Pilipiuk Andrzej Święty Mikołaj spotyka Dziadka Mroza

background image

Andrzej Pilipiuk

Ś

WI

Ę

TY MIKOŁAJ SPOTYKA DZIADKA MROZA

Sypał

ś

nieg. Mróz trzymał mocno. Było co najmniej trzydzie

ś

ci stopni poni

ż

ej

zera. I jeszcze do tego wiał silny wiatr. W tak

ą

pogod

ę

nie wyp

ę

dza si

ę

z domu nawet

psa. Samemu te

ż

si

ę

nie wychodzi. Chyba

ż

e nie ma innego wyj

ś

cia. Gdzie

ś

w

samym sercu Syberii stała chatka zbudowana z grubych, nieokorowanych belek.
Pomi

ę

dzy belki utkni

ę

to pakuły, stare gazety i wszelkie inne materiały uszczelniaj

ą

ce,

jakie były pod r

ę

k

ą

. Niewielka chatka chyliła si

ę

ku ziemi. Na pierwszy rzut oka

wydawało si

ę

,

ż

e nikt w niej nie mieszka, a jednak z komina szedł dym, a wzdłu

ż

kraw

ę

dzi dachu zwisały sople. Takie sople, które powstaj

ą

, gdy wewn

ą

trz domu pali

si

ę

w piecu i ciepło przenikaj

ą

ce przez dach roztapia odrobin

ę

ś

nieg. Koło chatki stały

sanie, popularna swego czasu trojka. Starzec z biał

ą

brod

ą

wyszedł z domku.

Popatrzył przez chwil

ę

na otaczaj

ą

cy go las i westchn

ą

ł. Z kieszeni wydobył czapk

ę

.

Była to niewielka czerwona czapka w kształcie miski. Zało

ż

ył j

ą

na głow

ę

. Wygl

ą

dał

teraz odrobin

ę

dostojniej. Z sieni wydobył worek wypełniony zaledwie w jednej

trzeciej i umie

ś

cił go troskliwie na saniach. W szopie za chatk

ą

odszukał pastorał. W

tym roku wisiał przy nim mały dzwoneczek. Tak to ju

ż

było. Wszystko było ostatnio

płynne. Nawet jego rysy zmieniały si

ę

. Dobrze,

ż

e w tym roku miał do sa

ń

trójk

ę

reniferów. Przez kilka ostatnich lat musiał zadowala

ć

si

ę

jednym. Mo

ż

e co

ś

wreszcie

szło ku lepszemu? Niespodziewanie zaszła zmiana. W wiecznym półmroku tajgi
pojawiła si

ę

jasna plama

ś

wiatła. Powiało ciepłem. Starzec odwrócił powoli głow

ę

.

Blask raził przez chwil

ę

jego oczy przywykłe do pełgaj

ą

cych płomyków cienkich

cerkiewnych

ś

wieczek. Przed nim stał anioł. Anioł miał trzy pary skrzydeł, biał

ą

szat

ę

,

b

ę

d

ą

c

ą

skrzy

ż

owaniem greckiej tuniki i rzymskiej togi. Na głowie szopa jasnych

włosów, a nieco wy

ż

ej dyskretnie połyskiwała aureola. Cała posta

ć

anioła ja

ś

niała i

biło od niej ciepło.

- B

ą

d

ź

pozdrowiony, biskupie Mikołaju - odezwał si

ę

go

ść

.

Starzec u

ś

miechn

ą

ł si

ę

i odruchowo poprawił swoj

ą

czapk

ę

. Z czapk

ą

działo

si

ę

co

ś

dziwnego. Zamieniała si

ę

powoli w normaln

ą

mitr

ę

biskupi

ą

. S

ą

dz

ą

c z

kształtu - katolick

ą

.

- To ty? - zapytał, maj

ą

c na my

ś

li przemian

ę

.

- Nie, o czcigodny.

Ś

wi

ę

ty Mikołaj przymkn

ą

ł oczy.

- Mikołaju...
- Mów prosz

ę

. Z czym przychodzisz?

- Wiesz, co si

ę

dzieje?

- Tak. Moje istnienie na Ziemi podlega wierze ludzi. To, jak mnie sobie

wyobra

ż

aj

ą

, determinuje mój wygl

ą

d. To, jak mocno we mnie wierz

ą

, sprawia,

ż

e

jestem słabszy lub silniejszy, A teraz jestem bardzo słaby. I czuj

ę

rozdwojenie.

- Psychiatrzy z miasteczka okre

ś

liliby to jako schizofreni

ę

bezobjawow

ą

.

- Zupełnie słusznie. Z czym przychodzisz?
- Tam na Górze... - Anioł skłonił si

ę

z szacunkiem w stron

ę

pociemniałego

nieba. - Tam na Górze uwa

ż

aj

ą

,

ż

e do

ść

ju

ż

zrobiłe

ś

. Pora odpocz

ąć

.

- To ju

ż

nie potrwa długo. Wkrótce b

ę

d

ę

mógł powróci

ć

do was. Dopóki jednak

kto

ś

we mnie wierzy, nie mog

ę

go zawie

ść

.

- Dzisiejszej nocy mo

ż

e by

ć

niewesoło.

-

Przywykłem

nara

ż

a

ć

ż

ycie

w

zaułkach

Konstantynopola.

Kilku

enkawudzistów nie przestraszy mnie.

background image

- Prosz

ę

na siebie uwa

ż

a

ć

.

Mikołaj skin

ą

ł głow

ą

. Gdy j

ą

podniósł, anioła ju

ż

nie było. Gwizdn

ą

ł na renifery.

Przybiegły. Zawsze przychodziły, cho

ć

nie potrafił powiedzie

ć

sk

ą

d. Po prostu

przychodziły. W tym roku wygl

ą

dały do

ść

n

ę

dznie. Przykładał im dło

ń

do czół,

staraj

ąć

si

ę

przela

ć

troch

ę

własnej siły. Sam miał jej tak niewiele i coraz mniej

ka

ż

dego roku. Otarł samotn

ą

łz

ę

, która toczyła mu si

ę

po policzku. Dzi

ś

wieczorem,

je

ś

li wszystko pójdzie dobrze, odzyska cz

ęś

ciowo dawn

ą

sił

ę

. Je

ś

li wszystko pójdzie

dobrze...

Zało

ż

ył uprz

ąż

, sprawdził chom

ą

ta i orczyki, po czym strzelił z długiego bata.

Zwierz

ę

ta ruszyły posłusznie, ale ospale.

- Yjala! - zakrzykn

ą

ł, aby doda

ć

im nieco wigoru. Powoli przeszły w kłus. A

potem sanie uniosły si

ę

nad ziemi

ę

. Zaraz jednak z powrotem opadły. Ziemia

ś

ci

ą

gała. A w tym obrzydliwym ateistycznym kraju prawo powszechnego ci

ąż

enia

dawało si

ę

odczu

ć

silniej ni

ż

gdziekolwiek indziej na

ś

wiecie. Zsiadł i sprawdziwszy

płozy, strzelił ponownie z bata. Sanie ruszyły po

ś

niegu i wreszcie ci

ęż

ko wzbiły si

ę

w

powietrze. Gdzie

ś

tam zal

ś

niła pierwsza gwiazdka. To była ta noc. Nie musiał kiero-

wa

ć

, sanie same odnajdowały drog

ę

. Wsz

ę

dzie tam, gdzie był jeszcze potrzebny.

Nadleciał nad obrze

ż

a miasta. Tu pomi

ę

dzy blokami stał mały drewniany domek.

Pierwszy, w którym go oczekiwano. Gdy sanie osiadły ci

ęż

ko na ziemi, Mikołaj wzi

ą

ł

worek i zastukał do drzwi. Poczuł promieniuj

ą

cy zza nich l

ę

k. Człowiek, który

otworzył, miał w r

ę

ce nó

ż

. Był gotów go

zabi

ć

,

ale rozpoznał

ś

wi

ę

tego i nawet

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

smutno.

- Prosz

ę

wybaczy

ć

. My

ś

lałem,

ż

e to oni.

Ż

e to ju

ż

.

Mikołaj wykonał gest r

ę

k

ą

i sanie stały si

ę

niewidoczne. Wszedł do ciepłego

domu. Przeszli ciemn

ą

sie

ń

i weszli do jasno o

ś

wietlonego pokoju. Okna zasłoni

ę

te

zostały czarnym papierem. W k

ą

cie pomieszczenia królowała niedu

ż

a choinka, a nad

ni

ą

wisiała mała ikonka. Tu dopiero w

ś

wietle Mikołaj mógł dokładniej przyjrze

ć

si

ę

gospodarzowi.

- Zmienili

ś

cie si

ę

Wisarionie Iwanowiczu.

- Bardzo si

ę

zestarzałem?

- Nie, to nie o to chodzi. Po prostu w waszych oczach nie ma ju

ż

tej dawnej

iskierki nadziei.

- Nie ma nadziei. I nie b

ę

dzie, dopóki Stalin

ż

yje.

- Mog

ę

przekaza

ć

pomy

ś

ln

ą

wiadomo

ść

. To ju

ż

tylko kilka miesi

ę

cy.

Ż

ona Wissariona, Larysa, wyszła z kuchni. Jej brwi uniosły si

ę

do góry.

- Witajcie

ś

wi

ę

ty...

- Witaj Laryso.
- Zmienili

ś

cie si

ę

. Z roku na rok macie inn

ą

twarz. Zostaj

ą

ogólne rysy, ale... A

mo

ż

e jest was wielu?

- Dobrze by było. Kształtuje mnie wyobra

ź

nia ludzi. Tak niewiele zostało ikon.

A jeszcze mniej ludzi we mnie wierzy. Larysa oparła głow

ę

na jego ramieniu.

- Ja b

ę

d

ę

wierzyła wiecznie. I nigdy nie zapomn

ę

tamtej wigilii w łagrach

Kołymy. Siadajcie, prosz

ę

, do stołu.

- Nie, dzi

ę

kuj

ę

. Musz

ę

rusza

ć

dalej. Mimo wszystko troch

ę

jeszcze zostało

wierz

ą

cych. Musz

ę

ich odwiedzi

ć

. A dla was mam podarki.

- Na có

ż

było si

ę

wykosztowywa

ć

... U

ś

miechn

ą

ł si

ę

po raz pierwszy tego

wieczora.

- Jestem

ś

wi

ę

tym Mikołajem - głos jego obni

ż

ył si

ę

do szeptu, jak gdyby

przekazywał im jak

ąś

cudown

ą

tajemnic

ę

. - Ja nie robi

ę

zakupów w Centralnym

Domu Towarowym. Dla was buty. - Wyci

ą

gn

ą

ł z worka

ś

liczne zamszowe kozaczki. -

background image

Niech wam słu

żą

. Tylko przybrud

ź

cie je troch

ę

, zanim wyjdziecie na ulic

ę

, bo jeszcze

si

ę

przyczepi

ą

ci z NKWD. A jak wyja

ś

nicie ich pochodzenie?

- Dzi

ę

kuj

ę

- szepn

ę

ła. W oczach miała łzy.

- Dla was, Wisarionie, mam ksi

ąż

k

ę

.

- Derek Tomatow „Droga Carów" - przeczytał z okładki.
- Wydana przez białych emigrantów w Pary

ż

u. Po przeczytaniu spalcie

natychmiast, bo nie mo

ż

e si

ę

to dosta

ć

w niepowołane r

ę

ce.

- Zakopi

ę

w lesie.

- Tylko uwa

ż

ajcie. Za to idzie si

ę

od razu do piachu.

- Nie pierwszyzna mi. Szkoda,

ż

e jako

ś

wi

ę

ty nie mo

ż

ecie mi dostarczy

ć

broni

palnej.

- Ja tak

ż

e

ż

ałuj

ę

. Dzieci ju

ż

ś

pi

ą

?

- Tak.
- Nie bud

ź

cie ich.

- Wolałbym, aby ci

ę

zobaczyli

ś

wi

ę

ty Mikołaju. Inaczej mog

ą

nie uwierzy

ć

...

- Poka

żę

im si

ę

za rok. A na razie zostawi

ę

dla nich prezenty. Wyj

ą

ł z worka

lalk

ę

z porcelanow

ą

główk

ą

oraz pudełko klocków. Larysa ogl

ą

dała lalk

ę

ze

zdumieniem.

- Przepi

ę

kna. Sk

ą

d to? Mikołaj pu

ś

cił do niej oko.

- Przedrewolucyjne zapasy. Ze sklepu Jeliszejewów. No có

ż

, na mnie,

niestety, ju

ż

czas.

- Przyb

ę

dziesz do nas za rok?

- Je

ś

li b

ę

d

ę

jeszcze istniał, to przyjad

ę

. Wiara garstki osób musi by

ć

silna, aby

utrzyma

ć

mnie przy

ż

yciu. - Mrugn

ą

ł konfidencjonalnie i wydobył z kieszeni płaszcza

ameryka

ń

sk

ą

czekolad

ę

z orzechami i paczk

ę

algierskich daktyli. - Głowa do góry

-powiedział. - B

ę

dzie lepiej. - Pocałował na po

ż

egnanie Larys

ę

w czoło i wsiadł do

sanek. Wiatr zawiał momentalnie ich

ś

lady, jak gdyby nigdy ich nie było. Ale zostały

po nim prezenty. Gar

ść

rzeczy z innego

ś

wiata.

- Pami

ę

tasz tamt

ą

noc? - zapytała Larysa. - Tamt

ą

okropn

ą

noc za drutami.

- Tak. Chciałem,

ż

eby przyszedł

ś

wi

ę

ty Mikołaj i dał nam chleba. I przyszedł.

On jest prawdziwy.

- Istnieje tak długo, jak długo ludzie w niego wierz

ą

... Powinien by

ć

silniejszy...

Przecie

ż

cho

ć

pod innym imieniem i na Nowy Rok...

- Nie. To jest

ś

wi

ę

ty Mikołaj. Dziadek Mróz to komunistyczny wymysł. Wiara w

niego nie wzmocni naszego przyjaciela. Pomy

ś

l,

ż

e jeste

ś

my mał

ż

e

ń

stwem, poł

ą

czył

nas w

ę

złem przysi

ę

gi wła

ś

nie on. - My

ś

lisz,

ż

e za rok...

- Przyjdzie. Gdyby nie było

ś

wi

ę

tego Mikołaja, nie byłoby ju

ż

ż

adnej nadziei.

Wrócili do domu. W ich sercach znowu narodziły si

ę

silniejsze uczucia.

Tymczasem

ś

wi

ę

ty p

ę

dził swoimi saniami po ciemnym zimowym syberyjskim niebie.

Kolejna plamka

ś

wiatła. Opadł. Renifery zatrzymały si

ę

na pionowej

ś

cianie budynku.

Wszedł przez balkon do mieszkania. To mieszkanie było typowe a

ż

do

znudzenia, miało tylko jeden pokój, a kuchnia i łazienka były wspólne i mie

ś

ciły si

ę

na

korytarzu. Na zniszczonym fotelu drzemała staruszka. Gdy Mikołaj dotkn

ą

ł delikatnie

jej ramienia, obudziła si

ę

natychmiast.

- Przyszedłe

ś

- szepn

ę

ła.

Lustro w k

ą

cie uchwyciło jego odbicie. Staruszka była katoliczk

ą

, cho

ć

obchodziła

ś

wi

ę

ta w innym terminie. Wygl

ą

dał teraz zupełnie inaczej. Miał na sobie

czerwony płaszcz i wysok

ą

biskupi

ą

mitr

ę

. Jego worek obszyty był lamówk

ą

.

- Witajcie, Wiero Iwanowna.
- Witaj,

ś

wi

ę

ty. Co ci

ę

sprowadza? U

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

background image

- Naprawd

ę

nie wiecie? Wyci

ą

gn

ę

ła dło

ń

i dotkn

ę

ła go.

- A jednak to nie sen.
- Nie ma snów, które mogłyby powtarza

ć

si

ę

regularnie co rok.

- To prawda. Jak długo jeszcze? W 1918 roku wyraziłam

ż

yczenie, aby

wszystkich bolszewików diabli wzi

ę

li. Nie spieszysz si

ę

.

- Przynosz

ę

podarki. Likwidacja ustrojów społecznych nie nale

ż

y do moich

kompetencji.

- Zapytasz teraz, jakie mam inne

ż

yczenia.

- To prawda. Nie zostawiasz listów do mnie na parapecie.
- To było sto lat temu.
- Ja pami

ę

tam.

- Kochany dziewi

ę

tnasty wiek. Spraw,

ż

ebym go zobaczyła jeszcze raz. Tylko

na chwil

ę

.

- Zamknij oczy.
Siadła wygodnie i zamkn

ę

ła powieki. Poło

ż

ył jej dło

ń

na czole. Spłyn

ą

ł na ni

ą

spokojny pi

ę

kny sen. Był jesienny poranek w Samarowsku. Ulic

ą

przed jej domem

szedł niewysoki, przystojny m

ęż

czyzna w wojskowym szynelu narzuconym na

cywilne ubranie. Ostro pachniały

ś

wie

ż

a farba i ko

ń

skie p

ą

czki rozdeptane na ulicy.

Mikołaj zostawił na stoliku paczk

ę

ś

wiec, kilka pudełek zapałek, kawałek

ś

wi

ą

tecznej

szynki, paczk

ę

migdałów i trzydzie

ś

ci rubli drobnymi. Gdy wychodził przez okno, o

mały włos nie zwalił si

ę

w dół. Był bardzo osłabiony. Sanie z trudem oderwały si

ę

od

ś

ciany, a ich lot był niestabilny.

- Za rok trzeba b

ę

dzie chyba pój

ść

na piechot

ę

- powiedział sam do siebie.

Daleko przed nim płon

ę

ło słabiutkie

ś

wiatełko. Skierował renifery w tamt

ą

stron

ę

.

Niewielka, zasypana

ś

niegiem willa ze sporym ogródkiem. Zdziwił si

ę

, bo nigdy

wcze

ś

niej tu nie był. Gdy sanie wyhamowały na pokrytym

ś

niegiem dachu, Mikołaj

poczuł si

ę

wyj

ą

tkowo podle. Dom miał bardzo zł

ą

aur

ę

. Wydobył z kieszeni ko

ż

ucha

niewielk

ą

map

ę

i przez chwil

ę

porównywał j

ą

z otaczaj

ą

c

ą

go rzeczywisto

ś

ci

ą

. To był

jego przywilej, poniewa

ż

obdarowywał ludzi, mógł z całkowit

ą

pewno

ś

ci

ą

stwierdzi

ć

kto gdzie mieszka. W

ś

wietle ksi

ęż

yca na mapie jarzyły si

ę

krwistoczerwone literki.

Dom komendanta obozu pracy specjalnego przeznaczenia G.I. Workowa. Brwi

ś

wi

ę

tego uniosły si

ę

do góry, ale podszedł do komina. Niespodziewanie poczuł l

ę

k,

nie wiedział, co czeka go tam na dole. Mo

ż

e pułapka? Ale z drugiej strony

enkawudzi

ś

ci nie wierzyli w niego. Wi

ę

c to nie

ś

wiatło komendanta sprowadziło go

tutaj. Przenikn

ą

ł przez dach, bo cho

ć

od dawna nachodziły go idiotyczne my

ś

li o

wła

ż

eniu przez komin, starał si

ę

z nimi walczy

ć

. To nie był rosyjski zwyczaj. Zmateria-

lizował si

ę

na poddaszu, a

ś

ci

ś

lej mówi

ą

c, w zagraconej komórce wypełnionej

szpargałami. Po

ś

rodku pomieszczenia był kawałek miejsca. Siedział na nim mo

ż

e

dziesi

ę

cioletni chłopiec. Czytał rozsypuj

ą

c

ą

si

ę

ze staro

ś

ci ksi

ąż

k

ę

. Usłyszał kroki

ś

wi

ę

tego. Podniósł głow

ę

wystraszony i na jego twarzy odmalowało si

ę

zaskoczenie.

- Kim jeste

ś

? - wyj

ą

kał.

- Przecie

ż

wiesz - odpowiedział

ś

wi

ę

ty.

- Jeste

ś

ś

wi

ę

tym Mikołajem? Tym prawdziwym, jak w tej ksi

ąż

ce?

- Tak. Jestem prawdziwym

ś

wi

ę

tym Mikołajem. I przyszedłem dzisiaj, bo

dzisiaj jest Wigilia. Nasza prawosławna Wigilia.

- Dziadek Mróz przychodzi podobno na Nowy Rok.
- Tak. Ale on nie jest mn

ą

, a ja nie jestem nim. Jeste

ś

my jak dwie strony tej

samej monety. Obaj przynosimy podarki, ale na tym ko

ń

czy si

ę

podobie

ń

stwo. Ja

istniałem od setek lat. On pojawił si

ę

niedawno. Ja zostałem zrodzony z potrzeby

serca tych, którzy we mnie wierzyli. On powstał z chciwo

ś

ci dzieci.

background image

- My

ś

lałem,

ż

e umarłe

ś

w czasie rewolucji.

- Ja umarłem wiele setek lat temu w Bizancjum, gdzie byłem biskupem. Mog

ę

pojawia

ć

si

ę

tu, je

ś

li jestem komu

ś

potrzebny, ale tylko tak długo, jak długo we mnie

wierz

ą

. Mo

ż

e ju

ż

za rok mnie nie b

ę

dzie. Wszystko zale

ż

y od tego, czy nadal w

wyobra

ź

ni ludzi to ja b

ę

d

ę

przynosił podarki, czy tamten. Rozumiesz? - Tak. Chc

ę

wierzy

ć

w ciebie.

- To b

ę

dzie trudniejsze, ni

ż

my

ś

lisz. Je

ś

li nie przyjd

ę

za rok, zapomnisz o

mnie.

- Nie.
- Nie zostawiam

ś

ladów w kurzu. Tak jest zreszt

ą

chyba lepiej.

- Przyszedłe

ś

, bo przeczytałem t

ę

ksi

ąż

k

ę

i zat

ę

skniłem?

- Przyszedłem dlatego,

ż

e we mnie uwierzyłe

ś

. Je

ś

li przestaniesz we mnie

wierzy

ć

, nie trafi

ę

tu po raz drugi. Chcesz prezent materialny czy niematerialny?

- Jakie mog

ą

by

ć

prezenty niematerialne?

- Mog

ę

zesła

ć

na ciebie dobre sny. Mog

ę

sprawi

ć

,

ż

e rozwin

ą

si

ę

twoje

artystyczne zdolno

ś

ci. Chłopiec zamy

ś

lił si

ę

.

- Mój ojciec jest bardzo złym człowiekiem
- Tak. Cho

ć

bywaj

ą

jeszcze gorsi.

- Podaruj mi ksi

ę

g

ę

, która nazywa si

ę

Biblia. Chc

ę

si

ę

z niej uczy

ć

, jak

ż

y

ć

.

Mikołaj popatrzył na le

żą

c

ą

na ziemi ksi

ąż

k

ę

. Była to przed-rewolucyjna

ksi

ąż

eczka dla dzieci z kolorowymi obrazkami i umoralniaj

ą

cymi opowiastkami.

Skin

ą

ł głow

ą

. Z worka wyj

ą

ł niewielk

ą

Bibli

ę

w skórzanej oprawie.

- Nie.oczekuj,

ż

e ta ksi

ę

ga odpowie na wszystkie twoje pytania.

- Postaram siej

ą

przeczyta

ć

i zrozumie

ć

. Ukryj

ę

j

ą

dobrze.

- Wesołych

ś

wi

ą

t — szepn

ą

ł.

- Wesołych

ś

wi

ą

t — odpowiedział chłopiec, tul

ą

c ksi

ę

g

ę

do siebie.

Mikołaj znikn

ą

ł i zmaterializował si

ę

na dachu. Wysilił pami

ęć

. Jak to było

przed rewolucj

ą

? Je

ź

dził wówczas po Ziemi i pukał do drzwi domów. Wzdrygn

ą

ł si

ę

,

czasy si

ę

zmieniaj

ą

. Wyj

ą

ł z kieszeni zegarek i popatrzył na niego, nadal było troch

ę

po dziewi

ą

tej. Nagle spostrzegł co

ś

jeszcze. Nie potrzebował wcze

ś

niej zegarka.

Zegarek był zrobiony ze złota, a na kopercie miał przylutowany platynowy monogram.
Mikołaj nie wiadomo sk

ą

d uzyskał niespodziewanie pewno

ść

,

ż

e jest to zegarek

ostatniego cara. Wstrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

, a potem potrz

ą

sn

ą

ł zegarkiem. Co

ś

rozbłysło w

mroku, gdzie

ś

tam w ciemno

ś

ci płon

ę

ło słabe

ś

wiatełko. Strzelił z bata i renifery

niech

ę

tnie przeszły w kłus. Niewielka wal

ą

ca si

ę

lepianka stała samotnie pomi

ę

dzy

porzuconymi

ż

elbetowymi konstrukcjami na drugim ko

ń

cu miasta. Nie znał tego

miejsca, nigdy wcze

ś

niej tu nie był. Zapukał do drzwi, ale nikt nie otworzył. Po chwili

zastanowienia nacisn

ą

ł klamk

ę

i wszedł w ciemno

ść

. Jedyny lokator lepianki le

ż

ał na

podłodze i cierpiał na

delirium tremens.

Na jednej ze

ś

cian pysznił si

ę

lekko

ś

ciekaj

ą

c

farb

ą

wielki fresk przedstawiaj

ą

cy Mikołaja patrz

ą

cego na zegarek. Mikołaj pochylił

si

ę

nad le

żą

cym i wyci

ą

gn

ą

ł mu z kieszeni paszport.

- Kokuszew-Mirski - przesylabizował. - Znaczit szlachcic. Jakim cudem on si

ę

uchował?

Z zamy

ś

lenia wyrwał go grzmot kilku pi

ęś

ci w drzwi. Nie zd

ąż

ył si

ę

ruszy

ć

, jak

wdarli si

ę

do

ś

rodka. Było ich trzech, ubrani w skórzane płaszcza, palili

biełomorkanały i trzymali w dłoniach pistolety z oksydowanymi lufami. Stan

ę

li przed

nim.

- Wasze dokumenty, obywatelu - zarz

ą

dał ten najwa

ż

niejszy.

- Nie mam dokumentów. Jestem

ś

wi

ę

tym Mikołajem. - Rozpłyn

ą

ł si

ę

w

powietrzu na ich oczach.

background image

Nie wierzyli w niego. Nie mogli go widzie

ć

. Trzej bezpieczniacy bluzn

ę

li

stekiem straszliwych przekle

ń

stw. Zaraz te

ż

zabrali si

ę

do cucenia le

żą

cego na

podłodze malarza. Nie udało im si

ę

to do ko

ń

ca. Gdy wywlekali go za nogi na

zewn

ą

trz na wiatr i mróz, malarz otworzył oczy. Spostrzegł

ś

wi

ę

tego, ale jego

zamroczony umysł nie odnotował tego faktu. Mikołaj powoli wyszedł z lepianki i
wsiadł do sa

ń

. Wzniósł si

ę

do góry, tam gdzie wiatr wirował w ciemno

ś

ci. Nikt wi

ę

cej

nie oczekiwał go tej nocy? A potem spostrzegł gdzie

ś

daleko słabe

ś

wiatełko. Mi

ę

dzy

nim a

ź

ródłem

ś

wiatła po

ś

ród drzew parku co

ś

si

ę

czaiło. Mikołaj nie miał problemów

z widzeniem w ciemno

ś

ci, ale to co

ś

wygl

ą

dało jak bezkształtna plama czerni. Nigdy

wcze

ś

niej nie widział czego

ś

takiego z bliska, cho

ć

czasami podobne plamy

przetaczały si

ę

gdzie

ś

na kraw

ę

dzi jego pola widzenia. Nie był specjalnie ciekaw, co

to mo

ż

e by

ć

, ale nie mógł tego wymin

ąć

. Czasami bywa tak w snach,

ż

e co

ś

stanie

nam na drodze i w któr

ą

kolwiek stron

ę

by

ś

my si

ę

obrócili, zawsze jest dokładnie

przed nami. Sanie opadały pro

ś

ciutko w tamtym kierunku, jak

ć

ma lec

ą

ca w stron

ę

płomienia

ś

wiecy. Gdy dotkn

ę

ły ziemi i zatrzymały si

ę

, Mikołaj zrozumiał,

ż

e tu

ko

ń

czy si

ę

jego droga. Przed nim w

ś

nie

ż

nej zadymce stały inne sanie. Renifery do

nich zaprz

ęż

one były znacznie tłu

ś

ciejsze i było ich cztery. Zeskoczył w gł

ę

boki

ś

nieg

i wydobywszy z worka ozdobny nó

ż

do papieru, jednym ruchem odci

ą

ł uprz

ąż

uwalniaj

ą

c swoje.

- Uciekajcie kochane - powiedział. Renifery stały i dopiero gdy powtórzył

rozkaz, znikn

ę

ły w ciemno

ś

ciach. Tamte sanie jak gdyby na to czekały, podjechały

bli

ż

ej. Zeskoczył z nich

Dziadek Mróz. Byli podobni do siebie, gdyby nie pewne szczegóły stroju, nikt

nie domy

ś

liłby si

ę

, który jest który.

- No i spotkali

ś

my si

ę

wreszcie - powiedział Dziadek Mróz wypluwaj

ą

c

niedopałek biełamorkanała na

ś

nieg.

- Spotkali

ś

my si

ę

. Dlaczego? Przecie

ż

twoja wachta sko

ń

czyła si

ę

kilka dni

temu. Wr

ę

czasz prezenty na Nowy Rok, a ja na Bo

ż

e Narodzenie. Na prawosławne

Bo

ż

e Narodzenie.

- Widzisz, towarzysz Lenin wpadł na pomysł,

ż

eby storpedowa

ć

t

ę

ostatni

ą

lini

ę

twojej obrony. Od tej pory b

ę

d

ę

przynosił prezenty tak

ż

e za ciebie. Pchn

ą

ł

ś

wi

ę

tego w

ś

nieg. Podszedł do jego sanek i porwawszy worek, wysypał jego

zawarto

ść

na drog

ę

. W

ś

wietle latarni zal

ś

niły agatowe broszki, drewniane pude-

łeczka, mosi

ęż

ne ikonki podró

ż

ne, zafurkotały kartki starych, wydanych przed

rewolucj

ą

ksi

ąż

ek. Dziadek Mróz z pogard

ą

kopn

ą

ł lalk

ę

o porcelanowej główce.

- Stara tandeta - powiedział.

Ś

wi

ę

ty usiłował si

ę

podnie

ść

, ale kolejne

pchni

ę

cie obaliło go na ziemi

ę

.

- Wiesz, co teraz jest modne? - zapytał Dziadek Mróz z pogard

ą

w głosie. -

Patrz!

Ze swoich sa

ń

zdj

ą

ł worek i rozsupławszy go uchylił materiał, aby le

żą

cy mógł

zobaczy

ć

jego zawarto

ść

. Misie, plastikowe lalki, czołgi, drewniane pistolety.

- Nie wolno tak - szepn

ą

ł Mikołaj ostatkiem sił. - Zabawki militarne pobudzaj

ą

agresj

ę

...

- I bardzo dobrze. Nikomu nie potrzebne takie ciepłe kluski jak przed

rewolucj

ą

. Tworzymy nowy naród. Społecze

ń

stwo, które poprowadzi rewolucj

ę

ś

wiatow

ą

, które b

ę

dzie wdeptywało wrogów w ziemi

ę

.

Zza sa

ń

wyszedł m

ęż

czyzna w szarym garniturze z czapk

ą

wci

ś

ni

ę

t

ą

na łys

ą

głow

ę

.

- Widzisz? - zapytał Dziadek Mróz. - To jest przyszło

ść

. Wiecznie

ż

ywy Lenin.

Lenin i ja. A ty ju

ż

si

ę

sko

ń

czyłe

ś

. Nikomu nie jeste

ś

potrzebny. Słyszysz? Nikomu.

background image

- Kto

ś

mnie jednak potrzebuje...

Dziadek Mróz wyj

ą

ł z kieszeni płaszcza rewolwer. Rewolwer był drewniany,

ale nabito go cał

ą

nienawi

ś

ci

ą

, jaka zakumulowała si

ę

podczas licznych zabaw w

wojn

ę

. Wycelował w

ś

wi

ę

tego i poci

ą

gn

ą

ł za spust. Plastikowa kula przebiła płaszcz i

zagł

ę

biła si

ę

w ciało. Mikołaj poczuł rozdzieraj

ą

cy ból.

Zacharczał.

-

Ż

egnajcie, towarzyszu

ś

wi

ę

ty Mikołaju - rzucił sarkastycznie Lenin, gramol

ą

c

si

ę

do sa

ń

uzurpatora. - Takie s

ą

prawa doboru naturalnego. Słabszy musi odej

ść

.

Sanie odjechały i tylko w ciemno

ś

ciach pozostał stos drobiazgów rozsypanych

na

ś

niegu. Mikołaj z trudem podniósł si

ę

z ziemi i zgrabiał

ą

r

ę

k

ą

wydłubał kul

ę

spod

kaftana. Była tak gor

ą

ca od nienawi

ś

ci,

ż

e oparzyła mu r

ę

k

ę

, wi

ę

c cisn

ą

ł j

ą

daleko w

ś

nieg. Czuł strumyczek krwi spływaj

ą

cy mu pod kaftanem.

- Przecie

ż

nie zabij

ą

umarłego - powiedział sam do siebie.

Od razu poczuł si

ę

silniejszy, do tego miał jeszcze zadanie do wykonania na t

ę

noc. Ruszył w drog

ę

. Szedł przez las twardo wybijaj

ą

c stopami werble na lekko ubitej

kołami pojazdów warstwie skamieniałego od mrozu

ś

niegu. Ale droga była daleka, a

on z ka

ż

dym krokiem tracił siły, ale przecie

ż

w ko

ń

cu dotarł do niewielkiej ziemianki

oddalonej o spory kawał od drogi. Pami

ę

tał dobrze to miejsce, tu ukrywał si

ę

od dwu

lat młody chłopak, dezerter z Czerwonej Armi, dlatego bez obawy zapukał do drzwi.
Otworzono mu. Obok chłopaka stała bosa dziewczyna. Na widok

ś

wi

ę

tego otworzyła

szeroko oczy.

- Mitia!
- Przecie

ż

ci mówiłem, moja droga,

ż

e

ś

wi

ę

ty Mikołaj naprawd

ę

istnieje.

Wejd

ź

cie prosz

ę

.

Weszli do wn

ę

trza izby. Paliło si

ę

tu kilka

ś

wiec. W najdalszym k

ą

cie wisiała

niewielka ikonka. Choinki nie było, tylko na krzywym stole poło

ż

ono

ś

wierkow

ą

gał

ąź

ozdobion

ą

bombkami.

- Pokój wam - powiedział Mikołaj.
- To b

ę

dzie trudne - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Mitka. - Pozwól Mikołaju,

ż

e ci

przedstawi

ę

. To moja dziewczyna Daria Iwanowna.

- Bardzo mi miło.
- Jeste

ś

naprawd

ę

ś

wi

ę

tym Mikołajem? - zapytała.

-Tak.
- Oczywi

ś

cie,

ż

e tak - po

ś

pieszył z zapewnieniem jej chłopak. - Zreszt

ą

zaraz

ci udowodni

ę

.

Z niewielkiej półki

ś

ci

ą

gn

ą

ł rozsypuj

ą

cy si

ę

przedrewolucyjny modlitewnik i

otworzył go na ilustracji przedstawiaj

ą

cej ikon

ę

ś

wi

ę

tego Mikołaja ze Znamienieje.

Dziewczyna pobladła i cofn

ę

ła si

ę

. O krok. Twarz go

ś

cia wolno i z niejakim wysiłkiem

zmieniła si

ę

i była teraz identyczna z podobizn

ą

z ksi

ąż

ki. Młodzieniec zamkn

ą

ł

ksi

ąż

k

ę

i twarz

ś

wi

ę

tego zacz

ę

ła powoli wraca

ć

do poprzedniego wygl

ą

du.

U

ś

miechn

ę

li si

ę

obaj. Dezerter i go

ść

.

- Tak to wygl

ą

da. Mam dla was podarki.

- Podarki? - zdziwiła si

ę

.

- Dzisiaj Wigilia.
Otworzył worek. Z wn

ę

trza wydobył podniszczony nieco paszport.

- Dla was - wr

ę

czył go Mitce. - Nowe dokumenty. I jeszcze co

ś

— podał mu

niewielki złoty kluczyk.

- Moskwa, ulica Niekrasowa cztery, mieszkania osiem. Na now

ą

drog

ę

ż

ycia.

- Co to znaczy?
- Mieszkanie. Dla was.
- Ale ja nie...

background image

- Wszyscy s

ą

siedzi za

ś

wiadczy

ć

mog

ą

,

ż

e mieszkałe

ś

tam od dziesi

ę

ciu lat,

pi

ęć

lat temu twoi rodzice pojechali do Wołogdy i zostałe

ś

sam na gospodarstwie.

Jeste

ś

studentem politechniki. Indeks i grafik zaj

ęć

masz w szafce pod radiem. Kefir

w lodówce.

- Jakim cudem... - zacz

ę

ła dziewczyna.

- To noc cudownych wydarze

ń

. Niech zostanie na zawsze w waszej pami

ę

ci.

W Rosji zostało ju

ż

bardzo niewielu porz

ą

dnych ludzi. Musimy o nich dba

ć

. A dla

ciebie duszko - pogrzebał w worku i wyj

ą

ł niedu

żą

, pi

ę

kn

ą

gruzi

ń

sk

ą

ikon

ę

malowan

ą

na tombakowej blasze. - Twoja patronka. Niech ci przynosi szcz

ęś

cie w pracy, bo o

to w

ż

yciu osobistym nie musisz si

ę

martwi

ć

- wskazał gestem na byłego dezertera.

- Odwied

ź

nas za rok - poprosił Mitia.

- Obawiam si

ę

,

ż

e nie zdołam. Tak niewielu ludzi we mnie wierzy. Moja moc

słabnie.

- Ja od dzisiaj wierz

ę

w ciebie — szepn

ę

ła Daria. - B

ę

d

ę

na ciebie czekała,

nawet je

ś

li nie przyjdziesz.

Posłał im smutny u

ś

miech i wyszedł w ciemno

ść

. Spadło z niego całe napi

ę

cie

tej szczególnej nocy. Obdarował ich. Teraz był ju

ż

tylko człowiekiem. Nikt na niego

nie czekał. Las był pusty i zimny. Szedł naprzód. Szedł wiele godzin. A potem upadł
w

ś

nieg.

Protokół ogl

ę

dzin zwłok

Dnia dziesi

ą

tego stycznia br. patrol milicji natkn

ą

ł si

ę

na drodze prowadz

ą

cej z

miasta do opuszczonej kopalni miedzi na zwłoki m

ęż

czyzny. Denat ubrany był w

niekompletny strój Dziadka Mro

żą

, tj. płaszcz z aksamitu (czerwony), lask

ę

oraz

płask

ą

czerwon

ą

czapk

ę

w kształcie miski. Brod

ę

miał naturaln

ą

. Wiek, z wygl

ą

du

około stu lat. Przy ciele nie znaleziono

ż

adnych dokumentów ani innych papierów

mog

ą

cych pozwoli

ć

na identyfikacj

ę

. Przy zmarłym le

ż

ał worek wypełniony wysoce

kontrrewolucyjnymi przedmiotami, tj. ksi

ąż

kami wydanymi przed wprowadzeniem

władzy ludowej, w tym cz

ęść

o tematyce zabobonu religijnego, portrety oleodrukowe

ostatniego cara, ikony podró

ż

ne, zabytkowe lalki etc. /szczegółowy spis w

zał

ą

czeniu/. W kieszeniach denata znaleziono złoty zegarek z monogramem

ostatniego cara, klucz od kłódki oraz siedem rubli dwadzie

ś

cia jeden kopiejek

bilonem. Zegarek i pieni

ą

dze zabezpieczono oddzielnie. Przypuszczalna przyczyna

ś

mierci - zamarzni

ę

cie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pilipiuk Andrzej Święty Mikołaj spotyka Dziadka Mroza
Pilipiuk Andrzej Swiety mikolaj spotyka Dziadka Mroza(1)
Pilipiuk Andrzej Święty Mikołaj spotyka Dziadka Mroza
Andrzej Pilipiuk Święty Mikołaj Spotyka Dziadka Mroza
Andrzej Pilipiuk Święty Mikołaj spotyka Dziadka Mroza
Andrzej Pilipiuk Swiety mikolaj spotyka Dziadka Mroza
Pilipiuk Swiety mikolaj spotyka Dziadka Mroza(1)
Michaels Leigh Kim jesteś Święty Mikołaju
święty mikołaju
Opowiadanie o swietym Mikolaju(1), swiątecznie i Mikołajowo
legendy o Swietym Mikolaju
scenariusz 23 2005 co wiemy o swietym mikolaju, Scenariusze zajęć
wierszyki o świetym Mikołaju, Testy
Legenda o Świętym Mikołaju, Zima i Boże Narodzenie
V ŚWIĘTY MIKOŁAJU, PRACA, grudzień, TYGODNIAMI, I tydzień
Opowiadanie o swietym Mikolaju

więcej podobnych podstron