Roger elazny
Amber
TOM PIERWSZY
Dziewi ciu Ksi
t
Amberu
2
Rozdział 1
Koszmar zbli ał si ku ko cowi, lecz miałem wra enie, e trwał cał
wieczno .
Spróbowałem poruszy palcami u nóg - udało mi si . Le ałem na szpitalnym
łó ku i miałem obie nogi w gipsie, ale przynajmniej wci je miałem.
Trzykrotnie zacisn łem i otworzyłem powieki.
Pokój przestał mi wirowa przed oczami.
Gdzie, u diabła, byłem?
Po chwili za mienie zacz ło ust powa i wróciła mi cz ciowo pami .
Przypomniałem sobie długie noce, piel gniarki i igły. Za ka dym razem, kiedy
zaczynało mi si nieco rozja nia w głowie, kto wchodził i co mi wstrzykiwał.
Tak to wygl dało, dokładnie tak. Teraz jednak, skoro przyszedłem ju troch do
siebie, b d musieli z tym sko czy .
Ale czy sko cz ?
I naraz jak obuchem uderzyła mnie my l: niekoniecznie.
Wrodzony sceptycyzm co do szlachetno ci ludzkiej natury nie pozwolił mi na
zbytni optymizm. Zrozumiałem, e od dłu szego czasu odurzano mnie
narkotykami. Nie miałem poj cia dlaczego, ale te nie widziałem powodu, dla
którego miano by zaprzesta tych praktyk, je li im za to płacono. Musisz
zachowa zimn krew i udawa , e jeste nadal zamroczony - podpowiedziało mi
moje drugie, gorsze, cho zapewne i m drzejsze ja.
Tak te uczyniłem.
Kiedy w jakie dziesi minut pó niej zajrzała przez drzwi piel gniarka,
oczywi cie wci słodko chrapałem. Odeszła. Przez ten czas zd yłem ju
cz ciowo zrekonstruowa , co zaszło.
Uprzytomniłem sobie niejasno, e miałem jaki wypadek. To, co było potem,
pami tałem jak przez mgł , a tego, co było przedtem, nie pami tałem zupełnie.
Ale przypomniałem sobie, e najpierw przebywałem w szpitalu, a dopiero pó niej
przeniesiono mnie tutaj. Dlaczego? Nie miałem poj cia.
Czułem, e nogi mi si ju zrosły i s na tyle silne, e mog spróbowa stan .
Nie zdawałem sobie sprawy, ile czasu upłyn ło od ich złamania, ale wiedziałem, e
były złamane.
Usiadłem. Kosztowało mnie to sporo wysiłku, gdy bolały mnie wszystkie
mi nie. Na dworze było ju ciemno i zza okna mrugało na mnie kilka gwiazd.
Odmrugn łem im i przerzuciłem nogi przez kraw d łó ka.
Zakr ciło mi si w głowie, ale tylko przez chwil ; wstałem i trzymaj c si
por czy u wezgłowia zrobiłem ostro nie pierwszy krok.
W porz dku. Trzymałem si na nogach.
A wi c teoretycznie mogłem wyj st d o własnych siłach.
Wróciłem do łó ka, wyci gn łem si i zacz łem rozmy la . Ciało miałem zlane
potem i trz słem si jak w febrze. Przed oczami migotały mi kolorowe plamki.
Co si psuje w pa stwie du skim...
To był wypadek samochodowy, uzmysłowiłem sobie. Cholernie nieprzyjemny
wypadek...
Wtem drzwi si otworzyły wpuszczaj c troch wiatła i przez
3
wpółprzymkni te powieki zobaczyłem piel gniark ze strzykawk . Miała szerokie
biodra, ciemne wtosy i muskularne r ce. Kiedy zbli ała si do łó ka, usiadłem.
- Dobry wieczór - powiedziałem.
- Ale ... dobry wieczór - odparła.
- Kiedy st d wychodz ? - spytałem.
- B d musiała zapyta lekarza.
- wietnie, niech pani zapyta.
- Prosz podwin r kaw.
- Nie, dzi kuj .
- Musz zrobi panu zastrzyk.
- Nic podobnego. Nie potrzebuj adnego zastrzyku.
- O tym decyduje lekarz.
- Wi c niech tu przyjdzie i sam mi to powie. A na razie nic z tego.
- Przykro mi, ale musz słucha polece moich przeło onych.
- Tak samo tłumaczył si Eichmann i sama pani wie czym si to dla niego
sko czyło - pokr ciłem wolno głow .
- Skoro tak - o wiadczyła - b d musiała zameldowa o tym...
- Doskonale. I prosz przy okazji powiedzie , e jutro rano si wypisuj .
- To niemo liwe. Nie mo e pan nawet chodzi ... i miał pan obra enia
wewn trzne...
- Zobaczymy - powiedziałem. - Do widzenia.
Odwróciła si i wyszła bez odpowiedzi.
Le ałem i rozmy lałem. Byłem chyba w jakiej prywatnej klinice - a wi c kto
musiał pokrywa rachunek. Kto? Przed oczami nie stan li mi adni krewni. Ani
przyjaciele. Któ wi c pozostawał? Wrogowie?
Usiłowałem przywoła ich w pami ci.
Pustka.
Nie zgłosił si aden kandydat do tego miana.
Nagle przypomniałem sobie, e auto, którym jechałem, spadło ze skały prosto
do jeziora. I to było wszystko, co pami tałem.
Jestem...
Wyt yłem pami i znów poczułem, e oblewa mnie pot.
Nie wiedziałem, kim jestem.
eby si czym zaj , usiadłem i odwin łem banda e. Wygl dało na to, e pod
spodem wszystko jest w porz dku i e post piłem słusznie. Za pomoc
metalowego pr ta, wyj tego z wezgłowia łó ka, zerwałem teraz gips z prawej
nogi. Miałem nieodparte wra enie, e musz si szybko st d wydosta , e czekaj
na mnie jakie nie cierpi ce zwłoki sprawy.
Sprawdziłem, jak spisuje si moja prawa noga. Była zdrowa. Zerwałem gips z
lewej nogi, wstałem i podszedłem do szafy. Nie wisiało w niej adne ubranie.
Wtem usłyszałem kroki. Wróciłem do łó ka i przykryłem si , zasłaniaj c
zerwany gips i zdarte banda e. Drzwi ponownie si otworzyły.
Rozbłysło wiatło - przy cianie z r k na kontakcie stał muskularny osiłek w
białym fartuchu.
- Podobno wojuje pan z piel gniark ? I co zrobimy z tym fantem? - zapytał i
trudno ju było udawa , e pi .
4
- No wła nie - odparłem. - Co z nim zrobimy?
Zmarszczył brwi skonsternowany, a potem oznajmił:
- Pora na zastrzyk.
- Czy jest pan lekarzem? - spytałem.
- Nie, ale otrzymałem polecenie, eby zrobi panu zastrzyk.
- A ja si nie zgadzam - powiedziałem - do czego mam pełne prawo. I co pan
na to?
- Dostanie pan swój zastrzyk tak czy inaczej - o wiadczył i podszedł z lewej
strony do łó ka. Trzymał w r ce strzykawk , któr dot d chował za plecami.
Wymierzyłem mu paskudny cios, jakie dziesi centymetrów poni ej pasa,
który rzucił go na kolana.
- ...! - zakl ł, kiedy odzyskał głos.
- Spróbuj podej do mnie Jeszcze raz, kochasiu - zagroziłem - to dopiero
zobaczysz.
- Ju my mamy swoje sposoby na takich pacjentów - wysapał.
Zrozumiałem, e najwy szy czas działa .
- Gdzie moje ubranie? - spytałem.
- ...! - powtórzył.
- Wobec tego b d musiał wzi pa skie. Prosz mi je da .
Trzecia wi zanka ju mnie znudziła, zarzuciłem mu wi c kołdr na głow i
stukn łem go metalowym pr tem.
Nie min ły dwie minuty, a byłem od stóp do głów w bieli, niczym Moby Dick
lub lody waniliowe. Obrzydlistwo.
Wepchn łem osiłka do szafy i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem ksi yc w
nowiu wisz cy nad rz dem topoli. Trawa była srebrzysta i połyskuj ca. Noc
przekomarzała si niemrawo ze witem. Nie dostrzegłem niczego, co by mi
pomogło zlokalizowa to miejsce. Stałem na drugim pi trze jakiego budynku, a
kwadratowa plama wiatła w dole na lewo wskazywała, e na parterze kto pełni
dy ur.
Wyszedłem z pokoju i rozejrzałem si po korytarzu. Na lewo ko czył si
cian z oknem i miał jeszcze czworo drzwi, po parze z ka dej strony. Zapewne
prowadziły do podobnych pokoi jak mój. Podszedłem do okna: tak samo trawnik,
drzewa, noc - nic nowego. Odwróciłem si i skierowałem w drug stron .
Drzwi, drzwi, drzwi, spod adnych smugi wiatła, a jedyny odgłos to moje
kroki w za du ych, po yczonych butach.
Zegarek osiłka wskazywał pi t czterdzie ci cztery. Za paskiem, pod białym
kitlem sanitariusza, miałem metalowy pr t, który przy ka dym ruchu ocierał mi
si o biodro. Z sufitu co jakie pi metrów padało blade, czterdziestowatowe
wiatło arówki.
Schody skr cały w prawo w dół, były puste i wyło one chodnikiem. Pierwsze
pi tro wygl dało tak samo jak drugie: rz dy pokoi, nic wi cej; schodziłem wi c
dalej. Kiedy znalazłem si na parterze, skierowałem si w prawo szukaj c drzwi,
spod których s czyło si wiatło.
Znalazłem je tu przy ko cu korytarza i nie zadałem sobie trudu, eby
zapuka .
Za wielkim l ni cym biurkiem siedział facet w jaskrawym płaszczu
5
k pielowym przegl daj c jak kartotek . Spojrzał na mnie ze zło ci i usta ju
zło yły mu si do krzyku, który jednak uwi zł mu w gardle, mo e z powodu
mojej gro nej miny. Wstał szybko zza biurka.
Zamkn łem drzwi za sob , podszedłem i powiedziałem;
- Dzie dobry. Narobił pan sobie kłopotów.
Najwyra niej kłopoty zawsze budz ciekawo , bo ju po trzech sekundach,
jakie zaj ło mi przej cie przez pokój, padły słowa:
- Co to znaczy?
- To znaczy - wyja niłem - e czeka pana proces o przetrzymywanie mnie w
odosobnieniu oraz drugi proces o niedozwolone praktyki lekarskie i nadu ywanie
narkotyków. Je li o mnie chodzi, to ju cierpi na głód narkotyczny i mog zrobi
co nieobliczalnego...
Stał i patrzył na mnie.
- Prosz st d wyj - za dał.
Zobaczyłem na biurku paczk papierosów. Pocz stowałem si i powiedziałem:
- Niech pan siada i zamknie buzi . Mamy par spraw do omówienia.
Usiadł, ale buzi nie zamkn ł.
- Przekroczył pan cały szereg przepisów - stwierdził.
- Wobec tego s d rozstrzygnie, po czyjej stronie le y wina - zareplikowałem. -
Prosz odda mi ubranie i wszystkie rzeczy.
- W pa skim stanie zdrowia nie mo e pan...
- Nikt pana nie pytał o zdanie. Albo si pan pospieszy, albo b dzie pan
odpowiadał przed s dem.
Si gn ł do dzwonka na biurku, ale trzepn łem go w r k .
- Trzeba to było zrobi , kiedy wszedłem. Teraz jest ju za pó no. Poprosz
ubranie - powtórzyłem.
- Panie Corey, pa skie zachowanie jest doprawdy...
Corey?
- Nie ja wybierałem sobie t klinik i z pewno ci mam prawo w ka dej chwili
zrezygnowa z waszych usług. Teraz wła nie ta chwila nadeszła.
- Ale pa ska forma w adnym razie nie pozwala mi pana wypisa . Nie mog
do tego dopu ci . Musz wezwa kogo , eby odtransportował pana do pokoju i
poło ył do łó ka.
- Niech pan tylko spróbuje - powiedziałem - a przekona si pan, w jakiej
jestem formie. A teraz do rzeczy. Przede wszystkim mam kilka pyta : kto mnie
tu umie cił i kto za mnie płaci?
- Jak pan sobie yczy - westchn ł, a jego rzadkie, rudawe w sy opadły jeszcze
ni ej. Otworzył szuflad i si gn ł do niej, ale ja miałem si na baczno ci.
Wytr ciłem mu rewolwer z r ki, zanim zd ył go odbezpieczy - był to
automatyczny colt kaliber 32, bardzo zgrabny. Sam odbezpieczyłem zamek,
wycelowałem w niego i powiedziałem:
- Teraz odpowie mi pan na moje pytania. Najwyra niej uwa a mnie pan za
kogo niebezpiecznego. By mo e ma pan racj .
U miechn ł si niewyra nie i zapalił papierosa, co było bł dem, je li chciał mi
udowodni , e zachował zimn krew. R ce mu si trz sły.
- Niech b dzie, Corey - powiedział. - Skoro ma to pana uszcz liwi : umie ciła
6
tu pana pa ska siostra.
? - pomy lałem.
- Która siostra? - spytałem.
- Evelyn - odparł.
Nic mi to nie mówiło.
- Ale to nonsens - zaprotestowałem. - Nie widziałem jej od lat. Nie wiedziała
nawet, gdzie jestem.
Wzruszył ramionami.
- Niemniej...
- Gdzie ona teraz mieszka? Chciałbym j odwiedzi - powiedziałem.
- Nie mam jej adresu pod r k .
- To niech go pan wyszuka.
Wstał, podszedł do kartoteki, otworzył j , przejrzał, wyci gn ł kart .
Przeczytałem j uwa nie. Pani Evelyn Flaumel... Nowojorski adres równie
był mi nie znany, ale wbiłem go sobie do głowy. Jak wynikało z karty, miałem na
imi Carl. wietnie. Coraz wi cej danych.
Wsadziłem rewolwer za pasek obok pr ta, oczywi cie uprzednio go
zabezpieczywszy.
- No dobra - powiedziałem. - A teraz gdzie jest moje ubranie i ile zamierza mi
pan zapłaci ?
- Pa skie ubranie zostało zniszczone podczas wypadku - odparł - i nie ulega
najmniejszej w tpliwo ci, e miał pan złamane obie nogi, lew nawet w dwóch
miejscach. Prawd mówi c nie rozumiem, jakim cudem stoi pan o własnych
siłach. Min ły zaledwie dwa tygodnie...
- Zawsze szybko wracałem do zdrowia - wyja niłem. - Przejd my teraz do
kwestii pieni dzy...
- Jakich pieni dzy?
- W ramach ugody, dzi ki której nie zaskar pana do sadu za niezgodne z
etyk lekarsk praktyki i te inne sprawy.
- Niech pan nie b dzie mieszny.
- Kto tu jest mieszny? Zgodz si na tysi c, w gotówce, do r ki.
- Nie ma nawet o czym mówi .
- Niech si pan lepiej zastanowi, czy to si panu opłaci, niech pan pomy li o
szumie, jaki si podniesie wokół kliniki, je li nadam sprawie rozgłos jeszcze przed
procesem. Z cał pewno ci skontaktuj si ze Stowarzyszeniem Lekarzy, z
pras , z...
- To szanta - powiedział. - Nie zamierzam si przed tym ugi .
- B dzie pan musiał zapłaci teraz albo potem, po procesie - ci gn łem. - Mnie
jest wszystko jedno. Ale teraz b dzie taniej.
Wiedziałem, e je li zmi knie, to znaczy, i moje podejrzenia były słuszne.
Patrzył na mnie ponuro, sam nie wiem jak długo. W ko cu powiedział:
- Nie mam przy sobie tysi ca dolarów.
- To niech pan wymieni jak rozs dn sum .
Znów zamilkł, a potem rzekł:
- To złodziejstwo.
- Nie w przypadku, kiedy kupuje pan za to milczenie. No wi c, ile pan
7
proponuje?
- Mam w sejfie jakie pi set dolarów.
- Niech b dzie.
Po zbadaniu zawarto ci małego sejfu w cianie oznajmił, e znalazł tylko
czterysta trzydzie ci dolarów, a ja nie zamierzałem zostawia tam odcisków
palców tylko po to, eby sprawdzi , czy mówi prawd . Przyj łem wi c t sum i
wepchn łem banknoty do kieszeni.
- Gdzie jest najbli sze przedsi biorstwo taksówkowe obsługuj ce t okolic ?
Podał mi nazw , wyszukałem j w ksi ce telefonicznej i przekonałem si , e
jestem w stanie Nowy Jork. Kazałem mu wezwa taksówk , bo nie znałem nazwy
kliniki, a nie chciałem si zdradza przed nim z lukami w pami ci. Ostatecznie
jeden z banda y, które zdj łem, był okr cony wokół mojej głowy.
Kiedy zamawiał taksówk , usłyszałem adres: Szpital Prywatny w Greenwood.
Zgasiłem papierosa, wyj łem nast pnego i ul yłem moim nogom o jakie sto
kilogramów, siadaj c w br zowym fotelu przy półce z ksi kami.
- Poczekamy sobie tutaj, a potem odprowadzi mnie pan do drzwi -
powiedziałem.
Nie odezwał si ju ani słowem.
8
Rozdział 2
Było około ósmej rano, kiedy taksówkarz wysadził mnie na pierwszym
lepszym rogu najbli szego miasta. Zapłaciłem mu i przez jakie dwadzie cia
minut wał sałem si bez celu. W ko cu wszedłem do restauracji, usiadłem przy
stoliku i zamówiłem sok pomara czowy, dwa jajka na boczku, grzanki i trzy
fili anki kawy. Boczek był za tłusty.
Po wi ciłem na niadanie dobr godzin , a potem poszedłem na poszukiwanie
sklepu z odzie i poczekałem do dziewi tej trzydzie ci, a go otworz .
Kupiłem spodnie, trzy sportowe koszule, pasek, bielizn i par wygodnych
butów. A tak e chusteczk do nosa, portfel i grzebie .
Nast pnie znalazłem dworzec autobusowy i wsiadłem do autobusu do Nowego
Jorku. Nikt nie próbował mnie zatrzyma . Nikt mnie nie ledził.
Podczas drogi obserwowałem jesienny, wietrzny krajobraz pod jasnym,
zimnym niebem i sumowałem w my lach wszystko, co wiem o sobie i swojej
sytuacji.
Zostałem umieszczony w szpitalu w Greenwood jako Carl Corey przez moj
siostr Evelyn Flaumel. Stało si to na skutek wypadku samochodowego, który
wydarzył si jakie pi tna cie dni temu i w którym połamałem sobie obie nogi,
obecnie ju zro ni te. Nie pami tałem swojej siostry Evelyn. Lekarze z
Greenwood dostali polecenie, eby utrzymywa mnie w stanie zamroczenia i
przestraszyli si konsekwencji prawnych, kiedy zagroziłem im s dem. Dobrze.
Kto z jakich przyczyn si mnie boi. Rozegram t gr do ko ca i zobaczymy, co z
tego wymknie.
Zmusiłem si , eby wróci pami ci do wypadku samochodowego i
rozpami tywałem to a do bólu. To nie był wypadek. Odniosłem takie nieodparte
wra enie, cho nie wiedziałem dlaczego. Ale dowiem si , jak było naprawd , i
kto mi zapłaci. Kto mi drogo zapłaci. Gniew, straszny gniew chwycił mnie za
gardło. Ka dy, kto podniósł na mnie r k , kto próbował zrobi mi krzywd ,
czynił to na własne ryzyko i teraz otrzyma stosown zapłat ; kimkolwiek by był.
Ogarn ła mnie dza mordu, dza unicestwienia przeciwnika i czułem, e
zdarza si to nie po raz pierwszy i e ulegałem ju tej dzy w przeszło ci. I to
nieraz.
Patrzyłem przez okno na opadaj ce li cie.
Po przyje dzie do metropolii przede wszystkim poszedłem do fryzjera ogoli
si i ostrzyc, a potem zmieniłem w toalecie koszul i podkoszulek, bo nie cierpi
drapi cych resztek włosów na plecach. Automat kaliber 32, nale cy do
bezimiennego indywiduum z Greenwood, spoczywał w prawej kieszeni mojej
marynarki. Gdyby kto z kliniki albo moja siostra chcieli, aby mnie zatrzymano,
posiadanie broni bez zezwolenia stanowiłoby dobry pretekst. Mimo to
postanowiłem go nie wyrzuca . Najpierw musieliby mnie znale i mie ku temu
powód. Zjadłem szybki lunch, przez godzin je dziłem po mie cie metrem i
autobusami, a potem wzi łem taksówk i kazałem si zawie do Westchester,
pod adres Evelyn, mojej domniemanej siostry, której widok, jak si łudziłem,
wpłynie o ywczo na moj pami .
Jeszcze zanim dojechałem, przemy lałem cał taktyk , jak zamierzałem
9
obra .
Tote kiedy w odpowiedzi na moje pukanie po jakich trzydziestu sekundach
otworzyły si drzwi do wielkiej starej rezydencji, wiedziałem, co powiedzie .
Przemy lałem to id c długim, kr tym, wysypanym białym wirem podjazdem,
mi dzy ciemnymi d bami i jasnymi klonami; li cie szele ciły mi pod stopami, a
wiatr chłodził wie o podgolony kark pod podniesionym kołnierzem marynarki.
Zapach mojego płynu do włosów mieszał si z dusz c woni bluszczu, który
oplatał ciany tego szarego ceglanego domostwa. Nie było tu nic znajomego.
Miałem wra enie, e jestem tu po raz pierwszy.
Zapukałem i w rodku rozległo si echo.
Wpakowałem r ce do kieszeni i czekałem.
Kiedy drzwi si otworzyły, u miechn łem si i skin łem głow obsypanej
pieprzykami pokojówce o niadej cerze i portorykanskim akcencie.
- Tak? - spytała.
- Chciałbym si widzie z pani Evelyn Flaumel.
- Kogo mam zaanonsowa ?
- Jej brata. Carla.
- Och, prosz wej - powiedziała.
Hall, do którego wszedłem, miał mozaikow podłog z male kich łososiowo-
turkusowych płytek i mahoniowe ciany, a na lewo stała długa, wielka donica,
pełna zielonych li ciastych ro lin. Z góry szklano-emaliowany sze cian rzucał
ółte wiatło.
Dziewczyna odeszła, a ja rozgl dałem si za czym znajomym.
Nic.
Czekałem wi c.
W ko cu pokojówka wróciła, u miechn ła si , dygn ła i powiedziała:
Prosz za mn . Pani przyjmie pana w bibliotece.
Poszedłem za ni trzy stopnie w gór , a potem korytarzem obok dwojga
zamkni tych drzwi. Trzecie na lewo były otwarte i te wła nie pokojówka mi
wskazała. Wszedłem i zatrzymałem si na progu.
Biblioteka, jak wszystkie biblioteki, była pełna ksi ek. Wisiały w niej tak e
trzy obrazy, dwa przedstawiaj ce sielskie widoki, a trzeci spokojne morze. Na
podłodze le ał gruby zielony dywan. Obok du ego biurka stał wielki globus
zwrócony do mnie Afryk , a z tyłu ci gn ło si na cał cian okno, osiem
wielkich tafli szkl . Ale nie dlatego zatrzymałem si w progu.
Kobieta za biurkiem była ubrana w turkusow sukni z szerok krez i
dekoltem w szpic, miała fryzur z dług grzywk i włosy koloru po redniego
mi dzy barw obłoków o zachodzie sło ca a drgaj cym płomieniem wiecy w
ciemnym pokoju. Jej oczy - co jakim cudem wiedziałem - skryte za okularami,
których chyba nie potrzebowała, były bł kitne jak jezioro Erie o trzeciej po
południu w bezchmurny, letni dzie ; a kolor jej pow ci gliwego u miechu
pasował do włosów. Ale nie to sprawiło, e stan łem w progu jak wryty.
Sk d j znałem, ale nie wiedziałem sk d.
Podszedłem, przykleiwszy do twarzy u miech.
- Jak si masz - powiedziałem.
- Siadaj, prosz - wskazała mi przepastny, pomara czowy fotel z rodzaju
10
tych, w jakie człowiek z lubo ci si zagł bia.
Usiadłem, a ona uwa nie mi si przyjrzała.
- Ciesz si , e znów jeste na chodzie - powiedziała.
- Ja tez - odparłem. - A co u ciebie?
- Wszystko dobrze, dzi kuj . Musz przyzna , e nie spodziewałam si twojej
wizyty.
- Wiem - zablefowałem - ale przyszedłem podzi kowa ci za twoj siostrzan
pomoc i opiek . - Nadałem temu lekko ironiczny ton, eby zobaczy jej reakcj .
W tym momecie do pokoju wszedł ogromny pies - wilczarz irlandzki - i
poło ył si przed biurkiem. Tu za nim wsun ł si drugi okaz i wolno okr ył dwa
razy globus.
- No có - odparła z równ ironi - przynajmniej tyle mogłam dla ciebie
zrobi . Powiniene je dzi ostro niej.
- Na przyszło b d bardziej uwa ał, przyrzekam. - Nie wiedziałem, jaka gra
si tu toczy, ale poniewa ona nie wiedziała, e ja nie wiem, postanowiłem
wyci gn z niej jak najwi cej informacji. - Pomy lałem sobie, e b dziesz
ciekawa, w jakim jestem stanie, wi c przyjechałem si pokaza .
- Tak, oczywi cie - odpowiedziała. - Czy jadłe co ?
- Lunch kilka godzin temu.
Zadzwoniła na pokojówk i kazała poda posiłek.
- Podejrzewałam, e sam zechcesz wynie si z Greenwood, jak tylko
poczujesz si na siłach - oznajmiła. - Ale nie przypuszczałam, e nast pi to tak
szybko i e si tutaj zjawisz.
- Wiem - odparłem. - I dlatego tu jestem.
Pocz stowała mnie papierosem, podałem jej ogie i sam zapaliłem.
- Zawsze byłe nieobliczalny - o wiadczyła w ko cu. - I chocia w przeszło ci
cz sto ci to pomagało, w tej chwili bym na to nie liczyła.
- Co masz na my li? - spytałem.
- Stawka jest za wysoka na blef, a chyba tego wła nie próbujesz, przychodz c
tu sobie jakby nigdy nic. Zawsze podziwiałam twoj odwag , Corwin, ale nie
b d głupcem. Znasz sytuacj .
Corwin? Trzeba zanotowa to w pami ci pod "Corey".
- Niekoniecznie - odparłem. - Nie zapominaj, e ostatnio dłu szy czas
przespałem.
- Chcesz przez to powiedzie , e si z nikim nie kontaktowałe ?
- Nie miałem okazji, odk d odzyskałem przytomno .
Przechyliła głow na rami i zmierzyła mnie swoimi cudownymi oczami.
- Niezbyt to roztropne - powiedziała - ale mo liwe. Całkiem mo liwe.
Zwłaszcza je li chodzi o ciebie. Załó my, e mówisz prawd . W takim razie
post piłe m drze i bezpiecznie. Niech no pomy l .
Zaci gn łem si papierosem z nadziej , e powie co jeszcze, Ale milczała,
wobec tego postanowiłem wykorzysta punkt zdobyty w tej grze, dla mnie nie
zrozumiałej, z nieznanymi graczami i niejasnym celem.
Sam fakt, e tu przyszedłem, co znaczy - powiedziałem.
- Tak - odparła - wiem. Ale poniewa jeste sprytny, mo e to znaczy
niejedno. Poczekamy i zobaczymy.
11
Poczekamy na co? Co zobaczymy?
Przyniesiono steki i dzban piwa, zostałem wi c na chwil zwolniony od
czynienia ogólnikowych i m tnych uwag, które ona mogła interpretowa jako
subtelne lub wieloznaczne. Stek był doskonały, krwisty w rodku i soczysty; z
przyjemno ci zagł biłem te z by w wie ym, chrupi cym chlebie i poci gn łem
łyk piwa, zaspokajaj c głód i pragnienie. Evelyn miała si , obserwuj c mnie i
dziubi c widelcem w talerzu.
- Lubi patrze , jak umiesz cieszy si yciem - powiedziała. - I dlatego
wolałabym, eby nie musiał si z nim rozstawa .
- Ja te - przyznałem z pełnymi ustami.
Jadłem i przygl dałem si jej. Zobaczyłem j naraz w wydekoltowanej,
wieczorowej sukni, szmaragdowej jak morze, na tle muzyki, ta ców, głosów... Ja
byłem w srebrno-czarnym stroju i... Obraz si rozpłyn ł. Ale wiedziałem, e
wspomnienie było prawdziwe i kl łem w duchu, e trwało tak krótko. Co ona
wtedy do mnie mówiła, kiedy stała w swojej szmaragdowej sukni przede mn
ubranym na czarno i srebrno, tej nocy z muzyk , ta cami i szmerem głosów w
tle?
Dolałem piwa i zdecydowałem si zapu ci sond .
- Pami tam pewn noc - powiedziałem - kiedy była w szmaragdowej sukni, a
ja w swoich kolorach. Jakie to były szcz liwe chwile... i ta muzyka...
Na jej twarzy pojawił si cie melancholii, a rysy złagodniały.
- Tak... - powiedziała. - To były czasy, prawda...? Rzeczywi cie z nikim si nie
kontaktowałe ?
- Słowo honoru - przysi głem, nie bardzo wiedz c, o co chodzi.
- Sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót - mówiła - a Cienie kryj okropno ci,
o jakich si nam nawet nie niło...
- I...? - pytałem dalej.
- On nadal ma kłopoty - sko czyła.
- Och!
- Tak - dodała - i b dzie chciał wiedzie , gdzie stoisz.
- Tutaj - odparłem.
- To znaczy...?
- Na razie - dopowiedziałem, mo e zbyt szybko, bo jej oczy rozszerzyły si
troch za bardzo - dopóki nie poznam całokształtu sprawy. - Cokolwiek to miało
znaczy .
- Och!
Sko czyli my nasze steki i piwo, a ko ci rzucili my psom. Przy kawie
poczułem przypływ braterskich uczu , ale je zdusiłem.
- A co z reszt ? - spytałem, staraj c si , by brzmiało to neutralnie i
bezpiecznie.
W pierwszej chwili wystraszyłem si , e spyta, co mam na my li, ale ona
wyci gn ła si wygodniej w fotelu, wlepiła wzrok w sufit i powiedziała:
- Jak zwykle, od nikogo nie słycha nic nowego. Mo e ty post piłe
najrozs dniej. Mnie si to w ka dym razie podoba. Ale jak mo na zapomnie ...
czasy wietno ci?
Spu ciłem oczy, bo nie byłem pewien, co powinny wyra a .
12
- Nie mo na - powiedziałem. - Nigdy nie mo na.
Nast piła długa, niezr czna cisza, któr przerwała pytaniem;
- Czy mnie nienawidzisz?
- Oczywi cie, e nie - odparłem. - Jak mógłbym ci nienawidzi ... zwa ywszy
na okoliczno ci?
Chyba j to ucieszyło, bo pokazała w u miechu pi kne białe z by.
- To dobrze, dzi kuj ci - rzekła. - Cokolwiek by mówi , jeste d entelmenem.
Skłoniłem si z emfaz .
- Zawrócisz mi w głowie.
- W tpi - powiedziała. - Zwa ywszy na okoliczno ci...
Zrobiło mi si nieswojo.
Wci palił mnie gniew i ciekaw byłem, czy ona wie, kto na ten gniew zasłu ył.
Miałem wra enie, e tak. Poczułem nieodparte pragnienie, aby j o to zapyta
wprost, ale si powstrzymałem.
- No wi c, co proponujesz? - zagadn ła w ko cu.
Przyparty w len sposób do muru odrzekłem:
- Oczywi cie, nie ufasz mi...
- Jak mogliby my ci ufa ?
Postanowiłem zapami ta to "my".
- Có , na razie jestem gotów odda si w twoje r ce. Z ch ci pozostan u
ciebie, co pozwoli ci mie mnie na oku.
- A potem?
- Potem? Zobaczymy.
- Sprytnie - powiedziała. - Bardzo sprytnie. I stawiasz mnie w niezr cznej
sytuacji. (Zaproponowałem to tylko dlatego, e nie miałem gdzie si podzia , a
reszta wymuszonych szanta em pieni dzy nie na długo by mi starczyła).
Naturalnie, mo esz zosta . Ale ostrzegam ci - tu pokazała wisiorek na ła cuszku,
który nosiła na szyi - to jest ultrad wi kowy gwizdek na psy. Donner i Blitzen
maj czterech braci, a cała szóstka wietnie radzi sobie z niepo danymi
osobnikami i reaguje na mój gwizdek. Nie próbuj wi c myszkowa tam, gdzie ci
nie prosz . Jeden gwizd i nawet ty nic przeciwko nim nie wskórasz. To dzi ki tej
wła nie rasie w Irlandii nie ma ju wilków, wiesz.
- Wiem - przyznałem i uzmysłowiłem sobie, e to prawda.
- Tak - ci gn ła. - Erykowi si to spodoba, e jeste moim go ciem. To
powinno go skłoni do zostawienia ci w spokoju, a przecie o to ci wła nie
chodzi, n'est-ce pas?
- Oui - przyznałem.
Eryk! To imi co mi mówiło! Znałem jakiego Eryka i była to bardzo wa na
znajomo . Ten Eryk, którego znalem, nadal najwyra niej kr ci si gdzie w
pobli u, i to te było wa ne.
Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, e go nienawidziłem. Nienawidziłem go tak bardzo,
e mógłbym go zabi . I niewykluczone, e próbowałem.
U wiadomiłem te sobie, e ł czy nas pewna wi .
Rodzinna?
Tak, wła nie tak. aden z nas nie był tym zachwycony, e jeste my... bra mi!
13
Tak, teraz sobie przypomniałem: pot ny, władczy Eryk o kr tej, l ni cej brodzie
i oczach - dokładnie takich samych jak oczy Evelyn!
Zalała mnie nowa fala wspomnie , zaszumiało mi w skroniach, poczułem
ciepło rozlewaj ce si na karku.
Zachowałem jednak kamienn twarz i jakby nigdy nic zaci gn łem si
papierosem popijaj c piwo, cho jednocze nie uzmysłowiłem sobie, e Evelyn jest
rzeczywi cie moj siostr ! Tylko e nie nazywa si Evelyn. Nie mogłem sobie
przypomnie , jak si naprawd nazywa, ale nie Evelyn. Postanowiłem by
ostro ny i nie zwraca si do niej po imieniu, dopóki sobie nie przypomn .
A kim ja jestem? I co si wła ciwie wokół mnie dzieje?
Nagle poczułem, e Eryk musiał mie co wspólnego z moim wypadkiem. Miał
to by wypadek miertelny, ale udało mi si prze y . I to on był sprawc ? Tak -
podpowiedziało mi przeczucie. To musiała był sprawka Eryka. A Evelyn z nim
współpracowała, opłacaj c szpital, eby trzymano mnie w stanie odurzenia.
Lepsze to ni mier , ale...
Równocze nie zdałem sobie spraw , e przychodz c do Evelyn oddałem si
niejako w r ce Eryka i je li tu zostan , b d jego wi niem, wystawionym na
kolejny atak.
Niemniej ona twierdziła, e jako jej go mog liczy na spokój z jego strony.
Nale ało si nad tym zastanowi . Nie wolno mi o niczym decydowa pochopnie,
musz mie si nieustannie na baczno ci. Mo e byłoby lepiej, gdybym st d
odszedł i poczekał, a stopniowo wróci mi pami .
Ale z erała mnie jaka straszna, gor czkowa niecierpliwo . Musiałem jak
najszybciej pozna cał prawd i zacz odpowiednio działa . Popychał mnie do
tego nieodparty przymus wewn trzny. Je li nawet za odzyskanie pami ci
przyjdzie mi ponie koszty ryzyka i niebezpiecze stwa, to trudno. Zostan .
- Pami tam te ... - mówiła Evelyn i uprzytomniłem sobie, e opowiada co od
dłu szej chwili, a ja nie słucham. Mo e przyczyn był refleksyjny ton jej słów, nie
wymagaj cy odpowiedzi, mo e mój własny natłok my li. - Pami tam, jak kiedy
zwyci yłe Juliana w jego ulubionej grze; a on zakl ł i rzucił w ciebie kielichem
pełnym wina. Wtedy ty chwyciłe z w ciekło ci swoje trofeum i zamierzyłe si , a
on si przestraszył, e posun ł si za daleko. Ale ty si nagle roze miałe i
przepiłe do niego. Było mi przykro, e ty, zawsze taki chłodny i opanowany,
wpadłe w taki gniew, a w Julianie wzbudziłe tego dnia zawi . Pami tasz?
Wydaje mi si , e od tej pory pod wieloma wzgl dami usiłuje ci na ladowa . Ale
ja nadal go nienawidz i mam nadziej , e go wkrótce diabli wezm ... Co czuj ,
e tak b dzie...
Julian, Julian, Julian. Tak i nie. Jaka gra, kłótnia i utrata mojej niemal
legendarnej zimnej krwi. Było w tym co znajomego, lecz nie, nie mogłem sobie
przypomnie , o co wła ciwie chodziło.
- A Caine, jego to dopiero wystrychn łe na dudka! Wci ci nienawidzi,
wiesz...
Zrozumiałem, e nie jestem osob szczególnie lubian . Ale to uczucie w
dziwny sposób sprawiało mi przyjemno .
A imi Caine tak e zabrzmiało swojsko. Nawet bardzo Eryk, Julian, Caine,
Corwin. Te imiona dudniły mi w uszach i rozsadzały czaszk .
14
- To było tak dawno temu - powiedziałem niemal bezwiednie i chyba zgodnie z
prawd .
- Corwin, nie bawmy si w ciuciubabk . Chcesz czego wi cej ni
bezpiecznego k ta, wiem o tym. I jeste wci do silny, eby zdoby co dla
siebie, je li odpowiednio to rozegrasz. Nie mam poj cia, co knujesz, ale mo e
mogliby my doj do porozumienia z Erykiem. - Teraz słówko "my" przeszło
najwyra niej na nasz stron . Musiała uzna , e jestem co wart w tej grze, o
cokolwiek si ona toczy. Zobaczyła szans osi gni cia własnych korzy ci.
U miechn łem si k cikiem ust. - Czy dlatego tu przyszedłe ? - ci gn ła. - Masz
jak propozycj dla Eryka i szukasz kogo , kto mógłby posłu y jako
po rednik?
- Mo e... - powiedziałem. - Ale musz si najpierw zastanowi . Ledwo
wróciłem do zdrowia i mam sporo spraw do przemy lenia. Jednak na wszelki
wypadek wołałem ulokowa si w miejscu, z którego mógłbym szybko działa ,
gdybym doszedł do wniosku, e w moim interesie jest zawrze pakt z Erykiem.
- Uwa aj - powiedziała. - Wiesz, e powtórz ka de twoje słowo.
- Oczywi cie - przytakn łem, wcale o tym nie wiedz c i szukaj c szybkiego
wyj cia z sytuacji - chyba e w twoim interesie b dzie współpracowa ze mn .
ci gn ła brwi, mi dzy którymi pokazały si leciutkie zmarszczki.
- Nie bardzo wiem, co mi proponujesz.
- Jeszcze nic. Jestem tylko z tob całkiem szczery i mówi ci, e na razie sam
nie wiem, co dalej. Nie mam pewno ci, czy chc dochodzi do porozumienia z
Erykiem. - W ko cu... - specjalnie zawiesiłem głos, bo czułem, e powinienem co
zaproponowa , a nie wiedziałem co.
- Masz inn propozycj ? - zerwała si nagle na równe nogi, chwytaj c za
gwizdek. - Bleys! Oczywi cie!
- Siadaj - powiedziałem - i nie b d mieszna. Czy oddałbym si tak ch tnie i
bez namysłu w twoje r ce, eby zosta rzuconym na po arcie psom w chwili, gdy
przyjdzie ci do głowy Bleys?
Odpr yła si , a nawet jakby troch skuliła, a potem usiadła.
- Mo e i nie - przyznała w ko cu. - Ale wiem, e lubisz stawia wszystko na
jedn kart , i wiem te , e jeste podst pny. Je li przyszedłe tu z zamiarem
pozbycia si przeciwnika, to szkoda fatygi. Nie jestem taka znów wa na.
Powiniene ju tyle wiedzie . Poza tym zawsze my lałam, e mnie lubisz.
- Lubiłem ci i lubi - zapewniłem j - wi c nie masz si czego obawia .
Ciekawe, e wspomniała akurat to imi .
eby tylko połkn ła przyn t ! Tylu rzeczy musiałem si dowiedzie !
- Dlaczego? Czy by rzeczywi cie skontaktował si z tob ?
- Wolałbym o tym nie mówi - odparłem maj c nadziej , e da mi to jak
przewag i teraz, znaj c ju płe owego Bleysa, dorzuciłem: - Nawet gdyby tak
było, odpowiedziałbym mu to samo, co Erykowi: "Musz to przemy le ".
- Bleys - powtórzyła, a ja dodałem w my lach; Bleys, lubi ci . Nie pami tam
dlaczego i mo e nawet niekoniecznie mam ku temu powody, ale ci lubi . Tyle
wiem.
Siedzieli my przez chwil w milczeniu i poczułem, e ogarnia mnie zm czenie,
ale nie chciałem tego po sobie pokaza . Powinienem by silny. Wiedziałem, e
15
musz by silny. U miechn łem si wi c i powiedziałem:
- Ładn masz bibliotek .
A ona odparła:
- Dzi kuj .
- Bleys - powtórzyła znów po chwili. - Naprawd uwa asz, e ma szans ?
Wzruszyłem ramionami.
- Kto to mo e wiedzie ? Na pewno nie ja. Mo e ma, a mo e nie.
Oczy jej si rozszerzyły, spojrzała na mnie z otwartymi ustami.
- Chyba nie zamierzasz... nie zamierzasz sam spróbowa ?
Roze miałem si , głównie po to, eby j uspokoi .
- Nie b d niem dra. Ja? - Ale wiedziałem, e mówi c to, poruszyła we mnie
jak strun , jakie gł boko ukryte pragnienie, które odpowiedziało pot nym:
"Czemu nie?"
I naraz ogarn ł mnie wielki strach.
Ona w ka dym razie wygl dała na uspokojon moim od egnaniem si od
tego, od czego si od egnałem. U miechn ła si i ruchem głowy wskazała
wbudowany w cian barek na lewo ode mnie.
- Napiłabym si troch Irish Mist - powiedziała.
- Ja te , skoro ju o tym mowa - przyznałem, podniosłem si i nalałem nam po
kieliszku.
- Wiesz - powiedziałem, usadowiwszy si znów wygodnie w fotelu - przyjemnie
jest tak poby znów razem, nawet je li to tylko na krótko. Od razu nasuwa si
tyle wspomnie .
Odpowiedziała u miechem, z którym jej było bardzo do twarzy.
- Masz racj - przyznała, poci gaj c łyczek. - Czuj si przy tobie niemal jak
w Amberze - a ja omal nie wypu ciłem kieliszka z r ki, Amber! To słowo
uderzyło we mnie jak grom!
W tym momencie ona zacz ła płaka , podszedłem wi c i obj łem j
pocieszaj co ramieniem.
- Nie płacz, siostrzyczko, prosz ci , nie płacz. Sprawiasz mi ból. - Amber! Co
si w tym kryło, co porywaj cego i pot nego, - Jeszcze znów nadejd dobre
czasy - dodałem pocieszaj co.
- Czy naprawd w to wierzysz? - spytała.
- Tak - potwierdziłem z moc . - Wierz !
- Jeste szalony - powiedziała. - Mo e wła nie dlatego zawsze byłe moim
ulubionym bratem. Niemal wierz w to, co mówisz, cho wiem, e jeste szalony. -
Chlipn ła jeszcze raz i drugi, i przestała. - Corwin - ci gn ła - gdyby ci si udało...
gdyby jakim nieprawdopodobnym cudem ci si udało, b dziesz pami ta o
swojej siostrze Florimel?
- Tak - obiecałem, zdaj c sobie spraw , e to jej prawdziwe imi . - Tak, b d o
tobie pami tał.
- Dzi kuj ci. Powiem Erykowi tylko to, co konieczne, nie wspomn ani
słowem o Bleysie i zatrzymam dla siebie swoje najnowsze podejrzenia.
- Dzi kuj , Floro.
- Ale pami taj, e ci nie ufam ani na jot - dodała.
- To si rozumie samo przez si .
16
Wezwała pokojówk , która zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie ledwo
zdołałem si rozejrze , a potem padłem na łó ko i spałem przez jedena cie godzin.
17
Rozdział 3
Rano jej nie było i nie zostawiła dla mnie adnej wiadomo ci. Pokojówka
podała mi w kuchni niadanie i wróciła do swoich obowi zków. Zrezygnowałem z
pomysłu, eby stara si wyci gn z niej jakie informacje, bo albo nic nie
wiedziała, albo nic by mi nie zdradziła, a za to z pewno ci powiedziałaby o
moich indagacjach Florze. Ale poniewa miałem dom do swojej dyspozycji,
postanowiłem wróci do biblioteki i rozejrze si troch . Poza tym lubi
biblioteki. ciany pełne pi knych i m drych słów daj mi poczucie komfortu i
bezpiecze stwa. Zawsze przyjemniej jest wiedzie , e mo na czym si obroni
przed Cieniami.
Donner czy Blitzen, czy te który z ich krewnych pojawił si sk d w hallu i
w sz c kroczył sztywno moim ladem, Próbowałem si z nim zaprzyja ni , ale
przypominało to wymian uprzejmo ci z policjantem, który kazał ci zjecha na
pobocze. Po drodze zagl dałem do innych pokoi - wygl dały normalnie i
niewinnie.
Wszedłem do biblioteki, z której nadal spogl dała na mnie Afryka.
Zamkn łem za sob drzwi przed psami i ruszyłem wzdłu cian czytaj c tytuły
tomów na półkach. Najwi cej było ksi ek historycznych. Znalazłem tak e sporo
ksi ek o sztuce w albumowych, drogich wydaniach i par z nich
przekartkowałem. Zwykle najlepiej mi si my li, kiedy pozornie jestem zaj ty
czym innym.
Zastanawiałem si nad ródłem oczywistego bogactwa Flory. Czy, skoro
jeste my krewnymi, znaczyło to, e i ja ciesz si pewn zamo no ci ?
Usiłowałem przypomnie sobie swoj sytuacj materialn i socjaln , zawód,
pochodzenie. Odnosiłem wra enie, e nigdy nie musiałem martwi si o pieni dze,
e zawsze jakim cudem miałem ich pod dostatkiem. Czy byłem tak e
wła cicielem równie wspaniałego domu? Nie pami tałem.
Jaki był mój zawód?
Usiadłem za biurkiem i starałem si uprzytomni sobie, czy znam tajniki
jakiej szczególnej dziedziny wiedzy. Bardzo trudno jest egzaminowa samego
siebie, tote niewiele z tego wynikło. Nasza wiedza jest cz stk nas samych,
integralnym elementem cało ci i trudno j oddzieli .
Lekarz? Przyszło mi to do głowy, kiedy przegl dałem anatomiczne rysunki
Leonarda da Vinci. Niemal bezwiednie zacz łem przebiega w my li poszczególne
fazy operacji chirurgicznych. Zdałem sobie spraw , e kiedy w przeszło ci
musiałem operowa .
Ale nie było to jeszcze to, czego szukałem. Z chwil gdy u wiadomiłem sobie,
e odebrałem wykształcenie medyczne, zrozumiałem, e była to tylko cz jakiej
ogólniejszej wiedzy. Wiedziałem, e nie jestem chirurgiem. Kim wi c? Co jeszcze
wchodziło w rachub ?
Co przyci gn ło mój wzrok.
Siedz c za biurkiem miałem przed sob przeciwległ cian , a na niej, obok
innych rzeczy, wisiała antyczna szabla kawaleryjska, której poprzednio nie
zauwa yłem. Wstałem, podszedłem do niej i zdj łem j z uchwytów.
Sykn łem w duchu gniewnie na jej opłakany stan. Ch tnie przywróciłbym jej
18
nale yt wietno za pomoc zwykłej osełki i kawałka naoliwionej szmatki.
Znałem si na starodawnej broni, zwłaszcza białej.
Szabla le ała mi w dłoni jak ulał i czułem, e potrafi si ni posługiwa .
Odparowałem i natarłem par razy. Tak, umiałem sobie z ni radzi .
O czym to mogło wiadczy ? Rozejrzałem si po pokoju w poszukiwaniu
czego jeszcze, co by pobudziło mi pami . Nic nie znalazłem, odwiesiłem wi c
szabl i wróciłem do biurka. Siadaj c za nim, postanowiłem je przejrze .
Zacz łem od rodkowej szuflady poprzez t po lewej i wszystkie szuflady po
prawej stronie a do samego dołu. Papier listowy, koperty, znaczki, spinacze,
resztki ołówków, gumki - nic nadzwyczajnego.
Wyci gałem ka d szuflad na cał długo i opierałem j na kolanach
przegl daj c zawarto . Nie był to mój pomysł. Post powałem tak na skutek
otrzymanego niegdy przeszkolenia, które kazało mi bada ka de cianki i dno.
A jednak pewna rzecz omal nie uszła mojej uwagi i spostrzegłem j dopiero w
ostatniej chwili: tył ni szej szuflady po prawej stronie nie si gał tak wysoko, jak
tyły innych szuflad. To musiało co oznacza - kiedy ukl kłem i zajrzałem w gł b,
zobaczyłem u góry co na kształt małego pudełeczka. Była to osobna szufladka,
schowana na samym tyle i zamkni ta.
Spróbowałem si do niej dobra spinaczem, agrafk , a w ko cu metalow
ły k do butów, znalezion w innej szufladzie; okazała si najbardziej pomocna i
po jakiej minucie zamek pu cił.
Szufladka zawierała pudełko z tali kart. A jego wierzch zdobił herb, na
którego widok zesztywniałem, oblał mnie zimny pot i nie mogłem złapa oddechu.
Herb przedstawiał białego jednoro ca na zielonym polu, wzniesionego na tylnych
nogach, zwróconego na prawo. Wiedziałem, e znam ten herb, i zakłuło mnie
bole nie, e nie potrafi go nazwa .
Otworzyłem pudełko i wyj łem karty. Były to karty tarokowe,
przedstawiaj ce zwykłe dla nich berła, pentagramy, kielichy i szpady, ale Figury
Atutowe - Wielkie Arkana - były całkiem inne. Wsun łem najpierw obie szuflady,
nie zamykaj c tej mniejszej, i dopiero potem przyst piłem do bli szych ogl dzin.
Figury Atutowe wygl dały niemal jak ywe, miało si wra enie, e zaraz zejd
z l ni cego obrazka na ziemi . Karty były przyjemne i chłodne w dotyku.
Naraz zrozumiałem, e i ja sam byłem kiedy posiadaczem takiej talii.
Rozło yłem karty na blacie.
Pierwsza przedstawiała u miechni tego drobnego m czyzn , o chytrym
wyrazie twarzy, ostrym nosie, ze strzech słomianych włosów na głowie. Był
ubrany w co w rodzaju kostiumu renesansowego w kolorach pomara czowym,
czerwonym i br zowym. Nosił długie po czochy i obcisły, haftowany kubrak.
Znałem go. Miał na imi Random.
Z nast pnej karty patrzyło na mnie beznami tne oblicze Juliana; długie,
ciemne włosy opadały mu do ramion, niebieskie oczy były zimne i bez wyrazu. Od
stóp do głów skrywała go biała łuskowa zbroja, nie srebrzysta ani metaliczna, ale
jakby emaliowana. Wiedziałem jednak, e mimo na pozór od wi tnego i
dekoracyjnego wygl du była twarda i odporna na ciosy. Tego wła nie człowieka
pobiłem w jego ulubionej grze, za co rzucił we mnie kielichem. Znałem go i
nienawidziłem.
19
Teraz przeniosłem wzrok na niad , ciemnook twarz Caine'a, ubranego w
czarno-zielony atłas oraz w ciemny, zało ony z fantazj , trójgraniasty kapelusz z
zielonym pióropuszem spływaj cym na plecy. Stał profilem, podparłszy si jedn
r k pod bok, a u pasa miał wysadzany szmaragdami sztylet. Jego wizerunek
wywołał we mnie mieszane uczucia.
Potem był Eryk. Nale ało mu przyzna , e był przystojny. Włosy miał tak
czarne, e niemal granatowe, broda wiła mu si wokół stale u miechni tych ust, a
ubrany był po prostu w skórzan kurtk , peleryn , wysokie czarne botforty i
spi ty rubinem czerwony pas, u którego wisiał srebrzysty miecz. Wysoki, czarny
kołnierz osłaniaj cy szyj obszyty był na czerwono, podobnie jak r kawy. Stał z
kciukami zatkni tymi za pas - jego r ce wygl dały na bardzo silne i sprawne. Nad
prawym biodrem sterczały zza pasa czarne r kawice. Byłem teraz pewien, e to
wła nie on próbował mnie zabi tego dnia, kiedy omal nie zgin łem. Przyjrzałem
mu si uwa nie i nie bez trwogi.
Nast pny był Benedykt, wysoki i surowy, o poci głej twarzy i szczupłym ciele,
ale t gim umy le. Ubrany był na pomara czowo- ółto-br zowo i nasuwał mi na
my l stogi siana, dynie, strachy na wróble i legendy o zapadłych miasteczkach.
Miał dług , mocno zarysowan szcz k , piwne oczy i proste, br zowe włosy. Stał
obok gniadego konia, opieraj c si na lancy oplecionej wiankiem z kwiatów.
Rzadko si u miechał. Lubiłem go.
Zastygłem, kiedy odkryłem nast pn kart i serce o mało nie wyskoczyło mi z
piersi.
To byłem ja.
Znałem t twarz, która codziennie przy goleniu patrzyła na mnie z lustra.
Zielone oczy, ciemne włosy, czarno - srebrny strój. Miałem na sobie peleryn ,
lekko wzd t jakby przez wiatr. Miałem te czarne botforty, podobnie jak Eryk i
jak on miecz przy boku, tylko mój był ci szy, cho nieco krótszy. Nosiłem
r kawice, srebrne i łuskowe. Klamra przy szyi była w kształcie srebrnej ró y.
Oto ja, Corwin.
Z nast pnej karty spojrzał na mnie wysoki, pot ny m czyzna. Był do mnie
bardzo podobny, tylko miał silniej zarysowan szcz k i wiedziałem, e jest
wy szy ode mnie, lecz bardziej oci ały. Jego siła była legendarna. Był ubrany w
niebiesko-szary strój spi ty na rodku szerokim, czarnym pasem i stał z wesoł ,
roze mian min . Z szyi zwisał mu na sznurze srebrny róg my liwski. Miał
wystrz pion bródk i mały w sik. W prawej r ce trzymał kielich wina.
Poczułem do niego nagł sympati i wtedy przypomniałem sobie jego imi .
Nazywał si Gerard.
Teraz przyszła kolej na m czyzn o ognistej brodzie i płomiennych włosach,
z mieczem w prawej dłoni i pucharem białego wina w lewej, w czerwono-
pomara czowych jedwabiach. W jego oczach, równie bł kitnych jak oczy Flory i
Eryka, igrał diablik. Miał drobny podbródek, ale przykryty brod . Jego miecz
był kunsztownie inkrustowany złotem. Na prawej r ce błyszczały dwa ogromne
pier cienie, a na lewej jeden: szmaragd, rabin i szafir. Wiedziałem, e to Bleys.
Nast pna posta nosiła w sobie podobie stwo zarówno do Bleysa, jak i do
mnie. M czyzna miał moje rysy, cho drobniejsze, moje oczy, włosy Bleysa, był
bez brody. Miał na sobie zielony strój je dziecki i siedział na białym koniu
20
zwróconym na prawo. Była w nim siła i słabo , niepokój i rezygnacja. Odpychał
mnie i poci gał, budził zarówno moj sympati , jak niech . Wystarczyło mi
rzuci na niego okiem, by wiedzie , e nazywa si Brand.
Zdałem sobie teraz jasno spraw , e znam ich wszystkich, pami tam ich, a
wraz z nimi ich mocne i słabe trony, zwyci stwa i pora ki.
- Byli to moi bracia.
Zapaliłem papierosa, którego podkradłem Florze z pudełka na biurku,
wyci gn łem si w fotelu i podsumowałem zebrane w pami ci fakty.
Tych o miu dziwnych m czyzn w dziwnych strojach to byli moi bracia.
Czułem jednak, e ich sposób ubierania si był dla nich tak oczywisty i naturalny,
jak dla mnie czer i srebro. W tym momencie zakrztusiłem si dymem, zdaj c
sobie spraw , co mam na sobie, co kupiłem w tym małym sklepiku w miasteczku,
w którym si zatrzymałem po opuszczeniu Greenwood. Byłem w czarnych
spodniach, jednej z trzech nabytych tam srebrzystoszarych koszul i czarnej
marynarce.
Powróciłem do kart. Zobaczyłem Flor w turkusowej sukni koloru morza, w
której przypomniała mi si poprzedniego wieczoru, a po niej brunetk o
podobnych bł kitnych oczach i długich rozpuszczonych włosach, ubran cał na
czarno, przepasan srebrnym paskiem. Nie wiem, dlaczego na jej widok łzy
zakr ciły mi si w oczach. Miała na imi Deirdre. Dalej przyszła kolej na Fion , o
włosach jak Bleys i Brand, moich oczach i cerze jak masa perłowa. Poczułem do
niej nienawi od pierwszego spojrzenia. Pó niej była Llewella, której odcie
włosów pasował do oczu koloru nefrytu. Ubrana była w migotliw , szarozielon
sukni z lawendowym paskiem i patrzyła smutno, jakby przez łzy. Przeczucie
mówiło mi, e jest jaka inna od reszty z nas. Ale ona tak e była moj siostr .
Ogarn ło mnie gorzkie poczucie oddalenia i rozł ki z nimi wszystkimi, cho
jednocze nie miałem jakby wra enie ich fizycznej blisko ci. Karty były tak zimne
w dotyku, e je odło yłem, aczkolwiek niech tnie wypuszczałem je z r ki. Wi cej
Figur Atutowych nie było, reszt stanowiły zwykle karty. Sk d mimo to
wiedziałem - i znów: sk d? - e kilku Atutów brakuje. W aden sposób nie
mogłem sobie jednak przypomnie , kogo te Atuty reprezentowały. Dziwnie mnie
to zasmuciło, wzi łem nast pnego papierosa i zamy liłem si .
Dlaczego wszystko tak łatwo do mnie wracało, kiedy patrzyłem na karty?
Wracało bez konieczno ci wygrzebywania z pami ci jednej informacji po
drugiej? Znałem ju teraz twarze i imiona mojego rodze stwa - ale nic wi cej.
Nie mogłem zrozumie , dlaczego zostali my wszyscy umieszczeni na kartach
do gry, niemniej czułem przemo n ch posiadania takiej talii. Gdybym wzi ł t
Flory, zaraz by to spostrzegła i znalazłbym si w tarapatach. Odło yłem wi c
karty do małej szufladki za du szuflad i zamkn łem jak poprzednio. A potem
zacz łem sobie znów usilnie łama głow nad własn przeszło ci , lecz niewiele mi
z tego przyszło.
Dopóki nie przypomniałem sobie magicznego słowa.
Amber.
To słowo poprzedniego wieczora tak mnie wytr ciło z równowagi, e starałem
si potem o nim nie my le . Ale teraz je przywołałem. Obracałem je w my lach na
wszystkie strony, badaj c skojarzenia, jakie we mnie budziło.
21
Niosło ze sob ogromn t sknot i pot n nostalgi . Było w nim zapomniane
pi kno, wietno i moc, straszna, niemal niezwyci ona moc. Nale ało do mojego
codziennego słownictwa. Było zro ni te ze mn , a ja byłem zro ni ty z nim. Nagle
przypomniałem sobie. Była to nazwa miejscowo ci. Miejscowo ci, któr niegdy
znałem. Ale wraz z tym nie przyszły adne obrazy, tylko wzruszenie.
Nie wiem, jak długo tak siedziałem. Czas przestał istnie . W ko cu wyrwało
mnie z zamy lenia delikatne pukanie do drzwi. Potem gałka wolno si przekr ciła
i weszła pokojówka o imieniu Carmella, pytaj c, czy nie mam ochoty na lunch.
Uznałem to za dobry pomysł, poszedłem wi c z ni do kuchni, gdzie zjadłem pół
kurczaka i wypiłem litr mleka. Potem wzi łem ze sob do biblioteki dzbanek
kawy, omijaj c po drodze psy.
Piłem wła nie drug fili ank , kiedy zadzwonił telefon. Miałem wielk ochot
go odebra , ale byłem pewien, e w domu jest wi cej aparatów i e zrobi to
Carmella. Myliłem si . Telefon ci gle dzwonił. W ko cu nie mogłem si dłu ej
oprze .
- Halo, tu rezydencja pani Flaumel - powiedziałem.
- Czy mógłbym mówi z pani Flaumel? - usłyszałem m ski głos, urywany i
troch nerwowy. Zdyszane słowa dobiegały niewyra nie poprzez trzaski i szum
głosów mi dzymiastowej.
- Niestety, nie ma jej w domu. Czy mam jej przekaza jak wiadomo albo
prosi , eby zadzwoniła?
- Z kim mówi ? - chciał wiedzie m czyzna.
Zawahałem si , lecz odpowiedziałem:
- Tu Corwin.
- Wielkie nieba! - wykrzykn ł i zapadła dłu sza cisza. My lałem ju , e
odło ył słuchawk , i spytałem:
- Halo? - lecz w tym momencie on znów si odezwał.
- Czy ona jeszcze yje? - spytał.
- Oczywi cie, e yje! Z kim, do diabła, rozmawiam?
- Nie poznajesz, Corwin? Tu Random. Słuchaj, jestem w Kalifornii i mam
kłopoty. Dzwoni do Flory, eby udzieliła mi schronienia. Czy trzymasz z ni ?
- Chwilowo - odpowiedziałem.
- Rozumiem. Czy zapewnisz mi swoj opiek ? - Umilkł i dodał: - Prosz ci ,
Corwin.
- Zrobi , co b dzie w mojej mocy - obiecałem - ale nie mog podejmowa
adnych zobowi za w imieniu Flory.
- A obronisz mnie przed ni ?
- Tak.
- To mi wystarczy. Postaram si jako dotrze do Nowego Jorku. Musz
wybra okr n tras , wi c nie wiem, ile czasu mi to zajmie. Je li uda mi si
omin nie sprzyjaj ce Cienie, to pr dzej czy pó niej si spotkamy. ycz mi
powodzenia.
- Powodzenia - powiedziałem.
Usłyszałem trzask słuchawki, a potem ju tylko odległe echo dzwoni cych
telefonów i głosów jak z za wiatów. A wi c bu czuczny mały Random wpadł w
tarapaty! Miałem wra enie, e nie powinienem si tym szczególnie przejmowa .
22
Ale teraz był on jednym z kluczy do mojej przeszło ci, a mo e i do przyszło ci.
Tote postaram si mu pomóc, w miar swoich sił, dopóki nie dowiem si od niego
wszystkiego, na czym mi zale y. Czułem, e wi zy braterstwa mi dzy nami nie
zostały jeszcze zbytnio nadszarpni te. Ale wiedziałem te , e to chytra sztuka;
bystry, przebiegły, a jednocze nie dziwnie sentymentalny w najgłupszych
sprawach: z drugiej strony jego słowo było niewiele warte i zapewne bez
skrupułów sprzedałby moje zwłoki najbli szej akademii medycznej, gdyby mu si
to opłacało. Owszem, pami tałem tego gnojka i nawet czułem do niego cie
sympatii, zapewne w powodu paru miłych chwil, które razem sp dzili my. Ale
ebym miał mu ufa ? Co to, to nie. Postanowiłem, e powiem Florze o jego
przyje dzie dopiero w ostatnim momencie. Mo e si zdarzy , e posłu y mi jako
as atutowy lub przynajmniej jako walet.
Dolałem sobie troch gor cej kawy i wolno j wypiłem. Przed kim uciekał?
Nie przed Erykiem, bo nie zwróciłby si tutaj o pomoc. Ciekawe, czy spytał o
ycie Flory dlatego, e mnie tu zastał? Czy by wi zało j tak silne przymierze z
bratem, którego nienawidziłem, i cała rodzina zakładała, e i na niej wywr
zemst ? Wydawało mi si to dziwne, ale przecie zadał to pytanie.
I w czym byli tak sprzymierzeni? Jakie było ródło tego napi cia, tej walki?
Dlaczego Random uciekał?
Amber.
Oto odpowied .
Amber. Klucz do wszystkiego tkwił w Amberze. Tajemnica całej historii
le ała w Amberze, w jakim wydarzeniu, które miało tam miejsce niezbyt dawno
temu, jak nale ało przypuszcza . Musz porusza si na palcach. Musz udawa ,
e wiem to wszystko, czego nie wiem, a jednocze nie kawałek po kawałku
wyci ga informacje od innych. Byłem pewien, e mi si to uda. Przy tej dozie
nieufno ci, jak sobie tu wszyscy okazywali, nietrudno by enigmatycznym. Tego
si b d trzymał. Wydusz od nich to, co mi potrzebne, zdob d , co zechc , b d
pami tał o tych, którzy mi pomogli, a reszt stratuj . Wiedziałem bowiem, e
wła nie takie zasady obowi zuj w mojej rodzinie, a ja byłem nieodrodnym
synem mojego ojca...
Nagle rozbolała mnie głowa, t pym, dojmuj cym bólem, który niemal
rozsadzał mi czaszk . Wiedziałem, czułem, byłem pewien, e wywołała to my l o
ojcu. Ale nie miałem poj cia, jak to si stało i dlaczego. Po jakim czasie ból
troch ust pił i zdrzemn łem si w fotelu. Po jeszcze znacznie dłu szym czasie
drzwi si otworzyły i weszła Flora. Na dworze było ju ciemno, nastała kolejna
noc.
Flora była ubrana w zielon jedwabn bluzk i dług wełnian spódnic
koloru szarego oraz w turystyczne buty i grube skarpety. Włosy miała ci gni te
do tyłu, a twarz lekko przybladł . Nadal nie rozstawała si ze swoim gwizdkiem.
- Dobry wieczór - powiedziałem wstaj c.
Nie odpowiedziała. Podeszła szybko do baru, nalała sobie spor porcj whisky
i wypiła j jednym haustem, jak m czyzna. Potem dopełniła szklank i usiadła z
ni w fotelu. Zapaliłem papierosa i podałem jej. Podzi kowała skinieniem głowy i
powiedziała:
- Droga do Amberu naje ona jest trudno ciami.
23
- Dlaczego?
Spojrzała na mnie ze zdumieniem.
- Kiedy ostatnio z niej korzystałe ?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie pami tam.
- Niech ci b dzie - powiedziała. - Zastanawiam si tylko, czy to twoja sprawka.
Nie odpowiedziałem, bo nie miałem poj cia, o czym ona mówi. Naraz
uprzytomniłem sobie, e jest łatwiejszy sposób na znalezienie si w miejscu
zwanym Amber.
- Brakuje ci kilku Atutów - oznajmiłem raptem nie swoim głosem.
Zerwała si na równe nogi, wychlapuj c sobie na r k połow szklanki.
- Oddaj je natychmiast! - krzykn ła si gaj c po gwizdek.
Podszedłem i chwyciłem j za ramiona.
- Nie mam ich. Powiedziałem to tylko tak sobie.
Odpr yła si i zacz ła szlocha ; pchn łem j delikatnie z powrotem na fotel.
- My lałam e wzi łe moj tali , a nie e bawisz si w głupie i niestosowne
uwagi.
Nie przeprosiłem. Czułem, e byłoby to nie na miejscu.
- Jak daleko udało ci si dotrze ?
- Niezbyt daleko. - Raptem roze miała si i spojrzała na mnie z nowym
błyskiem w oczach. - Wiem ju , co zrobiłe , Corwinie - o wiadczyła, a ja
zapaliłem papierosa, eby nie musie odpowiada . - Niektóre z tych przeszkód
pochodziły od ciebie, prawda? Zablokowałe mi drog do Amberu, zanim tu
przyszedłe , tak? Wiedziałe , e udam si do Eryka. Teraz ju nie mog , musz
czeka , a on przyjdzie do mnie. Bardzo sprytnie. Chcesz go tu ci gn , tak? Ale
on przy le posła ca, nie b dzie fatygował si osobi cie.
W głosie tej kobiety, która przyznawała, e wła nie miała zamiar wyda mnie
w r ce wroga i to zrobi przy pierwszej okazji, brzmiała nuta podziwu, kiedy
mówiła o rzekomym pokrzy owaniu przeze mnie jej planów. Jak mo na
okazywa tak jawny makiawelizm w obliczu niedoszłej ofiary? Odpowied
nasun ła mi si sama: tacy ju jeste my. Nie musimy bawi si w subtelno ci
mi dzy sob . Niemniej pomy lałem, e Florze brak finezji prawdziwego mistrza.
- Czy s dzisz, e jestem a tak głupi, Floro? - spytałem. - Uwa asz, e
zjawiłem si tu tylko po to, eby mogła wyda mnie Erykowi? Nie wiem, co ci
stan ło na drodze, ale dobrze ci tak.
- Pami taj, e nie gram w twojej dru ynie! A poza tym ty te jeste na
wygnaniu! A wi c nie byłe znowu taki sprytny!
W jej zapalczywych słowach wyczułem fałsz.
- Nie mów bzdur! - powiedziałem ostro.
Roze miała si .
- Wiedziałam, e ci to rozzło ci. Dobrze, niech ci b dzie, masz własne
powody, eby zamieszkiwa Cienie. Jeste szale cem.
Wzruszyłem ramionami.
- Czego chcesz? Po co naprawd tu przyszedłe ? - pytała dalej.
- Byłem ciekaw, jakie s twoje plany - odparłem. - To wszystko. Nie mo esz
zatrzyma mnie tu sił , je li postanowi odej . Nawet Eryk nic na to nie poradzi.
24
Mo e po prostu chciałem ci odwiedzi . Mo e staj si sentymentalny na stare
lata. W ka dym razie zostan tu jeszcze troch , a potem pójd na dobre. Gdyby
si tak nie pieszyła po nagrod za wydanie mnie, mogłaby wyj na tym
znacznie lepiej, młoda damo. Prosiła , ebym pami tał o tobie pewnego pi knego
dnia...
Upłyn ło par sekund, zanim dotarło do niej to co , co miałem nadziej da
jej do zrozumienia. Wykrzykn ła:
- A wi c masz zamiar spróbowa ! Naprawd masz zamiar spróbowa !
- wi ta racja - potwierdziłem, zdaj c sobie spraw , ze rzeczywi cie mam
zamiar spróbowa , cokolwiek to miało znaczy - i mo esz to powiedzie Erykowi,
je li chcesz, ale pami taj, e mo e mi si uda . Nie zapominaj, e wtedy lepiej
nale e do moich przyjaciół.
Du o dałbym za to, eby wiedzie , o czym mówi , ale poznałem ju kluczowe
słowa i przywi zywan do nich wag , posługiwałem si wi c nimi bezbł dnie, nie
maj c poj cia, co wła ciwie znacz . Niemniej czułem, e brzmi całkiem
naturalnie, a nadto naturalnie...
Naraz Flora obj ła mnie i pocałowała.
- Nic mu nie powiem, Corwinie, naprawd ! My l , e mo e ci si uda . Z
Blyesem b d kłopoty, ale Gerard pewno ci pomo e, a mo e i Benedykt. Caine te
si przył czy, jak zobaczy, co si wi ci...
- Planowanie zostaw mnie - przerwałem.
- Odsun ła si . Nalała dwa kieliszki wina i podała mi jeden.
- Wypijmy za przyszło - powiedziała.
- Z przyjemno ci .
Spełnili my toast. Nalała mi drugi kieliszek i przyjrzała mi si uwa nie.
- To musi by który z was trzech: Eryk, Bleys albo ty - stwierdziła. - Jedynie
wy macie do odwagi i rozumu. Ale znikn łe z horyzontu na tak długo, e
przestałam bra ci pod uwag .
- To tylko dowodzi, e nigdy nic nie wiadomo.
S czyłem wino marz c, eby cho na chwil umilkła. Miałem wra enie, e
troch zbyt nachalnie próbuje rozwija ka dy pomysł, jaki jej przychodzi do
głowy. Co mnie zaniepokoiło i chciałem to w spokoju przemy le .
Ile miałem lat?
Ta kwestia wyja niała po trosze moje gorzkie poczucie oddalenia i rozł ki z
osobami przedstawionymi na kartach taroka. Byłem starszy, ni by na to
wskazywał mój wygl d. (Patrz c w lustro dawałem sobie około trzydziestki, ale
wiedziałem, e to dlatego, i Cienie mnie okłamuj . Byłem znacznie, znacznie
starszy i upłyn ło ju bardzo du o czasu, odk d widziałem swoje rodze stwo
yj ce zgodnie, razem, w dobrej komitywie, bez napi i tar - jak na owej talii
kart.
Usłyszeli my d wi k dzwonka i kroki Carmelli id cej do drzwi.
- To nasz brat, Random - powiedziałem pewien, e si nie myl . - Jest pod
moj opiek .
Jej oczy rozszerzyły si , a potem si u miechn ła. Jakby wyra aj c uznanie
dla m drego posuni cia, które wykonałem.
Oczywi cie nie było w tym adnej mojej zasługi, ale nie miałem nic przeciwko
25
temu, eby tak my lała.
Dawało mi to wi ksze poczucie bezpiecze stwa.
26
Rozdział 4
Nowo zdobyte poczucie bezpiecze stwa towarzyszyło mi wszystkiego mo e
trzy minuty.
Prze cign łem Carmell w drodze do drzwi i otworzyłem je na o cie .
Random wpadł do rodka, natychmiast zamykaj c je za sob i zasuwaj c zasuw .
Jego jasne oczy były podkr one i nie miał na sobie kolorowego kubraka ani
długich po czoch. Był nie ogolony i ubrany w br zowy wełniany garnitur. Przez
rami miał przerzucony gabardynowy płaszcz, a na nogach ciemne zamszowe
buty. Ale był to bez w tpienia Random, ten sam Random, którego widziałem na
karcie tarokowej, tylko jego miej ce si usta wykrzywiał teraz grymas
zm czenia, a pod paznokciami miał obwódki brudu.
- Corwin! - powiedział i obj ł mnie.
U cisn łem go za rami .
- Chyba przydałby ci si łyk czego mocniejszego - zauwa yłem.
- Tak. Tak. Tak... - zgodził si i poci gn łem go do biblioteki.
Jakie trzy minuty pó niej, kiedy usiadł ze szklank w jednej r ce, a
papierosem w drugiej, powiedział:
- Goni mnie. Za chwil tu b d , Flora wydala stłumiony okrzyk, który
zignorowali my.
- Kto? - spytałem.
- Jacy faceci z Cieni. Nie wiem, kim s ani kto ich nasłał. Jest ich czterech
albo pi ciu, mo e nawet sze ciu. Byli ze mn w samolocie. Leciałem
odrzutowcem. Spostrzegłem ich koło Denver. Kilka razy zmieniałem samolot,
eby si ich pozby , ale nic z tego, a nie chciałem za bardzo zbacza z trasy.
Zgubiłem ich dopiero na Manhattanie, ale to tylko kwestia czasu. S dz , e
wkrótce tu b d .
- I nie domy lasz si , kto ich nasłał?
U miechn ł si leciutko.
- Có , my l , e mo emy bez wi kszego ryzyka ograniczy kr g podejrzanych
do rodziny. Mo e Bleys, mo e Julian, mo e Caine. A mo e nawet ty, eby mnie tu
ci gn . Ale mam nadziej , e nie. To nie ty, prawda?
- Nie ja - zapewniłem go. - Czy wygl daj bardzo gro nie?
Wzruszył ramionami.
- Gdyby było ich tylko dwóch albo trzech, mógłbym spróbowa wci gn ich
w zasadzk , ale z cał t band ...
Był drobnym m czyzn , licz cym niewiele ponad metr sze dziesi t wzrostu i
wa cym najwy ej sze dziesi t par kilo. Mimo to mówił najwyra niej serio.
Byłem przekonany, e rzeczywi cie, bez wahania stawiłby sam czoło dwóm lub
trzem napastnikom. Zaciekawiło mnie nagle, czy i ja dysponuj podobn sił
fizyczn b d c jego bratem. Czułem si pod tym wzgl dem nie najgorzej. Bez
wi kszych obaw byłbym gotów zmierzy si w równej walce z ka dym
przeciwnikiem. Jaki mogłem by silny?
W tej chwili zrozumiałem, e ju niedługo b d miał okazj si przekona .
Do drzwi frontowych rozległo si pukanie.
- Co robimy? - spytała Flora.
27
Random roze miał si , rozwi zał krawat i rzucił go na płaszcz le cy na
biurku. Potem zdj ł marynark i rozejrzał si po pokoju. Jego wzrok padł na
szabl - w jednej chwili był przy niej i trzymał j w r ku. Wymacałem rewolwer
w kieszeni marynarki i odbezpieczyłem.
- Co robimy? - powtórzył. - Istnieje prawdopodobie stwo, e sforsuj wej cie
- ci gn ł - i wobec tego zaraz si tu znajd . Kiedy walczyła po raz ostatni,
siostro?
- Wieki temu.
- Wi c lepiej szybko to sobie przypomnij, bo nie mamy du o czasu. Mówi
wam, kto nimi steruje. Ale nas jest trójka, a ich najwy ej dwa razy tyle. O co
wi c tu si martwi ?
- Nie wiemy, co to za jedni - zauwa yła Flora.
- Co za ró nica?
- adna - odparłem. - Czy mam ich wpu ci ?
Oboje nieco zbledli.
- Równie dobrze mo emy poczeka ...
- A mo e by tak wezwa policj ? - zaproponowałem.
W odpowiedzi wybuchn li niemal histerycznym miechem.
- Albo Eryka - dodałem, patrz c na ni badawczo.
Ale ona tylko potrz sn ła głow .
- Nie starczy czasu. Mamy jego Atut, lecz zanim zd y powiedzie , je li w
ogóle zechce, b dzie ju za pó no.
- A mo e to jego sprawka, co? - mrukn ł Random.
- W tpi - odparła. - Bardzo w tpi . To nie w jego stylu.
- To prawda - dorzuciłem dla zasady, eby da im zna e si orientuj .
Znowu rozległo si pukanie, tym razem znacznie gło niejsze.
- A Carmella? - spytałem, tkni ty nagł my l .
Flora potrz sn ła głow .
- To mało prawdopodobne, eby ona poszła otworzy .
- Nie wiesz, co ryzykujesz! - krzykn ł Random i wypadł z pokoju.
Wyszedłem za nim do hallu i sieni w sam por , eby powstrzyma Carmell
przed otwarciem drzwi. Wystali my j do jej pokoju z nakazem, eby si
zamkn ła, a Random zauwa ył;
- Oto dowód, jak sil dysponuj nasi przeciwnicy. Kto tu wła ciwie za kim
stoi, Corwin?
Wzruszyłem ramionami.
- Gdybym wiedział, nie omieszkałbym ci powiedzie . W ka dym razie my w tej
chwili stoimy rami w rami . - Cofnij si . - I otworzyłem drzwi.
Najbli szy napastnik usiłował odsun mnie na bok, ale unieruchomiłem mu
r k w elaznym u cisku i odepchn łem go. Było ich sze ciu.
- Czego chcecie - spytałem.
W odpowiedzi nie padło ani jedno słowo, tylko ujrzałem lufy. Błyskawicznie
zatrzasn łem drzwi i zaci gn łem zasuw .
- Okay, rzeczywi cie tam s - powiedziałem. - Ale sk d mog wiedzie , e to
nie jaki twój podst p?
- To prawda - przyznał - niemal sam ałuj , e tak nie jest. Wygl daj na
28
sko czonych oprychów.
Miał racj . Faceci na progu byli pot nie zbudowani i mieli kapelusze
naci gni te gł boko na oczy. Ich twarze pozostawały w cieniu.
- Chciałbym wiedzie , kto tu za kim stoi - powtórzył Random.
W tym momencie poczułem w b benkach uszu przera liw wibracj .
Zrozumiałem, e to Flora zrobiła u ytek ze swojego gwizdka. Dobiegł mnie brz k
rozbijanej szyby i nie zdziwiłem si , gdy po chwili usłyszałem głuche warczenie i
ujadanie.
- Wypu ciła na nich psy - powiedziałem. - Sze przera liwych, dzikich bestii,
które w innych okoliczno ciach mogły by poszczute na nas.
Random kiwn ł głow i ruszyli my w kierunku, sk d dobiegał hałas. Kiedy
weszli my do salonu, dwóch m czyzn ju tam było i obaj mieli bro . Jednym
strzałem poło yłem pierwszego z nich i padłem na podłog celuj c do drugiego.
Random przeskoczył nade mn wywijaj c szabl i zobaczyłem, jak głowa
tamtego spada z ramion. Tymczasem dwaj inni ju drapali si przez okno.
Wypró niłem do nich magazynek, słysz c warczenie psów i jakie obce strzały.
Trzech m czyzn le ało ju martwych na podłodze i tyle psów Flory. Z
satysfakcj pomy lałem, e załatwili my ju połow napastników i gdy nadbiegła
reszta, zabiłem jeszcze jednego w sposób, który mnie samego zdumiał. Bez
namysłu chwyciłem ci ki fotel i rzuciłem nim jakie dziesi metrów przez
pokój, przetr caj c facetowi kr gosłup.
Skoczyłem do pozostałych dwóch, ale Random ju zd ył przeszy jednego
szabl , zostawiaj c reszt roboty psom, i wła nie zabierał si do nast pnego,
kiedy tamtego powalił jeden z wilczarzy. Wilczarz padł, ale jego zabójca nigdy
ju nikogo nie zabił - zgin ł uduszony przez Randoma.
Okazało si , e dwa psy s martwe, a jeden ci ko ranny. Random dobił go
jednym ruchem i skierowali my teraz uwag na m czyzn.
W ich wygl dzie było co dziwnego. Weszła Flora (wspólnie ustalili my co. Po
pierwsze, wszystkich sze ciu miało bardzo mocno nabiegłe krwi oczy, co jednak
w ich przypadku wydawało si czym normalnym. Po drugie, przy palcach u r k
mieli o jeden staw wi cej, a na wierzchu dłoni ostre, zakrzywione ostrogi. Ich
szcz ki były kwadratowe i wydatne, po rozwarciu ust za naliczyłem u jednego z
nich czterdzie ci cztery z by, na ogół dłu sze ni u ludzi i znacznie ostrzejsze. Ich
ciała miały szarawy odcie , były twarde i l ni ce. Z pewno ci dałoby si
zauwa y wi cej ró nic, ale ju te zdawały si potwierdza jakie przypuszczenie.
Wzi li my ich bro i z przyjemno ci zatrzymałem sobie trzy małe, płaskie
pistolety.
- Wypełzli z Cieni, to jasne - powiedział Random, a ja skin łem głow . -
Musz przyzna , e miałem szcz cie. Nie spodziewali si , e wespr mnie takie
posiłki: waleczny brat i pół tony psów. - Podszedł i wyjrzał przez zbite okno; nie
kwapiłem si , aby mu towarzyszy . - Nic i nikogo - powiedział po chwili. - Z
pewno ci załatwili my ju wszystkich. - Zaci gn ł ci kie pomara czowe
zasłony i przysun ł do nich par mebli o wysokich oparciach, podczas gdy ja
sprawdzałem kieszenie zabitych. Jak mo na si było spodziewa , nie znalazłem w
nich nic, co pomogłoby ich zidentyfikowa .
- Wracajmy do biblioteki - powiedział Random. - Chciałbym sko czy
29
swojego drinka.
Zanim usiadł, wyczy cił starannie szabl i odwiesił j na cian . Ja tymczasem
nalałem Florze kieliszek czego mocniejszego.
- No có , zapewne teraz, kiedy trzymamy si w trójk , dadz mi na razie
wi ty spokój - stwierdził Random.
- Zapewne - zgodziła si Flora.
- Bo e, od wczoraj nie miałem nic w ustach! - oznajmił.
Wobec tego Flora poszła powiedzie Carmelli, e mo e ju wyj ze swojego
pokoju, tylko ma trzyma si z daleka od salonu i przynie do biblioteki solidny
posiłek. Ledwo wyszła za próg, Random zwrócił si do mnie z pytaniem:
- Jak jest teraz mi dzy wami?
- Lepiej miej si przed ni na baczno ci.
- Nadal trzyma z Erykiem?
- O ile mi wiadomo.
- To co tutaj robisz?
- Próbowałem zwabi Eryka, eby sam si po mnie pofatygował. Wie, e tylko
w ten sposób mo e mnie dosi gn , i chciałem sprawdzi , jak bardzo mu na tym
zale y.
Random potrz sn ł głow .
- Nic z tego nie b dzie. Ani cienia szansy. Dopóki ty jeste tutaj, a on tam, po
co miałby wychyla nosa? Przecie ma nadal silniejsz pozycj . Je li chcesz si z
nim zmierzy , to ty b dziesz musiał uda si do niego.
- Wła nie doszedłem do takiego samego wniosku.
Jego oczy zal niły, a na ustach pojawił si znajomy u mieszek. Przeci gn ł
r k po jasnej czuprynie i nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Czy naprawd zamierzasz to zrobi ? - zapytał.
- Mo e - odparłem.
- Nie zbywaj mnie, stary. Masz to wypisane na twarzy. Wiesz, sam miałbym
ochot si do ciebie przył czy . Ze stosunków mi dzyludzkich najbardziej
odpowiada mi seks, a najmniej stosunki rodzinne z Erykiem.
Zapaliłem papierosa rozwa aj c w duchu jego słowa.
- Zastanawiasz si , jak widz - ci gn ł Random zgodnie z prawd . - My lisz:
"Na ile mog mu tym razem ufa ? Jest przebiegły, kłamliwy, nieobliczalny i
gotów sprzeda mnie za misk soczewicy". Tak?
Skin łem głow .
- Pami taj jednak, braciszku Corwinie, e je li nawet nie zrobiłem ci niczego
dobrego, to i nie wyrz dziłem ci nigdy szczególnej krzywdy. Oprócz paru
niewinnych figli. Wszystko razem wzi wszy mo na powiedzie , e stosunki
mi dzy nami układały si najlepiej z całej rodziny, to znaczy nie wchodzili my
sobie w drog . Przemy l to. Chyba nadchodzi ju Flora albo jej pokojówka, wi c
zmie my temat... Ale zaraz! Pewno nie masz przy sobie talii ulubionych kart
rodzinnych, co?
Potrz sn łem przecz co głow .
Weszła Flora i oznajmiła:
- Carmella zaraz przyniesie co do jedzenia.
Wypili my z tej okazji i Random mrugn ł do mnie za plecami Flory.
30
Nazajutrz rano ciała z salonu ju uprz tni to, nie było plam na dywanie, a
szyby zostały wstawione. Random wyja nił, e "zaj ł si , czym trzeba". Nie
wypytywałem go dalej.
Po yczyli my mercedesa Flory i pojechali my na przeja d k . Okolica była
dziwnie zmieniona. Nie potrafiłem sprecyzowa , na czym to polegało, ale miałem
wra enie, e jest jako inaczej. Przy próbie rozwi zania tej zagadki znów
rozbolała mnie głowa, postanowiłem wi c na razie o tym nie my le .
Siedziałem przy kierownicy, a Random obok. Mimochodem rzuciłem, e
chciałbym znale si znów w Amberze, po prostu, eby si przekona , co mi
odpowie.
- Ciekaw jestem, czy chodzi ci tylko o zemst , czy o co wi cej - powiedział,
odrzucaj c w ten sposób piłeczk i zostawiaj c mi z kolei pole do odpowiedzi, je li
uznam to za stosowne. Uznałem. Uciekłem si do ogólnikowego stwierdzenia:
- Sam si nad tym zastanawiałem, próbuj c oceni swoje szans . Mo e jednak
zaryzykuj ...
Odwrócił si do mnie (do tej pory patrzył przez okno) i powiedział:
- My l , e wszyscy mieli my podobne ambicje lub przynajmniej podobne
my li. W ka dym razie ja miałem, cho do wcze nie, wycofałem si z gry. Tak
czy owak uwa am, e warto spróbowa . Jak rozumiem, pytasz mnie, czy ci
pomog . Odpowied brzmi: "Tak", cho by po to, eby zrobi na zło reszcie. -
Potem dodał: - A co z Flor ? My lisz, e stanie po naszej stronie?
- Bardzo w tpi - odparłem. - Przył czyłaby si , gdyby my byli pewni swego.
Ale jak tu mo na by czego pewnym w tej sytuacji?
- Czy w ka dej innej - dorzucił.
- Czy w ka dej innej - powtórzyłem, jakbym si wła nie takiej odpowiedzi
spodziewał.
Wolałem nie zwierza mu si z utraty pami ci. Bałem si mu zaufa .
Musiałem si dowiedzie tylu rzeczy, a nie miałem od kogo! Rozmy lałem nad
tym prowadz c samochód.
- No to kiedy zaczynamy? - spytałem.
- Kiedy b dziesz gotów.
Masz ci los! Co mam teraz z tym fantem zrobi ?
- A mo e by tak od razu? - zaproponowałem.
Milczał. Zapalił papierosa, pewno dla zyskania na czasie. Poszedłem w jego
lady.
- Dobrze - powiedział w ko cu. - Kiedy byłe tam po raz ostatni?
- Tak cholernie dawno temu - odparłem - e nawet nie jestem pewien, czy
trafi .
- W porz dku, wobec tego musimy najpierw odjecha , zanim b dziemy mogli
wraca . Ile masz benzyny?
- Trzy czwarte baku.
- Na nast pnym rogu skr w lewo i zobaczymy, co si stanie.
Skr ciłem i po chwili wszystkie chodniki wzdłu ulicy zacz ły si iskrzy .
- Do diaska! - zakl ł Random. - Nie robiłem tego od jakich dwudziestu lat i
teraz za szybko przypominam sobie ró ne rzeczy.
Jechali my dalej, a ja si zastanawiałem, co si , u diabła, dzieje. Niebo stało
31
si zielonkawe, potem poró owiało. Zagryzłem usta powstrzymuj c si od
zadawania pyta . Przejechali my pod mostem, a kiedy wynurzyli my si po
drugiej stronie, niebo miało znów normalny kolor, wsz dzie wokół nas stały
wielkie ółte wiatraki.
- Nie martw si - powiedział szybko Random, - Mogło by gorzej.
Zauwa yłem, e ludzie, których mijali my, mieli dziwne stroje, a droga była
brukowana.
- Skr w prawo.
Skr ciłem. Sło ce zakryły purpurowe chmury i zacz ło pada . Błyskawice
przecinały niebo, a nad naszymi głowami przetaczał si głuchy grzmot. Moje
wycieraczki pracowały pełn par , lecz niewiele to pomagało. Zapaliłem
reflektory i jeszcze bardziej zwolniłem.
Byłbym przysi gł, e min łem je d ca na koniu jad cego w przeciwn stron ,
ubranego od stóp do głów na szaro, z wysoko podniesionym kołnierzem i głow
pochylon przed deszczem.
Pó niej chmury rozeszły si i jechali my wzdłu morza. Wysokie fale
rozbijały si o brzeg, a nisko nad nimi kr yły olbrzymie mewy. Deszcz ustał,
wył czyłem wi c wiatła i wycieraczki. Teraz nawierzchnia drogi była tłuczniowa,
ale okolica wydawała mi si całkiem obca. W lusterku wstecznym nie było ani
ladu miasta, które wła nie min li my. Zacisn łem mocniej r ce na kierownicy,
widz c nagle na skraju szosy szubienic , z której zwisał szkielet szarpany przez
wiatr.
Random palił papierosa i wygl dał przez okno, a tymczasem droga odeszła od
brzegu morza i skr ciła w bok, pn c si wokół wzgórza. Po prawej mieli my
bezdrzewn równin porosł traw , a po lewej pi trzył si rz d wzgórz. Niebo
miało teraz intensywny ciemonofioletowy kolor, jak woda w gł bokim, czystym,
krytym basenie. Nigdy dot d czego podobnego nie widziałem.
Random otworzył okno, eby wyrzuci niedopałek, i wpu cił podmuch
zimnego powietrza, który przyniósł ze sob zapach morza, wilgotny i ostry.
- Wszystkie drogi prowadz do Amberu - stwierdził sentymentalnie, jakby
wygłaszał star prawd .
Wtedy przypomniałem sobie, co powiedziała mi Flora poprzedniego dnia. I
mimo obaw, aby nie wzi ł mnie za durnia lub nie pos dził o zatajenie wa nych
informacji, uznałem, e dla naszego wspólnego dobra musz mu to powtórzy .
- Wiesz - zacz łem ostro nie - mam wra enie, e kiedy zadzwoniłe wczoraj
podczas nieobecno ci Flory, ona w tym czasie starała si dotrze do Amberu, lecz
okazało si , e droga jest zablokowana.
Roze miał si na to.
- Ta kobieta nie ma krzty wyobra ni - odrzekł. - Oczywi cie, e w takiej chwili
droga b dzie zablokowana. Z pewno ci my te b dziemy w ko cu musieli i
pieszo i wyt a wszystkie siły i cał pomysłowo , eby si przedrze , o ile nam
si to w ogóle uda. Czy ona my lała, e wróci sobie jak ksi niczka po dywanie z
kwiatów? Głupia baba. Nie zasługuje na to, aby y , ale nie mnie o tym
decydowa , przynajmniej na razie. Na skrzy owaniu skr w prawo - polecił
nagle.
Co si działo? Zdawałem sobie spraw , e Random jest w jaki sposób
32
odpowiedzialny za egzotyczne zmiany zachodz ce wokół nas, ale nie miałem
poj cia, jak on to robi ani dok d nas prowadzi. Du o dałbym za to, eby zgł bi
jego sekret, a nie mogłem go przecie zapyta wprost, bo zdradziłbym si ze
swoj niewiedz . I byłbym wtedy zdany na jego łask . Pozornie siedział całkiem
bezczynnie, palił tylko papierosa i patrzył przez okno, lecz gdy pokonali my
niewielkie wzniesienie, znale li my si raptem na bł kitnej pustyni pod ró owym
sło cem na migotliwym niebie. W lusterku wstecznym wida było za nami całe
mile tej pustyni ci gn cej si a po horyzont. Niezła sztuczka, trzeba przyzna .
Naraz silnik zaharczał, uspokoił si i po chwili powtórzył swój wyst p.
Kierownica zmieniła kształt w moich r kach. Stała si półokr gła, a siedzenie
jakby odsun ło si do tyłu, samochód przywarł do ziemi, szyby okienne zrobiły
si bardziej sko ne.
Nic nie powiedziałem, nawet kiedy rozp tała si wokół nas lawendowa burza
piaskowa. A kiedy opadła, zaparło mi dech.
Na drodze przed nami wyrósł gigantyczny, ci gn cy si na jakie pół mili
korek samochodowy. Wszystkie auta stały nieruchomo i tr biły.
- Zwolnij - powiedział Random. - To pierwsza przeszkoda.
Zwolniłem i w tym momencie ogarn ł nas nast pny podmuch burzy
piaskowej. Zanim zd yłem zapali wiatła, ju było po wszystkim i ze
zdumieniem zamrugałem par razy oczami. Samochody znikn ły i ucichł ryk
klaksonów. Ale droga iskrzyła si teraz jak przedtem chodniki i słyszałem, e
Random przeklina kogo lub co pod nosem.
- Jestem pewien, e omin łem t pułapk wła nie tak, Jak tego chciał ten, co
nam j zastawił - powiedział. - I w ciekam si , e zrobiłem to, czego si
spodziewał: rzecz oczywist .
- Eryk? - spytałem.
- Zapewne. Jak my lisz, co powinni my teraz zrobi ? Zatrzyma si i
spróbowa trudniejszej drogi czy jecha dalej i czeka na nast pn przeszkod ?
- Jed my dalej - zdecydowałem. - W ko cu to była dopiero pierwsza.
- Dobrze - zgodził si , ale dodał: - Kto wie, jaka b dzie ta druga?
Drug była rzecz - nie wiem, jak inaczej to nazwa .
Rzecz, która wygl dała jak piec hutniczy z ramionami, przycupni ty na
rodku drogi, si gaj cy po auta i po eraj cy je.
Gwałtownie zahamowałem.
- Co robisz? - spytał Random. - Jed dalej. Jak inaczej go wyminiesz?
- Troch mn to wstrz sn ło - przyznałem, a on spojrzał na mnie dziwnie z
ukosa, i znów owiała nas chmura piasku.
Zrozumiałem, e powiedziałem co niewła ciwego.
Kiedy pył opadł, jechali my znów po pustej drodze.
A w oddali wida było wie e.
- My l , e go załatwiłem - odezwał si Random. - Poł czyłem kilka w jedn i
chyba na tej si nas nie spodziewał. W ko cu nikt nie mo e zagrodzi wszystkich
dróg do Amberu.
- To prawda - przyznałem z nadziej , e uda mi si zatrze złe wra enie
wywołane moim nie wiadomym faux pas.
Zerkn łem spod okna na Randoma. Drobny, niepozorny człowieczek, który
33
mógł równie łatwo jak ja zgin poprzedniego wieczoru. Na czym polegała jego
moc? I co znaczyło to całe gadanie o Cieniach? Co mi mówiło, e poruszam si
w ród nich nawet teraz. W jaki sposób? Działo si to za spraw Randoma, a
poniewa nie było najwyra niej zwi zane z wysiłkiem fizycznym, gdy jego r ce
spoczywały bezczynnie na kolanach, doszedłem do wniosku, e robi to sił
umysłu. Ale jak?
Mówił o "dodawaniu" i "odejmowaniu", jakby wiat, w którym si porusza,
był jednym wielkim równaniem. Nagle ogarn ła mnie dziwna pewno , e dodaje
on i odejmuje ró ne elementy otaczaj cej nas rzeczywisto ci, eby zbli y si do
tego osobliwego miejsca, zwanego Amberem, do którego si przedzierał.
Ja te kiedy to umiałem. I w przebłysku ol nienia zrozumiałem, e klucz do
wszystkiego le y w przypomnieniu sobie Amberu. Ale nie mogłem sobie nic
przypomnie .
Szosa nagle skr ciła, zostawiaj c pustyni z tyłu i wje d aj c w pola porosłe
wysok , niebiesk , ostr traw . Po chwili teren stał si pagórkowaty, a u stóp
trzeciego wzgórza dobra nawierzchnia si sko czyła i wjechali my w w sk poln
drog . Była ubita i wiła si mi dzy coraz wy szymi wzgórzami, na których zacz ły
si teraz pojawia niskie krzewy i podobne do bagnetów osty. Po jakiej
półgodzinie wzgórza zostały w tyle i wjechali my w las rozło ystych drzew o
grubych pniach i romboidalnych li ciach w jesiennych kolorach purpury i ółci.
Zacz ł pada drobny deszcz, w ród krzewów przesuwały si cienie. Nad
kobiercem mokrych li ci unosiła si warstewka mgły. Gdzie na prawo rozległ si
skowyt.
Kierownica zd yła ju trzy razy zmieni kształt w moich r kach, na ostatek
przyjmuj c posta drewnianego o miok ta. Samochód miał teraz wysokie
podwozie, a na masce figurk w kształcie flaminga. Powstrzymałem si od
wszelkich komentarzy, dostosowuj c si do zmian poło enia siedzenia i coraz to
nowych warunków prowadzenia pojazdu. Znów rozległ si skowyt. Random
zerkn ł na kierownic , potrz sn ł głow i nagle drzewa stały si o wiele wy sze,
oplecione pn czami winoro li i bł kitn woalk hiszpa skiego mchu, a samochód
niemal e wrócił do normy. Spojrzałem na wska nik paliwa i zobaczyłem, e
mamy połow baku.
- Posuwamy si do przodu - zauwa ył Random, a ja przytakn łem.
Droga raptownie si poszerzyła i zrobiła asfaltowa. Po obu stronach stały
rowy pełne błotnistej wody. Pływały w nich li cie, gał zie i kolorowe piórka.
Nagle zakr ciło mi si w głowie i poczułem si jakby odurzony.
- Oddychaj wolno i gł boko - powiedział szybko Random, zanim zd yłem si
do tego stanu przyzna . - Jedziemy na skróty, wi c atmosfera i grawitacja b d
przez jaki czas nieco inne. Mieli my do tej pory sporo szcz cia; chc to
wykorzysta i jak najszybciej dosta si jak najbli ej.
- wietna my l - pochwaliłem go.
- Mo e tak, a mo e nie - odparł - ale warto spróbo... Uwa aj!
Wjechali my na szczyt wzgórza; raptem z przeciwnej strony wyłoniła si
ci arówka i toczyła prosto na nas. Skr ciłem, aby j wymin , ale i ona skr ciła.
W ostatniej chwili zdołałem zjecha z drogi na mi kkie pobocze na lewo tu przy
skraju rowu. Ci arówka po prawej zahamowała. Usiłowałem wróci z pobocza z
34
powrotem na szos , lecz utkn li my w rozmokłej glinie.
Usłyszałem trzask drzwiczek i zobaczyłem, e kierowca wyskakuje z kabiny
po prawej stronie, co znaczyło, e to jednak on jechał zapewne po wła ciwym
pasie, a nie my. Byłem pewien, e nigdzie w Stanach nie ma ruchu lewostronnego,
ale jednocze nie miałem przeczucie, e ju dawno opu cili my Ziemi , któr
znałem.
Ci arówka okazała si cystern . Du ymi, czerwonymi literami miała
wypisane na boku: "ZUNOCO", a pod spodem slogan reklamowy: "Jeste my
wsz dzie". Kierowca obrzucił mnie wyzwiskami, ledwo wysiadłem z wozu, eby
go przeprosi . Był równie wysoki jak ja, gruby jak beczka łoju i trzymał w r ku
lewarek.
- Przecie mówi , e bardzo mi przykro - powtórzyłem. - Co jeszcze mam
zrobi ? Ostatecznie nic si nikomu nie stało.
- Takich pieprzonych kierowców nie powinno si puszcza na szos ! -
wrzeszczał. - To mier w oczach!
Random wysiadł z samochodu i warkn ł:
- Zje d aj pan! - W r ce miał rewolwer.
- Odłó to - powiedziałem, ale odbezpieczył bro i wycelował.
Facet odwrócił si i zacz ł biec, oczy miał rozszerzone z przera enia i
opadni t szcz k . Random podniósł rewolwer i wycelował mu w plecy - zbiłem
mu r k w chwili, gdy naciskał cyngiel.
Pocisk uderzył w bruk i odbił si rykoszetem.
Random odwrócił si do mnie z pobielał twarz .
- Ty cholerny głupcze! Mogłem trafi w cystern !
- Mogłe te trafi w człowieka, do którego mierzyłe .
- No to co? Nigdy wi cej si tu nie znajdziemy, w ka dym razie za ycia tego
pokolenia. Ten bydlak miał czelno obrazi ksi cia Amberu! Stan łem w obronie
twojego honoru!
- Sam potrafi zadba o swój honor - powiedziałem i nagle zawładn ło mn
poczucie siły, które wło yło mi w usta słowa: - Decyzja, czy go zabi , nale ała do
mnie, nie do ciebie - co mówi c poczułem autentyczn w ciekło .
Drzwi szoferki zatrzasn ły si i ci arówka czym pr dzej ruszyła, a Random
skłonił przede mn głow i rzekł:
- Przepraszam, bracie. Nie chciałem wkracza w twoje prawa. Poczułem si
ura ony słysz c, jak jeden z nich mówi do ciebie w ten sposób. Wiem, e
powinienem poczeka , a sam zrobisz, co uznasz za stosowne, albo przynajmniej
ci spyta .
- No dobra - powiedziałem - postarajmy si jako dosta z powrotem na szos
i ruszy w drog .
Tylne koła ugrz zły w błocie a po osie. Patrzyłem na nie, zastanawiaj c si ,
co zrobi z tym fantem, gdy Random zawołał:
- Podnios przedni zderzak, a ty we tylny i wyniesiemy wóz na szos . Ale
lepiej postawmy go tym razem na lewym pasie.
Wcale nie artował.
Mówił co przedtem o mniejszej sile przyci gania, ale ja nie czułem si znów
a taki lekki. Wiedziałem, e jestem silny, lecz miałem niejakie w tpliwo ci, czy
35
b d w stanie ud wign mercedesa.
Musiałem jednak spróbowa , bo Random najwyra niej tego po mnie
oczekiwał, a nie mogłem da mu okazji do podejrze , e mam luki w pami ci.
Przykucn łem wi c, zaparłem si , chwyciłem zderzaki i zacz łem powoli si
prostowa . Tylne koła z kla ni ciem wydobyły si z mokrej gliny. Trzymałem tył
samochodu pół metra nad ziemi . Był ci ki - do diaska! był porz dnie ci ki -
lecz dałem mu rad !
Przy ka dym kroku zapadałem si gł boko w ziemi . Ale go niosłem! A
Random pomagał mi z drugiego ko ca. Postawili my samochód na szosie.
Zdj łem buty, opró niłem je z błota i wyczy ciłem k pkami trawy, wykr ciłem
skarpetki, wrzuciłem je wraz z butami na tylne siedzenie, otrzepałem nogawki i
usiadłem boso za kierownic .
Random zaj ł miejsce przy mnie i rzekł:
- Posłuchaj, chciałem ci raz jeszcze przeprosi ...
- Nie mówmy ju o tym - uci łem. - Było, min ło.
- Ale nie chciałbym, eby ywił do mnie uraz .
- Nie mam zamiaru. Prosz ci tylko, eby na przyszło trzymał na wodzy
swoj pop dliwo , je li chodzi o odbieranie ludziom ycia w mojej obecno ci.
- Dobrze - obiecał.
- No to w drog - powiedziałem i ruszyli my.
Jechali my przez skalisty kanion, a potem przez miasto, które wygl dało,
jakby było zrobione całe ze szkła albo szkłopodobnej materii, przez jego
mieszka ców za prze wiecało ró owe sło ce, ukazuj c ich organy wewn trzne i
resztki ostatniego spo ytego posiłku. Przygl dali si nam i gromadzili na rogach
ulic, ale nikt nie próbował nas zatrzyma ani nam przeszkodzi .
- Tutejsi naukowcy b d z pewno ci opisywa to wydarzenie przez wiele lat -
powiedział mój brat.
Przytakn łem.
Pó niej w ogóle nie było drogi i jechali my po czym w rodzaju gładkiego
silikonu bez pocz tku i ko ca. Po jakim czasie zw ził si i stał nasz drog , a
jeszcze potem po obu stronach rozlały si moczary, zarosło, brunatne i cuchn ce.
I przysi głbym, e widziałem diplodoka, który podniósł głow i uwa nie nam si
przygl dał. Potem przeleciał nam nad głowami olbrzymi cien o skrzydłach
nietoperza. Niebo było teraz granatowe, a sło ce koloru złotej ochry.
- Mamy ju mniej ni jedn czwart baku - zauwa yłem.
- Dobra - powiedział Random. - Zatrzymaj si .
Stan łem i czekałem.
Przez dłu szy czas - około sze ciu minut - milczał, a potem powiedział.
- Jed dalej.
Po jakich trzech milach dojechali my do ogrodzenia z bali, wzdłu którego
ruszyłem. Wreszcie trafili my na bram i Random rzekł;
- Sta i zatr b.
Po chwili wielkie elazne zawiasy zaskrzypiały i drewniane wrota otworzyły
si do rodka.
- Mo esz wjecha - powiedział Random. - Nic nam nie grozi.
Na lewo stały trzy kopulaste pompy benzynowe, a za nimi mały budyneczek z
36
rodzaju tych, które widywałem niezliczon ilo razy w bardziej przyziemnych
okoliczno ciach. Zatrzymałem si przy jednym z dystrybutorów i czekałem.
Facet, który do nas wyszedł, miał jakie półtora metra wzrostu, tali jak beka,
nos przypominaj cy truskawka i bary szerokie na metr.
- Do pełna? - spytał.
Skin łem głow .
- Niech pan podjedzie troch bli ej - zarz dził.
Podjechałem i spytałem Randoma:
- Czy moje pieni dze s tutaj wa ne?
- Obejrzyj je sobie - zaproponował.
Mój portfel był wypchany plikiem pomara czowych i ółtych banknotów z
rzymskimi cyframi w rogach, po których nast powały litery D.R. Random
u miechn ł si zadowolony z siebie.
- Widzisz, zadbałem o wszystko.
- Wspaniale. A propos, jestem głodny.
Rozejrzeli my si wokół i zobaczyli my tablic z facetem znanym mi sk din d
z reklamy kurczaków z ro na, a tu polecaj cym poblisk knajp .
Truskawkowy Nos strzepn ł reszt benzyny na ziemi dla równego rachunku,
odwiesił w a, podszedł i powiedział:
- Osiem Drachae Regums.
Znalazłem pomara czowy banknot oznaczony V D.R. i trzy inne oznaczone I
D.R. i podałem mu.
- Dzi kuj - rzekł i wsadził je do kieszeni. - Sprawdzi olej i wod ?
- Tak.
Dolał troch wody, powiedział, e poziom oleju jest w porz dku, i mazn ł
brudn cierk przedni szyb . Potem nam pomachał i znikn ł w budyneczku.
Podjechali my do reklamowanej knajpy i kupili my kilkana cie porcji
jaszczurki z ro na i galon słabego, słonawego w smaku piwa. Potem umyli my si
w przybudówce, zatr bili my przed bram i poczekali my cierpliwie, a
przyszedł człowiek z halabard przewieszon przez prawe rami i nas wypu cił.
Znów ruszyli my w drog .
W pewnej chwili wyskoczył nam przed mask tyranosaurus, zawahał si przez
moment i ruszył swoj drog , na lewo. Nad naszymi głowami przeleciały kolejne
trzy pterodaktyle.
- Niech tnie porzucani niebo Amberu - powiedział Random, cokolwiek to
miało znaczy , a ja mrukn łem co potwierdzaj co w odpowiedzi. - Ale boj si
próbowa wszystkiego naraz - ci gn ł. - Mogliby my zosta rozerwani na strz py.
- Zgoda - przyznałem.
- Z drugiej strony, nie podoba mi si to miejsce.
Kiwn łem głow i jechali my dalej, a silikonowa równina si sko czyła i
rozci gn ł si przed nami goły kamie .
- Co zamierzasz dalej? - zaryzykowałem.
- Teraz, kiedy mam ju niebo, nastawi si na teren - powiedział.
Kamienna pustynia zaroiła si skałami, mi dzy którymi prze witywała
ciemna ziemia. W miar upływu czasu ziemi było coraz wi cej, a skał coraz
mniej. W ko cu zobaczyłem plamy zieleni. Najpierw tu i ówdzie k pki traw. Ale
37
była to bardzo, bardzo jasna ziele , koloru nie spotykanego na Ziemi.
Wkrótce było jej wi cej.
Pó niej pokazały si drzewa, rosn ce gdzieniegdzie przy drodze.
I wreszcie las.
Ale jaki!
Nigdy nie widziałem takich drzew - pot nych i majestatycznych, o gł bokiej,
soczystej zieleni ze złotym połyskiem. Pi ły si ku niebu, wznosiły do chmur. Były
tu wielkie sosny, d by, klony i wiele innych, których nazw nie znałem. Kiedy
opu ciłem troch szyb , owion ł mnie podmuch wspaniałego, wonnego powietrza.
Odetchn łem par razy gł boko i postanowiłem jecha dalej przy otwartym
oknie.
- Las Arde ski - powiedział człowiek, który był moim bratem i którego
zarówno kochałem, jak i zazdro ciłem mu jego wiedzy i m dro ci.
- Bracie - zwróciłem si do niego - spisujesz si wietnie. Lepiej, ni si
spodziewałem. Dzi kuj .
Był najwyra niej zdumiony. Jakby po raz pierwszy usłyszał dobre słowo od
kogo z rodziny.
- Staram si , jak mog - powiedział. - I dalej b d si starał, obiecuj . Spójrz
tylko! Mamy ju niebo i mamy las! A za dobre, eby było prawdziwe! Min li my
ju połow drogi i nic si nam na razie specjalnego nie dało we znaki. My l , e
mamy du o szcz cia. Czy dasz mi własne ksi stwo?
- Tak - odparłem, nie wiedz c, o co mu chodzi, ale gotów zaspokoi jego
zachciank je li b dzie to le ało w granicach moich mo liwo ci.
Skin ł głow i rzekł:
- Jeste w porz dku.
Krwio erczy mały gnojek, który zawsze, jak pami tałem, miał dusz
buntownika. Rodzice starali si go jako utemperowa , ale bez wi kszych
rezultatów. Zdałem sobie w tym momencie spraw , e mieli my wspólnych
rodziców, w przeciwie stwie do mnie i Eryka, do mnie i Flory, Caina, Bleysa i
Fiony. I mo e jeszcze innych, ale co do tych byłem pewien.
Jechali my po twardej, ubitej drodze le nej po ród nawy ogromnych drzew.
Ci gn ły si bez ko ca. Czułem si tu bezpiecznie. Raz i drugi spłoszyli my
jelenia i wystraszyli zaj ca przy drodze. Gdzieniegdzie wida było odciski
ko skich kopyt. Promienie sło ca prze wiecały tu i ówdzie przez li cie,
przypominaj c napi te złote struny jakiego hinduskiego instrumentu
muzycznego. Powietrze było wilgotne i o ywcze. Za witała mi my l, e znam to
miejsce, e w przeszło ci cz sto przebywałem t drog . Je dziłem po Lesie
Arde skim na koniu, chodziłem pieszo, polowałem, le ałem na plecach pod tymi
pot nymi konarami, z r kami pod głow , wpatruj c si w niebo. Wspinałem si
na niektóre z tych gigantów, patrz c z góry na ruchomy, zielony wiat.
- Kocham ten las - powiedziałem bezwiednie na głos, a Random odpowiedział:
- Zawsze go kochałe . - W jego głosie kryła si jakby nuta rozbawienia, ale nie
byłem pewien.
Wtem z oddali usłyszałem d wi k, który instynktownie rozpoznałem jako głos
rogu.
- Jed szybciej - rzekł nagle Random. - To chyba róg Juliana.
38
Posłuchałem go.
Róg zabrzmiał znowu, tym razem bli ej. - Te jego cholerne psy rozszarpi
nasz samochód na strz py, a ptaszysko wydziobie nam oczy! - powiedział
Random. - Wolałbym nie spotyka si z nim akurat w chwili, kiedy jest w pełnej
gotowo ci bojowej. Nie wiem, na co poluje, ale z pewno ci ch tnie porzuci t
zwierzyn dla łupu w postaci dwóch swoich braci.
- yj i daj y innym, oto moja najnowsza dewiza - oznajmiłem.
Random zachichotał.
- Co za osobliwy pomysł. Zało si , e przetrwa nie dłu ej ni pi minut.
Róg odezwał si ponownie, jeszcze bli ej, i Random zakl ł:
- Niech to diabli!
Szybko ciomierz wskazywał siedemdziesi t pi mil na godzin , w dziwnych,
runicznych cyfrach, i bałem si jecha szybciej na tej le nej drodze. Znów
wyra nie usłyszeli my róg z lewej strony, trzy długie sygnały, którym
towarzyszyło ujadanie psów.
- Jeste my bardzo blisko prawdziwej Ziemi, chocia wci daleko od Amberu
- powiedział mój brat. - Ucieczka przez s siednie Cienie na nic si nie zda, bo je li
to Julian nas goni, poda y za nami. Albo jego Cie .
- Co robimy?
- Dodaj gazu i miejmy nadziej , e nie nas ciga.
Tym razem róg zabrzmiał tu -tu .
- Na czym on tak p dzi, na lokomotywie? - spytałem.
- Raczej na swoim pot nym Morgenstemie, najszybszym koniu, jakiego
stworzył.
Obracałem to ostatnie słowo w my lach, staraj c si je rozszyfrowa . Jaki
głos wewn trzny mówił mi, e to prawda, e rzeczywi cie stworzył Morgensterna,
czerpi c z Cieni, wyposa aj c besti w pr dko huraganu i sił kafara.
Przypomniałem sobie, e mam swoje powody ba si tego zwierza - i wła nie w
tym momencie go zobaczyłem.
Morgenstem był o sze pi dzi wy szy od ka dego innego konia, miał oczy
martwego koloru, jak wy eł weimarski, szar ma i kopyta z polerowanej stali.
P dził jak wiatr za naszym samochodem, a w siodle siedział Julian, taki, jakim go
pami tałem z talii kart - miał długie czarne włosy, bł kitne oczy i łuskow biał
zbroj . U miechn ł si do nas i pomachał, a Morgenstem podrzucił w gór łeb i
jego wspaniała grzywa zafalowała na wietrze jak flaga. Nogi migały mu jak
błyskawice.
Przypomniało mi si , e Julian ubrał kiedy swojego pachołka w moje ubranie
i kazał mu dr czy to zwierz . Oto dlaczego Morgenstem próbował mnie
stratowa podczas pewnego polowania, kiedy zsiadłem z konia, eby oprawi
jelenia.
Zamkn łem okno, aby zapach nie zdradził mojej obecno ci. Ale Julian
wypatrzył mnie ju i wiedziałem, co to znaczy. Wokół niego biegła sfora
krwio erczych ogarów o niezwykłej wytrzymało ci i z bach jak stal. One te
pochodziły z Cieni, bo aden normalny pies nie mógłby tak biec. Ale wiedziałem,
e słowo "normalny" tak czy owak nie ma tu zastosowania.
Julian dał mi znak, eby my si zatrzymali. Spojrzałem pytaj co na
39
Randoma, a on kiwn ł głow .
- Je li go nie posłuchamy, to nas stratuje.
Nacisn łem hamulce, zwolniłem, stan łem.
Morgenstem zar ał, stan ł d ba, zarył wszystkimi czterema kopytami w
ziemi i zacz ł ta czy w miejscu. Psy dreptały wokół z wywieszonymi j zykami,
ci ko dysz c. Ko był pokryty l ni c warstw potu. Spu ciłem okno.
- Co za niespodzianka! - powitał nas Julian swoim rozwlekłym, lekko
zacinaj cym si głosem, a gdy to mówił, wielki sokół o czamo-zielonkawym
upierzeniu zatoczył w powietrzu koło i usiadł mu na lewym ramieniu.
- Tak, rzeczywi cie niespodzianka - przyznałem. - Jak e si miewasz?
- Doskonale, jak zawsze. A ty i nasz drogi brat Random?
- Jestem w dobrej formie - powiedziałem, a Random skin ł mu głow i
zauwa ył:
- S dziłem, e w dzisiejszych czasach znajdziesz sobie inn rozrywk ni
polowanie.
Julian pochylił si i spojrzał na niego drwi co przez przedni szyb .
- Lubi zabija dzikie bestie - powiedział - a przy tym dzie i noc my l o
swoich krewnych.
Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.
- Przerwałem polowanie słysz c w oddali warkot samochodu - ci gn ł. - Nie
s dziłem jednak, e jad nim takie dwie osobisto ci. Przypuszczam, e nie
wybrali cie si na przeja d k dla czystej przyjemno ci, lecz macie przed sob
jaki cel, na przykład Amber. Zgadza si ?
- Zgadza - przyznałem. - Mog spyta , dlaczego jeste tutaj, a nie tam?
- Eryk kazał mi pilnowa tej drogi - odparł, a moja r ka automatycznie
pow drowała do pistoletu zatkni tego za pasek. Miałem jednak wra enie, e kula
nie przebije jego zbroi. Rozwa ałem, czyby nie zastrzeli Morgensterna.
- Có , bracia - rzekł Julian z u miechem - witam was i ycz dobrej podró y.
Z pewno ci zobaczymy si wkrótce w Amberze. Do widzenia. - Zawrócił konia i
znikn ł w lesie.
- Uciekajmy st d czym pr dzej - powiedział Random. - Na pewno planuje
zasadzk albo pogo . - Co mówi c wyci gn ł pistolet zza pasa i poło ył na
kolanach.
Prułem przed siebie z całkiem przyzwoit pr dko ci .
Po jakich pi ciu minutach, kiedy ju byłem gotów odetchn , usłyszałem róg.
Nacisn łem pedał gazu, wiedz c, e Julian i tak nas dogoni, ale chciałem zyska
na czasie i odjecha jak najdalej. cinali my zakr ty, pokonywali my z rykiem
wzgórza i doliny, w pewnej chwili omal nie potr cili my jelenia, ale szcz liwie
udało nam si go wymin nie wytracaj c pr dko ci.
Róg brzmiał coraz bli ej i Random kl ł pod nosem.
Co mi mówiło, e mamy przed sob jeszcze dług drog przez las, i nie
dodawało mi to ducha.
Trafił nam si jeden długi, prosty odcinek, kiedy mogłem przycisn pedał do
deski i trzyma przez prawie minut . D wi k rogu Juliana nieco si oddalił. Ale
polem wjechali my w teren, gdzie droga wiła si i kr ciła, i musiałem zwolni .
Julian znów zacz ł nas dogania .
40
Po jakich sze ciu minutach pokazał si we wstecznym lusterku, p dz c
galopem w otoczeniu za artej, ujadaj cej sfory. Random otworzył okno, a po
chwili wychylił si i zacz ł strzela .
- Niech diabli porw t jego zbroj ! - zakl ł. - Jestem pewien, e trafiłem go
dwukrotnie i nic mu si nie stało.
- Niech tnie my l o zabiciu tej bestii - powiedziałem - ale spróbuj wycelowa
w konia.
- Ju próbowałem, nawet kilkakrotnie - odparł, rzucaj c pusty pistolet na
podłog i wyjmuj c drugi - i albo jestem gorszym strzelcem, ni s dziłem, albo to
prawda, co wie niesie: e Morgenstena mo na zabi tylko srebrn kul .
Pozostałymi nabojami poło ył sze psów, ale jeszcze zostało ich ze dwa
tuziny. Podałem mu jeden z moich pistoletów i załatwił dalszych pi bestii.
- Ostatni nabój zostawiłem na głow Juliana, je li podjedzie dostatecznie
blisko - rzekł.
Byli ju kilkana cie metrów za nami i szybko si zbli ali, nacisn łem wiec
hamulce. Nie wszystkie psy zd yły si zatrzyma , ale Julian nagle znikn ł, tylko
nad głowami przeleciał nam czarny cie .
Morgenstern przeskoczył samochód! Odwrócił si w miejscu i w chwili, gdy
ko wraz z je d cem stan li przed nami, nacisn łem gaz zrywaj c wóz do przodu.
Morgenstern błyskawicznie uskoczył na bok. W lusterku zobaczyłem, e dwa
psy porzucaj błotnik, który oderwały, i ruszaj w dalsz pogo . Przył czyło si
do nich jeszcze pi tna cie czy szesna cie sztuk, reszta le ała na drodze.
- Niezły numer - powiedział Random - ale miałe szcz cie, e nie rozszarpały
opon. Pewno nigdy dot d nie polowały na samochód.
Podałem mu mój drugi pistolet z poleceniem:
- Celuj w psy.
Strzelaj c dokładnie i precyzyjnie poło ył jeszcze sze . Julian był ju przy
samochodzie, w prawej r ce trzymał miecz.
Nacisn łem klakson, eby spłoszy Morgensterna, lecz ten ani drgn ł.
Skr ciłem prosto na nich, a wtedy ko si usun ł. Random pochylił si w
siedzeniu, zło ony do strzału, oparłszy praw r k z pistoletem o lewe
przedrami .
- Poczekaj - powiedziałem. - Spróbuj wzi go ywcem.
- Oszalałe - zaprotestował, kiedy hamowałem. Ale opu cił bro .
- W chwili gdy stan li my, otworzyłem błyskawicznie drzwi i wyskoczyłem -
zapomniałem, e wci jestem na bosaka, niech to diabli!
Dałem nura pod jego mieczem, chwyciłem go za r k i wysadziłem z siodła.
Zd ył uderzy mnie tylko raz swoj opancerzon lew r k , ale poczułem
potworny ból i zobaczyłem wszystkie gwiazdy.
Le ał bez ruchu na ziemi, nieco zamroczony, a ja op dzałem si od
szarpi cych mnie psów, które Random na prawo i lewo raczył kopniakami.
Podniosłem miecz Juliana i przytkn łem mu szpic do gardła.
- Ka im si uspokoi ! - za dałem. - Albo przyszpil ci do ziemi.
Wychrypiał rozkaz i psy si cofn ły. Random tymczasem trzymał za cugle
niespokojnego Morgensterna.
No wiec, drogi bracie, co masz do powiedzenia na - swoj obron ? - spytałem.
41
W jego oczach pojawił si zimny niebieski błysk, ale twarz pozostała
nieruchoma.
- Je li masz zamiar mnie zabi , to na co czekasz - powiedział.
- Wszystko w swoim czasie - odparłem, nie bez przyjemno ci patrz c na jego
nieskaziteln zbroj , teraz utytłan w błocie. - A na razie powiedz mi, ile jest dla
ciebie warte twoje ycie?
- Wszystko co mam, oczywi cie.
Cofn łem si .
- Wstawaj i siadaj na tylne siedzenie samochodu - zarz dziłem, zabieraj c mu
jednocze nie sztylet. Random zaj ł swoje poprzednie miejsce i trzymał pistolet z
ostatnim nabojem wymierzonym w głow Juliana.
- Dlaczego go po prostu nie zabijesz? - spytał.
- Mo e nam si przyda - wyja niłem. - Jest par rzeczy, których chciałbym
si dowiedzie . A przed nami jeszcze długa droga.
Ruszyłem. Psy wci kr yły w pobli u, a i Morgenstern pocwałował za
samochodem.
- Obawiam si , e niezbyt wam si przydam jako jeniec - odezwał si Julian. -
Nawet na torturach mog zdradzi tylko to, co wiem, a wiem niewiele.
- To mo e od tego zacznijmy - zaproponowałem.
- Eryk ma obecnie najsilniejsz pozycj jako ten, który był na miejscu w
Amberze, gdy wszystko si rozpadło. W ka dym razie ja tak to widz , dlatego
ofiarowałem mu swoje poparcie. Gdyby to był który z was, pewno zrobiłbym to
samo. Eryk wyznaczył mi stra w Ardenie, gdy t dy wiedzie jedna z głównych
tras, Gerard ma pod kontrol południowe szlaki morskie, a Caine północne.
- Co z Benedyktem? - spytał Random.
- Nie wiem. Nic o nim nie słyszałem. Mo e jest z Bleysem. Mo e przebywa w
którym z Cieni i w ogóle jeszcze o niczym nie słyszał. A mo e nawet nie yje. Ju
od lat nic o nim nie wiadomo.
- Ilu masz ludzi w Ardenie? - ci gn ł Random.
- Ponad tysi c. Niektórzy z nich pewno cały czas was obserwuj .
- I je li wolisz zosta przy yciu, lepiej, eby si do tego ograniczyli - stwierdził
Random.
- Niew tpliwie masz racj - odparł Julian. - Musz przyzna , e Corwin
post pił sprytnie bior c mnie jako zakładnika. Mo e dzi ki temu uda si wam
wydosta z lasu.
- Mówisz tak, bo chcesz y - odparował Random.
- Oczywi cie, e chc y . Mog ?
- Jak to?
- W zamian za informacje, których wam dostarczyłem.
Random roze miał si .
- Twoje informacje s niewiele warte, jestem pewien, e mo na by wydrze z
ciebie znacznie wi cej. Przekonamy si , jak tylko nadarzy si okazja, eby stan ,
co, Corwin?
- Zobaczymy - powiedziałem, - Gdzie jest Fiona?
- Chyba gdzie na południu - odparł Julian.
- A Deirdre?
42
- Nie wiem.
- Llewella?
- W Rebmie.
- W porz dku. Mam wra enie, e powiedziałe mi wszystko, co wiesz.
- Owszem.
Jechali my dalej w milczeniu i w ko cu las zacz ł si przerzedza . Dawno ju
straciłem z oczu Morgensterna, cho kr ył jeszcze nad nami sokół Juliana.
Droga wiodła teraz do góry ku przeł czy pomi dzy dwoma purpurowymi
szczytami. Mieli my ju zaledwie wier baku benzyny. Po godzinie
przeje d ali my mi dzy wysokimi skalnymi grzbietami.
- To idealne miejsce na zablokowanie drogi - powiedział Random.
- Zupełnie mo liwe - zgodziłem si . - Co na to powiesz, Julianie?
Julian westchn ł.
- Macie racj - przyznał. - Zaraz b dzie zapora. Wiecie, jak si przedosta .
Wiedzieli my. Kiedy podjechali my do bramy i wyszedł do nas stra nik w
zielono-br zowym skórzanym stroju i z odsłoni tym mieczem, wskazałem
kciukiem na tylne siedzenie i spytałem:
- Czy co ci to mówi?
Poznał nie tylko Juliana, ale i nas. Czym pr dzej podniósł szlaban i
zasalutował, kiedy przeje d ali my.
Czekały nas jeszcze dwie zapory, zanim min li my przeł cz; po drodze
zgubili my sokoła. Byli my teraz na wysoko ci kilkuset metrów - zatrzymałem
samochód na w skim odcinku biegn cym po gołej półce skalnej. Na prawo nie
było nic tylko ziej ca przepa .
- Wysiadaj - powiedziałem. - Czeka ci mały spacer.
Julian zbladł.
- Nie mam zamiaru si przed tob płaszczy - rzekł. - Nie s d , e b d ci
błagał o lito . - I wysiadł.
- Szkoda - stwierdziłem. - Dawno nikt si przede mn nie płaszczył... A teraz
podejd do kraw dzi. Jeszcze troch bli ej. - Random cały czas trzymał mu
pistolet przy głowie. - Niedawno o wiadczyłe , e stan łby po stronie ka dego,
kto miałby tak pozycj jak Eryk.
- To prawda.
- Spójrz pod nogi.
Posłuchał. Oko nie si gało dna.
- Zapami taj swoje słowa w razie, gdyby sytuacja si zmieniła. I zapami taj,
kto darował ci ycie, cho mo e nie ka dy by tak post pił. Chod , Random,
jedziemy.
Zostawili my go nad przepa ci ; stał ze ci gni tymi brwiami, ci ko dysz c.
Wjechali my na szczyt na resztkach benzyny. Wł czyłem jałowy bieg,
zgasiłem silnik i pu ciłem si w dług drog w dół.
- Jak widz , nie straciłe nic z dawnej przebiegło ci - odezwał si Random. -
Ja bym go na pewno zabił za kar . Ale my l , e post piłe słusznie. Zapewne nas
poprze, je li uda nam si uzyska przewag nad Erykiem. Tymczasem jednak
oczywi cie o wszystkim mu zamelduje.
- Oczywi cie - przyznałem mu racj .
43
- Poza tym miałe własne powody, eby go u mierci .
U miechn łem si .
- W polityce i w interesach nie nale y kierowa si emocjami.
Random zapalił dwa papierosy i jednego mi podał.
Patrz c w dół przez mgł ujrzałem morze. Jego wody pod granatowym
niebem, na którym wisiało złote sło ce, były tak intensywnej barwy -
fioletowopurpurowe, g ste jak farba i pofałdowane niczym kawałek materiału -
e od tego widoku niemal rozbolały mnie oczy. Nagle złapałem si na tym, e
mówi co na głos w j zyku, który nawet nie wiedziałem, e znam. Recytowałem
"Ballad o wilku morskim", a Random słuchał, dopóki nie sko czyłem, i spytał:
- Czy to prawda, e sam j napisałe ?
- To było tak dawno - powiedziałem - e ju nie pami tam.
Gra skr ciła w lewo i jad c jej zboczem w dół ku zadrzewionej dolinie
mieli my coraz wi kszy obszar morza przed oczami.
- Spójrz, latarnia morska w Cabrze - powiedział Random, pokazuj c
ogromn szar wie wyrastaj c po ród morza. - Całkiem o niej zapomniałem.
- Ja te - przyznałem. - To bardzo dziwne uczucie, wraca do domu - dodałem
i zdałem sobie naraz spraw , e nie mówimy po angielsku, lecz w j zyku zwanym
thari.
Po jakiej półgodzinie byli my na dole. Jechałem siła rozp du, jak długo
mogłem, a potem wł czyłem silnik. Na jego d wi k z pobliskiego krzaka zerwało
si stadko czarnych ptaków. Szary cie , podobny do wilka, wypadł z kryjówki i
pomkn ł w stron zaro li, jele za , którego podchodził, dot d niewidoczny,
umykał teraz wielkimi susami. Byli my w dolinie obfito ci - cho nie tak g sto i
bujnie zalesionej jak Las Arde ski - która łagodnie opadała w stron morza.
Na lewo pi trzyły si góry. Im dalej zapuszczali my si w dolin , tym
wyra niej wida było ogrom masywu skalnego, z którego pomniejszego szczytu
zjechali my. Góry pot niały w swoim marszu ku morzu, przywdziewaj c
barwny płaszcz mieni cy si zieleni , fioletem, purpur , złotem i indygo. Ich czoło
zwrócone ku morzu pozostawało dla nas niewidoczne, ale z najwy szego,
ostatniego wierzchołka spływał leciutki welon z przejrzystych chmur, a promienie
sło ca rozjarzały jego czubek ywym ogniem. Oceniłem, e dzieli nas jeszcze
jakie trzydzie ci pi mil od tego pulsuj cego wiatłem miejsca, a wska nik
paliwa stał na zerze. Wiedziałem, e celem naszej podró y jest ten najwy szy
szczyt, i zacz ło mnie ogarnia coraz wi ksze podniecenie. Random patrzył w tym
samym kierunku.
- Jest wci na swoim miejscu - odezwałem si .
- Ju prawie zapomniałem... - westchn ł Random.
Zmieniaj c biegi zauwa yłem, e moje spodnie nabrały dziwnego połysku,
którego przedtem nie miały. Zw ały si te wyra nie ku dołowi, a mankiety
znikn ły. Zwróciłem z kolei uwag na moj koszul . Przypominała teraz bardziej
marynark , była czarna i lamowana srebrem, a mój pasek znacznie si poszerzył.
Po bli szym zbadaniu okazało si , e mam te srebrne lampasy na spodniach.
- Widz , e jestem ju w odpowiednim rynsztunku - skonstatowałem, chc c si
przekona , jaki to odniesie skutek.
Random zachichotał i dopiero teraz spostrzegłem, e ma na sobie br zowe
44
spodnie w czerwone paski i pomara czowo-br zow koszul . Br zowa czapka z
ółt lamówk le ała obok na siedzeniu.
- Ciekaw byłem, kiedy zauwa ysz - powiedział. - Jak si czujesz?
- Zupełnie nie le - odparłem. - Ale, nawiasem mówi c, jedziemy na ostatnich
kroplach benzyny.
- Za pó no ju , eby co na to poradzi . Jeste my teraz w prawdziwym wiecie
i sztuczki z Cieniami kosztowałyby za du o wysiłku. A ponadto nie przeszłyby
niepostrze enie. Niestety, b dziemy musieli i pieszo, kiedy wóz stanie.
Stan ł dwie i pół mili dalej. Zjechałem na skraj drogi i zatrzymałem si .
Sło ce egnało si ju z nami na zachodzie i rzucało długi cie .
Si gn łem za siebie na tylne siedzenie po buty, które tymczasem przekształciły
si w długie, czarne botforty, i wyjmuj c je usłyszałem metaliczny brz k. Jak si
okazało, był to dobrze wywa ony srebrny miecz wraz z pochw . Pochwa idealnie
pasowała do mojego pasa. Le ała tam tak e czarna peleryna z zapink w
kształcie srebrnej ró y.
- My lałe pewno, e na zawsze s stracone? - zapytał Random.
- Tak jakby - odparłem.
Wysiedli my z samochodu i ruszyli my pieszo. Wieczór był chłodny i rze ki.
Na wschodzie pokazały si ju gwiazdy, sło ce chowało si za horyzont. Szli my
drog , a Random zauwa ył:
- Co tu nie gra.
- Co masz na my li?
- Za łatwo nam poszło. Nie podoba mi si to. Dojechali my do Lasu
Arde skiego niemal bez przeszkód. Co prawda Julian próbował nas zatrzyma ,
ale sam nie wiem... Tak gładko dotarli my a tutaj, e zaczynam podejrzewa , i
nam na to pozwolono.
- Mnie te to przyszło do głowy - skłamałem. - Jak s dzisz, co to mo e
znaczy ?
- Obawiam si - odparł - e idziemy prosto w pułapk .
Przez kilka minut szli my w milczeniu.
- My lisz o zasadzce? - spytałem. - Ten las wydaje mi si dziwnie spokojny.
- Bo ja wiem.
Przeszli my jeszcze jakie dwie mile, zanim sło ce zaszło. Zapadła ciemna noc
rozjarzona gwiazdami.
- Niezbyt to dla nas odpowiedni sposób podró owania - zauwa ył Random.
- To prawda - przyznałem.
- Ale troch si boj zdobywa teraz rumaka.
- Ja te .
- Jaka jest twoja ocena sytuacji? - zapytał Random.
- W ka dej chwili mo e nam grozi miertelne niebezpiecze stwo.
- Czy s dzisz, e powinni my zej z drogi?
- Zastanawiałem si nad tym - znów skłamałem. - Nic nam nie zaszkodzi pój
troch skrajem lasu.
Weszli my pomi dzy drzewa i ciemne cienie skał i krzewów. Powoli wzeszedł
ksi yc, srebrzysty, rozja niaj cy noc.
- M czy mnie przeczucie, e nie mo e nam si uda - odezwał si Random.
45
- Na czym je opierasz?
- Na jednej zasadniczej rzeczy.
- Jakiej?
- Wszystko poszło za szybko i za łatwo. Wcale mi si to nie podoba. Teraz,
kiedy jeste my w prawdziwym wiecie, za pó no ju , eby si cofa . Nie mo emy
igra z Cieniami, musimy polega na własnych mieczach. (Sam miał u pasa
krótk , wypolerowan do połysku kling ). Podejrzewam, e to za spraw Eryka
dotarli my a tutaj. Nic ju na to nie mo emy poradzi , ale teraz ałuj , e nie
musieli my walczy o ka dy cal przebytej drogi.
Przeszli my jeszcze mil i zatrzymali my si na papierosa. Palili my,
osłaniaj c dło mi arz cy si czubek.
- Co za pi kna noc - powiedziałem do Randoma i chłodnego wietrzyku.
- Tak, zapewne... Co to takiego?
Za nami zaszele ciło co w krzakach.
- Mo e to jakie zwierz ...
Random ju trzymał miecz w r ku. Zamarli my w bezruchu, ale nic wi cej nie
usłyszeli my. Random schował miecz i ruszyli my w dalsz drog . Z tyłu nie
dobiegały ju adne d wi ki, lecz po chwili usłyszałem co przed nami. Na moje
spojrzenie Random odpowiedział skini ciem głowy i zacz li my i jeszcze
ostro niej.
W oddali wida było delikatn łun , jak daje ognisko. Nie słyszeli my
adnych głosów, ale porozumiawszy si bez słów zgodnie skierowali my si w
tamt stron .
Min ła prawie godzina, zanim dotarli my do obozowiska. Wokół ognia
siedziało czterech m czyzn, dwóch innych spało w cieniu. Dziewczyna
przywi zana do pala miała wprawdzie odwrócon głow , lecz na jej widok serce
zabiło mi ywiej.
- Czy by to była...? - szepn łem do Randoma.
- Tak, to mo e by ona - przyznał.
Dziewczyna zwróciła twarz w nasz stron i wtedy j rozpoznałem.
- Deirdre!
- Ciekawe, co ta lala zmalowała? - powiedział Random. - S dz c po ich
barwach, zabieraj j z powrotem do Amberu.
M czy ni mieli stroje czarno-czerwono-srebrne, które to zestawienie, jak
pami tałem z kart tarokowych i jeszcze sk d , było charakterystyczne dla Eryka.
- Skoro Eryk chce j mie , to wystarczaj cy powód, aby jej nie dostał -
o wiadczyłem.
- Nigdy nie ywiłem szczególnych uczu do Deirdre - powiedział Random - ale
wiem, e ty wr cz przeciwnie, wobec tego... - I wyci gn ł miecz z pochwy.
Poszedłem w jego lady.
- Szykuj si - poleciłem, gotuj c si do skoku.
Spadli my na nich jak piorun. W dwie minuty było ju po wszystkim, Deirdre
obserwowała nas z napi ciem, jej twarz w wietle ognia wygl dała jak
wykrzywiona maska. Krzyczała, miała si i powtarzała nasze imiona wysokim i
przestraszonym głosem, dopóki nie rozci łem jej wi zów i nie pomogłem wsta .
- B d pozdrowiona, siostro. Czy przył czysz si do nas w naszej Drodze do
46
Amberu?
- Nie - odpowiedziała. - Dzi kuj za uratowanie mi ycia, ale wolałabym od
razu go nie straci . Po co wła ciwie idziecie do Amberu?
- Jest tam pewien tron do zdobycia - odparł Random, co było dla mnie
nowo ci - a my jeste my nim zainteresowani.
- Je li macie cho odrobin oleju w głowie, to radz wam trzyma si z daleka
i nie nadstawia karku - powiedziała. Była naprawd urocza, cho wym czona i
umorusana. Wzi łem j w ramiona i u cisn łem. Random tymczasem znalazł
bukłak wina i napili my si wszyscy po łyku.
- Eryk jest jedynym ksi ciem w Amberze - ci gn ła Deirdre - i wojsko jest mu
oddane.
- Nie boj si Eryka - o wiadczyłem, cho w gł bi duszy wcale nie byłem tego
taki pewien.
- Nigdy nie wpu ci was do Amberu - mówiła dalej. - Sama byłam tam
wi niem, dopóki dwa dni temu nie udało mi si wydosta sekretnym przej ciem.
My lałam, e schroni si po ród Cieni, dopóki wszystko si jako nie uło y, ale
niełatwo tam przej tak blisko od rzeczywistego wiata. Tote dzi rano jego
ludzie mnie znale li i wie li z powrotem do Amberu. Mo liwe, e po powrocie
kazałby mnie zabi , cho nie jestem tego pewna. W ka dym razie i tak byłabym
nic nie znacz c kukiełk . Wydaje mi si , e Eryk mo e by obł kany, ale tego te
nie jestem pewna.
- A co z Bleysem? - zapytał Random.
- Wysyła ró ne stwory z Cieni i Eryk jest mocno zaniepokojony. Ale nigdy
dot d nie zaatakował wprost, wi c Eryk nie wie, co o tym my le , a sprawa
sukcesji korony dalej jest nie rozstrzygni ta, cho Eryk dzier y teraz berło w
gar ci.
- Rozumiem. Czy mówił co o nas?
- O tobie nie, ale o Corwinie owszem. Nadal boi si jego powrotu do Amberu.
Jeszcze przez jakie pi mil nic wam nie grozi, potem jednak na ka dym kroku
czyha na was miertelne niebezpiecze stwo. Ka de drzewo i ka da skała kryj
pułapk lub zasadzk , wszystko na cze Bleysa i Corwina. Eryk chciał, eby cie
dotarli a tutaj, gdzie Cienie wam nie pomog i b dziecie w jego mocy. To
absolutnie niemo liwe, aby udało si wam omin niezliczone pułapki i dosta si
do Amberu.
- A jednak ty uciekła ...
- To co innego. Ja starałam si wydosta , a nie wtargn do rodka. Zapewne
te z powodu mojej płci i braku ambicji nie po wi cał mi tyle uwagi, co wam. A
poza tym, jak widzicie, i tak mi si nie udało.
- Teraz to si zmieni, siostro - obiecałem. - Póki mam miecz w gar ci, jestem
na twoje usługi. - A ona ucałowała mnie i u cisn ła mi r k , na co zawsze byłem
łasy.
- Jestem pewien, e nas ledz - powiedział Random i wszyscy troje dali my
nura w ciemno ci.
Le eli my bez ruchu za krzakiem, obserwuj c, czy kto si nie poka e. Po
pewnym czasie z pospiesznej, przeprowadzonej szeptem narady wynikło jasno, e
oczekuj ode mnie podj cia jakiej decyzji. Pytanie było proste: co dalej?
47
Na tak lapidarnie postawion kwesti nie mogłem ju da wykr tnej
odpowiedzi. Wiedziałem, e nie nale y im ufa , nawet drogiej Deirdre, a je li ju
miałem zwi za z kim swoje losy, to Random był przynajmniej wraz ze mn
pogr ony po uszy, a Deirdre zawsze darzyłem szczególn sympati .
- Kochane rodze stwo - zacz łem - musz wam co wyzna ... - i r ka
Randoma natychmiast spocz ła na r koje ci miecza: oto jak przedstawiały si
nasze braterskie stosunki. Słyszałem niemal, jak mówi do siebie: Corwin uknuł
zdrad .
- Je li uknułe zdrad - powiedział - to ywcem mnie nie we miesz.
- Zwariowałe ? - odparłem. - Potrzebna mi jest twoja pomoc, a nie twoja
głowa. A moje wyznanie sprowadza si do tego, e nie mam poj cia, o co, u
diabła, w tym wszystkim chodzi. Domy liłem si pewnych rzeczy, ale tak
naprawd to nie wiem, gdzie jeste my, co to jest Amber, co robi Eryk, kim jest
Eryk i dlaczego chowamy si po krzakach przed jego lud mi, no i przede
wszystkim kim ja wła ciwie jestem.
Zapadła niezno nie długa cisza, przerwana wreszcie szeptem Randoma:
- Co to znaczy?
- Wła nie, co to znaczy? - zawtórowała mu Deirdre.
- To znaczy, e udało mi si wywie ci w pole, Random. Nie wydawało ci si
to dziwne, e przez cał drog moja rola sprowadzała si wył cznie do
prowadzenia samochodu?
- Ty kierowałe cał wypraw . S dziłem, e działasz według jakiego planu.
Poza tym wykonałe kilka całkiem sprytnych posuni . No i b d co b d , jeste
Corwinem.
- Ja sam dowiedziałem si o tym dwa dni temu - powiedziałem. - Wiem tyle, e
jestem kim , kogo nazywacie Corwinem, ale niedawno miałem wypadek, podczas
którego doznałem obra e głowy - jak si rozja ni, to poka wam blizn - i od tej
pory cierpi na amnezj . Nie pojmuj całego tego gadania o Cieniach. Nie
przypominam sobie nawet, jak wygl da Amber. Pami tam tylko moje
rodze stwo i fakt, e nie bardzo mog mu ufa . Oto cała historia. I co teraz
zrobimy?
- Do diaska! - zakl ł Random. - Tak, teraz rozumiem. To wyja nia ró ne
drobiazgi, które mnie dziwiły podczas drogi... Ale jak ci si udało tak kompletnie
omami Flor ?
- Kwestia szcz cia i pod wiadomej przebiegło ci. Chocia nie! Ona po prostu
jest głupia. Teraz jednak naprawd was potrzebuj .
- Czy s dzisz, e zdołamy przedrze si do Cieni? - spytała Deirdre, lecz nie
zwracała si z tym do mnie.
- Tak, ale jestem temu przeciwny - odparł Random. - Chciałbym ujrze
Corwina w Amberze, a głow Eryka na palu. I nie cofn si przed ryzykiem, eby
to zobaczy , nie zamierzam wi c wraca do Cieni. Ty oczywi cie rób, co chcesz.
Zawsze uwa ali cie mnie za mi czaka i pozera; teraz si przekonacie, e potrafi
przeprowadzi raz powzi t spraw do ko ca.
- Dzi ki, bracie - powiedziałem.
- Masz le w głowie - stwierdziła Deirdre.
- Ciesz si , e ju nie tkwisz przywi zana do pala - wypomniał jej i wi cej si
48
nie odezwała.
Odpoczywali my w trawie jeszcze przez chwil , gdy wtem na polan
wkroczyło trzech m czyzn. Rozejrzeli si dokoła i dwóch z nich pochyliło si ,
w chaj c ziemi . Pó niej spojrzeli w naszym kierunku.
- Ciekawe - szepn ł Random, kiedy zacz li si zbli a .
Zobaczyłem to wyra nie, cho tylko odbite w Cieniu. M czy ni opu cili si
na czworaki, a ich szare stoj uległy w wietle ksi yca dziwnemu przeobra eniu.
I raptem spojrzało na mnie sze cioro płon cych oczu naszych tropicieli.
Przeszyłem pierwszego wilka mieczem i rozległ si ludzki j k. Random
jednym ruchem ci ł głow drugiemu i ze zdumieniem zobaczyłem, e Deirdre
podnosi trzeciego i z suchym, krótkim trzaskiem łamie mu kr gosłup na kolanie.
- Chod tu, szybko! - krzykn ł Random. Przebiłem jeszcze ciało jego ofiary, a
potem przetr conego wilka Deirdre, czemu towarzyszyły dalsze rozdzieraj ce
krzyki.
- Uciekajmy! - zarz dził Random. - T dy!
Pod yli my za nim i po jakiej godzinie przemykania si po ród zaro li
Deirdre spytała:
- Dok d wła ciwie idziemy?
- Do morza - odparł Random.
- Po co?
- Bo tam si kryje pami Corwina.
- Jak to?
- W Rebmie, oczywi cie.
- Zabij ci tam i rzuc rekinom na po arcie.
- Nie pójd do samego ko ca. Od brzegu ty go poprowadzisz i porozmawiasz z
siostr twojej siostry.
- Chcesz, eby jeszcze raz przeszedł Wzorzec?
- Tak.
- To niebezpieczne.
- Wiem... Posłuchaj, Corwinie - zwrócił si do mnie - musz przyzna , e
zachowywałe si ostatnio w stosunku do mnie bardzo przyzwoicie. Je li
przypadkiem nie jeste Corwinem, to b dzie po tobie. Chocia musisz nim by ,
nie mo esz by nikim innym s dz c po tym, jak sobie radziłe mimo braku
pami ci. Nie, głow dam, e to ty. Zaryzykuj i przejd drog wyznaczon przez
Wzorzec. Istnieje szansa, e przywróci ci to pami . Czy jeste gotów?
- Chyba tak - odparłem. - Ale co to takiego ten Wzorzec?
- Rebma to miasto widmo. Stanowi odbicie zatopione w morzu. Jak w
zwierciadle odbija si w nim cały wiat. yj tam ludzie Llewelli, tak jakby yli w
Amberze. Nienawidz mnie za kilka grzeszków z przeszło ci, wi c nie mog ci
towarzyszy , ale je li wyja nisz im, co ci sprowadza, i napomkniesz o swojej
misji, to chyba pozwol ci przej przez Wzorzec Rebmy, który b d c
odwrotno ci tego z Amberu, powinien odnie ten sam skutek. To znaczy da
synowi naszego ojca moc przebywania po ród Cieni.
- Co przez to zyskam?
- Zyskasz wiedz o sobie samym.
- Wobec tego jestem gotów - o wiadczyłem.
49
- Brawo! Skoro tak, to idziemy na południe. Zajmie nam to par dni, zanim
dotrzemy do schodów - Zejdziesz z nim, Deirdre?
- Tak, zejd tam z moim bratem Corwinem. Wiedziałem, e tak odpowie, i
ucieszyłem si , cho jednocze nie ogarn ł mnie l k.
Szli my cał noc. Wymin li my trzy zbrojne oddziały, a nad ranem
przespali my si w jaskini.
50
Rozdział 5
Dwie doby szli my do ró owo-czarnych piasków oceanu. Trzeciego dnia rano
dotarli my na pla , unikn wszy szcz liwie spotkania z kolejnym oddziałem. Nie
chcieli my wychodzi na otwart przestrze , dopóki nie wypatrzymy miejsca, w
którym znajduje si Faiella-bionin, czyli Schody do Rebmy, i nie b dziemy mogli
szybko do nich podbiec.
Wschodz ce sło ce rzucało tysi czne refleksy na spienione fale i o lepieni ich
migotliwym ta cem nie mogli my dostrzec, co si dzieje pod powierzchnia wody.
Przez ostatnie dwie doby ywili my si owocami, byłem wi c w ciekle głodny, ale
zapomniałem o tym patrz c na szerok , opadaj c ku morzu pla , na jej kr te
brzegi poro ni te czerwonym, pomara czowym i ró owym koralowcem, na zło a
muszelek i wypolerowanych kamyków, na złoto-bł kitno-purpurowe fale z
cichym pluskiem l ce w dal swoj pie ycia, niczym błogosławie stwo spod
ró owej zorzy porannej.
Jakie dwadzie cia mil na lewo w kierunku północnym, zwrócona ku
wschodowi, wznosiła si góra Kolvir, matczynym gestem chroni ca Amber w
obj ciach, a budz ce si sło ce o wietlało j złot po wiat , rozpinaj c nad
miastem welon t czy. Random spojrzał w tamt stron i zazgrzytał z bami -
mo liwe, e i ja bezwiednie uczyniłem to samo.
Deirdre dotkn ła mojej r ki, wskazała przed siebie ruchem głowy i zacz ła i
na północ, równolegle do brzegu. Random i ja pod yli my za ni . Najwyra niej
wypatrzyła jaki znak.
Przeszli my mo e wier mili, kiedy nagle ziemia jakby lekko zadr ała.
- Je d cy na koniach! - sykn ł Random.
- Spójrzcie! - powiedziała Deirdre. Głow zadarła do góry i patrzyła w niebo.
Poszedłem za jej wzrokiem. Nad nami kr ył jastrz b.
- Jak daleko jeszcze? - spytałem.
- Tam, przy tym kopcu - odparła. Wznosił si jakie sto metrów przed nami,
wysoki na ponad dwa metry, zbudowany z du ych szarych kamieni, wytartych
przez piasek, wiatr i wod , usypanych na kształt ci tego sto ka.
Odgłos kopyt rozległ si bli ej i towarzyszył mu d wi k rogu, ale nie był to róg
Juliana.
- Biegiem! - krzykn ł Random i rzucili my si naprzód.
Po jakich dwudziestu pi ciu krokach spadł na nas jastrz b. Run ł na
Randoma, ale ten op dził si trzymanym w r ku mieczem. Wtedy ptaszysko
rzuciło si na Deirdre. Błyskawicznie wyci gn łem miecz z pochwy i ci łem.
Poleciały pióra. Ptak uniósł si i znów opadł - tym razem ostrze trafiło celnie i
my l , e jastrz b spadł na ziemi , ale nie mog przysi c, bo nie miałem zamiaru
zatrzymywa si i ogl da . T tent słycha było ju całkiem blisko i wyra nie, a
sygnał rogu przewiercał nam uszy.
Dobiegli my do sto ka. Deirdre zwróciła si pod k tem prostym do morza i
ruszyła przed siebie. Nie byłem w nastroju, eby kwestionowa decyzj tej, która
zdawała si doskonale wiedzie , co robi. Poszedłem w jej lady; k tem oka
widziałem ju je d ców. Byli jeszcze do daleko, ale p dzili galopem po pla y
po ród ujadania psów i kakofonii rogów. Na ten widok Random i ja rzucili my
51
si czym pr dzej do wody za nasz siostr . Byli my ju po pas w morzu, kiedy
Random powiedział:
- Czeka mnie mier , czy zostan , czy pójd dalej.
- Ale tu grozi ci natychmiast, a tam mo na jeszcze próbowa negocjacji.
Chod szybko!
Byli my na czym w rodzaju kamiennego chodnika, który schodził w morze.
Nie miałem poj cia, jak oni sobie wyobra aj oddychanie pod wod , ale Deirdre
najwyra niej si tym nie przejmowała, wi c i ja starałem si nie okazywa
niepokoju, cho mocno mnie to nurtowało. Kiedy woda zacz ła nam podchodzi
do gardła, byłem bliski paniki. Jednak e Deirdre szła prosto przed siebie, a ja z
Randomem za ni . Co par kroków był stopie w dół. Schodzili my po
ogromnych schodach, które nazywały si Faiella-bionin, jak sobie naraz
uprzytomniłem.
Przy nast pnym stopniu woda zamknie mi si nad głow - Deirdre ju zeszła
poni ej linii morza! Wci gn łem wiec gł boko powietrze i zanurzyłem si .
Stopnie schodziły coraz ni ej. Nie mogłem si nadziwi , e woda nie wypycha
mnie w gór , lecz id sobie zupełnie swobodnie jak po normalnych schodach, cho
moje ruchy s nieco spowolnione. Zacz łem si martwi , co zrobi , kiedy nie b d
mógł dłu ej wstrzymywa oddechu. Widziałem p cherzyki nad głow Deirdre i
Randoma i starałem si podpatrze , jak oni to robi , ale nic szczególnego nie
rzucało mi si w oczy. Ich piersi unosiły si w normalnym rytmie oddechu.
Kiedy byli my ju jakie trzy metry pod wod , dobiegł mnie z lewej strony
glos Randoma - jego słowa rozlegały si jakby z gł bi studni, ale były całkiem
wyra ne.
- Nie s dz , aby psy poszły za nami, cho by nawet udało im si zmusi konie -
powiedział.
- W jaki sposób jeste w stanie oddycha ? - spróbowałem zapyta i jakby z
oddali usłyszałem własne słowa.
- Nie martw si - powiedział szybko. - Je li wstrzymujesz powietrze, to je
wypu i odpr si . Dopóki jeste na schodach, mo esz normalnie oddycha .
- Jak to mo liwe?
- Je li nasz plan si uda, sam zrozumiesz - odpowiedział, a jego glos zadudnił
głucho w zimnej, płynnej zieleni.
Byli my ju jakie siedem metrów pod wod - wypu ciłem odrobin powietrza
i spróbowałem leciutko wci gn oddech. Nie odczułem adnych przykrych
nast pstw, wci gn łem wi c oddech gł biej. Poleciało jeszcze troch b belków, ale
oprócz tego nic szczególnego nie nast piło. Nie czułem te parcia wody, a schody,
po których schodziłem, widziałem jak przez zielon mgł . Wiodły coraz ni ej i
ni ej, prosto przed siebie. Gdzie z dołu s czyło si nikłe wiatło.
- Kiedy miniemy łuk, b dziemy bezpieczni - powiedziała moja siostra.
- Wy b dziecie bezpieczni - poprawił j Random. Zastanawiałem si , co
takiego mógł zrobi , eby zasłu y sobie na podobny gniew w miejscu zwanym
Rebm . - Je li jad na koniach, które nigdy t dy nie szły, to b d musieli ciga
nas pieszo - ci gn ł Random. - Wtedy mamy szans im uciec.
- W takim przypadku zapewne w ogóle zrezygnuj z pogoni - zauwa yła
Deirdre.
52
Przyspieszyli my kroku. Kiedy byli my ju kilkana cie metrów pod
powierzchni , zrobiło si ciemno i zimno, ale po wiata dobiegaj ca z dołu była
coraz ja niejsza i po kolejnych paru stopniach zobaczyłem jej ródło.
Na prawo wznosiła si kolumna. Jej szczyt wie czyło co na kształt jarz cego
si klosza. Jakie pi metrów dalej stała druga taka kolumna, tym razem na
lewo, a potem nast pna, znów na prawo i tak dalej. Kiedy si do nich zbli yli my,
woda stała si cieplejsza, a schody wyra niejsze; były białe, w ró owe i zielone
yłki; przy pominałyby marmur, gdyby nie to, e nie były liskie mimo
opływaj cej je wody. Miały jakie pi tna cie metrów szeroko ci i po obu stronach
ogradzała je balustrada z tego samego materiału.
Wokół nas pływały ryby. Obejrzałem si przez rami , lecz nie dojrzałem
adnych ladów po cigu.
Robiło si coraz ja niej. Weszli my w kr g pierwszego wiatła i zobaczyłem,
e to wcale nie klosz zwie cza czubek kolumny. Musiałem doda sobie ów
szczegół, próbuj c jako zracjonalizowa w my lach to zjawisko. Tymczasem
okazało si , e był to półmetrowy płomie , ta cz cy jak na wielkiej pochodni.
Postanowiłem, e spytam o to pó niej, a teraz zachowam oddech - je li tak to
mo na nazwa - na szybki marsz w dół.
Kiedy weszli my w alej wiatła i min li my sze du ych pochodni, Random
powiedział:
- Goni nas.
Obejrzałem si ponownie i zobaczyłem w dali kilka postaci, cztery z nich na
koniach. To dziwne uczucie mia si pod wod i słysze własny miech.
- Prosz bardzo - o wiadczyłem, dotykaj c r koje ci - teraz, kiedy doszli my
a dot d, wst piła we mnie dziwna moc!
Przyspieszyli my jednak kroku - na prawo i na lewo otaczały nas wody czarne
jak atrament. O wietlone były tylko schody, po których zbiegali my w dół co sił,
a wreszcie dostrzegłem w oddali co jakby wielki łuk. Deirdre przeskakiwała po
dwa stopnie naraz, ale ju czuli my wibracje tworzone przez staccato kopyt
ko skich za nami.
Daleko z tyłu wida było zbrojny oddział wypełniaj cy cał szeroko
schodów. Czterej je d cy na koniach wysforowali si do przodu i powoli nas
doganiali. Biegn c za Deirdre, nie zdejmowałem r ki z r koje ci.
Trzy, cztery, pi . Dopiero min wszy pi te wiatło odwróciłem si znowu i
zobaczyłem, e je d cy s kilkana cie metrów nad nami. Pieszego oddziału nie
było ju prawie wida . W dole majaczył łuk, od którego dzieliło nas jeszcze
kilkadziesi t metrów. Du y, l ni cy jak alabaster, zdobiony rze bami trytonów,
nimf morskich, syren, delfinów. A po drugiej stronie stali chyba ludzie.
- Musz si dziwi , po co tu przychodzimy - powiedział Random.
- Je li nie zdołamy tam dotrze , ta kwestia pozostanie bez odpowiedzi -
odparłem, biegn c ile sił, gdy k tem oka dojrzałem, e je d cy zbli yli si jeszcze
o kilka metrów. Wyci gn łem miecz z pochwy - jego ostrze błysn ło w wietle
pochodni. Random poszedł za moim przykładem. Jeszcze par stopni i wibracje
dochodz ce z zielonej toni stały si tak pot ne, i musieli my stan i zmierzy si
z przeciwnikiem, by nie da si zar ba w biegu.
Napastnicy byli tu -tu . Od bramy dzieliło nas nie wi cej ni trzydzie ci
53
metrów, ale póki nie pokonamy czterech je d ców, równie dobrze mogło to by
trzydzie ci mil. Zrobiłem unik przed ciosem nacieraj cego na mnie m czyzny. Z
prawej strony, nieco za nim, zbli ał si nast pny napastnik, wobec tego
przesun łem si w lewo, bli ej balustrady. Zmuszało go to do ci cia po
przek tnej, jako e trzymał miecz w prawej r ce.
Jego cios sparowałem en quatre i zripostowałem. Był mocno wychylony z
siodła i czubek miecza przeszył mu szyj po prawej stronie. Silny strumie krwi
niczym szkarłatny dym uniósł si wiruj c w zielonej po wiacie. Pomy lałem
idiotycznie, e powinien to zobaczy Van Gogh. Ko przeszedł bokiem, a ja
skoczyłem do drugiego napastnika i zaatakowałem go od tyłu. Odwrócił si i
odparł cios. Ale siła inercji w wodzie i moje uderzenie wysadziły go z siodła.
Kiedy spadał, kopniakiem podrzuciłem go w gór i gdy dryfował nade mn , znów
ci łem. I tym razem sparował, lecz wypchn ło go to poza balustrad . Usłyszałem
jeszcze tylko jego krzyk, kiedy wessało go ogromne ci nienie wody. Potem
zapadła cisza.
Zwróciłem si teraz do Randoma, który zabił ju jednego je d ca wraz z
koniem i wła nie walczył z drugim. Zanim do niego dobiegłem, zabił i jego i miał
si w głos. Krew falowała nad ciałami zabitych i nagle zdałem sobie spraw , e
naprawd dawno temu znalem szalonego, smutnego, nieszcz snego Vincenta van
Gogha, i to wielka szkoda, i nie mógł tego namalowa .
Oddział pieszych znajdował si teraz jakie trzydzie ci metrów za nami,
rzucili my si wi c biegiem w kierunku łuku. Deirdre była ju po drugiej stronie.
Po chwili i my przekroczyli my bram . Mieli my obecnie do dyspozycji las
mieczy i goni cy cofn li si . Schowali my bro , a Random powiedział:
- Dostan teraz za swoje - po czym podeszli my do grupy ludzi, którzy stan li
w naszej obronie.
Randomowi kazano natychmiast odda bro - wzruszył ramionami i odpi ł
miecz. Dwóch m czyzn stan ło po jego bokach, a trzeci z tyłu i w ten sposób
schodzili my dalej po schodach.
Straciłem poczucie czasu w tym wodnym królestwie, ale musieli my chyba i
jaki kwadrans do pół godziny, zanim doszli my na miejsce.
Stały przed nami złote wrota Rebmy. Weszli my przez nie i znale li my si w
mie cie. Wszystko wida było przez zielon mgiełk . Budynki, delikatnej
konstrukcji i w wi kszo ci wysokie, tworzyły regularne wysepki, a ich kolory
raniły mi oczy, wwiercaj c si w mózg i natr tnie domagaj c si miejsca w mojej
pami ci. Niestety, sko czyło si na znanym mi ju bólu głowy, który odzywał si ,
ilekro dawały o sobie zna rzeczy zapomniane lub na wpół zapomniane.
Wiedziałem jednak, e chodziłem ju kiedy po tych ulicach lub w ka dym razie
po bardzo podobnych.
Random nie wypowiedział ani słowa, odk d go aresztowano. Deirdre zapytała
jedynie o nasz siostr , Llewell , Upewniono j , e Llewella jest w Rebmie.
Przyjrzałem si eskortuj cym nas m czyznom. Ich włosy były zielonkawe,
purpurowe lub czarne, a oczy zielone, tylko jeden miał oczy piwne. Ubrani byli w
łuskowate pantalony i peleryny, mieli skrzy owane na piersiach szelki i krótkie
klingi u pasów nabitych muszelkami. Wszyscy byli do sk po owłosieni. Nic do
mnie nie mówili, ale przypatrywali mi si ciekawie - Pozwolono mi zatrzyma
54
bro .
W mie cie poprowadzono nas szerok alej , jeszcze g ciej o wietlon
płon cymi kolumnami ni Faiella-bionin. Ludzie patrzyli na nas zza
o miok tnych przyciemnionych okien, a wokół pływały barwne ryby. Kiedy
skr cili my na rogu, ogarn ł nas zimny pr d, niczym podmuch północnego
wiatru, a po kilku krokach pr d ciepły, jak wiosenny zefirek.
Doprowadzono nas do pałacu w rodku miasta, który znałem jak własn
kiesze . Był odbiciem pałacu w Amberze, zamglonym przez zielon to i
zniekształconym przez niezliczone lustra umieszczone w najdziwniejszych
miejscach. W szklanej sali, te mi znajomej, siedziała na tronie kobieta o
szmaragdowych włosach przetykanych srebrem, ogromnych oczach koloru
nefrytu i brwiach jak skrzydła Jaskółki. Miała małe usta, okr gły podbródek i
wysokie, wyra nie zarysowane ko ci policzkowe. Przez jej czoło biegła obr cz z
białego złota, a szyj zdobił kryształowy naszyjnik ze wspaniałym szafirem
rzucaj cym błyski spomi dzy jej pi knych, gołych piersi, których czubki te były
jasnozielone. Ubrana była w niebieskie łuskowe spodnie i srebrny pasek, w r ku
trzymała berło z ró owego korala, a na ka dym palcu miała pier cionek z
kamieniem w innym odcieniu bł kitu. Powitała nas bez u miechu.
- Czego tu szukacie, wygna cy z Amberu? - spytała melodyjnym mi kkim
głosem.
Odpowiedziała jej Deirdre.
- Uciekamy przed gniewem ksi cia, który rz dzi w prawdziwym mie cie, czyli
przed Erykiem. Prawd mówi c, chcemy go obali . Je li mu sprzyjacie, to znaczy,
e oddali my si w r ce wroga i jeste my zgubieni. Ale przeczucie mi mówi, e tak
nie jest. Przyszli my prosi o pomoc szlachetna Moire...
- Nie dam wam posiłków do ataku na Amber. Jak wiecie, wszelkie rozruchy
znajd swoje odbicie i w moim królestwie.
- Nie o to nam chodzi, droga Moire - odparła Deirdre - ale o niewielk
przysług , która ani ciebie, ani twoich poddanych nie b dzie nic kosztowała.
- Słucham wi c. Eryk jest tutaj równie znienawidzony, jak ten renegat stoj cy
po twojej lewej r ce. - I wskazała na mojego brata, który patrzył jej prosto w
oczy z zuchwałym u mieszkiem w k cikach ust.
Je li nawet przyjdzie mu zapłaci wysok cen za to, co zrobił, to wiedziałem,
e zapłaci j z godno ci , jak prawdziwy ksi
Amberu - podobnie jak to
niegdy uczyniło trzech naszych nie yj cych braci, co sobie nagle u wiadomiłem.
Zapłaci j drwi c ze mierci i miej c si ustami pełnymi krwi, a umieraj c rzuci
kl tw , która si niechybnie spełni. Zrozumiałem, e ja te mam tak moc i u yj
jej, gdy okoliczno ci b d tego wymaga .
- Przysługa, o któr prosz - ci gn ła Deirdre - dotyczy mojego brata
Corwina, a zarazem brata lady Llewelli, która mieszka tu z tob . O ile wiem, on
sam nigdy w niczym ci nie uchybił...
- To prawda. Ale dlaczego nie mówi sam za siebie?
- W tym cały problem, pani. Nie mo e, bo nie wie, o co prosi . Utracił pami
po wypadku, jaki mu si przytrafił, gdy ył po ród Cieni. Przybyli my tu wła nie
po to, eby mógł j odzyska i stawi czoło Erykowi.
- Prosz ci , mów dalej - zach ciła j kobieta na tronie patrz c na mnie spod
55
rz s ocieniaj cych oczy.
- Tu, w tym budynku - ci gn ła Deirdre - jest pewna komnata, rzadko
odwiedzana. W tej komnacie, odtworzony na podłodze gorej c lini , mie ci si
duplikat tego, co nazywamy Wzorcem. Bez utraty ycia przeby go mo e tylko
syn lub córka ostatniego władcy Amberu. Daje im to władz nad Cieniami. - W
tym miejscu Moire zamrugała par razy oczami, a ja zadałem sobie pytanie, ile
te osób wysłała na t cie k , eby zdoby cz stk owej władzy dla Rebmy.
Oczywi cie bez rezultatu. - Uwa amy, e przej cie przez Wzorzec powinno wróci
Corwinowi pami i wspomnienie dawnych dni, gdy był ksi ciem Amberu. O ile
nam wiadomo, to jedyne miejsce, gdzie Wzorzec jest zduplikowany, oprócz Tir-
na Nog'th, dok d naturalnie nie mo emy si w tej chwili uda .
Moire zwróciła spojrzenie ku mojej siostrze, zmierzyła zimnym wzrokiem
Randoma i znów utkwiła oczy we mnie.
- Czy Corwin jest gotów podda si tej próbie? - spytała.
Skłoniłem przed ni głow .
- Jestem gotów, pani.
- Doskonale - powiedziała z u miechem. - Wobec tego udzielam ci mojego
pozwolenia. Nie mog jednak zapewni ci bezpiecze stwa poza granicami mojego
królestwa.
- Je li o to chodzi, wasza wysoko - wtr ciła Deirdre - nie oczekujemy
adnych przywilejów; po wyj ciu st d sami b dziemy sobie radzi .
- Z wyj tkiem Randoma - o wiadczyła Moire - który b dzie miał tu
zapewnion opiek .
- Co to znaczy? - spytała Deirdre, gdy w tej sytuacji Random oczywi cie
milczał.
- Z pewno ci przypominasz sobie, e pewnego razu ksi
Random przybył
do mojego królestwa jako przyjaciel, a potem w po piechu je opu cił z moj
córk Morganthe.
- Słyszałam co o tym, lady Moire, ale nie wiem, ile jest w tym prawdy.
- Tak wła nie było. W miesi c pó niej moja córka do mnie wróciła. Popełniła
samobójstwo w par miesi cy po wydaniu na wiat syna, Martina. Co masz nam
na to do powiedzenia, ksi
Randomie?
- Nic - odparł Random.
- Kiedy Martin doszedł do pełnoletnio ci - ci gn ła Moire - jako e płyn ła w
nim krew władcy Amberu, uparł si przej przez Wzorzec. Jemu jednemu z
moich ludzi si to udało. Oddalił si potem do Cieni i wi cej go nie widziałam. Co
masz na to do powiedzenia, lordzie Randomie?
- Nic - powtórzył Random.
- Wobec tego wymierz ci kar - oznajmiła Moire. - O enisz si z kobiet ,
któr ci wska , i zostaniesz z ni w moim królestwie przez okr gły rok albo
po egnasz si z yciem. Co ty na to, Randomie?
Random nic nie rzekł, ale gwałtownie pokiwał głow . Moire uderzyła berłem
o por cz swojego turkusowego tronu.
- Dobrze - o wiadczyła. - Niech wi c tak b dzie.
I tak si stało.
Udali my si teraz do komnat go cinnych, eby si troch od wie y . Wkrótce
56
potem Moire pojawiła si w moich drzwiach.
- Witaj, Moire - powiedziałem.
- Lord Corwin z Amberu we własnej osobie - rzekła. - Zawsze chciałam ci
pozna .
- A ja ciebie - skłamałem.
- Twoje bohaterskie czyny przeszły ju do legendy.
- Dzi kuj , ale sam niewiele z nich pami tam.
- Czy mog wej .
- Oczywi cie - usun łem si na bok.
Weszła do pi knie urz dzonej komnaty, któr mi przydzieliła, i usiadła na
brzegu pomara czowej sofy.
- Kiedy chcesz spróbowa swoich sił na Wzorcu?
- Jak najszybciej.
Zamy liła si chwil , potem spytała:
- Gdzie byłe przebywaj c w ród Cieni?
- Bardzo daleko st d - odparłem. - W miejscu które pokochałem.
- To dziwne, e ksi
Amberu posiada tak zdolno .
- Jak zdolno ?
- Do miło ci.
- Mo e u yłem niewła ciwego słowa.
- Nie s dz - odparła. - Ballady Corwina potrafi poruszy strun serca.
- Pani, jeste bardzo łaskawa.
- Tylko prawdomówna.
- Pewnego dnia po wi c ci ballad .
- Czym si zajmowałe mieszkaj c w ród Cieni?
- Mam wra enie, e byłem zawodowym ołnierzem. Walczyłem dla tych,
którzy mi płacili. A tak e pisałem słowa i muzyk do popularnych piosenek.
- Obie te rzeczy wydaj mi si w twoim przypadku logiczne i naturalne.
- Powiedz mi, prosz , co b dzie z moim bratem, Randomem?
- O eni si z moj poddan , dziewczyn imieniem Vialle. Jest niewidoma i nie
ma konkurenta.
- Czy jeste pewna - spytałem - e wyrz dzasz jej tym przysług ?
- W ten sposób osi gnie wysok pozycj , nawet je li on po roku odejdzie i
nigdy nie wróci. Bo cokolwiek by o nim mówi , jest jednak ksi ciem Amberu.
- A co b dzie, je li si w nim zakocha?
- Czy jego w ogóle mo na pokocha ?
- Ja, na swój sposób, kocham go jak brata.
- Chyba po raz pierwszy syn powiedział co podobnego i przypisuj to twojej
poetyckiej naturze.
- Niemniej, czy to w istocie najlepsze, co mo na dla niej uczyni ?
- Przemy lałam to i jestem pewna, e tak. Wyleczy si z wszelkich ran, jakie
on jej mo e zada , a po jego odej ciu zostanie jedn z moich dam dworu.
- Niech wi c b dzie, co ma by - ust piłem, nie patrz c na ni i czuj c dziwny
smutek na my l o biednej dziewczynie. - Có mog doda ? - powiedziałem jeszcze.
- Mo e post pujesz słusznie. Mam nadziej , e tak. - I pocałowałem j w r k .
- Lordzie Corwinie, jeste jedynym ksi ciem Amberu, który mo e liczy na
57
moj pomoc - rzekła. - Mo e oprócz Benedykta. Ale nikt o nim nie słyszał od
dwunastu lat i Lir jeden wie, gdzie s pochowane jego ko ci. Szkoda.
- Nic o tym nie wiedziałem - odparłem. - Wszystko przez t moj pami .
Musz ci prosi o wyrozumiało . B dzie mi brakowa Benedykta, je li
rzeczywi cie nie yje. Był moim nauczycielem szermierki i nauczył mnie włada
wszelk broni . Lecz mimo to miał w sobie du o delikatno ci.
- Tak jak i ty, Corwinie - powiedziała, bior c mnie za r k i przyci gaj c do
siebie.
- Nie, wcale nie - zaprotestowałem, siadaj c obok niej na kanapie.
- Mamy du o czasu do kolacji - rzekła i oparła si o mnie kr głym ramieniem.
- Kiedy zasiadamy do stołu? - zapytałem.
- Wtedy, gdy to zarz dz - odparła, przylegaj c do mnie całym ciałem.
Wzi łem j w ramiona i znalazłem zapink szaty skrywaj cej słodycz jej
wdzi ków. Jej ciało było mi kkie i uległe, a włosy zielone.
Na tej kanapie dałem jej obiecan ballad . Jej usta odpowiadały mi bez słów.
Po kolacji - nauczyłem si je pod wod , któr to sztuk mo e opisz kiedy
dokładniej, je li okoliczno ci b d tego wymaga - wstali my od stołu w długim
marmurowym hallu, udekorowanym sieci i czerwonobr zowymi linami, i
wyszli my na w ski korytarzyk na tyłach, który zawiódł nas na spiralne schody
arz ce si w absolutnej ciemno ci i biegn ce pionowo w dół a pod dno morza.
Po jakich dwudziestu krokach mój brat zakl ł, zszedł ze schodów i dał nura w
gł b.
- Rzeczywi cie w ten sposób jest szybciej - zauwa yła Moire.
- A to długa droga - dodała Deirdre, która znała t odległo z Amberu.
Opu cili my wi c wszyscy schody i popłyn li my wzdłu ich jarz cej si
spirali. Min ło jakie dziesi minut, zanim dotkn li my podłogi, ale stan li my
na niej mocno i pewnie. Wokół nas arzyły si blade wiatełka pochodni
umieszczonych w niszach.
- Dlaczego ta cz oceanu otaczaj ca sobowtóra Amberu tak si ró ni od
innych wód? - spytałem.
- Bo tak jest - odparła Deirdre, co mnie zirytowało.
Byli my w ogromnej grocie, z której w ró ne strony rozchodziły si
wydr one tunele. Poszli my jednym z nich. Po bardzo długim marszu zacz ły si
po bokach pokazywa wn ki, jedne chronione drzwiami lub kratami, inne nie.
Przed siódm wn k stan li my. Zamykały j ogromne szare drzwi, pokryte
jakby łusk wykut z metalu i dwa razy wy sze od mnie. Na ten widok
przypomniało mi si co na temat wysoko ci trytonów. Moire u miechn ła si
patrz c prosto na mnie, wybrała ogromny klucz z kółka wisz cego przy pasie i
wło yła do zamka.
Nie mogła go jednak przekr ci . Mo e zbyt długo drzwi nie były otwierane.
Random sarkn ł niecierpliwie, odtr cił j i sam chwycił za klucz. Rozległ si
szcz k. Otworzył drzwi kopniakiem i weszli my do rodka.
W pokoju o rozmiarach sali balowej znajdował si Wzorzec. Podłoga była
czarna i gładka jak szkło, a na niej rozpo cierał si Wzorzec.
Iskrzył si jak zimne ognisko, migotał, nadawał całej komnacie nierealny
wymiar. Był to skomplikowany, promieniuj cy dziwn energi ornament, zło ony
58
głównie z linii kr tych, cho bli ej rodka było te par linii prostych.
Przypominał mi fantastycznie zagmatwan , wyolbrzymion wersj jednego z tych
labiryntów, po których w druje si ołówkiem (czy te długopisem), eby znale
wyj cie lub wej cie. Niemal e widziałem słowo: "Pocz tek" wypisane z boku.
Miał jakie sto metrów szeroko ci i chyba sto pi dziesi t metrów długo ci.
Zaszumiało mi w głowie i krew uderzyła do skroni. Całe moje jestestwo
wzdragało si przed bezpo rednim kontaktem z tym przera liwym tworem. Ale
je li byłem ksi ciem Amberu, to ten wzór był zakodowany gdzie w moich
genach, w moim systemie nerwowym, gwarantuj c odpowiedni reakcj , która
umo liwi mi przej cie.
- Szkoda, e nie mam przy sobie papierosa - powiedziałem, na co kobiety
zachichotały, ale jakby zbyt nerwowo i za wysoko.
Random wzi ł mnie pod rami i powiedział:
- To ci ka próba, ale mo liwa do przebycia, inaczej by my ci tu nie
przyprowadzali. Id bardzo wolno i nie my l o niczym innym. Nie bój si
fontanny iskier, która b dzie tryska ci spod nóg przy ka dym kroku. Jest
niegro na. Poczujesz przebiegaj cy ci lekki pr d, a po chwili ogarnie ci radosne
podniecenie. Ale nie rozpraszaj si i pami taj - przez cały czas posuwaj si
naprzód. Pod adnym pozorem nie przestawaj i nie schod z wyznaczonej cie ki,
bo zginiesz!
Szli my wzdłu ciany po prawej r ce, okr aj c Wzorzec, eby znale si na
jego drugim ko cu. Panie szły za nami.
- Próbowałem wyperswadowa jej ten plan w stosunku do ciebie, ale bez
skutku - szepn łem do Randoma.
- Tak te my lałem, e spróbujesz - odparł. - Ale nie martw si . Rok mog
sp dzi nawet stoj c na głowie, a poza tym mo e wypuszcz mnie wcze niej, je li
wyka si wystarczaj co przykrym charakterem.
- Dziewczyna, któr ci wybrała, nazywa si Vialle. Jest niewidoma.
- Wspaniale - rzekł. - wietny kawał.
- Pami tasz to ksi stwo, o którym mówili my?
- Jasne.
- Wobec tego b d dla niej miły i zosta przez cały rok, a ja b d hojny.
adnej odpowiedzi. Dopiero po chwili szturchn ł mnie w bok.
- Jaka twoja przyjaciółeczka, tak? - zarechotał. - Jaka ona jest?
- A wi c załatwione? - spytałem dobitnie.
- Załatwione.
Stan li my w miejscu, sk d zaczynał si Wzorzec, w rogu pokoju.
Przysun łem si bli ej i przyjrzałem si ognistej linii biegn cej tu obok mojej
prawej nogi. Wzorzec stanowił jedyne o wietlenie pokoju. Przemkn ł mnie zimny
dreszcz.
Postawiłem lew stop na cie ce. Obrysowała j linia bł kitnych iskierek.
Teraz dostawiłem praw stop i przeszył mnie pr d, o którym mówił Random.
Zrobiłem krok do przodu.
Rozległ si trzask i poczułem, e włosy staj mi d ba. Nast pny krok. Raptem
cie ka gwałtownie skr ciła zawracaj c. Zrobiłem jeszcze dziesi kroków i
natrafiłem na jaki opór, jakby wyrosła przede mn niewidzialna zapora
59
odpieraj ca wszelkie moje próby jej pokonania.
Forsowałem j wytrwale. Nagle uprzytomniłem sobie, e jest to Pierwsza
Zasłona. Przedostanie si za ni b dzie ju stanowiło pewne zwyci stwo, dobry
znak, dowodz cy, e istotnie jestem cz ci Wzorca. Ka de podniesienie i
opuszczenie stopy wymagało teraz nadludzkiego wysiłku, a z moich włosów
leciały iskry.
Skoncentrowałem si cały na ognistej linii. Szedłem ci ko dysz c. Wtem opór
zel ał. Zasłona rozchyliła si przede mn równie nagle, jak przedtem zapadła.
Przeszedłem na drug stron i co osi gn łem. Zdobyłem cz stk wiedzy o sobie
samym.
Zobaczyłem wychudłe, obleczone papierow skór szkielety ludzi
pomordowanych w O wi cimiu. Byłem obecny na procesie w Norymberdze.
Słyszałem głos Stephena Spendera recytuj cego "Wiede " i widziałem Matk
Courage przemierzaj c scen podczas premiery sztuki Brechta. Patrzyłem na
rakiety strzelaj ce w niebo z takich miejsc, jak Peenemiinde, Yandenberg,
Przyl dek Kennedy'ego, Kyzyl-kum w Kazachstanie, i dotykałem r k
Chi skiego Muru. Pili my piwo i wino, w pewnym momencie Szapur powiedział,
e jest pijany, i odszedł na bok zwymiotowa . Bł dziłem po zielonych lasach
Zachodniego Rezerwatu i w ci gu jednego dnia zdobyłem trzy skalpy. Podczas
marszu nuciłem melodi , któr inni podchwycili, i w ten sposób powstała
piosenka "Auprós de ma Blonde"... Przypominałem sobie coraz wi cej
szczegółów z mojego ycia w Cieniu, który jego mieszka cy nazywali Ziemi .
Jeszcze trzy kroki, a trzymałem w r ku zakrwawion szpad i umykałem na
koniu przed rewolucj francusk , zostawiaj c za sob zwłoki trzech m czyzn.
Nasuwały mi si coraz to nowe obrazy, a wróciłem pami ci ...
Jeszcze jeden krok.
Wróciłem pami ci ...
Trupy. Le ały wsz dzie wokół, a w powietrzu unosił si straszliwy fetor: odór
rozkładaj cych si ciał. Z jakiego zaułka dolatywało rozpaczliwe wycie
bato onego na mier psa. Niebo zasnuwały kł by czarnego dymu, a wokół mnie
hulał lodowaty wiatr nios c kilka kropli deszczu. Gardło mnie piekło, r ce mi si
trz sły, głow miałem w ogniu. Ku tykałem niepewnie przed siebie, widz c
wszystko jak przez mgł na skutek gor czki, która mnie trawiła. Rynsztoki były
pełne mieci, zdechłych kotów i odchodów. Z turkotem i d wi kiem dzwonka
przetoczył si obok wóz wypełniony trupami, ochlapuj c mnie błotem i zimn
wod .
Nie wiem, jak długo tak si bł kałem, lecz w pewnej chwili chwyciła mnie za
rami jaka kobieta z pier cionkiem w kształcie trupiej czaszki na palcu.
Powiodła mnie do swojej izby i tam dopiero odkryła, e nie mam pieni dzy i
jestem na wpół przytomny. Na jej wymalowanej twarzy pojawił si wyraz
strachu, wymazuj c u miech z karminowych warg. Uciekła, a ja padłem na jej
łó ko.
Po jakim czasie - lecz znów nie wiem po jakim - pojawił si jej sutener,
uderzył mnie w twarz i wyci gn ł z łó ka. Uczepiłem si jego prawego bicepsu, a
on na pół ci gn c, na pół nios c, dowlókł mnie do drzwi. Kiedy zdałem sobie
spraw , e chce mnie wyrzuci na ulic , zacisn łem w prote cie r k , ciskałem go
60
resztk sił mamrocz c co błagalnie. Nagle przez łzy i pot zalewaj cy mi oczy
zobaczyłem jego szeroko otwarte usta i usłyszałem krzyk wydobywaj cy si
spomi dzy zepsutych z bów.
Złamałem mu ko w miejscu, gdzie go ciskałem.
Odepchn ł mnie lew r k i upadł na kolana, łkaj c. Usiadłem na podłodze i
na chwil rozja niło mi si w głowie.
- Zostaj - tutaj... - wymamrotałem - dopóki nie poczuj si lepiej. Wyno si .
Je li wrócisz, zabij ci .
- Jest pan chory na zaraz ! - krzykn ł. - Przyjd tu jutro po pa skie ko ci! -
Splun ł, wstał i wyszedł chwiejnie.
Dowlokłem si do drzwi i zaryglowałem je. Pó niej doczołgałem si z
powrotem do łó ka i zasn łem. Je li przyszli nazajutrz po moje ko ci, to si
rozczarowali. Albowiem jakie dziesi godzin pó niej obudziłem si w rodku
nocy zlany potem i poczułem, e gor czka min ła. Byłem osłabiony, ale zdolny do
racjonalnego działania.
Zrozumiałem, e przemogłem zaraz .
Wzi łem m skie okrycie, które znalazłem w szafie, oraz troch pieni dzy z
szuflady. I wyszedłem w noc na ulice Londynu w roku Wielkiej Zarazy, szukaj c
czego ...
Nie pami tałem, kim jestem ani co robi . Oto jak si to wszystko zacz ło.
Przeszedłem ju dobrych par metrów Wzorca, a iskry wci tryskały mi
spod stóp na wysoko kolan. Nie orientowałem si ju , w któr stron id ani
gdzie stoj Random, Deirdre i Moire. Raz po raz przebiegał przeze mnie pr d, a
gałki oczne zdawały si wibrowa . Naraz poczułem mrowienie w policzkach i
chłód na karku. Zacisn łem z by, eby nimi nie szcz ka .
To nie wypadek samochodowy spowodował moj amnezj . Miałem cz ciowy
zanik pami ci od czasu panowania El biety I. Flora musiała uzna , e na skutek
wypadku zostałem uleczony. Wiedziała o moim stanie. Nagle uderzyła mnie my l,
e przebywała na Cieniu zwanym Ziemi głównie po to, eby mie mnie na oku.
Czy by trwało to od szesnastego wieku?
Nie potrafiłem odpowiedzie na to pytanie. Ale wkrótce si dowiem.
Zrobiłem sze szybkich kroków dochodz c do ko ca łuku i pocz tku linii
prostej. Ledwo postawiłem na niej nog , poczułem, jak z ka dym moim ruchem
ro nie przede mn nowa zapora. Była to Druga Zasłona.
Skr t na prawo, potem jeszcze jeden i jeszcze. A wi c byłem ksi ciem
Amberu. Tak przedstawiała si prawda. Było nas pi tnastu braci i osiem sióstr, z
czego nie yło sze ciu braci i dwie, a mo e nawet cztery siostry. Sp dzali my du o
czasu przebywaj c po ród Cieni albo w swoich własnych wiatach. To czysto
akademickie, cho z punktu widzenia filozofii doniosłe pytanie: czy osoba maj ca
moc nad Cieniami mo e stworzy swój własny wiat? Nie wgł biaj c si w
meritum, praktycznie bior c, mo e.
Wkroczyłem na kolejn kr t lini i sun łem po niej krok po kroku, wolno,
jak w smole. Raz... dwa... trzy... cztery... Podnosiłem z trudem gorej ce buty,
brn c naprzód. W głowie mi huczało, a serce waliło jak młotem.
Amber!
Teraz, kiedy przypomniałem sobie Amber, droga znów była wolna. Amber to
61
najwi ksze miasto, jakie kiedykolwiek istniało lub b dzie istnie . Od zawsze było i
zawsze b dzie, a wszelkie inne miasta s tylko odbiciem cienia której z faz
Amberu. Amber, Amber, Amber... Pami tam ci i ju nigdy ci nie zapomn .
My l , e gdzie w gł bi serca zawsze ci pami tałem, przez wszystkie te wieki,
które sp dziłem na Cieniu-Ziemi, gdy cz sto w nocy widziałem w snach twoje
zielone i złote iglice i rozległe tarasy. Pami tam twoje szerokie promenady i
kolorowe, ółto-czerwone klomby kwiatów. Pami tam wonne powietrze,
wi tynie, pałace i niewysłowiony urok, który ci otacza, otaczał i zawsze b dzie
otacza . Amber, nie miertelne miasto daj ce pocz tek wszystkim innym miastom.
Nigdy ci nie zapomn , podobnie jak i dnia, w którym znów ujrzałem twój obraz
na Wzorcu w Rebmie, po ród twoich odbitych cian. I cho byłem przyjemnie
syty po uczcie i miło ci z Moire, nic nie mogło si równa rozkoszy, jak poczułem
na to wspomnienie! Nawet teraz, kiedy stoj kontempluj c Dworce Chaosu i
opowiadaj c t histori jedynemu obecnemu wiadkowi, eby mógł j powtórzy
po mojej mierci, nawet teraz przepełnia mnie miło na my l o tym mie cie, do
rz dzenia którym zostałem stworzony...
Jeszcze dziesi kroków i wyrosły przede mn wiruj ce j zyki ognia.
Wszedłem w nie, a fale natychmiast zmywały tryskaj cy ze mnie pot. Lecz oto
czekała mnie nowa, diabelska zaiste sztuczka: w wodzie wypełniaj cej pokój
powstały nagle silne pr dy, gro ce zepchni ciem mnie z Wzorca. Walczyłem z
nimi, opieraj c si z całych sił. Instynktownie czułem, e zej cie ze cie ki przed
jej uko czeniem równa si mierci. Nie miałem podnie oczu znad ognistej linii
pod nogami, eby zobaczy , jaki dystans ju przeszedłem i ile mi jeszcze zostało.
Pr dy ust piły i opadły mnie nowe wspomnienia, wspomienia z mojego ycia
jako ksi cia ... Nie, prosz nie pyta , jakie - one nale tylko do mnie; niektóre s
złe i okrutne, inne pi kne - wspomnienia z dzieci stwa w wielkim pałacu w
Amberze, nad którym powiewał zielony sztandar mojego ojca, Oberona, z białym
jednoro cem, uniesionym na tylnych nogach, zwróconym na prawo.
Random przeszedł przez Wzorzec, a nawet Deirdre, tote wiedziałem, e i ja,
Corwin, musz tego dokona mimo wszelkich przeszkód.
Wyszedłem z ognia i wkroczyłem na Wielki Łuk. Wszystkie ywioły
wszech wiata rozp tały si wokół mnie. Miałem jednak pewn przewag nad
innymi, którzy próbowali przeby t drog . Wiedziałem, e ju raz j pokonałem,
wobec czego jestem w stanie zrobi to po raz drugi. To pomogło mi zwalczy
miertelne obawy, które opadły mnie jak czarne chmury, odpłyn ły i powróciły ze
zdwojon sił . Szedłem po Wzorcu i przypomniałem sobie cał przeszło ,
przypominałem sobie dni sprzed tych paru wieków sp dzonych na Cieniu-Ziemi i
rozmaite miejsca na tym Cieniu, które były mi drogie i bliskie, zwłaszcza za
jedno, które szczególnie ukochałem, najbardziej po Amberze.
Przemierzyłem jeszcze trzy łuki, lini prost i szereg ostrych zakr tów, znów
w pełni wiadom swej mocy, której nigdy nie straciłem: mocy panowania nad
Cieniami.
Kolejnych dziesi zakr tów przyprawiło mnie o zawrót głowy, pó niej
przyszła kolej na krótki łuk, lini prost i Ostatni Zasłon . Ka dy krok stanowił
m k . Wszystko sprzysi gło si przeciwko mnie. Woda była raz zimna, raz
wrz ca. Fale napierały bezlito nie. Walczyłem z nimi, id c stopa za stop . Iskry
62
tryskały mi teraz a do piersi, wreszcie do ramion. Si gały oczu, były wsz dzie
wokół. Ledwo widziałem przez nie sam Wzorzec.
Teraz jeszcze krótki łuk, ko cz cy si w ciemno ci.
Raz... dwa... Ostatni krok był jak próba przebicia si przez betonowy mur.
Ale wyszedłem z niej zwyci sko. Dopiero wtedy si odwróciłem si wolno i
spojrzałem za siebie, na drog , któr przebyłem. Nie pozwoliłem sobie na luksus
osuni cia si na kolana. Przecie byłem ksi ciem Amberu i nic nie mogło mnie
zmusi do okazania słabo ci przed równymi sobie. Nawet Wzorzec!
Pomachałem wesoło w kierunku, gdzie zapewne stali. Czy mnie widzieli, to
ju inna sprawa.
Zadałem sobie teraz pytanie, co dalej. Znałem ju moc Wzorca. Wróci t
sam drog to adna sztuka - Ale po co? Nie miałem swojej talii kart, lecz
przecie mogłem si posłu y Wzorcem. Wprawdzie oni tam na mnie czekali, mój
brat i siostra, i Moire o udach toczonych z marmuru... Lecz z drugiej strony
Deirdre mogła od tej pory radzi sobie sama - w ko cu uratowali my jej ycie.
Nie czułem si w obowi zku opiekowa si ni na stałe. Random był na rok
uwi zany do Rebmy, chyba e zbierze si na odwag i skoczy na Wzorzec,
którego magiczna moc pomo e mu uciec. Je li chodzi o Moire, to miło mi było j
pozna i mo e los znów nas ze sob zetknie, co powitam z rado ci . Zamkn łem
oczy i skłoniłem głow .
Jednak e ułamek sekundy wcze niej mign ł mi z dala jaki cie . Czy by
Random próbował szcz cia? Tak czy owak nie dowie si , dok d si udałem. Nikt
si nie dowie.
Otworzyłem oczy. Stałem w rodku takiego samego Wzorca, lecz
odwróconego. Było zimno, a ja czułem si piekielnie zm czony, ale byłem w
Amberze - w prawdziwym pokoju, którego tamten, przed chwil opuszczony,
stanowił tylko odbicie. Z Wzorca mogłem przenie si do dowolnego miejsca w
Amberze. Z powrotem mog jednak by kłopoty.
Stałem tak ociekaj c potem i zastanawiałem si , co robi . Je li Eryk
zamieszkał w apartamentach króla, mog go tam poszuka . Albo w sali tronowej.
Ale wtedy b d musiał znów przej przez Wzorzec, eby dotrze do punktu,
sk d mo liwa jest ucieczka.
Przeniosłem si do znanego mi tajnego pomieszczenia w pałacu. Była to
ciemna klitka bez okna, do której wpadało troch wiatła przez judasza wysoko w
górze. Zamkn łem si od rodka na zasuw , wytarłem z kurzu drewnian prycz
przy cianie, rozci gn łem na niej peleryn i uło yłem si do drzemki. Gdyby
kto schodził tu z góry, usłysz go znacznie wcze niej, nim dotrze do drzwi.
Zasn łem.
Po jakim czasie obudziłem si . Wstałem, wytrzepałem peleryn i znów j
wło yłem. Potem zabrałem si za pokonywanie długiego szeregu kołków w cianie
wiod cych w gór do pałacu. Wiedziałem, na jakim poziomie si znajduj , dzi ki
oznaczeniom na murze. Na drugim pi trze wskoczyłem na niewielki podest i
zajrzałem przez judasz, ladu ywego ducha. W bibliotece było pusto.
Przesun łem wi c ruchom cz ciany i wszedłem.
W pierwszej chwili poraziła mnie ogromna liczba ksi ek. To zawsze robi na
mnie wra enie. Pó niej przejrzałem cały pokój, ł cznie z gablotami, i w ko cu
63
podszedłem do kryształowej szkatuły, w której - jak artowali my - krył si cały
zjazd rodzinny. Zawierała bowiem cztery talie rodzinnych kart i zacz łem si
teraz zastanawia , jak wydoby jedn z nich nie wzniecaj c alarmu, który
uniemo liwi mi jej u ycie. Po dziesi ciu minutach powiodło mi si , cho nie była
to łatwa sztuczka. Pó niej, z tali w r ku, usadowiłem si w wygodnym fotelu,
eby pomy le .
Karty były takie same jak te Flory, wi ziły nas pod szkłem i były zimne w
dotyku. Teraz ju wiedziałem dlaczego.
Potasowałem je i rozło yłem przed sob w nale ytym porz dku. Odczytałem z
nich, e cał rodzin czekaj w najbli szych czasach kłopoty. Zebrałem je z
powrotem, zostawiaj c jedn kart . Był na niej Bleys. Zapakowałem pozostałe
karty do pudełka i wło yłem za pasek. Potem zacz łem si przygl da Bleysowi.
Wła nie w tym momencie usłyszałem szcz k klucza w zamku. Có mi
pozostawało? Poluzowałem miecz w pochwie i czekałem pochyliwszy si nisko za
biurkiem. Po chwili wyjrzałem ostro nie i zobaczyłem, e to słu cy imieniem
Dik, który najwyra niej przyszedł posprz ta , gdy zabrał si do opró niania
popielniczek i koszy na mieci oraz do odkurzania pólek. Nie chciałem, eby mnie
odkrył w tej poni aj cej pozycji, wstałem wi c i powiedziałem:
- Dzie dobry, Dik. Pami tasz mnie?
Poszarzał, zbladł i omal nie uciekł. W ko cu wyj kał:
- Oczywi cie, panie. Jak mógłbym zapomnie ?
- S dz , e po tak drugim czasie byłoby to całkiem mo liwe.
- Nigdy, lordzie Corwinie - zapewnił mnie.
- Przybyłem tu raczej nieoficjalnie i w niezbyt przyjaznych zamiarach -
powiedziałem mu. - Je li Eryk rozzło ci si na wie , e mnie widziałe , to przeka
mu, prosz , e korzystam po prostu ze swoich praw i e niebawem sam mnie
zobaczy.
- Zrobi , co pan ka e - ukłonił si .
- Si d ze mn na chwil , przyjacielu, a powiem ci co jeszcze. Był czas -
zacz łem, patrz c w jego s dziwe oblicze - e uwa ano mnie za zmarłego i
bezpowrotnie straconego. Poniewa jednak wci yj i jestem w pełni władz
fizycznych i umysłowych, obawiam si , e musz zakwestionowa pretensje Eryka
do tronu. Nie jest ani pierworodnym synem, ani nie mo e liczy na powszechne
poparcie, gdyby zjawił si inny kandydat. Z tych to oraz innych, głównie
osobistych wzgl dów mam zamiar wyst pi przeciwko niemu. Nie wiem jeszcze,
jak i kiedy, ale, na Boga!, najwy szy czas, eby kto to zrobił! Powtórz mu to.
Je li chce mnie poszuka , niech wie, e mieszkam po ród Cieni, lecz innych ni
poprzednio. Mo e si domy li, co przez to rozumiem. Nie pójdzie mu ze mn
łatwo, bo b d si strzegł co najmniej tak, jak on tutaj. Ma we mnie wroga na
mier i ycie i nie spoczn , póki jeden z nas nie zginie. Co ty na to, stary sługo?
Uniósł moj r k do ust i pocałował.
- B d pozdrowiony, lordzie Corwinie - powiedział i otarł łz z oka.
W tym momencie skrzypn ły drzwi. Wszedł Eryk.
- Witaj - powiedziałem wstaj c, tonem najmniej przyjemnym z mo liwych. -
Nie spodziewałem si spotka ci w tak wczesnym stadium rozgrywki. Jak si
maj rzeczy w Amberze?
64
Oczy mu si rozszerzyły ze zdumienia, lecz odpowiedział mi głosem
nabrzmiałym sarkazmem:
- Rzeczy si maj dobrze, Corwinie. Gorzej, je li chodzi o inne sprawy.
- Szkoda - odparłem. - A jak mogliby my temu zaradzi ?
- Znam sposób - rzekł i łypn ł na Dika, który natychmiast wyszedł i zamkn ł
za sob drzwi.
Eryk si gn ł do miecza.
- Chcesz zdoby tron - o wiadczył.
- Czy nie chcemy tego wszyscy?
- Zapewne - przyznał z westchnieniem. - To prawda, e ka dy z nas ma głow
zaprz tni t jedn my l . Nie wiem, co za sił pcha nas do walki o t mieszn
pozycj . Ale musisz pami ta , e ju dwukrotnie ci pokonałem, za drugim razem
wielkodusznie darowuj c ci ycie na Cieniu-Ziemi.
- Nie było to znowu takie wielkoduszne. Zostawiłe mnie na mier podczas
Wielkiej Zarazy. A za pierwszym razem, jak sobie przypominam, sko czyło si
remisem.
- A wi c musimy to teraz rozstrzygn , Corwinie - oznajmił. - Jestem od ciebie
starszy i lepszy. Je li chcesz zmierzy si ze mn , z przyjemno ci stawi ci czoło,
Zabij mnie i tron jest twój. Spróbuj. Nie s dz jednak, eby ci si udało.
Wolałbym te od razu odeprze twoje pretensje. Nacieraj. Zobaczymy, czego si
nauczyłe na Cieniu-Ziemi.
Obaj mieli my ju miecze w gar ci. Wyszedłem zza biurka.
- Ale ty masz niebywał czelno ! - powiedziałem. - Dlaczego niby masz by
lepszy od nas i bardziej predestynowany do rz dzenia?
- Bo to ja zaj łem tron - odpowiedział. - Spróbuj mi go odebra .
Spróbowałem. Zacz łem od ci cia w glow , które sparował, ja za
odpowiedziałem na jego pchni cie w serce ci ciem w nadgarstek. Obronił si i
pchn ł mi dzy nas stołek, który odrzuciłem kopniakiem, maj c nadziej , e r bn
go w twarz, ale nie trafiłem. Odparłem jego natarcie, a on moje. Walczyli my
zaciekle bez wi kszego skutku. Zastosowałem teraz bardzo wymy lny atak,
którego nauczyłem si we Francji, a który składał si z natarcia, zasłony czwartej
i szóstej oraz wypadu zako czonego niespodziewanym ci ciem w nadgarstek.
Drasn łem go i popłyn ła krew,
- Piekielny bracie! - powiedział cofaj c si . - Jak mi donosz , towarzyszy ci
Random.
- To prawda. Wi cej jest takich, którzy sprzysi gli si przeciwko tobie.
Natarł gwałtownie zmuszaj c mnie do cofni cia si i zrozumiałem, e przy
całym moim kunszcie jest nadal lepszy. Był jednym z najwi kszych szermierzy, z
jakimi przyszło mi walczy , i odczułem nagle, e nie dam mu rady, parowałem
jak w ciekły i z równ w ciekło ci cofałem si krok po kroku pod jego naporem.
Obaj mieli my za sob wieki treningu u najlepszych mistrzów klingi, z których
najwi kszym był mój brat, Benedykt - w obecnej chwili jednak nie mogłem liczy
na jego pomoc. Chwytałem rozmaite przedmioty z biurka i rzucałem nimi w
Eryka, lecz on stale uchylał si i nacierał nieubłaganie. Starałem si zaj go od
lewej strony, ale nie mogłem uciec od czubka jego miecza wymierzonego prosto w
moje lewe oko. I balem si . Eryk był wspaniały. Gdybym nie czuł do niego takiej
65
nienawi ci, wyraziłbym mu uznanie za jego artyzm.
Tymczasem wci si cofałem, coraz ja niej ze strachem u wiadamiaj c sobie,
e nie zdołam go pokona . W walce na miecze był lepszy ode mnie. Przeklinałem
go w duchu, ale nic nie mogłem na to poradzi . Jeszcze trzy razy próbowałem
bardziej wymy lnych ataków, lecz bez skutku. Parował ka de pchni cie i
przeciwnatarciami wci zmuszał mnie do odwrotu.
Chciałbym by dobrze zrozumiany. Ja sam jestem naprawd niezłym
szermierzem. Tyle e on był lepszy.
Usłyszałem w hallu hałas i szcz k broni. Nadchodziła wita Eryka. Je li nawet
Eryk nie zabije mnie wcze niej, to z pewno ci zrobi to który z jego ludzi -
cho by strzałem z kuszy.
Prawy nadgarstek Eryka wci krwawił. R k nadal władał pewnie, miałem
jednak wra enie, e w innych okoliczno ciach, walcz c defensywnie, mógłbym go
dzi ki tej ranie zm czy i potem wykorzysta najmniejszy moment nieuwagi.
Zakl łem pod nosem, a on si roze miał.
- Byłe głupi, zjawiaj c si tutaj - powiedział.
Nie zorientował si , do czego zmierzam, a do chwili, kiedy było ju za pó no.
Cofaj c si , znalazłem si tu przy drzwiach - było to ryzykowne, bo nie
zostawiało mi pola manewru, ale lepsze ni pewna mier . Lew r k zdołałem
zasun rygiel. Drzwi były wielkie i ci kie, b d musieli je teraz wywa y , aby
wej . Zyskałem dzi ki temu jeszcze par minut, lecz jednocze nie otrzymałem
pchni cie w lewe rami , które mogłem tylko cz ciowo odparowa podczas
zamykania rygla. Na szcz cie, prawa r ka, któr walczyłem, pozostała
nietkni ta. U miechn łem si , dodaj c sobie animuszu.
- A mo e to ty byłe głupcem, wchodz c tutaj - powiedziałem. - Idzie ci coraz
gorzej, sam widzisz - i przypu ciłem gwałtowny, bezlitosny atak. Odparował go,
ale musiał si przy tym cofn o dwa kroki. - Ta rana daje ju o sobie zna -
dodałem. - R ka ci mdleje. Chyba sam czujesz, e opuszczaj ci siły...
- Zamknij si ! - warkn ł i zrozamiałem, e powiedziałem prawd . To
zwi kszyło moje szans o par procent, natarłem wi c z nowym impetem,
wiedz c, e niezbyt długo b d mógł utrzyma takie tempo.
Ale Eryk tego nie wiedział. Zasiałem w nim ziarno niepokoju i cofał si teraz
przed moim niespodziewanym zaciekłym atakiem.
Rozległo si walenie do drzwi, ale jeszcze przez par minut nie musiałem si o
to martwi .
- Zaraz z tob sko cz , Eryku - powiedziałem. - Jestem twardszy ni dawniej i
ju po tobie, bracie.
Zobaczyłem w jego oczach strach, który odbił si grymasem na twarzy i
wpłyn ł na zmian stylu walki. Walczył teraz defensywnie; cofaj c si przed
moim atakiem i byłem pewien, e nie udawał. Najwyra niej mój blef si udał,
cho dot d Eryk zawsze był lepszy ode mnie. A mo e to przekonanie te wynikało
głównie z mojego nastawienia psychicznego? Mo e omal nie dałem si poskromi
tym mitem, który Eryk piel gnował? Mo e byłem równie dobry jak on? Z
dziwnym przypływem pewno ci siebie spróbowałem tego samego natarcia co
poprzednio i tym razem trafiłem go, zostawiaj c jeszcze jeden krwawy lad na
jego przedramieniu.
66
- To było do naiwne, Eryku, eby da si po raz drugi nabra na ten sam
trik - powiedziałem, podczas gdy on cofał si za fotel. Walczyli my przez chwil
ponad oparciem, a tymczasem walenie w drzwi ustało i pytaj ce glosy zamilkły.
- Poszli po siekiery - wysapal Eryk. - Zaraz tu b d .
- Zajmie im to par minut - odparłem nie przestaj c si u miecha - a to
wi cej, ni mi potrzeba. Ju ledwo stoisz na nogach i krew ci płynie coraz obficiej,
spójrz tylko!
- Zamknij si !
- Zanim tu wejd , w Amberze b dzie tylko jeden ksi
, i to nie ty!
Raptem lew r k zgarn ł z półki cały rz d ksi ek, obsypuj c mnie nimi jak
gradem. Nie skorzystał jednak z okazji do ataku, lecz przebiegł przez pokój
chwytaj c po drodze krzesło. Zaklinował si w rogu, trzymaj c przed sob w
jednej r ce, krzesło, a w drugiej miecz. W hallu dały si słysze szybkie kroki, a
potem łomot siekier o drzwi.
- No chod ! - rzekł Eryk. - Spróbuj mnie teraz dosta !
- Boisz si , co?
Roze miał si .
- Daj spokój! Nie mo esz mi nic zrobi , zanim drzwi nie puszcz , a potem i tak
ju po tobie.
Musiałem przyzna mu racj . W tej pozycji mógł broni si skutecznie przed
ka dym przeciwnikiem przynajmniej dobrych par minut. Przeszedłem szybko
przez pokój do s siedniej ciany. Lew r k otworzyłem ukryte drzwiczki, przez
które wszedłem.
- Dobra - powiedziałem. - Udało ci si ... na razie. Masz szcz cie. Nast pnym
razem, kiedy si spotkamy, nic ci ju nie pomo e.
Splun ł i obrzucił mnie gradem wyzwisk, a nawet odstawił krzesło, eby
zrobi obra liwy gest. Dałem nura w otwór i zasun łem drzwiczki, a gdy je
ryglowałem, rozległ si trzask i tu przy moim ramieniu zal niło dwadzie cia
centymetrów stalowej klingi. Rzucił we mnie mieczem, co było ryzykowne,
gdybym zechciał wróci . Ale wiedział, e to mało prawdopodobne, gdy główne
drzwi do biblioteki ju p kały pod naporem sił.
Schodziłem po kołkach w cianie jak najszybciej do miejsca, gdzie poprzednio
spałem. Jednocze nie my lałem o kunszcie, do jakiego doszedłem we władaniu
mieczem. Pocz tkowo w trakcie walki mimo woli czułem l k przed człowiekiem,
który dwukrotnie mnie pobił. Teraz jednak przyszło mi do głowy, e mo e te
stulecia sp dzone na Cieniu-Ziemi nie poszły całkiem na marne. Mo e
rzeczywi cie czego si przez ten czas nauczyłem. Czułem, e jestem nie gorszy od
Eryka. Było to bardzo przyjemne uczucie. Je li si jeszcze kiedy zmierzymy, co
niechybnie nast pi, i je li nie przyjd mu z pomoc okoliczno ci zewn trzne, to
kto wie? Nale ałoby szybko poszuka takiej okazji. Dzisiejsza potyczka
przestraszyła go, byłem pewien. To mo e sprawi , e nast pnym razem zadr y
mu r ka, e zawaha si na jedn mierteln chwil ...
Pu ciłem si kolka i zeskoczyłem z ostatnich pi ciu metrów l duj c na ziemi
na ugi tych kolanach. Była to ju przysłowiowa ostatnia chwila, ale nie traciłem
nadziei, e zd
umkn prze ladowcom:
Miałem bowiem za paskiem tali kart.
67
Wyci gn łem kart z Bleysem i wbiłem w ni wzrok. Rami mnie piekło, ale
zapomniałem o tym czuj c ogarniaj cy mnie chłód.
Istniały dwa sposoby, eby przenie si z Amberu bezpo rednio do Cieni...
Jeden to Wzorzec, rzadko u ywany do tego celu, a drugi Atuty, pod warunkiem,
e mo na było zaufa któremu z braci. Mój wybór padł na Bleysa. Był moim
bratem i miał kłopoty, co znaczyło, e mog mu si przyda .
Wpatrywałem si intensywnie w jego ubran na czerwono-pomara czowo
posta z ognist koron włosów, z mieczem w prawem r ce, a kielichem wina w
lewej. W jego niebieskich oczach ta czyły diabliki, broda płon ła, a ornament na
klindze przedstawiał - jak sobie nagle u wiadomiłem - fragment Wzorca. Jego
pier cienie rzucały błyski. On sam wygl dał jak ywy.
Nawi zanie kontaktu zwiastował lodowaty wiatr. M czyzna na karcie urósł
do naturalnych rozmiarów i zmienił pozycj . Poszukał mnie wzrokiem i poruszył
ustami.
- Kto to? - spytał i usłyszałem te słowa całkiem wyra nie.
- Corwin - odpowiedziałem, na co wyci gn ł do mnie lew r k , w której nie
było ju kielicha.
- Wobec tego chod do mnie, je li chcesz.
Wyci gn łem r k i nasze palce si zetkn ły. Post piłem krok naprzód. Nadal
trzymałem kart w lewej r ce, ale stali my obaj na skale, po prawej stronie
zion ła przepa , a po lewej wznosiła si wysoka forteca. Niebo nad nami było
koloru ognia.
- Witaj, Bleys - powiedziałem, wtykaj c jego kart do pozostałych za pasem. -
Dzi ki za pomoc.
Nagle poczułem, e słabn , i zobaczyłem krew tryskaj c mi z lewego
ramienia.
- Jeste ranny! - zawołał, opasuj c mnie r k , a ja kiwn łem głow i
zemdlałem.
Pó niej tego wieczoru, wyci gni ty w fotelu w jednej z komnat fortecy,
omówiłem z Bleysem sytuacj nad butelk whisky.
- A wi c zjawiłe si w Amberze?
-Tak.
- I zraniłe Eryka w pojedynku?
- Tak.
- Niech to diabli! Szkoda, e go nie zabiłe ! - Tu si zreflektował. - Cho mo e
to i dobrze. Wtedy ty obj łby tron. Kto wie, czy nie lepiej mi pójdzie z Erykiem,
ni poszłoby mi z tob . Jakie masz plany?
Postanowiłem zagra w otwarte karty.
- Wszyscy chcemy tronu - powiedziałem - wobec czego nie warto si
okłamywa . Nie mam zamiaru nastawa z tego powodu na twoje ycie - byłaby to
głupota - ale te nie my l zrezygnowa z walki z wdzi czno ci za twoj
go cinno . Random chciałby tego co my, lecz nie ma szans. O Benedykcie nikt od
dłu szego czasu nie słyszał. Gerard i Caine popieraj Eryka i nie zgłaszaj
pretensji. To samo z Julianem. Zostaj Brand i nasze siostry. Nie mam poj cia, co
knuje Brand, ale wiem, e Deirdre nic sama nie wskóra. Chyba e wesprze j
Llewella i zgromadz jakie posiłki w Rebmie. Flora jest oddana Erykowi. Co z
68
Fion , nie wiadomo.
- Wobec tego na polu walki zostajemy my dwaj - skonstatował Bleys,
nalewaj c nam nast pn szklaneczk . - Tak, masz racj . Nie wiem, co chodzi po
głowach całej reszcie, ale oszacowałem siły ka dego z nas i my l , e mam
najwi ksze szans . M drze zrobiłe zwracaj c si do mnie. Poprzyj mnie, a dam
ci ksi stwo.
- Serdeczne dzi ki - powiedziałem. - Zobaczymy. Poci gn li my ze
szklaneczek.
- Co innego pozostaje do zrobienia? - spytał i zrozumiałem, e to wa ne
pytanie.
- Mog jeszcze zebra własn armi i przyst pi do obl enia Amberu -
powiedziałem.
- Gdzie po ród Cieni le y twoja armia? - zainteresował si .
- To ju , oczywi cie, moja sprawa - rzekłem. - Nie mam zamiaru powstawa
przeciwko tobie. Je li chodzi o sukcesj , chciałbym widzie na tronie ciebie,
siebie, Gerarda albo Benedykta, o ile jeszcze yje.
- Najch tniej naturalnie siebie.
- Oczywi cie.
- Wobec tego rozumiemy si . I s dz , e mo emy na razie zjednoczy swoje
siły.
- Ja te tak s dz . Inaczej nie oddałbym si w twoje r ce.
U miechn ł si w g stwinie brody.
- Potrzebowałe kogo - powiedział - a ja byłem mniejszym złem.
- To prawda - przyznałem.
- Szkoda, e nie ma z nami Benedykta. Szkoda, e Gerard si sprzedał.
- Daremne ale. Na nic si nie zda rozpatrywa , co by było, gdyby...
- Masz racj .
Przez chwil palili my w milczeniu.
- Jak dalece mog ci ufa ? - zapytał.
- Tak dalece, jak ja tobie.
- Wobec tego zawrzyjmy umow . Prawd mówi c, my lałem, e nie yjesz. Nie
przyszło mi do głowy, e zjawisz si nagle w kluczowym momencie zgłaszaj c
własne pretensje. Ale skoro tu jeste , to przes dza spraw . Zawrzyjmy sojusz,
poł czmy nasze siły i razem przyst pmy do obl enia Amberu. Ten z nas, który
prze yje, zdob dzie tron. Je li za obaj prze yjemy, to có , zawsze mo emy
rozstrzygn spraw przez pojedynek.
Zastanowiłem si nad tym i doszedłem do wniosku, e to zapewne
najkorzystniejsza propozycja, na jak mog liczy .
- Chc to jeszcze przemy le - powiedziałem. - Dam ci odpowied jutro rano,
zgoda?
- Zgoda.
Wypili my do dna i oddali my si wspomnieniom. Rami troch mnie rwało,
ale whisky i ma dostarczona przez Bleysa łagodziły ból. Wkrótce ogarn ł nas
obu sentymentalny nastrój.
To dziwne uczucie mie rodze stwo, a zarazem go nie mie , jako e ka de z
nas szło przez ycie osobno i własnymi cie kami. Dobry Bo e! Rozmawiali my a
69
do witu, zanim zmogło nas zm czenie. Dopiero wtedy Bleys wstał, klepn ł mnie
w zdrowe rami , powiedział, e zaczyna mu si ju kr ci w głowie i e rano
słu cy przyniesie mi niadanie. Kiwn łem głow , obj li my si i wyszedł.
Podszedłem do okna, sk d miałem dobry widok na dolin . W dole jak
gwiazdy jarzyły si punkciki ognisk. Były ich tysi ce. Widziałem, e Bleys
zgromadził pot ne siły, i pozazdro ciłem mu. Ale, z drugiej strony, to bardzo
dobrze. Je li kto mógł pokona Eryka, to wła nie Bleys. Nie byłby te złym
władc Amberu - tylko po prostu wolałem sam nim zosta .
Popatrzyłem jeszcze przez chwil i dostrzegłem, e postacie kr c ce si
mi dzy ogniskami maj dziwne kształty. Zaciekawiłem si , z jakiego rodzaju istot
składa si jego armia. Tak czy owak było to wi cej, ni ja posiadałem.
Wróciłem do stołu i nalałem sobie szklaneczk . Zanim j jednak wypiłem,
zapaliłem lampk nocn i w jej wietle wyj łem skradzion tali kart. Rozło yłem
je przed sob i wyci gn łem t z wizerunkiem Eryka. Poło yłem j na rodku
stołu, a reszt odsun łem na bok. Po chwili karta o yła, zobaczyłem Eryka w
stroju nocnym, z zabanda owan r k , i usłyszałem słowa:
- Kto tam?
- To ja, Corvin. Jak si masz?
Zakl ł, a ja si roze miałem. Wdałem si w niebezpieczn gr i zapewne
przyczyniła si do tego whisky, ale kontynuowałem:
- Chciałem ci zawiadomi , e u mnie wszystko w porz dku. Oraz przyzna ci
racj co do głów zaprz tni tych jedn my l . Ty wszak e swojej głowy długo ju
nie ponosisz. Do zobaczenia, bracie! Dzie , w którym ponownie przyb d do
Amberu, b dzie dniem twojej mierci. Pomy lałem sobie, e lepiej ci uprzedzi ,
bo to ju niedługo.
- Przybywaj - odparł - i nie pro o lito , gdy przyjdzie ci umiera . - Spojrzał
mi prosto w oczy i przez chwil mierzyli my si wzrokiem. Potem zagrałem mu
na nosie i przykryłem go dłoni - bo było to niczym odło enie słuchawki
telefonicznej - a nast pnie zmieszałem jego kart z reszt talii.
Zasypiaj c my lałem o armii Bleysa zgromadzonej w w wozie i o jej szansach
na zdobycie Amberu. Nie b dzie to łatwe.
70
Rozdział 6
Kraina zwała si Avernus, a ołnierze zwerbowani przez Bleysa ró nili si
nieco wygl dem od ludzi. Obejrzałem ich podczas lustracji nast pnego ranka id c
za Bleysem. Wszyscy mieli ponad dwa metry wzrostu, bardzo czerwon skór ,
sk pe owłosienie, kocie oczy i sze ciopalczaste dłonie oraz stopy. Ubrani byli w
stroje lekkie jak z jedwabiu, ale utkane z czego innego, i przewa nie szare lub
niebieskie. Ka dy z nich był uzbrojony w dwie krótkie klingi, zakrzywione na
ko cu. Mieli spiczaste uszy, a ich palce zako czone były pazurami. Klimat był tu
ciepły, kolory zachwycaj ce i wszyscy uwa ali nas za bogów.
Bleys znalazł miejsce, gdzie panowała religia opieraj ca si na wierze w braci-
bogów, którzy wygl dali jak my i mieli swoje kłopoty. Główn rol w ich mitach
grał oczywi cie zły brat, który zagarn ł władz i prze ladował dobrych braci. I
naturalnie towarzyszyła temu opowie o apokalipsie głosz ca, e nadejdzie
dzie , gdy oni sami zostan wezwani na pomoc skrzywdzonym dobrym braciom.
Chodziłem z lew r k na czarnym temblaku i przypatrywałem si tym,
którzy wybierali si na mier . Stan łem przed jednym z nich i spytałem:
- Czy wiesz, kim jest Eryk?
- Ksi ciem Ciemno ci - odparł.
Skin łem głow .
- Bardzo dobrze - pochwaliłem go i poszedłem dalej.
Bleys dostał wykonane jak na zamówienie mi so armatnie.
- Z całym szacunkiem dla tych, którzy s gotowi odda ycie - powiedziałem
mu - nie mo esz zdoby Amberu z t pi dziesi ciotysi czn armi , nawet gdyby
zdołał dotrze z nimi wszystkimi do podnó a Kolviru, czego nie zdołasz. Sama
my l, eby u y tych biedaków z ich szabelkami jak zabawki przeciw
nie miertelnemu miastu, jest mieszna.
- Wiem - przyznał - ale mam co jeszcze.
- Musisz mie znacznie, znacznie wi cej.
- A co powiesz na trzy floty o połow wi ksze od tego, czym dysponuj Caine i
Gerard razem wzi ci?
- Jeszcze nie do . To dopiero pocz tek.
- Wiem. Nadal gromadz siły.
- Wi c lepiej zgromad my ich nieporównywalnie wi cej. Eryk b dzie siedział
sobie spokojnie w Amberze i zabijał nas podczas marszu przez Cienie. Kiedy
pozostałe siły dotr w ko cu do podnó a Kolviru, zostan tam zdziesi tkowane.
Potem trzeba jeszcze wspi si do Amberu. Jak my lisz, ilu nas zostanie, kiedy
wkroczymy do miasta? Garstka, z któr Eryk rozprawi si w ci gu pi ciu minut
bez najmniejszego trudu. Je li to wszystko, czym dysponujesz, drogi bracie, to
mam złe przeczucie co do tej wyprawy.
- Eryk ogłosił, e jego koronacja odb dzie si za trzy miesi ce - powiedział
Bleys. - Do tego czasu mog co najmniej potroi swoje siły lub nawet zgromadzi
po ród Cieni wier milionow armi . S inne wiaty podobne do tego, w których
zbior tak armi krzy owców, jakiej dot d nikt jeszcze przeciw Amberowi nie
prowadził.
- Eryk b dzie miał tyle samo czasu na przygotowanie działa obronnych -
71
zauwa yłem, - Sam nie wiem, Bleys... to niemal samobójstwo. Nie znałem w pełni
sytuacji, kiedy si do ciebie zwróciłem...
- A ty sam, co masz do zaoferowania? - spytał. - Nic. Podobno byłe dłu szy
czas dowódc w wojsku. Gdzie twoje oddziały?
Odwróciłem si .
- Nic po nich nie zostało. Wiem to na pewno.
- Nie mógłby poszuka Cienia swojego Cienia?
- Nawet nie chc próbowa - odparłem. - Bardzo mi przykro.
- To jaki wła ciwie mam z ciebie po ytek?
- Odejd wi c - o wiadczyłem - skoro pragniesz ode mnie jedynie wi cej mi sa
armatniego...
- Zaczekaj! - krzykn ł. - Tak mi si tylko wyrwało. Zale y mi ju cho by na
twojej radzie. Zosta e mn , prosz . Mog ci nawet przeprosi .
- Nie trzeba - powiedziałem, wiedz c, co to znaczy dla ksi cia Amberu. -
Zostan . S dz , e mog ci si przyda .
- Doskonale! - Klepn ł mnie w zdrowe rami .
- I sprowadz ci posiłki - dodałem. - Nic si nie martw.
Dotrzymałem słowa. Udałem si miedzy Cienie i znalazłem ras obro ni tych
sier ci stworze , z kłami i pazurami, nieco człekopodobnych i o inteligencji
studentów z pierwszego roku - przepraszam was, moi drodzy, ale mam na my li
to, e byli lojalni, oddani, uczciwi i zbyt łatwo daj cy si omami takim łajdakom,
jak ja i mój brat, Czułem si jak ludo erca.
Znalazłem sto tysi cy wyznawców gotowych walczy za nas z broni w r ku.
Wywarło to odpowiednie wra enie na moim bracie, który nie robił mi wi cej
adnych uwag. Po tygodniu rami mi si wygoiło. Po dwóch miesi cach mieli my
wier miliona ołnierzy, a nawet wi cej.
- Corwin, Corwin! Pozostałe w ka dym calu sob ! - powiedział Bleys
przepijaj c do mnie.
Ale ja czułem si nieszczególnie. Wi kszo z nich musiała zgin , a ja byłem
za to odpowiedzialny. Miałem wyrzuty sumienia, cho znałem ró nic mi dzy
Cieniem, a Substancj . Ale wiedziałem te , e ka da mier jest mierci
prawdziw .
Czasami w nocy siadałem nad tali kart. Były w niej tak e te Atuty, których
brakowało w poprzedniej talii. Jeden z nich przedstawiał sam Amber i
wiedziałem, e mógłby mnie tam przenie . Na innych były wizerunki mojego
zmarłego lub zaginionego rodze stwa, a po ród nich portret ojca, który szybko
odło yłem. Nie było go ju w ród nas.
Wpatrywałem si długo w ka d twarz zastanawiaj c si , co mógłbym, od
którego z nich uzyska . Kilka razy układałem karty i zawsze wskazywały na t
sam osob . Na Caine'a.
Miał na sobie zielono-czamy atłasowy strój i trójgraniasty kapelusz z długim
zielonym pióropuszem. U pasa wisiał mu wysadzony szmaragdami sztylet. Był
ciemnowłosy.
- Caine - wywołałem go.
Po chwili przyszła odpowied .
- Kto to? - zapytał.
72
- Corvin.
- Corvin? Czy to jaki art?
- Nie.
- Czego chcesz?
- A co masz?
- Dobrze wiesz. - Podniósł oczy i spojrzał prosto na mnie, lecz ja nie
spuszczałem wzroku z jego r ki spoczywaj cej blisko sztyletu. - Gdzie jeste ?
- Z Bleysem.
- Doszły mnie słuchy, e pokazałe si niedawno w Amberze, dziwiło mnie te
zabanda owane rami Eryka.
- Sprawc tego masz przed sob - powiedziałem. - Jaka jest twoja cena?
- Co masz na my li?
- Pomówmy szczerze i bez ogródek. Czy s dzisz, e Bleys i ja mo emy
pokona Eryka?
- Nie, i dlatego wła nie z nim trzymam. Nie mam te zamiaru odst pi wam
swojej armady, a podejrzewam, e głównie o to ci chodzi.
- Domy lny braciszku - u miechn łem si . - No to có , miło mi było z tob
porozmawia . Do zobaczenia w Amberze... mo e ju wkrótce.
Zrobiłem ruch r k , a on krzykn ł:
- Poczekaj!
- Na co?
- Nie znam nawet twojej oferty.
- Owszem, znasz. Odgadłe j i nie jeste zainteresowany.
- Tego nie powiedziałem. Ale wiem, po czyjej stronie le y słuszno .
- Czy te siła.
- Niech b dzie siła. Co masz mi do zaproponowania?
Rozmawiali my przez jak godzin , po której pomocne szlaki morskie zostały
otwarte dla floty Bleysa, mog cej po wpłyni ciu oczekiwa posiłków.
- Je li si wam nie uda. Amber b dzie wiadkiem trzech egzekucji - powiedział
Caine.
- Ale w gruncie rzeczy nie spodziewasz si tego, prawda?
- Nie; s dz , e ty albo Bleys obejmiecie tron. Ja jestem gotów słu y
zwyci zcy. Własne ksi stwo w zupełno ci mi wystarczy. Nadal jednak ch tnie
przyj łbym głow Randoma jako cz zapłaty.
- Nie ma mowy. Bierz, co ci daj , albo si wycofaj.
- Bior .
U miechn łem si , zakryłem kart dłoni i ju go nie było. Gerarda
postanowiłem zostawi na nast pny dzie . Rozmowa z Caine'em była m cz ca.
Rzuciłem si na łó ko i zasn łem.
Gerard, kiedy poznał stawk , zgodził si nas nie atakowa . Głównie dlatego,
e to ja si do niego zwróciłem, a uznał, e z dwojga złego mog okaza si
pot niejszy ni Eryk. Szybko dobiłem z nim targu, obiecuj c mu wszystko, co
chciał, jako e nie prosił o niczyj głow .
Pó niej ponownie zrobiłem przegl d wojsk i opowiedziałem im co nieco o
Amberze. Dziwnie, ale czerwonoskóre olbrzymy i owłosione karzełki współ yli
zgodnie jak bracia. Było to smutne, ale prawdziwe. Uwa ali nas za bogów i
73
koniec, kropka.
Zobaczyłem flot płyn c po wielkim oceanie koloru krwi. Zadumałem si . W
wiecie Cieni, po którym płyn li, wielu z nich zginie na zawsze.
Pomy lałem o armii z Avernus i moich rekrutach z miejsca zwanego Ri'ik. Ich
zadaniem był marsz na Ziemi i do Amberu.
Potasowałem karty i rozło yłem je. Wzi łem do r ki portret Benedykta.
Przywoływałem go przez dłu szy czas, lecz odpowiedzi było tylko zimno.
Si gn łem po kart Branda. Znów przez dłu sz chwil czułem tylko chłód.
Potem usłyszałem krzyk. Przera liwy, cinaj cy krew w yłach krzyk.
- Pomó mi!
- Jak?
- Kto to? - zapytał i zobaczyłem, e jego ciało si wije.
- Corwin.
- Wydob d mnie st d, Corwinie! Dam ci za to wszystko, co chcesz!
- Gdzie jeste ?
- Jestem... - Obraz zakł bił si ukazuj c rzeczy, które wzdrygałem si przyj
do wiadomo ci, i rozległ si ponowny krzyk, jakby ze miertelnej otchłani, po
czym zapadła głucha cisza. Znów ogarn ł mnie chłód.
Poczułem, e si trz s , lecz nie wiedziałem dlaczego. Zapaliłem papierosa i
podszedłem do zasnutego noc okna, zostawiaj c na stole rozrzucone karty.
Gwiazdy były małe i zasnute mgł . Nie mogłem rozpozna adnej konstelacji.
Mały, niebieski ksi yc sun ł szybko w ciemno ciach. Noc powiała nagłym,
lodowatym chłodem i szczelniej otuliłem si peleryn . Przypomniała mi si nasza
nieszcz sna, zimowa kampania w Rosji. Dobry Bo e! Omal nie zamarzłem na
mier ! I do czego to wszystko prowadziło?
Do tronu Amberu, oczywi cie. Ten cel u wi cał wszystko.
Ale co z Brandem? Gdzie był? Co si z nim działo, kto był tego sprawc ?
adnej odpowiedzi.
Zamy liłem si patrz c w noc, ledz c wzrokiem bł kitn elips ksi yca. Czy
przeoczyłem co w obrazie sytuacji, jaki szczegół, który umkn ł mojej uwagi?
adnej odpowiedzi.
Usiadłem jeszcze raz przy stole z kieliszkiem w r ce. Przwertowałem
wszystkie karty i wyj łem wizerunek ojca.
Oberon, władca Amberu, stał przede mn w swojej zieleni i złocie. Wysoki,
dobrze zbudowany, z włosami i brod przetykan srebrem. Na palcach
pier cienie z zielonymi kamieniami w złotej oprawie. Złoty miecz. Niegdy
s dziłem, e nic i nigdy nie odbierze mu odwiecznego panowania nad Amberem.
Co si stało? Nadal nie wiedziałem. Ale on odszedł. Jaki koniec spotkał mego
ojca?
Patrzyłem na kart , skupiwszy cał uwag .
Nic... nic...
Co ?
Co .
W odpowiedzi dał si zauwa y ledwo widoczny ruch, figura na karcie
skurczyła si i przeobraziła w cie człowieka, którego reprezentowała.
- Ojcze? - spytałem.
74
Cisza.
- Ojcze?
- Tak... - Bardzo słaby i odległy głos, jakby wydobywaj cy si z muszli,
zatopiony w jej monotonnym szumie.
- Gdzie jeste ? Co si stało?
- Ja... - Długa pauza.
- Tak? To Corwin, twój syn. Co zaszło w Amberze, e ci nie ma?
- Nadszedł mój czas. - Jego głos dochodził z bardzo daleka.
- Czy to znaczy, e abdykowałe ? aden z braci nic mi nie powiedział, a nie
ufam im na tyle, aby pyta . Wiem tylko, e tron stoi otworem dla wszystkich
ch tnych. Eryk ma teraz miasto we władaniu, a Julian sprawuje piecz nad
Lasem Arde skim. Caine i Gerard kontroluj morze. Bleys jest gotów stawi im
wszystkim czoło, a ja zawarłem z nim przymierze. Jakie s twoje yczenia w tym
wzgl dzie?
- Jeste ... jedynym, który o to pyta... Tak...
- "Tak",co?
- Tak... Stawcie im opór...
- A co z tob ? Jak mog ci pomóc?
- Mnie... nie mo na pomóc. We tron...
- Ja? Czy Bleys i ja?
- Ty!
- Tak?
- Masz moje błogosławie stwo... We tron... i pospiesz si !
- Dlaczego, ojcze?
- Brak mi tchu... We tron! - I znikn ł.
A wi c ojciec ył. To było interesuj ce. Co teraz robi ? Popijałem whisky i
rozmy lałem. ył gdzie i nadal był królem Amberu. Dlaczego znikn ł? Dok d si
udał? Co si za tym kryło? Same zagadki. Nie potrafiłem udzieli odpowiedzi na
adne z tych pyta , lecz sprawa nie dawała mi spokoju.
Tu musz wyzna , e moje stosunki z ojcem nigdy nie układały si zbyt
dobrze. Nie czułem wprawdzie do niego nienawi ci jak Random lub paru innych
braci, ale nie miałem te najmniejszego powodu, eby darzy go szczególn
sympati . Był silny, pot ny i okupował tron - to chyba wystarczy? Uosabiał te
niemal cał znan nam histori Amberu, a historia Amberu si ga wstecz tyle
tysi cleci, e nie warto ich nawet liczy . Co było robi w tej sytuacji? Je li chodzi
o mnie, dopiłem whisky i poszedłem spa .
Nazajutrz rano zwołali my narad wojenn . Bleys miał czterech admirałów, z
których ka dy dowodził mniej wi cej jedn czwart floty, i cały sztab oficerów
piechoty. Razem było nas jakie trzydzie ci osób, w połowie wielkich i
czerwonoskórych, a w połowie małych i owłosionych.
Narada trwała cztery godziny, po czym rozeszli my si co zje .
Uzgodnili my, e wyruszamy za trzy dni. Poniewa drog do Amberu mógł
otworzy tylko kto królewskiej krwi, ja miałem przewodzi flocie na okr cie
flagowym, a Bleys miał poprowadzi piechot przez krainy Cieni.
Zastanowiło mnie to i zapytałem, co by zrobił, gdybym si nie zjawił,
przychodz c mu z pomoc . W odpowiedzi usłyszałem dwie rzeczy: e, po
75
pierwsze, gdyby musiał polega na własnych siłach, poprowadziłby najpierw flot
i zostawił j w odpowiedniej odległo ci od brzegu, po czym wróciłby jednym z
okr tów do Avernus, eby powie ołnierzy na spotkanie o wyznaczonym czasie,
a po drugie, e specjalnie szukał takiego Cienia, w którym mógł liczy na
przybycie którego z braci gotowego go wesprze .
To ostatnie wzbudzało niejakie podejrzenia, a to pierwsze wygl dało mało
realistyczne, gdy flota stałaby zbyt daleko w morzu, aby dostrzec jakie sygnały
z brzegu, a ryzyko spó nienia si na spotkanie było - przy tej liczbie wojska - zbyt
du e, aby pokłada wi ksze nadzieje w tego rodzaju planie.
Ale jako taktyk Bleys zawsze był, moim zdaniem, niezrównany i kiedy
rozło ył mapy Amberu i okolic, które sam sporz dził, i zacz ł wyja nia taktyk ,
jak zamierzał zastosowa , widziałem, e cechuje go spryt godny ksi cia Amberu.
Kłopot w tym, e naszym przeciwnikiem był inny ksi
Amberu, i to taki,
który miał niew tpliwie silniejsz pozycj . Troch mnie to niepokoiło, lecz wobec
zbli aj cej si koronacji nie pozostawało nam nic innego, jak pój na cało .
Je li przegramy, jeste my zgubieni, a zdawałem sobie spraw , e Eryk ma do
swojej dyspozycji czas i najpot niejsze rodki, czego my my nie mieli.
Przemierzałem krain zwan Avernus podziwiaj c jej zamglone doliny i
przepa ci, jej dymi ce kratery, jaskrawe sło ce na zwariowanym niebie, mro ne
noce i zbyt gor ce dni, skały i wydmy ciemnego piasku, małe, ale zjadliwe i
niebezpieczne zwierz ta, wielkie purpurowe ro liny, jak cho by pozbawione
kolców kaktusy, a po południu drugiego dnia, kiedy stałem na wyst pie skalnym
nad morzem, pod wie skł bionych cynobrowatych chmur, doszedłem do
wniosku, e lubi ten kraj i je li jego synowie zgin w walce za swoich bogów,
postaram si unie miertelni ich pewnego dnia w po wi conym im hymnie.
Uspokoiwszy w ten sposób sumienie, obj łem dowództwo floty. Je li
zwyci ymy, moi wojownicy b d przez wieki opiewani na dworach i zamkach
nie miertelnych władców. Ja za byłem ich wodzem i przewodnikiem, który
otwierał im drog . Poczułem rado .
Nazajutrz wyruszyli my w morze, a ja dowodziłem z okr tu flagowego.
Wprowadziłem flot w sztorm i wypłyn li my z niego o wiele bli ej miejsca
przeznaczenia. Wprowadziłem nas w ogromny wir i wyszło nam to na dobre.
Przeprowadziłem flot przez kamienn mielizn i wody oceanu pogł biły si , a ich
kolor zacz ł przypomina to wokół Amberu. A wi c nadal posiadałem t
umiej tno . Mogłem kształtowa nasz los w czasie i przestrzeni. Mogłem
doprowadzi nas do domu. To znaczy, do mojego domu.
Przeprowadziłem okr ty obok dziwnych wysp, na których krakały zielone
ptaszyska, a zielone małpy zwisały z drzew niczym owoce, powrzaskuj c co do
siebie i rzucaj c kamieniami w naszym kierunku. Wyprowadziłem flot daleko w
morze, a potem zawróciłem w stron brzegu.
Bleys maszerował tymczasem przez równiny wiatów. Miałem dziwn
wiadomo , e pokona wszelkie trudno ci i poradzi sobie z pułapkami Eryka.
Porozumiewałem si z nim za pomoc kart i wiedziałem o wszystkim, co zaszło po
drodze. O tym, e stracił dziesi tysi cy ludzi w walce z centaurami, pi tysi cy
zgin ło podczas wyj tkowo silnego trz sienia ziemi, tysi c pi set zmiotła tr ba
powietrzna, dziewi tna cie tysi cy zgin ło lub przepadło bez wie ci w jakiej
76
d ungli, kiedy spadł na nich napalm z dziwnych hucz cych obiektów na niebie;
sze tysi cy zdezerterowało w miejscu wygl daj cym jak obiecany im raj;
pi ciuset zgin ło na piaszczystej równinie, gdy wybuchła obok wznosz c si do
góry chmura w kształcie grzyba; osiem tysi cy sze ciuset zostało zabitych w
dolinie walcz cych maszyn, które wyjechały na g sienicach miotaj c ogie ;
o miuset rannych i chorych zostawiono własnemu losowi; dwustu porwały
wezbrane wody rzeki; pi dziesi ciu czterech odniosło miertelne rany w
pojedynkach mi dzy sob ; trzystu zmarło po zjedzeniu truj cych miejscowych
owoców; tysi c stratował p dz cy tabun bawołopodobnych stworze ;
siedemdziesi ciu trzech zgin ło podczas po aru namiotów; tysi c pi ciuset
uton ło podczas powodzi; dwa tysi ce padło ofiar tornada, które nadci gn ło od
bł kitnych wzgórz.
Byłem zadowolony, e sam straciłem w tym czasie tylko sto osiemdziesi t sze
statków.
Zasn ! Mo e ni ! - w tym s k cały... Eryk zabijał nas cal po calu i godzina
po godzinie. Jego zapowiedziana koronacja miała si odby ju za par tygodni, a
on najwyra niej wiedział, e nadci gamy, bo wymierali my jak muchy.
Powiedziane jest, e tylko ksi
Amberu mo e si porusza po ród Cieni,
cho oczywi cie wolno mu przeprowadzi ze sob , kogo chce. Wiedli my nasze
wojska i patrzyli my, jak gin , je li za chodzi o Cie , to mog powiedzie tyle:
istnieje Cie i istnieje Substancja, i to le y u podstaw wszechrzeczy. Z Substancji
jest tylko Amber, prawdziwe miasto na prawdziwej Ziemi, które zawiera w sobie
wszystko. Z Cieni jest niesko czona liczba rzeczy. Ka da mo liwo istnieje
gdzie jako Cie tego, co prawdziwe. Amber, poprzez sam swoj egzystencj ,
rzuca cienie we wszystkich kierunkach. Co jeszcze mo na doda ? Cie rozci ga
si od Amberu do Chaosu i w jego granicach wszystko jest mo liwe. S tylko trzy
sposoby na przebycie go, ka dy z nich trudny.
Ksi
lub ksi niczka krwi mo e przemierza Cienie nadaj c otoczeniu
dowolne kształty, dopóki nie przybierze ono po danej postaci - wtedy tam
zostaj . Cie ów staje si ich własnym wiatem, w którym mog robi , co chc , o
ile nie zakłóci im tego kto z rodziny. W takim wła nie miejscu yłem przez całe
wieki.
Drugim sposobem s karty, zrobione przez Dworkina, Mistrza Rysunku,
który stworzył je na nasz obraz i podobie stwo, eby ułatwi porozumiewanie si
członkom rodziny królewskiej. Był to s dziwy artysta, dla którego przestrze i
perspektywa nie miały tajemnic. Sporz dził rodzinne Atuty, które umo liwiały
nam bezpo redni kontakt na ka d odległo . Miałem jednak wra enie, e nie
zawsze u ywali my ich zgodnie z intencj autora.
Trzecim sposobem był Wzorzec, te narysowany przez Dworkina, po którym
mógł przej tylko członek naszej rodziny. Stanowił on jakby wprowadzenie w
system kart i po przej ciu dawał moc panowania nad Cieniami.
Karty i Wzorzec umo liwiały natychmiastowe przeniesienie si z Substancji
przez Cie . Inny sposób, w drówka, był trudniejszy.
Wiedziałem, co Random robił toruj c nam drog do prawdziwego wiata.
Jad c, dodawał w pami ci to, co zapami tał z Amberu, i odejmował to, co si nie
zgadzało. Kiedy wszystko ze sob korespondowało, wiedział, e przybyli my na
77
miejsce. Nie była to jedynie sprytna sztuczka, bo przy odpowiedniej wiedzy ka dy
człowiek mógłby dotrze do własnego Amberu. Nawet teraz Bleys i ja mogli my
poszuka Cieni Amberu, gdzie ka dy z nas by rz dził i sp dził na tronie cał
wieczno . Ale to by dla nas nie było to samo. Bo adne z tych miejsc nie byłoby
prawdziwym Amberem miastem, w którym si urodzili my, miastem, z którego
wszystkie inne bior kształt.
Tote dla celów naszej inwazji na Amber obrali my najci sz drog ,
w drówk przez Cie . Ka dy, kto o tym wiedział i dysponował dostateczn sił ,
mógł stawia nam na tej drodze przeszkody. Eryk to robił i gin li my w ich
obliczu. Co z tego wyniknie? Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie.
Gdyby Eryk został ukoronowany, znalazłoby to swój odpowiednik, swoje
odzwierciedlenie wsz dzie. A ka dy z nas, pozostałych braci, ka dy z ksi
t
Amberu, z ch ci osi gn łby ten status i pozwolił, aby odbiło si to w dowolny
sposób w Cieniach
Min li my widmow flot , statki Gerarda - Lataj cego Holendra tego
wiata/tamtego wiata - i wiedziałem, e si zbli amy. Posłu yły mi za punkt
orientacyjny.
Ósmego dnia podró y byli my blisko Amberu. Wtedy wła nie rozp tał si
sztorm. Morze pociemniało, niebo zasnuły chmury, agle opadły wskutek nagłej
ciszy. Sło ce schowało swoj tarcz - bł kitn i ogromn - i czułem, e Eryk w
ko cu nas dopadł.
Zerwał si wiatr i - je li mo na to tak nazwa - natarł z furi na mój statek.
Znale li my si w szponach burzy, w samym sercu nawałnicy, jak mówi poeci.
Trzewia podeszły mi do gardła, gdy uderzyły w nas pierwsze bałwany. Miotało
nami od burty do burty, jakby my byli ko mi do gry w r kach olbrzyma.
Zalewała nas woda z morza i woda z nieba, które stało si czarne, a deszcz ze
niegiem przesłaniał oblodzony, ci gaj cy pioruny takielunek. Jestem pewien, e
wszyscy krzyczeli, ja te . Powlokłem si z trudem po szalej cym pokładzie do
opuszczonego steru. Przywi załem si sznurami i chwyciłem koło. Eryk
niew tpliwie poszedł na całego.
Jedna godzina, druga, trzecia, czwarta i ani chwili wytchnienia - Pi godzin.
Ilu ludzi stracili my? Nie miałem poj cia.
Zadzwoniło mi w uszach, poczułem mrowienie i zobaczyłem Bleysa jakby na
ko cu długiego, szarego tunelu.
- Co si dzieje? - pytał. - Nie mog si z tob skontaktowa .
- ycie jest pełne niespodzianek - odparłem. - Wła nie staramy si stawi
czoło jednej z nich.
- Sztorm? - zapytał.
- Nie inaczej. Praprzodek wszystkich sztormów. Wydaje roi si , e widz
potwora morskiego. Je li ma cho troch w głowie, napadnie nas od spodu...
Wła nie to zrobił.
- Przed chwil nas te zaatakował - powiedział Bleys.
- Potwór czy sztorm?
- Sztorm. Zgin ło dwie cie osób.
- Nie tra ducha, bro fortu, porozmawiamy pó niej, dobrze?
Skin ł głow , a za jego plecami przeleciała błyskawica.
78
- Eryk zna nasz liczb - dodał jeszcze, zanim znikn ł. Musiałem si z tym
zgodzi .
Dopiero po nast pnych trzech godzinach nawałnica zel ała nieco, a jeszcze
pó niej dowiedziałem si , e straciłem połow floty, na moim statku flagowym za
a czterdzie ci osób z załogi Ucz cej sto dwadzie cia. Była to nielicha burza.
Zdołali my jednak jako dopłyn do oceanu nad Rebm . Wyj łem karty i
zatrzymałem wzrok na wizerunku Randoma. Kiedy si zorientował, kto go
wzywa, pierwsze jego słowa brzmiały:
- Zawracaj!
- Dlaczego?
- Llewella twierdzi, e Eryk rozbije was w proch. Radzi, eby troch
odczekał, a wszystko si uspokoi, i dopiero wtedy uderzył; mo e za jaki rok.
Potrz sn łem głow .
- Bardzo mi przykro - powiedziałem - ale nie mog . Ponie li my zbyt wielkie
straty, eby dotrze a tutaj. Teraz albo nigdy.
Wzruszył ramionami z min : "Pami taj, e ci ostrzegałem".
- Czemu miałbym si cofa ? - spytałem.
- Głównie dlatego, e jak słysz , Eryk sprawuje tu kontrol nad pogod .
- Mimo to musimy zaryzykowa .
Znów wzruszył ramionami.
- Nic mów, e ci nie uprzedzałem.
- Jeste pewien, e on o nas wie?
- Czy s dzisz, e jest kretynem?
- No nie.
- Wobec tego musi wiedzie . Je li ja domy liłem si tego w Rebmie, to tym
bardziej on w Amberze. A ja odgadłem prawd po migotaniu Cienia.
- Niestety, mam złe przeczucia co do tej wyprawy - powiedziałem - ale to
pomysł Bleysa.
- Wycofaj si i niech on sam kładzie głow pod topór.
- Nie mog podj takiego ryzyka. A nu wygra. Ja stoj na czele floty.
- Rozmawiałe z Caine'em i z Gerardem?
- Tak.
- Wi c pewno s dzisz, e na morzu masz szans . Ale posłuchaj, jak wnosz z
tutejszych plotek dworskich, Eryk posiadł tajemnic Klejnotu Wszechmocy. Dało
mu to władz nad pogod i Bóg wie, nad czym jeszcze.
- Wielka szkoda - powiedziałem. - B dziemy musieli jako to znie . Nie
mo emy da si wystraszy paru sztormom.
- Corwin, musz ci co wyzna . Trzy dni temu sam rozmawiałem z Erykiem.
- Po co?
- Prosił mnie o to. Rozmawiałem z nim z nudów. Nakre lił mi ze szczegółami
swoj lini obronn .
- Dowiedział si od Juliana, e przybyli my tu razem i był pewien, e mi
wszystko powtórzysz.
- Zapewne. Ale to nie zmienia faktów.
- Masz racj .
- Wi c niech Bleys walczy sobie na własn r k , a ty uderz na Eryka pó niej.
79
- Niedługo ma zosta ukoronowany.
- Wiem, wiem. Ale równie dobrze mo na zaatakowa króla jak ksi cia, czy
nie? Co za ró nica, jaki b dzie nosił tytuł w chwili, gdy go pokonasz? To b dzie
nadal ten sam Eryk.
- To prawda, ale zwi załem si z Bleysem.
- Wi c si odwi .
- Nie mog tak post pi .
- Wobec tego jeste szalony.
- Mo e.
- Có , powodzenia.
- Dzi ki.
- Do zobaczenia.
Na tym sko czyli my rozmow , która zasiała jednak we mnie ziarno
niepokoju. Czy bym zmierzał prosto w pułapk ? Eryk nie był głupcem. Mo e
zarzucił ju na nas gigantyczn sie mierci? Wzruszyłem ramionami i oparłem
si o burt , wło ywszy karty ponownie za pasek.
To dumne i samotne uczucie by ksi ciem Amberu, nie mog cym nikomu
zaufa . W danej chwili nie sprawiało mi to szczególnej satysfakcji, ale trudna
rada...
Oczywi cie, to Eryk był sprawc sztormu, który na nas spadł, co by si
zgadzało z twierdzeniem Randoma, e jest panem pogody w Amberze.
Spróbowałem wi c i ja pewnej sztuczki Poprowadziłem flot w kierunku
Amberu, nad którym szalała nie yca. Była to najstraszniejsza nawałnica
nie na, jak mogłem wywoła . Ogromne płatki niegu zacz ły spada tak e na
ocean. Niech Eryk spróbuje poradzi sobie ze zwykłym darem z Cienia, je li
potrafi.
I poradził sobie.
W ci gu pół godziny nie yca ustała. Amber okazał si , praktycznie
wodoszczelny - było to naprawd jedyne w swoim rodzaju miasto. Nie chciałem
zbacza z kursu, pozostawiłem wi c bieg rzeczy własnemu losowi. Eryk
rzeczywi cie panował nad pogod w Amberze.
Co teraz robi ?
Płyn li my dalej, prosto w obj cia mierci.
Có mog doda ?
Drugi sztorm okazał si jeszcze gorszy ni pierwszy, ale udało mi si utrzyma
koło sterowe. Burza była naładowana elektryczno ci i skierowana głównie na
flot . Rozproszyła nas po morzu i zabrała nam Jeszcze czterdzie ci statków.
Bałem si skontaktowa z Bleysem i usłysze , co jego spotkało.
- Zostało mi jeszcze dwie cie tysi cy wojska - powiedział. - Mieli my potop.
Powtórzyłem mu, co usłyszałem od Randoma.
- Gotów jestem da temu wiar - odrzekł. - Ale nie ma co si nad tym
rozwodzi . Panuje nad pogod czy nie, i tak go pobijemy.
- Miejmy nadziej - odparłem.
Zapaliłem papierosa i oparłem si o dziób. Wkrótce powinni my zobaczy
Amber. Umiałem ju na powrót porusza si po ród Cieni i wiedziałem, jak tam
dotrze . Wszak wszyscy miewaj złe przeczucia i aden dzie nigdy nie wydaje
80
si odpowiedni... Płyn li my wi c dalej, kiedy spadła na nas nagła ciemno i
rozp tał si najgorszy ze sztormów. Uszli my jako przed jego czarnymi
mackami, ale przeszył mnie strach. Byli my na północnych wodach - je li Caine
dotrzyma słowa, to wszystko w porz dku, gdyby jednak zamierzał nas wyda , to
ma nad wyraz korzystn sytuacj .
Przyj łem, e nas zdradzi. Dlaczegó by nie? Przygotowywałem wła nie flot
do bitwy - pozostałe siedemdziesi t trzy okr ty - gdy zobaczyłem, e płynie w
naszym kierunku. Karty kłamały - lub te powiedziały cał prawd - wskazuj c
na niego jako na kluczow posta .
Jego statek wysun ł si na czoło i popłyn łem mu na spotkanie. Stan li my
burta w burt , patrz c na siebie. Mogli my skomunikowa si przez Atuty, ale
Caine zdecydował inaczej, a poniewa miał silniejsz pozycj , etykieta rodzinna
wymagała, aby to on wybrał odpowiedni rodek. Najwyra niej chciał, eby go
wszyscy słyszeli, gdy krzykn ł przez tub :
- Corwin! Złó bro ! Mamy nad wami przewag liczebn ! Nie macie adnych
szans!
Spojrzałem na niego przez wod i podniosłem swoj tub do ust.
- Co z nasz umow ? - spytałem.
- Uznaj j za niebył - odparł. - Twoje siły s o wiele za słabe, eby zdoby
Amber, oszcz d wiec swoich ludzi i poddaj si .
Obejrzałem si przez rami na sło ce.
- Zechciej wysłucha mej pro by, bracie, i pozwól, bym póki sło ce nie stanie
w zenicie, mógł naradzi si z moimi kapitanami.
- Dobrze - odparł bez wahania. - Jestem pewien, e zdaj sobie spraw ze
swojego poło enia.
Odwróciłem si i wydałem rozkaz odwrotu i dobicia do reszty naszych
okr tów.
Gdybym spróbował uciec, Caine cigałby mnie przez Cienie i niszczył jeden
statek po drugim. Proch si nie zapalał na prawdziwej Ziemi, ale wystarczyło
odpłyn do daleko, aby i on posłu ył do naszej zguby. Gdybym uszedł sam,
flota nie mogłaby przeby morza Cieni beze mnie i osiadłaby tu, na prawdziwych
wodach, niczym stado kaczek. Cokolwiek bym zrobił, załog czeka mier albo
uwi zienie.
Random miał racj .
Wyci gn łem Atut z Bleysem i skoncentrowałem si na obrazku, póki si nie
poruszył.
- Tak? - usłyszałem jego zaniepokojony głos. Z daleka dochodziły mnie jakby
odgłosy bitwy.
- Mam kłopot - powiedziałem. - Przebiłem si z siedemdziesi cioma trzema
okr tami, lecz Caine za dał. aby my do południa si poddali.
- Niech to diabli! - zakl ł Bleys. - Nie dotarłem a tak daleko jak ty, a na
dodatek jestem teraz w samym rodku bitwy. Kawaleria roznosi nas na strz py.
Nie mog ci wi c nic rozs dnego doradzi . Mam własne problemy. Rób, jak
uwa asz za stosowne. Znowu nacieraj ! - I kontakt si urwał.
Wyci gn łem teraz kart Gerarda. Kiedy rozmawiali my, zdawało mi si , e
dostrzegam lini brzegow za jego plecami. To by potwierdzało moje
81
przypuszczenie, e jest na morzach południowych. Z niech ci wspominam t
rozmow . Zapytałem go, czy mo e i zechce udzieli mi wsparcia w walce przeciw
Caine'owi.
- Zgodziłem si tylko ci przepu ci - odparł. - Dlatego wycofałem si na
południe. Nie zd yłbym przyj ci z pomoc , nawet gdybym chciał. Poza tym nie
umawiałem si , e b d ci pomagał w zabiciu naszego brata.
I zanim zd yłem odpowiedzie , ju go nie było. Miał oczywi cie racj .
Zgodził si da mi sposobno do walki, a nie walczy za mnie.
Có mi pozostawało?
Zapaliłem papierosa, chodz c tam i z powrotem po pokładzie. Robiło si coraz
pó niej. Poranna mgła dawno si rozeszła, a sło ce grzało w plecy. Niedługo
b dzie południe. Za jakie dwie godziny...
Obracałem w r kach karty, wa yłem je na dłoni. Mogłem przy ich u yciu
wezwa Eryka lub Caine'a na pojedynek woli. Dawały tak mo liwo i zapewne
jeszcze wiele innych, o których nic nie wiedziałem. Zostały tak zaprojektowane na
rozkaz Oberona, r k szalonego artysty Dworkina Barimena, garbusa o dzikim
spojrzeniu, który był czarownikiem, ksi dzem lub medykiem - ró ne wersje
kr yły - z jakiego odległego Cienia, w którym ojciec uratował go przed
okrutnym losem, jaki sobie zgotował. Nikt nie znał szczegółów, ale od tamtej pory
Dworkin miał lekko pomieszane w głowie. Niemniej był wielkim artyst i
niew tpliwie posiadał dziwn moc. Znikn ł wieki temu, po stworzeniu kart i
wytyczeniu Wzorca w Amberze. Cz sto zastanawiali my si , co si z nim stało, ale
nikt nie potrafił udzieli odpowiedzi. Mo e to ojciec kazał go zgładzi , eby na
zawsze zachowa jego sekrety w tajemnicy.
Caine b dzie przygotowany na taki krok z mojej strony i prawdopodobnie nie
zdołam go złama , cho mo e uda mi si go przetrzyma . Lecz jego ludzie, tak czy
owak, z pewno ci dostali rozkaz ataku.
Eryk b dzie bez w tpienia gotowy na wszystko, ale skoro nie pozostawało mi
nic innego, to co mi szkodzi spróbowa ? Nie miałem nic do stracenia oprócz
duszy.
Była te jeszcze karta przedstawiaj ca Amber. Za jej pomoc mogłem si tam
przenie i próbowa zabójstwa, ale szans prze ycia miałbym wtedy jedn na
milion.
Bytem gotów zgin w walce, lecz po co ci gn za sob na mier tych
wszystkich ludzi? Moja krew została najwyra niej ska ona, mimo władzy, jak
miałem nad Wzorcem. Prawdziwy ksi
Amberu nie miałby takich skrupułów.
Doszedłem do wniosku, e musiałem si zmieni podczas tych stuleci sp dzonych
na Cieniu-Ziemi, które mnie zmi kczyły, sprawiły, e stałem si inny ni moi
bracia.
Postanowiłem, e poddam flot , a sam przenios si do Amberu i wyzw
Eryka na rozstrzygaj cy pojedynek. B dzie głupcem, je li przyjmie wyzwanie, ale
có do diabła, i tak nie miałem nic do stracenia.
Odwróciłem si , eby wyda rozkazy oficerom, gdy nagle chwyciła mnie w
swe kleszcze straszna siła, odbieraj ca mi dech i mow . Poczułem, e kto szuka
ze mn kontaktu i w ko cu udało si wykrztusi przez zaci ni te z by: "Kto
tam?" Nie było odpowiedzi, tylko powolne, uporczywe wiercenie w gł bi czaszki,
82
któremu z determinacj si przeciwstawiłem. Po chwili, kiedy Eryk zorientował
si , e nie złamie mnie bez długiej walki, usłyszałem jego głos na wietrze:
- Jak ci idzie, bracie?
- Niespecjalnie - odparłem czy te pomy lałem, a on zachichotał, cho głos
miał zduszony, jakby brakło mu tchu po naszej potyczce.
- Wielka szkoda - powiedział. - Gdyby wrócił mnie poprze , hojnie bym ci
wynagrodził. Teraz jest ju oczywi cie za pó no. Pozostaje mi cieszy si z twojej
i Bleysa pora ki.
Nie odpowiedziałem, lecz zaatakowałem go z cał zaciekło ci . Cofn ł si
troch przed tym natarciem, ale zdołał zatrzyma mnie w miejscu.
Gdyby który z nas pozwolił sobie na moment nieuwagi, dostałby si pod
psychiczn dominacj drugiego lub wszedł z nim w kontakt fizyczny. Widziałem
go bardzo wyra nie we wn trzu pałacu. aden z nas nie miał zrobi
najmniejszego ruchu, eby nie da przewagi przeciwnikowi.
Tote walczyli my ze sob tylko wzrokiem i wewn trzn sil woli. Có ,
rozwi zał jeden z moich problemów atakuj c mnie pierwszy. Trzymał mój Atut
w lewej r ce i wpatrywał si we mnie ze zmarszczonymi brwiami. Szukałem
słabego punktu, ale bez rezultatu. Moi ludzie co do mnie mówili, lecz nie
słyszałem ich słów stoj c oparty o burt .
Która to mogła by godzina?
Poczucie czasu opu ciło mnie, odk d zacz ło si nasze starcie. Czy mogły ju
min dwie godziny? Nie miałem poj cia.
- Odgaduj , co ci dr czy - rzekł Eryk. - Tak, współdziałam z Caine'em.
Skontaktował si ze mn po waszych pertraktacjach. Mog ci tu trzyma , gdy
tymczasem on rozbije twoj flot i wy le j do Rebmy rybom na po arcie.
- Poczekaj - powiedziałem. - Oni s bez winy. Bleys i ja zwiedli my ich i my l ,
e prawo jest po naszej stronie. Ich mier nic ci nie da. Miałem zamiar podda
flot .
- Trzeba było nie zwleka z tym tak długo - odparł. - Teraz jest ju za pó no.
Nie mog wezwa Caine'a i odwoła rozkazu nie zwalniaj c ci , a w momencie
kiedy ci zwolni , dostan si pod twoj psychiczn dominacj albo zostan przez
ciebie napadni ty bezpo rednio. Nasze psychiki s zbyt podobne.
- A gdybym dał ci słowo, e tego nie wykorzystam?
- Łatwo jest złama słowo, eby zdoby królestwo.
- Czy nie czytasz w moich my lach? Nie czujesz, e mówi prawd ?
Dotrzymam słowa!
- Czuj jak dziwn lito z twojej strony w stosunku do istot, które zwiodłe ,
i nie wiem, czemu to przypisa , ale nie mog si zgodzi . Sam rozumiesz. Nawet
je li w tej chwili mówisz szczerze, czego nie wykluczam, to pokusa b dzie zbyt
wielka w momencie, gdy zdarzy si okazja. Sam to wiesz. Nie mog ryzykowa .
Miał racj . Amber płon ł zbyt silnie w naszych yłach.
- Twoja sztuka władania broni znacznie wzrosła - zauwa ył. - Widz , e
wygnanie pod tym wzgl dem ci posłu yło. Chyba ty jeden mógłby z czasem sta
si moim równorz dnym przeciwnikiem, nie licz c Benedykta, o ile on yje.
- Nie pochlebiaj sobie - powiedziałem szybko. - Jestem pewien, e mog ci
pobi . Prawd mówi c...
83
- Nie trud si . Nie mam zamiaru si z tob pojedynkowa w obecnym stanie
rzeczy. - I u miechn ł si , odgaduj c moj my l, która płon ła a nazbyt jasno.
- Niemal ałuj , e nie stoisz u mojego boku - rzekł. - Miałbym z ciebie wi cej
po ytku ni z któregokolwiek z tamtych. Julianem gardz . Caine jest tchórzem, a
Gerard jest silny, ale głupi.
Postanowiłem wtr ci dobre słowo za Randomem.
- Posłuchaj - powiedziałem. - To ja namówiłem Randoma, eby tu ze mn
przybył, on si wcale do tego nie palił. My l , e byłby ci poparł, gdyby si do
niego zwrócił.
- Ten łajdak! Nie powierzyłbym mu nawet opró niania nocników. Pr dzej czy
pó niej znalazłbym w swoim pirani . Nie, dzi kuj . Mo e nawet darowałbym mu
ycie, gdyby nie twoje wstawiennictwo. Chciałby , ebym przycisn ł go do piersi i
nazwał bratem, tak? O nie! Zbyt szybko stan łe w jego obronie. To zdradza jego
prawdziwe intencje, które niew tpliwie znasz. Niech lepiej nie liczy na prawo
łaski.
Poczułem dym i usłyszałem szcz k metalu o metal. To by znaczyło, e Caine
ju nadci gn ł i przyst pił do dzieła.
- Masz racj - powiedział Eryk, czytaj c w moich my lach.
- Powstrzymaj go! Prosz ci ! Moi ludzie nie maj szansy przeciwko takiej
sile!
- Nawet gdyby si oddał w moje r ce - Urwał i zakl ł. Pochwyciłem jednak
jego zamysł. Mógł kaza mi si podda w zamian za ich ycie i wcale nie przerwa
rzezi. Z przyjemno ci by tak post pił, ale w zacietrzewieniu wynikn ło mu si
tych par zdradliwych słów.
Za miałem si szyderczo z jego irytacji.
- I tak ju wkrótce ci dostan - warkn ł. - Jak tylko zdob d okr t flagowy.
- A tymczasem masz! - krzykn łem i natarłem na niego cał sił woli,
wgryzaj c mu si w mózg, bombarduj c go swoj nienawi ci . Poczułem jego ból,
co jeszcze dodało mi ostrogi. Smagałem go bezlito nie w rewan u za wszystkie
lata na wygnaniu, przynajmniej tak wyznaczaj c mu zapłat . Zaatakowałem
granice jego zdrowych zmysłów w odwecie za cierpienia, jakie zesłał na mnie
podczas zarazy. Uderzyłem go z całym impetem za wypadek samochodowy,
którego był sprawc , zadaj c mu m k w zamian za własne udr ki.
Zachwiał si jakby, co jeszcze wzmogło moj furi . Natarłem z now energi i
poczułem, e jego duch słabnie.
- Ty diable! - krzykn ł w ko cu i zasłonił r k kart , któr trzymał. Kontakt
si urwał; stałem na pokładzie dygocz c jak w febrze.
Dokonałem tego. Pobiłem go w pojedynku woli. Mogłem si ju nie obawia
mojego brata tyrana w adnej formie walki wr cz. Byłem od niego silniejszy.
Zaczerpn łem kilka gł bokich oddechów i stałem wyprostowany oczekuj c
chłodnego powiewu zwiastuj cego kolejny psychiczny atak. Wiedziałem jednak,
e to mi nie grozi, w ka dym razie ze strony Eryka. Czułem, e przestraszył si
mojej w ciekło ci.
Rozejrzałem si wokół - wsz dzie wrzała walka. Pokłady ju spływały krwi .
Wrogi okr t zahaczył o nas burt , a inny próbował zrobi to samo z drugiej
strony. Koło ucha gwizdn ła mi strzała. Wyci gn łem miecz i skoczyłem w wir
84
walki.
Nie wiem, ilu ludzi zabiłem tego dnia. Po dwunastym czy trzynastym
straciłem rachub . W ka dym razie ju podczas tej jednej potyczki było ich co
najmniej dwa razy tyle. Wrodzona siła ksi
t Amberu, dzi ki której mogłem
unie mercedesa, dobrze mi tego dnia słu yła i byłem w stanie jedn r k
wyrzuci m czyzn za burt .
Wybili my do nogi załogi wrogich statków i zatapiaj c luki wysłali my
obydwa do Rebmy, eby uradowa Randoma tak masakr . Z mojej własnej
załogi została połowa, a ja odniosłem niezliczone ukłucia i zadrapania, ale adnej
powa nej rany. Pospieszyli my na pomoc bratniemu okr towi i pobili my
kolejnych napastników. Wszyscy z naszych, którzy ocaleli, przeszli na mój statek
flagowy i znów miałem pełn załog .
- Krwi! - krzykn łem. - Krwi i zemsty! Dajcie mi to, dzielni wojownicy, a
wasze imi w Amberze nie zaginie!
Jak jeden m podnie li bro wrzeszcz c: "Krwi!"
I popłyn ły jej tego dnia ju nie galony, ale całe rzeki. Zniszczyli my jeszcze
dwie jednostki Caine'a, uzupełniaj c załog niedobitkami z naszej floty. Kiedy
zmierzali my do szóstego statku, wspi łem si na grotmaszt, eby si rozejrze w
sytuacji.
Wygl dało na to, e maj nad nami przewag trzy do jednego. Z mojej floty
zostało na oko czterdzie ci pi do pi dziesi ciu pi ciu statków.
Wzi li my szósty statek i nie musieli my rozgl da si za siódmym i ósmym.
Same do nas przypłyn ły. Pobili my je te , ale odniosłem par ran podczas walki,
po której znów zostałem z połow załogi. Otrzymałem gł bokie ci cie w lewe
rami i w prawe udo, a ponadto rwało mnie rozpłatane prawe biodro.
Kiedy posłali my te dwa statki na dno, ruszyły na nas nast pne. Uszli my
przed nimi pod osłon jednej z naszych jednostek, która wła nie zwyci sko
wyszła z własnej potyczki. Raz jeszcze poł czyli my siły, tym razem przenosz c
bander na tamten statek, mniej zniszczony ni mój, który ju zacz ł nabiera
wody i miał przechył na praw burt .
Nie mieli my niemal pola manewru, kiedy podpłyn ł nast pny wrogi okr t i
jego załoga zacz ła wdziera si na nasz pokład. Moi ludzie byli zm czeni i mnie
te niewiele brakowało. Na szcz cie tamci byli w nie lepszym stanie. Zanim
przybyto im na odsiecz, pokonali my ich i zawładn li pokładem, po raz kolejny
przenosz c bander na lepszy statek. Odnie li my jeszcze jedno zwyci stwo i
zostałem teraz z dobrym statkiem, czterdziestoma lud mi i resztk sił.
W zasi gu wzroku nie było ju nikogo, kto mógłby nam przyj z pomoc .
Ka dy z moich pozostałych okr tów toczył boje z co najmniej jednym statkiem
Caine'a. Musieli my ucieka przed kolejnym napastnikiem. Zyskali my w ten
sposób jakie dwadzie cia minut. Usiłowałem wpłyn do Cienia, ale to ci ki i
powolny proces tak blisko Amberu. O wiele łatwiej jest dosta si w t stron ni
z powrotem, gdy Amber jest samym rodkiem, przyczyn wszechrzeczy.
Gdybym miał jeszcze dziesi minut, mo e by mi si udało. Ale nie miałem.
Kiedy cigaj cy nas podpływali coraz bli ej, zobaczyłem, e z oddali kieruje
si w nasz stron jeszcze inny statek. Oprócz barw Eryka i flagi z białym
jednoro cem dojrzałem równie czamo-zielon bander Caine'a. Chciał osobi cie
85
doko czy dzieła.
Pokonali my załog pierwszego okr tu, lecz nie mieli my nawet czasu
otworzy grodzi, kiedy zjawił si Caine. Stałem na zakrwawionym pokładzie z
garstk m czyzn wokół, gdy Caine z dzioba swego statku wezwał mnie, ebym
si poddał.
- Czy je li to zrobi , darujesz moim ludziom ycie?
- Tak - odparł. - Inaczej sam musiałbym bez potrzeby straci paru
wojowników.
- Słowo ksi cia?
Pomy lał chwil , potem skin ł głow .
- Słowo - powiedział, - Ka załodze zło y bro i przej na mój pokład, kiedy
podpłyn .
Schowałem miecz do pochwy i zwróciłem si do moich ludzi.
- Stoczyli cie wspaniał walk i kocham was za to. Niestety, przegrali my. -
Mówi c to wycierałem r ce starannie w peleryn , eby nie poplami dzieła sztuki
Dworkina, po które zaraz miałem si gn . - Złó cie teraz bro i wiedzcie, e
wasze dzisiejsze czyny na trwałe zapisz si w pami ci. Pewnego dnia oddam
wam sprawiedliwo na dworze w Amberze.
M czy ni, dziewi ciu czerwonoskórych olbrzymów i trzech kudłatych
karzełków, płakali składaj c bro .
- Nie s d cie, e wszystko stracone, je li chodzi o nasze miasto - pocieszyłem
ich. - Przegrali my tylko jedn bitw , ale walka jeszcze trwa. Mój brat Bleys
wła nie toruje sobie drog do Amberu. Caine dotrzyma słowa i daruje wam ycie,
nawet gdy zobaczy, e odszedłem poł czy si z Bleysem. Przykro mi, e nie mog
wzi was ze sob .
Wyj łem Atut Bleysa z talii i trzymałem go nisko, za burt , zasłaniaj c przed
tamtym statkiem. Wła nie kiedy Caine si zbli ył, poczułem ruch pod zimn
powierzchni .
- Kto? - spytał Bleys.
- Corwin. Co u ciebie?
- Wygrali my bitw , ale stracili my wielu ludzi. Odpoczywamy teraz przed
podj ciem marszu. A u ciebie?
- Udało nam si zatopi chyba połow floty Caine'a, ale on zwyci ył. Zaraz
wejdzie na mój pokład. Pomó mi uciec.
Bleys wyci gn ł r k , dotkn łem jej i upadłem mu w ramiona.
- Zaczyna mi to wchodzi w zwyczaj - mrukn łem i dopiero wtedy
spostrzegłem, e i on jest ranny. Głow i lew dło miał owini te banda em.
- Byłem zmuszony złapa goł r k ostrze sztyletu - wyja nił. - Piecze jak
diabli.
Odetchn łem gł boko i poszli my do jego namiotu, gdzie otworzył butelk
wina i pocz stował mnie chlebem, serem i suszonym mi sem. Miał wci spory
zapas papierosów; wzi łem jednego i zapaliłem, podczas gdy lekarz wojskowy
opatrywał mi rany.
Zostało mu jeszcze sto osiemdziesi t tysi cy ołnierzy. Kiedy tego wieczoru
patrzyłem ze wzgórza na rozbite namioty, ujrzałem przed sob niesko czenie
długi szereg obozowisk, w których koczowałem przez te wszystkie stulecia. I
86
naraz poczułem, e łzy mi napływaj do oczu na my l o ludziach, którzy w
przeciwie stwie do władców Amberu yj tylko krótk chwil , zanim obróc si
w proch, a jeszcze tylu z nich ginie na polach bitewnych całego wiata.
Wróciłem do namiotu Bleysa i sko czyli my butelk wina.
87
Rozdział 7
Tej nocy znów rozp tał si gwałtowny sztorm. Nie zel ał nawet, kiedy
srebrzysty wit przebił si zza chmur, lecz towarzyszył nam uparcie przez cały
dzie .
W drówka w deszczu, i to zimnym, nie wpływa dobrze na morale. Zawsze
nienawidziłem błota, po którym byłem zmuszony maszerowa przez całe wieki!
Szukali my drogi w Cieniu, na której nie padałyby deszcze, ale nasze wysiłki
nie przynosiły adnych rezultatów. Maszerowali my do Amberu w ubraniach
klej cych si do ciała, do wtóru piorunów i przy blasku błyskawic.
Nast pnej nocy temperatura opadła i rano powitały nas sztywne od mrozu
chor gwie i biały wiat pod ołowianym, zasnutym nie yc niebem.
Nasi ołnierze, pomijaj c tych małych, kudłatych, nie byli odpowiednio
wyposa eni do takich okoliczno ci, tote kazali my im i jak najszybciej, eby
zapobiec odmro eniom. Czerwone wielkoludy cierpiały. W ich ojczy nie klimat
był bardzo ciepły.
Tego dnia zaatakowały nas tygrys, nied wied polarny oraz wilk. Tygrys,
którego zabił Bleys, mierzył od czubka nosa do ko ca ogona ponad cztery metry
dwadzie cia centymetrów.
Maszerowali my do pó na w noc, a do porannej rosy. Bleys poganiał
ołnierzy, eby czym pr dzej wyj z zimnych Cieni. Atut Amberu ukazywał
ciepł , such jesie , a zbli ali my si ju do prawdziwej Ziemi.
Nast pnego dnia maszerowali my do północy przez topniej cy nieg, nieg z
deszczem, zimny deszcz, ciepły deszcz, a do suchego l du. Wydali my rozkaz,
eby tu rozbi obóz, z potrójnym kordonem stra y. Bior c pod uwag zm czenie
wojska, byli my łatwym łupem. Ale ludzie ju ledwo trzymali si na nogach i nie
uszliby du o dalej.
Atak nast pił kilka godzin pó niej, pod wodz Juliana, czego si
dowiedziałem poniewczasie z opisu tych, co prze yli. Skierował komandosów na
najsłabiej obstawione punkty naszego obozu, na tyłach. Gdybym wiedział, e to
Julian, mógłbym spróbowa go przytrzyma za pomoc jego Atutu, ale
dowiedziałem si tego dopiero po fakcie. Przez nagły napad zimy stracili my
niemal dwa tysi ce ludzi i nie wiadomo, ilu jeszcze w walce z Julianem.
Wojsku zaczynała zagra a demoralizacja, niemniej posłuchali rozkazu
wymarszu. Nast pny dzie był jedn wielk pułapk . Armia naszej wielko ci
miała za mał mo liwo manewru, eby sobie poradzi z podjazdami, które
Julian przeciwko nam wysyłał. Zabili my wprawdzie paru jego ludzi, ale
stosunkowo niewielu, mo e jednego na dziesi ciu naszych.
W południe wkroczyli my w dolin biegn c równolegle do brzegu morza.
Las Arde ski znajdował si na północy, na lewo, a Amber prosto przed nami.
Powietrze było chłodne i przesycone aromatem ziemi i jej płodów. Opadło ju
par li ci. Amber le ał osiemdziesi t mil przed nami, widoczny tylko jako
migotliwy blask nad horyzontem.
Po południu zebrały si chmury, spadł lekki deszcz i z nieba zacz ły wali
pioruny. Potem burza ucichła i wyjrzało sło ce, osuszaj c wiat.
Po jakim czasie poczuli my dym. A po chwili zobaczyli my wokół j zyki
88
płomieni. I wkrótce strzeliły w niebo ruchome ciany ognia, które zbli ały si do
nas z miarowym trzaskiem, nios c ze sob ar i wzniecaj c panik w naszych
szeregach. Rozległy si krzyki, kolumna rozpadła si i rzuciła do ucieczki.
Zacz li my biec.
Obsypał nas deszcz popiołu, a dym robił si coraz g stszy. P dzili my co sil,
ale ogie był szybszy. Płon ce połacie lasu huczały i grzmiały wokół, zalewaj c
nas falami gor ca. Wkrótce płomienie były ju przy nas, drzewa poczerniały,
li cie si spopieliły, mniejsze drzewka zacz ły si chwia . Droga przed nami była
jedn rzek płomieni.
Biegli my jak szaleni, boj c si , e za chwil b dzie jeszcze gorzej. I nie
mylili my si . Teraz ju i wielkie, grube drzewa padały nam pod nogi; musieli my
je przeskakiwa i okr a . Całe szcz cie, e byli my na szerokiej drodze le nej...
ar stał si nie do wytrzymania i oddychali my z najwi kszym trudem. Mijały
nas jelenie, wilki, lisy i zaj ce, ignoruj c nasz obecno i siebie nawzajem w
panicznej ucieczce. Nad dymem unosił si krzyk ptaków, które spadały masowo
na ziemi , nie zwracaj c niczyjej uwagi.
Spalenie tego wiekowego lasu, równie s dziwego jak Las Arde ski, wydawało
mi si niemal wi tokradztwem. Ale Eryk był ksi ciem Amberu i wkrótce miał
zosta królem. Na jego miejscu mo e zrobiłbym to samo...
Miałem osmalone brwi i włosy, a gardło spalone jak komin. Zadawałem sobie
pytanie, ile ofiar b dzie nas ten po ar kosztowa ? Mi dzy nami i Amberem le ało
jeszcze siedemdziesi t mil zalesionej doliny, za nami, do ko ca lasu, zostało
ponad trzydzie ci.
- Bleys! - wykrztusiłem. - Dwie lub trzy mile przed nami jest rozgał zienie!
Prawa odnoga prowadzi do rzeki Oisen, płyn cej do morza. To nasza jedyna
szansa! Cała dolina Garnath stoi w ogniu. Jedyna nadzieja w tym, e dotrzemy do
wody!
Przytakn ł. Biegli my dalej, ale ogie był szybszy. Dotarli my jednak do
rozwidlenia, gasz c płomienie na tl cym si ubraniu, wycieraj c popiół z oczu i
wypluwaj c go z ust, przeczesuj c r kami włosy, kiedy zagnie dziły si w nich
płomyki.
- Jeszcze tylko wier mili - powiedziałem.
Kilkakrotnie spadały na mnie roz arzone gał zie, nie osłoni ta skóra paliła
mnie ywym ogniem, a i te osłoni te cz ci ciała miały si nie lepiej.
Biegli my przez płon c traw wzdłu długiego zbocza i kiedy u podnó a
dojrzeli my wod , jeszcze przyspieszyli my kroku, cho wydawało si to
niemo liwe. Wskoczyli my do rzeki, z ulg zanurzaj c si w chłodn to .
Trzymali my si z Bleysem jak najbli ej siebie, walcz c z pr dem, który
unosił nas kr tym nurtem rzeki Oisen. Spl tane konary drzew nad naszymi
głowami wygl dały jak strop płon cej katedry. Kiedy łamały si i spadały prosto
na nas, musieli my ratowa si błyskawicznym kraulem lub gł bokim nurem pod
powierzchni . Wod wokół pokrywały sycz ce, czarne szcz tki, a wystaj ce z niej
głowy niedobitków naszej armii wygl dały jak pływaj ce orzechy kokosowe.
Rzeka była ciemna i zimna, wkrótce rozbolały nas rany, zacz li my szcz ka
z bami i dygota . Przebyli my dobre par mil, zanim zostawili my z tyłu płon cy
las i dotarli my do płaskiej, bezdrzewnej równiny biegn cej do morza.
89
Pomy lałem, e to idealne miejsce dla Juliana, aby zaczai si na nas z
łucznikami. Podzieliłem si tym z Bleysem, który zgodził si z moj opini , ale
uznał, e niewiele mo emy na to poradzi . Musiałem przyzna mu racj .
Tymczasem drzewa płon ły wokół nas, a my posuwali my si naprzód płyn c i
brodz c.
Wydawało si , e min ły całe godziny, ale w rzeczywisto ci musiało upłyn
znacznie mniej czasu, zanim moje obawy si sprawdziły i spadł na nas pierwszy
grad strzał.
Zanurkowałem i popłyn łem pod wod , a poniewa płyn łem z pr dem, udało
mi si przeby całkiem niezły dystans, zanim znów wynurzyłem si na
powierzchni . W tej samej chwili za wistały mi koło uszu nast pne strzały. Nie
miałem poj cia, jak długi mo e by ten korytarz mierci, ale nie paliłem si do
tego, aby wychodzi na brzeg i sprawdza . Wci gn łem gł boko powietrze i
ponownie dałem nura. Dotkn łem dna i wymacuj c drog mi dzy kamieniami
przesun łem si jak mogłem najdalej, a potem skierowałem si do prawego
brzegu, wypuszczaj c po drodze powietrze. Wychyliłem si na powierzchni ,
wzi łem gł boki oddech i znów si zanurzyłem, nie rozgl daj c si przy tym
zbytnio na boki. Płyn łem, a zacz ło rozsadza mi płuca, wtedy znów wyjrzałem.
Tym razem nie miałem szcz cia i dostałem strzał w lewy biceps. Zdołałem
zanurkowa i złama drzewce, a potem wyci gn łem grot i posuwałem si do
przodu wyrzucaj c nogi abk i pomagaj c sobie ostro nymi ruchami prawej
r ki. Wiedziałem, e kiedy znów si wynurz , zastrzel mnie jak kaczk .
Zmusiłem si wi c do zostania pod wod , a przed oczami zacz ły mi lata
czerwone plamki i pociemniało mi w głowie. Musiałem wytrzyma chyba pełne
trzy minuty. Za to kiedy tym razem wyjrzałem na powierzchni , spotkała mnie
cisza. Ci ko dysz c ruszyłem przez wod do lewego brzegu i chwyciłem si
zwisaj cych wici.
Rozejrzałem si wokół. Stało tu niewiele drzew i ogie dot d nie dotarł. Oba
brzegi były puste, podobnie jak rzeka. Czy bym był jedynym, który ocalał?
Wydawało mi si to niemo liwe, Przecie było nas jeszcze tylu, kiedy
przyst powali my do ostatniego marszu...
Bytem ledwo ywy z wyczerpania i obolały na całym ciele. Czułem si , jakbym
miał spalona skór , lecz woda była tak zimna, e trz słem si i siniałem.
Wiedziałem, e musz szybko wyj z rzeki, je li chc utrzyma si przy yciu.
Uznałem jednak, e sta mnie na jeszcze par podwodnych wycieczek, i
postanowiłem odpłyn troch dalej, zanim opuszcz bezpieczne gł biny.
Jakim cudem zdołałem zanurkowa jeszcze czterokrotnie, nim poczułem, e
za pi tym razem mog ju nie wypłyn . Przywarłem wi c do przybrze nej skały,
złapałem oddech i wygramoliłem si na brzeg. Nie poznawałem tej okolicy, po ar
jednak j omin ł. Na prawo stała g sta k pa krzewów, doczołgałem si do niej,
wpełzłem do rodka, upadłem na twarz i natychmiast zasn łem.
Kiedy si obudziłem, niemal tego po ałowałem. Bolał mnie ka dy centymetr
ciała i byłem ci ko chory. Le ałem tak bez ruchu przez długie godziny, na wpół
przytomny, a wreszcie z najwy szym trudem dowlokłem si do rzeki, eby si
napi wody. Potem wróciłem do krzaków i znów zasn łem.
Byłem nadal cały obolały, gdy wróciła mi przytomno , ale ju troch
90
silniejszy. Poszedłem do rzeki i z powrotem, a potem z pomoc lodowatego Atutu
przekonałem si , e Bleys yje.
- Gdzie jeste ? - spytał, gdy nawi załem kontakt.
- Sam nie wiem - odparłem. - Ciesz si , e w ogóle jeszcze jestem. Chyba
gdzie w pobli u morza. Słysz w oddali fale i rozpoznaj zapach.
- Jeste nad rzek ?
- Tak.
- Na którym brzegu?
- Na lewym, patrz c w stron morza. Północnym.
- Zosta tam i nie ruszaj si z miejsca. Wy l kogo po ciebie. Zbieram nasze
rozrzucone siły. Mam ju ponad dwa tysi ce ołnierzy i z ka d chwil ta liczba
si powi ksza. Julian zostawił nas na razie w spokoju.
- Dobrze - powiedziałem i zostałem w miejscu, uło ywszy si do snu.
Usłyszałem jaki ruch w krzakach i usiadłem zaniepokojony. Rozsun łem
paprocie i wyjrzałem. Były to trzy czerwone wielkoludy.
Poprawiłem rynsztunek, wygładziłem ubranie, przeczesałem r k włosy,
stan łem wyprostowany, cho miałem nieco mi kkie kolana, odetchn łem par
razy gł boko i wyszedłem.
- Jestem tutaj - oznajmiłem.
Dwaj z nich a podskoczyli na d wi k mojego głosu wyjmuj c błyskawicznie
bro , ale szybko si zreflektowali, powitali mnie z szacunkiem i zaprowadzili do
obozu, który był odległy o jakie dwie mile. Przeszedłem ten dystans o własnych
siłach. Bleys powitał mnie słowami:
- Jest nas ju ponad trzy tysi ce. - Pó niej wezwał lekarza wojskowego,
oddaj c mnie ponownie w jego r ce.
Tej nocy - która min ła spokojnie - i nast pnego dnia wróciła reszta naszych
ołnierzy. Było nas teraz jakie pi tysi cy. Z daleka widzieli my Amber.
Nazajutrz rano wyruszyli my. Do południa zrobili my pi tna cie mil.
Maszerowali my wzdłu pla y i nigdzie nie było wida ani ladu Juliana.
Oparzenia bolały mnie coraz mniej. Udo miałem ju wygojone, ale r ka i
rami wci mocno dawały mi si we znaki.
Maszerowali my przed siebie i wkrótce od Amberu dzieliło nas ju tylko
czterdzie ci mil. Pogoda była łaskawa, a las na lewo zamienił si w wymarł ,
czarn pustyni . Ogie zniszczył cał ro linno w dolinie i przynajmniej to jedno
obróciło si teraz na nasz korzy .
Ani Julian, ani nikt inny nie mógł zastawi na nas pułapki - na odległo mili
wszystko wida było jak na dłoni. Przed zachodem sło ca przeszli my dalszych
dziesi mil, a potem rozbili my obóz na pla y.
Nazajutrz uprzytomniłem sobie, e wkrótce ma si odby koronacja Eryka, i
przypomniałem to Bleysowi. Stracili my prawie rachub czasu i teraz
zrozumieli my, e zostało nam ju tylko par dni.
Do południa wiedli my ołnierzy szybkim marszem, a potem stan li my na
odpoczynek. Byli my dwadzie cia pi mil od podnó a Kolviru. O zmroku ta
odległo zmalała do dziesi ciu mil. I szli my dalej. Maszerowali my do północy i
dopiero wtedy rozbili my obóz. Tego dnia poczułem, e wracaj mi siły.
Spróbowałem zrobi mieczem par ci i wyszło to nie najgorzej. Nazajutrz
91
miałem si jeszcze lepiej.
Maszerowali my, a doszli my do stóp Kolviru, gdzie spotkały nas poł czone
siły Juliana i Caine'a, którego flota przedzierzgn ła si teraz w piechot .
Bleys zagrzewał ołnierzy okrzykami do walki; jak Robert E. Lee pod
Chancellorsville, i pobili my ich.
Zostało nam trzy tysi ce ludzi, kiedy sko czyli my rozprawia si z
przeciwnikiem. Julian oczywi cie uciekł. Ale zwyci yli my. Tej nocy było wielkie
wi to. Zwyci yli my.
Niemniej gn biły mnie coraz powa niejsze obawy i podzieliłem si nimi z
Bleysem. Trzy tysi ce ludzi przeciwko Kolvirowi. Ja straciłem flot , a Bleys
dziewi dziesi t osiem procent swojej piechoty. Nie było powodów do uciechy.
I wcale mi si to nie podobało.
Ale nazajutrz zacz li my podej cie. Kamienne schodki mie ciły tylko dwóch
m czyzn id cych rami w rami , a wy ej jeszcze si zw ały, zmuszaj c nas do
wchodzenia w pojedynczym szeregu. Wspi li my si sto metrów, potem dwie cie,
trzysta. Wtem uderzył w nas sztorm od morza i smagani bezlito nie,
przywarli my ciasno do skał. Lecz mimo to stracili my kilkuset ludzi.
Podczas dalszej wspinaczki spadł na nas ulewny deszcz. Droga robiła si coraz
bardziej stroma, coraz bardziej liska. Na mniej wi cej jednej czwartej wysoko ci
Kolviru zderzyli my si ze schodz c z góry zbrojn kolumn . Pierwsze szeregi
zwarły si z nasz stra przedni i dwóch m czyzn padło. Zdobyli my jeszcze
dwa stopnie i padł nast pny trup.
I tak to si toczyło przez przeszło godzin , podczas której zdołali my jednak
wdrapa si na jedn trzeci wysoko ci, mimo przerzedzaj cego si szeregu.
Mieli my szcz cie, e nasi czerwonoskórzy wojownicy byli silniejsi od ludzi
Eryka. Co chwil dawał si słysze szcz k broni, krzyk i znoszono w dół kolejn
ofiar . Czasem był to który z naszych olbrzymów lub poro ni tych futrem
karzełków, ale cz ciej ołnierze w barwach Eryka.
Weszli my do połowy góry, walcz c o ka dy stopie . Wiedzieli my, e na
szczycie czekaj na nas szerokie schody, których te prowadz ce do Rebmy były
zaledwie odbiciem. Zawiod nas one do Wielkiego Łuku, który stanowi
wschodnie wej cie do Amberu.
Nasza stra przednia liczyła teraz mo e pi dziesi t osób. Potem czterdzie ci,
trzydzie ci, dwadzie cia, tuzin...
Byli my ju na dwóch trzecich wysoko ci, stopnie szły zygzakiem w gór po
cianie Kolviru. Wschodnie schody s rzadko u ywane. Stanowi niemal
dekoracj . Pocz tkowo mieli my w planie przeci spalon obecnie dolin ,
okr y gór wspinaj c si zachodnim szlakiem i wej do Amberu od tyłu. Przez
po ar i działania Juliana ten projekt upadł. Nigdy nie zdołaliby my pokona
góry, jednocze nie j okr aj c. Mieli my do wyboru frontalny atak albo nic. Ale
nie zanosiło si na nic.
Trzech dalszych przeciwników padło i zdobyli my cztery stopnie. Z kolei nasz
człowiek id cy na czele spadł w przepa i stracili my jeszcze jednego wojownika.
Od morza wiał ostry i chłodny wiatr, u stóp góry zbierały si ptaki. Sło ce
wyjrzało zza chmur, czyli e Eryk najwyra niej zaniechał sterowania pogod ,
teraz kiedy mierzyli my si z jego siłami.
92
Zdobyli my sze stopni i stracili my nast pnego ołnierza.
Było dziwnie, smutno i dziko...
Bleys stał przede mn i wkrótce miała nadej jego kolej. A potem moja, je li
zginie.
Zostało jeszcze sze ciu ludzi.
Dziesi kroków...
Teraz zostało tylko pi .
Posuwali my si naprzód cal po calu i jak okiem si gn wszystkie stopnie w
dół poznaczone były krwi . Gdzie w tym musi kry si gł boki morał.
Pi ty m czyzna zabił czterech, zanim upadł, i znale li my si na kolejnym
zakr cie. Wspinali my si zakosami coraz wy ej, a nasz obecny przewodnik bił
si z broni w obu r kach. Dobrze, e walczył w wi tej wojnie, bo ka dy jego cios
krył prawdziw arliwo . Zanim zgin ł, wyprawił na tamten wiat trzech
przeciwników.
Nast pny ju nie był tak arliwy lub tak dobrze władaj cy broni . Padł
natychmiast i zostało tylko dwóch.
Bleys wyci gn ł swój długi inkrustowany miecz i jego ostrze zal niło w
powietrzu.
- Zaraz si przekonamy - powiedział - co potrafi zdziała przeciwko ksi ciu.
- Mam nadziej , e jeden ksi
wystarczy - odparłem, a on zachichotał.
Byli my chyba w trzech czwartych drogi, kiedy w ko cu nadeszła jego kolej.
Skoczył do przodu, natychmiast rozprawiaj c si z pierwszym, który mu stan ł
na drodze. Drugiemu błyskawicznie przebił gardło czubkiem miecza i niemal
jednocze nie ci ł głow trzeciemu. Przez chwil walczył z czwartym, nim go
zabił.
Posuwałem si za nim krok w krok, trzymaj c odkryty miecz w dłoni.
Był dobry, nawet lepszy, ni pami tałem. Parł naprzód jak cyklon, a jego
miecz ci ł jak błyskawica, zbieraj c miertelne pokłosie. Cokolwiek by mówi o
Bleysie, tego dnia spisał si jak przystało na człowieka jego rangi.
Zadawałem sobie pytanie, jak długo wytrzyma.
W lewej r ce trzymał sztylet, którym posługiwał si z bezwzgl dn
skuteczno ci , ilekro udało mu si doprowadzi do bezpo redniego zwarcia.
Zostawił go w gardle jedenastej ofiary.
Nie widziałem ko ca kolumny naszych przeciwników. Doszedłem do wniosku,
e musi ci gn si a do samego szczytu. Miałem nadziej , e moja kolej nigdy
nie nadejdzie, i ju niemal w to uwierzyłem.
Obok mnie spadły jeszcze trzy ciała i stan li my na wyst pie skalnym na
zakr cie. Bleys oczy cił wyst p i zacz ł si wspina . Przez pół godziny
obserwowałem, jak wysyłał wrogów na tamten wiat. Za sob słyszałem pełne
podziwu i nabo nego l ku szepty naszych ołnierzy.
Byłem gotów pomy le , e dojdzie a do szczytu.
U ywał wszelkich mo liwych sztuczek. Machał przeciwnikom przed oczami
peleryn , podstawiał nog , wykr cał r ce.
Doszli my do nast pnej półki skalnej. Dostrzegłem krew na jego r kawie, ale
jemu u miech nie schodził z ust, a wojownicy za plecami tych, których zabijał,
mieli poszarzałe strachem twarze. To te ułatwiało mu zadanie. Mo e do ich
93
przestrachu i spowolnionej nerwami reakcji przyczyniał si fakt, e stałem z tyłu
gotów w ka dej chwili wypełni luk . Pami tali przecie , co si działo podczas
naszej bitwy morskiej.
Bleys stał ju na kolejnym nawisie, oczy cił go, skr cił, zacz ł posuwa si w
gór . Nigdy nie przypuszczałem, e dojdzie a tak daleko. Sam chyba nie
umiałbym tego dokona . Był to najbardziej fenomenalny pokaz sztuki
szermierczej i wytrzymało ci, jaki widziałem od czasu, gdy Benedykt bronił
przeł czy nad Lasem Arde skim przed Ksi ycowymi Je d cami z Ghenesh.
Jednak i on najwyra niej powoli tracił siły. Gdybym tylko mógł go zluzowa ,
zast pi cho na chwil ...
Ale to było niemo liwe, szedłem wi c za nim, boj c si , e ka dy cios mo e ju
okaza si ostatnim. Widziałem, e słabnie. Byli my w odległo ci zaledwie
trzydziestu metrów od szczytu.
Nagle poczułem do niego miło . Był moim bratem i stał u mego boku. Chyba
ju nie wierzył, e wygra, a jednak walczył... daj c mi w efekcie szans na tron.
Zabił kolejnych trzech m czyzn, lecz jego miecz poruszał si coraz wolniej. Z
czwartym walczył przez prawie pi minut, nim go pokonał. Byłem pewien, e
nast pny przeciwnik b dzie ostatnim.
Ale si myliłem.
Gdy go dobijał, przeło yłem miecz z prawej r ki do lewej, a praw r k
wyj łem sztylet i rzuciłem nim. A po r koje zagł bił si w gardle nast pnego
przeciwnika. Bleys przeskoczył dwa stopnie i podci ł nogi kolejnemu m czy nie,
zrzucaj c go w przepa . Potem jednym ruchem r ki rozpłatał brzuch jego
nast pcy. Pospieszyłem wypełni luk i stan łem tu za nim w pełnej gotowo ci.
On jednak jeszcze mnie nie potrzebował. W nowym przypływie energii u miercił
nast pnych dwóch. Zawołałem, eby podano mi z tylu sztylet, poczekałem, a
Bleys si odsunie, i rzuciłem nim w m czyzn , z którym walczył. Ten wła nie
robił wypad do przodu i sztylet trafił go nie tyle ostrzem, ile r koje ci , lecz za to
w głow . Jednocze nie Bleys przeszył mu rami i m czyzna padł. Ale zza jego
pleców wyskoczył z impetem nast pny przeciwnik i nadziawszy si na miecz,
run ł jak długi na Bleysa, poci gaj c go za sob w przepa .
Instynktownie, niemal nie zdaj c sobie sprawy z tego, co robi , jednak w tej
jednotysi cznej cz ci sekundy podejmuj c decyzj , któr człowiek u wiadamia
sobie dopiero po fakcie, si gn łem do pasa, wyszarpn łem moj tali Atutów i
rzuciłem j Bleysowi, który zdawał si przez moment wisie w powietrzu - tak
szybko zareagowały moje mi nie i percepcja - krzycz c:
- Łap, głupcze!
Złapał.
Dalej nie miałem czasu patrze , co si dzieje, bo musiałem zaj si
parowaniem i zadawaniem ciosów.
Tak zacz ł si ostatni etap zdobywania Kolviru.
Wystarczy powiedzie , e dokonałem tego i stałem ci ko dysz c na szczycie,
gdy moi ludzie jeden po drugim do mnie dochodzili. Raz jeszcze
skonsolidowali my siły i ruszyli my naprzód. Marsz do Wielkiego Łuku zaj ł
nam godzin . Przeszli my pod nim. Byli my w Amberze.
Nie wiedziałem, gdzie jest Eryk, ale z pewno ci nigdy nie przypuszczał, e
94
dotrzemy a tutaj.
Zastanawiałem si te , gdzie jest Bleys. Czy zdołał wyci gn jaki Atut i
zrobi z niego u ytek, zanim si gn ł dna? Pewno nigdy si nie dowiem.
Przecenili my nasze siły. Przeciwnik był znacznie liczniejszy i jedyne, co nam
teraz pozostawało, to walczy godnie do ko ca. Dlaczego post piłem tak
idiotycznie i oddałem Bleysowi moje karty? Wiedziałem, e nie ma własnych, i
chyba to wywołało we mnie taki odruch, nabyty prawdopodobnie podczas tych
lat sp dzonych na Cieniu-Ziemi. A przecie mógłbym ich u y do ucieczki, gdyby
sprawy przyj ły zły obrót.
Sprawy przyj ły zły obrót.
Bili my si a do zmierzchu i z mojego wojska została niewielka grupka.
Otoczono nas zaraz za granicami Amberu, daleko od pałacu. Walczyli my ju
tylko w obronie ycia i moi ołnierze jeden po drugim gin li. Przewaga wroga
była mia d ca.
Llewella albo Deirdre udzieliłyby mi schronienia. Dlaczego to zrobiłem?
Powaliłem kolejnego przeciwnika i odsun łem to pytanie na dalszy plan.
Sło ce zaszło i ciemno ci zasnuły niebo. Zostało nas tylko par setek, lecz wcale
nie byli my bli ej pałacu.
I wtedy zobaczyłem Eryka wydaj cego rozkazy. Gdybym tylko mógł si z nim
porozumie ! Ale nie mogłem. Najprawdopodobniej poddałbym si , eby
oszcz dzi ycie moich ołnierzy, którzy słu yli mi lepiej, ni na to zasługiwałem.
Lecz nie było komu si podda , nikt do tego nie wzywał. Eryk nie usłyszałby
mnie, nawet gdybym wrzeszczał co sił. Był daleko i dowodził.
Walczyli my wi c i wkrótce została nas tylko setka. Powiem krótko: w ko cu
zabili wszystkich oprócz mnie. Rzucili na mnie sieci i obsypali gradem
przyt pionych strzał. Kiedy padłem, ogłuszyli mnie i skr powali powrozem jak
wieprzka, po czym wszystko odpłyn ło w dal prócz koszmarów, które za nic nie
chciały ust pi .
Przegrali my.
Ockn łem si w lochu gł boko pod Amberem, ałuj c, e dotarłem a tak
daleko. To, e wci yłem, znaczyło, i Eryk ma co do mnie jakie plany.
Wyobraziłem sobie koło tortur i kleszcze, ogie i szczypce. Le c na mokrej
słomie ujrzałem swoj ha b .
Jak długo byłem nieprzytomny? Nie miałem poj cia.
Przetrz sn łem cel w poszukiwaniu czego , co pomogłoby mi popełni
samobójstwo. Niczego takiego nie znalazłem.
Rany paliły mnie ywym ogniem i byłem kra cowo wyczerpany. Poło yłem si
i zapadłem w sen.
Po jakim czasie obudziłem si , lecz nadal nikt si mn nie interesował. Nie
było nikogo, kogo mo na by przekupi , ani nikogo, kto chciałby mnie torturowa .
Nie było tak e nic do jedzenia. Le ałem owin wszy si w peleryn i my lałem o
wszystkim, co si zdarzyło, odk d opu ciłem szpital w Greenwood, nie pozwalaj c
sobie zrobi nast pnego zastrzyku.
Mo e byłoby lepiej, gdybym na to pozwolił?
Poznałem, co to rozpacz.
Lada chwila Eryk miał by ukoronowany. Mo e nawet ju to nast piło. Lecz
95
sen był tak zbawcz rzecz , a ja byłem taki zm czony. Po raz pierwszy od dawna
nie miałem nic do roboty tylko spa i zapomnie o wszystkim. Cela była wilgotna,
ciemna i cuchn ca.
96
Rozdział 8
- Nie wiem, ile razy si budziłem i znów zapadałem w sen. Dwukrotnie
znalazłem na tacy przy drzwiach chleb, mi so i wod . W celi panowały ciemno ci
i przejmuj cy chłód. Czekałem i czekałem bez ko ca.
Wreszcie po mnie przyszli. Drzwi si otwarły wpuszczaj c słabe wiatło.
Zamrugałem oczami i kazano mi wyj . Korytarz a p kał w szwach od
uzbrojonych po z by ludzi, wi c nie miałem co próbowa adnych sztuczek.
Potarłem szczecin na brodzie i poszedłem posłusznie ze stra . Po długim
marszu doszli my do hallu ze spiralnymi schodami, po których zacz li my
wchodzi . Nie zadawałem adnych pyta i nikt nie spieszył z adnymi
wyja nieniami.
Po wej ciu na gór zaprowadzono mnie do pałacu, a w nim do czystego,
ciepłego pomieszczenia, gdzie kazano mi si rozebra . Czekała tam ju na mnie
paruj ca balia wody i słu cy, który mnie wyszorował, ogolił i przystrzygł mi
włosy. Polem dostałem wie y strój w kolorze srebrnym i czarnym. Ubrałem si , a
na plecy zarzucono mi czarn peleryn z zapink w kształcie srebrnej ró y.
- Gotowe - powiedział dowódca stra y. - Idziemy.
Ruszyłem za nim, a za mn stra . Zaprowadzono mnie na tyły pałacu, gdzie
kowal zakuł mi r ce i nogi w kajdany z ła cuchem tak grubym, abym nie mógł go
rozerwa . Gdybym si opierał, z pewno ci pobiliby mnie do nieprzytomno ci i
rezultat byłby taki sam. Nie miałem ochoty ponownie zosta tak pobity, wi c si
poddałem.
Nast pnie kilku stra ników podniosło mój ła cuch i poprowadzono mnie z
powrotem do komnat pałacowych. Nie miałem nawet ochoty patrze na
otaczaj cy mnie przepych. Byłem wi niem i wkrótce czekała mnie mier lub
koło tortur. I absolutnie nic nie mogłem na to poradzi . Rzut oka przez okno
powiedział mi, e jest wczesny wieczór. Przechodz c przez komnaty, w których
bawili my si jako dzieci, uznałem, e nie czas teraz i miejsce na nostalgi .
Poprowadzono mnie długim korytarzem do sali jadalnej, w której za stołami
siedziało mnóstwo ludzi, wielu mi znajomych. Najwytworniejsze suknie i stroje
mieniły si wszelkimi odcieniami t czy na przybyłych wielmo ach, z o wietlonego
pochodniami rogu pokoju rozbrzmiewała muzyka, a stoły były ju suto
zastawione, cho nikt jeszcze nie jadł.
Zobaczyłem znajome twarze, jak twarz Flory, i sporo nieznajomych. Był tu
te minstrel, lord Rein, którego niegdy sam pasowałem na rycerza i którego nie
widziałem przez całe stulecia. Odwrócił wzrok, kiedy nasze oczy si spotkały.
Podprowadzono mnie do kra ca ogromnego głównego stołu i tam usadzono.
Stra nicy stan li za mn . Przymocowali ko ce moich ła cuchów do elaznych
kółek wie o osadzonych w podłodze. Krzesło u szczytu stołu było jeszcze puste.
Nie znałem kobiety siedz cej po mojej prawej r ce, ale m czyzn po lewej
był Julian. Zignorowałem go i spojrzałem na swoj s siadk , drobn blondynk .
- Dobry wieczór - powiedziałem. - Chyba si jeszcze nie znamy. Nazywam si
Corwin.
Spojrzała w popłochu na m czyzn po prawej, pot nego, piegowatego
rudzielca, szukaj c u niego pomocy, lecz on wdał si naraz w wielce o ywion
97
konwersacj ze swoj drug s siadk .
- Mo e pani ze mn porozmawia , przysi gam - ci gn łem. - To nie jest
zara liwe.
U miechn ła si niepewnie i rzekła:
- Nazywam si Carmel. Jak si pan ma, lordzie Corwinie?
- Pi kne imi - odparłem. - Mam si wietnie. Co taka miła dziewczyna jak
pani robi w takim miejscu? Wypiła szybko łyk wody.
- Corwin - powiedział Julian gło niej, ni to było konieczne - ta pani uwa a
twoje zachowanie za obra liwe i bezczelne.
- Ile opinii zd yła ju z tob wymieni tego wieczoru? - spytałem uprzejmie,
a on si nawet nie zaczerwienił. Zbielał.
- Do ju tego!
Wstałem na te słowa i zagrzechotałem ła cuchami. Prócz efektu, jaki to
wywołało, miałem mo no przekona si , ile zostawiono mi luzu. Oczywi cie, za
mało. Eryk był ostro ny.
- Podejd bli ej i szepnij mi do ucha swoje zastrze enia - powiedziałem. Nie
posłuchał.
- Posadzono mnie do stołu jako ostatniego, wiedziałem wi c, e moment
kulminacyjny ju si zbli a. I nie myliłem si ,
Sze ciu tr baczy dało pi ciokrotny krótki sygnał i Eryk wkroczył do sali.
Wszyscy si podnie li. Oprócz mnie.
Stra nicy poderwali mnie ła cuchami na nogi i tak przytrzymali. Eryk
u miechn ł si i zszedł ze schodów po mojej prawej r ce. Ledwo widziałem jego
barwy pod gronostajowym futrem, które miał na sobie. Podszedł do szczytu stołu
i stan ł za krzesłem, a za nim jego kamerdyner. Inni słu cy zacz li obchodzi
stoły, rozlewaj c wino. Kiedy sko czyli, Eryk wzniósł toast:
- yjcie szcz liwie w Amberze, który jest wieczny!
Wszyscy podnie li kieliszki. Oprócz mnie.
- Wypij! - rozkazał Julian.
- Udław si !
Spojrzał na mnie z w ciekło ci , lecz w tym momencie pochyliłem si i szybko
wzi łem kieliszek. Mi dzy mn a Erykiem, który nie spuszczał ze mnie oczu,
siedziało kilkaset osób, a mój głos zabrzmiał dono nie;
- Za Eryka, który siedzi na szarym ko cu stołu!
Nikt si nie poruszył, tylko Julian wylał swoje wino na podłog i po chwili
wszyscy poszli za jego przykładem, lecz ja zdołałem wzi spory łyk, zanim
wytr cono mi kieliszek z r ki.
Eryk usiadł, go cie poszli jego ladem, a i mnie pozwolono opa na krzesło.
Zacz ła si uczta, a poniewa byłem głodny, jadłem z równym apetytem jak
wszyscy, a mo e i wi kszym. Muzyka grała nieprzerwanie i biesiada trwała
przeszło dwie godziny. Nikt si ju do mnie nie odezwał, a i ja nie powiedziałem
wi cej ani słowa. Ale wszyscy czuli moj obecno i nasz stół był cichszy ni inne.
Caine siedział wy ej stołu, po prawej r ce Eryka, z czego wnioskowałem, e
Julian jest w niełasce. Nie było ani Randoma, ani Deirdre. Dojrzałem jeszcze
wielu znajomych, których niegdy zaliczałem do przyjaciół, lecz nikt nie wa ył si
spojrze mi w oczy. Zrozumiałem, e pasowanie Eryka na króla Amberu to czcza
98
formalno . Która zreszt niebawem stała si faktem.
Po uczcie nie było adnych mów. Po prostu Eryk wstał, znów zagrzmiały
tr bki i wszyscy przeszli w procesji do sali tronowej Amberu.
Wiedziałem, co teraz nast pi.
Eryk stan ł przed tronem i wszyscy zgi li si w niskim ukłonie. Oprócz mnie,
oczywi cie. Niemniej, tak czy owak, rzucono mnie na kolana.
Dzisiaj był dzie koronacji.
Zapadła cisza. Potem Caine wniósł poduszk , na której spoczywała korona
Amberu. Ukl kł i zastygł w tej pozie, ofiarowuj c j Erykowi.
Szarpni to mnie na nogi i powleczono w stron tronu. Zrozumiałem, czego
ode mnie chc , uzmysłowiłem to sobie w ułamku sekundy i stawiłem opór. Ale
zostałem pobity i rzucony na kolana przed stopniami tronu.
Muzyka zabrzmiała nieco gło niej - grano "Zielony zar kawek" - i Julian
stoj cy za mn powiedział:
- Oto zbli a si moment koronacji nowego króla Amberu! - A do mnie
szeptem: - We koron i podaj j Erykowi. On sam si ukoronuje.
Spojrzałem na koron Amberu le c na purpurowej poduszce, trzymanej
przez Caine'a. Była srebrna i miała siedem pałek, ka d zwie czon klejnotem.
Cała była wysadzana szmaragdami i miała po dwa ogromne rubiny na ka dej
skroni. Nie poruszyłem si , my l c o czasach, kiedy widziałem pod ni twarz
mojego ojca.
- Nie - powiedziałem krótko i poczułem uderzenie w lewy policzek.
- We j i podaj Erykowi - powtórzył.
Zamachn łem si na niego, lecz ła cuchy, na których mnie trzymano, były
mocno ci gni te. Uderzył mnie ponownie. Spojrzałem na wysokie, ostre szpice
korony.
- Dobrze - powiedziałem w ko cu i si gn łem po ni .
Przez chwil trzymałem j w obu r kach, a potem błyskawicznie wło yłem j
sobie na głow , mówi c:
- Ja, Corwin, koronuj si królem Amberu!
Zdj to mi j natychmiast i poło ono z powrotem na poduszce. Na moje plecy
spadły razy, przez sal przebiegł szmer.
- Spróbujmy jeszcze raz - powiedział Julian. - We j i podaj Erykowi.
Znów cios.
- W porz dku - zgodziłem si czuj c, e moja koszula wilgotnieje.
Tym razem rzuciłem Erykowi koron prosto w twarz, maj c nadziej , e
wykol mu oko. Chwycił j praw r k i u miechn ł si do mnie patrz c, jak
mnie bij .
- Dzi kuj ci - powiedział. - Ale teraz słuchajcie mnie wszyscy obecni i ci,
którzy pozostaj w Cieniu. W dzisiejszym dniu przejmuj tron i koron Amberu i
bior do r ki berło królewskie. Wygrałem tron w uczciwej walce i słusznie mi si
on z krwi nale y.
- Kłamca! - krzykn łem i czyja r ka zasłoniła mi usta.
- Koronuj si Erykiem Pierwszym, królem Amberu.
- Niech yje król! - zakrzykn li po trzykro zebrani.
Wtedy Eryk nachylił si i powiedział do mnie zni onym głosem:
99
- Twoje oczy wła nie ujrzały widok, który ci b dzie musiał na długo
wystarczy ... Stra ! Zaprowadzi go do miejsca ka ni i wypali oczy! Niech
dzisiejsza uroczysto na zawsze pozostanie mu w pami ci jako ostatnia rzecz,
któr widział. Pó niej wrzu cie go do najgł bszej ciemnicy pod Amberem i niech
jego imi zostanie zapomniane.
Splun łem i spadł na mnie grad razów.
Opierałem si zaciekle przez cał drog , lecz wywleczono mnie z sali.
Wszystkie oczy odwracały si ode mnie, kiedy wychodziłem, i ostatnie, co
pami tam, to u miechni ty Eryk na tronie rozdzielaj cy swe łaski mi dzy
wielmo ów Amberu.
Jego rozkaz wykonano i na szcz cie podczas ka ni straciłem przytomno .
Nie mam poj cia, jak długo le ałem bez ycia, zanim ockn łem si w
absolutnej ciemno ci, z potwornym bólem rozsadzaj cym mi czaszk . Mo e to
wtedy rzuciłem kl tw , a mo e zrobiłem to, gdy w arło si we mnie rozpalone do
biało ci elazo. Nie pami tam dokładnie, wiedziałem jednak, e Eryk nigdy nie
zazna spokoju na tronie, gdy kl twa ksi cia Amberu, rzucona w momencie
niepohamowanej furii, zawsze si spełnia.
Szarpałem w rozpaczy słom w tej najczarniejszej z cel, lecz nie wylałem ani
jednej łzy. I to było najstraszniejsze. Po jakim czasie - tylko wy, bogowie, i ja
wiemy, jak długim - znów zasn łem.
- Kiedy si obudziłem, głowa nadal p kała mi z bólu. Podniosłem si na nogi i
zmierzyłem wielko celi. Miała cztery kroki szeroko ci i pi długo ci. Dziura w
podłodze pełniła rol ust pu, a w rogu le ał wypchany słom materac. U dołu
drzwi była szczelina, a za ni taca ze st chłym chlebem i butelk wody. Posiliłem
si , ale nie przyniosło mi to ulgi. Ból pulsował mi w skroniach i daleko mi było do
spokoju ducha.
Starałem si jak najwi cej spa . Nikt do mnie ani razu nie przyszedł.
Budziłem si , przemierzałem cel , wymacywałem tac pod drzwiami i jadłem, co
mi dawano.
Potem znów szedłem spa .
Po siedmiu spaniach przeszedł mi ból w oczodołach. Nienawidziłem mojego
brata, który był królem Amberu. Wolałbym, eby mnie zabił.
Ciekaw byłem reakcji ogółu, ale pozostawało to dla mnie tajemnic .
Wiedziałem jednak, e gdy mrok obejmie sam Amber, Eryk po ałuje swojego
czynu. To jedno wiedziałem na pewno i z tego czerpałem pociech .
Tak zacz ły si moje dni w ciemno ci, których nie miałem jak odmierzy .
Nawet gdybym miał oczy, nie odró niłbym dnia od nocy w tym lochu.
Czas płyn ł sobie obok, ignoruj c mnie. Czasem oblewał mnie zimny pot i
dr ałem jak w gor czce na my l o tym. Jak długo ju tu jestem? Par miesi cy?
Mo e tylko par godzin? Tygodni? Czy lat?
Przestałem si nad tym zastanawia . Spałem, spacerowałem (wiedziałem z
najwi ksz dokładno ci , gdzie postawi stop i kiedy zawróci ), rozmy lałem o
wszystkim, czego dokonałem i czego nie dokonałem. Czasem siadałem ze
skrzy owanymi nogami, oddychałem wolno i gł boko, usuwałem z głowy my li i
starałem si wytrwa w takim stanie jak najdłu ej. To pomagało - o niczym nie
my le .
100
Eryk był sprytny. Mimo e posiadałem w sobie moc, teraz była ona
bezu yteczna. Niewidomy nie mo e w drowa przez Cienie.
Broda urosła mi a do pasa, włosy miałem długie i zmierzwione. Pocz tkowo
stale byłem głodny, ale potem straciłem apetyt. Czasem kr ciło mi si w głowie,
gdy zbyt raptownie wstałem. Miałem koszmary, podczas których niło mi si , e
widz , i tym gorsze było przebudzenie.
Jednak e po pewnym czasie wypadki, które mnie tu doprowadziły, wydały mi
si czym odległym i nierealnym. Miałem wra enie, e przydarzyły si komu
innemu. I było to w pewnym sensie prawd .
Straciłem sporo na wadze. Wyobra ałem sobie, jak wygl dam, blady i
wychudły. Nie mogłem nawet płaka , cho par razy próbowałem. Co było nie w
porz dku z moimi kanalikami łzowymi. To straszne, eby doprowadzi człowieka
do takiego stanu.
Pewnego dnia usłyszałem lekkie drapanie w drzwi. Zignorowałem to.
Powtórzyło si , lecz znów nie zareagowałem. Wtedy dobiegło mnie moje imi ,
wypowiedziane pytaj cym szeptem. Przeszedłem przez cel .
- Tak? - spytałem.
- To ja, Rein. Jak si czujesz? Roze miałem si na to.
- Wspaniale, po prostu wspaniale! Noc w noc pij szampana i ta cz z
dziewcz tami. Powiniene sam kiedy spróbowa .
- Bardzo mi przykro, e nie mog nic dla ciebie zrobi - powiedział i wyczułem
w jego głosie ból.
- Wiem - odparłem.
- Pomógłbym ci, gdybym tylko mógł.
- Wiem.
- Przyniosłem ci co . Masz.
Klapka u dołu drzwi zaskrzypiała parokrotnie przy podnoszeniu.
- Co to jest? - spytałem.
- Czyste ubranie, trzy bochenki wie ego chleba, ser, mi so, dwie butelki
wina, karton papierosów i mnóstwo zapałek.
cisn ło mnie w gardle.
- Dzi kuj , Rein. Jeste porz dnym człowiekiem. Jak ci si udało to
przeprowadzi ?
- Znam stra nika, który ma dzisiaj słu b . On nic nie powie. Za du o jest mi
winien.
- Oby nie zechciał zlikwidowa swoich długów za pomoc szanta u -
powiedziałem. - Nie przychod wi cej, cho nie musz ci mówi , jak bardzo ci
jestem wdzi czny. Oczywi cie zniszcz wszelkie lady.
- ałuj , e tak si to sko czyło, Corwinie.
- Ja te . Dzi kuj , e o mnie nie zapomniał, pomimo rozkazu.
- Przyszło mi to bez trudu.
- Jak długo tu jestem?
- Cztery miesi ce i dziesi dni.
- Co nowego w Amberze?
- Eryk rz dzi. To wszystko.
- Gdzie jest Julian?
101
- Z powrotem w Lesie Arde skim ze swoj stra .
- Dlaczego?
- Jakie dziwne rzeczy zacz ty ostatnio przenika z Cieni.
- Rozumiem. Co z Caine'em?
- Jest nadal w Amberze i hula, ile wlezie. Przewa nie pije i zabawia si z
dziewcz tami.
- A Gerard?
- Jest admirałem całej floty.
Odetchn łem z ulg . Bałem si , e przyjdzie mu zapłaci za wycofanie si na
południe podczas naszej bitwy morskiej.
- A co z Randomem?
- Jest za kratkami.
- Co? Schwytali go?
- Tak. Przeszedł Wzorzec w Rebmie i zjawił si tutaj z kusz . Zranił Eryka,
zanim go uj to.
- Naprawd ? Dlaczego nie został zabity?
- Podobno o enił si w Rebmie z dam dworu. Eryk nie chce w tej chwili
adnych zadra nie z Rebm . Moire jest władczyni pi knego królestwa i mówi
si , e Eryk chce prosi j o r k . To wszystko plotki, oczywi cie - Ale
interesuj ce.
- Tak - powiedziałem.
- Lubiła ci , prawda?
- Poniek d. Sk d wiesz?
- Byłem obecny, kiedy s dzono Randoma. Rozmawiałem z nim przez chwil .
Lady Vialle, jego ona, prosiła, eby pozwolono jej zamieszka z nim w celi. Eryk
nie wie jeszcze, co odpowiedzie .
Pomy lałem o niewidomej dziewczynie, której nigdy nie widziałem, i
zadumałem si .
- Kiedy si to wszystko zdarzyło? - spytałem.
- Hm... Przeszło miesi c temu. Wtedy wła nie pojawił si Random. A w
tydzie pó niej Vialle wyst piła ze swoj pro b .
- Musi by dziwn kobiet , je li naprawd pokochała Randoma.
- To samo pomy lałem. Nie mog sobie wyobrazi bardziej niezwykłej pary.
- Je li b dziesz miał okazj go zobaczy , przeka mu moje pozdrowienia i
wyrazy współczucia.
- Dobrze.
- Jak si maj moje siostry?
- Deirdre i Llewella s nadal w Rebmie. Lady Florimel cieszy si łaskami
Eryka i zajmuje wysok pozycj na dworze. Nie wiem nic o Fionie.
- Czy s jakie wie ci o Bleysie? Jestem pewien, e zgin ł.
- Musiał zgin - powiedział Rein. - Ale jego ciała nie odnaleziono.
- Co z Benedyktem?
- Jak kamie w wod .
- A z Brandem?
- adnego kontaktu.
- To by chyba było całe drzewo rodzinne. Napisałe jakie nowe ballady?
102
- Nie - odparł. - Wci pracuj nad "Obl eniem Amberu", lecz w najlepszym
razie b dzie to mo na piewa jedynie pok tnie.
Wyci gn łem r k przez szczelin u dołu drzwi.
- Chciałbym u cisn ci prawic - powiedziałem i poczułem, e jego dło
dotyka mojej. - Post piłe bardzo szlachetnie, e do mnie przyszedłe , ale nie rób
tego wi cej. Byłoby głupot nara a si na gniew Eryka. Chwycił mnie za r k ,
wymamrotał co i poszedł.
Wymacałem jego pakunek z darami i zabrałem si przede wszystkim do
mi sa, które najłatwiej si psuje. Zjadłem do niego mnóstwo chleba i
u wiadomiłem sobie, e niemal zapomniałem ju , jak smakuje dobre jedzenie.
Pó niej ogarn ła mnie senno i poło yłem si . Chyba nie spałem zbyt długo, a
kiedy si obudziłem, otworzyłem jedn z butelek wina.
Przy moim wycie czeniu niewiele trzeba było, abym poczuł si na rauszu.
Zapaliłem papierosa, usiadłem na materacu, oparłem si o cian i oddałem si
wspomnieniom.
Przypomniałem sobie Reina jako dziecko. Ja byłem ju dorosły, a on był
kandydatem na królewskiego błazna. Chudy, m dry dzieciak, z którego wszyscy
si naigrawali. Ł cznie ze mn . Komponowałem ju wtedy muzyk i pisałem
ballady, on natomiast zdobył sk d lutni i nauczył si na niej gra . Wkrótce
piewali my razem unisono i na dwa głosy; bardzo szybko go polubiłem i
zacz łem uczy sztuki wojennej. Niezbyt dobrze mu to szło, ale czułem si winny
za to, jak go traktowałem przedtem, tote nie szcz dziłem mu łask, nawet na
wyrost, i w ko cu nauczyłem go całkiem zno nie włada szabl . Nigdy tego nie
ałowałem, i on zapewne te nie. Wkrótce został minstrelem na dworze w
Amberze. Przez cały ten czas nazywałem go swoim paziem, i kiedy ogłoszono
wojn przeciwko ciemnym siłom przybyłym z Cienia, zwanym Weirmonkenami,
uczyniłem go swoim giermkiem i pojechali my razem na wojn . Pasowałem go na
rycerza na polu bitewnym pod Jones Falls i w pełni na to zasłu ył. Pó niej
przerósł mnie w materii układania pie ni. Był prawdziwie złotoustym
piewakiem, a nosił si w barwach szkarłatu. Kochałem go jako jednego z moich
nielicznych przyjaciół w Amberze. Nie przypuszczałem jednak, e o mieli si
zaryzykowa przemycenie mi ywno ci. Nikt by si nie o mielił. Zapaliłem
drugiego papierosa i poci gn łem nast pny łyk na jego cze i za jego zdrowie.
Był dobrym człowiekiem. Ciekawe, jak długo uda mu si zachowa skór .
Wyrzuciłem niedopałki do dziury, podobnie jak pó niej pust butelk . Nie
chciałem, aby w razie nagłej inspekcji cokolwiek zdradzało, e kto "umilał mi
ycie". Pochłon łem wszystko, co mi przyniósł, i po raz pierwszy od momentu
uwi zienia najadłem si a do przesytu. Drug butelk wina zachowałem na
pó niej, aby si upi i zapomnie .
A gdy i to miałem ju za sob , znów naszła mnie fala gorzkich rozwa a .
Jedyn nadziej czerpałem z przekonania, e Eryk nie zna do ko ca granic
naszych mo liwo ci. Był królem Amberu, to prawda, ale nie zgł bił jeszcze
wszystkich tajemnic. Nie wiedział tego wszystkiego, co ojciec. Istniała szansa,
jedna na milion, e co mo e obróci si na moj korzy . Tylko tyle miałem na
pociech , eby nie zwariowa z rozpaczy.
Ale całkiem mo liwe, e na jaki czas postradałem zmysły - nie wiem. S dni,
103
których w aden sposób nie potrafi sobie odtworzy , teraz kiedy stoj tutaj na
kraw dzi Chaosu. Bóg jeden wie, co si za nimi kryło, a ja z pewno ci nie
wybior si do psychoanalityka, eby to roztrz sa . Zreszt i tak aden lekarz nie
dałby sobie rady z nikim z mojej rodziny.
Sp dzałem czas le c lub chodz c w parali uj cej ciemno ci. Stałem si
bardziej wyczulony na d wi ki. Słyszałem harce szczurów w słomie, dalekie j ki
innych wi niów, echo kroków stra nika, gdy zbli ał si z tac .
Nauczyłem si rozpoznawa po odgłosach odległo i kierunek.
Zapewne stałem si te bardziej wra liwy na zapachy, lecz starałem si nie
zwraca na to uwagi. Oprócz oczywistego mdl cego smrodu, przez dłu szy czas
mógłbym przysi c, e czuj odór rozkładaj cego si ciała.
Zastanawiałem si , jak długo by trwało, zanim by spostrze ono, e nie yj ?
Ile kromek chleba i misek z pomyjami musiałoby si zgromadzi pod drzwiami,
eby stra nik postanowił sprawdzi , co si stało?
Odpowied na to pytanie mogła by bardzo wa na.
Odór mierci utrzymywał si w powietrzu do długo. Próbuj c my le w
kategoriach czasu, uznałem, e trwało to przeszło tydzie .
Chocia wydzielałem sobie papierosy bardzo ostro nie, walcz c z gwałtown
ch ci i łatw do spełnienia pokus , nadszedł w ko cu dzie , kiedy wzi łem do
r ki ostatni paczk .
Otworzyłem j i zapaliłem. Miałem karton salemów, a wi c wypaliłem
jedena cie paczek. Czyli dwie cie dwadzie cia papierosów. Obliczyłem kiedy , e
pal jednego papierosa przez siedem minut. To znaczy, e samo palenie zaj ło mi
tysi c pi set czterdzie ci minut, czyli dwadzie cia pi godzin i czterdzie ci
minut. Byłem pewien, e mi dzy jednym papierosem a drugim upływała co
najmniej godzina, a raczej nawet półtorej. Powiedzmy półtorej godziny. Spałem
jakie sze do o miu godzin na dob , czyli zostawało szesna cie do osiemnastu
godzin czuwania. Paliłem wi c dziesi do dwunastu papierosów dziennie. Czyli
to by znaczyło, e od wizyty Reina upłyn ły jakie trzy tygodnie. Powiedział mi,
e siedz tu cztery miesi ce i dziesi dni, wobec tego do chwili obecnej od dnia
koronacji musiało min około pi ciu miesi cy.
Hołubiłem moj ostatni paczk papierosów, rozkoszuj c si ka dym z nich
jak przygod miłosn , a kiedy si sko czyły, ogarn ła mnie depresja. Czas płyn ł
i płyn ł. My lałem o Eryku. Jak sobie radził jako władca? Jakie mógł mie
problemy? Jakie miał plany? Dlaczego nie kazał mnie torturowa ? Czy to
mo liwe, by zapomniano o mnie w Amberze, nawet je li tak nakazywał dekret
królewski? Uznałem, e niemo liwe.
A co z moimi bra mi? Dlaczego aden z nich si ze mn nie skontaktował? Nic
łatwiejszego, jak wyci gn mój Atut i złama rozkaz Eryka. Ale nikt tego nie
zrobił.
Długo my lałem o Moire, ostatniej kobiecie, któr kochałem. Co robiła? Czy
mnie wspominała? Pewno nie. Mo e była ju kochank Eryka albo jego on .
Czy kiedykolwiek mówiła z nim o mnie? Znów uznałem, e pewno nie.
Co porabiały moje siostry? Do diabła z nimi, wszystkie takie same.
Straciłem ju kiedy wzrok, gdy o lepił mnie odrzut płomienia przy odpalaniu
armaty w osiemnastym wieku na Cieniu-Ziemi. Ale trwało to tylko około
104
miesi ca, potem wzrok odzyskałem. Jednak e Eryk wydaj c rozkaz wybrał
radykalny rodek. Nadal budziłem si z krzykiem i dygotałem zlany zimnym
potem, gdy wracał mi w pami ci obraz rozpalonych do biało ci pr tów - i ich
dotyk!
J czałem bezgło nie i chodziłem od ciany do ciany.
Nic absolutnie nie mogłem zrobi i to było najgorsze ze wszystkiego. Byłem
bezradny jak niemowl . Oddałbym dusz za to, eby odzyska wzrok i da upust
dławi cej mnie nienawi ci. eby cho na godzin móc z mieczem w dłoni stan
jeszcze przeciwko bratu.
Poło yłem si na materacu i zasn łem. Kiedy si obudziłem, zjadłem swoj
porcj i znów zacz łem kr y po celi. U r k i nóg miałem szpony zamiast
paznokci, broda si gała mi za pas, a włosy bez przerwy spadały na oczy. Byłem
brudny i wszystko mnie sw działo. Zastanawiałem si , czy mam wszy.
Na my l, e mo na doprowadzi ksi cia Amberu do takiego stanu, trz słem
si z bezsilnej furii, płyn cej gdzie z samego rodka jestestwa. Wychowałem si
w przekoamiu, e jeste my niezwyci eni, nieskazitelni, opanowani i twardzi
niczym diamenty, jak nasze portrety na Atutach. Najwyra niej tak nie było.
Ale przynajmniej byłem na tyle podobny do innych ludzi, eby szuka
ratunku. Grałem sam ze sob w rozmaite gry, opowiadałem sobie historyjki,
wspominałem ró ne przyjemne chwile - a było ich wiele. Przywoływałem w
my lach uroki przyrody: wiatr, deszcz, ciepłe lato, rze kie podmuchy wiosny. Na
Cieniu-Ziemi miałem mały samolot i bardzo lubiłem nim lata . Teraz
odtwarzałem w pami ci rozja nione sło cem panoramy, zminiaturyzowane
miasta, ogromne bł kitne przestrzenie nieba, stada chmurek (gdzie one teraz s ?)
i wielkie połacie oceanu pod skrzydłami. Przypominałem sobie kobiety, które
kochałem, przyj cia, potyczki zbrojne.
A kiedy ju nie mogłem si powstrzyma , my lałem o Amberze.
Pewnego dnia, przy podobnej okazji, moje kanaliki łzowe znów zacz ły
funkcjonowa . Zapłakałem.
Po niesko czenie długim czasie, wypełnionym ciemno ci i snem, usłyszałem
kroki, które zatrzymały si przed drzwiami mojej celi, i zgrzytn ł klucz w zamku.
Było to tak długo po wizycie Reina, e zapomniałem ju , jak smakuje wino i
papierosy. Nie potrafiłem okre li , ile czasu min ło, ale byłem pewny, e upłyn ło
go du o.
Na korytarzu stali dwaj m czy ni. Poznałem to po krokach, jeszcze zanim
usłyszałem ich głosy. Jeden z głosów był mi znajomy. Drzwi si otworzyły i Julian
zawołał mnie po imieniu. Nie odpowiedziałem, powtórzył wi c:
- Corwin? Chod tutaj. Poniewa nie miałem wielkiej mo liwo ci wyboru,
wstałem i wyszedłem. Zatrzymałem si przed nim.
- Czego chcesz? - spytałem
- Chod ze mn . - I wzi ł mnie za rami .
Poszli my korytarzem; on nic nie mówił, a ja pr dzej bym sobie j zyk odgryzł,
ni zadał mu jakie pytanie. Poznałem po odgłosach, e wchodzimy do hallu.
Pó niej powiódł mnie schodami w gór , a nast pnie do pałacu.
Tam zaprowadzono mnie do jakiego pomieszczenia i usadzono na krze le.
Golibroda przyst pił do cinania mi włosów i brody. Nie poznałem go po głosie,
105
kiedy spytał, czy chc mie brod równo przyci t czy zgolon .
- Zgól - zaordynowałem, po czym zostałem oddany w r ce manikiurzystki,
która zaj ła si wszystkimi moimi dwudziestoma paznokciami.
Zostałem wyk pany i ubrany w czysty strój, który na mnie wisiał. Zostałem
tak e odwszawiony, ale o tym nie mówmy.
Teraz zaprowadzono mnie do innego czarnego pomieszczenia wypełnionego
muzyk , zapachem smakowitych potraw, miechem i gwarem głosów.
Domy liłem si , e to sala jadalna.
Gwar nieco ucichł, kiedy Julian wprowadził mnie i usadowił na krze le.
Siedziałem tam, a rozległy si d wi ki tr bki i zmuszono mnie, ebym wstał.
Usłyszałem toast:
- Niech yje Eryk Pierwszy, król Amberu! Niech yje król!
Nie spełniłem toastu, ale nikt nic zwrócił na to uwagi. Wniósł go Caine, to jego
głos dobiegał ze szczytu stołu. Nie ałowałem sobie jedzenia, jako e był to
najlepszy posiłek, jaki dostałem od koronacji. Z dobiegaj cych mnie rozmów
zrozumiałem, e obchodzimy wła nie rocznic tego wydarzenia, co znaczyło, e
sp dziłem cały rok w ciemnicy.
Nikt si do mnie nie odezwał i ja nie próbowałem zagadywa do nikogo.
Byłem tu obecny jedynie w charakterze ducha. Po to, aby mnie upokorzy i
unaoczni moim braciom cen , jak trzeba zapłaci za sprzeniewierzenie si
władcy. Poza dzisiejszym wieczorem za zostałem skazany na zapomnienie.
Trwało to do pó nej nocy. Kto hojnie dolewał mi wina, a to ju było co .
Przez reszt nocy siedziałem gdzie w k cie i słuchałem muzyki przygrywaj cej
do ta ca. Nad ranem, pijanego do nieprzytomno ci, zawleczono mnie z powrotem
do celi. I ju było po wszystkim, został mi na pociech czysty strój. ałowałem
jedynie, e nie upiłem si dostatecznie, aby zanieczy ci podłog albo czyje
od wi tne szaty.
Tak sko czył si mój pierwszy rok w ciemnicy.
106
Rozdział 9
Nie chc si powtarza , wi c powiem krótko, e drugi rok był bardzo podobny
do pierwszego, z tym samym finałem. Podobnie jak trzeci. Podczas drugiego roku
Rein przyszedł do mnie dwukrotnie, przynosz c rozmaite dobra i plotki. W obu
przypadkach zabroniłem mu pokazywa si wi cej. Trzeciego roku przyszedł
sze razy, co drugi miesi c - za ka dym razem zabraniałem mu tego na nowo,
cho z niekłaman przyjemno ci jadłem przyniesion ywno i słuchałem jego
nowin.
le si działo w Amberze. Jakie nieczyste siły przybywały z Cieni szerz c
zniszczenie. Rozprawiano si z nimi, oczywi cie. Eryk zachodził w głow , sk d si
brały. Nie wspomniałem nic o mojej kl twie, lecz pó niej w samotno ci czerpałem
rado z jej spełnienia.
Random był nadal wi niem, jak i ja. Jego ona rzeczywi cie si z nim
poł czyła. Pozycja reszty mojego rodze stwa pozostała nie zmieniona.
I tak przebrn łem przez trzeci rocznic koronacji mojego brata, gdy
zdarzyło si co , co niemal przywróciło mnie yciu.
To co ...
To co pojawiło si pewnego dnia i wprawiło mnie w tak doskonały humor, e
natychmiast otworzyłem ostatni butelk wina od Reina i ostatnie zaoszcz dzone
pudełko papierosów. Paliłem, poci gałem z butelki i rozkoszowałem si my l , e
jednak pobiłem Eryka. Gdyby si o tym dowiedział, oznaczałoby to mój koniec.
Ale nie wiedział. Piłem, paliłem i upajałem si wiatełkiem, które mi zamigotało.
Tak, wiatełkiem.
Dojrzałem jasn plamk gdzie na prawo. Czy macie poj cie, co to dla mnie
znaczyło?
Jak pami tacie, odzyskawszy przytomno na łó ku szpitalnym dowiedziałem
si , e ko ci zrosły mi si znacznie szybciej, ni si ktokolwiek spodziewał.
Rozumiecie ju ? Zdrowiej w szybszym tempie ni inni. Wszyscy ksi
ta i
ksi niczki Amberu s w pewnym stopniu obdarzeni t wła ciwo ci . Prze yłem
zaraz , prze yłem marsz na Moskw ... Regeneruj si pr dzej i lepiej ni wszyscy
inni. Nawet Napoleon zwrócił na to uwag . Podobnie jak generał MacArthur.
Tkanka nerwowa potrzebowała po prostu wi cej czasu, eby si odnowi , i tyle.
Ta cudowna plamka wiatła na prawo oznaczała, e odzyskiwałem wzrok. Jak si
okazało, było to zakratowane okienko w drzwiach celi.
Moje palce powiedziały mi, e mam nowe gałki oczne. Trwało to trzy lata, ale
si dokonało. To była ta jedna szansa na milion, o której mówiłem wcze niej;
szansa, której nawet Eryk nie mógł przewidzie z powodu zró nicowanych
mo liwo ci poszczególnych członków rodziny. I na tym polu go pobiłem:
przekonałem si , e mog sprawi sobie nowe oczy. Zawsze wiedziałem, e mój
organizm potrafi w stosownym czasie odnowi tkank nerwow . Podczas wojny
francusko-pruskiej otrzymałem postrzał w kr gosłup i zostałem cz ciowo
sparali owany. Po dwóch latach to min ło. ywiłem cich nadziej - przyznaj , e
zwariowan - i mo e co takiego stanie si i w tym przypadku, i moje wypalone
oczy si zregeneruj . I miałem racj . Sprawiały wra enie zdrowych i całych, a
wzrok powoli mi wracał.
107
Ile czasu zostało do nast pnej rocznicy koronacji? Przestałem kr y po celi i
serce zabiło mi mocniej. W chwili gdy kto zauwa y, e odzyskałem oczy, znów je
strac . Musz wi c uciec, zanim min cztery lata.
Ale jak?
Do tej pory nie po wi całem temu zagadnieniu wi kszej uwagi, gdy nawet
gdybym wymy lił sposób na wydostanie si z celi, nigdy nie udałoby mi si uj z
Amberu - czy cho by z pałacu - bez oczu, bez niczyjej pomocy i bez adnych
szans na jedno czy drugie. Jednak e teraz...
Drzwi celi były du e, ci kie, okute mosi dzem, z malutkim zakratowanym
okienkiem na wysoko ci półtora metra, eby mo na było zajrze do rodka, czy
jeszcze yj , gdyby kogokolwiek to obchodziło. Nawet gdybym zdołał wyrwa
krat , nie si gn łbym r k do zamka po drugiej stronie. Na dole była tylko w ska
szczelina osłoni ta klapk , przez któr mo na było najwy ej wzi po ywienie.
Zawiasy znajdowały si po drugiej stronie albo mi dzy drzwiami a framug , ale
tak czy owak poza moim zasi giem. Innych drzwi nie było.
Nadal czułbym si jak lepiec, gdyby nie nikłe, pokrzepiaj ce na duchu
wiatełko zza kratki. Zdawałem sobie spraw , e nie odzyskałem jeszcze w pełni
wzroku i e to musi potrwa , lecz i tak niewiele bym dojrzał w tych egipskich
ciemno ciach. Wiedziałem to, poniewa znałem lochy pod Amberem.
Zapaliłem papierosa chodz c od ciany do ciany, a potem oszacowałem swój
dobytek pod k tem tego, co by mogło mi by pomocne. Miałem ubranie, materac
i ile dusza zapragnie przegniłej słomy. Miałem tak e zapałki, ale szybko
odrzuciłem my l, eby j podpali . Było mocno w tpliwe, aby kto przyszedł i
otworzył drzwi. Ju pr dzej stra nik odpowiedziałby mi miechem, gdyby si w
ogóle zjawił. Miałem jeszcze ły k , któr zw dziłem na ostatnim bankiecie.
Chciałem wzi nó , ale Julian zauwa ył, e go bior do r ki, i wyrwał mi. Nie
wiedział jednak, e była to ju moja druga próba i e zd yłem przedtem wetkn
do buta ły k .
Czy mogła mi si teraz do czego przyda ?
Słyszałem te historie o facetach wydłubuj cych tunel z celi za pomoc
najnieprawdopodobniejszych rzeczy: klamerek od paska (którego nie miałem) - i
tak dalej. Aleja nie mogłem traci czasu na metody hrabiego Monte Christo.
Musiałem by na wolno ci w ci gu paru miesi cy, w przeciwnym razie moje nowe
oczy na nic mi si nie przydadz .
Drzwi były drewniane. D bowe. Opasane czterema metalowymi paskami.
Jeden biegł naokoło przy samej górze, drugi na dole, tu nad szczelin ; dwa
pozostałe z góry na dół po obu stronach zakratowanego okienka. Wiedziałem, e
drzwi otwieraj si na zewn trz i maj zamek po lewej stronie. Jak pami tałem z
dawnych czasów, ich grubo wynosiła jakie pi centymetrów; starałem si
przypomnie sobie mniej wi cej poło enie zamka, co zweryfikowałem opieraj c
si o drzwi i czuj c w tym miejscu opór. Wiedziałem, e s tak e zamkni te na
zasuw , ale to zmartwienie zostawiłem sobie na potem. Mo e uda mi si j
podwa y wsuwaj c trzonek ły ki mi dzy drzwi a framug .
Kl cz c na materacu wyryłem ły k czworok t w miejscu, gdzie powinien
znajdowa si w drzwiach mechanizm zamka. Pó niej zabrałem si do pracy i nie
ustawałem przez par godzin, dopóki r ka nie odmówiła mi posłusze stwa.
108
Przejechałem paznokciem po powierzchni drzwi. Ledwo je zadrapałem, ale
pocz tek był zrobiony. Przeło yłem ły k do lewej r ki i dłubałem dalej, dopóki i
ona nie zacz ła mnie bole .
Miałem nadziej , e mo e Rein si poka e. Byłem pewien, e uda mi si
namówi go do oddania mi swojego sztyletu, je li go przycisn . Nie pokazał si
jednak, wi c nadal mozolnie cierałem drzwi ły k .
Pracowałem tak dzie po dniu, a wy łobiłem prostok t gł boki na przeszło
centymetr. Za ka dym razem, kiedy słyszałem kroki stra nika, przesuwałem
materac z powrotem do przeciwległej ciany i kładłem si na nim plecami do
drzwi. Gdy stra nik odchodził, wracałem do roboty. Musiałem j jednak na jaki
czas przerwa , cho z du niech ci . Mimo e owin łem dłonie kawałkiem
materiału oddartym z ubrania, były całe w b blach, które p kaj c odsłaniały
ywe, krwawi ce mi so. Byłem wi c zmuszony da im si wygoi , a ten czas
postanowiłem przeznaczy na zaplanowanie, co zrobi po wyj ciu.
Kiedy wydłubi ju dostatecznie gł boki otwór w drzwiach, podnios zasuw .
Łomot, jaki wyda spadaj c, sprowadzi prawdopodobnie stra nika. Ja b d ju
wtedy na zewn trz. Par kopniaków powinno wyłama drzwi wokół zamka, a
sam zamek mo e sobie zosta na miejscu. Stan twarz w twarz ze stra nikiem,
który w przeciwie stwie do mnie b dzie uzbrojony, lecz b d musiał go pokona .
Z jednej strony mo e działa ze zbytni pewno ci siebie my l c, i jestem
lepy, lecz z drugiej strony mo e te zachowa pewn ostro no , pami taj c, jak
wkroczyłem do Amberu. Tak czy owak zginie, a ja zdob d bro . Pomacałem
prawy biceps i czubki moich palców niemal si zetkn ły. Bo e! Ale byłem
wychudzony! Ale nadal byłem ksi ciem Amberu i nawet w tym stanie
powinienem da rad zwykłemu człowiekowi. Mo e sam siebie zwodziłem, ale
musiałem spróbowa .
Je li mi si powiedzie, to maj c miecz w r ku nie cofn si przed niczym, eby
dotrze do Wzorca, a potem z jego centrum przenios si do dowolnego wiata
Cieni. Tam si wykuruj , powróc do sił i tym razem nie b d si spieszył. Nawet
gdyby miało mi to zaj całe stulecie, przygotuj wszystko do ostatniego
szczegółu, zanim znów wyrusz na Amber. Ostatecznie byłem jego legalnym
władc . Czy nie ukoronowałem si w obecno ci całego dworu jeszcze przed
Erykiem? Mam wi c słuszne prawo do tronu!
Gdyby tylko mo na było przej do Cienia prosto z Amberu! Nie musiałbym
wtedy zawraca sobie głowy Wzorcem. Ale mój Amber stanowi centrum
wszechrzeczy i nie tak łatwo si go opuszcza.
Po jakim miesi cu r ce mi si wygoiły i wkrótce po podj ciu pracy były znów
całe w odciskach. Pewnego dnia, słysz c kroki stra nika, jak zwykle przesun łem
materac do przeciwległej ciany. Klapka skrzypn ła i mój posiłek przesun ł si
przez szczelin . Zaraz te kroki si oddaliły.
Wróciłem do drzwi. Nie patrz c na tac wiedziałem, co zawiera: kromk
suchego chleba, garnek wody i w najlepszym razie jeszcze kawałek sera.
Wróciłem do poprzedniego zaj cia. Byłem w nim na dobre pogr ony, gdy nagle
usłyszałem za plecami zduszony miech.
Odwróciłem si . Przy cianie na lewo stał jaki człowiek i chichotał.
- Kim jeste ? - spytałem, a mój głos zabrzmiał mi w uszach jako dziwnie.
109
U wiadomiłem sobie, e to pierwsze słowa, jakie wypowiedziałem od dłu szego
czasu.
- Szykujemy ucieczk - odezwał si . - Próbujemy zwia . - I znów zachichotał.
- Jak si tu dostałe ?
- Wszedłem.
- Któr dy? W jaki sposób?
Zapaliłem zapałk i cho zabolały mnie oczy, nie zgasiłem płomienia.
Miałem przed sob niewielkiego m czyzn . Wła ciwie nawet zupełnie
małego. Miał jakie półtora metra wzrostu i był garbusem. Jego włosy i broda
były w nie lepszym stanie ni moje. Jedyn wyró niaj c go cech po ród tej
zmierzwionej g stwiny był długi, haczykowaty nos i czarne oczka, teraz zmru one
przed wiatłem.
- Dworkin - powiedziałem.
Znów zachichotał.
- Zgadza si . A ty kim jeste ?
- Nie poznajesz mnie, Dworkinie? - Zapaliłem drug zapałk i przysun łem j
do twarzy. - Przyjrzyj mi si . Odejmij brod i dodaj mi jakie pi dziesi t kilo
wagi. Wyrysowałe mnie z cał dokładno ci na kilkunastu taliach kart.
- Corwin - powiedział w ko cu. - Przypominam sobie, tak.
- My lałem, e nie yjesz.
- yj , yj . Widzisz? - Zakr cił przede mn pirueta. - Jak si ma twój ojciec?
Widziałe go ostatnio? Czy to on ci tu wpakował?
- Nie ma ju Oberona - odparłem. - W Amberze rz dzi mój brat Eryk, a ja
jestem jego wi niem.
- Wobec tego Ja mam pierwsze stwo, gdy ja jestem wi niem Oberona.
- Naprawd ? Nikt z nas nie wiedział, e ojciec wsadził ci do wi zienia.
Usłyszałem szloch.
- Owszem - powiedział po chwili. - Nie ufał mi.
- Dlaczego?
- Powiedziałem mu, e wymy liłem, w jaki sposób mo na zniszczy Amber.
Opisałem mu to, a on mnie zamkn ł.
- Niezbyt to było miłe z jego strony.
- Wiem - przyznał Dworkin - ale dał mi wygodne pomieszczenie i rozmaite
rzeczy do eksperymentowania.
Tylko e po jakim czasie przestał mnie odwiedza . Przyprowadzał ze sob
ró nych ludzi, którzy pokazywali mi kleksy z atramentu i kazali układa o nich
historie. To było nawet zabawne, ale pewnego dnia jeden kleks nie bardzo mi si
spodobał i zamieniłem tego m czyzn w ab . Król si rozzło cił, kiedy nie
chciałem go przywróci do poprzedniej postaci. Teraz od tak dawna nikogo nie
widziałem, e nawet byłbym gotów to zrobi . Raz...
- Jak dostałe si tutaj, do mojej celi? - spytałem ponownie.
- Powiedziałem ci, wszedłem.
- Przez cian ?
- Oczywi cie, e nie. Przez cian Cienia.
- Przecie aden człowiek nie mo e przej przez Cie w Amberze. W
Amberze nie ma Cieni.
110
- No có , uciekłem si do oszustwa - przyznał.
- Jak to?
- Narysowałem nowy Atut i przeszedłem przez niego, eby zobaczy , co jest po
tej stronie ciany. Ojej! To mi przypomina, e nie mog bez niego wróci . Musz
narysowa nast pny. Masz co do jedzenia? I co do pisania? I kawałek papieru?
- Prosz , oto chleb - pocz stowałem go - a do tego kawałek sera.
- Dzi kuj , Corwinie - połkn ł je z wilczym apetytem, popijaj c cał moj
wod . - Teraz daj mi kawałek pergaminu i ołówek, bo musz ju wraca do
siebie. Chc sko czy czyta ksi k . Miło mi było si z tob zobaczy . Szkoda, e
Eryk ci uwi ził. Wpadn do ciebie jeszcze kiedy na pogaw dk . Jak zobaczysz
ojca, powiedz mu, eby si na mnie nie gniewał, bo ja...
- Nie mam ołówka ani pergaminu - przerwałem.
- Co takiego! To barbarzy stwo!
- Wiem, ale te i Eryk ma barbarzy skie zwyczaje.
- A co masz? Wol mój własny pokój od tego miejsca. Przynajmniej jest lepiej
o wietlony.
- Zjadłe ze mn kolacje - powiedziałem - a teraz chciałbym prosi ci o
przysług . Je li j spełnisz, przyrzekam, e zrobi wszystko, aby pogodzi ci z
ojcem.
- Co by chciał?
- Od dawna podziwiam twoj sztuk i jest co , co bardzo chciałbym mie
namalowane twoj r k . Czy pami tasz latarni morsk w Cabrze?
- Oczywi cie. Byłem tam wiele razy. Znam nawet latarnika, Jopina.
Grywałem z nim w szachy.
- Przez całe swoje dorosłe ycie marzyłem o tym, aby zobaczy jeden z twoich
magicznych rysunków tej wielkiej szarej wie y - ci gn łem.
- Bardzo wzruszaj ca pro ba - odparł - a poza tym do łatwa do spełnienia.
Robiłem kiedy wst pne szkice tej latarni, ale nigdy poza nie nie wyszedłem,
zawsze była jaka pilniejsza praca. Znajd ci który z nich, je li sobie yczysz.
- Nie, chciałbym mie co trwalszego, co co dotrzymywałoby mi towarzystwa
tutaj, w celi, i podtrzymywało mnie na duchu, a potem innych, którzy zajm moje
miejsce.
- To pi knie, ale jak to wykona ?
- Mam tu rylec - powiedziałem (ły ka była ju dobrze wyostrzona) - i mógłby
nakre li obraz na tamtej cianie, ebym patrzył na niego przed snem.
Milczał przez chwil , a potem rzekł:
- Troch tu ciemno.
- Mam kilka pudełek zapałek i b d ci nimi przy wiecał. Mo emy nawet spali
troch słomy, je li zajdzie konieczno .
- Trudno to nazwa idealnymi warunkami do pracy...
- Wiem, i bardzo ci za to przepraszam, wielki Dworkinie, ale to wszystko,
czym dysponuj . Dzieło sztuki skre lone twoj r k ze wszech miar umili mi moj
n dzn egzystencj .
Roze miał si .
- Dobrze wi c. Ale musisz obieca mi do wiatła, ebym mógł potem
naszkicowa sobie drog powrotn do siebie.
111
- Zgoda - powiedziałem i przetrz sn łem kieszenie. Miałem trzy pełne
pudełka i resztk czwartego. Wło yłem mu ły k do r ki i podprowadziłem go w
stron ciany.
- Czy poznajesz, jakie narz dzie trzymasz? - spytałem.
- To naostrzona ły ka, prawda?
- Tak. Zapal zapałk , jak tylko powiesz, e jeste gotów. B dziesz musiał si
po pieszy , bo mam ich ograniczony zapas. Przeznacz połow na latarni
morsk , a drug połow dla ciebie.
- Dobrze - zgodził si i zabrał do roboty, kre l c szybko na wilgotnym, szarym
murze.
Najpierw zrobił pionowy prostok t jako obramowanie cało ci. Polem kilkoma
zr cznymi kreskami zacz ł wyczarowywa obraz latarni morskiej. Jakim
cudem, cho sam był pomylony, jego sztuka nic nic ucierpiała. Trzymałem
zapałki na samym koniuszku, ob liniałem lewy kciuk i palec wskazuj cy i kiedy
ju mnie parzyły, chwytałem drug r k za zw glony czubek, aby wypaliły si do
samego ko ca.
Kiedy sko czyło si pierwsze pudełko, latarnia ju była gotowa i Dworkin
zaczynał pracowa nad niebem i morzem. Zach całem go, jak mogłem, wyra aj c
zachwyt nad ka d kresk .
- Wspaniałe, naprawd wspaniałe - pochwaliłem go, gdy dzieło było ju
niemal sko czone. Zmusił mnie jeszcze do zmarnowania nast pnej zapałki, eby
si podpisa . W drugim pudełku wida ju było dno.
- Teraz mo emy podziwia mój obraz - powiedział.
- Je li chcesz si dosta do siebie - zauwa yłem - to lepiej zostaw podziwianie
mnie. Mamy zbyt mało zapałek, eby si w tej chwili bawi w krytyków sztuki.
Naburmuszył si troch , ale przeszedł pod drug cian i zacz ł szkicowa ,
jak tylko zapaliłem zapałk . Narysował mały pokój, czaszk na biurku, obok niej
globus, wokół ciany pełne ksi ek.
- W porz dku - oznajmił, wła nie kiedy odrzuciłem trzecie pudełko i zabrałem
si za resztk czwartego. Doko czenie rysunku kosztowało mnie jeszcze sze
zapałek, a podpis siódm . Przy ósmej - zostały mi ju tylko dwie - spojrzał na
swoje dzieło, post pił krok naprzód i ju go nie było.
Tymczasem zapałka sparzyła mnie w palce, rzuciłem j na podłog ,
zaskwierczala spadaj c na słom i zgasła. Stałem dygoc c na całym ciele, pełen
sprzecznych uczu , gdy wtem znów usłyszałem jego głos i poczułem, e jest obok.
Dworkin wrócił.
- Co mi przyszło do głowy - powiedział. - Jak chcesz podziwia mój obraz,
kiedy tu jest tak ciemno?
- Nic nie szkodzi, nauczyłem si widzie w ciemno ci - zapewniłem go. - yj w
niej od tak dawna, e zd yłem j oswoi .
- Rozumiem. Po prostu byłem ciekaw. Zapal wiatło, ebym mógł wróci .
- Dobrze - przystałem, wyjmuj c moj przedostatni zapałk - ale kiedy
wpadniesz nast pnym razem, przynie lepiej własn pochodni . Ja b d ju bez
zapałek.
Kiedy znikn ł ponownie, odwróciłem si szybko i zanim zapałka zgasła,
spojrzałem na latarni morsk w Cabrze. Tak, była w niej moc, czułem j .
112
Jednak e czy moja jedyna, ostatnia zapałka wystarczy? Nie, chyba nie.
Potrzebowałem dłu szej chwili koncentracji, aby u y Atutu jako furtki.
Co mógłbym spali ? Słoma była zbyt wilgotna i mogłaby si nie zaj . To
straszne mie furtk - drog do wolno ci - tu przed nosem i nie móc z niej
skorzysta . Potrzebowałem ognia, który potrwa przez jaki czas.
Mój siennik. Był to zszyty kawałek zgrzebnego płótna wypchany słom . Ta
słoma powinna by suchsza, a i materiał powinien si zapali .
Uprz tn łem połow celi do gołego kamienia na podłodze. Pó niej
rozejrzałem si za wyostrzon ły k , eby przeci ni poszw . Zakl łem.
Dworkin wzi ł j ze sob . Targaj c i szarpi c rozerwałem siennik i wyci gn łem
ze rodka such słom . Zrobiłem z niej mały kopczyk, a płótno poło yłem obok,
eby je w razie potrzeby dorzuci do ognia. Ale im mniej dymu, tym lepiej.
Mógłby zwróci uwag przechodz cego stra nika. Nie było to na szcz cie zbyt
prawdopodobne, gdy dopiero co dostałem jedzenie, a przynosz mi jeden posiłek
dziennie.
Zapaliłem moj ostatni zapałk i najpierw podpaliłem puste ju pudełko
tekturowe, a kiedy si zaj ło, przytkn łem je do słomy. Zatliła si i omal nie
zgasła - była wilgotniejsza, ni my lałem, mimo e wyci gn łem j z samego
rodka materaca. Ale w ko cu rozjarzyło si par iskierek, a potem pokazał si
płomie . Musiałem zu y do tego celu dwa pozostałe puste pudełka po zapałkach,
tote dzi kowałem w duchu Bogu, e nie wyrzuciłem ich do dziury kloacznej.
Czwarte i ostatnie pudełko ciskałem w pogotowiu w gar ci, w lewej r ce
trzymaj c poszw siennika i wpatruj c si intensywnie w rysunek.
Kiedy płomienie poszły w gór , a ich blask ogarn ł cian , skupiłem si na
widoku latarni, wywołuj c w my li jej obraz. Zdawało mi si , e słysz w dali
krzyk mew i czuj słony powiew wiatru na twarzy. Im dłu ej patrzyłem, tym
realniejszy stawał si widok przed moimi oczami. Nie odrywaj c wzroku od
rysunku dorzuciłem do ognia poszw - płomienie na moment przygasły, lecz
zaraz wystrzeliły w gór .
R ka Dworkina nie straciła swoich magicznych wła ciwo ci, gdy wkrótce
latarnia morska wydawała mi si równie rzeczywista jak moja cela, a po chwili
stała si jedyn rzeczywisto ci , a cela tylko Cieniem za moimi plecami.
Usłyszałem plusk fal i poczułem ciepło popołudniowego sło ca. Zrobiłem krok
naprzód, lecz moja noga nie wyl dowała w ognisku.
Stałem na piaszczysto-skalistym brzegu małej wyspy zwanej Cabr , na której
znajdowała si du a, szara latarnia morska, wskazuj ca w nocy drog statkom
płyn cym do Amberu. Nad moj głow kr yło stadko przestraszonych,
wrzeszcz cych mew, a mój miech zlał si w jedno z szumem fal i swobodn
pie ni wiatru. Amber le ał czterdzie ci trzy mile za moim lewym ramieniem.
Uciekłem.
113
Rozdział 10
Poszedłem do latarni i wspi łem si po kamiennych schodach wiod cych do
wej cia po zachodniej stronie. Drzwi były wysokie, szerokie, solidne i
wodoszczelne. Były zamkni te. Za mn wychodził w morze niewielki pomost, do
którego przycumowano dwie łódki: łód wiosłow i mał kabinow aglówk .
Kołysały si łagodnie na wodzie migocz cej blaskiem sło ca. Patrzyłem na nie
przez chwil . Tak długo nic nie widziałem, e przez moment wydały mi si czym
nadziemskim. Zdusiłem szloch, który chwycił mnie za gardło.
Odwróciłem si tyłem i zapukałem do drzwi. Po niesko czenie długim
czekaniu zapukałem ponownie. Wreszcie usłyszałem jaki ruch i drzwi si
otwarły, skrzypi c niemiłosiernie.
Jopin, latarnik, spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Zalatywała od niego
whisky. Był niewysoki i tak zgarbiony, e przypominał mi Dworkina. Jego broda
była równie długa jak moja, wi c naturalnie wydawała mi si jeszcze dłu sza i
miała kolor popiołu, nie licz c paru ółtawych plamek w okolicy pomarszczonych
ust. Cer miał porowat jak skórka pomara czy, zbr zowiał na sło cu i wietrze
i wysuszon na pergamin. Zamrugał par razy oczami i w ko cu udało mu si
skoncentrowa wzrok na mojej twarzy. Jak wiele osób, które nie dosłysz , mówił
do gło no.
- Kim jeste cie? Czego chcecie? - spytał.
Doszedłem do wniosku, e skoro trudno mnie pozna w obecnym opłakanym
stanie, to mog równie dobrze zachowa anonimowo .
- Jestem podró nikiem z południa - powiedziałem. - Mój statek si rozbił, a ja
dryfowałem przez wiele dni uczepiony kawałka drewna, a wreszcie morze
wyrzuciło mnie tu na brzeg. Spałem na pla y przez cale rano i dopiero teraz
zebrałem do sił, eby dowlec si do waszej latami.
Podszedł do mnie i chwycił mnie pod r k . Drug r k obj ł mnie wpół.
- Chod cie, chod cie do rodka - powiedział. - Oprzyjcie si na mnie. T dy.
Zaprowadził mnie do swojej izby, która była nieprawdopodobnie zagracona i
zarzucona starymi ksi kami, wykresami, mapami i przyrz dami okr towymi.
Nie szedł zbyt pewnie, tote nie opierałem si na nim za mocno, tylko tyle, eby
uwiarygodni wersj o moim wycie czeniu, które starałem si zobrazowa
podtrzymuj c si framugi drzwi.
Podprowadził mnie do kanapy mówi c, ebym si poło ył, i poszedł zamkn
drzwi wej ciowe oraz przynie mi co do jedzenia.
Zdj łem buty, ale miałem tak brudne nogi, e wło yłem je z powrotem.
Gdybym dryfował po morzu, nie byłbym brudny. Nie chciałem zdradza swojej
historii, przykryłem si wi c kocem i wyci gn łem wygodnie nareszcie
odpoczywaj c.
Jopin wrócił z dzbankiem wody, dzbankiem piwa, du porcj mi sa i
bochenkiem chleba na drewnianej kwadratowej tacy. Jednym ruchem opró nił
wierzch małego stolika, który kopni ciem przysun ł do kanapy. Postawił na nim
tac i zach cił mnie do jedzenia.
Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarza . Rzuciłem si arłocznie na tac ,
zmiataj c wszystko do ostatniej okruszynki. Opró niłem te oba dzbanki. I
114
poczułem, e ogarnia mnie nieludzkie zm czenie. Jopin widz c to, pokiwał tylko
głow i kazał mi i spa . Zasn łem w tej samej sekundzie.
Kiedy si obudziłem, była ju noc. Od niepami tnych czasów nie czułem si
tak dobrze. Wstałem i wyszedłem z budynku. Na dworze było chłodno, ale niebo
było krystalicznie czyste i l nił na nim milion gwiazd. Za moimi plecami latarnia
zapalała si i gada, zapalała si i gasła. Woda była zimna, ale musiałem si umy .
Wyk pałem si i wyprałem ubranie. Zaj ło mi to chyba godzin . Potem wróciłem
do wie y, rozwiesiłem pranie na oparciu krzesła, wsun łem si pod koc i
zasn łem.
Rano, gdy otworzyłem oczy, Jopin był ju na nogach. Przygotował mi solidne
niadanie, które potraktowałem podobnie jak kolacj zeszłego wieczoru. Pó niej
po yczyłem od niego brzytw , lusterko i no yczki; ogoliłem si i przystrzygłem
włosy. Ponownie wyk pałem si w morzu i kiedy wło yłem pachn ce sol ,
sztywne i czyste ubranie, poczułem si jak nowo narodzony.
Jopia spojrzał na mnie uwa nie, gdy wróciłem znad brzegu morza, i
powiedział:
- Co mi si widzi, jakbym was sk d znał. - Wzruszyłem ramionami. - No to
opowiedzcie mi teraz o katastrofie waszego statku.
Wi c mu opowiedziałem. Od pocz tku do ko ca. Nie szcz dziłem opisu
adnych nieszcz . Ł cznie ze złamaniem si grotmasztu.
Poklepał mnie po plecach i nalał mi szklaneczk . Przypalił mi cygaro, którym
mnie pocz stował.
- Odpocznijcie tu sobie - zaprosił mnie. - Odstawi was na l d, kiedy tylko
zechcecie, albo dam zna któremu z przepływaj cych statków.
Skorzystałem z jego go cinno ci. Ratowała mi ycie. Jadłem i piłem zapasy z
jego spi arni i przyj łem w prezencie czyst koszul , która była dla mnie za du a.
Nale ała do jego przyjaciela, który si utopił.
Zostałem z nim przez trzy miesi ce, nabieraj c sił. Pomagałem mu jak
mogłem: dogl dałem latarni w te noce, kiedy miał ochot si upi ; sprz tałem
wszystkie pomieszczenia, a dwa pokoje nawet odmalowałem i wymieniłem pi
pop kanych szyb; podczas sztormów obserwowałem z nim morze.
Jak si dowiedziałem, polityka go nie interesowała. Nic go nie obchodziło, kto
rz dzi w Amberze. Jego zdaniem, cała nasza cholerna rodzina była diabła warta.
Dopóki mógł w spokoju obsługiwa latarni morsk , je i pi do woli oraz kre li
swoje mapy, miał gł boko w nosie, co si dzieje na brzegu. Zapałałem do niego
prawdziw sympati , a poniewa znałem si nieco na mapach i wykresach,
sp dzili my na ich poprawianiu wiele przyjemnych wieczorów. Dawno temu
pływałem po morzach północnych i sporz dziłem mu nowy wykres oparty na
moich wspomnieniach z tej wyprawy. Sprawiło mu to niekłaman rado ,
podobnie jak i opis tamtych stron.
- Corey (tak si kazałem nazywa ), chciałbym tam kiedy z tob popłyn -
powiedział. - Nie wiedziałem, e dowodziłe własnym statkiem.
- Kto wie? - odparłem. - Przecie sam byłe kiedy kapitanem, prawda?
- Sk d wiesz?
Prawd mówi c, pami tałem to z przeszło ci, ale zatoczyłem r k koło w
odpowiedzi.
115
- Po tych wszystkich przedmiotach, które zebrałe , i po twoim zamiłowaniu do
wykresów. Poza tym nosisz si jak kto przywykły do dowodzenia.
U miechn ł si .
- Tak, to prawda. Dowodziłem przez przeszło sto lat. Ale to było dawno
temu... Napijmy si .
Poci gn łem łyk i odstawiłem szklank . Podczas tych miesi cy, które z nim
sp dziłem, musiałem przyty ponad dwadzie cia kilo. Lada moment mógł mnie
rozpozna . Zastanawiałem si , czy wydałby mnie Erykowi. Ostatecznie nie
byli my znów a tak blisko zaprzyja nieni - miałem jednak wra enie, e by mnie
nie wydał. Ale wolałem tego nie sprawdza .
Pilnuj c latarni zastanawiałem si , jak długo powinienem tu jeszcze zosta ?
Dolewaj c kropl smaru do mechanizmu obrotowego doszedłem do wniosku, e
niezbyt długo. Zdecydowanie niedługo. Czas znów rusza w drog i uda si
pomi dzy Cienie.
I raptem pewnego dnia poczułem nacisk, pocz tkowo delikatny i jakby
sonduj cy. Nie miałem poj cia, kto to mo e by . Natychmiast stan łem bez
ruchu; zamkn łem oczy i opró niłem umysł. Trwało to jakie pi minut, zanim
czyja myszkuj ca obecno si wycofała.
Zacz łem chodzi tam i z powrotem pogr ony w my lach i po chwili
u miechn łem si sam do siebie z powodu krótkiego dystansu, na jakim
kr yłem. Pod wiadomie dostosowałem swoje kroki do wymiarów mojej celi w
Amberze.
Kto próbował si ze mn skontaktowa poprzez Atut.
Czy by Eryk? Dowiedział si o mojej ucieczce i chciał mnie w ten sposób
zlokalizowa ? Chyba nie. Czułem, e obawia si naszego ponownego
psychicznego zderzenia. A wi c Julian? Gerard? A mo e Caine? Ktokolwiek to
był, całkowicie zamkn łem mu dost p. I byłem zdecydowany odmówi kontaktu z
ka dym członkiem mojej rodziny. Nawet gdybym miał straci przez to wa ne
nowiny lub ofert pomocy, nie mogłem pozwoli sobie na ryzyko. Próba kontaktu
i wysiłek przy jej zablokowaniu napełniły mnie chłodem. Zadr ałem. My lałem o
tym przez reszt dnia i postanowiłem, e pora odej . Nic dobrego dla mnie nie
wyniknie z pozostawania tak blisko Amberu w sytuacji, gdy jestem całkiem
bezbronny. Byłem ju do silny, aby uda si mi dzy Cienie i poszuka
dogodnego dla siebie miejsca, je li mam kiedykolwiek zdoby Amber, Opieka
starego Jopina pozbawiła mnie czujno ci i pogr yła w niemal błogim spokoju.
Przykro mi b dzie go opuszcza , bo w ci gu tych miesi cy, które sp dzili my
razem, szczerze polubiłem staruszka. Tego wieczoru, kiedy sko czyli my gra w
szachy, powiedziałem mu, e wyje d am.
Nalał nam po szklaneczce whisky i podnosz c swoj powiedział:
- Powodzenia, Corwinie. Mam nadziej , e si jeszcze kiedy zobaczymy.
Nie zaprotestowałem, kiedy nazwał mnie moim prawdziwym imieniem, a on
si u miechn ł widz c, e nie umkn ło to mojej uwagi.
- Byłe dla mnie bardzo dobry, Jopinie - powiedziałem. - Je li moje plany si
powiod , nie zapomn o tobie.
Potrz sn ł głow .
- Nic od ciebie nie chc . Czuj si szcz liwy tu, gdzie jestem, robi c to, co
116
robi . Lubi t cholern latarni . Jest dla mnie wszystkim. Je li to si powiedzie
w tym, co planujesz... nie, nie mów mi o tym, nie chc nic wiedzie to wpadnij do
mnie którego dnia na partyjk szachów.
- Na pewno - obiecałem.
- Mo esz jutro rano wzi "Motyla", je li chcesz.
- Dzi ki.
"Motyl" to była jego aglówka.
- Zanim odpłyniesz, radz ci wzi moj lunet , wej na latarni i obejrze
sobie Dolin Garnath - dodał.
- A có tam mo e by ciekawego?
Wzruszył ramionami.
- To ju sam zobaczysz.
- Dobrze.
Przed pój ciem spa wypili my jeszcze par szklaneczek i sp dzili my miły
wieczór. Wiedziałem, e b dzie mi brak starego Jopina. Był, obok Reina, jedyn
przyjazn dusz , jak spotkałem od chwili powrotu. Zastanawiałem si , co te
mogło zaj w dolinie, która gdy j ostatni raz widziałem, była rzek płomieni. Co
takiego niezwykłego działo si tam po czterech latach?
Zasn łem dr czony snami o wilkolakach i sabatach czarownic, dopiero gdy
ksi yc w pełni zawisł ju wysoko nad wiatem.
Wstałem o brzasku. Jopin jeszcze spał, co mi odpowiadało, bo nie lubi
po egna , a miałem dziwne przeczucie, e go wi cej nie zobacz .
Z lunet u boku wdrapałem si do najwy szego pomieszczenia na wie y, w
którym znajdowała si latarnia. Podszedłem do okna wychodz cego na brzeg i
skierowałem lunet na dolin .
Nad lasem wisiała mgła - zimna, szara, wilgotna, opasuj ca wierzchołki
karłowatych, powykr canych drzew. Ich czarne konary splatały si ze sob , jak
palce sczepionych dło mi zapa ników. Mi dzy nimi migały jakie ciemne
kształty, ale po ich locie widziałem, e to nie ptaki. Raczej nietoperze. Jakie zło
zagnie dziło si w tym wielkim lesie... I po chwili zrozumiałem: to ja sam byłem
tego sprawc .
Sprowadziłem to moj kl tw . Przekształciłem spokojn Dolin Gamath w to,
czym teraz była: w symbol mojej nienawi ci do Eryka i tych wszystkich, którzy
go otaczali i pozwolili mu zagarn władz , pozwolili mu mnie o lepi . Nie
podobał mi si ten las i patrz c na niego ujrzałem jasno, jak skrystalizowała si
moja nienawi , której sam nadałem ten kształt.
Otworzyłem nowe wej cie do prawdziwego wiata. Gamath była teraz cie k
przez Cienie. Ciemn i gro n cie k . Tylko Zło miało t dy dost p. To było
ródło "nieczystych sił", o których wspominał Rein, a które przyczyniały tyle
zmartwie Erykowi. Poniek d to dobrze, e go niepokoiły. Ale przesuwaj c
lunet nie mogłem oprze si wra eniu, e zrobiłem co bardzo złego. W owym
czasie nie wiedziałem, e jeszcze kiedy ujrz wiatło dzienne. Teraz, kiedy tak si
stało, zrozumiałem, e otworzyłem drog dla czego , co b dzie bardzo trudno
opanowa . Cały czas poruszały si tam jakie dziwne kształty. Zrobiłem co ,
czego nikt nie zrobił podczas całego panowania Oberona: otworzyłem now
drog do Amberu. I mo na si po tym spodziewa tylko wszystkiego najgorszego.
117
Nadejdzie dzie , kiedy władca Amberu - ktokolwiek nim wtedy b dzie - stanie
wobec problemu zanikni cia tej strasznej drogi. Wiedziałem to, patrz c na
wytwór mojego bólu, gniewu i nienawi ci. Je li kiedy zdob d Amber, b d
musiał walczy z własnym dziełem, co jest zawsze piekielnie trudn spraw .
Odj łem lunet , od oczu i westchn łem. Co b dzie, to b dzie, pomy lałem. A
tymczasem Eryk ma zapewnionych kilka bezsennych nocy.
Przełkn łem szybko par k sów, przygotowałem łódk , podniosłem agle i
wypłyn łem. Jopin o tej porze zwykle ju nie spał, ale mo e i on nie lubił
po egna .
Skierowałem si na pełne morze, wiedz c, dok d chc si uda , ale nie
wiedz c jak. B d płyn przez Cie i obce wody, ale to lepsze ni droga l dowa z
czaj cym si wytworem mojej nienawi ci.
Wybrałem za cel l d, który skrzył si prawie tak jak Amber i był niemal
równie nie miertelny, l d, który ju nie istniał. Znikn ł w Chaosie wieki temu, ale
musiał gdzie przetrwa jego Cie . Nale ało go tylko znale , pozna i z
powrotem uczyni swoim, jak to było dawno temu. Pó niej, wsparty własn
armi , doka w Amberze jeszcze jednego, nie znanego dot d wyczynu. Nie
miałem gotowego planu, ale przysi głem sobie, e w dniu mojego powrotu ogie z
dział wstrz nie nie miertelnym miastem.
Kiedy wpływałem do Cienia, podfrun ł do mnie biały ptak moich pragnie i
siadł mi na prawym ramieniu. Przytwierdziłem mu do nó ki podpisan przez
siebie wiadomo ; "Przybywam" i pu ciłem go w niebo.
Nie spoczn , dopóki nie wywr zemsty i nie zdob d tronu, i biada temu, kto
stanie mi na drodze.
Sło ce wschodziło po mojej lewej r ce, wiatr d ł w agle i pchał mnie na
szerokie wody. Rzuciłem przekle stwo na głow Eryka i roze miałem si .
Byłem wolny i cho musiałem ucieka , to jednak dopi łem swego. Obecnie stoi
przede mn nowa szansa, o której marzyłem.
Teraz podfrun ł czarny ptak moich pragnie i siadł mi na lewym ramieniu.
Napisałem drug kartk , przywi załem mu do nogi i wysłałem go na zachód.
Kartka głosiła: "Eryku, wróc !" i była podpisana:
"Corwin, władca Amberu".
Demon wiatru pchał mnie na wschód od sło ca.