Roger elazny
Amber
TOM SIÓDMY
Krew Amberu
2
Refleksje w kryształowej grocie
Klinga p kła, wi c odrzuciłem r koje . Bro nie pomagała wobec bł kitnego
morza ciany, nawet w miejscu, które uznałem za najcie sze. U moich stóp le ało
kilka drobnych, kamiennych odprysków. Podniosłem je i potarłem. To nie było
wyj cie. Jedynym wyj ciem jest chyba droga, któr tu wszedłem, a ta została
zamkni ta.
Wróciłem do swojej kwatery, to znaczy tej cz ci jaski , gdzie rzuciłem swój
gruby, br zowy piwór. Usiadłem na nim, odkorkowałem butelk wina i napiłem
si . Byłem spocony po kuciu tej ciany.
Frakir poruszyła mi si na przedramieniu, cz ciowo rozwin ła i wpełzła na
dło . Skr ciła si wokół dwóch niebieskich kamyków, które wci trzymałem,
zwi zała je sob i opadła, kołysz c si jak wahadło. Odstawiłem butelk i
patrzyłem. Płaszczyzna ruchu była równoległa do tunelu, który teraz nazywałem
domem. Frakir hu tała si chyba przez cał minut . Potem podci gn ła kamiemie
i znieruchomiała na mojej dłoni. Uło yła je u podstawy serdecznego palca i
wróciła na sw zwykł , ukryt pozycj .
Przygl dałem si . Uniosłem migotliw lamp naftow i obserwowałem
kamienie. Ich kolor...
Tak.
Na tle skóry były całkiem podobne do kamienia w pier cieniu Luke'a, który
kiedy odebrałem z New Line Motel. Przypadek? A mo e istnieje jaki zwi zek?
Co chciał mi powiedzie mój dusicielski powróz? I gdzie jeszcze widziałem taki
kamie ?
Przy wisiorku na klucze Luke'a. Miał tam niebieski kamie w metalowej
oprawie... A gdzie mogłem spotka jeszcze jeden?
Groty, w których byłem uwi ziony, blokowały działanie Atutów i moj magi
Logrusu. Je li Luke nosił przy sobie kamienie z tych cian, to musiał mie jaki
szczególny powód. Jakie jeszcze własno ci mog mie ?
Przez godzin próbowałem rozszyfrowa ich natur , lecz były odporne na
moje logrusowe sondy. Wreszcie, zniech cony, wrzuciłem je do kieszeni, zjadłem
troch chleba z serem i popiłem winem. Potem wstałem i zrobiłem obchód.
Sprawdzałem swoje pułapki.
Tkwiłem tu uwi ziony ju chyba przez miesi c. Szukaj c drogi na wolno ,
zbadałem wszystkie tunele, korytarze i sale. Nigdzie nie znalazłem wyj cia.
Czasami biegałem jak wariat i rozkrwawiałem sobie kostki o zimne ciany. Kiedy
indziej szedłem powoli, rozgl daj c si za p kni ciami i szczelinami. Kilka razy
próbowałem poruszy głaz, blokuj cy otwór wej ciowy. Bezskutecznie.
Był zaklinowany i nie umiałem go podwa y . Wszystko wskazywało na to, e
posiedz tu dłu ej.
Moje pułapki...
Nie zmieniły si od ostatniej kontroli. Spadaj ce głazy, które natura z
wła ciw sobie niedbało ci porozrzucała wokół. Teraz czekały podparte i
gotowe, by stoczy si w dół, gdy tylko kto zaczepi o ukryty w mroku sznur,
jakim były obwi zane paki w magazynie.
Kto ?
3
Luke, oczywi cie. Któ by inny? To on mnie tu uwi ził. A je li wróci... nie
je li. Kiedy wróci, pułapki b d czekały. Przyjdzie uzbrojony. W wysoko
poło onym otworze wej cia miałby spor przewag , gdybym zwyczajnie czekał na
niego w dole. Nic z tego. Nie b dzie mnie tam.
Zmusz go, by po mnie przyszedł... a wtedy...
Lekko zaniepokojony, wróciłem do swojej kwatery. Le ałem z r kami pod
głow i rozmy lałem nad swoim planem. Głazy mog zabi , a ja nie chciałem
zabija Luke'a. Nie z powodu sentymentu, cho do niedawna uwa ałem go za
przyjaciela - to znaczy do chwili, kiedy si dowiedziałem, e zabił wujka Caine'a i
najwyra niej zamierzał wyko czy moich pozostałych krewnych w Amberze. A
to dlatego, e Caine zabił ojca Luke'a, wuja Branda - człowieka, którego pozostali
te ch tnie by zatłukli. Owszem, Luke - albo Rinaldo, jak mi si przedstawił - był
moim kuzynem i miał powody, by ogłosi rodzinn wendet . Mimo to polowanie
na wszystkich wydało mi si odrobin przesadzone.
Ale nie dla pokrewie stwa czy sentymentu powinienem zdemontowa pułapki.
Chciałem go dosta ywego, poniewa zbyt wiele było spraw, których nie
rozumiałem. A mogłem nigdy ju ich nie zrozumie , gdyby Luke zgin ł niczego
nie tłumacz c.
Jasra... Atuty Zguby... metoda. dzi ki której tak łatwo wytropił mnie w
Cieniu... cała historia jego kontaktów z tym szalonym okultyst Melmanem...
wszystko, co wiedział o Julii i jej mierci...
Zacz łem od pocz tku. Zlikwidowałem pułapki. Nowy plan był prosty i
opierał si na czym , o czym Luke nie miał chyba poj cia. Przeniosłem piwór na
nowe miejsce, do tunelu tu obok komory, w której stropie zablokowany był
otwór wej cia. Zabrałem te cz zapasów. Postanowiłem siedzie tam mo liwie
bez przerwy.
Nowa pułapka była całkiem prymitywna: prosta i praktycznie nie do
omini cia. Kiedy j zało yłem, pozostało mi ju tylko czeka . Czeka i
wspomina . I planowa . Musiałem ostrzec pozostałych. Musiałem postanowi co
w sprawie Ghostwheela. Powinienem sprawdzi , co wie Meg Devlin.
Powinienem... jeszcze wiele rzeczy.
Czekałem. My lałem o sztormach Clenia, snach, niezwykłych Atutach i Pani z
Jeziora. Po długim okresie spokoju, w ci gu kilku dni moje ycie nagle stało si
pełne wydarze . A potem znowu miesi c, kiedy nic si nie działo. Na pocieszenie
miałem tylko tyle, e ta linia czasu prawdopodobnie wyprzedzała wszystkie inne,
jakie były dla mnie wa ne. Miesi c tutaj mo e by tylko dob w Amberze. Albo
jeszcze mniej. Je li w miar szybko zdołam si st d uwolni , lady, jakimi
chciałem pod a , nie zd
jeszcze wystygn .
Pó niej zgasiłem lamp i poszedłem spa . Przez kryształowe soczewki mojego
wi zienia przenikało do wiatła, ja niejszego i ciemniej cego na przemian, by
odró ni dzie od nocy. Dopasowałem swój skromny rozkład dnia do tego rytmu.
Przez kolejne trzy dni po raz drugi przeczytałem dziennik Melmana.
Wska nik aluzji miał do wysoki, ale u ytecznych informacji raczy niski. Pod
koniec prawie zdołałem siebie przekona , e Zakapturzony, jak okre lał swego
go cia i nauczyciela, to prawdopodobnie Luke. Pozostało tylko kilka dziwnych
odwoła do obojnactwa. Pod koniec natrafiłem na uwagi o zło eniu w ofierze
4
Syna Chaosu. Odnosiły si zapewne do mnie, skoro kto wystawił Melmana, eby
mnie zabił. Lecz je li zrobił to Luke - jak wytłumaczy jego dwuznaczne
zachowanie w górach Nowego Meksyku? Kazał mi zniszczy Atuty Zguby i
przep dził mnie tak, jakby chciał mnie przed czym uchroni . Poza tym przyznał
si do wcze niejszych zamacbów na moje ycie, ale wyparł si tych pó niejszych.
Po co miałby to robi , gdyby te był za nie odpowiedzialny? Co jeszcze wi e si z
t spraw ? I kto? I jak? W łamigłówce brakowało niektórych klocków, miałem
jednak wra enie, e nie s istotne.
Wystarczy najdrobniejsza informacja, najl ejsze poruszenie wzorca, a
wszystko wskoczy na miejsce. Pojawi si obraz czego , co powinienem odgadn
ju dawno.
Mogłem si domy li , e wizyta nast pi noc . Mogłem, ale si nie domy liłem.
Gdybym na to wpadł, zmieniłbym cykl snu czuwania i byłbym rozbudzony i
czujny. Cho byłem prawie pewien swojej pułapki, w naprawd powa nych
sprawach liczy si ka da drobna przewaga.
Spałem gł boko, a zgrzyt kamieni wydawał si bardzo odległy. Poruszyłem si
lekko, gdy d wi k trwał ci gle, ale dopiero po kilku sekundach zaskoczyły
wła ciwe obwody i zrozumiałem, co to znaczy. Usiadłem, wci jeszcze zaspany,
potem przykucn łem pod najbli sz wej cia cian komory. Rozcierałem oczy,
przygładzałem włosy i na odpływaj cym brzegu snu szukałem zagubionej
czujno ci.
Pierwsze odgłosy towarzyszyły zapewne usuwaniu klinów, co najwyra niej
wymagało przechylania czy podwa ania głazu. D wi ki trwały nadal, stłumione,
pozbawione echa... zewn trzne.
Zaryzykowałem rzut oka do komory. Nie zauwa yłem otwartego przej cia,
ukazuj cego gwiazdy. Odgłosy kołysania ust piły przeci głemu chrz stowi i
zgrzytaniu. Przez półprzejrzysty strop jaskini widziałem kul wiatła w rozmytej
aureoli. Pewnie latarnia. Jak na pochodni wieciła zbyt równo. W tych
okoliczno ciach pochodnia byłaby niepraktyczna.
Pojawił si sierp nieba z dwoma gwiazdami w pobli u dolnego rogu. Poszerzał
si . Usłyszałem gło ne sapanie i st kanie chyba dwóch ludzi.
Poczułem mrowienie palców, gdy dodatkowa porcja adrenaliny wykonała
swoj biologiczn sztuczk z organizmem. Nie s dziłem, e Luks kogo
przyprowadzi.
Mój głupoodporny plan mógł nie by odporny na taki fakt - co oznaczało, e
to ja jestem głupi.
Głaz odsuwał si coraz szybciej. Nie miałcm nawet czasu na przekle stwo.
My li p dziły szalc czo, szukaj c wyj cia z sytuacji, a wreszcie zaj ły wła ciwe
pozycje.
Przywołałem obraz Logrusu, a on uformował si przede mn . Powstałem,
nadal opieraj c si o cian , i zacz łem porusza ramionami w zgodzie z pozornie
chaotycznymi ruchami dwóch widmowych gał zi. D wi ki na górze ucichły, nim
uzyskałem wła ciwe dostrojenie.
Wej cie było odsłoni te. Po chwili kto podniósł wiatło i przysun ł je do
otworu.
Wkroczyłem do komory i wyci gn łem r ce. Kiedy pojawili si dwaj
5
m czy ni, niscy i ciemni, całkowicie zrezygnowałem z dawnego planu. Obaj
trzymali w prawych dłoniach nagie sztylety. aden nie był Lukiem.
Si gn łem logrusowymi r kawicami i złapałem ich za gardła. Scisn łem, a
zawi li w moim uchwycie. Przycisn łem jeszcze troch i pu ciłem.
Upadli, znikaj c z pola widzenia, a ja zaczepiłem l ni ce linie mocy o kraw d
otworu i podci gn lem si do góry. Tu przed wyj ciem przystan łem jeszcze, by
zabra Frakir, owini t dookoła po wewn trznej stronie. To była moja pułapka.
Luke, czy ktokolwiek inny, wchodz c musiałby przej przez p tl - p tl gotow
do zaci ni cia, gdyby cokolwiek si w niej Poruszyło.
Teraz jednak...
Ogniowa cie ka biegła zboczem po prawej stronie.
Upuszczona latarnia strzaskała si , a rozlane Paliwo spływało płon c strug .
Przyduszeni m czy ni le eli po obu stronach. Głaz zamykaj cy wej cie
spoczywał po lewej, troch za mn . Zostałem na miejscu, z głow i ramionami na
zewn trz, podparty na łokciach. Wizerunek Logrusu ta czył mi przed oczami;
czułem mrowienie linii mocy, wci poł czonych z moimi r kami. Frakir
przesuwała si z lewego ramienia na biceps.
Wszystko było niemal zbyt łatwe. Nie mogłem sobie wyobrazi , by Luke
powierzyl dwóm opryszkom przesłuchanie, zabicie czy przeniesienie mnie - na
czymkolwiek miała polega ich misja. Dlatego nie wychodziłem i ze stosunkowo
bezpiecznej pozycji przeszukiwałem wzrokiem okryte zasłon nocy otoczenie.
Dla odmiany okazałem rozs dek. Gdy noc t dzielił ze mn kto jeszcze. Było
tak ciemno, nawet przy dogasaj cej cie ce ognia, e mój normalny wzrok nie
dostarczył mi tej informacji. Kiedy jednak przyzywam Logrus, układ psychiczny
pozwalaj cy mi widzie jego obraz umo liwia tak e dostrzeganie innych,
niefizycznych zjawisk.
Dlatego odkryłem dziwn konstrukcj pod drzewem po lewej stronie, w ród
cieni, gdzie nie zauwa yłbym ludzkiej postaci, przed któr si wznosiła. Był to
do dziwaczny wzorzec, przypominaj cy ten z Amberu; obracał si wolno jak
szprychowe koło, wyci gaj c czułki przydymionego ółtego wiatła. Płyn ły w
moj stron . A ja patrzylem zafascynowany i wiedzialem ju , co zrobi , gdy
nadejdzie wła ciwa chwila.
Cztery najwi ksze macki zbli ały si wolno, badawczo.
Kilka metrów ode mnie zwolniły, zwiotczały troch i nagle zaatakowały jak
kobry. Trzymałem r ce razem, lekko skrzy owani, wyci gaj c logrusowe
ramiona. Szerokim gestem rozdzieliłem je teraz, jednocze nie pochylaj c do
przodu. Uderzyły w ółte czułki, odepchn ły je i obrzuciły z powrotem na
wzorzec. Poczułem dziwne mrowienie w przedramionach. U ywaj c przedłu enia
prawej r ki jak miecza, ci łem we wzorzec niby w tarcz . Usłyszałem krótki,
ostry krzyk, obraz zaszedł mgł , szybko uderzyłem znowu, wyskoczyłem ze
swojej dziury i pop dziłem w dół zbocza. Bolała mnie prawa r ka.
Obraz - czymkolwiek był - zafalował i znikn ł.
Tymczasem jednak wyra niej widziałem opart o pie drzewa, chyba kobiec
posta . Nie mogłem rozpozna jej rysów, gdy uniosła jaki niewielki przedmiot i
trzymała go teraz na poziomie oczu. Bałem si , e to mo e bro , wi c uderzyłem
logrusowym przedłu eniem w nadziei, e wytr c jej to z r ki.
6
Potkn łem si , gdy nast piło odbicie i ze spor sił szarpn ło moim
ramieniem. Uderzony przedmiot musiał by pot nym obiektem magicznym.
Miałem przynajmniej satysfakcj widz c, e dama tak e si zachwiała.
Krzykn ła, ale nie wypu ciła przedmiotu.
Po chwili wokół jej sywetki pojawiło si delikatne, wielobarwne l nienie i
wtedy zrozumiałem, co trzyma w r ku i sk d to szarpni cie: wła nie skierowałem
moc Logrusu przeciw Atutowi. Teraz musiałem j złapa , cho by po to, eby si
dowiedzie , kim jest.
Ale biegn c ile sił, u wiadomiłem sobie, e mog nie zd y . Chyba e...
Zdj łem Frakir z ramienia i rzuciłem j wzdlu linii mocy Logrusu, kieruj c
we wła ciw stron i w locie wydaj c instrukcje.
Z bli szej odległo ci i dzi ki lekkiej t czowej po wiacie, jaka teraz j
spowijała, mogłem wreszcie zobaczy twarz obcej damy. To była Jasra; to jej
uk szenie w mieszkaniu Melmana niemal mnie zabiło. Za chwil zniknie, a wraz
z ni szansa uzyskania pewnych odpowiedzi, od których mo e zale e moje ycie.
- Jasra! - krzykn łem, by j zdekoncentrowa .
Nie udało mi si . Za to Frakir tak. Mój powróz dusiciela zapłon ł teraz
srebrzy cie i oplótł jej szyj , a wolny koniec owin ł si wokół gał zi zwisaj cej w
pobli u, na lewo od Jasry.
Zacz ła zanika . Wyra nie nie zdawala sobie sprawy, e jest ju za pó no. Nie
mogła si wyatutowa nie trac c przy tym głowy. Przekonała si szybko.
Usłyszałem chrapliwy j k i Jasra powrócila, okrzepła, straciła po wiat . Rzuciła
Atut i si gn ła do sznura zaci ni tego na szyi.
Podszedłem i polo yłem dło na Frakir, która odwin ła si z gał zi i oplotła
mi nadgarstek.
- Dobry wieczór, Jasro. - Szarpn łem j do tyłu. - Spróbuj tylko tego
jadowitego k sania, a b dziesz potrzebowała gorsetu szyjnego. Rozumiesz?
Bezskutecznie próbowała co powiedzie . Kiwn ła głow .
- Poluzuj troch powróz, eby mogła odpowiada na moje pytania.
Frakir zwolniła u cisk na jej gardłe, Jasra zacz ła kaszle i obrzuciła mnie
spojrzeniem, które mogłoby piasek zmieni w szkło. Jej magiczna konstrukcja
rozwiała si zupełnie, pozwoliłem wi c, by Logrus znikn ł tak e.
- Dlaczego mnie prze ladujesz? - spytałem. - Kim dla ciebie jestem?
- Synem piekieł - warkn ła i próbowała splun , ale chyba miała zbyt sucho w
ustach.
Szarpn łem lekko Frakir i zakaszlała znowu.
- Odpowied nieprawidłowa - stwierdziłem. - Próbuj dalej.
Ale wtedy u miechn ła si lekko, przenosz c wzrok gdzie poza moje plecy.
Napi łem Frakir i zaryzykowałem spojrzenie przez rami . Z tylu, nieco z prawej,
powietrze zaczynalo migota , co było oczywistym znakiem, e kto zamierza si tu
przeatutowa .
Nie byłem gotów, by zmierzy si z drugim przeciwnikiem. Wsun łem woln
r k do kieszeni i wyj łem kilka wlasnych Atutów. Na wierzchu le ała karta
Flory.
Mo e by .
Si gn lem do niej my l przez słaby blask, poza twarz na karcie. Odebrałem
7
jej rozproszon uwag , i zaraz potem nagł czujno .
W reszcie...
Tak?
- Przeci gnij mnie! Szybko! - powiedziałem.
Czy to powa na sprawa?
- Lepiej nie pytaj.
No... Dobrze. Przechod .
Dostrzegłem wizj Flory w łó ku. Była coraz wyra niejsza. Wyci gn ła r k .
Chwyciłem j . Zrobiłem krok do przodu i równocze nie usłyszałem głos
Luke'a.
- Stój! - zawołał.
Szedłem dalej ci gn c za sob Jasr . Próbowała si wyrwa i udało jej si
mnie zatrzyma , gdy zahaczyłem nog o brzeg łó ka. Dopiero wtedy zauwa yłem
ciemnowłosego brodatego m czyzn , który z drugiej strony posłania wpatrywał
si we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Kto...? Co...? - zacz ł, gdy u miechn łem si przepraszaj co i odzyskałem
równowag .
Za moim wi niem pojawił si zamglony obraz Luke'a.
Wyci gn ł r k i chwycił Jasr za rami , odci gaj c j ode mnie. Zachrypiała,
gdy szarpni cie mocniej zacisn ło Frakir na jej szyi.
Niech to diabli! Co teraz? Flora zerwała si nagle z wykrzywion twarz .
Pachn ca lawend kołdra opadła, a Flora z zadziwiaj c pr dko ci
wyprowadziła cios.
- Ty dziwko! - krzykn ła. - Pami tasz mnie?
Pi trafiła w szcz k Jasry, a ja ledwie zd yłem uwolni Frakir, by nie
zosta przeci gni ty z powrotem, w st sknione ramiona Luke'a.
Oboje znikn li, potem zgasła po wiata.
Ciemnowłosy facet wygramolił si tymczasem z łó ka i wła nie chwytał ró ne
elementy odzie y. Kiedy znalazł ju wszystkie, nie marnował czasu na ubieranie,
lecz trzymaj c je obur cz wycofał si do drzwi.
- Ron! Co robisz? - zapytała Flora.
- Wychodz - odpowiedział, otworzy drzwi i przest pił próg.
- Hej! Zaczekaj!
- Nie ma mowy. - Odpowied dobiegła z s siedniego pokoju.
- Szlag! - spojrzała na mnie z niech ci . - Dlaczego zawsze musisz pakowa si
w czyje ycie osobiste? - I zawołała: - Ron! Co z kolacj ?
- Musz si zobaczy z psychoanalitykiem - dobiegł jego głos, a zaraz po nim
trza ni cie kolejnych drzwi.
- Mam nadziej , e zdajesz sobie spraw . jak pi kne uczucie wła nie
zniszczyłe - powiedziała Flora.
Westchn łem.
- Kiedy go poznała ?
- Ja... wczoraj. - Zmarszczyła brwi. - No dalej, u miechaj si drwi co. Takie
sprawy nie zawsze s funkcj czasu. Od razu wiedziałam, e to b dzie co
wyj tkowego. I jak zwykle jaki dure , na przykład ty albo twój ojciec, musi
wyszydza wspaniały...
8
- Przykro mi - wtr ciłem. - Dzi kuj , e mnie przeci gn ła . On wróci,
oczywi cie. Po prostu przestraszyli my go miertelnie. Ale jak mógłby nie wróci ,
skoro ju ci poznał?
- Tak, naprawd jeste podobny do Corwina. - U miechn ła si . - Dure , ale
spostrzegawczy.
Podeszła do szafy i wyj ła lawendowy szlafrok.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytała zawi zuj c pasek.
- To długa historia...
- W takim razie lepiej wysłucham jej przy lunchu. Głodny jeste ?
U miechn łem si tylko.
- Zgadza si . Chod .
Przeszli my przez salon urz dzony w stylu francuskiej prowincji do du ej
wiejskiej kuchni pełnej kafelków i miedzi. Zaproponowałem pomoc, ale ona tylko
wskazała mi krzesło.
- Przede wszystkim... - zacz łem, gdy wyjmowała z lodówki liczne pakunki.
- Tak?
- Gdzie jeste my?
- W San Francisco - wyja niła.
- Czemu prowadzisz tu dom?
- Kiedy załatwiłam wszystkie sprawy dla Randoma, postanowiłam jeszcze
zosta . Miasto znów mi si spodobało.
Pstrykn łem palcami. Zupełnie zapomniałem, e miała ustali dane
wła ciciela tego budynku, gdzie Victor Melman miał pracowni i mieszkanie, a
finna Rrutus Storage trzymała zapas strzelaj cej w Amberze amunicji.
- Kto był wła cicielem? - spytałem.
- Brutus Storage - odparła. - Melman wynajmował od nich.
- A kto jest wła cicielem Brutus Storage?
- Spółka J. B. Rand.
- Adres?
- Biuro w Sausalito. Opuszczone kilka miesi cy temu.
- Czy ludzie, którzy je wynajmowali, znali domowy adres najemcy?
- Tylko skrytk pocztow . Te porzucona.
Kiwn łem głow .
- Przeczuwałem co podobnego. A teraz opowiedz mi o Jasrze. Najwyra niej
znasz t dam .
- adn dam . - Skrzywiła si . - Kiedy j znałam, była królewsk dziwk .
- Gdzie?
- W Kashfie.
- Co to jest?
- Takie niedu e królestwo, kawałek za granic Złotego Kr gu pa stw, z
którymi Amber prowadzi wymian handlow . Cyrkowy, barbarzy ski splendor i
takie rzeczy. Kulturalna prowincja.
- Wi c jak to si stało, e w ogóle je znasz?
Na moment przerwała mieszanie czego w misie.
- Och, dotrzymywałam towarzystwa kashfa skiemu szlachcicowi. Spotkałam
go kiedy w lesie. Polował z sokołem, a ja akurat skr ciłam kostk ...
9
- Ehm - chrz kn łem, by nie odbiegła od tematu. - A Jasra?
- Była mał onk starego króta Menillana. Owin ła go wokół palca.
- Co masz przeciw niej?
- Kiedy wyjechałam z miasta, ukradła mi Jasricka.
- Jasricka?
- Mojego szlachcica. Jarla Kronklef.
- A co o tym s dził jego wysoko Menillari?
- Nie dowiedział si . Wtedy le ał ju na ło u mierci, a zmarł wkrótce potem.
Wła ciwie to dlatego potrzebowała Jasricka. Był dowódc gwardii pałacowej, a
jego brat generałem. Gdy odszedł Menillan, z ich pomoc dokonała przewrotu.
Kiedy ostatnio o niej słyszalam, była królow Kashfy i pozbyła si Jasricka.
Dobrze mu tak. Chyba sam miał ochot na tron, ona nie chciała si dzieli .
Skazała go razem z bratem na mier za zdrad czy co takiego. Był naprawd
bardzo przystojny... Cho niezbyt inteligentny.
- Czy mieszka cy Kashfy maj jakie ... hm... jakie niezwykłe cechy fizyczne?
- spytałem.
U miechn ła si .
- No có , Jasrick to był kawał chłopa. Ale nie nazwałabym "niezwykłym"
tego...
- Nie, nie - przerwałem. - Chodziło mi o jak anomali w budowie ust...
wysuwane kły, dło albo co podobnego.
- Hm... - Nie wiedziałem, czy jej rumieniec jest skutkiem tylko ciepła
kuchenki. - Nic takiego. Maj do typow anatomi . Czemu pytasz?
- Kiedy w Amberze opowiadałem ci o sobie, pomin łem ten fragment, kiedy
Jasra mnie uk siła. Wstrzykn ła mi jak trucizn i ledwo zdołałem si
wyatutowa . Byłem sparali owany, ot piały i przez dłu szy czas bardzo słaby.
Pokr ciła głow .
- Kashfanie niczego takiego nie potrafi . Ale przecie Jasra nie pochodzi z
Kashfy.
- Nie? A sk d?
- Nie wiem. Ale była cudzoziemk . Niektórzy mówiłi, e handlarz niewolników
przywiózł j z jakiej dalekiej wyspy. Inni, e przyw drowała sama i zwróciła
uwag Menillana. Plotka głosiła, e jest czarownic . Nie wiem.
- Ja wiem. Plotka była prawdziwa.
- Rzeczywi cie? Mo e w ten sposób zdobyła Jasricka.
Wzruszyłem ramionami.
- Ile czasu min ło od waszego... spotkania?
- Jakie trzydzie ci, czterdzie ci lat.
- A ona nadal jest królow w Kashfie?
- Nie wiem. Dawno nie odwiedzałam tamtych okolic.
- Czy Amber ma złe stosunki z Kashf ?
- Nie ma wła ciwie adnych stosunków. - Pokr ciła głow . - Jak ju mówiłam,
to troch nie po drodze. Nie s tak łatwo dost pni jak inne kraje, a nie maj
niczego cennego, czym mo na by handlowa .
- Czyli nie ma wła ciwie powodów, eby nas nienawidziła?
- Nie bardziej ni kogokolwiek innego.
10
W kuchni unosiły si smakowite zapachy. Siedziałem i wdychałem je, my l c o
gor cym prysznicu, który czeka na mnie po jedzeniu. I wtedy Flora powiedziała
co , czego wła ciwie si spodziewałem.
- Ten człowiek, który ci gn ł Jasr z powrotem... Wydawał si znajomy. Kto
to był?
- To ten, o którym ci opowiadałem w Amberze. Luke. Ciekaw jestem, czy ci
kogo przypomina.
- Mam takie wra enie - przyznała po namy le. - Ale nie umiem powiedzie
kogo.
Poniewa stała odwrócona do mnie plecami, ostrzegłem:
- Je eli trzymasz co , co mo e si potłuc albo rozła , lepiej to odłó .
Usłyszałem, jak kładzie co na blacie. Potem spojrzała na mnie ze
zdziwieniem.
- Mów.
- Naprawd ma na imi Rinaldo i jest synem Branda. Przez ponad miesi c
byłem jego wi niem w innym cieniu. Wła nie uciekłem.
- Co takiego - szepn ła. - Czego on chce?
- Zemsty.
- Na kim konkretnym?
- Nie. Na nas wszystkich. Ale, oczywi cie, Caine był pierwszy.
- Rozumiem.
- Tylko prosz ci , niczego nie przypal - uprzedziłem. - Od dłu szego czasu
marz o dobrym jedzeniu.
Pokiwała głow i odwróciła si .
- Znałe go do długo - odezwała si po chwili. - Jaki był?
- Miły go . Takie sprawiał wra enie. Je li jest szalony jak jego ojciec, dobrze
si maskował.
Otworzyła butelk wina, nalała do dwóch kieliszków i postawiła je na stole.
Nast pnie podała jedzenie. Po kilku k sach znieruchomiała z uniesionym
widelcem, zapatrzona w przestrze .
- Kto by pomy lał, e ten sukinsyn b dzie si reprodukował? - mrukn ła.
- Chyba Fiona - odparłem. - W nocy przed pogrzebem Caine'a spytała, czy
mam fotografi Luke'a. Pokazałem jej. Widziałem, e co j zaskoczyło, ale nie
chciała powiedzie , o co chodzi.
- A nast pnego dnia ona i Bleys znikn li... Tak. Je li si zastanowi , to on
rzeczywi cie przypomina troch Branda, kiedy był bardzo młody.... Dawno temu.
Luke jest wi kszy i pot niejszy, ale istnieje podobie stwo.
Wróciła do jedzenia.
- Nawiasem mówi c, to jest wietne - pochwaliłem.
- Dzi kuj . - Westchn ła. - To znaczy, e na cał opowie musz zaczeka , a
sko czysz.
Kiwn łem tylko głow , gdy usta miałem pełne. Niech chwieje si imperium.
Ja byłem głodny.
11
Rozdział 1
Wyk pany, przystrzy ony, z obci tymi paznokciami i w nowym, wie o
wyczarowanym ubraniu, sprawdziłem w informacji numer i zadzwoniłem do
jedynych mieszkaj cych w tej okolicy Devlinów. W słuchawce odezwał si
kobiecy głos. Nie miał wła ciwego timbre'u, ale rozpoznałem go.
- Meg? Meg Devlin? - upewniłem si .
- Tak - usłyszałem odpowied . - Kto mówi?
- Merle Corey.
- Kto?
- Merle Corey. Jaki czas temu sp dzili my razem bardzo interesuj c noc...
- Przykro mi - stwierdziła. - To chyba jaka pomyłka.
- Je li nie mo esz rozmawia , zadzwoni kiedy indziej. Albo ty zadzwo .
- Nie znam pana - o wiadczyła i rozł czyła si .
Wpatrywałem si w słuchawk . Owszem, musiała udawa , je li stał przy niej
m . Ale mogła przynajmniej zasugerowa , e mnie zna i e kiedy indziej b dzie
mogła rozmawia .
Nie kontaktowałem si z Randomem, bo miałem przeczucie, e natychmiast
wezwie mnie do Amberu. A chciałem przedtem porozmawia z Meg. Niestety, nie
miałem czasu, by j odwiedzi . Nie rozumiałem jej reakcji, ale na razie musiałem
si z ni pogodzi . Spróbowałem wi c jedynej rzeczy, jaka mi przyszła do głowy.
Zadzwoniłem do informacji i spytałem o numer Hansenów, s siadów Billa.
Po trzecim sygnale kto podniósł słuchawk ; poznałem głos pani Hansen.
Spotkałem j kilka razy, cho nie widziałem podczas mojej ostatniej tam
bytno ci.
- Dzie dobry, pani Hansen - zacz łem. - Mówi Merle Corey.
- Ach, Merle... Podobno byłe niedawno w naszej okolicy.
- Tak, ale nie mogłem zosta długo. Poznałem jednak George'a. Du o
rozmawiali my. Wła ciwie to chciałbym zamieni z nim kilka słów, je li jest
gdzie niedaleko.
Cisza trwała o kilka uderze pulsu za długo.
- George... Wiesz, Merle, George jest teraz w s pitalu. Czy co mu przekaza ?
- Nie, to nic pilnego. A co mu si stało?
- To... to nic gro nego. Jest w domu, ale dzisiaj poszedł na kontrol . Ma dosta
jakie lekarstwa. W zeszłym miesi cu miał... co w rodzaju załamania.
Kilkudniow amnezj . Nie maj poj cia, z jakiego powodu.
- Bardzo mi przykro.
- W ka dym razie rentgen nie wykazał adnych uszkodze . To znaczy, nie
uderzył si w głow ani nic. Teraz jest całkiem normalny. Mówi , e chyba nic
mu nie b dzie. Ale chcieli obserwowa go jeszcze paez jaki czas. To wszystko. -
Nagle, jak w natchnieniu, zapytała: - Jakie wra enie na tobie zrobił, kiedy
rozmawiali cie?
Przewidywałem to, wi c odpowiedziałem bez wahania.
- Kiedy go widziałem, wydawał si zupełnie normalny. Ale nie znałem go
wcze niej, wi c trudno mi stwierdzi , czy zachowywał si inaczej ni zwykle.
- Rozumiem - westchn ła. - Czy ma do ciebie dzwoni , kiedy wróci?
12
- Nie. Musz wyjecha i nie jestem pewien, na jak długo. Zreszt to nic
wa nego. Za par dni zatelefonuj znowu.
- Jak chcesz. Powiem mu tylko, e dzwoniłe .
- Dzi kuj . Do widzenia.
Mogłem si tego spodziewa . Po Meg. Pod koniec George zachowywał si
całkiem dziwacznie. Najbardziej mnie martwiło, e najwyra niej wiedział, kim
jestem naprawd . I wiedział o Amberze. A nawet chciał mnie ciga przez Atut.
Wygl dało na to, e on i Meg stali si ofiarami jakiej niezwykłej manipulacji.
Natychmiast przyszła mi do głowy Jasra. Ale ona była chyba
sprzymierze cem Luke'a, a przed Lukiem ostrzegła mnie Meg. Czemu miałaby to
robi , gdyby to Jasra ni kierowała? To bez sensu. Która jeszcze ze znanych mi
osób byłaby zdolna do wywołania takich efektów?
Na przykład Fiona. Ale ona towarzyszyła mi, gdy wróciłem z Amberu do tego
cienia, a nawet podwiozła mnie po wieczorze z Meg. I sprawiała wra enie me
mniej ode mnie zdziwionej rozwojem wydarze . Cholera. ycie pełne jest drzwi,
które nie otwieraj si , kiedy człowiek puka. I takich, które si otwieraj , kiedy
tego nie chce.
Wróciłem i zapukałem do drzwi sypialni. Flora zawołała, e mog wej .
Siedziała przez lustrem i nakładała makija .
- Jak poszło? - zapytała.
- Nie za dobrze. Wła ciwie całkiem le - podsumowałem wyniki rozmów.
- I co teraz zrobisz?
- Skontaktuj si z Randomem i opowiem mu o ostatnich wypadkach. Mam
przeczucie, e ka e mi wraca . Przyszedłem si po egna i podzi kowa za
pomoc. Przepraszam, e zerwałem ci romans.
Wzruszyła ramionami. Siedziała tyłem do mnie i studiowała swoje odbicie w
lustrze.
- Nie martw si ...
Flora wci mówiła, ale nie słyszałem dalszego ci gu. Moj uwag
przyci gn ło co , co przypominało kontakt przez Atut. Otworzyłem umysł i
czekałem. Wra enie nabierało mocy, ale to samo wzywaj cego wci
pozostawała ukryta. Odwróciłem si od Flory.
- Merle, co si dzieje? - usłyszałem jej pytanie.
Podniosłem r k . Odczucie było coraz bardziej intensywne. Miałem wra enie,
e patrz w gł b długiego czarnego tunelu, a na drugim ko cu nie ma nic.
- Nie wiem - odpowiedziałem, przywołuj c Logrus i przejmuj c kontrol nad
jedn z gał zi. - Ghost? Czy to ty? Chcesz porozmawia ? - spytałem.
Nikt nie odpowiadał. Czułem chłód, gdy czekałem otwieraj c umysł. Nigdy
jeszcze nie spotkałem czego takiego. Zdawało mi si , e wystarczy jeden krok do
przodu, a zostan gdzie przeniesiony. Czy to wyzwanie? Pułapka? Wszystko
jedno; tylko głupiec przyj łby takie zaproszenie od nieznajomego. Przecie
mogłem trafi z powrotem do kryształowej jaskini.
- Je li chcesz czego - rzuciłem - musisz si przedstawi i poprosi . Randki w
ciemno ju mnie nie bawi .
Przez tunel przes czyło si wra enie obecno ci, ale adnych wskazówek co do
to samo ci.
13
- Dobrze. Ja nie pójd , a ty nie masz nic do przekazania. Jedyne, co mi jeszcze
przychodzi do głowy, to e chcesz mnie odwiedzi . W takim razie prosz .
Wyci gn łem obie, pozornie puste, r ce. Mój niewidzialny sznur dusiciela
przesun ł si do pozycji na lewej dłoni, w prawej czekał niewidoczny,
mierciono ny grom Logrusu. Była to jedna z tych okazji, kiedy uprzejmo
wymaga profesjonalizmu.
Cichy miech zdawał si odbija echem w czarnym tunelu. Był projekcj
czysto psychiczn , chłodn i bezpłciow .
Twoja propozycja jest, oczywi cie, pułapk , usłyszałem. Nie jeste przecie
głupcem. Mimo to nie mo na ci odmówi odwagi, skoro zwracasz si w ten sposób
do nieznanego. Nie wiesz, co ci spotka, ale oczekujesz tego. Nawet zapraszasz.
- Propozycja jest nadal aktualna - o wiadczyłem.
- Nigdy nie wydawałe mi si niebezpieczny.
- Czego chcesz?
- Przyjrzer ci si .
- Po co?
- Nadejdzie mo e czas, gdy spotkamy si w innych warunkach.
- Jakich warunkach?
- Przeczuwam, e nasze cele mog by sprzeczne.
- Kim jeste ?
Znowu miech.
- Nie. Nie teraz. Jeszcze nie. Chc tylko popatrze na ciebie i zbada twoje
reakcje.
- I co? Napatrzyłe si ?
- Prawie.
- Je li nasze cele s sprzeczne, niech starcie nast pi teraz - powiedziałem. -
Wol to mie za sob , ebym mógł si zaj wa niejszymi sprawami.
- Podoba mi si twoja bezczelno . Gdy jednak nadejdzie czas, nie do ciebie
b dzie nale ał wyhór.
- Ch tnie zaczekam - o wiadczyłem, ostro nie wsuwaj c w mroczny korytarz
logrusowe rami .
Nic. Moja sonda niczego nie znalazła...
- Podziwiam twój wyst p. Masz!
Co run ło w moj stron . Moja magiczna ko czyna poinformowała, e to co
mi kkiego... zbyt mi kkiego i lu nego, eby wyrz dzi mi powa n krzywd ...
wielka, chłodna masa w jaskrawych kolorach...
Nie cofn łem si . Si gn łem poprzez ni , w gł b, daleko, jeszcze dalej...
Szukałem ródła. Trafiłem na co materialnego, namacalnego i ust pliwego...
mo e ciało, mo e nie. Zbyt... zbyt du e, by przeci gn je jednym szarpni ciem.
Kilka małych obiektów, twardych, o dostatecznie małej masie, znalazło si w
zasi gu moich gor czkowych poszukiwa . Chwyciłem jeden, wyrwałem z tego, do
czego był przymocowany, i przyzwałem do siebie. Niemy impuls zaskoczenia
dotarł do mnie w tej samej chwili co p dz ca masa i powracaj ce logrusowe
rami .
Rozprysn ły si wokół jak fajerwerki: kwiaty, kwiaty, kwiaty. Fiołki, zawilce,
onkile, ró e... Flora j kn ła tylko, gdy całe ich setki wpadły do pokoju. Kontakt
14
natychmiast uległ przerwaniu. Zdałem sobie spraw , e trzymam w r ku co
małego i twardego, a upajaj ce aromaty kwietnej wystawy atakuj mi nozdrza.
- Co si stało? - zapytała Flora. - Do diabła.
- Nie jestem pewien - odparłem, strzepuj c z koszuli płatki. - Lubisz kwiaty?
Mo esz je sobie zatrzyma .
- Owszem, ale wol lepiej dobrane bukiety. - Przygl dała si barwnej stercie u
moich stóp. - Kto je przysłał?
- Bezimienna osoba na ko cu ciemnego tunelu.
- Dlaczego?
- Mo e jako zaliczk na wieniec pogrzebowy. Nie jestem pewien. Cała ta
rozmowa sugerowała gro b .
- B d wdzi czna, je li przed wyj ciem pomo esz mi je sprz tn .
- Jasne - zgodziłem si .
- W kuchni i w łazience s wazony. Chod my. Poszedłem za ni i wrócilem z
kilkoma. Po drodze zbadałem przedmiot, jaki sprowadziłem z drugiego ko ca
poł czenia. Był to niebieski guzik w złotej oprawie, w której utkwiło jeszcze kilka
granatowych nitek. Na oszlifowanym kamieniu wyryto jaki symbol o czterech
zakrzywionych ramionach. Pokazałem guzik Florze, ale pokr ciła głow .
- Z niczym mi si nie kojarzy - stwierdziła.
Si gn łem do kieszeni i wyj łem kilka odprysków kamienia z kryształowej
groty. Pasowały. Frakir zadr ała lekko, kiedy przesun łem guzik obok niej.
Potem znieruchomiała, jakby miała ju do ostrzegania mnie przed niebieskimi
kamieniami, gdy ja najwyra niej nie miałem zamiaru nic w tej sprawie robi .
- Dziwne - mrukn łem.
- Postaw kilka ró na nocnej szafce - poprosiła Flora. - I par mieszanych
bukietów na toaletce. Wiesz, mnie nikt jeszcze nie przysłał kwiatów w taki
sposób. Intryguj ca metoda zawierania znajomo ci. Jeste pewien, e były dla
ciebie?
Burkn łem co na temat anatomii czy teologii i zebrałem ró ane p czki.
Pó niej, kiedy siedziałem w kuchni, piłem kaw i my lałem, Flora zauwa yła:
- Wiesz, to troch przera aj ce.
- Owszem.
- Mo e kiedy porozmawiasz ju z Randomem, powiniene opowiedzie o
wszystkim Fi.
- Mo e.
- A skoro ju o tym mowa, czy nie powiniene skontaktowa si z Randomem?
- Mo e.
- Co to znaczy "mo e"? Trzeba go ostrzec.
- Zgadza si . Ale mam przeczucie, e bezpiecze stwo nie udzieli odpowiedzi
na moje pytania.
- Co masz na my li, Merle?
- Masz samochód?
- Tak, kupiłam par dni temu. Czemu pytasz?
Wyj łem z kieszeni guzik i kamienie, rozło yłem je na stole i przyjrzałem si
uwa nie.
- Kiedy zbierałem kwiaty, przypomniałem sobie, gdzie jeszcze mogłem widzie
15
co takiego.
- Gdzie?
- Musiałem tłumi to wspomnienie, bo nie jest zbyt przyjemne. Chodzi o
wygl d Julii, kiedy j znalazłem. Miała chyba wisior z takim kamieniem. Mo e to
zwykły przypadek, ale...
- Niewykluczone. - Skin ła głow . - Ale je li nawet, to pewnie zabrała go ju
policja.
- Nie jest mi potrzebny. Ale przypomniał mi, e nie zbadałem jej mieszkania
tak dobrze, jakbym to zrobił, gdybym nie musiał wynosi si w po piechu. Chc
tam zajrze , zanim wróc do Amberu. Wci nie rozumiem, jak ten... stwór...
dostał si do rodka.
- A je li wysprz tali to mieszkanie? Albo wynaj li komu innemu?
Wzruszyłem ramionami.
- Jest tylko jeden sposób, eby si przekona .
- W porz dku. Zawioz ci .
Kilka minut pó niej siedzieli my ju w samochodzie, a ja tłumaczyłem, gdzie
ma dojecha . Było to jakie dwadzie cia minut jazdy pod zbł kanymi chmurkami
na słonecznym, popołudniowym niebie. Wi kszo tego czasu po wi ciłem na
pewne wst pne działania z mocami Logrusu. Byłem gotów, gdy dotarli my do
wła ciwej okolicy.
- Zakr tutaj, a potem objed dookoła. - Wskazałem kierunek. - Jak tylko
b dzie miejsce, powiem ci, gdzie zaparkowa .
Było - niedaleko punktu, gdzie zostawiłem samochód tamtego dnia.
Zatrzymała si przy kraw niku i spojrzała na mnie.
- Co teraz? Chcesz tak zwyczajnie podej do drzwi i zapuka ?
- Uczyni nas niewidzialnymi - wyja niłem. - Dopóki nie wejdziemy do rodka.
Musisz trzyma si blisko mnie, eby my widzieli si nawzajem.
Kiwn ła głow .
- Dworkin zrobił to kiedy dla mnie - powiadziała. - Byłam jeszcze dzieckiem.
Podgl dałam wtedy ró nych ludzi. - Za miała si . - Zapomniałam.
Wykonałem ostatnie poci gni cia skomplikowanego zakl cia i rzuciłem je na
nas. wiat za szyb zaszedł mgł , jakbym ogl dał go przez szare okulary.
Wy lizn li my si na chodnik, wolno przeszli my na róg i skr cili my w lewo.
- Czy to trudne zakl cie? - spytała Flora. - Wydaje si bardzo u yteczne.
- Niestety tak - odparłem. - Najwi ksza jego wada, to e je li nie jest
przygotowane, nie mo na go rzuci tak od razu. Ja go nie miałem. Zaczynaj c od
zera, buduje si je przez jakie dwadzie cia minut.
Skr cili my w alejk prowadz c do wielkiego, starego budynku.
- Które pi tro? - zapytała.
- Ostatnie.
Weszli my po schodkach i stan li my przed drzwiami. Były zamkni te na
klucz. Na pewno ostatnio bardziej uwa aj na takie rzeczy.
- Wyłamiemy? - szepn ła Flora.
- Za du o hałasu - odpowiedziałem.
Poło yłem dło na klamce i wydałem Frakir bezgło ny rozkaz. Odwin ła mi z
r ki dwa zwoje i stała sio widoczna, sun c po powierzchni zamka i wsuwaj c si
16
do dziurki. Zacisn ła si , zesztywniała i poruszała przez chwil . Cichy szcz k
oznaczał, e rygiel ust pił. Nacisn łem klamk i pchn łem lekko. Drzwi stan ły
otworem. Frakir powróciła do formy bransoletki i do niewidzialno ci.
Weszli my, cicho zamykaj c za sob drzwi. Nie było nas wida w zamglonym
lustrze. Poprowadziłcm Flor na schody. Jakie głosy dobiegały z mieszkania na
pierwszym pi trze. To wszystko. adnego powiewu. adnych podnieconych
psów. A głosy ucichły, nim dotarli my na drugie pi tro.
Zauwa yłem, e wymieniono drzwi do mieszkania Julii. Były troch
ciemniejsre od pozostałych i miały błyszcz cy nowy zamek. Zapukałem lekko i
czekali my. adnej reakcji, ale po trzydziestu sekundach zastukałem jeszcze raz i
znowu czekali my. Nikt nie odpowiadał. Sprawdziłem: drzwi były zamkni te, lecz
Frakir powtórzyła swój wyst p. Zawahałem si . Dło mi zadr ała na
wspomnienie poprzedniej wizyty. Wiedziałem, e nie ma tam jej okaleczonego
ciała i adna mordercza bestia nie czai si , by mnie zaatakowa . Jednak pami
powstrzymała mnie na kilka sekund.
- Co si stało? - zdziwiła si Flora.
- Nic - mrukn łem i otworzyłem drzwi.
Mieszkanie było, o ile pami tam, wynaj te z cz ciowym umeblowaniem. I te
meble zostały - sofa i stoliczki, wi kszy stół, kilka krzeseł. Znikn ły te, które
nale ały do Julii. Na podłodze zauwa yłem nowy dywan, a sama podłoga była
niedawno wyszorowana. Chyba nikt tu nie mieszkał, gdy nigdzie nie dostrzegłem
adnych rzeczy osobistych.
Weszli my. Zamkn łem drzwi i zdj łem czar, który ukrywał nas po drodze.
Zacz łem obchód pokojów. Gdy spadły nasze magiczne zasłony, uobiło si
wyra nie widniej.
- Nic tu chyba nie znajdziesz - stwierdziła Flora. - Pachnie past do podłogi,
jakim rodkiem dezynfekcyjnym i farb ...
Przytakn łem.
- Materialne mo liwo ci mo na raczej wykluczy . Ale chciałbym sprawdzi
co innego.
Uspokoiłem umysł i przywołałem logrusowe widzenie. Gdyby pozostały jakie
lady działa magicznych, powinienem wykry je w ten sposób. Przeszedłem
powoli wokół salonu i przygl dałem si wszystkiemu z ka dego mo liwego k ta.
Flora zostawiła mnie i zaj ła si własnym ledztwem, polegaj cym głównie na
zagl daniu pod wszystko co mo liwe. Pokój migotał mi lekko przed oczami, gdy
badałem te długo ci fal, na których poszukiwane zjawiska powinny ukaza si z
najwi kszym prawdopodobie stwem. Tak najlepiej mo na opisa ten proces w
tym konkretnym cieniu. Nic małego czy wielkiego nie ukryło si przed moim
wzrokiem. Po długich minutach przeszedłem do sypialni. Flora musiała usłysze
moje gło ne westchnienie, poniewa w ci gu kilku sekund wbiegła do pokoju i
stan ła obok mnie. Spojrzała na komod , przed któr si zatrzymałem.
- Co jest w rodku? - zapytała. Wyci gn ła r k i cofn ła j natychmiast.
- Nie - odparłem. - Z tyłu.
Komod przesuni to podczas odnawiania lokalu. Kiedy stała o jaki metr
dalej na prawo. To, co zobaczyłem, było widoczne u góry i po lewej stronie, a
mebel zasłaniał wi ksz tego cz . Złapałem komod i pchn łem j na miejsce,
17
które zajmowała dawniej.
- Dalej nic nie widz - oznajmiła Flora.
Chwyciłem j za r k i obj łem moc Logrusu, by zobaczyła to co ja.
- Co podobnego... - Podniosła drug r k i przesun ła palcem wzdłu
niewyra nego prostok ta na cianie. - To wygl da... jak drzwi.
Przyjrzałem si przy mionym liniom wyblakłych płomieni. Przej cie było
wyra nie zapiecz towane i to ju do dawno. W ko cu wyga nie zupełnie i
zniknie.
- To s drzwi - odpowiedziałem.
Wyci gn ła mnie do s siedniego pokoju i obejrzała cian z drugiej strony.
- Nic tu nic ma - zauwa yła. - Nic nie przechodzi.
- Teraz pojmujesz. Te drzwi prowadz gdzie indziej.
- Gdzie?
- Do miejsca, sk d przybyła ta bestia, która zabiła Juli .
- Umiesz je otworzy ?
- Jestem gotów sta przy nich, ile b dzie trzeba - o wiadczyłem. - I próbowa .
Wróciłem do sypialni i przyjrzałem si dokładnie.
- Merlinie - zacz ła Flora, gdy pu ciłem jej r k i wzniosłem przed sob obie
dłonie. - Nie s dzisz, e nadeszła wła ciwa chwila, by skontaktował si z
Randomem i opowiedział mu wszystko, co si dzieje? Kiedy uda ci si otworzy te
drzwi, mo e powiniene mie przy sobie Gerarda?
- Powinienem - zgodziłem si . - Ale nie zrobi tego.
- Czemu?
- Bo on mo e mi zakaza .
- I mo e mie racj .
Opu ciłem r ce.
- Przyznaj , e mówisz rozs dnie. Musz opowiedzie o wszystkim
Randomowi, a zbyt długo ju to odkładam. Dlatego zrobimy tak: wrócisz do
samochodu i zaczekasz. Daj mi godzin . Je li do tego czasu nie wyjd , wezwiesz
Randoma i powtórzysz mu to, co ci mówiłem. O tym tutaj równie .
- Sama nie wiem - westchn ła. - Je li si nie poka esz, Random b dzie
w ciekły.
- Powiedz mu, e si uparłem i nic nie mogła poradzi . Zreszt tak wła nie
jest, je li si nad tym zastanowisz.
Przygryzła wargi.
- Nie chc ci zostawia ... Cho nie mam te ochoty zosta tu z tob . Mo e
wzi łby granat r czny?
Zacz ła otwiera torebk .
- Nic, dzi kuj . A wła ciwie po co ci takie rzeczy?
- W tym cieniu zawsze nosz je przy sobie - odparła z u miechem. - Czasem
bardzo si przydaj . Ale zgoda. Poczekam.
Pocałowała mnie lekko w policzek i odwróciła si .
- Je li nie wróc , spróbuj te złapa Fion - dodałem jeszcze. - Mo e zna lepsze
metody.
Skin ła głow i wyszła. Odczekałem, póki nie zamkn ły si za ni drzwi, po
czym skoncentrowałem uwag na jasnym prostok cie. Kontur wydawał si do
18
jednolity, z kilkoma tylko szerszymi. ja niejszymi odcinkami i kilkoma cie szymi,
przygaszonymi. Wolno przesun łem wzdłu linii wn trzem prawej dłoni, mniej
wi cej dwa centymetry nad powierzchni ciany. Czułem lekkie ukłucia i
wra enie gor ca. Tak jak oczekiwałem, były silniejsze nad jasnymi odcinkami.
Uznałem to za wskazówk , e w tych miejscach piecz jest nieco mniej doskonała
ni gdzie indziej. wietnie. Wkrótce si przekonam. czy mo na wywa y te drzwi,
a atak rozpoczn od tych wła nie punktów.
Gł biej wkr ciłem dłonie w sie Logrusu, a jej gał zie przylegały jak w skie
r kawice; w miejscach, gdzie si gała ich moc, były twardsze ni stal i bardziej
czułe ni j zyk.
Przesun łem praw dło na wysoko biodra, a gdy dotkn łem ja niejszego
punktu. poczułem t tnienie dawnego zakl cia. Zw ałem przedłu enie r ki i
pchałem; było coraz cie sze, a wreszcie wcisn ło si w szczelin . T tnienie stało
si bardziej rytmiczne. Powtórzyłem zabieg po lewej stronie, nieco wy ej.
Stałem tam, wyczuwaj c energi piecz ci; włókna przedłu e ramion
wibrowały w jej sieci. Sprobowałem nimi poruszy , najpierw w gór , potem w
dół. Prawe przesun ło si troch dalej ni lewe, w obie strony; potem zatrzymał je
rosn cy opór. Przywołałem wi cej mocy z j dra Logrusu, który pływał jak
widmo wewn trz mnie i przede mn . Wlałem t moc w r kawice, a wzorzec
Logrusu zmienił si znowu. Kiedy znów spróbowałem, prawa gał zjechała w dół
o trzydzie ci centymetrów, nim uwi ziło j narastaj ce t tnienie. Pchn łem w
gór i dotarłem niemal do szczytu. Sprawdziłem lew kraw d drzwi, lecz
zyskałem najwy ej pi tna cie centymetrów poni ej punktu wyj ciowego.
Odetchn łem gł boko. Czułem, e zaczynam si poci . Posłałem do r kawic
wi cej mocy i szarpn łem przedłu enia w dół. Opór był tu wi kszy. a t tnienie
przepłyn ło wzdłu ramion do samego j dra mej istoty. Przerwałem, odpocz łem
chwil , po czym zwi kszyłem moc do wy szego stopnia koncentracji. Logrus
zawirował, a ja pchn łem obie r ce do samej podłogi. Ukl kłem dysz c ci ko. Po
chwili wzi łem si do pracy przy dolnej kraw dzi. To przej cie najwyra niej
nigdy nie miało by otwierane. Nie było tu miejsca dla sztuki, jedynie dla
brutalnej siły.
Kiedy gał zie Logrusu spotkały si po rodku, odst piłem i spojrzałem na
swoje dzieło. Wzdłu prawej, lewej i dolnej kraw dzi cienkie czerwone linie
zmieniły si w szerokie płomienne wst gi. Przez dziel c nas odległo
wyczuwałem ich pulsowanie. Wstałem i uniosłem ramiona. Zaj łem si gór ,
zaczynaj c od rogów i przesuwaj c si w stron centrum. Było to łatwiejsze ni
poprzednio. Energia z otwartych brzegów jakby zwi kszała nacisk i moje dłonie
przepłyn ły swobodnie a do rodka. Kiedy si spotkały, miałem wra enie, e
słysz ciche westchnienie. Opu ciłem r ce i obejrzałem wyniki pracy. Cały kontur
drzwi płon ł.
Ale to nie wszystko. Zdawało si , e jasna linia płynie dookoła...
Przez kilka minut stałem nieruchomo. Uspokajałem si , zbierałem siły,
odpoczywałem. Szykowałem si . Wiedziałem tylko, e drzwi prowadz do innego
cienia. To mogło oznacza wszystko. Kiedy je otworz , co mo e wyskoczy i
zaatakowa . Chocia z drugiej strony, ju do długo były zamkni te. Je li jest
tam pułapka, to prawdopodobnie całkiem innego rodzaju. Najprawdopodobniej
19
otworz je i nic si nie stanie. Wtedy b d miał do wyboru: albo rozejrze si
tylko z zewn trz, albo wej . I chyba niewiele zobacz, stoj c w progu i zagl daj c
do rodka.
Raz jeszcze wysun łem logrusowe ramiona, chwyciłem drzwi z obu strun i
pchn łem. Ust piły po prawej stronie, wi c pu ciłem je z lewej, zwi kszyłem
nacisk na praw ... i nagle cały prostok t odchylił si do wn trza...
Spogl dałem w gł b perłowego tunelu, który po kilku krokach zdawał si
rozszerza . Dalej było tylko migotanie, jak fale ciepła nad szos w gor cy letni
dzie . Pływały tam czerwone plamy i nieokre lone ciemne kształty. Czekałem
mo e pół minuty, ale nic si nie zbli yło.
Przygotowałem Frakir na kłopoty. Podtrzymywałem kontakt z Logrusem.
Ruszyłem, wyci gaj c do przodu sonduj ce ramiona. Przekroczyłem próg.
Nagła zmiana ci nienia za plecami sprawiła, e obejrzałem si szybko. Drzwi
zamkn ły si i zmalaly. Teraz przypominały male k czerwon kostk .
Naturalnie, kilka kroków mogło przenie mnie na wielk odległo , gdyby tak
wła nie działały tutaj prawa przestrzeni.
Szedłem dalej. Gor cy wiatr wyleciał mi na spotkanie, okr ył mnie i ju
pozostał. ciany korytarza oddaliły si , a widok przede mn migotał i ta czył. Z
trudem stawiałem kroki, jakbym nagle zacz ł wchodzi pod gór .
Usłyszałem głuche st kni cie spoza miejsca, gdzie wzrok tracił dobre maniery.
Lewa sonda Logrusu trafiła na co , co drgn ło lekko. Wyczułem aur wrogo ci, a
Frakir zacz ła pulsowa na nadgarstku. Nie spodziewałem si , e b dzie łatwo.
Gdybym to ja układał scenariusz, nie poprzestałbym na zapiecz towaniu drzwi.
- Do , o le jeden! Zatrzymaj si natychmiast! - zagrzmiał z przodu jaki głos.
Wspinałem si dalej.
- Powiedziałem: stój!
Wszystkie elementy zacz ły spływa na swoje miejsca. Nad głow pojawił si
strop, po obu stronach wyrosły nagle ciany, zw aj c si i zbiegaj c...
Wielka, okr gła posta blokowala przej cie. Wygl dała jak fioletowy Budda z
uszami nietoperza. Kiedy si zbli yłem, dostrzegłem inne szczegóły: wystaj ce
kły, ółte oczy chyba pozbawione powiek, długie czerwone szpony u wiełkich łap i
stóp. Potwór siedział po rodku tunelu i nie próbował nawet wsta . Był nagi, ale
wielki wzd ty brzuch opadał mu na kolana i zakrywał narz dy płciowe. Głos miał
jednak ochrypły i m ski, a zapach zdecydowanie paskudny.
- Cze - powiedziałem. - Ładny mieli my dzie .
Warkn ł, a temperatura podniosła si nieco. Frakir zacz ła szale , wi c
uspokoiłem j w my lach.
Stwór pochylił si i jaskrawym pazurem wykre lił na skalnej podłodze
dymi c lini . Zatrzymałem si przed ni .
- Przekrocz t lini , czarowniku, a koniec z tob - oznajmił.
- Dlaczego? - spytałem.
- Bo ja tak mówi .
- Je li pobierasz myto, wymie cen - zaproponowałem.
Pokr cił głow .
- Nie kupisz sobie przej cia.
- Hm... a czemu s dzisz, e jestem czarownikiem?
20
Otworzył jam swojej paskudnej g by, odsłaniaj c nawet wi cej ukrytych
z bów, ni si spodziewałem, i wydał d wi k podobny do dudnienia arkusza
blachy.
- Wyczułem t twoj sond - wyja nił. - To czarodziejska sztuczka. Zreszt ,
tylko czarownik mógł dotrze do miejsca, gdzie teraz stoisz.
- Nie ywisz chyba specjalnego szacunku do tej profesji.
- Zjadam czarowników - poinformował.
Skrzywiłem si , wspominaj c kilku starych pierdzieli, jakich poznałem w tym
fachu.
- Ka demu i ka dej, co jemu czy jej si nale y - mrukn łem. - Ale do rzeczy.
Tunel jest niepotrzebny, je li nie mo na przez niego przej . Jak ci omin ?
- Nie da si .
- Nawet je li rozwi
zagadk ?
- To mi nie wystarczy. - ółte oko błysn ło nagle. - Ale tak, dla sportu, co jest
zielone i czerwone i pływa w koło i w koło, i w koło? - zapytał.
- Znasz sfinksa!
- Szlag by... słyszałe to ju .
- Sporo podró uj . - Wzruszyłem ramionami.
- Ale nie t dy.
Przyjrzałem mu si dokładnie. Musiał mie jaka specjaln osłon przed
magi , skoro postawiono go, by zjadał czarowników. Co do obrony fizycznej,
robił wra enie. Zastanawiałem si , jaki jest szybki. Czy mógłbym przeskoczy
obok niego i uciec? Uznałem, e nie mam ochoty na eksperymenty.
- Naprawd musz przej - powiedziałem. - To wyj tkowa sytuacja.
- Szkoda.
- Słuchaj, wła ciwie co ty z tego masz? To do nudne zaj cie, siedzie tak w
rodku tunelu...
- Kocham moj prac . Do niej zostałem stworzony.
- A dlaczego pozwoliłe sfinksowi przyj i odej ?
- Istoty magiczne si nie licz .
- Hm.
- Chcesz mnie przekona , e sam jeste istot magiczn , a potem wykr ci mi
jak czarodziejsk iluzj . Takie sztuczki potrafi przejrze na wylot.
- Wierz ci. A przy okazji, jak masy na imi ?
Parskn ł.
- Na potrzeby konwersacji mo esz mnie nazywa Scrofem. A ty?
- Mów mi Corey.
- Dobra, Corey. Mog sobie tak siedzie z tob i pieprzy głupoty, poniewa
mie ci si to w regułach. Jest dozwolone. Masz trzy wyj cia, a jedno z nich
naprawd wyj tkowo głupie. Mo esz odwróci si i wraca , sk d przyszedłe . Nic
na tym nic stracisz. Mo esz biwakowa tam gdzie stoisz, tak długo, jak tylko
chcesz. Nie kiwn nawet palcem, dopóki b dziesz si odpowiednio zachowywał.
Post pisz głupio, je li przekroczysz t lini , któr narysowałem. Wtedy z tob
sko cz . To bowiem jest Próg, a ja jestem jego Mieszka cem. Nikomu nie
pozwalam przej .
- Jestem wdzi czny za jasne postawienie sprawy.
21
- To nale y do obowi zków. I co wybierasz?
Uniosłem r ce, a linie sił na czubkach moich palców skr ciły si w no e.
Frakir spłyn ła mi z nadgarstka i zacz ła wygina si w zło one wzory.
Scrof u miechn ł si .
- Zjadam nie tyłko czarowników. Zjadam te ich magi . Tylko istota wyrwana
z pierwotnego Chaosu mo e za da przej cia. Wi c chod , je li s dzisz, e dasz
sobie rad .
- Chaos, tak? Wyrwana z pierwotnego Chaosu?
- Tak. Mało kto mo e pokona co takiego.
- Mo e z wyj tkiem Lorda Chaosu - odparłem, przenosz c wiadomo do
rozmaitych punktów swego ciała. Nieprzyjemne zaj cie. Im szybciej si to robi,
tym bardziej jest bolesne.
I znowu dudnienie arkusza blachy.
- Wiesz, jakie s szanse, e Lord Chaosu dojdzie a tutaj, eby gra do dwóch
wygranych z Mieszka cem? - zapytał Scrof.
Ramiona wydłu yły mi si i czułem, e koszula p ka na plecach, gdy si
pochyliłem. Ko ci mojej twarzy zmieniły układ, a klatka piersiowa rosła i rosła...
- Wystarczy do jednej wygranej - odpowiedziałem, gdy transformacja
dobiegła ko ca.
- Szlag - mrukn ł Scrof, kiedy przekroczyłem lini .
22
Rozdział 2
Przez chwil odpoczywałem przy wej ciu do groty. Bolało mnie lewe rami ,
dokuczała te prawa noga. Gdybym opanował ten ból przed retransformacj , po
przebudowie anatomii znikn łby pewnie bez ladu. Jednak byłbym potem
solidnie zm czony. Sam proces pochłania sporo energii, a dwie szybkie przemiany
maj obezwładniaj cy efekt, zwłaszcza teraz, po bójce z Mieszka cem.
Dlatego czekałem w jaskini, do której doprowadził mnie w ko cu perłowy
tunel, i obserwowałem okolic .
Daleko w dole, po lewej stronie, le ał jasnoniebieski i mocno wzburzony
obszar wodny. Białe grzywacze fal gin ły w samobójczych atakach na szare skały
wybrze a. Wicher porywał kropelki wody, a w ród mgieł wisiała t cza. Przede
mn i poni ej rozci gały si prawie dwa kilometry nierównej, sp kanej i dymi cej
ziemi, od czasu do czasu wstrz sanej gł bokim dr eniem. Dalej wyrastały wysokie
mury zadziwiaj co pot nej i zło onej budowli, któr natychmiast ochrzciłem
Gormenghastem. Była to mieszanina stylów architektonicznych, gorsza nawet od
pałacu w Amberze i ponura jak całe piekło. Była te oblegana.
Widziałem sporo ołnierzy pod murami, wi kszo na odległym, nie spalonym
obszarze zwyczajnej ziemi z odrobin ro linno ci. Trawa była tam jednak
zdeptana, a wiele drzew połamanych. Oblegaj cy mieli drabiny i taran, lecz w tej
chwili taran stał bezczynnie, a drabiny le ały na ziemi. Co , co wygl dało na
poło on pod murami wiosk , płon ło w kł bach czarnego dymu. Zauwa yłem
nieruchome postacie, prawdopodobnie zabitych w walce.
Si gaj c wzrokiem bardziej jeszcze w prawo, poza cytadel , trafiłem na
obszar o lepiaj cej bieli. Wygl dał na wysuni ty skraj masywnego lodowca.
Wiatr podrywał chmury niegu i lodowych kryształków, podobne do morskich
mgieł po lewej.
Wiatr był tu chyba stałym w drowcem. Z wysoka słyszałem jego wycie. Kiedy
wreszcie wyszedłem na zewn trz i popatrzyłem w gór , przekonałem si , e
jestem załedwie w połowie zbocza kamiennego wzgórza - albo niskiej góry, zale y
jak na to patrze - a w ród poszarpanych skał jeszcze gło niej rozlega si j kliwa
nuta wichru. Usłyszałem te głuchy stuk za plecami, a kiedy si obejrzałem, nie
znalazłem ju otworu jaskini. Gdy wyszedłem i moja podró od ognistych drzwi
dobiegła ko ca, czar najwyra niej zaskoczył i natychmiast zamkn ł drog .
Mógłbym pewnie odszuka na stromym stoku zarys wyj cia, jednak chwilowo mi
na tym nie zale ało.
Usypałem w tym miejscu niewielki stos kamieni, po czym rozejrzałem si
znowu, badaj c szczegóły.
W ska cie ka skr cała po prawej stronie i znikała mi dzy wysokimi głazami.
Ruszyłem w tamtym kierunku. Wyczułem dym. Trudno powiedzie , czy
pochodził z pola bitwy, czy z tych wulkanicznych terenów poni ej.
Niebo pokrywały łaty wiatła i chmur. Kiedy przystan łem mi dzy dwoma
głazami i spojrzałem za siebie, atakuj cy poderwali si do szturmu, nios c do
murów drabiny. Dostrzegłem te jakby tornado, które powstało po przeciwnej
stronie cytadeli i rozpocz ło powolny marsz dookoła. Je li potrwa dłu ej, w ko cu
dosi gnie oblegaj cych. Chytra sztuczka. Na szcz cie to ich problem, nie mój.
23
Wróciłem do skalnego zagł bienia, usiadłem na niskim wyst pie i
przyst piłem do trudnego zadania zmiany kształtu. Oceniałem, e zajmie to około
pół godziny. Przemiana z istoty nominalnie ludzkiej w co niezwykłego i dziwnego
- dla jednych mo e obrzydliwego, u innych budz cego strach - a pó niej na
powrót w człowieka, to koncepcja, któr wielu uzna mo e za odra aj c . Nie
powinni. Wszyscy to przecie robimy, codziennie i na wiele ró nych sposobów.
Prawda?
Kiedy zako czyłem transformacj , poło yłem si na wznak, oddychaj c
gł boko i słuchaj c wiatru. Kamienie osłaniały mnie przed podmuchami,
słyszałem wi c tylko pie . Czułem wibracje ziemi i przyjmowałem je jak
delikatny, koj cy masa . Ubranie miałem w strz pach, ale chwilowo byłem zbyt
zm czony, by przywoła now odzie . Ból w ramieniu ustał, pozostało tylko
nikn ce wolno lekkie kłucie w nodze... Na chwil zamkn łem oczy.
Przeszedłem jako i miałem przeczucie, e rozwi zanie zagadki mordercy
Julii le y w tej obl onej cytadeli w dole. Na razie nie przychodził mi do głowy
aden prosty sposób przenikni cia do wn trza, by przeprowadzi ledztwo. Ale
były przecie inne metody. Postanowiłem zaczeka i wypocz , póki si nie
ciemni - o ile zmiany nast puj tutaj w normalnym cyklu dnia i nocy. Potem
zejd na dół, porw jednego z oblegaj cych i wypytam go o wszystko. Tak. A je li
si nie ciemni? Wtedy pomy l o czym innym. Na razie przyjemnie było tak
le e ...
Nie jestem pewien, jak długo trwała moja drzemka. Obudził mnie stuk
kamieni z prawej strony. Oprzytomniałem natychmiast, chocia nie otwierałem
oczu. Obcy nie próbował si skrada , a charakter coraz bli szych d wi ków -
głównie człapanie jakby stóp w lu nych sandałach - wiadczył, e nadchodzi
pojedynczy osobnik. Napi łem i rozlu niłem mi nie; kilka razy odetchn łem
gł boko.
Spomi dzy głazów wynurzył si zaro ni ty m czyzna. Miał jakie metr
sze dziesi t pi wzrostu, ciemn zwierz c skór na biodrach i był strasznie
brudny. Miał te sandały. Przygl dał mi si przez chwil , nim odsłonił w
u miechu ółte szcz tki z bów.
- Witaj. Jeste ranny? - zapytał w zniekształconym thari, jakiego nigdy jeszcze
nie słyszałem.
Przeci gn łem si dla pewno ci i wstałem.
- Nie - odparłem. - Dlaczego pytasz?
U miech nie znikał.
- Pomy lałem, e miałe ju do tej bitwy na dale i postanowiłe zrezygnowa .
- Rozumiem. Nie, to nie całkiem tak...
Skin ł głow i podszedł bli ej.
- Mam na imi Dave. A ty?
- Merle. - U cisn łem brudn dło .
- Nie martw si , Merle - uspokoił mnie. - Nie wydam nikogo, kto wolał rzuci
wojaczk . Chyba e byłaby nagroda... ale w tej wojnie nie ma. Sam kiedy tak
zrobiłem i nigdy tego nie ałowałem. Moja przebiegała całkiem podobnie do tej, a
ja miałem do rozumu, eby zwiewa . adna armia nie zdobyła jeszcze tej
fortecy i, moim zdaniem, adna nie zdob dzie.
24
- Co to za miejsce?
Pochylił głow i zmru ył oczy. Potem wzruszył ramionami.
- Twierdza Czterech wiatów - stwierdził. - Werbownik niczego ci nie
powiedział?
Westchn łem.
- Nie.
- Nie masz przypadkiem czego do palenia?
- Nie. - Cały tyto do fajki zu yłem w kryształowej grocie.
Wymin łem Dave'a i przeszedłem do miejsca, sk d mi dzy głazami mogłem
popatrze w dół. Chciałem si przyjrze Twierdzy Czterech Swiatów. Była w
ko cu rozwi zaniem zagadki, a tak e tematem wielu tajemniczych wzmianek w
dzienniku Melmana. Nowe ciała za cielały grunt pod murami; wygl dały jak
rozrzucone przez tr b powietrzn , powracaj c teraz do miejsca swych
narodzin. Mimo to niewielka grupa atakuj cych wdarła si na mury, a w dole
biegły do drabin wie e siły. Jeden z ołnierzy niósł proporzec, którego nie
potrafiłem rozpozna , cho wygl dał jakby znajomo: czarno-zielony, z dwoma
walcz cymi heraldycznymi bestiami. Dwie drabiny stały wci przy murach, a na
blankach trwały zaci te walki.
- Atakuj cy dostali si do rodka - zauwa yłem.
Dave podbiegł do mnie i spojrzał. Natychmiast przeszedłem na nawietrzn .
- Masz racj - przyznał. - To pierwszy raz. Je li zdołaj otworzy t przekl t
bram i wpu ci reszt , b d mieli szans . Nie s dziłem, e tego do yj .
- Jak dawno atakowała Twierdz ta armia, z któr tu przybyłe ?
- B dzie osiem, dziewi ... mo e dziesi lat temu - mrukn ł. - Ci chłopcy s
naprawd dobrzy...
- O co tu chodzi? - zapytałem.
Odwrócił si i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Naprawd nie wiesz?
- Dopiero co si zjawiłem - wyja niłem.
- Głodny? Spragniony?
- Szczerze mówi c, tak.
- No to chod . - Chwycił mnie za rami , pokierował mi dzy głazy i dalej
w sk cie k .
- Gdzie idziemy? - zainteresowałem si .
- Mieszkam niedaleko. Zawsze karmi dezerterów przez pami starych
czasów. Dla ciebie zrobi wyj tek.
- Dzi ki.
Scie ka rozwidlała si . Skr cili my w praw odnog , co wymagało wspinaczki.
Wreszcie dotarli my do ci gu skalnych półek, z których ostatnia była wyj tkowo
szeroka. Na ko cu dostrzegłem kilka rozpadlin. W jednej z nich znikn ł Dave.
Poszedłem za nim. Wkrótce przystan ł przed niskim otworem jaskini. Z wn trza
unosił si potworny smród zgnilizny; słyszałem brz czenie much.
- Tu mieszkam - o wiadczył Dave. - Zaprosiłbym ci , ale jest troch ... ee...
- Nie ma sprawy. Zaczekam.
Zanurkował do rodka, a ja poczulem, e mój apetyt znikł w szybkim tempie,
zwlaszcza apetyt na to, co mógłby tam przechowywa . Dave wrócił po chwili z
25
wypchanym workiem na ramieniu.
- Mam tu kilka smakołyków - oznajmił.
Ruszyłem z powrotem do rozpadliny.
- Hej! - zawołał. - Gdzie idziesz?
- Na powietrze - wyja niłem, - Wracam na t półk . Tu jest troch duszno.
- Aha. Dobrze. - Ruszył za mn .
Miał dwie pełne butelki wina, kilka manierek wody, wie y z wygl du
bochenek chleba, troch mi sa w puszkach, para jabłek i cał gomółk sera.
Kiedy usiedli my na wie ym powietrzu, podał mi worek, ebym st cz stował.
Siedz c przezornie po nawietrznej, wzi łem na przek sk troch wody i jabłko.
- To miejsce ma burzliw histori - stwierdził Dave, wyjmuj c zza pasa no yk.
Ukroił sobie sera. - Nie jestem pewien, kto zbudował Twierdz ani jak dlugo tu
stoi...
Powstrzymałem go, widz c, e korek chce z butelki wydłuba no em.
Dyskretnie wysłałem Logrus na niewielkie poszukiwanie i niemal natychmiast
wreczyłem Dave'owi korkoci g. Otworzył butelk podał mi i otworzył sobie
drug . Odpowiadało mi to ze wzgl dów higienicznych, cho nie miałem ochoty na
tyle wina.
- Oto co nazywam wła ciwym przygotowaniem - stwierdził obracaj c w dłoni
korkoci g. - Przydało by mi si co takiego.
- We sobie. Ale opowiedz co wi cej o Twierdzy. Kto tam mieszka? Jak
trafiłe tu z armi ? Kto teraz atakuje mury?
Pokiwał głow i tykn ł wina z butelki.
- Najdawniejszym szefem tego zamku, o jakim słyszałem, był mag imieniem
Shuru Garrul. Królowa mojego kraju wyjechała nagle i przybyła tutuj. -
Przerwał i przez dług chwil wpatrywał si w przestrze , wreszcie parskn ł. -
Polityka! Nie wiem nawet, jaki wtedy podała pretekst swojej wizyty. Za tamtych
lat w ogóle nie słyszałem o tej okolicy. W ka dym razie została tu do długo i
ludzie zacz li gada . Mo e jest wi niem? Albo próbuje zawrze przymierze? Czy
te ma romans? Jak rozumiem, od czasu do czasu przysyłała wiadomo ci, ale
były to zwyczajne gładkie wskazówki, z których nic nie wynikało. Chyba e były
to te tajne przekazy, o których pro ci ludzie, tacy jak ja, nie mieli poj cia.
Towarzyszył jej całkiem spory orszak i gwardia honorowa, nie tylko na pokaz. Ci
faceci byli twardymi weteranami, chocia nosili liczne mundurki. Tak e trudno
było zauwa y , co si wła ciwie dzieje.
- Jedno pytanie, je li mo na - wtr ciłem. - Jak rol miał w tym wszystkim
wasz król? Nie wspomniałe o nim, a powinien przecie wiedzie ...
- Nie ył - odparł krótko. - Była pi kn wdow i wszyscy na ni naciskali, eby
znowu wyszła za m . Ale ona brała tylko kolejnych kochanków i rozgrywała
rozmaite frakcje jedn przeciwko drugiej. Jej faceci byli zwykle dowódcami
wojskowymi albo wpływowymi arystokratami. Albo i tym, i tym. Kiedy
wyjechała, zostawiła rz dy synowi.
- Rozumiem. Czyli ksi
był ju wystarczaj co dorosły, by sprawowa
władz ?
- Tak. Wła ciwie to on zacz ł t przekl t wojn . Zebrał ołnierzy, ale nie był
zadowolony z wyszkolenia. Sprowadził wi c przyjaciela z lat młodo ci, człowieka
26
powszechnie uznawanego za przest pc , który jednak dowodził du grup
najemników. Nazywał si Dalt...
- Czekaj! - rzuciłem.
My li zawirowały mi szale czo, gdy przypomniałem sobie, co kiedy
opowiadał Gerard. Był jaki dziwny człowiek imieniem Dalt, który na czele
prywatnej armii zaatakował Amber. Zaatakował niezwykle skutecznie i trzeba
było wzywa samego Benedykta, by go odparł. U stóp Kolviru siły Dalta zostały
rozbite, a on sam ci ko ranny. Wprawdzie nikt nie widział ciała, to jednak
uznano, e powinien był zgin od tych ran. Ale to jeszcze nie koniec.
- Twój kraj - powiedziałem. - Nie mówiłe , jak si nazywa. Sk d pochodzisz,
Dave?
- Z Kashfy - odparł.
- I Jasra była wasz królow ?
- Słyszałe o nas. A ty sk d jeste ?
- Z San Francisco.
Pokr cił głow .
- Nie słyszałem.
- A kto słyszał? Słuchaj, masz dobry wzrok?
- O co ci chodzi?
- Kiedy przed chwil obserwowali my walk , jeden z atakuj cych niósł flag .
Co na niej było?
- Moje oczy nie s ju takie jak kiedy .
- Była zielono-czarna z jakimi zwierz tami.
Gwizdn ł.
- Zało si , e to lew rozdzieraj cy jednoro ca. Wygl da na Dalta.
- Co oznacza ten symbol?
- On nienawidzi tych tam Amberytów. To wła nie oznacza. Kiedy nawet na
nich napadł.
Spróbowałem wina. Całkiem niezłe.
Czyli to ten sam człowiek...
- Wiesz, czemu ich nienawidzi?
- Słyszałem, e zabili mu matk - wyja nił. - Jaka wojna graniczna. Takie
sprawy zawsze s skomplikowane. Nie znam szczegółów.
Otworzyłem puszk mi sa, odłamałem kawałek chleba i zrobiłem sobie
kanapk .
- Opowiadaj dalej - poprosiłem.
- Na czym stan łem?
- Ksi
sprowadził Dalta, bo martwił si o matk i potrzebował wi cej
ołnierzy.
- Zgadza si . Mniej wi cej wtedy wzi li mnie do wojska. Do piechoty. Ksi
i
Dalt prowadzili nas mrocznymi cie kami, a dotarli my do tej Twierdzy na dole.
Potem robili my mniej wi cej to, co teraz ci chłopcy.
- I co dalej?
Roze miał si .
- Z pocz tku nie szło nam najlepiej. My l , e ten, który trzyma fortec ,
potrafi jako kierowa ywiołami... jak tym wirem, który widziałe przed chwil .
27
Mieli my trz sienie ziemi, zawiej i błyskawice. Ale doszli my do murów.
Zobaczyłem mojego brata, miertełnie poparzonego wrz cym olejem. Wtedy
uznałem, e mam do . Zacz łem ucieka i wspi łem si a tutaj. Nikt mnie nie
gonił, wi c czekałem i obserwowałem. Nie powinienem chyba, ale nie wiedziałem,
jak si to wszystko uło y. Nie my lałem, e cokolwiek si zmieni. Pomyliłem si .
Potem było ju za pó no na powrót. Pewnie uci liby mi glow albo jak inn
cenn cz ciała.
- A co si stało?
- Mam wra enie, e nasz szturm zmusił Jasr do działania. Chyba od
pocz tku zamierzała si pozby Sharu Garrula i przej Twierdz . My l , e
przygotowywała si , zdobywała jego zaufanie. Pewnie troch si bała tego
starucha. Ale kiedy armia stan ła pod murami, musiała działa , cho nie była
jeszcze gotowa. Jej gwardia pilnowała ludzi, a ona sama wyzwała Garrula na
czarnoksi ski pojedynek. Wygrała, cho podobno była ranna. I w ciekła na syna
jak diabli... e sprowadził wojsko, chocia mu nie kazała. W ka dym razie
gwardia otworzyła bramy od rodka, ołnierze wkroczyli i Jasra zaj ła Twierdz .
Dlatego mówilem, e nikt jej jeszcze nie zdobył. To było załatwione od wewn trz.
- Sk d wiesz o tym wszystkim?
- Jak mówilem: kiedy przechodz t dy dezerterzy, karmi ich i słucham
wie ci.
- Powiedziale chyba, e inni te próbowali zdoby zamek. To musiało by
pó niej, kiedy ona ju tam rz dziła.
Przytakn ł i napił si wina.
- Zgadza si . Kiedy ona i jej dzieciak wyjechali, w Kashfie nast pił przewrót.
Władz przej ł szachcic imieniem Kasman, brat niejakiego Jasricka, jednego z
jej nie yj cych kochanków. Ten Karman chciał si pozby jej i ksi cia. Chyba z
pół tuzina razy szturmował mury. Nigdy nie dostał si do rodka. Musiał chyba w
ko cu zrezygnowa . Jaki czas potem odesłała syna. Mo e miał zebra armi i
odzyska dla niej tron? Nie wiem. To było dawno temu.
- A co z Daltem?
- Spłacili go cz ci łupów z Twierdzy. Widocznie było tam do bogactw.
Potem zabrał ołnierzy i odszedł do swojej kryjówki.
Łykn łem wina i ukroiłem sobie kawałek sera.
- Jak to si stało, e zostałe tu przez te wszystkie lata? Chyba niełatwo tu
wy y ?
Przytakn ł.
- Prawda jest taka, e nie umiem trafi do domu. Dziwnymi szlakami nas tu
prowadzili. Zdawało mi si , e wiem, któr dy pój ... Ale kiedy szukałem, nie
znalazłem drogi. Mogłem po prostu i przed siebie, ale pewnie zgubiłbym si
jeszcze bardziej. Poza tym, tutaj jako sobie radz . Za par tygodni postawi na
nowo te chaty i chłopi wróc , niezale nie od tego, kto zwyci y. A oni uwa aj
mnie za wi tego, który w górach modli si i medytuje. Kiedy schodz tam do
nich, prosz o błogosławie stwo. Daj mi prowiant i wino na długi czas.
- A jeste wi tym człowiekiem? - spytałem.
- Udaj tylko - odparł. - Oni si ciesz , a ja nie chodz głodny. Tylko im tego
nie powtarzaj.
28
- Jasne. Zreszt i tak by nie uwierzyli.
- Masz racj . - Roze miał si znowu.
Wstałem i przeszedłem kilka kroków, by spojrze na Twierdz . Na ziemi
le ały drabiny, a wokół jeszcze wi cej trupów. Nie dostrzegłem adnych walk
wewn trz murów.
- Czy otworzyli ju bram ? - zawołał Dave.
- Nie. Chyba za mało ich si przebiło.
- Wida gdzie t zielono-czarn chor giew?
- Nie.
Podszedł bli ej, nios c obie butelki. Podał mi jedn i napili my si obaj.
ołnierze wycofywali si spod murów.
- My lisz, e szykuj nast pny szturm? - zapytał.
- Na razie trudno powiedzie .
- Niewa ne. I tak do wieczora b dzie tam co pl drowa . Zaczekaj troch .
Mo esz zabra tyle, ile uniesiesz.
- Ciekaw jestem... - mrukn łem. - Daczego Dalt znowu atakuje, je li jest w
dobrych stosunkach z królow i jej synem?
- Chyba tylko z synem - sprostował Dave. - A on wyjechał. Stara to podobno
prawdziwa suka. Zreszt , ten facet to przecie najemnik. Mo e Kasman go
wynaj ł, eby si pozby królowej.
- Przecie jej mo e tam nie by - rzuciłem. Nie miałem poj cia, jak szybko
płyn ł tu strumie czasu, my lałem jednak o niedawnym spotkaniu z t dam .
Wspomnienie wywołało seri skojarze . - Wła ciwie jak ksi
ma na imi ?
- Rinaldo. Pot ny, rudowłosy...
- Jest jego matk ! - zawołałem odruchowo.
- W ten sposób człowiek zostaje ksi ciem. - Dave roze miał si . - Kiedy ma
królow za matk .
Ale to oznaczało...
- Brand! - stwierdziłem. - Brand z Amberu.
Przytakn ł.
- Znasz t histori .
- Wła ciwie nie. Słyszałem tylko - odparłem. - Opowiedz.
- No wi c złowiła sobie Amberyt , ksi cia imieniem Brand. Podobno spotkali
si przy jakiej czarnoksi skiej operacji i były to miło od pierwszej krwi.
Chciała go zatrzyma i ludzie mówi , e nawet potajemnie wzi li lub. Ale jego
nie interesował tron Kashfy, chocia był pewnie, jedynym, którego chciałaby na
nim ogl da . Wiele podró ował, znikał na długi czas. Słyszałem nawet, e jest
odpowiedzialny za Dni Ciemno ci wiele lat temu, i e zgin ł z r k swoich
krewnych w wielkiej bitwie mi dzy Chaosem i Amberem.
- Tak - mrukn łem, a Dave obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, na poły
badawczym, na poły zdumionym. - Opowiedz jeszcze o Rinaldzie.
- Nie ma wiele do opowiadania. Urodziła go i podobro nauczyła troch swojej
Sztuki. Wła ciwie nie znał ojca, gdy Brand stale gdzie wyje d ał. Taki troch
dzikus. Uciekał par razy i ukrywał si u banitów...
- Ludzi Dalta? - wtr ciłem.
Skin ł głow .
29
- Mówi , e je dził z nimi, chocia za głowy niektórych jego matka
wyznaczyła spore nagrody.
- Zaczekaj chwil . To znaczy, e nienawidziła tych wyrzutków i najemników...
- "Nienawidziła" to nie jest odpowiednie słowo. Przedtem wcale jej nie
obchodzili, ale kiedy syn si z nimi zaprzyja nił, wpadła we w ciekło .
- Uznała, e wywieraj zły wpływ?
- Nie. Chyba nie podobało jej si , e ucieka do nich, a oni go przyjmuj , kiedy
tylko si z ni pokłóci.
- A jednak mówiłe , e ze skarbów Twierdzy spłaciła Dalta i pozwoliła mu
odjecha . I e zmusił j do akcji przeciw Sharu Garrulowi.
- Fakt. Strasznie si wtedy po arli, Rinaldo z matk . Wła nie o to. W ko cu
ust piła. Tak słyszałem od paru ludzi, którzy przy tym byli. Podobno jeden z
niewielu przypadków, kiedy chłopak postawił si jej i wygrał. Zreszt , dlatego
zdezerterowali. Kazała zgładzi wszystkich wiadków tej kłótni. Tylko oni zdołali
uciec.
- Twarda kobieta.
- Aha.
Wrócili my na nasze siedzenia i przegry li my jeszcze co nieco. Pie wiatru
zabrzmiała gło niej, a na morzu rozszalała si burza. Zapytałem Dave'a o te
podobne do psów stworzenia. Wyja nił, e całe stada b d pewnie erowa noc
na ofiarach bitwy. yły w tej okolicy.
- Dzielimy si łupem - wyja nił. - Ja bior racje ywno ciowe, wino i wszystkie
kosztowno ci. Im zale y tylko na ciałach.
- Na co ci kosztowno ci? - zdziwiłem si .
- Och, to wła ciwie nic cennego. Tyle e zawsze byłem oszcz dny. Opowiadam
o tym, jakby chodziło o jaki skarb. - Zastanowił si . - Zreszt , nigdy nie
wiadomo, co si mo e przyda - dodał.
- To prawda - przyznałem.
- Jak wła ciwie si tu dostałe , Merle? - spytał szybko, jakby chciał, bym
zapomniał o jego zdobyczy.
- Na piechot .
- To dziwne. Nikt nie przychodzi tu z własnej woli.
- Nie wiedziałem, e dotr w to miejsce. I chyba nie zostan długo - dodałem
widz c, e zaczyna si bawi swoim no ykiem. - W takiej chwili nie warto
schodzi na dół i prosi o go cin .
- Fakt - zgodził si .
Czy ten stary wariat naprawd chciał mnie napa , eby chroni swój skarb?
yj c samotnie w cuchn cej jaskini i udaj c wi tego mógł przecie straci
rozum.
- Chciałby wróci do Kashfy? - spytałem. - Gdybym wskazał ci wła ciw
drog ?
Spojrzał na mnie przebiegłe.
- Nie znasz Kashfy - stwierdził. - Inaczej by mnie tak nie wypytywał. A teraz
twierdzisz, e mo esz odesła mnie do domu.
- Rozumiem, e nie jeste zainteresowany.
Westchn ł.
30
- Wła ciwie nie. Ju nie. Za pó no. To jest mój dom. Polubiłem pustelnicze
ycie.
Wzruszyłem ramionami.
- No có ... dzi kuj , e mnie nakarmiłe . I za wiadomo ci.
Wstałem.
- Gdzie teraz pójdziesz?
- Rozejrz si troch po okolicy, a pó niej wróc do domu. - Cofn łem si ,
widz c w jego oczach błysk szale stwa.
Wzniósł nó i zacisn ł palce na r koje ci. Lecz zaraz opu cił go i odkroił
kawał sera.
- We troch sera, je li masz ochot - powiedział.
- Nie, nie trzeba. Dzi kuj .
- Chciałem zaoszcz dzi ci wydatków. Szcz liwej drogi.
- Dzi ki. Powodzenia.
A do cie ki słyszałem jego chichot, nim wreszcie zagłuszył go wiatr.
Nast pne kilka godzin po wi ciłem na rozpoznanie. Pochodziłem troch po
górach. Zszedłem na rozedrgane, dymi ce ziemie. Spacerowałem wzdłu
morskiego brzxgu. Przeszedłem po normalnie wygl daj cym terenie i
przekroczyłem j zor lodowca. Przez cały czas trzymałem si jak najdalej od
Twierdzy. Chciałem utrwali to miejsce w pami ci, by potem odnale tu drog
poprzez Cie , zamiast z trudem przebija si przez Próg. Zauwa yłem stada
dzikich psów, ale interesowały je raczej ciała na polu bitwy ni co , co si
poruszało.
Na brzegach ka dego z topograficznych obszarów stały kamienie graniczne
ozdobione niezwykłymi inskrypcjami. Zastanawiałem si , czy miały tylko
pomaga kartografom, czy pełniły te inne funkcje. Wreszcie wyrwałem jeden z
płon cej ziemi i przeniosłem jakie pi metrów w region lodu i niegu. Niemal
natychmiast powaliło mnie pot ne drgnienie gruntu. Zd yłem wsta i odbiec,
nim otworzyła si szczelina i wystrzeliły gejzery. W niecałe pół godziny obszar
gor ca zagarn ł w ski pasek lodowego pola. Na szcz cie byłem ju do daleko.
Unikn łem dalszych wstrz sów i z bezpiecznego miejsca obserwowałem
wydarzenia. Miały swój dalszy ci g.
Ukryłem si w skałach u podnó a gór, z których wyruszyłem. Dotarłem tu
przekraczaj c skrawek terenów wulkanicznych. Tutaj usiadłem i patrzyłem.
Niewielki obszar zmieniał swój wygl d, a wiatr roznosił po okolicy dym i par .
Podskakiwały i przetaczały si głazy; czarne s py nadkładały drogi, by omin
co , co z pewno ci było ródłem ciekawych pr dów termicznych.
A potem dostrzegłem poruszenie, które z pocz tku wydało mi si sejsmicznej
natury. Przeniesiony kamie graniczny podskoczył lekko i wychylił si na bok. Po
chwili wzniósł si jeszcze wy ej, zupełnie jakby lewitował tu nad ziemi , i
popłyn ł nad rozpalonym gruntem w linii prostej, z jednostajn pr dko ci .
Dopóki - o ile mogłem to oceni - nie osi gn ł swej poprzedniej pozycji. Wtedy
opadł. Natychmiast zacz ły si wstrz sy; tym razem lodowe pole przemie ciło si
jednym szarpni ciem i odzyskało stracony teren.
Przywołałem widzenie Logrusu i dostrzegłem wokół kamienia mroczn
po wiat . Długi, prosty i równy promie wiatła, mniej wi cej tej samej barwy,
31
ł czył j z wysok wie w tylnej cz ci Twierdzy. Fascynuj ce. Wiele bym dał,
by obejrze sobie wn trze tej fortecy.
Wtedy, zrodzona z westchnienia i dojrzewaj ca do gwizdu, nad granicznym
obszarem wzniosła si tr ba powietrzna. Ruszyła ku mnie niby tr ba jakiego
chmurnego, wysokiego do nieba słonia. Odwróciłem si i wspi łem wy ej,
wyszukuj c przej cia mi dzy skałami i wokół stromizn. Zjawisko cigało mnie,
jakby jego ruchem kierowała inteligencja. A sposób, w jaki utrzymywało stał
form ponad nieregularnym terenem, sugerował sztuczne pochodzenie. W tej
okolicy oznaczało to zapewne: magiczne.
Trzeba czasu, by okre li wła ciw magiczn obron , a jeszcze wi cej, by j
uruchomi . Niestety, wyprzedzałem wir najwy ej o minut , a margines
prawdopodobnie si zw ał.
Kiedy dostrzegłem za zakr tem dług , w sk szczelin , zygzakowat jak gał
błyskawicy, zatrzymałem si tylko na moment, by oceni jej gł boko . I
pognałem w dół; wicher szarpał strz pami ubrania, powietrzny wir cigał mnie z
hukiem...
Droga biegła w gł b, a ja po niej, po nierówno ciach i skr tach. Huk narastał
do ryku; zakaszlałem, gdy wchłon ł mnie obłok kurzu i zaatakował grad
kamyków. Rzuciłem si na ziemi mniej wi cej dwa i pół metra poni ej kraw dzi
szczeliny i zakryłem dło mi głow . Uznałem, e tr ba przejdzie bezpo rednio
nade mn .
Wymruczałem ochronne zakl cia, mimo ich znikomego efektu na tak
odległo i wobec takiej koncentracji energii.
Nie poderwałem si , gdy zapadła cisza. By mo e widz c, e jestem poza jego
zasi giem, kieruj cy tornadem zrezygnował i rozproszył wiruj cy lej. A mo e to
tylko oko cyklonu, a mnie czekał kolejny atak ywiołu. Nie poderwałem si
wprawdzie, ale spojrzałem, gdy nie lubi traci pouczaj cych okazji.
I zobaczyłem twarz, a raczej mask . Przygl dała mi si z samego rodka wiru.
Była to projekcja, naturalnie, wi ksza od rzeczywistej i nie do ko ca materialna.
Głow okrywał kaptur, a maska, kobaltowobiała i zasłaniaj ca cał twarz,
przypominała osłony noszone przez hokejowych bramkarzy. Z dwóch pionowych
szczelin oddechowych wydobywał si blady dym - jak na mój gust, efekt nieco
zbyt teatralny. Liczne otwory poni ej miały pewnie sprawia wra enie
skrzywionych ironicznie ust. Spod maski dobiegał lekko stłumiony miech.
- Nie przesadzasz troch ? - spytałem. Przykucn łem i wzniosłem mi dzy nami
obraz Logrusu. - To dobre dla dzieciaka na Halloween. Ale przecie jeste my
doro li, prawda? Wystarczyłaby zwykła maseczka domino.
- Poruszyłe mój kamie ! - oznajmiła maska.
- Takie sprawy interesuj mnie z czysto akademickich wzgl dów - wyja niłem,
wpasowuj c r ce w odgał zienia Logrusu. - Nie ma si o co denerwowa . Czy to
ty, Jasro? Ja...
Zagrzmiało znowu, z pocz tku cicho, potem z coraz wi ksz sił .
- Dogadajmy si - zaproponowałem. - Ty odwołasz burz , a ja obiecam wi cej
nie przesuwa znaczników.
Znowu miech. Huk sztormu był coraz gło niejszy.
- Za pó no - dobiegła odpowied . - Za pó no dla ciebie. Chyba e jeste
32
mocniejszy, ni na to wygl dasz.
Do diabła! Nie zawsze silniejszy zwyci a, a mili faceci na ogół wygrywaj ,
Poniewa to oni pisz pó niej pami tniki. Ramionami Logrusu badałem
niematerialn mask , a wreszcie znalazłem poł czenie, korytarz prowadz cy do
jej ródła. Udcrzyłem poprzez niego - atak porównywalny z wyładowaniem
elektrycznym - w to, co le ało w gł bi.
Zabrzmiał krzyk. Maska rozpadu si , tr ba powietrzna tak e, a ja zerwałem
si i pomkn łem jak najszybciej. Kiedy ten, w kogo trafiłem, dojdzie do siebie,
wolałem by ju w innym miejscu. To tutaj mogło ulec nagłemu rozpadowi.
Miałem do wyboru: skr ci w Cie albo spróbowa szybszej drogi ucieczki.
Gdyby czarodziej mnie ledził, kiedy zaczn przesuwa cienie, mógłby za mn
pod y . Dlatego si gn łem po Atuty i wybrałem kart Randoma. Min łem
zakr t i stwierdziłem, e i tak musiałbym si tu zatrzyma - szczelina zw ała si i
dalszy bieg był niemo liwy. Podniosłem kart i si gn łem my l . Kontakt nast pił
niemal od razu. Lecz kiedy materializowały si obrazy, poczułem dotkni cie.
Byłem pewien, e to moja nemezis w bł kitnej masce.
Wyra nie ju widziałem Randoma. Siedział przy perkusji z pałeczkami w
r kach. Na mój widok odło ył je i wstał.
- Najwy szy czas - o wiadczył, wyci gaj c r k .
Si gaj c czułem, e co p dzi w moj stron . Kiedy zetkn ły si nasze palce,
zasypało mnie niczym gigantyczna fala.
Przeszedłem do pracowni muzycznej w Amberze. Random otworzył usta, by
co powiedzie , i wtedy run ła na nas kaskada kwiatów.
Spojrzał na mnie, strzepuj c z koszuli fiołki.
- Wolałbym, eby wyraził to słowami - zauwa ył.
33
Rozdział 3
Portrety artystów, sprzeczne cele, opadaj ca temperatura... Słoneczne
popołudnie, spacer przez niewielki park po lekkim obiedzie, my, długie chwile
ciszy, monosylabowe odpowiedzi na konwersacyjne zaczepki wskazuj ce, e nie
wszystko jest w porz dku na drugim ko cu napi tej linii komunikacji. Potem na
ławce, usadzeni, spogl daj c na klomby; stan duszy ogarnia ciała, słowa, my li...
- W porz dku, Merle. Jaka jest stawka? - pyta.
- Nie wiem, o jakiej grze mówisz, Julio.
- Nie udawaj. Chc tylko uczciwej odpowiedzi.
- Na jakie pytanie?
- To miejsce, gdzie mnie zabrałe z pla y, tamtej nocy... Gdzie to jest?
- To było... co w rodzaju snu.
- Bzdury! - Siada bokiem, by spojrze mi prosto w twarz, a ja musz
wytrzyma wzrok tych błyszcz cych oczu tak, by niczego nie zdradzi .
- Wracałam tam kilka razy i szukałam drogi, któr poszli my. Nie ma adnej
jaskini. Nic nie ma! Co si z ni stało? Co si dzieje?
- Mo e nadszedł przypływ i...
- Merle! Czy ty mnie bierzesz za idiotk ? To przej cie nie istnieje na adnej
mapie. Nikt w tamtej okolicy nawet nie słyszał o takich miejscach. To
geograficznie niemo liwe. Zmieniały si pory dnia i pory roku. Jedyne
wyja nienie to zjawiska nadprzyrodzone albo paranormalne, jakkolwiek zechcesz
je nazwa . Co si stało? Dobrze wiesz, e winien mi jeste wyja nienie. Co si
stało? Dok d mnie zabrałe ?
Uciekłem wzrokiem poza moje stopy, poza kwiaty.
- Ja... nie mog powiedzie .
- Dlaczego?
- Ja... - Jak miałem jej to wyja ni ? Nie chodziło nawet o to, e wiedza o
Cieniu zakłóci, mo e nawet zniszczy jej pogl d na rzeczywisto . Sedno problemu
tkwiło w tym, e musiałbym te wytłumaczy , sk d o tym wiem, a to z kolei
wymagało zdradzenia, kim jestem, sk d pochodz i czym jestem. A obawiałem si
powierzenia jej tej informacji. Powtarzałem sobie, e przerwałoby to nasz
zwi zek równie pewnie, jak moje milczenie; a skoro nie miał adnej przyszło ci,
wolałem rozsta si tak, by Julia nie dysponowała t wiedz . Pó niej, o wiele
pó niej, zrozumiałem, e próbowałem tylko zracjonalizowa swoj decyzj ;
prawdziw przyczyn odmowy odpowiedzi było to, e nie byłem jeszcze gotów
zaufa jej ani nikomu innemu. Gdybym znał j dłu ej, lepiej... powiedzmy
nast pny rok... mo e bym odpowiedział. Sam nie wiem. Nie u ywali my słowa
"miło ", cho musiało czasem przychodzi jej na my l. Tak jak mnie. Po prostu
- tak s dz - nie kochałem jej dostatecznie mocno, by jej zaufa . A potem było ju
za pó no. Dlatego moja odpowied brzmiała: "Nie mog powiedzie ".
- Masz jak moc, któr nie chcesz si dzieli .
- Nazywaj to, jak chcesz.
- Zrobi , co tylko zechcesz, obiecam wszystko, na czym ci zale y.
- Mam wa ne powody, Julio.
Zrywa si na nogi, podpiera pod boki.
34
- I tych powodów te mi nie zdradzisz?
Kr c głow .
- Samotny musi by wiat, w którym yjesz, czarowniku, je li zamkni ty jest
nawet przed tymi, którzy ci kochaj .
W tej chwili uznaj , e probuje swej ostatniej sztuczki, by wyci gn ze mnie
odpowied . Tym mocniej utwierdzam si w swej decyzji.
- Tego nie powiedziałem.
- Nie musiałe . Twoje milczenie jest a nadto wymowne. Mo e znasz tak e
drog do Piekła? Czemu si tam nie wybierzesz? egnam!
- Julio! Nie...
Woli nie słysze .
Martwa natura z kwiatami...
Przebudzenie. Noc. Jesienny wiatr za oknem. Sny. Krew ycia pozbawiona
ciała... wiruje... Zsun łem nogi z łó ka i usiadłem przecieraj c oczy, masuj c
skronie. wieciło jeszcze sło ce i trwało popołudnie, kiedy sko czyłem opowiada
Randomowi swoj histori . Potem zwolnił mnie, ebym si troch zdrzemn ł.
Cierpiałem z powodu ró nicy czasu w cieniach i w tej chwili cały organizm
miałem zupełnie rozregulowany. Chocia nie byłem pewien, która jest teraz
godzina. Przeci gn łem si , wstałem, doprowadziłem si do porz dku i wło yłem
wie e ubranie. Wiedziałem, e ju nie zasn ; w dodatku zaczynałem odczuwa
głód. Narzuciłem ciepły płaszcz i wyszedłem. Wolałem raczej zje na mie cie, ni
rabowa spi arni . Miałem ochot na spacer, a poza tym nie wychodziłem z
pałacu ju od... lat, przypuszczalnie.
Zszedłem na dół, a potem skróciłem sobie drog przez kilka du ych komnat i
wielki hall, poł czony z tyłu z korytarzem, którym mógłbym tu doj prosto od
schodów, gdybym miał na to ochot . Tyle e wtedy nie obejrzałbym kilku
gobelinów, z którymi chciałem odnowi znajomo : idylliczna scena le na z par
pieszcz c si po pikniku na ł ce oraz scena łowiecka z lud mi i psami
cigaj cymi wspaniałego jelenia; jele wygl da, jakby wci jeszcze miał szans ,
je li tylko odwa y si na szale czy skok ponad otchłani ...
Min łem je i ruszyłem korytarzem do wartowni. Znudzony stra nik imieniem
Jordy usłyszał moje kroki i nagle usiłował wygl da na czujnego. Przystan łem,
eby chwil pogada , i dowiedziałem si , e zejdzie z posterunku dopiero o
północy, czyli za dobre dwie godziny.
- Wychodz do miasta - oznajmiłem. - Gdzie mo na dobrze zje o tej porze?
- A na co masz ochot , ksi
?
- Na jak morsk potraw - zdecydowałem szybko.
- Jest "Kraina Wiecznych Łowów", mniej wi cej w dwóch trzecich długo ci
Głównej Alei. Doskonałe rybne dania. Elegancki lokal...
Pokr ciłem głow .
- Nie chc eleganckich lokali.
- "Pod Sieci " wci jest podobno niezła... niedaleko, na rogu Kowali i
elaznej. Niezbyt elegancka.
-- Ale sam by tam nie poszedł?
- Kiedy chodziłem - odparł. - Ale niedawno odkryło j kilku szlachciców i
35
bogatych kupców. Teraz nie czułbym si zbyt dobrze. Nie pasuj do towarzystwa.
- Do diabła! Nie zale y mi na rozmowach ani atmosferze. Szukam tylko
smacznej, wie ej ryby. Gdzie poszedłby najch tniej?
- To kawał drogi. Ale je li pójdziesz, ksi
, a do doków, nad zatok , kawałek
na zachód... Ale mo e nie powiniene . Robi si pó no, a po zmroku nie jest to
przyjemna okolica.
- Czy by mówił o Alei mierci?
- Tak j czasem nazywaj , jako e od czasu do czasu znajduj tam rankiem
jakie zwłoki. Mo e lepiej id "Pod Sie ", zwłaszcza e jeste sam.
- Gerard pokazał mi kiedy te okolice, za dnia. Chyba potrafi znale drog .
Nie ma sprawy. Jak si nazywa ta knajpa?
- Hm... "U Krwawego Billa".
- Dzi ki. Pozdrowi Billa od ciebie.
Potrz sn ł głow .
- Niemo liwe. Nazwano j tak w zwi zku ze sposobem jego zej cia. Teraz
prowadzi j jego kuzyn, Andy.
- Aha... A jak nazywała si przedtem?
- "U Krwawego Sama" - odparł.
Do licha, co mi tam. Po egnałem si i ruszyłem cie k ku stopniom
prowadz cym do ogrodowej alejki i dalej, do bocznej furtki. Stra nik wypu cił
mnie na zewn trz. Noc była chłodna, a bryza niosła wiatu zapachy jesieni.
Wci gn łem je do płuc i wypu ciłem znowu, zmierzaj c w stron Głównej Alei;
dalekie, zapomniane niemal, powolne stukanie kopyt na bruku dobiegało niby
d wi k ze snu albo wspomnie . Nie było ksi yca, ale gwiazdy rozja niały
firmament, a aleja w dole biegła mi dzy kulami fosforyzuj cej cieczy, osadzonymi
na wysokich tykach. Mi dzy nimi przemykały górskie my o długich ogonach.
Zwolniłem, kiedy dotarłem do alei. Wyprzedziło mnie kilka zamkni tych
powozów. Starzec prowadz cy na ła cuchu male kiego zielonego smoka dotkn ł
palcem kapelusza i powiedział: "Dobry wieczór". Widział, z której strony
przyszedłem, cho byłem pewien, e mnie nie poznał. Moja twarz nie jest
powszechnie znana w tym mie cie. Po chwili poprawił mi si nastrój i poczułem,
e krok odzyskuje spr ysto .
Random nie był tak zagniewany, jak si obawiałem. Ghostwheel nie sprawiał
kłopotów, wi c nie nakazał mi rusza natychmiast, by jeszcze raz spróbowa
wył czenia systemu. Polecił tylko, ebym si zastanowił i zaproponował
najrozs dniejsze działania. A Flora kontaktowała si z nim wcze niej i wyja niła,
kim jest Luke. Poznał to samo przeciwnika, co chyba troch go uspokoiło.
Mimo moich pyta nie zdradził, jak zamierza sobie z nim poradzi . Napomkn ł
tylko, e niedawno wysłał do Kashfy agenta, by zdoby jakie tajemnicze
informacje.
Najbardziej zmartwił si wie ci , e banita Dalt wci jeszcze chodzi po tym
wiecie.
- Co w tym człowieku budzi niepokój... - zacz ł Random.
- Co? - spytałem.
- Przede wszystkim widziałem, jak Benedykt go powalił. To zwykle oznacza
koniec kariery.
36
- Twardy sukinsyn - stwierdziłem. - Albo ma cholerne szcz cie. Mo e jedno i
drugie.
- Je li to ten sam człowiek, to jest synem Desacratrix. Słyszałe o niej?
- Deela - mrukn łem. - Tak chyba miała na imi ? Jaka fanatyczka religijna?
Wojuj ca?
Random przytakn ł.
- Sprawiała sporo kłopotów na peryferiach Złotego Kr gu, przede wszystkim
wokół Begmy. Byłe tam kiedy?
- Nie.
- Begma to najbli szy Kashfy punkt Kr gu. To sprawia, e cała historia staje
si szczególnie interesuj ca. Robiła napady w Begmie i sami nie mogli sobie z ni
poradzi . W ko cu przypomnieli nam o traktacie obronnym, jaki wi e nas z
wi kszo ci królestw Kr gu. Tato postanowił wkroczy i udzieli jej lekcji.
Spaliła o jedn kaplic Jednoro ca za du o. Zebrał skromne siły, pobił jej
ołnierzy, wzi ł j w niewol i powywieszał jej ludzi. Uciekła jednak, a par lat
pó niej, kiedy ju wszyscy zapomnieli o sprawie, wróciła z now armi i zacz ła
wszystko od nawa. Begma podniosła wrzask, ale tato był zaj ty. Wysłał Bleysa z
wi kszymi siłami. Było kilka nie rozstrzygni tych potyczek - to w ko cu bandyci,
nie regularna armia. Wreszcie Bleys przyparł j do muru i rozbił doszcz tnie.
Zgin ła wtedy, prowadz c swoich ludzi.
- A Dalt jest jej synem?
- Jest taka teoria. Ma sens, poniewa od dawna robi co mo e, eby utrudni
nam ycie. Chodzi mu o czyst i prost zemst za mier matki. W ko cu zebrał
znaczne siły i spróbował zaatakowa Amber. Przedarł si o wiele dalej, ni
mógłby przypuszcza : do samego Kolviru. Ale tam czekał Benedykt, a z nim ten
jego wypieszczony regiment. Posiekał ich na kawałki i wygl dało na to, e Dalt
został miertelnie ranny. Kilku jego ludzi zdołało go wynie z pola walki, wi c
nie znale li my ciała. Ale kto by si tym przejmował?
- My lisz, e ten sam facet był przyjacielem Luke'a w dzieci stwie... i potem?
- No có , wiek mniej wi cej si zgadza i pochodzi, zdaje si , z tego samego
regionu. To chyba mo liwe.
Zastanawiałem si . Według słów pustelnika, Jasra nie przepadała za Daltem.
Jak wi c rol odgrywał w tej chwili? Zbyt wiele niewiadomych, uznałem.
Wolałbym, by odpowiedzi udzieliła raczej wiedza ni rozumowanie. Zostawiłem
wi c t zagadk i postanowiłem rozkoszowa si kolacj .
Wci szedłem alej . W pobli u ko ca usłyszałem miechy i zobaczyłem, e
kilku zatwardziałych pijaków nadal okupuje stoliki niewielkiej kawiarni. W ród
nich dostrzegłem Dropp , ale nie zauwa ył mnie. Przeszedłem szybko. Nie
miałem nastroju do artów. Skr ciłem w ulic Tkaczy, która miała mnie
doprowadzi do miejsca, gdzie z dzielnicy portowej bierze pocz tek Zachodnia
Winna. Obok przebiegła wysoka, zamaskowana dama. Wsiadła do oczekuj cego
powozu, spojrzała na mnie i u miechn ła si spod domina. Byłem całkiem pewien,
e jej nie znam, i ałowałem tego. Miała pi kny u miech.
Podmuch wiatru przyniósł zapach z czyjego kominka, a przy okazji
zaszele cił suchymi li mi. Zastanawiałem si , gdzie jest teraz mój ojciec.
Dalej zatem, prosto, a potem w lewo w Zachodni Winn ... W sza od alei, ale
37
wci szeroka; wi ksze odległo ci mi dzy latarniami, ale nadal dostatecznie
o wietlona dla nocnych w drowców. Dwaj je d cy przeczłapali obok, piewaj c
nie znan mi piosenk . W chwil pó niej co du ego i ciemnego przeleciało mi
nad głow , by usi
na dachu po drugiej stronie ulicy. Dobiegło stamt d kilka
cichych skrobni , potem cisza. Min łem łagodny łuk w prawo, potem nast pny
w lewo. Wiedziałem, e przede mn jest seria ostrych zakr tów. Droga była coraz
bardziej stroma.
Jaki czas pó niej od portu nadpłyn ła bryza nios ca słony zapach morza. A
jeszcze pó niej - jakie dwa zakr ty - daleko w dole zobaczyłem samo morze:
rozkołysane wiatła na l ni cej, faluj cej czerni, uwi zione w wygi tej linii
jasnych punktów Drogi Portowej. Na wschodzie niebo pokrywał delikatny pył
gwiazd, a na kraw dzi wiata pojawiła si zapowied horyzontu. Miałem
wra enie, e dostrzegam wiatło dalekiej Cabry, potem, za kolejnym zakr tem,
straciłem je z oczu.
Kału a jasno ci podobna do rozlanego mleka pulsowała na ulicy po prawej
stronie, swym dolnym brzegiem wlewaj c si w kratownic rowków mi dzy
płytami bruku. Stercz ca z niej pasiasta tyka mogłaby reklamowa warsztat
upiornego golibrody: p kni ta kula na szczycie wci jeszcze fosforyzowała lekko
i przypominała czaszk na kiju; przywodziła mi na my l gr , w któr jako dzieci
bawili my si w Dworcach. Kilka wietlnych odcisków stóp oddalało si od kału y
w dół - słabe, słabsze, znikn ły... Przeszedłem obok, a w dali usłyszałem krzyk
morskich ptaków. Aromaty jesieni zaton ły w zapachu oceanu. wietlny pył za
moim ramieniem wzniósł si wy ej nad wod , dryfuj c ku pomarszczonemu
obliczu gł bin. Ju niedługo...
W miar spaceru rósł mój apetyt. Przed sob , po drugiej stronie ulicy,
zobaczyłem innego spacerowicza w ciemnym płaszczu; podeszwy jego butów
jarzyły si jeszcze. Pomy lałem, e wkrótce b d jadł ryb , i przyspieszyłem
kroku, dogoniłem i wyprzedziłem mroczn posta . Kotka na progu przerwała na
chwil lizanie tyłka i spojrzała na mnie, z uniesion pionowo tyln nog .
Przemkn ł kolejny je dziec, tym razem pod gór . Słyszałem urywki kłótni
mi dzy m czyzn a kobiet , dobiegaj ce z górnych okien jednego z ciemnych
budynków. Nast pny zakr t i pojawił si róg ksi yca niby wspaniała bestia
wynurzaj ca si na powierzchni z gł bi jasnych grot, strz saj ca krople blasku.
Po dziesi ciu minutach dotarłem do dzielnicy portowej i odnalazłem Drog
Portow ; niemal całkowity brak wietlnych kul równowa ył blask padaj cy z
okien, kilka wiader płon cej smoły i l nienie ksi yca. Zapach soli i wodorostów
był tu silniejszy, droga zasypana mieciami, przechodnie ubrani bardziej
kolorowo i bardziej hała liwi ni ci, których spotkałem w alei... je li nie liczy
Droppy.
Dotarłem nad zatok , gdzie wyra niej słyszałem szum morza: ruch, szum fal,
potem ich załamywanie i plusk za lini przyboju; bli ej łagodniejsze chlupni cia i
powolne odpływy; trzeszczenie kadłubów statków, brz k ła cuchów, uderzenia
jakiej łodzi o kej czy poler cumowniczy.
Wspomniałem "Gwiezdn strzał ", moj star aglówk .
Maszerowałem po łuku ulicy a na zachodnie nabrze e portu. Dwa szczury
przebiegły mi drog cigaj c kota w jednej z bocznych uliczek, do których
38
skr całem poszukuj c tej jednej, o któr mi chodziło. Zapach wymiocin był tu
równie silny jak stałych i ciekłych ludzkich odchodów. Słyszałem krzyki, trzaski i
uderzenia - w pobli u trwała jaka bójka, co napełniło mnie wiar , e trafiłem we
wła ciwe okolice. Gdzie daleko zad wi czał dzwonek boi. Nieco bli ej
dosłyszałem znudzon niemal wi zank przekle stw - dwaj marynarze wyszli zza
rogu, zataczaj c si , ze miechem przeszli obok mnie i natychmiast zacz li jak
pie . Na rogu sprawdziłem tablic z nazw ulicy. Zaułek Morskiej Bryzy, głosił
napis.
Byłem na miejscu, w uliczce zwanej powszechnie Alej mierci. Tutaj
skr ciłem. Ulica nie ró niła si od innych. Przez pierwsze pi dziesi t kroków nie
dostrzegłem adnych zwłok ani nawet le cych pijaków, chocia jaki stoj cy w
bramie człowiek usiłował sprzeda mi sztylet, a kr py osobnik z w sikiem
zaproponował, e znajdzie dla mnie co młodego i j drnego. Odmówiłem obu, a
od tego drugiego dowiedziałem si , e jestem ju blisko "Krwawego Billa".
Poszedłem. Ogl dałem si od czasu do czasu i daleko z tyłu zauwa yłem trzy
postacie w ciemnych płaszczach. Mogli mnie ledzi ; widziałem ich tak e na
Drodze Portowej. Ale nie musieli. Nie cierpiałem na mani prze ladowcz ,
uznałem wi c, e mog by kimkolwiek i zmierza dok dkolwiek; zignorowałem
ich. Nic si nie stało. Nie zaczepiali mnie, a kiedy w ko cu odnalazłem
"Krwawego Billa" i wszedłem, min li drzwi.
Przeszli przez ulic i trafili do małego bistro kawałek dalej.
Odwróciłem si i spojrzałem na wn trze gospody "U Billa". Bar stał po
prawej stronie, stoliki po lewej, na podłodze zauwa yłem podejrzane plamy.
Tablica na cianie sugerowała, bym zło ył zamówienie w barze i powiedział, gdzie
siedz . Pod spodem wypisano kred dzisiejszy jadłospis.
Podszedłem wi c i czekałem, ci gaj c na siebie spojrzenia klientów. Po chwili
zjawił si mocno zbudowany m czyzna o siwych, zdumiewaj co krzaczastych
brwiach. Spytał, czego chc . Zamówiłem bł kitnego pstr ga morskiego i
wskazałem wolny stolik pod cian . Skin ł głow i krzykiem wydał polecenia
przez dziur w cianie. Zapytał jeszcze, czy poda butelk Szczyn Bayle'a.
Zgodziłem si , przyniósł wino i szklank , odkorkował. Zapłaciłem i zaj łem
miejsce, plecami do ciany.
Naftowe płomyki migotały w brudnych osłonach na hakach. Trzej ludzie w
k cie - dwaj młodzi, jeden w rednim wieku - grali w karty i podawali sobie
butelk . Przy stoliku z lewej strony siedział samotnie starszy m czyzna. Jadł co .
Miał brzydk blizn przecinaj c lewe oko, a długi, gro ny miecz, na pi tna cie
centymetrów wyci gni ty z pochwy, stał oparty o krzesło obok niego. M czyzna
tak e siedział plecami do ciany. Nast pny stolik zajmowali ludzie z
instrumentami muzycznymi; pewnie mieli przerw w wyst pach. Nalałem ółtego
wina i wypiłem nieco: charakterystyczny smak, jaki zapami tałem sprzed lat.
Nadawało si do posiłku. Baron Bayle posiadał liczne winnice, mniej wi cej
pi dziesi t kilometrów na wschód od miasta. Był oficjalnym dostawc Dworu i
jego wina czerwone były na ogół doskonałe. Z białymi nie odnosił takich
sukcesów i cz sto rzucał na rynek parti towaru w marnym gatunku. Na
naklejkach był jego emblemat i rysunek psa - baron lubił psy; dlatego czasem
nazywano to wino Psimi Szczynami, a czasem Szczynami Bayle'a, zale nie od
39
towarzystwa.
Miło nicy psów obra ali si , słysz c to pierwsze okre lenie.
Mniej wi cej w czasie, kiedy podano mi danie, zauwa yłem, e dwóch
młodych ludzi przy barze odrobin zbyt cz sto spogl da w moj stron . Mówili
do siebie co , czego nie słyszałem, i u miechali si bez przerwy. Nie zwracałem na
nich uwagi i zaj łem si kolacj . Po chwili człowiek z blizn przy s siednim
stoliku odezwał si cicho, nie patrz c w moj stron i niemal nie poruszaj c
wargami:
- Darmowa porada. Moim zdaniem ci dwaj przy barze zauwa yli, e nie nosisz
miecza. I wzi li ci na cel.
- Dzi ki - mrukn łem.
No có ... nie martwiłem si , czy sobie z nimi poradz . Ale gdybym miał wybór,
wolałbym raczej unikn sporu. Je li jedynym tego warunkiem był widoczny
miecz, bez trudu mogłem go załatwi .
Chwila koncentracji i Logrus zata czył mi przed oczami. Zaraz potem
si gałem poprzez niego w poszukiwaniu odpowiedniej broni: ani zbyt długiej, ani
ci kiej, dobrze wywa onej i z wygodn r koje ci , a tak e z szerokim, ciemnym
pasem i pochw . Trwało to prawie trzy minuty, pewnie dlatego, e byłem taki
wybredny... ale, do diabła, je li ostro no wymaga miecza, chciałem dosta
wygodny. A poza tym si ganie w Cie w pobli u Amberu jest trudniejsze ni
gdziekolwiek indziej.
Kiedy wskoczył mi w r k , odetchn łem i otarłem czoło. Potem wyj łem go
spod stołu razem z pasem i, bior c przykład z s siada, wyci gn łem z pochwy na
pi tna cie centymetrów i poło yłem na stołku po prawej r ce. Dwaj faceci przy
barze zauwa yli mój pokaz. Wyszczerzyłem z by w ich stron . Zacz li szybko
rozmawia i tym razem ju si nie miali. Dolałem sobie wina i wypiłem jednym
haustem. Po czym wróciłem do ryby; Jordy si nie mylił. Jedzenie dawali tu
doskonałe.
- Sprytna sztuczka - stwierdził m czyzna przy s siednim stoliku. - Nie
przypuszczam, eby była łatwa do nauczenia?
- Nie.
- To by pasowało. Musz by trudne, bo inaczej wszyscy by je robili. Mog
zaczepi ci mimo wszystko, skoro widz , e jeste sam. Zale y, ile wypij i na ile
strac rozwag . Martwi ci to?
- Nie.
- Tak przypuszczałem. Ale kogo dzisiaj napadn .
- Sk d wies ?
Po raz pierwszy spojrzał prosto na mnie i u miechn ł si nieprzyjemnie.
- S przewidywalni jak nakr cane zabawki. Do zobaczenia.
Rzucił na stół monet , wstał, zapi ł pas z mieczem, chwycił czarny kapelusz z
pióropuszem i ruszył do drzwi.
- Uwa aj na siebie.
Kiwn łem głow .
- Dobranoc.
Kiedy znikn ł, ci dwaj przy barze zacz li co szepta , tym razem spogl daj c
raczej za nim ni na mnie. Powzi li jak decyzj i wyszli szybko. Przez chwil
40
czułem pokus , by ruszy za nimi, ale co mnie powstrzymało. Z ulicy dobiegły
odgłosy bójki. W kilka sekund pó niej w drzwiach stan ł jaki człowiek, chwiał
si przez moment, po czym upadł na twarz. Był to jeden z dwóch pijaków. Miał
poder ni te gardło. Andy pokr cił głow i wysłał jednego ze swoich ludzi, eby
zawiadomił najbli szy posterunek. Potem chwycił zwłoki za pi ty i wywlókł na
zewn trz, by nie hamowały napływu klientów.
Pó niej, kiedy zamawiałem drug porcj ryby, spytałem Andy'ego o całe
zaj cie. U miechn ł si ponuro.
- Niezdrowo jest stawa na drodze emisariuszowi Korony -stwierdził. -
Zwykle wybieraj twardych facetów.
- Ten człowiek, który siedział obok mnie, pracuje dla Randoma?
Przyjrzał si mojej twarzy, po czym przytakn ł.
- Stary John pracował te dla Oberona. Zawsze tutaj jada, ile razy t dy
przeje d a.
- Ciekawe, z jakiej misji powracał.
Wzruszył ramionami.
- Kto wie? Ale płacił kashfa sk walut , a przecie nie pochodzi z Kashfy.
Rozmy lałem o tym, pochylony nad talerzem. To co , czego chciał Random z
Kashfy, było ju zapewne w drodze do zamku. Chyba e jest nieosi galne. I
chyba wi zało si z Lukiem i Jasr . Zastanawiałem si , co to takiego i do czego
mo e si przyda .
Siedziałem jeszcze długo i my lałem; lokal był o wiele spokojniejszy ni przed
godzin , nawet kiedy muzycy zacz li now wi zank . Czy to Johna obserwowali
przez cały czas ci bandyci, a my obaj s dzili my, e to na mnie patrz ? A mo e po
prostu zdecydowali ruszy za pierwsz osob , jaka wyjdzie st d samotnie? Te
refleksje u wiadomiły mi, e jak prawdziwy Amberyta, znów szukam wsz dzie
spisków... A przecic nie tak dawno wróciłem. To pewnie co w powietrzu,
uznałem. Mo e lepiej, e mój umysł znowu zacz ł pracowa według tych
schematów, poniewa wmieszałem si w wiele spraw i taka podejrzliwo
wydawała si rozs dn inwestycj w przetrwanie.
Dopiłem wino i zostawiłem na stole butelk z zawarto ci jeszcze paru
kieliszków. Przyszło mi do głowy, e w obecnej sytuacji nie powinienem ot pia
własnych zmysłów. Wstałem i przypi łem miecz.
Kiedy mijałem bar, Andy skin ł mi głow .
- Je li spotkasz kogo z pałacu - rzucił cicho - mo esz wspomnie , e nie
wiedziałem, e co takiego si zdarzy.
- Znałe ich?
- Tak. Marynarze. Ich statek przypłyn ł par dni temu. Zawsze sprawiali
kłopoty. Od razu przepuszczaj wypłat , a potem szukaj sposobu, eby szybko
zarobi wi cej.
- S dzisz, e mogli by zawodowcami od... usuwania ludzi?
- Dlatego, e John jest tym, kim jest? Nie. Spróbowali o jeden raz za du o.
Głównie dlatego, e byli durniami. Pr dzej czy pó niej musieli trafi na kogo ,
kto zna si na robocie, i sko czy wła nie tak. Nie znam nikogo, kto by ich
wynaj ł do czego powa nego.
- To znaczy, e tego drugiego te załatwił?
41
- Tak. Kawałek dalej. Wi c mo esz wspomnie , e po prostu zdarzyło im si
zjawi w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie.
Spojrzałem na niego uwa nie. Mrugn ł porozumiewawczo.
- Par dni temu widziałem ci tutaj z Gerardem. Staram si nigdy nie
zapomina twarzy, która mo e by warta zapami tania.
Pokiwałem głow .
- Dzi kuj . Dobrze karmisz.
Na zewn trz było ju chłodniej. Ksi yc wisiał wy ej, a morze szumiało
gło niej. Na ulicy nie było nikogo. Z jakiej knajpy bli ej Drogi Portowej
dobiegała gło na muzyka i towarzysz cy jej miech. Przechodz c zajrzałem do
rodka: zm czona kobieta na niewielkim podwy szeniu aplikowała sobie badanie
ginekologiczne. Gdzie w pobli u trzasn ło p kaj ce szkło. Jaki pijak wytoczył
si ku mnie spomi dzy budynków, wyci gaj c r k . Szedłem dalej. Wiatr j czał
w ród masztów w porcie, a ja zapragn łem nagle, by u mojego boku znalazł si
Luke - jak za dawnych czasów, zanim wszystko si skomplikowało.
Potrzebowałem partnera do rozmowy, w moim wieku i z podobnym
usposobieniem. Moi krewni mieli za sob zbyt wiele stuleci cynizmu i m dro ci,
by spogl da na sprawy w taki sam sposób.
Dziesi kroków dalej Frakir zacz ła pulsowa gwałtownie na moim
przedramieniu. Poniewa akurat w pobli u nie było nikogo, nie si gn łem nawet
po miecz. Rzuciłem si na ziemi i natychmiast przetoczyłem do cienia na prawo.
Równocze nie usłyszałem głuchy stuk od strony budynku naprzeciw. Przy
pierwszej okazji spojrzałem w tamtym kierunku. Zobaczyłem strzał stercz c z
muru na takiej wysoko ci i w takiej pozycji, e gdybym nie upadł, mogłaby mnie
trafi . Jej k t nachylenia wskazywał te , e rzucilem si w stron , sk d została
wypuszczona.
Uniosłem si tyle tylko, by doby miecza, i popatrzyłem na prawo. Najbli szy
dom miał pozamykane okna i drzwi. Był ciemny, a od jego frontowej ciany
dzieliły mnie teraz jakie dwa metry. Ale mi dzy nim a s siednimi budynkami
były odst py; geometria podpowiedziala mi, e strzała wyleciała ze szczeliny
przede mn . Przetoczyłem si znowu i wsun łem pod niski, zadaszony ganek,
biegn cy wzdłu całej ciany. Wspi łem si na niego i dopiero wtedy wstałem.
Trzymaj c sio blisko ciany, sun łem do przodu i przeklinałem powolno ,
niezb dn dla zachowania ciszy. Byłem ju prawie tak blisko szczeliny, e
zd yłbym zaatakowa łucznika, który by si wychylił, zanim zdołałby wypu ci
strzaf . Przemkn ła mi jednak my l, e napastnik mo e okr y dom i strzeli do
mie z tyłu, wi c przycisn łem si do ciany, wysun łem kling i spogl dałem
przez rami za siebie. Frakir wypełzła mi na dło i zawisła w gotowo ci. Gdybym
dotarł do rogu i nikt si nie pojawił, nie bardzo bym wiedział, co robi dalej.
Sytuacja najwyra niej wymagała magicznej ofensywy. Ale je li zakl cia nie s
przygotowane - a zaniedbałem to - w sytuacjach, gdy chodzi o ycie, niecz sto
mo na po wi ci temu niezb dn uwag . Przystan łem. Opanowałem oddech.
Nasłuchiwałem.
Był ostro ny, ale usłyszałem cichy szmer na dachu. Zbli ał si . Nie wykluczało
to innego, albo innych, czekaj cych za rogiem. Nie miałem poj cia, ilu ludzi
bierze udział w tej zasadzce, cho zaczynała sprawia wra enie nieco zbyt
42
dopracowanej jak na zwykły napad. A w takim przypadku nie wierzyłem, by
napastnik był tylko jeden. I mogli na ró ne sposoby rozdzieli siły. Nie ruszałem
si z miejsca i my lałem gor czkowo. Kiedy zaatakuj , uderz z kilku stron.
Wyobraziłem sobie łucznika za rogiem, ze strzał na ci ciwie, czekaj cego na
sygnał. Ten na dachu ma najprawdopodobniej miecz.
Domy lałem si te mieczy u innych... Nie zastanawiałem si , kto na mnie
poluje i w jaki sposób mie odnalazł - je li to rzeczywi cie o mnie chodziło. Takie
rozwa ania nie przynosiły po ytku. Je li im si uda, to b d martwy, niezale nie
od tego, czy s zwykłymi bandytami zainteresowanymi moj sakiewk , czy
skrytobójcami.
Znowu. Odgłos z góry. Kto znalazł si wprost nade mn . Teraz ju lada
chwila...
Co zaszurało na dachu i napastnik z krzykiem zeskoczył na ulic tu przede
mn . Ten krzyk był zapewne sygnałem dla łucznika, gdy natychmiast usłyszałem
kroki, a równocze nie tupot zza drugiego rogu budynku, za sob .
Zanim ten z dachu zd ył dotkn nogami ziemi, rzuciłem w niego Frakir z
rozkazem, by zabiła. Sam skoczyłem na łucznika, nim jeszcze wynurzył si zza
rogu. W biegu zamachn łem si mieczem. Ci cie przeszło przez jego łuk, rami i
doln cz tułowia. Sytuacja miała te pewne złe strony: za nim był kto z
mieczem, a kto inny nadbiegal gankiem od tyłu.
Przyło yłem lew stop do piersi skulonego łucznika i pchn łem go na
człowieka z tyłu. Wykorzystałem energi odbicia, by odwróci si i szeroko
machn mieczem, przechodz c do niezdarnego bloku. Natychmiast musiałem go
poprawi , by odbi ci cie w głow wyprowadzone przez człowieka, który
przebiegł przez ganek. Ripostowałem w pier , on te odbił, a ja dostrzegłem
k tem oka tego z dachu. Kl czał teraz na ulicy i drapał palcami gardło.
Widocznie Frakir wykonywała swoj robot .
Przeciwnik za mn budził nieprzyjemne uczucie nago ci w okolicy pleców.
Musiałem co zrobi , i to szybko, inaczej jego klinga trafi mnie w ci gu kilku
sekund. Zatem...
Zamiast ripostowa , udałem, e si potykam, w rzeczywisto ci przesuwaj c
ci ar ciała i przyjmuj c pozycj . Zaatakował, tn c od góry. Odskoczyłem na bok
i pchn łem, równocze nie skr caj c tułów. Gdyby potrafił zmieni k t uderzenia
odpowiednio do mojego uniku, odczułbym to natychmiast. Niebezpieczny
manewr, ale nie miałem innego wyj cia.
Nawet gdy moje ostrze zagł biło si w jego pier , wci nie wiedziałem, czy
mnie trafił. Zreszt teraz nie miało to ju znaczenia. Albo trafił, albo nie.
Musiałem atakowa , póki nie padn albo mnie nie powal .
U yłem klingi jako d wigni i obracałem go, przesuwaj c si w lew stron po
łuku wokół niego. Miałem nadzi j , e wepchn go jako mi dzy siebie a
czwartego z wrogów. Zamiar powiódł si cz ciowo. Zabrakło czasu, by do ko ca
przesun mojego bezwładnego, nabitego na miecz przeciwnika; wystarczyło
jednak, by wywoła niewielkie zderzenie mi dzy nim a tym drugim. Zd
,
pomy lałem.
Musz tylko wyrwa miecz i b dzie jeden na jednego. Szarpn łem...
Niech to diabli! Ostrze wklinowało si i zablokowało mi dzy ko mi. Tamten
43
odzyskał równowag , a ja wci obracałem trupa, eby mnie osłaniał.
Jednocze nie lew r k próbowałem uwolni bro mojego niedawnego
przeciwnika z jego wci zaci ni tych palców.
Diabli, jak wy ej. Była uwi ziona w miertelnym u cisku; zesztywniałe pałce
jak kable owijały r koje . M czyzna przesłał mi nieprzyjemny u mieszek.
Przesuwał ostrze, szukaj c jakiej luki. Wtedy wła nie dostrzegłem błysk jego
pier cienia z bł kitnym kamieniem. Była to odpowied na pytanie, czy to wła nie
mnie szukali dzi wieczorem w tym miejscu.
Ugi łem kolana, przesun łem si i umie ciłem r ce nisko pod ciałem zabitego.
Takie sytuacje jak ta, czasami, przynajmniej u mnie, nagrywaj si w pami ci
niby na ta mie wideo - całkowity brak wszelkich wiadomych my li i ogromna
masa natychmiastowych percepcji - bezczasowa, podległa jedynie
sekwencyjnemu przejrzeniu, kiedy umysł bawi si odtwarzaniem.
Słyszałem krzyki na ulicy, z okien i z chodnika. Słyszałem ludzi biegn cych w
moj stron . Krew spływała po chodniku i pami tam, e nakazałem sobie
ostro no , by si nie po lizn . Widziałem strzelca i jego łuk, obu rozci tych, na
ziemi tu poza kraw dzi ganku. Uduszony napastnik le ał troch na prawo od
człowieka, który zagra ał mi w tej chwili. Zwłoki, które przemieszczałem i
ustawiałem, stały si martwym ci arem. Odczułem niewielk ulg widz c, e nie
przybywa nikt nowy, by doł czy do ostatniego z wrogów. A ten odskakiwał w
bok z wysuni tym mieczem, gotów do ataku.
W porz dku. Czas.
Z całej siły pchn łem ciało na przeciwnika i nie czekałem, by sprawdzi
rezultat tej akcji. Ryzyko, jakie miałem podj , nie dawało czasu na takie
rozrywki. Skoczylem na ziemi i wykonałem przewrót przez rami obok le cego
na wznak człowieka, który upu cił miecz próbuj c dło mi oderwa Frakir. Z tyłu
rozległ si odgłos uderzenia i st kni cie wskazuj ce, e przynajmniej cz ciowo
trafiłem trupem w ywego. Czy to pomo e, miałem si dopiero przekona .
W locie wysun łem praw r k i chwyciłem r koje upuszczonego miecza.
Poderwałem si , staj c twarz do przeciwnika, skrzy owałem nogi i
odskoczyłem... W ostatniej chwili. Wyprowadził seri ataków, a ja cofałem si
szybko i jak szalony odbijałem ciosy. Wci si u miechał, ale moja pierwsza
riposta spowolniła jego natarcie, a druga powstrzymała. Przyj łem pozycj . Był
silny, ale widziałem, e jestem szybszy. Ludzie stali w pobli u i obserwowali nas.
Usłyszałem kilka wykrzyczanych, bezu ytecznych rad. Nie wiem, do którego z
nas były skierowane. Zreszt to nieistotne. Wytrzymał kilka chwil, gdy
przeszedłem do ataku, a potem zacz ł ust powa - powoli - ale wiedziałem ju , e
sobie z nim poradz .
Chciałem go jednak dosta ywego, co stanowiło dodatkow trudno .
Pier cie z bł kitnym kamieniem połyskiwał przede mn jak zagadka, której
rozwi zanie znał ten człowiek. Potrzebowałem tego rozwi zania. Nacierałem
wi c, eby go zm czy .
Próbowałem odwróci go, bardzo ostro nie, po trochu. Miałem nadziej , e
potknie si o głow zabitego. I prawie mi si udało.
Kiedy postawił pi t na r ku trupa, przerzucił ci ar ciała do przodu, by
utrzyma równowag . W jednym z tych rzadkich momentów natchnienia, kiedy
44
trzeba działa błyskawicznie i bez namysłu, zmienił ten ruch w atak - dostrzegł,
e moja klinga zeszła z linii, gdy przygotowywałem szerokie ci cie, by
wykorzysta jego zachwianie. Zrobiłem bł d, licz c na zbyt wiele. Odbił mój
miecz na ukos, odsun ł swój i stan li my corps d'corpus. Odwracał si w t sam
stron co ja, a to pechowo dało mu mo liwo wyprowadzenia pot nego,
wspartego rozp dem ciosu w praw nerk .
Natychmiast si gn ł lew stop , by mnie podci , a siła zderzenia
wskazywała, e pewnie mu si uda. Najlepsze, co zdołałem wymy li , to lew
dłoni chwyci płaszcz i machn nim, opl tuj c obie nasze klingi. Próbowałem
te odwróci si padaj c, by wyl dowa na górze. To si nie powiodło. Upadli my
obok siebie, twarz w twarz, a osłona r koje ci miecza- chyba mojego - wbiła mi
si mocno w ebra po lewej stronie. Praw dło miałem uwi zion pod sob , lew
ci gle zapl tan w płaszcz. Jego lewa była wolna. Si gn ł mi do twarzy. Ugryzłem
go w r k , ale nie zdolałem jej utrzyma . Tymczasem wyrwałem jako swoj lew
i waln łem go w szcz k . Odwrócił głow , spróbował kopn mnie kolanem, trafił
w biodro, potem d gn ł sztywnymi palcami celuj c w oczy. Chwyciłem go za
nadgarstek i przytrzymałem. Nadal nie mogli my u y prawych r k - byli my
mniej wi cej równej wagi - zatem musiałem tylko cisn .
Ko ci zachrz ciły w moim uchwycie i wtedy po raz pierwszy krzykn ł. Potem
odepchn łem go po prostu, przykl kn łem i zacz łem wstawa , ci gn c go w
gór . Koniec zabawy. Zwyci yłem.
Opada nagle bezwładnie. Przez moment s dziłem, e to jaka ko cowa
sztuczka, natychmiast jednak zauwa yłem stercz cy mu z pleców sztylet.
Człowiek z ponur g b , który go tam wbił, zaciskał wła nie palce, by wyrwa
bro .
- Ty sukinsynu! - rykn łem po angielsku, ale jestem pewien, e zrozumiał, o co
mi chodzi. Pu ciłem zwłoki i wbiłem pi w twarz obcego. Padł na plecy, a sztylet
pozostał na miejscu. - Był mi potrzebny!
Pochwyciłem mojego niedawnego przeciwnika i uło yłem w mo liwie
najwygodniejszej pozycji.
- Kto ci przysłał? - spytałem. - Jak mnie znale li cie?
U miechn ł si słabo i krew pociekła mu z ust.
- Nic za darmo - powiedział. - Spytaj kogo innego.
Głowa mu opadła i poplamił mi krwi koszul . ci gn łem mu z palca
pier cie i doł czyłem do kolekcji tych przekl tych bł kitnych kamieni. Potem
wstałem i spojrzałem na wła ciciela sztyletu. Dwaj inni pomagali mu wsta na
nogi.
- Do diabła, dlaczego to zrobiłe ? - zapytałem podchodz c.
- Uratowałem ci to cholerne ycie - warkn ł.
- Akurat! Mo e wła nie przez ciebie je strac . Ten człowiek był mi potrzebny
ywy.
Wtedy odezwała si osoba stoj ca po jego lewej r ce.
Rozpoznałem głos. Delikatnie poło yła dło na mym ramieniu; nie
zauwa yłem nawet, e uniosłem je, by uderzy raz jeszcze.
- Zrobił to na mój rozkaz - powiedziała. - Bałam si o twoje ycie i nie
zdawałam sobie sprawy, e chcesz wzi je ca.
45
Patrzyłem na jej blad , pełn godno ci twarz pod uniesionym kapturem
płaszcza. To była Vinta Bayle, dama Caine'a, któr ostatnio widziałem na jego
pogrzebie. Była te trzeci córk barona Bayle'a, któremu Amber zawdzi czał
wiele nocnych pijatyk.
Zauwa yłem, e dr lekko. Odetchn łem gł boko i spróbowałem si
opanowa .
- Rozumiem - mrukn łem wreszcie. - Dzi kuj ci.
- Przepraszaun.
Pokr ciłem głow .
- Nie mogła wiedzie . Co si stało, to si stało. Jestem wdzi czny ka demu,
kto próbuje mi pomóc.
- Nadał mog ci pomóc - o wiadczyła. - Mo e nie zrozumiałam tej sytuacji, ale
s dz , e niebezpiecze stwo nadal ci grozi. Chod my st d. Skin łem głow .
- Chwileczk .
Podszedłem do drugiego zabitego i zabrałem Frakir; natychmiast znikn ła mi
w lewym r kawie. Miecz, którego u ywałem, mniej wi cej pasował do pochwy,
wi c wcisn łem go i poprawiłem pas, przesuwaj c bro do tyłu.
- Chod my - powiedziałem.
Cał czwórk ruszyli my w stron ułicy Portowej. Zaciekawieni gapie
pospiesznie schodzili nam z drogi. Kto pewnie ju okradał zabitych. Wszystko
si sypało; o rodek władzy nie potrafił utrzyma porz dku. Ale, do diabła, to
przecie był mój dom.
46
Rozdział 4
Z ebrami obolałymi po spotkaniu z r koje ci miecza szedłem z lady Vint i
dwoma słu cymi Bayle'ów pod jasnym ksi ycem i błyszcz cymi gwiazdami,
poprzez morsk mgł , coraz dalej od Alei Smierci. Miałem szcz cie, e oprócz
siniaka na piersi praktycznie bez szwanku wyszedłem ze starcia z tymi, którzy
chcieli mnie zabi .
Nie wiem, jak mnie znale li tak szybko po powrocie. Miałem jednak wra enie,
e mo e Vinta si tego domy la. Byłem skłonny jej zaufa . Znałem j troch ; poza
tym jej partner, wuj Caine, zgin ł z r ki mojego byłego przyjaciela, Luke'a. A to
chyba on był dostawc tych bł kitnych kamieni.
Kiedy skr cili my w Portow , w kierunku morza, spylałem, co planuje.
- My lałem, e idziemy na Winn .
- Wiesz, e grozi ci niebezpiecze stwo - oznajmiła.
- To chyba do oczywiste.
- Mog ci zabra do domu ojca - stwierdziła. - Albo odprowadzi do pałacu.
Kto jednak wiedzial, e tu jeste , i nie musiał długo szuka .
- To prawda.
- Mam łód zacumowan w porcie. Mo emy popłyn wzdłu brzegu i przed
witem dotrze do wiejskiej rezydencji mojego ojca. Znikniesz. Kto by ci szukał
w Amberze, zgubi trop.
- Nie wierzysz, e w pałacu b d bezpieczny?
- Mo e. Ale wszyscy w okolicy b d wiedzieli, gdzie przebywasz. Pły ze mn ,
a przestanie ci to grozi .
- Kiedy nie wróc , Random dowie si od stra ników, e poszedłem w Alej
mierci. To go zaniepokoi i wywoła sporo zamieszania.
- Jutro skontaktujesz si z nim przez Atut i powiesz, e wyjechałe na wie ... o
ile masz ze sob karty.
- Rzeczywi cie. Sk d wiedziała , gdzie mnie szuka ? Nie przekonasz mnie, e
nasze spotkanie było przypadkowe.
- Nie, szli my za tob . Siedzieli my naprzeciwko karczmy Billa.
- Przewidywała , e b d miał kłopoty?
- Dostrzegłam tak mo liwo . Gdybym wiedziała wszystko, nie byłoby całego
zaj cia.
- Ale o co tu chodzi? Co o tym wiesz i jaka jest w tym twoja rola?
Roze miała si , a ja uprzytomniłem sobie, e po raz pierwszy słysz jej
miech. Nie była tak zimn , ironiczn kobiet , jak j sobie wyobra ałem u boku
Caine'a.
- Chc odbi , póki trwa przypływ - powiedziała. - A odpowied na twoje
pytanie to długa historia. Zajmie nam cał noc. Co wybierzesz, Merlinie?
Bezpiecze stwo czy satysfakcj ?
- Chciałbym jedno i drugie, ale mo e po kolei.
- Doskonale. - Zwróciła si do ni szego z dwóch słu cych, tego, którego
uderzyłem. - Jarl, wracaj do domu. Rano powiesz mojemu ojcu, e postanowiłam
wróci do Arbor. Wytłumaczysz, e noc była pi kna i miałam ochot po eglowa ,
wi c wzi łam łód . Nie wspominaj o Merlinie. M czyzna uchylił kapelusza.
47
- Jak sobie yczysz, pani.
Zawrócił drog , któr przyszli my.
- Chod - rzuciła Vinta. Ona i drugi, wy szy sługa (miał na imi Drew)
poprowadzili mnie mi dzy pomosty, gdzie czekała zacumowana smukła
aglówka.
- Pływałe ju ?
- Kiedy tak. Całkiem sporo.
- To dobrze. Pomo esz nam.
Pomogłem. Niewiele rozmawiali my, póki nie odcumowali my, nie
postawili my agli i nie odpłyn li my od pomostu. Drew sterował, a my
pracowali my przy aglach. Pó niej na zmian pełnili my wachty. Wiatr był
spokojny. Wła ciwie niemal idealny. Wy lizn li my si z portu, okr yli my pas
przyboju i bez adnych kłopotów wypłyn li my na morze. Zrzucili my płaszcze i
przekonałem si , e Vinta ma na sobie ciemne spodnie i grub koszul . Bardzo
praktyczny kostium, je li z góry planowała co takiego. U pasa, który zdj ła
tak e, wisiał prawdziwy długi miecz, nie aden wysadzany klejnotami sztylecik.
Obserwuj c jej ruchy odniosłem wra enie, e potrafi si nim posługiwa . W
dodatku kogo mi przypominała, cho nie mogłem sobie przypomnie , kto to był.
Podobie stwo tkwiło raczej w sposobie gestykulacji i głosie ni wygl dzie.
Zreszt , nie miało to wi kszego znaczenia. Gdy tylko łódka weszła na kurs, a ja
mogłem popatrze na ciemne wody i troch powspomina , oddałem si my lom o
wa niejszych sprawach.
Znałem zasadnicze fakty z jej ycia i spotkałem j kilkakrotnie na gruncie
towarzyskim. Wiedziała, e jestem synem Corwina, urodzonym i wychowanym w
Dworcach Chaosu; e pochodz z tej linii, która w staro ytno ci ł czyła si z
rodem Amberu. Z rozmowy podczas ostatniego spotkania wywnioskowałem, e
słyszała, i na kilka lat wyruszyłem w Cie , yłem jak tubylec i zdobywałem
wykształcenie. Wuj Caine chciał zapewne, by orientowala si w sprawach
rodzinnych. To z kolei skłoniło mnie do rozwa a , jak powa ny był ich zwi zek.
Słyszałem, e byli ze sob przez kilka lat. Dlatego zastanawiałem si teraz, ile
wła ciwie o mnie wiedziała. Czułem si przy niej stosunkowo bezpieczny, ale
musiałem zdecydowa , ile powiem w zamian za informacje, które najwyra niej
posiadała - informacje o ludziach, którzy na mnie napadli. Miałem przeczucie, e
dojdzie do takiej wymiany. Poza wy wiadczeniem przysługi przedstawicielowi
rodu panuj cego, co na ogół jest rozs dn inwestycj , nie miała innych powodów,
by si mn interesowa . Motywem musiała wi c by zemsta za mier Caine'a. W
tej sytuacji skłonny byłem wej do gry. Zawsze dobrze jest mie sprzymierze ca.
Musiałem jednak zdecydowa , jak du cz obrazu jej odsłoni . Czy
wprowadza w cały kompleks dziej cych si wokół mnie wydarze ? Raczej nie,
cho nie wiedziałem jeszcze, o co poprosi. Prawdopodobnie zechce po prostu
wł czy si do polowania, na czymkolwiek miałoby ono polega . Kiedy
spojrzałem przez rami na podkre lone wiatłem ksi yca ostre rysy jej twarzy,
nietrudno było nało y na nie mask Nemezis.
Niedaleko brzegu, gdy płyn li my z morsk bryz na wschód, mijaj c wielk
skał Kolvitu, gdy wiatła Amberu jak klejnoty błyszczały w jej włosach, raz
jeszcze poczułem, e ogarnia mnie dziwne uczucie sympatii. Dorastałem w ród
48
mroku i egzotycznych rozbłysków, w ród nieeuklidesowych paradoksów
Dworców, gdzie pi kno formowało si z bardziej surrealistycznych elementów.
Amber poci gał mnie z ka d wizyt bardziej, a w ko cu zrozumiałem, e jest
cz ci mnie, a o nim tak e zacz łem my le , jak o domu. Nie chciałem, by Luke
szturmował jego zbocza z lud mi uzbrojonymi w karabiny ani by Dalt próbował
partyzanckich ataków w okolicy. Wiedziałem, e stan do walki, by broni
Amberu.
Na pla y, w pobli u miejsca, gdzie na wieczny odpoczynek zło ono Caine'a,
dostrzegłem ta cz c plam bieli; poruszała si wolno, potem pr dzej, by w
ko cu znikn w jakiej szczelinie zbocza. Powiedziałbym, e to Jednoro ec, ale
przy tej odległo ci i szybko ci, z jak wszystko si stało... Nie byłem pewien.
Wkrótce potem chwycili my idealny wiatr, co mnie bardzo ucieszyło. Mimo
całodniowej drzemki byłem zm czony. Ucieczka z kryształowej groty, spotkanie z
Mieszka cem, po cig powietrznego wiru i jego zamaskowanego władcy -
wszystkie te zdarzenia razem płyn ły w moich my lach jak zapis niemal ci głej
akcji. A teraz, po niedawnej walce, narastała postadrenalinowa reakcja.
Pragn łem tylko wsłuchiwa si w plusk fal, patrze , jak po bakburcie przepływa
czarna, poszarpana linia brzegu, albo odwróci si i spojrze na migotliw
powierzchni morza po sterburcie. Nie chciało mi si my le , nie chciało mi si
rusza ...
Blada dło na moim ramieniu.
- Jeste zm czony - usłyszałem.
- Chyba tak - usłyszałem siebie.
- Tu masz swój płaszcz. Mo e okryjesz si i odpoczniesz? Trzymamy stały
kurs. Poradzimy sobie we dwójk . Ju nie jeste nam potrzebny.
Skin łem głow i okryłem si .
- Wierz ci na słowo. Dzi ki.
- Jeste głodny albo spragniony?
- Nie. Zjadłem porz dn kolacj w mie cie.
Nie zabrała dłoni. Podniosłem głow - u miechała si . Po raz pierwszy
widziałem jej u miech. Czubkami palców drugiej r ki musn ła plam krwi na
mojej koszuli.
- Nie martw si . Zaopiekuj si tob .
Odpowiedziałem u miechem, poniewa odniosłem wra enie, e tego wła nie
oczekuje. Wtedy cisn ła mnie za rami i odeszła, a ja spogl dałem za ni i
my lałem, czy nie pomin łem jakiego walnego elementu w uło onym niedawno
równaniu na jej temat. Byłem jednak zbyt zm czony, by szuka rozwi za dla
nowej niewiadomej.
Maszyneria umysłu zwalniała, zwalniała...
Oparłem plecy o okr nic bakburty i spu ciłem głow , kołysany łagodnie
przez fale. Półprzymkni tymi oczyma widziałem na gorsie koszuli ciemn plam .
Krew. Tak, krew...
- Pierwsza krew! - zawołał Despil. - To wystarczy! Czy jeste
usatysfakcjonowany?
- Nie! - odkrzykn ł Jurt. - Ledwie go drasn łem!
49
Zakr cił si na swoim kamieniu i machn ł ku mnie trzema szponami trispa.
Szykował kolejne natarcie. Z naci cia na lewym ramieniu płyn ła krew, a krople
wznosiły si w powietrze i odpływały niby gar rubinów. Uniosłem andnn do
wysokiej gardy i opu ciłem trisp, trzymany daleko po prawej stronie, lekko
wysuni ty w przód. Ugi łem lewe kolano i obróciłem mój kamie o
dziewi dziesi t stopni wokół naszej wspólnej osi. Jurt natychmiast poprawia
własn pozycj i opadł o dwa metry. Wykonałem jeszcze wier obrotu i teraz
obaj wisieli my wzgl dem siebie głowami w dół.
- B karcie Amberu! - wrzasn ł. Potrójna wietlna lanca strzeliła z jego broni,
rozprysn ła si na jasne, podobne do motyli płatki i wiruj c spłyn ła w dół, w
Otchła Chaosu, nad któr si unosili my.
- Ul yj sobie - odpowiedziałem i cisn łem r koje trispa, z jego trzech
cienkich jak włos ostrzy uwalniaj c pulsuj ce promienie. Wyci gn łem r k
wysoko, atakuj c jego łydki.
Odbił promienie landaraerra, niemał na granicy dwuipółmetrowego zasi gu.
Trisliver potrzebuje prawie trzech sekund na ponowne naładowanie, ale
zamarkowałem pchni cie w twarz, on odruchowo uniósł farad, a ja uruchomiłem
trispa probuj c szerokiego ci cia na wysoko ci kolan. Niskim faradem przełamał
sekundowy impuls, strzelił mi w twarz i zatoczył pełny kr g w tył; liczył, e okres
ładowania ocali mu plecy. Wyskoczył znowu i wysoko trzymaj c, faradon, ci ł
mnie w rami .
Ale mnie ju tam nie było; okr yłem go, opadłem i zawirowałem
wyprostowany. Wyprowadziłem ci cie w odsłoni ty bark, był jednak poza
zasi giem. Daleko z prawej, na kamieniu wielko ci piłki pla owej, kr ył Despil, a
z góry opadał szybko mój sekundant, Mandor.
Zaciskali my swoje małe kamyki przekształconymi stopami, dryfuj c na
kraw dzi wiru w zewn trznym pr dzie Chaosu. Jurt zakr cił si wraz ze mn .
Lewym przedramieniem - do którego w łokciu i nadgarstku umocowany jest
fandon - wykonywał w poziomie wolne, okr ne ruchy. Metrowa zasłona
półprzejrzystej siatki, obci ona u dołu mordem, l niła w wietle ognia,
rozbłyskuj cego od czasu do czasu z ró nych kierunków. Jurt uniósł trisp do
ataku z pozycji redniej i pokazał z by, chocia si nie u miechał. Kr yli my po
rednicy trzy metrowego, kre lonego wci od nowa kr gu, czekaj c na luk w
osłonie przeciwnika.
Przechyliłem płaszczyzn swojej orbity, a on natychmiast dopasował swoj ,
by dotrzyma mi towarzystwa.
Powtórzyłem manewr, on tak e. Potem zanurkowałem: dziewi dziesi t
stopni w przód, fandon podniesiony i wysuni ty. Obróciłem dło i ugi łem łokie ,
atakuj c szerokim ci ciem pod jego gard .
Zakl ł i pchn ł, ale odbiłem jego wiatło, a na jego lewym udzie zakwitły trzy
ciemne linie. Trisiiver zadaje rany na gł boko mniej wi cej dwóch
centymetrów; dlatego podczas powa nych star ulubionymi celami ataku s
krta , oczy, skronie, wewn trzne cz ci nadgarstków i t tnice udowe. Chocia
wystarczy zada dostatecznie wiele trafie w zupełnie dowolne miejsca, by
pomacha przeciwnikowi na po egnanie, gdy w ród roju czerwonych b belków
odpływa do miejsca, sk d nie powraca aden w drowiec.
50
- Krew! -zawołał Mandor, gdy z nogi Jurta pociekły drobne krople. - Czy
otrzymali cie satysfakcj , panowie?
- Ja tak - odpowiedziałem.
- A ja nie! - krzykn ł Jurt, ogl daj c si za mn . Dryfowałem na jego lew
flank i kr ciłem si w prawo. - Zapytaj jeszcze raz, kiedy poder n mu gardło!
Jurt zacz ł mnie chyba nienawidzi , zanim jeszcze nauczył si chodzi , z sobie
tylko znanych powodów. Ja wprawdzie nie podzielałem tego uczucia, jednak
polubienie go przekraczało moje mo liwo ci. Zawsze dobrze nam si układało z
Despilem, cho cz ciej brał stron Jurta ni moj . To zrozumiałe. Byli pełnymi
bra mi, a Jurt był najmłodszy.
Trisp Jurta rozbłysn l. Odbiłem wiatło i ripostowałem. Rozproszył moje
promicnie i wykr cił w bok. Pod yłem za nim. Nasze trispy zaja niały
równocze nie, oba ataki trafiły w gard i przestrze mi dzy nami wypełniła si
płatkami blasku. Uderzyłem znowu, kiedy tylko sko czyłem ładowanie, tym
razem nisko. On pchn ł z góry i jeszcze raz oba sztychy sko czyły w landach.
Podpłyn li my bli ej.
- Jurt - zacz łem. - Je li jeden z nas zabije drugiego, ska go na banicj .
Sko czmy z tym.
- Warto - odpowiedział. - S dzisz, e o tym nie my lałem?
I ci ł mnie w twarz. Odruchowo podniosłem obie r ce, fandon i trisp, i
wystrzeliłem, gdy spływała ulewa wietlnych błysków. Usłyszałem krzyk.
Opu ciłem fandon. Jurt zgi ł si wpół, a jego trisp odpływał w pustk . Podobnie
jak jego lewe ucho, ci gn ce czerwon nitk p kaj c natychmiast w pojedyncze
paciorki. Fragment skóry na głowie tak e zwisał lu no i Jurt próbował wcisn
go na miejsce. Mandor i Despil ju do niego podlatywali.
- Pojedynek zako czony! - krzyczeli obaj, a ja obrotem głowicy
zabezpieczyłem trispa.
- Jaka rana? - zapytał mnie Despil.
- Nie wiem.
Jurt pozwolił mu si zbada .
- Wyjdzie z tego - oznajmił po chwili Despil. - Ale mama b dzie w ciekła.
Pokiwałem głow .
- To był jego pomysł - przypomniałem.
- Wiem. Chod my st d. Wracajmy.
Pomógł Jurtowi sterowa w stron wypustu Kraw dzi; Mandor płyn ł za
nimi niby złamane skrzydło. Ja wlokłem si z tyłu. Mandor, syn Sawalla, mój
brat przyrodni, poło ył mi r k na ramieniu.
- A tak ci na nim nie zale y - powiedział. - Wiem.
Przytakn łem i zagryzłem warg . Mimo wszystko Despil miał racj co do
naszej matki, lady Dary. Faworyzowała Jurta, a on ju potrafi j jako
przekona , e to wszystko moja wina. Miałem czasem wra enie, e bardziej ode
mnie kocha synów Sawalla, starego diuka Pogranicza, którego po lubiła, kiedy
zrezygnowała ju z mojego taty. Słyszałem kiedy , jak mówiono, e przypominam
jej ojca, do którego byłem bardzo podobny. Znowu pomy lałem o Amberze i
innych miejscach daleko w Cieniu; i poczułem zwykły dreszcz l ku, gdy
przypomniało mi to wij cy si Logrus; wiedziałem, e b dzie moim biletem do
51
nieznanych krain. I wiedziałem, e wejd na niego szybciej, ni pocz tkowo
planowałem.
- Chod my do Suhuya - zaproponowałem Mandorowi, gdy razem wznie li my
si nad Otchłani . - S sprawy, o które musz go zapyta .
Kiedy w ko cu trafiłem do college'u, nie po wi całem zbyt wiele czasu na
pisanie listów do domu.
- ...domu - mówiła Vinta Bayle. - To ju niedaleko. Napij si wody.
Podała mi manierk .
Wypiłem troch i oddałem jej.
- Dzi ki.
Wyprostowałem skulone ramiona i odetchn łem chłodnym, morskim
powietrzem. Poszukałem ksi yca i znałazłem go daleko za plecami.
- Naprawd byłe daleko - stwierdziła.
- Mówiłem przez sen?
- Nie.
- To dobrze.
- Złe sny?
Wzruszyłem ramionami.
- Mogły by gorsze.
- Mo e rzeczywi cie j kn łe cicho, tu przed obudzeniem.
- Aha.
Daleko przed nami dostrzegłem niewielkie wiatełko na ko cu ciemnego
cypla. Skin ła w tamt stron .
- Kiedy miniemy to miejsce - wyja niła - zobaczymy zatok Baylesport. Tam
znajdziemy niadanie i wierzchowce.
- Jak to daleko od Arbor?
- Jakie trzy mile. Łatwa jazda.
Została przy mnie jeszcze chwił . W milczeniu spogl dała na lini brzegu i
morze. Po raz pierwszy zwyczajnie siedzieli my obok siebie; r ce miałem wolne i
nie zaj te my li. A mój czarodziejski zmysł przebudził si w tej krótkiej chwili.
Odniosłem wra enie, e znalazłem si w obecno ci magii. Nie jakiego prostego
zakl cia czy aury magicznego obiektu, jaki mogła nosi przy sobie Vinta, lecz
czego niezwykle subtelnego. Przywołałem swoje spojrzenie i zwróciłem je ku
niej. Nie dostrzegłem niczego wyra nego, lecz ostro no nakazywała sprawdzi
dokładniej. Si gn łem zmysłami poprzez Logrus...
- Nie rób tego, prosz - powiedziała.
Wła nie popełniłem gaf . Takie sondowanie innego czarodzieja uwa ane jest
powszechnie za nietakt.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, e jeste adeptk Sztuki.
- Nie jestem. Ale jestem wyczulona na jej działanie.
- W takim razie nadawałaby si .
- Mam inne zainteresowania.
- My lałem, e mo e kto rzucił na ciebie urok - wyja niłem. - Próbowałem
tylko...
- Cokolwiek znalazłe - odparła - by powinno. Zostawmy to.
52
- Jak sobie yczysz. Przepraszam.
Musiała jednak wiedzie , e nie mog na tym poprzesta . Nieznana magia
reprezentowała potencjalne zagro enie. Mówiła wi c dalej:
- To nic, co mogłoby ci zaszkodzi . Zapewniam. Wr cz przeciwnie.
Czekałem, ale nic wi cej nie miała do powiedzenia. Na razie przestałem wi c
my le o t j sprawie. Znowu spojrzałem na latarni . W co si pakuj płyn c z
Vint ? Sk d wiedziała, c wróciłem do miasta, nie mówi c ju o tym, e wybior
si w Alej Smierci? Musiała si domy la , e gn bi mnie te pytania. Je li
mieli my sobie wierzy , powinna na nie odpowiedzie .
Popatrzyłem na ni . U miechała si .
- Wiatr si zmienia pod osłon cypla latarni - oznajmiła wstaj c. - B dzie
sporo pracy.
- Mog ci pomóc?
- Za chwil . Zawołam, kiedy b dziesz potrzebny.
Przygl dałem si , jak odchodzi... Odniosłem przedziwne wra enie, e tak e
mnie obserwuje, cho by patrzyła w inn stron . I u wiadomiłem sobie, e to
uczucie towarzyszy mi ju do dawno, jak morze.
Niebo poja niało od wschodu, nim przybili my do nabrze a,
uporz dkowali my pokład i ruszyli my szerok , brukowan drog w stron
gospody ze smug dymu nad kominem. Po solidnym niadaniu wiatło poranka
zalało wiat z pełn moc . Przeszli my do stajni i wypo yczyli my trzy spokojne
wierzchowce na drog do posiadło ci ojca Vinty.
Był jeden z tych czystych, rze kich dni jesieni, coraz rzadszych i cenniejszych
w miar jak rok chyli si ku ko cowi. Wreszcie troch odpocz łem, a w gospodzie
mieli kaw , co w Amberze poza pałacem nie zdarza si cz sto. Z rozkosz
wypiłem fili ank . Przyjemnie było tak jecha wolno przez pola, wdycha
zapachy ziemi, patrze , jak rosa znika z roziskrzonych pól i li ci zwracaj cych si
ku sło cu, czu dotyk wiatru, słysze i widzie klucz ptaków zd aj cych do
Słonecznych Wysp na południu.
Jechali my w milczeniu; nie zdarzyło si nic, co by odmieniło nastrój.
Wspomnienia smutku, zdrady, cierpienia i przemocy s silne; ale bledn z
czasem. Za to interludia, takie jak to, kiedy zamykam oczy i spogl dam na
kalendarz moich dni, yj dłu ej; widz siebie jad cego obok Vinty Bayle pod
porannym niebem, tam gdzie domy i płoty s z kamienia, gdzie słycha wołanie
morskich ptaków, poprzez krain winoro li na wschód od Amberu. Sierp czasu
nie ma dost pu do tego zakamarka mojego serca.
Kiedy dotarli my do rezydencji Arbor, przekazali my konie pod opiek
stajennych Bayle'a, którzy mieli dopiłnowa ich powrotu do stajni w miasteczku.
Drew odszedł do swojej kwatery, a ja ruszyłem z Vint do wielkiego domu na
szczycie wzgórza. Roztaczał si stamt d przepi kny widok na skalne doliny i
zbocza, gdzie hodowano winoro le. Kiedy zmierzali my do wej cia, podbiegło
wielkie stado psów i próbowało nawi za znajomo . Jeszcze wewn trz
słyszeli my czasem ich głosy. Drewno i kute elazo, szare kamienne podłogi,
wysokie belkowane stropy, rz dy okien, portrety rodzinne, kilka niewielkich
gobelinów w barwach łososia, br zu, ko ci słoniowej i bł kitu, kolekcja starej,
oksydowanej broni, pasma sadzy na szarych kamieniach wokół kominka...
53
Przeszli my przez wielki hall na schody.
- Zajmij ten pokój - powiedziała otwieraj c drzwi z ciemnego drewna.
Skin łem głow , wszedłem i rozejrzałem si . Był przestronny, du e okna
wygl dały na południowe zbocza doliny. Wi kszo słu by wyniosła si na jesie
do miejskiej rezydencji barona.
- Tam jest łazienka - dodała Vinta, wskazuj c drzwi po lewej stronie.
- wietnie. Dzi ki. Dokładnie tego mi trzeba.
- Zatem odzyskuj siły. - Podeszła do okna i spojrzała w dół. - Je li nie masz nic
przeciwko tcmu, za godzin spotkamy si na tarasie.
Podszedłem i wyjrzałem na wielki, brukowany plac, ocieniony wiekowymi
drzewami - ich li cie, ółte ju , czerwone i brunatne, zalegały patio. Wokół były
puste teraz klomby. Stały stoły i krzesła, a mi dzy nimi dobrane ze smakiem
krzewy w donicach.
- Doskonale.
Odwróciła si do mnie.
- yczysz sobie czego szczególnego?
- Gdyby cie mieli troch kawy, nie odmówiłbym jednej czy dwóch fili anek.
- Zobacz , co da si zrobi .
U miechn ła si i jakby pochyliła w moj stron . Miałem wra enie, e
oczekuje, bym j obj ł. Lecz gdybym si mylił, sytuacja stałaby si odrobin
niezr czna. A w tych okoliczno ciach nie zale ało mi na zbytniej za yło ci. Nie
wiedziałem przecie , jak gr próbuje rozegra . Dlatego odpowiedziałem
u miechem i cisn łem j za r k .
- Dzi kuj - powiedziałem i cofn łem si . - Sprawdz teraz, co z k piel .
Odprowadziłem j do wyj cia i zamkn łem drzwi.
Przyjemnie było zdj buty. A jeszcze przyjemniej odmaka przez długi,
ciepły czas.
Pó niej, w wie o wyczarowanym kostiumie, zszedłem na dół i odszukałem
boczne drzwiczki, które z kuchni prowadziły na patio. Vinta, tak e wyk pana i
przebrana, w br zowych spodniach do konnej jazdy i lu nej be owej bluzie,
siedziała przy stole na wschodnim kra cu tarasu.
Przygotowano dwa nakrycia, zauwa yłem te dzbanek z kaw i tac owoców i
serów. Podszedłem; li cie szele ciły mi pod stopami. Usiadłem.
- Jeste zadowolony? - spytała.
- Całkowicie.
- Zawiadomiłe Amber, gdzie jeste ?
Przytakn łem. Random troch si zdenerwował, e wyszedłem bez
uprzedzenia, ale przecie mi tego nie zabronił. Uspokoił si , kiedy wyja niłem, e
nie wyjechałem zbyt daleko. W ko cu przyznał nawet, e post piłem rozs dnie
znikaj c w tak niezwykły sposób. "Miej oczy otwarte i informuj mnie o
wszystkim", brzmiały jego ostatnie słowa.
- To dobrze. Kawy?
- Tak, prosz .
Nalała mi i wskazała tac . Wybrałem jabłko i nadgryzłem je.
- Ró ne rzeczy zaczynaj si dzia ostatnio - stwierdziła do enigmatycznie.
- Trudno zaprzeczy - przyznałem.
54
- A twoje problemy bywaj najrozmaitszej natury.
- Istotnie.
Wypiła łyk kawy.
- Czy miałby ochot opowiedzie mi o nich? - spytała w ko cu.
- S odrobin nazbyt rozmaite - odparłem. - Noc ty tak e wspomniała o
jakiej zbyt długiej historii.
U miechn ła si blado.
- Uwa asz zapewne, e nie masz powodów, by ufa mi bardziej, ni to
konieczne - rzekła. - Nie dziwi si . Po co obdarza zaufaniem kogo , kogo nie
musisz, gdy nadci ga niebezpiecze stwo, które nie do ko ca rozumiesz? Czy tak?
- To chyba rozs dna strategia.
- A jednak musz ci zapewni , e najwa niejsze jest dla mnie twoje
bezpiecze stwo.
- S dzisz mo e, e dysponuj rodkami, by dotrze do mordercy Caine'a?
- Tak - przyznała. - A poniewa mo e sta si tak e twoim zabójc ,
chciałabym go znale .
- Próbujesz mnie przekona , e nie zemsta jest twoim głównym celem?
- Dokładnie. Wol raczej ochrania ywych, ni m ci si za umarłych.
- To chyba czysto akademickie rozró nienie, gdyby w obu wypadkach
chodziło o t sam osob . Czy s dzisz, e tak wła nie jest?
- Nie jestem pewna, czy to Luke wysłał wczoraj za tob tych ludzi -
stwierdziła.
Poło yłem jabłko obok fili anki i napiłem si kawy.
- Luke? - zapytałem. - Jaki Luke? Co mo esz wiedzie o jakim Luke'u?
- Lucas Raynard - odparła spokojnie. - Wyszkolił grup najemników na
pustyni Pecos w Nowym Meksyku. Zaopatrzył ich w specjaln amunicj , której
mo na u ywa w Amberze, a potem odesłał do domu. Mieli oczekiwa na jego
rozkaz, by zebra si i ruszy tutaj. Zamierzali spróbowa czego , co wiele lat
temu nie udało si twojemu ojcu.
- Niech to szlag! - mrukn łem.
To wiele wyja niało... cho by to, dlaczego Luke zjawił si w Hiltonie w Santa
Fe ubrany w wojskowy dres, z historyjk o zamiłowaniu do wycieczek po Pecos i
z tym niezwykłym nabojem, który znalazłem u niego w kieszeni. A tak e liczne
wyprawy, jakie podejmował w te okolice - bardziej liczne, ni wymagałyby tego
interesy. Co takiego nigdy nie przyszło mi do głowy, ale wi zało si sensownie ze
wszystkim, czego dowiedziałem si od tamtej pory.
- W porz dku - ust piłem. - Rozumiem, e znasz Luke'a Raynarda. Mogłaby
mi wytłumaczy , jak si tego dowiedziała ?
- Nie.
- Nie?
- Nie mogłabym. Obawiam si , e b d musiała zagra według twoich zasad i
wymienia informacj za informacj . Kiedy si nad tym zastanawiam, s dz , e
tak b dzie dla mnie najwygodniej. Co ty na to?
- Ka de z nas w ka dej chwili mo e zrezygnowa ?
- Co przerwie wymian , chyba e zmienimy umow .
- Zgoda.
55
- Czyli ty jeste mi winien. Wczoraj wróciłe do Amberu. Gdzie byłe ?
Westchn łem i ugryzłem kawałek jabłka.
- Wiele dasz - stwierdziłem w ko cu. - Pytanie ma szeroki zakres. Byłem w
wielu miejscach. Wszystko zale y od tego, jak daleko zechcesz si cofn .
- Powiedzmy: od mieszkania Meg Devlin do wczoraj - odparła.
Zakrztusiłem si .
- Dobrze, wygrała . Masz znakomite ródła informacji - przyznałem. - Ale o
tym musiała ci powiedzie Fiona. Współdziałasz z ni jako , prawda?
- To nie twoja kolej na stawianie pyta - przypomniała. - Nie odpowiedziałe
jeszcze na moje.
- No dobrze. Kiedy wyszedłem od Meg, Fi i ja wrócili my do Amberu.
Nast pnego dnia Random wysłał mnie, ebym wył czył maszyn , któr
zbudowałem. Nazywa si Ghostwheel. Nie powiodło mi si , ale po drodze
spotkałem Luke'a. Pomógł mi w ci kiej sytuacji. Potem, w rezultacie pewnego
nieporozumienia z moim tworem, musiałem u y niezwykłego Atutu, by
przenie siebie i Luke'a w bezpieczne miejsce. Pó niej Luke uwi ził mnie w
kryształowej grocie...
- Aha! - zawołała.
- Mam przerwa w tym miejscu?
- Nie, mów dalej.
- Byłem wi niem przez jaki miesi c, chocia min ło ledwie kilka dni czasu
Amberu. Wypu ciło mnie dwóch facetów pracuj cych dla pewnej damy imieniem
Jasra. Posprzeczałem si z nimi troch , z dam tak e, i przeatutowałem do San
Francisco, do mieszkania Flory. Tam zło yłem wizyt w lokalu, gdzie miało
miejsce morderstwo...
- U Julii?
- Tak. Odkryłem magiczn bram , któr zdołałem otworzy . Przeszedłem ni
do micjsca zwanego Twierdz Czterech wiatów. Trwała tam bitwa.
Atakuj cymi dowodził prawdopodobnie człowiek imieniem Dalt, swego czasu
ciesz cy si w naszych okolicach pewn sław . Pó niej cigał mnie magiczny wir i
przyzywał zamaskowany czarnoksi nik. Wyatutowałem si i przybyłem tutaj,
wła nie wczoraj.
- To ju wszystko?
- W streszczeniu, tak.
- Niczego nie opu ciłe ?
- Owszem. Na przykład na progu bramy spotkałem Mieszka ca, ale jako
udało mi si przej .
- Nie, to nale y do zestawu. Jeszcze co ?
- Hmm... Tak, były jeszcze dwa do dziwaczne poł czenia, zako czone
kwiatami.
- Opowiedz mi o nich.
Opowiedziałem. Kiedy sko czyłem, pokr ciła głow .
- Tego nie rozumiem.
Sko czyłem kaw i jabłko. Nalała mi drug fili ank .
- Teraz moja kolej - o wiadczyłem. - Co miało znaczy to "aha", kiedy
wspomniałem o kryształowej grocie?
56
- To był bł kitny kryształ, prawda? Blokował twoj moc?
- Sk d wiesz?
- Miał ten sam kolor co kamie w pier cieniu, który wczoraj w nocy zabrałe
temu człowiekowi.
- Tak.
Wstała i obeszła stół, zatrzymała si na chwil , wreszcie wskazała w okolice
mojego biodra.
- Czy mógłby wyło y na stół wszystko, co masz w tej kieszeni?
U miechn łem si .
- Pewnie. Sk d wiedziała ?
Nie odpowiedziała, ale to było ju inne pytanie. Wyj łem z kieszeni cały
zestaw bł kitnych kamieni: odpryski z jaskini, wyrwany rze biony guzik,
pier cie ... Uło yłem wszystko na stole.
Podniosła guzik, przyjrzała si , wreszcie skin ła głow .
- Tak, to tak e.
- Co tak e?
Zignorowała pytanie. W kropli kawy rozlanej na jej spodeczku umoczyła
palec wskazuj cy i wykre liła wokół kamieni trzy kr gi, przeciwnie do ruchu
wskazówek zegara. Potem skin ła głow raz jeszcze i wróciła na miejsce.
Przywołałem widzenie na czas, by zobaczy , e buduje wokół nich klatk sił.
Kiedy si przygl dałem, miałem wra enie, e kamienie wydychaj ledwie
widoczne, uwi zione wewn trz kr gów pasma bł kitnego dymu.
- Mówiła chyba, e nie jeste czarodziejk .
- Nie jestem - potwierdziła.
- Nie b d marnował pytania. Ale odpowiedz mi na poprzednie. Jakie
znaczenie maj te bł kitne kamienie?
- S powi zane z grot i ze sob nawzajem - wyja niła. - Po krótkim
przeszkoleniu kto mo e wzi jeden z nich i po prostu i , pod aj c za słabym
przyci ganiem psychicznym. W ko cu trafi do groty.
- Chcesz powiedzie : przez Cie ?
- Tak.
- Intryguj ce, ale jako nie dostrzegam u yteczno ci tego zjawiska.
- To nie wszystko. Je li zignorujesz przyci ganie groty, wyczujesz
poci gni cia wtórne. Naucz si jeszcze rozró nia charakterystyki poszczególnych
kamieni a wsz dzie wytropisz ich wła cicieli.
- To ju bardziej przydatne. My lisz, e tak wła nie odnale li mnie ci ludzie
wczoraj w nocy? Poniewa miałem pełn kiesze tych kamieni?
- To na pewno pomogło. Jednak w twoim przypadku nie były ju chyba
konieczne.
- Dlaczego nie?
- Wywieraj pewien dodatkowy efekt. Ka dy, kto miał je w posiadaniu przez
pewien czas, dostraja si do nich. Mo na je wyrzuci , ale dostrojenie pozostaje.
Tak osob mo na wy ledzi , jakby wci miała kamie . Ty masz ju pewnie
własn charakterystyk .
- To znaczy, e jestem naznaczony nawet teraz, bez nich?
- Tak.
57
- Ile czasu trzeba, eby to min ło?
- Nie jestem pewna, czy to w ogóle mo liwe.
- Musi by jaka metoda.
- Nie wiem na pewno, ale przychodzi mi do głowy kilka mo liwych rozwi za .
- Na przykład?
- Przej cie Wzorca Amberu albo pokonanie Logrusu Chaosu. Jak si wydaje,
one praktycznie rozrywaj człowieka na kawałki i składaj z powrotem w
czystszej formie. Znane s przypadki, kiedy usun ły bardzo dziwne stany. O ile
pami tam, wła nie Wzorzec przywrócił pami twojemu ojcu.
- Tak... Nie pytam nawet, sk d wiesz o Logrusie. Mo esz mie racj . I jak
cz sto bywa, to zbyt niewygodne, eby mogło mi si przyda . Czyli uwa asz, e
mog wła nie mnie namierza , z kamieniami czy bez?
- Tak.
- Sk d to wszystko wiesz? - zapytałem.
- Potrafi wyczu . To było dodatkowe pytanie. Ale to jedno przyznam ci za
darmo, dla dobra transakcji.
- Dzi kuj . Rozumiem, e teraz twoja kolej.
- Zanim zgin ła, Julia spotykała si z okultyst , niejakim Victorem
Melmanem. Czy wiesz dlaczego?
- Studiowała z nim, szukała dróg rozwoju... tak przynajmniej twierdził facet,
który j wtedy znał. To było ju po naszym zerwaniu.
- Nie całkiem o to mi chodziło. Czy wiesz, dlaczego szukała dróg rozwoju?
- Brzmi to dla mnie jak drugie pytanie, ale mo e jestem ci winien odpowied .
Człowiek, z którym rozmawiałem, powiedział mi, e j przestraszyłem. Wierzyła,
e posiadam jak szczegółn moc, wi c zacz ła szuka sposobów rozwini cia
swojej. W obronie własnej.
- Doko cz - poprosiła.
- Nie rozumiem.
- To nie była pełna odpowied . Czy naprawd dałe jej powód, by wierzyła w
to i bała si ciebie?
- No có , chyba tak. A teraz moje pytanie: sk d wła ciwie dowiedziała si o
Julii?
- Byłam tam - odparła. - Znałam j .
- Mów dalej.
- To ju wszystko. Teraz moja kolej.
- Nie jest to wyczerpuj ca odpowied .
- Ale niczego wi cej si nie dowiesz. Uznaj j albo nie, jak chcesz.
- Zgodnie z nasz umow , mog przerwa wymian .
- To prawda. Zrobisz to?
- A czego chciałaby si teraz dowiedzie ?
- Czy Julia rozwin ła w sobie te zdolno ci, których poszukiwała.
- Mówiłem ju , e przestali my si widywa , zanim wpl tała si w te sprawy.
Sk d mógłbym wiedzie ?
- Znalazłe w jej mieszkaniu portal. Tamt dy prawdopodobnie przedostała si
bestia, która j zabiła. Dwa pytania, nie po to, eby na nie odpowiadał, ale eby
si zastanowił. Przede wszystkim: komu zale ało na jej mierci? I czy metoda
58
zabójstwa nie wydaje ci si dziwna? Potraft sobie wyobrazi wiele prostszych
sposobów pozbycia si kogo .
- Masz racj - przyznałem. - Du o łatwiej posłu y si broni ni magi . A
dlaczego, mog si tylko domy la . Zakładałem, e była to pułapka na mnie, a
mier Julii mie ciła si w schemacie dorocznych prezentów na trzydziestego
kwietnia. Czy o tym tak e wiesz?
- Zostawmy t kwesti na pó niej. Na pewno zdajesz sobie spraw , e ka dy
czarodziej ma swój styl, tak samo jak malarz, pisarz czy muzyk. Kiedy trafiłe na
bram w mieszkaniu Julii, czy dostrzegłe co , co mogliby my nazwa podpisem
autora?
- Nic szczególnego sobie nie przypominam. Naturalnie, spieszyłem si , eby si
przebi . Nie miałem czasu na podziwianie estetyki obiektu. Ale nie, nie potrafi
powi za przej cia ze stylem kogokolwiek, kogo prace bym znał. Do czego
zmierzasz?
- Zastanawiałam si wła nie, czy zdołała wykształci u siebie pewne
umiej tno ci tego typu, a potem przypadkiem sama otworzyła przej cie i poniosła
konsekwencje.
- Absurd!
- Jak chcesz. Próbuj tylko znale jakie wytłumaczenie. Rozumiem zatem,
e nigdy nie dostrzegłe u niej niczego, co wskazywałoby na ukryte zdolno ci
magiczne?
- Nie, niczego takiego sobie nie przypominam.
Dopiłem kaw i nalałem sobie znowu.
- Je li s dzisz, e to nie Luke teraz na mnie poluje, to kto? - zapytałem.
- Kilka lat temu zorganizował ci seri pozorowanych wypadków.
- Tak. Niedawno przyznał si do tego. Powiedział te , e po pierwszych kilku
próbach zrezygnował.
- To si zgadza.
- Zwariowa mo na... Nie mam poj cia, co wiesz, a czego nie wiesz.
- Dlatego wla nie rozmawiamy, prawda? To twój pomysł, eby załatwia to w
taki sposób.
- Wcale nie! Ty zaproponowała wymian !
- Dzi rano tak. Ale pomysł nale y do ciebie. My l tu o pewnej rozmowie
telefonicznej w domku pana Rotha...
- Ty? Ten niewyra ny głos w słuchawce? Jak to mo liwe?
- Wolisz posłucha o tym czy raczej o Luke'u?
- O tym! Nie, o Luke'u! O jednym i drugim, do diabła!
- Sam widzisz, e rozs dek nakazuje trzyma si wcze niejszych ustale .
Porz dek nikomu jeszcze nie zaszkodził.
- Zgoda, przekonała mnie po raz kolejny. Opowiedz o Luke'u.
- Jako obserwator odniosłam wra enie, e zaprzestał zamachów, gdy tylko
lepiej ci poznał.
- To znaczy w okresie, kiedy si zaprzyja nili my? Nie udawał wtedy?
- Wtedy nie wiedziałam jeszcze na pewno. Bez w tpienia przez całe lata
aprobował zamachy na ciebie... Ale wierz , e udaremnił niektóre.
- Wi c kto je organizował, kiedy Luke si wycofał?
59
- Rudowłosa dama, z któr jest chyba spokrewniony.
- Jasra?
- Tak, tak ma na imi . Wci nie wiem o niej tyle, ile bym chciała. Masz co na
jej temat?
- Chyba zachowam to na powa n wymian .
Po raz pierwszy spojrzała na mnie mru c oczy i zaciskaj c z by.
- Czy nie rozumiesz, Merlinie, e próbuj ci pomóc?
- Rozumiem tylko, e zale y ci na informacjach, które posiadam. W porz dku.
Zgadzam si na wymian , poniewa ty tak e wiesz o kilku ciekawych sprawach.
Musz jednak przyzna , e twoje motywy wydaj mi si do niejasne. Sk d, u
diabła, wzi ła si w Berkeley? Co planowała , dzwoni c do mnie w domu Billa?
Na czym polega twoja moc, o której twierdzisz, e nie jest magi ? Jak...
- To ju trzy pytania - odparła. - I pocz tek czwartego. Mo e wolisz spisa je
wszystkie, a ja zrobi to samo? Potem mo emy oboje wróci do swoich pokojów i
zdecydowa , na które z nich najbardziej chcemy pozna odpowiedzi.
- Nie. Grajmy dalej. Ale rozumiesz chyba, dlaczego chc si tego wszystkiego
dowiedzie . Dla mnie to kwestia przetrwania. Z pocz tku my lałem, e zale y ci
na informacjach prowadz cych do zabójcy Caine'a. Ale ty twierdzisz, e nie. I nie
chcesz zdradzi prawdziwych motywów.
- Jak to nie? Robi to, bo chc ci chroni !
- Doceniam to uczucie. Ale dlaczego? Kiedy si dobrze zastanowi , prawie
mnie nie znasz.
- Mimo to takie s moje motywy i nie b d dłu ej tego tłumaczy . Uwierz albo
nie.
Wstałem i zacz łem spacerowa po patio. Nie miałem ochoty oddawa
informacji, która mogła si okaza kluczowa dla bezpiecze stwa mojego, a w
rezultacie i Amberu - chocia trzeba przyzna , e jak dot d, wymiana była
opłacalna. To, co powiedziała dotychczas Vinta, brzmiało rozs dnie. Nawiasem
mówi c, ród Bayle'ów od dawna znany był ze swojej lojalno ci wobec Korony,
cokolwiek była ona warta. Niepokoiło mnie wła ciwie tylko jedno: upierała si , e
nie chodzi jej o zemst . Było to bardzo nieamberowskie podej cie. Poza tym - je li
w ogóle potrafiła oceni , co wyda mi si prawdopodobne - wystarczyło tylko
przyzna , e chce krwi, a uznałbym jej trosk za zrozumiał . Kupiłbym cał
histori i niczego si w niej nie doszukiwał. A co mi zaproponowała? Ogólne nic i
tajne motywacje... Co mogło oznacza , e mówi prawd . Rezygnacja z wygodnego
kłamstwa na korzy tej niezbyt wiarygodnej wersji mogła by dowodem
szczero ci. A najwyra niej wiedziała jeszcze sporo...
Usłyszałem cichy grzechot na stole. Z pocz tku my lałem, e to Vinta
demonstruje zniecierpliwienie b bni c palcami po blacie. Lecz kiedy si
obejrzałem, siedziała nieruchomo i nawet na mnie nie patrzyła. Podszedłem
bli ej, szukaj c ródła tego d wi ku. Pier cie , odpryski bł kitnych kamieni, a
nawet guzik podskakiwały na stole, jakby z własnej woli.
- Ty to robisz? - spytałem.
- Nie.
Kamie w pier cieniu trzasn ł i wyskoczył z mocowania.
- Wi c co?
60
- Przerwałam poł czenie - wyja niła. - S dz , e co próbuje je przywróci , ale
bezskutecznie.
- Je li nawet, to jestem dostrojony i nie potrzebuj ich, eby mnie znale .
- By mo e działa tu wi cej ni jedna grupa - zauwa yła. - Powinnam chyba
wysła sług do miasta i kaza mu wrzuci to wszystko do morza. Je li kto
zechce tam za nimi pod y , prosz bardzo.
- Te odpryski powinny doprowadzi z powrotem do groty, a pier cie do
zabitego - stwierdziłem. - Ale wolałbym jeszcze nie wyrzuca guzika.
- Dlaczego? Jest wielk niewiadom .
- Dokładnie. Ale te rzeczy powinny działa w obie strony, prawda? To
oznacza, e mog wykorzysta guzik i znale drog do tego miotacza kwiatów.
- To mo e by niebezpieczne.
- Na dłu sz met rezygnacja mo e si okaza jeszcze hardziej niebezpieczna.
Nie. Cał reszt mo esz wyrzuci do morza, ale guzik zostaje.
- Dobrze. Na razie zablokuj je dla ciebie.
- Dzi ki. Jasra jest matk Luke'a.
- Chyba artujesz!
- Nie.
- To wyja nia, dlaczego nie przyciskał jej w sprawie pó niejszych
trzydziestych kwietnia. Fascynuj ce! Otwiera zupełnie nowe pola domysłów.
- Podzielisz si nimi?
- Pó niej, pó niej. Tymczasem zajm si tymi kamieniami.
Si gn ła do kr gu i chwyciła je. Przez moment zdawały si ta czy w jej dłoni.
Wstała.
- Hm... guzik - przypomniałem.
- Tak.
Schowała guzik do kieszeni, a pozostałe trzymała w r ku.
- Zestroisz si , je li b dziesz tak przechowywa ten guzik - ostrzegłem.
- Nie.
- Dlaczego nie?
- S powody. Przepraszam teraz. Poszukam pojemnika na pozostałe kamienie,
a potem kogo , kto je przewiezie.
- Czy ta osoba si nie zestroi?
- To wymaga czasu.
- Rozumiem.
- Napij si jeszcze kawy... albo zjedz co .
Odeszła. Zjadłem kawałek sera. Próbowałem oceni , czy nasza rozmowa
wi cej dostarczyła odpowiedzi czy nowych pyta . I usiłowałem doło y do starej
łamigłówki kilka nowych klocków.
- Ojcze.
Obejrzałem si , szukaj c tego, kto to powiedział. Nie znalazłem nikogo.
- Tutaj, ni ej.
Na pobliskim klombie, pustym, je li nie liczy kilku suchych łodyg i li ci,
dostrzegłem kr ek wiatła wielko ci monety. Poruszył si i tym zwrócił moj
uwag .
- Ghost? - zapytałem.
61
- Aha - dobiegła spomi dzy li ci odpowied . - Czekałem, a zostaniesz sam.
Nie bardzo ufam tej kobiecie.
- Dlaczego nie?
- Nie skanuje normalnie, jak inni ludzie. Nie wiem, na czym to polega. Ale nie
o tym chciałem z tob rozmawia .
- Wi c o czym?
- No wiesz... czy mówiłe powa nie, kiedy powiedziałe , e nie chcesz mnie
wył cza ?
- Rany! Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem! Twoja edukacja i w ogóle...
I taszczenie wszystkich twoich cz ci do takiego miejsca, gdzie byłby bezpieczny!
Jak mo esz o to pyta ?
- Sam słyszałem, jak Random ci to zlecał...
- Ty te nie robisz wszystkiego, co ci ka , prawda? Zwłaszcza je li chodzi o
ataki na mnie, kiedy chc tylko sprawdzi par programów. Nale y mi si chyba
odrobina szacunku!
- Ee... no tak. Wiesz, przykro mi.
- Powinno ci by przykro. Miałem przez ciebie mas kłopotów.
- Szukałem ci od paru dni i nigdzie nie mogłem znale .
- Kryształowe groty to nic przyjemnego.
- Nie mam zbyt wiele czasu... - wiatło zamigotało, zbladło niemał do granic
widzialno ci i znowu rozblysło. - Odpowiesz mi szybko na jedno pytanie?
- Strzelaj.
- Ten człowiek, który był z tob , kiedy tu przyszedłe ... i odszedłe ... Taki
du y, rudowłosy?
- Luke. Co z nim?
- Mog mu zaufa ? - głos Ghosta był słaby, ledwie słyszalny.
- Nie! - wrzasn łem. - To idiotyczny pomysł!
Ghost znikn ł i nie wiedziałem, czy słyszał moj odpowied .
- Co si dzieje?
Głos Vinty, gdzie z góry.
- Kłótnia z towarzyszem zabaw z wyobra ni! - zawołałem.
Nawet z tej odległo ci dostrzegłem zdziwienie na jej twarzy. Rozgl dała si , a
nabrała przekonania, e naprawd jestem sam. Skin ła głow .
- Aha - mrukn ła. I dodała: - Zejd za chwił .
- Nie ma po piechu - zapewniłem.
Gdzie mo na odnale m dro i gdzie znajd zrozumienie? Gdybym
wiedział, poszedłbym tam od razu. W tej chwili stałem raczej po rodku wielkiej
mapy, w ród obszarów, gdzie czaiły si wizerunki szczególnie paskudnych
zmiennych losowych. Doskonałe miejsce, moim zdaniem, eby pogada samemu
ze sob . I Wróciłem do rodka, eby skorzysta z toalety. Za du o tej kawy...
62
Rozdział 5
No có , mo e. To znaczy z Juli .
Siedziałem sam w pokoju przy wiecy i my lałem. Vinta poruszyła pewne
wspomnienia, które dzi ki niej wypłyn ły na powierzchni .
To zdarzyło si pó niej, kiedy nie spotykali my si ju tak cz sto...
Poznałem Juli na wykładach z metod numerycznych. Zacz li my si
spotyka , najpierw do rzadko: kawa po zaj ciach i takie rzeczy. Potem cz ciej
i wkrótce sprawa stała si powa na. Teraz ko czyła si tak, jak zacz ła: po
trochu...
Wychodziłem z supermarketu z torb zakupów, kiedy poczułem na ramieniu
dło Julii. Wiedziałem, e to ona, odwróciłem si i obok nie było nikogo. Kilka
sekund pó niej pomachała do mnie z drugiej strony parkingu. Podszedłem,
przywitałem si , zapytałem, czy nadal pracuje w tym sklepie z oprogramowaniem
co ostatnio. Zaprzeczyła. Pami tam, miała wtedy na szyi mały pentagram na
ła cuszku. Mógł bez trudu - mo e nawet powinien - zwisa ukryty pod bluzk .
Ale wtedy, oczywi cie, bym nie zauwa ył, a wszystkie jej gesty sugerowały, e
koniecznie chce, bym go dostrzegł. Dlatego zignorowałem go. Wymienili my
ogólne uwagi; odrzuciła moje zaproszenie na kolacj i do kina, cho
proponowałem kilka wieczorów z rz du.
- Co teraz robis ? - zapytałem.
- Studiuj .
- Co?
- Och... ró ne rzeczy. Niedługo zrobi ci niespodziank .
Znowu nie zareagowałem, chocia akurat wtedy podszedł do nas jaki
nadmiernie przyjazny irlandzki seter. Poło yła mu r k na głowie, powiedziała:
"Siad", a on usiadł. Znieruchomiał jak pos g przy jej nodze i został na miejscu,
kiedy odeszli my. Z tego co wiem, wci siedzi tam szkielet psa, niby jaka
współczesna rze ba obok rz du wózków.
Wtedy nie wydało mi si to szczególnie wa ne. Ale w retrospekcji zacz łem si
zastanawia ...
Wybrali my si na przeja d k , Vinta i ja. Pami taj c moj irytacj , musiała
wyczu , e konieczna jest przerwa. Miała racj . Kiedy po lekkim obiedzie
zaproponowała wycieczk po posiadło ci, zgodziłem si ch tnie. Potrzebowałem
czasu do namysłu, zanim wrócimy do naszych wzajemnych pyta i dyskusji.
Pogoda była pi kna, a okolica atrakcyjna.
Jechali my kr t cie k poprzez ł ki, docieraj c w ko cu do północnych
wzgórz, sk d a po l ni ce w sło cu morze ci gn ła si szachownica pól. Niebo
było pełne wiatrów, strz pów chmur, przelatuj cych ptaków... Vinta nie
prowadziła w adne konkretne miejsce, a mnie to nie przeszkadzało.
Po drodze przypomniałem sobie wizyt w winnicy Napa Valley.
- Czy butelkujecie wino tutaj, na miejscu? - zapytałem, kiedy zwolnili my, by
da koniom odpocz . - Czy raczej w mie cie? A mo e w Amberze?
- Nie wiem - odparła.
- My lałem, e tutaj si wychowała .
- Nigdy nie zwracałam na to uwagi.
63
Powstrzymałem si od komentarzy na temat patrycjuszowskiego podej cia.
Je li nie artowała, to naprawd nie wiem, jak mogła nie wiedzie czego takiego.
Dostrzegła moj min .
- Robili my to w ró ny sposób w ró nych okresach - dodała szybko. - Od kilku
lat mieszkam w mie cie. Nie wiem, gdzie ostatnio rozlewamy wina.
Ładna obrona; niczego nie mogłem jej zarzuci . Moje pytania nie miały by
adn pułapk , wyczułem jednak, e wła nie trafiłem na co wa nego. Mo e
dlatego, e nie zostawiła tej sprawy. Zacz ła opowiada , e cz sto wysyłaj
wielkie beczki i tak wła nie sprzedaj wino. Z drugiej strony, niektórzy klienci
wol je w butelkach... Po chwili przestałem jej słucha . Z jednej strony mogłem
si tego spodziewa po córce winiarza, z drugiej jednak sam bez trudu
wymy liłbym co podobnego. Nie mogłem sprawdzi . Miałem wra enie, e
próbuje mnie zagada , próbuje co ukry . A nie wiedziałem co.
- Dzi ki - wtr ciłem, gdy przerwała dla nabrania tchu. Spojrzała na mnie
dziwnie, ale zrozumiała aluzj i nie opowiadała dalej.
- Musisz zna angielski - stwierdziłem w tym j zyku. - Je li to, co mi wcze niej
mówiła , jest prawd .
- Wszystko, co mówiłam, jest prawd - odparła po angielsku, bez ladu obcego
akcentu.
- Gdzie si nauczyła?
- Na cieniu-Ziemi, gdzie studiowałe .
- Mo esz mi powiedzie , co tam robiła ?
- Wypełniałam specjaln misj .
- Dla swojego ojca? Dla Korony?
- Wol nie odpowiada , ni ci okłamywa .
- Doceniam to. Naturalnie, spróbuj odgadn .
Wzruszyła ramionami.
- Mówisz, e była w Berkeley? - spytałem.
Chwila wahania.
- Tak.
- Nie pami tam, ebym ci tam widział.
Znowu wzruszenie ramion. Miałem ochot chwyci j i potrz sn .
- Wiedziała o Meg Devlin - powiedziałem zamiast tego. - Twierdzisz, e była
w Nowym Jorku...
- Mam wra enie, e wyprzedzasz mnie w ilo ci pyta .
- Nie wiedziałem, e znowu gramy. S dziłem, e zwyczajnie rozmawiamy.
- Dobrze wi c: tak.
- Powiedz mi jeszcze co , a mo e potrafi ci pomóc. U miechn ła si .
- Nie potrzebuj pomocy. To ty masz kłopoty.
- Czy mog spyta mimo wszystko?
- Pytaj. Ka de twoje pytanie zdradza mi co ciekawego.
- Wiedziała o najemnikach Luke'a. Czy odwiedziła tak e Nowy Meksyk?
- Owszem, byłam tam.
- Dzi kuj - rzekłem.
- To wszystko?
- To wszystko.
64
- Doszedłe do jakich wniosków?
- Mo e.
- Powiesz mi, o co chodzi?
Z u miechem pokr ciłem głow .
Nie wracałem ju do tego. Kilka zawoalowanych aluzji po drodze dowodziło,
e zastanawia si , co nagle odkryłem lub dostrzegłem. To dobrze. Postanowiłem
trzyma j w niepewno ci. Chciałem si zrewan owa za małomówno w tych
kwestiach, które mnie interesowały najbardziej. Mo e to doprowadzi do pełnej
wymiany informacji. Poza tym, naprawd doszedłem do niezwykłych wniosków.
Nie były jeszcze kompletne, ale je li si nie myliłem, pr dzej czy pó niej b dzie mi
potrzebny dalszy ci g odpowiedzi. Czyli nie do ko ca blefowałem.
Wokół nas trwało popołudnie: złociste, pomara czowe, czerwone, ółte, z
jesiennowilgotnym aromatem niesionym podmuchami wiatru. Niebo było
bł kitne, jak pewne kamienie...
Mo e z dziesi minut pó niej zadałem bardziej neutralne pytanie.
- Mo esz mi pokaza drog do Amberu?
- Nie znasz jej?
Pokr ciłem głow .
- Nigdy nie byłem w tej okolicy. Wiem tylko, e istniej szlaki biegn ce t dy i
prowadz ce do Wschodniej Bramy.
- Zgadza si . To chyba kawałek dalej na północ. Poszukajmy.
Zawróciła do drogi, któr jechali my jeszcze niedawno. Skr cili my w ni , co
uznałem za logiczne. Nie komentowałem niezbyt precyzyjnej wypowiedzi Vinty.
Spodziewałem si za to, e zwróci uwag , e nie okre liłem swoich planów na
przyszło . Miałem wra enie, e tego ode mnie oczekuje.
Niecałe półtora kilometra dalej dotarli my do skrzy owania. W lewym
dalszym rogu stał kamie , na którym wyryto odległo ci do Amberu, z powrotem
do Baylesport, do Baylecrest na wschodzie i jakiego Murn prosto przed nami.
- Co to jest Murn? - zainteresowałem si .
- Taka mała wioska. Hoduj krowy.
Aby to sprawdzi , musiałbym przejecha prawie trzydzie ci kilometrów.
- Zamierzasz konno wraca do Amberu? - spytała.
- Tak.
- Dlaczego nie u yjesz Atutu?
- Chc lepiej pozna okolice. To mój dom. Podoba mi si tutaj.
- Przecie uprzedzałam ci ... o zagro eniu. Kamienie ci naznaczyły. Oni
mog ci wy ledzi .
- To jeszcze nie znaczy, e wy ledz . W tpi , by mocodawca wczorajszych
napastników wiedział ju , e mnie spotkali i zawiedli. Gdybym nie wyszedł na
kolacj , wci jeszcze czailiby si w mie cie. Jestem pewien, e mam kilka dni
łaski. Zd
usun te znaki, o których mówisz.
Zeskoczyła z siodła i pozwoliła koniowi skuba rzadk traw . Zrobiłem to
samo. To znaczy zsiadłem.
- Chyba masz racj - przyznała. - Po prostu wolałabym, eby nie podejmował
adnego ryzyka. Co planujesz po powrocie?
- Jeszcze nie wiem. Przypuszczam, e im dłu ej b d czekał, tym bardziej
65
zniecierpliwi si osoba stoj ca za wydarzeniami ostatniej nocy. I mo e wy le
jakiego osiłka.
Chwyciła mnie za rami i odwróciła tak, e nagle znalazła si tu przy mnie.
Byłem lekko zaskoczony, lecz, wolna r ka odruchowo obj ła dam , jak to zwykle
czyni przy takich okazjach.
- Nie miałe chyba zamiaru odje d a teraz? Bo je li tak, jad z tob .
- Nie - odparłem zgodnie z prawd . Planowałem wyjazd jutro rano, po dobrze
przespanej nocy.
- Wi c kiedy? Wci mamy wiele do omówienia.
- Doprowadzili my chyba t zabaw w pytania i odpowiedzi tak daleko, e
adne z nas nie ma ochoty posuwa si jeszcze dalej...
- S pewne sprawy...
- Wiem.
Niezr czna sytuacja. Tak, była atrakcyjna. I nie, w takim sensie wolałem nie
mie z ni nic wspólnego. Cz ciowo dlatego, e czułem, i pragnie jeszcze czego
- nie byłem pewien czego. A cz ciowo poniewa dysponowała niezwykł moc , na
działanie której wolałem si nie wystawia . Jak zwykle mawiał mój wujek Suhuy,
wyst puj c formalnie jako czarodziej: "Je li czego nie rozumiesz, nie baw si
tym". A miałem przeczucie, e wszystko poza przyjazn znajomo ci mo e si
przerodzi w pojedynek energii.
Dlatego pocałowałem j szybko, by pozosta na przyjaznym gruncie, i
uwolniłem si .
- Mo e wyrusz jutro - powiedziałem.
- To dobrze. Miałam nadziej , e zostaniesz na noc. Mo e nawet dłu ej. B d
ci chroni .
- Owszem, jestem jeszcze bardzo zm czony.
- Musimy ci dobrze karmi , eby odzyskał siły.
Musn ła czubkami palców mój policzek i nagle u wiadomiłem sobie, e sk d
j znam. Sk d? Nie wiedziałem. I to tak e troch mnie przestraszyło. Nawet
bardziej ni troch . Kiedy ruszyli my z powrotem do Arbor, zacz łem planowa ,
jak wymkn si stamt d jeszcze noc . I tak, siedz c w swoim pokoju, s cz c z
kielicha wino nieobecnej gospodyni - czerwone - i obserwuj c wiece migocz ce w
podmuchach bryzy wpadaj cych przez otwarte okno, czekałem. Przede
wszystkim, by w domu zapadła cisza, co ju nast piło. Po drugie, by min ł
odpowiedni czas. Drzwi były zaryglowane. Przy kolacji wspomniałem
kilkakrotnie, jak bardzo jestem zm czony, a potem wyszedłem wcze nie. Nie
jestem takim egocentrycznym samcem, by wierzy , e ka da kobieta mnie
pragnie; jednak Vinta dała do zrozumienia, e mo e mnie odwiedzi . Musiałem
jako wytłumaczy swój ci ki sen.
Nie chciałbym jej urazi . Miałem a nadto problemów, by dodatkowo zwraca
przeciwko sobie tego niezwykłego sprzymierze ca. ałowałem, e nie mam
jakiej dobrej ksi ki, ale ostatni zostawiłem u Billa. Gdybym spróbował j
teraz ci gn , mo e Vinta wyczułaby posłanie jak kiedy Fiona wiedziała, e
tworz Atut, i zacz ła dobija si do drzwi, by sprawdzi , co, do diabła, si dzieje.
Ale nikt si nie dobijał, a ja nasłuchiwałem trzasków w u pionym domu i
szelestów z zewn trz. wiece były coraz krótsze, a cienie na cianie pływały i
66
falowały w ich niepewnym blasku. My lałem i s czyłem wino. Ju niedługo...
Zdawało mi si ? Czy naprawd usłyszałem swoje imi , wyszeptane z jakiego
nieokre lonego punktu?
- Merle...
Znowu.
Realne, ale...
Pole widzenia zafalowało przez chwil i wtedy zrozumiałem, co to znaczy:
bardzo słaby kontakt przez Atut.
- Tak - rzuciłem, otwieraj c umysł. - Kto to?
- Merle, mały... Pomó mi albo ju po mnie...
Luke!
- Tutaj - powiedziałem. Si gałem coraz dalej, a obraz wyostrzył si i utrwalił.
Przygarbiony, ze zwieszon głow , opierał si plecami o mur.
- Je li to jaka sztuczka, Luke, jestem przygotowany - uprzedziłem. Wstałem
szybko, przeszedłem do stolika, gdzie zostawiłem miecz, wyj łem go i wysun łem
kling .
- adna sztuczka. Spiesz si ! Wyci gnij mnie st d! Podniósł lew r k , ja
uniosłem swoj i chwyciłem go. Natychmiast padł na mnie, a si zachwiałem.
Pomy lałem, e to atak, ale był tylko bezwładnym ci arem.
Zobaczyłem, e jest cały zalany krwi . W prawej dłoni wci ciskał
zakrwawiony miecz.
- Chod . Tutaj.
Podtrzymuj c go, przeprowadziłem kilka kroków dalej i uło yłem na łó ku.
Wyj łem z palców miecz i odło yłem na krzesło obok swojego.
- Co si stało, do licha?
Zakaszlał i niepewnie potrz sn ł głow . Kilka razy gł boko odetchn ł.
- Widziałem chyba kieliszek wina... - szepn ł. - Kiedy mijali my stół.
- Tak. Zaczekaj.
Przyniosłem wino, podparłem Luke'owi głow i przysun łem kielich do ust.
Pił wolno, przerywaj c dla nabrania tchu.
- Dzi ki - powiedział, kiedy sko czył, a potem głowa opadła mu na bok.
Zemdlał. Sprawdziłem puls. Był szybki, ale jakby troch słaby.
- Niech ci szlag, Luke! - burkn łem. - Wybrałe najgorszy moment...
Ale on nie słyszał. Le ał tylko i krwawił. Kilka przekłe stw pó niej zd yłem
go rozebra i przemywaj c mokrym r cznikiem, szukałem ran pod cał t krwi .
Miał jedn paskudn na piersi po prawej stronie; mogła si ga płuca. Oddychał
jednak płytko i nie byłem pewien. Je li tak, to miałem tylko nadziej , e w pełni
odziedziczył amberowsk zdolno regeneracji. Przyło yłem mu kompres,
przytrzymałem na miejscu i sprawdziłem pozostałe obra enia. Podejrzewałem
p kni cie kilku eber. Lew r k miał złaman powy ej łokcia; nastawiłem j i
wzi łem w łubki, u ywaj c listewek z krzesła, które zauwa yłem wcze niej za
szaf . Potem przywi załem r k do piersi. Znalazłem jeszcze z tuzin ró nej
gł boko ci nakłu i naci na udach, prawym biodrze, prawym r ku, ramieniu i
na plecach. Oczy ciłem je wszystkie i opatrzyłem, przez co zacz ł przypomina
ilustracj z podr cznika pierwszej pomocy. Pó niej sprawdziłem jeszcze ran na
piersi i przykryłem go.
67
My lałem o pewnych logrusowych metodach leczenia; znałem je teoretycznie,
ale nigdy nie miałem okazji sprawdzi w praktyce. Luke był bardzo blady, wi c
uznałem, e chyba lepiej spróbuj . Kiedy sko czyłem, jego twarz wyra nie
nabrała koloru. Rzuciłem swój płaszcz na koc, którym byi przykryty. Zbadałem
puls i tym razem był mocniejszy. Zakl łem jeszcze, eby nie wyj z wprawy,
zdj łem z krzesła miecze i usiadłem. W chwil pó niej zaniepokoiło mnie
wspomnienie rozmowy z Ghostwheelem. Czy Luke próbował si dogada z moim
dziełem? Powiedział, e potrzcbuje mocy Ghosta, by zrealizowa swe plany wobec
Amberu. A dzisiaj rano Ghost pytał, czy mo e mu zaufa , za moja odpowied
była wyra nie negatywna.
Czy by stan Luke'a był efektem sposobu, w jaki Ghost zrywał negocjacje?
Wyj łem Atuty i odszukałem jasny kr g Ghostwheela. Skoncentrowałem si ,
przygotowałem umysł do kontaktu, posłałem wezwanie.
W ci gu kilkuminutowej próby dwukrotnie czułem, e jestem blisko czego ...
poruszonego... Ale nic wi cej, jakby rozdzielała nas tafla szkła. Czy by Ghost był
zaj ty? A mo e nie miał ochoty na rozmow ?
Odło yłem karty. Posłu yły jednak, by skierowa moje my li na inny tor.
Zebrałem pokrwawione ubranie Luke'a i przeszukałem kieszenie. W bocznej
znalazłem komplet Atutów, kilka czystych kart i ołówek. Tak, były chyba
namalowane w tym samym stylu co tamte, które zacz łem nazywa Atutami
Zguby. Dodałem do talii jeszcze jeden przedstawiaj cy mnie; Luke trzymał go w
r ku, kiedy si tutaj przeatutował.
Miał fascynuj cy zestaw. Był tam Atut Jasry i Victora Melmana. Był tak e
Julii i nie doko czony Bleysa. Był Atut kryształowej groty i Atut dawnego
mieszkania Luke'a. Kilka przekopiował z Atutów Zguby, znalazłem te nie znany
mi pałac, pokój, gdzie kiedy mieszkałem, portret ponurego jasnowłosego faceta
w zieleni i czerni, innego szczupłego o kasztanowych włosach w br zie i czerni, i
kobiety tak do niego podobnej, e musieli by rodze stwem. To dziwne, ale
ostatni par namalowano w innym stylu, a nawet, powiedziałbym, inn r k . Z
tych nieznanych postaci byłem mniej wi cej pewien tylko blondyna: s dz c po
kolorach uznałem, e to Dalt, stary przyjaciel Luke'a i najemnik.
W talii znalazłem tak e trzy ró ne szkice czego , co przypominało
Ghostwheela, wszystkie trzy niezbyt udane. Usłyszałem warkni cie Luke'a -
otworzył oczy i rozgl dał si .
- Spokojnie - powiedziałem. - Jeste bezpieczny.
Kiwn ł głow i zamkn ł oczy. Po chwili otworzył je znowu.
- Hej! Moje karty - szepn ł słabym głosem.
U miechn łem si .
- Ładna robota - zauwa yłem. - Kto je malował?
- Ja - odpowiedział. - Któ by inny?
- Gdzie si uczyłe ?
- U ojca. Był w tym dobry.
- Je li mo esz tworzy Atuty, to musiałe przej Wzorzec.
Przytakn ł.
- Gdzie?
Obserwował mnie przez moment, po czym spróbował wzruszy ramionami i
68
skrzywił si .
- W Tir na Nog'th.
- Ojciec ci tam zabrał i pomógł?
Znowu skinienie głowy.
Dlaczego go nie przycisn , skoro wyra nie miałem dobr pass ? Wyj łem
kart .
- To jest Dalt - stwierdziłem. - Byli cie razem w dru ynie skautów?
Nie odpowiedział. Spojrzałem na niego, zobaczyłem zmru one oczy i
zmarszczone czoło.
- Nigdy go nie widziałem - wyja niłem. - Ale rozpoznaj barwy i wiem, e
pochodzi z twoich okolic: z Kashfy.
Luke u miechn ł si .
- W szkole te zawsze odrabiałe prace domowe.
- Zwykle w terminie - zgodziłem si . - Ale za tob nie mogłem nad y . Na
przykład, nie widz tu Atutu Twierdzy Czterech wiatów. A tu jest kto , kogo nie
znam.
Pomachałem mu kart szczupłej damy. U miechn ł si znowu.
- Słabn i znowu brakuje mi tchu - powiedział. - Byłe przy Twierdzy?
- Tak.
- Ostatnio?
Kiwn łem głow .
- Wiesz co? - zaproponował. - Powiedz, co widziałe pod Twierdz i sk d
wiesz o pewnych moich sprawach, a ja ci powiem, kim ona jest.
Zastanowiłem si szybko. Mógłbym mówi tak, by nie powiedzie mu niczego,
o czym by ju nie wiedział. Zatem...
- Ale ty pierwszy.
- Dobrze. Ta dama - rzekł - to Sand.
Przygl dałem si w takim skupieniu, e poczułem wst p kontaktu.
Przerwałem go.
- Dawno zaginiona - dodał.
Podniosłem kart podobnego do niej m czyzny.
- To zatem musi by Delwin.
- Zgadza si .
- Nie ty malowałe te dwie karty. To nie twój styl, zreszt nie wiedziałby
nawet, jak wygl dali.
- Spostrzegawczy jeste . To mój ojciec, jeszcze w czasie zam tu... niewiele na
tym skorzystał. Jemu te nie chcieli pomóc.
- Te ?
- Nie byli zainteresowani udzieleniem mi pomocy, mimo braku sympatii dla
tego miejsca. Mo esz uzna , e wypadli z gry.
- Tego miejsca? - powtórzyłem. - Jak my lisz, Luke, gdzie si znalazłe ?
Szeroko otworzył oczy i rozejrzał si dookoła.
- W obozie wroga - odpowiedział. - Nie miałem wyboru. To twoje pokoje w
Amberze, zgadza si ?
- Nie.
- Nie artuj sobie, Merle. Dostałe mnie. Jestem twoim wi niem. Gdzie
69
trafiłem?
- Znasz Vint Bayle?
- Nie.
- Była kochank Caine'a. To jej rodzinna posiadło na wsi. Ona sama jest
gdzie w tym domu. Mo e nawet tu zajrzy. My l , e na mnie leci.
- Uhm... Och! Czy to twarda kobieta?
- Bardzo.
- Co ty wyrabiasz? Podrywasz j tak krótko po pogrzebie? To niezbyt
eleganckie.
- No wiesz! Gdyby nie ty, nie byłoby adnego pogrzebu.
- Nie udawaj oburzenia, Merle. A ty by si nie m cił, gdyby to twojego ojca,
Corwina, zabił Caine?
- To nieuczciwe. Mój ojciec nie zrobiłby tego, co zrobił Brand.
- Mo e nie, a mo e tak. Ale przypu my, e by zrobił. Co wtedy? Nie
zapolowałby na Caine'a?
Odwróciłem si .
- Nie wiem - wyznałem w ko cu. - To tylko hipotezy.
- Zrobiłby to, Merle, wiesz o tym doskonale. Jestem pewien.
Westchn łem.
- Mo e... No dobrze, mo e rzeczywi cie. Ale na tym bym poprzestał. Nie
próbowałbym zamachów na pozostałych. Nie chc ci sprawia przykro ci, ale
twój ojciec był psychiczny. Na pewno sam o tym wiesz. A ty nie jeste .
Zastanawiałem si nad tym wszystkim. Widzisz, Amber uznaje osobist wendet ,
zatem twoja sprawa nadaje si do obrony. I zabójstwo nie nast piło nawet w
Amberze, gdyby ju Random szukał dla ciebie usprawiedliwie .
- A dlaczego miałby szuka ?
- Poniewa ja za wiadcz o twojej uczciwo ci w innych kwestiach.
- Daj spokój, Merle...
- To przecie klasyczny przypadek wendety: syn, który chciał pom ci mier
ojca.
- Sam nie wiem... Chwileczk , czy ty przypadkiem nie chcesz si wykr ci od
powiedzenia tego, co obiecałe ?
- Nie, ale...
- No wi c dotarłe do Twierdzy Czterech wiatów. Czego si tam dowiedziałe
i w jaki sposób?
- No dobrze. Ale zastanów si nad tym.
Twarz nawet mu nie drgn ła.
- Spotkałem tam starego pustelnika imieniem Dave... - zacz łem.
Luke usn ł, zanim sko czyłem. Mówiłem coraz ciszej, wreszcie umilkłem i
siedziałem nieruchomo. Po pewnym czasie wstałem, znalazłem butelk wina i
nalałem sobie, poniewa Luke opró nił kielich do dna. Podszedłem do okna i
spojrzałem w dół, na patio, gdzie wiatr szele cił li mi. My lałem nad tym, co
mówiłem Luke'owi. Nie był to pełny obraz; po cz ci dlatego, e nie miałem czasu
a szczegóły, ale przede wszystkim on sam nie był specjalnie zainteresowany. Lecz
je li nawet Random formalnie uniewinni go w sprawie morderstwa Caine'a, to
Julian lub Gerard spróbuj go pewnie zabi zgodnie z tym samym kodeksem
70
wendety. Nie bardzo wiedziałem, co mam zrobi . Powinienem zawiadomi o
wszystkim Randoma, ale niech mnie diabli, je li b d si z tym spieszył.
Chciałem jeszcze zapyta o wiele rzeczy, a kiedy Luke zostanie wi niem w
Amberze, dost p do niego b dzie du o trudniejszy. Dlaczego musiał si urodzi
akurat jako syn Branda?
Wróciłem do krzesła przy łó ku. Obok le ały nasze miecze i Atuty Luke'a.
Przeniosłem to wszystko w drugi koniec pokoju, gdzie usiadłem na
wygodniejszym krze le, które zajmowałem poprzednio. Raz jeszcze przejrzałem
karty. Zadziwiaj ce. Trzymałem w r ku kawał historii...
Rilga, ona Oberona, okazała si mało odporna, szybko zacz ła si starze i
wybrała pustelnicze ycie w wiejskim klasztorze. Oberon wyjechał i o enił si
znowu, budz c tym niezadowolenie ich dzieci, Caine'a, Juliana i Gerarda. Ale
eby utrudni prac genealogom i pedantom rodzinnego legalizmu, uczynił to w
miejscu, gdzie czas płyn ł o wiele szybciej ni w Amberze. Mo na wysun
interesuj ce argumenty zarówno za, jak i przeciw bigamicznej naturze
mał e stwa z Harl . Nie mnie to os dza . Cał t histori powiedziała mi wiele lat
temu Flora. Nigdy nie miała najlepszych stosunków z Delwinem i Sand, owocami
tego zwi zku, popierała zatem frakcj probigamiczn . A do dzisiaj nie
widziałem wizerunków Delwina i Sand. W pałacu nie było ich portretów, a o nich
samych rzadko wspominano. Zreszt mieszkali w Amberze przez stosunkowo
krótki okres, kiedy Harla była królow . Po jej mierci byli coraz bardziej
niezadowoleni z polityki Oberona wobec ich rodzinnego kraju, gdzie cz sto
składali wizyty. Po jakim czasie odeszli, przysi gaj c, e nie chc mie z
Amberem nic wspólnego. Tak przynajmniej słyszałem. Mogły te wchodzi w gr
jakie rodzinne intrygi. Nie wiem. I oto zobaczyłem dwoje zaginionych członków
królewskiej rodziny. Luke widocznie dowiedział si o nich i nawi zał kontakt w
nadziei, e o ywi dawne urazy i zdob dzie sprzymierze ców. Przyznał, e mu si
nie udało.
Nie mo na przez dwie cie lat trwa w gniewie, a według moich informacji tyle
wła nie min ło od ich wyjazdu. Zastanawiałem si przez moment, czy nie
powinienem si z nimi poł czy ; tylko po to, by powiedzie "dzie dobry". Je li
odmówili pomocy Luke'owi, nie wierzyłem, by zechcieli udzieli jej stronie
przeciwnej, kiedy ju dowiedzieli si , e istnieje jaka przeciwna strona. Jednak
wypadało, bym jako nie znany im jeszcze członek rodziny, przedstawił si i zło ył
wyrazy szacunku. Postanowiłem, e kiedy to zrobi ; chwila obecna nie wydawała
si odpowiednia. Wraz z dobrymi intencjami doło yłem ich Atuty do własnego
zbioru.
Dalej był Dalt - przysi gły wróg Amberu. Studiowałem jego kart i my lałem.
Je li naprawd był dobrym przyjacielem Luke'a, mo e powinienem go
zawiadomi , co zaszło. Mo e wie co o okoliczno ciach zaj cia i udzieli informacji,
które zdołam wykorzysta . Im dłu ej o tym my lałem - wspominaj c niedawn
obecno Dalta pod Twierdz Czterech wiatów - tym bardziej kusz cy był
kontakt. Całkiem mo liwe, e dowiem si tak e czego na temat rozwoju sytuaoji
w tamtym miejscu.
Przygryzłem kciuk. Powinienem czy nie powinienem?
Nic mi chyba nie groziło. Niczego nie miałem zamiaru zdradza . Mimo to
71
miałem pewne obawy. Do licha, pomy lałem. Bez ryzyka... Hej, hej! Si gałem
poprzez zimn nagle kart ... Gdzie tam moment zaskoczenia, potem
zrozumienie. Wizja zafalowała niby o ywiony portret.
- Kim jeste ? - zapytał m czyzna, z dłoni na r koje ci wyci gni tego do
połowy miecza.
- Na imi mi Merlin - wyja niłem. - Mamy wspólnego zuajomego, niejakiego
Rinaldo. Chciałem ci zawiadomi , e został ci ko ranny.
W tej chwili obaj unosili my si pomi dzy naszymi rzeczywisto ciami, realni i
doskonale dla siebie widoczni. Był wy szy, ni s dziłem na podstawie portretu, i
stał po rodku komnaty o kamiennych cianach; okno po jego lewej r ce
ukazywało bł kit nieba i strz p chmury. Zielone oczy, z pocz tku otwarte
szeroko, zmru ył teraz, wysuwaj c nieco zaczepnie doln szcz k .
- Gdzie on jest? - zapytał.
- Tutaj. Ze mn .
- Dobrze si składa - stwierdził. Miecz znalazł si w jego r ku; ruszył do
przodu.
Odwróciłem Atut, ale to nie przerwało poł czenia. Musiałem wezwa Logrus,
który opadł mi dzy nas niby ostrze gilotyny. Doznałem wstrz su, jakbym dotkn ł
przewodu pod napi ciem. Jedynym pocieszeniem było, e Dalt prze ył pewnie to
samo.
- Merle, co si dzieje? - rozległ si zachrypni ty głos Luke'a. - Widziałem...
Dalta.
-- Tak. Wła nie go wywołałem.
Lekko uniósł glow .
- Po co?
- eby powiedzie mu o tobie. Jeste cie przecie przyjaciółmi.
- Ty durniu! To on mnie tak urz dził.
Zaniósł si kaszlem, wi c skoczyłem mu na pomoc.
- Przynie troch wody - poprosił.
- Ju lec .
Wybiegłem do łazienki i napełniłem szklank . Podtrzymalem go, kiedy pił.
- Mo e powinienem ci powiedzie - stwierdził w ko cu. - Nie my lałem... e
b dziesz si bawił... w taki sposób... kiedy nie wiesz... o co chodzi...
Znowu zakaszlał i napił si wody.
- Trudno zdecydowa , o czym ci mówi ... a o czym nie - kontynuował po
chwili.
- Dlaczego nie powiesz wszystkiego? - zaproponowałem.
Pokr cił głow .
- Nie mog . To by ci pewnie zabiło. A raczej nas obu.
- S dz c po ostatnich wydarzeniach, mo e to nast pi niezale nie od tego, czy
mi powiesz czy nie.
U miechn ł si słabo i wypił jeszcze łyk.
- Po cz ci s to sprawy osobiste - o wiadczył. - Nie chc miesza w nie innych.
- Rozumiem, e twoje coroczne wiosenne zamachy na mnie te były spraw
osobist - zauwa yłem. - A jednak czułem si jako wmieszany.
- Dobrze, dobrze. - Opadł na plecy i uniósł praw r k . - Mówiłem ci przecie ,
72
e ju dawno z tym sko czyłem.
- Ale te zamachy nie ustały.
- Nie były moim dziełem.
W porz dku, postanowiłem. Trzeba spróbowa .
- To była Jasra, prawda?
- Co o niej wies ?
- Wiem, e jest twoj matk . Domy lam si , e to była równie jej wojna.
Skin ł głow .
- Wi c wiesz... Dobrze. To ułatwia spraw . - Przerwał, by nabra tchu. Kazała
mi organizowa te trzydzieste kwietnia dla praktyki. Kiedy poznałem ci lepiej i
przerwałem, wpadła we w ciekło .
- I dalej działała sama?
Przytakn ł.
- Chciała, eby zabił Caine'a - powiedziałem.
- Ja te chciałem go zabi .
- Ale innych? Zało si , e naciskała na ciebie. A ty nie jeste przekonany, e
im si nale y.
Milczenie.
- Jeste ?
Odwrócił wzrok; usłyszałem, jak zgrzytu z bami.
- Ty nie masz si czego ba - o wiadczył w ko cu. - Nie mam zamiaru ci
krzywdzi . Jej tak e nie pozwol .
- A co z Bleysem, Randomem, Fion , Flor , Gerardem...
Roze miał si , co kosztowało go skrzywienie ust i szybki ruch r k do piersi.
- Je li o nas chodzi, nie musz si martwi - odparł. - Nie w tej chwili.
- Nie rozumiem.
- Pomy l tylko. Mogłem si przeatutowa do swojego dawnego mieszkania,
przestraszy na mier nowych lokatorów i wezwa karetk . Teraz byłbym ju w
szpitalu.
- To dlaczego nie jeste ?
- Wychodziłem ju z gorszych ran. Jestem tutaj, bo potrzebuj twojej pomocy.
- Tak? W czym?
Spojrzał na mnie, potem odwrócił głow .
- Ona ma kłopoty i musimy j ratowa .
- Kto? - spytałem, znaj c ju odpowied .
- Moja matka.
Miałem ochot wybuchn miechem, ale nie mogłem, kiedy spojrzałem mu w
twarz. Proszenie mnie o pomoc w ratowmiu kobiety, która chciała mnie zabi , i to
nie raz, ale wiele razy, i której yciowym celem było unicestwienie całej mojej
rodziny, wymagało wielkiej odwagi. Odwagi albo...
- Nie mam si do kogo zwróci .
- Je li mnie do tego namówisz, Luke, zasłu ysz na tytuł Sprzedawcy Roku -
o wiadczyłem. - Ale ch tnie posłucham.
- W gardle mi zaschło - poskar ył si .
Wyszedłem napełni szklank . Kiedy wracałem, wydało mi si , e słysz na
kurytarzu jakie szmery. Podaj c Luke'owi wod , nasłuchiwałem.
73
Wypił i skin ł głow , lecz wtedy usłyszałem kolejny szmer. Podniosłem palec
do ust i spojrzałem na drzwi. Odstawiłem szklank , wstałem i przeszedłem przez
pokój, chwytaj c po drodze miecz.
Zanim dotarłem do drzwi, kto zapukał delikatnie.
- Tak? - rzuciłem podchodz c.
- To ja - odpowiedział głos Vinty. - Wiem, e jest tam Luke, i chc go
zobaczy .
- eby go wyko czy ? - spytałem.
- Mówiłam ci ju , e nie jest to moim zamiarem.
- W takim razie nie jeste człowiekiem.
- Nigdy nie twierdziłam, e jestem.
- Zatem nie jeste Vint Bayle - powiedziałem.
Zapadła długa cisza.
- Przypu my, e nie.
- Powiedz mi wi c, kim jeste .
- Nie mog .
- Mo e spotkamy si w połowie drogi - zaproponowałem, si gaj c do
wszystkich swoich domysłów na jej temat. - Powiedz mi, kim była .
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Owszem. wiesz. Wybierz jedn , któr kolwiek. To nieistotne.
Znowu cisza. Wreszcie...
- Wyci gn łam ci z ognia. Ale nie potrafiłam zapanowa nad koniem.
Umarłam w jeziorze. Otuliłe mnie swoim płaszczem...
Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Ale wystarczała. Ostrzem miecza
odsun łem rygiel. Pchn ła drzwi i spojrzała na kling w mojej dłoni.
- Dramatyczne - zauwa yła.
- Wywarła na mnie wra enie - odparłem - mówi c o niebezpiecze stwach,
jakie mi zagra aj .
- Niedostatecznie mocne, jak widz . - Weszła z u miechem.
- O co ci chodzi?
- Nie słyszałam, eby go pytał o bł kitne kamienie ani o to, co mo e ci ledzi
w rezultacie zestrojenia.
- Podsłuchiwała .
- Wieloletnie przyzwyczajenie.
- Luke, to jest Vinta Bayle - przedstawiłem j . - Mniej wi cej.
Nie odrywaj c wzroku od jej twarzy, podniósł praw r k .
- Chc wiedzie tylko jedno... - zacz ł.
- Nie w tpi - przerwała mu. - Zamierzam ci zabi czy nie? My l o tym.
Jeszcze nie zdecydowałam. Pami tasz, jak kiedy zabrakło ci benzyny na północ
od San Luis Obispo i odkryłe , e nie masz portfela? eby wróci do domu,
musiałe po yczy pieni dzy od swojej dziewczyny. Przypominała ci dwa razy,
zanim je oddałe .
- Sk d mo esz o tym wiedzie ? - wyszeptał.
- Kiedy wdałe si w bójk z trzema motocyklistami - mówiła dalej. - Niewiele
brakowało, eby stracił oko, kiedy jeden z nich trafił ci ła cuchem w głow .
Pi knie si zagoiło. Nie wida nawet blizny...
74
- Wygrałem - dorzucił Luke.
- Tak. Niewielu ludzi potrafi tak podnie i cisn Harleya.
- Sk d to wszystko wiesz? Musisz mi powiedzie .
- Mo e kiedy ci powiem. Wspomniałam o tym, eby skłoni ci do szczero ci.
Teraz zadam kilka pyta , a twoje ycie b dzie zale e od tego, czy szczerze mi
odpowiesz. Rozumiesz...
- Vinto - wtr ciłem. - Mówiła , e nie chcesz zabija Luke'a.
- Nie jest na szczycie mojej listy - odparła. - Ale je li jest zamieszany w to, co
si dzieje, zginie.
Luke ziewn ł.
- Powiem ci o tych kamieniach - wymruczał. - Nikt nie pod a teraz
bł kitnokamiennym ladem Merle'a.
- Czy Jasra mogła posła kogo tym tropem?
- Mo liwe. Nie wiem.
- Co z lud mi, którzy wczoraj w nocy napadli na niego w Amberze?
- Pierwszy raz o tym słysz - zapewnił przymykaj c oczy.
- Popatrz na to - rozkazała, wyjmuj c z kieszeni niebieski guzik.
Otworzył oczy i spojrzał z ukosa.
- Poznajesz to?
- Nie. - Znowu opu cił powieki.
- I nie chcesz wyrz dzi Merle'owi adnej krzywdy?
- Zgadza si - odpowiedział cichn cym głosem.
- Pozwól mu spa - wtr ciłem, gdy znowu otworzyła usta. - Nigdzie si st d nie
ruszy.
Spojrzała zagniewana, ale kiwn ła głow .
- Masz racj - przyznała.
- I co teraz zrobisz? Zabijesz go, póki pi?
- Nie - orzekła. - Mówił prawd .
- Czy to jaka ró nica?
- Owszem. Na razie.
75
Rozdział 6
Wyspałem si całkiem nie le mimo przeszkód, w tym jakiej dalekiej walki
psów i wycia. Vinta nie zdradzała ch ci do dalszej gry w pytania i odpowiedzi, a
ja nie chciałem, eby dłu ej m czyła Luke'a. Przekonałem j , eby sobie poszła i
dała nam odpocz . Potem rozsiadłem si w wygodnym fotelu i oparłem nogi o
drugi. Liczyłem, e na osobno ci doko cz rozmow z Lukiem. Pami tam, e
zachichotałem tu przed za ni ciem; zastanawiałem si , komu z nich bardziej nie
ufam.
Obudził mnie pierwszy brzask na niebie i jakie kłótnie ptaków.
Przeci gn łem si kilka razy i ruszyłem do łazienki. W połowie ablucji usłyszałem
kaszlni cie Luke'a, a potem wypowiedziane szeptem moje imi .
- Je li nie masz krwotoku, to zaczekaj chwil - zawołałem, wycieraj c si . -
Chcesz wody?
- Tak, przynie troch .
Zarzuciłem r cznik na rami i wzi łem szklank .
- Jest tu jeszcze? - zapytał Luke.
- Nie.
- Daj wod i id sprawdzi w korytarzu, dobra? Poradz sobie jako .
Kiwn łem głow i podałem mu szklank . Jak najciszej uchyliłem drzwi.
Wyszedłem na korytarz, zajrzałem za róg. Nie było nikogo.
- Teren czysty - szepn łem wracaj c do pokoju.
Luke znikn ł. W chwil pó niej usłyszałem go w łazience.
- Zwariowałe ? Pomógłbym ci! - zawołałem.
- Potrafi jeszcze sam si odpryska - stwierdził, staj c niepewnie w drzwiach.
Zdrow r k opierał si o cian . - Musiałem sprawdzi , czy dam rad - wyja nił,
opadaj c na brzeg łó ka. Przycisn ł dłoni ebra i oddychał ci ko. - Niech to
diabli! Boli!
- Pomog ci si poło y .
- Dzi ki. Słuchaj, ona nie mo e wiedzie , e potrafi nawet tyle.
- Dobrze. Uspokój si . Wypoczywaj.
Pokr cił głow .
- Chc ci powiedzie jak najwi cej, zanim ona znowu tu wpadnie. A zrobi to,
mo esz mi wierzy .
- Taki jeste pewny?
- Tak. Nie jest człowiekiem, a jest lepiej zestrojona z nami dwoma ni
wszystkie bł kitne kamienie razem. Nie znam twojego stylu magii, ale ja mam
własny i rozumiem, co mi mówi. To twoje pytanie, kim była, skłoniło mnie do
namysłu. Rozszyfrowałe j ju ?
- Nie, nie do ko ca.
- Ja wiem, e potrafi zmienia ciała jak ubrania... i mo e podró owa przez
Cie .
- Czy nazwiska Meg Devlin albo George'a Hansem co ci mówi ?
- Nie. A powinny?
- Nie przypuszczam. Ale jestem pewien, e była nimi obojgiem.
Nie wspomniałem o Danie Martinezie. Nie dlatego, e strzelał si z Lukiem i
76
po tej informacji stałby si jeszcze bardziej nieufny. Raczej dlatego, e nie
powinien si domy li , e wiem o jego partyzanckich operacjach w Nowym
Meksyku, a rozmowa doprowadziłaby nas pewnie do tej sprawy.
- Była te Gail Lampron.
- T twoj dziewczyn , jeszcze w szkole?
- Tak. Od razu zauwa yłem w niej co znajomego. Ale zrozumiałem dopiero
pó niej. Widzisz, ona ma wszystkie te drobne gesty Gail to, jak odwraca glow , co
robi z r kami i oczami podczas rozmowy. A potem wspomniała o dwóch
zdarzeniach, które miały tylko jednego wspólnego wiadka: Gail.
- Mam wra enie, e chciała, by wiedział.
- Tak s dz -- zgodził si .
- Ciekawe tylko, dlaczego nie powiedziała tego wprost.
- Chyba nie mo e. Podlega jak gdyby zakl ciu, chocia nie wiadomo, bo
przecie nie jest człowiekiem. - Mówi c to, spogl dał ukradkiem w stron drzwi. -
Sprawd jeszcze raz - poprosił.
- Nadal czysto - oznajmiłem. - A co powiesz...
- Innym razem - przerwal mi. - Musz si st d wydosta .
- Rozumiem, e wolisz nie by zbyt blisko niej... - zacz łem.
Pokr cił głow .
- Nie w tym rzecz. Musz jak myszybciej zaatakowa Twierdz Czterech
wiatów.
- W twoim stanie...
- No wła nie. O to mi chodzi. Musz si st d wydosta , eby szybko wróci do
formy. My l , e stary Sharu Garrul si uwolnił. Tylko tak umiem wytłumaczy
to, co si stało.
- A co si stało?
- Odebrałem od matki wezwanie o pomoc. Kiedy uwolniłem j od ciebie,
wróciła do Twierdzy.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego wróciła do Twierdzy?
- Wiesz, to o rodek mocy. Ł cz si tam cztery wiaty, a to wyzwala mas
swobodnej energii, któr adept mo e wykorzysta ...
- Naprawd stykaj si tam cztery wiaty? To znaczy, e zale nie od kierunku
marszu trafiasz do ró nych cieni?
Przygl dał mi si przez chwil .
- Tak - potwierdził wreszcie. - Ale nigdy nie sko cz , je li b dziesz pytał o
wszystkie szczegóły.
- A ja nie zrozumiem, je li zbyt wiele opu cisz. Czyli wróciła do Twierdzy,
eby nabra sił, a tymczasem wpadła w kłopoty. Wezwała ci , eby jej pomógł.
Po co jej była ta moc?
- Hm... Wiesz, miałem problemy z Ghostwheelem. My lałem ju , e zaraz go
przekonam do przej cia na nasz stron . Ale ona uznała chyba, e nie czyni
dostatecznych post pów, i najwyra niej spróbowała zwi za go pot nym
zakl ciem, kiedy...
- Chwileczk ! Rozmawiałe z Ghostem? Jak si z nim poł czyłe ? Te Atuty,
77
które rysowałe , s do niczego.
- Wiem. Poszedłem tam.
- Jak ci si udało?
- W kostiumie płetwonurka. Miałem piank i butle z tlenem.
- Ty spryciarzu! Interesuj ce podej cie.
- Nie na darmo byłem najlepszym handlowcem w Grand D. Ju prawie go
przekonałem. Ale ona dowiedziała si , gdzie ci zapuszkowałem. Postanowiła
przyspieszy sprawy, opanowa twój umysł, a potem wykorzysta dla
przypiecz towania umowy. Rozumiesz, tak jakby ty te przeszedł na nasz
stron . W ka dym razie ten plan zawiódł, musiałem przyby i wyrwa ci j .
Potem si rozdzielili my. My lałem, e jedzie do Kashfy, ale ona ruszyła do
Twierdzy. Mówiłem ju : przypuszczam, e próbowała jakich magicznych akcji
przeciw Ghostwheelowi. I my l , e przypadkiem uwolniła Sharu, a ten odbił
zamek i uwi ził j . W ka dym razie dotarło do mnie rozpaczliwe wezwanie,
wi c...
- Ten stary czarownik - mrukn łem. - Był tam zamkni ty przez... jak długo?
Luke próbował wzruszy ramionami, ale zrezygnował.
- Sk d mam wiedzie , u licha? Słu ył za wieszak, jeszcze. kiedy byłem
dzieckiem.
- Wieszak?
- Tak. Przegrał czarnoksi ski pojedynek. Nie wiem wła ciwie, czy to ona go
załatwiła czy ojciec. Ktokolwiek to zrobił, dostał go w połowie inwokacji, z
rozło onymi r kami i w ogóle. Tak zamarł, sztywny jak deska. Pó niej postawili
go koło wej cia. Ludzie wieszali na nim płaszcze i kapelusze, słu ba odkurzała go
od czasu do czasu. Nawet wyryłem mu na nodze swoje imi , jak na drzewie.
Zawsze my lałem, e to mebel. Wiele lat pó niej dowiedziałem si , e w swoim
czasie miał opini niezłego zawodnika.
- Czy nosił przy pracy bł kitn mask ?
- Zagi łe mnie. Nic nie wiem o jego stylu. Słuchaj, zostawmy te akademickie
dyskusje, bo ona wróci tu, zanim sko czymy. Mo e nawet powinni my znikn
ju teraz, a pó niej opowiem ci reszt .
- No tak... - mrukn łem. - Jak sam zauwa yłe w nocy, jeste moim wi niem.
Musiałbym zwariowa , eby ci wypu ci , zanim powiesz mi o wiele wi cej ni do
tej pory. Stanowisz zagro enie dla Amberu. Bomba, któr rzuciłe w czasie
pogrzebu, była a nadto reałna. S dzisz, e dam ci jeszcze jedn szans ?
U miechn ł si , ale tylko na moment.
- Dlaczego musiałe si urodzi jako syn Corwina? - mrukn ł. - Przyjmiesz
moje słowo?
- Nie wiem. B d miał kłopoty, kiedy si dowiedz , e ju ci trzymałem i
wypu ciłem. Co proponujesz? Przysi gniesz zrezygnowa z wojny z Amberem?
Przygryzł warg .
- Nie mog tego zrobi , Merle. Absolutnie.
- Nie mówisz mi o pewnych sprawach, prawda?
Skin ł głow . I nagle u miechn ł si .
- Ale zło ci propozycj nie do odrzucenia.
- Luke, sko cz z tymi głodnymi kawałkami.
78
- Daj mi jedn minut , zgoda? Sam zobaczysz, e nie mo esz sobie pozwoli
na odmow .
- Luke, nie dam si na to nabra .
- Tylko minut . Sze dziesi t sekund. Kiedy sko cz , zawsze mo esz
powiedzie : nie.
- No dobrze - westchn łem. - Mów.
- Dobra. Posiadam informacj kluczow dla bezpiecze stwa Amberu i jestem
pewien, e nikt nawet si nie domy la, o co chodzi. Przeka ci j , je li mi
pomo esz.
- Dlaczego chcesz nam odda tak wiadomo ? To jakby grał przeciwko sobie.
- Wcale nie chc . I rzeczywi cie gram. Ale nic wi cej nie mam do
zaoferowania. Pomó mi przenie si st d do miejsca, które znam i gdzie czas
płynie tak szybko, e wyzdrowiej w ci gu dnia czy dwóch czasu Twierdzy.
- Albo tutejszego, jak przypuszczam.
- Fakt. Potem... Och, auu... Padł na plecy, zdrow r k przycisn ł ran na
piersi i zacz ł j cze .
- Luke!
Podniósł głow , mrugn ł do mnie, spojrzał na drzwi i j czał dalej.
Po chwili usłyszałem pukanie.
- Prosz ! - zawołałem.
Weszła Vinta i przyjrzała si nam obu. Kiedy patrzyła na Luke'a, miałem
wra enie, e na jej twarzy pojawił si wyraz szczerej troski. Podeszła i poło yła
mu dłonie na ramionach.
- Prze yjesz - oznajmiła po minucie.
- W tej chwili - burkn ł - sam nie wiem, czy to błogosławie stwo, czy raczej
przekle stwo.
Niespodziewanie obj ł j zdrow r k , przyci gn ł do siebie i pocałował.
- Cze , Gail - rzucił. - Dawno si nie widzieli my.
Cofn ła si , lecz nie tak szybko, jak mógłbym oczekiwa .
- Widz , e ju ci si polepszyło - zauwa yła. - Merle zrobił co , eby ci pomóc.
- U miechn ła si lekko. - Tak, rzeczywi cie dawno, głuptasie. Nadal lubisz jajka
przysma one z obu stron?
- Tak. Ale nie pół tuzina. Dzisiaj wystarcz dwa. Nie jestem w najlepszej
formie.
- Dobrze. Chod my, Merle. B dziesz musiał mi pomóc.
Luke spojrzał na mnie dziwnie, z pewno ci przekonany, e Vinta chce
porozmawia wła nie o nim. Ja z kolei nie byłem pewien, czy mog zostawi go
samego. Wprawdzie miałem w kieszeni wszystkie Atuty, ale wci nie do ko ca
znałem jego mo liwo ci, a jeszcze mniej zamiary. Dlatego oci gałem si .
- Mo e kto powinien zosta z inwalid ?
- Nic mu nie b dzie - stwierdziła. - A przyda mi si twoja pomoc, bo nie chc
przestraszy słu by.
Z drugiej strony, mo e miała do powiedzenia co ciekawego...
Wci gn łem koszul i przygładziłem włosy.
- Dobra - mrukn łem. - To na razie, Luke.
- Mo e znajdziesz dla mnie jak lask , wytniesz kij albo co podobnego.
79
- Chyba za bardzo ci si spieszy - stwierdziła Vinta.
- Nigdy nic nie wiadomo.
Zabrałem ze sob miecz. Na schodach przyszło mi do głowy, e kiedy tylko
dwoje z naszej trójki spotykało si na osobno ci, na ogół mieli sobie do
powiedzenia co o tym trzecim.
- Ryzykował, zwracaj c si do ciebie - zauwa yła Vinta, kiedy tylko Luke
znalazł si poza zasi giem głosu.
- To prawda.
- Musiało mu si le układa , skoro uznał, e tylko ciebie mo e prosi o
pomoc.
- To tak e prawda.
- Jestem równie przekonana, e chce czego wi cej, nie tylko bezpiecznej
kryjówki, gdzie mógłby wróci do zdrowia.
- Prawdopodobnie.
- "Prawdopodobnie", akurat. Na pewno ju ci o to prosił.
- Mo liwe.
- Prosił czy nie prosił?
- Vinto, najwyra niej powiedziała mi ju wszystko, co zamierzała
powiedzie - o wiadczyłem. - I vice versa. Rachunki wyrównane. Nie musz ci
niczego wyja nia . Je li zechc zaufa Luke'owi, zrobi to. Zreszt , jeszcze nie
zdecydowałem.
- Wi c zło ył ci propozycj . Mog ci pomóc podj decyzj , je li zdradzisz, o
co chodzi.
- Nie, dzi kuj . Nie jeste lepsza od niego.
- Dbam tylko o twoje bezpiecze stwo. Nie spiesz si z odrzucaniem
sprzymierze ca.
- Nie spiesz si - zapewniłem. - Ale je li si chwil zastanowisz, sama
przyznasz, e znam go lepiej ni ciebie. Chyba wiem, w jakich sprawach nie
powinienem mu ufa , a które s bezpieczne.
- Mam nadziej , e nie stawiasz w tej grze swojego karku.
U miechn łem si .
- W tej kwestii jestem do konserwatywny.
Dotarli my do kuchni. Vinta porozmawiała chwil z kobiet , której wcze niej
nie spotkałem, a która chyba tu rz dziła. Przekazała jej instrukcje co do
niadania, po czym bocznymi drzwiami wyprowadziła mnie na patio. Wskazała
k p drzew po wschodniej stronie.
- Znajdziesz tam do młodych p dów na lask dla Luke'a.
- Zapewne. - Ruszyli my w tamtym kierunku. - Wi c naprawd była Gail
Lampron - powiedziałem nagle.
- Tak.
- Nie rozumiem tej zamiany ciał.
- A ja nie b d ci tłumaczy .
- Powiesz, dlaczego nie?
- Nie.
- Nie mo esz czy nie chcesz?
- Nie mog .
80
- Ale gdybym ju co wiedział, zgodzisz si o wieci mnie jeszcze troch ?
- Mo e. Spróbuj.
- Jako Dan Martinez strzeliła do jednego z nas. Do którego?
- Do Luke'a - odpowiedziała.
- Czemu?
- Nabrałam przekonania, e to nie on... to znaczy, e on ci zagra a...
- ...i chciała mnie chroni - doko czyłem.
- Dokładnie.
- Co miała na my li mówi c: " e to nie on"?
- Przej zyczenie. To chyba odpowiednie drzewko.
Parskn łem.
- Za grube. Dobrze, niech b dzie.
Wszedłem z g szcz. Po prawej stronie dostrzegłem pewne mo liwo ci. Id c
w ród iglic poranka przebijaj cych strop gał zi, gdy mokre li cie i rosa lgn ły do
moich butów, dostrzegłem po drodze jakie niezwykłe lady, rz d zagł bie
prowadz cy dalej na prawo, gdzie...
- Co to jest? - spytałem retorycznie, gdy nie spodziewałem si , by Vinta znała
odpowied . Skr ciłem ku ciemnej masie w cieniu pod starym drzewem.
Dotarłem na miejsce pierwszy. To był jeden z psów Bayle'ów - wielki,
br zowy okaz. Miał rozerwane gardło. Krew poczerniała ju i zakrzepła. Dalej na
prawo zauwa yłem szcz tki mniejszego psa - co wypruło mu flaki.
Zbadałem najbli sz okolic . Na mokrej ziemi odbiły si lady bardzo
wielkich łap. Nie były to jednak trójpalczaste łapy tych morderczych,
psiopodobnych stworów, które poznałem dawniej. Te wydawały si po prostu
tropem bardzo wielkiego psa.
- Pewnie to wła nie słyszałem w nocy - zauwa yłem. - Brzmiało to tak, jakby
gryzły si psy.
- Kiedy to było? - spytała.
- Niedługo po twoim wyj ciu. Drzemałem.
Wtedy zrobiła co dziwnego. Przykl kła, schyliła si i obw chała lady. Kiedy
wstała, jej twarz wyra ała lekkie zdziwienie.
- Co znalazła ? - zapytałem.
Pokr ciła głow , potem spojrzała na północny wschód.
- Nie jestem pewna - stwierdziła po chwili. - Ale to odeszło t dy.
Dokładniej przestudiowałem grunt, wyprostowałem si i ruszyłem tropem
napastnika. Rzeczywi cie, odbiegł w tamt stron ; zgubiłem trop po kilkuset
metrach, kiedy opu cił zagajnik. Zawróciłem.
- To pewnie który z psów zaatakował pozostałe - stwierdziłem. - Lepiej
znajd my Luke'owi ten kij i wracajmy, je li chcemy zje ciepłe niadanie.
W kuchni dowiedzieli my si , e posiłek Luke'a został odesłany do pokoju. Nie
wiedziałem, co robi . Chciałem przył czy si do niego i kontynuowa rozmow .
Gdybym jednak tak post pił, Vinta poszłaby za mn i z rozmowy trzeba by
zrezygnowa . W takich okoliczno ciach z ni równie nie mógłbym rozmawia
swobodnie. B d wi c musiał zosta z ni na dole, a zatem zostawi Luke'a
samego dłu ej, ni miałem na to ochot . Zgodziłem si wi c, gdy zaproponowała:
- Zjedzmy tutaj.
81
Zaprowadziła mnie do wielkiej sali. Przypuszczam, e wybrała j , gdy okno
mojego pokoju wychodziło na patio i Luke słyszałby nas, gdyby my tam usiedli.
Zaj li my miejsca na ko cu długiego stołu z ciemnego drewna. Tam
przygotowano nam nakrycia.
- Co teraz zrobisz? - odezwała si , gdy zostali my sami.
- O co ci chodzi? - spytałem, s cz c sok winogronowy.
Spojrzała w gór .
- Z nim - wyja niła. - Zabierzesz go do Amberu?
- To by było logiczne.
- Dobrze. Powiniene chyba przetransportowa go jak najszybciej. W pałacu
maj niezły sprz t medyczny.
- Tak zrobi - przytakn łem.
Przez chwil jedli my w milczeniu.
- Zrobisz to, prawda? - upewniła si Vinta.
- Czemu pytasz?
- Poniewa ka da inna decyzja byłaby niem dra. Ale on nie zechce tam
jecha . Spróbuje zatem namówi ci do czego , co da mu pewn swobod na czas
powrotu do zdrowia. Sam wiesz, e potrafi człowieka zagada . Przekona ci , e to
znakomity pomysł, cokolwiek to b dzie. Musisz pami ta , e jest wrogiem
Amberu, a kiedy b dzie gotów do kolejnego ataku, ty staniesz si przeszkod .
- To ma sens - przyznałem.
- Jeszcze nie sko czyłam.
- Och?
U miechn ła si i na chwil zaj ła jedzeniem, pozwalaj c mi na domysły.
- Miał powód, eby zwróci si wła nie do ciebie - podj ła w ko cu. - Mógł si
zaszy w dowolnym miejscu i tam liza rany. Zjawił si u ciebie, poniewa czego
chce. Ryzykuje, ale to wykalkulowane ryzyko. Nie zgadzaj si na to, Merle. Nic
mu nie jeste winien.
- Sam nie wiem, czemu wła ciwie uwa asz, e sam nie potrafi o siebie zadba .
- Tego nie powiedziałam. Ale czasem argumenty s wyrównane i odrobina
wsparcia mo e zawa y na decyzji, Znasz Luke'a, ale ja równie . To nie jest
odpowiednia pora, by mu ust powa .
- Co w tym jest - przyznałem.
- A wi c postanowiłe da mu to, czego chce!
U miechn łem si i łykn łem kawy.
- Do licha, nie był dostatecznie długo przytomny, eby sprzeda mi swój towar
- odparłem. - Zastanawiałem si nad tym i chc wiedzie , o co mu chodzi.
- Nie twierdz , e nie powiniene dowiedzie si jak najwi cej. Przypominam
tylko, e rozmowa z Lukiem to czasem co w rodzaju dyskusji ze smokiem.
Znowu napiłem si kawy.
- Lubiła go? - zapytałem.
- Lubiłam? - powtórzyła. - Tak. I nadal go lubi . Ale w tej chwili nie ma to
znaczenia.
- Nie jestem pewien.
- Co masz na my li?
- Nie skrzywdziłaby go bez wa nych powodów.
82
- Nie. To prawda.
- W tej chwili nie jest dla mnie gro ny.
- Tak si wydaje.
- A gdybym zostawił go pod twoj opiek i sam pojechał do Amberu, eby
przej Wzorzec i przygotowa ich na wie ci?
Energicznie potrz sn ła głow .
- Nie - o wiadczyła. - Nie b d ... nie mog ... przyj w tej chwili takiej
odpowiedzialno ci.
- Dlaczego nie?
Zawahała si .
- Tylko mi nie mów, e nie mo esz - ci gn łem. - Znajd jaki sposób i
powiedz tyle, ile zdołasz.
Odpowiedziała powoli, jakby starannie dobierała ka de słowo.
- Poniewa wa niejsze jest dla mnie piłnowanie ciebie ni Luke'a. Wci grozi
ci niebezpiecze stwo, którego nie rozumiem, nawet, je li nie on jest tego
bezpo redni przyczyn . Strze enie ci przed nieznan gro b ma wy szy
priorytet ni opieka nad nim. Tym samym nie mog tu pozosta . Je li ty wracasz
do Amberu, to ja tak e.
- Wdzi czny jestem za trosk , ale nie chc , eby za mn chodziła.
- Oboje nie mamy wyboru.
- Przypu my, e po prostu wyatutuj si st d do jakiego dalekiego cienia?
- B d zmuszona pod y za tob .
- W tej postaci, czy jakiej innej?
Odwróciła głow i zacz ła grzeba w talerzu.
- Przyznała ju , e mo esz by innymi osobami. Odnajdujesz mnie w jaki
tajemniczy sposób, a potem przejmujesz kontrol nad kim z mojego otoczenia.
Podniosła do ust fili ank .
- By mo e co nie pozwala ci tego przyzna - mówiłem dalej. - Ale tak wła nie
jest. Wiem o tym.
Sztywno skin ła głow i wróciła do, jedzenia.
- Powiedzmy, e wyatutuj si w tej chwili - powiedziałem. - A ty ruszysz za
mn , wykorzystuj c swoje tajemnicze metody. - Wspomniałem rozmowy
telefoniczne z Meg Devlin i pani Hansen. - Wtedy prawdziwa Vinta Bayle obudzi
si we własnym ciele z luk w pami ci. Tak?
- Tak - przyznała cicho.
- A Luke znajdzie si w towarzystwie kobiety, która z rado ci go zabije, gdy
tylko si domy li, z kim ma do czynienia.
- Dokładnie tak. - U miechn ła si blado.
Przez chwil jedli my w milczeniu. Próbowała ograniczy mój wybór, skłoni
mnie, bym przeatutował si do Amberu i zabrał Luke'a ze sob . Nie lubi , kiedy
si mn kieruje albo do czego zmusza. Odruchowo robi wtedy co innego, ni
ode mnie oczekuj . Nalałem kawy do fili anek. Spojrzałem na kolekcj psich
portretów na cianie. Wypiłem troch , rozkoszuj c si smakiem. Milczałem, bo
nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym jeszcze doda .
W ko cu ona zacz ła.
- I co zrobis ? - zapytała.
83
Dopiłem kaw i wstałem.
- Zanios Luke'owi lask - odparłem.
Wsun łem krzesło na miejsce i przeszedłem do rogu, gdzie postawiłem kij.
- A potem? - Nie ust powała. - Co zrobisz potem?
Spojrzałem na ni , wa c kij w dłoni. Siedziała wyprostowana sztywno, z
dło mi na blacie stołu. Znowu dostrzegłem w jej twarzy mask Nemezis. Czułem
niemal elektryzacj powietrza.
- To co musz - odpowiedziałem, ruszaj c do drzwi.
Przyspieszyłem, gdy tylko znikn łem jej z oczu. Na schodach, kiedy byłem
pewien, e za mn nie idzie, przeskakiwałem po dwa stopnie. Po drodze wyj łem
z kieszeni karty i odszukałem wła ciwa.
Luke odpoczywał wsparty na poduszkach. Taca ze niadaniem stała na
krzesełku obok łó ka. Zaryglowałem drzwi.
- Co si dzieje, chłopie? Atakuj nas czy co? - zapytał.
- Zbieraj si - rzuciłem.
Wzi łem jego miecz, podszedłem do łó ka, pomogłem mu usi
i wcisn łem
do r k bro i kij.
- Nie mam wyboru - wyja niłem. - A nie chc oddawa ci Randomowi.
- Pocieszaj ce - zauwa ył.
- Ale musimy si wynie . Natychmiast.
- Je li o mnie chodzi, to zgoda.
Wsparł si na kiju i wstał ostro nie. Usłyszałem jaki hałas w korytarzu, ale
było ju za pó no. Uniosłem kart i skoncentrowałem si .
Kto zacz ł dobija si do drzwi.
- Co planujesz i uwa am, e robisz bł d! - zawołała Vinta.
Nie odpowiadałem. Wizja krystalizowała si . Framuga p kła pod straszliwym
kopni ciem, a wyrwany rygiel zawisł lu no. Luke spojrzał lekko przestraszony,
kiedy chwyciłem go za rami .
- Chod my.
Vinta wpadła do pokoju, kiedy przeprowadzałem ju Luke'a. Wyci gała r ce,
oczy jej błyszczały, a krzyk "Głupcze!" zdawał si przechodzi w wycie, gdy
oblała j t cza. Potem zafalowała i znikn ła.
Stali my na trawie. Luke wypu cił powietrze - musiał wstrzymywa oddech.
- Lubisz chyba takie zagrania na ostatni chwil - stwierdził. Potem rozejrzał
si i rozpoznał okolic .
U miechn ł si krzywo.
- Kto by pomy lał - mrukn ł. - Kryształowa grota.
- Z własnego do wiadczenia wiem, e czas płynie tu w tempie mniej wi cej
takim, jakiego potrzebujesz.
Skin ł głow . Ruszyli my wolno w kierunku wysokiego, niebieskiego wzgórza.
- Wci jest mnóstwo zapasów - dodałem. - A piwór powinien le e tam,
gdzie go zostawiłem.
- Przyda si - mrukn ł.
Zatrzymał si zdyszany, zanim dotarłi my do stóp wzgórza. Dostrzegłem, e
spogl da w lewo, na garstk porozrzucanych ko ci. Min ło pewnie kilka miesi cy,
odk d padła tam ta dwójka, która usun ła głaz. cierwojady miały do czasu,
84
eby solidnie wykona swoj robot . Luke wzruszył ramionami, zrobił par
kroków i wsparł si o niebiesk skał . Wołno opadł do pozycji siedz cej.
- B dziesz musiał zaczeka , zanim spróbuj wej na gór - oznajmił. - Nawet
z twoj pomoc .
- Jasne - zgodziłem si . - Mo emy doko czy rozmowy. O ile pami tam,
chciałe wła nie zło y mi propozycj nie do odrzucenia. Ja miałem przenie ci
w takie miejsce jak to, gdzie odzyskasz siły szybko, według czasu Twierdzy. Ty z
kolei obiecałe przekaza informacj istotn dla bezpiecze stwa Amberu.
- Zgadza si - przyznał. - Nie słyszałe te ko ca mojej historii. Jedno wi e si
z drugim.
Przykucn łem naprzeciw niego.
- Mówiłe , e twoja matka uciekła do Twierdzy, wpadła w jakie kłopoty i
wezwała ci na pomoc.
- Tak - potwierdził. - Zostawiłem sprawy z Ghostwheelem i próbowałem jako
jej pomóc. Skontaktowałem si z Daltem, a on zgodził si przyby i zaatakowa
Twierdz .
- Zawsze dobrze jest mie znajomy oddział najemników, których mo na
szybko sprowadzi - stwierdziłem. Spojrzał na mnie spod oka, ale zdołałem
zachowa niewinn min .
- Poprowadzili my wi c ludzi przez Cie i ruszyli my do szturmu -
kontynuował. - To nas musiałe widzie , kiedy tam byłe .
Wolno pokiwałem głow .
- Wygl dało na to, e pokonali cie mury. Co si nie udało?
- Wci nie wiem. Wszystko szło dobrze. Obrona si sypała, wdzierali my si
coraz gł biej, a nagle Dalt napadł na mnie. Rozdzielili my si na pewien czas,
potem zjawił si znowu i zaatakował. Najpierw my lałem, e si pomylił; obaj
byli my brudni i pokrwawieni. Krzykn łem, e to ja. Ale nie ust pował. Dlatego
tak mnie posiekał. Z pocz tku nie chciałem mu robi krzywdy, bo s dziłem, e to
jakie nieporozumienie i za par sekund zauwa y swój bł d.
- My lisz, e ci sprzedał? Czy mo e planował to ju wcze niej? Jakie urazy?
- Nie mog w to uwierzy .
- Zatem magia?
- Mo e. Nie wiem.
Przyszła mi do głowy niezwykła my l.
- Czy wiedział, e zabiłe Caine'a? - zapytałem.
- Nie. Postanowiłem nikomu nie zdradza wszystkiego na swój temat.
- Nie oszukujesz mnie, co?
Roze miał si i zrobił ruch, jakby chciał klepn mnie w rami , ale zaraz
skrzywił si i zrezygnował.
- Dlaczego pytasz? - rzucił po chwili.
- Sam nie wiem. Z ciekawo ci.
- Pewnie - mrukn ł. - Pomó , mi wej na gór i do rodka - dodał. - Zobacz ,
ile zostawiłe zapasów.
- Dobrze.
Wstałem i pomogłem mu si podnie . Przeszli my kawałek na prawo, gdzie
zbocze było najłagodniejsze, i wolno doprowadziłem go na szczyt.
85
Oparł si na lasce i zajrzał do otworu.
- Niełatwe zej cie - stwierdził. - Przynajmniej dla mnie. Z pocz tku my lałem,
e podtoczysz beczk ze spi arni, a ja zeskocz na ni , a potem na ziemi . Ale
teraz widz , e to jeszcze gł biej, ni pami tam. Na pewno co sobie złami .
- Hmm... - mrukn łem. - Zaczekaj. Mam pewien pomysł.
Zawróciłem. Na dole skr ciłem w prawo wzdłu podstawy bł kitnego zbocza,
min łem dwie l ni ce skarpy i znikn łem Luke'owi z oczu.
Wolałem bez koniecznej potrzeby nie u ywa Logrusu w jego obecno ci. Nie
powinien wiedzie , jak załatwiam pewne rzeczy i nie miałem ochoty mu
u wiadamia , co potrafi , a czego nie. Te nie lubi zdradza zbyt wiele na swój
temat.
Logrus pojawił si na mój zew, a ja si gn łem w niego i wyci gn łem
ramiona. Pragnienie zadr ało, celem si stało. Płyn ło wezwanie jak my li
wołanie, daleko, coraz dalej...
Strasznie długo wyci gałem logrusowe ramiona. Musieli my naprawd trafi
w jakie pustkowie Cienia...
Kontakt.
Nie szarpałem, a raczej wywierałem powolny, stały nacisk. Czułem, jak sunie
ku mnie poprzez cienie.
- Hej, Merle! Wszystko w porz dku?
- Tak - odpowiedziałem, nie wchodz c w szczegóły.
Bli ej, jeszcze bli ej...
Jest!
Zachwiałem si , gdy przybyła zdobycz, poniewa wpadła na mnie zbyt blisko
jednego z ko ców. Drugi uderzył o ziemi . Przesun łem si do rodka, chwyciłem
mocno, podniosłem i ruszyłem z powrotem. Uło yłem j na stromym odcinku
stoku, kawałek przed miejscem, gdzie zostawiłem Luke'a, i wszedłem szybko.
Potem ci gn łem j za sob .
- Sk d wzi łe drabin ? - zdziwił si .
- Znalazłem.
- To z boku wygl da jak wie a farba.
- Widocznie kto zgubił j niedawno.
Opu ciłem drabin do otworu. Kiedy si gn ła dna, z góry wystawał jeszcze
prawie metr. Przesun łem j kawałek, eby poprawi stabilno .
- Zaczn schodzi pierwszy - powiedziałem. - I b d tu pod tob .
- Znie najpierw moj lask i miecz, dobrze?
- Pewnie.
Zniosłem. Zanim wyszedłem na gór , Luke chwycił szczeble i rozpocz ł
zej cie.
- Bodziesz mnie musiał nauczy tej sztuczki - o wiadczył dysz c ci ko.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedziałem.
Schodził powoli, odpoczywaj c na ka dym szczeblu. Na dole był spocony i
zdyszany. Natychmiast opadł na ziemi i przycisn ł dło do piersi. Po dłu szej
chwili przeczołgał si do tyłu i oparł o cian .
- Dobrze si czujesz? - zapytałem.
- B d si czuł. - Kiwn ł głow . - Za par minut. Cios w pier zawsze odbiera
86
siły.
- Chcesz koc?
- Nie, dzi kuj .
- Odpocznij tutaj, a ja sprawdz w spi arni, czy kto nie dobrał si do
zapasów. Przynie ci co ?
- Troch wody.
Zapasom nic si nie stało, a piwór le ał na miejscu. Wróciłem do Luke'a z
wod i kilkoma ironicznymi wspomnieniami tamtych chwil, kiedy on zrobił dla
mnie to samo.
- Dobra wiadomo - powiedziałem. - Wszystkiego jest pod dostatkiem.
- Nie wypiłe chyba całego wina? - spytał mi dzy jednym łykiem wody a
drugim.
- Nie.
- To dobrze.
- Mówiłe , e posiadasz informacj niezwykle istotn dla interesów Amberu -
przypomniałem. - Powiesz mi teraz?
- Jeszcze nie. - U miechn ł si .
- My lałem, e taka była umowa.
- Nie słyszałe wszystkiego. Przerwano nam.
Potrz sn łem głow .
- No dobrze, przerwano nam - zgodziłem si . - Powiedz mi reszt .
- Musz stan na nogach, eby zdoby Twierdz i uwolni matk ...
Przytakn łem.
- Dostaniesz t informacj , kiedy ju j uwolnimy.
- Zaraz! Chwileczk ! Troch za wiele wymagasz!
- Nie za wiele wobec tego, czym płac .
- Wychodzi na to, e kupuj kota w worku.
- Tak, chyba tak. Ale przekonasz si , e warto.
- A je li warto twoich informacji objawi si wtedy, kiedy ja b d jeszcze
czeka ?
- Nie, przeliczyłem sobie wszystko. Moja rekonwalescencja potrwa kilka dni
czasu Amberu. Nie wierz , by sprawy skomplikowały si tak szybko.
- Luke, to mi zaczyna wygl da na jaki numer.
- Bo tak jest - przyznał. - Ale przyniesie korzy ci zarówno Amberowi jak
mnie.
- No wła nie. Nie wyobra am sobie, eby zdradził przeciwnikowi co
podobnego.
Westchn ł.
- To mo e nawet wystarczy , eby mnie odci od stryczka.
- Chcesz odwoła wendet ?
- Sam jeszcze nie wiem. Ale sporo ostatnio my lałem i gdybym postanowił
spróbowa tej drogi, miałbym niezłe wej cie.
- A gdyby postanowił nie próbowa , to działasz przeciwko sobie. Zgadza si ?
- Jako zdołam to prze y . Zadanie b dzie trudniejsze, ale wci wykonalne.
- Czy ja wiem? Je li kto si o tym dowie, a ja nie przedstawi adnych
powodów, dlaczego ci wypu ciłem, wpadn w bagno po uszy.
87
- Nikomu nie powiem, je li ty nie powiesz.
- Jest jeszcze Vinta.
- A ona upiera si , e głównym celem jej ycia jest opieka nad tob . Zreszt ,
kiedy wrócisz, jej ju nie b dzie. A raczej b dzie prawdziwa Vinta, która wła nie
przebudziła si z niespokojnego snu.
- Sk d mo esz wiedzie ?
- Bo znikn łe . Na pewno ruszyła ci szuka .
- Domy lasz si , kim ona jest naprawd ?
- Nie, ale kiedy ch tnie pomog ci zgadywa .
- Nie teraz?
- Nie. Teraz musz si jeszcze przespa . Znowu słabn .
-- Wi c powtórzmy jeszcze raz nasz umow . Co zamierzasz robi , w jaki
sposób chcesz to załatwi i co obiecujesz?
Ziewn ł.
- Zostan tutaj, póki nie wróc do formy. Skontaktuj si z tob , kiedy b d
gotów do szturmu na Twierdz . Co mi przypomina, e wci masz moje Atuty.
- Wiem. Mów dalej. Jak planujesz zdoby Twierdz ?
- Pracuj nad tym. Zawiadomi ci . Wtedy zreszt mo esz nam pomóc albo
nie, jak uznasz za stosowne. Chocia nie przeszkadzałby mi drugi czarodziej do
pomocy. Kiedy b dziemy w rodku, a ona wolna, powiem, co obiecałem, a ty
mo esz to przekaza w Amberze.
- A je li przegracie? - spytałem.
Odwrócił wzrok.
- No có , zawsze istnieje taka mo liwo - zgodził si po chwili. - Co powiesz
na tak propozycj : spisz wszystko i b d miał ze sob . Przed atakiem przeka
ci to osobi cie albo przez Atut. Wygramy czy przegramy, zostaniesz spłacony.
Wyci gn ł zdrow r k . U cisn łem j .
- Zgoda.
- Wi c oddaj mi Atuty, a ja poł cz si z tob , jak tylko b d gotów.
Zawahałem si . Wreszcie wyj łem tali , która ostatnio znacznie pogrubiała.
Odło yłem swoje i cz jego, a jemu oddałem pozostałe.
- Co z reszt ?
- Chc im si przyjrze , Luke. Zgoda?
Wzruszył ramionami.
- Zawsze mog zrobi nowe. Ale oddaj mi Atut matki.
- Trzymaj.
Wzi ł kart .
- Nie wiem, co planujesz - powiedział. - Ale dam ci dobr rad : nie zadawaj si
z Daltem. Nawet kiedy jest normalny, nie nale y do najsympatyczniejszych ludzi,
a my l , e w tej chwili co z nim jest nie tak. Trzymaj si od niego z daleka.
Skin łem głow i wstałem.
- Idziesz ju ? - spytał.
- Tak.
- Zostaw mi drabin .
- Jest twoja.
- Co powiesz w Amberze?
88
- Nic... na razie. Słuchaj, mo e przynios ci tutaj troch jedzenia? Nie b dziesz
musiał sam chodzi .
- Niezły pomysł. I butelk wina.
Ruszyłem korytarzem i po chwili wróciłem ze stosem prowiantu.
Przyci gn łem te piwór.
Wszedłem na drabin i zatrzymałem si .
- Nie podj łe jeszcze decyzji - rzuciłem. - Prawda?
- Nie b d taki pewny. - U miechn ł si .
Na górze spojrzałem na wielki głaz, który kiedy wi ził mnie w grocie.
Niedawno planowałem odpłaci Luke'owi tym samym. Mógłbym wyliczy czas i
wróci po niego, jak tylko wyzdrowieje. W ten sposób na pewno by nie uciekł.
Zrezygnowałem, nie tylko dlatego, e nikt o nim nie wiedział i gdyby co mi si
przytrafiło, Luke byłby trupem. Główn przyczyn było to, e zamkni ty nie
dosi gn łby mnie przez Atut, kiedy nadejdzie pora, by rusza . Tak przynajmniej
to sobie tłumaczyłem. Schyliłem si jednak, chwyciłem kraw d głazu i pchn łem
go bli ej otworu.
- Merle! Co ty robisz? - głos z dołu.
- Szukam robaków na ryby - odpowiedziałem.
- Przesta ! Nie...
Roze miałem si i popchn łem jeszcze kawałek.
- Merle!
- Pomy lałem, e wolisz mie drzwi zamkni te, bo przecie mo e pada . Ale s
za ci kie. Nic z tego. Nie przejmuj si .
Odwróciłem si i skoczyłem. Uznałem, e powinno mu pomóc troch
dodatkowej adrenaliny.
89
Rozdział 7
Zeskoczyłem na ziemi i pobiegłem dalej, do miejsca, gdzie wyczarowałem
drabin . Było osłoni te z kilku stron.
Wyj łem jedn z czystych kart. Czas naglił. Kiedy znalazłem ołówek, okazało
si , e jest złamany. Si gn łem po miecz; miał kling długo ci mojego ramienia.
Odkryłem dla niej nowe zastosowanie. Po minucie czy dwóch karta le ała przede
mn na kamieniu, a ja szkicowałem swój pokój w Arbor; przez moje dłonie
płyn ła moc Logrusu. Musiałem pracowa starannie, przelewaj c w rysunek
odpowiednie wra enie tamtego miejsca. Wreszcie sko czyłem i wyprostowałem
si . Atut był jak nale y, gotów. Otworzyłem umysł i spogl dałem na swe dzieło, a
stało si rzeczywisto ci . A potem wszedłem do pokoju. Dokładnie w chwili, kiedy
przypomniałem sobie co , o co powinienem spyta Luke'a. Za pó no.
Za oknem cienie drzew wyci gały si ku wschodowi.
Najwyra niej znikn łem st d prawie na cały dzie . Rozejrzałem si . Na
zasłanym teraz łó ku zauwa yłem kawałek papieru, dla ochrony przed
podmuchami wiatru przyci ni ty rogiem poduszki. Podniosłem kartk ,
zdejmuj c z niej wcze niej mały niebieski guzik.
List był po angielsku. Brzmiał:
SCHOWAJ GUZIK BEZPIECZNIE, DOPÓKI NIE B DZIESZ GO
POTRZEBOWAŁ. NA TWOIM MIEJSCU NIE NOSIŁABYM GO ZBYT CZ STO.
MAM NADZIEJ , E PODJ ŁE SŁUSZN DECYZJ . ZAPEWNE WKRÓTCE
SI PRZEKONAM. DO ZOBACZENIA.
Podpisu nie było.
W bezpiecznym miejscu czy nie, nie mogłem przecie zostawi go tutaj.
Zawin łem wi c guzik w list i wsadziłem do kieszeni. Potem wyj łem z szafy
płaszcz i przewiesiłem sobie przez rami .
Wyszedłem na korytarz. Zamek był wyłamany, wi c zostawiłem drzwi
szeroko otwarte. Nasłuchiwałem uwa nie, nie usłyszałem jednak adnych głosów,
adnych szmerów.
Dotarłem do schodów i ruszyłem w dół. Zauwa yłem j w ostatniej chwili, tak
nieruchomo siedziała przy oknie z prawej strony. Obok, na małym stoliczku,
stała taca z chlebem i serem, kielich i butelka wina.
- Merlin! - zawołała, unosz c si w fotelu. - Słu ba powiedziała mi, e tu byłe ,
ale nie mogłam ci znale .
- Odwołano mnie - wyja niłem. Zszedłem z ostatniego stopnia i zbli yłem si
do niej. - Jak si czujesz?
- Sk d... co o mnie wiesz? - spytała.
- Prawdopodobnie nie pami tasz niczego, co miało miejsce w ci gu ostatnich
kilku dni - wyja niłem.
- Masz racj - przyznała. - Mo e usi dziesz?
Skin ła w stron pustego fotela naprzeciw niej.
- Cz stuj si . - Wskazała tac . - Pozwól, e nalej ci wina.
- Dzi kuj - odparłem. Zauwa yłem, e pije białe.
Wstała, podeszła do szafki i wyj ła drugi kielich. Wróciła, nalała zdrow
90
porcj Sików Bayle'a i postawiła przede mn . Pomy lałem, e mo e dobre wino
trzymaj dla siebie.
- Czy mo esz jako wytłumaczy ten zanik pami ci? - zapytała. - Byłam w
Amberze, a nast pna rzecz, jak pami tam, to e zbudziłam si tutaj i min ło
kilka dni.
- Tak - przyznałem, cz stuj c si krakersem z kawałkiem sera. - Kiedy mniej
wi cej stała si znowu sob ?
- Dzi rano.
- Nie ma powodów do zmartwie . Teraz ju nie. Objawy nie powinny si
powtórzy .
- Ale co to było?
- Po prostu co , co si tu działo. - Skosztowałem wina.
- Bardziej przypomina to czary ni gryp .
- Mo e była w tym odrobina czarów - potwierdziłem. - Nigdy nie wiadomo, co
mo e tu przywia z Cienia. Ale prawie wszyscy, którzy na to zapadli, czuj si
teraz doskonale.
Zmarszczyła czoło.
- To dziwne...
Zjadłem jeszcze par krakersów i łykn łem wina. Rzeczywi cie, to lepsze
trzymali dla siebie.
- Nie ma absolutnie adnych powodów do niepokoju - powtórzyłem.
- Wierz ci. - Z u miechem skin ła głow . - A co wła ciwie tu robis ?
- Zatrzymałem si na chwil . Wracam do Amberu... sk din d. Co mi
przypomina: czy mógłbym po yczy konia?
- Naturalnie. Kiedy chcesz odjecha ?
- Jak tylko dostan konia.
Wstała.
- Nie zdawałam sobie sprawy, e si spieszysz. Zaprowadz ci do stajni.
- Dzi ki.
Po drodze złapałem jeszcze dwa krakersy z serem i wypiłem reszt wina.
Zastanawiałem si , gdzie teraz dryfuje bł kitna mgiełka.
Wybrałem dobrego konia; powiedziała, e mog go odprowadzi do ich stajni
w Amberze. Osiodłałem go i zało yłem uprz . Był szary i miał na imi Smuga.
Potem zarzuciłem płaszcz i cisn łem dłonie Vinty.
- Dzi kuj za go cinno . Nawet je li jej nie pami tasz.
- Nie egnaj si jeszeze. Przejed dookoła, do kuchennych drzwi przy patio.
Dam ci manierk i jaki prowiant na drog . Nie mieli my chyba szalonego
romansu, o którym teraz zapomniałam?
- D entelmen nie mówi o takich rzeczach.
Roze miała si i klepn ła mnie w rami .
- Odwied mnie kiedy , kiedy b d w Amberze. Od wie ysz moje
wspomnienia.
Chwyciłem juki, worek owsa dla Smugi i długi powróz.
Potem wyprowadziłem konia na zewn trz. Vinta pobiegła do domu.
Wskoczyłem na siodło i ruszyłem wolno za ni . Kilka psów odprowadzało mnie w
podskokach. Dłu sz drog okr yłem rezydencj , a w pobli u kuchni ci gn łem
91
wodze i zeskoczyłem na ziemi . Spogl dałem na patio, ałuj c, e nie mam
takiego samego. Mógłbym siadywa tam rankami i popija kaw . A mo e
chodziło o towarzystwo?
Po chwili otworzyły si drzwi. Vinta wr czyła mi zawini tko i manierk .
- Daj zna mojemu ojcu, e wróc za kilka dni - poprosiła, kiedy
przytraczałem prowiant. - Powiedz, e wyjechałam na wie , bo nie czułam si
najlepiej, ale teraz ju wszystko w porz dku.
- Z przyjenmo ci - obiecałem.
- Wła ciwie nie wiem, po co si tu zjawiłe . Ale je li ma to zwi zek z polityk
albo intrygami, wol nie wiedzie .
- Dobrze.
- Je li słu cy zaniósł niadanie wysokiemu, rudowłosemu m czy nie, który
wygl dał na powa nie rannego, to pewnie lepiej o tym zapomnie ?
- Raczej tak.
- B dzie wi c zapomniane. Ale chciałabym pozna t histori .
- Ja te - odparłem. - Zobaczymy, co da si zrobi .
- No to szcz liwej podró y.
- Dzi ki. Postaram si , eby była szcz liwa.
cisn łem jej r k , odwróciłem si , wskoczyłem na konia.
- Na razie.
- Do zobaczenia w Amberze - odpowiedziała.
Ruszyłem dalej wokół domu, a znów znalazłem si przy stajni. Min łem j i
wjechałem na szlak, znany mi z naszej wycieczki i biegn cy we wła ciwym
kierunku. Za plecami zawył pies, a po chwili przył czył si drugi. Od południa
wiał lekki wiatr, nios cy jesienne li cie. Chciałem by ju na drodze, daleko st d i
sam. Ceni samotno , poniewa wtedy najlepiej mi si my li, a wiele spraw
miałem do przemy lenia.
Jechałem na północ. Mniej wi cej po dziesi ciu minutach trafłem na poln
drog , któr przecinali my wczoraj. Tym razem skr ciłem na zachód i dotarłem
do skrzy owania ze znakiem wskazuj cym, e Amber le y na wprost. Ruszyłem.
W ółtej ziemi odcisn ły si koleiny wielu kół. Mijałem wzniesienia i dolinki,
ugory i pola otoczone niskimi kamiennymi murkami, kilka drzew po obu
stronach traktu.
Daleko w przodzie widziałem surowe szczyty gór, wznosz ce si nad coraz
bli szym lasem. Jechałem swobodnym kłusem, wracaj c my lami do wydarze
ostatnich dni. Bez w tpienia miałem gdzie zaci tego wroga. Luke zapewnił mnie,
e to ju nie on, i musz przyzna , e był przekonuj cy. Nie musiał przychodzi
po pomoc do mnie, co zauwa ył on sam i Vinta. Sam znalazłby drog do bł kitnej
groty albo jakiego innego sanktuarium. A ta sprawa z pomoc w uwolnieniu
Jasry z pewno ci mogła poczeka . Moim zdaniem Luke próbował pogodzi si
ze mn jak najszybciej, poniewa byłem jego jedynym kontaktem z dworem
Amberu, a los chyba przestał mu sprzyja . Miałem przeczucie, e chciałby
formalnie okre li swoj sytuacj w Amberze; wspomniał o informacji, któr
obiecał przekaza jako znak dobrej woli, a jednocze nie argument w przetargu.
Nie wiem, czy byłem niezb dny dla realizacji planów uwolnienia Jasry. Znał
przecie Twierdz na wylot, był swego rodzaju czarodziejem i miał grup
92
najemników, których mógł przetransportowa z cienia-Ziemi. Ta jego amunicja
powinna działa nie gorzej ni w Amberze. A niezale nie od tego, mógł przecie
od razu przeatutowa grup szturmow na miejsce. Nie musiał nawet wygrywa
bitwy; wystarczyło przeskoczy do rodka, złapa Jasr i znikn . Nie, naprawd
nie s dziłem, by konieczny był mój udział w tej operacji. Przypuszczam, e
zarzucił na mnie w dk w nadziei, e kiedy atmosfera si oczy ci, rozwa ymy
spokojnie, co ma i czego chce, i zło ymy mu jak ofert .
Miałem te wra enie, e teraz, kiedy Caine zgin ł i honor rodu został
zaspokojony, Luke byłby skłonny odwoła swoj wendet . A wtedy Jasra stałaby
si kul u nogi. Nie wiedziałem, jak bardzo jest od niej zale ny, przyszło mi
jednak do głowy, e ta tajemnicza wiadomo mo e dotyczy wła nie metod
unieszkodliwienia Jasry.
Gdyby przekazał nam j dyskretnie i tak, by wydawało si , e sami na to
wpadli my, zachowałby twarz wobec matki i zagwarantował sobie pokój z nami.
Kusz cy pomysł. Musiałem tyłko znale sposób, by przedstawi go na dworze,
nie nara aj c si przy tym na zarzut, e uwolnienie Luke'a było zdrad . A zatem
wykaza , e zyski warte s ryzyka.
Drzewa przy drodze rosły g ciej, a sam las zbli ył si wyra nie. Przejechałem
drewnianym mostkiem nad czystym potokiem, a cichy plusk towarzyszył mi
jeszcze przez długi czas. Po lewej stronie widziałem brunatne pola i odległe
zabudowania, po prawej wóz z p kni t osi ...
A je li le odczytałem intencje Luke'a? Czy mogłem przycisn go jako i
sprawi , by te interpretacje okazały si jednak słuszne? Przyszedł mi do głowy
pewien pomysł. Nie byłem nim zachwycony, ale rozwa yłem mimo wszystko.
Wi zał si z ryzykiem i szybko ci . Miał przy tym pewne zalety. Analizowałem go
przez chwil , po czym wróciłem do wyj ciowych rozwa a .
Gdzie tam był nieprzyjaciel. Je li to nie Luke, to kto? Oczywistym
kandydatem wydawała si Jasra. Bardzo wyra nie okre liła swoje uczucia wobec
mnie przy obu okazjach, gdy si spotkali my. Mogła te wysła tych zbójów,
którzy zaatakowali mnie w Alei mierci. W takim przypadku, skoro Jasra jest
teraz wi niem w Twierdzy, nic mi ju chyba nie grozi. Chyba e wysłała jeszcze
kilku, zanim dostała si w niewoł . Ale to chyba przesada. Po co marnowa na
mnie tylu ludzi? Je li szukała zemsty, byłem tylko niewiele znacz c figur w jej
planach. A tym, którzy mnie napadli, mało brakowało do wykonania zadania.
A je li to nie Jasra? W takim razie wci byłem w niebezpiecze stwie.
Czarownik w niebieskiej masce - zakładałem, e to Sharu Garrul - wysłai za mn
tornado, co było wst pem o wiele mniej przyjaznym od kwiatów, które nadeszły
pó niej. Te z kolei dowodziły, e on wła nie krył si za t dziwn rozmow w
mieszkaniu Flory w San Francisco. Wtedy sam zainicjował kontakt, co oznaczało,
e ma wobec mnie jakie plany. Co takiego powiedział? e w przyszło ci nasze
cele mog by sprzeczne. Interesuj ce, zwłaszcza w retrospekcji. Poniewa
dostrzegałem teraz mo liwo , e tak wła nie si stanie.
Ale czy to naprawd Sharu Garrul nasłał na mnie morderców? Co tu si nie
zgadzało, chocia musiał wiedzie - dowodził tego niebieski guzik w mojej
kieszeni - o mocy bł kitnego kamienia, który ich do mnie doprowadził. Przede
wszystkim nasze cele nie znalazły si jeszcze w sprzeczno ci. Po drugie, styl chyba
93
nie był odpowiedni dla tajemniczego, rzucaj cego kwiaty władcy ywiołów.
Mogłem si myli , naturalnie, ale od kogo takiego oczekiwałem raczej jakiego
pojedynku na czary. Pola ust piły miejsca dzikim ugorom - zbli ałem si do
granicy lasu. Zwiastun zmierzchu wkroczył ju pod zielone li cie jego dziedziny.
Jednak ten las nie przypominał starej, g stej puszczy, jak Arden. Z daleka
dostrzegałem liczne przerwy w dachu gał zi. Droga wci była szeroka i dobrze
utrzymana. Wje d aj c w cienisty chłód, mocniej otuliłem si płaszczem.
Zapowiadała si przyjemna wycieczka - je li nadal tak to b dzie wygl da . Nie
spieszyłem si . Zbyt wiele miałem problemów i musiałem pomy le ...
Gdybym tyłko potrafił dowiedzie si czego wi cej od tej niezwykłej,
bezimiennej istoty, która ostatnio panowała nad Vint Bayle. Wci nie miałem
poj cia, jaka jest jej prawdziwa natura. Tak, "jej". Wyczuwałem jako , e jest to
istota raczej e ska ni m ska, chocia kierowała te George'em Hansenem i
Danem Martinezem.
Mo e powodem był fakt, e kochałem si z Meg Devlin. Trudno powiedzie .
Ale do długo znałem Gail, a Pani z Jeziora wydawała si prawdziw pani ...
Dosy . Wybrałem zaimek. W gr wchodziły wa niejsze sprawy. Na przykład,
dlaczego wsz dzie mnie ledziła, upieraj c si przy tym, e chce mnie chroni ?
Nie miałem nic przeciwko temu, ale wolałbym pozna jej motywy.
Była jednak kwestia o wiele bardziej istotna. To w ko cu jej sprawa, e chce
mnie chroni . Problem w tym, przed czym jej zdaniem potrzebowałem ochrony.
Musiała my le o jakim bardzo konkretnym zagro eniu, a nie napomkn ła
nawet, o co mo e chodzi . Czy wi c to był nieprzyjaciel? Prawdziwy
nieprzyjaciel? Przeciwnik Vinty?
Spróbowałem przypomnie sobie wszystko, co o niej wiedziałem albo si
domy liłem.
Jest niezwykł istot , która czasem przyjmuje posta niebieskiej mgiełki.
Potrafi pod a za mn przez Cie . Jej moc pozwala na opanowanie ludzkiego
ciała i całkowite stłumienie naturalnej ja ni. Przez wiele lat przebywała w moim
otoczeniu, a ja nie zdawałem sobie z tego sprawy. Jej pierwsz inkarnacj , o
jakiej wiem, była Gail, dawna dziewezyna Luke'a.
Czemu Gail? Je li chroniła mnie, to dlaczego chodziła z Lukiem? Daczego nie
została któr z moich dziewczyn? Czemu nie Juli ? Ale nie. Wybrała Gail. Czy
dlatego, e to Luke stanowił zagro enie i wolała obserwowa go z bliska? Ale
przecie nie przeszkodziła mu w zamachach na moje ycie. A potem Jasrze.
Wiedziała przecie , sama przyznała, e to Jasra dokonywała nast pnych.
Dktczego po prostu nie usun ła obojga?
Mogła opanowa ciało Luke'a, wej przed rozp dzony samochód, wyfrun
ze zwłok, a potem zrobi to samo z Jasr . Nie bała si mierci nosiciela. Dwa razy
widziałem, jak to robi.
Chyba e sk d wiedziała, e wszystkie zamachy na mnie si nie powiod . Czy
mogła interweniowa w wypadku paczki z bomb ? Czy miała co wspólnego z
moimi przeczuciami tamtego ranka otwartych palników? I przy innych
okazjach? Mimo wszystko, łatwiej chyba byłoby dotrze do samego ródła i
usun je. Wiedziałem, e nie ma oporów przed zabijaniem. Kazała zabi
ostatniego z napastników w Alei mierci.
94
Dlaczego wi c?
Przychodziły mi na my l dwa wyja nienia. Jedno, e naprawd polubiła
Luke'a i szukała sposobów, by unieszkodliwi go nie zabijaj c. Zaraz jednak
przypomniałem sobie j we wcieleniu Martineza i teoria upadła. Przecie
strzelała tamtej nocy w Santa Fe. No dobrze. Istniała te inna mo liwo : to nie
Luke był głównym zagro eniem, a ona lubiła go i pozwoliła y , kiedy przerwał te
zabawy z trzydziestymi kwietnia, a nasze stosunki znowu si poprawiły. W
Nowym Meksyku nast piło co , co skłoniło j do zmiany zdania. Nie miałem
poj cia, co to było. Potem jechała za mn do Nowego Jorku i wcieliła si po kolei
w George'a Hansena i Meg Devlin. Luke znikn ł wtedy z horyzontu; nie pojawił
si a od incydentu na wycieczce. Nie zagra ał mi, lecz ona wci podejmowała
gor czkowe próby nawi zania ze mn kontaktu. Czy nadci gało prawdziwe
niebezpiecze stwo?
My lałem intensywnie, ale wci nie miałem poj cia, na czym mogłoby
polega . Czy by moje domysły biegły fałszywym tropem? Z pewno ci nie była
wszechwiedz ca. Sprowadziła mnie do Arbor, eby uzyska informacje, nie tylko
aby usun mnie ze sceny napadu. A pewne jej pytania były nie mniej intryguj ce
ni niektóre odpowiedzi.
Mój umysł wykonał salto w tył. Jak brzmiało jej pierwsze pytanie?
Wyl dowałem zwinnie na stopach my li: u Billa Rotha słyszałem to pytanie
kilkakrotnie. Jako George Hansen postawiła je niby przypadkiem, a ja
skłamałem. Postawiła je jako głos w słuchawce telefonu, a ja odmówiłem
odpowiedzi. Jako Meg Devlin, w łó ku, skłoniła mnie w ko cu do szczerego
wyznania: jak ma na imi moja matka. Kiedy powiedziałem, e Dara, zacz ła w
ko cu mówi . Ostrzegła mnie przed Lukiem. Skłonna była chyba powiedzie co
wi cej, lecz przybycie m a prawdziwej Meg przerwało nam rozmow .
O czym mogło to wiadczy ? Dowodziło, e pochodz z Dworców Chaosu, o
których ani razu nie wspomniała. A jednak to musiało by wa ne.
Miałem wra enie, e znam ju odpowied , ale nie u wiadomi jej sobie, póki
nie sformułuj wła ciwego pytania.
Do o tym. To lepy zaułek. Nic nie umiałem wywnioskowa z faktu, e ona
wie o moich zwi zkach z Dworcami. Oczywi cie wiedziała te o moich zwi zkach
z Amberem, i te nie miałem poj cia, jak wkomponowa to w układ wydarze .
Na razie musiałem porzuci t kwesti , by wróci do niej przy innej okazji.
Miałem wiele innych problemów. A przynajmniej wiele nowych pyta , które
zadam jej przy nast pnym spotkaniu. Byłem pewien, e si jeszcze spotkamy.
A potem przyszło mi do głowy co innego. Je li w ogóle mnie chroniła, musiała
to robi bardzo dyskretnie. Udzieliła wielu informacji, zapewne prawdziwych, ale
nie miałem adnej mo liwo ci ich sprawdzenia. Poczynaj c od tych telefonów i
obserwowania mnie w Nowym Jorku, a po zabicie jedynego potencjalnego
ródła informacji w Alei mierci, sprawiała raczej kłopoty ni pomagała.
Mo liwe, e pojawi si znowu i wyskoczy z t swoj pomoc w najmniej
odpowiednim momencie.
Zamiast wi c przygotowywa si do dyskusji z Randomem, przez nast pn
godzin dumałem nad natur istoty, która potrafi wst pi w ciało i opanowa
umysł dowolnej osoby. O ile wiem, mo na tego dokona jedynie pewn sko czon
95
ilo ci sposobów. Dzi ki temu szybko ograniczyłem pole poszukiwa .
Przypomniałem sobie, co o niej wiem, i wykorzystałem pewne techniczne
sztuczki, jakich nauczył mnie wujek. Kiedy uznałem, e rozpracowałem problem,
wróciłem do pocz tku i zadumałem si nad siłami, które były w to zaanga owane.
Od sił przeszedłem do harmonicznych wibracji ich aspektów. U ycie czystej
mocy, cho robi wra enie, jest marnotrawstwem, w dodatku bardzo m cz cym
dla wykonawcy. Nie wspomn nawet, e to estetyczne barbarzy stwo. Lepiej
przygotowa si zawczasu.
Uło yłem mówione znaki i zredagowałem z nich zakl cie. Suhuy potrafiłby
pewnie zrobi to krócej, ale w tych sprawach działa prawo malej cych zysków;
moje zakl cie powinno wystarczy , je li nie pomyliłem si w kwestiach
zasadniczych. Zło yłem je i zestawiłem. Było do długie - za długie, by je
recytowa w po piechu. Przestudiowałem zakl cie dokładnie i dostrzegłem trzy
punkty zaczepienia, które powinny je utrzyma . Cho lepsze byłyby cztery.
Przywołałem Logrus i wsun łem j zyk w jego ruchomy wzorzec. Potem
wypowiedziałem zakl cie, powoli i wyra nie, opuszczaj c tylko cztery wybrane,
kluczowe słowa. Las wokół zamarł w absolutnej ciszy i tylko mój głos d wi czał
dono nie. Czar zawisł przede mn jak okaleczony motyl d wi ku i koloru,
pochwycony w synestetycznej sieci mojej osobistej wizji Logrusu. Pojawi si
znowu, gdy go przywołam, i zostanie uwolniony, gdy wypowiem cztery
opuszczone słowa.
Odesłałem wizj i poczułem, jak rozlu nia mi si j zyk. Teraz nie tylko ona
była zdolna do kłopotliwych niespodzianek.
Przystan łem, by łykn wody. Niebo pociemniało i znowu zabrzmiały
odgłosy lasu. Zastanawiałem si , czy nadeszły jakie wie ci od Fiony albo Bleysa, i
jak radzi sobie w mie cie Bill. Słuchałem szumu gał zi. I nagle odniosłem
wra enie, e kto mnie obserwuje... nic zimne wejrzenie Atutu, ale uczucie, e
jaka para oczu wbija we mnie wzrok. Zadr ałem. To przez te my li o
nieprzyjaciołach.
Poluzowałem miecz i jechałem dalej. Noc była jeszcze młoda i wi cej mil
przede mn ni za plecami. Jechałem poprzez zmierzch. Byłem ostro ny, ale nie
widziałem ani nie słyszałem niczego podejrzanego. Czy pomyliłem si co do Jasry,
Sharu Garrula, a nawet Luke'a? Czy cigała mnie ju banda morderców? Co
jaki czas ci gałem wodze i nasłuchiwałem. Nie usłyszałem niczego, co mo na by
uzna za odgłos pogoni. Wyra nie czułem w kieszeni niebieski guzik. Czy był
latarni morsk dla posłania jakiego złowrogiego maga? Nie chciałem si go
pozbywa , gdy przewidywałem dla niego liczne zastosowania. Poza tym, je li ju
mnie dostroił - a prawdopodobnie tak - nic by mi nie przyszło z wyrzucenia go
teraz. Ukryj go raczej wjakim bezpiecznym miejscu, a potem spróbuj wygasi
jego wibracje. Do tej pory nie warto było podejmowa adnych działa .
Niebo ciemniało stopniowo i, z pewnym wahaniem, postanowiło si pokaza
kilka gwiazd. Smuga i ja zwolnili my jeszcze bardziej, lecz droga była równa, a
jej wyra nie widoczna jasna powierzchnia nie stwarzała zagro e . Z prawej
strony rozległo si wołanie sowy i po chwili dostrzegłem ciemn sylwetk
szybuj c niezbyt wysoko mi dzy drzewami. Nocna jazda byłaby przyjemna,
gdybym nie wymy lał własnych upiorów i nie straszył si nimi. Uwielbiam zapach
96
jesieni i lasu; postanowiłem spali pó niej w ognisku troch li ci - dla tego
nieporównanego z adnym innym aromatu.
Powietrze było chłodne i czyste. Stukot kopyt, nasze oddechy i wiatr były
chyba jedynymi odgłosami, póki chwil pó niej nie spłoszyli my jelenia; długo
jeszcze słyszeli my cichn cy t tent jego racic. Przejechali my przez niewielki, lecz
solidny drewniany mostek, ale aden troll nie pobierał myta. Droga pi ła si w
gór , a my pod ali my wraz z ni , powoli, ale systematycznie docieraj c do
coraz wy ej poło onych terenów. Przez spl tane gał zie widziałem liczne
gwiazdy, nie dostrzegłem jednak nawet chmurki. Drzewa li ciaste były coraz
bardziej nagie i coraz cz ciej trafiały si iglaste. Silniej dmuchał wiatr.
Zatrzymywałem si teraz cz ciej, by Smuga mógł odpocz , by posłucha ,
przegry co z zapasów. Postanowiłem nie rozbija biwaku przynajmniej do
wschodu ksi yca - jego czas próbowałem odgadn na podstawie wspomnie
zeszłej nocy, kiedy ksi yc pojawił si zaraz po tym, jak opu ciłem Amber. Je li
dotr odpowiednio daleko, pozostała na jutrzejszy ranek cz drogi b dzie
całkiem prosta.
Frakir raz tylko cisn ła mi lekko nadgarstek. Ale, do licha, takie rzeczy
zdarzały si nawet na ulicy, kiedy zajechałem komu drog . Mo e akurat
przebiegał głodny lis, zobaczył mnie i zapragn ł by nied wiedziem. Mimo
wszystko zatrzymałem si wtedy tam dłu ej, ni zamierzałem; szykowałem si na
atak i usiłowałem nie sprawia takiego wra enia.
Ale nic si nie stało, a Frakir nie powtórzyła ostrze enia, wi c po chwili
ruszyłem dalej. Wróciłem do idei przyci ni cia troch Luke'a, a przy okazji
Jasry. Nie był to jeszcze plan, poniewa brakowało wszystkich wła ciwie
szczegółów. Im dłu ej o tym my lałem, tym bardziej wydawał si zwariowany.
Przede wszystkim jednak był niezwykle kusz cy i potencjalnie rozwi zywał wiele
problemów. Zastanawiałem si , czemu nigdy nie stworzyłem Atutu Billa Rotha.
Poczułem nagle, e powinienem pogada z dobrym adwokatem. Mo e przed
zako czeniem sprawy przyda mi si kto , kto przemówi w moim imieniu. Troch
za ciemno, by próbowa rysunku... Zreszt na razie nie ma potrzeby. Chciałem z
nim tylko porozmawia , przekaza najnowsze wie ci, pozna zdanie kogo , kto
nie jest bezpo rednio zaanga owany.
Przez nast pn godzin Frakir nie próbowała mnie przed niczym ostrzega .
Rozpocz li my łagodny zjazd, wkrótce docieraj c do bardziej osłoni tych
terenów, gdzie unosił si ci ki aromat sosen. My lałem... o czarownikach i
kwiatach, o Ghostwheelu i jego kłopotach, o imieniu tej istoty, która ostatnio
panowała nad Vint . Miałem te do przemy lenia inne sprawy, a niektóre si gały
bardzo daleko wstecz.
Wiele przystanków pó niej, kiedy cienka stru ka ksi ycowego blasku s czyła
si za mn przez gał zie, postanowiłem przerwa jazd i poszuka miejsca na
nocleg. W najbli szym strumieniu pozwoliłem Smudze napi si wody. Mniej
wi cej kwadrans pó niej dostrzegłem obiecuj c ł k po prawej stronie.
Zjechałem wi c z drogi i ruszyłem w tamtym kierunku.
Okazało si , e miejsce nie jest tak wygodne, jak my lałem. Pojechałem wi c
dalej w las, a natrafiłem na odpowiedni polank . Zeskoczyłem na ziemi ,
rozsiodłałem i uwi załem Smug , wytarłem go derk i dałem co do jedzenia.
97
Mieczem oczy ciłem kawałek ziemi, po rodku wykopałem dół i przygotowałem
ognisko. Byłem rozleniwiony, wi c rozpaliłem je zakl ciem. Wspominaj c
niedawne refleksje, dorzuciłem kilka gar ci li ci.
Siadłem na płaszczu, oparty plecami o pie niezbyt du ego drzewa, zjadłem
kanapk z serem, popiłem wod i spróbowałem wzbudzi w sobie do zapału, by
zdj buty. Miecz poło yłem obok na ziemi. Mi nie rozlu niały si z wolna.
Zapach ogniska budził nostalgi .
Wzniosłem toast kolejn kanapk .
Siedziałem tak i przez pewien czas nie my lałem o niczym. Stopniowo, ledwie
wyczuwalnymi etapami, ogarniało mnie to delikatne spowolnienie, które budzi w
mi niach zm czenie. Przed snem powinienem nazbiera drewna... Chocia
wła ciwie go nie potrzebowałem. Nie było a tak zimno. Ogie słu ył mi głównie
do towarzystwa.
A jednak... wstałem niech tnie i wszedłem w las. Kiedy ju si ruszyłem,
dokładnie i powoli zbadałem okolic . Chocia , szczerze mówi c, wstałem głównie
dlatego, e chciałem sobie ul y . Przerwałem obchód, kiedy wydało mi si , e na
północnym wschodzie dostrzegam w dali migocz ce wiatełko. Czyje ognisko?
Blask ksi yca na wodzie? Pochodnia? Widziałem je tylko przez moment, a
potem nie umiałem odszuka , cho rozgl dałem si , cofn łem o kilka kroków, a
nawet przeszedłem kawałek w tamt stron .
Nie miałem jednak ochoty ciga jakiego bł dnego ognika i sp dzi nocy na
bieganiu po krzakach. Sprawdziłem ró ne drogi podej cia do obozowiska. Małe
ognisko nawet z bliska było prawie niewidoczne. Okr yłem polank , wróciłem i
rozci gn łem si znowu.
Ogie przygasał i postanowiłem, e pozwol mu wypali si do ko ca. Okryty
płaszczem, nasłuchiwałem odgłosów wiatru.
Zasn łem szybko. Nie wiem, jak długo spałem. Nie zapami tałem adnych
snów.
Obudziło mnie gor czkowe pulsowanie Frakir. Odrobin uchyliłem powieki i
przewróciłem si , jakby przez sen, tak by prawa dło upadła mo liwie blisko
r koje ci miecza. Oddychałem powoli i równo. Słyszałem i czułem, e wiatr si
wzmógł; rozdmuchał głownie i ognisko zapaliło si znowu. Jednak przed sob nie
zauwa yłem nikogo. Wyt yłem słuch, ale prócz szumu wiatru i trzasków ognia
nie usłyszałem niczego.
Nie wydawało si rozs dnym wyj ciem, by skoczy na równe nogi i stan w
pozycji obronnej. Nie wiedziałem przecie , z której strony nadchodzi
niebezpiecze stwo. Byłbym łatwym cełem. Z drugiej strony, specjalnie rzuciłem
płaszcz w takim miejscu, e miałem za plecami wielk , nisko rozgał zion sosn .
Bardzo trudno byłoby komu zaj mnie od tyłu, nie wspominaj c ju o
zachowaniu ciszy. Nie s dz , by stamt d groził mi atak. Lekko przesun łem
głow , by spojrze na Smug . Zachowywał si niespokojnie. Frakir nie
przerywała swej ostrzegawczzj działalno ci, a nakazałem jej spokój. Smuga
strzygł uszami i potrz sał głow , rozdymaj c nozdrza. Przyjrzałem si
dokładniej: jego uwag przyci gało chyba co po mojej prawej stronie. Zacz ł
cofa si przez obóz, wlok c za sob długi postronek.
Wtedy usłyszałem d wi k gło niejszy od kroków Smugi. Co si zbli ało z
98
prawej strony. Przez chwil trwała cisza, potem usłyszałem go znowu. To nie były
kroki; to raczej ciało zaczepiaj ce o gał , która zaprotestowała słabo.
Wyobraziłem sobie drzewa i krzaki po tamtej stronie i uznałem, e pozwol
temu tajemniczemu czemu podej bli ej. Odrzuciłem my l, by wezwa Logrus i
przygotowa magiczny atak. Potrzebowałbym na to wi cej czasu, ni moim
zdaniem pozostało. Zreszt , s dz c po zachowaniu Smugi i po tym, co usłyszałem,
nadchodził tylko jeden napastnik. Postanowiłem jednak przy najbli szej okazji
przygotowa porz dny zapas zakl , zarówno ofensywnych, jak i obronnych,
podobnych do tych, w które uzbroiłem si przeciwko chroni cej mnie istocie.
Problem w tym, e trzeba kilku dni w samotno ci, by dopracowa je w
sensownym zakresie, ustawi i prze wiczy tak, by potem rzuca błyskawicznie.
W dodatku po mniej wi cej tygodniu zakl cia zdradzaj tendencj do rozkładu.
Czasem wytrzymuj dłu ej, czasem krócej, zale nie od ilo ci wło onej w nie
energii oraz magicznego klimatu konkretnego cienia, w którym przychodzi
działa . Rzecz niewarta zachodu, je li nie ma pewno ci, e b d potrzebne w
konkretnym czasie. Z drugiej strony dobry czarodziej powinien zawsze mie pod
r k jedno zakl cie ataku, jedno obrony i jedno ucieczki. Ja jednak jestem troch
leniwy i nie lubi kłopotów, w dodatku do niedawna nie widziałem potrzeby
takich przygotowa . A od niedawna nie miałem czasu, eby si tym zaj .
Gdybym zatem wezwał teraz Logrus i ustawił si w jego zasi gu, mógłbym co
najwy ej ciska gromy czystej energii - co jest niezwykle wyczerpuj ce.
Niech podejdzie bli ej, to wystarczy. Wtedy napotka zimn stal i dusz cy
powróz.
Czułem, jak si zbli a, słyszałem delikatne dr enie sosnowych igieł. Jeszcze
par metrów, mój wrogu... Podejd . Tylko tego mi trzeba. Podejd blisko...
Zatrzymał si . Słyszałem jego równy, cichy oddech.
Wreszcie...
- Z pewno ci wiesz ju o mnie, Magu - nadpłyn ł szept. - Wszyscy bowiem
mamy swoje drobne sztuczki, a ja znam ródło twoich.
- Kim jeste ? - spytałem. Chwyciłem r koje miecza, poderwałem si i
przykucn łem wpatrzony w ciemno . Ostrze zakre liło niewielki kr g.
- Jestem nieprzyjacielem - brzmiała odpowied . - Tym, o którym my lałe , e
nigdy si nie zjawi.
99
Rozdział 8
Moc.
Pami tam ten dzie . Stan łem na skalnym wzniesieniu.
Fiona - odziana w lawend , przepasana srebrem - stała wy ej, przede mn i
nieco na prawo. W prawej dłoni trzymała srebrne zwierciadło i przez mgł
spogl dała w dół, gdzie wyrastało wielkie drzewo. Wokół panował absolutny
bezruch i nawet d wi ki dochodziły tu stłumione. Górna cz drzewa nikn ła w
wisz cych nisko kł bach mgły, a docieraj ce tu wiatło ostro rysowało jego
sylwetk na tle ciany mgły wisz cej dalej, wznosz cej si , by doł czy do tej nad
nami. Jaskrawa, jakby płon ca własnym blaskiem linia l niła wyrze biona w
gruncie u korzeni drzewa, wyginała si i znikała w białym tumanie. Po lewej
widoczny był niewielki, równie jaskrawy łuk; wynurzał si i znikał na powrót w
skł bionym białym murze.
- Co to jest, Fiono? - zapytałem. - Dlaczego sprowadziła mnie w to miejsce?
- Słyszałe o tym - odparła. - Chciałe to obejrze .
Pokr ciłem głow .
- Nigdy o tym nie słyszałem. Nie mam poj cia, na co patrz .
- Chod - rzuciła i rozpocz ła zej cie.
Odepchn ia moj dło ; poruszała si szybko i z gracj . Zeszli my ze skał i
zbli yli my si do drzewa. Było tu co znajomego, ale nie mogłem tego
umiejscowi .
- Od ojca - powiedziała w ko cu. - Długo opowiadał ci swoj histori . Z
pewno ci nie pomin ł tej cz ci.
Przystan łem, gdy pojawiło si niepewne z pocz tku zrozumienie.
- To drzewo... - rzekłem.
- Kiedy Corwin rozpocz ł stwarzanie nowego Wzorca, wbił w ziemi swoj
lask - wyja niła. - Była wie a. Zapu ciła korzenie.
Zdawało mi si , e wyczuwam delikatne dr enie gruntu.
Fiona odwróciła si plecami, uniosła zwierciadło i ustawiła je tak, by ponad
prawym ramieniem obserwowa cał scen .
- Tak - stwierdziła po chwili. Podała mi zwierciadło. - Spójrz - poleciła. - Jak
ja przed chwil .
Przyj łem je, podniosłem, nachyliłem i patrzyłem. Obraz w zwierciadle ró nił
si od tego, który dostrzegałem nie uzbrojonym okiem. Mogłem teraz spojrze
poza drzewo, poprzez mgł , zobaczy wi ksz cz tego dziwnego Wzorca. Wił
sw cie k po ziemi, skr caj c do rodka, ku mimo rodowemu kra cowi. Ten cel
byi jedynym punktem wci zakrytym nieruchom kolumn bieli, w której jak
gwiazdy rozbłyskiwały male kie wiatełka.
- Nie przypomina Wzorca w Amberze - zauwa yłem.
- Nie - przyznała. - Czy jest cho troch podobny do Logrusu?
- Niespecjalnie. Wła ciwie to Logrus cały czas zmienia si po trochu. Ale i tak
jest bardziej kanciasty, a to tutaj składa si głównie z łuków i krzywych.
Przygl dałem si jeszcze przez chwil , po czym oddałem jej zwierciadło.
- Ciekawe zakl cie w tym lustrze - stwierdziłem, przy okazji bowiem
studiowałem trzyman w r ku tafl .
100
- I o wiele trudniejsze, ni my lisz - odparła. - Gdy jest tu co wi cej ni mgła.
Patrz.
Zbli yła si do pocz tku Wzorca, u stóp wielkiego drzewa. Podeszła, jakby
chciała postawi stop na błyszcz cej cie ce. Zanim to nast piło, niewielka
elektryczna iskra strzeliła w gór i trafiła w jej bucik. Fiona szybko cofn ła nog .
- Odpycha mnie - oznajmiła. - Nie mog na nim stan . Ty spróbuj.
Było w jej spojrzeniu co , co mi si nie spodobało. Podszedłem jednak.
- Dlaczego twoje lustro nie si ga do rodka? - spytałem nagle.
- Im bli ej centrum, tym bardziej narasta opór. Tam jest najwi kszy. Ale
dlaczego tak jest, nie mam poj cia.
Wahałem si jeszcze.
- Czy kto oprócz ciebie tego próbował?
- Przyprowadziłam tu Bleysa - odparła. - Ale jego tak e odepchn ł.
- I tylko on widział ten Wzorzec?
- Nie. Był tu jeszcze Random. Ale odmówił próby. Powiedział, e woli si w to
nie bawi .
- Mo e i rozs dnie. Miał wtedy Klejnot?
- Nie. Dlaczego?
- Czysta ciekawo .
- Sprawd , mo e tobie si uda.
Uniosłem praw stop i przesun łem j wolno w stron linii. Jakie trzydzie ci
centymetrów nad powierzchni zatrzymałem si .
- Co mnie powstrzymuje - oznajmiłem.
- To dziwne. Nie było wyładowania elektrycznego.
- Niewielka pociecha - mrukn łem i pchn łem stop jeszcze kilka
centymetrów w dół. Westchn łem. - Nic z tego, Fi. Nie mog .
Widziałem rozczarowanie w jej twarzy.
- Miałam nadziej - o wiadczyła, kiedy ju si cofn łem - e kto inny prócz
Corwina potrafi przej ten Wzorzec. Jego syn wydawał si najrozs dniejszym
kandydatem.
- Ale dlaczego to takie wa ne, eby kto przeszedł? Tylko dlatego, e tu jest?
- Uwa am, e stanowi zagro enie - wyja niła. - Trzeba go zbada i usun .
- Zagro enie? Czemu?
- Amber i Chaos to dwa bieguny egzystencji w naszym rozumieniu - zacz ła. -
To dlatego, e s siedzibami Wzorca i Logrusu. Przez całe wieki trwała mi dzy
nimi pewna równowaga. Teraz, moim zdaniem, ten wredny Wzorzec twojego ojca
zakłóca układ.
- W jaki sposób?
- Zawsze istniały falowe poł czenia pomi dzy Amberem i Chaosem. To tutaj
wywołuje interferencje.
- Mo e to jak kostka lodu wrzucona do drinka. Po jakim czasie wszystko si
uspokoi.
Pokr ciła głow .
- Nic si nie uspokaja. Od kiedy Corwin to stworzył, wybucha coraz wi cej
sztormów Cienia. Naruszaj sam osnow wiata. Wpływaj na natur
rzeczywisto ci.
101
- Nie masz racji - stwierdziłem. - W tym samym czasie miało miejsce inne
wydarzenie, o wiele, wa niejsze, ale podobnego typu: oryginalny Wzorzec w
Amberze został uszkodzony i Oberon go naprawił. Fala Chaosu, jaka po tym
nast piła, zalała cały Cie . Wywarła wpływ na wszystko. Ale Wzorzec przetrwał i
sprawy wróciły do normy. S dz raczej, e te sztormy Cienia to rodzaj fali
odbitej.
- Dobry argument - przyznała. - Ale je li bł dny?
- Nie przypuszczam.
- Merle, tutaj działa jaka moc... straszliwa ilo energii.
- W to nie w tpi .
- Zawsze starali my si uwa a na moc, zrozumie j i opanowa . Poniewa
pewnego dnia mo e si sta niebezpieczna. Czy Corwin powiedział ci co ,
cokolwiek, o tym, co dokładnie reprezentuje ten Wzorzec i jak do niego podej ?
- Nie. Tylko tyle, e wykre lił go w po piechu, by zast pi stary. S dzie, e
Oberonowi naprawa mogła si nie powie .
- Gdyby my tylko potrafili go odnale .
- Wci nie ma adnych wie ci?
- Droppa twierdzi, e widział go u Sandsa, na tym cieniu-Ziemi, któr obaj
tak lubicie. Mówi, e Corwinowi towarzyszyła atrakcyjna kobieta, e oboje co
pili i słuchali zespołu. Pomachał i zacz ł przeciska si do nich przez tłum. My li,
e Corwin go zauwa ył. Ale kiedy dotarł do ich stolika, oni ju znikn li.
- To wszystko?
- To wszystko.
- Niewiele.
- Wiem. Je li Corwin jest jedyny, który mo e przej to paskudztwo i je li ono
rzeczywi cie stanowi zagro enie, pewnego dnia mo emy mie powa ne kłopoty.
- Uwa am, e panikujesz, cioteczko.
- Mam nadziej , e si nie mylisz, Merle. Chod , zabior ci do domu.
Raz jeszcze przyjrzałem si okolicy. Zapami tywałem nie tytko szczegóły, ale i
nastrój, poniewa zamierzałem stworzy Atut tego miejsca. Nigdy nikomu nie
zdradziłem, e nie czułem adnego oporu. Ale je eli postawi si ju stop na
Wzorcu albo Logrusie, nie ma odwrotu. Mo na i naprzód a do ko ca albo
zgin . A chocia uwielbiam tajemnice, ko czyły mi si ferie i musiałem wraca
na zaj cia.
Moc.
Byłi my razem w lesie Czarnej Strefy, tego obszaru Cienia, z którym Chaos
mo e prowadzi handel. Polowali my na ahindy, które s rogate, niskie, czarne,
dzikie i drapie ne. Nie bardzo lubi polowania, poniewa nie bardzo lubi
zabijanie stworze , których zabija nie musz . Jednak to Jurt wpadł na ten
pomysł, a ja przyj łem propozycj , gdy była to jedna z ostatnich okazji, by
pogodzi si jako z bratem, zanim wyjad . aden z nas nie był zbyt dobrym
łucznikiem, a zhindy s szybkie.
Przy odrobinie szcz cia aden nie zginie, a my b dziemy mogli porozmawia ;
mo e po polowaniu nasze stosunki si poprawi .
Po jakim czasie zgubili my trop i zatrzymali my si na odpoczynek. Długo
102
rozmawiali my o łucznictwie, polityce na dworze, o Cieniu i o pogodzie. Ostatnio
był wobec mnie grzeczniejszy, co uznałem za dobry znak. Zapu cił włosy, by
zakrywały miejsce po brakuj cym uchu - uszy trudno si regeneruj . Nie
mówili my o pojedynku ani o kłótni, która do niego doprowadziła.
Wkrótce miałem znikn z jego ycia, pomy lałem wi c, e chce zamkn ten
rozdział w sposób w miar przyjacielski, by ka dy z nas mógł odej bez
nieprzyjemnych wspomnie . Przynajmniej połowicznie miałem racj .
Pó niej, kiedy zatrzymali my si na zimny lunch, zapytał:
Jak z tym jest?
Z czym? - Nie zrozumiałem.
Z moc - wyja nił. - Moc Logrusu: chodzi przez Cie , działa na wy szym
poziomie magii ni ta zwyczajna.
Nie chciałem mówi o szczegółach, poniewa wiedziałem, e on sam
trzykrotnie przygotowywał si do przej cia Logrusu. Za ka dym razem
wycofywał si , kiedy na niego spojrzał. Mo e wpłyn ły na te decyzje tak e
szkielety tych, którym si nie udało - Suhuy trzyma je dookoła. Jurt chyba nie
zdawał sobie sprawy, e wiem o dwóch ostatnich nieudanych próbach.
Postanowiłem wi c zlekcewa y swoje osi gni cie.
- Wła ciwie nie czuje si niczego szczególnego - stwierdziłem. - Dopóki jej nie
u ywasz. Wtedy trudno to opisa .
- My l , e wkrótce sam tego spróbuj - oznajmił. - Przyjemnie b dzie
zobaczy w Cieniu to i owo, mo e nawet znale dla siebie jakie królestwo.
Mógłby mi co doradzi ?
Przytakn łem.
- Nie ogl daj si . Nie my l. Po prostu id naprzód.
Roze miał si .
- To brzmi jak rozkazy dla wojska.
- S dz , e istnieje pewne podobie stwo.
Znowu si za miał.
- Zabijmy zhinda - rzekł.
Tego popołudnia zgubili my trop w g stwinie pełnej połamanych, suchych
gał zi. Słyszeli my, jak przebija si tamt dy zhind, ale trudno było zgadn , w
któr stron uciekł. Stałem plecami do Jurta i obserwowałem skraj zagajnika,
gdy Frakir mocno cisn ła mi nadgarstek, a potem rozlu niła u cisk i opadła na
ziemi .
Schyliłem si , by j podnie , i wtedy nast pił atak.
Usłyszałem jakie stukni cie nad głow . Spojrzałem; tu przede mn z pnia
sterczała strzała. Wbiła si na takiej wysoko ci, e gdybym stał prosto, trafiłaby
mnie w plecy.
Odwróciłem si szybko, wci pochylony. Jurt nakładał na ci ciw kolejn
strzał .
- Nie ogl daj si - powiedział. - Nie my l. Po prostu id naprzód. - I wybuchn ł
miechem.
Skoczyłem ku niemu, gdy unosił bro . Lepszy łucznik pewnie by mnie zabił.
S dz jednak, e kiedy ruszyłem, wpadł w panik i zbyt wcze nie wypu cił
strzał . Wbiła si w bok mojej skórzanej kamizeli, a ja nie poczułem bólu.
103
Chwyciłem go nad kolanami; padaj c na wznak wypu cił łuk. Wyrwał z pochwy
my liwski nó , przetoczył si na bok i ci ł mnie w szyj . Chwyciłem go lew r k
za nadgarstek; sił rozp du powalił mnie na plecy. Wyprowadziłem prawy sierp
w szcz k , równocze nie odpychaj c od siebie ostrze. Zablokował cios i kopn ł
mnie kolanem w krocze.
Uderzenie odebrało mi wi ksz cz sił i ostrze no a opadło na kilka
centymetrów nad moj krta . Obolały, zdołałem jednak przesun biodro, by
zablokowa nast pnego kopniaka. Wcisn łem prawe przedrami pod jego
nadgarstek, przy okazji rozcinaj c sobie r k . Potem pchn łem praw ,
poci gn łem lew i przewróciłem si w bok. Wyrwał r k z mojego wci zbyt
słabego uchwytu, potoczył si dalej, próbował wsta ... i wtedy usłyszałem jego
wrzask.
Przykl kn łem. Jurt le ał na lewym boku, tam gdzie upadł. Dwa metry za
nim sterczał nó wbity w pl tanin połamanych gał zi. Jurt obiema r kami
zasłaniał twarz i krzyczał chrapliwie jak zranione zwierz .
Podszedłem sprawdzi , co si stało. Frakir trzymałem w pogotowiu, by
owin ła mu szyj , gdyby planował jak sztuczk .
Ale nie. Zobaczyłem, e jaki ostry patyk wbił mu si w prawe oko. Krew
spływała po policzku i nosie.
- Przesta si rzuca - powiedziałem. - Tylko pogarszasz spraw . Czekaj,
wyci gn to.
- Trzymaj łapy z daleka! - krzykn ł.
Potem, zaciskaj c z by i krzywi c si potwornie, chwycił patyk praw r k i
szarpn ł głow w tył. Musiałem si odwróci . W chwil pó niej zaskomlał cicho i
padł nieprzytomny. Oderwałem r kaw koszuli, rozci łem na pasy, jeden
zwin łem i przycisn łem do zranionego oka. Drugim zamocowałem opatrunek.
Frakir jak zwykle powróciła na swoje miejsce powy ej dłoni.
Potem wyj łem Atut, który miał nas przenie do domu, i wzi łem Jurta na
r ce. Mamie si to nie spodoba.
Moc.
Była sobota. Cały ranek latali my z Lukiem na lotniach. Potem zjedli my
lunch z Juli i Gail a jeszcze potem wzi li my Gwiezdn Strzał i pływali my a
do wieczora. W porcie trafili my do baru z grillem; kiedy czekali my na steki, ja
poszedłem po piwo. Luke przycisn ł mi dło do stołu, gdy siłowali my si na r ce
o to, kto płaci za drinki.
- Gdybym dostał milion dolarów bez podatku, to... - powiedział kto przy
s siednim stoliku.
Julia roze miała si .
- Co w tym miesznego? - spytałem.
- Jego lista ycze . Ja chciałabym szaf pełn najlepszych ciuchów, a do tego
jak gustown bi uteri . Ta szafa stałaby w prze licznym domu, a dom w jakiej
okolicy, gdzie byłabym wa na...
- I tak przechodzimy od pieni dzy do władzy - u miechn ł si Luke.
- Mo e i tak - przyznała. - Ale wła ciwie, jaka to ró nica?
- Za pieni dze kupuje si rzeczy - wyja nił. - Władza to moc sprawiania, by
104
rzeczy si zdarzały. Je li mogłaby wybiera , we władz .
Zwykły u miech Gail pobladł. Spowa niała nagle.
- Nie wierz , by władza mogła by czym samym w sobie - o wiadczyła. -
Wolno jej u ywa tylko do pewnych celów.
- Co jest złego w si ganiu po władz , moc? - roze miała si Julia. - To chyba
do przyjemne.
- Dopóki nie natrafisz na wi ksz moc - odparł Luke.
- Wi c trzeba samemu mie wi ksz .
- Tak nie mo na - wtr ciła Gail. - Istniej obowi zki i one s najwa niejsze.
Luke przyjrzał si jej z uwag i skin ł głow .
- Czy koniecznie trzeba miesza do tego moralno ? - skrzywiła si Julia.
- Koniecznie - potwierdził Luke.
- Nie zgadzam si .
Wzruszył ramionami.
- Ona ma racj - odezwała si nagle Gail. - Moralno i obowi zek to wcale nie
to samo.
- Je li ci y na tobie jaki obowi zek - zacz ł - Luke co , co absolutnie musisz
zrobi , powiedzmy sprawa honorowa, wtedy staje si to Twoj moralno ci .
Julia spojrzała na Luke'a, potem na Gail.
- Czy to znaczy, e wła nie doszli my do porozumienia? - spytała.
- Nie - mrukn ł Luke. - Nie s dz .
Gail podniosła szklank .
- Mówisz o osobistym kodeksie, który nie musi mie nic wspólnego z
konwencjonaln moralno ci .
- To prawda.
- Czyli tak naprawd nie jest to moralno . Mówisz po prostu o obowi zku -
zako czyła.
- Masz racj z tym obowi zkiem - przyznał. - Ale to jednak moralno .
- Moralno ci s warto ci cywilizacyjne.
- Nie istnieje co takiego jak cywilizacja - sprzeciwił si Luke. - To słowo
oznacza tylko sztuk ycia w miastach.
- Niech b dzie. Warto ci kulturowe.
- Warto ci kulturowe s wzgl dne - u miechn ł si . - A moje podpowiadaj
mi, e mam racj .
- A sk d si bior twoje warto ci? - spytała Gail, obserwuj c go uwa nie.
- Trzymajmy si czysto filozoficznych argumentów, dobrze?
- Wi c mo e powinni my całkiem odrzuci to poj cie - zaproponowała. -
Trzymajmy si obowi zku.
- A co si stało z władz ? - wtr ciła Julia.
- Jest gdzie w tym wszystkim - odparłem.
Nagle na twarzy Gail pojawił si wyraz zaskoczenia, jakby nasza dyskusja nie
była czym powtarzanym w rozmaitych wariantach ju tysi ce razy. Jakby
naprawd wskazała jej całkiem nowy tor my lenia.
- Je li to dwie ró ne rzeczy - powiedziała wolno - to która z nich jest
wa niejsza?
- Nie ró ne - upierał si Luke. - To jedno i to samo.
105
-- Nie s dz - sprzeciwiła si Julia. - Obowi zki s jasno okre lone, a wła nie
uznali my, e mo na sobie wybra moralno . Je li wi c które z nich jest
konieczne, wol moralno .
- Wol jasno zdefiniowane terminy - mrukn ła Gail.
Luke łykn ł piwa. Odbiło mu si .
- Do cholery! - zawołał. - wiczenia z filozofii mamy dopiero we wtorek.
Dzisiaj sobota. Merle, kto stawia nast pn kolejk ?
Poło yłem na stole lewy łokie i otworzyłem dło . Kiedy naciskali my i rosło
napi cie mi dzy nami, rzucił przez zaci ni to z by:
- Miałem racj , prawda?
- Miałe - przyznałem i pchn łem jego rami a do blatu.
Moc.
Wyj łem poczt z zamykanej na klucz skrzynki w korytarzu i zaniosłem na
gór , do mieszkania. Były tam dwa rachunki, jakie ulotki rekłamowe i co
grubego, lotniczego, bez adresu nadawcy.
Zamkn łem za sob drzwi, schowałem klucze do kieszeni i rzuciłem neseser
na najbli sze krzesło. Ruszyłem do sofy, kiedy zadzwonił telefon w kuchni.
Zostawiłem listy na stoliku, odwróciłem si i poszedłem do drzwi. Wybuch, jaki
nast pił za moimi plecami, mógł, ale nie musiał by dostatecznie silny, by mnie
przewróci . Nie wiem, poniewa gdy tylko usłyszałem huk, z własnej woli padłem
na podłog . Uderzyłem głow o nog kuchennego stołu. Troch mnie to
oszołomiło, ale poza tym wyszedłem bez szwanku. Ucierpiał tylko pokój. Zanim
zd yłem si podnie , telefon ucichł.
Wiedziałem ju , e istnieje wiele prostszych sposobów pozbywania si
niepotrzebnych ulotek reklamowych, ale długo jeszcze dr czyło mnie pytanie, kto
wtedy do mnie dzwonił.
Wspominam czasem pierwszy z serii zamachów, t ci arówk , która jechała
prosto na mnie. Tylko przez moment, nim odskoczyłem, widziałem twarz
kierowcy - nieruchom , bez adnego wyrazu, jakby był martwy,
zahipnotyzowany, pod wpływem narkotyków albo op tany. Do wyboru dowolna
pozycja z tej listy, mo e nawet wi cej ni jedna.
A potem ta noc opryszków. Zaatakowali mnie bez słowa. Kiedy ju było po
wszystkim i odchodziłem w swoj stron , obejrzałem si jeszcze. Miałem
wra enie, e dostrzegam wskakuj c do bramy mroczn sylwetk . Rozs dne
posuni cie, pomy lałem, w wietle tego, co si wła nie wydarzyło. Cho oczywi cie
mógł to by kto powi zany z napadem. Nie mogłem si zdecydowa . Ten
człowiek stał zbyt daleko, by poda mój rysopis. Gdybym zawrócił, a on był
zwykłym przechodniem, pozostałby wiadek mog cy mnie zidentyfikowa .
Oczywi cie, to była prosta jak drut uprawa obrony koniecznej, ale straciłbym
mas czasu. Dlatego powiedziałem sobie: do diabla z tym, i poszedłem dalej.
Kolejny ciekawy trzydziesty kwietnia.
Dzie karabinu. Dwa strzały, kiedy szedłem ulic . Cbybiły, zanim
zrozumiałem, co si dzieje; wykruszyły cegły w murze po lewej stronie. Trzeciego
strzału nie było, ale usłyszałem huk i trzask z budynku po drugiej stronie ulicy.
Okno na trzecim pi trze było szeroko otwarte.
106
Przebiegłem. Frontowe drzwi starego domu były zamkni te na klucz, ale nie
marnowałem czasu na subtelno ci. Znalazłem schody i ruszyłem na gór . Kiedy
dotarłem do wła ciwego moim zdaniem mieszkania, postanowiłem wypróbowa
bardziej staromodne podej cie do drzwi. Udało si . Były otwarte.
Stan łem z boku, pchn łem je i zobaczyłem, e lokal jest nie umeblowany i
pusty. I chyba opuszczony. Czy bym si mylił? Ale wtedy zauwa yłem, e okno
na ulic stoi otworem. Zauwa yłem te , co le y na podłodze.
Wszedłem i zamkn łem za sob drzwi.
W k cie le ał połamany karabin. Ze ladów na kolbie wywnioskowałem, e
kto waln ł nim mocno w pobliski kaloryfer i dopiero potem odrzucił. A potem
spostrzegłem na podłodze jeszcze co : czerwone i wilgotne. Niewiele. Zaledwie
kilka kropel.
Szybko przeszukalem mieszkanie. Było niedu e. Znalazłem jedyne okno w
jedynej sypialni, te otwarte. Wyjrzałem; na zewn trz były schody
przeciwpo arowe. Uznałem, e sam równie powinienem si wynie t drog . Na
czarnym metalu zauwa yłem jeszcze kilka kropel krwi, ale nic wi cej. Na dole nie
spotkałem nikogo.
Moc. By zabija . Luke, Jasra, Gail. Które z nich za co było odpowiedzialne?
Im dłu ej si nad tym zastanawiałem, tym bardziej wydawało mi si
prawdopodobne, e kto telefonował tak e pami tnego ranka otwartych
palników. Mo e wła nie dzwonek sprawił, e przebudziłem si ze wiadomo ci
zagro enia? Za ka dym razem, kiedy rozmy lałem o tych sprawach, akcent
ulegał lekkiemu przesuni ciu.
Spogl dałem na nie w nowym wietle. Według Luke'a i pseudo-Vinty, w
ostatnich epizodach nie groziło mi wielkie niebezpiecze stwo, chocia ka dy z
nich łatwo mógł sta si ostatnim. Do kogo powinienem mie pretensje? Do
sprawcy? Czy do obro cy, który ledwie zd ył? I kto był kim? Pami tam, jak
opowie ojca komplikował ten przekl ty wypadek samochodowy, powracaj cy
stale niby motyw "Zeszłego roku w Marienbadzie". A przecie w porównaniu z
tym wszystkim, co spadło na mnie, jego historia wydawała si trywialnie prosta.
On przynajmniej wiedział na ogół, co ma robi .
Czy bym został spadkobierc rodzinnej kl twy dotycz cej spl tanych intryg?
Moc.
Pami tam ostatni lekcj wujka Suhuya. Kiedy przeszedłem Logrus, sporo
czasu po wi cił ucz c mnie tego, czego wcze niej nie mogłem pozna . Wreszcie
nadeszła chwila, gdy my lałem, e sko czyli my. Moja znajomo Kunsztu
została potwierdzona, a ja byłem wolny. S dziłem, e opanowałem cało podstaw
i pozostało mi ju tylko dopracowanie szczegółów. Zacz łem szykowa si do
podró y na cie -Ziemi . A pewnego ranka Suhuy przysłał po mnie. Uznałem, e
pewnie chce si po egna i udzieli mi kilku przyjacielskich rad.
Włosy miał białe, garbił si troch i bywały dni, gdy chodził o lasce. To
wła nie był jeden z nich. Miał na sobie swój ółty kaftan; zawsze my łałem, ze to
strój roboczy, nie do przyjmowania go ci.
- Jeste gotów na krótk wycieczk ? - zapytał.
- B dzie długa - odpowiedziałem. - Ale jestem prawie gotowy.
107
- Nie. Nie o t podró mi chodzi.
- Aha. To znaczy, e chcesz. zabra mnie gdzie w tej chwili?
- Chod - rzekł.
Pod yłem wi c za nim, a cienie rozst powały si przed nami. Szli my przez
coraz wi ksze pustkowia, a dotarli my do miejsc, gdzie nie było nawet ladu
ycia. Wokół le ały ciemne, sterylne głazy, nieruchome w mosi nym blasku
gasn cego, pradawnego sło ca. To miejsce było chłodne i suche, a kiedy
zatrzymali my si i spojrzałem wokół siebie, zadr ałem.
Czekałem, by wyja nił, o co mu chodzi. Lecz nim przemówił, min ła długa
chwila. Bez słowa wpatrywał si w martwy pejza , jakby zapomniał o mojej
obecno ci.
Wreszcie...
- Nauczyłem ci metod Cienia - o wiadczył wolno. - A tak e kompozycji zakl
i ich działania.
Milczałem. To stwierdzenie nie wymagało chyba odpowiedzi.
- Wiesz zatem nieco o własno ciach mocy - kontynuował. - Pobierasz j ze
Znaku Chaosu, Logrusu, i wykorzystujesz na ró ne sposoby.
W ko cu spojrzał na mnic, wi c przytakn łem.
- Rozumiem, e ci, co nosz Wzorzec, Znak Porz dku, mog dokonywa
podobnych rzeczy sposobami, które mog , ale nie musz by podobne - mówił
dalej. - Nie wiem na pewno, gdy nie przeszedłem wtajemniczenia we Wzorcu.
W tpi , by duch zniósł wysiłek poznania obu Znaków. Powiniene jednak zdawa
sobie spraw , e gdzie tam istnieje ródło mocy b d ce antytez naszego.
- Rozumiem - potwierdziłem, poniewa oczekiwał chyba odpowiedzi.
- Ty jednak masz do dyspozycji ródło, którego nie znaj ci z Amberu. Patrz!
Ostatnie słowo nie oznaczało, e mam si przygl da , jak opiera lask o
kamie i unosi przed sob r ce. Oznaczało, e powinienem mie przed oczami
Logrus i z tego poziomu obserwowa działania Suhuya. Przywołałem wi c wizj i
patrzyłem poprzez ni .
Zawieszona przed nim wizja zdawała si rozci gni tym i wiruj cym
przedłu eniem mojej. Zobaczyłem i poczulem, jak Suhuy ł czy z ni r ce i
wyci ga par zygzakowatych ramion, jak si ga coraz dalej, by dotkn le cego
ni ej na zboczu głazu.
- Wejd teraz w Logrus - polecił. - Pozosta bierny. B d ze mn we
wszystkim, co zamierzam uczyni . Ale w adnym razie nie próbuj si wtr ca .
- Rozumiem.
Wsun łem dłonie w swoj wizj i przemieszczałem je szukaj c zgodno ci, a
stały si jej cz ci .
- Dobrze - pochwalił, kiedy znalazłem wła ciw pozycj . - Teraz masz tylko
obserwowa , na wszystkich poziomach.
Co pulsowało w odgał zieniach, którymi kierował, co płyn ło w dół a do
głazu. Na to, co nast piło potem, nie byłem przygotowany. Obraz Logrusu przede
mn poczerniał, stał si wrz cym kleksem atramentowego wiru. Przepłyn ło
przeze mnie straszliwe uczucie niszcz cej mocy, ogromna niszczycielska siła
groziła, e mnie zmia d y, poniesie w błog nico ostatecznego nieładu. Jaka
cz umysłu pragn ła tego, gdy inna bezgło nym krzykiem nakazywała tej mocy
108
znikn . Suhuy jednak panował nad zjawiskiem a ja widziałem, jak to robi, tak
jak widziałem, w jaki sposób je wywołał.
Głaz poł czył si z zam tem, zjednoczył i znikn ł. Nie było adnej eksplozji
ani implozji, jedynie wra enie pot nych, lodowatych wichrów i kakofonicznych
d wi ków. W redy mój wuj wolno rozsun ł r ce, a linie wrz cej czerni pod yly
za nimi, popłyn ły w obu kierunkach do tego obszaru chaosu, który kiedy był
głazem. Stworzyły długi, ciemny okop, w którym mogłem obserwowa paradoks
równocze nie pustki i aktywno ci.
Potem Suhuy znieruchomiał, blokuj c niezwykły fenomen.
- Mógłbym go teraz uwolni - oznajmił. - Pozwoli , by szalał swobodnie. Albo
nada mu kierunek i uwolni dopiero wtedy.
Umilkł.
- Co by si stało? - spytałem. - Czy trwałby nadal, póki nie zniszczyłby całego
cienia?
- Nie - odparł. - Istniej czynniki ognmiczaj ce. Si gałby coraz dalej, ale
równocze nie narastałby opór porz dku wobec Chaosu. W ko cu zostałby
powstrzymany.
- A gdyby pozostał, jak jeste , i przywoływał wci wi cej?
- Mógłbym wyrz dzi wielkie szkody.
- A gdyby my poł czyli wysiłki?
- Wtedy szkody byłyby jeszcze wi ksze. Ale nie o tak lekcj mi chodziło.
Teraz b d si przygl dał, a ty spróbujesz nad nim zapanowa .
Przej łem wi c Znak Logrusu i poprowadziłem lini zniszczenia z powrotem,
po wielkim okr gu, niby w otaczaj cej nas mrocznej fosie.
- Odp d go teraz - polecił Suhuy.
Uczyniłem to.
Wichry i d wi ki scalały jednak nadal. Nic nie widziałem za czarnym murem,
który wydawał si napiera na nas ze wszystkich stron.
- Jak widz , nie osi gn ł jeszcze czynników ograniczaj cych - zauwa yłem.
ZachichotaL
- Masz racj . Przerwała wprawdzie, ale przekroczyłe pewn graniczn
warto . On teraz szaleje.
- Och - mrukn łem. - Ile potrwa, zanim wycisz go te naturalne ograniczniki,
o których wspominałe ?
- Wcze niej całkowicie unicestwi ten teren, na którym stoimy.
- Rozszerza si we wszystkie strony, a równocze nie pod a w tym kierunku?
- Tak.
- To ciekawe. Jaka jest masa krytyczna?
- B d ci musiał pokaza . Ale najpierw poszukajmy jakiego innego miejsca.
Tego ju wkrótce nie b dzie. Daj r k .
Podałem, a on zaprowadził mnie do innego cienia.
Tym razem sam przywołałem Chaos i przeprowadziłem wszystkie operacje.
Suhuy tylko obserwował. Teraz nie uwolniłem sztormu. Kiedy sko czyłem,
stałem oszołomiony, wpatrzony w niewielki krater, który sam stworzylem. Suhuy
poło ył mi dło na ramieniu.
- Wiedziałe ju teoretycznie, e za twoimi zakl ciami stoi ostateczna moc:
109
sam Chaos. Bezpo rednie kierowanie nim jest niebezpieczne, ale jak sam
widziałe , mo liwe. Teraz, kiedy wiesz o tym, twoje szkolenie dobiegło ko ca.
To było bardziej ni wstrz saj ce... było przera aj ce. I dla wi kszo ci
sytuacji, jakie potrafiłem sobie wyobrazi , przypominałoby strzelanie do rzutków
pociskami j drowymi. Nie mogłem nawet wymy li okoliczno ci, które zmusiłyby
mnie do wykorzystania tej techniki - a do chwili, kiedy Victor Melman
naprawd mi si naraził.
Moc w swych licznych postaciach, odmianach, wielko ciach i stylach wci
mnie fascynuje. Od tak dawna była cz ci mojego ycia, e czuj si tak, jakbym
j poznał. Chocia nie s dz , bym kiedykolwiek zrozumiał j w pełni.
110
Rozdział 9
- Najwy szy czas - o wiadczyłem temu, co czaiło si w cieniu.
Głuchy warkot, jaki si rozległ, nie mógł pochodzi z ludzkiej krtani.
Zastanawiałem si , z jak besti przyszło mi si potyka . Byłem pewien, e atak
nast pi od razu, lecz myliłem si . Warkot ucichł.
- Poczuj swój strach - nadpłyn ł szept.
- Sam poczuj - odpowiedziałem. - Póki jeszcze mo esz.
Usłyszałem gło ne dyszenie. Płomienie ta czyły mi za plecami, a Smuga
odsun ł si tak daleko, jak tylko pozwalał mu długi powróz.
- Mogłe zgin we nie - oznajmił wolno przybysz.
- Głupio, e mnie nie zabiłe . Zapłacisz za to.
- Chc na ciebie popatrze , Merlinie. Chc widzie twoje zdziwienie, twoj
niepewno . Chc widzie twój strach, zanim zobacz twoj krew.
- Rozumiem wi c, e chodzi o spraw osobist , nie słu bow .
Rozległ si dziwny odgłos. Dopiero po chwili poj łem, e to nieludzkie gardło
próbuje wyda ludzki chichot.
- Uprzedz ci od razu, czarowniku - odpowiedział. - Przywołaj swój Znak, a
zdekoncentrujesz si . B d to wiedzie i rozerw ci , zanim go u yjesz.
- To ładnie, e mnie ostrzegasz.
- Tylko dlatego, by usun tak mo liwo z twych my li. Ta rzecz zwini ta na
twej lewej r ce tak e nie zd y ci pomóc.
- Masz dobry wzrok.
- W takich sprawach owszem.
- Masz mo e ochot na dyskusj o filozofii zemsty?
- Czekam, a si załamiesz i zrobisz co nierozs dnego. To zwi kszy moj
rozkosz. Twoje działania ograniczone s do czysto fizycznych, a zatem jeste
skazany.
- Mo esz sobie czeka .
Krzaki zaszele ciły, gdy co ruszyło w moj stron . Nadal nic nie widziałem.
Odsun łem si o krok w lewo, by blask ognia si gn ł cienia. Wtedy dostrzegłem
l nienie nisko nad ziemi - wiatło odbijało si ółto od pojedynczego, szeroko
otwartego oka.
Opu ciłem ostrze, kieruj c je w to oko. Do licha, przecie ka de znane mi
stworzenie chroni oczy.
- Banzai! - wrzasn łem i zaatakowałem. Konwersacja i tak nie toczyła si zbyt
ywo, a ja niecierpliwiłem si , by przej do innych spraw.
Stwór poderwał si błyskawicznie i unikaj c pchni cia pot nymi susami
pomkn ł ku mnie. Okazał si wielkim, czarnym wilkiem z wielkimi uszami.
Przemkn ł pod kling , omijaj c nerwowe ci cie, jakie zd yłem wyprowadzi , i
rzucił mi si wprost do gardła. Odruchowo uniosłem i wepchn łem w rozwart
paszcz lewe rami . Równocze nie zamachn łem si prawym i z całej siły
waln łem go w głow r koje ci miecza.
U cisk z bów zel ał, kiedy poleciałem do tyłu, nadal jednak trzymały mocno,
przebijaj c koszul i ciało. A ja padaj c skr całem si i ci gn łem; chciałem
wyl dowa na wierzchu i wiedziałem, e nie wyl duj .
111
Upadłem na lewy bok i obracaj c si zadałem kolejny cios głowni w skro
bestii. I wtedy szcz cie u miechn ło si dla odmiany do mnie, gdy dostrzegłem,
e le ymy niedaleko ogniska i wci toczymy si w tamt stron . Upu ciłem miecz
i praw r k si gn łem mu do gardła. Było pot nie umi nione i nie miałem
adnych szans na zmia d enie tchawicy. Nie na tym jednak mi zale ało.
Si gn łem r k wy ej, złapałem go za doln szcz k i cisn łem z całej siły.
Przesuwałem stopy, a znalazłem oparcie i zacz łem pcha nogami.
Przesun li my si jeszcze kawałek, dostatecznie daleko, bym wepchn ł do ognia
kosmaty łeb.
Przez chwil nic si nie działo, je li nie liczy równego strumyczka krwi
płyn cego z mojego przedramienia do jego paszczy, a z niej na zewn trz. U cisk
pot nych szcz k wci był silny i bolesny. Pu cił moj r k , kiedy po kilku
sekundach głowa i szyja stan ły mu w płomieniach. Szarpn ł mocno, by odsun
si od ognia. Odepchn ł mnie na bok i skoczył na łapy; przenikliwe wycie
wyrwało mu si z gardła. Przetoczyłem si , kl kn łem i uniosłem r ce, ale on ju
nie atakował. Min ł mnie p dem i pognał do lasu, w kierunku przeciwnym do
tego, sk d przybył.
Chwyciłem miecz i pobiegłem za nim. Nie było czasu, eby przystan i
wci gn buty; udało mi si przekształci nieco podeszwy stóp, utwardzi je
troch przeciwko kamieniom i patykom. Widziałem go jeszcze, gdy sier nadal
si tliła. Zreszt do skutecznej pogoni wystarczało mi jego bezustanne niemal
wycie. Co dziwne, zmieniało ton i wysoko , coraz bardziej przypominało ludzkie
j ki, a coraz mniej skarg wilka. Dziwne równie , e zwierz nie biegł tak szybko i
pewnie, jak mógłbym oczekiwa po przedstawicielu tego gatunku. Słyszałem, jak
przedziera si przez chaszcze i wpada na drzewa. Kilkakrotnie po takich
zderzeniach wydawał d wi k całkiem podobny do ludzkich przekle stw. Dlatego
wła nie mogłem utrzyma dystans bli szy, ni si spodziewałem. Po kilku
minutach zacz łem go nawet dogania .
I nagle dostrzegłem jego cel. Znowu zobaczyłem blade wiatło, to samo, które
zauwa yłem poprzednio. Zbli ali my si szybko, wi c było teraz ja niejsze i
wi ksze, mniej wi cej prostok tne, mniej wi cej na trzy metry wysokie i szerokie
na niecałe dwa. Nie my lałem ju o ciganiu wilka na słuch i pop dziłem do
wiatła. On tam wła nie zmierzał, a ja chciałem by pierwszy.
Biegłem. Wilk był przede mn , z lewej strony. Sier ju mu nie płon ła, cho
wci warczał i st kał p dz c przed siebie. wiatło przed nami l niło coraz
mocniej; mogłem ju w nie spojrze , popatrze poprzez nie i po raz pierwszy
dostrzec tam wyra niejszy obraz. Zobaczyłem zbocze wzgórza, na nim niski
kamienny budynek, brukowan cie k , kamienne schody - jak ram obrazu
otoczone prostok tem blasku - z pocz tku zamglone, ale z ka dym krokiem
wyra niejsze. Obraz stał jakie dwadzie cia metrów ode mnie, na samym rodku
polany, i trwało w nim chmurne popołudnie.
Kiedy zobaczyłem wilka wypadaj cego spomi dzy drzew, zrozumiałem, e nie
zd
dobiec i pochwyci tego, o czym wiedziałem, e musi le e w pobli u. Wci
jednak miałem nadziej , e do cign zwierza i zatrzymam go.
Przyspieszył jednak, gdy tylko znalazł si w otwartym terenie. Wyra nie
widziałem scen , ku której zmierzał. Krzykn łem, by odwróci , jego uwag , ale
112
nadaremnie.
Mój ko cowy wysiłek nie wystarczył. I wtedy, na ziemi, tu przed progiem,
zobaczyłem to, czego szukałem. Za pó no. Na moich oczach wilk schylił głow i
chwycił płaski, prostok tny przedmiot. Nawet nie zwolnił kroku.
Zatrzymałem si i odwróciłem, gdy skoczył do przodu; wypu ciłem miecz i
rzuciłem si na ziemi , przetoczyłem raz, potem drugi.
Poczułem wstrz s bezgło nej eksplozji, po niej implozji, a zaraz potem krótk
seri fal uderzeniowych. Le ałem my l c paskudne rzeczy, a wszystko si
uspokoiło. Wtedy wstałem i odszukałem bro .
Wokół znowu trwała normalna noc. Gwiazdy. Wiatr w gał ziach sosen. Nie
musiałem si nawet ogl da , ale zrobiłem to, by si przekona , e cel, do którego
p dziłem kilka chwil temu, jasne drzwi do innego wiata, znikn ły bez ladu.
Wróciłem do obozowiska i uspokoiłem Smug . Potem wci gn łem buty,
zapi łem płaszcz, zasypałem ziemi głownie w ognisku i wyprowadziłem konia na
trakt.
Wskoczyłem na siodło i prawie godzin jechali my drog w stron Amberu,
nim wybrałem nowe miejsce na biwak pod białym jak ko sierpem ksi yca.
Pozostała cz nocy min ła spokojnie. Obudził mnie słoneczny blask i
poranne wołania ptaków w gał ziach sosen. Zaj łem si Smug , szybko zjadłem
na niadanie resztki prowiantu, jak najlepiej zadbałem o swój wygl d i w ci gu
pół godziny byłem gotów do drogi.
Ranek był chłodny; wysoko po lewej stronie wznosił si wał cumulusów, ale
nad głow miałem czyste niebo. Nie spieszyłem si . Wybrałem jazd konn
zamiast przeskoku Atutem, poniewa chciałem lepiej pozna okolice Amberu.
Chciałem te pomy le troch w samotno ci. Jasra była uwi ziona, Luke w
szpitalu, a Ghostwheel zaj ty; wydawało si , e główne zagro enia dla Amberu
uległy na razie zawieszeniu. Chwila wytchnienia była wi c usprawiedliwiona.
Miałem nawet uczucie, e zbli am si do punktu, gdzie potrafi sam rozwi za
problemy z Lukiem i Jasr . Musiałem tylko pozna jeszcze kilka szczegółów.
Byłem te pewien, e poradz sobie z Ghostem. Nasza ostatnia rozmowa budziła
pewne nadzieje.
To były zasadnicze sprawy. Potem b d si martwił o cał reszt . Taki
dwubitowy magik jak Sharu Garrul był zaledwie irytuj cy w porównaniu z
innymi problemami. Pojedynek z nim nie sprawi kłopotów, kiedy tylko znajd
woln chwil ... chocia musiałem przyzna , e nie mam poj cia, czemu w ogóle si
mn zainteresował. Nie zapomniałem o tej istocie, która przez pewien czas była
Vint . Wprawdzie z jej strony nie dostrzegałem zagro enia, jednak tajemnica
zakłócała spokój ducha i w ogólnym rozrachunku migła co wspólnego z moim
bezpiecze stwem. T spraw tak e si zajm , gdy znajd woln chwil .
Niepokoiła mnie oferta Luke'a, e po uwolnieniu Jasry zdradzi wiadomo
istotn dla bezpiecze stwa Amberu. To dlatego, e mu wierzyłem. Wierzyłem te ,
e dotrzyma słowa, cho miałem przeczucie, e zrobi to wtedy, gdy niewiele
b dzie ju mo na poradzi . Zgadywanie nie miało sensu; nie dało si przewidzie ,
jakie nale y podj przygotowania. A mo e sama propozycja, cho by szczera,
była elementem wojny psychologicznej? Luke zawsze był bardziej subtelny, ni
sugerował jego rubaszny wygl d. Wiele straciłem czasu, by si o tym przekona , i
113
teraz ju nie zapomn .
Uznałem, e mog chwilowo nie my le o bł kitnych kamieniach. Planowałem
wkrótce pozby si ich wibracji. aden problem, trzeba tylko zachowa
szczególn ostro no - a szczególnie ostro ny byłem, ju teraz, zreszt od do
dawna.
Pozostawał jeszcze ten nocny wilk. Powinienem jako dopasowa go do
szerszego obrazu.
To jasne, e nie miałem do czynienia ze zwykłym wilkiem, a cel jego wizyty
był a nadto oczywisty. Jednak na inne pytania nie umiałem ju tak prosto
odpowiedzie . Kim albo czym był? Czy działał niezale nie, czy wykonywał
polecenia? Je li to drugie, to kto go przysłał? A wreszcie: dlaczego?
Pewna niezr czno ruchów wskazywała - wiem, bo sam kiedy próbowałem
takich zabaw - e był człowiekiem w wilczej postaci, a nie wilkiem magicznie
obdarzonym darem mowy. Wi kszo tych, co marz o przemianie w krwio ercz
besti , przegryzaniu ludziom gardeł, rozszarpywaniu ich, okaleczaniu, a mo e
nawet po eraniu, koncentruje si na samych przyjemno ciach.
Zapominaj o praktycznych wzgl dach takiej sytuacji.
Kiedy człowiek staje si czworonogiem, z całkiem inaczej poło onym
rodkiem ci ko ci i obcym sobie zestawem zmysłów, niełatwo mu zachowa cho
odrobin zwierz cej gracji. Na ogół jest bardziej bezbronny, ni sugerowałby jego
wygl d. A ju na pewno nie tak gro ny, jak prawdziwe zwierz trenuj ce przez
całe ycie. Nie. Zawsze uwa ałem to raczej za element taktyki zastraszania ni
cokolwiek innego.
Zreszt niewa ne. Moje obawy budziła przede wszystkim metoda przybycia i
ucieczki bestii. Wykorzystała Bram Atutu, a czego takiego nie robi si łatwo -
najlepiej wcale, je li tylko mo na tego unikn . To rzadki, spektakularny wyczyn,
by zrealizowa Atutem kontakt z jakim odległym miejscem, a potem
wpompowa całe tony mocy w obiektywizacj takiej bramy jako formy zdolnej
przez pewien czas do niezale nej egzystencji.
Stworzenie bramy, która postoi cho by pi tna cie minut, wymaga
niesamowitych nakładów energii. Nawet piekielny wy cig jest mniej m cz cy. Co
takiego mo e na długo pozbawi człowieka sił. A jednak zdarzyło si . I nie
przyczyny mnie niepokoiły, ale sam fakt. Jedynymi bowiem lud mi zdolnymi do
takiego dokonania s prawdziwi wtajemniczeni Atutów. Nie potrafi tego zrobi
kto , kto przypadkiem wszedł w posiadanie karty.
A to mocno zaw ało pole domysłów.
Spróbowałem sobie wyobrazi czynno ci tego wilkołaka. Najpierw musiał
mnie znale i...
Oczywi cie. Nagle przypomniałem sobie martwe psy w zagajniku przy
rezydencji i lady wielkich, podobnych do psich, łap. Potwór odszukał mnie
wcze niej, czekał i obserwował. Ruszył za mn , kiedy wyjechałem wczoraj
wieczorem, a kiedy stan łem na noc, wykonał ruch.
Ustawił - albo ustawiono mu - Bram Atutu jako drog ucieczki, przez któr
nie przedostanie si pogo .
A potem przyszedł, by mnie zabi . A ja nie wiedziałem, czy miało to zwi zek z
Sharu Garrułem, sekretem Luke'a, niebieskimi kamieniami czy misj tej
114
zmieniaj cej ciała istoty. Na razie sprawa musiała zaczeka na rozwi zanie. Ja
miałem do przemy lenia kwestie bardziej zasadnicze.
Dogoniłem i wyprzedziłem kolumn wozów zmierzaj cych do Amberu, min ło
mnie kilku je d ców p dz cych w przeciwnym kierunku. Nikogo znajomego,
cho wszyscy mi machali. Chmury wci gromadzily si po lewej stronie, ale nic
nie zwiastowalo burzy. Dzie trwał chłodny i słoneczny. Droga opadała i wznosiła
si znowu, kilka razy, cho generalnie bardziej si wznosiła, ni opadała. W
du ej, hała liwej ober y zjadłem solidny obiad, ale nie zatrzymywałem si na
dłu ej. Trakt był coraz lepszy i wkrótce potem dostrzegłem w dali Amber na
szczycie Kolviru, błyszcz cy w południowym sło cu.
W miar jak zbli ał si wieczór, g stniał tłok na drodze. Jechałem przez
popołudnie, nadał snułem plany i rozwa ałem ka d spraw , jaka mi przyszła do
głowy. Trakt skr cał kilka razy, wspinaj c si coraz wy ej, ale prawie cały czas
widziałem Amber.
Po drodze nie spotkałem nikogo ze znajomych. Pod wieczór dotarłem do
Wschodniej Bramy, cz ci dawnych fortyfikacji. Skr ciłem we Wschodni Winn
i odnalazłem rezydencj Bayle'ów. Byłem tu kiedy na przyj ciu. Zostawiłem
Smug z koniuszym w stajni na tyłach domu - obaj wyra nie si ucieszyli na swój
widok. Potem zaszedłem od frontu i zastukałem. Lokaj poinformował, e baron
wyszedł. Przedstawiłem si wi c i przekazałem wiadomo Vinty, któr obiecał
powtórzy , gdy tylko wróci jego pracodawca.
Dopełniwszy obowi zku, dalej pod gór ruszyłem pieszo. W pobli u szczytu,
ale zanim jeszcze zbocze stało si mniej wi cej płaskie, poczułem zapach jedzenia
i porzuciłem zamiar, by zaczeka z posiłkiem, póki nie znajd si w pałacu.
Rozejrzałem si za ródłem tych aromatów i znalazłem je w bocznej uliczce po
prawej stronie. Po rodku małego placyku stala fontanna: miedziany smok
uniesiony na tylnych łapach i pokryty pi kn zielon patyn siusiał do basenu z
ró owego kamienia. Smok spogl dał na restauracj w podziemiach. Nazywała si
"Jama". Na zewn trz stało dziesi stolików za niskim ogrodzeniem z
miedzianych pr tów i rz dem ro lin w donicach. Przeszedłem przez placyk.
Mijaj c fontann zobaczyłem, e w czystej wodzie le y mnóstwo egzotycznych
monet, mi dzy innymi wier dolarówka wybita na dwustulecie USA.
Wszedłem za ogrodzenie, min łem stoliki i miałem ju zej po schodach, gdy
usłyszałem, e kto wykrzykuje moje imi .
- Merle! Tutaj!
Rozejrzałem si , ale nie rozpoznałem nikogo z siedz cych przy czterech
zaj tych stolikach. Potem, kiedy wzrok przesuwał si z powrotem, dostrzegłem, e
starszy m czyzna przy stoliku w k cie po prawej stronie u miecha si .
- Bill! - zawołałem.
Bill Roth wstał, raczej by si pokaza , ni formalnie przywita . Nie poznałem
go z pocz tku, gdy nosił teraz w sy i zacz tki siwiej cej brody. Miał te na sobie
br zowe spodnie ze srebrnym lampasem wpuszczone w wysokie br zowe buty.
Koszula była srebrzysta z br zowymi lamówkami, a czarny płaszcz le ał rzucony
na krzesło po prawej stronie. Na nim zauwa yłem szeroki czarny pasz
krótkopół rednim mieczem w pochwie.
- Zadomowiłe si . I zeszczuplałe .
115
- To prawda - przyznał. - My l , czyby nie przeprowadzi si tutaj na
emerytur . Podoba mi si tu.
Usiedli my.
- Zamawiałe jus? - spytałem.
- Tak, ale widz kelnera na schodach. Zawołam go.
Tak uczynił i zamówił dla mnie kolacj .
- Du o lepiej mówisz w thari - pochwaliłem go.
- Kwestia praktyki.
- Co porabiałe ?
- eglowałem z Gerardem. Odwiedziłem Deig i jeden z obozów Juliana w
Ardenie. Byłem te w Rebmie. Fascynuj ce miejsce. Pobierałem lekcje
szermierki. A Droppa oprowadzał mnie po mie cie.
- Głównie po barach, przypuszczam.
- Nie tylko. Dlatego wła nie tu siedz . On jest wła cicielem połowy "Jamy".
Musiałem obieca , e cz sto b d tu jadał. Ale to niezły lokal. Kiedy wróciłe ?
- Przed chwil - odparłem. - I mam dla ciebie jeszcze jedn dług opowie .
- Dobrze. Twoje opowie ci s zawsze niezwykłe i popl tane - stwierdził. - W
sam raz na chłodny jesienny wieczór. Słucham.
Mówiłem przez cał kolacj i jeszcze długo po niej. Wieczorny chłód zacz ł si
dawa we znaki, wi c ruszyli my do pałacu. Wreszcie zako czyłem opowiadanie
przy gor cym jabłeczniku przed kominkiem w jednej z mniejszych komnat
wschodniego skrzydła.
Bill pokr cił głow .
- Potrafisz znale sobie zaj cie - mrukn ł. - Mam jedno pytanie.
- Jakie?
- Dlaczego nie przywiozłe Luke'a?
- Ju ci mówiłem.
- To aden powód. Dla jakiej mglistej informacji, która według niego jest
wa na dla Amberu? W dodatku musisz go złapa , eby j uzyska ?
- To wcale nie tak.
- On jest handlowcem, Merle, i wła nie sprzedał ci chłam. Tak uwa am.
- Nie masz racji, Bill. Znam go.
- Znasz go długo - przyznał. - Ale czy dobrze? Rozmawiali my ju o tym.
Tego, czego o Luke'u nie wiesz, jest o wiele wi cej ni tego, w wiesz.
- Mógł i gdziekolwiek, ale zwrócił si do mnie.
- Jeste elementem jego planu, Merle. Poprzez ciebie zamierza dobra si do
Amberu.
- Nie s dz - sprzeciwiłem si . - To nie w jego stylu.
- A ja my l , e wykorzysta wszystko, co wpadnie mu w r k ... i ka dego.
Wzruszyłem ramionami.
- Ja mu wierz , a ty nie. To wszystko.
- Chyba tak - zgodził si . - Co zamierzasz teraz robi ? Zaczeka i zobaczy , co
si stanie?
- Mam plan - odparłem. - Wierz mu, ale to nie oznacza, e nie chc si
zabezpieczy . Mam do ciebie jedno pytanie.
- Tak?
116
- Gdybym go tu sprowadził, a Random uznał, e fakty nie s wystarczaj co
jasne i za dał przesłuchania, czy zgodziłby si reprezentowa Luke'a?
Szeroko otworzył oczy, a potem u miechn ł si .
- Co to za przesłuchanie? - zapytał. - Nie wiem, jak prowadzi si tutaj takie
sprawy.
- Jako wnuk Oberona - wyja niłem - Luke podlega Prawu Rodowemu.
Random jest teraz głow rodu. Od niego zale y, czy zapomnie o całej sprawie,
wyda wyrok, czy zarz dzi przesłuchanie. Jak rozumiem, przesłuchanie mo e
by tak formalne albo tak nieformalne, jak tylko zechce. W bibliotcce s ksi ki
na ten temat. Ale przesłuchiwanemu przysługuje prawo, je li sobie yczy, do
prawnego przedstawiciela.
- Oczywi cie, e wzi łbym t spraw - oznajmił Bill. - To do wiadczenie
prawnicze, jakiego nie zdobywa si cz sto... Ale mogłoby to wygl da na konflikt
interesów - dodał. - Przecie wykonywałem zlecenia Korony.
Dopiłem jabłecznik i odstawiłem szklank na półk . Ziewn łem.
- Musz ju i , Bill.
Skin ł głow .
- To tylko teoretyczne rozwa ania? - zapytał jeszcze.
- Oczywi cie. Mo e si zdarzy , c b dzie to moje przesłuchanie. Dobranoc.
Przyjrzał mi ai .
- Hm... To zabezpieczenie, o którym wspomniałe - zacz ł, - Chodzi o co
niebezpiecznego, prawda?
U miechn łem si .
- Nikt pewnie nie mo e ci w tym pomóc?
- Nie.
- No có ... powodzenia.
- Dzi ki.
- Zobaczymy si jutro?
- Mo e, ale raczej wieczorem.
Poszedłem do swojego pokoju i do łó ka. Musiałem troch wypocz , zanim
zajm si tym, co planowałem. Nie zapami tałem adnych snów na ten temat, ani
za, ani przeciw.
Było wci ciemno, kiedy si obudziłem. Dobrze wiedzie , e mój wewn trzny
budzik działa. Z przyjemno ci odwróciłbym si na drugi bok i spał dalej, ale nie
sta mnie było na taki luksus. Czekał mnie dzie , który miał by wiczeniem z
planowania czasu. W zwi zku z tym wstałem, umyłem si i wło yłem wie e
ubranie.
Poszedłem do kuchni. Zaparzyłem sobie herbat , zrobiłem grzank i
jajecznic z kilku jajek z cebul , papryk i odrobin pieprzu. Odkryłem te
owoce melka ze Snelters - co , czego od dawna nie jadłem.
Potem wyszedłem tylnymi drzwiami i dotarłem do ogrodu. Było ciemno,
bezksi ycowo i wilgotno. Tylko kilka pasemek mgły badało niewidoczne cie ki.
Wybrałem prowadz c na północny zacbód. wiat był teraz miejscem niezwykle
spokojnym, a własne my li te doprowadziłem do tego stanu. Czekał mnie dzie
załatwiania tylko jednej sprawy naraz i wolałem, by umysł od razu si do tego
przyzwyczaił.
117
Min łem ogród, wyszedłem przez przerw w ywopłocie i ruszyłem dalej
nierównym traktem, w jaki zmieniła si moja cie ka. Wspinała si wolno przez
pierwsze kilka minut, potem skr ciła nagle i natychmiast stała si bardziej
stroma. Przystan łem na jednym ze wzniesie i spojrzałem za siebie; wyra nie
widziałem ciemn sylwetk pałacu i par wiateł w oknach. Jakie rozwiane
cirrusy nad głow wygl dały, jakby kto zagrabił wiatło gwiazd w niebia skim
ogrodzie, w którym siedzial zadumany Amber. Po chwili ruszyłem dalej. Przed
sob miałem jeszcze kawał drogi.
Kiedy dotarłem do grzbietu, spostrzegłem na wschodzie, za opuszezonym
niedawno łasem, pasmo ja niejszego nieba. Szybko min łem trzy masywne
stopnie pie ni i historii, i rozpocz łem zej cie na stron północn .
Droga opadała z pocz tku łagodnie, potem stromo, potem skr ciła na
północny wschód i na łagodniejsze zbocze. Kiedy znowu odbije na północny
zachód, b dzie jeszcze jeden stromy stok, potem jeden łatwy i wiedziałem, e
dalej pójd ju bez wysiłku. Wysokie rami Kolviru za plecami zasłaniało
wszelkie widziane wcze niej zwiastuny przed witu. Przede mn i nade mn
wisiała rozgwie d ona noc, zacieraj c kontury wszystkich, prócz najbli szych
głazów. Mimo to wiedziałem w przybli eniu, dok d si kierowa . Byłem tu ju
kiedy , cho wtedy zatrzymałem si tylko na chwil .
To było jakie trzy kilometry za grzbietem. Zwolniłem zbli aj c si do tego
miejsca. Szukałem sporego zagł bienia terenu mniej wi cej w kształcie podkowy.
Znalazłem je w ko cu i wkroczyłem powoli. Budziło we mnie dziwne uczucia. Nie
przewidywałem wiadomie wszystkich swoich reakcji, ale na jakim gł bszym
poziomie chyba ich oczekiwałem.
Szedłem, a po obu stronach wyrastały kamienne ciany, jak w w wozie.
Trafiłem na cie k i pod yłem ni dalej. Prowadziła lekko w dół, ku parze
niewyra nych sylwetek drzew, potem mi dzy nimi do miejsca, gdzie stał niski
kamienny budynek. Wokół rosły dziko rozmaite krzewy i trawy. Słyszałem, e
specjalnie nawieziono tu gleb , by posadzi ro liny, pó niej jednak o nich
zapomniano.
Usiadłem na jednej z kamiennych ławek przed budynkiem i czekałem, a
poja nieje niebo. To był grób mojego ojca... wła ciwie mauzoleum, zbudowane
dawno temu, kiedy wszyscy uwa ali go za zmarłego. Bawiło go to, kiedy pó niej
odwiedzał to miejsce. Teraz, oczywi cie, sytuacja mogła ulec zmianie. Teraz
mógło to by prawdziwe mauzoleum. Czy usunie to ironi , czy jeszcze j wzmo e?
Nie byłem pewien. Jednak budziło to mój niepokój, wi kszy, ni si
spodziewałem. Nie przyszedłem tu jako pielgrzym. Przyszedłem szukaj c pokoju
i ciszy, jakiej potrzebuje czarodziej mojego pokroju, by zawiesi kilka zakl .
Przyszedłem...
Mo e szukałem racjonalnego wytłumaczenia. Wybrałem ten punkt, poniewa
- prawdziwy czy nie - grób nosił imi Corwina i dlatego rozbudzał poczucie jego
obecno ci. Chciałbym pozna go lepiej, a mo e ju nigdy nie b d miał okazji.
Nagle poj łem, czemu zaufałem Luke'owi. Miał racj wtedy w Arbor. Gdybym
dowiedział si o mierci Corwina, gdybym zobaczył, e mog obci y kogo
win , rzuciłbym wszystko. Wyruszyłbym, by przedstawi rachunek i pobra
opłat , by zamkn rozliczenia i krwi wypisa pokwitowanie. Nawet gdybym nie
118
znał Luke'a tak dobrze, jak znałem, łatwo mi było wyobrazi sobie siebie na jego
miejscu. A trudno go os dza .
Do diabła! Czemu musimy si nawzajem karykaturowa poza granice
miechu i zrozumienia, a do bólu, zawodu i konfliktu lojalno ci?
Wstałem. Było ju dostatecznie jasno, ebym widział, co robi .
Wszedłem do rodka i zbli yłem si do niszy, gdzie stał pusty kamienny
sarkofag. Wydawał si idealnym sejfem, ale zawahałem si , gdy stan łem przy
nim. R ce mi dr ały. To mieszne. Wiedziałem, e go tam nie ma, e to tylko puste
rze bione pudło... A jednak min ło par minut, nim zmusiłem si , by chwyci i
podnie wieko.
Pusty, naturalnie, jak tak wiele marze i l ków. Wrzuciłem niebieski guzik i
zamkn łem wieko. Do licha, je li Sharu Garrul zechce go odebra i znajdzie
tutaj, zrozumie chyba przesłanie, e bawi c si w te swoje gierki staje nad
grobem.
Wyszedłem, pozostawiaj c w krypcie swe uczucia. Pora zaczyna . Musiałem
dopracowa i zawiesi mas zakl , poniewa nie zamierzałem wcbodzi
bezbronny do micjsca, gdzie wiej dzikie wichry.
119
Rozdział 10
Stałem na wzniesieniu ponad ogrodem i podziwiałem jesienne li cie w dole.
Wiatr bawił si moim płaszczem. Pałac k pał si w promieniach łagodnego
popołudniowego sło ca. Panował chłód. Stadko martwych li ci przemkn ło obok
jak lemingi i spłyn ło poza kraw d szlaku, szeleszcz c w rzadkim powietrzu.
Wła ciwie nie zatrzymałem si tutaj dla widoków. Stan łem, eby zablokowa
drug ju tego dnia prób kontaktu przez Atut. Pierwsza zdarzyła si wcze niej,
kiedy jak sznur błyskotek wieszałem zakl cie na obrazie Chaosu. Pomy lałem, e
to albo Random - zirytowany, e wróciłem do Amberu i nie uznałem za stosowne
poinformowa go o swoich ostatnich wyczynach i planach - albo Luke, który
odzyskał siły i chce prosi o pomoc w ataku na Twierdz . Przyszli mi do głowy,
poniewa ich wła nie najbardziej chciałem unikn . adnemu nie spodobałoby
si to, co zamierzyłem, chocia ka demu z całkiem innych powodów.
Zew osłabł i znikn ł, a ja ruszyłem dalej cie k , min łem ywopłot i
wkroczyłem do ogrodu. Nie chciałem traci zakl cia na maskowanie swej
obecno ci, wi c skr ciłem w lewo. Alejka prowadziła przez liczne altany, gdzie
byłem mniej widoczny dla kogo , kto akurat wyjrzałby przez okno. Mógłbym si
przeatutowa , ale karty zawsze doprowadzaj do głównego hallu. Nie wiedziałem,
kogo tam zastan .
Oczywi cie, i tak musiałem tamt dy przej ...
Wróciłem tras , któr opuszczałem pałac: przez kuchni . Po drodze zrobiłem
sobie kanapk i popiłem mlekiem. Potem tylnymi schodami wszedłem na pi tro i
przekradłem si do swoich komnat. Nikt mnie nie zauwa ył.
Na miejscu przypasałem miecz, który zostawiłem przy łó ku, sprawdziłem
kling , odszukałem mały sztylet i wsun łem za pas po prawej stronie. Sztylet
pochodził z Chaosu - prezent od nurka Otchłani, Borquista, któremu napisałem
kiedy wst p, co doprowadziło do patronatu (Borquist był niezłym poet ). Do
wewn trznej cz ci lewego r kawa przypi łem Atut. Umyłem r ce i twarz,
wyszorowałem z by. A potem nie mogłem ju wymy li pretekstu do dalszej
zwłoki. Musiałem i i zrobi co , czego si bałem. Było to konieczne do realizacji
planu. Nagle ogarn ło mnie pragnienie, by wypłyn aglówk na morze. Albo
cho by pole e na pla y...
Wyszedłem i ruszyłem na dół drog , któr wchodziłem. Skierowałem si mało
u ywanym korytarzem na zachód. Nasłuchiwałem, czy nie rozlegn si czyje
kroki albo głosy, a raz schowałem si do komórki, eby przepu ci jak grup .
Wszystko, byłe tylko o chwil dłu ej unikn wykrycia. Wreszcie skr ciłem w
lewo, przeszedłem kilka kroków i czekałem prawie minut , zanim wszedłem w
główny korytarz, prowadz cy obok wielkiej, marmurowej sali jadalnej. Nikogo w
polu widzenia. Dobrze. Biegiem dotarłem do najbli szego wej cia i zajrzałem.
Doskonale.
Sala była pusta. Nie u ywano jej codziennie, ale nie miałem poj cia, czy
dzisiaj nie zdarzy si jaka szczególna okazja... cho pora nie była odpowiednia
na posiłek.
Przeszedłem przez sal . Na jej tyłach znajduje si ciemny, w ski korytarz.
Stra nik stoi zwykle przy wej ciu albo przy drzwiach na drugim ko cu.
120
Członkowie rodziny maj prawo wst pu, chocia wartownik notuje ich przej cie.
Jednak przeka e informacj zwierzchnikowi dopiero składaj c raport po zej ciu
z posterunku. Wtedy nie b dzie to ju miało znaczenia.
Tod był niski, kr py i brodaty. Kiedy mnie zauwa ył, wykonał "prezentuj
bro " toporem, który jeszcze przed chwil stał oparty o cian .
- Spocznij. Du o roboty? - spytałem.
- Prawd mówi c nie, sir.
- Schodz na dół. Mam nadziej , e s tu jakie latarnie. Nie znam stopni tak
dobrze jak pozostali.
- Sprawdziłem, kiedy obejmowałem słu b . Zapal jedn , sir.
Uznałem, e lepiej zachowa energi , któr zu yłbym na zakl cie ognia.
Wszystko mo e pomóc...
- Dzi kuj .
Otworzył drzwi i kolejno zwa ył w r ku trzy latarnie, stoj ce w schowku po
prawej stronie. Wybrał drug , wyniósł na korytarz i zapalił od wielkiej wiecy w
lichtarzu.
- To chwil potrwa - uprzedziłem go. - Pewnie sko czysz słu b , zanim wróc .
- Oczywi cie, sir. Prosz uwa a .
- B d , mo esz mi wierzy .
Kr yłem w koło po długich, spiralnych schodach. Niewiele widziałem. Tylko
w dole płon ły w szybie osłoni te wiece, pochodnie na cianach i wisz ce latarnie,
pot guj c l k wysoko ci bardziej ni absolutna ciemno .
Pode mn były tylko te punkty wiatła; nie widziałem ani odległej podłogi, ani
cian. Jedn r k trzymałem por cz, w drugiej ciskałem latarni . Wilgotno było
tu w dole. Powietrze troch st chłe. Nie mówi ju o zimnie. Raz jeszcze
spróbowałem policzy stopnie. I jak zwykle gdzie po drodze straciłem rachunek.
Przy nast pnej okazji...
My lami wróciłem do tego dalekiego dnia, gdy pokonywałem t drog
wierz c, e zmierzam ku mierci. Nie umarłem, ale teraz niezbyt mnie to
pocieszało. To była potworna próba. I mo liwe, e teraz co pokr c , usma si
albo rozwiej jak dym.
W koło, w koło. W dół, w dół. Nocne my li wczesnym popołudniem.
Z drugiej strony Flora wspomniała kiedy , e za drugim razem jest łatwiej.
Troch wcze niej mówiła o Wzoreu i miałem nadziej , e nie zmieniła tematu.
Wielki Wzorzec Amberu, Symbol Porz dku. Dorównuj cy moc Wielkiemu
Logrusowi w Dworcach, Znakowi Chaosu. Napi cie mi dzy nimi tworzy
wszystko, co ma znaczenie w tym wiecie. Wystarczy zwi za si z którym ,
straci panowanie i koniec. Trzeba mojego szcz cia, eby si zwi za z oboma.
Nie ma nikogo, z kim mógłbym porówna do wiadczenia. Nie wiem, czy to
utrudnia spraw . Chocia na moje ego dobrze wpływa wiadomo , e znak
pozostawiony przez jeden z nich czyni ten drugi trudniejszym... a one
pozostawiaj swój znak. Oba. Na pewnym poziomie rozrywaj człowieka na
cz ci i składaj według schematu otchłannych kosmicznych reguł. Brzmi to
dumnie, szlachetnie, metafizycznie, duchowo i pi knie, ale tak naprawd tylko
przeszkadza. To cena, jak trzeba zapłaci za pewne mo liwo ci. Jednak adne
kosmiczne reguły nie nakazuj si z tego cieszy .
121
Logrus i Wzorzec umo liwiaj wtajemniczonym samodzielne podró e przez
Cie ... a Cie to do ogólna nazwa potencjalnie niesko czonego zbioru wariacji
rzeczywisto ci, w których yjemy. Daj te pewne inne zdolno ci...
W koło i w dół. Zwolniłem. Troch kr ciło mi si w głowie, tak jak
poprzednio. W ka dym razie nie zamierzałem t dy wraca .
Przyspieszyłem, kiedy wreszcie zobaczyłem dno. Była tu ława, stół, par
stojaków i skrzy i wiatło, eby je widzie . Normalnie stał te wartownik, ale go
nie zauwa yłem. Mo e poszedł na obchód. Gdzie po lewej mie ciły si cele, gdzie
czasem mo na było znale szczególnie pechowych wi niów politycznych, którzy
pełzali pod cianami i z wolna tracili rozum. Nie wiedziałem, czy w tej chwili
jacy odsiaduj tu swoje wyroki. Miałem nadziej , e nie. Mój ojciec kiedy do
nich nale ał i z jego opisów wnioskuj , e nie jest to miłe prze ycie.
Zatrzymałem si na dole i krzykn łem kilka razy. Odpowiedziało mi tylko
odpowiednio niesamowite echo. Nic wi cej.
Ze stojaka zdj łem napełnion latarni . Zapasowe wiatło mogło si przyda .
Przecie nie znałem drogi.
Ruszyłem na prawo. Tam le ał tunel, którego szukałem.
Po długiej chwili przystan łem i wysoko podniosłem latarni . Miałem
wra enie, e zaszedłem za daleko, ale w polu widzenia wci nie było otworu
tunelu. Obejrzałem si : nadał widziałem posterunek stra nika. Pomaszerowałem
wi c dalej, analizuj c wspomnienia poprzedniego razu. Wreszcie zmieniły si
d wi ki - szybkie echa moich kroków. Musiałem zbli a si do jakiej ciany czy
prze szkody. Znowu podniosłem latarni .
Tak. Czysta ciemno przede mn . A wokół niej szara skała. Tam skr ciłem.
Ciemno. Daleko. Trwał bezustanny teatr cieni, gdy wiatło prze lizgiwało si
po nierówno ciach skały, gdy promienie odbijały si od błyszcz cych punkcików
w cianach. Po lewej stronie dostrzegłem odnog korytarza. Min łem j , nie
zwalniaj c kroku. Zaraz powinna by nast pna. Tak. Druga...
Do trzeciej było troch dalej. A potem czwarta. Zastanawiałem si , dok d
mog prowadzi . Nikt nigdy mi tego nie wyja nił. Mole sami nie wiedzieli?
Niezwykłe groty nieopisanej pi kno ci? Inne wiaty? lepe zaułki?
Magazyny? Mo e pewnego dnia, gdy spotkaj si czas i ochota...
Pi ta...
I nast pna.
Szukałem siódmej. Zatrzymałem si , gdy na ni natrafiłem. Nie była taka
długa. Pomy lałem o innych, którzy przede mn szli t drog , po czym ruszyłem
do wielkich, ci kich, okutych elazem drzwi. Po prawej stronie na wbitym w
skał stalowym haku wisiał ogromny klucz. Zdj łem go, otworzyłem drzwi i
zawiesiłem z powrotem. Wiedziałem, e stra nik z dołu sprawdzi je i zamknie
podczas którego z obchodów. I po raz nie wiem który zdziwiłem si , po co w
ogóle zamyka te drzwi, skoro klucz zawsze tu wisi. Jakby dla obrony przed
niebezpiecze stwem, które mo e wynurzy si ze rodka. Pytałem o to, ale nikt
nie wiedział. Tradycja, tłumaczyli. Gerard i Fłora sugerowali, bym spytał
odpowiednio Randoma i Fion . A oni z kolei s dzili, e Benedykt mo e co
wiedzie . Jako nigdy nie pami tałem, eby si do niego zwróci .
Pchn łem mocno i nic si nie stało. Odstawiłem obie latarnie i nacisn łem z
122
całej siły. Drzwi zatrzeszczały i ust piły wolno. Podniosłem latarnie i wszedłem.
Drzwi zamkn ły si za mn , a Frakir, dzieci Chaosu, zacz ła gwałtownie
pulsowa . Przypomniałem sobie poprzedni tutaj wizyt i przyczyn , dla której
nikt nie zabierał zapasowej latarni: niebieskawe l nienie Wzorca na gładkim,
czarnym podło u o wietlało grot dostatecznie, by nie zgubi drogi.
Zapaliłem drug latarni . Pierwsz ustawiłem przy samym brzegu Wzorca,
drug przeniosłem wzdłu obwodu i poło yłem na podłodze na drugim ko cu.
Nie obchodziło mnie, e Wzorzec zapewnia wystarczaj ce o wietlenie. Uwa ałem
go za co denerwuj cego, zimnego i wr cz budz cego l k. Naturalne wiatło
zdecydowanie poprawiało mi samopoczucie w jego obecno ci.
Przechodz c do pocz tku, studiowałem zło on siatk wygi tych linii.
Uspokoiłem Frakir, lecz nie do ko ca poskromiłem własne l ki. Je li była to
reakcja Logrusu we mnie, to ciekawe, czy gorzej reagowałbym na sam Logrus,
gdyby wrócił i spróbował raz jeszeze teraz, kiedy nosiłem w sobie Wzorzec.
Bezowocne spekulacje.
Próbowałem si rozlu ni . Na chwil przymkn łem oczy, ugi łem kolana,
opu ciłem ramiona. Dłu sze czekanie nie ma sensu.
Otworzyłem oczy i postawiłem stop na Wzorcu. Natychmiast strzeliły iskry.
Zrobiłem krok. Wi cej iskier. Cichutki trzask. Kolejny krok. Odrobina oporu,
kiedy ruszyłem znowu...
Wszystko wróciło - wszystko, co czułem przy pierwszym przej ciu: chłód,
lekkie wstrz sy, łatwe i trudne odcinki. Gdzie we mnie istniała mapa Wzorca.
Id c wzdłu pierwszego łuku czułem si tak, jakbym z niej czytał. Narastał opór,
tryskały iskry, włosy stawały mi d ba, trzaski, jaka wibracja...
Dotarłem do Pierwszej Zasłony i miałem wra enie, e wszedłem do tunelu
aerodynamicznego. Ka dy ruch wymagał strasznego wysiłku. Ale tak naprawd
niezb dny był upór. Je li b d atakował, b d szedł naprzód, chocia powoli.
Rzecz w tym, by si nie zatrzymywa . Ruszenie z miejsca jest czym potwornym,
w niektórych miejscach wr cz niemo liwym. Równy nacisk to wszystko, czego
potrzebowałem. Jeszcze kilka chwil, a przebij si . Potem b dzie łatwiej. Dopiero
Druga Zasłona jest naprawd zabójcza.
Skr t, skr t...
Przeszedłem. Wiedziałem, e teraz przez jaki czas droga b dzie łatwiejsza. Z
wi ksz pewno ci siebie sun łem do przodu. Mo e Flora miała racj . Ta cz
nie wydawała si tak m cz ca jak za pierwszym razem. Pokonałem długi łuk, a
potem ostry zakr t. Iskry przesłaniały ju moje buty. Umysł zalały mi teraz
wspomnienia trzydziestych kwietnia, rodzinnych intryg w Dworcach, gdzie ludzie
pojedynkowali si i gin li, gdzie sukcesja po sukcesji wiła si i kre liła sw
zło on lini poprzez krwawe rytuały pozycji i wyniesienia. Do tego.
Sko czyłem. Odrzuciłem to. Mo e s grzeczniejsi, ale wi cej krwi przelewa si
tam ni w Amberze, i to dla uzyskania diabelnie małej przewagi nad innymi...
Zacisn łem z by. Trudno było si skupi na bie cym zadaniu. Oczywi cie,
wla nie takie s jego efekty. Teraz sobie przypomniałem. Jeszcze krok...
Mrowienie nóg, a po uda... Trzask, gło ny dla mnie jak ryk burzy... Jedna stopa
przed drug ... Podnie , postawi ... Włosy staj d ba... Zwrot... Ruch...
Wprowadzam Gwiezdn strzal do portu przed jesiennymi szkwałami, Luke
123
pracuje przy aglach, wiatr dmucha nam w plecy niby tchnienie smoków...
Jeszcze trzy kroki i opór wzrasta...
Docieram do Drugiej Zasłony i czuj si nagle, jakbym próbowa wypchn
samochód z błotnistego rowu... Wszystkie siły wkładam w ruch, zyskuj c
niesko czenie mały dystans. Sun z powolno ci lodowca, a iskry si gaj mi
piersi. Jestem bł kitnym płomieniem...
Umysł zostaje odarty z wszelkich my li. Nawet Czas odchodzi i zostawia mnie
samego. Trwa tylko istota, któr si stałem - pozbawiona przeszło ci, pozbawiona
imienia, całym jestestwem atakuj ca inercj swych dni - równanie zbalansowane
tak doskonale, e powinno zastygn tu w pół kroku... ale zniesienie wszystkich
mas i sił pozostawia nie osłabion wol , oczyszcza j w pewien sposób, a proces
ruchu prze ciga fizyczny wysiłek... Jeszcze krok, i jeszcze, i przeszedłem, starszy
o całe wieki i znowu id cy naprzód. Wiem, e osi gn cel, mimo e zbli am si do
Wielkiego Łuku, który jest ci ki, trudny i długi. Zupełnie inaczej ni Logrus. Tu
moc jest syntetyczna, nie analityczna...
Wszech wiat zdaje si wirowa wokół mnie. Przy ka dym kroku mam
wra enie, e zanikam i ogniskuj si na powrót, zostaj rozerwany i zło ony,
rozrzucony i pozbierany, umieram i o ywam...
Dalej. Naprzód. Jeszcze trzy zakr ty, potem prosta. Parłem do przodu.
Zawrót głowy, mdło ci... Mokry od potu... Koniec linii. Seria łuków. Zwrot.
Zwrot. Znowu zwrot...
Wiedziałem, e zbli am si do Ko cowej Zasłony, kiedy iskry si gn ły w gór
i zmieniły si w klatk błyskawic, a stopy znowu zacz ły ci y . Bezruch i
straszliwy wysiłek...
Tym razem jednak czułem si jako wzmocniony i atakowałem wiedz c, e si
przebij ...
Dokonałem tego i pozostał ju tylko jeden krótki łuk. Te ostatnie trzy kroki
mog by najtrudniejsze. To tak, jakby Wzorzec poznał id cego tak dobrze, e
nie chce go wypu ci . Walczyłem z nim, a kostki bolały mnie jak pod koniec
biegu. Dwa kroki... Trzeci...
Koniec. Stoj nieruchomo. Dysz i dr . Spokój. Znikn ły wyładowania.
Znikn ły iskry. Je li to nie zmyło rezonansów bł kitnych kamieni, to nie wiem, co
mogłoby tego dokona .
A teraz... raczej za chwil ... mog si uda gdzie zechc . Z tego miejsca, w tej
chwili wszechmocy, mog nakaza Wzorcowi, by przetransportował mnie
dok dkolwiek, a on spełni mój rozkaz. Szkoda marnowa tak szans , eby -
powiedzmy - zaoszcz dzi sobie wchodzenia po spiralnych schodach i drogi do
pokoju. Nie. Miałem inne plany. Za chwil ...
Poprawiłem ubranie, przeczesałem palcami włosy, sprawdziłem bro i ukryty
Atut, odczekałem, by przycichł dudni cy puls.
Luke odniósł swe rany w bitwie pod Twierdz Czterech wiatów, walcz c z
byłym przyjacielem i sprzymierze cem Daltem, najemnikiem i synem
Desacratrix. Dalt nie interesował mnie, chyba e jako potencjalna przeszkoda,
poniewa teraz podobno pracował dla władcy Twierdzy. Ale nawet uwzgl dniaj c
ró nic czasu, pewnie zreszt niewielk , widziałem go wkrótce po walce z
Lukiem. A to dowodziło, e przebywał w Twierdzy, kiedy dotarłem do niego
124
przez Atut.
W porz dku.
Spróbowałem je przywoła : moje wspomnienie komnaty, w której zobaczyłem
Dalta. Było niezbyt dokładne. Jakie jest minimum danych, wymagane przez
Wzorzec, by zadziała ? Wyobraziłem sobie faktur kamiennej ciany, kształt
niewielkiego okna, skrawek wytartego gobelinu, sitowie rozrzucone na podłodze;
kiedy Dalt si przesun ł, za jego plecami pojawiła si niska ława i stołek, nad
nimi p kni cie na cianie... i kawałek paj czyny... Uformowałem obraz mo liwie
precyzyjnie. I zapragn łem si tam przenie . Chciałem by w tym miejscu...
I byłem.
Odwróciłem si szybko z dłoni na r koje ci miecza, ale byłem w komnacie
sam. Dostrzegłem łó ko, bro na cianie, małe biurko i kufer. adna z tych
rzeczy nie mie ciła si w polu widzenia, kiedy po raz pierwszy przelotnie
zobaczyłem ten pokój. wiatło dnia padało przez małe okienko.
Stan łem przy jedynych drzwiach i długo nasłuchiwałem. Panowała cisza.
Uchyliłem je odrobin - otwierały si w lewo - i wyjrzałem na długi, pusty
korytarz.
Pchn łem drzwi dalej. Na wprost były schody w dół. Po lewej lepy mur.
Wyszedłem i zamkn łem drzwi. Pój w dół czy na prawo? Po obu stronach
korytarza były okna, wi c przysun łem si do najbli szego - po prawej - i
wyjrzałem.
Przekonałem si , e jestem niedaleko rogu prostok tnego dziedzi ca.
Naprzeciw i z obu stron stały poł czone budynki. Pozostawało wolne wyj cie
jedynie po prawej stronie, dalej ode mnie. Zdawało si , e prowadzi na drugi
dziedziniec, gdzie nad dachami wyrastała jaka bardzo wielka budowla.
Dostrzegłem mo e z dziesi ciu ołnierzy ustawionych przy wej ciach, ale nie
sprawiali wra enia wartowników. To znaczy, zajmowali si czyszczeniem i
reperacj sprz tu. Dwaj byli mocno obanda owani. Mimo to, wi kszo mogłaby
szybko stan w gotowo ci. Na drugim ko cu dziedzi ca le ały jakie dziwaczne
szcz tki. Wygl dały jak połamany latawiec i co mi przypominały. Postanowiłem
ruszy korytarzem.
Uznałem, e w ten sposób dojd do budynków po przeciwnej stronie i
prawdopodobnie b d mógł zajrze na nast pny dziedziniec.
Wolno ruszyłem naprzód, uwa aj c na wszelkie podejrzane d wi ki. W
całkowitej ciszy dotarłem a do rogu i przystan łem, nasłuchuj c czujnie.
Niczego nie usłyszałem, wi c zrobiłem krok naprzód i zamarłem. Tak samo
jak człowiek siedz cy na parapecie okna po prawej stronie. Miał na sobie krótk
kolczug , skórzany hełm, skórzane spodnie i buty. Ci ki miecz wisiał nm u boku,
ale w r ku trzymał sztylet i najwyra niej robił sobie manicure. Zdawał si nie
mniej zaskoczony ode mnie, kiedy gwałtownie odwrócił głow .
- Co za jeden? - zapytał.
Wyprostował si i opu cił r ce, jakby chciał odepchn si od parapetu i
wsta .
Kłopotliwa sytuacja dla nas obu. Był chyba stra nikiem. Czujno czy
ukrywanie si mogły go zdradzi przed Frakir, natomiast lenistwo zamaskowało
go doskonale, a mnie postawiło przed dylematem. Byłem pewien, e nie zdołam go
125
oszuka ani zaufa wynikom, gdyby mi si pozornie udało. Nie chciałem go
atakowa , bo to grozi hałasem. Nie miałem wielkiego wyboru. Mogłem go zabi
szybko i cicho licznym, niewielkim zakl ciem zawału serca, które zawiesiłem
przed sob . Zbyt jednak ceni ycie, by odbiera je bez konieczno ci. Zatem, cho
nie chciałem tak szybko traci jednego ze swoich zakl , wymówiłem słowo. R ka
odruchowo wykonała odpowiedni gest i na moment rozbłysn ł Logrus, gdy
przepływała przeze mnie jego moc. M czyzna zamkn ł oczy i oparł si o futryn .
Poprawiłem go troch , eby si nie ze lizn ł, i zostawiłem chrapi cego spokojnie,
nadal ze sztyletem w dłoni. Zreszt , zakl cie zawału serca pó niej mo e przyda
si bardziej.
Korytarz dochodził do czego w rodzaju galerii i rozszerzał si w obie strony.
Od pewnego miejsca był niewidoczny, uznałem wi c, e szybciej, ni planowałem,
musz u y kolejnego zakł cia. Wypowiedziałem słowo dla czaru niewidzialno ci
i wiat stał si o kilka tonów ciemniejszy. Miałem nadziej , e wykorzystam go
troch dalej; działał jakie dwadzie cia minut, a nie miałem poj cia, gdzie szuka
swego skarbu. Jednak nie sta mnie było na ryzyko. Ruszyłem naprzód i
dotarłem do galerii.
Była pusta.
Stamt d jednak lepiej poznałem topografi okolicy.
Moglem wyjrze na drugi, gigantyczny dziedziniec. Stała tam ta olbrzymia
budowla, któr widziałem poprzednio.
Okazała si wielk , solidnie zbudowan fortec ; miała chyba tylko jedno, i to
dobrze strze one wej cie. Z drugiego ko ca galerii wyjrzałem na dziedziniec
zewn trzny, si gaj cy wysokich, ufortyfikowanych murów. Wyszedłem szuka
schodów na dół. Byłem prawie pewien, e ta ponura budowla z szarego kamienia
jest miejscem, które nale y zbada . Otaczała j magiczna aura, któr
wyczuwałem całym ciałem a po czubki palców.
Pobiegłem korytarzem, min łem zakr t i zobaczyłem wartownika u szczytu
schodów. Je li co zauwa ył, to tylko wywołany przez mój płaszcz lekki podmuch.
Zbiegłem na dół. Po lewej stronie było wej cie do innego, ciemnego korytarza, a
na wprost ci kie, okute wrota prowadz ce na wewn trzny dziedziniec.
Otworzyłem je, wyszedłem i natychmiast odst piłem na bok, gdy stra nik
obejrzał si , wytrzeszczył oczy i zacz ł podchodzi . Wymin łem go i ruszyłem do
cytadeli. Ognisko mocy, mówił Luke. Tak. Im bardziej si zbli ałem, tym silniej
to czułem. Nie miałem czasu na rozwa enie, jak sobie z ni poradzi , jak ni
pokierowa . W ka dym razie przyniosłem własny zapas.
Pod murem odbiłem w lewo. Przyda si szybki obchód w celach
informacyjnych. W połowie drogi przekonałem si , e moje domysły o jedynym
wej ciu były słuszne. Nie dostrzegłem te ani jednego okna ni ej ni trzydzie ci
metrów. Wokół stało wysokie, naje one kolcami metalowe ogrodzenie, a za nim
fosa. Jednak budowla nie zaskoczyła mnie tak, jak dwa połamane i trzy mniej
wi cej całe latawce po drugiej stronie dziedzi ca pod murem.
Dziwaczne otoczenie nie przy miewało mi ju zmysłów - zwłaszcza teraz,
kiedy zobaczyłem je w cało ci. To były lotnie. Chciałem przyjrze si im z bliska,
ale czas niewidzialno ci płyn ł szybko i nie mogłem sobie pozwoli na dodatkowe
wycieczki. Okr yłem dziedziniec i skierowałem si do bramy.
126
Przej cie przez ogrodzenie było zamkni te i pilnowane przez dwóch
stra ników. Kilka kroków dalej brzegi fosy ł czył drewniany, zwodzony most,
wzmocniony stalowymi ta mami. W rogach zamocowano wielkie sworznie, a w
murze nad bram zauwa yłem kołowrót. Si gały tam cztery zako czone hakami
ła cuchy. Zastanawiałem si , ile wa y ten most. Wrota były cofni te o metr w
gł b muru, wysokie i okute. Sprawiały wra enie, e długo mog wytrzymywa
uderzenia taranu.
Zbadałem przej cie w ogrodzeniu. adnego zamka, tylko prosty r czny rygiel.
Mógłbym go otworzy , przebiec przez most i stan pod bram , zanim stra nicy
zauwa , e co si dzieje. Z drugiej strony, wobec niezwykłego charakteru tego
miejsca, mogli otrzyma instrukcje na wypadek nadprzyrodzonego ataku. Je li
tak, nie musieli mnie widzie , gdyby zareagowali dostatecznie szybko i przyłapali
we wn ce. A miałem przeczucie, e ci ka brama nie stoi otworem. My lałem
przez chwil , badaj c swoje zakl cia. Uwa ałem te na pozycje sze ciu czy o miu
ludzi na dziedzi cu. aden nie znalazł si zbyt blisko, aden tu nie podchodził...
Cicho zbli yłem si do stra ników i poło yłem Frakir na ramieniu tego po
lewej stronie. Wydałem rozkaz szybkiego przyduszenia. Potem trzy szybkie kroki
na prawo i kantem dłoni trafiłem drugiego stra nika w szyj . Złapałem go pod
pachy, by unikn gło nego upadku, i opu ciłem na ziemi . Jednak zza pleców
usłyszałem stuk. Pierwszy zawadził 0 ogrodzenie pochw miecza, kiedy padał
si gaj c palcami do gardła. Podbiegłem, uło yłem go i zabrałem Frakir.
Rozejrzałem si szybko; dwóch ludzi po drugiej stronie dziedz ica patrzyło
wła nie w t stron . Niech to szlag!
Otworzyłem przej cie, przemkn łem do rodka i zasun łem rygiel. Na mo cie
obejrzałem si znowu; ci dwaj, których zauwa yłem poprzednio, szli teraz w
moj stron . Tym samym musiałem dokona kolejnego wyboru.
Ciekawe, jak trudne oka e si rozwi zanie najrozs dniejsze pod wzgl dem
strategicznym.
Przykucn łem i chwyciłem najbli szy róg mostu - ten z prawej strony. Fosa,
nad któr le ał, miała ze cztery metry gł boko ci i dwa razy tyle szeroko ci.
Zacz łem prostowa nogi. Most był piekielnie ci ki, ale zatrzeszczał i uniósł si o
kilka centymetrów. Przytrzymałem go przez chwil i spróbowałem znowu. Wi cej
trzasków i jeszcze par centymetrów. I znów... Kraw d mostu bole nie wbijała
mi si w dłonie. Miałem uczucie, e co wolno wyrywa mi r ce ze stawów.
Prostuj c nogi i ci gn c coraz mocniej, my lałem, ilu ludzi zawodzi w takich
siłowych przedsi wzi ciach z powodu nagłych problemów z krzy em.
Przypuszczam, e ci, o których si nie słyszy. Czułem dudnienie serca, jakby
wypełniało cał klatk piersiow . Mój róg był ju prawie trzydzie ci centymetrów
nad ziemi , ale lewy brzeg mostu wci dotykał gruntu. Spróbowałem znowu,
czuj c, jak pot wypływa mi na czoło i pod pachami, niby wywołany magi .
Oddech... W gór !
Podci gn łem a do kolan, potem wy ej. Lewy róg oderwał si w ko cu od
ziemi. Słyszałem głosy nadchodz cej dwójki - gło ne, podekscytowane... Biegli
ju . Ci gn c za sob drewnian konstrukcj , zacz łem przesuwa si w lewo. Róg
naprzeciwko przemie cił si w stron fosy. To dobrze. Szedłem dalej. Lewy róg
był ju prawie metr poza kraw dzi . Czułem ostry ból r k, barków i szyi. Dalej...
127
M czy ni stali ju koło przej cia, ale zatrzymali si , by obejrze
nieprzytomnych kolegów. Doskonale. Wci nie byłem pewien, czy upuszczony
most nie zaczepi o co i nie zatrzyma si . Musiałem wrzuci go do fosy. Inaczej na
darmo nara ałem kr gosłup. W lewo...
Zacz ł si kołysa i przechyla w prawo. Widziałem, e za chwil nie zdołam
go utrzyma . Dalej w lewo, jeszcze... prawie... Tamci zostawili stra ników,
zauwa yli ruchomy most i grzebali teraz przy ryglu. Jeszcze dwóch biegło im z
pomoc ; słyszałem krzyki. Nast pny krok. Most wy lizgiwał mi si z r k. Za
chwil go wypuszcz ... Jeszcze krok...
Pu ci i odskoczy !
Mój róg zaczepił o brzeg rowu, ale drewno p kło, a ziemia ust piła. Cofn łem
si . Most przewrócił si padaj c, dwa razy uderzył o przeciwległ cian i ze
straszliwym trzaskiem run ł na dno. R ce zwisały mi bezwładnie, chwilowo
bezu yteczne.
Zawróciłem do bramy. Zakl cie wci działało, wi c przynajmniej nie byłem
celem dla pocisków zza fosy.
Kiedy stan łem u wrót, potrzebowałem wszystkich sił, by unie r ce do
elaznego pier cienia w prawym skrzydle. Nic si nie stało, gdy szarpn łem.
Brama była zabezpieczona. Spodziewałem si tego i przygotowałem odpowiednio,
ale najpierw musiałem sprawdzi . Nie zu ywam lekkomy lnie swoich zakl .
Wymówiłem słowa, tym razem a trzy - mniej elegancko, ale było to do
toporne zakl cie. Miało za to straszliw sił .
Całe moje ciało drgn ło, kiedy drzwi zapadły si do wn trza jakby kopni te
przez olbrzyma w bucie okutym stal . Wkroczyłem natychmiast i natychmiast
stan łem zakłopotany, gdy tylko oczy przystosowały si do półmroku. Znalazłem
si w hallu wysokim na dwa pi tra.
Naprzeciwko, z prawej i z lewej strony, prowadziły na gór schody; skr cały
do wn trza, do otoczonego por cz podestu na pi trze, sk d wybiegał korytarz.
Pod nim był drugi korytarz, dokładnie naprzeciw mnie. Dwa ci gi schodów
prowadziły te w dół, na tyłach tych pierwszych. Decyzje, decyzje...
W samym rodku sali stała czarna kamienna fontanna, wyrzucaj c w
powietrze płomienie zamiast wody. Ogie opadał do kamiennej misy, wirował
tam i ta czył. Płomienie były czerwone i pomara czowe w powietrzu, białe i ółte
w dole; falowały. Sal wypełniała aura mocy.
Ka dy, kto potrafi sterowa uwolnion w tym miejscu energi , b dzie
trudnym przeciwnikiem. Przy odrobinie szcz cia mo e si nie przekonam, jak
trudnym. Niewiele brakowało, a zmarnowałbym swój specjalny atak, kiedy
dostrzegłem nagle dwie postacie w k cie po prawej stronie. Ale nie poruszyły si .
Trwały w nienaturalnym bezruchu. Pos gi, oczywi cie...
Nie mogłem si zdecydowa , czy szuka na górze, na dole, czu ruszy prosto
przed siebie. I wła nie postanowiłem sprawdzi na dole, zgodnie z teori , e jaki
instynkt nakazuje wi zi nieprzyjaciół w zimnych, podziemnych lochach. A
nagle co w tych dwóch pos gach znowu przyci gn ło moj uwag . Wzrok
przystosował si nieco i widziałem teraz, e jeden z nich przedstawia siwowłosego
m czyzn , drugi ciemnowłos kobiet . Przetarłem oczy i dopiero po kilku
sekundach u wiadomiłem sobie, e dostrzegam zarys swej dłoni. Czar
128
niewidzialno ci rozpraszał si ...
Podszedłem do obu figur. Starzec trzymał kilka płaszczy i kapeluszy, co
powinno by wskazówk . Uniosłem jednak poł jego bł kitnej szaty. W
jaskrawym nagle blasku fontanny zauwa yłem imi RINALDO wyryte na prawej
nodze. Paskudny bachor.
Kobieta obok okazała si Jasr , oszcz dzaj c mi poszukiwani mi dzy
szczurami w podziemiach. Tak e wyci gała r ce, jakby w ge cie obrony. Kto
powiesił jej na lewym ramieniu jasnoniebiesk parasolk , na prawym jasnoszary
deszczowiec typu Londy ska Mgła. Przeciwdeszczowy kapelusz w tym samym
kolorze tkwił na bakier na jej głowie. Twarz miała pomalowan jak klown i dwa
ółte fr dzle przypi te do gorsu zielonej bluzki.
wiatło za plecami rozbłysła jeszcze mocniej i obejrzałem si , by zbada
przyczyny. fontanna, jak si okazało, strzelała płynnym ogniem ju na sze
metrów w gór . Płomienie wylewały si z misy na kamienie posadzki, a szeroki
strumie płyn ł w moj stron .
W tej wła nie chwili usłyszałem cichy miech. Podniosłem głow .
W ciemnej szacie, kapturze i r kawicach stał na pode cie u góry mag w
kobaltowej masce. Jedn dło oparł na por czy, drug wyci gał ku fontannie.
Poniewa oczekiwałem spotkania z nim podczas wyprawy, przygotowałem si
nale ycie. Gdy płomienie skoczyły jeszcze wy ej i utworzyły wielk , jasn wie ,
która niemal natychmiast pochyliła si w moj stron , wypowiedziałem słowo
najodpowiedniejszego z moich trzech zakl obronnych. Drgn ły pr dy powietrza
i wspierane energi Logrusu błyskawicznie osi gn ły pot g huraganu.
Odpychały ode mnie ogie . Zmieniłem troch pozycj , by dmuchały w stron
maga na schodach. Szybko skin ł r k ; płomienie opadły do fontanny i przygasły
do ledwie arz cego si strumyczka.
W porz dku. Remis. Nie przyszedłem, eby rozstrzygn spraw z tym
facetem. Przybyłem, by przechytrzy Luke'a i samemu uratowa Jasr . Kiedy
zostanie moim wi niem, Amber b dzie dokładnie zabezpieczony przed
wszystkim, co Luke sobie zaplanował. Mimo to my lałem o tym magu; gdy tylko
ucichła wichura, znów usłyszałem jego miech. Czy u ywał zakl , jak ja? Czy
yj c u ródła tak wielkich mocy, potrafił kierowa nimi bezpo rednio i
kształtowa wedle woli? Je li to drugie, co podejrzewałem, to chował w r kawie
praktycznie niewyczerpany zapas sztuczek; ka dy pojedynek w pełnej skali na
jego terenie sko czy si ucieczk albo u yciem broni j drowej - to znaczy
wezwaniem samego Chaosu, by doszcz tnie rozniósł cał okolic . A tego wła nie
wolałbym unikn : unicestwienia wszystkich zagadek, w ród nich sekretu
to samo ci maga. Lepiej je rozwi za , uzyska odpowiedzi by mo e kluczowe
dla bezpiecze stwa Amberu.
L ni ca metalowa włócznia zmaterializowała si w powietrzu przed magiem,
zawisła na moment i pomkn ła ku mnie. U yłem drugiego zakl cia obronnego:
przywołałem tarcz , która odbiła pocisk.
Istniała tylko jedna alternatywa pojedynku na zakl cia albo zniszczenie
lokalu przez Chaos: musiałbym nauczy si samemu kierowa tutejsz moc i
spróbowa pokona Mask w jego własnej grze. Teraz nie miałem czasu na
próby; w pierwszej spokojniejszej chwili musiałem załatwi swoj spraw .
129
Pr dzej czy pó niej jednak dojdzie do konfrontacji - on wyra nie si na mnie
uwzi ł i mo e nawet sam wysłał do lasu tego niezr cznego wilkołaka.
Nie chciałem w takiej chwili ryzykowa badania tutejszego ródła mocy,
zwłaszcza e Jasra była do silna, by pokona pierwszego władc , Sharu
Garrula, a ten facet do silny, by pokona Jasr . Chocia wiele bym dał za
wyja nienie, czemu si do mnie przyczepił...
A wi c...
- Czego wła ciwie chcesz?! - krzykn łem.
Metaliczny głos odpowiedział natychmiast.
- Twojej krwi, twojej duszy, twojego umysłu i twojego ciała.
- A co z moim zbiorem znaczków pocztowych?! - wrzasn łem. - Pozwolisz mi
zachowa datowniki z pierwszego dnia emisji?
Przysun łem si do Jasry i obj łem j za ramiona.
- Po co ci ona, mieszny człowieczku'? - spytał mag. - To przedmiot bez adnej
warto ci.
- To czemu si nie zgadzasz, ebym j sobie zabrał?
- Ty zbierasz znaczki. Ja kolekcjonuj zarozumiałych czarnoksi ników. Ona
jest moja, a ty b dziesz nast pny.
Czułem, jak wznosi si skierowana przeciwko mnie moc.
- Co masz przeciwko swoim braciom i siostrom w Sztuce?! - zawołałem.
Nie odpowiedział, ale powietrze wypełniło si nagle ostrymi, wiruj cymi
przedmiotami: no e, ostrza toporów, stalowe gwiazdki, rozbite butelki.
Wymówiłem słowo swej ostatniej obrony, Zasłony Chaosu. Mi dzy nami wyrosła
rozedrgana, przydymiona ciana. Ostre obiekty p dz ce w nasz stron ,
dotykaj c jej rozpadały si w kosmiczny pył.
- Jak mam ci nazywa ? - spytałem, przekrzykuj c zgiełk tego starcia.
- Mask ! - odpowiedział natychmiast czarodziej.
Niezbyt oryginalnie. Spodziewałem si raczej odwoła do Johna D.
MacDonalda: mo e Koszmarny Bł kit albo Kobaltowy Kask. Wszystko jedno.
Zu yłem ostatnie defensywne zakl cie. Uniosłem te lew r k tak, e cz
r kawa z przypi tym Atutem Amberu znalazła si w moim polu widzenia. Jak
dot d on miał inicjatyw , ale nie pokazałem jeszcze wszystkiego. Grałem
defensywnie, a byłem do dumny z zakl cia, jakie zachowałem w rezerwie.
- To ci nie pomo e - o wiadczył Maska, gdy oba nasze czary wygasły i
szykował si do kolejnego ataku.
- Miłego dnia - rzuciłem, przekr ciłem dłonie, wysun łem palce dla
sterowania przepływem i wypowiedziałem słowo, które pobiło go na głow .
- Oko za oko! - krzykn łem, kiedy na Mask run ła cała zawarto
kwiaciarni. Został pogrzebany pod najwi kszym bukietem, jaki widziałem w
yciu. Ładnie pachniało.
Nastała cisza, opadła moc. Wpatrywałem si w Atut, si gałem w gł b...
Nast pił ju kontakt, kiedy dostrzegłem poruszenie w ród wystawy kwiatów i
Maska wynurzył si z nich niby alegoria wiosny.
Rozpływałem si ju chyba, bo powiedział:
- Jeszcze ci dostan !
- I słodycz do słodyczy - odparłem. Rzuciłem słowo, które dopełniło czaru,
130
zwalaj c na niego furmank nawozu.
Zrobiłem krok i ci gn c za sob Jasr przest piłem do głównego hallu w
Amberze. Martin z kielichem wina stał obok kredensu i rozmawiał z Borsem,
sokolnikiem.
Gdy Bors mnie dostrzegł, wytrzeszczył oczy i umilkł.
Martin obejrzał si i zareagował podobnie.
Postawiłem Jasr koło drzwi. Nie miałem na razie ochoty grzeba przy
rzuconym na ni zakl ciu. Zreszt nie bardzo wiedziałem, co bym z ni robił po
uwolnieniu. Dlatego powiesiłem na niej płaszcz, podszedłem do kredensu i
nalałem sobie wina. Po drodze skin łem głow Maronowi i Borsowi.
Wypiłem do dna.
- Cokolwiek zrobicie, nie ryjcie na niej swoich inicjałów - rzuciłem i
wyszedłem.
Znalazłem woln sof w komnacie wschodniego skrzydła, wyci gn łem si i
zamkn łem oczy. Most nad rzek zmartwie . S takie dni w tygodniu. Gdzie s
kwiaty z tamtych lat?
Czy co w tym rodzaju.
131
Rozdział 11
Było mnóstwo dymu, gigantyczna d d ownica i błyski kolorowych wiateł.
Ka dy d wi k budził si do istnienia, osi gał szczyt i wi dn c zanikał. Wszystko
to jak momentalne pchni cia istnienia, pojawiaj ce si i odchodz ce w Cie .
D d ownica ci gn ła si bez ko ca. Kwiaty o psich głowach kłapały na mnie
z bami, ale potem merdały li mi. Płyn cy dym przystan ł przed opuszczonym z
nieba sygnalizatorem. D d ownica... nie, raczej g sienica, u miechn ł si . Spadł
drobny, g sty deszczyk, a ka da kropla była oszlifowana jak klejnot...
Co nie pasuje w tym obrazie?, zapytał jaki wewn trzny głos.
Zrezygnowałem, bo nie byłem pewien. Miałem tylko niejasne wra enie, e
nieregularny pejza nie powinien tak falowa ...
- O rany! Merle...
Czego Luke znowu chciał? Nie mógłby si ode mnie odczepi ? Zawsze jakie
problemy.
- Spójrz na to, dobrze?
Patrzyłem tam, gdzie jaskrawe, podskakuj ce kule - a mo e to byty komety -
tkały gobelin wiatła. Opadł na łas parasoli.
- Luke... - zacz łem, ale jeden z kwiatów z psim łbem ugryzł mnie w r k , o
której całkiem zapomniałem.
Wszystko wokół zarysowało si , jakby było namalowane na szybie, przez
któr wła nie przeleciał pocisk. Za ni l niła t cza...
- Merle! Merle!
To Droppa szarpał mnie za rami , o czym poinformowały mnie otwarte nagle
oczy. Wilgotna plama na sofie znaczyła miejsce, gdzie poło yłem głow .
- Droppa... co?
- Nie wiem - odpowiedział.
- Czego nie wiesz? To znaczy... do diabła, co si tu działo?
- Siedziałem w fotelu - wyja nił, wskazuj c r k . - Czekałem, a si obudzisz.
Martin mówił, e ci tu znajd . Miałem ci przekaza , e jak tylko wrócisz do
siebie, Random chce z tob porozmawia .
Kiwn łem głow . I zauwa yłem, e z r ki s czy mi si krew - w miejscu, gdzie
ugryzł mnie kwiat.
- Długo spałem?
- Ze dwadzie cia minut.
Zsun łem nogi na podłog i usiadłem.
- Zatem dlaczego postanowiłe mnie obudzi ?
- Zaraz by si wyatutował - odparł krótko.
- Wyatutował? Przez sen? To przecie nie działa w taki sposób. Jeste
pewien...?
- Nieszcz liwie si składa, e jestem w tej chwili trze wy - o wiadczył. -
Miałe t czowy połysk, zacz łe rozmywa si na brzegach i zanika . Pomy lałem,
e lepiej ci obudz i spytam, czy rzeczywi cie tego chcesz. Co wła ciwie piłe ,
wywabiacz do plam?
- Nie.
- Raz wypróbowałem to na swoim psie...
132
- Sny - mrukn łem. Rozmasowałem pulsuj ce skronie. - Nic wi cej. Sny.
- Takie, które mog zobaczy inni ludzie? Jak delirium tremens a deux?
- Nie o tym mówiłem.
- Lepiej chod my do Randoma. - Odwrócił si do drzwi.
Potrz sn łem głow .
- Jeszcze nie. Posiedz tu troch i spróbuj si pozbiera . Co tu nie pasuje.
Spojrzałem na niego; oczy miał szeroko otwarte i patrzył poza mnie.
Obejrzałem si . ciana za plecami topniała, jakby była zrobiona z wosku i stała
za blisko ognia.
- Jak si zdaje, nadchodzi czas paniki i biegów - zauwa ył Droppa. - Na
pomoc!
Z krzykiem wypadł za drzwi.
Trzy mgnienia oka potem ciana znowu wygl dała całkiem normalnie, ale ja
dr ałem. Co tu si działo, do diabła? Czy by Maska zd ył rzuci na mnie
zakl cie, zanim znikn łem? Je li tak, to do czego to wszystko zmierzało?
Wstałem i wolno obróciłem si dookoła. Wszystko było chyba na miejscu.
Wiedziałem, e to nie halucynacja wywołana niedawnym napi ciem - przecie
Droppa tak e to widział. Czyli nie traciłem rozumu. To było co innego i czułem,
e nadal czai si gdzie w pobli u.
Powietrze miało jak nienaturaln czysto i ka dy obiekt rysował si
niezwykle wyrazi cie.
Szybko obszedłem pokój, nie wiedz c dokładnie, czego wła ciwie szukam. Nic
wi c dziwnego, e nie znalazłem. Wyszedłem na korytarz. Czy przyczyn mogło
by co , co przyniosłem ze sob ? Czy by Jasra, sztywna i wyniosła, pełniła
funkcj Konia Troja skiego?
Szedłem do głównego hallu. Po dziesi ciu krokach pojawiła si przede mn
przekrzywiona siatka wiatła. Zmusiłem si , by i dalej, a ona ust powała, przy
okazji zmieniaj c kształt.
- Chod tu, Merle! - Głos Luke'a. Samego Luke'a nie było wida .
- Gdzie?! - krzykn łem nie zwalniaj c.
Nie było odpowiedzi, ale siatka p kła w poiowie i obie cz ci rozchyliły si
przede mn jak okiennice. Otwierały si na o lepiaj cy blask; zdawało mi si , e
w tym blasku dostrzegam królika. A potem nagle wizja znikn ła. Jedynie kilka
sekund bezkierunkowego miechu Luke'a uratowało mnie przed złudzeniem, e
wszystko wróciło do normy.
Pobiegłem. Czy by naprawd Luke był nieprzyjacielem, jak wielokrotnie
mnie ostrzegano? Czy w ostatnich wydarzeniach wiadomie kierował mn w tym
wył cznie celu, by wyrwa Jasr z Twierdzy Czterech wiatów? A teraz, kiedy
ju była bezpieczna, o mielił si sam zaatakowa Amber i wyzwa mnie na
czarnoksi ski pojedynek, którego warunków w ogóle nie rozumiałem?
Nie, nie mogłem w to uwierzy . Byłem pewien, e nie ma takiej mocy. A nawet
gdyby, nie odwa yłby si teraz, gdy Jasra jest zakładniczk .
Znowu go usłyszałem - zewsz d i znik d. Tym razem piewał. Miał pi kny
baryton i wybrał star szkock pie o dawnych dobrych czasach. Co to miała
by za aluzja?
Wpadłem do głównego hallu. Martin i Bors ju wyszli; dostrzegłem na
133
kredensie ich puste kielichy; tam niedawno stali. A obok drugich drzwi...? Tak,
obok drugich drzwi nadal stała Jasra, wyprostowana, nie zmieniona, wci
trzymaj ca mój płaszcz.
- W porz dku, Luke, załatwmy to! - krzykn łem. - Sko cz z tymi bzdurami i
bierzmy si do rzeczy!
- Co?
piew urwał si nagle.
Wolno podszedłem do Jasry i przyjrzałem si jej uwa nie. Była zupełnie taka
sama, je łi nie liczy kapelusza, który kto wsadził jej w drug r k . Gdzie z
wn trza pałacu dobiegł krzyk. Mo e to Droppa wci panikował.
- Gdziekolwiek jeste , Luke - powiedziałem. - Je li mnie słyszysz, to
skoncentruj si i patrz: mam j tutaj. Widzisz? Cokolwiek sobie planujesz, nie
zapominaj o tym.
Sala zafalowała gwałtownie, jakbym stał po rodku obrazu bez ram, który
kto postanowił wła nie strzepn , eby wyrówna i potem napr y .
- Co ty na to?
Cisza.
A potem chichot.
- Moja matka wieszakiem... No, no. Dzi ki, chłopie. Niezły pokaz. Nie mogłem
dosi gn ci wcze niej. Nie wiedziałem, e wszedłe . Wytłukli nas. Wzi łem paru
najemników na lotniach i przejechałem na pr dach termicznych. Ale oni byli
gotowi. Załatwili nas. Potem nie pami tam dokładnie... Boli!
- Nic ci si nie stało?
Usłyszałem co jakby chlipni cie. W tej samej chwili wkroczyli Random i
Droppa. Za nimi dostrzegłem chud posta Benedykta, cichego jak mier .
- Merle! - krzykn ł Random. - Co si dzieje?
- Nie mam poj cia. - Pokr ciłem głow .
- Pewnie, postawi ci d nka - zabrzmiał ledwie słyszalny głos Luke'a.
Ognista kurzawa zawirowała po rodku sali. Trwała tylko przez moment, a
potem na jej miejscu pojawił si du y prostok t.
- Jeste czarodziejem - przypomniał mi Random. - Zrób co .
- Do diabła! Nie wiem, co to jest - odpowiedziałem. - Nigdy nie widziałem
czego podobnego. Jakby magia oszalała.
W prostok cie zamajaczył niewyra ny kształt... ludzki. Nabrał kontrastu,
pojawiły si rysy, ubranie... To był Atut, gigantyczny Atut zawieszony w
powietrzu, materializuj cy si ... To był... To byłem ja. Spojrzałem na własn
twarz, a tamten spojrzał na mnie. U miechał si .
- Chod , Merle. Doł cz do nas - usłyszałem głos Luke'a. Atut zacz ł obraca
si wolno wzdłu pionowej osi.
W hallu zabrzmiały d wi ki szklanych dzwoneczków.
Ogromna karta wykonała wier obrotu i teraz widziałem j z boku, jak
czarn krech . Potem linia zmarszczyła si i rozsun ła jak kurtyna. Zobaczyłem
płyn ce za ni kolorowe plamy ostrego wiatła. Dostrzegłem te g sienic z
nargilami, tłuste parasole i jasn , l ni c por cz...
Ze szczeliny wysun ła si r ka.
- T dy.
134
Random gło no nabrał tchu.
Ostrze Benedykta skierowało si nagle w nasz stron . Ale Random poło ył
mu dło na ramieniu i powiedział:
- Nie.
W powietrzu dr ała teraz dziwna, urywana muzyka. Nie wiem czemu, ale
wydawała si odpowiednia.
- Chod , Merle.
- Wchodzisz czy wychodzisz? - spytałem.
- Jedno i drugie.
- Obiecałe mi co , Luke: informacj w zamian za ratowanie twojej matki.
Widzisz? Mam j tutaj. Jak brzmi ten sekret?
- Co wa nego dla twojego bezpiecze stwa? - zapytał powoli.
- Wa nego dla bezpiecze stwa Amberu. Tak mówiłe .
- Ach, o ten sekret ci chodzi.
- Ch tnie poznam tak e ten drugi.
- Przykro mi, ale sprzedaj tylko jeden. Który wolisz?
- Bezpiecze stwo Amberu - zdecydowałem.
- Dalt - odpowiedział.
- Co z nim?
- Jego matka to Deela Desacratrix...
- To ju wiem.
- ...była w niewoli u Oberona dziewi miesi cy przed narodzinami Dalta.
Oberon j zgwałcił. Dlatego Dalt tak was nie lubi, chłopcy.
- Bzdury! - rzuciłem.
- Te to powiedziałem, kiedy o jeden raz za du o usłyszałem t histori . I
wyzwałem go, by spróbował przej Wzorzec na niebie.
- I...?
- Przeszedł.
- Hm...
- Niedawno si o tym dowiedziałem - wtr cił Random. - Od emisariusza, który
wrócił z Kashfy. Ale nie miałem poj cia, e spróbował Wzorca.
- Je li wiedzieli cie, to wci jestem wam co winien - stwierdzii Luke niemal z
roztargnieniem. - W porz dku, macie: Dalt odwiedził mnie pó niej na cieniu-
Ziemi. To on obrabował mój skład, ukradł zapas broni i specjalnej amunicji.
Spalił magazyn, eby zatrze lady, ale znalazłem wiadków. Mo e si zjawi w
ka dej chwili. Kto zgadnie kiedy?
- Kolejna rodzinna wizyta - westchn ł Random. - Dlaczego nie jestem
jedynakiem?
- Zróbcie z t wiadomo ci , co chcecie - dodał Luke. - Nasze rachunki s
wyrównane. Daj r k !
- Przejdziesz tutaj?
Za miał si , a cały hall jakby podskoczył. Szczelina w powietrzu zawisła
przede mn , jaku dło chwyciła mnie za r k . Co tu bardzo nie pasowało.
Próbowałem ci gn go do siebie, ale poczułem, e to on mnie ci gnie. Nie
mogłem walczy z t szalon moc ; pochwyciła mnie, a wszech wiat skr cił si
nagle.
135
Konstelacje rozst piły si i znów zobaczyłem t jasn por cz. Luke opierał na
niej stop . Gdzie z daleka, z tyłu, słyszałem krzyk Randoma:
- B-dwana cie! B-dwana cie! Rozł czam si !
...A potem nie mogłem sobie przypomnie , czego si wła ciwie przestraszyłem.
To przecie . cudowne miejsce. Głupio tylko, e wzi łem grzyby za parasole... Te
postawiłem nog na por czy. Kapelusznik podał mi piwo i dolał Luke'owi. Ten
skin ł r k i Marcowy Zaj c te dostał porcj . Humpty czuł si wietnie,
balansuj c w pobli u ko ca wszystkich rzeczy. Tweedledum, Tweedledee, Dodo i
aba Piechur pilnowali muzyki.
A G sienica pykał tylko swoje nargile.
Luke klepn ł mnie w rami . Chciałem sobie co przypomnie , ale ono stale si
chowało.
- Ju wyzdrowiałem - rzekł Luke. - Wszystko jest w najlepszym porz dku.
- Nie, jest jeszcze co ... nie pami tam...
Uniósł kufel i stukn ł si ze mn .
- Baw si ! - zawołał. - ycie jest kabaretem!
Kot na stołku obok mnie u miechał si tylko.