem, prawda? Odchylił głow i wybuchn ł miechem.
- Jestem całkowicie Brandem, ale nie tym Brandem, o którym słyszałe . Za
wszystko co ponadto musisz mi zapłaci .
- Ile kosztuje wiedza o tym, kim jeste naprawd ? - zainteresowałem si ,
chowaj c karty.
Uniósł puchar i trzymał go obur cz przed sob jak ebracz miseczk .
- Odrobin twojej krwi - rzekł.
- Stałe si wampirem?
- Nie. Jestem upiorem Wzorca - odparł. - Oddaj mi krew, a wytłumacz .
- Zgoda. Ale lepiej, eby to była ciekawa opowie .
Ukłułem si sztyletem w nadgarstek i wyci gn łem r k nad naczyniem.
Płomienie wybuchły jak z rozlanej lampy naftowej. Oczywi cie, to nie ogie
płynie w moich yłach. Ale krew istot Chaosu jest w pewnych miejscach
wyj tkowo łatwopalna, a to najwyra niej było jedno z nich.
Ogie trysn ł cz ciowo do pucharu, cz ciowo ponad nim, zalewaj c dło i
przedrami Branda. Krzykn ł i jakby zapadł si w siebie. Odst piłem, a on
zmienił si w wir - podobny do tych, jakie powstawały po dopełnieniu ofiar,
chocia bardziej płomienisty. Lej z rykiem uniósł si w powietrze i po chwili
znikn ł, a ja pozostałem zdumiony, zapatrzony w gór , i uciskałem zraniony
przegub.
Hm... Efektowne wyj cie, zauwa yła Frakir.
- Rodzinna specjalno - wyja niłem. - A skoro mowa o wyj ciu...
Wymin łem głaz i opu ciłem kamienny kr g. Natychmiast powrócił mrok,
pogł bił si . Przez kontrast, moja cie ka jakby poja niała. Pu ciłem nadgarstek i
przekonałem si , e ju nie dymi.
Ruszyłem biegiem, chc c jak najszybciej opu ci t okolic . Kiedy po chwili
zerkn łem przez rami , nie zauwa yłem ju stoj cych głazów. Był tylko blady,
nikn cy wir, si gaj cy coraz wy ej i wy ej, a znikn ł.
Szlak zacz ł opada , tak e biegłem zboczem w dół, lekkim, długim krokiem.
cie ka le ała przede mn niby jasna wst ka, znikaj ca daleko w przedzie. Ze
zdziwieniem zauwa yłem, e całkiem blisko, w dole, przecina inn jasn lini . Ta
nikn ła szybko po obu stronach.
- Masz jakie instrukcje na temat skrzy owa ? - zapytałem.
Jeszcze nie. Przypuszczalnie zbli a si moment decyzji. Nie wiesz, co wptynie na
twój wybór, póki nie dotrzesz na miejsce.
Zdawało mi si , e w dole rozpo ciera si szeroka zamglona równina, gdzie tu
i tam l ni kilka samotnych wiatełek. Niektóre płon ły równo, inne zapalały si i
gasły, ale wszystkie pozostawały w tych samych miejscach. Nie zauwa yłem
jednak adnych linii prócz mojej cie ki i tej, co j przecinała. Nie słyszałem
adnego d wi ku oprócz własnego oddechu i odgłosu moich kroków. Nie czułem
powiewów, dziwnych zapachów, a temperatura była tak łagodna, e w ogóle nie
zwracała uwagi. Po obu stronach znowu pojawiły si jakie kształty, ale nie
miałem ochoty ich bada . Chciałem zako czy to, co mnie tu trzymało, wynie
si st d jak najszybciej i zaj własnymi sprawami.
56
Mgliste obłoki wiatła zacz ły pojawia si w nieregularnych odst pach, po
obu stronach szlaku - faluj ce, nieokre lone, plamiste, rozbłyskuj ce i gasn ce na
przemian. Przypominały zwiewne firanki zawieszone obok cie ki. Nie
przygl dałem si im uwa nie, póki wci wyra niejsze cienie nie przesłaniały
coraz wi kszego obszaru. Wygl dało to, jakby zachodził proces dostrojenia;
coraz ostrzejsze kontury wyznaczały znajome obiekty: krzesła, stoliki,
zaparkowane samochody, wystawy sklepów. Po chwili w obrazach pojawiły si
wyblakłe barwy.
Przystan łem przed jednym z nich i przyjrzałem si uwa nie. Był to czerwony
chevrolet z 1957 roku, przysypany lekko niegiem, zaparkowany na znajomo
wygl daj cym podje dzie. Podszedłem bli ej, wyci gaj c r k .
Lewa dło i rami znikn ły z chmurze przy mionego blasku. Spróbowałem
dotkn lewej „płetwy"; napłyn ło delikatne wra enie kontaktu i lekkiego
chłodu. Przesun łem dło na prawo, zrzucaj c troch niegu. Kiedy cofn łem
r k , była pokryta niegiem. I natychmiast cały obraz rozpłyn ł si w czerni.
- Specjalnie u yłem lewej r ki - oznajmiłem. - Z tob na nadgarstku. Co to
było?
Dzi kuj uprzejmie. Wygl dało jak czerwony samochód troch przysypany
niegiem.
- To konstrukt czego znalezionego w mojej pami ci. Powi kszony do
rzeczywistej skali obraz Polly Jackson.
W takim razie, Merle, sprawy wygl daj coraz gorzej. Nie odgadłam, e to
konstrukt.
- Wnioski?
Ktokolwiek za tym stoi, jest coraz lepszy. Albo silniejszy. Albo jedno i drugie.
- Niech to szlag... - mrukn łem, odwróciłem si i pobiegłem dalej.
Mo e ten kto chce udowodni , e teraz potrafi ju całkiem ci zmyli .
- W takim razie udało mu si - przyznałem. - Hej! Ktosiu! - krzykn łem. -
Słyszysz mnie? Wygrałe ! Zmyliłe mnie całkowicie. Czy teraz ju mog wraca
do domu? Ale je li chodziło ci o co innego, to przegrałe ! Zupełnie nie
zrozumiałem, co by to mogło by !
Jaskrawy błysk przewrócił mnie na cie k i o lepił na długie chwile.
Czekałem, pełen napi cia i dr cy, ale grzmot nie nast pił. Kiedy odzyskałem
wzrok i min ły skurcze mi ni, spojrzałem na stoj c o kilka kroków przede mn
gigantyczn posta : Oberona.
Ale to był pos g, kopia stoj cego na ko cu Głównej Alei w Amberze. A mo e
nawet oryginał - przy dokładniejszej obserwacji zauwa yłem co jakby ptasie
odchody na ramieniu wielkiego władcy.
- Prawdziwy czy konstrukt? - zapytałem gło no. Moim zdaniem prawdziwy,
stwierdziła Frakir. Wstałem powoli.
- Rozumiem, e jest to odpowied - powiedziałem. - Nie rozumiem tylko, co
oznacza. Dotkn łem pos gu i poczułem pod palcami raczej płótno ni br z. W
tym momencie perspektywa uległa zmianie i dotykałem ju troch uwznio lonego
portretu Ojca Swej Krainy. Potem jego kontury zacz ły falowa , zbladły i
zobaczyłem, e to fragment jednego z tych mijanych po drodze mglistych
obrazów. W chwil pó niej porwał si na strz py i znikn ł.
57
- Poddaj si - westchn łem, przechodz c przez miejsce, jakie zajmował kilka
sekund temu. - Odpowiedzi budz wi kszy zam t ni sytuacje, które
doprowadziły do stawiania pyta .
Poniewa w drujemy pomi dzy cieniami, czy nie mo na uzna tego za
przypomnienie, e wszelkie rzeczy s gdzie prawdziwe?
- Przypuszczam. Ale o tym wiedziałem wcze niej. I e wszelkie rzeczy s
prawdziwe na ró ne sposoby, w ró nym czasie i w ró nych miejscach?
- Zgoda. To mo e by wiadomo . W tpi jednak, by kto zadawał sobie tyle
trudu dla demonstracji filozoficznych tez, które dla ciebie mog stanowi nowo ,
ale gdzie indziej s do powszechnie znane. Musi by jaki szczególny powód,
którego ci gle nie pojmuj .
Do tej chwili wszystkie mijane sceny były martw natur . Teraz jednak
pojawiło si kilka z lud mi; na niektórych widziałem inne stworzenia. I
rozgrywała si tam jaka akcja - sceny były brutalne, miłosne, czasem
przedstawiały zwykłe domowe zaj cia.
Owszem, dostrzegam pewien post p. Mo e to do czego doprowadzi.
- Kiedy wyskocz i mnie zaatakuj , b d wiedział, e dotarłem do celu.
Kto wie? Jak rozumiem, krytyka sztuki jest do zło onym obszarem wiedzy.
Jednak filmowe sekwencje rozwiały si wkrótce i raz jeszcze biegłem samotnie
jasnym szlakiem poprzez ciemno . W dół, w dół po łagodnym zboczu, w stron
skrzy owania. Gdzie si podział Kot z Cheshire, kiedy najbardziej
potrzebowałem logiki króliczej nory?
W jednej chwili patrzyłem na skrzy owanie cie ek i biegłem ku niemu. O
mgnienie oka pó niej nadal patrzyłem na skrzy owanie cie ek, ale scena uległa
pewnej zmianie. Przy prawym rogu stała teraz latarnia. A pod ni niewyra na
sylwetka z papierosem.
- Frakir, jak oni to zrobili?
Bardzo szybko, odpowiedziała.
- Czujesz co ?
Uwaga skoncentrowana na tobie. Na razie adnych złych zamiarów.
Zwolniłem, podchodz c bli ej. cie ka stała si brukowan ulic , z obu stron
kraw niki, za nimi chodnik. Zszedłem z jezdni na praw stron . Obłok mgły
otulił mnie i zawisł pomi dzy mn a wiatłem. Zwolniłem jeszcze bardziej. Po
chwili dostrzegłem, e bruk jest wilgotny. Odgłos kroków odbijał si echem od
cian budynków, ale mgła była ju zbyt g sta, by widzie , czy budynki pojawiły
si naprawd . Miałem uczucie, e s tam - te ciemniejsze obszary w mroku.
Zimny wiatr dmuchn ł mi w kark, a krople wilgoci opadały na twarz. Stan łem.
Podniosłem kołnierz płaszcza. Gdzie spoza zasi gu wzroku, z wysoka, dobiegło
ciche brz czenie samolotu. Ruszyłem dalej, kiedy przeleciał. Troch metaliczny,
stłumiony d wi k fortepianu, mo e z drugiej strony ulicy, przyniósł na wpół
znajom melodi . Otuliłem si płaszczem. Mgła wirowała i g stniała.
Jeszcze trzy kroki i przeja niło si troch , a ona stała przede mn oparta o
latarni . O głow ni sza ode mnie, miała na sobie prochowiec i czarny beret na
kruczych włosach. Rzuciła papierosa na ziemi i wolno rozgniotła go czubkiem
buta na wysokim obcasie, z czarnej skóry. Mogłem wtedy obejrze kawałek jej
nogi; miała doskonały kształt.
58
Wyj ła z kieszeni płaszcza płask , srebrn papiero nice z wypukłym
konturem ró y na wieczku, otworzyła, wyj ła papierosa, wsun ła go w usta.
Zamkn ła i schowała papiero nic . Potem, nie patrz c na mnie, rzuciła:
- Masz ogie ?
Nie miałem zapałek, ale nie mogłem pozwoli , by powstrzymał mnie taki
drobiazg.
- Oczywi cie.
Powoli wyci gn łem r k ku jej delikatnej twarzy. Odwracałem lekko dło ,
by nie zauwa yła, e jest pusta. Szepn łem kluczowe słowo, które sprawiło, e
iskra przeskoczyła z czubka mojego palca na koniec jej papierosa, a ona
podniosła r k i chwyciła moj , jakby chciała j unieruchomi . Podniosła głow ,
kiedy si zaci gała, i jej oczy - wielkie, koloru gł bokiego bł kitu, z długimi
rz sami - spojrzały na mnie. Nagle j kn ła; papieros upadł na chodnik.
- Mon Dieu! - szepn ła. Zarzuciła mi r ce na szyj , przytuliła si i zacz ła
szlocha . - Corwinie! Znalazłe mnie! To trwało cał wieczno .
Trzymałem j mocno. Nie chciałem nic mówi , nie chciałem niszczy jej
szcz cia czym tak bzdurnym jak prawda. Do diabła z prawd . Gładziłem jej
włosy.
Po długiej chwili odsun ła si i spojrzała na mnie. Jeszcze chwila, a zrozumie,
e dostrzega tylko podobie stwo i e widzi to, co chciała zobaczy . Zatem...
- Co taka dziewczyna jak ty robi w takim miejscu? - spytałem. Za miała si
cicho.
- Znalazłe drog ? - powiedziała i nagle zmru yła oczy. - Ty nie... Pokr ciłem
głow .
- Nie miałem serca - wyja niłem.
- Kim jeste ? - spytała, odst puj c na pół kroku.
- Na imi mi Merlin i wypełniani obł kan misj , której celu nie rozumiem.
- Amber - stwierdziła cicho. Wci trzymała mnie za ramiona.
Kiwn łem głow .
- Nie znam ci - o wiadczyła wtedy. - Czuj , e powinnam, ale... nie...
Przysun ła si znowu i oparła mi głow na piersi. Zacz łem co mówi , co
tłumaczy , ale poło yła mi palec na wargach.
- Jeszcze nie, nie teraz, mo e nigdy - powiedziała. - Nie mów mi. Prosz ci , nie
mów nic wi cej. Ale sam powiniene wiedzie , czy jeste upiorem Wzorca.
- A co to jest upiór Wzorca?
- To sztuczna istota, twór Wzorca. On zapami tuje wszystkich, którzy
przechodz . Kiedy zechce, mo e nas przywoła ... takich, jacy byli my w dniu
przej cia. Wykorzystuje nas, jak tylko zapragnie; wysyła gdzie ma ochot .
Powierza nam zadania... nakłada czar, je li wolisz. Je li nas zniszczysz, on znowu
mo e nas odtworzy .
- Cz sto robi co takiego?
- Nie wiem. Nie znam jego zamiarów ani nawet działa z kimkolwiek innym
prócz mnie. - I nagle: - Nie jeste upiorem! Poznaj ! - oznajmiła, chwytaj c mnie
za r k . - Ale jest w tobie co dziwnego... innego ni u wszystkich z krwi
Amberu...
- Przypuszczam - zgodziłem si . - Pochodz z Dworców Chaosu, nie tylko z
59
Amberu.
Uniosła moj dło do ust, jakby chciała j ucałowa . Jednak wargi przesun ły
si wy ej, do miejsca na przegubie, gdzie na danie Branda naci łem skór . I
wtedy do mnie dotarło: co w krwi Amberu musi szczególnie poci ga upiory
Wzorca.
Próbowałem cofn r k , ale ona miała te sił Amberyty.
- Czasami płyn w moich yłach ognie Chaosu - ostrzegłem. - Mog ci
skrzywdzi .
Wolno podniosła głow i u miechn ła si . Miała krew na wargach. Spojrzałem
w dół - nadgarstek te miałem mokry od krwi.
- Krew Amberu ma władz nad Wzorcem - zacz ła, a mgła zawirowała i
zawrzała jej wokół kostek. - Nie! - krzykn ła i znów si pochyliła.
Fale mgły wzniosły si do jej łydek, potem kolan. Czułem na r ku z by
rozrywaj ce skór . Nie znam adnych zakl zwalczaj cych takie istoty, wi c
tylko obj łem j za ramiona i gładziłem włosy. Po chwili rozpłyn ła si w moich
obj ciach, zmieniła si w krwawy wir.
- Id w prawo - usłyszałem jeszcze wołanie, gdy odpływała. Jej papieros wci
dymił na chodniku, a moja krew ciekała obok niego.
Odrwóciłem si . Odszedłem. Słabo, bardzo słabo, poprzez noc i mgł ,
słyszałem jeszcze fortepian, graj cy jak melodi sprzed mojego czasu.
60
Rozdział 6
Ruszyłem drog w prawo, a gdzie tylko kapn ła moja krew, rzeczywisto
nadtapiała si nieco. Jednak rany goj mi si szybko i wkrótce przestałem
krwawi . Nawet ból ustał po niezbyt długim czasie.
Cał mnie pochlapałe krwi , szefie.
- To mógł by ogie - przypomniałem.
Troch mnie te przypaliło, koło tych głazów.
- Przepraszam. Domy liła si ju , co si dzieje?
adnych nowych polece , je li o to ci chodzi. Ale zastanawiałam si , skoro ju
potrafi to robi . To miejsce coraz bardziej mnie fascynuje. Cho by ta sprawa z
upiorami Wzorca. Wprawdzie Wzorzec nie mo e przedosta si tutaj bezpo rednio,
ale mo e korzysta ze swoich agentów. S dzisz, e Logrus te to potrafi?
- S dz , e to mo liwe.
Odniosłam wra enie, e tutaj, po lewej stronie rzeczywisto ci, pomi dzy cieniami,
toczy si mi dzy nimi jaki pojedynek. A je li to miejsce istniało pierwsze? Jeszcze
przed Cieniem? A je li od samego pocz tku walczyli tu w jaki niezwykły,
metafizyczny sposób?
- Co z tego?
Mogli stworzy Cie dodatkowo, jako produkt uboczny napi cia mi dzy
biegunami.
- Obawiam si , Frakir, e nie nad am.
Mo e Amber i Dworce Chaosu zostały stworzone tylko po to, eby dostarcza im
agentów dla tego konfliktu.
- A mo e te my li podsun ł ci Logrus podczas ostatniego spotkania? Po co?
- Jako jeszcze jeden sposób zmuszenia mnie do uznania, e ta walka jest
wa niejsza od ludzi. Kolejna próba nacisku, ebym wybrał któr ze stron.
Nie czuj si manipulowana.
- Jak sama zauwa yła , w my leniu brakuje ci do wiadczenia. A to zbyt
abstrakcyjny ci g skojarze , eby na niego wpadła tak wcze nie.
Naprawd ?
- Mo esz mi wierzy na słowo.
W takim razie, co nam pozostaje?
- Niemile widziana uwaga z Góry.
Lepiej uwa aj, co mówisz, skoro to ich pole bitwy.
- Niech ospa wybije ich domy. Z jakiego niepoj tego dla mnie powodu
potrzebuj mnie do tej rozgrywki. Pogodz si z tym, co o nich mówi .
Gdzie daleko w przedzie zahuczał grom.
Widzisz, o co mi chodzi?
- To blef - zapewniłem j .
Czyj?
- My l , e Wzorca. Jego upiory opanowały chyba rzeczywisto w tym
sektorze.
A wiesz, e oboje mo emy si myli ? Po prostu strzelamy w ciemno.
- Ja te si czuj , jakby kto strzelał do mnie w ciemno. Dlatego odmawiam
gry według cudzych reguł.
61
Masz jaki plan?
- Zwisaj lu no. Kiedy powiem „zabij", zrób to. A teraz chod my tam, gdzie
idziemy.
Znowu ruszyłem biegiem, pozostawiaj c upiory ich upiornym zabawom w
upiornym mie cie. Jasny szlak przez mrok, ja biegn cy i jakby odwrotna
przemiana cieni, gdy to kraina mnie próbowała zmieni . Daleko z przodu błysk i
kolejny grzmot, pojawiaj ce si i znikaj ce po bokach wirtualne sceny uliczne.
I nagle jakbym cigał si z samym sob , ciemn figur p dz c po jasnej
drodze... póki si nie zorientowałem, e to istotnie rodzaj efektu lustrzanego.
Ruchy postaci po prawej stronie, na równoległej drodze, na ladowały moje.
Ulotne sceny po lewej były odwzorowane po prawej stronie tamtego.
Co si dzieje, Merle?
- Nie wiem. Ale nie mam nastroju do symbolizmu, alegorii i całych tych
metaforycznych bzdur. Je li ma to oznacza , e ycie jest wy cigiem z samym
sob , to mog si wypcha ... Chyba e Moce, kieruj ce tym przedstawieniem,
maj skłonno do takich banałów. To w ich stylu. Nie s dzisz?
S dz , e grozi ci trafienie piorunem.
Grom nie nadszedł, ale moje odbicie te nie znikn ło. Towarzyszyło mi o wiele
dłu ej ni wszystkie poprzednie przydro ne scenki. Chciałem przesta o nim
my le , zignorowa je, gdy nagle przyspieszyło gwałtownie i znikn ło.
No, no.
- Owszem - zgodziłem si . Te przyspieszyłem, by zmniejszy dystans i
dotrzyma kroku temu mrocznemu ja.
Najwy ej kilka metrów utrzymywał przewag . Potem go doszedłem. On znów
zacz ł wyprzedza . Znów przyspieszyłem i znów si z nim zrównałem. Potem,
instynktownie, nabrałem tchu, rzuciłem si naprzód i wyszedłem na czoło.
Mój bli niak zauwa ył to, przyspieszył, zacz ł dochodzi . Przycisn łem
mocniej, utrzymuj c prowadzenie. O co w ogóle si cigamy?
Spojrzałem przed siebie. Daleko w przedzie szlak si rozszerzał, a w poprzek
drogi rozci gni to jakby ta m . W porz dku. Nie wiem, jakie to ma znaczenie, ale
spróbuj .
Utrzymywałem prowadzenie przez jakie sto metrów, nim mój sobowtór
zacz ł mnie dogania . Zwi kszyłem wysiłek i przez chwil utrzymywałem
zmniejszon przewag . Potem on znowu przyspieszył i ruszył w tempie, którego
pewnie nie wytrzymałby do samej ta my. Chocia nie zamierzałem spokojnie
czeka na potwierdzenie tej teorii. Si gn łem do ostatnich rezerw. P dziłem jak
najszybciej.
Ten sukinsyn doganiał mnie, był coraz bli ej, doszedł, wyprzedził, zwolnił na
ułamek sekundy. W ci gu tego ułamka znowu znalazłem si obok. Ale on nie
popełnił tego samego bł du. Utrzymywał to potworne tempo, a ja nie chciałem
ust pi , póki serce nie p knie mi na kawałki.
Biegli my rami w rami . Nie wiedziałem, czy mam jeszcze siły na finisz. Nie
umiałem oceni , czy on wyprzedza mnie troch , mo e o pier , czy został troch w
tyle. P dzili my po równoległych, l ni cych torach, a nagle znikn ło wra enie
szklanej bariery. Dwie w skie cie ki stały si jedn szerok , ramiona i nogi
tamtego poruszały si w innym rytmie ni moje.
62
Na ostatniej prostej zbli ali my si do siebie coraz bardziej - w ko cu do
blisko, eby dostrzec szczegóły. To nie z własnym odbiciem si cigałem: p d
powietrza zdmuchn ł mu włosy do tyłu i zobaczyłem, e nie ma lewego ucha.
Znalazłem siły na ko cowe przyspieszenie. On równie . Razem wpadli my na
ta m . S dz , e ja dotkn łem jej pierwszy... ale nie jestem pewien.
Min li my met i dysz c padli my na ziemi . Przetoczyłem si natychmiast,
eby mie go na oku, ale on le ał nieruchomo i sapał. Oparłem dło na r koje ci
miecza i słuchałem szumu krwi w uszach.
- Nie wiedziałem, Jurt, e jeste taki szybki - rzuciłem, kiedy ju mogłem
swobodniej oddycha . Za miał si krótko.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz, bracie.
- Jestem tego pewien.
Grzbietem dłoni otarł czoło i zauwa yłem, e znów jest na miejscu palec,
który stracił w grotach Kolviru. Albo wi c był to Jurt z innego okresu, albo...
- Jak si czuje Julia? - zapytałem. - Wyleczy t ran ?
- Julia? - zdziwił si . - Kto to jest?
- Przepraszam. Nie jeste tym Jurtem.
- A to co ma znaczy ? - zapytał. Oparł si na łokciu i spojrzał gniewnie
zdrowym okiem.
- Prawdziwy Jurt nigdy nie znalazł si w pobli u Wzorca Amberu...
- Ja jestem prawdziwym Jurtem!
- Masz wszystkie palce. On niedawno jeden stracił. Byłem przy tym. Odwrócił
wzrok.
- Musisz by upiorem Logrusu - mówiłem dalej. - Na pewno robi te same
sztuczki co Wzorzec... rejestruje tych, którzy go przechodz .
- Czy to... czy tak wła nie było? - spytał niepewnie. - Nie bardzo pami tam,
sk d si tu wzi łem. Tylko tyle, e mam si z tob ciga .
- Zało si , e ostatnie, co zapami tałe sprzed wy cigu, to przej cie Logrusu.
Przyjrzał mi si uwa nie. Kiwn ł głow .
- Masz racj . I co z tego wynika?
- Nie jestem pewien. Ale mam pewn teori . To miejsce jest rodzajem
wiecznej odwrotnej strony Cienia. Praktycznie poza zasi giem Wzorca i Logrusu.
Ale potrafi tu przenikn ich upiory, sztuczne twory skonstruowane na
podstawie zapisu, dokonanego w chwili przej cia...
- Chcesz powiedzie , e jestem tylko jakim zapisem? - Wygl dał, jakby miał
ochot si rozpłaka . - Jeszcze przed chwil wszystko było takie wpaniałe.
Przeszedłem Logrus. Cały Cie le ał u moich stóp. - Potarł skronie. - Ty! -
warkn ł. - Przeniosło mnie tutaj z twojego powodu. ebym si z tob cigał,
ebym ci pokonał w tym biegu.
- Prawie ci si udało. Nie wiedziałem, e taki z ciebie sprinter.
- Zacz łem wiczy , kiedy si dowiedziałem, e trenujesz w college'u.
Chciałem by dobry, eby ci doło y .
- Jeste dobry - przyznałem.
- Ale nie znalazłbym si tutaj, gdyby nie ty. Albo... - Przygryzł warg . - To nie
całkiem prawda. Nigdzie by mnie nie było. Jestem tylko zapisem... - Spojrzał mi
w oczy. - Jak długo mo emy prze y ? - zapytał. - Ile mo e przetrwa upiór
63
Logrusu?
- Nie mam poj cia, jak si stwarza takiego upiora ani jak si podtrzymuje jego
istnienie. Ale spotkałem kilka tworów Wzorca. Odniosłem wra enie, e moja
krew daje im sił , rodzaj autonomii, niezale no ci. Tylko jeden z nich, Brand,
dostał ogie zamiast krwi i si rozpadł. Deirdre dostała krew, ale potem znikn ła.
Nie wiem, czy wzi ła wystarczaj c ilo .
Pokr cił głow .
- Mam uczucie... nie wiem, sk d si wzi ło... e co takiego działa równie na
mnie. I e krew jest dla Wzorca, ogie dla Logrusu.
- Nie wiem, w jakich regionach moja krew jest palna - stwierdziłem.
- Tu by płon ła - odparł. - Zale y, kto sprawuje kontrol . Sk d o tym wiem.
Nie mam poj cia sk d.
- Ale sk d wzi ł si Brand na terytorium Logrusu? U miechn ł si .
- Mo e Wzorzec chciał jako wykorzysta zdrajc . A mo e Brand próbował
działa na własn r k jako podwójny agent.
- To by do niego pasowało - przyznałem. Mój oddech nareszcie zwolnił.
Wyrwałem z buta sztylet Chaosu i naci łem lewe przedrami . Trysn ł
płomie . Wyci gn łem r k .
- Szybciej! Bierz, je li potrafisz! - zawołałem. - Zanim Logrus ci odwoła.
Pochwycił moje rami i zdawało si , e niemal wdycha płomienie. Spojrzałem
w dół: stopy miał ju przezroczyste... potem golenie. Logrus wyra nie chciał go
wezwa z powrotem, tak jak Wzorzec odwołał Deirdre. Dostrzegłem ogniste kł by
wiruj ce we mgle, która przed chwil była nogami Jurta. Potem nagle ogie
zamigotał i znowu pojawiły si zarysy nóg. Jurt nadal ssał moj płon c krew,
chocia nie widziałem ju ognia, gdy pił jak przedtem Deirdre - wprost z rany.
Kontury nóg zacz ły si wypełnia .
- Chyba si stabilizujesz - zauwa yłem. - Pij jeszcze.
Co trafiło mnie w praw nerk . Szarpn łem si w bok, i odwróciłem padaj c.
Wysoki, smagły m czyzna cofał wła nie nog po kopni ciu. Miał zielone spodnie,
czarn koszul i zielon bandan na głowie.
- Có to za perwersyjne zachowanie? - spytał. - I to w wi tym miejscu?
Przetoczyłem si , kl kn łem i wstałem, zginaj c rami , skr caj c przegub,
si gaj c do sztyletu u pasa. Uniosłem lew r k . Z naj wie szej rany spływała
teraz krew, nie ogie .
- Nie twój interes - odparłem. I dodałem jego imi , poniewa zyskałem ju
pewno . - Caine...
Skłonił si z u miechem. Skrzy ował, potem rozło ył r ce. Składaj c, miał je
puste, ale teraz w prawej trzymał sztylet. Musiał go wyrwa z pochwy na lewym
przedramieniu, pod lu nym r kawem. Musiał te cz sto wiczy ten manewr,
skoro wykonał go tak szybko. Próbowałem sobie przypomnie , co słyszałem o
Cainie i no ach... a kiedy mi si udało, natychmiast tego po ałowałem. Podobno
był mistrzem walki na no e. Cholera.
- Masz nade mn przewag - oznajmił. - Wydajesz mi si znajomy, ale nie
znam ci .
- Merlin - przedstawiłem si . - Syn Corwina. Zacz ł mnie z wolna okr a , ale
zatrzymał si .
64
- Wybacz, ale trudno mi w to uwierzy .
- Nie wierz, je li nie chcesz. Ale to prawda.
- A ten drugi... ma na imi Jurt, zgadza si ? Skin ł na mojego brata, który
wła nie si podnosił.
- Sk d o tym wiesz? - spytałem. Znieruchomiał. Zmarszczył czoło, zmru ył
oczy.
- Nie... Nie jestem pewien - mrukn ł.
- A ja tak - odparłem. - Przypomnij sobie, kim jeste i sk d si tu wzi łe .
Cofn ł si o dwa kroki. I nagle krzykn ł:
- To on!
Zrozumiałem, co si wi ci.
- Jurt! - wrzasn łem. - Uwa aj!
Jurt obejrzał si i odskoczył. Rzuciłem sztyletem... To zawsze jest bł dem, tyle
e miałem jeszcze miecz i mogłem nim dosi gn Caine'a, zanim on dotrze do
mnie z no em.
Jurt wci był szybki i w jednej chwili znalazł si poza zasi giem. Sztylet, co
mnie zdumiało, trafił Caine'a w prawe rami , ostrzem do przodu. Przebił mi nie
na gł boko mo e trzech centymetrów. A potem, zanim Caine zd ył si do mnie
odwróci , jego ciało eksplodowało we wszystkich kierunkach, wyemitowało ci g
wiruj cych lejów, które w mgnieniu oka wyssały wszelkie podobie stwo do
człowieka. Orbitowały wokół siebie, wydaj c piskliwe d wi ki; dwa z nich
poł czyły si w wi ksz cało , która szybko wchłon ła pozostałe, a brz czenie
cichło po ka dej nowej zdobyczy. Wreszcie pozostał tylko jeden wir. Pochylił si
w moj stron , po czym wystrzelił w niebo i rozpadł si . Sztylet wyleciał na
zewn trz i wyl dował o krok ode mnie, po prawej stronie. Podniosłem go; był
ciepły i d wi czał cicho przez kilka sekund, nim schowałem go do buta.
- Co si stało? - zapytał Jurt, wracaj c.
- Najwyra niej upiory Wzorca gwałtownie reaguj na bro z Dworców -
odparłem.
- Dobrze, e miałe j pod r k . Ale dlaczego on nagle mnie zaatakował?
- S dz , e Wzorzec nakazał mu przeszkodzi ci w uzyskaniu autonomii... albo
zniszczy ci , gdyby ju j uzyskał. Chyba nie yczy sobie, aby agenci drugiej
strony zdobywali tutaj sił i stabilno .
- Przecie nikomu nie zagra am. Nie stoj po niczyjej stronie, jedynie po
własnej. Chc tylko wydosta si st d i zaj swoimi sprawami.
- Mo e wła nie dlatego stanowisz zagro enie.
- Jak to? - zdziwił si .
- Kto wie, do czego si nadasz jako niezale ny agent, wobec swego
niezwykłego pochodzenia... wobec tej gry, jaka si toczy. Mo esz zakłóci
równowag sił. Mo e posiadasz albo masz dost p do pewnych informacji, a
główne pot gi wol , eby nie powtarzano ich na ulicach. Jeste jak te arłoczne
my: nikt nie wie, jaki wpływ b dziesz miał na rodowisko, je li uciekniesz z
laboratorium. Mo e...
- Do ! - Uniósł dło , by mnie uciszy . - Nic mnie to wszystko nie obchodzi.
Je li pozwol mi si st d wyrwa i potem zostawi w spokoju, nie b d im
wchodził w drog .
65
- To nie mnie masz przekona - przypomniałem.
Przygl dał mi si przez chwil , po czym odwrócił si . Poza zasi giem wiatła
drogi widziałem tylko ciemno , ale on krzykn ł gło no - chyba do ka dego, kto
chciałby słucha .
- Słyszycie mnie? Nie chc si w to miesza ! Chc tylko si wydosta . y i da
y innym. Czy to wam przeszkadza?
Wyci gn łem r k , chwyciłem go za rami i szarpn łem do siebie. To dlatego,
e nad jego głow zauwa yłem niewielk , widmow replik Znaku Logrusu.
Zaraz potem opadła, z błyskiem pioruna, z d wi kiem jak trzask bata.
Przeleciała przez miejsce, gdzie stał jeszcze przed chwil , wyrwała dziur w
drodze i znikn ła.
- Chyba nie tak łatwo si wycofa - uznał. Zerkn ł w gór . - Mo e teraz
szykuj nast pny atak. Mog uderzy w ka dej chwili, kiedy najmniej b d si
spodziewał.
- Jak w yciu - pocieszyłem go. - Uznaj to za strzał ostrzegawczy i przesta si
przejmowa . Nie tak łatwo im tutaj si gn . S wa niejsze problemy. Dano mi do
zrozumienia, e jest to moja wyprawa. Dlatego chciałbym wiedzie , czy masz mi
pomaga czy raczej przeszkadza ?
- Skoro ju o tym mówisz... Przypominam sobie, e nagle znalazłem si tutaj i
mogłem si z tob ciga . Miałem uczucie, e potem b dziemy walczy albo co w
tym rodzaju.
- A co teraz my lisz o takiej mo liwo ci?
- Szczerze mówi c, nasze stosunki nigdy nie były najlepsze. Ale te nie podoba
mi si , e kto mnie w ten sposób wykorzystuje.
- Mo e przyjmiemy zawieszenie broni do chwili, kiedy zrozumiem, o co chodzi
w tej grze i jak mam si st d wydosta ?
- A co ja z tego b d miał? - zainteresował si .
- Znajd wyj cie z tego piekielnego wiata, Jurt. Chod ze mn i pomó ... albo
przynajmniej nie stawaj na drodze... a odchodz c zabior ci ze sob .
Roze miał si .
- Nie jestem pewien, czy jest jakie wyj cie - mrukn ł. - Chyba e Moce nas
uwolni .
- W takim razie nie masz nic do stracenia - odparłem. - A mo e nawet
zobaczysz, jak gin próbuj c.
- Czy naprawd znasz oba typy magii, Wzorca i Logrusu? - zapytał.
- Tak. Ale z Logrusem jestem lepszy.
- Czy mógłby wykorzysta je przeciwko ich ródłom?
- To interesuj cy problem metafizyczny. Nie znam jego rozwi zania i nie
jestem pewien, czy kiedykolwiek je poznam. Niebezpiecznie jest wzywa tu Moce.
Dlatego mam do dyspozycji tylko par zawieszonych wcze niej zakl . Nie s dz ,
eby zdołały nas st d wyprowadzi .
- W takim razie co?
- Nie jestem pewien. Wiem tylko, e pełny obraz uka e mi si dopiero wtedy,
kiedy dotr na koniec tej drogi.
- Do licha... Sam nie wiem. To nie jest zdrowa okolica. A z drugiej strony, co
b dzie, je li tylko tutaj mo e istnie co takiego jak ja? Je li znajdziesz bram ,
66
przest pi przez ni i rozpłyn si ?
- Skoro upiory Wzorca mog manifestowa si w Cieniu, to i ty chyba mo esz.
Zjawy Dworkina i Oberona przybyły do mnie, zanim jeszcze si tutaj znalazłem.
- To pocieszaj ce. Spróbowałby na moim miejscu?
- Tu chodzi o twoje ycie - przypomniałem.
Parskn ł.
- Zrozumiałem. Pójd z tob kawałek i zobacz , co z tego wyniknie. Nie
obiecuj pomocy, ale nie b d ci bru dził.
Wyci gn łem r k , ale on pokr cił głow .
- Nie przesadzajmy - powiedział. - Je li moje słowo bez u cisku ci nie
wystarczy, to nie wystarczy te z u ciskiem. Prawda?
- Chyba tak.
- A nigdy nie czułem specjalnej ch ci, eby podawa ci r k .
- Przepraszam, e ci proponowałem. A mógłby mi wytłumaczy , dlaczego?
Od dawna mnie to zastanawia. Wzruszył ramionami.
- Czy zawsze musi by jaki powód?
- Alternatyw jest nieracjonalno - odparłem.
- Albo skryto - dodał odwracaj c si .
Odszedłem szlakiem. Po chwili Jurt ruszył za mn . Przez długi czas
maszerowali my w milczeniu. Pewnego dnia naucz si mo e trzyma j zyk za
z bami albo wstawa od stołu, kiedy jeszcze wygrywam. Na jedno wychodzi.
Droga przez jaki czas biegła prosto, chocia zdawała si znika niezbyt
daleko w przedzie. Zrozumiałem dlaczego, kiedy zbli yli my si do tego
ko cowego punktu: skr cała za niewysokim wzniesieniem. Min li my zakr t i
wkrótce spotkali my nast pny. Po chwili weszli my w seri regularnych zwrotów,
szybko pojmuj c, e schodzimy stromym zboczem. Posuwali my si w dół, a
nagle spostrzegłem zawieszony przed nami jaskrawy zygzak. Jurt wyci gn ł r k .
- Co to...? - zacz ł dokładnie w chwili, kiedy stało si jasne, e to prowadz cy
w gór dalszy ci g naszego szlaku.
Nast piła momentalna zmiana orientacji i zrozumiałem, e schodzimy do
czego w rodzaju wielkiej niecki. Powietrze stało si wyra nie chłodniejsze.
Szli my dalej. Po pewnym czasie co zimnego i mokrego dotkn ło grzbietu
mojej prawej dłoni. Spojrzałem w dół i zd yłem jeszcze dostrzec topniej cy w
szarym mroku płatek niegu. W chwil pó niej opadły nast pne. A jeszcze
pó niej zobaczyli my w dole co rozległego i jasnego.
Ja te nie wiem, co to jest, nadała Frakir do mojego umysłu.
Dzi ki, pomy lałem w odpowiedzi. Uznałem, e lepiej nie zdradza Jurtowi jej
obecno ci.
W dół. W dół i zakr t. Tam i z powrotem. Z powrotem i tam. Temperatura
ci gle spadała. Migotały płatki niegu. Nagie skały na stoku zacz ły błyszcze .
To dziwne, ale nie u wiadamiałem sobie, co to jest, dopóki po raz pierwszy si
nie po lizn łem.
- Lód! - oznajmił gło no Jurt.
Przerwóciłby si , gdyby nie złapał jakiego głazu.
Nadbiegło jakby odległe westchnienie, narastało, nabierało mocy, zbli ało si .
Kiedy dotarło z pot nym uderzeniem wichury, poznali my, e to wiatr. W
67
dodatku zimny jak tchnienie epoki lodowcowej. Otuliłem si płaszczem. Wiatr
pod ał za nami, łagodniejszy, ale nieust pliwy, a my schodzili my coraz ni ej.
Było potwornie zimno, zanim dotarli my do dna, a cie k albo pokrywał
szron, albo była wykuta w lodzie. Wiatr zawodził monotonn , ałosn nut ,
nios c obłoki niegu i lodowych odprysków.
- Fatalny klimat - burkn ł Jurt, szcz kaj c z bami.
- Nie przypuszczałem, e upiory reaguj na tak zwyczajne zjawiska.
- Upiory... akurat. Czuj si tak samo jak zawsze. Moim zdaniem to, co
posłało mnie ubranego, ebym stan ł przeciwko tobie, mogło przewidzie tak
mo liwo .
Zreszt ... - dodał - to miejsce nie jest takie zwyczajne. Chc nas gdzie
doprowadzi i wła ciwie mogliby wskaza jaki skrót. W tej sytuacji, dotrzemy
na miejsce jako przesyłka uszkodzona.
- Szczerze mówi c, nie wierz , eby Wzorzec albo Logrus dysponował tutaj
tak władz - stwierdziłem. - Wolałbym raczej, eby wcale nie wchodzili nam w
drog .
Nasz szlak prowadził przez l ni c płaszczyzn - tak płask i tak l ni c , a
poczułem obaw , e to wył cznie lód. I nie pomyliłem si .
- B dzie lisko - ocenił Jurt. - Zmieni kształt stóp. Zrobi sobie szersze.
- Zniszczysz buty i nogi ci zmarzn - odparłem. - Lepiej przenie troch masy
ciała w dół, eby obni y rodek ci ko ci.
- Na wszystko masz odpowied ... - zacz ł niech tnie. - Ale tym razem słuszn -
doko czył.
Zatrzymali my si na kilka minut. Jurt stał si ni szy, bardziej kr py.
- Sam nie b dziesz si przekształcał? - zapytał.
- Zaryzykuj z obecnym rodkiem ci ko ci. W ten sposób mog si szybciej
porusza - wyja niłem.
- W ten sposób mo esz rozbi sobie tyłek.
- Zobaczymy.
Ruszyli my przez lód. Utrzymywali my równowag . Wiatry były silniejsze
tutaj, dalej od zbocza, które zostawili my za sob . Jednak powierzchnia lodowego
szlaku nie była tak liska, jak wydawało si z daleka. Były na niej niewielkie
zmarszczki i nierówno ci wystarczaj ce, by zapewni przyczepno . Powietrze
paliło mnie w płucach; płatki niegu kr ciły si w wirach płyn cych w poprzek
cie ki niby ekscentryczne dzieci ce b ki. Ze szlaku emanowała bł kitna
po wiata, zabarwiaj c nieg, je li znalazł si w jej zasi gu. Pokonali my mo e z
pół kilometra, nim pojawiły si nowe widmowe obrazy. Pierwszy przedstawiał
mnie, rozci gni tego na stosie zbroi w kaplicy; nast pny to Deirdre pod latarni ,
patrz ca na zegarek.
- Co? - zapytał Jurt, kiedy pojawiły si i znikn ły w mgnieniu oka.
- Nie wiedziałem, kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy. I nadal nie wiem -
odpowiedziałem. - Chocia , kiedy zaczynali my nasz wy cig, my lałem, e jeste
jednym z nich. Pojawiaj si i znikaj ... losowo, jak si wydaje... bez adnego
mo liwego do odgadni cia powodu.
Jako nast pny pojawił si obraz jadalni, z wazonem kwiatów na stole. Nie
zauwa yłem ludzi. Była i znikn ła...
68
Nie. Nie całkiem. Pokój znikn ł, ale kwiaty zostały na gładkiej płaszczy nie
lodu. Zatrzymałem si , po czym skr ciłem w ich stron .
Nie wiem, Merlinie, czy mo esz schodzi ze cie ki...
Do diabła z tym, odpowiedziałem. Szedłem do bloku lodu; przypominał mi
podobny do Stonehenge kr g menhirów z miejsca, gdzie wkroczyłem do tej
krainy. U podstawy widziałem jakie przypadkowe błyski wiatła.
Le ało ich kilka - ró e w wielu odmianach. Pochyliłem si i wybrałem jedn z
nich. Była niemal srebrna...
- A ty co tutaj robisz, drogi chłopcze? - usłyszałem znajomy głos.
Wyprostowałem si natychmiast. Zza lodowego bloku wynurzył si wysoki,
smagły m czyzna. Nie do mnie si zwracał. Z u miechem kiwał głow Jurtowi.
- Uczestnicz w jakiej głupiej wyprawie - wyja nił Jurt.
- A to pewnie jest sam głupiec - zauwa ył przybysz. - Podnosi ten przekl ty
kwiat. Srebrna ró a Amberu... lorda Corwina, jak s dz . Witaj, Merlinie.
Szukasz ojca?
Wyj łem jedn z agrafek, jakie nosiłem wpi te pod płaszczem. Z jej pomoc
umocowałem ró na lewej piersi. Mówc był Borel, diuk z królewskiego rodu
Swayvill i dawno temu podobno jeden z kochanków matki. Uwa ano go równie
za jednego z najgro niejszych szermierzy w Dworcach. Przez całe lata dr czyła
go obsesja, by zabi w walce mojego ojca, Benedykta albo Eryka. Na nieszcz cie,
spotkał wła nie Corwina, a w owej chwili tacie si spieszyło. W efekcie nie
skrzy owali mieczy. Tato oszukał go i zabił po - formalnie rzecz bior c - nie
całkiem uczciwej walce. I bardzo dobrze. Nigdy specjalnie Borela nie lubiłem.
- Ty nie yjesz, Borelu. Wiesz o tym? - zapytałem. - Jeste tylko duchem
człowieka, jakim byłe w chwili przej cia Logrusu. Nie ma ju lorda Borela w
rzeczywistym wiecie. Chcesz wiedzie dlaczego? Bo Corwin zabił ci w dniu
Wojny Skazy Wzorca.
- Kłamiesz, gówniarzu! - zawołał.
- Ehem... nie - wtr cił Jurt. - Naprawd jeste martwy. Przebity mieczem, jak
słyszałem. Nie wiedziałem tylko, e Corwin tego dokonał.
- On - potwierdziłem.
Borel odwrócił si . Widziałem tylko, jak mi nie szcz k napinaj si i
rozlu niaj , napinaj i rozlu niaj .
- A to miejsce to co w rodzaju wiata zmarłych? - zapytał po chwili, wci
stoj c do nas plecami.
- Mo na chyba tak je okre li - przyznałem.
- Czy mo emy zgin tu jeszcze raz?
- Chyba tak.
- Co to jest?
Nagle spojrzał na lód. Pod yłem za jego wzrokiem. Co le ało na lodzie,
całkiem blisko. Podszedłem o krok.
- R ka - oznajmiłem. - Wygl da jak ludzka r ka.
- Co tu robi? - Jurt kopn ł znalezisko.
R ka poruszyła si w sposób wskazuj cy, e nie le y tu zwyczajnie, ale
wystaje z lodu. Wi cej nawet: jeszcze przez kilka sekund po kopni ciu zginała si
i zaciskała spazmatycznie. Zauwa yłem drug , kawałek dalej, a obok co , co
69
wygl dało jak noga. Jeszcze dalej rami z r k , dło ...
- Zamra arka jakiego kanibala - próbowałem zgadywa .
Jurt zachichotał.
- Wi c i ty jeste martwy - stwierdził Borel.
- Nie - wyja niłem. - Ja jestem prawdziwy. Przechodziłem tylko w drodze do
miejsca o wiele, wiele przyjemniejszego.
- A Jurt?
- Jurt to ciekawy problem, zarówno fizyczny, jak i teologiczny. Doznaje
niezwykłego typu bilokacji.
- Nie powiem, eby mnie to bawiło - wtr cił Jurt. - Ale bior c pod uwag
mo liwe alternatywy, ciesz si , e trafiłem tutaj.
- To rodzaj optymizmu, jaki przez długie lata zdziałał w Dworcach wiele
cudów - dodałem.
Jurt znowu parskn ł miechem.
Usłyszałem metaliczny wist, jaki trudno człowiekowi zapomnie . Wiedziałem,
e je li Borel postanowił wbi mi kling w plecy, nie zd
doby miecza,
odwróci si i odparowa . Z drugiej strony, zawsze był dumny z przestrzegania
wszelkich zasad dotycz cych zabijania ludzi. Grał uczciwie, poniewa był tak
piekielnie sprawny, e nigdy nie przegrywał. Mog spokojnie stawia na t jego
reputacj . Natychmiast podniosłem r ce. Chciałem go zirytowa , zachowuj c si
tak, jakby zamierzał zaatakowa od tyłu.
Zosta niewidzialna, Frakir. Kiedy si odwróc i machn r k , le . Trzymaj si
go, kiedy trafisz. Poszukaj drogi do gardła. Wiesz, co robi , kiedy tam dotrzesz.
W porz dku, szefie, odpowiedziała.
- Dob d miecza, Merle, i odwró si .
- Nie wygl da mi to na sportowe zachowanie, Borelu - rzekłem.
- miesz mnie oskar a o nieprzestrzeganie reguł?
- Trudno powiedzie , skoro nie wiem, co planujesz.
- W takim razie dob d miecza i odwró si do mnie.
- Odwracam si - zawołałem. - Ale nie dotykam broni.
Obróciłem si szybko i machn łem r k . Poczułem, e Frakir odlatuje... a
równocze nie wyjechały spode mnie nogi. Za szybko si poruszyłem na bardzo
gładkim skrawku lodu. Podniosłem si na łokciach i zauwa yłem, e pole
widzenia przesłania cie . Spojrzałem w gór ; ostrze miecza Borela zawisło jakie
pi tna cie centymetrów od mojego prawego oka.
- Wsta powoli - nakazał. Posłuchałem.
- A teraz si gnij po bro .
- A gdybym odmówił? - spytałem, próbuj c zyska na czasie.
- Udowodnisz, e niegodny jeste , by uwa a ci za d entelmena. Wtedy
podejm wła ciwe działania.
- Atakuj c mnie mimo wszystko? - upewniłem si .
- Zasady na to pozwalaj .
- Wypchaj si swoimi zasadami - odparłem. Cofn łem praw stop za lew i
odskoczyłem w tył, równocze nie wyci gaj c miecz i wysuwaj c go do pozycji
obronnej.
W mgnieniu oka był przy mnie. Cofałem si dalej, mijaj c wielki blok lodu,
70
zza którego si wynurzył. Nie miałem ochoty stan i prowadzi dyskusji na
techniki szermiercze, zwłaszcza teraz, kiedy widziałem szybko jego ataków.
Parowanie ich wymagało mniejszego wysiłku, kiedy ust powałem pola. Miecz
sprawiał wra enie troch obcego. A kiedy zerkn łem na niego pospiesznie,
zrozumiałem, dlaczego. To nie była moja bro .
W odbijanym przez lód migotliwym blasku szlaku dostrzegłem pulsuj cy na
ostrzu wzór. Wiedziałem o istnieniu tylko jednej takiej klingi; w dodatku
widziałem j całkiem niedawno w r ku kogo , kto mógł by moim ojcem. To
Grayswandir błyszczał przede mn . U miechn łem si ironicznie. Wła nie ta
bro zabiła prawdziwego lorda Borela.
- U miechasz si do własnego tchórzostwa? - zapytał. - Sta w miejscu i walcz,
ty b karcie.
Jakby w odpowiedzi na t sugesti , nagle co mnie unieruchomiło. Borel nie
przebił mnie jednak, kiedy zaryzykowałem szybkie spojrzenie w dół - po minie
poznałem, e i jemu zdarzyło si co podobnego.
Kilka r k si gaj cych spod lodu chwyciło nas za kostki i trzymało mocno.
Teraz z kolei Borel si u miechn ł... wprawdzie nie mógł atakowa z wypadu, za
to ja nie mogłem si dalej cofa . Co oznaczało...
Jego klinga błysn ła, sparowałem kwart , zaatakowałem sekst . Odbił i
wykonał zwód. Znowu kwarta i nast pny atak. Riposta. Zasłona sekst ... nie, to
finta. Chwyci na kwart ... Zwód. Zwód. Trafienie...
Co białego i twardego przemkn ło nad jego ramieniem i uderzyło mnie w
czoło. Odchyliłem si w tył, cho trzymaj ce r ce uchroniły mnie przed
upadkiem. I dobrze, e tak si stało, gdy w przeciwnym razie pchni cie
przebiłoby mi w trob . Odruchowo, a mo e dzi ki tkwi cej podobno w
Grayswandirze odrobinie magii, wyprostowałem rami , gdy ugi ły si pode mn
kolana. Czułem, e ostrze w co trafia, cho nawet nie patrzyłem w tamt stron .
Usłyszałem zaskoczone westchnienie Borela i ciche przekle stwo. Prawie
równocze nie zakl ł Jurt. Znalazł si poza moim polem widzenia.
Nast pił jaskrawy błysk. Napi łem mi nie nóg, powstrzymałem upadek,
odbiłem ciecie w głow i zacz łem wstawa . Wtedy zobaczyłem, e trafiłem
Borela w przedrami i e z rany jak fontanna tryska ogie . Ciało rozjarzyło si , w
dolnej cz ci kontury zaczynały si rozmywa .
- Nie dzi ki sztuce mnie pokonałe ! - zakrzykn ł. Wzruszyłem ramionami.
- Ale nie jeste my na Zimowych Igrzyskach - odparłem.
Zmienił uchwyt, zamachn ł si i rzucił we mnie mieczem - o sekund przed
tym, jak rozpadł si w snop iskier, wzleciał i znikn ł gdzie wysoko.
Odbiłem miecz. Przeleciał po lewej stronie, wbił si w lód i stał tam wibruj c,
jak element skandynawskiej wersji legendy arturia skiej. Jurt podbiegł,
kopniakami odp dził r ce i spojrzał na moje czoło.
Poczułem, e co na mnie spada.
Przykro mi, szefie. Trafiłam koło kolana. Płon ł ju , zanim dotarłam do szyi,
wyja niła Frakir.
Wszystko dobre, co si dobrze ko czy, uspokoiłem j . Nie przypaliło ci ?
Nawet nie poczułam ciepła.
- Przepraszam, e trafiłem ci tym lodem - powiedział Jurt. - Celowałem w
71
Borela. Opu ciłem równin r k i wróciłem na szlak.
- W rezultacie pomogło - mrukn łem.
Nie miałem ochoty mu dzi kowa . Sk d mogłem wiedzie , do kogo naprawd
mierzył? Obejrzałem si jeszcze; kilka skopanych przez Jurta dłoni wystawiało
ku nam palce.
Dlaczego nosiłem Grayswandira? Czy inna bro potrafiłaby tak skutecznie
zrani upiora Logrusu? Czy by wi c to naprawd ojciec mnie tu przeniósł? I czy
uznał, e przyda mi si dodatkowy atut, jakim był jego miecz? Chciałbym w to
wierzy , chciałbym, eby był kim wi cej ni tylko upiorem Wzorca. A je li
rzeczywi cie, to jak rol odgrywa w tej całej sprawie? Co mo e o tym wszystkim
wiedzie ? Po czyjej stoi stronie?
Wiatr ucichł, kiedy szli my wzdłu szlaku. Jedyne r ce, jakie sterczały nad
lodem, trzymały pochodnie, rozja niaj ce drog na długim odcinku - wła ciwie a
do stóp urwiska. Nie zdarzyło si nic niezwykłego, gdy przekraczali my t
zamarzni t równin .
- Z tego, co mówiłe i co sam zaobserwowałem - zacz ł Jurt - Wzorzec funduje
ci t podró , a Logrus usiłuje skasowa bilet.
W tej wła nie chwili lód p kł w kilku miejscach. Z obu stron cie ki pomkn ły
ku nam szczeliny. Zwolniły jednak, zbli aj c si ; po raz pierwszy zauwa yłem, e
szlak biegnie powy ej poziomu równiny. Szli my teraz po czym w rodzaju
grobli, a lód p kał niegro nie na obu jej brzegach.
- Na przykład teraz. - Jurt skin ł r k . - Jak w ogóle wpl tałe si w t
histori ?
- Wszystko zacz ło si trzydziestego kwietnia... - zacz łem.
72
Rozdział 7
Niektóre z r k machały nam jak na po egnanie, kiedy zacz li my wspina si
pod gór . Jurt zagrał im na nosie.
- Czy mo na si dziwi , e próbuj st d uciec? - zapytał.
- W najmniejszym stopniu - przyznałem.
- Je li transfuzja, jakiej mi udzieliłe , rzeczywi cie uwalnia spod władzy
Logrusu, to mógłbym tu y przez bardzo długi czas.
- Mo liwe.
- Dlatego musisz zrozumie , e rzuciłem lodem w Borela, nie w ciebie. Przede
wszystkim jeste od niego sprytniejszy i potrafisz mo e znale wyj cie. Po
drugie, on był tworem Logrusu i w razie potrzeby nie miałby w sobie do ognia.
- To te przyszło mi do głowy - odparłem, zatrzymuj c dla siebie mo liwe
rozwi zanie tej kwestii. Wolałem pozosta niezast piony. - Ale do czego
zmierzasz?
- Próbuj wytłumaczy , e udziel ci wszelkiej pomocy, eby tylko mnie tutaj
nie zostawił. Wiem, e nie układało si mi dzy nami najlepiej. Je li ty o tym
zapomnisz, ja tak e skłonny jestem nie pami ta .
- Zawsze tego chciałem. To ty zaczynałe wszystkie kłótnie i pakowałe mnie w
kłopoty. U miechn ł si .
- Wcale nie i wi cej nie b d - odparł. - Tak, zgadza si , masz racj . Nie
lubiłem ci i mo e wci ci nie lubi . Ale nie b d przeszkadzał, kiedy
potrzebujemy siebie nawzajem.
- Moim zdaniem, ty potrzebujesz mnie o wiele bardziej ni ja ciebie.
- Trudno zaprzeczy . Nie mog ci zmusi , eby mi zaufał. - Westchn ł. -
Szkoda.
Wspi li my si wy ej, nim zacz ł mówi dalej. Zdawało mi si , e powietrze
jest tu odrobin cieplejsze.
- Ale spójrz na to z innej strony - podj ł wreszcie. - Przypominam twojego
brata Jurta i w pewnym zakresie reprezentuj to, czym był kiedy . W pewnym
zakresie, ale nie do ko ca. Zacz łem ró ni si od modelu, który si z tob cigał.
Tutejsze do wiadczenia s tylko moje. Powa nie si nad tym zastanawiałem od
chwili, gdy uzyskałem autonomi . Prawdziwy Jurt wie o sprawach, o jakich nie
mam poj cia; dysponuje moc , której nie posiadam. Ale ja mam jego pami do
czasu przej cia Logrusu i jestem drugim na wiecie autorytetem w kwestii jego
sposobu my lenia. A skoro, jak sugerowałe , jest dla ciebie a takim zagro eniem,
mog ci by u yteczny, je li spróbujesz go przechytrzy .
- Co w tym jest - przyznałem. - Chyba e, naturalnie, wy dwaj spróbujecie
działa razem. Pokr cił głow .
- Nie ufałby mi - stwierdził. - I ja bym mu nie ufał. Obaj za dobrze si znamy.
To kwestia introspekcji. Rozumiesz, o czym mówi ?
- e aden z was nie jest godzien zaufania. Zmarszczył brwi; potem skin ł
głow .
- Tak, chyba tak - zgodził si .
- W takim razie czemu ja mam ci ufa ?
- W tej chwili dlatego, e trzymasz mnie za gardło. A pó niej, bo b d taki
73
diabelnie u yteczny.
Odpowiedziałem po kilku minutach wspinaczki.
- Najbardziej martwi mnie fakt, e Jurt całkiem niedawno pokonał Logrus.
Nie jeste starsz , łagodniejsz wersj najmniej kochanego z moich krewnych.
Jeste całkiem aktualnym modelem. A co do ró nic mi dzy tob a oryginałem, nie
rozumiem, jak mógł na nie wpłyn tak krótki okres.
Wzruszył ramionami.
- Co mog doda , czego jeszcze nie powiedziałem? - zapytał. - Zawrzyjmy
układ z pozycji siły i ochrony własnych interesów.
U miechn łem si . Obaj wiedzieli my, e i tak post pimy w ten sposób. Ale
rozmowa pomagała zabi czas.
Przyszła mi do głowy pewna my l.
- Jak my lisz, potrafisz chodzi przez Cie ? - zapytałem.
- Nie wiem - odpowiedział po chwili. - Przej cie Logrusu to ostatnie zdarzenie,
jakie zapami tałem, zanim zjawiłem si tutaj. Przypuszczam, e wtedy dokonał
mojego zapisu. Dlatego nie pami tam, jak Suhuy uczył mnie podró y w cieniach
ani jak tego próbowałem. Chyba jednak bym potrafił. Jak my lisz?
Przystan łem, eby złapa oddech.
- Sprawa jest tak zło ona, e nie miałbym wysuwa jakich teorii. Liczyłem,
e na takie pytania masz ju gotowe odpowiedzi... rodzaj nadprzyrodzonej
wiadomo ci własnych ogranicze i umiej tno ci.
- Obawiam si , e nie. Chyba e przeczucie nazwiesz nadprzyrodzonym.
- Nazwałbym, je li do tej pory dostatecznie cz sto ci nie myliło.
- Cholera. Za mało czasu, eby to stwierdzi .
- Cholera. Masz racj .
W krótkim czasie wyszli my ponad lini mgły, z której zdawały si opada
płatki niegu. Troch dalej, i wiatr zel ał do lekkiej bryzy. Jeszcze dalej, a i ona
całkiem ucichła. Wtedy widzieli my ju kraw d , a wkrótce potem do niej
dotarli my.
Odwróciłem si i spojrzałem w dół. Widziałem tylko słabe błyski w ród mgły.
W przeciwnym kierunku nasza cie ka biegła zygzakami, czasem przypominaj c
ci gi znaków Morse'a - z regularnymi przerwami, by mo e formacjami skał.
Pod yli my za ni w prawo a do zakr tu, potem w lewo.
Zwracałem uwag na Jurta, czekaj c, czy nie da znaku, e rozpoznaje okolic .
Rozmowa to tylko słowa, a on był jednak pewn wersj tego Jurta, z którym si
wychowałem. I gdybym z jego powodu wpadł w jak zasadzk , zamierzałem
wsun Grayswandira w jego osobist przestrze , gdy tylko zauwa co
podejrzanego.
Błysk...
Formacja skalna na prawo, rodzaj groty, jakby dziura w skale była oknem do
innej rzeczywisto ci. Dziwaczny kształtem samochód jad cy w gór strom
ulic ...
- Co...? - zacz ł Jurt.
- Nadal nie wiem, jakie maj znaczenie. Ale wcze niej napotkałem cał mas
takich widoków. Na pocz tku my lałem nawet, e jeste elementem jednego z
nich.
74
- Wygl da tak realnie, e mo na by tam wej .
- Mo liwe.
- A mo e to droga do wyj cia?
- Mam wra enie, e to byłoby zbyt proste.
- Co nam szkodzi spróbowa ?
- Ty pierwszy - rzuciłem.
Opu cił szlak, zbli ył si do okna rzeczywisto ci i szedł dalej. Po chwili stan ł
na chodniku ulicy, któr przeje d ał samochód. Obejrzał si i pomachał mi r k .
Zobaczyłem, e porusza ustami, ale nie dotarł do mnie aden d wi k.
Je li mogłem zgarn nieg z czerwonego chevroleta, dlaczego nie mog w
pełni wkroczy do takiej sekwencji? A skoro tak, mo e stamt d potrafiłbym pój
przez cienie, znale drog do jakiego przyjemniejszego miejsca i zostawi za
sob ten mroczny wiat?
Ruszyłem.
I nagle znalazłem si tam, a kto wł czył dla mnie d wi k. Spojrzałem na
budynki, na ostro pochylon ulic . Słuchałem szumu silników, wdychałem
powietrze. To miejsce mogłoby by niemal jednym z cieni San Francisco. Szybko
poszedłem za Jurtem, który zbli ał si do rogu ulicy.
Dogoniłem go po chwili. Razem dotarli my do rogu. Skr cili my.
Znieruchomieli my.
Nic tam nie było. Stali my przed cian czerni. Nie, nie zwykłej ciemno ci, ale
absolutnej nico ci, przed któr cofn li my si natychmiast.
Powoli wysun łem r k . Poczułem mrowienie, gdy zbli ała si do czerni,
potem chłód, a po nim strach. Cofn łem j . Jurt spróbował, z podobnym
rezultatem. Nagle pochylił si , podniósł z rynsztoka dno rozbitej butelki i cisn ł w
pobliskie okno. I natychmiast pobiegł w tamt stron .
Ja równie . Dogoniłem go przed wybit szyb i zajrzałem do wn trza.
Znowu czer . Po drugiej stronie okna nie było zupełnie nic.
- Troch niesamowite - zauwa yłem.
- Uhm - potwierdził Jurt. - To tak, jakby my uzyskali maksymalnie
ograniczony dost p do innego cienia. Co o tym my lisz?
- Zastanawiam si , czy nie powinni my w takich miejscach czego szuka -
mrukn łem.
Nagle ciemno rozwiała si , a za oknem na małym stoliku zapłon ła wieca.
Si gn łem ku niej przez p kni te szkło, ale znikn ła natychmiast. Znowu
widziałem tylko czer .
- Uznaj to za twierdz c odpowied na twoje pytanie - stwierdził Jurt.
- Chyba masz słuszno . Ale nie mo emy przecie szuka w ka dej z mijanych
scenek.
- S dz , e co próbuje zwróci twoj uwag . eby zrozumiał, e powiniene
obserwowa , co si pojawia. A kiedy zaczniesz to dostrzega , co zostanie ci
pokazane.
Jasno . Teraz za oknem wiece zastawiały cały blat stołu.
- Dobra! - wrzasn łem. - Zrobi to, je li tak ci zale y. Czy jeszcze czego
powinienem tutaj poszuka ?
Wróciła ciemno . Wysun ła si zza rogu i popłyn ła w nasz stron . wiece
75
znikn ły, a ciemno wypłyn ła z okna. Budynki po drugiej stronie ulicy zakryła
ciana czerni.
- Rozumiem, e odpowied brzmi: nie! - zawołałem.
Odwróciłem si i coraz w szym czarnym tunelem pobiegłem z powrotem do
szlaku. Jurt p dził tu za mn .
- Dobrze to wymy liłe - pochwaliłem go, kiedy znowu stali my na l ni cej
cie ce i patrzyli my, jak na naszych oczach co wypycha z egzystencji strom
ulic . - S dzisz, e to co wy wietlało scenki losowo, dopóki do jednej z nich nie
wszedłem?
- Tak.
- Po co?
- My l , e w takich miejscach ma wi cej mocy i mo e bezpo rednio
odpowiada na twoje pytania.
- Co , czyli Wzorzec?
- Prawdopodobnie.
- No dobrze. Kiedy tylko pojawi si nast pna, wchodz . Zrobi tam, co tylko
b d chcieli, je li dzi ki temu szybciej si st d wyrw .
- My, bracie. My.
- Naturalnie.
Znów podj li my marsz. Nie pojawiło si nic nowego ani ciekawego. Droga
skr cała w prawo i w lewo, i zacz łem si zastanawia , kogo teraz spotkamy. Je li
rzeczywi cie byłem na terenie Wzorca i miałem wykona jakie jego zlecenie,
Logrus mo e wysła kogo znajomego, by mi przeszkodził. Nikt jednak nie
przybywał i wreszcie min li my ostatni zakr t. Szlak biegł prosto przez dłu szy
czas i znikał w ciemnej masie daleko z przodu.
Kiedy podeszli my bli ej, zobaczyłem, e ginie pod wielk , czarn gór .
Poczułem lekki atak klaustrofobii na sam my l o implikacjach tego faktu;
usłyszałem, e Jurt mruczy pod nosem jakie przekle stwa. Zanim jednak
dotarli my do ko ca, co zamigotało po prawej stronie. Obejrzałem si i
zobaczyłem sypialni Randoma i Vialle, z pałacu w Amberze. Patrzyłem od
strony południowej, pomi dzy sof a szafk nocn , obok fotela, ponad dywanem i
pufami, na kominek i boczne okna, przez które wpadało wiatło dnia. Nikogo nie
było w łó ku, nikt nie zajmował innych elementów umeblowania, a drwa w
palenisku wypaliły si w czerwone głownie i dymiły nierówno.
- Co teraz? - zapytał Jurt.
- Wła nie to - wyja niłem. - To oczywiste. Nie rozumiesz? Kiedy tylko
otrzymałem wiadomo , o co tu chodzi, Wzorzec od razu pokazał mi wła ciwy
obiekt. I domy lam si , e musz działa szybko... jak tylko zgadn , co...
Jeden z kamieni przy kominku rozjarzył si czerwieni . Płon ł coraz ja niej.
Głownie w aden sposób nie mogły by tego przyczyn . Zatem...
Pop dziłem przed siebie, pchany pot nym nakazem. Usłyszałem, e Jurt
krzyczy co , ale jego głos ucichł, kiedy znalazłem si w komnacie. Mijaj c ło e,
wyczułem aromat ulubionych perfum Vialle. To prawdziwy Amber, byłem tego
pewien, nie jaki jego odpowiednik w Cieniu. Szybko podbiegłem do kominka.
Jurt wpadł za mn do komnaty.
- Szykuj si do walki! - zawołał. Odwróciłem si błyskawicznie.
76
- Zamknij si ! - rzuciłem i uniosłem palec do ust. Podszedł do mnie, chwycił za
rami i wyszeptał chrapliwie:
- Borel znów próbuje si zmaterializowa . Kiedy st d wyjdziesz, mo e na
ciebie czeka . Z salonu usłyszałem Vialle.
- Kto tam jest?! - zawołała.
Wyrwałem Jurtowi r k , przykl kn łem i chwyciłem ja niej cy kamie .
Wygl dał jak spojony zapraw z pozostałymi, ale kiedy szarpn łem, wypadł bez
oporu.
- Sk d wiedziałe , e ten si wyjmuje? - szepn ł Jurt.
- To l nienie - odparłem.
- Jakie l nienie? - zdziwił si .
Nie odpowiadaj c wsun łem r k w otwór. Miałem nadziej , e nie ma tam
adnych pułapek. Skrytka si gała o wiele gł biej ni na grubo kamienia, ale
wreszcie znalazłem co , zawieszone na haku czy kołku: kawałek ła cucha.
Złapałem i poci gn łem.
Jurt westchn ł gło no.
Ostatni raz widziałem go na szyi Randoma w czasie pogrzebu Caine'a -
Klejnot Wszechmocy. Szybko wsun łem ła cuch przez głow , a kamie opadł mi
na pier . Drzwi do salonu zacz ły si otwiera .
Poło yłem palec na wargach, chwyciłem Jurta za ramiona i odwróciłem w
stron otwartej ciany, prowadz cej z powrotem na szlak. Chciał protestowa , ale
pchn łem go mocno i ruszył we wskazanym kierunku.
- Kto tu jest? - usłyszałem głos Vialle. Jurt obejrzał si na mnie zdziwiony.
Miałem uczucie, e nie mog po wi ci ani chwili, eby wyja ni mu j zykiem
znaków albo szepn , e jest niewidoma. Dlatego pchn łem go znowu. Jednak
tym razem odst pił na bok, wystawił nog , wsun ł mi r k za plecy i szarpn ł do
przodu. Wyrwało mi si krótkie przekle stwo, a potem ju padałem.
- Kto... - usłyszałem jeszcze Vialle, zanim umilkła.
Potoczyłem si na cie k . Z prawego buta udało mi si wydosta sztylet.
Przekoziołkowałem i wstałem, wysuwaj c go w stron Borela, który wyra nie
znowu zaistniał fizycznie.
U miechał si . Nie si gał jeszcze po bro . Obserwował mnie.
- Nie ma tu pola r k - zauwa ył. - To wyklucza taki szcz liwy przypadek, jaki
ci pomógł podczas naszego ostatniego spotkania.
- Szkoda - mrukn łem.
- Musz tylko zdoby ten drobiazg, który masz na szyi, i dostarczy go
Logrusowi. W nagrod otrzymam ycie i zast pi mojego poprzednika...
zdradziecko zamordowanego przez twojego ojca, jak sam mnie poinformowałe .
Rozwiała si wizja królewskich apartamentów w Amberze. Jurt stał tu obok
cie ki, w pobli u zł cza komnaty z t przedziwn krain .
- Wiedziałem, e nie zdołałem go pokona - stwierdził. - Ale tobie ju raz si
udało. Wzruszyłem ramionami. Słysz c to, Borel obejrzał si na Jurta.
- Zdradziłby Dworce i Logrus? - zapytał.
- Wr cz przeciwnie - odparł Jurt. - Mo e ratuj je przed powa nym bł dem.
- Có to za bł d?
- Wytłumacz mu, Merlinie. Powiedz to, co mnie mówiłe , kiedy wychodzili my
77
z tej lodówki. Borel spojrzał na mnie.
- W całym tutejszym systemie jest co dziwnego - wyja niłem. - Mam
przeczucie, e to pojedynek mi dzy Mocami, Logrusem i Wzorcem. Amber i
Dworce mog by wtórne wobec tego konfliktu. Widzisz...
- To mieszne! - przerwał mi i dobył miecza. - To bajka wymy lona napr dce,
aby unikn naszego pojedynku.
Przerzuciłem sztylet do lewej r ki i praw wyj łem Grayswandira.
- Do diabła z tob ! - zawołałem. - Chod i sam we to, o co prosisz!
Czyja dło opadła mi na rami . I opadała dalej, skr caj c lekko. W efekcie
pchn ła mnie spiral w dół i odrzuciła na lew stron szlaku. K tem oka
dostrzegłem, e Borel cofn ł si o krok.
- Podobny jeste do Eryka lub Corwina - rozległ si spokojny, znajomy głos. -
Nie znam ci jednak. Ale nosisz Klejnot, co czyni ci osob zbyt wa n , by si
nara ał w przypadkowej bójce.
Odwróciłem głow . I zobaczyłem Benedykta... Benedykta z dwoma
normalnymi dło mi.
- Mam na imi Merlin i jestem synem Corwina - wyja niłem. - A to mistrz
pojedynków z Dworców Chaosu.
- Odnosz wra enie, e wypełniasz jak misj , Merlinie - zauwa ył Benedykt.
- Ruszaj zatem.
Ostrze Borela błysn ło i zatrzymało si o jakie dwadzie cia centymetrów od
mojego gardła. - Nigdzie nie pójdziesz - oznajmił. - Nie z tym kamieniem.
Nie słyszałem adnego d wi ku, gdy klinga Benedykta wyskoczyła z pochwy i
odbiła na bok miecz Borela.
- Jak ju mówiłem, Merlinie, ruszaj - powtórzył Benedykt.
Wstałem, szybko usun łem si poza zasi g ich broni i wymin łem obu
szerokim łukiem.
- Je li go zabijesz - uprzedził Jurt - po jakim czasie zmaterializuje si
ponownie.
- To ciekawe - przyznał Benedykt. Błysn ł mieczem w natarciu i natychmiast
cofn ł si lekko. - Jaki to czas?
- Kilka godzin.
- A ile czasu trzeba, by cie doko czyli tego, co zamierzacie? Jurt spojrzał na
mnie.
- Nie jestem pewien - odpowiedziałem. Benedykt wykonał niezwykł , szybk
zasłon , przesun ł stop i ci ł błyskawicznie. Od koszuli Borela odpadł guzik.
- W takim razie pobawimy si przez chwil - obiecał Benedykt. - Powodzenia,
chłopcze.
Zasalutował mieczem na po egnanie. W tym momencie Borel zaatakował.
Benedykt zasłonił si włosk sekst , odsuwaj c obie klingi z linii. Post pił
naprzód, szybko wyci gn ł r k i złapał Borela za nos. Potem odepchn ł go i z
u miechem cofn ł si o krok.
- Ile zwykle bierzesz za lekcje? - usłyszałem jego pytanie. Wraz z Jurtem
odbiegali my ju cie k .
- Ciekawe, ile czasu trzeba obu Mocom na materializacj upiora - zastanowił
si Jurt, kiedy biegli my w stron góry, pod któr ko czył si szlak.
78
- Par godzin na samego Borela. A je li Logrus tak bardzo chce zdoby
Klejnot, to gdyby potrafił, przywołałby cał armi upiorów. Jestem przekonany,
e bardzo trudno im tutaj si gn . Mam wra enie, e manifestuj si jedynie
dzi ki minimalnym strumykom energii. Gdyby nie to, nigdy nie dotarłbym tak
daleko.
Jurt wyci gn ł r k , jakby chciał dotkn Klejnotu, ale wyra nie pomy lał
rozs dnie i zrezygnował.
- Wydaje si , e definitywnie stan łe po stronie Wzorca - zauwa ył.
- Mam wra enie, e ty równie . Chyba e chcesz w ostatniej chwili pchn
mnie no em w plecy.
Parskn ł miechem i zaraz spowa niał.
- To nie jest zabawne - stwierdził. - Musz by po twojej stronie. Widz
przecie , e Logrus stworzył mnie jako narz dzie jednorazowego u ytku. Po
wykonaniu zadania sko czyłbym na wysypisku mieci. Gdyby nie transfuzja, ju
bym si pewnie rozpłyn ł. Dlatego jestem z tob , podoba ci si to czy nie, i twoim
plecom nic nie grozi.
Biegli my prost drog , której koniec wreszcie stał si bliski.
- Jakie znaczenie ma ten wisior? - zapytał po chwili Jurt. - Logrusowi bardzo
na nim zale y.
- Nazywaj go Klejnotem Wszechmocy - wyja niłem. - Podobno jest starszy
ni sam Wzorzec i był instrumentem jego kreacji.
- Jak my lisz, dlaczego do niego trafiłe i zdobyłe bez wysiłku?
- Nie mam najmniejszego poj cia. Je li przyjdzie ci do głowy jakie
wytłumaczenie, ch tnie go wysłucham.
Wkrótce dotarli my do punktu, gdzie szlak zanurzał si w gł bsz ciemno .
Stan li my, eby si przyjrze .
- adnych znaków - stwierdziłem, sprawdzaj c u góry i po obu stronach
otworu. Jurt spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Zawsze miałe do dziwaczne poczucie humoru, Merlinie - zauwa ył. - Kto
zostawiałby znaki w takim miejscu?
- Kto inny z dziwacznym poczuciem humoru - odparłem.
- Mo emy chyba i dalej - mrukn ł, kieruj c si do tunelu.
Nad otworem pojawił si jaskrawoczerwony napis WYJ CIE. Jurt przygl dał
mu si przez chwil , wreszcie wolno pokr cił głow . Weszli my.
Ruszyli my kr tym tunelem - co troch mnie zaskoczyło. Prawie cała ta
kraina sprawiała wra enie sztucznego tworu. Oczekiwałem wi c prostej jak
strzelił drogi korytarzem o gładkich cianach, geometrycznie precyzyjnego we
wszystkich aspektach. Tymczasem zdawało si , e pod amy ci giem naturalnych
jaski ; po obu stronach widziałem stalaktyty, stalagmity, filary i małe jeziorka.
Klejnot rzucał złowrogi blask na ka dy obiekt, któremu si przygl dałem.
- Czy wiesz, jak u ywa tego kamienia? - spytał Jurt.
Przypomniałem sobie opowie ojca.
- Kiedy nadejdzie czas, b d wiedział - stwierdziłem. Podniosłem Klejnot i
studiowałem go przez chwil , potem opu ciłem na pier . Bardziej od niego
interesował mnie szlak, jakim pod ali my.
Rozgl dałem si ci gle, gdy przechodzili my z wilgotnych grot do komór
79
wysokich jak katedry... w skimi korytarzami... wzdłu kamiennych
wodospadów... Było w tym wszystkim co znajomego, czego nie potrafiłem
dokładnie okre li .
- Czy to ci niczego nie przypomina? - zapytałem Jurta.
- Nie.
Szli my dalej. W pewnym miejscu min li my boczn grot , w której le ały
trzy ludzkie szkielety. Były, w pewnym sensie, pierwsz prawdziw oznak ycia,
jak spotkałem od pocz tku podró y. Zwróciłem na to uwag Jurta.
Pokiwał głow .
- Zastanawiam si , czy nadal w drujemy mi dzy cieniami - powiedział. - Czy
mo e opu cili my ju tamto miejsce i wrócili my do Cienia... mo e kiedy
weszli my do tych jaski .
- Mógłbym to sprawdzi , wzywaj c Logrus - zaproponowałem, wywołuj c
gwałtowne pulsowanie Frakir na przegubie. - Bior c jednak pod uwag
metafizyczn polityk , w obecnej sytuacji wolałbym raczej tego nie próbowa .
- Wywnioskowałem to z kolorów tych wszystkich minerałów w skałach -
wyja nił. - To, co zostawili my za sob , było raczej monochromatyczne.
Oczywi cie, sceneria guzik mnie obchodzi. Chc tylko powiedzie , e je li to
prawda, odnie li my co w rodzaju zwyci stwa.
Wskazałem ziemi .
- Nie wyrwali my si z sieci, dopóki mamy pod nogami wiec c cie k .
- A gdyby my zwyczajnie z niej teraz zeszli? - zaproponował, skr cił w prawo
i zrobił krok.
Stalaktyt zadygotał i run ł na ziemi tu przed nim. Min ł go o jakie
trzydzie ci centymetrów. Jurt w mgnieniu oka znalazł si przy mnie.
- Naturalnie, szkoda by było nie sprawdzi , dok d wła ciwie zmierzamy -
stwierdził.
- Tak to ju jest z misjami. Nie wypada rezygnowa .
Maszerowali my. Wokół nas nie działo si nic alegorycznego. Słowa i kroki
odbijały si echem. W co wilgotniejszych grotach kapała woda. L niły minerały.
Droga zdawała si lekko opada .
Nie wiem, jak długo szli my. Po pewnym czasie skalne komnaty nabrały cech
geometrycznych - jakby my regularnie przechodzili przez urz dzenie do
teleportacji, które przerzucało nas ci gle w te same jaskinie i korytarze. To
zakłócało poczucie czasu. Taki efekt wywieraj powtarzane wielokrotnie akcje.
Nagle szlak poszerzył si i skr cił w lewo. Nareszcie jaka odmiana. Jednak ta
droga równie wydawała si znajoma. Pod ali my za nasz lini wiatła przez
mrok. Po chwili min li my boczny tunel, na lewo. Jurt zajrzał tam i przyspieszył
kroku.
- Nie wiadomo, jaki potwór mo e si czai w tych ciemno ciach - stwierdził.
- To prawda - przyznałem. - Ale nie martwiłbym si o to.
- Dlaczego nie?
- Chyba zaczynam rozumie .
- To mo e mi wytłumaczysz, o co chodzi?
- Za długo by to trwało. Poczekaj. Niedługo si przekonamy.
Min li my nast pny boczny korytarz. Podobny, a jednak inny. Oczywi cie...
80
Przyspieszyłem, chc c jak najpr dzej pozna prawd . Jeszcze jeden tunel.
Ruszyłem biegiem...
Nast pny...
Jurt biegł obok mnie, a wokół rozbrzmiewały echa. Przed nami. Ju wkrótce.
Kolejny zakr t.
Wtedy zwolniłem, poniewa korytarz prowadził dalej, ale nasz szlak ju nie.
Skr cał w lewo i znikał pod ci kimi, okutymi drzwiami. Si gn łem w prawo,
gdzie w cianie powinien tkwi hak. Znalazłem go, zdj łem zawieszony tam klucz.
Wsun łem do zamka, przekr ciłem, wyj łem i odwiesiłem na miejsce.
Nie podoba mi si tutaj, szefie, poinformowała Frakir.
Wiem.
- Wygl da na to, e wiesz, co robisz - zauwa ył Jurt.
- Owszem - przyznałem. - W pewnych granicach - dodałem widz c, e drzwi
otwieraj si na zewn trz zamiast do rodka.
Chwyciłem wielk klamk po lewej stronie i poci gn łem.
- Mo esz mi powiedzie , gdzie trafimy? - zapytał. Wielkie drzwi zgrzytn ły i
poruszyły si wolno. Cofn łem si .
- To wszystko jest zadziwiaj co podobne do jaski Kolviru pod Zamkiem
Amber - wyja niłem.
- wietnie - burkn ł. - A co znajdziemy za drzwiami?
- Przypomina to wej cie do komory, gdzie mie ci si Wzorzec Amberu.
- Cudownie. Pewno zmieni si w kł b dymu, jak tylko przekrocz próg.
- Ale nie jest identyczne - mówiłem dalej. - Suhuy ogl dał Wzorzec, zanim
spróbowałem przej cia. Nie zaszkodziło mu to.
- Nasza matka przeszła Wzorzec.
- Tak, to prawda. Moim zdaniem Wzorzec przej mo e ka dy w Dworcach,
kto ma odpowiednie pochodzenie. I na odwrót, w przypadku Logrusu i moich
krewnych z Amberu. Legenda głosi, e w dalekiej i mglistej przeszło ci wszyscy
byli my spokrewnieni.
- Dobra. Wejd z tob . Jest tam do miejsca, eby si porusza , nie dotykaj c
go?
- Tak.
Odci gn łem drzwi do ko ca, oparłem si o nie i spojrzałem. To było to: nasz
l ni cy szlak urywał si kilka centymetrów za progiem.
Nabrałem tchu, a wypuszczaj c go mrukn łem pod nosem krótkie
przekle stwo.
- Co jest? - Jurt spróbował zajrze obok mnie.
- Nie to, czego si spodziewałem. Odsun łem si i odsłoniłem mu widok.
Przygl dał si przez kilka sekund.
- Nie rozumiem - wyznał.
- Ja chyba te nie za bardzo - odparłem. - Ale zamierzam si przekona .
Wkroczyłem do komory, a tu za mn Jurt. To nie był znany mi Wzorzec. A
raczej był i nie był równocze nie. Przebiegał według ogólnego układu Wzorca
Amberu, ale był p kni ty. W kilku miejscach linie zostały wymazane, zniszczone,
czy w jaki sposób usuni te... a mo e nigdy nie wykre lone jak nale y. Ciemne
zwykle pola mi dzy liniami tu były jasne, bł kitnobiałe, same linie za czarne.
81
Wygl dało to, jakby co wyssało esencj z diagramu i nasyciło ni całe pole. Po
jasnych obszarach przebiegały wolno fale blasku.
A poza tym wszystkim była jeszcze jedna zasadnicza ró nica: Wzorzec w
Amberze nie miał po rodku kr gu płomieni, a w nim kobiety - martwej,
nieprzytomnej albo zaczarowanej.
T kobiet , naturalnie, musiała by Coral. Zrozumiałem to natychmiast, cho
prawie minut musiałem czeka , nim zobaczyłem w ród płomieni jej twarz.
Patrzyłem w skupieniu, a wielkie drzwi zamkn ły si za nami. Jurt stał
nieruchomo.
- Klejnot wyra nie nad czym pracuje - odezwał si po długiej chwili. -
Powiniene zobaczy swoj twarz w jego wietle.
Zerkn łem w dół; Klejnot pulsował krwawo. Nie zauwa yłem jego nagłej
aktywno ci pomi dzy blaskiem ognistego kr gu a niebieskobiałym migotaniem,
na którym wykre lony był Wzorzec.
Podszedłem o krok bli ej, czuj c fal chłodu, podobn do wysyłanej przez
czynny Atut. Z pewno ci miałem przed sob jeden z P kni tych Wzorców, o
jakich wspominała Jasra... przedstawiaj cy któr z dróg inicjacji jej i Julii.
Dotarłem zatem do jakiego wczesnego cienia, w pobli u samego Amberu. My li
p dziły mi przez głow w szale czym tempie.
Dopiero niedawno u wiadomiłem sobie, e Wzorzec mo e mie wiadomo .
Wniosek, e tak e Logrus jest wiadomy, wydawał si całkiem logiczny. Sam
pomysł zrodził si w chwili, gdy Coral pokonała Wzorzec i poprosiła, by wysłał j
tam, gdzie powinna si znale . Uczynił to i przeniósł j wła nie tutaj, a jej stan
tłumaczył, czemu nie mogłem jej dosi gn przez Atut. Kiedy po jej znikni ciu
zwróciłem si do Wzorca, on - jakby dla zabawy, uznałem wtedy - przerzucił
mnie z jednego ko ca sali na drugi, najwyra niej aby przekona o własnej
wiadomo ci.
I nie był zwyczajnie wiadomy, uznałem, podnosz c Klejnot i spogl daj c w
jego gł bie. Był te sprytny. Poniewa obrazy w kamieniu pokazywały mi, co
powinienem zrobi . Było to co , na co w innych okoliczno ciach bym si nie
zgodził. Skoro opu ciłem ju t dziwn krain , przez któr prowadziła mnie
cie ka, wyj łbym teraz Atut i kto zabrałby mnie st d jak najszybciej. Albo
nawet przywołałbym obraz Logrusu, eby rozstrzygn li to mi dzy sob , gdy ja
wymkn łbym si przez Cie . Ale Coral spała w kr gu ognia po rodku P kni tego
Wzorca... Była jego zakładniczk . Musiał co odkry , kiedy go przechodziła,
uło ył plan i sprowokował mnie.
Chciał, ebym naprawił to konkretne jego odbicie, uzupełnił P kni ty
Wzorzec, przechodz c go z Klejnotem Wszechmocy. W ten sposób Oberon usun ł
skaz oryginału. Oczywi cie, wywołało to wstrz s tak silny, e zgin ł podczas
próby...
Z drugiej strony, król naprawiał prawdziwy Wzorzec, podczas gdy ja miałem
do czynienia tylko z odbiciem. Mój ojciec te prze ył kreacj zast pczego Wzorca.
Dlaczego ja?, zastanowiłem si . Czy dlatego, e byłem synem człowieka, który
potrafił stworzy nowy Wzorzec? Czy te miało to zwi zek z faktem, e nosiłem w
sobie obraz nie tylko Wzorca, ale i Logrusu? Czy po prostu byłem pod r k i
mo na mnie było zmusi ? Wszystko naraz? Czy adne z powy szych?
82
- Co ty na to?! - zawołałem. - Odpowiesz mi?
Poczułem ukłucie w brzuchu, zawrót głowy, komora zawirowała, zamgliła si ,
uspokoiła, a ja ponad rysunkiem Wzorca spojrzałem na Jurta i wielkie drzwi za
jego plecami.
- Jak to zrobiłe ?! - krzykn ł.
- To nie ja - odpowiedziałem.
- Aha.
Przesuwał si w prawo, a dotarł do ciany. Nie oddalaj c si od niej, ruszył
wzdłu obwodu Wzorca, jakby bał si do niego zbli y i bał si oderwa od niego
wzrok.
Z tej strony lepiej widziałem Coral za płomiennym ywopłotem. Zabawne.
Nie ł czyły nas adne uczucia. Nie byli my kochankami ani nawet szczególnie
bliskimi przyjaciółmi. Poznali my si całkiem niedawno, byli my razem na
długim spacerze wokół, po i pod miastem i pałacem; zjedli my razem obiad,
wypili my par drinków, po artowali my. Gdyby my znali si lepiej,
odkryliby my mo e, e si nie znosimy. Ale odpowiadało mi jej towarzystwo i
uznałem, e ch tnie poznam j bli ej. Czułem si te w pewien sposób
odpowiedzialny za jej obecne poło enie, do którego doprowadziła moja
lekkomy lno . Innymi słowy, Wzorzec trzymał mnie w gar ci. Musiałem go
naprawi , je li chciałem uwolni Coral.
Płomienie skin ły w moj stron .
- Paskudny numer - powiedziałem gło no.
Płomienie skin ły znowu.
Badałem P kni ty Wzorzec. Prawie cała moja wiedza o tym zjawisku
pochodziła z rozmowy z Jasr . Pami tałem, e podczas inicjacji uczniowie
przechodz przez obszary pomi dzy liniami. Tymczasem Klejnot nakazywał mi
i po liniach, jak na prawdziwym Wzorcu. To rozs dne, bior c pod uwag
opowie mojego ojca. Powinno to doprowadzi do wytyczenia wła ciwych cie ek
przez szczeliny. Nie zale ało mi przecie na byle jakiej, mi dzyliniowej inicjacji.
Jurt obszedł tamten koniec Wzorca, skr cił i ruszył w moj stron . Kiedy
dotarł do przerwy w zewn trznej linii, wiatło popłyn ło ze szczeliny wprost ku
niemu. Wygl dał przera aj co, kiedy dotkn ło jego stopy. Wrzasn ł i zacz ł si
rozpływa .
- Stój! - krzykn łem. - Albo mo esz sobie szuka innego speca od naprawy
Wzorców! Odtwórz go i daj mu spokój, bo tego nie zrobi ! Nie artuj .
Nikn ca noga Jurta wydłu yła si na powrót. Zalewaj ca jego ciało fala
niebieskobiałego wiatła cofn ła si i blask przygasł. Z twarzy mojego brata
znikn ł wyraz bólu.
- Wiem, e jest upiorem Logrusu - powiedziałem. - I został ukształtowany na
podobie stwo najmniej lubianego z moich krewnych. Ale zostaw go w spokoju, ty
sukinsynu, bo ci nie przejd ! Zostaniesz z Coral i zostaniesz p kni ty!
wiatło popłyn ło przez skaz z powrotem i wszystko wygl dało tak jak przed
chwil .
- dam obietnicy - oznajmiłem. Gigantyczny słup ognia wystrzelił z
P kni tego Wzorca a do sklepienia komory i opadł.
83
- Uznaj to za zgod . Płomienie skin ły.
- Dzi ki - usłyszałem szept Jurta.
84
Rozdział 8
I tak rozpocz łem przej cie. Czarna linia nie reagowała tak samo jak
płomienie pod Amberem. Moje stopy opadały jakby na martwy grunt, chocia
czułem szarpni cia i opór, kiedy je podnosiłem.
- Merlinie! - zawołał Jurt. - Co mam robi ?
- O co ci chodzi?! - odkrzykn łem.
- Jak si st d wydosta ?
- Wyjd przez drzwi i zacznij zmienia cienie. Albo id za mn przez ten
Wzorzec i ka si odesła , gdzie tylko zechcesz.
- Słyszałem, e tak blisko Amberu nie jest mo liwa przemiana cieni.
- Mo e naprawd jeste my za blisko. W takim razie, zanim spróbujesz, oddal
si fizycznie.
Nie przystawałem. Za ka dym podniesieniem stopy słyszałem teraz ciche
trzaski.
- Zgubi si w tych jaskiniach.
- To chod za mn .
- Wzorzec mnie zniszczy.
- Obiecał, e nie.
Za miał si chrapliwie.
- I ty mu wierzysz?
- Nie ma wyboru, je li chce, ebym dla niego pracował.
Dotarłem do pierwszej szczeliny. Szybka konsultacja z Klejnotem pokazała
mi, któr dy powinna przebiega linia. Troch zal kniony zrobiłem pierwszy krok
poza widocznym szlakiem. Potem nast pny. I jeszcze jeden. Chciałem si
obejrze , gdy w ko cu pokonałem przerw , ale zaczekałem, a naturalny zakr t
trasy odsłoni widok. Zobaczyłem, e cie ka, po której szedłem, zaczyna l ni jak
na oryginale. Zdawała si absorbowa rozproszony blask i zaciemnia
s siaduj cy obszar. Jurt stan ł w punkcie pocz tkowym.
Pochwycił mój wzrok.
- Sam nie wiem, Merlinie - powiedział. - Po prostu nie wiem.
- Jurt, którego znałem, nie miałby do odwagi, eby spróbowa -
o wiadczyłem.
- Ja te nie mam.
- Sam wspomniałe , e nasza matka tego dokonała. Jest szansa, e
odziedziczyłe jej geny. Do diabła, je li nie mam racji, wszystko si sko czy,
zanim cokolwiek zauwa ysz.
Zrobiłem kolejny krok. Jurt za miał si ponuro.
Wreszcie...
- Niech to diabli - mrukn ł i postawił stop na Wzorcu.
- Hej! Jeszcze yj ! - krzykn ł. - Co teraz?
- Id - powiedziałem. - Moim ladem. Nie zatrzymuj si . I nie schod z linii, bo
wszelkie ustalenia strac wa no .
Min łem zakr t i straciłem go z oczu. Szedłem dalej. Poczułem ból w prawej
kostce - zapewne wynik dzisiejszej w drówki i wspinaczki. Narastał z ka dym
krokiem. Jakby co mnie parzyło... Po chwili nie mogłem ju wytrzyma .
85
Czy bym naderwał ci gno? Albo...
Oczywi cie. Teraz poczułem smród palonej skóry.
Si gn łem r k do pochwy w bucie i wyj łem sztylet z Chaosu. Promieniował
arem. Reagował na blisko Wzorca. Nie mogłem zatrzyma go przy sobie.
Zamachn łem si i rzuciłem sztylet nad Wzorcem w kierunku, w którym
patrzyłem, pod cian , gdzie tkwiły drzwi. Odruchowo pod yłem za nim
wzrokiem i dostrzegłem poruszenie w ród cieni - stał tam jaki człowiek i
przygl dał mi si . Sztylet uderzył o cian i upadł na podłog . Przybysz pochylił
si . Podniósł go. Usłyszałem chichot. Wykonał szybki ruch i sztylet poleciał z
powrotem w moj stron .
Wyl dował z przodu, troch na prawo. Kiedy tylko dotkn ł Wzorca,
pochłon ła go fontanna bł kitnego ognia. Trysn ła powy ej mojej głowy i rozlała
si z trzaskiem iskier. Drgn łem i zwolniłem, cho wiedziałem, e nie wyrz dzi mi
powa niejszej szkody. Nie zatrzymywałem si jednak. Dotarłem do długiego łuku
w przedniej cz ci rysunku. Marsz był tu powolny.
- Trzymaj si linii! - wrzasn łem do Jurta. - Nie zwracaj uwagi na takie
rzeczy.
- Rozumiem - odparł. - Co to za facet?
- Nie mam poj cia.
Parłem przed siebie. Zbli yłem si do kr gu płomieni i my lałem, co by
powiedziała ty'iga, widz c mnie teraz. Pokonałem kolejny łuk i widziałem teraz
spor cz swojej trasy. Błyszczała równomiernie, a Jurt szedł pewnie za mn .
Płomienie si gały mu do kostek. Mnie prawie do kolan. K tem oka zauwa yłem
ruch w okolicy, gdzie stał obcy.
M czyzna wysun ł si z mrocznej wn ki: powoli, ostro nie, sun c wzdłu
ciany. Przynajmniej nie był zainteresowany przej ciem Wzorca. Stan ł niemal
dokładnie naprzeciw pocz tku linii.
Nie miałem wyboru; musiałem kroczy po cie ce, cho po łukach i skr tach
straciłem go z oczu. Dotarłem do kolejnej przerwy i czułem, jak rysunek
odtwarza si pod stopami. Jednocze nie wydało mi si , e ledwie słyszalnie
zabrzmiała muzyka. wiatło jasnych obszarów zamigotało w szybszym rytmie,
spływaj c do linii, kre l c za mn wyra ny, jasny szlak. Od czasu do czasu
wykrzykiwałem rady dla Jurta. Był kilka okr e za mn , cho droga
doprowadzała go niekiedy tak blisko, e mogliby my si dotkn , gdyby był po
temu jaki powód.
Bł kitne ognie si gały mi teraz do pół uda i włosy stawały d ba. Wszedłem w
ci g lu nych zakr tów. Ponad trzaskami i muzyk , rzuciłem pytanie.
Co tam słycha , Frakir?
Nie było odpowiedzi.
Zawróciłem, wszedłem w region podwy szonego oporu, przekroczyłem go,
spojrzałem na ogniste wi zienie Coral po rodku Wzorca. Linia prowadziła
dookoła i z wolna w polu widzenia pojawiał si przeciwny koniec sali.
Obcy czekał. Wysoko podniósł kołnierz płaszcza. W ród cienia padaj cego na
twarz widziałem błysk odsłoni tych w u miechu z bów. Zdziwiłem si , e stoi w
obszarze Wzorca - obserwuje moje ruchy i prawdopodobnie czeka na mnie.
Dopiero po chwili zrozumiałem, e dotarł w to miejsce przez nie naprawion
86
jeszcze skaz diagramu.
- B dziesz musiał zej mi z drogi! - zawołałem. - Nie mog si zatrzyma ani
pozwoli , eby ty mnie zatrzymał!
Nie drgn ł nawet. Przypomniałem sobie, co ojciec opowiadał o walce stoczonej
na pierwotnym Wzorcu. Klepn łem r koje Grayswandira.
- Przechodz - oznajmiłem.
Przy kolejnym kroku jeszcze wy ej si gn ły bł kitno-białe płomienie. W ich
wietle zobaczyłem jego twarz. To była moja twarz.
- Nie - j kn łem.
- Tak - odpowiedział.
- Jeste ostatnim z upiorów Logrusu i masz mnie powstrzyma .
- Istotnie.
Post piłem jeszcze o krok.
- A jednak - stwierdziłem - skoro jeste moj rekonstrukcj z czasu, kiedy
przeszedłem Logrus, dlaczego stajesz przeciwko mnie? Ten ja, którym chyba
byłem za tamtych dni, nie podj łby si takiego zadania.
Jego u miech znikn ł.
- W takim sensie nie jestem tob - rzekł. - Jak rozumiem, jedynym sposobem,
by doprowadzi do koniecznego rozstrzygni cia, była pewnego rodzaju synteza
mojej osobowo ci.
- Zatem jeste mn po lobotomii i z rozkazem, eby mnie zabi .
- Nie mów tak - poprosił. - W twoich ustach brzmi to jak co złego, podczas
gdy ja post puj słusznie. Mamy nawet wiele wspólnych wspomnie .
- Przepu mnie, a potem porozmawiamy. S dz , e Logrus przesadził z tym
numerem. Nie chcesz zabija siebie, i ja te nie mam na to ochoty. Razem mamy
szans w tej rozgrywce, a w Cieniu jest miejsce dla wi cej ni jednego Merlina.
Zwolniłem, ale musiałem zrobi nast pny krok. Nie mogłem sobie pozwoli ,
eby w tym punkcie straci rozp d.
Zacisn ł wargi i pokr cił głow .
- Przykro mi - rzekł. - Zostałem stworzony, aby prze y jedn godzin ...
chyba e ci zabij . Je li tak, otrzymam w nagrod twoje ycie.
Dobył miecza.
- Znam ci lepiej ni podejrzewasz - oznajmiłem. - Niewa ne, czy zostałe
przebudowany. I tak nie wierz , eby to zrobił. Co wi cej, potrafi mo e uchyli
twój wyrok mierci. Troch si nauczyłem o działaniu upiorów.
Wysun ł kling , podobn do tej, jak miałem dawno temu. Ostrze prawie
mnie dotykało.
- Przykro mi - powtórzył.
Si gn łem po Grayswandira i odbiłem bro tamtego. Byłbym głupcem,
gdybym tego nie zrobił. Nie wiedziałem przecie , co Logrus pozmieniał mu w
głowie. Badałem pami w poszukiwaniu technik szermierczych, które
opanowałem od dnia inicjacji Logrusu.
Tak. Przypomniała mi o tym zabawa Benedykta z Borelem. Od tamtego czasu
wzi łem kilka lekcji fechtunku w stylu włoskim. Pozwalał na szersze, jakby
niedbałe zasłony, rekompensowane wi kszym zasi giem. Grayswandir wysun ł
si do przodu, odbił kling i si gn ł dalej. Tamten wygi ł przegub do francuskiej
87
kwarty, ale ja ju byłem poni ej, z wyci gni tym ramieniem i prostym
nadgarstkiem, praw stop przesuwaj c wzdłu linii do przodu. Równocze nie
forta mojego miecza uderzyła ci ko z zewn trz w fort tamtego. Natychmiast
podci gn łem lew stop , tn c w poprzek ciała, a zetkn ły si gardy. Pchn łem
w dół.
Potem wsun łem lew dło w jego prawy łokie manewrem, którego nauczył
mnie przyjaciel, specjalista od sztuk walki. O ile pami tam, nazwał to zenponage.
Ugi łem si , nacisn łem i natychmiast skr ciłem biodra w lewo. Stracił
równowag i przewrócił si na lew stron . Na to jednak nie mogłem pozwoli .
Miałem dziwne przeczucie, e gdy upadnie na Wzorzec, sko czy jako pokaz
sztucznych ogni. Dlatego pochylałem si za nim jeszcze ze dwadzie cia
centymetrów, przeniosłem r k na jego rami i pchn łem tak, e wyl dował na
obszarze p kni cia.
Wtedy usłyszałem krzyk. Jurt zszedł z linii, skoczył do mnie i gdy jego ciało
marszczyło si ju i płon ło, wbił miecz w mojego bli niaka. Ogie trysn ł z rany.
Sobowtór bezskutecznie usiłował si podnie i run ł na ziemi .
- Nie mów, e nigdy ci nie pomogłem, bracie - szepn ł Jurt, przemienił si w
wir, wzniósł pod sklepienie i znikn ł.
Nie mogłem dosi gn bli niaka, a po chwili wolałem ju nie próbowa , gdy
szybko przekształcił si w yw pochodni .
Spojrzał w gór , obserwuj c spektakularne odej cie Jurta. Potem zerkn ł na
mnie i u miechn ł si ironicznie.
- Miał racj , wiesz? - rzucił, a potem on tak e został pochłoni ty.
Przez dłu sz chwil nie mogłem przezwyci y uczucia ot pienia. Wreszcie
udało mi si i podj łem rytualny taniec wokół ognia. Przy nast pnym okr eniu
po obu nie pozostało ju ani ladu, cho miecze nadal le ały tam, gdzie upadły -
skrzy owane na mojej cie ce. Nog zrzuciłem je z Wzorca i szedłem dalej.
Płomienie si gały mi do pasa.
Dalej, powrót, jeszcze raz. Od czasu do czasu spogl dałem w Klejnot, by
unikn bł dnych kroków, i po kawałku składałem Wzorzec w cało . wiatło
spływało do linii, i je li nie liczy ogniska po rodku, cały schemat coraz bardziej
przypominał oryginał, który w domu trzymali my w piwnicy.
Pierwsza Zasłona sprowadziła bolesne wspomnienia Dworców i Amberu.
Dr ałem, ale pozostałem oboj tny i wszystko min ło. Druga Zasłona zmieszała
pami i pragnienia z San Francisco. Opanowałem oddech i udawałem, e jestem
tylko widzem. Płomienie ta czyły mi wokół ramion. My l c o serii półksi yców,
pokonywałem łuk za łukiem, krzyw za odwrotn krzyw . Opór narastał i
walczyłem, zlany potem. Ale prze yłem ju takie rzeczy. Wzorzec nie tylko le ał
dookoła, ale te istniał wewn trz mnie.
Szedłem naprzód, a osi gn łem punkt malej cych zysków, kiedy mimo
wi kszego wysiłku pokonywałem coraz mniejszy dystans. Wci miałem przed
oczami rozpływaj cego si Jurta i gin c w płomieniach własn twarz; i nie miała
adnego znaczenia wiadomo , e to Wzorzec przywołuje takie wspomnienia.
Nie mogłem o nich zapomnie , ci gle pr c do przodu.
Rozejrzałem si szybko, podchodz c do Wielkiego Łuku. Wzorzec został
naprawiony. Wszystkie szczeliny poł czyłem liniami i jarzył si teraz jak
88
zamro one fajerwerki na tle nocnego, bezgwiezdnego nieba. Jeszcze krok...
Poklepałem ciepły Klejnot. Krwawy blask ja niał teraz mocniej ni
poprzednio. Zastanawiałem si , czy trudno b dzie odło y go na miejsce. Kolejny
krok...
Podniosłem Klejnot i zajrzałem w jego wn trze. Był tam mój wizerunek, jak
pokonuj Wielki Łuk i pod am dalej przez cian płomieni, jakby nie stanowiły
najmniejszej przeszkody. Potraktowałem t wizj jako wskazówk , cho
pami tałem arty Davida Steinberga, wykorzystywane kiedy przez Dropp .
Miałem nadziej , e Wzorzec nie ma skłonno ci do głupich dowcipów.
Na Łuku płomienie ogarn ły mnie całego. Ci gle zwalniałem, cho coraz
wi cej siły wkładałem w ka dy ruch. Krok po kroku zbli ałem si jednak do
Ko cowej Zasłony. Czułem, e przemieniam si w przedłu enie czystej woli,
kiedy wszystko, czym byłem, ogniskowało si na jednym celu. Jeszcze troch ...
Miałem wra enie, e przygniata mnie ci ka zbroja. Te ostatnie trzy kroki
doprowadzały człowieka na skraj rozpaczy.
Jeszcze...
Dotarłem do punktu, gdzie ruch był mniej wa ny ni wysiłek. Ju nie wyniki
si liczyły, ale starania. Wola zmieniła si w płomie ; moje ciało w dym albo
cie ...
I jeszcze...
Ogl dane przez bł kitny ogie płomienie wokół Coral stały si
srebrzystoszarymi iglicami aru. W ród trzasków i szumu znowu usłyszałem
muzyk - nisk , powoln , wibruj c gł boko, jakby Michael Moore grał na
kontrabasie. Starałem si wyczu rytm, porusza si zgodnie z nim. Odniosłem
wra enie, e mi si to udało... albo moje poczucie czasu uległo zakłóceniu, gdy
miałem wra enie, e niemal płynnie wykonuj nast pne kroki.
A mo e Wzorzec uznał, e jest mi winien przysług , i poluzował na kilka
taktów. Nigdy si nie dowiem.
Min łem Ko cow Zasłon , dotarłem do ciany płomieni - teraz znowu
pomara czowych - i szedłem dalej. Nast pny oddech wzi łem ju w sercu
ognistego kr gu.
Coral le ała po rodku Wzorca. Wygl dała tak jak ostatnio, kiedy j
widziałem: w koszuli barwy miedzi i ciemnozielonych spodniach. Tyle e zdawała
si spa , rozci gni ta na ci kim, br zowym płaszczu. Przykl kn łem obok i
poło yłem jej dło na ramieniu. Nie drgn ła. Odgarn łem jej z policzka rudawy
kosmyk włosów i pogłaskałem po twarzy.
- Coral? - rzuciłem.
adnej reakcji.
Chwyciłem j za rami i potrz sn łem lekko.
- Coral!
Westchn ła gł boko, ale si nie obudziła.
Potrz sn łem ni mocniej.
- Zbud si , Coral.
Chwyciłem j pod r ce i uniosłem do pozycji półsiedz cej. Nie otwierała oczu.
Najwyra niej była pod działaniem jakiego zakl cia. rodek Wzorca nie jest
najlepszym miejscem dla wzywania Znaku Logrusu, je eli kto nie ma ochoty na
89
całopalenie. Dlatego wypróbowałem bajkowy sposób: pochyliłem si i
pocałowałem j . Wymruczała co niewyra nie i uchyliła powieki. Ale nie
oprzytomniała. Spróbowałem znowu. Ten sam rezultat.
- Niech to szlag! - burkn łem.
Potrzebowałem miejsca, eby rozpl ta takie zakl cie, dost pu do pewnych
niezb dnych w moim fachu narz dzi, i mo liwo ci bezkarnego przyzywania
ródła moich mocy.
Podniosłem j wy ej i rozkazałem Wzorcowi, eby przeniósł nas do moich
pokojów w Amberze. Opanowana przez ty'ig siostra Coral le ała tam, równie
pogr ona w magicznym transie. Był dziełem mojego brata, który chciał mnie
przed ni ochroni .
- Zabierz nas do domu - powiedziałem gło no, dla dodania słowom wagi.
Nic si nie stało.
Zastosowałem siln wizualizacj wspart pot nym my lowym rozkazem.
Nadal nic.
Delikatnie uło yłem Coral, wstałem i przez obszar płomieni spojrzałem na
Wzorzec.
- Posłuchaj - rzekłem. - Przed chwil wy wiadczyłem ci wielk przysług ,
wi
c si z powa nym wysiłkiem i wcale niemałym ryzykiem. A teraz chc si
st d wynie i wzi ze sob t dam . Czy zechcesz uprzejmie nas przerzuci ?
Płomienie przygasły, znikn ły na kilka sekund. W przy mionym wietle
zauwa yłem, e Klejnot pulsuje jak lampka kontrolna na automatycznej
sekretarce. Uniosłem go i spojrzałem.
Z pewno ci nie oczekiwałem krótkometra ówki dla dorosłych, ale wła nie to
mi pokazał.
- Odbieram chyba niewła ciwy kanał - stwierdziłem. - Je li masz dla mnie
wiadomo , to prosz . Je li nie, chc wraca do domu.
Nic si nie zmieniło. Tyle e dostrzegłem silne podobie stwo mi dzy dwoma
postaciami w Klejnocie a Coral i mn . Robiły to na płaszczu rozpostartym w
miejscu, które wygl dało jak rodek Wzorca, flagrante ad infinitum...
Przypominało to bardziej pikantn wersj starego rysunku na pudełkach soli...
gdyby spojrzeli do wn trza Klejnotu, który ten facet miał na szyi, i zobaczyli...
- Do ! - wrzasn łem. - Pieprzysz bez sensu! Chcesz tantryjskiego rytuału, to
przy l ci zawodowców! Ta dama nawet nie jest przytomna...
Klejnot błysn ł znowu tak intensywnie, e zabolały mnie oczy. Wypu ciłem
go. Potem schyliłem si , chwyciłem Coral i wstałem.
- Nie mam poj cia, czy ktokolwiek przechodził ci w odwrotn stron -
powiedziałem. - Ale nie wiem, czemu nie miałoby si to uda .
Zrobiłem krok w stron Ko cowej Zasłony i natychmiast wyrosła przede mn
ciana ognia. Potkn łem si odskakuj c, przewróciłem na rozło ony płaszcz.
Przycisn łem do siebie Coral, eby nie run ła w płomienie. Upadła na mnie.
Wydawała si niemal rozbudzona...
Obj ła mnie za szyj i otarła si o mój policzek. Była teraz raczej senna ni
u piona. Przyciskałem j mocno i my lałem.
- Coral! - spróbowałem jeszcze raz.
- Mmm - odpowiedziała.
90
- Wygl da na to, e musimy si tu kocha , eby si wydosta .
- My lałam, e ju nigdy nie poprosisz - wymruczała, nie otwieraj c oczu.
Sytuacja przestała wi c przypomina nekrofili , powiedziałem sobie,
odwracaj c nas oboje na bok, eby si dosta do tych miedzianych guzików.
Mruczała jeszcze troch , kiedy brałem si do rzeczy, ale jako nie przerodziło si
to w konwersacj . Za to jej ciało nie pozostało nieczułe na moj atencj i sytuacja
szybko nabrała wszelkich typowych cech, zbyt pospolitych, by zainteresowały
osoby o wyrafinowanym smaku. Do ciekawy sposób przełamania czaru. Mo e
jednak Wzorzec ma poczucie humoru. Nie wiem.
Ognie zgasły w tej samej chwili, kiedy zgasły ognie, je li mo na tak to
okre li . Coral otworzyła w ko cu oczy.
- Problem kr gu płomieni mamy chyba rozwi zany - oznajmiłem.
- Kiedy to przestało by snem? - zapytała.
- Dobre pytanie - uznałem. - I tylko ty mo esz na nie odpowiedzie .
- Uratowałe mnie przed czym ?
- To chyba najprostsze wyja nienie - stwierdziłem. Coral odsun ła si nieco i
rozejrzała po sali. - Widzisz, do czego si doprowadziła , prosz c Wzorzec, eby
posłał ci tam, gdzie powinna si znale ?
- Przer n łam - mrukn ła.
- Dokładnie.
Odsun li my si od siebie. Poprawili my ubrania.
- To dobry sposób, eby si lepiej pozna ... - zacz łem, gdy jaskinia zadr ała
od pot nego wstrz su. - Maj tu fatalny rozkład czasu - zauwa yłem. Grunt
kołysał si pod nami. Obj li my si , je li nie dla pomocy, to przynajmniej dla
pociechy.
Wszystko min ło w jednej chwili, a Wzorzec rozbłysn ł nagle o wiele ja niej
ni kiedykolwiek przedtem. Potrz sn łem głow . Przetarłem oczy. Co tu si nie
zgadzało, chocia miałem wra enie, e jest dokładnie takie, jak by powinno. I
wtedy ci kie, okute drzwi otworzyły si ... do rodka! Zrozumiałem, e
wrócili my do Amberu... prawdziwego Amberu. Mój l ni cy szlak nadal dobiegał
do progu, ale gasł szybko. Stała na nim drobna posta . Nim zd yłem cho by
zerkn w mrok korytarza, poczułem znajom dezorientacj i znale li my si w
mojej sypialni.
- Nayda! - zawołała Coral, widz c le c na łó ku posta .
- Niezupełnie - wyja niłem. - To znaczy owszem, to jej ciało. Ale duch, który
nim włada, nale y do całkiem innego typu.
- Nie rozumiem.
My lałem o tej osobie, która zamierzała wedrze si na teren Wzorca. Byłem
te mas obolałych mi ni, rozedrganych nerwów i najrozmaitszych truj cych
wydzielin zm czenia. Na stoliku wci stała butelka, któr otworzyłem dla
Jasry... jak dawno temu? Znalazłem dwie czyste szklanki. Nalałem. Podałem
jedn Coral.
- Jaki czas temu twoja siostra ci ko chorowała. Prawda?
- Tak - potwierdziła. Wypiłem spory łyk.
- Była bliska mierci. W tym okresie jej ciało opanował duch ty'igi. To rodzaj
demona. Naydzie nie było ju potrzebne.
91
- Co to ma znaczy ?
- Jak zrozumiałem, Nayda wtedy umarła. Carol spojrzała mi w oczy. Nie
znalazła tego, czego szukała, wi c tylko napiła si wina.
- Wiedziałam, e co jest nie w porz dku - stwierdziła. - Od tej choroby nie
była naprawd sob .
- Zrobiła si zło liwa? Podst pna?
- Nie, o wiele milsza. Przedtem Nayda zawsze była wredna.
- Nie yły cie w zgodzie?
- Nie. Dopiero od niedawna. Ona nie cierpi, prawda?
- Nie, po prostu pi. Jest w mocy zakl cia.
- Dlaczego jej nie uwolnisz? Nie wygl da gro nie.
- W tej chwili chyba nie jest gro na. A nawet przeciwnie - odparłem. - I
uwolni j wkrótce. Ale mój brat Mandor musi cofn czar. To jego zakl cie.
- Mandor? Chyba nie znam zbyt dobrze ciebie ani twojej rodziny.
- Nie - przyznałem. - I vice versa. Posłuchaj, nie wiem nawet, jaki dzi dzie . -
Przeszedłem przez pokój do okna. Trwał dzie . Jednak chmury kryły niebo i nie
wiedziałem, która godzina. - Jest pewna sprawa, któr powinna załatwi
natychmiast. Id do ojca i powiedz mu, e nic ci si nie stało. Wytłumacz, e
zabł dziła w jaskiniach czy le skr ciła w Galerii Luster i znalazła si na innej
płaszczy nie istnienia, albo co innego. Cokolwiek. eby unikn incydentu
dyplomatycznego. Zgoda?
Dopiła wino i kiwn ła głow . Potem spojrzała na mnie, zarumieniła si i
odwróciła wzrok.
- Spotkamy si jeszcze, zanim wyjad ?
Poklepałem j po ramieniu; nie umiałem wła ciwie okre li swoich uczu . A
potem zrozumiałem, e to nie wystarczy, i przytuliłem j .
- Wiesz, e tak - szepn łem, gładz c jej włosy.
- Dzi kuj , e oprowadziłe mnie po mie cie.
- Musimy znowu si kiedy wybra . Jak tylko troch spadnie tempo.
- Aha.
Odprowadziłem j do drzwi.
- Chc jak najszybciej znowu ci zobaczy - powiedziała.
- Padam z nóg. - Otworzyłem drzwi. - Przeszedłem piekło.
Dotkn ła mojego policzka.
- Biedny Merlin - szepn ła. - pij mocno.
Wypiłem reszt wina i si gn łem po Atuty. Miałem ochot wła nie na to, co mi
poradziła, ale pierwsze stwo miały pewne pilne sprawy. Wyszukałem kart
Ghostwheela, wyj łem j i spojrzałem.
Niemal natychmiast, po ledwie dostrzegalnym spadku
temperatury i sformowaniu najl ejszego pragnienia z mojej strony, pojawił
si Ghost - czerwone koło wiruj ce w powietrzu.
- Cze , tatku - powiedział. - Zastanawiałem si , gdzie si podziałe .
Znikn łe , kiedy wróciłem do jaskini. Nie mogłem ci znale adn z moich
procedur indeksowania cieni. Nie przyszło mi nawet do głowy, e zwyczajnie
wróciłe do domu. Ja...
- Pó niej - przerwałem. - Nie mam czasu. Przerzu mnie szybko na dół, do
92
komory Wzorca.
- Lepiej b dzie, je li najpierw ci o czym powiem.
- O czym?
- Ta moc, która pod ała za tob do Twierdzy... przed któr ukryłem ci w
jaskini...
- Tak?
- To sam Wzorzec ci szukał.
- Domy liłem si tego - odparłem. - Pó niej. Spotkali my si i mniej wi cej
doszli my do porozumienia. A teraz przerzu mnie na dół. To wa ne.
- Tato, ja si go boj .
- W takim razie zostaw mnie najbli ej, jak si odwa ysz. Potem znikaj. Musz
co sprawdzi .
- Dobrze. Chod t dy.
Zrobiłem jeden krok. Ghost wzniósł si , odwrócił o dziewi dziesi t stopni w
moj stron i opadł szybko. Przesun ł si przez moj głow , ramiona, tors,
wreszcie znikn ł pod stopami. Zgasły wiatła, wi c natychmiast przywołałem
logrusowe widzenie... I przekonałem si , e stoj w korytarzu prowadz cym do
ci kich drzwi komory Wzorca.
- Ghost? - rzuciłem cicho.
Nie było odpowiedzi.
Min łem zakr t, podszedłem do drzwi i pchn łem. Wci były otwarte i
ust piły pod naciskiem. Frakir zacisn ła si na przegubie.
Frakir?
Z tej strony równie nie nadeszła odpowied .
Straciła głos, panienko?
Dwa razy cisn ła mi r k . Pogłaskałem j .
Drzwi otworzyły si i byłem pewien, e Wzorzec wieci ja niej. Szybko
przestałem o tym my le . Po rodku, odwrócona do mnie plecami, stała
ciemnowłosa kobieta. Wznosiła ramiona. Wykrzykn łem niemal imi , na które -
moim zdaniem - mogłaby zareagowa . Znikn ła jednak, nim zareagowały moje
struny głosowe. Oparłem si o cian .
- Naprawd czuj si wykorzystany - powiedziałem gło no. - Nadstawiam dla
ciebie karku, kilka razy nara am ycie, zaspokajam twój metafizyczny
voyeurism, a ty wykopujesz mnie, jak tylko dostajesz to, na czym ci zale y: troch
ja niejszy blask. Domy lam si , e bogowie, moce albo czym tam jeste , nie musz
nawet mówi „dzi kuj ", „przykro mi" albo „id do diabła", kiedy ju kogo
wykorzystaj . A najwyra niej nie odczuwasz potrzeby usprawiedliwienia si
przede mn . Nie jestem dziecinnym wózkiem. Nie lubi , kiedy ty i Logrus
popychacie mnie dookoła w tej waszej rozgrywce. Co by powiedział, gdybym
rozci ł sobie ył i pochlapał ci krwi ?
Natychmiast energia spłyn ła na bli szy koniec Wzorca. Z głuchym szumem
wyrosła przede mn wie a bł kitnego ognia, poszerzyła si i nabrała rysów
gigantycznej, nieludzkiej pi kno ci nieokre lonej płci. Musiałem osłoni oczy.
- Nie rozumiesz - rozległ si głos modulowanego ryku płomieni.
- Wiem. Dlatego tu przyszedłem.
- Twoje wysiłki zostały docenione.
93
- Miło to słysze .
- Nie dało si w inny sposób przeprowadzi tej sprawy.
- No tak... A jeste zadowolony z jej załatwienia?
- Tak.
- No to nie ma za co dzi kowa .
- Jeste zuchwały, Merlinie.
- W tej chwili czuj si tak, e nic mnie ju nie przestraszy. Jestem za bardzo
zm czony. Nie obchodzi mnie, co ze mn zrobisz. Zszedłem tu na dół, eby ci
powiedzie , e jeste mi winien wielk przysług . To wszystko.
Odwróciłem si tyłem.
- Nawet Oberon nie o mielał si tak do mnie przemawia - stwierdził.
Wzruszyłem ramionami i zrobiłem krok w stron drzwi. Kiedy stopa dotkn ła
ziemi, byłem ju w swoim pokoju.
Wzruszyłem ramionami po raz drugi, podszedłem do umywalki i ochlapałem
twarz wod .
- Wszystko w porz dku, tato? wietlisty kr g okalał miednic . Po chwili
wzleciał w powietrze i pod ał za mn przez pokój.
- W porz dku - potwierdziłem. - A u ciebie?
- wietnie. Zignorował mnie zupełnie.
- Domy lasz si jego zamiarów? - spytałem.
- Wydaje mi si , e walczy z Logrusem o władz nad Cieniem. I wła nie
wygrał rund . Cokolwiek si stało, wyra nie go wzmocniło. Miałe w tym swój
udział, prawda?
- Prawda.
- Gdzie byłe , kiedy opu ciłe t grot , do której ci przeniosłem?
- Czy znasz krain le c pomi dzy cieniami?
- Pomi dzy? Nie. To przecie bez sensu.
- Trudno. Ale tam wła nie byłem.
- A jak si tam dostałe ?
- Nie wiem. Ale s dz , e nie bez trudno ci. Czy Mandorowi i Jasrze nic si nie
stało?
- Nic, kiedy ostatnio sprawdzałem.
- Co z Lukiem?
- Nie miałem powodów, eby go szuka . Chcesz, ebym si tym zaj ł?
- Nie teraz. Chciałbym, eby poszedł na gór i zajrzał do królewskich
apartamentów. Dowiedz si , czy kto tam jest w tej chwili. A je li tak, to kto.
Sprawd te kominek w sypialni. Zobacz, czy lu ny kamie , wyj ty po jego
prawej stronie, został wstawiony na miejsce, czy nadal le y koło paleniska.
Znikn ł, a ja zacz łem kr y po pokoju. Bałem si usi
albo poło y .
Miałem przeczucie, e zasn wtedy natychmiast i trudno b dzie mnie obudzi . Na
szcz cie Ghost zmaterializował si , zanim zaliczyłem dłu szy dystans.
- Królowa... Vialle... jest u siebie - oznajmił. - W swoim gabinecie. Kamie
wstawiony na miejsce, a w korytarzu jaki karzeł stuka do wszystkich drzwi.
- Niech to diabli - zakl łem. - Wiedz , e zagin ł. Karzeł?
- Karzeł.
Westchn łem.
94
- Chyba lepiej zajrz na gór , oddam Klejnot i spróbuj wytłumaczy , co
zaszło. Je li Vialle spodoba si moja historia, mo e zapomni poinformowa o
wszystkim Randoma.
- Przenios ci tam.
- Nie, to by było niepolityczne. I niegrzeczne. Tym razem lepiej zapuka do
drzwi i poczeka na zaproszenie.
- Sk d ludzie wiedz , kiedy nale y puka , a kiedy po prostu wchodzi ?
- Ogólna zasada mówi, e kiedy jest zamkni te, trzeba puka .
- Tak jak ten karzeł?
Z korytarza dobiegło ciche stukanie.
- On tak po prostu idzie i wali do wszystkich drzwi, bez ró nicy? - spytałem.
- Wiesz, sprawdza je kolejno, wi c nie jestem pewien, czy mo na to okre li
jako „bez ró nicy". Jak dot d, wszystkie drzwi, do których zapukał, prowadziły
do pustych pokojów. Za mniej wi cej minut powinien dotrze do twoich.
Podszedłem do drzwi, przekr ciłem klucz, otworzyłem i wyjrzałem na
korytarz.
Rzeczywi cie, był tam jaki niski człowieczek. Zauwa ył mnie i z by błysn ły
mu w g stwinie brody, gdy si u miechn ł. Ruszył w moj stron .
Szybko stało si jasne, e jest garbaty.
- Bo e wielki! - zawołałem. - Jeste Dworkinem, zgadza si ? Prawdziwym
Dworkinem?
- Tak s dz - odparł do miłym głosem. - I mam nadziej , e widz przed
sob Merlina, syna Corwina.
- Istotnie - potwierdziłem. - To niezwykła rado , i spotyka mnie w niezwykłej
chwili.
- To nie jest towarzyska wizyta - o wiadczył. U cisn ł mi r k i rami . - Aha!
Wi c tutaj mieszkasz.
- Tak. Mo e wejdziesz do rodka?
- Dzi kuj .
Ghost wykonał manewr muchy na cianie, zmalał do półtora centymetra
rednicy i zaj ł pozycj na garderobie, udaj c zabł kanego słonecznego zaj czka.
Dworkin rozejrzał si szybko w saloniku, zerkn ł do sypialni i przez chwil
obserwował Nayd .
- Nie nale y budzi demona - wymruczał.
Dotkn ł Klejnotu, kiedy wracaj c przechodził koło mnie, ze zrozumieniem
pokiwał głow i opadł na fotel, na którym ja bałem si zasn .
- Mo e szklaneczk wina? - zaproponowałem.
- Nie, dzi kuj . - Pokr cił głow . - To pewnie ty naprawiłe najbli szy
P kni ty Wzorzec w Cieniu.
- Tak, to ja.
- Dlaczego to zrobiłe ?
- W tej kwestii nie miałem wielkiego wyboru.
- Lepiej opowiedz mi o wszystkim. - Starzec skubn ł sw spl tan , nierówn
brod . Włosy miał długie i im tak e przydałoby si strzy enie. Mimo to w jego
wzroku i słowach nie dostrzegłem adnych objawów szale stwa.
- Nie jest to prosta historia. Musz si napi kawy, je li mam j doko czy i
95
nie zasn przy tym - o wiadczyłem.
Rozło ył dłonie i mi dzy nami stan ł niewielki stolik nakryty białym obrusem,
na nim dwie fili anki i paruj cy srebrzysty dzbanek obok grubej wiecy. Była te
taca z ciasteczkami. Nie zdołałbym sprowadzi tego wszystkiego tak pr dko. Nie
jestem pewien, czy Mandor by potrafił.
- W takim razie b d ci towarzyszył - rzekł Dworkin.
Westchn łem i nalałem do fili anek. Uniosłem Klejnot Wszechmocy.
- Mo e lepiej zwróc go, zanim zaczn opowiada - powiedziałem. - W ten
sposób zaoszcz dz sobie kłopotów.
Wstałem, ale on pokr cił głow .
- Nie rób tego - ostrzegł. - Prawdopodobnie umrzesz, je li zdejmiesz go teraz.
Usiadłem.
- Cukier? mietanka? - zapytałem.
96
Rozdział 9
Budziłem si powoli. Dryfowałem po znajomym bł kicie jeziora przedbytu. A
tak, byłem tutaj, poniewa ... po prostu byłem, jak mówi piosenka. Odwróciłem
si w piworze na drugi bok, podci gn łem kolana do piersi i zasn łem znowu.
Kiedy obudziłem si nast pnym razem i rozejrzałem szybko, wiat nadal był
całkiem niebieski. wietnie. Wiele jest m dro ci w powiedzeniu, e co
sprawdzone, to pewne. A potem przypomniałem sobie, e lada chwila mo e
przyby Luke, by mnie zabi . Palce zacisn ły si odruchowo na r koje ci miecza
le cego tu obok. Nasłuchiwałem, czy kto si nie zbli a.
Czy kolejny dzie sp dz odłupuj c kamyki ze cian mojej kryształowej
groty? A mo e Jasra znowu spróbuje mnie zabi ?
Znowu?
Co si tu nie zgadzało. Zdarzyło si mnóstwo spraw, dotycz cych Jurta,
Coral, Luke'a i Mandora, nawet Julii. Czy wszystko to było snem?
Chwilowa panika ogarn ła mnie i znikn ła natychmiast. Zabł kany rozs dek
powrócił, nios c reszt wspomnie . Ziewn łem, i znowu wszystko było w
porz dku.
Przeci gn łem si . Usiadłem. Przetarłem oczy.
Tak, wróciłem do kryształowej groty. Nie, nie było snem to, co zaszło, odk d
Luke mnie tu uwi ził. Znalazłem si tu z własnego wyboru, poniewa (a)
całonocny sen w tym strumieniu czasu odpowiadał krótkiej chwili w Amberze, (b)
nikt nie mógł mi tu przeszkadza atutowymi wezwaniami, i (c) mo liwe, e nawet
Wzorzec i Logrus nie potrafi mnie tu wy ledzi .
Odgarn łem włosy, wstałem i ruszyłem do latryny. Miałem dobry pomysł, gdy
kazałem Ghostowi przenie si tutaj po rozmowie z Dworkinem. Byłem pewien,
e przespałem jakie dwana cie godzin - gł boki, spokojny sen w najlepszym
gatunku. Wypiłem butelk wody. Drug opłukałem twarz.
Pó niej, kiedy ju si ubrałem i schowałem po ciel w magazynie, przeszedłem
do komory wej ciowej i stan łem pod otworem w sklepieniu. Widoczne tam niebo
było czyste. Wci brzmiały mi w uszach słowa Luke'a z tego dnia, kiedy wsadził
mnie tutaj i poinformował, e jeste my spokrewnieni.
Wyj łem spod koszuli Klejnot Wszechmocy, uniosłem wysoko i spojrzałem
pod wiatło w gł biny. Tym razem adnych instrukcji.
I bardzo dobrze. Nie miałem ochoty na dwukierunkowy przekaz danych.
Wci patrz c w Klejnot, usiadłem wygodnie ze skrzy owanymi nogami. Pora
to zrobi i mie za sob , skoro czułem si teraz wypocz ty i do rze ki. Zgodnie z
rad Dworkina, poszukałem Wzorca w tym czerwonym jeziorze.
Po chwili zacz ł nabiera kształtów. Nie wygl dał, jakbym go wizualizował,
ale te nie przeprowadzałem wicze z wizualizacji. Patrzyłem, jak struktura
staje si coraz wyra niejsza. Nie pojawiła si nagle, ale sprawiała wra enie, e
istniała tam przez cały czas, a moje oczy dopiero teraz si uczyły, jak widzie j
we wła ciwy sposób. Zreszt pewnie tak było.
Odetchn łem gł boko. Potem jeszcze raz. I zacz łem starannie bada rysunek.
Nie mogłem sobie przypomnie , co ojciec opowiadał o dostrajaniu do Klejnotu.
Kiedy wspomniałem o tym Dworkinowi, kazał si nie przejmowa . Miałem tylko
97
odnale w krysztale trójwymiarow wersj Wzorca, poszuka punktu
startowego i ruszy wzdłu linii. Kiedy za dałem szczegółów, roze miał si tylko
i powiedział, ebym si nie martwił.
No dobrze.
Powoli obracałem, przybli ałem wizerunek Wzorca. Wysoko po prawej
zjawiła si mała szczelina. Przyjrzałem si jej uwa nie, a ona jakby ruszyła w
moj stron .
Dotarłem tam i wszedłem do wn trza. To było niezwykłe prze ycie, podobne
do jazdy roller coasterem: pod a za liniami Wzorca w krysztale. Szedłem, gdzie
mnie prowadziły; czasem czułem mdło ci i zawrót głowy, czasem cał sił woli
napierałem na rubinowe bariery, a ust powały. Wspinałem si , spadałem,
przewracałem albo parłem do przodu. Utraciłem niemal wiadomo ciała, r ki
wysoko trzymaj cej ła cuch. Wiedziałem tylko, e spływam potem, który z
pewn regularno ci kłuje mnie w oczy.
Nie miałem poj cia, ile czasu trwał proces mojego zestrojenia z Klejnotem
Wszechmocy, wy sz oktaw Wzorca. Dworkin wierzył, e nadepn łem
Wzorcowi na odcisk, ale nie tylko dlatego chce mojej mierci po wypełnieniu
niesamowitej misji i naprawie najbli szego z P kni tych Wzorców. Ale Dworkin
odmówił wyja nie . Uznał, e wiedza o przyczynach mo e wpłyn na mo liwy
przyszły wybór, którego powinienem dokona bez adnych obci e . Wszystko to
brzmiało dla mnie jak bełkot, tyle e cała reszta jego wypowiedzi wydała mi si
absolutnie rozs dna - w przeciwie stwie do tego, co głosiły legendy i plotki.
Mój umysł pikował i wznosił si w fali czerwieni, tworz cej wn trze Klejnotu.
Fragmenty Wzorca, które ju pokonałem i które jeszcze mnie czekały, pływały
dookoła, migocz c jak błyskawice. Miałem uczucie, e za moment umysł
rozpadnie si po zderzeniu z niewidzialn Zasłon . Nie panowałem ju nad
swoimi ruchami; przyspieszałem. Wiedziałem, e nie mog si cofn , póki nie
dojd do ko ca.
Dworkin uznał, e Wzorzec nie mógł mnie skrzywdzi podczas naszej kłótni,
kiedy wróciłem sprawdzi , co to za posta wcze niej zauwa yłem. Twierdził, e to
dzi ki Klejnotowi na szyi. Nie mogłem jednak nosi go zbyt długo, gdy to tak e
mogło si okaza miertelne. Zdecydował, e zanim go oddam, musz si dostroi
- jak mój ojciec i Random. Pó niej b d nosił w sobie obraz wy szego rz du, co
nie gorzej od samego Klejnotu powinno spełnia funkcje obronne wobec Wzorca.
Trudno si spiera z człowiekiem, który podobno z pomoc Klejnotu sam
stworzył Wzorzec. Dlatego si zgodziłem. Byłem jednak zbyt zm czony, by
próbowa tego od razu. Kazałem wi c Ghostowi przenie mnie do mojej
kryształowej groty, mojego sanktuarium, eby najpierw odpocz .
A teraz... teraz płyn łem. Wirowałem. Od czasu do czasu zatrzymywałem si .
Odpowiedniki Zasłon w Klejnocie nie były łatwiejsze do pokonania tylko dlatego,
e zostawiłem za sob ciało. Ka de takie przej cie wyczerpywało, jakbym
przebiegł mil w czasie olimpijskim. Na jednym poziomie wiedziałem, e nie
poruszam si i trzymam Klejnot, w którego wn trzu dokonuj inicjacji. Na innym
jednak czułem, jak wali mi serce. A na jeszcze nast pnym wspominałem
fragmenty go cinnego wykładu z antropologii, jaki wiele lat temu wygłosiła na
moim roku Joan Halifax. O rodek, w jakim si poruszałem, kł bił si niczym
98
gejzer Merlot 1985 w kielichu... Kto tamtej nocy siedział przy stoliku naprzeciw
mnie? Niewa ne. Dalej, w dół i dookoła. Wzbierała fala jasnej krwi. Przesłanie
wpisywało si w mojego ducha. Na pocz tku było słowo, którego nie umiałem
odczyta ... Ja niej, ja niej. Szybciej, szybciej. Je li zderz si ze cian rubinu,
zostanie po mnie tylko mokra plama. Dalej, Schopenhauerze, do ostatecznej
rozgrywki woli. Stulecie czy dwa nadeszły i min ły; i nagle otworzyła si droga.
Przelałem si naprzód, do wiatła eksploduj cej gwiazdy. Czerwie , czerwie ,
czerwie , pchaj ca mnie dalej, wci dalej, jak moj łódk , Gwiezdn Strzał ,
niesion wichrem, rosn c w oczach, wracaj c do domu...
Padłem. Wprawdzie nie straciłem przytomno ci, ale te nie zachowałem
normalnego stanu umysłu. Zapadłem w rodzaj półsnu, z którego w dowolnie
wybranej chwili mogłem przej w jedn lub drug stron . Ale dlaczego? Rzadko
kiedy odczuwam tak wielk eufori . Czułem, e na ni zasłu yłem, wi c
dryfowałem tam przez długi, bardzo długi czas.
Wreszcie opadła poni ej poziomu wartego zaanga owania. Wstałem,
zatoczyłem si , oparłem o cian i ruszyłem do spi arni, eby napi si jeszcze
wody. Byłem przera liwie głodny, ale jako nie miałem ochoty na puszki i
mro onki. Zwłaszcza e wie e produkty nie były a tak trudne do zdobycia.
Ruszyłem z powrotem przez znajome komory. A wi c zastosowałem si do
rady Dworkina. Szkoda, e odwróciłem si do niego plecami, zanim pomy lałem o
długiej li cie pyta , które chciałem mu zada . Kiedy odwróciłem si znowu, ju
go nie było.
Wspi łem si na drabin i stan łem na szczycie bł kitnego wzniesienia, gdzie
znajdowało si jedyne znane mi wej cie. Panował rze ki, czysty wiosenny poranek
i tylko na wschodzie widziałem kilka małych obłoczków. Dla samej rozkoszy
oddychania wci gn łem powietrze. Pochyliłem si i przesun łem niebieski głaz,
eby zakry otwór. Gdybym znów przybył szuka tu schronienia, nie chciałbym,
eby zaskoczył mnie jaki drapie nik.
Zdj łem Klejnot Wszechmocy i zawiesiłem go na wypukło ci głazu. Potem
odszedłem na jakie dziesi kroków.
- Cze , tato.
Ghostwheel był złocistym kr kiem szybuj cym od zachodu.
- Dzie dobry, Ghost.
- Dlaczego porzuciłe ten przedmiot? To jedno z najpot niejszych narz dzi,
jakie dot d widziałem.
- Nie porzuciłem, ale zamierzam przywoła Znak Logrusu i nie s dz , eby
odpowiadało mu takie towarzystwo. Niepokoj si nawet, jak Logrus mnie
potraktuje, skoro dostroiłem si do Wzorca wy szego rz du.
- Mo e lepiej pójd sobie teraz, a pó niej sprawdz , co u ciebie?
- Nie oddalaj si - rzuciłem. - Mo e zdołasz wyci gn mnie z kłopotów, gdyby
sprawy le si potoczyły.
Wezwałem Znak Logrusu. Przybył i zawisł przede mn , i nic si nie stało.
Przerzuciłem cz stk wiadomo ci na cian głazu, do Klejnotu. Poprzez niego
mogłem spojrze na Logrus z innej perspektywy. Niesamowite. I bezbolesne.
Skupiłem si znowu we wn trzu swojej czaszki, wsun łem ramiona w gał zie
Logrusu, si gn łem...
99
Po niecałej minucie miałem ju talerz racuszków, do tego parówki, kubek
kawy i szklank soku pomara czowego.
- Mogłem ci to przynie szybciej - zauwa ył Ghost.
- Jestem tego pewien - odparłem. - Ale musiałem sprawdzi systemy.
Przy jedzeniu próbowałem ustali list priorytetów. Kiedy sko czyłem,
odesłałem talerze do miejsca ich pochodzenia, zdj łem Klejnot, zawiesiłem go
sobie na szyi i wstałem.
- No dobra, Ghost! - zawołałem. - Pora wraca do Amberu.
Rozszerzył si , otworzył i obni ył tak, e stałem teraz przed złotym łukiem.
Zrobiłem krok naprzód...
...do swojego pokoju.
- Dzi ki - rzuciłem.
- De nada, tato. Posłuchaj, mam pytanie. Kiedy sprowadzałe niadanie, czy w
zachowaniu Znaku Logrusu zauwa yłe co niezwykłego?
- O co ci chodzi? - spytałem, podchodz c do umywalki.
- Zacznijmy od wra e fizycznych. Czy nie wydał ci si ... lepki?
- Dziwnie to okre liłe ... Ale rzeczywi cie, rozł czenie trwało chyba odrobin
dłu ej ni zwykle. Dlaczego pytasz?
- Mam pewien pomysł... Znasz magi Wzorca?
- Tak, ale jestem lepszy w wersji Logrusu.
- Mógłby w wolnej chwili spróbowa obu rodzajów i porówna ?
- Po co?
- Zaczynam mie przeczucia. Powiem ci, jak tylko sprawdz . I znikn ł.
- Cholera - mrukn łem.
Umyłem twarz.
Kiedy wyjrzałem przez okno, za szyb przeleciało kilka nie nych płatków. Z
szuflady biurka wyj łem klucz. Było kilka spraw, które wolałem załatwi
natychmiast.
Wyszedłem na korytarz. Zd yłem zrobi ledwie kilka kroków, gdy
usłyszałem ten d wi k. Przystan łem i nasłuchiwałem. Po chwili ruszyłem dalej,
obok schodów, a d wi k narastał z ka d chwil . Zanim dotarłem do drugiego
korytarza prowadz cego do biblioteki, wiedziałem ju , e wrócił Random. Nikt
inny nie potrafiłby tak b bni ... a gdyby nawet, nie o mieliłby si u y
królewskiej perkusji.
Min łem półotwarte drzwi i skr ciłem za róg. W pierwszym odruchu
chciałem wej , odda mu Klejnot Wszechmocy i spróbowa wytłumaczy , co
zaszło. A potem przypomniałem sobie, co mówiła kiedy Flora: e wszystko, co
uczciwe, szczere i otwarte, tutaj sprowadza kłopoty. Nie chciałbym wierzy , e
wyraziła ogóln zasad . Natomiast ta szczególna sytuacja wymagałaby długich
wyja nie , a ja musiałem dopilnowa innych spraw. Zreszt , mo e w rezultacie
otrzymałbym zakaz zajmowania si niektórymi z nich.
Szedłem dalej, do drzwi jadalni. Zajrzałem szybko i przekonałem si , e jest
pusta. Dobrze. W rodku, po prawej stronie - o ile dobrze pami tałem - była
ruchoma płyta, zasłaniaj ca wn k w murze. Znajdowały si tam szczeble czy
klamry, po których dojd do ukrytego wej cia na balkon biblioteki. Mogłem
tak e zej w dół, do spiralnych schodów i - je li pami mnie nie zawodziła -
100
dalej, do jaski . Miałem nadziej , e nigdy nie b d musiał tego sprawdza . W
ostatnich dniach jednak stałem si kontynuatorem rodzinnych tradycji, tak
wiernym, e postanowiłem nieco poszpiegowa . Kilka niewyra nych zda
podsłuchanych przez otwarte drzwi kazało mi wierzy , e Random nie jest sam.
Je li wiedza rzeczywi cie daje sił , to potrzebowałem ka dej informacji, jaka
tylko wpadnie mi w r ce. Ostatnio nie czułem si zbyt silny.
Owszem, ciana przesun ła si i w jednej chwili byłem ju w rodku,
posyłaj c przodem moje widmowe wiatło. Wspi łem si szybko na szczyt i
wolno, ostro nie uchyliłem płyt . Byłem wdzi czny temu, kto pomy lał o
zamaskowaniu otworu szerokim fotelem. Mogłem stosunkowo bezpiecznie
wygl da zza por czy i miałem dobry widok na północny kraniec sali.
Random b bnił tam na perkusji, a Martin, cały w skórze i ła cuchach,
siedział przed nim i słuchał. Random robił co , czego jeszcze w yciu nie
widziałem: grał pi cioma pałeczkami naraz. Dwie trzymał w dłoniach, dwie pod
pachami i jedn w z bach. W dodatku wymieniał je podczas gry, przesuwał t z
z bów pod prawe rami , tamt do prawej r ki, t z kolei przerzucił do lewej,
trzyman w lewej wsun ł pod lew pach , sk d pałeczka trafiła mu do ust. I ani
na moment nie stracił rytmu. Ten pokaz wywierał niemal hipnotyczny efekt.
Patrzyłem, dopóki nie sko czył. Jego stary zestaw b bnów trudno by uzna za
marzenie perkusisty, całe z przezroczystego plastyku, z talerzami wielko ci tarcz
rycerskich, werblami dookoła, mas tam-tamów i paroma kotłami, a wszystko to
wiec ce jak ognisty kr g Coral. Perkusja Randoma pochodziła z czasów, zanim
jeszcze werble stały si cienkie i nerwowe, kotły zmalały, a talerze zapadły na
akromegali i zacz ły hucze .
- Nigdy czego takiego nie widziałem - usłyszałem głos Martina. Random
wzruszył ramionami.
- Bywałem w ró nych miejscach - stwierdził. - Tego nauczył mnie Freddie
Moore, w latach trzydziestych, w Victorii albo w Village Vanguard. Grał wtedy z
Artem Hodesem i Maxem Kaminskym. Zapomniałem, gdzie to było. Numer
pochodzi jeszcze z czasów wodewilu. Nie mieli wtedy mikrofonów, a o wietlenie
było n dzne. Mówił, e musieli si popisywa takimi zagraniami albo dziwacznie
ubiera , eby publiczno zwracała na nich uwag .
- Szkoda, e musieli tak si podlizywa .
- Tak... adnemu z was, chłopcy, nawet by si nie niło, eby si dziwacznie
ubra albo podrzuca instrument.
Nast piła chwila ciszy. W aden sposób nie mogłem zobaczy wyrazu twarzy
Martina.
Wreszcie...
- Nie o to mi chodziło - powiedział.
- Mnie te nie - odparł Random. Odrzucił trzy pałeczki i znów zacz ł gra .
Oparłem si o cian i słuchałem. Po chwili ze zdumieniem stwierdziłem, e
wł czył si saksofon altowy. Wyjrzałem. Martin stał tyłem do mnie i grał.
Instrument musiał le e na podłodze, schowany za jego krzesłem. W muzyce
wyczułem jakby posmak Ritchiego Cole'a, co mi si podobało, i troch dziwiło. I
cho chciałbym tu zosta , czułem, e nie powinienem, nie w tej chwili. Wycofałem
si , uchyliłem płyt , przeszedłem i zamkn łem j za sob . Opu ciłem si na dół i
101
wyszedłem na zewn trz. Postanowiłem raczej przej przez jadalni , ni znowu
mija drzwi biblioteki. Jeszcze przez spory kawałek słyszałem muzyk i
ałowałem, e nie nauczyłem si od Mandora zakl cia, które zamyka d wi ki w
szlachetnych kamieniach. Chocia nie jestem pewien, jak Klejnot Wszechmocy
potraktowałby Wild Man Blues.
Zamierzałem dotrze a do miejsca, gdzie w pobli u moich pokojów wschodni
korytarz krzy uje si z północnym. Tam chciałem skr ci w lewo, wbiec po
schodach na gór , a do królewskich apartamentów, zastuka do drzwi i zwróci
Klejnot Vialle. Miałem nadziej , e przekonam j , by poczekała na wyja nienia.
Gdyby si nie udało, i tak wolałem tłumaczy si przed ni ni przed Randomem.
Mógłbym sporo opu ci , a ona nie wiedziałaby, o co nale y pyta . Oczywi cie, w
ko cu Random i tak by mnie dopadł. Ale im pó niej, tym lepiej.
Jednak teraz znalazłem si obok pokojów mojego ojca. Wzi łem ze sob
klucz, eby wracaj c zajrze tu z oczywistych dla mnie powodów. Ale e ju
trafiłem w to miejsce, postanowiłem zaoszcz dzi na czasie. Otworzyłem drzwi i
przest piłem próg.
Srebrna ró a znikn ła z wazonu na komodzie. Dziwne. Zrobiłem krok w
tamt stron . Z drugiego pokoju dobiegł d wi k głosów, zbyt cichych, eby
rozró ni słowa. Zamarłem. On mo e tu by . Ale nie mo na przecie wpa do
cudzej sypialni, zwłaszcza e chyba jest tam wi cej ni jedna osoba... szczególnie
je li to sypialnia ojca, a eby si tu dosta , musiałem otworzy zamkni te na klucz
drzwi zewn trzne. Nagle poczułem niezwykłe skr powanie. Chciałem st d uciec, i
to szybko. Odpi łem pas z Grayswandirem w nie całkiem dopasowanej pochwie.
Nie miałem nosi go dłu ej, wi c zawiesiłem na haku w cianie przy drzwiach,
obok krótkiego prochowca, którego przedtem nie zauwa yłem. Potem
wymkn łem si i jak najciszej przekr ciłem klucz w zamku.
Nieprzyjemna sytuacja. Czy by naprawd przychodził tu i wychodził
regularnie, nie zwracaj c niczyjej uwagi? A mo e w jego pokojach dział si
fenomen zupełnie innej natury? Słyszałem czasem pogłoski, e niektóre starsze
komnaty maj sub specie spatium drzwi. Trzeba tylko wiedzie , jak je uaktywni ,
a daj dodatkowy metra oraz dyskretn drog wyj cia i powrotu. O to równie
powinienem zapyta Dworkina. Mo e mam pod łó kiem kieszonkowy
wszech wiat... Nigdy tam nie zagl dałem. Odszedłem pospiesznie. Zwolniłem,
zbli aj c si do zakr tu. Dworkin uwa ał, e posiadanie Klejnotu Wszechmocy
ochroni mnie przed Wzorcem, gdyby ten rzeczywi cie postanowił co mi zrobi . Z
drugiej strony, zbyt długo noszony Klejnot tak e mógł wła cicielowi zaszkodzi .
Poradził mi zatem, ebym troch odpocz ł, a potem przepu cił swój umysł przez
struktur kamienia, tym samym rejestruj c w sobie wy szy poziom Wzorca, a
przy okazji pewn odporno na ataki Wzorca wła ciwego. Interesuj ca hipoteza.
Ale to wszystko: hipoteza. Dotarłem do skrzy owania korytarzy. Skr caj c w
lewo, dojd do schodów; drog na prawo wróc do siebie. Zawahałem si .
Naprzeciw, po przek tnej od rzadko u ywanych pokojów Benedykta, znajdowały
si drzwi do saloniku. Wszedłem tam i usiadłem w ci kim fotelu w k cie.
Chciałem tylko pozby si wrogów, pomóc przyjaciołom, usun swoje imi ze
wszystkich czarnych list, na których si obecnie znajdowało, odszuka ojca i
dogada si jako ze pi c ty'ig . A potem mog si zastanowi nad kontynuacj
102
mojego Wanderjahr. U wiadomiłem sobie, e wszystko to zmusza mnie do
ponownego zadania pytania: o których sprawach chciałem powiedzie
Randomowi?
Pomy lałem o nim, jak w bibliotece gra w duecie ze swym niemal utraconym
synem. Jak słyszałem, był kiedy do dziki, nieodpowiedzialny i samolubny, i
wła ciwie nie chciał władzy nad tym archetypicznym wiatem. Ale ojcostwo,
mał e stwo i wybór Jednoro ca bardzo go zmieniły - pogł biły jego charakter,
kosztem wielu przyjemno ci ycia. W tej chwili miał problemy z konfliktem
kashfa sko-begma skim. Mo liwe, e posun ł si do skrytobójstwa i przystał na
niezbyt korzystny traktat, by zachowa zło on równowag polityczn Złotego
Kr gu. Kto wie, co dzieje si w innych miejscach, co mo e sprowadzi dodatkowe
kłopoty? Czy naprawd chc wci ga tego człowieka w sprawy, które równie
dobrze mog załatwi sam, nie mówi c mu o niczym i nie przysparzaj c
zmartwie ? I odwrotnie, je li mu powiem, mo e wyda pewne zakazy, które
ogranicz moj zdolno reakcji na to, co stało si ostatnio codziennymi urokami
ycia. Mo e te przypomnie pewn kwesti , pomini t wiele lat temu.
Nigdy nie przysi gałem wierno ci Amberowi. Nikt mnie o to nie prosił. Byłem
przecie synem Corwina, przybyłem tu dobrowolnie i mieszkałem przez wiele lat.
Potem wyruszyłem do Cienia-Ziemi, gdzie wielu Amberytów pobierało nauki.
Cz sto wracałem i ze wszystkimi utrzymywałem przyjazne stosunki. Nie
widziałem powodów, eby wyci ga teraz spraw mojego podwójnego
obywatelstwa.
I wolałem, eby nie została wyci gni ta. Nie podobał mi si pomysł
dokonywania wyboru mi dzy Amberem a Dworcami. Nie zrobiłbym tego ani dla
Jednoro ca i W a, ani dla Wzorca i Logrusu, a dla królewskich rodów z obu
dworów chyba te nie.
Wszystko to prowadziło do wniosku, e Vialle nie powinna słysze nawet
skróconej wersji mojej historii. Cokolwiek powiem, kiedy b d musiał
wytłumaczy si szczegółowo. Gdyby jednak Klejnot wrócił na miejsce bez
adnych wyja nie , nikt nie trafiłby do mnie w zwi zku z jego zagini ciem.
Wszystko uło yłoby si jak najlepiej. Jak mógłbym kłama , gdyby nikt mnie o nic
nie pytał?
My lałem dalej. Tak naprawd , to próbuj tylko zm czonemu,
zapracowanemu człowiekowi oszcz dzi brzemienia dodatkowych problemów.
Niczego nie mo e i nie powinien robi w moich sprawach. Konflikt pomi dzy
Wzorcem i Logrusem wydaje si istotny jedynie w sensie metafizycznym. Nie
s dz , by wynikło z niego co dobrego albo złego na poziomie praktycznym. A
gdybym dostrzegł zagro enie, zawsze mog ostrzec przed nim Randoma.
Bardzo dobrze. Dlatego wła nie zdolno rozs dnego my lenia jest taka
przydatna. Zawsze mo na j wykorzysta , by poczu si prawym, a nie - na
przykład - winnym. Przeci gn łem si i rozprostowałem palce.
- Ghost - rzuciłem cicho.
Bez odpowiedzi.
Si gn łem po Atuty, ale ledwie zd yłem ich dotkn , gdy po drugiej stronie
pokoju błysn ł kr g wiatła.
- Słyszałe mnie - stwierdziłem.
103
- Czułem twoje pragnienie - odpowiedział.
- Wszystko jedno. - ci gn łem przez głow ła cuch z Klejnotem. - Jak
my lisz, mógłby to zanie do skrytki w murze obok kominka w królewskiej
sypialni? Tak, eby nikt nie zauwa ył?
- Wolałbym tego nie dotyka - stwierdził Ghost. - Nie wiem, jak jego struktura
wpłynie na moj struktur .
- Trudno. Znajd jaki sposób, eby samemu to załatwi . Ale nadeszła pora,
by sprawdzi pewn hipotez . Gdyby Wzorzec zaatakował, spróbuj mnie
przerzuci w jakie bezpieczne miejsce.
- Oczywi cie.
Poło yłem Klejnot na stoliku.
Po trzydziestu sekundach u wiadomiłem sobie, e czekam na miertelny cios
Wzorca. Rozlu niłem mi nie. Odetchn łem gł boko. Wci byłem cały. Mo e
Dworkin miał racj , e Wzorzec da mi spokój. Mówił te , e b d mógł teraz
przywoływa Wzorzec w Klejnocie, tak samo jak Znak Logrusu. Były pewne
czary, które mo na rzuci jedynie tak metod , cho Dworkin nie poinstruował
mnie, jak si do tego zabra . Uwa ał pewnie, e czarodziej sam powinien
rozpracowa system. Uznałem, e to mo e poczeka . Nie miałem ochoty na
współprac z Wzorcem w którejkolwiek z jego inkarnacji.
- Wzorcu! - zawołałem. - Mo e darujemy sobie spory? Nikt mi nie
odpowiedział.
- On chyba wie, e tu jeste i co wła nie zrobiłe - zauwa ył Ghost. -
Wyczułem jego obecno . Mo e mu ju na tobie nie zale y.
- Mo liwe.
Wyj łem Atuty i przerzuciłem je szybko.
- Z kim chcesz si skontaktowa ? - zapytał Ghost.
- Interesuje mnie Luke - wyja niłem. - Chciałbym sprawdzi , co si z nim
dzieje. Nie wiem te , co z Mandorem. Zakładam, e odesłałe go w bezpieczne
miejsce.
- Najlepsze z mo liwych - zapewnił Ghost. - Tak samo jak królow Jasr . J
te mam sprowadzi ?
- Nie. Nikogo nie masz sprowadza . Chciałbym tylko wiedzie ...
Ghost znikn ł, zanim sko czyłem mówi . Nie byłem pewien, czy jego
gorliwo jest lepsza od poprzedniej zło liwo ci.
Wyj łem kart Luke'a i si gn łem w gł b.
Usłyszałem czyje kroki na korytarzu. Min ły moje drzwi.
Wyczułem wiadomo Luke'a, cho nie odebrałem adnego obrazu.
- Słyszysz mnie, Luke? - upewniłem si .
- Tak - potwierdził. - Co u ciebie, Merle?
- W porz dku. A ty? To była ostra walka...
- Nic mi nie grozi.
- Słysz twój głos, ale nic nie widz .
- Zaciemniłem Atuty. Nie wiesz, jak si to robi?
- Nigdy nie próbowałem. Musisz mnie kiedy nauczy . Hm... A wła ciwie
dlaczego je zaciemniłe ?
- Kto mógłby si skontaktowa i domy li , co planuj .
104
- Je li planujesz wypad komandosów na Amber, b d w ciekły.
- Daj spokój! Wiesz, e z tym sko czyłem. To całkiem inna sprawa.
- My lałem, e jeste wi niem Dalta.
- Mój status nie uległ zmianie.
- Przecie kiedy o mało ci nie zabił, a ostatnio stłukł ci na miazg .
- Za pierwszym razem wpadł w stare zakl cie berserkera. Sharu zastawił je
jako pułapk . Za drugim razem chodziło o interesy. Nic mi nie b dzie. Ale
chwilowo wszystko, co robi , jest ci le tajne. Spiesz si . Na razie.
Obecno Luke'a zanikła.
Kroki zatrzymały si i usłyszałem pukanie do pobliskich drzwi. Po chwili kto
je otworzył, potem zamkn ł. Nie słyszałem adnej rozmowy. Poniewa było to
niedaleko, a najbli sze pokoje nale ały do mnie i do Benedykta, zacz łem si
zastanawia . Benedykta z pewno ci nie ma, a pami tałem, e wychodz c nie
zamkn łem drzwi na klucz. Zatem...
Chwyciłem Klejnot Wszechmocy, przebiegłem przez salonik i znalazłem si na
korytarzu. Sprawdziłem drzwi Benedykta. Zamkni te. Zajrzałem do północno-
połu-dniowego korytarza, wróciłem do schodów i rozejrzałem si dookoła. Nikogo
w polu widzenia. Zawróciłem do siebie i przez chwil nasłuchiwałem kolejno przy
obu drzwiach wej ciowych. Z wn trza nie dochodziły adne d wi ki. Przyszły mi
do głowy tylko dwa inne wytłumaczenia: pokoje Gerarda w bocznym korytarzu, i
Branda, zaraz za moimi. My lałem kiedy , eby zburzy cian - zgodnie z
wprowadzon przez Randoma mod na przebudow i zmian wystroju - i
doł czy je do swoich. W ten sposób miałbym całkiem spore mieszkanie. Jednak
plotka głosiła, e komnaty Branda s nawiedzone, a wycia, jakie niekiedy
słyszałem pó n noc przez ciany, zniech ciły mnie do tego pomysłu.
Przeszedłem korytarzem, zastukałem i szarpn łem za klamki drzwi Branda i
Gerarda. adnej odpowiedzi, jedne i drugie były zamkni te. Dziwna sprawa.
Frakir zacisn ła si lekko, kiedy dotkn łem klamki Branda. Czekałem w
napi ciu przez kilka chwil, ale nie zdarzyło si nic podejrzanego. Miałem ju
uzna jej ostrze enie za reakcj na lad zabł kanego czaru, jakie widywałem
czasem dryfuj ce w tej okolicy... I wtedy zauwa yłem pulsuj cy blask Klejnotu
Wszechmocy.
Uniosłem ła cuch i spojrzałem w gł bi kamienia. Tak, pojawił si obraz.
Zobaczyłem korytarz za rogiem, dwoje moich drzwi, wyra nie widoczny obraz na
cianie mi dzy nimi. Drzwi po lewej stronie - prowadz ce do sypialni - były
obramowane pulsuj c czerwieni . Czy to znaczy, e powinienem ich unika , czy
mo e biec tam jak najszybciej? To s problemy z czarodziejskimi poradami.
Zawróciłem i wyszedłem za róg. Tym razem Klejnot - wyczuwaj c mo e moj
niepewno i uznaj c, e nale y wyra a si bardziej konkretnie - pokazał, jak
zbli am si i otwieram wskazane drzwi. Oczywi cie, wła nie te były zamkni te na
zamek...
Szukałem w kieszeni klucza i my lałem, e nie mog nawet wbiec do rodka z
mieczem w r ku, poniewa wła nie pozbyłem si Grayswandira. Miałem jednak
zawieszone kilka sprytnych zakl . Mo e które z nich mnie ocali, je li sytuacja
rozwinie si niepomy lnie. A mo e nie.
Przekr ciłem klucz i szarpn łem drzwi.
105
- Merle! - pisn ła i zobaczyłem, e to Coral. Stała przy moim łó ku, gdzie
spoczywała jej rzekoma siostra, ty'iga. Szybko schowała r k za plecami. - Ty...
no... zaskoczyłe mnie.
- I vice versa - odpowiedziałem, na co szcz liwie jest odpowiedni zwrot w
thari. - Co tu robisz?
- Wróciłam zawiadomi ci , e znalazłam ojca i opowiedziałam uspokajaj c
histori o Galerii Luster. Tak jak radziłe . Czy w ogóle jest tutaj takie miejsce?
- Jest. Ale nie pisz o nim w przewodnikach. Pojawia si i znika. Czyli ojciec
ju si nie martwi?
- Nie. Ale nie wie, co si dzieje z Nayd .
- Sytuacja si komplikuje.
- Tak.
Czerwieniła si i unikała mojego wzroku. I chyba zdawała sobie spraw , e
dostrzegam jej zakłopotanie.
- Powiedziałam, e mo e Nayda zwiedza pałac, jak ja - mówiła dalej. - I e jej
poszukam.
- Mhm...
Zerkn łem na Nayd . Coral podeszła do mnie natychmiast, poło yła mi dło
na ramieniu i przyci gn ła do siebie.
- My lałam, e byłe pi cy.
- Owszem, byłem. I spałem. A w tej chwili załatwiałem pewne sprawy.
- Nie rozumiem.
- Strumienie czasu - wyja niłem. - Oszcz dzałem. Jestem wypocz ty.
- Fascynuj ce - szepn ła, muskaj c wargami moje usta. - Ciesz si , e
wypocz łe .
- Coral - rzekłem, przytulaj c j lekko. - Nie musisz mnie okłamywa . Wiesz,
e kiedy wychodziła , byłem wyko czony. Musiała wierzy , e b d spał jak
kamie , je li wrócisz tak pr dko.
Chwyciłem j za przegub i wyci gn łem do przodu chowan za plecami r k .
Coral była zadziwiaj co silna. Nie próbowałem nawet przemoc otwiera jej
dłoni, gdy mi dzy palcami widziałem dobrze, co w niej trzyma. To była jedna z
metalowych kul, jakich u ywa Mandor, by rzuca improwizowane zakl cia.
Coral nie cofn ła si .
- Wytłumacz ci - powiedziała, wreszcie patrz c mi w oczy.
- Bardzo prosz . Szczerze mówi c wolałbym, eby wcze niej podj ła t
decyzj .
- Mo e to prawda, co słyszałe : e umarła, a w jej ciele zamieszkał demon -
zacz ła. - Ale ostatnio była dla mnie dobra. W ko cu stała si siostr , jakiej
zawsze pragn łam. A potem sprowadziłe mnie tutaj i zobaczyłam j w takim
stanie... I nie wiedziałam, co chcesz z ni zrobi ...
- Pami taj, Coral, e nigdy bym jej nie skrzywdził - przerwałem. - Mam
wobec niej dług wdzi czno ci za dawne przysługi. Kiedy byłem młody i naiwny,
na Cieniu-Ziemi, kilka razy prawdopodobnie ocaliła mi ycie. Z mojej strony nie
musi si niczego obawia .
Przekrzywiła głow i zmru yła oko.
- Sk d miałam to wiedzie ? Wróciłam w nadziei, e dostan si do rodka, e
106
b dziesz spał gł boko, e potrafi przełama czar, a przynajmniej unie go jako
i z ni porozmawia . Chciałam si przekona , czy jest moj siostr ... czy mo e
czym innym.
Chciałem u cisn jej rami i wtedy u wiadomiłem sobie, e w lewej dłoni
nadal ciskam Klejnot Wszechmocy. Zrealizowałem zamiar praw r k .
- Rozumiem - zapewniłem j . - Fatalnie si zachowałem, pokazuj c ci
nieprzytomn siostr i nie podaj c adnych szczegółów. Mog tylko przeprosi ,
tłumacz c si przem czeniem. Gwarantuj ci, e Nayda nie czuje bólu. Ale w tej
chwili wolałbym raczej nie majstrowa przy zakl ciu. Nie ja je rzuciłem...
Nayda j kn ła cicho. Obserwowałem j przez kilka sekund, ale nic wi cej si
nie zdarzyło.
- Chwyciła t kul w powietrzu? - spytałem. - Nie widziałem jej ostatnio.
Coral pokr ciła głow .
- Le ała jej na piersi. Nayda zasłaniała j r k .
- Sk d ci przyszło do głowy, eby tam szuka ?
- Jej pozycja wydała mi si nienaturalna. To wszystko. Masz.
Wr czyła mi kul . Wzi łem j i zwa yłem w prawej dłoni. Nie miałem poj cia,
jak one działaj . Metalowe kule były dla Mandora tym, czym dla mnie Frakir -
elementem wyj tkowej, osobistej magii, wykutym z jego pod wiadomo ci w sercu
Logrusu.
- Odło ysz j na miejsce? - zapytała Coral.
- Nie - odparłem. - Mówiłem ci ju , e to nie moje zakl cie. Nie wiem, jak
funkcjonuje, i nie chciałbym si nim bawi .
- Merlin...? - Szept... To Nayda, wci z zamkni tymi oczami.
- Porozmawiajmy lepiej w tamtym pokoju - zaproponowałem Coral. - Ale
najpierw rzuc na ni własny czar. To tylko rodek nasenny...
Powietrze za Coral roziskrzyło si i zawirowało. Po moim wzroku musiała
pozna , e dzieje si co niezwykłego, gdy obejrzała si i...
- Merle! Co to jest?
Cofn ła si do mnie, gdy w powietrzu nabrał kształtów złocisty łuk.
- Ghost? - rzuciłem.
- To ja - nadeszła odpowied . - Jasry nie było w miejscu, gdzie j zostawiłem.
Ale sprowadziłem twojego brata.
Pojawił si Mandor, wci ubrany głównie na czarno, z mas
srebrzystobiałych włosów. Spojrzał na Coral i Nayd , potem na mnie, zacz ł si
u miecha , ruszył przed siebie. Nagle przesun ł wzrok i stan ł. Wytrzeszczył
oczy. Jeszcze nigdy nie widziałem l ku na jego twarzy.
- Krwawe Oko Chaosu! - wykrzykn ł, gestem przywołuj c osłon . - Jak je
zdobyłe ?
Cofn ł si o krok. Łuk zwin ł si natychmiast w kaligrafowan , ozdobn
liter „O". Ghost przesun ł si wokół pokoju i zawisł obok mnie.
Nayda usiadła nagle na łó ku i rozejrzała si niespokojnie.
- Merlinie! - krzykn ła. - Nic ci si nie stało?
- Jak dot d nie - zapewniłem. - Nie martw si . Spokojnie. Wszystko w
porz dku.
- Kto majstrował przy moim zakl ciu? - zapytał Mandor. Nayda spu ciła nogi
107
na podłog . Coral zadr ała.
- Wła ciwie to był przypadek - wyja niłem.
Otworzyłem praw dło . Metalowa kula wzleciała natychmiast i pomkn ła do
niego. O włos min ła Coral, która uniosła r ce w pozycji obronnej, klasycznej dla
wi kszo ci sztuk walki. Co prawda nie bardzo wiedziała, przed kim czy przed
czym ma si broni . Dlatego obracała si - Mandor, Nayda, Ghost, i od nowa...
- Spokojnie, Coral - powiedziałem. - Nic ci nie grozi.
- Lewe Oko W a! - krzykn ła Nayda. - Uwolnij mnie, o Bezkształtny, a
oddam ci je!
Frakir tymczasem ostrzegała mnie, e nie wszystko dzieje si tak, jak powinno
- na wypadek, gdybym sam nie zauwa ył.
- O co tu chodzi, do diabła! - wrzasn łem.
Nayda poderwała si , skoczyła do mnie i z t nienaturaln sił demona
wyrwała z r ki Klejnot Wszechmocy. Odepchn ła mnie i wypadła na korytarz.
Potkn łem si , odzyskałem równowag .
- Zatrzymaj t ty'ig - zawołałem. Ghostwheel z błyskiem przemkn ł obok
mnie, a tu za nim kule Mandora.
108
Rozdział 10
Ja byłem nast pny w korytarzu. Skr ciłem w lewo i pu ciłem si biegiem.
Ty'iga jest mo e szybka, ale ja tak e.
- My lałem, e masz mnie broni ! - krzykn łem za ni .
- To ma pierwsze stwo - odpowiedziała. - Nawet przed rozkazami twojej
matki.
- Co? - Nie mogłem uwierzy . - Matki?
- Narzuciła mi misj , by opiekowa si tob , kiedy wyjechałe do szkoły -
tłumaczyła w biegu. - To przełamało czar! Nareszcie wolna!
- Niech to diabli - podsumowałem.
Nagle, kiedy zbli ała si ju do schodów, z przodu pojawił si Znak Logrusu -
wi kszy, ni kiedykolwiek przywołałem. Przesłaniał korytarz od ciany do ciany,
wzburzony, rozpostarty, migaj cy iskrami, wyci gaj cy macki, otoczony
czerwon mgł gro by. Taka manifestacja wymagała sporego tupetu tutaj, w
Amberze, na terenie Wzorca. Dlatego wiedziałem, e stawka jest wysoka.
- Przyjmij mnie, Logrusie! - zawołała. - Nios ci Oko W a!
I Logrus rozchylił si przed ni , otworzył ognisty tunel w samym centrum.
Sk d wiedziałem, e drugim ko cem nie si ga do miejsca poło onego dalej w
tym korytarzu.
Wtedy jednak co powstrzymało Nayd , jakby nagle trafiła na szklan
przegrod . Zesztywniała wyprostowana. Trzy l ni ce kule Mandora zacz ły
orbitowa wokół jej kataleptycznej postaci.
Jaka siła pchn ła mnie z tyłu i przewróciła na cian . Odruchowo zasłoniłem
głow ramieniem i obejrzałem si .
Wizerunek samego Wzorca, wielki jak Znak Logrusu, pojawił si wła nie
niecały metr za mn i mniej wi cej w równej jak Logrus odległo ci od Naydy. Jak
w nawiasy uj li dam , czy ty'ig , zamkn li mi dzy biegunami istnienia, je li
mo na tak powiedzie , przypadkiem ujmuj c równie mnie. Obszar bli szy
Wzorca rozja nił si jak słoneczny ranek, gdy przeciwny koniec przypominał
pos pny zmierzch. Czy by chcieli na nowo odegra Wielki Wybuch/Kolaps? Ze
mn w roli przypadkowego i chwilowego wiadka?
- Tego... Wasze Wysoko ci... - zacz łem. Czułem si w obowi zku przekona
ich, eby zrezygnowali. ałowałem, e nie jestem Lukiem, który byłby mo e do
tego zdolny. - To idealny moment, by zatrudni bezstronnego arbitra. Tak si
składa, e mam wyj tkowe kwalifikacje. Musicie zauwa y ...
Złocisty kr g, w którym poznałem Ghostwheela, opadł nagle nad głow
Naydy i wyci gn ł si w rur . Wsun ł si w orbity kul Mandora i musiał si jako
uodporni na siły, które sob reprezentowały - zwolniły bowiem, zakołysały si i
wreszcie opadły na podłog . Dwie uderzyły w cian przede mn , trzecia
potoczyła si ze schodów na prawo.
Oba Znaki ruszyły ku sobie, a ja przesun łem si szybko, by zachowa
dystans do Wzorca.
- Nie zbli ajcie si , koledzy - oznajmił nagle Ghostwheel. - Trudno
przewidzie , co zrobi , je li przez was stan si jeszcze bardziej nerwowy ni w
tej chwili.
109
Znaki Mocy zatrzymały si . Zza zakr tu korytarza usłyszałem pijacki głos,
piewaj cy jak spro n piosenk . To Droppa zbli ał si do nas. Nagle ucichł.
Min ła długa chwila i zacz ł Rock of Ages, ale głosem o wiele, wiele słabszym.
Potem przerwał znowu, rozległ si głuchy łoskot i brz k tłuczonego szkła.
Pomy lałem, e z tej odległo ci potrafi chyba si gn my l do Klejnotu. Nie
byłem jednak pewien, co zdołam tym osi gn , zwłaszcza e adna z czterech
głównych postaci spektaklu nie była człowiekiem.
Poczułem mu ni cie atutowego kontaktu.
- Tak? - szepn łem. Odpowiedział mi głos Dworkina.
- Je li masz jak władz nad t rzecz - powiedział - wykorzystaj j , by
Logrus nie zdobył Klejnotu.
W tej wła nie chwili z czerwonego tunelu zabrzmiał zgrzytliwy głos, z sylaby
na sylab zmieniaj cy barw i wysoko .
- Zwró Oko Chaosu - za dał. - Jednoro ec odebrał je W owi, kiedy
walczyli u zarania. Zostało skradzione. Zwró je. Zwró je.
Nie powróciło bł kitne oblicze, jakie widziałem niedawno nad Wzorcem.
Rozległ si za to głos, który wtedy słyszałem.
- Zapłacono za nie krwi i cierpieniem. Tytuł przeszedł w inne r ce.
- Klejnot Wszechmocy i Oko Chaosu, czy te Oko W a, to ró ne nazwy tego
samego kamienia? - upewniłem si .
- Tak - potwierdził Dworkin.
- Co si stanie, je li W je odzyska?
- Prawopodobnie sko czy si wszech wiat.
- Aha - mrukn łem.
- Co mi proponujecie w zamian? - zapytał Ghost.
- Bezczelna konstrukcja - zaintonował głos Wzorca.
- Impertynencki artefakt - zagrzmiał Logrus.
- Darujcie sobie komplementy - odparł Ghost. - Zaproponujcie co , na czym
by mi zale ało.
- Mog ci go wydrze sił - odpowiedział Wzorzec.
- Mog roznie ci na cz ci i zniszczy je w jednej chwili - oznajmił Logrus.
- Ale tego nie zrobicie. Poniewa taka koncentracja uwagi i energii
odsłoniłaby ka dego z was na atak drugiego.
W my lach usłyszałem chichot Dworkina.
- Wytłumaczcie, dlaczego musiało doj do tej konfrontacji - mówił dalej
Ghost. - Po tylu wiekach.
- Równowaga przechyliła si na moj niekorzy w rezultacie niedawnych
działa tego zdrajcy - wyja nił Logrus.
Ogie zapłon ł mi nad głow , zapewne by wskaza , o jakim zdrajcy mowa.
Poczułem sw d palonych włosów i stłumiłem płomienie.
- Chwileczk ! - zawołałem. - Nie miałem adnego wyboru!
- Pozwolono ci wybiera - zahuczał Logrus. - I wybrałe !
- Tak uczynił - odpowiedział Wzorzec. - Ale posłu yło to jedynie
przywróceniu równowagi, któr wcze niej przechyliłe na swoj korzy .
- Przywróceniu! To nadmierna kompensacja! Teraz szala przechyliła si w
twoj stron ! Poza tym przypadkiem wychylił j w moj ojciec zdrajcy. - Znowu
110
błysn ła kula ognia i znowu j odbiłem. - To nie było moje dzieło.
- Na pewno wpłyn łe na niego.
- Je eli zdołasz dostarczy mi Klejnot - o wiadczył Dworkin - usun go poza
zasi g ich obu. Dopóki ta sprawa nie zostanie zako czona.
- Nie wiem, czy potrafi go odzyska - odparłem. - Ale b d pami tał.
- Oddaj je mnie - zwrócił si Logrus do Ghosta. - A wezm ci ze sob jako
Pierwszego Sług .
- Jeste procesorem danych - rzekł Wzorzec. - Dam ci wiedz , jakiej nie
posiada nikt w Cieniu.
- Dam ci władz - wtr cił Logrus.
- Nie jestem zainteresowany - stwierdził Ghost. Złocisty walec zawirował i
znikn ł.
Nie było Klejnotu, dziewczyny, niczego.
Logrus zahuczał, Wzorzec zawarczał, i oba znaki ruszyły, by spotka si
gdzie w okolicy pierwszego pokoju Bleysa.
Rzuciłem wszelkie mo liwe zakl cia ochronne. Czułem, e z tyłu Mandor robi
podobnie. Zasłoniłem głow , podci gn łem kolana pod brod i...
Spadałem poprzez jaskraw , bezgło n eksplozj . Uderzały we mnie odpryski
gruzu. Z kilku stron. Miałem uczucie, e to koniec i e umr , nie maj c okazji
podzieli si ze wiatem pogl dami na natur rzeczywisto ci: Wzorzec nie dbał o
dzieci Amberu ani troch bardziej ni Logrus o tych z Dworców Chaosu. Moce
przejmowały si mo e sob , przeciwnikiem, podstawowymi zasadami kosmosu,
Jednoro cem i W em, których prawdopodobnie były geometrycznymi
manifestacjami. Nie obchodziłem ich ja ani Coral, ani Mandor, pewnie nawet nie
Oberon ani sam Dworkin. Byli my całkiem bez znaczenia, w najlepszym razie
narz dzia, cz sto irytuj ce przeszkody, do wykorzystania lub zniszczenia zale nie
od sytuacji...
- Podaj mi r k - odezwał si Dworkin. Zobaczyłem go jak podczas poł czenia
przez Atut. Wyci gn łem r k i...
...upadłem ci ko u jego stóp, na kolorowy dywan rzucony na kamienn
posadzk , w komorze bez okien, jak opisał mi kiedy ojciec. Pełno tu było
ksi ek i egzotycznych obiektów; o wietlały to wszystko misy blasku, zawieszone
w powietrzu bez adnych widocznych podpór.
- Dzi ki - mrukn łem. Wstałem wolno, otrzepałem si , potarłem obolałe lewe
udo.
- Pochwyciłem ton twoich my li - stwierdził Dworkin. - To jeszcze nie
wszystko.
- Jestem pewien. Ale czasem lubi by t pakiem. Ile było prawdy w tym, co
zarzucały sobie Moce?
- Och, wszystko. Z ich punktu widzenia. Najtrudniejsze do zrozumienia s ich
interpretacje działa przeciwnika. A tak e to, e ka de wyja nienie mo na cofn
jeszcze o krok wstecz... Na przykład fakt, e p kni cie Wzorca wzmocniło Logrus,
do faktu, e Logrus prawdopodobnie zach cił Branda do działania. Ale z kolei
Logrus mo e twierdzi , e to odwet za Dzie Połamanych Gał zi, kilkaset lat
temu.
- Nie słyszałem o tym - przyznałem. Wzruszył ramionami.
111
- Nic dziwnego. Nie była to szczególnie wa na sprawa... jedynie dla nich.
Próbuj ci wytłumaczy , e w ten sposób tworzy si niesko czony ci g,
zmierzaj cy a do pierwszych przyczyn, a te nigdy nie s godne zaufania.
- Jakie wi c istnieje rozwi zanie?
- Rozwi zanie? To nie jest lekcja. Nie ma rozwi zania, które miałoby jakie
znaczenie... Chyba e dla filozofa. To znaczy adnego, które mo na by zastosowa
w praktyce.
Ze srebrnej butelki nalał mi mały kubek zielonego płynu.
- Wypij to - polecił.
- Troch za wcze nie, jak dla mnie.
- To nie dla orze wienia. To lekarstwo - wyja nił. - Nie wiem, czy zdajesz sobie
z tego spraw , ale jeste w szoku.
Wlałem ciecz do gardła. Piekła jak alkohol, ale chyba go nie zawierała. W
ci gu kilku minut poczułem, e si rozlu niam w miejscach, których nawet nie
podejrzewałem o napi cie.
- Coral, Mandor... - zacz łem.
Skin ł r k . Opadła l ni ca kula, zbli yła si . Rozpalił powietrze na wpół
znajomym gestem i obj ło mnie co jakby Znak Logrusu bez Logrusu. Wewn trz
kuli pojawił si obraz.
Zniszczeniu uległa spora cz korytarza, w którym doszło do starcia, razem
ze schodami, pokojami Benedykta i mo liwe, e równie Gerarda. A tak e pokoje
Bleysa, cz moich i salonik, gdzie siedziałem jeszcze niedawno. Znikn ł
północno-wschodni róg biblioteki, podłoga i sufit. Poni ej widziałem, e
ucierpiały te kuchnia i zbrojownia, mo e jeszcze co po drugiej stronie.
Spojrzałem w gór - magiczne kule wspaniale si akomodowały - i zobaczyłem
niebo. To znaczy, e wybuch przebił drugie i trzecie pi tro, by mo e uszkodził
królewski apartament, schody na górze, niewykluczone, e równie laboratorium
i nie wiadomo co jeszcze.
Na skraju przepa ci, w pobli u czego , co niedawno było kwater Bleysa albo
Gerarda, stał Mandor. Najwyra niej złamał r k i wsun ł dło za swój szeroki
czarny pas. Coral opierała si o jego lewe rami ; twarz miała pokrwawion . Nie
jestem pewien, czy była całkiem przytomna. Lew r k Mandor podtrzymywał j
w talii, a wokół obojga kr yła metalowa kula. Po przek tnej, z drugiej strony
przepa ci, na grubej poprzecznej belce niedaleko otworu w cianie biblioteki, stał
Random. Martin, o ile dobrze widziałem, stan ł na stosie gruzu, z tyłu i troch
ni ej. Wci trzymał swój saksofon. Random sprawiał wra enie mocno
zirytowanego i chyba co krzyczał.
- D wi k! D wi k! - powiedziałem. Dworkin machn ł r k .
- ...rzony Lord Chaosu rozwala mi pałac! - wrzeszczał Random.
- Kobieta odniosła rany, wasza wysoko - odpowiedział Mandor.
Random przesun ł dłoni po twarzy. Potem spojrzał w gór .
- Je li jest jaki prosty sposób, eby przetransportowa j do mnie, to Vialle
doskonale si orientuje w pewnych dziedzinach medycyny - o wiadczył
spokojniejszym głosem. - Ja zreszt te .
- Gdzie to jest, wasza wysoko ? Random wychylił si i wskazał w gór .
- Wygl da na to, e do wej cia drzwi nie b d ci potrzebne... Ale nie jestem
112
pewien, czy przetrwało do schodów, eby si tam dosta . Ani gdzie mo na
przej , je li nawet zostało.
- Poradz sobie - uspokoił go Mandor.
Nadleciały dwie dodatkowe kule i ustawiły si na dziwacznych orbitach wokół
niego i Coral. Po chwili oboje wznie li si w powietrze i popłyn li wolno w stron
wskazanego przez Randoma otworu.
- Zaraz tam b d ! - krzykn ł za nimi Random. Wygl dał, jakby chciał jeszcze
co doda , ale spojrzał na zniszczenia, opu cił głow i odwrócił si . Zrobiłem to
samo.
Dworkin podał mi kolejn dawk zielonego lekarstwa. Wypiłem. Oprócz
wszystkiego innego, działało te jak rodek uspokajaj cy.
- Musz tam i - oznajmiłem. - Lubi t dziewczyn i chc si upewni , e nic
jej nie grozi.
- Z pewno ci mógłbym ci tam posła - odparł Dworkin. - Chocia nie mam
poj cia, co mo esz dla niej zrobi takiego, czego nie zrobi inni. By mo e
rozs dniej sp dziłby czas, poszukuj c tego sztucznego bł dnego rycerza,
Ghostwheela. Trzeba go przekona , eby zwrócił Klejnot Wszechmocy.
- Zgoda. Ale najpierw chc zobaczy Coral.
- Twoje przybycie doprowadzi do sporego opó nienia, poniewa zechc
pozna twoje wyja nienia.
- Nie obchodzi mnie to - stwierdziłem.
- Jak chcesz. Jedn chwileczk .
Z haka w cianie zdj ł co , co wygl dało jak ró d ka w futerale. Zawiesił j u
pasa. Potem otworzył niewielk szafk i z szuflady wyj ł płaskie, wykładane
skór pudełko. Grzechotało metalicznie, kiedy wsuwał je do kieszeni. Mała
szkatułka znikn ła w r kawie bez adnego d wi ku.
- Chod za mn - rzucił bior c mnie za r k .
Prowadził w najciemniejszy k t pomieszczenia, gdzie wcze niej nie
zauwa yłem wysokiego lustra w niezwykłej ramie. Odbijało do dziwacznie: z
odległo ci ukazywało nas i wn trze z idealn czysto ci , ale im bardziej si do
niego zbli ali my, tym obrazy stawały si bardziej mgliste. Widziałem, e
nadchodzi to, co ma nadej . Mimo to drgn łem, kiedy Dworkin - id cy o krok
przede mn - wst pił w zamglon powierzchni i poci gn ł mnie za sob .
Potkn łem si i odzyskałem równowag w zachowanej połowie zniszczonych
królewskich apartamentów, przed dekoracyjnym zwierciadłem. Dworkin stał
przede mn i wci trzymał mnie za r k . Widziałem jego profil, który był w
pewien sposób karykatur mojego. Ło e przesuni to pod wschodni cian , dalej
od zburzonego rogu i wielkiej wyrwy w miejscu zaj tym kiedy przez podłog .
Random i Vialle stali plecami do nas, pochyleni nad Coral. Le ała na kapie i
chyba była nieprzytomna. Mandor siedział w fotelu u stóp ło a i pierwszy
zauwa ył nasz obecno . Skin ł nam głow .
- Jak... jak ona si czuje? - spytałem.
- Wstrz s - wyja nił. - I uszkodzenie prawego oka.
Random odwrócił si . Cokolwiek chciał mi powiedzie , zamarło mu na
wargach, gdy dostrzegł mojego towarzysza.
- Dworkin! - zawołał. - To ju tak długo. Nie wiedziałem, czy jeszcze yjesz.
113
Czy... czy jeste zdrowy? Karzeł parskn ł miechem.
- Rozumiem, o co ci chodzi, i jestem zdrów na umy le - oznajmił. - A teraz
zbadam t dam .
- Oczywi cie. - Random odsun ł si .
- Merlinie - polecił Dworkin. - Sprawd , czy uda ci si znale to twoje
urz dzenie... Ghostwheela. Popro , eby zwrócił wypo yczony artefakt.
- Rozumiem. - Si gn łem po Atuty.
Po chwili pod ałem ju my l coraz dalej, dalej...
- Dobr chwil temu wyczułem twoje zamiary, tato.
- Masz Klejnot czy nie?
- Tak. Wła nie z nim sko czyłem.
- Sko czyłe ?
- Sko czyłem z niego korzysta .
- A w jaki sposób... korzystałe ?
- Je li dobrze ci zrozumiałem, transfer własnej ja ni przez kryształ powinien
w pewnej mierze chroni przed Wzorcem. Zastanawiałem si , czy podziała to na
istot idealnie syntetyzowan , tak jak ja.
- Ładna nazwa: idealnie syntetyzowana. Sk d j wzi łe ?
- Sam wymy liłem, kiedy szukałem najwła ciwszego okre lenia.
- Mam przeczucie, e Klejnot ci odrzucił.
- Nie odrzucił.
- Naprawd przebyłe w nim cał drog ?
- Tak.
- I jaki wywarła efekt?
- Trudno to oceni . Z pewno ci zmieniła si moja percepcja. Niełatwo mi
wyja ni ... Przemiana jest subtelna, na czymkolwiek by polegała.
- Fascynuj ce. Czy potrafisz na odległo przenie wiadomo do Klejnotu?
- Tak.
- Kiedy sko cz si nasze kłopoty, musz ci znowu przetestowa .
- Ch tnie si dowiem, co uległo zmianie.
- A tymczasem Klejnot jest nam potrzebny tutaj.
- Ju przechodz .
Powietrze zamigotało.
Ghostwheel zjawił si jako srebrny kr ek, po rodku którego l nił Klejnot
Wszechmocy. Zdj łem go i zaniosłem Dworkinowi, który nawet na mnie nie
spojrzał, kiedy go odbierał. Zerkn łem na twarz Coral i natychmiast tego
po ałowałem. Odwróciłem głow .
Wróciłem do Ghosta.
- Gdzie Nayda? - spytałem.
- Nie jestem pewien - odparł. - Kiedy odebrałem jej Klejnot, poprosiła, ebym
j tam zostawił... Niedaleko kryształowej groty.
- Co robiła?
- Płakała.
- Dlaczego?
- Przypuszczam, e nie wypełniła adnej ze swych yciowych misji. Miała ci
ochrania , chyba e jaki zwariowany przypadek da jej szans zdobycia
114
Klejnotu. W takiej sytuacji pierwsza dyrektywa przestawała obowi zywa . I tak
si stało, tylko e ja pozbawiłem j kamienia. Teraz ju nic jej nie wi e.
- Powinna by szcz liwa, e w ko cu odzyskała wolno . Nie z własnego
wyboru podj ła si obu tych zada . Mo e wróci do siebie i zaj si wszystkim
tym, co robi beztroskie demony za Kra cowym Murem.
- Niezupełnie, tato.
- Nie rozumiem.
- Ona chyba utkn ła w tym ciele. Najwyra niej nie mo e go zwyczajnie
porzuci , jak to robiła z poprzednimi. Ma to jaki zwi zek z brakiem głównego
lokatora.
- Hm... Przypuszczam, e mogłaby... no... zako czy istnienie i w ten sposób
si uwolni .
- Proponowałem jej to. Nie jest pewna, czy to si uda. Mo e zgin wraz z
ciałem, skoro tak mocno jest z nim zwi zana.
- Zatem wci przebywa w okolicach groty?
- Nie. Zachowała moc ty'igi, a to czyni j w pewnym sensie istot magiczn .
Chyba odeszła gdzie w Cie , kiedy ja eksperymentowałem w grocie z Klejnotem.
- Dlaczego w grocie?
- Przecie tam si chowasz, kiedy chcesz zrobi co potajemnie.
- Fakt. W takim razie jak mogłem si z tob poł czy ?
- Wła nie sko czyłem do wiadczenie i wyszedłem. Szukałem jej, kiedy si
odezwałe .
- My l , e powiniene wróci i jeszcze troch poszuka .
- Po co?
- Poniewa mam wobec niej dług wdzi czno ci za przeszłe usługi... nawet je li
zmusiła j do tego moja matka.
- Oczywi cie. Ale nie mam pewno ci, czy potrafi j znale . Istoty magiczne
trudniej wy ledzi ni materialne.
- Przynajmniej spróbuj. Chc wiedzie , dok d trafiła i czy mog co dla niej
zrobi . Mo e twoja nowa percepcja ułatwi ci zadanie.
- Zobaczymy - rzucił na po egnanie i znikn ł. Byłem załamany. Jak zareaguje
Orkuz, my lałem. Jedna córka ranna, druga op tana przez demona i zagubiona
w Cieniu. Podszedłem do ło a i oparłem si o fotel Mandora. Podniósł lew r k i
cisn ł mnie za rami .
- Pewnie w tym swoim wiecie Cienia nie uczyłe si nastawiania ko ci? -
zapytał.
- Raczej nie.
- Szkoda - mrukn ł. - Musz czeka na swoj kolej.
- Mo emy przeatutowa ci gdzie , gdzie zajm si tym od razu. - Si gn łem
po karty.
- Nie. Chc zobaczy , jak sprawy potocz si tutaj.
Rozmawiaj c zauwa yłem, e Random dyskutuje z kim przez Atut. Vialle
stała obok, jakby osłaniała go przed otworem w cianie i tym, co mo e si stamt d
wynurzy . Dworkin nadal pracował nad twarz Coral, własnym ciałem
zasłaniaj c operacj .
- Mandorze - zacz łem. - Wiedziałe , e moja matka posłała ty'ig , eby
115
czuwała nade mn ?
- Tak - potwierdził. - Demon mi to powiedział, kiedy wyszedłe z pokoju.
Cz zakl cia nie pozwalała ci tego zdradzi .
- Czy miała tylko mnie chroni , czy równie szpiegowała?
- Tego nie wiem. Nie mówili my o tym. Ale zauwa , e Dara słusznie si
obawiała. Naprawd groziło ci niebezpiecze stwo.
- My lisz, e wiedziała o Luke'u i Jasrze?
Chciał wzruszy ramionami, skrzywił si i zrezygnował.
- I znowu nie wiem tego na pewno. Gdyby tak było, nie potrafi odpowiedzie
równie na nast pne pytanie: sk d wiedziała. Wystarczy?
- Wystarczy.
Random zakrył Atut, ko cz c rozmow . Potem odwrócił si i przez chwil
spogl dał na Vialle. Zdawało si , e chce jej co powiedzie , zastanowił si ,
odwrócił wzrok. Popatrzył na mnie. W tym momencie Coral j kn ła. Poderwałem
si i przestałem go obserwowa .
- Chwileczk , Merlinie! - zawołał Random. - Zanim znów gdzie pobiegniesz.
Spojrzałem mu w oczy. Tudno powiedzie , czy był zagniewany, czy tylko
ciekawy. Zmarszczone brwi i przymru one oczy mogły sugerowa jedno i drugie.
- Tak, sir?
Zbli ył si , chwycił mnie za łokie i odci gn ł od ło a. Poprowadził do drzwi
s siedniego pokoju.
- Vialle, wypo yczam na chwil twoj pracowni - o wiadczył.
- Oczywi cie - zgodziła si .
Random wprowadził mnie do rodka i zamkn ł za nami drzwi. W drugim
ko cu pracowni le ało rozbite popiersie Gerarda. To, nad czym chyba pracowała
obecnie - wielonogi morski potwór, jakiego nigdy jeszcze nie widziałem -
zajmował cz robocz po przeciwnej stronie pomieszczenia.
Random odwrócił si nagle i spojrzał na mnie z uwag .
- Czy orientujesz si w stosunkach begma sko-kashfa skich? - zapytał.
- Mniej wi cej - przytakn łem. - Bili zrobił mi krótki wykład. Eregnor i w
ogóle.
- Mówił ci, e chcemy wprowadzi Kashf do Złotego Kr gu? I rozwi za
problem Eregnoru, uznaj c prawa Kashfy do tego regionu?
Nie spodobał mi si ton jego pytania. Nie chciałem pakowa Billa w kłopoty.
Kiedy rozmawiali my, ta sprawa była jeszcze tajemnic . A wi c...
- Obawiam si , e nie zapami tałem wszystkich szczegółów.
- W ka dym razie takie mieli my plany - stwierdził Random. - Na ogół nie
udzielamy tego typu gwarancji... kiedy spełnia si dania jednego kraju kosztem
drugiego, z którym te mamy traktat. Ale Arkans, diuk Shadburne, w pewnym
sensie trzymał nas na muszce. Dla naszych celów był najlepszym kandydatem na
głow pa stwa. Otworzyłem mu drog do tronu, kiedy ta ruda suka nie mogła mu
ju przeszkodzi . Wiedział, e mo e mnie troch przycisn ... skoro ryzykuje,
przyjmuj c koron po podwójnej przerwie w linii sukcesji. Poprosił o Eregnor,
wi c mu go oddałem.
- Rozumiem - mrukn łem. - Wszystko z wyj tkiem tego, jaki to ma zwi zek ze
mn .
116
- Koronacja miała si odby dzisiaj. Wła ciwie zaraz miałem si przebra i
przeatutowa na uroczysto ...
- U yłe czasu przeszłego - zauwa yłem, by wypełni jako cisz .
- W samej rzeczy... w samej rzeczy... - wymruczał. Przeszedł kilka kroków,
oparł stop o rozbite pos gi, zawrócił. - Dobry diuk jest teraz albo martwy, albo
w wi zieniu.
- I koronacji nie b dzie? - odgadłem.
- Au contraire - odparł Random, wpatruj c si we mnie z uwag .
- Poddaj si . Powiedz, o co chodzi.
- Dzisiaj o wicie nast pił przewrót.
- Pałacowy?
- Mo e te . Ale wsparty zewn trzn sił militarn .
- A co robił w tym czasie Benedykt?
- Wczoraj, tu przed powrotem do domu, nakazałem mu wycofa ołnierzy.
Sytuacja wydawała si ustabilizowana. A jednostki Amberu, stacjonuj ce w
mie cie podczas koronacji, nie robiłyby najlepszego wra enia.
- To prawda - przyznałem. - A wi c kto wszedł do miasta niemal w tej samej
chwili, kiedy Benedykt si wycofał. Załatwił przyszłego króla, a miejscowe siły
porz dkowe nawet nie pomy lały, e to nieładnie?
Random wolno pokiwał głow .
- Mniej wi cej tak. A teraz pomy l, dlaczego było to mo liwe?
- Mo e nie byli całkiem niezadowoleni z takiego rozwoju sytuacji?
Random u miechn ł si i pstrykn ł palcami.
- Brawo - pochwalił. - Mo na by pomy le , e wiedziałe , co ma si zdarzy .
- I mo na by si przy tym pomyli - odparłem.
- Dzisiaj twój były szkolny kolega, Lukas Raynard, zostanie Rinaldem I,
królem Kashfy.
- Niech mnie licho! Nie miałem poj cia, e zale y mu na tym stanowisku. I co
masz zamiar zrobi ?
- Chyba daruj sobie udział w koronacji.
- Chodziło mi o bardziej długoterminowe plany. Random westchn ł i odwrócił
si , kopi c gruz.
- Chcesz wiedzie , czy wy l tam Benedykta, eby odebrał mu władz ?
- Krótko mówi c: tak.
- To by fatalnie wpłyn ło na nasz opini . To, czego dokonał Luke, nie
odbiega zbytnio od tej romantycznej wizji polityki, jak uprawia si w tym
regionie. Wkroczyli my, eby pomóc w rozwi zaniu problemu, który bardzo
szybko prowadził do całkowitego chaosu. Mogliby my wróci i spróbowa jeszcze
raz, gdyby chodziło o pucz jakiego zwariowanego generała albo arystokraty z
iluzj własnej wielko ci. Ale Luke ma prawa do tronu, o wiele silniejsze ni
Shadburne. Jest te popularny, młody i umie si pokaza . W przeciwie stwie do
poprzedniej interwencji, tym razem nie mamy pretekstu. Mimo to byłem ju
skłonny zaryzykowa opini agresora, eby nie dopu ci do władzy syna tej
krwio erczej dziwki. A wtedy mój człowiek w Kashfie donosi, e Vialle wzi ła go
pod opiek . Spytałem j . Twierdzi, e to prawda i e ty przy tym byłe .
Wytłumaczy mi, jak tylko zako czy si operacja. Dworkin mo e potrzebowa jej
117
empatycznych uzdolnie . Ale ja nie mog czeka . Powiedz, jak do tego doszło.
- Ale najpierw ty mi co powiedz.
- To znaczy?
- Jaka armia wyniosła Luke'a do władzy?
- Najemnicy.
- Dalta?
- Tak.
- W porz dku. Luke odwołał wendet przeciwko rodowi Amber - oznajmiłem.
- Zrobił to z własnej woli, po rozmowie z Vialle. Wczoraj w nocy. Wtedy dała mu
pier cie . Uznałem, e próbuje go uchroni przez Julianem, jako e wybierali my
si wła nie do Ardenu.
- W zwi zku z tak zwanym ultimatum Dalta, dotycz cym Luke'a i Jasry?
- Zgadza si . Nie przyszło mi do głowy, e to podst p, eby Luke i Dalt mogli
si spotka i dokona przewrotu. To by znaczyło, e nawet pojedynek był
udawany... Kiedy teraz si nad tym zastanawiam, to rzeczywi cie, Luke i Dalt
mieli okazj porozmawia przed walk .
Random uniósł dło .
- Zaczekaj - rzucił. - Wró i opowiedz mi wszystko od pocz tku.
- Dobrze.
I tak zrobiłem. Zanim sko czyłem, obaj niezliczon ilo razy okr yli my
pracowni .
- Wiesz... - mrukn ł. - Cała ta sprawa wygl da, jakby Jasra wszystko
zaplanowała... Zanim jeszcze rozpocz ła karier w roli mebla.
- Przyszło mi to do głowy - zgodziłem si w nadziei, e nie b dzie wypytywał o
jej obecne poło enie. A im dłu ej my lałem o jej reakcji na wiadomo ci o Luke'u,
zaraz po naszym ataku na Twierdz , tym bardziej nabierałem przekonania, e
nie tylko wiedziała, co si dzieje, ale te kontaktowała si z Lukiem pó niej ni ja.
- Ładnie to załatwili - przyznał Random. - Dalt musiał wykonywa
wcze niejsze rozkazy. Nie wiedział, jak ci gn Luke'a ani jak odszuka Jasr ,
by otrzyma nowe polecenia. Zaryzykował ten szturm na Amber. Benedykt mógł
przecie znowu go rozbi , równie skutecznie albo nawet lepiej ni poprzednio.
- Fakt. Trzeba przyzna , e nie brakuje mu tupetu. To równie oznacza, e
Luke musiał szybko my le i podczas krótkiej rozmowy w Ardenie zaplanował t
sfingowan walk . To on wydawał rozkazy, a my uwierzyli my, e jest wi niem.
Dzi ki temu nie podejrzewali my nawet, e zagrozi Kashfie... Chocia taki
wła nie miał zamiar. Mo na tak tłumaczy wypadki.
- A mo na je tłumaczy inaczej?
- Sam powiedziałe , e nie bez podstaw da tronu. Co zamierzasz?
Random rozmasował skronie.
- Wyjazd tam i przeszkodzenie w koronacji byłoby posuni ciem wyj tkowo
niepopularnym - uznał. - Przede wszystkim jednak jestem ciekawy. Mówiłe , e
ten chłopak jest wielkim kanciarzem. Czy oszustwem skłonił Vialle, by wzi ła go
pod opiek ?
- Nie, na pewno nie - zapewniłem. - Jej gest zaskoczył go równie mocno jak
mnie. Odwołał wendet , poniewa uznał, e pom cił honor ojca, e był
wykorzystywany przez matk , a tak e z przyja ni dla mnie. Zrobił to bez
118
adnych dodatkowych warunków. S dz , e dała mu pier cie , aby wendeta
sko czyła si naprawd i nikt z nas nie zacz ł na niego polowa .
- To do niej podobne - przyznał Random. - Gdybym był przekonany, e jako
j wykorzystał, załatwiłbym go osobi cie. Ale nieumy lnie postawił mnie w
niezr cznej sytuacji, wi c jako to prze yj . Wystawiam Arkansa na tron, a w
ostatniej chwili obala go kto , kogo wzi ła w opiek moja ona... To wygl da
niemal, jakby trwały jakie spory tutaj, w centrum wszystkich rzeczy. Nie
chciałbym sprawia takiego wra enia.
- Mam przeczucie, e Luke b dzie nam przychylny. Znam go dobrze i wiem,
e rozumie takie niuanse. S dz , e Amberowi łatwo b dzie nawi za z nim
stosunki na wszystkich poziomach.
- Jestem pewien. Dlaczego by nie?
- Nie ma adnych powodów - przyznałem. - A co si stanie z tym traktatem?
Random u miechn ł si .
- Nic mnie ju nie wi e. Te eregnorskie przywileje i tak mi si nie podobały.
Teraz, kiedy nie ma adnego traktatu, mo emy zacz ab initio. Nie jestem nawet
pewien, czy w ogóle warto co podpisywa . Do diabła z traktatami.
- Zało si , e Arkans yje - o wiadczyłem.
- My lisz, e Luke trzyma go jako zakładnika? Gdybym nie chciał im
przyzna statusu Złotego Kr gu? Wzruszyłem ramionami.
- Jak bardzo zale y ci na Arkansie?
- No có , to ja go wystawiłem i chyba jestem mu co winien. Ale nie a tak
wiele.
- To zrozumiałe.
- Amber straciłby twarz, gdybym w takim okresie szukał porozumienia z
drugorz dnym mocarstwem typu Kashfy.
- Istotnie - przyznałem. - A poza tym Luke nie jest jeszcze oficjalnie głow
pa stwa.
- Jednak gdyby nie ja, Arkans nadal cieszyłby si yciem w swojej posiadło ci.
A Luke chyba rzeczywi cie jest twoim przyjacielem... niezbyt szczerym, ale
przyjacielem.
- I chciałby , ebym o tym wspomniał przy najbli szej dyskusji o atomowej
rze bie Tony'ego Price'a? Skin ł głow .
- S dz , e jak najszybciej powinni cie si spotka i pomówi o sztuce.
Wła ciwie nawet nie byłoby całkiem nie na miejscu, gdyby wzi ł udział w
koronacji przyjaciela... jako osoba prywatna. Twoje podwójne dziedzictwo
bardzo si przyda, a on poczuje si uhonorowany.
- Mimo to z pewno ci b dzie chciał traktatu.
- Nawet je li si zgodzimy, na pewno nie udzielimy gwarancji w sprawie
Eregnoru.
- Rozumiem.
- Nie jeste upowa niony do składania adnych obietnic.
- To tak e rozumiem.
- Wi c mo e troch si umyjesz i porozmawiasz z nim? Twój pokój jest zaraz
za przepa ci . Mo esz wyj przez dziur w cianie i zjecha po tej belce.
Zauwa yłem, e jest cała.
119
- Zgoda, tak zrobi . - Ruszyłem w tamt stron . - Ale mam jeszcze jedno
pytanie, zupełnie nie na temat.
- Tak?
- Czy ojciec pojawiał si ostatnio?
- Nic o tym nie wiem. - Wolno pokr cił głow . - Oczywi cie, je li chcemy,
wszyscy potrafimy maskowa nasze przybycia i odej cia. Ale s dz , e dałby mi
zna , gdyby znalazł si w okolicy.
- Chyba tak - przyznałem. Odwróciłem si i wyszedłem przez cian , omijaj c
przepa .
120
Rozdział 11
Nie.
Zawisłem na belce, rozhu tałem si i pu ciłem. Wyl dowałem niemal z
wdzi kiem po rodku korytarza, w miejscu, które znajdowałoby si mniej wi cej
po rodku mi dzy par moich drzwi. Tyle e pierwsze znikn ły, a wraz z nimi
fragment ciany, w której otwierały wej cie (albo wyj cie, zale nie od tego, po
której stronie akurat znalazł si człowiek). Nie wspominam nawet o moim
ulubionym fotelu i gablotce, gdzie trzymałem muszle zebrane na pla ach całego
wiata. Szkoda.
Przetarłem oczy i odwróciłem si , gdy w tej chwili nawet widok
zrujnowanego mieszkania nie był a taki wa ny. Do licha, miewałem ju
zrujnowane mieszkania. Zwykle w okolicach trzydziestego kwietnia...
Jak w Niagarze, odwróciłem si powoli...
Nie.
Tak.
Po drugiej stronie, naprzeciw moich pokojów, gdzie wcze niej widziałem tylko
lep cian , był teraz korytarz biegn cy na północ. Dostrzegłem jego l nienie,
kiedy spadałem z mojej belki. Zdumiewaj ce. Bogowie znowu zmienili tempo i
rytm. Byłem ju kiedy w tym korytarzu, w jednej z jego najcz ciej spotykanych
lokalizacji - na trzecim pi trze, w linii wschód-zachód pomi dzy dwoma
magazynami. Jedna z najciekawszych anomalii Zamku Amber, Galeria Luster,
nie tylko wydawała si dłu sza w jednym kierunku ni w przeciwnym, ale te
mie ciła w sobie niezliczone lustra. Dosłownie niezliczone. Ktokolwiek próbował
je liczy , nigdy dwa razy nie otrzymał tego samego wyniku. wiece płon tam
wysoko, a stoj ce lichtarze rzucaj niesko czone cienie. S tam wielkie lustra,
małe lusterka, w skie lustra, szerokie lustra, kolorowe lustra, krzywe lustra,
lustra w ozdobnych ramach - odlewanych albo rze bionych, proste lustra w
zwyczajnych ramach i lustra bez adnych ram. S lustra we wszelkich
kanciastych kształtach geometrii, lustra bezkształtne i lustra zaokr glone.
Kilka razy przechodziłem przez Galeri Luster, wdychaj c aromaty
perfumowanych wiec, czasem po ród obrazów wyczuwaj c pod wiadomie
obecno rzeczy, które znikały, gdy zwracałem na nie uwag . Odbierałem
mieszane czary tego miejsca, ale jako nigdy nie zbudziłem pi cego w nim
ducha. Tym lepiej. Nigdy nie wiadomo, czego mo na oczekiwa w tym
korytarzu... tak przynajmniej powiedział mi kiedy Bleys. Nie był pewien, czy
zwierciadła przerzucaj widza w jakie nieznane obszary Cienia, hipnotyzuj go i
wywołuj przedziwne stany senne, przenosz w regiony czysto symboliczne i
zastawione meblami psyche, rozgrywaj gro ne albo nieszkodliwe zabawy z
umysłem patrz cego, adne z powy szych, wszystkie powy sze, niektóre z
powy szych. W ka dym razie nie było to całkiem bezpieczne, jako e czasem
znajdywano na tym migotliwym szlaku martwych złodziei, słu cych albo go ci,
cz sto z bardzo dziwnym wyrazem na twarzy. I zwykle w okolicy przesile i
zrównania dnia z noc - cho mogło to nast pi w dowolnej porze - Galeria
przenosiła si w inne miejsce, a niekiedy po prostu znikała na jaki czas. Na ogół
traktowano j podejrzliwie i unikano, cho równie cz sto potrafiła nagrodzi jak
121
zrani , ukaza po yteczn wró b czy omen tak samo łatwo, jak dostarczy
nieprzyjemnych wra e . To wła nie ta niepewno wzbudzała l ki.
A czasem... tak słyszałem... zachowywała si , jakby szukała konkretnej osoby,
by przekaza jej swe dwuznaczne dary. W takich wypadkach podobno bardziej
niebezpiecznie było jej odmówi ni przyj zaproszenie.
- Daj spokój - mrukn łem. - Teraz?
Cienie ta czyły na całej jej długo ci; pochwyciłem uderzaj cy do głowy
aromat wiec. Podszedłem bli ej. Wysun łem lew r k za róg i poklepałem
cian . Frakir nie drgn ła.
- To ja, Merlin - powiedziałem. - I w tej chwili jestem troch zaj ty. Czy na
pewno nie chcesz odbija kogo innego?
Najbli szy płomie na moment stał si ognist r k , która skin ła na mnie.
- Cholera - szepn łem i ruszyłem przed siebie.
Kiedy wkroczyłem, nie dostrzegłem adnej przemiany. Długi chodnik w
czerwony dese zakrywał podłog , drobinki kurzu fruwały w blasku wiec. W
najrozmaitszych wersjach istniałem obok siebie, migocz ce płomyki
arlekinizowały mój strój i przekształcały twarz w ród ta ca cieni.
Błysk.
Przez sekund zdawało mi si , e z niewielkiego, w skiego owalu w metalowej
ramie spojrzało surowe oblicze Oberona... Złudzenie optyczne albo cie jego
poległej królewskiej wysoko ci.
Błysk.
Przysi głbym, e zezwierz cony wizerunek mojej twarzy z wywieszonym
j zorem wyjrzał na mnie z rt ciowego prostok ta w oprawie z ceramicznych
kwiatów. Uczłowieczyła si , gdy spojrzałem... szybko, by ze mnie zadrwi .
Dalej. Stłumione kroki. Troch ci ki oddech. Zastanawiałem si , czy nie
przywoła logrusowego wzroku, a mo e nawet sprawdzi Wzorzec. Wolałem tego
nie robi , gdy zbyt wie e były jeszcze wspomnienia mniej przyjemnych
aspektów obu Mocy. Nie miałem w tpliwo ci, e co mi si przydarzy.
Przystan łem i spojrzałem w lustro, które uznałem za przeznaczone dla mnie
- oprawne w czarny metal, inkrustowany srebrnymi znakami sztuk magicznych.
Szkło było m tne, jakby tu za zasi giem wzroku duchy pływały w jego gł bi.
Moja twarz wygl dała na szczuplejsz , z gł biej wyrytymi zmarszczkami, a wokół
głowy w lustrze migotała jakby najdelikatniejsza fioletowa aureola. Był w tym
wizerunku jaki chłód, mo e gro ba... Ale nic si nie stało, cho patrzyłem długo.
adnych wiadomo ci, objawie , przemian. Co wi cej, im dłu ej si przygl dałem,
tym bardziej obco rysów wydawała si tylko złudzeniem.
Ruszyłem dalej, obok obrazów nieziemskich pejza y, przedziwnych stworze ,
scen historycznych i pojedynczych uj zmarłych przyjaciół i krewnych. Co
wyci gn ło ku mnie szpony z gł biny. Pomachałem w odpowiedzi. Niedawno
prze yłem w drówk po krainie mi dzy cieniami, wi c te manifestacje
niesamowito ci i mo liwych zagro e nie budziły we mnie l ku, cho w innych
okoliczno ciach byłbym pewnie mocno przestraszony. Pochwyciłem chyba wizj
człowieka na szubienicy; ze zwi zanymi z tyłu r kami kołysał si na wietrze pod
niebem El Greca.
- Mam za sob kilka ci kich dni - powiedziałem gło no. - I nie s dz , eby ju
122
si sko czyły. Troch mi si spieszy, je li rozumiesz, co mam na my li.
Co uderzyło mnie w praw nerk . Odwróciłem si , ale z tyłu nie było nikogo.
Potem r ka opadła mi na rami i szarpn ła. Nie stawiałem oporu. Nadal nikogo.
- Przepraszam - rzuciłem. - Skoro prawda tego wymaga.
Niewidzialne r ce popychały mnie i ci gn ły, przesuwaj c obok kilku
atrakcyjnych zwierciadeł. Trafiłem w ko cu przed tanie z wygl du lustro w
ciemnych drewnianych ramach. Mogłoby pochodzi ze sklepu ze starzyzn . W
okolicy mojego lewego oka zauwa yłem drobn skaz na szkle. Siły, które
doprowadziły mnie tutaj, teraz si wycofały. Pomy lałem, e mo e nie szarpały
mn zło liwie, ale na moj własn pro b chciały przyspieszy bieg spraw.
- Dzi kuj ! - zawołałem na wszelki wypadek i patrzyłem.
Przesun łem głow do tyłu, do przodu i na boki, uzyskuj c falowanie odbicia.
Powtórzyłem zabieg, czekaj c, co z tego wyniknie.
Moje odbicie nie uległo zmianie, ale po trzeciej czy czwartej fali zmieniło si
tło. Za mn nie było ju ciany słabo o wietlonych luster. Odpłyn ła i nie
powróciła z kolejnym nawrotem. W jej miejscu wyrosła k pa ciemnych krzewów
pod wieczornym niebem. Jeszcze kilka razy poruszyłem głow , ale zmarszczki na
lustrze znikn ły. Krzewy sprawiały wra enie rzeczywistych, cho k tem oka
widziałem, e korytarz ci gnie si nadal po obu stronach i nic nie zasłania prawej
ciany.
Przygl dałem si pozornemu odbiciu, szukaj c wró b, omenów, znaków czy
cho by jakiego ruchu. Nie dostrzegłem adnej z tych rzeczy, cho obraz miał
rzeczywist gł bi . Czułem niemal na karku powiew chłodnego wiatru. Przez
kilka minut musiałem si tak wpatrywa i czeka , czy lustro poka e co nowego.
Ale nie pokazało. Je li to wszystko, co mo e mi zaproponowa , pomy lałem, to
pora rusza dalej.
Co drgn ło w krzakach za plecami i zareagowałem odruchowo: odwróciłem
si natychmiast, unosz c r ce.
Zobaczyłem, e to tylko wiatr poruszył gał ziami. I wtedy zrozumiałem, e nie
jestem ju w Galerii. Odwróciłem si znowu. Lustro znikn ło, wraz z cał cian .
Stałem przed niskim wzgórzem z lini wyszczerbionego muru na szczycie. Za nim
migotało jakie wiatło. Ciekawy i wreszcie wiadomy celu, powoli zacz łem si
wspina . Byłem ostro ny.
Tymczasem pociemniało niebo. Było bezchmurne, a roje gwiazd płon ły w
nieznajomych konstelacjach. Skradałem si przez kamienie, trawy, krzaki i
gruzy. Zza poro ni tego winoro l muru słyszałem d wi k głosów. Chocia nie
rozró niałem słów, byłem pewien, e to rozmowa, a raczej rozgardiasz - jakby
kilka osób ró nej płci i wieku równocze nie wygłaszało monologi.
Wyci gałem przed siebie r ce, zbli aj c si do szczytu. Wreszcie dotkn ły
szorstkiej powierzchni. Postanowiłem nie obchodzi muru dla sprawdzenia, co
dzieje si po drugiej stronie. Stałbym si mo e widoczny dla nie wiadomo czego.
Prostszym wyj ciem b dzie si gn jak najwy ej, chwyci kraw d najbli szej
wyrwy i podci gn si . Tak te zrobiłem. Przed szczytem znalazłem nawet
oparcie dla nóg, dzi ki czemu r ce nie m czyły si tak szybko.
Ostro nie podci gn łem si ostatnie kilka centymetrów i ponad sp kanymi
kamieniami spojrzałem w dół, do wn trza zrujnowanej budowli. Przypominała
123
ko ciół. Strop run ł, ale ciana naprzeciw stała jeszcze, cho w stanie podobnym
do tej, na której wisiałem. Ołtarz rozpadał si na podwy szeniu po prawej
stronie. Cokolwiek si tu zdarzyło, musiało nast pi dawno temu, poniewa
krzewy i winoro le rosły wewn trz tak samo jak na zewn trz, zmi kczaj c linie
rozbitych ław, zwalonych kolumn i szcz tków dachu.
Pode mn , na wygładzonym gruncie, kto wyrysował wielki pentagram. Na
wierzchołkach gwiazdy stały postacie zwrócone plecami do rodka. W punktach
przeci cia linii płon ły wbite w ziemi pochodnie. Uznałem to za do dziwaczn
odmian znajomych mi rytuałów. Zastanowiłem si , kogo próbuj wezwa ,
dlaczego cała pi tka nie jest lepiej chroniona i czemu nie działaj wspólnie.
Ka de z nich najwyra niej ignorowało pozostałych i samodzielnie próbowało
przywołania. Trójka, któr widziałem wyra nie, stała do mnie plecami. Dwójka
zwrócona przodem ledwie mie ciła si w polu widzenia, a cienie okrywały im
twarze. Niektóre głosy były m skie, inne e skie. Jeden piewał, dwa intonowały,
pozostałe dwa tylko mówiły, cho scenicznym, nienaturalnym tonem.
Podci gn łem si wy ej, by zobaczy twarze bli szej pary. Przede wszystkim
dlatego, e co w tym zgromadzeniu wydało mi si znajome. Czułem, e je li
rozpoznam jedn osob , zdołam mo e odgadn to samo pozostałych.
Nast pne pytanie z listy brzmiało: co przywołuj ? Je li pojawi si co
gro nego, czy b d bezpieczny za murem, tak blisko całej operacji? Nie byłem
pewien, czy ci na dole ustawili konieczne bariery. Wspi łem si jeszcze wy ej.
Czułem, jak przesuwa si mój rodek ci ko ci. Widok uległ dalszej poprawie... I
nagle zauwa yłem, e bez adnego wysiłku posuwam si przed siebie.
Natychmiast zrozumiałem, e mur pada, nios c mnie w przód i w dół, w sam
rodek tego pentagramu. Spróbowałem odepchn si od ciany w nadziei, e
wyl duj z przewrotem i rzuc si do ucieczki. Ale było ju za pó no. Nerwowa
pompka wyniosła mnie w powietrze, ale nie wyhamowała p du.
Nikt w dole nawet nie drgn ł, cho wokół padały kamienie. Spadaj c
pochwyciłem w ko cu pierwsze zrozumiałe słowa.
- ...wzywam ci , Merlinie, by znalazł si teraz w mojej mocy - piewała jedna
z kobiet.
Bardzo skuteczny rytuał, uznałem, l duj c w centrum pentagramu na
plecach, z r kami rozrzuconymi na boki i nogami w rozkroku. Zd yłem si
schyli , chroni c głow , a uderzenie ramion wyhamowało upadek. Dzi ki temu
wstrz s nie był zbyt silny. Przez kilka sekund wokół mnie ta czyło pi ognistych
drzew, zaraz jednak przygasły do spokojnego blasku. Pi postaci nadal stało
twarzami na zewn trz. Spróbowałem wsta i przekonałem si , e nie mog . Jak
gdyby kto mnie zakuł w tej pozycji.
Frakir ostrzegła mnie zbyt pó no, gdy ju spadałem. Teraz nie byłem pewien,
jak j wykorzysta . Mógłbym posła j do którejkolwiek z tych figur, by
przedostała si wy ej i zacz ła dusi . Ale na razie nie miałem poj cia, która z
nich, je li w ogóle która , zasługuje na takie traktowanie.
- Przepraszam, e wpadłem bez uprzedzenia - powiedziałem. - Widz , e to
prywatne przyj cie. Je li kto zechciałby mnie uwolni , wynios si natychmiast...
Posta stoj ca w okolicy mojej lewej stopy wykonała w tył zwrot i spojrzała
na mnie z góry. Nosiła bł kitn szat , ale nie kryła pod mask zaczerwienionej od
124
ognia twarzy. Nosiła na niej jedynie lekki u mieszek, który znikł, gdy oblizała
wargi. To była Julia, a w prawej dłoni trzymała nó .
- M drala jak zawsze - rzekła. - W ka dej sytuacji ma gotow bezczeln
odpowied . To przykrywka dla twej niech ci, by po wi ci si czemukolwiek i
komukolwiek. Nawet tym, którzy ci kochaj .
- A mo e to poczucie humoru - zasugerowałem. - Zaczynam sobie
u wiadamia , e zawsze ci go brakowało.
Wolno pokr ciła głow .
- Trzymasz wszystkich na odległo ramienia. Nie ma w tobie ufno ci.
- Cecha rodzinna. Ale ostro no nie wyklucza sympatii.
Zacz ła wznosi ostrze, ale zawahała si przez moment.
- Chcesz powiedzie , e wci ci na mnie zale y? - spytała.
- Nigdy nie przestało - zapewniłem. - Po prostu dała zbyt wiele i zbyt
szybko. Wi cej, ni chciałem wtedy ofiarowa .
- Kłamiesz - stwierdziła. - Poniewa twoje ycie jest w moim r ku.
- Znam gorsze powody kłamstwa - odparłem. - Ale tak si nieszcz liwie
składa, e mówi prawd . Wtedy zabrzmiał inny znajomy głos, z prawej strony.
- Za wcze nie, by my mówili o takich sprawach - powiedziała. - Ale
zazdroszcz jej twojego uczucia.
Odwróciłem głow i spojrzałem na posta , teraz stoj c przodem. To była
Coral, z przepask na prawym oku. Ona tak e trzymała nó w prawej r ce. I
wtedy zobaczyłem lew dło ... Zerkn łem na Juli . Obie prócz no y miały
widelce.
- Et tu - mrukn łem.
- Mówiłam ci ju , e nie znam angielskiego - przypomniała Coral.
- Wła nie tu - rzekła Julia, unosz c sztu ce. - Kto powiedział, e nie mam
poczucia humoru?
Próbowały oplu si nawzajem nade mn , i nie cała lina pokonała t
odległo .
Pomy lałem, e Luke doprowadziłby pewnie do zgody, o wiadczaj c si z
miejsca im obu. Ale miałem przeczucie, e mnie by si to nie udało. Dlatego nawet
nie próbowałem.
- To obiektywizacja neurozy mał e skiej - o wiadczyłem. - Iluzja
projektywna. Realistyczny sen. To...
Julia przykl kn ła na jedno kolano i z rozmachem opu ciła r k . Poczułem, e
ostrze wbija mi si w lewe udo.
Mój wrzask urwał si nagle, kiedy Coral wbiła widelec w moje prawe rami .
- To idiotyczne! - krzykn łem, gdy błysn ły pozostałe sztu ce i poczułem nowe
ukłucia bólu.
Wtedy posta na ramieniu gwiazdy przy mojej prawej nodze odwróciła si
wolno i z gracj . Okrywał j ciemnobr zowy płaszcz z ółtym obszyciem;
skrzy owała przed sob ramiona, osłaniaj c si nim a po oczy.
- Przesta cie, suki! - rozkazała. Rozsuwaj c płaszcz, najbardziej
przypominała motyla ałobnika. Była to naturalnie Dara, moja matka.
Julia i Coral podniosły ju widelce do ust i co prze uwały. Na wardze Julii
pojawiła si kropelka krwi. Płaszcz spływał z palców mamy jakby był ywy,
125
jakby był cz ci niej. Te skrzydła zupełnie zasłoniły Juli i Coral. Mama coraz
szerzej rozkładała ramiona, a płaszcz opadł na nie obie i odepchn ł do tyłu. Stały
si tylko wzgórkami rozmiaru człowieka, a potem malały, malały, i w ko cu
okrycie znowu spłyn ło naturalnie, a ich ju nie było na ramionach gwiazdy.
Z lewej strony usłyszałem ciche klaskanie, a zaraz potem chrapliwy miech.
- Znakomicie wykonane. - Głos był bole nie znajomy. - Ale w ko cu zawsze
jego najbardziej lubiła .
- Bardziej - poprawiła.
- Czy biedny Despil nie ma adnych szans?
- Jeste niesprawiedliwy.
- Tego szalonego ksi cia Amberu kochała mocniej ni kiedykolwiek naszego
ojca, porz dnego człowieka - oskar ył j . - Dlatego Merlin zawsze był twoim
pieszczoszkiem.
- Sam wiesz, Jurt, e to nieprawda - odparła.
Roze miał si znowu.
- Przywołali my go wszyscy, bo wszyscy chcemy go dosta - stwierdził. -
Chocia z ró nych powodów. Ale w ko cu nasze pragnienia prowadz do tego
samego, prawda?
Usłyszałem warczenie i odwracaj c głow zd yłem zobaczy , jak jego twarz
po krzywej wznosz cej przemieszcza si w stron wilka. Wydłu ył si pysk i
błysn ły kły, gdy opadł na cztery łapy i ugryzł mnie w rami , zyskuj c krwisty
posmak mojej osoby.
- Przesta ! - krzykn ła. - Ty mały potworze!
Uniósł łeb i zawył. Przypominało to wycie kojota, rodzaj obł kanego chichotu.
Czarny but kopn ł go w bark, przewrócił na grzbiet i posłał na zderzenie z
całym jeszcze fragmentem muru, który posłusznie zawalił si wła nie teraz. Wilk
zaskowyczał tylko, nim całkowicie przysypały go gruzy.
- Co podobnego... - usłyszałem głos Dary. Zauwa yłem, e równie trzyma
nó i widelec. - Co robi w tym miejscu taki sukinsyn jak ty?
- Ochrania przed ostatnim z drapie ców - odparł głos, który kiedy opowiadał
mi bardzo dług histori , zawieraj c liczne wersje wypadku drogowego i seri
genealogicznych gaf.
Skoczyła na mnie, ale on pochylił si , złapał mnie pod ramiona i odci gn ł na
bok. A potem jego szeroki czarny płaszcz zawirował jak muleta matadora,
okrywaj c Dar . I jak wcze niej Coral i Julia, tak teraz ona jakby wtopiła si w
grunt. Postawił mnie na nogach, podniósł i strzepn ł płaszcz. Kiedy zapinał
klamr ze srebrn ró , przygl dałem si uwa nie, szukaj c kłów, a
przynajmniej sztu ców.
- Czworo z pi ciorga - stwierdziłem, otrzepuj c ubranie. - Niewa ne, jak
rzeczywista wydaje si ta scena... Jestem przekonany, e słu y tylko dla analogii,
a mo e analizy. Jak to si stało, e nie masz w tym miejscu ludo erczych
skłonno ci?
- Musisz pami ta - odrzekł, naci gaj c srebrn r kawic - e nigdy nie byłem
dla ciebie prawdziwym ojcem. To troch trudne, kiedy si nie wie o istnieniu
dzieciaka. Dlatego nic wła ciwie od ciebie nie chc .
- Ten miecz u twojego boku wygl da na Grayswandira - zauwa yłem. Kiwn ł
126
głow .
- Zdaje si , e dobrze ci słu ył - odpowiedział.
- Powinienem ci chyba podzi kowa . Pewnie nie ciebie nale y pyta , czy
przeniosłe mnie z jaskini do krainy pomi dzy cieniami.
- Tak, to byłem ja.
- Wiedziałem, e to powiesz.
- Czemu miałbym mówi , gdyby to nie była prawda? Uwa aj! ciana!
Obejrzałem si szybko. Kolejny fragment muru padał w nasz stron .
Pchn ł mnie, a ja znów rozci gn łem si na pentagramie. Usłyszałem
padaj ce kamienie, uniosłem si i rzuciłem dalej do przodu.
Co uderzyło mnie w skro .
Obudziłem si w Galerii Luster. Le ałem twarz ku ziemi, z głow opart na
przedramieniu, w dłoni ciskałem prostok tn kamienn płytk , a wokół unosił
si zapach wiec. Spróbowałem si podnie i natychmiast poczułem ból w
ramionach i lewym udzie. Wprawdzie nic wi cej nie wiadczyło o realno ci
ostatniej przygody, ale nawet takich dowodów nie mogłem lekcewa y .
Wstałem i poku tykałem w stron moich pokojów.
- Gdzie si podziałe ?! - zawołał z góry Random.
- Co? Nie rozumiem.
- Zawróciłe korytarzem, ale tam przecie niczego nie ma.
- Długo mnie nie było?
- Mo e z pół minuty. Pomachałem do niego kamieniem.
- Zauwa yłem to na podłodze. Chciałem zobaczy , co to jest - wyja niłem.
- Pewnie spadł tam, kiedy spotkały si Moce - stwierdził. - Ze ciany. Było tu
sporo łuków wykładanych takimi wła nie kamieniami. Na twoim pi trze prawie
wszystkie s ju otynkowane.
- Aha - mrukn łem. - Wpadn jeszcze do ciebie, zanim wyrusz .
- Koniecznie.
Odwróciłem si i przez jedn z licznych rozbitych tego dnia cian znalazłem
drog do swojego pokoju.
Druga ciana tak e run ła i powstał du y otwór prowadz cy do zakurzonych
komnat Branda. Przystan łem i obejrzałem go dokładnie. Synchronizacja...
Wygl dało na to, e łukowe przej cie ł czyło kiedy tamte pokoje z moimi.
Podszedłem bli ej i zbadałem odsłoni t lew kraw d . Tak, zbudowano j z
kamieni podobnych do tego, który trzymałem w r ku. Wła ciwie...
Odgarn łem pył i przyło yłem płytk do p kni cia. Pasowała idealnie. I nie
chciała wypa , kiedy j lekko szarpn łem. Czy naprawd przyniosłem j z
miejsca tego rytuału ojca-matki-brata-kochanek, z miejsca za lustrem? Czy
wracaj c podniosłem nie wiadomie stamt d, gdzie spadła po niedawnych
zakłóceniach architektonicznych?
Cofn łem si , zdj łem płaszcz, ci gn łem koszul . Tak. Na prawym ramieniu
znalazłem przebicia, jakby lady widelca, a na lewym znak ugryzienia. Była te
zaschni ta krew na lewej nogawce, wokół rozdarcia, gdzie bolało mnie udo.
Umyłem si , wyszorowałem z by, przyczesałem włosy i zało yłem opatrunki na
nodze i lewym ramieniu. Rodzinny metabolizm wygoi te rany w jeden dzie , nie
chciałbym jednak, by p kły przy jakim wysiłku i zakrwawiły mi wie odzie .
127
A skoro ju o tym mowa...
Garderoba była nienaruszona, pomy lałem wi c, e wło moje barwy... Niech
Luke ma co wspomina po koronacji. Złocista koszula i niebieskie spodnie niemal
idealnie odpowiadały barwom Berkeley; na to skórzana kamizelka ufarbowana
pod kolor spodni i odpowiedni płaszcz ze złot lamówk . Wsuni te za czarny pas
czarne r kawice przypomniały, e potrzebuj miecza. Zreszt sztyletu tak e.
Zastanawiałem si wła nie nad kapeluszem, gdy moj uwag zwróciły jakie
dziwne d wi ki. Obejrzałem si .
Przez wie zasłon pyłu zyskałem symetryczny widok na pokoje Branda. W
miejscu nierównej wyrwy w cianie otwierało si doskonale gładkie, nienaruszone
łukowe przej cie. Po obu stronach i od góry ciany były całe. A ciana od
korytarza wydawała si mniej zniszczona ni przed chwil .
Podszedłem i przesun łem dłoni po linii kamieni. Poszukałem p kni na
otynkowanych powierzchniach... nic. No dobrze. Moja płytka była zaczarowana.
W jakim celu?
Przekroczyłem łuk i rozejrzałem si . Pokój był ciemny i odruchowo
przywołałem logrusowy wzrok. Przybył i słu ył mi jak zawsze. Mo e Logrus
postanowił nie ywi urazy.
Na tym poziomie percepcji dostrzegałem resztki wielu magicznych
eksperymentów i kilka stałych zakl . Wi kszo czarodziejów pozostawia po
sobie pewn ilo niewidocznego dla zwykłych oczu magicznego miecia, jednak
Brand był wyj tkowo niechlujny. Oczywi cie, mogło mu si troch spieszy pod
koniec, kiedy próbował zapanowa nad wszech wiatem. Nie jest to
przedsi wzi cie, w którym staranno liczy si równie mocno jak w innych
zaj ciach. Ruszyłem dalej, kontynuuj c zwiedzanie. Były tu tajemnice, nie
doko czone skrawki prac, wskazówki, e dalej posun ł si po pewnych
magicznych trasach, ni ja kiedykolwiek miałem ochot dotrze . Mimo to nie
dostrzegłem chyba niczego, z czym nie mógłbym sobie poradzi i co stanowiłoby
powa ne i dora ne zagro enie. Mo liwe - kiedy ju wszystko tu zbadam - e
pozostawi sklepione przej cie i doł cz pokoje Branda do swoich.
Wracaj c postanowiłem jeszcze sprawdzi garderob Branda. Mo e trafi na
odpowiedni do mojego kostiumu kapelusz. Rzeczywi cie, znalazłem jeden
trójgraniasty, ze złotym piórem. Pasował idealnie. Miał troch nieodpowiedni
odcie , ale szybko przypomniałem sobie zakl cie, które naprawiło ten brak.
Chciałem si ju odwróci , kiedy w mojej logrusowej wizji co błysn ło w gł bi
górnej półki, gdzie le ały kapelusze. Si gn łem tam.
Była to pi kna, inkrustowana złotem ciemnozielona pochwa, a wystaj c z
niej r koje , chyba złocon , zdobił ogromny szmaragd. Chwyciłem j i
wysun łem kling . Spodziewałem si niemal, e zacznie wy jak demon, na
którego kto zrzucił balon ze wi con wod . Zamiast tego zgrzytn ła tylko i
troch zadymiła. W metalu ostrza wykuto jasny rysunek... prawie
rozpoznawalny. Tak, to fragment Wzorca, tyle e cz ci ko cowej, podczas gdy
linie na Grayswandirze pochodziły z pocz tku.
Wsun łem miecz do pochwy i powodowany jakim impulsem zawiesiłem u
pasa. Bro tatusia b dzie znakomitym prezentem na koronacj Luke'a. Zabior
j dla niego.
128
Po chwili wyszedłem na boczny korytarz i przez zwalon cian kwatery
Gerarda, obok drzwi Fiony, przedostałem si do pokojów ojca. Miecz
przypomniał mi, e chciałem co sprawdzi . Si gn łem do kieszeni po klucz,
przeło ony ze starych, pokrwawionych spodni. Potem uznałem, e lepiej b dzie
zapuka . A je li...
Zastukałem i czekałem, znowu zastukałem i znowu czekałem. Poniewa
odpowiedziała mi tylko cisza, przekr ciłem klucz w zamku i wszedłem - nie dalej
ni na krok. Chciałem tylko spojrze na wieszak.
Grayswandir znikn ł z kołka, gdzie go powiesiłem.
Cofn łem si , zamkn łem drzwi. Fakt, e rz d haków był pusty, dawał mi
informacj , jak chciałem uzyska ... za to nie dawał pewno ci, czego wła ciwie
dowodzi. Ale chciałem si o tym przekona i teraz miałem uczucie, e ostateczna
wiedza jest bli ej ni przed chwil ...
Wróciłem obok pokojów Fiony i przez lekko uchylone drzwi znowu do
Branda. Po krótkim poszukiwaniu znalazłem klucz w popielniczce. Zamkn łem
drzwi, a klucz schowałem do kieszeni. To wła ciwie bez sensu, skoro i tak ka dy
mógł si tu dosta z mojego pokoju, a w moim pokoju brakowało ciany. Mimo
to...
Zawahałem si przed powrotem do swojego saloniku, gdzie le ał tabriz
zaplamiony lin ty'igi i cz ciowo przysypany gruzem. W lokalu Branda panował
jaki spokój, jakby wytchnienie, którego wcze niej nie zauwa yłem.
Pospacerowałem troch , otwieraj c szuflady, zagl daj c do magicznych
szkatułek i studiuj c teczk z rysunkami nie yj cego gospodarza. Logrusowy
wzrok ukazał mi co małego, czarodziejskiego i pot nego, ukrytego w filarze
łó ka; na wszystkie strony promieniowało liniami mocy. Odkr ciłem gałk i
znalazłem skrytk . Zawierała mał aksamitn sakiewk , a w niej pier cie . Miał
szerok obr czk , chyba z platyny, a zamiast kamienia jakby koło z czerwonego
metalu, z niezliczonymi male kimi szprychami. Niektóre były cienkie jak włos.
Od ka dej ze szprych ci gn ła si linia mocy, prowadz ca nie wiadomo dok d...
Mo liwe, e do Cienia, gdzie znajdowało si jakie ródło energii albo rezerwuar
zakl .
A mo e Luke wolałby pier cie zamiast miecza? Wsun łem go na palec i
miałem wra enie, e zapuszcza korzenie do samego j dra mego ciała. Wzdłu
nich wyczuwałem drog do pier cienia i dalej, po tych liniach. Zdumiała mnie
rozmaito energii, do jakich si gał i jakimi kierował - od prostych sił
chtonicznych po zło one konstrukty Wielkiej Magii, od ywiołów po obiekty,
które sprawiały wra enie bóstw po lobotomii. Nie rozumiałem, dlaczego nie nosił
tej drobnostki podczas bitwy Skazy Wzorca. Byłby wtedy naprawd
niezwyci ony. Mo e wszyscy mieszkaliby my teraz w Brandenbergu, w Zamku
Brand. Nie pojmowałem te , w jaki sposób mieszkaj ca obok Fiona nie wykryła
obecno ci pier cienia i nie zacz ła go szuka . Chocia na przykład ja nie
wykryłem. Czymkolwiek był, nie rejestrował si dalej ni jeden, dwa metry.
Zdumiewaj ce skarby ukryto w tym pomieszczeniu. Czy to nie w którym z tych
pokojów mo na podobno uzyska efekt osobistego wszech wiata? Poł czony z
tyloma ródłami pier cie stanowił pi kn alternatyw wobec Mocy Wzorca i
Mocy Logrusu. Z pewno ci całe stulecia trwało nadanie mu takiej pot gi. Nie
129
wiem, do czego był Brandowi potrzebny, ale z pewno ci nie mie cił si w
krótkoterminowych planach. Uznałem, e nie mog odda go nikomu, kto posiadł
znajomo Sztuki. I nie pomy lałem nawet, e mógłbym powierzy go nie-
czarodziejowi. A tak e nie miałem ochoty chowa go znowu w gałce łó ka. Co
mnie tak uwiera w nadgarstku? A tak, Frakir. Nie zauwa yłem, e trwa to ju
dobr chwil .
- Przykro mi, e straciła głos, staruszko. - Pogłaskałem j , jednocze nie
rozgl daj c si w poszukiwaniu zagro e psychicznej i fizycznej natury. - Nie
widz tu ani jednej rzeczy, na któr powinienem uwa a .
Natychmiast zsun ła si z nadgarstka i spróbowała zerwa mi z palca
pier cie .
- Przesta ! - rozkazałem. - Wiem, e ta zabawka mo e by niebezpieczna. Ale
tylko wtedy, gdy niewła ciwie jej u yj . Jestem czarodziejem, pami tasz?
Fachowcem w takich sprawach. Naprawd nie mam si czego obawia .
Frakir nie posłuchała rozkazu i nadal atakowała pier cie . Mogłem to
przypisa jedynie jakiej formie zazdro ci obiektów magicznych. Zawi załem j
w ciasny w zeł wokół filaru łó ka i zostawiłem, eby nauczy posłusze stwa.
Zacz łem dokładniej przeszukiwa pomieszczenie. Je li mam zatrzyma
miecz i pier cie , dobrze byłoby znale jak inn pami tk po Brandzie, eby
podarowa j Luke'owi...
- Merlinie! Merlinie! - usłyszałem krzyk gdzie spoza moich pokojów.
Zaprzestałem ostukiwania podłogi i dolnych cz ci cian, gdzie szukałem
pustych miejsc. Pod łukiem przej cia wróciłem do saloniku i znieruchomiałem,
mimo kolejnego wezwania i mimo e teraz rozpoznałem głos Randoma. ciana od
strony korytarza została w połowie odbudowana... Jak gdyby niewidzialna
brygada murarzy i tynkarzy pracowała tutaj od chwili, kiedy kamie ze snu
umie ciłem w łuku bramy do królestwa Branda. Zdumiewaj ce. Stałem tak i
patrzyłem w nadziei, e znajd jakie lady na uszkodzonym murze.
- Chyba ju wyszedł - usłyszałem mruczenie Randoma.
- Słucham? O co chodzi?! - zawołałem.
- Chod tutaj szybko. Potrzebuj twojej rady. Wyszedłem na korytarz przez
otwór, jaki pozostał jeszcze w cianie. Podniosłem głow . I natychmiast po
czułem, jakie mo liwo ci ma mój pier cie , jak reaguje na moje najwa niejsze w
tej chwili yczenie. Przystałem na sugesti , zaktywizowała si odpowiednia linia, a
ja wyj łem zza pasa r kawice i wci gn łem je, lewituj c w stron wyrwy w
suficie. To dlatego, e Random mógłby rozpozna w pier cieniu własno Branda,
co doprowadziłoby mo e do dyskusji, na któr w tej chwili nie miałem ochoty.
Wlatuj c przez wyrw do pracowni, przytrzymałem płaszcz, eby miecz tak e
ukry w jego fałdach.
- Robi wra enie - ocenił Random. - Dobrze, e wiczysz swoje czary. Dlatego
wła nie ci wezwałem.
Skłoniłem si nisko. Oficjalny strój sprawił, e nabrałem dworskich manier.
- Czym mog słu y waszej wysoko ci?
- Przesta artowa i chod - odparł. Chwycił mnie za łokie i poci gn ł do
połówki sypialni. Vialle stała przy drzwiach.
- Merlin? - spytała, kiedy przechodzili my.
130
- Tak?
- Nie byłam pewna.
- Czego? - zdziwiłem si .
- e to naprawd ty.
- Ja, z cał pewno ci .
- To w istocie mój brat - o wiadczył Mandor, wstaj c z fotela. R k miał w
łupkach i na temblaku, i wyra nie si odpr ył. - Je li wydaje si nieco dziwny -
mówił dalej - to pewnie dlatego, e doznał kilku wstrz sów, odk d nas opu cił.
- Czy to prawda? - zwrócił si do mnie Random.
- Tak - przyznałem. - Nie s dziłem, e to a tak widoczne.
- Nic ci si nie stało?
- Jestem cały.
- wietnie. Szczegóły odło ymy na kiedy indziej. Jak sam widzisz, Coral
znikn ła, i Dworkin tak e. Nie widziałem, jak st d odchodz . Kiedy to si stało,
byłem w pracowni.
- Kiedy co si stało? - Nie zrozumiałem.
- Dworkin zako czył operacj - wyja nił Mandor. - Wzi ł dam za r k ,
postawił na nogi i gdzie przetransportował. Bardzo elegancko to załatwił. W
jednej chwili stali oboje przy ło u, w nast pnej ich powidoki przebiegły pełne
widmo i zgasły.
- Powiedziałe , e on j przetransportował. Sk d wiesz, e nie porwał ich
Ghostwheel albo jedna z Mocy? - spytałem.
- Poniewa obserwowałem jego twarz. Nie było na niej ladu zaskoczenia,
jedynie lekki u mieszek.
- Pewnie masz racj - przyznałem. - W takim razie kto nastawił ci r k , skoro
Random był w pracowni, a Dworkin zaj ty?
- To ja - wtr ciła Vialle. - Uczyłam si tego.
- Czyli jeste jedynym naocznym wiadkiem ich znikni cia? - zwróciłem si do
Mandora. Przytakn ł.
- Czego od ciebie oczekuj - odezwał si Random - to jakiego pomysłu, gdzie
mogli si przenie . Mandor twierdzi, e nie mógł tego odgadn . Popatrz!
Wr czył mi ła cuch, z którego zwisała metalowa oprawa.
- Co to jest? - zdziwiłem si .
- To był najwa niejszy z Klejnotów Koronnych - odparł. - Klejnot
Wszechmocy. Tyle mi z niego zostawili. A zabrali kamie .
- Hm... - mrukn łem. - Pod opiek Dworkina nic mu nie grozi. Wspominał, e
umie ci go w bezpiecznym miejscu, a zna si na tym jak nikt inny...
- Ale mógł znowu straci rozum - przypomniał Random. - Zreszt , nie
interesuje mnie dyskusja o zaletach Dworkina jako stra nika Klejnotu. Chc
wiedzie , gdzie, do diabła, znikn ł razem z nim.
- Nie zostawił chyba adnych ladów - zauwa ył Mandor.
- W którym miejscu stali? - spytałem.
- Tam. - Wskazał zdrow r k . - Po prawej stronie ło a.
Przeszedłem we wskazany punkt, wyszukuj c przy tym najbardziej
odpowiedni z mocy, którymi władałem.
- Troch bli ej stóp.
131
Skin łem głow . Czułem, e w granicach mojej osobistej przestrzeni
nietrudno b dzie zajrze w czasie odrobin wstecz.
Poczułem p d t czy i zobaczyłem ich sylwetki. Stop.
Linia mocy si gn ła od pier cienia, zaczepiła si , zmieniła w t cz wraz z nimi
i przenikn ła przez portal, który zamkn ł si w łagodnej implozji. Podnosz c do
czoła grzbiet dłoni, mogłem spojrze wzdłu toru...
...na wielki hol, gdzie po lewej stronie wisiało sze tarcz, a po prawej masa
sztandarów i proporców. Przede mn , na ogromnym palenisku, huczał ogie ...
- Widz , gdzie si przenie li - oznajmiłem. - Ale nie poznaj tego miejsca.
- Czy mo esz jako dzieli z nami t wizj ? - zapytał Random.
- Mo e - odparłem i w tej samej chwili u wiadomiłem sobie, e istnieje sposób.
- Patrzcie w zwierciadło.
Random odwrócił si i podszedł do lustra, przez które wprowadził mnie tu
Dworkin... jak dawno temu?
- Na krew bestii z bieguna i skorup p kni t w rodku wiata - powiedziałem
czuj c, e nale y si zwróci do dwóch spo ród mocy, jakimi kierowałem. - Niech
pojawi si obraz.
Lustro zaszło mgł , a gdy si oczy ciło, ukazywało moj wizj holu.
- Niech mnie licho! - zawołał Random. - Zabrał j do Kashfy!
- Pewnego dnia, bracie, musisz nauczy mnie tej sztuczki - stwierdził Mandor.
- Wybieram si wła nie do Kashfy - przypomniałem. - Czy mam tam wykona
co szczególnego?
- Wykona ? - powtórzył Random. - Zobacz, co si dzieje, i daj mi zna .
Zgoda?
- Oczywi cie. Wyj łem Atuty.
Podeszła Vialle i - jakby na po egnanie - wzi ła mnie za r k .
- R kawice - zauwa yła.
- Chciałem wygl da bardziej oficjalnie - wyja niłem.
- W Kashfie jest chyba co , czego Coral si obawia - szepn ła. - Mówiła o tym
przez sen.
- Dzi ki - rzuciłem. - Teraz jestem gotów na wszystko.
- Mo esz tak mówi dla dodania sobie odwagi - ostrzegła. - Ale nigdy w to nie
wierz.
Roze miałem si , podnosz c Atut. Udałem, e wpatruj si w niego, lecz
naprawd rozci gałem energi mojej istoty wzdłu posłanej do Kashfy linii mocy.
Otworzyłem drog , z której korzystał Dworkin, i przeszedłem.
132
Rozdział 12
Kashfa.
Stałem w szarym kamiennym holu. Na cianach wisiały tarcze i proporce,
trociny pokrywały podłog , stały prymitywne meble, ogie w palenisku nie
całkiem radził sobie z wilgoci , a w powietrzu unosiły si kuchenne zapachy.
Byłem tu jedyn osob , cho ze wszystkich stron słyszałem gwar rozmów, a tak e
odgłosy kapeli stroj cej instrumenty i wicz cej melodie. Znalazłem si zatem
prawie w sercu przygotowa . Wad wybranej metody podró y, w porównaniu do
Atutu, było to, e nikt na mnie nie czekał, eby wytłumaczy , co si dzieje. Była to
równie zaleta - je li chciałem si dyskretnie rozejrze , teraz miałem okazj .
Pier cie , prawdziwa encyklopedia magii, znalazł mi zakl cie niewidzialno ci,
którym natychmiast si okryłem.
Nast pn godzin po wi ciłem na zwiedzanie. Cztery du e budynki i kilka
mniejszych znajdowało si w obr bie głównych murów. Był jeszcze zewn trzny,
otoczony murem obszar, a potem jeszcze jeden: trzy mniej wi cej koncentryczne,
poro ni te bluszczem bariery. Nie zauwa yłem zniszcze , z czego
wywnioskowałem, e ludzie Dalta nie napotkali powa niejszego oporu. adnych
ladów rabunku czy po arów... Ale w ko cu wynaj to ich, eby odbili rodzinny
maj tek. Jasra z pewno ci postawiła warunek, by oddali go w dobrym stanie.
ołnierze stacjonowali we wszystkich trzech pier cieniach. Posłuchałem troch i
dowiedziałem si , e wyjad st d dopiero po koronacji. Sporo ich zauwa yłem na
wielkim placu w strefie centralnej; nabijali si z miejscowej gwardii, która w
wymy lnych liberiach oczekiwała na uroczyst procesj . arty nie były zło liwe,
pewnie dlatego, e Luke cieszył si popularno ci w obu grupach. Ponadto po obu
stronach ludzie najwyra niej dobrze si znali.
Pierwszy Kashfa ski Ko ciół Jednoro ca, jak mo na by przetłumaczy jego
nazw , znajdował si na rynku, naprzeciw pałacu. Budynek, w którym
wyl dowałem, był przybudówk ogólnego zastosowania. W tej chwili słu ył jako
kwatera dla licznych, pospiesznie zaproszonych go ci, słu cych, dworzan i
zwykłych pieczeniarzy.
Nie miałem poj cia, na kiedy zaplanowano koronacj , ale powinienem
skontaktowa si z Lukiem jak najszybciej. Potem, w nawale spraw, nie b dzie
miał dla mnie czasu. A mo e wie nawet, gdzie przebywa Coral i dlaczego tu
trafiła.
Znalazłem wn k z neutralnym, lepym murem w tle. Nie widz c otoczenia,
nawet kto tutejszy nie rozpoznałby pewnie tego miejsca. Zrzuciłem czar
niewidzialno ci, wyszukałem kart Luke'a i wezwałem go. Nie chciałem, by si
domy lił, e jestem ju w mie cie. Lepiej, eby nie wiedział o mojej zdolno ci
przemieszczania si w taki sposób. To w ramach teorii, e nikomu nie nale y
mówi wszystkiego.
- Merlinie! - zawołał, kiedy mnie poznał. - Czy by szydło wyszło z worka?
- Razem z dratw - potwierdziłem. - Najlepsze yczenia z okazji koronacji.
- Zaraz! Nosisz kolory szkoły!
- A co? Dlaczego nie? Przecie wygrałe , prawda?
- Słuchaj, to wcale nie takie wi to. Szczerze mówi c, miałem si z tob
133
skontaktowa . Potrzebuj rady, zanim ta historia posunie si za daleko. Mo esz
mnie przeci gn ?
- Nie jestem w Amberze, Luke.
- A gdzie?
- No... na dole - przyznałem. - Na bocznej uliczce mi dzy twoim pałacem a
budynkiem, który w tej chwili słu y za hotel.
- To na nic - stwierdził. - Je li mnie tam przerzucisz, od razu mnie zauwa .
Przejd do wi tyni Jednoro ca. Je eli oka e si w miar pusta i znajdziesz jaki
ciemny zakamarek, eby my mogli pogada , odezwij si i ci gnij mnie. Je li nie
znajdziesz, poszukaj czego innego.
- Zgoda.
- A wła ciwie jak si tu dostałe ?
- Jako wysuni ty zwiad przed inwazj - odparłem. - Jeszcze jeden przewrót
byłby chyba puczopuczem, prawda?
- Przewróci to si mo na od twoich artów - burkn ł. - Czekam na kontakt.
Koniec ł czno ci.
Przeszedłem przez plac, pod aj c drog zaznaczon chyba jako szlak
procesji. Bałem si , e mog mie jakie kłopoty w Domu Jednoro ca i
potrzebowa zakl cia, eby si dosta do rodka. Jednak nikt nie stan ł mi na
drodze.
Wszedłem. Ogromn wi tyni udekorowano ju do ceremonii: na cianach
wisiały wielobarwne proporce, wsz dzie stały kwiaty. Oprócz mnie była tu tylko
jedna osoba, zakapturzona kobieta, która wygl dała, jakby przyszła si modli .
Usiadłem po lewej stronie, gdzie było troch ciemniej.
- Luke - zwróciłem si do Atutu. - Teren czysty. Słyszysz mnie? Wyczułem
jego obecno , zanim dotarł obraz.
- Dobra - rzucił. - Przeci gnij mnie. U cisn li my sobie r ce i stan ł obok.
- Niech ci si przyjrz - powiedział. - Ciekawe, co si stało z moim
uniwersyteckim swetrem.
- Chyba podarowałe go Gail.
- Pewnie masz racj .
- Mam dla ciebie prezent. - Odrzuciłem poł płaszcza i si gn łem do pasa. -
Trzymaj. Znalazłem mie twojego ojca.
- Chyba artujesz.
Wzi ł go i z obu stron obejrzał pochw . Potem wyci gn ł kling . Sykn ła
znowu, iskry zata czyły na wzorze uniósł si lekki dym.
- Rzeczywi cie! - zawołał. - Werewindle, Miecz Dnia... brat Klingi Nocy,
Grayswandira!
- Naprawd ? - zdziwiłem si . - Nie wiedziałem e jest mi dzy nimi jaki
zwi zek.
- Musiałbym długo my le , eby przypomnie sobie cał t histori ... Ale
pochodz z bardzo dawnych czasów. Dzi kuj ci.
Odwrócił si i przeszedł kilka kroków, uderzaj c mieczem o łydk . Przystan ł
nagle.
- Oszukali mnie - oznajmił. - Ona znów mnie wrobiła. Jestem w ciekły i nie
wiem, jak z tego wybrn .
134
- Z czego? O czym ty mówisz?
- Moja matka - wyja nił. - Znowu zaczyna. Ju my lałem, e przej łem ster i
egluj własnym kursem, a tu ona zjawia si i miesza mi w yciorysie.
- W jaki sposób?
- Wynaj ła Dalta i jego chłopaków, eby opanowali miasto.
- Tak, tego si domy liłem. A przy okazji, co z Arkansem?
- Nic mu si nie stało. Aresztowałem go, naturalnie, ale mieszka wygodnie i
niczego mu nie brakuje. Nie zrobiłbym mu krzywdy. Zawsze go lubiłem.
- Wi c w czym problem? Wygrałe . Masz teraz własne królestwo.
- Do diabła - warkn ł i spojrzał niepewnie w stron ołtarza. - Uwa am, e
mnie wykiwali, chocia nie jestem tego całkiem pewny. Rozumiesz, nie chciałem
tej roboty. Dalt powiedział, e przygotowujemy teren dla mamy. Miałem wej
razem z nimi, eby wprowadzi porz dek, przygotowa powrót rodziny do
władzy, a potem powita j z cał pomp i parad . Pomy lałem, e kiedy odzyska
tron, wreszcie si ode mnie odczepi. Wyjechałbym st d w jakie przyjemne
miejsce, a ona zostałaby z całym królestwem do pilnowania. Nie było mowy, e
mnie wpakuj t fuch . Pokr ciłem głow .
- Nic z tego nie rozumiem - przyznałem. - Zdobyłe kraj dla niej. Wi c oddaj
jej wszystko i dalej rób, co chcesz.
Za miał si ponuro.
- Arkansa lubili - stwierdził. - Mnie lubi . Ale za mam ju nie przepadaj .
Nikt nie przejawia entuzjazmu na my l o jej powrocie. Wi cej nawet, sugeruje
si , e gdyby spróbowała, nast pi prawdziwy pucz w puczu.
- No to mo esz ust pi i odda tron Arkansowi. Luke uderzył pi ci o cian .
- Nie wiem, czy byłaby bardziej w ciekła na mnie czy na siebie, e tyle
zapłaciła Daltowi za wyrzucenie Arkansa. Ale na pewno powie, e to mój
obowi zek. Sam nie wiem... Mo e tak. Jak my lisz, Merle?
- To trudne pytanie, Luke. A twoim zdaniem, kto byłby lepszym władc , ty
czy Arkans?
- Naprawd nie wiem. On ma do wiadczenie w rz dach, ale ja si tu
wychowałem. Potrafi utrzyma wszystko w ruchu i umiem załatwia sprawy.
Jedno jest pewne: ka dy z nas b dzie lepszy od mamy.
Skrzy owałem r ce na piersi i zamy liłem si .
- Nie mog za ciebie decydowa - stwierdziłem. - Ale powiedz, co by chciał
robi najbardziej? Parskn ł miechem.
- Wiesz, e zawsze byłem handlowcem. Gdybym miał tu zosta i robi co dla
Kashfy, wolałbym raczej prezentowa za granic jej produkcj . Niezbyt to pasuje
do godno ci władcy. Ale chyba w tym byłbym najlepszy. Sam nie wiem.
- To powa ny problem, Luke. Nie chc bra na siebie odpowiedzialno ci za
twoje decyzje.
- Gdybym wiedział, e do tego dojdzie, w Ardenie rozniósłbym Dalta na
strz py.
- Naprawd s dzisz, e by go pokonał?
- Mo esz mi wierzy .
- Ale to nie rozwi zuje twoich problemów.
- Fakt. Mam przeczucie, e b d si musiał z tym pogodzi .
135
Kobieta przed ołtarzem kilka razy obejrzała si na nas. Pewnie jak na ko ciół
rozmawiali my troch za gło no.
- Szkoda, e nie ma innych rozs dnych kandydatów - stwierdziłem, zni aj c
głos.
- To mały kraj dla kogo , kto pochodzi z Amberu.
- Do licha, to przecie twój dom. Nic dziwnego, e traktujesz go powa nie.
Przykro mi, e nie potrafi ci pomóc.
- Tak... Wszystkie kłopoty zaczynaj si w domu. Czasami mam ochot
wyjecha st d i wi cej nie wraca .
- Co by si wtedy stało?
- Albo mama wróci na tron z poparciem Dalta, co b dzie wymaga egzekucji
masy ludzi, o których wiem, e si temu sprzeciwi . Albo uzna, e gra nie warta
wieczki i zadowoli si Twierdz . Gdyby postanowiła w Twierdzy cieszy si
emerytur , koalicja wspieraj ca Arkansa znowu wysunie go do władzy i zacznie
wszystko od nowa.
- A jaki rozwój wydarze uwa asz za bardziej prawdopodobny? - spytałem.
- Spróbuje wróci i wybuchnie wojna domowa. Ktokolwiek wygra, zniszczy to
kraj i z pewno ci po raz kolejny zablokuje nam dost p do Złotego Kr gu. A
skoro ju o nim mowa...
- Nie wiem - o wiadczyłem pospiesznie. - Nie jestem upowa niony do
prowadzenia rozmów o traktacie.
- Domy lałem si tego. - Westchn ł. - I nie o to chciałem zapyta . Byłem po
prostu ciekaw, czy kto tam w Amberze powiedział mo e „Maj przer bane"
albo „Mo e troch pó niej damy im jeszcze szans " czy te „Rozmawia mo na,
ale niech zapomn o gwarancjach co do Eregnoru".
U miechn ł si nienaturalnie, a ja odpowiedziałem mu tym samym.
- Mo ecie zapomnie o Eregnorze - stwierdziłem.
- To było do przewidzenia. A co z reszt ?
- Odniosłem wra enie, e to „Poczekamy i zobaczymy, co z tego wyniknie".
- Tego te mo na si było domy li . Daj mi dobre wiadectwo, nawet gdyby
nikt o to nie prosił, zgoda? Przy okazji, formalnie rzecz bior c, twoja wizyta nie
jest oficjalna?
- Prywatna - wyja niłem. - Z punktu widzenia dyplomacji.
Kobieta przed ołtarzem wstała. Luke westchn ł.
- Szkoda, e nie umiem znale drogi do restauracji u Alicji. Mo e
Kapelusznik znalazłby jakie wyj cie. - I nagle krzykn ł: - Chwileczk ! Sk d on
si tutaj wzi ł? Wygl da jak ty, ale...
Spogl dał nad moim ramieniem, a ja czułem ju zakłócenia. Nie próbowałem
nawet wzywa Logrusu, gdy byłem gotów na wszystko.
Odwróciłem si z u miechem.
- Jeste gotów na mier , bracie? - spytał Jurt.
Albo zdołał jako zregenerowa oko, albo nosił sztuczne. Miał długie włosy i
nie widziałem, co z uchem. Mały palec ju cz ciowo odrósł.
- Nie, ale jestem gotów zabija - odparłem. - To miło, e mam ci pod r k .
Skłonił si drwi co. Jego ciało jarzyło si lekko i wyczuwałem energi , płyn c
przez nie i wokół niego.
136
- Wróciłe do Twierdzy na ko cowy zabieg? - zapytałem.
- Nie s dz , by był konieczny - stwierdził. - Panuj nad tymi mocami i to a
nadto wystarczy, by wypełni ka de zadanie, jakie sobie postawi .
- To jest Jurt? - zainteresował si Luke.
- Tak - potwierdziłem. - To jest Jurt. Jurt zerkn ł na niego szybko. Czułem, e
miecz przyci ga jego uwag .
- Co to za obiekt mocy trzymasz w dłoni? - zapytał. - Daj obejrze !
Wyci gn ł r k , miecz szarpn ł si w uchwycie Luke'a, ale si nie wyrwał.
- Raczej nie - odparł Luke.
Jurt znikn ł. I po chwili zjawił si za Lukiem, chwycił go za szyj i przydusił.
Luke złapał go jedn r k , pochylił si , obrócił i rzucił Jurta przez rami .
Jurt wyl dował na plecach, ale Luke nie kontynuował natarcia.
- Wyci gnij ten miecz - warkn ł Jurt. - I daj mi go obejrze . - Otrz sn ł si
jak pies i powstał. - No wi c?
- Nie potrzebuj broni, by walczy z tobie podobnymi.
Jurt wzniósł obie r ce nad głow i zacisn ł pi ci. Zło ył je na chwil , a kiedy
rozsun ł, prawa dło wyci gn ła z lewej miecz.
- Powiniene i z tym do cyrku - ocenił Luke. - Natychmiast.
- Wyci gaj! - rozkazał Jurt.
- Nie podoba mi si pomysł walki w ko ciele. Mo e wyjdziemy na zewn trz?
- Bardzo mieszne. Wiem, e masz tam armi . Nic z tego. A zachlapanie krwi
kaplicy Jednoro ca sprawi mi nawet pewn przyjemno .
- Spróbuj porozmawia z Daltem - zaproponował Luke. - Jego te podniecaj
dziwne rzeczy. Mo e sprowadz ci konia... czy lepiej kurczaka? Albo białe myszki
i foli aluminiow ?
Jurt zaatakował. Luke odsun ł si i wyrwał kling swego ojca. Sykn ła,
zatrzeszczała i zadymiła, gdy sparował lekko i pchn ł. W oczach Jurta błysn ł
l k; odskoczył, odbił atak, potkn ł si . Kiedy padał, Luke kopn ł go w brzuch, i
miecz Jurta wyleciał w powietrze.
- To Werewindle! - wysapał Jurt. - Jak zdobyłe miecz Branda?
- Brand był moim ojcem - rzekł Luke. Przez moment na twarzy Jurta pojawił
si wyraz szacunku.
- Nie wiedziałem... - szepn ł i znikn ł.
Czekałem. Wysun łem wokół magiczne czujniki. Ale byli my tylko Luke, ja i
ta kobieta, która zatrzymała si w pewnej odległo ci i obserwowała nas, jakby
bała si zbli y w drodze do wyj cia.
Nagle Luke upadł. Jurt stał za nim i wła nie trafił go łokciem w kark. Schylił
si , jakby chciał wyrwa miecz.
- Musi by mój! - zawołał.
Si gn łem przez pier cie i uderzyłem pociskiem czystej energii. S dziłem, e
zmia d y organy wewn trzne i zmieni go w mas zakrwawionej galarety. Tylko
przez moment rozwa ałem u ycie mniej ni miertelnej mocy. Wiedziałem, e
wcze niej czy pó niej jeden z nas zabije drugiego. Wolałem to załatwi , zanim on
b dzie miał szcz cie.
Ale on ju miał szcz cie. K piel w Fontannie wzmocniła go bardziej, ni
s dziłem. Zakr cił si trzy razy, jak potr cony przez ci arówk , i uderzył o
137
cian . Osun ł si . Padł na ziemi . Krew pociekła mu z ust. Wygl dał, jakby miał
zemdle . A potem oczy spojrzały przytomniej i wyci gn ł r ce.
Moc podobna do tej, któr zaatakowałem, trafiła teraz we mnie. Zdumiała
mnie jego zdolno do zebrania sił i uderzenia odwetowego na takim poziomie i
tak szybko. Mniej si zdziwiłem, e zdołałem odbi cios. Zrobiłem krok naprzód i
spróbowałem podpali go pi knym zakl ciem, jakie zasugerował mi pier cie .
Jurt wstał i osłonił si przed nim w ci gu sekundy, gdy tylko ubranie zacz ło na
nim dymi . Zbli ałem si nadal. Wytworzył pró ni wokół mnie. Przebiłem j i
oddychałem. Rzuciłem czar tarana; był jeszcze silniejszy od pierwszego ciosu, a
podpowiedział mi go pier cie .
Jurt znikn ł, zanim atak doszedł do celu, a w cianie za jego plecami pojawiło
si metrowe p kni cie. Posłałem dookoła wici czujników i wykryłem go kilka
sekund pó niej, przykucni tego na wysokim gzymsie. Skoczył na mnie, kiedy
podniosłem głow .
Nie wiedziałem, czy złami sobie r k , czy nie, ale i tak warto było spróbowa .
Wzniosłem si w powietrze. Planowałem min go mniej wi cej w połowie drogi i
trafi z lewej, co powinno złama mu szcz k , a przy okazji kark. Niestety,
przełamało te moje zakl cie lewitacji i obok niego run łem na ziemi .
Kobieta krzykn ła gło no i ruszyła do nas biegiem. Przez chwil le eli my
oszołomieni. Potem Jurt przewrócił si na brzuch, wyci gn ł r k , uniósł si ,
upadł, wyci gn ł znowu...
Jego dło opadła na r koje Werewindle'a. Musiał wyczu mój wzrok, kiedy
zaciskał palce, bo zerkn ł na mnie i u miechn ł si . Luke wymruczał jakie
przekle stwo. Rzuciłem w Jurta czarem zamra ania, ale wyatutował si , zanim
uderzył w niego zimny front.
Kobieta krzykn ła ponownie. Zanim jeszcze si odwróciłem, poznałem jej głos
- to była Coral.
Jurt pojawił si znowu, zderzył si z ni od tyłu, odnalazł jej krta ostrzem tej
jasnej, dymi cej klingi.
- Nie rusza si ... - wysapał. - Bo wytn jej... - dodatkowy u miech.
Nerwowo szukałem jakiego szybkiego zakl cia, które wyko czy go, nie
nara aj c Coral.
- Nawet nie próbuj, Merle - zagroził. - Wyczuj ... e si zbli a. Zostaw mnie...
w spokoju... na pół minuty... a po yjesz... troch dłu ej. Nie wiem... sk d znasz te
sztuczki... ale nie uratuj ci ...
Dyszał ci ko i spływał potem. Krew wci ciekła mu z ust.
- Pu moj on - rozkazał Luke. Wstał. - Inaczej nigdzie ju nie zdołasz si
ukry przede mn .
- Nie chc , eby był mi wrogiem, synu Branda - odpowiedział Jurt.
- Wi c rób, co mówi , mały. Załatwiałem ju lepszych od ciebie.
I nagle Jurt wrzasn ł, jakby jego dusza stan ła w ogniu, a Werewindle
odsun ł si od gardła Coral. Jurt odskoczył i zacz ł si rzuca jak marionetka o
unieruchomionych stawach, któr kto nadal szarpie za sznurki. Coral odwróciła
si do niego, a plecami do Luke'a i do mnie. Uniosła dło do twarzy. Po chwili
Jurt upadł i zwin ł si do pozycji embrionalnej. Zdawało mi si , e pada na niego
czerwony blask. Dygotał cały i słyszałem, jak szcz ka z bami.
138
I wtedy znikn ł, ci gn c za sob t cze. Zostawił krew i lin , a zabrał
Werewindle'a. Cisn łem po egnalny pocisk, ale wiedziałem, e nie trafił. Na
drugim ko cu widma czułem obecno Julii i mimo wszystko ucieszyłem si , e
jej nie zabiłem. Ale Jurt... Zrozumiałem, jak bardzo jest teraz gro ny. Pierwszy
raz na polu walki nie pozostawił fragmentu swej osoby, a nawet co ze sob
zabrał. Co mierciono nego. Uczył si , a to le mi wró yło.
Obejrzałem si i zanim Coral zsun ła na oko przepask , dostrzegłem
czerwony błysk. Poj łem, co si stało z Klejnotem Wszechmocy, cho oczywi cie
nie wiedziałem, dlaczego.
- ona? - spytałem.
- Tak jakby... Tak - przyznała.
- Tak si zło yło - wtr cił Luke. - Czy wy si znacie?