Alison Kent
Tak miało być
Wszystkie dZIEWCZYNY
w dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNIE
Samantha Venus dla miesięcznika
’’
Wielkie Miasto’’
Drogie Czytelniczki, przedstawiamy wam kolej-
ną z naszych dZIEWCZYN (przepraszam, na-
szych kOBIET). Zdaje się, że Wasza dociekliwa
reporterka znalazła się o krok od wyjaśnienia, co
się dzieje między Lauren Hollister i niepraw-
dopodobnie atrakcyjnym Antonem Neville’em.
Czyżby lada moment miało się okazać, że miłość
od pierwszego wejrzenia jest nieco przereklamo-
wana?
Skoro już mowa o pierwszych wejrzeniach, z so-
bie znanych źródeł wiem, że dyrektor zarządza-
jąca
dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY,
Sydney
Ford, spędziła letnie wakacje ze swoją pierwszą
szkolną miłością. Czyżby wiecznie żywe roman-
tyczne wspomnienie z przeszłości?
Wszystko wyglądałoby pięknie, gdyby wakacyj-
na podróż nie zmieniła się w wakacyjną kata-
strofę. (Należy zaznaczyć, że my, pracownice
miesięcznika ,,Wielkie Miasto’’, nie bardzo wie-
my, jak ktokolwiek może nazywać katastrofą
cudowny tydzień na tropikalnej wyspie.) Ach,
czyżbym zapomniała napomknąć, że nasza para
wypłynęła na pokładzie ,,Niedyskrecji’’? W tym
numerze znajdziecie pełny opis tego, co robiły
i czym się raczyły panie Ford i Hollister.
Co nowego w kwestii opalania się nago?
Zajrzyjcie
do
Waszej
ulubionej
witryny
www.doskonala-dziewczyna.com.
Rozdział pierwszy
Sydney Ford lubiła być rozpieszczana i nic nie mogła
na to poradzić.
Gdyby mogła, sama zaplanowałaby najwspanialsze
letnie wakacje. Samodzielnie ustaliłaby wszystkie
szczegóły podróży. Sama zarezerwowałaby noclegi.
Poza tym znalazłaby odpowiedniego partnera podróży.
Marzyła o tym, aby spędzić odprężający tydzień w to-
warzystwie jednej z najlepszych przyjaciółek.
Niestety, świat nie był doskonały.
Myśl o letnich wakacjach coraz mniej ją cieszyła.
W dodatku mogła za to winić wyłącznie siebie.
Kilka miesięcy wcześniej nie wiedzieć czemu wpad-
ła na błyskotliwy pomysł, aby wyprawa jachtem
stanowiła nagrodę dla zwycięzcy turnieju łowców
doskonałych, zorganizowanym przez redaktor mery-
toryczną dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY, Macy Webb.
Jacht miał być wkrótce sprzedany, więc taka okazja
mogła się już nie powtórzyć. Sydney, dyrektor general-
ny firmy, uznała, że musi zaproponować atrakcyjną
nagrodę.
W turnieju zwyciężył jeden ze wspólnych przyjaciół
zespołu redaktorskiego, Ray Coffey.
Która wyczerpana pracą, samotna kobieta nie chcia-
łaby utknąć na pewien czas na karaibskiej wyspie,
w dodatku prywatnej? Z tropikalną willą, mogącą
wygodnie pomieścić dziesięciu gości, ze służbą miesz-
kającą w niej na stałe i z czterema muskularnymi
mężczyznami w gronie pozostałych rozbitków?
,,Ja, ja, ja!’’, chciała zakrzyknąć Sydney. Zamiast tego
jedynie westchnęła i oparła się biodrem o szeroką,
drewnianą poręcz obszernej werandy otaczającej cały
parter willi. Delikatna, wieczorna bryza przeczesała
włosy Sydney, przynosząc czysty, słony zapach oceanu.
Zachód słońca prezentował się spektakularnie, choć
Sydney nigdy nie widziała na tej wyspie nieefektow-
nego zachodu słońca. Tego wieczoru zwiewne chmury
unosiły się nad całą gamą pastelowych barw nieba
i morza. Plaża wyglądała równie wspaniale: piasek
przybrał barwę kości słoniowej, a zielononiebieska
tropikalna woda była zjawiskiem zupełnie niespotyka-
nym na wybrzeżu Teksasu.
Jeszcze lepiej niż niebo i fale prezentowali się trzej
mężczyźni brodzący w wodzie. Wszyscy trzej wpat-
rywali się w morze. Najprawdopodobniej przyglądali
się katamaranowi żeglującemu w odległości kilku kilo-
metrów od brzegu.
Wszyscy mężczyźni byli podobnie ubrani. Doug
Storey miał na sobie ciemnoniebieskie szorty z bia-
ło-szarymi wzorkami przedstawiającymi dzikie róże.
Krótkie spodenki Antona Neville’a, identycznie skrojo-
ne, lecz turkusowo-czerwone, kojarzyły się z oceanem
i ognistą wyspą. Zarówno Doug, jak i Anton, wysocy
i szczupli, mieli sylwetki zawodowych pływaków. Jasne
włosy Antona skręcały się w niesforne loki. Doug miał
nieco ciemniejsze i dłuższe, niemal jedwabiste włosy.
Uwagę Sydney przykuł jednak trzeci mężczyzna.
Ray Coffey był potężnie zbudowany. Jego jask-
rawożółte, plażowe szorty z czarnym wykończeniem
sięgały aż do kolan, a intensywna barwa materiału
doskonale kontrastowała z oliwkowym kolorem skóry
mężczyzny. Kasztanowe włosy Raya miały odcień
kawy; były gęste i grube. Miał szmaragdowozielone,
dość ciemne oczy, a Sydney nawet z miejsca, w którym
stała, mogła dostrzec, jak bryza oceaniczna niczym
palce kochanki przeczesuje kosmyki jego włosów.
Usiadła na werandzie, przyciągnęła kolana do piersi
i otoczyła nogi rękami. Brązowo-złoty sarong rozchylił
się nieco, ukazując długie udo, fragment biodra i kawa-
łeczek jasnożółtego dołu bikini. Jej kostium miał barwę
o jeden ton jaśniejszą od szortów Raya, niemniej był
żółty. Podobieństwo było uderzające i dało Sydney do
myślenia, zwłaszcza że jako osoba rzeczowa nie wie-
rzyła w pozazmysłowe, niewytłumaczalne znaki.
Światło zachodzącego słońca oblało ciało Raya
ciepłym blaskiem, podkreślając szerokość ramion.
Gdy odwrócił się bokiem... Sydney zaparło dech
w piersiach. Właściwie spodziewała się po sobie
podobnej reakcji, lecz jej natężenie ją zdumiało.
Nie potrafiła znaleźć logicznego wyjaśnienia swojego
nagłego zainteresowania Rayem: być może to przez tę
wyspę. Sydney nie przychodziło do głowy inne wy-
tłumaczenie.
Dobrze znała sekrety męskiego ciała. Prawdę mó-
wiąc, dobrze znała sekrety ciała Raya, jednak minęło
osiem długich lat, od kiedy po raz ostatni go dotykała.
Szorty Raya zsunęły się nisko na biodra, a kiedy tak stał
profilem, spojrzenie Sydney utkwiło w płaskim brzu-
chu, zgrabnej talii mężczyzny i imponującym wy-
brzuszeniu niżej. Musiała głęboko odetchnąć, aby
uspokoić łomot serca. Wyprostowała nogi i skrzyżowa-
ła je w kostkach, zaś głowę odchyliła do tyłu i oparła na
jednej z belek podtrzymujących werandę.
Od kiedy Ray ponownie pojawił się w jej życiu,
często ogarniał ją niepokój i podniecenie. Nie było to
szczególnie komfortowe i podczas tych wakacji zamie-
rzała coś z tym zrobić. Musiała usunąć tego mężczyznę
ze swoich myśli jeszcze przed powrotem do Stanów.
To obsesyjne zauroczenie zaczynało zbierać swoje
żniwo. Ostatnio z niepokojem zauważyła, że potrafi się
głęboko zamyślić i oddawać erotycznym fantazjom
nawet w ciągu dnia. Istniało niebezpieczeństwo, że przez
to rozkojarzenie zaniedba obowiązki zawodowe. Nie
mogła sobie pozwolić na zaangażowanie się w jakikol-
wiek związek. Groziło to zaburzeniem normalnego trybu
podejmowania decyzji związanych z firmą i nie tylko.
Sydney zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji,
bowiem widziała, że podobne kłopoty niedawno przy-
trafiły się jej ojcu. Nie zamierzała okazać się podobnie
nielojalna wobec firmy, przyjaciół i samej siebie. Była
gotowa zrobić wszystko, dosłownie wszystko, aby
tego uniknąć. Ray Coffey był w jej życiu niebezpiecz-
nym zakrętem, który musiała spokojnie pokonać.
Oznaczało to, że nadszedł czas udowodnić sobie, iż jej
pamięć się myli, a on nie jest tak wspaniałym kochan-
kiem, jak to sobie teraz wyobrażała.
Zgodnie z pierwotnymi ustaleniami, podróż miała
potrwać zaledwie półtora tygodnia. ,,Niedyskrecja’’
była przycumowana w Belize City, gdzie oczekiwała
na rychłą sprzedaż, a Ray ustalił z dwuosobową załogą
osiemnastometrowej łodzi, że zrobią rundę po zachod-
niej części Morza Karaibskiego, odwiedzą okolicę rafy
koralowej u wybrzeży Belize, a potem, w drodze
powrotnej, zatrzymają się na Jamajce i Kajmanach.
Jako zwycięzca, Ray miał prawo nie tylko wybrać
sobie trasę podróży, lecz także zaprosić na nią swoich
przyjaciół. Zdecydował się na Antona i Douga, bowiem
właśnie prowadził negocjacje z ich przedsiębiorstwem
budowlano-architektonicznym Neville & Storey. Li-
czył na to, że wspólny wyjazd nie tylko zapewni im
świetną zabawę, lecz także korzystnie wpłynie na
interesy. Poza tym zaprosił na pokład Jessa Morgana,
przyjaciela z grona sześciu najbliższych mu osób,
z którymi grywał w tej samej lidze piłki nożnej.
Na końcu zaprosił Sydney.
Nie da się ukryć, że ten wyjazd bardzo ją kusił. Aż do
ubiegłorocznej kłótni ze swoim ojcem co roku jeździła
z nim na wycieczki jachtem. Poza tym miała ogromną
chęć spędzić nieco czasu z Rayem, a jacht gwarantował
im niezwykłą i pozornie całkowicie niewinną bliskość.
Zgodziła się więc warunkowo, a następnie przed-
stawiła trzy wymogi, których spełnienia oczekiwała.
Ponieważ sześć partnerek wspólnie tworzących dO-
SKONAŁĄ-dZIEWCZYNĘ omawiało plany związane
z prawdopodobnymi zmianami w strukturze firmy,
Sydney zaprosiła na jacht także Annabel Lee.
Annabel, znana w biurze jako Poe, błyskawicznie
awansowała w hierarchii przedsiębiorstwa. Obecnie
rozważano jej kandydaturę na stanowisko dotąd za-
jmowane przez Chloe Zunigę: zastępcy dyrektora ze
specjalnością kosmetyki i akcesoria. Chloe zapewniła
przyjaciółki, że wbrew powszechnej opinii, Poe wcale
nie jest upiornym i agresywnym potworem.
Zasadniczą częścią planu Sydney stało się bliższe
poznanie Poe na gruncie towarzyskim.
Ponadto zaprosiła też Lauren Hollister, a uczyniła to
z dwóch powodów: jednego oczywistego, a drugiego
osobistego. Po pierwsze Ray zaprosił Antona Neville’a.
Po roku spędzonym jako para Lauren i Anton niedawno
się rozstali, choć wszyscy ich przyjaciele doskonale
widzieli, jak bezsensowna była ich decyzja. Dawni
kochankowie czuli się bez siebie po prostu nieszczęśliwi.
Swatanie zawsze wiązało się z groźbą nieprzyjemnoś-
ci, lecz w tym wypadku Sydney zamierzała podjąć
ryzyko. Lauren należała do grona właścicielek dOSKO-
NAŁEJ-dZIEWCZYNY i dlatego Sydney musiała brać
pod uwagę dobro firmy w takim samym stopniu, jak
dobro swojej przyjaciółki. Warto wspomnieć, że od
niedawna Lauren zjawiała się w pracy wyłącznie
cieleśnie, pozostając myślami przy dawnym ukochanym.
Sydney dostrzegała coś jeszcze: przyjaźń rozkwita-
jącą pomiędzy jej ojcem a Lauren. Ich wzajemne
zainteresowanie, jak na gust Sydney, minęło już punkt
krytyczny. Była zła na Nolana, ale go kochała i dobrze
wiedziała, że ostatnie, czego jej ojciec potrzebuje
w życiu, to kolejna kreatywna, przebojowa kobieta
i kolejny nieprzemyślany związek.
Ostatnią osobą, którą Sydney namówiła na wspólną
podróż, była Kinsey Gray. Kinsey studiowała mar-
keting i razem z Sydney uczestniczyła w kilku kursach
na Uniwersytecie Teksaskim. Obecnie piastowała
funkcję zastępcy dyrektora i zajmowała się odzieżą
sportową oraz strojami wieczorowymi. Zyskała opinię
osoby doskonale wyczuwającej nadchodzące trendy,
świetnie znającej się na modzie, o dość oryginalnym
podejściu do życia. Sydney uważała, że usposobienie
koleżanki złagodzi nieuchronne napięcia i konflikty
podczas podróży.
Problemy pojawiły się już na samym początku
wyprawy. Nie odpłynęli nawet dwudziestu kilomet-
rów od portu, kiedy doszło do awarii układów hydrau-
licznych ,,Niedyskrecji’’. Pociechą w nieszczęściu stał
się fakt, że w pobliżu znajdowała się Wyspa Kokosowa
o powierzchni pięciu hektarów, własność ojca Sydney.
Zanim załoga odprowadziła uszkodzony jacht do Beli-
ze City w celu dokonania niezbędnych napraw, Syd-
ney i cała reszta załadowali się z bagażami na moto-
rówkę i przenieśli się z jachtu na wysepkę.
Wyspa Kokosowa znajdowała się na liście miejsc,
które zamierzali odwiedzić po drodze, lecz nikt nie
zakładał, że wakacje zaczną się i zakończą właśnie tam.
Sydney ponownie uświadomiła sobie, że właściwie nie
ma na co narzekać. Wyspę z powodzeniem można było
uznać za namiastkę raju. Nietrudno sobie wyobrazić
przyjemności związane z kilkudniowym pływaniem,
nurkowaniem i zażywaniem kąpieli słonecznych.
Sydney przemyślała całą kwestię racjonalnie i logicz-
nie, zapominając o irytacji, która ją ogarnęła tego ranka,
gdy ,,Niedyskrecja’’ odmówiła współpracy. Zmiana
charakteru urlopu może korzystnie wpłynąć na jej
plany. Wyspa gwarantowała znacznie większe poczucie
odosobnienia: na jachcie mogła tylko o tym pomarzyć.
Nagle Sydney uświadomiła sobie, że ta przygoda staje
się znacznie bardziej obiecująca, niż się zapowiadało.
Ponownie skoncentrowała się na sytuacji na plaży.
Trzej mężczyźni zajęli się teraz rzucaniem latającym
talerzem pośród palm kokosowych. Obserwowanie
fruwającego frisbee nie należało do ulubionych zajęć
Sidney, mimo to nie potrafiła oderwać wzroku od Raya.
Obiekt jej zainteresowania rzucił się przed siebie,
aby chwycić frisbee, a Sydney z rozkoszą upajała się
tym widokiem. Ray wyciągnął rękę, prezentując bicep-
sy i mocne przedramiona. Sydney z wrażenia zacisnęła
palce, kiedy mężczyzna mocno chwycił talerz i upadł
wraz z nim na piasek.
Czuła, że krew w jej żyłach szybciej płynie. Zdumie-
wające, jak bardzo pragnęła tego mężczyzny. Od czasu
powrotu do Houston pod koniec ubiegłego roku Ray
wyraźnie dawał do zrozumienia, że jego zainteresowa-
nie nie wygasło. Sydney chciało się śmiać. Za pierw-
szym razem byli przecież tak młodzi i niewinni...
Wyczuwając ruch po prawej stronie, Sydney pod-
niosła wzrok i przekonała się, że na werandzie pojawiła
się Poe, ubrana w czarne spodnie z sarongu, związane
znacznie poniżej talii. Dopasowane trójkąty góry biki-
ni ledwie ukrywały porcelanowe półkule, nie dając
obserwatorowi prawie żadnej możliwości wysilenia
wyobraźni. Na twarzy Poe malowała się niechęć.
Sydney momentalnie przestała zwracać uwagę na plażę.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– Co masz na myśli? – odpowiedziała pytaniem na
pytanie Poe, pocierając dłonie tak, jakby chciała usunąć
z nich coś nieprzyjemnego. – Sprawy zdrowotne?
Finansowe? Towarzyskie?
– W takich okolicznościach? Towarzyskie, rzecz
jasna.
Poe przewróciła oczami. Jej tęczówki były niemal
czarne, choć pojawiał się w nich łagodnie migdałowy
odcień, podkreślając egzotykę azjatyckiej urody. Do-
datkowym wschodnim akcentem były wystające kości
policzkowe.
– Ponieważ z ogromną niecierpliwością wyczeki-
wałam tej wyprawy, trudno mi uwierzyć w to, co
mówię, niemniej... – Przeczesała dłońmi włosy i unios-
ła brodę. – Jestem zachwycona, że zostaliśmy rozbit-
kami i znaleźliśmy się na wyspie. Niewątpliwie skoń-
czylibyśmy na morskim dnie, zważywszy wagę prob-
lemów piętrzących się na jachcie.
– Problemów? – zachmurzyła się Sydney.
Wytworne brwi Poe wygięły się w łuki.
– Nie mów mi, że osiemnaście metrów mogłoby
wystarczyć do pomieszczenia emocjonalnych rozterek
Lauren i Antona. Z tego co dotąd widziałam, nawet
pięć hektarów twojego ojca może nie wystarczyć.
Sydney ogarnęły wyrzuty sumienia. Nie pomyślała
wcześniej, że od pierwszej chwili podróży byli kochan-
kowie zaczną kierować pod swoim adresem ostre
słowa. Fakt, że Anton spotykał się z Poe, nie miał
żadnego wpływu na decyzję o zaproszeniu obydwu
kobiet. Najwyraźniej popełniła błąd. Między Antonem
i Poe nie doszło jednak dotąd do niczego poważnego,
o czym najwyraźniej wiedzieli wszyscy z wyjątkiem
Lauren.
– Właściwie gdzie jest Lauren? – zainteresowała się
Sydney.
Poe wskazała głową wnętrze domu.
– Siedzi w kuchni z Kinsey i Jessem. Przyrządzają...
kolację.
– Świetnie. Padam z głodu.
Poe zdawała się mieć wątpliwości, czy jest na tyle
głodna, żeby zjeść coś przyrządzonego przez takich
kucharzy.
– Co się stało ze służbą? Widziałam wcześniej, jak
odpływa ich jacht, ale w tym czasie zajmowałam się
pakowaniem na pokładzie ,,Niedyskrecji’’, więc nikt
mi nie powiedział, co się dzieje.
Sydney skinęła głową, a potem uśmiechnęła się
dyskretnie. Ani Poe, ani nikt inny nie powinien się
przejmować jakością posiłków dzisiejszego wieczoru.
– Państwo Duartes nie spodziewali się, że zabawi-
my tu dłużej niż jeden dzień i dysponowali dość
ograniczonymi zapasami. Kiedy dowiedzieli się, że
zatrzymamy się na dłużej, musieli wybrać się po coś
więcej do jedzenia. Wrócą jutro.
Sydney zsunęła nogi z balustrady i wstała, machi-
nalnie wczuwając się w rolę gospodyni.
– Zaczekaj, a przekonasz się, co Auralie Duartes
potrafi zrobić z pomidorów, pieczonego kurczaka i czar-
nej fasoli. Nie uwierzysz własnym zmysłom.
Poe skierowała spojrzenie na swój brzuch.
– Miałam nadzieję, że uda mi się coś przegryźć
jeszcze dzisiaj.
– Nic mi nie wiadomo o Lauren i Jessie, ale Kinsey to
przyzwoita kucharka. Jeśli się pospieszymy, mamy
szansę powstrzymać ewentualną katastrofę kulinarną.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolę się
trzymać z dala od kuchni. – Poe podrapała się po
głowie. – Obawiam się, że jeśli chodzi o Lauren, to
jestem na jej liście osób do odstrzału, a życie nauczyło
mnie unikania ludzi, którzy mogą na mnie polować.
Sydney zmierzwiła włosy. Najwyraźniej wszystko
zmierzało ku katastrofie. Tym razem musi odegrać rolę
sędziego pokoju, choć nie da się zaprzeczyć, że perspek-
tywa spędzenia wakacji na bezustannych mediacjach
niezbyt się jej uśmiechała.
Czasem żałowała, że nie odziedziczyła po ojcu
zdolności negocjacyjnych; gdy przychodziło co do
czego, po prostu wykładała kawę na ławę, zupełnie jak
matka. Właśnie teraz nadszedł taki moment.
– Zdaje się, że musimy po prostu zaufać tej trójce
w sprawie kolacji, prawda? Bez względu na to, jak
przerażające wizje przychodzą nam do głowy.
– Przerażające to stanowczo zbyt łagodne okreś-
lenie – oświadczyła z niechęcią Poe.
– Kolacja będzie bez zarzutu. – Sydney poprawiła
węzeł sarongu. – Jeśli moje przewidywania się nie
sprawdzą, zajmiemy się zapasami chrupek ryżowych.
– A co przez następnych dziesięć dni?
– Będziemy musieli racjonować żywność.
Poe pokręciła głową.
– Nie chodzi o jedzenie, tylko o atmosferę.
Sydney uważnie wpatrywała się w twarz rozmów-
czyni, której najwyraźniej zabrakło słów. Widziała jej
skrępowanie i współczuła jej z tego powodu.
– Masz na myśli napięcie między Lauren a Antonem?
– Między Lauren a Antonem. Między Lauren a mną.
Od lat nie wybrałam się na prawdziwe wakacje, nie
odrywałam się od pracy. Nie mam zamiaru stać z założo-
nymi rękami i obserwować, jak tych dwoje niszczy mi
urlop swoimi problemami. – Poe zerknęła na plażę, gdzie
wciąż trwał mecz frisbee. Potem ponownie odwróciła się
ku Sydney i wzruszyła ramionami. – Anton jest moim
przyjacielem i tyle. Jeśli jednak mam zostać oskarżona
i skazana za to, że jest kimś więcej, to dlaczego nie
miałabym sięgnąć po zakazany owoc i skonsumować go
w całości? Anton to facet, który wpada w oko.
Sydney musiała przyznać Poe rację. Nie miała
jednak najmniejszych wątpliwości, że Poe mogła bez
trudu samodzielnie odpowiedzieć na postawione przez
siebie pytanie.
– Wydaje mi się, że to akurat obydwie dobrze
wiemy. Nie musisz krzywdzić Lauren w taki sposób.
Poe wydała z siebie niezbyt eleganckie parsknięcie.
– Ale ona może mnie prześladować.
– Lauren jest po prostu przewrażliwiona w spra-
wach związanych z Antonem – skrzywiła się Sydney.
– Wątpię, czy ma wobec ciebie osobiste zastrzeżenia.
– Albo chce być z Antonem, albo nie. Robi, co może,
żeby zjeść ciastko i mieć ciastko. To nie jest uczciwe.
Sama popatrz. – Poe uniosła brodę, pokazując trzech
facetów bawiących się frisbee na tropikalnej plaży.
– Powiedz mi, co widzisz.
Sydney widziała znacznie więcej, niż Poe sobie
wyobrażała. Miała przed oczami obrazy, które równie
dobrze mogły być wspomnieniami, jak i wytworami jej
wyobraźni. Żadna z tych myśli nie nadawała się do
wyjaśnienia
lub
zaprezentowania
komukolwiek,
a w szczególności Poe.
Fantazjowała o Rayu.
– Widzę zupełnie fantastyczny, podzwrotnikowy
zachód słońca. Poza tym dostrzegam pocztówkowy
krajobraz, pełen palm, wysokich fal, i plażę tak czystą,
że można z niej jeść. Mam jednak wrażenie, że chodzi
ci o Antona, Douga i Raya.
– Strzał w dziesiątkę. – Poe przysunęła się bliżej do
poręczy na skraju werandy i oparła się biodrem o kra-
wędź balustrady. – Trzy niezwykle przekonujące pro-
pozycje spędzenia fascynujących wakacji.
Sydney zdążyła już ograniczyć swoje zapotrzebowa-
nie do jednej osoby; drugą zamierzała wyswatać.
W rezultacie Poe pozostały wyłącznie dwie możliwości.
– Zapominasz o Jessie.
Poe pokręciła głową.
– Nie. Wiem, że Anton jest poza moim zasięgiem.
Z bólem przyznaję, że będę musiała się podzielić.
– To bardzo hojne z twojej strony – odparła Syd-
ney, z trudem zachowując powagę.
– Moja hojność ma swoje granice, gwarantuję ci.
Jeśli Lauren nie skorzysta z okazji, zamierzam wziąć
sprawy w swoje ręce po powrocie do Ameryki.
– A zatem musimy zadbać o to, aby skorzystała
z okazji.
– Ty też zamierzasz wziąć sprawy w swoje ręce?
– Rozważam taką możliwość – odparła swobodnie
Sidney.
– Skoro na razie tylko rozważasz, zdaje się, że sama
będę musiała zacząć działać i zapewnię Lauren od-
powiednią motywację. – Poe zerwała się na nogi.
– Chyba że masz coś przeciwko temu?
U siebie, w Houston, będąc blisko firmy, której
dobro najbardziej się liczyło, Sydney zapewne znalaz-
łaby powody, aby zaprotestować. Ale w takich okolicz-
nościach? Mile powitałaby nawet interwencję poza-
ziemską, pod warunkiem, że byłaby skuteczna.
– Czy możesz oddać mi przysługę i ostrzec mnie
zawczasu?
Poe zachichotała.
– Uważaj się za ostrzeżoną.
– Przyjmuję to do wiadomości. – Sydney wzięła Poe
pod rękę. – A teraz chodźmy, pokażę ci taras do
opalania, zanim zrobi się ciemno. Nigdy nie znalazłam
lepszego miejsca na kąpiele słoneczne.
Informację, że opalała się nago, Sydney zachowała
dla siebie. Było to jedno z prywatnych upodobań,
którymi wolała się nie dzielić... chociaż niegdyś pewien
mężczyzna skłonił ją do wyznania. Po raz ostatni
rzuciła okiem na barczystych mężczyzn na plaży
i poczuła, że robi się naprawdę głodna.
Najpierw kolacja. Plan uwiedzenia Raya Coffeya
może trochę poczekać.
Ray zakręcił frisbee na palcu wskazującym. Mimo-
chodem słuchał rozmowy oddalonych o metr Antona
i Douga, którzy dyskutowali o interesach. Doskonale
wiedział, że Sydney siedzi na werandzie i przygląda się
grze, eksponując długie nogi i spore fragmenty fantas-
tycznego ciała. W takiej sytuacji z wielkim trudem
udawało mu się skoncentrować na rozgrywce.
Kiedy cztery miesiące wcześniej wygrał rejs, od razu
wiedział, że chce wyruszyć z Sydney. Ta fantazja
rozpoczęła się właściwie na miesiąc przed rozstrzyg-
nięciem turnieju, w chwili, w której Ray usłyszał
o nagrodzie w niedorzecznym konkursie łowców dos-
konałych. Tamtego wieczora zdecydował, że wygra
i spędzi tydzień na pokładzie wraz Sydney.
Dodatkową przyjemność sprawił mu fakt, że w tur-
nieju wystąpił w jednej parze z Sydney i miał okazję
odkryć jej najgłębsze tajemnice. W pewnej chwili
przekonał się, że sama możliwość uczestniczenia w grze
jest dla niego nagrodą, a rejs luksusowym jachtem to
dodatkowa przyjemność. Przez dwa miesiące był całko-
wicie przekonany, że na pokładzie nie potrzeba nikogo,
poza nim i Sydney, oraz, rzecz jasna, zredukowaną
załogą. W ten sposób zaznaliby całkowitej intymności.
Potem się ocknął.
Upojny tydzień we dwoje był jedynie jego fantazją.
Jak dotąd nie uzyskał od Sydney żadnych sygnałów
świadczących o zainteresowaniu. Od kiedy się prze-
niósł do Straży Pożarnej Houston, po pięciu latach
w Pierwszej Grupie Zadaniowej w Teksasie, zajmu-
jącej się poszukiwaniami i ratowaniem ludzi w sy-
tuacjach krytycznych, spotykali się sporadycznie,
wyłącznie przy okazji randek wymuszonych przez
turniej łowców.
Ray nie narzekał. Przeciwnie, takie rozwiązanie było
mu bardzo na rękę. Przede wszystkim sprowokował
Sydney do wyjawienia wszystkich informacji potrzeb-
nych do zwycięstwa w konkursie. Nawet gdyby ich
randki były poświęcone wyłącznie turniejowi, zapewni-
ły mu więcej czasu sam na sam z Sydney niż kiedykol-
wiek wcześniej. Jego zastrzeżenia dotyczyły raczej tego,
czego się nie dowiedział. Nie spoczął jednak na laurach.
Był zdecydowany jak najdokładniej poznać obiekt
swojego zainteresowania, zanim powrócą do Teksasu.
W szkole średniej Sydney chodziła do klasy o rok
niżej, wraz z jego bratem Patrickiem. Zawsze wydawa-
ła się starsza od rówieśniczek Raya, dziewczyn, z któ-
rymi się spotykał, a nawet kobiet, które wzięły go pod
swoje skrzydła na pierwszym roku studiów. W pewnej
chwili odkrył, że porównuje je z Sydney, co nie miało
sensu, bowiem spotykali się dość przypadkowo.
Doug i Anton wciąż omawiali możliwości przebu-
dowy nowo zakupionego budynku. Ray przez cały czas
udawał zainteresowanie tematem. Słońce dotarło do
linii horyzontu, co dało sygnał do zakończenia gry.
Wewnętrzne budziki mężczyzn przypomnialy im
o potrzebie zjedzenia kolacji. Ray poczuł głód. Zerknął
w stronę willi, zauważywszy, że Sydney wstała.
Była wysoką kobietą, o długich nogach. Ray pamię-
tał, jak dobrze do siebie pasowali osiem lat temu. Od
tamtego czasu nieco się zmienił, w szczególności
rozwinął mięśnie. Nie on jeden rozbudował ciało
podczas wielogodzinnych ćwiczeń. Sydney była smuk-
ła, ale nie chuda i ślicznie się zaokrągliła od czasu, kiedy
ostatnio miał ją w ramionach i uważnie badał pącz-
kujące krągłości jej figury. Koszulka bez ramiączek,
skrywająca biust niczym miękka, żółta skóra, wydawa-
ła się niezwykle kusząca.
Kiedy dziewczyna uniosła ręce, oczom Raya ukazał się
aksamitnie gładki brzuch. Węzeł sarongu zsunął się
znacznie poniżej pępka, a Ray z trudem stłumił
westchnienie. Sydney odwróciła się i zaprezentowała mu
wyraźnie zarysowaną linię pleców oraz wąskiej talii,
którą bez trudu objąłby dłońmi. Ray zacisnął palce u stóp
i zanurzył je w piasku. Gdy Sydney wzięła Poe pod rękę
i skierowała się do drzwi, sarong opiął jej biodra. Frisbee
wypadło z rąk Raya. Popatrzył na ziemię, usiłując głęboko
oddychać. Głód coraz mocniej ściskał mu żołądek.
Ich wspólna noc zdarzyła się zaraz po jej maturze
i jego pierwszym roku studiów. Spędzili ze sobą zbyt
mało czasu, aby łączące ich relacje dało się określić
mianem związku. Ray nie był jednak pewien, czy była to
typowa przygoda na jeden wieczór, skoro kilka godzin
spędzonych w taniej pościeli jeszcze tańszego pokoiku
motelowego tak trwale zapisało się w jego pamięci.
Kiedy pojawiła się perspektywa wspólnych wakacji,
wspomnienia ożyły z nową mocą, zwłaszcza że Syd-
ney ubierała się coraz skąpiej. Ray od czterech miesięcy
ogromnie się cieszył na tę wycieczkę, a teraz był
zaskoczony, że nie rozczarowuje go nagła zmiana
planów. Nie przebywał na pokładzie ,,Niedyskrecji’’ na
tyle długo, aby skoncentrować się na rejsie. Oznaczało
to niewątpliwie, że bardziej interesowało go towarzys-
two, niż sama wyprawa.
Z willi rozległ się głos Lauren, wzywającej wszyst-
kich na kolację. Anton i Doug błyskawicznie przerwali
rozmowę, a Ray po chwili ruszył za nimi. Dobrze
wiedział, że zachowałby się bardzo głupio, nie korzys-
tając z okazji, która być może już nigdy mu się nie
przytrafi. Sydney nie miała dokąd uciec, nie miała się
gdzie ukryć, musiała przebywać blisko niego jeszcze
przez dziesięć dni. Pogoda była wspaniała, słońce
grzało z całą mocą, a uwodzicielski szum morza i urok
tropikalnych nocy niezwykle sprzyjały planom Raya.
Nie spodziewał się, że Sydney się w nim zakocha
i spędzą ze sobą resztę życia. Liczył tylko na to, że
uzyska kilka odpowiedzi na dręczące go pytania i chciał
spędzić parę przyjemnych chwil. W pracy bywał
świadkiem zbyt wielu tragedii, widział za dużo rodzin
dotkniętych wypadkami oraz klęskami, zarówno ży-
wiołowymi, jak i spowodowanymi przez ludzi. Jego
najbliższych również spotkało nieszczęście: jego brat
w nadal niewyjaśnionych okolicznościach zniknął trzy
lata temu właśnie w tych rejonach Karaibów.
Zważywszy ogromne ryzyko wiążące się z pracą,
Ray, okazałby głupotę i egoizm, gdyby brał pod uwagę
jakikolwiek związek uczuciowy. Nie chciał niczego
obiecywać ani Sydney, ani żadnej innej kobiecie, gdyż
każdego dnia groziło mu najgorsze. Jego życie cały czas
wisiało na włosku. Utrata Patricka przekonała go, jak
bardzo cierpią ci, którzy zostają ze świadomością braku
najbliższej osoby.
Z całą pewnością nie musiał angażować niczyich
uczuć, aby się świetnie bawić z Sydney. Nie wątpił
w to ani przez chwilę. Był jej pierwszym kochankiem,
czego wówczas nie potrafił w pełni docenić. Zanim
powrócą do Ameryki, chciał rozwiać kilka wątpliwości
związanych z tamtą nocą. Na przykład dlaczego nie
odpowiadała na jego telefony i ani razu nie oddzwoni-
ła. Poza tym, dlaczego tak głęboko wryła się w jego
pamięć.
Najważniejsze jednak było to, czemu ze wszystkich
jej facetów Królowa Śniegu – Sydney Ford – zdecydo-
wała się powiedzieć ,,tak’’ właśnie jemu i właśnie jemu
rzuciła się na szyję.
Pierwsza kolacja w willi na Wyspie Kokosowej była
jednym z najbardziej emocjonujących posiłków w ży-
ciu Raya. Mężczyźni oraz Poe i Kinsey prowadzili
ożywioną rozmowę o wakacyjnych perypetiach.
Każdy z szóstki urlopowiczów odwiedził niejeden
port i trafił na niejeden kontynent, toteż mnożyły się
historie o zagubionych bagażach, osobach wziętych za
kogo innego i pomieszanych rezerwacjach hoteli i sa-
mochodów.
Lauren jak dotąd nie powiedziała ani słowa.
Z kolei Sydney odzywała się chętnie, ale bez przesa-
dy, jakby starannie ważąc słowa. Ray był zaskoczony,
że Sydney odwraca wzrok, gdy tylko napotka jego
spojrzenie. Wiele razy czuł jej wzrok na sobie. Udało
mu się nawet zauważyć, jak zerknęła na niego dwu-
krotnie, raz za razem.
Jej mina świadczyła chyba o tym, ze Sidney się
z nim drażni. Powoli opuszczała rzęsy, a jej nozdrza
rozchylały się przy głębokim oddechu. Niekiedy unosi-
ła brodę i lekko otwierała usta. Nawet pozycja, którą
przyjęła, zdawała się go kusić. Pochylała się swobodnie
i zachęcająco, opierając głowę na dłoni. Założyła nogę
na nogę i kołysała nią w taki sposób, że rozcięcie
w sarongu unosiło się i opadało.
Ray nie potrafił zadecydować, czy czuje rozbawie-
nie, czy też zaciekawienie. Z całą pewnością jednak był
coraz bardziej podniecony, jak w chwili, kiedy rankiem
odbijali od brzegu. Właściwie podniecenie ogarniało go
za każdym razem, gdy znajdował się w jednym pomie-
szczeniu z Sydney. Tak się działo, od kiedy przedstawił
się jej pod dębem na podwórku Booma Daily’ego osiem
lat wcześniej.
W Sydney Ford kryło się coś, czego Ray nie potrafił
rozgryźć. Wszystko, co wiedział o jej czasach dziew-
częcych, zupełnie nie pasowało do informacji, które
niedawno uzyskał od jej ojca, ani też do tego, co
wiadomo mu było o niej jako dyrektorze generalnym
w dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNIE.
Z trudem oderwał wzrok od Sydney i popatrzył na
innych uczestników kolacji. Jeden po drugim kończyli
posiłek składający się z grillowanego steku i sałatki,
w ostatniej chwili skomponowanej przez Kinsey i Lau-
ren, przy wątpliwej pomocy Jessa.
Kinsey nie miała najmniejszych problemów z na-
wiązaniem i utrzymaniem kontaktu wzrokowego z każ-
dą osobą zasiadającą przy stole. Z kolei Poe skoncen-
trowała się wyłącznie na sobie. Ray uświadomił to
sobie, kiedy wstała i pochyliła się nad ramieniem
Douga, aby sięgnąć po pustą miskę po sałatce.
Przed posiłkiem Doug włożył koszulkę bez ręka-
wów. Poe wciąż miała na sobie czarny stanik bikini.
Wyciągając rękę, potarła ledwie zasłoniętą piersią
o prawie nagie ramię mężczyzny. Ray nie miał pewno-
ści, czy ten gest był celowy, czy też przypadkowy, lecz
Poe nie wydawała się ani trochę zakłopotana, mimo że
oczy Douga o mało nie wyszły z orbit.
Poe przycisnęła miskę po sałatce do pasa i wypięła
biodro. Następnie rozejrzała się po pokoju z triumfal-
nym uśmiechem, który zdaniem Raya oznaczał nie-
uchronne kłopoty w raju. Opierając się na przed-
ramieniu, pochylił się nad stołem i zanurzył koniec
noża do steków w sosie na talerzu. Uśmiechnął się
w oczekiwaniu na następny ruch Poe. Nie musiał długo
czekać.
– Nie jestem pewna, jakie wy odnosicie wrażenie
– oświadczyła, wodząc wzrokiem po zebranych – ale ja
dostrzegam wyjątkowo niezdrowy poziom napięcia
seksualnego w okolicy.
Po kilku sekundach ciszy Doug wybuchnął śmie-
chem. Anton poszedł za jego przykładem, zasłaniając
twarz rękami. Lauren się wyraźnie zdenerwowała,
a Sydney skrzyżowała ręce na piersiach, usiłując za-
chować powagę. Ray mógł tylko z rozbawieniem
obserwować widowisko.
– Przynajmniej wydaje się seksualne. – Poe lekko
wzruszyła ramionami i przystąpiła do zbierania sztuć-
ców. – Mogę się mylić, niemniej fakty mówią same za
siebie.
– Poe, o jakich faktach myślisz? – zainteresowała
się Kinsey, szturchając Jessa w żebra łokciem i roz-
glądając się na boki, podczas gdy Jess przysunął się do
jej ucha i zaczął głośno dyszeć. – Wystarczy tego
dobrego. Jeśli będę potrzebowała czegoś na rozgrzanie,
dam ci znać.
Jess roześmiał się, zawtórowała mu Sydney. Nawet
Poe się śmiała.
– Znaleźliśmy się na wspaniałej, tropikalnej wy-
spie, otacza nas piasek i ocean, wschód księżyca jest
niezrównany, a bryza morska cudowna – stwierdziła.
– Wpatrujemy się w siebie przy stole zastawionym
brudnymi naczyniami, podczas gdy bez problemu
moglibyśmy się zabawić w coś nietypowego.
Następnie Poe skierowała się do kuchni – dużego
pomieszczenia na otwartym powietrzu, oddzielonego
od jadalni szerokim barem, pozostawiając przyjaciół
w stanie oszołomienia przez niecałe dwie sekundy.
Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.
– Poproszę o coś nietypowego – zażądał Jess, ponow-
nie przysuwając się do Kinsey i popiskując jak szcze-
niak.
Ubrana w jasnoczerwony top z szortami khaki
Kinsey poklepała go po głowie i uśmiechnęła się
szeroko.
– Wystarczy, rozumiesz? – stwierdziła dobitnie.
Jess westchnął i zapadł się w krześle.
– Czy to oznacza, że wszystko, co nietypowe, jest
wykluczone?
Kinsey przewróciła oczami i potrząsnęła głową.
– Jesteś beznadziejny i nie mam już do ciebie sił.
Doug, jako facet, lepiej rozumiał Jessa i pośpieszył
z wyjaśnieniem:
– To znaczy, kolego, że musisz wziąć sprawy we
własne ręce.
Wśród zebranych pań rozległy się okrzyki: ,,Fuj!’’,
,,Ohyda!’’. Ray zachichotał i zauważył, że nieświado-
mie wpatruje się w Sydney, która tym razem od-
wzajemniała jego spojrzenie. Nie patrzyła na Douga
ani na Kinsey, ani na Jessa. Nie interesowała jej nawet
Poe, która hałasowała w kuchni.
Sydney skoncentrowała się wyłącznie na nim.
W dodatku robiła to w taki sposób, żeby nie miał
wątpliwości, iż wcale nie czuje się onieśmielona. Ray
gotów był przysiąc, że Sydney z nim flirtuje, ale jej
mina nie była tak oczywista. W oczach dawnej ko-
chanki dostrzegł zachętę, zaproszenie do grzechu. Jej
niebieskie oczy się iskrzyły, a na szerokich ustach
pojawił się uśmiech, przywodzący na myśl rozkosze,
które dzielili przed laty.
Miał ochotę głośno wyrazić żal, że zrobiło się zbyt
tłoczno. Zanim zdążył wstać i zaprowadzić Sydney na
werandę, Poe wróciła z kuchni.
Jej myszkowanie po szafkach przyniosło odpowied-
nie skutki. Na dużej tacy zgromadziła osiem dużych
szklanek, karafkę burbona, dzbanek wody i wiaderko
lodu. Zatrzymała się za krzesłem, które wcześniej
zajmowała, i postawiła tacę pośrodku stołu.
– Świetnie – oznajmiła. – Skoro w tym gronie nikt
z nikim nie sypia, upijmy się i porozmawiajmy o seksie.
Rozdział drugi
– Chyba żartujesz. – Lauren podkuliła nogi na
krześle i otoczyła kolana rękami.
– Wcale nie, kotku. W gruncie rzeczy jestem śmier-
telnie poważna.
Poe wyciągnęła zatyczkę z karafki i położyła ją na
stole, a następnie rozejrzała się wokół.
Od chwili, w której Poe wspomniała o seksualnym
napięciu, Sydney czekała na kolejny punkt programu.
W końcu wcześniej, na werandzie, nie zareagowała,
pozostawiając Poe wolną rękę i nieograniczone pole
manewru.
Ani trochę się nie zdziwiła, gdy Poe w końcu
uśmiechnęła się szeroko.
– Prawda czy wyzwanie – oznajmiła.
Deklarację Poe powitało zdumione milczenie. Syd-
ney wiedziała, że wystarczy kilka sekund, aby zgroma-
dzeni odzyskali mowę. Nie zamierzała jednak czekać
tak długo. Była gotowa na rozpoczęcie zabawy. Sięg-
nęła po szklankę, aby zwrócić na siebie uwagę.
– Wchodzę do gry – stwierdziła.
– Nie mówisz poważnie – głośno jęknęła Lauren.
– Mówię jak najbardziej poważnie. – Sydney wrzu-
ciła do środka kilka kostek lodu, a następnie nalała
burbona. Podniosła wzrok i wbiła wyzywające spo-
jrzenie w Lauren. – Przyjechałam na urlop i zamierzam
się dobrze bawić.
– Prawda czy wyzwanie to dobra zabawa? – zdu-
miała się Lauren i uniosła brwi.
– Mamy odpowiedni nastrój i doborowe towarzys-
two. – Sydney wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk
drinka, zerkając z ukosa na Raya. Na widok jego miny
zrobiło się jej jeszcze goręcej. – Nie wspominając
o odpowiednim alkoholu w odpowiednich ilościach.
– Wypijmy za to – zasugerowała Poe i w końcu
wszyscy odprężyli się na tyle, żeby wybuchnąć śmie-
chem. Wszyscy z wyjątkiem Lauren.
Ta ostatnia rozejrzała się wokół, po kolei zaglądając
w oczy przyjaciół. Najdłużej wpatrywała się w An-
tona, który miał całkowicie nieprzeniknioną minę.
Sydney pomyślała, że ten mężczyzna jest z całą
pewnością mistrzem opanowania. Nie potrafiła jedno-
znacznie stwierdzić, czy w jego oczach widzi złość,
zaciekawienie czy też szczerą obojętność.
Lauren, rzecz jasna, nie miała podobnych dylema-
tów. To, co dostrzegła w twarzy Antona, najwyraźniej
wystarczyło, aby podjęła ostateczną decyzję. Sięgnęła
po karafkę i nalała sobie podwójnego burbona, który
głośno zachlupotał o kostki lodu w szklance.
Lekko pokręciła głową i wypiła jedną czwartą drin-
ka, gwizdnęła, otrząsnęła się i głośno postawiła krysz-
tałowe naczynie na stole.
– Świetnie. Wchodzę w to.
– Doskonale – odezwał się Doug i klasnął. – Wydaje
mi się, że jest nas już wystarczająco dużo, aby się
zabawić.
Na te słowa Anton sięgnął po własną szklankę,
zlekceważył lód i nalał sobie pokaźnego drinka, którego
od razu wychylił.
– A niech mnie – odezwał się. – Kiedy w grę
wchodzi seks, możecie na mnie liczyć.
– Niech tak będzie. – Poe wyciągnęła zdjęła po-
krywkę z dzbanka wody i dyskretnie mrugnęła do
Sydney, która w myślach zacisnęła kciuki, mając
nadzieję, że Poe nie posunęła się zbyt daleko.
Chciała, aby zebrani pozbyli się zahamowań.
W szczególności chodziło jej o to, aby Ray przestał się
wycofywać i otwarcie przyjął jej zachętę. Sądząc
jednak po błysku w jego oku, Ray nie zamierzał się
wymigiwać.
– No dobrze, Poe. Czy twoja wersja tej zabawy
ma jakieś reguły? A może powinniśmy je tworzyć
w miarę rozwoju sytuacji? – Jess wrzucił dwie kostki
lodu do dwóch szklanek, zalał je burbonem i jedną
przekazał Kinsey. – Mam sporą wyobraźnię, niemniej
jako facet...
– Niemniej jako facet potrzebujesz wskazówek. Po
prostu nie lubisz przerywać zabawy, aby się dopyty-
wać o szczegóły. – Kinsey uśmiechnęła się promiennie
i uniosła szklankę w toaście.
Mężczyźni odchylili się na krzesłach, spoglądając po
sobie ze złością. Sydney odniosła wrażenie, że starają
się zyskać na czasie. Jeszcze nie spotkała faceta, który
spokojnie przyjąłby złośliwości, zwłaszcza ze strony
kobiety.
– Mimo wszystko chciałbym o coś spytać. – Jess
uniósł ręce w teatralnym geście rozpaczy. – Jako facet
najwyraźniej nie zasługuję na jednoznaczną odpo-
wiedź, której oczekiwałem od kobiety pełniącej tu
obowiązki szefowej. Myślę, że szefowa po prostu nie
zna odpowiedzi.
Tym razem mężczyźni głośnymi okrzykami wyra-
zili entuzjazm dla komentarza Jessa. W takiej sytuacji
Poe zrobiła to, co każda szanująca się kobieta uczyniła-
by w obliczu grupy męskich szowinistów. Pochyliła się
nad stołem i przywołała Jessa skinieniem palca, a na-
stępnie przesunęła opuszkiem po jego dolnej wardze,
gdy się zbliżył.
– Dlaczego się nie wypchasz? – spytała słodko.
Jess zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony zmianą
w zachowaniu Poe.
– Nie bardzo rozumiem.
– Skoro wydaje ci się, że nie wiem, co robię,
dlaczego sam nie spróbujesz nam powiedzieć, jakie
będą reguły tej gry? – Ponownie rozparła się na krześle.
– W przeciwieństwie do was, mężczyzn, my, kobiety,
nie mamy nic przeciwko temu, że facet mówi nam, co
mamy zrobić.
– Zgadzam się z Poe. Mężczyzna na kierowniczym
stanowisku zagwarantuje nam znacznie sprawniejszą
organizację. – Kinsey poruszyła się na krześle, bawiąc
się zakłopotaniem Jessa, któremu położyła stopy na
kolanach. – Nawet nie przypuszczacie, czym byłybyś-
my bez was.
Jess puścił mimo uszu uwagi Kinsey i starał się nie
zwracać uwagi na jej trzepoczące rzęsy. Sydney uś-
miechnęła się do siebie i wreszcie poczuła, że się
odpręża. Może jednak wszyscy będą dobrze się bawili.
Poe z całą pewnością świetnie się sprawdzała jako
dusza towarzystwa. Nawet Lauren uśmiechała się od
ucha do ucha.
Jess zatarł dłonie, a następnie przesunął nimi po
nogach Kinsey, od kostek do kolan. Jego brązowe oczy
błyszczały, a ciemna brew powędrowała wysoko w górę.
– No, no, coraz lepiej. W roli szefa mamy mężczyz-
nę z kobietą na kolanach, a wszyscy będziemy się
upijać i rozmawiać o seksie. Nie mogliśmy lepiej trafić,
prawda, chłopaki?
Zirytowana Kinsey strzeliła go w tył głowy.
– O czymś zapominasz. Zemsta jest słodka.
Jess uniósł brodę i postukał ją palcem.
– No dalej, śmiało. Celuj tutaj. W sam środek.
Kinsey zacisnęła palce i cofnęła pięść za głowę.
Anton, siedzący z drugiej strony wojowniczej dziew-
czyny, złapał ją od tyłu za rękę. Sydney pochyliła się
i odciągnęła jego palce z dłoni Kinsey. Gdy się odwrócił,
aby zaprotestować, pokazała mu język.
Po drugiej stronie stołu Lauren nalewała sobie kolej-
nego drinka.
– Ejże, ludzie. Wystarczy – postukała szklanką
o blat. – Niech Jess objaśni nam swoje reguły.
– Nie żartuj. – Doug ponownie napełnił szklankę,
wlewając więcej wody niż whisky. – Jeśli dzisiejszej
nocy ma mi dopisać szczęście, jestem za przystąpie-
niem do gry.
– Czy to nie ty wspominałeś o braniu spraw we
własne ręce? – Poe uniosła brwi.
Ray zachichotał, pokręcił głową i sięgnął po drinka.
Spoglądając zza krawędzi szklanki, dostrzegł spojrze-
nie Sydney.
Zadrżała i również dotknęła ustami szklanki. Właś-
nie tego pragnęła. Chciała doświadczyć takiego wy-
czekiwania. Ogarnęło ją narastające podniecenie. Upiła
łyk i poczuła, jak whisky trawi ogniem jej gardło
i rozpala żołądek. Lekko uniosła brodę.
Ten ruch zwrócił uwagę Raya. Jego oczy rozbłysły,
a gdy stawiał szklankę na stole, odetchnął głęboko i na
chwilę przymknął powieki. Sydney zamrugała, lecz
odwróciła wzrok i uniosła brwi. Pragnęła jednocześnie
się śpieszyć i czekać, zachować spokój i rozkoszować
się uwodzeniem niczym zakazanym owocem.
Skoncentrowała się teraz na Jessie, który zdjął nogi
Kinsey ze swoich kolan i wstał. Oparł się o stół
i rozejrzał wokół, nawiązując kontakt wzrokowy ze
wszystkimi przyjaciółmi.
– Zagramy w następujący sposób. Osoba, którą
wybiorę na początku, dobierze sobie partnera przeciw-
nej płci i zada mu pytanie. Partner podejmie decyzję,
czy chce odpowiadać na nie zgodnie z prawdą, czy też
sprostać rzuconemu wyzwaniu.
– Rozumiem, że w takiej sytuacji zadający pytanie
musi wymyślić odpowiednie polecenie? – zaintereso-
wała się Lauren, a Jess pokiwał twierdząco głową.
Anton skrzyżował ręce na piersiach. Wyglądał tak,
jakby przed chwilą napił się najpaskudniejszego al-
koholu w życiu.
– A jeśli zdarzy się tak, że ktoś udzieli odpowiedzi,
lecz kto inny przy stole będzie z całą pewnością
wiedział, że to kłamstwo?
Sydney nabrała powietrza w płuca i zamarła, spo-
dziewając się, że Lauren rzuci się Antonowi do gardła.
Tak się jednak nie stało. Lauren tylko wpatrywała się
ponuro w swojego drinka. Jej zbolała mina sprawiła, że
Sydney poczuła się fatalnie. Dlaczego wszystkie związ-
ki muszą być aż tak trudne?
Pytanie Antona najwyraźniej zaskoczyło Jessa. Po
chwili jednak się uśmiechnął, a oczy zabłysły mu
łobuzersko.
– W takiej sytuacji osoba znająca prawdę musi ją
wyjawić, a kłamczuch i tak będzie musiał wykonać
zadanie.
– Oj, to przykre – skomentował Doug.
Poe wyciągnęła rękę i poklepała go po ramieniu.
– Wszystko w imię uczciwej zabawy.
– Ejże. – Doug chwycił dłoń Poe w miejscu, w któ-
rym jej palce lekko zaciskały się na jego mięśniach.
– Nie podobają mi się takie uwagi.
– A mniie się zdaje, że uwaga była trafna – oświad-
czył Ray.
– Dzięki za wsparcie, kolego.
– Jasne, człowieku. To ma być wojna płci. – Jess
rozparł się w krześle. – Po czyjej właściwie jesteś
stronie?
Ray wlał do szklanki kolejną porcję burbona.
– Powiedzmy, że robię wszystko, aby nie blokować
sobie drogi na wypadek, gdyby mi się poszczęściło.
Pozostali trzej mężczyźni zaatakowali go głośnymi
sykami i lekceważącym śmiechem. Sydney mogła
tylko wpatrywać się w płyn w swojej szklance. Miała
świadomość, że uśmiech bez trudu może ją zdradzić.
Nie była pewna, czy chce, aby wszyscy przy stole
wiedzieli o jej planach, jeszcze zanim zdąży podzielić
się nimi z Rayem. Zanim pokaże mu dokładnie, jakim
jest szczęściarzem. Zamierzała to zrobić w znacznie
intymniejszej sytuacji i na pewno bez świadków.
Poe ostatecznie zlikwidowała atmosferę szkolnej
szatni, bębniąc dłońmi w stół.
– Hej, Jess. Zdaje się, że wszyscy rozumiemy twoje
zasady. Zagramy wreszcie, czy nie?
– Tak, zagramy. Skoro to ty narobiłaś takiego
bałaganu i posadziłaś mnie na kierowniczym stołku,
postanowiłem, że rozpoczniesz zabawę.
Kinsey pokręciła głową i zacmokała, chcąc wyrazić
sprzeciw oraz rozczarowanie.
– No proszę. Nawet mężczyzna w roli szefa po-
trzebuje kobiety, aby ruszyć z miejsca.
– Z przykrością muszę ci się sprzeciwić, Kinsey
– stwierdził Doug, siadając między Lauren i Poe,
i ignorując groźne spojrzenia obydwu pań. – Widzisz,
nie tylko potrafimy zacząć bez kobiety, ale też może-
my bez niej skończyć.
Poe machnęła ręką ze zniecierpliwieniem.
– Powiedz to rozkładówce w gazecie, z którą dzie-
lisz te swoje najmilsze chwile.
Obecni w pokoju mężczyźni wyraźnie się wzburzyli.
Doug pokręcił głową i burknął pod nosem:
– Kobiety. Więcej kłopotu, niż są tego warte.
Poe wbiła mu łokieć między żebra.
– Później się zajmiesz Kinsey i innymi kobietami,
które ci przyjdą do głowy. Póki co, ja muszę się zająć
Jessem.
Jess jęknął i uderzył czołem w krawędź stołu.
Następnie podniósł wzrok i wykrzywił się w stronę
Poe.
Poe skrzyżowała ręce na krawędzi stołu i pochyliła
się nieco, zerkając na Raya z lewej, Douga z prawej
i Antona naprzeciwko siebie. Dopiero potem skoncen-
trowała się na Jessie.
– Mam następujące pytanie: czy kiedykolwiek robi-
łeś to z przedmiotem, a jeśli tak, to z czym?
Na twarzy Jessa nie drgnął ani jeden mięsień.
– Na przykład?
– Och, nie mam pojęcia. Nadmuchiwaną lalką.
Szarlotką. Rozumiesz, z czymś takim.
– Mam wrażenie, że Poe naoglądała się zbyt dużo
filmów – stwierdziła Kinsey, a Ray stłumił śmiech. Po
chwili Doug zachichotał, Sydney poszła w jego ślady.
Jess zachował całkowity spokój.
– Chodzi ci o całe moje życie od okresu dojrzewa-
nia? – Pochylił się nad stołem w kierunku rozmów-
czyni. – Czy też masz na myśli niedawne czasy?
Poe pochyliła się jeszcze bardziej, aż wydawało się,
że jej piersi wyskoczą ze stanika.
– Chodziło mi o dowolny moment twojego życia,
ale chętnie posłucham też o niedawnych czasach.
Jess przysunął się do niej.
– Wobec tego, słonko, wybieram wyzwanie.
Odmowa udzielenia odpowiedzi wywołała pow-
szechne zamieszanie. Jedni wyli lub pomrukiwali ze
współczuciem, inni śmiali się histerycznie. W tej
drugiej grupie znalazła się Lauren, która – jak Sydney
zaczęła podejrzewać – zdążyła już nadużyć alkoholu.
Poe odchyliła się na krześle, a na jej twarzy pojawił
się pełen satysfakcji uśmiech. Założyła ręce za głowę
i splotła palce na karku.
– Skoro tak się już pogrążyłeś, dam ci proste zada-
nie. Musisz pocałować jednego z uczestników kolacji,
wszystko jedno czy dziewczynę, czy faceta. Jedyny
wymóg jest taki, że musisz wyglądać tak, jakbyś to
robił z przekonaniem.
– To już? Na tym polega jego wyzwanie? – roz-
czarowała się Kinsey.
– To raczej nagroda – dorzuciła Sydney.
– I kara dla osoby, którą on wybierze – dodała
Lauren.
Jess przesunął się na krześle i wstał.
– Pst, drogie panie. Jestem świadomy, jak wielką
przykrość sprawię tym z was, które nie zapoznają się
z moimi niewiarygodnymi umiejętnościami.
Anton zasłonił usta dłonią i kaszlnął, aby zamas-
kować cisnący mu się na usta okrzyk: ,,Guzik prawda’’.
– Tak jest – podchwyciła Kinsey, która najwyraź-
niej usłyszała słowa Antona. – Zgadza się. Lepiej
trzymaj język za zębami!
Jess puścił mimo uszu ten okrzyk i okrążył stół.
Minął wszystkie zebrane kobiety, a w końcu przy
drugim okrążeniu zatrzymał się przy Kinsey. Obydwie
dłonie zacisnął na oparciu krzesła, pochylił się i przesu-
nął końcem języka po brzegu ucha wybranki, jedno-
cześnie lekko wydychając powietrze. Zaskoczona Kin-
sey zadrżała.
Serce Sydney tłukło się w jej piersi jak opętane,
a jedno spojrzenie na Lauren i Poe wystarczyło, aby się
przekonała, że żadna z obecnych kobiet nie pozostała
obojętna na tę pieszczotę. Nawet świadomość, że Jess
dużo gada i mało robi, nie stłumiła w nich chęci zaznania
jego pieszczoty. Sydney pomyślała jednak, że i tak
znacznie bardziej wolałaby dać się dotykać Rayowi.
– Widzisz – Jess wyszeptał prosto do ucha Kinsey.
– Nie mów mi, gdzie mam trzymać język, skoro nie
masz pojęcia, jaki on jest. – Skończywszy, Jess wypros-
tował się i odszedł na swoje miejsce.
Sydney wstrzymała oddech, kiedy ją mijał. Gdy
w końcu odetchnęła, zauważyła, że Ray nie spuszcza
z niej wzroku. Chciała wiedzieć, co mu chodzi po
głowie, bo dostrzegła pulsowanie żyłki na jego skroni.
Przy stole zapadła absolutna cisza, kiedy Jess za-
trzymał się za krzesłem Poe. Wciąż miała ręce splecione
na karku, więc Jess położył dłonie na jej łokciach. Poe
uśmiechała się kącikami ust, jakby nigdy nie wątpiła,
że Jess właśnie ją wybierze.
Przejechał dłońmi po jej ramionach, a następnie wziął
ją za ręce i pociągnął. Odwrócił dziewczynę, położył jej
ręce na swojej szyi i przywarł do niej całym ciałem.
Kiedy zbliżył twarz do jej twarzy, Sydney ponow-
nie wstrzymała oddech. Jess dotknął ustami szczęki
oraz brody Poe, a potem przywarł do jej warg. Za-
chowywał się delikatnie i czule.
Nie ocierał się kroczem o jej biodra i nie wciskał jej
języka między zęby, czego zapewne wszyscy się spo-
dziewali. Przeciwnie, działał powoli, jak przystało na
dobrego kochanka. W końcu rozchylił usta, prowoku-
jąc Poe do tego samego.
Sydney poczuła gwałtowne pulsowanie krwi. Nie
mogła normalnie oddychać. Zerknęła na Lauren, potem
na Kinsey. Obydwie kobiety wpatrywały się w Jessa
i Poe jak zahipnotyzowane. Tym razem Sydney nie
potrafiła się zmusić, by spojrzeć na Raya, choć on bez
wątpienia się w nią wpatrywał. To jej wystarczyło. Nie
udało się jej także ponownie popatrzeć na Jessa i Poe.
Intymna scena nieznośnie spotęgowała pożądanie
Sydney. Dziewczyna westchnęła z ulgą, kiedy całująca
się para wreszcie oderwała się od siebie. Przyłączyła się
do oklasków i okrzyków entuzjazmu, którymi zebrani
nagrodzili śmiałych uczestników gry. Jess się ukłonił
i usiadł.
– Proszę, proszę – odezwała się lekko zadyszana
Poe, sadowiąc się z powrotem na krześle. – Niemal
mnie przekonałeś o szczerości swoich intencji.
– Wobec tego najwyraźniej zwyciężyłem w tej
rundzie – odparł Jess, również nieco wytrącony z rów-
nowagi.
– Sama nie wiem – pokręciła głową Kinsey. – Nie
wiem czemu, ale odnoszę wrażenie, że to ja wygrałam.
Jej uwaga wzbudziła śmiech, którego najwyraźniej
wszyscy potrzebowali. Rozluźniona atmosfera i whis-
ky zaczęły robić swoje. Sydney powoli sączyła alkohol,
obficie rozcieńczając go wodą, aby się nie upić.
Wkrótce się przekonała o słuszności swojej taktyki.
– Sydney? – zwrócił się do niej Jess.
Podniosła wzrok, czując nagły przypływ niepokoju.
– Słucham?
– Prawda albo wyzwanie. Masz opinię osoby ozięb-
łej, by nie rzec lodowatej, zwłaszcza w przeszłości...
– Jess zamilkł, aby jego słowa dotarły do wszystkich.
– Wobec tego jestem ciekaw, czy miałaś orgazm, kiedy
po raz pierwszy uprawiałaś seks.
Sydney nawet nie mrugnęła okiem. Czy Jess mógł
jej zadać pytanie, na które jeszcze mniej pragnęła
odpowiedzieć? W towarzystwie Raya nie mogła liczyć
na to, że kłamstwo ujdzie jej na sucho. Przecież to
właśnie on tamtej upalnej, długiej, letniej nocy wielo-
krotnie doprowadzał ją na sam szczyt.
Odchyliła się, skrzyżowała ręce na piersiach, po-
patrzyła Jessowi prosto w oczy i głośno wyznała
prawdę, jemu i innym.
– Prawdę mówiąc, Jess, owszem. Miałam.
Anton sapnął, niewątpliwie z niedowierzaniem.
Dougowi opadła szczęka, a Jess wysoko uniósł brwi.
Kobiety zachowywały się głośniej. Wszędzie za-
brzmiały okrzyki: ,,Niemożliwe!’’, ,,Opowiadaj, Syd-
ney!’’, ,,Ty szczęściaro!’’.
Kiedy uciszyły się entuzjastyczne okrzyki, głos
zabrał Anton.
– Jess, wyznacz jej wyzwanie. Przecież ona kłamie
– stwierdził sceptycznie.
– Dlaczego tak uważasz? – Sydney wbiła w niego
zimne spojrzenie.
– Trudno uwierzyć, że kobieta może szczytować
przy pierwszym stosunku. Nawet kobiety świetnie
obeznane w sprawach łóżkowych w połowie wypad-
ków udają orgazmy. – Anton skulił się, kiedy częściowo
rozpuszczona kostka lodu trafiła go w sam środek klatki
piersiowej. Spojrzał na drugą stronę stołu w chwili,
kiedy Lauren właśnie rzucała następną kostką.
– Jeśli kobieta jest z odpowiednim mężczyzną,
może mieć orgazm za każdym razem. Trudno jednak
znaleźć faceta gotowego przekonać się, jakie są potrze-
by kobiety, nic więc dziwnego, że tyle pań udaje
szczytowanie. – Lauren wsunęła do ust trzecią kostkę
lodu, aby spić z niej resztki whisky.
Anton wychylił resztkę drinka.
– Nie zapominajmy, że niektóre kobiety potrafią
dojść błyskawicznie. Zdarza się, że mężczyznę ogarnia
zdumienie i nie wie, co ma zrobić, skoro jego kochanka
świetnie dałaby sobie radę sama.
– Ej, kolego. Zupełnie nie rozumiem, na co się
uskarżasz. – Jess przyjrzał się uważnie skłóconym eks-
-kochankom. – Kobieta, która sprawnie szczytuje, to
sama rozkosz.
– Otóż to! – wykrzyknęła Lauren i odwróciła się do
Jessa. – Dziękuję, Jess. Miło jest mieć świadomość, że
mężczyzna potrafi docenić seksualność kobiety i nie
czuć się przy tym zagrożony.
Anton wstał, a Sydney wstrzymała oddech w ocze-
kiwaniu na nieuchronną eksplozję. Anton zaskoczył ją
jednak, spokojnie sięgając po karafkę burbona na
środku stołu, po czym bez słowa wyszedł.
Przez kilka chwil wszyscy milczeli, zupełnie jakby
porozumiewanie się za plecami Antona było równie
niestosowne, jak rozmowa w towarzystwie Lauren.
– No cóż, skoro tak spektakularnie popsułam wieczór,
nie pozostaje mi nic innego, jak tylko szybko i bezboleśnie
odebrać sobie życie w oceanie – wymamrotała wreszcie
Poe. – Przynajmniej wybiorę się na spacer po plaży.
– Ależ Poe, przecież ty niczego nie popsułaś. – Kin-
sey uścisnęła dłonie koleżanki. – Jeśli masz ochotę na
towarzystwo, chętnie się z tobą wybiorę. Przyda mi się
odrobina świeżego powietrza.
Poe wstała i popatrzyła na Jessa.
– Czy jeszcze ktoś chciałby przyłączyć się do nas
i oderwać od kolacji, drinków i wszystkiego, co przy-
czyniło się do klęski dzisiejszego wieczoru?
– Wezmę prysznic – zadecydowała Lauren, wpat-
rując się w blat stołu. Trudno powiedzieć, czy usiłowa-
ła zachować równowagę, czy też próbowała zebrać
myśli. Po chwili ruszyła ku schodom oddzielającym
jadalnię od salonu.
Po wyjściu Lauren Doug uderzył w stół, wytrącając
przyjaciół z zamyślenia.
– Ja też mam ochotę na spacer – oznajmił.
– I ja – przyłączył się Jess. Złapał Kinsey za rękę
i pociągnął ją w stronę wyjścia. W połowie drogi
przystanął, odwrócił się i wyciągnął drugą dłoń do Poe.
– Doug, Ray? Sydney? Idziemy.
Doug wstał i podszedł do przyjaciół.
Sydney nie ruszyła się z miejsca i pokręciła głową.
– Idźcie sami – zaproponowała. – Ja w tym czasie
posprzątam w kuchni i wezmę prysznic, gdy tylko
Lauren wyjdzie z łazienki.
– Ray? Idziesz? – spytała Kinsey, podążając za
innymi w kierunku drzwi frontowych.
Ray popatrzył na Sydney, przeniósł wzrok na wy-
chodzącą grupkę i znowu zatopił spojrzenie w byłej
kochance. Jego brwi się uniosły, a oczy wyrażały
niezdecydowanie. Zacisnął usta. Zrobił krok ku krzesłu
Sydney, po czym wyciągnął rękę i dotknął jej włosów.
– Może ci pomóc?
Sydney potarła policzkiem o jego dłoń, a następnie
przeniosła wzrok ze szklanki na twarz Raya.
– Chcesz mi pomóc w kuchni czy pod prysznicem?
– spytała z uśmiechem.
Ray odetchnął głęboko i wbił wzrok w oczy Sydney.
Twarz mu pociemniała, a drżenie w szczęce zdradzało
gwałtowne pulsowanie krwi w żyłach.
– Nie dawaj mi możliwości wyboru scenariusza, na
który sama nie masz ochoty.
Na chwilę, tylko na jedną, krótką chwilę, Sydney
przymknęła oczy. Tak łatwo byłoby powiedzieć ,,tak’’,
zaciągnąć go pod prysznic i zaszyć się na piętrze,
w apartamencie, z którego korzystał wyłącznie jej
ojciec. Pragnęła Raya całym sercem, ale chciała jeszcze
zaczekać, sprawić, aby napięcie między nimi wzrosło.
W tej chwili zbyt wielu ludzi czekało na Raya, który
miał się z nimi przejść po plaży. Sydney wstała więc,
zagarnęła tyle szklanek, ile się dało, i odwróciła się do
przyjaciela.
– Prawda czy wyzwanie? – odezwała się, a kąciki
ust Raya uniosły się do góry. – Wolałbyś, żebym
przyjęła twoją pomoc, kiedy lada chwila ktoś nam
może przeszkodzić, czy też raczej chciałbyś zaczekać,
aż zostaniemy zupełnie sami?
– Prawda? Wolę zaczekać. – Popatrzył na drzwi,
jakby nawet teraz się obawiał, że ktoś im przeszkodzi.
Potem spojrzał na Sydney. Jego oczy błyszczały, a uwo-
dzicielski uśmiech zdawał się zapowiadać to, miało się
zdarzyć. – Wyzwanie? Znajdź odpowiedni czas.
– Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle się zgodziłam
na tę wycieczkę. – Lauren sięgnęła po różową aksamit-
ną poduszkę, skrzyżowała ręce i przycisnęła ją mocno
do piersi. – Zrozumiałam, że popełniam błąd, już
w chwili, gdy się dowiedziałam o Antonie.
– To dlaczego się zdecydowałaś popłynąć?
Sydney siedziała na rogu łóżka Lauren, w cyt-
rynowej jedwabnej koszuli nocnej. Miała nadzieję, że
podczas rozmowy od serca uda się jej jak najwięcej
dowiedzieć o uczuciach Lauren do Antona. Było jej
przykro, że podejmowane przez Poe dramatyczne
próby ożywienia wieczoru doprowadziły do konfliktu
między kochankami.
Lauren dzieliła pokój z Kinsey, gdyż Sydney zdecy-
dowała się zamieszkać z Poe w podwójnej sypialni na
końcu korytarza. Pozostałe dwie kobiety nie wróciły
jeszcze w przechadzki w świetle księżyca, na którą się
wybrały w towarzystwie trzech z czterech obecnych
na wyspie mężczyzn.
Anton nie wyszedł z pokoju, w którym zamieszkał
z Dougiem. Siedział tam, odkąd zabrał karafkę burbona
i opuścił zebranych przy stole przyjaciół. Sydney mocno
wątpiła, czy Anton jest w stanie zrobić choćby trzy kroki.
Lauren znajdowała się w równie kiepskiej kondycji.
Nie potrafiła prosto usiąść, kołysała się z boku na bok ze
skrzyżowanymi nogami, potem je wyprostowała i po-
ruszała palcami u stóp. Wreszcie cisnęła za plecy dwie
poduszki, jedną przytrzymała z przodu, przechyliła się
ku wezgłowiu łóżka i opadła na nie bezwładnie.
Sydney nie dało się tak łatwo zrazić. Zatrzasnęła
butelkę z kremem nawilżającym, którym nasmarowała
nogi, i z anielską cierpliwością ponowiła pytanie:
– Dlaczego zdecydowałaś się płynąć, skoro uważa-
łaś, że popełniasz błąd?
Lauren wreszcie przyjęła do wiadomości, że Sydney
nie wychodzi, więc odetchnęła głeboko.
– Wiem, że spotykał się z Poe. Wiedziałam, że ona
się tu zjawi.
– A ty nie mogłaś bez niej wytrzymać w biurze
przez tydzień, więc zdecydowałaś się popłynąć? – spy-
tała ironicznie Sydney.
– Bardzo śmieszne. – Lauren popatrzyła na przyja-
ciółkę i popadła w zadumę. – Prawdę mówiąc, nie
potrafiłam pogodzić się z myślą, że oni znajdą się tutaj
razem.
– To znaczy, że zamierzasz prześladować każdą
kobietę, z którą będzie się umawiał Anton? A może
chcesz obserwować z ukrycia wszystkie jego randki?
– dopytywała się Sydney, z ogromnym trudem za-
chowując powagę.
Lauren rozmasowała sobie skronie, a potem we-
wnętrzną stroną dłoni przetarła oczy.
– Wiem, wiem. Żałowałam, że się do niego wpro-
wadziłam. Teraz żałuję, że się od niego wyprowadzi-
łam. Nie chcę, aby się spotykał z kimś innym, ale nie
jestem pewna, co do niego czuję. Ani co on czuje do
mnie.
– Nie sądzisz, że już czas się dowiedzieć? – Sydney
objęła dłonią stopę Lauren i delikatnie ścisnęła. – Nie
uważasz, że wasz wspólny pobyt w tym miejscu to
wymarzona okazja, by się przekonać, na czym oboje
stoicie?
– Niewykluczone. – odparła z irytacją Lauren.
– Rzecz jasna mielibyśmy więcej okazji do poukładania
sobie relacji, gdyby inni nam w tym nie przeszkadzali.
Daj spokój. Dlaczego Poe podjęła się sprzątania ze
stołu? Żeby się poocierać o Antona i Douga. A ta cała
zabawa w prawdę albo wyzwanie? Nie rozśmieszaj
mnie.
Sydney wzruszyła ramionami.
– Wydaje mi się, że po prostu starała się przełamać
lody. Musisz przyznać, że jej taktyka odniosła pożąda-
ne skutki. Szkoda, że nie ma tu Macy. Mogłaby
zanotować sobie kilka pomysłów do dZIEWCZY-
NY-dEMONA.
Lauren sapnęła.
– A gdybym chciała się dowiedzieć, kiedy Poe
przestanie uważać, że to właśnie ona powinna przeła-
mywać lody?
– Sama ją spytaj – zasugerowała Poe, wchodząc bez
pukania do pokoju Lauren i rozsiadając się na łóżku
naprzeciwko Sydney. – Nie podsłuchiwałam waszej
rozmowy celowo. Po prostu wróciłam po kostium.
– Potrząsnęła czarną spódnicą, pasującą do stanika,
który cały dzień nosiła. – Poza tym chciałam spytać,
czy któraś z was nie ma ochoty przyłączyć się do naszej
kąpieli w gorącej wodzie w wannie na tarasie. Skoro
jednak już tu jestem, z ogromną przyjemnością wyjaś-
nię wszelkie nieporozumienia, które wymagają wyjaś-
nień.
– W porządku. – Lauren przechyliła głowę na bok.
– Widzisz, Poe, nie znalazłaś się w reality show na
wyspie tropikalnej. Nie potrzebujemy kierownika wy-
cieczki. Wszyscy jesteśmy dorośli i wiemy, jak się
zachowywać, a także co robić, aby się rozerwać, zatem
dziękujemy ci bardzo.
Poe obojętnie wzruszyła ramionami.
– Możliwe. Nie wątpię jednak, że w naszym gronie
dochodzi do pewnych spięć, które zupełnie zrujnują
nam wakacje, jeśli nie będziemy ich neutralizować.
Lauren podkuliła nogi i mocno je przycisnęła do
trzymanej w rękach poduszki.
– Mówisz o mnie i o Antonie.
– Tak. – Poe uniosła głowę, wyzywająco podnosząc
brwi. – A także o uczuciach, które do mnie żywisz.
– Czego chcesz od moich uczuć do ciebie?
– Niewątpliwie nie są one szczególnie życzliwe.
W dodatku mają wiele wspólnego z faktem, że po
waszym rozstaniu Anton umówił się ze mną parę razy.
– Nic dodać, nic ująć – oświadczyła Lauren, wyraź-
nie przekonana, że jest górą.
Sydney popatrzyła na Lauren, a potem na Poe.
– Nic dodać, nic ująć poza tym, że nie można
jednocześnie z kimś być i się z nim rozstać – stwierdziła
Poe.
– O czym ty mówisz? – zachmurzyła się Lauren.
– Albo chcesz być z Antonem, albo nie. – Poe wstała
i przystąpiła do rozwiązywania węzłów podtrzymują-
cych jej spodnie z sarongu. – Nie możesz potrząsać
swoimi uczuciami jak przynętą, mając nadzieję, że
Anton ją chwyci. Przyznaj, że to nieuczciwe wobec
niego i z całą pewnością nie jest to fair wobec mnie.
Przede wszystkim jednak ty wychodzisz na tym naj-
gorzej.
– Skąd ty to wiesz? – wykrzyknęła Lauren, wraz
z Sydney przyglądając się uważnie, jak spodnie Poe i jej
skąpe majtki od bikini osuwają się na podłogę.
Poe włożyła obie nogi w dół kostiumu kąpielowego
i naciągnęła go na biodra.
– Spotykasz się z kimś innym?
– Czasem się umawiam z jedną osobą – przyznała
Lauren, unikając wzroku Sydney, po czym dodała
pośpiesznie: – Ale to nic poważnego. Po prostu jesteś-
my bliskimi przyjaciółmi.
– Jesteś zadowolona z tego, że nie możesz liczyć na
nic więcej? Może jednak brakuje ci zaangażowania
w związku uczuciowym?
– To nie twój interes.
Poe podniosła majtki z podłogi, przerzuciła je przez
ramię i skrzyżowała ręce pod piersiami. Sydney nagle
uświadomiła sobie, że Poe lada chwila zionie ogniem:
w końcu uchodziła za smoczycę.
– Litości, Lauren. Jeśli pragniesz Antona, bierz się
do roboty. Jeśli go kochasz, walcz o niego. Walcz nawet
z nim, jeśli zajdzie konieczność. Od razu ci mówię, że
on już wkrótce kogoś sobie znajdzie. Jest inteligentny
i odniósł w życiu sukces. Poza tym jest miły, dowcipny
i cholernie seksowny. Jeżeli liczysz na to, że przyjdzie
do ciebie na kolanach prosić o przebaczenie, powinnaś
wiedzieć, że to na pewno nie nastąpi. – Głos Poe
zmiękł. – Ale przecież ty to wszystko dobrze wiesz,
prawda? Świetnie sobie zdajesz sprawę z tego, ile on
jest wart i co tracisz, nie będąc przy nim.
Sydney dostrzegła, że w oczach Lauren pojawiły się
łzy. Wyciągnęła rękę i otoczyła palcami kostkę przyja-
ciółki. Nie zdążyła jednak jej pocieszyć, uprzedziła ją
Poe.
– Nie czas na łzy, Lauren – stwierdziła. – Bądź
twarda. Staw mu czoło. Walcz o swoje. Niewielu jest
facetów, o których warto walczyć. Trafiłaś na kogoś
wyjątkowego. Nie pozwól mu odejść, bo jeśli to
zrobisz, ktoś go sobie weźmie, zanim zdążysz mrugnąć
okiem. Powinnaś wiedzieć, że z całą pewnością nie
zajmuję pierwszego miejsca w kolejce po jego względy.
Rozdział trzeci
Otoczywszy ręką belkę podtrzymującą balkon na
piętrze, Sydney wpatrywała się w biały pasek plaży
i pomarszczoną falami powierzchnię morza.
Wysoko na niebie świecił księżyc w pełni, rozjaś-
niając wodę i piasek. Widoczność o północy była
niemal tak dobra, jak o zmierzchu, poza tym, że niebo
przybrało barwę spryskanego gwiazdami indygo,
a Morze Karaibskie pokryło się mrocznymi i tajem-
niczymi falami o białych grzbietach.
Nie mogła spać. Nie miała pewności, czy przyczyną
jej bezsenności jest obce łóżko, czy też liczna gromada
gości. Jej przyjaciele wytrąciliby z równowagi nawet
świętego. Przynajmniej Lauren i Poe wydawały się
coraz lepiej rozumieć. Można powiedzieć, że zapano-
wał między nimi rozejm. Chociaż Sydney nigdy wcześ-
niej nie brała pod uwagę możliwości skorzystania
z pomocy przy wyciąganiu Lauren z depresji, bezpo-
średniość Poe z pewnością dała Lauren wiele do myś-
lenia. Sydney też miała się nad czym zastanawiać.
Podejrzewała, że Lauren z trudem znosi widok
Antona w towarzystwie Poe, gdyż ich związek rozpadł
się niedawno. Poe miała jednak w sobie coś takiego, co
intrygowało Sydney. Wcale się nie starała ukrywać
swojej seksualności. Nie zamierzała nikogo przepra-
szać za swoją otwartość. Miała predyspozycje zarówno
do prowadzenia trudnych negocjacji w świecie biz-
nesu, jak i do walki o przychylność mężczyzny.
Sydney nie miała pewności, jak zareaguje, jeśli Poe
nagle zacznie sobie ostrzyć zęby na Raya i ruszy do
ataku jeszcze podczas pobytu na Wyspie Kokosowej.
Podejrzewała, że gdyby wyrzuciła byłego kochanka
z myśli i fantazji, po powrocie do Houston wszyscy
zachowaliby się wobec siebie fair. Poe bez problemów
mogłaby ubiegać się o względy Raya, o ile miałaby na to
ochotę, a Sydney na pewno by nie protestowała.
Dlaczego więc obraz Poe, czy też jakiejkolwiek innej
kobiety w ramionach Raya Coffeya tak bardzo poru-
szył Sydney, że zacisnęła ze złością pięści?
To na pewno z powodu burbona. Zachmurzyła się,
choć w gruncie rzeczy dobrze wiedziała, że wcale nie
wypiła zbyt dużo alkoholu. Właściwie ledwie zanurzy-
ła usta w trunku ojca, nawet nie zaszumiało jej
w głowie. Chciała być trzeźwa i to się jej udało. Dzięki
alkoholowi poczuła się jedynie nieco mniej zahamowa-
na, gotowa wykorzystać odpowiednią chwilę i odważ-
nie nawiązać kontakt z Rayem.
Ruch, który wykonała, kiedy została sam na sam
z Rayem, okazał się wyjątkowo skuteczny, o czym
świadczył przyśpieszony oddech mężczyzny i jego
nieudane próby zachowania spokoju. Stojąc przy stole
i wpatrując się w oczy byłego kochanka, Sydney
dostrzegła w nich ukrytą namiętność, której wcześniej
nie zauważała. Jej oddech stał się krótki i urywany,
poczuła ciężar na piersiach, nie mogła nic powiedzieć
Taka reakcja zupełnie do niej nie pasowała. Nigdy tak
intensywnie nie reagowała na żadnego mężczyznę.
Dotąd szczyciła się opanowaniem i samokontrolą, które,
niestety, tylko potwierdzały jej opinię Królowej Śniegu,
choć przecież Sydney wcale nie była zimną kobietą.
Przez większość wieczoru dyskretnie przypatrywa-
ła się Rayowi, nie chcąc, aby wyczuł na sobie jej wzrok
ani domyślił się, co jej chodzi po głowie. Wszyscy
zaangażowali się w grę i flirty, podczas gdy Ray przez
większość czasu zachowywał milczenie. Tylko dwa
czy trzy razy rzucił jakąś dowcipną uwagę.
Sydney nie miała wątpliwości, że Ray zachowuje się
nietypowo. Wyglądał na zdekoncentrowanego, z za-
myśleniem wpatrywał się w talerz, uśmiechał się przy
przypadkowych komentarzach przyjaciół, bawił się
szklanką, lecz prawie wcale nie pił. W rezultacie był
równie trzeźwy, jak Sydney. Potem wyszedł z całą
grupą na spacer. Zastanawiała się, czy podczas gorącej
kąpieli w wannie na tarasie cokolwiek mówił, czy też
myślami błądził tak daleko, jak ona. Zanim się rozstali,
postawił przed nią wyzwanie: miała znaleźć czas, aby
się z nim spotkać. Nie mógł wiedzieć, że właśnie tego
pragnęła najbardziej.
Nieoczekiwanie Sydney usłyszała kroki z prawej
strony. Odwróciła się, a widok, który ujrzała, zupełnie
ją oszołomił. Temperatura jej ciała gwałtownie się
podniosła, a myśli odpłynęły z umysłu. Gdy Ray
zbliżył się do niej, pożądanie wyssało powietrze z jej
płuc.
Był boso. Za całe ubranie służyły mu długie, sięgają-
ce kolan szorty z dżinsu. Dłonie wsunął do przednich
kieszeni i opuścił pasek znacznie poniżej pępka. Świat-
ło rzucane przez księżyc na werandę sprawiło, że tors
Raya pokrył się nierówną siatką cieni. Blizna na klatce
piersiowej zakrzywiała się niczym długi, biały indyjski
miecz, przecinający ciemną gęstwinę włosów.
Nawet z odległości dziesięciu, siedmiu, pięciu,
trzech metrów, Sydney doskonale wyczuwała zapach
jego czystej skóry i świeżo umytych włosów. Gdy
zbliżył się jeszcze bardziej, gdy stanął na wyciągnięcie
ręki, ujrzała wilgotne końcówki jego włosów. Po
oczach Raya poznała, jak bardzo jest pobudzony. Był
równie rozkojarzony, jak ona.
– Nie możesz spać? – spytał, opierając się o belkę.
– Zawsze z trudem przychodzi mi zaśnięcie pierw-
szej nocy poza domem. – Wzruszyła ramionami. – To
z powodu nieznanych dźwięków, choć w tym wypad-
ku chodzi chyba raczej o zbytni spokój.
– Racja – przyznał Ray, tłumiąc śmiech. – Trudno
się odprężyć przy tych falach uderzających o brzeg, nie
wspominając już o wietrze szumiącym w koronach
palm. Jeśli o mnie chodzi, nie sposób wytrzymać
takiego hałasu.
Sidney cofnęła się o krok, aby zniknąć w cieniu
zadaszonej werandy. Nie miała na sobie nic poza
cytrynową koszulą na cienkich jak spaghetti tasiemkach.
Była ubrana i ukryta w cieniu, niemniej bez makija-
żu i na bosaka czuła się naga. W kontaktach osobistych
z Rayem pragnęła prezentować się jak najbardziej
uwodzicielsko, a nie tak, jakby zaraz miała iść spać.
Za plecami miała teraz widok na tropikalną noc.
Oparła głowę o belkę i uśmiechnęła się, chowając za
siebie splecione ręce.
– Trudno mi spać, bo bardzo mi się podoba cisza
i spokój. Mam wrażenie, że gdybym się odprężyła,
przegapiłabym coś wartościowego. Moje pierwsze no-
ce w tym domu zawsze wyglądają podobnie. Jutro
będzie lepiej.
– Jutro będziesz zmęczona.
– Zmęczona? Chyba żartujesz. – Zerknęła na Raya,
oderwała od niego wzrok i rozejrzała się dookoła.
– Przez pół życia adrenalina pulsuje mi w żyłach.
Znacznie trudniej przyzwyczaić się do relaksu.
Ray wyciągnął z kieszeni ręce, skrzyżował je i i ukrył
palce pod pachami. Mięśnie jego klatki piersiowej
nabrzmiały i się naprężyły. Z przebiegłą miną potrząs-
nął głową, wyraźnie rozbawiony.
– Niewiele się zmieniłaś. Nigdy, nawet w liceum,
nie byłaś jedną z tych, co to przystają, by pozachwycać
się byle kwiatkiem. Zawsze taka poważna. Bez prze-
rwy skupiona.
Sydney potarła nos, przestraszona, że Ray może mieć
rację, choć tak wiele trudu wkładała w to, by pozbyć się
tego, co uważała za swoje ograniczenie. Z całą pewnością
nigdy nie była swobodną i bezproblemową dziewczyną.
– Zdaje się, że powinnam nauczyć się odprężać
– podsumowała.
– Racja. Powinnaś. – Miał szeroki, życzliwy
uśmiech. – Jaki pożytek z wakacji, skoro jesteś zbyt
spięta, aby się dobrze bawić?
– Wierz mi, nie będę miała żadnych kłopotów
z dobrą zabawą – odparła stanowczo, zastanawiając
się, co Ray uważa za dobrą zabawę i czy przypadkiem
nie uznałby jej rozrywek za wyjątkowo nudne. Eks-
tremalna analiza kosztów w niczym nie przypominała
ekstremalnego frisbee. Rzecz jasna, tym razem, pod-
czas tych wakacji, Sydney myślała raczej kategoriami
ekstremalnego seksu. – Zawsze się nieźle bawię, kiedy
mam na to ochotę.
Przez kilka chwil wpatrywał się w nią badawczo.
Pod jego uważnym spojrzeniem czuła się obnażona.
Czy Ray sprawdzał, w jaki sposób jedwab opina się na
jej ciele? A może zaglądał głębiej, chciał sobie przypo-
mnieć jej kształty, które poznał tylko raz, podczas
jednej wspólnie spędzonej nocy?
Nie miała pewności, czy potrafiłaby jednoznacznie
określić przyczyny swoich zahamowań. Nawet tamtej
nocy, kiedy się kochali, nie zachowywała się całkiem
spontanicznie.
– Dlaczego z takim trudem przychodzi ci dobra
zabawa? – odezwał się wreszcie. – Rozrywki to coś,
czym się powinnaś cieszyć, kiedy przestajesz praco-
wać.
Nie do końca się z nim zgadzała.
– Uważasz, że przy pracy nie można się dobrze
bawić?
– Na pewno można czerpać z pracy satysfakcję.
– Wzruszył ramionami. – Niewątpliwie praca bywa
ekscytująca. Nie da się ukryć, lubię swoje zajęcie.
Zapewne jest ono ciekawsze niż praca większości
facetów. Mimo wszystko jednak nie nazwałbym go
dobrą zabawą.
Sydney odwróciła ku niemu najpierw głowę, a po-
tem całe ciało. Zaniemówiła na widok żaru w jego
oczach. Uświadomiła sobie, że swobodnie flirtuje z Ra-
yem, i czeka, aż on poinstruuje ją, w jaki sposób się
relaksować. Ani przez chwilę nie pomyślała o jego
pracy. Przecież on co dzień stykał się z cierpieniem
i śmiercią.
Kosmetyki i akcesoria wydały się jej nagle czymś
płytkim i nudnym.
Uśmiechnęła się zachęcająco.
– Zdaje się, że w twojej pracy nie ma wiele miejsca
na rozrywki. Ale za to musi ona dawać wielokrotnie
większą satysfakcję niż kierowanie imperium mody.
Ray nie zamierzał dać się wciągnąć w rozmowę
o sobie.
– Czyżbym miał do czynienia z cesarzową?
– Niezupełnie – odparła, zdecydowana, aby później
ponowić próbę. – Stoi przed tobą najzwyklejszy dyrek-
tor generalny.
Pokręcił głową, uśmiechając się krzywo.
– Nic w tobie nie jest zwykłe. Wiedziałem to już,
kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem.
– A kiedy to było? – Doskonale znała odpowiedź na
to pytanie.
– W klasie maturalnej – odparł. Oparł ręce na
poręczy balkonu i wychylił się na zewnątrz, po czym
wbił spojrzenie w morze. – Weszłaś do pracowni
komputerowej, gdzie pracowaliśmy nad szkolną gazet-
ką. Byłaś z Isabel Leighton. Przyniosła dyskietkę z jed-
ną ze swoich niesławnych historii, pisanych na ostat-
nią chwilę. – Wychylił się jeszcze bardziej, opierając
ciężar ciała na przedramionach i splatając palce u rąk.
– Stałaś przy drzwiach i trzymałaś stos książek. Miałaś
na sobie spodnie w wąskie paski i koronkową bluzkę.
Dobrze to pamiętam, bo jeśli w naszej szkole jakaś
dziewczyna chciała zakryć nogi, to wkładała dżinsy.
Nikt nie nosił spodni w wąskie paski. Potem dowie-
działem się, kim jesteś, i wszystko stało się jasne.
Wąskie paski i koronki to ubiór, który najbardziej
pasuje do Królowej Śniegu.
Odwrócił głowę. Ściągał brwi w zamyśleniu nawet
wtedy, gdy się uśmiechał.
– Nigdy nie mogłem się domyślić, dlaczego znalaz-
łaś się w państwowej szkole. Nikt nie rozumiał, czemu
nie trafiłaś do jakiejś prywatnej akademii dla bogatych
dziewcząt.
– To przez matkę – wyznała Sydney, uświadamia-
jąc sobie, że chociaż niechęć zanikła, konsekwencje
decyzji jej matki wciąż pozostawały aktualne. Szkolne
lata Sydney nie należały do szczególnie udanych,
chociaż dzięki nim nauczyła się dbać o własne interesy.
– Moja matka nie chciała, żeby mi się przewróciło
w głowie. Mogłam się uznać za lepszą od innych tylko
dlatego, że miałam pieniądze. – Sydney skrzyżowała
ręce. – Nie sądzę, aby kiedykolwiek dotarło do niej, że
za bardzo się wyróżniam, aby się dopasować do
rówieśników ze szkoły państwowej. Nawet ci ucznio-
wie, którzy mieli pieniądze, nazywali mnie snobką.
– Bo miałaś ich znacznie więcej.
Sydney często się zastanawiała, jak bardzo różniło-
by się jej życie, gdyby nie była bogata. Nawet teraz jej
konflikty z ojcem miały posmak zdrady, wynikającej
z dokonywanych przez nią wyborów finansowych.
Mimo wszystko jednak najbardziej przejmowała się
złamanymi obietnicami...
– Nolan zarobił pierwszy milion jeszcze przed trzy-
dziestką, wiedziałeś o tym? Moja matka też nie
należała do ubogich. Jej olejne obrazy cieszyły się
ogromnym powodzeniem wśród kolekcjonerów. Wer-
nisaże były oblegane, wszystko się sprzedawało. Nigdy
nie musiała korzystać ze wsparcia finansowego mojego
ojca. – Ku rozczarowaniu Sydney, ta sytuacja naj-
wyraźniej się zmieniła.
Ray skinął głową, jakby starając się przetrawić
usłyszane informacje.
– Rozumiem, że idziesz w ślady swoich najbliż-
szych. Zarabiasz mnóstwo pieniędzy, a robisz to na
swój sposób. Nie zależysz od nikogo, tylko od siebie.
Sydney nie miała pewności, czy powinna się za-
chmurzyć, czy uśmiechnąć. W końcu zdecydowała się
na uśmiech.
– Uznam to za komplement, choć nie jestem pew-
na, czy takie były twoje intencje. Zgadza się, doras-
tałam w zamożnej rodzinie. Nigdy nie musiałam się
przejmować, czy uda mi się zdobyć pieniądze na
szkołę.
Dzięki
Nolanowi
powstała
dOSKO-
NAŁA-dZIEWCZYNA. Nie oznacza to jednak, że
wspomógłby mnie, gdybym nie wiedziała, co robię.
Wierz mi, Nolan nie jest aż takim altruistą. – Sydney
pomyślała z niechęcią, że przynajmniej dawniej nim
nie był.
Ray popatrzył na swoją rozmówczynię. Włosy
swobodnie opadały mu na czoło, a jego mina wyraźnie
wskazywała, że doskonale rozumie, o co chodzi Syd-
ney.
– Posłuchaj, nie musisz się tłumaczyć z pieniędzy
twojej rodziny.
Nabrała powietrza w płuca i wypuściła je powoli.
Dlaczego tak dużo mówiła o pieniądzach?
– Czy właśnie to robię?
Wzruszył ramionami i ponownie zapatrzył się
w morze.
– Tak mi się wydaje.
Pokazała mu język.
– W takim razie to tylko twoja wina, bo przypo-
mniałeś mi, jak w liceum musiałam się usprawiedliwiać
przed wszystkimi ze swoich pieniędzy.
– Przed wszystkimi z wyjątkiem Isabel Leighton.
Sydney odetchnęła głęboko. Ray nie mógł wiedzieć
o jej kontaktach z jedyną przyjaciółką ze szkoły, dzięki
której nie oszalała. Isabel sprawiła, że Sydney nauczyła
się spoglądać na pewne sprawy z odpowiedniej per-
spektywy. Właśnie od niej otrzymała pomoc i wspar-
cie, którego potrzebowała bardziej niż jedzenia i picia.
Zupełnym zbiegiem okoliczności Ray przypomniał
nazwisko, które sprawiło, że jej serce gwałtownie
załomotało.
– Izzy była fantastyczna – stwierdziła Sydney.
– Wciąż jest niezrównana i robi ze swoim życiem
niesamowite rzeczy. Masz rację, w liceum zupełnie nie
obchodziło jej, skąd pochodzę. Tak samo traktowała
wszystkich swoich przyjaciół. Ja też miałam inne
przyjaciółki, i to dobre, jednak nie tak wiele, jak Izzy.
– I nie tak wiele, ile mogłaś mieć w szkole prywat-
nej – uzupełnił, prostując się i zaglądając jej w oczy.
– To fakt – przyznała Sydney. Uśmiechnęła się
lekko. – Rzecz w tym, że prywatne szkoły, które Nolan
brał pod uwagę, nie były koedukacyjne. Chociaż nie
chodziłam na randki, lubiłam spędzać czas w szkole,
w której uczyli się też chłopcy.
– Dlaczego nie umawiałaś się na randki? – zaintere-
sował się Ray.
– Mnie się pytasz? Lepszej odpowiedzi udzielą ci
chłopcy, z którymi zdawałam maturę. Zdawało mi się,
że wiesz, co o mnie sądzili. – Sydney doskonale znała
ich opinię na swój temat.
Ta świadomość nie pomogła jej jednak zrozumieć,
dlaczego żaden z nich nie zdecydował się z nią o tym
porozmawiać. Możliwe, że sprawiała wrażenie wynio-
słej i zdecydowanie była nieśmiała. Nie miała w sobie
jednak ani odrobiny chłodu. Jej reputacja Królowej
Śniegu była zdecydowanie przesadzona, o czym Ray
miał okazję się przekonać.
– Tak, pamiętam, co myśleli. Musisz wiedzieć, że
chłopcy w pewnym wieku nie potrafią odróżnić ozięb-
łości od nieśmiałości. Chcą tylko znaleźć kozła ofiar-
nego, dzięki któremu uda się im ocalić swoją reputację
twardzieli. Ty się dobrze do tego nadawałaś. – Pokręcił
głową i wsunął dłonie do kieszeni. – Nietrudno to sobie
wykombinować.
Sydney zastanowiła się nad środkową częścią wyja-
śnień Raya i ściągnęła brwi. Skąd wiedział, że była
nieśmiała? Z całą pewnością nigdy mu tego nie wy-
znała. Chciała go o to spytać, pragnęła się dowiedzieć,
jaką osobą wydawała mu się w czasach szkolnych.
Ciekawiło ją też, dlaczego zdecydował się spędzić z nią
urlop.
Chciała też pojąć przyczyny swojego zainteresowa-
nia Rayem. Dzięki temu mogłaby się otrząsnąć z tego
zauroczenia. Ray nawet w ogólnych zarysach nie
przypominał odpowiedniego dla niej mężczyzny
z wyższych sfer, kogoś, z kim zamierzała spędzić resztę
życia. Odkrywała jednak, że pożądanie miało za nic
logikę i rozsądek.
W takiej sytuacji po prostu wpatrywała się w niego
szeroko otwartymi oczami i milczała. Ray zbliżył się do
niej na tyle, że poczuła ciepło bijące od jego potężnego
i na wpół nagiego ciała.
Znowu poczuła męski zapach, czysty i aromatycz-
ny. Mydło, z którego korzystali w willi, było wytwa-
rzane przez pewną miejscową kobietę, potrafiącą dos-
konale skomponować mieszankę naturalnych składni-
ków, między innymi rosnących w okolicy traw i ziół.
Taki zapach świetnie pasował do Raya. Sydney
domyślała się, jaką rozkosz sprawiłoby jej wtulenie
nosa w jego skórę. Zawsze zachwycał ją kontrast
między miękkością męskiej skóry a twardością mięśni.
Nie wątpiła, że Ray się nie zmienił, choć z pewnością
czułaby się przy nim jak przy mężczyźnie, którego
dotąd nie znała.
Stanął przed nią, teraz cień rzucany przez belkę nad
ich głowami przebiegał przez sam środek jego ciała.
Ray uniósł dłoń i palcem wskazującym dotknął po-
liczka Sydney. Pogłaskał ją po twarzy, a następnie
dotknął jej ucha.
– Porozmawiaj ze mną, Sydney. Chcę cię lepiej
poznać, pomóż mi w tym.
Serce Sydney waliło jak opętane.
– Dobrze mnie znasz.
– Skądże – pokręcił głową. – Znam kobietę, za jaką
chcesz uchodzić. Wiem jednak, że nie pozwalasz mi
zajrzeć do wnętrza.
Posuwał się bardzo daleko, a ona nie czuła się na to
przygotowana. Chciała się rozerwać, a nie bawić się
w samopoznawanie.
– Wiesz, że jestem bogata, wiesz, że jestem Królo-
wą Śniegu. Co jeszcze chciałbyś wiedzieć?
– Nie dbam o pieniądze. Już ci to mówiłem. – Wsu-
nął jej za ucho kosmyk włosów. – Oboje wiemy, że nie
jesteś oziębła.
– Och, tego wcale nie byłabym taka pewna. – Za-
drżała, czując jak drętwieją jej sutki.
Ray popatrzył w dół i przesunął palcem po jej szyi,
kierując się do biustu, gdzie zatoczył palcem kółko,
najpierw wokół jednego stwardniałego sutka, a potem
drugiego.
– Zaufaj mi, Sydney. Jesteś ciepła i gościnna pod
każdym względem. Pamiętaj, że byłem już z tobą.
Jak mogłaby o tym zapomnieć? Przez osiem lat
usiłowała znaleźć mężczyznę zdolnego do zapewnie-
nia jej takiej rozkoszy, jaką czuła przy Rayu. Żaden nie
zdołał jej rozpalić. Zaczynała wierzyć, że to jej wina, że
faktycznie jest oziębła.
Teraz jednak stała przy Rayu. Wystarczyło, że ją
musnął, a ona rozgrzała się do granic możliwości.
Dlaczego przy nim? Nie podobała jej się myśl, że Ray
dzierży klucz do jej uczuć. Zupełnie nie odpowiadało
jej, iż jakiś mężczyzna może nad nią panować.
Ignorując dotyk jego palca, odważnie uniosła brodę.
– To tylko seks, Ray. Nie myl go ze mną.
– Wiem, że to seks. Ale nie tylko. – Przesunął palec
wyżej, ku wgłębieniu w jej szyi. – Rzecz w tym, że
musisz być ciepłym i gościnnym człowiekiem, aby tak
samo zachowywać się wobec mężczyzny, z którym
uprawiasz seks.
– Ale ja taka nie jestem – przyznała cicho i przy-
mknęła oczy. – Nie zawsze.
– To dobrze – szepnął jej prosto do ucha. – Miło to
słyszeć.
Miał ciepły oddech i rozpalone ciało. Chciała poczuć
to ciepło jak najbliżej siebie. Mimowolnie położyła
dłonie na jego biodrach i zahaczyła palce o szlufki jego
spodni.
– Dlaczego to ma dla ciebie znaczenie? Przecież nie
czujemy nic do siebie.
– Uważasz, że nic do siebie nie czujemy? – Zdumie-
nie w jego głosie sprawiło, że Sydney otworzyła oczy.
– Gdy przebywamy w tym samym pomieszczeniu,
unikamy się lub staramy się znaleźć jak najbliżej siebie.
Gdybyśmy nic do siebie nie czuli, twoje ciało nie
reagowałoby w taki sposób na mój dotyk.
Koniec palca, który wcześniej spoczywał na jej
dekolcie, teraz przesunął się na środek klatki piersio-
wej, zatrzymując się na mostku, ponad krawędzią
koszulki. Po chwili Ray przeciągnął nim po brzuchu
Sydney, zatoczył pętlę wokół pępka i dotarł do krawę-
dzi jej wzgórka łonowego.
Zadrżała, zacisnęła palce i przywarła do Raya, chcąc
go poczuć całym ciałem. Głaskał ją i jednocześnie
wsunął kolano między jej uda. Sydney rozchyliła nogi.
– Nie mów tylko, że w taki sposób reagujesz na
każdego mężczyznę – odezwał się pełnym napięcia
głosem. – Wiem dobrze, że nikomu nie pozwalasz się
pieścić w taki sposób.
Nikt nigdy nie dotykał jej tak intymnie, jak Ray.
Czuła, że znalazła się na granicy orgazmu.
– Nigdy tak gwałtownie nie reagowałam... z nikim.
Tylko z tobą.
Ray zamruczał cicho.
– Dlaczego więc nie robimy tego cały czas? Dlacze-
go nie dopuszczasz mnie do siebie, kiedy się zbliżam?
Tym razem jednak był blisko, a Sydney się nie
odsuwała. Przeciwnie, poruszała się tak, jak w swoich
fantazjach, we wspomnieniach.
– Może boję się, że to, co między nami zaszło, nie
stało się naprawdę. Czasami sama nie wiem, czy nie
wymyśliłam sobie tego, co robiłeś. Zastanawiam się,
czy rzeczywiście doszło do tego, co wciąż mam przed
oczami.
– Wierz mi, Sydney, to wszystko prawda. – Od-
sunął dłonie od jej koszulki. – Chyba jednak powinie-
nem odświeżyć twoje wspomnienia.
Przesunął ręce na jej plecy, objął ją mocno i przycis-
nął do siebie. Poczuła jego erekcję, wybrzuszenie na
dżinsach, które otarło się o delikatną skórę jej brzucha.
Nagle zachciało się jej śmiać. Uważała, że uwiedze-
nie Raya będzie wyjątkowo proste, ale myliła się. Jej
uczucia do Raya Coffeya wcale nie były proste. Czuła
do niego to samo, co wtedy, gdy po raz pierwszy się
kochali.
– No dobrze, wiem, że to się stało – przyznała
w końcu. – Zdaję sobie sprawę, że mi się podobało. Po
prostu nie mogę przestać się zastanawiać, dlaczego seks
z tobą był zupełnie inny od tego, który zdarzało mi się
uprawiać później.
– Nie uważasz, że to ma coś wspólnego z faktem, że
kochałaś się wtedy po raz pierwszy?
Roześmiała się.
– Nie, Ray. Dobrze wiem, jak wyglądają pierwsze
razy. Nie zapominaj, że mam mnóstwo przyjaciółek.
Rozmawiam z nimi, także o seksie, który uprawiają
teraz i uprawiały w przeszłości. I o tym, co my ze sobą
robiliśmy... – Zawahała się, niepewna, czy dobrze robi,
przyznając, jak mocno przeżyła tamte chwile.
Oboje wydorośleli. Oboje się zmienili, a Ray mylił
się, twierdząc, że wciąż coś do siebie czują. To, co ich
kiedyś połączyło, należało do przeszłości. Teraz miała
już własne życie, firmę i nie mogła sobie pozwolić na
odrywanie się od pracy.
– To, co razem zrobiliśmy...
– Chcę wiedzieć, Sydney. – Chwycił jej koszulkę
i wsunął pod nią dłonie. – Powiedz mi, dlaczego
właśnie ja? Znam dziesiątki facetów, którzy cię prag-
nęli. Wszystkich odrzuciłaś. Dlaczego mnie powiedzia-
łaś ,,tak’’?
Czy kiedykolwiek mówiła mu ,,tak’’? A może raczej
Ray znalazł się w we właściwym miejscu o właściwym
czasie, kiedy Sydney dochodziła do siebie po awan-
turze z matką.
Z werandy na parterze dobiegły ich stłumione
dźwięki. Sydney znieruchomiała. Po chwili wyszarp-
nęła palce ze szlufek w spodniach Raya i położyła
dłonie na jego gołej talii.
– Pst. Posłuchaj. Słyszysz to?
Ray znieruchomiał z jedną ręką na jej plecach,
a drugą na pośladkach. Wymienili spojrzenia, wsłuchu-
jąc się w odgłosy wydawane przez dwoje ludzi, upra-
wiających seks na werandzie: ciche jęknięcia, szepty
i tłumione chichoty. Sapnięcia i pojedyncze słowa nie
pozwalały określić, kto się zabawia w taki sposób.
Sydney poczuła ogromne podniecenie, choć także
zakłopotanie, jako przypadkowy świadek intymnej
sceny.
– Wiesz, że wydawałaś takie same odgłosy? – spy-
tał Ray. – Oddychałaś głęboko i w niekontrolowany
sposób. Sporo o tym myślałem. Chcę wiedzieć, co się
w tobie zmieniło od tamtego czasu.
– Nic z tego nie rozumiem, Ray. Żadne z nas nie ma
powodu, aby tkwić w przeszłości, a przecież oboje nie
możemy się od niej uwolnić. Nie przejmujesz się tym?
Ray zamilkł na chwilę, a potem odezwał się poiryto-
wanym tonem:
– Na pewno nie w taki sposób, jak ty. Zgadza się,
często o tym myślę. Zastanawiam się nad tym za
każdym razem, gdy cię widzę. To naturalne skojarze-
nie.
Odwróciła wzrok. Podejrzewała, że Ray się nie myli.
W końcu ona robiła dokładnie to samo. Dlaczego więc
czuła większą frustrację niż zwykle?
Czy tylko dlatego, że jego ręce wędrowały po jej
ciele? Dlatego, że w końcu zdecydowała się go do-
tknąć? A może chodziło o coś więcej, o frustrację
wywołaną faktem, że ich zbliżenie nie przebiegło tak
lekko i bezproblemowo, jak to sobie wyobrażała?
Dźwięki dobiegające z werandy nie były już przy-
tłumione i ostrożne. Kochankowie najwyraźniej prze-
stali się obawiać zdemaskowania. Nagle Sydney straci-
ła ochotę na podsłuchiwanie. Nabrała za to ochoty, by
przyciągnąć Raya do siebie i zapoznać się z jego ciałem,
tak jak tego pragnęła, kiedy była zbyt młoda i nie-
śmiała, aby realizować marzenia.
Jeszcze bardziej pragnęła jednak poczuć, jak on ją
obejmuje, dotyka delikatnie i czule, uwodząc łagod-
nymi pieszczotami. Przecież powinna być w zupełnie
odmiennym nastroju, nastroju na dziki, hedonistyczny
seks. Dlaczego więc rozmyślała o leniwych i spokoj-
nych igraszkach?
Wtuliła czoło w jego tors. Włosy Raya łaskotały ją
w nos, a jego serce dudniło niczym gitara basowa,
grająca rhythm and bluesa. Wiedziała, że ten nastrój
zupełnie nie pasuje do uwodzicielskich scen.
Nie tak chciała spędzać czas sam na sam z Rayem.
Za dużo rozmawiali o wspomnieniach z przeszłości,
jeszcze komplikując i tak skomplikowaną sytuację.
Delikatnie musnęła ustami mostek Raya i cofnęła się
poza zasięg jego ramion.
– Chyba chcę iść do łóżka – oznajmiła z trudem.
– Czuję się jak podglądacz i wcale mi to nie odpowiada.
– Jeszcze nie skończyliśmy, Sydney – zawołał cicho
Ray, gdy odchodziła.
Zatrzymała się.
– Na dzisiejszą noc już wystarczy. – Posłała mu
powłóczyste spojrzenie znad ramienia i napotkała jego
wzrok. Ray wyraźnie nie ułatwiał jej życia. – Ale
pamiętaj, że jutro wstaje nowy dzień.
Gdy Sydney wyszła z pokoju, Lauren odczekała
niecałe pięć minut i wyskoczyła z łóżka, aby skierować
się ku apartamentom na drugim końcu pierwszego piętra
willi. Nie miała pewności, czy to, co zamierza zrobić, jest
rozsądne, niemniej ani myślała się z tego wycofywać.
Nie cierpiała przyznawać racji innym kobietom,
niemniej w tym wypadku Poe się nie myliła. Lauren
czuła, że nie będzie miała drugiej okazji, by sprawdzić,
na jakim etapie znajdują się jej stosunki z Antonem.
Żadne z nich nie miało umówionych spotkań,
wyjazdów służbowych ani też pilnych prac do wyko-
nania. Nadeszła stosowna chwila, aby raz na zawsze
ustalić, co zrobić z tym związkiem.
Rzecz jasna, ciągle tkwili we wzajemnej zależności,
w przeciwnym wypadku nie byliby tak przewraż-
liwieni na swoim punkcie, nie zachowywaliby się tak
emocjonalnie i niepewnie. Poe miała rację także pod
tym względem. Lauren z niechęcią przyznała, że jej
koleżanka nie myliła się pod bardzo wieloma względa-
mi. Musiała pozbyć się niechęci, wynikającej wyłącz-
nie z nieporozumienia, choć nie zamierzała się śpie-
szyć. Pomyśli o tym, kiedy Poe przestanie tak wyraźnie
interesować się Antonem.
Położywszy dłoń na klamce u drzwi pokoju Antona,
Lauren wzięła głęboki oddech i nacisnęła ją. Zdumiona,
przekonała się, że drzwi nie są zamknięte na klucz. Nie
rozumiała, dlaczego tak bardzo się denerwuje. Znała
tego mężczyznę lepiej niż kogokolwiek, a on znał ją.
Problem w tym, że stawiała wszystko na jedną
kartę. Wiedziała, że wystarczy jeden nieostrożny krok,
niewłaściwie dobrane słowo, a sytuacja stanie się
wyjątkowo niekorzystna. Sam fakt, że Anton wybrał
się do łóżka z butelką alkoholu w dłoni, dowodził, jak
bardzo poczuł się skrzywdzony.
Lauren wiedziała jednak, że Anton też nie za-
chowywał się bez zarzutu. Postanowiła, że będzie
ponosiła odpowiedzialność wyłącznie za własne prze-
winienia. Nie zamierzała brać na siebie winy za błędy
Antona.
Drzwi otworzyły się bez trudu. Pokój był pomalo-
wany na neutralne, pastelowe barwy, jak reszta domu.
Anton wciąż miał na sobie te same szorty w kolorze
khaki, które nosił podczas kolacji, lecz zdjął koszulkę.
Leżał na łóżku najbardziej oddalonym od drzwi, oby-
dwie poduszki trzymał pod głową i dodatkowo pod-
pierał się jedną ręką, którą odchylił do tyłu.
W drugiej ręce trzymał karafkę, opartą o brzuch.
W butelce znajdowało się tylko odrobinę mniej al-
koholu niż w chwili, gdy ją wynosił z jadalni. Lauren
liczyła na to, że Anton jest wystarczająco trzeźwy, aby
z nią normalnie porozmawiać.
Chociaż drzwi były szeroko otwarte, zapukała w nie
dla przyzwoitości.
– Mogę wejść?
Popatrzył na nią uważnie.
– A jeśli powiem, że nie, pójdziesz sobie?
Przez chwilę zastanawiała się nad wyjściem z poko-
ju, lecz uznała, że pozostanie w nim to najprostszy
sposób załatwienia sprawy, która ją tu sprowadziła.
Weszła i zamknęła za sobą drzwi.
– Prawdę mówiąc, nie. Nie chcę wychodzić, przy-
najmniej na razie.
Wzruszył ramieniem bez większego zainteresowania.
– Niech będzie. Mów, co masz mi do powiedzenia.
– A potem wynoś się w cholerę? – dokończyła.
Nic nie powiedział. Nie musiał. Z jego miny wy-
wnioskowała, że się nie pomyliła. Świadomość, że jest
osobą niepożądaną, tylko ją zmotywowała do pozo-
stania. Nie on jeden był osobą, którą trudno zniechęcić.
Ponieważ jego upór stanowił część ich problemu,
nadszedł odpowiedni moment, aby go przełamać. Lauren
lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, jak to zrobić.
Ruszyła ku drugiemu łóżku, przeznaczonemu dla
Douga. Wskoczyła na środek materaca, skrzyżowała
nogi i popatrzyła na Antona. Miała na sobie lekką,
bawełnianą kamizelkę w kolorze melonowym, która
tak naprawdę była górą od piżamy. Jej dół uszyto z tego
samego materiału w Kubusie Puchatki. Lauren otrzy-
mała ten komplet w prezencie od Macy; zazwyczaj nie
sypiała w podobnych strojach.
Zastanawiała się, czy Anton w ogóle zauważył jej
piżamę. Minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz
widział ją w łóżku ubraną. Poza tym ciekawiło ją...
– Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zachmurzył się
Anton. – Po przedstawieniu z udziałem Jessa i Poe
doszedłem do wniosku, że ustawisz się w kolejce po
następne wyzwanie, bo przecież w grze chodziło
wyłącznie o seks.
Lauren uniosła brwi. Dlaczego z takim trudem
przychodziło mu zaakceptowanie jej seksualności?
Sądziła, że Anton będzie tym zachwycony, lecz z nie-
znanego powodu zawsze wykorzystywał tę jej cechę
przeciwko niej.
– Prawdę mówiąc, impreza załamała się po twoim
wyjściu. Oprócz Sydney wszyscy poszli na taras, aby
zażyć gorącej kąpieli.
– Więc co tutaj robisz? Powinnaś do nich dołączyć.
Chcesz się pieprzyć, czy co? – Uważnie obserwował
reakcję byłej kochanki, bez wątpienia pragnąc ją za-
szokować.
Zamaskowanie bólu i żalu okazało się wyjątkowo
trudnym zadaniem.
– Niewykluczone. Ale najpierw chciałabym poroz-
mawiać.
Wyciągnął z karafki zatyczkę, postawił butelkę na
stoliku przy łóżku i sięgnął po szklankę. Cały czas nie
spuszczał wzroku z twarzy Lauren.
– Chcesz pogadać o pieprzeniu?
Tym razem Lauren musiała ugryźć się w język.
– Zacznijmy od rozmowy o uczuciach.
– Pewnie. Czemu nie. – Wlał do szklanki burbona,
wypił i wytarł usta wierzchem dłoni.
Lauren zamrugała oczami, potem jeszcze raz, usi-
łując powstrzymać narastający w niej gniew. Wie-
działa, że złość do niczego jej nie zaprowadzi; prze-
ciwnie, zapewni tylko przewagę Antonowi. Była
zdecydowana skorzystać z rady Poe i raz na zawsze
przekonać się, czy ten związek ma szansę na przetrwanie.
Jeśli chciała to zrobić skutecznie, musiała zachować
spokój i trzymać język na wodzy.
– Jesteś nietrzeźwy. Anton, którego znam, jest
miły, inteligentny i uczciwy.
Zamilkła na dłuższą chwilę, aby mógł przetrawić jej
słowa. Niebieskie oczy Antona pozostały jednak rów-
nie nieprzeniknione, jak wcześniej, więc nie miała
pewności, czy cokolwiek zrozumiał.
– Przez cały dzień byłeś bardzo małomówny. Po-
myślałam, że skoro spędzimy tu półtora tygodnia
i zapewne często będziemy się widywali, powinniśmy
rozważyć zaprzyjaźnienie się. A przynajmniej obopól-
ną życzliwość przez resztę wakacji.
Anton nie odezwał się ani słowem. Przez cały czas
wpatrywał się w nią nieprzeniknionym wzrokiem.
Lauren poczuła, że ma łzy pod powiekami. W panice
chwyciła za krawędź kamizelki.
– No, ale jeśli interesuje cię wyłącznie seks, może-
my zaczynać. Rozmowa nie jest obowiązkowa.
Uniosła piżamę tylko o kilka centymetrów, ukazu-
jąc fragment gołego brzucha, kiedy Anton wreszcie
przemówił.
– Lauren, przestań.
Zamarła w oczekiwaniu.
Usiadł, opuścił nogi i postawił karafkę z whisky na
stoliku między łóżkami. Szeroko rozsunął kolana, ręce
oparł na kołdrze po bokach bioder i wbił wzrok
w podłogę, jakby zastanawiał się nad tym, co powiedzieć.
Lauren powoli opuściła piżamę. Siedziała i obser-
wowała, jak Anton toczy wewnętrzną walkę z samym
sobą. Czuła, że jej rozczarowanie i ból znikają. Po-
zbawione pancerza ochronnego serce sprawiało wraże-
nie, jakby lada chwila miało wybuchnąć.
Wszystko było takie proste. Kochała go. Zawsze go
kochała. Wiedziała jednak, że pogodziłaby się z jego
odejściem. Od kiedy się rozstali, zaczęła znacznie lepiej
rozumieć swoje uczucia. Poza tym nie wątpiła, że
raczej nie zerwą ze sobą kontaktów, tylko pozostaną
przyjaciółmi.
Gdy podniósł wzrok, w jego oczach czaił się niepokój.
– Z rozkoszą przespałbym się z tobą, Lauren. Pragnę
tego bardziej niż czegokolwiek innego. Wiem jednak,
że to niedobry moment. Przepraszam, że zachowałem
się szorstko. Jestem sfrustrowany i nie powinienem
pastwić się nad tobą. Było mi... ciężko. Kiepsko sobie
radziłem. – Machnął ręką. – Z trudem przychodziło mi
tolerowanie sytuacji między nami. Nigdy nie przypu-
szczałem, że tak źle się poczuję.
Lauren nie miała pojęcia, że w jej sercu jest miejsce
na jeszcze głębsze emocje. Zeskoczyła z łóżka i usiadła
obok Antona. Następnie klęknęła za jego plecami
i otoczyła go ramionami. Miał ciepłą skórę i miłe
w dotyku, jędrne ciało.
– Zawsze możemy zostać przyjaciółmi. Bez względu
na to, co się wydarzy, chciałabym myśleć, że pasujemy
do siebie tak, jak powinni do siebie pasować przyjaciele.
Trąciła jego ucho policzkiem i zmrużyła oczy,
przypominając sobie zapach i smak Antona, dotyk jego
rąk na swojej skórze, jego ciało w swoim ciele. Nie
chciała stracić tych wspomnień, a jakaś jej część wciąż
pragnęła tworzyć nowe. Wciąż liczyła na to, że pojawią
się inne doświadczenia, do których będzie mogła
wracać w przyszłości, nawet jeśli nie będą one miały
tak intymnego charakteru, jak dotąd.
Anton wyciągnął rękę i dotknął nią dłoni Lauren.
– Właśnie teraz cię potrzebuję. Nie mogę już znieść
własnego towarzystwa. Lauren, zostań ze mną na tę noc.
Jej serce zamarło.
– Tylko po to, aby jakoś zasnąć – uzupełnił, jakby
z obawy, że spotka się z odmową.
Niemądry.
– ,,Zasnąć! Może śnić?’’ – Wyczuła, że Anton się
uśmiecha.
– Przy odrobinie szczęścia, czemu nie. Z tobą w ramio-
nach wszystkie sny powinny być słodkie. – Anton wstał,
odwrócił się i ściągnął kołdrę. – Wskakuj, Szekspirze.
Lauren ukryła się pod kołdrą i przetoczyła na bok,
czując, jak materac ugina się pod ciężarem ciała An-
tona. Wyłączył lampkę na nocnym stoliku i pokój
pogrążył się w ciemnościach. Oczy Lauren wkrótce
przyzwyczaiły się do mroku, rozświetlanego przez
księżyc w pełni, jaśniejący za otwartym oknem.
Anton przysunął się do Lauren i ułożył się za jej
plecami. Leżeli w wygodnej, dobrze sobie znanej
pozycji. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa,
jakby utrzymywali ze sobą łączność wyłącznie dzięki
uderzeniom swoich serc, bijących jednym rytmem.
Odprężyli się, a ich oddechy spowolniały.
W ich poranionych duszach pojawił się spokój.
Zapadli w sen, który miał im przynieść uzdrowienie.
Rozdział czwarty
Następnego ranka Ray udał się do kuchni, zanim
pojawiła się w niej gospodyni domu, Auralie Duartes,
mieszkająca w budynku dla służby, w środkowej części
wyspy. Dzięki temu dystansowi zarówno ona i jej
mąż, jak i goście Nolana mieli zapewnioną prywatność,
gdy na Wyspie Kokosowej potrzebna była pomoc
służących.
Ray kiepsko spał i chciał się napić kawy, dużo
mocnej kawy na pusty żołądek. Nie miał pewności, czy
kofeina zdoła pokonać przygnębienie wywołane bra-
kiem snu i niemożnością uzyskania tego, czego prag-
nął.
Nie chodziło o seks.
Gdyby znalezienie się w łóżku Sydney stanowiło
jego podstawowy cel, kiedy poprzedniej nocy wy-
chodził na balkon, bez wątpienia byłby teraz jeszcze
bardziej niewyspany, ale jednocześnie odprężony.
Gdy znalazł torbę z ziarnami kawy oraz młynek,
przystąpił do poszukiwań ekspresu, którego Auralie nie
wyciągnęła jeszcze z ukrycia. Natrafił nań w dolnej
szafce, wydostał urządzenie i oczyścił dzbanek.
Z niechęcią przystępował do mielenia ziaren, prze-
konany, że hałas obudzi czterech śpiochów na dużej
kanapie w największym pokoju willi. Ray musiał
jednak zrobić co do niego należy, więc bez dłuższego
namysłu nasypał kawy do młynka.
Na parterze nie wzniesiono ścian działowych, toteż
Ray uznał, że Doug, Jess, Kinsey i Poe sami się prosili
o to, aby ich zbyt wcześnie obudzić. Mogli przecież
udać się na górę, do swoich sypialni. Poprzedniego
wieczoru Ray pierwszy wyszedł z gorącej kąpieli;
impreza trwała jeszcze długo, choć co najmniej połowa
gości przeniosła się z tarasu na dachu willi na werandę
otaczającą parter.
Ray wciąż się zastanawiał, kim były osoby, które
poprzedniej nocy tak głośno się zachowywały pod
balkonem. Podejrzewał, że Anton i Lauren odrabiali
kilkumiesięczne zaległości. Tak czy owak, ich okrzyki
wciąż rozbrzmiewały mu w uszach i nie dawały spać.
Między innymi dlatego nie potrafił się opędzić od myśli
o Sydney i ich wspólnie spędzonej, nieprawdopodob-
nej nocy.
Był wtedy znacznie młodszy i nigdy nie rozmawiał
z żadną kobietą w taki sposób, jak z Sydney. Poza tym
nigdy nie kochał się tyle razy jednej nocy i nigdy nie
tulił kobiety płaczącej nad rozpadem swojej rodziny.
Nigdy też nie czuł się równie bezsilny. Nie miał wtedy
pojęcia, co powiedzieć ani o co spytać.
Musiał przyznać, że poprzedniej nocy nie poszło mu
lepiej. Od wielu lat wyciągał ludzi z płonących budyn-
ków, wykopywał rannych spod ton gruzu, rozcinał
powyginane druty i blachy, aby dotrzeć do ofiar
wypadków. Tymczasem żadne z tych wyzwań nie
pomagało mu w wysondowaniu umysłu i serca Syd-
ney.
W Ameryce, kiedy Sydney była w pracy i czuła się
prawdziwym dyrektorem, deprecjonowała go i ignoro-
wała za każdym razem, gdy chciał coś powiedzieć. Teraz
zachowywała się tak odmiennie, że zupełnie się pogubił.
Ray wcisnął przycisk młynka. Bogaty aromat jamaj-
skiej Blue Mountain wypełnił kuchnię. Ostrza wirowa-
ły, a Ray uważnie przypatrywał się kanapie w dużym
pokoju. Pierwsza poruszyła się Poe, po chwili w jej
ślady poszła Kinsey. Jess i Doug również się odwrócili,
a przynajmniej podjęli próbę otwarcia oczu. Żaden
z nich nawet nie próbował wstać. Woleli siedzieć
i wpatrywać się w rozglądające się na boki i przeciąga-
jące kobiety.
Może powinien podjąć jeszcze jedną próbę. Niewy-
kluczone, że Sydney zdążyła się już odprężyć i teraz
miał szansę znaleźć odpowiednią chwilę, aby oboje
spędzili ze sobą trochę czasu w odosobnieniu. Wtedy
miałby okazję sprawdzić, czy nadają na tych samych
częstotliwościach.
Ostrza młynka zrobiły swoje i dały mu o tym znać
wysokim piskiem. Ray wyłączył silniczek i odmierzył
odpowiednią porcję kawy. Kiedy nalewał wody do
zbiornika, do kuchni wkroczyła Poe. Wyszukała pięć
kubków i ustawiła je w szeregu.
– W zamian za kawę wybaczę ci przerwanie moich
snów. Ray, bez wątpienia jesteś bliski ideału. – Poe
miała na sobie ognistoczerwoną bluzę na zamek bys-
kawiczny, którą ubiegłej nocy wciągnęła na bikini. Bez
chwili namysłu wskoczyła na blat kuchenny w oczeki-
waniu, aż kawa zacznie się parzyć.
– Ej, kolego! – zawołał Jess, wciąż rozwalony na
kanapie. Ciemny zarost na jego szczęce wydawał się
jaśniejszy od sińców pod oczami. – Zamierzasz pojeź-
dzić na skuterach wodnych tego ranka?
Ray nie miał pojęcia, kiedy Sydney udało się zejść na
dół. Było to jednak bez znaczenia: jeszcze przez
dłuższy czas nie mógł liczyć na odosobnienie. Równie
dobrze mógł udawać, że na Wyspę Kokosową przybył
po to, aby miło spędzić urlop.
– A żebyś wiedział – odparł.
Sydney założyła nogę na nogę i umościła się wygod-
nie na ręczniku plażowym, który rozpostarła na pomo-
ście prowadzącym od willi do morza. Lauren siedziała
obok, zerkając na pozostałych plażowiczów, bawią-
cych się na skuterach wodnych. Sydney wręczyła
Lauren okulary przeciwsłoneczne, które przyjaciółka
zostawiła na blacie kuchennym.
– Dzięki. – Lauren wsunęła okulary i poprawiła
lewe ramiączko turkusowego bikini w wielkie fioleto-
we koła. – Znacznie lepiej. Dzisiejszego ranka pewnie
zapomniałabym zabrać własną głowę, gdyby nie była
na stałe przytwierdzona do ramion.
– Aż tak fatalna noc? – Sydney umierała z ciekawo-
ści. Szczególnie interesowało ją, gdzie Lauren spędziła
dwie godziny między północą i drugą, lecz doszła do
wniosku, że będzie najlepiej, jeśli przyjaciółka sama się
jej zwierzy, kiedy zechce.
– Prawdę mówiąc, spałam jak zabita. – Lauren
założyła ręce za głowę i ziewnęła.
Oho, pomyślała Sydney. Nie miała pojęcia, dlaczego
Lauren ziewa, jakby nie zmrużyła oka przez całą noc,
skoro podobno tak dobrze jej się spało.
– Nie wyszłaś koło północy na werandę na par-
terze?
– Nie. Czemu pytasz?
– Pomyślałam, że to może ciebie usłyszałam, jak się
tam przechadzałaś.
– Nie. Trochę gadałam z Antonem, a potem, mo-
żesz w to wierzyć albo nie, poszliśmy do łóżka
i zasnęliśmy. W nic się nie bawiliśmy, nie szaleliśmy
i byliśmy grzeczni. – Lauren pokręciła głową z niedo-
wierzaniem. – Mogę na palcach policzyć te wszystkie
przypadki, kiedy poszliśmy razem do łóżka i nic nie
robiliśmy, tylko zasnęliśmy.
– Doprawdy? Pomyślmy. Spędziliście ze sobą około
czterystu dni. – Sydney z trudem zachowywała powa-
gę. – Zużyliście całą furę prezerwatyw, moja mała.
– Ha, ha – skrzywiła się Lauren. – Dobrze wiesz,
o co mi chodzi. Nie zawsze chodziliśmy spać w tej
samej chwili. Jeśli jednak tak się zdarzyło...
– Wtedy miałaś szczęście – dokończyła Sydney,
wsłuchując się w hałas silników skuterów i czując
charakterystyczny odór spalin.
– Właściwie wolę myśleć, że to Anton miał szczęś-
cie – skorygowała Lauren, przechylając głowę na bok
i zastanawiając się nad odpowiedzią. – W ten sposób
łatwiej mi przekonać siebie, że beze mnie nie daje sobie
rady.
– Nie chcesz uwierzyć, że to ty nie dajesz sobie rady
bez niego? – spytała Sydney, wiedząc, że odpowiedź
będzie oczywista.
– To widać, prawda? – Kiedy Sydney skinęła głową,
Lauren ukryła twarz w dłoniach, a następnie otrząsnęła
się i podniosła wzrok. – Nie chodzi o to, że jestem
samotna. Dobrze to wiem. Nie siedziałam przez cały
czas w domu, użalając się nad sobą.
– Zauważyłam. – Sydney ogromnie pragnęła poroz-
mawiać z Lauren o tym, co się działo między nią
i Nolanem. Była gotowa ucałować przyjaciółkę, gdyby
ta sama podjęła ten temat.
Lauren się skrzywiła.
– Widzisz, Sydney, uwielbiam twojego ojca. Jest
zupełnie cudownym człowiekiem, ale nigdy nie był dla
mnie nikim więcej, niż tylko przyjacielem.
Sydney poczuła taką ulgę, jakby owiał ją podmuch
świeżego powietrza, kiedy znajdowała się na skraju
uduszenia.
– Dobrze wiedzieć. Widzisz, z kolei ja uwielbiam
ciebie i dobrze o tym wiesz... – Sydney zamilkła, dopóki
Lauren nie skinęła potwierdzająco głową. – No właś-
nie. Więc uwielbiam cię i dlatego zdaję sobie sprawę, że
mój ojciec potrzebuje innej kobiety.
Sydney czekała, przekonana, że Lauren sprzeciwi się
lub pogniewa. Lauren jednak najwyraźniej potrzebo-
wała czasu na przemyślenia. Siedziała z zaciśniętymi
ustami i tylko w pewnej chwili pomachała do kobiety,
która zwolniła na swoim skuterze przez Antonem
i Rayem.
– Powiedzieć ci coś? – przemówiła w końcu, zer-
kając na Sydney. – Twojemu ojcu potrzeba kogoś
takiego jak Poe.
– Poe? – Annabel Lee i ojciec? Sydney osłupiała.
– Chyba żartujesz.
– Nigdy w życiu. – Lauren pokręciła głową. – Wi-
dzisz w Nolanie wyłącznie ojca, Sydney. Wierz mi, dla
mnie nie ma w nim nic ojcowskiego, jeśli wolisz, abym
to ujęła aż tak dosadnie. Bez trudu mogę sobie wyob-
razić, że on i Poe doskonale się dogadują. Ona jest
starsza od nas o jakieś pięć lat, zgadza się? Tak czy
owak, jej sposób bycia i spojrzenie na świat doskonale
pasowałyby do twojego ojca.
Sydney nie mogła nie zgodzić się z opinią Lauren,
zwłaszcza w świetle tego, czego się niedawno dowie-
działa na temat okoliczności awansu Poe. Nie zamie-
rzała jednak przyznawać, że Poe jako kobieta byłaby
dobrą partnerką życiową dla Nolana Forda.
– Sama nie wiem. Jakoś nie potrafię sobie wyob-
razić, jak Poe ugania się za moim ojcem na skuterze
wodnym albo gra z nim w prawdę albo wyzwanie.
– Może dlatego, że nie chcesz sobie tego wyobrażać
– zauważyła rozsądnie Lauren.
– W każdym razie to realistyczny pomysł. – Sydney
uznała, że najwyższa pora na zmianę tematu. – Jedyny
bardziej realistyczny pomysł, jaki mi przychodzi do
głowy, jest taki, że powinnaś znowu zacząć się spoty-
kać z Antonem.
Lauren westchnęła, wzruszyła ramionami, zupełnie
jakby wszystko to, co się wokół działo, znajdowało się
całkowicie poza jej kontrolą.
– Musimy ze sobą jeszcze sporo porozmawiać.
Ostatniej nocy był zły... Przypuszczam, że bardziej na
siebie niż na mnie. Żadne z nas nie powiedziało tego, co
należało powiedzieć, ale zostaliśmy ze sobą na noc. To
o czymś świadczy.
Sydney nie przychodziło do głowy nic, co mogłaby
dodać. Wpatrywała się w wodę, a szczególną uwagę
poświęcała dwóm mężczyznom, którzy teraz spędzali
czas na deskach surfingowych. Fala była zbyt mała, aby
surfować.
Anton i Ray siedzieli z nogami w wodzie, trzymali
dłońmi krawędzie desek i ucinali pogawędkę. Obydwaj
nosili okulary przeciwsłoneczne na gumowych tasiem-
kach i szorty do kolan. Ich ramiona i plecy lśniły od
zdrowej opalenizny, potu i kremów z filtrami.
W powietrzu unosił się charakterystyczny aromat
olejku kokosowego oraz cudownie słony zapach wody
morskiej. Sydney odetchnęła głęboko, oparła dłonie na
pomoście i odchyliła się, z przyjemnością wpatrując się
w zapierające dech w piersiach fale i ciało Raya
Coffeya.
Tego ranka Sydney zdecydowała się przebrać w jed-
noczęściowy kostium kąpielowy w kolorze miedzi.
Strój miał ogromny dekolt z przodu i jeszcze większe
wycięcie na plecach. Nie ulegało wątpliwości, że Ray
zwróci na niego uwagę. Po ostatniej nocy Sydney nie
zamierzała już pokazywać się publicznie bez odpo-
wiedniego przygotowania.
Poza tym nie chciała, aby Ray zajmował się roz-
ważaniami na temat ich wspólnej przeszłości. Oboje
dobrze wiedzieli, co się między nimi wydarzyło. Nie
mieli wątpliwości, że utrzymywali ze sobą kontakt
z powodu tej jednej nocy. Sydney nie chciała jednak
powracać do tamtych czasów ani rozważać przyczyn,
które skłoniły ich do pójścia razem do łóżka.
Musiała tak postąpić, oddzielić biznes od przyjem-
ności, aby skoncentrować się wyłącznie na pracy.
Gdyby tego nie zrobiła, pogrzebałaby zarówno życie
osobiste, jak i zawodowe. Co gorsza, dowiodłaby, że
nie wyciągnęła żadnych wniosków z błędów popeł-
nionych przez swoją matkę i ojca.
– I jak tam ci się układa z Rayem? – spytała Lauren,
wyrywając Sydney z zamyślenia.
Sydney popatrzyła na przyjaciółkę znad oprawek
okularów przeciwsłonecznych.
– Dlaczego pytasz o Raya?
– Pytam o Raya i ciebie. – Lauren odwzajemniła
uważne spojrzenie. – On ani razu na ciebie nie spojrzał,
kiedy udzielałaś odpowiedzi podczas zabawy w praw-
dę albo wyzwanie. A kiedy Jess zadał pytanie, Ray nie
spuszczał wzroku z talerza.
Sydney wsunęła okulary na miejsce i wzruszyła
ramionami.
– Kto wie? Może rozmowa o kobiecych orgazmach
jest dla niego kłopotliwa.
– Na pewno mówimy o Rayu? – zaśmiała się Lauren.
– Masz na myśli człowieka, który codziennie jeździ do
zawalonych tuneli i płonących budynków? Myślisz, że
on może być czymkolwiek zakłopotany? Daj spokój.
– Faktycznie, jest silnym i twardym facetem. Nie
oznacza to jednak, że potrafi bez trudu rozmawiać
o seksie. – Sydney wcale nie zamierzała dyskutować
o tych sprawach, ale czuła, że nie uda się jej zwieść
Lauren.
– Akurat. Ledwie zauważył, że Jess pocałował Poe,
lecz kiedy rozmowa skoncentrowała się na twoich
doświadczeniach seksualnych, zaczął się wiercić jak na
rozżarzonych węglach. – Lauren obróciła się na ręcz-
niku, aby spojrzeć Sydney w oczy. Słońce odbijało się
od ciemnej powierzchni jej okularów. – Sydney, dlacze-
go Ray czuł się tak, jakby usiadł na mrowisku?
Cholera jasna, pomyślała Sydney. Dlaczego nie
miałaby się podzielić swoimi planami? Była ciekawa
reakcji Lauren, zarówno jako przyjaciółki, jak i kobiety
postrzegającej Raya z innej perspektywy.
– Prawdę mówiąc, zastanawiałam się nad wakacyj-
nym romansem.
– Z Rayem Coffeyem?
– Nie, z Antonem. – Sydney przewróciła oczami.
– No pewnie, że z Rayem. Zapomniałaś, o kim roz-
mawiamy, głuptasie?
– Hm – wykrztusiła Lauren.
– Co to miało znaczyć? – obruszyła się Sydney.
Lauren wzruszyła ramionami i odwróciła się ku
falom.
– Chyba mogę sobie wyobrazić wasz romans. Ray
to kawał faceta, doskonały materiał na wakacyjne
przygody.
– Fakt – potwierdziła Sydney. – Ale musisz przy-
znać, że nadaje się na kogoś więcej, nie tylko na
przygodę.
Lauren nic nie mówiła przez chwilę. Potem ode-
zwała się cichym i spokojnym głosem.
– Jeśli planujesz wakacyjny romans, wystarczy, że
facet jest przystojnym osiłkiem.
Sydney nie odpowiedziała. W takim ujęciu jej plan
stawał się tani i wstrętny, a chciała, aby sprawiał
wrażenie szalonego i seksownego. Cisnęło się jej na
usta kolejne pytanie, którego jednak nie chciała zada-
wać, bowiem kryjąca się w nim możliwość była zbyt
daleko idąca. Mimo to nie potrafiła opanować cieka-
wości.
Odwróciła się ku Lauren.
– A jeśli się okaże, że to coś więcej niż tylko
wakacyjna przygoda? – spytała od niechcenia.
– Co takiego? Chcesz się związać na stałe? Z Ray-
em? – Lauren wsparła się na łokciach i uniosła brodę ku
słońcu. – Widziałabym cię raczej z Leo Reddingiem.
Radca prawny jest bardziej w twoim stylu. Nie jestem
pewna, czy Ray to dla ciebie dobra partia.
Komentarze Lauren zabrzmiały tak, jakby Sydney
dobierała sobie partnerów pod kątem ich zarobków.
W rzeczywistości głęboko podziwiała zajęcie Raya.
– Uważam, że zawód Raya jest niezwykle szlachet-
ny i wspaniały. Wiedziałaś, że w ubiegłym roku
pracował w Nowym Jorku?
– Sydney, zaufaj mi. Nie uważam, żeby Leo był
lepszy od Raya, bo ma inną pracę. Po prostu nie
wyobrażam sobie Raya na imprezach dobroczynnych.
On jest człowiekiem czynu. – Lauren odrzuciła włosy.
– Ledwie wysiedział na pokazie mody ,,Szalona zima’’
miesiąc temu.
Sydney musiała przyznać Lauren rację. Przyglądała
się, jak Ray wiosłuje na desce do skutera Douga,
a następnie obaj zamieniają się miejscami, nie wpada-
jąc do wody. Człowiek czynu: to określenie pasowało
do Raya Coffeya. Był wysportowany, miał wspaniale
zbudowane ciało, a poruszał się z miękkością i gracją.
Sydney uwielbiała mu się przyglądać.
– A właśnie. – Lauren przerwała rozmyślania Syd-
ney. – Po pokazie mody zauważyłam, że wdał się
w życzliwą pogawędkę z twoim ojcem. Wiesz, o czym
mówili?
Sydney lekko wzruszyła ramionami.
– Najprawdopodobniej o pieniądzach. Nolan za-
zwyczaj rozmawia o pieniądzach.
– Myślisz, że chciał jakoś kupić Raya?
– Na pewno nie. – Energicznie pokręciła głową.
– Niemożliwe. Raczej chodziło o jakąś dotację.
– Aha. – Lauren obróciła się i wyciągnęła na brzu-
chu, aby cały czas obserwować morze. – Myślałam, że
może kupuje go dla ciebie.
– Dla mnie? – To akurat nigdy nie przyszło Sydney
do głowy. – Dlaczego Nolan miałby kupować mi Raya?
– Nie mam pojęcia. Może po to, aby zapewnić sobie
zięcia. Chociaż to raczej nie w stylu Nolana. Nie znam
go zresztą tak dobrze, jak ty.
– Zięcia? Zupełnie jakbym miała czas na randki,
o mężu nie wspominając. – Sydney potrząsnęła włosa-
mi. – W tej chwili z trudem wygospodarowałam chwilę
na wakacje. Nie przyjechałabym tu, gdybym nie ufała
Macy, Chloe i Melanie. One nie dopuszczą, aby dOS-
KONAŁA-dZIEWCZYNA poszła na dno.
Otóż to. Do ubiegłego roku Sydney zgodziłaby się
z Lauren, co jest, a co nie jest w stylu Nolana. Przez
ostatnich dwanaście miesięcy ojciec Sydney zrobił
jednak ze swoimi pieniędzmi wiele rzeczy, których
nigdy by się po nim nie spodziewała, a także nie zrobił
tego, do czego się zobowiązywał.
Jednakże kupowanie Raya Coffeya nie wchodziło
w grę. Taka transakcja wydała się Sydney całkowicie
nierealna, gdyż żaden ze znanych jej mężczyzn nie
byłby do tego zdolny.
Ojciec Sydney miałby jej kupować faceta, z którym
straciła dziewictwo? Nie wspominając już o fakcie, że
kierowała się przy tym złością na własną matkę, która
oznajmiła: ,,Wyciągnij wreszcie korek z tyłka, rozerwij
się i na litość boską, przeleć kogoś’’.
Spojrzenie Sydney nieuchronnie powędrowało pono-
wnie ku Rayowi. Jak zareagowałby tak wspaniały i godny
szacunku mężczyzna, gdyby się dowiedział, że spełnił
rolę odpowiedniego ciała w dogodnym miejscu i czasie?
Pomimo tropikalnego upału Sydney wstrząsnął dreszcz.
Tej sprawy nie powinna wyciągać na światło dzienne.
Dlaczego nie mogła po prostu się zabawić z przy-
stojnym facetem i nie powracać myślami do wydarzeń
z przeszłości?
Wstała i wręczyła Lauren swoje metalizowane oku-
lary przeciwsłoneczne.
– Potrzymaj, idę się wykąpać – oznajmiła.
– Schowam je razem z moimi – zaproponowała
Lauren i ukryła obie pary w plecionej torbie. – Chyba
się do ciebie przyłączę i sprawdzę, czy uda mi się
namówić Antona na podwodny numerek.
Sydney wpatrywała się w przyjaciółkę.
– Wydawało mi się, że macie jeszcze sporo do
omówienia.
– Zgadza się. – Lauren wstała i sprawnie splotła
długie włosy w warkocz, który zacisnęła spinką.
– Rzecz w tym, że rękami potrafię przemawiać równie
sprawnie, jak ustami. I nie muszę się przejmować
właściwym doborem słów.
– Jesteś niemożliwa – skomentowała Sydney
z odrobiną zazdrości. Po chwili poszła w ślady kole-
żanki, z przyjemnością zanurzając się w chłodnych
falach.
Wynurzywszy się, aby nabrać powietrza, Sydney
strząsnęła z twarzy krople słonej wody. Żałowała, że
nie potrafi pójść na całość, tak jak Lauren. Zapewne
nigdy jej się to nie uda. Oznaczało to, że przygoda
wakacyjna była zupełnie nie w jej stylu.
Sydney Ford pracowała jednak w świecie mody,
a każdy, kto ma z nią choć trochę do czynienia, wie, że
style często się zmieniają.
W porze kolacji wszyscy opadli z sił. Dzień na
słońcu i desce surfingowej sprawił, że urlopowiczom
wystarczyło energii jedynie do tego, aby opaść na
dywan przykrywający podłogę w salonie lub rozłożyć
się na kanapie.
Sydney i Lauren, które nie spędziły dnia na zmaga-
niach ze skuterami wodnymi, udały się do kuchni, aby
pomóc Auralie w przygotowaniu lekkiego posiłku,
złożonego z sałatki i kanapek z pieczonym kurczakiem.
Żołądek Raya gwałtownie upominał się o swoje
prawa. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł tak wilczy
apetyt. Przy tym wszystkim był jednak wyczerpany
fizycznie i wiedział, że solidny posiłek go uśpi. Tym-
czasem zamierzał położyć się jak najpóźniej. Pragnął,
by Sydney skończyła pomagać w kuchni, przyniosła
kanapki i usiadła mu na kolanach.
To dziwne, że jego potrzeby z biegiem lat stawały
się coraz prostsze. Przekonał się, że towarzystwo
kobiety jest przyjemnością, nawet jeśli wybranka tylko
milczy w tym samym pokoju. Co dziwniejsze, aż do tej
pory nigdy nie myślał w ten sposób o Sydney. Wszyst-
ko zmieniło się dopiero teraz, kiedy zaczął ją obser-
wować w kuchni, razem z Lauren.
Sydney miała lekko spalony słońcem nos. Sięgające
ramion włosy niedbale związała w koński ogon. Zdjęła
już metaliczny kostium kąpielowy, który odsłaniał jej
ciało znacznie śmielej niż bikini, i włożyła żółtą
koszulkę i pastelowe szorty.
Krzątając się po kuchni, śmiała się razem z Lauren.
Widać było, że lubi gotować, i wcale nie przypominała
dyrektora generalnego dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY.
Zrobiła sobie skromny makijaż, konieczny do podkreś-
lenia jasnoniebieskiej barwy oczu i pięknej cery, gład-
szej od najdelikatniejszego jedwabiu.
No tak. Ray przyłapał się na tym, że zastanawia się
nad oczami i skórą Sidney.
– Ale z ciebie twardziel – mruknął do siebie, od-
wrócił wzrok i wbił go w ekran telewizora. Oglądali
film wygrzebany przez Jessa spośród bogatej kolekcji
DVD, przechowywanej w bambusowej szafce.
Ray i Anton rozsiedli się po przeciwnych krańcach
kanapy, a Doug zajął jedyny fotel. Położył nogi na
podnóżku, odchylił głowę i przysypiał, podczas gdy na
dwudziestopięciocalowym ekranie trwał ,,Apollo 13’’
z Tomem Hanksem. Poe usiadła pośrodku kanapy,
zaplatając włosy Kinsey w drobne warkoczyki.
Cała scena wydawała się surrealistyczna i w niczym
nie przypominała wakacji, na które Ray dotąd jeździł.
Rzecz jasna, minęły długie lata, od kiedy po raz ostatni
wybrał się na prawdziwy urlop. Jego ostatnia wyprawa
zakończyła się kompletną katastrofą i jeszcze długo po
niej nie mógł dojść do siebie. Stało się to trzy lata temu,
kiedy wyjechał wraz z dwoma kolegami ze studiów
i jedynym bratem, Patrickiem.
Po obronie pracy magisterskiej i podjęciu pracy
strażaka Ray był gotów rozpocząć dorosłe życie. Wszy-
scy czterej polecieli z Houston na Barbados, z mocnym
postanowieniem skosztowania tylu tropikalnych drin-
ków oraz tropikalnych kobiet, ile się da. Po upalnych
dniach i pełnych ognia nocach następowały leniwe
poranki, kiedy odsypiali nadużywanie seksu i rumu.
Ray uniósł się na kanapie i zerknął przez cały pokój
w stronę kuchni oraz Sydney. Potem znowu zajął się
filmem, z którego nic nie rozumiał. Nagle poczuł, że nie
może już dłużej czekać na Sydney, bez względu na to,
czy kanapki są gotowe, czy też nie. Wstał i skierował
się ku kręconym schodom, które prowadziły na taras
na dachu willi.
Ożywcza wieczorna bryza owiała mu twarz. Otrzą-
snął się i przysunął leżak blisko balustrady. Oparł na
niej stopy i przez kojarzącą się z więzieniem kratę
zapatrzył się na palmy kokosowe i morze.
Myśli o Patricku często przychodziły mu do głowy,
lecz nauczył się traktować je z dystansem. Poza tym
rozumiał już, co robić, aby przypadkowo nie uwalniać
określonych wspomnień. Nawet teraz nie wiedział,
dlaczego jego myśli powędrowały ku Patrickowi. Być
może chodziło wyłącznie o otoczenie i wakacje w tro-
pikach.
Ray dobrze znał okoliczności tamtej tragedii. To, co
się wydarzyło trzy lata wcześniej, nie nastąpiło w wy-
niku jego błędu. Nikt nie popełnił błędu, ale on nie
potrafił się pozbyć poczucia winy. Wiedział, że musi
coś z tym zrobić, gdyż poczucie winy w jego zawodzie
świadczy o braku kompetencji i niemożności zdystan-
sowania się do pewnych wydarzeń. Ale jak właściwie
miałby przestać przejmować się Patrickiem, bratem,
którego miał chronić, a który w ubiegłym miesiącu
skończyłby dwadzieścia pięć lat?
Po co właściwie karmi się mrzonkami i marzenia-
mi o Sydney Ford? Powinien spędzać tutaj urlop,
ona zaś powinna być jedynie jego wakacyjną znajo-
mą. Robiła zawrotną karierę, podczas gdy on nie
potrafił nawet nauczyć się żyć z własną przesz-
łością.
Obrócił się niespokojnie na cedrowym leżaku, kiedy
pomyślał o Sydney, leżącej pod nim lub, jeszcze lepiej,
na nim, zupełnie nago. Chciał przyglądać się, jak się
porusza jej ciało, pragnął obserwować jej twarz.
Nagle zjawiła się przed nim naprawdę, zupełnie
jakby ją wyczarował. Bosymi stopami miękko stąpała
po deskach tarasu. Podeszła bliżej i wręczyła Rayowi
talerz z dwiema ogromnymi kanapkami. Przy leżaku
postawiła butelkę z wodą, a następnie wychyliła się za
poręcz i otrzepała dłonie.
Podziękował jej szerokim uśmiechem.
– Nie przyzwyczajaj się zbytnio do tego, że ktoś ci
usługuje – oświadczyła, a on wbił zęby w chleb
domowej roboty oraz delikatne kawałki kurczaka.
Sydney zrobiła rozbawioną minę. – Mam nadzieję, że
sprawiłam ci przyjemność.
Usługi, których od niej oczekiwał, nie miały nic
wspólnego z jedzeniem. Dobrze, że miał pełne usta,
bowiem mógłby to powiedzieć głośno.
– Nie jesteś w nastroju na Toma Hanksa? – zainte-
resowała się, wpatrując się w nocne niebo.
Przyjrzał się jej długiej, delikatnej szyi, jej uśmie-
chowi, pełnym piersiom. Przełknął kęs kanapki, usi-
łując zapanować nad pożądaniem. Wreszcie pokręcił
głową.
– Niestety, nie. A jeśli ty jesteś w nastroju na
towarzystwo, to chyba nie najlepiej trafiłaś.
Przyjrzała mu się, przechylając głowę na bok i w za-
myśleniu ściągając brwi.
– Skąd u ciebie taki kiepski humor? – zainteresowa-
ła się.
Nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć poza praw-
dą. Odetchnął głęboko.
– Nie wiedziałem, że mój pobyt tutaj będzie taki
trudny – wyjaśnił.
– A co w tym trudnego? – zdumiała się.
Odgryzł kolejny kęs kanapki. Uznał, że pełne usta to
dobry pretekst, aby nic nie mówić, dopóki nie przemy-
śli tego, co chce powiedzieć.
Oparła się o balustradę i ciągnęła:
– Żałujesz, że nas wszystkich ze sobą zabrałeś?
A może chodzi o ,,Niedyskrecję’’? Przykro mi, że
obiecana wycieczka nie wypaliła.
Ray pociągnął łyk wody z butelki, aby przepłukać
gardło, i zjadł resztę kanapki.
– Nie przejmuję się jachtem. I cieszę się, że wszyscy
tu są. W szczególności, że ty tu przybyłaś.
– Więc dlaczego ukrywasz się na tarasie?
– Myślałem o Patricku – odparł, zanim ponownie
ogarnęły go wątpliwości.
– Och, Ray... – Sydney zamknęła oczy i potarła
czoło ręką, jakby zastanawiając się, jak najskuteczniej
złagodzić ból Raya. Potem pośpiesznie podniosła
wzrok. – Tak mi przykro. Tak długo nie myślałam
o Patricku. Właściwie nigdy się nie dowiedziałam, co
się dokładnie wydarzyło. Wiem, że znikł. Nigdy więcej
już o nim nie słyszałeś?
Ray naprawdę nie miał ochoty wdawać się z Sydney
w dyskusję na temat zniknięcia Patricka. Przynajmniej
jeszcze nie teraz, kiedy myśli o bracie tak bardzo mu
ciążyły. Wolał zastanawiać się nad tym, jak wykorzys-
tać ciało Sydney, aby zupełnie zapomnieć o całym
świecie.
Wiedział jednak również, że powinien z nią poroz-
mawiać.
– Razem z Patrickiem i dwoma kolegami ze stu-
diów wybraliśmy się na Barbados. Zamierzaliśmy
w ten sposób uczcić moje magisterium.
Sydney zrobiła wielkie oczy.
– No, no. Nie przypuszczałam, że jesteś magistrem.
Pokiwał głową i obojętnie wzruszył ramionami.
Stopień naukowy nic już dla niego nie znaczył.
– Właściwie miałem przerwę w życiorysie od
osiemnastego do dwudziestego czwartego roku życia.
Co to za życie, skoro człowiek siedzi tylko z nosem
w książkach, bez przerwy się uczy i jeździ gasić pożary
zarośli?
– Jak ci się udało skończyć studia i jednocześnie
jeździć do pożarów? Zupełnie zrezygnowałeś ze snu?
– No pewnie – zażartował. Wszystko to wydawało
mu się tak odległe w czasie, że pewnie w rzeczywisto-
ści było znacznie gorzej, niż zapamiętał. – Widzisz,
długie dyżury w remizie to świetna okazja do nauki.
W dodatku większość moich nauczycieli gorąco wie-
rzyła w możliwości Internetu. Niejeden wykład zali-
czyłem dzięki kamerze wideo.
– Czuję się jak leń patentowany. – Sydney przesu-
nęła dłońmi po końskim ogonie. – Nie raz myślałam
o powrocie na uczelnię, ale nigdy nie mogłam się
zmobilizować i znaleźć wystarczająco dużo czasu.
Wiesz, że Chloe jesienią wznawia studia?
Ray pokręcił głową. Nie interesował się wewnętrz-
nymi sprawami szefowych dOSKONAŁEJ-dZIEW-
CZYNY, chyba że chodziło o Sydney.
– To dobrze. Ukończone studia dają poczucie osiąg-
nięcia czegoś w życiu. Gdy zdobyłem tytuł magistra,
pomyślałem, że zakończyłem pewien etap, i chyba
właśnie o to chodzi.
– Czy ukończenie studiów dało ci więcej satysfakcji
niż praca? – spytała, ponownie kładąc dłonie na
poręczy balustrady.
– Nie. – Nie bardzo wiedział, jak to wytłumaczyć.
– To co innego. Lubię mieć poczucie, satysfakcji, że
zrobiłem coś wartościowego, że nie zawiodłem.
– Czy właśnie tak się czujesz, gdy myślisz o Patri-
cku? Masz wrażenie, że go zawiodłeś?
– Nie tylko go zawiodłem. – Ray odwrócił wzrok od
Sydney i popatrzył w bok, gdzie księżyc rozświetlał
wierzchołki palm kokosowych. – Nawaliłem na całej
linii, ot co.
– Nie sądzę, aby to było takie proste – stwierdziła,
kręcąc głową. – Nie znam cię tak dobrze, jak najlepsi
z twoich przyjaciół, ale wiem, że zrobiłbyś wszystko,
co w twojej mocy, aby go odnaleźć.
Nie wiedziała. Nikt tego nie wiedział. Nikt nie miał
pojęcia o ślepej uliczce, w której utknął, możliwoś-
ciach, które wyczerpał.
– Spędziłem mnóstwo czasu na poszukiwaniach.
I nic. Ani jednej wskazówki. Zupełnie, jakby zniknął
z powierzchni ziemi.
– Co się wydarzyło? – spytała cicho.
Słowa wypłynęły z niego strumieniem, zanim zdą-
żył pomyśleć, jak je powstrzymać.
– Wypożyczyliśmy jacht i popłynęliśmy w rejs po
Wyspach Dziewiczych. Mieliśmy przewodnika, właś-
ciciela łodzi. Nie byliśmy aż tak głupi, żeby płynąć
samotnie. Zamierzaliśmy sporo pić i potrzebowaliśmy
kogoś, kto powstrzyma nas przed próbą przepłynięcia
Atlantyku. Zresztą właściciel łodzi twierdził, że zna
miejsca, gdzie znajdziemy przyjazne i chętne kobiety.
Sydney skrzyżowała ręce na piersiach i pokręciła
głową z udawaną pogardą.
– Wóda i kobiety. Wszyscy faceci są tacy sami.
Rayowi podobało się, że Sydney udaje wyniosłą
i dumną, bo wiedział, że wcale taka nie jest.
– Piliśmy. Prawdę mówiąc, niemało. Patrick myślał,
że umarł i trafił do nieba.
– Co się stało? – naciskała Sydney. – Jeśli nie chcesz
o tym mówić, zrozumiem, ale naprawdę chciałabym
wiedzieć.
– Zaatakowali nas piraci.
– Co takiego? – zachłysnęła się powietrzem.
– Nie do wiary, co? Ale to prawda. Napotkaliśmy
inną łódź. Machali do nas. Myśleliśmy, że potrzebują
pomocy. Pokazywali, że nie mają radia. W dodatku
z ich ładowni wydobywał się czarny dym.
– I wtedy posłuchałeś głosu instynktu zawodo-
wego.
– Chyba tak. Pożar okazał się udawany. Nalali
jakiegoś świństwa do wielkiej beczki, żeby narobić jak
najwięcej gęstego dymu. Z całą pewnością nie mieliś-
my do czynienia z amatorami. Obrobili nas ze wszyst-
kiego. Patricka zabrali jako zakładnika. Był rozbawio-
ny, śmiał się. Powiedział, że nic mu się nie stanie.
Mieliśmy zaczekać dobę, a potem ruszać w dalszą
drogę, aby wziąć Patricka na pokład w ustalonym
miejscu. Kiedy tam dotarliśmy...
– Nie zastaliście nikogo – dokończyła za niego
Sydney.
Minęy trzy lata, a ból wciąż go przeszywał na wylot.
Z trudem przełknął ślinę.
– Nie mam pojęcia, dlaczego wierzyłem, że go tam
znajdziemy. Przecież wszyscy moglibyśmy zidentyfi-
kować tych sukinsynów, zwłaszcza Patrick. Nie udało-
by się im tak swobodnie działać, gdyby uwalniali
zakładników i narażali się na niebezpieczeństwo iden-
tyfikacji.
Ray milczał przez kilka długich chwil. Odetchnął
ciężko.
– Podejrzewam, że go zastrzelili i rzucili rekinom na
pożarcie. To najbardziej prawdopodobna hipoteza,
zważywszy że przez trzy lata nie znaleźliśmy nawet
sznurowadła. Cholera. Miał tylko dwadzieścia dwa
lata. – Ray pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. – To
były najpiękniejsze chwile jego życia i nagle wszyst-
ko się skończyło. Mam nadzieję, że się nie męczył
i wszystko odbyło się mgnieniu oka.
– Kochany, dlaczego to sobie robisz? – Sydney
przysunęła się bliżej i usiadła mu na kolanach, przycis-
kając dłonie do jego torsu. – Gdybym wiedziała, że
Morze Karaibskie przypomina ci o tak tragicznych
zdarzeniach, mogłabym kazać załodze popłynąć gdzie
indziej.
– Czyżby? Na przykład gdzie? – Raya ogarnął
krótki śmiech. – Wypłynęlibyśmy dwadzieścia kilo-
metrów w morze? Zresztą uwielbiam Karaiby. Dzięki
temu, że się tutaj znalazłem, czuję się znacznie lepiej.
– Ray nie wiedział, że to prawda, dopóki nie wypowie-
dział tych słów.
Nie dało się jednak wykluczyć, że wspomnienia
przestały go dręczyć dzięki kobiecie, która usiadła na
jego kolanach. Ray pomyślał, że jeszcze chwila i utonie
w tych błękitnych, pełnych współczucia oczach. Po-
trząsnął głową.
– Poza tym bardzo chciałem zobaczyć cię w bikini.
– Co takiego? – udała oburzenie. – Nie podobam ci
się w jednoczęściowym kostiumie?
– Podobasz mi się bez względu na to, w co jesteś
ubrana. Teraz najbardziej mi się podoba, że wybrałaś
właśnie to miejsce do siedzenia, a nie inne.
– O ile się nie mylę, Ray, najwyraźniej ci się
podobam.
– Nie mam w zwyczaju podrywać bezbronnych
kobiet. Nic więcej nie powiem.
– To dobrze – stwierdziła i otoczyła rękami jego
szyję. – Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy.
Nie był pewien, co takiego sobie wyjaśnili, ale
położył rękę na nogach Sydney, a drugą pogłaskał jej
włosy. Nawet mu nie przeszło przez myśl, że mógłby
jej nie pocałować.
Przywarła do niego rozpalonymi ustami. Nie tak je
sobie wyobrażał. Okazały się miękkie, delikatne, ostroż-
ne, pełne wspomnień.
Miała bogatszy smak, pachniała bardziej uderzającą
do głowy mieszanką woni perfum i własnego ciała. Jej
delikatne ruchy natychmiast go podnieciły. Nawet
gdyby była ślepa, nie potrzebowałaby komunikatu
wypisanego systemem Braille’a. Doskonale wszystko
wyczuwała.
Przesunęła wyżej rękę i złapała go za żuchwę, jakby
zamierzała go powstrzymać na wypadek, gdyby chciał
przerwać. Nie sprzeciwił się, podobało mu się, że
Sydney nie jest bezbronna. Poza tym odpowiadała mu
jej odwaga i brak skrupułów przy osiąganiu tego, co
sobie zaplanowała.
Lekko ugryzła Raya w dolną wargę, aby poinfor-
mować go, że powinien otworzyć usta. Uśmiechnął się
i odsłonił zęby. Zbyt długo czekał, aby teraz nie
wysłuchać jej poleceń. Bez względu na to, czego zechce
Sydney, wiedział, że okaże jej cierpliwość.
Listewki, z których zmontowano cedrowy leżak,
cicho zatrzeszczały. Delikatna bryza poruszyła kos-
mykami włosów Sydney, łaskocząc nimi twarz Raya.
Poczuł w nozdrzach zapach orzechów kokosowych,
trawy i morskiego powietrza. Niebo nad ich głowami
przysłaniały pierzaste chmury, a księżyc wydawał się
zasłaniać swoją tarczą połowę tropikalnego niebo-
skłonu.
Ray przymknął oczy i powędrował do nieba, siedząc
nieruchomo i rozkoszując się pieszczotami Sydney.
Całowała go tak, jakby pocałunek był dziełem sztuki;
najwyraźniej sądziła, że im więcej czasu poświęci
metodycznym i systematycznym ćwiczeniom, tym
rozkoszniejsze okażą się skutki. Ray nie miał pewności,
czy jego zmysły są w stanie przyjąć jeszcze większą
dawkę takich czułości.
W jaki sposób mężczyzna miał zapanować nad
pożądaniem, które trawiło go od środka, drwiąc z jego
prób zachowania kontroli nad emocjami i przypomina-
jąc mu, że jest tylko człowiekiem? Ray wpadł w kłopo-
ty, poważne kłopoty, które wydawały się nieunik-
nione.
Spoczywące na jego twarzy palce Sydney okazały
się chłodne, a jej usta, dotykające jego warg, ciepłe.
Język kochanki rozpalał go do czerwoności. Ray przy-
trzymał głowę dziewczyny i pogłębił pocałunek. Sunął
dłonią po jej brzuchu, aż dotarł do biustu. Wydała
z siebie jęk pożądania.
– Sydney – częściowo zamruczał, częściowo wy-
szeptał prosto w jej usta. – Nie dam rady.
– Póki co wydaje mi się, że nie masz żadnych
problemów – poruszyła biodrami na jego kolanach.
– Właśnie o tym mówię.
Przywarł do jej ust, całując ją stanowczo i mocno.
Przerywał pocałunek tylko po to, aby za chwilę go
wznowić. Cały czas się zastanawiał, czy udałoby
się im dotrzeć do jego sypialni bez zwracania na siebie
uwagi.
– Muszę wstać z tego leżaka i rozprostować, eee,
nogi.
Poruszała się powoli i delikatnie. Był jej za to
wdzięczny. Gdy stanęła na nogach, dźwignął się i prze-
szedł za Sydney w róg tarasu. Przystanęła dopiero przy
balustradzie, oparła się o nią rękami i zachęcająco
uniosła brodę.
– Straciliśmy tyle czasu, nie będąc ze sobą... – Ray
urwał i zbliżył się do dziewczyny. Położył dłonie na jej
rękach, delikatnych i kobiecych, a jednak silnych,
a następnie opuścił głowę. Zamierzał dokończyć to, co
przed chwilą zaczęli.
– Sydney, Ray? Jesteście tam?
Słysząc krzyki Jessa, Sydney zachichotała, a potem
wymknęła się Rayowi. Popatrzył na podłogę tarasu
u swoich stóp oraz puste miejsce po Sydney. Nie sądził,
aby mógł mu się przytrafić większy pech. W następnej
chwili poczuł jednak na plecach rękę Sydney.
– Jesteśmy na górze, Jess – zawołała i pochyliła się
blisko Raya, aby wyszeptać: – Cierpliwi będą na-
grodzeni?
– Czy to pytanie, czy informacja? – mruknął, kiedy
Sydney ruszyła ku schodom.
– Ani jedno, ani drugie – odparła. Poczekała, aż Jess
wejdzie na górę. Gdy ją mijał, poklepała go po ramieniu
i odwróciła się do Raya. – Potraktuj to jak obietnicę!
– krzyknęła.
Ray przyglądał się, jak znika jej podskakujący koń-
ski ogon w kolorze blond.
– Kobiety – mruknął na tyle głośno, aby usłyszał go
niewątpliwie zaciekawiony Jess.
Rozdział piąty
– No dobrze, Sydney. Co jeszcze można tutaj robić?
Stojąc przy kuchennym blacie i sącząc pierwszy
tego dnia kubek kawy, Sydney zerknęła na Douga,
który pałaszował ostatniego omleta z serem i fasolą,
przygotowanego przez Auralie.
– Chcesz przez to powiedzieć, że już się znudziłeś?
– Gdzie tam. Po prostu tak nasiąkłem wodą po
wczorajszych rozrywkach, że pomyślałem o zwiedza-
niu okolicy. Chciałbym znaleźć się w miejscu, które nie
kojarzyłoby mi się z morzem. Muszę przynajmniej
poczekać, aż wyschną mi uszy, w których wciąż
chlupocze woda. – Poruszył palcem w uchu.
– Zachowujesz się jak dziecko.
Siedząca obok Douga Kinsey pokręciła głową. Stopy
opierała na krześle, a kolana przyciągnęła do klatki
piersiowej. W dłoniach trzymała kamionkowy kubek
i sączyła z niego kawę. Po jej plecach spływały dzie-
siątki drobnych warkoczyków, owoc pracy Poe, która
poprzedniego wieczoru pracowicie splatała włosy
przyjaciółki. – Wydaje ci się, że coś stracisz, więc
przesadzasz.
– Czuję się dzieckiem. Przynajmniej wtedy, gdy
jadę na wakacje. – Doug oderwał się od talerza, odchylił
i przeciągnął.
– Cały czas jesteś dzieckiem. Jeśli mi nie wierzysz,
spytaj swoich kontrahentów. – Anton wszedł do
kuchni w samą porę, aby usłyszeć oświadczenie przyja-
ciela. – Jak myślisz, dlaczego firma nazywa się Neville
& Storey, a nie Storey & Neville?
Doug uniósł ręce do góry i spojrzał na zbliżającego
się partnera.
– Wydawało mi się, że zdecydowaliśmy umieścić
mózg przedsiębiorstwa na drugim miejscu w nazwie,
żeby nieco chwały spłynęło na wyrobnika.
– Tak jest, nic dodać, nic ująć – stwierdził Anton
i potrząsnął krzesłem Douga tak, że omal nie zrzucił
przyjaciela na podłogę.
Doug błyskawicznie odzyskał równowagę, w czym
nieco pomogła mu Kinsey, która rzuciła się ku niemu
i złapała go za nadgarstek, kiedy rozpaczliwie wyma-
chiwał rękami. Zerknął na Antona, pochylił się i ucało-
wał Kinsey prosto w usta. Oszołomiona, przez chwilę
nie mogła dojść do siebie. Doug oblizał wargi i skiero-
wał się do kuchni.
– Mmm. Kawa. Chyba się napiję.
– Kawa? – ledwie wykrztusiła Kinsey, przyglądając
się odchodzącemu Dougowi. Miała taką minę, jakby
rozważała, co woli: uraczyć organizm natychmiastową
dawką kofeiny, czy też ujrzeć rozpryskujący się napój
na plecach Douga. – Od tylu miesięcy usiłuję cię
skłonić, żebyś mnie pocałował, a kiedy wreszcie to
robisz, masz do powiedzenia tylko: ,,Kawa’’?
Doug znajdował się w połowie drogi do kuchni, lecz
zatrzymał się gwałtownie. Niewiele czasu zajęło mu
podjęcie decyzji, co woli: kawę czy Kinsey. Błyskawicz-
nie zawrócił i skierował się do stołu. Jedną ręką chwycił
kubek Kinsey, wyrywając go z jej żelaznego uścisku,
a drugą złapał dziewczynę za ramię.
Następnie zmusił ją, by wstała z krzesła i podeszła
do drzwi wejściowych willi. Oboje znikli na dworze,
kiedy Sydney przypatrywała się im, wzdychając
i wspominając pocałunek, który poprzedniej nocy
połączył ją z Rayem. Sporo czasu minęło, zanim do
niego doszło, a kiedy wreszcie nadeszła ta chwila,
musieli przedwcześnie skończyć. Ledwie udało się jej
zapamiętać gładkość skóry Raya i jego smak. Za bar-
dzo zajęła się ofiarowywaniem mu tego, czego naj-
wyraźniej potrzebował i co z przyjemnością mu poda-
rowała.
Rzecz jasna, teraz ponownie otaczali go przyjaciele.
Sydney pomyślała z rezygnacją, że jeśli nie uda się jej
osiągnąć celu podczas wspólnych wakacji, zapewne nie
znajdzie innej sposobności.
Po powrocie do Stanów Zjednoczonych będzie
musiała rzucić się w wir pracy. Zbliżał się sezon
urlopowy i szefowe dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY
musiały przygotować się do kolejnej restrukturyzacji,
jak również uruchomienia nowego programu eduka-
cyjnego Chloe. Biznes zawsze zajmował pierwsze
miejsce w hierarchii ważności Sydney i zdecydowanie
przedkładała go nad życie osobiste.
Sukces dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY oznaczał dla
niej znacznie więcej, niż to sobie wyobrażały jej partner-
ki. Niewykluczone nawet, że przywiązywała do niego
zbytnią wagę. Firma gwarantowała jej akceptację, na
którą nigdy nie mogła liczyć jako Królowa Śniegu,
a także szacunek, którego nigdy nie zaznała od swojej
matki Vegas Ford, wolnego ducha, mającego zwyczaj
nazywać swoją jedyną córkę ponurym Kłapouchym.
Przede wszystkim jednak, dOSKONAŁA-dZIEW-
CZYNA była dzieckiem Sydney, wykarmionym przez
twórcze osobowości, którymi się otoczyła, lecz pielęg-
nowanym dzięki jej zmysłowi do interesów. Sama
odpowiadała za sukces przedsiębiorstwa, nie zawdzię-
czała go słynnej matce-artystce ani ojcu, bogatemu
biznesmenowi.
Sydney otrząsnęła się z tych myśli, kiedy Anton
nalał sobie kawy, zajął miejsce obok przyjaciółki i wbił
spojrzenie w Kinsey oraz Douga. Sydney wzruszyła
ramionami i uniosła kubek. Uznała, że to ciekawe, iż
Doug i Kinsey wcześniej się nie pocałowali.
Innymi słowy, jedynymi winowajcami z werandy
na parterze mogli być Jess i Poe.
Chyba że chodziło o Douga i Poe.
Albo o Kinsey i Jessa.
Cholera. Sydney ani o milimetr nie zbliżyła się do
rozwiązania zagadki. Rzuciła okiem na Antona.
– Gdzie się podziewa Lauren?
Anton wzruszył ramionami, cały czas dmuchając na
parujący napój.
– Pewnie ciągle śpi. Przypominam, że mieszkam
w jednym pokoju z Dougiem. Trzeba było spytać
Kinsey, dopóki za nim nie pogoniła.
– Pogoniła za Dougiem? Jeśli sądzisz, że to Kinsey
się za nim ugania, nic dziwnego, że ty i Lauren nie
możecie się dogadać. – Sydney miała świadomość, że
wchodzi na grząski grunt, lecz chciała sprawdzić, jak
zareaguje Anton. Tylko w ten sposób mogła się przeko-
nać, czy jest zdezorientowany tak jak Lauren, czy też
podjął już konkretne decyzje.
– O czym ty mówisz? – Zachmurzył się, spo-
glądając na kawę, a potem na Sydney. – Niewątpliwie
to ona na niego polowała. Słyszałaś słowa Kinsey
o tym, że chciał ją pocałować. Dla mnie to jednoznacz-
nie świadczy o tym, że ona na niego leci.
Sydney pomyślała, że trudno się dziwić, iż tworze-
nie i utrzymanie związków przysparza ludziom tyle
kłopotów, skoro mężczyźni i kobiety tak różnie po-
strzegają rzeczywistość. Wypiła łyk kawy i otworzyła
usta, aby odpowiedzieć.
Anton ją uprzedził.
– Poza tym chcę wierzyć, że to, co się dzieje między
mną i Lauren, to nasza prywatna sprawa, choć muszę
przyznać, że z początku nie wiedziałem, jak się ułoży
sytuacja między nią i Poe. – Anton wyraźnie się
zawahał. – Wydaje mi się, że dobrze się dogadują.
Sydney pokiwała głową.
– Chyba się nie mylisz. Wiem, że rozmawiały ze
sobą.
– O mnie?
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się. Anton miał minę
niepewnego chłopca, który czeka na wiadomość, czy
wybrano go do drużyny piłkarskiej. Nie mogła zapano-
wać nad uczuciem litości.
– Powinieneś chyba zacząć spotykać się z Lauren.
Albo z Poe.
– Spotykać się z Poe? – spytała Poe, stając
w drzwiach. Przeczesała czarne włosy ręką, jakby na
czas wakacji zrezygnowała z tradycyjnego sposobu
pielęgnacji fryzury szczotką.
Sydney od razu spostrzegła, że jej kostium kąpielo-
wy pochodzi z kolekcji sportowej Kinsey dALEJ!
dZIEWCZYNO. Był to dwuczęściowy komplet złożo-
ny z nisko wyciętych szortów i zabudowanej góry.
Całość utrzymano w barwie intensywnej zieleni jadei-
towej, doskonale pasującej do cery Poe.
– No, no. – Sydney otworzyła szeroko oczy i po-
kręciła głową. – Kinsey widziała cię w tym kostiumie?
– Jakim kostiumie? Gdzie? Och, Poe! Wyglądasz
fantastycznie! – wykrzyknęła Kinsey, powracając tymi
samymi drzwiami, przez które wcześniej wyszła. Za-
raz za nią zjawił się Doug. Miał szkliste oczy i wyglądał
na dość poważnie przygnębionego.
Poe obracała się, aby zaprezentować kostium, lecz
na widok nowo przybyłej pary znieruchomiała z wyso-
ko uniesionymi brwiami. Obydwie dłonie położyła na
biodrach.
– No proszę. Co takiego kombinowaliście? Przega-
piłam coś? Dlaczego czuję się odrzucona?
– Zdaje się, że dwa dni temu byłaś w zupełnie innej
sytuacji – stwierdził Jess, stając w drzwiach prowadzą-
cych na korytarz. Przeszedł przez pokój gościnny,
a mijając Poe, lekko klepnął ją w pośladki. Jęknęła ze
zdumieniem i potarła pupę. Zmarszczyła brwi, kiedy
Jess pochylił się nad szerokim blatem kuchennym.
Wziął do ręki dzbanek i dwa kubki, aby nalać kawy
dla siebie i dla Poe. Uśmiechnął się bezwstydnie, a Poe,
przyjmując od niego napój, najpierw przewróciła ocza-
mi, a potem popatrzyła na niego uważnie.
– Dzięki, Jess. Zachowujesz się tak, żaby wszyscy
zaczęli się zastanawiać, czy nie doszło między nami do
czegoś więcej, niż tylko pocałunku podczas zabawy.
– Właśnie na to liczyłam – stwierdziła Sydney,
trochę z przekorą, a trochę z rozczarowaniem. Przez
chwilę była prawie pewna, że wreszcie zidentyfikowa-
ła tajemniczych kochanków.
Jess uniósł brwi, wlał do kubka śmietankę i wsypał
cukier.
– Nie zamierzasz bawić się w swatkę, prawda,
Sydney?
Popatrzyła na Jessa i Poe, potem na Douga i Kinsey,
aby w końcu zatrzymać wzrok na Antonie. Wiedziała,
że nie uda się jej powstrzymać szerokiego uśmiechu,
więc nawet się nie starała.
– Dlaczego miałabym się bawić w swatkę, skoro
dajecie sobie radę bez mojej pomocy?
– Bardzo śmieszne – skomentowała Kinsey. Po-
klepała Douga po głowie i zmusiła go do zajęcia miejsca
przy stole. – Siedź tutaj, kochanie, a ja podam ci kawę,
której przecież tak bardzo potrzebujesz.
Doug otworzył usta, ale nie wydobył się z nich ani
jeden dźwięk, więc ponownie je zamknął. Anton i Jess
patrzyli na tę scenę tak, jakby w ich oczach skoncen-
trowała się zazdrość i uraza wszystkich mężczyzn na
świecie. Sydney zerknęła na Poe, wzruszyła ramiona-
mi i doszła do wniosku, że cały świat kręci się wokół
seksu.
Problem w tym, że najwyraźniej nie udawało się jej
znaleźć okazji, które innym same pchały się w ręce.
W każdym razie przynajmniej jedna para znalazła
odpowiednią okazję, budząc w Sydney jednocześnie
zazdrość i zaciekawienie. Właściwie gdzie się podzie-
wał Ray?
– Kinsey, czy Lauren wciąż śpi?
– Oczywiście. Straszny z niej leń, przynajmniej
dzisiejszego ranka. – Kinsey nalała kawy do kubka
i zaniosła ją Dougowi. – Ale z drugiej strony wczoraj
wieczorem nie dotrwałam do końca filmu, więc spałam
jak suseł, kiedy ona kładła się do łóżka.
Sydney również położyła się wcześnie spać po tym,
jak zostawiła Jessa i Raya na tarasie. Przyszło jej do
głowy, że przecież słyszała, jak Poe wchodzi do łóżka,
a nawet próbowała się rozbudzić, żeby porozmawiać
z przyjaciółką. W końcu zaprosiła ją na wyprawę
właśnie po to, aby się lepiej poznały.
– Gdzie jest Ray? – zwróciła się do Jessa.
– Gdzie jest Ray? – powtórzył Jess, opierając
łokieć na ramieniu Poe. – Co to ma być, apel
poranny?
– Nie, ale Doug interesował się miejscowymi roz-
rywkami i sądziłam, że opowiem o nich wszystkim
naraz.
Sydney podeszła do zlewu i nalała wody, aby zmyć
wszystkie brudne naczynia po śniadaniu, bowiem
Auralie zajęła się myciem łazienek i praniem.
Jess pokręcił głową.
– Ray gdzieś wyszedł. Wątpię jednak, czy zaszedł
daleko, bo w końcu nie ma tutaj zbyt rozległych
przestrzeni, prawda?
Sydney zaczekała, aż Jess opróżni kubek, a następ-
nie sięgnęła po niego i zanurzyła w spienionej wodzie.
– Nie podoba ci się tutaj?
– Ależ skąd. Uwielbiam pracować w ściśle okreś-
lonych ramach. – Przeciągnął się, opuścił ręce i położył
dłoń na plecach Poe, głaszcząc ją po żebrach. – W ten
sposób znika niebezpieczeństwo, że zobaczę coś, czego
nie muszę oglądać.
Poe się odsunęła, obróciła i wykręciła Jessowi rękę za
plecami tak mocno, że się wykrzywiła.
– No i co teraz powiesz, chłopczyku? – spytała
z satysfakcją.
Sydney uznała, że zamiast na wakacje, najwyraź-
niej trafiła do zoo.
– Jeśli to kogoś interesuje, idę na południową plażę,
gdzie znajduje się laguna. Menga Duartes poustawiał
już parasole, jest tam też szopa z dętkami samo-
chodowymi do pływania. Biorę książkę i koc. Doug,
pewnie uznasz, że za dużo tam wody – dodała.
– Proponuję, żebyś wybrał się na przechadzkę do
gniazd pelikanów. Droga prowadzi wzdłuż plaży, to
tylko dziesięć minut stąd.
Doug skinął głową.
– Chyba uda mi się wytrzymać w towarzystwie
ptaków.
– Tylko nie zbliżaj się do nich za bardzo. Są pod
ochroną.
– Będę pamiętał – odparł Doug i w tej samej chwili
w drzwiach stanęła zaspana Lauren.
– O czym będziesz pamiętał? – spytała, przyjmując
od Antona kubek kawy i stając na palcach, aby się
przywitać krótkim pocałunkiem. – Mmm. Pycha.
Sydney uznała, że najwyższy czas wyjść z kuchni.
Zmyła ostatni kubek i osuszyła ręce. Miała dość
dociekliwości pozostałych, w dodatku nigdzie nie
widziała Raya.
– O dyskretnym podglądaniu dzikich zwierząt
– wyjaśnił Jess, odsunął się od blatu i skierował ku
schodom prowadzącym na piętro. – Idę po buty. Pora
zrobić coś pożytecznego.
Kiedy Sydney dotarła na południową plażę, zastała
tam Raya. Na własną rękę odkrył lagunę i zatoczkę.
Niewątpliwie natrafił też na pobliską szopę, bowiem
wylegiwał się na jednej z dętek.
Poe, która zrezygnowała z wyprawy do pelikanich
gniazd i zdecydowała się na odpoczynek pod parasolem
przy książce, towarzyszyła Sydney w drodze na plażę.
Przyjaciółki rozłożyły koce na czystym, białym piasku.
Sydney brakowało energii, by złościć się na Poe, która
przeszkadzała jej w spędzeniu kilku chwil sam na sam
z Rayem. Nie da się ukryć, zamierzała tu uwieść swoją
ofiarę, lecz chciała też załatwić kilka spraw zawodo-
wych, związanych z dOSKONAŁĄ-dZIEWCZYNĄ.
Woda w lagunie była nieruchoma i kryształowo
czysta. Ray pływał na dętce, trzymając ręce wyciągnięte
za głową, a nogami pluskając w wodzie. Nie pomachał
do nowo przybyłych. Sydney nie wiedziała, czy je
dostrzegł, więc uniosła rękę.
Odpowiedział tym samym, dzięki czemu Sydney
wyjaśniła sobie jedną wątpliwość. Tysiące innych
pytań pozostały bez odpowiedzi. Czy teraz się w nią
wpatrywał? Czy pamiętał ich wczorajszy pocałunek?
O czym myślał? Czy miał pojęcie, że jego widok
w promieniach słońca przyprawiał ją o gęsią skórkę?
Sydney zastanawiała się, czy Poe równie mocno
zainteresował widok Raya, który pod pewnymi wzglę-
dami znacząco się odróżniał od innych mężczyzn na
wyspie. Tak przynajmniej uważała Sydney. Dyskret-
nie zerknęła na Poe, która odpoczywała z odchyloną
głową i zażywała kąpieli słonecznej.
– Nie przejmuj się. Wiem, że on jest zaklepany.
Enigmatyczny komentarz Poe sprawił, że zaskoczo-
na Sydney uniosła brwi.
– Masz na myśli Raya?
– Przecież właśnie o nim teraz fantazjujesz. Zresztą
wcale ci się nie dziwię – dodała, potrząsając głową. Jak
dotąd ani razu nie spojrzała na przyjaciółkę, choć
z drugiej strony byłoby to trudne, gdyż obie miały na
nosach ciemne okulary.
Sydney zacisnęła usta. Czyżby jej myśli były aż tak
łatwe do odgadnięcia? A może Poe strzelała w ciemno?
Sydney pomyślała z satysfakcją, że w tę grę mogą się
bawić dwie osoby.
– To dziwne, że dostrzegłaś moje zainteresowanie
Rayem, kiedy Jess monopolizuje większość twojego
czasu.
– Jest niesamowity, prawda? – Szeroki uśmiech Poe
dobitnie świadczył, że o tym teraz myślała. – Możesz
mi wierzyć. Po tym pocałunku w czasie zabawy
w prawdę albo wyzwanie przeprowadziłam pobieżną
analizę jego możliwości w roli partnera do wakacyjnej
przygody.
– No i?
Poe lekko wzruszyła ramionami.
– Jeszcze nie wyciągnęłam ostatecznych wnios-
ków. Wakacyjne przygody są znacznie prostsze, jeśli
na koniec zainteresowani podążają w swoje strony.
Nie znoszę komplikacji.
Sydney nie przyszło to do głowy. Przecież po
powrocie do Ameryki będzie od czasu do czasu widy-
wała Raya. Ich spotkania mogą mieć wówczas bardzo
dwuznaczny charakter.
Od czasu jego przyjazdu do Houston w ubiegłym
roku ich sporadyczne kontakty doprowadziły wyłącz-
nie do wzrostu napięcia między nimi. Cały czas
rozmyślała i fantazjowała o nocy, którą wspólnie
spędzili. Wciąż rozpamiętywała takie szczegóły, jak
miękkość jego skóry czy smak ciała. W wieku osiem-
nastu lat nie miała przecież pojęcia, że męska skóra
może być tak gładka, włosy na ciele miękkie jak puch,
a zapach i smak upajające. W tanim łóżku hotelowym
zatonęła w jego woni, wdychając ją i całkowicie
wypełniając nią płuca. Niczego nie zapomniała. Tam-
tej nocy na werandzie ożyły wszystkie wspomnienia.
Nigdy nie zastanawiała się nad zastąpieniem ich
innymi wspomnieniami. Wspomnieniami dorosłej ko-
biety. Świeżymi wspomnieniami. Wspomnieniami, do
których powracałaby nie z dziewczęcą naiwnością,
tylko ze zrozumieniem i akceptacją tego, co dorosła
kobieta może dzielić z mężczyzną.
Właściwie co takiego chciałaby dzielić z tym męż-
czyzną? Czy chodziło o zwykłą przygodę, do której
przygotowywała się od tygodni? Może po wczorajszej
nocy, gdy poczuła jego dłonie na swoim ciele, po
pocałunku na tarasie, zapragnęła czegoś więcej?
Jeden dotyk, jeden pocałunek. Powolne narastanie
emocji, mające się zakończyć spełnieniem jej fantazji.
Stawała się coraz bardziej niespokojna. Gdyby zdecy-
dowała się uprawiać z nim seks, wówczas udowodniła-
by sobie, że ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem.
Wtedy jej myśli przestałyby krążyć wokół Raya Cof-
feya, a życie powróciłoby do normy. Znowu zajęłaby
się firmą.
– Zresztą... – Poe pomachała ręką, aby wyrwać
Sydney z zamyślenia – Jess jest nie tylko gorący, ale
w dodatku taki... młody.
Dziwne, ale uwagi Poe łączyły się z tym, co Lauren
powiedziała jeszcze wczoraj na jej temat: że Poe jest
typem kobiety, który pasował do ojca Sydney. Sydney
nie zamierzała kwestionować, że jej ojciec rzeczywiś-
cie powinien znaleźć kogoś. Problem w tym, że nie
miała pewności, czy faktycznie ma to być Poe.
– Ile lat ma Jess? Pewnie ze cztery mniej od ciebie.
– W przeciwieństwie do Nolana, który był o kilkanaście
lat starszy od Poe.
– Mniej więcej tyle, tak mi się wydaje. Nie chodzi
jednak o metrykę, tylko o nastawienie psychiczne.
Mam prawie trzydzieści dwa lata. Gdy miałam, po-
wiedzmy, dwadzieścia osiem, spoglądałam na świat
z zupełnie innej perspektywy.
– Mówisz tak, jakby dzieliła was różnica pokolenia.
– Sydney zamilkła, aby zrobić większe wrażenie.
– Przypuszczam, że Jess nie jest takim zwykłym
chłopcem do zabawy, jak ci się wydaje.
– Hm – mruknęła w odpowiedzi Poe i uniosła się na
łokciach, aby wyszukać w torbie butelkę wody. Wypiła
łyk i zerknęła na Sydney. – Wydawało mi się, że Jess
kręcił z Melanie.
– Wiem, że się spotykali, ale chyba tylko jako
dobrzy przyjaciele – wyjaśniła Sydney, zadowolona, że
Poe bierze pod uwagę uczucia Mel. Partnerki z dOSKO-
NAŁEJ-dZIEWCZYNY były sobie ogromnie bliskie,
a dołączenie Poe do zespołu przebiegałoby znacznie
prościej, gdyby postrzegała rzeczywistość z tej samej
perspektywy, co pozostałe dziewczyny.
– Hm – ponownie mruknęła Poe. – Podejrzewam,
że w takiej sytuacji mogę tylko obserwować przebieg
wypadków. Chyba najłatwiej byłoby mi znaleźć jakie-
goś fajnego miejscowego osiłka i zabawić się z nim na
całego.
Sydney potrząsnęła głową, nie mogą opanować
chichotu.
– Jesteś całkiem zepsuta.
Poe westchnęła głośno.
– Robię, co mogę. W ten sposób dodaję życiu
odrobinę pieprzu. Mimo to jestem świadoma, że bycie
dobrą ma swój smaczek. – Uniosła palec. – Rozumiesz,
muchy najlepiej lgną do miodu i tak dalej.
– Wiesz co – odezwała się Sydney. – Chloe się
upiera, że nie jesteś taką suką, za jaką pragniesz
uchodzić.
– A niech to diabli. Tak ciężko pracowałam nad
swoim wizerunkiem i nic.
– Dlaczego chcesz, aby wszyscy myśleli, że jesteś
kimś innym niż w rzeczywistości?
– A czemu ludzie kłamią? – wzruszyła ramionami
Poe. – Bo chcą ukryć brzydką prawdę, zgadza się?
Sydney powinna była przywyknąć do sposobu bycia
Poe, jednak znowu musiało minąć parę chwil, zanim
przetrawiła jej słowa.
– To się zdarza, jeśli ktoś faktycznie ma coś do
ukrycia. Nie wierzę, że należysz do takich ludzi.
– Wszyscy mamy tajemnice. – Poe zsunęła okulary
i popatrzyła Sydney w oczy. – Rzecz w tym, że twoja
jest znacznie większego kalibru niż moja.
Sydney osłupiała do tego stopnia, że mogła tylko
zamrugać oczami. Przygotowała się do rozmowy na
temat awansu Poe, a ta niespodziewanie wdarła się
poza jej mury obronne, które sprawiały wrażenie
wyjątkowo solidnych.
Kiedy Sydney odwróciła wzrok od Poe, aby popat-
rzeć na Raya, unoszącego się na spokojnej tafli wody,
jej oddech nagle przyśpieszył. Ray nie odpoczywał już
na dętce, tylko szedł ku niej po plaży, a jego niesamowi-
te ciało ociekało wodą błyszczącą w promieniach
słońca.
Był wysoki i miał szeroką klatkę piersiową. Cał-
kowicie zdominował pole widzenia Sydney. Zatrzy-
mał się niecały metr od niej. Przez chwilę milczał. Skrył
oczy za okularami, więc Sydney nie miała szans
zauważyć, jak się iskrzą. Zdradziły go jednak uniesione
kąciki ust.
– Witam panie – odezwał się i wyciągnął rękę ku
Sydney. Przyjęła jego dłoń i wstała, otrzepując piasek
z dolnej części żółtego bikini.
– Witaj, Ray. – Poe ponownie podparła się łokciami.
– Miło cię widzieć.
Sydney miała ochotę przewrócić oczami.
– Miło być widzianym – odparł Ray i zsunął
okulary, aby puścić perskie oko do Poe. Sydney z tru-
dem powstrzymała się przed strzeleniem go w ramię.
Potem zdążyła tylko krzyknąć głośno: ,,Ojej!’’, gdy Ray
podniósł ją jak dziecko i odmaszerował w kierunku
laguny.
– Bawcie się dobrze! – dobiegł ich okrzyk Poe.
Ray rzucił okiem na Sydney i uniósł pytająco brew.
– Twój kostium jest wodoodoporny, prawda?
– To kostium kąpielowy, Ray. Wyprodukowano go
po to, aby ludzie wchodzili w nim do wody.
Tak przyjemnie było kołysać się w ramionach Raya.
Jedną ręką otoczył jej plecy, drugą wsunął pod nogi.
Miał ciepły, twardy i jędrny tors, do którego przyciskał
jej ramię. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno trzymała,
nie przejmując się jego szerokim, niemal przebiegłym
uśmiechem.
– Tylko się upewniam, czy to przypadkiem nie jest
jeden z tych modeli, na które można patrzeć, ale
których nie wolno dotknąć.
Ależ dotknij, nie krępuj się, cisnęło się jej na usta.
Cierpliwie czekała, aż Ray wrzuci ją do wody, nie
wątpiła, że właśnie takie ma zamiary. Zdumiało ją, że
się myliła, jednak to, co uczynił, zaskoczyło ją znacznie
bardziej.
Wgramolił się do środka dętki i położył na sobie
Sydney. Gumowy krążek był na tyle obszerny, aby
pomieścić ich oboje. Ray ponownie ułożył ręce za
głową, aby Sydney mogła się położyć na jego szerokiej
klatce piersiowej.
Jedną rękę trzymała na własnym brzuchu, drugą
zanurzyła w wodzie. Kołysała nogami, często dotyka-
jąc nimi Raya, lecz największy niepokój budziło w niej
uczucie, które promieniowało od jej pośladków spoczy-
wających między brzuchem a udami Raya. Pragnęła się
poruszyć i jednocześnie chciała leżeć nieruchomo. Nie
potrafiła zdecydować, co woli.
– Sporo myślałem, Sydney.
Jej klatka piersiowa zafalowała na dźwięk męskiego
głosu.
– Lepiej uważaj. To bywa niebezpieczne – zasuge-
rowała złośliwie.
– Sama lepiej uważaj. Pamiętaj, że wciąż mogę
zmienić zdanie i stracić ochotę na goszczenie cię
w swojej dętce.
– Nie przypominam sobie, żebym cię prosiła o goś-
cinę.
Dryfowali w milczeniu przez kilka chwil, aż wresz-
cie Sydney zaczęła się zastanawiać, czy udałoby się jej
zrzucić Raya do wody na tyle zręcznie, aby pozostać na
dętce i zbytnio się nie zamoczyć. Za bardzo jednak
podobało się jej przebywanie w jego objęciach, więc
zrezygnowała z realizacji niegodziwego pomysłu.
– Ray?
– Hm?
– Podobno sporo myślałeś.
– A, tak. Składasz obietnice bez pokrycia.
– Chodzi ci o czas, który miałam znaleźć tylko dla
nas?
– Trafiłaś w sedno.
– Przecież jesteśmy razem.
– Jesteśmy razem z Poe.
– Hm – mruknęła Sydney i poruszyła ręką w wo-
dzie, aby obrócić dętkę. – Poe sobie poszła.
– Właśnie. Niezła z ciebie przyjaciółka, skoro ją tak
zostawiłaś.
– Otrzymałam... propozycję nie do odrzucenia.
– Chciała powiedzieć: ,,lepszą propozycję’’, ale ugryzła
się w język. Sama nie wiedziała czemu.
– Dobrze powiedziane. Dodajmy, że moja propozy-
cja była w dodatku lepsza.
– Ach, doprawdy? Kto tak powiedział? – Kopnęła
wodę nogami, rozpryskując ją wokół.
– To słowa faceta, który chce zedrzeć z ciebie
ubranie.
– Och, tego faceta. – Sydney z trudem wydobyła
z siebie słowa, gdyż fala pożądania ścisnęła jej gardło.
W tej samej chwili poczuła, jak Ray niebezpiecznie
twardnieje. Ich kostiumy kąpielowe uszyto z cienkich
materiałów i Ray musiał sobie uświadamiać, że ona go
czuje.
Nie miała pewności, co powinna zrobić w takiej
sytuacji. Ucieszyła się, kiedy Ray samodzielnie podjął
decyzję.
– Jesteśmy tutaj już od trzech dni, Sydney.
– Wiem – westchnęła.
– Zwykle jestem cierpliwy. Tym razem jednak jest
inaczej. Czekałem na ciebie przez osiem lat. – Opuścił
dłoń i położył ją na jej brzuchu. – Osiem lat to
koszmarnie długo.
Zupełnie jakby tego nie wiedziała. Tyle czasu prag-
nęła go dotknąć, poznać, przypomnieć sobie. Czekała,
aż jego dłonie spoczną na jej ciele tak samo, jak tamtej
nocy.
– Co racja, to racja. Lepiej, żebyś był wart tak
długiego oczekiwania.
Ray znieruchomiał pod jej ciałem. Potem zachicho-
tał, a ona poczuła łaskotanie na całej długości pleców.
– To samo mógłbym powiedzieć o tobie.
– Mógłbyś – uśmiechnęła się do siebie. – Ale nie
powiesz.
Tym razem roześmiał się głośno. Zacisnął ręce na jej
talii.
– Wiesz co, Sydney Ford, jest jeszcze coś, co bardzo
chciałbym zrobić.
– Nie ośmieliłbyś się – zaprotestowała, wyczuwa-
jąc, że nadszedł czas przymusowej kąpieli.
– Tak myślisz? – odparł i wrzucił ją, piszczącą, do
wody.
Rozdział szósty
Następnego ranka Sydney obudziła się w wyśmieni-
tym humorze. Większość wczorajszego popołudnia
spędzili z Rayem na pływaniu w lagunie przy połu-
dniowej plaży; przynajmniej do czasu, kiedy inni
odkryli ich rajski zakątek i zakłócili dwuosobowe
przyjęcie. Dzisiaj wcześniej wymknęła się z domu,
pragnąc odpocząć od towarzystwa. Chciała zatopić się
w myślach i być może spędzić trochę czasu z Rayem.
Wsłuchując się w dalekie odgłosy letniej burzy,
która rozpętała się nad morzem, Sydney zwolniła, aby
nacieszyć się deptaniem boso po piasku i metalicznym
zapachem powietrza. Uwielbiała ciszę przed burzą.
Przesunęła dłońmi po nagich ramionach, nie dlatego, że
ogarnął ją chłód, tylko z powodu ładunków elektrycz-
nych, które łaskotały ją w skórę. Nie miała pewności,
czy uda się jej wrócić do willi przed ulewą, lecz
w połowie drogi, na jednej z dwóch widokowych plaż
wyspy, znajdowała się pagoda ukryta w cieniu palm
kokosowych.
Sydney nie wiedziała, gdzie schronią się jej towarzy-
sze. Lauren i Anton udali się na stały ląd wraz z Mengą
Duartes, aby przywieźć dodatkową porcję zapasów.
Mieli też ochotę zwiedzić zabytkowe ruiny Majów,
bez trudu więc mogli ukryć się przed deszczem.
Trudno było powiedzieć, czy Lauren i Anton zamie-
rzają się pogodzić, czy też chwilowo zawiesili broń. To
zresztą wydawało się nieistotne. Liczyło się to, że
spędzali razem czas i przynajmniej do pewnego stopnia
stawiali czoło wzajemnym pretensjom, zamiast próbo-
wać je ignorować. Pasowali do siebie lepiej niż każda
inna znana Sydney para, dlatego trzymała kciuki, aby
jej wtrącanie się w cudze sprawy nie poszło na marne.
Także Jess i Poe zwracali na siebie uwagę, jednak po
wczorajszej rozmowie z Poe Sydney nie miała pewno-
ści, czy ten związek ma jakiekolwiek szanse. Poe
wyraźnie się wycofywała, a Jess był tym do tego
stopnia zdumiony, że nie wiedział, co powiedzieć.
Udało mu się tylko stwierdzić, że bawi się tak dobrze,
jak nigdy w życiu, a wynika to między innymi z faktu,
iż nie komplikuje sobie odpoczynku koniecznością
zajmowania się kobietą. Sydney mocno wątpiła, czy
ktokolwiek mu uwierzył.
Wątpiła też, czy Ray przyłączył się do tej rozryw-
kowej gromadki, chociaż wyszedł z willi rankiem,
mniej więcej w tym samym czasie co oni. Niewiele
mówił podczas śniadania. Właściwie tylko symbolicz-
nie zaszczycił ich swoją obecnością. Nie wiedzieć
czemu, wczorajsze swawole w lagunie coś między nimi
zmieniły. Sydney nie bardzo wiedziała, co takiego.
I z jakiego powodu.
Nalał sobie kubek zaparzonej przez Auralie kawy,
wziął banana z miski na owoce i poszedł na koniec
pomostu, ubrany w jasnopomarańczowe szorty i czar-
ną koszulkę bez rękawów. Sydney przypatrywała się
mu sprzed drzwi willi, sącząc kawę i zastanawiając się,
co mu chodzi po głowie.
Nie potrafiła ocenić jego nastroju i ogromnie się tym
przejmowała. Nie mogła przestać myśleć o tym, że
powinna ograniczyć ich związek wyłącznie do teryto-
rium wyspy, a prawdę powiedziawszy, także do seksu.
Nolan nauczył ją, aby biznes stawiać zawsze na
pierwszym miejscu. W przeciwnym wypadku nie
można liczyć na sukces.
Całe dotychczasowe życie słuchała rad ojca, a przy-
najmniej usiłowała ich przestrzegać. Zazwyczaj okazy-
wały się one trafne. DOSKONAŁA-dZIEWCZYNA
dowodziła jej poświęcenia i ofiarności, a także staran-
ności w przygotowaniu biznesplanu. Dopiero w ubieg-
łym roku popełniła błąd i udała się do Nolana z powo-
dów osobistych. Wtedy dowiedziała się od niego, jaką
głupotą jest kierowanie się sercem.
Wielka kropla deszczu rozprysła się na jej nagim
ramieniu. Zaraz potem spadła druga, i trzecia, a pagoda
stała sto metrów dalej. Właściwie nie przeszkadzałoby
jej kompletne przemoknięcie, ale mimo to rzuciła się
biegiem, gdyż wyścigi do kryjówki zawsze należały do
ulubionych rozrywek jej i matki.
Od bardzo dawna nie myślała o tamtych szczęś-
liwych latach i głośno się śmiała, kiedy dotarła do
kryjówki i opuściła zasłony ochronne. Usiadła w głębi
schronienia o trzech ścianach i nagle jej śmiech się
urwał, bowiem przypomniała sobie zdarzenia kilka lat
później, kiedy deszcz i odosobnienie zaczęły się jej
kojarzyć z intymnością. Z przeciwnej strony do pago-
dy biegł Ray.
Wpadł do środka w chwili, gdy opuszczała ostatni
sznurek zasłony. Oboje ociekali wodą i głośno dyszeli
z wysiłku. Sydney nie zamierzała się zastanawiać nad
swoim szczęściem. Za bardzo cieszyła się z widoku
Raya, aby analizować to, co przyniósł jej los. Poza tym
z całą pewnością nie chciała analizować tego, czemu
jest taka zadowolona.
– Cześć. – Strząsnęła wodę z nagich ramion i zama-
rzyła o ręczniku albo choćby suchym skrawku koszuli.
Nie miała jednak pod ręką niczego w tym rodzaju.
Musiała się zadowolić jasnożółtą górą bikini i zielono-
-żółtymi szortami. Przystąpiła więc do ścierania wody
gołymi rękami. – Myślałam, że dołączyłeś do innych
i poszliście razem nurkować.
Ray pokręcił głową i otrząsnął się, rozpryskując
krople wody, a następnie przesunął dłońmi po wło-
sach.
– Poszedłem obejrzeć gniazda pelikanów i w rezul-
tacie okrążyłem większość wyspy. Trzeba przyznać, że
Nolan znalazł sobie wyśmienite miejsce na wypoczy-
nek. Ma własny zakątek pełen dzikiej roślinności
i zwierząt.
– Nie sądzę, aby kiedykolwiek dał mi do zrozumie-
nia, jakie mam szczęście, dorastając na jego wyspie.
– Sydney odetchnęła głęboko i popatrzyła na od-
słoniętą ścianę pagody, za którą rozpościerało się
morze. – Wiedziałeś, że właśnie tutaj zorganizowałam
swoje szesnaste urodziny?
– Słyszałem takie plotki. Podobno narobiłaś sobie
wtedy niezłych kłopotów.
Trudno jej byłoby zapomnieć zamieszanie wywo-
łane nieusprawiedliwioną nieobecnością sześciu za-
proszonych dziewcząt. Spóźniły się o dzień do
szkoły z powodu usterki technicznej samolotu, na
którego pokładzie miały wracać do Houston. Sydney
musiała wysłuchać kazania na temat równych zasad
obowiązujących wszystkich uczniów, bez względu
na ich sytuację ekonomiczną, a także zasługi rodzi-
ców dla szkoły. Najprawdę ucierpiała jednak Izzy
Leighton. Stracony dzień oznaczał dla niej dys-
kwalifikację w olimpiadzie międzyszkolnej, gdzie
była zdecydowaną faworytką. Zwycięstwo oznacza-
ło między innymi przyznanie stypendium na Rice
University. Żadne perswazje rodziny Nolanów oraz
rodziców Izzy nie przyniosły skutku. Dyrekcja szko-
ły pozostała niewzruszona.
Sydney przysięgła sobie, że pomoże przyjaciółce.
W ubiegłym roku próbowała wreszcie zrealizować
obietnicę, lecz doprowadziła tylko do kłótni z ojcem.
Zmrużyła oczy i wzięła głęboki oddech. Potem
zmusiła się do uśmiechu i odwróciła ku Rayowi.
– Wiesz co? Nie chcę rozmawiać o przeszłości.
Wolę skoncentrować się na tym, co jest tu i teraz.
Pragnę się cieszyć tymi wakacjami i zapomnieć o pracy
oraz wszystkich problemach, z którymi muszę się
borykać w domu.
– Masz na myśli także problemy z ojcem? – Oparł
ręce na biodrach i unosząc wysoko brwi.
Zadał to pytanie tak, jakby miał prawo poznać
odpowiedź. Nie mogła jednak opowiedzieć o szczegó-
łach rodzinnego konfliktu, bo i tak nic by nie zro-
zumiał. Nie pojąłby tego nikt, kto nie znalazł się
w takiej sytuacji jak Sydney – córka Nolana i Vegas
Fordów, multimilionerów.
Smutno potrząsnęła głową i cicho westchnęła. Na-
stępnie odeszła kilka kroków od Raya.
– Odsuwasz mnie od siebie, Sydney. – Ray podążył
za nią. – Każdy, kto znajdował się blisko ciebie
w ubiegłym roku, wie, że prawie wcale nie rozmawiasz
z Nolanem. Nikt nie potrafi zrozumieć, co się stało.
Rzecz jasna, wszyscy płoną z ciekawości, bo bez
względu na to, co się zdarzyło, wina leży po jednej
stronie.
– To fakt. – Sydney zacisnęła zęby, czując nad-
ciągający ból głowy, z którym już nauczyła się żyć.
– Uważam, że Nolan mnie zdradził. On się z tym nie
zgadza. Jeśli pozwolisz, na tym zakończymy rozmowę
o mnie i moim ojcu.
Odsunęła się od niego jeszcze dalej i zapatrzyła
w spadające krople deszczu. Jej rodzinne problemy to
nie sprawa Raya. Chodziło wyłącznie o nią i jej ojca.
Niestety, także o matkę.
To wszystko nastąpiło wtedy, gdy w życiu Sydney
wreszcie pojawiła się satysfakcja i pieniądze. DOSKO-
NAŁA-dZIEWCZYNA odnosiła spektakularny sukces,
rozrastała się i krzepła bardziej, niż to sobie wyobrażała
Sydney i jej partnerki. Życie osobiste Sydney znaj-
dowało się na drugim planie i dobrze, bo na tym polegał
jej wielki plan.
Dlaczego więc jej relacje z ojcem tak nagle się
pogorszyły? Przecież Nolan zawsze był jej opoką...
– Sydney. – Ray położył dłonie na jej ramionach.
– To, co się dzieje między tobą i Nolanem, to wyłącznie
wasza sprawa. Masz rację. Rzecz w tym, że niedawno
poznałem twojego ojca. Po ubiegłorocznych atakach
przekazał znaczącą sumę na rzecz jednego z funduszy
pożarniczych i mieliśmy okazję sporo ze sobą rozma-
wiać. Między innymi o tym, co widziałem. I o Patricku.
Zbliżyliśmy się do siebie – ciągnął. – Martwię się o niego
jak o przyjaciela. Widzisz, on się fatalnie czuje z powo-
du waszego oddalenia. Twierdzi, że rozumie twój
punkt widzenia. Nie, nie – dodał pośpiesznie, uprzedza-
jąc jej sprzeciw. – Nie znam żadnych szczegółów.
Nolan szanuje twoje uczucia i jest dyskretny. Powinnaś
jednak wiedzieć, że nie jest obecnie szczęśliwy.
– Trudno powiedzieć, abym ja była szczęśliwa. To,
co zrobił Nolan, już na zawsze pozostanie między
nami. Będę musiała z tym żyć. – Nikt nie miał pojęcia,
jak bardzo cierpiała.
Dotychczas zawsze mogła się zwrócić do ojca z każ-
dą sprawą. Brak takiej możliwości, utrata opoki, na
której zbudowała swoją osobowość i życie... Sydney
przeszył dreszcz. Po raz pierwszy w życiu straciła
kontrolę nad tym, co się wokół niej działo. Miała
wrażenie, że wypadła z samolotu bez spadochronu. To
ojciec uczył ją życia. Nie potrafiła powiedzieć, czy
nauczyła się wystarczająco dużo, aby samodzielnie dać
sobie radę.
Ray zaczął masować jej ramiona i rozluźniać mięś-
nie oraz ścięgna, zesztywniałe od codziennego stresu.
Tym razem odprężyła się bez trudu, wystarczyło, że
powstrzymała strumień myśli i skoncentrowała się na
swoich przeżyciach, na tym, co się działo wokół niej tu
i teraz. Skóra Raya dotykała jej skóry, jego silne ręce
badały i masowały jej mięśnie, aż nabrała przekonania,
że tylko on potrafi odsunąć od niej stres.
Deszcz stukał w dach pagody, tłukł o piasek i chlu-
pał w morzu, chłoszcząc spienione fale. Sydney usiło-
wała rozzłościć się na Raya za wtrącanie się do jej
problemów z ojcem, lecz nie potrafiła znaleźć w sobie
choćby odrobiny zdenerwowania, które mogłoby uros-
nąć do rozmiarów wściekłości. Nie chodziło o to, że
kłótnia z Rayem zniweczyłaby jej plany. Po prostu
czuła się przy nim tak świetnie, że zabrakło jej słów.
Przysunął się bliżej i stanął tak blisko niej, że niemal
dotykali się ciałami. Wyczuwała ciepło bijące od jego
ud; ogrzewała się nim przez cienką bawełnę szortów.
Na nagich plecach, osłoniętych jedynie przez tasiemkę
góry od bikini, także czuła żar torsu Raya.
– Chcę, żebyś była szczęśliwa, Sydney. – Ciepły
oddech Raya połaskotał jej skórę na karku. – Pozwolisz
mi dać ci szczęście?
Jak miała odpowiedzieć, skoro nie potrafiła wydo-
być z siebie głosu? Nie wspominając już o dowcipie,
zdrowym rozsądku, logice i racjonalności. Znała tylko
pożądanie. Zamknęła oczy.
– Tak – wyszeptała.
Ray wydał z siebie pomruk podniecenia. Jego dotyk
ją rozgrzał, podniecił, wywołał gęsią skórkę i postawił
na baczność włoski na karku. Jej piersi zesztywniały,
a sutki zmieniły w okrągłe kamyczki.
Cała jej reakcja była żywiołowa, nagła i cudowna...
A przecież nie zrobił nic poza tym, że pieścił ją od
ramienia do nadgarstka i z powrotem. Jego wielkie
dłonie delikatnie chwytały jej ręce i sunęły po nich, aby
się spotkać z tyłu jej szyi. Otoczył ją palcami, drażniąc
skórę na gardle.
Uniosła brodę, by zaprosić go do dalszych pieszczot,
na co on przejechał palcami po jej szczęce, dotknął
uszu. Masował jej głowę, skronie, podstawę czaszki.
Nie wątpiła, że temperatura jej ciała staje się tak
wysoka, że lada moment cały organizm się stopi
i zniknie w piasku. Nigdy, przenigdy nie czuła się tak
wspaniale.
Jęknęła z aprobatą i przyzwoleniem. Ray oparł
przedramiona na jej obojczykach i przyciągnął ją do
siebie. Z rozkoszą przyjęła jego pieszczotę. Przy pierw-
szym zetknięciu z jej ciałem wilgotny materiał jego
koszuli wydawał się chłodny, jednak szybko się roz-
grzał od gorącej krwi, pompowanej przez mocno bijące
serce.
Ray przesunął dłonią po jednej piersi Sydney, potem
po drugiej, dotykając gładkiej powierzchni jasnożół-
tego kostiumu i ukrytych pod nim twardych sutków.
Środkiem dłoni zataczał koła, a ona w jednej chwili
zapragnęła rozwiązać tasiemki swojego stanika i uwol-
nić się od niego.
Ray najwyraźniej dobrze wiedział, czego pragnęła,
lecz nie zamierzał spełniać jej nie wypowiedzianej
prośby. Wciąż przytrzymywał ją i unieruchamiał,
dzięki czemu mógł swobodnie przesunąć ustami po jej
szyi, ocierając się o skórę za uchem i zwilżając ją
strumieniem ciepłego oddechu.
Sydney czuła się tak, jakby lada chwila miała się
rozpuścić. Drżała z niepokoju i podniecenia. Zasłony,
które opuściła z trzech stron pagody, generalnie chroni-
ły ich przed deszczem, lecz od morza wpadała do
środka mgiełka, osiadając na jej skórze, pieszcząc jej
twarz, zwilżając powierzchnię kostiumu kąpielowego.
Zadrżała i przywarła delikatnie ustami do jego
ramienia i wolnej ręki... Miał cudowne dłonie. Wsunął
palce pod jej stanik i zaczął pieścić sutek, tak namięt-
nie, że Sydney opuściła głowę na jego klatkę piersiową
i jęknęła z rozkoszy.
– Dobrze? – spytał, a w jego głosie pobrzmiewał
miękki, gardłowy ton.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo. – A skąd miałby
wiedzieć? Taka przyjemność była trudna do opisania
i na pewno nigdy jej sam nie zaznał.
– Chyba jednak trochę wiem. Pamiętaj, że już to
kiedyś robiliśmy.
– Co za pamięć, Ray. Zaczynam myśleć, że wiesz
o mnie więcej niż ja sama. – Nie miała pojęcia, skąd Ray
cokolwiek wie o tym, jak należy ją pieścić, ale z całą
pewnością znał się na tym doskonale.
– Nie wiem nawet odrobiny tego, co chciałbym
wiedzieć. Jeszcze nie. – Wciąż trzymał ją blisko siebie
i ręką pieścił jej piersi, ukryte pod niewielkimi, trójkąt-
nymi skrawkami materiału.
Jej ciało przeszył dreszcz. Zakopała nogę w piasku,
opuściła ręce wzdłuż boków i sięgnęła do tyłu, chwy-
tając luźną tkaninę szortów Raya. Wiedziała, że on
i tak nigdzie się nie wybiera, ale chciała go mieć blisko
siebie.
Poza tym musiała się go trzymać, zwłaszcza teraz,
gdyż przesunął dłoń niżej, docierając do jej brzucha.
Rozsunął palce, wodząc dużą dłonią od jednego boku
Sydney do drugiego, jakby mierzył jej talię i badał
aksamitną skórę. Gwałtownie wciągnęła powietrze,
a jego ręka zsunęła się jeszcze niżej, palce rozluźniły
sznurek ściągający jej szorty.
Nie zamierzał się zatrzymywać. Dotarł do jej ską-
pych stringów. Pragnęła mu powiedzieć, jak bardzo ją
podniecił, ale nie musiała tego wyrażać słowami. Jej
ciało zrobiło to za nią.
– Wiesz, jak cudownie pachniesz? – spytał Ray.
– Morzem i seksem.
Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Mogła tylko
stać z lekko rozchylonymi nogami, aby przyjąć dłoń
kochanka. Pieścił ją i głaskał tak wspaniale, że niemal
zapragnęła, aby przestał.
Z trudem przełknęła ślinę i jęknęła, zanurzając palce
w szortach Raya i obejmując jego uda.
– Co ty mi robisz? – zamruczała.
– Mam nadzieję, że daję ci przyjemność. – Kilka
razy pocałował ją w ramię i szyję. Przesunął dłonią po
jej mostku i zatrzymał ją między jej piersiami.
Tego już było dla Sydney za dużo. Wsunęła rękę
między ciało Raya i swoje, aby rozwiązać tasiemki
stanika, które po chwili luźno zwisały wzdłuż jej
pleców. Czuła się jak w niebie. Ray jęknął, a jego
reakcja przeszyła ją na wskroś.
– Boże, jesteś piękna – wyszeptał i sięgnął do jej
piersi, przytrzymując ją blisko siebie. – Nie wiem, jak
można się tobą nasycić. Chcę robić z tobą tyle rzeczy...
Nie dokończył zdania. Podniecona do granic moż-
liwości Sydney pragnęła jednak wiedzieć wszystko.
– Powiedz mi, powiedz, co chcesz robić. Chcę to
usłyszeć. Mów.
Dźwięk, który wydobył się z jego ust, przypominał
jednocześnie chichot i krzyk bólu. Puścił jej piersi
i otoczył ją rękami w talii. Przytulił się do niej i dotknął
policzkiem jej policzka.
– Lubisz, jak mężczyzna świntuszy?
Pokręciła głową.
– Nie mężczyzna, tylko ty. Chcę, żebyś mi opowie-
dział.
– Rety, Sydney. Czy w ogóle masz pojęcie, co ze
mną robisz?
– Powiedz mi – szepnęła. – Pokaż.
Chwycił jej dłoń i skierował jej palce między ich
przytulone ciała, gdzie naprowadził ją na swoją erek-
cję.
– Czujesz? Właśnie to mi robisz. Jeszcze nigdy
żadna kobieta nie wzbudziła we mnie tak silnej reakcji.
Nigdy dotąd nie zesztywniałem tak bardzo.
Pragnęła poczuć go w sobie. Znajdowali się jednak
w pustej pagodzie, stali bezpośrednio na piasku, nie
chroniły ich ściany, nie było mebli. No i nie pomyślała
o zabraniu prezerwatywy, kiedy wyruszała na prze-
chadzkę.
Chciała się obrócić, lecz poczuła, że Ray przy-
trzymuje ją w miejscu.
– Ray, błagam, chodźmy do willi. Do łóżka. Nic
mnie nie obchodzi deszcz. Możemy się kochać pod
prysznicem. I w łóżku. Musimy znaleźć dla siebie
miejsce.
– Już mamy dla siebie dobre miejsce. Tutaj jest
ciepło, a deszcz zapewni nam oprawę muzyczną.
– Zanurzył nos w zagłębieniu jej szyi, cały czas mocno
obejmując Sydney. – Mamy wszystko, czego nam
potrzeba.
Sydney uważała jednak, że nie mają wszystkiego.
– Masz prezerwatywę?
– Nie potrzebujemy prezerwatywy
– Co ty wygadujesz?
– Zaufaj mi. – Puścił ją na chwilę, aby ściągnąć
koszulę. Potem ponownie ją do siebie przyciągnął
i wypełnił dłonie jej piersiami. – Chciałbym, żebyś coś
dla mnie zrobiła.
– Co takiego? – wykrztusiła z frustracją, która
pogłębiała się z minuty na minutę. Bez względu na to,
co mu chodziło po głowie, na pewno nie umywało się
do przyjemności, której mogliby zaznać w łóżku.
– Zdejmij szorty. Majtki też.
Odetchnęła gwałtownie. Chciał, aby się rozebrała
do naga. W odosobnieniu pagody, na świeżym powie-
trzu, w mgiełce deszczu... Pragnął ją ujrzeć nagą,
gotową na dotyk jego rąk i ciała.
Sydney zamknęła oczy, jeszcze bardziej poluzowała
sznurek w szortach i zsunęła je z bioder wraz ze
stringami. Bryza pieściła jej skórę, pokrytą drobną,
wilgotną mgiełką.
Pogłaskał jej twarz, potem piersi, brzuch i uda.
Chciała się odwrócić, aby go rozebrać, lecz jej na to nie
pozwalał.
– Muszę coś zrobić.
Chciała go spytać, co, lecz już zdejmował swoje
szorty i pokazywał jej dłoniom oraz palcom sposób,
w jaki miała pieścić jego męskość. Jęknął, a po jej
kręgosłupie przebiegł silny dreszcz.
Zaborczymi dłońmi badał siłę jej reakcji. Rozwarła
uda, a on wsunął między nie kolano.
– Muszę wiedzieć, czy zabezpieczasz się przed
ciążą. – Przesunął dłońmi po jej brzuchu i zatrzymał się
na pępku. – Pragnę cię, ale jeśli istnieje możliwość, że
zajdziesz w ciążę, chcę się o tym dowiedzieć teraz.
Wtedy zadbam o to, aby nie wytrysnąć na ciebie.
Pokręciła głową. Nie martwiła się możliwością
ciąży.
– Biorę pigułki. Ale...
– Z mojej strony nic ci nie grozi, Sydney – przerwał
jej. – Wykonuję niebezpieczną pracę i jestem regularnie
poddawany badaniom. Możesz się ode mnie zarazić
wyłącznie ciążą, ale nie sądzę, abyśmy byli na to
przygotowani.
To fakt. Sydney zupełnie nie czuła się na to przygo-
towana.
– A co z...
– Z innymi kobietami? – dokończył. Wziął głęboki
oddech i powoli wypuścił powietrze. – Od trzech lat
z nikim się nie spotykałem. Przestałem się umawiać
z kobietami od czasu zniknięcia Patricka.
– Ray... Ja... – Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
– Jak to możliwe, że...
– Nic nie mów. Nie rozmawiamy o przeszłości,
pamiętasz? – Wyszeptał te słowa prosto do jej ucha.
– Liczy się tylko ta chwila. Pamiętaj.
To prawda. Liczyła się jedynie teraźniejszość. Właś-
nie dlatego Sydney tu przyszła. Tego pragnęła. Nigdy
nie czuła się równie bezpieczna w ramionach mężczyz-
ny. Zamknęła oczy i pozwoliła Rayowi robić to, co
zaplanował. Przesunął dłonie, wsuwając je między jej
nogi i głaszcząc jej łono. Jednocześnie cały czas się
poruszał między jej udami.
Nie mogła już dłużej wytrzymać. Jego potężne ciało
za jej plecami, szum wiatru, deszczu i morza i dłonie
Raya, odprawiające magiczne rytuały nad jej kobiecoś-
cią.
Krzyknęła i eksplodowała rozkoszą. Zadrżała i ob-
jęła jego biodro, a on wciąż się poruszał, ślizgając po jej
skórze.
Jego ruchy stały się szybsze i gwałtowniejsze. Od-
dychał głęboko i nagle odskoczył, jedną dłonią przycis-
kając główkę penisa do jej nogi. Spłynął po niej ciepły
płyn. Jedyne, co mogła zrobić Sydney, to przywrzeć do
niego jak najmocniej.
Ray otoczył Sydney ramieniem i wyszedł na ulewę.
Oddychali miarowo, w jednakowym tempie; żadne
z nich nie czuło potrzeby rozmawiania.
Niestety, chmury najwyraźniej nie zamierzały się
rozwiać, a Sydney zaczęła drżeć. Opuszczone zasłony
częściowo chroniły przed deszczem i wiatrem, lecz Ray
i tak był cały mokry, zupełnie jak w chwili, kiedy
wpadł do pagody.
Musieli dostać się do willi i osuszyć, nie wspomina-
jąc już o tym, że byli głodni. Nadeszła pora lunchu,
a Ray mógłby zjeść konia z kopytami.
Nie był pewien, czy sytuacja między nimi rozwinie
się na tyle korzystnie, aby przy najbliższej sposobności
trafili do łóżka. Ani myślał opuszczać wyspy, nie
zaznawszy pełnej miłości z Sydney. A co potem? Kto
to wie? Nie był w stanie rozsądnie myśleć, więc równie
dobrze mógł się przejmować tylko tym, co się dzieje
wokół niego tu i teraz.
Deszcz się nasilał. Sydney objęła Raya w pasie
i przysunęła twarz do jego ramienia. Pomyślał, że jest
fantastyczna. Miała wspaniałe ciało, długie nogi, była
smukła, lecz zaokrąglona tak, jak powinna być zao-
krąglona kobieta.
Widział, jak Sydney dba o ludzi ze swojego otocze-
nia i ile poświęca im uwagi. Dzięki niej Chloe znalazła
czas, aby wrócić na uczelnię. Sydney nigdy się nie
uskarżała na comiesięczne gry organizowane wieczora-
mi przez Macy ani też na zebrania, na które partnerki
chodziły do Lauren.
To nie wszystko. Sydney niejednokrotnie wyręcza-
ła swoją służącą w pracach, które należały do jej
obowiązków. Lubiła przebywać w kuchni i pomagać,
a jednocześnie pełnić honory gospodyni. Ray nie był
pewien, czy kiedykolwiek miał okazję poznać równie
wspaniałomyślną i pracowitą kobietę.
Nic jednak nie zapowiadało intensywności chwil,
które wspólnie spędzili. Nie wątpił w jej gorący tem-
perament, świetnie pamiętał jej zachowanie, kiedy
ofiarowywała mu dziewictwo. Problem w tym, że
wówczas nie miał pojęcia, jak wielki skarb mu się trafił.
Musiały minąć lata, aby to zrozumiał. Teraz już
wiedział.
Czuł się zaszczycony, że stał się jej pierwszym
kochankiem, bez względu na to, dlaczego do tego
doszło. Być może po prostu znalazł się we właściwym
miejscu o właściwym czasie. Niewykluczone też, że
spodobał się Sydney – tak czy owak miał dużo szczęś-
cia, że spędziła z nim noc.
Rzecz jasna, nie potrafił opanować ciekawości.
Zrozumienie toku rozumowania osiemnastoletniej Sy-
dney pomogłoby mu przekonać się, kim się stała.
Dzięki temu znalazłby najlepszy sposób na ich roz-
stanie.
Bo musiał się z nią rozstać.
Tylko dobry Bóg raczył wiedzieć, skąd weźmie siły,
aby to sobie zrobić.
Rozdział siódmy
Osiem lat wcześniej...
Sydney nie mogła uwierzyć w bezsens swojej sytua-
cji. Nic nie wiedziała o życiu, była głupia i nieprzy-
stosowana. Myślała, że będzie inaczej, że matura
i nadchodzące studia zmienią punkt widzenia kolegów
z klasy. Nic z tego. Połowa uczniów jej klasy matural-
nej zachowywała się tak, jakby wciąż jeszcze tkwiła
w podstawówce. Pozostali nie potrafili się zdobyć na
psychiczne opuszczenie liceum. Byli niedojrzali i wcale
nie chcieli sobie uświadomić, że ona jest kimś zupełnie
innym, niż im się wydaje.
Co z tego, że jej matka się zgodziła? Co u licha
mogła wiedzieć jej matka? Miała pojęcie tylko o tym,
jak unieszczęśliwić innych, bo cały czas uważała, że
świat kręci się wokół niej. Była ekstrawagancka, piękna
i fascynująca, a Sydney mogła jedynie pomarzyć o do-
równaniu jej pod każdym względem, bez względu na
to, jak bardzo by się starała.
Tkwiła więc teraz na idiotycznym przyjęciu ze
stadem zepsutych bachorów. W dodatku sama była
sobie winna.
Stała oparta o prawie trzymetrowe ogrodzenie
z drewna cedrowego, ukrywając się w cieniu wielkiego,
rozłożystego dębu. W ręce trzymała plastikowy kubek
piwa, które jej nie smakowało. Noc była ciepła i wilgot-
na, a jej dżinsy lepkie i rozgrzane. Pod plastikowym
paskiem zegarka zgromadził się pot.
Dlaczego dała się namówić Izzy na przyjście tutaj?
Proste, przecież chciała się za wszelką cenę wyrwać
z domu. Nie zamierzała do niego wracać, dopóki nie
dowiedzie, że wszystkie oskarżenia matki są całkowi-
cie bezzasadne. Zważywszy na obrót spraw, mogło to
potrwać rok albo dwa.
Sydney wcale nie miała ochoty czcić zdanej matury
przyjęciem. Zapewne lepiej bawiłaby się w domu,
drzemiąc na kanapie, lecz gdyby tam wróciła, musiała-
by ponownie spotkać się z matką i usłyszeć, jak bardzo
jest do niczego.
Pomijając Izzy, wszyscy podzielali opinię jej matki.
Podpis pod jej zdjęciem w albumie rocznikowym
powinien brzmieć: ,,Najzimniejsza Ryba’’.
Ledwie znała osoby organizujące tę imprezę. Pode-
jrzewała, że znajduje się w domu Booma Daily’ego, ale
go nie widziała, więc nie miała pewności. Nawet Izzy
nie była przekonana, do kogo należy dom. Po prostu
szli razem z tłumem z parkingu przed centrum handlo-
wym niczym bezmyślne lemingi, którymi zresztą byli.
Kolumny wyniesiono na podwórze, gdzie stały też
stoły z chipsami, herbatnikami i kanapkami. Pod
stołami umieszczono skrzynki z zimnymi napojami
w puszkach. Z boku umieszczono beczkę piwa, dostar-
czoną przez grupę starszej młodzieży, która mogła
kupić ją zupełnie legalnie i rzecz jasna czuła się
zobligowana do wprowadzenia klasy Sydney w świat
przyjemności ludzi dorosłych.
Sydney wpatrywała się w swój kubek. Kto śmie
twierdzić, że piwo nie smakuje jak końskie siki? Może
ci dwudziestoparolatkowie, którzy zjawili się na cu-
dzej imprezie maturalnej? Racja. Czuła się okropnie.
Ukryła rękę za pniem drzewa i obróciła kubek dnem
do góry. Piwo spieniło się na trawie, wsiąkając w korze-
nie i grządkę z fioletowo-żółtymi bratkami. Sydney
wątpiła, czy okaże się dobrym nawozem. Sądząc po
jego smaku, sprawdzi się raczej jako pestycyd stosowa-
ny przeciwko owadom. Albo środek chwastobójczy.
– Piwo jest za darmo tylko wtedy, gdy je pijesz. Jeśli
je wylewasz, musisz zapłacić dolca.
Na dźwięk męskiego głosu Sydney gwałtownie
odwróciła głowę, a zaraz potem pomyślała, że chyba
przewróci się na wylane przed chwilą piwo. Wiedziała,
że nie uda się jej wykrztusić ani słowa. Jej serce waliło
tak mocno, że niemal nie mogła oddychać.
Przed nią stał Ray Coffey, starszy brat Patricka
Coffeya, najjaśniejsza gwiazda jej fantazji i marzeń,
obiekt najbardziej niedorzecznego zauroczenia, jakiego
kiedykolwiek doświadczyła. Właściwie nigdy nie była
zakochana, dopóki go nie zobaczyła. Problem w tym,
że Ray Coffey prawie nie przypominał chłopaka,
którego rok wcześniej widziała na jego przyjęciu matu-
ralnym.
Dziwne, że minął tylko rok. Wyglądał na znacznie
starszego niż wtedy. Sprawiał wrażenie wyższego,
choć bez wątpienia nie urósł. A może faceci jeszcze
rosną po dwudziestce? Z całą pewnością rozrósł się
w barach. I w klatce piersiowej. Niewykluczone, że
przez ostatni rok zajmował się głównie wyrabianiem
mięśni. Zapewne też grał w uniwersyteckiej drużynie
futbolu amerykańskiego.
Zastanawiała się, czy Ray wciąż jeszcze spotyka się
z Mandy Green.
– Co jest? – spytał z najcudowniejszym uśmie-
chem, jaki można sobie wyobrazić, i z ognistym
błyskiem w oczach. – Piwo ci nie smakuje?
Rany boskie. Wpatrywała się w niego, jakby mówił
po chińsku.
– Przepraszam, eee, tak, smakuje mi piwo. Czasa-
mi. – Świetnie. Wypadła jak półgłówek. – Chodzi o to,
że wolę inne marki. – No proszę, a sądziła, że bardziej
się nie może wygłupić.
– Beczkowe do nich nie należy?
– Akurat to nie bardzo – uśmiechnęła się. – Prze-
praszam, pewnie uważasz mnie za koszmarną snobkę.
To nieprawda, ja...
– Nie ma sprawy. Ja też nie przepadam za piwem
beczkowym – wyznał i wręczył jej butelkę Corony,
która wystawała z kieszeni jego dżinsów. – Może być?
– Niewątpliwie – odparła, odkręciła kapsel i wypiła
spory łyk. Cieszyła się, że Ray nie zamierza kpić z jej
snobizmu, i była zadowolona z lepszego piwa.
– Właśnie tak się kończy korzystanie z rodzinnej
lodówki, w której znajdują się wyłącznie lepsze ga-
tunki.
– To dopiero kobieta dla mnie – ucieszył się Ray.
– Potrafi domagać się solidnego piwa, a nie tych
idiotycznych, wymyślnych drinków.
Uwielbiała jego śmiech. Cudowny dźwięk. I ta jego
mina.
– Powinnam była cię ostrzec. Jestem wielką entu-
zjastką tych idiotycznych, wymyślnych drinków.
Wycelował w nią wysoką szyjkę swojej butelki
piwa.
– Oby nigdy nie doszło do sytuacji, w której na
przeszkodzie między mną i dobrą zabawą stanie trus-
kawkowe daiquiri.
Czy on się dobrze bawił? Z nią? Sydney czuła się jak
trzynastolatka. Bała się, że nie zachowuje wystar-
czającej ostrożności i za chwilę Ray domyśli się, że ma
na niego niesamowitą chrapkę.
Trudno jednak było jej zachować opanowanie od-
czas tej rozmowy. Wybrał ją, a nie jedną z dziewczyn,
które kiedyś deklarowały, że na jego skinienie od razu
wyskoczą ze spodni.
– Nazywam się Ray Coffey. Jestem bratem Patricka
– odezwał się, wypijając łyk piwa.
– Ach, tak. Sydney Ford.
– Tak, wiedziałem.
Rany, wiedział, kim ona jest!
– Ja też wiedziałam, kim jesteś.
– To świetnie. A zatem sporo o sobie wiemy.
– Wzruszył ramionami. – Zawsze muszę sobie przypo-
minać, że nie każdy, z kim chodziłem do szkoły, mnie
zna.
– Myślę, że większość ludzi, z którymi chodziłeś do
szkoły, dobrze cię zna. Dość mocno się wyróżniałeś na
tle innych. – Sydney przechyliła głowę na bok w na-
dziei, że wyda się sympatyczna, a nie głupia. Flir-
towanie niespecjalnie jej wychodziło. – Niech pomyślę.
Grałeś w futbol, byłeś przewodniczącym klasy i reda-
gowałeś szkolną gazetkę. Poza tym dostałeś pięć albo
sześć nagród za wysokie miejsca w olimpiadach przed-
miotowych.
Ray klepnął się ręką w czoło.
– To fakt. Jestem olimpijczykiem. W każdym razie
emerytowanym olimpijczykiem.
– Czy to znaczy, że powinnam cię traktować
z wyjątkowym szacunkiem? – spytała, starając się nie
padać mu do stóp.
– Jeśli tak uważasz, to ja będę musiał ci się ukłonić
– stwierdził i popatrzył na nią znad butelki.
– Ukłonić? – zachmurzyła się Sydney, lecz po
chwili zrozumiała, co miał na myśli. Zachichotała, nie
mogąc się opanować. Nie miała pojęcia, w co się pakuje.
– Chodzi ci o Królową Śniegu? – Przewróciła oczami
i potrząsnęła głową. – To naprawdę nieporozumienie.
Po prostu trudno się pozbyć pewnych etykietek.
Ray zbliżył się o krok, wyciągnął dłoń i delikatnie
poprawił kosmyk jej włosów, niesfornie oddzielony od
reszty.
– A skąd się wzięła ta etykietka? – zainteresował
się.
Wzruszyła ramionami i wypiła łyk piwa. Pogłaskał
ją po włosach, a ona nie miała pewności, czy potrafiła-
by odpowiedzieć na jego pytanie normalnym głosem.
Ogromnie żałowała, że nie ma na sobie koszulki bez
rękawów albo topu na ramiączkach, bo wtedy poczuła-
by jego dotyk na nagiej skórze. Niestety, zdecydowała
się włożyć tę idiotyczną koszulkę z koncertu Depeche
Mode, która wpadła jej w ręce, gdy Izzy zatrąbiła przed
domem. Była przekonana, że jadą tylko do centrum
handlowego.
– Naprawdę trudno mi powiedzieć.
– Hm. – Ray wbił w nią uważne spojrzenie. – Moim
zdaniem w grę może wchodzić kilka powodów.
To miło, że starał się wypowiadać dyplomatycznie,
niemniej dobrze znała prawdę, nawet jeśli trochę
kłamała.
– Jakich kilka powodów?
– Masz blond włosy i niebieskie oczy. Wyglądasz
nieco skandynawsko.
– Oboje wiemy, że to stek bzdur – skomentowała
zadowolona, że zauważył jej atuty.
– Wobec tego chodzi o to, że jesteś chłodna i opano-
wana – uśmiechnął się szeroko, opierając się o ogrodze-
nie w cieniu drzewa, pod którym stali.
Przywarła ramieniem do pnia dębu i wpatrywała się
w twarz Raya. Pomyślała, że chłód i opanowanie to
określenia zupełnie nie pasujące do jej charakteru.
Musiał znać opinię innych o Sydney. Skoro wiedział,
kim była, na pewno zdawał sobie sprawę z tego, co
ludzie o niej myślą. Zastanawiała się, czy prowadzi
z nią grę jedynie po to, aby rozbudzić w niej nadzieje,
a potem wdeptać w ziemię.
Takie postępowanie do niego nie pasowało. Po-
stanowiła zdecydować się na całkowitą uczciwość
w nadziei, że Ray nie odwróci się na pięcie i nie
odejdzie.
– Prawie trafiłeś. Musisz tylko jeszcze obniżyć
temperaturę o kilka stopni.
Sydney powiedziała, co miała do powiedzenia, i cze-
kała. Impreza stawała się coraz głośniejsza, a ludzie
coraz bardziej ożywieni. Kilkanaście osób pluskało się
w przydomowym basenie.
Miała ochotę zniknąć z tego miejsca. Nie chodziło
jej o bawiących się kolegów ani nawet o hałas.
Faktycznie, grali jej na nerwach, ale po czterech latach
przywykła do takich zachowań. Chodziło o to, co
usłyszała od matki. Sydney podejrzewała, że matka
w ten sposób wciąga ją w sprawę swojego rozwodu
z ojcem.
– Wiesz co – przemówił w końcu Ray. – Muszę iść
po piwo.
Poczuła, że serce jej pęka. Mniej więcej takiej reakcji
się spodziewała.
– Jasne, nie krępuj się.
– Nie rozumiemy się. – Uśmiechnął się szeroko
i potrząsnął głową, unosząc pustą butelkę. – Ujmę to
inaczej: reszta butelek z sześciopaku jest w moim
samochodzie. Przejdziesz się ze mną?
Ray nigdy nie musiał zabiegać o popularność. Właś-
ciwie nie obchodziło go, co ludzie o nim myślą. Zyskał
sławę mimowolnie, po prostu robiąc w szkole to, co go
interesowało. Podejrzewał, że dziewczęta uważają go
za atrakcyjnego, ale nie miał na to najmniejszego
wpływu.
Pamiętał, że w klasie maturalnej dużo myślał o Syd-
ney Ford. Patrick nic o niej nie wiedział poza tym, że
wszyscy nazywają ją zimną rybą. Kiedy Ray spytał
brata, skąd się wzięło to przezwisko, Patrick wzruszył
ramionami i wyszedł zagrać w kosza, bo właściwie nic
poza tym go nie interesowało.
Od kiedy Ray ujrzał Sydney Ford w drzwiach
pracowni komputerowej, co się stało rok wcześniej, nie
potrafił wymazać jej z pamięci. Nie bardzo wiedział,
dlaczego tak na nią zareagował. Spotykał się z Mandy
Green, więc nie miał czasu się nad tym szczególnie
zastanawiać.
W chwili kiedy wszedł na podwórze domu Booma
Daily’ego, wypatrując chłopaków, z którymi grywał
w futbol, ujrzał ją w rogu placu, między drzewem
i ogrodzeniem. Od razu wiedział, że nadeszła stosowna
chwila, aby zrobić pierwszy krok. Niczego nie lubił
bardziej niż prawdziwego wyzwania. W ubiegłym
roku na studiach musiał ich podjąć całkiem sporo
i wiele się nauczył.
Wsunięcie dodatkowej butelki luksusowego piwa
do kieszeni okazało się świetnym pomysłem. Czuł, że
Sydney Ford przywykła do lepszych gatunków piwa
niż to, które serwowano na przyjęciu. Miała opinię
snobki, choć jak dotąd Ray nie miał okazji przekonać
się, czy zasłużoną.
Pracował z Isabel Leighton przy redagowaniu szkol-
nej gazetki. Znał Izzy i wierzył jej sądom. Nie opowia-
dała głupstw; poza tym była najlepszą przyjaciółką
Sydney. To wystarczyło, aby Ray zaczął się zastana-
wiać. Chciał samodzielnie poznać prawdę o Sydney
Ford, choć przede wszystkim pragnął zedrzeć z niej
ubranie i położyć ręce na jej nagim ciele. Jak na zimną
rybę wydawała mu się wyjątkowo gorąca.
Dotarli do jego pikapa, zaparkowanego na krawęż-
niku, kiedy w oddali rozległy się policyjne syreny. Ten
dźwięk nie wróżył nic dobrego. Ray odwrócił się ku
Sydney i zaryzykował:
– Chcesz się stąd wynieść?
Wyraźnie się zmieszała. Zmarszczyła brwi i za-
mrugała.
– Zdaje się, że chciałeś się zabawić na przyjęciu
– stwierdziła.
Ray liczył na bardziej kameralną imprezę, ale przede
wszystkim uważał, że lepiej będzie, jeśli niepełnoletnia
Sydney nie trafi na posterunek za picie alkoholu.
Wskazał głową zbliżające się syreny i przysunął się do
Sydney.
– Myślę, że dobrze będzie się stąd wynieść, zanim
któreś z nas zostanie zaproszone na przejażdżkę radio-
wozem.
Zrobiła wielkie oczy, a kiedy otworzył drzwi od
strony kierowcy, wskoczyła do środka i przesunęła się
na fotel dla pasażera. Ray wszedł za nią, wsunął
kluczyk do stacyjki i uruchomił silnik. Włączył się do
ruchu w chwili, gdy w jego lusterku wstecznym
rozbłysły czerwone, białe i niebieskie lampy sygnaliza-
cyjne.
Gdy dotarli do znaku stopu na końcu ulicy, ode-
tchnął głęboko i zerknął na Sydney.
– Mało brakowało.
Miała obojętną twarz, lecz w jej głosie zabrzmiała
nuta emocji, gdy się odezwała:
– Moja matka przeżyłaby poważny wstrząs. Jej
jedyna córka aresztowana!
– To nie wszystko. Potem musiałabyś pracować
społecznie i chodzić na zajęcia uświadamiające nielet-
nim, jak szkodliwe jest picie alkoholu. Nie opłaca się.
W ten sposób zaoszczędziłaś sobie kłopotów, a zmar-
twień mamie.
Sydney uniosła brodę i cicho westchnęła.
– Moja matka raczej pogratulowałaby mi, że wyka-
załam na tyle silny charakter, aby złamać prawo.
Zapewne miałaby nadzieję, że nie jestem tak bez-
nadziejnie sztywna, jak jej się wydaje.
– Twoja matka uważa, że jesteś sztywna?
– Nieważne.
Machnęła z rezygnacją ręką i na chwilę zamilkła.
Poprawiła się na fotelu, siadając na jednej nodze,
i obróciła się ku Rayowi.
– Dokąd jedziemy?
Ray wpatrywał się w jezdnię przed sobą, więc nie
miał całkowitej pewności, ale mógłby przysiąc, że
Sydney przysunęła się do niego.
– Prawdę mówiąc, jadę przed siebie. Po prostu
odjeżdżam jak najdalej od tamtego miejsca. Masz
jakieś propozycje?
Zastanawiała się przez dłuższą chwilę. Ray zdążył
wyjechać poza bramy strzeżonego osiedla.
– Może do wodospadu? – zaproponowała.
Dlaczego nie. Znajdowali się dość blisko sztucznego
wodospadu w Transco Fountain w Gallerii. Ray zwró-
cił uwagę na koszulkę Sydney, więc odchylił zasłonę
przeciwsłoneczną i wyciągnął płytę Depeche Mode
Violator. Sydney starała się być cicho, ale usłyszał, jak
śpiewa ,,Personal Jesus’’. Miała ładny głos.
Poza tym miała wyjątkowe ciało, nad którym naj-
wyraźniej nie mogła zapanować. Cały czas się kręciła,
jednocześnie podśpiewując do muzyki ulubionego ze-
społu. Nie rozmawiali, a ona nie spytała, czy mu to
przeszkadza. W połowie następnej piosenki przerwała
utwór i nastawiła ,,Policy of Truth’’, aby wreszcie
usiąść na krawędzi fotela, blisko kierowcy.
Ray niemal jęknął. Jeszcze kilkanaście centymetrów
i wyląduje mu na kolanach. Przysuwała się do niego
przez ostatnich dziesięć minut. Niewątpliwie robiła to
celowo. Zastanawiał się, czy powinien ją objąć, ale
posunął się tylko do położenia ręki na oparciu fotela
pasażera. Sydney się odchyliła, a jej włosy musnęły jego
rękę. Właśnie przymierzał się do tego, aby dotknąć jej
ramienia, kiedy dotarli na miejsce.
Zaparkował w pobliskiej uliczce, za trawnikiem.
Pomyślał, że krótki spacer przez park będzie dla nich
dobrą okazją do rozmowy. Od dawna chciał lepiej
poznać Sydney, a ona niewątpliwie pragnęła bliżej
zaznajomić się z nim. Nie zamierzał przegapić takiej
okazji.
Odwróciła się ku niemu i przysunęła bliżej. Przelotnie
dotknęłi się udami. Sięgnął do klamki, chcąc wyjść
z samochodu, lecz Sydney pochyliła się i otoczyła palcami
jego dłoń. Przygryzła dolną wargę i popatrzyła na Raya
spod długich rzęs. W jej wzroku czaiła się tęsknota.
– Myślałam, że chcesz się zabawić – stwierdziła.
Erekcja Raya mówiła sama za siebie. Nie mógł
uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Oderwał rękę od drzwi, lecz nie zamierzał puścić jej
dłoni. Sydney miała wrażenie, że wpatruje się w niego
przez wieczność, a jej błękitne oczy intensywnie
jaśniały.
Uśmiechnęła się, a Ray nabrał obaw, że lada mo-
ment eksploduje. Sydney położyła dłoń na jego udzie
i pochyliła się do przodu. Nie wahał się. Opuścił rękę na
plecy dziewczyny i przysunął ją jak najbliżej. Miała
rozchylone usta, gdy ją całował, więc dał jej to, czego
najwyraźniej oczekiwała.
Odwzajemniła jego głęboki pocałunek. Mandy
Green nigdy go tak nie pocałowała. Dziewczęta, z któ-
rymi uprawiał petting, nie dorównywały Sydney. Jej
pocałunek okazał się naturalny i spontaniczny. Nie
wiedział czemu, ale pragnęła go tak bardzo, jak to sobie
wymarzył.
Wiedział, że zachowuje się głupio, ale nic go to nie
obchodziło. Nie protestował, gdy go dotykała, przeciw-
nie, pomagał jej, przyciskając jej dłoń w miejscach,
gdzie należało zwiększyć nacisk, zaciskając jej palce
tam, gdzie powinny być zaciśnięte. Ocierał się o nią aż
do chwili, kiedy zadrżał i zapragnął dotknąć jej nagiego
ciała.
Znajdowali się w bardzo niewygodnej pozycji. Mu-
siałby odepchnąć Sydney, aby dotrzeć do krawędzi jej
koszulki, a z całą pewnością nie chciał się od niej
odrywać. Uwielbiał jej ciepłe i namiętne usta. W pew-
nej chwili ona sama się odsunęła. Popatrzył na nią
pytająco, na co ona przyłożyła palce do ust i przesunęła
uwodzicielsko po dolnej wardze. W następnej chwili
zupełnie osłupiał.
– Może znajdziemy jakiś pokój? – zasugerowała.
– Eee, jasne – wybełkotał myśląc, że lada chwila
przestanie nad sobą panować. – Skoro tego sobie
życzysz.
– Tego sobie życzę – przytaknęła.
Trzymając rękę na ramionach Sydney, Ray lewą
dłonią obrócił kluczyk w stacyjce i zjechał z krawęż-
nika. Robił to już z kobietami, ale nie miał doświad-
czenia w wynajmowaniu pokoi. W większości wypad-
ków uprawiał seks w sypialniach, schroniskach lub na
tylnych siedzeniach samochodu.
Nie brakowało mu pieniędzy. Miał prezerwatywy.
Miał też Sydney i erekcję zdolną przebijać mury.
Jedyny problem, który dostrzegał, to zachowanie spo-
koju. Co on u licha wyprawiał? Lada chwila miał trafić
do łóżka z Królową Śniegu. Niesłychane.
Rany boskie, co ona wyprawiała? Siedziała na fotelu
dla pasażera w samochodzie Raya Coffeya, czekając, aż
on wynajmie pokój w motelu. Z łóżkiem. Nie potrafiła
uwierzyć we własną śmiałość i wybuchnęła śmiechem.
Wiedziała, że zachowuje się histerycznie. Szczękała
zębami. Chciała stracić dziewictwo z Rayem, jedynym
chłopakiem, z którym kiedykolwiek pragnęła się prze-
spać.
Przyglądała się mu, kiedy wracał z recepcji motelo-
wej z rękami wepchniętymi w kieszenie dżinsów.
Zupełnie jakby ukrywał w nich klucz do pokoju. Jakby
chciał go zasłonić przez wzrokiem obcych. Sydney
zmrużyła oczy.
Zachowywała się niedorzecznie. Niemądra, niedo-
jrzała i śmieszna. Z pewnością taka właśnie była
naprawdę, bo w przeciwnym wypadku jej matka nie
miałaby o niej tak niskiego mniemania.
Powinna się zabawić i kogoś przelecieć.
Zastanawiała się, czy matka Mandy Green radziła
córce, aby kogoś przeleciała. Żeby oddała się Rayowi
Coffeyowi. Zupełnie jakby Sydney miała pojęcie, jak
zapewnić dobrą zabawę facetowi. Przecież nic na ten
temat nie wiedziała. Niech będzie, czytała wystar-
czająco dużo Cosmopolitanów, aby znać technikę.
Miała nawet okazję zapoznać się z artykułem ,,Jak
delikatnie pozbyć się dziewictwa’’. Ciekawe, co z tego.
W całkowitej ciszy przejechali wzdłuż dwupiętro-
wego budynku, sprawdzając numery pokojów, aż
w końcu natrafili na ten, którego szukali. Ray zaparko-
wał i wysiadł, a następnie przytrzymał Sidney drzwi.
Położył dłoń na jej krzyżu i skierował ją na prawo.
Znaleźli się na miejscu. Obrócił klucz w zamku
i Sydney weszła do środka. Podążył za nią i zamknął za
sobą drzwi.
Rozległo się trzaśnięcie zamka, a ona zadrżała.
Czuła, jak ściska się jej żołądek. W pokoju było ciemno
poza wąskim strumieniem światła padającym spomię-
dzy dwóch lekko rozsuniętych zasłon i rozjaśniającym
dwa podwójne łóżka. Sydney zamierzała właśnie uciec
do łazienki, kiedy poczuła na ramionach ręce Raya. Jego
usta pieściły jej ucho, za które nerwowo założyła włosy.
Z niepokojem uniosła brodę. Czuła podniecenie.
Znała już to uczucie, kiedy leżała w łóżku i marzyła
o Rayu, śniła o nim, rozmyślała o jego ciele.
Tym razem stał przed nią naprawdę. Nie przypuszcza-
ła, że tak intensywnie na niego zareaguje, na dotyk jego
warg, na jego dłonie. Nie musiała już samotnie dotykać
się pod kołdrą. Pożądała go i nie mogła doczekać się
spełnienia. Kiedy Ray wyciągnął dłonie do jej koszulki,
uniosła ręce, aby jak najszybciej się jej pozbyć.
Chłód klimatyzowanego pomieszczenia przenikał
jej skórę. Zadrżała, lecz Ray był ciepły, twardy i wspa-
niały. Była wdzięczna, że nie zapalił światła. Jego
twarzą chciała się napawać później. Teraz bała się, że
może się rozpłakać. Nie miała żadnego doświadczenia
seksualnego, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że
łzy to nienajlepszy środek podniecający.
Modląc się o zręczność palców, wyciągnęła ręce ku
guzikom rdzawo-białego swetra Raya. Kiedy jednak
przystąpiła do wyciągania koszuli z jego dżinsów,
powstrzymał ją.
– Sydney, zaczekaj.
Zamarła.
– Co się stało?
– Nic się nie stało. Jeśli o mnie chodzi, wszystko jest
w porządku.
– Dlaczego mnie powstrzymujesz?
– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Nie masz
wątpliwości?
Zabrzmiało to tak, jakby jego samego ogarnęły
wątpliwości.
– Przecież tu jestem, zgadza się?
– Tak, jesteś. – Puścił jej dłonie i przystąpił do
rozpinania jej stanika. – Nie mam jednak zielonego
pojęcia, dlaczego.
Trzęsły mu się ręce. Sydney zamknęła oczy i otoczy-
ła palcami materiał jego koszuli. Co miała mu od-
powiedzieć?
Że dziewczyna prędzej czy później musi stracić
dziewictwo? Że jest posłuszną córką i robi dokładnie
to, co jej kazała matka? Że leci na niego od pierwszego
spotkania i pragnie go przekonać, iż wcale nie jest
zimną rybą?
Ostatecznie się pochyliła i ucałowała ciepłą skórę
jego klatki piersiowej.
– Jestem tu, bo chcę przy tobie być. Czy to nie
wystarczający powód?
Słysząc tę odpowiedź, złapał Sydney za ramiona
i odetchnął głęboko, aby się uspokoić. Czuła, jak
gwałtownie bije jego serce, kiedy przyciskał jej czoło do
swojego torsu, czuła też jego trzęsące się palce, gdy
wspólnie zsuwali ramiączka jej stanika. Uniosła głowę
i w mroku przywarła do jego ust.
Całował delikatnie. Uwodził ją wargami i językiem,
podczas gdy jego ręce przesunęły się na jej plecy, aby
rozpiąć stanik. Cofnęła się o krok, aby uwolnić ręce.
Gdy spróbował ponownie ją pocałować, potrząsnęła
głową, chcąc dokończyć to, co zaczęła. Podciągnęła
jego koszulę i przełożyła mu ją przez głowę.
Gdy objął ją w talii, myślała, że zemdleje. Nie
wyobrażała sobie wcześniej, że jakikolwiek mężczyzna
mógłby zrobić na niej aż takie wrażenie. Ray był
cudowny. Mięśnie jego pleców okazały się rozwinięte
i twarde, podobnie jak muskuły klatki piersiowej. Jego
pokryte włoskami ciało drażniło gładką skórę jej piersi
i nosa. W objęciach Raya czuła się jak krucha istotka.
Cofnął się do łóżka, pociągając ją ze sobą. Usiadł,
wciąż trzymając ją w talii. Jego kciuki zetknęły się
pośrodku jej brzucha. Oczy Sydney przystosowały się
do mroku panującego w pokoju i teraz dostrzegała już
więcej niż na początku. Oznaczało to, że Ray także
lepiej ją widział. Właśnie wpatrywał się w jej piersi,
które w jej mniemaniu mogłyby być o numer większe.
Powoli i delikatnie przesunął dłońmi po jej klatce
piersiowej, aby podrażnić sutki kciukami. Sydney
odrzuciła głowę i złapała Raya za przedramiona. Jej
ciało przeszywały niekontrolowane dreszcze i z niepo-
kojem zastanawiała się, czy chłopak nie uzna tego za
przejaw strachu. Była pozytywnie zaniepokojona, ale
tylko tym, co się miało za chwilę wydarzyć. W żadnym
wypadku nie obawiała się Raya.
Kiedy przyciągnął ją bliżej siebie i opuścił głowę, aby
wziąć do ust jej sutek, o mało nie krzyknęła. Potem
obsypał pocałunkami jej brzuch i opuścił dłonie na jej
biodra i do guzika dżinsów.
Uniósł głowę, rozpiął guzik i odsunął zamek błys-
kawiczny. O rany, czy na pewno ogoliła nogi? Tak.
Jakie miała majtki? Powróciła myślami do chwili, kiedy
się ubierała. Bawełniane, dół od kompletu. Różowe, bez
wzorów, pasujące do różowego stanika z koronki.
Potem nie mogła już dłużej myśleć, gdyż Ray ściągał
z niej spodnie. Poruszyła się, aby mu pomóc, i zdjęła
czarne, sportowe buty. W tym samym czasie on
rozprawił się ze swoim obuwiem.
Sydney wyskoczyła z dżinsów i stanęła nieruchomo,
ubrana wyłącznie w wąskie skrawki różowego mate-
riału. Kiedy Ray wyciągnął ręce, aby ściągnąć z niej
majtki, powstrzymała go delikatnie.
– Jeszcze nie – szepnęła.
Mogła przysiąc, że usłyszała jęk zawodu, gdy Ray
stwierdził:
– Zmieniłaś zdanie.
A więc był gotów przystać na jej warunki. Instynkt
podpowiedział jej, że zachował się wyjątkowo, co
bardzo dobrze o nim świadczyło.
– Wcale nie zmieniłam zdania. Po prostu chcę,
żebyś zdjął spodnie.
Roześmiał się. Sydney nigdy wcześniej nie widziała,
aby ktoś tak szybko zdejmował dżinsy. Po chwili oboje
stali w ciemnym pokoju, ubrani wyłącznie w skarpetki
i bieliznę. Zimna ryba i chłopak, w którym bez trudu
mogła się zakochać.
Przyciągnął ją do siebie, a ona nie stawiała oporu,
delektując się ciepłem jego skóry, potężnym ciałem
i naciskiem jego erekcji.
Kiedy położył ją na łóżku, nie wahała się. Podobało się
jej, kiedy ich nogi się splotły, a jego ręce wędrowały po jej
ciele. Ponownie obsypał ją pocałunkami, aby chwilę
później rozebrać siebie i ją z pozostałych części garderoby.
Przysunął się, aby zasłonić ją swoim ciałem, a ona
powitała go z radością, której nigdy wcześniej nie
doświadczyła, całym ciepłem, które w sobie kryła,
i stłumionymi łzami, świadczącymi o tym, że nigdy
w życiu nie podjęła równie słusznej decyzji.
Rozdział ósmy
– Możesz w to uwierzyć? – Z rękami w kieszeniach
bojówek Anton kręcił głową, spacerując po starożyt-
nych świątyniach otaczających dwa place, na których
zorganizowano stanowisko archeologiczne. – Dwa
tysiące lat i to wszystko wciąż tu jest. Materiały,
produkty. Niesamowite.
Stojąc obok Antona w ruinach Altun Ha, dawnego
miasta Majów, Lauren czuła równie głęboki respekt:
ale dla mężczyzny u swojego boku. Jego zamiłowania
zawodowe były widoczne niemal na każdym kroku,
zwłaszcza teraz, gdy podziwiał prace najstarszych
architektów świata.
Wiedziała, że on nie zna granic swojej pasji. Ten
entuzjazm byłby świetnym uzupełnieniem emocjonal-
nym i seksualnym ich relacji, lecz z nieznanych jej
powodów Anton starał się trzymać na wodzy oba te
aspekty swojej osobowości.
W Belize City wynajęli starego jeepa i spędzili ranek
na wąskich, wijących się drogach, prowadzących do
wykopalisk. Ruiny stanowiły miejscową atrakcję i re-
gularnie przywożono tu wycieczki.
Anton upierał się jednak, aby przyjechali tu wtedy,
kiedy będzie im pasowało. Nie lubił poganiania. Chciał
oglądać obiekty historyczne we własnym tempie i na
własny sposób. Lauren nie widziała powodu, aby
protestować.
– Zawsze chciałeś być architektem?
Zerknęła na mężczyznę, a potem na dwudziesto-
metrowej wysokości budowlę. Kiedy ze sobą mieszkali,
opowiedział jej o swoich studiach, pracy na uniwer-
sytecie, problemach związanych z założeniem wspól-
nej firmy z Dougiem. Nigdy jednak nie wspominał
o początkach swoich marzeń. Zastanawiała się, czy nie
wzbudziła jego zaufania, czy też myślał, że to jej nie
obchodzi.
Oblicze Antona rozjaśnił uśmiech, dzięki czemu
jego rysy złagodniały, a wiele zmarszczek zniknęło.
Lauran przypomniała sobie twarz, w której się zako-
chała.
– Niezupełnie. Dopiero jak miałem cztery albo pięć
lat, zebrałem wystarczająco dużo klocków Lego, aby
wybudować koszary dla moich G.I.Joe.
Uniósł w górę kącik ust, lecz po chwili jego wargi
ponownie się wyprostowały.
Lauren zacisnęła ręce w pięści. Kiedy Anton ruszył
do jeepa, poszła za nim, zerkając na ciemniejące niebo
po tym, jak kropla deszczu rozprysła się na jej policzku.
– Nie przypominam sobie, żebyś mi o tym kiedy-
kolwiek opowiadał. O klockach Lego i G.I.Joe.
– Jest mnóstwo rzeczy, o których ci nie mówiłem.
– Jego odpowiedź zabrzmiała tak, jakby się bronił przed
jej oskarżeniem. – Po prostu pewnych tematów nie
poruszaliśmy podczas rozmowy. Nie w tym rzecz, że
coś ukrywam.
Lauren zazgrzytała zębami.
– Wcale nie zamierzałam tego sugerować. Chodziło
mi o to, że przyjemnie jest usłyszeć coś takiego o tobie.
Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wyob-
rażała sobie ciebie jako małego chłopca, bawiącego się
klockami. – Kiedy szedł w stronę samochodu, przypat-
rzyła się uważnie jego szerokim barom. – Założę się, że
w dzieciństwie wzbudzałeś powszechny zachwyt.
Anton się zatrzymał, odwrócił i popatrzył na Lau-
ren, jakby się zastanawiając, co miała na myśli. Zmar-
szczył brwi, lecz na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Tym razem przeznaczony wyłącznie dla niej.
– Nikt się mną nie zachwycał, wierz mi – stwierdził.
Lauren odwzajemniła uśmiech.
– Z jasnymi lokami musiałeś przecież przypominać
aniołka.
Pokręcił głową, a jego kręcone włosy podskoczyły
sprężyście.
– Wtedy były jeszcze jaśniejsze i znacznie gęstsze
niż teraz. Wyglądałem koszmarnie dziewczęco, jeśli
chcesz znać prawdę.
Może wtedy. Teraz pod żadnym względem nie
kojarzył się z dziewczyną. Miał wyraziste, ostre rysy
twarzy, a jego szczękę i brodę pokrywał krótki zarost.
Lauren dokładnie znała fakturę jego seksownej, ledwie
widocznej brody, a także włosów, które nieraz prze-
czesywała palcami.
Z trudem stłumiła dreszcz.
– Przez cały czas, który spędziłam w domu twoich
rodziców, ani razu nie zauważyłam twoich zdjęć
z dzieciństwa. Wszystkie były znacznie późniejsze.
Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, powoli
mrugając oczami, lecz nie marszczył już czoła.
– Do czego zmierzasz, Lauren?
Nie wyciągając rąk z kieszeni bawełnianych szor-
tów, wzruszyła ramionami.
– Donikąd nie zmierzam. Po prostu uświadamiam
sobie, jak wielu rzeczy o tobie nie wiem. Przykro mi, że
nie poznałam cię lepiej, kiedy miałam okazję.
– Właściwie nie ułatwiałem ci tego zadania. – Popa-
trzył na niebo i skierował na nią wzrok pełen żalu.
– Niekiedy zbytnio się koncentruję na sobie.
– Czy to znaczy, że nikt inny cię nie obchodzi?
– drażniła się z nim, mając nadzieję, że rozwieje
wrażenie, iż wszystko między nimi jest już skończone.
Wcale nie chciała tego kończyć. Jeszcze nie. Nie w taki
sposób.
– Jesteś urocza, wiesz o tym?
Złapał kosmyk jej włosów i wsunął go za jej ucho.
Dotykał jej dłużej niż musiał, delikatnie pieścił. Na-
stępnie, nie odrywając wzroku od jej oczu, przesunął
grzbietem dłoni po jej szyi.
Lauren zamknęła oczy i zadrżała. To proste do-
tknięcie miało jednak znacznie głębszy sens. Kryła się
w nim intymność, której tak bardzo jej brakowało.
Podniosła wzrok, kiedy Anton się cofnął.
Na jego twarzy malowała się dziwna mieszanina
smutku i zakłopotania.
– Dlaczego to robisz? – spytał.
– Co robię? – nie zrozumiała i zmarszczyła brwi.
Dlaczego w taki sposób zareagowała na jego dotknię-
cie? Czy to chciał wiedzieć? Jak mógł tego nie po-
jmować? Zwłaszcza że minęło tyle czasu? – Chodzi ci
o to, dlaczego lubię dotyk twoich rąk? O to ci chodzi?
Według ciebie nie powinnam odczuwać przyjemności,
gdy mnie głaszczesz?
– Nie, zupełnie nie o to mi chodzi. Zdumiałbym się,
gdybyś nie lubiła mojego dotyku – dodał, unosząc
ironicznie brew. – Nie raz wspominałaś w rozmowach
ze mną, czym jest dla ciebie seks, a ja z pewnością mam
wystarczające doświadczenie w tych sprawach.
– Dlaczego moja seksualność jest dla ciebie takim
problemem? – Nie odpowiedział. Lauren zwiesiła gło-
wę i popatrzyła w bok, a potem się odwróciła. – Nigdy
nie rozumiałam, dlaczego moje zainteresowanie fi-
zyczną stroną naszego związku jest dla ciebie tak
niewygodne. Zupełnie jakbyś się wycofywał.
– Co mam powiedzieć, Lauren? Wycofywałem się
dlatego, że nie byłem pewien, czy twoje uczucie jest
prawdziwe. Czy znaczę dla ciebie tyle dlatego, że
jestem tym, kim jestem. Skąd mogłem wiedzieć, czy
nie chodzi o to, że po prostu ci się podobam?
Rzecz jasna, seks dotyczył fizyczności człowieka,
ale nie tylko i Anton dobrze o tym wiedział. Musiał to
wiedzieć. Nie mógł naprawdę wierzyć, że Lauren nie
zaangażowała się uczuciowo. Nie po tak długim czasie.
Deszcz rozpadał się na dobre, lecz Lauren to nie
obchodziło.
– Nie zamierzam zaprzeczać, uwielbiam seks. Ani
myślę odmawiać sobie tej przyjemności. Rzecz w tym,
że seks wychodzi mi wtedy, gdy jestem z osobą, którą
kocham... gdy jestem z tobą. Dzięki temu seks się
udaje. Nie wierzę, że tego nie wiesz.
Nie odpowiedział. Złapał ją za rękę i pociągnął za
sobą.
– Schowajmy się gdzieś. Potem porozmawiamy.
Lauren wolałaby pozostać na deszczu i zaczekać,
aż woda zmyje z niej narastające rozczarowanie. Tak
bardzo nie chciała wdawać się w kłótnię. Nie po
tym, jak przez ostatnie dni dobrze się między nimi
układało.
Anton trzymał ją jednak mocno i szedł zdecydowa-
nie przed siebie. Musiała podbiegać, aby za nim nadą-
żyć. Dotarli do zaparkowanego jeepa w chwili, gdy
z pierwszej chmury chlusnęła ulewa. Zanim Anton
wygrzebał kluczyki i uporał się z otworzeniem drzwi,
oboje przemokli do suchej nitki.
Lauren otrząsnęła się, a nie mając o co wytrzeć rąk,
posłużyła się swoją bawełnianą koszulką bez rękawów.
Nie miało to sensu z tego powodu, że materiał wchło-
nął już całą wodę, którą mógł wchłonąć.
Jej emocje spiętrzyły się do tego stopnia, że podnios-
ła wzrok i wybuchnęła śmiechem. Nie mogła się
opanować aż do chwili, kiedy w oczach Antona
dostrzegła płomień. Chichot ugrzązł jej w brzuchu,
zastąpiony przez wyczekiwanie, którego nie czuła od
bardzo dawna. Miała wrażenie, że od zawsze. Od dnia,
w którym odeszła, pozostawiając Antona zajętego
pokonywaniem kolejnych długości basenu.
Właśnie o tym płomieniu marzyła, bowiem narodził
się on z jej powodu. Tak rzadko udawało się jej
wzbudzić w nim takie emocje, choć nie raz się starała.
Lauren siedziała bokiem na fotelu, z jedną nogą
wsuniętą pod pośladki, a drugą na podłodze. Opuściła
ręce na uda i zacisnęła palce. Robiła co mogła, aby
mówić normalnym głosem. Przychodziło jej to z ogrom-
nym trudem, gdyż w jej wnętrzu wszystko się prze-
wróciło do góry nogami.
– Co jest? Co się stało?
Odetchnął powoli i głęboko, powoli wypuszczając
powietrze. Odwrócił wzrok.
– Nie ułatwiasz mi.
– Czego ci nie ułatwiam?
– Odmowy. Trzymania się z daleka. – Na jego
twarzy pojawiła się łagodność, jednak pożądanie wciąż
królowało. – Nie sądzę, abyś miała pojęcie, jak bardzo
jesteś atrakcyjna. Gdy na ciebie patrzę, przychodzą mi
do głowy same nieprzyzwoite myśli o tym, co chciał-
bym z tobą robić. To szaleństwo. Nic innego... – Po-
kręcił głową. – Nikt inny nigdy nie doprowadzał mnie
do takiego stanu. Jesteś jedyna.
Czy tak mówi zakochany człowiek? Lauren przez
chwilę mogła tylko siedzieć, wpatrywać się w niego
i usiłować zapomnieć o przykrości spowodowanej
tym, czego Anton nie powiedział. Zrobiło się wilgotno.
Skórę Lauren pokryły kropelki potu. Przez jej mózg
przelatywały myśli, że Antonowi jednak nie chodzi
o nią.
Możliwe, że nie walczył z jej demonami, tylko
z własnymi. Niewykluczone, że nie potrafił uwierzyć,
skąd się wzięła jej namiętność, jej miłość, bo ta wiara
oznaczałaby zaprzeczenie jego prawdy o samym sobie.
Podobnie zresztą jak negowanie własnej seksualności
byłoby osobistym, wymierzonym przeciwko sobie
kłamstwem Lauren.
W co takiego wierzył, że musiał zachowywać taki
dystans? I jak mogliby dojść do porozumienia?
Zanim zdążyła pomyśleć, gdzie należy zacząć szu-
kać odpowiedzi, Anton wyciągnął rękę i dotknął jej
ciała. Końcami palców przesunął po jednej piersi,
potem po drugiej, potarł jeden sutek i drugi, obydwa
świetnie widoczne pod mokrą bawełną koszulki.
Pomyślała, że akurat dzisiaj musiała wyjść bez
stanika. Robiła co jej mocy, aby zachować kamienną
twarz, miarowy oddech i ustabilizowane tętno.
Niestety, nie mogła zapanować nad sobą i przez to
dawała Antonowi do zrozumienia, jak na nią działa.
Nie mógł tego nie dostrzec. Ogromnie pragnęła zrzucić
z siebie koszulkę, obnażyć się, aby sprawić przyjem-
ność jemu i sobie. Nie zrobiła tego jednak. Siedziała
całkowicie nieruchomo. Poza tym nie chciała przy-
mykać oczu i rozkoszować się tym, co się z nią działo.
Wolała wpatrywać się w jego twarz.
– Zdejmij to.
Te dwa słowa wystarczyły, aby ręce zaczęły jej się
trząść. Jego głos był szorstki, chrapliwy i niski, zupełnie
jakby stracił kontrolę nad dźwiękiem wydobywającym
się z jego ust. Jego wyczekiwanie zmieniło się w nie-
cierpliwość. Nigdy nie czuła się tak uległa.
Gdy ściągała ubranie przez głowę, Anton odsunął
fotel jak najdalej od kierownicy. Następnie pochylił się
i sięgnął do dźwigni pod fotelem Lauren. Kiedy Anton
pochylał się ku niej ze zdecydowaną miną, Lauren
przesunęła się, aby zrobić mu jak najwięcej miejsca.
Klamka u drzwi kłuła ją bezlitośnie w biodro, aż
wreszcie Anton zdecydował się położyć ręce na talii
dziewczyny, unieść cały ciężar jej ciała i posadzić ją
sobie na kolanach, twarzą do siebie. Zacisnęła uda
i z trudem objęła kolanami jego biodra.
Zamknął oczy, pokręcił głową i zadrżał. Lauren
poczuła, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz. Wiedziała,
że Anton bez powodzenia stara się nad sobą zapano-
wać. Kiedy ponownie popatrzył jej w oczy, jego twarz
powiedziała jej wszystko, czego nigdy nie wyraził
słowami.
Oboje dobrze wiedzieli, że nie ma już odwrotu,
zresztą żadne z nich tego nie pragnęło. Lauren chciała
ofiarować temu mężczyźnie całą siebie. Zamierzała
przekonać go, jak bardzo do siebie pasowali i jak daleko
mogą się posunąć, kiedy staną się jednością.
– Co mam zrobić? – spytała, jednocześnie wyciąga-
jąc dłonie do jego rozporka. Metalowe ząbki zamka
błyskawicznego zazgrzytały, gdy je rozdzielała. Lauren
zadrżała.
Uniosła się na kolanach i przysunęła do jego twarzy.
Wciągnął do ust jej sutek, podczas gdy ona ściągała
szorty z jednej nogi i ponownie sadowiła się na jego
kolanach. Anton zdążył w tym czasie zsunąć swoje
spodnie na uda.
Jego erekcja przywarła mocno do jej nagiej kobiecości
i obnażonego brzucha. Lauren jęknęła, gdy przesunął
ustami po jej klatce piersiowej, od jednego sutka do
drugiego. Sięgnął ręką za jej plecy i przesunął palce tak,
aby ścisnąć pośladki.
Drugą dłonią mocno chwycił swoją męskość. Znaj-
dowali się jednak w tak niewielkim pomieszczeniu, że
z trudem udawało się im poruszać. Lauren musiała
więc odchylić się nieco i oprzeć łokcie o deskę rozdziel-
czą. Nigdy w życiu nie pragnęła spełnienia aż tak
bardzo, jak tam, w samochodzie, kiedy jej ukochany
mężczyzna robił z jej ciałem wszystko, co chciał.
Z szeroko rozsuniętymi nogami odchyliła głowę tak
daleko, że uderzyła nią w przednią szybę. Dyszała,
a w kabinie samochodu robiło się coraz duszniej. Jej
ciałem już wstrząsały dreszcze, lecz uniosła głowę.
Anton się zaczerwienił, jego włosy opadały na czoło,
usta zacisnął tak mocno, że zmieniły się w wąską linię,
a w oczach rozgorzał mu płomień.
– Tak? – szepnął gardłowo.
– Tak, tak! – krzyknęła, kiedy wszedł w nią jed-
nym, gładkim pchnięciem. Od tak dawna się nie
spotykali, że wydawało jej się, iż nie kochali się od
wieków.
Przeszył ją głęboki dreszcz. Uwielbiała dotykać
Antona, kiedy się kochali. Z uśmiechem wpatrywała
się w jego twarz, kiedy odchylił głowę, napinając
ścięgna na szyi. Miał zamknięte oczy, a ustami po-
śpiesznie łapał powietrze.
I wtedy doszedł, a ona wpuściła go najgłębiej, jak
potrafiła w tak niewygodnej pozycji.
Całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Miał za-
mknięte oczy, a głowę opierał o zagłówek. Lauren
czekała, nie wypuszczając go z wnętrza. Musnęła go
wargami w usta.
Odwzajemnił pocałunek, krótko i szybko, okazując
w ten sposób swoje przywiązanie, które nie miało nic
wspólnego z cielesnymi rozkoszami, jakich przed chwilą
doznawali. Spróbowała ponownie, delikatnie gryząc
jego dolną wargę. Gdzieś między jednym oddechem
a drugim Lauren poczuła, że Anton się wycofał, przestał
odwzajemniać jej pieszczoty. Wstała, unosząc biodra
tak, aby go oswobodzić. Z trudem opanowała żal, kiedy
się wydostał. Nie takiego zakończenia się spodziewała.
Anton poprawił ubranie i wsunął wciąż twardego
penisa w szorty. Potem otworzył drzwi po stronie
pasażera i wyszedł z samochodu. Lauren miała znacz-
nie więcej do poprawiania, lecz udało się jej zakończyć,
zanim Anton obszedł samochód i wsunął się na miejsce
kierowcy.
Obrócił kluczyk w stacyjce, zapatrzył się przed
siebie i spytał:
– Cały czas bierzesz pigułki, prawda?
Trochę późno jak na taką refleksję, prawda?
– Biorę. Nie martw się. Nie grozi ci zostanie ojcem.
– To dobrze.
Jego słowa sprawiły, że poczuła bolesne ukłucie
w brzuchu. Miała ochotę zwinąć się w kłębek i zwy-
miotować.
Wrzucił jedynkę, puścił sprzęgło i jeep ruszył w kie-
runku głównej drogi. Anton nie miał nic do dodania.
W milczeniu jechał do Belize City, a wnętrze samo-
chodu pachniało seksem.
Lauren wyglądała przez uchylone okno, a gwałtow-
nie spadające krople deszczu przyjemnie chłodziły jej
twarz. Łatwiej było wdychać świeże powietrze niż
zapach niespełnienia. Zacinający deszcz na jej policz-
kach okazał się łagodniejszy od bólu przenikającego jej
brzuch.
Chętniej wpatrywała się w dżunglę po bokach drogi
niż w mężczyznę u swojego boku. On już nie miał dla
niej serca.
– No dobrze, mam pytanie.
Następnego popołudnia po deszczowym spotkaniu
z Rayem Sydney dochodziła do siebie na tarasie na
dachu willi. Odwróciła wzrok od siedzącej obok Kinsey
i spojrzała na Poe, relaksującą się na cedrowym leżaku,
a następnie na Lauren, która wcale nie wyglądała na
odprężoną.
Z ustawionych na tarasie głośników dobiegała mu-
zyka reggae w wykonaniu miejscowego zespołu. Osło-
nięty parasolem stół stał blisko czterech pań i uginał się
pod ciężarem ananasów, fig, mango, śliwek i man-
darynek, zakupionych przez Auralie.
Mężczyźni poszli na ryby, a kobiety przez całe
popołudnie żartowały o konieczności utrzymania ciep-
ła w jaskini, kiedy jaskiniowcy usiłują upolować coś na
kolację.
Wszystkie umierały już z głodu i zaciśniętymi
kciukami czekały na świeżą rybę, którą Auralie zobowią-
zała się upiec z bananami i limonkami, a także niezwykle
pikantnym pilawem. Tymczasem musiały się zadowolić
owocami, na życzenie Lauren maczanymi w rumie.
Kinsey wyciągnęła nogi i poruszyła palcami u stóp,
kiedy sięgała po figę.
– Zadasz nam w końcu swoje pytanie, czy mamy
udzielać ci przypadkowych odpowiedzi? – Zerknęła
z boku na koleżankę.
Sydney żałowała, że wszystkie trzy nie stoją przed
nią. Miała ochotę ustawić je w szeregu, jedną obok
drugiej, aby widzieć ich twarze, kiedy zrzuci bombę.
Póki co jednak dokończyła ananasa i oblizała palce
do czysta. Zanim zaczęła mówić, spojrzała w oczy
wszystkim przyjaciółkom po kolei.
– Czy jest wśród nas osoba, która nie uprawiała
seksu?
Zapadła chwila ciszy. A potem...
– Chodzi ci o całe życie? – zainteresowała się
Kinsey, niewinnie krojąc figę. – Czy też o nasz pobyt
na wyspie?
Sprytne pytanie.
– Chodzi mi o pobyt na wyspie, chytrusie.
Lauren się zachmurzyła, rezygnując z owocu, któ-
rym zamierzała się poczęstować, i nalewając sobie
kolejną porcję rumu z colą.
– A skąd to wścibskie pytanie?
No proszę, druga chytruska.
– Jak to skąd? Z tego samego miejsca, z którego
zadaje się wszystkie inne pytania.
– Musisz wyrażać się jaśniej – oznajmiła Poe.
Dwie chytruski i jedna cwaniaczka.
– Jak mogłabym wyrażać się jaśniej?
– Co uważasz za seks? – dopytywała się Poe,
umyślnie wpatrując się w zęby widelca trzymanego
w dłoni. – Czy konkretnie chodzi ci o stosunek?
A może masz na myśli każde zbliżenie cielesne? Dajmy
na to pocałunek. Albo uszczypnięcie twardego męs-
kiego tyłka. – Skierowała widelec w stronę Sydney.
– A właściwie dlaczego chcesz to wiedzieć?
– Jeśli chodzi o to, co uważam za seks... – Sydney
uniosła brew i zmrużyła oko. Powinna była się domyś-
lić, że nie pójdzie łatwo, zwłaszcza że wszystkie jej
przyjaciółki były wyraźnie podenerwowane. – Głosuję
za każdym zbliżeniem cielesnym. – Musiała tak powie-
dzieć. To, co zrobiła z Rayem w pagodzie, z pewnością
należało uznać za seks. I to jaki! – Co do pytania,
dlaczego... Wiem, że jedna z was uprawiała seks, bo ją
słyszałam. Do szału mnie doprowadza świadomość, że
nie mogę odkryć, o którą chodzi. Rzecz w tym, że nie
znam waszych... chichotów o charakterze intymnym.
Poe nadziała kawałek mandarynki na widelec i zato-
piła spojrzenie w Sydney.
– A zatem nigdy nie poznałaś żadnej z nas w sensie
biblijnym.
Kiedy Poe wsuwała mandarynkę do ust, Lauren
sapnęła. Potem zachichotała Kinsey. Poe próbowała, ale
wydała z siebie tylko gardłowy śmiech.
Sydney pokręciła głową.
– Jesteście żałosne. A wasze odgłosy nawet nie
przypominają tych, które słyszałam. Lepiej sobie po-
ćwiczcie w samotności, tylko postarajcie się zachowy-
wać poważnie. A ty nie dąsaj się tak – zwróciła się do
Lauren. – Postarajcie się wyobrazić siebie w szponach
dzikiej, hedonistycznej namiętności. Może wtedy coś
rozpoznam.
Wszystkie cztery kobiety wybuchnęły śmiechem,
słysząc swoje dziwaczne dźwięki.
– Może usłyszałaś chichot faceta. Brałaś to pod
uwagę?
Sydney znieruchomiała, rozważając sugestię Kin-
sey. Zastanowiła się też, jakiego rodzaju dźwięki
wydaje Ray. Właściwie rzadko mu się to zdarzało,
szczytował w ciszy. Zupełnie jakby nie chciał okazać
słabości. Zmarszczyła brwi i zaczęła się zastanawiać,
dlaczego nigdy dotąd sobie tego nie uświadamiała.
Poza tym zaciekawiło ją, co w nim mogło być słabego.
– No i co, Sydney? – zaczepiła ją Poe.
Sydney zamrugała oczami.
– Nie, to nie facet. Faceci nie chichoczą.
– To niezupełnie prawda – zaprotestowała Kinsey.
– Kiedyś znałam chichoczącego faceta. Nie był to
głupkowato dziewczęcy chichot, przypominał raczej
śmiech, jaki towarzyszy łaskotkom. – Wzruszyła ra-
mionami. – Myślę, że niektórzy faceci po prostu tak się
zachowują. To może być nadwrażliwość na dotyk.
– Skoro już o tym mowa, kilka lat temu spotykałam
się z takim facetem. – Poe zdążyła już nadziać na
widelec kawałek ananasa, mango i śliwki. – Uwielbiał
seks oralny, ale nigdy nie udawało mu się dojść w moich
ustach. Twierdził, że mam nieznośnie cudowny język.
Podobno odczuwał niemal bolesną przyjemność.
– Nieznośnie cudowny? Litości – jęknęła Lauren.
– Dla facetów każda forma seksu jest nieznośnie
cudowna. Poza tym wydaje mi się, że nie mogliby się
kochać, nie szczytując.
– Chwileczkę. – Kinsey uniosła rękę. – Kiedyś
czytałam o facecie, który podobno nauczył się po-
wstrzymywać tak długo, że kiedy wreszcie wytrys-
kiwał, czuł się tak, jakby orgazm rozdzierał go na
dwoje. To bardzo podniecające.
– Albo bolesne – zauważyła Poe.
Sydney westchnęła. Żałowała, że nie ma przy niej
Raya. Rozmowa o seksie wprawiła ją w przyjemny
nastrój, zwłaszcza po ciekawych doznaniach z po-
przedniego dnia.
– Możecie sobie wyobrazić, że jesteście mężczyz-
nami i nigdy nie musicie się przejmować orgazmami?
Poe również westchnęła.
– Sama nie wiem, co jest gorsze. Wstrzymywanie
się, aby twój partner mógł osiągnąć orgazm, czy też
wstrzymywanie się z obawy, że twój partner skończy
tuż przed twoim szczytowaniem.
– Dlaczego kobiety w ogóle miałyby się wstrzymy-
wać? – spytała Lauren, nie kryjąc dłużej kiepskiego
humoru. – Nigdy tego nie rozumiałam. Chyba że ich
seksualność przeraża cały rodzaj męski, rzecz jasna.
Lauren mówiła takim tonem, że Sydney nie miała
wątpliwości, iż wkrótce czeka je rozmowa od serca.
– Nie sądzę, aby wszystkie kobiety były tak po-
zbawione zahamowań jak ty.
– To bardzo niesłuszne rozumowanie. Powinnyś-
my wszystkie wystąpić w obronie naszych praw
seksualnych. – Poe z trudem wstała i zatoczyła się.
Dopiero po chwili odzyskała równowagę, łapiąc za
oparcie leżaka. – Nie tylko mężczyźni mają prawo
dobrze się bawić. Coś mi się widzi, drogie panie, że mój
stan wskazuje na spożycie.
– Spożycie owoców nie powinno ci szkodzić, Poe
– zauważyła Kinsey.
– To zależy, z czym się je mieszało. – Poe skrzyżo-
wała nogi w kostkach i opadła na podłogę.
– Wracając do pytania Sydney. – Lauren najwyraź-
niej zainteresowała się problemem. – Dlaczego kobiety
nie mogą dominować? Czemu mężczyźni tak bardzo
się boją kobiety, która lubi się kochać w takim samym
stopniu, jak oni?
To ciekawe, zamyśliła się Sydney. Czyżby problemy
w związku Lauren i Antona miały podłoże seksualne?
– Lauren, to było pytanie, a nie odpowiedź.
Lauren się skrzywiła i sapnęła, rzecz jasna.
– Nigdy nie słyszałaś o odpowiadaniu pytaniem na
pytanie?
– Jasne. Kiedy pytanie jest odpowiedzią. – Sydney
nadziała na widelec następny kawałek ananasa. – Ty
jednak tylko stawiasz coraz więcej pytań.
– Wiesz co, naprawdę nie chcę wydać się wam
tępawa, ale zupełnie nie rozumiem, o czym mówicie
– oświadczyła Poe.
– Jak się nad tym dobrze zastanowisz, zrozumiesz.
– Sydney wkraczała na wąską i niebezpieczną ścieżkę.
– Spytałam, która z was uprawiała seks, a Lauren
zainteresowała się, dlaczego kobiety nie mogą domino-
wać. Z tego płynie prosty wniosek, że Lauren podjęła
próbę dominacji.
– Dominacja to niedobre słowo, Sydney. – Kinsey
wychyliła rum z colą i zmarszczyła brwi na widok
pustego dna szklanki.
– A powinno być dobre. – Sydney postanowiła
pójść za ciosem. – Dalej, Lauren. Nadeszła pora na
wyznania.
– No cóż, prawdę mówiąc, faktycznie zaczęłam
dominować – przyznała Lauren. Wcale nie wydawała
się zachwycona swoim wyczynem.
Zanim jednak Sydney wyciągnęła z niej coś więcej,
Poe uniosła rękę.
– Ja też – oświadczyła.
– I ja – przyłączyła się Kinsey.
Sydney po kolei przyglądała się koleżankom.
– No, no. Jestem pod wrażeniem albo czuję za-
zdrość.
– Czy to znaczy, że nie uprawiasz seksu z Rayem?
Zgodnie z twoją definicją, rzecz jasna – spytała Poe,
zdumiewająco bezczelnie i chytrze jak na osobę, która
nie potrafi utrzymać się samodzielnie na nogach.
– Racja. Tym razem nadeszła pora na twoje wy-
znania, siostro. – Lauren zachowywała się równie
pewnie.
– No i co, Sydney? – Kiedy Kinsey poparła przyja-
ciółki, Sydney wiedziała, że musi dać za wygraną.
– I ja też – westchnęła.
– Ale z nas banda rozpustnic! – Poe ponownie
zamachała w powietrzu rękami, ponownie usiłując
wstać. – Hej, ho!
– Daleko nam do rozpustnic – zaprotestowała Lau-
ren, podkreślając wagę swoich słów waleniem szklanką
o leżak. – Jesteśmy tylko na wakacjach.
Dziwne, zamyśliła się Sydney i doszła do wniosku,
że jej stan również wskazuje na spożycie.
– Tylko na wakacjach. To dobre na tytuł filmu.
Kinsey wciąż wpatrywała się w szklankę.
– Pornograficznego?
– Ewentualnie dokumentalnego – zastanowiła się
Sydney, uświadamiając sobie, że jak dotąd nie uzyskała
odpowiedzi na swoje pytanie. – Ale ja wciąż nie wiem,
kogo słyszałam na balkonie.
– To chyba oczywiste – Poe oparła dłonie na
biodrach. – Jedną z nas.
Wszystkie cztery wybuchnęły śmiechem.
– Myślicie, że faceci rozmawiają o seksie? – spytała
Lauren, błądząc myślami gdzie indziej.
Jej mina zaniepokoiła Sydney.
– Masz na myśli seks z nami czy seks ogólnie
pojęty?
– Nie wydaje mi się, żeby faceci rozmawiali o sek-
sie. – Po wygłoszeniu tej opini Kinsey musiała się
chować przed gradem owoców. – Oczywiście, że
mówią o seksie, ale nie tak jak my. Nie interesują ich
uczucia, tylko doznania. Opowiadają sobie co pikant-
niejsze kawałki i na tym poprzestają.
– Pikantniejsze kawałki, a niech mnie. – Poe za-
czynała wypowiadać się w nietypowy dla siebie spo-
sób. – Myślę, że powinniśmy zachowywać się jak
faceci i też rozmawiać o tym, co twarde i nabrzmiałe.
Powiedzcie same, czy istnieje coś przyjemniejszego od
położenia rąk na naprawdę twardym ciele, zbudowa-
nym wyłącznie z mięśni, ścięgien i kości?
– Mniam – mlasnęła Kinsey. – To naprawdę za-
brzmiało tak, jakby mówił facet. Brawo, Poe.
W miarę kolejnych drinków z rumem Sydney coraz
lepiej się bawiła.
– Niedawno przyglądałam się, jak faceci grali we
frisbee na plaży. Niewiarygodne. Powinnyście same
zobaczyć te wszystkie dwugłowe i trójgłowe w akcji.
Mało się nie zaśliniłam!
– Och, och. – Kinsey podskoczyła na swoim miej-
scu. – Plażowe frisbee na golasa. Wiele bym dała, aby to
zobaczyć.
– No, nie wiem – burknęła Lauren. – Myślę, że
ujrzałabyś głównie przelewające się zwały tłuszczu.
– Pamiętaj, że miałyśmy myśleć jak faceci – przypo-
mniała Sydney. – Przecież oni uwielbiają oglądać, jak
komuś coś podskakuje.
– To fakt. Wystarczy popatrzeć, jak łypią, kiedy
ujrzą kawałek poruszającego się biustu. – Poe złapała
się za tasiemki podtrzymujące top od bikini.
– Bez żartów – skomentowała Lauren, nalewając
sobie do szklanki jeszcze więcej rumu i jeszcze mniej
coli niż poprzednio. – Moim zdaniem oni wolą, kiedy
biust solidnie podskakuje pod swetrem, a nie w skąpym
staniku.
– Sama nie wiem – pokręciła głową Kinsey. – Wi-
działyście kiedyś grupę facetów w klubie go go? Tacy
goście z całą pewnością uważają, że im mniej ubrań,
a im więcej gołej skóry i kręcenia piersiami, tym lepiej.
– W ilu klubach go go byłaś? – zainteresowała się
Sydney.
Kinsey dumnie uniosła głowę.
– W wystarczająco wielu, aby wiedzieć, że po-
trafiłabym lepiej tańczyć przy rurze niż połowa strip-
tizerek, które widziałam.
– Dalej, kotku. Pokaż, co potrafisz. – Poe wlazła na
cedrowy leżak i zaczęła potrząsać biustem do rytmu
reggae.
Sydney zdjęła ze stołu talerz z owocami, butelkę rumu
i pozostałe puszki z colą. Kinsley wdrapała się na pusty
blat. Parasol nad stołem wciąż był rozłożony, więc nie
mogła się wyprostować, dlatego postanowiła dać przed-
stawienie na klęczkach. Podobnie jak Poe, zaczęła tańczyć
do rytmicznej muzyki, czepiając się słupka od parasola.
Potem przyszła kolej na Lauren, która zerwała się
z miejsca, aby tańczyć wyłącznie dla własnej przyjem-
ności, jednocześnie ściągając z siebie ubranie. Zerwała
koszulkę, pozostając tylko w szortach i skromniutkim
staniku. Podrygując, cały czas potrząsała głową, a jej
włosy fruwały do przodu i do tyłu niczym zwinięty
w warkocz bat.
Sydney przyglądała się swoim przyjaciółkom. Były
tak seksowne, że mogłyby uwieść całą męską społecz-
ność Karaibów. Westchnęła i wstała.
Skoro nie mogła ich pokonać, równie dobrze mogła
się do nich przyłączyć.
Ray wracał wieczorem z połowów na północnym
krańcu wyspy. Wybrał się na ryby wraz z Antonem,
Dougiem i Jessem, a także Mengą Duartes w roli
przewodnika, a teraz szedł wąską ścieżką z przystani
do willi.
Sporą część wyprawy na ryby Ray spędził na
rozmowie z Antonem i Dougiem o rynku miesz-
kaniowym. W Houston wybudowano sporo budyn-
ków i w całym mieście znajdowało się wiele dobrych
lokali w korzystnych miejscach.
Ray wciąż nie miał pewności, czy chciałby kupić
poddasze w jednym z odnowionych budynków
w śródmieściu, tak jak postąpiła Lauren Hollister, czy
też wolałby osiedlić się w starym budownictwie.
W takim właśnie domu Eric Haydon mieszkał z Chloe
Zunigą.
Sydney wybrała sobie lokal w budynku z portierem
i wszystkimi wygodami. Ray nie wyobrażał sobie
takiego mieszkania dla siebie, ale Sydney świetnie
pasowała do eleganckich wnętrz. Ray należał do ludzi
z przedmieść. Odpowiadała mu perspektywa siadywa-
nia na ganku i wpatrywania się w bawiące się dzieci
sąsiadów.
Nie bardzo potrafił wyobrazić sobie Sydney w swo-
im towarzystwie. Nie martwił się tym jednak, bo nie
zamierzał spędzać z nią reszty życia. Oczekiwał od niej
wyłącznie dobrej zabawy.
Podobnie nie oczekiwał niczego więcej ponad to, że
przeżyje każdy wyjazd, do którego był wzywany.
Wkraczał do akcji, robił swoje i wydobywał z opresji
ofiary oraz siebie. I tyle.
Tym właśnie kierował się podczas pracy. Podobna
determinacja mogła go ocalić także na Wyspie Kokoso-
wej. Dobrze wiedział, jak osłaniać tyły. Jak wkraczać
w niebezpieczne sytuacje i wychodzić z nich w jednym
kawałku. Sydney Ford była w stanie sprawić, że każdy
mężczyzna straci głowę. Ray musiał się nauczyć jej nie
tracić.
Ta umiejętność nie raz mu się przydała i okazała się
niezastąpiona także wtedy, gdy czterej mężczyźni
wdrapali się po schodach na taras na dachu willi i ich
oczom ukazał się szczególny widok. Nie chodziło
bynajmniej o krajobraz, chociaż z jednej strony widzie-
li fantastyczny zachód słońca nad tropikalnym lasem,
a z drugiej rozległe Morze Karaibskie. Wszystko to
stanowiło doskonałe tło dla czterech na wpół nagich,
tańczących kobiet.
Ta niezwykła grupa taneczna mogłaby bez trudu
zawstydzić niejeden męski klub go go. Ray pierwszy
wszedł po kręconych schodach na dach willi. Po chwili
u jego prawego boku stanął Jess, Anton z lewej strony.
Doug niemal wpadł na plecy Raya, zanim zatrzymał się
między nim i Jessem.
Muzyka na tarasie dobiegała z głośników umiesz-
czonych w wodoszczelnych skrzyniach w czterech ro-
gach balustrady. Panie właśnie się bawiły przy kawał-
ku Boba Marleya ,,No Woman, No Cry’’. Reggae miało
hipnotyczny wpływ na słuchaczy. W powietrzu wisiał
zapach owoców cytrusowych oraz kobiecych ciał i ru-
mu. Ray nie musiał wypijać ani kropli alkoholu, aby
poczuć, że lada chwila zaszumi mu w głowie.
Poe stała na jednym z leżaków, ręce trzymała
wysoko nad opuszczoną głową i energicznie poruszała
biodrami, wykonując taniec brzucha. Dodatkowego
uroku dodawały jej opadające spodnie-sarong, związa-
ne poniżej kości biodrowych i odsłaniające spore frag-
menty skóry w kolorze kości słoniowej. Stanik od
bikini o starannie dopasowanej, niebieskiej barwie
ledwie osłaniał jej porywająco zauważalne atrybuty.
Stojący u boku Raya Jess wydał z siebie stłumiony jęk.
Kinsey klęczała pośrodku cedrowego stołu, a jej
miednica energicznie się ocierała o słupek podtrzymujący
parasol. Uda wsunęła z obydwu stron słupka i robiła
dokładnie to, co sugerowała jej poza. Taniec przy rurze.
Z odrzuconą do tyłu głową i włosami sięgającymi
ramion wyglądała równie zmysłowo, jak jej czerwone
stringi i dyskretny top.
Stojący z drugiej strony Raya Doug dostał niekon-
trolowanego ataku śmiechu.
Lauren miała na sobie kostium kąpielowy, zdumie-
wająco przypominający bieliznę. Zamknęła oczy
i przesuwała dłońmi po ciele, jednocześnie zagryzając
koniec języka. Anton nawet się nie poruszył.
No i jeszcze Sydney. Rany boskie, Sydney. Była
niemal całkowicie rozebrana. Miała na sobie wyłącznie
wąskie paseczki złotobrązowej tkaniny, którą Ray
mógł z powodzeniem uznać za ubiór striptizerki.
Błyszczący, charakterystyczny dwuczęściowy kos-
tium kąpielowy zasłaniał jej intymne miejsca. Skąpy
strój ujawniał bardzo dużo, choć zdecydowanie za
mało jak na potrzeby Raya.
Sydney skoncentrowała się na niesamowitym tańcu
ud i kolan, chociaż jej partnerem był tylko pusty leżak.
Jedną nogę położyła na jego oparciu, a dolną częścią
ciała wykonywała ruchy obrotowe. Kiedy Ray przy-
glądał się uważnie jej wyczynom, przesunęła nogę na
siedzenie, potem na podłogę, obydwie dłonie ułożyła
na podłokietnikach i przechyliła się do przodu.
W ten sposób, rzecz jasna, wypięła pośladki ku
Rayowi, któremu bynajmniej nie przypadło do gustu,
że jego trzej przyjaciele zawiesili wzrok na czymś, co
należy do niego. Mruknął pod nosem ze złością. Musiał
się powstrzymać od przejścia na drugi koniec tarasu,
zarzucenia koszuli na swoją kochankę i zaprowadzenia
jej do łóżka.
– Wiecie co, chłopaki... – Doug otoczył ręką ramio-
na Jessa, drugą Raya, a w kierunku Antona pokiwał
znacząco głową. – ...zdaje mi się, że umarliśmy i trafili-
śmy do nieba.
Ray nie miał pojęcia, co czują pozostali, lecz on
odniósł wrażenie, że znalazł się w piekle.
Rozdział dziewiąty
– Naprawdę podoba mi się dzielnica, w której
zamieszkali Eric i Chloe – oświadczył Ray w od-
powiedzi na pytania Antona, zaciekawionego kilkoma
nieruchomościami, które obejrzeli przed wyjazdem
z Houston.
Ośmioro urlopowiczów zebrało się wokół stołu
w jadalni i delektowało rybami złowionymi poprzed-
niego wieczoru. Zamierzali urządzić sobie ucztę dzień
wcześniej, ale ich plany niespodziewanie musiały ulec
zmianie.
Zanim Auralie przybyła do willi, aby zająć się
przygotowywaniem posiłku, pozostające w niej panie
utraciły zdolność uczestniczenia w kolacji. Wszystkie
spędziły popołudnie na upajaniu się alkoholem i roz-
mowami o seksie.
Tym razem wszyscy zasiedli do stołu najzupełniej
trzeźwi. Panie zdawały się nie pamiętać, co takiego
wydarzyło się dzień wcześniej, a Ray zrezygnował
z podejmowania dalszych prób zrozumienia istot płci
żeńskiej.
Wczoraj, na widok nieoczekiwanych popisów Syd-
ney, Ray ściągnął ją z leżaka, odwrócił i zmusił, by oparła
się plecami o jego klatkę piersiową. Podchmielona dama
nie przestawała bełkotać o wielokrotnych orgazmach.
Kinsey i Doug oraz Jess i Poe z trudem pokonali
kręcone schody prowadzące do salonu. Ray uznał, że
nie będzie ryzykował skręcenia karku Sydney lub
swojego. Poza tym bardzo mu się spodobało, że ko-
chanka znajduje się w jego objęciach.
Anton bez słowa zaciągnął Lauren i dwa leżaki bliżej
balustrady, gdzie usiedli w całkowitym milczeniu.
Lauren zabrała ze sobą butelkę rumu i zasnęła niemal
natychmiast, tuląc ją do siebie. Niedługo potem Syd-
ney poszła w jej ślady.
Dopiero wtedy Ray zdecydował się pójść do swojej
sypialni po koce i poduszki. Przy okazji wziął szybki
prysznic. Przechodząc przez salon, natknął się na Poe
i Kinsey, które leżały bezwładnie na kanapie; z kolei
Doug i Jess pustoszyli kuchnię pod czujnym nadzorem
Auralie.
Ray wreszcie się ogarnął i przestał śmierdzieć ryba-
mi, więc mógł zabrać pościel i wrócić na schody. Tam
jednak czekał go przymusowy postój, gdyż Anton
właśnie usiłował zejść, trzymając na rękach nieprzyto-
mną Lauren.
Po powrocie na taras Ray wykorzystał poduszki
z leżaków do ułożenia sobie posłania, na którym
spędził noc pod gwiazdami, z Sydney w ramionach. Jej
ciało, okryte wyłącznie skąpym kostiumem kąpielo-
wym, było chłodne, a skóra gładka, jeśli nie liczyć gęsiej
skórki wywołanej delikatną nocną bryzą.
W pewnej chwili Sydney przywarła do niego, aby się
ogrzać. Wtedy jej skóra stała się atłasowa. Albo jedwab-
na. Ray nieszczególnie znał się na tkaninach.
Wiedział za to, że bez trudu mógłby przywyknąć do
wtulonej w niego Sydney. Jej włosy pachniały kokosa-
mi i przyjemnie łaskotały go w nos.
Leżał przez dłuższą chwilę, wsłuchując się w krzyki
mew oraz łagodny szum fal i hałasy, których spraw-
cami byli jego przyjaciele, kręcący się po willi. Za-
stanawiał się, jak mógłby oddzielić to, co połączyło go
z Sydney, od tego, co czeka ich po powrocie do domu.
Z jednej strony te wakacje okazały się fantastycz-
nym pomysłem. Dzięki nim Karaiby przestały mu się
kojarzyć wyłącznie ze zniknięciem Patricka. Dwa
zdarzenia – wyprawa z Patrickiem i wyjazd z Sydney
– nie mogłyby być bardziej od siebie oddalone na
kontinuum cierpienia i radości. Obydwa jednak dostar-
czyły mu niezwykłych emocji.
Nauczył się żyć ze świadomością pierwszego zda-
rzenia; wiedział, że nauczy się żyć z myślą o drugim.
Potrzebował tylko czasu. Musiał się zastanowić, gdzie
chciałby zamieszkać. Kiedy przeprowadził się z po-
wrotem do Houston, rodzice poinformowali go, że ich
rodzinny dom jest już jego własnością. Mógł z nim
zrobić to, na co miał ochotę, bo na pewno już do niego
nie wrócą. Doskonale wiedział, że ich decyzja ma
związek ze zniknięciem Patricka. Jeszcze dwa lata po
tym zdarzeniu wciąż nie uprzątnęli jego rzeczy.
Ray spędził w tym domu już okrągły rok. Popako-
wał i pochował przedmioty należące niegdyś do brata,
nie zdecydował jednak, co chciałby zrobić z domem.
Wspomnienia okazały się zbyt słabą motywacją, aby
go zniechęcić do domu, tak jak zniechęcili się jego
najbliżsi. Przeciwnie. Wszystko wskazywało na to, że
utrzymuje dom w gotowości na wypadek powrotu
Patricka.
Bardziej przejmował się możliwością, że cały czas
żyje wydarzeniami z przeszłości, gdyż w przyszłości
nie czeka go nic szczególnego. Po przestudiowaniu listy
nieruchomości firmy Neville & Storey, porównaniu
udogodnień we wszystkich pięciopokojowych, dwu-
poziomowych, wygodnie urządzonych i gotowych do
zamieszkania lokalach Ray wcale nie wiedział, czego
tak naprawdę chce.
Ostatecznie jednak podjął decyzję, leżąc całą noc na
tarasie z Sydney u boku.
– Muszę ci powiedzieć – zwrócił się do Antona – że
wciąż jestem przywiązany do domu, w którym doras-
tałem. Odkąd rodzice przeprowadzili się do Phoenix,
mam go tylko dla siebie. Nigdy nie wyobrażałem sobie,
że zamieszkam w tak przestronnym miejscu.
– Co racja, to racja. Poza tym pewnie niedługo
całkowicie go spłacisz, prawda? – spytał Jess, a Ray
skinął głową, przyglądając się, jak jego przyjaciel dłubie
widelcem w rybie.
Rankiem wybierali się na następne łowy. Menga
obiecał im, że schwytają coś większego i na pewno będą
zadowoleni. Ray wciąż jednak miał do załatwienia
sprawy z Sydney, a wakacje szybko dobiegały końca.
Poinformowano ich, że ,,Niedyskrecja’’ wraca po-
jutrze. Innymi słowy, Ray musiał wybierać między
wyprawą na ryby i spędzeniem czasu z Sydney. Nie
wahał się ani chwili.
– Jakie to ma znaczenie, że dom będzie lada mo-
ment spłacony? – mruknął Doug. – Ray jest młody, nie
ma zobowiązań. Nie mówiąc już o tym, że teraz jest
naprawdę pożądaną partią na rynku facetów do wzię-
cia. Dobrze mówię, przebojowy strażaku?
Ray przewrócił oczami, starając się nie zwracać
uwagi na zaczepki Douga, który ciągnął:
– Musi zamieszkać w miejscu, gdzie znajdzie pięk-
ną i atracyjną kobietę, a nie tracić czas na przedmieś-
ciach.
– Wcale cię nie obchodzi, czy znajdzie jakąś kobie-
tę. Interesuje cię tylko przeprowadzenie transakcji
– oskarżycielskim tonem oznajmiła Kinsey, jednocześ-
nie dźgając Douga łokciem.
– To fakt – przyznał Doug, a wszyscy wybuchnęli
śmiechem. Wszyscy oprócz Lauren i Antona, który
uśmiechał się ustami, lecz miał smutne oczy.
Ray nie przypominał sobie, aby kiedyś widział
dwoje osób równie nieszczęśliwych w swoim towarzy-
stwie. Pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu nie
mogli się sobą nasycić.
Zastanowiło go, czy za parę tygodni sytuacja mię-
dzy nim i Sydney będzie wyglądała podobnie, czy
wciąż będą do siebie przyjaźnie nastawieni i czy uda im
się normalnie ze sobą rozmawiać mimo tej jedno-
razowej przygody. Miał nadzieję, że ich życie wróci do
normy.
O ile to możliwe. Przecież dopiero teraz się prze-
konał, czego mu brakowało przez ostatnich osiem
lat.
Ray się skrzywił.
– Jeśli zdecyduję się sprzedać dom, Neville & Storey
dostanie zlecenie poszukiwania klienta. Możesz mi
wierzyć.
– Inaczej nie damy ci spokoju. – Doug wycelował
widelcem w Raya, następnie zaś wskazał kciukiem
Antona. – Pamiętaj, że Neville mnie popiera.
– Zaraz, zaraz. – Sydney przeniosła wzrok z Douga
na Antona i z powrotem. Jej oczy błyszczały i wcale nie
wydawała się rozbawiona. – Posłuchajcie obaj. Dajcie
temu człowiekowi samodzielnie podjąć decyzję, gdzie
chce mieszkać i kto zasługuje na to, aby pośredniczyć
w transakcji. Co z tego, że razem gracie w piłkę nożną,
skoro Neville & Storey wcale nie musi najlepiej się
nadawać do sprzedaży jego domu. Zwłaszcza że Ray
sam jeszcze nie wie, jak powinien postąpić.
Rayowi spodobało się, że Sydney stanęła w jego
obronie. Mrugnął do niej okiem, aby zademonstrować
swoją aprobatę.
– Nie martw się, nie jestem taki łatwy.
Sydney przewróciła oczami, odchyliła się na krześle
i skrzyżowała ręce.
– Tak, tak, wiem. Przebojowy strażak potrafi o sie-
bie zadbać.
– Sama nie wiem – odezwała się Poe. Rzuciła
serwetkę na pusty talerz i wyciągnęła ręce nad głowę.
– Z tego, co Sydney opowiadała wczoraj wieczorem,
wynika, że jesteś całkiem łatwy.
Ray uniósł brwi, a Sydney skurczyła się i popatrzyła
na przyjaciółkę.
– Co takiego opowiadałam wczoraj wieczorem?
Zresztą nawet jeśli coś opowiadałam, gwarantuję ci, że
ty nie znajdowałaś się w stanie, w którym potrafiłabyś
dokładnie zapamiętać moje słowa, a ja na pewno nie
powiedziałam niczego sensownego.
– Pamiętam wystarczająco dużo albo prawie wy-
starczająco dużo – zachmurzyła się Poe.
Tym razem do rozmowy przyłączyła się Kinsey.
– No dobrze, ale czy pamiętasz, co sama mówiłaś
o Jessie?
– Co mówiłaś o Jessie? – zainteresował się Jess.
– Właśnie, co mówiłaś o Jessie? – zawtórował mu
Doug. – A co ze mną? Będzie mi przykro, jeśli się okaże,
że nikt nic o mnie nie mówił.
Zanim jednak ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na
pytania, Lauren odepchnęła swoje krzesło tak mocno,
że upadło, obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Z werandy dobiegł odgłos jej kroków. Wszyscy skiero-
wali wzrok na Antona, który wpatrywał się w ostatni
kawałek ryby na talerzu.
Raey nawiązał kontakt wzrokowy z Sydney, a ona
odpowiedziała mu bezsilnym wzruszeniem ramion.
Ponieważ
nikt
nie
wiedział,
co
powiedzieć,
a sytuacja stała się napięta, Ray wcale się nie zdzi-
wił, gdy Anton wstał od stołu i powędrował na
taras na dachu domu, aby nie wychodzić na plażę za
Lauren.
Następna odeszła od stołu Poe, która zgodziła się,
aby Jess pomógł jej pozbierać naczynia. Oboje uwijali
się sprawnie i cicho, dopiero Kinsey przerwała nie-
przyjemne milczenie.
– Nie chcę zabierać głosu nieproszona ani nikogo
obgadywać za plecami, ale nie mogę uwierzyć, że tych
dwoje z takim trudem układa sobie życie.
– Niektóre pary wcale nie potrafią ułożyć sobie
życia – odparła Poe, przekładając resztki na jeden
talerz. – Z mnóstwa ważnych powodów.
Ta uwaga sprawiła, że Ray zaczął się zastanawiać,
czy Poe mówi o Lauren i Antonie, czy też o sobie.
Popatrzył na Sydney.
Zdziwiło go, że jak dotąd wcale nie rozmawiał z nią
o życiu po wakacjach. Przede wszystkim powinni
ustalić, jakie relacje ich łączą. Wiedział jedynie, że
żadna kobieta nigdy nie zaistniała w jego życiu tak
zdecydowanie. Połączyła ich bliskość, na którą dotąd
nigdy nie chciał sobie pozwolić.
Należało oczyścić atmosferę. Zanim posuną się
dalej, jako przyjaciele czy też jako kochankowie, muszą
porozmawiać. Sądził, że uda mu się zakończyć ten
związek jak wiele innych przypadkowych romansów.
W końcu on, przebojowy strażak, często robił podobne
rzeczy w przeszłości.
Tym razem jednak miał do czynienia z Sydney i to,
co do niej czuł, wcale nie było przypadkowe. Chciał,
aby zrozumiała, jak bardzo ją szanuje. To, czego razem
doświadczyli, bardzo wiele dla niego oznaczało.
– Ej, kolego. – Jess przerwał rozmyślania Raya.
– Rano wybieramy się na połów, zgadza się? Ty, ja i tak
zwany zespół Neville & Storey? – Jess złapał Douga za
ramię i solidnie nim potrząsnął.
– Nie jestem pewien, czy powinniśmy zaufać ko-
bietom. – Doug poprawił fryzurę. – Zakupy na targu
bez nas mogą się zakończyć katastrofą.
– Wybaczy pan – oburzyła się Kinsey, zbierając
brudne kieliszki i przenosząc je do zlewu. – My,
kobiety, doskonale dajemy sobie radę na targu bez was,
jaskiniowców.
– Spokojnie, chodzi mi tylko o to, co się wydarzyło
wczoraj. – Doug ugryzł dojrzałą śliwkę i wzruszył
ramionami. – Po powrocie zastaliśmy tutaj coś, co
można określić jednym słowem: libacja.
– No i co z tego? – zainteresowała się Poe.
Doug przewrócił oczami.
– No i poddaję się. Jestem tylko facetem na waka-
cjach, który stara się jakoś dogadać z przyjaciółmi.
Poe postanowiła go przepłoszyć.
– W takim razie najlepiej będzie, jak się stąd zmy-
jesz. Wy też – zwróciła się do Raya i Jessa, który i tak
zmierzał już do drzwi. – My, kobiety, musimy się
zastanowić, jak samodzielnie zrobić zakupy.
Ray niechętnie wstał i popatrzył Sydney w oczy,
usiłując ignorować kręcącą się obok Poe.
– Wybierasz się jutro na zakupy?
– Jeszcze nie wiem. – Sydney oparła łokcie na stole
i ukryła brodę w dłoniach. W jej oczach nie widać było
wątpliwości ani wahania.
Ray wiedział, że myślą o tym samym.
– A ty wybierasz się na ryby? – zapytała.
Ray mógłby przysiąc, że cała krew spłynęła mu do
dolnej części ciała. Nie miał na myśli nóg.
– Myślałem, że może powłóczymy się po wyspie.
Trochę się zmęczyłem tymi wszystkimi rozrywkami.
Miło byłoby po prostu się odprężyć.
Sydney zacisnęła wargi, usiłując zachować obojętny
wyraz twarzy.
– Miałam podobny pomysł. Z całą pewnością obe-
jrzałam na targu wszystko, co tam jest do obejrzenia.
– Świetnie – odparł Ray, a jego serce waliło jak
młotem.
– Błagam – jęknęła Poe. – Robi mi się niedobrze, jak
was słyszę. – Wypchnęła Raya przez drzwi, za którymi
czekali Jess i Doug. – Idźcie się pobawić w głębokiej
wodzie.
Ray nie protestował, kiedy Poe wyrzucała go z do-
mu. Powiedział to, co miał do powiedzenia. Jutro, gdy
zostaną sami, porozmawia z Sydney. Powie jej o swo-
ich wątpliwościach, wyjaśni, o co mu chodzi i dlaczego.
A potem będą się kochać, atmosfera się oczyści i nic już
nie stanie na przeszkodzie, aby swobodnie rozkoszo-
wać się końcówką wakacji.
Sydney położyła się brzuchem do dołu na podusz-
kach, które ściągnęła z leżaków, i przykryła kocem.
Ręce wsunęła pod policzek i znieruchomiała. To wy-
godne posłanie przygotowała sobie na tarasie, między
balustradą i dwoma parasolami, które rozpostarła, aby
zapewnić sobie odrobinę intymności.
Wreszcie była sama na Wyspie Kokosowej i zamie-
rzała w pełni wykorzystać tę okazję do kąpieli słonecz-
nej. Nago, rzecz jasna. Grzała się w cudownym,
tropikalnym słońcu, a jej ciało delikatnie muskał łagod-
ny wietrzyk.
Gdzieś na wyspie znajdował się Ray, choć nie miała
pojęcia, dokąd powędrował. Pozostali odpłynęli godzi-
nę temu. Kobiety skierowały się na ląd z Auralie,
zamierzając zrobić zakupy na targu, a mężczyźni udali
się na otwarte morze, gdzie Menga zamierzał im
zafundować połów życia.
Sydney wiedziała, że nie uda im się oszukać przyjaciół.
Ich wczorajsza rozmowa po kolacji nie była tajemnicą dla
nikogo poza Lauren i Antonem. Nie wiedziała czemu, ale
to, że wszyscy wiedzą, jak będzie spędzała wolny czas
z Rayem, obchodziło ją znacznie mniej, niż to sobie
wyobrażała jeszcze tydzień wcześniej. Najwyraźniej
stworzyła z Rayem wygodny, bezproblemowy związek,
co z pewnością nie było możliwe w Ameryce.
W domu zajmowała się problemami dOSKONA-
ŁEJ-dZIEWCZYNY, bezustannymi bilansami, marke-
tingiem i promocją, a także sprawami kadrowymi.
Musiała dopracowywać szczegóły szkoleń i restruk-
turyzacji, która wkrótce miała zostać poddana pod
głosowanie. Ponadto chciała zrobić, ile się da, aby
pomóc Isabel Leighton.
W tej ostatniej sprawie wszystko było już ustalone,
lecz Nolan zawiódł na całej linii, wycofując się ze
zobowiązań. Zamiast pomóc Sydney, postanowił
udzielić wsparcia jej matce. Ten wybór, ta zdrada
zabolały ją bardziej niż wszystko inne.
Sydney otrząsnęła się z ponurych myśli. Wcale nie
chciała zastanawiać się nad motywami postępowania
ojca. Żałowała, że nie ma przy niej Raya. Mógłby się
pokazać, najlepiej w całej okazałości. Gdzie on się
podziewał?
Wiedziała, że poszedł odprowadzić mężczyzn do
łodzi i pomógł im przy załadunku sprzętu wędkar-
skiego. Grupa odpłynęła jednak ponad godzinę temu
i od tamtej pory Sydney nie widziała Raya.
Jej cytrynowe bikini leżało na jednym z parasoli.
Jeszcze nie zdążyła otworzyć książki, którą ze sobą
przyniosła. Słońce rozgrzewało jej ciało, przyjemnie
nawilżone kremem, którym starannie się natarła przed
wyjściem na dwór. Zamknęła oczy, oparła policzek na
dłoni i słuchała szelestu liści palmowych, pomruku
morza i pisków mew fruwających wysoko nad jej
głową.
Wsłuchiwała się także we własny oddech i liczyła
uderzenia serca. Do jej uszu docierało skrzypienie
podłogi na tarasie i dudnienie wiatru o parasole.
Oczekiwała jednak tylko jednego dźwięku: kroków
Raya na schodach.
Drżała z niecierpliwości.
Sydney obudziła się powoli i uświadomiła sobie, że
już nie jest sama. Nie uniosła głowy, lecz i bez tego
wiedziała, że Ray ją w końcu znalazł. Uśmiechnęła się
do siebie, a jej ciało przeszedł dreszcz oczekiwania.
Poczuła skurcz w żołądku, a jej serce waliło jak
młotem. Uniosła głowę.
Stał nad nią, cudownie nagi, z szerokimi ramionami,
wąskimi biodrami i rozległą, zakrzywioną blizną na
klatce piersiowej, przypominającą o tym, jakim jest
człowiekiem. Mężnym i oddanym. Wspaniałomyślnie
honorowym. Fantastycznie seksownym i męskim.
Niezmiennie wierzącym w najwyższe wartości. Mogła
z dumą powiedzieć, że jest jej przyjacielem, i z pod-
nieceniem dodać, że także kochankiem.
Jego erekcja była wycelowana prosto w nią. Sydney
przysiadła na kolanach, jedną ręką chwyciła jego na-
brzmiały członek, aby z zachwytem przekonać się, że
jej palce ledwie się zetknęły. Ustami przesunęła po
napiętej skórze. Był ciepły i słony. Ray zadrżał, gdy
wzięła penisa do ust.
Pieściła go językiem, muskała jego koniuszek.
Czuła, że jest gotowa, aby go przyjąć. Oczekiwanie
zaczynało sprawiać jej ból. Nie mogła się doczekać
chwili, w której ją sobą wypełni.
Urodzony ratownik, który ocalił ją dawno temu,
u progu dorosłości.
Kochanek z marzeń, o którym od lat nie mogła
przestać myśleć.
Mężczyzna z krwi i kości, którego coraz lepiej
rozumiała, coraz bardziej podziwiała i coraz goręcej
kochała.
Poczuła piekące łzy pod powiekami.
Byli razem. Stanęli przed szansą stworzenia cudow-
nych wspomnień. Obiecała sobie, że na tym sprawa się
skończy
Ray wysunął się z jej ust, wydając z siebie długi,
niski syk. Położył ręce na biodrach i przymknął oczy,
usiłując cofnąć się znad krawędzi, nad którą doprowa-
dziła go Sydney, doskonale świadoma tego, co robi ze
swoim kochankiem.
Panowała nad sytuacją. Wiedziała, że jej partner jest
podniecony, gdyż odruchowo ocierał się o jej dłoń, gdy
głaskała jego wrażliwą skórę między nogami. Czuła też
jego puls, przenoszący się na jej język, kiedy pieściła
ustami spód członka.
Ray zadrżał ponownie i popatrzył na dół. Sydney
wciąż klęczała, opierając się pośladkami na piętach
i wpatrywała w podnieconego mężczyznę. Ray miał
piękne oczy, intensywnie zielone, które zdawały się
sugerować, jak bardzo jest czułym i kochającym męż-
czyzną.
Tym razem nie chodziło jednak o miłość, tylko
o seks. Ray opadł na leżącą przed Sydney poduszkę
i położył dłonie na biodrach kochanki. Sydney przy-
ciągnęła nogi i przytrzymała kolana przy piersiach,
a stopy przy pośladkach.
Ray się niecierpliwił. Nie zamierzał tracić czasu na
zbędne zaloty. Po prostu rozchylił nogi Sydney, która
odchyliła się do tyłu i podparła łokciami, przysuwając
brodę do klatki piersiowej. W ten sposób mogła obser-
wować całe swoje ciało i przyglądać się, jak Ray
pochyla nad nim głowę. Rozchylił usta nad jej kobieco-
ścią i odetchnął głęboko, otaczając ją strumieniem
ciepłego powietrza.
Zadrżała, lecz nie oderwała wzroku od kochanka.
Miał wielkie dłonie, szerokie i doskonale widoczne na
tle jej ud. Gdyby zamknęła oczy, ujrzałaby w myślach
wszystkie jego palce. Nie zamierzała jednak pozbawiać
się przyjemności obserwowania go.
Przyglądała się, jak Ray zajmuje się jej najintymniej-
szymi miejscami. Niczym niezależny obserwator anali-
zowała jego poczynania i swoje reakcje. Robiła co tylko
mogła, aby trzymać emocje na wodzy, lecz w pewnej
chwili Ray podniósł wzrok, nie przerywając pieszczot
językiem. Wtedy Sydney uświadomiła sobie, jak bar-
dzo jest naiwna.
Ich spojrzenia się spotkały, a jego oczy powiedziały
jej, że już dawno pozbył się wszelkich zahamowań. Był
przy niej tylko po to, aby zapewnić jej rozkosz.
Jak kiedykolwiek mogła sądzić, że jej zbliżenie
z Rayem będzie się sprowadzało wyłącznie do seksu,
skoro chodziło w nim tylko i wyłącznie o niego,
mężczyznę z jej marzeń?
Odchyliła głowę i mimowolnie uniosła biodra.
Chciała więcej. Pragnęła mieć wszystko, nie mogła się
doczekać, kiedy on ją weźmie, wypełni sobą.
– Błagam, Ray... Muszę... mieć więcej. Chcę ciebie
w środku...
Jego ręka grała na niej niczym na instrumencie,
znanym Rayowi od lat. Wiedział, gdzie dotykać, jak
drażnić, w którym miejscu łaskotać.
Nie dawał jej jednak wszystkiego, czego pragnęła,
a jej cierpliwość się kończyła. Sydney popatrzyła na
Raya, dostrzegła w jego oczach żar, kiedy cofał dłoń,
i zrozumiała, że on wyczuwa jej pragnienia. Nie
potrzebował dodatkowych zachęt. Wyglądał tak, jak-
by miał za sekundę wybuchnąć. Przysunął się bliżej,
ocierając się o wewnętrzną stronę jej ud. Uniosła nieco
biodra, aby mieć do niej lepszy dostęp.
Przyglądała się, kiedy się w nią wbijał. Pochłonęła go
bez trudu, cały czas uważnie wpatrując się w to, co
z nią robi. Nie mogła oderwać wzroku od jego męskości
złączonej z jej wnętrzem. Jęknął, gdy go obejmowała.
Opadła na poduszki, otoczyła nogami jego biodra,
a rękami szyję. Nie kochał się z nią delikatnie, brał ją
z szorstką desperacją, wypowiadał jej imię i mówił
słowa, których nigdy nie spodziewała się usłyszeć
z jego ust.
Orgazm osiągnęła niespodziewanie, tak szybko, że
nawet nie zdążyła go odwlec. Złapała Raya za plecy
i przyciągnęła go tak blisko siebie, jak tylko się dało.
Jej głowa odchyliła się do tyłu, palce zacisnęły
kurczowo i w tej samej chwili Ray doszedł z drżeniem,
które przeniosło się na całe jej ciało. Poczuła, jak jego
ciepło wypełnia ją w środku, i połączyła się z nim
w bliskości, której nigdy nie doświadczyła z innym
mężczyzną. Wiedziała, że tylko Ray może ją doprowa-
dzić do takiego stanu. Ich związek był zbyt silny, zbyt
wyjątkowy, a ich bliskość zbyt niepowtarzalna, aby
mogła ją znaleźć gdzieś indziej.
Ray milczał. Nawet kiedy skończył, nie odezwał się
ani słowem. Gdyby nie ciepła substancja sącząca się
spomiędzy jej ud i dreszcze wstrząsające jego ciałem,
nie miałaby żadnych dowodów, że szczytował.
– Dlaczego nic nie mówisz?
Obrócił głowę w taki sposób, aby jego usta drażniły
jej ucho.
– Nie chciałem cię obudzić. Przecież mogłaś przy-
snąć.
– To wcale nie jest śmieszne. – Uderzyła go po
plecach.
– Wcale nie żartuję. Takie wypadki się zdarzają.
– Na pewno nie mnie. – Wcale nie zamierzała się
zastanawiać, z jakimi kobietami sypiał.
Ray uniósł się na łokciach i popatrzył Sydney prosto
w twarz.
– Ach, rzeczywiście, to ty. Zapomniałem przez
chwilę.
No tak. Drażnił się z nią. Dawał jej do zrozumienia,
że to, co przed chwilą zrobili, służyło tylko i wyłącznie
zaspokojeniu pożądania, narastającego w nich od pierw-
szej nocy spędzonej na wyspie.
Uświadomiła sobie, że przecież właśnie tego chciała,
nawet wtedy, gdy Ray opuszczał głowę, aby delikatnie
i czule muskać ją ustami, całować ją łagodnie, uczucio-
wo, wypełniać jej duszę emocjami, które chciała od-
dalić. Jak on mógł tak ją całować i nie chcieć jej przy
sobie zatrzymać?
I jak ona mogła odwzajemniać jego pocałunki, tuląc
go do siebie tak intymnie, oddawać mu swoje ciało
i mimo to chcieć odejść?
Rozdział dziesiąty
Tego samego dnia, godzinę po kolacji, Sydney
weszła do gabinetu ojca na parterze. Rzadko kiedy
odważała się tu wchodzić i nigdy jej się to nie zdarzało
pod nieobecność Nolana.
Elegancko zakrzywione biurko z drewna tekowego
stało frontem do ogromnego okna sięgającego od
podłogi do sufitu i zajmującego całą szerokość ściany.
Właśnie ta ściana była jedynym miejscem na parterze
niezasłoniętym otaczającą dom werandą.
Za oknem roztaczał się widok znacznie wspanialszy
niż Sydney mogła wyrazić słowami: palmy, piasek,
spokojne i spienione fale Morza Karaibskiego. Sydney,
ubrana w kostium kąpielowy w wyraziste rysunki,
wzorowane na sztuce etnicznej, westchnęła i skrzyżo-
wała ręce, żałując, że brak jej zdolności poetyckich i nie
umie opisać uczuć, które się w niej budziły pod
wpływem takiego krajobrazu.
Muzyka oceanu, grająca w jej sercu, pozostała
w nim uwięziona. Sydney nie miała talentu ani wy-
kształcenia artystycznego. Po prostu brakowało jej
kreatywności.
Za to dysponowała Macy Webb, która pisała teksty,
oraz Lauren Hollister, świetnie dbającą o ilustracje
i układ graficzny. Kinsey Gray niezawodnie przewidy-
wała trendy w modzie, Chloe Zuniga doskonale pano-
wała nad połączeniem kolorystyki i stylu, a Melanie
Craine prezentowała mistrzowską znajomość nowi-
nek technicznych.
Sydney uważała, że ma szczęście. Otoczyła się
kobietami dysponującymi umiejętnościami, których
jej brakowało. W razie czego wystarczyło sięgnąć do
studni kreatywności dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY
i wydobyć z niej wszystko, co potrzebne.
Rzecz jasna, musiała na to zapracować. Jej wkładem
w rozwój firmy była znajomość zasad funkcjonowania
przedsiębiorstw, rozległa wiedza teoretyczna o biz-
nesie i zdolność logicznego pojmowania informacji
potrzebnych do sprawnego kierowania zespołem spe-
cjalistów. Mogła podziękować Nolanowi za przekaza-
nie jej tych zdolności. Jej matka również zasługiwała
na wdzięczność.
Gdyby Vegas Ford stale nie wykazywała córce jej
ograniczeń w kreatywności, Sydney mogłaby bezsku-
tecznie dążyć do nieosiągalnych celów, usiłować wyka-
zać się umiejętnościami, którymi nie dysponowała, gdy
w rzeczywistości wdała się w ojca.
Stojąc w pokoju wypełnionym przedmiotami, które
wydawały się promieniować duchem Nolana, Sydney
czuła wyjątkowo silny związek z ojcem. I ogromną
samotność.
Przyłożyła czoło do okna i westchnęła, zaparowując
szybę. Zapatrzyła się we własne oczy, odbite w gład-
kiej tafli. Rzadko kiedy rozczulała się nad rodziną.
W końcu była już dorosła. Problemy, które miała
z matką, w większości zostały już rozwiązane.
Tak, do Vegas należało się przyzwyczaić. Mówiła
bez zastanowienia. Regularnie raniła uczucia innych
ludzi, nawet sobie nie uświadamiając, że palnęła głup-
stwo. Miała jednak wrażliwe serce, dlatego skrzyw-
dzone osoby najczęściej czuły się winne, że się wahały,
czy należy jej wybaczyć.
Sydney musiała długo dojrzewać, aby wyciągnąć
takie wnioski. W wieku dwudziestu sześciu lat nadal
była podatna na nieprzyjemne zachowania matki, lecz
stała się bardziej bezstronna.
Tak się jej przynajmniej zdawało, dopóki trwał przy
niej Nolan, jej ojciec, do którego zawsze mogła się
zwrócić o radę, na którego mogła liczyć i który zapew-
niał jej poczucie bezpieczeństwa. Sytuacja zmieniła się
drastycznie, kiedy odwrócił się od niej, wycofując
z obietnicy udzielenia pomocy finansowej Izzy i w do-
datku stając po stronie Vegas.
Poparł Vegas, chociaż osiem lat wcześniej oświad-
czyła, że się z nim rozstaje. Obwieściła to tym samym
tonem, którym się posługiwała, oznajmiając, że kupuje
bilety na najnowszy musical na Broadwayu.
Sydney poczuła się fatalnie, zwłaszcza że doskonale
wiedziała, iż Nolan wyrzuca pieniądze w błoto, wzno-
sząc paryską galerię, na którą ,,zasługuje artystka klasy
Vegas Ford’’. Tymczasem Isabel Leighton mogła wyko-
rzystać swój stopień naukowy w dziedzinie antropolo-
gii żywieniowej do poprawienia dramatycznie złej
sytuacji wielu ludzi w krajach dotkniętych klęską
głodu.
Abstrakcyjne płótna zwyciężyły z umierającymi
z głodu. Sydney nadal nie rozumiała, dlaczego Nolan
dokonał właśnie takiego wyboru. Wciąż opierała się
czołem o szybę, jej odbijające się w czystym szkle oczy
nadal lśniły, kiedy westchnęła z obrzydzeniem.
Człowiek, który wielokrotnie wyciągał do niej po-
mocną dłoń podczas jej studiów, który wspierał ją
w czasie, kiedy idea dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY
dopiero kiełkowała, który poprowadził ją krok po
kroku przez fazę rozwoju, przeżywał kryzys wieku
średniego, zupełnie niezrozumiały dla Sydney. Zapisał
się na zajęcia jogi, uprawiał wędrówki górskie, jeździł
klasycznym kabrioletem corvette i celowo nie nosił
przy sobie telefonu komórkowego. Zmienił się do tego
stopnia, że Sydney już go nie poznawała.
Druga przyczyna jej fatalnego samopoczucia wiąza-
ła się z Rayem Coffeyem. Sydney uświadomiła sobie,
że go kocha. Poza tym dotarło do niej, że przez
ostatnich osiem lat podkochiwała się w nim nie-
świadomie.
Jak mogła być tak głupia, żeby wcześniej nie rozpo-
znać swoich uczuć? Albo przynajmniej nie wziąć pod
uwagę możliwości, że jej fantazje mają głębsze podłoże
niż tylko zwykłe zauroczenie?
Sydney Ford nie miała w zwyczaju oddawać się
bezsensownym, pozbawionym przyczyn fantazjom.
Już wiele miesięcy wcześniej powinna była przyznać
się przed sobą, że to, co czuje, nie zniknie ot, tak.
Uczuć nie dało się uporządkować i sklasyfikować jak
arkuszy kalkulacyjnych czy wyników badań demo-
graficznych.
Sydney się roześmiała, przypomniawszy sobie włas-
ne postępowanie. Osiem lat wcześniej doskonale wie-
działa, przeciwko komu zadaje się z Rayem Coffeyem.
Znała opinię o nim i chętnie opuściła przyjęcie w jego
towarzystwie. Problem w tym, że teraz nie miała
pojęcia, przeciwko komu się z nim wiąże.
Śmiertelnie ją przerażał. Nie radziła sobie z uczucia-
mi, które w niej wzbudzał. Z namiętnością. Nieopano-
wanym pożądaniem. Jak miała kierować firmą, skoro
pragnęła uciec, zapomnieć o całym świecie, zagarnąć
Raya na własność i nikogo do niego nie dopuszczać?
Jeśli szybko nie zakończy tego romansu, z pew-
nością sprowadzi dOSKONAŁĄ-dZIEWCZYNĘ na
mieliznę. Wystarczy pomyśleć o Nolanie i skutkach
jego koncentracji na sobie samym. Najwyraźniej
wznoszenie galerii sztuki w Paryżu to dla niego za
mało, skoro, co niewiarygodne, chodzi na randki
z Lauren Hollister!
Sydney kilka razy uderzyła głową w szybę, a następ-
nie odwróciła się od hipnotyzująco wspaniałych wido-
ków za oknem. Gdyby straciła dOSKONAŁĄ-dZIEW-
CZYNĘ, w jej życiu nie pozostałoby nic, o co warto
byłoby walczyć. Powróciłaby do roli bogatej Królowej
Śniegu, którą zbyt długo odgrywała.
Sydney zamknęła oczy. Miłość do Raya niczego
nie zmieniła. Najważniejsza pozostaje praca. Jeśli
zaprzepaści karierę, zawiedzie wszystkich, którzy się
wokół niej skupili. Przede wszystkim jednak zawiedzie
samą siebie.
Ray zastał ją w biurze Nolana. Było to jedyne
miejsce, do którego wcześniej nie zajrzał. Sydney
zniknęła zaraz po posiłku, którego zresztą właściwie
nie tknęła. Nietypowo dla siebie, nie została nawet po
jedzeniu, aby pomóc sprzątnąć ze stołu, a przecież
niemal zawsze z ochotą wspierała Auralie.
Uśmiechała się podczas rozmowy, lecz Ray dobrze
wiedział, że nie dociera do niej ani jedno słowo. Potrafił
to rozpoznać po jej nieobecnym spojrzeniu. To spo-
jrzenie wypalało mu wnętrzności bardziej niż zapie-
kanka z kurczaka. Uśmiechając się, Sydney uprzejmie
wypełniała wymogi etykiety. Była specjalistką od dob-
rego wychowania.
Poza tym należała do ekspertów w kwestiach umie-
jętności, które większość mężczyzn uważała za istotny
element subtelniejszych stron życia. Ray był zupełnie
oszołomiony jakością seksu, który uprawiali. Dość
powiedzieć, że swoich doznań nie potrafiłby opisać
słowami.
Jasne, może i jest przebojowym strażakiem – jeszcze
kiedyś wymierzy Dougowi sprawiedliwość za to okreś-
lenie – ale miał w sobie na tyle wrażliwości, aby
wiedzieć, że bez względu na to, jak dobrze im było
w łóżku, ich wyczyny źle wpłynęły na samopoczucie
Sydney.
Prawdę mówiąc, on też nie czuł się najlepiej.
Ray znał się na kobietach. Miał też niezłe pojęcie
o seksie i wiedział, że uprawianie miłości fizycznej nie
powinno przewracać świata mężczyzny do góry noga-
mi. Znał kilka dosadnych określeń na mięczaków,
którzy do tego dopuszczają. A teraz przytrafiło się to
jemu. Chciało mu się śmiać.
Ray Coffey, załatwiony przez seks. Z zastrzeże-
niem, że w tym wypadku właściwie nie chodziło
o seks, tylko o Sydney. Wyłącznie o nią.
Wszedł do gabinetu i cicho zamknął za sobą drzwi.
Miał kilka rzeczy do powiedzenia i nie chciał, aby ktoś
mu przeszkadzał lub podsłuchiwał. Reszta towarzyst-
wa wesoło spędzała przedostatnią noc wakacji na
tarasie na dachu, wypatrując na wieczornym niebie
spadających gwiazd.
Nadeszła pora na przedyskutowanie istoty ich re-
lacji.
– Sydney? Wszystko w porządku?
Wiedział, że go usłyszała. Jej ramiona drgnęły i unio-
sły się, kiedy nabierała oddechu, a następnie opadły,
gdy wypuściła powietrze.
Skinęła głową.
– Podziwiam widoki. I rozmyślam.
Znacznie lepszą perspektywę miałaby z werandy
lub z tarasu. A zatem chciała pomyśleć w samotności.
Gdyby Ray miał zgadywać o kim, obstawiałby jej ojca.
– Pewnie o Nolanie.
Zerknęła na niego z ukosa, a następnie odwróciła
ku niemu twarz. Była piękna. Wysoka i elegancka
pod każdym względem. Jej luźne szorty podkreślały
urodę nóg w sposób, jakiego raczej nie przewidzieli
ich projektanci. Włosy Sydney zakołysały się, gdy
potrząsnęła głową, lecz każdy kosmyk grzecznie ułożył
się na swoim miejscu.
Przeszła przez środek pokoju tak lekko, jakby frunę-
ła. Oparła się biodrem o róg stołu, skrzyżowała ręce
i pytająco uniosła brwi.
Ray wydawał się sobie jeszcze większy i bardziej
niezgrabny niż zwykle. Odnosił wrażenie, że energicz-
nie rusza przed siebie prosto na pole minowe, zamiast
starannie przemyśleć i logicznie wymierzyć każdy
krok.
Wreszcie Sydney zareagowała. Zanim odpowiedzia-
ła Rayowi, lekko zwilżyła usta językiem.
– Czy ostatnio zdarza ci się czytać ludziom w myś-
lach?
Łagodny ton jej głosu zaskoczył Raya. Pokręcił
głową. Sydney wpatrywała się w niego tak intensyw-
nie, że zupełnie zapomniał języka w gębie i... ponownie
pokręcił głową.
– Kwestia dedukcji – wykrztusił wreszcie. – Ukry-
łaś się w gabinecie Nolana, otoczyłaś się należącymi do
niego przedmiotami. Podczas tej wycieczki wcale tutaj
nie wchodziłaś.
– Nie spuszczałeś ze mnie oka, przyznaj się.
Uznał, że to jedno z najłatwiejszych pytań, które
mogłaby mu zadać.
– Nie da się ukryć.
Sydney uśmiechnęła się.
– Dysponujesz niewiarygodnymi umiejętnościami.
Ale o tym też dobrze wiedziałam.
Jego ego nakazywało mu poprosić ją o sprecyzowa-
nie, co jeszcze w swoim mniemaniu wiedziała. Nie po
to ją jednak odszukał. Na pewno nie chodziło mu
o dopieszczanie własnego ego. Przyszedł do niej po to,
aby przekonać się, czy zupełnie stracił głowę. Posłał jej
uśmiech, który w jego mniemaniu miał przyprawić ją
o gwałtowniejsze bicie serca, i mrugnął porozumie-
wawczo.
– No proszę, pani Ford, skoro tak dużo pani wie,
może powie mi pani, dlaczego zaprosiłem panią ze sobą
na wakacje.
Przechyliła głowę na bok i przyjrzała mu się spod
długich rzęs.
– Może po to, aby zakończyć to, co zaczęliśmy
osiem lat temu? Zgadłam?
Szeroki uśmiech Raya zaczął powoli znikać z jego
ust. Nie odpowiadało mu przekonanie, że to, co zrobili
dzisiaj, może oznaczać koniec wszystkiego, niemniej
musiał stawić czoło tej brutalnej prawdzie po tym, jak
seks wycisnął z niego wszystkie soki.
Było to jednak coś, o czym niechętnie myślał
w czasie przeszłym. Właściwie wcale nie czuł się
zaspokojony i właściwie ich kontakty wolałby uważać
za początek, niż za koniec.
Oczyma duszy widział, jak Sydney, kobieta jego
życia, się starzeje, jak oboje relaksują się podczas kąpieli
w lagunie na swoich ortopedycznych dętkach i opalają
się nago na tarasie. Wpatrują się w zachód słońca
z werandy i kołyszą się w rytmie morskich fal. Nie
zamierzał oddawać Sydney serca, nie upewniwszy się,
na jakim etapie są ich relacje.
– Nie powiedziałbym, że chodzi o zakończenie
czegokolwiek.
– A co byś powiedział?
– Powiedziałbym, że problem raczej tkwi w wyde-
dukowaniu, dlaczego tamta noc utkwiła w nas na tyle
głęboko, aby przetrwać osiem lat.
– To chyba nietrudno wydedukować – odparła
swobodnie. – Dziewczyna traci cnotę tylko raz w ży-
ciu.
Nie. Takie rozumowanie było równoznaczne z pó-
jściem na łatwiznę.
– Nie da się ukryć, że facet również rozdziewicza
tylko raz.
– Fakt – przyznała i zacisnęła usta. Zawahała się
przed zadaniem kolejnego pytania. – I jak wypadam?
– Wypadasz? – zmarszczył brwi.
– Na tle innych dziewic. – Jej głos lekko się załamał.
Przeszedł w głąb pokoju, ku skórzanemu krzesłu
przed biurkiem, o które się opierała. Położył dłonie na
słupkach wieńczących oparcie krzesła i znieruchomiał,
aby się upewnić, czy Sydney zwraca na niego uwagę.
– Nigdy nie miałem innych dziewic.
– Czyżby? – uśmiechnęła się lekko, gwałtownie
mrugając oczami. – Zaskakujesz mnie. Odniosłam
wrażenie, że dobrze wiesz, co należy robić.
– Ja nie byłem prawiczkiem – zachichotał.
– Tak czy owak, miałeś tylko dwadzieścia lat.
– Właściwie dziewiętnaście.
Uniosła brwi.
– Musiałeś być prawdziwym erotomanem. Sporo
trzydziestolatków nie ma pojęcia o tym, co ty wiedzia-
łeś w wieku dziewiętnastu lat.
Ray się skrzywił. Nie miał ochoty myśleć o trzydzie-
stolatkach, a właściwie o żadnych mężczyznach, z któ-
rymi Sydney lądowała w łóżku.
– Prawdę mówiąc, ochotniczo uczestniczyłem
w projekcie badawczym laboratorium kobiecego. Bada-
nia dotyczyły... seksu. – Kiedy Sydney opadła z wraże-
nia szczęka, wzruszył ramionami. – To nie były
oficjalne badania. Kiedy o tym myślę z perspektywy
czasu, wiem, że nie można tego uznać za inteligentny
pomysł. Ale, niech tam, byłem przecież nastolatkiem.
Mój mózg nie wydostał się jeszcze z majtek.
Sydney roześmiała się. Zamilkła. Ponownie roze-
śmiała się i zasłoniła usta ręką, aby po chwili zatrząść
się od gardłowego, głębokiego śmiechu.
– Nieoficjalne seksualne badania laboratorium ko-
biecego? Musisz mi o tym opowiedzieć.
Teraz wpadł po uszy. Tą opowieścią wcale nie chciał
się z nikim dzielić.
– Nie ma o czym mówić. Trzy dziewczyny z moje-
go akademika wykorzystały mnie jako świnkę morską.
Przez pięć miesięcy instruowały mnie w sprawach
seksu. Ich eksperyment miał dowieść, że faceta da się
odpowiednio wyszkolić, jeśli trening rozpocznie się
wystarczająco wcześnie. Zanim wyrobi w sobie mnós-
two szkodliwych nawyków.
– Rozumiem.
Omal nie skurczył się ze wstydu, słysząc jej kul-
turalną, pełną wyższości reakcję.
Nie zamierzał stać i przepraszać za to, co zrobił,
zanim dorósł na tyle, aby nabrać rozumu. Zwłaszcza że
skorzystał na tym nie kto inny, tylko Sydney.
– Daj spokój, Sydney. Nie patrz na mnie takim
wzrokiem. To się stało bardzo dawno temu. Nawet
wtedy nie miało to najmniejszego znaczenia. Te dziew-
czyny były dla mnie tylko... przyjaciółkami.
– Otaczając się takimi przyjaciółkami...
– ...kto chciałby tracić czas na dziewice?
Wiedział, że nie to zamierzała powiedzieć, ale ta
rozmowa nie zmierzała w kierunku, który sobie za-
planował. Poza tym czuł się wystarczająco sfrust-
rowany jej próbami zbicia go z pantałyku, aby zmusić
ją do odwrotu.
– Skoro tak to ujmujesz... – Odepchnęła się od
biurka i podeszła do oszklonej ściany.
Ray zwiesił głowę i zapatrzył się w skórzany fotel,
zanim podszedł do Sydney. Zatrzymał się metr od niej,
oparł ręce na biodrach i skierował spojrzenie w mrok,
rozświetlany błyskami księżyca odbijającego się w fa-
lach.
– Kiedy trzy miesiące temu wygrałem tę wyprawę,
od razu przyszło mi do głowy, aby porwać cię i zabrać
ze sobą. Nie miałem ochoty na inne towarzystwo.
Planowałem wyjazd z tobą i spędzenie beztroskiego
tygodnia w promieniach słońca. – Zauważył, że Syd-
ney lekko unosi głowę, i wyczuł, że szuka w szybie
odbicia jego twarzy. – Dałaś mi jednak jasno do
zrozumienia, że czujesz się ze mną lepiej, kiedy w po-
bliżu kręcą się inne osoby. Wieczorne zabawy u Macy.
Dzień otwarty w biurach dOSKONAŁEJ-dZIEWCZY-
NY. Przyjęcie z okazji Dnia Pamięci. Uznałem, że
w takiej sytuacji lepiej będzie zmienić wyjazd w im-
prezę.
Sydney potarła nos.
– Cały czas żałuję, że tutaj utknęliśmy. I że nie
dostałeś swojego rejsu jachtem.
– Nie powinnaś. Ja jestem zadowolony – zachicho-
tał. – Możesz sobie wyobrazić, jak byśmy się czuli
w ósemkę na morzu, usiłując nie dać się przyłapać na
igraszkach w łóżku?
– Śmieszne. – Sydney uśmiechnęła się przez grzecz-
ność. – Poe powiedziała coś podobnego pierwszego
dnia, kiedy się tu zjawiliśmy.
– Pierwszego dnia po naszym przybyciu chciałem
tylko się dowiedzieć, dlaczego spałaś ze mną osiem lat
temu. – Powiedział te słowa pośpiesznie, bo chciał je
z siebie wyrzucić i mieć to już wreszcie z głowy, aby
przejść do tego, co naprawdę chciał wyznać. – Pogodzi-
łem się z tym. Nic mnie to już nie obchodzi, nawet jeśli
chodziło ci tylko o porachunki z matką.
Ray nieoczekiwanie wstrzymał oddech, zastana-
wiając się, czy ma w sobie instynkty samobójcze, skoro
podsuwa Sydney tego typu pomysły. Gdy głęboko
i głośno westchnęła, przygotował się na najgorsze.
– Nie mylisz się. Chodziło o moje porachunki
z matką, przynajmniej początkowo. – Potrząsnęła głową
zrezygnowana. – Wiedziałbyś dlaczego, gdybyś ją znał.
Nie potrafię wyjaśnić, co takiego zrobiłam i dlaczego, nie
opowiadając ci o niej. A wcale nie chcę o niej mówić.
Ray w końcu oderwał wzrok od plaży i skierował go
na odbicie Sydney, jej zaciśnięte usta i mocno ściąg-
nięte brwi. A także na jej oczy. Tak wiele mówiły mu
o tym, czego nie chciała wyrażać słowami. Musiał
usłyszeć te słowa, zanim sam okaże emocje, skrywane
głęboko w sercu.
Wiedział, że będzie musiał podołać temu zadaniu.
– Ciekawe. Najpierw nie chcesz mówić o swoim
ojcu. Teraz nie masz ochoty rozmawiać o matce. Co się
dzieje z twoją rodziną, Sydney? Przypominam ci, że
znamy się już od dawna.
Zapatrzyła się w jego odbicie. Skrzyżowała ręce na
piersiach, a w jej oczach zapłonął gniew.
– To nie chodzi o moją rodzinę, rozumiesz, Ray? To
mój problem. Jestem zepsutą, bogatą dziewczyną
i chcę, aby wszystko układało się po mojej myśli.
Ostatnio tak się nie dzieje.
Rayowi przyszło do głowy, że w kontaktach z nim
Sydney zawsze stawia na swoim.
– Faktycznie, jesteś bogata, ale nie ma w tobie
krztyny zepsucia. Porozmawiaj ze mną. Jeśli nie
chcesz, nie wspominaj o matce. Powiedz mi jednak, co
zaszło między tobą i ojcem.
Parsknęła z niecierpliwością.
– Nie mogę zrobić jednego i pominąć drugiego.
Cholera jasna, Ray, daj sobie spokój. Po prostu przestań
się interesować tą sprawą.
Stanął w odległości kilku centymetrów od Sydney
i położył ręce na jej ramionach. Był wyższy zaledwie
o pół głowy, ale nawet ta niewielka różnica wzrostu
sprawiała, że mógł przez cały czas wpatrywać się
w odbicie jej oczu.
– Wspominałem ci już, że sporo rozmawiałem
z twoim ojcem. – Skinęła głową, więc kontynuował:
– Nolan wiedział, że w ubiegłym roku byłem w No-
wym Jorku i spytał mnie, jak mógłby pomóc. Chodziło
mu o konkretne wsparcie, a nie finansowanie biuro-
kratów. Skontaktowałem go z jednym z miejscowych
strażaków. Pomoc powędrowała bezpośrednio do ro-
dzin znajdujących się w najtrudniejszej sytuacji.
– No proszę, nikt nie może powiedzieć, że Nolan
Ford to małostkowy skąpiec – stwierdziła Sydney,
a Ray poczuł, jak napinają się mięśnie jej ramion.
Nie podobał mu się jej ton ani fakt, że zamykała się
w sobie.
– Ale to prawda. On rzeczywiście zachowuje się
wspaniałomyślnie. Prosiłem go, aby nic nikomu nie
mówił, ani tobie, ani moim rodzicom, ani nikomu
innemu, ale wyłożył mnóstwo pieniędzy na poszuki-
wania Patricka. Zrobił to z własnej inicjatywy. Spyta-
łem go tylko, czy zna kogoś, kto mógłby służyć
odpowiednimi informacjami. Nie potrafił podać mi
żadnych konkretnych nazwisk, ale zobowiązał się
zająć tą sprawą. Na zawsze pozostanę jego dłużni-
kiem.
Przez kilka chwil Sydney nawet nie drgnęła. Ciszę
zakłócał jedynie szum morskich fal wtaczających się na
brzeg. Może zresztą tylko się Rayowi zdawało, a w rze-
czywistości to szumiała krew w jego żyłach. Serce
tłukło mu się w piersi tak, jakby chciało wyskoczyć.
Czekał.
Wreszcie Sydney się poruszyła, wysunęła się z rąk
Raya i powróciła do biurka. Tym razem ukryła się za
jego blatem. W takiej sytuacji Ray mógł tylko założyć
ręce i oprzeć się o ramę okna.
– Cieszę się, że Nolan pomaga ci w poszukiwaniach
brata. To naprawdę dobra wiadomość. – Wysunęła
spod biurka fotel i usiadła, zakładając nogę na nogę.
– Pamiętaj jednak, że to nie zmniejsza jego winy. Nie
pomógł mnie, ani tym bardziej Izzy.
Ray zmarszczył brwi.
– Jak to nie pomógł Izzy?
– Bardzo dużo jej zawdzięczam – stwierdziła Syd-
ney i zamrugała oczami, aby opanować emocje.
– Chciałam się jej odwdzięczyć za to, że przy mnie
była. To prawdziwa przyjaciółka. Poszłam więc do ojca
i poprosiłam go o ufundowanie jej stypendium badaw-
czego. Zgodził się, lecz potem wycofał, aby wydać
pieniądze na galerię sztuki mojej matki.
Sydney kurczowo ściskała poręcze fotela. Już daw-
no przestała kołysać nogą.
– Stwierdził, że nie może sobie pozwolić na sfinan-
sowanie obydwu projektów – ciągnęła. – Wybrał
galerię, bo ma większy sens rynkowy.
Ray wątpił, czy Sydney zdawała sobie sprawę, jak
bardzo w tej chwili przypomina ojca.
– A ty mu nie wierzysz.
– Przeciwnie, wierzę. Ale nie w tym rzecz. Założy-
łam sobie, że te pieniądze nie zostaną przeznaczone na
inwestycję. Byłam głupia. Jak mogłam sądzić, że Nolan
zrobi dla mnie coś z potrzeby serca? Ale przecież tobie
pomógł zupełnie bezinteresownie, prawda? – Potrząs-
nęła głową i podkurczyła nogi. – Pieniądze dla Izzy
miały służyć...
– Czemu miały służyć, Sydney? – spytał, kiedy
zapadła cisza. – Zapłaceniu Izzy za przyjaźń? Wydaje
ci się, że jesteś jej coś winna za te wszystkie lata, które
przy tobie spędziła? Znając Izzy, myślę, że poczułaby
się urażona, gdyby ktoś jej o tym powiedział.
Sydney zacisnęła palce na krawędzi biurka i ode-
pchnęła się tak, aby obrócić krzesło od okna. Ray nie
zamierzał jednak puszczać jej z haczyka. Wiedział, że
stanął przed szansą uzyskania odpowiedzi na wszyst-
kie dręczące go pytania. Podejrzewał jednak, że ani
jedna z nich nie przypadnie mu do gustu.
Odsunął się od okna i przeciągnął krzesło przed
biurko, aby popatrzeć Sydney prosto w oczy. Dopiero
wtedy usiadł i zamarł w oczekiwaniu.
Sydney wbiła w niego wzrok i milczała, zanim
w końcu udzieliła odpowiedzi.
– Nie, Ray. Pieniądze nie miały służyć kupowaniu
lub opłacaniu przyjaciółki. Chodziło mi o okazanie, jak
wysoko cenię sobie przyjaźć Izzy. Chciałam się od-
wdzięczyć komuś, kto tak dużo mi ofiarował. Moje
postępowanie nie wynikało z poczucia winy lub obo-
wiązku, tylko z przyjaźni. I życzliwości.
– Czy właśnie po to przespałaś się ze mną? Aby mi
dowieść swojej przyjaźni, życzliwości i wdzięczności?
Dzięki mnie gliny nie złapały cię po alkoholu, a w do-
datku przytuliłem cię, kiedy płakałaś z powodu roz-
wodu rodziców. Poza tym postarałem się, aby twój
pierwszy raz był wart zapamiętania.
Ray wiedział, że przemawia przez niego gorycz.
– Nie zamierzam rozmawiać o przespaniu się z to-
bą, Ray. Ani o naszej przygodzie sprzed lat, ani
o ostatnich wydarzeniach. – Uniosła brodę i splotła
palce. Jej łokcie spoczywały na poręczach fotela. Ray
zauważył, że spojrzenie dziewczynysię zmieniło. – Dla
uczciwości będę z tobą równie szczera jak ty ze mną.
Uczciwość. Właśnie tego potrzebował najbardziej.
– Pierwszego dnia po naszym przybyciu na wyspę
chciałam tylko usunąć cię ze swoich myśli. Rozpra-
szasz mnie. I to poważnie. Mam zbyt dużo do strace-
nia, aby na to pozwolić. Muszę się zajmować dOSKO-
NAŁĄ-dZIEWCZYNĄ. Szkoda, że nie jest inaczej
– westchnęła i lekko wzruszyła ramionami. – Firma to
jedyne, na co mogę liczyć. Na pewno nie mogę już
polegać na Nolanie.
Ray zerwał się na równe nogi, czując, jak mu się
ściska żołądek. Był wściekły. Musiał się stąd wynosić.
Teraz, natychmiast.
– Wiesz, Sydney, wiele w życiu widziałem. Z cza-
sem uwierzyłem, jak ważne jest otaczanie się osobami,
które się kocha i które odwzajemniają miłość.
Potrząsnęła głową.
– Wiem, jak się czujesz w związku ze sprawą
Patricka...
Przerwał jej, machając ręką w powietrzu.
– Kochanie, nic nie wiesz o mnie ani o moich
uczuciach. Przepraszam, że tak bezpośrednio stawiam
sprawę, ale poznaliśmy się bardzo powierzchownie.
Nie możesz wiedzieć, co się ze mną dzieje, gdy myślę
o Patricku, ani o rzeczach, które widuję w pracy
i kumplach, których straciłem podczas akcji. – Prze-
czesał włosy palcami i odetchnął głęboko. – Musisz
porozmawiać z ojcem, a także z matką. Bardzo mnie
martwi, że ich unikasz.
– To ty nie masz zielonego pojęcia o tym, co czuję
do ojca i matki – zaatakowała go tą samą bronią.
Ray skierował się do drzwi, położył dłoń na klamce.
Nie chciał się pakować w taką sytuację. Pragnął ciep-
łych i przyjemnych wakacji, a nie kolejnej porcji tego,
z czym stykał się codziennie.
Jeśli jednak Sydney właśnie tak chciała spędzić
życie, nie zamierzał jej w tym wspierać.
– Chodzi mi tylko o to, że przynajmniej powinnaś
się postarać. Na pewno masz do dyspozycji dzień
dzisiejszy. Nikt ci nie zagwarantuje, że także jutrzejszy.
Następnego ranka Sydney usiadła po turecku na
piasku, tuż przy brzegu. Miała na sobie wygodną,
wytartą koszulkę z krótkim rękawem i podobnie
wyblakłe, sportowe szorty. Była boso, włosy upięła
w kok.
Zupełnie nie przypominała eleganckiej, szykownej
i kosztownie ubranej pani dyrektor, a przecież staran-
nie pielęgnowała ten swój wizerunek. No tak, to był
tylko wizerunek, ale dzięki niemu ludzie ją aprobowali
i szanowali, a tego właśnie chciała przez całe życie.
Nigdy nie chciała niczego za darmo, poza tym, co
matka zwykle ofiarowuje dziecku: miłości. Niestety,
Vegas zachowała ją tylko dla siebie.
Sydney pomyślała, że minęło już tyle lat. Miała swój
cholerny szacunek, aprobatę i uznanie. Wysokie stano-
wisko zapewniło jej wszystko to, czego brakowało jej
matce. Ten fakt stanowił niezbity dowód, że Sydney
Ford, córce światowej sławy Vegas Ford, nie brakowało
zdolności.
Co z tego, że nie mogła się nazwać artystką, skoro
potrafiła stworzyć jeden z najdoskonalszych i najbar-
dziej twórczych zespołów w świecie mody? I na
dodatek dokonała tego zupełnie sama.
Teraz, w świetle dnia, to racjonalne myślenie nie
przynosiło takich rezultatów jak poprzedniego wieczo-
ru w gabinecie ojca, przynajmniej do chwili, gdy Ray
wyszedł z gabinetu, zostawiając ją samą. Zupełnie
samą. Nawet otaczanie się przedmiotami należącymi
do jej ojca, co Ray z pewnością zauważył, nie przynios-
ło jej spodziewanego ukojenia.
Ogromnie tęskniła za ojcem.
Na domiar złego nie miała nawet przy sobie męż-
czyzny, którego kochała. Ray przed chwilą opuścił
wyspę wraz z Mengą Duartes i Antonem Neville’em.
Obaj wracali do Houston i mieli już zarezerwowane
bilety lotnicze.
Właśnie dlatego Lauren siedziała w piasku obok
Sydney.
Sydney westchnęła, nie odrywając spojrzenia od
znikającej na horyzoncie łodzi. Po chwili Lauren rów-
nież westchnęła. Po kolejnym westchnieniu Sydney
powiedziała:
– Nie spodziewałam się, że wyjadą.
– Ja też nie – przyznała Lauren. Przyciągnęła kolana
do klatki piersiowej i oparła na nich brodę. – Co z nich
za mężczyźni, skoro od razu uciekają, gdy tylko
pojawią się kłopoty? Przecież my nigdzie nie ucieka-
my, prawda?
– Prawda. Ale z drugiej strony nie bardzo mamy
dokąd uciekać, dopóki Menga nie wróci z łodzią.
– Hm. Chyba masz rację. – Lauren zakołysała się do
przodu i do tyłu, a potem z boku na bok.
Sydney od razu dostała choroby morskiej.
– Możesz przestać? Jeszcze chwila i zwymiotuję.
– No proszę. – Lauren wyciągnęła nogi i położyła się
na plecach. – Teraz robi ci się niedobrze na mój widok.
– A mnie robi się niedobrze, jak patrzę na was obie.
– Poe usiadła obok Sydney. – Ale i tak nic nie przebije
tych dwóch facetów w domu. Zachowują się tak, jakby
zostawili ich kochankowie. Są zupełnie przybici.
– Ja nie jestem przybita – odezwała się Sydney.
– Jestem w żałobie.
Lauren westchnęła niecierpliwie.
– Sydney, Ray nie umarł.
Sydney odwzajemniła się takim samym westchnie-
niem.
– Nie jestem w żałobie po człowieku. Moja żałoba
dotyczy końca wakacji... oraz faktu, że mogłam poje-
chać na wycieczkę po kraju koleją. Mogłabym spać
w pościeli z pierza w najlepszych hotelach. Mogłam
zamawiać masażystki i relaksować się, a nie spędzać
tydzień na odciętej od świata tropikalnej wyspie.
Poe, w ciszy przysłuchująca się wynurzeniom Syd-
ney, w końcu przewróciła oczami.
– Zapomniałaś o ostrym pieprzeniu.
– A tak, faktycznie – przyznała Sydney, spoglądając
na pojawiający się na horyzoncie jacht o znajomej
sylwetce. To musiała być ,,Niedyskrecja’’. Dopiero
jutro spodziewała się powrotu załogi, ale tym lepiej.
Uwinęli się szybciej niż trzeba. Wreszcie mogła wracać
do domu.
Znowu się zajmie swoim satysfakcjonującym ży-
ciem zawodowym. Nie mogła się już doczekać.
– Problem w tym, że w tym tygodniu spożyłam
zupełnie niewiarygodne ilości alkoholu.
– Chciałam cię o to spytać. Zawsze preferowałaś
herbatkę. – Lauren uniosła się na łokciach i zsunęła
okulary przeciwsłoneczne na koniec nosa, wpatrując
się w dal.
– Ejże, czy to nie jest ,,Niedyskrecja’’?
– Jeśli moje modlitwy zostały wysłuchane, to się
nie mylisz – oświadczyła Sydney. – Nie mogę się
doczekać, kiedy wreszcie stąd odpłynę.
Obok Lauren usiadła Kinsey, która pojawiła się
właśnie w tej chwili.
– Nic nie rozumiem, Sydney. Jak możesz cieszyć się
z powrotu do Houston? Przecież tu jest fantastycznie.
Na to pytanie Sydney nie miała ochoty odpowiadać.
To miejsce kojarzyło się jej z Rayem. Zapewne po
pewnym czasie powróci tu i będzie się cieszyła tym
tropikalnym rajem na ziemi. Na razie jednak musiała
zająć się usuwaniem z myśli Raya Coffeya.
Sydney otrząsnęła się z obrzydzenia do samej siebie.
– Mam sporo pracy, do której muszę wrócić, to
wszystko.
– Co racja, to racja. Dobrze mówisz. Wszystkie jak
tu siedzimy, nie możemy się doczekać powrotu do
roboty. – Poe kpiąco spojrzała na Sydney. – Rzecz
jasna, mówię to wszystko tylko dlatego, że jesteś moją
szefową.
– Ciekawe, dlaczego mnie to nie dziwi?
– Eee, Sydney? – odezwała się niepewnie Lauren.
– Jak myślisz, czy podczas naprawy załoga mogła
zapomnieć o zainstalowaniu na jachcie szalupy?
– Dlaczego ci to przyszło do głowy? – zdumiała się
Sydney.
– Bo ktoś najwyraźniej płynie do brzegu wpław
– wyjaśniła Lauren.
Sydney podniosła wzrok, podobnie jak reszta towa-
rzystwa. Jacht zakotwiczył na wodzie sięgającej kilu,
a ku plaży faktycznie ktoś płynął. Sydney patrzyła
uważnie, jak pływak dociera na płyciznę, wstaje i brnie
na brzeg.
Strząsnął wodę z włosów i twarzy, przygładził
włosy dłońmi. Nie miał koszuli, a jego granatowe
kąpielówki z białymi troczkami sięgały mu do kolan.
Sydney domyśliła się, że to designerski projekt, gdyż jej
ojciec gustował wyłącznie w takich.
Nolan Ford uniósł rękę w powitalnym geście.
Sydney wstała i oparła dłonie na biodrach.
Kinsey również się podniosła i pomachała nowo
przybyłemu.
Lauren poszła w ślady przyjaciółek, zasłoniła oczy
jedną dłonią, a drugą machnęła w powietrzu.
– Witaj, Nolan. Co za niespodzianka.
Poe ostatnia zdecydowała się ruszyć z piasku. Nolan
szedł ku kobietom. Woda sięgała mu do kolan, potem
do łydek i kostek. Dopiero kiedy wyszedł na twardy,
spłukany wodą piasek, Sydney wypuściła powietrze
z płuc.
– Cześć, tato – wydukała.
Rozdział jedenasty
– Co ty tutaj robisz? – spytała zdumiona.
– To mój jacht. I moja wyspa.
Nolan Ford ściągnął brwi, a nad nasadą jego nosa
powstała głęboka zmarszczka w kształcie litery V. Jego
ciemne włosy przylgnęły do głowy, a po czole i skro-
niach ciekła woda.
– Jesteś moją córką. Chyba mam prawo odwiedzić
cię bez zapowiedzi i nie być w związku z tym
przesłuchiwany.
Nolan zatrzymał się na końcu pomostu prowadzą-
cego do willi, po którym oddalili się z plaży, pozo-
stawiając Lauren, Kinsey i Poe.
Sydney nie mogła ustać w miejscu. Była tak sfrust-
rowana jak jeszcze nigdy dotąd.
W ciągu niecałej doby została zmuszona do dwóch
konfrontacji z mężczyznami, którzy najwięcej dla niej
znaczyli.
Nie. Z całą pewnością nie tak wyobrażała sobie
udane wakacje. Musiała coś z tym zrobić.
– Niech ci będzie. Nie będziesz przesłuchiwany. Ale
co tu robisz? – Nie miało znaczenia, że na widok ojca
uświadomiła sobie, iż za nim tęskniła. Wciąż nie
potrafiła się pogodzić z jego zdradą.
Położył dłonie na biodrach i przechylił głowę, przy-
glądając się nerwowemu spacerowi córki. Czekał, aż
wreszcie się zmęczy kręceniem się w miejscu, i dopiero
wtedy powiedział to, co chciał powiedzieć.
– Musisz się spotkać z matką, Sydney.
Gdyby wcześniej się nie zatrzymała, w tym mo-
mencie stanęłaby jak wryta.
– Słucham? – spytała, zakładając rękę na rękę. Nie
wierzyła własnym uszom. – Dlaczego muszę się spot-
kać z matką?
Nolan nie odwracał od niej wzroku, z którego biła
uczciwość.
– Bo ona chce się z tobą zobaczyć.
Gdyby Sydney miała poczucie winy z powodu
zaognionych stosunków z matką, z pewnością ogar-
nęłyby ją wyrzuty sumienia. W takiej sytuacji poczuła
jednak tylko nieprzyjemne ukłucie w żołądku.
– I to ma coś dla mnie znaczyć?
– Powinno. I będzie. – Nolan wbił wzrok w zielono-
niebieskie morze, zanim ponownie odwrócił głowę do
córki. – Powiedziała mi, że musi cię przeprosić za
mnóstwo rzeczy.
No cóż, z pewnością byłby to dobry początek,
uznała Sydney, a jej serce załomotało gwałtownie. Pod
powiekami poczuła nieprzyjemne mrowienie.
– Tylko że ja muszę wykonać pierwszy krok ku
pojednaniu i pojechać do Paryża, zgadza się?
– Ona tutaj nie wróci. W Paryżu jest...
Nolan zawiesił głos. Jego zaciśnięte ponuro usta
dowodziły, z jakim wysiłkiem dobierał słowa, aby nie
zranić jej uczuć.
Sydney postanowiła dokończyć za niego rozpoczęte
zdanie. W końcu nie musiała szczególnie łagodzić
sytuacji.
– Jaka jest w Paryżu? Szczęśliwa? Podziwiana?
Niezależna? Obsypywana zachwytami? A może wresz-
cie wolna od męża i dziecka?
Na skroni Nolana nabrzmiała żyła.
– W Paryżu jest inną kobietą. Nie znałaś jej takiej.
Wydaje mi się, że tutaj nigdy nie była szczęśliwa,
a przynajmniej nie tak szczęśliwa, jak we Francji, gdzie
najlepiej jej się żyje i pracuje.
– Co takiego? – Sydney udała zdziwienie. Ani
myślała powstrzymywać się przed wypowiedzeniem
słów, które przez całe życie chciała wykrzyczeć. – Moja
matka była tutaj nieszczęśliwa? Jak to możliwe? Przy
tylu zachwytach nad jej twórczością? I w dodatku nie
musiała tracić czasu z córką, bo ty się mną zajmowałeś?
– Spędzałem z tobą czas, bo tego chciałem, a nie
dlatego, że przejmowałem obowiązki twojej matki.
Dobrze o tym wiesz, więc daj sobie spokój. – Przejechał
dłonią po twarzy. – Nie chodzi o ciebie ani o mnie,
Sydney. Twoja matka była nieszczęśliwa, zanim jesz-
cze pojawiliśmy się w jej życiu.
Sydney opuściła wzrok i przesunęła dużym palcem
u nogi po porostach przy jednej z desek.
– A moje przyjście na świat dodatkowo popsuło jej
humor?
– Wiem, że wszystko sobie obliczyłaś – stwierdził
Nolan i zbliżył się do niej o krok, zasłaniając sobą
słońce.
Sydney popatrzyła na ,,Niedyskrecję’’.
– Obliczyłam? – zdziwiła się.
– Porównałaś datę swoich narodzin i termin nasze-
go ślubu.
– Ach, to. – Odwróciła się i przewróciła oczami,
zdumiona, że jej ojciec w końcu zdecydował się
porozmawiać z nią o czymś, co sprawdziła połowę
życia temu.
Stanął przed nią, wziął ją pod brodę i zmusił do
spojrzenia mu w oczy.
– Zdajesz sobie sprawę, że kiedy byłem w twoim
wieku, ty miałaś już dziewięć lat?
Zaskoczona, usiłowała wyobrazić sobie siebie
z dziewięcioletnim dzieckiem. Nie chciała rozmawiać
z ojcem o seksie, ale mimo to nie potrafiła opanować
ciekawości.
– Co się stało? – spytała.
– Zakochałem się.
Opuścił rękę i pogłaskał palcami luźne kosmyki jej
włosów. Całą siłą woli powstrzymała się od odwróce-
nia twarzy i wtulenia się w jego dłoń niczym szczeniak
domagający się drapania za uchem.
– Jak ktoś ma siedemnaście lat, to chyba raczej
chodzi o pożądanie – zasugerowała.
– Też, jak najbardziej. – Nolan usiłował uśmiech-
nąć się szeroko, lecz jego twarz była zbytnio przeorana
zmarszczkami. – Twoja matka wywarła na mnie
ogromne wrażenie. Światowa, podniecająca, starsza
ode mnie kobieta, dwudziestodwulatka. Poznałem ją
w klasie maturalnej.
Wtedy też Sydney poznała Raya.
– W ramach zajęć z rysunku poszedłem do galerii,
gdzie odbywał się jej pierwszy wernisaż. – Uniósł kącik
ust. – To była miłość od pierwszego wejrzenia, a w każ-
dym razie coś niezwykle zbliżonego.
Sydney z trudem pojmowała jego słowa, gdyż
szumiało jej w głowie od nadmiaru emocji.
– Nie miałam pojęcia, że uczyłeś się plastyki.
– Nie uczyłem się. To były zajęcia fakultatywne.
Pamiętam, że sama na takie chodziłaś. – Uniósł brew,
jakby spodziewając się zaprzeczenia. – Nie mam duszy
artysty. W przeciwieństwie do twojej matki, obdarzo-
nej niezwykłym talentem.
– Chyba do zostawiania innych na lodzie...
– Poza tym – ciągnął Nolan – miała wystarczająco
dużo zdrowego rozsądku, aby zlecić firmie konsultin-
gowej opracowanie biznesplanu dla galerii. W przeciw-
nym wypadku nie wyłożyłbym ani grosza.
Sydney przygryzła język, usiłując powstrzymać się
przed wygłoszeniem wszystkich oskarżeń, które w so-
bie nosiła. Opuściła wzrok i zapatrzyła się w wodę
chlupiącą pod pomostem. Czuła, jak powoli ogarnia ją
spokój.
– Myślę, że właśnie ty powinnaś mi zaufać w tej
kwestii – ciągnął Nolan. – Nie osiągnąłem tak wysokiej
pozycji dlatego, że jestem głupi. Przykro mi w związku
z Izzy. Jeszcze bardziej jest mi przykro, że rozczarowa-
łem ciebie i sprawiłem ci przykrość. Sprawa twojej
matki... – Nolan zawahał się, a Sydney mimowolnie na
niego spojrzała. Miał ciemne oczy. Nawet w jask-
rawym świetle tropikalnego poranka jego oczy były
wyraźnie podkrążone. – Musiałem się nią zająć. Nie
mogłem zostawić twojej matki na lodzie. Przecież to
ona stworzyła mi rodzinę. Dała mi ciebie. Jak mógłbym
odmówić jej prośbie o coś znacznie mniej cennego
i łatwiejszego do ofiarowania? Powiedz, że to rozu-
miesz...
Sydney pomyślała, że powoli zaczyna pojmować
sytuację ojca. Zwłaszcza po tym, czego poprzedniego
wieczoru dowiedziała się o rodzinie od Raya.
Ale żeby zaraz jechać w odwiedziny do Vegas? Po
co? Żeby poczuć obowiązkowy uścisk na powitanie,
przeniknąć zapachem jej mieszanki perfum, oleju z sie-
mienia lnianego i farby, który Sydney kojarzyła z wiel-
ką radością i... jeszcze większym bólem?
Poczuła, jak twardnieje w niej serce.
– Nie mam czasu na wycieczki do Paryża.
– Chciałbym, żebyś znalazła czas. – Nylan wziął do
ręki jej dłoń i splótł jej palce ze swoimi. – Wracam tam
pod koniec miesiąca. Pojedź ze mną.
– Żebym mogła przyjrzeć się galerii i dać satysfakcję
matce? – Sydney spojrzała na ich splecione palce,
przypominając sobie czasy, kiedy dłoń Nolana była
o wiele większa i ciemniejsza od jej drobnych, białych
palców jak u lalki.
– Nie. – Uścisnął jej rękę drugą dłonią. – Żebyś
spotkała się z matką i żybyście się porozumiały.
Czy istniała osoba, z którą Sydney jeszcze mniej
pragnęła się spotkać? A może z nikim tak bardzo nie
chciała się widzieć? Tłumione przez lata pragnienie
ścisnęło jej klatkę piersiową. Zamknęła oczy, bez-
skutecznie usiłując powstrzymać się od płaczu.
Wreszcie popatrzyła na ojca wzrokiem rozmytym
przez łzy.
– Tato, boję się.
– Słonko, przecież wiesz, że ona też się boi. Jest
przerażona, że jej niezależna, błyskotliwa i przebojowa
córka nigdy jej nie wybaczy.
Nie znająca lęku Vegas Ford przerażona?
– Dobrze, pojadę – usłyszała swój głos.
– Kocham cię, Sydney. – Nolan podniósł jej dłoń do
ust i pocałował ją. Potem rozpostarł ręce.
– Wiem. Ja też ciebie kocham.
W końcu niechętnie wyzwoliła się z jego uścisku
i cofnęła ku willi.
– Muszę się spakować. Wtedy pojedziemy.
– Wyruszymy jutro – kiwnął głową w kierunku
,,Niedyskrecji’’. – Przywiozłem steki. Dzisiaj ja przy-
rządzam kolację. Pomyślałem, że przyjemnie będzie
zrobić sobie wolne. Udawać, że mam dwadzieścia parę
lat, a nie tyle, ile staruszek świat.
– Masz tyle lat, na ile się czujesz. A zdaje się, że
sporo ćwiczyłeś. – Uszczypnęła go w biceps. – Wiesz,
że Ray wyjechał?
– Widziałem się z nim wczoraj, zanim wyruszyliś-
my na wyspę – skinął głową Nolan.
Sydney odwróciła się i zrobiła kilka kroków, a na-
stępnie zatrzymała się i znowu spojrzała na ojca.
– Chciałabym cię o coś spytać.
– Strzelaj.
– Co wiesz o Patricku Coffeyu?
Anton Neville skierował jaguara na parking, za-
trzymując się obok SUV Lauren. Sięgnął po kluczy-
ki, zawahał się i nie wyłączył silnika. Minęły dwa
miesiące od wakacji na Wyspie Kokosowej, a jego
życie nie układało się szczególnie dobrze. Właśnie
dlatego znalazł się tutaj, choć nie miał pewności,
czy dobrze postępuje. Nie, to nieprawda. Podjął de-
cyzję w sprawie Lauren i chciał wyjść z samochodu.
Najpierw jednak potrzebował paru minut na uspo-
kojenie się. Posunął się zbyt daleko, aby się teraz
wycofać. Nadszedł czas ostatecznych rozstrzygnięć
i warto byłoby przypomnieć sobie, jak się normalnie
oddycha.
Wpatrywał się w szarą, marmurową fasadę sie-
dziby dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY, w wielkie, kre-
mowe litery widoczne z odległości wielu kilometrów,
a przynajmniej z każdej estakady na autostradzie
południowo-zachodniej. Szefowe tej firmy zachowy-
wały się wyjątkowo niekonwencjonalnie.
Bo takie właśnie były. Anton mógł się tylko za-
stanawiać, kiedy dołączy do ich grona Poe, która już
teraz robiła wszystko dla swojej kariery. Była niezależ-
na i przedsiębiorcza, podobnie jak jej przyjaciółki.
Może nawet bardziej.
Chciała robić wszystko po swojemu i najczęściej
stawiała na swoim. Nie uznawała odmownych od-
powiedzi i nie dawała się do niczego zmuszać. Iden-
tycznie zachowywała się Lauren. Żadna z nich nie
uciekała się do kobiecych sztuczek. Nie było mowy
o krzywieniu się, płaczu czy podstępnej zdradzie.
Te kobiety uosabiały wolne duchy i nie odpowiada-
ły przed nikim, tylko przed sobą. Uznawały możliwość
kompromisu, lecz tylko w ostateczności. Twarde, lecz
dobroduszne. I uczciwe.
Anton czuł się jak ostatni patałach, bo tak długo
uświadamiał sobie coś oczywistego. Cały czas chciał,
by Lauren przestała być sobą, by zrezygnowała z jakiejś
części siebie tylko dlatego, że on tak chciał. A ona po
prostu nie dawała się modelować.
Dopiero seks w jeepie dał mu do myślenia, choć
przedtem dał mu w kość.
Jej seksualność zawsze była dla nich punktem
zapalnym – a przynajmniej dla niego. Lauren nie miała
żadnych seksualnych problemów i to właśnie było jego
problemem. Wkrótce jednak oboje musieli się z nim
zmagać, bowiem Anton przelewał swoje frustracje na
Lauren. Wmawiał jej, że jej reakcje fizyczne nie mają
związku z nim jako kochankiem, tylko z jego ciałem, że
tylko rozładowuje seksualne napięcie.
Pomyśleć, że kobiety od wieków oskarżały męż-
czyzn o to samo.
Anton powinien był to sobie uświadomić, lecz nie
potrafił nabrać do siebie odpowiedniego dystansu.
Użalał się nad sobą, zamiast paść na kolana przed
Lauren z wdzięczności, że trafiła mu się kobieta, za
którą inni mężczyźni daliby się pokroić. Miał tylko
nadzieję, że nie czekał zbyt długo i jeszcze uda mu się
naprawić to, co popsuł.
Pod wieloma względami tak bardzo różnił się od
Lauren. Trudno mu było zliczyć dzielące ich różnice,
choć się starał. Gdyby był mądrzejszy, cieszyłby się
nimi, a nie podejmował próby ukształtowania Lauren
na swoje podobieństwo.
Miał nadzieję, że ona zrozumie. Wiedziała już, że
dorastał w tradycyjnej rodzinie, w otoczeniu kochają-
cych się, skupionych na rodzinnych sprawach ludzi.
Jego matka nie pracowała zawodowo, zarabianiem
pieniędzy zajmował się ojciec i był w tym świetny.
Anton miał młodszego brata, którym musiał się opieko-
wać częściej niż miał na to ochotę.
Niczego jednak niczego nie kwestionował, zresztą
w rodzinie Neville’ów było to nie do pomyślenia. Co
Marcel Neville uznał za obowiązującą zasadę, stawało
się niepodważalnym prawem. Kto złamał prawo, mu-
siał się przygotować na bolesne spotkanie ze skórza-
nym pasem.
Anton zawsze zakładał, że we własnym domu sam
będzie ustalał zasady funkcjonowania rodziny. Nie
chciał jednak uciekać się do skórzanego pasa... no,
chyba że w najdrastyczniejszych wypadkach. Poza
tym był przekonany, że jego kobieta będzie równie
uległa jak jego matka.
W dniu, w którym poznał Lauren, uświadomił sobie,
że ma ona równie silną wolę jak on. Między innymi
dlatego tak bardzo się nią zainteresował. Podobała mu
się kobieta, która wiedziała, czego chce, nawet jeśli
oznaczało to ograniczenie jego wpływu na jej decyzje
i sposób, w jaki żyła.
Siedząc na parkingu dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY,
Anton nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Za-
chowywał się jak ograniczony dureń, oczekując, że
będzie miał wszystko. Gorzej, zachowywał się jak
własny ojciec, którego despotyzm znosił z takim
trudem.
Robił wszystko, aby skomplikować sobie relacje
z Lauren, podczas gdy rozwiązenie problemu było
niezwykle proste. Wystarczyło pozwolić jej być sobą,
zrezygnować z wszelkich prób podporządkowania jej
sobie.
Zgasił silnik i wysiadł z samochodu. Zamierzał
pokazać Lauren, jak wielką przeszedł przemianę.
Uśmiechnął się szeroko. Gdyby ktoś ujrzał go w tamtej
chwili, nie miałby najmniejszych wątpliwości, co
oznacza ten uśmiech. Anton uśmiechał się przebiegle
i chytrze. Pomyślał, że wkrótce Lauren Hollister dowie
się prawdy o tym, jak to jest być wolnym i niezależ-
nym duchem.
Lauren rozejrzała się wokół stołu konferencyjnego,
usiłując ocenić poziom zgodności grupy. Jeszcze nie
podjęła ostatecznej decyzji w związku z Poe. Nie
chciała się przyznać, że po spędzeniu tak długiego
czasu w towarzystwie Annabel Lee wciąż nie wiedzia-
ła, czy należy ona do jej przyjaciółek, czy wrogów.
Z drugiej jednak strony ostatnio nie uświadamiała
sobie bardzo wielu rzeczy. Od przynajmniej dwóch
miesięcy ponownie intensywnie pracowała. Ten czas
wystarczył, aby zmienić grafikę na stronach inter-
netowych dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNY.
Deanna Elliott, najlepsza projektantka dOSKONA-
ŁEJ-dZIEWCZYNY, odegrała istotną rolę w nowej
kampanii reklamowej. Przeglądając najnowszy kata-
log, Lauren uznała, że Deanna naprawdę doskonale się
prezentuje.
Stanowiła uosobienie psotnej niewinności, świetnie
odpowiadającej ideałowi firmy. Lauren westchnęła,
oparła brodę na ręce i pochyliła się nad stołem. Czuła,
że kiedyś sama była niewinną psotką. Teraz wydawało
się jej, że jest naiwną frajerką.
Musiała szybko podźwignąć się z tego przygnębienia.
Nie mogła się skoncentrować, wykrzesać z siebie
entuzjazmu, a co gorsza, nie potrafiła znaleźć usprawie-
dliwienia, w które uwierzyłaby jej szefowa. Nadszedł
czas na wyprostowanie się i rzucenie w wir pracy.
Robiła przecież błyskotliwą karierę, miała miesz-
kanie przerobione z magazynu, warte obszernego ar-
tykułu w czasopiśmie o wystroju wnętrz. Za żadne
pieniądze nie kupiłaby takich przyjaciółek, jakie ją
otaczały, a trafiły się jej zupełnie za darmo. Dys-
ponowała też pieniędzmi na ubrania. Mogła ich kupo-
wać całe szafy. Aha, i jeszcze samochód, o jakim
marzyła. Całkiem niezłe życie jak na dwudziestosześ-
cioletnią samotną kobietę. Z czasem miała szansę
przywyknąć do braku mężczyzny. Nie ona pierwsza,
nie ostatnia. To jeszcze nie wyrok śmierci.
Wyprostowała się na krześle, założyła nogę na nogę,
splotła palce u rąk i oparła łokcie na poręczach krzesła.
Pomyślała, że powinna świetnie się czuć jako osoba
wolna i pozbawiona zobowiązań. Mogła robić to, co
chciała i być, kim chciała. Zdecydowała, że odtąd
właśnie tak będzie wyglądało jej życie.
Jej determinacja odżyła, nastawienie się poprawiło
i skoncentrowała się na przebiegu zebrania w nadziei,
że z wypowiedzi przyjaciółek wywnioskuje, o czym
przed chwilą mówiła Sydney. Chodziło o coś związa-
nego z dZIEWCZYNĄ w dROGERII i dROBIAZGAMI
dZIEWCZYNY, z których odchodziła Chloe. Teraz
miała się rozpocząć dyskusja o awansowaniu Poe na
stanowisko zastępcy dyrektora, odpowiedzialnej za
kosmetyki i akcesoria. Siódma partnerka. Lauren mu-
siała podjąć w tej sprawie decyzję. A teraz...
Ktoś zapukał do drzwi i jednocześnie otworzył je za
plecami Lauren. Wszystkie panie natychmiast utraciły
zainteresowanie omawianym zagadnieniem. Rozmo-
wa ucichła. Partnerki zrobiły wielkie oczy. Macy za-
słoniła usta pięścią i cicho kaszlnęła. Lauren zmarsz-
czyła brwi, uniosła się na krześle i odwróciła.
– Wybaczcie mi, drogie panie.
Do pokoju wpakował się Anton Neville. Nie zamie-
rzał czekać na wybaczenie, o które prosił. Lauren doszła
do wniosku, że gdyby przed chwilą nie przeprowadziła
monologu wewnętrznego, na widok Antona mogłaby
rzucić się na podłogę u jego stóp.
Wyglądał jak bóg słońca, za którego go uznała, kiedy
po raz pierwszy podszedł się przywitać. Dzisiaj miał na
sobie lniane spodnie w kolorze złocistej bieli oraz
koszulę o barwie dojrzałego tytoniu. Jego mokasyny
uszyte były z włoskiej skóry, a krawat ozdobiony
fantazyjnym wzorem w odcieniach ciemnej zieleni
i brązów.
Chociaż Lauren wreszcie uwierzyła, że nie potrze-
buje go w swoim życiu, jego widok podziałał jak
balsam na jej zbolałe oczy i serce.
Anton przeszedł przez środek pokoju i długimi
palcami chwycił ją za nadgarstek, zmuszając do wsta-
nia. Jego oczy błyszczały, gdy spojrzał w jej oczy. Nie
potrafiła znaleźć w sobie wystarczających zapasów
silnej woli, aby oswobodzić się z jego uchwytu.
– Sydney? – Lauren pośpiesznie zerknęła w kierun-
ku najważniejszej osoby przy stole. – Pozwolisz, że
wyskoczę na chwilę?
– Idź, idź. – Sydney niecierpliwie machnęła ręką,
a wszystkie przyjaciółki podchwyciły jej gest. W jednej
chwili cały pokój wypełnił się okrzykami: ,,Idźcie
stąd’’, ,,Pośpieszcie się’’, ,,No, dalej’’, a także: ,,Nie
wracajcie, dopóki nie załatwicie sprawy w taki czy
inny sposób’’.
Chóralne głosy rozbrzmiały tak donośnie, że słysza-
no je na drugim końcu korytarza. Ostatnia sugestia,
wysunięta przez Macy, okazała się najgłośniejsza.
Lauren nie miała pewności, czy powinna się poczuć
urażona czy też zadowolona, że koleżanki tak inten-
sywnie interesują się jej życiem seksualnym. Nie miała
jednak czasu na głębsze rozważania, gdyż zbytnio
skoncentrowała się na uczuciach, które budził w niej
Anton.
Miała wrażenie, że jest walizką ciągniętą przez
właściciela i całkowicie pozbawioną własnej woli.
Podatną na kaprysy. Bezsilną na głos sprzeciwu z oba-
wy przed skarceniem. Ta osobliwie poddańcza rola
sprawiła, że poczuła podniecające dreszcze. Nie mogła
uwierzyć w to, co się z nią działo. Jej serce łomotało bez
opamiętania.
Obrzucani licznymi ciekawskimi spojrzeniami,
dotarli do drzwi jej gabinetu. Oklaski, które usłyszała
z korytarza, zanim Anton zamknął drzwi, tylko
spotęgowały nerwowe dreszcze.
Ustawił ją przy krawędzi biurka i odciął drogę
ucieczki obydwiema rękami, opartymi po bokach jej
bioder. Twarde drewno biurka wbijało się w tylne
części jej ud. Ciepło promieniujące z ciała Antona
rozgrzewało jej skórę, nawet przez dżinsową bluzkę,
którą włożyła na pomarańczowy top. Usiłowała uspo-
koić oddech, aby pozbyć się wrażenia niepokoju, lecz
Anton znajdował się zbyt blisko.
– Co ty tu robisz? – spytała, choć jego mina
wszystko tłumaczyła. Oczy mu płonęły, nozdrza się
poruszały, a skóra rumieniła się z podniecenia. Lauren
skrzyżowała ręce na brzuchu i zacisnęła dłonie w pię-
ści.
Anton się uśmiechnął. Rozchylił wargi, kiedy się
pochylał i opuszczał głowę. Otarł się o jej usta,
odetchnął głęboko i szepnął:
– Jestem tu dla ciebie.
Uniosła brodę.
– A która część mnie tak cię zainteresowała, że tu
przybyłeś? Widzisz, nie jestem pewna czy zostało coś
dla ciebie.
Przesunął ręce po jej biodrach i skierował je wyżej,
ku piersiom. Kiedy dotarły do klatki piersiowej, zajął
się jej łokciami, głaszcząc gęsią skórkę na obnażonych
rękach i ramionach.
Potem pieścił jej szyję i ujął jej twarz w dłonie.
– Całość, Lauren. Chcę ciebie w całości. Pragnę
twojego ciała, twojej miłości. Chcę mieć twój niesamo-
wicie seksowny, twórczy, inteligentny umysł. Pragnę
cię na zawsze. – Przybliżył usta do jej warg i wyszeptał:
– Chcę, żebyś za mnie wyszła.
Stwierdzenie, że Lauren osłupiała, byłoby stanow-
czo zbyt łagodne. Nie mogła nawet oddychać. Od-
chyliła się, aby zajrzeć Antonowi w oczy. To co w nich
ujrzała, złagodziło wszystkie zadrażnienia, stanowiło
odpowiedź na każdą jej modlitwę, wypełniło jej serce
spokojem, a jej duszę bezkresną radością.
– Kocham cię, Lauren.
Zamknęła oczy, otworzyła je i zamrugała, po-
wstrzymując łzy wzruszenia.
– Tak, tak. Tak, kocham cię. Tak, ja też chcę za
ciebie wyjść.
I wtedy drzwi do jej gabinetu otworzyły się z hu-
kiem, a do środka wpadło pięć podsłuchujących part-
nerek i kilkanaście innych wiwatujących osób zatrud-
nionych w dOSKONAŁEJ-dZIEWCZYNIE. Lauren
ukryła twarz w objęciach mężczyzny, którego kochała.
Rozdział dwunasty
Sydney siedziała za kierownicą swojego lexusa,
zatrzymawszy się przed znakiem stopu. Całej okolicy
doskwierała susza gorącego, houstońskiego lata. Sprys-
kiwacze na trawnikach syczały głośno, dostarczając
umierającej trawie wilgoci niezbędnej do tego, aby
przetrwać do końca sezonu.
Sydney musiała skręcić w lewo. Z miejsca, w którym
się zatrzymała, widziała dwupoziomy dom Raya. Był
czwarty od rogu ulicy, wzniesiono go z ciemnoszarej
cegły. Kolumny i rolety pomalowano na kolor jasnoszary.
Na półkolistym podjeździe stał błyszczący, czarny pikap.
Dom musiał liczyć około tysiąca metrów kwad-
ratowych. Całkiem nieźle jak na potrzeby samotnego
mężczyzny.
Sydney zastanowiła się, jak Ray zapatrywałby się na
możliwość zamieszkania z kobietą.
Z nią.
Nie miała pojęcia, z jakim przyjęciem się spotka,
zważywszy, że pojawiła się bez zapowiedzi. Od po-
wrotu z Wyspy Kokosowej spotkali się tylko raz, przed
jej wylotem do Paryża. Pojawił się, spóźniony, na grillu
zorganizowanym przez Erica i Chloe z okazji Dnia
Niepodległości i wybudowania basenu. Spóźniony, ale
jednak przyszedł.
Sydney siedziała z Melanie na betonowej ławie na
końcu basenu. Obie pluskały nogami w wodzie, a Sydney
dzieliła się z przyjaciółką szczegółami z rejsu, który się nie
powiódł, a także informowała ją o zachowaniu Jessa na
wyspie, pomijając przy tym kwestię jego relacji z Poe.
Poe przyznała, że uprawiała seks, ale miał on
charakter zbliżony do luźnej definicji określonej przez
Sydney. Oznaczało to, że równie dobrze mogło chodzić
o gorące pocałunki z języczkiem, jak figlarne zabawy
w łaskotanie pod kołdrą.
Sydney nie chciała, aby Melanie doszukiwała się
dziury w całym, zwłaszcza że Jess nie pojawił się na
przyjęciu i nie mógł się bronić. Podobnie zresztą jak
Poe. Przyszli natomiast Kinsey i Doug, którzy chlapali
się w basenie jak dzieci. Tylko oni nie zerwali ze sobą
po zakończeniu wakacji.
Sama Sydney ledwie przetrwała dobę po wyjeździe
Raya. Wspaniale się czuła w towarzystwie Nolana,
choć spędziła z nim zbyt mało czasu. Opowiedział jej
sporo o swojej przeszłości, dzięki czemu dowiedziała
się sporo rzeczy, o których nie miała pojęcia, albo nie
znajdowała czasu, aby go spytać. Zbytnio zajęła się
swoją karierą i firmą, którą wymyśliła pewnej zimowej
nocy w barze w Austin. Teraz spoglądała na ojca
zupełnie innymi oczami, gdyż dowiedziała się, co stało
za jego sukcesem.
Inaczej także postrzegała matkę, choć wątpiła, czy
ma jeszcze szansę zbliżyć się do niej bardziej niż do
niezbyt dobrej przyjaciółki. Ich życie i priorytety
zbytnio się różniły. Nie miała nic przeciwko temu,
gdyż obydwie odnalazły spokój i ostatecznie to się
liczyło najbardziej. Nie musiały nadrabiać straconych
lat. Wystarczyło, że przełamią impas.
Teraz jednak nic nie liczyło się tak jak Ray.
Podczas przyjęcia z okazji Dnia Niepodległości na-
wet nie zdołali grzecznościowo zamienić kilku słów.
Zjawił się ogromny tłum ludzi i za każdym razem,
kiedy próbowała porozmawiać z nim na osobności,
uprzedzał ją któryś z jego licznych przyjaciół. Sydney
w końcu dała za wygraną i tylko przyglądała się, jak
Ray rozmawia z innymi, a w jej uszach wciąż dźwię-
czały jego pożegnalne słowa, wypowiedziane ostatniej
nocy na wyspie.
W najgorszym wypadku była mu winna przeprosi-
ny za chłodne i oschłe zachowanie tego wieczoru,
kiedy tak bardzo obnażył przed nią swoją duszę.
W darze pojednania przyniosła mu sześciopak piwa
corona. Miała jednak nadzieję, że przyjmie od niej
znacznie więcej. Chciała mu podarować siebie.
Kto by pomyślał? Ich klasy maturalne miałyby temat
do plotek na niejeden zjazd koleżeński... Gdyby tylko
ktoś się dowiedział... Gdyby było się o czym dowiedzieć.
Na razie jednak nie było, lecz Sydney mocno ściskała
kciuki. Nie traciła nadziei, chociaż powiedziała sobie,
że niewykluczone, iż zbyt długo zwlekała z podjęciem
decyzji. Poza tym postanowiła mieć szeroko otwarte
oczy. Nie zamierzała zakładać na nie klapek ani różo-
wych okularów.
Znalazła go na podwórzu. Miał na sobie wyłącznie
wytarte dżinsy oraz buty z cholewami bez sznurowa-
deł. Jego ciemne włosy kleiły się od potu, podobnie jak
klatka piersiowa, połyskująca w popołudniowym słoń-
cu. Blizna była wyraźnie widoczna w świetle dnia.
Ray zajmował się strzyżeniem trawy i grabieniem,
czyli typowymi obowiązkami mieszkańca przedmieść.
Sydney zapragnęła mu pomóc. Wziąć się do pracy u jego
boku. Spać w jego łóżku. Dać mu dzieci, na które nie
chciał sobie pozwolić. Pragnęła być z nim do końca życia.
Pani dyrektor, dotąd zajęta wyłącznie pracą, musiała
teraz przekonać Raya, że nie może bez niej żyć. Sydney
odetchnęła głęboko i wyprostowała się. Za chwilę
miała przeprowadzić najważniejszą transakcję życia.
Trzymając w jednym ręku sześciopak i kopertę,
którą zamierzała wręczyć mężczyźnie, sięgnęła po
butelkę i w tej samej chwili Ray podniósł wzrok i ją
zauważył. Na jego twarzy momentalnie pojawił się
szeroki uśmiech, lecz chwilę później zniknął.
Dał jednak Sydney nadzieję.
Wręczyła mu piwo. Przyjął podarunek i odkręcił
kapsel. Kiedy przełykał napój, przypomniała sobie
smak jego skóry, dotyk ciała.
Zdążył opróżnić ponad jedną trzecią butelki, zanim
Sydney doszła do siebie.
– Zamierzałam ci powiedzieć, że piwo jest za
darmo tylko pod warunkiem, że od razu je wypijesz.
Jak widzę, to zastrzeżenie nie było potrzebne.
– Miło cię widzieć, Sydney. – Ray otarł usta wierz-
chem dłoni. – Co cię sprowadza na przedmieścia?
Przedmieścia. Musiała się roześmiać. Chociaż począt-
kowo zamierzała ubrać się w coś codziennego, w końcu
zdecydowała się na buty od Blahnika z paskiem na pięcie
i prostą sukienkę z maślanożółtego lnu, a także perły.
Nie miała się przystosowywać, tylko być sobą. Chciała
siebie zaakceptować. Pozwoliła sobie na podjęcie próby
i mogła przyjąć do wiadomości ewentualną klęskę.
– Właściwie parę spraw do załatwienia.
Jej obcasy zachrzęściły na wysypanym kamykami
chodniku. Zaniosła pozostałe butelki na patio i po-
stawiła je na szklanym blacie stolika z kutego żelaza.
Palcami mocno ściskała kopertę.
– Na przykład? – zainteresował się, dopijając jedno
piwo i sięgając po drugie.
Popatrzyła mu w oczy.
– Chciałam ci wyjaśnić, dlaczego straciłam z tobą
dziewictwo.
Ray znieruchomiał.
– Sydney, powiedziałem ci już, że to nie ma znacze-
nia.
– Dla mnie ma. – Pokonała patio, minęła stół
i krzesła, a następnie odwróciła się w stronę Raya.
– Ogromnie mi się podobałeś. Przez dwa lata nie
mogłam przestać o tobie myśleć. Cieszyłeś się jednak
ogromną popularnością, a ja byłam nikim. Wątpiłam,
czy w ogóle wiedziałeś o moim istnieniu.
Jego oczy pojaśniały, a palce zacisnęły się na butelce.
– Doskonale wiedziałem o twoim istnieniu.
– Daj mi skończyć. – Uśmiechnęła się, potrząsnęła
głową i przycisnęła ręce do brzucha. Denerwowała się.
Wiedziała, że nie uda jej się skończyć myśli, jeśli za
bardzo będzie się przejmowała jego spojrzeniem. – Nie
rozmawiałeś ze mną, co najwyżej w przelocie się
przywitałeś, ale też nie ignorowałeś mnie zupełnie.
Patrzyłeś na mnie. Naprawdę mi się przyglądałeś. Jak na
zimną rybę miałam wtedy mnóstwo ciepłych fantazji.
Na twarz Raya wypełzł rumieniec, a Sydney uświa-
domiła sobie, że całym sercem kocha tego wspaniałego
mężczyznę.
Uwielbiała jego zakłopotanie i podobało się jej, że
umie wywołać w nim taką reakcję. Nie starał się
ukrywać, jak na niego działała. Narastała w niej
nadzieja. Pomyślała, że jeśli tak wygląda miłość, to
nigdy się nią nie nasyci.
Ray odchrząknął. Dwukrotnie.
– Wiesz co, Sydney, mam wrażenie, że jak na jeden
raz dowiaduję się stanowczo zbyt dużo.
Roześmiała się, bawiąc się kopertą.
– To możliwe. Powiem ci jeszcze, że w myślach
przespałam się z tobą dziesiątki razy, zanim znalazłam
się z tobą w łóżku. Byłam naiwna i niewiele wiedzia-
łam o związkach kobiet i mężczyzn, ale nawet wtedy
uświadamiałam sobie, jak bardzo jesteś wyjątkowy.
– Wcale nie jestem wyjątkowy. – Pociągnął nosem
i odstawił na wpół opróżnioną butelkę na stole.
– Jesteś wyjątkowy. – Podeszła bliżej i położyła mu
rękę na klatce piersiowej, a następnie przesunęła ją po
jego twarzy. Nie mogła się powstrzymać po ośmiu
tygodniach wyczekiwania. – Jesteś dobrym człowie-
kiem, Ray. Nie ma w tobie ani krztyny niegodziwości.
Nawet jeśli twoje słowa niekiedy bywają szorstkie, to
tylko dlatego, że uczciwość nie pozwala ci powiedzieć
niczego poza tym, co należy. Właśnie to powinnam
usłyszeć.
– Sprawiłem ci ból.
– Zasłużyłam na to – odparła. – To mi było potrzeb-
ne. Kocham cię – wyszeptała w końcu i wstrzymała
oddech.
Wbił w nią wzrok i zacisnął palce.
– Sydney...
Wyzwoliła się z jego uścisku i przyłożyła mu palce
do ust. Musiała dokończyć to, co zaczęła.
– Nigdy wcześniej nie byłam zakochana. Bardzo się
boję, że mogę wszystko popsuć. Dobrze wiem, jak
należy sporządzać oferty rynkowe i opracowywać
arkusze kalkulacyjne, a także, w jaki sposób zmienić
sześć dziewczyn z baru w zarządzające imperium
mody. Nie mam za to pojęcia o tworzeniu związku.
Nie znam się na miłości. Nie wiem, co teraz zrobić.
Ray, błagam, powiedz coś, zanim ja...
Jego pocałunek uniemożliwił jej dalsze wywody.
Pocałował ją zdecydowanie, stanowczo, tak jakby
więcej nie musiał oddychać.
Ona jednak musiała. Odsunęła się i odetchnęła.
– Ray, udusisz mnie.
W odpowiedzi przycisnął ją jeszcze mocniej.
– Siebie też – odparł i zwrócił jej wolność. Następnie
cofnął się o krok. – Sydney, jeszcze nigdy w życiu nie
kochałem żadnej kobiety tak mocno jak ciebie. Powie-
działbym, że masz mnie na skinienie ręką, ale to banał.
Sydney chciało się śmiać, lecz jej oczy zaszły mgiełką.
– A ty mnie masz na skinienie butelką piwa.
Zachichotał.
– A zatem zdecydowałeś się zatrzymać dom?
Przytulił ją mocniej.
– Tak, ale mieszkając w nim samotnie, czuję, że się
starzeję. Wiele lat poświęciłem na zamykanie drzwi,
które powinienem był pozostawić otwarte. Sądziłem,
że nie mogę sobie pozwolić na wiązanie się z kobietą.
Uważałem, że dam sobie radę sam, bo tylko w ten
sposób ochronię osoby, które mnie kochają. Nie umia-
łem inaczej zapewnić im bezpieczeństwa. Tak napraw-
dę stawałem się nieczuły i dla nikogo nie byłem dobry.
Nie zachowywałem się w porządku wobec przyjaciół
i kochanek. Dziwne, ale uświadomiłem to sobie po
naszym rozstaniu. Teraz wreszcie się przebudziłem.
Jesteś przy mnie i sądzę, że ten wielki dom może się
nam przydać.
– Niewykluczone – potwierdziła Sydney, cofając
się o krok, aby wręczyć mu kopertę. Poza tym chciała
widzieć jego twarz, kiedy będzie odczytywał list.
– Co to takiego? – Zmarszczył brwi i obrócił czystą
kopertę na wszystkie strony, jakby w nadziei, że
znajdzie na niej odpowiedź na swoje pytanie.
Jej serce waliło tak mocno, że Ray musiał je słyszeć.
Wskazała głową list.
– Przeczytaj – poleciła łamiącym się ze wzruszenia
głosem.
Z roztargnieniem wsunął kciuk w szczelinę koperty.
Rozdzierając ją, nie przestawał mówić o domu.
– Neville i Storey będą musieli jakoś się z tym
pogodzić. Nie będę korzystał z ich pośrednictwa. Lubię
sam dbać o siebie. A to miejsce... – Popatrzył na gałęzie
dębu, pod którym stali, rabatki obsypane kwiatami
i wreszcie na list. – To miejsce jest moim... O Boże.
– Głos Raya się załamał. – Patrick!
Sydney cofnęła się, dając Rayowi czas na prze-
czytanie listu. Przesyłka nadeszła dopiero wczoraj,
a dostarczono ją pocztą kurierską. Brat Raya wkrótce
wracał do domu. Sydney także za to musiała po-
dziękować ojcu, bo dzięki jego wpływom i pieniądzom
odnalazł się zaginiony człowiek. Rayowi nie udałoby
się tego dokonać samodzielnie.
Przyglądała się ukochanemu mężczyźnie, który pal-
cami wycierał łzy w oczach i nie mógł oderwać oczu od
krótkiej informacji, że Patrick sam wszystko wyjaśni
na miejscu. Ray odetchnął głęboko, a Sydney przycis-
nęła dłoń do ust i rozpłakała się.
Przytuliła twarz do jego klatki piersiowej i ode-
tchnęła głęboko, szczęśliwa za Raya i za siebie.
Wiedzieli, że dopóki się kochają, nie ma na świecie
nic ważniejszego.