CECILY VON ZIEGESAR
PLOTKARA
Plotkara 1
Przekład Alicja Marcinkowska
Tytuł oryginału GOSSIP GIR
Skandal to plotka, która przestała być zabawna.
Oscar Wilde
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie
ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Zastanawialiście się kiedyś, jak naprawdę wygląda życie wybrańców? No cóż, opowiem wam, bo je-
stem jedną z nich. Nie mówię o słynnych modelkach, aktorach, muzycznych talentach czy matema-
tycznych geniuszach. Mówię o ludziach, którzy się z tym rodzą o tych z nas, którzy mają wszystko,
czego tylko człowiek mógłby chcieć, i uważają to za naturalne.
Witajcie w Nowym Jorku na Manhattanie w Upper East Side, gdzie ja i moi przyjaciele mieszkamy,
uczymy się, bawimy i śpimy - czasami ze sobą nawzajem. Mieszkamy w olbrzymich apartamentach,
mamy własne sypialnie, łazienki i linie telefoniczne. Mamy nieograniczony dostęp do kasy, alkoholu i
wszystkiego, o czym zamarzymy. Nasi rodzice rzadko bywają w domu, więc mamy dużo swobody. Je-
steśmy inteligentni, odziedziczyliśmy świetną aparycję, nosimy bajeczne ciuchy i wiemy, jak się bawić.
Co prawda, nasze kupy śmierdzą tak samo jak innych, ale tego nie czuć, bo co godzinę pokojówka
spryskuje toalety odświeżaczem zrobionym specjalnie dla nas we francuskich perfumeriach.
To luksusowe życie, ale cóż, ktoś musi takie mieć.
Mieszkamy w pobliżu Metropolitan Museum of Art na Piątej Alei i prywatnych szkół męskich lub żeń-
skich, takich jak Constance Billard, do których chodzi większość z nas. Nieważne, czy się ma kaca,
Piąta Aleja zawsze wygląda przepięknie o poranku, kiedy promienie słońca migoczą we włosach sek-
sownych chłopców ze szkoły Świętego Judy. Ale coś się psuje w naszym świecie...
Na celowniku
B kłóci się w taksówce z matką przed sklepem Takashimayi. N pali skręta na schodach Met. C kupu-
je nowe buty do szkoły w Barneys. Znajoma, zabójczo piękna wysoka blondynka wyłania się z kolejki
linii New Haven na Grand Central Station. Wiek - około siedemnastu lat. Czy to możliwe? Czyżby S
wróciła?
plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej:
red.).
DZIEWCZYNA, KTÓRA WYJEŻDŻA DO SZKOŁY Z INTERNATEM, ZOSTAJE Z NIEJ WYKOPANA
I WRACA
Tak, S wróciła ze szkoły z internatem. Jej włosy są dłuższe, jaśniejsze. Niebieskie oczy skrywają ta-
jemnice. Ma na sobie te same stare, bajeczne ciuchy, teraz całe wymiętoszone przez burze Nowej An-
glii. Tego ranka śmiech S rozbrzmiewał echem na schodach Met, gdzie nie będziemy już mogły wpa-
dać na szybką fajkę i cappuccino, nie narażając się na jej widok, machającej do nas z apartamentu
starych po drugiej stronie ulicy. Nabrała zwyczaju obgryzania paznokci, co jeszcze bardziej rozbudziło
naszą ciekawość, ale chociaż wszystkie mamy straszliwą ochotę, żeby zapytać, dlaczego ją wywalili,
nie zrobimy tego, bo wolałybyśmy, żeby tam została. Ale S jest tutaj.
Tak na wszelki wypadek, powinnyśmy ustalić strategię. Jeśli nie będziemy ostrożne, S owinie sobie
wokół palca naszych nauczycieli, włoży kieckę, w którą my się nie mieścimy, zje ostatnią oliwkę, bę-
dzie uprawiała seks w łóżkach naszych rodziców, rozleje campari na nasze dywany, zbajeruje na-
szych braci i chłopaków, zniszczy nam życie i wkurzy nas na maksa.
Będę mieć ją na oku. Za nas wszystkie. Zapowiada się odjazdowy rok pełen świństewek. Czuję to.
Uściski
plotkara
jak większość pikantnych historii,
również i ta zaczęta się na przyjęciu
- Przez całe rano gapiłam się na MTV w moim pokoju, więc nie musiałam jeść z nimi
śniadania - powiedziała Blair Waldorf do swoich dwóch najlepszych przyjaciółek z Constance
Billard School, Kati Farkas i Isabel Coates. - Matka zrobiła mu omlet. Nie sądziłam, że w
ogóle wie, jak działa kuchenka.
Blair założyła swoje długie, brązowe włosy za uszy i pociągnęła z kryształowej szkla-
neczki łyk szkockiej jej matki. To była już druga szklaneczka.
- Co oglądałaś? - zapytała Isabel, zdejmując włos z czarnego kaszmirowego sweterka
Blair.
- A co za różnica? - odparła Blair, stukając niecierpliwie nogą o podłogę. Miała nowe
czarne buty na płaskim obcasie. Bardzo w stylu grzecznej pensjonarki, ale uchodziło jej to na
sucho, bo w każdej chwili mogła zmienić zdanie i włożyć swoje wyzywające spiczaste ko-
zaczki do kolan i seksowną, metaliczną spódniczkę, której jej matka nienawidziła. Prawdziwy
rockowy sekskociak. Miau. - Chodzi o to, że całe rano nie wychodziłam ze swojego pokoju,
bo oni rozkoszowali się romantycznym śniadankiem w swoich czerwonych jedwabnych szla-
frokach. Ohyda. Nawet nie wzięli prysznica. - Blair upiła kolejny łyk swojego drinka. Tylko
pijana, i to bardzo, mogła znieść myśl, że jej matka sypia z tym facetem.
Na szczęście Blair i jej przyjaciółki pochodziły z rodzin, w których picie było tak na-
turalne jak wydmuchiwanie nosa. Ich rodzice hołdowali quasi - europejskiemu poglądowi, że
im łatwiejszy dostęp do alkoholu będą miały dzieci, tym mniejsze ryzyko, że będą go naduży-
wać. Blair i jej przyjaciółki mogły więc pić, co tylko chciały i kiedy chciały, tak długo, jak
długo trzymały się prosto, wyglądały w miarę trzeźwo, nie kompromitowały siebie i rodziny,
haftując publicznie, sikając w majtki czy awanturując się na ulicy. Tak samo było z seksem i
narkotykami - dopóki zachowujesz pozory, jesteś w porządku.
Ale jeszcze nie ściągajcie majtek. To zrobicie później.
Facet, który tak irytował Blair, nazywał się Cyrus Rose i był nowym chłopakiem jej
matki. Teraz Cyrus Rose stał po przeciwnej stronie salonu, witając gości przybyłych na kola-
cję. Wyglądał jak ktoś, kto może pomóc ci wybrać buty u Saksa - kompletnie łysy, z wyjąt-
kiem małych, krzaczastych wąsów, a jego wielki brzuch ledwo mieścił się pod błyszczącą,
niebieską, dwurzędową marynarką. Bez przerwy pobrzękiwał drobniakami w kieszeni, a kie-
dy zdjął marynarkę, widać było obrzydliwe plamy potu pod pachami. Śmiał się głośno i był
przemiły dla matki Blair. Ale nie był ojcem Blair. W zeszłym roku jej ojciec uciekł do Francji
z innym facetem.
Bez ścierny. Mieszkają razem w wiejskiej posiadłości i prowadzą winnicę. W zasadzie
to całkiem fajnie, jak się nad tym zastanowić.
Oczywiście Cyrus Rose nie był temu w żaden sposób winien, ale to nie miało znacze-
nia dla Blair. Po prostu uważała Cyrusa za irytującego, grubego frajera.
Ale dziś wieczorem musiała go tolerować, bo tę kolację matka wydała na jego cześć i
wszyscy przyjaciele Waldorfów przybyli, żeby go poznać: Bassowie z synami Chuckiem i
Donaldem, pan Farkas z córką Kati, znany aktor Arthur Coates, jego żona Tiri i ich córki Isa-
bel, Regina i Camilla, kapitan Archibald z żoną i synem Nate'em. Brakowało tylko pana i pani
van der Woodsen, których nastoletnie dzieci, Serena i Erik, uczyły się poza miastem.
Matka Blair była znana ze swoich kolacji, a to było pierwsze przyjęcie, jakie wydała
od czasu jej niesławnego rozwodu. Tego lata, dużym nakładem kosztów, wystrój apartamentu
Waldorfów został zupełnie zmieniony; teraz królowały tu głęboka czerwień i czekoladowe
brązy, poza tym pełno było antyków i innych dziel sztuki, które robiły duże wrażenie na każ-
dym, kto choć trochę znał się na sztuce. Pośrodku stołu w jadalni stała olbrzymia srebrna misa
z białymi orchideami, baziami wierzby i gałęziami kasztanowca - nowoczesny stroik z Taka-
shimayi, sklepu z luksusowymi artykułami gospodarstwa domowego na Piątej Alei. Złote kar-
toniki z nazwiskami leżały na każdym porcelanowym talerzu. W kuchni kucharka Myrtle nu-
ciła do sufletu piosenki Boba Marleya, a pokraczna irlandzka pokojówka Esther i jeszcze nie
zdążyła nikomu objąć ubrania szkocką, dzięki Bogu.
Za to Blair czuła się coraz gorzej. A jeśli Cyrus Rose nie przestanie nękać Nate'a, jej
chłopaka, będzie musiała tam podejść i wylać swoją szkocką na jego tandetne włoskie moka-
syny.
- Ty i Blair chodzicie ze sobą już dość długo, prawda? - powiedział Cyrus, uderzając
pięścią w ramię Nate'a. Próbował sprawić, żeby Nate się trochę rozluźnił. Wszystkie te dzie-
ciaki z Upper East Side były zbyt sztywne.
Trzeba dać im trochę czasu.
- Spałeś już z nią? - zapytał Cyrus.
Nate spalił laką cegłę, że był bardziej czerwony niż osiemnastowieczny francuski
szezlong, który stał obok.
- Cóż, znamy się z Blair prawie od urodzenia - wyjąkał. - Ale chodzimy ze sobą dopie-
ro od jakiegoś roku. Nie chcemy tego popsuć przez pośpiech, wie pan, nie jesteśmy jeszcze
gotowi. - Nate zacytował formułkę, którą słyszał od Blair za każdym razem, kiedy pytał ją,
czy jest już gotowa, żeby to zrobić. Ale rozmawiał z facetem jej matki. Co miał powiedzieć?
Może: „Stary, gdyby to zależało tylko ode mnie, robilibyśmy to w tej chwili”?
-
Słusznie - stwierdził Cyrus Rose, Ścisnął ramię Nate'a tłustą ręką. Na nadgarstku
miał jedną z tych złotych bransoletek w stylu kajdanek od Cartiera, które zapinasz i nigdy nie
zdejmujesz - byty bardzo modne w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku, teraz już raczej
nie, no, chyba że ktoś ma świra na punkcie odgrzewanej mody z lat osiemdziesiątych, - Po-
zwól, że dam ci pewną radę - powiedział Cyrus, jakby Nate miał jakiś wybór. - Nie wierz w
ani jedno słowo dziewczyny. Dziewczyny lubią niespodzianki. Chcą być stale zaskakiwane,
żeby było ciekawie. Wiesz, co mam na myśli?
Nate zmarszczył brwi. Próbował sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni zaskoczył
Blair. Jedyną rzeczą, która przyszła mu do głowy, było to, że przyniósł jej lody w rożku, kie-
dy odbierał ją z lekcji tenisa. To zdarzyło się ponad miesiąc temu i musiał przyznać, że była
to dość marna niespodzianka. W takim tempie on i Blaire mogą nigdy nie pójść do łóżka.
Nate należał do tych chłopaków, na których patrzysz i wiesz, że kiedy patrzysz, on so-
bie myśli: Ta laska nie może oderwać ode mnie oczu, bo jestem super. Jednak nie był z tego
powodu ani odrobinę nadęty. Nie mógł nic poradzić na to, że wyglądał super. Po prostu taki
się urodził. Biedaczek.
Tego wieczoru Nate miał na sobie ciemnozielony kaszmirowy sweter z dekoltem w
serek. Dała mu go Blair w ostatnią Wielkanoc, kiedy jej ojciec zabrał ich na tydzień na narty
do Sun Valley. Potajemnie Blair zaszyła malutki zloty wisiorek w kształcie serca w jednym z
rękawów swetra, żeby Nate zawsze nosił jej serce w swoim rękawie. Blair lubiła o sobie my-
śleć jako o beznadziejnej romantyczce w stylu aktorek filmowych z dawnych lat, jak Audrey
Hepburn czy Marilyn Monroe, Zawsze obmyślała odpowiednią scenografię do filmu, w któ-
rym grała, filmu, który był jej życiem.
- Kocham cię - szepnęła Nate'owi, kiedy dala mu sweter.
- Ja ciebie też - odparł Nate, choć wcale nie był pewien, czy rzeczywiście tak jest.
Gdy włożył sweter, wyglądał tak bosko, że Blair miała ochotę krzyczeć i zedrzeć z
siebie ubranie. Ale wydawało jej się, że takie zachowanie jest bardziej w stylu femme fatale
niż romantycznej dziewczyny - więc trzymała buzię na kłódkę, usiłując być maleńką ptaszyną
w ramionach Nate'a. Całowali się długo, ich policzki były jednocześnie gorące i zimne, bo
cały dzień spędzili na stoku. Nate zanurzył palce w jej włosach i pociągnął ją na hotelowe łóż-
ko. Blair uniosła ręce nad głowę i pozwoliła, żeby Nate zaczął ją rozbierać, aż zdała sobie
sprawę, do czego to prowadzi, i że nie jest to żaden film, tylko wszystko dzieje się naprawdę.
Więc, jak grzeczna dziewczynka, usiadła i kazała Nate'owi przestać.
Powstrzymywała go aż do dziś. Zaledwie dwa dni temu Nate przyszedł po przyjęciu z
opróżnioną do połowy butelką brandy w kieszeni, położył się na jej łóżku i wymamrotał:
- Pragnę cię, Blair.
I znowu Blair miała ochotę krzyczeć i rzucić się na niego, ale oparła się tej pokusie.
Nate zasnął i cicho pochrapywał, a Blair położyła się obok niego, wyobrażając sobie, że oboje
grają w filmie, w którym są małżeństwem, on ma problem z piciem, ale ona zawsze będzie
przy nim i nigdy nie przestanie go kochać, nawet jeśli on czasem zmoczy łóżko.
Blair wcale nie chciała go robić na szaro, ale po prostu nie była gotowa. Prawie nie
widywali się z Nate'em przez cale wakacje, bo ona wyjechała na ten okropny obóz tenisowy
do Karoliny Północnej, a Nate żeglował ze swoim ojcem u wybrzeży Maine. Blair chciała się
upewnić, że choć spędzili lato oddzielnie, nadal się kochają. Chciała zaczekać z seksem do
swoich siedemnastych urodzin w przyszłym miesiącu.
Ale teraz miała już tego dość.
Nate wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Przy ciemnozielonym swetrze jego oczy przy-
brały kolor intensywnej, połyskującej zieleni, a w jego falujących brązowych włosach pojawi-
ły się złote pasemka po lecie spędzonym na oceanie. I nagle Blair wiedziała, że jest już goto-
wa. Pociągnęła kolejny łyk szkockiej, O tak. Zdecydowanie była gotowa.
w ciągu godziny seksu
spala się 360 kalorii
- O czym rozmawiacie? - zapytała matka Blair, podchodząc do Nate'a i ściskając dłoń
Cyrusa.
- O seksie - powiedział Cyrus, całując ją namiętnie w ucho.
Fuj.
- Oh! - zapiszczała Eleanor Waldorf, poklepując się po swoim wielkim blond bobie.
Matka Blair miała na sobie dopasowaną grafitową sukienkę z kaszmiru, którą Blair
pomagała jej wybrać u Armaniego, i małe, czarne aksamitne klapki. Jeszcze rok temu nie
zmieściłaby się w tę sukienkę, ale od kiedy poznała Cyrusa, zrzuciła prawie dziesięć kilo.
Wyglądała fantastycznie. Wszyscy tak uważali.
- Rzeczywiście, wygląda szczupłej. - Blair usłyszała, jak pani Bass szepcze do pani
Coates. - Ale założę się, że zrobiła sobie podbródek.
- Pewnie masz rację. Zapuściła włosy - to wiele wyjaśnia. Włosy zasłaniają blizny -
odszepnęła pani Coates.
W pokoju huczało od plotek na temat matki Blair i Cyrusa Rose'a. Ze strzępów roz-
mów, które Blair słyszała, wynikało, że przyjaciółki jej matki czują dokładnie to samo co ona,
choć nie używały słów: irytujący, gruby, frajer.
- Czuję Old Spice - szepnęła pani Coates do pani Archibald. - Myślisz, że on napraw-
dę używa Old Spice'a?
To byłby męski odpowiednik damskiego dezodorantu Impulse, a wszyscy wiedzieli,
że Impulse jest paskudny.
- Nie jestem pewna - odszepnęła pani Archibald. - Ale myślę, że to prawdopodobne. -
Chwyciła koreczek z dorsza i kaparów z półmiska, który niosła Esther, włożyła do ust i zaczę-
ła energicznie przeżuwać, uchylając się od dalszej wypowiedzi, Nie mogła tego znieść ze
względu na Eleanor Waldorf. Ploty i jałowe pogawędki były nawet zabawne, ale nie kosztem
zranienia uczuć starej przyjaciółki.
Bzdura! - powiedziałaby Blair, gdyby słyszała myśli pani Archibald. Hipokrytka!
Wszyscy ci ludzie byli potwornymi plotkarzami. A jak już się to robi, to czemu nie czerpać z
tego przyjemności?
Po drugiej stronie pokoju Cyrus objął Eleanor i pocałował ją w usta na oczach wszyst-
kich. Blair aż się wzdrygnęła na ten odrażający widok - jej matka i Cyrus zachowywali się jak
napalone nastolatki - i odwróciła się do okna, żeby wyjrzeć na Piątą Aleję i Central Park. Pali-
ły się opadłe liście. Samotny rowerzysta wyjechał z Siedemdziesiątej Drugiej i zatrzymał się
na rogu, obok wejścia do parku, żeby kupić butelkę wody w budzie z hol dogami. Blair nigdy
wcześniej nie zauważyła tego wózka z hot dogami i zastanawiała się, czy ten sprzedawca za-
wsze tam handlował, czy też był nowy. To zabawne, jak wiele rzeczy, które widuje się co-
dziennie, umyka twojej uwagi.
Nagle Blair poczuła, że umiera z głodu, i wiedziała, czego chce: hot doga. Chciała go
zjeść właśnie teraz - gorącego hol doga z musztardą, ketchupem, cebulą i piklami - i zjadłaby
go w trzech kęsach, a potem beknęłaby swojej matce w twarz. Jeśli Cyrus może wtykać jej ję-
zyk do gardła na oczach wszystkich przyjaciół, ona może zjeść głupiego hot doga.
- Zaraz wracam - powiedziała Blair do Kati i Isabel.
Obróciła się na pięcie i ruszyła przez pokój do głównego holu. Włoży płaszcz, wyjdzie
na dwór, kupi hot doga od ulicznego sprzedawcy, zje go w trzech kęsach, wróci, beknie matce
w twarz, wypije jeszcze jednego drinka, a potem będzie kochać się z Nate'em.
- Dokąd idziesz?! - zawołała za nią Kati, ale Blair się nie Utrzymała, zmierzając prosto
do drzwi.
Nate zobaczył wychodzącą Blair i w samą porę wyrwał się Cyrusuwi i jej matce.
- Blair? - powiedział. - Jak leci?
Blair zatrzymała się i spojrzała w seksowne zielone oczy Nate'a. Były jak szmaragdy
ze spinek do mankietów, które jej ojciec zakładał do smokingu, kiedy szedł do opery.
Nosi moje serce w swoim rękawie, przypomniała sobie, zapominając zupełnie o hot
dogu. W jej filmie Nate porwałby ją w ramiona, zaniósł do sypialni, a potem przeleciał.
Niestety, to nie był film.
- Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała Blair. Podniosła kieliszek. - Ale najpierw
mi dolejesz?
Nate wziął jej kieliszek i Blair poprowadziła go do baru z marmurowym blatem obok
szklanych drzwi do jadalni, Nate nalał im obojgu po szklaneczce szkockiej, a potem znowu
ruszył za Blair przez salon.
- Hej, gdzie się wybieracie? - zapytał Chuck Bass, kiedy obok niego przechodzili.
Uniósł brwi, uśmiechając się znacząco.
Blair przewróciła oczami i szła dalej, cały czas racząc się alkoholem. Nate szedł za
nią, całkowicie ignorując Chucka.
Chuck Bass, najstarszy syn Misty i Bartholomew Bassów, był przystojny jak z rekla-
mówki wody po goleniu. Rzeczywiście, grał w reklamie British Drakkar Noir, ku publicznej
konsternacji rodziców, choć potajemnie byli z tego dumni. Chuck był również najbardziej na-
palonym chłopakiem wśród znajomych Blair i Nate'a. Kiedyś, na imprezie w dziewiątej kla-
sie, Chuck siedział ukryty w szafie sypialni dla gości przez dwie godziny, czekając, aż będzie
mógł wpełznąć do łóżka z Kati Farkas, która była tak nawalona, że rzygała nawet przez sen.
Ale Chuckowi to nie przeszkadzało. Po prostu się z nią przespał. Tak już miał. jeśli chodzi o
dziewczyny.
Jedynym sposobem na takiego gościa jak Chuck było roześmiać się mu prosto w
twarz, i właśnie tak robiły wszystkie dziewczyny, które go znały. W innych kręgach mógłby
zostać skazany na banicję jako szumowina, ale te rodziny przyjaźniły się od pokoleń. Chuck
był Bassem, więc byli na niego skazani. Nawet przyzwyczaili się do jego złotego sygnetu z
monogramem, jego granatowych kaszmirowych szali z monogramem, jego zdjęć, którymi ob-
wieszone były domy i apartamenty jego starych, i które wysypywały się z jego szafki w pry-
watnej szkole dla chłopców Riverside Preparatory.
- Nie zapomnijcie się zabezpieczyć! - zawołał Chuck, unosząc swój kieliszek do Blair
i Nate'a, kiedy weszli w długi, wyłożony czerwonym dywanem korytarz prowadzący do sy-
pialni Blair.
Blair chwyciła za szklaną gałkę i przekręciła ją, zaskakując swoją rosyjską błękitną
kotkę Kitty Minky, która leżała zwinięta na czerwonej jedwabnej narzucie. Blair zatrzymała
się w progu i mocno przytuliła się do Nate'a. Sięgnęła po jego dłoń.
W tym momencie nadzieje Nate'a odżyły. Blair zachowywała się tak prowokująco i
seksownie... Czy to możliwe, że dziś się coś wydarzy?
Blair ścisnęła Nate'a za rękę i wciągnęła go do pokoju. Potykając się padli na łóżko,
rozlewając drinki na moherowy dywanik. Blair chichotała; szkocka, którą w siebie wlała, ude-
rzyła jej do głowy.
Zaraz będę kochać się z Nate'em, pomyślała upojona. A potem... W czerwcu skończy-
my szkołę, na jesieni pójdziemy oboje do Yale, za cztery lata wyprawimy wielkie wesele,
znajdziemy piękny apartament na Park Avenue, wszystko wyłożymy aksamitem, jedwabiem
oraz futrami i będziemy uprawiać seks w każdym pokoju po kolei.
Nagle z korytarza dobiegł donośny głos matki Blair:
- Serena van der Woodsen! Co za urocza niespodzianka!
Nate wypuścił rękę Blair i wyprostował się jak żołnierz, któremu rozkazano stanąć na
baczność. Blair usiadła ciężko na brzegu łóżka, odstawiła swojego drinka na podłogę i zaci-
snęła dłoń na narzucie tak mocno, że aż zbielały jej kostki.
Spojrzała na Nate'a.
Ale Nate był już w drodze do drzwi; zmierzał na korytarz, żeby zobaczyć, czy to rze-
czywiście prawda. Czy Serena van der Woodsen naprawdę wróciła?
W filmie Blair nastąpił nagły, tragiczny zwrot akcji. Blair złapała się za żołądek, gdyż
znów poczuła głód.
Powinna była jednak pójść po tego hot doga.
S wróciła!
- Witam, witam, witam! - piała matka Blair, całując gładkie, zapadnięte policzki
wszystkich van der Woodsenów po kolei.
Cmok, cmok, cmok, cmok, cmok, cmok!
- Wiem, że nie spodziewałaś się Sereny, moja droga - szepnęła pani van der Woodsen
zmartwionym, poufnym tonem. - Mam nadzieję, że to nie problem.
- Oczywiście, że nie. Wszystko w porządku - odparła pani Waldorf. - Przyjechałaś do
domu na weekend, Sereno?
Serena van der Woodsen przecząco pokręciła głową i podała swój klasyczny płaszcz
Burberry pokojówce Esther. Założyła kosmyk blond włosów za ucho i uśmiechnęła się do go-
spodyni.
Kiedy Serena się uśmiechała, uśmiechały się także jej oczy - ciemne, prawie granato-
we. Był to uśmiech, który można próbować naśladować, stojąc przed lustrem w łazience. Ma-
gnetyczny, rozkoszny, zdający się mówić: „Nie możecie oderwać ode mnie oczu, co?” -
uśmiech, jaki supermodelki ćwiczą latami A Serena uśmiechała się w ten sposób ot tak, po
prostu.
- Nie, jestem tu... - zaczęła mówić.
Matka Sereny przerwała jej pospiesznie.
- Uznała, że szkoła z internatem to nie dla niej - oznajmiła, poprawiając od niechcenia
swoje włosy, jakby zupełnie nie było o czym mówić. Chodzący spokój.
Wszyscy van der Woodsenowie byli tacy. Wysocy, jasnowłosi, szczupli i niezwykle
opanowani; cokolwiek robili - grali w tenisa, przywoływali taksówkę, jedli spaghetti, szli do
toalety - nigdy nie tracili spokoju. Zwłaszcza Serena. Cechował ją spokój, który zyskuje się,
kupując odpowiednią torebkę czy odpowiednią parę dżinsów. Była dziewczyną, na którą le-
cieli wszyscy chłopacy, a wszystkie dziewczyny chciały być takie jak ona.
- Serena jutro wraca do Constance - powiedział pan van der Woodsen, zerkając na cór-
kę stalowymi, niebieskimi oczami, w których widać było zarówno dumę, jak i dezaprobatę,
przez co wyglądał na jeszcze groźniejszego, niż był w rzeczywistości.
- Hm. Serena, moja droga, wyglądasz cudownie. Blair będzie zachwycona, gdy cię zo-
baczy - ekscytowała się matka Blair.
- Spójrz na siebie - powiedziała Serena, ściskając ją. - Ale jesteś szczupła! A mieszka-
nie wygląda po prostu fantastycznie. Wow! Zrobiłaś z niego prawdziwe dzieło sztuki.
Pani Waldorf uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona i objęła ramieniem smukłą talię
Sereny.
- Skarbie, chciałabym ci przedstawić mojego wyjątkowego przyjaciela, Cyrusa Rose'a
- powiedziała. - Cyrus, to jest Serena.
- Zachwycająca - zagrzmiał Cyrus, Pocałował Serenę w oba policzki i uściskał ją,
odrobinę za mocno. - I niezła z niej przytulanka - dodał, poklepując Serenę po biodrze.
Serena zachichotała, ale się nie wzdrygnęła. Dwa ostatnie lata spędziła głównie w Eu-
ropie i była przyzwyczajona do ściskania przez nieszkodliwych, napalonych Europejczyków,
którzy zupełnie nie potrafili się jej oprzeć. Była jak magnes dla różnych napaleńców.
- Serena jest najlepszą przyjaciółką Blair - wyjaśniła Cyrusowi Eleanor Waldorf. - Ale
wyjechała do Hanover Academy w jedenastej klasie, a ostatnie lato podróżowała. Biednej
Blair było ciężko bez ciebie w zeszłym roku, Sereno - powiedziała Eleanor z zamglonymi
oczami. - Zwłaszcza w czasie mojego rozwodu. Ale nareszcie wróciłaś. Blair się ucieszy.
- Gdzie ona jest? - zapytała Serena niecierpliwie, nie mogąc się doczekać, kiedy zno-
wu zobaczy swoją najlepszą przyjaciółkę, a jej idealna, jasna cera aż poróżowiała. Stanęła na
palcach i wyciągnęła szyję, wypatrując Blair, ale wkrótce została otoczona przez rodziców jej
przyjaciół - Archibaldowie, Coatesowie, Bassowie, pan Farkas, każdy po kolei ją obcałowy-
wał, witając na powrót w domu.
Serena ściskała ich uszczęśliwiona. Ci ludzie byli dla niej jak rodzina, a nie było jej
bardzo długo. Nie mogła się doczekać, kiedy życie znowu zacznie się toczyć starym torem.
Ona i Blair razem będą w szkole, będą chodzić na zajęcia z fotografii na Owczą Łąkę do Cen-
tral Parku, leżeć na plecach, robić zdjęcia gołębiom i chmurom, palić i pić colę, i czuć się jak
hardcore'owe artystki. Znowu będą koktajle w Star Lounge w Tribeca Star Hotel, które za-
wsze zamieniały się w całonocne imprezki, bo za, każdym razem były zbyt pijane, żeby wra-
cać do domu, więc spędzały noc w apartamencie rodziców Chucka Bassa w tymże hotelu.
Będą siedziały na łóżku z baldachimem u Blair i oglądały filmy z Audrey Hepburn, ubrane w
elegancką bieliznę, popijając gin z sokiem z limonki. Będą oszukiwać na testach z łaciny, jak
zawsze - amo, amas, amat - ta odmiana nadal była wytatuowana w zgięciu łokcia Sereny nie-
zmywalnym markerem (dzięki Ci, Boże, że istnieją rękawy trzy czwarte!). Będą jeździć po
posiadłości rodziców Sereny w Ridgefield starym buickiem dozorcy, śpiewając głupie szkol-
ne hymny i zachowując się jak zwariowane staruszki. Będą sikać na progach domów swoich
koleżanek z klasy, dzwonić do drzwi, a potem uciekać. Zabiorą młodszego brata Blair Tylera
na Lower East Side, gdzie go zostawią, żeby zobaczyć, ile czasu zajmie mu znalezienie drogi
do domu - była to prawdziwa działalność dobroczynna, bo teraz Tyler był najbardziej cwa-
nym, obeznanym z miastem chłopakiem ze szkoły Świętego Jerzego. Będą szaleć na dyskote-
kach z całą bandą znajomych i tracić po pięć kilo tylko od samego pocenia się w swoich skó-
rzanych spodniach. Nie żeby potrzebowały walczyć z nadwagą.
Znowu będzie tak jak dawniej, absolutnie fantastycznie i Serena nie mogła się docze-
kać.
- Przyniosłem ci drinka - powiedział Chuck Bass, przepychając się przez gromadkę
dorosłych i podając Serenie szklaneczkę whisky. - Witaj w domu - dodał, pochylając się, żeby
pocałować Serenę w policzek, ale celowo w niego nie trafił i jego usta wylądowały dokładnie
na jej wargach.
- W ogóle się nie zmieniłeś - powiedziała Serena, biorąc od niego drinka. Upiła duży
łyk. - To jak, tęskniłeś za mną?
- Czy tęskniłem? Pytanie raczej powinno brzmieć, czy ty tęskniłaś za mną? - odparł
Chuck. - No dalej, dziecinko, odsłoń rąbka tajemnicy. Co robisz z powrotem w Nowym Jor-
ku? Co się stało? Masz chłopaka?
- Oj, nie udawaj, Chuck - powiedziała Serena, ściskając jego rękę. - Przecież wiesz, że
wróciłam, bo szaleńczo cię pragnę. Zawsze cię pragnęłam.
Chuck zrobił krok do tyłu i odchrząknął. Jego twarz płonęła. Wzięła go z zaskoczenia;
coś takiego zdarzało mu się bardzo rzadko.
- W tym miesiącu nie mam chwili wolnej, ale mogę cię wciągnąć na listę oczekują-
cych - powiedział Chuck, próbując odzyskać spokój.
Serena już go nie słuchała. Rozglądała się po pokoju, szukając dwóch osób, które naj-
bardziej chciała zobaczyć. Blair i Nate'a.
W końcu ich zauważyła. Nate stał obok drzwi do holu, Blair była tuż za nim, z pochy-
loną głową szamotała się z guzikami swojego czarnego sweterka, Nate patrzył prosto na Sere-
nę, a kiedy napotkał jej spojrzenie, przygryzł dolną wargę, jak zawsze, kiedy był zakłopotany.
A potem się uśmiechnął.
Ten uśmiech. Te oczy. Ta twarz.
- Chodź tu - powiedziała Serena, machając ręką.
Serce zaczęło jej szybciej bić, kiedy Nate ruszył w jej kierunku. Wyglądał lepiej, niż
zapamiętała, o wiele lepiej.
Serce Nate'a biło jeszcze szybciej niż jej.
- Hej - szepnęła Serena, kiedy Nate ją obejmował. Pachniał tak samo jak zawsze. Jak
najczystszy, najsłodszy chłopak na świecie. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy przyciskała swoją
twarz do piersi Nate'a. Teraz naprawdę była już w domu.
Nate spalił cegłę. Uspokój się, powiedział sobie. Ale nie mógł się uspokoić, Miał
ochotę porwać ją w ramiona i całować bez końca. Chciał wykrzyczeć, że ją kocha, ale tego
nie zrobił. Nie mógł.
Nate był jedynym synem kapitana marynarki wojennej i francuskiej damy. Jego ojciec
był doświadczonym żeglarzem, zabójczo przystojnym, ale nieskorym do okazywania czułości
Matka była zupełnym przeciwieństwem ojca, zawsze rozpieszczała Nate'a. Miewała też napa-
dy histerii, a wtedy zamykała się w swojej sypialni z butelką szampana i wydzwaniała do sio-
stry, której jacht cumował w Monako. Biedny Nate zawsze miał ochotę wyrzucić z siebie, co
naprawdę czuje, ale nie chciał robić scen ani powiedzieć niczego, czego mógłby później żało-
wać. Więc trzymał język za zębami, pozwalając, by inni sterowali łodzią, a sam leżał na ple-
cach, rozkoszując się miarowym kołysaniem fal..
Może i wyglądał jak rasowy ogier, ale naprawdę był słaby.
- No to co porabiałaś przez ten czas? - zapytał Serenę, starając się oddychać normal-
nie. - Brakowało nam ciebie.
Zauważcie, że nie był nawet na tyle odważny, by powiedzieć: „Brakowało mi ciebie”.
- Co porabiałam? - powtórzyła Serena i zachichotała. - Gdybyś tylko wiedział, Nate,
Byłam bardzo, bardzo niegrzeczna!
Nate mimowolnie zacisnął pięści. Rety, ale mu jej brakowało.
Ignorowany, jak zwykle, Chuck oddalił się chyłkiem od Nate'a i Sereny i podszedł do
Blair, która stalą po drugiej stronie pokoju z Kati i Isabel.
- Tysiąc dolców, że ją wykopali - powiedział. - I czy nie wygląda na wypieprzoną? Są-
dzę, że jest gruntownie wypieprzona. Może zajmowała się tam prostytucją. Wesoła Dania z
Hanover Academy - dodał, śmiejąc się ze swojego głupiego dowcipu.
- A mnie wygląda na naćpaną - powiedziała Kati. - Może jedzie na heroinie.
- Albo jakichś prochach na receptę - dorzuciła Isabel. - No wiecie, jak valium czy pro-
zac. Może kompletnie jej odwaliło. - Mogłaby sama produkować dragi - zgodziła się Kati. -
Zawsze była dobra z chemii.
- Słyszałem, że przyłączyła się do jakiejś sekty - podsunął Chuck. - Może zrobili jej
pranie mózgu i teraz myśli tylko o seksie, i cały czas chce robić tylko jedno.
Kiedy będzie wreszcie ta kolacja? - zastanawiała się Blair. przestając słuchać niedo-
rzecznych spekulacji przyjaciół.
Już zapomniała, jak piękne włosy miała Serena. Jak idealna była jej skóra. Jak długie i
szczupłe miała nogi. Co widać w oczach Nate'a, kiedy na nią patrzy - jakby nigdy nie zamie-
rzał oderwać od niej wzroku. Nigdy nie patrzył w ten sposób na Blair.
- Hej, Blair, Serena musiała ci chyba powiedzieć, że wraca? - stwierdził Chuck. - No,
powiedz nam. O co chodzi?
Blair spojrzała na niego pustym wzrokiem, a na jej małej, lisiej twarzy pojawił się ru-
mieniec. Prawda była taka, że od ponad roku właściwie nie rozmawiała z Sereną.
Na początku, kiedy Serena dopiero co wyjechała do tej szkoły z internatem, Blair na-
prawdę za nią tęskniła. Ale wkrótce stało się jasne, o ile łatwiej jest błyszczeć, kiedy w pobli-
żu nie ma Sereny. Nagle to Blair była najpiękniejszą, najbystrzejszą, najzgrabniejszą, naja-
trakcyjniejszą dziewczyną w towarzystwie. To ona przyciągała wszystkie spojrzenia. Więc
przestała aż tak bardzo tęsknić za Sereną. Miała lekkie wyrzuty sumienia, że zerwała z nią
kontakty, ale nawet i to minęło, kiedy odbierała krótkie, bezosobowe e - maile od Sereny, w
których tamta opisywała, jak dobrze się bawi.
Pojechałam stopem do Vermont, żeby pojeździć na snowboar-
dzie, i spędziłam noc w dyskotece z zajebistymi chłopaka-
mi!
Ale miałam zwariowaną noc. Cholera, głowa mi pęka!
Ostatnim znakiem życia od Sereny była pocztówka, która przysłała Blair tego lata.
Blair, stuknęła mi siedemnastka w dniu zdobycia Bastylii. Cała Francja świętuje!! Tę-
sknię!!! Uściski, Serena.
Napisała tylko tyle.
Blair schowała kartkę do starego pudełka po butach, gdzie trzymała wszystkie pamiąt-
ki po ich przyjaźni. Przyjaźni, o której zawsze będzie pamiętać i którą, aż do teraz, uważała za
skończoną.
Serena wróciła. Wieko pudełka zostało otwarte i wszystko znowu będzie tak samo jak
przed jej wyjazdem. Jak zawsze będą nierozłączne. Serena i Blair, Blair i Serena, a Blair bę-
dzie tą niższą, grubszą, myszowatą, mniej dowcipną najlepszą przyjaciółką jasnowłosej pięk-
ności, Sereny van der Woodsen.
Albo i nie. Nie, jeśli jakoś temu zaradzi.
- Musisz się chyba bardzo cieszyć, że Serena wróciła! - zaćwierkała Isabel. Ale kiedy
zobaczyła wyraz twarzy Blair, zmieniła ton. - Naturalnie przyjęli ją z powrotem do Constan-
ce. To takie typowe. Za żadną cenę nie chcą stracić żadnej z nas. - Isabel zniżyła głos. - Sły-
szałam, że na wiosnę Serena prowadzała się z jakimś miejscowym po New Hampshire. Miała
aborcję - dodała.
- Założę się, że to nie była jej pierwsza skrobanka - wtrącił Chuck. - Tylko na nią
spójrzcie.
Tak też zrobili. Cała czwórka patrzyła na Serenę, która nadal radośnie gawędziła z Na-
te'em. Chuck widział dziewczynę, z którą chciał się przespać od czasu, kiedy zaczął mieć
ochotę na dziewczyny - pierwsza klasa, chyba? Kati widziała dziewczynę, którą naśladowała,
od kiedy zaczęła sama kupować sobie ciuchy - trzecia klasa? Isabel widziała dziewczynę, któ-
ra w kościele na świątecznych jasełkach grała anioła ze skrzydłami z prawdziwych piór, pod-
czas gdy ona była tylko skromnym pasterzem i musiała włożyć jutowy worek. Znowu trzecia
klasa. Zarówno Kati, jak i Isabel widziały w niej dziewczynę, która na pewno odbierze im
Blair, a one będą miały tylko siebie, co było zbyt ponure, nawet żeby o tym myśleć. A Blair
widziała Serenę, swoją najlepszą przyjaciółkę, dziewczynę, którą zawsze będzie kochać i nie-
nawidzić. Dziewczynę, której nigdy nie dorówna i którą tak bardzo starała się zastąpić kimś
innym. Dziewczynę, o której, taką miała nadzieję, wszyscy zapomnieli.
Przez jakieś dziesięć sekund Blair miała zamiar, żeby powiedzieć przyjaciołom praw-
dę: Nie wiedziała, że Serena wraca, Ale jak by to wyglądało? Blair powinna być na bieżąco,
więc jak mogłaby się przyznać, że nie wiedziała nic o powrocie Sereny, kiedy zdawało się, że
jej przyjaciele tyle wiedzą na ten temat? Blair nie mogła tak po prostu stać bez słowa. To by-
łoby zbyt oczywiste. Zawsze miała coś do powiedzenia. Poza tym kto chciałby usłyszeć praw-
dę, kiedy prawda była tak niewiarygodnie nudna? Blair kochała dramaturgię. Teraz miała
szansę. Odchrząknęła.
- To wszystko stało się tak... nagle - powiedziała tajemniczo.
Spuściła wzrok i zaczęła bawić się małym pierścionkiem z rubinem, który nosiła na
środkowym palcu prawej ręki. Film się zaczął i Blair się rozkręcała.
- Myślę, że Serena jest tym załamana. Ale obiecałam jej, że nikomu nie powiem - do-
dała.
Jej przyjaciele pokiwali głowami, jakby to absolutnie rozumieli. Zabrzmiało to jedno-
cześnie poważnie i pikantnie, a co najlepsze, wyszło na to, że Serena zwierzyła się ze wszyst-
kiego Blair. Gdyby Blair mogła napisać scenariusz do reszty tego filmu, to z pewnością ona
owinęłaby sobie chłopaka wokół palca, A Serena mogłaby grać dziewczynę, która spada z kli-
fu, roztrzaskuje czaszkę o skały, pożerają ją żywcem wygłodniałe sępy i wszelki ślad po niej
ginie.
- Uważaj, Blair - ostrzegł ją Chuck, pokazując głową na Serenę i Nate'a, którzy nadal
rozmawiali półszeptem przy barze, nie spuszczając z siebie wzroku. - Wygląda na to, że Sere-
na już znalazła kolejną ofiarę.
S&N
Serena trzymała Nate'a za rękę, wymachując nią w tę i w tamtą.
- Pamiętasz Nagiego Bucka? - zapytała go, śmiejąc się wesoło.
Nate zachichotał, ciągle zażenowany, nawet po tylu latach. Nagi Buck był jego drugim
ja, wymyślonym na imprezie w ósmej klasie, kiedy większość z nich upiła się po raz pierwszy
w życiu. Po wlaniu w siebie sześciu piw Nate ściągnął koszulę, a Serena i Blair narysowały
czarnym markerem na jego torsie głupowatą twarz z zajęczą szczęką. Nie wiedzieć czemu,
przez tę twarz w Nate'a wstąpił demon i wymyślił pijacką grę. Wszyscy siedzieli w kółku, a
Nate stał pośrodku z podręcznikiem do łaciny i wykrzykiwał czasowniki, które mieli odmie-
niać. Pierwsza osoba, która się pomyliła, musiała się napić i pocałować Nagiego Bucka.
Oczywiście wszyscy się mylili, jednakowo chłopaki i dziewczyny, więc tamtej nocy Nagi
Buck cieszył się dużym powodzeniem. Następnego ranka Nate próbował udawać, że nic się
nie wydarzyło, ale dowód był wymalowany na jego ciele. Minęły tygodnie, zanim udało mu
się zmyć Bucka.
- A pamiętasz Morze Czerwone? - zapytała Serena. Przyglądała się twarzy Nate' a.
Żadne z nich teraz się nie uśmiechało.
- Morze Czerwone - powtórzył Nate, tonąc w głębokich, niebieskich jeziorach jej
oczu. Oczywiście, że pamiętał. Jak mógłby zapomnieć?
Upalny sierpniowy weekend w wakacje po dziesiątej klasie. Nate był w mieście ze
swoim ojcem, a reszta rodziny nadal siedziała w Maine. Serena, która tkwiła w wiejskim
domu w Ridgefleld, Connecticut, była tak znudzona, że pomalowała każdy z paznokci u rąk i
nóg na inny kolor. Blair była w zamku Waldorfów w Gleneagles w Szkocji na weselu ciotki.
Ale dwoje jej najlepszych przyjaciół dobrze się bawiło bez niej. Gdy Nate zadzwonił, Serena
natychmiast wsiadła do kolejki linii New Haven do Grand Central Station.
Spotkali się na peronie. Serena była w jasnoniebieskiej jedwabnej sukience i różowych
gumowych klapkach. Jej blond Włosy opadały luźno, sięgając nagich ramion. Nie miała ze
sobą torebki, ani nawet portfela czy kluczy. Dla Nate'a wyglądała jak anioł. Ale był szczęścia-
rzem. Życie nigdy nie smakowało lepiej niż wtedy, gdy Serena przeszła peronem, zarzuciła
mu ręce na szyję i pocałowała w usta. To był cudowny, zaskakujący pocałunek.
Najpierw pili martini w małym barze na górze obok wejścia na Grand Central od stro-
ny Vanderbilt Avenue. Potem pojechali taksówką przez Park Avenue prosto do domu Nate'a
na Osiemdziesiątej Drugiej. Jego ojciec miał spotkanie z jakimiś zagranicznymi bankierami i
miało go nie być do późna, więc Serena i Nate mieli dom tylko dla siebie. Było dziwnie, bo
pierwszy raz byli ze sobą sam na sam i obserwowani.
Nie trwało to długo.
Siedzieli w ogrodzie, pijąc piwo i paląc papierosy. Nate miał na sobie koszulę polo z
długimi rękawami, a ponieważ było wyjątkowo gorąco, zdjął ją. Jego ramiona były usiane
maleńkimi piegami, a plecy muskularne i opalone w czasie wielu godzin spędzonych w porcie
w Maine, gdzie razem z ojcem budował żaglówkę.
Serenie też było gorąco, więc wdrapała się do fontanny. Usiadła na kolanie marmuro-
wej Wenus z Milo i chlapała się wodą, aż zupełnie przemoczyła sukienkę.
Nie było trudno dostrzec, która z nich to prawdziwa bogini. W porównaniu z Sereną
Wenus była tylko chropowatym kawałem marmuru. Nate podszedł chwiejnie do fontanny i
przyłączył się do Sereny. Wkrótce oboje zaczęli zdzierać z siebie resztę ubrań. W końcu był
sierpień. Jedynym sposobem na przetrwanie sierpnia w mieście było rozebrać się do naga.
Nate martwił się kamerami, które cały czas monitorowały dom jego rodziców, zarów-
no od frontu, jak i od tyłu, więc poprowadził Serenę do środka, do sypialni rodziców.
Reszta jest historią.
Oboje uprawiali seks po raz pierwszy. Było niezręcznie i boleśnie, i podniecająco, i
zabawnie, i tak słodko, że zapomnieli o zakłopotaniu. Było dokładnie tak, jak się marzy, żeby
wyglądał pierwszy raz, i niczego nie żałowali. Później włączyli telewizor, który był ustawio-
ny na History Channel, gdzie akurat nadawali film dokumentalny o Morzu Czerwonym. Leże-
li objęci, wpatrując się w chmury przez świetlik na górze, jednocześnie słuchając, jak lektor
mówi o Mojżeszu, przed którym rozstąpiło się Morze Czerwone.
Serenie przyszło wtedy do głowy coś komicznego.
- Rozstąpiło się przed tobą moje Morze Czerwone! - wy krzyknęła ze śmiechem, mo-
cując się z Nate'em na poduszkach.
Nate roześmiał się i zawinął ją w prześcieradło jak mumię.
- A teraz zostawię cię tu jako ofiarę dla Ziemi Świętej! powiedział głębokim głosem
jak z horroru.
I zostawił ją, na chwilę. Wstał i zamówił chińszczyznę oraz kiepskie białe wino. A po-
tem leżeli w łóżku, jedli, pili, a zanim niebo pociemniało i przez świetlik było widać migające
gwiazdy, jeszcze raz rozstąpiło się przed nim jej Morze Czerwone.
Tydzień później Serena wyjechała do Hanover Academy, a Nate i Blair zostali w No-
wym Jorku. Od tamtej pory Serena zawsze spędzała wakacje za granicą - Boże Narodzenie w
austriackich Alpach, Wielkanoc w Dominikanie, latem podróżowała po Europie. Dopiero te-
raz wróciła do Nowego Jorku; Widzieli się pierwszy raz od czasu rozstąpienia się Morza
Czerwonego.
- Blair o tym nie wie, prawda? - Serena zapytała cicho Nate'a.
Jaka Blair? - pomyślał Nate, który chwilowo stracił pamięć. Pokręcił głową.
- Nie - powiedział. - Jeśli ty jej nie powiedziałaś, to nie wie.
Ale wiedział Chuck Bass, co było chyba jeszcze gorsze. Nate wygadał się zaledwie
dwa dni temu, po pijaku, co było kompletną głupotą. Przypalali trawę i Chuck zapytał:
- Powiedz, Nate. Jakie było twoje najlepsze pieprzenie W tyciu? Oczywiście, o ile w
ogóle już to robiłeś.
- Zrobiłem to z Sereną van der Woodsen - pochwalił się Nate jak skończony idiota.
A Chuck nie utrzyma tego długo w sekrecie. Było to zbyt pikantne i za bardzo uży-
teczne. Chuck nie musiał czytać książki Jak zdobywać przyjaciół i wywierać wpływ na ludzi.
Było tak, jakby sam ją napisał. Tyle tylko, że nie szło mu najlepiej z pozyskiwaniem przyja-
ciół.
Serena zdawała się nie zauważać niezręcznego milczenia Nate'a. Westchnęła, opiera-
jąc głowę na jego ramieniu. Nie pachniała już Cristalle Chanel, tak jak kiedyś. Pachniała mio-
dem, drzewem sandałowym i liliami - mieszanką olejków własnego pomysłu. To było bardzo
w jej stylu i zupełnie nie można się było temu oprzeć, ale gdyby ktokolwiek inny próbował
używać tego zapachu, pewnie pachniałby psią kupą.
- Cholera. Potwornie za tobą tęskniłam, Nate - powiedziała. - Szkoda, że nie widziałeś,
w co się wpakowałam. Byłam taka niegrzeczna.
- Co masz na myśli? Co takiego zrobiłaś? - zapytał zaniepokojony Nate. Przez krótką
chwile wyobrażał sobie, jak Serena urządza orgie w swoim pokoju w internacie Hanover Aca-
demy i romansuje ze starszymi mężczyznami w hotelowych pokojach w Paryżu. Żałował, że
nie odwiedził jej tego lata w Europie. Zawsze chciał to zrobić w hotelu.
- I byłam beznadziejną przyjaciółką - ciągnęła Serena. - Prawie nie odzywałam się do
Blair od chwili wyjazdu. A tyk się wydarzyło. Wiem, że jest wściekła. Nawet się nie przywi-
tała.
- Nie jest wściekła - powiedział Nate. - Może po prostu jest onieśmielona.
Serena spojrzała na niego.
- Jasne - powiedziała kpiąco. - Blair jest onieśmielona. Od kiedy to zrobiła się taka
nieśmiała?
- No cóż, ale nie jest wściekła - upierał się Nate.
Serena wzruszyła ramionami.
- W każdym razie jestem tak podjarana, że znowu jestem z wami. Będziemy robić
wszystko to, co dawniej. Razem z Blair będziemy zrywać się z zajęć i spotykać się z tobą na
dachu Met, a potem pobiegniemy do tego starego kina obok hotelu Plaza i będziemy oglądać
zakręcone filmy aż do popołudnia. Ty i Blair już zawsze będziecie razem, a ja będę druhną na
waszym ślubie. I będziemy szczęśliwi, tak jak w filmach.
Nate zmarszczył brwi.
- Nie rób takiej miny, Nate - powiedziała Serena ze śmiechem. - To nie brzmi aż tak
źle, prawda?
Nate wzruszył ramionami.
- Nie, chyba jest okay - powiedział, choć wcale tak nie myślał.
- Co jest okay? - zapytał opryskliwy głos.
Zaskoczeni, Nate i Serena oderwali od siebie oczy. To był Chuck, a wraz z nim Kati,
Isabel, w końcu Blair, która rzeczywiście wyglądała na onieśmieloną.
Chuck klepnął Nate'a w plecy.
- Sorry, Nate - powiedział. - Ale wiesz, nie możesz przez cała noc mieć van der Wo-
odsen tylko dla siebie.
Nate prychnął i przechylił szklaneczkę. Został w niej sam lód..
Serena spojrzała na Blair. W każdym razie próbowała. Blair zrobiła rytuał z naciąga-
nia swoich czarnych pończoch, podciągając je centymetr po centymetrze od chudych kostek
do kościstych kolan, i wyżej, na muskularne uda tenisistki. Więc Serena dała sobie spokój i
ucałowała najpierw Kati, potem Isabel. Dopiero wtedy ruszyła do Blair.
Blair nie mogła bez końca zajmować się pończochami, nie budząc przy tym śmieszno-
ści. Kiedy Serena stanęła przy niej, uniosła głowę, udając zaskoczenie.
- Hej, Blair - powiedziała podekscytowana Serena. Położyła dłonie na ramionach
przyjaciółki i schyliła się, by pocałować ją w oba policzki. - Przepraszam, że nie zadzwoniłam
do ciebie przed powrotem. Chciałam. Ale działo się tyle zwariowanych rzeczy. Mam ci tyle
do opowiedzenia.
Chuck, Kati i Isabel zaczęli szturchać się łokciami, przyglądając się Blair. Było dla
nich oczywiste, że kłamała. Nie miała pojęcia, że Serena wraca.
Blair spaliła cegłę.
Była ugotowana.
Nate zauważył napięcie, ale myślał, że przyczyna jest zupełnie inna. Czy Chuck już
wyśpiewał wszystko Blair? Czy był spalony? Nate nie był pewien. Blair nawet na niego nie
spojrzała.
To było chłodne powitanie. Nie takiego się oczekuje, jeśli chodzi o starych, dobrych
przyjaciół.
Serena przenosiła wzrok z jednej twarzy na drugą. Najwyraźniej powiedziała coś nie
tak. Szybko domyśliła się, o co chodzi. Ale ze mnie idiotka, zbeształa się w duchu.
- To znaczy, przepraszam, że nie zadzwoniłam do ciebie wczoraj. Dosłownie przed
chwilą wróciłam z Ridgefield. Rodzice mnie tam uziemili, zastanawiając się, co ze mną zro-
bić. Ale się wynudziłam.
Całkiem zgrabnie.
Serena czekała na uśmiech Blair, wdzięcznej, że jej nie wydała, ale Blair tylko spoj-
rzała na Kati i Isabel, żeby zorientować się, czy zauważyły to potknięcie. Blair zachowywała
się dziwnie i Serena próbowała opanować narastającą panikę. Może Nate nie miał racji. Może
Blair faktycznie była na nią wściekła. Serena tyle przegapiła. Na przykład rozwód rodziców
Blair. Biedna Blair.
- Musi być beznadziejnie bez twojego taty - powiedziała Serena. - Ale twoja mama
wygląda naprawdę świetnie, a Cyrus jest nawet sympatyczny, kiedy już się do niego przy-
wyknie - zachichotała.
Blair nadal się nie uśmiechała.
- Możliwe - powiedziała, patrząc przez okno na budkę z hot dogami. - Ja do niego
jeszcze nie przywykłam.
Cała szóstka milczała przez długą, pełną napięcia chwilę.
Potrzeba im było po dobrym, mocnym drinku.
Nate zagrzechotał lodem w swojej szklance.
- Kto chce się jeszcze napić? - zapytał. - Zrobię drinki.
Serena podsunęła mu swój kieliszek.
- Dzięki, Nate - powiedziała. - Cholernie mnie suszy. W Ridgefield zamknęli przede
mną barek. Możecie uwierzyć?
Blair potrząsnęła głową.
- Nie, dzięki - powiedziała.
- Jak wypiję jeszcze jednego, jutro w szkole będę miała kaca - powiedziała Kati.
Isabel roześmiała się.
- Zawsze jesteś w szkole na kacu - powiedziała i podała Nate'owi swoją szklaneczkę. -
Trzymaj. Wypiję z Kati na pól.
- Pomogę ci - zaofiarował się Chuck. Ale zanim zdążył Cokolwiek zrobić, podeszła do
nich pani van der Woodsen, dotykając ramienia córki.
- Serena, Eleanor prosi, żebyśmy już siadali do kolacji. Zrobiła ci miejsce obok Blair,
więc będziecie mogły sobie poplotkować.
Serena zerknęła z niepokojem na Blair, ale Blair już ruszyła do stołu i zajęła miejsce
obok swojego jedenastoletniego brata Tylera, który siedział tam od ponad godziny, pogrążony
w lekturze magazynu „Rolling Stone”. Jego idolem był Cameron Crowe, reżyser filmowy,
który był w trasie z Led Zeppelin, kiedy
zaledwie piętnaście lat, Tyler olewał kompakty,
upierając się przy słuchaniu starych płyt winylowych. Blair martwiła się, że jej brat wyrasta
na frajera.
Serena uzbroiła się w cierpliwość i przysunęła sobie krzesło na miejsce obok Blair.
- Blair, strasznie mi przykro, że dałam plamę - powiedziała, wyciągając lnianą serwet-
kę ze srebrnej obrączki i rozkładając sobie na kolanach. - Rozwód twoich rodziców musiał
być koszmarem.
Blair wzruszyła ramionami. Wzięła bułkę z koszyka, rozerwała ją na pół i wepchnęła
jedną połówkę do ust. Inni goście dopiero podchodzili do stołu, szukając swoich miejsc. Blair
wiedziała, że to niekulturalnie zaczynać jedzenie, zanim wszyscy usiądą, ale kiedy miała peł-
ne usta, nie mogła mówić, a naprawdę nie miała ochoty na żadne pogawędki.
- Żałuję, że mnie tu nie było - powiedziała Serena, patrząc, jak Blair rozsmarowuje na
drugiej połówce gruby kawał francuskiego masła. - Ale miałam zwariowany rok. Mam ci do
opowiedzenia kompletnie zakręcone historie.
Blair kiwnęła głową, powoli żując bułkę, jak krowa przeżuwa swoją paszę. Serena
czekała, aż Blair zapyta, co to za historie, ale Blair nie powiedziała nic, tylko dalej żuła. Nie
chciała nic słyszeć o tych wszystkich fantastycznych rzeczach, które Serena robiła, kiedy so-
bie wyjechała, podczas gdy ona siedziała w domu, patrząc, jak rodzice walczą o zabytkowe
krzesła, na których nikt nie siadał, filiżanki, których nikt nie używał, i brzydkie, drogie obra-
zy.
Serena chciała opowiedzieć Blair o Charlesie, jedynym rastafarianinie w Hanover
Academy, który prosił ją, by uciekła z nim na Jamajkę. O Nicholasie, francuskim koledze z
college'u, który nigdy nie nosił bielizny i który ścigał jej pociąg maleńkim fiatem przez całą
drogę z Paryża do Mediolanu. O tym, jak paliła hasz w Amsterdamie i spała w parku z pijany-
mi prostytutkami, bo zapomniała, gdzie się zatrzymała. Chciała powiedzieć Blair, jak bardzo
było przechlapane, kiedy okazało się, że nie przyjmą jej w Hanover Academy na ostatni rok,
tylko dlatego, że odpuściła sobie pierwsze tygodnie szkoły. Chciała jej powiedzieć, że boi się
jutrzejszego powrotu do Constance, bo w minionym roku niezbyt przykładała się do nauki i
czuje się zupełnie wyłączona z obiegu.
Ale Blair nie była zainteresowana. Chwyciła następną bułkę i odgryzła potężny kawa-
łek.
- Wina, panienko? - zapytała Esther, stając z butelką po lewej stronie Sereny.
- Tak, dziękuje - powiedziała Serena. Patrzyła, jak Côte du Rhone wypełnia jej kieli-
szek i ponownie pomyślała o Morzu Czerwonym. Może Blair jednak wie? Czy o to chodzi?
Czy dlatego tak dziwacznie się zachowuje?
Serena zerknęła na Nate'a siedzącego cztery krzesła dalej, ale był pogrążony w rozmo-
wie z jej ojcem. Na pewno gadają o łodziach.
- Więc ty i Nate nadal jesteście razem? - zagadnęła Serena, podejmując ryzyko. - Zało-
żę się, że wy dwoje skończycie na ślubnym kobiercu.
Blair łyknęła haust wina, a jej mały pierścionek z brylantem zagrzechotał o szkło. Się-
gnęła po masło i pacnęła potężny kawałek na swoją bułkę.
- Halo? Blair? - powiedziała Serena, szturchając przyjaciółkę w ramię. - Wszystko w
porządku?
- Taaak - burknęła Blair. Nie była to właściwie odpowiedź na pytanie Sereny, tylko
niewyraźne, ogólnikowe stwierdzenie rzucone w celu wypełnienia ciszy, kiedy zajmowała się
swoją bułką. - Wszystko w porządku.
Esther przyniosła kaczkę, suflet z żołędzi oraz buraczki z sosem i zaraz zaczęły brzę-
czeć talerze i srebrne sztućce, i zewsząd słychać było pomruki „przepyszne”. Blair nałożyła
sobie na talerz górę jedzenia, na które się rzuciła, jakby nie jadła od tygodni. Miała gdzieś, że
może jej się zrobić niedobrze, dopóki nie musiała rozmawiać z Sereną..
- Wow! - powiedziała Serena, patrząc, jak Blair się opycha. - Musiałaś być naprawdę
głodna.
Blair kiwnęła głową i wetknęła do ust widelec buraczków. Popiła je winem.
- Umieram z głodu - powiedziała.
- Sereno! - zawołał Cyrus Rose od szczytu stołu. - Opowiedz mi o Francji. Twoja
mama mówiła, że spędziłaś lato na południu Francji. To prawda, że Francuzki nie noszą na
plaży staników?
- Tak, to prawda - odparła Serena. Uniosła figlarnie jedną brew. - Ale nie tylko Fran-
cuzki. Ja też opalam się tam zawsze topless. W jaki inny sposób można się równomiernie opa-
lić?
Blair zakrztusiła się potężnym kawałem sufleta i splunęła nim do swojego wina. Je-
dzenie pływało po powierzchni karmazynowego płynu jak rozmokłe pyzy. Esther błyskawicz-
nie usunęła kieliszek i przyniosła jej nowy.
Nikt niczego nie zauważył. Uwaga wszystkich była skupiona na Serenie, która zaba-
wiała gości opowieściami o swoich podróżach po Europie jeszcze przez cały deser. Kiedy
Blair skończyła dokładkę kaczki, zjadła wielką porcję puddingu z tapioki z czekoladą, nie
zwracając zupełnie uwagi na Serenę, koncentrując się wyłącznie na jedzeniu. W końcu jej żo-
łądek się zbuntował. Poderwała się gwałtownie, odsunęła krzesło i popędziła korytarzem pro-
sto do przylegającej do jej sypialni łazienki.
- Blair! - zawołała za nią Serena. Podniosła się. - Proszę mi wybaczyć - powiedziała i
pospiesznie odeszła, żeby zobaczyć, co się dzieje. Nie musiała wcale się aż tak spieszyć; Blair
nigdzie się nie wybierała.
Kiedy Chuck zauważył, że najpierw Blair, a potem Serena odeszły od stołu, pokiwał
wymownie głową i szturchnął łokciem Isabel.
- Blair idzie rzygać - szepnął. - Urocze.
Nate patrzył na ucieczkę dwóch dziewczyn od stołu z narastającym niepokojem. Był
przekonany, że dziewczyny rozmawiają w toalecie wyłącznie o seksie.
I w zasadzie miał rację.
Blair uklękła nad sedesem i wetknęła środkowy palec do gardła tak głęboko, jak tylko
się dało. Oczy zaczęły jej łzawić, a po chwili żołądek dostał konwulsji. Robiła to już wcze-
śniej wiele razy. Było to potwornie obrzydliwe i wiedziała, że nie powinna tego robić, ale
przynajmniej czuła się lepiej, kiedy było już po wszystkim.
Drzwi do jej łazienki były uchylone i Serena słyszała, jak w środku jej przyjaciółka
wymiotuje.
- Blair, to ja - powiedziała cicho Serena. - Dobrze się czujesz?
- Za chwilę wychodzę - burknęła Blair, wycierając usta. Wstała i spuściła wodę w toa-
lecie.
Serena weszła do środka, a Blair odwróciła się i spojrzała na nią z wściekłością.
- Nic mi nie jest. Naprawdę.
Serena opuściła deskę klozetową i usiadła.
- Przestań być taką zdzirą, Blair - powiedziała doprowadzona do rozpaczy. - O co cho-
dzi? To ja, pamiętasz? Wiemy o sobie wszystko.
Blair sięgnęła po pastę i szczoteczkę do zębów.
- Tak było kiedyś - odparła i zaczęła z furią szorować zęby. 'Splunęła zieloną pianą. -
A tak w ogóle, to kiedy po raz ostatni rozmawiałyśmy? Latem, rok temu?
Serena spuściła wzrok na swoje zdarte skórzane trzewiki.
- Wiem. Tak mi przykro. Nawaliłam - powiedziała.
Blair opłukała szczoteczkę i wetknęła z powrotem do uchwytu. Wpatrywała się w
swoje odbicie w lustrze.
- Cóż, ominęło cię bardzo dużo - powiedziała, wycierając rozmazany tusz spod oka
małym palcem. - Chodzi o to, że zeszły rok był naprawdę... inny, - Już miała powiedzieć
„ciężki”, ale wtedy zrobiłaby z siebie ofiarę. Wyszłoby, na to, że ledwie przetrwała bez Sere-
ny. „Inny” brzmiało o wiele lepiej.
Zerknęła na siedzącą na sedesie Serenę. Poczuła nagły przypływ siły.
- Nate i ja staliśmy się sobie naprawdę bliscy. No wiesz, mówimy sobie o wszystkim i
tak dalej.
Tak, pewnie.
Obie dziewczyny przypatrywały się sobie przez chwilę z rezerwą. Potem Serena wzru-
szyła ramionami.
- Nie musisz martwić się o mnie i o Nate'a. Wiesz, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. A
poza tym dosyć mam chłopaków.
Kąciki ust Blair uniosły się. Było oczywiste, że Serena chciała, by zapytała ją, dlacze-
go ma dosyć chłopaków. Ale Blair nie zamierzała dać jej tej satysfakcji. Obciągnęła sweter i
jeszcze raz zerknęła na swoje odbicie.
- Do zobaczenia przy stole - powiedziała i szybko wyszła z łazienki.
Cholera, pomyślała Serena, ale nie ruszyła się z miejsca. Nie ma sensu iść teraz za
Blair, skoro jest w tak podłym nastroju. Jutro w szkole będzie lepiej. Przeprowadzą jedną ze
swoich słynnych szczerych rozmów w jadalni nad jogurtem cytrynowym i sałatą. To niemoż-
liwe, żeby tak po prostu przestały być przyjaciółkami.
Podniosła się i przyjrzała się w lustrze swoim brwiom; pesetą Blair usunęła kilka
zbędnych włosków. Wyciągnęła z kieszeni błyszczyk Gash Urban Decay i nałożyła na wargi
kolejną warstwę. Potem wzięła szczotkę Blair i zaczęła czesać włosy, Na koniec wysikała się
i wróciła do towarzystwa przy stole, zapominając zabrać z umywalki Blair swój błyszczyk.
Kiedy usiadła na swoim miejscu, Blair właśnie jadła drugą dokładkę puddingu, a Nate
szkicował dla Cyrusa na pudełku od zapałek miniaturowy rysunek swojej żaglówki. Siedzący
po drugiej stronie stołu Chuck uniósł kieliszek, żeby stuknąć się z Sereną. Nie miała pojęcia,
za co wznosi toast, ale zawsze była Otwarta na wszystko.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
WIDZIANO, JAK S ROZPROWADZA NARKOTYKI NA SCHODACH MET
No cóż, chyba mamy za sobą niezły początek. Przystaliście mi tony maili i świetnie się bawiłam, kiedy
je czytałam. Wielkie dzięki. Czy to nie przyjemne uczucie być niegrzecznym?
Wasze e - maile
P:
hej plotkara,
słyszałam, że w New Hampshire policja znalazła na polu nagą dziewczynę z kilkoma mar-
twymi kurczakami, uznali, że została wyznawczynią voodoo czy jakieś inne gówno w tym
stylu, myślisz, że to była S? chodzi o to, że to do niej podobne, nie? Narka.
catee3
O:
Hej Catee3,
Nic o tym nie wiem, ale nie byłabym zaskoczona, S przepada za kurczakami. Raz, w parku,
widziałam, jak wsunęła cały kubełek pieczonych kurczaków. Ale podobno tamtego dnia
ostro ćpała.
P
P:
Cześć P,
Moje imię zaczyna się na S i jestem blondynką!!! I też właśnie wróciłam ze szkoły z interna-
tem do mojej starej budy w Nowym Jorku, Miałam dość tych wszystkich zasad, jak na przy-
kład żadnego picia, palenia czy chłopaków w pokoju,: ( W każdym razie mam teraz własne
mieszkanie i w następną sobotę robię imprezę - chcesz przyjść?: - )
S969
O:
Cześć S969,
S, o której piszę, nadal mieszka ze swoimi rodzicami jak większość nas, siedemnastolat-
ków, ty szczęśliwa zdziro.
P
P:
jak leci, plotkara?
zeszłej nocy paru znajomych chłopaków skombinowało garść tabletek od blond laski na
schodach metropolitan museum of art. wszystkie tabletki były oznaczone literą S. zbieg
okoliczności, czy co?
N00name
O:
Cześć N00name,
Wooow, to wszystko, co mogę powiedzieć.
P
1 GUYS I 2 LASKI
I i K mogą mieć problem z wbiciem się w swoje słodkie sukienki, kupiły w Bendel, jeśli nadal będą co-
dziennie wpadać do 3 Guys Coffe Shop na gorącą czekoladę i frytki. Poszłam tam, żeby zobaczyć, o
co ten cały hałas, i mogę powiedzieć, że mój kelner był całkiem fajny, o ile lubi się włosy w uszach, je-
dzenie jest gorsze nawet od tego w Jackson Hole i średnia wieku ludzi, którzy tam przychodzą, wyno-
si jakieś 100 lat.
Na celowniku
C widziano u Tiffany'ego, jak wybiera kolejne spinki do mankietów z monogramem na przyjęcie. Hej?
Czekam na zaproszenie. Matkę B widziano za rączkę z jej nowym facetem u Cartiera. Hm, kiedy we-
sele? Widziano jeszcze: dziewczynę uderzająco podobną do S, jak wychodzi z kliniki chorób wene-
rycznych w Lower East Side. Była w czarnej peruce i wielkich ciemnych okularach. Co za kamuflaż. A
wczoraj, późnym wieczorem, widziano S, jak wychyla się z okna swojej sypialni na Piątej Alei; wyglą-
dała na nieco zagubioną.
Nie skacz, skarbie, wszystko będzie dobrze.
Tyle na dziś. Do zobaczenia jutro w szkole.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
słuchajcie anielskiego zwiastowania
- Witajcie z powrotem, dziewczęta - powiedziała pani McLean, stojąc na podium
przed szkolnym audytorium. - Mam nadzieję, że wszystkie miałyście fantastyczny weekend.
Ja spędziłam swój w Vermont i było absolutnie bosko.
Wszystkie siedemset uczennic ze szkoły dla dziewcząt Constance Billard, od przed-
szkola do dwunastej klasy, i pięćdziesięcioro członków grona pedagogicznego oraz personelu
zachichotało dyskretnie. Wszyscy wiedzieli, że pani McLean miała w Vermont dziewczynę o
imieniu Vonda, która jeździła traktorem. Pani McLean miała po wewnętrznej stronie uda wy-
tatuowany napis:
PRZEWIEŹ
MNIE
,
VONDA
.
To prawda, przysięgam.
Pani McLean, czy pani M, jak nazywały ją uczennice, była ich dyrektorka. Jej zada-
niem było zebrać samą śmietankę - posłać dziewczęta do najlepszych college'ów, zapewnić
im najlepsze małżeństwa i najlepsze życie - i była bardzo dobra w tym, co robiła.. Nie miała
cierpliwości do ofiar, a jeśli któraś z dziewczyn zachowywała się jak ofiara, bez przerwy bra-
ła zwolnienia czy dawała plamę na egzaminach wstępnych, zaraz wzywała psychiatrów, psy-
chologów i korepetytorów, robiła wszystko, żeby delikwentka otrzymała taką pomoc, jakiej
potrzebowała, by uzyskać dobre stopnie, wysokie wyniki i by drzwi do college'u, który wy-
bierze, stały przed nią otworem.
Pani M nie tolerowała również podłości. Constance Billard miała być szkołą wolną od
klik i jakichkolwiek uprzedzeń. Pani M często powtarzała: „Kiedy w coś bezpodstawnie wie-
rzycie, robicie idiotki nie tylko z siebie, ale i ze mnie”. Nawet najbardziej błahe pomówienie
jednej dziewczyny przez drugą było karane dniem spędzonym w odosobnieniu i cholernie
trudnym wypracowaniem do napisania. Ale tego typu kary były rzadką koniecznością. Pani M
żyła w błogiej nieświadomości, co tak naprawdę dzieje się w szkole. Z całą pewnością nie
słyszała szeptów na samym końcu audytorium, gdzie siedziały dziewczyny z najstarszych
klas.
- Mówiłaś, że dzisiaj wraca Serena, zgadza się? - szepnęła Rain Hoffstetter do Isabel
Coates.
Tego ranka Blair, Kati, Isabel i Rain spotkały się jak zwykle za rogiem, żeby zapalić i
napić się kawy przed szkolą. Robiły tak każdego ranka od dwóch lat i spodziewały się, że Se-
rena przyłączy się do nich. Ale szkoła zaczęła się dziesięć minut temu, a Serena jeszcze się
nie zjawiła.
Blair nie mogła opanować irytacji - Serena usiłowała sprawić, by jej powrót wydawał
się jeszcze bardzie tajemniczy, niż był. Jej przyjaciółki wierciły się na swoich krzesłach, a
każda chciała pierwsza dostrzec Serenę, jakby była jakąś sławą.
- Pewnie jest za bardzo naćpana, żeby przyjść dzisiaj do szkoły - szepnęła w odpowie-
dzi Isabel. - Mówię ci, wczoraj wieczorem, u Blair, spędziła jakąś godzinę w toalecie. Kto
wie, co tam robiła.
- Słyszałam, że rozprowadza dragi z literą S. Jest od nich totalnie uzależniona - powie-
działa Kati.
- Zaczekaj, aż ją zobaczysz - dodała Isabel. - Jest w zupełnej rozsypce.
- Taaak - odszepnęła Rain. - Słyszałam, że została wyznawczynią voodoo w New
Hampshire.
Kati zachichotała.
- Ciekawe, czy zaproponuje nam, żebyśmy się przyłączyły.
- Słucham? - powiedziała Isabel. - Może sobie podrygiwać nago z kurczakami, ile tyl-
ko chce, ale ja nie chcę być przy tym. Nie ma mowy.
- Tak czy siak, gdzie można dostać żywe kurczaki w mieście? - zapytała Kati.
- Potworność - stwierdziła Rain.
- A teraz odśpiewamy hymn. Otwórzcie śpiewniki na stronie czterdziestej trzeciej -
poleciła pani McLean. Pani Weeds, hipiska o kręconych włosach, która uczyła muzyki, zagra-
ła na stojącym w rogu pianinie kilka pierwszych akordów dobrze znanego hymnu, a wtedy
siedemset dziewcząt wstało i zaczęło śpiewać.
Ich śpiew niósł się po Dziewięćdziesiątej Trzeciej ulicy, kiedy Serena van der Wood-
sen wyłoniła się zza rogu, przeklinając siebie za spóźnienie. Nie wstawała tak wcześnie od
czerwca, od czasu egzaminów na koniec jedenastej klasy w Hanover Academy i zapomniała
już jaki to ból.
Słuchajcie anielskiego zwiastowania!
Chwa - ła nowo narodzonemu królowi!
Pokój na ziemi i litość grze - esznikom,
Bóg przebaczył swoim dzieciom.
Jenny Humphrey z dziewiątej klasy cicho mamrotała poszczególne słowa, dzieląc z
sąsiadką śpiewnik, który sama wykaligrafowała swoim wyjątkowym pismem, podobnie jak
wszystkie pozostałe śpiewniki. Zajęto jej to całe lato, ale śpiewniki wyglądały przepięknie. Za
trzy lata Instytut Sztuki i Wzornictwa Pratta zrobi wszystko, żeby ją pozyskać. Mimo to Jenny
była potwornie zakłopotana za każdym razem, kiedy korzystały ze śpiewników, i dlatego nie
mogła śpiewać pełną parą. Gdyby zaczęła głośno śpiewać, byłaby to brawura, zupełnie jakby
chciała powiedzieć: „Spójrzcie na mnie, śpiewam ze śpiewnika, który sama zrobiłam! Czyż
nie jestem świetna?”
Jenny wolała być niewidzialna. Była niską, niepozorną dziewczyną z kręconymi wło-
sami, więc teoretycznie nie powinna rzucać się w oczy. Oczywiście, byłoby to o wiele ła-
twiejsze, gdyby nie miała olbrzymich cycków. W wieku czternastu lat nosiła rozmiar D.
Możecie to sobie wyobrazić?
Słuchajcie ogłoszenia boskiego posłańca,
Chrystus narodził się w Be - tle - jem!
Jenny stała na końcu rzędu składanych krzeseł, obok wielkich okien audytorium wy-
chodzących na Dziewięćdziesiątą Trzecią. Nagle coś przykuło jej wzrok. Rozwiane jasne
włosy, Kraciasty płaszcz Burberry. Znoszone brązowe buty z zamszu, Nowy bordowy mun-
durek - dziwny zestaw, ale na niej to jakoś nie raziło. Wyglądała jak... to niedorzeczne... czy
to możliwe... Nie... ! A może jednak?
Tak, to ona.
Chwilę później Serena van der Woodsen pchnęła ciężkie, drewniane drzwi audytorium
i stanęła w progu, wypatrując swojej klasy. Nie mogła złapać tchu. Włosy wciąż miała roz-
wiano, policzki zaróżowione, a oczy błyszczące, bo pokonała biegiem dwanaście przecznic
od Piątej Alei do szkoły. Była jeszcze doskonalsza, niż zapamiętała ją Jenny.
- O mój Boże! - szepnęła Rain do Kati na końcu sali. - Wzięła po drodze ubrania ze
schroniska dla bezdomnych, czy co?
- Nawet się nie uczesała - zachichotała Isabel. - Ciekawe gdzie spała zeszłej nocy?
Pani Weeds zakończyła hymn głośnym, trzeszczącym akordem.
Pani M odchrząknęła.
- A teraz uczcijmy chwilą ciszy tych wszystkich, którzy mieli mniej szczęścia niż my.
Zwłaszcza Indian, którzy zostali wybici, kiedy kolonizowano ten kraj, co oczywiście nie prze-
szkodziło nam we wczorajszych obchodach Dnia Kolumba - powiedziała.
W sali zapadła cisza. No, prawie.
- Widzisz, jak Serena trzyma ręce na brzuchu? Pewnie jest w ciąży - szepnęła Isabel
Coates do Rain Hoffstetter. - Tak robi się tylko wtedy, kiedy jest się w ciąży.
- Mogła mieć rano skrobankę. Może właśnie dlatego się spóźniła - odszepnęła Rain.
- Mój ojciec daje pieniądze na Phoenix House - powiedziała Kati do Laury Salmon. -
Dowiem się, czy Serena tam była. Założę się, że dlatego zjawiła się dopiero w połowie seme-
stru. Była na odwyku.
- Słyszałam, że w tej szkole z internatem mieszali comet z cynamonem i kawą roz-
puszczalną i wciągali. To jest jak speed, ale jak za długo wciągasz, skóra robi się zielona -
wtrąciła Nicki Hutton. Tracisz wzrok, a potem umierasz.
Blair, do której docierały strzępy rozmowy jej przyjaciółek, uśmiechnęła się.
Pani M odwróciła się i przywitała Serenę skinieniem głowy.
- Dziewczęta, powitajcie z powrotem waszą dawną koleżankę Serenę van der Wood-
sen. Serena dzisiaj dołączy do najstarszej klasy. - Pani M uśmiechnęła się. - Może usiądziesz,
Sereno?
Serena ruszyła lekko głównym przejściem audytorium i usiadła na pustym krześle
obok wścibskiej Lisy Sykes z dziesiątej klasy.
Jenny ledwie się mogła opanować. Serena van der Woodsen! Była tu, w tym samym
pomieszczeniu, zaledwie kilka metrów dalej. Taka prawdziwa. I wyglądała teraz tak dojrzale.
Ciekawe, ile razy to robiła, zastanawiała się w duchu Jenny.
Wyobrażała sobie, jak Serena i jasnowłosy chłopak z Hanover Academy opierają się o
pień starego, wielkiego drzewa, oboje zawinięci w jego płaszcz. Serena musiała wymknąć się
z internatu bez wierzchniego ubrania. Była przemarznięta, włosy miała zlepione żywicą drze-
wa, ale było warto. A potem Jenny wyobraziła sobie Serenę z jakimś innym chłopakiem na
wyciągu narciarskim. Wyciąg utknął i Serena usiadła chłopakowi na kolanach, żeby się
ogrzać. Zaczęli się całować i nie mogli przestać. Kiedy skończyli, wyciąg ruszył, a ich narty
były tak splątane, że zostali na krzesełku i zjechali na dół, gdzie zrobili to jeszcze raz.
Ale super, pomyślała Jenny. Serena van der Woodsen była z całą pewnością najfaj-
niejszą dziewczyną na całym świecie, O wiele ciekawszą od innych dziewczyn z najstarszej
klasy. Ile trzeba mieć odwagi, żeby zjawiać się w środku semestru, spóźnić się, i w dodatku
przyjść w takim stroju.
Nieważne, jak dużo masz forsy i jaki jesteś fantastyczny, po szkole z internatem mo-
żesz wyglądać jak bezdomny. Z tym że Serena wyglądała jak olśniewający bezdomny.
Nie obcinała włosów od ponad roku. Zeszłego wieczoru związała je z tyłu głowy, ale
dziś były rozpuszczone i zmierzwione. Spod białej męskiej koszuli z logo Oksfordu, wystrzę-
pionej przy kołnierzyku i na mankietach, prześwitywał fioletowy koronkowy stanik. Na no-
gach miała swoje ulubione brązowe, sznurowane trzewiki, a w jednej z czarnych pończoch
ziała wielka dziura pod kolanem. A najgorsze było to, że Serena musiała sobie kupić nowe
mundurki, bo stare wyrzuciła do zsypu na śmieci, kiedy wyjeżdżała do szkoły z internatem. I
właśnie jej nowy mundurek najbardziej rzucał się w oczy.
Nowe mundurki były zmorą szóstoklasistek, bo właśnie w tej klasie dziewczęta z Con-
stance zmieniały tuniki na spódniczki. Plisowane spódniczki z poliestru były nienaturalnie
sztywne. Poza tym tandetnie błyszczały i ostatnio były w nowym kolorze: bordowym. Coś
potwornego. I taki bordowy mundurek włożyła Serena pierwszego dnia w Constance. Co wię-
cej, jej spódnica sięgała aż do kolan! Wszystkie pozostałe dziewczyny z najstarszej klasy no-
siły te same stare granatowe spódniczki z wełny, które dostały w szóstej klasie. A ponieważ
sporo od tamtej pory urosły, spódniczki zrobiły się naprawdę króciutkie. Im krótsza spódnicz-
ka, rym fajniejsza laska.
Blair, która aż tyle nie urosła, potajemnie skróciła swoją spódnicę.
- A tak w ogóle, co ona, do cholery, na siebie włożyła? - syknęła Kati Farkas.
- Może myśli, że bordowy wygląda jak od Prady albo coś w tym stylu - zachichotała w
odpowiedzi Laura.
- Sądzę, że stara się coś zamanifestować - szepnęła Isabel. - Może: spójrzcie na mnie,
jestem Serena, jestem taka piękna, że mogę nosić wszystko, co zechcę.
I faktycznie może, pomyślała Blair. To była jedna z wielu rzeczy, które doprowadzały
ją do pasji, jeśli chodzi o Serenę. Wyglądała dobrze we wszystkim.
Ale nieważne, jak Serena wyglądała. Jenny i cala reszta audytorium chciała wiedzieć,
dlaczego Serena wróciła.
Wyciągnęły szyje, żeby lepiej widzieć. Czy miała podbite oko? Była w ciąży? Wyglą-
dała na naćpaną? Miała jeszcze wszystkie zęby? Czy wyglądała jakoś inaczej?
- Czy to na policzku to blizna? - szepnęła Rain.
- Jednej nocy, kiedy rozprowadzała narkotyki, została draśnięta nożem - szepnęła w
odpowiedzi Kati. - Słyszałam, że tego lata miała w Europie operację plastyczną, ale lekarze
niezbyt się spisali.
Pani McLean czytała teraz na głos. Serena wyprostowała się na swoim krześle, skrzy-
żowała nogi i zamknęła oczy, rozkoszując się znajomą atmosferą. Siedziała w sali pełnej
dziewczyn, wsłuchując się w głos pani M. Nie wiedziała, dlaczego tego ranka przed szkołą
była tak zdenerwowana. Zaspała i miała na ubranie się tylko pięć minut; z pośpiechu zrobiła
dziurę w pończosze zadartym paznokciem wielkiego palca u stopy. Zdecydowała się na starą,
wystrzępioną koszulę swojego brata Erika, bo pachniała jak on. Erik chodził do tej samej
szkoły z internatem co ona, ale teraz był już w college'u i Serena potwornie za nim tęskniła.
Kiedy wychodziła z mieszkania, przyuważyła ją matka i gdyby Serena nie była już
tyle spóźniona, kazałaby jej się przebrać.
- W ten weekend - powiedziała - pójdziemy na zakupy i zabiorę cię do mojego salonu.
Nie możesz tak wyglądać, Serena. Nie obchodzi mnie, jak pozwalali ci się ubierać w tej szko-
le z internatem. - Potem pocałowała córkę w policzek i wróciła do łóżka.
- O Boże, ona chyba zasnęła - szepnęła Kati do Laury.
- Może jest po prostu zmęczona - odszepnęła Laura. - Słyszałam, że wyrzucili ją, bo
spała ze wszystkimi chłopakami w kampusie. Na ścianie nad jej łóżkiem były nacięcia.
Wszystko wyszło na jaw, bo doniosła na nią współlokatorka.
- No i jeszcze te tańce z kurczakami do późna w nocy - dodała Isabel i dziewczyny zu-
pełnie nie mogły opanować chichotu.
Blair przygryzła wargę, próbując stłumić śmiech. To było takie zabawne.
jeszcze jeden fan S
Gdyby Jenny Humphrey słyszała, co dziewczyny z najstarszej klasy mówią o Serenie
van der Woodsen, jej idolce, rzuciłaby się na nie z pięściami. Kiedy tylko skończyła się mo-
dlitwa, Jenny przecisnęła się obok koleżanek z klasy i popędziła na korytarz, żeby zadzwonić.
Jej brat Daniel oszaleje, kiedy mu powie.
- Słucham? - Daniel Humphrey odezwał się po trzecim dzwonku. Stał na rogu Siedem-
dziesiątej Siódmej i West End Avenue, przed Riverside Prep i palił papierosa. Mrużył swoje
ciemnobrązowe oczy w ostrych promieniach październikowego słońca. Nie przepadał za słoń-
cem. Większość wolnego czasu spędzał w swoim pokoju, zaczytując się w makabrycznej, eg-
zystencjalnej poezji opisującej gorzki los człowieka. Był blady, zarośnięty i chudy jak gwiaz-
dy rocka.
Egzystencjalizm nie wpływał dobrze na apetyt.
- Zgadnij, kto wrócił? - Daniel usłyszał podniecony głos swojej młodszej siostry.
Podobnie jak Dan, Jenny była raczej typem samotnika i gdy potrzebowała z kimś po-
gadać, zawsze dzwoniła do brata. To ona kupiła im obojgu komórki.
- Jenny, czy to nie może zaczekać... - zaczął Dan zirytowanym tonem, charaktery-
stycznym dla starszych braci.
- Serena van der Woodsen! - przerwała mu Jenny. - Serena jest z powrotem w Con-
stance. Widziałam ją na modlitwie. Możesz w to uwierzyć?
Czerwony saab pomknął West End Avenue na żółtym świetle. Dan patrzył na toczące
się chodnikiem wieczko od plastikowego kubka na kawę. Czuł, że ma mokre skarpety w swo-
ich brązowych zamszowych butach z Hush Puppies.
Serena van der Woodsen. Zaciągnął się camelem. Ręce trzęsły się mu tak bardzo, że
ledwie trafił do ust.
- Dan? - zapiszczała do słuchawki jego siostra. - Czy ty mnie słyszysz? Słyszałeś, co
powiedziałam? Serena wróciła. Serena van der Woodsen.
Dan wciągnął gwałtownie powietrze.
- Taaak, słyszałem - odparł, udając, że ma to gdzieś. - I co z tego?
- Co z tego? - powtórzyła Jenny z niedowierzaniem. - Jasne. Dobrze wiem, że mało
nie dostałeś zawału. Siedzisz w tym. po uszy.
- Nie, mówię poważnie - powiedział Dan z rozdrażnieniem. - Po co do mnie
dzwonisz? Co mnie to obchodzi?
Jenny głośno westchnęła. Dan potrafił być taki wkurzający, Dlaczego choć raz nie
mógł poudawać, że jest szczęśliwy? Miała dość jego bladej twarzy i introspekcyjnej pozy nie-
szczęśliwego poety.
- W porządku - powiedziała. - Zapomnij o tym. Pogadamy później.
Rozłączyła się i Dan schował komórkę do kieszeni spranych czarnych sztruksów. Wy-
ciągnął z tylnej kieszonki paczkę papierosów i zapalił kolejnego od niedopałka poprzedniego.
Przypalił sobie przy okazji kciuk, ale nawet tego nie poczuł.
Serena van der Woodsen.
Po raz pierwszy spotkali się na imprezie. Nie, to nie do końca było tak. Dan widział ją
na imprezie, swojej imprezie, jedynej, jaką kiedykolwiek urządził w ich mieszkaniu na rogu
Dziewięćdziesiątej Dziewiątej i West End Avenue.
Był kwiecień, ósma klasa. Impreza była pomysłem Jenny, a ich ojciec, Rufus Humph-
rey, niesławny emerytowany wydawca poezji mało znanych bitników i zapalony imprezo-
wicz, chętnie Się na to zgodził. Ich matka już od paru łat mieszkała w Pradze, żeby „skupić
się na swojej sztuce”, Dan zaprosił całą swoją klasę i powiedział, że mogą przyprowadzić,
kogo tylko chcą. Zjawiła się ponad setka gości, a Rufus rozlewał piwo z beczki pływającej w
wannie i dużo dzieciaków upiło się wtedy pierwszy raz w życiu. Była to najlepsza impreza, na
jakiej kiedykolwiek był Dan, nawet jeśli tylko to on tak twierdził. Nie dlatego, że była wtedy
niezła popijawa, tylko z powodu obecności Sereny van der Woodsen. Nieważne, że się skuła i
skończyła, grając w głupią pijacką grę, kiedy całowała brzuch jakiegoś chłopaka, który był
cały zamazany markerem. Dan nie mógł oderwać od niej wzroku.
A potem Jenny powiedziała mu, że Serena chodzi z nią do tej samej szkoły, i od tamtej
pory siostra stała się jego małym agentem; zdawała mu relacje ze wszystkiego, co Serena ro-
biła, mówiła, w co była ubrana i tak dalej, informowała Dana o zapowiadanych wydarzeniach
towarzyskich, kiedy to znów mógłby ją zobaczyć. To jednak zdarzało się rzadko. Nie dlatego,
że było mało imprez - owszem, było ich cale mnóstwo - tylko że na większość z nich Dan nie
mógł się wkręcić. Nie należał do tego samego świata co Serena, Blair, Nate i Chuck. Nie był
nikim wyjątkowym, tylko zwyczajnym nastolatkiem.
Przez dwa lata Dan krążył za Serena, pragnąc jej na odległość. Nigdy z nią nie rozma-
wiał. Kiedy wyjechała do szkoły z internatem, próbował o niej zapomnieć, przekonany, że ni-
gdy więcej jej nie zobaczy, chyba że jakimś cudem wylądowaliby w tym samym college'u.
A teraz wróciła.
Przeszedł do połowy ulicy, zakręci! i wrócił. W jego głowie kłębiły się myśli. Mógłby
zorganizować następną imprezę. Zrobiłby zaproszenia i dał Jenny, żeby wsunęła jedno do
szalki Sereny. Kiedy Serena zjawi się na jego imprezie, podejdzie do niej, weźmie od niej
płaszcz i wyrazi swoją radość z jej powrotu do Nowego Jorku.
Padało każdego dnia, kiedy ciebie nie było - powiedziałby poetycko.
Potem wśliznęliby się do biblioteki jego ojca, ściągnęli z siebie ubrania i całowali na
skórzanej sofie przed kominkiem. A jak już wszyscy by sobie poszli, zjedliby wspólnie miskę
kawowych lodów Breyersa, ulubionych Dana. A potem już zawsze spędzaliby wszystkie
chwile razem. Nawet przenieśliby się jak Trinity do koedukacyjnej szkoły na resztę roku, bo
nie potrafiliby wytrzymać rozłąki. A potem poszliby na Columbię i mieszkali w kawalerce w
pobliżu uniwersytetu; w ich mieszkaniu nie byłoby nic oprócz wielkiego łóżka. Przyjaciele
Sereny staraliby się ją nakłonić do powrotu do jej dawnego życia, ale żadne bale dobroczyn-
ne, żadne wystawne kolacje, żadne eleganckie przyjęcia by jej nie skusiły. Serena bez żalu
wyrzekłaby się swojego funduszu powierniczego i diamentów ciotecznej babki. Mogłaby na-
wet żyć w nędzy, jeśli tylko byłaby z Danem.
- Niech to szlag, mamy tylko pięć minut do dzwonka.
Dan usłyszał czyjś nieprzyjemny glos. Odwrócił się i rzeczywiście, to był Chuck Bass,
Szalikowiec, jak nazywał go Dan, bo Chuck zawsze nosił śmieszny kaszmirowy szal z mono-
gramem. Chuck stal zaledwie jakieś pięć metrów od niego ze swoimi dwoma kumplami z
ostatniej klasy z Riverside Prep, Rogerem Painem i Jeffreyem Prescottem. Nie odezwali się
do Dana, nawet nie skinęli głowami; w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Bo po co? Ci chło-
pacy ze szpanerskiego Upper East Side, którzy co rano wsiadali do autobusu na Siedemdzie-
siątej Dziewiątej i przyjeżdżali na West Side tylko do szkoły albo jak szli na jakąś dziwaczną
imprezę. Chodzili z Dartem w jednej klasie w Riverside Prep, ale z pewnością nie należeli do
tej samej klasy. Byt dla nich nikim. Traktowali go jak powietrze.
- Ludzie - powiedział Chuck do kumpli. Zapalił papierosa. Chuck palił papierosy jak
skręty, trzymając je między palcem wskazującym i kciukiem, mocno się zaciągając. Dopraw-
dy, żałosne. - Zgadnijcie, kogo widziałem wczoraj wieczorem? - powiedział, wypuszczając
obłok szarego dymu.
- Liv Tyler? - zapytał Jeff.
- Taak. i pewnie ostro na ciebie leciała, co? - roześmiał się Roger.
- Nie, nie ją. Serenę van der Woodsen - powiedział Chuck.
Dan nadstawił uszu. Właściwie zamierzał już iść na zajęcia, ale zapalił następnego pa-
pierosa i nie ruszył się z miejsca, więc mógł podsłuchiwać.
- Matka Blair Waldorf urządziła wczoraj kameralne przyjęcie i była na nim Serena ze
starymi - ciągnął Chuck. - I nie mogła mi się oprzeć. Mówię wam, jest chyba najbardziej wy-
uzdaną dziewczyną, jaką w życiu spotkałem, - Chuck zaciągnął się papierosem.
- Poważnie?
- Poważnie. Po pierwsze, właśnie się dowiedziałem, że od dziesiątej klasy pieprzy się
z Nate'em Archibaldem. I na pewno nieźle się wykształciła w tej szkole z internatem, jeśli
wiecie, co mam na myśli. Musieli się jej pozbyć, taka jest wyuzdana.
- Chrzanisz - stwierdził Roger. - Daj spokój, stary, nie wyrzuca się ze szkoły za bycie
dziwką.
- Owszem, jeśli trzyma się nagrania ze wszystkimi chłopakami, z którymi się spało. A
poza tym szprycowała ich tymi samymi dragami, na których sama jechała. Ona prawie przeję-
ła władzę nad tą szkołą! - Chuck zaczynał się denerwować. Zrobił się czerwony na twarzy i aż
się zapluł. - Słyszałem też, że ma różne choroby - dodał. - No wiecie, weneryki. Ktoś widział
ją, jak wchodziła do kliniki w East Village. Była w peruce.
Kumple Chucka kręcili głowami i pochrząkiwali ze zdumienia.
Dan jeszcze nigdy nie słyszał takiego steku bzdur. Serena nie była dziwką. Była do-
skonałą, prawda? Prawda?
Ale wszystko miało się wyjaśnić później.
- A słyszeliście o tym przyjęciu na rzecz ptaków? - zapytał Roger. - Idziecie?
- Jakie przyjęcie? Jakich ptaków? - zapytał Jeffrey.
- Chodzi o tę imprezę na rzecz sokołów wędrownych z Central Parku - powiedział
Chuck. - Taaak. Blair mówiła mi o tym. Będzie w starym domu towarowym Barneys. - Po-
nownie zaciągnął się papierosem. - Stary, wszyscy idą.
Wszyscy, oprócz Dana, oczywiście. Ale Serena van der Woodsen z pewnością tam bę-
dzie.
- W tym tygodniu roześlą zaproszenia - powiedział Roger. Impreza tak jakoś śmiesz-
nie się nazywa, nie pamiętam, ale tylko dziewczyny mogły coś takiego wymyślić.
- „Buziak w usteczka” - powiedział Chuck, gasząc papierosa swoimi ohydnymi butami
z Church's of England. - To będzie przyjęcie pod hasłem „Buziak w usteczka”.
- O taaak - powiedział Jeff. - Założę się, że na samych buziakach się nie skończy. - Za-
chichotał, - Zwłaszcza jeśli będzie Serena.
Wszyscy trzej zarechotali, gratulując sobie nawzajem świetnego dowcipu.
Dan miał dosyć. Rzucił swojego papierosa na chodnik zaledwie parę centymetrów od
buta Chucka i ruszył do szkoły. A kiedy przechodził obok wesołych kolesiów, odwrócił gło-
wę, wydął wargi i cmoknął trzy razy, jakby dawał każdemu z nich soczystego całusa prosto w
usta. A potem odwrócił się i wszedł do szkoły, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.
Całujcie klamkę, dupki.
w głębi serca każda abnegatka
jest beznadziejną romantyczką
- Chodzi mi o stworzenie napięcia - wyjaśniała Vanessa Abrams malej grupie na zaję-
ciach z filmu dla zaawansowanych. Stała przed klasą i prezentowała swój pomysł na film,
który właśnie robiła. - Zamierzam sfilmować ich dwoje, jak rozmawiają w nocy na parkowej
ławce. Tyle tylko, że nie słychać, o czym mówią. - Vanessa zawiesiła dramatycznie glos, cze-
kając, aż któraś z jej koleżanek coś powie. Pan Beckham, ich nauczyciel, cały czas im powta-
rzał, że sceny mają być żywe, pełne dialogów i akcji, a Vanessa celowo robiła coś zupełnie
przeciwnego.
- Więc nie ma żadnego dialogu? - zapytał pan Beckham z tyłu klasy. Był boleśnie
świadom, że nikt poza nim nie słuchał ani słowa z tego, co mówi Vanessa.
- Będzie słychać milczenie budynków, ławki i chodnika, a na ich ciała będzie padać
światło ulicznych latarni. Potem zobaczycie ruch ich dłoni i mowę oczu, następnie usłyszycie
ich rozmowę, ale nie będą dużo mówić. To nastrojowy kawałek - tłumaczyła Vanessa.
Sięgnęła po pilota od projektora i zaczęła pokazywać kolejne czarno - białe slajdy,
które zabrała, by zademonstrować, co zamierza osiągnąć w swoim krótkim filmie. Drewniana
ławka w parku. Płyta chodnikowa. Pokrywa włazu kanalizacyjnego. Gołąb dziobiący zużytą
prezerwatywę. Gumy przylepione do obrzeża kosza na śmieci.
- Ha! - wykrzyknął ktoś z końca sali. To była Blair Waldorf, zaśmiewająca się do roz-
puku z liściku, który właśnie podała jej Rain Hoffstetter.
Chcesz się dobrze zabawić?
Zadzwoń do Sereny van der Woodsen.
Tylko uważaj, żebyś nie dostał za dużo, kapujesz?
Vanessa posłała Blair wściekłe spojrzenie. Zajęcia z filmu były ulubionym przedmio-
tem Vanessy, jedynym powodem, żeby w ogóle chodzić do szkoły. Traktowała je bardzo po-
ważnie. Większość dziewczyn, jak Blair, wybrała ten przedmiot, by odpocząć od piekła po-
ważniejszych przedmiotów, takich jak matematyka, biologia, historia, literatura angielska i
francuski. Były na prostej drodze do Yale, Harvardu czy Brown, gdzie ich rodziny studiowały
od pokoleń. Vanessa nie była taka jak one. Jej rodzice nie poszli nawet do college'u. Byli ar-
tystami, a Vanessa chciała w życiu tylko jednego: pójść na nowojorski uniwersytet i studio-
wać film.
Właściwie to chciała czegoś jeszcze. A dokładniej mówiąc, kogoś jeszcze, ale do tego
za chwilę dojdziemy.
Vanessa była swego rodzaju dziwadłem w Constance, jedyną dziewczyną w szkole,
która była ostrzyżona na jeża, zawsze nosiła czarne golfy, czytała w kółko Wojnę i pokój Toł-
stoja, jakby to była Biblia, słuchała Belle i Sebastiana i piła gorzką czarną herbatę. Nie miała
w Constance żadnych przyjaciółek, mieszkała w Williamsburgu na Brooklynie ze swoją dwu-
dziestodwuletnią siostrą Ruby. Więc co robiła w tej ekskluzywnej prywatnej szkole dla
dziewcząt na Upper East Side z księżniczkami pokroju Blair Waldorf? Pytanie to Vanessa za-
dawala sobie codziennie.
Rodzice Vanessy byli starymi artystami awangardowymi. Mieszkali w Vermont, w
domu zbudowanym ze zutylizowanych opon samochodowych. Kiedy skończyła piętnaście lat,
pozwolili, by wiecznie nieszczęśliwa Vanessa przeprowadziła się do swojej starszej siostry,
gitarzystki basowej, na Brooklyn. Ale chcieli mieć pewność, że odbierze porządne wykształ-
cenie, więc posłali ją do Constance.
Vanessa nie cierpiała tej szkoły, ale nigdy nie wspomniała o tym rodzicom ani słowa.
Zostało zaledwie osiem miesięcy do końca roku szkolnego. Jeszcze osiem miesięcy i wreszcie
wyrwie się do śródmieścia, na nowojorski uniwersytet.
Jeszcze osiem miesięcy będzie musiała znosić sukowatą Blair Waldorf, a co gorsza,
Serenę van der Woodsen, która powróciła w całej swojej wspaniałości. Blair Waldorf wyglą-
dała na niesamowicie podnieconą powrotem swojej najlepszej przyjaciółki. Rzeczywiście,
cały ostatni rząd ostro plotkował; dziewczyny przekazywały sobie nawzajem liściki ukrywane
w rękawach ich irytujących kaszmirowych swetrów.
Pieprzyć je. Vanessa uniosła brodę i kontynuowała swoją prezentację. Była ponad te
bzdury. Jeszcze tylko osiem miesięcy.
Być może, gdyby Vanessa zobaczyła karteczkę, którą Kati Farkas właśnie podała Bla-
ir, poczułaby choć odrobinę sympatii do Sereny.
Droga Blair,
możesz mi pożyczyć pięćdziesiąt tysięcy dolarów? Niuch, niuch, niuch. Jak nie zapłacę
mojemu dilerowi, któremu wiszę za kokę, będę miała problemy.
Cholera, swędzi mnie w kroku.
Daj mi znać, jak będzie z kasą.
Uściski
Serena v. d. Woodsen
Blair, Rain i Kati zachichotały głośno.
- Ciii - szepnął pan Beckham, spoglądając ze współczuciem na Vanessę.
Blair odwróciła karteczkę na drugą stronę i nagryzmoliła odpowiedź.
Jasne, Serena. Czegokolwiek sobie życzysz. Zadzwoń do mnie z więzienia. Słyszałam,
że jedzenie jest tam naprawdę dobre. Odwiedzimy cię z Nate'em, kiedy tylko będziemy mieć
trochę czasu, czyli... sama nie wiem... NIGDY?!
Mam nadzieję, że wkrótce uporasz się ze swoimi chorobami wenerycznymi.
Uściski
Blair
Blair oddala karteczkę Kati, prawie nie czując wyrzutów sumienia z powodu swojej
podłości. O Serenie krążyło tyle historii, że szczerze mówiąc, już sama nie wiedziała, w co
wierzyć. Poza tym Serena nadal nie wyjawiła nikomu przyczyn swojego powrotu, wiec dla-
czego Blair miałaby cokolwiek powiedzieć w jej obronie? Może część tych plotek była praw-
dziwa? Może część tych historii naprawdę się zdarzyła?
A tak w ogóle, wysyłanie własnych liścików było o wiele bardziej zabawne niż ich do-
stawanie.
- Więc sama napiszę scenariusz, zajmę się reżyserią i filmowaniem. I już zaangażowa-
łam mojego przyjaciela Daniela Humphreya z Riverside Prep do roli księcia Andrzeja - wyja-
śniła Vanessa. Policzki zaczęły ją piec, kiedy wypowiedziała imię Dana. - Ale ciągle brakuje
mi kogoś do roli Nataszy. Jutro po szkole robię casting w Madison Square Parku. Czy ktoś
jest zainteresowany? - zapytała.
To pytanie było jej małym, prywatnym żarcikiem. Vanessa wiedziała, że żadna z
dziewczyn nawet jej nie słuchała; były zbyt zajęte przekazywaniem sobie liścików.
W górę wystrzeliła ręka Blair.
- Ja będę reżyserem! - oznajmiła. Najwyraźniej nie usłyszała pytania, ale tak bardzo
zależało jej na olśnieniu komisji rekrutacyjnej z Yale, że zawsze pierwsza zgłaszała się na
ochotnika do wszystkiego.
Vanessa już otworzyła usta, żeby jej odpowiedzieć. Spróbuj sobie reżyserować to,
chciała powiedzieć, pokazując jej środkowy palec.
- Opuść rękę, Blair - powiedział zmęczonym głosem pan Beckham. - Vanessa już mó-
wiła, że sama będzie scenarzystą, reżyserem i operatorem. Jeśli nie zamierzasz ubiegać się o
rolę Nataszy, radzę ci pomyśleć o własnym projekcie.
Blair spojrzała na niego kwaśno. Nie cierpiała nauczycieli takich jak Beckham. Miał
taką niezadowoloną minę, bo był z Nebraski i kiedy w końcu spełnił się jego smutny sen o ży-
ciu w Nowym Jorku, mógł jedynie uczyć bezużytecznego przedmiotu, zamiast reżyserować
głośne filmy i cieszyć się sławą.
- Nieważne - powiedziała Blair, zakładając swoje ciemne włosy za uszy. - Chyba i tak
nie miałabym czasu.
I rzeczywiście.
Blair była przewodniczącą Rady Pomocy Społecznej i Klubu Francuskiego; prowadzi-
ła z trzecioklasistkami zajęcia z czytania; raz w tygodniu pracowała w garkuchni dla bieda-
ków, we wtorki miała kursy przygotowawcze do college'u, a w czwartkowe popołudnia uczy-
ła się sztuki projektowania mody od Oscara de la Renta. W weekendy grywała w tenisa, żeby
utrzymać się w narodowej klasyfikacji. Poza tym zasiadała we wszelkich komitetach społecz-
nych, jakie komukolwiek mogłyby przyjść do głowy, i jej kalendarz na sezon jesień/zima był
cały zapełniony. W jej elektronicznym notesie ciągle brakowało pamięci.
Vanessa włączyła światło i wróciła na swoje miejsce z przodu klasy.
- Nie ma sprawy, Blair, bo i tak chciałam do roli Nataszy zaangażować dziewczynę z
jasnymi włosami. - Wygładziła swój mundurek na udach i usiadła dostojnie, prawie doskona-
le naśladując Blair.
Blair uśmiechnęła się złośliwie, spoglądając na ogoloną głowę Vanessy, a następnie
rzuciła okiem na pana Beckhama, który odchrząknął i wstał. Był głodny, a do dzwonka zosta-
ło jeszcze pięć minut.
- No cóż, to by było na tyle, dziewczęta. Dzisiaj możecie wyjść chwilkę wcześniej.
Vanessa, może wywiesisz ogłoszenie w holu o jutrzejszym castingu?
Dziewczyny zaczęły się pakować i wychodzić gęsiego z klasy. Vanessa wyrwała czy-
stą kartkę ze swojego notatnika i napisała u góry wszystkie niezbędne informacje.
WOJNA I POKÓJ
Film krótkometrażowy. Spróbuj, może uda ci się
dostać rolę Nataszy. Środa o zachodzie słońca
Madison Square Park,
Ławka na rogu północnego wschodu..
Oparła się pokusie, by dać dokładny opis dziewczyny, jakiej poszukuje, bo nie chciała
nikogo odstraszyć. Ale w głowie miała jej wyraźny obraz i wiedziała, że nie będzie łatwo zna-
leźć odpowiednią dziewczynę.
Jej idealna Natasza była bladą blondynką - i chodziło o naturalny, lekko nieporządny
blond. Nie powinna być typową pięknością, ale musiała mieć taką twarz, która przykuwa
uwagę. Miała to być dziewczyna, która sprawi, że Dan się rozpromieni - będzie pełen życia,
będzie się śmiał, słowem: stanie się kimś innym.
Vanessa objęła się ramionami. Sama myśl o Danie sprawiała, że czuła się, jakby
chciało się jej sikać. Pod maską wygolonej głowy i tego beznadziejnego czarnego golfu kryła
się po prostu dziewczyna.
Przyjmijmy to do wiadomości: wszystkie jesteśmy takie same.
lunch
- Musimy jeszcze załatwić zaproszenia, torby z prezentami i szampana - powiedziała
Blair. Podniosła ze swojego talerza plasterek ogórka i zaczęła skubać go w zamyśleniu. - Kate
Spade zajmuje się torbami z prezentami, ale sama nie wiem... nie sadzicie, że Kate to nudzia-
ra?
- Myślę, że Kate Spade doskonale się do tego nadaje - powiedziała Isabel, zbierając
swoje ciemne włosy w węzeł na czubku głowy. - To znaczy, jest super, że ma czarną, gładką
torbę zamiast tych ze zwierzęcymi i militarnymi wzorami, a takie badziewie noszą teraz
wszyscy, A to jest kompletnie w złym guście, nie sądzicie?
Blair pokiwała głową.
- Absolutnie - zgodziła się.
- Hej, a co z moim płaszczem z lamparciej skóry? - zapytała Kati z urażoną miną.
- No tak, ale to jest prawdziwa skóra lamparta - wyjaśnili Blair. - To co innego.
Dziewczyny siedziały w szkolnej stołówce, dyskutuje o zbliżającej się imprezie do-
broczynnej pod hasłem „Buzia w usteczka”. Przyjęcie to miało na celu zebranie pieniędzy dla
Fundacji na rzecz Sokołów Wędrownych z Central Parku. Oczywiście Blair była przewodni-
czącą komitetu organizacyjnego.
- Biedne ptaszki - westchnęła Blair.
Tak jakby ją cokolwiek obchodziły cholerne ptaszyska.
- Naprawdę zależy mi, żeby to przyjęcie się udało - powiedziała. - Przyjdziecie jutro
na zebranie, prawda?
- Oczywiście, że przyjdziemy - zapewniła ją Isabel. - A co z Sereną? Mówiłaś jej o
przyjęciu? Pomoże nam?
Blair popatrzyła na nią pustym wzrokiem.
Kati zmarszczyła swój zadarty niczym niewielka skocznia narciarska nosek i szturch-
nęła Isabel łokciem.
- Założę się, że Serena jest bardzo zajęta, no wiesz, próbując uporać się ze wszystkim.
Wszystkimi swoimi problemami. Pewnie nie ma czasu, żeby nam pomóc - stwierdziła ze zło-
śliwym uśmieszkiem.
Blair wzruszyła ramionami. Po drugiej stronie stołówki Serena stała w kolejce po
lunch. Od razu zauważyła Blair i uśmiechnęła się, machając radośnie ręką, jakby chciała po-
wiedzieć: „Zaraz tam będę!” Ale Blair tylko zamrugała oczami, udając, że zapomniała zało-
żyć szkła.
Serena przesuwała tacę po metalowej ladzie; nałożyła sobie jogurt cytrynowy, ominęła
dania na ciepło, aż dotarła do automatu z gorącą wodą - nalała sobie wody do filiżanki, wło-
żyła na spodeczek torebkę liptona, plasterek cytryny i saszetkę cukru, Potem przeszła z tacą
do baru sałatkowego, gdzie nawaliła na talerz górę sałaty, którą polała dressingiem z pleśnio-
wego sera. Wolałaby tosta z szynką i serem na Gare du Nord w Paryżu, jakiego jadła w po-
śpiechu przed wskoczeniem do pociągu do Londynu, ale w sumie to było równie dobre. Taki
sam lunch jadła
W
Constance codziennie od szóstej klasy. Blair zawsze wybierała to samo.
Nazywały to „dietetycznym talerzem”.
Blair patrzyła, jak Serena nakłada sałatę. Obawiała się chwili, gdy Serena usiądzie
obok niej w całej swojej wspaniałości i znowu będzie próbowała na nowo się zaprzyjaźniać.
Fuj.
- Cześć - powiedziała z promiennym uśmiechem Serena, zajmując miejsce obok Blair.
- Zupełnie jak za starych czasów, co? - Roześmiała się i odchyliła wieczko jogurtu. Mankiety
starej koszuli jej brata były wystrzępione i zabłąkane nitki wpadały w wodnistą jogurtową
masę.
- Cześć, Serena - powiedziały chórem Kati i Isabel.
Blair spojrzała na Serenę, unosząc w górę kąciki błyszczących ust. Był to prawie
uśmiech.
Serena zamieszała swój jogurt i wskazała głową tacę Blair, gdzie widniały pozostało-
ści po bajglu z serkiem śmietankowym i ogórkiem.
- Widzę, że wyrosłaś z dietetycznego talerza - zauważyła.
- Chyba tak - odparła Blair. Wytarła papierową serwetką serek śmietankowy z kciuka,
patrząc z niedowierzaniem na niechlujne mankiety koszuli Sereny. Stare ciuchy brata nosiło
się w dziewiątej czy dziesiątej klasie. Wtedy to było całkiem fajne. Ale teraz? To wydawało
się po prostu... nieprzyzwoite.
- Mój plan lekcji jest zupełnie do kitu - powiedziała Senna, oblizując łyżeczkę. - Wca-
le nie mam z wami zajęć.
- To dlatego, że nie chodzisz na żadne zajęcia dla zaawansowanych - zauważyła Kati.
- Masz szczęście - westchnęła Isabel. - Mam tyle na głowie, że nie starcza mi czasu
nawet na sen.
- No cóż, przynajmniej będę miała więcej czasu na imprezy - powiedziała Serena.
Szturchnęła łokieć Blair. - A tak w ogóle, co się dzieje w tym miesiącu? Czuję się, jakbym
zupełnie wypadła z obiegu.
Blair wyprostowała się i uniosła plastikowy kubek, ale w środku nie było już wody.
Wiedziała, że powinna powiedzieć Serenie wszystko o przyjęciu „Buziak w usteczka”, wyja-
śnić jej, jak mogłaby pomóc z przygotowaniami i że mogłyby mieć przy tym kupę zabawy.
Ale z jakiegoś powodu nie mogła się do tego zmusić. Serena wypadła z obiegu. I Blair chcia-
ła, żeby już tak pozostało.
- Nic specjalnego. Aż do Gwiazdki nie będzie działo się zbyt wiele - skłamała Blair,
zerkając ostrzegawczo na Kati i Isabel.
- Naprawdę? - zapytała zawiedziona Serena. - A co robicie dziś wieczorem? Nie chce-
cie gdzieś wyjść?
Blair rzuciła okiem na przyjaciółki. Aż paliła się do wyjścia, ule był dopiero wtorek.
We wtorki wieczorem co najwyżej wypożyczali z Nate'em jakiś film. Nagle Blair poczuła się
jak jakaś Mara nudziara. A wszystko przez Serenę.
- Jutro mam test z francuskiego. Przykro mi, Serena - powiedziała Blair i wstała. - A
teraz jestem umówiona z madame Rogers.
Serena zmarszczyła brwi i zaczęła obgryzać paznokieć od kciuka; był to jej nowy
zwyczaj, który nabyła w szkole z internatem.
- Hm, może zadzwonię do Nate'a, to ze mną gdzieś wyjdzie - powiedziała.
Blair podniosła swoją tacę, ledwie się hamując, żeby nie przyłożyć nią Serenie w
twarz. Trzymaj łapy z dala od niego! - chciała wrzasnąć, wskakując na stół jak wojownik nin-
ja. Ijaaa - jee!
- Zobaczymy się później, dziewczyny - powiedziała i oddaliła się sztywno.
Serena westchnęła i strzeliła z talerza kawałkiem sałaty. Blair była nudna. Kiedy za-
czną się bawić? Spojrzała z nadzieją na Kati i Isabel, ale one też zbierały się już do wyjścia.
- Dzisiaj mam głupie spotkanie z doradcą w sprawie college'u - powiedziała Kati.
- A ja muszę pójść na górę do pracowni i sprzątnąć moje obrazy - stwierdziła Isabel.
- Zanim ktoś je zobaczy? - zażartowała Kati.
- Przymknij się - odparła Isabel.
Podniosły się ze swoimi tacami w rękach.
- Fajnie, że wróciłaś, Serena - powiedziała fałszywie Kati.
- Tak - zgodziła się Isabel. - Naprawdę, strasznie się cieszymy.
A potem sobie poszły.
Serena obracała łyżkę w pojemniku po jogurcie, zastanawiając się, co się wszystkim
stało. Wszyscy zachowywali się dziwacznie. Co takiego zrobiłam? - pytała sama siebie, na
nowo wgryzając się w paznokieć.
Dobre pytanie.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
GDZIE SA CHŁOPAKI
Dzięki za odzew, choć większość z was nie miała w zasadzie nic do powiedzenia na temat S czy B.
Większość z was chciała się dowiedzieć czegoś więcej o chłopakach.
Wasze e - maile
P:
Cześć P,
D wydaje się taki słodziutki. Dlaczego tak leci na S? Przecież to zwykła dziwka.
Bebe
O:
Cześć Bebe,
Przypadkiem wiem, że D nie jest taki niewinny, jak się wydaje. Brat udział w niezłych świń-
stwach na letnim obozie w ósmej klasie.
P
P:
hej P,
co robi N w porze lunchu? chodzę do szkoły niedaleko jego i zastanawiam się, czy przypad-
kiem nie widuję go, nie zdając sobie z tego sprawy. To by było!
Nieśmiała
No dobra, skoro aż tak bardzo chcecie to wiedzieć, powiem wam. W szkole Świętego Judy pozwalają
uczniom z najstarszych klas wychodzić na lunch. Więc teraz N pewnie poszedł do małej pizzerii na
rogu Osiemdziesiątej i Madison. Jak ona się nazywa? U Vino? U Vinniego? Nieważne. W każdym ra-
zie mają tam niezłe jedzenie, a jeden z dostawców rozprowadza naprawdę przyzwoitą trawkę. N jest
jednym z jego stałych klientów. Zwykle przed pizzerią stoi grupka uczennic z L'Ecole, więc N zatrzyma
się i będzie flirtował z jedną dziewczyną, powiedzmy Clair, która struga nieśmiałą cnotkę i udaje, że
nie mówi po angielsku, a tak naprawdę jest beznadziejna z francuskiego i kawał suki z niej. N zawsze
robi ten sam słodki żarcik. Kupuje dwa kawałki pizzy i za każdym razem proponuje jeden Clair. Przez
cały czas, gdy rozmawiają,, Clair trzyma ten kawałek, aż w końcu odgryza maciupki skrawek z same-
go czubka. Wtedy N mówi: „Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś, zjadasz moją pizzę!”, wyrywa jej pizzę i
zjada w dwóch kęsach. Na co Clair zaczyna śmiać się tak bardzo, że cycki niemal wyskakują jej z ko-
szulki. Wszystkie dziewczyny z L'Ecole noszą bardzo obcisłe koszulki, krótkie spódniczki i wysokie ob-
casy. Są dziwkami stworzonymi przez system edukacyjny Upper East Side. N lubi z nimi flirtować,
choć jak na razie nie posunął się, ani odrobinę dalej. Ale jeśli B nadal będzie go zwodzić, może za-
cząć dawać Claire coś więcej niż tylko skrawek swojej pizzy. Ostatnio Clair zaskoczyła go pytaniem,
czy słyszał o S. Clair twierdzi, że S nie tylko była w ciąży w zeszłym roku, ale urodziła we Francji syn-
ka. Ma na imię Jules, żyje, ma się dobrze i mieszka w Marsylii.
A co do D - cóż, znowu siedzi na dziedzińcu Riverside Prep i czyta poezję. Wiem, że to brzmi potwor-
nie smutno, ale nie martwicie się o niego. Jego czas jeszcze nadejdzie. Trzymajcie rękę na pulsie.
Na celowniku
Widziano, jak K zwraca w Barneys różową torbę w militarne wzory. Osobiście uważam, że ta torebka
była całkiem słodka. Ale widocznie ktoś ją przekonał, żeby się jej pozbyła.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
wiadomości
- Cześć, Nate. Tu Serena. Dzwonię, żeby zapytać, co porabiasz. Pomyślałam, że mo-
glibyśmy gdzieś wyjść wieczorem, ale wiesz co? Jestem zmęczona. Dopiero dziesiąta, a chy-
ba pójdę już do łóżka. Ale zobaczymy się w ten weekend, co? Nie mogę się doczekać. Cału-
sy. Dobranoc.
Serena odłożyła słuchawkę. W jej pokoju było strasznie cicho. Nawet Piąta Aleja była
spokojna, jedynie od czasu do czasu przejeżdżała taksówka.
Ze swojego wielkiego łóżka z baldachimem widziała fotografie w srebrnych ramach,
na której była jej cała rodzina. Zdjęcie zrobił kapitan wyczarterowanej żaglówki podczas wa-
kacji w Grecji, kiedy miała dwanaście lat. Wszyscy byli w strojach kąpielowych, a jej brat
Erik, wówczas czternastolatek, robił na jej policzku pierdzący pocałunek, z czego zaśmiewali
się ich rodzice. Podczas tej podróży Serena po raz pierwszy w życiu dostała miesiączkę. Była
tak zakłopotana, że nie mogła zdobyć się na to, by powiedzieć o tym rodzicom, więc co miała
zrobić, uwięziona na pokładzie? Stali na kotwicy przy Rodos i kiedy ich rodzice nurkowali, a
Serena z Erikiem mieli brać lekcje windsurfingu, Erik popłynął do brzegu, ukradł vespe i ku-
pił jej tampony. Przypłynął z tamponami przywiązanymi do czubka głowy w małej foliowej
torebce. Jej bohater.
Serena wyrzuciła zniszczone majtki za burtę. Pewnie nadal tam były, ukryte w jakiejś
rafie.
A teraz Erik był na pierwszym roku w Brown i Serena w ogóle go nie widywała.
Ostatnie lato spędzili razem we Francji, ale oboje przez cały czas byli oblegani przez chłopa-
ków i dziewczyny, lub sami się za nimi uganiali, więc nie mieli nawet czasu, żeby ze sobą po-
gadać.
Znowu podniosła słuchawkę i wcisnęła przycisk, pod którym był zakodowany numer
do mieszkania jej brata. Telefon dzwonił i dzwonił, aż w końcu odezwała się automatyczna
sekretarka.
- Jeśli chcesz zostawić wiadomość dla Dillona, wciśnij jeden. Jeśli chcesz zostawić
wiadomość dla Tima, wciśnij dwa. Jeśli chcesz zostawić wiadomość dla Drew, wciśnij trzy.
Jeśli chcesz zostawić wiadomość dla Erika, wciśnij cztery.
Serena wcisnęła cztery i przez moment się wahała.
- Hej... tu Serena. Sorry, że przez jakiś czas się nie odzywałam. Ale ty też mogłeś do
mnie zadzwonić, ty palancie. Aż do ostatniego weekendu byłam uziemiona w Ridgefield,
gdzie prawie wykorkowałam z nudów, a teraz jestem z powrotem w Nowym Jorku. Dzisiaj
byłam pierwszy raz w szkole. Było dosyć dziwnie. Właściwie to było do kim. Wszyscy...
wszystko jest... sama nie wiem... takie dziwne... Tak czy siak, zadzwoń do mnie.
Brakuje mi twojego włochatego tyłka. Jak tylko będę mogła, wyślę ci jakąś paczkę.
Uściski. Pa.
życie jest kruche i absurdalne
- Jesteś beznadziejny, Dan - powiedziała do brata Jenny Humphrey. Siedzieli przy ku-
chennym stole w swoim sypiącym się mieszkaniu z czterema sypialniami na dziesiątym pię-
trze na West End Avenue. Byt to piękny stary apartament z wysokimi sufitami, słonecznymi
oknami, wielkimi wbudowanymi szafami i olbrzymimi wannami na nóżkach, niestety nieod-
nawiany od lat czterdziestych ubiegłego wieku. Ściany były zawilgocone i popukane, a drew-
niane podłogi porysowane. Gigantyczne kłęby kurzu gromadziły się w kątach i wzdłuż listwy
przypodłogowej niczym mech. Raz na jakiś czas ojciec Jenny i Dana, Rufus, zatrudniał sprzą-
taczkę, żeby wyszorowała mieszkanie od góry do dołu, a wtedy ich olbrzymi kot, Marks, robił
porządek z karaluchami, jednak przeważnie ich dom wyglądał jak zaniedbany, choć przytulny
strych. Było to miejsce, w którym człowiek spodziewa się znaleźć zaginione skarby, jak stare
fotografie, klasyczne buty czy kość z kolacji z ostatnich świąt Bożego Narodzenia.
Jenny jadła połówkę grejpfruta i popijała herbatkę z mięty pieprzowej. Od kiedy do-
stała zeszłej wiosny miesiączkę, jadła coraz mniej i mniej. Ale i tak wszystko, co zjadła, szło
jej w cycki. Dan martwił się sposobem odżywiania swojej młodszej siostry, ale skoro Jenny
była tak samo zadziorna i pełna energii jak zawsze, to co on tam wiedział? Na przykład nie
wiedział, że prawie codziennie w drodze do szkoły Jenny kupuje w małych delikatesach dla
smakoszy na Broadwayu maślaną babeczkę z czekoladowymi wiórkami.
Nie była to najlepsza strategia, by zmniejszyć biust.
Dan jadł drugiego czekoladowego pączka, popijając małymi łyczkami kawę rozpusz-
czalną ze śmietanką i czterema łyżeczkami cukru. Lubił cukier i kofeinę, co pewnie było czę-
ściowo przyczyną tego, że mu się trzęsły ręce. Dan nie przejmował się zdrowiem. Lubił życie
na krawędzi.
Przy jedzeniu studiował scenariusz krótkometrażowego filmu Vanessy Abrams, w któ-
rym miał zagrać. W kółko czytał jedno zdanie, jakby to była jakaś mantra: „Życie jest kruche
i absurdalne”.
- No powiedz, że masz gdzieś powrót Sereny van der Woodsen - rzuciła mu wyzwanie
Jenny. Włożyła do ust cząstkę grejpfruta i zaczęła ją wysysać. Potem wsadziła do buzi pałce,
wyciągnęła białą zmiażdżoną skórkę i odłożyła ją na talerz. - Powinieneś ją zobaczyć - cią-
gnęła. - Wygląda niesamowicie. Zupełnie inaczej. Nie chodzi mi o jej ciuchy, tylko o twarz.
Wygląda jakoś dojrzalej, ale nie ma zmarszczek ani nic w tym stylu. Jest jak Kate Moss albo
jakaś inna modelka, która wszędzie była, wszystko widziała i przekroczyła jakąś granicę. Wy-
gląda na kompletnie doświadczoną.
Jenny czekała na jakąś reakcję brata, ale on wpatrywał się w swoją filiżankę z kawą.
Życie jest kruche i absurdalne.
- Nie chcesz nawet jej zobaczyć? - zapytała.
Dan myślał o tym, co usłyszał o Serenie z ust Chucka Bassa. Nie chciał wierzyć w ani
jedno jego słowo, ale jeśli Serena wyglądała na tak doświadczoną, jak mówiła Jenny, może
Chuck mówił prawdę. Może Serena naprawdę była najbardziej wyuzdaną, zaćpaną i wynisz-
czoną chorobami wenerycznymi dziewczyną w Nowym Jorku.
Dan wzruszył ramionami i wskazał kupkę skórek na talerzu Jenny.
- Paskudztwo - powiedział. - Nie możesz jeść ciastek jak normalni ludzie?
- A co masz przeciwko grejpfrutom? - zapytała Jenny. - Są orzeźwiające.
- Ale patrzenie, jak je jesz, nie jest. Obrzydliwość. - Wetknął do ust resztkę pączka i
zlizał z palców czekoladę, uważając, by nie zamazać scenariusza.
- W takim razie nie patrz - odparła Jenny. - A tak w ogóle, nie odpowiedziałeś na moje
pytanie.
Dan uniósł wzrok.
- Jakie pytanie?
Jenny położyła łokcie na stole i nachyliła się do niego.
- O Serenę - powiedziała. - Wiem, że chcesz ją zobaczyć.
Dan spojrzał z powrotem na scenariusz i wzruszył ramionami.
- Nieważne - mruknął.
- Taaak, nieważne. - Jenny przewróciła oczami. - Słuchaj, w następny piątek jest to
przyjęcie. To będzie wielka, elegancka impreza na rzecz sokołów wędrownych z Central Par-
ku. Wiedziałeś, że tam mieszkają sokoły? Ja nie. W każdym razie organizuje to Blair Wal-
dorf, a wiesz, że ona i Serena są najlepszymi przyjaciółkami, więc naturalnie będzie tam i Se-
rena.
Dan dalej czytał scenariusz, całkowicie ignorując siostrę. A Jenny kontynuowała,
ignorując fakt, że Dan ją ignoruje.
- Tak czy siak, musimy znaleźć jakiś sposób, by się tam wkręcić. - Chwyciła ze stołu
papierową serwetkę, zgniotła w kulkę i cisnęła w głowę brata. - Dan, proszę! Musimy pójść!
Dan odsunął scenariusz na bok i spojrzał na siostrę; w jego brązowych oczach malo-
wał się powaga i smutek.
- Jenny, nie chcę iść na to przyjęcie. W następny piątek pewnie pójdę do Deke'a po-
grać na playstation, a potem zapewne pojadę na Brooklyn, żeby powałęsać się z Vanessą, jej
siostrą i ich przyjaciółmi. Jak zawsze w piątek wieczorem.
Jenny kopała w nogi swojego krzesła jak mała dziewczynka.
- Ale dlaczego, Dan? Dlaczego nie chcesz pójść na tę imprezę?
Dan potrząsnął głową z gorzkim uśmiechem.
- Bo nie zostaliśmy zaproszeni i już nas nie zaproszą. Odpuść sobie, Jen. Przykro mi,
ale tak to już jest. Różnimy się od nich, wiesz o tym. Nie należymy do tego samego świata co
Serena van der Woodsen, Blair Waldorf i reszta tych ludzi.
- Ale z ciebie mięczak! Doprowadzasz mnie do szalu - powiedziała Jen, przewracając
oczami.
Wstała, wrzuciła naczynia do zlewu i zaczęła je z furią szorować. Potem odwróciła się
i położyła dłonie na biodrach. Miała na sobie różową flanelową koszulkę nocną, a jej kręcone
brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, bo poszła spać z mokrymi. Wyglądała jak mi-
niatura rozczarowanej żony, której cycki były dziesięć razy za duże w stosunku do reszty cia-
ła.
- Mam gdzieś to, co mówisz. Pójdę na to przyjęcie! - upierała się.
- Jakie przyjęcie? - zapytał ich ojciec, pojawiając się w kuchennych drzwiach.
Gdyby przyznawano nagrodę dla najbardziej żenującego ojca na świecie, dostałby ją
Rufus Humphrey. Był ubrany w przepoconą białą damską koszulkę i czerwone bokserki w
kratkę, a poza tym drapał się w kroczu. Nie golił się od paru dni i jego siwa broda wyglądała,
jakby ją zapuszczał stopniowo - przeważnie była gęsta i długa, ale zdarzały się też łyse placki
czy lekka szczecina. Jego kręcone, siwe włosy były poplątane, a brązowe oczy zaczerwienio-
ne. Za każdym uchem tkwił papieros.
Jenny i Dan patrzyli przez chwilę na ojca w milczeniu.
A potem Jenny wróciła do zmywania.
- Nieważne - westchnęła.
Dan uśmiechnął się z wyższością i rozwalił na krześle. Ich ojciec nie cierpiał Upper
East Side za pretensjonalność. Posłał Jenny do Constance, bo była to dobra szkoła, poza tym
kiedyś umawiał się z tamtejszą nauczycielką angielskiego. Ale nie do puszczał do siebie my-
śli, że Jenny może znaleźć się pod wpływem swoich koleżanek z klasy, czy też „tych debiu-
tantek”, jak je nazywał.
Dan wiedział, że ojcu się to spodoba.
- Jenny chce pójść na jakieś eleganckie przyjęcie dobroczynne w przyszłym tygodniu -
powiedział.
Pan Humphrey wyciągnął zza ucha papierosa i wetknął do ust, obracając go między
wargami.
- A na jaki cel to przyjęcie? - zapytał.
Dan bujał się na krześle z zadowolonym wyrazem twarzy. Jenny odwróciła się od zle-
wu i posłała mu piorunujące spojrzenie, by się przymknął.
- Pieniądze z tego przyjęcia pójdą na sokoły wędrowne z Central Parku - rzekł Dan. -
Pewnie zbudują im jakąś ptasią rezydencję czy coś w tym stylu. Jakby nie było tysięcy bez-
domnych, którym przydałyby się te pieniądze.
- Zamknij się - powiedziała rozwścieczona Jenny. - Myślisz, że jesteś taki mądry. To
tylko przyjęcie. Nigdy nie mówiłam, że to taki fantastyczny cel.
- Nazywasz to celem?! - ryknął jej ojciec. - Wstydź się. Ci ludzie chcą, żeby te ptaki
byty w pobliżu tylko dlatego, że są ładne. Bo dzięki nim czują się jak na ładnej wsi, jakby byli
w swoich posiadłościach w Connecticut czy Maine. Są bardzo ozdobne. Taka działalność do-
broczynna nie służy absolutnie nikomu!
Jenny stała oparta o kuchenny blat, wpatrując się w sufit i nie zwracając uwagi na sło-
wa ojca. Słyszała tę tyradę już wcześniej i niczego to nie zmieniało. Nadal chciała iść na to
przyjęcie.
- Po prostu chcę się trochę zabawić - powiedziała z uporem, - Czemu zaraz trzeba ro-
bić z tego aferę?
- Trzeba, bo przywykniesz do tych nonsensów bzdurnych debiutantek i skończysz jak
twoja matka, która trzyma się bogaczy, bo jest za dużym tchórzem, by samodzielnie myśleć! -
wrzasnął ojciec, a jego nieogolona twarz przybrała ciemnoczerwony kolor. - Niech to szlag,
Jenny. Z każdym dniem coraz bardziej przypominasz mi twoją matkę.
Dan nagle poczuł się źle.
Ich matka uciekła do Pragi z jakimś hrabią, księciem czy kimś takimi w zasadzie była
utrzymanką; pozwalała, by ten hrabia, książę czy jak mu tam ubierał ją i woził po hotelach ca-
łej Europy. Przez cały dzień tylko chodziła na zakupy, jadła, piła i malowała kwiaty. Parę
razy do roku pisała do nich listy i wysyłała dziwne prezenty. Na ostatnią Gwiazdkę przysłała
Jenny ludową sukienkę z Niemiec. Była jakieś dziesięć numerów za mała.
Stwierdzenie ojca, że Jenny przypomina mu ich matkę, nie było miłe. Absolutnie.
Jenny wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
- Odpuść sobie, tato - powiedział Dan. - I tak nie jesteśmy zaproszeni na to przyjęcie.
Więc żadne z nas, nawet choćby chciało, nie mogłoby tam pójść.
- No widzicie! - powiedział triumfalnie pan Humphrey. - Po co w ogóle chcecie zada-
wać się z tymi snobami?
Jenny patrzyła szklistym wzrokiem na brudną podłogę w kuchni.
Dan podniósł się.
- Pospiesz się i ubieraj, Jen - powiedział łagodnie. - Odprowadzę cię na przystanek.
N dostaje e - zaproszenie
W czasie sześciominutowej przerwy pomiędzy łaciną i gimnastyką Nate wśliznął się
do pracowni komputerowej szkoły dla chłopców imienia Świętego Judy. Co środę on i Blair
wysyłali sobie Internetem krótkie liściki miłosne (w porządku, to był pomysł Blair), by ła-
twiej było im przetrwać nudny szkolny tydzień. Robili to dwa dni przed weekendem, kiedy
mogli spędzać tyle czasu razem, ile tylko chcieli.
Ale dziś Nate nawet nie myślał o Blair. Chciał się dowiedzieć, co słychać u Sereny.
Wczoraj wieczorem nagrała się mu na sekretarkę, bo on w tym czasie oglądał z przyjaciółmi
mecz Jankesów. Jej głos wydał się mu smutny, przepełniony samotnością i taki odległy,
mimo że Serena mieszkała niecałe dwie przecznice od niego. Nate jeszcze nigdy nie słyszał,
by Serena była tak zdołowana. I od kiedy to Serena van der Woodsen kładzie się spać tak
wcześnie?
Zasiadł przed buczącym komputerem, kliknął w Utwórz Nowa Wiadomość i napisał
do Sereny na jej stary adres z Constance. Nie wiedział, czy sprawdzi pocztę, ale warto było
spróbować.
Hej. Co porabiasz? Dostałem wczoraj twoja wiadomość. Przy-
kro mi, że mnie wtedy nie było. Ale na pewno zobaczymy się
w piątek, zgoda?
Uściski, Nate
A potem otworzył swoją pocztę. Co za niespodzianka! Dostał list od Blair. Nie rozma-
wiali ze sobą od przyjęcia wydanego przedwczoraj przez jej matkę.
OD: blairw@constancebillard.edu
Kochany Nate,
tęsknię za Tobą. Poniedziałkowa noc miała być naprawdę wy-
jątkowa. Zanim nam przeszkodzono, planowałam, że zrobimy
coś, o czym rozmawialiśmy już od jakiegoś czasu. Myślę, że
wiesz, o czym mówię. Ale chyba nie była to odpowiednia
pora. Chcę tylko, żebyś wiedział, że jestem gotowa. Wcze-
śniej nie byłam, ale teraz już tak. Mama i Cyrus wyjeżdża-
ją w piątek i naprawdę bardzo bym chciała, żebyś został na
noc.
Kocham Cię. Zadzwoń.
Uściski
Blair
Nate przeczytał wiadomość od Blair dwa razy, a potem zamknął, żeby nie musieć dłu-
żej na nią patrzeć. Była dopiero środa. Czy to możliwe, żeby Blair nie dowiedziała się do piąt-
ki o jego przygodzie z Sereną, chociaż codziennie chodziły razem do szkoły i były najlepszy-
mi przyjaciółkami, które mówią sobie o wszystkim? Prawdopodobieństwo było znikome. I co
z Chuckiem Bassem? Nie miał w zwyczaju trzymać języka za zębami.
Nate wściekłe potarł piękne zielone oczy. Nieważne, w jaki sposób Blair się dowie.
Tak czy inaczej, był ugotowany. Próbował opracować jakiś plan działania, ale wymyślił tylko
tyle, że I trzeba czekać i zobaczyć, co się stanie, kiedy spotka się w piątek z Blair. Nie było
sensu teraz o tym rozmyślać.
W tym momencie otworzyły się drzwi pracowni i ukazała się w nich głowa Jeremy'e-
go Scotta Thompkinsona.
- Siemka, Nathaniel, zrywamy się z gimnastyki. Chodź z nami do parku, pokopiemy w
piłę.
Odezwał się drugi dzwonek. Nate już i tak był spóźniony na gimnastykę, a potem miał
lunch. Zerwanie się z lekcji było doskonałym pomysłem.
- Jasne - odparł. - Zaczekaj chwilę. - Kliknął w e - mail od Blair i przeciągnął go do
kosza. - Okay - powiedział, wstając. - Idziemy.
Hm, gdyby ją naprawdę kochał, pewnie by zachował ten e - mail, a przynajmniej na
niego odpowiedział, prawda?
Był słoneczny październikowy dzień w Central Parku. Na Owczej Łące było pełno
uczniów, którzy urwali się ze szkoły; leżeli na trawie i palili albo rzucali frisbee. Drzewa ota-
czające łąkę płonęły żółcią, pomarańczem i czerwienią, a za nimi widać było piękne stare
apartamentowce na Central Park West. Jeden gość miał do sprzedania marihuanę i Anthony
Avuldsen kupił trochę, żeby zmieszać z towarem zdobytym wczoraj przez Nate'a w pizzerii.
Nate, Jeremy, Anthony i Charlie Dern podawali sobie wielkiego jointa, jednocześnie ugania-
jąc się po trawie za piłką.
Charlie zaciągnął się i podał jointa Jeremy'emu. Nate kopnął do Charliego piłkę, a
Charlie się o nią potknął. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a jego głowa była o wiele
za duża w stosunku do reszty ciała. Ludzie mówili na niego Frankenstein. Anthony jak za-
wsze w formie, nawet kiedy był upalony, rzucił się do piłki i wykopał ją w powietrze, podając
do Jeremy'ego. Jeremy odebrał na swoją mizerną klatę, pozwalając, by piłka stoczyła się na
ziemię, a potem dryblował ją między stopami.
- Cholera, mocny ten szajs - powiedział, podciągając spodnie. Zawsze zsuwały się z
jego chudych bioder, nieważne, jak ciasno zapiął pasek.
- Zgadza się - przyznał Nate. - Ale jestem upalony. - Swędziały go stopy. Zupełnie
jakby trawa przedostała się przez gumowe podeszwy jego adidasów.
Jeremy zatrzymał piłkę.
- Powiedz, Nate. Widziałeś już Serenę van der Woodsen? Słyszałem, że wróciła.
Nate patrzył tęsknie na piłkę, żałując, że nie ma jej przy nodze, bo wtedy mógłby po-
pędzić z nią przez trawnik, udając, że nie usłyszał pytania Jeremy'ego. Czuł na sobie spojrze-
nia kumpli. Pochylił się i zdjął bul z lewej nogi, żeby podrapać się po podeszwie stopy. Cho-
lera, ale swędziało.
- Taak, widziałem ją w poniedziałek - powiedział od niechcenia, podskakując na jed-
nej nodze.
Charlie odchrząknął i splunął na trawę.
- Jak wygląda? - zapytał. - Słyszałem, że wpakowała się w tej szkole z internatem we
wszystkie możliwe kłopoty.
- Ja też - dodał Anthony, zaciągając się niedopałkiem. - Podobno wywalili ją, bo go-
ściła w swoim pokoju w internacie po kolei wszystkich chłopaków. Doniosła na nią współlo-
katorka. - Roześmiał się. - Jakby nie było jej stać na pokój w hotelu!
Charlie też się roześmiał.
- Słyszałem, że ma dzieciaka. Poważnie. Rodziła we Francji i tam go zostawiła. Jej
starzy płacą, żeby wychowywał się w jakimś francuskim klasztorze. To jak jakiś pieprzony
film, człowieku.
Nate nie wierzył własnym uszom. Upuścił but i usiadł na trawie. Potem pozbył się
drugiego buta i ściągnął skarpetki. Nie . odezwał się ani słowem, tylko siedział i drapał się po
stopach.
- Wyobrażacie sobie Serenę z tymi wszystkimi chłopakami w jej pokoju w internacie?
Pewnie krzyczała: Oooch, skarbie. Mocniej, mocniej! - Jeremy padł na trawę, trzymając się za
swój chudy brzuch j histerycznie rechocząc. - O, cholera!
- Ciekawe, czy chociaż wie, kto jest tatusiem - powiedział Anthony.
- Słyszałem, że nieźle też sobie poczynała z dragami - dodał Charlie. - Rozprowadzała
coś, od czego się uzależniła, cokolwiek to było. Latem była na odwyku w Szwajcarii. Pewnie
po urodzeniu dziecka.
- Wow! Ale kaszana - stwierdził Jeremy.
- Między wami coś było, co, Nate? - zapytał Charlie.
- Gdzie to słyszałeś? - zapytał Nate, marszcząc brwi.
Charlie uśmiechnął się.
- Nie wiem, stary. O tym się mówi. W czym problem? Gorąca z niej łaska.
- Może i tak, ale miałem już lepszej od niej - odparł Nate i natychmiast tego pożało-
wał. O czym on w ogóle mówił?
- Noo, Blair pewnie też jest niezła - powiedział Charlie.
- Założę się, że w łóżku wstępuje w nią diablica - zgodził się Jeremy.
- Facet jest zmęczony już od samego myślenia o tym! - powiedział Anthony, wskazu-
jąc palcem na Nate'a i rechocząc.
Nate roześmiał się i potrząsnął głową, próbując wytrząsnąć z. uszu ich słowa. Leżał na
wznak na trawie i wpatrywał się w niebieskie niebo. Kiedy odchylił głowę do tyłu, widział
dachy apartamentowców przy Piątej Alei, łącznie z tymi, w których mieszkały Serena i Blair.
Opuścił brodę i znowu widział tylko niebieskie niebo. Był za bardzo upalony, żeby się teraz
nad czymkolwiek zastanawiać. Przestał słuchać przyjaciół, próbując całkowicie oczyścić
umysł, by w jego głowie było tak pusto i niebiesko jak na niebie. Ale nie potrafił przestać my-
śleć o Serenie i Blair, które w jego marzeniach były nagie i powtarzały: „Wiem, że mnie ko-
chasz”. Uśmiechnął się i zamknął oczy.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Wiem, że dawno mnie nie było, Ale nie mogłam się oprzeć, by nie napisać czegoś więcej o N. Mój
nowy ulubiony temat. On jest tak oszałamiająco przystojny. Nawet jeśli brak mu jaj.
ĆPUNY Z CENTRAL PARKU
Właściwie moim nowym ulubionym tematem są bananowi chłopcy - elitarna wersja zwykłych ćpunów.
W odróżnieniu od przeciętnego ćpuna bananowy chłopiec nie przepada za metalem, grami online, nie
jeździ na desce i nie lubi kuchni wegańskiej. Ma dobrze Obcięte włosy i ładną cerę. Przyjemnie pach-
nie, nosi kaszmirowe swetry, które kupuje mu jego dziewczyna, ma przyzwoite stopnie i jest miły dla
swojej mamy. Żegluje i gra w piłkę nożną. Umie zawiązać krawat. Potrafi tańczyć. Jest sexy! Ale bana-
nowy chłopiec nigdy w nic się w pełni nie angażuje. Nie jest przebojowy i nigdy nie mówi, co siedzi mu
w głowie. Nie lubi ryzyka i dlatego to takie ryzyko się w nim zakochać.
Pewnie zauważyliście, że ja jestem jego zupełnym przeciwieństwem - buzia mi się nigdy nie zamyka! I
naprawdę wierzę, że przeciwieństwa się przyciągają. Muszę się wam przyznać, lecę na bananowych
chłopców.
Ale najwyraźniej nie ja jedna.
Wasze e - maile
P:
Cześć Plotkara,
wagarowałam razem z N w central parku, przynajmniej tak mi się wydaje, że to ten sam N.
jest cały w piegach, racja? pachnie może balsamem do opalania i marihuaną?
Dziewczynazkocyka
O:
Droga dziewczynozkocyka,
Hm. Założę się, że tak właśnie pachnie.
P
Na celowniku
B kupuje kondomy w aptece Zitomer. Superdtugie, superprążkowane! Zastanawiam się, skąd wie-
działa, jaki rozmiar kupić. Zdaje się, że robili wszystko, tylko nie to. Później B ruszyła prosto do salonu
J. Sisters na swoje pierwsze woskowanie linii bikini. Auć! Ale wierzcie mi, warto. Widziano również S
na poczcie, jak wysyłała wielką paczkę. Czyżby ubranka z Barneys dla jej małego francuskiego brzdą-
ca? I i K znowu były w 3 Guys Coffee Shop i znowu zajadały się frytkami i piły gorące kakao. Właśnie
zwróciły swoje słodkie, małe sukieneczki, które kupiły niedawno w Bendel's - o rany, czy już tak utyły?
- i rozważały, co w takim razie włożą na przyjęcie „Buziak w usteczka”. Jaka szkoda, że nie jest to
przyjęcie, na które wszyscy przychodzą w togach.
Słowniczek
Ponieważ wiele z was mnie o to pytało, odpowiem teraz na to wielkie pytanie, które nurtowało was od
czasu, kiedy dowiedzieliście się o przyjęciu na rzecz sokołów wędrownych.
Okay, zgodnie z moim podręcznym dużym słownikiem:
Sokół: 1. gatunek ptaka drapieżnego z rodziny Falconidae, głównie rodzaju Falco, charakteryzujący
się długimi, ostro zakończonymi skrzydłami, zakrzywionym dziobem z podobnym do zęba wyrostkiem
po obu stronach jego górnej części. Jest zwinnym lotnikiem, nurkuje charakterystycznie w powietrzu.
Niektóre gatunki sokołów są bliskie wyginięcia. Sokół wędrowcy: gatunek sokoła znany na całym świe-
cie, Falco perigrinus, powszechnie używany do polowań z powodu swojej zręczności.
Już pewnie się zanudziliście na śmierć. Ale po prostu staram się, żebyście byli dobrze poinformowani
- od tego jestem.
Do zobaczenia w parku!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
S próbuje się poprawić
- Cudownie, że wróciłaś, skarbie - powiedziała do Sereny pani Glos, szkolny doradca
do spraw college'u. Ujęła okulary zwisające z jej szyi na złotym łańcuszku i wsunęła je na
nos, żeby przejrzeć plan zajęć Sereny, który leżał na jej biurku. Zobaczmy. Hm. Tak. Jasne -
mamrotała, studiując plan lekcji.
Serena siedziała ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko pani Glos i cierpliwie czeka-
ła. Na ścianach gabinetu pani Głos nie było żadnych dyplomów, żadnych dowodów potwier-
dzających jej uprawnienia, tylko zdjęcia wnuków. Serena zastanawiała się, czy pani Glos w
ogóle była w college'u. Ktoś, kto udziela porad na jakiś temat, powinien mieć jakieś pojęcie, o
czym mówi.
Pani Glos odchrząknęła.
- Cóż, twój plan zajęć jest do przyjęcia. Nie jakaś tam rewelacja, słuchaj dobrze, ale
zadowalający. Domyślam się, że nadrabiasz to zajęciami dodatkowymi, zgadza się?
Serena wzruszyła ramionami. Jeśli można tak nazwać picie pernoda i tańczenie nago
na plaży w Cannes...
- Niezupełnie - powiedziała. - To znaczy, właściwie nie zapisałam się jeszcze na żadne
zajęcia dodatkowe.
Pani Glos opuściła okulary. Jej nozdrza przybrały intensywnie czerwony kolor i Sere-
na zastanawiała się, czy zaraz będzie miała krwotok z nosa. Pani Glos była znana ze swoich
krwotoków. Jej skóra była bardzo blada z żółtawym odcieniem. Wszystkie dziewczyny my-
ślały, że cierpi na jakąś zakaźną chorobę.
- Żadnych zajęć dodatkowych? I co zamierzasz z tym zrobić?
Serena spojrzała na nią uprzejmym, obojętnym wzrokiem.
Kto powiedział, że musi coś z tym robić?
- Rozumiem. Cóż, będziemy musiały poszukać czegoś dla ciebie, w co mogłabyś się
zaangażować, racja? - powiedziała pani Glos. - Obawiam się, że żaden college cię nie przyj-
mie, jeśli nie będziesz mogła pochwalić się dodatkowymi zajęciami. - Pochyliła się i wycią-
gnęła z szuflady biurka duży segregator, który zaczęła kartkować, przebiegając palcami przez
kolorowe strony. - Znalazłam coś, co zaczyna się w tym tygodniu. „Kwiaty w feng shui, sztu-
ka układania kwiatów”.
Spojrzała na Serenę, która z powątpiewaniem marszczyła brwi.
- Nie, masz rację. To nie zapewni ci przepustki na Harvard, prawda? - powiedziała
pani Glos i roześmiała się.
Podwinęła rękawy bluzki i marszcząc czoło, energicznie kartkowała segregator. Nie
zamierzała się poddawać już po pierwszej próbie. Była naprawdę dobra w tym, co robiła.
Serena obgryzała paznokieć kciuka. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Jeśli
mają ją przyjąć do college'u, musi reprezentować sobą coś więcej niż teraz. A ona bardzo
chciała pójść do college'u. Dobrego. Jej rodzice oczywiście oczekiwali od niej, że dostanie się
do jednej z najlepszych szkół. Nie żeby wywierali na nią jakąś presję - ale nie musieli nic mó-
wić. Tak po prostu miało być. A im dłużej Serena o tym myślała, tym bardziej zdawała sobie
sprawę, że absolutnie nic nie przemawia na jej korzyść. Wyrzucili ją ze szkoły z internatem,
stopnie miała marne, nie rozumiała, o co chodzi na lekcjach, na które chodziła, nie miała żad-
nego hobby ani ciekawych zajęć pozaszkolnych. Wyniki z testów egzaminacyjnych miała
beznadziejne, bo zawsze podczas ich pisania błądziła gdzieś myślami. A jak je powtórzy,
pewnie wyjdzie jeszcze gorzej. Zasadniczo była skończona.
- A może teatr? Masz całkiem niezłe stopnie z angielskiego, musisz lubić teatr - zasu-
gerowała pani Glos. - Próbują nową sztukę dopiero od jakiegoś tygodnia, może nieco dłużej.
Międzyszkolny Klub Dramatyczny wystawia nowoczesną wersję Przeminęło z wiatrem. -
Znowu uniosła wzrok, - Co ty na to?
Serena wymachiwała stopą, obgryzając swój różowy paznokieć. Próbowała wyobrazić
sobie siebie, stojącą samotnie na scenie, jak gra Scarlett O'Harę. Będzie musiała płakać na za-
wołanie, udawać omdlenie, nosić wielkie suknie z gorsetami i na obręczach. Może nawet pe-
rukę.
Nigdy więcej nie będę głodna! - krzyknie dramatycznie, ze swoim najlepszym akcen-
tem piękności z Południa, Mogłaby się przy tym nieźle bawić.
Serena wzięła od pani Glos kartkę, uważając, by nie dotykać papieru w miejscu, gdzie
ona go trzymała.
- Jasne, czemu nie? - powiedziała. - Chyba będzie dobra zabawa.
Serena opuściła gabinet pani Glos w chwili, kiedy skończyli się ostatnia lekcja. Próby
Przeminęło z wiatrem odbywały się w audytorium, ale zaczynały się dopiero o osiemnastej,
więc uczennice, które zaraz po lekcjach miały treningi, też mogły grać w sztuce. Serena we-
szła szerokimi, głównymi schodami na czwarte piętro, żeby wyjąć z szafki płaszcz i zoba-
czyć, czy ktoś nie chciałby się z nią powałęsać do szóstej. Wokół niej przemykały dziewczy-
ny, napędzane resztką energii mijającego dnia, spiesząc na kolejne spotkania, treningi, próby
czy kółka zainteresowań. I choć przez dwa lata zdążyły się już od tego odzwyczaić, zatrzymy-
wały się na moment, by przywitać się z Sereną, bo jak dobrze pamiętały, kiedy widziano cię
rozmawiającą z Sereną van der Woodsen, to naprawdę cię widziano.
- Cześć, Serena! - krzyknęła Laura Salmon, tuż zanim zbiegła schodami do mieszczą-
cej się w podziemiach pracowni muzycznej na próbę chóru.
- Do zobaczenia później, Serena - powiedziała Rain Hoffstetter, przemykając obok w
spodenkach gimnastycznych na trening piłki nożnej.
- Do jutra, Serena - powiedziała miękko Lily Red, rumieniąc się, bo miała na sobie
bryczesy, co zawsze wprawiało ją w zakłopotanie.
- Na razie - powiedziała Carmen Fortier, żując gumę. Miała na sobie skórzaną kurtkę i
dżinsy. Była jedną z tych nielicznych dziewczyn, które miały stypendium, i mieszkała w
Bronksie. Twierdziła, że nie może wracać do domu w mundurku, bo by jej przylali. Carmen
przewodniczyła klubowi Ikebana, choć zawsze kłamała swoim przyjaciołom z sąsiedztwa, że
chodzi na karate.
Nagle korytarz zrobił się zupełnie pusty. Serena otworzyła swoją szafkę, ściągnęła z
haka płaszcz i włożyła go. Potem zatrzasnęła drzwiczki, zbiegła truchtem na dół, wypadła ze
szkoły i skręciła w lewo, na Dziewięćdziesiątą Trzecią w stronę Central Parku.
W kieszeni miała pudełeczko pomarańczowych tic taców, w którym został ostatni cu-
kierek. Wyłowiła go i włożyła do ust, ale tak bardzo martwiła się o swoją przyszłość, że led-
wie czuła jego smak.
Przecięła Piątą Aleję, idąc chodnikiem wzdłuż parku. Na płytach chodnika leżały opa-
dłe liście. Dalej szły dwie małe dziewczynki ze Świętego Serca w swoich słodkich, biało -
czerwonych pasiastych bezrękawnikach - wyprowadzały na spacer olbrzymiego czarnego rot-
tweilera. Serena zastanawiała się, czy wejść do parku od strony Osiemdziesiątej Dziewiątej i
posiedzieć tam trochę, żeby przeczekać do próby. Ale miałaby siedzieć sama? I co by robiła?
Gapiła się na ludzi? To na nią zawsze wszyscy się gapili.
Więc poszła do domu.
Dom, czyli elegancki, luksusowy budynek przy Piątej Alei numer 994, znajdował się
obok hotelu Stanhope i dokładnie naprzeciwko Metropolitan Museum of Art. Rodzina van der
Woodsenów zajmowała pół najwyższego piętra. Ich apartament składał się z czternastu po-
mieszczeń, w tym pięciu sypialni z przyległymi łazienkami, sypialni pokojówki, bawialni
wielkości sali balowej i dwóch innych salonów z barkami i olbrzymimi zestawami kina do-
mowego.
Kiedy Serena wróciła do domu, olbrzymie mieszkanie było puste. Jej rodzice rzadko
bywali w domu. Ojciec prowadził to samo holenderskie towarzystwo żeglugowe, które jego
prapradziadek założył w 1700 roku. Oboje rodzice zasiadali w radach wszystkich wielkich or-
ganizacji charytatywnych i fundacji na rzecz sztuki w mieście, więc zawsze mieli jakieś spo-
tkania, lunche czy zbiórki pieniędzy, w których musieli uczestniczyć. Deidre, ich pokojówka,
wyszła na zakupy, ale mieszkanie było nieskazitelnie czyste, wszędzie, łącznie z łazienkami,
stały wazony ze świeżymi kwiatami.
Serena rozsunęła drzwi do mniejszego salonu i klapnęła na swój ulubiony fotel obity
niebieskim aksamitem. Wzięła pilota i wcisnęła przycisk, który otwierał szafkę ze sprzętem, a
następnie włączyła telewizor z płaskim ekranem. Niecierpliwie skakała po kanałach, nie mo-
gąc się na niczym skupić. W końcu zostawiła TRL, pomimo że uważała Carsona Daly'ego za
najbardziej irytującego faceta na świecie. Ostatnio prawie wcale nie oglądała telewizji. W
szkole z internatem jej koleżanki robiły popcorn i gorącą czekoladę, i oglądały w pidżamach
seriale, a ona wymykała się, żeby pić brzoskwiniowego sznapsa i palić cygara z chłopakami
w podziemiach kaplicy.
Ale w tej chwili nie martwiła się tym, że siedzi sama w domu i nie ma nic do roboty
poza oglądaniem Carsona Daly'ego; sen z powiek spędzała jej myśl, że może w ten sposób
spędzić resztę życia - gapiąc się samotnie w telewizor w mieszkaniu rodziców - o ile nie weź-
mie się w garść i nie pójdzie do college'u! Dlaczego była aż tak głupia? Wydawało się, że
wszyscy inni mają już poukładane w głowie. Czyżby ją coś ominęło? Dlaczego nikt jej nie
ostrzegł?
No cóż, nie było sensu popadać w paranoję. Ciągle miała czas. I ciągle mogła się jesz-
cze dobrze bawić. Nie musiała od razu zostać zakonnicą tylko dlatego, że zamierzała wstąpić
do Międzyszkolnego Klubu Dramatycznego czy czegoś takiego.
Wyłączyła telewizor i poszła do kuchni. Kuchnia van der Woodsenów była olbrzymia.
Wzdłuż ścian znajdowały się lady o blatach z nierdzewnej stali, nad którymi wisiały szklane
szafki. Były też dwie kuchenki i trzy zamrażarki, a pośrodku kuchni stał rzeźnicki pień zastę-
pujący stół, na którym leżała sterta poczty.
Serena zaczęła przeglądać korespondencję. Głównie zaproszenia dla jej rodziców -
białe kwadratowe koperty zadrukowane staroświeckim krojem pisma - na bale, kolacje dobro-
czynne, zbiórki funduszy i aukcje. Potem były zaproszenia na otwarcie różnych wystaw -
pocztówki, na których z jednej strony widniały zdjęcia prac artysty, a z drugiej informacje na
temat otwarcia. Jedno z nich przykuło uwagę Sereny. Najwyraźniej przyszło już jakiś czas
temu i zawieruszyło się w stosie poczty, bo było podniszczone, a otwarcie miało się zacząć o
szesnastej w środę, czyli... za chwilę, Serena odwróciła kartkę na drugą stronę i spojrzała na
dzieło artysty. Było to czarno - białe, zabarwione różem zbliżenie bodajże oka. Praca nazywa-
ła się Kate Moss. A całą wystawa nosiła tytuł Za kulisami. Serena przyglądała się zdjęciu
zmrużonymi oczami. Było w nim coś niewinnego, pięknego, a jednocześnie odrobinę perwer-
syjnego. Może to wcale nie jest oko? Nie była pewna, co to takiego. Ale zdjęcie było zajebi-
ste. Nie miała co do tego wątpliwości i już wiedziała, co będzie robić przez kolejne dwie go-
dziny.
Popędziła do łazienki, ściągnęła bordowy mundurek i włożyła swoje ulubione czarne,
skórzane spodnie. Chwyciła płaszcz i przywołała windę. I po chwili wysiadała już z taksówki
przed Whirehot Gallery w Chelsea.
Gdy tam weszła, chwyciła darmowy gin z martini i wpisała się na listę gości. Galeria
była wypełniona podążającymi za najnowszymi trendami dwudziestoparolatkami w wystrza-
łowych ciuchach, którzy popijali darmowe martini i podziwiali wiszące na ścianach fotogra-
fie. Wszystkie zdjęcia były podobne do tego na pocztówce - to samo czarno - białe zbliżenie
oka w powiększeniu, tyle tylko, że w różnych kształtach i rozmiarach, i zabarwione różnymi
kolorami. Pod każdym zdjęciem znajdowała się tabliczka, a na każdej z nich nazwisko innej
sławy: Kate Moss Kate Hudson, Joaquin Phoenix, Jude Law, Gisele Bundche, Cher, Eminem,
Christina Aguilera, Madonna, Elton John.
Z niewidzialnych głośników rozbrzmiewał francuski pop. Autorzy fotografii, bracia
Remi, identyczni bliźniacy, synowie francuskiej modelki i angielskiego księcia, udzielali wy-
wiadów i pozowali do zdjęć „Art Forum”, „Vogue”, „W”, „Harper's Bazaar” i „New York Ti-
mesowi”.
Serena uważnie studiowała wszystkie fotografie. Teraz, kiedy przyglądała się im w
powiększeniu, mogła stwierdzić, że nie są to oczy. Ale w takim razie co? Pępki?
Nagle poczuła, że ktoś objął ją ręką w pasie.
- Witaj, ma cherie. Przepiękna z ciebie dziewczyna. Jak masz na imię?
To był jeden z braci Remi. Ten dwudziestosześciolatek miał metr siedemdziesiąt
wzrostu, tyle samo co Serena, czarne kręcone włosy i promienne niebieskie oczy. Mówił za-
równo z francuskim, jak i brytyjskim akcentem. Ubrany był na granatowo, cudownie unosił
kącik ciemnoczerwonych ust. Był absolutnie boski, tak samo jak jego brat.
Szczęściara.
Serena nie opierała się, kiedy ją pociągnął, by pozowała razem z nim i bratem do zdję-
cia do niedzielnego dodatku towarzyskiego „New York Timesa”. Jeden z braci stał za Sereną,
całując ją w szyję, a drugi klęczał przed nią, obejmując jej kolana. Zebrani wokół ludzie przy-
glądali się zachłannie, chcąc przez chwilę zobaczyć „ich” nową dziewczynę.
Wszyscy w Nowym Jorku chcą być sławni. A przynajmniej chcą zobaczyć kogoś
sławnego, żeby mieć się potem czym chwalić.
Reporter „New York Timesa” pamięta! Serenę z jakiegoś przyjęcia sprzed roku, ale
nie był pewien, czy to na pewno ona.
- Serena van der Woodsen, tak? - zapytał, unosząc wzrok znad swojego notatnika.
Serena zarumieniła się i kiwnęła głową. Była przyzwyczajona, że ją rozpoznawano.
- Musisz nam pozować - rzekł z przejęciem jeden z braci, całując Serenę w rękę.
- Koniecznie - dodał drugi, karmiąc ją oliwką.
Serena roześmiała się.
- Jasne, czemu nie? - powiedziała, choć nie miała zielonego pojęcia, na co się zgadza.
Jeden z braci wskazał na drzwi z napisem:
OBCYM
WSTĘP
WZBRONIONY
po drugiej stronie
galerii.
- Tam się spotkamy. Nie bój się. Obaj jesteśmy gejami.
Serena zachichotała i pociągnęła spory łyk swojego drinka. Żartowali?
Drugi z braci poklepał ją po tyłku.
- Wszystko w porządku, skarbie. Jesteś absolutnie oszałamiająca, nie masz się o co
martwić”. Idź. My zaraz przyjdziemy.
Serena wahała się, ale tylko przez moment. Miała szansę znaleźć się wśród takich
sław, jak Christina Aguilera czy Jonquin Phoenix. Nie ma sprawy. Z uniesioną głową ruszyła
do wskazanych jej przez braci Remi drzwi.
A potem podszedł do nich facet z Public Arts League i babka z New York Transit Au-
thority, którzy chcieli porozmawiać o nowym, awangardowym projekcie finansowanym z
miejskiej kasy.
Chcieli, by fotografie braci Remi zostały umieszczone na autobusach, na kolejkach i
dachach taksówek, i to w całym mieście.
- Naturalnie - zgodzili się bracia. - Jeśli chwilę zaczekacie, dostaniecie jeszcze jedną,
zupełnie świeżutką. I możemy ją wam dać na wyłączność!
- A jak się nazywa ta nowa? - zapytała z przejęciem babka z transportu publicznego.
- Serena - odparli chórem bracia.
świadomość społeczna jest wielką cnotą
- Znalazłam drukarnię, w której zrobią to do jutra po południu, a potem dostarczą,
więc wszystkie zaproszenia dotrą przed piątkiem - powiedziała Isabel zadowolona, że była
taka zaradna.
- Ale pomysł, ile to będzie kosztowało. Jeśli skorzystamy z ich usług, będziemy mu-
siały obciąć wydatki na inne rzeczy. Widzisz, ile policzyli sobie z Takashimaya za kwiaty?
Dziewczyny z komitetu organizacyjnego przyjęcia „Buziak w usteczka”, czyli: Blair,
Isabel, Kati i Tina Ford z Seaton Arms School, kiedy tylko skończyły swoje środowe popołu-
dniowe zajęcia pozaszkolne, zebrały się przy frytkach i gorącej czekoladzie na kanapie we 3
Guys Coffee Shop, żeby omówić ostatnie szczegóły przyjęcia.
Problem polegał na tym, że do przyjęcia pozostało dziewięć dni, a nikt jeszcze nie do-
stał zaproszenia. Zaproszenia zostały zamówione już parę tygodni temu, ale ponieważ zostało
zmienione miejsce przyjęcia z The Park (nowej, popularnej restauracji w Chelsea) na stary
budynek Barneys na skrzyżowaniu Siedemnastej ulicy i Siódmej Alei, zaproszenia stały się
zupełnie bezużyteczne. Dziewczyny były w kropce. Musiały postarać się o nowe zaproszenia,
i to szybko, jeśli przyjęcie miało w ogóle się odbyć.
- Ale Takashimaya to jedyne miejsce, gdzie można dostać kwiaty. I wcale nie kosztują
tak dużo. Och, Blair, pomyśl tylko, jakie będą czadowe - jęknęła Tina.
- Właśnie że kosztują - upierała się Blair. - Jest całe mnóstwo miejsc, gdzie można ku-
pić kwiaty.
- Hm, może poprosimy tych ludzi od sokołów wędrownych, żeby nam pomogli? - za-
sugerowała Isabel. Sięgnęła po frytkę. zanurzyła w ketchupie i włożyła do ust, - W zasadzie
jeszcze nic nie zrobili.
Blair przewróciła oczami i podmuchała na swoją czekoladę.
- I w tym właśnie cala rzecz. To my zbieramy pieniądze dla nich. To nasz cel.
Kati owijała wokół palca kosmyk swoich jasnych kręconych włosów.
- A tak w ogóle to jak wyglądają sokoły wędrowne? - za pytała. - Są podobne do dzię-
ciołów?
- Nie, wydaje mi się, że są większe - powiedziała Tina. I żywią się innymi zwierzęta-
mi, no wiesz, królikami, myszami i takimi tam.
- Okropność - stwierdziła Kati.
- Niedawno o nich czytałam - wyznała Isabel. - Ale już nie pamiętam gdzie.
- To prawie wymarły gatunek - dodała Blair. Kartkowała listę ludzi zaproszonych na
przyjęcie. Trzysta szesnaście osób, Sami młodzi ludzie i żadnych rodziców, dzięki Bogu.
Blair automatycznie skierowała wzrok na nazwisko na dole listy: Serena van der Wo-
odsen. Adres, który przy nim figurował, był adresem jej pokoju w internacie w Hanover Aca-
demy w New Hampshire. Blair odłożyła listę z powrotem na stół, nie poprawiając adresu.
- Będziemy musiały wyłożyć dodatkowe pieniądze na drukarza i obciąć pozostałe wy-
datki, gdzie tylko się da - powiedziała szybko. - Mogę kazać ludziom z Takashimaya, żeby
użyli lilii zamiast storczyków i darowali sobie pawie pióra na brzegach wazonów.
- Ja mogę zrobić zaproszenia - odezwał się z tylu cichy, wyraźny głos. - Za darmo.
Cała czwórka odwróciła się, żeby zobaczyć, kto to.
No proszę, to mała Jenny z dziewiątej klasy, która wykaligrafowała nasze śpiewniki,
pomyślała Blair.
- Mogę je zrobić ręcznie w ciągu nocy i porozsyłać. Będę potrzebować pieniędzy tylko
na materiały, ale wiem, gdzie można kupić tanio papier dobrej jakości - powiedziała Jenny
Humphrey.
- To ona zrobiła nasze szkolne śpiewniki - szepnęła Kati do Tiny. - Są naprawdę nie-
złe.
- Taak - przyznała Isabel, - Całkiem fajne.
Jenny zaczerwieniła się i wpatrując się w błyszczące linoleum, czekała, aż Blair podej-
mie decyzję. Wiedziała, że tylko jej zdanie się liczy.
- I zrobisz to wszystko za darmo? - zapytała podejrzliwie Blair.
Jenny uniosła wzrok.
- W zasadzie miałam nadzieję, że jeśli zrobię zaproszenia, może będę mogła przyjść
na to przyjęcie.
Blair rozważała w duchu wszystkie za i przeciw. Za: zaproszenia będą jedyne w swo-
im rodzaju, a co najważniejsze, za darmo, więc nie będą musiały skąpić na kwiaty. Przeciw:
w zasadzie nie było żadnych.
Blair przyjrzała się Jenny od góry do dołu. Ich słodziutka mała pomocnica z wielkim
biustem z dziewiątej klasy. Kompletna masochistka, która będzie odstawać na przyjęciu... ale
kogo to obchodzi?
- Jasne, możesz zrobić dla siebie zaproszenie. I jeszcze jedno dla kogoś z twoich przy-
jaciół - powiedziała Blair, podając jej listę gości.
Szczyt łaski.
Blair objaśniła jej wszystkie niezbędne szczegóły i Jenny wypadła bez tchu na ulicę.
Nie miała czasu do stracenia, bo niedługo zamykali sklepy. Lista gości była dłuższa, niż się
spodzie wala, co oznaczało, że będzie całą noc na nogach, by zrobić wszystkie zaproszenia,
Ale szła na przyjęcie i tylko to się liczyło.
Niech tylko Dan się dowie. Dosłownie zgłupieje. A ona zamierzała sprawić, że pój-
dzie z nią na to przyjęcie, niezależnie od tego, czy mu się to będzie podobało, czy nie.
i nici z przeminęło z wiatrem
Dwa martini i trzy rolki filmu później Serena wyskoczyła z taksówki przed frontowym
wejściem Constance i pobiegła schodami do audytorium, gdzie już trwała próba. Jak zwykle
była pół godziny spóźniona.
Na korytarzu słychać było melodię piosenki Talking Heads, wygrywaną raźno na pia-
ninie. Serena pchnęła drzwi i zobaczyła swoje starego przyjaciela, Ralpha Bottomsa III, który
śpiewał Burning Down the South na melodie Burning Down the House, z absolutnie poważną
miną. Był ucharakteryzowany na Rheta Butlera; miał nawet sztuczne wąsy i miedziane guzi-
ki. Ralph przybrał na wadze w ciągu ostatnich dwóch lat, a twarz miał tak czerwoną, jakby
przeholował z krwistymi stekami, Trzymał za rękę krępą dziewczynę z kręconymi brązowymi
włosami, o twarzy w kształcie serca - Scarlett O'Hara. Ona też śpiewała, wyrzucając z siebie
słowa z wyraźnym brooklyńskim akcentem.
Serena oparła się o ścianę i przyglądała się im z mieszaniną przerażenia i fascynacji.
To, co wydarzyło się w galerii, w ogóle jej nie wzruszyło, ale to tutaj - było przerażające.
Kiedy piosenka się skończyła, pozostali członkowie Międzyszkolnego Klubu Drama-
tycznego zaczęli klaskać i wiwatować, a potem nauczycielka aktorstwa, Angielka w pode-
szłym wieku, objaśniła następną scenę.
- Połóż ręce na biodrach, Scarlett - zarządziła. - No pokaż, pokaż. Dobrze. Wyobraź
sobie, że jesteś sensacją wojny secesyjnej na Południu. Łamiesz wszystkie reguły!
Serena odwróciła się, by wyjrzeć za okno, i zobaczyła trzy dziewczyny wysiadające z
taksówki na rogu Dziewięćdziesiątej Trzeciej i Madison. Zmrużyła oczy, rozpoznając Blair,
Kati i Isabel. Objęła się ramionami, usiłując pozbyć się dziwnego wrażenia, że unikają jej, od
kiedy wróciła do miasta. Po raz pierwszy w życiu czuła się odstawiona na bocznicę.
Nie odezwawszy się ani słowem do nikogo z klubu - żadnego „cześć” ani „pa” - wy-
śliznęła się z audytorium z powrotem na korytarz. Na ścianie wisiało mnóstwo ogłoszeń, za-
trzymała się, by rzucić na nie okiem. Jedno z nich dotyczyło castingu do filmu Vanessy
Abrams.
Znając Vanessę, film pewnie będzie bardzo poważny i pełen niejasności, ale to było
już lepsze od wycia głupich piosenek i grupowych tańców w kółku z grubym, czerwonolicym
Ralphem Bottomsem III. Casting Vanessy zaczął się godzinę temu na ławce w Madison Squ-
are Parku, ale być może jeszcze trwa. I znowu Serena pognała do taksówki, żeby wrócić do
centrum.
- Chciałabym, żebyś zrobiła to właśnie tak - powiedziała Vanessa do Marjorie Jaffe z
dziewiątej klasy, jedynej dziewczyny, która pojawiła się na przesłuchaniu do roli Nataszy w
filmie Vanessy. Marjorie miała rude kręcone włosy, piegi, mały płaski nos i zero szyi. Bez
przerwy żuła gumę i absolutnie nie nadawała się do tej roli.
Słońce już zachodziło i Madison Square Park wygrzewał się w pięknej różowej po-
świacie. Powietrze było przepełnione charakterystycznym dla Nowego Jorku zapachem jesie-
ni, mieszaniną dymu z kominków, suchych liści, parujących hot dogów, psich sików i wyzie-
wów z rur wydechowych autobusów.
Daniel leżał na wznak na parkowej ławce, tak jak kazała mu Vanessa - ranny żołnierz
z rozłożonymi żałośnie kończynami. Poraniony przez wojnę i miłość, tragicznie blady, chudy
i wymięty. Na jego piersi leżała mała, szklana, pęknięta fajka. Vanessa miała szczęście - zna-
lazła ją w tym tygodniu na ulicy w Williamsburgu. Idealny gadżet dla seksownego, poturbo-
wanego księcia.
- Przeczytam teraz kwestię Nataszy. Słuchaj uważnie - powiedziała do Marjorie. - Do-
bra, Dan, zaczynamy.
- Nie spałeś? - zapytała Vanessa jako Natasza, spoglądając na Dana, czyli księcia An-
drzeja.
- Nie, od długiego czasu przyglądałem się tobie. Wiedziałem instynktownie, że tu je-
steś. Nikt oprócz ciebie nie daje mi takiego poczucia błogiego spokoju... co za lekkość! Mam
ochotę płakać z radości - powiedział cicho Dan jako książę Andrzej.
Vanessa klęknęła przy jego głowie; jej twarz promieniała ze szczęścia.
- Nataszo, tak bardzo cię kocham! Bardziej niż kogokolwiek innego na świecie! - za-
chłysnął się Dan, próbując się podnieść, a potem osunął się z powrotem na ławkę, jakby pora-
żony bólem.
Powiedział, że ją kocha! Vanessa chwyciła jego rękę; była cała czerwona na twarzy,
tak bardzo się tym podekscytowała. Dała się kompletnie ponieść emocjom. W końcu się opa-
miętała, puściła rękę Dana i wstała.
- Teraz twoja kolej - powiedziała do Marjorie.
- Spoko - odparła Marjorie, żując gumę z otwartymi ustami. Wyciągnęła ze swoich
szorstkich rudych włosów jakiś paproch, a potem napuszyła je dłonią. Klęknęła przy ławce
Dana i wzięła do ręki scenariusz.
- Gotowy? - zapytała Dana.
Dan kiwnął głową.
- Nie spałeś? - zapytała, mrugając zalotnie oczami i głośno żując gumę.
Dan zamknął oczy i powiedział swoją kwestię. Jeśli będzie miał zamknięte oczy, może
uda mu się przez to przebrnąć i nie wybuchnąć śmiechem.
W połowie sceny Marjorie spróbowała mówić z rosyjskim akcentem. Był niewyobra-
żalnie zły.
Vanessa cierpiała w milczeniu, zastanawiając się, co zrobi bez Nataszy. Przez moment
myślała, że może kupi perukę i sama wcieli się w tę rolę, a ktoś inny zrobi zdjęcia. Ale to był
jej projekt; sama musiała nakręcić ten film.
Wtedy ktoś szturchnął ją w ramię i zapytał szeptem:
- Będę mogła spróbować, kiedy ona skończy?
Vanessa odwróciła się i zobaczyła, że obok niej stoi Serena van der Woodsen, odrobi-
nę zadyszana, gdyż biegła przez park. Miała zaczerwienione policzki, a jej oczy były ciemne
jak niebo o zmierzchu. Serena była jej Nataszą; lepszej kandydatki do tej roli nie mogła sobie
wymarzyć.
Daniel gwałtownie się wyprostował, zapominając o swoich ranach, tak samo jak o
kwestii. Fajka stoczyła się z jego piersi na ziemię.
- Czekaj, jeszcze nie skończyliśmy - powiedziała Marjorie. Szturchnęła Dana w ramię.
- Teraz powinieneś pocałować mnie w rękę.
Dan patrzył na nią pustym wzrokiem.
- Jasne - powiedziała Vanessa do Sereny. - Marjorie, możesz dać Serenie swój scena-
riusz?
Serena i Marjorie zamieniły się miejscami. Dan miał teraz szeroko otwarte oczy. Nie
śmiał nawet mrugnąć.
Zaczęli czytać.
- Od długiego czasu przyglądałem się tobie - powiedział poważnie Dan.
Serena klęknęła obok niego i wzięła go za rękę. Dan poczuł się nagle słabo i był
wdzięczny losowi, że leży.
Wow! Ale łatwy chłopak.
Nie był niedoświadczony, ale nigdy przedtem nie było w jego życiu tak zwanej che-
mii. Poczuł to dopiero przy Serenie van der Woodsen i było tak, jakby umierał przepiękną
śmiercią. Było tak, jakby on i Serena dzielili wspólny oddech. On robił wdech, ona wydech.
On był cichy i spokojny, a ona wybuchała wokół niego jak fajerwerki.
Serenie też się to podobało. Scenariusz był piękny i porywający, a ten niechlujny Dan
naprawdę dobrze grał.
Mogłabym się do tego przyzwyczaić, pomyślała z lekkim dreszczykiem emocji. Tak
naprawdę nigdy nie zastanawiała się, co by chciała zrobić ze swoim życiem, ale może aktor-
stwo było jej przeznaczeniem.
Czytali nawet po wyznaczonym końcu sceny, jakby zupełnie zapomnieli, że grają, Va-
nessa zmarszczyła brwi. Serena była świetna na - oboje byli świetni - ale Dan po prostu
omdlewał. Przyprawiało ją to o mdłości.
Faceci są tacy przewidywalni, pomyślała i głośno odchrząknęła.
- Dzięki, Serena. Dzięki, Dan. - Udawała, że zapisuje u wagi w swoim notatniku. -
Dam ci znać jutro co i jak, okay? - powiedziała Serenie. „W twoich snach”, zapisała.
- To było coś! - powiedziała Serena, uśmiechając się do Dana.
Dan spojrzał na nią z Ławki rozmarzonym wzrokiem, ciągle oszołomiony chwilą.
- Marjorie, tobie też dam znać jutro, dobra? - zaproponowała Vanessa.
- Spoko - odparła Marjorie. - Dzięki.
Dan usiadł prosto, mrugając oczami.
- Naprawdę dzięki, że pozwoliłaś mi spróbować - powiedziała słodko Serena, odwró-
ciła się i odeszła.
- Do zobaczenia! - powiedział Dan; zachowywał się jak naćpany.
- Cześć! - Marjorie, pomachała do niego i ruszyła za Sereną.
- Przećwiczmy twój monolog, Dan - powiedziała ostro Vanessa. - Chcę go sfilmować
najpierw.
- Którą kolejką jedziesz? - zapytała Serenę Marjorie, kiedy wyszły z parku.
- Hm - mruknęła Serena. Nigdy nie jeździła metrem, ale chyba nie umrze, jeśli przeje-
dzie się z Marjorie. - Szóstką, tak mi się zdaje.
- Ja też - powiedziała radośnie Marjorie. - Możemy jechać razem.
Jak zawsze w godziny szczytu metro było załadowane. Serena stała wciśnięta między
kobietę z olbrzymią torbą od Daffy'ego i grubego, małego chłopca, który nie miał się czego
trzymać, więc za każdym razem, kiedy pociąg szarpał, łapał się płaszcza Sereny. Marjorie
trzymała się poręczy nad głową, ale że dosięgała do niej zaledwie koniuszkami palców, zata-
czała się do tyłu, depcząc ludziom po stopach.
- Prawda, że Dan jest świetny? - zapytała Serenę. - Nie mogę się doczekać, kiedy za-
czniemy kręcić. Codziennie będę się z nim widywać!
Serena uśmiechnęła się. Naturalnie Marjorie myślała, że dostała tę role, co było dość
smutne, bo Serena była absolutnie pewna, że to ona ją dostała. Pobiła ją na głowę.
Wyobrażała sobie bliższe poznanie Dana. Zastanawiała się, do której szkoły chodzi.
Miał ciemne, zapadające w pamięć oczy wypowiadał swoje kwestie w taki sposób, jakby na-
prawdę tak czuł. To jej się podobało. Będą musieli razem trochę poćwiczyć po szkole. Cieka-
we, czy lubił wychodzić wieczorami i co lubił pić.
Pociąg nagle zatrzymał się na stacji na skrzyżowaniu Pięćdziesiątej Dziewiątej i Le-
xington - Bloomingdale. Serena wpadła na małego chłopca.
- Auć - wykrzyknęła ze złością.
- Wysiadam - powiedziała Marjorie, przepychając się do drzwi. - Przykro mi, jeśli nie
dostałaś tej roli. Zobaczymy się jutro w szkole.
- Powodzenia! - zawołała Serena. Wagonik kolejki opróżnił się i klapnęła na siedze-
nie. Jej myśli ciągle krążyły wokół Dana.
Wyobrażała sobie, że piją kawę po irlandzku w mrocznych kafejkach i dyskutują o li-
teraturze rosyjskiej. Dan wyglądał na takiego, który dużo czyta. Mógłby dać jej jakieś książki
do przeczytania i pomóc jej uporać się z rolą. Może mogliby nawet zostać przyjaciółmi. Przy-
daliby się jej jacyś nowi.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Kiedyś brałam udział w szkolnym przedstawieniu. Miałam świetną kwestię do wygłoszenia: „Góra lo-
dowa!” Zgadnijcie, w jakiej sztuce grałam i za kogo byłam przebrana? Setna osoba, która udzieli pra-
widłowej odpowiedzi, wygra plakat braci Remi, Ale dość o mnie.
DEBIUT S JAKO MODELKI!
Rozglądajcie się w ten weekend za nowymi, czadowymi plakatami na autobusach, w metrze, na da-
chach taksówek; są także dostępne online, oczywiście dzięki mnie (mam swoje znajomości). Chodzi o
świetne, wielkie zdjęcie S - nie ma tam jej twarzy, ale jest podpisane jej imieniem, więc będziecie wie-
dzieć, że to ona. Gratulacje dla S z okazji jej debiutu!
Na celowniku
B, K i I siedzą we 3 Guys, jedzą frytki i piją gorącą czekoladę, a pod ich stolikiem stoją wielkie, wy-
pchane torby z Intermix. Czy te dziewczyny naprawdę nie znają lepszego miejsca, gdzie mogłyby
pójść? A my myśleliśmy, że zawsze gdzieś wychodzą, ostro piją i balują do upadłego. Co za zawód.
Ale widziałam, jak B dolewa sobie do czekolady brandy. Dobra dziewczynka. Widziałam też tamtą
dziewczynę w peruce, jak szła do kliniki chorób wenerycznych w śródmieściu. Jeśli to rzeczywiście S,
to cierpi na naprawdę paskudny przypadek. A na wypadek, gdybyście byli ciekawi, dlaczego regular-
nie bywam w sąsiedztwie tej kliniki - po drugiej stronie ulicy jest bardzo modny salon fryzjerski, gdzie
się strzygę.
Wasze e - maile
P:
cześć plotkara,
czy ty w ogóle jesteś dziewczyną? specjalnie piszesz w taki sposób, żeby wydawało się, że
jesteś dziewczyną, a tak naprawdę jesteś znudzonym, pięćdziesięcioletnim dziennikarzem,
który nie ma nic lepszego do roboty, tylko krytykować dzieciaki takie jak ja. ofiara.
Jdświr
O:
Najdroższy Jdświrze,
Jestem dziewczyną, o jakiej poznaniu marzysz. I nie mam jeszcze prawa do głosowania,
nie jestem nawet w college'u. Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jakimś pięćdziesięciolet-
nim, zgorzkniałym facetem z syfami na twarzy, który swoją wściekłość wyładowuje na nie-
winnych dziewczynach takich jak ja?
P
P:
Cześć P,
Tak bardzo uuuwielbiam twoją stronę, że pokazałam ją mojemu tacie, który się w niej po
prostu zakochał! Ma przyjaciół, którzy pracują dla „Paper”, „Village Voice” i w jeszcze In-
nych magazynach. Nie zdziw się, jeśli twoja strona zrobi się jeszcze sławniejsza!! Mam na-
dzieję, że nie masz nic przeciwko!!!
Uwielbiam cięli!
JNYHY
O:
Przeciwko? Nie ma mowy. Już jestem sławna, a zamierzam być wielka. Nigdy więcej żało-
snych ról jednego zdania w szkolnych przedstawieniach. Może nawet zobaczycie mnie
wkrótce na autobusie.
Piszcie dalej!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
upokorzona na przerwie
- Mniam - mruknęła Serena, przypatrując się ciastkom wyłożonym na stole w szkolnej
stołówce. Z masłem orzechowym, czekoladowymi wiórkami lub owsiane. Obok ciasteczek
stały plastikowe kubki do wyboru z sokiem pomarańczowym lub mlekiem, Kobieta ze sto-
łówki pilnowała, by każda z dziewcząt wzięła tylko dwa ciastka. Była przerwa, codzienny,
dwudziestominutowy odpoczynek, jaki Constance zapewniała swoim dziewczętom po ich
drugiej miesiączce, nieważne, w której klanie były.
Kiedy kobieta ze stołówki odwróciła głowę, Serena chwyciła sześć ciastek z masłem
orzechowym i szybko odeszła, żeby się nimi napchać. Nie było to zbyt zdrowe śniadanie, ale
co tam. Siedziała do późna w nocy, próbując zgłębić treść oprawionej w skórę Wojny i pokoju
należącej do jej ojca, żeby się lepiej przygotować do filmu Vanessy.
Wow! Wojna i pokój ma chyba ze dwa miliony stron. Co oni, nie słyszeli o streszcze-
niach?
Serena zobaczyła Vanessę, która - jak zwykle w czarnym golfie i ze znudzonym wyra-
zem twarzy - wychodziła z kuchni z kubkiem herbaty w ręce, Serena pomachała do niej ciast-
kiem i Vanessa podeszła bliżej.
- Cześć - powiedziała radośnie Serena. - Podjęłaś już decyzję?
Vanessa popijała herbatę małymi łyczkami. Nie spała pół nocy, próbując zdecydować,
kogo wybrać: Serenę czy Marjorie. Nie mogła zapomnieć wyrazu twarzy Dana, kiedy czytali
z Serena swoje kwestie. I nieważne, jak dobra była Serena, nie chciała więcej zobaczyć tego
wyrazu twarzy u Dana. A już z całą pewnością nie chciała, by zostało to uwiecznione w fil-
mie.
- W zasadzie tak. Nie powiedziałam o tym jeszcze Marjorie - odparła spokojnie Va-
nessa - ale to ona dostała tę rolę.
- Och! - Serena upuściła na podłogę nadgryzione ciastko. Była oszołomiona.
- Taaak... Vanessa szukała jakiegoś wiarygodnego powodu, dla którego zdecydowała
się na Marjorie, choć Serena była to tej roli po prostu stworzona. - Marjorie jest świeża i nie-
winna. I właśnie tego szukam. Razem z Danem doszliśmy do wniosku, że twoja gra była tro-
szeczkę zbyt... hm... wytworna.
- Och! - Serena znowu westchnęła. Nie mogła w to uwierzyć. Nawet Dan był przeciw-
ko niej? A myślała, że zostaną przyjaciółmi.
- Przykro mi - powiedziała Vanessa, czując się odrobinę nieswojo. Wiedziała, że nie
powinna mieszać w to Dana; on jeszcze nawet nie wiedział, że odrzuciła Serenę. Ale tak
brzmiało bardziej profesjonalnie. Jakby osobiście nie miała absolutnie nie przeciw Serenie.
Czysto zawodowa decyzja. - Ale jesteś całkiem dobrą aktorką - dodała. - Nie zniechęcaj się.
- Dzięki - odparła Serena. Teraz nie będzie mogła spędzać czasu z Danem i ćwiczyć
ich kwestii, jak sobie wymarzyła. No i co powie pani Glos? Nadal nie uczestniczyła w żad-
nych zajęciach dodatkowych i nie ma szans na żaden porządny college.
Vanessa odeszła, wypatrując Marjorie, żeby przekazać jej dobre wieści. Teraz, kiedy
Marjorie została jej gwiazdą, będzie musiała zmienić całą koncepcję filmu. Zrobi z niego ko-
medię. Ale przynajmniej uchroniła się przed kręceniem Niekończącej się historii miłości w
parku po zmierzchu z Sereną van der Woodsen i Danielem Humphreyem. Fuj.
Serena stała w rogu stołówki, krusząc w dłoni resztę ciastek. Przeminęło z wiatrem
było totalnym nieporozumieniem, a teraz okazało się jeszcze, ze jest za wytworna na Wojnę i
pokój. Co innego mogłaby robić? Gryzła paznokieć kciuka, głęboko pogrążona w myślach.
A może sama zrobi film? Blair chodziła na zajęcia z filmu - mogłaby pomóc. Kiedy
były młodsze, ciągle gadały o robieniu filmów. Blair zawsze chciała być gwiazdą w stylu Au-
drey Hepburn w kreacjach Givenchy, tyle że preferowała ubrania z metką Fendi. A Serena za-
wsze chciała reżyserować. Miałaby na sobie opadające płócienne spodnie, krzyczała przez
megafon i siedziała na krześle z napisem
REŻYSER
.
To była ich szansa.
- Blair! - Serena prawie wrzasnęła, kiedy zobaczyła Blair obok stolika z mlekiem.
Rzuciła się w jej stronę, pochłonięta bez reszty swoim genialnym pomysłem. - Potrzebuję
twojej pomocy. - Ścisnęła ramię Blair.
Blair stała sztywno, dopóki Serena jej nie puściła.
- Przepraszam - powiedziała Serena. - Posłuchaj, chcę zrobić film i pomyślałam, że
mogłabyś mi pomóc. No wiesz, z kamerami i tak dalej, bo przecież chodzisz na zajęcia z fil-
mu, nie?
Blair zerknęła na Kati i Isabel, które w milczeniu sączyły za jej plecami mleko. Potem
uśmiechnęła się do Sereny i pokręciła głową.
- Przykro mi, ale nie mogę. Każdego dnia po szkole mam mnóstwo zajęć. W ogóle nie
mam czasu.
- Oj, daj spokój, Blair. - Chwyciła ją za rękę. - Pamiętasz, zawsze chciałyśmy to robić.
Chciałaś być Audrey Hepburn.
Blair uwolniła swoją dłoń i założyła ręce na piersi, ponownie zerkając na Kati i Isabel.
- Bez obawy, sama odwalę całą robotę - dodała pospiesznie Serena. - Chcę tylko, że-
byś mi pokazała, jak obchodzić się z kamerą, jak ustawić światło i takie tam.
- Nie mogę - powtórzyła Blair. - Przykro mi.
Serena zacisnęła usta, żeby opanować ich drżenie. Jej oczy robiły się coraz większe i
większe, a na twarzy pojawiły się plamki.
Blair widziała tę transformację u Sereny wiele razy podczas ich wspólnego dorastania.
Raz, kiedy miały po osiem lat, odeszły prawie pięć kilometrów od wiejskiego domu Sereny,
żeby kupie sobie w mieście lody. Serena wyszła z lodziarni z trzema truskawkowymi gałkami
posypanymi czekoladowymi wiórkami i nachyliła się, żeby pogłaskać uwiązanego na ze-
wnątrz psa. I wszystkie trzy gałki spadły na ziemię. Oczy Sereny zrobiły się olbrzymie, a jej
twarz wyglądała jakby miała odrę. Zaczęły jej cieknąć łzy i Blair już miała zaproponować, że
podzieli się z nią swoimi lodami, kiedy właściciel lodziarni wyszedł na dwór i dal jej nowe
lody.
Widok Sereny na granicy płaczu poruszył jakieś struny głęboko w sercu Blair; był to
mimowolny impuls.
- Hm... - udawała, że się zastanawia. - Możemy spotkać się około ósmej w Tribeca
Star, jeśli masz ochotę.
Serena wzięła głęboki oddech i pokiwała głową.
- Jak dawniej - powiedziała, powstrzymując łzy i próbując się uśmiechnąć.
- Jasne - potaknęła Blair.
Musiała powiedzieć Nate'owi, by nie przychodził w piątek do Tribeca, skoro będzie
tam Serena. Nowy plan Blair był taki wypije kilka drinków z Sereną w Tribeca Star, po czym
wcześnie się ulotni, wróci do domu, porozstawia w pokoju świece, weźmie kąpiel i poczeka
na Nate'a. A potem będą całą noc uprawiać seks przy romantycznej muzyce. Już sobie nagrała
składankę z pościelówkami, przy których będą to robić.
Nawet dziewczyny z najlepszych domów robią takie głupoty jak seksowne składanki,
kiedy tracą dziewictwo.
Rozległ się dzwonek i dziewczyny ruszyły w przeciwnych kierunkach na swoje zaję-
cia: Blair na popołudniowy kurs przygotowawczy dla zaawansowanych, a Serena na stare,
nudne zajęcia z historii amerykańskiego rzemiosła.
Serena nie mogła uwierzyć, że przez dziesięć minut została odrzucona aż dwa razy.
Wyciągając z szafki książki, próbowała wykombinować nowy plan działania. Nie zamierzała
się poddawać.
Jej zdjęcie nie znalazło się na autobusach bez powodu.
romantyczny sen puszczony z dymem
Vanessą urwała się z pierwszych pięciu minut rachunków, żeby zadzwonić do Dana
na komórkę. Wiedziała, że w czwartki po południu zrywa się z zajęć i że najprawdopodobniej
szwenda się po ulicach, czytając wiersze i paląc papierosy. Jakaś dziewczyna rozmawiała
właśnie z automatu obok schodów w holu szkoły, więc Vanessa pobiegła do budki na rogu
Dziewięćdziesiątej Trzeciej i Madison.
Chłopcy z młodszych klas grali na dziedzińcu Riverside Prep w zbijaka, więc kiedy
Vanessa zadzwoniła, Dan siedział na ławce, samotnej wyspie pośród ruchu ulicznego, w sa-
mym środku Broadwayu. Właśnie przegryzał się przez Obcego Alberta Camusa, którego czy-
tał w tym semestrze na zajęcia z francuskiego. Dan był świrem. Czytał już angielskie tłuma-
czenie, ale wydawało mu się, że fajnie jest przeczytać to w oryginale, zwłaszcza siedząc na
ulicy, pijąc kiepską kawę i paląc papierosa w sercu głośnego, śmierdzącego Broadwayu. Było
to bardzo hardcore'owe. Ludzie przemykali obok niego pospiesznie, żeby gdzieś dotrzeć, a
Dan był od tego z dala, poza chaosem codziennego życia, zupełnie jak ten facet w książce.
Miał wory pod oczami, bo w ogóle nie mógł spać poprzedniej nocy. Cały czas myślał
o Serenie van der Woodsen. Razem grali w filmie. Nawet będą się tam całować. To było zbyt
piękne, żeby mogło być prawdą.
Biedak, miał rację.
Jego komórka nadal dzwoniła.
- Tak? - odebrał telefon.
- Cześć. Tu Vanessa.
- Cześć.
- Słuchaj, muszę się streszczać. Chcę tylko, żebyś wiedział, że zaangażowałam do tej
roli Marjorie.
- Chyba miałaś na myśli Serenę. - Dan strzepnął popiół, po czym ponownie się zacią-
gnął.
- Nie. Chodziło mi o Marjorie.
Dan wypuścił powietrze i ścisnął mocno telefon.
- Chwila. O czym ty w ogóle mówisz? Marjorie, z tymi rudymi włosami, wiecznie żu-
jąca gumę?
- Tak, właśnie ta. Nie pomieszały mi się ich imiona - odpowiedziała cierpliwie Vanes-
sa.
- Ale Marjorie jest do niczego, nie możesz jej zaangażować! - upierał się Dan.
- No cóż, nawet mi się podoba, że jest taka niewyrobiona, nieoszlifowana. Myślę, że
dzięki temu film będzie bardziej wyrazisty, wiesz? Zupełnie inny, niż się spodziewałam.
- Akurat - prychnął Dan. - Słuchaj, naprawdę uważam, że to błąd. Serena idealnie na-
daje się do tej roli. Nie rozumiem, dlaczego jej nie chcesz. Była zachwycająca.
- Tak, tak, ale to ja jestem reżyserem i to ja decyduję. A wybrałam Marjorie. Jasne? -
Vanessa nie miała ochoty wysłuchiwać, jak zachwycająca była Serena. - Poza tym ciągle się
słyszy te niesamowite historie o Serenie. Nie sądzę, by można było na niej polegać.
Vanessa była prawie pewna, że to wszystko były kompletne bzdury, ale nie zaszkodzi-
ło wspomnieć o tym Danowi.
- O co ci chodzi? - zapytał Dan. - Jakie historie?
- No na przykład, że produkuje swoje własne prochy o nazwie S, że cierpi na choroby
weneryczne... Naprawdę nie chce mieć z tym nic wspólnego.
- Gdzie to słyszałaś? - zapytał Dan.
- Mam swoje źródła.
Autobus do Cloisters przejechał z rykiem po Madison. Na jego boku znajdowało się
olbrzymie zdjęcie pępka. A może to była rana postrzałowa? Z boku plakatu, nabazgrane na
niebiesko dziewczyńskim charakterem pisma było imię Serena.
Vanessa gapiła się za odjeżdżającym autobusem. Traciła zmysły, czy Serena naprawdę
była wszędzie? W każdym swoim najdrobniejszym szczególe?
- Po prostu nie uważam, żeby się dla nas nadawała - powiedziała Vanessa, z nadzieją,
że Dan zmięknie, kiedy usłyszy słowo „nas”. To był ich film, nie tylko jej.
- W porządku - rzekł chłodno Dan.
- To co, wyjdziesz ze mną i Ruby w piątek wieczorem? zapytała Vanessa, chcąc jak
najszybciej zmienić temat.
- Nie. Chyba nie. Na razie. - Dan rozłączył się i ze złością wcisnął telefon do swojej
czarnej torby na ramię.
Rano Jenny weszła chwiejnie do jego pokoju i rzuciła mu na podłogę obok łóżka za-
proszenie na to głupie przyjęcie na rzecz sokołów; oczy miała przekrwione, a dłonie całe za-
paprane atramentem. Właściwie to marzył sobie, że skoro będą grać razem z Sereną w filmie,
mógłby zabrać ją na to cholerne przyjęcie. A teraz to skromne marzenie poszło się czesać.
Dan nie mógł w to uwierzyć. Jego jedyna szansa na poznanie Sereny została zaprze-
paszczona, bo Vanessa postanowiła przejść samą siebie i zrobić najgorszy film na świecie. To
było niewiarygodne. A już zupełnie nie mógł uwierzyć, że buntownicza Vanessa, królowa al-
ternatywy, zniżyła się do rozsiewania plotek o dziewczynie, którą ledwie znała. Może w Con-
stance zrobili jej w końcu pranie mózgu?
Bez przesady. Ploty są sexy. Ploty są w porządku. Nie wszyscy plotkują, a powinni!
Na światłach, tuż na wprost niego, zatrzymał się autobus. Najpierw Dan zauważył
imię Sereny. Było nabazgrane na niebiesko nieporządnym, dziewczyńskim charakterem pi-
sma na wielkim czarno - białym plakacie czegoś, co wyglądało jak pączek róży. Coś piękne-
go.
fanka spotyka swoją idolkę
Jenny wyglądała w czwartek jak zombie; nie spała całą noc, ale zrobiła wszystkie za-
proszenia na przyjęcie „Buziak w usteczka” i teraz zarówno ona, jak i Dan dysponowali wła-
snymi zaproszeniami.
Poza tym umierała z głodu, bo poprzedniego dnia na kolację zjadła tylko banana i po-
marańczę. Nie zaliczyła nawet swojej porannej babeczki. Więc kiedy przyszła pora lunchu,
wykłóciła się z kobietami ze stołówki o dwie kanapki z zapiekanym serem i dwa jogurty ka-
wowe i teraz szukała miejsca przy jakimś zacisznym stoliku. Zamierzała w trakcie jedzenia
odrobić pracę domową, na którą wczoraj nie miała czasu.
Zdecydowała się na stolik przed ścianą z lustrami na końcu stołówki. Dziewczyny ze
starszych klas nie lubiły jadać przy lustrach, bo czuły się wtedy grubo, więc stolik zawsze
świecił pustkami. Jenny postawiła na blacie tacę i już miała zacząć biesiadę, kiedy zauważyła
przylepione do lustra ogłoszenie.
Rzuciła się do plecaka, żeby znaleźć długopis. Nagryzmoliła swoje nazwisko na sa-
mym szczycie listy - była pierwsza, osobą, która się na nią wpisała! - a potem z walącym ser-
cem zasiadła przed swoją zawaloną jedzeniem tacą, życie było pełne cudów. Każdy następny
był lepszy od poprzedniego.
Ale najbardziej niewiarygodne było to, że sama Serena van der Woodsen wyłoniła się
z kolejki po lunch i ruszyła ze swoją tacą prosto w stronę Jenny. Czy Serena naprawdę z nią
usiądzie? W swojej własnej osobie?
Głęboki wdech, głęboki wydech.
- Cześć - powiedziała Serena, uśmiechając się promiennie do Jenny i kładąc na stole
swoją tackę.
Boże, ale była piękna. Włosy miała w jasnozłocistym kolorze, jaki niektóre dziewczy-
ny usiłowały uzyskać, spędzając cztery godziny w salonie fryzjerskim na ostatnim piętrze
Bergdorf Goodman, gdzie robiły pasemka. Ale Serena była naturalną blondynką, to po prostu
każdy widział.
- Zauważyłam, że zgłosiłaś się do pomocy przy moim filmie.
Jenny, której odebrało mowę w obliczu takiej wspaniałości, pokiwała głową.
- Jak dotąd jesteś jedyna - westchnęła Serena, siadając naprzeciwko Jenny, twarzą do
luster. Nie musiała się martwić, że będzie wyglądać grubo podczas jedzenia. Nie miała ani
grama zbędnego tłuszczu. Uniosła złociste brwi. - Więc czym się zajmujesz? - zapytała.
Jenny szturchnęła swój zapiekany ser. Nie mogła uwierzyć, że wzięła aż dwie kanap-
ki. Serena musiała ją uważać za odrażającego prosiaka.
- Mam pewne artystyczne zacięcie. To ja zrobiłam szkolne śpiewniki, wiesz, na kali-
grafii. W tym roku też opublikowałam parę fotografii i krótkie opowiadanie w „Rancor”.
„Rancor” było pismem o sztuce wydawanym przez uczennice Constance. Jego naczel-
ną była Vanessa Abrams.
- A, i właśnie zrobiłam zaproszenia na to wielkie przyjęcie w przyszłym tygodniu, na
które wszyscy idą - dodała Jenny, starając się za wszelką cenę zaimponować Serenie. - Blair
Waldorf prosiła mnie, żebym je zrobiła. Właściwie... - Jenny sięgnęła do plecaka i wyciągnęła
kopertę z nazwiskiem Sereny, wypisanym ozdobnym pismem. - Na liście gości, którą dosta-
łam od Blair, ciągle był twój adres ze szkoły z internatem. Zamierzałam wrzucić ci zaprosze-
nie do szafki czy coś w tym stylu. Zaczerwieniła się. - Ale skoro już tu jesteś... - Podała Sere-
nie kopertę.
To chyba zabrzmiało, jakbym ją śledziła, pomyślała.
- Dzięki - powiedziała Serena, biorąc od niej kopertę. Otworzyła ją i ze zmarszczonym
czołem przeczytała zaproszenie.
O Boże, na pewno uważa, że jest brzydkie! - panikowała Jenny.
Serena schowała zaproszenie do torby i w roztargnieniu wzięła do ręki widelec. Od-
gryzła kawałek sałaty i zaczęła ją żuć.
Jenny starała się zapamiętać, co robić, by roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości, a
jednocześnie spokoju i wyluzowania, dokładnie tak jak Serena w tej chwili. Gdyby tylko sły-
szała przewijające się w głowie Sereny nienawistne myśli na temat Blair...
Nie chciała, żebym przyszła na to przyjęcie. Nawet mi nie powiedziała, że w ogóle
jest jakieś przyjęcie.
- Wow! - powiedziała w końcu Serena, nadal żując sałatę. - W porządku, zatrudniam
cię. - Wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się słodko. - Jestem Serena - powiedziała.
- Wiem - odparła Jenny, czerwieniąc się jeszcze bardziej. - A ja Jenny.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
S I B: NAPRAWDĘ GORĄCO W JACUZZI!
Wiadomość prosto z anonimowego źródła: Wychodzi na to, że kiedy byty jeszcze ze sobą blisko, S i B
brały razem gorącą kąpiel W apartamencie C w TribecaStar. Czy pocałunek, do którego wtedy do-
szło, był wyrazem ich prawdziwych uczuć? A może po prostu zabawiały się jak to dwie pijane dziew-
czyny? Tak czy siak, to dodała jeszcze napięcia tej całej sytuacji, Ale jazda! A na wypadek gdybyście
nie mieli okazji zobaczyć zdjęć ponalepianych na wszystkich autobusach, taksówkach i kolejkach w
całym mieście, oryginalne zdjęcie S ciągle można oglądać w White - hot Gallery w Chelsea, wśród in-
nych cieszących się złą sławą obrazów, łącznie z moim. Zgadza się! Bracia Remi są zbyt sexy, żeby
można było się im oprzeć. Bajeczni ludzie są bajeczni nie bez powodu, moi drodzy.
e - maile
P:
Hej Plotkara,
Nie powiem ci, jak się nazywam, ale ja też jestem na zdjęciu braci Remi. Uwielbiam ich pra-
ce i strasznie podoba mi się zdjęcie, które mi zrobili, ale za żadne skarby nie zgodziłabym
się, żeby zostało umieszczone na autobusach. Moim zdaniem S sama prosi się o wszystko.
A z tego co słyszę, dostaje to.
Anonimka
O:
Droga Anonimko.
Super, że jesteś taka skromna, ale gdyby mnie zaproponowano, że choć jakiś skrawek mo-
jego ciała znajdzie się na boku autobusu, byłabym zachwycona. Jestem nienasycona, jeśli
chodzi o sławę.
P
Na celowniku
Mała J kupuje olbrzymią książkę o filmowaniu w Shakespeare and Co. na Broadwayu. N przesiaduje z
C w barze na Pierwszej Alei. Pewnie chce go mieć na oku, żeby nie puścił farby. A B kupuje całe
mnóstwo świec w sklepie w Lex na wielką noc z N.
To tyle na razie. Bawcie się dobrze w ten weekend - bo ja na pewno będę szaleć na całego.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
tribeca star
Bar w hotelu Tribeca Star był wielki i pełen bajerów, zastawiony wygodnymi fotela-
mi, otomanami i półokrągłymi kanapami, więc goście przy poszczególnych stolikach mogli
się czuć jak na prywatnym przyjęciu. Jedna ściana była rozświetlona dziesiątkami czarnych
świec, migoczącymi w słabo oświetlonym pomieszczeniu, DJ grał spokojne, barowe rytmy na
talerzu obrotowym. Była dopiero dwudziesta, ale bar wypełniał już tłum ludzi w modnych
ciuchach, popijających drinki w pastelowych kolorach.
Blair nie obchodziło, która jest godzina - musiała się napić.
Siedziała w fotelu tuż obok baru, ale ta głupia kelnerka ignorowała, pewnie dlatego, że
Blair nie zawracała sobie głowy ubiorem. Miała na sobie swoje wyblakłe dżinsy i zwyczajny
czarny sweterek, bo miała spotkać się z Sereną tylko na szybkiego drinka, a potem pędziła do
domu, żeby przygotować się na noc dzikiego seksu z Nate'em. I wtedy też nie zamierzała się
ubierać. Postanowiła, że przywita Nate's przy drzwiach naga.
Już na samą myśl o tym dostała na twarzy wypieków i rozejrzała się skrępowana po
barze. Czuła się jak ostatnia ofiara, siedząc tak sama, w dodatku bez drinka. A tak w ogóle, to
gdzie podziewała się Serena? Nie miała dla niej całej cholernej nocy.
Blair zapaliła papierosa. Jeśli Serena nie pojawi się, zanim go wypalę, wychodzę, po-
stanowiła nadąsana.
- Spójrz na nią - usłyszała, jak jakaś kobieta mówi do przyjaciółki. - Piękna, prawda?
Blair odwróciła się, żeby zobaczyć, o kogo chodzi. Oczywiście o Serenę.
Ubrana była w niebieskie zamszowe buty do kolan i oryginalną sukienkę od Pucciego
- długie rękawy, wysokie wykończenie przy szyi, wysadzany kryształami pasek, a wszystko w
tonacji niebiesko - pomarańczowo - zielonej. Absolutny hit. Włosy miała związane w koński
ogon na czubku głowy, na powieki położone jasnoniebieskie cienie, a na ustach różową
szminkę Uśmiechnęła się i pomachała do Blair z drugiego końca sali, przeciskając się przez
dum. Blair patrzyła, jak głowy wszystkich odwracają się za Sereną, i ścisnął się jej żołądek.
Miała już dość Sereny, a jeszcze nawet z nią nie rozmawiała.
- Cześć - powiedziała Serena, opadając na kwadratową otomanę obok fotela Blair.
Natychmiast pojawiła się kelnerka.
- Cześć, Sereno, dawno cię nie było. Co u brata? - powiedziała kelnerka.
- Hej, Missy. Erik ma się dobrze. Jest tak zajęty, że nawet do mnie nie zadzwoni. My-
ślę, że musi tam mieć z jakieś osiem dziewczyn naraz - roześmiała się Serena. - A co u
ciebie?
- Wszystko w porządku - odparła Missy. - Słuchaj, moja siostra pracuje w cateringu i
mówiła, że widziała cię kilku dni temu na przyjęciu, które obsługiwała, w galerii w Chelses.
Mówi, że to twoje zdjęcie jest na tych wszystkich autobusach. To prawda?
- Tak - odparła Serena. - Istne wariactwo, co?
- Jesteś na topie! - wykrzyknęła Missy. Zerknęła na Blair, która patrzyła na nią z
wściekłością. - Co wam przynieść, dziewczyny?
- Ketel One z tonikiem - powiedziała Blair, patrząc jej prosto w oczy, prowokując, by
je wylegitymowała. - I ekstra limonki.
Ale Missy wolałaby raczej stracić pracę, niż zawracać Serenie van der Woodsen gło-
wę tym, że jest niepełnoletnia.
I właśnie głównie dlatego chodzi się do hotelowych barów: tam cię nigdy nie spraw-
dzają.
- A dla ciebie, skarbie? - Missy zapytała Serenę.
- Na początek może cosmo - odparła Serena i roześmiała się. - Potrzebuję czegoś różo-
wego, żeby pasowało mi do sukienki.
Missy oddaliła się pospiesznie po ich drinki, nie mogąc doczekać się, kiedy powie bar-
manowi, że dziewczyna z fotografii braci Remi, która opanowała cale miasto, siedzi właśnie
w ich barze, i że są kumpelkami!
- Sorry za spóźnienie - powiedziała Serena, rozglądając się wokół. - Myślałam, że
wszyscy już tu będą.
Blair wzruszyła ramionami i głęboko zaciągnęła swoim kurczącym się papierosem.
- Pomyślałam, że możemy spędzić trochę czasu same - po - wiedziała. - Poza tym nikt
nie wychodzi tak wcześnie.
- Okay - powiedziała Serena. Wygładziła sukienkę i zaczęła szperać w swojej małej
czerwonej torebce, szukając papierosów. W końcu znalazła. Gauloises, z Francji. Wyciągnęła
jednego i włożyła do ust. - Chcesz? - zaproponowała Blair.
Blair pokręciła przecząco głową.
- Są dość mocne, ale pudełko jest tak czadowe, że reszta nie ma dla mnie znaczenia -
Serena roześmiała się. Już miała podpalić papierosa leżącymi na barze zapałkami, kiedy na-
chylił się do niej barman z zapalniczką.
- Dzięki - powiedziała, podnosząc na niego wzrok.
Barman puścił do niej oczko i szybko cofnął się za bar. Missy przyniosła ich drinki.
- Za. stare czasy! - Serena stuknęła kieliszkiem o kieliszek Blair. Upita duży łyk różo-
wego cosmopolitana i westchnęła zadowolona. - Uwielbiam hotele, a ty? Skrywają tyle tajem-
nic.
Blair uniosła brwi w niemej odpowiedzi, przekonana, że Serena zamierza jej opowie-
dzieć o wszystkich dzikich i zwariowanych przygodach, jakie przeżyła w hotelowych poko-
jach w Europie czy gdzie tam jeszcze była, tak jakby ją to obchodziło.
- Nie zastanawiasz się nigdy, co ludzie robią w swoich pokojach? Może oglądają por-
nosy i jedzą penisy z sera albo uprawiają ostry seks w łazience? A może po prostu śpią.
- Uhm - mruknęła Blair bez większego zainteresowania, przełykając jednym haustem
swojego drinka. Musiała się lekko skuć, żeby przetrwać jakoś tę noc, zwłaszcza część z goli-
zną. - Słuchaj, co to za historia z twoim zdjęciem na wszystkich autobusach i tak dalej? - za-
pytała. - Ja go nigdzie nie widziałam.
Serena zachichotała i nachyliła się poufale do Blair.
- Nawet gdybyś je zobaczyła, pewnie i tak byś mnie nie rozpoznała. Jest podpisane
moim imieniem, ale nie ma tam mojej twarzy.
Blair zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem.
- To sztuka - powiedziała tajemniczo Serena i ponownie zachichotała. Pociągnęła łyk
swojego drinka.
Ich twarze znajdowały się blisko siebie i Blair czuła mieszankę na bazie olejku piżmo-
wego, nowy zapach Sereny.
- Dalej nie łapię. To coś świńskiego? - zapytała zmieszana.
- Raczej nie - odparła Serena z przebiegłym uśmiechem. - Sporo ludzi dało sobie zro-
bić takie zdjęcie. No wiesz - rożne gwiazdy.
- Jakie?
- Na przykład Madonna, Eminem, Christina Aguilera.
- Och... - Blair wydawała się tym zupełnie nieporuszona.
Sereny oczy się zwęziły.
- Co to miało znaczyć? - zapytała.
Blair uniosła brodę i założyła swoje proste brązowe włosy za uszy.
- Sama nie wiem, ale to wygląda tak, jakbyś robiła to wszystko, żeby tylko zaszoko-
wać ludzi. Nie masz ani krzty dumy?
Serena potrząsnęła głową, ciągle wpatrując się w Blair.
- Niby co? Co ja takiego zrobiłam? - zapytała, gorączkowo Wgryzając się w paznok-
cie.
- Na przykład wyleciałaś ze szkoły z internatem - powiedziała wymijająco Blair.
Serena prychnęła.
- No i co z tego? Każdego roku mnóstwo ludzi wylatuje ze szkoły. Mają tam tyle głu-
pich przepisów, że to prawie cud, jeśli cię nie wyrzucą.
Blair zacisnęła usta, starannie dobierając słowa.
- Nie chodzi o to, że cię wyrzucili, tylko dlaczego do tego doszło. - No. Stało się. Te-
raz dopiero się załatwiła. Będzie musiała tu siedzieć i słuchać opowieści Sereny o dziwnym
kulcie, do którego się przyłączyła, o wszystkich chłopakach, z którymi spała, i o narkotykach,
które sama wyprodukowała. Cholera.
Ale niech wam się przypadkiem nie wydaje, że nie była tego wszystkiego ciekawa.
Blair bawiła się swoim pierścionkiem z rubinem, bez końca przekręcając go na palcu,
a Serena uniosła kieliszek, prosząc Missy o następnego drinka.
- Blair, wyrzucili mnie tylko dlatego, że nie pojawiłam się na początku roku szkolne-
go. Zostałam we Francji. Moi rodzice nic o tym nie wiedzieli. Miałam przylecieć pod koniec
sierpnia, ale zostałam jeszcze przez trzy tygodnie września. Mieszkałam w niesamowitym
zamku niedaleko Cannes i to było jak jedna wielka impreza. Chyba przez cały czas, gdy tam
byłam, nie przespałam ani jednej nocy. Zupełnie jak na tych przyjęciach w Wielkim Gatsbym.
I było tam dwóch chłopaków, braci, a ja byłam totalnie zadurzona w nich obu. Właściwie -
roześmiała się - najbardziej durzyłam się w ich ojcu, ale on był już żonaty.
DJ zmienił klimat i teraz grał funky acid jazz, fantastycznie wybijając rytm. Światła
jeszcze bardziej przyciemniały, świece migotały. Serena wymachiwała stopą w rytm muzyki i
zerkała na Blair, której oczy były zupełnie puste.
Serena zapaliła kolejnego papierosa i głęboko się zaciągnęła.
- Oczywiście, sporo imprezowałam, tak jak wszyscy. W szkole nie mogli zaakcepto-
wać tylko tego, że nie raczyłam pojawić się nawet na początek roku. Ale chyba nie mam do
nich o to żalu, I jeśli mam być szczera, to w ogóle nie myślałam o powrocie do szkoły, taka
była zabawa.
Blair ponownie przewróciła oczami. Guzik ją obchodziło, jaka była prawda.
- A nie myślałaś o tym, że to najważniejszy rok w naszym dotychczasowym życiu?
Nie myślałaś o college'u i tak dalej? - zapytała.
Missy przyniosła Serenie drinka i tym razem Serena tylko kiwnęła głową w ramach
podziękowania. Wpatrywała się w podłogę, ciągle gryząc swój różowy paznokieć.
- Tak, dopiero teraz to sobie uświadomiłam - przyznała. - Nie myślałam o tym wcze-
śniej, ani że powinnam zaangażować się w działalność jakichś klubów, wstąpić do jakiejś dru-
żyny No wiesz, poważnie zabrać się do nauki.
Blair pokręciła głową.
- Szkoda mi twoich rodziców - powiedziała cicho.
Oczy Sereny zaczęły się rozszerzać, a usta niebezpiecznie drżały. Ale postanowiła so-
bie, że nie pozwoli, by Blair doprowadziła ją do płaczu. Blair zachowywała się jak zdzira i
tyle. Może akurat miała okres.
Serena upiła spory łyk swojego drinka i osuszyła usta serwetką.
- Nie mówiłaś mi jeszcze, co ty i Nate robiliście przez całe lato. Pojechałaś może do
Maine, żeby obejrzeć tę łódź, którą zbudował? - zapytała, całkowicie zmieniając temat.
Blair pokręciła przecząco głową.
- Byłam na obozie tenisowym. Zupełnie do bani.
- Aha.
Piły swoje drinki w niezręcznym milczeniu.
Nagle Serena wyprostowała się, przypominając sobie o czymś.
- Wiesz co? Jedna dziewczyna wpisała się na moją listę, żeby pomóc mi z filmem.
Taka z dziewiątej klasy. Ma na imię Jenny. I dała mi zaproszenie na to przyjęcie w przyszłym
tygodniu. No wiesz, na to, które organizujecie.
I co ty na to, przyjaciółko?
Blair wyciągnęła kolejnego papierosa i wetknęła sobie do ust. Sięgnęła po zapałki.
Zwlekała jednak z zapaleniem, chcąc się przekonać, czy przypędzi barman z zapalniczką. Nic
z tego. Sama zapaliła papierosa i wypuściła wielką chmurę dymu prosto w twarz Serenie.
Czyli Serena wiedziała o przyjęciu. Miała zaproszenie. Cóż, i tak by się kiedyś dowie-
działa.
- Ta od kaligrafii - powiedziała Blair, uśmiechając się słodka. Jest niezła, co?
- Tak, odwaliła kawał naprawdę dobrej roboty. To miło z jej strony, że zauważyła
błędny adres przy moim nazwisku. Podobno dałaś jej mój adres do internatu w Hanover Aca-
demy.
Blair założyła włosy za uszy i wzruszyła ramionami.
- Ups! - Udawała, że nie miała o tym pojęcia. - Przykro mi.
- Powiedz mi coś o tym przyjęciu. Z jakiej to okazji?
Blair nie mogła mówić o celu przyjęcia bez uśmiechu skrępowania, bo brzmiało to
okropnie błaho i w ogóle nie było atrakcyjne. Dlatego właśnie nadała przyjęciu nazwę „Bu-
ziak w usteczka”. Żeby dodać trochę żaru.
- Jest na rzecz tych dwóch sokołów wędrownych, które mieszkają w Central Parku.
Sokoły są zagrożonym gatunkiem i wszyscy martwią się, że umrą albo zagłodzą się, albo wie-
wiórki zaatakują ich gniazda, i takie tam. Wiec założono dla nich fundację - wyjaśniła. - Nie
śmiej się. Wiem, że to dość głupie.
Serena wypuściła obłoczek dymu i zachichotała.
- Jakby nie było już ludzi, którzy potrzebują pomocy. A co z bezdomnymi?
- No wiesz, to równie dobry cel jak każdy inny. Nie chcieliśmy zaczynać sezonu od
czegoś bardzo ciężkiego. - Blair była, rozdrażniona. Ona mogła się z tego naśmiewać, ale Se-
rena nie miała prawa.
Serena skierowała rozmowę z powrotem na pierwotne tory.
- To przyjęcie jest tylko dla nas, czy będą też rodzice? zapytała.
Blair wahała się z odpowiedzią.
- Tylko... my - powiedziała w końcu. Wychyliła resztkę drinka i spojrzała na zegarek.
- Hm, muszę się zbierać. - Założyła torebkę na ramię i wzięła ze stołu swoje papierosy.
Serena zmarszczyła czoło. Tak długo się ubierała, nastawiając się na szaloną noc z
przyjaciółmi. Spodziewała się całej paczki - Blair i reszty dziewczyn, Nate' a i jego kumpli,
Chucka z kolesiami - zawsze bawili się razem.
- Myślałam, że posiedzimy tu trochę. Że zaczekamy na resztę. A tak w ogóle, to gdzie
idziesz?
- Jutro rano mam próbny egzamin - powiedziała Blair, czując się o niebo lepsza od Se-
reny, mimo że kłamała aż się kurzyło. - Muszę się do niego przygotować i chcę wcześnie
pójść do łóżka.
- Aha. Serena skrzyżowała ramiona i wyprostowała się. - Miałam nadzieję, że impreza
zakończy się w apartamencie Bassów. Ciągle go mają, prawda?
W dziesiątej klasie Serena, Blair i cała reszta spędzili wiele nocy w apartamencie
Chucka Bassa, gdzie pili, tańczyli, oglądali filmy, zamawiali jedzenie do pokoju, siedzieli w
jacuzzi. A potem padali na olbrzymie łóżko, gdzie zostawali, dopóki nie wytrzeźwieli na tyle,
by móc wrócić do domu.
Raz, podczas szczególnie mocno zakrapianej imprezy na koniec dziesiątej klasy, kiedy
Serena i Blair moczyły się w kąpieli, Blair pocałowała Serenę głęboko w usta. Wyglądało na
to, że następnego ranka Serena o niczym nie pamiętała, ale Blair nigdy o tym nie zapomniała.
Nawet jeśli był to zwykły impuls, który nic nie znaczył, za każdym razem na samą myśl o
tamtym pocałunku Blair robiło się gorąco i czuła się nieswojo. To był kolejny powód, dla któ-
rego czuła taką ulgę, kiedy Serena wyjechała.
- Bassowie dalej mają ten apartament. - Blair wstała. Ale niezbyt im się podoba, kiedy
ktoś z niego korzysta. Nie jesteśmy już w dziesiątej klasie - dodała chłodno.
- Okay - powiedziała Serena. Nie mogła powiedzieć nic innego, prawda? W każdym
razie nie do Blair.
- No to miłego weekendu - rzuciła Blair ze sztucznym uśmiechem, jakby dopiero co
się poznały. Jakby nie znały się przez całe życie. Zostawiła na stoliku dwadzieścia dolarów za
ich drinki. - Przepraszam - powiedziała do trzech wysokich chłopaków, którzy zagradzali jej
drogę. - Mogę przejść?
Serena zamieszała słomką w kieliszku i wypiła mętne resztki drinka, patrząc, jak Blair
wychodzi. Teraz smakował słono, bo znowu była bliska płaczu.
- Hej, Blair!... - zawołała za przyjaciółką. Może gdyby wszystko z siebie wyrzuciła,
zapytała Blair, o co tak właściwie jest zła, a nawet przyznała się do tego, że ten jeden raz spa-
ła z Nate'em, mogłyby dalej być przyjaciółkami. Mogłyby zacząć od nowa. Może zaczęłaby
nawet chodzić na kursy przygotowawcze do egzaminów na studia, więc mogłyby razem się
uczyć czy coś w tym stylu.
Ale Blair nie zatrzymała się, tylko dalej przepychała przez tłum w stronę drzwi.
Wyszła na Szóstą Aleję, żeby złapać taksówkę do dom. Właśnie zaczynało padać, a
ona miała zakręcone włosy. Obok przejechał z rykiem autobus ozdobiony plakatem Sereny.
Czy to naprawdę był jej pępek? Wyglądało to jak ciemny dołek w środku brzoskwini. Blair
odwróciła głowę i pomachała ręką, żeby przywołać taksówkę. Chciała stąd jak najszybciej
uciec. A pierwsza taksówka, która się zatrzymała, miała na dachu, w miejscu na reklamy, taki
sam podświetlany plakat. Blair wsiadła do środka i ze złością trzasnęła drzwiami. Nigdy jej
się nie uda całkowicie uciec - Serena była dosłownie wszędzie.
B i N zbliżają się do siebie, ale nie do końca
Serena sięgnęła po kolejnego papierosa i włożyła go do ust drżącymi palcami. Nagle
jakaś dłoń z sygnetem na małym palcu podsunęła zapalniczkę i podpaliła jej papierosa. Zapal-
niczka była złota z monogramem C. B. Tak samo sygnet.
- Hej, Serena. Wyglądasz naprawdę czadowo - powiedział Chuck Bass. - Co tu robisz?
Sama?
Serena zaciągnęła się głęboko i uśmiechnęła, powstrzymując się od płaczu.
- Cześć, Chuck. Cieszę się, że jesteś. Blair się ulotniła i zostawiła mnie samą. Ktoś
jeszcze przyjdzie?
Chuck zaniknął zapalniczkę i schował do kieszeni. Rozejrzał się po sali.
- Kto wie? - rzekł swobodnie. - Może przyjdą, a może nie. - Usiadł w fotelu zwolnio-
nym przez Blair. - Naprawdę czadowo wyglądasz - powtórzył, gapiąc się na nogi Sereny, jak-
by chciał je zjeść.
- Dzięki - odparła Serena i roześmiała się. Poczuła ulgę, że Chuck zupełnie się nie
zmienił, choć cala reszta zachowywała się jak dziwolągi. Nie mogła go za to nie kochać.
- Jeszcze raz to samo - zawołał Chuck do Missy. - I proszę zapisać wszystko na mój
rachunek. - Poda! Serenie dwadzieścia dolców, które zostawiła Blair. - Zatrzymaj to.
- Ale to pieniądze Blair.
- W takim razie oddasz jej - odparł Chuck.
Serena kiwnęła głową i schowała pieniądze do swojej czerwonej aksamitnej torebki.
- No nareszcie - powiedział Chuck, kiedy Missy postawiła drinki na stoliku. - Do dna!
- Stuknął swoją szklaneczką o kieliszek Sereny i wlał w siebie szkocką.
- Ups! - Serena zachlapała cosmo swoją sukienkę. – Cholera.
Chuck chwycił serwetkę i zaczął wycierać plamę, która akurat wypadła na biodrze Se-
reny.
- No, teraz już wcale nie widać - powiedział, przetrzymując dłoń w pobliżu jej kroku.
Serena złapała rękę Chucka i przełożyła na jego kolana.
- Dzięki, Chuck. Już wszystko w porządku.
Chuck nie był nawet odrobinę skrępowany. Był zupełnie pozbawiony wstydu.
- Weźmy po jeszcze jednym drinku i chodźmy do mojego apartamentu, co? - zapropo-
nował. - Powiem personelowi z bar,. żeby wszystkich, którzy przyjdą, odsyłali na górę. W ba-
rze znają moich znajomych.
Serena wahała się, rozmyślając o tym, co powiedziała Blair. Że Bassom nie podoba
się, kiedy ludzie korzystają z ich apartamentu.
- Jesteś pewien, że to będzie okay? - zapytała.
Chuck roześmiał się, wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Oczywiście, że tak. Chodź.
Choć padało i czuł, że odmraża sobie tyłek, Nate'owi wcale nie spieszyło się do Blair.
Co za ironia losu. Siedemnastolatek który za chwilę miał po raz pierwszy uprawiać seks ze
swoją dziewczyną (w każdym razie to miał być jej pierwszy raz). Po - winien lecieć do niej z
wywieszonym językiem.
Do tej pory musiała się już dowiedzieć, powtarzał sobie w kółko. Jak mogłoby być
inaczej? Do tej pory już pewnie całe miasto wiedziało, że był w łóżku z Sereną. Ale skoro
Blair wie - działa, dlaczego nie powiedziała na ten temat ani słowa?
Rozmyślanie o tym doprowadzało Nate'a do obłędu. Wstąpił do monopolowego na
Madison Avenue i kupił pół litra jacka danielsa. W domu wypalił już małego jointa, ale mu-
siał sobie dodać jakoś odwagi przed spotkaniem z Blair. Nie miał pojęcia, co go czeka.
Przez resztę drogi szedł tak wolno, jak się tylko dało, pociągając ukradkiem z butelki.
Tuż zanim skręcił w Siedemdziesiątą Drugą, gdzie mieszkała Blair, kupił jej różę.
Chuck zamówił w barze następną kolejkę i Serena poszła za nim do windy, którą wje-
chali na dziewiąte piętro, gdzie znajdował się apartament Bassów. Wyglądał tak samo jak za-
wsze: salon z kinem domowym i barem; olbrzymia sypialnia z ogromnym łóżkiem i następ-
nym zestawem kina domowego, tak jakby potrzebowali aż dwóch; wielka marmurowa łazien-
ka z jacuzzi i dwoma białymi puszystymi szlafrokami. To była kolejna rzecz, którą Serena
uwielbiała w hotelach - szlafroki.
Ale chyba nie tylko ona.
Na stoliku w salonie leżała sterta zdjęć. Serena zobaczyła na jednym z nich Nate'a,
więc wzięła je do ręki i zaczęła przeglądać.
Chuck spojrzał jej przez ramię na zdjęcia.
- To z zeszłego roku - powiedział, kręcąc głową. - Nieźle wtedy szaleliśmy.
Blair, Nate, Chuck, Isabel, Kati, wszyscy tam byli. Siedzieli nadzy w jacuzzi, tańczyli
w samej bieliźnie, pili szampana w łóżku. Wszystkie te zdjęcia zostały zrobione podczas im-
prez w zeszłym roku - w rogu każdego znajdowała się data - i wszystkie były zrobione w
apartamencie Bassów.
Czyli Blair kłamała. Wszyscy nadal imprezowali u Bassów, tak samo jak zawsze, A
Blair wcale nie była taką świętoszką, na jaką chciała się wykreować ze swoimi egzaminami i
pruderyjnym czarnym sweterkiem. Na jednym zdjęciu była tylko w bieliźnie i skakała po łóż-
ku z butelką szampana w ręce.
Serena wychyliła jednym haustem swojego drinka i usiadła na skraju kanapy. Chuck
usiadł na jej drugim końcu i położył sobie na kolana jej stopy.
- Chuck - powiedziała ostrzegawczo Serena.
- No co? Po prostu ściągam ci buty - rzekł niewinnie. - Nie chcesz ich zdjąć?
Serena westchnęła. Nagłe poczuła się zmęczona, potwornie zmęczona.
- Tak, jasne. - Sięgnęła po pilota i kiedy Chuck ściągał jej buty, włączyła telewizor.
Leciał właśnie Dirty Dancing.. Cudownie.
Chuck zaczął masować jej stopy. Było to bardzo przyjemne. Ugryzł ją w duży palec i
pocałował w kostkę.
Serena zachichotała; opadła na kanapę i zamknęła oczy. Pokój odrobinę się przechylił.
Zawsze przesadzała z piciem.
Chuck przejechał dłońmi wyżej i teraz jego palce błądziły po wewnętrznej stronie jej
ud.
Serena otworzyła oczy i podniosła się.
- A może sobie po prostu tak posiedzimy? Wcale nie musimy nic robić. Posiedźmy so-
bie na kanapie i pogapmy się na Dirty Dancing. No wiesz, jak dziewczyny.
Chuck podpełzł do niej na czworakach, aż znalazł się nad nią, przygważdżając ją swo-
im ciężarem.
- Ale ja nie jestem dziewczyna - powiedział. Nachylił się do jej twarzy i zaczął ją cało-
wać. Jego usta miały smak orzeszków ziemnych.
- Cholera! - wrzasnęła Blair, kiedy usłyszała dzwonek domofonu. Dzwonił portier.
Ciągle była ubrana i właśnie zachlapała cały dywan czerwonym woskiem ze świecy.
Zgasiła światło w sypialni i pobiegła do kuchni, żeby odpowiedzieć na domofon.
- Tak, proszę przysłać go na górę - powiedziała portierowi. Rozpięła dżinsy i pobiegła
z powrotem do pokoju, gdzie się z nich uwolniła. Potem ściągnęła resztę ciuchów i cisnęła je
do szafy. Naga, spryskała się swoimi ulubionymi perfumami; raz prysnęła nimi nawet między
nogi.
Uuuch, niegrzeczna dziewczynka.
Przyglądała się sobie w lustrze. Nogi miała za krótkie, a cycki za małe, aby przykuwać
uwagę chłopaków tak, jak by chciała. Dżinsy zostawiły wściekłe, czerwone kreski w talii, ale
tego prawie nie było widać w mglistym świetle świec. Jej skóra była miła w dotyku i ciągle
opalona po lecie, ale twarz zdawała się tak młoda i wystraszona, co zupełnie nie było sexy, a
zmoczone przez deszcz włosy sterczały na wszystkie strony. Blair rzuciła się do łazienki i na-
łożyła na wargi szminkę, którą zostawiła na jej urny walce Serena, a następnie jeździła
szczotką po swoich długich brązowych włosach, dopóki nie opadły kaskadą na ramiona w
najbardziej seksowny z możliwych sposobów. No, teraz się jej nie oprze.
Odezwał się dzwonek. Blair rzuciła szczotkę, która wpadła z brzękiem do umywalki.
- Chwila! - krzyknęła. Wzięła oddech i z zamkniętymi oczami odmówiła krótką mo-
dlitwę, choć nie była wcale aż tak wierząca.
Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. To było najlepsze, co mogła zrobić.
Serena pozwoliła, by Chuck ją przez chwilę całował, bo był za ciężki, żeby mogła się
go pozbyć, Kiedy zwiedzał językiem wnętrze jej ust, patrzyła, jak Jennifer Grey pluska się w
jeziorze z Patrickiem Swayze. W końcu odwróciła głowę i zamknęła oczy.
- Chuck, naprawdę nie czuję się zbyt dobrze - powiedziała, udając, że zbiera się jej na
wymioty. - Będzie ci przeszkadzało, jeśli poleżę tu trochę?
Chuck podniósł się i otarł usta wierzchem dłoni.
- Jasne, nie ma sprawy. Wstał z kanapy. - Przyniosę ci jakąś wodę.
Poszedł do baru, wrzucił do szklanki lód, a potem nalał wody Poland Spring.
Kiedy wrócił z wodą, Serena już spała. Głowa opadła jej na poduszki, a długie nogi
drżały. Chuck klapnął na kanapę obok niej, chwycił pilota i zmienił kanał.
- Cześć - powiedziała Blair, uchylając drzwi, zza których wystawiła głowę.
- Cześć. - Nate trzymał przed sobą różę. Jego włosy były mokre, a policzki zaróżowio-
ne.
- Jestem nago - uprzedziła Blair.
- Naprawdę? - zapytał Nate, ledwie przyswajając tę informację. - Mogę wejść?
- Jasne. - Blair otworzyła szeroko drzwi.
Nate gapił się na nią, zastygłszy w progu.
Blair zaczerwieniła się i objęła ramionami.
- Mówiłam ci, że jestem nago. - Wyciągnęła rękę po kwiat.
Nate wcisnął jej różę do ręki.
- To dla ciebie - rzekł ochryple. Potem odchrząknął i wbił wzrok w podłogę. - Mam
zdjąć buty?
Blair roześmiała się i jeszcze szerzej otworzyła drzwi. Nate był zdenerwowany, nawet
bardziej niż ona. Był taki słodki.
- Pospiesz się i ściągaj ciuchy - powiedziała, biorąc go za rękę. - Wszystko w porząd-
ku, chodź.
Nate poszedł za nią do jej sypialni. Zachowywał się kompletnie nietypowo jak na
chłopaka w podobnych okolicznościach. Nie spojrzał na jej goły tyłek, nie martwił się prezer-
watywami czy nieświeżym oddechem, nie starał się błysnąć żadnym tekstem. Prawie w ogóle
nie myślał.
Pokój Blair był cały oświetlony świecami. Na podłodze stała otwarta butelka wina, a
obok dwa kieliszki. Blair uklękła i napełniła im kieliszki, jak mała gejsza. Naga, czuła się
swobodniej w półmroku pokoju.
- Czego chciałbyś posłuchać? - zapytała Nate'a, podając mu kieliszek.
Nate pospiesznie, głośno przełknął wino.
- Posłuchać? Jak chcesz. Czegokolwiek.
Oczywiście Blair miała już przygotowaną swoją specjalną składankę. Pierwsza pio-
senka była zespołu Coldplay, bo wiedziała, że Nate ich lubi.
Powoli i sexy, rockowy chłopiec.
Blair tyle razy odgrywała tę scenę w swojej głowie, że teraz czuła się jak aktorka, któ-
ra ma w końcu swoją wielką szansę i gra największą rolę w swojej karierze.
Położyła dłonie na ramionach Nate'a. Starał się na nią nie patrzeć, ale nie mógł się po-
wstrzymać. Była naga i piękna. Była dziewczyną, a on chłopakiem.
Napisano o tym całe mnóstwo piosenek.
- Rozbierz się, Nate - szepnęła Blair.
Może powiem jej, jak już to zrobimy, pomyślał Nate.
Nie było to całkiem fair, ale mimo to pocałował ją. A kiedy już zaczął, nie mógł prze-
stać”.
Kiedy Serena obudziła się chwilę później, Chuck oglądał MTV2 i śpiewał na głos ra-
zem z Jay - Z. Sukienka Sereny była zadarta aż do pasa i widać było niebieskie koronkowe
majtki.
Serena uniosła się na łokciach i wytarła zakrzepniętą ślinę ze szminką z kącików ust.
Obciągnęła sukienkę i zapytała:
- Jaki mamy czas?
Chuck spojrzał na nią.
- Najwyższy, byśmy ściągnęli ubrania i poszli do łóżka - powiedział zniecierpliwiony.
Czekał już wystarczająco długu.
Serenie ciążyła głowa i zrobiłaby wszystko za szklankę wody.
- Okropnie się czuję. - Potarła czoło. - Chcę wrócić do domu.
- Daj spokój. - Chuck wyłączył telewizor. - Moglibyśmy najpierw pomoczyć się w ja-
cuzzi. Poczułabyś się lepiej.
- Nie - upierała się Serena.
- W porządku - powiedział wściekle Chuck. Podniósł się. - Woda jest na stole. Wkła-
daj buty, pomogę ci złapać taksówkę.
Serena wciągnęła buty i wpatrywała się w zimny deszcz za hotelowym oknem.
- Pada - zauważyła, upijając łyk wody.
Chuck podał jej szalik, swój nieodłączny, niebieski kaszmirowy szalik z monogra-
mem.
- Obwiąż sobie nim głowę. No, chodź już.
Poszła za nim do windy. Jechali na dół w milczeniu. Serena wiedziała, że Chuck jest
zawiedziony jej wyjściem, ale nie obchodziło jej to. Nie mogła się doczekać, kiedy znajdzie
się na świeżym powietrzu, a ostatecznie w swoim łóżku.
Zatrzymała się taksówka z plakatem braci Remi na dachu. Serena pomyślała, że zdję-
cie przypomina zbliżenie ust złożonych do pocałunku.
- Co to? Mars? - zażartował Chuck, wskazując zdjęcie. Spojrzał na Serenę; w jego
oczach nie było ani grama rozbawienia. - Nie, to twój odbyt!
Serena zamrugała oczami. Nie wiedziała, czy Chuck stara się być zabawny, czy rze-
czywiście tak myśli.
Chuck przytrzymał jej otwarte drzwiczki i Serena wsunęła się na tylne siedzenie.
- Dzięki, Chuck - powiedziała słodko. - Zobaczymy się wkrótce, okay?
- Nieważne - odparł Chuck. Nachylił się do wnętrza samochodu. - A tak w ogóle, o co
ci chodzi? - syknął. - Od dziesiątej klasy pieprzysz się z Nate'em Archibaldem i jestem pe-
wien, że robiłaś to ze wszystkimi chłopakami z tej szkoły z internatem. We Francji też się
pewnie nieźle zabawiałaś. Co, może uważasz, że jesteś dla mnie za dobra?
Serena patrzyła Chuckowi prosto w oczy. Po raz pierwszy zobaczyła, jaki był napraw-
dę. Niełatwo go było lubić, ale nigdy przedtem go nie nienawidziła.
- Ale nie ma sprawy, i tak nie chciałbym tego z tobą zrobić - rzekł szyderczo. - Słysza-
łem, że coś złapałaś.
- Odczep się ode mnie - syknęła Serena, kładąc mu dłonie na piersi, żeby go ode-
pchnąć. Zatrzasnęła mu przed nosem drzwiczki i podała kierowcy adres.
Taksówka ruszyła. Serena objęła się ramionami, patrząc prosto przez zachlapaną desz-
czem przednią szybę. Kiedy taksówka zatrzymała się na światłach na skrzyżowaniu Broad-
way i Spring, otworzyła drzwi, wychyliła się na zewnątrz i zwymiotowała na jezdnię.
To powinno ją nauczyć, żeby nie pić na pusty żołądek.
Szalik Chucka zsunął się jej z szyi i zawisł nad kałużą różowych wymiocin. Serena
ściągnęła szalik, otarła nim usta i wepchnęła go do torebki.
- Ohyda - powiedziała, zatrzaskując drzwiczki.
- Chusteczkę, proszę pani? - zaoferował kierowca, podając jej pudełko chusteczek hi-
gienicznych.
Serena wyciągnęła jedną i otarła nią usta.
- Dziękuję.
A potem usiadła wygodnie na siedzeniu i zamknęła oczy. dziękując w duchu, jak za-
wsze, że istnieją uprzejmi nieznajomi.
- A jakaś prezerwatywa albo co? - mruknęła Blair, gapiąc się na erekcję Nate'a. Jego
penis wyglądał, jakby zamierzał przejąć władzę nad światem.
Udało jej się doprowadzić do tego, że pozbył się ubrania i teraz leżeli nago na jej łóż-
ku. Wygłupiali się przez jakąś godzinę. Z płyty leciała piosenka Jennifer Lopez Love Don't
Cost a Thing i Blair robiła się coraz bardziej napalona. Sięgnęła po rękę Nate'a i zaczęła lizać
jego palce, ssąc zachłannie koniuszek każdego z nich. Miała przeczucie, że seks będzie sma-
kować nawet lepiej od jedzenia.
Nate przekręcił się na plecy. Był tak spięty przed spotkaniem z Blair, że nie zjadł kola-
cji i teraz czul głód. Może kiedy pójdzie do domu, weźmie burrito z tej meksykańskiej knajpy
na Lexington Avenue. Właśnie na coś takiego miał ochotę - burrito z kurczakiem i czarną fa-
solą z dodatkowym sosem guacamole.
Blair wgryzła się w jego mały palec.
- Auu - jęknął Nate, a erekcję szlag trafił, zupełnie jakby ktoś przekłuł jego penisa
szpilką. Usiadł i przeczesał rękami włosy. - Nie mogę tego zrobić - szepnął.
- Co? - zdziwiła się Blair. - Co jest nie tak? - Jej serce zamarło. Tego nie było w sce-
nariuszu. Nate właśnie psuł idealny moment.
Ujął niezgrabnie jej dłoń i pierwszy raz tego wieczoru spojrzał jej w oczy.
- Muszę ci coś powiedzieć. Nie mogę tego zrobić, dopóki się nie dowiesz. Czuję się
jak dupek.
Blair mogła wywnioskować po spojrzeniu Nate'a, że ten moment był nie tylko popsu-
ty, ale bezpowrotnie pogrzebany.
- Co takiego? - zapytała miękko.
Nate sięgnął po brzegi narzuty i zarzucił jeden koniec Blair na ramiona, a drugim
okrył się w pasie. Nie chciał o tym rozmawiać, kiedy oboje byli kompletnie nadzy. Znowu
wziął Blair za rękę.
- Pamiętasz to lato dwa lata temu, kiedy wyjechałaś do Szkocji na wesele swojej ciot-
ki?
Blair skinęła głową.
- Było wtedy upiornie gorąco - mówił dalej. - Byłem W mieście z ojcem i miałem tro-
chę czasu, kiedy on miał jakieś spotkania. Nudziło mi się, więc zadzwoniłem do Ridgefield
po Serenę i przyjechała.
Zauważył, że Blair zesztywniały plecy, kiedy wspomniał o Serenie. Zabrała rękę i ob-
jęła się ramionami, a jej oczy nagle zrobiły się nieufne.
- Wypiliśmy trochę i siedzieliśmy w ogrodzie. Było tak gorąco, że Serena zaczęła
chlapać się wodą w fontannie, a potem ochlapała też i mnie. No i chyba trochę mnie poniosło.
To znaczy... - zaciął się. Pamiętał, co Cyrus mu powiedział: że dziewczyny lubią niespodzian-
ki. No cóż, Blair będzie bardzo zaskoczona, ale wątpił, by to się jej spodobało.
- I co? - dopytywała się Blair. - Co się stało?
- Zaczęliśmy się całować. - Nate wziął głęboki oddech i zatrzymał powietrze. Nie
mógł tego tak zostawić. Wypuścił powietrze. - A potem uprawialiśmy seks.
Blair zrzuciła narzutę z ramion i wstała.
- Wiedziałam! - krzyknęła. - A kto nie uprawiał seksu z Serena? Co za wstrętna zdzi-
ra!
- Przepraszam, Blair. Ale zupełnie tego nie planowałem, nic z tych rzeczy. To się po
prostu stało, I tylko ten jeden raz, przysięgam. Po prostu nie chciałem, żebyś myślała, że to
mój pierwszy raz, kiedy tak nie jest. Musiałem ci powiedzieć.
Blair poszła ciężkim krokiem do łazienki i zdjęła z wieszaka swój różowy, satynowy
szlafrok. Włożyła go, ściskając się mocno paskiem.
- Wynoś się stąd, Nate - powiedziała, a po policzkach ciekły jej łzy gniewu. - Nie
mogę na ciebie patrzeć. Jesteś żałosny.
- Blair... - Przez ułamek sekundy Nate zastanawiał się, co by tu powiedzieć jej czarują-
cego. Zwykle udawało mu się coś wymyślić, ale tym razem nic mu nie przychodziło do gło-
wy.
Blair zatrzasnęła mu przed nosem drzwi od łazienki.
Wstał i wciągnął bokserki. Kitty Minky wystawiła głowę spod łóżka i patrzyła na nie-
go oskarżycielskim wzrokiem, a jej złote kocie oczy świeciły w ciemności niesamowitym bla-
skiem Chwycił swoje dżinsy, koszulę i buty, i ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Nie mógł
się już doczekać burrito.
Drzwi wyjściowe zamknęły się z głuchym trzaskiem, ale Blair pozostała w zamkniętej
na klucz łazience; stała przed lustrem, wpatrując się z wściekłością w swoje zapłakane odbi-
cie Szminka Sereny nadal leżała na umywalce, tam gdzie ją zostawiła. Blair podniosła ją
drżącymi palcami. Gash, tak się nazywała. Ale tandetna nazwa. Oczywiście Serena mogła
malować się tandetną szminką, wkładać podziurawione rajstopy i brudne, stare buty, i nigdy
nie chodzić do fryzjera, a i tak była jak lep na chłopaków. Blair burknęła z powodu ironii
losu, otworzyła okno łazienki, cisnęła szminkę w ciemność, czekając, aż usłyszy, jak roztrza-
skuje się o chodnik. Ale niczego nie usłyszała.
W jej głowie kotłowały się myśli o nowym filmie, nad którym właśnie pracowała. Fil-
mie, w którym bajeczna Serena van der Woodsen zostanie przejechana przez autobus z jej
własnym głupim zdjęciem i będzie potwornie okaleczona. Jej stara przyjaciółka Blair, żona
śmiertelnie zakochanego w niej Nate'a, znajdzie trochę czasu w swoim załatanym życiu, żeby
karmić zeszpeconą Serenę purée z gruszek i opowiedzieć o wszystkich wspaniałych przyję-
ciach, na których byli z Nate'em. Serena będzie chrząkać i pierdzieć w odpowiedzi, ale wyro-
zumiałej Blair nie będzie to przeszkadzało. Przynajmniej tyle mogła dla niej zrobić. Wszyscy
będą o niej mówić „Święta Blair”, a ona zdobędzie nagrodę za swoje złote serce.
czy S i N na nowo się spikną?
Tuż przed północą taksówka zatrzymała się przy numerze 994 na Piątej Alei. Po dru-
giej stronie ulicy schody Metropolitan Museum of Art były zupełnie puste, jarząc się niesa-
mowitą bielą w świetle ulicznych latarni. Serena wysiadła z taksówki i pomachała do Rolan-
da, starego portiera z nocnej zmiany, który drzemał w holu. Drzwi do budynku otworzyły się,
ale nie dzięki Rolandowi. Otworzył je Nate.
- Nate! - zapiszczała Serena, szczerze zaskoczona. - Możesz mi pożyczyć pięć do-
lców? Zabrakło mi gotówki. Zwykle pomaga mi portier, ale chyba śpi.
Nate wyciągnął z kieszeni zwitek banknotów i zapłacił taksówkarzowi. Przyłożył pa-
lec do ust i podkradł się do frontowych drzwi budynku. Potem załomotał głośno w szklane
drzwi.
- Halo! - wrzasnął.
- Ale z ciebie złośliwiec! - roześmiała się.
Roland gwałtownie się obudził, prawie spadając ze swojego krzesła. Potem otworzył
im drzwi i wbiegli do środka, a następnie wjechali windą do apartamentu Sereny.
Serena poprowadziła Nate'a do swojego pokoju i usiadła ciężko na łóżku.
- Dostałeś moją wiadomość? - zapytała z ziewnięciem, ściągając buty. - Myślałam, że
wyjdziesz się zabawić dziś wieczorem.
- Nie mogłem. - Uniósł małą, szklaną balerinę z wieczka mahoniowej szkatułki na bi-
żuterię. Miała takie maciupkie palce u nóg, jak końcówka szpilki. Zupełnie o niej zapomniał.
- Cóż, i tak nie było warto - westchnęła Serena. Położyła się na łóżku. - Jestem taka
zmęczona. Poklepała łóżko obok siebie i przesunęła się, żeby zrobić Nate'owi miejsce. - Może
położysz się obok i opowiesz mi bajkę na dobranoc?
Nate odstawił balerinę i przełknął ślinę, Oddychanie zapachem pokoju Sereny w jej
obecności sprawiało, że bolało go serce. Położył się obok niej, ich ciała się zetknęły. Objął
Serenę ramieniem i pocałował w policzek, przytulając się do niej.
- Byłem u Blair - powiedział.
Ale Serena nie odpowiedziała. Jej oddech był równomierny. Może już zasnęła.
Leżał nieruchomo z otwartymi szeroko oczami, a w głowie mu się kotłowało. Zastana-
wiał się, czy on i Blair oficjalnie ze sobą zerwali. Zastanawiał się też, jak by zareagowała Se-
rena, gdyby teraz ją pocałował głęboko w usta i powiedział, że ją kocha. Był również ciekaw,
czy gdyby po prostu poszedł na całość kochał się z Blair, to wszystko byłoby w porządku.
Rozglądał się po pokoju, przyglądając się znajomym przedmiotem, które widział, do-
rastając, i o których zapomniał. Pluszowy miś w kilcie siedział na małej toaletce. Wielka ma-
honiowa komoda z otwartymi do połowy szufladami, z których wypadały ubrania. Mała brą-
zowa dziurka, którą wypalił w białym baldachimie nad łóżkiem. Był wtedy w dziewiątej kla-
sie.
Na podłodze obok drzwi leżała czerwona aksamitna torebka Sereny, z której wysypała
się zawartość. Niebieska paczka gauloise'ów. Banknot dwudziestodolarowy. Karta Amex. I
granatowy szalik z wyszytymi zlotem literami C. B.
Nate zastanawiał się, czemu prosiła go o pieniądze, skoro miała przy sobie dwadzie-
ścia dolców? I co, u diabła, robił u niej szalik Chucka Bassa?
Przekręcił się na bok i Serena cicho jęknęła, kiedy jej głowa opadła na poduszkę.
Przyglądał się jej krytycznie. Była tak piękna, seksowna, ufna i tak pełna niespodzianek.
Trudno było uwierzyć, że istnieje naprawdę.
Serena objęła ramionami szyję Nate'a, próbując przyciągnąć go do siebie.
- Nate - zamruczała, nie otwierając oczu. - Śpij ze mną.
Zesztywniał. Nie wiedział, czy Serena chce po prostu, żeby z nią spał, czy chodzi jej o
seks, ale i tak był podniecony. Każdy chłopak na jego miejscu czułby to samo i właśnie to go
zgasiła.
Serena zaproponowała to jakoś tak niedbale. I nagle Nate przestał mieć problemy z
wyobrażeniem sobie, jak Serena robi te wszystkie rzeczy, o których słyszał. Jeśli chodzi o Se-
renę, wszystko było możliwe.
Jego wzrok przykuł błysk srebra. Było to maleńkie srebrne pudełeczko, które Serena
trzymała na stoliku przy łóżku, pełno jej mleczaków. Za każdym razem, kiedy tu przychodził,
Nate miał w zwyczaju otwierać wyściełane aksamitem pudełeczko, żeby zobaczyć, czy
wszystkie zęby nadal są na swoim miejscu. Ale nie tym razem. Wszystko wskazywało na to,
że Serena nie była już tą samą małą dziewczynką, która zgubiła te zęby.
Odsunął się od niej i wstał. Złapał szalik Chucka i cisnął nim na łóżko, nie zauważając
na nim wymiocin. A potem, nawet nie spojrzawszy na Serenę, wyszedł, trzaskając drzwiami.
Tchórz.
Słysząc trzask zamykanych drzwi, Serena otworzyła oczy i poczuła, że zaraz zwymio-
tuje. Krztusząc się, odrzuciła nakrycie i pobiegła do łazienki. Trzymając się kurczowo brzegu
umywalki, próbowała doprowadzić się do wymiotów, aż bolało ją w środku z wysiłku. Bez
powodzenia. Odkręciła gorącą wodę, ściągnęła przez głowę lepką sukienkę od Pucciego i rzu-
ciła ją na podłogę. Musiała wziąć gorący prysznic i zrobić peeling.
Jutro będzie jak nowo narodzona.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
SPRAWA Z DZIEWICĄ
Możecie uwierzyć w to, co zrobił N? Byt tak blisko skosztowania ciasteczka B, jeśli wiecie, co mam na
myśli. Pewnie powinniśmy podziwiać jego samokontrolę, jego zdolność trzymania starego hot doga na
smyczy. Ale założę się, że B naprawdę nie miałaby nic przeciwko, gdyby N po prostu trzymał buzię na
kłódkę i zabrał się do rzeczy, zamiast snuć moralne wywody i mówić jej, co robił z S.
No i z kim teraz B straci cnotę?
Myliłam się co do chłopaków. Zawsze myślałam, że zrobią wszystko, byle tylko zaliczyć dziewicę. To
znaczy, myślałam, że N kręci myśl, że B nigdy tego nie robiła. Ale zdaje się, że on miał to zupełnie
gdzieś. Wyszło na to, że seks z B zupełnie go przerasta, o ile nie przypali się najpierw dużego skręta i
nie osuszy pół butelki danielsa. Ale rozczarowanie.
Ale nie żeby zaraz zabrał się do S, a wszyscy wiemy, że ona nie jest dziewicą.
Może N ma po prostu rygorystyczne zasady moralne.
Hm, teraz lubię go jeszcze bardziej.
Wasze e - maile
P:
Cześć plotkara,
widziałem, jak S idzie na górę z jakimś gościem w Tribeca Star, była pijana, miałem ochotę
zapukać do drzwi, żeby zobaczyć, czy kręci się tam jakaś impreza, ale stchórzyłem, chcia-
łem cię tylko o coś zapytać, myślisz, że zrobiłaby to ze mną? wygląda mi na łatwą.
Coop
O:
Cześć Coop,
Jeśli jesteś jednym z tych facetów, którzy muszą pytać o takie rzeczy, to pewnie nie, S
może i jest dziwką, ale ma doskonały gust.
P
Na celowniku
Tylko jedno: N był w tej knajpce na Lexington, gdzie dają burrito i gawędził z milutką dziewczyną za
kontuarem. Data mu gratis dodatkowy sos guacamole. Tak, założę się, że tak było.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
zakupowe szaleństwo
- Dan - szepnęła Jenny, szturchając brata. - Obudź się.
Dan zasłonił oczy ręką i wierzgnął pod kołdrą.
- Daj mi spokój. Jest sobota - wymamrotał.
- Proszę cię, wstawaj - jęknęła Jenny. Usiadła na łóżku i poszturchiwała go dotąd, aż
zdjął rękę z oczu i spojrzał na nią z wściekłością.
- O co ci chodzi? Odczep się.
- Nie. Musimy iść na zakupy.
- Jasne - odparł Dan, odwracając się twarzą do ściany.
- Proszę cię, Dan. Potrzebuję sukienki na to przyjęcie w piątek, a ty musisz mi pomóc.
Tata dał mi swoją kartę kredytową. Powiedział, że mógłbyś sobie kupić smoking - zachicho-
tała Jenny. - Skoro zamieniamy się w zepsute dzieciaki, będziemy potrzebować smokingów,
sukienek i całego tego chłamu.
Dan przekręcił się na brzuch.
- Nie idę na to przyjęcie - powiedział.
- Nie truj. Oczywiście, że idziesz. Pójdziesz, spotkasz Serenę, zatańczysz z nią. Przed-
stawię cię jej. Jest naprawdę niesamowita - trajkotała radośnie Jenny.
- Nie - upierał się Dan.
- No to możesz przynajmniej pomóc mi wybrać sukienkę - wydęła wargi Jenny. - Bo
ja idę. I chcę dobrze wyglądać.
- A tata nie może ci pomóc? - zapytał Dan.
- Tak, jasne. Powiedziałam chyba, że chcę dobrze wyglądać - zaśmiała się złośliwie
Jenny. - Wiesz, co tata powiedział? Powiedział, żebym poszła do Searsa, bo to proletariacki
dom handlowy. Cokolwiek to znaczy. Nawet nie wiem, gdzie to jest i czy w ogóle jeszcze ist-
nieje. W każdym razie chcę iść do Barneys. Nie mogę uwierzyć, że nigdy tam nie byłam. Za-
łożę się, że taka Blair Waldorf czy Serena van der Woodsen ciągle tam chodzą, może nawet
codziennie.
Dan usiadł na łóżku i głośno ziewnął. Jenny była już ubrana gotowa do wyjścia. Zwią-
zała swoje kręcone włosy w koński ogon, miała już nawet na sobie kurtkę i buty. Widać było,
że jest bardzo podniecona i wyglądała tak słodko, że trudno było mu odmówić.
- Jesteś jak wrzód na tyłku - powiedział, wstając i idąc ciężkim krokiem do łazienki.
- Wiem, że mnie kochasz! - krzyknęła za nim Jenny.
Jeśli chodzi o Dana, to dla niego w Barneys roiło się od dupków, począwszy od go-
ścia, który otworzył przed nimi drzwi, uśmiechając się tak szeroko, jak to tylko możliwe. Ale
Jenny promieniała zachwytem, i choć nigdy wcześniej tam nie była, wydawało się, że wie
wszystko o tym miejscu. Wiedziała, żeby nie zawracać sobie głowy niższymi piętrami, pełny-
mi ciuchów od znanych projektantów, na które nigdy nie mogłaby sobie pozwolić, i ruszyła
prosto na samą górę. A kiedy drzwi windy otworzyły się, poczuła się, jakby umarła i poszła
do nieba. Na wieszakach wisiało tyle pięknych sukienek, że od samego patrzenia zaczęła się
ślinić. Chciała przymierzyć je wszystkie, ale oczywiście nie było to możliwe.
Kiedy nosisz rozmiar D, masz raczej ograniczony wybór, I z całą pewnością potrzebu-
jesz pomocy.
- Dan, pójdziesz do tamtej babki i poprosisz ją, żeby znalazła to w moim rozmiarze -
szepnęła Jenny, wskazując palcem fioletową, aksamitną, obcisłą sukienkę na ramiączka z głę-
bokim dekoltem. Wyciągnęła metkę. Sześć stów.
- Jezu Chryste! - powiedział Dan, patrząc jej przez ramię na cenę. - Nie ma mowy.
- Chcę ją tylko przymierzyć - upierała się Jenny. - Nie kupię jej. - Przyłożyła do siebie
sukienkę. Góra ledwie by przykryła jej sutki. Jenny westchnęła i odwiesiła sukienkę. - Mo-
żesz zapytać tamtą babkę, czy mi pomoże? - powtórzyła.
- Dlaczego sama nie zapytasz? - Dan wepchnął dłonie w kieszenie swoich sztruksów i
oparł się o drewniany wieszak na kapelusze.
- Proszę - powiedziała Jenny.
- No dobra.
Dan podszedł do wymizerowanej kobiety z matowymi jasnymi włosami. Wyglądała,
jakby całe życie pracowała w domu handlowym, raz do roku biorąc urlop, kiedy to wyjeżdża-
ła do Atlancic City w New Jersey. Dan wyobrażał ją sobie, jak siedzi na nadmorskiej prome-
nadzie, paląc jednego papierosa Virginia Slims za drugim i zamartwia się, jak radzą sobie bez
niej dziewczyny ze sklepu.
- W czym mogę ci pomóc, młody człowieku? - zapytała go. Na jej plakietce widniało
imię
MAUREEN
.
Dan uśmiechnął się.
- Dzień dobry. Czy mogłaby pani pomóc mojej siostrze znaleźć jakąś ładną sukienkę?
Jest tam. - Wskazał na Jenny, która właśnie przyglądała się metce z ceną na czerwonej je-
dwabnej sukience z marszczonymi rękawami. Jenny zdjęła kurtkę i miała na sobie tylko biały
T - shirt. Dan nie mógł zaprzeczyć. Miała naprawdę wielkie cycki.
- Tak, oczywiście - powiedziała Maureen, ruszając w stronę Jenny.
Dan został tam, gdzie stał. Rozglądał się wokół, czując się zupełnie nie na miejscu.
Gdzieś z tyłu dobiegł znajomy głos.
- Wyglądam jak zakonnica, mamo. Naprawdę. Ta sukienka jest zupełnie do bani.
- Daj spokój, Sereno - odparł drugi głos. - Uważam, że jest urocza. A jak trochę roze-
pniesz kołnierzyk? O, widzisz? Bardzo w stylu Jackie O.
Dan obrócił się na pięcie. Wysoka kobieta w średnim wieku karnacji Sereny stała w
połowie schowana za zasłoną przymierzalni. Przez uchyloną zasłonę Dan widział włosy Sere-
ny, jej obojczyk, gołe stopy z pomalowanymi na ciemnoczerwono paznokciami. Z palącymi
policzkami pognał do windy.
- Hej, Dan, gdzie lecisz? - zawołała za nim Jenny. W ramionach trzymała wysoką ster-
tę sukienek, a Maureen przetrząsała sprawnie wieszaki, udzielając jej przy okazji dobrych rad
na temat podtrzymujących staników i najnowszej bielizny korekcyjnej. Jenny nigdy nie była
szczęśliwsza.
- Idę do działu dla facetów - wymamrotał Dan, zerkając nerwowo w stronę, gdzie zo-
baczył Serenę.
- Okay - powiedziała wesoło Jenny. - Spotkamy się tam za czterdzieści pięć minut. A
jak będę potrzebowała twojej pomocy, zadzwonię na komórkę.
Dan kiwnął głową i wskoczył do windy, kiedy tylko się otworzyła. Na dole, w dziale
dla mężczyzn, podszedł powoli do kontuaru i spryskał sobie ręce wodą kolońską Gucci,
marszcząc nos, kiedy dotarł do niego ten mocny, męski zapach. Rozejrzał się po tym przytła-
czającym, urządzonym w drewnie pomieszczeniu w poszukiwaniu łazienki, gdzie mógłby
zmyć z siebie ten zapach. Ale zobaczył tylko manekina w wieczorowym stroju, a obok niego
wieszak ze smokingami. Dotykał eleganckich marynarek, przyglądając się metkom. Hugo
Boss, Calvin Klein, DKNY, Armani.
Wyobraził sobie, jak wysiada z limuzyny w smokingu od Armaniego, z Sereną u
boku. Idą wolno po czerwonym dywanie na przyjęcie, wokół dudni muzyka, a ludzie odwra-
cają się i wzdychają ściszonymi głosami. Serena przyciska swoje idealne usta do jego ucha i
szepcze: „Kocham cię”. Wtedy Dan by się zatrzymał, pocałował ją, porwał w ramiona i za-
niósł z powrotem do limuzyny. Chrzanić przyjęcie. Mieli lepsze rzeczy do roboty.
- Mogę panu w czymś pomóc? - zapytał sprzedawca.
Dan gwałtownie się odwrócił.
- Nie. Ja... - wahał się, spoglądając na zegarek. Jenny pewnie będzie siedziała w nie-
skończoność na górze, więc czemu nie? Miał mnóstwo czasu. Wziął smoking od Armaniego i
podał sprzedawcy. - Chciałbym to przymierzyć. Poproszę mój rozmiar - powiedział.
Chyba woda kolońska uderzyła mu do głowy.
Jenny i Maureen gruntownie przetrząsnęły wieszaki i przymierzalnia zapełniła się
dziesiątkami sukienek w różnych rozmiarach. Problem Jenny polegał na tym, że nosiła dwój-
kę ale jej biust był co najmniej w rozmiarze ósmym. Maureen uznała, że trzeba znaleźć jakiś
kompromis i spróbować szóstkę, popuszczając trochę w biuście i zwężając wszędzie indziej.
Kilka pierwszych sukienek to była prawdziwa katastrofa. Jenny prawie zepsuła zamek
jednej z nich, próbując dopiąć się na biuście. Druga nawet nie przeszła jej przez cycki. Trze-
cia była kompletnie nieprzyzwoita. Czwarta była nawet dobra, no powiedzmy, pomijając fakt,
że była żarówiastopomarańczowa, a przez środek biegła bezsensowna zmarszczka, jakby ktoś
przeciął sukienkę nożem. Jenny wystawiła głowę zza zasłony, żeby poszukać Maureen. Z
przymierzalni obok wyszły w tym momencie Serena z matką, kierując się do kasy.
- Serena! - krzyknęła Jenny bez zastanowienia. Serena odwróciła się i Jenny spaliła ce-
głę. Nie mogła uwierzyć, że odezwała się do Sereny van der Woodsen, mając na sobie jaskra-
wopomarańczową sukienkę z głupim marszczeniem.
- Cześć, Jenny - powiedziała Serena, uśmiechając się do niej słodko z góry. Podeszła i
pocałowała Jenny w oba policzki.
Jenny wstrzymała oddech i przytrzymała się zasłony, żeby odzyskać spokój. Serena
van der Woodsen właśnie ją pocałowała.
- Wow! Nieziemska sukienka - powiedziała Serena. Nachyliła się, żeby szepnąć Jenny
do ucha. - Masz szczęście, że nie Jesteś na zakupach z matką. Musiałam kupić najbrzydszą
sukienkę w całym sklepie. - Serena uniosła swoją sukienkę. Była długa, czarna i absolutnie
cudowna.
Jenny nie wiedziała, co powiedzieć. Żałowała, że nie jest jedną z tych dziewczyn, któ-
re mogą narzekać na zakupy w towarzystwie matki. Żałowała, że nie jest jedną z tych dziew-
czyn, które mogą wybrzydzać na piękną sukienkę. Cóż, po prostu nie była jedną z nich.
- Wszystko w porządku, kochanie? - zapytała Maureen, podchodząc do Jenny ze stani-
kiem bez ramiączek, by przymierzyła go ze swoimi sukienkami.
Jenny wzięła stanik i spojrzała z rozpalonymi policzkami na Serenę.
- No to ja mierzę dalej. Do zobaczenia w poniedziałek, Sereno.
Pozwoliła zasłonie opaść, ale Maureen lekko ją uchyliła.
- Ta wygląda nieźle - powiedziała, kiwając z aprobatą głową na pomarańczową su-
kienkę. - Pasuje do ciebie.
Jenny skrzywiła się.
- A nie ma takich czarnych? - zapytała.
- Jesteś za młoda na czerń - powiedziała Maureen, marszcząc brwi.
Jenny również się zmarszczyła i podała Maureen stos odrzuconych sukienek, po czym
stanowczo zaciągnęła zasłonę.
- Dzięki za pomoc! - wykrzyknęła.
Ściągnęła pomarańczową sukienkę przez głowę, zdarła stanik i sięgnęła po czarną su-
kienkę z satyny łączonej ze stretchem, którą sama wybrała. Wciągnęła ją przez głowę na na-
gie piersi, czując, jak opina jej ciało. Kiedy uniosła wzrok, w przymierzani nie było już małej
Jenny Humphrey. Zamiast niej była niebezpieczna, wyuzdana bogini seksu.
Do tego wysokie obcasy, stringi i szminka Vamp Chanel I wszystko zacznie się krę-
cić. Żadna dziewczyna nie jest za młoda na czerń.
niedzielne śniadanie
Późnym niedzielnym rankiem na schodach Metropolitan Museum of Art kłębiło się
mnóstwo ludzi. Głównie turyści, ale też miejscowi, którzy wpadli na moment, żeby móc po-
tem chwalić się znajomym i wyjść na miłośników kultury.
W środku, w egipskim skrzydle, podawano śniadanie dla członków zarządu muzeum i
ich rodzin. Skrzydło egipskie było fantastycznym miejscem na nocne przyjęcia - tchnące eg-
zotyką i połyskujące złotem, kiedy światło księżyca wpadało przez nowoczesne szklane ścia-
ny. Ale zupełnie nie nadawało się na śniadanie. Wędzony łosoś, jajka i zmumifikowane
szczątki egipskich faraonów jakoś do siebie nie pasowały. Poza tym poranne słońce tak ostro
świeciło, że nawet leciutki kac stawał się dziesięć razy gorszy.
A poza tym kto wymyślił takie proszone śniadania? Niedzielne poranki powinno się
spędzać w łóżku - to jedyne sensowne
Pomieszczenie było zapełnione ogromnymi, okrągłymi stołami, przy których siedzieli
wypoczęci mieszkańcy Upper East Side, Eleanor Waldorf, Cyrus Rose, van der Woodseno-
wie, Bassowie, Archibaldowie, plus ich dzieci - wszyscy zgromadzeni przy jednym stole. Bla-
ir siedziała pomiędzy Cyrusem i matką; widać było, że jest nie w humorze. Nate, który od
piątku przypalał, pił i ogólnie miał ciężkie przeżycia, był pomięty i otępiały, jakby dopiero się
obudził. Serena była ubrana w jedną z kreacji, którą kupiła poprzedniego dnia z matką, poza
tym miała nową fryzurę i miękkie kosmyki okalały jej twarz. Wyglądała jeszcze piękniej niż
zwykle, ale była nerwowa i rozdygotana, bo wypiła już sześć filiżanek kawy. Jedynie Chuck
wydawał się rozluźniony i popijał sobie Krwawą Mary.
Cyrus Rose przekroił na pół omlet z łososiem i porami i położył na kawałku pumper-
nikla.
- Strasznie chciało mi się jajek - powiedział, wgryzając się łapczywie w omlet. - Wie-
cie, jak to jest, kiedy wasz organizm mówi, że czegoś mu brakuje? - powiedział ogólnie, w
zasadzie do nikogo konkretnego. - Mój krzyczał: „Jajek, jajek, jajek!”
A mój krzyczy: „Zamknij się, do cholery”, pomyślała Blair.
Podsunęła mu swój talerz.
- Proszę, możesz zjeść. Nie cierpię jajek.
Cyrus odsunął talerz z powrotem do Blair.
- Nie, ty jeszcze rośniesz. Potrzebujesz tego bardziej niż ja.
- Racja, Blair - zgodziła się jej matka. - Zjedz swój omlet. To dla twojego dobra.
- Słyszałam, że dzięki jajkom włosy nabierają połysku dodała Misty Bass.
Blair potrząsnęła głową.
- Nie jadani nienarodzonych kurczaków - powiedziała z uporem. - Od jajek zbiera mi
się na wymioty.
Chuck sięgnął przez stół po jej talerz.
- Ja zjem, jeśli nie chcesz.
- Chuck, zachowuj się - zagdakała pani Bass.
- Powiedziała, że ich nie chce - odparł Chuck. - Prawda, Blair?
Blair podała mu swój talerz, starając się nie patrzeć na Serenę i Nate'a, pomiędzy któ-
rymi siedział Chuck.
Serena była zajęta krojeniem omleta na malutkie kwadraciki, jak ze scrabble. Zaczęła
budować z nich wysoką wieżę.
Nate przyglądał się jej kątem oka. Obserwował również ręce Chucka. Za każdym ra-
zem, kiedy znikały pod obrusem, Nate wyobrażał sobie, że błądzą po nogach Sereny.
- Widzieliście dodatek towarzyski w dzisiejszym „Timesie”? - zapytał Cyrus, rozglą-
dając się po zebranych przy stole.
Serena gwałtownie uniosła głowę. Jej zdjęcie z braćmi Remi. Zupełnie o tym zapo-
mniała.
Zacisnęła usta, czekając na przesłuchanie ze strony rodziców i znajomych. Ale nic ta-
kiego się nie stało. To była część ich towarzyskiego kodeksu - nigdy nie roztrząsać rzeczy,
które są dla nich krępujące.
- Nate, skarbie, podasz mi śmietankę? - zapytała matka Blair, uśmiechając się do Sere-
ny.
I tyle.
Matka Nate'a odchrząknęła.
- Jak tam przygotowania do przyjęcia „Buziak w usteczka”, Blair? Jesteście już goto-
we, dziewczyny? - zapytała, pociągając swojego drinka.
- Tak, już wszystko przygotowane - odparła uprzejmie Blair - Wreszcie rozwiązał się
ten problem z zaproszeniami, a Kate Spade prześle torby z prezentami w czwartek po szkole.
- Pamiętam dobrze te wszystkie bale, które kiedyś organizowałam - powiedziała pani
van der Woodsen z rozmarzonym wyrazem twarzy - Zawsze najbardziej martwiło nas to, czy
pojawią się chłopcy. - Uśmiechnęła się do Chucka i Nate'a. - Ale nie musimy się o to martwić
z wami dwoma, co?
- Ja zawsze - powiedział Chuck znad omleta Blair.
- Ja też będę. - Nate spojrzał na Blair, która teraz się w niego wpatrywała.
Miał na sobie ten sam zielony kaszmirowy sweter, który dała mu w Sun Valley. Ten z
zaszytym w rękawie złotym sercem.
- Przepraszam - powiedziała Blair, a potem nagle się pod niosła i odeszła od stołu.
Nate ruszył za nią.
- Blair! - zawołał, przemykając obok kolejnych stołów i zupełnie nie zwracając uwagi
na swojego kumpla Jerry'ego, który machał do niego z drugiego końca sali. - Zaczekaj!
Blair nie odwróciła się, tylko zaczęła iść jeszcze szybciej, stukając obcasami po białej
marmurowej podłodze.
Kiedy znaleźli się w połowie drogi do toalet, Nate zawołał.
- Zaczekaj, Blair! Przykro mi. Możemy porozmawiać? Proszę.
Blair odwróciła się dopiero przy drzwiach damskiej toalety, popychając je siedzeniem.
- Zostaw mnie w spokoju, okay? - powiedziała ostro i weszła do środka.
Nate stał przez chwilę pod drzwiami z rękami w kieszeniach i rozmyślał. Rano, kiedy
wkładał zielony sweter od Blair, znalazł w rękawie małe złote serduszko. Nigdy wcześniej go
nie zauważył, ale było oczywiste, że to Blair je tam zaszyła. Po raz pierwszy zdał sobie spra-
wę, że kiedy Blair mówiła, że go kocha, naprawdę tak myślała.
Było to coś poważnego. I schlebiało mu. Na nowo jej zapragnął. Nie każda dziewczy-
na zaszyłaby ci w rękawie złote serce.
Miał rację.
Serenie potwornie chciało się sikać, ale nie miała odwagi pójść do łazienki w tym sa-
mym czasie co Blair. Jednak kiedy minęło pięć minut, a Blair i Nate'a ciągle nie było, Serena
nie mogła już dłużej wytrzymać. Podniosła się i ruszyła do damskiej toalety.
Znajome twarze spoglądały na Serenę, kiedy przechodziła obok kolejnych stolików.
Kelnerka zaproponowała jej kieliszek szampana, ale Serena pokręciła przecząco głową i po-
szła pospiesznie marmurowym korytarzem w stronę łazienek. Tuż za nią rozległy się szybkie,
ciężkie kroki i Serena odwróciła się. To był Cyrus Rose.
- Powiedz Blair, żeby się pospieszyła, jeśli ma ochotę na deser, dobrze?
Serena kiwnęła głową i pchnęła drzwi damskiej toalety. Blair myła ręce. Uniosła
wzrok, patrząc na odbicie Sereny w lustrze nad umywalką.
- Cyrus kazał ci się pospieszyć, jeśli chcesz deser - powiedziała szorstko Serena, idąc
do kabiny i zamykając z hałasem drzwi. Ściągnęła majtki i próbowała się wysikać, ale nie
mogła, nie w obecności Blair.
Serena nie mogła w to uwierzyć. Ile razy w przeszłości chodziły razem z Blair do toa-
lety, rozmawiając i śmiejąc się w trakcie sikania? Zbyt wiele, by można było zliczyć. A teraz
czuła się tak spięta w obecności Blair, że po prostu nie była w stanie nic zrobić. Oszaleć moż-
na.
Potem nastała chwila niezręcznej ciszy. Coś okropnego, prawda?
- Okay - usłyszała Serena, a potem Blair wyszła z toalety.
Kiedy drzwi się zamknęły, Serena rozluźniła się i zaczęła sikać.
Cyrus zastał Nate'a w męskiej toalecie.
- Pokłóciliście się z Blair? - zapytał. Rozpiął rozporek i stanął przy pisuarze.
Szczęściarz z tego Nate'a.
Nate wzruszył ramionami, myjąc ręce.
- Tak jakby - odparł.
- Pozwól, że zgadnę. Poszło o seks, zgadza się?
Nate spalił cegłę i wyciągnął papierowy ręcznik z dozownika.
- Hm, można tak powiedzieć... - Naprawdę nie miał ochoty o tym gadać.
Cyrus spuścił wodę w pisuarze i przyłączył się do Nate'a przy umywalkach. Umył ręce
i zaczął gmerać przy swoim jaskraworóżowym krawacie ze wzorkiem w żółte lwie głowy,
Bardzo w stylu Versace.
Czytaj: tandeta.
- Tak naprawdę pary kłócą się tylko o seks i pieniądze - zauważył Cyrus.
Nate stał na swoim miejscu z rękami w kieszeniach.
- Spokojnie, miody. Nie zamierzam robić ci wykładu ani nic takiego. Rozmawiamy o
mojej przyszłej pasierbicy. I na pewno nie będę ci udzielał rad, jak dostać się do jej majtek.
Cyrus zachichotał pod nosem i wyszedł z łazienki, zostawiając Nate'a z otwartymi sze-
roko oczami. Zastanawiał się, czy Blair wie, że Cyrus zamierza poślubić jej matkę.
Odkręcił kurek i ochlapał twarz zimną wodą. Przyjrzał się sobie w lustrze. Wczoraj do
późna był z chłopakami - oglądali po pijaku Tomb Raider. Cała zabawa polegała na tym, że
za każdym razem, kiedy zobaczyli sutki Angeliny Jolie, musieli się napić. Starał się utopić w
alkoholu myśli na temat Blair i Sereny, i teraz za to płacił. Był blady, miał zapadnięte policz-
ki, a pod oczami sińce. Wyglądał jak śmieć.
Kiedy tylko skończy się to cholerne śniadanie, pójdzie do parku zajarać na słoneczku.
Najlepsza odtrutka. Ale najpierw musiał trochę poflirtować z Blair. Sprawić, żeby znowu go
chciała. Do dzieła, stary.
Po wyjściu z toalety Blair nie wróciła do swojego stolika, tylko krążyła po sali, rozglą-
dając się za Kati i Isabel.
- Blair! Tutaj! - zawołała Kati, poklepując puste krzesło obok swojego. Ich rodzice i
znajomi rozeszli się po sali, udzielając się towarzysko, wiec dziewczyny miały stół tylko dla
siebie.
- Masz - powiedziała Isabel, podając Blair kieliszek szampana z sokiem pomarańczo-
wym.
- Dzięki - powiedziała Blair, upijając łyczek.
- Przed chwilą był tu Jeremy Scott Tomkinson i próbował nas wyciągnąć do parku -
powiedziała Kati i zachichotała. - Wiesz, jest całkiem milutki, na swój sposób.
Co za określenie!
Isabel odwróciła się do Blair, powracając oczami.
- Co za nuda, prawda? A jak przy twoim stole?
- Nawet nie pytaj - powiedziała Blair. - Zgadnijcie, z kim siedzę.
Obie dziewczyny zachichotały; nie musiały zgadywać.
- Widziałaś już ją na billboardzie? - zapytała Isabel.
Blair pokiwała głową i wzniosła oczy ku górze.
- A w ogóle to co to jest? - zapytała Kati. - Jej pępek?
Blair nadał nie była pewna.
- Kogo to obchodzi?
- Zupełnie nie ma wstydu - stwierdziła Isabel, - W zasadzie to mi jej żal.
- Mnie też - przyznała Kati.
- Niech wam nie będzie - powiedziała zaciekle Blair.
Grrr.
Nate pchnął drzwi męskiej toalety dokładnie w tym samym momencie, kiedy Serena
wychodziła z damskiej. Razem szli korytarzem z powrotem do sali.
- Nate - powiedziała Serena, wygładzając na udach swoją nową spódniczkę z brązo-
wego zamszu. - Mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego się do mnie nie odzywasz?
- Wcale tak nie jest - odparł Nate. - Widzisz, odzywam się właśnie do ciebie.
- Z ledwością. Co się stało? Co jest nie tak? Blair ci cos powiedziała na mój temat?
Nate odruchowo sięgnął do kieszeni kurtki i pomacał palcami piersiówkę z whisky,
która się tam znajdowała. Spojrzał na marmurową podłogę, unikając spojrzenia smutnych
oczu Sereny.
- Powinniśmy wracać - rzekł, przyspieszając.
- W porządku - odparła Serena, podążając niespiesznie jego śladem.
Znowu czuła w gardle ten cierpki, słony smak, smak łez. Od tylu dni powstrzymywała
się od płaczu i teraz czuła zbliżanie się fali kulminacyjnej. A kiedy zacznie szlochać, nie bę-
dzie mogła przestać.
Gdy Nate i Serena zajęli swoje miejsca przy stole, Chuck uśmiechnął się do nich zna-
cząco. Wyraz jego twarzy zdawał się mówić: Jak było? Serena miała ochotę go walnąć.
Zamówiła kolejną filiżankę kawy, wsypała do niej cztery łyżeczki cukru i mieszała
bez końca, jakby zamierzała przewiercić się przez filiżankę, spodeczek, stół, podłogę, żeby
dokopać się w końcu do starego grobowca faraona, gdzie mogłaby płakać do woli i nikt by jej
nie znalazł.
Nate wziął sobie krwawą mary.
- Do dna! - powiedział wesoło Chuck, stukając swoją szklaneczką o szklankę Nate'a,
po czym wychylił duży haust.
Blair też wróciła. Pochłonęła już swoją porcję crème bruleé, a teraz wyjadała z talerza
swojej matki. Pełno tam było nienarodzonych kurczaków, ale nie obchodziło jej to - i tak za
chwilę wszystko zwymiotuje.
- Hej, Blair - powiedział miękko Nate, aż Blair upuściła z brzękiem swoją łyżeczkę.
Uśmiechnął się, nachylając nad stołem. - Wygląda bosko. Mogę spróbować?
Blair przyłożyła nerwowo dłoń do serca. Seksowny Nate. Jej Nate. Boże, ale go pra-
gnęła. Ale nie zamierzała się tak łatwo poddawać. Miała swoją dumę.
Uspokoiła się i podsunęła mu swój talerz, po czym sięgnęła po drinka i dopiła resztę
jednym haustem.
- Możesz dokończyć - powiedziała i podniosła się. - Przepraszam. - Odeszła od stołu,
stukając obcasami, by w damskiej toalecie wetknąć sobie palec do gardła.
Bosko.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Uważam, że S wyszła bosko na zdjęciu w niedzielnym dodatku do „Timesa”. Choć pewnie jej nauczy-
ciele nie byli zachwyceni, widząc, jak w środku szkolnego tygodnia trzyma w obu rękach martini. Mó-
wiąc prawdę, mam już trochę tego dość. No bo czy nie wystarczy, że za każdym razem, kiedy korzy-
stamy z publicznego transportu, musimy patrzeć na jej zdjęcie? Choć najwyraźniej wam się to jeszcze
nie przejadło.
Wasze e - maile
P:
hej P,
poszedłem na wystawę do tej galerii, żeby zobaczyć twoje zdjęcie, naprawdę sexy, to co pi-
szesz też mi się podoba, ty rządzisz.
Bigfan
O:
Cześć Bigfan,
O ile nie masz jakiejś obsesji na moim punkcie, czuję się zaszczycona.
P
P:
Cześć Plotkara,
Kiedy zobaczyłam zdjęcie S w gazecie, wpadłam na pewien pomysł! Czy ty to S? Jeśli tak,
jesteś bardzo podstępna.
A tak poza tym, mój tata cię uwielbia i chce, żebyś napisała książkę. Ma duże znajomości.
Jeśli powiesz mi, kim jesteś, może sprawić, że będziesz sławna.
JNYHY
O:
hej JNYHY,
Sama jesteś bardzo podstępna. Nie chcę się przechwalać,
ale w zasadzie to już jestem dość sławna, Czy też raczej nie sławna. Tym bardziej nie po-
wiem ci, kim jestem.
P
Na celowniku
Widziano, jak D zwraca cudowny smoking od Armaniego z powrotem do Barneys i wypożycza inny,
już nie tak cudowny. Jego siostrę J widziano, jak kupuje bieliznę w La Petite Coquette, choć stchó-
rzyła przy stringach. N kupował wielką torbę trawki w Central Parku. Też mi nowina. B widziano w sa-
lonie J. Sisters, gdzie znowu depilowała sobie woskiem linię bikini, Widocznie już ją zaczęło swędzieć
po ostatnim razie. S siedziała w swojej sypialni ze stopami wystawionymi za okno, susząc paznokcie.
Nie wydaje mi się, żeby przez całe swoje dotychczasowe życie spędziła w domu tyle czasu, co teraz.
Może powinna sobie kupić kota albo co. Miauuu!.
DWA PYTANKA
Pierwsze: Gdybyście dowiedziały się o przyjęciu, na które was nie zaproszono, poszłybyście na nie,
tylko po to, żeby wkurzyć ludzi?
Drugie: Gdybyście postanowiły pójść na to przyjęcie, nie chciałybyście utrzeć ludziom nosów, wyglą-
dając absolutnie bosko i uwodząc wszystkich cudzych chłopaków? Ja zdecydowanie tak.
Ale kto wie, co postanowi S? Ta dziewczyna jest zupełnie nieprzewidywalna...
Przynajmniej mamy o czym rozmyślać, kiedy będziemy robić sobie pedikiur, wyskubywać brwi i wyci-
skać pryszcze.
Do zobaczenia na przyjęciu!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
zmiana uczuć
- Co za brzydactwo - powtarzała Serena, zwijając swoją nową czarną sukienkę w kłę-
bek i ciskając ją na łóżko.
Cudowna sukienka z Tocca? Ludzie, jak brzydka może być taka sukienka?
Każdego dnia w tym tygodniu Serena wkładała swój bordowy mundurek, szła do
szkoły, wracała do domu, oglądała telewizję, jadła kolację, znowu oglądała telewizję i szła
spać. Nawet odrabiała pracę domową. Nie rozmawiała z nikim poza swoimi rodzicami i na-
uczycielami, no i czasem jeszcze wymieniała pozdrowienia z dziewczynami w szkole. Zaczy-
nała się czuć, jakby była tam obecna jedynie połowicznie, niczym cień swojego poprzedniego
„ja”, jak dziewczyna, którą kiedyś wszyscy znali, ale teraz nie mogli jej sobie przypomnieć. I
po raz pierwszy w swoim życiu czuła się brzydka i odrzucona. Jej oczy i włosy nagle wyda-
wały się jej pospolite, a piękny uśmiech i wyluzowanie gdzieś zniknęły.
Aż w końcu nadszedł piątek i przyjęcie „Buziak w usteczka”. A ona nie mogła się zde-
cydować: iść, czy nie iść?
Kiedyś, przed takimi eleganckimi przyjęciami jak to, Serena i jej przyjaciółki spędzały
pół wieczoru na wspólnych przygotowaniach - popijały gin z tonikiem, tańczyły w samej bie-
liźnie, przymierzały odjazdowe ciuchy. Ale dzisiaj Serena przetrząsała swoją szafę zupełnie
sama.
Znalazła w niej dżinsy z rozdarciem na nogawce, które zrobiła, kiedy zahaczyła się o
ogrodzenie z drutem kolczastym w Ridgefield; białą satynową sukienkę, w którą była ubrana
na zabawie gwiazdkowej w dziewiątej klasie; starą skórzaną kurtkę Erika; swoje zatęchłe
buty do tenisa, które powinna była wyrzucić dwa lata temu. A to co takiego? Czerwony weł-
niany sweter - Nate'a. Serena przytuliła sweter do twarzy i powąchała. Pachniał nią, nie Nate-
'em.
W głębi szafy znajdowała się czarna, aksamitna luźna sukienka, którą Serena kupowa-
ła razem z Blair. Była to sukienka, którą wkładało się, żeby pić, tańczyć i próżnować w wiel-
kim domu pełnym ludzi, którzy dobrze się bawią. Przypomniało to Serenie rozrywkową
dziewczynę, którą była, kiedy kupiła tę sukienkę - dawną siebie, dziewczynę, jaką była jesz-
cze dwa tygodnie temu. Zrzuciła szlafrok na podłogę i wciągnęła przez głowę sukienkę. Może
dzięki temu odzyska część swej dawnej mocy.
Boso weszła po cichu do garderoby rodziców, gdzie przygotowywali się na jakieś ele-
ganckie przyjęcie.
- No i co o tym myślicie? - zapytała, robiąc przed nimi lekki obrót.
- Och, Sereno, nie włożysz tego. Powiedz mi, że nie! - wykrzyknęła jej matka, zapina-
jąc na szyi długi sznur pereł.
- A co jest nie tak? - zapytała Serena.
- To potworne starocie - odparła pani van der Woodson. - W podobnej sukience zosta-
ła pochowana moja babcia.
- A co z sukienkami, które kupiłaś z matką w zeszły weekend? - zapytał pan van der
Woodsen. - Nie kupiłaś niczego na to przyjęcie?
- Oczywiście, że kupiła. Śliczną czarną sukienkę.
- W której wyglądam jak gruba zakonnica - powiedziała zrzędliwie Serena. Położyła
dłonie na biodrach i stanęła przed wielkim lustrem matki. - Podoba mi się ta sukienka. Ma
swój charakter.
Jej matka westchnęła z dezaprobatą.
- A co wkłada Blair? - zapytała.
Serena spojrzała na matkę i zamrugała oczami, W normalnych okolicznościach wie-
działaby dokładnie, co włoży Blair, nie wyłączając bielizny. A Blair nalegałaby, żeby pójść
razem po buty, bo jeśli kupujesz nową sukienkę, musisz kupić też nowe buty. Blair uwielbiała
buty.
- Blair powiedziała, żeby wszyscy ubrali się w stare, klasyczne ciuchy - skłamała Se-
rena.
Jej matka miała już coś odpowiedzieć, kiedy Serena usłyszała, że w jej pokoju dzwoni
telefon. Może to dzwoni Nate z przeprosinami? Blair? Popędziła korytarzem i rzuciła się,
żeby odebrać telefon.
- Słucham? - rzuciła zadyszana do słuchawki.
- Cześć, zdziro. Sorry, że przez jakiś czas się nie odzywałem.
Serena wzięła głęboki oddech i usiadła na łóżku. Dzwonił jej brat Erik. - Hej - powie-
działa.
- Widziałem cię w gazecie w ostatnią niedzielę. Szalejesz, co? - zaśmiał się Erik. - Co
mama na to?
- Nic. Teraz jest chyba tak, że mogę robić wszystko, co mi się podoba. Wszyscy my-
ślą, że jestem załamana czy coś takiego.
- Bzdury. Hej, co jest? Zdaje się, że jesteś smutna.
- Taak - przyznała Serena. Jej dolna warga zaczęła drżeć. - Jestem trochę smutna.
- Jak to? Co się dzieje?
- Nie wiem. Dzisiaj jest przyjęcie, na które powinnam pójść, bo wszyscy idą. Wiesz,
jak to jest - zaczęła.
- To jeszcze nie tragedia - powiedział łagodnie Erik.
Serena oparła poduszki o zagłówek łóżka i zaczęła wiercić się pod nakryciem. Położy-
ła głowę na poduszkach i zamknęła oczy.
- Chodzi o to, że nikt już ze mną nie rozmawia. Nie wiem nawet dlaczego, ale od kie-
dy wróciłam, traktują mnie, jakbym miała chorobę wściekłych krów czy coś takiego. - Spod
zamkniętych powiek zaczęły wypływać łzy.
- A co z Blair i Nate'em? Oni chyba muszą się do ciebie odzywać. Są twoimi najlep-
szymi przyjaciółmi.
- Już nie - powiedziała cicho Serena. Teraz po jej twarzy łzy ciekły już bez żadnego
skrępowania. Podniosła poduszkę i przycisnęła do policzków, żeby zahamować ten potop.
- Wiesz, co myślę? - odezwał się Erik.
Serena przełknęła i otarła nos wierzchem dłoni.
- Co?
- Pieprz ich. Kompletnie. Nie potrzebujesz ich. Jesteś najfajniejszą laską na zachodniej
półkuli. Pieprz ich, pieprz ich, pieprz ich - powtórzył.
- Taaak - powiedziała Serena z powątpiewaniem. - Ale to moi przyjaciele.
- Już nie. Sama tak przed chwilą powiedziałaś. Możesz mieć nowych przyjaciół. Po-
ważnie, Nie możesz pozwolić, żeby takie dupki rządziły twoim życiem. Po prostu pieprz ich.
To był cały Erik. Serena roześmiała się, wytarła cieknący nos w poduszkę i cisnęła ją
przez pokój.
- Okay. Masz rację.
- Ja zawsze mam. rację. To dlatego tak trudno mi się opędzić. Jest duże zapotrzebowa-
nie na takich ludzi jak ja.
- Tęsknię za tobą. - Serena gryzła swój różowy paznokieć.
- Ja też za tobą tęsknię - powiedział Erik.
- Serena? Wychodzimy! - usłyszała, jak jej matka wola z holu.
- Dobra, muszę kończyć - powiedziała Serena. - Kocham cię.
- Cześć.
Serena rozłączyła się. W nogach jej łóżka leżało zaproszenie na przyjęcie „Buziak w
usteczka”, które zrobiła dla niej Jenny. Chwyciła je i cisnęła do kosza na śmieci.
Erik miał rację. Nie musiała iść na jakieś głupie przyjęcie tylko dlatego, że mieli tam
być wszyscy. Nawet jej tam nie chcieli. Pieprzyć ich. Była wolna i mogła robić, co chciała.
Przeszła z telefonem do biurka i grzebała w stosie papierów, aż znalazła książkę tele-
foniczną z numerami uczennic szkoły Constance Billard, która przyszła z poniedziałkową
pocztą. Serena przeleciała wzrokiem po nazwiskach. Nie była jedyną, która nie szła na to
przyjęcie. Mogła zabawić się z kimś innym.
czerwona czy czarna
- Hej - powiedziała Vanessa, podnosząc słuchawkę. Szykowała się do wyjścia z siostrą
i jej przyjaciółmi; włożyła czarny stanik, czarne dżinsy i martensy. Nie została jej już ani jed-
na czysta czarna koszulka i siostra próbowała ją przekonać, żeby włożyła czerwoną.
- Cześć. Czy rozmawiam z Vanessą Abrams? - zapytał dziewczęcy głos po drugiej
stronie linii.
- Tak. A kto mówi? - spytała Vanessa, stojąc przed lustrem w swojej sypialni i przy-
kładając do siebie czerwoną koszulkę. Od dwóch lat ubierała się wyłącznie na czarno. Dlacze-
go miałaby teraz to zmieniać?
Litości. Czerwona koszulka nie zamieni jej automatycznie w radosną cheerleaderkę z
blond warkoczykami. Musiałaby chyba przejść pranie mózgu, żeby do czegoś takiego doszło.
- Serena van der Woodsen.
Vanessa przestała kontemplować swoje odbicie i rzuciła koszulkę na łóżko.
- Och - powiedziała. - Co słychać?
- No cóż... Całkowicie rozumiem, dlaczego wolałaś Marjorie. No wiesz, do swojego
filmu. Zdaje się, że naprawdę znasz się na tym, co robisz, a ja potrzebuję jakichś dodatko-
wych zajęć, bo inaczej pani Glos mnie zabije. Więc pomyślałam, że spróbuję zrobić własny
film.
- Uhm - mruknęła Vanessa, zastanawiając się, dlaczego ze wszystkich łudzi na świecie
właśnie Serena van der Woodsen dzwoni do niej w piątkowy wieczór. Nie idzie na jakieś
przyjęcie? Jakiś bal?
- No i zastanawiałam się, czy nie mogłabyś mi pomóc. No wiesz, pokazać mi, jak
działa kamera i takie tam, bo ja się w ogóle na tym nie znam, - Serena westchnęła. - Nie
wiem, może film to głupi pomysł. To pewnie o wiele trudniejsze, niż mi się wydaje.
- To wcale nie jest głupi pomysł - powiedziała Vanessa, której wbrew sobie zrobiło się
żal Sereny. - Wyjaśnię ci podstawowe rzeczy.
- Naprawdę? - W głosie Sereny słychać było podniecenie. - Jutro? Możesz jutro?
Sobota była dniem wampirzycy Vanessy. Zwykle budziła się po zmierzchu i szła na
kolację lub do kina ze swoją siostrą albo Danem.
- Może lepiej w niedzielę - powiedziała.
- Okay. Niedziela - powtórzyła Serena. - Pewnie masz u siebie mnóstwo sprzętu i róż-
nych gadżetów, prawda? To może ja wpadnę do ciebie, żebyś nie musiała tego ze sobą włó-
czyć?
- W porządku - odparła Vanessa.
- Dobra - powiedziała Serena i na chwilę zamilkła. Nie miała ochoty jeszcze się rozłą-
czać.
- Czy to nie dzisiaj jest to wielkie przyjęcie w starym budynku Barneys? - zagadnęła
Vanessa. - Idziesz?
- Nie - odparła Serena. - Nie zostałam zaproszona.
Vanessa pokiwała głową, przetwarzając tę informację. Serena van der Woodsen nie
została zaproszona? Może wcale nie była taka zła?
- Może chcesz wyjść dzisiaj z nami? - zaproponowała Vanessa, zanim zdążyła się po-
wstrzymać. - Idziemy z moją starszą siostrą do baru, tutaj, w Williamsburgu. Jej zespół dziś
gra.
- Bardzo bym chciała - powiedziała Serena.
Vanessa podała jej adres The Five and Dime - baru, w którym grała jej siostra z zespo-
łem - i odłożyła słuchawkę.
Życie było takie dziwne. Jednego dnia dłubiesz w nosie i jesz pączki, a drugiego wy-
chodzisz do knajpy z Sereną van der Woodsen. Vanessa podniosła czerwoną koszulkę, wcią-
gnęła ją przez głowę i spojrzała w lustro. Wyglądała jak tulipan. Tulipan ze szczeciniastą
czarną głową.
- Danowi się spodoba - powiedziała jej siostra Ruby, stając w progu. Podała Vanessie
ciemnoczerwoną szminkę. Vamp.
- Dana i tak dzisiaj nie będzie - powiedziała Vanessa z wymuszonym uśmiechem. Na-
łożyła szminkę i zacisnęła na chwilę wargi. - Zabiera swoją młodszą siostrę na jakieś eleganc-
kie przyjęcie.
Jeszcze raz przyjrzała się swojemu lustrzanemu odbiciu. Dzięki szmince jej duże brą-
zowe oczy wydawały się jeszcze większe, a koszulka była nawet niezła, no i przyciągała
wzrok.
Vanessa wypięła biust i uśmiechnęła się zachęcająco do swojego odbicia. Może mi się
poszczęści, pomyślała. A może nie.
- Ktoś jeszcze dzisiaj do nas dołączy - poinformowała siostrę.
- Chłopak czy dziewczyna? - zapytała Ruby, obracając się, żeby przyjrzeć się w lu-
strze swojemu tyłkowi.
- Dziewczyna.
- Jak się nazywa?
- Serena van der Woodsen - wymamrotała Vanessa.
- Ta sama, której zdjęcie jest dosłownie wszędzie w całym mieście? - zapytała Ruby,
wyraźnie zachwycona.
- Tak, właśnie ta.
- Hm, założę się, że musi być świetna - powiedziała Ruby, nakładając żel na swoją gę-
stą czarną grzywkę.
- Może i tak - odparła Vanessa. - Pewnie się o tym przekonamy.
„buziak w usteczka”
- Fantastyczne kwiaty - powiedziała Becky Dormand, dziewiątoklasistka z Constance.
Pocałowała Blair w oba policzki. - I co za wystrzałowa sukienka!
- Dzięki, Beck - odparła Blair, spoglądając w dół na swoją dopasowaną kreację z zie-
lonej satyny. Rano dostała okres, ale pod sukienkę musiała włożyć bardzo skąpą bieliznę. De-
nerwowała się przez to.
Obok przeszedł kelner z tacą szampana. Blair wzięła kieliszek i błyskawicznie go
opróżniła. To był już trzeci kieliszek.
- Masz świetne buty - powiedziała. Becky miała na nogach czarne sandały na wyso-
kim obcasie, które były sznurowane aż do kolan. Doskonale pasowały do jej krótkiej, czarnej
sukienki baletnicy i włosów wysoko upiętych w koński ogon. Wyglądała jak balerina jadąca
na LSD.
- Nie mogę się doczekać na torby z prezentami - zapiszczała Laura Salmon. - Dzieło
Kate Spade, tak?
- Słyszałam, że są w nich nawet świecące w ciemności prezerwatywy - zachichotała
Rain Hoffstetter. - Super, nie?
- Nie, żebyś ich używała, co? - powiedziała Blair.
- Skąd wiesz? - odparła wzburzona Rain.
- Blair? - Blair usłyszała czyjś stremowany glos.
Odwróciła się i zobaczyła małą Jenny Humphrey, która w swojej czarnej satynowej
sukience wyglądała jak chodzący stanik.
- O, cześć - powiedziała chłodno Blair. - Jeszcze raz dzięki, że zrobiłaś te zaproszenia.
Naprawdę fajnie wyszły.
- Dzięki, że pozwoliłaś mi się tym zająć - odparła Jenny. Jej wzrok błądził po wielkiej
sali pulsującej gwarem rozmów, muzyką i dymem. Czarne, wysokie prawie na metr świece w
wysokich szklanych flakonach przystrojonych pawimi piórami i pachnącymi, białymi storczy-
kami migotały, porozstawiane po całej sali. Jenny nigdy wcześniej nie była na tak wystrzało-
wej imprezie. - Boże, nie znam tu nikogo - powiedziała zdenerwowana.
- Nie? - zapytała Blair. Zastanawiała się, czy Jenny myśli, że będzie rozmawiała z nią
przez całą noc.
- Nie. Miał przyjść ze mną mój brat, Dan, ale w ogóle nie miał ochoty, więc tylko
mnie podrzucił. W zasadzie, to znam jedną osobę.
- Kogo?
- Serenę van der Woodsen - zaćwierkała Jenny. - Razem pracujemy nad filmem. Mó-
wiła ci?
W tym momencie kelnerka podsunęła Blair pod nos półmisek z sushi. Blair złapała
spory kawałek tuńczyka i wetknęła do ust.
- Sereny jeszcze nie ma - powiedziała z pełnymi ustami. - Ale jestem pewna, że ucie-
szy się na twój widok.
- Hm. W takim razie chyba tu na nią zaczekam. - Jenny wzięła z tacy od kelnera dwa
kieliszki szampana. Podała jeden Blair. - Zaczekasz że mną?
Blair odchyliła do tyłu głowę i wlała w siebie zawartość kieliszka. Mdła, musująca
słodycz niezbyt pasowała do surowej ryby i wodorostów, które właśnie zjadła. Zbierało się jej
na wymioty.
- Zaraz wracam - powiedziała do Jenny, właściwie rzucając się biegiem do damskiej
toalety.
Jenny upiła łyczek szampana i spojrzała na kryształowy żyrandol zwisający z sufitu,
gratulując sobie, ze udało się jej tu dostać. Zawsze tego chciała. Zamknęła oczy i dopiła
szampana. Kiedy je otworzyła, zobaczyła gwiazdy, ale nadal nie było widać Sereny.
Minął ją kolejny kelner z szampanem i Jenny wzięła następne dwa kieliszki. W domu
piła czasem z ojcem piwo i wino, ale jeszcze nigdy nie próbowała szampana. Smakował cu-
downie.
Ostrożnie, nie jest już tak cudownie, kiedy klęczysz nad sedesem i rzygasz.
Jenny ponownie rozejrzała się po sali, szukając Blair, ale nie mogła jej znaleźć. Na
przyjęciu były tłumy i choć rozpoznała wiele osób, nie znała nikogo na tyle, żeby mogła do
niego swobodnie podejść i pogadać. Ale Serena zaraz się pojawi, musi.
Jenny podeszła do marmurowych schodów i usiadła na najniższym stopniu. Miała stąd
dobry widok na wszystko, łącznie z drzwiami. Czekała, Wypiła oba kieliszki szampana i za-
częła żałować, że jej sukienka jest taka obcisła - zaczynała mieć od tego mdłości.
- Witaj - powiedział ktoś głębokim głosem, stając nad nią.
Uniosła wzrok. Kiedy zobaczyła Chucka Bassa, którego twarz widniała na reklamów-
kach płynu po goleniu, aż ją zatkało. Był najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego w życiu
widziała, i patrzył prosto na nią.
- Nie zamierzasz mnie przedstawić? - zapytał Chuck, gapiąc się na jej piersi.
- Komu? - zapytała Jenny, marszcząc brwi.
Chuck tylko się roześmiał i wyciągnął rękę. Blair wysłała go tu, żeby porozmawiał z
jakąś laską. Z początku odniósł się do tego sceptycznie, ale teraz... Ten dekolt! To była z całą
pewnością jego szczęśliwa noc.
- Jestem Chuck. Masz ochotę zatańczyć?
Jenny wahała się, patrząc w podłogę. Ciągle nie było Sereny. Potem spojrzała z po-
wrotem na Chucka. Nie mogła uwierzyć, że tak przystojny i pewny siebie chłopak chce tań-
czyć z nią. Ale przecież nie włożyła czarnej, seksownej sukienki po to, żeby całą noc przesie-
dzieć na schodach. Podniosła się trochę chwiejnie po wypitym szampanie.
- Jasne, zatańczmy - powiedziała niewyraźnie, opierając się o pierś Chucka.
Objął ją ręką w pasie i mocno przycisnął do siebie.
- Grzeczna dziewczynka - powiedział, jakby była psem.
Kiedy dotarli na parkiet, Jenny zdała sobie sprawę, że Chuck nawet nie zapytał o jej
imię. Ale był taki przystojny, a przyjęcie fantastyczne... To na pewno będzie jedna z najbar-
dziej pamiętnych nocy w jej życiu.
Zgadza się. I to jak pamiętna!
the five and dime
- Zawsze piję rum z colą - powiedziała Serenie Vanessa. - Chyba że akurat przypalam.
Zamawiaj, co chcesz. Mają tu wszystko.
Ruby zbierała od nich zamówienia na drinki. Ponieważ grała w zespole, miała drinki
za darmo.
- Mam ochotę na coś innego niż zwykle - dumała Serena. Mogłabym dostać kieliszek
czystej i colę, ale oddzielnie? - zapytała Ruby.
- Świetny wybór - powiedziała Ruby z aprobatą. Miała super boba z krótką grzywką i
ciemnozielone, skórzane spodnie Wyglądała jak dziewczyna, która zawsze i wszędzie sobie
poradzi. Jej zespół nazywał się SugarDaddy i była w nim jedyną dziewczyną. Grała na gitarze
basowej.
- Tylko nie zapomnij o mojej cherry! - zawołała za nią Vanessa.
- Twoja siostra jest nieziemska - powiedziała Serena.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- Taaak. To jak wrzód na tyłku. To znaczy, wszyscy ciągle mówią: „Ruby jest taka
świetna”, a ja to co?
Serena roześmiała się.
- Wiem, o co ci chodzi. Mam starszego brata, teraz jest w Brown, wszyscy za nim sza-
leją. Moi rodzice zawsze bardzo interesują się wszystkim, co robi, a jak ja wróciłam ze szkoły
z internatem, to było mniej więcej tak: „O, to my mamy córkę?”
- Dokładnie - zgodziła się Vanessa. Nie mogła uwierzyć, że przeżywa właśnie tak ab-
surdalnie normalną rozmowę z Sereną van der Woodsen.
Ruby przyniosła im drinki.
- Przykro mi, laski, muszę iść do roboty.
- Powodzenia - powiedziała Serena.
- Dzięki, skarbie. - Ruby zabrała gitarę i poszła szukać swoich kumpli z zespołu.
Vanessa nie wierzyła własnym uszom. Ruby nigdy nie mówiła do nikogo „skarbie”,
no chyba że do Tofu, ich papużki. Serena miała jakiś tajemniczy sposób na zmiękczanie ludz-
kich serc. Sama Vanessa już zaczynała ją lubić. Uniosła swojego drinka i stuknęła nim o kieli-
szek Sereny.
- Za świetne laski - powiedziała. Zdawała sobie sprawę, że zabrzmiało to bardzo les,
ale miała to gdzieś.
Serena roześmiała się i wychyliła swoją wódkę. Przetarła oczy i parokrotnie zamruga-
ła. Do baru wszedł potargany chłopak w za dużym smokingu. Zatrzyma! się w wejściu i wpa-
trywał w Serenę, jakby zobaczył ducha.
- Hej, czy to nie twój przyjaciel Dan? - zapytała Serena Vanessę, wskazując na niego.
Dan miał na sobie smoking pierwszy raz w życiu. Kiedy go włożył, poczuł się dość
pewnie, ale nie na tyle, by pójść na to przyjęcie „Buziak w usteczka”. Więc kiedy Jenny po-
zwoliła mu olać przyjęcie, pojechał do The Five and Dime, żeby przeprosić Vanessę, że był
takim fiutem w sprawie z Marjorie.
Próbował wmówić sobie, że to bez znaczenia, iż prawdopodobnie nigdy więcej nie zo-
baczy Sereny van der Woodsen. Życie jest kruche i absurdalne, powiedział sobie.
Zgadza się. Życie było jednym wielkim absurdem. Bo tu była Serena. Właśnie w Wil-
liamsburgu. Jego wyśniona dziewczyna.
Czuł się jak Kopciuszek. Włożył ręce do kieszeni, próbując opanować ich drżenie i
usiłował zaplanować kolejny krok. Podejdzie do nich i szarmancko zaproponuje Serenie, że
postawi jej drinka. Szkoda, że jedynym szarmanckim akcentem w jego wyglądzie był ten
smoking, zresztą zaledwie w połowie tak elegancki, jak ten od Armaniego.
- Hej - powiedział Dan, podchodząc do stolika; głos mu się łamał.
- Co ty tu robisz? - zapytała Vanessa. Nie mogła uwierzyć w swojego pecha. Dlaczego
musiało być aż tak źle? Czy spędzi resztę nocy, przyglądając się, jak Dan ślini się na widok
Sereny?
Przykro mi, skarbie.
- Darowałem sobie to przyjęcie. To nie w moim stylu - powiedział Dan.
- Ja też. - Serena uśmiechnęła się do Dana, do którego nikt wcześniej się tak nie
uśmiechał.
Dan złapał się oparcia krzesła Vanessy, żeby utrzymać równowagę.
- Cześć - rzeki nieśmiało.
- Pamiętasz chyba Serenę - powiedziała Vanessa. - Chodzimy razem do Constance.
- Cześć, Dan - odezwała się Serena. - Ładny smoking.
Dan spalił cegłę i spojrzał w dół, żeby się sobie przyjrzeć.
- Dzięki - odparł. - Uniósł wzrok. - A ta sukienka... jest... naprawdę piękna - wyjąkał.
Nie zdawał sobie sprawy, że to w ogóle możliwe, żeby coś zabrzmiało aż tak idiotycznie.
- A co powiesz o mojej koszulce? - zapytała głośno Vanessa. - Widziałeś, żebym kie-
dykolwiek wyglądała tak sexy?
Dan spojrzał na koszulkę Vanessy. Czerwony T - shirt. Nic specjalnego.
- Nowa? - zapytał zmieszany.
- Nieważne - westchnęła Vanessa, niecierpliwie mieszając swoją cherry.
- Weź sobie jakieś krzesło - powiedziała Serena, przesuwając się, żeby zrobić mu
miejsce. - Zaraz będzie grał zespół Ruby.
Te plotki nie mogły być prawdą. Serena wcale nie wyglądała na zaćpaną nimfomankę
- maniaczkę. Była lak delikatna, doskonalą i podniecająca, zupełnie jak dziki kwiat, na który
człowiek natknie się niespodziewanie w Central Parku, Dan chciał trzymać ją za ręce i rozma-
wiać szeptem przez całą noc.
Usiadł obok niej. Dłonie tak mu się trzęsły, że musiał na nich usiąść, żeby to opano-
wać. Tak bardzo jej pragnął.
Zespół zaczął grać.
Serena dokończyła swoją wódkę.
- Masz ochotę na jeszcze jednego drinka? - zaproponował zaraz Dan.
Serena potrząsnęła głową.
- Jest okay - powiedziała, siadając wygodnie na swoim krześle. - Posłuchajmy przez
chwilę muzyki.
- W porządku - odparł Dan. Jak długo był przy niej, zgadzał się na wszystko.
jak zwykle B siedzi w toalecie, a N jest upalony
- Cześć wszystkim! - powiedział głośno Jeremy Scott Tompkinson, otwierając na
oścież drzwi starego budynku Barneys.
Jak zawsze, Nate, Jeremy, Anthony i Charlie spalili przed przyjęciem wielkiego skrę-
ta. Nate dostał głupawki. Kiedy wszedł do środka i zobaczył, jak Blair przedziera się przez
tłum z dłonią przyciśniętą do ust, zaczął chichotać.
- Z czego się śmiejesz, dupku? - zapytał Anthony, wbijając mu łokieć w żebra. - Jesz-
cze nic się nie wydarzyło.
Nate przejechał ręką po twarzy, próbując przybrać poważną minę, ale trudno było za-
chować powagę w sali pełnej chłopaków poprzebieranych za pingwiny i dziewczyn w sek-
sownych kieckach. Wiedział, że Blair jest w łazience, gdzie jak zwykle rzyga. Pytanie
brzmiało, czy powinien pójść jej na ratunek? Tak zrobiłby oddany, troskliwy chłopak.
No, dalej. Chcesz tego.
- Bar jest tam - powiedział Charlie, wskazując im drogę.
- Spotkamy się później, chłopaki - powiedział Nate, przeciskając się przez zatłoczony
parkiet.
Przemknął obok Chucka, który ocierał się kroczem o tyłek niskiej dziewczyny z krę-
conymi brązowymi włosami i niemożliwym dekoltem, i ruszył w stronę damskiej toalety.
Ale Blair wcale tam nie było. Nie udało się jej dotrzeć do toalety, bo zatrzymała ją ko-
bieta w średnim wieku, ubrana w czerwony kostium Chanel, do którego był przypięty znaczek
RATUJMY
SOKOŁY
.
- Blair Waldorf? - zapytała, wyciągając rękę, a na jej ustach pojawił się szeroki
uśmiech, dzięki któremu zdobywała fundusze. - Jestem Rebecca Agnelli z Fundacji na rzecz
Ocalenia Sokołów Wędrownych z Central Parku.
Cudowne wyczucie czasu.
Blair wpatrywała się w wyciągniętą rękę kobiety. Ona prawą dłoń miała przyciśniętą
do ust, żeby powstrzymać wymioty, które w każdej chwili mogły wydostać się na zewnątrz.
Kiedy zaczęła ją odrywać, żeby wymienić uścisk dłoni, obok przeszedł kelner ze skwierczą-
cymi kurczakami na ostro i Blair się zakrztusiła.
Zacisnęła mocno usta, żeby bokiem nie zaczęły przeciekać wymiociny, i zamieniła
dłonie; lewą przytknęła do ust, a prawą wyciągnęła, żeby potrząsnąć dłonią kobiety z funda-
cji.
- To cudownie, że wreszcie mogę cię poznać - powiedziała kobieta, kiedy ich dłonie
się zetknęły. - Nie wiem, jak mam ci dziękować za to, co zrobiłaś.
Blair kiwnęła głową i zabrała rękę. Wystarczy. Nie mogła już dłużej. Zaczęła rozglą-
dać się po zatłoczonej sali, desperacko szukając jakiegoś ratunku.
Kati i Isabel tańczyły ze sobą. Anthony Avuldsen rozprowadzał ecstasy. Przy barze Je-
remy Scott Tompkinson usiłował nauczyć Laurę Salmon i Rain Hoffstetter, jak puszczać kó-
łeczka a dymu. Chuck ściskał tę małą Jenny tak mocno, że lada moment jej cycki mogły eks-
plodować.
Wszyscy statyści byli obecni, ale gdzie podziewał się odtwórca głównej roli? Jej wy-
bawca?
- Blair?
Odwróciła się i zobaczyła Nate'a, który przepychał się przez tłum w jej stronę. Miał
przekrwione oczy, poszarzałą twarz i rozczochrane włosy. Wyglądał raczej jak zapomniany,
drugoplanowy aktor niż główny bohater.
Czy to wszystko, na co mogła liczyć? Nate?
Ale nie miała zbyt wielkiego wyboru. Otworzyła szeroko oczy, bezgłośnie prosząc
Nate'a o pomoc, z nadzieją że zdoła sprostać temu zadaniu.
Pani Agnelli zmarszczyła brwi i odwróciła się, żeby zobaczyć, w co tak wpatruje się
Blair. Blair błyskawicznie się zmyła. a Nate podszedł w samą porę.
Dzięki Bogu był porządnie upalony.
- Nate Archibald - przedstawił się, wymieniając uścisk dłoni z kobietą z fundacji. -
Moja matka jest prawdziwą fanką tych sokołów.
Pani Agnelli roześmiała się i lekko zaczerwieniła. Co za czarujący młody mężczyzna.
- Naturalnie, inaczej być nie może - powiedziała. - Wasza rodzina była bardzo hojna
dla naszej fundacji.
Nate wziął dwa kieliszki szampana od przechodzącego kelnera i podał jej jeden.
Uniósł kieliszek.
- Za ptaki! - Stuknął swoim kieliszkiem o jej, jednocześnie próbując powstrzymać atak
śmiechu.
Pani Agnelli znowu spłonęła rumieńcem. Ten chłopak był taki milutki!
- O, te dwie dziewczyny również brały udział w przygotowywaniu tego przyjęcia. -
Nate wskazał na Kati i Isabel, które stały z boku parkietu, jak zwykle bez celu. Przywołał je
ruchem ręki.
- Cześć, Nate - powiedziała Kati, idąc chwiejnie na swoich dziesięciocentymetrowych
obcasach.
Isabel, ściskając kurczowo swojego drinka, wpatrywała się w obcą kobietę stojącą
obok Nate'a.
- Witam. Bardzo podoba mi się pani kostium.
- Dziękuję, moja droga. Jestem Rebecca Agnelli z Fundacji na rzecz Ocalenia Soko-
łów Wędrownych z Central Parku. Kobieta wyciągnęła rękę do Isabel, która rzuciła się z roz-
łożonymi ramionami, żeby wziąć ją w pijackie objęcia.
- Przepraszam - powiedział Nate, ulatniając się w samą porę.
- Blair! - zawołał Nate, ostrożnie otwierając drzwi damskiej toalety. - Jesteś tu?
Blair kucała w ostatniej kabinie.
- Cholera - zaklęła, ocierając usta papierem toaletowym. Podniosła się i spłukała
muszlę. - Zaraz przyjdę - powiedziała, czekając, aż wyjdzie.
Ale Nate pchnął drzwi, otwierając je na oścież i wszedł do środka. Na kontuarze obok
umywalek stały małe butelki z wodą Evian, perfumy, lakier, tabletki Advil i balsam do rąk.
Nate odkręcił butelkę wody i wysypał na dłoń kilka tabletek.
Blair otworzyła drzwi kabiny.
- Ciągle tu jesteś - powiedziała.
Nate podał jej tabletki i wodę.
- Ciągle tu jestem - powtórzył.
Blair połknęła tabletki, powoli popijając wodą.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Możesz wracać na przyjęcie.
- Ładnie wyglądasz. - Nate nie zwrócił uwagi na jej słowa. Wyciągnął rękę i pogłaskał
Blair po nagim ramieniu. Jej skóra była ciepła i miękka. Żałował, że nie są teraz w jej łóżku,
gdzie mogliby razem zasnąć, tak jak zawsze.
- Dzięki - powiedziała Blair, której zaczęła drżeć dolna warga. - Ty też.
- Przykro mi, Blair. Naprawdę - zaczął Nate.
Blair skinęła głową i rozpłakała się. Nate urwał kawałek papierowego ręcznika i podał
jej.
- Myślę, że zrobiłem to tylko dlatego... to znaczy to z Sereną... - szukał właściwych
słów - tylko dlatego, że wiedziałem, że ona się zgodzi. Ale to ciebie przez ten cały czas pra-
gnąłem.
Niezłe.
Blair przełknęła ślinę. Powiedział dokładnie tak, jak przewidywał scenariusz, który
stworzyła w swojej głowie. Zarzuciła mu ręce na szyję, pozwalając, by ją przytulił. Jego ubra-
nia pachniały trawką.
Nate odsunął ją od siebie i spojrzał jej w oczy.
- Czyli już wszystko w porządku? Ciągle mnie chcesz?
Blair rzuciła okiem na ich wspólne odbicie w lustrze, spojrzała w cudowne zielone
oczy Nate'a i kiwnęła głową na tak.
- Ale pod warunkiem, że będziesz trzymał się z daleka od Sereny - pociągnęła nosem.
Nate okręcał kosmyk włosów Blair wokół swojego palca i delektował się zapachem jej
perfum. Czuł się dobrze, kiedy tak stali objęci. Czuł, że tego chce. Teraz, a może i zawsze.
Nie potrzebował Sereny.
Kiwnął głową.
- Obiecuję.
A potem pocałowali się. Był to smutny, delikatny pocałunek. Blair słyszała w głowie
muzykę sygnalizującą koniec sceny. Zaczęła się trochę wyboiście, ale zakończenie było zu-
pełnie w porządku.
- Chodź - powiedziała, holując go za sobą i wycierając spod oczu rozmazany tusz. -
Zobaczmy, kto przyszedł.
Trzymając się za ręce, wyszli z damskiej toalety. Kati Farkas uśmiechnęła się dwu-
znacznie, kiedy zatoczyła się na nich w wejściu.
- Hej, ludzie! - krzyknęła. - Zróbcie trochę miejsca!
S i D dają się ponieść
- Są niesamowici! - wrzasnęła Serena do Vanessy, próbując przekrzyczeć perkusję i
gitarę basową. Kołysała się na krześle, jej oczy błyszczały. Dan miał problemy z normalnym
oddychaniem. Ledwie tknął swojego drinka.
Vanessa uśmiechnęła się zadowolona, że Serenie podoba się muzyka. Osobiście nie
cierpiała jej, choć nigdy nie powiedziałaby tego swojej siostrze. SugarDaddy grali muzykę,
przy której ludzie tańczyli, wyginali się na wszystkie strony i pocili, co zupełnie nie było w
stylu Vanessy.
Wolałaby leżeć w ciemnościach, słuchając gregoriańskich chórów czy czegoś takiego.
O taaak!
- Chodź - powiedziała Serena, podnosząc się. - Zatańczymy.
Vanessa potrząsnęła głową.
- Mnie tak jest dobrze. Ty idź.
- Dan? - Serena pociągnęła go za rękaw. - Idziemy!
Dan z założenia nie tańczył. Nie był w tym dobry i kiedy już tańczył, czuł się jak głu-
pek. Wahał się, spoglądając na Vanessę, która uniosła swoje czarne brwi, rzucając mu wy-
zwanie. Jeśli teraz wstaniesz i pójdziesz tańczyć, znajdziesz się na samej górze mojej listy
przegranych frajerów, mówiło jej spojrzenie.
Dan podniósł się.
- Jasne, czemu nie - powiedział.
Serena zaczęła przepychać się przez wirujący tłum, ciągnąc za sobą potykającego się
Dana. A potem zaczęła tańczyć z rękami uniesionymi nad głową, wyrzucając przed siebie
nogi i potrząsając ramionami. Ona to dopiero umiała tańczyć. Dan kiwał rytmicznie głową i
uginał kolana, przyglądając się Serenie. Serena położyła mu ręce na biodrach i zaczęła nimi
bujać, skłaniając go, by naśladował ruchy jej bioder, które zdawały się żyć własnym życiem.
Dan roześmiał się, a Serena uśmiechnęła się i zamknęła oczy, dając ponieść się muzyce. Dan
również zamknął oczy, dopasowując się do ruchów jej ciała. Było bez znaczenia, że tańczył
jak głupek i że jako jedyny w knajpie miał na sobie smoking - prawdopodobnie jako jedyny w
całym Williamsburgu. Był z nią i tylko to się liczyło.
Vanessa, która została sama przy stoliku, dokończyła najpierw swojego drinka, a po-
tem Dana. W końcu wstała i przeniosła się do baru.
- Ładna koszulka - zauważył barman, kiedy ją zobaczył. Był tuż po dwudziestce, miał
rude włosy z drugimi bakami i uroczy, łobuzerski uśmiech. Jej siostra ciągle mówiła o tym,
jaki jest słodki.
- Dzięki - odparła Vanessą, również się uśmiechając. - Nowa.
- Powinnaś częściej ubierać się na czerwono - powiedział. Wyciągnął rękę. - Jestem
Clark. Vanessa, racja? Siostra Ruby?
Vanessa kiwnęła głową. Zastanawiała się, czy był dla niej miły tylko dlatego, że podo-
bała mu się jej siostra.
- Mogę ci zdradzić pewien sekret? - zapytał Clark. Wlał parę rzeczy do shakera i za-
czął nim potrząsać.
Cholera, pomyślała Vanessa. Zaraz zacznie się przede mną wywnętrzać i powie, że od
zawsze jest zakochany w Ruby, ale ona w ogóle go nie zauważa. Będzie chciał, żebym zaba-
wiła się w Kupidyna, i tak dalej, bla, bla, bla.
- No, co takiego? - zapytała.
- Hm - zaczął Clark. - Widzę, jak ciągle przychodzicie tu z Ruby.
Zaczyna się, pomyślała Vanessa.
- Ale ty nigdy nie podeszłaś do baru, żeby ze mną porozmawiać. A ja zadurzyłem się
w tobie, kiedy tylko po raz pierwszy cię zobaczyłem.
Vanessa gapiła się na niego. Żartował czy co?
Clark przelał do małego, niskiego kieliszka zawartość shakera i wcisnął do środka kil-
ka limonek. Podsunął kieliszek Vanessie.
- Spróbuj tego - powiedział. - Na koszt firmy.
Vanessa uniosła kieliszek i spróbowała jego zawartości. Drink smakował jednocześnie
słodko i cierpko, ale nie było czuć w ogóle alkoholu. Był bardzo dobry.
- Jak się nazywa? - zapytała.
- Pocałuj mnie - odparł Clark, z absolutnie poważną miną.
Vanessa odstawiła kieliszek i nachyliła się nad barem. Serena i Dan mogli zatańczyć
się na śmierć, tyle ją to obchodziło Ona będzie się całować.
Didżejka obsługująca przyjęcie „Buziak w usteczka” właśnie zerwała po czterech la-
tach ze swoim chłopakiem i grała bez końca smutne, wolne piosenki o miłości. Odstrojone
pary, mocno przytulone, kołysały się przy tych smutnych dźwiękach, ledwie poruszając się w
łagodnym świetle. Wszędzie unosił się zapach orchidei, wosku, surowej ryby i dymu papiero-
sowego, panowała spokojna atmosfera, co było zaskakujące, ale i zapewniało intymny nastrój.
Nie była to głośna, rozbujana impreza, na jaką co poniektórzy mieli nadzieję, ale nie było to
też złe przyjęcie. Zostało jeszcze dużo alkoholu, nic się nie zapaliło i nie pojawiły się gliny,
żeby wylegitymować gości. Poza tym sezon się dopiero zaczynał - planowano całe mnóstwo
innych imprez, których można było niecierpliwie wyczekiwać.
Nate i Blair tańczyli; jej policzek opierał się o jego pierś, oboje mieli zamknięte oczy,
a jego usta ocierały się o czubek jej głowy. Blair wyłączyła myślenie i jej głowę wypełniały
same statyczne obrazy. Zmęczyło ją wymyślanie filmów. W chwili obecnej zupełnie odpo-
wiadało jej prawdziwe życie.
Kilka par dalej Chuck obmacywał Jenny Humphrey. Jenny . marzyła, żeby didżejka
przyspieszyła tempo. Starała się tańczyć tak szybko, jak tylko mogła, żeby Chuck przestał się
do niej kleić, ale to przynosiło odwrotny skutek. Za każdym razem, kiedy wykonywała jakiś
ruch ramionami, jej cycki wyskakiwały z sukienki, właściwie dając mu po twarzy.
Chuck był po prostu zachwycony. Objął ją w talii i przycisnął do siebie, kierując się w
stronę damskiej toalety.
- Co my robimy? - zapytała zmieszana Jenny. Spojrzała w jego oczy. Wiedziała, że
Chuck przyjaźni się z Sereną i Blair, i chciała mu ufać. Ale Chuck ciągle nie zapytał ojej
imię. W ogóle prawie się do niej nie odzywał.
- Chcę cię tylko pocałować - powiedział. - Pochylił głowę i nakrył jej usta swoimi, na-
pierając językiem na jej zęby z taką siłą, że aż się zakrztusiła. Rozchyliła wargi, pozwalając,
by wepchnął jej język do gardła. Całowała się już wcześniej z chłopakami przy okazji gier to-
warzyskich na przyjęciach. Ale nigdy nie całowała się w taki sposób, nie z języczkiem. I to
tak ma wyglądać? - zastanawiała się, nagle odczuwając strach. Położyła ręce Chuckowi na
piersi, żeby go odepchnąć, i oderwała od niego głowę, łapiąc oddech.
- Muszę do toalety - wymamrotała, cofając się chwiejnie do kabiny, gdzie zamknęła
się na zamek.
Widziała buty Chucka, który stal za drzwiami.
- W porządku - powiedział. - Ale jeszcze z tobą nie skończyłem.
Jenny usiadła na sedesie, nie podciągając nawet sukienki, i udawała, że sika. Potem
wstała i spuściła wodę.
- Już? - zawołał Chuck.
Jenny nie odpowiedziała. W jej głowie kłębiły się myśli. Co powinna zrobić? Zaniepo-
kojona sięgnęła do swojej małej czarnej torebki po telefon.
Chuck kucnął, żeby zajrzeć przez szparę pod drzwiami do kabiny. Co ona tam robiła,
mała puszczalska? Podpełzł na czworakach.
- Dobra - powiedział. - Dosyć tego, wchodzę.
Jenny zamknęła oczy i przywarła plecami do ściany kabiny. Szybko wybrała numer
komórki Dana, modląc się, żeby odebrał.
Zespół Ruby grał już ostatnią piosenkę i Serena z Danern byli mokrzy od potu. Dan
opanował nowy krok i właśnie eksperymentował ze schodzeniem w dół, wykonując pchnięcia
miednicą, kiedy zadzwoniła jego komórka.
- Cholera - mruknął, wyciągając telefon z kieszeni. Otworzył klapkę pstryknięciem
palca.
- Dan - usłyszał głos siostry. - Ja...
- Cześć, Jen. Zaczekaj chwilę, okay? Nie słyszę cię. - Klepnął Serenę w ramię i wska-
zał swój telefon. - Przepraszam! - wrzasnął, przekrzykując muzykę. Odszedł do ich stolika i
zatkał dłonią drugie ucho. - Jenny?
- Dan? - Jenny mówiła cicho; wydawała się przestraszona. - Potrzebuję twojej pomo-
cy. Możesz po mnie przyjechać?
- Teraz? - Podniósł wzrok. W jego stronę szła Serena, której idealną twarz przecięła
zmarszczka niepokoju.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Proszę, Dan! - błagała Jenny. Wyglądało na to, że jest naprawdę zdenerwowana.
- Co się dzieje? - zapytał. - Nie możesz wziąć taksówki?
- Nie, ja... - nagle urwała. - Proszę cię, po prostu tu przyjedź, dobrze, Dan? - dokoń-
czyła pospiesznie. A potem się rozłączyła.
- Kto dzwonił? - zapytała Serena.
- Moja młodsza siostra - odpowiedział Dan. - Jest na tym przyjęciu. Chce, żebym po
nią pojechał.
- Pojedziesz?
- Tak, chyba powinienem. Była jakaś dziwna.
- Pojadę z tobą - zaproponowała Serena.
- Dobra. - Uśmiechnął się nieśmiało. Ta noc robiła się coraz lepsza. - Byłoby świetnie.
- Powinniśmy uprzedzić Vanessę - powiedziała Serena, kierując się do baru.
Dan ruszył za nią. Zupełnie zapomniał o Vanessie. Ale wyglądało na to, że dobrze się
bawi, rozmawiając z barmanem.
- Hej, Vanessa. Serena dotknęła jej ramienia. - Do Dana właśnie zadzwoniła z przyję-
cia jego siostra. Musi po nią jechać.
Vanessa odwróciła się powoli. Czekała, aż wzrok Clarka zawiśnie na Serenie. Na to,
jak jego oczy zaświecą się i pojawi się w nich wielki, błyszczący napis „piękna dziewczyna”,
niczym wisienki w automacie do gry. Ale Clark tylko rzucił na nią okiem, jak na zwykłego
klienta.
- Co dla ciebie? - zapytał, kładąc przed nią serwetkę.
- Nie, nic, dzięki - odparła Serena. Odwróciła się do Vanessy. - Chyba pojadę z Da-
nem.
- Serena, zbierajmy się! - zawołał niecierpliwie Dan zza ich pleców.
Vanessa odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. Nie mógł się już doczekać na Serenę.
To cud, że jeszcze nie wywiesił języka.
- No dobra, baw się dobrze przez resztę nocy - powiedziała Serena. Pochyliła się i po-
całowała Vanessę w oba policzki. - Powiedz Ruby, że była nieziemska. - A potem dołączyła
do Dana.
- Na razie, Vanessa! - zawołał Dan i ruszył do wyjścia.
Vanessa bez słowa odwróciła się z powrotem do Clarka. Nie mogła się doczekać, kie-
dy znowu go pocałuje i zupełnie zapomni o Serenie i Danie, którzy razem wychodzili.
- Co to za ludzie? - zapytał Clark, opierając się łokciami o bar. Wziął z półmiska oliw-
kę i trzymał ją tuż przy ustach Vanessy.
Vanessa ugryzła oliwkę i wzruszyła ramionami.
- W zasadzie prawie ich nie znam.
S odzyskuje nadzieję
Dan przywołał taksówkę i otworzy! Serenie drzwiczki. Październikowe powietrze
było rześkie i pachniało karmelem, a Dan nagle poczuł się bardzo elegancki i dorosły - męż-
czyzna w smokingu, który spędza noc na mieście z piękną dziewczyną. Wśliznął się na sie-
dzenie obok niej i spojrzał na swoje dłonie, kiedy taksówka oderwała się od krawężnika. Już
się nie trzęsły.
Wydawało się zupełnie niewiarygodne, że tymi samymi dłońmi dotykał Sereny, kiedy
tańczyli. A teraz byli sami w taksówce. Gdyby chciał, mógłby wziąć ją za rękę, pogładzić po
policzku, może nawet pocałować. Przyglądał się jej profilowi, jej jasnej skórze błyszczącej w
żółtym świetle ulicznych latarni, ale nie mógł się zdobyć, by zrobić jakikolwiek ruch.
- Boże, uwielbiam tańczyć - powiedziała Serena, pozwalając, by jej głowa opadła na
oparcie. Czuła się kompletnie zrelaksowana. - Mogłabym tak tańczyć co noc.
Dan pokiwał głową.
- Ja też. - Ale tylko z tobą, zamierzał dodać.
Tylko dziewczyna taka jak Serena może sprawić, że chłopak o dwóch lewych nogach
powie, że uwielbia tańczyć.
Resztę drogi spędzili w milczeniu, rozkoszując się przyjemnym zmęczeniem, które
czuli w nogach, i zimnym powietrzem, które wpadało przez otwarte okno, chłodząc ich spo-
cone czoła. I choć się do siebie nie odzywali, nie czuli się niezręcznie. Było przyjemnie.
Kiedy taksówka zatrzymała się przed starym budynkiem Barneys na Siedemnastej uli-
cy, Dan rozejrzał się za Jenny, spodziewając się, że będzie na nich czekać na zewnątrz. Ale
chodnik był pusty.
- Chyba będę musiał po nią pójść. Spojrzał na Serenę. - Możesz jechać do domu. Chy-
ba że chcesz zaczekać...
- Pójdę z tobą - powiedziała Serena. - Równie dobrze mogę zobaczyć, co mnie ominę-
ło.
Dan zapłacił za taksówkę, po czym wysiedli i ruszyli do drzwi.
- Mam nadzieję, że nas wpuszczą - szepnęła Serena. - Wyrzuciłam swoje zaproszenie.
Dan wyciągnął z kieszeni zmięte zaproszenie, które dostał od Jenny, i podsunął bram-
karzowi przy wejściu.
- Ona jest ze mną - rzekł, obejmując Serenę ramieniem.
- Śmiało - powiedział bramkarz, zapraszając ich ruchem ręki do środka.
Ona jest ze mną? Dan nie mógł uwierzyć, że taki z niego facet z jajami. I to jakimi!
- Lepiej rozejrzę się za moją siostrą.
- Okay - odparła Serena. - Spotkamy się tu za dziesięć minut.
W sali było pełno znajomych twarzy. Tak znajomych, że nikł nie był pewien, czy Se-
rena van der Woodsen dopiero się zjawiła, czy też była tu przez cały wieczór. Jedno było
pewne - wyglądała, jakby się świetnie bawiła. Włosy miała rozwiane, sukienka zjeżdżała jej z
ramion, w rajstopach poszło oczko, a policzki były zaróżowione, jakby biegła. Była w niej ja-
kaś dzikość; dziewczyna jej pokroju z pewnością robiła wszystkie te rzeczy, które jej przypi-
sywano, i pewnie jeszcze o wiele więcej.
Blair od razu zauważyła Serenę, stojącą na skraju parkietu w tej starej, śmiesznej su-
kience, którą kupiły razem w Alice Underground.
Oderwała się od Nate'a.
- Patrz, kto przyszedł.
Nate odwrócił się i kiedy zobaczył Serenę, uścisnął dłoń Blair, jakby demonstrując
swoje oddanie. Blair również ścisnęła jego dłoń.
- Może jej powiesz? - poprosiła go. - Powiedz jej, że nie możecie się już dłużej przy-
jaźnić. - W brzuchu burczało jej ze zdenerwowania. Po tym, jak wszystko zwymiotowała, mu-
siała zjeść kolejnego tuńczyka.
Nate wpatrywał się w Serenę z ponurą determinacją, ciągle był lekko upalony. Jeśli
Blair uważa za konieczne, żeby kazał Serenie się odczepić, zrobi to. Nie mógł się już docze-
kać, kiedy będzie miał to wszystko za sobą i wreszcie się odpręży. Prawda była taka, że po
rozmowie z Sereną zamierzał pójść na górę, żeby się zrelaksować w jakimś ustronnym miej-
scu.
Zasada numer jeden: Kiedy sprawy przyjmują poważny obrót, zapal jointa.
- W porządku. - Puścił rękę Blair. - Idę.
- Cześć. - Serena pocałowała go w policzek. Nate zaczerwienił się. Nie spodziewał się,
że go dotknie. - Wyglądasz cudownie, skarbie - powiedziała ze śmiesznym, snobistycznym
akcentem.
- Dzięki - odparł Nate. Chciał włożyć ręce do kieszeni, ale jego smoking był ich po-
zbawiony. Głupia sprawa. - Co porabiasz? - zapytał.
- W zasadzie to olałam to przyjęcie - wyjaśniła Serena. - Bawiłam się w takiej zwario-
wanej knajpie na Brooklynie.
Nate uniósł ze zdziwieniem brwi. Ale z drugiej strony nic, co mówiła Serena, nie po-
winno go już zaskakiwać.
- Masz ochotę zatańczyć? - zapytała Serena. Zanim zdążył odpowiedzieć, zarzuciła mu
ręce na szyje i zaczęła kołysać biodrami.
Nate spojrzał na Blair, która uważnie ich obserwowała, i zebrał się na odwagę.
- Posłuchaj, Sereno - powiedział, robiąc krok w tył i zdejmując jej ręce. - Naprawdę
nie możemy... no wiesz... przyjaźnić się... tak jak to było kiedyś.
Serena wpatrywała się badawczo w jego oczy, próbując odczytać z nich, co naprawdę
myśli.
- Dlaczego? - zapytała. - Zrobiłam coś?
- Blair to moja dziewczyna - ciągnął Nate. - Muszę... muszę być wobec niej lojalny.
Nie mogę... naprawdę nie mogę... - przełknął głośno ślinę.
Serena objęła się ramionami. Gdyby tylko potrafiła go znienawidzić za to, że jest taki
okrutny i słaby. Gdyby tylko nie był taki przystojny. Gdyby tylko go nie kochała.
- No cóż, w takim razie chyba nie powinniśmy dłużej rozmawiać - powiedziała. - Blair
mogłaby się zdenerwować. - Opuściła ręce i szybko odeszła.
Kiedy przechodziła przez salę, napotkała spojrzenie Blair. Zatrzymała się, szukając w
torebce dwudziestodolarówki, którą Blair zostawiła na stoliku w Tribeca Star. Chciała oddać
jej te pieniądze. Jakby, jakimś cudem, mogła tym udowodnić, że nie zrobiła nic złego. Wtedy
i nigdy. Ale znalazła tylko papierosy. Wyciągnęła jednego i włożyła do ust. Muzyka zrobiła
się głośniejsza, wokół tańczyli ludzie. Serena czuła na sobie spojrzenie Blair i trzęsły się jej
ręce, kiedy grzebała w torebce, szukając zapalniczki. Jak zwykle nie miała żadnej przy sobie.
Potrząsnęła z irytacją głową i spojrzała na Blair. A potem, zamiast ciskać sobie wściekle spoj-
rzenia, obie uśmiechnęły się.
Był to dziwny uśmiech i żadna z nich nie wiedziała, o co tej drugiej chodzi.
Czy Blair uśmiechała się, bo w końcu to ona zdobyła Nate'a, a na dodatek nadepnęła
Serenie na odcisk? Bo wszystko poszło po jej myśli - jak zwykle?
Czy Serena uśmiechała się, bo czuła się niezręcznie i była zdenerwowana? A może
uśmiechała się z zadowolenia, że nie zniżyła się do poziomu Blair, która rozsiewała wstrętne
plotki i manipulowała Nate'em?
A może uśmiechały się ze smutkiem, że ich przyjaźń się skończyła?
A może uśmiechały się, bo w głębi duszy obie wiedziały, że niezależnie od tego, co
się dalej wydarzy - nieważne, w kim się zakochają czy też odkochają, jakie będą nosić ciuchy,
jakie będą miały wyniki z egzaminów na studia, do jakiego college'u się dostaną - wszystko
będzie dobrze.
Świat, w jakim żyły, potrafił o siebie zadbać.
Serena wyjęła z ust papierosa, rzuciła go na podłogę i zaczęła iść w stronę Blair. Kie-
dy znalazły się twarzą w twarz, wyłowiła z torebki banknot dwudziestodolarowy.
- Trzymaj - powiedziała, podając go Blair. - To twoje. - A potem bez słowa ruszyła
dalej, zmierzając do damskiej toalety, żeby ochlapać sobie twarz zimną wodą.
Blair spojrzała na banknot i przestała się uśmiechać.
Przy drzwiach Rebecca Agnelli z Fundacji na rzecz Ocalenia Sokołów Wędrownych z
Central Parku właśnie wkładała futro z norek, całując się na pożegnanie z Kati i Isabel. Blair
podeszła do niej i wcisnęła do ręki banknot dzwudziestodolarowy.
- To na ptaki - powiedziała ze sztucznym uśmiechem. - I proszę nie zapomnieć swojej
torby z prezentami!
Serena odkręciła kurek i bez końca spryskiwała twarz zimną wodą. Było to tak wspa-
niałe uczucie, że miała ochotę ściągnąć ciuchy i spryskać się cała.
Nachyliła się nad umywalką, osuszając twarz. Jej wzrok powędrował na podłogę,
gdzie zobaczyła parę czarnych butów z szerokimi nosami, frędzle niebieskiego szalika i czar-
ną damską torebkę.
Przewróciła oczami i podeszła bliżej.
- Chuck, to ty? - powiedziała do szczeliny pod drzwiami. - Kto tam jest z tobą?
Dziewczyna złapała z trudem powietrze.
- Cholera! - Serena usłyszała Chucka.
Chuck postawił Jenny na klapie sedesu w ostatniej kabinie i ściągnął jej sukienkę w
dół, żeby dostać się do tych ogromnych cycków. Serena pojawiła się w najgorszym możli-
wym momencie.
Uchylił lekko drzwi kabiny.
- Odwal się - warknął.
W głębi Serena zauważyła małą Jenny Humphrey, z sukienką zrolowaną wokół pasa,
jak przerażona obejmuje się ramionami.
Ktoś otworzył drzwi do toalety.
- Jenny! Jesteś tu?! - zawołał Dan.
Serena nagle zajarzyła. Jenny była siostrą Dana. Nic dziwnego, że wydała mu się
dziwna przez telefon. Prawie została zgwałcona przez Chucka.
- Tu jestem! - pisnęła Jenny.
- Wynoś się stąd - nakazała Chuckowi Serena, otwierając drzwi na tyle, żeby mógł
wyjść.
Chuck przecisnął się obok niej, odpychając ją na drzwi kabiny.
- Błagam o wybaczenie, zdziro - syknął. - Następnym razem poproszę cię o pozwole-
nie.
- Chwila, dupku - powiedział Dan, mierząc Chucka wzrokiem. - Co robiłeś z moją sio-
strą?
Serena zamknęła drzwi do kabiny i stanęła za nimi, czekając, aż Jenny zejdzie z sede-
su i poprawi się, zanim zobaczy ją jej brat. Słyszała, jak Jenny pociąga nosem.
- Pieprz się! - Chuck popchnął Dana.
- Sam się pieprz, Szalikowiec - odparł Dan. Nigdy wcześniej się nie bił. Ręce znowu
zaczęły mu się trząść.
Serena
;
nie cierpiała bójek. Były zupełnie bezsensowne, a walczący robili z siebie
ostatnich dupków.
- Hej, Chuck - powiedziała, szturchając go w plecy. Chuck odwrócił się. - Może sam
się wypieprzysz? Wiesz, że nikt tego z tobą nie zrobi.
- Ty dziwko. Myślisz, że możesz sobie wrócić i odgrywać damę, po tym wszystkim,
co robiłaś? Myślisz, że możesz strugać księżniczkę i mówić mi, żebym się pieprzył?
- A co ja takiego zrobiłam. Chuck? - zapytała Serena. - No powiedz, jak myślisz, co
zrobiłam?
Chuck oblizał wargi i cicho się roześmiał.
- Co zrobiłaś? Wykopali cię z tej szkoły z internatem, bo jesteś zboczoną dziwką, któ-
ra stawia kreski na ścianie nad łóżkiem w internacie po tym, jak prześpi się z chłopakiem. I
masz weneryki. Byłaś uzależniona od różnych dragów i uciekłaś z odwyku, a teraz rozprowa-
dzasz własne prochy. Należałaś do jakiejś sekty, w której zabijają kurczaki. I masz pieprzone-
go bachora we Francji. - Chuck wziął głęboki oddech i oblizał usta.
Serena cały czas się uśmiechała.
- Wow! Nie marnowałam czasu - powiedziała.
Chuck zmarszczył brwi. Spojrzał na Dana, który stal w milczeniu z rękami w kiesze-
niach i przyglądał się.
- Odpieprz się, Chuck - szepnęła Serena.
Chuck wzruszył ramionami i chwycił butelkę wody Evian.
- Jak sobie chcesz, dziwko - rzekł, przeciskając się obok Dana do wyjścia.
- Wiem, że mnie kochasz! - krzyknęła za nim Serena.
Dan zapukał do drzwi kabiny.
- Jenny? Wszystko w porządku?
Jeszcze głośniejsze pociąganie nosem.
Jenny nie mogła nad sobą zapanować. Po prostu nie mogła uwierzyć, że ze wszystkich
ludzi na świecie to właśnie Serena van der Woodsen znalazła ją w takim stanie. Serena musia-
ła uważać, że jest naprawdę żałosna.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała w końcu. Podniosła torebkę z podłogi i pchnęła
drzwi. - Po prostu zabierz mnie do domu.
Dan objął siostrę ramieniem, a Serena wzięła go za rękę. Razem przedostali się przez
tłum do wyjścia.
- Zaczekajcie! Wasze torby z prezentami! - krzyknęła Rain Hoffstetter ze swojego sta-
nowiska przy głównych drzwiach. Wręczyła Serenie i Jenny po czarnej dużej torbie Kate Spa-
de.
Dan otworzył drzwi i wybiegł na ulicę, żeby złapać taksówkę. Kiedy już mu się udało,
najpierw wsiadła Serena, potem Jenny i w końcu Dan. Jenny rozstawiła stopy szeroko na pod-
łodze i objęła kolana, pomiędzy które włożyła głowę. Serena pogłaskała jej kręcone brązowe
włosy.
- Najpierw wy jedźcie do domu - zaproponowała.
Dan spojrzał na Jenny. Potrzebowała się położyć.
- Dobra - zgodził się i podał taksówkarzowi ich adres.
Serena ciągle głaskała Jenny po głowie.
- Wow! - powiedziała z ironią. - Nie miałam tylu wrażeń od czasu, kiedy opuściłam
szkołę z internatem.
Dan wpatrywał się w nią szeroko otwartymi, ufnymi oczami.
- Więc te wszystkie historie... - spalił cegłę. - To znaczy, czy coś z tego zdarzyło się
naprawdę?
Serena zmarszczyła brwi. Grzebała w torebce, szukając papierosa, ale ostatecznie się
rozmyśliła.
- A jak ci się wydaje? - zapytała.
Dan wzruszył ramionami.
- Uważam, że to stek bzdur.
Serena uniosła figlarnie brwi.
- Ale skąd możesz mieć pewność?
Siedziała z otwartymi ustami, których kąciki drżały, to unosząc się, to opadając. Jej
niebieskie oczy zabłysły w światłach przejeżdżającego samochodu.
Nie, Dan nie mógł sobie wyobrazić, że mogłaby robić którąś z tych rzeczy, o które
oskarżał ją Chuck. Mógł sobie wyobrazić tylko jedno: jak się z nim całuje. Ale na to jeszcze
przyjdzie czas.
- Po prostu nie jesteś taka - powiedział.
Kąciki jej ust rozjechały się i znowu się uśmiechała.
- To dobrze. - Wzięła głęboki oddech i położyła głowę na oparciu siedzenia.
Dan położył swoją głowę obok jej.
- Tak, to dobrze - zgodził się, zamykając oczy.
Kiedy pędzili obok podświetlonych billboardów i jasnych świateł na Times Square,
Serena cały czas miała otwarte oczy. Zawsze uważała, że Times Square jest brzydki i przy-
gnębiający w porównaniu z cichymi, wypielęgnowanymi ulicami w jej sąsiedztwie. Ale teraz
te błyszczące światła, hałas i dym unoszący się z palenisk na rogach dały jej nadzieję. W
ciemności taksówki sięgnęła po rękę Dana, w tej samej chwili on sięgnął po jej.
Nie mogła się doczekać, co będzie dalej.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Ale się wybawiłam na „Buziaku w usteczka”. Chyba zrzuciłam w tańcu z siedem kilogramów - nie że-
bym potrzebowała.
Nie muszę chyba mówić, że czuję się świetnie.
Na celowniku
B i N późną piątkową nocą idą do niego do domu. C włóczy się po Dziesiątej Alei, szukając szczęścia
z dziewczynami z Jersey. D, J i ich obleśny ojciec jedzą rodzinne śniadanie w sobotni poranek w ta-
niej restauracji, gdzie kręcili Seinfeld, V wypożycza horrory ze swoim nowym chłopakiem z Brooklynu.
S wręcza czarną torbę z prezentami Kate Spade bezdomnemu na schodach Met.
Wasze e - maile
P:
Cześć P,
Chciałem ci tylko powiedzieć, że piszę na twój temat pracę
semestralną. Ty rządzisz!
Studencik
O:
Cześć Studenciku,
Pochlebiasz mi. No to... jak wyglądasz?
P
PYTANIA I ODPOWIEDZI
Niby czemu martwić się o college? Zbyt dobrze się teraz bawię, żeby o tym myśleć. I jest jeszcze tyle
pytań, na które trzeba znaleźć odpowiedź:
Czy S i D zakochają się w sobie? Czy S nie zacznie rzygać jego sztruksami?
Czy J daruje sobie wytworne towarzystwo i eleganckie sukienki, a zamiast tego będzie się trzymać
przyjaciół w swoim wieku (nawet jeśli nigdy nie dorównają jej z rozmiarem stanika)?
Czy V porzuci swój styl i zacznie ubierać się kolorowo? Czy zapuści włosy? Jak będzie się jej układało
z tym barmanem?
Czy B i N będą razem?
Czy C przestanie napastować młode dziewczynki i przyzna, że jest dupkiem?
Czy S naprawdę nakręci film? Nigdy nie używała nawet polaroida.
Czy ludzie przestaną plotkować o wyżej wymienionych?
Mało prawdopodobne. Ja na pewno nie. Za duża frajda.
Do następnego razu.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara