Caroline Anderson
Posklejane szczęście
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Musisz przyjść!
Annie westchnęła i leniwie przeczesała palcami splą
tane włosy. Z wysiłkiem otrząsała z siebie resztki snu.
- Nie mogę, Sally. Dopiero wróciłyśmy z wakacji,
a mam jeszcze tyle dzisiaj do zrobienia. - Nie odpoczęła
w czasie tych rzekomych wakacji, ale to akurat powinna
przemilczeć. Sally urwałaby jej głowę, gdyby się do
wiedziała prawdy. - Może następnym razem.
- Akurat. Nie wykręcaj się. To akcja na cel chary
tatywny. - Sally wiedziała, w jaki ton uderzyć, by ją
wzruszyć.
- Nie znam żadnych potencjalnych sponsorów -
wykręcała się, ale przyjaciółka miała na wszystko od
powiedź.
- To nie ten rodzaj marszu. Trzeba zapłacić, aby do
niego przystąpić. Zaledwie piątaka.
- Nie mam.
- Ale ja mam - odparła Sally tonem magika, który
właśnie wyciągnął królika z kapelusza. -1 zafunduję ci
wejściówkę. Nie daj się prosić. Dzieciaki wchodzą za
darmo, a wiesz, jak lubią swoje towarzystwo. Wszyscy
znajomi się wybierają. Zapowiada się świetna zabawa.
Przyjadę po ciebie za godzinę.
Zanim zdążyła zaprotestować, przyjaciółka odłożyła
słuchawkę. Annie opadła na poduszki, przykryła jedną
6
CAROLINE ANDERSON
z nich głowę i jęknęła głośno. Była wykończona. Nie
potrzebuje teraz piętnastokilometrowego marszu. Gdy
by przyznała się Sally do prawdziwych powodów od
mowy, usłyszałaby całą litanię pouczeń. W dodatku
Katie będzie zachwycona marszem, a po całym tygo
dniu u dziadków należy jej się trochę czasu z mamą.
Piętnaście kilometrów to nic wielkiego. Często po za
kończeniu dyżuru miała wrażenie, że brała udział w ma
ratonie.
Odrzuciła kołdrę i z wysiłkiem wygrzebała się z łóż
ka. Zajrzała do pokoju córki.
- Wstawaj, leniuszku! - zawołała najbardziej rados
nym tonem, na jaki było ją stać. - Idziemy na długi
spacer z Sałly i chłopcami.
- Teraz? - Córka poderwała się rozpromieniona.
Potargane włosy tworzyły aureolę wokół jej zaróżowio
nej od snu buzi. - Miałyśmy dzisiaj sprzątać.
- Zrobimy to wieczorem. Teraz musisz wziąć prysz
nic i zjeść śniadanie. Tylko pobiegnę do sklepu po chleb
i mleko.
- Czy możemy zrobić jajka sadzone na grzankach?
- Oczywiście - zapewniła Annie, zastanawiając się
gorączkowo, czy wystarczy jej drobnych. Nie mogła
liczyć na to, że kolejna wypłata zdążyła już wpłynąć na
jej konto. To mało prawdopodobne, zważywszy, że dziś
jest niedziela. Jej wzrok padł na świnkę-skarbonkę, ale
przypomniała sobie, że niedawno poratowała się mone
tami, które się w niej uzbierały. Może jest jeszcze jakieś
jajko w lodówce.
Na szczęście było. Jedno. I na dodatek resztka mio
du. Będzie mogła usmażyć jajko Katie, a sama zadowoli
się grzanką.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
7
Upięła włosy w węzeł, ubrała się w pośpiechu, po
słała córeczce całusa i pobiegła do sklepiku dwie prze
cznice dalej. Po drodze zręcznie ominęła żebraka wygo
dnie rozłożonego na chodniku.
- Dzień dobry, Alfie! - zawołała melodyjnie, a Alfie
burknął coś w odpowiedzi. Nie wiedziała, kim był.
Wydawało się, że mieszka pod gankiem prowadzącym
do klatki schodowej w pobliskim budynku mieszkal
nym. Od czasu do czasu przepędzano go stamtąd, ale
zawsze wracał, ze swoim nieodłącznym towarzyszem,
starym psem myśliwskim. Noce przesypiał skulony pod
osłoną ganku, a dni spędzał na żebraninie pod pobliskim
centrum handlowym.
Były w jej życiu dramatyczne momenty, kiedy wyda
wało jej się, że wkrótce do niego dołączy i usiądzie na
chodniku z ręką wyciągniętą po wsparcie. Jednak z pe
wnością nie byłoby jej stać na to, by wlewać w siebie
takie ilości alkoholu!
Kupiła karton mleka i najtańszy bochenek chleba.
Wróciła do domu biegiem. Alfie przez cały ten czas nie
ruszył się z miejsca. Sobotnie noce zazwyczaj musiał
odsypiać dłużej, bo jałmużna tego dnia bywała obfitsza.
Najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszyło, bo w nie
dzielę, z wyjątkiem okresu przedświątecznego, niewiele
osób wybierało się na zakupy. Na szczęście do Bożego
Narodzenia zostało jeszcze kilka tygodni. W tej chwili
święta kojarzyły jej się przede wszystkim z niepożąda
nymi wydatkami.
- Katie! - zawołała, zaglądając do łazienki, skąd
dochodziły odgłosy płynącej wody. - Wszystko w po
rządku?
- Tak. Kupiłaś jajka?
8
CAROLINE ANDERSON
- Jeszcze są - odrzekła z lekką przesadą. - Nastawię
czajnik. Pospiesz się. Sally zaraz będzie, a ja też chcę
wziąć prysznic.
- Już przyjechali!
Na widok samochodu Sally Katie ruszyła biegiem
podjazdem i chodnikiem, tylko migały jej długie nogi.
Annie szła za nią bardziej statecznym krokiem. Zazdro
ściła córce jej bezgranicznego entuzjazmu.
Wśliznęła się na miejsce obok kierowcy, a Sally
wyciągnęła ramię i ją objęła.
- Witaj! Dobrze cię zobaczyć. Jak ci minęły wa
kacje?
- Miła odmiana - skwitowała krótko, uśmiechając
się i modląc, by Katie nie powiedziała za dużo. Szybko
zmieniła temat. - Skąd startujemy?
- Z parkingu za supermarketem. Trasa prowadzi
w górę rzeki aż do rezerwatu, potem przejdziemy przez
kładkę i wrócimy ścieżką przez las i park po drugiej
stronie rzeki. To cudowny spacer. Robiliśmy już wy
prawy tym szlakiem.
- Mam nadzieję, że moje sportowe buty nie rozlecą
się po drodze. Zdarłam w nich obcasy od wewnętrznej
strony.
- Mam w domu inną parę. Chcesz podjechać do
mnie i sprawdzić, czy pasują? Mamy chyba dosyć
czasu.
- Nie trzeba. Jestem przyzwyczajona do swoich. -
Odwróciła się i spojrzała z uśmiechem na synów Sally.
- Część, chłopcy. Jesteście gotowi?
Odpowiedziały jej entuzjastyczne uśmiechy i ener
giczne kiwanie głową.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 9
- Na kolejnych punktach kontrolnych będą rozdawać
naklejki - odparł Alex.
- Są różnokolorowe, we wszystkich barwach tęczy.
Jeśli zbierzemy komplet, dostaniemy odznakę! - Młod
szy z braci, Ben,, nie mógł usiedzieć na miejscu z pod
niecenia.
Na widok przepełniającej ich energii poczuła, że zmę
czenie przytłoczyło ją jeszcze bardziej. To będzie bar
dzo długi dzień.
- Frekwencja jest fantastyczna.
- To dlatego, że mamy taki piękny dzień. Tegorocz
na jesień jest cudowna: pogodna i bajecznie kolorowa.
To moja ulubiona pora roku. Odetchnij głębiej. Co za
powietrze! - zachwycała się Sally.
- Masz rację, jest pięknie - przytaknęła Annie,
wciągając w płuca zimne, rześkie powietrze. Samo
zdrowie.
- Jesteśmy dobrze przygotowani do pikniku. Gdyby
był z nami David, niósłby cały bagaż, ale musiał dzisiaj
pójść do pracy. Rozdzieliłam prowiant, chłopcy niosą
swój w plecakach, a ja wzięłam większe porcje dla
ciebie i Katie. Pewnie nie miałaś czasu na zrobienie
zakupów. Kiedy wróciłyście?
- Późno w nocy - odrzekła Annie - ale nie trzeba
było.
- Wzięłaś coś do jedzenia?
- Nie.
- Więc się nie sprzeczaj. To tylko kanapki i owoce.
Picie będzie dostępne po drodze. Tam widzę Patricka
Corrigana - zmieniła temat, wskazując na kogoś w tłu
mie. - To ten facet z siwymi włosami. Jest u nas nowym
10
CAROLINE ANDERSON
ortopedą. Zaczął w zeszłym tygodniu. Jest dużo lepszy
niż jego poprzednik. Poważnie traktuje pacjentów, ma
fantastyczne poczucie humoru i znakomicie się prezen
tuje. Na pewno go polubisz.
Zanim Annie zdążyła wydusić z siebie słowo, Sally
przywołała nieznajomego energicznymi gestami. Annie
poczuła, że traci resztkę ochoty na ten marsz. Nie chcia
ła poznawać żadnego obcego mężczyzny. Była zmę
czona do granic wytrzymałości, nie mogła zebrać myśli
i z pewnością nie zamierzała wywierać na nikim do
brego wrażenia.
Ale było już za późno.
- Cześć, Patrick. Cieszę się, że mogłeś przyjść - po
witała go radośnie Sally. - Annie, to jest Patrick Cor
rigan. Patricku, poznaj Annie Mortimer. Jest pielęgniar
ką na ortopedii. Była na urlopie, dlatego jej jeszcze nie
spotkałeś, ale to prawdziwa podpora naszego oddziału.
Chodząca legenda.
- Nie jesteś pierwszą osobą, od której to słyszę -
stwierdził, a kiedy ich oczy spotkały się, pod Annie
niespodziewanie ugięły się nogi. Jej serce przyspieszyło
nagle tak bardzo, że poczuła pulsowanie w skroniach. Ta
siwizna jest myląca. Stojący przed nią mężczyzna nie
mógł mieć więcej niż trzydzieści kilka lat. Był wysoki
i muskularny, a rozpinana pod szyją koszulka podkreśla
ła jego szerokie ramiona. I to elektryzujące spojrzenie...
- Cześć. Dobrze cię wreszcie poznać. - Uśmiechnął
się i wyciągnął rękę.
- Wreszcie? - spytała, z trudem wydobywając z sie
bie głos. Zaskoczyła ją niesłychanie silna fizyczna reak
cja na uścisk jego dłoni. Miała wrażenie, że całe ramię
przechodzą leciutkie dreszcze.
11
W odpowiedzi zaśmiał się i spojrzał w niebo. Miał
takie piękne zielone tęczówki i patrzył przyjaźnie, choć
z lekkim wyzwaniem.
- Słyszałem twoje imię na okrągło. „Annie będzie
pamiętała, gdzie to jest, Annie wie, jak to zrobić, Annie
się tym zajmuje, Annie tak zdecydowała". Najwyraź
niej jesteś szarą eminencją naszego oddziału.
Zaśmiała się zaskoczona i uwolniła rękę, zanim ema
nująca z niego energia zdążyła ogarnąć jej ciało.
- Przesadzasz.
- Wcale nie. Jesteś niezastąpiona.
. - Cała Annie - skomentowała przyjaciółka i rozej
rzała się wokół. - Jesteś sam czy z żoną?
- Nie mam żony - odparł zdawkowo, ale przez uła
mek sekundy jego twarz skurczyła się i pojawiło się na
niej coś, co zaalarmowało i zaciekawiło Annie. Chwilę
później patrzył na nie znowu z uprzejmym zaintereso
waniem, więc uznała, że to było złudzenie. - A co
z wami?
- David się wykręcił. Powiedział, że musi dzisiaj
pracować, więc jestem tylko z dzieciakami - wyjaśniła
Sally.
Annie coś tknęło i przez chwilę zastanawiała się, czy
złudzeniem były również ślady desperacji i samotności
w głosie przyjaciółki, ale współczucie ulotniło się, gdy
usłyszała jej dalsze słowa.
- Annie jest samotną mamą. Przyszła w towarzyst
wie córki.
Po co tyle informacji, jęknęła w duchu, ale było już
za późno. Patrick spojrzał na nią uważnie i powoli
kiwnął głową, jakby dopasował do siebie kawałki ukła
danki. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Mogła tylko
12
CAROLINE ANDERSON
podejrzewać, że tak zwane przyjaciółki z pracy mają za
długie języki. Jakby nie wystarczyła gadatliwość i brak
dyskrecji Sally. Jutro wróci do pracy, jeśli tylko przeży
je ten marsz, i wtedy przywoła je do porządku. Nienawi
dziła, kiedy ludzie obgadywali ją za jej plecami, ale
wystarczy kilka zmian w grafiku lub groźba takowych,
by koleżanki zapamiętały, kto na oddziale rządzi.
A przyjaciółce wygarnie wszystko prosto w oczy, kiedy
tylko Patrick sobie pójdzie.
Jednak to Sally ulotniła się pierwsza.
- Zarejestrowałeś się już? - zapytała Patricka, a gdy
potwierdził, dodała: - My jeszcze nie. Idę zapisać całe
towarzystwo. Wezmę nasze numery startowe.
Zanim Annie zdołała zareagować, Sally oddaliła się
i zostawiła ich samych. Poczuła niespodziewaną tremę.
Nie zdążyła skomentować sprawy samotnego macie
rzyństwa, gdy podbiegła do nich Katie z rozwianymi
włosami i oczami rozjaśnionymi radosnym podniece
niem.
- Mamusiu, czy mogę iść z Aleksem i Benem? - za
pytała. Annie uświadomiła sobie, że słowa Sally nie
zdradziły żadnych tajemnic. Patrick i tak zobaczyłby jej
córkę. Pewne pytania były nieuniknione, a zresztą, jakie
to ma znaczenie, co obcy człowiek pomyśli na jej te
mat? Żadnego, kompletnie żadnego.
- Dobrze, ale proszę, żebyście nie oddalali się zbyt
nio i rozsądnie rozkładali siły. Nie będę cię niosła, jeśli
cię zabolą nogi. Jestem na to zbyt zmęczona.
Katie tylko zaśmiała się i pobiegła, ale Patrick spoj
rzał na nią z dziwną miną.
- Źle wyglądasz - stwierdził, przyglądając jej się
uważnie. - To musiały być męczące wakacje.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
13
- Mhm - mruknęła.
- Miłe dziecko. Ile ma lat? - Czyjej się wydawało,
czy w jego głosie zabrzmiał smutek?
- Osiem - odrzekła, nie odrywając oczu od córki.
Spojrzał na nią z ukosa, taksująco.
- Musiałaś być bardzo młoda, kiedy ją urodziłaś.
- Miałam dwadzieścia dwa lata.
- To znaczy, że niedawno obchodziłaś kolejną okrąg
łą rocznicę.
- Owszem. - Powiedziała to lekko, ale naprawdę
czuła się przedwcześnie postarzała i nadmiernie do
świadczona przez życie. - Nie staraj się być dżentel
menem i nie mów mi, że wcale nie wyglądam na swoje
lata. Wiem, że to nieprawda.
- Nie zamierzałem. - Zaśmiał się cicho. - Jesteś
inteligentna i nie zasługujesz na to, żeby cię traktować
protekcjonalnie, zwłaszcza że dopiero się poznaliśmy.
Kiedy byłem w twoim wieku, osiwiałem. Przez ostat
nich dziesięć lat musiałem nieustannie tłumaczyć lu
dziom, że nadal jestem młodym człowiekiem i brak
zmarszczek nie jest wynikiem zastrzyków z botoksu.
- To znaczy, że teraz masz czterdzieści lat? - Za
wstydziła się nagle własnej ciekawości.
- Dopiero trzydzieści sześć - sprostował bez urazy.
-Nie powiedziałem, że wyglądasz na trzydzieści lat. Po
prostu zatrzymałem swoją opinię dla siebie. W dodatku
młodość jest zdecydowanie przeceniana. Gdybym miał
wybierać między twarzą młodą a interesującą, bez wa
hania wybrałbym tę drugą.
O mało nie roześmiała się w głos. Gdyby jej twarz
odzwierciedlała dotychczasowe doświadczenia, z pew
nością byłaby aż nadto interesująca. Nie zamierzała
14
CAROLINE ANDERSON
kontynuować tego wątku. Za to jego aparycja zdecydo
wanie przykuwa uwagę. Jest niewątpliwie atrakcyjny.
Spojrzała na jego włosy. Czuła fizyczną potrzebę do
tknięcia bujnej srebrnej czupryny. Wcisnęła ręce do
kieszeni i spytała bez zastanowienia:
- Wczesna siwizna jest dziedziczna w twojej rodzi
nie czy zdarzyła się wyjątkowo?
- Zbieg okoliczności - uciął, a uśmiech zniknął z je
go oczu.
Ugryzła się w język. Do diabła. Może został adop
towany? A może nadal boli go, że osiwiał tak młodo?
Ale w takim razie, czemu w ogóle porusza ten temat?
- Numery, mapki i instrukcje. - Nieoczekiwanie
pojawiła się przed nimi Sally. Annie wzięła ulotkę z in
formacjami, schowała mapę do kieszeni i zaczęła się
rozglądać w poszukiwaniu Katie, wdzięczna za nagłe
wybawienie z niezręcznej sytuacji. - Jest z chłopakami
- wyjaśniła Sally, jakby czytając w jej myślach. - Mo
żemy ruszać.
- Przepraszam, chyba widziałem Toma Whittakera
z rodziną. Pójdę się przywitać. - Patrick uśmiechnął się,
pomachał im ręką i zniknął w tłumie. Sally patrzyła
w ślad za nim z zaskoczoną miną.
- Coś się stało?
- Sama nie wiem - odparła powoli Annie. - Roz
mawialiśmy o tym, czy wyglądam na swoje lata, a ra
czej o tym, że taki komentarz nie byłby zbyt dyplomaty
czny i jakoś tak zeszło na jego siwiznę. Zapytałam, czy
to cecha dziedziczna w jego rodzinie i nagle zamknął się
w sobie. Dziwne, bo wcześniej był bardzo miły i roz
mowny.
- Ciekawe, dlaczego?
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
15
- Dlaczego osiwiał czy dlaczego nagle zamilkł?
- Jedno i drugie.
- Jeśli nie chce mówić na ten temat, to się tego nie
dowiemy. Zresztą to nie ma żadnego znaczenia.
- Skoro tak uważasz - mruknęła Sally.
Annie nie podjęła dyskusji. Do tej pory dawała skute
czny odpór wszystkim wysiłkom przyjaciółki, aby umó
wić ją na randkę. Miała nadzieję, że Sally w końcu
zaniecha bezowocnych wysiłków. Tym razem też nie
będzie inaczej.
Szły w milczeniu, ramię w ramię, gdy peleton uczest
ników marszu rozciągnął się stopniowo na drodze
wzdłuż koryta rzeki. Kątem oka widziała skupioną
twarz Sally. Coś ją najwyraźniej trapi. Sposób, w jaki
opowiadała o nieobecnym mężu i jego pracy, już wcześ
niej Annie zaniepokoił.
- Czy wszystko jest w porządku między tobą a Da-
videm? - zapytała, zbierając się na odwagę.
Sally roześmiała się, najwyraźniej zaskoczona.
- Oczywiście. Dlaczego pytasz?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Wydawało
mi się, że nie jesteś w najlepszym nastroju. Jakbyś się
czuła osamotniona.
Sally zaprzeczyła gwałtownie, dobitnie i dziwnie nie
przekonująco.
- Na miłość boską, nie. Byłoby miło, gdyby wybrał
się z nami, ale po prostu musiał pójść do pracy. Ostatnio
pracuje bez przerwy. Gdybym nie wiedziała, jakim jest
pracoholikiem, chyba podejrzewałabym go o romans
z sekretarką.
Miał to być żart, ale Annie znowu odniosła wrażenie,
że przyjaciółka jest spięta.
16
CAROLINE ANDERSON
- Oczywiście, David z nikim nie romansuje - po
wiedziała szybko, ale miała świadomość, że w tych
sprawach nie ma żadnego „oczywiście". Jej własny
mąż oszukiwał ją przez dwa lata, zanim zorientowała
się, że ich wspólne życie legło w gruzach. I rachunki za
naiwność płaci do tej pory.
O wpół do pierwszej zatrzymali się na piknik w re
zerwacie, w pobliżu kładki nad rzeką. Annie nie była
pewna, czy da radę wstać. Stopy ją piekły, jakby chodzi
ła po rozżarzonych węglach, a byli dopiero w połowie
drogi.
- Powinnam była skorzystać z twojej oferty w spra
wie butów - jęknęła żałośnie, przyglądając się krwawią
cym otarciom.
- Och, Annie! Przyniosę ci je jutro do pracy.
- Żebym była gotowa na przyszły rok? - spytała
kpiąco. - To ty lubisz marszobiegi, nie ja.
- A powinnaś uprawiać je częściej. Katie byłaby za
chwycona.
Mała pokiwała głową, z ustami pełnymi banana, ale
trudno było o bardziej wymowne spojrzenie. Bawiła się
wspaniale. Gdyby Annie miała dla niej więcej czasu,
mogłyby częściej robić piesze wycieczki.
Niech diabli wezmą Colina...
- Skończyliście? Alex, pozbieraj śmieci i wrzuć je do
kosza. Ben, schowaj kubeczki do plecaka. Tylko puste!
Annie podciągnęła skarpety, wsunęła stopy w buty
i starała się nie krzywić. Pęcherze na piętach zaraz
popękają, a przed nią jeszcze osiem kilometrów. Ta
odległość wydała jej się nie do pokonania. Przez mo
ment zapiekły ją oczy od łez bólu i frustracji.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
17
Wiedziała, że jest twarda. Przeżyła historię z Coli-
nem, więc nic jej nie pokona. Otrzepała się i uśmiech
nęła do dzieci.
- Gotowi?
- Jasne! - wrzasnęli chórem. Trudno o lepszą ilust
rację pełnego szczęścia. Nie żałowała, że dała się namó
wić na udział w marszu, choćby miała kuleć przez na
stępny tydzień.
Szli teraz szerokim szlakiem prowadzącym przez re
zerwat, a kiedy na moment odłączyła się od grupy, by
wyrzucić do śmieci papier, w który zawinięta była ka
napka, nieoczekiwanie i całkiem dosłownie wpadła na
Patricka.
Zderzyła się z nim z całym impetem, tak że wylądo
wała nosem w jego miękkiej bawełnianej koszulce. Po
czuła woń mydła i ciepły męski zapach jego skóry.
- Ostrożnie. - Przytrzymał ją za ramiona, by nie
straciła równowagi, i spojrzał na nią rozbawiony.
Szedł obok niej równym krokiem, aż dołączyli do
pozostałych. Przez chwilę oczekiwała, że znowu przy
łączy się do Whittakerów, ale zamiast tego obie grupy
stworzyły jedną wesołą kompanię. Sally i Fliss wdały
się w pogawędkę, Tom przekomarzał się żartobliwie ze
swoją najstarszą córką, pozostałe dzieci brodziły
w świeżo opadłych na murawę liściach, rozkopując je
wysoko. Annie i Patrick zamykali pochód.
Miała wrażenie, że jest to wyreżyserowane, ale po
stanowiła nie ulegać napadom paranoi. Zastanawiała się
przez chwilę, czy pamięta jeszcze o jej niepotrzebnym
wścibstwie, ale zachowywał się naturalnie i przyjaciels
ko. Pewnie zdążył zapomnieć o całym zajściu.
- Co cię sprowadza do Suffolk? - zapytała i w tej
18 CAROLINE ANDERSON
samej chwili tego pożałowała. Dlaczego powtarza ten
sam błąd i nie potrafi się powstrzymać od osobistych
pytań! Przecież nie znosi wścibstwa. Ale odpowiedział
jej bez wahania:
- Praca.
- Żadnych rodzinnych koneksji?
- Raczej sentyment i tradycja. Moja matka pochodzi
z Bury St. Edmunds, a ojciec studiował medycynę
w Cambridge. Często zastanawiali się nad przeprowa
dzką w te okolice po przejściu na emeryturę. Jednak nic
w tej sprawie nie zrobili, więc chyba jest im w Sussex
dobrze. Kiedy pojawiła się ciekawa oferta pracy, po
stanowiłem ją przyjąć. Duży oddział, mnóstwo zwich
nięć i złamań. Dzieje się tu wystarczająco dużo, abym
był przez cały czas zajęty i miał wystarczającą dawkę
adrenaliny. Rodzice będą mieli dodatkowy powód, żeby
się tu przenieść. A jeśli się na to nie zdecydują, mogą
przyjeżdżać do mnie, więc obecne rozwiązanie jest pod
każdym względem zadowalające.
- Dla nich tak, a dla ciebie? - Zapomniała już o pod
jętym pięć minut wcześniej postanowieniu, że nie bę
dzie wtykała nosa w cudze sprawy. - Jak ci się podoba
Suffolk?
- Nie zdążyłem jeszcze poznać tych okolic. Zresztą
nie ma większego znaczenia, gdzie mieszkam. Tylko
praca się liczy.
- A przyjaciele? Inne więzi? - zapytała i dodała
szybko: - Przepraszam. Nie musisz odpowiadać. To nie
moja sprawa.
- Po prostu ich nie ma - odparł po chwili milczenia.
W jego głosie znowu zabrzmiał ten smutny ton, a ona
miała ochotę wymierzyć sobie solidnego kopniaka. Jest
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 19
niepoprawna. Wypytuje o różne szczegóły z jego życia,
choć sama przed chwilą przyznała, że to nie jej sprawa.
W dodatku te osobiste wycieczki mogą go zachęcić do
zainteresowania się jej życiem prywatnym, a na to zde
cydowanie nie miała ochoty.
Przez chwilę szli w milczeniu. Ścieżka zwężała się,
więc ruszyła przodem, świadoma, że Patrick ją obserwu
je. Pewnie zastanawia się, dlaczego jest taka wścibska.
- Dobrze się czujesz?
Pytanie zbiło ją z tropu, ale zaraz uświadomiła sobie,
że patrzy na jej nogi.
- Przeżyję.
- Nie wątpię, ale od pewnego czasu wyraźnie uty
kasz.
- Wcale nie.
- Znam się na tym, ty uparta kobieto. Pozwól mi
obejrzeć twoje stopy.
- Robisz dużo hałasu o nic.
- Martwię się o ciebie. Masz krew na skarpetce.
Chwycił ją za ramię delikatnie, lecz pewnie, i po
mógł jej usiąść na pniu leżącym obok drogi. Przyklęk
nął przed nią i rozsznurował buty. Przez chwilę przyglą
dał się jej nogom, ale nie skomentował ich żałosnego
stanu, choć miała w zanadrzu złośliwą ripostę na wy
padek, gdyby jednak coś powiedział. Silne palce prze
suwały się po obolałej skórze jej stóp.
- Masz plastry?
Pokręciła głową. Zniknął na chwilę, a po minucie
wrócił, triumfalnie niosąc zdobycz. Opatrzył jej nogi
szybko i profesjonalnie.
- Komu powinnam podziękować za plasterki? -
spytała i szybko włożyła skarpetki i buty.
20
CAROLINE ANDERSON
- Żonie Toma.
- Nietrudno zgadnąć. Fliss jest niezawodna. Powin
nam była wcześniej się do niej zwrócić.
- Powinnaś - potwierdził i pomógł jej wstać. - Te
raz lepiej?
- Bez porównania. Dziękuję.
- Nie ma za co. Jeśli będzie bolało, powiedz mi.
- Co zrobisz? Będziesz mnie niósł na rękach, ryce
rzu z bajki?
- Nie mam konia, żeby cię na niego wsadzić, więc
zaproponuję ci jazdę, na barana.
- Chyba oszalałeś. Jestem za ciężka!
- Głupstwa mówisz - burknął. - Ważysz tyle, co
nic.
- Mam sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzro
stu!
- I posturę patyczaka. Skóra i kości - odparował.
Nie chciała się spierać. Rzeczywiście ostatnio bardzo
schudła i widać było sterczące kości. Wiedziała, że
wygląda mizernie. Na szczęście wkrótce na jej konto
wpłynie wynagrodzenie za zeszłotygodniową pracę.
Znowu będzie ją stać na zjedzenie od czasu do czasu
solidnego posiłku.
- Mówisz tak tylko dlatego, że nie mam szerokich
barów obrońcy?
- Gracza drugiej linii, czyli wspieracza młyna -
sprostował żartobliwie. - Zgadza się, jesteś znacznie
ładniejsza.
- Dzięki niebiosom za małe dobrodziejstwa. - Mu
siał grać w rugby w młodości, pomyślała.
- Ruszaj się, Twiggy, musimy dogonić resztę.
Skoncentrowała się na stawianiu poszczególnych
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
21
kroków, noga za nogą. W tym momencie marzyła, by
wziął ją na plecy i poniósł. Mogłaby bezkarnie zarzucić
mu ramiona na szyję i przytulić policzek do szerokich
pleców.
Potknęła się o korzeń, a on natychmiast przytrzymał
ją za łokieć. Niespodziewane łzy napłynęły Annie do
oczu. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio jakiś mężczyzna
okazał jej tyle serdeczności. Sally, Katie, rodzice - tak,
ale żaden mężczyzna.
- Zuch dziewczyna - rzekł półgłosem, jakby nie
było to przeznaczone dla jej uszu. Pochwała, która do
niej dotarła, pozwoliła jej zacisnąć zęby i dotrzeć aż do
parkingu na metę marszu.
Chciała mu podziękować i pożegnać się, kiedy pod
biegła Katie, zmęczona, ale w świetnym humorze,
i z dumą zaprezentowała swoją odznakę.
- Patrz, mamusiu, jest super! Każdy z nas dostał
taką. Sally pyta, czy przyjdziemy na kolację. Zgódź się,
proszę!
- Przepraszam, Sally - powiedziała Annie, posyła
jąc przyjaciółce błagalne spojrzenie. - Ledwo stoję.
Chcę wreszcie dotrzeć do domu, wygrzać się w gorącej
wodzie i poleżeć z nogami do góry.
- Ale mamusiu, oni wezmą pizzę na wynos - prosiła
dziewczynka.
- Podrzucę cię do domu i zabiorę ze sobą Katie.
Przywiozę ci ją po kolacji. W ten sposób obie będzie
cie szczęśliwe.
- A może pozwolisz, że ja cię odwiozę? Mieszkam
w pobliżu. W ten sposób zaoszczędzimy Sally jeżdże
nia - wtrącił Patrick.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - spytała zaskoczona.
22
- Jedna z pielęgniarek mówiła coś na ten temat,
kiedy podawałem swój adres. Nie przejmuj się, to nie
spisek - zażartował.
- Załatwione. Patrick zabiera ciebie, a ja po kolacji
przywiozę Katie. Chodźcie, dzieciaki. - Sally nie dała
jej czasu na protesty, zgarnęła dzieci, a Patrick już
pomagał jej wsiąść do eleganckiego BMW.
Annie pomyślała, że łatwo mogłaby się przyzwycza
ić do komfortu, gdyby tylko miała taką szansę. Ale to
akurat jest zupełnie wykluczone. Romanse nie były jej
w głowie. Kto się raz sparzył, na zimne dmucha. Mowy
nie ma, aby Patrick miał szansę wkraść się w ten sposób
w jej łaski.
- Masz jakieś plany na kolację?
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Przegryzę coś, siedząc w wannie.
- Co powiesz na moje towarzystwo? Jestem głodny,
a chińska knajpa za rogiem będzie otwarta za pół go
dziny.
- Nie mam wystarczająco dużej wanny na przyjmo
wanie gości - odparła sucho, ale ślinka jej napłynęła
na myśl o cielęcinie w sosie słodko-kwaśnym.
- Jaka szkoda - zachichotał cicho i pokręcił głową.
- Więc jak, chińszczyzna czy fasola z puszki?
- Skąd wiedziałeś? - zapytała bezmyślnie i ugryzła
się w język.
- Wróciłaś wczoraj wieczorem, dzisiaj rano nie mia
łaś czasu na zrobienie zakupów, Nietrudno zgadnąć, że
niewiele masz w domu do jedzenia.
- Niepotrzebuje niczyjej łaski - Odparowała ostro.
- Mówimy o jedzeniu na wynos dla dwóch osób
i paczce chrupek, a jeśli chcemy odrobinę
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
23
zaszaleć, mogę przynieść do kolacji butelkę wina. Przy
jemniej jest jeść w towarzystwie. Jeśli nie masz ochoty,
po prostu powiedz.
Otworzyła usta, by odmówić, ale nie chciała okazać
się grubiańska. Była zmęczona, głodna i zbita z tropu.
W dodatku w jego głosie znowu wychwyciła nutę gory
czy i osamotnienia.
Zamiast zdecydowanego „nie" usłyszała swoje sło
wa, jakby wypowiedziała je trzecia osoba.
- Daj mi czas na kąpiel.
- Oczywiście. Widzimy się za godzinę. Który dom
jest twój?
Wysiadając z samochodu, zastanawiała się, co naj
lepszego zrobiła.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zauważył ją od razu po wejściu na oddział.
Stała przy biurku, przeglądając leżące tam dokumen
ty. Na jego widok rozpromieniła się, ale potem jakby
opadła zasłona i na jej twarzy pojawił się czysto profes
jonalny uśmiech.
Mógł przewidzieć, że sprawy przybiorą taki obrót.
Powinien ją pocałować minionej nocy, kiedy jeszcze
miał szansę. Może chce zachować dystans w pracy.
Tak. O to chodzi. Była autentycznie zadowolona z jego
widoku. Dopiero później nałożyła maskę. Jeśli będzie
umiał właściwie rozgrywać swoje karty, może z upły
wem czasu zyska jej względy.
Jednak tylko w zaciszu prywatnego domu, w żadnym
wypadku nie na forum publicznym.
Postanowił dostosować się do reguł gry narzuconych
przez Annie. Powitał ją z uprzejmym i obojętnym
uśmiechem.
- Doktorze Corrigan - odparła - co mogę zrobić?
Nie chciałabyś tego usłyszeć, pomyślał.
- Dostałem listę pacjentów, których będę operował
- powiedział głośno. - Chciałbym zrobić obchód, po
rozmawiać z nimi, uspokoić ich, sprawdzić, czy rozu
mieją, CO będą robił. Większość jeszcze mnie nie zna.
Uważam, nie byłoby W porządku, gdybym wziął pod
nóż kogoś, kogo onie poznalem.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 25
- Oprowadzić cię? - Odłożyła przeglądane doku
menty i wzięła listę.
- Jeśli tylko masz wolny czas.
- Wolny czas? A co to takiego? - zaśmiała się. - Ale
dla ciebie...
Zaprowadziła go w głąb oddziału do jednej z sześcio
osobowych sal. Jest dopiero wpół do ósmej, a ona już
poznała wszystkich jego pacjentów, rozmawiała z nimi
i wszyscy witali ją ciepło. Ciekawe.
Przedstawiła mu ich po kolei. Wymienił z nimi
uścisk ręki, objaśnił im szpitalne procedury i odpowie
dział na pytania. Annie stała za nim i podpowiadała
mu, kiedy wątpliwości dotyczyły szpitalnego regula
minu.
- Pani Evans czeka na wymianę stawu biodrowego
- przedstawiła mu pogodną kobietę, która nie mogła się
już doczekać operacji w nadziei, że w ten sposób unik
nie wyniszczającego bólu.
- Może wymieniłby pan doktor obydwa za jednym
zamachem? - zapytała żartobliwie chora.
- Nie podziękowałaby mi pani za to. Najpierw wy
mienimy lewy, który jest w gorszym stanie. Potem
pomyślimy o prawym. Użyję metody mniej inwazyjnej
niż tradycyjna. Dostanę się do stawu od przodu, przez
dwa cięcia. Będzie mniej bolało po operacji, szybciej
dojdzie pani do zdrowia i zmniejszy się niebezpieczeń
stwo zwichnięć. Ważne jest błyskawiczne usunięcie
bólu.
- Cudownie. Mam nadzieję, że znowu poczuję się
jak osiemnastolatka - zażartowała.
Pani Dane także oczekiwała na wymianę stawu bio
drowego, pan Forrest miał nieprawidłowy zrost po
26 CAROLINE ANDERSON
złamaniu kości długiej ramiennej, co wymagało ponow
nego złamania i złożenia, a młoda Debbie Wade czekała
na artroskopię stawu kolanowego i usunięcie luźnych
kawałków chrząstki, które utrudniały pracę stawu. Ty
powa lista dolegliwości, prostych do operowania, który
mi będzie się zajmować, zanim się tu zadomowi. Miał
nadzieję, że w przyszłości natrafi na bardziej skom
plikowane przypadki. Chciał się specjalizować w inno
wacyjnych rekonstrukcjach stawów.
Potrzebował odmiany, nowego początku i znalazł
tutaj tę szansę. Na inne rzeczy przyjdzie jeszcze pora.
Porozmawiał krótko z każdym pacjentem i zwrócił
się do Annie:
- Mogę się teraz przygotować do operacji.
- Akceptujesz kolejność zabiegów?
- Jeśli tylko anestezjolog jest zadowolony.
- Już był. i zbadał każdego pacjenta. Nie znalazł
żadnych przeciwwskazań.
- Dobrze. Wobec tego do zobaczenia.
- Patrick? - zatrzymała go. - Dziękuję za wczoraj.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jak stopy?
- Przeżyję.
- Zmień plastry - polecił.
Kiedy szedł w kierunku bloku operacyjnego^ miał
uczucie niezwykłej radości przepełniającej mu piersi.
Chciało mu się śpiewać i tańczyć.
Zycie bywa piękne.
Annie spodziewała się, że zobaczą się przed końcem
jej zmiany, ale najwyraźniej się rozminęli. Być może
Patrick zajrzał na oddział podczas jej przerwy obia
dowej.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 27
Nieważne, pomyślała. Mają kilku nowych pacjen
tów, w tym szesnastoletnią dziewczynę, która przy upad
ku z konia złamała udo. Spędziła z nią pół godziny,
ucząc obsługi pompy PCA, by mogła kontrolować daw
kowanie środka znieczulającego. Już najwyższa pora
odebrać Katie od opiekunki i wrócić do domu.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
Przez cały dzień była tak zajęta, że zapomniała o bó
lu. Kiedy zdjęła buty w szatni, nie mogła powstrzymać
się od jęku. Jedna z pielęgniarek zatrzymała się przy
niej.
- Dobrze się czujesz?
- To tylko bąble na nogach, pamiątka po wczoraj
szej wycieczce.
- Biedactwo. Dobrze, że blisko mieszkasz.
Niewielka to pociecha. I tak powrót do domu przypo
minał spacer po rozżarzonych węglach. Na szczęście po
wyjściu ze szpitala zdjęła buty i szła boso.
Niestety, pogoda jej nie sprzyjała. Zaczął padać
deszcz i ziemia szybko przekształciła się w błoto. Mog
łaby przydeptać pantofle i zamienić je w klapki, ale były
stosunkowo nowe i nie chciała ich zniszczyć. Szła więc
na palcach, nie przejmując się zdziwionymi spojrzenia
mi przechodniów. Dotarła do domu, ale nie miała już
siły iść po córkę.
Sięgnęła właśnie po telefon, by uprzedzić opiekunkę,
że Katie musi zostać u niej trochę dłużej, gdy rozległ się
dzwonek do drzwi wejściowych. Za drzwiami stał Pat
rick. Minę miał niepewną, krople deszczu skapywały
mu z włosów.
- Wejdź. Zaraz skończę rozmawiać - zaprosiła go
odruchowo i cofnęła się do środka.
28
CAROLINE ANDERSON
Spodziewała się, że zostanie w przedpokoju, ale za
miast tego minął drzwi do salonu i skierował się do
kuchni!
- Lynn, daj mi jeszcze pół godziny. Będę ci bardzo
wdzięczna.
Z rozmachem odłożyła słuchawkę i rzuciła się do
kuchni. Jakim prawem Patrick kręci się po jej domu!
Wielkie nieba! Całe szczęście, że wczoraj wzięli
jedzenie na wynos, bo w tym domu po prostu nie ma
kuchni.
Za zmywak służyła miska na stole. Do pionowej rury
odpływowej włożony był duży lejek, do którego wyle
wano brudną wodę. Tkwiła w nim też końcówka rury
odpływowej od pralki. W pustym pomieszczeniu był
jeszcze drugi stół, lodówka, kuchenka tkwiąca samotnie
pod ścianą i stary kredens, służący najwyraźniej do prze
chowywania jedzenia i naczyń.
- Co ty tu robisz?
- Wycieram się. - Odwrócił się powoli i pokazał
ręcznik papierowy, którym osuszał twarz. - Strasznie
leje.
- Po co przyszedłeś? - spytała z mieszaniną gniewu
i popłochu.
- Zobaczyłem cię przez okno. Ledwo szłaś. Próbo
wałem cię dogonić, bo trzeba zmienić opatrunki.
- Wiem. Właśnie zamierzałam to zrobić.
- Pozwól, że ci pomogę.
- Nie trzeba. Nic mi nie jest.
- Jeśli to zlekceważysz, zakażenie może zaatako
wać kość i osłonę ścięgna Achillesa. Wtedy możesz
mieć problemy.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
29
- Już mam problemy i wierz mi, nie mają one nic
wspólnego z pęcherzami na piętach.
- Czym się tak irytujesz?
- Jesteś w moim domu! Szedłeś za mną z pracy i...
- Zaprosiłaś mnie!
- Ale nie tutaj.
- Rzeczywiście. Rozpaczliwy obraz. Nie wiedzia
łem, że robisz remont.
Jej twarz odbijała miotające nią sprzeczne emocje.
Nagle oczy zaszły jej łzami, więc się odwróciła..
- Skoro już wiesz, możesz mnie zostawić w spoko
ju? Muszę opatrzyć stopy i odebrać dziecko od opie
kunki.
- Daleko?
- Pięć minut stąd.
- Pójdę po samochód, W tym stanie nie powinnaś
chodzić. Tymczasem wymocz nogi w gorącej wodzie
z solą i wypij herbatę.
- Jak mam zrobić herbatę z nogami w miednicy?
- Ja ci podam. Ty usiądź na krześle i podwiń no
gawki.
- Nie mam czasu.
- Masz pół godziny. Słyszałem, jak umawiałaś się
z opiekunką.
- Jesteś niemożliwy! - odparowała, ale nie dał jej
szansy do kontynuowania kłótni.
Znalazł czajnik, napełnił go wodą ze sterczącego ze
ściany kranu i włączył palnik kuchenki. Szybko nalał
wodę do miednicy i skrzywił się, widząc, że jest zaled
wie letnia. Na szczęście zaraz będzie wrzątek z czaj
nika, pomyślał.
W kredensie znalazł sól obok kilku puszek z fasolą
30 CAROLINE ANDERSON
i paczki taniego makaronu. Wsypał szczyptę do mied
nicy z wodą. Włożył torebkę do kubka. Woda w czaj
niku zaczęła się gotować. Wlał ją do kubka z herbatą
i dolał ukrop do miednicy z wodą, potem zabrał wszyst
ko do salonu.
Annie siedziała w fotelu i wyglądała przez okno
z zaciętą miną, którą zdążył już wcześniej poznać. Po
stawił miednicę na podłodze, podał jej herbatę i przy
klęknął obok.
- Annie, nie wściekaj się na mnie.
- Nie chcę, żebyś koło mnie skakał. Świetnie sobie
radzę sama.
- Nigdy nie mówiłem, że jest inaczej. Ale pozwól
sobie pomóc. - Podniósł jej prawą stopę i próbował
delikatnie zdjąć skarpetkę.
Syknęła, a on wyraźnie zesztywniał, ale pomógł jej
włożyć stopy do miski z wodą. Nie mogła powstrzymać
jęku, gdy woda dotarła do ran na piętach, jednak nie
wyjęła nóg z miednicy.
- Jesteś bezmyślna! - rzekł ze złością. - Jak mogłaś
doprowadzić się do takiego stanu? Dlaczego na długi
marsz wzięłaś stare niewygodne buty? Dlaczego rozpo
częłaś generalny remont kuchni, skoro nie stać cię na
przyzwoite obuwie i w domu nie ma nic do jedzenia?
Jesteś szalona...
Nie zdążył skończyć. Poderwała się z krzesła, rzuciła
w niego miednicą i wybiegła z pokoju.
- Wynoś się! - wrzasnęła.
Dogonił ją w przedpokoju, wściekły na samego sie
bie. Otworzyła drzwi wyjściowe i stała tam, trzęsąc się
z upokorzenia i gniewu. Spokojnie zamknął drzwi
i przyciągnął ja do siebie. Nie stawiała oporu.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
31
- Przepraszam cię. - Objął ją i przytulił do przemo
czonej piersi. Jej ramiona trzęsły się od rozpaczliwych
spazmatycznych szlochów. Nie trwało to długo. Z po
dziwu godną siłą wzięła się w garść i odsunęła od niego,
wycierając łzy.
- Proszę, wyjdź - powiedziała, ale on pokręcił głową.
- Pozwól mi najpierw posprzątać.
Spojrzała na niego przytomniej i uświadomiła sobie,
co przed chwilą zaszło.
- Na miłość boską, spojrzyj na siebie. Nie wiem, co
we mnie wstąpiło.
- Reakcja na moją gruboskórność? - przyznał pokor
nie. Zastanawiał się, czy wyjaśni mu przyczyny swoje
go wybuchu, czy wyprosi go za drzwi. Zasłużył na to.
Tymczasem cofnęła się i spojrzała przytomnym okiem
na zniszczenia w salonie,
- Trudno. Dywan i tak potrzebował prania. - Miał
ochotę znowu wziąć ją w ramiona i wycałować jak małe
dziecko, żeby ukoić ból i naprawić zniszczenia.
- Daj mi dziesięć minut, a wrócę i wszystko po
sprzątam, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Chyba że na to
nie zasługuję.
- Nie obawiaj się. Pozwolę ci sprzątnąć ten bałagan.
Jesteś mi to winien.
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Nie zapomnij o gorącej herbacie. Wypij ją, a ja
wrócę za dziesięć minut - obiecał i zamknął za sobą
drzwi.
Co najlepszego zrobiła?
Był tylko uprzejmy, a ze swojego punktu widzenia
mówił rzeczy rozsądne. Nikt zdrowy na umyśle nie
32 CAROLINE ANDERSON
porywa się na remont kuchni, gdy nie stać go na przy
zwoite buty.
Ale Colin nie był zdrowy na umyśle, a ona niczego
nie zauważyła. Patrick zasługuje na jakieś wyjaśnienia
po tym, jak wylała na niego całą miskę wody.
Z westchnieniem odniosła pustą miednicę do kuchni,
wzięła ręczniki i ścierki i rozłożyła je na podłodze,
by wsiąkła w nie woda. Mokre szmaty wrzuciła do
pralki, dorzuciła do nich skarpety, które w końcu udało
jej się zdjąć. Pralka wypełniła się do połowy, ale i tak
musiała ją włączyć, bo ręczniki nabrały burego koloru.
Najlepszy dowód, jak brudny jest dywan.
Od dawna chciała go wyczyścić, ale nie było jej stać
na wynajęcie maszyny do prania dywanów, a nie miała
czasu ani siły na to, by spędzić nad nim parę godzin na
kolanach. Nie była to najważniejsza rzecz na długiej
liście spraw do załatwienia.
Najważniejsza była Katie. Zadzwoniła do Lynn, opo
wiedziała jej o dramatycznym kryzysie związanym
z zalanym dywanem i poprosiła o kolejne pół godziny.
- Nawet godzina nie zrobi mi różnicy, nie policzę ci
ani centa więcej. Katie zje kolację z moimi dziećmi.
0 nic się nie martw. Każdemu od czasu do czasu zdarza
się katastrofa.
Annie podziękowała z całego serca i poszła zdjąć
przemoczony pielęgniarski uniform. Nasiąkł wodą, gdy
Patrick przytulił ją do siebie. Usiłowała zebrać myśli
1 zdecydować, co powinna teraz zrobić, gdy przerwało
jej stukanie do drzwi.
Otworzyła z ciężkim sercem. Czuła się winna, a jed
nocześnie nie miała zamiaru pozwolić mu na wtrącanie
się w jej sprawy.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
33
- Mogę wejść?
Skinęła głową. Kałuża przy drzwiach w miejscu,
gdzie stał poprzednio, wymownie świadczyła o tym, jak
skutecznie go oblała. Wrócił w suchym ubraniu - dżin
sach i sportowej bluzie - z podobnym do odkurzacza
urządzeniem.
- Czyści wykładzinę na sucho i na mokro. Pomyś
lałem, że uda mi się w ten sposób zebrać większość
wody i uratuję twój dywan.
- Jesteś spóźniony o dziesięć lat - zaśmiała się nie
wesoło. - Brzegi są pobrudzone farbą, a zresztą niena
widzę, tej przeklętej szmaty. Jest na liście rzeczy do
wymiany. Ale na razie będę wdzięczna za doprowadze
nie go do stanu używalności.
- Udzielenie mu pierwszej pomocy może mnie prze
rosnąć, ale postaram się, żeby skutki były widoczne.
Poruszał się szybko i sprawnie. Odsunął meble na
boki, włączył odkurzacz i wessał wodę, którą był na
siąknięty dywan. Wyglądała jak czarne błoto. Opróż
nił pojemnik i napełnił go czystą wodą z płynem do
prania.
- Jeżeli chcesz się czymś zająć, może zrobiłabyś
herbatę, bo nie udało nam się jej wypić za poprzednim
podejściem.
Odwzajemniła jego zuchwały uśmieszek i nastawiła
czajnik. Zanim woda zdążyła się zagotować, ostrożnie
oderwała plastry z pięt. Pozdzierane pęcherze zamieniły
się w rany i zdecydowanie potrzebowały nowego opat
runku. Tymczasem w apteczce miała tylko gazę i małe
plasterki. Nie tolerowała zabierania materiałów opat
runkowych ze szpitala, a nie miała pieniędzy na zakupy
w aptece. Aż podskoczyła, kiedy Patrick stanął nad nią.
34
CAROLINE ANDERSON
- Miałeś czyścić dywan.
- Już trzecia faza: płukanie. Za parę minut skończę
i zajmę się twoimi stopami.
- Poradzę sobie sama.
- Zrób to dla mnie. Pomożesz mi zmniejszyć wy
rzuty sumienia.
Wzruszyła ramionami i postanowiła pozwolić mu na
odegranie roli zbawcy.
Ale wtedy zorientuje się, że nie ma w domu żadnych
środków opatrunkowych i zacznie ją pouczać, jakby
miał do tego prawo. Może uda jej się przemknąć niepo
strzeżenie na górę. W szufladzie toaletki powinien być
jakiś krem antyseptyczny. Założy opatrunki, zanim Pat
rick się zorientuje.
- Niech to licho! - Zatrzymała się przy drzwiach
salonu zaskoczona i w milczeniu podziwiała efekty jego
pracy.
- Wygląda znacznie lepiej. Nie sądzę, żeby był zni
szczony - stwierdził.
- Od lat nie wyglądał tak dobrze. - Zaczęła się
śmiać. - Nie zdawałam sobie sprawy, że ma takie wyra
ziste kolory. Wątpię, żeby udało mi się uzyskać ten
efekt, gdybym go przez cały dzień czyściła na klęcz
kach. Dziękuję.
- Nie dziękuj. To była moja wina.
- Przecież to ja wylałam na ciebie wodę z miednicy.
- Sprowokowałem cię. Sam bym się tak zachował
na twoim miejscu. Powiem więcej, nie odzywałbym się
do siebie do tej pory.
- Słusznie - skomentowała zaczepnie. - Mówienie
do siebie to nie najlepszy pomysł.
- Może jednak porozmawiałabyś ze mną?
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
35
- O czym? - spytała czujnie, poważniejąc.
- O tym, co dzieje się w twoim życiu. Wiem, to nie
moja sprawa, ale skoro już raz zaczęliśmy tę rozmowę,
może warto doprowadzić ją do końca.
- Nie chcę o tym mówić. - Miała rację, zawsze
trzeba mieć się na baczności.
W pewnym sensie przyznała, że ma problemy, ale
nie zamierzała wdawać się w wyjaśnienia, a on w końcu
przyjął to do wiadomości.
- Chcę zaprosić ciebie i Katie na kolację. W twojej
kuchni nie da się ugotować ciepłego posiłku. Nogom też
przyda się odpoczynek.
To była wielka pokusa. Odmowa przyszła jej z tru
dem, choć przez dwa i pół roku zdążyła się przyzwy
czaić do niewygód własnej kuchni.
- Katie jadła u opiekunki.
- Ale ty nie. Zresztą ona chętnie zje deser. Dopóki
dywan schnie, i tak nie macie gdzie usiąść, a jest za
wcześnie na sen. Daj mi szansę naprawić winy. U mnie
jest ciepło i sucho, a ja będę mógł popisać się swoimi
talentami kulinarnymi.
Zawahała się. Wykorzystał ten moment i dodał, pa
trząc na jej nogi:
- Mam w domu plastry z opatrunkiem. Kupiłem je
kiedyś, gdy próbowałem rozchodzić parę niewygod
nych nowych butów. Twoim stopom przyda się też
porządny masaż.
To przeważyło szalę. Ze wszystkich rzeczy, które
mógł jej zaproponować, temu jednemu nie mogła się
oprzeć.
- Trzymam cię za słowo.
36
CAROLINS ANDERSON
- Lepiej?
Była dopiero dziewiąta wieczorem. Leżała na brzu
chu na miękkiej kanapie, prawie drzemiąc. Patrick sie
dział po drugiej stronie i cierpliwie masował jej nogi.
Ładne stopy, myślał, choć skóra na piętach jest zdar
ta, a podeszwy obolałe po całodziennej bieganinie.
- Nie przerywaj - mruknęła sennie, kiedy skończył.
Jego palce zaczęły znowu uciskać i pocierać obolałe
mięśnie.
- Jeden warunek. Mów do mnie. Powiedz, co się
dzieje.
- Nie przy Katie.
- Katie słodko śpi.
- Nie tutaj. Nie teraz.
- Wobec tego później, kiedy odwiozę cię do domu.
- Czemu? - Odwróciła się i usiadła, podciągając
kolana pod brodę. - Dlaczego chcesz wiedzieć?
- Sam nie wiem. Po prostu chcę.
- Nie traktuj mnie jak niepełnosprawnego dziecka.
- Ale ja nic nie zrobiłem...
- Nie musiałeś czyścić mojego dywanu ani iść za
mną do domu. Nie musiałeś gotować dla nas ani opatry
wać moich nóg. Dlaczego to robisz?
- Lubię cię i chciałbym cię lepiej poznać.
- W jaki sposób?
- Każdy, na który mi pozwolisz.
- Nie wdaję się w romanse - odrzekła szybko.
- Jeszcze cię o to nie proszę.
- To dobrze. I nie rób tego, bo odpowiem „nie". -
Wstała i podeszła do śpiącej córeczki. - Katie, skarbie,
obudź się, pora wracać do domu.
Zrozumiał, że stracił szansę, by zdobyć jej zaufanie,
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 37
dowiedzieć się, jakie miała problemy i zaoferować po
mocną dłoń. Stracił szansę na to, by się kiedyś dowie
dzieć, jak smakują jej pocałunki...
Katie rozespana przytulała się do matki, gdy Annie
pomagała jej wsiąść do samochodu. Podwiózł je dwie
ulice dalej do ich domu. Ostatnia próba.
- Annie...
- Nie. Przykro mi.
Wprowadziła Katie do środka i zatrzasnęła za sobą
drzwi, jakby chciała podkreślić, że jego miejsce jest na
zewnątrz.
ROZDZIAŁ TRZECI
Na szczęście następnego dnia Patrick rzadko pojawiał
się na oddziale. Rano dyżurował na ratunkowym, po
południu w przyszpitalnej przychodni. Kiedy zrobił ob
chód wśród swoich pacjentów, Annie była bardzo zajęta.
Prócz pacjentów Patricka leżeli tu jeszcze inni, któ
rzy potrzebowali jej opieki. Zaraz po przyjściu zajęła się
wypisem Debbie Wade, która po artroskopii kolana
mogła już pójść do domu, zaopatrzona w baterię środ
ków przeciwbólowych i instrukcje dotyczące rehabilita
cji. Pan Forrest został odebrany po lunchu. W szpitalu
zostały jeszcze obie pacjentki po operacji biodra. Leża
ły na sąsiednich łóżkach i nie przerywały ożywionej
rozmowy. Wspólne przeżycia bardzo je zbliżyły, a teraz
odkryły, że mają wielu wspólnych znajomych. Zajęte
ploteczkami zupełnie zapomniały o bólu.
- Tylko pomyśleć, że przez trzydzieści lat miesz
kałyśmy trzy przecznice od siebie i nigdy się nie spot
kałyśmy! - wykrzyknęła pani Evans, kiedy Annie zmie
niała jej opatrunek.
- Zna moją siostrę, która kiedyś nawet mi o niej o-
powiadała! Czyż to nie jest niesamowity zbieg okolicz
ności? - włączyła się do rozmowy pani Dane.
Annie zostawiła je w świetnych nastrojach i mogła
tylko podziwiać, do jakiego stopnia dobry stan psy
chiczny starszych pań wspomaga ich rekonwalescencję.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
39
Z Patrickiem fantastycznie się dogadywali, ale po
wydarzeniach wczorajszego wieczoru uświadomiła so
bie, jak wiele musiałaby z siebie dać, by ich znajomość
przerodziła się w głębszy związek. To zbyt wysoka cena.
A może się pomyliła? Może był po prostu uprzejmy?
Jednak jego słowa świadczyły o czymś przeciwnym.
Chciałbym cię lepiej poznać.
W jaki sposób?
Parsknął tym czarującym, lekko zachrypniętym
śmiechem. Każdy, na który mi pozwolisz.
Starała się go zniechęcić. Nie wdaję się w krótko
trwałe romanse.
Jeszcze cię o to nie proszę.
Jeszcze?
Nie, nie stać jej na szczerość. Wszystko jest jeszcze
zbyt świeże, zbyt upokarzające.
Byłoby miło, gdyby choć raz mężczyzna ją adoro
wał, otoczył opieką, rozpieszczał. Z pewnością Patrick
by to robił, gdyby tylko dała mu szansę. Ale nie może
dopuścić go tak blisko, otworzyć przed nim serca.
Chciałby poznać jej przeszłość, a przecież usilnie stara
ła się od niej odciąć, zapomnieć za wszelką cenę.
- Jak nogi?
Podskoczyła, wyrwana z głębokiego zamyślenia.
- Śmiertelnie mnie przeraziłeś!
- Przepraszam - powiedział, nie okazując cienia ża
lu. - Zastanawiałem się, o której wracasz do domu?
- Już niedługo. Dzisiaj kończę dyżur o piątej.
- Odprowadzę cię i pomogę ustawić meble na miej
scu. Sprawdzę, czy dywan dobrze wysechł.
- To nie jest konieczne - odpowiedziała sztywno.
- Sprawdzałam jego stan dzisiaj rano.
40 CAROLINE ANDERSON
Po wyczyszczeniu dywanu plamy z farby i szkaradny
wzorek były jeszcze bardziej widoczne. Na szczęście
nie musiała się już dłużej wstydzić, że jest brudny.
Zawsze może przykryć go starym kilimem, który scho
wała na strychu.
- Potrzebujesz pomocy przy ustawianiu mebli - nie
ustępował. - Fotele są naprawdę ciężkie.
Irytujący facet. Zupełnie nie umie dać za wygraną.
Jego zapału nie ostudziła nawet miska wody, którą
na niego wylała. Za upór dałaby mu dziesięć punktów.
- Dobrze, ale tylko na chwilę. Potem muszę biec po
Katie. - Nie było pośpiechu, ale tego nie musiała mu
mówić. - Właśnie idę zostawić klucze. Daj mi jeszcze
dziesięć minut.
- Jak sobie życzysz. Jak się czują pani Evans i pani
Dane?
- Raj przyszedł je obejrzeć i był zadowolony. Mog
liśmy wyjąć sączki. Szybko dochodzą do siebie.
- Pójdę zamienić z nimi parę słów.
- O ile uda ci się wejść im w słowo - zachichotała.
Pielęgniarka, której przekazała klucze, spojrzała na
nią z uśmiechem.
- Dzisiaj nie kulejesz.
- Jest lepiej. - Annie uświadomiła sobie, że zabiegi
Patricka i plastry z antybakteryjnym opatrunkiem przy
niosły skutek. - Marsz nie jest taki straszny. Codziennie
na dyżurze pokonujemy większe odległości.
- Mnie to mówisz? - jęknęła Sue. - Mężczyzna
z izolatki doprowadza mnie do szału. Biegam do niego
co chwila, w tę i z powrotem.
Przez moment Annie zastanawiała się, czy ktoś nie
zauważy, że wychodzi ze szpitala w towarzystwie Pat-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
41
ricka. Szpital to prawdziwa wylęgarnia plotek. Wystar
czy, że jedna osoba zacznie się zastanawiać, co ich
łączy. Była już obiektem plotek i miała tego dosyć na
resztę życia.
- Chodzisz dużo lepiej - zauważył, gdy szli koryta
rzem.
- Pięty już mnie nie bolą.
- Nie zapomnij o zmianie plastrów. Masz zapasowe?
- Na miłość boską, ależ ty marudzisz! O co się
martwiłeś, zanim mnie spotkałeś?
Jego oczy straciły na chwilę blask, a ona poczuła, że
nieświadomie dotknęła bolącego miejsca.
- O różne rzeczy - odrzekł wymijająco, ale jej nie
oszukał. Uraziła go niechcący, i to nie pierwszy raz. On
też ma swoje tajemnice. - Gdzie jest szkoła Katie?
- Dwie przecznice od domu, w przeciwnym kierun
ku, niż mieszkasz. Czasem zaprowadzają Lynn, a ja ją
odbieram. W inne dni to Lynn przychodzi po Katie do
szkoły.
- Masz szczęście, że może się dopasować do twoich
dyżurów.
- Bez Lynn nie byłabym w stanie pracować - po
twierdziła. Praca ją uratowała.
Wzdrygnęła się na myśl o tym, że mogłaby być bez
robotna, bezdomna i żyć z córeczką w przytułku albo
utrzymywać się z żebraniny, jak Alfie. Nie była w stanie
o tym myśleć.
Skręciła w swój podjazd, otworzyła drzwi i weszli
do środka. Rozbierała się w przedpokoju, podczas gdy
Patrick przerzucił kurtkę przez balustradę schodów
i wszedł do salonu. Przyklęknął i pogłaskał dywan.
- Wierzę ci. Jest suchy.
42
CAROLINE ANDERSON
- A nie mówiłam?
- Może zrobisz nam herbaty, a ja poustawiam meble?
- Nie mam mleka. I muszę odebrać Katie. - Tak
naprawdę ma jeszcze dużo czasu. Lynn we wtorki cho
dzi ze swoimi dziećmi na basen i zabiera Katie. Dopóki
Patrick nie zapyta jej, o której musi pójść po córkę, to
nie było kłamstwo.
- O której masz być u Lynn?
- O wpół do siódmej - przyznała z westchnieniem.
- Ale chcę po drodze zrobić zakupy.
- Jest wpół do szóstej. To za mało czasu, aby zdążyć
do supermarketu i z powrotem, zwłaszcza że o tej porze
są korki.
- Nie chodzę do supermarketu. Robię zakupy w tym
małym sklepiku za rogiem.
- Tam jest bardzo drogo - zdziwił się.
- Kupuję tylko podstawowe rzeczy i niewiele wy
daję, a jadąc do supermarketu, musiałabym płacić za
autobus.
- Nie masz samochodu? - Nie mógł mieć bardziej
zdziwionej miny.
- Po co mi samochód? Mieszkam pięć minut od
szpitala, pięć minut od szkoły Katie i jej opiekunki.
- Dyskusja była czysto akademicka. Nie stać jej na
samochód.
Zdjął fotel z kanapy i bez wysiłku postawił go przy
oknie w przeszklonej wnęce. Ustawił kolejny naprzeci
wko, położył ręce na oparciu i popatrzył na nią, głęboko
zafrasowany,
- Nie masz samochodu, nie masz kuchni, nie masz
butów, nie masz jedzenia. Co się dzieje, Annie? Czy
masz kłopoty?
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
43
Przełknęła z wysiłkiem, odwróciła się na pięcie i wy
szła do przedpokoju. Nie może się rozkłeić.
- Przepraszam. Powiedz mi, abym nie wtykał nosa
w nie swoje sprawy.
- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy - powtó
rzyła. Usłyszała za plecami jego cichy śmiech. Chwi
lę później mocne ręce objęły jej ramiona i zamknęły
w uścisku.
- Masz rację. Ale jeśli jest cokolwiek, najmniejsza
rzecz, którą mogę dla ciebie zrobić, to powiedz. Proszę.
- Mam przyjaciół - odparła, walcząc z ochotą, by
oprzeć się o jego pierś.
- Dziwiłbym się, gdyby było inaczej. Proponuję ci
po prostu inną drogę wyjścia, inne mocne ramię, inną
przystań podczas burzy.
- Skąd ci przyszło do głowy, że ich potrzebu
ję? - spytała, a on spojrzał wymownie w kierunku
kuchni.
- Może jestem bardzo konserwatywny, ale więk
szość ludzi ma w kuchni szafki, zlewy i tym podobne
wyposażenie.
- Ja też mam. Wszystko kupione i rozplanowane.
Czekam tylko na fachowców.
- Wygląda na to, że czekasz od dawna.
- Nie stać mnie na wynajęcie ekipy remontowej.
- Miała już dosyć półprawd i uników, a prawda jest
najlepszą drogą zakończenia tej niezręcznej sytuacji.
- Czemu wszystko zostało zdemontowane?
- Zmieniły się okoliczności.
- Kiepsko wybrany moment.
- To największy eufemizm tego stulecia! - Nigdy
nie byłoby dobrego momentu na to, co wtedy przeżyła.
44
CAROLINE ANDERSON
- Pójdę z tobą do sklepu, potem weźmiemy mój sa
mochód, podrzucimy zakupy i odbierzemy Katie.
- Albo sama zrobię zakupy i pójdę spacerkiem po
Katie.
On ma taki czarujący, szelmowski uśmieszek.
- To mi utrudni zorientowanie się w waszych ku
linarnych gustach, a chciałbym coś dla was ugotować.
- Dlaczego miałbyś to robić? Nakarmiłeś mnie już
dwa razy z rzędu.
- Z przyzwyczajenia? - zapytał przekornie. Nie mo
gła powstrzymać śmiechu.
- Jesteś podstępny.
- Chciałbym.
Ich oczy się spotkały. Poczuła, jak serce uderza jej
szybciej. Nie była w stanie oddychać. Czekała na jego
następny ruch.
Pocałuje ją. Za chwilę ją pocałuje...
- Idziemy po zakupy? - zapytał, spuszczając nagle
wzrok i wciskając ręce w kieszenie spodni.
Potrzebowała dłuższej chwili, by odzyskać zimną
krew. Tak dawno nikt z nią nie flirtował, że straciła
głowę. Serce jej waliło, a krew tętniła w całym ciele,
jakby się nagle obudziło do życia.
- Tylko się przebiorę.
- Czy mogę poczekać i pójść z tobą?
- A gdybym miała coś przeciwko temu?
- Nie próbuję cię osaczać, Annie. Chcę być twoim
przyjacielem.
Przyjacielem. To mogłaby zaakceptować.
- Daj mi dwie minuty. Zaraz będę z powrotem.
Patrick popatrzył w ślad za nią, słuchał odgłosów
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 45
otwierania i zamykania szuflad, mycia zębów. Musiał
się czymś zająć, by nie wyobrażać sobie, jak zdejmuje
szpitalny strój i biega w samej bieliźnie.
Wszedł do kuchni, rozejrzał się i westchnął. Ich do
my są identyczne: jednorodzinne, wolno stojące, po
chodzące z lat trzydziestych. Jednak trudno o większy
kontrast. U niego jadalnia i kuchnia zostały połączone
i wyposażone w jasne ładne sprzęty i nowoczesne urzą
dzenia kuchenne. Tutaj...
Jak długo Annie żyje w takich warunkach? W jakich
okolicznościach musiała wycofać się z remontu?
Spojrzał na zamknięte drzwi do jadalni i zastanawiał
się, czy szafki kuchenne leżą w środku. Wszystko kupio
ne i rozplanowane, powiedziała. Czeka tylko na odpo
wiedniego mężczyznę, który złoży to w całość.
Świetnie poradziłby sobie z podobnym zadaniem.
W końcu na tym polega praca chirurga ortopedy. Na
łączeniu kawałków i składaniu ich w całość. Mogłaby
myć warzywa pod bieżącą wodą, ustawiać naczynia na
suszarce, przygotowywać potrawy na blacie kuchen
nym, a nie na niskim stole.
Będzie potrzebowała lokum na okres remontu. Na
wet prymitywne prowizoryczne sprzęty trzeba będzie
wynieść. Z kuchni nie da się korzystać. Tuż za rogiem
jest jego wygodny, świetnie wyposażony dom z dwoma
gościnnymi sypialniami. Idealne rozwiązanie.
Musi ją tylko na to namówić.
- Cześć, Alfie.
Kloszard podniósł głowę i mruknął coś pod nosem.
Pies usiadł i wcisnął zimny nos w jej dłoń. Poklepała
zwierzę po głowie.
46
CAROLINE ANDERSON
- Alfie, jadłeś coś dzisiaj?
- Bułkę na śniadanie.
Pewnie znalazł w śmieciach starego hamburgera.
- Chcesz kanapkę?
- Whisky lepiej mi wchodzi.
Patrick czekał na nią przy wejściu do małego sklepu,
czynnego do późnych godzin nocnych. Uniósł brwi py
tająco.
- Nazywa się Alfie. Mieszka tu.
- Niedługo będzie zimno.
- Wiem. Martwię się o niego, ale jakoś przetrwał do
tej pory.
- Ciekawe, jakim cudem - skomentował sucho, pa
trząc, jak Annie wkładała do koszyka psie konserwy,
przecenioną kanapkę z pastą jajeczną i paczkę chrupek.
Dodała karton mleka, kawałek sera, kilka puszek z tuń
czykiem, mrożony groszek i paczkowany chleb. Jeszcze
kilka tanich wafelków czekoladowych na drugie śniada
nie dla Katie, trzy jabłka, paczkę mielonego mięsa, parę
marchewek i fasolę w puszce. Na szczęście pieniądze
wpłynęły już na konto. Może zrobić większe zakupy.
Katie lubiła chili, byle nie było zbyt ostre. Dobrze się
składa, bo ryż jest tani i sycący.
Patrick krytycznie spojrzał na jej koszyk i dorzucił
sałatę, pomidory, brokuły, paczkę filetów z kurczaka
i mrożony deser czekoladowy. Jej ulubiony. Ślinka na
płynęła jej do ust, ale przywołała się do porządku.
Przecież odrzuciła jego zaproszenie na kolację.
Przy kasie wyciągnął z kieszeni portfel.
- Ani mi się waż - rzuciła ostro i starannie odłożyła
swoje rzeczy na osobną kupkę.
Kiedy płacił za swoje zakupy, wyszła na zewnątrz,
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
47
otworzyła konserwę dla psa i wyrzuciła jej zawartość na
starą blaszaną miskę.
- Dla ciebie, Scruff. - Pies nie potrzebował zachęty.
W mgnieniu oka pochłonął jedzenie. Alfie dostał ka
napkę, paczkę chrupek i jedno jabłko.
- Dobra z ciebie dziewczyna - podziękował jej gbu-
rowato. - Bóg ci zapłać, chociaż to nie jest whisky.
Zaśmiała się i na pożegnanie poklepała psa, który
z zapałem merdał ogonem.
- Masz miękkie serce - napomniał ją Patrick ła
godnie.
- Jest miłym staruszkiem.
- Jest pijakiem.
- To prawda. Jest też stałym bywalcem oddziału
ratunkowego. Sally zawiadamia mnie wtedy, a ja pilnu
ję, żeby brał lekarstwa. Zimą zeszłego roku miał zapa
lenie płuc. Myślałam, że tego nie przetrzyma. Nie chciał
zostać w szpitalu z powodu psa.
- Nie mów mi, że wzięłaś go do siebie?
- Nie zgodził się - przyznała. - Karmiłam go tylko
i podawałam mu antybiotyk. Jest stary i uparty.
Patrick pokręcił głową z niedowierzaniem, wziął
od niej torbę i skierował się w stronę przeciwną niż
jej dom.
- Myślałam, że odniesiesz mi zakupy?
- Podjedziemy tam po odebraniu Katie. Już dwa
dzieścia po szóstej.
Miał rację. Rozmowa z Alfiem i karmienie psa zajęło
jej więcej czasu, niż się spodziewała. Skorzystała z jego
oferty i podjechali samochodem do Lynn. Zanim się
obejrzała, zajeżdżali już pod dom. Jego dom.
- Razem zjemy kolację? - ucieszyła się Katie.
48
CAROLINE ANDERSON
- Kurczaka po marokańsku z kaszką kuskus i pud-
ding czekoladowy.
- Super! Mój ulubiony.
Annie miała ochotę urwać mu głowę.
- Znowu zachowałeś się nieodpowiednio - wyce
dziła przez zęby, ale on uśmiechnął się szeroko.
- Nic nie poradzę, taki już jestem - odparł bez skru
chy. Policzyła w myślach do dziesięciu, by nie zrugać go
w obecności córki. Cóż to za irytujący człowiek!
Znowu mu się upiekło.
Przez moment bał się, że Annie wysiądzie z samo
chodu i wściekła ruszy do swojego domu, ale w rezul
tacie wylądowali u niego. Katie jadła kolację, aż jej się
uszy trzęsły.
Nie wyglądała na dziecko morzone głodem. Jej
wzrost i waga odpowiadały normie, włosy miała lśnią
ce, a oczy błyszczały żywą inteligencją. Była rozkosz
nym dzieckiem, a matka najwyraźniej ją uwielbiała.
Świetnie to rozumiał. Gdyby miał takie dziecko, rów
nież by je uwielbiał. Niestety, nie jest jej ojcem. Annie
ciągle gniewała się za podstęp, dzięki któremu ściągnął
je do siebie na kolację, i wyraźnie dawała mu to odczuć.
Zaraz po kolacji odwiózł je do domu i nawet nie
zgasił silnika, tylko został w samochodzie, podczas gdy
one otwierały drzwi wejściowe. Zwalczył ochotę, by
błagać o szansę spędzenia z nimi jeszcze paru chwil
przy filiżance kawy łuk herbaty.
Przez kolejne dwa dni Annie nie odezwała się do niego
ani słowem poza konieczną w pracy wymianą informacji.
Westchnął i Wszedł na oddział ratunkowy. Pierwszą
osobą, na którą sie natknął, była Sally.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 49
- Wzywałaś mnie?
- Tak. Mamy tu nagły wypadek. Młoda gimnastycz-
ka, Sarah Williams, z urazem kolana. Jest dzielna, ale
bardzo cierpi. Podaliśmy jej diamorfinę, ból nie zmniej
szył się, za to dostała mdłości i musieliśmy jej zaapliko
wać środki przeciwwymiotne. Mamy zdjęcia rentge
nowskie kolana. Obejrzysz ją? Jest pod dwójką ze swo
ją matką.
Kolano młodej kobiety było spuchnięte i sine. Chro
niła je w dłoniach i trzęsła się jak liść. Twarz dziew
czyny mówiła wszystko.
- Dzień dobry! Jestem ortopedą. Nazywam się Pat
rick Corrigan. Słyszałem, że miała pani wypadek pod
czas ćwiczeń gimnastycznych?
- Źle wylądowałam przy zeskoku saltem z równo
ważni. Coś mi strzeliło w kolanie, usłyszałam dźwięk
podobny do gwałtownego rozpinania rzepów, a później
poczułam koszmarny ból.
- B ó l ustąpił?
- Na chwilę. Wrócił, kiedy mnie przenoszono do
karetki.
- Jak jest teraz?
- Uspokaja się, kiedy leżę bez ruchu. Przy najmniej
szej zmianie pozycji kolano strasznie mnie boli.
Zdecydowanie więzadla, pomyślał. Ciekawe, czy
jest dobrą gimnastyczką i jak ważny jest dla niej sport.
Wygląda na to, że ma na sobie klubowy strój. Jeśli
w tym wieku występuje jeszcze w reprezentacji, to
znaczy, że odnosi sukcesy w swojej dyscyplinie. Po
takim urazie kariera sportowa jest już za nią, ale roz
mowa na ten temat może jednak poczekać.
- Objawy świadczą o tym, że zerwała pani więzadło
50 CAROLINE ANDERSON
krzyżowe i chyba jedno z pobocznych. Muszę zbadać
kolano i trzeba będzie trochę nim poruszać, więc teraz
podam pani kolejną dawkę środka przeciwbólowego
i leki rozluźniające mięśnie. Sprawdzę też stan więzadeł
przy pomocy USG.
Znalazł Sally i wydał jej polecenia dotyczące leków
i planowanych badań. Test szuflady przedniej i tylnej
oraz test Lachmana potwierdziły jego wcześniejsze po
dejrzenia. Kolano wykrzywiało się na boki. Zapewne
więzadło poboczne nie było zerwane, tylko naderwane
i z czasem się zagoi, ale krzyżowe przednie to zupełnie
inna sprawa. Przekazał dziewczynie niedobre wiado
mości.
- Sarah, przykro mi, że panią bolało. Aby ustalić
sposób leczenia, chciałbym wiedzieć, jak ważna jest dla
pani gimnastyka.
- Jestem w reprezentacji hrabstwa. Właśnie wygra
łam zawody.
- Gratuluję. - Uśmiechnął się, nie chcąc mówić jej,
że to już jej ostatnie sportowe laury.
- Wyleczy mnie pan, abym mogła znowu trenować?
- Jeśli będzie pani uprawiała sport tak intensywnie,
grozi pani artretyzm, i to już niedługo. Za dziesięć
lat? Piętnaście? Nie zachęcam pani do trenowania ak-
robatyki.
- A jeśli nie wrócę do sportu, co wtedy? Za ile lat
pojawią się objawy artretyzmu? Czy w ogóle nie za
choruję?
- Ile ma pani lat?
- Dwadzieścia trzy.
- Prawdopodobnie za trzydzieści lat. W później
szym wieku trudno uniknąć powikłań po tak poważnych
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 51
urazach. Ale i tak ma pani do wyboru chroniczną choro
bę w wieku trzydziestu paru lat albo po pięćdziesiątce.
- Nie zrezygnuję. Za nic. Bez sportu nie ma dla
mnie życia. Lubię swoją pracę, ale potrzebuję czegoś
poza nią, co nadaje sens każdej chwili. Tym czymś jest
gimnastyka.
- Czym się pani zajmuje na co dzień?
- Jestem dentystką. W tym roku skończyłam studia.
Może pracować, siedząc, pomyślał z ulgą. Nie będzie
obciążała kolana w czasie rehabilitacji. To zwiększa
szansę całkowitego wyleczenia.
- Przyjmiemy panią do szpitala i jutro przeprowa
dzę operację. Pewnie mnie pani znienawidzi, bo od
momentu wybudzenia z narkozy do końca kuracji prze
piszę pani intensywne ćwiczenia prowadzone przez fizjo
terapeutę. Przez rok nie będzie pani mogła wrócić do
treningów. Proces powrotu do zdrowia jest długotrwały.
Wydał Sally polecenia dotyczące przeniesienia pac
jentki na ortopedię. Już wychodził, gdy zatrzymało go
jej pytanie:
- Jak się dogadujesz z Annie?
- Sam chciałbym wiedzieć. Nie najlepiej, mówiąc
szczerze. Jest nieufna i zamknięta w sobie.
- Ja też chciałabym, żeby Annie umiała się otwo
rzyć, nie ukrywała swoich przeżyć.
- Gdybym więcej wiedział na jej temat, może był
bym w stanie zrobić jakiś postęp.
- Nie mogę ci nic powiedzieć, Patrick. Musisz sam
ją spytać. Ale traktuj ją bardzo delikatnie. Wiele prze
szła.
Była ósma wieczorem, kiedy wrócił na ortopedię.
Annie siedziała przy komputerze i uzupełniała dane
52
CAROLINE ANDERSON
w rejestrze pacjentów. Na jego widok uśmiechnęła się
niepewnie.
- Idziesz do domu? - spytał.
- Kończę wprowadzać wypisy pani Dane i pani
Evans i jestem wolna. A ty?
- Mam dyżur pod telefonem. Mogę jechać do domu.
Szybciej dojadę stamtąd samochodem na oddział ratun
kowy, niż dojdę pieszo, siedząc na ortopedii. Gdzie jest
Katie?
- Nocuje u Lynn.
Nie ma wymówki, by go unikać.
Zauważył, że w tym samym momencie ta sama myśl
przyszła jej do głowy, tylko ich reakcje były skrajnie
różne.
- Sally ostrzega, żebym postępował z tobą delikatnie.
- Co jeszcze ci mówiła?
- Że nie ma prawa powiedzieć nic więcej, bo to
twoje prywatne sprawy. - Oparł się o kant biurka i po
chylił ku niej. - Annie, porozmawiaj ze mną. Nie gryzę.
- Może nie mam ochoty. A może nie jestem jedyną
osobą, która ma swoje tajemnice.
- Co racja, to racja. Może to zabrzmi jak zabawa
małych chłopców w piaskownicy, ale ujawnię ci moje
sekrety, jeśli dopuścisz mnie do swoich.
Spodziewał się, że da mu ostrą odprawę, jak do tej
pory, ale tylko westchnęła ciężko i niespodziewanie
powiedziała:
- Zgoda.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Kto zaczyna?
Byli u niej w domu, bo - jak przytomnie zauważyła
Annie - Lynn zawsze musi wiedzieć, gdzie ją znaleźć.
Siedzieli w jej nieprzytulnym salonie z pstrokatym
szkaradnym dywanem. Annie skuliła się w fotelu pod
oknem, a Patrick wcisnął się w róg kanapy, wystar
czająco daleko, by zachować dystans - najwyraźniej
niezbędny jej dla emocjonalnego komfortu. Wypili her
batę 1 zjedli po kanapce, choć żadne nie odczuwało
głodu. Oboje odwlekali rozpoczęcie rozmowy, ale nara
stające napięcie stało się trudne do zniesienia.
- Kto zaczyna? - powtórzyła. .
Przez chwilę milczał. Oczekiwała, że będzie chciał,
aby to była ona. Colin miał taki zwyczaj, tylko na ogól
nie dotrzymywał swojej części umowy. Tym bardziej
zaskoczyła ją jego odpowiedź.
- Ja. Wtedy już nie będziesz miała żadnych wy
mówek.
Przez dłuższy czas namyślał się, wpatrzony w fili
żankę z herbatą, którą uważnie trzymał w dłoniach.
Potem odstawił ją, westchnął i powiedział krótko:
- W marcu umarła moja żona. Od dziesięciu lat była
w śpiączce. Miała wylew trzy dni po ślubie.
Annie nie wierzyła własnym uszom. To była ostatnia
rzecz, jaką spodziewała się usłyszeć. Nie wiedziała,
54 CAROLINE ANDERSON
czego oczekiwać, ale ż pewnością nie tego. Rozwód,
zdrada - tak. Ale coś takiego? To było zbyt okrutne.
-. Nie wiem, co powiedzieć, Patrick. Jest mi bardzo
przykro.
- Mnie też. Była czarującą dziewczyną. To wszyst
ko było okropne. I takie niesprawiedliwe.
Zrozumiała teraz, jaki był powód przedwczesnej si
wizny. Wspomniał przecież, że stało się to dziesięć lat
temu. Słyszała o ludziach, którzy osiwieli w ciągu jed
nej nocy pod wpływem silnego stresu, ale uważała po
dobne historie za zabobon. Może jego włosy nie zbiela
ły z dnia na dzień. Może złożyły się na to łata cierpienia
i smutku. Pomyśleć, że droczyła się z nim, pytając, o co
się martwił, zanim ją poznał.
- Uważałam cię za rozwodnika albo podrywacza.
Kiedy powiedziałeś, że nie masz przyjaciół, że niedawno
się przeprowadziłeś i że liczy się tylko praca, podejrze
wałam cię o różne brzydkie rzeczy, przed którymi uciek
łeś w poszukiwaniu miejsca, gdzie będziesz mógł zacząć
od nowa, z czystą kartą. Nie przyszło mi do głowy...
Przysunął się bliziutko, wziął ją na ręce i zanim
zaprotestowała,! siedzieli już przytuleni, ona na jego
kolanach. A potem nie miała już ochoty na protesty, bo
czuła się cudownie. Po raz pierwszy od dawna miała
poczucie absolutnego bezpieczeństwa.
- Przepraszam - szepnął. - Nie jestem podrywa
czem, tylko wdowcem, który nawet nie zauważył, że
był żonaty.
- Jak miała na imię?
- Eleonor. Ellie. Przez całe lata nie pamiętała nawet,
jak się nazywa. Nie poznawała mnie. Nie wiedziała, co
się dzieje. Odwiedzałem ją codziennie, rozmawiałem
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 55
z nią, opowiadałem, co robię w pracy i jak zmienił się
świat. Czytałem jej całymi godzinami książki i gazety.
Na wszelki wypadek, bo może gdzieś w środku została
jakaś część dziewczyny, którą była. W marcu dostała
zapalenia płuc i już nie wyzdrowiała. Wszyscy mi tłu
maczyli, że to najlepsze dla niej i dla mnie, taka miło
sierna śmierć, ale ja tego nie czułem.
- Byłeś zagubiony?
- Całkowicie. Wiedziałem, że jej stan się nie polep
szy. Jestem lekarzem, oglądałem wyniki tomografii,
widziałem czarną dziurę zamiast mózgu, ale dopóki
żyła, była moją żoną. Nagle umarła i nie wiedziałem, co
ze sobą począć.
- Więc wyjechałeś.
- Chciałem zacząć wszystko od nowa - przytaknął.
- Potrzebowałem tego. Przez lata straciłem prawie
wszystkich przyjaciół. Nie miałem dla nich czasu. Pra
cowałem na dwóch etatach, żeby zarobić na dom opieki
dla Ellie, a każdą wolną chwilę spędzałem przy jej
łóżku.
Rozumiała go doskonale. Wiedziała wszystko o nad
liczbowych dyżurach, przyjaciołach znikających z ho
ryzontu, rezygnacji z życiowych przyjemności, by wy
pełnić postawione sobie zadanie.
Jednego mu zazdrościła - nowego startu. Ona nadal
tkwiła w pułapce. Aby się z niej wydobyć, musi skoń
czyć remont kuchni, sprzedać dom i przeprowadzić się
do tańszego mieszkania. Wtedy wreszcie mogłyby
z Katie rozpocząć nowe życie.
- To cała historia. Teraz twoja kolej - szepnął.
Ogarnęło ją nagłe przerażenie. Czy może mu zaufać?
Czy może opowiedzieć o swojej słabości, naiwności?
56
CAROLINE ANDERSON
- K i m był?
- Kto?
- Mężczyzna, który cię skrzywdził. Ojciec Katie.
- Colin nie żyje od dwóch i pół roku. - Wymówiła
głośno jego imię i świat się nie zawalił. - Skoczył
z mostu.
- Mój Boże! Przykro mi, Annie. - Objął ją mocniej.
- Nie byłam w stanie go opłakiwać, tak byłam na
niego wściekła. Nie rozumiałam, jak mógł to zrobić
Katie. Bardziej współczułam dzieciom ze szkolnego
autobusu, które były świadkami tego samobójstwa.
- Kiepsko wybrał moment.
- Moment wybrał perfekcyjnie. Właśnie rozebraliś
my szafki kuchenne, czekałam na ekipę remontową, ale
nie przyszli. Zadzwoniłam do nich i dowiedziałam się,
że mąż odwołał zamówienie. Zażądałam wyjaśnień,
kiedy przyszedł do domu. Wtedy załamał się i przyznał,
że stracił wszystkie pieniądze. Myślałam, że chodzi
o transakcje giełdowe, tymczasem okazało się, iż wpadł
w szpony hazardu internetowego i przegrał wszystkie
nasze oszczędności. Nie tylko to, obciążył także hipo
tekę, wykorzystał limit na kartach kredytowych, wziął
pożyczki. Przyznał się, że sprzedaliśmy nasz poprzedni
dom nie dlatego, żeby odnowić ten dom i sprzedać go
z zyskiem, nie po to, żebym miała blisko do szpitala,
tylko ze względu na wierzycieli, których musiał spłacić.
- Nie zorientowałaś się wcześniej?
- To był jego dom. Colin był starszy ode mnie.
Kupił dom długo przed naszym ślubem. Wszystko było
na jego nazwisko i moja zgoda nie była potrzebna.
Pochlapałam dywan farbą przy malowaniu pokoju właś
nie dlatego, że i tak miałam go wyrzucić. Zaprojek-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
57
towałam kuchnię, kupiłam wyposażenie i zdemontowa
liśmy, co się dało. Sam mnie zachęcał do remontu.
Wierzył, że uda mu się zerwać z hazardem, skoncent
rować na domu i rodzinie, ale nałóg był silniejszy, a on
wstydził się poprosić o pomoc. Wyznał mi prawdę do
piero w tej ostatniej rozmowie. Następnego dnia rano
byłam na dyżurze, kiedy przyjechali policjanci i powie
dzieli, że popełnił samobójstwo w drodze do pracy.
- Obwiniałaś się o to?
- Oczywiście. Myślałam, że powinnam była zorien
tować się wcześniej i pomóc mu zwalczyć uzależnienie.
Jego rodzice oskarżali mnie, co dodatkowo pogarszało,
sprawę. Zostawił list, w którym wyjaśniał, że chce w ten
sposób rozwiązać nasze problemy finansowe, bo nie
widzi innego wyjścia. Polisa ubezpieczeniowa na życie
zawiera jednak paragraf, który uniemożliwia wypłatę
odszkodowania samobójcom, więc jego desperacki
krok niczego nie rozwiązał. Musiałam pracować za
dwoje, żeby spłacać długi i zachować dach nad głową.
- Czemu nie sprzedałaś domu?
- W tym stanie jest to niemożliwe, a nie mam pie
niędzy na skończenie remontu. Żal mi było Katie, której
świat zatrząsł się w posadach. Ten dom stał się jedynym
stałym punktem w jej życiu.
- Kto jeszcze wie?
- Sally. Wszyscy wiedzą, że odebrał sobie życie, ale
nikt nie zna szczegółów. Była masa plotek, ale nigdy nie
podejmowałam tego tematu, więc po jakimś czasie lu
dzie się znudzili i znaleźli inny obiekt do obgadywania.
Zawsze jest jakiś człowiek, któremu przytrafiły się gor
sze rzeczy niż tobie. Nauczyłam się to doceniać z egois
tycznych, nieładnych powodów.
58
CAROLINE ANDERSON
- Czy Katie wie?
- O tym, że popełnił samobójstwo? Tak. Że był
hazardzistą? Nie. Jest za mała, żeby to zrozumieć. Sta
rałam się nie mówić o nim źle, bo pod wieloma wzglę
dami był dobrym mężem i ojcem. Nie mogę mu tylko
wybaczyć, że tak długo mnie okłamywał. Nie toleruję
kłamstwa. Sama też zawsze mówię prawdę. Czasem jest
to trudne.
- Czy pokazywałaś dom agentowi?
- W tym stanie? To nie ma sensu. Straciłabym dużo
pieniędzy. Irytujące jest to, że wszystkie meble i urzą
dzenia są w jadalni i tylko czekają na montaż. Na razie
nie stać mnie na robotników, więc nie mogę wystawić
domu na sprzedaż.
- Pozwolisz mi zobaczyć?
- Szafki? - Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Szafki i plan.
- Dlaczego?
- Ciekawość.
Zaprowadziła go do sąsiedniego pokoju, gdzie pod
ścianami piętrzyły się wielkie pudła.
- Są gotowe. Nawet nie trzeba ich składać. Mogę
obejrzeć plan?
- Jeśli tylko znajdę. - Po chwili wyciągnęła z biurka
niewielki folder. - Naprawdę nie wiem, czemu to cię
interesuje.
- Chciałaś rozwalić ścianę?
- Tak. Na szczęście nie zdążyłam.
- To bardzo ładny projekt. Otwarta przestrzeń
z przeszklonymi drzwiami do ogrodu. Podobne rozwią
zanie jest w moim domu. Wygląda naprawdę dobrze.
Szkoda, że nie możesz tego skończyć.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
59
Zagłębił się w analizowaniu rysunków, a ona spoj
rzała na nie po raz pierwszy od wielu miesięcy. Pa
miętała, jak powstawały, jak wprowadzała tam drobne
poprawki, by uzyskać lepszy efekt. Gdyby wtedy wie
działa...
Wykonanie byłoby całkiem proste. Szafki przygoto
wane do zawieszenia, w kuchni gołe ściany. Ta prze
znaczona do wyburzenia ściana nie była ścianą nośną,
więc nie będzie z nią problemów. Annie mogłaby zrea
lizować swój pierwotny plan.
Koszmarnie trudne będzie namówienie jej do zgody.
Gdyby tylko mógł ją gdzieś wysłać na kilka dni. Do
uzdrowiska, na wakacje. Była przemęczona, a ostatni
urlop wcale nie zrobił jej dobrze. Trzeba wszystko pre
cyzyjnie zaplanować i zorganizować. Przydałaby się też
pomoc Sally. Zwrócił Annie plany kuchni.
- Nie rezygnuj. Na pewno ci się uda.
- Tak - odrzekła z przekonaniem. - Wiem.
Zrobiłby wszystko, by jej to umożliwić.
Co za koszmarna noc.
Ledwo zdążył się położyć, wezwano go do szpitala.
Motocyklista wpadł w poślizg na mokrej nawierzchni
i dostał się prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu.
Patrick i Tom Whittaker walczyli o jego życie.
- Bóg raczy wiedzieć, czemu to robimy - mruczał
Tom, gdy Daniel Taylor kolejny raz przestał dawać
oznaki życia. - Ma poważne obrażenia głowy. Jeśli
nawet przeżyje, istnieje poważne ryzyko, że nie odzys
ka świadomości. Ale ma tylko dwadzieścia trzy lata
i będziemy o niego walczyć do końca.
60
CAROLINE ANDERSON
Ellie miała dwadzieścia trzy lata. Była piękna i pełna
życia. W ciągu jednej nocy ich świat się zawalił, a ma
rzenia rozwiały. Rozmowa z Annie przywołała bolesne
wspomnienia.
Ratował Ellie, robił masaż serca i sztuczne oddycha
nie. W karetce i szpitalu lekarze walczyli o jej życie.
Trzy razy jej serce przestawało bić. Udało się ją urato
wać, ale z jakim skutkiem?
Wiedział jednak, że gdyby miał to przeżyć jeszcze
raz, walczyłby o nią równie zawzięcie. Zawsze istnieje
nadzieja, że niedotlenienie mózgu spowodowało mniej
sze uszkodzenia mózgu, niż się wydawało.
Młody motocyklista nadal ma szansę. Udało się
w końcu ustabilizować jego stan na tyle, by zająć się
obrażeniami odniesionymi w wypadku. Rozcięto ubranie.
Patrick syknął na widok miednicy rannego. Miał otwarte
złamanie, chrząstka spojenia łonowego była całkowicie
przerwana, całość wisiała na stawie krzyżowo-biodro-
wym. Uszkodzona cewka moczowa, pęcherz napełnia się
krwią. I jeszcze złamanie lewej ręki z przemieszczeniem.
Unieruchomili nieprzytomnego chłopaka i natych
miast wysłali go do sali operacyjnej. Czekała go pil
na operacja neurochirurgiczna, bo trzeba było usunąć
skrzep krwi z czaszki.
Lista obrażeń była długa. Osiemnaście złamań - kil
ka w obrębie miednicy i czaszki. Sama utrata krwi
mogłaby spowodować śmierć. Ale Daniel przeżył do
rana dzięki wysiłkom całego zespołu chirurgicznego.
Rano Patrick wziął prysznic i po pospiesznym ob
chodzie spotkał się z rodziną chłopaka. Ojciec, matka
i dziewczyna, każde na swój sposób, starali się poradzić
sobie z widokiem nieprzytomnego Daniela podłączone-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
61
go do aparatury z licznymi ekranami, światełkami i mo
notonnymi mechanicznymi odgłosami.
Świetnie rozumiał, co czują. Wszystko dotkliwie
przypominało mu o własnych przeżyciach z przeszłości.
Wypełzały z zakamarków pamięci.
Zadaniem neurologa jest poinformowanie bliskich
o krytycznym stanie młodego pacjenta. Patrick zajmo
wał się tylko jego kośćmi. Pocieszał matkę Daniela, że
miednica, żebra, kostka i przegub się zrosną, tylko po
trzeba na to czasu.
Osobną kwestią było to, czy w ciele Daniela nadal
pozostał człowiek, który może myśleć, mówić, chodzić.
Ale żaden z lekarzy nie mógł dać bliskim takiej gwa
rancji.
Wkrótce wezwano go pilnie na oddział ratunkowy.
Jeden ze starszych stażem lekarzy uderzył się w bark
poprzedniego dnia w czasie treningu rugby. Rano obu
dził się z piekielnym bólem całego ramienia i uświado
mił sobie, że kontuzja była poważniejsza, niż się po
czątkowo wydawało.
Siedział teraz na brzegu kozetki ze zdegustowaną
miną, wściekły na cały świat.
- Cześć. Jestem Patrick Corrigan. Jak rozumiem,
mam przyjemność z Joshem Lancasterem?
- Owszem. Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę uścis
nąć panu ręki. Mieliśmy trening przed meczem i chyba
zwichnąłem staw barkowy. Tom Whittaker potwierdza
moje przypuszczenia, ale twierdzi, że nie da rady moco
wać się z takim zapaśnikiem jak ja. Powiedział, że
przyśle kogoś, kto jest do tego stworzony. Pewnie miał
na myśli pana.
62
CAROLINE ANDERSON
- Nastawianie barku nie jest kwestią siły, tylko
umiejętności. Tom poradziłby sobie równie dobrze
- odrzekł Patrick rozbawiony, po czym zaaplikował
pacjentowi miejscowe znieczulenie, odczekał kilka mi
nut, by zaczęło działać i zajął się nastawianiem barku,
prowadząc jednocześnie towarzyską rozmowę. - Czy
pan wie, że na ścianach piramid odkryto rysunki przed
stawiające właśnie zabieg nastawiania zwichniętych
kończyn? - W tym momencie głowa ramienna mięśnia
wskoczyła na swoje miejsce, podczas gdy Josh ciągle
jeszcze myślał o starożytnych Egipcjanach.
- Do diabła - mruknął, ale uśmiechał się z ulgą.
- Fantastycznie. F nawet nie bolało. Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Patrick na
prawdę polubił nowego kolegę. - Teraz tylko musi pan
mieć rękę na temblaku przez następne trzy tygodnie,
a potem, zabiegi fizjoterapeutyczne. I proszę nie lek
ceważyć moich zaleceń, bo kontuzja może się odnowić.
- Fatalnie, bo naprawdę brakuje nam graczy. A mo
że pan grał w rugby, doktorze?
- Grałem lata temu - przyznał Patrick niechętnie.
- Byłem w reprezentacji uniwersyteckiej.
- W takim razie proszę mnie zastąpić. Mecz jest
w niedzielę. To towarzyskie spotkanie.
Patrick jęknął. Nie ma towarzyskich spotkań w rug
by. Zawsze jest to walka na śmierć i życie.
Zastanawiał się przez cały ranek, czy wziąć udział
w meczu rugby, i w końcu zdecydował, że to będzie
dobra zabawa. Jeśli przeżyje. Jedynym sposobem, by
się dowiedzieć, czy sobie poradzi, jest wysiłek fizyczny.
Postanowił zacząć biegać. Wieczorem, jutro. Może do
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
63
niedzieli uda mu się odzyskać formę na tyle, by nie
skompromitować się na boisku.
- Plotki rozchodzą się szybko - uśmiechnęła się
Annie. - Czy to prawda, co mówią o niedzieli?
- Nie wiedziałem, że to takie ciekawe.
- Co, rugby?
- Nie, moja totalna kompromitacja.
Jej śmiech ogarnął go jak słodka muzyka i nagle
przestało mieć znaczenie, że będzie wypruwał z siebie
flaki. Ważne było tylko to, że ona będzie go dopin
gowała na trybunach, przyjdzie specjalnie dla niego.
Naprawdę tylko to się liczyło.
- Oczywiście, możesz przyjść - mruknął.
- Świetnie.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio waliło mu serce na wi
dok kobiecego uśmiechu. Nie czuł się tak od lat, od
czasów wypadku Ellie. Odwrócił się na pięcie i odszedł
szybko, by nie zrobić jakiegoś głupstwa, na przykład nie
pocałować jej znienacka.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Annie odebrała Katie ze szkoły i były już pod do
mem, gdy zauważyły biegnącego mężczyznę. Ktoś
w okolicy uprawia jogging? Czy to możliwe, że mają
przed sobą Patricka w szortach i koszulce, biegnącego
równym, szybkim krokiem?
Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pojawił się naj
pierw gdzieś głęboko, a potem spłynął na jej twarz
i rozjaśnił ją całą.
- Trening przed niedzielą?
- Byłem szalony, że się zgodziłem - wysapał i otarł
ręką spocone czoło.
Wyglądał świetnie. Silny, atletyczny, proporcjonal
nie zbudowany. Do schrupania. Feromony, pomyślała
sobie. Sztuczki natury.
- Co będzie w niedzielę? - dopytywała się Katie.
- Patrick gra w szpitalnej drużynie rugby. Pracuje
nad formą - wyjaśniła córce. - Masz ochotę na coś do
picia? - zwróciła się do Patricka.
- Muszę wziąć prysznic i się przebrać. Chętnie wpad
nę później. Jadłyście już?
- Jedziemy na weekend do moich rodziców. Auto
bus odchodzi za godzinę - oznajmiła. Czy tylko jej się
wydawało, czy na jego twarzy pojawił się wyraz roz
czarowania?
- Myślałem, że wybieracie się na mecz.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
65
- Nie obawiaj się. Na pewno do tej pory wrócimy.
Nie opuściłabym takiego wydarzenia za skarby świata.
Odchrząknął, ale mięśnie jego twarzy się rozluźniły.
- Wobec tego uciekam. Nie chcę się przeziębić.
Miłego weekendu i do zobaczenia w niedzielę. - Puścił
porozumiewawczo oko do Katie i oddalił się, nabierając
szybkości z każdym krokiem.
Mecz był niespodziewanie ekscytujący.
Trzydziestu wielkich, spoconych mężczyzn miotało
się po całym boisku w pogoni za piłką. Annie nie miała
pojęcia o regułach gry, ale kilka rzeczy wydało jej się
oczywistych. Po pierwsze, zawodnicy rzucali piłkę do
tyłu. Niby wiedziała o tym, ale zawsze ją to zaskakiwa
ło. Po drugie, nie mogła się połapać w punktacji, w tych
wszystkich przyłożeniach, podwyższeniach, drop go
lach i karnych. Po trzecie, rozgrywanie piłki nie darmo
nazywało się młynem, bo wyglądało to jak bezładny
kłąb splecionych ciał, z którego trudno było się wydo
stać bez poważnej kontuzji. Teraz rozumiała, jak doszło
do tego, że Josh Lancaster skończył trening z ręką na
temblaku. Był zresztą na widowni i razem ze wszyst
kimi kibicami wrzeszczał z zapamiętaniem. Po czwarte,
na trybunach było dużo hałasu, entuzjastycznych okrzy
ków, skandowania, podskoków i wymachiwania ramio
nami.
Obie z Katie podskakiwały i piszczały za każdym
razem, kiedy Patrick zdobywał piłkę.
Zdarzało się to często, ale był na tyle daleko od
bramki, że nie dochodził do strzału. Za to skakał
zadziwiająco wysoko i był w stanie złapać każdą
piłkę.
66 CAROLINE ANDERSON
To był sport wymagający ciągłego fizycznego wysił
ku, zawodnicy nieustannie zderzali się ze sobą albo
padali na ziemię. Ich ciała musiały być pokryte sinia
kami.
Szaleńcy. Zupełnie zwariowani. Pomyśleć, że w dru
żynie szpitalnej są sami lekarze. Powinni mieć więcej
rozumu. Wynik był wyrównany, trudno zatem było prze
sądzić, kto wygra. Ludzie zaczęli zerkać na zegarki, co
znaczyło, że mecz zbliża się do końca. Nagle ktoś
podał piłkę do Patricka. Pośrodku była jakaś kotłowa
nina, a przed nim otwarte pole. Wsadził piłkę pod
pachę i wykorzystał nadarzającą się okazję, walcząc
o każdy metr przewagi nad nadbiegającymi zawod
nikami drużyny przeciwnika. Już po niego sięgali, gdy
zrobił zwód, skoczył trzy metry w przód i zwycięskim
gestem przyłożył piłkę za linią pola punktowego. Wte
dy zabrzmiał gwizdek końcowy. Kibice oszaleli ze
szczęścia.
- Wygraliśmy - zaśmiała się do Katie.
Zawodnicy porwali Patricka na ramiona, wszyscy
skandowali, a on wymachiwał zwycięsko rękami.
Zauważył je. Gdy postawili go na ziemi, podbiegł,
usmarowany błotem, spocony i roześmiany od ucha do
ucha. Miała ochotę rzucić mu się na szyję, ale w porę się
opamiętała.
- Wyściskałabym cię, ale wyglądasz okropnie -
przekomarzała się z nim. - Poczekam, aż się umyjesz.
Ale grałeś świetnie.
- Dziękuję. Dobrze się bawiłem. Muszę podzięko
wać Joshowi.
- Boli cię? - spytała Katie z niepokojem, patrząc na
krople krwi na nodze wymieszane z błotem.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
67
- Jeszcze nie. Później będą mnie bolały wszystkie
mięśnie, ale teraz mogę podbić świat.
- Weź prysznic, a my pójdziemy do domu się roz
grzać.
- Zostańcie - poprosił. - Jest przygotowany poczęs
tunek. Gorąca herbata, kanapki, ciastka.
Katie spojrzała na nią z niemym błaganiem. Nie mogła
jej odmówić. Wmieszała się w tłum żon, przyjaciółek,
matek, narzeczonych i wymieniała z nimi życzliwe uwagi
na temat popisów mężczyzn. Wkrótce pojawił się Patrick,
pachnący mydłem, z wilgotnymi włosami. Zanim zdąży
ła otworzyć usta, porwał ją w ramiona i wyściskał.
- Ja też, ja też - zażądała Katie, więc podniósł dziew
czynkę na ręce i wycałował w oba policzki, aż zaczęła
głośno chichotać. Annie ogarnęła fala czułości do tego
mężczyzny, który wniósł tyle radości do ich życia.
Ich wzrok spotkał się nad głową Katie. Przez mo
ment poczuła, jakby czas się zatrzymał i zapragnęła
rzeczy, o których powinna zapomnieć. Rzeczy, o któ
rych nie wolno nawet marzyć.
- Jak się czujesz?
- Ledwo się ruszam. Wszystko mnie boli. Tymcza
sem jeden z przypadków zapowiada się na trudny
orzech do zgryzienia.
- Suzanne Dickinson?
- Właśnie. Wymiana stanu kolanowego, ale reuma
tyczny artretyzm, na który cierpi, stanowi poważną
komplikację. A jak się miewa Sarah Williams?
- Twoja gimnastyczka? Nie może się doczekać wy
pisu do domu. Podpisz go, zanim zajmiesz się innymi
pacjentami. Przygotuję wszystkie papiery.
68
CAROLINE ANDERSON
- Zrób to, a ja porozmawiam z Suzanne Dickinson,
żeby ją uspokoić.
Patrick miał świetne podejście do pacjentów. Tłuma
czył wszystko w przystępny sposób, traktował poważ
nie ich wątpliwości, nigdy ich nie straszył, ale też nie
mamił fałszywą nadzieją. Traktował każdego z uwagą,
jakby był najważniejszą, najbardziej wyjątkową osobą.
Annie słyszała teraz, jak kolejny raz tłumaczy Suzanne
szczegóły jej operacji, oczarowana ciepłym dźwiękiem
jego głosu, wyrazistymi ruchami rąk.
Zaśmiała się na widok grymasu bólu, gdy wstał od
łóżka pacjentki.
- Ja tu umieram, a ty się wyśmiewasz.
- Jeśli przeżyłeś wczorajszą walkę na boisku, to
przeżyjesz również dzisiejszy dzień.
- Żadnego współczucia - jęknął żałośnie.
- Absolutnie. Świetnie się bawiłeś.
Uśmiech, którym odpowiedział, całkowicie ją roz
broił.
- Załatwię wypis Sarah i pędzę na blok operacyjny,
dzielnie pokonując ból.
- Biedactwo - zakpiła żartobliwie.
Usłyszała, jak mruczy pod nosem coś o czarowni
cach, ale widziała jego przekorny uśmiech i sama też
nie mogła opanować przepełniającej ją radości.
- Znowu biegasz? Przecież bolały cię mięśnie.
Patrick przystanął i łapał oddech.
- Cześć, Katie. Jak w szkole?
- Każdy opowiadał jakąś historię. Ja opowiedziałam
o meczu rugby i przyjęciu z ciastkami. Byłam najlepsza.
- A nie o mojej świetnej grze?
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
69
- Dobrze się spisałeś - przyznała poważnie.
- Lepsza wyżebrana pochwała niż żadna - jęknął
ponuro, ale oczy mu się śmiały.
- Jesteśmy pod moim domem. Wejdziesz napić się
czegoś?
- Może później. Muszę się przebrać.
- Możemy zjeść razem kolację - ucieszyła się Katie.
Spojrzał pytająco na Annie. Zawahała się, robiąc
w myślach przegląd swoich zapasów. Doszła do wnios
ku, że nie da się nimi nakarmić dorosłego mężczyzny,
a nie miała siły iść po zakupy.
- Kupię coś po drodze. Zdrową żywność.
- Zdrowa żywność brzmi rozsądnie - powiedziała
odruchowo. To była cała zachęta, której potrzebował.
- Do zobaczenia za godzinę - zawołał przez ramię.
- Ciekawe, co przyniesie. Może znowu pudding cze
koladowy - rozmarzyła się Katie.
- To nie jest zdrowe!
- Nie, ale dobre. Jest miły, prawda? Lubisz go?
- Tak, jest bardzo miły - przytaknęła. Wszak obie
cała sobie, że nigdy nie okłamie własnego dziecka.
- Pieczony kurczak! - Katie z entuzjazmem zabrała
się za rozpakowywanie toreb z supermarketu. -1 pud
ding czekoladowy! Kocham cię! - zawołała i rzuciła się
Patrickowi na szyję, po czym pocałowała go sponta
nicznie i serdecznie.
Słodkie uczuciowe dziecko. Pełne zaufania. Jak jej
ojciec mógł zawieść swoją córeczkę w ten sposób!
Tak bardzo ją skrzywdzić. Przełknął, by pozbyć się
uczucia dławienia w gardle. Postawił dziewczynkę i po
mógł jej wyciągnąć resztę zakupów. Sałata, bagietka,
70
CAROLINE ANDERSON
masło, pomidory, sałatka ziemniaczana i winegret. Wy
jął jeszcze butelkę wina i spojrzał na Annie pytająco.
- W przyjemnością się napiję - odparła. - Nie obej
dzie się bez stołu - zdecydowała i otworzyła drzwi do
jadalni. Przygotowała nakrycia, gdy on kroił pieczywo
i mył pomidory.
- Podzielić kurczaka, czy będziemy odrywać ka
wałki? - spytał.
- Super, możemy jeść palcami. Jak na pikniku-cie
szyła się Katie.
Już niedługo, obiecywał sobie. Wkrótce Annie nie
będzie musiała radzić sobie w tej prowizorce.
- Bardzo dziękuję. Wszystko było pyszne.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął
się.
Annie zebrała brudne naczynia i odesłała córkę na
górę, by wykąpała się przed snem. Patrick pomógł jej
sprzątać, a potem dolał jej wina do kieliszka. Nie pamię
tała już, kiedy ostatnio kupiła wino. Chyba jeszcze przed
śmiercią Colina.
W salonie zaciągnęła story i wtuliła się w fotel. Nie
wyobrażała sobie, co zrobi, gdy Patrick znudzi się jej
towarzystwem i znajdzie innych przyjaciół.
- Chcesz obejrzeć wiadomości?
- Jeśli ci to nie przeszkadza. Chętnie sprawdzę, co
się dzieje.
Piła wino małymi łyczkami i obserwowała go spod
rzęs. Siedział na kanapie, nogi wyciągnął przed siebie,
podpierał się na jednej ręce i z uwagą obserwował ekran
telewizyjny. W pokoju było cieplej niż zwykle, ze
względu na gościa podkręciła ogrzewanie. Wino ude-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
71
rzyło jej do głowy, a monotonny głos spikera usypiał.
Zamknie oczy tylko na chwilę...
- Mamusia śpi?
Katie miała na sobie piżamę, woda kapiąca z włosów
spływała jej na bluzę. Przytaknął i spojrzał na Annie
skuloną w fotelu.
- Wygląda na zmęczoną.
- Jest bardzo zmęczona, ale bez niej nie odrobię pra
cy domowej. Trzeba powycinać i skleić sześcian.
- Wycinanie i klejenie to moja specjalność - oznaj
mił, idąc za dziewczynką do jadalni. - Zazwyczaj doty
czy to kości, ale chętnie spróbuję swoich sił w innej
dziedzinie.
- Mam narysowany model. Trzeba go wyciąć, zło
żyć i skleić.
- To lubię najbardziej. - Był zadowolony, że nie
musi sobie przypominać wiadomości z historii starożyt
nego Rzymu albo odświeżać równie zamierzchłych
umiejętności.
Wytarł blat stołu rękawem, niepewny, czy nie zo
stały na nim ślady niedawnego ucztowania. Katie poda
ła klej i nożyczki.
- Jak spędziłyście z mamą weekend?
- Rano mamusia spała, a babcia i dziadek zabrali
mnie do sklepu, w którym farmerzy kupują zwierzęta.
Jest tam kącik dla zwierząt domowych i można przytulać
świnki morskie. Po południu kupowaliśmy nowe buty do
szkoły. Dziadek mówi, że rosnę jak na drożdżach i będę
taką żyrafą jak mamusia. A potem mamusia znowu
poszła do pracy, wróciła rano, zdrzemnęła się i pojecha
łyśmy na mecz. Możesz wyciąć ten kawałek?
72 CAROLINE ANDERSON
- Mamusia pracuje nocami? - spytał, starając się nie
okazywać zdziwienia.
- Bierze zlecenia na wszystkie weekendy i święta
- wyjaśniła Katie, skupiona na starannym zginaniu kar
tonu wzdłuż przerywanych linii. - Niedługo będzie mia
ła dosyć pieniędzy, żeby zapłacić ludziom, którzy skoń
czą remont kuchni. Wtedy przeprowadzimy się do
mniejszego domu, na której będzie nas stać.
Zdał sobie sprawę, że Katie cytuje słowa swojej mat
ki. Zapuszcza się na niebezpieczny teren, ale chciał
wiedzieć, co czuje ta mała dziewczynka, która tyle już
straciła w swoim krótkim życiu.
- Chcesz się przeprowadzić?
- Nie wiem. Chciałabym, żeby mamusia miała dla
mnie więcej czasu, żebyśmy mogły razem jeździć na
wakacje, ale lubię mój dom. Mam ogródek. Jest w nim
wielka jabłoń, na którym wisi moja huśtawka. Mam
śliczną sypialnię. Chodź, pokażę ci.
Wzięła go za rękę i pociągnęła na górę do uroczego
pokoiku małej dziewczynki, utrzymanego w pastelo
wych odcieniach różu i fioletu, z firankami uszytymi
z pienistej gazy i piękną kolorową narzutą. Rzuciła się
na łóżko i poklepała ręką miejsce obok.
- Siadaj, chcę ci pokazać Florence. - Podniosła
z poduszki lalkę. - Florence, przywitaj się z Patrickiem.
Patricku, oto Florence.
- Cześć, Florence - rzekł wzruszony. Chwycił ręcz
nik i wytarł Katie włosy. - Masz suszarkę?
- Zepsuła się. Przebiorę się potem w suchą piżamę.
Mamusia rozczesuje mi włosy, aż wyschną. Czy mój
sześcian zdąży wyschnąć do jutra? Mamusia ma rano
dyżur, więc musimy wyjść przed siódmą.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
73
Problemy samotnego macierzyństwa. Nie przypusz
czał, że jest to takie wyzwanie organizacyjne.
- Zostawisz go na stole i jutro włożysz do tornistra.
Najpierw wyszczotkuję ci włosy, żeby szybciej wy
schły, a później zejdziemy na dół i skończymy sklejać
sześcian.
Kiwnęła głową, siadła przed nim na podłodze i poda
ła mu szczotkę.
- Podoba ci się mój pokój?
- Jest prześliczny.
- Mamusia urządziła go dla mnie po śmierci tatusia.
Te proste słowa mówiły same za siebie. Miał ochotę
utulić ją w ramionach. Zamiast tego delikatnie rozcze
sywał jej loki i osuszał je ręcznikiem. Piękne włosy.
Taka słodka mała dziewczynka. Zapadła mu w serce,
jakby była jego własna..
Gdyby jego życie ułożyło się inaczej, gdyby Ellie
nie dostała wylewu, myślał. Nie wolno mu tego roz
ważać. Nigdy się nie dowie. Niczego nie może zmienić.
Przejechał szczotką ostatni raz i zapytał:
- Wystarczająco suche?
- Dziękuję. - Mała przejrzała się w lustrze z zado
woloną minką.
Sklejanie modelu zajęło im tylko kilka minut. Patrzył
zafascynowany, jak Katie pomaga sobie koniuszkiem
języka. Jest taka podobna do matki, ma taką samą sku
pioną minę, jak Annie podczas uzupełniania dokumen
tacji szpitalnej.
- Schowaj go do foliowej torebki, a rano zapakujesz
do tornistra. Pocałuj mamusię na dobranoc. Pora iść do
łóżka.
- Mama czyta mi przed snem. Poczytasz mi dzisiaj?
74
CAROLINE ANDERSON
Nie miał z tym żadnych problemów. Przez całe lata
dzień w dzień czytywał książki Ellie.
Katie weszła po cichu do salonu, delikatnie cmok
nęła matkę w policzek i wyszła z paluszkiem przyłożo
nym do ust.
- Chodź. Przeczytamy razem następny rozdział. Jest
bardzo ciekawy.
Annie obudziła się i pokręciła głową, bo zesztywniał
jej kark. Kieliszek stał bezpiecznie na stoliku, ale Pat
rick zniknął. Wyłączyła telewizor i wtedy dobiegł do
niej jego głos. Z góry?
Zakradła się na piętro i uświadomiła sobie, że czyta
Katie książkę na dobranoc. Stała jak wmurowana. Colin
nigdy tego nie robił. Pracował do późna i wracał, gdy
córeczka już od dawna spała. Przez ostatnie dwa i pół
roku były tylko we dwie. Często Annie nie miała czasu,
była w pracy albo była tak zmęczona, że zasypiała
w trakcie lektury.
Ciągle pracowała, ale nie powinna czuć się winna.
Bo robi to dla dobra Katie. Wkrótce skończą się prace
zlecone i nadgodziny. Wszystko jej wynagrodzi.
Cichutko uchyliła drzwi. Ku jej zdziwieniu Patrick
siedział na podłodze oparty o ścianę i czytał głośno,
a Katie leżała w łóżeczku i słodko spała.
Dlaczego nie przerwał? Czy jej nie zauważył? Chcia
ła zwrócić mu uwagę, ale wtedy przewrócił stronę,
przekręcił głowę i otarł ramieniem policzek. Poczuła, że
serce jej się ściska.
Wycofała się na palcach, siadła na górnym stopniu
schodów i słuchała. Nie mogła zrozumieć, czemu przy
godowa historyjka dla dzieci wywołała łzy u silnego
POSKLEJANE SZCZĘŚCrE
75
mężczyzny. Nie miał dzieci - może to jest powód?
Może planowali z Ellie liczną rodzinę i opłakiwał coś,
co nie było mu dane?
Skończył rozdział, po czym usłyszała, jak Patrick
wstaje, otula Katie kołderką i szeptem mówi dobranoc.
Mogła wstać, wycofać się, nie naruszać jego prywat
ności, ale czekała pod drzwiami, a on zobaczył ją zaraz
po wyjściu z pokoju. Nerwowo podniósł rękę i przesu
nął nią po policzkach.
- Nie wiedziałem, że tu jesteś.
- Chciałam ucałować Katie na dobranoc i usłysza
łam, jak czytasz.
- Już zasnęła.
- Napijesz się herbaty?
- Chętnie. Jeśli pozwolisz, skorzystam z łazienki.
Zeszła na dół i zostawiła go samego. Wkrótce wszedł
do kuchni. Ręce wciśnięte do kieszeni, wzrok wbity
w ziemię.
- Nie masz pretensji, że cię zastąpiłem? Spałaś tak
słodko.
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła. Miała zamiar
udawać, że nic nie zauważyła, ale zmieniła zdanie. - Co
się dzieje? Czy dobrze się czujesz?
Westchnął i przyciągnął ją do siebie.
- Potrzebuję przytulenia - wymruczał.
- Teraz powiedz, co ci jest.
- Zawsze czytałem Ellie. Nie spodziewałem się, że
tak mnie weźmie.
Pogłaskała go po policzku, wyczuwając palcami śla
dy zarostu.
- Usiądźmy i opowiesz mi o niej. Weźmiemy her
batę, chyba że wolisz dopić wino?
76
CAROLINE ANDERSON
- Wolę herbatę.
Usiedli obok siebie w salonie na kanapie. Objął ją
ramieniem i zaczął opowiadać.
- Ellie była w ciąży, kiedy braliśmy ślub. Nie wie
działem o tym. Nie mam pojęcia, czy. ona o tym wie
działa. Po udarze „mózgu była na pograniczu życia
i śmierci. Reanimowałem ją przed przyjazdem karetki
i potem w drodze do szpitala. Nastąpiły poważne zabu
rzenia rytmu serca, trzeba było zastosować defibrylator.
Trzy wstrząsy elektryczne okazały się zabójcze dla
dziecka. Oczywiście, był to zaledwie parotygodniowy
embrion. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje,
dopiero gdy zaczęła krwawić. Było już za późno, żeby
uratować ciążę. Zresztą bez defibrylacji Ellie i tak by
umarła. Nasze dziecko byłoby niewiele starsze od Ka-
tie. Pomyślałem sobie, że mogłaby to być dziewczynka.
Przez ostatnich dziewięć lat mógłbym czytać do snu
mojej córce, a nie mojej żonie.
Chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.
- Tak strasznie mi przykro - wyszeptała wreszcie.
- Czułem się dziwnie, kiedy odrabiałem z Katie
lekcje, czesałem jej włosy i czytałem. Uświadomiłem
sobie nagle, co straciłem. Opłakiwałem Ellie bez końca,
ale nigdy nie myślałem o tym, że straciłem dziecko. Nie
zdawałem sobie z tego sprawy. Dzisiaj to do mnie
dotarło.
Palcami obrysowy wała kontur jego twarzy, oczu,
ust. Przesunęła palcem po miękkiej dolnej wardze, za
brała wilgoć z policzka. Pochylił głowę i zbliżył usta do
jej twarzy.
Zrobiło jej się gorąco. Poczuła desperackie pragnie
nie, by go zamknąć w ramionach, ukoić jego ból, ukoły-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
77
sać. Nie cofnęła się przed pocałunkiem, rozchyliła war
gi, przywarła do niego bezwstydnie. Czuła na sobie jego
ciało: twarde, gorące i spragnione pieszczot.
- Annie? - szepnął pytająco.
Serce jej waliło tak mocno, że nie słyszała własnych
myśli. Musi to przerwać, zanim sprawy zajdą za daleko.
- Katie - przypomniała mu. Było to jedyne logiczne
wyjaśnienie, które przyszło jej do głowy.
Nie wypuścił jej z objęć. Oparł się czołem ojej czoło,
aż uspokoiły się ich oddechy i tętno.
- Lepiej pójdę, dopóki jeszcze mogę.
Było mu trudno wychodzić, a ona wcale nie chciała
się z nim żegnać. Pocałunek pod drzwiami był czuły
i pełen obietnic na przyszłość.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Pani Dickinson bardzo cierpi.
Annie nie była zaskoczona słowami Sue. Wymiana
stawu kolanowego jest zawsze bardziej bolesna niż bio
drowego. Dozowanie środków przeciwbólowych było
dostosowane do przypadku, ale przygnębienie lub oba
wy mogły spowodować, że pacjentka odczuwała ból
bardziej dotkliwie i gorzej go znosiła. Zwłaszcza osoba
chora na reumatyczny artretyzm.
Gdyby nie była tak pochłonięta myślami o Patricku,
może lepiej panowałaby nad tym, co się dzieje na od
dziale.
- Nie mamy w tym momencie wolnej pompy PCA,
ale przydzielę pacjentce pierwszą, która się zwolni.
Tymczasem będziemy robić zimne okłady.
Od Raja, stażysty na ortopedii, usłyszała, że stan
Daniela się poprawił. Zastanawiała się, jak Patrick radzi
sobie z jego przypadkiem. Oczywiście był inny niż
choroba Ellie, ale musiał budzić wiele skojarzeń i boles
nych wspomnień.
- Jak nasz motocyklista? - zagadnęła Patricka, gdy
pojawił się na oddziale.
- Przeszedł całą serię operacji. Poskładałem mu staw
skokowy, zrobiłem drugie podejście do miednicy. Ładnie
się goi, ale neurologicznie jest niedobrze. Został wybudzo-
ny ze sztucznej śpiączki, ale nie odzyskał świadomości.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
79
- Czy myślisz, że tak już zostanie?
- To prawdopodobne. - Powiedział to bez emocji,
ale twarz mu stężała.
To znaczy, że sytuacja z pacjentem jest dla niego
trudniejsza, niż chciałby przyznać sam przed sobą. Czy
dlatego wydaje jej się taki odległy i obcy? Może uznał,
że pocałunek był pomyłką. Chwilowym porywem. Nie
uśmiechał się do niej i nie żartował. Było między nimi
napięcie, które nie istniało minionej nocy. Może nadal
tęsknił za zmarłą żoną.
Nie wolno jej o tym myśleć. Przynajmniej nie w pra
cy. Przez resztę dnia czuła się tak, jakby słońce nagle
zaszło. Albo jakby nieoczekiwanie straciła najlepszego
przyjaciela.
Przydzieliła Sue do opieki nad Danielem. Ilość kabli,
którymi był podłączony do aparatury monitorującej,
zapierała dech, ale oddychał o własnych siłach i jego
stan był stabilny, więc z intensywnej opieki przeniesio
no go na ortopedię. Przeszedł ciężkie operacje i wyma
gał ciągłej uwagi, dlatego do końca zmiany będzie dy
żurowała przy nim Sue, a po niej kolejna wysoko wy
kwalifikowana pielęgniarka.
Annie sama chętnie zajęłaby się pacjentem, ale mu
siała zarządzać personelem, zajmować się sprawami
administracyjnymi i nadzorować opiekę nad pacjenta
mi. Powinna zacząć od zlokalizowania wolnej pompy
PCA i podłączenia jej pani Dickinson, aby pacjentka
sama mogła kontrolować dozowanie środka przeciw
bólowego. Potem czekał na nią cały stos zamówień,
wypisów i tym podobnej szpitalnej papierologii. Robo
ta, która nigdy się nie kończy.
80
CAROLINE ANDERSON
W zleceniach, które dawała jej agencja pośrednictwa,
najbardziej lubiła to, że mogła zajmować się prawdzi
wym pielęgnowaniem chorych, zastrzykami, zabiegami,
badaniami - wszystkim, na co nie miała czasu w szpitalu.
Tutaj spędzała całe dnie na dopasowywaniu stale
rozsypującej się układanki. Musiała się kłopotać o łóżko
dla każdego pacjenta, o wykorzystanie sprzętu, skoor
dynowanie dyżurów pielęgniarek. Wszystko musiało
chodzić jak w szwajcarskim zegarku. A dzisiaj była
w stanie myśleć wyłącznie o pocałunku Patricka. Naj
wyraźniej nie ona jedna.
- Masz chwilę? - Zamknął za sobą drzwi i się o nie
oparł, w lekko wygniecionym uniformie ehirurga, jakby
wyszedł prosto z sali operacyjnej. Wyglądał jak chodzą
ca pokusa.
- Coś się stało? - spytała, nagle niepewna, jaką
usłyszy odpowiedź.
- Nie wiem, jak mam się trzymać od ciebie z daleka
przez cały długi dzień.
Zaczerwieniła się raptownie.
- Mam ten sam problem - wyznała cicho.
- W nocy nie zmrużyłem oka. Myślałem, jak cudo
wnie się czułem i w jaki sposób moglibyśmy spędzić
razem trochę czasu, zanim zupełnie oszaleję.
- Nie możemy, muszę pamiętać o Katie.
- Rozumiem. To nieważne. Zapomnij o tym, co
powiedziałem. - Sięgał już po klamkę, a do niej dotarło,
że musi go zatrzymać za wszelką cenę.
- Pracuję na drugą zmianę, a jutro od rana. O wpół
do siódmej odbieram Katie z basenu. Ale w czwartki
nocuje u Lynn... - Urwała, a on natychmiast podchwycił
niewypowiedzianą propozycję.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
81
- Wobec tego w czwartek. Przyjdź do mnie po pra
cy, żeby sąsiedzi nie mieli powodu do plotek. Zostań na
noc. Proszę.
- To mi się podoba - odparła miękko.
- Świetnie. Do zobaczenia.
- Mógłbyś wpaść dziś wieczorem na kolację, kiedy
już odbiorę Kątie - zaproponowała i przestraszyła się,
że mówi jak samotna kobieta desperacko spragniona
miłości.
- Dziękuję. - Rozpromienił się cały. - Przyniosę
deser. Czekoladowy.
- Katie lubi jeszcze szarlotkę - roześmiała się.
- Będę na pewno. Pędzę teraz do przychodni, do
pacjentów. A ty się nie przepracowuj.
Wybiegł jak na skrzydłach, a ona miotała się między
euforią a strachem przed własnymi uczuciami. Czwar
tek jest dopiero za dwa dni, niecierpliwiła się. Już za
dwa dni, panikowała. Czy jeszcze pamięta, co robi się
na randce?
Patrick myślał, że nie wytrzyma do czwartku, ale
kiedy już nadszedł, nie wiedział, jak nie zawieść ocze
kiwań Annie. Chciał, by ich pierwsza wspólna noc
była idealna, jednak zaczął wątpić we własną samo
kontrolę.
O wpół do siódmej był w domu, jeszcze raz odkurzył
wszystkie kąty i zmienił pościel. Potem wziął prysznic,
umył łazienkę i zapalił świece. W lodówce chłodziła się
butelka białego wina. Annie zapewne już jadła w czasie
przerwy obiadowej, ale przygotował przekąski, by ją
nakarmić.
Nie wolno mu o tym myśleć. O wsuwaniu jej kęsów
82
CAROLINE ANDERSON
prosto do ust, o tym, jak zmysłowo oblizuje jego palce,
jeden po drugim. Wypadł do ogrodu i wciągnął w płuca
haust orzeźwiającego powietrza, które przyjemnie chło
dziło jego rozpalone czoło. Co będzie, jeśli już zapom
niał, jak dać rozkosz kobiecie? A jeśli nie jest dla niej
pociągający? Jeśli się skompromituje?
Czuł, jak opuszcza go odwaga. Oparł się o prze
szklone drzwi i przymknął oczy.
- Patrick?
Odwrócił się pospiesznie. Widocznie nie usłyszał
dzwonka do drzwi, toteż Annie weszła sama. Stała
teraz na środku jadalni, bezwiednie zaciskając i roz
prostowując ręce. Wyglądała na zdenerwowaną. Miała
lekko wilgotne włosy, jakby niedawno wyszła spod
prysznica. Pachniały jabłkami. Pogłaskał je delikatnie,
bawiąc się opadającymi na twarz kosmykami.
- Dobrze się czujesz?
- Jestem przerażona - wyznała przyciszonym gło
sem.
- Ja też. Napijmy się na dobry początek.
- Albo od razu chodźmy do łóżka.
Przyjrzał jej się zaskoczony. Dobry Boże! Ona na
prawdę się boi. Natychmiast sam poczuł się lepiej - sil
niejszy i bardziej męski.
- Napijemy się wina i coś zjemy. Pracujesz bardzo
ciężko. Musisz odpocząć.
Nastawił przyciszoną romantyczną muzykę i nalał
wino.
- Za nas. - Podniósł do góry swój kieliszek.
- Za nas. - Powtórzyła jego gest.
Usiedli na kanapie, trzymając się za ręce jak nastola
tki na pierwszej randce.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
83
- Nie musimy tego robić, Annie - rzucił od nie
chcenia.
- Nie masz ochoty?! - Wyraz jej twarzy był niemal
komiczny. Z trudem powstrzymał się od śmiechu.
- Mam ochotę, możesz mi wierzyć - odparł z prze
konaniem. - O niczym innym nie myślę. Ale jeśli uwa
żasz, że przyjęliśmy zbyt szybkie tempo, jeśli chcesz
poczekać...
- Nie chcę czekać.
- Dobrze. Tymczasem wyciągnij się wygodnie na
kanapie, a ja wymasuję ci stopy.
Leżała posłusznie z głową na oparciu i stopami na
jego kolanach. Popijała wino i przypatrywała się, jak ze
skupieniem uciska kciukami różne punkty na jej obola
łych nogach.
- Masz niesamowity talent do masażu.
- Jestem ortopedą. Wiem wszystko o strukturze
stóp. Powinienem być w tym dobry.
- To nie ma nic wspólnego z twoim zawodem. Masz
po prostu mądre palce. - Czuła się taka rozleniwiona.
Zaczęła ziewać, gdy masował okolice kostek. Powieki
jej opadały.
Sięgnął po kieliszek, drugą dłonią ugniatał mięśnie
łydek. Przesuwał ręką pomalutku w dół i w górę i cierp
liwie rozluźniał napięte mięśnie. Zaczęła mruczeć jak
śpiący kot. To dobrze. Wyraźnie się odprężyła. Szkoda,
że ten masaż wywiera w jego przypadku zupełnie od
wrotny efekt. Jej bliskość i pieszczotliwy dotyk tych
pięknych długich nóg budziły w nim fizyczny głód, nad
którym z trudem panował.
Ukradkiem spojrzał na jej twarz i omal nie wybu
chnął śmiechem. Ona śpi w najlepsze! On tu prawie
84
CAROLINE ANDERSON
umiera z pożądania, a ona śpi jak nowo narodzone
dziecko. Żywa reklama jego technik relaksacyjnych.
Można uznać, że okazał się zbyt skuteczny. Postawił
swój kieliszek na podłodze. Wyciągnął wygodnie nogi
i oparł głowę. Pozwoli jej na drzemkę, a potem obudzi
i przeniosą się do sypialni. Tylko kilka minut...
- Patrick?
Przekręciła się i podciągnęła nogi pod siebie. Nie
mogła uwierzyć, że zasnęła! Miała ochotę zapaść się
pod ziemię.
- Patrick, obudź się, proszę. Tak mi wstyd.
- Dlaczego? - W jego cudownych oczach było tyle
zrozumienia.
- Zdrzemnęłam się.
- Byłaś zmęczona.
- Zawsze jestem zmęczona.
Przyciągnął ją do siebie. Znalazła się na jego ko
lanach, przytulona do piersi. Przycisnął twarz do jej
włosów.
- Ślicznie pachniesz.
- To zwykły tani szampon.
- Co nie zmienia faktu, że ślicznie pachniesz. - Mu
skał włosy ustami. Podniosła głowę i przez dłuższy czas
patrzyli sobie w oczy. Potem ich wargi spotkały się,
przyciągnięte magnetyczną siłą. - Czas do łóżka - szep
nął, a ona kiwnęła tylko głową, bo nie była w stanie
powiedzieć ani słowa.
Nie spodziewała się, że weźmie ją na ręce i zaniesie
na górę, jakby ważyła tyle co nic. Patyczak, przypo
mniała sobie i przestraszyła się, że wygląda jak ano-
rektyczka. A jeśli spojrzy z odrazą na jej wystające
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
85
kości? Ostatnio karmił ją tak dobrze, że nabrała trochę
ciała, ale nadal jest po prostu chuda. Czy skomentuje
jakoś jej wygląd? Co będzie, jeśli przestanie jej prag
nąć?
- Annie, przestań. Słyszę, jak kręcą się trybiki
w twojej głowie - rzekł ze śmiechem.
Opuścił ją na ziemię. Miał wspaniałe ciało, które
pozna niedługo w każdym calu. Światło lampy odbijało
się w jego oczach jak złociste ogniki. Wolałaby zupełną
ciemność. Schowałaby się w niej, nie mógłby jej zoba
czyć.
Ujął jej twarz w obie ręce, przeczesał palcami włosy
i pocałował. Ten pocałunek trwał i trwał. Czuły, piękny,
wszystko naraz. Wreszcie Patrick podniósł głowę i za
pytał:
- Pierwsza do łazienki?
Bez wahania skorzystała z okazji, by się odświeżyć.
Przerwało jej pukanie.
- Annie, przyniosłem twoje rzeczy. Kładę je pod
drzwiami.
Umyła zęby i stanęła przed nim w sypialni.
- Twoja kolej.
Zostawił ją samą, rozedrganą i niezdecydowaną. Co
ma robić? Czekać na niego? Rozebrać się do bielizny
i ułożyć w pozie obiecującej gorący seks? Nie mia
ła odwagi wyginać się lubieżnie w łóżku, a jej bielizna
nie przypominała seksownego dezabilu. Rozebrać się
i schować pod kołdrą? Tak byłoby najbezpieczniej. Ale
czy ma być naga, czy w swojej najładniejszej, ale zno
szonej bieliźnie?
Tak właśnie zrobi.
Kiedy Patrick wszedł do sypialni pięć minut później,
86
CAROLINE ANDERSON
leżała na łóżku przykryta kołdrą po szyję. Czuła się jak
wiktoriańska dziewica w swoją noc poślubną.
Patrick najwyraźniej nie miał żadnych wątpliwości.
Rozebrał się bez wahania do slipek i wśliznął pod
kołdrę.
- Trochę tu chłodno - zamruczał. - Masz ochotę się
przytulić?
Wyciągnął ramiona. To była najłatwiejsza rzecz na
świecie, zanurkować przez całe łóżko do źródła ciepła
i bezpieczeństwa. Chrząknął z ukontentowaniem i przy
garnął ją bliżej, wtulając twarz w jej włosy.
Ku jej zdziwieniu nie zrobił następnego ruchu. Nie
przesuwał rękami po jej ciele, nie całował jej łapczywie.
Trzymał ją tylko blisko, opartą o jego pierś, z głową
schowaną w zagłębieniu ramienia. Przerzuciła nogę
przez jego uda i objęła go. Przykrył dłonią jej przegub,
a palcami drugiej ręki bawił się jej włosami. Czy to
wszystko? Tylko tego oczekiwał?
- Nie bój się mnie, Annie - szepnął.
Słyszała, jak szybko bije jego serce. Oddychał nie
równo.
- A jeśli ci się nie spodobam?
- Kochanie, to niemożliwe. Wszystko mi się w tobie
podoba.
- Nawet to, że przypominam patyczaka?
- Skarbie, źle mnie zrozumiałaś. Jesteś taka delikat
na. Krucha. Boję się, że cię skrzywdzę.
- Nie skrzywdzisz mnie. - Na pewno nie fizycznie,
a dla tej jednej nocy była w stanie wiele zaryzykować.
Zebrała się na odwagę. Przyciągnęła do siebie jego
gładko wygoloną twarz. - Kochaj się ze mną - po
prosiła.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
87
Jego ciało przebiegi dreszcz. Przymknął oczy i oparł
czoło ojej głowę.
- Nie mogę ci obiecać, że nasz pierwszy raz będzie
wspaniały. Tak dawno tego nie robiłem. Nie chcę cię
rozczarować.
- Nie rozczarujesz mnie. - Zastanawiała się, jak
zmierzyć jego „dawno". Czy były to tygodnie? Miesią
ce? Lata?
Przesunęła ręką po jego piersi. Znalazła sutki, zato
czyła palcem kółeczko. To było jak zaklęcie, które
uwolniło dżina z butelki. Znalazł jej usta i z pomrukiem
przewrócił ją na plecy. Jego ręka powędrowała w górę,
przez chwilę walczył z zapięciem stanika, wreszcie od
niósł sukces. Wpatrywał się w jej piersi z zachwytem,
a jego spojrzenie paliło jej skórę. Musnął je dłonią,
najpierw jedną, później drugą. Przeszyło ją pożądanie
tak silne, że z trudem stłumiła krzyk. Tak, och, tak. Nie
przypuszczała, że cały świat może się sprowadzać do
męskich warg i rąk. Dłoń, która leżała na jej biodrach,
zsunęła się w dół pod gumkę majtek i zerwała je jak
niepotrzebną zasłonę. Bezwstydnie pragnęła jego doty
ku. Bez słów odgadywał jej życzenia. Jego wargi węd
rowały coraz niżej, zatrzymały się na chwilę na wklęs
łym guziczku pępka i wreszcie ofiarowały jej dotyk tak
intymny i docierający do samego źródła rozkoszy, że
śmiała się i szlochała jednocześnie.
- Patrick! - Wbijała mu paznokcie w plecy, zagar
niając go do siebie. Nie mogła czekać ani chwili dłużej.
- Teraz.
- Daj mi sekundę - szepnął. Otworzył szufladę noc
nego stolika, a ona usłyszała cichutki dźwięk rozdziera
nego opakowania.
88 CAROLINE ANDERSON
Zabezpieczenie. Nawet o tym nie pomyślała! Na
szczęście on jest przygotowany. Wyciągnęła rękę i do
tknęła jego pleców. Przebiegł go dreszcz. Przez moment
leżał obok, jakby chciał się uspokoić, zapanować nad
nierównym oddechem.
- Potrzebuję cię - szepnęła.
- Ja też cię potrzebuję, bardzo. - Jego słowa były
tylko tchnieniem na twarzy. Jęczała z pragnienia i nie-
zaspokojenia, aż zdusił jej westchnienia ustami i przy
gniótł ją swoim ciężarem.
- Proszę, Patrick. Proszę...
Wszedł w nią jednym płynnym ruchem, twarz mu się
zmieniła, zamknął oczy i długimi, silnymi uderzeniami
doprowadził ją na skraj obłędu, aż rozsypała się na
milion kawałków, które zagarnął w ramiona. Słyszała
jego krzyk, jego ciało sprężyło się i wygięło w łuk,
a potem opadł na nią bezsilnie, tylko serce waliło mu tak
mocno, że dziwiła się, jakim cudem nie wyskoczyło mu
z piersi.
Kochany... Wyszeptała to bezgłośnie, zagarniając go
ku sobie, tuląc do serca, przesuwając dłońmi po jego
plecach. Kochany. Jak to się stało? Przecież zna go tak
krótko. Dwa tygodnie, a jest jej tak niezbędny do życia
jak powietrze.
- Patrick? - szepnęła.
Podniósł głowę i wtedy dostrzegła łzy w jego oczach.
- To było... - Nie mógł dokończyć. Całował ją deli
katnie, czule, niemalże z pietyzmem.
Wielbię cię moim ciałem, przyszły jej do głowy
słowa przysięgi małżeńskiej. Łzy napłynęły do oczu.
Przez całą noc trzymała go w objęciach.
Obudził ją rano pocałunkiem i filiżanką herbaty.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
- Czas do pracy.
- Nie chce mi się wstawać.
- Nie chcę, żebyś wychodziła.
- Muszę.
- Wiem. Ja też. Wspólny prysznic?
Tego dnia spóźniła się do pracy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Annie była w siódmym niebie.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu i kilka razy złapa
ła się na tym, że nuciła pod nosem.
- Ktoś jest szczęśliwy - zauważyła Suzanne Dickin-
son, kiedy Annie zmieniała jej opatrunek i przykładała
zimny okład na kolano.
- Mamy piękny dzień - powiedziała radośnie.
- Wystarczająco piękny, żeby wywołać taki pro
mienny uśmiech? - przekomarzała się Suzanne. - Podej
rzewam, że ma on coś wspólnego z czarującym dok
torem Corriganem.
Annie poczuła, że oblewa się rumieńcem, ale zanim
zdążyła znaleźć stosowną ripostę, pacjentka zwróciła
się do drzwi.
- A oto i on we własnej osobie. Dzień dobry, dok
torze. Właśnie o panu mówiłyśmy.
Patrick spojrzał na Annie pytająco.
- Nie patrz tak. Nie zdążyłam powiedzieć ani jed
nego słowa. A przy okazji, dzień dobry - powiedzia
ła, jakby przed godziną nie stali spleceni pod stru
mieniami gorącej wody, rozpaleni pożądaniem do bia
łości.
- Dzień dobry, siostro. Piękny dzień. - Przez mo
ment w jego spojrzeniu zauważyła namiętność i prag
nienie, jakby przed jego oczami przesuwały się te same
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 91
obrazy. Potem wyłączył tę część swojej osobowości
i cała jego uwaga skupiła się na pacjentce.
Podziwiała go. Nie mogła przestać myśleć o tym
silnym, wysokim mężczyźnie. Wypełniał sobą każde
pomieszczenie. Emanował seksualnością. Jego obec
ność topiła wszelkie opory, redukowała ją do jednej
myśli, jednego celu. Czy Colin kiedykolwiek wywoły
wał w niej takie emocje?
Odpowiedź była prosta - nigdy. Jej mąż był - a przy
najmniej tak jej się wówczas wydawało - przyzwoitym,
ciężko pracującym Człowiekiem, który ustawicznie po
dróżował w sprawach służbowych. Kiedy był w domu,
często błądził myślami gdzieś daleko i sprawiał wra
żenie odległego, nieobecnego duchem. Jakby dzieliła
ich niewidoczna bariera.
Patrick nie był daleki i nieobecny. Zwłaszcza ostat
niej nocy, w jej ramionach.
- Halo! Ziemia do siostry Mortimer!
Wyrwana z zamyślenia, oblała się rumieńcem.
- Przepraszam. Potrzebujesz mnie?
Miała ochotę ugryźć się w język. On najwyraźniej
pomyślał o tym samym, bo lekki uśmiech podniósł ką
ciki jego ust, ale zachował powagę.
- Pani Dickinson może dzisiaj wstać. Problemy ze
stawem kolanowym wpłynęły na stan jej mięśni i ścię
gien, więc nie chciałbym zalecać intensywnej rehabi
litacji, ale parę kroków po pokoju i kilka godzin w po
zycji siedzącej dobrze jej zrobią. Trzeba kontrolować
poziom bólu. Jak pani minęła noc? - zwrócił się do
pacjentki.
- Nieźle. Nadal mam silne bóle, ale bardzo mi po
maga to urządzenie. PAK?
92
CAROLINE ANDERSON
- PKA. To skrót od słów: pacjent kontroluje an
algetyki, czyli środki przeciwbólowe. Dzięki pompie
infuzyjnej panuje nad własnym ciałem.
Minionej nocy Patrick był cierpliwy i opanowany, to
ona straciła kontrolę nad sobą, wiła się, błagała i pro
siła...
- To wspaniałe urządzenie. Boję się z nim rozstać.
- Na pewno pani nie odłączymy, dopóki nie będzie
pani gotowa. Kiedy zacznie pani wstawać i gimnas
tykować nogę, pompa zacznie pani przeszkadzać w nor
malnych czynnościach. Wtedy dostanie pani inny ze
staw środków przeciwbólowych. Zresztą, z każdym
dniem będzie lepiej.
- Wiem. Pamiętam, jak to było po operacji biodra.
Mogę już wstawać! Sama nie wiem, czy bardziej się
cieszę, czy boję.
Zupełnie jak ja wczoraj, pomyślała Annie. Zapięła
sztywną ochronę na kolanie pacjentki.
- Zaraz wrócę i przeniesiemy się na wózek. - Za
drzwiami wpadła na Patricka. - Czekałeś na mnie?
- Spytałaś, czy cię potrzebuję. Odpowiedź brzmi:
tak, nieustannie. - Powiedział to półgłosem, by dotarło
tylko do niej. Jego uśmiech był prowokacyjny i zmys
łowy. - Czy wiesz, jaka jesteś słodka, kiedy się czer
wienisz?
- Nie jestem słodka. Jeśli nie przestaniesz, będę
musiała poprosić o przeniesienie na inny oddział, zanim
wywołamy aferę obyczajową.
- Nie rób tego. Brakowałoby mi ciebie. - Powie
dział to poważnie, czym ją wzruszył, bo sama nie trak
towała serio swojej pogróżki. - Mam pomysł. Jesteś
wolna w weekend?
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
93
- Przykro mi. Jadę do rodziców - odparła z żalem.
Zagryzł wargi. Na moment zmarszczył brwi, twarz
mu się skurczyła. Nie wiedziała, czy był to wyraz żalu,
czy irytacji.
- Chciałem was zaprosić na spacer, zrobić pieczeń
na kolację, ale może uda nam się umówić za tydzień.
- Wrócimy w niedzielę o drugiej. - Przez moment
miała wątpliwości, jak długo może funkcjonować bez
snu, ale następny weekend był oddalony o lata świetlne.
- Za późno?
- Nie, byłoby świetnie. Jedziecie autobusem?
- Mamy tylko to jedno połączenie. Następny auto
bus przyjeżdża późno wieczorem. Mogłybyśmy przyje
chać prosto do ciebie.
- Zadzwoń, kiedy będziecie dojeżdżać. Wyjadę po
was na dworzec.
- Nie musisz.
- Wiem, ale chcę. Masz komórkę, prawda?
- Podam ci numer - potwierdziła. Miała telefon na
kartę, ale używała go jedynie w przymusowych sytuac
jach.
- Biegnę już. Przyjmuję pacjentów w przychodni.
Zobaczymy się później i wtedy mi go podyktujesz.
Zjemy razem lunch?
- Zobaczę, czy uda mi się wygospodarować trochę
czasu.
- Postaraj się.
Kolejne dwie noce były wypełnione po brzegi. Annie
nie pamiętała już, kiedy ostatnio była tak zmęczona. Po
przyjeździe do rodziców zostawiła tam córkę i pobiegła
do miejscowego szpitala. Agencja załatwiała jej dyżury
94 CAROLINE ANDERSON
na różnych oddziałach, w zależności od tego, gdzie
potrzebne było zastępstwo. Tym razem przydzielono ją
na oddział ratunkowy. Piątkowe noce bywały najgorsze,
a nieznajomość miejscowych ludzi dodatkowo utrud
niała jej pracę.
Była tutaj pracownikiem do wszystkiego, a ponieważ
szpitalne procedury wymagały, aby pewne zabiegi po
dejmowane były tylko przez stały personel, więc pełniła
dyżur przy zgłaszających się na pogotowie pacjentach.
Przez jej ręce przewinęli się ludzie ze zwichnięciami,
siniakami i powierzchownymi ranami. Pomagała nasto
latkom w stanie upojenia alkoholowego. Przez całą noc
była na nogach, choć miała za sobą normalną pracę na
swoim oddziale i niewiele snu w czwartek.
Sobotnia noc nie była lepsza, choć Annie pracowała
na chirurgii, gdzie ruch był trochę mniejszy niż na
ratunkowym. Nie miała ani minuty na odpoczynek
i w niedzielny ranek poczuła, że ciało odmawia jej
posłuszeństwa. Kręciło jej się w głowie i uginały się pod
nią nogi, więc padła na łóżko i spała jak kamień do
momentu, gdy matka obudziła ją w południe delikat
nym potrząsaniem za ramię.
- Skarbie, już czas. Wstawaj.
- Dobrze - wymamrotała, ale wcale nie czuła się
dobrze. W ciągu ostatnich dwóch dni spała cztery go
dziny. Nie wiedziała, jak długo jeszcze pociągnie w ten
sposób. Ale Patrick czeka na nią i ma nadzieję, że
spędzą przyjemnie niedzielny wieczór.
Chciało jej się płakać ze zmęczenia. Zamiast tego
zwlokła się z łóżka i stanęła pod prysznicem, usiłując
wyplątać się z pajęczyny snu. Chętnie zostałaby pod
wodą, która spłukiwała z niej pokłady znużenia, ale nie
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
95
miała już czasu. Dziesięć minut później była na dole
i jadła lunch, który postawiła przed nią matka.
Była głodna, ale nie miała siły jeść. Rozgrzebała na
talerzu swoją zapiekankę. Matka patrzyła na nią z nie
pokojem w oczach, więc zmusiła się do przeżucia kolej
nych kilku kęsów, zanim odłożyła widelec.
- Bardzo smaczne - powiedziała z bladym uśmie
chem.
Matka w milczeniu zabrała talerz.
- Lody? - zaproponowała.
- Tak, proszę! - Katie entuzjastycznie podskakiwa
ła na krześle. - Dla mnie czekoladowe.
- Zamienisz się w czekoladkę - zażartowała jej bab
cia, a Annie usiadła wygodnie, zadowolona, że nie jest
już w centrum uwagi.
Na dworzec autobusowy zawiózł je ojciec. Przyglą
dał się jej badawczo i uścisnął ją z całych sił.
- Zabijesz się, jeśli nie zaczniesz się oszczędzać -
orzekł surowo.
- Jeszcze trochę. Zostały mi tylko dwa weekendy.
- Chcielibyśmy ci bardziej pomóc.
- Robicie to. Jesteście dla nas cudowni.
Odchrząknął tylko, uściskał je na pożegnanie. Ma
chał im ręką, gdy autobus ruszył. Annie patrzyła na
niego przez łzy. Czy ojciec ma rację? Czy ona zabija
się, pracując ponad siły? Czasem się tak czuła.
Zadzwoniła do Patricka, gdy zbliżały się do Audley.
Czekał na nie na dworcu autobusowym. Podrzucił Katie
do góry i pocałował ją w policzek. Uważnie przyjrzał
się Annie i zacisnął usta, jakby chciał pohamować ko
mentarz.
- To wasz cały bagaż?
96
CAROLINE ANDERSON
Kiwnęła głową. Postawił Katie i pozwolił jej pilotem
otworzyć samochód. Wrzucił torbę do bagażnika. Za
piął dziewczynkę pasami.
Annie zauważyła, że zainstalował na tylnym siedze
niu fotelik dla starszych dzieci. Czyżby ze względu na
Katie? Wzruszyła się do łez.
- Jak wam minął weekend? - spytał, ruszając
z miejsca.
- Byłam dość zajęta - odparła wymijająco.
- Pójdziemy na spacer? - zapytała Katie radośnie,
gdy wysiadali z samochodu pod jego domem.
- My we dwójkę, tak. Twoja mama się zdrzemnie.
- Nie jestem śpiąca - skłamała Annie.
- Wskakuj do łóżka. Zajmę się Katie przez parę
godzin i przygotuję kolację. - Delikatnie popchnął ją
w kierunku schodów.
Przez chwilę zamierzała się opierać, ale wspomnie
nie miękkich poduszek, śnieżnobiałej pościeli i kołdry
lekkiej jak obłok odebrało jej wolę walki.
- Pół godziny - ustąpiła.
- Annie?
- Która godzina? - Przeciągnęła się leniwie i otwo
rzyła oczy.
- Szósta. Kolacja prawie gotowa. Pomyślałem, że
potrzebujesz trochę czasu, żeby się obudzić.
- Niemożliwe! Już szósta? Dlaczego nie obudziłeś
mnie wcześniej? Przecież powiedziałam, pół godziny.
- Machinalnie odgarnęła włosy z czoła i podciągnęła
kołdrę pod brodę.
- Jesteś wycieńczona. Co ty właściwie wyprawiasz?
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła z nadzieją, że
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
97
nie będzie drążył tego tematu i dopytywał o szczegóły,
ale nie musiał. Najwyraźniej Katie powiedziała wystar
czająco dużo.
- Pracujesz przez cały tydzień, a potem bierzesz
nocne dwunastógodzinne dyżury i znowu wracasz do
szpitala - burknął gniewnie. - To nie jest w porządku
wobec Katie, wobec twoich pacjentów i współpracow
ników. A przede wszystkim jest nie w porządku wobec
ciebie. Nie powinnaś tego robić.
- Nie mam wyboru - odrzekła łamiącym się głosem.
- Hipoteka jest bardzo obciążona, a dopóki nie wyre
montuję kuchni, nie stać mnie na sprzedaż domu i wy
najęcie czegoś mniejszego. Krzyk nic tu nie pomoże.
- Nie krzyczałem na ciebie.
- Tak to odebrałam.
Zamiast odpowiedzi przytulił ją mocno.
- Nie zamierzałem. Annie, pozwól sobie pomóc.
Mógłbym wykończyć dla ciebie tę kuchnię.
Odepchnęła go z twardym postanowieniem, że nie
ustąpi, choćby pokusa była nie wiem jak wielka.
- Nie mogę. Zresztą mam już zaoszczędzoną prawie
całą kwotę. Jeszcze tylko dwa weekendy, za dwa tygo
dnie i kolejny. Ostatnim razem będą to cztery noce.
Powinnam wtedy mieć dosyć pieniędzy.
- I przestaniesz?
- Wtedy przestanę - przytaknęła.
Pocałował ją delikatnie, jakby chcąc przypieczęto
wać tę obietnicę.
- Nastawię wodę na herbatę. Napijesz się, a Katie
opowie ci, co robiliśmy na spacerze.
- Spotkajmy się na kawie.
98
CAROLINE ANDERSON
- Sal, nie dam rady w tej chwili. Daj mi jeszcze
dziesięć minut. - Annie niespokojnie zerknęła na ze
garek.
- Pięć i ani sekundy więcej. Później będę miała
urwanie głowy i nie wyrwę się nawet na chwilę. Spot
kamy się w stołówce.
Sally czekała już na miejscu. Na stoliku stały dwie
kawy cappuccino i kilka kawałków ciasta.
- Bierz, bo pewnie nie zdążyłaś zjeść śniadania.
Potem wytłumacz mi, co ty u licha wyprawiasz. Dzisiaj
od rana Patrick napadł na mnie o to, że pracujesz dodat
kowo na zlecenia. Nie zaczynaj, że nie miał prawa
wtrącać się do twoich spraw. Nie obchodzi mnie to.
Obchodzisz mnie ty. Obiecałaś mi, że zrezygnujesz.
- I tak zrobiłam - zawstydziła się Annie.
- Ale tylko na chwilę.
- Na trzy miesiące. Potem agencja skontaktowała
się ze mną. Rozpaczliwie poszukiwali pracowników.
Sama wiesz, w jakim stanie jest dom. Musiałam wyko
rzystać okazję.
- Gdybyś tylko nie była tak piekielnie uparta! - Sal
ly spojrzała na nią z troską i pokręciła głową.
- To mój problem.
- To był problem Colina. Nie powinnaś czuć się za
niego odpowiedzialna.
- Był chory. Uzależniony.
- Wiem. - Ścisnęła jej rękę i podsunęła talerzyk
z ciastem. - Jedz. Mamy mało czasu.
Ciasto było znakomite. Słodkie i orzeźwiająco kwas-
kowate, pełne kalorii. Do tego kawa. Tego jej było
potrzeba. A zaraz, kiedy skończy jeść, pójdzie i urwie
Patrickowi głowę.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
99
- Ile ci jestem winna? - zapytała, ale Sally zmroziła
ją wzrokiem.
- Nie zaczynaj - zagroziła. - Czy pracowałaś na
zlecenia parę tygodni temu, podczas urlopu?
Do diabła. Zdecydowanie udusi Patricka. Bawiła się
widelczykiem, usiłując zyskać na czasie.
- Annie - westchnęła Sally - wykańczasz się.
- Dajcie mi wszyscy święty spokój. Najpierw moi
rodzice, potem Patrick, teraz ty.
- Wyglądasz jak cień człowieka. Musisz dbać o sie
bie, choćby ze względu na Katie. Poza tobą nie ma
nikogo innego.
Annie poczuła dławienie w gardle i z trudem prze
łknęła ślinę.
- Wiem. Obiecałam już Patrickowi. Jeszcze tylko
dwa weekendy.
- Mnie też obiecałaś i nie przeszkodziło ci to znowu
brać zlecenia - zauważyła jej najlepsza przyjaciółka.
- Tym razem na pewno dotrzymam - odparła z prze
konaniem, a Sally uścisnęła ją.
- Kocham cię. Jesteś taka dzielna. Nie wiem, skąd
bierzesz siły. Podziwiam cię. Chybabym się załamała.
- Poradziłabyś sobie. Człowiek czasem nie ma wyjś
cia i pcha swój wózek dzień po dniu.
- Co robisz w piątek wieczorem?
- Nie wiem. Nie mam żadnych specjalnych pla
nów. - Zamrugała oczami, zaskoczona naglą zmianą
tematu.
- Przyjdź na kolację. Zaprosiłam Whittakerów
i Maguire'ów. Dzieciaki będą miały bal. Jeśli pozwo
lisz, zabiorę Katie ze szkoły razem z chłopakami. Prze
nocuje u nas. Po kolacji Patrick odwiezie cię do domu,
100
CAROLINE ANDERSON
będziesz miała całą noc i przedpołudnie na dekadenckie
lenistwo.
- Skąd u licha przyszło ci do głowy, że chcę spędzić
noc z Patrickiem? - spytała, kiedy udało jej się wydobyć
głos, a Sally zaśmiała się triumfalnie.
- Nie powiedziałam nic takiego. Wspomniałam tyl
ko, że będziesz miała noc dla siebie. Zanim zaczniesz
oskarżać Patricka o niedyskrecję, przyjmij do wiado
mości, że nie powiedział na wasz temat ani słowa.
- Ja też nie.
- Znam cię. Masz to wypisane na twarzy. Wystarczy
na ciebie spojrzeć, gdy ktoś wymienia jego imię. Na
prawdę się cieszę.
- Nie rozumiem, co insynuujesz - zaprotestowała,
ale Sally przejrzała ją bez wysiłku.
- Dobrze wiesz, o czym mówię. Nie umiesz udawać.
Masz maślane oczy, kiedy o nim mowa.
- Maślane oczy?
- Otumanione.
- Jeszcze gorzej.
- Zakochane - powiedziała ciszej Sally, a słowo to
Annie poraziło.
Jest w nim zakochana. Kiedy to się stało?
- Nie mów, że o tym nie wiedziałaś.
- Nie mogę... - Popatrzyła na przyjaciółkę przera
żona.
- Dlaczego? Jest czarujący.
Tak powiedziała o nim pani Dickinson. Ten czarują
cy doktor Corrigan. Jej osobisty czarujący doktor Cor
rigan.
- Sally, moje życie jest jedną wielką katastrofą.
- Cudownie. Tego ci brakowało, odrobiny miłości
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
101
i rozpieszczania. Przy nim ci tego nie zabraknie. -
Wstała. - Odbiorę Katie ze szkoły, a ty z Patrickiem
przyjdziecie na kolację na wpół do ósmej.
- Może ma inne plany.
- Sprawdziłam już, jest wolny. Zaprosiłam go razem
z Whittakerami i Maguire'ami. Wszystko uzgodnione.
- Sally pomachała jej na pożegnanie. Annie kończyła
kawę rozdarta między wściekłością na Patricka za gada
nie o zleceniach, a uskrzydlającą świadomością, że jest
zakochana.
- Musimy pewne rzeczy ustalić raz na zawsze.
Patrick patrzył na nią, niepewny, co spowodowało
taką zmianę w jej zachowaniu.
- Jakie?
- Nie możesz omawiać moich spraw z innymi ludźmi.
- Rozmawiałaś z Sally? - Miał poczucie winy, ale
szybko je zdławił.
- Dlaczego jej powiedziałeś o tych dodatkowych dy
żurach? Wierci mi dziurę w brzuchu.
Do licha. Przeczesał palcami włosy. Wiedział, że
wpędzi się w kłopoty, ale potrzebował opinii Sally, by
upewnić się, czy nie przesadza.
A teraz Annie była na niego wściekła.
- Martwiłem się. Wiem, że jest twoją przyjaciółką.
Chciałem poznać jej zdanie.
- Ja nie chciałam. Już kiedyś powiedziałyśmy so
bie na ten temat wszystko, co było do powiedzenia.
Nie mam wyboru. - Mówiła cicho, ale dobitnie. -
Nie podoba mi się też organizowanie mi życia towa
rzyskiego.
Teraz był autentycznie zaskoczony.
102
CAROLINE ANDERSON
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Piątkowy wieczór?
- Chwileczkę. Zanim zaczniesz mnie oskarżać, po
słuchaj, jak było. Sally zapytała, czy jestem w piątek
wolny. Nie było mowy o tobie. Powiedziała, że chce
zaprosić na kolację kilka osób. Przyjąłem zaproszenie.
Ani razu cię nie wymieniła, więc nie oskarżaj mnie
o organizowanie ci życia towarzyskiego. Inicjatywa na
leżała wyłącznie do Sally.
- Wiele razy kłóciłyśmy się o to. - Przygryzła war
gi. - Powiedziałeś jej o nas?
- O nas?
- Że jesteśmy... -Urwała, niepewna, jak nazwać ich
związek.
- O tym, że się spotykamy? Że kradniemy sobie
całusy? O czwartkowej nocy, która była najbardziej
magiczną nocą, jaką przeżyłem? O tym, że gdybym
tylko mógł, kochałbym się z tobą nieustannie? Oczy
wiście nie powiedziałem jej o tym. Nie mógłbym oma
wiać twojego życia prywatnego z nikim.
- Ona też tak mówiła - przyznała łagodniej Annie.
- Zwierzyłaś się jej? - Usiłował odczytać wyraz jej
twarzy, ale nie udawało mu się, tak był zmienny.
- Sama się domyśliła. Zna mnie na wylot. Przepra
szam cię. Nie powinnam na ciebie naskakiwać. Mogłam
rozpoznać intrygę Sally. Nie pierwszy raz usiłuje in
gerować w moje życie osobiste.
Uśmiechnął się z ulgą, zerknął na lewo i prawo, po
czym wciągnął ją do pustego gabinetu zabiegowego.
Tam objął ją czule i pocałował.
- Już zgoda?
- Przecież się nie pokłóciliśmy.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
103
- Mam nadzieję. Przepraszam, że zdradziłem twój
sekret.
- Tym razem ci wybaczę.
Uśmiechnęli się do siebie, a potem Annie zaczerwie
niła się i spytała niespodziewanie:
- Naprawdę taka była?
- Nie rozumiem?
- Ta noc. Czy była najbardziej magiczna?
Zagarnął ją w ramiona i niecierpliwymi dłońmi prze
sunął po plecach w dół.
- Bez wątpliwości. Przynajmniej dla mnie. A do
piątku jeszcze tyle czasu.
- Odbieram Katie dopiero jutro o wpół do siódmej.
Nie mógł powstrzymać namiętnego pomruku, jakby
chciał ją mieć tu i teraz. Uśmiechnęła się z satysfakcją
i uwolniła z jego objęć.
- Tak trzymaj - powiedziała i wyszła na korytarz
z miną kota, który dostał miseczkę śmietanki.
- Nie mogę się doczekać - powiedział Patrick, kiedy
przyjechał po Annie w piątek wieczorem.
Przestała bezmyślnie bawić się torebką i spojrzała na
niego ze zdziwieniem.
- Naprawdę?
- Pó raz pierwszy od nie wiem ilu lat wychodzę na
kolację z przyjaciółmi. Będziesz musiała mi przypo
mnieć, jak się posługiwać nożem i widelcem.
- Nie będzie to konieczne, chyba że zaczniesz wy
ciągać rękę i domagać się skalpela, aby przekroić coś na
talerzu.
- To jest możliwe. - Zaśmiał się, po czym przy
trzymał ją na odległość ramienia i przyjrzał jej się
104
CAROLINE ANDERSON
z upodobaniem. - Wyglądasz prześlicznie. Nie mogę
oderwać od ciebie oczu.
- Chodźmy już, bo każemy im czekać na siebie. -
Na przekór tym słowom pocałowała go.
Maguire'owie spóźnili się, a ich sześciomiesięczna
córeczka popłakiwała na rękach ojca.
- Ząbkuje i tylko Ben potrafi ją uspokoić. Pediatra
nie potrafi nam doradzić niczego, co zmniejszyłoby
dyskomfort. Nie wiem, za co mu płacę - wyjaśniała
Meg. - Jeśli będziemy uciążliwymi gośćmi, wyrzućcie
nas.
Sally i David mieli dwóch chłopców, Whittakerowie
sześcioro dzieci, a Annie chętnie miałaby większą ro
dzinę, więc wszyscy okazali współczucie młodym ro
dzicom. Patrick, który miał najmniejsze doświadczenie
z dziećmi, zaoferował, że zajmie się niemowlęciem,
podczas gdy jego rodzice jedli kolację. Pocierał nosem
o nosek Amy, przybliżał i oddalał twarz, i oboje za
śmiewali się głośno.
- Zakochałem się w tobie - powiedział do maleńst
wa, które łapało go rączkami za policzki.
- Wiemy już, gdzie szukać opiekunki do dziecka
w przyszłości - zażartował Ben i zabrał się za jedzenie,
by nie wystygło.
Chichoty i gruchania musiały się Wreszcie skończyć.
Mała Amy wróciła na kolana ojca. Annie przyjęła to
z ulgą, bo widok Patricka z dzieckiem na rękach był tak
rozczulający, że nie mogła nic przełknąć. Będzie kiedyś
świetnym ojcem!
Patrick przysłuchiwał się rozmowie. Ben i Meg re
montowali właśnie dom, a Fliss udzielała im fachowych
porad.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
105
- Nazywamy ją kierowniczką budowy, bo ją to
uszczęśliwia - droczyła się Meg. - Ma duże doświad
czenie w podnoszeniu wartości nieruchomości.
- Chciałabym - śmiała się Fliss. - Różne rzeczy
w naszym domu wymagają jeszcze mojej uwagi, ale
z sześciorgiem dzieci na głowie trudno jest znaleźć na
wszystko czas.
- Myślałem, że jesteś pielęgniarką? - zapytał nie
pewnie Patrick.
Odpowiedział mu ponowny wybuch śmiechu.
- Jest pielęgniarką. Jest także specjalistką od nieru
chomości i fantastyczną matką. Nie wiem, czym sobie
zasłużyłem na taką cudowną żonę - odparł Tom z prze
konaniem.
- Jesteście tak doskonali, że się niedobrze robi - rze
kła Sally z trochę sztuczną wesołością.
Patrick przyjrzał jej się dyskretnie. Ciekawe. David
prawie się nie odzywa, a Sally zachowuje się sztucznie.
W pracy nie jest taka. Czy czuje się niedobrze w roli
gospodyni? Ma jakieś problemy w domu?
Może David niechętnie odniósł się do pomysłu za
proszenia gości i zrobił jej awanturę? Nie miał prawa
wtrącać się w ich sprawy, ale wyczuwał napięcie mię
dzy małżonkami i to go niepokoiło. Uświadomił sobie,
że nie uszło to uwadze Annie. Ona także przyglądała się
bacznie przyjaciółce.
- Słyszałem, że jesteś prawdziwym skarbem dla na
szej drużyny rugby - rzekł do niego Tom. - Czy to
prawda, że brałeś udział w międzynarodowych roz
grywkach?
- Nigdy mi o tym nie opowiadałeś. - Annie popa
trzyła do niego z udawaną pretensją.
106 CAROLINE ANDERSON
- Nie było o czym.
- Kapitan jest innego zdania. Byłeś w reprezentacji
Irlandii? - wtrącił Ben.
- Wiele lat temu. Rodzina mojego ojca pochodzi
z Dublina, więc spełniałem wymagania. Ale zdarzyło
się to tylko raz, w spotkaniu towarzyskim.
- Towarzyski mecz rugby? Nie żartuj - skomen
towała Fliss. - Wszyscy widzieliśmy naszych graczy na
ratunkowym. Zalani krwią, pokiereszowani, naciągnię
te ścięgna i powykręcane kostki. Najlepszym dowodem
jest Josh z ręką na temblaku.
- Nie ukrywam, że miałem moment zawahania, ale
podjąłem wyzwanie i nie żałuję. Bawiłem się świetnie.
W niedzielę gram znowu.
- Wspaniale. Możemy przyjść i zobaczyć, jak da
jesz się stłuc na kwaśne jabłko - zażartował Tom.
Patrick, dołączył się do ogólnego śmiechu i nałożył
sobie solidną porcję rolady. Czuł się wyjątkowo dobrze
między tymi serdecznymi ludźmi i nagle uświadomił
sobie, jak bardzo był spragniony normalnych towarzys
kich kontaktów. Traktują go jak przyjaciela. Mogą zo
stać jego przyjaciółmi. Wypełnić pustkę w jego życiu.
Inną pustkę wypełniła już Annie, tę część jego życia,
gdzie panowała samotność i brak nadziei. Koło północy
zaczęła wyraźnie przysypiać, więc porozumiał się z nią
wzrokiem. Wstał i podał jej ramię.
- Wybaczcie. Annie nie widzi już na oczy, a ja też
potrzebuję drzemki, jeśli w niedzielę mam stanąć na
wysokości zadania.
- Muszę dać Katie buziaka na dobranoc - opierała
się jeszcze Annie, ale Sally skierowała ich do wyjścia.
- Wszyscy śpią pokotem w śpiworach na podłodze.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
107
Pobudzisz ich. Uciekaj już. Nic jej nie będzie. Możesz
ją odebrać rano, im później, tym lepiej.
Niewinna uwaga, ale towarzyszyło jej porozumie
wawcze mrugnięcie. Patrick z trudem powstrzymał
uśmiech.
- Dziękuję - powiedział szczerze. - Naprawdę dob
rze się bawiłem.
- Ja też - dodała Annie i uściskała Sally. - Prze
praszam za moje wcześniejsze humory.
- Nieważne. Idź i bawcie się dobrze. - Jej słowa
były tak ciche, że Patrick odczytał je z ruchu warg.
Uścisnął dłoń Davida. Przez chwilę zastanowił się,
co właściwie dzieje się między nim a jego żoną, ale nie
umiał postawić diagnozy. Wymienili zwyczajowe grze
czności i wreszcie mógł zabrać Annie do domu. Za
prowadził ją do sypialni, przytulił do siebie, opierając
brodę o jej głowę.
- Dobrze się czujesz?
- Tak. To był bardzo miły wieczór.
- Zapomniałem już, jak to jest. Wyjść na kolację
z przyjaciółmi. Zaprosić kobietę na randkę. Przyjść
z nią do domu. Na dziesięć lat zapomniałem o wszyst
kich swoich potrzebach, krążyłem między pracą a szpi
talem, z klapkami na oczach. Czuję się tak, jakbym się
obudził. Wszystko dzięki tobie.
Dotknął niepewnie jej twarzy. Ręce mu drżały.
- Zakochuję się w tobie - szepnął. - Jeśli nie wi
dzisz dla mnie miejsca w swoim życiu, powiedz mi
o tym teraz. Nie utrzymuj mnie w niepewności.
- Nie wiem sama - odparła, walcząc ze łzami. - Mo
je życie jest takie nieuporządkowane. Nie chcę cię nara
żać na cały ten bałagan, ale nie wyobrażam sobie, jak
108
CAROLINE ANDERSON
mogłabym przetrwać bez ciebie. Czy możemy dać sobie
więcej czasu? Niczego na razie nie planować?
Nie były to słowa, na które czekał, ale przynajmniej
Annie jest uczciwa. To wystarczy na początek. Może
jej dać więcej czasu. Jeśli dzięki temu ma szansę zdobyć
jej serce, jest w stanie cierpliwie czekać.
- Masz tyle czasu, ile zechcesz - mruknął jej do
ucha i ją pocałował.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Roznieśli przeciwnika.
W ten brzydki listopadowy dzień, w strugach desz
czu, na błotnistym boisku, drużyna z Audley odniosła
nad rywalami druzgocące zwycięstwo.
Po swojej stronie mieli jedną ofiarę meczu, młodego
stażystę z wydziału ratunkowego, który paskudnie
uszkodził sobie prawą kostkę i został zniesiony z boiska
na noszach. Nie zgodził się, by zabrano go do szpitala.
Jak słusznie zauważył, większość personelu medycz
nego i tak obserwowała mecz, więc równie dobrze może
zostać do końca. Siedział w barze z nogą na krześle
i okładem z lodu na kostce i obserwował mecz przez
okno. Przy nim był Tom Whittaker, który zgodnie z o-
bietnicą przyszedł kibicować. Wielu kolegów wyraziło
swoją profesjonalną opinię o możliwych powikłaniach
na skutek podobnej kontuzji i Annie musiała włożyć
sporo wysiłku, aby ich powstrzymać przed dalszym
szorstkim okazywaniem współczucia.
Niestety, sama też przychylała się do opinii, że per
spektywy biedaka są raczej ponure. Wolała, by to Pat
rick przekazał mu złe wieści. Zaraz po zejściu z boiska
dołączył do nich, pochwalił okład z lodu i ułożenie nogi
wyżej.
- Dajcie mi tylko pięć minut - poprosił, po czym
poszedł wziąć szybki prysznic, aby przynajmniej z grub-
110
CAROLINE ANDERSON
sza zmyć warstwy błota. Po powrocie pochylił się nad
młodszym kolegą, delikatnie zdejmując okład. - Obej
rzyjmy to uważniej, Jamie.
Annie patrzyła, jak delikatnie sprawdza stabilność
stawu skokowego, ale i to było zbyt bolesne dla Ja-
miego.
- Słyszałeś coś w trakcie wypadku?
- Jakby coś zachrzęściło. Nie wiem. Wszystko stało
się tak szybko. Zanim zdałem sobie sprawę, co się
dzieje, już leżałem na ziemi i zwijałem się z bólu.
- Obawiam się, że zerwałeś jedno z bocznych wię-
zadeł, może nawet dwa. Na razie usztywnimy kostkę
bandażem elastycznym. Jutro rano trzeba zrobić prze
świetlenie. Czy ktoś ze znajomych odwiezie cię do
domu?
- Nie będzie z tym problemu.
- Jutro możesz być w szpitalu koło ósmej? Zajmę
się tobą, ale przygotuj się na długotrwałe leczenie. Przy
kro mi.
- Przecież to nie ty mnie podciąłeś. Możesz mnie
usprawiedliwić przed szefem? Nie chcę, żeby mi urwał
głowę.
- Dlaczego miałbym to robić? - zachichotał Tom.
- Nie będziesz mi się kręcił pod nogami przez parę
tygodni. Mogę ci nawet za to dopłacić.
- No i proszę. Miło usłyszeć, że się jest niezastąpio
nym w pracy.
- Nie martw się, Tom. Postawię go na nogi w moż
liwie najkrótszym czasie - obiecał Patrick.
Annie uśmiechnęła się. Dobrze było patrzeć, jak
przekomarza się z kolegami. Zmienił się bardzo w ciągu
tych kilku tygodni, odkąd go poznała. Otworzył się, stał
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
111
się pogodny i towarzyski. W piątek wieczorem obser
wowała go z przyjemnością, a w nocy...
Spojrzał na nią, rysy jego twarzy rozluźniły się,
a uśmiech wyraźnie złagodniał.
- Wszystko w porządku?
- Świetnie. A co u ciebie? Żadnych obrażeń?
- Mam trochę dziwnych siniaków. Jeśli będziesz dla
mnie miła, pozwolę ci je pocałować, żeby się lepiej
goiły.
- Bądź grzeczny - mruknęła.
- Nie bądź taka zasadnicza - przekomarzał się. -
Gdzie jest Katie?
- Z Michaelem i Abby Whittakerami. Miała za dużo
wrażeń. Powinnyśmy już wracać.
- Wezmę tylko swoje rzeczy i zaraz do was dołączę.
Jamie - zwrócił się do kontuzjowanego stażysty - zgłoś
się rano na ratunkowy. Niech mnie natychmiast wezwą.
Po północy nie jedz i nie pij, na wszelki wypadek. Weź
paracetamol i kodeinę. Tom, zajmiesz się resztą?
- Oczywiście. Zobaczymy się rano. A przy okazji,
świetny mecz. Na boisku jesteś przerażający. Cieszę się,
że byłem tylko kibicem.
- Miło jest być po tej samej stronie - stwierdził
Jamie - ale nie zazdroszczę zawodnikowi, który musi
cię zablokować.
- To mi się podoba. Odrobina respektu - zażartował
Patrick, a Annie pociągnęła go do wyjścia.
Po drodze zabrali Katie. Kiedy już siedzieli w samo
chodzie, przyszło jej do głowy, że zachowują się jak
prawdziwa rodzina - i nikt poza nią nie był tym w naj
mniejszym stopniu zdziwiony.
112 CAROLINE ANDERSON
Życie jest dobre.
Patrick miał mnóstwo zajęć, ale po raz pierwszy od
lat czuł się szczęśliwy. Po drodze na oddział ratunkowy
nucił jakąś melodię. Poprosił wcześniej o zrobienie
zdjęć rentgenowskich kostki Jamiego i kiedy nadszedł,
Tom oglądał je uważnie, a pacjent siedział z miną nie
szczęśliwą i rozczarowaną.
- Jak noga?
- Boli. Bardzo spuchła.
Nie musiał go dotykać, aby z koloru opuchlizny
i skręcenia stopy odgadnąć, że więzadło w najlepszym
wypadku musi być naderwane. Patrick zaordynował
jeszcze rezonans magnetyczny i kiedy otrzymał wyniki
badań, potwierdziły tylko jego wcześniejsze przypusz
czenia.
Między jedną a drugą operacją poszedł do Jamiego
przekazać mu najnowsze informacje.
- Mam już wyniki - oznajmił, umieszczając film
w wyświetlarce. - Właściwie się tego spodziewałem.
Zerwane więzadło skokowo-piętowe przednie. Nie obej
dzie się bez operacji. Gdyby było tylko naderwane,
wsadziłbym cię w gips i poczekał, aż się samo wygoi,
ale tutaj niezbędna jest interwencja chirurgiczna.
- Jakie są dalsze perspektywy? - zapytał Jamie, przy
gnębiony, ale nie zaskoczony.
- Zatrzymamy cię na oddziale parę dni, założymy
gips na pięć, sześć tygodni. Potem zaczniemy pomału
uruchamiać staw skokowy. Będziesz potrzebował fizjo
terapii. Upłyną ze trzy miesiące, zanim odzyskasz pełną
sprawność.
- Tyle dobrego, że będę wolny w czasie świąt. Moja
dziewczyna się ucieszy.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 113
- Powinna przyjechać i karmić cię winogronami.
Będziesz potrzebował odtrutki po całej tej kodeinie,
którą cię nafaszerujemy.
Zostawił go i poszedł szukać Sally, by załatwić for
malności związane z przeniesieniem pacjenta.
- Witaj, Patrick. Co słychać?
- Nie najlepsze wieści dla Jamiego. Biorę go na
operację. Zorganizuj jego transfer na ortopedię. Annie
zajmie się potrzebnymi badaniami. A przy okazji, dzię
kuję za piątek. Bardzo miło spędziłem czas.
- Cieszę się, że przyszedłeś i że udało się wyciągnąć
Annie. Ostatnio trudno ją było namówić na jakąkolwiek
rozrywkę. Dawno nie widziałam jej tak radosnej. Cieszę
się ze względu na was oboje. Annie zbyt długo była
nieszczęśliwa. Myślę, że o tobie można powiedzieć to
samo.
- Masz rację - przyznał smutno. Zawahał się przez
chwilę i zebrał na odwagę. - Skoro już mówimy o zro
bieniu czegoś dla Annie, chciałbym prosić o radę. Cho
dzi o jej kuchnię.
- Jej kuchnia to prawdziwy koszmar - odrzekła,
przewracając oczami. - Wiesz, że ledwo zdążyli ją
obedrzeć do gołych ścian, a Colin się zabił?
- Tak. Masz pojęcie, że nowe szafki ód lat czekają
na montaż w jadalni? Wszystkie w firmowych opako
waniach, gotowe do zawieszenia i ustawienia.
- Naprawdę? Myślałam, że są w częściach i trzeba
je jeszcze poskręcać.
- Nie. Tak naprawdę ich instalacja nie wymaga dużo
wysiłku. Za trzy tygodnie Annie wyjeżdża na cztery dni.
- Chcesz to dla niej zrobić? - zapytała Sally.
- Bardzo, ale oryginalny projekt wymaga więcej
114 CAROLINE ANDERSON
pracy, niż mogę wykonać w cztery dni. Planowała zbu
rzenie ściany do jadalni i zamurowanie tylnych*drzwi.
Nie dam rady tego zrobić sam przez jeden weekend.
- Ale dałbyś radę, gdybyś miał pomoc. David bę
dzie w domu, więc zajmie się dziećmi, a ja mogłabym
przenosić, przytrzymywać, sprzątać i co tam jeszcze mi
przydzielicie do roboty. Fliss ma w domu narzędzia,
jakie tylko można wymyślić. Wiem, że lubi takie wy
zwania i na pewno przyprowadzi Toma. Czy wystarczy
rąk do pracy?
- Czy Fliss radzi sobie z murowaniem i tynkowa
niem? I czy będzie chciała tak ciężko pracować?
- Fliss radzi sobie ze wszystkim. A jeśli na czymś
się nie zna, na pewno ma w notesie telefon do fachowca,
który w dodatku jest jej winien przysługę. Fliss ma
niesamowity talent organizacyjny. Nie ma rzeczy, któ
rych nie umiałaby załatwić.
- Co robicie w czwartek wieczorem? Annie pracuje
tego dnia do dziewiątej.
- W takim razie jak się dostaniemy do jej domu?
- Nie musimy. Mieszkam w identycznym budynku,
zrobiono w nim podobne zmiany. Zdobędę plany.
- Znakomicie - powiedziała Sally. - Możesz się na
mnie zdać. Porozmawiam z resztą.
- Wezmę jedzenie na wynos. Stawiam też wszyst-
kim jedzenie i picie przez cały weekend, kiedy będzie
my wykańczać kuchnię.
Sally dotrzymała słowa. Patrick przyszedł po połu
dniu na oddział ratunkowy, by opowiedzieć kolegom
o wynikach operacji Jamiego, a wtedy wzięła go na
stronę i zdała relację, co udało jej się załatwić.
- Musisz zamówić pizzę dla kilku osób. Przyjdą
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
115
Fliss i Tom, David zajmie się dziećmi, Ben Maguire
zadeklarował chęć pomocy. Wszyscy spotykamy się
u ciebie w czwartek.
- Tylko nie zdradźcie się przed nią - ostrzegł.
Tyle osób, a sekrety tak łatwo wychodzą na światło
dzienne. Sally porozumiewawczo puściła do niego oko
i położyła palec na ustach.
- W czwartek czekam na was od piątej - zapowie
dział. Podał jej adres i telefon, by mogła przekazać go
wszystkim spiskowcom.
Pozostało tylko zdobycie planów.
Jamie bardzo cierpiał z powodu bólu kostki, ale Annie
miała wreszcie wolną pompę infuzyjną. Pani Dickinson
już jej nie potrzebowała, toteż przeniesiono ją do pokoju
Jamiego. Annie udzieliła nowemu pacjentowi instrukcji,
jak się nią posługiwać, i sprawdziła opatrunek.
- Rana jest czysta. Prawie nic nie przecieka przez
bandaż.
- Jak długo będę miał nogę w szynie? - spytał.
- Jeszcze tydzień. Kiedy opuchlizna ustąpi, zmieni
my szynę na opatrunek gipsowy, który jednak nie po
zwala na chodzenie. Dopiero za kilka tygodni założymy
taki opatrunek gipsowy, który umożliwi stawanie na
kontuzjowanej nodze.
- Co za radość. Już się nie mogę doczekać.
Uśmiechnęła się tylko i poprawiła mu poduszki.
- Czuje się pan na siłach, żeby przyjmować gości?
Czeka tam cała gromada.
- Jasne - potwierdził z wymuszonym uśmiechem.
- Wszystko jest lepsze niż leżenie tutaj i zastanawianie
się nad tym, co będę robił przez najbliższe tygodnie.
116 CAROLINE ANDERSON
Zmęczył się szybko. Trzeba było wyprosić odwie
dzających i odgrodzić jego łóżko parawanem. Annie
chętnie przeniosłaby go do osobnego pokoju, ale leżeli
tam pacjenci w gorszym stanie.
Jednym z nich był Dan Taylor, który po dziesięciu
dniach od wypadku nadal nie odzyskał świadomości.
Z każdym dniem szanse, że sytuacja się zmieni, malały
i jego krewni zaczęli pomału sobie to uświadamiać.
Wkrótce odwiedzających będzie coraz mniej. Dzisiej
szego popołudnia była tylko jego matka.
Annie przywitała się z panią Taylor i zamieniła z nią
parę zdań, gdy myła i dezynfekowała ręce. Sprawdziła
podłączenie kroplówki, cewnik, zmieniła opatrunki i u-
pewniła się, że nie ma śladów infekcji wokół zewnętrz
nego stabilizatora. Przez cały czas mówiła do nieprzyto
mnego pacjenta i tłumaczyła mu, co robi i dlaczego.
Oczy jego matki wypełnione były łzami.
- Poza panią jestem jedyną osobą, która z nim roz
mawia - tłumaczyła z wdzięcznością. - Wszyscy pozo
stali mówią o nim albo rozmawiają zę sobą, jakby go tu
wcale nie było. Sama nie wiem, czemu tu przychodzą.
- Jeśli nas słyszy, ważne jest, żeby docierały do
niego różne bodźce: rozmowy, muzyka. To może go
wyrwać ze stanu śpiączki. Słuch jest ostatnim zmysłem,
który tracimy.
- Myśli pani, że nas słyszy? Ludzie czasem są bez
myślni i mówią o nim okrutne rzeczy.
- Może nie rozumieją. Proszę im to wyjaśniać.
- Próbowałam. Uważają, że jestem niemądra. Za
ślepiona macierzyńską miłością.
Wyszła z pokoju, tłumiąc łkanie przyciśniętą do ust
chusteczką. Annie spojrzała za nią ze współczuciem.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
117
Biedna kobieta. Biedny Daniel. Wyprostowała fałdkę
na prześcieradle, poprawiła poduszkę.
- To na razie wszystko, Dan. Możesz spać spo
kojnie.
Kiedy podniosła głowę, zobaczyła w drzwiach Pat
ricka. Patrzył na nią z twarzą pozbawioną wyrazu.
- Właśnie skończyłam. Chcesz sprawdzić opatrunki?
- Wolę się upewnić, że stabilizator utrzymuje mied
nicę we właściwej pozycji - odparł i starannie umył
ręce. - Dzień dobry, Danielu. To ja, Patrick. Sprawdzę
tylko twoją miednicę. Będę uważał, żeby nie sprawić ci
bólu. Badanie nie potrwa długo.
Dotykał pacjenta z uwagą i delikatnie, by nie spowo
dować żadnego ruchu zerwanego więzadła. Brzuch Da
niela byl cały w podskórnych wylewach, mocz był męt
ny, zanieczyszczony krwią albo ropą. Patrick zmarsz
czył brwi.
- Chciałbym zlecić badania moczu.
- Oczywiście. Zaraz przyślę tu Sue po próbki.
Skierował teraz uwagę na operowaną niedawno kost
kę, sprawdził puls w stopie, kolor i temperaturę palców
u nóg. Po skończonym badaniu starannie okrył pacjenta.
Przez cały czas przemawiał do niego spokojnym, łagod
nym głosem.
- Dziękuję, Danielu. To na razie wszystko - rzekł na
zakończenie i zwrócił się do Annie. - Czy mogę ci zająć
minutę?
- Oczywiście. Miałam tylko zamiar zamienić parę
słów z panią Taylor. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Chciałem ci powiedzieć: dzień dobry. Przypilnuj
tego badania moczu, proszę. Nie podoba mi się jego
kolor. O czym chciałaś rozmawiać z matką Daniela?
118 CAROLINE ANDERSON
- Inni członkowie rodziny uważają za niemądry jej
zwyczaj rozmawiania z synem.
- Nawet jeśli tak uważają, niech nikt jej nie powstrzy
muje. Byłoby to bezmyślne i wyjątkowo okrutne. Jeśli
zachował resztkę świadomości i jest tam gdzieś całkowi
cie opuszczony i izolowany od otoczenia, to trzeba z nim
rozmawiać, wyjaśniać mu, co się wokół niego dzieje.
Jeśli ludzie mówią o nim w sposób, który go przeraża,
jeśli poddają go niezrozumiałym czynnościom...
Dotknęła jego ramienia, by wyrwać go z paraliżujące
go napływu wspomnień. Chciała mu pomóc, to nie jest
miejsce na emocjonalne reminiscencje. Pani Taylor stała
tuż obok nich i starała się pochwycić każde jego słowo.
- Przepraszam. Jak zwykle wsiadłem na swojego ko
nika. Chciała pani ze mną rozmawiać?
- Chcę znać prawdę. Proszę mi powiedzieć, czy
Daniel jeszcze kiedyś wstanie z łóżka i będzie chodzić,
czy będzie można się z nim porozumieć, czy spojrzy
i mnie pozna. Wolałabym wiedzieć, czy tak już będzie
zawsze?
Patrick przymknął oczy, jakby przygnieciony brze
mieniem ponad siły, wziął panią Taylor za ramię i skie
rował się do gabinetu lekarskiego. Annie zatrzymała się
w drzwiach, niepewna, czy może im towarzyszyć, ale
dał jej znak ręką. Usiadł naprzeciwko matki Daniela,
ujął jej ręce i mocno ścisnął.
- Pani Taylor, nie mogę odpowiedzieć na te pytania.
Nie znam odpowiedzi. Powinna pani porozmawiać na
ten temat z neurologiem, ale on też wszystkiego nie
wie. Jedyne, co mogę zrobić dla Daniela, to posklejać
jego kości, aby mógł chodzić, jeśli kiedyś się obudzi.
Nie wiem, czy się obudzi i kiedy to nastąpi. Tymczasem
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 119
staramy się chronić go przed bólem i będziemy dbać o to, żeby był prawidłowo odżywiany i pielęgnowany.
Cała reszta nie jest w naszych rękach. Tylko czas może
coś zmienić.
- Kiedy mówił pan o nim wcześniej, odniosłam wra
żenie, jakby był pan ekspertem w takich sprawach - za
uważyła.
Patrick zesztywniał, po czym skinął głową.
- Przez wiele lat zajmowałem się osobą w śpiączce.
Myślę, że postępuje pani właściwie. Na pani miejscu
robiłbym to samo. Niech pani czyta synowi, rozmawia
z nim, opowiada mu o wszystkim, co się dzieje w domu
1 na świecie. Proszę zachęcić innych członków rodziny,
żeby robili to samo. Nie musicie mówić do niego, pro
szę tylko nie mówić o nim, jakby był nieobecny. Proszę
sobie wyobrażać, że prowadzicie normalną rozmowę,
a on się jej przysłuchuje. Nie mówcie o niczym, czego
nie chcielibyście mu powiedzieć prosto w oczy. Po
prostu go kochajcie.
- To potrafię. Jestem jego matką. - Wstała i poszła
czuwać przy swoim dziecku z całą nadzieją i determina
cją, na jakie była w stanie się zdobyć.
- Biedna kobieta - rzekł Patrick ze współczuciem.
- N i e zazdroszczę jej. Ludzie potrafią zadawać takie
okrutne pytania. Słyszałem je setki razy. Dlaczego ją
odwiedzasz codziennie, skoro i tak cię nie poznaje?
Dlaczego mówisz do niej, jakby mogła usłyszeć? Dla
czego się nie rozwiedziesz?
- A dlaczego się nie rozwiodłeś?
- Byliśmy małżeństwem. - Na moment zabrakło mu
słów. Trudno jest tłumaczyć rzeczy oczywiste. - Ko
chałem ją i dopóki żyła, była moją żoną. W zdrowiu
120
CAROLINE ANDERSON
i chorobie, Annie, na dobre i złe. Przysięga małżeńska
zobowiązuje. Dotrzymałem jej. Mam czyste sumienie
i spokojne serce.
Z tymi słowami wyszedł z gabinetu.
Do licha. Zaczyna tracić profesjonalny dystans. Od
momentu, kiedy zobaczył Daniela, zdawał sobie spra
wę, że będzie to wyjątkowo ciężki przypadek, na doda
tek angażujący go emocjonalnie.
Wszystko, co powiedział Annie, było prawdą, ale
żadne słowa nie były w stanie oddać w pełni tej huś
tawki nastrojów, którą przeżywał w czasie pierwszych
miesięcy swojego dramatu. Czyste sumienie i spokojne
serce nie dotyczą straty dziecka. Kiedy niańczył maleń
ką Amy Maguire, odkrył nagle, że nie uporał się jeszcze
z pustką i żalem. Nie mógł pozbyć się poczucia winy, że
nie zdołał ocalić nienarodzonego dziecka. Patrzył na
cudze dzieci i zastanawiał się, jakie byłoby jego własne
i czego został pozbawiony.
Boże, robię się straszliwie sentymentalny, myślał. To
wariactwo. Nie powinien się rozklejać, ma tyle do zro
bienia. Musi odwiedzić pacjentów po operacji, odpo
wiedzieć na listy, pomóc sekretarce przy wypełnianiu
szpitalnej dokumentacji.
- Masz ochotę coś wypić? - Pytanie Annie wyrwało
go z zamyślenia. - Chodźmy do stołówki, rozsiądziemy
się na kanapie i napijemy się gorącej, mocnej herbaty.
Dobrze zmienić otoczenie na kilka minut.
- Świetny pomysł - przyznał.
Melancholia opuściła go. Krótkie sam na sam z An
nie jest niezawodnym lekarstwem na wszystko.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 121
Annie martwiła się o Alfiego.
Wyglądał bardzo źle, jego skóra nabrała sinego od
cienia, który jej się wcale nie podobał. Tymczasem noce
stawały się coraz zimniej sze, a powietrze coraz bardziej
wilgotne. Jeśli Alfie ma problemy z krążeniem, powi
nien zgłosić się do lekarza, ale dobrze wiedziała, że nie
zrobi tego z własnej inicjatywy.
Zaraz po pracy wróciła do domu, nalała do termosu
gorącej, dobrze osłodzonej herbaty, a w sklepie z uży
waną odzieżą kupiła ciepły sweter i kurtkę przeciwdesz
czową z podpinką. Znalazła nawet grube wełniane skar
pety.
- Niech ci Bóg wynagrodzi - dziękował jej wzru
szony. - Jesteś jedyną osobą, która mi okazuje serce.
Ludzie mijają mnie obojętnie.
Nie mówił prawdy. Widziała nieraz, jak przechodnie
zatrzymują się przy jego miseczce, ale nie zamierzała
mu tego przypominać. Poklepała psa i pomyślała, że
przydałaby mu się porządna kąpiel, podobnie jak jego
właścicielowi.
- Jadłeś dzisiaj, Alfie?
- Nie jestem głodny.
- Trzeba jeść, choćby z rozsądku. A może napijesz
się gorącej herbaty? Przyniosłam w termosie.
- Nie odmówię. Jesteś aniołem, Annie. Zupełnie jak
moja nieboszczka żona.
Nalała gorący płyn do metalowego kubka i patrzyła,
jak Alfie pije, potem ponownie napełniła kubek. Kupiła
w sklepie paszteciki i jabłka oraz puszkę dla Scruffa.
Alfie zaczął jej dziękować, ale nagle zaniósł się paskud
nym kaszlem. Oddychał z wysiłkiem.
- Trzeba pójść do lekarza - powiedziała.
122 CAROLINE ANDERSON
- Pośle mnie prosto do szpitala, a co będzie z moim
psem? Poradzę sobie. Jestem nie do zdarcia, zupełnie
jak moje buty. Kropelka whisky postawiłaby mnie na
nogi.
Nie mogła już nic więcej dla niego zrobić. Odebrała
Katie od Lynn i wróciła do domu. Na ganku zastała
Patricka z wielką pizzą w jednej ręce i butelką wina
w drugiej. Wyprostował się i uśmiechnął.
- Spóźniłaś się. Zacząłem się martwić, że będę mu
siał to wszystko zjeść sam.
Zapach topionego sera spowodował, że ślinka na
płynęła jej do ust.
- Przepraszam, zajęłam się Alfiem. Wejdź do środ
ka. To naprawdę dla nas?
Zachichotał, jakby powiedziała coś zabawnego, i o-
tworzyl przed Katie pudełko.
- Jest. ogromna! Pycha! Popatrz, mamusiu.
- Zrobimy piknik w salonie? - zapytała Annie.
Katie wyrwała się do przodu i siadła po turecku na
dywanie.
- Napijesz się wina, Annie? - zaproponował.
Podziękowała mu z wdzięcznością.
- Bardzo chętnie. Znajdę kieliszki.
- Pomóż Katie podzielić pizzę. Ja przyniosę kie
liszki z kuchni. Katie, a ty? Chcesz soku czy wody?
- Jest w lodówce. Zostało trochę z soboty - pod
powiedziała Annie.
Po chwili siedzieli wszyscy na podłodze i pałaszowa
li pizzę jak osoby cudem ocalone od śmierci głodowej.
- Dzięki ci Boże za Włochów. Nie mam dzisiaj
ochoty na gotowanie, a jestem pewien, że i ty nie miałaś
tego w planie.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
123
- Jestem wykończona. To jeden z takich dni, kiedy
nie ma czasu przysiąść ani na moment. - Przekrzywiła
głowę i otaksowała go spojrzeniem. - Wygląda na to, że
tym razem lepiej zniosłeś mecz rugby. Przyzwyczajenie
robi swoje?
Pokiwał głową, bo usta miał wypełnione jedzeniem.
- Znacznie lepiej - przyznał po chwili. - Staram się
codziennie biegać. Nawet jeśli jest to parę okrążeń
wcześnie rano czy późno wieczorem, zaczynam odczu
wać wyraźną poprawę formy.
- Meg biegała regularnie. Musiała przerwać ze
względu na swoje jedno dziecko i drugie w drodze.
- Jak można mieć dziecko w drodze? - spytała za
intrygowana Katie.
- Bocian go jeszcze nie przyniósł.
- To głupie. Każdy wie, że bociany nie przynoszą
dzieci - wyjaśniła jej córeczka z przemądrzałą miną.
- Dzieci rosną w brzuszku mamy. - Urwała sobie kolej
ny kawałek pizzy i dodała z rozmarzeniem: - Mogłabyś
urodzić dzidziusia. Chciałabym mieć braciszka albo
siostrzyczkę.
Annie zastygła w miejscu niczym żona Lota. Po raz
pierwszy Katie wyrwała się z takim życzeniem. Annie
nie wiedziała, jak zareagować.
- Trzeba mieć męża, żeby mieć dziecko - odparła,
ale Katie nie dała się zbić z tropu.
- Mama Jade nie ma męża, a ma troje dzieci. I ma
musia Suzie. I Jasoną.
- Mam wystarczająco dużo na głowie. Niepotrzebne
mi kolejne dziecko - oznajmiła stanowczym tonem.
Tylko tego jej brakowało.
124
CAROLINE ANDERSON
Dochodziła dziewiąta. Annie głęboko spała.
Wcześniej ułożyła Katie do snu, poczytała jej trochę,
a potem skorzystała z faktu, że Katie zażądała, by po
czytał jej dla odmiany Patrick, skuliła się na kanapie
i zasnęła w mgnieniu oka. Patrick przypatrywał jej się
przez moment, a potem wszedł na palcach do jadalni.
Czuł się trochę jak złodziej, ale powtarzał sobie, że
to wszystko dla dobra Annie i w jej dobrze pojętym
interesie.
Otworzył szufladę biurka i wyjął folder z planami
kuchni. Dwie najważniejsze kartki złożył pieczołowicie
i schował do tylnej kieszeni. Zostawił na stoliku w salo
nie kartkę, że wychodzi do sklepu po mleko, i pobiegł
do siebie co sił w nogach. Tam skserował plany kuchni,
wpadł do sklepu po mleko i wkrótce był z powrotem.
Dzięki regularnym treningom nawet się nie zadyszał.
Wsunął plany na swoje miejsce i zamknął szufladę.
Kolejna przeszkoda usunięta. Teraz tylko trzeba kupić
materiały budowlane, zorganizować ludzi i zapewnić
sobie dostęp do domu pod nieobecność Annie.
Proste!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wszystko szło po myśli Patricka.
Czwartkowe spotkanie bardzo się udało. Fliss przy
szła pierwsza. Oprowadził ją po swoim domu, pokazał
przeróbki, które tu zrobiono, wyjaśnił, jak to się ma do
planów Annie, i poprosił o krytyczną opinię.
- Jestem prawie pewien, że nie jest to ściana nośna,
ale wolałbym to ustalić, zanim ją wyburzymy.
- Muszę obejrzeć podłogi piętro wyżej - zawyro
kowała.
Na górze zrolowali boki wykładziny, która pokrywa
ła całą podłogę.
- Panele podłogowe są pod kątem prostym do ściany,
opierają się na legarach, które wspierają się na pionowych
dźwigarach i ścianie nośnej, którą mamy tutaj. - Poklepa
ła pionową płaszczyznę. - Ścianka działowa między
kuchnią a jadalnią nie jest ścianą konstrukcyjną. Bę
dziemy mogli ją rozebrać bez żadnych problemów. - U-
śmiechnęła się szeroko. - Świetnie. Uwielbiam demolki.
Poprawili wykładzinę i zdążyli otworzyć wino, gdy
przyszli Sally, Ben, a zaraz po nich dostawca pizzy.
W tym tygodniu bez pizzy umarłbym z głodu, pomyślał.
Kiedy już wszyscy zaspokoili pierwszy głód, przedsta
wił im swój plan działania.
- W czwartek rozbierzemy ścianę między kuchnią
a jadalnią, wyjmiemy drzwi kuchenne z framugi, zamu-
126
CAROLINE ANDERSON
rujemy zbędne otwory. W piątek położymy tynk, poma
lujemy, wysprzątamy kuchnię i jadalnię, przygotujemy
szafki kuchenne do zainstalowania. W sobotę zawiesi
my i ustawimy szafki, umocujemy blaty. W niedzielę
podłączymy zlewozmywak i wszystkie urządzenia ku
chenne, a poniedziałek zostawimy sobie na dopiesz
czenie całości.
Banalnie proste.
- Jak dostaniemy się do środka? Czy ktoś z was ma
klucze? - spytał Ben.
Popatrzyli na Sally, na Patricka, ale odpowiedzią by
ło przeczące kręcenie głową.
- Zamierzamy wyrzucić tylne drzwi. Możemy je wy
łamać? - zasugerował Patrick.
- A jak skończę zamurowywać otwór, zostaniemy
uwięzieni w środku - wytknęła mu Fliss.
- Jest to jakiś sposób na zatrzymanie całej ekipy na
miejscu, zanim nie uporamy się z robotą - zauważył
Patrick, wywołując salwę śmiechu. - Postaram się zdo
być klucz. Jeszcze nie wiem, w jaki sposób. - Udało mu
się pozyskać ich pomoc, nie pozwoli, by stanął im na
przeszkodzie taki drobiazg.
- Widziałem w filmie kryminalnym, jak bohater ro
bi odcisk klucza w mydle. Powinieneś spróbować - rzu
cił żartobliwie Ben.
- Na pewno coś wymyślę. W najgorszym razie zro
bię awarię elektryczną u siebie i będę potrzebował
chwilowego noclegu.
Skomplikowane intrygi okazały się zbędne, bo we
wtorek wieczorem Alfie został ciężko pobity i pogoto
wie przywiozło go do szpitala. Patrick miał akurat dyżur
na oddziale ratunkowym.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
127
- Alfie, co się stało? - spytał, przytrzymując trzęsą
cą się dłoń starca.
- Napadli mnie i obrabowali - wybełkotał z trudem.
Miał złamaną szczękę i trudno go było zrozumieć. Kur
czowo uczepił się ręki lekarza. Patrzył z rozpaczliwą
prośbą. - Scruff. Skopali go. Trzeba znaleźć.
- Dam znać Annie. Na pewno go znajdziemy - obie
cał Patrick. - Pójdziemy poszukać pańskiego psa i za
opiekujemy się nim. Musimy teraz przeciąć i zdjąć
ubranie.
- Nie. To Annie kupiła sweter.
- Kupię panu inny - obiecał.
Zdjęli odzież warstwa po warstwie. Smród niemyte
go ciała był trudny do zniesienia, ale pielęgniarki spra
wnie umyły pacjenta, a potem zdezynfekowały pomie
szczenie po odwiezieniu go na rentgen. Kiedy Patrick
czekał na zdjęcia, zadzwonił do Annie z niedobrymi
wiadomościami.
- Nie chcę cię martwić, ale przed chwilą przyjęliś
my Alfiego. Jest pobity. Martwi się o swojego psa.
- Och, nie! On uwielbia Scruffa. Jak się czuje?
- Alfie czy pies?
- Obaj.
- Alfie jest poturbowany i zamartwia się na śmierć.
Zatrzymamy go na oddziale. Ma złamane żebra, pęk
nięty obojczyk i szczękę. Nie ma mowy, żebyśmy go
odesłali na ulicę w tym stanie. Zaraz po dyżurze idę
szukać jego psa. Boję się, że będzie przede mną uciekał.
Czy mogłybyście mi pomóc?
- Oczywiście. Daj mi znać, gdzie się spotkamy.
Poszukiwania zajęły im okrągłą godzinę. Scruff od-
128 CAROLINE ANDERSON
nalazł się dzięki Annie. Usłyszała skomlenie za pojem
nikami na śmieci przy garażach. Udało jej się wcisnąć
na czworakach w ciasną szparę i wyciągnęła rękę.
- Chodź tu, Scruff - wabiła go.
Podkradł się i polizał jej rękę. Odetchnęła z ulgą.
Bała się trochę, że ranne zwierzę zapędzone w ślepą
uliczkę zareaguje agresywnie, jednak musiała zaryzy
kować. Powtarzała sobie, że pies nie ugryzie ręki, która
go karmi.
Wycofała się pomału, a pies kuśtykał za nią na trzech
łapach. Czwarta sterczała pod dziwnym kątem, najwy
raźniej złamana. Zwierzę dygotało na całym ciele, ale
ogon sygnalizował jego przyjazne nastawienie.
- Biedaku. - Patrick pochylił się nad Scruffem. -
Paskudni chuligani cię skrzywdzili?
- Trzeba go zabrać do weterynarza. - Annie otarła
z policzka łzę. - Alfie będzie miał złamane serce, jeśli
go straci.
- Dlaczego miałby go stracić?
- Ma złamaną łapę. Nie stać mnie na opłacenie ku
racji u weterynarza. Trzeba będzie go uśpić.
- Ja zapłacę.
- Naprawdę zrobiłbyś to? Dlaczego?
- Bo to stare wierne psisko i nie zasługuje na taki
los. Bo nie zniosę twoich łez i zawodu na buzi Katie,
gdy odwrócę się plecami do waszego czworonożnego
przyjaciela i pozwolę weterynarzowi go uśpić. Niczym
się nie przejmuj. Powiedz mi tylko, gdzie jest najbliższa
klinika dla zwierząt.
Zawsze ją zadziwiała jego szlachetność i bezintere
sowność. Nie mogła się nadziwić, czym sobie na niego
zasłużyła.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
129
Pojechali razem do weterynarza, Annie na tylnym
siedzeniu ze Scruffem, Katie z przodu, na wypadek
gdyby pies gryzł. W klinice paliły się jeszcze światła,
więc zadzwonili do drzwi.
Kobieta, która im otworzyła, zajęta była innym za
biegiem. Musieli czekać, ale wreszcie Scruff został
przyjęty.
- Jest bardzo wychudzony - powiedziała lekarka, pa
trząc na nich z przyganą.
Patrick szczegółowo wyjaśnił jej sytuację.
- Proszę się nie martwić. Zapłacę za leczenie psa -
dodał, ale nie było to potrzebne.
- Nawet mi to nie przyszło do głowy. Nasza klinika
udziela pomocy wszystkim zwierzętom, które jej wy
magają, nawet wtedy, kiedy właściciela na nią nie stać.
Takie mamy zasady. Martwię się o psa, ale wygląda na
żwawego staruszka.
- Jest kochanym zwierzakiem - wtrąciła Annie i ob
jęła ramionka córki, by jej dodać otuchy.
- Ma złamaną łapę. Konieczne będzie jej usztyw
nienie. Poza tym jest zdrowy. Żebra całe, płuca czyste,
przyspieszona praca serca, ale można ją tłumaczyć
przeżytym stresem i bólem. Proszę go zostawić na noc.
Zadzwonię do państwa i umówimy się, o której godzi
nie jutro po niego przyjedziecie.
Patrick podziękował w imieniu całej trójki, po czym
wyszli do samochodu. W drodze powrotnej Katie nie
mogła powstrzymać się od ziewania.
- Zawiozę was do domu - zaproponował, a Annie
zgodziła się bez namysłu.
- Będę ci wdzięczna. I dziękuję za wszystko.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zaśmiał się.
130
CAROLINE ANDERSON
Po drodze nagle dotarło do nich, że opieka nad Scruf-
fem nie kończy się na zabraniu psa do weterynarza.
- Jutro musimy go odebrać - powiedział wolno Pat
rick.
- Trzeba się będzie nim zająć - dodała wolno Annie.
- W mojej umowie najmu mam zakaz trzymania
zwierząt w domu. Będziesz musiała go wziąć.
- Ale ja wyjeżdżam w czwartek na cztery dni! - wy
krzyknęła przerażona nieplanowanymi komplikacjami.
- Musiałabym zrezygnować ze zleceń.
- Nie musisz - wtrącił pospiesznie. - I tak mam
wolny piątek. Daj mi klucz, a wprowadzę się do ciebie na
weekend i pod waszą nieobecność zaopiekuję się psem.
- Nie sprawi ci to kłopotu?
- Jestem pewien.
Problem klucza został rozwiązany.
W środę po południu odebrali Scruffa zaraz po dy
żurze.
Katie nie mogła powstrzymać się od radosnych pod
skoków, ale Annie zaczęła wątpić, czy wymyślony
wczorajszego wieczoru plan będzie dobrym rozwiąza
niem. Nie miała wielkiego wyboru, bo ktoś musi przy
garnąć Scruffa do momentu, kiedy Alfie wyzdrowieje.
Wątpliwości dotyczyły raczej tego, że Patrick będzie
nocował u niej w domu, a wstydziła się warunków,
w jakich mieszkała. Niestety, bez solidnego zastrzyku
gotówki niewiele mogła zrobić. Wysprzątała każdy kąt,
umyła łazienkę i zmieniła pościel. Musiała wszystko
przygotować zawczasu, bo następnego dnia wyjeżdżały
z Katie autobusem o czwartej, zaraz po dyżurze.
Zastanawiała się, jak będzie mu się spało pod poliest-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
131
rową narzutą, skoro jest przyzwyczajony do lekkiej
kołdry z gęsiego puchu.
Wydobyła koc Scruffa z legowiska Alfiego pod gan
kiem. Wyprała go dwukrotnie, po czym ułożyła w kąci
ku salonu obok kaloryfera. Miała nadzieję, że pies bę
dzie się czuł dobrze pod dachem. Do tej pory mieszkał
pod gołym niebem.
- Mamusiu, Patrick już przyjechał! - zawołała Ka-
tie, wyskakując ze swojego punktu obserwacyjnego
przy oknie w salonie. Annie przyglądała się, jak wy
biegła mu na spotkanie i rzuciła mu się na szyję.
Podniósł ją i zakręcił naokoło, a potem wycałował
w oba policzki.
- Nie mogłaś się doczekać, prawda?
- Tak się cieszę! Zawsze chciałam mieć psa i moje
marzenie się spełniło! - zaśmiała się dziewczynka.
Co robić? Jej mała córeczka pokocha tego psa, a kie
dy trzeba będzie go oddać, pęknie jej serce! A co z Pat
rickiem? Widać było, że w krótkim czasie stał się
dla Katie bardzo ważny. A on traktuje ją jak własne
dziecko...
Czy rzeczywiście mają wystarczająco dużo czasu, by
odwlekać decyzję i czekać na rozwój wypadków? Sama
to sugerowała, a teraz zastanawiała się, czy nie powinna
ochłodzić nieco ich wzajemnych stosunków. Była śmier
telnie przerażona, że sprawy zajdą za daleko i straci
kontrolę nad własnym życiem. Nie jest gotowa na to, by
znowu komuś zaufać, oddać się w jego ręce, pozwolić
mu na podejmowanie decyzji. Ale gdy ona się waha,
Patrick i Katie angażują się coraz bardziej.
- Annie?
- Jestem tutaj! - zawołała. - Prawie gotowa. Właśnie
132
CAROLINE ANDERSON
zmieniłam pościel. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza,
jeśli prześpię się w niej przez jedną noc.
- Moja droga! Co ja słyszę! Będę spał na twoim
prześcieradle! - droczył się z nią.
- Nie zaczynaj - upomniała go surowo i odwróciła
się do córki. - Młoda damo, ten pies nie będzie spał
z tobą w łóżku. Czy to jasne? Przynajmniej do czasu,
kiedy zostanie porządnie wykąpany.
Przy odbieraniu Scruffa mieli znowu okazję poroz
mawiać z weterynarzem.
- Za osiem tygodni trzeba będzie zdjąć opatrunek
z łapy. Ta wizyta jest już wliczona w koszty operacji.
Pies będzie całkowicie zdrowy. Na razie musi nosić
kołnierz w kształcie abażuru, który mu uniemożliwi
obgryzanie opatrunku. Należy uważać na niego w pier
wszym okresie. Kołnierz utrudnia ocenę odległości,
więc pieś będzie wpadał na meble. Dzisiaj dostał już
porcję antybiotyków i środków przeciwbólowych. Pro
szę pilnować regularnego podawania leków w najbliż
szych dniach.
Recepcjonistka wręczyła Patrickowi rachunek, a on
zapłacił bez mrugnięcia okiem. Annie nie chciała wie
dzieć, jak był duży. Scruff był tak szczęśliwy na ich
widok, że nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Chęt
nie pokryłaby koszty sama, nawet za cenę odłożenia
remontu na później.
- Policzyli nam bardzo tanio. Właściwie po kosz
tach. Myślę, że podbił ich serca.
- Jest kochany, i nie tylko on. Dziękuję ci, Patrick.
- Pochyliła się i pocałowała go w policzek. Kątem oka
spostrzegła uważne spojrzenie Katie.
Oho, mała panna ciekawska zacznie zadawać pyta-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
133
nia. Annie miała nadzieję, że nie będą podstępne i uda
jej się lawirować i unikać jednoznacznych odpowiedzi.
Nie tolerowała kłamstwa nawet wtedy, kiedy było ono
zupełnie niewinne.
Może Katie niczego się nie domyśli. Często całowa
ła Patricka, więc dlaczego nie miałaby tego robić jej
mama?
Scruff tylko rzucił okiem na swoje legowisko, po
czym wskoczył na fotel pod oknem, zwinął się w kłębek
i poszedł spać. Annie zamurowało, a Patrick z trudem
pohamował wybuch śmiechu. Fotelowi nic się nie sta
nie. Niech Scruff dobrze wypocznie, choć niekoniecz
nie w tym miejscu, które zostało dla niego przygo
towane.
- Możesz później położyć tu jego kocyk.
- Tak zrobię. Alfie będzie taki szczęśliwy, że pies
jest w dobrych rękach. - Zadzwoniła do Sue, prosząc
o przekazanie pacjentowi dobrych nowin. - Już śpi. Był
zamroczony po narkozie. Powie mu jutro rano. - Zdała
telegraficzny raport Patrickowi i poszła do kuchni zapa
rzyć herbatę. - Nienawidzę tego pomieszczenia. Nie
chce mi się wierzyć, że niedługo będzie tu śliczna i wy
godna kuchnia - zwierzyła się mu po powrocie.
Patrick z wrażenia zachłysnął się pierwszym łykiem.
Alfie czekał na nią od rana. Był kłębkiem nerwów.
- Jak on się czuje? - zapytał, gdy tylko stanęła
w drzwiach. Wyglądał, jakby przetrwał dziesięć rund na
ringu z zawodowym bokserem, ale wreszcie był czysty
i nie musiała wstrzymywać oddechu, gdy się nad nim
nachylała.
134 CAROLINE ANDERSON
- Jest rozpuszczony jak dziadowski bicz. Spędził
noc w fotelu.
- Spał w fotelu mojej żony po jej śmierci. - Posmut
niał nagle. - Posmakuje lekkiego życia i nie będzie
chciał do mnie wrócić.
- Alfie, twój pies bardzo za tobą tęskni. Będzie
uszczęśliwiony na twój widok.
- Jeśli mi się uda wyjść z tej umieralni. Moją panią
wynieśli stąd nogami do przodu. Od tej pory jestem
sam.
- Bardzo ci jej brakuje, prawda? - Poklepała go po
ręce współczująco.
- Nie ma dnia, żebym o niej nie myślał. Brakuje mi
wielu rzeczy. Ciepłej izby, łóżka z pościelą w nocy.
Wszystko to moja wina. Zacząłem pić i sprawy przy
brały zły obrót. Musiałem się wyprowadzić i tak żyję
z dnia nadzień jak lump.
- Alfie, czy nie myślałeś o pójściu do przytułku?
Spojrzał na nią, jakby oszalała.
- Nigdy by mnie nie przyjęli. Nie pasowałbym tam.
Nie wiem, czy wytrzymam te wszystkie zakazy i na
kazy.
- Skąd wiesz, może by ci się spodobało? Towarzyst
wo innych ludzi, wygodne łóżko, ogrzewane pomiesz
czenia, regularne posiłki?
- Ale co ze Scruffem? Nie mogę mu tego zrobić.
- A gdybym znalazła dla niego dobry dom? - zapy
tała, zastanawiając się, czy nie zwariowała.
Alfie przyjrzał jej się badawczo.
- Wzięłabyś go?
- Tak, Alfie, gdyby to była cena za twoje bezpie
czeństwo i wygodę. Przyznaję, że niechętnie. Od rana
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
135
do wieczora jestem w pracy, wyjeżdżam na całe week
endy i nie mam nikogo, kto mógłby zająć się moim
psem. Mogę mu jednak poszukać nowych właścicieli...
- Albo ty, albo nikt inny - odparł twardo. - Jest
wszystkim, co mam. Nie dam go w obce ręce. - Wes
tchnął i zamknął oczy. - Nie mogę dłużej rozmawiać.
Boli.
- Proszę, przemyśl to jeszcze - namawiała go, wy
chodząc.
W ciągu dnia kilkakrotnie natknęła się na Patricka,
który również zaglądał do staruszka. I nagle zrobiło się
bardzo późno.
- Wychodzisz? - zapytał Patrick.
- Muszę złapać autobus o czwartej. Wpadnę tylko
do domu po rzeczy i wezmę taksówkę na dworzec.
- Odwiozę cię. Nic się w tej chwili nie dziele. Raj
może mnie zastąpić.
- Jesteś pewien?
- Całkowicie. Mogę cię odebrać w poniedziałek po
południu, jeśli się zgodzisz.
- Poniedziałek rano. Muszę zawieźć Katie do szkoły
i wrócę do domu odespać nocne dyżury. Autobus przy
jeżdża o wpół do dziewiątej. Nie martw się, wezmę
taksówkę. Będziesz wtedy w pracy. Poradzę sobie.
Odstawił Annie i Katie na dworzec. Z uśmiechem
odpierał jej napad paniki.
- Pojedziesz teraz prosto do mnie i sprawdzisz, jak
się miewa Scruff? Masz klucz?
- Mam klucz i jadę prosto do ciebie. Nie przepracuj
się.
- Dziękuję. Myśl o mnie, kiedy będziesz leniucho
wał i bawił się z psem.
136
CAROLINE ANDERSON
- Mogę ci to obiecać - zapewnił szczerze i poma
chał jej na pożegnanie.
- Straciliśmy poniedziałek. Annie wraca rano.
- Co? - Fliss odstawiła pudło z narzędziami, wzru
szyła ramionami i wyszła.
Na miłość boską, chyba się nie wycofa? Na szczęście
wróciła.
- Będziemy musieli zwiększyć tempo - stwierdziła,
jak zwykle praktyczna i dobrze zorganizowana. Zanim
dotarła do nich reszta spiskowców, między kuchnią
a jadalnią nie było już ściany, drzwi z framugą zostały
wyjęte, a otwór po nich był częściowo zabudowany.
- Wielkie nieba! - wykrzyknęła Sally. - Nie tracicie
czasu.
- Mamy jeden dzień mniej. Annie wraca w ponie
działek o wpół do dziewiątej - odrzekł Patrick, wysypu
jąc kolejne wiadro gruzu do kontenera na śmieci, pod
stawionego przez znajomych Fliss.
Nowo przybyli rzucili się do pomocy. W błyskawicz
nym tempie uprzątnęli rumowisko, wkrótce można było
powycierać na mokro pył i kurz, a w czajniku gotowała
się woda.
- Niewiele umiem zrobić, ale zaparzam świetną her
batę -pochwaliła się Sally, podając wszystkim parujące
kubki.
Prace postępowały szybko. O ósmej otwór po
drzwiach był zamurowany, mogli się zabrać za tylne
wejście. Wyjęli drzwi, po czym Fliss wzięła się za roz
bijanie framugi. Patrick powynosił wcześniej wszystkie
meble. Teraz przy pomocy Toma wystawił kuchenkę
i pralkę do garażu. Sally zagipsowała niewielkie dziury
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
137
w ścianie. Kiedy wreszcie przerwali pracę, nie było już
śladu po niepotrzebnych otworach drzwiowych, ściany
czekały na otynkowanie, wszystko zostało uprzątnięte
i przygotowane na następny dzień.
Scruff, który na początku kuśtykał na trzech łapach
między nimi i przyglądał się wszystkiemu, znudził się
w końcu i zwinął w kłębek w swoim ulubionym fotelu.
Wcześniej Sally nakarmiła go i wyprowadziła na spacer
do ogródka. Nie było chyba osoby, od której nie wyżeb
rał resztek pizzy, więc miał prawdziwe ucztowanie.
Kiedy już wszyscy wyszli, Patrick opadł ciężko na
kanapę, rozłożył przed sobą plany i przygotował sobie
kolejny kubek herbaty. Pies obudził się, przydreptał do
niego i polizał go w rękę.
- Niewygodnie ci, co? - stwierdził Patrick. Zdjął
plastikowy kołnierz i pozwolił psu podrapać się za
uchem. - Lepiej teraz? - spytał, a Scruff potwierdził
energicznymi machnięciami cienkiego ogona. Znowu
polizał rękę Patricka i z westchnieniem położył głowę
na kolanach nowego pana. Patrick oparł się wygodnie
i przymknął oczy. Pięć minut, obiecał sobie. Nie dłu
żej...
Obudził się nagle cztery godziny później, zesztyw
niały i zmarznięty. Wyprowadził Scruffa na ostatni spa
cer do ogrodu, założył mu na noc kołnierz i poszedł na
górę. Rozebrał się i wsunął między prześcieradła.
Poduszka pachniała szamponem Annie. Jak udawało
jej się pracować tak ciężko i spać tak niewiele? Chyba
nie byłby do tego zdolny. Wtulił twarz w pościel, wcią
gając w płuca jej zapach, delikatny i kojący, jakby była
tuż obok. Ułożył się wygodniej, przesunął trochę, by nie
leżeć na wystającej sprężynie i zasnął w mgnieniu oka.
138
CAROLINE ANDERSON
Piątek był frustrujący.
Fliss kładła tynk, Patrick przygotowywał kolejne
jego porcje, mieszając składniki specjalną nasadką
wiertarki elektrycznej. Pomalował pierwszą warstwą
farby ściany. Nie mógł się już doczekać momentu
montażu szafek, ale wcześniej tynk musiał dobrze wy
schnąć.
- Jak to wygląda? - spytała Fliss, schodząc z drabi
ny i przyglądając się krytycznie wykonanej pracy.
- Wspaniale. Lekkie wybrzuszenie na suficie jest
prawie niewidoczne.
- Niestety, wszystkie drobne usterki wyjdą po po
malowaniu, ale wyrównanie ich wymagałoby gruntow
nego zdarcia całego tynku i położenia nowej warstwy.
Nie dałabym sobie z tym rady. Czy gniazdka elektrycz
ne są na właściwych miejscach?
- Wygląda na to, że kable położono wcześniej.
Gniazdka elektryczne są już podłączone. Kuchenka
wróci na swoje miejsce.
- Niech ściany schną, a my chodźmy rozpakować
szafki.
Nareszcie!
Tom i Ben przyszli do pomocy, w sobotę i niedzielę
dołączyła też Sally. Wspólnym wysiłkiem udało im
się zakończyć prace w przewidzianym czasie.
Patrick z trudem trzymał się na nogach. Pracował
wczoraj długo po wyjściu pozostałych, ustawiał cokoły
pod szafki, przykręcał drzwiczki i uchwyty. Rano za
instalowali blaty kuchenne, podłączyli zlewozmywak
i zmywarkę. Odkręcili kurki od kranów i cieszyli się jak
dzieci, że wszystko funkcjonuje bez zarzutu.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
139
Kuchenka gazowa została wreszcie rozpakowana
i podłączona przez gazownika, który - zgodnie z proro
czymi przewidywaniami Sally - był zaprzyjaźniony
z Fliss i miał wobec niej stare zobowiązania.
Musiał być jej bardzo wdzięczny, bo bez mrugnięcia
okiem zgodził się przyjść w niedzielę o dziewiątej wie
czorem. Zostało im tylko wielkie sprzątanie i wkrótce
z satysfakcją podziwiali oszałamiające efekty swojej
pracy.
- Sam nie wiem, jak wam dziękować - powiedział
łamiącym się głosem Patrick. Musiał przerwać, bo trud
no mu było opanować wzruszenie. Otarł oczy man
kietem.
Zapomniał już, jak wspaniale jest mieć przyjaciół,
pławić się w cieple ludzkiej solidarności. Stworzyli
wspaniałą ekipę i wspólnym wysiłkiem zrobili coś nie
zwykle ważnego dla Annie, umożliwili jej osiągnięcie
celu. I dokonali tego w rekordowo krótkim czasie.
- Wszystko w porządku, stary. Rozumiemy. - Tom
mocno ścisnął go za ramię. Patrick poklepał go po ręce.
Nie potrzebowali słów. W ostatnich dniach narodziła się
między nimi głęboka więź, którą obaj wyraźnie odczu
wali.
Uśmiechnął się przez łzy i nagle wszyscy zaczęli
się ściskać, głośno śmiać i mówić jeden przez drugiego.
- Schowałem coś na tę okazję - oznajmił Ben i wy
jął z lodówki butelkę szampana.
Nalał po jednym kieliszku dla każdego, ale to wy
starczyło, by wspólnie świętować wyjątkową okazję.
Wkrótce ostatnie narzędzia zostały załadowane do ba
gażnika Fliss i rozjechali się do swoich domów.
Patrick uświadomił sobie, że za sześć godzin Annie
140
CAROLINE ANDERSON
wróci do domu. Czy będzie zadowolona? Zrobił wszyst
ko zgodnie z jej planem, więc skąd te nerwy?
Nareszcie koniec.
To już ostatni tydzień nocnych dyżurów. Wreszcie
ma dość pieniędzy, by wykończyć kuchnię, pomalować
ściany na jakiś przyzwoity kolor i wystawić dom na
sprzedaż.
Będzie miała czas dla córki, czas na wspólne zabawy
i możliwość okazania jej, jak bardzo jest ważna dla
swojej zapracowanej matki.
Słaniała się na nogach ze zmęczenia. Powoli otwo
rzyła drzwi wejściowe i zatrzymała się zdumiona.
- Patrick? Co tu robisz? Czy nie powinieneś być
w pracy?
- Już byłem. Zrobiłem obchód, zajrzałem do pacjen
tów czekających na operację i zostawiłem pierwszy
zabieg Rajowi. Chciałem być tutaj, kiedy przyjedziesz.
- Scruff? Coś się stało psu? - dopytywała się prze
straszona, ale w tym momencie przykuśtykał do przed
pokoju i zaczął trącać nosem jej rękę, dopominając się
pieszczotę.
Patrick patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
Wyczekiwanie? Zdenerwowanie? Nie potrafiła go roz
szyfrować. Wiedziała tylko, że dzieje się coś dziwnego.
- Stało się coś w domu? Było włamanie?
Popatrzyła nad jego ramieniem w głąb przedpokoju
i zamarła. Co tu się dzieje! Czy śni?
- Gdzie są drzwi od kuchni? - spytała powoli.
- Już ich nie ma. Chodź, pokażę ci wszystko.
Szła za nim jak automat, minęli jadalnię i weszli do
kuchni. Jednak to pomieszczenie w niczym nie przypo-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
141
mina jej kuchni! Zakryła usta ręką, tłumiąc okrzyk
niedowierzania. To był jej plan. Nie na papierze, ale
w rzeczywistości! Otwarta przestrzeń, ściana zamiast
drzwi, połyskująca kuchenka z nierdzewnej stali, pięk
ny blat kuchenny oddzielający roboczą część od jadalni.
Na jego środku stał wielki kosz kwiatów.
- Nie ma jeszcze kafelków, bo nie wiedzieliśmy,
jakie byś chciała. Tak samo z glazurą na podłodze.
Niczego nie wyrzuciliśmy, bo nie byliśmy pewni twoich
decyzji - wyjaśniał Patrick pospiesznie, jakby się tłu
maczył.
- My? - zwróciła uwagę na liczbę mnogą.
- Sally, Fliss, Tom, Ben. Wszyscy pomagali. Szcze
gólnie Fliss była niezastąpiona.
- Zrobiliście to sami?
Pokiwał głową.
- Nie zatrudniliście do tego żadnej firmy?
- Nie. Chcieliśmy sami zrobić to dla ciebie.
- Nie powinniście byli tego robić - odrzekła drżą
cym głosem. Popatrzyła na kuchnię, o której tak marzy
ła, i pokręciła głową. Wszyscy ci ludzie... - Spotykaliś
cie się i knuliście przeciwko mnie? Omawialiście moje
sprawy, okłamywaliście mnie. Gdybym cię nie znała
lepiej, pomyślałabym, że zaplanowałeś nawet złamanie
nogi psu, żeby pod fałszywym pretekstem dostać się do
mojego domu.
- Annie, jak możesz! Przecież wiesz, że to nie
prawda!
- Doprawdy? Oszukałeś mnie! Kiedy zadzwoniłam
i zapytałam, jak czuje się Scruff, oszukałeś mnie z całą
premedytacją. A przecież znasz mój stosunek do kłams
twa. Boże kochany, a ja ci ufałam!
142
CAROLINE ANDERSON
Przerwała, znowu zakryła ręką usta.
- Jak mogłeś, Patrick. Jak mogłeś przyprowadzić tu
tych wszystkich ludzi, namówić ich do pomocy, bo
biedna Annie nie poradzi sobie sama! Świetnie sobie
radziłam! Byłam już u celu. Nie potrzebuję niczyjej
litości, nie jestem przedmiotem akcji charytatywnej.
Boże, jestem taka upokorzona! Jak mogłeś mi to zrobić?
Czuję się... - Szukała słowa i wypluła je wreszcie z sie
bie tak, jakby smakowało równie gorzko, jak brzmiało.
- Czuję się pogwałcona. I zdradzona.
Powoli podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko.
- Wyjdź z mojego domu.
Patrick wyglądał tak, jakby go uderzyła w twarz.
Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Annie, przecież to nie tak...
- Dla mnie to właśnie tak wygląda.
Wydawało jej się, że przez całą wieczność stał
w drzwiach, po czym głosem, w którym było bezbrzeż
ne cierpienie, powiedział:
-Annie, nawet nie wiesz, jak mi przykro.
Wyszedł, a ona zamknęła za nim drzwi.
Potem poszła do kuchni popatrzeć na coś, co tak
długo było przedmiotem jej marzeń.
I wreszcie się rozpłakała.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Patrick byl załamany. Jak to się stało, że nie potrafili
się porozumieć?
Przepaść między nimi wydawała się nie do prze
skoczenia. Wrócił do szpitala, machinalnie przygotował
się do kolejnej operacji, ale pracował jak automat.
W głowie kotłowały mu się pytania, które nie dawały
mu spokoju.
- Na pewno dobrze się pan czuje, szefie? - spytał
zaniepokojony Raj.
Patrick spojrzał na trzymane instrumenty i zauważył,
że drżą mu ręce.
- Możesz kontynuować beze mnie? - poprosił. -
Nie jestem w tej chwili w stanie pracować.
- Oczywiście. Mamy dziś spokojny dzień. Parę za
biegów zostało przesuniętych na inny termin. Poradzę
sobie.
Po drodze zerwał z rąk rękawiczki i maskę z twarzy,
wrzucił je do kosza. Poszedł prosto na ratunkowy po
szukać Sally. Miał jej zdać sprawozdanie, a teraz bar
dziej niż kiedykolwiek potrzebował jej rady.
- Powiedziała, że czuje się zdradzona i pogwałco
na - wyrzucił z siebie. - Myślę, że jej kompletnie nie
zrozumiałem. - Streścił poranną rozmowę, a raczej mo
nolog Annie z koszmarnymi oskarżeniami.
Sally patrzyła na niego z oczami pełnymi łez.
144
CAROLINE ANDERSON
- To nieprawdopodobne. Muszę się z nią zobaczyć.
- Daj jej spokój. Jest wykończona. Niech trochę
ochłonie, wtedy z nią porozmawiasz. Ona ma rację.
Powinniśmy byli zapytać ją o zdanie. Oboje wiemy, jak
zazdrośnie strzeże swojej prywatności. Wdarliśmy się
do jej domu bez pozwolenia. Najlepsze intencje tego nie
usprawiedliwiają.
- Bzdura! Oboje zachowujecie się idiotycznie!
- Jakieś problemy? - zapytał Tom, który usłyszał pod
niesione głosy.
- Annie czuje się okłamana i zgwałcona - wyjaśniła
Sally.
- Mocne słowa.
- To jakieś szaleństwo! Niemądra dziewczyna. Czy
naprawdę nie rozumie, dlaczego to dla niej zrobiliśmy?
- wypaliła Fliss, która pojawiła się jak spod ziemi.
- Nie byłem w stanie z nią polemizować. Uważała,
że ją okłamaliśmy. Nienawidzi kłamstwa. Czuła się zra
niona - tłumaczył bezradnie Patrick.
- Nie mogę tego tak zostawić - prychnęła Sally i wy
biegła, zanim ją powstrzymali.
- Nie martw się, stary. Sally przemówi jej do ro
zumu. Wszystko się dobrze skończy - pocieszał Patri
cka Tom.
Ale jakoś nie był w stanie w to uwierzyć. Miał
wrażenie, że ingerencja w prywatność Annie była zbyt
brutalna, by udało się cokolwiek naprawić. Z ciężkim
westchnieniem wrócił na blok operacyjny. Lepiej zająć
się pracą, niż bezsilnie tłuc głową o ścianę.
- Czy ty w ogóle masz pojęcie, jaki jest zmartwio
ny? Jak bardzo chciał ci pomóc?
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
145
Annie słuchała słów kobiety, o której od wielu lat
myślała jako o swojej najlepszej przyjaciółce, jakby
znajdowały się po dwóch stronach przepaści.
- Jeśli przyszłaś mnie dręczyć, wejdź do środka.
A ponieważ lepiej znasz moją kuchnię niż ja, więc
zajmij się kawą dla nas obu.
Opadła na kanapę w salonie. Scruff ułożył jej się
u stóp, ale nie miała siły uśmiechnąć się do poczciwego
starego psiska.
- Nastawiłam czajnik.
Czy spodziewała się podziękowań? Z pewnością ich
nie usłyszy. Dwa słowa dzwoniły jej w głowie. Gwałt
i zdrada. Jej przyjaźnie, zaufanie pokładane w ludziach,
zwierzenia, którymi tak hojnie dzieliła się z Patrickiem.
Wszystko zostało zbrukane i pogwałcone.
Jak wiele zdradził obcym ludziom? Otworzyła przed
nim serce, a on je wystawił na publiczne pośmiewisko.
Sally weszła chwilę później z dwoma kubkami kawy.
- Nie zamykaj się, Annie. Mów do mnie - błagała.
- Nie mogę. Nie potrafię. Nie umiem ci zaufać.
- To idiotyczne. - Głos przyjaciółki się załamał
i Annie uświadomiła sobie, że Sally płacze. - Postaraj
się zrozumieć. Nie chcieliśmy cię oszukać. Nie knuliś-
my za twoimi plecami. Nie kłamaliśmy.
- Patrick kłamał. Powiedział, że spędził cały week
end na obijaniu się i piciu herbaty.
- To prawda. - Sally uśmiechnęła się przez łzy. -
Zaparzyłam jej hektolitry.
- To nieprawda. Celowo mnie oszukał.
- Patrick nie jest kłamcą, Annie. Nie bądź niemądra.
Dotrzymał sekretu. Przygotował dla ciebie niespodzian
kę. Większość ludzi byłaby zachwycona.
146
CAROLINE ANDERSON
- Nie jestem taka jak większość ludzi. Wygląda na
to, że nie został mi nikt, komu mogłabym zaufać. Jedy
ną dobrą stroną jest to, że mogę wystawić dom na
sprzedaż, wyprowadzić się i zacząć wszystko od nowa.
- Annie, nie!
- Sally, tak! Czemu miałabym zostać?
- Bo cię kochamy. Patrick się kocha.
- Naprawdę? Nie potrzebuję mężczyzny tylko dlate
go, że mnie kocha. To mi nie wystarczy. Musi mieć
charakter. Pion moralny.
- Charakter? Moralność? Czy jesteś ślepa, dziew
czyno? Ile trzeba mieć charakteru, żeby przez lata trwać
przy pogrążonej w śpiączce żonie? Czy wiesz, że od
wiedzał ją codziennie? Przez dziesięć lat?
Spojrzała na Sally zimno.
- Czy jest coś, czego wam nie powiedział?
- Nie powiedział ani słowem o tym, co go łączy
z tobą.
- Dlaczego? Skoro był taki wylewny w innych spra
wach.
- Może dlatego, że jest dobrym człowiekiem? Że
ma ten charakter i prawość, na których ci tak zależy? Że
cię kocha?
- W takim razie w jaki sposób skłonił was wszyst
kich do pomocy?
- Nie musiał nam nic mówić. Znamy cię wszyscy,
wiemy, jaka jesteś dzielna i niezależna. Sami chcieliś
my zrobić coś dla ciebie. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi,
na miłość boską. Patrick jest dobrym, kochającym,
uczciwym mężczyzną. Uwielbia ciebie i twoją córkę.
Jeśli naprawdę chcesz pogardzić jego uczuciem, bo
przygotował dla ciebie niespodziankę, to nie zasługu-
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
147
jesz na niego. Do diabła, nie jesteś godna jego miłości.
Czy wiesz, że kiedy kuchnia była już gotowa, nie był
w stanie nam podziękować, bo się po prostu rozpłakał?
I to wszystko, co chciałam ci powiedzieć.
Z tymi słowami Sally zerwała się i wybiegła, mocno
trzaskając drzwiami.
- Czy to prawda, Scruff? Czy jestem niemądra?
Dlaczego mnie nie zapytał? - mówiła bardziej do siebie
niż do psa.
Zapytał. Powtarzał w kółko, że chciałby ci pomóc.
A ty odpowiedziałaś: nie.
Oni wszyscy wiedzieli, że odmówi. Dlatego namó
wili się w tajemnicy przed nią i zrobili jej niespodzian
kę. Zrobili to, bo ją kochają.
Spojrzała na zegarek i poderwała się gwałtownie.
Pora odebrać Katie. Co powie na to córka? Nie uprze
dziła jej. Przyprowadziła dziewczynkę ze szkoły i po
prostu otworzyła drzwi. Zachowanie dziecka było prze
rażająco podobne do jej własnego.
- Co tu się stało? - spytała Katie, obchodząc kuch
nię i jadalnię z oczami wielkimi jak spodki.
- Patrick, Sally i reszta wyremontowali dla nas
kuchnię.
- Wiedziałaś o tym? - pytała dalej oskarżycielskim
tonem.
- Nie, nic mi nie powiedzieli.
- Dlaczego mi to zrobili? - zawołała dziewczynka,
rozszlochała się i zatrzasnęła za sobą drzwi do swojego
pokoju. Annie pobiegła za nią przerażona, ale nie była
w stanie wydobyć z córki koherentnego wyjaśnienia.
W końcu uśpiła ją, mrucząc jej do ucha dziecinne ko
łysanki.
148
CAROLINE ANDERSON
Dobry Boże! Ile więcej zniszczeń może dokonać
remont jednej kuchni? Była zbyt zmęczona, by siedzieć
w salonie. Postanowiła położyć się na chwilę i nasłuchi
wać odgłosów z pokoju córki.
Była dziewiąta, kiedy odezwał się dzwonek do drzwi
wejściowych.
- Katie? - Patrick nie wierzył własnym oczom.
Przyklęknął, żeby być na wysokości jej oczu, wziął
w ręce jej zimne, mokre rączki. Dziewczynka była prze
moczona, ale to nie deszcz skapywał jej z rzęs. Wziął ją
na ręce i mocno przytulił.
- Skarbie, co się dzieje?
- Dlaczego wykończyliście kuchnię? Teraz mamu
sia będzie chciała sprzedać dom. Będziemy musiały się
wyprowadzić, a ja wcale nie chcę. Kocham mój pokoik
i huśtawkę na jabłoni. Od sąsiadów przychodzi kotek.
Rozmawiamy sobie. Ja wcale nie chcę się wyprowa
dzać, a teraz musimy, i to wszystko przez ciebie...
Zalała się łzami, a on kołysał ją w ramionach, głaskał
mokre włosy i z rozpaczą przymknął oczy.
Co on narobił? Chciał je uszczęśliwić, otoczyć je
opieką, a teraz Annie nie chce z nim rozmawiać, a Katie
oskarża go, że odebrał jej dom, jedyne bezpieczne miej
sce na całym świecie.
- Słoneczko, odprowadzę cię do domu. Mamusia
tam umiera ze zdenerwowania. Czy wie, gdzie jesteś?
Dziewczynka zaprzeczyła.
- Mamusia śpi.
Kiedy zadzwonił do drzwi, Scruff zaczął głośno
szczekać. Annie otworzyła drzwi i usiłowała je za
mknąć bez słowa, ale zablokował je nogą.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
149
- Patrick, proszę, nie jestem w stanie z tobą dzisiaj
rozmawiać.
- Myślę, że nie masz wyboru. Odwiozłem Katie.
Drzwi otwarły się z trzaskiem, a Annie patrzyła na
córeczkę z niedowierzaniem w oczach.
- Ależ, kochanie, przecież byłaś w łóżeczku?
- Poszłam porozmawiać z Patrickiem. Ja nie chcę
kuchni. Chcę zostać tutaj.
Wyrwała się matce i wbiegła na piętro.
- O czym ona mówi? - szepnęła z pobladłą twarzą.
- Katie nie chce się wyprowadzić. To jest jej dom, tu
się czuje bezpiecznie. Annie, musimy o tym porozma
wiać. Nie teraz. Potrzebujesz odpoczynku, musisz wy
słuchać Katie, ale nie podejmuj decyzji bez rozmowy ze
mną. Proszę.
Spojrzała na niego wzrokiem pustym i zrozpaczo
nym, jakby nagle straciła rozeznanie, co ma dalej
robić.
- Myślę, że mieliśmy wystarczająco dużo rozmów.
Zamknęła drzwi i zostawiła go stojącego na deszczu
z pochyloną głową.
Nie wiedziała, co robić. Katie po raz pierwszy była
tak nieugięta. Nie chciała się wyprowadzić za żadne
skarby świata. Annie uległa jej łzom i obiecała jeszcze
raz przeprowadzić kalkulację. Gdyby zmniejszyła za
dłużenie na hipotece o kwotę odłożoną na remont, brała
od czasu do czasu zlecenia z agencji i żyła z ołówkiem
w ręku, może by sobie poradziły.
Nie chciała „radzić sobie". Miała nadzieję, że pierw
szy raz od lat będzie mogła cieszyć się życiem bez
oszczędzania każdego pensa. Nie chciała wpadać w ner-
150
CAROLINE ANDERSON
wowy dygot na widok każdego rachunku i wybie
rać między tym, czy zimą będzie im ciepło, czy będą
marzły.
Patrick w niczym tu nie zawinił i z pewnością to nie
on przysporzył jej zmartwień. Powinna się z nim spot
kać, przeprosić. To prawda, że nie był szczery, ale zro
bili wspaniałą robotę i naprawdę ciężko pracowali.
Dogoniła go na korytarzu w szpitalu.
- Przyjdź o dziewiątej do mojego domu.
- Będę na pewno.
Była zdenerwowana.
Jakie to niemądre. Zawsze czuła się tak dobrze w je
go towarzystwie. Bezpiecznie. Ale ostatnio powiedziała
mu tyle strasznych słów, a on zrobił tyle rzeczy, dob
rych i złych, których się po nim nie spodziewała, że ich
relacje przypominały chodzenie po polu minowym.
Zastanawiała się, jak on się czuje. Ma poczucie winy
i z pewnością jest trochę obrażony, że nie przyjęła jego
niespodzianki w sposób, jakiego oczekiwał. Zdecydo
wała, że najdrobniejszy prezent - wino, czekoladki,
kwiaty - będzie oznaczał, iż niczego nie zrozumiał i ba
gatelizuje konflikt między nimi. Jednak kiedy otworzy
ła drzwi, stał z rękami wciśniętymi w kieszenie, z miną
surową i czujną.
- Czy mogę wejść?
- Oczywiście, że tak.
- Nie ma żadnego „oczywiście" w naszych stosun
kach - stwierdził poważnie. - Najwyraźniej źle zinter
pretowałem to, co się między nami działo. Przekroczy
łem ustanowione przez ciebie granice i nie chciałbym
tego zrobić ponownie.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
151
- Patrick, wejdź, proszę. - Otworzyła drzwi szerzej.
Serce ściskało jej się z żalu, że do tego doszli.
Usiadł w salonie na brzegu kanapy, kurtkę położył
przed sobą na podłodze, podparł się łokciami i spuścił
głowę.
- Pozwolisz, że zacznę? - zapytał, a na jej nieme
przyzwolenie mówił powoli: - Chcę cię przeprosić. Nie
próbowałem spojrzeć na całą sytuację twoimi oczami.
Uważałem remont kuchni za jedną z przeszkód, które
stoją ci na drodze do lepszego życia. Kulę u nogi, od
której chciałem cię uwolnić. Poprosiłem Sally o radę,
a ona mnie zachęciła i pomogła wciągnąć do tego in
nych. -Mam wrażenie, że nigdy nie pozwalałaś sobie
pomóc, a oni wszyscy chcieli ci okazać, jak bardzo cię
podziwiają i cenią. Nie mogłem im tego odmówić. Zre
sztą, potrzebowałem pomocy. Było nas dużo, to praw
da, ale nie zachowywaliśmy się nieodpowiednio. Prze
bywaliśmy tylko w kuchni i jadalni, no i oczywiście
w łazience. Sally robiła nam ogromne ilości herbaty.
- Tak mi powiedziała.
Spojrzał na nią, jakby był zaskoczony, że ktoś poza
nim słucha jego monologu.
- Nie balowaliśmy tutaj.
- Wcale was o to nie podejrzewałam. Zresztą, nie
o to mi chodziło.
- Naprawdę? Myślałem, że odczułaś naszą obec
ność jako pogwałcenie twojej prywatności. Obcy lu
dzie, którzy kręcą się po domu pod twoją nieobecność.
Jak włamywacze.
- Jedyne, co mnie naprawdę zabolało, to było oszust
wo. To, że mi nic nie powiedziałeś. Okłamałeś mnie.
Wszyscy razem wprowadziliście mnie w błąd.
152
CAROLINE ANDERSON
- Przecież to miała być niespodzianka. A gdybym ci
powiedział, odrzuciłabyś naszą pomoc.
- I dlatego zrobiliście coś za moimi plecami. Nie
umieliście uszanować powodów mojej odmowy.
- Mówiąc szczerze, ja ich nie rozumiem. Poza dumą
oczywiście.
- To nie jest kwestia dumy - zaprzeczyła. - Chodzi
mi o lęk przed utratą kontroli nad własnym życiem.
Colin podejmował za mnie wszystkie decyzje: gdzie
mieszkamy i jak żyjemy, dokąd jeździmy na wakacje.
Nawet o dziecku to on zdecydował. Miałam dwadzieś
cia dwa lata i wcale nie byłam gotowa, ale on chciał
mieć dziecko, a ja byłam zakochana. Po jego śmierci
uświadomiłam sobie, że mnie okłamywał. O wielu spra
wach mi nie mówił. Podejmował decyzje błędne lub
głupie. Wiele czasu minęło, zanim zaczęłam mieć po
czucie, że panuję nad swoim życiem. I za żadne skarby
się tego nie wyrzeknę.
- Przykro mi. Nie miałem pojęcia. Myślałem, że
podjęłaś już decyzję, a reszta jest tylko kwestią jej zre
alizowania.
- I udało ci się. Wszystko jest takie, jak sobie wyma
rzyłam. Cudowne.
- Ale?
- Ale Katie jest nieszczęśliwa. Za żadne skarby nie
chce się stąd wyprowadzić.
- Mam pewną propozycję. - Zawahał się, po czym
zebrał się na odwagę. - To jest tylko sugestia. Bardzc
możliwe, że ją odrzucisz, ale wysłuchaj mnie najpierw,
Jeśli jedynym powodem przeprowadzki są wysokie
miesięczne spłaty, podzielmy się kosztami.
Patrzyła na niego, absolutnie go nie rozumiejąc.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
153
- Gniewasz się w tej chwili na mnie, jesteś rozcza
rowana i mogę cię tylko przeprosić, bo niczego już
nie zmienię. Chcę, byś wiedziała, że cię kocham, Annie.
Kocham was obie i nie zniosę świadomości, że jesteś
cie nieszczęśliwe. Jeśli zamieszkam razem z wami, po
dzielimy się kosztami i będziecie mogły tu zostać. Ka-
tie będzie bezpieczna, a ty wreszcie przestaniesz się
martwić.
- Patrick, nie mogłabym. - Pokusa, by złożyć cały
ciężar na jego barki, zapierała jej dech w piersiach. -
Nie możemy uzależnić się od ciebie. Byłybyśmy zupeł
nie bezbronne. Co będzie, jeśli w naszym związku coś
się popsuje, jeśli romans się skończy i się wyprowa
dzisz?
- Dlaczego mówisz o romansie?
- A o czym ty mówisz? - upewniała się, równie za
skoczona. - Chyba nie chcesz się ze mną ożenić?
- Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym. Mówię
o wspólnym życiu w trójkę, a kiedy uznamy, że nad
szedł właściwy czas, o powiększeniu rodziny o kolejne
dzieci. Mówię o wspólnym mieszkaniu, i nie ma dla
mnie znaczenia gdzie, byle razem. Jeśli to oznacza
małżeństwo, to proszę cię o rękę. A zanim zaczniesz
mówić o rozwodzie, przyjmij do wiadomości, że takie
go słowa nie ma w moim słowniku. Rozumiem, co
znaczy ofiarowanie się drugiej osobie. Nie składam
takich propozycji na lewo i prawo. Dla mnie to znaczy:
na zawsze.
Podniósł się i skierował do wyjścia.
- Pewnie chcesz to jeszcze przemyśleć.
- Nie! - Annie wiedziała tylko, że nie pozwoli mu
teraz odejść. - Wybacz mi. Byłam dla ciebie okropna
154
CAROLINE ANDERSON
i pewnie głęboko cię zraniłam. I to po tym, kiedy tak
ciężko pracowałeś, żeby spełnić moje marzenie.
- Nie przyjmuj moich oświadczyn tylko dlatego, że
wyremontowałem ci kuchnię. - W jego głosie za
brzmiała urażona duma i poczucie własnej wartości.
W gruncie rzeczy wcale się nie różnili.
- Być może nie zasługuję na ciebie, ale kocham cię
i nie chcę cię stracić. Jeśli mnie chcesz, a raczej, jeśli
chcesz nas obie, z radością zostanę twoją żoną.
Przygarnął ją mocno do swojej szerokiej piersi.
- Jesteś pewna? - szepnął.
- Całkowicie.
- A Katie?
- Uwielbia cię.
- Czy możemy przypieczętować to, idąc do łóżka?
Bo mam wrażenie, że jeśli nie znajdę się zaraz w twoich
ramionach, rozsypię się w pył. Już myślałem, że cię
straciłem.
- Nie ma mowy, kochany. Jesteś na mnie skazany,
w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe, na zawsze.
Poczynając od tej chwili.