Lucy Maud Montgomery
Ania ze Z otego Brzegu
Tytu orygina u angielskiego Anne of Ingleside
Prze
a Aleksandra Kowalak-Bojarczuk
Rozdzia I
- Jak e bia e jest dzi
wiat o ksi
yca! - powiedzia a do siebie Ania Blythe, id c cie
przez ogród do drzwi frontowych domu Diany Wright. P atki
kwiecia opada y z drzew wi niowych, a powiew wiatru przynosi zapach s onej, morskiej wody.
Zatrzyma a si na chwil , aby spojrze na wzgórza i lasy, które pokocha a przed laty i które do dzi pozosta y bliskie jej sercu. Kochane Avonlea! Od
dawna mieszka a w Glen St. Mary, tam by jej dom, ale Avonlea mia o w sobie co , czego Glen St. Mary nigdy mie nie mog o. Tutaj na ka dym kroku
czeka y na ni cienie przesz
ci. Wita y j pola, po których niegdy w drowa a, a ka dy zak tek budzi s odkie wspomnienia. Wsz dzie rozbrzmiewa y
echa dawnego, cudownego ycia. Tutaj znajdowa y si zaczarowane ogrody, pe ne kwitn cych ró przesz
ci. Ania ogromnie lubi a przyje
do
Avonlea, nawet je li, tak jak teraz, przyczyna wizyty by a smutna. Przyby a wraz z Gilbertem na pogrzeb jego ojca i postanowi a zosta na tydzie .
Zreszt Maryla i pani Linde i tak nie pozwoli yby jej od razu wróci do domu.
Stary pokoik na facjatce czeka na ni jak zawsze. Gdy wesz a do wieczorem po przyje dzie, ujrza a pi kny, du y bukiet wiosennych kwiatów,
ustawiony przez pani Linde. Ania zanurzy a w nich twarz i przyp yn y do niej wszystkie zapachy minionych lat. Ania z przesz
ci czeka a tu na ni .
bokie wzruszenie nape ni o jej serce. Pokój na facjatce przygarnia j i utula . Spojrza a z mi
ci na swoje stare
ko, przykryte kap w li cie
jab oni, zrobion i ozdobion przez pani Linde koronkami w asnej roboty, na szmaciane dywaniki Maryli na pod odze, na lustro, w którym kiedy
odbija a si twarz ma ej dziewczynki o czystym czole, sierotki, która d ugo p aka a, zanim wreszcie usn a tamtego pierwszego wieczora przed wielu
laty. Ania zapomnia a na chwil , e jest szcz
liw matk pi ciorga dzieci i e Zuzanna Baker w Z otym Brzegu znów robi na drutach pioszki. By a
teraz dawn Ani z Zielonego Wzgórza.
Gdy pani Linde przynosz c czyste r czniki wesz a do pokoju, zasta a j patrz
z rozmarzeniem w lustro.
- Jak to dobrze mie ci znowu w domu, Aniu. Ju dziewi
lat min o, odk d wyjecha
, a mnie i Maryli ci gle ciebie brak. Nie jest ju co prawda
tak smutno, odk d Tadzio si o eni . Emilka to mi a dziewczyna, a jakie ciasta piecze! Jest tylko nazbyt ciekawska. No có , zawsze mówi am i b
mówi a, e nie ma na wiecie drugiej takiej jak ty.
- Och, ale lustra nie da si oszuka , pani Linde. Mówi mi ono, e wcale nie jestem ju taka m oda - westchn a Ania.
- Cer nadal masz wie
- pocieszy a j pani Linde - a blada by
przecie zawsze.
- W ka dym razie nie mam ani ladu drugiego podbródka - rzek a Ania weso o. - I mój stary pokoik mnie pami ta. Czu abym si bole nie dotkni ta,
gdybym kiedy tu przyjecha a i stwierdzi a, e o mnie zapomnia . A jak cudownie jest znów ogl da wschód ksi
yca nad Lasem Duchów.
- Wygl da niczym wielka bry a z ota na niebie, prawda? - powiedzia a pani Linde, zadowolona, e Maryla jej nie s yszy. Mia a pe
wiadomo
tego, e pozwoli a sobie na wypowiedzenie g upich, poetycznych s ów.
- Niech pani spojrzy na te wierki, wychodz ce ksi
ycowi na spotkanie… i na brzozy w dolinie, które wyci gaj swe ramiona ku srebrzystemu niebu.
Teraz s ju takie du e, a kiedy tu przyjecha am, by y ma ymi drzewkami. To sprawia, e czuj si staro.
- Z drzewami jak z dzie mi - rzek a pani Linde. - Nie zd
ysz si nawet obejrze , a ju s du e. Spójrz na Freda Wright… Ma dopiero trzyna cie lat,
a jest niemal tak wysoki jak jego ojciec… Na kolacj b dzie zapiekanka z kurcz cia, a specjalnie dla ciebie zrobi am te troch cytrynowych biszkoptów.
Powinno ci si dobrze spa w tym
ku. Najpierw ja wywietrzy am po ciel, potem Maryla, nie wiedz c o tym, te j przewietrzy a, a na koniec Emilka,
my
c,
my nie pami ta y, zrobi a to po raz trzeci. Mam nadziej , e Mary Maria Blythe jutro wyjedzie. Ona zawsze tak doskonale bawi si na
pogrzebach.
- Ciotka Mary Maria… Gilbert tak o niej mówi, chocia jest tylko kuzynk jego ojca. Ona zawsze nazywa mnie Andzi - wzdrygn a si Ania. - Gdy
zobaczy a mnie po raz pierwszy po lubie, powiedzia a: ,,To bardzo dziwne, e Gilbert w
nie ciebie wybra . Móg mie tyle innych, adnych dziewcz t”.
Pewnie dlatego nigdy jej nie polubi am i wiem, e Gilbert te jej nie lubi.
- Czy Gilbert zostanie na d
ej?
- Nie. Musi wraca jutro wieczorem. W Glen zostawi pacjenta w bardzo ci
kim stanie.
- No có , s dz , e nic go teraz nie zatrzymuje w Avonlea. Jego matka zmar a przecie w ubieg ym roku, a stary pan Blythe nigdy nie móg otrz sn
si po jej stracie. Blythe’owie zawsze tacy byli, zbyt silnie przywi zywali si do spraw ycia doczesnego. Wielka szkoda, e ju nikogo z tej rodziny nie
ma w Avonlea. To byli porz dni ludzie. No có , namno
o nam si za to Sloane’ów, a Sloane’owie s zawsze Sloane’ami, Aniu, i pozostan nimi na
wieki wieków, a do sko czenia wiata, amen.
- Cho by by o tu nie wiem ilu Sloane’ów, zamierzam pój
po kolacji do starego sadu na spacer przy blasku ksi
yca. Niestety, w ko cu b
musia a po
si spa , cho zawsze uwa
am spanie w ksi
ycowe noce za marnowanie czasu. Ale chc wcze nie si obudzi , by ujrze pierwsze,
abe wiat o poranka, wykradaj ce si spoza Lasu Duchów. Niebo zaró owi si lekko, rozlegnie si pogwizdywanie drozdów… Mo e ma y, szary
wróbelek usi dzie na parapecie… I zobacz z ote i purpurowe bratki w pierwszych promieniach s
ca.
- Wiesz, zaj ce zjad y sadzonki czerwcowych lilii - rzek a ze smutkiem pani Linde, ruszaj c ci
ko ku schodom. W g bi duszy czu a zadowolenie, e
nie musi d
ej rozmawia o ksi
ycu. Ania zawsze wydawa a si troch dziwna pod tym wzgl dem. A teraz nie mo na by o ju nawet mie nadziei, e
z tego wyro nie.
Diana wysz a przed dom, by powita Ani . Nawet przy wietle ksi
yca by o wida , e jej w osy s jeszcze ci gle czarne, policzki rumiane, a oczy
yszcz ce. Lecz wiat o ksi
yca nie mog o ukry , e sta a si znacznie postawniejsza ni dawniej, a przecie i tak nigdy nie by a, jak to mówiono w
Avonlea, „sucha”.
- Nie l kaj si , Diano, nie zabawi d ugo…
- Wiesz przecie , e o wiele bardziej wola abym sp dzi ten wieczór z tob ni i
na przyj cie - powiedzia a Diana z wyrzutem. - Wcale nie
zd
am si tob nacieszy , a ju za trzy dni wyje
asz. Ale brat Freda, rozumiesz… po prostu musimy pój
.
- Ale oczywi cie, kochanie. Wpad am tylko na moment. Sz am nasz dawn drog , przez Las Duchów, obok ród a Nimf i waszego cienistego,
starego ogrodu, a potem Alej Wierzbow , gdzie musia am si zatrzyma , by popatrze na wierzby stoj ce w wodzie. Bardzo uros y.
- Wszystko uros o - rzek a Diana z westchnieniem. - Spójrz cho by na ma ego Freda! Wszyscy bardzo si zmienili my… oprócz ciebie. Ty zawsze
pozostaniesz taka sama. Aniu. Jak to robisz, e wci
jeste szczup a? Spójrz tylko na mnie!
- To prawda, przypominasz nieco matron - roze mia a si Ania. - Ale nie osi gn
jeszcze wymiarów typowej damy w rednim wieku. A je li
chodzi o to, e si nie zmieniam… No tak, pani Donnell uwa a podobnie. Powiedzia a mi na pogrzebie, e wygl dam ca kiem tak samo jak przed laty.
Ale pani Andrews jest innego zdania. Powiedzia a mi: „Droga Aniu, jak e si postarza
!” Tak, tak, wszystko zale y od oka i intencji patrz cego. A ja
sama odczuwam, e czas i mnie nie oszcz dza, w
ciwie tylko wtedy, gdy ogl dam ilustracje w pismach. Bohaterowie i bohaterki opowiada wydaj
mi si tam stanowczo zbyt m odzi. Ale nie przejmujmy si tym, Diano. Przysz am tu w
nie, eby ci co zaproponowa . Sp
my wspólnie jutrzejsze
popo udnie i wieczór… Odwiedzimy wszystkie cienie przesz
ci. B dziemy spacerowa przez wiosenne pola i poro ni te paprociami lasy. Zajrzymy do
starych ukochanych zak tków i odszukamy nasz m odo
. Wiesz, wiosn wszystko wydaje mi si mo liwe. Jutro zapomnimy o stateczno ci, jaka
przystoi onom i matkom, i znów staniemy si dziewczynkami. Zreszt pani Linde i tak uwa a, e ja w duchu wci
jestem dziewczynk . Ale to przecie
tak ma o zabawne by ci gle rozs dn .
- Och, ty doprawdy wcale si nie zmieni
, Aniu! To wszystko brzmi bardzo zach caj co, ale…
- Nie ma adnego „ale”! Wiem, e ju si martwisz, kto poda m
czyznom kolacj .
- Niezupe nie. Ania Kordelia umie to zrobi równie dobrze jak ja, cho ma dopiero jedena cie lat - rzek a Diana z dum . - Mia a mnie w
nie
zast pi , poniewa ja wybiera am si na zebranie Ko a Pomocy Pa . Ale nie pójd , wol sp dzi ten czas z tob . To tak, jakby marzenie nagle sta o si
rzeczywisto ci . Wiesz, Aniu, cz sto wieczorami siadam i wyobra am sobie, e jeste my znów ma ymi dziewczynkami. Wezm ze sob co na kolacj .
- Zjemy j w ogrodzie Heleny Gray. Mam nadziej , e on jeszcze istnieje?
- Chyba tak - rzek a Diana niepewnie. - Nie by am tam od czasu, kiedy wysz am za m
. Za to Ania Kordelia wiecznie gdzie przepada, chocia
wci
jej powtarzam, eby si za bardzo nie oddala a od domu. Uwielbia w óczy si po lasach, a pewnego razu, gdy z aja am j za to, e mówi do
siebie w ogrodzie, wyja ni a mi, e rozmawia z duchem kwiatów. Pami tasz ten serwis w p czki ró dla lalek, który przys
jej na dziewi te urodziny?
Tak ostro nie si z nim obchodzi, e nie st uk a jeszcze ani jednej fili anki. U ywa go tylko wtedy, gdy Trzy Zielone Ludziki przychodz do niej na
herbat . Nie mog si dowiedzie , kim oni s wed ug niej. Pod niektórymi wzgl dami jest ona bardzo podobna do ciebie, Aniu.
- Mo e rzeczywi cie z ka dym imieniem s zwi zane pewne specyficzne cechy charakteru. Nie miej pretensji do Ani Kordelii, e za du o marzy,
Diano. Zawsze bardzo mi al dzieci, które nie sp dzi y kilku lat w krainie fantazji.
- Oliwia Sloane, która jest u nas nauczycielk , mówi co innego - rzek a Diana z pow tpiewaniem. - Zdoby a tytu magistra i w tym roku podj a prac
w naszej szkole, aby by bli ej matki. Twierdzi ona, e nale y przyucza dzieci do stawania twarz w twarz z rzeczywisto ci .
- Czy bym doczeka a tego, e popierasz Sloane’ów. Diano?
- Ale nie, nie, nie! Ani troch jej nie lubi . Ma takie okr
e, wy upiaste oczy jak oni wszyscy. I wcale nie martwi mnie to, e Ania Kordelia lubi
marzy . Jej marzenia s
adne, jak niegdy twoje. My
, e ycie samo nauczy j „rzeczywisto ci”.
- A wi c postanowione. Przyjd na Zielone Wzgórze oko o drugiej. Wypijemy troch domowego wina z porzeczek. Maryla nadal od czasu do czasu je
robi, pomimo sprzeciwu pani Linde i pastora. Wino sprawi, e poczujemy si ca kiem swobodne.
W drodze powrotnej Ania zatrzyma a si przy ródle Nimf. Tak bardzo je kocha a. Jej dzieci cy miech, który kiedy tu rozbrzmiewa , zdawa si
teraz powraca . Widzia a dawne marzenia, odbite w czystych wodach, s ysza a dzieci ce szepty i lubowania. ród o przechowa o je w swych wodach i
teraz znów odzywa y si w jego szumie.
Rozdzia II
- Jaki cudowny dzie , jakby stworzony specjalnie dla nas! - powiedzia a Diana. - Obawiam si , e jest zbyt pi kny… Jutro pewno b dzie pada
deszcz.
- Nie szkodzi. Dzi nasycimy si jego urod , nie my
c o tym, e blask s
ca jutro przeminie. Spójrz na te rozleg e, z ocistozielone wzgórza… na
tajemnicze, zamglone doliny. One s nasze. Diano. Nawet je li to najdalsze wzgórze figuruje w spisach jako w asno
tylko do nas. Wieje zachodni wiatr, a wtedy zawsze czuj , e spotka mnie co wspania ego. Sp dzimy razem cudowne popo udnie.
Ania mia a racj . Odwiedzi y wszystkie stare, kochane miejsca - Alej Zakochanych, Las Duchów, Dolin Fio ków, cie
y pewne zmiany. M ode brzozy, w ród których bawi y si przed laty, by y teraz du ymi drzewami. cie ka Brzóz, któr od dawna nikt nie
chodzi , zaros a orlic . Po Kryszta owym Jeziorze zosta a tylko wilgotna i bagnista kotlinka. Lecz Dolina Fio ków by a pe na kwiecia, a dzika jab onka,
któr Gilbert niegdy odkry w lesie, rozros a si w du e drzewko, pokryte male kimi, karmazynowymi p czkami kwiatów.
Sz y z go ymi g owami. W osy Ani l ni y w promieniach s onecznych jak polerowany maho , a w osy Diany nadal by y kruczoczarne. Przyjació ki
wymienia y weso e spojrzenia, pe ne wzajemnego zrozumienia i ciep a. Nie musia y nawet rozmawia . Ania zawsze utrzymywa a, e ludzie tak bliscy
sobie, jak ona i Diana, umiej czyta nawzajem w swoich my lach. Co troch w ich rozmowie powtarza o si pytanie: ,.Czy pami tasz?” „Czy pami tasz
ten dzie , kiedy wpad
przez dach do kurnika?” „Pami tasz, jak wskoczy
my na ciotk Józefin ?” „Czy pami tasz nasz klub powie ciowy?” ,.A
wizyt pani Morgan, kiedy to posmarowa
sobie nos czerwon farb ?” „Pami tasz, jak wieczkami przesy
my sobie sygna y z okien?” .,A
pami tasz cudowne wesele panny Lawendy?” ,,I b kitne wst
ki Karoliny?” Wydawa o im si , e s ysz swój miech, rozbrzmiewaj cy echem dawnych
dni. Min y ma le
dolink pe
muchomorów i znalaz y si w ogrodzie Heleny Gray. Niewiele si tu zmieni o. Nadal ton ca y w powodzi kwiatów.
Ros o tu pe no czerwcowych lilii, które Diana nazywa a narcyzami. Drzewa wi niowe postarza y si , ale jak niegdy spowija je ob ok nie nobia ego
kwiecia. Mo na by o jeszcze odnale
g ówn alej ró an , a na grz dkach bieli y si kwitn ce truskawki, b kitnia o morze fio ków i zieleni y si
paprocie. Ania i Diana siad y w zacisznym zak tku, na poro ni tych mchem kamieniach, i wydoby y swoje wiktua y. Krzew bzu, rosn cy z ty u, wyci ga
ku s
cu ki cie liliowych kwiatów. By y obie g odne, wi c te odda y nale
sprawiedliwo
przyniesionym smako ykom.
- Jak cudownie wszystko smakuje na wie ym powietrzu - westchn a Diana z zadowoleniem. - Twoje czekoladowe ciasto, Aniu, jest pyszne. Musisz
mi da przepis. Fred b dzie zachwycony. Mo e je
, ile chce, i nie tyje. A ja ci gle postanawiam sobie, e nie tkn ju ciasta, bo z ka dym rokiem
przybywa mi kilogramów. Przera enie ogarnia mnie na my l, e b
taka gruba, jak ciotka Sara. Kiedy chcia a wsta , trzeba jej by o pomaga , bo
sama nie by a w stanie si podnie
. Lecz gdy widz ciasto takie, jak twoje albo jak to na wczorajszym przyj ciu… Wszyscy byliby bardzo obra eni,
gdybym go nie skosztowa a.
- Czy dobrze si bawi
?
- W zasadzie tak. Ale dosta am si w szpony kuzynki Freda, Henrietty. Najwi ksz przyjemno
sprawia jej mówienie o operacjach, jakim musia a si
podda , oraz towarzysz cych im sensacjach, a tak e o jej wyrostku robaczkowym, który by z pewno ci p
, gdyby go zawczasu nie usun a. „Mam
tam pi tna cie szwów! Och, Diano, ile si wycierpia am!” No có , ona bawi a si doskonale tym opowiadaniem, w przeciwie stwie do mnie. Zreszt
skoro naprawd tak cierpia a, czemu teraz mia aby sobie odmówi przyjemno ci rozprawiania o tym. Natomiast Jim by naprawd zabawny… chocia
tpi , czy Marii Alicji to si podoba o… Zjem jeszcze malutki kawa eczek. Wszystko jedno, jeden kawa ek wi cej, jeden mniej. A wi c Jim powiedzia ,
e w przeddzie
lubu by tak przera ony, e chcia ucieka , gdzie pieprz ro nie. Podobno tak jest z ka dym panem m odym, ale aden nie ma odwagi
si do tego przyzna . Czy s dzisz, e Fred albo Gilbert te byli tak wystraszeni?
- Jestem przekonana, e nie.
- Fred te zaprzeczy , kiedy go o to spyta am. Powiedzia , e ba si tylko, bym si nie rozmy li a w ostatniej chwili, jak Ró a Spencer. Ale nigdy nie
mo esz by pewna, co w
ciwie my li m
czyzna. Na szcz
cie w tej chwili nie musimy si tym przejmowa . Ach, jak cudownie sp dzi
my dzisiejsze
popo udnie! Czu am si zupe nie jak za dawnych dni. Bardzo bym chcia a, Aniu, eby zosta a jeszcze w Avonlea.
- Diano, a czy nie mog aby przyjecha do Z otego Brzegu tego lata? Zanim… Có , zanim przez jaki czas nie b
w stanie podejmowa go ci.
- Ogromnie bym chcia a. Ale sama rozumiesz, jak mi trudno wyrwa si z domu latem. Jest wtedy tyle pracy.
- A wiesz, tak si ciesz , Rebeka Dew nareszcie odwiedzi Z oty Brzeg. Lecz obawiam si , e przyb dzie tak e do nas ciotka Mary Maria..
Wspomnia a o tym Gilbertowi. On wcale nie t skni za ni bardziej ni ja, lecz jest przecie jego krewn , wi c drzwi naszego domu musz by dla niej
otwarte.
- A ja mo e wybior si do ciebie zim . Chcia abym znów zobaczy Z oty Brzeg. Masz liczny dom, Aniu. I cudown rodzin .
- Tak, Z oty Brzeg jest adny i ju go pokocha am, chocia pocz tkowo s dzi am, e to nie b dzie mo liwe. Nienawidzi am Z otego Brzegu, gdy my
si tam przenosili, chyba za jego zalety. Stanowi y obraz dla mojego ukochanego Wymarzonego Domku. Pami tam, jak z alem mówi am do Gilberta,
kiedy my go opuszczali: „Nigdzie nie b dziemy ju tak szcz
liwi, jak byli my tutaj”. Przez pewien czas oddawa am si luksusowi t sknoty za starym
domem. Potem poczu am, e zaczyna budzi si we mnie przywi zanie do Z otego Brzegu. Walczy am z tym uczuciem, wierz mi, lecz wreszcie
musia am si podda i przyzna , e kocham Z oty Brzeg. Teraz z ka dym rokiem kocham go bardziej. Nie jest to zbyt stary dom… Stare domy s
smutne. Nie jest tak e nowy, nowe domy s pozbawione ciep a. Jest akurat w sam raz. Kocham tam ka dy pokoik. Ka dy ma wprawdzie swoje wady,
ale ma te zalety, co , co go odró nia od pozosta ych i czyni niepowtarzalnym. Kocham cudowne drzewa rosn ce na trawniku. Za ka dym razem, kiedy
wchodz po schodach, zatrzymuj si na pó pi trze - pami tasz to du e okno z szerokim parapetem - i przysiadam, eby przez chwil popatrze na nie.
Nie wiem, kto je zasadzi , ale zawsze wtedy my
: „Bo e, b ogos aw temu cz owiekowi, kimkolwiek by by ”. Prawd mówi c, ko o domu jest za du o
drzew, ale z adnego nie chcemy zrezygnowa .
- Zupe nie jak Fred. Ubóstwia t du
wierzb , rosn
z po udniowej strony domu. Zas ania ona widok z okien salonu. Kiedy mu to powtarzam,
mawia zawsze: „Czy ci aby co tak pi knego tylko dlatego, e przys ania widok?” Wi c wierzba ro nie nadal, a jest rzeczywi cie pi kna. Z jej
powodu nazwali my nasz posiad
Farm Samotnej Wierzby. Podoba mi si te nazwa Z oty Brzeg. Jest mi a i pe na rodzinnego ciep a.
- To samo mówi Gilbert. D ugo obmy lali my nazw dla naszego domu. Próbowali my wielu, ale adna nie pasowa a. Lecz gdy pad a nazwa „Z oty
Brzeg”, wiedzieli my od razu, e tylko ona si nadaje. Ciesz si , e mamy adny i obszerny dom. Jest potrzebny dla tak licznej rodziny jak nasza. I
dzieci te go kochaj , cho s jeszcze ma e.
- Masz wspania e dzieci! - Diana ukradkiem ukroi a sobie jeszcze jeden kawa ek czekoladowego ciasta. - A twoje bli niaczki! Zazdroszcz ci ich.
Zawsze chcia am mie bli ni ta.
- Och, nie mog am unikn
bli ni t… By y moim przeznaczeniem. Ale bardzo
uj , e dziewczynki ani troch nie s do siebie podobne. Nan jest
rzeczywi cie adna z tymi br zowymi w osami i oczami, i liczn cer , a Di to ulubienica ojca, poniewa ma zielone oczy i rude w osy, rude i lekko
kr cone. Najm odszy z ca ej mojej gromadki, Shirley, jest oczkiem w g owie Zuzanny. Po jego urodzeniu by am d ugo chora i ona opiekowa a si ma ym.
Naprawd czasem wydaje mi si , e uwa a go za swojego syna. Nazywa go ,,ma ym, br zowym ch opczykiem” i bezwstydnie go psuje.
- Jest jeszcze taki ma y, e wieczorem mo esz wej
po cichutku do jego pokoju sprawdzi , czy si nie rozkopa , i otuli ko derk - rzek a Diana z
zazdro ci . - Jack ma dziewi
lat i ju si na to nie zgadza.
Mówi, e jest za du y. A ja naprawd bardzo to lubi am! Szkoda, e dzieci rosn tak szybko.
- Moje na razie nie protestuj , cho zauwa
am, e Jim od czasu jak poszed do szko y, nie chce ju trzyma mnie za r
, gdy idziemy przez wie -
westchn a Ania. - Ale Walter i Shirley lubi , kiedy otulam ich przed snem. Walter czasem robi z tego prawdziw ceremoni .
- Nie musisz te jeszcze niepokoi si o ich plany yciowe. Jack, na przyk ad, marzy, by zosta
nierzem, kiedy doro nie. Wyobra sobie tylko -
nierzem.
- Nie martw si . Zapomni o tym, gdy tylko wpadnie mu do g owy inny pomys . Wojna nale y ju do przesz
ci. Jim twierdzi, e b dzie eglarzem, jak
kapitan Jim, a Walter zostanie chyba poet . Jest inny ni reszta dzieci. Ale wszystkie tak samo kochaj przyrod i najbardziej lubi si bawi w swojej
Dolinie. Jest to niewielka kotlinka w pobli u Z otego Brzegu. Przecina j cudowna cie ka i potok. Dla innych to ca kiem zwyczajne miejsce, po prostu
dolina, lecz dla nich jest to kraina ba ni. S ca kiem mi gromadk , cho oczywi cie maj swoje wady. Szcz
liwie, yj w atmosferze pe nej mi
ci.
Ciesz si na my l, e ju jutro o tej porze b
w Z otym Brzegu. Opowiem moim maluchom bajki na dobranoc, a potem wyg osz nale yte pochwa y
pod adresem paproci i pantofelników Zuzanny. Zuzanna ma szcz
liw r
do paproci. Nikt nie umie ich piel gnowa tak jak ona. Mog wi c szczerze
je chwali . Ale pantofelniki, och, Diano! Patrz c na nie, zawsze odnosz wra enie, e to nie s prawdziwe ro liny. Lecz nigdy nie powiedzia abym tego
Zuzannie, eby nie zrani jej uczu . Na razie jako udaje mi si j oszcz dza , prawdopodobnie przy wydatnej pomocy Opatrzno ci. Zuzanna jest
kochanym stworzeniem. Nie wyobra am sobie, co bym bez niej pocz a. A pami tam, e kiedy nazywa am j „obc ”. Tak, przyjemnie pomy le , e
wracam do domu, ale z drugiej strony przykro mi, e opuszczam Zielone Wzgórze. Jak tu pi knie… I jeste cie tu wy, ty i Maryla… Nasza przyja
by a
zawsze cudowna, Diano.
- Tak. Nigdy nie umia am wypowiada swoich my li tak jak ty, Aniu, ale… dotrzyma
my naszego uroczystego przyrzeczenia, prawda?
- Tak. Przez te wszystkie minione lata i na pewno nadal tak b dzie. D onie przyjació ek z czy y si w u cisku. Przez chwil obie siedzia y w
milczeniu, zbyt pi knym, by zak óca je s owami. D ugie cienie wieczoru k ad y si na trawie, kwiatach, w zielonych dolinach. S
ce zni
o si ku
zachodowi, szaroró owe niebo pociemnia o, a potem zgas o w oddali, nad pogr
onymi w zadumie drzewami. Wiosenny zmierzch obj w posiadanie
ogród Heleny Gray, po którym od tak dawna nikt nie spacerowa . Zewsz d dobiega o pogwizdywanie drozdów, brzmi ce jak d wi ki fletu. Wielka
gwiazda rozb ys a nad obsypanymi bia ym kwieciem drzewkami wi niowymi.
Ania i Diana wolnym krokiem w milczeniu ruszy y do domu. Zbocza wzgórz ton y w blasku zachodz cego s
ca, a oczy przyjació ek l ni y blaskiem
wiernej mi
ci.
Rozdzia III
Nazajutrz rano Ania, na zako czenie swego pobytu w Avonlea, uda a si na cmentarz i z
a kwiaty na grobie Mateusza. Po po udniu wsiad a w
poci g powrotny do Glen. Przez chwil wspomina a jeszcze pe en przyjemno ci miniony tydzie , lecz wkrótce zacz a ju my le tylko o szcz
liwych
dniach, które j czeka y. Serce piewa o jej z rado ci, e wraca ju do swego pogodnego i weso ego domu. Ka dy, kto przekroczy jego próg, wiedzia ,
e jest to prawdziwy dom, pe en miechu dzieci, tych uroczych stworze z g ówkami w loczkach i pulchnymi kolankami; pe en srebrnych kufelków* i
zdj
rodzinnych, pe en pokojów, które rado nie powitaj Ani , krzese i sukni czekaj cych na ni cierpliwie. Dom, w którym uroczy cie obchodzono
wszystkie rocznice i szeptano sobie do ucha sekrety.
„Cudownie jest czu , e si wraca do domu” - pomy la a Ania, wyjmuj c z torebki list od synka. Nad tym listem mia a si serdecznie poprzedniego
wieczoru, gdy z dum czyta a go wszystkim mieszka com Zielonego Wzgórza. Pierwszy list od jej dziecka. Jak na list napisany przez siedmioletniego
ch opczyka, który dopiero co zacz chodzi do szko y, by ca kiem udany, pomimo b dów ortograficznych i wielkiego kleksa w rogu kartki.
,,Di p aka a przez ca noc, bo Tomek Drew powiedzia , e zamie a spali jej lalk p y palu. Zózanna opowiada nam adne bajki na dobranoc, ale
ona nie jest Tob , mamusiu. Wczoraj pozwoli a, ebym pomug jej sadzi bóraki”.
„Jak mog am by szcz
liwa z dala od nich wszystkich?” - my la a pani ze Z otego Brzegu, czuj c al do samej siebie.
- Jakie to cudowne, gdy kto czeka na nas u celu podró y! - zawo
a, wysiadaj c z wagonu w Glen St. Mary prosto w st sknione ramiona Gilberta.
Nigdy nie wiedzia a, czy Gilbert po ni wyjdzie, bo przecie zawsze kto rodzi si lub umiera . Ale te nigdy powrót do domu nie wydawa jej si
prawdziwy, je li Gilberta nie by o na stacji. Mia na sobie adny jasnoszary garnitur. „Jak to dobrze, e w
am t koronkow bluzk i br zow
garsonk , chocia pani Linde twierdzi a, e to szale stwo ubiera si w co takiego na drog . Gdybym jej pos ucha a, nie wygl da abym tak korzystnie!”
oty Brzeg ja nia
wiat ami. Na werandzie wisia y wielkie chi skie lampiony. Ania weso o pobieg a cie
obrze on narcyzami.
- Z oty Brzegu, oto jestem! - zawo
a.
Wszyscy cisn li si do niej, rozradowani i rozkrzyczani. Tylko Zuzanna Baker, u miechaj c si , sta a skromnie na uboczu. Dzieci, nawet dwuletni
Shirley, trzyma y w r kach bukiety kwiatów zerwanych specjalnie dla mamy.
- Och, co za cudowne powitanie! Ca y wiat zdaje si ton
w szcz
ciu! I jakie to wspania e, e tak cieszycie si z mojego powrotu.
- Je li kiedykolwiek znów wyjedziesz, mamusiu - rzek Jim uroczy cie - dostan zapalenia wyrostka robaczkowego.
- Jak zamierzasz to zrobi ? - zapyta Walter.
- Cicho! - Jim ukradkiem tr ci go okciem i wyszepta : - Wiem, e wtedy co gdzie boli… Aleja chc tylko mam nastraszy , eby nie wyje
a.
Ania pragn a zrobi tyle rzeczy naraz. U ciska dzieci, wybiec do ogrodu, by narwa bratków, których by o tu pe no, podnie
ma szmacian lalk ,
le
na dywanie, wys ucha ploteczek i nowo ci. Jak to Nan w
a sobie do nosa zakr tk od tuby z wazelin , a doktor wtedy akurat wyszed do
chorego i Zuzanna by a bliska rozpaczy… „Zapewniam pani , e prze
am straszne chwile, droga pani doktorowo”; jak pani Palmer wezwa a
weterynarza z Charlottetown, bo jej krowa zjad a pi
dziesi t siedem elaznych gwo dzi; jak roztargniona pani Douglas przysz a do ko cio a z odkryt
ow ; jak tata wykopa wszystkie mlecze z trawnika… w chwilach mi dzy wezwaniami do porodów… „Przyj o mioro dzieci w czasie pani
nieobecno ci, droga pani doktorowo!”; jak Tom Flagg ufarbowa sobie w sy…..A przecie jego ona zmar a zaledwie dwa lata temu”; jak Ró a Maxwell
z portu rzuci a Jima Hudsona z Glen, a on pos
jej rachunek, gdzie wyszczególni wszystko, co na ni wyda ; jaki wspania y by pogrzeb Amazego
Warrena; jak kotu Cartera Flagg „co ” odgryz o kawa ek ogona, a Shirleya znaleziono w stajni, stoj cego pod brzuchem konia…..O. pani doktorowo, co
za szok prze
am”; jak zauwa ono, e drzewa liwkowe choruj , i jak Di chodzi a ca y dzie
piewaj c: „Mama wraca dzisiaj, dzisiaj, dzisiaj”; jak Joe
Reese dosta kociaka, który mia zeza dlatego, e urodzi si z otwartymi oczami; jak Jim niebacznie usiad na lepie na muchy i jak Odrobinek wpad do
beczki z deszczówk .
- Omal si nie utopi , droga pani doktorowo, ale na szcz
cie doktor niemal natychmiast us ysza miauczenie i wyci gn go za tylne apy.
- Wydaje si , e ju doszed do siebie - powiedzia a Ania, g aszcz c l ni ce, bia o-czarne futerko kota o szerokim pyszczku, z zadowoleniem
mrucz cego przy kominku. W Z otym Brzegu zawsze nale
o si upewni , czy na krze le, na którym zamierza si usi
, nie le y przypadkiem kot.
Zuzanna pocz tkowo nie przepada a za kotami, a obecnie przysi ga a, e nauczy a si je lubi tylko w odruchu samoobrony.
Rok temu Nan przynios a do domu
osnego, chudego kociaka, którego usi owali zam czy wiejscy ch opcy. Gilbert nazwa go Odrobinkiem i tak ju
pozosta o, chocia teraz to imi wydawa o si zupe nie nieodpowiednie.
- Ale … Zuzanno! Co si sta o z Gogiem i Magogiem? Och, chyba si nie st uk y?
- Nie, nie, droga pani doktorowo! - wykrzykn a Zuzanna, rumieni c si gwa townie ze wstydu, i z po piechem wysz a z pokoju. Po chwili wróci a z
dwoma porcelanowymi psami, które zawsze sta y na stra y ogniska domowego w Z otym Brzegu.
- Doprawdy nie wiem, jak mog am zapomnie postawi je na miejsce przed pani powrotem, droga pani doktorowo. Tak si z
o, e nazajutrz po
pani wyje dzie przysz a tu pani Karolina Pay z Charlottetown. Wie pani, jaka ona jest przyk adna i porz dna. Walter uwa
, e musi j zabawi , i
pokaza jej oba psy. ,,To jest Bóg, a to jest Mój Bóg”* - powiedzia o to niewinne dziecko. Ogarn o mnie przera enie… cho przyznaj , e warto by by o
nawet umrze , eby zobaczy wyraz jej twarzy w tym momencie. Wyja ni am, o co chodzi, najlepiej, jak umia am. Nie mog am dopu ci , eby uzna a
nas za bezbo ników. Zdecydowa am jednak, e na czas pani nieobecno ci schowam psy do” kredensu, eby nikomu nie rzuca y si w oczy.
- Mamo, czy nie mogliby my zasi
ju do kolacji? - spyta patetycznym tonem Jim. - Co mnie gniecie w
dku. A wiesz, mamusiu, e zrobili my
wszystkie twoje ulubione potrawy?!
- Zrobili my, jak powiedzia a pch a do s onia - rzek a Zuzanna z szerokim u miechem. - Uwa ali my, e nale y uczci pani powrót, droga pani
doktorowo. A gdzie jest Walter? On w tym tygodniu ma dy ur przy gongu.
Po wy mienitej kolacji Ania z prawdziw rozkosz u
a dzieci do snu. Zuzanna pozwoli a jej nawet utuli Shirleya, bior c pod uwag wyj tkowo
chwili.
- Dzi jest taki niezwyk y dzie , droga pani doktorowo - o wiadczy a uroczy cie.
- Och, Zuzanno, ka dy dzie jest niezwyk y i ka dy jest inny. Nie zauwa
tego?
- To prawda, pani doktorowo. Na przyk ad w ostatni pi tek, kiedy la o przez ca y dzie i by o okropnie nudno, na mojej wielkiej pelargonii ukaza y si
wreszcie p czki. A nie kwit a przez ca e trzy lata. Czy zwróci a pani uwag na pantofelniki, droga pani doktorowo?
- Czy zwróci am uwag ?! Nigdy w yciu nie widzia am takich pantofelników, Zuzanno. Jak ty osi gasz takie efekty? - („W ten sposób uszcz
liwi am
Zuzann , nie min wszy si z prawd . Rzeczywi cie nigdy dot d nie widzia am takich pantofelników… chwa a Bogu!”
- To wynik ustawicznej troski i piel gnacji, droga pani doktorowo. Lecz chcia am pani o czym powiedzie . My
, e Walter co podejrzewa. Bez
tpienia dzieciaki z Glen nagada y mu ró nych rzeczy. W dzisiejszych czasach bardzo wiele dzieci wie du o wi cej, ni by nale
o. Walter spyta mnie
kiedy zamy lony: „Zuzanno, czy ma e dzieci s bardzo drogie?” Os upia am ze zdziwienia, droga pani doktorowo, ale nie trac c do ko ca g owy,
spokojnie odpar am: „Niektórzy uwa aj je za luksus, lecz my w Z otym Brzegu s dzimy, e s potrzebne”. I musz przyzna , ze skruch , e kiedy
zacz am g
no narzeka na haniebnie wysokie ceny w sklepach w Glen. Obawiam si , e to przerazi o ch opca. W ka dym razie je li Walter zacznie z
pani rozmawia na ten temat, b dzie pani ju przygotowana.
- Jestem pewna, e doskonale sobie poradzi
, Zuzanno - rzek a Ania powa nie. - My
zreszt , e ju czas powiedzie dzieciom, co si wkrótce
wydarzy.
Lecz najpi kniejsz chwil tego wieczoru Ania prze
a, kiedy przyszed do niej Gilbert. Sta a przy oknie, patrz c, jak mg a od morza sp ywa na
wietlone blaskiem ksi
yca wydmy, zatok i d ug , w sk dolin , w któr wtuli a si wioska Glen St. Mary.
- Jak to dobrze po ca ym dniu ci
kiej pracy wróci do domu, do ciebie. Czy jeste szcz
liwa, Aniu?
- Szcz
liwa! - Ania pochyli a si , by pow cha bukiet kwiatów jab oni, postawiony przez Jima na toaletce. Czu a si otoczona prawdziw mi
ci . -
Kochany Gilbercie, cudownie by o sta si na tydzie Ani z Zielonego Wzgórza, ale sto razy lepiej jest by z powrotem Ani ze Z otego Brzegu.
Rozdzia IV
- Absolutnie nie - powiedzia doktor Blythe tonem doskonale znanym Jimowi.
Jim wiedzia , e nie ma adnej nadziei. Tata nie zmieni zdania, a na pomoc mamy te nie mo na liczy . W takich przypadkach tata i mama stanowili
zawsze jedno. Orzechowe oczy Jima pociemnia y z gniewu i rozczarowania, gdy spojrza na swych okrutnych rodziców… Wpatrywa si w nich tym
uparciej, im bardziej oboj tni pozostawali wobec jego spojrze . Jak mogli z takim spokojem je
kolacj ! Oczywi cie ciotka Mary Maria zauwa
a jego
pe en wyrzutu wzrok; nic nie usz o jej ponurym, jasnoniebieskim oczom. Wygl da a tak, jakby si
wietnie bawi a.
Bertie Szekspir Drew sp dzi z Jimem ca e popo udnie, bo Walter zosta zaproszony przez Krzysia Forda i poszed z wizyt do Wymarzonego
Domku. Bertie powiedzia Jimowi, e tego wieczora wszyscy ch opcy z Glen id do portu, aby zobaczy , jak kapitan Bill Taylor tatuuje w
a na ramieniu
swego kuzyna Joego Drew. On, Bertie Szekspir, te si wybiera, mo e by Jim z nim poszed . To b dzie fajna zabawa. Jim okropnie chcia pój
, a teraz
nie powiedziano mu, e nie mo e by o tym mowy.
- Przede wszystkim - rzek tata - do portu jest bardzo daleko. Ch opcy wróc pó nym wieczorem, a ty k adziesz si do
ka o ósmej, synku.
- Gdy by am dzieckiem, musia am k
si o siódmej - powiedzia a ciotka Mary Maria.
- Musisz poczeka , a b dziesz starszy, Jim, eby wychodzi z domu wieczorami - doda a mama.
- Mówi
to w zesz ym tygodniu! - wykrzykn Jim z oburzeniem. - Przecie jestem ju starszy! Uwa acie mnie za niemowl ! Bertie ma tyle samo lat
co ja, a idzie!
- Panuje epidemia odry - powiedzia a ponuro ciotka Mary Maria. - Mo esz si zarazi , Jakubie.
Jim nie znosi , gdy nazywano go Jakubem. A ona zawsze tak w
nie si do niego zwraca a!
- Chc zachorowa na odr - rzek buntowniczo. Dopiero widz c ostre spojrzenie taty, och on . Z ca ego serca nie znosi ciotki Mary Marii. By a
zupe nie inna ni na przyk ad ciocia Maryla czy ciocia Diana. Lecz tata
da , by traktowano j z szacunkiem.
- Dobrze - odezwa si wyzywaj co, patrz c na mam , aby nikt nie pomy la , e mówi do ciotki Mary Marii. - Wida wcale mnie nie kochacie, ale
trudno. Tylko ciekawe, czy b dziecie zadowoleni, je li pojad do Afryki polowa na tygrysy?
- W Afryce nie ma tygrysów, kochanie - odpar a mama agodnie.
- A wi c na lwy! - krzykn Jim. Przecie oni najwyra niej kpi sobie z niego! Doskonale bawi si jego kosztem. Ju on im poka e! - Chyba nie
powiesz, e w Afryce nie ma lwów. S tam miliony lwów. Afryka jest po prostu pe na lwów!
Mama i ojciec u miechn li si tylko, ku wielkiemu niezadowoleniu ciotki Mary Marii. Nie nale y pozwala dzieciom na impertynencje.
- Tymczasem - odezwa a si Zuzanna, staczaj c wewn trzn walk mi dzy mi
ci i wspó czuciem dla Jima a przekonaniem, e doktor i jego ona
maj ca kowit racj nie pozwalaj c mu i
z ca zgraj
obuziaków do portu, i to jeszcze do domu tego niegodziwego pijaka kapitana Billa Taylora -
zjedz kawa ek piernika z bit
mietan , kochany Jimie.
Piernik z bit
mietan by to ulubiony deser Jima. Ale dzi wieczorem nic nie mog o ukoi jego wzburzonej duszy.
- Nie chc ! - powiedzia ponuro. Wsta od sto u, a wychodz c, w drzwiach odwróci si jeszcze, by rzuci ostatnie wyzwanie.
- W ka dym razie nie pójd spa przed dziewi
. A kiedy dorosn , w ogóle nie b
spa i ka
si wytatuowa od stóp do g ów. Zamierzam by tak
niedobry, jak tylko si da. Sami ujrzycie.
- „Zobaczycie” brzmia oby lepiej ni „ujrzycie”, kochanie - powiedzia a mama.
Czy naprawd nic nie mog o ich wzruszy ?
- Przypuszczam, e nikt nie jest ciekaw mojej opinii, Andziu, ale gdybym ja tak odezwa a si do swoich rodziców, ka dy cal pewnej cz
mia abym dok adnie wybity - powiedzia a ciotka Mary Maria. - Uwa am, e to wielka szkoda, i w niektórych domach zupe niej nie docenia si
znaczenia brzozowej rózgi.
- Nie nale y wini ma ego Jima - warkn a Zuzanna.
Ciotka Mary Maria nie odpowiedzia a. Nigdy nie odzywa a si do Zuzanny Baker przy posi kach. W ten sposób dawa a wyraz swojemu
niezadowoleniu z faktu, e s
ca zasiada do sto u razem z domownikami.
Ania zadecydowa a o tym przed przyjazdem ciotki. Zuzanna, która wiedzia a, gdzie jest jej miejsce, nigdy nie siada a do sto u - i nie by a o to
proszona - gdy w Z otym Brzegu podejmowano go ci.
- Ale ciotka Mary Maria nie jest go ciem - rzek a Ania. - Jest cz onkiem rodziny tak jak ty, Zuzanno.
W ko cu Zuzanna uleg a, nie bez tajonego zadowolenia, e Mary Maria Blythe przekona si , i nie ma do czynienia ze zwyk s
. Zuzanna
nigdy nie zetkn a si osobi cie z ciotk Mary Mari , ale zna a j a nadto dobrze z opowiada swojej siostrzenicy, która przez pewien czas pracowa a
u panny Blythe w Charlottetown jako pokojówka.
- Nie ukrywam, e wcale mnie nie cieszy ta wizyta, Zuzanno, zw aszcza teraz - wyzna a otwarcie Ania. - Widzisz, ciotka napisa a do Gilberta pytaj c,
czy mog aby przyjecha na par tygodni… A wiesz, jak doktor powa a swoich krewnych.
- I bardzo dobrze - odpar a Zuzanna stanowczo. - Prawdziwy m
czyzna powinien szanowa ród, z którego pochodzi. Ale co do tych paru tygodni,
droga pani doktorowo… Nie chcia abym le prorokowa , ale szwagierka mojej siostry Matylda przyjecha a do niej na kilka tygodni, a zosta a na
dwadzie cia lat.
- Nie s dz , eby my musia y si tego obawia , Zuzanno - u miechn a si Ania. - Ciotka Mary Maria ma liczny dom w Charlottetown. Czuje si w
nim jednak smutno i samotnie. Dwa lata temu zmar a jej osiemdziesi ciopi cioletnia matka. Ciotka by a do niej bardzo przywi zana i bole nie odczuwa
jej brak. Zuzanno, do
my wszelkich stara , eby uprzyjemni ciotce Mary Marii pobyt u nas.
- Uczyni , co do mnie nale y, droga pani doktorowo. Trzeba b dzie rozsun
stó . Obawiam si , e panna Blythe nie nale y do najmilszych osób,
mimo to jednak wol , gdy w gronie rodzinnym przybywa biesiadników, ni gdy ich ubywa.
- Nie b dziemy mog y ustawia kwiatów na stole, Zuzanno, poniewa , o ile wiem, ciotka jest na nie uczulona. A od pieprzu dostaje kataru, wi c
przestaniemy go u ywa . Cz sto miewa silne bóle g owy, wi c trzeba b dzie stara si nie ha asowa .
- O mój Bo e! Nigdy nie zauwa
am, eby pani specjalnie ha asowa a. Co do mnie, to gdy przyjdzie mi ochota pokrzycze , mog pój
do zagajnika
klonowego. Ale je li nasze biedne dzieci b
musia y ci gle siedzie cicho z powodu bólów g owy Mary Marii Blythe… Pozwoli pani, i powiem, e to
przesada, droga pani doktorowo.
- Ale to tylko par tygodni, Zuzanno.
- Miejmy nadziej . Có , droga pani doktorowo, cz owiek na tym wiecie musi przyjmowa wszystko, co zsy a Opatrzno
- zako czy a Zuzanna.
Tak wi c zgodnie z zapowiedzi ciotka Mary Maria przyjecha a do Z otego Brzegu. Natychmiast po przybyciu upewni a si , czy kominy by y ostatnio
czyszczone. Najwidoczniej bardzo obawia a si po aru.
- Zawsze mówi am, e w tym domu kominy nie s do
wysokie. Mam nadziej , e wywietrzono moj po ciel. Wilgotna po ciel jest okropna.
Obj a w posiadanie go cinny pokój w Z otym Brzegu, a tak e, prawd mówi c, wszystkie inne oprócz pokoju Zuzanny. Jej przyjazd nikomu nie
sprawi rado ci. Jim kiedy j zobaczy , wymkn si do kuchni i szepn do Zuzanny:
- Czy b dziemy mogli si przy niej mia ?
Oczy Waltera na widok ciotki wype ni y si
zami i musia po piesznie wyj
z pokoju, a bli niaczki natychmiast posz y w jego lady. Zuzanna
przysi ga a, e nawet Odrobinek wybieg z domu i da wyraz swemu niezadowoleniu miaucz c rozpaczliwie. Tylko Shirley zachowa spokój, patrz c na
ciotk Mary Mari bez cienia strachu swymi okr
ymi br zowymi oczami, ca kowicie bezpieczny w obj ciach Zuzanny. Ciotka Mary Maria pomy la a,
e dzieci ze Z otego Brzegu s bardzo le wychowane. Ale czegó mo na oczekiwa po dzieciach, je li ich matka pisuje do gazet, ojciec uwa a je za
doskona e wy cznie z tego powodu, e s to jego dzieci, a s
jest taka Zuzanna Baker, która nie ma poj cia, gdzie powinno by jej miejsce! Ale
ona, ciotka Mary Maria, zrobi podczas swego pobytu w tym domu wszystko, co w jej mocy, dla wnuków biednego kuzyna Jana.
- Twoja modlitwa jest stanowczo za krótka, Gilbercie - powiedzia a z dezaprobat przy pierwszym posi ku. - Czy chcesz, abym odmawia a j zamiast
ciebie, dopóki tu jestem? Trzeba nauczy dzieci, w jaki sposób nale y dzi kowa Bogu za jego dary.
Ku przera eniu Zuzanny Gilbert wyrazi zgod i ciotka Mary Maria odmówi a modlitw przy kolacji. „Bardziej przypomina to litani ni modlitw !” -
sarka a nad talerzami Zuzanna. Ca kowicie zgadza a si f ze sw siostrzenic , która wyrazi a si o pannie Mary Marii Blythe tak: „Patrz c na ni odnosi
si wra enie, jakby ustawicznie czu a jaki bardzo nieprzyjemny zapach”. O tak, Gladys umia a uj
pewne rzeczy we w
ciwe s owa.
Niemniej obiektywnie nale
o przyzna , e ciotka Mary Maria dobrze si prezentowa a. Mia a pi
dziesi t pi
lat, arystokratyczne, jak sama
twierdzi a, rysy twarzy i zawsze l ni ce, siwe loki. Ubiera a si w eleganckie suknie z modnymi wysokimi ko nierzami, nosi a zawsze d ugie kolczyki i
czesa a si starannie, w przeciwie stwie do Zuzanny, która swoje w osy upina a niedbale w kok.
- Chwa a Bogu, e chocia przyzwoicie wygl da - powiedzia a do siebie Zuzanna. Trudno sobie wr cz wyobrazi , co by pomy la a ciotka Mary Maria,
dowiedziawszy si , e s
ca ze Z otego Brzegu pociesza si w ten sposób.
Rozdzia V
Ania cina a w ogrodzie kwiaty. Irysy chcia a ustawi w swoim pokoju, a peonie w pokoju Gilberta - pi kne mlecznobia e peonie z czerwon plamk w
rodku, wygl daj
jak poca unek bogów. Po upalnym czerwcowym dniu nasta nieco ch odniejszy wieczór, a wody zatoki migota y srebrzystym
blaskiem.
- B dzie dzi przepi kny zachód s
ca, Zuzanno - powiedzia a, przechodz c pod oknem kuchennym i zagl daj c do rodka.
- Nie mog podziwia zachodu s
ca, dopóki nie powycieram naczy , droga pani doktorowo - odpar a Zuzanna.
- Ale gdy to zrobisz, b dzie ju po wszystkim, Zuzanno. Spójrz na t olbrzymi bia oró ow chmur p yn
nad dolin . Czy nie chcia aby wznie
si i spocz
na niej?
Zuzanna wyobrazi a sobie, jak ze cierk w r ku ulatuje ponad dolin ku chmurze. Wizja ta nie wzbudzi a jej zachwytu. O tak, pani doktorowa by a
jeszcze bardzo m oda, skoro podobne pomys y przychodzi y jej do g owy.
- Jaki robak oblaz krzewy ró ane - powróci a do rzeczywisto ci Ania. - Musz je jutro spryska . Wola abym zrobi to zaraz. Dzisiejszy wieczór jest
wprost wymarzony do pracy w ogrodzie. Czuje si , jak wszystko ro nie. Mam nadziej , e w niebie s ogrody, Zuzanno. Ogrody, w których b dziemy
mog y piel gnowa nasze ukochane ro linki.
- Ale chyba nie b dzie tam adnych robaków - wyrazi a nadziej Zuzanna.
- Nnie… My
, e nie. Ale doskona y ogród nie sprawia by tyle rado ci, Zuzanno, bo nie wymaga by od nas pracy. A ja chc ple , przesadza ,
kopa , wprowadza zmiany, przycina ga zie. I chc mie w niebie kwiaty, które kocham. Wola abym moje bratki ni najwspanialszy z otog ów,
Zuzanno.
- Czemu nie mo e pani dzi spryska krzewów ró anych? - przerwa a Zuzanna, my
c, e pani doktorowa doprawdy staje si troch dziwna.
- Poniewa doktor chce, abym pojecha a z nim odwiedzi biedn , star pani Paxton. Biedaczka umiera, doktor jest bezradny, zrobi ju wszystko, co
by o w jego mocy. Ale ona lubi jego wizyty.
- No tak, droga pani doktorowo, wszyscy wiemy doskonale, e bez niego nikt w Glen nie mo e umrze ani si urodzi . Wieczór rzeczywi cie
wymarzony na przeja
. Co do mnie, przespaceruj si do wsi, a po u
eniu do snu bli niaczek i Shirleya uzupe ni zapasy w spi arni i podrzuc
troch nawozu Lady Patrycji. Nie kwitnie w tym roku tak, jak powinna. Panna Blythe w
nie uda a si na gór , zatrzymuj c si na ka dym schodku i
oznajmiaj c z westchnieniem, e czuje nadchodz
migren . Przynajmniej b dzie troch ciszy i spokoju.
- Dopilnuj, Zuzanno, aby Jim poszed spa o w
ciwej porze - przypomnia a Ania, siadaj c w powozie u boku Gilberta. Wieczorne powietrze
pachnia o tak, jakby kto rozbi flakon najcudowniejszych perfum wiata. - Jest znu ony, cho nie chce si do tego przyzna , bo nie lubi k
si
wcze nie spa . Walter nie wróci na noc do domu. Ewa prosi a, by u nich zanocowa .
Jim siedzia na schodkach u drzwi kuchennych, wspieraj c bos stopk jednej nó ki o kr
e kolanko drugiej. Patrzy spode ba na wszystko, nawet
na olbrzymi ksi
yc, który wyziera zza wie y ko cio a w Glen.
- Uwa aj, aby taka mina nie zosta a ci na zawsze - powiedzia a ciotka Mary Maria przechodz c obok. Jim nachmurzy si jeszcze bardziej. I co z
tego, e mo e mu na zawsze zosta taka mina. Prosz bardzo. Nie mia by nic przeciwko temu.
- Wyno si i nie
za mn jak cie ! - warkn do Nan, kiedy zbli
a si do niego.
- Z
nik! - rzek a Nan, ale zanim odesz a, po
a na schodach czerwonego lwa z cukru, którego specjalnie dla niego kupi a.
Jim wzruszy tylko ramionami. Nigdy w yciu nie czu si tak dotkni ty. Wszyscy postanowili mu dokucza . Nan powiedzia a dzi rano: „Ty nie
urodzi
si w Z otym Brzegu, jak my wszyscy!” A Di zjad a mu czekoladowego króliczka! Nawet Walter go opu ci , aby razem z Krzysiem i Polci Ford
kopa w piasku studni . Te mi zabawa! Tak bardzo chcia pój
z Bertiem i zobaczy , jak wygl da tatuowanie. Nigdy w yciu nie pragn niczego
równie gor co. Chcia zobaczy model cudownego statku, który, jak mówi Bertie, zawsze stoi u kapitana Billa na okapie kominka. To po prostu ha ba,
e zabraniaj mu takich przyjemno ci.
Zuzanna przynios a mu du y kawa ek ciasta z cukrem i orzechami, ale Jim odpowiedzia twardo: „Nie, dzi kuj ”. Dlaczego nie zachowa a dla niego
kawa eczka piernika z kremem? Prawdopodobnie tamci zjedli wszystko. Podli! Ogarn a go bezdenna rozpacz. Nie móg po prostu znie
my li, e
ch opcy s pewnie w
nie w drodze do portu. Musi si jako odegra na domownikach za swoj krzywd . Gdyby tak na przyk ad poci
trocinow
yraf Di, a trociny rozsypa na dywan w salonie? Ale Zuzanna by si z
ci a! Te pomys , dawa mu ciasto z orzechami, kiedy wszyscy wiedz , e
on nie cierpi orzechów! A mo e by tak dorysowa w sy cherubinkowi, który ozdabia kalendarz w pokoju Zuzanny? Nienawidzi tego t ustego, ró owego
cherubina, poniewa przypomina mu Dzidzi Flagg, która rozpowiada a po ca ej szkole, e Jim jest jej narzeczonym. Te co ! On, Jim Blythe, mia by
by narzeczonym Dzidzi Flagg! Ale Zuzanna uwa
a, e ten cherubin jest liczny.
si spa ka dego wieczoru? W
nie, dlaczego?
Zuzanna wychodz c do Glen, spojrza a czule na ma ego buntownika.
- Mo esz zaczeka z po
eniem si do
ka do mojego powrotu, ma y Jimie - powiedzia a dobrotliwie.
si dzi spa ! - wykrzykn gwa townie Jim. - Uciekn z domu, stara Zuzanno Baker. Pójd i wskocz do sadzawki, stara
Zuzanna nie lubi a, by nazywano j star , nawet je li robi to ma y Jim. Odesz a z godno ci , w ponurym milczeniu. Doprawdy przyda oby si ch opcu
troch wi cej dyscypliny.
Odrobinek, spragniony towarzystwa, przysiad na swych czarnych apach przed Jimem, lecz malec tylko spiorunowa go wzrokiem.
- Wyno si ! Czego tu siedzisz i gapisz si na mnie zupe nie jak ciotka Mary Maria! Co, nie pójdziesz? No to masz!
Tu obok le
a ma a taczka Shirleya. Jim chwyci j i tak gwa townie pchn Odrobinka, e ten z
osnym piskiem wyl dowa w ró anym
ywop ocie. Tak, nawet ten kot uwzi si na niego! Czy jest sens dalej
?
Wzi do r ki lukrowanego lwa. Nan odgryz a ogon i apy, ale ci gle jeszcze by to kawa ek lwa. Z powodzeniem mo na go zje
. Kto wie, czy to nie
ostatni lukrowany lew jakiego dosta w swoim yciu? Zajadaj c z apetytem lwa postanowi ju , co zrobi. By a to jedyna rzecz, któr cz owiek mo e
uczyni , gdy mu na nic nie pozwalaj .
Rozdzia VI
- Czemu, na Boga, dom jest tak o wietlony? - wykrzykn a Ania, gdy o jedenastej wieczorem wjechali z Gilbertem w bram . - Chyba mamy go ci!
Pospiesznie wesz a do przedpokoju, lecz nikogo nie spostrzeg a. wiat o pali o si w kuchni, w salonie, w bibliotece, w sto owym, w pokoju Zuzanny i
w holu na górze. Nigdzie nie by o jednak wida
ywego ducha.
- Jak my lisz - zacz a Ania, ale przerwa jej dzwonek telefonu. Gilbert podniós s uchawk , wyda okrzyk przera enia i wybieg bez s owa. Widocznie
sta o si co strasznego i nie by o czasu na wyja nienia. Ania b
c od lat on cz owieka, s
cego yciu i mierci, przyzwyczai a si ju do takich
sytuacji. Wzruszy a wi c tylko ramionami i zdj a p aszcz oraz kapelusz. Z niezadowoleniem pomy la a, e Zuzanna doprawdy nie powinna by a
wychodz c z domu beztrosko zostawi zapalonych wiate i otwartych drzwi.
- Droga… pani… doktorowo… - odezwa si g os, który nie móg chyba by g osem Zuzanny. Ale jednak by .
Ani ogarn o zdumienie. Zobaczy a Zuzann bez kapelusza, potargan , ze
ami siana we w osach i w poplamionej sukience. A na jej twarzy
malowa o si przera enie.
- Zuzanno! Co si sta o?
- Ma y Jim znikn !
- Co takiego? - Ania os upia a. - Co masz na my li? Jak to znikn ?
- Znikn - wyj ka a Zuzanna, wy amuj c sobie palce. - Siedzia na schodach kuchennych, gdy wychodzi am do Glen. Kiedy wróci am przed
zmrokiem, ju go tam nie by o. Z pocz tku nie wzbudzi o to we mnie adnych obaw, dopiero gdy nie odpowiada na moje wo anie, poczu am niepokój.
Przeszuka am wszystkie pokoje. Mówi przecie , e zamierza uciec.
- Nonsens! Nie zrobi by tego, Zuzanno. Niepotrzebnie tak si zdenerwowa
. Musi gdzie tu by , pewnie zasn … Musi gdzie tu by .
- Sprawdza am wsz dzie… Wsz dzie. Przeszuka am ca e obej cie. Niech pani spojrzy na moj sukienk . Pami tam, jak kiedy powiedzia , e
prawdziw frajd by oby przespa si na sianie. Wi c posz am do stodo y, wdrapa am si na górk , a tam jest ta dziura w rogu. Spad am i wyl dowa am
w gnie dzie z jajkami. Cud, e nie z ama am nogi, cho to niewielka pociecha w tej tragicznej sytuacji.
Ania nadal nie traci a spokoju ducha.
- Nie s dzisz, e mo e mimo wszystko poszed z ch opcami do portu, Zuzanno? Nigdy do tej pory nie zdarzy o mu si by niepos usznym, ale…
- Nie, droga pani doktorowo, nie zrobi tego. Po przeszukaniu ca ego domu pobieg am do Drewów. Bertie w
nie wróci z portu. Kiedy o wiadczy , e
Jima z nimi nie by o, serce we mnie zamar o. Pani zostawi a go pod moj opiek , a ja… Zadzwoni am do Paxtonów, gdzie powiedziano mi, e pani i
doktora ju nie ma i e nie wiedz , dok d si pa stwo udali.
- Pojechali my do Lowbridge, odwiedzi Parkerów.
- Dzwoni am wsz dzie, gdzie tylko mog am. Potem znów posz am do wsi. Ludzie zacz li szuka …
- Och, Zuzanno! Czy to naprawd by o konieczne?
- Droga pani doktorowo, przeszuka am ka dy zakamarek. Bo e, co ja prze
am tego wieczoru! Jim odgra
si , e wskoczy do sadzawki…
Mimo wszelkich usi owa , by zapanowa nad sob , Ania poczu a zimny dreszcz przebiegaj cy po plecach. Przecie Jim nie wskoczy by do
sadzawki! To nonsens. Ale przy brzegu le
a stara ód , której Carter Flagg u ywa do owienia pstr gów. Jim móg w swoim poczuciu buntu wsi
do
niej i odp yn
od brzegu. Zawsze o tym marzy . A mo e wpad do wody przy odwi zywaniu ódki? W jednej chwili Ani przej o uczucie grozy. „A w
dodatku nie mam najmniejszego poj cia, gdzie jest Gilbert!” - pomy la a z rozpacz .
- Có to za ha asy? - zapyta a ciotka Mary Maria, staj c nagle na szczycie schodów. Jej wynios posta otula szlafrok wyszywany w smoki, na
owie widnia y papiloty. - Czy w tym domu cz owiek nie mo e nawet spokojnie si przespa ?
- Ma y Jim zgin - powtórzy a Zuzanna, zbyt przera ona, by oburzy si na ton, jakim przemawia a ciotka. - Pani doktorowa mi zaufa a, a ja…
Ania pobieg a, by ponownie przeszuka dom. Jim musi gdzie by ! Nie by o go w pokoju ch opców ani w pokoju bli niaczek, ani w sypialni. Nie by o
go nigdzie! Ania, zajrzawszy tak e na strych i do piwnicy, wróci a do salonu z uczuciem prawdziwej paniki.
- Nie chcia abym ci denerwowa , Andziu - powiedzia a ciotka Mary Maria, zni aj c g os - ale czy sprawdzi
w beczce z deszczówk ? W ubieg ym
roku w mie cie ma y Jack MacGregor utopi si w beczce na deszczówk .
Ani serce zamar o z przera enia.
- Ja… ja ju tam zagl da am - wyj ka a Zuzanna, za amuj c r ce. - Nawet kijem sprawdza am…
Ania odetchn a z ulg . Zuzanna opanowa a si wreszcie. Zupe nie zapomnia a, e przecie nie nale y denerwowa drogiej pani doktorowej.
- Zastanówmy si spokojnie - powiedzia a dr
cym g osem. - Jak stwierdzi a pani doktorowa, on musi gdzie tu by . Nie móg rozp yn
si w
powietrzu.
- Czy sprawdza
cie w komórce na w giel? I w zegarze? - zapyta a ciotka Mary Maria.
Zuzanna zagl da a do komórki, ale nie przysz o jej do g owy szuka Jima w zegarze, wystarczaj co du ym, by zapewni kryjówk ma emu ch opcu.
Ania, nie zastanawiaj c si nad absurdalno ci pomys u, e Jim móg by cztery godziny wysiedzie w zegarze, pobieg a to sprawdzi . Ale ch opca w
zegarze nie by o.
- Kiedy sz am spa dzi wieczorem, czu am, e co si stanie - powiedzia a ciotka Mary Maria, przyk adaj c d onie do skroni. - Gdy czyta am mój
wieczorny rozdzia z Biblii, zwróci am szczególn uwag na s owa: „Nie b dziesz wiedzia , co ci dzie przyniesie”. To by znak, Andziu, przygotuj si na
najgorsze. Móg zaw drowa na bagna. Szkoda, e nie mamy kilku psów go czych.
Ania z wielkim trudem zdoby a si na u miech.
- Obawiam si , ciociu, e na ca ej wyspie nie ma ani jednego. Gdyby
jeszcze stary seter Gilberta, Reks, znalaz by Jima. Jestem pewna, e
niepotrzebnie si denerwujemy.
- Tomek Spencer z Carmody znik tajemniczo czterdzie ci lat temu i nigdy go ju nie odnaleziono… O ile si nie myl … W ka dym razie je li nawet
natrafiono na jaki
lad, by y to tylko sm tne szcz tki. Nie ma si z czego mia , Andziu. Nie rozumiem, jak mo esz zachowywa si tak beztrosko.
Zadzwoni telefon. Ania z Zuzann spojrza y po sobie.
- Nie… nie jestem w stanie odebra telefonu, Zuzanno - powiedzia a Ania szeptem.
- Ani ja - odezwa a si bezd wi cznie Zuzanna. Czu a do siebie pogard za t s abo
okazywan w obecno ci Mary Marii Blythe, ale nie mog a nic
na to poradzi . Po dwóch godzinach okropnych poszukiwa i przera aj cych wizji Zuzanna by a jednym k bkiem nerwów.
Ciotka Mary Maria statecznie podesz a do telefonu i podnios a s uchawk . Z g ow ca pokryt papilotami wygl da a niczym prawdziwa wied ma.
- Carter Flagg mówi, e szukali go wsz dzie bez skutku - zreferowa a ciotka Mary Maria zimno. - Ale powiada, e ódka p ywa po rodku sadzawki, i,
na ile mo na to stwierdzi , wydaje si pusta. Maj zamiar przeszuka sadzawk .
Ani zrobi o si nagle s abo, ale na szcz
cie Zuzanna w por j podtrzyma a.
- Nie… Nie zamierzam zemdle , Zuzanno - wyszepta a Ania zbiela ymi ustami. - Pomó mi doj
do fotela… Dzi kuj . Musimy odnale
Gilberta.
- Pociesz si , Andziu, e je eli Jakub nawet si utopi , to przynajmniej zaoszcz dzone zostan mu cierpienia, których nie brak w yciu - powiedzia a
ciotka Mary Maria, z widocznym zamiarem uspokojenia roztrz sionej Ani.
- Wezm latarni i jeszcze raz przeszukam obej cie - odezwa a si Ania, gdy odzyska a si y na tyle, by wsta . - Wiem, Zuzanno, e to robi
, ale
pozwól mi… pozwól. Nie mog siedzie i czeka .
- Musi pani na
co na siebie, droga pani doktorowo. Spad a rosa i powietrze jest wilgotne. Przynios pani ten szary sweter, wisi na krze le w
pokoju ch opców. Niech pani tu poczeka.
Zuzanna pobieg a na gór . W chwil pó niej w Z otym Brzegu rozleg si g
ny krzyk. Ania z ciotk Mary Mari pop dzi y po schodach. Na górze
Zuzanna, bliska histerii, p aka a i mia a si na przemian. Pierwszy chyba raz w yciu by a tak ca kowicie wytr cona z równowagi.
- Droga pani doktorowo! Jest! Ma y Jim jest tutaj, pi na parapecie za drzwiami. Nie przysz o mi do g owy, eby tam szuka , a drzwi go zas ania y… A
skoro nie by o go w
ku…
Ania, nieprzytomna wprost z rado ci, z uczuciem niewys owionej ulgi, wbieg a do pokoju i pad a na kolana przy parapecie. P aka a ze szcz
cia.
Dopiero w kilka godzin pó niej zdolna by a mia si serdecznie z ca ego wydarzenia.
Ma y Jim, okryty szalem, spa skulony na parapecie. W opalonych d oniach trzyma swojego starego, ulubionego misia, a udobruchany Odrobinek
si przy jego nogach. Rude k dziory ch opca opada y na poduszeczk . Wydawa o si , e ni o czym przyjemnym i Ania nie chcia a go budzi .
Ale nagle sam otworzy swoje orzechowe, l ni ce oczy i spojrza na ni .
- Jim, kochanie, czemu nie jeste w
ku? By
my… by
my troch niespokojne. Nie mog
my ci znale
, a nie wpad o nam do g owy, by
zajrze tutaj.
em si tu, eby widzie , jak ty i tata wracacie do domu. Ale sam nie wiem, kiedy zasn em.
Mama wzi a go na r ce i zanios a do
ka. Z najwi ksz czu
ci otuli a go ko derk i uca owa a na dobranoc. Komu by zale
tatuuje si jakiego tam w
a na czyim ramieniu! Mama by a taka kochana… Najmilsza ze wszystkich mam, jakie istnia y na wiecie. Bo na przyk ad
matka Bertiego by a znana w ca ym Glen ze sk pstwa, a w dodatku bi a swoje dzieci za byle co. Jim sam naocznie si o tym przekona .
- Mamusiu - powiedzia sennie - oczywi cie wiosn , jak zwykle, przynios ci konwalie… Mo esz na mnie polega .
- Wiem o tym, kochanie - odpar a mama.
- No có , skoro ju wszystko szcz
liwie si wyja ni o, my
, e mo emy spokojnie odetchn
i wróci do
ek - rzek a ciotka Mary Maria. W jej
osie brzmia a wyra na ulga.
- Ale ze mnie g uptas! Jak mog am zapomnie o parapecie - powiedzia a Ania. - Wystawi
my si na po miewisko. Doktor niepr dko pozwoli nam o
tym zapomnie . Zuzanno, zadzwo , prosz , do pana Flagga i powiedz mu, e Jim si odnalaz .
- Pewnie si ze mnie nie le u mieje - rzek a Zuzanna rado nie. - Ale nie dbam o to… Mo e si
mia , ile chce. Najwa niejsze, e ma y Jim si
znalaz .
- Nie mia abym nic przeciwko fili ance herbaty - westchn a ciotka Mary Maria
nie, zbieraj c fa dy szlafroka wokó swej wysmuk ej postaci.
- Zaraz zaparz - odpar a Zuzanna weso o. - Wszystkie ch tnie si napijemy. Droga pani doktorowo, gdy Carter Flagg us ysza , e Jim jest w domu,
rzek tylko: „Chwa a Bogu”. Nigdy nie powiem jednego z ego s owa na tego cz owieka, cho by wyznacza nie wiem jak wysokie ceny na swe towary. Czy
nie s dzi pani, e mog yby my zrobi jutro kurczaka na obiad? Aby troch to uczci , e tak powiem. A ma y Jim dostanie na niadanie swoje ulubione
bu eczki.
Znów zabrzmia dzwonek telefonu. Tym razem dzwoni Gilbert, by powiadomi , e musi odwie
do miejskiego szpitala ci
ko poparzone dziecko z
portu i wróci najwcze niej jutro rano.
Przed udaniem si na spoczynek Ania z sercem przepe nionym rado ci wychyli a si z okna swego pokoju. Chcia a jak co wieczór nacieszy si
urokiem pogr
onego w ciszy wiata. Od morza wia silny wiatr. wiat o ksi
yca co chwila przebija o si przez chmury, oblewaj c blaskiem drzewa w
dolinie. Ania, cho jeszcze z dr eniem w sercu, mog a ju nawet mia si ze swej niedawnej paniki oraz z niedorzecznych i ponurych proroctw ciotki
Mary Marii.
Noc przyja nie obj a swymi ramionami Z oty Brzeg. Wszyscy, nawet Zuzanna, która ze wstydu gotowa by a zapa
si pod ziemi , zasn li ju pod
jego bezpiecznym dachem.
Rozdzia VII
- B dzie mia liczne towarzystwo: naszych czworo i moich siostrze ców z Montrealu, którzy w
nie u nas bawi . Zawsze jak niejedno, to drugie
wymy li jak
zabaw .
Du a, ho a i weso a pani Parker u miechn a si szeroko do Waltera, który odpowiedzia troch niewyra nym u miechem. Sam nie bardzo
ciwie wiedzia , czy lubi pani Parker. By o jej jakby za du o. Lubi natomiast doktora Parkera. Dzieci Parkerów ani ich kuzynów z Montrealu Walter
nie zna . Lowbridge, gdzie mieszkali Parkerowie, le
o o sze
mil od Glen i Walter nigdy tam nie by , chocia jego rodzice i pa stwo Parkerowie
cz sto si odwiedzali. Doktor Parker i tata byli przyjació mi, ale mama, jak zdawa o si Walterowi, doskonale oby aby si bez pani Parker. Ania
wiadamia a sobie, e sze cioletni Walter dostrzega pewne rzeczy, których nie widz inne, nawet starsze dzieci.
Walter nie by pewien, czy chce pojecha do Lowbridge. W
ciwie przyjemnie jest uda si gdzie z wizyt . Na przyk ad wyprawa do Avonlea - ach,
ile to zawsze rado ci! Z przyjemno ci wspomina te noc, sp dzon ostatnio z Krzysiem Fordem w starym Wymarzonym Domku. Chocia trudno
powiedzie , eby to by a wizyta. Wymarzony Domek zawsze wydawa si gromadce ze Z otego Brzegu jakby drugim domem. Ale jecha do Lowbridge
na ca e dwa tygodnie, pomi dzy obcych - to zupe nie co innego. Jednak e wygl da o na to, e rzecz jest postanowiona. Walter czu , e tata i mama z
pewnych przyczyn, których zupe nie nie rozumia , s zadowoleni z takiego za atwienia sprawy. Z przykro ci i smutkiem stwierdzi , e chcieli si pozby
wszystkich dzieci. Jim dwa dni temu wyjecha do Avonlea, a Zuzanna wyg asza a tajemnicze uwagi o wys aniu bli niaczek do pani Elliot, „gdy nadejdzie
czas”. Jaki czas? Ciotka Mary Maria wydawa a si czym niezwykle przej ta i cz sto mówi a, e chcia aby, aby ju by o po wszystkim. Po czym to ju
mia o by ? Walter nie wiedzia . Ale dzia o si co dziwnego.
- Jutro przywioz Waltera - powiedzia Gilbert.
- M odsze dzieci b
go niecierpliwie wygl da y - rzek a pani Parker.
- To bardzo mi o z twojej strony - powiedzia a Ania.
- Na pewno robi to dla dobra dziecka - ponuro oznajmi a Odrobinkowi Zuzanna, zmywaj c naczynia w kuchni.
- Doprawdy to bardzo uprzejmie ze strony pani Parker, e zabierze Waltera - o wiadczy a ciotka Mary Maria, kiedy Parkerowie odjechali. -
Powiedzia a mi, e czuje do niego s abo
. Ludzie maj takie dziwne s abo ci, prawda? Có , mo e przynajmniej przez te dwa tygodnie nie nadepn na
zdech ryb , gdy b
sz a do azienki.
- Co takiego?! Ciociu, nie masz chyba na my li…
- Mam na my li dok adnie to, co mówi , Andziu. Na zdech ryb ! Czy kiedykolwiek st pn
bos nog na zdech ryb ?
- Nnie… ale jakim cudem…
- Walter z apa wczoraj wieczorem pstr ga i wpu ci go do wanny, droga pani doktorowo - wyja ni a Zuzanna pogodnie. - Wszystko by oby w
porz dku, gdyby pstr g pozosta w wannie. Ale on jako z niej wyskoczy i oczywi cie zdech . Có , je li ludzie po nocy w ócz si na bosaka…
- Mam zasad , nigdy z nikim nie wdawa si w k ótnie - rzek a ciotka Mary Maria, po czym wsta a z krzes a i opu ci a pokój.
- Nie pozwol na to, eby ona mi dokucza a, droga pani doktorowo - powiedzia a Zuzanna.
- Och, Zuzanno, mnie te ciotka troch wyprowadza z równowagi… ale bez w tpienia przestan si tym tak przejmowa , gdy ju b dzie po
wszystkim. A trzeba przyzna , e nadepni cie na zdech ryb na pewno nie nale y do przyjemno ci.
- Czy nie lepiej na zdech ni na yw , mamo? Zdech a ryba przynajmniej si nie rusza - powiedzia a Di.
Na te s owa Ania i Zuzanna nie mog y si powstrzyma od miechu. Wieczorem Ania pe na niepokoju wyzna a Gilbertowi, e obawia si , i Walter
nie b dzie czu si dobrze w Lowbridge.
- On jest taki delikatny i wra liwy - powiedzia a z zamy leniem.
- A za bardzo - odpar Gilbert, który tego dnia by ogromnie zm czony po „urodzeniu” ( eby zacytowa Zuzann ) trojga dzieci. - Aniu, jestem
przekonany, e nasz ch opiec boi si sam pój
po ciemku na gór . Przebywanie przez par dni z gromadk Parkerów dobrze mu zrobi. Wróci do domu
zupe nie inny.
Ania nie protestowa a wi cej. Bez w tpienia Gilbert mia racj . Walter czu si samotnie bez Jima. Bior c za pod uwag , co dzia o si przy
narodzinach Shirleya, nale y maksymalnie odci
Zuzann . Bieganie po domu i u eranie si z ciotk Mary Mari , której dwa tygodnie przeci gn y
si ju do sze ciu, to dla niej ca kiem do
.
Rano oznajmiono Walterowi, e po obiedzie tata zawiezie go do Lowbridge. Nic nie powiedzia , poniewa w tym momencie bolesny skurcz cisn
mu gard o. Musia spu ci g ow , by ukry
zy, nap ywaj ce do oczu. Nie zrobi tego jednak wystarczaj co szybko.
- Chyba nie b dziesz p aka , Walterze? - spyta a ciotka Mary Maria takim tonem, jakby sze cioletni ch opczyk mia by pot piony na wieki za to, e
acze. - Je li czymkolwiek gardz , to dziecinnym mazgajeniem si . I nie zjad
mi sa.
- Zostawi em tylko ten t usty kawa ek - odpar Walter, gwa townie mrugaj c powiekami. Nie odwa
si jednak podnie
oczu. - Nie lubi t uszczu.
- Kiedy ja by am dzieckiem - powiedzia a ciotka Mary Maria - nie pozwalano mi na grymasy. Có , pani Parker pewnie wyleczy ci z niektórych
kaprysów. Ona jest z Winterów, prawda? A mo e z Clarków? Nie, ona jest z Campbellów. Ale Winterowie i Campbellowie s ulepieni z tej samej gliny i
nie toleruj
adnego grymaszenia.
- Och, ciociu, prosz nie straszy Waltera - powiedzia a Ania, a w jej oczach zamigota y niebezpieczne iskry.
- Przykro mi, Andziu - odpar a ciotka Mary Maria z udan skruch . - Powinnam oczywi cie pami ta o tym, e nie mam najmniejszego prawa
poucza twoich dzieci.
- A bodaj j ! - mrukn a Zuzanna, wychodz c po ulubiony deser Waltera, pudding królewski. Ania poczu a si ogromnie winna. Gilbert rzuci jej
krótkie, pe ne wyrzutu spojrzenie. Najwyra niej uwa
, e mog aby mie wi cej cierpliwo ci dla biednej, samotnej starszej pani.
Gilbert nie czu si najlepiej. Zbyt ci
ko pracowa przez ca e lato, a ciotka Mary Maria by mo e dra ni a go bardziej, ni chcia by si do tego
przyzna . Ania postanowi a, e je li tylko wszystko pójdzie dobrze, zapakuje mu walizk i z jego zgod lub bez wy le go na miesi c na polowanie na
bekasy.
- Czy smakuje cioci herbata? - zapyta a skruszona Ania. Ciotka Mary Maria zacisn a usta.
- Jest za s aba. Ale to niewa ne. Kogó mo e obchodzi , czy biedna, stara kobieta dostaje do picia herbat , odpowiadaj
jej upodobaniom? Co
prawda, istniej jednak ludzie, którzy potrafi doceni moje towarzystwo.
Wypowied ciotki Mary Mani nie by a mo e zbyt jasna, Ania nie mia a jednak teraz si , by si nad tym zastanawia . Nagle bardzo zblad a.
- Pójd chyba na gór po
si - powiedzia a s abym g osem, wstaj c od sto u. - Gilbercie, postaraj si wróci szybko z Lowbridge… i mo e
zadzwo po pann Carson.
Przelotnie uca owa a na po egnanie Waltera i wysz a. Jakby ca kiem przesta j obchodzi . Walter nie zamierza p aka . Ciotka Mary Maria
poca owa a go w czo o, czego nienawidzi , i rzek a:
- Pami taj, eby przyzwoicie zachowywa si przy stole. I nie b
zbyt akomy. Inaczej przyjdzie po ciebie Wielki Czarny Pan z ogromnym,
czarnym workiem, do którego wk ada niegrzeczne dzieci.
Pewnie dobrze si sta o, e Gilbert poszed zaprz c Szarego Toma do powozu i nie s ysza tych s ów. Oboje z Ani postanowili, e nigdy nie b
straszy swoich dzieci i nie pozwol , by robili to inni. Za to Zuzanna doskonale us ysza a s owa ciotki Mary Marii i bardzo niewiele brakowa o, by
zawarto
rynienki z t uszczem wyl dowa a na g owie starszej pani.
Rozdzia VIII
ciwie Walterowi podoba a si przeja
ka z tat . Kocha pi kno, a okolice Glen St. Mary by y rzeczywi cie prze liczne. Droga wiod ca do
Lowbridge przypomina a podwójn wst
pl saj cych bratków. Tu i ówdzie spotyka o si cieniste zagajniki, które jakby zdawa y si zaprasza
podró nych do odpoczynku. Dzi wyj tkowo tata nie by zbyt rozmowny i tylko niecierpliwie pogania konia. Gdy dojechali do Lowbridge, powiedzia
pospiesznie par s ów do pani Parker i szybko zawróci , nie po egnawszy si nawet z Walterem. Ch opiec z trudem powstrzymywa zy. By o jasne, e
nikt go ju nie kocha. Nawet mama i tata!
Wielki, nieporz dny dom Parkerów nie wywar na Walterze przyjemnego wra enia. Ale w tym momencie aden chyba dom poza Z otym Brzegiem nie
wzbudzi by w nim przyjaznych uczu .
Pani Parker zaprowadzi a ch opca na podwórko, gdzie rozbrzmiewa y dzieci ce krzyki, i przedstawi a ca ej gromadce. Potem pospiesznie wróci a do
przerwanego szycia. By a przekonana, e dzieci same si zaprzyja ni ; zasada, która sprawdza si w dziewi ciu przypadkach na dziesi
. Nie nale y
wini pani Parker za to, e nie dostrzeg a, i tym razem by to w
nie ów dziesi ty przypadek. Lubi a Waltera. Jej w asne dzieci by y ma ymi, weso ymi
brzd cami, a siostrze cy, Fred i Opal, chocia ch tnie przybierali wielkopa skie miny wiatowców z Montrealu, z ca pewno ci zachowaj si
uprzejmie. Walterowi b dzie tu dobrze. Pani Parker by a bardzo zadowolona, e mo e pomóc „biednej Annie Blythe”, nawet je li ta pomoc polega a
tylko na zaj ciu si przez pewien czas jednym z jej dzieci. Mia a nadziej , e tym razem „wszystko przejdzie pomy lnie” w Z otym Brzegu. Przyjaciele
Ani, wspominaj c narodziny Shirleya, bardzo si o ni niepokoili.
Na podwórku, za którym rozci ga si wielki, cienisty sad jab oniowy, zapanowa o nagle milczenie. Walter sta , patrz c powa nie i nie mia o na dzieci
Parkerów i ich kuzynów, Johnsonów z Montrealu. Bill Parker mia dziesi
lat, by podobny do matki, rumiany i puco owaty. Walterowi wyda si bardzo
stary i doros y. Andy Parker mia lat dziewi
; dzieci z Lowbridge mówi y, e jest to najgorszy z Parkerów i, nie bez przyczyny, nazywa y go Prosiakiem.
Andy ze swoimi szczeciniastymi, krótkimi w osami, szelmowsk , piegowat twarz i wy upiastymi niebieskimi oczyma od razu nie spodoba si
Walterowi. Fred Johnson by w wieku Billa i te nie wzbudzi sympatii Waltera, cho by adnym ch opcem o czarnych oczach i twarzy okolonej
br zowymi k dziorami. Jego dziewi cioletnia siostra Opal równie mia a loki i czarne oczy… pe ne zgry liwo ci. Ramieniem obejmowa a o mioletni
Kor Parker i obie spogl da y na Waltera z pogard . Gdyby nie Alicja Parker, ch opiec z pewno ci odwróci by si i uciek .
Alicja mia a siedem lat, cudowne z ociste loczki wokó g owy, oczy niebieskie i mi kkie, jak fio ki w Dolinie, i ró owe policzki. Ubrana by a w
sukienk z falbankami, w której wygl da a jak rozta czony bratek. U miechn a si do Waltera, jakby zna a go przez ca e ycie. Natychmiast poczu w
niej bratni dusz .
Fred rozpocz rozmow .
- Cze
, synku - powiedzia pogardliwie. Walter natychmiast wyczu pogard i zesztywnia .
- Nazywam si Walter - odpar ch odno.
Fred zwróci si do dzieci z doskonale udanym zdziwieniem. Ju on poka e temu wiejskiemu ch opakowi!
- Mówi, e nazywa si Walter - powiedzia do Billa, wykrzywiaj c komicznie usta.
- Mówi, e nazywa si Walter - powtórzy Bill, zwracaj c si do Opal.
- Mówi, e nazywa si Walter - przekaza a Opal zachwyconemu Andy’emu.
- Mówi, e nazywa si Walter - poinformowa Andy Kor .
- Mówi, e nazywa si Walter - zachichota a Kora do Alicji. Alicja nic nie powiedzia a. Patrzy a na Waltera z zachwytem. Jej spojrzenie pomog o mu
znie
kpiny reszty dzieci, które zgodnie za piewa y „Mówi, e nazywa si Walter”, po czym wybuchn y szyderczym miechem.
„Jak e wietnie si bawi , kochane dzieci!” - pomy la a z zadowoleniem pani Parker, fastryguj c zak adki na materiale.
- S ysza em, jak mama mówi a, e wierzysz we wró ki - odezwa si Andy, patrz c na niego zuchwale. Walter odpowiedzia mu podobnym
spojrzeniem. Nie pozwoli si poni
przy Alicji.
- Wró ki istniej - rzek stanowczo.
- Nieprawda! - odpar Andy.
- Istniej - powtórzy Walter.
- On mówi, e s wró ki - powiedzia Andy do Freda.
- On mówi, e s wró ki - przekaza Fred Billowi i ca e przedstawienie zacz o si od pocz tku.
Dla Waltera, z którego nigdy dot d nikt nie kpi , by a to tortura nie do zniesienia. Zagryz usta, by pohamowa
zy. Nie móg przecie rozp aka si
przy Alicji.
- A mo e ci wyszczypa tak, eby by ca y w siniakach? - zagadn Andy, który zdecydowa , e Walter to baba i trzeba mu podokucza .
- Prosiaku, uspokój si ! - rozkaza a Alicja gro nie, bardzo gro nie, chocia grzecznie i spokojnie. W jej g osie by o co takiego, e nawet Andy straci
pewno
siebie.
- Oczywi cie nie mówi em tego powa nie - wymamrota speszony. Sytuacja odwróci a si na korzy
Waltera i przez jaki czas dzieci zgodnie bawi y
si w berka. Lecz gdy weso o i ha
liwie przybiegli na kolacj , Waltera znów ogarn a nieprzezwyci
ona t sknota za domem. By a ona tak wielka, e
przez jeden okropny moment ch opiec obawia si , i nie zdo a si opanowa i wybuchnie p aczem przy wszystkich, tak e przy Alicji, która, gdy siadali
do sto u, przyjacielsko tr ci a go okciem. Podtrzyma o go to nieco na duchu, ale i tak nie móg nic prze kn
, po prostu nie móg . Pani Parker, która
stosowa a w asne metody wychowawcze, nie przej a si tym wcale. Z pewno ci nazajutrz rano ch opiec b dzie mia lepszy apetyt. Pozostali za ,
zaj ci jedzeniem i rozmow , nie zwracali na niego uwagi.
Walter by ciekaw, dlaczego wszyscy krzycz zamiast mówi . Nie wiedzia , e nie zd
yli jeszcze wyzby si tego nawyku po niedawnej mierci
uchej, ale wiecznie ciekawej wszelkich nowinek babci. Ha as przyprawia go o ból g owy. Och, w domu teraz te jedz kolacj . Mama u miecha si ,
siedz c u szczytu sto u, tata pewnie artuje z bli niaczkami, Zuzanna dolewa Shirleyowi mietanki do kubka z mlekiem. Nan ukradkiem karmi
Odrobinka. Nawet ciotka Mary Maria budzi a w nim teraz ciep e uczucie. Pomimo wszystko nale
a przecie do rodziny. Kto dzi uderzy w chi ski
gong, wzywaj cy na kolacj ? W tym tygodniu by a jego kolej. Gdyby tylko znale
kryjówk , gdzie mo na by si spokojnie wyp aka ! Ale wydawa o si ,
e w Lowbridge nie ma takiego miejsca. Pociesza o go jedynie to, e obok siedzia a Alicja. Walter wypi jednym haustem ca szklank lodowato zimnej
wody i poczu si troch lepiej.
- Nasz kot cz sto miewa konwulsje - powiedzia Andy, kopi c go pod sto em.
- Nasz te - odpar Walter. Odrobinek mia konwulsje zaledwie dwa razy, ale nie mo na pozwoli , by koty w Lowbridge stawiano wy ej ni koty ze
otego Brzegu.
- Za
si , e nasz kot o wiele cz
ciej ma konwulsje ni wasz - nie dawa za wygran Andy.
- Za
si , e nie - odpar Walter.
- No, no, nie k
cie si o koty - odezwa a si pani Parker, która chcia a w spokoju napisa artyku pt. „Nie zrozumiane dzieci”. - Id cie pobawi si na
dwór. Ju nied ugo czas do
ek.
Czas do
ek! Walter nagle u wiadomi sobie, e ma tu sp dzi ca noc, wiele nocy, a czterna cie nocy! To straszne. Wyszed do sadu z
zaci ni tymi pi
ciami. Na trawniku Bill i Andy walczyli za arcie, kopi c si , drapi c i wrzeszcz c.
- Da
mi robaczywe jab ko, Billu Parker - rycza Andy. - Ja ci naucz ! Odgryz ci uszy!
Tego rodzaju bijatyki by y u Parkerów czym normalnym. Pani Parker utrzymywa a, e to ch opcom nie zaszkodzi. Mówi a, e w ten sposób
oczyszczaj oni swój system nerwowy ze z ych uczu , a potem przyja ni si ze sob jak dawniej. Ale Walter nigdy przedtem nie widzia bijatyki i by
przera ony. Fred okrzykami zagrzewa przeciwników do walki, Opal i Kora mia y si . Lecz w oczach Alicji ukaza y si
zy. Walter nie móg tego znie
.
Skoczy pomi dzy walcz cych ch opców, którzy w
nie roz czyli si na chwil , by z apa oddech.
- Przesta cie si bi ! - powiedzia . - Przestraszyli cie Alicj .
Przez chwil Bill i Andy patrzyli na niego ze zdumieniem. Potem dostrzegli zabawn stron faktu, e ten malec wmiesza si w ich walk i wybuchn li
miechem. Bill klepn go w plecy.
- Ten dzieciak ma troch ikry, bachorki - powiedzia . - Mo e zostanie kiedy prawdziwym m
czyzn , je li si postara. Oto jab ko dla ciebie.
Nierobaczywe, s owo daj .
Alicja otar a zy i spojrza a na Waltera z takim uwielbieniem, e nie spodoba o si to Fredowi. Alicja by a co prawda dzieciakiem, ale nawet dzieciaki
nie maj prawa podziwia kogo innego, gdy on, Fred Johnson, jest w pobli u. Przypomnia sobie nagle, co pods ucha , gdy ciotka Jen rozmawia a
przez telefon z wujem Dickiem.
- Twoja matka jest okropnie chora - oznajmi Walterowi.
- Nie! To nieprawda! - krzykn Walter.
- Prawda. S ysza em, jak ciotka Jen mówi a o tym wujowi Dickowi. - Fred s ysza , jak ciotka powiedzia a: „Anna Blythe jest chora”, ale „okropnie
chora” brzmia o o wiele lepiej. - Pewnie umrze podczas twojej nieobecno ci.
Walter spojrza doko a z rozpacz . Alicja sta a przy nim, podczas gdy reszta dzieci skupi a si wokó Freda. Czuli w tym adnym, ciemnow osym
ch opczyku co obcego i nie mogli zapanowa nad ch ci dokuczania mu.
- Je li jest chora - odezwa si Walter - to tata j wyleczy. Zrobi to. Musi!
- Boj si , e to niemo liwe - rzek Fred. Przybra smutny wyraz twarzy, mrugaj c jednocze nie do Andy’ego.
- Nie ma rzeczy niemo liwych dla taty - utrzymywa Walter.
- Ubieg ego lata Russ Carter pojecha do miasta na jeden dzie , a kiedy wróci , jego matka by a ju martwa jak k oda - wtr ci Bill.
- I pochowana - powiedzia Andy. Chcia doda dramatyzmu ca ej sprawie i nie dba o to, czy jego s owa s zgodne z prawd . - Russ by w ciek y, e
omin go pogrzeb. Pogrzeby s takie zabawne.
- A ja nigdy nie widzia am pogrzebu - rzek a Opal ze smutkiem.
- B dziesz mia a jeszcze du o okazji - pocieszy j Andy. - Ale nawet nasz tata nie zdo
utrzyma przy yciu pani Carter, a on jest du o lepszym
lekarzem ni twój ojciec, Walterze.
- Nieprawda.
- A w
nie, e tak. I jest przystojniejszy.
- Nie jest.
- Kiedy cz owiek wyje
a z domu, niejedno mo e si wydarzy - powiedzia a Opal. - Co by czu , na przyk ad, gdyby po powrocie do Z otego
Brzegu zasta dom spalony?
- Je li twoja matka umrze, pewnie was rozdziel - rzek a Kora pogodnie. - Mo e wtedy zamieszkasz u nas.
- O tak, zamieszkaj z nami - odezwa a si s odkim g osem Alicja.
- Doktor Blythe b dzie chcia ich zatrzyma - rzek Bill. - Wkrótce znów si o eni. Ale mo e te umrze? S ysza em, jak tata mówi , e doktor Blythe
zapracowuje si na mier . Spójrzcie tylko, jak on si gapi! Masz dziewczy skie oczy, synku! Dziewczy skie oczy! Dziewczy skie oczy!
- Och, przesta cie! - odezwa a si Opal, nagle zm czona t zabaw . - On si na to nie da nabra . Wie dobrze, e tylko mu dokuczacie. Chod cie,
pójdziemy do parku popatrze , jak graj w baseball. Walter i Alicja mog tu zosta . Tacy smarkacze nie b
wsz dzie za nami azili.
Odej cie dzieci nie sprawi o Walterowi przykro ci. Przecie zosta a z nim Alicja. Usiad przy dziewczynce na pniu jab oni, patrz c na ni nie mia o,
lecz z sympati . Alicja odpowiedzia a mu podobnym spojrzeniem.
- Poka
ci, jak si gra w kamyki - zaproponowa a Alicja. - I po ycz ci mojego pluszowego kangura.
Gdy nadesz a pora spoczynku, Walter znalaz si sam w malutkiej sypialni. Pani Parker zostawi a mu wiec i ciep pierzynk , gdy czerwcowa noc
by a wyj tkowo ch odna, nawet jak na morski klimat Lowbridge. Czu o si niemal mróz w powietrzu.
Walter nie móg spa , chocia przytula do policzka pluszowego kangura Alicji. Och, gdyby by w swoim domu, w swoim pokoju, którego du e okno
wychodzi o na Glen, a ma e na szkock sosn ! Mama przysz aby poczyta mu wiersze swoim s odkim g osem…
- Jestem du ym ch opcem. Nie b
p aka . Nie b… b
… - lecz zy pop yn y same. Co mu po pluszowych kangurach! Chyba ju ca e lata
up yn y, odk d opu ci dom!
Starsze dzieci wróci y w
nie z parku i wt oczy y si do pokoju. Usiad y na
ku Waltera, zajadaj c jab ka.
- P aka
, dzidziusiu - kpi Andy. - Jeste baba! Maminsynek!
- Ugry , bachorku - zach ca Bili, podtykaj c mu na wpó zjedzone jab ko. - 1 g owa do góry. Kto wie, mo e twoja matka poczu a si lepiej, je li ma
silny organizm. Tata mówi, e pani Stefanowa Flagg ju dawno by umar a, gdyby nie jej silny organizm. Czy twoja matka ma silny organizm?
- Oczywi cie - odpar Walter. Nie mia poj cia, o co chodzi, ale skoro mia a to pani Flagg, jego mama nie mog a by gorsza.
- Pani Sawyer umar a w zesz ym tygodniu, a matka Sama Clarka tydzie wcze niej - rzek Andy.
- Ludzie przewa nie umieraj w nocy - doda a Kora. - Mama tak mówi. Mam nadziej , e ze mn b dzie inaczej. Wyobra cie sobie, i
do nieba w
koszuli nocnej!
- Dzieci! Dzieci! Do
ek! - zawo
a pani Parker.
Ch opcy otulili jeszcze ,,na niby” Waltera pierzynk i wyszli. Mimo wszystko polubili troch tego brzd ca. Opal te zamierza a opu ci pokój, lecz
Walter chwyci j za r
.
- Opal, powiedz, to nieprawda, e moja mama jest chora? - wyszepta b agalnie. Nie móg zosta sam z tym okropnym strachem.
Opal „nie by a dzieckiem o z ym sercu”, jak mówi a pani Parker. Ale przekazywanie z ych nowin budzi taki rozkoszny dreszcz emocji!
- Ona jest chora. Ciocia Jen tak twierdzi. Mia am ci tego nie powtarza . Ale uwa am, e powiniene wiedzie . Mo e jej stan jest ju beznadziejny?
- Czy wszyscy musz umrze . Opal? - W wiadomo ci Waltera po raz pierwszy pojawi a si nowa i straszna my l o mierci.
- Oczywi cie, g uptasie. Ale nie umiera si tak naprawd , tylko idzie si do nieba - odpowiedzia a Opal pogodnie.
- Nie wszyscy id do nieba - wyszepta przejmuj co Andy, który pods uchiwa pod drzwiami.
- Czy niebo jest daleko od Charlottetown? - spyta Walter. Opal zatrz
a si ze miechu.
- O rany, ale ty naiwny! Niebo jest o setki mil st d. Ale powiem ci, co masz robi . Módl si . Modlitwa pomaga. Zgubi am kiedy dziesi
centów,
pomodli am si i znalaz am dwadzie cia pi
. Tyle wiem na ten temat.
- Opal Johnson, czy s ysza
, co powiedzia am? I zga t
wiec w pokoju Waltera, eby nie wybuch po ar - zawo
a pani Parker ze swego
pokoju… - Ch opiec powinien ju od dawna spa !
Opal zdmuchn a wiec i wybieg a. Ciotka Jen mia a z ote serce, ale biada, je li wzbudzi o si jej gniew! Andy wetkn g ow przez drzwi, aby
przekaza Walterowi ostatnie dobre s owo na dobranoc.
- Uwa aj, te ptaki z tapety mog o
i wyd uba ci oczy - wyszepta .
Wszyscy poszli do
ek z uczuciem, e prze yli wspania y dzie . Walter Blythe by ca kiem mi ym smarkaczem, a nazajutrz znów zabawi si jego
kosztem. Ale to b dzie frajda!
„Kochane male stwa” - pomy la a czule pani Parker.
Niezwyk a cisza zapanowa a w domu Parkerów. Tymczasem w odleg ym o sze
mil Z otym Brzegu ma a Berta Marilla Blythe mruga a okr
ymi
orzechowymi oczkami, patrz c na otaczaj ce j uszcz
liwione twarze i na wiat, na który zosta a zes ana w t jedn z najzimniejszych od lat
czerwcowych nocy.
Rozdzia IX
Walter pozosta sam w ciemnym pokoju. Nie móg zasn
. Nigdy dot d nie spa sam. Zawsze w pobli u by Jim albo Krzy Ford, których obecno
napawa a go poczuciem bezpiecze stwa i spokojem. Mgliste wiat o ksi
yca wkrad o si do ma ego pokoiku, nadaj c otaczaj cym przedmiotom
nierealny wygl d. Lepiej ju , eby by o zupe nie ciemno. M
czyzna uwieczniony na portrecie wisz cym nad
kiem Waltera zdawa si patrze na
niego z góry. Obrazy zawsze wygl daj tak niesamowicie w wietle ksi
yca. Mo na na nich dostrzec rzeczy niewidoczne za dnia. D ugie, koronkowe
zas ony przypomina y dwie wysokie, chude kobiety, stoj ce w
osnych pozach po obu stronach okna. S ycha by o jakie dziwne odg osy; skrzypienie,
szepty, westchnienia. A je li te ptaki rzeczywi cie o yj i wyd ubi mu oczy? Walter ogromnym wysi kiem woli opanowa l k, który zaraz powróci ze
zdwojon si , gdy ch opiec przypomnia sobie, co us ysza tego popo udnia. Mama jest chora! Nie móg w to w tpi , skoro Opal powiedzia a, e tak jest
naprawd . Mo e mama w
nie umiera? A mo e ju umar a?! Nie b dzie mia do kogo wróci . Oczyma wyobra ni Walter ujrza Z oty Brzeg bez mamy.
Nagle u wiadomi sobie, e nie zniesie tego. Musi i
do domu. Ju teraz, natychmiast. Musi zobaczy mam , zanim… zanim ona umrze. To w
nie
mia a na my li ciotka Mary Maria. Ona wiedzia a, e mama umrze. Nie b dzie prosi , by odwieziono go do domu. Nie zechc tego zrobi i tylko
wy miej go. Do domu jest strasznie daleko, ale je li b dzie szed ca noc, rankiem powinien ju by na miejscu.
Cichutko wy lizgn si z
ka i w
ubranie. Buty wzi do r ki. Nie mia poj cia, gdzie pani Parker schowa a jego czapk , ale nie dba o to. Musi
bez najmniejszego ha asu uciec st d i dosta si do mamy.
Troch
owa , e nie uda o mu si po egna z Alicj , wiedzia jednak, e ona go zrozumie. Przez ciemny przedpokój, po schodach, stopie po
stopniu, powstrzymuj c oddech… Czy te schody nigdy si nie sko cz ? Wydawa o si , e nawet meble nas uchuj … Och!
Walter upu ci jeden ze swych butów. Spad on w dó po schodach odbijaj c si ha
liwie na ka dym stopniu, przelecia przez hol i uderzy w drzwi
frontowe rozbrzmiewaj c potwornym hukiem w uszach przera onego malca.
Ch opiec z rozpacz przywar do por czy. Wszyscy musieli s ysze ten ha as, zaraz wybiegn z pokojów i ka
mu wróci do
ka. Rozpaczliwy
acz zamar mu w krtani.
Min o kilka chwil, które dla Waltera zda y si wieczno ci . Wreszcie uspokojony panuj
cisz , znów ostro nie podj w drówk po schodach. W
ko cu znalaz si w holu. Wzi swój but i powoli przekr ci ga
drzwi frontowych. Drzwi w domu Parkerów nigdy nie zamykano na klucz. Pani Parker
zwyk a mówi , e nie posiada niczego, co mo na by ukra
, oprócz dzieci. Na nie za nikt si nie po akomi.
Walter wyszed na dwór. Drzwi zamkn y si za nim. W
buty i zacz skrada si wzd
ulicy. Dom Parkerów znajdowa si na skraju
miasteczka i wkrótce przed ch opcem otworzy a si wiejska droga. Na chwil opanowa go strach. L k, e go z api i zatrzymaj , min , ale powróci a
obawa przed mrokiem i samotno ci . Nigdy przedtem nie by sam w nocy na dworze. Ba si ca ego wiata. wiat by taki wielki, a on taki malutki.
Nawet zimny, wschodni wiatr chcia mu przeszkodzi - d prosto w twarz i nie pozwala i
.
Mama umiera a! Walter odetchn g boko i skierowa si w stron Z otego Brzegu. Szed i szed , bohatersko pokonuj c uczucie strachu. Na niebie
ni ksi
yc, wydobywaj c z mroku przydro ne drzewa. W jego zimnym wietle wszystko wygl da o obco i strasznie. Przed paroma tygodniami
wieczorem wraca z tat do domu i my la wówczas, e nie ma nic równie pi knego, jak zatopiona w blasku ksi
yca droga, na któr k ad si cienie
drzew. Teraz te cienie by y tak czarne i ostro zarysowane, jakby chcia y si na niego rzuci . Pola przybra y dziwny i obcy wygl d. Drzewa wcale nie
wygl da y przyja nie. Wydawa y si obserwowa go, t oczy y si przed nim i za nim. Dwoje p on cych oczu spojrza o na z przydro nego rowu i czarny
kot niewiarygodnych rozmiarów przebieg przez drog . Czy to na pewno tylko kot? A mo e?… Noc by a ch odna i Walter dr
z zimna w swojej cienkiej
koszulce. Ch ód nie dokucza mu jednak tak bardzo jak strach. Gdyby móg tylko przesta si tak ba cieni, tajemniczych odg osów i bezimiennych
stworów, które pewnie skrada y si po cie kach okolicznych lasów! Jak to jest, kiedy cz owiek niczego si nie boi? Tak jak Jim?
- B
… b
po prostu udawa , e si nie boj - powiedzia g
no i zaraz zadr
z przera enia, tak dziwnie zabrzmia jego g os w ciszy nocnej.
Mimo to szed dalej… Czy móg zawróci , kiedy tam umiera a jego mama? Potkn si o kamie i upad obcieraj c sobie kolano. Nagle us ysza
nadje
aj cy powóz, wi c szybko schowa si za drzewem, przestraszony, e doktor Parker zauwa
jego ucieczk i jedzie, by go z apa . Potem
zatrzyma si na widok czego czarnego i pokrytego futrem, co siedzia o na drodze. Nie, nie przejdzie obok tego. Nie mo e… Ale przeszed . By to
du y, czarny pies… czy na pewno tylko pies? Nie o mieli si biec, eby t o nie pobieg o za nim. Rzuci przez rami desperackie spojrzenie do ty u… To
co wsta o i posz o w przeciwnym kierunku. Walter podniós ma e opalone d onie do twarzy i stwierdzi , e by a mokra od potu. Gdzie w oddali
zamigota a spadaj ca gwiazda. Walter kiedy s ysza , jak stara ciocia Kitty mówi a, e gdy z nieba spada gwiazda, to znaczy, e kto umiera. Czy to
mama umar a? Przed chwil czu , e nie zrobi ju ani jednego kroku, ale otrz sn si i ruszy do przodu. By o mu tak okropnie zimno, e zapomnia
nawet o strachu. Czy nigdy nie dojdzie do domu? Chyba ju dziesi tki godzin min y, od kiedy wyszed z Lowbridge. W rzeczywisto ci min y trzy
godziny. Z domu Parkerów wykrad si o jedenastej wieczorem, a teraz by a druga w nocy. Wszed wreszcie na drog prowadz
do Glen i odetchn
z ulg . Ale gdy potykaj c si przechodzi przez wiosk , pogr
one we nie domy wyda y mu si obce i dalekie. Nagle zza p otu dobieg o ryczenie krowy.
Walter przypomnia sobie, e pan Joe Reese trzyma okropnie z ego byka. Ogarni ty panik ruszy biegiem pod gór , ku bramie Z otego Brzegu. By w
domu! Och, nareszcie w domu!
Zatrzyma si z dr eniem. Nagle poczu , e jest zupe nie sam. Oczekiwa , e ujrzy ciep e, przyjazne wiat a w oknach, a tymczasem Z oty Brzeg ton
w ciemno ciach! Ze swego miejsca nie móg zobaczy ma ej lampki, p on cej w sypialni, gdzie nad dziecinnym
eczkiem pochyla a si
piel gniarka. Z oty Brzeg wydawa si opuszczony i zapomniany. Walter poczu , e serce w nim zamiera. Nigdy przecie nie widzia i nie wyobra
sobie Z otego Brzegu w nocy.
To znaczy, e mama umar a!
Przez ponury, czarny cie domu, rozci gaj cy si na trawniku, Walter poku tyka ku drzwiom frontowym. By y zamkni te. Zapuka nie mia o, gdy
nie móg dosi gn
ko atki. W domu nadal panowa a cisza, niczego innego si zreszt nie spodziewa . Wiedzia , e mama umar a i wszyscy st d
odeszli.
By zbyt zmarzni ty i wyczerpany, by p aka . Przekrad si do stodo y i wszed po drabinie na górk , na siano. Niczego ju si nie ba . Chcia tylko
schroni si gdzie przed wiatrem i pole
do rana.
Ma e, pr gowane koci tko, które kto ofiarowa doktorowi, zamrucza o przyja nie. Pachnia o sianem i koniczyn . Walter z czu
ci przytuli je do
siebie - by o ciep e i ywe. Ale kotek uciek , gdy us ysza mysz, chrobocz
w stodole. Przez pokryte paj czyn okienko zagl da ksi
yc, ale w jego
zimnym, odleg ym i niesympatycznym obliczu ch opiec nie znalaz pocieszenia!
Bardziej yczliwie wygl da o wiate ko, migoc ce w oknie jednego z domów w Glen. Oby pali o si jak najd
ej!
Nie móg zasn
. Bola o go kolano, by o mu zimno i czu dziwny ucisk w
dku. Mo e on te umiera? Chcia by, eby tak by o, skoro wszyscy inni
umarli albo odeszli. Czy noce w ogóle si ko cz ? Dotychczas zawsze po nocy nastawa dzie , ale tym razem zanosi o si na to, e wit nigdy nie
nast pi. Przypomnia a mu si okropna historia, któr kiedy us ysza . Podobno kapitan Jack Flagg z portu powiedzia , e je li kiedy naprawd zwariuje,
to nie pozwoli s
cu rano wsta . Mo e w
nie kapitan naprawd zwariowa ?
wiate ko w Glen zgas o. Walter rozp aka si - to by o ju ponad jego si y. Lecz z chwil , kiedy na jego policzkach obesch y ostatnie zy rozpaczy,
wiadomi sobie, e ju jest dzie .
Rozdzia X
Walter ze lizgn si po drabinie i wyszed na dwór. Z oty Brzeg k pa si w bladym wietle porannego brzasku. Niebo ponad brzozami w Dolinie
ja nia o srebrzystoró owym blaskiem. Mo e uda mu si wej
do domu bocznymi drzwiami. Zuzanna czasem zostawia a je otwarte dla taty.
Drzwi boczne rzeczywi cie nie by y zamkni te. Z westchnieniem ulgi Walter w lizgn si do holu. W domu panowa jeszcze mrok. Ch opiec zacz
si cichutko skrada na gór . Po
y si do
ka, do w asnego
ka, a je li nikt nie wróci do domu, umrze i pójdzie do nieba, gdzie odnajdzie mam .
Tylko… Walter przypomnia sobie, co mówi a Opal. Niebo by o o tysi ce mil st d. Przej ty rozpacz zapomnia o ostro no ci i ci
ko postawi stop na
ogonie Odrobinka, który spa na schodach. Pe en bólu wrzask kota rozniós si po ca ym domu.
Zuzann , która usi owa a si jeszcze zdrzemn
, ten okropny odg os wytr ci zupe nie ze snu. Po
a si spa po pó nocy, ogromnie zm czona.
Przez ca y dzie mia a istne urwanie g owy. Na dodatek ciotka Mary Maria w najmniej stosownej chwili dosta a okropnych bole ci w boku. Trzeba by o
natrze j ma ci , da butelk z gor
wod , a na koniec przygotowa jej kompres na oczy, gdy czu a w
nie nadchodz
migren .
O trzeciej w nocy Zuzanna obudzi a si z bardzo dziwnym uczuciem, e jest komu ogromnie potrzebna. Wsta a i zajrza a do pokoju pani Blythe.
Panowa a w nim cisza, s ycha by o tylko spokojny oddech pi cej Ani. Zuzanna obesz a ca y dom, po czym wróci a do
ka, przekonana, e to dziwne
uczucie by o tylko koszmarnym przywidzeniem sennym. Ale potem do ko ca ycia uwa
a, e dozna a czego , co zawsze wy miewa a, a co Abby
Flagg nazywa „prze yciem metafizycznym”.
- Po prostu czu am, e kto mnie wo a - zar cza a.
Us yszawszy rozpaczliwy wrzask Odrobinka, Zuzanna wsta a i ponownie wysz a z pokoju, my
c, e tej nocy naprawd dziwne rzeczy dziej si w
otym Brzegu. Ubrana by a tylko we flanelow koszul nocn , która po niezliczonych praniach skurczy a si tak, e obna
a jej nogi sporo powy ej
kostek. Niemniej blademu, dr
cemu malcowi, który sta u stóp schodów i wpatrywa si w ni przera onymi oczami, wyda a si najpi kniejsz istot
wiata.
- Walterze!
Dwa kroki… i Walter znalaz si w ciep ych, opieku czych obj ciach Zuzanny.
- Zuzanno… Czy mama umar a? - wyszepta Walter.
W bardzo krótkim czasie wszystko si odmieni o. Walter znalaz si w ciep ym
ku, otulony i nakarmiony. Zuzanna rozdmucha a ogie , da a mu
fili ank gor cego mleka, kawa ek z ocistobr zowego suchara i wielki talerz pe en jego ukochanych „ma pich” ciasteczek. Uca owa a go i opatrzy a ma e
zranione kolanko. Nast pnie dobrze okry a go ko dr i po
a w nogach butelk z gor
wod . Jakie to cudowne znów poczu , e jest komu
potrzebny, e kto go kocha!
- Zuzanno, czy jeste pewna, e mama nie umar a?
- Twoja mama, kochanie, pi g boko, jest zdrowa i bardzo szcz
liwa.
- Czy by w ogóle nie by a chora? Opal mówi a…
- No tak, kochanie, wczoraj po po udniu przez chwil nie czu a si zbyt dobrze, ale ju jest po wszystkim. Naprawd nic nie zagra
o jej yciu! Jak
si wy pisz, zobaczysz j … i co jeszcze. Gdybym tak dosta a w r ce tych ma ych szatanów z Lowbridge! Sze
mil! W tak noc!
- Prze
em prawdziw agoni duchow - rzek powa nie Walter. Ale najgorsze min o. Jest teraz bezpieczny i szcz
liwy, jest w domu…
Zasn , zanim sko czy my le .
By o prawie po udnie, gdy si ockn . wiat o s oneczne wpada o do jego w asnego pokoju przez jego w asne okno. Pobieg do mamy. Zacz si ju
obawia , e mo e zachowa si g upio i e mama nie b dzie zadowolona z jego ucieczki z Lowbridge. Ale mama obj a go czule i mocno przytuli a do
siebie. Dowiedzia a si o wszystkim od Zuzanny i ch tnie porozmawia aby sobie o paru sprawach z pani Parker.
- Och, mamusiu, ty nie umrzesz… 1 kochasz mnie nadal, prawda?
- Kochanie, nie mam najmniejszego zamiaru umiera i kocham ci ponad ycie. Pomy le , e przeszed
w nocy ca drog z Lowbridge do
otego Brzegu!
- I to z pustym
dkiem - wzdrygn a si Zuzanna. - Zdumiewaj ce, e on w ogóle yje i jest tu z nami. Wida jednak zdarzaj si jeszcze cuda na
tym wiecie.
- Zuch ch opak! - za mia si tata, który w
nie wszed trzymaj c na r ku Shirleya. Pog aska Waltera po g owie. Ch opiec uj i u- cisn jego d
.
Nikomu nie powie, jak bardzo si ba tej nocy. I na ca ym wiecie nie ma drugiego takiego taty.
- Czy b
musia jeszcze kiedy odej
z domu, mamusiu?
- Nie, dopóki sam o to nie poprosisz - obieca a mama.
- Nigdy… - zacz Walter i przerwa . Mimo wszystko ch tnie spotka by si jeszcze raz z Alicj .
- A teraz zajrzyj tutaj, skarbie - powiedzia a Zuzanna, wskazuj c na du y kosz, przy którym siedzia a jaka m oda pani.
Walter podszed do kosza. Dzidziu ! Pulchny, liczny bobas z jedwabistymi loczkami na g ówce i maciupe kimi, zgrabnymi r czkami.
- Czy nie jest pi kna? - zapyta a Zuzanna z dum . - Popatrzcie tylko na jej rz sy… Nigdy jeszcze nie widzia am takich d ugich rz s u niemowl cia. A
te ma e, adne uszka! Zawsze najpierw patrz na uszy.
Walter zawaha si .
- Ona jest s odka, Zuzanno… Och, jakie ma liczne, okr
e paznokietki! Ale czy nie jest troch za ma a?
Zuzanna roze mia a si .
- Osiem funtów to nie jest wcale ma o, skarbie. 1 jakie ma m dre spojrzenie. W nieca godzin po przyj ciu na wiat unios a g ówk i spojrza a na
doktora. Jak yj , z czym takim si nie spotka am.
- Prawdopodobnie b dzie mia a rude w osy - rzek doktor tonem pe nym zadowolenia. - Pi kne, z ocistorude w osy, jak jej matka.
- I orzechowe oczy, jak jej ojciec - doda a rado nie Ania.
- Nie rozumiem, dlaczego adne z nas nie mo e mie jasnych w osów - rzek Walter z rozmarzeniem, my
c o Alicji.
- Jasne w osy! Jak Drewowie! - wykrzykn a Zuzanna z bezgraniczn pogard .
- Wygl da uroczo, gdy pi - powiedzia a piewnie piel gniarka. - Nigdy nie widzia am dziecka, które by tak mru
o oczki.
- Jest cudna. Wszystkie nasze dzieci w niemowl ctwie by y s odkie, Gilbercie, ale ona jest najs odsza.
- Nie przesadzaj, Andziu - odezwa a si ciotka Mary Maria z przek sem. - Zachowujesz si tak, jakby na tym wiecie po raz pierwszy urodzi o si
dziecko.
- Nasze dzieci zawsze rodz si po raz pierwszy - rzek Walter z dum . - Zuzanno, czy mog j poca owa ? Chocia jeden raz?
- Mo esz - odpar a Zuzanna, patrz c wymownie na plecy wychodz cej ciotki Mary Marii. - A teraz pójd na dó i zrobi placek z wi niami. Mary Maria
Blythe upiek a wczoraj po po udniu ciasto. Szkoda, e go pani nie widzia a, droga pani doktorowo. Po prostu nie sposób je opisa ! B
musia a zje
sama tyle, ile zdo am, eby si nie zmarnowa o. Lecz dopóki trzymam si jeszcze na nogach, nie dopuszcz , by co takiego pojawi o si na naszym
stole. Mo ecie by tego pewni.
- Nie ka dy ma taki talent do pieczenia, jak ty, Zuzanno - powiedzia a Ania.
- Mamusiu - odezwa si Walter, gdy za dumn z pochwa y Zuzann zamkn y si drzwi - my
, e jeste my mi rodzin , prawda?
Rozdzia XI
Pod koniec sierpnia Ania wróci a do si i z niecierpliwo ci wygl da a nadej cia barwnej, radosnej jesieni. Ma a Berta Manila z ka dym dniem robi a
si
adniejsza. Bracia i siostry j uwielbiali i zachwytom ich nie by o ko ca.
- My la em, e ma e dziecko to stworzenie, które przez ca y czas wrzeszczy - rzek Jim, pozwalaj c malutkim paluszkom zacisn
si wokó swego
palca. - Tak mówi Bertie Szekspir.
- Nie w tpi w to, e dzieci Drewów przez ca y czas wrzeszcz , kochanie - odpar a Zuzanna. - Wrzeszcz na sam my l o tym, e s Drewami, jak
przypuszczam. A Berta Marilla jest dzieckiem Z otego Brzegu.
- Chcia bym urodzi si w Z otym Brzegu, Zuzanno - powiedzia Jim z rozmarzeniem. Zawsze
owa , e tak nie by o. Di czasem wyrzuca a mu to.
- Czy nie uwa asz, e ycie tutaj jest raczej nudne? - zapyta a pewnego razu Ani jej dawna kole anka z uniwersytetu, mieszkaj ca w Charlottetown.
Nudne! Ania omal nie wybuchn a miechem. Z oty Brzeg nudny! Jak tu si nudzi , gdy rozkoszny bobas stanowi ród o nieustannej rado ci, gdy w
aj Diana i Ma a El bieta, a swoj wizyt zapowiada tak e Rebeka Dew, gdy pacjentka Gilberta, pani Ellison, cierpi na chorob , na
któr chorowa y tylko trzy osoby na ca ym wiecie. Jak si nudzi , gdy Walter w
nie rozpocz nauk w szkole. Nan wypi a ca buteleczk perfum z
maminej toaletki - my leli, e pochoruje si od tego, ale szcz
liwie sko czy o si tylko na strachu, a czarna kotka, która przyb ka a si nie wiadomo
sk d, urodzi a na ganku niewiarygodn ilo
dziesi ciu koci t. Jak si nudzi , gdy Shirley zamkn si w azience i nie umia sam jej otworzy ,
Odrobinek zawin si w lep na muchy, a ciotka Mary Maria o samej pó nocy, spaceruj c ze wiec w r ku, podpali a zas ony w swoim pokoju i obudzi a
ca y dom przera aj cymi krzykami. ycie w Z otym Brzegu nie mog o by nudne.
Ciotka Mary Maria ci gle jeszcze bawi a w Z otym Brzegu. Od czasu do czasu stwierdza a patetycznie:
- Jak tylko poczujecie si mn zm czeni, powiedzcie mi o tym. Przywyk am troszczy si o siebie sama.
Na takie s owa mog a by tylko jedna odpowied i oczywi cie Gilbert stale j wyg asza . Nie brzmia a ona jednak tak szczerze i serdecznie, jak na
pocz tku pobytu ciotki w Z otym Brzegu. Poczucie silnych wi zów rodzinnych, cechuj ce Gilberta, uleg o os abieniu. Z typowo m sk bezradno ci , jak
by powiedzia a panna Kornelia, u wiadomi sobie, e ciotka Mary Maria sta a si problemem w jego yciu rodzinnym. Którego dnia odwa
si
napomkn
, jak to niedobrze dla domu, gdy mieszka cy opuszczaj go na zbyt d ugi czas. Ciotka zgodzi a si z nim, dodaj c spokojnie, e zamierza
sprzeda swój dom w Charlottetown.
- Niez y pomys - zgodzi si Gilbert. - Wiem, e w wiosce jest liczny domek na sprzeda . Nale y do mego przyjaciela, który wyje
a do Kalifornii.
Domek ten bardzo przypomina dom pani Sary Newman, którym ciocia kiedy tak si zachwyca a.
- Ale ona mieszka samotnie - westchn a ciotka.
- I bardzo to sobie chwali - rzek a Ania pogodnie, z nutk nadziei w g osie.
- Je li kto lubi mieszka sam, to znaczy, e co z nim jest nie w porz dku, Andziu - odpar a ciotka.
Zuzanna z ledwo ci powstrzyma a g
ny j k.
We wrze niu przyjecha a na tydzie Diana. Nast pnie przyby a Ma a El bieta, która nie by a ju wcale Ma El biet , lecz wysok , smuk i pi kn
dziewczyn z takimi jak dawniej z ocistymi w osami i pe nym rozmarzenia u miechem. Jej ojciec wraca do swego biura w Pary u i El bieta te si tam
wybiera a, by prowadzi mu gospodarstwo. Cz sto spacerowa y z Ani po nadbrze ach starej przystani, wracaj c do domu, gdy niebo ju rozb yskiwa o
milcz cymi, jesiennymi gwiazdami. Wspomina y dawne dni w Szumi cych Topolach i znów kr
y po cie kach mapy Krainy Czarów. El bieta
pieczo owicie przechowywa a t map , traktuj c j jak najcenniejszy skarb.
- Gdziekolwiek jestem, wieszam j na cianie mojego pokoju - powiedzia a.
Pewnego dnia pierwszy jesienny wiatr powia w ogrodzie przy Z otym Brzegu. Tego wieczoru niebo na zachodzie utraci o swój ciep y ró owy blask.
W jednej chwili lato zestarza o si . Nadchodzi a kolejna pora roku.
- Za wcze nie na koniec lata - rzek a ciotka Mary Maria takim tonem, jakby ten fakt obra
j osobi cie.
Nasta y przepi kne jesienne dni. Wiatr d rado nie znad pociemnia ych wód zatoki. Z sadu jab oniowego dobiega d wi czny miech dzieci. Nocami
cudownie wieci ksi
yc, a w dolinie zakwit y barwne astry. W pogodne, bezchmurne wieczory pod srebrzystym niebem przeci ga y ciemne klucze
ptaków. A potem, kiedy dnia uby o, per owa mg a zasnu a wydmy i przys oni a wody zatoki.
Wraz ze spadaj cymi z drzew li
mi do Z otego Brzegu przyby a Rebeka Dew, by z
obiecywan od dwóch lat wizyt . Mia a zosta przez
tydzie , uleg a jednak namowom i przed
a swój pobyt. Najgor cej nak ania a j do tego Zuzanna. Od pierwszej chwili poczu y, e s pokrewnymi
duszami, mo e dlatego, e obie kocha y Ani , mo e dlatego, e obie nienawidzi y ciotki Mary Marii.
Pewnego wieczoru, gdy na dworze deszcz szele ci w opad ych li ciach, a za oknami zawodzi wiatr, Zuzanna, siedz c z now przyjació
w kuchni,
zacz a zwierza si jej ze swych obaw. Doktor z on pojechali w
nie z wizyt , dzieciarnia s odko spa a w
kach, a ciotka Mary Maria usun a si
do swego pokoju z powodu migreny. „Czuj si tak, jakby elazna obr cz ciska a mój mózg” - j cza a.
- Ka dy - zauwa
a Rebeka Dew, opieraj c stopy o ciep e drzwiczki piecyka - kto zjada tyle sma onej makreli na kolacj , zas uguje na migren . Nie
zaprzeczam, e zjad am moj cz
, gdy musz przyzna , panno Baker, e nigdy nie spotka am kogo , kto sma
by makrel tak, jak pani. Ale nie
zjad am a czterech kawa ków!
- Kochana panno Dew - powiedzia a Zuzanna serdecznie, odk adaj c na kolana robótk i spogl daj c z ufno ci w ma e czarne oczy Rebeki - sama
pani widzi, jaka jest Mary Maria Blythe. Ale nie wie pani nawet po owy wszystkiego… Ba, ani wierci! Panno Dew, darz pani pe nym zaufaniem. Czy
mog otworzy przed pani serce i polega na pani dyskrecji?
- Oczywi cie, panno Baker.
- Ta kobieta przyby a tu w czerwcu i wed ug mnie zamierza zosta po kres swoich dni. Nikt w tym domu jej nie lubi, nawet doktor, cho stara si to
ukry , jak umie. Szanuje swoj rodzin i twierdzi, e kuzynka jego ojca nie mo e czu si nie chciana w jego domu. B aga am - ci gn a Zuzanna
tonem, który sugerowa , e robi a to na kolanach - b aga am pani doktorow , aby tupn a nog i powiedzia a, e Mary Maria Blythe musi wyjecha . Ale
pani doktorowa ma za mi kkie serce. Jeste my po prostu bezradni, panno Dew, kompletnie bezradni.
- Chcia abym j dosta w swoje r ce - rzek a Rebeka Dew, któr te dosi
o ju ostrze z
liwych uwag ciotki Mary Marii. - Wiem, równie dobrze jak
wszyscy, e nie nale y gwa ci
wi tych praw go cinno ci, ale zapewniam pani , e powiedzia abym jej wprost, i s pewne granice.
- Znam dobrze swoje miejsce w tym domu, dlatego nie mog wygarn
jej wszystkiego, panno Dew. Nie ja jestem tutaj pani . Czasem zapytuj
siebie uroczy cie: „Zuzanno Baker, czy d ugo jeszcze pozwolisz sob tak pomiata ?” Ale mam zwi zane r ce. Nie mog opu ci pani doktorowej ani
przysparza jej k opotów, k óc c si z Mary Mari Blythe. B
nadal jak najlepiej wype nia a swoje obowi zki. Bo musi pani wiedzie , kochana panno
Dew - ci gn a patetycznie Zuzanna - e z rado ci odda abym ycie dla doktora i jego ony. Byli my tak szcz
liw rodzin , zanim Mary Maria
przyjecha a i zacz a zatruwa nam ka
chwil . Trudno prorokowa , jakie b
tego rezultaty, obawiam si jednak, e wszyscy wyl dujemy w
szpitalu dla psychicznie chorych. Bezustannie wszystkiego si czepia! To tak, jakby cz owieka opad ca y rój komarów. Mo na znie
jednego komara,
ale niech pani sobie wyobrazi, e s ich miliony!
Rebeka Dew pomy la a o milionach komarów i ze zrozumieniem pokiwa a g ow .
- Bezustannie poucza pani doktorow , jak powinna prowadzi dom i w co si ubiera . Ci gle patrzy mi na r ce i ma wszystko za z e.
Twierdzi te , e nigdy nie spotka a równie k ótliwych dzieci. Kochana panno Dew, widzia a pani przecie na w asne oczy, e nasze dzieci nigdy si
nie k óc . No, w ka dym razie bardzo rzadko.
- To najmilsze dzieci, z jakimi si zetkn am w yciu, panno Baker.
- Wtyka nos w nie swoje sprawy i ci gle w szy…
- Tak, zd
am to zauwa
, panno Baker.
- Bezustannie o co si obra a i zachowuje si tak, jakby dzia a si jej najwi ksza krzywda. Nigdy jednak nie czuje si na tyle dotkni ta, eby
wyjecha . Siedzi z t swoj min osoby samotnej i lekcewa onej, co doprowadza do rozpaczy pani doktorow . Nic jej nie odpowiada. Je li jest otwarte
okno, narzeka na przeci gi. Je li pozamykamy okna, powiada, e jest jej za duszno. Nie znosi cebuli… Nawet jej zapachu. Mówi, e zapach cebuli
przyprawiaj o md
ci. Wi c pani doktorowa zdecydowa a, e nie b dziemy u ywa cebuli. Tymczasem - zako czy a dostojnie Zuzanna - my wszyscy
w Z otym Brzegu bardzo lubimy cebul , cho by mo e jest to gminne upodobanie.
- Ja tak e bardzo lubi cebul - wyzna a Rebeka Dew.
- Nie znosi kotów. Mówi, e obecno
kota przejmuje j dreszczem, nawet wtedy gdy go nie widzi. Sama wiadomo
, e gdzie w okolicy jest kot,
wystarcza. W zwi zku z tym biedny Odrobinek nie ma odwagi pokazywa si w domu. Nigdy specjalnie nie lubi am kotów, panno Dew, ale uwa am, e
maj one takie samo prawo do ycia, jak wszystkie inne stworzenia. I te jej ci
e uwagi: „Zuzanno, prosz pami ta , e nie wolno mi je
jajek”,
„Zuzanno, jak cz sto mam ci powtarza , e nie mog je
zimnych tostów?”, „Zuzanno, niektórym jest oboj tne, czy esencja zosta a zagotowana, czy
nie, ale ja nie nale
do tych szcz
liwców”. Zagotowana esencja! Jakbym ja kiedykolwiek poda a komu tak herbat !
- Nikt nie móg by pani o to pos dzi , panno Baker.
- Je li tylko istnieje jakie pytanie, którego nie wypada oby zada , ona na pewno nie omieszka tego uczyni . Jest zazdrosna o to, e doktor najpierw
wszystko mówi swojej onie, a dopiero potem jej. I ci gle usi uje wyci gn
od niego informacje dotycz ce pacjentów. Ogromnie go to irytuje, panno
Dew. Lekarz musi by dyskretny, jak pani zapewne wie. A ten jej strach przed ogniem! „Zuzanno Baker - powiedzia a kiedy do mnie - mam nadziej ,
e nigdy nie u ywasz do lamp oleju w glowego. I nie rozk adasz po domu zat uszczonych ga ganków. Wiadomo, e mo e to w okamgnieniu
spowodowa po ar. Czy chcia aby sta i patrze , jak ten dom p onie, Zuzanno Baker? I to maj c wiadomo
, e ty jeste temu winna?” No, z tego
przynajmniej mog am si zdrowo po mia . Tej samej nocy podpali a zas ony w swoim pokoju, a jej wrzask jeszcze dzisiaj d wi czy mi w uszach. Ale
si u mia am! Biedny doktor, który nareszcie po
si spa po dwóch nocach czuwania przy chorym, nie móg nawet spokojnie odpocz
. A ju do
istnej pasji doprowadza mnie to, panno Dew, e zaczyna dzie od przeliczenia jajek w spi arni. Z najwi kszym trudem hamuj si ; eby nie zapyta :
„Dlaczego nie przeliczy pani tak e
ek?” Dzieci te jej nie cierpi . Ale pani doktorowa zawsze stara si
agodzi wszelkie zadra nienia. Gdy kiedy
doktor z on wyjecha z domu, Mary Maria Blythe uderzy a Nan, poniewa dziecko powiedzia o do niej „pani Matuzalemowo” powtarzaj c s owa tego
psotnika, Krzysia Forda.
- Ju ja bym j uderzy a! - rzek a z zaci to ci w g osie Rebeka Dew.
- Ostrzeg am j , e je li jeszcze kiedy zdarzy si co podobnego, to doprawdy nie odpowiadam za siebie. „Od czasu do czasu karcimy nasze dzieci
w Z otym Brzegu - powiedzia am jej - ale nigdy ich nie bijemy, prosz to zapami ta ”. Przez ca y tydzie by a obra ona i ponura, ale ju nigdy nie
mieli a si tkn
palcem adnego z dzieci. Ale bardzo lubi, gdy rodzice musz je ukara . „Gdybym to ja by a twoj matk ” - powiedzia a pewnego
wieczoru do Jima. „Och, ciocia nigdy nie b dzie niczyj matk ” - odpar o biedne dziecko… sprowokowane do tego, droga panno Dew, po prostu
sprowokowane. Doktor pos
go do
ka bez kolacji, czy jednak my li pani, e malec zasn o pustym
dku? Ju kto zadba o niego.
- Ciekawe kto? - zachichota a Rebeka Dew, doskonale wszystko rozumiej c.
- A ona nie tkn a kolacji, poniewa jej uczucia zosta y zranione, ale przed po
eniem si spa posz a do spi arni i zjad a kanapki, które zostawi am
dla biednego doktora. Zjad a co do okruszynki, droga panno Dew. Mam nadziej , e nie uzna mnie pani za niewierz
, gdy powiem, e czasem nie
mog poj
, jak dobry Bóg mo e znie
niektórych ludzi.
- Nie mo e jej pani pozwoli , by zniszczy a pani poczucie humoru, panno Baker - rzek a stanowczo Rebeka Dew.
- Och, wiem, e nawet w beznadziejnej sytuacji mo na dostrzec co zabawnego. Tylko czasami to jednak trudne. Przepraszam, e zawracam pani
tym wszystkim g ow , droga panno Dew, ale je li si nie wy al , to gotowam kiedy wybuchn
.
- O, jak dobrze znam to uczucie, panno Baker.
- A teraz, droga panno Dew - rzek a Zuzanna rze ko - co by pani powiedzia a na fili ank herbaty przed snem? I mo e kawa ek kurcz cia na zimno?
- Nigdy nie zaprzecza am - odpar a Rebeka Dew, wsuwaj c rozgrzane stopy w pantofle - e chocia nie powinno si zapomina o wy szych celach,
jedzenie nale y do jednej z przyjemniejszych rzeczy w yciu doczesnym.
Rozdzia XII
Gilbert wyjecha na swoje polowanie na bekasy do Nowej Szkocji. Nawet Ani nie uda o si go namówi , by zosta tam d
ej ni przez dwa tygodnie.
A potem listopad przyby do Z otego Brzegu. Ciemne wydmy pokryte pasmami jeszcze ciemniejszych wierków wygl da y pos pnie w wieczornym
mroku, a wiatr wiej cy znad Atlantyku zawodzi
nie, lecz Z oty Brzeg weso o ja nia ogniem na kominku i rozbrzmiewa
miechem dzieci.
- Czemu wiatr nie jest szcz
liwy, mamusiu? - zapyta Walter pewnego wieczoru.
- Poniewa pami ta wszystkie smutne historie od pocz tku wiata - odpar a Ania.
- Wiatr j czy, bo jest za du o wilgoci w powietrzu - poci gn a nosem ciotka Mary Maria. - Okropnie bol mnie plecy.
Lecz niekiedy i wiatr wia pogodnie w srebrzystych klonowych zagajnikach. Zdarza y si tak e dni ca kiem bezwietrzne. Promienie jesiennego s
ca
pada y na ogo ocone z li ci drzewa, których d ugie cienie k ad y si na trawnikach, a o zachodzie ca y wiat nieruchomia w mro nym powietrzu.
- Spójrzcie tylko na t bia gwiazd nad topol - rzek a Ania. - Ilekro widz co tak pi knego, czuj si szcz
liwa tylko dlatego, e yj .
- Opowiadasz takie zabawne rzeczy, Andziu. Na Wyspie Ksi cia Edwarda gwiazdy s ca kiem zwyk rzecz - odpar a ciotka Mary Maria, a
pomy la a: „Te mi co , gwiazdy! Jakby nikt dot d nie widzia gwiazd! Lepiej by Andzia zainteresowa a si okropnym marnotrawstwem, jakie panuje w
kuchni. Czy by nie wiedzia a, jak Zuzanna szafuje jajkami i e u ywa s oniny, podczas gdy odrobina ceresu w zupe no ci by wystarczy a? A mo e nic
jej to nie obchodzi? Biedny Gilbert! Jest ca kowicie pod pantoflem”.
Listopad przemin , roni c br zowe i szare barwy, a pewnego ranka nieg okry ca y wiat sw czarodziejsk szat . Jim krzycz c z zachwytu zbieg
na niadanie.
- Och, mamusiu, ju nied ugo Bo e Narodzenie i przyjdzie wi ty Miko aj!
- Chyba nie wierzysz ju w wi tego Miko aja?! - zawo
a ciotka Mary Maria. Ania rzuci a pe ne niepokoju spojrzenie Gilbertowi, który powiedzia
powa nie:
- Chcemy, aby nasze dzieci przebywa y w Krainie Ba ni tak d ugo, jak d ugo si da, ciociu.
Szcz
liwie Jim nie zwróci uwagi na s owa ciotki Mary Marii. Zarówno on, jak Walter zanadto byli poch oni ci pragnieniem, by jak najszybciej wyj
na cudownie o nie ony wiat. Ani zawsze ogarnia
al, gdy niszczono ladami stóp pi kno nieskalanej nie nej szaty, by o to jednak nieuniknione. O
zmierzchu usiad a przed kominkiem, rozkoszuj c si urokiem wieczoru. Zachód p on ponad bia ymi dolinami i fioletowymi wzgórzami. Ogie weso o
igra na kominku. W jego dr
cym blasku przedmioty w pokoju nagle jakby o ywa y, by zaraz zgin
w mroku, cienie przemyka y i ko ysa y si . Wielkie
okno by o nie zas oni te i ca y pokój, wraz z ciotk Mary Mari , która siedzia a wyprostowana jak wieca, czarodziejsko odcina si jasn plam na
za nie onym trawniku. Ciotka Mary Maria nigdy nie pozwala a sobie na „rozk adanie si ” w fotelu.
Gilbert „roz
si ” na kanapie, usi uj c nie my le o tym, e jeden z jego pacjentów zmar na zapalenie p uc. Malutka Rilla próbowa a zje
swoje
ró owe pi stki, a Odrobinek, skulony w k bek na dywaniku przed kominkiem, o miela si mrucze , ku ogromnemu niezadowoleniu ciotki Mary Marii.
- Je li ju mówimy o kotach - zacz a ciotka patetycznym tonem… chocia nikt o kotach nie mówi - czy wszystkie koty z Glen z
y nam wizyt
ubieg ej nocy? Dziwi si , jak mogli cie spa przy tej kociej muzyce. Ale poniewa mój pokój le y w tylnej cz
ci domu, przypuszczam, e ja, niestety,
zosta am najszczodrzej uraczona tym darmowym koncertem.
Zanim ktokolwiek zd
odpowiedzie , wesz a Zuzanna, mówi c, e w sklepie spotka a pani marsza kow Elliot, która zamierza ich odwiedzi w
drodze powrotnej. Zuzanna nie doda a, e pani Elliot spyta a j z niepokojem:
- Co si dzieje z pani Blythe, Zuzanno? Ubieg ej niedzieli w ko ciele wydawa a si bardzo zm czona i zdenerwowana. Nigdy nie widzia am jej w
takim stanie.
- Mog pani powiedzie , co si dzieje z pani Blythe - odpar a Zuzanna ponuro. - Cierpi na ci
chorob zwan Mary Maria Blythe. A doktor wcale
tego nie dostrzega, chocia uwielbia ziemi , po której st pa jego ona.
- Czy to nie po m sku? - podsumowa a pani Elliot.
- Och, to cudownie! - zawo
a Ania, wstaj c szybko, by zapali lamp . - Od tak dawna nie widzia am panny Kornelii. Pos uchamy troch ploteczek.
- I to nie byle jakich! - odezwa si ironicznie Gilbert.
- Ta kobieta to z
liwa plotkarka - rzek a ciotka Mary Maria surowo.
Po raz pierwszy w yciu Zuzanna gwa townie stan a w obronie panny Kornelii.
- O nie, to nieprawda, panno Blythe, i nie znios , by mówiono tak o niej w mojej obecno ci. Z
liwa, te co ! Czy s ysza a pani kiedy , panno Blythe,
o kotle, który przygania garnkowi?
- Zuzanno… Zuzanno… - szepn a Ania b agalnie.
- Prosz o wybaczenie, droga pani doktorowo. Przyznaj , e si zapomnia am. Ale doprawdy nie sposób znie
pewnych rzeczy.
Po czym drzwi zamkn y si z trzaskiem, co nader rzadko zdarza o si w Z otym Brzegu.
- Widzisz, Andziu? - powiedzia a znacz co ciotka Mary Maria. - S dz , e je li b dziesz patrzy a przez palce na takie wybryki s
cej, mo esz mie
z ni du e k opoty.
Gilbert wsta i poszed do biblioteki, gdzie zm czony m
czyzna mo e liczy na odrobin spokoju. Ciotka Mary Maria, która nie lubi a panny Kornelii,
zabra a si tak e. Panna Kornelia zasta a wi c Ani sam , nisko pochylon nad koszyczkiem Rilli. Nie zacz a, jak zwykle, od opowiadania ploteczek.
Od
ywszy na bok pakunki, usiad a przy Ani i uj a j za r
.
- Aniu, kochanie moje, co si dzieje? Widz , e co jest nie tak. Czy ta wspania a istota, Mary Maria Blythe, zamierza zam czy ci na mier ?
Ania próbowa a si u miechn
.
- Och, panno Kornelio, wiem, e to niem drze tak si wszystkim przejmowa , ale dzi w
nie czuj , e po prostu ju nie znios jej d
ej. Ona… ona
zatruwa nam ycie…
- Dlaczego nie powiesz jej wprost, eby wyjecha a?
- Nie mog , panno Kornelio. Przynajmniej ja nie mog , a przecie nie zrobi tego Gilbert. Mówi, e nikomu nie mia by spojrze w oczy, gdyby
wypowiedzia dom osobie nale
cej do jego rodziny.
- Do diab a! - zawo
a panna Kornelia. - Przecie ona ma mnóstwo pieni dzy i w asny, porz dny dom. Wi c o czym tu mówi , je li poprosi si
spokojnie, by wróci a na w asne mieci?
- Wiem… Ale Gilbert… Nie s dz , aby on zdawa sobie spraw ze wszystkiego. Jest tak cz sto poza domem. Zreszt w gruncie rzeczy s to
drobnostki… Wstyd mi…
- Rozumiem, kochanie. S to drobnostki, z których sk ada si
ycie. Oczywi cie aden m
czyzna tego nie pojmie. Mam znajom w Charlottetown,
która dobrze zna Mary Mari Blythe. Mówi, e nigdy w yciu nie mia a ona przyjació ki i e powinna nosi nazwisko Blight*, a nie Blythe. Musisz si
zdoby na to, by powiedzie Gilbertowi, e nie wytrzymasz z ni ani chwili d
ej.
- Czuj si tak, jak to czasami bywa w snach, kiedy chce si biec, a mo na jedynie z trudem pow óczy nogami - rzek a Ania pos pnie. - Taki stan
ogarnia mnie coraz cz
ciej i z ka dym dniem jest gorzej. Jak nieprzyjemne s teraz chwile, gdy siadamy do sto u! Gilbert powiada, e nie umie ju
kroi mi sa.
- A wi c co nieco odczuwa - mrukn a z sarkazmem panna Kornelia.
- Nie mo emy swobodnie rozmawia przy stole. Wystarczy, e które z nas si odezwie, ona natychmiast zaczyna to komentowa . Bez przerwy
strofuje dzieci, e le si zachowuj , i przy go ciach mówi o ich wadach. Kiedy nasze posi ki by y naprawd wspania e, a teraz! Ona jest taka ponura, a
wie pani, jak my lubimy si
mia . W ka dej sytuacji które z nas dostrzega, a raczej dostrzega o co komicznego. Ciotka nie przepu ci nikomu. Dzi
powiedzia a: „Gilbercie, nie b
taki zas piony. Czy pok óci
si z Andzi ?” A my po prostu siedzieli my w milczeniu. Wie pani, e Gilbert zawsze
jest przygn biony, gdy umrze pacjent, którego móg , wed ug swego przekonania, utrzyma przy yciu. Nast pnie wyg osi a nam wyk ad, jacy to
jeste my nierozs dni, i udzieli a rady, by my czym pr dzej, zanim s
ce zajdzie, doszli do zgody. Och, pó niej serdecznie mieli my si z tego… ale
kiedy to mówi a!!! Obie z Zuzann nie znosz si nawzajem. Pomimo moich pró b i uwag Zuzanna wci
mruczy pod nosem, e istniej pewne granice
go cinno ci. A naprawd wybuch a, gdy ciotka oznajmi a, e nigdy jeszcze nie widzia a takiego k amczucha jak Walter. S ysza a bowiem, e opowiada
Di d ug histori o tym, jak spotka cz owieka z ksi
yca i jak ze sob rozmawiali. Ciotka chcia a mu wyszorowa usta wod z myd em. Ale si wtedy z
Zuzann pok óci y. Ci gle te karmi dzieci jakimi przera aj cymi historiami. Powiedzia a Nan o dziecku, które by o niegrzeczne i umar o we nie. Od
tego czasu Nan boi si zasn
. Z kolei pocieszy a Di, e je eli b dzie grzeczn dziewczynk , rodzice pokochaj j równie gor co jak Nan, pomimo jej
rudych w osów. Gilbert bardzo si rozgniewa , gdy o tym us ysza , i powiedzia jej par ostrych s ów. ywi am, przyznaj , nadziej , e mo e ciotka tym
razem obrazi si na dobre i wyjedzie, chocia nie chcia abym, aby ktokolwiek opuszcza mój dom z uraz w sercu. Ale niestety. Jej du e, niebieskie
oczy wype ni y si
zami i odpar a, e nie mia a nic z ego na my li. Zawsze s ysza a, e bli ni t nie kocha si tak samo, i uwa
a, e my wolimy Nan, a
Di to wyczuwa. Przez ca noc potem p aka a. Gilbert czu si jak ostatni brutal… i przeprosi j .
- Czego innego mo na si spodziewa po m
czy nie! - rzek a panna Kornelia.
- Och, nie powiedzia abym tak, panno Kornelio. Gdy robi rachunek sumienia, czuj , e jestem chyba zbyt ma ostkowa, nawet je li pobyt ciotki
utrudnia nam ycie. Zreszt ona nie zawsze jest taka niezno na… Czasami zdarza si , e potrafi by mi a…
- Naprawd ? - w g osie panny Kornelii zabrzmia a ironia.
- Tak. I uprzejma. Us ysza a, jak mówi am, e chcia abym mie popo udniowy serwis do herbaty. Pojecha a specjalnie do Toronto i kupi a mi taki…
Och, panno Kornelio, jaki on jest brzydki! Ania roze mia a si i westchn a. I znów roze mia a.
- Nie b dziemy wi cej o niej mówi . Gdy si ju wy ali am… jak ma e dziecko… widz to mniej czarno. Prosz spojrze na male
Rill , panno
Kornelio. Czy jej rz sy nie s
liczne, gdy pi? Teraz utniemy sobie ma pogaw dk .
Gdy panna Kornelia wysz a. Ania przez par chwil siedzia a zamy lona przy kominku. Nie powiedzia a pannie Kornelii wszystkiego. A Gilbert wielu
.
..Nie powinnam by a uskar
si na te b ahostki - pomy la a Ania. - Chocia w
nie one niszcz nam ycie… jak mole”.
Nagle Ania przypomnia a sobie s owa panny Kornelii, e Mary Maria Blythe nigdy nie mia a przyjació ki. To okropne! Ania, posiadaj ca tak wielu
przyjació , poczu a gwa towny przyp yw wspó czucia dla tej kobiety, pozbawionej wszelkich wi zów przyja ni, kobiety, której nie czeka o ju nic poza
smutn , samotn staro ci . Nikt nie zwróci si do niej, by szuka schronienia i oparcia, nadziei i pomocy, mi
ci i ciep a. Musz mie dla niej wi cej
cierpliwo ci. Jej dokuczliwo
by a przecie spraw powierzchown . Nie mog a zatru g bokiego nurtu ycia.
- Pozwoli am sobie na karygodne u alanie si nad sob - powiedzia a Ania, wyjmuj c Rill z koszyka i przytulaj c twarz do jej pulchnych,
aksamitnych policzków. - Ale chwila s abo ci min a i teraz doprawdy a mi wstyd.
Rozdzia XIII
- Ostatnio nie miewamy staro wieckich zim, prawda, mamusiu? - rzek pos pnie Walter. Listopadowy nieg dawno stopnia i przez ca y grudzie
Glen St. Mary by o miejscem czarnym i ponurym, uj tym w ramy szarych wód zatoki pokrytej k dzierzawymi grzywami nie nobia ej piany. Zdarzy o si
zaledwie kilka s onecznych dni, kiedy zatoka iskrzy a si w z ocistych obj ciach wzgórz. Przewa nie jednak panowa o przygn biaj ce zimno. Na pró no
mieszka cy Z otego Brzegu oczekiwali z nadziej , e przed Bo ym Narodzeniem spadnie nieg. Pomimo to, jak co roku, czyniono przygotowania do
wi t. Gdy nadszed ostatni tydzie grudnia, Z oty Brzeg wype ni y tajemnicze szepty i cudowne zapachy. W przeddzie Bo ego Narodzenia wszystko
by o gotowe. Przyniesione przez ch opców drzewko wierkowe ustawiono w rogu salonu. Na oknach i drzwiach zawieszano wielkie zielone wianki
przewi zane czerwonymi kokardami. Por cze schodów owini to ga zkami jod owymi, a spi arnia Zuzanny by a wype niona po brzegi. Nagle, pó nym
popo udniem, kiedy ju wszyscy po egnali si z nadziej na nieg i pogodzili z my
o mokrej, „zielonej” Gwiazdce, kto wyjrza przez okno i zobaczy
sto padaj ce bia e p atki, wielkie jak piórka.
- nieg! nieg! nieg! - wykrzykn Jim. - Gwiazdka b dzie mimo wszystko bia a, mamusiu!
Dzieci ze Z otego Brzegu po
y si spa uszcz
liwione. Jak mi o by o wtuli si w cieplutk po ciel i nas uchiwa wichury, która hucza a na
dworze. Ania i Zuzanna zacz y ubiera choink … „Zachowuj si jak dzieci!” - pomy la a ciotka Mary Maria pogardliwie. Nie pochwala a umieszczania
na drzewku wieczek - „bo mo e od nich zapali si dom”. Nie podoba y si jej równie kolorowe bombki… „a nu bli niaczki je zjedz ”. Nikt jednak nie
zwraca na ni uwagi. Wszyscy stwierdzili, e to jedyny sposób, eby z ni wytrzyma .
- Sko czone! - zawo
a Ania, gdy umie ci a na szczycie dumnego wierczka du
, srebrn gwiazd . - Och, Zuzanno, prawda, jaka jest adna? Czy
to nie wspania e, e w czasie Bo ego Narodzenia mo emy znowu by dzie mi i nie wstydzi si tego! Tak si ciesz , e spad
nieg… ale mam
nadziej , e wichura sko czy si do rana.
- Z pewno ci potrwa przez ca y jutrzejszy dzie - rzek a ciotka Mary Maria stanowczo. - Czuj to w moich biednych plecach.
Ania przesz a przez hol, otworzy a drzwi frontowe i wyjrza a na dwór. Ca y wiat ton w bia ym szale stwie niegowej zadymki. Szyby w oknach
oblepi p dzony wiatrem nieg. Szkocka sosna wygl da a jak ogromny, spowity w prze cierad o duch.
- Nie zapowiada si to optymistycznie - przyzna a Ania z alem.
- Ci gle jeszcze Pan Bóg zarz dza pogod , nie Mary Maria Blythe, droga pani doktorowo - powiedzia a Zuzanna, wygl daj c na dwór ponad jej
ramieniem.
- Mam nadziej , e chocia dzi wieczorem nie b dzie adnego wezwania do chorego - rzek a Ania i wróci a do pokoju.
Zuzanna popatrzy a jeszcze przez chwil w ciemno
, po czym zamkn a drzwi przed niegow zamieci .
- eby mi tylko nie urodzi a dzi dziecka! - rzuci a surow przestrog w stron Glen, gdzie pani Drew oczekiwa a ósmej pociechy.
Pomimo ponurych przewidywa ciotki Mary Marii wichura wyszala a si w nocy i rankiem purpurowy blask wschodz cego s
ca zala o nie one
doliny i wzgórza. Dzieciarnia wcze nie zerwa a si z
ek, pe na oczekiwania i radosnego napi cia.
- Czy wi ty Miko aj zdo
przyjecha pomimo burzy, mamusiu?
- Nie. Rozchorowa si i nawet nosa nie wytkn na dwór - odpar a ciotka Mary Maria, która by a w dobrym, jak na ni , humorze i mia a ochot
po artowa .
- wi ty Miko aj dotar do nas bez trudu - wtr ci a Zuzanna, zanim w oczach dzieci zgas a rado
. - Po niadaniu zobaczycie, co wyczarowa na
waszej choince.
Gdy ju zjedzono niadanie, tata ukradkiem wyszed z pokoju, lecz nikt tego nie zauwa
. Wszyscy byli zanadto poch oni ci liczn choink
przybran z ocistymi i srebrnymi bombkami i ja niej
wiate kami. Pod ni pi trzy y si paczuszki, owini te w kolorowe papiery i przewi zane
pi knymi wst
kami. Po chwili pojawi si
wi ty Miko aj, wspania y wi ty Miko aj w karmazynowym futrze, z d ug bia brod i z takim miesznym,
du ym brzuchem. Zuzanna wepcha a a trzy poduszki do aksamitnego worka, który na t okazj Ania specjalnie uszy a. Shirley z pocz tku rozp aka si
ze strachu, ale mimo to nie pozwoli , by wyniesiono go z pokoju. wi ty Miko aj rozda prezenty, mówi c ka demu kilka mi ych s ów. Jego g os brzmia
spod maski dziwnie znajomo. Pod koniec uroczysto ci wr czania podarków waciana broda Miko aja zaj a si ogniem od wieczki i ciotka Mary Maria
mia a swoj drobn satysfakcj z powodu tego wydarzenia. Jak zwykle nie mog a si powstrzyma od ponurych i
osnych westchnie .
- O tak, Bo e Narodzenie obecnie nie umywa si do Gwiazdki z mojego dzieci stwa - i z dezaprobat spojrza a na prezent, który Ma a El bieta
przys
a Ani z Pary a. By a to pi kna, wykonana z br zu kopia Artemidy ze Srebrnym ukiem. - Có to za bezwstydnica? - spyta a surowo.
- Bogini Diana - odpowiedzia a Ania, wymieniaj c porozumiewawcze spojrzenie z Gilbertem.
- Aha, poganka! No, tego jeszcze brakowa o. Gdybym by a tob , Andziu, postawi abym j w takim miejscu, eby dzieci nie mog y jej ogl da .
Czasem zaczynam my le , e cnota zwana skromno ci znik a z tego wiata. Moja babka - zako czy a ciotka Mary Maria z charakterystycznym dla
siebie brakiem konsekwencji - nigdy nie nosi a mniej ni trzy halki, i latem, i zim .
Ciotka Mary Maria z okropnej czerwonej w óczki zrobi a na drutach r kawiczki dla wszystkich dzieci, a dla Ani sweter. Gilbert dosta od niej krawat w
kolorze w trobianym, a Zuzanna purpurow halk z flaneli. Nawet Zuzanna uwa
a, e purpurowe halki z flaneli nie s w najlepszym gu cie, ale
grzecznie podzi kowa a ciotce.
„Jaki ubogi dom misyjny mia by z tego wi ksz pociech - my la a. - Trzy halki, doprawdy! Pochlebiam sobie, e jestem przyzwoit kobiet , a
podoba mi si ta osoba ze srebrnym ukiem. Mo e nie jest zbyt kompletnie ubrana, ale gdybym to ja mia a tak figur , nie wiem, czy chcia abym j
ukrywa pod sukni . Ale teraz czas zaj
si nadzieniem do indyka… chocia có to za nadzienie, do którego nie doda si cebuli”.
Tego dnia w Z otym Brzegu go ci o szcz
cie, zwyk e staro wieckie szcz
cie, pomimo obecno ci ciotki Mary Marii, która z pewno ci nie lubi a
widoku szcz
liwych ludzi.
- Ja prosz tylko bia e mi so. Jakubie, jedz grzecznie swoj zup ! Ach, Gilbercie, nie kroisz mi sa tak dobrze, jak twój ojciec. On wiedzia , jak dzieli
mi so tak, by ka dy by zadowolony. Dziewczynki, nie przeszkadzajcie doros ym w rozmowie! Mnie wychowano wed ug zasady, e dzieci powinno si
widzie , lecz nie powinno si ich s ysze . Nie, dzi kuj , Gilbercie, nie wezm sa atki. Nie jadam adnych surowizn. Owszem, Andziu, poprosz o
odrobin puddingu. Rolady mi sne s zbyt ci
ko strawne.
- Rolady mi sne Zuzanny to poematy, a jej szarlotki to liryki - powiedzia Gilbert. - Daj mi kawa ek jednego i drugiego, dziewczynko Aniu.
- Czy naprawd lubisz, by nazywano ci dziewczynk w twoim wieku, Andziu? (Walterze, doko cz ten kawa ek chleba z mas em. Wiele biednych
dzieci cieszy oby si , gdyby mog o go dosta . Jakubie, mój drogi, wytrzyj nos, nie mog znie
poci gania nosem).
A jednak mimo wszystko by y to radosne i cudowne wi ta. Nawet ciotka Mary Maria odtaja a nieco po obiedzie i askawie orzek a, e prezenty, które
dosta a, s ca kiem adne. Wytrzyma a tak e obecno
Odrobinka, co prawda z min prawdziwej m czennicy. Sprawi o to, e wszyscy poczuli si
troch zawstydzeni, i tak lubi tego kota.
- My
, e nasze maluchy mia y dzi uroczy dzie - z zadowoleniem rzek a Ania tego wieczoru, spogl daj c na drzewa, rysuj ce si wzorzy cie na
tle wzgórz i nieba, opromienionego blaskiem zachodz cego s
ca. Dzieci w
nie wybieg y na dwór, by rozrzuci okruszynki chleba dla ptaszków.
Wiatr cicho poj kiwa w ga ziach, wznosz c tumany niegu i zapowiadaj c kolejn wichur . Ale Z oty Brzeg prze
dzisiaj swoje wspania e,
wi teczne godziny.
- Chyba istotnie by to dla nich mi y dzie - zgodzi a si ciotka Mary Maria. - W ka dym razie wykrzyczeli si za wszystkie czasy. A co do tego, ile
zjedli… no có , raz jest si dzieckiem i mam tylko nadziej , e nie zabraknie ci oleju rycynowego.
Rozdzia XIV
By a to, jak mówi a Zuzanna, zima w kratk . Nag e ocieplenia i nawroty mrozu ozdabia y Z oty Brzeg fr dzlami sopli. Dzieci karmi y siedem sójek,
które przylatywa y regularnie do sadu po swoje porcje i pozwala y apa si Jimowi, cho ucieka y od innych dzieci. W styczniu i lutym Ania wertowa a
nocami katalogi nasion. Potem marcowe wiatry zawirowa y nad wydmami, przystani i wzgórzami. Zuzanna mówi a, e wielkanocne zaj czki wysiaduj
jajka.
- Prawda, e marzec jest wspania ym miesi cem, mamusiu? - wo
Jim, który czu si prawdziwie w swoim ywiole, kiedy na dworze wia wiatr.
Prze yli te chwile niepokoju, kiedy Jim zadrasn si w r
zardzewia ym gwo dziem. Przez kilka dni mia gor czk . Ciotka Mary Maria skorzysta a
z okazji, aby opowiedzie wszystkie znane sobie historie o ludziach, którzy zmarli na zaka enie krwi. Gdy niebezpiecze stwo min o, Ania u wiadomi a
sobie, e musi si przygotowa na wiele jeszcze podobnych prze
maj c ma ego syna, który ci gle poszukuje nowych przygód.
A potem nasta kwiecie ! Kwietniowe deszcze mia y si i p aka y, szepta y i nuci y, pl sa y i wirowa y.
- Och, mamusiu, prawda, e wiat ma teraz licznie wymyt buzi ? - zawo
a Di pewnego poranka, gdy nareszcie pojawi o si s
ce.
Blade wiosenne gwiazdy wieci y ponad zamglonymi polami, a na wierzbach, rosn cych na moczarach, pojawi y si bazie. Wydawa o si , e nawet
malutkie ga zki na drzewach w jednej chwili straci y zimow sztywno
, sta y si mi kkie i wiotkie. Przylot pierwszego drozda by prawdziwym
wydarzeniem. Dolina zamieni a si w miejsce pe ne cudów budz cej si do ycia natury. Jim przyniós mamie pierwsze konwalie, ku niezadowoleniu
ciotki Mary Marii, która uwa
a, e to ona powinna je otrzyma . Zuzanna zabra a si do porz dków na strychu. Ania przez ca zim nie mia a dla
siebie ani chwilki czasu. Teraz, pe na wiosennej rado ci ycia, ca e dnie sp dza a w ogrodzie, gdzie Odrobinek dawa upust swojemu temperamentowi,
szalej c po cie kach.
- Dbasz o ogród bardziej ni o w asnego m
a, Andziu - zauwa
a ciotka Mary Maria.
- Mój ogród jest dla mnie taki mi y… - odpar a Ania z rozmarzeniem… a po chwili, u wiadamiaj c sobie, jakie wnioski mo na by o wyci gn
mia .
- Wyg aszasz nies ychanie oryginalne pogl dy, Andziu. Oczywi cie wiem, e nie chcia
przez to powiedzie , i Gilbert jest dla ciebie niemi y. Ale co
by by o, gdyby us ysza to kto obcy?
- Droga ciociu - odpar a Ania weso o - doprawdy nie mo na mnie wini za to, co mówi o tej porze roku. Wszyscy, którzy mnie znaj , dobrze o tym
wiedz . Zawsze na wiosn jestem odrobin szalona. Ale jakie to boskie szale stwo. Czy zauwa
a ciocia te mg y nad wydmami? Podobne s do
ta cz cych wró ek. A jak si cioci podobaj
onkile? Nigdy dot d nie mieli my w naszym ogrodzie takiej ilo ci onkili.
- Nie lubi ich. To takie nienaturalne kwiaty - odpowiedzia a ciotka Mary Maria. Otuli a si szalem i wesz a do domu, by uchroni swe plecy przed
dzia aniem wie ego, wiosennego powietrza.
- Czy pani wie, droga pani doktorowo - rzek a Zuzanna pos pnie - co si sta o z tymi narcyzami, które chcia a pani zasadzi w cienistym zak tku?
Dzi po po udniu, gdy pani wysz a, ona je zasadzi a, i to w najbardziej s onecznym miejscu.
- Och! Zuzanno! Niestety nie mo emy ich przesadzi , bo poczu aby si ura ona.
- Gdyby pozwoli a mi pani powiedzie s owo, droga pani doktorowo…
- Nie, nie, Zuzanno, zostawmy je tam na razie. Pami tasz, jak p aka a, gdy powiedzia am jej, e nie powinna by a szczepi spirei przed kwitni ciem.
- W dodatku nasze onkile jej si nie podobaj … S przecie s ynne w ca ej wiosce.
- I zas uguj na to. A opini ciotki Mary Marii wcale si nie przejmuj. Spójrz, Zuzanno, nasze nasturcje jednak wschodz , a przecie ju niemal
straci am wszelk nadziej . Zamierzam za
ma y ogródek ró any w po udniowo-zachodnim zak tku. Sama nazwa „ogród ró any” wzbudza we mnie
rozkoszny dreszcz. Czy widzia
kiedy , Zuzanno, taki szafirowy b kit nieba? Je li b dziesz bardzo uwa nie nas uchiwa a odg osów nocy, us yszysz,
jak wszystkie strumienie ziemi gaw dz ze sob . Chyba sp dz dzisiejsz noc w Dolinie, z poduszk z fio ków pod g ow .
- By oby tam pani wilgotno i ch odno - stwierdzi a ze stoick cierpliwo ci Zuzanna. Przywyk a ju , e pani doktorowa zawsze opowiada takie
banialuki na wiosn . Ale to jej przejdzie.
- Zuzanno - zacz a przymilnie Ania - chc urz dzi przyj cie urodzinowe w przysz ym tygodniu.
- Czemu nie? - spyta a Zuzanna. Nikt z rodziny nie mia co prawda w przysz ym tygodniu urodzin, ale je li pani doktorowa ma ochot wyda
przyj cie, nic nie stoi temu na przeszkodzie.
- Dla ciotki Mary Marii - kontynuowa a Ania, jak kto , zdecydowany wyzna najgorsze. - Jej urodziny przypadaj w przysz ym tygodniu. Gilbert
powiedzia mi, e ciotka ko czy pi
dziesi t pi
lat, pomy la am wi c…
- Droga pani doktorowo, czy naprawd zamierza pani robi przyj cie dla tej…
- Policz do stu, Zuzanno, policz do stu… By oby jej tak mi o. Co ona w ko cu ma z ycia?
- To jej wina.
- By mo e. Ale uwierz mi, Zuzanno, naprawd chc to dla niej zrobi .
- Droga pani doktorowo - rzek a Zuzanna spokojnie. - Zawsze by a pani taka mi a, e dawa a mi tydzie wolnego, kiedy tylko potrzebowa am. My
,
e b dzie dobrze, je li skorzystam z tego w przysz ym tygodniu. Poprosz moj siostrzenic , Gladys, aby przysz a pani pomóc. I wtedy Mary Maria
Blythe mo e mie ca y tuzin przyj
urodzinowych, je li o mnie chodzi.
- Skoro tak to widzisz, Zuzanno, oczywi cie zrezygnuj z mojego pomys u - powiedzia a powoli Ania.
- Droga pani doktorowo, ta kobieta bezczelnie si tu wprosi a i zamierza chyba pozosta po kres swoich dni. Denerwuje pani , musztruje doktora,
obrzydza ycie dzieciom. Nie mówi o sobie, bo kim e ja jestem? Wiecznie zrz dzi, gdera, j czy, ma wszystko wszystkim za z e, a pani chce urz dza
dla niej przyj cie urodzinowe? No ale có , nie mam innego wyj cia - je li pani tak chce, musimy je urz dzi .
- Zuzanno kochana!
W ci gu kolejnych dni Ania z przej ciem planowa a przebieg uroczysto ci. Zuzanna, gdy ju pogodzi a si z t my
, by a zdecydowana wyprawi
przyj cie, które nie przyniesie wstydu Z otemu Brzegowi i nie da ciotce Mary Marii najmniejszych powodów do narzeka .
- My
, e wydamy obiad, Zuzanno. Wówczas go cie wyjd wystarczaj co wcze nie, by my zd
yli jeszcze z doktorem do Lowbridge na koncert.
Zachowamy tajemnic , eby sprawi jej ca kowit niespodziank . Nie b dzie wiedzia a o niczym do ostatniej chwili. Zaprosz z Glen wszystkie osoby,
które ona lubi…
- Czy w ogóle s takie?
- W ka dym razie te, których obecno
toleruje. I jej kuzynk , Adel Carey z Lowbridge, a tak e kilka osób z miasta. Upieczemy wielki, okaza y tort
urodzinowy z pi
dziesi cioma pi cioma wieczkami.
- I ten tort oczywi cie ja mam zrobi .
- Zuzanno, wiesz doskonale, e twoje ciasta owocowe nie maj równych sobie na ca ej Wyspie Ksi cia Edwarda.
- Wiem tylko, e jestem jak wosk w pani r kach, droga pani doktorowo.
Zbli
si oznaczony dzie . W Z otym Brzegu zapanowa a atmosfera tajemniczo ci. Wszyscy przysi gli, e nie zdradz sekretu ciotce Mary Marii.
Ale Ania i Zuzanna nie wzi y pod uwag miejscowych plotkarek. Gdy w przeddzie przyj cia ciotka Mary Maria wróci a wieczorem do domu z wizyty,
któr z
a komu w Glen, obie siedzia y zm czone w nie o wietlonym pokoju.
- Co tu tak ciemno, Andziu? Nie mog poj
, dlaczego niektórzy lubi przesiadywa w ciemno ciach. Mnie osobi cie przyprawi oby to o napad
melancholii.
- Ale to nie jest ciemno
. To zmierzch… Mrok i wiat o splot y si w mi osnym u cisku i zmierzch jest przepi knym tego owocem… - wyszepta a
Ania bardziej do siebie ni do ciotki.
- Mam nadziej , e chocia ty sama rozumiesz sens tego, co mówisz, Andziu. A wi c jutro wyprawiacie przyj cie?
Ania wyprostowa a si gwa townie.
- Ale … ciociu…
- Zawsze o wszystkim dowiaduj si od obcych - rzek a ciotka Mary Maria raczej ze smutkiem ni z gniewem.
- My… my chcia
my zrobi ci niespodziank , ciociu…
- Nie rozumiem, po co komu przyj cia o tej porze roku, kiedy pogoda jest taka paskudna.
Ania odetchn a z ulg . Najwyra niej ciotka Mary Maria wiedzia a tylko o tym, e przyj cie ma si odby , a nie domy la a si , e ma ono zwi zek z
jej osob .
- Chcia am urz dzi je, zanim przekwitn wiosenne kwiaty, ciociu.
- W
moj granatow sukni z tafty. S dz , Andziu, e gdybym nie dowiedzia a si o przyj ciu we wsi, go cie zastaliby mnie w mojej codziennej
bawe nianej sukience.
- Och nie, ciociu. Oczywi cie zamierzali my powiedzie ci o tym na tyle wcze nie, eby zd
a si przebra .
- Có , je li moja opinia cho troch ci obchodzi, Andziu… a coraz cz
ciej zaczynam w to w tpi … uwa am, e na przysz
by oby lepiej, gdyby
nie utrzymywa a wszystkiego w tajemnicy. Nawiasem mówi c, czy wiesz, i we wsi mówi , e to Jim rzuci kamieniem w okno ko cio a metodystów?
- Nie zrobi tego - odpar a Ania spokojnie. - Tak mi powiedzia .
- Czy jeste pewna, Andziu, e nie sk ama ?
- Ca kowicie, ciociu. Jim nigdy jeszcze nie sk ama .
- No tak. S dzi am tylko, e powinna wiedzie , co ludzie mówi . Ciotka Mary Maria wysz a z pokoju jak zwykle wynios a i pe na godno ci,
ostentacyjnie omijaj c Odrobinka, który przewróci si na grzbiet w nadziei, e zach ci kogo do zabawy.
- Chyba pójd ju spa , Zuzanno. Mam nadziej , e jutro b dzie adny dzie . Nie podoba mi si tylko ta ciemna chmura nad przystani - rzek a Ania.
- B dzie adnie, pani doktorowo - zapewni a j Zuzanna. - Tak mówi almanach.
Zuzanna posiada a almanach, który przepowiada pogod na ca y rok. Przepowiednie te sprawdza y si na tyle cz sto, e mo na by o im ufa .
- Zostaw boczne drzwi otwarte dla doktora, Zuzanno. By mo e pó no wróci z miasta. Pojecha po ró e… Pi
dziesi t pi
z ocistych ró .
ysza am, jak ciotka Mary Maria mówi a, e
te ró e to jedyne kwiaty, jakie lubi.
W pó godziny pó niej Zuzanna czytaj c jak co wieczór jeden rozdzia z Biblii, natrafi a na werset: „Opu
dom s siada twego, zanim zm czy si tob
i znienawidzi ci ”. Za
a t stron ga zk bo ego drzewka. „Jak wida , jest to problem aktualny od zarania dziejów” - pomy la a.
Nazajutrz Ania i Zuzanna obudzi y si wcze nie. Chcia y zako czy ostatnie przygotowania, zanim ciotka Mary Maria zacznie si kr ci po domu.
Ania zawsze lubi a wstawa przed witem, by uchwyci t czarown chwil , kiedy wiat nale y jeszcze do wró ek i dawnych bogów. Budz cy si do
ycia dzie ton w bladoró owym blasku. Pierwsze, s abe jeszcze, delikatne promienie s
ca s
y si na wydmach, a nad dachami wioski unosi y si
nie mia o fioletowe smu ki dymu.
- Pogoda jak na zamówienie, droga pani doktorowo - powiedzia a Zuzanna z zadowoleniem, ubieraj c wiórkami kokosowymi wspania y tort w
pomara czowej polewie z lukru. - Po niadaniu wypróbuj swoje r ce na tych modnych ma lanych kuleczkach. B
te co pó godziny dzwoni a do
Cartera Flagga, przypominaj c mu, e ma na czas dostarczy lody. I jeszcze zd
wyszorowa schody wej ciowe.
- Czy to konieczne, Zuzanno?
- Droga pani doktorowo, przecie przyjdzie te pani marsza kowa Elliot, prawda? Ona mo e wej
do naszego domu tylko po nieskazitelnie czystych
schodach. Czy przyozdobi pani pokój, droga pani doktorowo? Nie urodzi am si z darem uk adania kwiatów.
- Cztery ciasta! O rety! - zawo
Jim.
- Je li wydajemy przyj cie - rzek a wynio le Zuzanna - to wydajemy przyj cie.
Go cie nadeszli we w
ciwym czasie. Powita a ich ciotka Mary Maria, ubrana w granatow sukni , oraz Ania, która w
a powiewn sukienk z
cienkiego kremowego jedwabiu. Zamierza a ubra si w bia mu linow sukienk , gdy dzie by wyj tkowo ciep y, ale w ko cu si rozmy li a.
- Bardzo rozs dnie, Andziu - pochwali a j ciotka Mary Maria. - Zawsze twierdzi am, e jedynie bardzo m odym osobom jest dobrze w bieli.
Wszystko sz o zgodnie z planem. Stó wygl da prze licznie. Ania u
a swojego najelegantszego serwisu i ustawi a w wazonach bukiety fioletowych
i bia ych irysów. Kuleczki ma lane Zuzanny odnios y ca kowity sukces. Nigdy jeszcze w Glen nie kosztowano równych przysmaków. Zupa mietanowa
okaza a si absolutn doskona
ci , a sa atka z kurcz cia zosta a przyrz dzona z kurcz t w asnego chowu, którymi Z oty Brzeg s yn w ca ym Glen.
Carter Flagg nie zapomnia na czas przys
lodów. Wreszcie do pokoju wkroczy a Zuzanna z tortem urodzinowym w którym tkwi o pi
wieczek. Wnios a go triumfalnie, na wielkim pó misku, i postawi a przed ciotk Mary Mari .
Ania, na zewn trz u miechni ta i pogodna pani domu, czu a dziwny niepokój. Pomimo i z pozoru wszystko sz o jak z p atka, mia a g bokie
wewn trzne przekonanie, e co jest nie w porz dku. By a zbyt zaj ta witaniem go ci, by spostrzec, jak zmieni a si na twarzy ciotka Mary Maria, gdy
pani marsza kowa Elliot z
a jej serdeczne yczenia urodzinowe. Jednak z chwil , gdy wszyscy zasiedli do sto u, Ania zauwa
a, e ciotka Mary
Maria wygl da na osob , o której mo na powiedzie wszystko poza tym, e jest zadowolona. By a po prostu sina… chyba nie ze z
ci?! W czasie
posi ku nie odzywa a si ani s owem, poza krótkimi odpowiedziami na skierowane do niej pytania. Zjad a zaledwie dwie
ki zupy i trzy k sy sa atki.
Lodów za w ogóle nie tkn a.
Gdy Zuzanna postawi a przed solenizantk wspania y tort z mnóstwem p on cych wieczek, ciotka wyda a przera liwy j k, w którym by o
powstrzymywane kanie, przechodz ce w st umiony krzyk.
- Ciociu, czy dobrze si czujesz? - zawo
a Ania. Ciotka Mary Maria spojrza a na ni lodowatym wzrokiem.
- Ca kiem dobrze, Andziu. Doprawdy, zadziwiaj co dobrze jak na tak wiekow osob , jak jestem.
W tym w
nie fatalnym momencie wesz y uroczy cie bli niaczki, nios c kosz z pi
dziesi cioma pi cioma z ocistymi ró ami. W ród zapad ej nagle
grobowej ciszy wr czy y go ciotce Mary Marii, szepcz c yczenia i gratulacje. Przy stole rozleg y si okrzyki zachwytu, tylko ciotka Mary Maria nie
zareagowa a ani s owem.
- D… dziewczynki zdmuchn za ciebie wieczki, ciociu - j ka a si nerwowo Ania. - A czy zechcesz pokroi tort?
- Nie jestem zupe nie zgrzybia staruszk … jeszcze, Andziu. Mog zdmuchn
wieczki sama.
Zacz a zdmuchiwa
wieczki, starannie i dok adnie. Równie starannie i dok adnie pokroi a tort. Nast pnie od
a nó .
- A teraz wybacz mi, Andziu, e was opuszcz . Taka stara kobieta jak ja musi odpocz
po podobnie silnych prze yciach.
Ciotka Mary Maria wsta a z impetem, a
wisn a suknia z tafty, gwa townie odsun a kosz z ró ami, który sta jej na drodze, i ju po chwili jej obcasy
zastuka y na schodach, po czym rozleg si z góry huk zatrzaskiwanych drzwi.
Skonsternowani go cie zjedli z przymusem po kawa ku tortu urodzinowego. Pe ne napi cia milczenie próbowa a desperacko przerwa pani
Amazowa Martin, opowiadaj c histori o doktorze z Nowej Szkocji, który zakazi kilku pacjentów, wstrzykuj c im zarazki dyfterytu. Inni, czuj c, e nie
by oby to w dobrym tonie, nie poparli jej bohaterskich wysi ków podj tych w celu „ratowania sytuacji” i odeszli tak wcze nie, jak tylko pozwala y zasady
przyzwoito ci.
Oszo omiona Ania pospieszy a do pokoju ciotki Mary Marii.
- Ciociu, co si sta o?
- Czy musia
publicznie og osi , ile mam lat, Andziu? I zaprosi Adel Carey, która od dawna umiera a z pragnienia, aby si tego dowiedzie !
- Ale ciociu… Chcieli my… chcieli my…
- Nie wiem, jaki cel ci przy wieca , Andziu. Domy lam si jednak, e co si za tym kryje… O, umiem czyta w twoich my lach, Andziu. Ale nie b
wywleka tego na wiat o dzienne. Pozostawiam to twojemu sumieniu.
- Ciociu, chcia am tylko uczci dzie twoich urodzin. Tak bardzo mi przykro. Ciotka Mary Maria przy
a chusteczk do oczu i u miechn a si
dzielnie.
- Oczywi cie wybaczam ci, Andziu. Ale sama chyba rozumiesz, e po tym, co dzi zasz o, nie mog tu zosta ani chwili d
ej.
- Och, ciociu, uwierz mi…
Ciotka Mary Maria podnios a do góry szczup , ylast d
.
- Nie dyskutujmy na ten temat, Andziu. Pragn teraz spokoju… tylko spokoju. Kto zniesie, by raniono mu dusz ?
Wieczorem Ania pojecha a z Gilbertem na koncert, ale nie by to udany wieczór. Gilbert oceni ca e zdarzenie „po m sku”, jak by powiedzia a panna
Kornelia.
- Pami tam, e zawsze by a dra liwa na punkcie swojego wieku. Mój ojciec cz sto dokucza jej z tego powodu. Powinienem by ci ostrzec, ale
umkn o to mojej uwagi. Je li chce odjecha , nie usi uj jej zatrzymywa … - I tylko poczucie wi zów rodzinnych powstrzyma o go od dodania:
- Baba z wozu, koniom l ej.
- Nie wyjedzie. Niech pani nie liczy na takie szcz
cie - rzek a z niedowierzaniem Zuzanna.
Lecz tym razem Zuzanna si pomyli a. Ciotka Mary Maria wyjecha a nazajutrz. egnaj c si z Gilbertem rzek a wspania omy lnie:
- Nie wi za to Andzi. Jestem przekonana, e nie chcia a mnie obrazi . Nie mam do niej pretensji o to, e tak post pi a… zupe nie nie licz c si z
tym, jak jestem wra liwa. Pomimo wszystko musz przyzna , e zawsze lubi am biedn Andzi - te s owa wypowiedzia a tak, jakby przyznawa a si do
asnej s abo ci. - Ale Zuzanna Baker to oddzielna sprawa. Stanowczo powiniene j ukróci . Zapami taj sobie moje s owa, Gilbercie!
Z pocz tku nikt nie móg uwierzy w tak cudown odmian losu. Wreszcie jednak wszyscy u wiadomili sobie, e ciotka Mary Maria naprawd
wyjecha a. Znów mo na by o si
mia , nie rani c niczyich uczu , otwiera okna, nie wys uchuj c utyskiwa na przeci gi, zasiada do posi ków nie
nara aj c si na uwagi, e spo ywanie ulubionych potraw prowadzi zazwyczaj do miertelnych przypad
ci
dkowych.
Nigdy nie egna am odje
aj cego go cia z tak rado ci - my la a Ania z pewnym poczuciem winy. - Ale jak to mi o znów by sob .
Odrobinek starannie wylizywa futerko. Najwidoczniej uzna
e mimo wszystko nie jest le by kotem. W ogrodzie zakwit a pierwsza peonia.
- wiat jest pe en poezji, prawda, mamusiu? - powiedzia Walter.
Rozdzia XV
- Czu am, e musz przyj
, kochanie - rzek a panna Kornelia - i wyja ni spraw tego telefonu. To by a pomy ka. Tak mi przykro. Okazuje si , e
kuzynka Sara yje.
Ania, ukrywaj c u miech, wskaza a pannie Kornelii krzes o na werandzie. Zuzanna spojrzawszy sponad koronkowego ko nierzyka, który
szyde kowa a dla swej siostrzenicy Gladys, powiedzia a grzecznie:
- Dzie dobry, pani marsza kowo Elliot.
- Rano ze szpitala przysz a wiadomo
, e Sara zmar a w nocy. Uwa
am, e powinnam ci o tym poinformowa , bo by a przecie pacjentk
doktora. Ale okaza o si , e to zmar a inna Sara Chase. yciu kuzynki Sary nie zagra a adne niebezpiecze stwo, co mamy do zawdzi czenia
wy cznie doktorowi. Jaki tu panuje przyjemny ch ód, Aniu. Zawsze mówi , e je li gdziekolwiek da si oddycha , to tylko w Z otym Brzegu.
- Prosz spojrze na t fal maków przy ogrodzeniu, panno Kornelio. Obie z Zuzann jeste my z nich bardzo dumne. Niech pani sobie wyobrazi, e
wcale nie zamierza
my zasia w tym roku maków. Na wiosn Walter niechc cy rozsypa paczuszk nasion w
nie w tym miejscu i oto efekt. Co roku
ogród sprawia nam jak
cudown niespodziank .
- Lubi maki - powiedzia a panna Kornelia. - chocia s tak krótkotrwa e.
- Rzeczywi cie, yj tylko jeden dzie - przyzna a Ania - ale có to za wspania e, królewskie ycie! Czy to nie lepsze, ni by okropn , zimn cyni ,
która ci gnie swój nudny ywot w
ciwie przez ca y rok? W naszym ogrodzie nie hodujemy cynii. To jedyne kwiaty, których nie uznajemy. Zuzanna nie
odezwa aby si do nich ani jednym s owem.
- Czy kogo morduj w Dolinie? - spyta a nagle panna Kornelia. Rzeczywi cie, dzikie, pe ne grozy okrzyki dochodz ce z Doliny mog y budzi
podobne podejrzenia. Lecz Ania i Zuzanna tak do nich przywyk y, e traktowa y je jako co normalnego.
- Krzy i Po cia Ford przyjechali dzi do nas z wizyt . Dzieci w
nie wyprawiaj w Dolinie bankiet na ich cze
. Co do pani Chase, Gilbert rano
pojecha do miasta, a wi c wszystkiego si dowie. Tak bardzo si ciesz , e ona powraca do zdrowia. Inni lekarze nie zgadzali si z diagnoz Gilberta i
byli my troch niespokojni.
- Sara, id c do szpitala, ostrzeg a nas, by my nie pochowali jej, nie upewniwszy si uprzednio, e rzeczywi cie umar a - powiedzia a panna Kornelia,
wachluj c si majestatycznie. Zdumiewaj ce, e Ania zdaje si w ogóle nie odczuwa tego niezno nego upa u. - Wiesz, zawsze troch si obawiali my,
czy my nie pochowali ywcem jej m
a… wygl da tak, jakby wcale nie umar . Ale przysz o nam to na my l troch za pó no. By on bratem tego
Ryszarda Chase’a, który kupi star posiad
Moore’ów. Przeniós si tam na wiosn . To jest dopiero dziwak! Powiada, e zamieszka na wsi, by mie
troch spokoju. W Lowbridge podobno ci gle musia op dza si od wdów, które chcia y go usidli … „Oraz od ró nych starych panien” - zamierza a
doda panna Kornelia, ale pohamowa a si , maj c na wzgl dzie uczucia Zuzanny.
- Widzia am jego córk , Stell . Przychodzi na próby chóru. Polubi
my si .
- Stella to mi a dziewczyna… Jedna z tych nielicznych, które jeszcze potrafi si rumieni . Zawsze bardzo j lubi am. Przyja ni am si z jej matk .
Biedna Liza!
- Umar a m odo?
- Tak. Stella mia a wtedy zaledwie osiem lat. Ryszard sam wychowywa córk . Taki niedowiarek i cynik! Powiada, e kobiety s potrzebne wy cznie
ze wzgl dów biologicznych… Doprawdy nie wiem, co ma przez to na my li. A podkre la to przy ka dej okazji.
- Wydaje si jednak, e córk wychowa ca kiem rozumnie - rzek a Ania, która uwa
a Stell Chase za jedn z najbardziej uroczych dziewcz t, jakie
spotka a w yciu.
- Och, nikomu nie uda oby si zepsu Stelli. Przyznaj , e Ryszard ma do
dobrze pouk adane w g owie. Ale jest absolutnym wariatem, je li chodzi
o m odych m
czyzn. Nigdy nie pozwoli Stelli spotyka si z ch opcami. Wszystkim m odzie com, którzy si przy niej kr cili, wybi z g owy ich uczucia
swoimi sarkastycznymi uwagami. To najbardziej zgry liwy cz owiek, jakiego znam. Stella nie umie sobie z nim poradzi , podobnie jak jej matka. Po
prostu nie wie, jak z nim post powa . A on lubi robi wszystko na przekór, lecz nie s dz , by jego zmar a ona lub Stella zdawa y sobie z tego spraw .
- Mam wra enie, e Stella jest bardzo przywi zana do ojca.
- O tak, uwielbia go. To nies ychanie zgodny cz owiek, je li wszystko idzie po jego my li. Ale powinien wykaza wi cej rozs dku co do zam
pój cia
Stelli. Musi przecie zrozumie , e nie b dzie
wiecznie. Chocia s uchaj c go, odnosi si wra enie, e ani mu w g owie zej
wiata. Nie jest jeszcze stary. O eni si bardzo m odo. Ale w tej rodzinie cz sto zdarzaj si wylewy krwi do mózgu. A co pocznie Stella po jego
mierci? Zmarnuje si , biedactwo.
Zuzanna na chwil oderwa a wzrok od robótki i powiedzia a:
- Nie pochwalam udzi, którzy w taki sposób niszcz
ycie swoim dzieciom.
- By mo e gdyby Stella naprawd kim si zainteresowa a, sprzeciw ojca nie mia by dla niej znaczenia.
- Tu si mylisz, kochana Aniu. Stella nigdy nie po lubi m
czyzny, który nie przypadnie do gustu jej ojcu. Powiem ci jeszcze o kim , czyje ycie te
nie zapowiada si s odko. Chodzi o siostrze ca marsza ka, Aldena Churchilla. Mary, jego matka, z pewno ci niepr dko pozwoli mu si o eni . Jest
jeszcze bardziej przekorna ni Ryszard. Gdyby by a kompasem, wskazywa aby pó noc zamiast po udnia. Zarz dza farm tylko do czasu o enku syna,
potem b dzie musia a mu przekaza ca e gospodarstwo. Gdy tylko Alden zaczyna si kr ci wokó jakiej dziewczyny, jego matka natychmiast k adzie
temu kres.
- Czy wie pani, co mi przysz o do g owy, panno Kornelio? - odezwa a si Ania z figlarnym u miechem. - A gdyby tak Stella i Alden zakochali si w
sobie?
- S na to ma e szans . Ale nawet gdyby tak si sta o, nic z tego nie b dzie. Mary zacz aby rozdziera szaty nad lekkomy lno ci syna, a Ryszard
wyrzuci by za drzwi zwyk ego farmera, chocia obecnie sam te nie jest nikim innym. Zreszt Stella nie spodoba aby si Aldenowi.
Lubi on ho e, roze miane dziewcz ta. Stelli tak e nie odpowiada by m
czyzna w typie Aldena. S ysza am, e nowy pastor z Lowbridge robi do niej
odkie oczy.
- Ale on jest taki anemiczny i nudny! - wykrzykn a Ania.
- I ma wy upiaste oczy - doda a Zuzanna. - To musi by okropny widok, gdy próbuje wygl da sentymentalnie.
- W ka dym razie jest prezbiterianinem - rzek a panna Kornelia, jakby ten fakt ca kowicie przes dza spraw na jego korzy
. - Có , musz ju i
.
Zauwa
am, e je li przebywam na dworze, gdy opada rosa, bardziej dokuczaj mi korzonki.
- Odprowadz pani do bramy.
- W tej sukni wygl dasz jak prawdziwa królowa, kochana Aniu - powiedzia a panna Kornelia z podziwem i ca kiem nie na temat.
Przy bramie Ania spotka a Ew i Owena Fordów i wraz z nimi wróci a do domu. Zuzanna uda a si do kuchni, by przyrz dzi zimny napój dla
doktora, który te w
nie nadszed . Dzieci t umnie nadbieg y z Doliny, zm czone, ale radosne.
- Czy musieli cie tak okropnie krzycze ? - spyta Gilbert. - Z pewno ci by o was s ycha w ca ej wsi!
Polcia Ford potrz sn a g stymi k dziorami w kolorze miodu i roze mia a si . By a ulubienic wuja Gilberta.
- Udawali my, e jeste my derwiszami, a wiesz, jak derwisze g
no zawodz - wyja ni Krzy .
- Spójrz lepiej, jak wygl da twoja koszula - rzek a Ewa surowo.
- Upad em prosto w placek, który Di zrobi a z b ota - odpar Krzy z wyra nym zadowoleniem. Nie znosi tych wykrochmalonych i nieskazitelnie
czystych koszul, które mama kaza a mu wk ada , gdy wybierali si do Glen.
- Mamu ku kochana - spyta Jim - czy móg bym wzi
ze strychu te strusie pióra? Zrobi bym sobie z nich ogon. Jutro urz dzamy cyrk i ja mam by
strusiem. B dziemy te mieli s onia.
- Czy wiecie, e koszt wy ywienia s onia wynosi sze
set dolarów rocznie? - zapyta z wielk powag Gilbert.
- Ale wymy lone s onie nic nie kosztuj - odpar Jim. Ania za mia a si .
- Dzi ki Bogu w naszych marzeniach nie musimy by praktyczni.
Walter nic nie mówi . By nieco zm czony i z zadowoleniem usiad na stopniu werandy przy mamie, opieraj c na jej ramieniu ciemn g ówk . Po cia
Ford, spojrzawszy na niego, pomy la a, e ma on twarz geniusza… i nieobecny, odleg y wzrok istoty z innej planety. Jakby nie nale
do tego wiata.
Wszyscy czuli si szcz
liwi w tej przedwieczornej godzinie pi knego letniego dnia. Dzwon ko cielny rozbrzmiewa cicho i s odko. Wschodz cy
ksi
yc s
ju swoje d ugie promienie na wody zatoki. Wydmy ja nia y srebrzy cie. W powietrzu snu a si mg a, a z ogrodu p yn upajaj cy zapach
ró . Ania, spogl daj c w dal oczyma, które zachowa y m odo
, pomimo i by a matk sze ciorga dzieci, pomy la a, e m odziutka czarna topola
wygl da wyj tkowo pi knie i ba niowo w wietle ksi
yca.
Potem zacz a tak intensywnie zastanawia si nad losem Stelli Chase i Aldena Churchilla, e Gilbert zaproponowa jej pensa za wyjawienie, o czym
my li.
- Powa nie zastanawiam si nad mo liwo ci zostania swatk - odpar a Ania.
Gilbert spojrza na obecnych z komiczn rozpacz .
- Obawia em si , e kiedy znów to z niej wyjdzie. Robi em, co mog em, eby temu zapobiec, ale nic nie zmieni urodzonej swatki. Musicie wiedzie ,
e ona ma prawdziwy talent do tych spraw. Ilo
ma
stw, do których doprowadzi a, jest wprost niewiarygodna. Ja osobi cie nie móg bym spa po
nocach z tak odpowiedzialno ci na sumieniu.
Ania u miechn a si tajemniczo. Swatanie ma
stw jest spraw tak delikatn i wymagaj
dyskrecji, e o pewnych rzeczach nie mo na
powiedzie nawet m
owi.
Rozdzia XVI
Te noc, a tak e kilka nast pnych Ania sp dzi a bezsennie, rozmy laj c o Aldenie i Stelli. Mia a wra enie, e Stella pragnie wyj
za m
, marzy o
asnym domu i o dzieciach. Pewnego wieczoru przecie b aga a, by pozwolono jej wyk pa Rill .
- Cudownie jest k pa takie pulchne, ciep e cia ko! - powiedzia a, po czym doda a nie mia o: - Czy to nie rozkoszne uczucie, pani Blythe, gdy te
aksamitne ramionka wyci gaj si do pani? Dzieci s takie potrzebne, prawda?
Ha
by oby pozwoli , aby zrz dliwy ojciec stan na przeszkodzie szcz
ciu dziewczyny.
Alden i Stella mogliby stworzy idealn par . Lecz jak do tego doprowadzi ? Wszyscy zainteresowani byli uparci i przeciwni sprawie. Ania
podejrzewa a przy tym, e zarówno Alden, jak Stella odziedziczyli upór i przekor po rodzicach. Nale
o zastosowa taktyk zupe nie odmienn ni w
jakiejkolwiek z dawnych spraw. Ani przypomnia si ojciec Dorotki.
Stanowczo zacisn a usta i podj a decyzj . Stella i Alden zostan ma
stwem!
Nie nale
o traci czasu. Alden, który mieszka w Harbour Head i chodzi do anglika skiego ko cio a za przystani , prawdopodobnie jeszcze nie
zetkn si ze Stella. Od kilku miesi cy nie interesowa si
adn dziewczyn , ale w ka dej chwili mog o to ulec zmianie. Do pani Janet Swift,
mieszkaj cej w Górnym Glen, przyjecha a w
nie w odwiedziny bardzo adna siostrzenica, a Aldena zawsze poci ga y nowe twarze. Po pierwsze,
trzeba wi c zapozna ze sob m odych. Jak to zrobi , aby wszystko z pozoru wygl da o ca kiem niewinnie? Ania my la a intensywnie, ale jedyne, co
przysz o jej do g owy, to wyda przyj cie. Co prawda, e nie bardzo odpowiada jej ten pomys . By o za gor co na to, by urz dza zabawy, a poza tym
odzie z Przystani Czterech Wiatrów lubi a poswawoli . Ania wiedzia a, e Zuzanna nie zgodzi si , by w Z otym Brzegu odby a si zabawa bez
uprzednich generalnych porz dków, a tego lata Zuzanna wyj tkowo le znosi a upa y. Ale trudno, trzeba si po wi ci dla dobra sprawy. Janka Pringle,
która otrzyma a w
nie tytu magistra, napisa a, e zamierza z
zapowiadan od dawna wizyt . Jej przybycie stanowi o dobry pretekst do
urz dzenia zabawy. Los zdawa si sprzyja zamierzeniom Ani. Janka przyjecha a, rozes ano zaproszenia, Zuzanna wysprz ta a Z oty Brzeg od piwnic
po strych, a spi arni wype ni y smako yki przyrz dzone na t okazj .
W przeddzie zabawy Ania czu a si bezgranicznie zm czona. By o potwornie gor co. Jim le
w
ku chory. Ania obawia a si , czy nie jest to atak
wyrostka robaczkowego, ale Gilbert stwierdzi spokojnie, e ch opiec po prostu najad si niedojrza ych jab ek. Odrobinek omal nie poparzy si na
mier , gdy Janka, pomagaj c Zuzannie w kuchni, str ci a na niego garnek z gor
wod . Ani bola y wszystkie ko ci, g owa, oczy i nogi. Janka
wybra a si z grup m odzie y na przechadzk , by obejrze latarni morsk , i wychodz c z domu poradzi a Ani, by jak najpr dzej po
a si do
ka.
Tymczasem Ania usiad a na werandzie i rozkoszuj c si wilgotnym powietrzem, przyniesionym przez popo udniow burz , wda a si w pogaw dk z
Aldenem, który w
nie przyszed po lekarstwa na bronchit dla swojej matki, ale nie chcia wej
do rodka. Ania pomy la a, e to Opatrzno
zsy a jej
okazj , by z nim porozmawia . Zna a go ju do
dobrze, bo cz sto przychodzi po leki dla matki.
Alden siedzia na schodach werandy, opieraj c g ow o balustrad . By bardzo przystojnym ch opcem. Wysoki, postawny, o marmurowo bia ej
twarzy, która nigdy si nie opala a, ywych niebieskich oczach i g stych, sztywnych jak szczotka w osach. Mówi weso ym g osem, lecz tonem pe nym
szacunku, który tak lubi wszystkie kobiety bez wzgl du na wiek. Przez trzy lata ucz szcza na Uniwersytet Królewski i zamierza wyjecha do
Redmondu, ale matka, odwo uj c si do autorytetu Biblii, stanowczo si temu sprzeciwi a. Alden osiad wi c na wsi, i to nie bez pewnego zadowolenia.
Powiedzia Ani, e lubi uprawia ziemi . Praca na wie ym powietrzu zawsze daje posmak wolno ci i niezale no ci. Po matce odziedziczy umiej tno
robienia pieni dzy, a po ojcu ujmuj
powierzchowno
. Bez w tpienia by jednym z najlepszych kawalerów do wzi cia.
- Alden, chc ci o co prosi - rzek a Ania agodnym tonem. - Czy zrobisz to dla mnie?
- Oczywi cie, pani Blythe - odpar serdecznie. - Prosz tylko powiedzie , o co chodzi. Wie pani, e zrobi bym dla pani wszystko.
Alden rzeczywi cie bardzo lubi pani Blythe i zawsze gotów by spe nia jej pro by.
- Obawiam si , e ci to znudzi - ci gn a Ania z niepokojem. - A wi c, chcia abym… aby zaj si Stell Chase na zabawie, któr jutro urz dzam.
Boj si , e mog aby si
le bawi . Nikogo nie zna, prawie wszyscy s od niej m odsi… a w ka dym razie ch opcy. Zapro j do ta ca i dopilnuj, eby
si nie nudzi a. Jest bardzo nie mia a w stosunku do obcych. Zale y mi na tym, eby przyjemnie sp dzi a czas.
- Och, uczyni , co w mojej mocy - zapewni Alden z gotowo ci .
- Tylko nie zakochaj si w niej - ostrzeg a Ania, u miechaj c si niepewnie.
- Lito ci, pani Blythe. A to dlaczego?
- Poniewa - rzek a Ania poufnie - wydaje mi si , e pan Paxton z Lowbridge jest ni zainteresowany.
- Co, ten zarozumia y bufon? - wybuchn z nieoczekiwan gwa towno ci Alden.
Ania wygl da a niemal na obra on .
- Ale Aldenie, s ysza am, e to bardzo mi y m odzieniec. Tylko tacy jak on maj szans pozyska przychylno
ojca Stelli.
- Czy by? - spyta Alden, powracaj c do roli oboj tnego s uchacza.
- Tak. Chocia wcale nie jestem pewna, czy ktokolwiek, nawet pastor, zyska by jego uznanie. Pan Chase uwa a, e na ca ym wiecie nie ma nikogo
godnego Stelli. Obawiam si , e nawet nie spojrza by na zwyk ego farmera. Nie chc , eby wpad w tarapaty, zakochuj c si w dziewczynie, której
ojciec przegoni by ci na cztery wiatry. Po prostu po przyjacielsku ci ostrzegam. Jestem pewna, e twoja matka by aby takiego samego zdania.
- O, dzi kuj … dzi kuj . A co to za dziewczyna?
- Bardzo lubi Stell , ale nie nale y ona do pi kno ci i jest raczej zamkni ta w sobie. S ysza am, e pan Paxton ma troch grosza. Wed ug mnie
dzie on doskona ym m
em dla Stelli i nie ycz sobie, by kto stan na przeszkodzie temu ma
stwu.
- Dlaczego wi c nie zaprosi a pani Paxtona, by zabawia Stell ? - zagadn przekornie Alden.
- Wiesz przecie , e pastor nie przyszed by na ta ce! No, nie b
niezno ny… i dopilnuj, aby Stella dobrze si tu czu a.
- O, postaram si , eby bawi a si tak, jak nigdy w yciu. Dobranoc, pani Blythe.
Alden pospiesznie wybieg , a Ania wybuchn a miechem.
- Je li znam si cokolwiek na ludzkiej psychice, to ch opiec do
y wszelkich stara , aby pokaza
wiatu, e zdob dzie Stell , cho by wszyscy byli
temu przeciwni. Z apa przyn
, gdy wspomnia am o pastorze. S dz jednak, e przez ten okropny ból g owy b
mia a fataln noc.
Rzeczywi cie noc sp dzi a bezsennie. Do bólu g owy do czy si bolesny skurcz szyi i rano Ania czu a si potwornie zm czona. Wieczorem jednak
by a ju weso i go cinn pani domu. Przyj cie wypad o nad podziw dobrze. Wszyscy bawili si doskonale, a chyba najlepiej Stella. Alden
rzeczywi cie zaj si ni , i to z takim zapa em, e mo na by o mie zastrze enia co do jego dobrych manier. Po kolacji zaprowadzi dziewczyn do
mrocznego zak tka na werandzie i siedzia tam z ni przez godzin , co by o stanowcz przesad jak na pierwsze spotkanie.
Ania, przemy lawszy wszystko nast pnego ranka, poczu a jednak zadowolenie. Co prawda dywan w jadalni zosta praktycznie zniszczony, gdy
zrzucono na dwie porcje lodów oraz wdeptano niemal ca y talerzyk ciastek. Kryszta owy wiecznik, b
cy niegdy w asno ci babki Gilberta, zosta
rozbity w drobny mak. Na poddaszu kto rozla dzban wody, która przeciek a przez sufit w bibliotece, robi c na nim wielkie plamy. Z kanapy wyrwano
ozdobne guzy, a najpi kniejsza papro Zuzanny uleg a zniszczeniu, poniewa kto si na ni przewróci . Ale za to Alden najwyra niej zadurzy si po
uszy w Stelli. Ania uzna a, e warto by o ponie
kilka strat, by to osi gn
.
Min o zaledwie par dni, a miejscowe plotkarki ju potwierdzi y przypuszczenia Ani. Stawa o si coraz bardziej widoczne, e Alden po kn haczyk.
Ale co ze Stell ? Ania nie uwa
a Stelli za dziewczyn , która niczym dojrza y owoc ch tnie wpada w wyci gni te do niej m skie ramiona.
Odziedziczy a po ojcu cz
jego przekory, która przybra a u niej posta czaruj cej niezale no ci.
Los znów uspokoi swatk . Pewnego wieczoru Stella przysz a do Z otego Brzegu, by obejrze rosn ce w ogrodzie ostró ki, a potem usiad y obie z
Ani na werandzie. Stella Chase by a wysmuk , blad dziewczyn , raczej nie mia , lecz niezwykle urocz . Mia a burz jasnoz ocistych w osów i
br zowe oczy. Ania pomy la a, e ca y urok Stelli tkwi w jej rz sach, gdy w
ciwie nie by a adna. Porusza a si ze spokojn dystynkcj , co sprawia o,
e wydawa a si starsza, ni by a w istocie. Lecz rz sy mia a niewiarygodnie d ugie, a gdy je podnosi a i opuszcza a, ka de m skie serce musia o zabi
mocniej. Nale
o si jednak obawia , e jej nos na staro
nabierze haczykowatego kszta tu.
- Dosz y mnie o tobie pewne s uchy, Stello - zacz a Ania, gro
c jej palcem. - I… przyznam, e niezbyt mi si to podoba. Wybacz, ale musz ci
powiedzie , e w tpi , czy Alden Churchill jest odpowiednim dla ciebie ch opcem.
Stella zwróci a ku niej zaniepokojon twarz.
- Dlaczego?… S dzi am, e pani lubi Aldena, pani Blythe.
- Oczywi cie, e go lubi . Ale ma opini wietrznika. Mówiono mi, e do
cz sto zmienia swoje sympatie i adnej dziewczynie, a by o ich sporo, nie
uda o si zatrzyma go na d
ej. Nie chcia abym, aby i ciebie porzuci , gdy si znudzi.
- My
, e myli si pani co do Aldena, pani Blythe - rzek a Stella powoli.
- Mam nadziej , Stello. Gdyby by a dziewczyn innego typu, weso i rozbawion , jak na przyk ad Helena Swift…
- Och… Przepraszam, musz ju i
do domu - rzek a s abym g osem Stella. - Tata beze mnie czuje si taki samotny.
Gdy Stella wysz a, Ania zacz a si
mia .
- Przypuszczam, e Stella odesz a st d, przysi gaj c sobie, e poka e w cibskim przyjació kom, i zdo a zatrzyma Aldena i e adna Helena Swift
go nie dostanie. Pozna am to po lekkim ruchu g owy i gwa townym rumie cu na jej twarzy. To starczy, je li chodzi o m odych. Obawiam si , e ze
starszymi pójdzie gorzej.
Rozdzia XVII
Szcz
cie nadal Ani sprzyja o. Ko o Pomocy Pa zwróci o si do niej, by uda a si do pani Churchill i poprosi a j o zap acenie rocznej sk adki. Pani
Churchill rzadko chodzi a do ko cio a i nie nale
a do Ko a, ale „wierzy a w pos annictwo” i zawsze ofiarowa a spor sum . Trzeba by o jednak pój
do
niej osobi cie, co nie nale
o do przyjemno ci. Dlatego te co roku cz onkinie Ko a wyznacza y spo ród swego grona inn kwestork . Tym razem kolej
przypad a na Ani .
Wybra a si tam którego wieczoru. Posz a poro ni
stokrotkami cie
, prowadz
przez prze liczne wzgórze ku drodze, przy której
znajdowa a si farma Churchillów, odleg a o mil od Glen. Droga ta by a do
nudna, obrze ona splotami ogrodze ci gn cych si na wzniesieniach.
Lecz w powietrzu unosi si zapach siana, w oknach domów b yszcza y wiate ka, szemra y pobliskie strumienie, a w ogrodach osza amiaj co pachnia y
kwiaty. Ania co i rusz zatrzymywa a si , by zajrze do ka dego mijanego w
nie ogródka. Pasjonowa a si wszystkim, co by o zwi zane z
ogrodnictwem. Gilbert mawia , e Ania musi kupi ksi
, je li w tytule jest s owo „ogród”.
ódka leniwie ko ysa a si na wodach zatoki, a w oddali sta zakotwiczony statek. Ania zawsze patrzy a na otwarte morze z przyspieszonym biciem
serca. Rozumia a kapitana Franklina Drew, który powiedzia kiedy , wchodz c na pok ad swojego statku: „Bo e, jak mi al ludzi, którzy zostaj na
brzegu”.
Wielki dom Churchillów, ozdobiony fantazyjn balustradk wokó dachu mansardy, spogl da oknami na przysta i wydmy. Pani Churchill powita a j
uprzejmie i wprowadzi a do ponurego, lecz okaza ego salonu. Oklejone ciemnobr zow tapet
ciany tego pokoju zdobi a niezliczona ilo
wykonanych
glem portretów, które przedstawia y cz onków rodu Churchillów i Elliotów. Pani Churchill zasiad a na zielonej pluszowej kanapie, z
a na kolanach
kszta tne, wysmuk e d onie i spokojnie spojrza a na swego go cia.
By a to wysoka, chuda kobieta o surowym wygl dzie. Mia a wydatn brod , g boko osadzone oczy podobne do oczu Aldena i du e zaci ni te usta.
Nigdy nie mówi a niepotrzebnie i nigdy nie plotkowa a. Ani by o wi c trudno tak nawi za rozmow , by w naturalny sposób przej
do interesuj cego j
tematu. Wreszcie wspomnia a o nowym pastorze, który nie podoba si pani Churchill.
- To nie jest uduchowiony cz owiek - powiedzia a zimno matka Aldena.
- Podobno jego kazania s ca kiem ciekawe - zauwa
a Ania.
- Wys ucha am jednego i zamierzam na tym poprzesta . Moja dusza pragn a otuchy, a nakarmiono j naukami moralnymi. On uwa a, e Królestwo
Bo e mo na poj
rozumem. Otó nie mo na.
- Skoro mowa o duchownych… W Lowbridge rozpocz dzia alno
m ody i zdolny pastor. O ile wiem, jest on zainteresowany moj przyjació
,
Stell Chase. Plotkarze twierdz , e z tego co b dzie.
- Czy ma pani na my li ma
stwo? - zagadn a pani Churchill.
Ania poczu a si przywo ana do porz dku. Musia a jednak przymkn
oczy na pewne rzeczy, skoro wtr ca a si w sprawy absolutnie jej nie
dotycz ce.
- S dz , e b dzie to doskonale dobrane ma
stwo, pani Churchill. Stella niezmiernie pasuje na on pastora. Mówi am nawet Aldenowi, eby si
w to nie miesza .
- Dlaczegó by nie? - spyta a pani Churchill nie mrugn wszy powiek .
- No có … Prawd powiedziawszy, obawiam si , e Alden nie mia by po prostu adnych szans. Pan Chase uwa a, e nikt nie jest godzien jego
córki. Aldenowi by oby przykro, gdyby dosta kosza. Lubi go i uwa am, e zas uguje na co lepszego.
- Nigdy nie zdarzy o si , by jaka panna odrzuci a mego syna - odpar a pani Churchill, zaciskaj c usta. - By o dok adnie na odwrót. To on mia ich
do
po pewnym czasie, pomimo ich chichotów, mizdrzenia si i krygowania. Mój syn mo e po lubi ka
kobiet , któr wybierze, pani Blythe. Ka
.
- Och! - wyrzek a Ania. Jej ton mówi : „Grzeczno
nie pozwala mi zaprzecza pani s owom, ale mam w asn opini na ten temat”. Pani Churchill
zrozumia a to. Jej blada, pomarszczona twarz nabra a nieco kolorów, gdy wychodzi a z pokoju, by przynie
pieni dze.
- Ma pani st d przepi kny widok - powiedzia a Ania, egnaj c si z gospodyni .
Pani Churchill rzuci a ku zatoce spojrzenie pe ne dezaprobaty.
- Gdyby pani czu a zim te straszne podmuchy wschodnich wiatrów, nie my la aby pani tyle o widokach, pani Blythe. Zimno dzi . Obawiam si , e
chodz c w tej cienkiej sukience mo e si pani zazi bi . Nie powiem, eby by a ona brzydka. Jest pani jeszcze do
m oda, by przyk ada wag do
strojów i b yskotek. Ja dawno ju przesta am interesowa si tymi przyziemnymi sprawami.
O zmierzchu, gdy rosa ju opad a, Ania, zadowolona ze spotkania, wraca a do domu.
- Oczywi cie trudno powiedzie co pewnego o pani Churchill - oznajmi a szpakom, które rajcowa y na ma ym poletku pod lasem. - Ale my
, e
uda o mi si zasia w jej sercu troch niepokoju. Zrobi am wszystko, co mog am. Pozosta jeszcze pan Chase. Nie wiem, jak zdo am na niego wp yn
.
Nawet go nie znam. Ciekawe, czy si domy la, e Stella i Alden maj si ku sobie. Pewnie Stella nie odwa
a si zaprosi Aldena do domu. A wi c co
mam pocz
z panem Chasem?
By o to naprawd niezwyk e, jak los sprzyja zamierzeniom Ani. Pewnego wieczoru odwiedzi a j panna Kornelia, prosz c, by zechcia a jej
towarzyszy do domu Chase’ów.
- Musz pój
do Ryszarda Chase’a, by poprosi go o sk adk na nowy piec do kuchni na plebanii. Czy nie posz aby ze mn w charakterze
duchowej podpory, kochanie? Z obaw my
, e mia abym samotnie stawi mu czo o.
Pan Chase sta w
nie na schodach u drzwi frontowych. Ze swoimi d ugimi nogami i d ugim nosem wygl da jak medytuj cy uraw. Par l ni cych
pojedynczych pasemek w osów zaczesywa starannie na ysej czaszce, a jego ma e szare oczy wpatrywa y si w nadchodz ce panie. Pomy la , e
ona doktora, bo to ona zapewne idzie ze star Korneli , ma doskona figur . Co do kuzynki Kornelii, jest zbyt solidnie zbudowana, a jej intelektowi te
niejedno da oby si zarzuci . Mimo to mo na by o z ni wytrzyma , je li post powa o si w odpowiedni sposób.
Grzecznie zaprosi panie do swej ma ej biblioteki. Panna Kornelia zasiad a na krze le i stwierdzi a:
- Co za potworny upa ! Obawiam si , e sko czy si to burz . Na lito
bosk , Ryszardzie, ten kot jest coraz wi kszy!
tego kota nienaturalnych rozmiarów, który w
nie wspi mu si na kolana, domagaj c si pieszczoty.
- Tomasz Wierszopis nie ma równego sobie w ród kotów - powiedzia Ryszard, czule g aszcz c ulubie ca. - Czy nie tak, Tomaszu? Spójrz na cioci
Korneli . Zauwa , jakie mordercze spojrzenia ciskaj na ciebie te oczy, stworzone przecie jakby wy cznie do okazywania ciep ych uczu !
- Nie nazywaj mnie ciotk tej bestii! - zaprotestowa a panna Kornelia ostro: - arty artami, ale tego ju za wiele.
- Czy nie lepiej by ciotk Tomasza ni Neddy’ego Churchilla? - zagadn przekornie pan Chase. - Neddy jest ar okiem i biboszem, prawda?
ysza em, jak wyg asza
list jego grzechów. Czy nie lepiej by ciotk Tomasza, dumnego, pi knego kota, którego kartoteka jest czysta jak za, je li
chodzi o whisky i kocie amory?
- Biedny Ned jest istot ludzk - odpar a panna Kornelia. - Nie lubi kotów. Alden Churchill podobnie jak ty uwielbia koty. To jedyna wada, jak w nim
dostrzegam. Bóg wie, sk d si to w nim wzi o. Zarówno jego matka, jak ojciec nienawidzili kotów.
- Jaki to musi by rozs dny m odzieniec!
- Owszem, jest do
rozs dny. Nie mog tylko poj
, dlaczego lubi koty i interesuje si teori ewolucji. Tego te nie odziedziczy po matce.
- Czy wiesz, marsza kowo Elliot - rzek Ryszard Chase uroczy cie - e ja tak e po cichu popieram teori ewolucji?
- Ju mi to kiedy mówi
. Mo esz sobie wierzy , w co chcesz, Ryszardzie… to i cie po m sku. Dzi ki Bogu nikt mnie nie zdo a przekona , e
pochodz od ma py.
- Przyznaj , e nie wygl dasz na to, nadobna pani. Nie dostrzegam podobie stwa do ma py w twojej zaró owionej i wdzi cznej fizjonomii. Niemniej
twoja praprababka przed milionami lat skaka a z drzewa na drzewo, zaczepiaj c si ogonem o ga zie. Nauka to potwierdza, Kornelio, czy ci si to
podoba, czy nie.
- A wi c nie podoba mi si . Nie zamierzam dyskutowa z tob na ten temat ani zreszt na aden inny. A propos, Stella nie wygl da tego lata zbyt
dobrze, Ryszardzie.
- Zawsze le znosi a upa y. Dojdzie do siebie, gdy si och odzi.
- Mam nadziej . Liza dochodzi a do siebie ka dego roku, poza ostatnim… Pami taj o tym, Ryszardzie. Stella wiele odziedziczy a po matce.
ciwie to dobrze, e pewnie zostanie star pann .
- A to niby dlaczego? Pytam z czystej ciekawo ci, Kornelio, ordynarnej ciekawo ci. Kobieca psychika jest dla mnie niezwykle interesuj cym
zjawiskiem. Z jakich przes anek wnioskujesz, we w
ciwy ci cudownie bezceremonialny sposób, e Stella zostanie star pann ?
- Mówi c otwarcie, Ryszardzie, nie nale y ona do dziewcz t, które maj powodzenie. Jest dobr , s odk dziewczyn , ale nie umie post powa z
czyznami.
- Mia a ch tnych. Wyda em sporo pieni dzy na zakupienie strzelb i psów go czych, aby si przed nimi zabezpieczy .
- S dz , e podziwiali oni twoje walizy z pieni dzmi, a nie Stell .
atwo uda o ci si ich przep dzi , prawda? Wystarczy o troch twoich zgry liwych uwag i ju si zmywali. Gdyby naprawd chcieli dosta Stell , nie
dbaliby o twoje zdanie bardziej ni o te wyimaginowane psy go cze. No, Ryszardzie, musisz przyzna , e Stella nie jest dziewczyn , któr otacza rój
wielbicieli. Podobnie by o z Liz . Nie mia a adnego staraj cego si , dopóki ty si nie pojawi
.
- Lecz czy nie warto by o na mnie czeka ? Liza z pewno ci nale
a do nielicznych m drych kobiet. Nie chcia aby chyba, ebym odda Stell
pierwszemu lepszemu Tomowi, Henry’emu czy Dickowi! Mo esz mie odmienne zdanie na ten temat, lecz wed ug mnie godna jest ona nawet króla.
- W Kanadzie nie ma królów - odparowa a panna Kornelia. - Nie twierdz , e Stella nie jest urocz dziewczyn . Powiadam tylko, e m
czy ni
wydaj si tego nie dostrzega , a maj c na uwadze jej w
e zdrowie, chyba nale y si z tego cieszy . To tak e lepiej dla ciebie. Jest ci przecie bardzo
pomocna. Bez niej by by bezradny jak niemowl . No dobrze, z
sk adk na ko ció i pójdziemy sobie. Wiem, e umierasz z pragnienia, aby powróci
do czytania ksi
ki.
- Godna podziwu, wszystkowiedz ca kobieta! Jakim jeste skarbem dla swego kuzyna. I owszem, umieram z pragnienia, by wróci do przerwanej
lektury. Twoja spostrzegawczo
jest zaiste niezwyk a. A wi c ile ode mnie chcesz?
- Móg by pozwoli sobie na pi
dolarów.
- Nigdy nie sprzeczam si z dam . Oto pi
dolarów. Co, ju idziecie? Ta wyj tkowa kobieta nie zwyk a traci czasu. Gdy osi gnie cel, natychmiast
zostawia cz owieka w spokoju. Nie ma ju teraz takich ludzi. Do widzenia, per o w ród kuzynek.
W czasie ca ej wizyty Ania nie odezwa a si jednym s owem. Po co i mia a to robi , skoro pani Elliot tak doskonale, cho nie wiadomie wykona a za
ni ca e zadanie? Sk adaj c po egnalny uk on, Ryszard Chase pochyli si poufale ku Ani.
- Ma pani najpi kniejsze nogi, jakie widzia em, pani Blythe. A widzia em ju co nieco w swoim yciu.
- Czy to nie straszne? - wyrzuci a z siebie panna Kornelia, gdy wysz a na drog . - Zawsze mówi kobietom takie impertynencje. Nie miej mu tego za
e, kochana Aniu.
Ania wcale nie czu a si ura ona. Ryszard Chase w
ciwie ca kiem jej si spodoba .
„Nie wydaje mi si - pomy la a - by cieszy si , e Stella nie ma powodzenia u m
czyzn, niezale nie od tego, e ich przodkami by y ma py. My
te , e ch tnie »pokaza by wszystkim«. Zrobi am, co mog am. Sprawi am, e Stella i Alden zwrócili na siebie uwag . Wydaje mi si tak e, e obie z
pann Korneli przychylnie usposobi
my pani Churchill i pana Chase’a do my li o tym zwi zku. Teraz musz siedzie cicho i czeka , co z tego
wyniknie”.
W miesi c pó niej Stella przysz a do Z otego Brzegu i usiad a na werandzie u stóp Ani. Pomy la a, e chcia aby za kilkana cie lat wygl da tak, jak
pani Blythe; kobieta, z której promieniowa o szcz
cie i rado
ycia.
Po niezbyt ciep ym, szaro
tym wrze niowym dniu nasta ch odny i mglisty wieczór. Morze szumia o
nie.
- Morze jest dzi nieszcz
liwe - mówi Walter, gdy s ysza taki szum fal.
Stella sprawia a wra enie nieobecnej my lami. Nagle, patrz c na gwiazdy, które w
nie zacz y rozb yskiwa na fio kowym niebie, powiedzia a:
- Pani Blythe, chc pani co powiedzie .
- S ucham, kochanie.
- Zar czy am si z Aldenem Churchillem - rzek a desperacko Stella. - Jeste my zar czeni od ostatniej Gwiazdki. Natychmiast powiedzieli my o tym
pani Churchill i memu ojcu, ale przed wszystkimi innymi zachowali my to w sekrecie. S odko jest mie tak wspóln tajemnic . Nie chcieli my si ni
dzieli z ca ym wiatem. Zamierzamy si pobra w przysz ym miesi cu.
Ania wygl da a tak, jakby nagle zosta a obrócona w kamie . Stella nadal patrzy a na gwiazdy, wi c nie dostrzeg a wyrazu twarzy pani Blythe.
Ci gn a dalej, ju nieco spokojniej:
- Spotka am Aldena na zabawie w Lowbridge w listopadzie ubieg ego roku. Pokochali my si od pierwszego wejrzenia. Powiedzia , e zawsze o
mnie marzy i na mnie czeka . Gdy ujrza , jak wchodzi am do sali, pomy la : „Oto moja ona”. A ja… ja czu am dok adnie to samo. Och, jeste my tacy
szcz
liwi!
Ania ci gle nie by a zdolna wydoby z siebie s owa.
- Moje szcz
cie zak óca jedynie pani niech tny stosunek do tej sprawy. Prosz , niech pani postara si zaaprobowa Aldena i nasz zwi zek. By a
pani dla mnie taka dobra, gdy przyjecha am do Glen. Czu am si niemal tak, jakby by a pani moj starsz siostr . Z przykro ci zawar abym zwi zek
ma
ski, którego by pani nie pochwala a.
W g osie Stelli zabrzmia y zy. Ania odzyska a mow .
- Kochanie, pragn jedynie twego szcz
cia. Lubi Aldena, to wspania y ch opak. Mia tylko opini flirciarza.
- Ale nim nie jest. Po prostu szuka odpowiedniej dziewczyny, rozumie to pani teraz, prawda? I nie móg jej znale
.
- Jak ustosunkowa si do tego twój ojciec?
- O, bardzo si ucieszy . Od razu polubi Aldena. Cz sto rozmawiaj o teorii ewolucji. Tata powiedzia , e nigdy nie zamierza przeszkadza mi w
zam
pój ciu, chcia tylko, bym trafi a na odpowiedniego cz owieka. Z przykro ci my
o tym, e musz opu ci ojca. Mówi on jednak, e m ode ptaki
powinny mie w asne gniazdo. Kuzynka Delia Chase przyjedzie, aby mu poprowadzi dom. Tata bardzo j lubi.
- A matka Aldena?
- Tak e nie mia a nic przeciwko temu. Gdy Alden jej powiedzia , e jeste my zar czeni, otworzy a Bibli i pierwszy werset, na jaki natrafi a, brzmia :
„M
czyzna opu ci ojca swego i matk swoj , a nie odst pi od swej ony”. Powiedzia a, e jest absolutnie jasne, czego oczekuje od niej Opatrzno
, i
zgodzi a si od razu. Zamierza osi
w swoim ma ym domu w Lowbridge.
- Ale chyba nie zamieszkasz z t wielk pluszow kanap ? - spyta a Ania.
- Z kanap ? No tak, meble s tam bardzo staro wieckie. Ale matka Aldena Zabierze je ze sob . Alden chce na nowo umeblowa dom. Tak wi c
wszyscy s zadowoleni, pani Blythe. Pani chyba te dobrze nam yczy.
Ania pochyli a si i uca owa a aksamitny policzek Stelli.
- Bardzo si ciesz . Niech Bóg b ogos awi dni, które dla was nastan , kochanie.
Gdy Stella odesz a, Ania schroni a si do swego pokoju. Chcia a unikn
rozmowy z kimkolwiek. Cynicznie u miechni ty ksi
yc wychodzi zza
kosmatych chmur, a pola zdawa y si szyderczo spogl da w jej stron . Podsumowa a minione tygodnie. Zniszczy a dywan w jadalni, cenny wiecznik i
sufit w bibliotece, nie licz c drobniejszych strat. Usi owa a sprytnie podej
pani Churchill, która musia a przez ca y czas ich rozmowy natrz sa si z
niej w duchu.
- Kto wyszed na najwi kszego g upca w tej sprawie? - zada a ksi
ycowi pytanie. - Wiem, co powie na to Gilbert. Zada am sobie tyle trudu, aby
sk oni do pobrania si dwoje m odych, którzy ju byli ze sob zar czeni! Jestem wyleczona z ci gotek do swatania, wyleczona na zawsze. Nie kiwn
ju nawet palcem, by doprowadzi do jakiegokolwiek ma
stwa, cho by z tego powodu na ca ym wiecie nie odby si wi cej ani jeden lub. Jedyne
pocieszenie to list Janki Pringle, w którym donosi, e zamierza wyj
za m
za poznanego na tej nieszcz snej zabawie Lewisa Stadmana. Tak wi c
rodowy wiecznik nie zosta po wi cony zupe nie na pró no. Ch opcy… Ch opcy! Czy musicie tak nieludzko ha asowa ?
- Jeste my sowami i musimy huka ! - W dobiegaj cym z dworu g osie Jima brzmia a uraza. Wiedzia , e doskonale „huka”. Umia na ladowa g osy
wszystkich zwierz t, mieszkaj cych w lasach. Walter mu w tym nie dorównywa . Przesta by sow i sta si ma ym zm czonym ch opczykiem, który
szuka ukojenia u mamy.
- Mamo, s ysza em, jak wierszcze graj . A pan Carter Flagg powiedzia , e one wcale nie graj , tylko wydaj ten odg os, skrobi c o odw ok tylnymi
nó kami. Czy to prawda, mamusiu?
- Co w tym rodzaju. Nie wiem dok adnie, jak to jest. Ale w
nie w ten sposób graj , rozumiesz?
- Nie podoba mi si to. Ju nigdy nie b
lubi ich s ucha .
- Ale nie. Po pewnym czasie zapomnisz, w jaki sposób graj , i b dziesz my la tylko o czarodziejskim brzmieniu ich jesiennej muzyki w ród pól,
wzgórz i lasów. Czy nie czas spa , syneczku?
- Mamusiu, czy opowiesz mi na dobranoc bajk , tak bajk , ebym poczu dreszcz biegn cy po plecach? I posiedzisz przy mnie, dopóki nie zasn ?
- A od czegó s matki, kochanie?
Rozdzia XVIII
- Najwy sza pora, by pomy le o psie - rzek Gilbert.
Od czasu gdy stary Reks si otru , w Z otym Brzegu nie by o adnego psa. Doktor uwa
, e ch opcy powinni mie psa, ale by tak zaj ty, e ci gle
odk ada za atwienie tej sprawy. A tu pewnego listopadowego dnia Jim wróci do domu z wizyty u szkolnego kolegi, przynosz c psa; ma ego
tego
pieska z dwoma czarnymi, zawadiacko stercz cymi uszkami.
- Joe Reese mi go da , mamusiu. Nazywa si Gip. Jaki ma liczny ogonek! Czy mog go zatrzyma ?
- A co to za rasa? - zagadn a Ania sceptycznie.
- My
, e on ma w sobie wiele ras - odpar Jim. - Czy nie uwa asz, e dzi ki temu jest bardziej interesuj cy? Du o bardziej, ni gdyby by po prostu
jednej rasy. Prosz ci , mamo…
- Je li tata si zgodzi…
Gilbert si zgodzi i Jim zosta w
cicielem pieska. Wszyscy w Z otym Brzegu serdecznie przyj li nowego cz onka rodziny, poza Odrobinkiem, który
bez owijania w bawe
da wyraz swojej opinii na ten temat. Nawet Zuzanna polubi a pieska. W deszczowe dni, kiedy pan Gipa by w szkole, a
Zuzanna prz
a na poddaszu, pies dotrzymywa jej towarzystwa. Polowa na wyimaginowane szczury i skomla z przera enia, gdy zbytnio zbli
si do
ko owrotka. Morganowie wyprowadzaj c si st d przed laty, zostawili ten ko owrotek i przez ca e lata nie by u ywany. Sta w k cie, niczym stara,
przygarbiona kobieta. Nikt nie móg poj
, dlaczego Gip raz si go boi, a innym razem siada ca kiem blisko, gdy Zuzanna wprawia w ruch du e ko o.
Skaka te przy niej, gdy przemierza a strych, zwijaj c d ug ni we ny. Zuzanna przyznawa a, e pies mo e by dobrym kompanem. Stwierdzi a
ponadto, e aden inny pies nie umie tak licznie k
si na grzbiecie i wymachiwa
apami w powietrzu. By a niemal równie z a jak Jim, gdy Bertie
Szekspir zauwa
pogardliwie:
- I wy to nazywacie psem?
- Tak, nazywamy to psem - odpar a ze z owró bnym spokojem. - A mo e nazwa by go hipopotamem?
Tego dnia w Z otym Brzegu nie pocz stowano Bertiego cudownym przysmakiem wyrobu Zuzanny, tak zwanym „kruchym plackiem z jab kami”.
Przygotowywa a go zawsze dla swoich ch opców i ich kolegów. Na szcz
cie, gdy pani Reese zagadn a: „Czy przyp yw toto przyniós ?”, nie by o jej w
pobli u i Jim sam stan w obronie swego psa. Na stwierdzenie Nata Flagga, e Gip ma za d ugie nogi w stosunku do tu owia, odpar krótko, e nogi psa
powinny by na tyle d ugie, by dosi ga y do ziemi. Nat nie grzeszy zbytni inteligencj i zabrak o mu na to odpowiedzi.
Tego roku listopad sk pi s onecznych promieni. Srogi wiatr wy w nagich, srebrzystych ga ziach klonowego zagajnika, a Dolin niemal bez przerwy
spowija a mg a. Nie by a to wdzi czna, przejrzysta mgie ka, lecz co , co tata okre la jako „ciemn , przygn biaj
, wilgotn , deszczow mg ”. Dzieci
ze Z otego Brzegu musia y sp dza wolny czas na strychu. Zaprzyja ni y si z dwoma przepiórkami, które co wieczór przylatywa y na wielk jab
.
Równie siedem wspania ych sójek dochowa o im wierno ci i zawadiacko szczebiota o, dziobi c okruszynki chleba. By y to niestety bardzo ar oczne i
samolubne ptaki i nie tolerowa y innych skrzydlatych przybyszy.
W grudniu nasta a zima. nieg pada przez trzy tygodnie. Pola za Z otym Brzegiem przystroi y si w srebrzyst szat . P oty przyodzia y wysokie
czapy ze niegu. Mróz wyrysowa na szybach czarodziejskie malowid a. W nie ne, ciemne wieczory Z oty Brzeg go cinnie ja nia
wiat ami, jakby
zapraszaj c zdro onych w drowców. Zuzannie wydawa o si , e jeszcze nigdy nie narodzi o si w Glen tyle dzieci, co tej zimy. Co wieczór zostawia a w
spi arni przek sk dla doktora i wyg asza a ponur opini , e b dzie cud, je li on to wszystko wytrzyma.
- Dziewi te dziecko u Drewów! Jakby na tym wiecie nie by o ich ju wystarczaj co du o!
- S dz , e dla pani Drew b dzie ono takim samym cudem jak dla nas Rilla, Zuzanno!
- My
, e to lekka przesada, droga pani doktorowo.
Siedz c w bibliotece lub w wielkiej kuchni dzieci planowa y, e latem urz dz sobie w Dolinie dom do zabawy. Na dworze szala y burze i j cza wiatr,
kosmate, bia e chmury przemyka y po mro nym, gwia dzistym niebie, ale Z oty Brzeg dawa zawsze przytulne schronienie. Ogie na kominku p on
weso o, wywo uj c nastrój pogody i rado ci, a ciep e
eczka czeka y ju na dzieci, zm czone ca odzienn zabaw .
Nadesz o Bo e Narodzenie, nie zm cone tego roku obecno ci ciotki Mary Marii. Dzieci z zapa em tropi y zaj ce po ladach na niegu, lizga y si
na nowych
wach po zamarzni tej sadzawce, a w mro ne zmierzchy p on ce ró owym blaskiem zachodz cego s
ca goni y w asne cienie w ród
pokrytych niegowym puchem pól. Zje
y te na saneczkach ze srebrzystych zboczy okolicznych wzgórz. Ma y
ty piesek z czarnymi uszkami
biega z Jimem lub st skniony wita go radosnym szczekaniem, gdy ch opiec wraca do domu. Kiedy Jim odrabia lekcje, siadywa u jego stóp, a w nocy
le
w nogach jego
ka. Równie podczas posi ków uk ada si pod sto em w pobli u swego pana, lekko tr caj c go ap , aby przypomnie mu o
swoim istnieniu.
- Mamusiu, nie wiem, jak mog em
, zanim dosta em Gipa. On potrafi mówi , naprawd … Mówi oczyma.
Nieoczekiwanie zdarzy o si nieszcz
cie. Pewnego dnia Gip wydawa si jakby nieswój. Nie chcia je
, chocia Zuzanna kusi a go smakowit
ko ci . Pos ano po weterynarza do Lowbridge, który zbadawszy psa potrz sn tylko g ow . Nie umia powiedzie niczego konkretnego. Pies musia
zje
co truj cego w lesie. Wyli e si albo nie. Gip le
bardzo spokojnie i nie zwraca uwagi na nikogo oprócz Jima. Niemal do ostatniej chwili
próbowa macha ogonkiem, gdy ch opiec go g aska .
- Mamusiu, czy to by oby niew
ciwe, gdybym pomodli si za Gipa?
- Ale sk d! Mo emy modli si za wszystko, co kochamy. Tak si boj o Gipa… Jest bardzo chory…
- Mamusiu, nie my lisz chyba, e Gip umrze!
Gip zdech nazajutrz rano. Po raz pierwszy mier wkroczy a w dzieci cy wiat Jima. mier kogo bliskiego jest wstrz saj cym prze yciem, nawet
je li to chodzi tylko o ma ego pieska. Dla mieszka ców Z otego Brzegu Gip znaczy o wiele wi cej ni zwyk y pies, a Zuzanna, wycieraj c
zaczerwieniony nos, mrucza a:
- Nigdy przedtem nie zdarzy o mi si tak przywi za do psa. 1 nigdy ju mi si nie zdarzy. To za bardzo boli.
Zuzanna nie zna a poematu Kiplinga o tym, jak niem drze jest ofiarowa serce psu. Gdyby ten wiersz kiedy wpad jej w r ce, pomy la aby z
pewno ci , e chocia raz poeta napisa co sensownego.
Ta noc by a dla Jima trudna do prze ycia. Mama i tata musieli wyj
. Walter p aka tak d ugo, a usn , i Jim pozosta sam… nie mia ju psa, z
którym móg by porozmawia . Kochane, br zowe lepia, zawsze patrz ce na niego z takim zaufaniem, pogr
y si w mroku mierci.
- Dobry Bo e - modli si Jim. - We w opiek mojego ma ego pieska, który dzi umar . Poznasz go po czarnych uszkach. Nie pozwól, by czu si
beze mnie samotny.
Jim wtuli twarz w poduszk , by nikt nie us ysza jego p aczu. Gdy zgasi wiat o, ciemna noc zajrzy przez okno, a Gip nie zamerda ogonkiem przy
jego
ku. Nastanie mro ny, zimowy ranek bez Gipa. Nadal b
przemija y dni i lata, ale nie b dzie ju Gipa. Nie móg znie
tej my li.
Poczu nagle, e czu e rami obejmuje go i przytula w ciep ym u cisku. A wi c mi
nie znik a z tego wiata, chocia Gip nie yje.
- Mamusiu, czy to zawsze b dzie takie straszne?
- Nie zawsze - Ania nie powiedzia a mu, e wkrótce zapomni o swym bólu, a Gip stanie si tylko mi ym wspomnieniem. - Nie zawsze, ma y Jimie.
Czas uleczy twoje cierpienie, jak uleczy poparzone r ce, chocia te bardzo ci bola y.
- Tata powiedzia , e kupi mi innego psa. Ale ja nie chc innego. Nigdy.
- Rozumiem ci , kochanie.
Mama rozumia a wszystko. Nikt nie mia takiej mamy jak on. Chcia by co dla niej zrobi . Nagle wpad na pewien pomys . Kupi mamie naszyjnik z
pere , taki, jaki widzia w sklepie Cartera Flagga. S ysza kiedy , jak mama mówi a, e bardzo by chcia a mie naszyjnik z pere , a tata odpowiedzia ,
nawi zuj c do dziecinnej piosenki:
- Kupi ci naszyjnik, kiedy przyp ynie mój statek, Aniu.
Nale
o zastanowi si , w jaki sposób tego dokona . Mia troch pieni dzy, ale by y one przeznaczone na zakup niezb dnych mu rzeczy. Trudno
zaliczy do nich naszyjnik z pere . Poza tym chcia sam zarobi pieni dze. Wtedy b dzie to prezent naprawd od niego. Mamy urodziny przypadaj w
marcu, za sze
tygodni. A naszyjnik kosztuje a pi
dziesi t centów!
Rozdzia XIX
Nie by o atwo w Glen zarobi pieni dze, ale Jim zacz energicznie dzia
. Ze starych szpulek zrobi b ki do zabawy dla kolegów, po dwa centy za
sztuk . Za trzy centy sprzeda swój wielki skarb, trzy mleczne z by. W ka
sobot po po udniu sprzedawa Bertiemu Szekspirowi swoj porcj
kruchego placka z jab kami. Zarobione pieni dze wk ada do mosi
nej winki, któr Nan ofiarowa a mu na Gwiazdk . By a to liczna, l ni ca winka z
dziurk na grzbiecie. Przez t dziurk wrzuca o si monet . Gdy chcia o si wyj
zaoszcz dzone pieni dze, wystarczy o pokr ci ogonkiem, a winka
sama si otwiera a i wysypywa a monety. Aby zarobi ostatnie osiem centów, Jim sprzeda Macowi Reese’owi swoj kolekcj ptasich jaj. By to
najpi kniejszy zbiór w Glen i Jim z alem si z nim rozstawa . Lecz dzie urodzin mamy zbli
si coraz bardziej i nale
o czym pr dzej uzbiera
potrzebn sum . Jim wrzuci do winki osiem centów, które otrzyma od Maca, i przeszed do porz dku dziennego nad strat swego zbioru.
- Pokr
ogonkiem, eby sprawdzi , czy rzeczywi cie si otworzy - rzek Mac, który nie wierzy w dzia anie tego mechanizmu. Ale Jim odmówi . Nie
winki a do chwili, kiedy b dzie kupowa naszyjnik.
Nazajutrz po po udniu w Z otym Brzegu odbywa o si spotkanie Towarzystwa Dobroczynno ci. By o to niezapomniane spotkanie. W
Normanowa Taylor wyg asza a modlitw , a by a to osoba niezwykle dumna ze swych modlitw, zrozpaczony ma y ch opiec wbieg do salonu.
na winka zgin a, mamusiu! Zgin a!
Ania pospiesznie wyprowadzi a go z pokoju, ale pani Normanowa Taylor zawsze ju uwa
a, e celowo przeszkodzono jej w modlitwie.
Ze szczególnym naciskiem oznajmi a onie pastora, która go cinnie bawi a na zebraniu Towarzystwa, e du o wody up ynie, zanim wybaczy Jimowi
ten wybryk czy zwróci si do jego ojca o porad lekarsk . Gdy panie odesz y. Z oty Brzeg zosta przewrócony do góry nogami w poszukiwaniu
mosi
nej winki. Bez rezultatu. Jim, zrozpaczony strat i skarcony za swoje zachowanie, by tak przej ty, e nie móg sobie przypomnie , gdzie i kiedy
widzia j po raz ostatni. Mac Reese, do którego zatelefonowa , o wiadczy , e widzia
wink na biurku Jima.
- Jak s dzisz, Zuzanno, mo e Mac Reese…
- Nie, droga pani doktorowo, z ca pewno ci . Reese’owie maj swoje przywary, na przyk ad zanadto lubi pieni dze, ale tylko pod warunkiem, e
one uczciwie zarobione. Gdzie mo e by ta winka?
- Mo e szczury j zjad y? - powiedzia a Di. Jim wzruszy ramionami - przecie szczury nie mog y zje
mosi
nej winki z pi
dziesi cioma centami
w rodku! Poczu jednak niepokój - a je li tak si sta o?
- Ale sk d, kochanie - uspokoi a go mama. - Twoja winka si znajdzie.
Nazajutrz rano, gdy Jim poszed do szko y, winki ci gle nie by o. Dzieci z klasy wiedzia y ju o jego stracie i snu y ró ne przypuszczenia, nie zawsze
pocieszaj ce. W czasie przerwy Dzidzia Flagg przysun a si do niego przymilnie. Dzidzia lubi a Jima, ale on jej nie cierpia , pomimo, a mo e w
nie
dlatego, e mia a g ste, z ociste loki i du e br zowe oczy. Nawet w wieku o miu lat ma si k opoty w obcowaniu z istotami p ci odmiennej.
- Mog ci powiedzie , kto ma twoj
wink .
- Kto?
- Je li pobawisz si ze mn w „Raz rybki w morzu bra y lub”, to ci powiem.
By a to gorzka pigu ka do prze kni cia, ale Jim si zgodzi . Zrobi by wszystko, aby odnale
wink . Nieszcz
liwy i zarumieniony siedzia przy
Dzidzi, klaszcz c w r ce w takt wierszyka „Raz rybki w morzu bra y lub”. Gdy rozleg si dzwonek na lekcj , za
da dotrzymania obietnicy.
- Alicja Palmer mówi, e Willy Drew powiedzia jej, e Bob Russell powiedzia mu, e Fred Elliot wyzna , e wie, gdzie jest winka. Id i zapytaj Freda.
- Oszustka! - krzykn Jim, patrz c na ni p on cymi oczami. - Oszustka!
Dzidzia roze mia a si bezczelnie, nie przejmuj c si jego oburzeniem. Najwa niejsze, e Jim Blythe chocia raz po wi ci jej troch czasu.
Jim poszed do Freda Elliota, który najpierw stwierdzi , e nic nie wie i nie chce wiedzie o wince. Jim wpad w rozpacz. Fred by od niego o trzy lata
starszy i bardzo pot
nie zbudowany. Nagle co przysz o mu do g owy. Z powag podniós wskazuj cy palec ku du ej, czerwonej twarzy Freda.
- Jeste transsubstancjonalist - powiedzia wyra nie.
- Hej, hej, ty, ma y Blythe, nie przezywaj mnie.
- To wi cej ni przezwisko - rzek Jim. - To zakl cie. Je li powtórz je i wska
na ciebie palcem, b dziesz mia pecha przez ca y tydzie . Mo e zejd
ci paznokcie. Policz do dziesi ciu. Je li mi nie powiesz, zanim sko cz , powtórz to s owo.
Fred nie bardzo w to wierzy . Ale tego wieczoru odbywa y si zawody
wiarskie i wola nie ryzykowa . Poza tym paznokcie s paznokciami. Gdy
Jim mówi „sze
”, podda si .
- No dobrze… dobrze. Nie nadwer
aj sobie szcz k, wypowiadaj c jeszcze raz to s owo. Mac wie, gdzie jest twoja winka. Tak mi powiedzia .
Maca nie by o w szkole. Ania po wys uchaniu relacji Jima zadzwoni a do jego matki. Pani Reese po chwili nadesz a, zarumieniona i zawstydzona.
- Mac nie zabra
winki, pani Blythe. Chcia tylko zobaczy , czy ona si otworzy, wi c gdy Jim wyszed z pokoju, pokr ci ogonkiem. winka rozpad a
si na dwie cz
ci i nie móg jej z
. Wi c schowa cz
ci winki i pieni dze do butów, stoj cych w przedpokoju. Nie powinien by rusza
winki…
Ojciec zdrowo przetrzepa mu ty ek. Ale nie ukrad jej, pani Blythe.
- Có to za s owo powiedzia
Fredowi, kochanie? - spyta a Zuzanna, gdy odnaleziono rozcz onkowan
wink i policzono pieni dze.
- Transsubstancjonalist - odpar z dum Jim. - W zesz ym tygodniu Walter wyszuka je w s owniku. Wiesz, e on lubi d ugie i trudne s owa. Obaj
nauczyli my si je wymawia . Powtarzali my po kolei, ka dy po dwadzie cia razy, zanim po
yli my si spa , eby je dobrze zapami ta .
Naszyjnik zosta kupiony i z
ony w trzecim od góry pude ku w rodkowej szufladzie szafki Zuzanny. Zuzanna by a od pocz tku dopuszczona do
sekretu. Jim my la ju , e dzie urodzin mamy nigdy nie nadejdzie. Po era wprost oczami niczego nie wiadom mam . Nie wiedzia a, co kryje szafka
Zuzanny i jaka rado
czeka j w dniu urodzin. Nie mia a poj cia, co przywiezie jej statek, gdy piewa a, usypiaj c bli niaczki:
- Widzia am statek, p yn cy po morzu, ca y wy adowany pi knymi rzeczami dla mnie.
W marcu Gilbert zachorowa na gryp , która omal nie przerodzi a si w zapalenie p uc. W Z otym Brzegu nast pi o kilka niespokojnych dni. Ania jak
zwykle agodzi a spory, pociesza a zbola e serduszka, pochyla a si nad sk panymi w wietle ksi
yca
eczkami, by sprawdzi , czy dzieciom jest
do
ciep o. Ale wszystkim brakowa o jej miechu.
- Co si stanie z tym wiatem, je li tata umrze? - wyszepta Walter zbiela ymi ustami.
- Nie umrze, kochanie. Niebezpiecze stwo min o.
Ania sama zastanawia a si , co sta oby si z mieszka cami Glen. St. Mary i Przystani Czterech Wiatrów, gdyby dosz o do takiego nieszcz
cia. Tak
bardzo ufali Gilbertowi. Szczególnie ludzie z Górnego i Glen zdawali si wierzy , e potrafi on wskrzesi umar ego, i je li tego nie robi, to tylko dlatego,
e nie chce krzy owa planów Wszechmog cego. Jednak zar czali, e raz mu si to zdarzy o. Stary wuj Archibald MacGregor uroczy cie zapewnia
Zuzann , e Samuel Hewett by zupe nie martwy i e doktor Blythe przywróci go do ycia. W ka dym razie gdy ludzie widzieli szczup , opalon twarz
Gilberta i jego yczliwe spojrzenie, gdy uspokaja pacjentów: „Nic takiego si nie dzieje”, wierzyli mu, a rzeczywi cie stawa o si to prawd . Jego imi
nadawano ogromnej ilo ci dzieci, tak e w Przystani Czterech Wiatrów roi o si od ma ych Gilbertów, a by a te nawet jedna malutka Gilbertyna.
Wkrótce tata wyzdrowia i mama znów zacz a si
mia . I nareszcie nadszed wieczór poprzedzaj cy dzie urodzin mamy.
- Je li wcze niej za niesz, Jimie, to szybciej nadejdzie jutro - zapewnia a Zuzanna.
Jim spróbowa szybko zasn
, ale nic z tego nie wysz o. Walter od dawna ju spa , a on ci gle wierci si i kr ci na
ku. Ba si , e za pi, nie
wstanie na czas i wszyscy inni dadz ju mamie swoje prezenty. A on chcia by pierwszy. Szkoda, e nie prosi Zuzanny, by go obudzi a! Zdaje si , e
nie posz a gdzie z wizyt , ale poprosi j o to, gdy wróci. Zejdzie na dó i poczeka na ni na kanapie w salonie. Jim cichutko zszed do holu i zwin
si na kanapie. Widzia st d Glen. wiat o ksi
yca wype nia o zakl tym blaskiem kotlinki mi dzy za nie onymi, bia ymi wydmami. W mroku nocy
drzewa, pe ne tajemniczo ci, zdawa y si wyci ga ramiona ku Z otemu Brzegowi. S ysza wszystkie nocne odg osy domu… Pod oga skrzypia a, kto
przewróci si na drugi bok w
ku, w gielki w kominku trzaska y z sykiem, myszka piszcza a za kredensem. Czu si taki samotny. Dlaczego Zuzanna
nie wraca? Gdyby by tu Gip, kochany Gip… Czy zapomnia o Gipie? Nie, ani troch . Lecz wspomnienie o nim nie bola o ju tak bardzo, a poza tym
ow zaprz ta o mu tyle innych my li. Niech pi w spokoju jego najdro szy piesek. Mo e mimo wszystko Jim kiedy zdecyduje si mie innego psa.
Szkoda, e nie ma teraz przy sobie adnego ywego stworzenia, cho by Odrobinka, który oczywi cie akurat gdzie si zawieruszy . Stary, egoistyczny
kot! Nic go nie obchodzi poza jego w asnymi sprawami.
Na d ugiej drodze, wij cej si bez ko ca poprzez t dziwn , o wietlon blaskiem ksi
yca przestrze , która za dnia stawa a si dobrze znanym Glen,
nie by o wida Zuzanny. Jim postanowi , e zacznie sobie wyobra
ró ne rzeczy, aby pr dzej mu mija czas. Kiedy w przysz
ci pojedzie na pó noc
i zamieszka z Eskimosami. Pop ynie te na dalekie morza i ugotuje na Gwiazdk rekina, tak jak kapitan Jim. Pojedzie z wypraw na goryle do Konga.
Mo e zostanie nurkiem i b dzie w drowa przez l ni ce kryszta em podwodne krainy. Gdy pojedzie do Avonlea, poprosi wujka Tadzia, by go nauczy ,
jak si wlewa mleko do kociego pyszczka. Wujek doskonale umie to robi . A mo e b dzie piratem? Zuzanna chcia a, eby zosta pastorem. Pastor
mo e zrobi wiele dobrego, ale czy ycie pirata nie jest ciekawsze?
Oby tylko ten ma y, drewniany
nierzyk nie zeskoczy z okapu nad kominkiem i nie wystrzeli ze swej strzelby. A co b dzie, je li krzes a zaczn
spacerowa po pokoju lub le
ca na pod odze skóra tygrysia o yje i zamieni si w prawdziwego tygrysa.’ Mo e nied wiedzie, które wyobra ali sobie z
Walterem, gdy byli mali, rzeczywi cie pojawi si w domu? Jima ogarn o przera enie. Za dnia niecz sto zdarza o mu si zatraca granic mi dzy
rzeczywisto ci a krain fantazji. W nocy by o jednak inaczej. Zegar cyka … tik-tak, tik-tak, tik-tak. Z ka dym „tik” nowy nied wied siada na stopniach
schodów. Po prostu a roi o si na nich od nied wiedzi! Na pewno zostan tu do brzasku.
Co b dzie, je li Bóg zapomni kaza s
cu wzej
? Ta my l by a tak” okropna, e Jim ze strachu skuli si , ukry twarz pod kocem i niebawem
smacznie zasn . Zuzanna wróci a do domu dopiero nazajutrz o wschodzie s
ca i ujrzawszy pi cego na kanapie ch opca, os upia a.
- Ma y Jimie!
Jim zerwa si natychmiast. Czarodziej Mróz sp dzi pracowicie noc, zamieniaj c lasy w nie
Krain Ba ni. Purpurowe wiat o k ad o si na
odleg ych wzgórzach i polach. By to dzie urodzin mamy.
- Czeka em na ciebie, Zuzanno, bo chcia em ci prosi , eby mnie obudzi a… Ale tak d ugo nie wraca
…
- Posz am do Warrensów, poniewa umar a ich ciotka. Poprosili mnie, ebym zosta a i czuwa a przy zmar ej - wyja ni a pogodnie Zuzanna. - Nie
dzi am, e b dziesz próbowa z apa zapalenie p uc, skoro tylko spuszcz ci z oka. Marsz do
ka. Zawo am ci , kiedy tylko mama si obudzi.
- Zuzanno, w jaki sposób polujesz na rekiny? - chcia jeszcze dowiedzie si Jim.
- Nie poluj na nie - odpar a Zuzanna.
W par godzin pó niej Jim wszed do pokoju mamy. Wsta a ju i czesa a przed lustrem swoje pi kne, l ni ce w osy. Szeroko otworzy a oczy, gdy
ujrza a naszyjnik.
- Jim, kochanie! To dla mnie?
- Teraz nie musisz ju czeka , a przyp ynie statek taty - powiel dzia Jim z nutk nonszalancji w g osie. Có to takiego po yskiwa o zielono na mamy
oni? Pier cionek… Prezent od taty. Bardzo dobrze, ale pier cionki s czym zwyczajnym. Nawet Dzidzia Flagg nosi pier cionek. Co innego naszyjnik
z pere !
- Naszyjnik jest najcudowniejszym podarkiem urodzinowym - rzek a mama.
Rozdzia XX
Pewnego wieczoru pod koniec marca Gilbert i Ania wybierali si na obiad do przyjació w Charlottetown. Ania w
a now , zielon sukni ,
przybran przy dekolcie srebrn nitk , wsun a na palec pier cionek od Gilberta, a na szyi zawiesi a pere ki od Jima.
- Prawda, Jimie, e moja ona jest pi kna? - zagadn z dum tata.
Jim my la w
nie, e mama jest bardzo pi kna i e ma liczn sukni . Jak adnie wygl da y per y na jej bia ej szyi! Lubi patrze na mam , kiedy
by a tak wspaniale wystrojona, cho wola j w codziennej sukience. Wyj ciowy strój zmienia j w kogo innego. Nie by a wtedy jego prawdziw mam .
Po kolacji Jim poszed na wie , by za atwi co dla Zuzanny. Czeka w
nie w sklepie Cartera Flagga, przera ony, e mo e zjawi si Dzidzia, która
przychodzi a tu czasami, i zachowywa si … hm, doprawdy zbyt przyja nie. Wtedy nast pi o co nieoczekiwanego, jedno z tych zderze z
rzeczywisto ci , tak strasznych dla dziecka, które si ich nie spodziewa i nie mo e si przed nimi broni .
Przed wystaw , na której pan Flagg trzyma naszyjniki,
cuszki, bransoletki i klamry do w osów, stan y dwie dziewczynki.
- Ca kiem adny jest ten sznurek pere - dobieg go g os Abbie Russell.
- Wygl daj zupe nie jak prawdziwe - doda a Leonka Reese. Odesz y, nie wiadome krzywdy, któr wyrz dzi y ma emu ch opcu, siedz cemu na
skrzyni z gwo dziami. Jim nagle jakby skamienia , nie by w stanie uczyni najmniejszego ruchu.
- Co ci jest, synu? - zagadn pan Flagg. - Kiepsko wygl dasz.
Jim spojrza na niego oczami pe nymi rozpaczy. Czu dziwn sucho
w ustach.
- Prosz pana… czy te… czy te naszyjniki… To s prawdziwe per y, prawda?
Pan Flagg roze mia si .
- Nie, ch opcze. Obawiam si , e nie da si kupi prawdziwych pere za pi
dziesi t centów. Prawdziwe kosztuj setki dolarów. To s sztuczne per y,
bardzo adne jak na t cen . Kupi em te naszyjniki okazyjnie, dlatego sprzedaj je tak tanio. Zwykle kosztuj oko o dolara. Zosta ju tylko jeden. Mówi
ci, rozesz y si jak ciep e bu eczki.
Jim ze lizgn si ze skrzyni i wyszed . Zupe nie zapomnia , po co pos
a go Zuzanna. Szed do domu jak po omacku. Nad g ow mia ciemne,
jeszcze zimowe niebo, a w powietrzu „czu o si
nieg”, jak mówi a Zuzanna. Ka
e pokry y si cieniutk warstw lodu. Zatoka pogr
ona by a w ciszy i
czarnym mroku. Zanim Jim dotar do domu, zacz a si nad ni bieli
nie na nawa nica. Ch opiec pragn , aby nieg pada , pada i pada , a ca kiem
zasypie jego samego i wszystko doko a. Nie ma sprawiedliwo ci na tym wiecie.
Jim by za amany. Nie pozwoli, by ktokolwiek szydzi z niego lub mia si z ca ej tej historii. Có za upokorzenie! I on, i mama my leli, e per y s
prawdziwe… Tymczasem okaza o si , e to tylko n dzna imitacja! Co mama powie, co poczuje, gdy dowie si o tym? Oczywi cie, trzeba jej wyzna
prawd i czym pr dzej wyprowadzi j z b du. Musi wiedzie , e per y nie s prawdziwe. Biedna mama! Tak bardzo by a z nich dumna. Widzia
przecie dum w jej oczach, gdy go ca owa a i dzi kowa a za prezent.
Jim w lizgn si do domu kuchennym wej ciem i poszed prosto na gór po
si do
ka. Walter spa ju g boko. Ale Jim nie móg zasn
.
Czuwa jeszcze, gdy mama cichutko wesz a do pokoju, aby sprawdzi , czy dzieci s dobrze okryte.
- Jim, kochanie, dlaczego jeszcze nie pisz o tej porze? le si czujesz?
- Nie, mamusiu, ale jestem bardzo nieszcz
liwy tutaj - odrzek Jim, k ad c r
na
dku. Uwa
, e w
nie tam znajduje si serce.
- Co si sta o, skarbie?
- Ja… ja… musz co ci powiedzie , mamusiu. B dziesz okropnie rozczarowana, ale ja naprawd nie chcia em ci oszuka , mamusiu.
- Jestem pewna, e nie chcia
, kochanie. Co si sta o? Powiedz, nie obawiaj si .
- Och, mamusiu, te per y nie s prawdziwe. My la em, e s … By em pewien…
Oczy Jima wype ni y si
zami. Nie móg dalej mówi .
Ania powstrzyma a u miech. Shirley dzi uderzy si w g ow , Nan zwichn a nog w kostce, Di przezi bi a si i ca kiem zachryp a. Ania pociesza a,
utula a i banda owa a. Ale w tej sprawie potrzebna by a ca a g boka m dro
kochaj cej matki.
- Jim, kochanie, nawet mi do g owy nie przysz o, e uwa
te per y za prawdziwe. Od razu wiedzia am, e s imitacj , przynajmniej w cis ym
znaczeniu tego s owa. Dla mnie s jednak najcenniejszymi klejnotami, jakie kiedykolwiek dosta am. To, e zdoby
je dzi ki swemu po wi ceniu i
swojej pracy i da
je z mi
ci, sprawia, e s dla mnie daleko dro sze ni wszystkie per y wydobyte z g bin mórz. Kochanie, nie zamieni abym moich
pere ek na naszyjnik, o którym czyta am dzi w gazecie. Jaki milioner kupi go za pó miliona dolarów i ofiarowa swojej narzeczonej. Widzisz wi c, jak
cenny jest dla mnie twój prezent, najdro szy z najdro szych synków. Czy ju si uspokoi
?
Jim by tak szcz
liwy, e a si wstydzi . Wydawa o mu si , e tylko malutkie dzieci mog doznawa takiego uczucia.
- ycie jest znów do zniesienia - rzek pow ci gliwie.
zy znik y z jego b yszcz cych oczu. Wszystko by o dobrze. Marni trzyma a go w ramionach… Wa ne by o tylko to, e per y jej si podoba y. A
kiedy ofiaruje jej naszyjnik, który b dzie kosztowa nie pó , ale ca y milion dolarów. Tymczasem czu si zm czony.
ko by o ciep e wygodne, r ce
mamy pachnia y ró ami… i nie ywi ju nienawi ci dc Leonki Reese.
- Mamusiu, licznie wygl dasz w tej sukni - rzek sennym g osem - Czysto i s odko… s odko jak czekoladka.
Rozdzia XXI
Tego roku kwiecie nadszed cichute ko, przynosz c ciep e promienie s
ca i agodny powiew wiatru. Wkrótce jednak niespodziewana nie na
burza przyby a z pó nocy i pokry a ca y wiat niegow pierzynk .
- nieg w kwietniu jest wstr tny - powiedzia a Ania. - To tak, jakby kto uderzy ci w twarz zamiast poca owa .
Koronkowe sople przyozdobi y Z oty Brzeg. Przez d ugie dwa tygodnie trwa y smutne dni i przygn biaj ce noce. Wreszcie nieg niech tnie znikn , a
do Doliny zawita pierwszy drozd. Gdy wie
o tym dotar a do Z otego Brzegu, wszyscy odetchn li z ulg i zacz li wierzy , e wreszcie nast pi
wiosenne, pe ne cudów odradzanie si
wiata.
- Och, mamusiu, dzisiaj pachnie wiosn - zawo
a Nan, z rozkosz wdychaj c wie e, wilgotne powietrze. - Mamusiu, prawda, e wiosna jest
cudown por roku?
Tymczasem wiosna ju zaczyna a stawia pierwsze kroki, zupe nie niczym podziwiane dziecko, które dopiero uczy si chodzi . nieg na drzewach i
polach znika , ust puj c miejsca soczystej zieleni. Jim jak co roku przyniós mamie bukiecik konwalii.
Mimo to pani Mitchell, kobieta o niesamowitej tuszy, padaj c ci
ko na fotel w Z otym Brzegu, westchn a
nie, e wiosna nie bywa ju tak
przyjemna jak za dawnych lat.
- Czy nie przypuszcza pani przypadkiem, pani Mitchell, e to nie wiosna si zmienia, ale my sami? - u miechn a si Ania.
- Mo e. A za dobrze wiem, e si zmieni am. Nie s dz , aby domy li a si pani patrz c na mnie, e kiedy by am naj adniejsz pann w tych
stronach.
Ania stwierdzi a w duchu, e istotnie nic podobnego nie przysz oby jej do g owy. Smugi kurzu pokrywa y rzadkie, zlepione, mysie w osy pod beretem
z krepy, a tak e d ugi wdowi welon pani Mitchell. Jej niebieskie, pozbawione wyrazu oczy by y m tne i zapadni te, a chrze cija skie mi osierdzie
nakazywa o powstrzyma si od uwag odno nie jej podwójnego podbródka. Lecz wdowa po Antonim Mitchellu czu a si ca kiem z siebie zadowolona,
poniewa nikt w Przystani Czterech Wiatrów nie mia tak wspania ego stroju
obnego jak ona. Nie mo na by o oprze si wra eniu, e noszenie
oby pochlebia jej pró no ci.
Pani Mitchell nie dopuszcza a Ani do g osu, zaoszcz dzaj c jej trudu prowadzenia rozmowy.
- Wodoci g mi nawali , przecieka rura. Przysz am do wsi poprosi Raymonda Russella, aby mi go naprawi . I pomy la am sobie: „Skoro ju tu jestem,
wpadn do pani Blythe i poprosz , aby napisa a epitaf dla Antoniego”.
- Epitafium? - spyta a zaskoczona Ania.
- Aha… to, co drukuj w gazetach o zmar ych ludziach, wie pani - wyja ni a pani Mitchell. - Chc , eby Antoni mia naprawd
adn . Co takiego
niezwyk ego. Pani przecie pisuje ró ne rzeczy, prawda?
- Od czasu do czasu zdarza mi si napisa jakie drobne opowiadanie - przyzna a Ania. - Ale przy szóstce dzieci rzadko znajduj na to czas. Kiedy
marzy am o s awie, ale obecnie obawiam si , e moje nazwisko nigdy si nie znajdzie w „Who is who”*. Poza tym nigdy w yciu nie pisa am epitafium.
- O, to chyba nic trudnego. Stary wuj Charlie Bates pisze wi kszo
epitaf dla Dolnego Glen. Ale nie maj one w sobie adnej poetyczno ci, a ja
chc , eby mój Antoni dosta kawa ek prawdziwego wiersza. Bardzo lubi poezj . W zesz ym tygodniu s ysza am pani wyk ad w szkole w Glen na temat
banda owania ran i pomy la am sobie „Kto , kto umie tyle mówi , i to tak g adko, z pewno ci napisze prawdziwie poetyck epitaf ”. Zrobi to pani dla
mnie, prawda, pani Blythe? Antoni by si z tego cieszy . Zawsze pani podziwia . Kiedy powiedzia , e gdy pani wchodzi do pokoju, wszystkie inne
kobiety wydaj si ca kiem zwyczajne i niedystyngowane. Widzi pani, czasem wyra
si poetycko, ale nie mia nic z ego na my li. Czyta am wiele
epitaf… Mam du y notes z wypisanymi z gazet epitafami, ale nie s dz , by Antoniemu która si spodoba a. Zawsze si z nich wy miewa . A ju
najwy szy czas co zrobi , bo przecie umar dwa miesi ce temu. D ugo nie móg rozsta si ze wiatem, ale za to nie cierpia . To k opotliwe, gdy kto
umiera na wiosn , pani Blythe, lecz jako sobie poradzi am. Wuj Charlie b dzie ura ony, e poprosi am o epitaf kogo innego, ale nie dbam o to. Wuj
Charlie jest wygadany, lecz nie
z Antonim w zbytniej zgodzie, wi c nie zamierzam prosi go o epitaf . By am on Antoniego, pani Blythe, kochaj
i wiern
on , przez trzydzie ci pi
lat. Tak, pani Blythe, trzydzie ci pi
lat - powtórzy a, jakby w obawie, e Ania pomy li, i tylko przez trzydzie ci
cztery lata - i chc , aby mia epitaf , która spodoba aby mu si , gdyby
. Tak w
nie powiedzia a moja córka, Serafina; wysz a za m
i przenios a si
do Lowbridge. adne imi , Serafina, nieprawda? Znalaz am je na czyim nagrobku. Antoniemu si nie podoba o. Chcia j nazwa Judyta, po swojej
matce. Ale powiedzia am, e Judyta brzmi zbyt uroczy cie, i atwo da si przekona . Nie umia si k óci , chocia zawsze wo
na ni „Seraf” O czym
to ja mówi am?
- e pani córka powiedzia a…
- O, w
nie. Serafina powiedzia a mi: „Mamo, prosz ci , za atw dla taty adn epitaf ”. By a bardzo z yta z ojcem, chocia cz sto si z niej
wy miewa , tak jak i ze mnie… czasami. No wi c jak, pani Blythe?
- Ale ja doprawdy tak ma o wiem o pani m
u, pani Mitchell.
- O, mog pani wszystko o nim opowiedzie . Nie pami tam tylko, jakiego koloru mia oczy. Czy pani uwierzy, e gdy rozmawia am z Serafina po
pogrzebie, nie umia am powiedzie , jakie mia oczy! Chocia
am z nim trzydzie ci pi
lat! W ka dym razie by y to oczy agodne i rozmarzone. Tak
agalnie nimi spogl da , gdy si o mnie stara . Nie by o mu atwo mnie zdoby , pani Blythe. Ca e lata za mn szala . A ja mia am zielono w g owie i
chcia am wybiera , przebiera . Historia mojego ycia by aby niezwykle interesuj cym tematem. Mog aby pani wykorzysta j w jednym ze swoich
opowiada . No tak, min y te czasy. Mia am tylu staraj cych si , e nie da oby si wcisn
mi dzy nich szpilki. Ale wszyscy oni przychodzili i odchodzili,
Wygl da ca kiem przyzwoicie, taki mi y, szczup y m
czyzna. Nie znosz oty ych m
czyzn. „Je li wyjdziesz za Mitchella, b dzie to dla Plummerów
krok w gór ” - powiedzia a moja matka, bo jego rodzina by a bardziej szacowna ni moja. Ja jestem Plummer z domu, pani Blythe, córka Jana
Plummera. Antoni mówi mi takie romantyczne komplementy. Kiedy powiedzia , e mam w sobie eteryczny uroki ksi
ycowego wiat a. Wiem, e to
mia o by co mi ego, chocia niej mam poj cia, co znaczy „eteryczny”. Zamierza am sprawdzi to’ w s owniku, ale jako zapomnia am. No có , w
ko cu da am mu s owo, e b
jego. To jest… to znaczy… e za niego wyjd . Mój Bo e, szkoda, e mnie pani nie widzia a w lubnej sukni. Wszyscy
mówili, e wygl da am jak obrazek. By am szczup a, z w osami ja niejszymi od z ota i liczn cer . Och, jak okrutnie obchodzi si z nami czas! Z pani
nie jest jeszcze tak le, pani Blythe. Jest pani ci gle naprawd
adna i na dodatek wysoko edukowana. No có , nie wszystkie mo emy by wykszta cone
Niektóre z nas musz zajmowa si gospodarstwem. Pani sukienka jest doprawdy liczna, pani Blythe. Zauwa
am, e nigdy nie ubiera si pani na
czarno. Bardzo s usznie. I tak zbyt wcze nie przyjdzie pani nosi
ob . Wszystko ma swój koniec, powiadam zawsze. O czym to mówi am?
- Pani… Pani próbowa a mi opowiedzie co o panu Mitchellu.’
- Ach, prawda. No wi c pobrali my si . Tej nocy na niebie by a wielka kometa. Widzia am j , jak jechali my do domu. Szkoda, e n mog a pani
zobaczy tej komety, pani Blythe. By a naprawd
adna. Czy mog aby pani o niej wspomnie w epitafie?
- To… To by oby chyba trudne…
- Ach tak - pani Mitchell z westchnieniem zrezygnowa a z komety - Musi pani napisa to najlepiej, jak pani potrafi. Jego ycie nie byk specjalnie
ciekawe. Raz si upi . Powiedzia , e po prostu chc wiedzie , jak cz owiek si wtedy czuje. Zawsze mia taki dociekliwi umys . O tym zdarzeniu
oczywi cie nie mo e pani wspomnie w epitafie. Nic innego, godnego uwagi nie zdarzy o si w jego yciu. Nie chcia abym si
ali , ale musz
stwierdzi , e by niefrasobliwy i troch niezaradny. Godzinami wysiadywa , wpatruj c si w malwy. Bardzo lubi kwiaty. Niech tnie kosi traw , je li ros y
w niej bratki. Kiedy nadchodzi a pora niw, bardziej interesowa si polnymi kwiatami w zbo u ni obfito ci zbiorów. A drzewa… Ten jego sad…
Zawsze artowa am, e wi cej dba o drzewa ni o mnie. Co do farmy, naprawd kocha ten swój kawa ek ziemi. Wydawa o si , e uwa
go za ludzk
istot . Wiele razy s ysza am, jak mówi : „Pójd na dwór i pogadam ze swoj ziemi ”. Kiedy zestarzeli my si , namawia am go, aby sprzeda farm i
przenie
si do Lowbridge. Nie mieli my przecie synów, którzy przej liby po nas gospodarstwo. Ale on mówi : „Nie mog sprzeda swojej farmy tak,
jakbym nie móg sprzeda mojego serca”. Czy m
czy ni nie s zabawni? Nied ugo przed mierci zachcia o mu si na obiad gotowanej kury. „Ugotuj
tak, jak to zawsze robisz” - powiedzia . miem twierdzi , e zawsze chwali moje zdolno ci kulinarne. Jedyna rzecz, której nie znosi , to sa ata z
orzechami. Mówi , e orzechy s w zielonej sa acie przykr niespodziank . Ale akurat nie mia am adnej kury na zabicie. Wszystkie tak dobrze si
nios y. Z kogutów zosta tylko jeden i oczywi cie nie mog am go zar
. Lubi patrze , jak koguty chodz po podwórzu. Nie ma chyba nic adniejszego
ni dorodny kogut, czy nie podziela pani mojego zdania, pani Blythe? O czym to mówi am?
- O tym, e m
prosi , aby mu pani ugotowa a kur .
- W
nie.
uj , e tego nie zrobi am. Budz si nieraz w nocy i my
o tym. Ale sk d mog am wiedzie , e on umrze, pani Blythe? Nigdy si nie
ali i ci gle powtarza , e czuje si coraz lepiej. Do ostatka wszystkim si interesowa . Gdybym by a wiedzia a, e umrze, zar
abym kur , nawet t ,
co si najlepiej nios a.
Pani Mitchell zdj a z r k koronkowe czarne r kawiczki i otar a oczy chusteczk , obr bion d ug na dwa cale czarn koronk .
- Zjad by j z takim apetytem! - poci gn a nosem. - Do ko ca mia swoje w asne z by, biedaczek. W ka dym razie - doda a, chowaj c chusteczk i
nak adaj c r kawiczki - mia sze
dziesi t pi
lat, wi c zbli
si ju do granicy wieku wyznaczonej w Biblii. No i mam now tabliczk trumienn . Mary
Marta Plummer i ja zacz
my zbiera tabliczki trumienne w tym samym czasie, ale ona szybko mnie wyprzedzi a. Wielu jej krewnych zmar o, nie
mówi c ju o trójce dzieci. Ma wi cej tabliczek trumiennych ni ktokolwiek w tych stronach. Mnie szcz
cie tak nie sprzyja o. Ale w ka dym razie ca y
okap nad kominkiem jest nimi zastawiony. Mój kuzyn, Tomasz Bates, zosta pochowany w zesz ym tygodniu. Prosi am jego on o tabliczk trumienn ,
ale pogrzeba a j razem z nim. Powiedzia a mi, e tylko prymitywni ludzie zbieraj takie rzeczy. Ona jest Hampson z domu, a Hampsonowie zawsze byli
dziwni. O czym to ja mówi am?
Ania tym razem doprawdy nie umia a naprowadzi pani Mitchell na przerwany w tek. Opowie
o tabliczkach trumiennych zadziwi a j .
- W ka dym razie biedny Antoni umar . „Odchodz z zadowoleniem i spokojem” - tylko tyle powiedzia i do ko ca si u miecha . Co prawda, do sufitu,
a nie do mnie czy Serafiny. Ciesz si , e by szcz
liwy przed mierci , bo za ycia nie zawsze wydawa si taki, pani Blythe. By okropnie wra liwy i
nerwowy. Ale w trumnie wygl da nobliwie i dostojnie. Urz dzili my mu wspania y pogrzeb. Dzie by prze liczny. Antoni le
w powodzi kwiatów. Co
prawda zemdla am, ale poza tym wszystko posz o dobrze. Pochowali my go na cmentarzu w Dolnym Glen, chocia ca a jego rodzina le y w Lowbridge.
Ale ju dawno temu powiedzia , eby go pochowa w
nie w Dolnym Glen, gdy chce le
niedaleko swojej farmy i s ucha szumu morza i piewu
wiatru w ga ziach. Wie pani, na tym cmentarzu ro nie du o drzew. Jestem rada, e tam go pochowa am. Uwa am, e jest to przytulny, mi y
cmentarzyk. Zamierzam zasadzi pelargonie na grobie Antoniego. By dobrym cz owiekiem. Na pewno poszed do nieba, wi c niech si pani nie
opocze. Zawsze my la am, e trudno jest pisa epitaf dla kogo , czyje losy na tamtym wiecie nie s pewne. Mog na pani polega , prawda, pani
Blythe?
Ania podda a si ; czuj c, e pani Mitchell pozostanie i b dzie gada tak d ugo, dopóki nie wymusi na niej zgody. Wdowa po Antonim Mitchellu ci
ko
podnios a si z krzes a, wydaj c westchnienie ulgi.
- Musz ju i
. Spodziewam si dzi wyl gu indycz t. Przyjemnie mi si z pani rozmawia o i
uj , e nie mog zosta d
ej. Smutnej jest ycie
wdowy. M
czyzna nie znaczy zbyt wiele, ale troch go brak, gdy odejdzie na wieki.
Ania grzecznie odprowadzi a j do furtki. Dzieci bawi y si na trawie z ptakami, a woko o wychyla y si z ziemi pierwsze narcyzy.
- Ma pani adny dom, naprawd
adny, pani Blythe. Zawsze wydawa o mi si , e chcia abym mie du y dom. Ale dla nas i Serafiny… No i sk d by o
wzi
pieni dze? Zreszt Antoni nie chcia o tym s ysze . Zupe nie g upio kocha ten swój stary dom. Jak tylko dostan korzystn ofert , sprzedam
cha up i przenios si do Lowbridge lub Mowbray. Zastanowi si , w której z tych dwóch wsi wygodniej mi b dzie
jako wdowie. Dlaczego nie
posadzi a pani tej jarz biny przy drzwiach wej ciowych? Broni aby wst pu wró kom.
- Kto chcia by broni wst pu wró kom, pani Mitchell?
- Mówi pani jak Antoni. artowa am tylko. Oczywi cie nie wierz we wró ki. Ale s ysza am, e, je li oczywi cie w ogóle istniej , s w cibskie i
przynosz nieszcz
cie. Do widzenia, pani Blythe. Przyjd po epitaf w przysz ym tygodniu.
Rozdzia XXII
- Niepotrzebnie pani uleg a, droga pani doktorowo - powiedzia a Zuzanna, która s ysza a znaczn cz
rozmowy, czyszcz c w spi arni srebra.
- Naprawd tak my lisz? Ch tnie napisz to epitafium. Lubi am Antoniego Mitchella, chocia rzadko go widywa am. Czuj , e przewróci by si w
grobie, gdyby po wi cono mu epitafium podobne do tych, jakie zazwyczaj ukazuj si w „Daily Enterprise”. Antoni mia niecodzienne poczucie humoru.
- Antoni Mitchell by za m odu ca kiem mi ym ch opcem, droga pani doktorowo, chocia mówiono, e ma zbyt marzycielskie usposobienie. Nie zawsze
udawa o mu si dogodzi Bessie Plummer, ale
uczciwie i p aci swoje d ugi. To pewne, e o eni si z najmniej odpowiedni pann , jak móg sobie
wybra . Bessie jest teraz potworniej gruba, lecz w tamtych latach by a liczna jak obrazek. Niektóre z nas - zako czy a Zuzanna, wzdychaj c - nie maj
nawet tyle do wspominania.
Ania widzia a Antoniego Mitchella jeden lub dwa razy. Malutki, szary domek, w którym mieszka , le
w Dolnym Glen pomi dzy wierkowym lasem a
morzem. Du a wierzba rozpo ciera a nad nimi swe ga zie, niczym parasol. Mieszka cy Dolnego Glen podlegali pieczy doktora z Mowbray Narrows,
ale Gilbert od czasu do czasu kupowa od Mitchella zbo e. Pewnego razu, gdy Antoni przywióz zamówione ziarno, Ania zabra a go na przechadzk po
ogrodzie i stwierdzi a, e maj sobie wiele do powiedzenia. Lubi a go, jego szczup , po-kryt bruzdami twarz, szczere, inteligentne
toorzechowe
oczy, które nigdy nikogo nie zawiod y i nigdy te nie da y si oszuka … poza tym jednym razem, kiedy uroda Bessie Plummer sk oni a go do zawarcia
nierozwa nego ma
stwa. Niemniej nie wydawa si nieszcz
liwy czy rozczarowany. Dopóki tylko móg ora , sia i sadzi , by ca kowicie
zadowolony z ycia. Jego czarne w osy lekko tylko przyprószy a siwizna. U miecha si rzadko, pi knym u miechem, w którym przejawia a si jego
szlachetna i niepospolita dusza. Stare pola dawa y mu chleb, a tak e rado
, szcz
cie i pocieszenie w smutku. Ania by a rada, e pochowano go
niedaleko. Mo liwe, e umiera z zadowoleniem, ale tak e z zadowoleniem
. Doktor z Mowbray Narrows mówi , e gdy oznajmi Antoniemu, i nie
mo e da mu nadziei na wyzdrowienie, ten u miechn si i odpar : ,,Na staro
ycie staje si troch monotonne. mier b dzie czym nowym.
Jestem jej bardzo ciekaw, panie doktorze”. Pani Mitchell pomi dzy stekami absurdów poda a kilka informacji, z których wy ania a si prawdziwa
sylwetka Antoniego. W par dni potem, pó nym popo udniem, Ania siedz c przy oknie napisa a wiersz zatytu owany „Grób starego cz owieka” i
przeczyta a go, rada z efektu swojej pracy.
Niech spocznie w ród szelestu li ci,
gdzie poszum morza mu si przy ni,
a spadaj ce krople d
u
czule utul go do snu.
Niech spocznie tam, gdzie sad zielony
jego r kami zasadzony,
gdzie ukochane przeze pola
szeroko ciel si doko a.
Niech spocznie pod g st zielon muraw ,
gdzie blaski gwiazd srebrem si k ad ,
gdzie s
ce oz oci miejsce jego snu
ród pachn cych krzewów bzu.
Niechaj morze treny
obne mu piewa,
a wiatr s odko, wdzi cznie powiewa
i wierzby, przez ca e ycie mu drogie,
pochyl si w zadumie nad jego grobem.
- My
, e Antoniemu by si to podoba o - powiedzia a do siebie Ania, uchylaj c okno, by wyjrze na pachn cy wiosn
wiat. Rz dy m odziutkiej
sa aty wschodzi y na grz dkach dzieci. Za klonowym zagajnikiem niebo ró owi o si w mi kkich promieniach zachodz cego i s
dobiega weso y, dzieci cy miech.
- Wiosna jest tak cudowna, e szkoda marnowa noce na spanie. Nale
oby wykorzysta ka
chwil , by nasyci si jej urokiem - stwierdzi a Ania.
Pewnego popo udnia w nast pnym tygodniu pani Mitchell przysz a po „epitaf ”. Ania przeczyta a jej swój wiersz z ukryt dum , lecz na twarzy
uchaczki nie by o wida
ladu zadowolenia.
- No tak, to ca kiem przyzwoity wiersz. Umie pani uj
rzecz w s owa. Ale… ale nie pisze pani nic o tym, e on jest w niebie. Czy by pani w to
tpi a?
- Jestem tego tak pewna, e uzna am, i nie musz o tym wspomina .
- Ale niektórzy ludzie mog mie w tpliwo ci. Niezbyt cz sto chodzi na niedzielne nabo
stwa, chocia by dobrym cz onkiem Ko cio a. Z epitafy
nie wynika te wcale, ile mia lat i e tyle kwiatów le
o na trumnie. Nie sposób by oby zliczy wszystkich wie ców. Wydaje si , e kwiaty s
wystarczaj co poetyckie!
- Przykro mi…
- Ale nie mam do pani adnej pretensji. Zrobi a pani, co mog a, i wiersz dobrze brzmi. Ile jestem pani winna?
- Ale … ale nic, pani Mitchell, nie ma o czym mówi .
- Có , przypuszcza am, e tak w
nie si pani zachowa, wi c na wszelki wypadek przynios am butelk mojego wina z mleczy. Pomaga na wzd cia.
Przynios am te moj herbat zio ow , ale nie jestem pewna, czy doktor j zaaprobuje. Ch tnie j pani zostawi , je li pani chce, tylko prosz nie
przyznawa si m
owi.
- Nie, nie, dzi kuj - powiedzia a s abo Ania. Nie dosz a jeszcze do siebie po wydanej przez pani Mitchell opinii „ca kiem przyzwoity” o jej wierszu.
- Jak pani chce, ale by oby mi przyjemnie. Tego roku nie b
potrzebowa a adnych leków. Kiedy ubieg ej zimy zmar mój kuzyn Malachi Plummer,
poprosi am wdow , by mi da a trzy butelki mikstury! Zosta o po nim oko o tuzina ró nych leków. Chcia a je wyrzuci , aleja nie mog am zgodzi si na
takie marnotrawstwo. Sama zdo
am za
tylko jedn , a dwie pozosta e wmusi am w mojego parobka. „Je li ci nie pomog , to na pewno nie
zaszkodz ” - powiedzia am mu. Nie przecz , e jestem raczej zadowolona z tego, e nie chce pani adnej zap aty za epitaf . Mam teraz ma o
pieni dzy. Pogrzeb wi
e si z du ymi wydatkami, chocia D.B. Martin jest najta szym przedsi biorc pogrzebowym w tych stronach. Nie zap aci am
jeszcze nawet za swój strój
obny. Dopóki tego nie zrobi , nie b
si czu a prawdziw wdow . Szcz
liwie nie musia am kupowa nowego
kapelusza. Mia am czarny kapelusz od lat, jeszcze z pogrzebu mojej matki. Prawda, e dobrze mi w czerni? Gdyby pani zobaczy a wdow po Malachim
Plummerze, z t jej twarz przekupki! Có , musz ju i
. Jestem pani bardzo zobowi zana, pani Blythe, nawet je li… Ale wiem, zrobi a to pani tak
dobrze, jak umia a, i jest to w sumie ca kiem niebrzydki wiersz.
- Mo e zostanie pani u nas na kolacji? - zapyta a Ania. - Jeste my same z Zuzann . Doktor wyszed , a dzieci urz dzaj pierwszy piknik w Dolinie.
- Nie mam nic przeciwko temu - odpar a pani Mitchell, opadaj c na krzes o. - Ch tnie jeszcze troch posiedz . Na staro
potrzeba jako wi cej
czasu, eby odpocz
. I - doda a z u miechem b ogiego rozmarzenia na twarzy - czy to przypadkiem nie zapach sma onej cebuli dolatuje z kuchni?
Ania niemal po
owa a swojej go cinno ci, gdy w nast pnym tygodniu ukaza si kolejny numer „Daily Enterprise”. W kolumnie z epitafiami
wydrukowano „Grób starego cz owieka” … pi
zwrotek zamiast oryginalnych czterech! Pi ta brzmia a:
Wspania y, kochany towarzysz i m
wszyscy my p aczemy po tobie wci
.
Bóg ci uczyni anio kiem na niebie,
a mnie wci
okrutnie brakuje ciebie.
- Ooo! - rozleg o si w Z otym Brzegu.
- S dz , e nie ma pani za z e do czenia pi tej zwrotki - powiedzia a pani Mitchell do Ani na kolejnym zebraniu Ko a w Glen. - Chcia am troch
bardziej pochwali Antoniego, wi c mój kuzyn, Ja Plummer, dopisa t zwrotk . Po prostu usiad i wiersz w okamgnieniu gotowy. Mo e on nie wygl da
tak inteligentnie, jak pani, ale umie rymowa . Ma to po matce. Ona by a z Wichfordów. Plummerowie nie potrafi uk ada wierszy. Absolutnie.
- Szkoda, e od razu nie poprosi a go pani o napisanie „epitafy” rzek a Ania zimno.
- Prawda? Ale nie wiedzia am, e on umie pisa wiersze, a zale
o mi na tym, eby adnie po egna Antoniego. A potem matka Jasia pokaza a mi
jego wiersz o wiewiórce, która wpad a do wiaderka z syropem klonowym i utopi a si . Naprawd wstrz saj cy! Ale pani epitafa te by a niez a, pani
Blythe. Uwa am, e jej po czenie z jego zwrotk da o co zupe nie niezwyk ego, prawda?
- I owszem - odpar a Ania.
Rozdzia XXIII
Dzieci ze Z otego Brzegu nie mia y szcz
cia do zwierz tek. liczny, k dzierzawy czarny pude ek, przywieziony przez tat z Charlottetown, na drugi
dzie wybieg z domu i przepad jak kamie w wod . Nigdy wi cej o nim nie s yszano. Chodzi y wie ci, e jaki marynarz z portu zabra na pok ad
ma ego czarnego pieska, niemniej los szczeniaczka pozosta dla dzieci ze Z otego Brzegu jedn z najwi kszych i najciemniejszych tajemnic. Walter
prze ywa ca t histori bole niej ni Jim, który mia jeszcze w pami ci swoj rozpacz po mierci Gipa i nie zamierza pozwoli sobie na równie
niem dre uczucie dla innego psa.
Potem nieoczekiwanie zdech Tygrysek, kotek, który mieszka w stodole i nie bywa wpuszczany do domu z powodu swych z odziejskich zami owa ,
ale za to dzieci w dwójnasób go rozpieszcza y. Zosta znaleziony na klepisku ju martwy. Pochowano go uroczy cie w Dolinie. Wreszcie królik Jima,
Bun, kupiony od Joego Russella za dwadzie cia pi
centów, zachorowa i zdech . Mo liwe, e jego mier przyspieszy patentowy lek, który poda mu
Jim. Zastosowanie tego leku doradzi Joe, który przecie musia najlepiej wiedzie , co podawa chorym królikom. Ale Jim czu si tak, jakby zamordowa
Buna.
- Czy nad Z otym Brzegiem ci
y kl twa? - zapyta ponuro, gdy Buna z
ono na wieczny spoczynek obok Tygryska. Walter napisa epitafium ku czci
królika. Obaj z Jimem przez tydzie nosili czarne opaski na r kawach, ku przera eniu Zuzanny, która uwa
a to za wi tokradztwo. Zuzanna nie
rozpacza a bynajmniej z powodu straty Buna, poniewa królik dosta si kiedy do jej ogrodu i straszliwie go spustoszy . Równie dwie aby, które
Walter przyniós do domu i zostawi w piwnicy, nie wzbudzi y jej zachwytów. Jedn z nich wyrzuci a, ale nie zdo
a znale
drugiej i Walter wieczorem
nie móg zasn
ze zmartwienia.
„A je li to byli m
i ona? - my la . - Mo e s okropnie nieszcz
liwi i samotni teraz, gdy ich rozdzielono. Zuzanna wyrzuci a t mniejsz . Mo e to
by a pani aba, która teraz boi si
miertelnie, taka; samotna na tym wielkim podwórzu. Pewnie czuje si zupe nie jak wdowa. I kto j w razie czego
obroni?!”
Walter nie móg znie
my li o cierpieniu abiej wdowy. W lizgn si do piwnicy, by odszuka pana ab , ale zdo
jedynie zwali stert blaszanek,
czyni c ha as, który obudzi by umar ego. Szcz
liwie zbudzi a si tylko Zuzanna i ze wiec w r ku zesz a do piwnicy. Pl saj cy p omyk rzuca na jej
twarz niesamowite cienie.
- Walterze, na Boga Ojca, czego ty tu szukasz?
- Zuzanno, musz odnale
t
ab - rzek Walter z rozpacz . - Pomy l tylko, jak by ty si czu a pozbawiona raptem m
a, gdyby gaj kiedy
mia a?!
- O czym ty mówisz, na lito
bosk ? - spyta a szczerze zdumiona Zuzanna.
W tym momencie pan aba najwyra niej zrezygnowa z dalszego ukrywania si . Kiedy na scenie pojawi a si Zuzanna, wyskoczy spoza s oików z
marynatami. Walter chwyci go i wyrzuci przez okno, maj nadziej , e biedak po czy si znów ze sw ukochan i b
yli d ugo i szcz
liwie.
- Nie powiniene by przynosi tych stworze do piwnicy - rzek surowo Zuzanna. - Zdech yby tu z g odu.
- Zamierza em apa dla nich ró ne owady - wyja ni Walter z przygn bieniem. - Chcia em na nich przeprowadza badania naukowe.
- Po prostu nie mo na ich poj
- j kn a Zuzanna, prowadz c zmartwionego Waltera do jego pokoju. I nie mia a bynajmniej na my li ab.
Którego poranka, po nocnej czerwcowej burzy, dzieci znalaz y na schodach wej ciowych ledwie opierzone piskl drozda. Ptaszek mia szary
grzbiet, nakrapian pier i b yszcz ce oczy. Od pierwszej chwili poczu g bokie zaufanie i sympati do wszystkich mieszka ców Z otego Brzegu, którzy
w pe ni odwzajemniali te uczucia. Nawet Odrobinek mu nie dokucza , pomimo e kiedy ptak przyskoczy do jego miseczki i wyjad ca jej zawarto
.
Dzieci nazwa y drozda Cock. Z pocz tku karmi y go robakami. Mia taki apetyt, e Shirley sp dza wi kszo
dnia, wykopuj c z ziemi robaki dla Cocka.
Gromadzi je w blaszankach i rozstawia po domu, ku niezadowoleniu Zuzanny. Znios aby ona jednak znacznie wi cej dla Cocka, który bez cienia
obawy siada na jej spracowanej d oni i wierka . Zuzanna bardzo polubi a drozda. W li cie do Rebeki Dew uwa
a za stosowne wspomnie , i jego
pier nabiera pi knego czerwonego koloru.
„B agam pani , panno Dew, prosz nie my le , e g upiej na staro
- pisa a. - S dz , e to bardzo nierozs dnie tak przywi zywa si do ptaka,
lecz ludzkie serce ma swoje s abo ci. Nie wi zimy go w klatce jak kanarka, tego nie mog abym znie
. Lata po ca ym domu i ogrodzie, a pi na jab oni
rosn cej pod oknem pokoju Rilli. Upodoba sobie ga
, któr Walter nazywa swoim gabinetem. Gdy którego dnia dzieci zabra y go do Doliny, odlecia
na jaki czas, ale wróci ku ich wielkiej rado ci, a tak e, musz przyzna , i mojej”.
Dolina nie by a ju zwyk „Dolin ”. Walter uwa
, e tak przepi kne miejsce powinno otrzyma nazw , która oddawa aby jego romantyczny urok.
Pewnego deszczowego popo udnia dzieci musia y bawi si na strychu. Nagle, tu przed zmierzchem, s
ce wyjrza o zza chmury i opromieni o swym
wiat em Glen.
- O, jaka licna t ca! - wykrzykn a Rilla.
By a to najwspanialsza t cza, jak kiedykolwiek widzieli. Zaczyna a si tu za wie
ko cio a prezbiteria skiego, a jej koniec ton w zakolu stawu,
który le
na skraju Doliny. Od tego dnia dzieci nazywa y j Dolin T czy.
Czasem bawi y si w piratów, eby zrobi przyjemno
Jimowi. Mia ju dziesi
lat i zaczyna lubi krwawe, pe ne grozy historie. Walter jednak
zawsze odmawia wchodzenia na desk , z której mia „skoczy w odm ty”, i psu najlepsz cz
przedstawienia.
Jim czasem zastanawia si , czy Walter jest wystarczaj co dzielny jak na korsarza, lecz lojalnie szybko odp dza podobne my li. Odby niejedn
zwyci sk walk z ch opcami ze szko y, którzy nazywali Waltera „Dzidzi ”, zanim poj li, e czeka ich za to bolesne zetkni cie z nader sprawnymi
pi
wieczorem do portu po ryby. Uwielbia te wyprawy, poniewa zawsze móg wtedy sp dzi jaki czas w domu
kapitana Malachiego Russella. Dom ten wybudowano u stóp wzgórza zst puj cego ku morzu. Jim s ucha tam opowie ci kapitana i jego kompanów,
którzy byli kiedy diabelnie odwa nymi marynarzami. Snuli oni nie ko cz ce si wspomnienia. Znali mnóstwo historii i mieli tyle do powiedzenia! Stary
Oliwer Reese, podejrzewany za m odu o paranie si korsarstwem, przebywa w niewoli u króla ludo erco Sam Elliot prze
trz sienie ziemi w San
Francisco. „Dzielny William MacDougall odby krwaw walk z rekinem. Andy Parker dosta si wraz ze swym statkiem w wir tr by wodnej. A plu umia
dalej ni ktokolwiek inny w Przystani Czterech Wiatrów. Jednak Jim najbardziej lubi kapitana Malachiego z jego mocnymi szcz kami, zagi tym nosem i
zje onymi siwymi w sami. Malachi Russell zosta kapitanem brygantyny w wieku siedemnastu lat. P ywa do Buenos Aires z adunkiem drzewa. Na obu
jego policzkach widnia y wytatuowane kotwice. Mia te przepi kny zegarek, nakr cany kluczykiem. Gdy by w dobrym humorze, pozwala Jimowi go
nakr ca . W chwilach jeszcze lepszego humoru zabiera ch opca na po ów dorszy lub wybieranie mi czaków z piachu podczas odp ywu, gdy za mia
wr cz wy mienity humor, pokazywa Jimowi wyrze bione przez siebie modele ró nych okr tów. Jim uwa
, e s ba niowo pi kne. By w ród nich
statek wikingów z du ym kwadratowym aglem i smokiem na dziobie. By a tak e karawela Kolumba „Konwalia”, zgrabny stateczek nazywany
„Lataj cym Holendrem” i mnóstwo licznych brygantyn, szkunerów, kliperów i innych aglowców.
- Czy nauczy mnie pan robi takie statki, kapitanie? - b aga Jim. Kapitan potrz sn g ow i z zamy leniem splun w wody zatoki.
- Tego si nie nauczysz, synku. Musia by p ywa po morzach jakie trzydzie ci albo czterdzie ci lat i wtedy mo e nauczy by si dobrze rozumie
statki… rozumie i kocha … eby je rze bi . Statki s jak kobiety, synku. Musz by rozumiane i kochane, bo w przeciwnym wypadku nie zdradz
sekretów swojej duszy. Zdarza si , e my lisz, i znasz statek od dzioba do rufy, z zewn trz i od rodka, a tymczasem jego dusza b dzie ci gle przed
tob zamkni ta. Uleci od ciebie niby ptak, gdy zechcesz j uchwyci w gar
. P ywa em kiedy na statku, którego modelu nigdy nie zdo
em zrobi ,
chocia próbowa em wiele razy. To by zwyk y uparciuch! By a te pewna kobieta… ale czas, ebym przesta gada . Sko czy em w
nie kolejny model
statku i zaraz umieszcz go w butelce. Chod , poka
ci, jak si to robi, synku.
Tak wi c Jim nie us ysza nic o „pewnej kobiecie”, czym zreszt wcale si nie przej . Kobiety nie obchodzi y go ani troch , poza mam i Zuzann .
Ale przecie to nie by y kobiety, tylko po prostu mama i Zuzanna.
Po mierci Gipa Jim s dzi , e nigdy ju nie zechce mie psa. Czas jednak leczy rany i ch opiec coraz cz
ciej zaczyna t skni za jakim psim
przyjacielem. Zaginionego czarnego szczeniaczka trudno by o nawet nazwa psem, a poza tym za krótko przebywa w ich domu, by si do niego
przywi za . Jim wylepi
ciany strychu, na którym przechowywa osobliwo ci kapitana Jima, zdj ciami psów wyci tymi z gazet. By y tam: wielkopa ski
dog, mi y, pyzaty buldog, jamnik, który wygl da tak, jakby kto z apa go za g ow i tylne nogi i rozci gn , niczym gum ; wygolony pudel ze miesznym
dzelkiem na ko cu ogona, foksterier, spaniel o b agalnym spojrzeniu, nakrapiany dalmaty czyk, wilk syberyjski. Jim cz sto zastanawia si , czy wilki
syberyjskie maj co je
. Wszystko to by y psy wspania ych ras, ale zdaniem ch opca czego im brakowa o, cho sam nie wiedzia czego.
Którego dnia w „Daily Enterprise” ukaza o si og oszenie: „Sprzedam psa. Apply Roddy Crawford, przysta ”. Nic wi cej. Jim nie umia by
powiedzie , dlaczego to og oszenie tak go poruszy o i dlaczego w tych kilku wydrukowanych s owach czu jaki smutek. Od Craiga Russella dowiedzia
si , kim jest Roddy Crawford.
- Ojciec Roddy’ego zmar w ubieg ym tygodniu. Roddy musi teraz pojecha do ciotki, do miasta. Jego matka nie yje od wielu lat. Farm Crawforda
kupi Jake Millison, ale dom zostanie rozebrany. Ciotka Roddy’ego pewnie nie pozwala mu zatrzyma psa. To aden nadzwyczajny pies, ale Roddy jest
do niego bardzo przywi zany.
- Ciekaw jestem, ile za niego chce. Mam tylko dolara - powiedzia Jim.
- Przypuszczam, e Roddy’emu zale y jedynie na tym, eby jego Pies dosta si w dobre r ce - odpar Craig. - Ale twój tata da by ci Pieni dze,
prawda?
- Tak. Aleja chc go kupi za w asne oszcz dno ci - rzek Jim. B dzie wtedy bardziej mój.
Craig wzruszy ramionami. Te dzieciaki ze Z otego Brzegu s
mieszne. Czy to nie wszystko jedno, kto zap aci za jakie tam psisko?
Wieczorem Jim pojecha z tat na star , ubog i podupad farm Crawfordów, gdzie zastali Roddy’ego, bladego ch opca o prostych
miedzianobr zowych w osach i piegowatej twarzy. Móg by mnie wi cej w tym samym wieku co Jim. Jego pies mia jedwabiste br zów uszy, br zowy
nos i ogon oraz najpi kniejsze psie oczy. Bia e pasemko sier ci bieg o przez jego czo o, rozdziela o si mi dzy oczami i okala o mu nos. Gdy tylko Jim
rzuci okiem, zrozumia , e musi go mie .
- Chcesz sprzeda swego psa? - zapyta z zapa em Roddy’ego.
- Nie chc go sprzeda - odpar smutnie Roddy. - Ale Jake mówi, e je li tego nie zrobi , to go utopi. A ciocia Winnie nie zgadza si
ebym zabra ze
sob Bruna.
- Ile za niego chcesz? - zagadn Jim, pe en obawy, e cena mo e by zbyt wygórowana jak na jego kiesze .
Roddy prze kn
lin i poda mu psa.
- We go - powiedzia zachrypni tym g osem. - Nie chc go sprzedawa , nie móg bym. Bruno jest wi cej wart ni wszystkie pieni dze wiata. Je li
zapewnisz mu opiek , b dziesz dla niego dobry…
- Och, b
dobry - odpar z zachwytem Jim. - Ale musisz przyj
mojego dolara. Nie móg bym uwa
Bruna za swego, gdyby tego nie zrobi . Nie
wezm go, je li nie przyjmiesz pieni dzy.
Si wcisn Roddy’emu do r ki dolara. Wzi Bruna w ramiona, przytuli go do siebie. Piesek spojrza na swego pana. Jim nie widzia oczu psa, lecz
dostrzeg rozpacz w oczach Roddy’ego.
- Je li tak bardzo chcesz go zatrzyma … - rzek .
- Chc , ale nie mog - rzek Roddy z trudem. - Przychodzili mnie ró ni ludzie, nikomu z nich jednak nie mog em go powierzy . Jake si w cieka , ale
nie dba em o to. Oni nie byli odpowiedni. A Chc , eby w
nie ty go mia , skoro ja nie mog . I zabierz go st d szybko!
Jim nie kaza sobie dwa razy tego powtarza . Piesek dr
w jego ramionach, ale nie protestowa . Jim tuli go w obj ciach przez ca drog do
otego Brzegu.
- Tatusiu, sk d Adam wiedzia , e pies jest psem?
- Poniewa pies nie móg by niczym innym - za mia si tata. Jim czu si tak przej ty, e d ugo nie móg zasn
. Nigdy aden pies nie podoba mu
si tak bardzo. Nic dziwnego, e Roddy cierpia , zmuszony si z nim rozsta . Bruno jednak szybko zapomni o Roddym i pokocha jego, Jima. B
prawdziwymi przyjació mi. Musi koniecznie poprosi mam , aby zamówi a u rze nika ko ci dla Bruna.
- Kocham wszystko i wszystkich na ca ym wiecie - wyszepta Jim. - Dobry Bo e, pob ogos aw wszystkim kotom i psom, a szczególnie Brunowi.
Jim zasn wreszcie. Natomiast trudno wiedzie , czy spa tak e ma y piesek, wyci gni ty na pod odze przy jego
ku.
Rozdzia XXIV
Drozd Cock jad ju nie tylko robaczki, lecz tak e ry , kukurydz sa at i nasionka nasturcji. Wyrós na du ego ptaka, a jego pier nabra a pi knego,
purpurowego koloru. „Wielki drozd” ze Z otego Brzeg cieszy si s aw w ca ej okolicy. Siada Zuzannie na ramieniu i patrzyli jak robi na drutach. Gdy
Ania wraca a do domu, wylatywa jej na spotkanie i skaka przed ni na cie ce. Ka dego ranka zjada okruszynki parapetu w pokoju Waltera i
codziennie za ywa k pieli. Koryto z wod , przeznaczone na ten cel, sta o przy ywop ocie g ogowym i Cock awanturowa si okropnie, gdy by o puste.
Doktor narzeka , e jego pióra i zapa ki s porozrzucane po ca ej bibliotece, nikt mu jednak nil wspó czu . Ale nawet on si podda , gdy Cock usiad mu
na d oni zjad ziarenka prosto z r ki. Wszyscy byli pod urokiem drozda, mo e poza jedynym Jimem, który ca e swe serce odda Brunowi, ale
jednocze nie zaczyna poznawa gorzk prawd , e mo na kupi cia o psa lecz nie jego mi
.
Z pocz tku Jim niczego nie podejrzewa . Uwa
za naturalne, a pies przez jaki czas t skni za swoim dawnym panem. To z pewno ci minie.
Tymczasem wcale nie mija o. Bruno by bardzo grzeczny i wype nia wszystkie polecenia. Zuzanna przyznawa a, e trudno o lepi wychowanego psa.
Nie by o w nim jednak ani odrobiny ycia. Gdy Jim zabiera go na spacer, Bruno zrazu skaka z rado ci, a jego oczy nabiera y blasku. Ale po chwili
zwiesza
nie ogon i ze zgaszonym spojrzeniem pokornie szed za Jimem. Wszyscy traktowali go serdecznie. Zdobywano dla niego najwspanialsze
ko ci. Nikt si nie sprzeciwi , gdy Jim zdecydowa , e pies b dzie spa przy jego
ku. Mimo to Bruno nadal by smutny, apatyczny i obcy. Czasem w
nocy Jim wyci ga r
, by go pog aska , lecz nigdy nie poczu przyjacielskiego psiego li ni cia. Bruno zezwala na pieszczoty, lecz ich nie
odwzajemnia .
Jim zaci si . By upartym ch opcem i postanowi za wszelk cen zdoby serce tego psa… W asnego psa, kupionego uczciwie za w asne,
zaoszcz dzone z trudem pieni dze. Bruno musi wyleczy si z t sknoty za Roddym, przesta wreszcie spogl da tym osowia ym, zrozpaczonym
wzrokiem. I na pewno w ko cu pokocha swojego nowego pana.
Jim cz sto by zmuszony stawa w obronie Bruna. Koledzy ze szko y widz c, jak bardzo jest przywi zany do psa, nieustannie mu dokuczali.
- Twój pies ma pch y. Olbrzymiaste pch y - szydzi Perry Reese. Dopiero kiedy odczu na w asnej skórze si pi
ci Jima, przyzna , e Bruno nie ma
pche . Ani jednej.
- Mój szczeniak dostaje konwulsji raz na tydzie - chwali si Rob Russell. - Za
si , e ten twój psiak nigdy w yciu nie mia konwulsji. Gdybym to
ja mia takiego psa, przepu ci bym go przez maszynk do mi sa.
- My mieli my kiedy podobnego psa - rzek Mike Drew. - Ale utopili my go.
- A eby cie zobaczyli mojego psa! - odezwa si Sam Warren. - Zabija kurcz ta i chwyta w pysk czyst bielizn , gdy jest pranie. Ale twój pies jest
zbyt lamazarny, eby zdoby si na taki wyczyn.
Jim w g bi duszy ze smutkiem przyznawa mu racj . Och, gdyby nie by a to prawda! Kiedy za Willie Flagg krzykn :
- Ale twój pies jest pobo ny: nigdy nie szczeka w niedziel ! - Jim poczu si bole nie dotkni ty.
Bruno w ogóle nigdy nie szczeka . Ale mimo to by kochanym, ma ym pieskiem.
- Bruno, dlaczego mnie nie kochasz? - Jim niemal p aka . - Zrobi bym dla ciebie wszystko. Mogliby my tak wspaniale si bawi !
Nikomu jednak nie przyznawa si do pora ki.
Którego popo udnia poszed do portu, by wraz z innymi ch opcami piec ma e. Zbli
si sztorm. Gdy wieczorem Jim wpad do Z otego Brzegu,
morze gro nie hucza o. B yskawica rozdar a niebo i rozleg si grzmot.
- Gdzie jest Bruno? - krzykn .
Po raz pierwszy poszed do portu bez Bruna. Obawia si , e piesek zm czy by si d ug drog . Nie przyznawa nawet sam przed sob , e przesta y
spacery z psem, który nie darzy go mi
ci .
Nikt nie wiedzia , gdzie jest Bruno. Nie widziano go od momentu, gdy Jim wsta od sto u po obiedzie. Ch opiec zacz gor czkowo szuka ulubie ca,
ale bez skutku. Deszcz sp ywa potokami, a b yskawice raz po raz rozdziera y niebo. Czy by Bruno w t straszn noc by gdzie na dworze? Mo e
zgin ? A przecie tak bardzo ba si burzy, e na odg os grzmotu z w asnej woli szuka towarzystwa Jima.
Ch opiec by tak zmartwiony, e po burzy Gilbert powiedzia :
- Powinienem pojecha do portu i zobaczy , jak si czuje Roy Westcott. Mo esz pojecha ze mn . Wracaj c do domu, zajrzymy na farm
Crawfordów. Przypuszczam, e Bruno tam powróci .
- Sze
mil? Niemo liwe! - powiedzia Jim.
A jednak tak by o. Gdy dotarli do starego, opuszczonego domu Crawfordów, zobaczyli ma e, dr
ce stworzenie, które skulone le
o na schodach.
Pies spojrza na nich zm czonymi oczami, z których wyziera smutek. Nie sprzeciwia si , gdy Jim chwyci go w obj cia i poprzez g st , wysok po
kolana traw zaniós do powozu.
Ch opiec by szcz
liwy. Jak szybko chmury przep ywa y przez srebrn tarcz ksi
yca! Jak cudownie pachnia spryskany deszczem las! wiat
wydawa si wspania y.
- My
, e teraz Bruno b dzie si czu szcz
liwy w Z otym Brzegu, tatusiu.
- By mo e - odpar tata. Nie chcia oblewa syna zimn wod , ale podejrzewa , e serduszko psa, utraciwszy ostatni nadziej , zosta o ostatecznie
amane.
Bruno nigdy nie jad du o, ale po tej fatalnej nocy zacz je
jeszcze mniej. Wreszcie którego dnia w ogóle nie tkn jedzenia. Pos ano po
weterynarza, który jednak nie stwierdzi
adnej choroby.
- Spotka em w swoim yciu jednego psa, który zdech z t sknoty, i my
, e to b dzie drugi - powiedzia cicho do doktora.
Zostawi jakie lekarstwo. Bruno grzecznie za
je i po
si z ebkiem na wyci gni tych apach, patrz c pustym wzrokiem w przestrzeni Jim
przygl da mu si przez d
sz chwil , potem poszed do biblioteki, by porozmawia z tat .
Nazajutrz Gilbert pojecha do miasta, za atwi par spraw i przywióz do Z otego Brzegu Roddy’ego Crawforda. Gdy Roddy wchodzi na werand ,
Bruno z salonu us ysza jego kroki. Podniós g ow i nastawi uszy. W nast pnym momencie jego wychudzone cia ko rzuci o si ku ch opcu.
- Droga pani doktorowo - rzek a wieczorem Zuzanna z nabo
stwem. - Ten pies p aka . Naprawd . zy p yn y mu z oczu. Nie zdziwi si , je li pani
mi nie uwierzy. Sama bym nie uwierzy a, gdybym nie widzia a tego na w asne oczy.
Roddy przytuli Bruna do serca i spojrza na Jima na po y wyzywaj co, na po y b agalnie.
- Wiem, e go kupi
, ale on jest mój. Jake mnie ok ama . Ciocia Winnie nie ma nic przeciwko psu, ale uwa
em, e nie mog wymaga , eby mi
go odda . Oto twój dolar. Jest nienaruszony. Nie mia bym sumienia go wyda .
Przez chwil Jim si zawaha . Potem dostrzeg wyraz oczu Bruna. „Có ze mnie za niegodziwiec!” - pomy la z y na siebie. Wzi dolara.
Chmurna twarz Roddy’ego rozja ni a si u miechem. Ale w jego g osie brzmia a jeszcze gorycz, gdy powiedzia :
- Dzi kuj .
Tej nocy Roddy spa z Jimem. Mi dzy nimi wyci gn si uszcz
liwiony Bruno. Przed po
eniem si do
ka Roddy przykl kn , by zmówi
pacierz. Bruno przysiad przy nim na tylnych apach, opieraj c przednie o
ko. Je li psy w ogóle potrafi si modli , to z pewno ci tego wieczoru
Bruno dzi kowa Stwórcy za przywrócon mu rado
ycia.
Kiedy rano Roddy przyniós mu jedzenie, zjad z zapa em, nie spuszczaj c oczu ze swego pana. W podskokach bieg za ch opcami drog do Glen.
- Nigdy nie widzia am tak radosnego psa - oznajmi a Zuzanna. Nast pnego wieczoru, po odje dzie Roddy’ego i Bruna, Jim d ugo siedzia na
schodach u drzwi kuchennych. Nie mia ochoty i
z Walterem do Doliny T czy, eby szuka skarbów zakopanych tam przez piratów. Wcale nie czu
si jak dzielny korsarz. Ani jednym spojrzeniem nie obdarzy Odrobinka, który przyczai si w zagonku mi ty, wywijaj c zawzi cie ogonem, niczym lew
gotuj cy si do skoku. Co komu przyjdzie z zadowolonych z siebie kotów w Z otym Brzegu, skoro psy nie mog tu by szcz
liwe!
Niegrzecznie potraktowa Rill , która przynios a mu swojego s onika z aksamitu. Te co , aksamitne s onie, gdy nie ma ju Bruna. Krótko zby Nan,
kiedy przysz a powiedzie mu, by mówi , szeptem to, co my li o Bogu.
- Nie s dzisz chyba, e winie o to Boga - rzek surowo. - Nie masz krztyny rozumu, Nan Blythe.
Nan odesz a zmartwiona, nie maj c poj cia, o co chodzi o Jimowi. Ch opiec d ugo siedzia , zas piony, nie ruszaj c si z miejsca. S
ce w
nie
chowa o si za widnokr giem i ca e Glen rozbrzmiewa o psim szczekaniem. Jenkinsowie g
no nawo ywali swoje psy. Widocznie wszyscy, nawet
Jenkinsowie, mogli mie psa. Wszyscy, tylko nie Jim. Jego w asne ycie wydawa o mu si pustyni , na której nie ma ani jednego psa.
Ania usiad a przy nim na ni szym schodku. Jim wyczu jej wspó czucie, chocia nawet nie spojrza a na niego.
- Mamu ku - zapyta zd awionym g osem. - Dlaczego Bruno mnie nie pokocha , chocia ja tak tego pragn em i tak si stara em? Czy… czy uwa asz,
e mnie aden pies nie mo e pokocha ?
- Ale sk d, synku. Przypomnij sobie, jak kocha ci Gip. Po prostu Bruno ca swoj mi
odda Roddy’emu. S takie psy. Psy, które przywi zuj
si tylko do jednego pana.
- W ka dym razie Bruno i Roddy s szcz
liwi - powiedzia ponuro Jim. Pochyli si i uca owa mam we w osy. - Ale ja ju nigdy nie b
chcia mie
psa.
Ania pomy la a, e podobnie mówi po mierci Gipa. Na pewno przeboleje tak e odej cie Bruna. Lecz tym razem pomyli a si . Serce Jima zosta o
boko i bole nie zranione. W kolejnych latach przez Z oty Brzeg przewin o si niema o psów. Nale
y do ca ej rodziny i Jim bawi si z nimi jak
wszyscy inni. Swojego psa nie mia jednak przez wiele lat. Dopiero Wtorek zdoby jego serce i pokocha go z oddaniem, które przewy sza o nawet
mi
Bruna do Roddy’ego, a w swoim czasie przesz o do historii Glen. Lecz mia o si to wydarzy dopiero za wiele lat, a tego wieczoru Jim po
si
do
ka z uczuciem, e jest najnieszcz
liwszym ch opcem na wiecie.
„Chcia bym by dziewczynk - pomy la ze z
ci . - Móg bym wtedy porz dnie si wyp aka !”
Rozdzia XXV
Pod koniec sierpnia Nan i Di posz y po raz pierwszy do szko y.
- Czy dzi wieczorem b dziemy ju wszystko wiedzia y, mamusiu? - zapyta a powa nie Di tego ranka.
Ania i Zuzanna z przyjemno ci patrzy y na dwa ma e brzd c schludne i beztroskie, które wychodzi y do szko y niczym na spotka nie przygody.
Dziewczynki codziennie zak ada y ró owo-niebieskie przymarszczone fartuszki i zabiera y w koszyczku jab ko dla nauczycielki. Zazwyczaj nie ubiera y
si tak samo, poniewa wcale nie by y siebie podobne. Diana, która po matce odziedziczy a rude w osy, ni mog a chodzi w ró owych sukienkach. Kolor
ten za to by twarzowy dla Nan, adniejszej z bli niaczek ze Z otego Brzegu. Mia a br zowe w osy i oczy oraz prze liczn cer . Ju w wieku siedmiu lat
by a wiadoma swej urody, co dodawa o jej pewno ci siebie. Trzyma a dumnie g ow , nieco zbyt wysoko unosz c bródk i uwa ano j za zarozumia .
- Na laduje wszystkie pozy swej matki - twierdzi a pani Aleksandrowa Davies. - Tak samo si wdzi czy i stroi identyczne miny, oto moje zdanie.
Bli niaczki ró ni y si nie tylko wygl dem. Di, pomimo zewn trznego podobie stwa do matki, by a, je li chodzi o usposobienie, dzieckiem swego
ojca. Mia a jego zdrowy rozs dek, praktyczne spojrzenie wiat i swoiste poczucie humoru. Nan odziedziczy a po matce bujn wyobra ni i na swój
sposób próbowa a urozmaici sobie ycie. Tego lata z ogromnym zapa em prowadzi a „przetargi” z Bogiem, na zasadzie „Je li Ty uczynisz to i to, ja w
zamian zrobi to i to”.
Wszystkie dzieci ze Z otego Brzegu od male ko ci odmawia y modlitw do Anio a Stró a i „Ojcze nasz”. Zach cano je tak e, eby modli y si do
Boga na swój w asny sposób. Trudno powiedzie , dlaczego Nan nabra a pewno ci, e Bóg uczyni zado
jej pragnieniom, je li tylko b dzie si dobrze
zachowywa . By mo e, winna temu by a m oda i adna nauczycielka ze szko y niedzielnej, która cz sto mawia a, i je li nie b
grzecznymi
dziewczynkami, Pan Bóg nie wys ucha ich pró b. Z atwo ci przysz o odwróci t tez i doj
do wniosku, e je eli jest Si grzeczn lub spe ni si jaki
dobry uczynek, Bóg uwzgl dni wszelkie yczenia. Pierwszy „zak ad” z Bogiem uda si tak wspaniale, e Nan przesta a my le o niew
ciwo ci swego
post powania i kontynuowa a zabaw przez ca e lato. Nikt o tym nie wiedzia , nawet Di. Nan zazdro nie strzeg a swej tajemnicy, lecz modli a si cz sto
i w ró nych miejscach, nie tylko przed za ni ciem. Di nie pochwala a tego.
- Nie mieszaj Boga do wszystkiego - powiedzia a do Nan surowo. - To oznacza brak szacunku.
Ania, która przypadkiem to us ysza a, zgani a j .
- Bóg jest wsz dzie, kochanie. Jest naszym przyjacielem i przebywa w ród nas, by dodawa nam si y i otuchy. Nan post puje bardzo s usznie,
modl c si do Niego, kiedy tylko odczuwa tak potrzeb .
Gdyby zna a przyczyn tych cz stych modlitw Nan, z pewno ci mniej by je pochwala a.
Pewnego wieczoru w maju Nan w swej modlitwie zwróci a si do Boga:
- Dobry Bo e, je li sprawisz, e z by urosn mi przed zabaw u Amy Taylor, wypij bez mrugni cia okiem ka
ilo
oleju rycynowego.
Nazajutrz rano Nan zauwa
a, e pojawi y jej si zawi zki z bów. Gdy nadszed dzie zabawy, Nan mog a ju pokazywa w u miechu swoje bia e
bki. Czy trzeba by o bardziej namacalnego dowodu? Nan uczciwie dotrzyma a swojego zobowi zania i Zuzanna za ka dym razem, gdy aplikowa a
jej olej rycynowy, zdumiewa a si , e dziewczynka wypija go bez cienia protestu. Niekiedy jednak Nan
owa a, e nie ustali a pewnych granic
czasowych - powiedzmy, przez trzy miesi ce.
Bóg zawsze reagowa . Po pewnym czasie obieca a Mu, i je li sprawi, e do jej kolekcji przyb dzie wyj tkowo adny guzik - moda na zbieranie
guzików wybuch a w ród ma ych dziewczynek w Glen niczym epidemia winki - nie b dzie si nigdy z
ci a, gdy Zuzanna poda jej jedzenie na
wyszczerbionym talerzu. Nazajutrz Zuzanna znalaz a w skrzyni na poddaszu sukienk , przy której by w
nie taki wymarzony guzik; liczny, czerwony,
wysadzany malutkimi brylancikami; w ka dym razie Nan wierzy a, e s to brylanty. Wzbudzi on zazdro
wszystkich dziewczynek. Wieczorem przy
kolacji, gdy Di odmówi a jedzenia z wyszczerbionego talerza, Nan powiedzia a grzecznie:
- Daj go mnie, Zuzanno. Teraz mog ju zawsze z niego je
. Zuzanna pomy la a, e Nan jest dobrym dzieckiem, i ku wielkiemu zadowoleniu
no j pochwali a.
Nan „za atwi a” te pi kn pogod na niedzielny piknik, cho wszyscy przepowiadali deszcz. Po prostu obieca a Bogu, e nigdy nie zapomni o
wymyciu z bów. Zgubiony pier cionek odnalaz si , gdy przyrzek a, e zawsze b dzie starannie czy ci a paznokcie. Zjad a te bez protestów t uste
mi so na obiad, kiedy Walter podarowa jej obrazek, przedstawiaj cy lec cego anio a. Marzy a o tym obrazku od dawna.
Ten rok zapisa si w dziejach Z otego Brzegu chorobami. Tata chorowa na gryp , a mama dosta a ci
kiego zapalenia p uc. Pewnego wieczoru
Ania, ju bardzo zazi biona, pojecha a z Gilbertem do Charlottetown na przyj cie. W
a now eleganck sukni i naszyjnik od Jima. Wygl da a
prze licznie i dzieci pomy la y, e cudownie jest mie mam , z której mo na by dumnym.
- Jak twoja halka cudownie szele ci, mamusiu - westchn a Nad - Kiedy dorosn , b
zawsze nosi a taftowe halki, tak jak ty, mamusiu.
- Nie wiem, czy wtedy dziewcz ta w ogóle b
nosi y halki - rzek tata. - Przyznaj , Aniu, e suknia jest adniejsza, ni my la em chocia nie
podobaj mi si te cekiny. Ale nie próbuj mnie kokietowa , moja pani. Dzi wieczorem nie us yszysz ode mnie ani jednego komplementu. Przypomnij
sobie, co przeczyta em ci dzi w „Dzienniku Medycznym”. „ ycie to po prostu z
one procesy chemiczne”. Niech t nauczy ci pokory i skromno ci.
Cekiny, te co ! I na dodatek halka z tafty. Pami taj, e jeste my tylko „przypadkow kombinacj atomów”. Tak powiedzia wielki doktor von Bemburg.
- Nie cytuj mi tego okropnego von Bemburga. Pewnie cierpia na niestrawno
, skoro móg co takiego wymy li . Mo e on jest kombinacj atomów,
ale ja na pewno nie.
Par dni pó niej Ania powa nie zachorowa a, a Gilbert nie bacz c na teori doktora von Bemburga, wielce denerwowa si stanem zdrowia tej
„kombinacji atomów”. Zuzanna krz ta a si po domu, strapiona i utrudzona. Piel gniarka regularnie odwiedza a chor i odchodzi a z wyrazem niepokoju
na twarzy. Trwoga, niczym czarna chmura, sp yn a na Z oty Brzeg. Dzieciom nie mówiono, e mama jest ci
ko chora. Nawet Jim nie zdawa sobie z
tego sprawy. Wszystkie wyczuwa y jednak pe en przygn bienia nastrój i b ka y si niespokojnie po domu nie mog c znale
sobie miejsca. W
klonowym zagajniku zamilk radosny miech i sko czy y si zabawy w Dolinie T czy. Najgorsze ze wszystkiego by o to, e nie pozwalano im zobaczy
mamy. Brakowa o im jej u miechu, którym wita a ich, gdy wracali do domu, i czu ych poca unków na dobranoc. Nie mia kto ich pociesza , wybawia z
opotów, artowa .
Nikt nie umia
mia si tak jak mama. By oby du o lepiej, gdyby po prostu wyjecha a. Wówczas wiedzieliby, e w ko cu wróci. Nie mogli zrozumie ,
dlaczego mama nie opuszcza swojego pokoju, a kiedy pytali o to, zbywano ich byle czym.
Pewnego razu Nan przysz a ze szko y bardzo blada, przera ona tym, co us ysza a od Amy Taylor.
- Zuzanno czy mama… mama… Ona chyba nie umrze, Zuzanno?
- Oczywi cie, e nie - odpar a Zuzanna troch zbyt ostro i za szybko. R ce jej dr
y, gdy nalewa a Nan mleko. - Kto ci to powiedzia ?
- Amy. Powiedzia a… Och, Zuzanno, ona powiedzia a, e z mamy b dzie taki liczny trup!
- Nie przejmuj si jej paplanin , kochanie. Taylorowie zawsze gadali, co im lina na j zyk przyniesie. Twoja kochana mama jest powa nie chora, ale
z pewno ci wyzdrowieje, mo esz by spokojna. Przecie wiesz, e opiekuje si ni twój ojciec!
- Bóg nie pozwoli mamie umrze , prawda, Zuzanno? - spyta poblad ymi ustami Walter. Patrzy na Zuzann z tak powag i b aganiem w oczach, e
z trudem zdoby a si na wyg oszenie s ów pocieszenia. By a przekonana, e nie mówi ca ej prawdy. Tego popo udnia piel gniarka smutnie potrz sn a
ow i Zuzanna z ledwo ci powstrzyma a si od p aczu. Doktor odmówi zej cia na dó na kolacj .
- S dz , e Wszechmog cy wie, co robi - mrucza a Zuzanna, zmywaj c po kolacji. St uk a trzy talerze. Po raz pierwszy w yciu zw tpi a w s uszno
posuni
Wszechmog cego.
Nan niespokojnie chodzi a z k ta w k t. Tata siedzia w bibliotece z twarz ukryt w d oniach. Piel gniarka wysz a, mówi c, e kryzys nast pi tej
nocy.
- Co to jest kryzys? - spyta a Nan.
- My
, e w
nie z tego wyfruwa motyl - odpar a ostro nie Di. - Ale najlepiej zapytaj Jima.
Jim wiedzia i wyja ni im, co to jest kryzys. Potem poszed na gór i zamkn si w swoim pokoju. Walter pobieg do Doliny T czy i wtuli g ow w
mi kk traw pod Bia Dam . Zuzanna po
a Shirleya i Rill do
ek. Nan wysz a na werand i usiad a na schodach. W domu panowa a
przera aj ca cisza. Glen p on o purpur zachodz cego s
ca. Nad d ug czerwon drog unosi si kurz, a trawa zupe nie wysch a, poniewa od
tygodni ju nie pada deszcz. Wszystkie kwiaty w ogrodzie powi
y… kwiaty, które mama tak kocha a.
Nan my la a intensywnie. Teraz nadszed czas, by ubi prawdziwy interes z Bogiem. Co Mu obieca , eby przywróci mamie zdrowie? Musi to by
co niezwyk ego, co , co by oby godne Jego uwagi. Nan przypomnia o si nagle, jak kiedy w szkole Dick Drew powiedzia do Stanleya Reese’a:
„Wyzywam ci , eby poszed w nocy na cmentarz”. Jak mo na pój
w nocy na cmentarz? Na sam my l o tym Nan wzdrygn a si wówczas z
przera enia. Panicznie ba a si cmentarzy, czego nikt w Z otym Brzegu si nie domy la . Amy Taylor powiedzia a jej, e na cmentarzu jest pe no
zmar ych… „i oni nie zawsze pozostaj umarli” - doda a ponuro i tajemniczo. Nan ledwie starcza o odwagi, by przej
przez cmentarz za dnia.
Drzewa, rosn ce w oddali, na zamglonym wzgórzu, zdawa y si dotyka ga ziami nieba. Nan cz sto my la a, e gdyby uda o jej si dotrze na to
wzgórze, tak e mog aby dosi gn
nieba. Zapewne gdzie tam mieszka Bóg. Mo e stamt d lepiej by j us ysza . Ale nie zdob dzie si na to, eby tam
pój
. Trudno, musi uczyni , co w jej mocy tutaj, w Z otym Brzegu. Z
a swe ma e opalone d onie i unios a ku niebu zap akan buzi .
- Dobry Bo e - wyszepta a -- je li sprawisz, e mama wyzdrowieje, pójd w nocy na cmentarz. Prosz Ci , kochany Bo e. I je li to uczynisz, nie
Ci przez d
szy czas zawraca a g owy.
Rozdzia XXVI
Tej nocy w Z otym Brzegu ycie pokona o mier . Przera aj cy cie opu ci wreszcie progi Z otego Brzegu. W deszczowy, ciemny poranek dzieci
obudzi y si z rozja nionymi oczami. Zuzanna, odm odnia a o dziesi
lat, nie musia a im nawet mówi , e kryzys min i mama b dzie
a.
By a to sobota, a wi c dzie wolny od zaj
szkolnych. Dzieci nie wysz y na dwór. Bardzo lubi y bawi si w deszcz, ale tym razem by zbyt ulewny.
W domu musia y zachowywa si idealnie cicho, lecz nigdy nie czu y si szcz
liwsze. Tata, który niemal od tygodnia nie zmru
oka, rzuci si na
ko w go cinnym pokoju i natychmiast zasn . Przedtem jeszcze przekaza szcz
liw wiadomo
na Zielone Wzgórze, gdzie dwie starsze panie z
dr eniem czeka y na dzwonek telefonu. Zuzanna, która ostatnio straci a wszelki zapa do zaj
kuchennych, przyrz dzi a na deser krem pomara czowy,
obieca a rolad z d emem na kolacj i upiek a dwie blachy ma lanych bu eczek. Drozd Cock wiergota po ca ym domu. Krzes a wygl da y tak, jakby
mia y ochot ta czy . Kwiaty w ogrodzie dzielnie unios y g ówki, gdy tylko deszcz zrosi sp kan od suszy ziemi . Nan, chocia bardzo szcz
liwa, e
mama wróci do zdrowia, z niepokojem my la a o z
onej Bogu obietnicy.
Nie zamierza a si wycofywa , lecz spe nienie przyrzeczenia odk ada a na pó niej w nadziei, e mo e wreszcie zdob dzie si na odwag . Krew jej
„krzep a w
ach”, jak z lubo ci mawia a Amy Taylor, na sam my l o pój ciu na cmentarz. Zuzanna wyczu a, e co niedobrego dzieje si z Nan, i
zaaplikowa a jej podwójn dawk oleju rycynowego. Nan wypi a go spokojnie, nie potrafi a jednak powstrzyma si od my li, e od czasu owego
„przetargu” z Bogiem Zuzanna podaje jej olej rycynowy du o cz
ciej ni przedtem. Lecz có znaczy olej rycynowy w porównaniu z pój ciem w nocy na
cmentarz? Nan po prostu nie wyobra
a sobie, jak zdo a tego dokona . Ale wiedzia a, e musi.
Mama by a ci gle tak s aba, e nikomu nie pozwalano wchodzi do jej pokoju. Wygl da a mizernie, taka blada i wychudzona. Czy to dlatego, e ona,
Nan, nie dotrzyma a Bogu obietnicy?
- Musimy mamie da czas - powiedzia a Zuzanna.
Nan zdziwi a si . Co to znaczy „da mamie czas”? Wiedzia a a nadto dobrze, dlaczego mama nie wraca do si . Mocno zacisn a usta. Jutro jest
znów sobota, a wi c min ju tydzie , i jutro zrobi to, co obieca a.
Nazajutrz przed po udniem pada deszcz. Nan odczu a g bok ulg . Je li w nocy te b dzie la o, nikt, nawet Bóg, nie mo e od niej wymaga , by
ta a si po cmentarzach. Ko o po udnia przesta o pada . G sta mg a rozpostar a si nad zatok i nad Glen, spowijaj c Z oty Brzeg cudownym
woalem. Nan ci gle nie traci a nadziei. W tak pogod te nie mo e przecie i
na cmentarz. Lecz niestety, w czasie kolacji zerwa si wiatr i rozp dzi
mg .
- Dzi b dzie bezksi
ycowa noc - rzek a Zuzanna.
- Och, Zuzanno, czy nie mo esz zrobi ksi
yca? - zawo
a Nan z rozpacz . Je li ma i
w nocy na cmentarz, ksi
yc musi wieci .
- Ale dziecko, nikt nie mo e zrobi ksi
yca! Ksi
yc b dzie, tylko e zakryj go chmury - wyja ni a Zuzanna. - Ale có to dla ciebie za ró nica, czy
ksi
yc wieci, czy nie?
Tego w
nie Nan nie mog a wyjawi i Zuzanna zaniepokoi a si nie na arty. Co dr czy to dziecko? Od tygodnia zachowuje si jako dziwnie.
Wyra nie straci a apetyt i jest osowia a. Czy by martwi a si o mam ? Zupe nie niepotrzebnie. Pani doktorowa z dnia na dzie czuje si lepiej.
Tak, ale Nan wiedzia a, e mamie mo e si pogorszy , je li ona nie dotrzyma z
onej Bogu obietnicy. O zachodzie s
ca chmury znik y i na niebie
pojawi si ksi
yc… wielki i czerwony jak krew. Nan nigdy jeszcze nie widzia a takiego ksi
yca. Przera
j . Chyba wola aby ju , eby by o zupe nie
ciemno.
Bli niaczki posz y do
ek o ósmej. Nan musia a czeka , a Di za nie. Trwa o to do
d ugo, poniewa Di prze ywa a w
nie bolesne
rozczarowanie i nie mog a usn
. Jej najlepsza przyjació ka, Ela Palmer, wraca a ze szko y po lekcjach z inn dziewczynk i Di uzna a, e ycie nie ma
ju dla niej adnego sensu. Dopiero oko o dziewi tej Nan mog a spokojnie wy lizgn
si z
ka. Kiedy si ubra a, r ce dr
y jej tak bardzo, e z
ledwo ci zdo
a zapi
guziki. Zesz a po schodach i wymkn a si bocznymi drzwiami w chwili, gdy Zuzanna, w
ywszy chleb do pieca, my la a z
zadowoleniem, e wszyscy jej podopieczni spoczywaj bezpiecznie w
kach. Tylko doktor wyszed , wezwany do dziecka, które po kn o gwó
.
Nan uda a si w kierunku Doliny T czy. Id c skrótami, szybko wspi a si na wzgórze. Zdawa a sobie spraw z tego, e je li o tej porze pójdzie
przez wie , mo e kogo spotka . Wzbudzi oby to niepotrzebne zainteresowanie i z pewno ci sko czy oby si odprowadzeniem jej domu.
Jaka zimna by a ta wrze niowa noc! Nie przewidzia a tego i nie wzi a swetra. Dolina T czy w nocy nie wygl da a tak przyja nie jak za dnia. Ksi
yc
skurczy si do normalnych rozmiarów. Nie by ju taki czerwony, lecz drzewa sk pane w jego blasku rzuca y na ziemi z owieszcze cienie. Nan zawsze
obawia a si cieni. Czy ta ciemna plama przy strumieniu to na pewno tylko uschni ta papro ?
Nan dzielnie unios a g ow i wysun a do przodu bródk .
- Nie boj si - rzek a g
no i zdecydowanie. - Mam tylko takie dziwne uczucie w
dku. Jestem prawdziw bohaterk !
Ta buduj ca my l pomog a jej dotrze do po owy wzgórza. Nagle dziwny cie pad na ziemi … to chmura na chwil przys oni a ksi
przypomnia a sobie o Ptaku. Amy Taylor opowiedzia a jej kiedy przera aj
histori o Wielkim Czarnym Ptaku, który w nocy rzuca si na ludzi i unosi
ich ze sob . Mo e to on w
nie przelatuje tera po niebie? Co prawda mama mówi a, e nie ma adnych Czarnych Ptaków.
- Nigdy nie uwierz , e mama mog aby mnie ok ama - rzek a Nan. Podesz a do ogrodzenia, za którym oddzielony jedynie drog znajdowa si
cmentarz. Nan zatrzyma a si , eby z apa oddech.
Kolejna chmura przys oni a ksi
yc. Wokó dziewczynki rozci ga a si dziwna, nieznana, nieprzyjazna kraina.
- Och, wiat jest zbyt wielki! - wzdrygn a si Nan, podchodz c do ogrodzenia. eby tak nagle znale
si z powrotem w Z otym Brzegu!
- Bóg patrzy na mnie! - powiedzia a siedmioletnia bohaterka i wdrapa a si na p ot. Zeskoczy a na drug stron , kalecz c kolano i rozdzieraj c
sukienk . D ugi cier przebi jej pantofelek i bole nie zrani stop . Mimo to poku tyka a ku cmentarnej bramie.
wierki rosn ce we wschodnim rogu cmentarza rzuca y d ugie cienie na groby. Po jednej stronie wznosi si ko ció metodystów, a po drugiej kaplica
prezbiteria ska, ciemna i zamkni ta na g ucho. Ksi
yc gwa townie wychyn zza chmur i ca y cmentarz wype ni si niezliczonymi cieniami… Cieniami,
które wzlatywa y i ta czy y, gotowe, zdawa o si , dopa
ka dego, kto o mieli by si zak óci ich spokój. Porzucona na drodze gazeta, porwana
wiatrem, unios a si niczym ta cz ca wied ma. Nan wiedzia a, e to tylko gazeta, lecz wcale nie poczu a si przez to pewniej w ród otaczaj cej j
niesamowitej, ciemnej nocy. Wiatr przera liwie szele ci w ród wierków. Ga zka wierzby rosn cej przy bramie dotkn a nagle policzka dziewczynki,
niczym d
umar ego dziecka. Na moment serce przesta o jej bi … ale po
a d
na klamce.
A je li z grobu wysunie si d ugie rami i wci gnie j do rodka!
Nan odwróci a si . Wiedzia a teraz, e cho by z
a Bogu tysi c obietnic, nigdy nie zdo a przej
noc przez cmentarz. Przera aj ce st kni cie
rozleg o si w pobli u. By a to tylko stara krowa pana Bakera, która pas a si przy drodze i w
nie wysz a zza k py jode . Ale Nan nie spojrza a nawet w
jej kierunku. Ogarni ta panicznym l kiem rzuci a si w dó wzgórza i pogna a co tchu przez wie ku Z otemu Brzegowi. Dobiegaj c furtki bole nie
uderzy a si w g ow . Ale nie dba a o to. Najwa niejsze, e znów by a w domu. Na dr
cych nogach wesz a do jasno” o wietlonej kuchni, zab ocona,
mokra, z krwawi
stop .
- Jezus Maria! - wykrzykn a ze zgroz Zuzanna.
- Nie mog am przej
w nocy przez cmentarz, Zuzanno. Nie mog am! - wyj ka a Nan.
Zuzanna o nic nie pyta a. Wzi a zzi bni
i dr
Nan na gór . Zdj a jej buciki i sukienk , przebra a w koszul nocn i po
a do
ka. Potem
zesz a do spi arni, by przynie
jej cos do jedzenia. Bez wzgl du na to, z jakiego powodu dziecko wysz o w nocy z domu, nie powinno k
si spa z
pustym
dkiem.
Nan zjad a wszystko co do okruszynki i napi a si mleka. Jak cudownie by o znale
si w ciep ym, jasnym pokoju, w swoim w asnym
ku! Ale nie
chcia a Zuzannie niczego wyja nia .
- To sprawa mi dzy mn a Bogiem, Zuzanno.
Zuzanna posz a spa przekonana, e dopiero wtedy poczuje si spokojna, gdy pani doktorowa stanie na nogi i sama b dzie nad wszystkim czuwa .
- To przekracza moje mo liwo ci pojmowania - westchn a bezradnie.
Nan obudzi a si smutna i zrozpaczona. Nie dotrzyma a obietnicy, wi c nie mo e oczekiwa , e Bóg jej wys ucha. Teraz mama ju na pewno umrze.
Przez ca y nast pny dzie
ycie wydawa o si Nan nie do zniesienia. Nic nie sprawia o jej przyjemno ci, nawet przygl danie si jak Zuzanna prz dzie
na strychu. A kiedy uwa
a, e to takie interesuj ce. Nigdy ju nie b dzie w stanie si
mia . ycie nie ma adnego sensu. Odda a swojego
wypchanego trocinami pieska Shirleyowi, który zawsze chcia go mie . By to stary piesek i Krzy Ford urwa mu uszyli ale Nan kocha a go bardziej
nawet ni pluszowego misia. Wola a starej zabawki od nowych. Ofiarowa a Rilli domek z muszelek, przywieziony przez kapitana Malachiego z dalekich
Indii. Mia a cich nadziej , e mo e te jej wyrzeczenia zadowol Boga, ale gdy koci tko, które odda a Amy Taylor, uparcie wraca o do Z otego Brzegu,
Nan poj a, e Bóg wcale nie jest zadowolony.
da najwyra niej, eby dotrzyma a swej obietnicy i posz a noc na cmentarz, a tego ona nie zdo a
dokona . Trudno, jest n dzn kreatur . Jim powiedzia kiedy , e tylko n dznej kreatury nie dotrzymuj obietnic.
Ani nareszcie pozwolono usi
w
ku. Ju niemal wróci a dc zdrowia po przebytej chorobie. Wkrótce ponownie zajmie si domem, zacznie czyta
ksi
ki, je
wszystko, na co jej przyjdzie ochota, siedzie przy kominku, dogl da ogrodu, spotyka si z przyjació kami i s ucha ploteczek, wita dni,
ni ce niczym drogie kamienie nanizanej na naszyjnik czasu. B dzie znów mog a w pe ni rozkoszowa si urokami ycia.
Zjad a doskona y obiad. Zuzanna upiek a dla niej nó
jagni cia. Ania spa aszowa a wszystko co do k sa. Cudownie by o znów odczuwa g ód.
Rozejrza a si wokó , obejmuj c pe nym mi
ci spojrzeniem wszystkie ukochane przedmioty.
Nagle do pokoju w lizgn a si Nan z oczami i nosem zaczerwienionymi od p aczu.
- Mamusiu, musz ci co powiedzie … Nie mog czeka ani chwili d
ej. Mamusiu, ja oszuka am Boga.
Ania poczu a g bok rado
, gdy ma a r czka dziecka spragnionego pocieszenia w swym gorzkim smutku w lizgn a si w jej d
. Z powa nym
wyrazem twarzy s ucha a opowie ci Nan. Zawsze udawa o jej si zachowa powag , gdy by o to potrzebne, cho by pó niej mieli z Gilbertem
za miewa si do ez. Rozumia a dobrze, e Nan nie u wiadamia sobie absurdalno ci swoich obaw. Poj a tak e, i religijno
dziecka posz a w z ym
kierunku.
- Kochanie moje, zupe nie le rozumiesz intencje Boga. On nie robi z nami adnych interesów. On daje. Daje, nie
daj c w zamian niczego prócz
mi
ci. Gdy prosisz o co tat czy mnie, nie robimy z tob interesów, a Bóg jest od nas o wiele lepszy. I znacznie lepiej wie, co nale y ludziom dawa .
- I On… Nie ka e ci umrze , mamusiu, dlatego, e ja nie dotrzyma am swojej obietnicy?
- Na pewno nie, kochanie.
- Mamusiu, chocia myli am si co do Boga, czy nie uwa asz, e mimo wszystko powinnam dotrzyma obietnicy? Przecie przyrzek am, a tatu
mówi, e musimy zawsze dotrzymywa przyrzecze . Czy nie b
pot piona na wieki, je li tego nie zrobi ?
- Kiedy b
zupe nie zdrowa, kochanie, pójd razem z tob . Zostan przy bramie. Przypuszczam, e wtedy bez adnych obaw przejdziesz przez
cmentarz. To uspokoi twoje sumienie. Ale nie b dziesz ju ubija a adnych niem drych interesów z Bogiem?
- Nie - obieca a Nan z pewnym alem. Jak by nie by o, rezygnowa a z bardzo interesuj cej, cho niekiedy ryzykownej zabawy. Blask znów pojawi si
w jej oczach, a w g osie zabrzmia a dawna weso
.
- Pójd umy twarz i wróc , aby da ci buzi, mamusiu. I zerw dla ciebie wszystkie lewkonie, jakie znajd .
- Och, Zuzanno! - westchn a rado nie Ania, gdy Zuzanna przynios a jej kolacj . - Jaki cudowny jest wiat! Cudowny, pi kny i ciekawy! Czy
nieprawda, Zuzanno?
- O miel si co najwy ej stwierdzi - odpar a Zuzanna, przypominaj c sobie le
ce rz dem w spi arni wie o upieczone rolady - e bywa on
ca kiem do zniesienia.
Rozdzia XXVII
Tego roku pa dziernik by w Z otym Brzegu bardzo szcz
liwym miesi cem. Po prostu chcia o si biega , piewa i gwizda . Mama znów krz ta a
si po domu, nie zgadzaj c si , by nadal traktowano j jak rekonwalescentk . Planowa a, co zasadzi na wiosn w ogrodzie, i cz sto si
mia a. Jim
uwa
, e mama wyj tkowo pi knie i rado nie si
mieje. Cierpliwie odpowiada a na niezliczone pytania. „Mamusiu, jak daleko jest st d do zachodu
ca?” „Mamusiu, dlaczego nie mo na zbiera ksi
ycowych promieni?” „Czy dusze zmar ych naprawd wracaj w przeddzie Wszystkich
wi tych?” „Mamo, czy nie wola aby zosta zabita przez grzechotnika ni przez tygrysa, który by ci rozszarpa i zjad ?” „Czy to prawda, e wdowa jest
to kobieta, której marzenia si spe ni y? Wally Taylor tak mówi”. „Co to jest ustronny k cik?” „Mamusiu, czy my rzeczywi cie jeste my dziwn rodzin ?”
To ostatnie pytanie zada Jim. Us ysza , jak opini t wyg osi a pani Aleksandrowa Davies. Bardzo nie lubi tej pani, gdy ilekro spotyka a go z mam
i tat , grozi a mu d ugim, chudym palcem i pyta a:
- Czy Jimmy dobrze sprawuje si w szkole?
Jimmyi Mo e i s dziwn rodzin . Z pewno ci tak w
nie pomy la a Zuzanna, gdy pewnego dnia spostrzeg a, e cie
wiod
do stodo y
obficie pochlapano czerwon farb .
- Bawili my si w bitw - wyja ni Jim. - To s ka
e zakrzep ej krwi.
Czasem wieczorem sznur dzikich g si przelatywa po niebie, na którym widnia a czerwona tarcza ksi
yca. Jim, przygl daj c im si , skrycie
owa ,
e nie mo e si do nich przy czy i polecie do dalekich krajów, by przywie
egzotyczne zwierz ta: ma py, gepardy, papugi.
oty Brzeg rozbrzmiewa
miechem od witu do zmierzchu. Nawet gdy starsze dzieci sz y do szko y, Shirley i Rilla dbali o to, eby w domu by o
weso o. Gilbert te
mia si cz
ciej ni zazwyczaj. „Ciesz si , e mój tata umie si
mia - my la Jim. - Doktor Bronson z Mowbray nigdy si nie
mieje”. Mówiono, e wszystkich swych pacjentów uzyska dzi ki wygl dowi pe nemu m dro ci i powagi. Za to mieszka cy Glen uwielbiali doktora
Blythe i je li kto nie rozumia jego artów, by niepocieszony, e nie dorównuje mu poczuciem humoru.
Ania ka dy ciep y dzie sp dza a w ogrodzie. Zachwyconymi oczami ch on a przepych barw, gdy promienie s
ca pada y na mieni ce
si -wszystkimi odcieniami czerwieni li cie klonów, i rozkoszowa a si
agodnym smutkiem ostatnich dni jesieni. Pewnego szaroz otego, zamglonego
wieczoru zasadzi a z Jimem cebulki tulipanów. Cieszy a j; my l, e na wiosn wychyl z ziemi swoje purpurowe, fioletowe i z ociste g ówki.
- Jim, prawda, e przyjemnie jest czyni przygotowania do wiosny chocia si wie, e przedtem trzeba b dzie stawi czo o zimie?
- Tak, upi kszanie wiata to co wspania ego - odpar Jim. - Zuzanna powiada, e to Bóg czyni wszystko pi knym, ale my mo emy Mu pomaga ,
prawda, mamusiu?
- Tak, Jim. Bóg pozwala, by my dzielili z Nim t rado
. Niestety, nic nie mo e by zupe nie doskona e. Mieszka cy Z otego Brzegu bardzo martwili
si o drozda Cocka. Obawiali si , e gdy drozdy zaczn odlatywa do ciep ych krajów, Cock zechce im towarzyszy .
- Zamknijcie go, a wszystkie ptaki odlec i spadnie nieg - radzi kapitan Malachi. - Wtedy zapomni i przezimuje tutaj.
Tak wi c drozd sta si kim w rodzaju wi
nia. Zachowywa si bardzo niespokojnie. Lata bez celu po domu lub siada na parapecie, patrz c przez
okno na swoich pierzastych pobratymców, którzy szykowali si do lotu na po udnie. Straci apetyt. Nie kusi y go najt ustsze robaki ani najpi kniejsze
orzechy, podtykane przez Zuzann . Dzieci wyja nia y mu, jakie niebezpiecze stwa mog na czyha podczas d ugiej podró y: koty, g ód, mróz, burze,
czarne noce. Lecz drozd s ysza w; cznie odwieczny zew natury i ca swoj istot rwa si , by pój
za tym wo aniem.
ej nie chcia a si podda . Przez kilka dni chodzi a bardzo ponura. Lecz w ko cu powiedzia a:
- Niech leci. Zatrzymywanie go by oby przeciwne naturze. Dzieci wypu ci y go w ostatnim dniu pa dziernika. Ze zami w oczach ca owa y go na
po egnanie. Wyfrun z rado ci , by nast pnego ranka wróci na parapet w pokoju Zuzanny po okruszynki. Nast pnie rozpostar skrzyd a,
przygotowuj c si do d ugiego lotu.
- By mo e wróci do nas na wiosn , kochanie - powiedzia a Ania do zap akanej Rilli. Ale jej s owa nie pocieszy y dziewczynki.
- To jesce strasnie du o casu - szlocha a.
Ania u miechn a si i westchn a. Pory roku, które ma ej Rilli wydawa y si tak d ugie, dla niej mija y zbyt szybko. Sko czy o si kolejne lato,
ust puj c miejsca z ocistopurpurowej jesieni. Wkrótce ju , za kilka lat dzieci ze Z otego Brzegu przestan by dzie mi. Ale na razie jeszcze nale
y do
niej, gdy wita a je, kiedy wraca y do domu, gdy je pociesza a lub czasem karci a. Stanowi y rado
i rozkosz ycia. Niekiedy bywa y te niegrzeczne,
cho na pewno nie zas ugiwa y na miano „bandy diabl t ze Z otego Brzegu”, jak okre li a je pani Aleksandrowa Davies, us yszawszy, e podczas
zabawy w Indian w Dolinie T czy Bertie Szekspir Drew troch si poparzy . Odwi zanie go od pala zabra o Jimowi i Walterowi wi cej czasu, ni
przypuszczali. Oni, co prawda, poparzyli sobie r ce, ale ich nikt nie
owa .
Listopad by tego roku wyj tkowo pos pny. G sta mg a wisia a nad morzem i przystani . Dr
ce topole gubi y swoje ostatnie li cie, a ogród zszarza i
zamar , jego pi kno przemin o. Jedynie asparagus z oci si jeszcze g sto na grz dkach. Walter musia porzuci swój „gabinet” na ga zi jab oni i
zacz
odrabia lekcje w domu. Deszcz pada bezustannie.
- Czy wiat w ogóle b dzie jeszcze kiedy suchy? - pyta a zrozpaczona Nan.
Wreszcie s
ce wyjrza o zza chmur i nast pi o kilka pogodnych dni. W zimne wieczory Ania pozwala a dzieciom rozpala ogie na kominku, a
Zuzanna piek a ziemniaki na kolacj .
Czasem panna Kornelia wpada a na ploteczki, podczas gdy jej m
w sklepie pana Flagga wymienia pogl dy polityczne z innymi panami. Maluchy
nastawia y wtedy uszu, gdy panna Kornelia wiedzia a Wszystko o wszystkich i w
nie od niej dowiadywa y si niezwykle interesuj cych rzeczy o
ró nych ludziach. Jaka to potem by a zabawa patrze podczas niedzielnego nabo
stwa na tych dostojnych panów i pe ne godno ci panie i
przypomina sobie zas yszane o nich rzeczy.
- Ale u was przytulnie, Aniu. Wieczór dzi okropny i chyba zanosi si na nie yc . Doktor pewnie wyszed ?
- Tak. Bardzo by o mi go al, ale z portu telefonowano, e pani Shaw koniecznie chce, eby do niej przyszed - odpar a Ania.
Zuzanna dyskretnie uprz tn a le
cy przy kominku szkielet ryby, przywleczony przez Odrobinka. Mia a nadziej , e panna Kornelia go nie
zauwa
a.
- Nie jest bardziej chora ni ja - rzek a Zuzanna z sarkazmem. S ysza am, e dosta a now koronkow koszul nocn i bez w tpienia chce si w niej
pokaza doktorowi. Te mi co , koronkowa koszul nocna!
- Córka pani Shaw, Leona, przywioz a j matce z Bostonu. Przyjecha a w pi tek wieczorem z czterema walizami! - powiedzia a panna Kornelia. -
Pami tam, jak osiem lat temu wyje
a do Stanów z jedn dziuraw torb . Jak e wtedy bola a nad zdrad Filipa Turnera. Udawa a, e j to niewiele
obchodzi, ale wszyscy i tak wiedzieli, jak cierpi. Wróci a, aby, jak powiada, piel gnowa matk . Ostrzegam ci Aniu, e z pewno ci b dzie próbowa a
flirtowa z doktorem. Ale nie s dz , by zwróci na ni jak kolwiek uwag , chocia jest m
czyzn . Dobrze, e nie nale ysz do zazdrosnych kobiet, Aniu.
Podobno doktorowa Bronson z Mowbray Narrows robi m
owi sceny o ka
pacjentk .
- Oraz o wykwalifikowane piel gniarki - doda a Zuzanna.
- Có , niektóre z tych panienek s stanowczo zbyt adne jak swój zawód - przyzna a panna Kornelia. - Na przyk ad Janka Arthur. Ca swoj energi
po wi ca na to, by ukry przed jednym adoratorem fakt istnienia drugiego.
- Cho by by a nie wiem jak, adna, nie jest ju pierwszej m odo
- stwierdzi a powa nie Zuzanna. - Dobrze by zrobi a, gdyby wreszcie podj a jak
decyzj i si ustatkowa a. Pami tam jej ciotk , Eudor . Dopóki mog a wybiera , ca emu wiatu opowiada a, e nigdy nie wyjdzie za m
, a flirty si
sko czy y i zosta a sama jak ten pies. Jeszcze i teraz usi uje kokietowa ka dego napotkanego m
czyzn , chocia ma ju czterdzie ci pi
lat. Takie
rezultaty nadmiernej pró no ci. Czy s ysza a pani, droga pani doktorowo, co Eudora powiedzia a do swej kuzynki, Fanny, po jej zam
pój ciu?
„Zjadasz po mnie resztki”. Mówiono mi, e pok óci y si wtedy i od tego czasu nie rozmawiaj ze sob .
- ycie i mier s niczym wobec mowy ludzkiej - wyszepta a Ania.
- To prawda, kochanie. Je li ju o tym wspomnia
, yczy abym sobie, aby pastor Stanley wykazywa wi cej rozs dku w swoich kazaniach. Obrazi
Walka Younga, który zamierza przesta chodzi do ko cio a. Wszyscy powiadaj , e kazanie wyg oszone w ostatni niedziel dotyczy o w
nie jego.
- Je li pastor wyg asza kazanie, wytykaj ce wady charakterystyczne dla którego z wiernych, wszyscy uwa aj , e mówi w
nie o nim - stwierdzi a
Ania. - To tak, jakby my uwa ali, e gotowy kapelusz, który dobrze le y na g owie, by specjalnie dla nas robiony.
- To trafne porównanie - przyzna a Zuzanna. - Zreszt nie mam wiele szacunku dla Walka Younga. Trzy lata temu wymalowa znaki reklamowe na
swoich krowach. To ju przesada, moim zdaniem.
- Jego brat, Dawid, zamierza si wreszcie o eni - powiedzia a panna Kornelia. - Przez d ugi czas rozwa
, co si bardziej op aca: o eni si czy
wynaj
gospodyni . „Mo na prowadzi dom bez kobiety, ale to trudna sprawa, Kornelio” - oznajmi mi, gdy jego matka umar a. Przypuszczam, e nie
powiedzia tego bez ukrytego celu, ale uda am, e nie rozumiem, co ma na my li. I wreszcie eni si z Janka King.
- Z Janka King! By am pewna, e stara si o Mart North.
- Powiada, e jest mu wszystko jedno, kim b dzie jego wybranka, byleby lubi a kapust . Ale mówi , e o wiadczy si Marcie i dosta kosza. A Janka
podobno stwierdzi a, e wola aby m
czyzn , który lepiej by si prezentowa , ale w ostateczno ci i ten ujdzie. No có , dla niektórych ma
stwo
wydaje si zawini ciem do portu po burzy.
- Nie s dz , by ludzie w tych stronach mówili chocia po ow tych wszystkich rzeczy, które si im przypisuje, pani marsza kowo Elliot - oburzy a si
Zuzanna. - Wed ug mnie Dawid nie zas uguje na tak
on jak Janka. Przyznam uczciwie, e moim zdaniem wygl da on jak co , co morze wyrzuci o na
brzeg podczas przyp ywu.
- Czy wie pani, e Alden i Stella maj córeczk ? - spyta a Ania.
- Owszem. Ufam, e Stella b dzie wychowywa a swoj córk rozs dniej, ni jej matka wychowywa a j . Czy uwierzysz, Aniu, e Liza wpad a w
rozpacz, poniewa dziecko jej kuzynki Dory zacz o chodzi wcze niej ni Stella?
- My, matki, jeste my dziwne - u miechn a si Ania. - Pami tam, e obudzi y si we mnie mordercze instynkty, gdy ma emu Bobowi Taylorowi,
urodzonemu w tym samym czasie, co Jim, wyr
y si trzy z by, podczas gdy Jim mia tylko jeden.
- Bob Taylor b dzie mia usuwane migda ki - poinformowa a panna Kornelia.
- Dlaczego my nigdy nie miewamy operacji? - zagadn li jednocze nie Walter i Di tonem pe nym alu. Cz sto zdarza o im si mówi jednocze nie to
samo. Zawsze potem brali si za r ce i wypowiadali jakies yczenie.
- My limy i czujemy zawsze to samo - zaklina a si Di uroczy cie.
- Czy kiedykolwiek zapomn wesele Elzy Taylor? - odezwa a si z zamy leniem panna Kornelia. - Jej najlepsza przyjació ka, Emilka Millison, mia a
zagra marsza weselnego. Zagra a jednak marsza
obnego. Potem wyja nia a, e pomyli a si stremowana obecno ci tylu osób, ale wszyscy
wiedzieli, co o tym my le . Sama chcia a po lubi Maca Moorside’a. By to doskonale prezentuj cy si
ajdak o mowie s odkiej jak miód. Zawsze potrafi
ka dej kobiecie powiedzie to, co chcia a us ysze . Zmarnowa Elzie ycie. No có , Aniu, oboje ju dawno odeszli do Krainy Milczenia. Emilka Millison
jest od lat on Harleya Russella i wszyscy zapomnieli o tym, e o wiadczy si jej tylko dlatego, i mia nadziej , e mu odmówi. Ona za zawiod a jego
oczekiwania, bez cienia namys u wyra aj c zgod . Harley te ju o tym zapomnia . Czy to nie po m sku? Uwa a, e ma najlepsz
on pod s
cem,
i jest dumny, e by na tyle m dry, aby j zdoby .
- Dlaczego o wiadczy si jej, je li wola , eby mu odmówi a? Wed ug mnie to bardzo dziwne - zauwa
a Zuzanna, dodaj c natychmiast skromnie: -
Oczywi cie nikt nie mo e ode mnie oczekiwa , by wiedzia a co o tych sprawach.
- Ojciec mu kaza . Harley nie mia na to najmniejszej ochoty, ale by pewien, e Emilka go odrzuci. A oto i doktor!
Gdy Gilbert wszed do domu, wiatr wtargn za nim, wnosz c tumany niegu. Doktor zadowolony zrzuci palto i usiad przy kominku.
- Wróci em pó niej, ni si spodziewa em…
- Bez w tpienia nowa koszula nocna by a warta obejrzenia - odezwa a si Ania, mrugaj c obuzersko do panny Kornelii.
- O czym mówisz? Pewnie to jaki kobiecy art, przekraczaj cy moje m skie zdolno ci pojmowania. Poszed em jeszcze do Górnego Glen, by zajrze
do Waltera Coopera.
- To naprawd zdumiewaj ce, jak ten cz owiek to robi, e jeszcze yje - zauwa
a panna Kornelia.
- Nie mam ju do niego cierpliwo ci - u miechn si Gilbert. - Powinien by umrze dawno temu. Przed rokiem przepowiada em mu co najwy ej dwa
miesi ce ycia. Psuje mi opini , odmawiaj c zej cia z tego wiata.
- Gdyby pan zna Cooperów tak dobrze, jak ja, nie ryzykowa by pan adnych przepowiedni. Czy nie s ysza pan o tym, e jego dziadek o
, gdy ju
zakupiono trumn i wykopano grób? Przedsi biorca pogrzebowy nie chcia przyj
trumny z powrotem. Nie w tpi , e Walter Cooper doskonale si
bawi, igraj c sobie e mierci . Czy to nie po m sku? No có , s ysz dzwoneczki u sa Marsza ka. Aniu, kochanie, przynios am ci s oik gruszek w
occie. Wiem, e je lubisz.
Wszyscy odprowadzili pann Korneli do drzwi. Walter spojrza swymi du ymi szarymi oczami w mro
noc.
- Ciekaw jestem, gdzie teraz przebywa drozd Cock i czy t skni za nami - szepn w zamy leniu. - Mo e drozd odszed ju do tego tajemniczego
miejsca, które pani Elliot nazywa Krain Milczenia?
- Cock jest w po udniowych, ciep ych krajach - powiedzia a Ania. - Wróci na wiosn . Jestem tego ca kowicie pewna. Jeszcze tylko pi
miesi cy
oczekiwania. Dzieci, powinny cie by od dawna w
kach!
- Zuzanno - mówi a w spi arni Di - czy chcia aby mie ma e dziecko? Wiem, gdzie mo na takie dosta . Zupe nie nowe.
- Co takiego! Gdzie?
- Maj nowe dziecko u Amy. Amy powiada, e przynie li je anio owie i e mogli byli okaza wi cej rozs dku. Amy i tak ma ju siedmioro rodze stwa,
nie licz c tego nowego. S ysza am, jak mówi
, e czujesz si bardzo osamotniona, gdy Rilla ro nie i nie masz ju ma ego bobasa. Jestem pewna, e
pani Taylor odda aby ci swojego.
- O czym my
te dzieciaki! Rodziny Taylorów zawsze by y liczne. Andrew Taylor nie by w stanie bez zastanowienia powiedzie , ile ma dzieci.
Musia wpierw policzy je w my li. Nie, nie mam ochoty bra jakiego obcego dziecka.
- Zuzanno, Amy mówi, e ty jeste star pann . Czy to prawda?
- Taki los przewidzia a dla mnie Wszechmocna Opatrzno
- odpar a Zuzanna bez mrugni cia okiem.
- Czy lubisz by star pann , Zuzanno?
- Nie mog powiedzie , e lubi , kochanie. Ale - doda a Zuzanna, my
c o nieudanym po yciu ma
skim wielu kobiet - mo e wcale nie wysz am
na tym najgorzej. We ten kawa ek szarlotki dla taty, a ja zanios mu herbat . Biedny cz owiek, pewnie umiera z g odu.
- Mamusiu, mamy najwspanialszy dom na ca ym wiecie, prawda? - rzek zaspanym g osem Walter, wchodz c po schodach. - Nie uwa asz jednak,
e by by jeszcze wspanialszy, gdyby straszy o w nim par duchów?
- Duchów?
- Aha. Dom Jerry’ego Palmera jest pe en duchów. Jerry jednego nawet widzia ; wysok kobiet w bieli, z r
ko ciotrupa. Powiedzia em o tym
Zuzannie, ale ona odpar a, e albo Jerry mnie nabra , albo co mu si przywidzia o.
- Zuzanna mia a racj . W ka dym razie w Z otym Brzegu yli zawsze szcz
liwi ludzie, wi c nie mog si p ta tutaj adne duchy. Teraz zmów
pacierz i spa !
- Mamusiu, wydaje mi si , e wczoraj niew
ciwie post pi em. Powiedzia em: „Chleba naszego powszedniego daj nam jutro” zamiast „daj nam
dzisiaj”. Ale wydawa o mi si to bardziej logiczne. Jak my lisz, mamusiu, czy Pan Bóg poczu si tym dotkni ty?
Rozdzia XXVIII
Wraz z wiosn do Z otego Brzegu powróci wierny drozd Cock. Razem z nim przyby a jego narzeczona. Urz dzili sobie gniazdko na jab oni Waltera.
Cock nadal utrzymywa przyjacielskie stosunki z mieszka cami Z otego Brzegu, ale jego towarzyszka wydawa a si nie mia a, a mo e by a mniej
odwa na, i nie pozwala a nikomu zanadto zbli
si do siebie. Zuzanna uwa
a powrót Cocka za prawdziwy cud i tego wieczoru napisa a do Rebeki
Dew d ugi list o ulubionym ptaku.
ycie w Z otym Brzegu p yn o szcz
liwie, urozmaicane od czasu do czasu zabawnymi zdarzeniami, jakie przytrafia y si dzieciom. Zima min a
spokojnie i dopiero w czerwcu Di prze
a swoj przygod .
Do szko y przysz a nowa uczennica. Zapytana o nazwisko odpar a:
- Jestem Janka Penny - takim tonem, jakby mówi a: „Jestem, królowa El bieta” albo „Jestem Helena Troja ska”. Z chwil kiedy wyrzek a tych kilka
ów, sta o si jasne, e kto , kogo Janka Penny nie zna, jest nic niewart, a kto , na kogo Janka Penny nie zwróci uwagi, w ogóle nie istnieje. W ka dym
razie takiego zdania by a Diana Blythe, cho nie potrafi aby wyrazi tego s owami.
Janka Penny mia a dziewi
lat, by a wi c o rok starsza od Di. Od razu nawi za a kontakty ze starszymi dziewczynkami, dziesi cio- i
jedenastoletnimi. Poj y one szybko, e nie mog jej ignorowa czy wy miewa . Nie by a adna, ale jej powierzchowno
wywiera a na ludziach du e
wra enie i zwraca a powszechn uwag . Mia a okr
bia twarz, g ste czarne w osy pozbawione po ysku i ogromne niebieskie oczy z d ugimi
czarnymi rz sami. Kiedy pogardliwie spogl da a spod tych rz s, ka dy od razu czu si n dznym robakiem, któremu okazano wielk
ask , nie
rozdeptuj c go. Jej k
liwe docinki zyskiwa y wi ksze uznanie ni wypowiedziany przez inn osob komplement. Wszystkie dziewczynki w Glen
marzy y o tym, by si z ni zaprzyja ni . Ka dy przejaw zainteresowania z jej strony uwa
y za niezwyk y zaszczyt. Zreszt ca a rodzina Pennych, jak
wynika o z opowie ci Janki, by a nadzwyczajna. Jej ciotka Lina posiada a cudowny naszyjnik ze z ota i granatów. Dosta a go od wujka-milionera. Jedna
z kuzynek mia a i pier cionek z brylantem warto ci tysi ca dolarów, a druga zwyci
a w konkursie krasomówczym, w którym bra o udzia tysi c
siedmiuset uczestników. Janka mia a te ciotk , która pracowa a jako misjonarka w ród tr dowatych w Indiach. W ka dym razie w ci gu kilku dni Janka
Penny zosta a zaakceptowana przez dziewczynki ze szko y w Glen. Patrzy y na ni z mieszanin podziwu i zazdro ci i tak du o opowiada y o niej w
domach, e doro li zainteresowali si wreszcie now ucze nic .
- Kim jest ta dziewczynka, któr tak zachwyca si Di, Zuzanno? - zagadn a pewnego wieczoru Ania, wys uchawszy opowie ci Di o „posesji”, w
której mieszka Janka. Dom ten ma podobno pi
wielkich okien ozdobionych wykuszami oraz przepi kn balustrad rze bion w bia ym drzewie. Za
nim rozci ga si brzozowy zagajnik, a kominek w salonie jest zrobiony z czerwonego marmuru. - Nigdy niej s ysza am nazwiska Penny w Przystani
Czterech Wiatrów. Czy wiesz co o nich?
- To nowa rodzina, która zamieszka a na farmie Conwayów, droga pani doktorowo. Pan Penny jest podobno cie
, który nie mo e zarobi na ycie,
gdy , jak powiadaj , zbytnio zajmuje go udowadnianie, e Bóg nie istnieje. Postanowi wi c gospodarowa na ziemi. To, zdaje si , dziwni ludzie.
Dzieciaki robi , co chc . Pan Penny opowiada, e omal nie zam czono go na mier ci
ym musztrowaniem, gdy by ma y, nie zamierza wi c w ten
sposób wychowywa swoich dzieci. Dlatego ta Janka chodzi do szko y w Glen. Od ich domu jest bli ej do Mowbray Narrows i reszta dzieci zosta a tam
zapisana, ale Janka upar a si , e chce chodzi do Glen. Co prawda farma Conwayów le y w naszym okr gu, wi c pan Penny, je li tylko p aci sk adki,
mo e posy
dzieci do obu tych szkó . Janka jest chyba jego siostrzenic , a nie córk . Zdaje si , e jej rodzice nie yj . Nie powiem, e to ludzie
niegodni szacunku, ale jacy tacy niezorganizowani. A, ich dom! Wszystko jest w nim wywrócone do góry nogami. Je li mog abym co pani doradzi , to
uwa am, e by oby lepiej, eby Di nie zadawa a si z t dziwn dziewczynk .
- Nie mog jej zakaza bawi si z ni w szkole, Zuzanno. Po prostu nie widz powodów, chocia jestem pewna, e Janka bardzo przesadza,
opowiadaj c o swych niezwyk ych krewnych i cudownych przygodach. My
, e Di szybko wyzwoli si spod jej uroku i Janka Penny przestanie j tak
fascynowa .
Di nadal jednak przychodzi a do domu z nowymi informacjami o Jance Penny. Janka powiedzia a, e lubi j najbardziej ze wszystkich dziewczynek w
Glen. Di, zachwycona tym, e królowa raczy a na ni zwróci uwag , obdarza a j pe nym podziwu uwielbieniem. Dziewczynki sta y si nieroz czne na
przerwach, w czasie weekendów pisywa y do siebie li ciki, dzieli y si gum do ucia, wymienia y guziki i razem pe ni y dy ury w szkole. Wreszcie
Janka zaprosi a Di do swego domu proponuj c, by przyjació ka przenocowa a u niej. Mama jednak sprzeciwi a si temu stanowczo i Di wpad a w istn
rozpacz.
- Pozwoli
mi zosta na noc u Po ci Ford! - szlocha a.
- To by o co innego - odpar a delikatnie Ania. Nie chcia a sprawia Di przykro ci, ale po zasi gni ciu dok adniejszych informacji uzna a, e dzieci
Pennych absolutnie nie s odpowiednim towarzystwem dla dzieci ze Z otego Brzegu. Czu a si bardzo zaniepokojona now przyja ni Diany.
- Nie widz
adnej ró nicy - nalega a Di. - Janka jest tak sam dam jak Po cia. Jej kuzynka zna wszystkie zasady dobrego wychowania, a Janka
post puje zawsze zgodnie z etykiet . Mówi, e to my nie mamy poj cia o etykiecie. I prze
a tyle emocjonuj cych przygód!
- Kto tak twierdzi? - spyta a Zuzanna.
- Ona sama mi o tym powiedzia a. Jej najbli si nie s bogaci, ale maj ogromnie bogatych i powa anych krewnych. Jeden z wujków Janki pracuje
jako s dzia, a drugi jako kapitan na najwi kszym statku wiata. Janka jest matk chrzestn tego statku. A my nie mamy wujków-s dziów albo na
przyk ad ciotek, które by yby misjonarkami w ród tr datych.
- Tr dowatych, kochanie, nie tr datych.
- Janka powiedzia a „tr datych”, a musi wiedzie najlepiej, skoro chodzi o jej ciotk . W ich domu jest tak wiele ró nych rzeczy, której chcia abym
zobaczy ! ciany w jej pokoju s pokryte tapet w papu ki. W salonie jest mnóstwo wypchanych sów, a w holu le y olbrzymi dywan z wizerunkiem
domu. Po okiennicach pn si ró e. A w ogrodzie jest ma y domek do zabawy, który pan Penny zrobi specjalnie dla dzieci. Mieszka z nimi prababcia,
podobno najstarsza osoba na wiecie.! Janka mówi, e ona
a jeszcze przed potopem. Mo e ju nigdy nie b
mia a okazji zobaczy kogo , kto
przed potopem.
- Podobno babcia dobiega stu lat - odezwa a si Zuzanna. - Ale je li twoja Janka twierdzi, e ona
a przed potopem, to opowiada bzdury. Jeszcze
apiesz jak
okropn chorob w takim miejscu.
- Ale oni ju dawno na wszystko chorowali - zaprotestowa a Di - Janka mówi, e mieli wink , koklusz, dyfteryt i szkarlatyn , i te wszystko w jednym
roku.
- Mo e jeszcze czarn osp - wymrucza a Zuzanna. - Ta dziewczyna rzuci a chyba na ciebie jaki urok!
- Janka b dzie mia a usuwane migda ki - szlocha a w dalszym ci gu Di. - Ale to przecie nie jest zara liwe, prawda? Jej kuzynka zmar a po operacji
migda ków. Wykrwawi a si na mier nie odzyskawszy przytomno ci. A je li i Janka umrze, skoro to si zdarza rodzinie? Jest taka delikatna. W
zesz ym tygodniu trzy razy zemdla a. Ale ona nie boi si
mierci, pragnie tylko, eby potem, kiedy odejdzie ju spo ród ywych, ludzie nie zapomnieli o
niej i pewnie dlatego ta gor co zaprasza mnie do siebie. Och, mamusiu, b agam ci ! Ch tnie zrezygnuj z tego nowego kapelusza ze wst
kami, który
mi obieca
bylebym tylko mog a tam pój
.
Lecz mama pozosta a nieugi ta i Di roz alona pobieg a na gór , e by wyp aka si w poduszk . Nan wcale jej nie wspó czu a. Nie ywi a cienia
sympatii do Janki Penny.
- Poj cia nie mam, co napad o to dziecko! - powiedzia a Ania niepokojem. - Nigdy przedtem tak si nie zachowywa a. Chyba oczywi cie, Zuzanno, ta
dziewczynka Pennych rzuci a na ni urok.
- Ma pani ca kowit racj , droga pani doktorowo, zabraniaj c je odwiedzin w domu ludzi, stoj cych o tyle ni ej.
- Och, Zuzanno, nie chcia abym, aby Di uwa
a, e kto jest niej gorszy. Ale musi mie wyczucie pewnych granic. Nie chodzi mi o sam Jank .
My
, e mimo jej sk onno ci do przesady, ta przyja
nie powinna zaszkodzi Di. Mówiono mi jednak, e ch opcy Pennych s okropni. Nauczycielka z
Mowbray Narrows zupe nie nie mo e da sobie z nimi rady.
- Czy oni zawsze tak ci tyranuj ? - spyta a Janka pogardliwie, gdy Di z alem oznajmi a jej, i nie mo e jej odwiedzi . - Ja nikomu bym nie pozwoli a
tak si traktowa . Mam zbyt wiele godno ci. Wolno mi nawet, je li tylko zechc , nocowa na dworze. S dz , e ty nigdy nie spa
na dworze?
Di z zachwytem spojrza a na dziewczynk , która mog a sypia na dworze. Jakie to musi by cudowne!
- Nie masz do mnie alu, Janko, e nie mog do ciebie przyj
? Wierzysz, e bardzo bym chcia a?
- Oczywi cie, e nie mam alu, chocia nie ka dy by by tak wyrozumia y jak ja. My
jednak, e istotnie nic nie mo esz na to poradzi . Mówi ci, jak
by my si
wietnie bawi y! Mia am w planie owienie ryb w potoku przy wietle ksi
yca. Cz sto to robimy. Z apa am kiedy taakiego pstr ga. Mamy
prze liczne, ma e prosiaczki, s odkiego rebaczka i mnóstwo szczeniaczków. No có , zaprosz chyba Sadie Taylor. Jej rodzice nie s tacy surowi
- Moi rodzice s dla mnie bardzo dobrzy - zaprotestowa a Di z oburzeniem. - A mój tata jest najlepszym lekarzem na ca ej Wyspie Ksi cia Edwarda.
- Aha, zadzierasz nosa, bo masz matk i ojca, a ja nie - odpar a Janka z bezgraniczn pogard . - A mój tata ma teraz skrzyd a i nosi z ot koron .
Ale ja nie wywy szam si z tego powodu. Nie, Di, nie chc si z tob k óci , ale nie znosz , jak kto che pi si swoimi krewnymi. To nie jest zgodne z
etykiet . A ja postanowi am, e zawsze b
dam . Kiedy ta Po cia Ford, o której ci gle mówisz, przyjedzie latem do Przystani Czterech Wiatrów, nie
si z ni bawi . Ciotka Lina opowiada a mi co dziwnego o jej matce. Wysz a podobno za m
za zmar ego, który potem o
.
- Ale to wcale nie by o tak! Wiem wszystko, mama mi mówi a. Ciotka Ewa…
- Mo esz sobie oszcz dzi tej opowie ci. Jest mi zupe nie oboj tne, co si tam zdarzy o. Och, dzwonek na lekcj .
- Czy naprawd zaprosisz Sadie? - zapyta a zd awionym g osem Di. W oczach mia a zy.
- No, mo e nie tak od razu. Poczekam i zobacz . Mo e dam ci jeszcze szans . Ale pami taj, to b dzie ostatni raz.
W par dni pó niej na przerwie Janka Penny podesz a do Di.
- S ysza am, jak Jim mówi , e twoi rodzice wczoraj wyjechali i wróc dopiero jutro wieczorem. Czy to prawda?
- Tak. Pojechali do Avonlea, do cioci Maryli.
- A wi c masz szans .
- Szans ?
- eby u mnie zanocowa .
- Ale Janko… Nie mog …
- Oczywi cie, e mo esz. Nie b
g upia. Nie dowiedz si .
- Ale Zuzanna mi nie pozwoli.
- Wcale nie b dziesz jej pyta . Po prostu od razu po lekcjach pójdziesz do mnie. Nan jej wyja ni, gdzie jeste , eby si nie martwi a. Z pewno ci
Zuzanna nie odwa y si powiedzie o tym twoim rodzicom, obawiaj c si z ich strony wymówek.
Di prze ywa a istne m czarnie. Doskonale wiedzia a, e nie powinna pój
z Janka, lecz pokusa okaza a si nie do przezwyci
enia. Janka
wpatrywa a si w ni swymi niezwyk ymi, przeszywaj cymi na wskro oczami.
- To jest twoja ostatnia szansa - powiedzia a z patetycznym gestem. - Nie mog si przyja ni z kim , kto uwa a, e jest zbyt wa ny, by mnie
odwiedzi . Je li nie pójdziesz, zerw z tob na zawsze.
To przes dzi o spraw . Di, ci gle zafascynowana Janka, nie mog a znie
my li o zerwaniu. Tego popo udnia Nan wróci a do domu sama i oznajmi a
Zuzannie, e Di zamierza nocowa u Janki Penny.
Gdyby Zuzanna dobrze si czu a, posz aby natychmiast do Pennych i przyprowadzi a Di do domu. Ale rano zwichn a nog w kostce i co prawda
mog a kr ci si po domu i zajmowa si kuchni , ale w aden sposób nie zdo
aby przej
ca ej mili na farm Pennych. Co gorsza niej mieli oni
telefonu, a Jim i Walter nie chcieli pój
po Di. Zaproszono ich w
nie na pieczenie ma y w latarni morskiej i nie mieli ochoty traci takiej okazji.
Pocieszyli tylko Zuzann , e Di nic si u Pennych nie stanie. Zuzanna podda a si losowi.
Di i Janka posz y na skróty przez pola. Dom Pennych by oddalony od szko y o wier mili. Di, pomimo wyrzutów sumienia, czu a si szcz
liwa.
Zachwyca a si otaczaj cym j pi knem. Podziwia a k py paproci na skraju ciemnozielonego lasu, dolink , w której brodzi o si po kolana w bratkach,
cie
wij
si mi dzy m odymi klonami, strumie p yn cy niby wst ga po ród t czowo barwnych kwiatów, sk pane w s
cu pastwisko pe ne
poziomek. Di, w której w
nie zacz a si budzi wra liwo
na pi kno wiata, rozkoszowa a si tymi widokami. Niemal yczy aby sobie, aby Janka tyle
nie gada a. W szkole przyjmowa a to inaczej. Teraz jednak wcale nie by a pewna, czy chce akurat wys uchiwa opowie ci o tym, jak Janka si otru a,
przypadkowo oczywi cie, przyjmuj c niew
ciwe lekarstwo. Dziewczynka malowniczo opisa a chwile konania, lecz nie umia a wyja ni , dlaczego
ciwie nie umar a. Straci a „u wiadomienie”, ale doktorowi uda o si wyci gn
j „prosto z grobu”.
- Ale ju nigdy nie dosz am do siebie. Diano Blythe, na co si gapisz? Podejrzewam, e wcale mnie nie s uchasz.
- Ale s ucham - odpar a Di z poczuciem winy. - Uwa am, e mia
cudowne ycie, Janko. Ale spójrz na ten pejza .
- Pejza ? Co to jest pejza ?
- No… no… co , na co patrzysz. Na przyk ad to - wskaza a r
, ci gn
si ku lasowi, wy aniaj ce si spoza mg y wzgórze i szafirowy
skrawek morza mi dzy pagórkami.
Janka prychn a pogardliwie.
- Po prostu masa starych drzew i zwyk e krowy. Widzia am to setki razy. Jeste
mieszna, Diano Blythe. Nie chcia abym ci urazi , lecz czasem
odnosz wra enie, e masz nie po kolei w g owie. Naprawd . Ale s dz , e ty nie jeste temu winna. Podobno twoja mama te jest troch dziwaczna. A
oto nasz dom.
Di spojrza a na dom Pennych i prze
a pierwsze, bolesne rozczarowanie. Wi c to by a ta wspania a posesja, o której opowiada a Janka? Dom
wydawa si rzeczywi cie du y i mia pi
okien z wykuszami. Rzuca o si jednak w oczy, e wymaga odnowienia, a s ynna rze biona balustrada
znajdowa a si w op akanym stanie. Weranda by a zapadni ta, a w ukowatym oknie nad drzwiami brakowa o szyby. W kilku innych oknach szyby
zast piono arkuszami br zowego papieru, a wypaczone okiennice przedstawia y sm tny widok. Cudowny brzozowy zagajnik za domem okaza si po
prostu kilkoma zmarnia ymi, starymi drzewami. Zabudowania gospodarcze by y jedn wielk ruin Na podwórzu pi trzy y si stosy popsutych,
zardzewia ych maszyn, a zapuszczony ogród tworzy bez adn d ungl chwastów. Di nigdy w yciu nie widzia a czego podobnego i po raz pierwszy
za wita a jej my l, e mo e nie wszystko to, co mówi a Janka, by o prawd . Czy ktokolwiek móg cudem unikn
mierci tak wiele razy, i to ci gu
zaledwie dziewi ciu lat swego ycia? A przecie Janka przysi ga a, e tak by o.
Wn trze domu nie prezentowa o si lepiej. Salon, do którego zaprowadzi a j Janka, by brudny i zakurzony. Na bezbarwnym, brudne szarym suficie
rysowa y si p kni cia. S ynny na ca szko „marmurowy” kominek by po prostu pomalowany czerwon farb , jak zauwa
a Di. Na tandetnej
japo skiej makatce przykrywaj cej okap kominka sta y poobijane fili anki. W oknach wisia y sp owia e koronkowe firanki z prze wituj cymi dziurami. Na
podartych roletach z niebieskiego papieru widnia wymalowany kosz z ró ami. Ogromna ilo
wypchanych sów, o których opowiada a Janka, okaza a
si trzema mocno poturbowanymi ptakami umieszczonymi w ma ej oszklone szafce w rogu pokoju. Di, przyzwyczajonej do elegancji i dobrego gustu,
jakie panowa y w Z otym Brzegu, miejsce to wyda o si jakimi koszmarem ze z ego snu. Najdziwniejsze by o jednak to, e Janka najwyra niej nie
wiadamia a sobie ró nicy mi dzy swoimi opowie ciami, a rzeczywisto ci . Di zacz a si zastanawia , czy przypadkiem si ni przes ysza a, czy
Janka rzeczywi cie mówi a to wszystko.
Na dworze by o przyjemniej. Ma y domek do zabawy, który Penny zbudowa dla dzieci, wygl da jak miniatura prawdziwego dój mu. Prosiaczki i
rebaczek by y po prostu s odkie. Urocze szczeniaczki rozkoszne i puszyste, wygl da y jak potomkowie najszlachetniejszej psiej rasy, a nie zwyk ych
kundli. Jeden by szczególnie cudowny. Mia d ugie br zowe uszy, bia plamk na czole, ró owiutki j zyczek i bia e apki. Di dowiedzia a si z
ogromnym rozczarowaniem, e wszystkie szczeniaczki zosta y ju komu obiecane.
- Co prawda, nie wiem, czy mog abym ci da pieska, nawet gdyby nie by y obiecane - powiedzia a Janka. - Wujek bardzo starannie wybiera domy, do
których oddaje swoje psy. S yszeli my, e psy jako nie trzymaj si Z otego Brzegu. Musi by z wami co nie tak. Wujek mówi, e psy wiedz o
pewnych rzeczach, o których ludzie nie maj nawet poj cia.
- Jestem pewna, e o nas nie mog wiedzie niczego z ego! - krzykn a Di.
- Mam nadziej . Czy twój tata jest okrutny dla twojej mamy?
- Ale sk d!
- No có , s ysza am, e j bije, i to tak mocno, e ona a krzyczy. Oczywi cie nie wierz w to. Ludzie k ami jak naj ci! W ka dym razie zawsze ci
lubi am, Diano Blythe, i zawsze b
stawa a w twojej obronie.
Di wiedzia a, e powinna by wdzi czna za t deklaracj , ale nie mog a. Zaczyna a si czu nieswojo. Oczarowanie osob Janki znik o nagle i ju
nieodwo alnie. Zupe nie oboj tnie wys ucha a relacji kole anki o tym, jak to niemal utopi a si w potoku przy kole m
skim. Przesta a jej wierzy . Janka
po prostu wyobra
a sobie te wszystkie rzeczy. Prawdopodobnie wujek-milioner, pier cionek z brylantem za tysi c dolarów i ciotka pracuj ca w ród
tr dowatych te byli zmy leni, Di czu a si niczym przek uty balon.
Ale co z babci ? Chyba istnia a?! Gdy Di i Janka wróci y do domu, ciotka Lina, t ga kobieta o rumianych policzkach, ubrana w brudn bawe nian
sukienk , oznajmi a im, e babcia chce zobaczy go cia.
- Babcia nie opuszcza
ka - wyja ni a Janka. - Zawsze przyprowadzamy do niej wszystkich, którzy nas odwiedzaj . Jest w ciek a, gdy tego nie
zrobimy.
- Zapytaj koniecznie, jak tam jej bóle w krzy u - uprzedzi a ciotka Lina. - Nie lubi, gdy ludzie o tym zapominaj .
- Musisz j te zapyta , jak si czuje wuj Jan - doda a Janka.
- Kto to jest? - zapyta a Di.
- Jej syn, który zmar pi
dziesi t lat temu - wyja ni a ciotka Lina. - Wiele lat przed mierci chorowa i babcia przyzwyczai a si do pyta o jego
zdrowie.
Przed pokojem babci Di zatrzyma a si raptem. Po prostu ba a si tej niewiarygodnie starej kobiety.
- Co jest? - zdziwi a si Janka. - Nikt ci nie ugryzie!
- Czy ona… Czy ona naprawd
a przed potopem, Janko?
- Oczywi cie e nie! Sk d ci to przysz o do g owy? Ale je li do yje swoich urodzin, b dzie mia a sto lat. Chod !
Di z dr eniem wesz a do pokoju. Babcia le
a na obszernym
u w ma ej, nieporz dnej sypialni. Jej twarz, niesamowicie pomarszczona i chuda,
wygl da a odra aj co. Babcia spojrza a na Di wpadni tymi, zaczerwienionymi oczami i rzek a napastliwym tonem:
- Nie gap si tak. Kim jeste ?
- To jest Diana Blythe, babciu - odpowied Janki zabrzmia a… pokornie!
- Hm! Brzmi po wielkopa sku! Masz podobno bardzo dumn siostr .
- Nan nie jest dumna - wykrzykn a z oburzeniem Di. Czy by to Janka tak oczernia a Nan?
- Aha, jeste krewka. Mnie nie pozwalano odzywa si w ten sposób do starszych. Janka powiada, e twoja siostra zawsze wysoko nosi g ow , a to
najlepszy dowód, e jest dumna. Nie puszy mi si tak! Nie sprzeciwia si !
Babcia sprawia a wra enie tak rozdra nionej, e Di pospiesznie zapyta a o jej bóle w krzy u.
- A co ci to obchodzi? Co za bezczelno
! Mój krzy jest moj w asno ci . Podejd tu bli ej!
Di podesz a, marz c o tym, by znale
si o tysi ce mil st d. Co ta straszna stara kobieta zamierza a jej zrobi ?
Babcia wawo przesun a si na skraj
ka i po
a d
o zagi tych, haczykowatych d oniach na g owie Di.
- Rude jak marchewka, ale rzeczywi cie g ste. Masz adn sukienk . Podnie j i poka mi swoj halk .
Di pos ucha a, dzi kuj c Bogu, e tego dnia w
a bia halk obszyt koronk , któr pracowicie wydzierga a Zuzanna. Lecz co to za dom, w
którym ka
cz owiekowi pokazywa halk !
- Zawsze os dzam dziewczynki wed ug ich halek - rzek a babcia. - Twoja ujdzie. A teraz majtki!
Di nie odwa
a si odmówi . Unios a halk .
- Hm! Te z koronk ! To ju jest ekstrawagancja. I wcale nie zapyta
mnie o Jana!
- Jak on si czuje? - wykrztusi a Di.
- No prosz , ona najspokojniej w wiecie pyta, jak on si czuje. A mo e ju umar , kto wie. Powiedz no mi, czy to prawda, e twoja matka ma z oty
naparstek? Z prawdziwego z ota?
- Tak. Dosta a go od taty na ostatnie urodziny.
- Có , nie mog am w to uwierzy . Ma a Janka mówi a mi o tym, ale wiadomo, e ona k amie jak naj ta. Naparstek z prawdziwego z ot ! Nigdy nie
ysza am czego podobnego. No, lepiej ju id cie na kolacj . Jedzenie nigdy nie wychodzi z mody. Janko, podci gnij majtki, bo ci wystaj spod
sukienki. Wygl dajmy chocia przyzwoicie.
- Wcale mi nic nie wystaje! - odpar a z oburzeniem Janka.
- Barchany dla Pennych, koronki dla Blythe’ów. Oto w
nie ró nica mi dzy tob a ni . Tak by o, jest i zawsze b dzie. No, zabierajcie si ju st d!
Ca a rodzina Pennych zebra a si w du ej kuchni przy stole. Di pozna a dotychczas jedynie ciotk Lin . Ale gdy tylko rzuci a okiem wokó ,
natychmiast poj a, dlaczego mama i Zuzanna sprzeciwia y si tej wizycie. Obrus by podarty i ca y w t ustych plamach. Wygl du i stanu naczy nie
da oby si opisa . Co za do samych Pennych… Di nigdy jeszcze nie spotka a takich ludzi i nagle z ca ego serca zapragn a znale
si z powrotem w
otym Brzegu. Musia a jednak stawi czo o rzeczywisto ci.
Wuj Ben, jak nazywa a go Janka, zasiada na honorowym miejscu. Mia l ni
, czerwon brod i niemal ys czaszk , obrze on wianuszkiem
siwych w osów. Jego brat, Parker, baka arz, chudy i nie ogolony, siedzia w k cie i spluwa do drewnianego pude ka. Ch opcy, dwunastoletni Kurt i
trzynastoletni Jurek, mieli bladoniebieskie rybie oczy o bezczelnym spojrzeniu. Przez dziury w koszulach prze witywa o im go e cia o. Kurt, który zrani
sobie r
od amkiem szk a, przewi za skaleczone miejsce brudn chustk . Jedenastoletnia Annabel i dziesi cioletnia Gerta by y zupe nie adnymi
dziewczynkami o okr
ych, br zowych oczach. Tuptu mia dwa i pó roczku, liczne k dziorki i ró owe policzki, aniebieskookie niemowl , które ciotka
Lina trzyma a na kolanach, wygl da oby rozkosznie, gdyby by o czyste.
- Kurt, czemu nie wyczy ci
paznokci, chocia wiedzia
, e spodziewamy si go cia? - zapyta a ostro Janka. - Annabel, nie mów z pe nymi
ustami. Sama widzisz, nikt oprócz mnie nie próbuje uczy tej rodziny dobrych manier - zwróci a si do Di.
- Zamknij si - rzek wuj Ben niskim, grzmi cym g osem.
- Nie zamkn si ! Nie zmusisz mnie do milczenia! - krzykn a Janka.
- Nie dokuczaj wujowi - odezwa a si
agodnie ciotka Lina. - Dziewczynki, prosz , zachowujcie si jak damy. Kurt, podaj ziemniaki pannie Blythe.
- Och! Och! Pannie Blythe! - zachichota Kurt.
Ale Di poczu a dreszcz emocji. Po raz pierwszy w yciu nazwano j pann Blythe.
Na szcz
cie, posi ek by smaczny i obfity. Di porz dnie ju zg odnia a i mog aby spo ywa go z prawdziw przyjemno ci , chocia nie cierpia a pi z
obitych kubków, gdyby mia a pewno
, e przyrz dzono go czystymi r kami i gdyby przy stole panowa a inna atmosfera. Wszyscy Penny’owie przez
ca y czas za arcie si k ócili: Jurek z Kurtem, Kurt z Annabel, Gerta z Janka, a wuj Ben posprzecza si okropnie z ciotk Lin . Ciotka Lina wspomnia a
o tych wszystkich wspania ych m
czyznach, którzy si o ni starali, na co wuj Ben odpar , e ogromnie
uje, i w takim razie zamiast niego nie
po lubi a którego z nich.
„Jakie to by oby okropne, gdyby moi rodzice tak si k ócili - my la a Di. - Och, oby pr dzej do domu!” - Nie ssij palca, Tuptusiu.
owa te wyrwa y jej si ca kiem bezwiednie. Pami ta a, jak wszyscy w domu starali si odzwyczai od tego nawyku ma Rill .
Kurt spurpurowia z w ciek
ci.
- Daj mu spokój! - wrzasn . - Mo e sobie ssa palce, ile mu si ; ywnie podoba. To tylko was tam w Z otym Brzegu tak ci gle tresuj . Co ty sobie
wyobra asz?!
- Kurt! Kurt! Co panna Blythe pomy li o tobie - zmitygowa a go; ciotka Lina. By a znów spokojna i u miechni ta. Wsypa a dwie
eczki cukru do
fili anki wuja Bena. - Nie zwracaj na niego uwagi, kochanie. Zjedz jeszcze kawa ek placka.
Di nie mia a ochoty na adne ciasto. Marzy a jedynie o tym, eby ju wróci do domu. Ale jak to zrobi ?
- Do diab a! - zagrzmia wuj Ben, wysiorbuj c ze spodka resztki herbaty. - Co to za ycie! Rano wstajesz, harujesz ca y dzie , potem kolacja i spa . I
tak w kó ko.
- Tata lubi artowa - u miechn a si ciotka Lina.
- O w
nie, je li ju mowa o artach… Spotka em dzi w sklepie Cartera Flagga, pastora metodystów. Chcia ze mn dyskutowa , gdy stwierdzi em,
e nie ma Boga. „Pan gada w niedziel - powiedzia em mu. - Dzi na mnie kolej. Udowodnij mi pan, e Bóg istnieje” - powiedzia em mu. „Pan to robi za
nas obu” - odrzek . Wszyscy miali si jak zwariowani. Pewnie my la , e powiedzia co zabawnego.
Nie ma Boga! Di poczu a, e wiat si wali. Mia a ochot p aka .
Rozdzia XXIX
Po kolacji by o jeszcze gorzej. Przedtem towarzyszy a jej tylko Janka, a teraz znalaz a si w ród ca ej gromadki dzieci. Jurek chwyci j za r
i
przeci gn przez b otnist ka
, zanim zd
a mu si wyrwa . Nigdy dot d nie by a traktowana w ten sposób. Jim i Walter, a nawet czasami Krzy
Ford niekiedy si z ni droczyli, ale nigdy nie dokucza jej w ten sposób jak m odzi Penny’owie.
Kurt zaoferowa jej gum do ucia, któr w
nie wyj z ust, i rozz
ci si , e nie chcia a jej przyj
.
- W
ci za koszul
yw mysz! - wrzasn . - Wielka dama! A twój brat to ciamajda!
- Walter wcale nie jest ciamajda! - powiedzia a Di. Niemal umiera a z przera enia, ale nie mog a pozwoli , by obra ano Waltera.
- W
nie e jest. Pisze wiersze. Czy wiesz, co bym zrobi , gdyby mia takiego brata? Utopi bym go jak kociaka.
- Skoro mowa o kociakach, jest ich ca e mnóstwo w stodole, chod cie, pójdziemy je apa . To wietna zabawa.
Di postanowi a, e nie b dzie apa koci t z tymi ch opakami, i otwarcie to powiedzia a.
- .My mamy du o koci t w domu. A jedena cie - doda a dumnie.
- Nie wierz ! - krzykn a Janka. - Niemo liwe. Nikt nigdy nie mia jedenastu koci t. To by oby jakie nienormalne.
- Po prostu jedna kotka ma pi
, a druga sze
ma ych. A do stodo y nie pójd z wami, i ju . Zesz ej zimy spad am z siana w stodole Amy Taylor.
Zabi abym si , gdybym nie upad a w stert plew.
- No i co, ja te raz by spad am, gdyby Kurt mnie nie z apa - odezwa a si ponuro Janka. Nikt poza ni nie mia prawa spada z siana! Pomy le
tylko, e takiej Dianie Blythe te mog y zdarza si jakie przygody! To wprost bezczelno
!
- Powinna by a powiedzie „ja te raz bym spad a” - poprawi a Di Jank i z t chwil jej przyja
z Janka sko czy a si raz na zawsze.
Trzeba by o jeszcze jako prze
noc. Di czu a si bardzo zm czona, ale u Pennych nie by o zwyczaju chodzi wcze nie spa . Wreszcie Janka
zaprowadzi a j do du ej sypialni, w której sta y dwa
ka. Annabel i Gerta szykowa y si , by zaj
jedno z nich. Di spojrza a na drugie. Poduszk czu
by o st chlizn . Narzuta gwa townie domaga a si prania. Tapeta, s ynna tapeta z papu kami, by a pe na dziur, a „papugi” przypomina y raczej
bezkszta tne plamy. Na stoliku przy
ku sta metalowy dzban i ma a miednica z brudn wod . Di po prostu nie mog a umy w tym twarzy. Có , musi
po
si spa bez mycia. Dobrze chocia , e koszula nocna, przygotowana przez ciotk Lin , by a czysta. Gdy Di wsta a z kl czek po odmówieniu
pacierza, Janka zacz a si
mia .
- O rany, ale jeste staro wiecka! Wygl dasz niesamowicie miesznie i wi tobliwie, jak si modlisz. Nie wiedzia am, e teraz ludzie jeszcze si
modl . Modlitwy s bez sensu. Po co je odmawiasz?
- Aby zbawi swoj dusz - odrzek a Di, powtarzaj c s owa zas yszane od Zuzanny.
- A ja nie mam duszy - drwi a Janka.
- Mo e ty nie masz, ale ja mam - odpar a Di, prostuj c si . Janka spojrza a na ni . Ale czar jej oczu straci sw moc. Di wyzwoli a si ju spod ich
uroku.
- Nie jeste taka, za jak ci uwa
am, Diano Blythe - rzek a Janka ze smutkiem, jak kto , kogo oszukano.
Zanim Di zdo
a odpowiedzie , do pokoju wpadli Kurt i Jurek. Jurek mia na twarzy mask … przera aj
mask z ogromnym nosem. Di krzykn a.
- Nie drzyj si jak zarzynane ciel ! - warkn Jurek. - Musisz nas poca owa na dobranoc.
- Je li tego nie zrobisz, zamkniemy ci w komórce pe nej szczurów - doda Kurt.
Jurek zbli
si do Di, która znów krzykn a i cofn a si . Widok okropnej maski parali owa j . Wiedzia a, e to tylko Jurek, czu a jednak, e umrze,
je li ta koszmarna maska zbli y si do niej. By a pewna. W chwili gdy straszliwy nos niemal dotkn jej twarzy, potkn si o sto ek i upad a do ty u,
uderzaj c g ow o metalow por cz
ka Annabel. Przez jaki czas le
a og uszona, nie b
c w stanie si szy .
- Ona nie yje! Nie yje! - poci gn a nosem Gerta i zacz a p aka .
- Ale dostaniesz lanie, Jurek, je li j zabi
! - odezwa a si Annabel.
- Mo e ona tylko udaje - rzek Kurt. - Po
jej na szyi glist . Mam ich pe no w tej blaszance. Je li udaje, to zaraz o yje.
Di us ysza a jego s owa, ale by a zbyt przera ona, by otworzy oczy. „Mo e odejd i zostawi mnie sam , je li uwierz , e umar am. Ale je li po
- Uk uj j szpilk . Je li pójdzie krew, to znaczy, e yje - porad Jurek.
„Wytrzymam szpilk , ale nie znios robaka” - my la a Di.
- Ona nie umar a… Nie mog a umrze ! - wyszepta a Janka. - Po prostu upad a i straci a przytomno
. Ale gdy dojdzie do siebie, zacznie wrzeszcze ,
a wtedy wuj Ben przyjdzie i st ucze nas na kwa ne jab ko.
uj , e j do nas zaprosi am. Paskudna dziewucha!
- Mo e lepiej odnie
j do domu, zanim oprzytomnieje? - zaproponowa Jurek.
Och, gdyby tak zrobili!
- Niemo liwe. To za daleko - odpar a Janka.
- Na skróty tylko wier mili. Ka de z nas we mie j za r
alt za nog - ty, Kurt, Annabel i ja.
Tylko Pennym, przyzwyczajonym do tego, e zawsze robi , co im si podoba, móg przyj
do g owy taki pomys . Chcieli za wszelk cen unikn
zbicia „na kwa ne jab ko” przez surow g ow rodziny. Ojciec nie czepia si ich o byle co, ale gdy przekraczali pewne granice… Nie, lepiej si nie
nara
!
- Je li si ocknie, gdy b dziemy j nie li, zostawimy j i uciekniemy! - rzek Jurek.
Di nie zamierza a si ockn
. Dr
a z rado ci czuj c, jak bior j mi dzy siebie. Zeszli cicho po schodach i wymkn li si na dwór. Min li podwórze,
poros koniczyn i pobiegli skrajem lasu po zboczu wzgórza. Dwa razy musieli j po
na ziemi, eby odpocz
. Byli ca kiem pewni, e nie
yje, i pragn li przenie
j tak, by nikt tego nie zauwa
. Janka Penny, która nigdy w yciu nie odmawia a pacierza, teraz modli a si gor co o to, aby
wszyscy we wsi ju spali. Je li uda im si niepostrze enie donie
Dian na miejsce, b
mogli potem przysi c, e zat skni a za Z otym Brzegiem i
sama posz a do domu. Trudno, eby odpowiadali za to, co si sta o pó niej.
Di odwa
a si otworzy oczy, gdy omawiali t spraw . Pogr
ony we nie wiat wygl da dziwnie. wierki by y czarne i obce. Gwiazdy zupe nie
jakby mia y si z niej. „Nie podoba mi si takie du e niebo. Ale mo e jeszcze troch wytrzymam. Je li oni zauwa
, e nie umar am, zostawi mnie
tutaj, a w tych ciemno ciach nie dojd sama do domu”.
Penny’owie po
yli Di na werandzie Z otego Brzegu i uciekli jak szaleni. Dziewczynka przez kilka chwil nie odwa
a si nawet poruszy , wreszcie
ostro nie otworzy a oczy. Tak, by a w domu. Och, jak cudownie! Post pi a bardzo, bardzo niegrzecznie, ale to ju nigdy si nie powtórzy. Usiad a.
Odrobinek wspi si ku niej po schodach i mrucz c otar si o jej d onie. Przytuli a go do siebie. Jaki by ciep y, mi y i kochany! Nie liczy a na to, e uda
jej si dosta do domu. Zuzan na z pewno ci zamkn a wszystkie drzwi, jak zawsze gdy nie ma rodziców. Nie mo na budzi jej o tej porze. Noc
czerwcowa by a do
ch odna, wi c Di postanowi a, e po
y si w hamaku z Odrobinkiem. Wystarcza a jej wiadomo
, e tam, za zamkni tymi
drzwiami, spali ch opcy, Zuzanna, Nan… e tu jest jej dom.
Jaki dziwny wydawa si jej wiat w ciemno ciach nocy! Czy by wszyscy oprócz niej spali? Du e, bia e ró e na krzewie, rosn cym przy schodach,
wygl da y niczym twarzyczki malutkich ludzików. W powietrzu unosi si mi y zapach mi ty. W sadzie wieci y robaczki wi toja skie. Teraz w ka dym
razie te b dzie mog a powiedzie , e spa a na dworze!
Sta o si jednak inaczej. Nagle dwie ciemne postacie wesz y przez bram i skierowa y si ku domowi. Gilbert poszed otworzy okno kuchenne, a
Ania stan a jak wryta, patrz c ze zdumieniem na ma figurk , siedz
na werandzie.
- Och, mamusiu! Mamusiu! - Jak dobrze by o znale
si w ramionach mamy.
- Di, kochanie! Co si sta o?
- Och, mamusiu, by am niegrzeczna… Nie gniewaj si ….Mia
racj … i ta ich babcia jest taka okropna… ale my la am, e wrócicie dopiero jutro.
- Dzwoniono do taty z Lowbridge. Jutro maj operowa pani Parker i doktor Parker prosi , eby tata by przy tym obecny, wi c wrócili my
wieczornym poci giem. Teraz wyja nij mi…
Di szlochaj c opowiedzia a ca histori , zanim Gilbert zd
otworzy drzwi wej ciowe. Stara si to zrobi jak najciszej, lecz Zuzanna spa a jak
zaj c, czuwaj c nad bezpiecze stwem Z otego Brzegu. Owini ta szalem, kulej c, zesz a na dó .
Zacz y si okrzyki i wyja nienia, lecz Ania szybko po
a temu kres.
- Zuzanno, nikt nie ma do ciebie pretensji. Di post pi a bardzo brzydko, ale sama to zrozumia a i my
, e zosta a ju dostatecznie ukarana. Przykro
mi, e przeszkodzili my ci w odpoczynku. Wracaj zaraz do
ka, a doktor obejrzy twoj nog .
- Nie spa am, droga pani doktorowo. Czy my li pani, e mog abym spa wiedz c, w jakim domu przebywa to biedne dziecko? I bez wzgl du na moj
nog zamierzam przygotowa herbat .
- Mamusiu - spyta a Di, le
c w swej czy ciutkiej, bia ej po cieli - czy tata jest dla ciebie okrutny?
- Okrutny! Dla mnie?! Di!
- Penny’owie mówi , e on ci bije.
- Kochanie, wiesz teraz, jacy s Penny’owie, wi c nie powinna wierzy we wszystko, co opowiadaj . Wsz dzie istniej tacy ludzie, którzy lubi
zmy la z
liwe plotki. Ale nigdy nie trzeba bra ich s ów na serio.
- Czy ukarzesz mnie rano, mamusiu?
- Nie. Uwa am, e spotka a ci ju dostateczna kara. Teraz pij, skarbie. „Mama jest taka cudowna” - zd
a jeszcze pomy le Di, zanim zasn a.
W tym samym czasie Zuzanna, wyci gni ta wygodnie w
ku, z pieczo owicie zabanda owan nog , mówi a do siebie:
- Jutro poszukam g stego grzebienia. A nu z apa a wszy. Niech no tylko przyuwa
t Jank Penny, zbesztam j tak, e popami ta!
Jance uda o si unikn
spotkania z Zuzann , gdy nie pojawi a si wi cej w szkole .w Glen. Zacz a chodzi z innymi dzie mi Pennych do szko y w
Mowbray Narrows. Wkrótce i tam zas yn a ze swych wspania ych prze
. Rozpowiada a te now histori o Di Blythe, która mieszka w wielkim domu
w Glen, ale zawsze przychodzi a do niej nocowa . Pewnego wieczoru zemdla a i Janka sama, na w asnych r kach odnios a j do domu. Mieszka cy
otego Brzegu ukl kli i ca owali jej r ce z wdzi czno ci. Sam doktor wyprowadzi swój najlepszy powóz oraz s ynnego jab kowitego konia i odwióz j
do domu. „Je li istnieje cokolwiek, co móg bym dla pani uczyni , panno Penny, za uratowanie mego ukochanego dziecka, prosz mi powiedzie . Nawet
gdybym da sobie uci
r
, by oby to niczym w porównaniu z tym, co pani dla mnie zrobi a” - dzi kowa jej ze zami w oczach doktor.
Rozdzia XXX
- Wiem co o tobie, o czym ty sama nie wiesz… nie wiesz… nie wiesz! - piewa a Dorota Johnson, chodz c tam i z powrotem po samym skraju
nadbrze a portowego.
Tym razem to Nan prze ywa a swoj przygod , która na d ugo mia a zapisa si w pami ci mieszka ców Z otego Brzegu. Jeszcze po wielu latach
Nan rumieni a si ze wstydu na samo jej wspomnienie. Jaka by a g upia!
Teraz jak urzeczona obserwowa a w drówk Doroty, dr
c, e za którym razem dziewczynka straci równowag , spadnie z nadbrze a i co wtedy?
Ale Dorota ani my la a spada . Los jej wyra nie sprzyja .
Wszystko, co Dorota opowiada a lub robi a, wprawia o Nan w najwy szy zachwyt. Wychowana w Z otym Brzegu, gdzie nigdy, nawet w artach, nie
uciekano si do k amstwa, nie przypuszcza a w ogóle, e mo na mówi nieprawd . Dorota mia a jedena cie lat. Mieszka a w Charlottetown i by a o
wiele bardziej do wiadczona od zaledwie o mioletniej Nan. Charlottetown, jak twierdzi a Dorota, to jedyne miejsce, gdzie ludzie orientuj si we
wszystkim najlepiej. Bo có mo na wiedzie o wiecie, b
c zamkni tym w takiej dziurze jak Glen St. Mary?
Dorota przyjecha a do Glen, by sp dzi cz
wakacji ze swoj ciotk El . Od razu serdecznie zaprzyja ni y si z Nan, pomimo dziel cej je ró nicy
wieku. Mo e sta o si tak dlatego, e Nan patrzy a na Dorot , która wydawa a si jej niemal doros osob , z najwi kszym podziwem i uwielbieniem.
Dorota polubi a ten swój pokorny i oddany cie .
- Nan Blythe jest niez dziewczyn . Mo e tylko troch zbyt naiwn - oznajmi a ciotce Eli.
Mieszka cy Z otego Brzegu nie dopatrzyli si niczego niew
ciwego w zachowaniu Doroty, jakkolwiek Ania wiedzia a, e matka dziewczynki jest
krewn Pye’ów z Avonlea. Nikt nie sprzeciwia si jednali przyja ni Nan i Doroty. Tylko Zuzanna od samego pocz tku poczu a nieufno
wobec
cicielki agrestowozielonych oczu z jasnoz otymi rz sami. Lecz co mog a zrobi ? Dorota zachowywa a si bardzo poprawnie, niczym prawdziwa
dama, ubiera a si starannie i nie mówi a zbyt wiele. Zuzanna nie mog a znale
adnej namacalnej przyczyn} swej nieufno ci i da a Dorocie spokój.
Pociesza a si my
, e dziewczynka wróci do miasta, gdy zacznie si szko a. Dobrze, e przynajmniej nie b dzie potrzeby si ga po g sty grzebie ,
jak to by o w przypadku Di.
Nan i Dorota sp dza y wi kszo
wolnego czasu na wybrze u, gdzie zawsze sta co najmniej jeden przycumowany statek ze zwini tymi aglami. W
sierpniu Nan w ogóle nie chodzi a do Doliny T czy. Inne dzieci ze Z otego Brzegu nie przepada y za Dorot . Zrobi a pewnego razu kawa Walterowi i
wtedy Di powiedzia a jej kilka ostrych s ów. Dorota najwyra niej bardzo lubi a robi ludziom kawa y. By mo e w
nie dlatego adna inna dziewczynka
z Glen nie zabiega a o jej przy ja
.
- Och, powiedz mi, prosz ci - b aga a Nan.
Dorota tylko zmru
a oczy i odpar a, ze Nan jest za ma a, aby s ucha takich rzeczy. Tymi s owami rozbudzi a w s uchaczce jeszcze wi ksz
ciekawo
.
- Prosz ci , powiedz mi, Dorotko!
- Nie mog . Ciotka Kasia powiedzia a mi to w sekrecie, a ona nie yje. Jestem teraz jedyn osob na wiecie, która o tym wie. Obieca am, e nigdy
nikomu nie powiem. A ty zaraz rozgadasz. Nie wytrzymasz.
- Nie rozgadam. Wytrzymam! - krzykn a Nan.
- Ludzie mówi , e wy w Z otym Brzegu wszystko sobie opowiadacie. Zuzanna natychmiast z ciebie wyci gnie, co zechce.
- Nieprawda. Wiem mnóstwo rzeczy, o których Zuzanna nie mia a poj cia. To s tajemnice. Mog ci je wyzna , je li mi to powiesz.
- Nie interesuj mnie tajemnice takiej ma ej dziewczynki.
Co za obraza! Nan uwa
a, e jej sekrety s wspania e. Na przyk ad sen o male kiej, bia ej wró ce, wymy lona historia o odzi, któr dzieci
przyci gn y do portu na srebrnych
cuchach, albo odkryte w jod owym lasku za stodo pana Taylora kwitn ce drzewko dzikiej wi ni. I rozpocz ta
o przepi knej damie, mieszkaj cej w starym domostwie MacAllisterów. Nan kocha a te swoje tajemnice i pó niej cieszy a si , e nie
wyzna a ich Dorocie. Ale co takiego Dorota mog a o niej wiedzie ? Ta zagadka nie dawa a Nan spokoju. Nazajutrz Dorota powróci a do tematu.
- D ugo si nad tym zastanawia am, Nan. Mo e powinna jednak wszystko wiedzie , skoro to ciebie dotyczy. Co prawda, ciotka Kasia prosi a, ebym
nie mówi a o tym nikomu, ale nie mia a chyba na my li osoby zainteresowanej. Chod no tu. Je li mi dasz swego porcelanowego jelonka, to ci powiem.
- Och, nie mog ci go da , Dorotko. Dosta am go od Zuzanny na urodziny. Poczu aby si bardzo dotkni ta!
- A wi c dobrze. Je li jaki tam jele z porcelany wi cej dla ciebie znaczy ni informacja o twoim w asnym yciu, to zatrzymaj go sobie. Mnie tam
wszystko jedno. Wcale nie musz ci nic mówi . Lubi nawet mie swoje tajemnice. Czuj , e to dodaje mi powagi. W niedziel popatrz tylko na ciebie
w ko ciele i pomy
: „Ach, gdyby wiedzia a to, co ja wiem o tobie, Nan Blythe!” To b dzie zabawne.
- Czy to, co o mnie wiesz, jest przyjemne? - zapyta a Nan.
- Ach, to bardzo romantyczne. Zupe nie jak z prawdziwej bajki. Ale zmie my temat. Ciebie to przecie , jak widz , nie interesuje.
Nan umiera a z ciekawo ci. Je li nie uzyska od Doroty tej sekretnej informacji, ycie utraci dla niej wszelki sens. Wspania a my l przysz a jej do
owy.
- Doroto, jelonka nie mog odda , ale je li mi powiesz, dam ci moj czerwon parasolk .
Agrestowe oczy Doroty rozb ys y. Czerwona parasolka Nan budzi a w niej ogromn zazdro
.
- T now , któr w zesz ym tygodniu twoja mama przywioz a ci z miasta? - zapyta a.
Nan skin a g ow . Serce bi o jej gwa townie. Czy… och, czy naprawd Dorota jej powie?
- A mama ci pozwoli? - indagowa a Dorota.
Nan znów skin a g ow , lecz z mniejszym przekonaniem. Wcale nie by a pewna, czy mama si zgodzi. Dorota natychmiast to wyczu a.
- Przyniesiesz parasolk , to wtedy powiem - rzek a twardo. - Nie b dzie parasolki, nie b dzie sekretu.
- Przynios j jutro - obieca a pospiesznie Nan. Za wszelk cen musia a pozna t tajemnic , która dotyczy a przecie jej ycia.
- No zobaczymy - powiedzia a z wahaniem Dorota. - Jeszcze si ostatecznie nie zdecydowa am. Jeste za ma a, mówi am ci to ju nieraz.
- Przecie dzi jestem starsza, ni by am wczoraj - b aga a Nan.
- Doroto, prosz ci , nie b
taka nieust pliwa.
- Uwa am, e mam prawo sama dysponowa swoimi wiadomo ciami - rzek a Dorota druzgoc co. - A ty zaraz wygadasz wszystko Ani… to znaczy
swojej mamie.
- Wiem, jak moja mama ma na imi , nie musisz mi tego przypomina i
- odpar a Nan z przeb yskiem swej dawnej godno ci. Cho by Dorota zna a nie wiem jakie tajemnice, nie powinna przekracza pewnych granic. -
Powiedzia am ci ju , e nie pisn ani s ówka nikomu ze Z otego Brzegu.
- Czy przysi gniesz?
- Przysi ga ?!
- Nie b
g upia. Mam na my li uroczyst obietnic .
- Obiecuj uroczy cie.
- Jeszcze uroczy ciej!
Nan nie mia a poj cia, jak to zrobi jeszcze uroczy ciej.
- Z
r ce, spójrz w niebo i przysi gnij na ycie i na mierci - rozkaza a Dorota.
Nan zastosowa a si do polecenia.
- Przyniesiesz jutro parasolk i wtedy zobaczymy - rzek a Dorota.
- Co robi a twoja matka, zanim wysz a za m
?
- Uczy a w szkole. By a bardzo dobr nauczycielk - odpar a Nan.
- Pytam z ciekawo ci. Moja mama uwa a, e twój ojciec pope ni b d, eni c si z twoj mam . Nikt nie zna jej rodziny. A twój ojciec, mówi mama,
móg o eni si z tyloma innymi, wspania ymi dziewczynami. Musz ju i
. Au revoir.
Nan wiedzia a, e to znaczy „do widzenia”. By a ogromnie dumna, e jej przyjació ka zna francuski. Dorota odesz a, ale Nan d ugo jeszcze siedzia a
nad wod . Lubi a patrze na kutry rybackie, które wyp ywa y w morze lub zawija y do portu. Czasem do nadbrze a przybija statek powracaj cy z
dalekiej morskiej podró y. Podobnie jak Jim Nan marzy a o tym, by pop yn
statkiem przez l ni ce, niebieskie wody zatoki pomi dzy wydmami, min
latarni morsk , której blask roz wietla tajemniczy mrok nocy, i wyruszy na otwarte morze wygl daj ce z brzegu jak b kitna mg a, i dalej, a do
zaczarowanych krain.
Zwykle, siedz c tutaj, Nan tworzy a w swojej wyobra ni cudowne wizje. Jednak e tego popo udnia tajemnica Doroty poch ania a j bez reszty. Czy
naprawd poznaj wreszcie? Co to b dzie? Co to mo e by ? A te dziewcz ta, z którymi tata móg si o eni ? Nan zacz a o nich my le . Jedna z nich
by aby wtedy jej mam . Nie, to okropne. Nikt poza mam nie mo e by jej mam . To wprost nie do pomy lenia.
- Zdaje si , e Dorota Johnson chce powierzy mi tajemnic - wyzna a Nan wieczorem, gdy mama ca owa a j na dobranoc. - Obieca am, e nikomu
nie powiem, nawet tobie. Czy nie b dzie ci przykro, mamusiu?
- Ani troch - odpar a rozbawiona Ania.
Nast pnego dnia Nan zabra a ze sob parasolk . Mówi a sobie, e ostatecznie to jest jej parasolka. Dosta a j w prezencie, wi c mo e z ni robi ,
co chce. Uciszywszy w ten sposób sumienie, wy lizgn a si z domu tak, by nikt jej nie zauwa
. Z przykro ci my la a o rozstaniu si ze swoj
liczn
kolorow parasolk , ale pragnienie wej cia w posiadanie sekretu Doroty zag uszy o wszystkie inne uczucia.
- Oto parasolka, Doroto - rzek a niemal bez tchu. - Teraz powiedz mi swój sekret.
Dorota zmiesza a si . Nie przypuszcza a, e sprawy zajd tak daleko… Nie wierzy a, e matka pozwoli Nan odda t
liczn parasolk . ci gn a
usta.
- Nie jestem pewna, czy w tym odcieniu czerwieni b dzie mi do twarzy. Wydaje si troch krzykliwy. Chyba ci jednak nie powiem.
Ale Nan nie podda a si urokowi Doroty tak dalece, by potulnie ulega jej kaprysom. Jawna nieuczciwo
przyjació ki wzbudzi a jej gniew.
- Interes interesem, Doroto Johnson. Powiedzia
: „parasolka za tajemnic ”. Oto parasolka. Teraz ty dotrzymaj obietnicy.
- No dobrze - powiedzia a Dorota znudzonym tonem.
Nan odnios a wra enie, e nagle zapanowa a ca kowita cisza. Powiew wiatru zamar w oddali. Woda przesta a rozbija si z pluskiem o pale
nadbrze a. Nan dr
a w rozkosznym podnieceniu. Nareszcie pozna tajemnic Doroty.
- Czy znasz Jima Thomasa z portu? - spyta a Dorota. - Tego, co ma sze
palców?
Nan skin a g ow potakuj co. Oczywi cie, e zna Jima, a przynajmniej spotyka a go. Jim o sze ciu palcach sprzedawa ryby i przychodzi czasem
do Z otego Brzegu. Zuzanna mawia a, e kupuj c od niego ryby nigdy nie mo na by pewnym, czy s
wie e. Nan nie podoba si ten cz owiek. By
ysy, tylko z jednej strony g owy ros y mu g ste, skr cone, bia e w osy. Mia haczykowaty, czerwony nos. Ale co ma tu rzeczy Jim Thomas?
- I znasz Kasi Thomas? - indagowa a dalej Dorota.
Nan tylko raz widzia a Kasi . Jim przywióz j kiedy ze sob . Kasia by a mniej wi cej w tym samym wieku, co Nan i Di. Mia a g ste rude w osy i
szarozielone oczy. Wtedy pokaza a Nan j zyk.
- A wi c - Dorota odetchn a g boko. - Oto prawda o tobie. Ty jeste Kasi Thomas, a ona jest Nan Blythe.
Nan ze zdumieniem wpatrywa a si w Dorot . Nie mia a poj cia, o co tu chodzi. Dorota opowiada jakie brednie!
- Ja… ja… Co masz na my li?
- Wydaje mi si , e to ca kiem jasne - rzek a Dorota z u miechem pe nym wspó czucia. Skoro ju to powiedzia a, nale
o ca rzecz odpowiednio
ubarwi . - Ty i ona urodzi
cie si tej samej nocy. Wtedy Thomasowie mieszkali w Glen. Piel gniarka zabra a ze Z otego Brzeg jedn z
nowonarodzonych bli niaczek do Thomasów i po
a j tam w ko ysce, a ciebie zanios a do Z otego Brzegu. Nie o mieli a si wzi
tak e Di, chocia
mia a na to ochot . Nienawidzi a twojej mamy chcia a si zem ci . A wi c ty jeste Kasi Thomas, a ona jest tob . Ty powinna mieszka w porcie, a
miejsce biednej Kasi, która musi znosi z e humory swojej macochy, jest w Z otym Brzegu. Okropnie mi jej al.
Nan uwierzy a w ka de s owo tej niedorzecznej historii. Nigdy w yciu jej nie ok amano i by a absolutnie pewna, e Dorota mówi prawd ! Nie przysz o
jej do g owy, e ktokolwiek, a tym bardziej uwielbiana przez ni przyjació ka, móg by na poczekaniu wymy li tak bajk . Patrzy a na Dorot
przera onymi, pe nymi bólu oczami.
- W jaki sposób twoja ciotka dowiedzia a si o tym? - wyszepta a suchymi wargami.
- Piel gniarka wyzna a jej to na
u mierci - rzek a uroczy cie Dorota. - S dz , e mia a wyrzuty sumienia. Ciotka Kasia nie powiedzia a o tym
nikomu oprócz mnie. Gdy przyjecha am do Glen i ujrza am Kasi Thomas… to znaczy Nan Blythe, dobrze si jej przypatrzy am. Ma czerwone w osy i
oczy twojej mamy. Ty masz br zowe w osy i oczy. Dlatego wcale nie jeste podobna do Di, a bli ni ta powinny wygl da dok adnie tak samo Kasia ma
uszy po twoim ojcu, takie adne i p asko przylegaj ce do g owy. Obawiam si , e teraz ju nic nie mo na zmieni . Ale cz sto my
, e to
niesprawiedliwe, aby ty
a w dostatku i ubiera a si niczym lalka, a biedna Kasia, to znaczy Nan, zawsze chodzi a g odna i obdarta. A w dodatku Jim
Thomas bije j , kiedy wraca do domu pijany. Hej, czemu tak na mnie patrzysz?
Nan cierpia a ponad granice wytrzyma
ci. Wszystko sta o si dla niej jasne. W domu uwa ano za bardzo zabawne, e ona i Di nie s ani troch do
siebie podobne. Teraz pozna a tego przyczyn !
- Nienawidz ci za to, e powiedzia
mi o tym, Doroto Johnson! Dorota wzruszy a okr
ymi ramionami.
- Nie twierdzi am wcale, e si ucieszysz, prawda? Sama tego chcia
. Dok d idziesz?
Nan, blada jak mier ; wsta a.
- Do domu. Powiem wszystko mamie - rzek a
nie.
- Nie mo esz! Nie wolno ci! Przypomnij sobie, e przysi
! - krzykn a Dorota. Nan spojrza a na ni . Rzeczywi cie, obieca a, e nie powie.. A
mama zawsze twierdzi a, e nale y dotrzymywa obietnic.
.- Ja chyba te pójd do domu - odezwa a si Dorota niepewnie. Spojrzawszy na twarz Nan poczu a nagle co w rodzaju wyrzutów sumienia.
Chwyci a parasolk i pobieg a, uderzaj c bosymi pulchnymi stopami o kamienie nadbrze a. Nie obchodzi o jej to, e bezmy lnie zniszczy a
liwy, ma y wiat kole anki. My la a z pogard , e Nan jest g upia i naiwna. Zupe nie nie zna si na artach. Oczywi cie, gdy tylko wróci do
otego Brzegu, opowie o wszystkim matce i dowie si , e Dorota j nabra a.
„Doskonale si sk ada, e w niedziel wracam do domu” - pomy la a Dorota.
Nan, za amana i zrozpaczona, d ugo jeszcze siedzia a na nadbrze u. Wydawa o si jej, e min y ca e wieki. Nie by a dzieckiem swojej mamy! By a
córk Jima o sze ciu palcach, tego samego Jima, którego w
ciwie z powodu jego sze ciu palców zawsze w skryto ci ducha si obawia a. Nie mia a
prawa mieszka w Z otym Brzegu z kochaj cymi j rodzicami. „Och!” - wyda a cichy j k. Mama i tata wcale by jej nie kochali, gdyby znali prawd .
Kochaliby Kasi Thomas.
Nan przy
a r ce do rozpalonego czo a.
- Kr ci mi si w g owie - szepn a.
Rozdzia XXXI
- Dlaczego nic nie jesz, kote ku? - zagadn a Zuzanna przy kolacji.
- Mo e za d ugo by
na s
cu, kochanie? - zapyta a mama z niepokojem. - Boli ci g owa?
- Taak - odpar a Nan. Lecz to nie g owa j bola a. A wi c sk ama a mamie? Ile jeszcze razy b dzie zmuszona sk ama ? Wiedzia a bowiem, e nic nie
prze knie, dopóki nie powierzy komu tej strasznej tajemnicy. A przecie mamie nie mo e nic powiedzie . Nie tylko dlatego, e obieca a… Zuzanna
umaczy a jej kiedy , co prawda, e lepiej jest z ama niedobre przyrzeczenie, ni go dotrzyma , ale nie mo e sprawi mamie bólu. Nan czu a, e ta
okropna prawda zrani mam do g bi. A mam … mam trzeba oszcz dza . I tat .
Spokoju nie dawa a jej te sprawa Kasi Thomas. Nan nie mog a o niej my le jako o Nan Blythe… Bezgraniczna rozpacz j ogarnia a na sam my l
o tym, e to Kasia jest bli niaczk Di. Czu a si tak, jakby ona sama przesta a istnie . Je li nie by a Nan Blythe, nie by a nikim, a w ka dym razie z
pewno ci nie by a Kasi Thomas!
My l ó, Kasi n ka a j przez ca y okropny, d ugi tydzie . Ania i Zuzanna szczerze niepokoi y si stanem dziewczynki. Nan nie chcia a ani je
, ani si
bawi . P ta a si bez sensu, jak mówi a Zuzanna. Czy dlatego, e Dorota Johnson pojecha a do domu? Nan twierdzi a, e nie. Wymawia a si tym, e
jest po prostu zm czona. Tata j zbada i zapisa lekarstwo, które grzecznie przyjmowa a. Nie by o tak niesmaczne jak olej rycynowy, ale nawet olej
rycynowy nic by nie znaczy wobec nieszcz
cia, jakie j spotka o. Nic si nie liczy o oprócz Kasi Thomas i okropnego pytania, które powsta o w
zn kanej g owie Nan i nie pozwala o my le o niczym innym. Czy Kasia Thomas nie powinna wej
w swoje prawa?!
Czy jest w porz dku, e ona, Nan Blythe… Nan kurczowo czepia a si swojej to samo ci… ma to wszystko, co wed ug prawa nale y Kasi? Nie, nie
jest. Nan by a tego rozpaczliwie pewna. Dosz a do przekonania, e bezwzgl dnie nale y o wszystkim poinformowa Kasi .
Mo e wcale nikt si tym tak bardzo nie przejmie. Tata i mama z pocz tku troch si zmartwi , ale potem pokochaj Kasi i zapomn o Nan. Mama
dzie ca owa a Kasi i piewa a jej ukochan piosenk Nan: „Widzia am statek p yn cy po morzu, ca y wy adowany licznymi rzeczami dla mnie”. Nan
i Di cz sto rozmawia y o dniu, w którym ich statek zawinie do portu. Ale teraz te liczne rzeczy, a przynajmniej ich cz
przeznaczona dla Nan,
przypadnie Kasi Thomas. Kasia zagra królow wró ek na niedzielnym koncercie szkolnym i w
y na g ow l ni
przepask ze sztucznych brylantów.
Jak niecierpliwie Nan oczekiwa a tego koncertu! Zuzanna b dzie teraz piek a placek z owocami dla Kasi, z Kasi b dzie si bawi ma y Mruczu . Do
Kasi b
nale
y lalki Nan i jej domek do zabawy w zagajniku klonowym, a tak e mi kkie, cieplutkie
eczko w sypialni dziewcz t. Co na to powie
Di? Czy zechce mie Kasi Thomas za siostr ?
Nadszed dzie , kiedy Nan poj a, e nie zniesie tego d
ej. Musi zrobi , co do niej nale y. Pójdzie do portu i wyzna prawd Thomasom. Oni
powiedz o wszystkim jej rodzicom, gdy Nan czu a, e sama si na to nie zdob dzie.
Z chwil podj cia decyzji samopoczucie Nan nieco si poprawi o. By a tylko bezgranicznie smutna. Przy kolacji usi owa a co zje
, wiedz c, e to jej
ostatni posi ek w Z otym Brzegu.
„Zawsze b
nazywa a mam mam - my la a Nan z rozpacz . - I nie b
mówi a do Jima Thomasa »tato«, ale bardzo grzecznie: panie Thomas.
Na pewno si tym nie przejmie”.
Pomimo najlepszych ch ci, nie mog a nic prze kn
. Gdy spojrza a na Zuzann , poj a, e nie uniknie kolejnej porcji oleju rycynowego Przecie
Zuzanna nie wiedzia a, e Nan sp dza w
nie swój ostatni wieczór w Z otym Brzegu. Od dzi Kasia Thomas b dzie pi a olej rycynowy. Jedynie tego
Nan jej nie zazdro ci a.
Wysz a z domu zaraz po kolacji. Musia a doj
na miejsce przed padni ciem ciemno ci, gdy inaczej zabrak oby jej odwagi. Mia a na sobie
codzienn flanelow sukienk w krat . Nie o mieli a si przebra z obawy, e wzbudzi tym zainteresowanie mamy lub Zuzanny. Zreszt teraz wszystkie
jej adne sukienki nale
y przecie do Kasi Thomas. Na
a tylko nowy liczny fartuszek z ciemnoczerwonymi fryzkami, który uszy a jej Zuzanna. Nan
bardzo go lubi a. Z pewno ci Kasia nie b dzie mia a pretensji o zwyk y fartuszek.
Zgrabna figurka zdecydowanie skierowa a si przez wie , po nadbrze u, ku ulicy portowej. Nan nie zdawa a sobie wcale sprawy z tego, e jest
prawdziw bohaterk . Przeciwnie, wstydzi a si g boko, e tyle wysi ku kosztuje j spe nienie swojej powinno ci, e tak jej trudno powstrzyma
nienawi
do Kasi Thomas, przezwyci
strach przed Jimem i st umi w sobie pragnienie, by czym pr dzej zawróci do domu, do Z otego Brzegu.
Zapada wieczór. Nad morzem wisia a ogromna, czarna chmura. Kapry ne cienie igra y na wodach zatoki i w ród poros ych lasami wzgórz. W porcie
domy rybaków sta y sk pane w wyzieraj cym spoza chmury purpurowym wietle s onecznym. Ka
e na drodze b yszcza y niczym wielkie rubiny.
Statek z bia ymi aglami cicho sun wzd
zamglonych wydm, pos uszny tajemniczemu wezwaniu morza. Mewy wydawa y dziwne krzyki.
Nan nie spodoba si zapach domów rybackich ani widok grupy brudnych dzieci, które wrzeszcza y i kot owa y si w piasku. Spojrza y ciekawie, gdy
Nan zapyta a, gdzie jest dom Jima o sze ciu palcach.
- To tamten - wskaza jeden z ch opców. - Co za interes masz do Jima?
- Dzi kuj - odpar a Nan, odwracaj c si .
- Ty, nie potrafisz zachowa si grzeczniej?! - krzykn a jaka dziewczynka. - Wielka mi dama, nie raczy odpowiedzie na zwyk e pytanie!
Ch opiec zatrzyma Nan.
- Widzisz ten dom za cha up Thomasów? - zapyta . - Mieszka w nim w
morski. Je li mi nie powiesz, czego chcesz od Jima, zamkn ci tam.
- No, panno Zarozumialska! - dokucza a du a dziewczynka. - Jeste z Glen, a ci z Glen my
, e s lepsi. Odpowiedz na pytanie Billa!
- Jak nie odpowiesz - doda inny ch opiec - to wrzuc ci do wody razem z kociakami, które mam utopi .
- Je li masz par centów, sprzedam ci z b - chichota a dziewczynka z czarnymi brwiami. - Wczoraj go sobie wyrwa am.
- Nie mam pieni dzy, a twój z b nie jest mi do niczego potrzebny - rzek a Nan stanowczo. - Pu
cie mnie.
- Ani nam si
ni! - krzykn a dziewczynka.
Nan zerwa a si do ucieczki, ale ch opiec, który straszy j w
em morskim, podstawi jej nog . Nan potkn a si i upad a jak d uga na obmyty
odp ywem piasek. Dzieci wybuchn y miechem.
- My
, e teraz nie b dziesz tak wysoko zadziera a nosa - rzek a dziewczynka. - azi tutaj ze swoimi czerwonymi fryzkami!
Nagle kto zawo
:
- ód Niebieskiego Jacka wp ywa do portu! - i wszyscy odbiegli. Czarna chmura przys oni a zachodz ce s
ce i rubinowe ka
e nagle zszarza y.
Nan usi owa a si opanowa . Sukienk mia a oblepion piaskiem, a po czochy poplamione. Ale za to uwolni a si od tych okropnych dzieciaków.
Czy w przysz
ci b
jej towarzyszami zabaw?
Nie mo e p aka . Nie wolno jej! Wesz a po rozklekotanych schodkach prowadz cych do drzwi domu Thomasów. Podobnie jak inne cha upy w porcie
dom ten wznosi si na wysokich, drewnianych balach, które w czasie przyp ywu chroni y go przed zalaniem. Przestrze pod balami wype nia y
pot uczone talerze, zardzewia e blaszanki, stare sieci na homary i wszystkie mo liwe miecie. Drzwi by y otwarte. Na zajrza a do kuchni. Podobnego
widoku nigdy jeszcze nie zdarzy o si ogl da . Pod oga by a brudna, sufit zadymiony i poplamiony, a w misce le
a sterta brudnych naczy . Na
rozklekotanym drewnianym stole poniewiera y si resztki jedzenia, nad którymi lata y obrzydliwe, wielkie czarne muchy. Kobieta z niedbale zwi zanymi
mysimi w osami siedzia a na bujanym fotelu, karmi c pulchne niemowl … szare z brudu.
„To jest moja siostra” - pomy la a Nan.
Nie by o wida ani Kasi, ani Jima. Nan poczu a g bok ulg , e nie musi spotka si z tym ostatnim.
- Kim jeste i czego chcesz? - zagadn a niezbyt grzecznie kobieta. Nie zaprosi a Nan do rodka, ale dziewczynka sama wesz a. Zbiera o si na
burz , a dom dr
przy odg osach grzmotów. Nan wiedzia a, e musi szybko powiedzie , z czym przysz a, bo lada chwila opu ci j odwaga, a wtedy
odwróci si i ucieknie z tego okropnego domu, od tego okropnego niemowl cia i okropnych much.
- Chcia abym zobaczy si z Kasi - powiedzia a. - Mam jej bardzo wa nego do powiedzenia.
- Aha! - powiedzia a kobieta. - To musi by rzeczywi cie wa ne, s dz c po twoim wygl dzie. Kasi nie ma w domu. Ojciec zabra j na przeja
do
Górnego Glen. Trudno powiedzie , kiedy wróc , zanosi si na burz . Siadaj.
Nan pos usznie usiad a na po amanym krze le. Wiedzia a, e rybacy z portu s biedni, ale nie s dzi a, e yj w takim brudzie i n dzy. Pani
Tomaszowa Fitch z Glen te by a uboga, ale w jej domu wszystko l ni o czysto ci i sta o na swoim miejscu. Oczywi cie wiadomo, e Jim o sze ciu
palcach przepija wszystko, co zarobi. I to ma by odt d jej dom!
„W ka dym razie spróbuj tu posprz ta ” - usi owa a si pocieszy , ale serce jej si
ciska o z bólu. P omie po wi cenia, który j tu przygna , zgas
nagle.
- O czym chcesz mówi z Kasi ? - zapyta a z ciekawo ci
ona Jima, wycieraj c brudn buzi niemowl cia jeszcze brudniejszym fartuchem. - Je li
chodzi o niedzielny koncert w szkole, to nie pójdzie i tak. Nie ma adnej porz dnej sukienki. A jak mam jej sprawi co przyzwoitego? Pytam ci !
- Nie, nie chodzi o koncert - odpar a Nan pos pnie. Mo e równie dobrze wyzna wszystko onie Jima. I tak si przecie o tym dowie. Przysz am
powiedzie … powiedzie jej… e ona jest mn , a ja ni .
Pewnie nale y wybaczy pani Sze ciopalczastej, e zupe nie nie poj a, o co w
ciwie chodzi tej ma ej.
- Chyba jeste niespe na rozumu - orzek a. - Co masz na my li?
Nan podnios a g ow . Najgorsze by o ju za ni .
- Mam na my li to, e Kasia i ja urodzi
my si tej samej nocy i… i piel gniarka zamieni a nas, poniewa mia a o co
powinna mieszka w Z otym Brzegu… i mie przywileje.
Ten ostatni zwrot us ysza a kiedy od nauczycielki szko y niedzielne i uwa
a, e b dzie on stanowi pe ne godno ci zako czenie jej nie sk adnej
wypowiedzi.
Pani Sze ciopalczasta wlepi a w ni zdumiony wzrok.
- Czy to ja zwariowa am, czy ty? To, co mówisz, nie ma adnego sensu. Kto ci naopowiada takich bzdur?
- Dorota Johnson.
Pani Sze ciopalczasta odrzuci a do ty u rozczochran g ow i zacz a si
mia . Aczkolwiek wygl da a niechlujnie i brudno, mia a si
licznie.
- Mog am si by a tego domy li . Przez ca e lato pra am dla jej ciotki. Có to za dzieciak! Uwielbia stroi sobie arty z ludzi, uznaj c to za najlepsz
zabaw . Radz ci, moja panno Jak-si -tam-nazywasz, nie wierz ani jednemu jej s owu, bo le na tym wyjdziesz!
- Wi c pani uwa a, e to nie jest prawda? - wydusi a z siebie Nan.
- Z ca pewno ci . Wielkie nieba, ale z ciebie g uptas, eby da si tak nabra ! Kasia jest o dobry rok od ciebie starsza. Kim, u licha, jeste ?
- Jestem Nan Blythe. - Co za cudowna ulga! By a Nan Blythe!
- Nan Blythe! Jedna z bli niaczek ze Z otego Brzegu! Pami tam t noc, kiedy si urodzi
. Przypadkiem wpad am do Z otego Brzegu w pewnej
sprawie. Nie by am wtedy jeszcze on Sze ciopalczastego… Szkoda, e w ogóle ni zosta am. Matka Kasi jeszcze
a i cieszy a si dobrym
zdrowiem, a Kasia w
nie zaczyna a chodzi . Jeste podobna do matki twego ojca. By a w Z otym Brzegu w t noc, dumna jak paw ze swych
wnuczek-bli niaczek. I pomy le , e nie masz do
rozumu, aby pozna si na takim idiotycznym k amstwie!
- Mam zwyczaj wierzy ludziom - rzek a Nan, wstaj c z godno ci . Czu a si zbyt szcz
liwa, by ostrzej zareagowa na niewybredne uwagi pani
Sze ciopalczastej.
- Có , je li to twój zwyczaj, wyzb
si go lepiej. Nie przyda ci si na nic na tym najwspanialszym ze wiatów - odpar a ironicznie pani
Sze ciopalczasta. - I nie zadawaj si z dzie mi, które lubi oszukiwa ludzi. Siadaj, ma a. Nie mo esz i
do domu w tak burz . Leje jak z cebra i jest
ciemno jak w piekle. Patrzcie, pa stwo! Ju jej nie ma!
Nan bieg a jak szalona w strumieniach deszczu. Tylko ogromne szcz
cie, które wzbudzi o w niej zapewnienie ony Jima Thomasa, mog o sprawi ,
e odwa
a si wyj
na dwór podczas burzy. Wicher uderza j w twarz, smaga a ulewa, a przera aj ce grzmoty zdawa y si wskazywa na to, e
ca y wiat si wali. Jedynie zimne, niebieskie wiat o b yskawic pomaga o jej odnale
w
ciw drog . Par razy po lizgn a si i przewróci a. Ale
wreszcie wpad a do holu w Z otym Brzegu, prosto w obj cia mamy.
- Kochanie, tak okropnie niepokoi
my si o ciebie! Gdzie by
?
- Mam nadziej , e Jim i Walter nie zazi bi si na mier , szukaj ci w tak pogod - odezwa a si ostrym tonem Zuzanna.
Nan z trudem apa a oddech. Wtulona w ciep e ramiona mamy zdo
a tylko wychlipa :
- Och, mamusiu, jestem sob , naprawd jestem sob ! Nie jestem Kasi Thomas i nikim innym, tylko sob .
- Biedactwo majaczy - powiedzia a Zuzanna. - Pewnie co jej zaszkodzi o.
Ania wyk pa a Nan i po
a j do
ka, a potem uwa nie wys ucha a ca ej historii.
- Och, mamusiu, czy naprawd jestem twoim dzieckiem?
- Ale oczywi cie! Jak w ogóle mog
w to w tpi ?
- Nie przysz o mi do g owy, e Dorota mnie oszukuje… w
nie ona! Mamusiu, czy w ogóle mo na komukolwiek wierzy ? Janka Penny te
opowiada a Di niestworzone historie.
- Niestety, spotyka si takich ludzi jak Dorota czy Janka, zarówno w ród dzieci, jak doros ych. Gdy b dziesz troch starsza, nauczysz si odró nia
ziarno od plewy. A masz przecie wiele innych kole anek, które ci nie ok amuj , i mo esz im ufa .
- Mamusiu, nie chcia abym, eby Jim, Walter i Di dowiedzieli si , jaka by am g upia.
- Nie dowiedz si . Di pojecha a z tatusiem do Lowbridge, a ch opcom powiemy, e zanadto oddali
si od domu i z apa a ci burza, i By
uptaskiem, e uwierzy
Dorocie, ale zachowa
si bardzo dzielnie, udaj c si do portu, aby zaoferowa biednej Kasi Thomas to, i co uwa
, e
jej si prawnie nale y. Jestem z ciebie dumna, kochanie.
Burza min a. Ksi
yc spogl da w zamy leniu na spokojny, szcz
liwy wiat.
„Och, jak si ciesz , e jestem sob !” - zd
a jeszcze pomy le i Nan, zanim zasn a.
Rozdzia XXXII
- A wi c Ko o Pomocy Pa zbierze si na pikowanie ko der w Z otym Brzegu - powiedzia doktor. - Musisz wyst pi ze swoimi najbardziej
wykwintnymi daniami, Zuzanno. Obawiam si jednak, e podczas tych paru godzin plotkowania dobra opinia, jak ciesz si jeszcze poniektóre osoby
w Glen, zostanie mocno nadwer
ona. Przygotuj wi c tak e miote
, by starannie zebra te marne szcz tki, które po niej pozostan .
Zuzanna u miechn a si grzecznie, jak kobieta pe na tolerancji wobec m skiego braku zrozumienia dla pewnych yciowych problemów. Co prawda,
nie by a usposobiona do miechu, dopóki wszystko zwi zane z zebraniem Ko a nie zostanie ustalone.
- Rolada z kurcz cia - mrucza a, krz taj c si po kuchni, puree z ziemniaków i krem z zielonego groszku jako g ówne danie. B dzie to doskona a
okazja, aby po
na stó nowy, koronkowy obrus, droga pani doktorowo. Nikt z Glen nie widzia jeszcze czego tak pi knego. Jestem pewna, e
wzbudzi ogólny podziw. Nie mog si doczeka chwili, w której zobacz wyraz twarzy Annabel Clow, kiedy ujrzy to cudo. Czy ustawi pani kwiaty w
kitnych wazonach?
- Tak. U
bukiety z bratków i paproci, które rosn w klonowym zagajniku. Chcia abym te , eby postawi a w widocznym miejscu swoje ró owe
pelargonie. Mo e w salonie, gdzie mamy pracowa , albo na werandzie, je li b dzie na tyle ciep o, by my mog y si tam przenie
. Ciesz si , e mamy
tyle kwiatów. W tym roku nasz ogród jest wyj tkowo pi kny. Ale zdaje si , e powtarzam to co roku, prawda?
Nale
o ustali wiele spraw. Kto gdzie usi dzie… Na przyk ad nie mo na posadzi pani Szymonowej Millison obok pani Williamowej MacCreery,
gdy nie rozmawiaj one ze sob od czasów jakiej g upiej k ótni ze szkolnych lat. Trzeba te zastanowi si , kogo zaprosi . Ania jako gospodyni, mia a
prawo poprosi równie kilka pa nie nale
cych do Ko a.
- Zaprosz pani Best i pani Campbell - zdecydowa a. Zuzanna spojrza a na ni z pow tpiewaniem.
- One s tu ca kiem nowe. Dopiero co sprowadzi y si do Glen. - Zabrzmia o to tak, jakby powiedzia a: one s krokodylami.
- Doktor i ja te byli my kiedy „nowi”, Zuzanno.
- To prawda, lecz wuj doktora mieszka tu od lat. A po tych Bestach czy Campbellach nikt nic nie wie. Ale oczywi cie to jest pani dom, droga pani
doktorowo. Kim e jestem, by sprzeciwia si pani yczeniom? Pami tam wieczór pikowania ko der u pani Carterowej Flagg. By o te przed wielu laty.
Pani Flagg zaprosi a jak
dziwn osob . Ta kobieta przysz a w pomi tej perkalowej sukience, droga pani doktorowo. Po wiedzia a, e nie s dzi a, i na
zebranie Ko a Pomocy Pa warto si porz dnie ubra . Tego przynajmniej nie musimy si obawia ze strony pani Campbell. Ubiera si doskonale,
chocia nie wyobra am sobie, ebym odwa
a si przyj
do ko cio a w tak jaskrawoniebieskiej sukni.
Ania te nie mog a sobie tego wyobrazi , ale nie o mieli a si nawet u miechn
.
- Uwa am, e ta suknia doskonale pasowa a do srebrnych w osów pani Campbell, Zuzanno. Nawiasem mówi c, marzy ona o tym, aby otrzyma od
ciebie przepis na galaretk agrestow . Powiada, e próbowa a jej podczas kolacji z okazji zako czenia niw i ogromnie jej smakowa a.
- No có , droga pani doktorowo, nie ka dy umie zrobi galaretk agrestow … - i Ania nie us ysza a ju wi cej uwag o niebieskiej sukni; Pani
Campbell mog aby pojawi si na zebraniu Ko a w stroju mieszkanki buszu afryka skiego, a Zuzanna znalaz aby dla niej jakie usprawiedliwienie.
Dni by y ju coraz krótsze, ale jesie wci
a jakby wspomnieniem s onecznego lata. Mog oby si zdawa , e to jeszcze czerwiec, a nie
pa dziernik. Wszystkie cz onkinie Ko a Pomocy Pa , które mia y przyj
do Z otego Brzegu, z góry cieszy y si na doskona kolacj , mi pogaw dk i
ciekawe ploteczki. Liczy y tak e na to, e ujrz jaki najnowszy; krzyk mody, jako e ona doktora niedawno bawi a w mie cie.
Zuzanna sp dzi a ca y dzie w kuchni przygotowuj c kolacj . Gdy panie zacz y nadchodzi , wita a je z godno ci , wprowadzaj c do salonu.
Rozpiera a j duma z powodu nowego fartucha obszytego szerok na pi
cali koronk , któr sama wyszyde kowa a z nici numer 100. Tydzie temu
nie za t koronk Zuzanna otrzyma a nagrod na wystawie w Charlottetown. Spotka a tam Rebek Dew i wróci a do domu jako najszcz
liwsza
kobieta na ca ej Wyspie Ksi cia Edwarda.
Twarz Zuzanny wyra
a jedynie poszanowanie, ale my li jej by y do
krytyczne.
„Oto Celia Reese. Ju wypatruje, z czego by tu zakpi . No, u nas nie b dzie mia a si do czego przyczepi , to pewne. Myra Murray w sukni z
czerwonego aksamitu… Troch za elegancko jak na zwyk y wieczór pakowania, ale musz przyzna , e jej w tym do twarzy. W ka dym razie nie jest to
sukienka z perkalu. Agata Drew ma okulary zwi zane sznurkiem, jak zwykle. Sara Taylor… mo e przysz a na zebranie Ko a po raz ostatni. Z jej sercem
jest bardzo le, jak mówi doktor, ale silnej woli ka dy móg by jej pozazdro ci ! Pani Donaldowa Reese przysz a, chwa a Bogu, bez Marii Anny, ale na
pewno du o o niej us yszymy. Janina Burr z Górnego Glen nie nale y do Ko a. No có , b
musia a policzy
ki po kolacji, ot co. Ca a ta rodzina ma
lepkie r ce. Condance Crawford rzadko zaszczyca swoj obecno ci zebrania Ko a, ale pikowanie to dobra okazja, by pochwali si
adnymi r kami i
brylantowym pier cionkiem. Emmie Pollock, jak zwykle, spod sukienki wystaje halka. Niebrzydka z niej kobieta, ale z rozumem kiepsko, podobnie jak w
ca ej tej rodzinie. No, Tylio MacAllister, eby tylko nie poplami a galaretk obrusu, jak to zrobi
u pani Palmer. Marta Crothers przynajmniej raz zje
co przyzwoitego. Szkoda, e nie przysz a tu z m
em… podobno ywi tego biedaka wy cznie orzechami czy czym w tym rodzaju. Pani Elderowa
Baxter… S ysza am, e ostatecznie ju odstraszy a Harolda Reese od Miny. Harold zawsze by ciamajd , a jak powiada Biblia, s abe serce nie
zdob dzie godnej niewiasty. No, jest ich do
, by zrobi dwie ko dry i jeszcze b dzie komu nawleka nitki”.
Ko dry rozpostarto na werandzie i wkrótce wszystkie panie mia y zaj te d onie… i j zyki. Ania z Zuzann szykowa y w kuchni kolacj . Walter zosta
tego dnia w domu z powodu lekkiego bólu gard a i teraz przykucn na schodach werandy, ukryty za g stymi splotami winoro li. Zawsze lubi
przys uchiwa si rozmowom starszych. Opowiadali zdumiewaj cych i tajemniczych zdarzeniach, radosnych i smutnych komicznych i tragicznych, w
jakie obfitowa o ycie mieszka ców Przystani Czterech Wiatrów. Mo na by o pó niej o nich rozmy la i snu ’ wyobra ni ca e historie.
Ze wszystkich obecnych kobiet Walter najbardziej lubi pani Myr Murray. Mia a sympatyczne zmarszczki wokó oczu i mia a si tak zara liwie, e
ka dy musia i
w jej lady. Najzwyklejsze sprawy nabiera y w jej ustach tajemniczo ci i dramatyzmu. Wida by o, e zawsze i wsz dzie cieszy si
yciem. I tak adnie wygl da a w sukni z ciemnowi niowego aksamitu, z czarnymi w osami u
onymi w fale i ma ymi czerwonymi kolczykami w
uszach. Najmniej za Walter lubi chud niczym tyczka pani Tomaszowa Chubb, mo e dlatego, e kiedy s ysza , jak powiedzia a o nim „s abowite
dziecko”. Pomy la , e pani Allanowa Milgrave wygl da niczym zmok a, szara kura, a pani Grantowa Clow jak beczka na krótkich nó kach. Pani
Dawidowa Ransome ze swoimi wspania ymi, z ocistymi w osami by a bardzo pi kna, „zbyt pi kna jak na gospodyni na farmie” - stwierdzi a Zuzanna,
gdy Dawid j po lubi . wie o upieczona m
atka, pani Mortonowa MacDougall przypomina a bia ego, pi cego szczeniaczka. Edyta Bailey, krawcowa
z Glen, z pe nymi humoru czarnymi oczami i srebrzystymi lokami nie wygl da a wcale tak, jak powinna wygl da „stara panna”. Walter lubi tak e
najstarsz z obecnych, pani Meade, której agodne oczy wyra
y dobro i tolerancj . Zazwyczaj przys uchiwa a si tylko rozmowie, rzadko wtr caj c
jak
uwag . Nie lubi za Celii Reese za jej szydercze spojrzenie. Zdawa a si ze wszystkiego wy miewa .
Panie nie rozpocz y jeszcze na dobre pogaw dki. Rozmawia y o pogodzie i rozwa
y, jaki wzór wybra na ko dry. Walter móg wi c spokojnie
zachwyca si pi knem dnia, bujn muraw , poros drzewami, i my la , e ca y wiat, wygl da tak, jakby jaka wspania a, nieznana Istota obj a go
ocistymi ramionami. Pojedyncze li cie powoli opada y ju na ziemi , lecz malwy ci gle jeszcze weso o unosi y g ówki, a topole i osiki zieleni y si przy
cie ce, prowadz cej do stodo y. Waltera tak poch on y cuda otaczaj cego go wiata, e nie spostrzeg nawet, i rozmowa na werandzie toczy si ju
w najlepsze. Pani Millison mówi w
nie:
- Ta rodzina s ynie z niezwyk ych pogrzebów. Czy którakolwiek z was zdo a zapomnie , co wydarzy o si podczas pogrzebu Piotra Kirka?
Walter nastawi uszu. To brzmia o interesuj co. Lecz ku jego rozczarowaniu pani Szymonowa nie opowiedzia a, co zasz o w czasie tego pogrzebu.
Widocznie wszystkie panie by y na nim obecne lub zna y histori ze s yszenia. Ale dlaczego s takie zmieszane?
- Bez w tpienia wszystko, co Klara Wilson powiedzia a o Piotrze, by o prawd , lecz ten biedny cz owiek le y w grobie i pozwólmy mi spoczywa tam
w spokoju - odezwa a si pani Tomaszowa Chubb …jakby kto zaproponowa ekshumacj zw ok.
- Maria Anna mówi a takie zdumiewaj ce rzeczy - stwierdzi a pani Donaldowa Reese. - Czy wiecie, co powiedzia a którego dnia gdy wybierali my
si na pogrzeb Ma gorzaty Hollister? „Mamusiu - spyta a - czy na pogrzebie b
lody?”
Panie wymieni y ukradkiem rozbawione spojrzenia. Niemal wszystkie ignorowa y pani Donaldowa. By o to jedyne wyj cie, poniewa zwyk a co
chwila wtr ca do ogólnej rozmowy swoje opowie ci o Marii Annie i najmniejsza zach ta prowokowa a j do nie ko cz cego si monologu na temat
córki. „Czy wiesz, co powiedzia a Maria Anna?” sta o si ju w Glen porzekad em.
- Skoro mowa o pogrzebach - rzek a Celia Reese - przypominam sobie pewien dziwny pogrzeb z moich lat dziewcz cych. Stanton Lane wyjecha na
zachód i po jakim czasie nadesz a wiadomo
o jego mierci. Rodzina sprowadzi a cia o, ale przedsi biorca pogrzebowy, Wallace MacAllister,
odradza otworzenie trumny. Wyobra cie sobie, e pogrzeb trwa w
nie, kiedy nadszed Stanton Lane we w asnej osobie, ca y i zdrowy. Nigdy nie
dowiedziano si , kim by zmar y.
- Co z nim zrobiono? - zapyta a Agata Drew.
- Pochowano go. Wallace powiedzia , e nie mo na go odes
, wi c pogrzeb si odby . Ale czy mo na nazwa pogrzebem ceremoni , w czasie
której ludzie raduj si zamiast p aka ? Pastor Dawson zaintonowa „Alleluja” zamiast „Wieczny odpoczynek racz mu da , Panie”. Wiele osób mia o mu
to za z e.
- Czy wiecie, co powiedzia a Maria Anna? „Mamusiu, czy ksi
a wiedz wszystko?”
- Pastor Dawson cz sto traci g ow z byle powodu - wtr ci a Janka Burr. - Odprawia wtedy msze tak e w Górnym Glen. Pami tam, e której
niedzieli poleci ju wiernym uda si do domów, a dopiero potem przypomnia sobie, e jeszcze nie zebra ofiar! I co zrobi ? Zacz biega po podwórzu
z tac na pieni dze. Prawdopodobnie - doda a Janka - nawet ci, którzy nigdy nie sk adali ofiar, z
yli je tego dnia. G upio by o im odmówi pastorowi.
Lecz nie powiem, by zachowa si z godno ci .
- Ja osobi cie mia am pretensj do pastora Dawsona o to - zacz a panna Kornelia - e wyg asza niemo liwie d ugie modlitwy na pogrzebach.
Dochodzi o do tego, e ludzie mówili, i zazdroszcz umar emu! Przeszed sam siebie na pogrzebie Lotty Grant. Zobaczy am, e jej matka jest bliska
omdlenia, wi c szturchn am go parasolk w plecy i powiedzia am, e do
si ju namodli .
- On pochowa mojego biednego Jarvisa - powiedzia a pani Carr, roni c zy. Zawsze p aka a, wspominaj c m
a, cho nie
ju od dwudziestu lat.
- Jego brat tak e by pastorem - rzek a Krystyna Marsh. - Mieszka w Glen za moich dziewcz cych lat. Pewnego wieczoru w sali odbywa si koncert.
On, jako jeden z mówców, siedzia na podwy szeniu. By , podobnie jak jego brat, bardzo nerwowy i przez ca y czas tak si kr ci na krze le, e
przesuwa je do ty u. Nagle krzes o przechyli o si przez kraw
estrady i pastor spad z hukiem, przewracaj c ustawione za nim kwiaty. Wida by o
tylko nogi majtaj ce w powietrzu. Ju nigdy nie zdo
am polubi jego modlitw. Mia takie wielkie stopy!
- Pogrzeb Lane’a mo na by nazwa nieudanym - odezwa a si Emma Pollock. - Ale to lepsze, ni wcale nie mie pogrzebu. Czy pami tacie, jak to
by o z Cromwellem?
Rozleg si
miech.
- Opowiedzcie t histori - poprosi a pani Campbell. - Jestem tu od niedawna i sagi rodzinne tutejszych mieszka ców nie s mi znane. Emma nie
wiedzia a, co to jest saga, ale za to bardzo lubi a mówi .
- Abner Cromwell mieszka w pobli u Glen na jednej z najwi kszych farm w tym okr gu. W tamtych czasach nale
do parlamentu. By grub ryb
ród torysów i zna wszystkich wa niejszych ludzi na Wyspie. Po lubi Juli Flagg. Jej matka by a z domu Reese, a babka Clow, tak wi c spowinowaci
si z najznaczniejszymi rodami w Przystani Czterech Wiatrów. Pewnego dnia w „Daily Enterprise” ukaza a si wiadomo
, e Abner Cromwell zmar
nagle w Lowbridge i pogrzeb odb dzie si nazajutrz o godzinie drugiej. Najbli sza rodzina Abnera przeoczy a t notatk , a wówczas nie by o jeszcze na
wsi telefonów. Nast pnego dnia rano Abner wyjecha do Halifaxu na konferencj libera ów. Ju przed drug ludzie zacz li nap ywa , aby zaj
dobre
miejsca, gdy na pogrzebie tak wybitnej osobisto ci spodziewano si du ego zgromadzenia. Rzeczywi cie przyby o mnóstwo ludzi, mo ecie mi wierzy .
Sznur powozów ci gn si na cztery mile i t umy ci gle jeszcze wali y, a do godziny trzeciej. Pani Abnerowa odchodzi a od zmys ów, usi uj c im
wyt umaczy , e jej m
yje. Pocz tkowo nikt jej nie wierzy . Zalana zami wyzna a mi, e wszyscy my
, i ukry a cia o. Kiedy wreszcie zdo
a ich
przekona , zachowali si tak, jakby uwa ali, e Abner powinien by umrze . Podeptali kwiaty, które pani Abnerowa z takim zami owaniem piel gnowa a.
Przyjecha o tak e troch dalekich krewnych, którzy liczyli na kolacj i nocleg, a ona nie mia a w domu nic do jedzenia. Nale y przyzna , e Julia nie
nale
a do gospodarnych kobiet. Gdy po dwóch dniach Abner powróci , zasta j chor , w stanie g bokiej depresji. Min y miesi ce, zanim dosz a do
siebie. Przez sze
tygodni nic nie jad a i prawie nic nie pi a. Mia a jakoby stwierdzi , e faktyczna mier Abnera nie wytr ci aby jej bardziej z
równowagi. Ale ja nigdy nie wierzy am, e mog a powiedzie co takiego.
- Trudno by tego pewnym - rzek a pani MacCreery. - Ludzie mówi i robi ró ne straszne rzeczy, szczególnie gdy s zdenerwowaniu. Siostra Julii,
Klarysa, w pierwsz niedziel po mierci swego m
a piewa a w chórze jak gdyby nigdy nic!
- Nawet mier m
a nie wp yn a na zmian jej usposobienia - potwierdzi a Agata Drew. - Jaka to by a niepowa na osoba! Ci gle tylko piewa a i
ta czy a!
- Ja tak e kiedy
piewa am i ta czy am na brzegu morza, kiedy nikt mnie nie widzia - rzek a Myra Murray.
- Ale od tego czasu zm drza
- odpar a Agata.
- Nie… Raczej zg upia am - powiedzia a w zamy leniu Myra. -Jestem teraz za g upia, eby ta czy na brzegu morza.
- Na pocz tku - wtr ci a Emma, która za wszelk cen chcia a doko czy swoj opowie
- my lano, e kto dla kawa u zamie ci w gazecie
wiadomo
o mierci Abnera, gdy w
nie par dni wcze niej przegra on wybory. Potem okaza o si , e to umar Amazy Campbell, mieszkaj cy w
lasach za Lowbridge. Nie by on adnym krewnym Abnera. Du o czasu min o, zanim ludzie zapomnieli Abnerowi rozczarowanie, jakie im sprawi , je li
w ogóle zapomnieli.
- No có , ka dy móg by si zdenerwowa , dowiedziawszy si nagle, e ca d ug podró odby zupe nie na darmo - wyst pi a w obronie
rozczarowanych pani Chubb.
- Ludzie z regu y lubi pogrzeby - stwierdzi a weso o pani Donaldowa Reese. - To dlatego, e wszyscy jeste my jak dzieci. Kiedy zabra am Mari
Ann na pogrzeb wuja Gordona, by a oczarowana. „Mamusiu, czy nie mo na by go odkopa , eby powtórzy t zabaw z zakopywaniem?” -
powiedzia a.
Wszystkie panie roze mia y si , wyj wszy pani Elderow Baxter, która ze ci gni tymi ustami zawzi cie pikowa a ko dr . W obecnych czasach nie
ma nic wi tego. Ludzie miej si ze wszystkiego. Ale ona, ona cz owieka w podesz ym wieku, nie pozwoli sobie na artowanie z pogrzebów.
- Mówi c o Abnerze, czy pami tacie, jakie epitafium napisa jego brat, Jan, dla swojej ony? - zapyta a pani Allanowa Milgrave. - Zaczyna o si
owami: „Bóg, z przyczyn sobie tylko znanych, zabra z tego wiata moj pi kn oblubienic , pozostawiaj c przy yciu brzydk
on mego kuzyna,
Williama”. Nigdy nie zapomn , jakie to wywo
o oburzenie!
- Jak co takiego mog o w ogóle ukaza si w prasie?
- Jan by wtedy jednym z wydawców „Enterprise”. Uwielbia swoj
on , Bert z Morrisów, a nienawidzi pani Williamowej Cromwell, gdy
sprzeciwia a si jego ma
stwu z Bert . Uwa
a, e Berta jest zbyt niesta a w uczuciach.
- Ale by a bardzo adna - odezwa a si El bieta Kirk.
- By a to najpi kniejsza kobieta, jak widzia am w moim yciu - i przyzna a pani Milgrave. - Morrisowie s urodziwi. Pi kna, ale za to:
zmienna jak wiatr. Nikt nie móg poj
, jak to si sta o, e wytrwa a: przy decyzji po lubienia Jana na tyle d ugo, by to zrobi . Powiadaj , e matka
trzyma a j pod kluczem. Berta kocha a si we Fredzie Reesej który s yn z rozlicznych flirtów. „Lepszy wróbel w gar ci ni kanarek na dachu” -
powiedzia a matka Bercie.
- Ca e ycie s ucham tego przys owia - rzek a Myra Murray - i zastanawiam si , ile w nim prawdy. Mo e kanarek na dachu potrafi piewa , a wróbel
w gar ci nie.
Nikt nie wiedzia , co na to powiedzie . Pani Chubb stwierdzi a:
- Jeste dziwna, Myro.
- Czy wiecie, co powiedzia a Maria Anna? - zabrzmia g os pat Donaldowej Reese. - „Mamusiu, co mam zrobi , je li kiedy kto poprosi mnie o
?”
- My, stare panny, wiedzia yby my, co na to odpowiedzie , prawda? - odpar a Celia Reese, tr caj c okciem Edyt Beley. Nie lubi jej, gdy Edyta
ci gle jeszcze by a adna i mia a szans wyj
za m
.
a do pi kno ci - przyzna a pani Grantowa Clow. - Mia a figur p ask jak deska. Ale za to jaka by a z niej gospodyni!
Pra a zas ony co miesi c! Tymczasem Berta robi a to najwy ej raz do roku, a aluzje w oknach mia a wiecznie wypaczone. Gertruda mówi a, e robi jej
si s abo, gdy przeje
a obok domu Jana Mimo to Jan uwielbia Bert , a William zaledwie tolerowa Gertrudy M
czy ni s dziwni. Podobno William
zaspa w dniu lubu i ubiera si z takim po piechem, e pojawi si w ko ciele w znoszonych butach i dziurawych skarpetkach.
- To i tak lepiej ni Oliwer Random - zachichota a pani Carr. Zapomnia sprawi sobie garnitur do lubu, a jego stare niedzielne ubranie wygl da o
niemo liwie. By o ca e po atane! Po yczy wi c od brata garnitur, który le
na nim fatalnie.
- W ka dym razie Gertruda i William pobrali si - rzek a pani Szymonowa. - Siostra Gertrudy, Karolina, nie wysz a za m
. Pok óci a si z Ronnym
Drewem o to, który pastor ma im udzieli
lubu, ii wreszcie nic z tego nie wysz o. Ronny w ciek si i zanim och on z gniewu, o wiadczy si Ednie
Stone. Karolina posz a na ich lub. Siedzia a z g ow dumnie podniesion , ale by a blada jak mier .
- Przynajmniej trzyma a j zyk za z bami - stwierdzi a pani Sara Taylor. - Nie mo na tego powiedzie o Filippie Abby. Gdy Jim Mowbray j porzuci ,
posz a na jego lub i przez ca y czas trwania ceremonii wypowiada a na g os swoje opinie. By a oczywi cie wyznania anglika skiego - doda a, jakby ten
fakt t umaczy wszystkie dziwactwa Filippy.
- Czy naprawd posz a na weselne przyj cie, wystrojona w ca bi uteri , jak Jim jej ofiarowa podczas ich narzecze stwa? - zapyta a Celia Reese.
- Nie, nieprawda. Có to za rzeczy opowiadaj ! Niektórzy ludzie nie maj nic innego do roboty ni rozsiewanie plotek. Ale s dz , e Jim nieraz
owa , i nie zosta wierny Filippie. ona trzyma a go elazn r
. Jedynie podczas jej nieobecno ci móg przypomnie sobie dobre, kawalerskie lata.
- Widzia am Jima Mowbraya jeden jedyny raz na uroczystym nabo
stwie w Lowbridge, kiedy to chrz szcze niemal rozp dzi y zgromadzonych w
ko ciele ludzi - rzek a Krystyna Crawford. - Czego nie zrobi y chrz szcze, doko czy Jim. Wieczór by gor cy i otwarto wszystkie okna. Chrz szcze
setkami wlatywa y do rodka. Nazajutrz na podwy szeniu dla chóru znaleziono osiemdziesi t siedem martwych owadów. Niektóre panie wpada y w
histeri , gdy chrz szcze przelatywa y im tu przed oczami. Naprzeciwko mnie, w s siednim rz dzie, siedzia a ona nowego pastora, pani Piotrowa
Loring. Mia a na g owie wielki koronkowy kapelusz, ozdobiony baziami…
- Zawsze uwa ano, e jak na on pastora jest zbyt ekstrawagancka i zanadto lubi si stroi - wtr ci a pani Elderowa Baxter.
- „Zobaczcie, jak strzepn tego chrz szcza z kapelusza pani kaznodziejowej” - us ysza am szept Jima. - Siedzia tu za ni . Wychyli si i machn
. Nie trafi w chrz szcza, ale str ci pani Piotrowej kapelusz z g owy. Przelecia on przez rodek nawy a do kl cznika dla osób przyjmuj cych
komuni . Jim oniemia . Kiedy pastor ujrza nadlatuj cy kapelusz swojej ony, zmiesza si , straci w tek i czym pr dzej sko czy kazanie. Chór
od piewa ostatni pie
, zaciekle t uk c chrz szcze. Jim podniós kapelusz i poda go pastorowej. Spodziewa si us ysze kilka ostrych s ów, znaj c
jej s ynny temperament. Ale ona po prostu w
a kapelusz na swoje adne, z ociste w osy i rzek a: „Gdyby pan tego nie zrobi , Piotr ci gn by swoje
kazanie przez nast pnych dwadzie cia minut. By oby to nie do zniesienia”. Oczywi cie to adnie z jej strony, e si nie rozgniewa a, ale ludzie uwa ali,
nie powinna tak mówi o w asnym m
u.
- Musicie pami ta o okoliczno ciach, w jakich si urodzi a - wiedzia a Marta Crothers.
- A có to by y za okoliczno ci?
- Nazywa a si Betsy Talbot. Pochodzi a z Zachodu. Pewnego wieczoru w domu jej ojca wybuch po ar. Podczas ca ego tego zamieszani i na skutek
wstrz su psychicznego, jaki prze
a jej matka, urodzi a si Bess. W ogrodzie. Pod go ym niebem.
- Jak romantycznie - zawo
a Myra Murray.
- Romantycznie! Powiedzia abym, e w sposób ledwo zas uguj cej na szacunek.
- Ale pomy l, urodzi si pod gwiazdami! - upiera a si z rozmarzeniem Myra. - Powinna by dzieckiem gwiazd: pi kna, dzielni szczera,
yskotliwa… z iskierkami szcz
cia w oczach.
- Taka w
nie by a, mniejsza z tym, czy dzi ki gwiazdom, czy nie - stwierdzi a Marta. - Nie mia a atwego ycia w Lowbridge, ludzie uwa ali, e ona
pastora powinna by dostojna i stateczna. Kto ze starszych zasta j kiedy ta cz
wokó ko yski dziecka i powie dzia , i nie powinna tak si cieszy
swoim synkiem, dopóki nie wie, i b dzie on nale
do wybranych przez Pana.
- Skoro mowa o dzieciach, czy wiecie, co powiedzia a Maria Anna? „Mamo, czy królowie miewaj dzieci?”
- To tylko Aleksander Wilson móg tak poucza pastorow - domy li a si pani Allan. - By urodzonym zrz
. S ysza am, e nie zwala swojej
rodzinie odezwa si jednym s owem przy posi kach. A jego domu nikt nigdy si nie mia .
- Pomy lcie tylko, dom bez miechu! - rzek a Myra. - To prostu… po prostu wi tokradztwo!
- Aleksander miewa napady z ego humoru i wtedy nie odzywa si do swojej ony przez trzy dni - kontynuowa a pani Allan. - Có te by a dla niej za
ulga!
- By przynajmniej uczciwym cz owiekiem interesu - odezwa a si sztywno pani Grantowa Clow. Rzeczony Aleksander by jej kuzynem w czwartej
linii, a Wilsonowie zawsze wyst powali w obronie cz onków swego rodu. - Gdy umar , zostawi czterdzie ci tysi cy dolarów.
- Pewnie bardzo
owa , e musi je zostawi - zauwa
a Celia Reese.
- Jego brat, Jeffry, nie pozostawi ani centa - stwierdzi a pani Clow. - Musicie przyzna , e to by a zaka a tej rodziny! mia si z byle czego.
Wszystko, co zarobi , natychmiast wydawa . By ze wszystkimi za pan brat, a umar bez grosza przy duszy. I co mia z tak sp dzonego ycia?
- Pewnie niezbyt wiele - przyzna a Myra. - Ale pomy l o tym, ile ofiarowa ludziom. Wszystko: przyja
, rado
, pomoc, nawet pieni dze. Mia
przynajmniej wielu przyjació , Aleksander za
adnego. Przez ca e ycie nie zdo
z nikim si zaprzyja ni .
- Przyjaciele Jeffa nie sprawili mu pogrzebu - odparowa a pani Allah. - Musia to zrobi Aleksander. Zakupi te za ca e sto dolarów adny kamienny
nagrobek.
- Ale gdy Jeff prosi go o po yczenie stu dolarów na operacj , która mog a mu uratowa
ycie, Aleksander odmówi , nieprawda? - zapyta a Celia
Drew.
- Dosy , dosy , zaczynamy by z
liwe - zaprotestowa a pani Carr. - Nie yjemy przecie w wiecie stokrotek i niezapominajek. Ka dy ma swoje
wady.
- Dzisiaj odbywa si
lub Lema Andersona i Doroty Clark - odezwa a si pani Millison, uznaj c, e najwy szy czas sprowadzi rozmow na
pogodniejsze tory. - A nawet rok jeszcze nie min od chwili, gdy Lem powiedzia , e palnie sobie w eb, je li Janka Elliot go odtr ci.
- M odzi ludzie opowiadaj ró ne bzdury - przyzna a pani Chubb.
- Lem i Dorota trzymali wszystko w tajemnicy. Dopiero trzy tygodnie temu wyda o si , e s zar czeni. A gdy rozmawia am z jego matk par dni
temu, nie napomkn a ani s owem o zbli aj cym si
lubie. Sama nie wiem, co my le o kobiecie, która potrafi si zachowywa niczym tajemniczy
sfinks.
- Dziwi si , e Dorota przyj a Lema - rzek a Agata Drew. - Rok temu by am przekonana, e wyjdzie za Franka Clowa.
- Podobno Dorota oznajmi a, e Frank by by na pewno najlepszym m
em, ale nie mo e znie
my li o tym, e ka dego ranka, gdy si obudzi, ujrzy
ten jego olbrzymi nos stercz cy nad ko dr .
Pani Elderowa Baxter wzruszy a gniewnie ramionami i nie przy czy a si do ogólnego miechu.
- Nie powinna opowiada podobnych rzeczy przy tak m odej dziewczynie jak Edyta - zauwa
a Celia.
- Czy Ada Clark ju si zar czy a? - spyta a Emma Pollock.
- Niezupe nie - rzek a pani Millison. - Na razie ywi tak nadziej . W tej rodzinie dziewczyny maj smyka
do apania m
ów, a siostra, Paulina,
po lubi a najlepsz farm w okolicy.
- Paulina jest adna, ale ci gle przychodz jej do g owy g upie pomys y - stwierdzi a pani Milgrave. - Czasem my
, e nigdy nie uczy si rozumu.
- O, nauczy si - odpar a Myra Murray. - Kiedy b dzie mia a dzieci i od nich nauczy si m dro ci… jak my wszystkie.
- Gdzie Lem i Dorota b
mieszka ? - zapyta a pani Meade.
- Lem zakupi gospodarstwo w Górnym Glen. Star farm Careyów, w której biedna pani Rogerowa zabi a swego m
a.
- Zabi a swego m
a?
- Nie powiem, e na to nie zas ugiwa , ale wszyscy uwa ali, e posun a si za daleko. Tak… truj ce zio a w herbacie… a mo e w zupie? Wszyscy o
tym wiedzieli, ale nie wszcz to dochodzenia. Poprósz szpulk , Celio.
- Czy chce pani powiedzie , pani Millison, e wcale nie by o s du i nie ponios a adnej kary? - zdziwi a si pani Campbell.
- No có , nikt nie chcia , eby ta sprawa nabra a rozg osu. Careyowie mieli w Górnym Glen dobre stosunki. Poza tym pani Carey zosta a
doprowadzona do granic wytrzyma
ci. Nikt naturalnie nie pochwala morderstwa jako sposobu pozbywania si m
ów, ale je li kiedykolwiek istnia
, zas uguj cy na to, by go zamordowa , by nim Roger Carey. Wdowa po nim wyjecha a do Stanów i tam za
a now rodzin . Zmar a ju dawno
temu. Drugi m
j prze
. To wszystko zdarzy o si , gdy by am dzieckiem. Powiadaj , e na tej farmie straszy duch Rogera Careya.
- W dzisiejszych o wieconych czasach nikt nie wierzy w duchy.
- Dlaczego nie mieliby my wierzy w duchy? - zagadn a Tylia MacAllister. - Duchy s takie interesuj ce. Ja osobi cie znam cz owieka, którego
straszy duch. Swoim szyderczym miechem doprowadza biedaka do szale stwa. Poprosz o no yce, pani MacDougall.
oda ma onka, mocno zarumieniona, poda a no yce dopiero wtedy, gdy zwrócono si do niej powtórnie. Nie by a jeszcze przyzwyczajona, by
mówiono do niej „pani MacDougall”.
- W starym domu Truaxów straszy o przez wiele lat. Co puka o i stuka o. Wysoce tajemnicza sprawa - odezwa a si Krystyna Crawford.
- Wszyscy Truaxowie mieli dolegliwo ci
dkowe - oznajmi a pani Baxter, jakby to wyja nia o spraw .
- Uwa am, e je li nie wierzy si w duchy, to wcale si one nie zjawiaj - powiedzia a ponuro pani MacAllister. - Ale moja siostra pracowa a w domu,
w którym straszy chichoc cy duch.
- Wida , by bardzo weso y! - za mia a si Myra Murray. - Mnie by to wcale nie przeszkadza o.
- Pewnie to by y po prostu sowy - stwierdzi a sceptycznie pani Baxter.
- Moja matka na
u mierci widzia a anio y - rzek a triumfuj co Agata Drew.
- Ba, anio owie nie s duchami - odpar a pani Baxter.
- Skoro mowa o krewnych, jak si czuje twój wuj, Parker, Tylio? - zapyta a pani Chubb.
- Niestety bardzo kiepsko. Nale y spodziewa si najgorszego. yjemy w ci
ym napi ciu… Zastanawiamy si , co w
my o tym z siostr , powiedzia am jej: „Lepiej sprawmy sobie ju teraz czarne suknie i wtedy spokojnie b dziemy mog y
- Czy wiecie, co powiedzia a Maria Anna? „Mamo, zamierzam przesta prosi Boga, aby obdarzy mnie kr conymi w osami. Modli am si o to przez
ca y tydzie , a On nic nie zrobi ”.
- Ja prosi am Go o co przez dwadzie cia lat - odezwa a si z gorycz pani Bruce’owa Duncan, która dotychczas milcza a, nie podnosz c nawet
swoich ciemnych oczu znad ko dry. S yn a z pi knego pikowania, mo e dlatego, e plotkowanie nie odwraca o jej uwagi od równego k adzenia
ciegów.
Na werandzie zapanowa o nagle milczenie. Wszystkie panie wiedzia y, o co prosi a, lecz nie by a to sprawa do omawiania przy pikowaniu Pani
Duncan nie odezwa a si wi cej.
- Czy to prawda, e Maja Flagg i Bill Carter zerwali ze sob i Bill zacz chodzi z jedn z MacDougallówien zza portu? - spyta a krótkiej chwili pani
Crothers.
- Tak. Nikt nie wie, o co im posz o.
- To smutne, jakie g upstwa czasem s powodem zerwania narzecze stwa - przyzna a Candance Crawford. - We cie Dicka Pratta i Lilk MacAllister.
nie zacz si jej o wiadcza na pikniku, gdy dosta krwotoku z nosa. Pobieg nad strumie i spotka tam nieznajom dziewczyn , która po yczy a
mu chusteczk do nosa. Zakocha si w niej i po dwóch tygodniach odby si ich lub.
- Czy s ysza
cie, co przydarzy o si Du emu Jimowi MacAllisterowi w zesz sobot w sklepie Milta Coopera? - zagadn a pani Szymonowa, chc c
przerwa wreszcie rozmowy o pogrzebach i zdradach. - Mia on zwyczaj przez ca e lato siadywa w sklepie na piecu. Ale poniewa sobotni wieczór by
zimny, Milton postanowi napali w piecu. Wi c gdy biedny Du y Jim tam usiad … no có , poparzy sobie…
Pani Szymonowa nie powiedzia a, co sobie poparzy , lecz wymownie wskaza a na odpowiedni cz
cia a.
- Pup - rzek z powag Walter, wysuwaj c g ow przez splot winoro li. By
wi cie przekonany, e pani Szymonowa zapomnia a w
ciwego s owa.
Zapad a pe na przera enia cisza. Czy Walter Blythe siedzia tu przez ca y czas? Wszystkie panie usi owa y pospiesznie sobie przypomnie , czym
mówi y. Mo e która z historii by a nieodpowiednia dla uszu ch opca? Podobno doktorowa Blythe bardzo dba o to, by dzieci nie s ucha y niew
ciwych
rozmów. Zanim panie odzyska y mow , nadesz a Ania i poprosi a je na kolacj .
- Jeszcze dziesi
minut, pani Blythe. Wtedy obie ko dry b
gotowe - powiedzia a El bieta Kirk.
Ko dry uko czono, strz
ni to i rozpostarto, po czym panie zacz y im si przygl da z podziwem.
- Ciekawe, kto b dzie pod nimi spa - rzek a w zamy leniu Myra Murray.
- Mo e m oda matka b dzie przykrywa a jedn z nich siebie i swoje nowo urodzone dzieci tko - odpar a Ania.
- Albo ma e dzieci skul si pod nimi w mro
zimow noc - odezwa a si nieoczekiwanie panna Kornelia.
- A mo e b
grza y czyje biedne, stare, zreumatyzowane cia o - wyrazi a przypuszczenie pani Meade.
- Mam nadziej , e nikt pod nimi nie umrze - doda a ze smutkiem pani Baxter.
- Czy wiecie, co powiedzia a Maria Anna, przed moim wyj ciem z domu? - rzek a pani Donaldowa, gdy wesz y do jadalni. - „Mamo, nie zapomnij, e
nale y zjada wszystko, co si ma na talerzu”.
Panie zasiad y do sto u z poczuciem dobrze spe nionego obowi zku. Pomimo sk onno ci do plotkowania by y to poczciwe kobiety i prawdziwie
cieszy y si z solidnie wykonanej, po ytecznej pracy.
Po kolacji uda y si do domów. Janka Burr posz a z pani Szymonowa Millison a do wsi.
- Musz wszystko zapami ta , aby opowiedzie mamie - rzek a rozmarzona Janka, nie wiadoma faktu, e w Z otym Brzegu Zuzanna w
nie liczy
ki. - Nigdzie nie bywa, od kiedy choroba przyku a j do
ka, ale jest zawsze ciekawa nowinek. Jak e by si jej podoba ten stó !
- Wygl da jak na zdj ciu w czasopi mie - zgodzi a si pani Szymonowa z westchnieniem. - Umiem ugotowa dania równie smaczne, ale nie potrafi
tak pi knie nakry sto u. Co do Waltera, zbi abym go na kwa ne jab ko! Tak pods uchiwa !
- I có , czy Z oty Brzeg trz sie si od historii o czarnych charakterach? - zapyta doktor po powrocie.
- Nie by am przy pikowaniu - odpar a Ania. - Nie s ysza am wi c, o czym mówiono.
- Ty nigdy nie us yszysz, kochanie - rzek a panna Kornelia, która zosta a, by pomóc Zuzannie zawin
ko dry. - Przy tobie trzymaj j zyki na wodzy.
dz , e nie pochwalasz plotkowania.
- Wszystko zale y od tego, jakie to s plotki - u miechn a si Ania.
- No, musz i
do domu - ko czy a panna Kornelia. - W przysz ym tygodniu b dzie u nas winiobicie. Przy
wam par kotletów schabowych.
Walter ponownie usiad na schodach. W jego oczach widnia o rozmarzenie. Zapad zmrok. Sk d, my la ch opiec, bierze si zmrok? Czy; jaki wielki
duch o skrzyd ach nietoperza rozlewa go na wiat z purpurowego dzbana? Na niebie pojawi si ksi
yc. Trzy pochylone jod y; wygl da y jak garbate
wied my, wdrapuj ce si ku niemu po zboczach; wzgórza. Czy to ma y faun ze spiczastymi uszami przykucn tam cieniu? A gdyby tak otworzy teraz
drzwiczki w dobrze znanym murku, mo e okaza oby si , e za nimi znajduje si nie ogród, lecz czarodziejska kraina, w której zakl te królewny budz
si ze snu? Tam te z pewno ci mieszka Echo. Walter marzy zawsze, eby odnale
Echo i pobiec za nim. Lepiej nic nie mówi , by nie sp oszy
cudownego stroju.
- Kochanie - odezwa a si mama, wychodz c z domu. - Nie mo esz tu d
ej siedzie . Robi si zimno. Pami taj o swoim gardle.
Wypowiedziane g
no s owa zniszczy y niepowtarzalny urok wieczoru. Ogródek przed domem nadal by
liczny, lecz przesta by Krain Ba ni.
- Mamusiu, czy powiesz mi, co si zdarzy o na pogrzebie Piotra Kirka?
Ania zamy li a si na chwil , a potem wstrz sn a si .
- Nie teraz, kochanie… Mo e kiedy … pó niej.
Rozdzia XXXIII
Ania usiad a przy oknie w swoim pokoju. By a sama, gdy Gilberta wezwano do chorego. Rozkoszowa a si pi knem nocy i tajemniczym nastrojem
pokoju, o wietlonego blaskiem ksi
yca. „Zawsze mam wra enie - my la a - e w po wiacie ksi
yca pokój zupe nie si zmienia. Przestaje by taki
przyjacielski… i ludzki. Zdaje si obcy, daleki i nie yczliwy. Tak, jakby uwa
cz owieka za intruza”.
Ania czu a si troch zm czona po pracowitym dniu. Dzieci spa y, wokó panowa cudowny spokój i cisza. Jedynie z kuchni s ycha by o rytmiczne
uderzenia; Zuzanna wyrabia a ciasto na chleb.
Przez otwarte okno nap ywa y dobrze Ani znane i kochane odg osy nocy. Znad zatoki dobiega czyj cichy miech. Kto daleko w Glen piewa , a
brzmia o to jak dawne wspomnienie sprzed lat. Na powierzchni wody promienie ksi
yca rysowa y czarodziejskie cie ki, lecz Z oty Brzeg le
w
cieniu. Drzewa szepta y stare opowie ci, a w Dolinie T czy huka a sowa.
„Jakie to by o urocze lato” - my la a Ania. Nagle z nieprzyjemnym uk uciem w sercu przypomnia a sobie s owa ciotki Kitty z Górnego Glen, e „takie
samo lato nigdy si nie powtarza”.
Nigdy takie samo… Nadejdzie kolejne lato, ale dzieci b
ju starsze. Ze smutkiem pomy la a, e Rilla, to male stwo, te pójdzie ju do szko y. Jim
mia dwana cie lat i coraz cz
ciej mówiono o egzaminach. A zdaje si , jakby to dopiero wczoraj by male kim dzieci tkiem w starym Wymarzonym
Domku! Walter te bardzo wydoro la . A tego ranka s ysza a, jak Nan dokucza a Di z powodu jakiego ch opca ze szko y. Di zaczerwieni a si i
potrz sn a przecz co rud g ówk . Takie jest ycie. Szcz
cie i ból, nadzieja i strach, ci
e zmiany. Bezustanne zmiany! Nie mo na nic na to
poradzi . Trzeba pogodzi si z tym, e przesz
odchodzi, przyjmowa tera niejszo
, kocha j i u wiadamia sobie, e i ona te musi przemin
.
Wiosna, nawet najpi kniejsza, ust puje miejsca latu, a lato - jesieni. Narodziny, ma
stwo, mier …
Ania przypomnia a sobie nagle pytanie Waltera. Dobrze pami ta a ten pogrzeb, cho od lat o nim nie my la a. By o to jedno z tych zdarze , które
pozostaj w pami ci na zawsze. Siedz c w wietle ksi
yc odda a si wspomnieniom.
Wydarzy o si to chyba w listopadzie… W pierwszym roku ich pobytu w Z otym Brzegu. Dni by y jeszcze s oneczne. Kirkowie mieszkali w Mowbray
Narrows, ale chodzili do ko cio a w Glen i leczyli si u Gilberta, wi c i Ania, i Gilbert poszli na pogrzeb.
By agodny, spokojny, per owoszary dzie . Wokó rozci ga si sm tny listopadowy krajobraz. Gdzieniegdzie poprzez chmury przebija y si
promienie s oneczne, rzucaj c w skie pasma wiat a na zbocz wzgórz. Posesja Kirków le
a tak blisko morza, e wiatr, który wia poprzez rosn ce za
ni
wierki, przynosi s ony zapach morskiej wody. Dom Kirków by du y i okaza y, lecz Ani nie spodoba si , bo uzna a, e jego poddasze zbudowane w
kszta cie litery L wygl da jak d uga w ska i zawzi ta twarz.
Ania przy czy a si do grupki kobiet stoj cych na pozbawionym kwiatów trawniku. By y to poczciwe, zapracowane dusze, dla których pogrzeb
stanowi prawdziw atrakcj .
- Zapomnia am chusteczki do nosa - ali a si pani Bryanowa Blake. - Co b dzie, jak zaczn p aka ?
- Dlaczego mia aby p aka ? - zapyta a ostro jej szwagierka, Kamila Blake. Nie lubi a p aczliwych kobiet. - Piotr Kirk nie by twoimi krewnym i nigdy
go nie lubi
.
- Uwa am, e na pogrzebie nale y p aka - odpar a sztywno pani; Blake. - Okazuje si w ten sposób ludzkie uczucia dla s siada, powo anego do
wieczno ci.
- Gdyby na pogrzebie Piotra p akali tylko ci, którzy go lubili, nie wiele zobaczy yby my dzi
ez - stwierdzi a sucho pani Rodd. - Taka jest prawda, nie
ma co ukrywa . By wstr tnym, starym, ob udnym wi toszkiem i wszyscy o tym wiedz . Spójrzcie, kto to idzie! No nie, to przecie nie mo e by Klara
Wilson.
- Ale to jest Klara Wilson - wyszepta a z niedowierzaniem pani Bryanowa.
- Wiecie przecie , e po mierci pierwszej ony Piotra oznajmi a mu, e nie przekroczy progu tego domu a do dnia jego pogrzebu, i dotrzyma a
owa - rzek a Kamila Blake. - To siostra pierwszej ony Piotra - wyja ni a Ani, która z ciekawo ci spojrza a na Klar Wilson. Przesz a ona w
nie
obok, nie widz c ich, wpatrzona wprost przed siebie topazowymi oczami, w których tli o si zarzewie zemsty. By a to szczup a kobieta o pos pnej
twarzy z mocno zarysowanymi, ciemnymi brwiami. Jej czarne w osy wymyka y si spod miesznego beretu, ozdobionego piórami i sk
, ledwie
ramion woalk , jednego z tych, jakie zazwyczaj nosz starsze panie. Nie spojrza a na nikogo i nie odezwa a si s owem, gdy szeleszcz c
taftow spódnic przesz a przez trawnik i wst pi a na schody werandy.
- O, prosz , oto Jed Clinton stan w drzwiach, przybieraj c swój pogrzebowy wyraz twarzy - powiedzia a sarkastycznie Kamila. - Najwyra niej daje
do zrozumienia, e czas wej
ju do rodka. Zawsze che pi si , e na urz dzanych przeze pogrzebach wszystko idzie wed ug planu. Nigdy nie
wybaczy Winnie Clow, e zemdla a przed kazaniem. By oby du o w
ciwiej, gdyby zrobi a to potem. No, na tym pogrzebie nikt nie zemdleje. Oliwia nie
nale y do kobiet, które atwo mdlej .
- Jed Clinton to przedsi biorca pogrzebowy z Lowbridge - rzek a pani Reese. - Czemu nie wzi li miejscowego?
- Kogo? Cartera Flagga? Ale , moja kochana, Piotr i Carter nienawidzili si przez ca e ycie! Carter chcia si o eni z Amy Wilson!
- Wielu chcia o j po lubi - rzek a Kamila. - By a prze liczna ze swoimi czarnymi jak atrament oczami i miedzianymi w osami. Chocia wówczas
ludzie uwa ali Klar za adniejsz . Dziwne, e nie wysz a za m
. Ale oto i pastor, a z nim pan Owen z Lowbridge, kuzyn Oliwii. Kazania pastora s
ca kiem do rzeczy, gdyby tylko nie powtarza tak cz sto „Och!”. Wejd my ju lepiej do rodka, bo Jed si w cieknie.
Ania zanim usiad a, zatrzyma a si , by spojrze jeszcze na Piotra Kirka. Nigdy go nie lubi a. Gdy zobaczy a go po raz pierwszy, pomy la a, e ma on
co okrutnego w twarzy. By przystojny, owszem… ale mia zimne, stalowe spojrzenie, worki pod oczami i w skie, zaci ni te, bezlitosne usta sk pca.
yn z egoizmu i arogancji w obcowaniu lud mi, chocia za arcie si modli i afiszowa ze swoj pobo no ci S ysza a, jak kiedy powiedziano o nim,
e „ma wszystkich ludzi nic”. Ale mimo to cieszy si powa aniem i szacunkiem.
Po mierci wygl da równie antypatycznie jak za ycia. Widok jego d ugich palców z
onych na nieruchomej piersi sprawi , e Ania n wiadomo
czemu zadr
a. Pomy la a o kobiecie, której te r ce dotyka y, i spojrza a na Oliwi Kirk, siedz
naprzeciwko niej w
obnym stroju. Oliwia, wysoka,
przystojna kobieta o wielkich niebieskie oczach - „brzydkie kobiety to nie dla mnie”, o wiadczy kiedy Piotr Kirk - sprawia a wra enie ca kowicie
opanowanej. Jej twarz by a zbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Nie p aka a, lecz Randomowie, Oliwia by a z domu Random, nie ulegali atwo emocjom. W
ka dym razie dobrze si prezentowa a i adna wdowa nie mog aby lepiej wyrazi
obnym strojem swego smutku.
W powietrzu unosi si zapach kwiatów, z
onych przy trumnie Piotra, który za ycia w ogóle nie zauwa
ich istnienia. Przys ani wie ce z Klubu, z
ko cio a, od w adz szkolnych, od Towarzystwa Konserwatystów i z Wytwórni Serów. Syn Piotra, który od lat przebywa ; dala od domu, nie przys
adnych kwiatów, ale za to klan Kirków za mówi wielk wi zank z bia ych ró , w kszta cie kotwicy, z napisem „Nareszcie w przystani” u
onym z
czerwonych p czków ró anych Przy trumnie le
te wieniec z bia ych kalii, od Oliwii. Kamila Blake skrzywi a si , gdy na niego spojrza a. Ania
przypomnia a sobie, i mówiono, e wkrótce po tym, gdy Piotr o eni si powtórnie, Kamila go odwiedzi a i przypadkowo by a wiadkiem, jak wyrzuci
przez okno wi zank z bia ych kalii, przyniesion przez Oliwi . Podobno powiedzia , e nie pozwoli za mieca domu jakim zielskiem.
Oliwi przyj a to bardzo spokojnie i kalie nie pojawi y si wi cej domu Kirków. Czy to mo liwe, eby teraz… ale Ania spojrza a na skupion twarz
pani Kirk i odrzuci a wszelkie podejrzenia. Z ca pewno ci takiego wyboru kwiatów na wieniec dokona po prostu w
ciciel kwiaciarni.
Chór od piewa „ mier niczym w ska cie ka oddziela niebia sk krain od ziemi”. Ania w
nie zastanawia a si , jak Piotr Kirk b dzie pasowa do
tej niebia skiej krainy, gdy pochwyci a spojrzenie Kamili i poj a, e nie tylko ona zadaje sobie to pytanie! Niemal us ysza a, jak Camila mówi:
- Wyobra cie sobie Piotra z harf w r ku i aureol nad g ow . Doprawdy, trzeba by na to nie lada odwagi.
Pan Owen przeczyta rozdzia z Biblii i wyg osi modlitw , „ochaj c” raz po raz i zapewniaj c, e z aski Wszechmog cego pogr
ona w smutku
rodzina zostanie pocieszona. Mowa pastora z Glen zawiera a tyle pochlebstw, e by a wr cz niesmaczna. Wszyscy wiedzieli, e o umar ym nale y
powiedzie co dobrego, ale mimo to okre lenie Piotra Kirka jako czu ego ojca, kochaj cego m
a, mi ego s siada i uczciwego chrze cijanina uznali za
du
przesad . Kamila ukry a twarz w chusteczce do nosa, nie po to bynajmniej, by obetrze
zy, a Stefan Macdonald g
no odchrz kn par razy.
Pani Bryanowa, co prawda rzewnie p aka a, tak e musia a nawet po yczy chusteczk od s siadki, lecz w spuszczonych oczach Oliwii nie pojawi a si
ani jedna za.
Jed Clinton odetchn z ulg . Wszystko posz o wspaniale. Jeszcze jeden hymn, jeszcze tylko zebrani przejd obok trumny, by odda ho d
„szcz tkom”, i kolejny udany pogrzeb uzupe ni d ug list jego sukcesów.
Nagle w k cie obszernego pokoju zrobi o si jakie zamieszanie i Klara Wilson toruj c sobie drog pomi dzy krzes ami podesz a do trumny.
Odwróci a si i spojrza a na zebranych. Komiczny beret przesun si nieco na bok, a pasmo siwych w osów wy lizgn o si z koka i lu no zwisa o na
ramieniu. Lecz jej wygl d bynajmniej nie pobudza do miechu. Pod
na twarz p on a, a oczy ciska y b yskawice. Wydawa o si , e jest w transie.
Gorycz, niczym ci
ka, nieuleczalna choroba opanowa a j ca .
- Wys uchali cie steku k amstw… Wy, którzy przyszli cie tu, by zaspokoi ciekawo
lub z
„wyrazy szacunku”. Teraz ja powiem wam prawd o
Piotrze Kirku. Nie jestem hipokrytk . Nie obawia am si go za jego ycia i nie boj si teraz, gdy umar . Nikt nigdy nie o mieli si powiedzie mu prawdy
w twarz, ale teraz ta prawda zostanie powiedziana tutaj, na jego pogrzebie. Dobry m
! Po lubi moj siostr , Amy… moj pi kn siostr . Wszyscy
pami tacie, jaka by a dobra i liczna. Uczyni jej ycie piek em. Dr czy j i upokarza na ka dym kroku. Lubi to robi . O tak, chodzi regularnie do
ko cio a, modli si
arliwie i p aci swoje d ugi. Ale by tyranem i z
liwym despot . Jego w asny pies ucieka na odg os jego kroków. Uprzedza am Amy
przed lubem, e b dzie
owa a swojej decyzji. Pomaga am jej szy
lubn sukni … Och, czemu nie by to ca un! Szala a za nim, biedactwo. Nil
min jednak tydzie od dnia lubu, a wiedzia a ju , za kogo wysz a. Matka Piotra by a niewolnic i tak sam niewolnic mia a by jego ona. „W moim
domu nie b dzie adnych dyskusji” - powiedzia jej. Nie mia a si y si k óci , jej serce zosta o z amane. Wiem, co prze ywa a, moje biedactwo. Dokucza
jej na ka dym kroku. Nie pozwoli by za
a sobie ogród kwiatowy. Nie wolno jej by o mie nawet kotka… Kiedy raz da am jej koci tko, Piotr
natychmiast je utopi . Musia a wylicza si z ka dego zakupu, co do centa. Czy ktokolwiek z was widzia j w porz dnej sukience? Mia do niej
pretensje, je li w
a „najlepszy” kapelusz, gdy zanosi o si na deszcz. adnemu z jej kapeluszy deszcz nie móg ju zaszkodzi . A tak lubi a si
adnie ubiera ! Szydzi z jej rodziny i przyjació . Nigdy w yciu si nie mia . Czy kto z was s ysza jego miech? Ale zawsze u miecha si , o tak,
miecha si
agodnie i s odko, mówi c i robi c najgorsze rzeczy. U miecha si , gdy Amy urodzi a martwe dzieci tko, u miecha si te , gdy jej radzi ,
eby równie umar a, skoro nie potrafi da
ycia zdrowemu dziecku. Umar a dopiero po dziesi ciu latach tej m ki… i cieszy am si , e nareszcie
wydosta a si z jego ap. Powiedzia am mu wtedy, e nast pny raz przyjd do tego domu w dniu jego pogrzebu. Niektórzy z was to s yszeli.
Dotrzyma am s owa i przysz am tu, aby powiedzie wam prawd o Piotrze. Bo to jest prawda. Pan wie o tym - gwa townie wskaza a palcem Stefana
Macdonalda - pani wie o tym - zwróci a si do Kamili Blake. - I pani wie o tym - Oliwia Kirk nawet nie drgn a. - Pan te o tym wie - biedny pastor poczu
si tak, jakby d ugi palec Klary przebi go na wylot. - P aka am na weselu Piotra, ale obieca am, e b
si
mia na jego pogrzebie. I zaraz to zrobi .
Odwróci a si z pasj i nachyli a nad trumn . Z o uczynione przed laty zosta o pomszczone. Wreszcie da a upust swej nienawi ci. Ca e je cia o dr
o
z triumfu i rado ci, gdy spojrza a na zimn , spokojn twarz zmar ego. Wszyscy z przera eniem czekali na wybuch miechu. Lecz sta o si inaczej.
Pe na z
ci twarz Klary zmieni a si i drgn a jak u skrzywdzonego dziecka. Klara Wilson… zacz a p aka .
Zawróci a, by wyj
z pokoju. Strumienie ez p yn y po jej wychud ych policzkach. Lecz nagle Oliwia Kirk podnios a si z krzes a i po
a jej r
na
ramieniu. Przez chwil obie kobiety patrzy y na siebie. W pokoju zapanowa a cisza, przyt aczaj ca jak obecno
kogo niewidzialnego.
- Dzi kuj pani, Klaro - powiedzia a Oliwia Kirk. Jej twarz pozosta a nieprzenikniona, lecz co w brzmieniu jej g osu sprawi o, e Ania zadr
a.
Poczu a si tak, jakby tu przed ni rozwar a si przepa
. By mo e, e Klara Wilson nienawidzi a Piotra Kirka, ywego czy umar ego. Lecz jej uczucie
by o niczym wobec nienawi ci przepe niaj cej Oliwi .
Klara wysz a, p acz c. Min a w ciek ego Jeda Clintona, przekonanego, e pogrzeb si nie uda . Pastor, który zamierza zaintonowa ostatni hymn
„Spoczywaj w Panu”, rozmy li si i po prostu wyg osi zwyk e b ogos awie stwo. Jed nie odwa
si zapowiedzie , jak zazwyczaj, e teraz przyjaciele i
krewni zmar ego mog po raz ostatni rzuci okiem na „doczesne szcz tki”. Czu , e jedyna rzecz, jak mo na zrobi , to na
wieko na trumn i czym
pr dzej usun
Piotra Kirka z pola widzenia zebranych.
Ania odetchn a z ulg , schodz c po schodach werandy. Jak cudowne wydawa o si
wie e powietrze po zaduchu, panuj cym w tym ukwieconym i
wyperfumowanym domu, w którym tak wiele wycierpia y dwie niewinne kobiety.
Na dworze by o ch odno. Ludzie, zebrani na trawniku w ma ych grupkach, omawiali ciszonym g osem ca e zaj cie. Jeszcze by o wida Klar Wilson,
która sz a przez pastwisko do swego domu.
- No, czy kto widzia co podobnego? - powiedzia a ze zdumieniem Nelson Craig.
- Szokuj ce! Zadziwiaj ce! - doda Elder Baxter.
- Czemu nikt jej nie powstrzyma ? - zagadn Henryk Reese.
- Poniewa wszyscy chcieli my us ysze , co ma do powiedzenia - odpar a Kamila.
- To nie by o… reprezentacyjne - odezwa si wuj Sandy MacDougall. Mia zwyczaj starannie i z przesad wymawia s owo, które mu si podoba o. -
Nie by o reprezentacyjne. A pogrzeb powinien by zawsze reprezentacyjny. Absolutnie reprezentacyjny.
- Do diab a, czy ycie nie jest zabawne? - stwierdzi August Pal mer.
- Pami tam, jak Piotr i Amy zaczynali si ze sob spotyka - rzek stary James Porter. - Tej samej zimy stara em si o moj
on . Klara wygl da a
wtedy du o lepiej. A jaki robi a doskona y placek z wi niami!
- Zawsze mia a ostry j zyk! - stwierdzi Boyce Warren. - Jak tylko zobaczy em, e tu idzie, podejrzewa em jak
awantur , ale nie s dzi em, e to
dzie tak wygl da o! A Oliwi ! Kto by to pomy la ! Kobiety s dziwnymi stworzeniami.
- B dziemy mieli co wspomina do ko ca ycia - rzek a Kamila - Mimo wszystko, gdyby takie rzeczy si nie zdarza y, dzieje rodu ludzkiego by yby
nudne.
Zdetonowany Jed zebra swoich ludzi, aby wynie
trumn z domu. Gdy karawan ruszy , a za nim zacz powoli sun
sznur powozów, ze stodo y
dobieg o
osne wycie psa. By mo e mimo wszystko cho jedna ywa istota bola a z powodu mierci Piotra Kirka.
Stefan Macdonald przystan ko o Ani, która czeka a na Gilberta. By to wysoki m
czyzna o szlachetnej g owie rzymskich cezarów. Ania , bardzo go
lubi a.
- Zanosi si na nieg - zauwa
. - Zawsze mam wra enie, e listopad to czas t sknoty. Czy nie podziela pani mego zdania, pani Blythe?
- Tak. Rok zdaje si cofa pami ci ku minionej wio nie.
- Wiosna… wiosna! Pani Blythe, stwierdzam, e si starzej . Ju raczej domy lam si , ni czuj , e nast puj kolejne pory roku. Zima nie jest ju
taka jak niegdy … Nie poznaj lata… A wiosna… Dla mnie nie ma ju wiosny. W ka dym razie tak si wydaje, gdy ludzie, z którymi j witali my, odeszli
za zawsze. Biedna Klara Wilson… Co pani o tym wszystkim my li?
- To straszne… Taka nienawi
…
- Taaak. Widzi pani, przed laty ona sama by a do szale stwa zakochana w Piotrze. Klara by a wtedy naj adniejsz dziewczyn w Mowbray Narrows.
Mia a liczne, ciemne k dziory i mlecznobia buzi … Ale Amy by a weselsza i bardziej przyst pna. Piotr rzuci Klar i o eni si z Amy. Tak, pani
Blythe, my, ludzie, jeste my ulepieni z dziwnej gliny.
Za domem Kirków wiatr zaszumia w wierkach. nieg zawirowa nad widocznym w oddali wzgórzem, na którego zboczach topole pi y si ku
szaremu niebu. Wszyscy zacz li si
pieszy , by dotrze do domów, zanim nie na chmura nadp ynie bli ej.
„Czy mam prawo by tak szcz
liwa, gdy inne kobiety cierpi przez ca e ycie?” - zapytywa a sam siebie Ania w drodze do domu, wspominaj c
wyraz oczu Oliwii Kirk w chwili, gdy dzi kowa a ona Klarze.
Wolno odesz a od okna. Od owego zdarzenia min o ju niemal dwana cie lat. Klara Wilson umar a, a Oliwi wyjecha a na Zachód i ponownie
wysz a za m
. By a o wiele m odsza od Piotra.
„Czas jest wi kszym dobrodziejstwem, ni nam si wydaje - my la a Ania. - Co za sens ywi przez tyle lat uraz w sercu, piel gnuj c j niczym
najpi kniejszy kwiat. My
jednak, e opowie
o pogrzebie Piotra Kirka nale y do tych, których Walter nie powinien us ysze . Z pewno ci nie jest to
historia dla dzieci”.
Rozdzia XXXIV
Rilla siedzia a na schodach werandy z jedn nó
za
on na drug , pokazuj c swoje liczne opalone kolanka. Rozmy la a w
nie tym, jak
bardzo jest nieszcz
liwa. Je liby ktokolwiek zapyta , dlaczego takie ma e stworzonko mo e czu si nieszcz
liwe, znaczy oby to, e zapomnia ju o
swych latach dzieci cych. Doro li cz sto nie s w nie poj
, dlaczego dzieci tak si przejmuj sprawami, które wydaj si b ahe. Rill ogarn a
najg bsza rozpacz, poniewa Zuzanna oznajmi a, i upiecze „z ocistosrebrzyste” ciasto dla Towarzystwa Opieki nad Sierotami i tego wieczoru ona,
Rilla, ma je odnie
do ko cio a.
Trudno orzec, dlaczego Rilla uwa
a, e lepiej jest umrze ni przez ca wiosk nie
ciasto do ko cio a prezbiterianów. Dzieci widz ró ne rzeczy
po swojemu, a Rilla by a zdania, i zanoszenie ciasta gdziekolwiek jest czynno ci g upi i upokarzaj
. Mo e dlatego, e pewnego razu, gdy mia a
pi
lat, widzia a, jak stara Tylia Pake sz a przez wie ; ciastem. Wszyscy ch opcy na miewali si z niej i kpili z jej znoszonych butów. Stara Tylia
mieszka a w porcie i zawsze chodzi a w brudnych achmanach. „Stara Tylia Pake ukrad a ciasto, buch, i teraz boli j brzuch” - piewali ch opcy, miej c
si z
liwie.
Mo liwo
porównania jej z Tyli Pake wydawa a si Rilli nie dc zniesienia. By a przekonana, e nie mo na by dam i jednocze nie roznosi ciasta.
Dlatego w
nie siedzia a pogr
ona w smutku, a jej liczne usteczka, zawsze tak skore do miechu, teraz by y
nie wygi te’ podkówk . W jej
du ych oczach zamiast zwyk ej figlarno ci i pogody ducha malowa y si ból i rozpacz. „Chyba wró ka dotkn a twoich wiek, gdy si rodzi
” -
powiedzia a jej ciotka Kitty MacAllister. Tata przysi ga , e Rilla to urodzona czarodziejka i e u miecha a si dc doktora Parkera ju w pó godziny po
przyj ciu na wiat. W ka dym razie jej oczy przemawia y lepiej ni usta, tym bardziej e Rilla wyra nie sepleni a. Ale wszyscy byli pewni, e to minie z
wiekiem, a ros a bardzo szybko. W zesz ym roku tata j mierzy , porównuj c z krzakiem ró y, tego lata - z floksami, a wkrótce b dzie taka wysoka jak
malwy i pójdzie do szko y. Rilla czu a si bardzo szcz
liwa i zadowolona z ycia do chwili tej okropnej zapowiedzi Zuzanny. Doprawdy, oznajmi a z
oburzeniem niebiosom, Zuzanna nie wie, czym jest poczucie godno ci. Zabrzmia o w wykonaniu Rilli: „Cym jest pocucie godno ci”, ale bladoniebieskie
niebo wygl da o tak, jakby poj o, o co chodzi.
Mama i tata rano pojechali do Charlottefown, a reszta dzieci by a w szkole. Tak wi c Zuzanna i Rilla pozosta y tylko we dwie w Z otym Brzegu. Kiedy
indziej dziewczynka by aby tym zachwycona. Nigdy nie odczuwa a samotno ci. Ch tnie siedzia aby na schodach werandy albo w Dolinie T czy na
swoim w asnym, pi knie poro ni tym mchem kamieniu i bawi a si z jednym lub dwoma wymy lonymi kotkami. Rozmy la aby o wszystkim, co j
otacza o: o zak tku ogrodu, który wygl da jak radosna kraina motylków, o m kach pusz cych si na grz dce, o k biastej chmurze samotnie p yn cej
po niebie, o pszczo ach, które brz cza y w ród nasturcji, o pn cym si kapryfolium, które dotyka o jej br zowoczerwonych loków, o wiej cym wietrze…
nie, dok d wieje wiatr? Drozd Cock, który znów powróci z ciep ych krajów i st pa uroczy cie po balustradzie werandy, zastanawia si pewnie,
dlaczego Rilla nie chce si z nim bawi . Lecz dziewczynka mog a my le tylko o tym, e musi zanie
ciasto… ciasto do ko cio a, przez ca wie . Na
zebranie jakich staruszków, zajmuj cych si sieroci cami. Rilla przypomnia a sobie, e taki sierociniec znajduje si w Lowbridge i mieszkaj w nim
biedne dzieci, które nie maj ani taty, ani mamy. Bardzo im wspó czu a. Ale nawet najnieszcz
liwsza sierota nie mog a od niej wymaga , by pokaza a
si w publicznym miejscu nios c koszyk z ciastem.
Mo e zacznie pada i nie b dzie musia a i
. Nie zanosi o si na deszcz, lecz Rilla z
a pulchne r czki i zacz a si gor co modli .
- Kochany Bo e, spraw, aby spad desc. Okropny desc. Albo - inna mo liwo
ratunku przysz a jej do g owy - spraw, aby ciasto Zuzanny spali o si …
Spali o si co do odrobiny!
Niestety. Ju w czasie obiadu ciasto, ca kowicie gotowe, naponczowane i polukrowane, sta o triumfalnie na stole w kuchni. By o to ulubione ciasto
Rilli. Ju sama nazwa - „z ocistosrebrzyste” - brzmia a tak wspaniale. Teraz jednak dziewczynka czu a, e ju nigdy nie b dzie w stanie wzi
go do ust.
Ale… Czy to grzmot przetoczy si nad niskimi wzgórzami za portem? Mo e Bóg us ysza jej modlitw i ze le trz sienie ziemi, zanim b dzie musia a
z ciastem? A gdyby tak przysz o w ostateczno ci uda , e boli j brzuszek? Nie! Rilla wzdrygn a si . Olej rycynowy z pewno ci jest gorszym
rozwi zaniem ni trz sienie ziemi.
Po powrocie ze szko y rodze stwo nie zauwa
o, e Rilla zachowuje i si nienaturalnie spokojnie, siedz c nieruchomo na krze le z gumow
kaczuszk na kolanach. Samolubne wstr ciuchy! O, gdyby mama by a w domu, na pewno od razu by spostrzeg a, e Rill co gn bi. Przecie tego
okropnego dnia, kiedy to zdj cie taty ukaza o si w „Daily Enterprise”, mama natychmiast zauwa
a, e Rilla ma jakie zmartwienie, i przysz a do niej
wieczorem, by dowiedzie si , jaka jest tego przyczyna. Rilla wyzna a, i s dzi a, e w gazetach publikuj tylko zdj cia morderców. Mama bez trudu j
uspokoi a. Z pewno ci teraz niej chcia aby, eby jej córeczka nios a ciasto przez wie , niczym stara Tylia Pake!
Przy obiedzie Rilla nie mog a nic prze kn
, chocia Zuzanna poda a go na talerzu, u ywanym zazwyczaj tylko w niedziel . By to liczny niebieski
talerz ozdobiony wianuszkiem ró . Pani Ma gorzata Linde przys
a go Rilli w prezencie na jej ostatnie urodziny. Niebieski talerz i ró e! Gdy trzeba
zrobi co tak ha bi cego! Niemniej ciasteczka z owocami, które Zuzanna upiek a na deser, by y smaczne.
- Zuzanno, czy Nan i Di nie mog yby zanie
ciasta po skole? -i b aga a.
- Di wraca ze szko y z Jessie Reese, a Nan boli noga - odpar a Zuzanna, w duchu szczerze rozbawiona. - Poza tym by oby to za pó no. Komitet
chce, aby wszystkie ciasta dostarczono przed godzin trzeci . Sto y powinny by nakryte, zanim nadejdzie czas kolacji. Dlaczegó te nie chcesz pój
,
Bu eczko? Zawsze z przyjemno ci zanosi
ró ne przesy ki.
Rilla rzeczywi cie wygl da a jak bu eczka, ale bardzo nie lubi a, kiedy j tak nazywano.
- Nie chc , aby moje ucucia zosta y zranione - wyja ni a sztywno.
Zuzanna roze mia a si . Rilla cz sto swoimi wypowiedziami pobudza a domowników do miechu. Nie mog a poj
, dlaczego, gdy zawsze mówi a z
ca powag . Tylko mama nigdy si nie mia a. Nawet wówczas, gdy dowiedzia a si , e Rilla uzna a, i tata musi by morderc , skoro jego zdj cie
pojawia si w gazecie.
- Zebranie ma na celu zdobycie pieni dzy dla biednych sierot, dziewczynek i ch opców, którzy nie maj matek ani ojców - wyja ni a Zuzanna, jakby
Rilla by a niemowl ciem, które niczego nie rozumie.
- Niewiele ró ni si od sierot - stwierdzi a Rilla. - Mam tylko jedn mam i jednego tat .
Zuzanna znów si roze mia a. Rilla z oburzeniem pomy la a, e nikt nie chce jej zrozumie .
- Wiesz przecie , kochanie, e twoja mama obieca a to ciasto Komitetowi. Sama nie mam czasu, by je odnie
, a trzeba to koniecznie zrobi . Za
wi c niebiesk sukienk i ruszaj w drog .
- Moja lalka zachorowa a - rzek a z desperacj Rilla. - Mus j po
do
ka i zosta przy niej. Mo e to zapalenie p uc.
- Lalce nic si nie stanie do twego powrotu - orzek a bezlito nie Zuzanna. - Za atwisz to w pó godziny.
Niebo by o idealnie czyste. Na pewno nie spadnie deszcz. Rilla straci a ostatni nadziej . Nawet Bóg j zawiód . Zbyt bliska p aczu, by dalej
protestowa , posz a na gór i w
a now sukienk z organdyny oraz niedzielny kapelusz przybrany stokrotkami. Mo e ludzie nie uznaj , e wygl da
jak stara Tylia Pake, je li b dzie elegancko ubrana.
- My
, e twaz mam cyst , ale b
tak mi a i zajzyj mi do usu - poprosi a Zuzann z godno ci . Obawia a si zbesztania za w
enie najlepszej
sukienki, ale Zuzanna spokojnie obejrza a jej uszy, poda a kosz z ciastem i upomnia a, by zachowywa a si grzecznie i nie zaczepia a ka dego
napotkanego na drodze kota.
Rilla z wyrazem buntu na twarzy spojrza a na Goga i Magoga i wysz a. Zuzanna popatrzy a na ni z czu
ci .
„Jakie to nasze male stwo ju du e! Sama mo e zanie
ciasto do ko cio a!” - pomy la a na po y z dum , na po y ze smutkiem. Powróci a do swych
zaj
, nie wiadoma, na jakie tortury skaza a dziecko, za które gotowa by odda
ycie.
Rilla czu a si równie zawstydzona, jak w dniu, kiedy zasn a w ko ciele i zsun a si z awki. Zazwyczaj lubi a chodzi do wsi. Po drodze by o tyle
interesuj cych rzeczy! Ale dzi ani jednym spojrzeniem nie obdarzy a ogrodu pani Flagg, gdzie na sznurze wisia y prze liczne narzuty. Nie zwróci a
tak e uwagi na metalowego jelonka, stoj cego na podwórzu pana Augusta Palmera. Zawsze ilekro t dy przechodzi a, marzy a o tym, by mie takiego
jelonka w Z otym Brzegu. Ale teraz po co jej metalowe jelonki? S
ce grza o mocno i na drodze by o pe no ludzi. Dwie dziewczynki min y Rill ,
szepcz c co do siebie. Czy mówi y o niej? Próbowa a sobie wyobrazi , co takiego mog y mówi . Cz owiek jad cy wozem spojrza na ni - Zastanawia
si w
nie, czy ta prze liczna dziewczyneczka to jest najm odsze dziecko Blythe’ów. Ale Rilla my la a, e dostrzeg ukryte w koszu ciasto. A gdy Ania
Drew przejecha a obok ze swoim ojcem, Rilla by a pewna, e ich radosny miech zwi zany jest z jej osob . Ania Drew mia a ju dziesi
lat i Rilla
uwa
a j za niemal doros .
Przed domem Russellów k bi si t um dzieci. Musi przej
ko o nich! To okropne, czu ich spojrzenia i widzie , jak potem spogl daj na siebie
porozumiewawczo. Wysoko unios a g ow i z godno ci sz a dalej. Patrz c na ni , dzieci stwierdzi y, e jest piekielnie zarozumia a i trzeba nauczy j
rozumu. Ju oni jej poka
! Puszy si , jak te wszystkie dziewczyny ze Z otego Brzegu! Tylko dlatego, e mieszka w du ym domu!
Millie Flagg zacz a za ni i
, na laduj c jej krok i wznosz c tumany kurzu.
- Gdzie ten wielki kosz idzie z takim ma ym dzieckiem? - zawo
Slicky Drew.
- Masz brudny nos, grubasko! - kpi Bill Palmer.
- Czy ci mow odebra o? -pyta a Sara Warren.
- Smarkata! - doda Ben Bentley.
- Zejd mi z drogi, bo ka
ci zje
d
ownic - mówi c to, du y Sam Flagg wyplu kawa ek surowej marchwi, któr w
nie chrupa .
- Spójrzcie tylko, jak si czerwieni! - zachichota a Mamie Taylorx
- Za
si , e niesiesz, ciasto do ko cio a prezbiteria skiego rzek Charlie Warren. - Z zakalcem, jak wszystkie ciasta Zuzanny.
Duma nie pozwoli a Rilli p aka , lecz miara jej cierpliwo ci si przebra a. Jak oni mieli krytykowa ciasta ze Z otego Brzegu…
- Nast pnym razem, kiedy które z was b dzie chore, powiem tacie, zeby was nie lecy - rzek a z pasj . Nagle w jej oczach pojawi a si rozpacz. To
chyba nie Krzy Ford nadchodzi od strony portu! Nie, to nie mo e by on!
A jednak to by Krzy .
Tego ju nie zniesie. Krzy by przyjacielem Waltera. Rilla w swoim ma ym serduszku uwa
a go za najmilszego i naj adniejszego ch opca na
wiecie. Na ogó nie zwraca na ni uwagi… Chocia raz da jej czekoladow kaczuszk . A kiedy , pewnego niezapomnianego dnia, usiad przy niej na
kamieniu w Dolinie T czy i opowiedzia jej histori o Trzech Nied wiadkach i Ma ym Domku w Lesie. Lecz Rilla zadowala a si nawet uwielbianiem go z
daleka. A teraz ta cudowna istota ma zobaczy , jak ona niesie ciasto! - Hej, Bu eczko! Widz , e jeste w ciek a! Mam nadziej , e dostan wieczorem
kawa ek tego ciasta.
A wi c wiedzia , e to jest ciasto! Wszyscy wiedzieli!
Rilla przesz a przez wie i my la a, e najgorsze ma ju za sob , gdy w
nie to najgorsze si zdarzy o. Zauwa
a pann Emm Parker, nauczycielk
ze szko y niedzielnej, która nadchodzi a w
nie boczn drog . By a jeszcze do
daleko, lecz Rilla pozna a j po falbaniastej, bladozielonej,
organdynowej sukience w drobne bukieciki bia ych kwiatków. Dziewczynka w my lach nazywa a t sukienk strojem kwitn cej wi ni. Panna Emma
mia a j na sobie w ostatni niedziel i Rilla stwierdzi a, e jeszcze nigdy nie widzia a czego równie pi knego.
Zreszt panna Emma zawsze ubiera a si w liczne suknie z falbanami i koronkami.
Rilla uwielbia a pann Emm . By a taka adna i krucha, mia a najbielsz w wiecie cer , najbardziej br zowe oczy i s odki, smutny u miech… Rilla
dowiedzia a si od kole anki, e panna Emma u miecha si tak smutno, poniewa cz owiek, którego mia a po lubi , nagle umar . Cieszy a si , e jest w
klasie panny Emmy. Nie chcia aby za nic dosta si do klasy panny Flory Flagg, która by a brzydka. Rilla nie uznawa a brzydkich nauczycielek.
Gdy czasem Spotyka a pann Emm poza szko niedzieln , nauczycielka u miecha a si do niej i mówi a par mi ych s ów. Dla Rilli by y to
najcudowniejsze chwile w yciu. Serce bi o jej szybciej, nawet je eli tylko przelotnie zobaczy a pann Emm na ulicy. Kiedy za panna Emma zaprosi a
ca klas na zabaw w puszczanie baniek mydlanych i ba ki by y czerwone od soku truskawkowego, bo wszyscy pili sok, Rilla niemal umar a ze
szcz
cia.
Nie pozwoli na to, by ukochana nauczycielka zobaczy a, jak ona niesie ciasto do ko cio a. Przecie panna Emma zamierza a przygotowa z dzie mi
ma scenk dramatyczn na kolejny koncert szko y niedzielnej i Rilla ywi a skryt nadziej , e dostanie rol wró ki. Wró ki w szkar atnej szacie i
ma ym, zielonym kapelusiku. Je li nauczycielka ujrzy j z ciastem, wszystko przepadnie!
Nie mo na do tego dopu ci ! Rilla sta a w
nie na ma ym mostku, przerzuconym przez do
g boki strumie . Szybko wyj a ciasto z kosza i
wrzuci a je do wody, w cie , rzucany przez stare olchy. Ciasto z ama o par ga zek i zaton o z cichym pluskiem. Rilla odetchn a z ulg . By a
uratowana. Odwróci a si ku nadchodz cej pannie Parker, która nios a du
paczk , zawini
w br zowy papier.
Panna Emma u miechn a si do niej spod ma ego kapelusika, przybranego pomara czowym piórkiem.
- Och, pani jest pzepi kna… Pzepi kna… - wyj ka a Rilla z podziwem. Panna Emma znów si u miechn a. Nawet je li ma si z amane serce na
zawsze, a by a przekonana, e na zawsze, przyjemnie jest s ucha komplementów.
- Wydaje ci si tylko. To zas uga tego kapelusza. Piórko jest adne, prawda? Jak s dz - doda a, spogl daj c na pusty koszyk Rilli - zanios
nie ciasto do ko cio a. Szkoda, e ju wracasz, bo posz y by my razem. Ja w
nie nios swoje ciasto czekoladowe, du e i pulchne.
Rilla spojrza a na ni
nie, niezdolna wykrztusi s owa. Panna Emma nios a ciasto, a wi c nie by o to nic ha bi cego. A ona… Och, co ona
zrobi a? Wrzuci a cudowne „z ocistosrebrzyste” ciasto Zuzanny do strumienia i zaprzepa ci a szans spaceru z pann Parker a do samego ko cio a!
Panna Emma posz a dalej, a Rilla wróci a do domu ze swoj okropn tajemnic . Ukry a si w Dolinie T czy i przesiedzia a tam do wieczora. Podczas
kolacji znów nikt nie zwróci na ni uwagi. Ba a si , e Zuzanna zapyta, komu wr czy a ciasto. Lecz nie pad o adne pytanie. Po kolacji dzieci pobieg y
pobawi si jeszcze w Dolinie T czy. Rilla siedzia a na schodach werandy a do zachodu s
ca. Niebo l ni o poz oci cie za Z otym Brzegiem, a w
domach we wsi zapala y si
wiat a. Zazwyczaj Rilla lubi a patrze , jak przed zmierzchem okna rozb yskuj
wiate kami, ale dzi nic jej nie obchodzi o.
Nigdy jeszcze nie by a tak nieszcz
liwa. Nie wyobra
a sobie dalszego ycia. Wieczór obj
wiat purpurowym ramieniem, a ona czu a si coraz
bardziej za amana. Wspania y zapach bu eczek z syropem klonowym dolecia z kuchni. Zuzanna czeka a, a wieczór przyniesie och odzenie, by zabra
si do pieczenia. Lecz có znaczy y dla Rilli bu eczki z syropem klonowym? Przej ta smutkiem posz a na gór i po
a si do
ka, przykrywaj c si
liczn ko derk w ró owe kwiatki, z której by a kiedy taka dumna. Nie mog a zasn
. Duch zatopionego ciasta nie dawa jej spokoju. Mama obieca a
Komitetowi to ciasto… Co Komitet pomy li o mamie? Z pewno ci by oby to najlepsze i naj adniejsze ze wszystkich ciast!
Wiatr wy przygn biaj co. Wydawa o si , e czyni jej wyrzuty. Powtarza ca y czas: „G upia… g upia… g upia…”.
- Czemu nie pisz, skarbie? - zapyta a Zuzanna wchodz c ze wie o upieczon bu eczk .
- Och, Zuzanno… Jestem… Jestem po prostu zm cona byciem sob .
Zuzanna zaniepokoi a si . Rzeczywi cie, ma a ju przy kolacji wygl da a nieswojo.
„A doktor jest oczywi cie poza domem. Szewc chodzi bez butów, a dzieci lekarzy nie ma kto leczy ” - pomy la a. G
no za rzek a:
- Zmierz ci gor czk , kochanie.
- Nie, nie, Zuzanno. Ja… ja zrobi am co strasnego. Zuzanno. Satan mnie namówi … Nie, nie satan, zrobi am to sama. Ja… ja… wzuci am ciasto do
potoku.
- Wielkie nieba! - rzek a Zuzanna ze zdumieniem. - Dlaczego to zrobi
?
- Co zrobi
? - zapyta a mama, która w
nie wróci a do domu. Zuzanna z ulg wycofa a si , dzi kuj c niebiosom, e pani doktorowa we mie
spraw w swoje r ce. Rilla, pochlipuj c, opowiedzia a o wszystkim.
- Kochanie, nie rozumiem ci . Dlaczego my la
, e zaniesienie ciasta do ko cio a to co haniebnego?
- Uwa
am, ze b
wygl da a jak stara Tylia Parker. Psynios am ci wstyd, mamo. Och, mamusiu, je li mi psebacys, nigdy juz nie zachowam si
niegzecnie. I powiem Komitetowi, ze ty psekaza
ciasto… - sepleni c, szlocha a Rilla.
- Nie martw si o Komitet, kochanie. Na pewno dostali dosy ciast, zawsze tak jest. Nie s dz , eby kto zauwa
brak ciasta ze Z otego Brzegu.
Ale zapami taj raz na zawsze, Berto Marillo Blythe, e ani ja, ani Zuzanna nigdy nie ka emy ci zrobi czego haniebnego.
ycie przesta o Rilli niezno nie ci
. Tata stan w drzwiach jej pokoju, by powiedzie : „Dobranoc, koteczku”, a Zuzanna w lizgn a si z
wiadomo ci , e jutro na obiad b dzie rolada z kurcz cia.
- I du o sosu, Zuzanno?
- Mnóstwo.
- I cy mog dosta sma one jajko na niadanie? Wiem, ze nie zas uguj na to…
- Mo esz dosta dwa sma one jajka, je li chcesz. A teraz zjedz bu eczk i za nij.
Rilla zjad a bu eczk , lecz zanim zasn a, ukl
a przy
eczku i bardzo powa nie powiedzia a:
- Dobry Bo e, spraw, ebym zawse by a pos usn dziewcynk , cho by nie wiem co kazano mi zrobi . I b ogos aw pannie Emmie i wsystkim biednym
sierotkom.
Rozdzia XXXV
Dzieci ze Z otego Brzegu wspólnie si bawi y, razem chodzi y na spacery i prze ywa y najrozmaitsze przygody, ale ka de z nich mia o swoje w asne
wewn trzne ycie, bogate w marzenia. Szczególnie Nan lubi a tworzy pe ne grozy historie - na podstawie tego, co s ysza a, czyta a czy te widzia a.
Nawet w najbli szym otoczeniu dopatrywa a si cudownych i niezwyk ych zdarze . Wyobra
a sobie, jak wró ki i elfy ta cz w dolinach, a driady ze
miechem chowaj si w ród ga zi brzóz. Powierza a swoje sekrety du ej wierzbie rosn cej przy bramie. Stary, opuszczony dom Baileyów w odleg ym
zak tku Doliny T czy by dla niej ruinami nawiedzonej przez duchy wie y. Przez ca e tygodnie wyobra
a sobie, e jest córk króla, uwi zion w
zamku nad morzem, potem by a piel gniark w kolonii tr dowatych w Indiach czy innym kraju daleko, daleko st d. S owa „daleko, daleko st d” brzmia y
dla Nan niczym czarodziejska muzyka, dobiegaj ca poprzez po wisty wiatru spoza wzgórz. B
c nieco starsz Nan wymy la a fantastyczne historie o
wszystkich osobach, z którymi si zetkn a, a szczególnie lubi a to robi podczas niedzielnego nabo
stwa, patrz c na ludzi zgromadzonych w
ko ciele. Byli tak adnie ubrani i wygl dali zupe nie inaczej ni zwykle.
Powa ne osobisto ci, zajmuj c awki w ko ciele, by yby zdumione i przera one, gdyby wiedzia y, jakie to dziwne historie wyobra a sobie o nich
oda panienka, siedz ca w awce Blythe’ów. Obdarzona kruczoczarnymi brwiami i go bim sercem pani Aneta Millison nie przypuszcza a wcale, e w
wyobra ni dziewczynki jest kidnaperk , która gotuje ywcem dzieci, by sporz dza z nich eliksir wiecznej m odo ci. Nan pozwoli a swojej fantazji
rozbuja si tak dalece, e przerazi a si
miertelnie, gdy kiedy spotka a pani Millison o zmroku. Ba a si tak strasznie, e nie by a w stanie
odpowiedzie na grzeczne pozdrowienie pani Millison, która uzna a, e Nan Blythe jest bardzo nieuprzejma. Przyda oby si nauczy j dobrych manier!
Blada pani Rodowa Palmer nie domy la a si nawet, e kogo otru a i teraz umiera z powodu wyrzutów sumienia. Stary Gordon MacAllister, zawsze
powa ny i dostojny, nie mia poj cia o tym, i to z a wied ma rzuci a na niego kl tw , gdy si urodzi , i dlatego nie mo e si u miecha . Patrz c na
Frasera Palmera, który w yciu nie splami si z ym uczynkiem, Nan my la a: „Jestem pewna, e ten cz owiek pope ni co strasznego. Wygl da tak,
jakby mia na sumieniu przera aj
zbrodni ”. Archibald Fyfe nie podejrzewa nawet, e Nan, widz c go, usi uje na gwa t u
jaki wierszyk, którym
mog aby mu odpowiedzie , gdyby do niej zagada . Uwa
a bowiem, e chce on, by zwracano si do wy cznie wierszem. Nigdy jeszcze nie odezwa
si do Nan, gdy ba si dzieci, ale dziewczynka bawi a si doskonale, wymy laj c na poczekaniu krótkie rymowanki, w rodzaju:
Panie Fyfe, pi kna pogoda,
na prac w polu czasu nie szkoda;
albo:
Latem dni weso e,
cho pracuje si z mozo em.
Któ wie, jak by zareagowa a pani Mortonowa Kirk, gdyby wiedzia a, e Nan nigdy nie wesz aby do jej domu - je liby j zaproszono - gdy na jego
progu widnieje krwawy lad stopy. Natomiast szwagierka pani Mortonowej, agodna i spokojna El bieta, nie mia a poj cia o tym, i zosta a star pann
dlatego, e jej oblubieniec pad martwy u stóp o tarza tu przed rozpocz ciem ceremonii lubnej.
W ten sposób Nan bawi a si doskonale. Nie zatraca a przy tym nigdy poczucia rzeczywisto ci, a do chwili gdy wymy li a cudown histori Damy o
Tajemniczych Oczach.
Trudno wyja ni , jakimi cie kami w druje wyobra nia ludzka. Zacz o si od PONUREGO DOMU. Nan czu a, e t nazw trzeba pisa du ymi
literami. Lubi a uk ada opowie ci nie tylko o ludziach, ale i o miejscach. PONURY DOM doskonale nadawa si do tego celu. Nigdy go nie widzia a.
ysza a tylko o jego istnieniu. Znajdowa si za cian ciemnych jode przy bocznej drodze do Lowbridge. Zuzanna mówi a, e od niepami tnych
czasów nikt w nim nie mieszka . Nan nie mia a poj cia, co w
ciwie znaczy s owo „niepami tny”, lecz brzmia o ono fascynuj co i doskonale pasowa o
do PONUREGO DOMU.
Gdy sz a boczn drog ; by odwiedzi sw kole ank , Dor Clow, gnana strachem przebiega a szybko obok alei, prowadz cej do PONUREGO
DOMU. By a to d uga, ciemna aleja, poro ni ta g st traw . Ga zie drzew tworzy y nad ni mroczne sklepienie, a pod jod ami ros y wysokie po pas
paprocie. Klon d ug , szar ga zi dotyka furtki, niby starym i wykr conym ramieniem, które zdawa o si czyha , by i pochwyci dziewczynk . Nigdy
nie by a pewna, czy tym razem nie wyci gnie si nagle i nie z apie jej, wi c ucieka a czuj c przenikaj cy j dreszcz emocji.
Pewnego dnia Nan z zadowoleniem dowiedzia a si , e w PONURYM DOMU, a raczej jak to ma o romantycznie okre li a Zuzanna, na starej farmie
MacAllisterów, zamieszka a Tomasina Fair.
- Wyobra am sobie, jak samotnie b dzie si tam czu a - rzek a mama. - To tak daleko od ludzi.
- Nie s dz , eby jej to przeszkadza o - odpar a Zuzanna. - Nigdzie nie chodzi, nawet do ko cio a, i to od lat, chocia powiadaj , e ca ymi nocami
spaceruje po swoim ogrodzie. Pomy le tylko, na co jej przysz o… By a taka adna. Kokietowa a wszystkich m
czyzn, a ile serc z ama a w swoim
czasie! A jak si dzi na ni popatrzy… Có , to jest po prostu przestroga, ot co.
Zuzanna nie okre li a, dla kogo mia a to by przestroga. Nie rozmawiano te wi cej na ten temat, gdy w Z otym Brzegu nikt nie interesowa si
zbytnio Tomasina Fair. Nan, która by a ju nieco znudzona swoimi wymy lonymi historiami, t skni a za czym nowym, nic wi c dziwnego, e osiedlenie
si Tomasiny Fair w PONURYM DOMU pobudzi o jej wyobra ni . Powoli, dzie po dniu, noc po nocy - w nocy mo na przecie uwierzy we wszystko -
uk ada a o niej najpi kniejsz ze wszystkich swoich historii. Dotychczas nic nie wydawa o jej si tak zachwycaj ce i realne jak wizja Damy o
Tajemniczych Oczach. Wielkie, aksamitne czarne oczy, przepastne i tragiczne, pe ne alu z powodu tylu z amanych m skich serc. Z e oczy… Kto , kto
ama serca i nie chodzi do ko cio a, musi by z y. A li ludzie s tacy zajmuj cy. Dama o Tajemniczych Oczach ukry a si przed wiatem, aby
pokutowa za swoje grzechy.
Mo e jest ksi
niczk ? Nie, ksi
niczki rzadko spotyka o si na Wyspie Ksi cia Edwarda. Lecz wygl da jak prawdziwa ksi
niczka - wysoka,
smuk a, o wynios ym obliczu. Jej kruczoczarne warkocze si gaj ziemi. Ma twarz barwy ko ci s oniowej, o klasycznie rze bionych rysach, grecki nos jak
Artemida ze Srebrnym ukiem i pi kne, bia e r ce, które za amuje, chodz c w nocy po ogrodzie. Czeka na ukochanego, którym niegdy wzgardzi a i
zbyt pó no poj a, e go kocha… - oto, jak powstaje ba
… Pow óczysta czarna, aksamitna suknia wlecze si za ni po trawie. Nie nosi adnej bi uterii
- nie w
y z otego pier cienia ani d ugich kolczyków z pere , dopóki nie przyb dzie ukochany. Wtedy wyci gnie do niego swe pi kne r ce, a jej dumna
owa z pokor pochyli si na jego rami . Usi
przy fontannie - bo b dzie tam oczywi cie fontanna - odnowi swoje lubowanie i Dama pójdzie z nim
„poza wzgórza, daleko, a po gorej cy purpur horyzont”, tak jak pi ca Królewna w wierszu, który mama przeczyta a Nan pewnego wieczoru. Wiersz
ten pochodzi z tomiku poezji Tennysona, który tata kiedy podarowa mamie. Ukochany Damy o Tajemniczych Oczach ofiaruje swej wybrance
najwspanialsze klejnoty. PONURY DOM zostanie pi knie umeblowany. Pokoje b
po czone ukrytymi przej ciami. Dama o Tajemniczych Oczach
za nie w per owym
u pod ko dr z purpurowego aksamitu. B dzie jej towarzyszy szary pies, kilka psów… ca e mnóstwo psów. Zas ucha si w
dobiegaj ce z oddali d wi ki harfy. Na razie nie mo e ich us ysze , poniewa jest z a i ukochany nie przyby jeszcze, by jej przebaczy . Ot i wszystko.
Oczywi cie to brzmia o g upio. Marzenia zawsze brzmi g upio, gdy si ujmuje je w zwyk e s owa. Dziesi cioletnia Nan
a swymi marzeniami, z
nikim si nimi nie dziel c. Historia z ej Damy o Tajemniczych Oczach sta a si dla niej tak prawdziwa, jak otaczaj cy j
wiat. By a ni ca kowicie
poch oni ta i nie wiadomo, jak i kiedy zacz a w ni naprawd wierzy . Nie wyzna aby tego nikomu, nawet mamie. By to jej w asny przedziwny i
tajemniczy skarb, bez którego nie wyobra
a ju sobie ycia. Wola a marzy w samotno ci o Damie ni bawi si z dzie mi w Dolinie T czy.
Ania obserwowa a j z niepokojem. Czu a, e Nan zbytnio folguje swej wyobra ni. Gilbert chcia wys
dziewczynk z wizyt do Avonlea, ale Nan,
po raz pierwszy w yciu, b aga a, by pozostawiono j domu.
nie powiedzia a, e b dzie bardzo t skni do Z otego Brzegu. Lecz w istocie ba a si
po prostu, e umrze, przebywaj c z dala cudownej Damy o Tajemniczych Oczach. Dama nigdzie nie bywa a. Mo e jednak wyj
z domu w
nie wtedy,
gdy Nan b dzie akurat w Avonlea. Dziewczynka za nic nie chcia a straci okazji spotkania jej. Jak cudownie by oby chocia raz rzuci na ni okiem.
Nan do ko ca ycia b dzie wielbi drog , na której spotka Dam o Tajemniczych Oczach. Dzie , w którym to nast pi, Nan zakre li czerwon kredk
kalendarzu. Dziewczynka z ca ego serca i wszystkimi si ami pragn a chocia jeden raz zobaczy Dam . Wiedzia a, e to, co sobie o niej wyobra a, nie
jest prawd , lecz nie mia a cienia w tpliwo ci, e Tomasina Fair jest m oda, adna i poci gaj ca, chocia z a. By a pewna, e tak w
nie okre li a j
Zuzanna, i snu a nie ko cz ce si marzenia.
Nan nie mog a wprost uwierzy w asnym uszom, gdy którego ranka Zuzanna powiedzia a jej:
- Wczoraj wieczorem twój tata przywióz t paczk z miasta. Trzeba j odnie
Tomasinie Fair ze starej farmy MacAllisterów. Mo e pobiegniesz tam
po po udniu?
Co takiego! Nan wstrzyma a oddech. Czy si nie przes ysza a? Czy wreszcie spe ni si jej marzenie? Zobaczy PONURY DOM, zobaczy przepi kn ,
Dam o Tajemniczych Oczach. Mo e us yszy jej g os, mo e… och! dotknie jej bia ej wysmuk ej d oni. Nan zdawa a sobie: spraw z tego, e psy i
fontann tylko wymy li a, ale z pewno ci rzeczywisto
oka e si i tak równie wspania a.
Ca e przedpo udnie dziewczynka wpatrywa a si w zegar. Ach, jak wolno mija czas! Gdy nadp yn a gro na, burzowa chmura i zacz o pada , Nan z
trudem powstrzyma a zy.
- Nie rozumiem, jak Bóg mo e pozwoli , by dzi pada deszcz! - wyszepta a z uczuciem buntu w sercu.
Szcz
liwie ulewa szybko min a i znów za wieci o s
ce. Nan z przej cia nie mog a nic prze kn
przy obiedzie.
- Mamusiu, czy mog w
sukienk ?
- Dlaczego chcesz j w
? Przecie idziesz tylko do s siadki!
siadki! Mama po prostu nie rozumia a. Nie mog a rozumie .
- Prosz , mamusiu.
- Dobrze - zgodzi a si Ania. Sukienka wkrótce b dzie za ma a, wi c niech si Nan chocia ni nacieszy.
Nogi ugina y si pod Nan, gdy z cenn paczuszk w r ku wyruszy a z domu. Posz a na skróty, przez Dolin T czy. Krople deszczu, niczym per y,
zdobi y li cie nasturcji. W powietrzu czu o si cudown
wie
, w koniczynie rosn cej nad strumieniem brz cza y pszczo y, a wysmuk e b kitne
wa ki, które Zuzanna nazywa a „diabelskimi ig ami”, po yskiwa y nad wod . Na pastwisku stokrotki ko ysa y si , pochylaj c ku niej swe g ówki i miej c
si srebrzystym miechem. wiat by cudowny, a ona sz a, by ujrze Dam o Tajemniczych Oczach. Co jej powie Dama? I czy to ca kiem bezpieczne
tam? Kto wie, mo e po paru minutach przebywania w jej ogrodzie oka e si , e up yn o ju ca e sto lat, jak w ba ni, któr Nan czyta a z Walterem
w zesz ym tygodniu?
Rozdzia XXXVI
Dreszcz emocji przebieg po plecach Nan, gdy skr ci a w alejk . Czy uschni ta ga
klonu si poruszy? Nie, uda o si … Aha, widzisz, ty stara
wied mo, nie z apa
mnie! Brn a przez b oto i g bokie koleiny na drodze my
c jedynie o czekaj cym j spotkaniu. Jeszcze tylko kilka kroków…
PONURY DOM by tu , tu , za tymi ciemnymi drzewami, po których ga ziach cieka y krople deszczu. Nareszcie go zobaczy! Nagle poczu a w duchu
obaw , i rzeczywisto
mo e zniszczy jej najpi kniejsze marzenie. Utrata z udze jest zarówno dla dzieci, jak i dla doros ych bolesnym prze yciem.
Przedar a si przez m ode jod y rosn ce dziko na ko cu alejki. Zamkn a oczy, nie maj c odwagi ich otworzy . Przez chwil poczu a paniczny strach.
Niewiele brakowa o, by odwróci a si i uciek a. Przecie Dama by a z a. Nie wiadomo, co mo e z ni zrobi ! Niewykluczone, e jest czarownic .
Dziwne, e nigdy dot d Nan nie przysz o to na my l.
Nagle otworzy a oczy i spojrza a przed siebie… z
ci . To mia by PONURY DOM? Ciemne, dostojne i strze one przez cztery wie e domostwo
z jej marze ? T o?!
By to du y dom, kiedy zapewne bia y, dzi brudnoszary. W niektórych oknach zwis y
nie zielone niegdy okiennice. Schody wej ciowe by y
po amane, szyby na werandzie wybite, a por cz na ganku znajdowa a si w op akanym stanie. By to po prostu zwyk y, stary, zm czony yciem dom.
Nan rozejrza a si z rozpacz . Ani ladu fontanny… i ogrodu, a przynajmniej czego , co mo na by nazwa ogrodem. Wysokie po kolana chwasty
zaros y ogrodzony zniszczonym p otkiem placyk przed domem. Zabiedzona winia ry a w ziemi. Wzd
cie ki ros y olbrzymie li cie opianu. Pokrzywy
rozpleni y si bujnie. Co prawda, spo ród chwastów wyziera a niewielka k pka lilii, a przy schodach weso o u miecha y si nagietki.
Nan wolno zbli
a si ku nim. PONURY DOM znik na wieki. Lecz pozosta a jeszcze Dama o Tajemniczych Oczach. Musia a naprawd istnie .
Musia a! Zaraz, co w
ciwie mówi a o niej Zuzanna?
- Rany boskie, ale mnie wystraszy a! - odezwa si kto mamrocz cym, ale przyjaznym g osem.
Dziewczynka spojrza a na posta , która nagle unios a si znad grz dki nagietków. Kto to jest? Chyba nie… Nan nie chcia a uwierzy , e tak mog a
wygl da Tomasina Fair. By oby to zbyt straszne!
„Och! To niemo liwe! Ona jest stara!” - Rozczarowanie Nan nie mia o granic.
Tomasina Fair, a wszystko wiadczy o, e to naprawd ona, by a rzeczywi cie stara. I gruba! Wygl da a niczym pierzyna przewi zana w rodku
sznurkiem; tak w
nie okre la a Zuzanna t gie kobiety. By a boso, w wyp owia ej zielonej sukience i starym, m skim kapeluszu na posiwia ych
osach. Mia a twarz okr
jak jab ko, rumian i pomarszczon , zadarty nos, a wokó wyblak ych niebieskich oczu widnia y „kurze apki”.
„O, moja Damo, moja czaruj ca Damo! Gdzie si podzia
? Co si z tob sta o? Przecie istnia
!”
- Kim jeste , mi a panienko? - zapyta a Tomasina Fair. Nan przypomnia a sobie o dobrym wychowaniu.
- Jestem… jestem Nan Blythe. Przysz am, aby pani to odda .
Tomasina rado nie chwyci a paczuszk .
- Ale si ciesz z tej przesy ki! - wykrzykn a. - Bardzo mi si przyda przy czytaniu almanachu niedzielnego. Jeste jedn z córek Blythe’ów? Masz
liczne w osy! Zawsze chcia am któr
z was zobaczy . S ysza am, e matka wychowuje was wed ug metod zalecanych w poradnikach
pedagogicznych. Czy ci si to podoba?
- Podoba? Co? - Z a, lecz czaruj ca Dama o Tajemniczych Oczach nie czytywa a almanachu niedzielnego. Ani nie rozmawia a o mamach.
- To, e jeste wychowywana naukowo.
- Odpowiada mi sposób, w jaki mnie wychowuj - odpar a Nan, bez powodzenia usi uj c zdoby si na u miech.
- Lubi twoj mam . Wie, czego chce. S owo daj , gdy po raz pierwszy j zobaczy am na pogrzebie Lili Taylor, wygl da a tak m odzie czo i uroczo,
e by am pewna, i jest m od m
atk . Gdy twoja mama wchodzi do pokoju, odnosi si wra enie, e zaraz wydarzy si co mi ego. I ubiera si
modnie. Wi kszo ci kobiet ta nowa moda ca kiem nie pasuje. Wejd i usi
na chwilk . Ciesz si , e wreszcie mam z kim pogada . Nie bardzo sta
mnie na telefon. Ale kwiaty te mog by towarzystwem… Czy widzia
kiedy
adniejsze nagietki? Mam równie kota.
Nan marzy a, eby znale
si ju jak najdalej st d, ale nie chcia a zrani uczu starszej pani, odmawiaj c wej cia do domu. Tomasina, z halk
wystaj
spod spódnicy, wprowadzi a j po rozchwianych schodkach do pokoju, który najwyra niej pe ni funkcj zarówno kuchni, jak i salonu.
Panowa a w nim idealna czysto
, a domowe ro liny weso o zieleni y si doko a.
- Usi
tutaj - powiedzia a Tomasina, popchn wszy w jej stron bujany fotel z kolorow wzorzyst poduszk . - Ju zabieram ten kwiat, eby ci nie
przeszkadza . Poczekaj, w
jeszcze doln protez . miesznie bez niej wygl dam, prawda? Ale uwiera mnie w szcz
. No, teraz b
wyra niej
mówi a.
Nakrapiany kociak, miaucz c na wszystkie tony, otar si o nogi Nan. Och, gdzie te wspania e psy z utraconych marze ?
- Ten kot doskonale apie szczury - wyja ni a Tomasina. - Pe no ich wsz dzie, ale za to jaka tu cisza i spokój. Mia am ju powy ej uszu swoich
krewnych. Wtr cali si do wszystkiego. Traktowali mnie gorzej ni s
. Wyobra sobie, ona Jima przyczepi a si raz do mnie, e s ysza a, jak
wieczorem mówi am do ksi
yca. Je li nawet tak by o, to co z tego? Czy skrzywdzi am ksi
yc? Wi c powiedzia am: „Nie b
d
ej koz em ofiarnym”.
Przenios am si do Glen i zamierzam tu pozosta , dopóki nogi nie odmówi mi pos usze stwa. Mo e co zjesz? Ch tnie zrobi ci kanapk z cebul .
- Nie… Nie, dzi kuj .
- Cebula jest zdrowa, szczególnie na przezi bienie. W
nie niedawno si zazi bi am. S yszysz, jak mam chryp ? Na noc smaruj sobie gard o
sim smalcem i terpentyn i obwi zuj czerwon flanel . Nie ma nic lepszego na chryp .
Czerwona flanela i g si smalec! Nie mówi c ju o terpentynie!
- Je li nie chcesz kanapki… czy na pewno?… to zobacz , co mam w pude ku z ciastkami.
Ciasteczka w kszta cie kogucików i kaczuszek by y zdumiewaj co smaczne. Po prostu rozp ywa y si w ustach. Pani Fair u miechn a si do Nan
wyblak ymi oczami.
- Teraz chyba mnie polubisz, prawda? Ciesz si , kiedy ma e dziewczynki czuj do mnie sympati .
- Spróbuj - wyj ka a Nan, która w tym momencie nienawidzi a Tomasiny Fair tak, jak nienawidzi si kogo , kto pozbawi nas z udze .
- Mam wnuków na Zachodzie, wiesz?
Wnuków!
- Poka
ci ich fotografie. adne dzieciaki, nie? A tam wisi portret biednego Tatusia. Zawsze tak nazywa am mojego m
a. Nie yje od dwudziestu
lat.
Portret biednego Tatusia, wykonany o ówkiem, przedstawia brodatego m
czyzn z k dzierzawymi, siwymi w osami, które w skim pasemkiem
okala y ys czaszk .
Och, wzgardzony kochanku!
- By dobrym m
em, chocia wy ysia maj c trzydzie ci lat - rzek a z czu
ci w g osie Tomasina. - O, za m odu mia am wielkie powodzenie. Te
czasy min y, ale jest co powspomina . Ch opcy zabiegali o moje wzgl dy, rywalizowali o mnie. A ja nosi am g ow wysoko, jak królowa! Tatu by
mi dzy nimi od pocz tku, ale jako nie zwraca am na niego uwagi. Wola am ch opców z wi kszym temperamentem. Andrew Metcalf… Niewiele
brakowa o, a bym z nim uciek a. Ale wiedzia am, e to przynios oby mi nieszcz
cie. Pami taj, nigdy nie próbuj ucieka . To mo e przynie
tylko
nieszcz
cie i nikt mi nie wmówi, e jest inaczej.
- Ja… ja nie uciekn . Naprawd .
- W ko cu po lubi am Tatusia. Straci wreszcie cierpliwo
, za
da , ebym si zdecydowa a, i da mi dwadzie cia cztery godziny do namys u. Mój
ojciec pragn , ebym si w ko cu ustatkowa a. By w ciek y, gdy Jim Wewiff utopi si dlatego, e go nie chcia am. Tatu i ja byli my ca kiem
szcz
liwi, kiedy ju przywykli my do siebie. Mówi , e mu odpowiadam, poniewa nie my
za du o. Utrzymywa , e kobiety nie powinny za wiele
my le , bo staj si wtedy suche i gderliwe. Nie cierpia gotowanej fasoli i cz sto dokucza o mu lumbago, ale smarowa am go zio owym balsamem i to
pomaga o. Pewien lekarz z miasta chcia go leczy , ale Tatu powiedzia , e je li raz wpadnie si lekarzom w apy, to nie wypuszcz cz owieka a do
mierci. Szczególnie mi go brak, gdy zarzynam wini . Uwielbia wieprzowin . Ilekro jem bekon, zawsze go wspominam. Naprzeciwko Tatusia wisi
portret królowej Wiktorii. Czasem mówi do niej: „Gdyby zedrze z ciebie te koronki i bi uteri , moja kochana, nie wygl da aby lepiej ode mnie”.
Tomasina zmusi a Nan do przyj cia torebki z mi tówkami, ró owego szklanego wazonika w kszta cie pantofelka oraz s oika galaretki agrestowej.
Dopiero potem pu ci a j do domu.
- Galaretka jest dla twojej mamy. Galaretki to moja specjalno
. Przyjd kiedy do Z otego Brzegu. Chc zobaczy te wasze chi skie psy. Powiedz
Zuzannie Baker, e serdecznie jej dzi kuj za sadzonki rzepy, które przekaza a mi na wiosn .
Sadzonki rzepy!
- Chcia am jej podzi kowa na pogrzebie Jakuba Warrena, ale zaraz znikn a mi z oczu. Bardzo lubi , pogrzeby, a tymczasem nie by o adnego ju
od miesi ca. Zawsze uwa
am, e ycie bez pogrzebów jest nudne. W tej wsi za drog do Lowbridge pogrzeby zdarzaj si du o cz
ciej. To
niesprawiedliwe. Przyjdziesz jeszcze mnie odwiedzi , prawda? Jest w tobie co takiego… Biblia powiada, e „ aska mi
ci jest cenniejsza ni z oto i
srebro”, i zgadzam si z tym ca kowicie.
miechn a si do Nan. Mia a liczny u miech! By o w nim wida
adn Tomasin sprzed lat. Nan z trudem odpowiedzia a jej u miechem. Oczy j
piek y. Musi st d odej
, zanim wybuchnie p aczem.
- Mi e, dobrze wychowane stworzenie - mrucza a do siebie Tomasina Fair, patrz c z okna za Nan. - Nie odziedziczy a gadatliwo ci po matce, ale
mo e to i lepiej. W dzisiejszych czasach dzieciaki zazwyczaj uwa aj si za niezwykle m dre, gdy tymczasem s tylko niezno nie przem drza e.
Wizyta tej ma ej sprawi a, e poczu am si m odziej.
Tomasina westchn a i wróci a do cinania nagietków i okopywania opianów.
„Chwa a Bogu, e ci gle jestem do
sprawna” - pomy la a. Nan sz a do Z otego Brzegu pozbawiona swoich marze . Min a oboj tnie polank pe
stokrotek i cudownie szemrz cy strumyk. Pragn a jak najpr dzej znale
si w domu i zamkn
w swoim pokoju. Dwie dziewczynki przesz y obok,
chichocz c. Czy mia y si z niej? Wszyscy p kliby ze miechu, gdyby znali prawd ! Biedna, g upia Nan Blythe, która uroi a sobie, e w PONURYM
DOMU mieszka tajemnicza królowa, a zamiast niej znalaz a tam wdow po Tatusiu i mi tówki!
Mi tówki!
Nie, nie b dzie p aka . Du e dziesi cioletnie dziewczynki nie p acz . Ale czu a si okropnie. Utraci a co pi knego i cennego, tajemne ród o rado ci,
której, jak s dzi a, nigdy ju nie odzyska. Z oty Brzeg cudownie pachnia
wie ymi ciasteczkami, ale nie poprawi o to nastroju Nan. Nie mia a te apetytu
przy kolacji i nawet zapowied zaaplikowania oleju rycynowego, któr wyczyta a w oczach Zuzanny, nie mog a sk oni jej do jedzenia. Ania zauwa
a,
e Nan, która zwykle piewa a od rana do wieczora, zachowuje si dziwnie cicho od powrotu z farmy MacAllisterów. Czy by zm czy j d ugi spacer w
upalny dzie ?
- Co ci dr czy, kochanie? - zapyta a ostro nie, gdy wesz a z czystymi r cznikami do pokoju bli niaczek. Nan, zamiast z innymi dzie mi polowa na
tygrysy w równikowych d unglach Doliny T czy, siedzia a skulona na parapecie.
Nan nie zamierza a komukolwiek mówi o swojej g upocie. Ale mamie mo na by o wyzna wszystko.
- Och, mamusiu, czy w yciu spotykaj nas zawsze same rozczarowania?
- Nie zawsze, kochanie. Czy chcia aby mi powiedzie , co ci tak rozczarowa o?
- Och, mamo, Tomasina Fair jest… jest dobra! I ma zadarty nos!
- Ale czy to nie wszystko jedno, jaki jest jej nos? - zapyta a Ania ze szczerym zdziwieniem.
Pop yn a opowie
. Ania, cho w g bi duszy szczerze rozbawiona, s ucha a z powa
min . Pami ta a swoje dzieci ce lata, sp dzone na
Zielonym Wzgórzu. Pomy la a o Lesie Duchów i dwóch ma ych dziewczynkach, dr
cych ze strachu przed tworami ich w asnej wyobra ni. Zna a te
gorycz, spowodowan utrat z udze .
- Nie mo esz tak bardzo przejmowa si tym, e twoje marzenia si rozwia y, kochanie.
- Gdybym urodzi a si jeszcze raz - odpar a z rozpacz Nan - nigdy niczego bym sobie nie wyobra
a. Teraz zreszt postanowi am ju raz na
zawsze z tym sko czy .
- Nie mów tak, mój g upiutki skarbie. Wyobra nia to co wspania ego, trzeba tylko nad ni panowa . Cudownie jest marzy , ale ty zbyt powa nie
traktujesz swoje marzenia. Nie mo esz zatraca poczucia granicy mi dzy ba ni a rzeczywisto ci . Wtedy marzenia nieraz pomog ci w zwalczaniu
trudno ci prawdziwego ycia. Ja te zawsze atwiej rozwi zuj
yciowe problemy po odbyciu jednej lub dwóch podró y do Krainy Czarów.
Nan, s uchaj c tych m drych, pocieszaj cych s ów, czu a, e powraca jej szacunek do samej siebie. Mama nie uwa
a tego wszystkiego za g upie.
Z pewno ci gdzie na wiecie istnieje z a Dama o Tajemniczych Oczach, nawet je li nie mieszka w PONURYM DOMU, który, jak nagle u wiadomi a
przyjemne miejsce. Mo e którego dnia Nan znów pójdzie odwiedzi Tomasin Fair i dostanie od niej pysznych ciasteczek. Nie czu a ju nienawi ci do
Tomasiny.
- Jeste cudowna, mamusiu - westchn a wtulaj c si w czu e ramiona mamy.
Fioletowy zmierzch sp ywa znad wzgórza. Zapada a letnia noc, aksamitna i pe na tajemniczych szeptów. Gwiazda rozb ys a nad wielk jab oni . Gdy
przysz a pani marsza kowa Elliot i mama musia a zej
na dó , Nan by a znów ca kiem szcz
liwa. Mama powiedzia a, e ich pokój b dzie wyklejony
now tapet w
te bratki i e obie z Di dostan cedrow skrzyneczk , aby mia y gdzie trzyma swoje rzeczy. Nie b dzie to zwyk a skrzynka, lecz
zaczarowany kuferek, który otworzy si tylko na s owa zakl cia. Niektóre z tych s ów us ysz z ust ch odnej, bia ej i pi knej czarodziejki niegu, inne
powie im wiatr w swym
osnym zawodzeniu. A gdy poznaj ju wszystkie s owa, otworz kuferek i zobacz przepych pere , rubinów i brylantów. Czy
„przepych” nie jest pi knym s owem?
Nie, ba
nie zgin a. wiat jest pe en ba ni.
Rozdzia XXXVII
- Czy mog by w tym roku twoj najlepsz przyjació
? - zapyta a Delila Green podczas popo udniowej przerwy.
Delila mia a okr
e ciemnoniebieskie oczy, l ni ce br zowe k dziorki, ma e ró owe usteczka i wibruj cy g os. Diana Blythe natychmiast uleg a
czarowi tego g osu.
W szkole w Glen wiedziano, e Diana nie ma przyjació ki. Przez dwa lata przyja ni a si z Paulina Reese, której rodzice w
nie niedawno
wyprowadzili si z Glen. Di czu a si bardzo osamotniona. Paulina by a dobr kole ank . Z pewno ci nie posiada a owego tajemniczego uroku, jaki
roztacza a Janka Penny, lecz mia a du e poczucie humoru, zmys praktyczny i rozs dek. Ten ostatni przymiot szczególnie podkre la a Zuzanna, z
której ust trudno by o us ysze wi kszy komplement. Zuzanna ca kowicie aprobowa a Paulin jako przyjació
Diany.
Di z pow tpiewaniem spojrza a na Delil . Rzuci a okiem przez podwórze na Laur Carr, która tak e by a now uczennic . Sp dzi y razem
przedpo udniow pauz i zadzierzgn a si mi dzy nimi ni sympatii. Ale Laura by a chuda, mia a piegi i zmierzwione,
te w osy. Gdzie jej do
pi kno ci i powabu Delili.
Delila zrozumia a spojrzenie Diany i jej niebieskie oczy wype ni y si
zami, a na twarzy ukaza si wyraz bólu.
- Je li kochasz j , nie mo esz kocha mnie. Wybieraj - powiedzia a, wyci gaj c dramatycznie r ce. G os jej wibrowa silniej ni zazwyczaj. Diana
poczu a, e dreszcz przebiega jej po plecach. Poda a Delili r
. Spojrza y na siebie uroczy cie, czuj c, e ich przyja
zosta a u wi cona i
przypiecz towana. Przynajmniej tak w
nie odczu a to Diana.
- B dziesz mnie kocha a po wszystkie czasy prawda? - spyta a arliwie Delila.
- Po wszystkie czasy - odrzek a równie arliwie Diana.
Delila obj a j wpó i posz y wolnym krokiem ku strumieniowi. Pozosta e dzieci z czwartej klasy poj y, e w
nie zadzierzgn a si nowa przyja
.
Laura Carr cicho westchn a. Bardzo lubi a Dian Blythe, lecz wiedzia a, e nie mo e wspó zawodniczy z Delila.
- Tak si ciesz , e mog ci kocha - mówi a Delila. - Jestem bardzo uczuciowa. Po prostu musz kocha ludzi. B
dla mnie dobra, Diano.
Jestem dzieckiem smutku. W chwili narodzin rzucono na mnie kl tw . Nikt… nikt mnie nie kocha.
Delila wymówi a s owo „nikt” tak, e by o w nim s ycha bezdenn rozpacz i poczucie osamotnienia. Diana wzmocni a u cisk r ki.
- Teraz to si zmieni, Delilo. Ja b
ci zawsze kocha .
- Do sko czenia wiata?
- Do sko czenia wiata - odpowiedzia a Diana. Uca owa y si , dope niaj c rytua u. Dwaj ch opcy siedz cy na p ocie za miali si kpi co, ale co je to
mog o obchodzi ?
- B dziesz mnie lubi a bardziej ni Laur Carr - mówi a dalej Delila. - Teraz, kiedy jeste my przyjació kami, wyznam ci co o niej. Ona jest strasznie
ob udna. Udaje przyjació
, a za plecami na miewa si i obmawia. Zna am dziewczynk , która chodzi a z ni do szko y w Mowbray Narrows, i ona
nie mi to powiedzia a. Ledwo unikn
straszliwego rozczarowania. Ja jestem zupe nie inna. Jestem szczera jak prawdziwe z oto, Diano.
- Na pewno. Lecz co mia
na my li, Delilo, wspominaj c, e jeste dzieckiem smutku?
Oczy Delili otworzy y si tak szeroko, e sta y si niewiarygodnie wielkie.
- Mam macoch - wyszepta a.
- Macoch ?
- Kiedy matka umiera i ojciec eni si z inn kobiet , jest ona dla jego dzieci macoch - wyja ni a Delila swoim wibruj cym g osem. - Teraz znasz
ca prawd , Diano. Gdyby wiedzia a, jak ona mnie traktuje! Lecz nigdy si nie skar
. Cierpi w milczeniu.
Je li Delila cierpia a rzeczywi cie w milczeniu, to nie wiadomo doprawdy, sk d Diana uzyska a te wszystkie informacje, które w ci gu nast pnych
tygodni przekazywa a mieszka com Z otego Brzegu. Przepe nia y j podziw i wspó czucie dla biednej prze ladowanej Delili i opowiada a o tym
ka demu, kto tylko chcia s ucha .
- Przypuszczam, e to zafascynowanie Di osob Delili wkrótce minie - mówi a Ania. - Czy wiesz co bli szego o niej, Zuzanno? Nie chcia abym, aby
nasze dzieci zadziera y nosa, ale po do wiadczeniu z Janka Penny…
- Greenowie s szanowanymi lud mi, droga pani doktorowo. To rodzina dobrze znana w Lowbridge. Pani Green jest drug
on ojca Delili i ma
dwoje w asnych dzieci. Nie znam jej zbyt dobrze, ale robi wra enie spokojnej i mi ej. Trudno mi uwierzy w to, co Delila opowiada naszej Di.
- Nie ufaj tak Delili - ostrzeg a córeczk Ania. - Mo liwe, e troch przesadza. Przypomnij sobie Jank Penny…
- Ale mamusiu, to zupe nie co innego! - odpar a z oburzeniem Diana. - Delila jest niezwykle prawdomówna. Gdyby j zobaczy a, wiedzia aby , e
nie mo e k ama . Ma tak wra liw natur , a w domu wszyscy nieustannie j prze laduj . Macocha jej nienawidzi. Serce mnie boli, gdy s ucham, jak
biedna Delila cierpi. Mamusiu, ona nawet nie wie, co to znaczy nie by g odn . Naprawd . Cz sto musi i
spa bez kolacji i p acze tak d ugo, a
za nie. Czy ty kiedykolwiek p aka
z g odu, mamusiu?
- Cz sto - odpar a mama.
Di wlepi a spojrzenie w matk . Patetyczno
jej retorycznego pytania prys a jak ba ka mydlana.
- Cz sto bywa am g odna, zanim przyby am na Zielone Wzgórze, i w sieroci cu, i przedtem. Nie lubi mówi o tamtych dniach.
- A wi c powinna poj
Delil - kontynuowa a Diana ze zdwojonym zapa em. - Kiedy jest g odna, usi uje sobie wyobrazi ró ne smako yki. Pomy l
tylko: siedzi i wyobra a sobie co do jedzenia!
- Ty i Nan te cz sto wyobra acie sobie ró ne rzeczy - rzek a Ania, ale Di pu ci a to mimo uszu.
- Jej cierpienia s natury nie tylko fizycznej, ale tak e duchowej. Chce zosta misjonark , mamusiu, po wi ci innym swoje ycie… A ca a rodzina
si z niej mieje.
- To zupe nie bezlitosne z ich strony - przyzna a Ania. Lecz co w brzmieniu jej g osu sprawi o, e Di spojrza a na ni podejrzliwie.
- Mamusiu, dlaczego jeste taka nieufna? - spyta a z wyrzutem.
- Musz ci po raz drugi przypomnie Jank Penny - u miechn a si mama. - Jej tak e wierzy
.
- By am wtedy dzieckiem i ka dy móg mnie nabra - powiedzia a z powag Diana. Czu a, e mama, zawsze taka skora do okazywania sympatii i
wspó czucia, w stosunku do Delili pozosta a nieufna. Po tej rozmowie Di opowiada a o Delili wy cznie Zuzannie, poniewa Nan wzrusza a tylko
ramionami, gdy pada o imi Delili. „Z zazdro ci” - my la a ze smutkiem Di.
Zuzanna równie nie wspó czu a Delili, ale Diana musia a komu o niej opowiada , a kpiny Zuzanny nie bola y tak mocno jak pob
liwy u miech
mamy. Mo na si by o spodziewa , e Zuzanna nie zrozumie pewnych rzeczy, ale mama kiedy by a tak sam dziewczynk , kocha a ciotk Dian i
mia a takie czu e serce! Jak to mo liwe, e ci
kie ycie Delili wcale jej nie wzrusza?
„Mo e jest zazdrosna, e kocham Delil - my la a powa nie. - Podobno zdarza si , e matki maj za du e poczucie w asno ci w stosunku do swoich
dzieci”.
- Krew si we mnie gotuje, kiedy s ucham, jak macocha traktuje Delil - wyzna a Di Zuzannie. - Delila jest m czennic . Na niadania i kolacje dostaje
tylko odrobin owsianki. Dos ownie tyle co nic. Zuzanno, przesta am s odzi herbat , bo czu am si winna, e ja mam tak wiele dobrych rzeczy do
jedzenia, a ona chodzi g odna.
- No có , cukier podro
w
nie o jeden cent, wi c to nawet lepiej. Diana przysi
a sobie, e nie powie ju Zuzannie ani s owa o Delili, lecz
nazajutrz by a tak wzburzona, i nie mog a sobie znale
miejsca.
- Zuzanno, wczoraj macocha gania a Delil po ca ym domu z rozgrzanym do czerwono ci pogrzebaczem w r ku. Pomy l tylko, Zuzanno. Delila
mówi, e nie zdarza si to zbyt cz sto, tylko wtedy, gdy macocha jest bardzo rozz oszczona. Na ogó po prostu zamyka Delil na strychu, gdzie jest
ciemno i straszy. Ile duchów to biedactwo widzia o! To na pewno odbije si na jej zdrowiu. Ostatnim razem, gdy zamkni to j na strychu, widzia a
wstr tne, ma e czarne stworzenie, które siedzia o na ko owrotku i bucza o.
- Co to by o? - spyta a Zuzanna powa nie. M czarnie Delili zaczyna y j bawi , szczególnie kiedy Di, opowiadaj c o nich, k ad a nacisk na niektóre
wyrazy. Mia y si potem z czego mia z pani doktorow .
- Nie wiem. Po prostu stworzenie. Niewiele brakowa o, eby Delila pope ni a samobójstwo. Bardzo si boj , e wreszcie j do tego doprowadz . Czy
wiesz, Zuzanno, e ona mia a wujka, który dwukrotnie pope ni samobójstwo?
- Czy raz nie wystarczy o? - spyta a Zuzanna bez cienia wspó czucia.
Di, oburzona, wysz a z kuchni, ale powróci a nazajutrz z dalszym ci giem rewelacji.
- Delila nigdy nie mia a lalki, Zuzanno. My la a, e znajdzie lalk w po czosze na ostatnie Bo e Narodzenie. A co tam by o, jak my lisz, Zuzanno?
Rózga! Wyobra sobie, e prawie codziennie j bij . Biedna, maltretowana Delila.
- Mnie te par razy zbito, gdy by am ma a, i nie uwa am, by mi to szczególnie zaszkodzi o - rzek a Zuzanna, która z pewno ci zdolna by aby
zamordowa ka dego, kto odwa
by si podnie
r
na którekolwiek dziecko ze Z otego Brzegu.
- Gdy opowiedzia am Delili, jak wygl da nasza choinka na Bo e Narodzenie, rozp aka a si . Nigdy nie mia a choinki. Ale w tym roku b dzie mia a.
Znalaz a star parasolk , z której zosta y same druty. Chce j w
do stojaka i ubra jak choink . Czy to nie okropne, Zuzanno?
- Wydaje mi si , e wokó ro nie wystarczaj co du o m odych jode ek. Za star farm Hunterów jest ich zatrz sienie. Có za przedziwne imi ma ta
dziewczynka. Któ to widzia , aby tak nazwa chrze cija skie dziecko!
- Przecie to imi biblijne, Zuzanno. Delila jest z niego bardzo dumna. Dzi na lekcji wspomnia am, e b dziemy mieli kurczaka na obiad, a ona…
Jak my lisz, co ona powiedzia a, Zuzanno?
- Z pewno ci nigdy nie zgadn - stwierdzi a spokojnie zapytana. - I dlaczego rozmawiasz na lekcjach?
- Ale my prawie wcale nie rozmawiamy. Delila powiada, e nie nale y ama zasad. Stawia sobie wysokie wymagania. Piszemy do siebie listy na
tabliczkach i wymieniamy je. A wi c Delila napisa a: „Czy mog aby mi przynie
ko
, Diano?” Zachcia o mi si p aka . Przynios jej ko
… z du
ilo ci mi sa. Delila powinna lepiej si od ywia . Pracuje jak niewolnica… niewolnica, Zuzanno. Musi wykonywa wszystkie prace zwi zane z
prowadzeniem domu… no, w ka dym razie prawie wszystkie. Je li czego nie zrobi jak nale y, macocha j bije albo ka e jej je
w kuchni ze s
.
- Greenowie nie maj s
by, poza ma ym Francuzem, który si u nich naj do pracy.
- Czyli musi je
z nim. A on k adzie nogi na stó i je palcami. Delila mówi, e teraz, gdy wie, jak bardzo j kocham, przesta a si tym tak przejmowa .
Oprócz mnie nikt jej nie kocha, Zuzanno.
- To straszne! - przyzna a Zuzanna ze mierteln powag .
- Delila mówi, e gdyby mia a milion dolarów, toby mi go da a. Oczywi cie nie przyj abym tych pieni dzy, ale widzisz, jakie ona ma dobre serce.
- atwo oddawa milion dolarów, którego si nie ma - stwierdzi a spokojnie Zuzanna.
Rozdzia XXXVIII
Diana szala a z rado ci. Mimo wszystko mama nie by a zazdrosna ani zaborcza. Mama j rozumia a.
Rodzice wybierali si na weekend do Avonlea i mama powiedzia a jej, e mo e na sobot i niedziel zaprosi Delil do Z otego Brzegu.
- Widzia am Delil na pikniku szko y niedzielnej - powiedzia a Ania Zuzannie. - To adna dziewczynka, wygl da na ma dam , chocia niew tpliwie
przesadza w swych opowie ciach. Mo e macocha traktuje j troch zbyt surowo, a s ysza am, e i pan Green jest wymagaj cy. Dziewczynka pewnie to
odczuwa i dramatycznie wszystko ubarwia, eby wywo
sensacj .
Zuzanna nie wyzby a si swoich w tpliwo ci.
„W ka dym razie kto , kto mieszka w domu Laury Green, z pewno ci b dzie czysty - pociesza a si . - Nie trzeba b dzie si ga po g sty grzebie
do wyczesywania wszy”.
Di snu a plany, jak zabawi Delil .
- Zuzanno, czy mo esz upiec kurcz na obiad? I zrobi du o sosu? By abym ci te wdzi czna, gdyby upiek a placek. Nie masz poj cia, jak ta
biedaczka pragnie pozna smak ciasta. U nich nie piecze si ciast. Jej macocha jest zbyt sk pa.
Zuzanna nie mia a nic przeciwko temu. Jim i Nan pojechali do Avonlea, a Walter przebywa w Wymarzonym Domku u Fordów. Nic nie rzuca o cienia
na zaplanowan wizyt Delili. Na pewno wszystko doskonale si uda.
Delila przysz a w sobot rano, ubrana w liczn sukienk z ró owego mu linu. Macocha dba a przynajmniej o to, by dziewczynka wygl da a
przyzwoicie. Zuzanna, rzuciwszy okiem na ma ego go cia, stwierdzi a, e uszy i paznokcie Delili nie pozostawiaj nic do yczenia.
- To najpi kniejszy dzie w moim yciu - rzek a uroczy cie Delila do Diany. - Och, jaki to wielki dom! I te chi skie psy! S cudowne!
Wszystko by o cudowne. Delila bezustannie powtarza a to s owo. Pomog a Dianie nakry do sto u i postawi a na rodku ma y szklany wazonik pe en
ró owego groszku pachn cego.
- Och, gdyby wiedzia a, jak bardzo lubi co robi tylko dlatego, e to lubi ! - powiedzia a do Diany. - W czym jeszcze mog pomóc?
- Mo esz wy uska orzechy do ciasta, które b
piek a po po udniu - powiedzia a Zuzanna, która zacz a ulega urokowi g osu i urodzie
dziewczynki. Mo e Laura Green rzeczywi cie jest okrutna. Pozory myl . Poka na porcja pieczonego kurcz cia z sosem spocz a na talerzu Delili.
Dosta a te drugi kawa ek ciasta, zanim o niego poprosi a.
- Zawsze by am ciekawa, jak to jest, gdy cz owiek si naje do syta, to cudowne uczucie - wyzna a Dianie, gdy odesz y od sto u.
Popo udnie min o weso o. Zuzanna da a Dianie pude ko cukierków którym oczywi cie obdarowana podzieli a si z Delila. Delila zachwyci a si jedn
z lalek Diany i dosta a j . Wypieli y grz dki z bratkami i wykopa y kilka zab kanych na trawniku mleczy. Pomog y Zuzannie polerowa srebro i
asystowa y jej w, kuchni przy szykowaniu kolacji. Delila okaza a si tak staranna i solidna, e Zuzanna ca kowicie skapitulowa a. Tylko dwa przykre
wydarzenia zm ci y urok popo udnia. Delila zaplami a sukienk atramentem i zgubi a naszyjnik z pere ek. Lecz Zuzanna szybko wywabi a plamy sokiem
cytrynowym, a Delila wcale nie zmartwi a si utrat naszyjnika. Nic nie mia o znaczenia poza tym, e przebywa a w Z otym Brzegu z ukochan Dian .
- Czy b dziemy spa y w go cinnym pokoju, Zuzanno? - spyta a Di, gdy nadszed wieczór. - Nasi go cie zawsze w nim nocuj .
- Jutro z twoimi rodzicami przyjdzie ciocia Diana - odrzek a Zuzanna. - Go cinny pokój jest ju dla niej przygotowany. B dziecie spa w twoim pokoju,
ale mo ecie wzi
z sob Odrobinka.
- Ale wasza po ciel licznie pachnie! - westchn a Delila, wsuwaj c si pod ko dr .
- Zuzanna gotuje j w wywarze z k czy kosa ca - wyja ni a Diana.
Delila znów westchn a.
- Ciekawa jestem, czy zdajesz sobie spraw z tego, jaka jeste szcz
liwa, Diano… Gdybym ja mia a taki dom, jak twój… Ale nie da si walczy z
losem. Musz go znosi .
Zuzanna wieczorem wst pi a do dziewczynek, da a im po bu eczce z syropem klonowym, kaza a przesta rozmawia i i
spa .
- Nigdy nie zapomn pani uprzejmo ci, panno Baker - rzek a Delila dr
cym ze wzruszenia g osem. Zuzanna po
a si do
ka z
prze wiadczeniem, e równie dobrze wychowanej i mi ej dziewczynki nie spotka a nigdy w yciu. Z pewno ci niew
ciwie ocenia a Delil Green.
Cho , u wiadomi a sobie nagle, e jak na dziecko,, które nigdy nie je do syta, ta ma a wygl da zadziwiaj co dobrze!
Delila wróci a do domu nazajutrz po po udniu, a tata, mama i ciocia Diana nadjechali wieczorem. W poniedzia ek z jasnego nieba uderzy piorun.
Kiedy Di wraca a do szko y po przerwie po udniowej, wchodz c na ganek us ysza a swoje imi . Delila sta a po rodku klasy otoczona wianuszkiem
zaciekawionych dziewczynek.
- Prze
am w Z otym Brzegu straszliwe rozczarowanie. Z che pliwych opowie ci Diany wnioskowa am, e jej dom to prawdziwa posesja. Sam dom
mo e jest rzeczywi cie spory, ale niektóre meble s tam mocno zu yte. Nale
oby zmieni obicia na krzes ach.
- Czy widzia
chi skie psy? - spyta a Bessy Palmer.
- Nic ciekawego. Nawet nie maj w osów. Od razu powiedzia am Dianie, e mnie rozczarowa y.
Diana sta a jak wro ni ta w ziemi . Nawet nie my la a o tym, e pods uchuje… Po prostu nie mog a si poruszy .
- al mi Diany - ci gn a Delila. - Jej rodzice w oburzaj cy sposób zaniedbuj swoje dzieci. Jej matka jest zupe nie nieodpowiedzialna. Nie
rozumiem, jak mo e ci gle zostawia dzieci pod opiek tej starej Zuzanny i spokojnie sobie wyje
! Zuzanna ma nie po kolei w g owie. Przez ni
wyl duj w przytu ku dla n dzarzy. Trudno uwierzy , w jak okropny sposób marnuje wszystko w kuchni. ona doktora jest zbyt leniwa, eby gotowa ,
wi c Zuzanna robi, co tylko chce. Zamierza a posadzi nas do sto u w kuchni, ale powiedzia am jej: „Jestem go ciem czy nie?” Zagrozi a, e zamknie
mnie w komórce, je li b
niegrzeczna. Odpar am na to: „Nie odwa y si pani! Mo e pani rozkazywa dzieciom ze Z otego Brzegu, ale nie mnie,
Zuzanno Baker”. Zabroni am jej poda Rilli syrop na uspokojenie. „Czy pani nie wie, e dla dzieci to trucizna?” - spyta am. Zem ci a si za to na mnie w
czasie posi ków. Te malutkie porcyjki, jakie mi dawa a! By o kurcz , ale dosta am tylko skrzyde ko, i nikt nie zaproponowa mi drugiego kawa ka ciasta.
Zuzanna pozwoli aby mi spa w go cinnym pokoju, gdyby nie Diana, która nie chcia a o tym s ysze . Taka jest ma ostkowa. I zazdrosna. Ale i tak
szkoda mi jej. Mówi a mi, e Nan j strasznie szczypie. Ma ca e r ce w si cach. Spa
my w jej pokoju, a w nogach
ka le
stary, sparszywia y
kocur. Powiedzia am Dianie, e to niezbyt higienicznie. I mój per owy naszyjnik znikn . Nie mówi oczywi cie, e Zuzanna go wzi a. Wierz , e jest
uczciw kobiet … lecz troch to dziwne. A Shirley rzuci we mnie butelk z atramentem. Zniszczy mi sukienk , ale co tam, mama kupi mi now . W
ka dym razie wykopa am im wszystkie mlecze z trawnika i wypolerowa am srebra. Szkoda,
cie nie widzia y, jakie by y brudne. Nie mam poj cia,
kiedy czyszczono je po raz ostatni. Mówi wam, e Zuzanna si nie przem cza, kiedy nie ma ony doktora. „Dlaczego pani nigdy nie myje garnka na
ziemniaki, Zuzanno?” - zapyta am j . Gdyby cie widzia y, jak zrobi a min ! Spójrzcie na mój nowy pier cionek, dziewczynki. Da mi go pewien ch opiec
z Lowbridge.
- Ten pier cionek widzia am na r ku Diany Blythe! - rzek a pogardliwie Peggy MacAllister.
- Nie wierz ani jednemu s owu z tego, co mówisz o Z otym Brzegu, Delilo Green - stwierdzi a Laura Carr.
Zanim Delila zd
a odpowiedzie , Diana, która odzyska a w adz w nogach oraz zdolno
mówienia, wpad a do klasy.
- Judaszu! - powiedzia a. Pó niej z niezadowoleniem pomy la a, e dama nie powinna tak si odzywa . Lecz by a ura ona do g bi, a wtedy trudno
jest dobiera w
ciwe s owa.
- Nie jestem Judaszem! - wymamrota a Delila, oblewaj c si , prawdopodobnie po raz pierwszy w yciu, rumie cem.
- Jeste ! Nie ma w tobie ani odrobiny szczero ci! Nie wa si nigdy wi cej do mnie odezwa !
Diana wybieg a z klasy i posz a do domu. Nie mog a pozosta tego popo udnia w szkole. Po prostu nie mog a. Wpad a do holu w Z otym Brzegu, z
hukiem zatrzaskuj c drzwi.
- Kochanie, co si sta o? - zapyta a Ania, która w
nie rozmawia a z Zuzann , gdy zap akana dziewczynka wbieg a do kuchni i rzuci a si jej w
ramiona.
Diana niezbyt sk adnie wyszlocha a ca histori .
- Zraniono moje naj wi tsze uczucia, mamusiu! Nigdy ju nikomu nie uwierz .
- Kochanie, nie wszystkie twoje przyjació ki by y takie. Przypomnij sobie Paulin .
- To zdarzy o si drugi raz - stwierdzi a z gorycz Diana. Bole nie cierpia a z powodu tej zdrady. - I ostatni.
- Przykro mi, e Di straci a wiar w ludzi - rzek a ze smutkiem Ania, gdy dziewczynka uda a si na gór . - To dla niej prawdziwa tragedia. Nie ma
szcz
cia do przyjació ek. Janka Penny… i teraz Delila Green. K opot polega na tym, e Diana przepada za dziewczynkami, które potrafi opowiada
ciekawe historie. A Delila jako m czennica by a bez w tpienia nadzwyczaj interesuj ca.
- Je li pani obchodzi moje zdanie, droga pani doktorowo, to powiem, e ta ma a Greenów jest bezczelna - stwierdzi a bezlito nie Zuzanna, z a na
siebie, e tak atwo da a si oszuka dobrym manierom i s odkim oczom Delili. - Jak mog a, powiedzie , e nasz kot jest sparszywia y! Dziewczynki w
ogóle nie powinny u ywa takich s ów. Wcale nie przepadam za kotami, ale Odrobinek ma siedem lat i nale y mu si przynajmniej szacunek. Co do
mojego garnka na ziemniaki…
Zuzanna nie by a w stanie wyrazi s owami swoich uczu w tej kwestii.
A w pokoiku na górze Diana my la a w
nie, e mo e jeszcze nie jest za pó no, by zaprzyja ni si z Laur Carr. Laura by a szczera, cho z
pewno ci niezbyt interesuj ca. Di westchn a. Czu a, e wraz z wiar w tragiczny los Delili znik z jej ycia jaki nieuchwytny urok.
Rozdzia XXXIX
Wschodni wiatr
nie zawodzi wokó Z otego Brzegu. By jeden z tych ostatnich ch odnych i pos pnych dni sierpnia, kiedy trudno mie dobry
nastrój i wszystko si nie udaje. Takie dni przed laty nazywano w Avonlea „s dnymi”. Szczeniak, którego Gilbert przywióz dla ch opców, obgryz politur
z nogi od sto u w jadalni. Zuzanna odkry a, e w szafie z po ciel mole urz dzi y sobie istny festyn. Koci tko Nan zniszczy o naj adniejsz papro . Jim i
Bertie Szekspir przez ca e popo udnie okropnie ha asowali na strychu, b bni c w blaszanki. Ania niechc cy str ci a klosz od lampy. By a tak
rozdra niona, e z przyjemno ci s ucha a odg osu t uk cego si szk a! Rill bola o ucho, a Shirley dosta dziwnej wysypki na szyi. Ania by a
przera ona, ale Gilbert rzuci okiem na dziecko i oboj tnie powiedzia , e nie s dzi, aby ta wysypka mia a jakiekolwiek znaczenie. Oczywi cie, nic nie
mia o dla niego znaczenia! Chodzi o przecie tylko o jego rodzonego syna! Nie mia te znaczenia fakt, e zaprosi na obiad Trentów i przypomnia
sobie, e powinien wcze niej poinformowa o tym Ani , dopiero wtedy, kiedy przyszli. Sp dzi y w
nie z Zuzann bardzo pracowity dzie i zaplanowa y
skromny i szybki obiad. A pani Trent cieszy a si opini najlepszej gospodyni w Charlottetown. Gdzie, u licha, podzia y si czerwono-niebieskie skarpety
Waltera? „Walter, nie uwa asz, e móg by chocia raz od
co na swoje miejsce? Nan, nie mam poj cia, gdzie znajduje si siedem mórz. Na lito
bosk , nie zadawaj mi ci gle pyta ! Nie dziwi si , e Sokratesa otruto, kto musia to zrobi ”.
Walter i Nan os upieli. Nigdy jeszcze mama nie mówi a takim tonem. Spojrzenie synka jeszcze bardziej rozdra ni o Ani .
- Diano, czy wiecznie musz ci przypomina , eby nie owija a nóg wokó taboretu, gdy siedzisz przy pianinie? Shirley, zamaza
d emem nowy
tygodnik! I mo e kto mi powie, gdzie si podzia y szklane wisiorki z yrandola.
Nikt nie móg jej odpowiedzie na to pytanie. Zuzanna odczepi a wisiorki, eby je wymy . Ania pobieg a na gór , by unikn
zasmuconych spojrze
dzieci. Niespokojnie chodzi a po swoim pokoju. Co si z ni dzieje? Czy by stawa a si jedn z tych okropnych, niezno nych i zrz dliwych kobiet?
Ostatnio wszystko j denerwowa o. Irytowa y j pewne cechy charakteru Gilberta, które dotychczas wcale jej nie dra ni y. By a zm czona i znudzona
wiecznymi obowi zkami, monotoni dnia codziennego i zaspokajaniem zachcianek rodziny. Kiedy zachwyca o j wszystko, co robi a w domu i dla
domu. Teraz jej to ci
o. Czu a si jak w koszmarnym nie, gdy próbuje si kogo dogoni , a nogi s jak skute kajdanami.
Najgorsze by o to, e Gilbert niczego nie dostrzega . Pracowa od rana do wieczora i sprawia wra enie, jakby nie obchodzi o go nic poza w asn
prac . Jedyne s owa, jakie wypowiedzia przy obiedzie, brzmia y:
- Poprosz o musztard .
„Mog sobie porozmawia ze sto em i krzes ami - my la a Ania z gorycz . -
czy nas ju chyba tylko przyzwyczajenie. Wcale nie zauwa
, e
wczoraj w
am now sukienk . I od tak dawna nie mówi do mnie »dziewczynko Aniu«! Przypuszczam, e podobnie dzieje si we wszystkich
ma
stwach. Taki los spotyka wi kszo
kobiet. Gilbert uwa a mnie za swoj w asno
. Tylko praca co dla niego znaczy. Gdzie jest moja
chusteczka?”
Ania wtuli a twarz w chusteczk do nosa i usiad a na krze le, pogr
ona w rozpaczy. Gilbert ju jej nie kocha. Je li nawet j ca uje, robi to oboj tnie,
z przyzwyczajenia. P omie mi
ci zgas . Zabawne ma
skie historyjki, z których kiedy razem si za miewali, od
y naraz w pami ci Ani, ale teraz
wcale jej nie bawi y. Jak mog a w ogóle uwa
, e s
mieszne? Przypomnia a sobie opowie
, jak to Monty Turner ca owa swoj
on regularnie raz
na tydzie i trzeba mu by o o tym przypomina . Czy jakakolwiek kobieta mog aby czu si szcz
liwa w takiej sytuacji? Albo Curtis Ames, który spotka
na ulicy swoj
on w nowym kapeluszu i nie pozna jej. Wspomnia a s owa pani Clancy Darie:
„Mój m
ma o mnie obchodzi, ale gdyby go zabrak o, pewnie bym za nim t skni a”. „Gilbert te pewnie by za mn t skni , gdyby mnie zabrak o.
Czy by w naszym ma
stwie by o ju a tak le?” Nat Elliot oznajmi swojej onie po dziesi ciu latach wspólnego po ycia:
- Je li chcesz wiedzie , czuj si zm czony faktem, e jestem onaty! A od jej lubu z Gilbertem min o pi tna cie lat! Mo e tacy w
nie s
czy ni. By oby to niew tpliwie zdanie panny Kornelii. Po pewnym czasie trudno ich przy sobie utrzyma . „Je li mój m
wymaga, by go przy sobie
zatrzymywa , nie zamierzam tego robi ”. Lecz na przyk ad pani Teodora Clow powiedzia a z dum na zebraniu Ko a Pomocy Pa :
- Jeste my dwadzie cia lat po lubie i mój m
kocha mnie tak, jak w dniu, w którym si pobrali my.
Mo e oszukiwa j i tylko zachowywa pozory? Wygl da a na swoje lata, a nawet starzej. „Ciekawe, czy ja zaczynam wygl da staro?” - martwi a si
Ania.
Po raz pierwszy odczu a ci
ar swojego wieku. Podesz a do lustra i spojrza a na siebie krytycznie. Owszem, w k cikach oczu pojawi y si kurze
apki, ale by o je wida tylko przy silnym wietle. Linia podbródka pozosta a czysta. Twarz mia a zawsze bardzo blad , a w osy g ste i faluj ce, bez
jednego siwego pasemka. Lecz czy komukolwiek mog si podoba czerwone w osy? Nos by z pewno ci bardzo adny. Pog aska a go niczym
przyjaciela, wspominaj c pewne chwile w yciu, kiedy to wiadomo
posiadania adnego nosa pozwala a jej pokonywa trudno ci. Ale dla Gilberta jej
nos sta si czym zwyczajnym i normalnym. Równie dobrze móg by by zadarty lub sp aszczony, Gilberta nic by to nie obesz o. Pewno w ogóle
zapomnia , e jego ona ma nos. Mo e te t skni aby za nim, gdyby go zabrak o.
„Musz zajrze do Rilli i Waltera - pomy la a Ania niech tnie. - Przynajmniej te biedactwa mnie potrzebuj . Czemu by am dla nich taka ostra?
Pewnie my
sobie teraz: »Biedna mama, robi si zupe nie niezno na«„.
Nadal zawodzi wiatr i pada deszcz. B bnienie na strychu usta o, ale odg osy gry w krykieta, dobiegaj ce z salonu, doprowadza y j do sza u. W
po udnie nadesz y dwa listy. Jeden od Maryli, Ania westchn a, otworzywszy go. Pismo Maryli by o ju tak niewyra ne! Drugi list pochodzi od niezbyt
dobrze znanej Ani pani Barrett Fowler z Charlottetown. Pani Fowler zaprasza a doktora Blythe z on na obiad we wtorek i zaznacza a, e b dzie u niej
tak e ich dawna przyjació ka, pani Krystyna ze Stuartów Dawson z Winnipeg.
Ania upu ci a list na kolana. Opad y j nagle dawne, niezbyt przyjemne wspomnienia. Krystyna Stuart z Redmondu, dziewczyna, o której mówiono,
e jest zar czona z Gilbertem i o któr ona swego czasu by a tak bardzo zazdrosna! Tak, teraz po dwudziestu latach przyznawa a to ze spokojem. By a
zazdrosna i nienawidzi a Krystyny Stuart. Od lat o niej nie s ysza a, lecz pami ta a j doskonale. Wysoka dziewczyna o cerze koloru ko ci s oniowej, z
olbrzymimi ciemnoniebieskimi oczami i czarnymi w osami. By o w niej co dystyngowanego, ale nos mia a stanowczo za d ugi. A jednak ka dy musia
uzna j za adn . Ania przypomnia a sobie, e wiele lat temu obi o si jej o uszy, e Krystyna wysz a za m
i wyjecha a na Zachód.
Gilbert wpad wieczorem, aby tylko zje
kolacj , poniewa w Górnym Glen panowa a epidemia odry. Ania w milczeniu poda a mu list pani Fowler.
- Krystyna Stuart! Oczywi cie, e pójdziemy. Ch tnie j zobacz i powspominam stare dzieje - powiedzia , a w jego g osie po raz pierwszy od tygodni
zabrzmia o o ywienie. - Prze
a swoje. Wiesz, e cztery lata temu straci a m
a?
Ania nie wiedzia a. A sk d on mia t informacj ? Dlaczego nigdy jej o tym nie mówi ? I czy by zapomnia , e w
nie w ten wtorek jest rocznica ich
lubu? Zawsze sp dzali rocznice lubu we dwoje, nie przyjmuj c na ten dzie
adnych zaprosze . No có , ona nie b dzie mu o tym przypomina .
Niech sobie zobaczy t Krystyn , je li chce. Co kiedy powiedzia a pewna dziewczyna z Redmondu? „Mi dzy Krystyn a Gilbertem zdarzy o si wi cej,
ni przypuszczasz, Aniu”. Wtedy mia a si z tych s ów… Klara Hallett s yn a ze z
liwo ci. Kto wie jednak, czy w tym, co mówi a, nie by o szczypty
prawdy? Ania nagle poczu a dreszcz przebiegaj cy jej po plecach. Przypomnia a sobie, e wkrótce po lubie znalaz a fotografi Krystyny w starym
notesie Gilberta. Wzruszy wtedy tylko ramionami i zdziwi si , e w ogóle ma to zdj cie. Mo e by o to jedno z tych niewa nych zdarze , które wiadcz
o czym niezwykle wa nym? Czy to mo liwe, e Gilbert kocha niegdy Krystyn ?… A z Ani o eni si jedynie z sympatii, niepocieszony po utracie
Krystyny?
„To idiotyczne, e jestem zazdrosna” - pomy la a Ania, usi uj c si roze mia . Przecie trudno si dziwi , e Gilbert ma ochot spotka kogo z
dawnych, redmondzkich lat. Mo na te zrozumie , e zapracowany, onaty od pi tnastu lat m
czyzna zapomina o datach rodzinnych uroczysto ci.
Ania odpisa a pani Fowler, e przyjmuj zaproszenie. Wys
a list na trzy dni przed terminem obiadu, i zacz a marzy o tym, by która z mieszkanek
Górnego Glen urodzi a dziecko we wtorek oko o godziny pi tej po po udniu.
Rozdzia XL
Dziecko, z którego przyj ciem na wiat Ania wi za a takie nadzieje, urodzi o si za wcze nie. Gilberta wezwano w poniedzia ek o dziewi tej
wieczorem. Ania posz a spa zap akana i obudzi a si o trzeciej nad ranem. Kiedy lubi a budzi si w nocy, le
i patrze w okno na pogr
ony w
mroku wiat, s ysze , jak Gilbert oddycha spokojnie tu obok niej, my le o dzieciach pi cych w swoich pokojach i o kolejnym cudownym dniu, który
mia nadej
. A teraz! Ania le
a bezsennie, a
wit zabarwi seledynowo niebo na wschodzie i Gilbert wróci do domu.
- Bli ni ta - rzuci tylko i od razu po
si do
ka. Zasn natychmiast. Bli ni ta, te co ! Nasta poranek dnia, w którym przypada a pi tnasta
rocznica ich lubu, a jej m
zasn sobie w najlepsze. Na pewno zapomnia o rocznicy.
Ania utwierdzi a si w swoim przekonaniu, kiedy o jedenastej rano zszed na niadanie. Po raz pierwszy w ci gu ca ego ich ma
stwa nie z
Ani
ycze i nie ofiarowa
adnego drobiazgu. Bardzo dobrze, wobec tego ona te mu nic nie da. Ju od tygodni ma y, srebrny scyzoryk z dat wyryt na
jednej stronie, a inicja ami Gilberta na drugiej, czeka na ten dzie . Oczywi cie Gilbert musia by zap aci symbolicznego centa, by no yk nie przeci nici
ich mi
ci. Ale je li Gilbert zapomnia , ona te zapomni, dla samej zemsty.
Gilbert przez ca y dzie zachowywa si dziwnie. Prawie si nie odzywa siedz c bezczynnie w bibliotece. Czy by nie móg doczeka si chwili, gdy
znów zobaczy Krystyn ? Pewnie w g bi duszy wzdycha do niej przez wszystkie te lata. Ania wiedzia a doskonale, e jej przypuszczenia s
absurdalne, ale czy zazdro
bywa rozs dna?
Mieli pojecha do miasta poci giem, odchodz cym o godzinie siedemnastej.
- Cy moge psyj
i popatse , jak si ubieras, mamusiu? - spyta a Rilla.
- Och, je li koniecznie chcesz - odpar a niech tnie Ania i zaraz w duchu zbeszta a sam siebie. Doprawdy stawa a si dla dzieci zbyt ostra. - Chod ,
kochanie - doda a z poczuciem winy.
Rilla uwielbia a patrze , jak mama si ubiera. Lecz nawet ona czu a, e tego wieczoru mama wcale si nie cieszy, e idzie na przyj cie.
Ania przez chwil namy la a si nad wyborem sukienki. Co prawda nie mia o wi kszego znaczenia, co na siebie w
y. Gilbert i tak nie zwróci na jej
strój najmniejszej uwagi. Uwa nie spojrza a w lustro. Wygl da a na zm czon i zniech con . Lecz nie mo e przecie wypa
za ciankowo i
niemodnie przy Krystynie. „Tylko tego brakowa o, eby mi wspó czu a!” Mo e by w
now sukienk z gazy w p czki ró , narzuconej na zielony
spód? Albo t jedwabn z koronkowym akietem? Przymierzy a obie i wybra a t pierwsz . Nast pnie wypróbowa a kilka uczesa i stwierdzi a, e
najlepiej jej z lokami opadaj cymi przy twarzy, a la madame Pompadour.
- Mamusiu, wygl das pse licnie - wyszepta a Rilla z podziwem w wielkich okr
ych oczach.
Podobno g upcy i dzieci mówi prawd . Czy nie us ysza a kiedy od Rebeki Dew, e jest „stosunkowo pi kna”? Gilbert dawniej te prawi jej
komplementy, ale Ania nie mog a sobie przypomnie , kiedy ostatnio powiedzia jej co mi ego.
Gilbert pospiesznie przeszed do swego pokoju nie mówi c ani s owa ojej nowej sukience. Ania przez chwil sta a w poczuciu wielkiego alu, potem
ci gn a gwa townie sukni i rzuci a j na
ko. W
y star , czarn sukienk , która w Przystani Czterech Wiatrów uchodzi a za niezwykle szykown ,
ale nigdy nie podoba a si Gilbertowi. A co zawiesi na szyi? Paciorki od Jima, traktowane przez lata jak prawdziwy skarb, rozlecia y si wreszcie. Po
prostu nie mia a adnego naszyjnika. No có … Wyj a pude eczko, w którym le
o ma e ró owe serduszko, ofiarowane jej przez Gilberta w
Redmondzie. Rzadko je nosi a, poniewa ró owy kolor nie harmonizowa z jej rudymi w osami. Ale dzi je w
y. Czy Gilbert to zauwa y? No, jest
gotowa. Gilbert z pewno ci bardzo starannie si goli. Niecierpliwie zapuka a do drzwi.
- Gilbercie, spó nimy si na poci g, je li si nie po pieszysz.
- Mówisz tonem zrz dliwej starej panny - powiedzia Gilbert wychodz c. - Co ci si sta o?
No tak, zaczyna mie jej wszystko za z e. Odrzuci a nasuwaj
si my l, e doskonale wygl da we fraku. Wspó czesna m ska moda by a
idiotyczna. Ca kowicie pozbawiona uroku. Jak cudownie musia o by w czasach królowej El biety, gdy m
czy ni chodzili w bia ych satynowych
kubrakach, karmazynowych opo czach z aksamitu i koronkowych kryzach. I wcale nie byli zniewie ciali, lecz wr cz przeciwnie, odwa ni do szale stwa i
zdolni do ryzyka jak nikt nigdy na ca ym wiecie.
- Wi c chod my, skoro ci tak pilno - rzek Gilbert ch odno. Jego ton wyra nie wskazywa na to, e jest mu obca i oboj tna. By a tylko jednym z jego
mebli… niczym wi cej.
Jim odwióz ich na stacj . Zuzanna i panna Kornelia, która w
nie przysz a, by poprosi Zuzann o przyrz dzenie ziemniaków w mundurkach na
ko cieln kolacj , spojrza y za nimi z podziwem.
- Ania nic si nie zmienia - stwierdzi a panna Kornelia.
- Owszem - zgodzi a si Zuzanna. - Chocia w ci gu ostatnich paru tygodni nie mog am oprze si wra eniu, e co jej dolega. Ale wygl da m odo.
Doktor te
wietnie si trzyma.
- Idealne ma
stwo - orzek a panna Kornelia.
Przez ca drog do miasta idealne ma
stwo nie zamieni o ze sob ani s owa. Oczywi cie Gilbert by zbyt wzruszony perspektyw ujrzenia swej
dawnej ukochanej, by rozmawia z on ! Ania kichn a. Czy by si zazi bi a? Nie mog a przecie kicha podczas obiadu, pod krytycznym spojrzeniem
pani Krystyny ze Stuartów Dawsonowej! Odczu a uk ucie na wardze; pewnie ju wyskakuje jej na ustach febra. Czy Julia mia a kiedykolwiek katar? Kto
móg by wyobrazi sobie zazi bion Porcj ? Albo kaszl
Helen Troja sk ! Czy Kleopatr narzekaj
na odciski!
Ania po przybyciu do domu Fowlerów potkn a si o g ow skóry nied wiedziej, rozci gni tej w holu, przesz a przez zapchany meblami i
poz acanymi ozdóbkami pokój, nazywany przez pani domu gabinetem, i opad a na bujany fotel. Szcz
liwie zdo
a to zrobi tak, by nie przewróci si
wraz z fotelem. Niespokojnym wzrokiem poszuka a Krystyny i z ulg stwierdzi a, e jeszcze jej nie ma. By oby straszne, gdyby tu siedzia a i z
rozbawieniem obserwowa a beznadziejne zachowanie ony Gilberta! Gilbert, nie po wi ciwszy jej chwili uwagi, od razu zacz rozmawia z doktorem
Fowlerem i niejakim doktorem Murrayem, który przyby z Nowego Brunszwiku i by autorem s ynnej pracy o chorobach tropikalnych. Praca ta wywo
a
sporo szumu w ko ach medycznych. Lecz Ania zauwa
a, e gdy Krystyna, której wej cie zapowiedzia a fala mocnego zapachu perfum, zjawi a si w
drzwiach, praca o chorobach tropikalnych natychmiast przesta a zajmowa Gilberta. Wsta , a w jego oczach zapali si b ysk zainteresowania.
Krystyna zatrzyma a si na chwil w drzwiach. Och, ona na pewno nie potkn aby si o g ow nied wiedzi ! Ania przypomnia a sobie, e Krystyna
mia a zwyczaj zatrzymywania si w drzwiach, by zrobi wi ksze wra enie swoim wej ciem. Bez w tpienia uwa
a, e ma teraz doskona szans , by
pokaza Gilbertowi Blythe, co straci .
By a ubrana w sukni z fioletowego aksamitu z d ugimi, obrze onymi z ot nitk obszernymi r kawami i trenem przyozdobionym z ot koronk . Z ota
opaska przytrzymywa a jej czarne w osy, których nie tkn a jeszcze siwizna. Na szyi mia a d ugi z oty
cuszek wysadzany brylantami. Ania
natychmiast poczu a si zaniedban i niemodn prowincjuszk .
owa a, e za
a to beznadziejne serduszko z emalii.
Krystyna wygl da a równie pi knie jak niegdy . Mo e by a troch zbyt wymalowana… tak, i z pewno ci za t ga. Jej nos nie skróci si ani o
milimetr, a podbródek bezlito nie zdradza lata. Gdy tak sta a w drzwiach, by o wida , i jej nogi s … s bardzo masywne. Czy ten dystyngowany
sposób bycia nie jest zanadto przestarza y? Ale policzki mia a nadal g adkie, a ciemnoniebieskie oczy b yszcza y spod g stych, prostych brwi,
uwa anych za tak fascynuj ce w Redmondzie. Tak, pani Krystyna Dawson by a bardzo pi kn kobiet i wcale nie sprawia a wra enia, e pochowa a
swe serce wraz z m
em.
Z chwil wej cia do pokoju Krystyna obj a go w posiadanie. Ania poczu a si tak, jakby nagle przesta a istnie . Lecz nadal siedzia a wyprostowana.
Nie da Krystynie okazji do stwierdzenia, e ma przygarbion sylwetk kobiety w rednim wieku. B dzie walczy do ko ca! Szare oczy Ani pozielenia y,
a na policzki jej wyp yn s aby rumieniec. „Pami taj, e masz nos” - pomy la a. Doktor Murray, który nie dostrzeg jej dotychczas, stwierdzi , e jego
kolega, doktor Blythe, ma bardzo interesuj
on . Ta postawna pani Dawson wygl da a przy niej zupe nie przeci tnie.
- Gilbercie Blythe, jeste równie przystojny, jak dawniej - powiedzia a zalotnie Krystyna… Wstr tna kokietka! - Jak to mi o, e si nie zmieni
.
„Cedzi s owa, jak zawsze. Nienawidz tego jej aksamitnego g osu”.
- Patrz c na ciebie - odpar Gilbert - odnosz wra enie, e czas zatrzyma si w miejscu. Gdzie posiad
tajemnic wiecznej m odo ci?
Krystyna roze mia a si .
„Czy jej miech nie brzmi troch afektowanie?”
- Zawsze umia
prawi komplementy, Gilbercie. Wiecie pa stwo - Krystyna rzuci a figlarne spojrzenie na obecnych - doktor Blythe by moim
wielbicielem w czasach studenckich. Dzi wydaje mi si , jakby te dni powróci y. O, Ania Shirley! Nie zmieni
si tak bardzo, jak mi mówiono, cho nie
wiem, czy pozna abym ci na ulicy. Twoje w osy troch
ciemnia y, prawda? Jak to mi o, e znów mo emy si spotka . Ba am si , e twoje lumbago nie
pozwoli ci przyj
.
- Moje lumbago?!
- Czy by ci nie dokucza o? S ysza am, e…
. - Musz to wyja ni - odezwa a si przepraszaj cym tonem pani Fowler. - Kto mi mówi , e le y pani z bardzo ci
kim atakiem lumbago.
- To pani Parkerowa z Lowbridge choruje na lumbago - rzek a Ania s abym g osem. - Nigdy w yciu nie mia am ataku lumbago.
- Szcz
liwe nieporozumienie - ucieszy a si Krystyna, lecz w jej tonie brzmia y obra liwe nutki. - Lumbago to okropna rzecz. Moja ciotka cierpi przez
nie prawdziwe m ki.
Z jej s ów wynika o jasno, e zalicza Ani do grona owych ciotek. Ania zdo
a si u miechn
samymi wargami. Gdyby tak umia a odpowiedzie co
ciwego! Niestety, nic nie przychodzi o jej na my l, z pewno ci dopiero w domu wpadnie jej do g owy jaka doskona a riposta, któr mog a si
odci
Krystynie.
- Podobno masz siedmioro dzieci - ci gn a tymczasem Krystyna, mówi c do Ani, lecz patrz c na Gilberta.
- Sze cioro yj cych - odpar a Ania ze smutkiem. Nie mog a my le bez bólu o ma ej Joyce.
- Co za rodzina! - rzek a Krystyna.
Natychmiast wyda o si , e posiadanie du ej rodziny jest uw aczaj ce i niegodne.
- Ty, jak s dz , nie masz dzieci - powiedzia a Ania.
- Nie lubi dzieci - Krystyna wzruszy a pi knymi ramionami, a g os jej zabrzmia twardo. - Macierzy stwo to nie dla mnie i nie uwa am go za
najwy sze powo anie kobiety. wiat i tak jest wystarczaj co zat oczony.
Zaanonsowano obiad. Gilbert poda rami Krystynie, doktor Murray towarzyszy pani Fowler, a doktor Fowler, ma y, t gi cz owieczek, który nie umia
rozmawia z nikim, kto nie by lekarzem, zaj si Ani .
W pokoju by o duszno. Czu o si dziwny, niemi y zapach. Pewnie pani Fowler pali a tu jakie wonne kadzid o. Jedzenie by o smaczne, ale Ania jad a
bez apetytu, siedz c z u miechem przyklejonym do ust. Czu a, e wygl da jak mumia. Nie mog a odwróci oczu od Krystyny, która przez ca y czas
miecha a si do Gilberta. Mia a adne z by. Za adne. Wygl da y jak reklamówka pasty do mycia z bów. Krystyna mówi c gestykulowa a ywo. Mia a
pi kne, cho zbyt du e d onie.
Rozmawia a z Gilbertem o rytmach ycia. O co w
ciwie jej chodzi o? Pewnie sama dobrze nie wiedzia a. Potem zmieni a temat na wystawienie
Pasji.
- Czy by
kiedy w Oberammergau?* - spyta a Krystyna. Musia a doskonale wiedzie , e nie! Dlaczego zwyk e pytanie w ustach Krystyny brzmia o
jak obelga?
- Nic dziwnego, jeste przecie uwi zana przy rodzinie - rzek a Krystyna. - Jak my lisz, kogo widzia am miesi c temu w Halifaxie? T twoj
przyjació
, która po lubi a takiego brzydkiego pastora. Jak on si nazywa?
- Jerzy Blake - odpar a Ania. - Jego on zosta a Iza Gordon. Nigdy nie uwa
am go za brzydkiego.
- Doprawdy? No tak, s ró ne gusta. W ka dym razie spotka am ich. Biedna Iza!
Krystyna znacz co podkre li a s owo „biedna”.
- Dlaczego biedna? - spyta a Ania. - Uwa am, e s z Jerzym szcz
liwi!
- Szcz
liwi! Moja droga, gdyby zobaczy a, w jakiej dziurze mieszkaj ! Okropna wioska rybacka, w której najwi kszym wydarzeniem jest to, e
komu
winia wejdzie do ogrodu. Podobno Jerzy mia dobr parafi w Kingsporcie i porzuci j , by pój
pomi dzy rybaków, gdy uwa
, e jest im
potrzebny. Nie rozumiem takiego fanatyzmu. „Jak mo esz wytrzyma w tak odleg ym i osamotnionym miejscu?” - spyta am Izabel . Wiesz, co mi
odpowiedzia a?
Krystyna dramatycznie wyci gn a przed siebie upier cienione d onie.
- Prawdopodobnie to, co ja bym powiedzia a o Glen St. Mary - odpar a Ania. - e jest to jedyne miejsce na wiecie, w którym mo na mieszka .
- Trudno mi wyobrazi sobie, e naprawd dobrze si tam czujesz - u miechn a si Krystyna. Ach, te usta pe ne równych, l ni cych z bów! - Czy
nie t sknisz za ciekawszym yciem? O ile pami tam, by
kiedy do
ambitna. W Redmondzie pisywa
ca kiem dobre nowelki. Mo e by o w nich
troch za du o fantazjowania, ale mimo to…
- Pisa am je dla ludzi obdarzonych bujn wyobra ni . Jest ich zadziwiaj co du o i s spragnieni w drówek w wiat marze .
- Ale zarzuci
to?
- Niezupe nie. Teraz tworz dzie a, które yj - odpar a Ania, my
c o swoich dzieciach.
Krystyna szeroko otworzy a oczy, nie rozumiej c, o co chodzi. O czym mówi Ania Shirley? Ju w Redmondzie s yn a ze swego dziwnego sposobu
wypowiadania my li. Zdumiewaj co dobrze wygl da, ale pewnie nale y do tych kobiet, które po wyj ciu za m
zmieniaj si w kury domowe. Biedny
Gilbert! Zagi a na niego parol, zanim jeszcze przybyli do Redmondu. Nie mia
adnych szans, eby si od niej uwolni .
- Czy znany jest jeszcze zwyczaj dzielenia si podwójnym orzechem? - spyta doktor Murray, który w
nie roz upa taki orzech.
Krystyna zwróci a si do Gilberta:
- Czy pami tasz podwójny orzech, który razem zjedli my? - spyta a.
Co mia o znaczy to spojrzenie, jakie wymienili?
- S dzisz, e móg bym o tym zapomnie ? - odpar Gilbert. Zacz li snu wspomnienia, Ania za utkwi a wzrok w obrazie, który wisia nad kredensem i
przedstawia ryby i pomara cze. Nie przypuszcza a, e Krystyna i Gilbert maj a tyle do wspominania. „Czy pami tasz ten piknik? Czy pami tasz t
noc, kiedy poszli my do murzy skiego ko cio a? Albo t , w któr wybrali my si na bal maskowy? Przebra
si za hiszpa sk dam . Mia
na sobie
czarn aksamitn sukni i koronkow chust , a w r ku wachlarz”. Gilbert najwidoczniej pami ta wszystko ze szczegó ami. Ale za to zapomnia o ich
rocznicy lubu!
Gdy szli do salonu po obiedzie, Krystyna wyjrza a przez okno. Na wschodzie niebo srebrzy o si ponad czarnymi topolami.
- Gilbercie, chod , przejdziemy si po ogrodzie. Chc znów zrozumie , jakie ma znaczenie wschód ksi
yca we wrze niu.
Czy wschód ksi
yca we wrze niu ma jakie inne znaczenie ni w pozosta ych miesi cach? I dlaczego Krystyna mówi „znów”? Czy ju kiedy
ogl da a wschód ksi
yca… z nim?
Krystyna i Gilbert wyszli. Ania poczu a si tak, jakby dok adnie i starannie uprz tni to j z drogi. Usiad a na krze le, z którego by o wida ogród, cho
sama przed sob nie przyzna aby si , e w
nie dlatego je wybra a. Widzia a, jak Krystyna i Gilbert id po cie ce. O czym rozmawiali? Zdaje si , e
ównie mówi a Krystyna. Gilbertowi zapewne odebra o mow ze wzruszenia. Czy teraz, w blasku wschodz cego ksi
yca u miecha si do
wspomnie , które nie mia y adnego zwi zku z Ani ? Przypomnia a sobie ich wspólne spacery w blasku ksi
yca w Avonlea. Czy on ju o nich
zapomnia ?
Krystyna patrzy a na niebo. Oczywi cie wiedzia a, e gdy tak unosi g ow , lepiej wida jej pi kn , pe
szyj . Czy ksi
yc zawsze potrzebuje tyle
czasu, aby wzej
?
Wreszcie Gilbert i Krystyna wrócili z ogrodu. W salonie zabrzmia a muzyka, poproszono Krystyn , by co za piewa a. By a bardzo muzykalna i mia a
dobry g os. Patrz c na Gilberta piewa a o „dawnych, drogich dniach, których nie da si zapomnie ”.
Gilbert usiad w g bokim fotelu. By dziwnie spokojny. Czy wraca pami ci do tych „dawnych, drogich dni”? Mo e wyobra
sobie, jak wygl da oby
jego ycie, gdyby po lubi Krystyn ? „Dawniej zawsze wiedzia am, o czym on my li. Zaczyna mnie bole g owa. Je li st d nie wyjdziemy, wybuchn
aczem. Dobrze, e mamy wcze nie powrotny poci g”.
Gdy Ania zesz a na dó , Krystyna sta a z Gilbertem na ganku. Delikatnie zdj a r
listek, który spad mu na rami . Gest ten wygl da jak pieszczota.
- Czy dobrze si czujesz, Gilbercie? Wygl dasz, jakby by bardzo zm czony. Wiem, e si przepracowujesz.
Ani przeszy dreszcz niepokoju. Gilbert naprawd
le wygl da , a ona sama dot d tego nie dostrzeg a. Poczu a si upokorzona i zawstydzona.
„Mam pretensj , e Gilbert uwa a mnie za swoj w asno
, a jaki jest mój stosunek do niego?”
Krystyna zwróci a si do niej.
- Ciesz si , e znów si spotka
my, Aniu. Ca kiem jak dawnej.
- Ca kiem - przyzna a Ania.
- W
nie mówi am Gilbertowi, e wydaje si zm czony. Powinna lepiej o niego dba . Swego czasu naprawd lubi am tego twojego m
a. By
najmilszym z moich wielbicieli. Ale mo esz mi to wybaczy , bo przecie nie odebra am ci go.
Ania zesztywnia a.
- By mo e on
uje, e tego nie zrobi
- odpowiedzia a tonem, jakiego wczasach redmondzkich Krystyna nigdy u niej nie s ysza a, i wsiad a do
powozu doktora Fowlera, który mia ich odwie
na dworzec.
- Zabawne stworzenie! - powiedzia a Krystyna, wzruszaj c ramionami. Patrzy a za powozem tak, jakby co j ogromnie rozbawi o.
Rozdzia XLI
- Czy dobrze si bawi
? - spyta Gilbert ca kiem oboj tnie, kiedy wsiedli do poci gu.
- Cudownie - odpar a Ania, która czu a, jakby - u ywaj c wspania ego zwrotu Jane Welsh Carlyle - sp dzi a noc pod wozem.
- Dlaczego tak dziwnie si uczesa
? - ci gn Gilbert obcym g osem.
- Wed ug najnowszej mody.
- W ka dym razie nie do twarzy ci w tym uczesaniu. Mo e przy innych w osach wygl da oby to lepiej, ale z twoimi…
- No tak, to doprawdy nieszcz
cie, e mam rude w osy - rzek a Ania zimno.
Gilbert pospiesznie porzuci niebezpieczny temat. U wiadomi sobie, e Ania zawsze by a uczulona na punkcie swoich w osów. Zreszt czu si zbyt
zm czony, by rozmawia . Odchyli g ow na oparcie siedzenia i zamkn oczy. Ania spostrzeg a pasemka siwych w osów na jego skroniach. Ale serce
jej nie zmi
o.
W milczeniu szli ze stacji do Z otego Brzegu. Pachnia o jod ami, paprociami i wilgotn ziemi . Pola ton y w blasku ksi
yca. Min li stary,
opuszczony dom z powybijanymi szybami w oknach, dom, w którym kiedy l ni y wiat a i rozlega si
miech. „Jak w moim yciu” - pomy la a Ania.
Wszystko nabiera o dla niej innego, strasznego znaczenia. Bia y motyl, który przelecia mi dzy nimi, by niczym duch umar ej mi
ci. St pn a w do ek
od krykieta i omal nie przewróci a si na grz dk floksów. Dlaczego dzieci zostawi y to tutaj? Ju ona jutro z nimi porozmawia!
Gilbert powiedzia tylko:
- Hop! - i poda jej r
. Czy równie oboj tnie by si zachowa , gdyby podczas ogl dania wschodu ksi
yca co takiego zdarzy o si Krystynie?
Gdy tylko weszli do domu, Gilbert pospiesznie uda si do swego gabinetu. Ania w milczeniu posz a do sypialni. wiat o ksi
yca, srebrzyste i zimne,
zalewa o pod og . Podesz a do otwartego okna i wyjrza a na dwór. Pies Cartera Flagga postanowi chyba wy przez ca noc i robi to z wielkim
zapa em. Li cie topoli l ni y, a dom wydawa si pe en tajemniczych i z owrogich szeptów.
Ania czu a pustk . Najpi kniejsze kwiaty ycia zwi
y i utraci y swe barwy. Wszystko wydawa o si nierealne, odleg e i pozbawione znaczenia.
Daleko w dole przyp yw spieszy na odwieczne spotkanie z wybrze em. Teraz, kiedy Norman Douglas ci jod owy zagajnik, widzia a ze swych
okien ma y Wymarzony Domek. Jak e byli tam szcz
liwi. Wystarcza o im, e s sami ze swoimi marzeniami, czu
ci i przyjaznym milczeniem!
Gilbert patrzy na ni z tym u miechem, który mia wy cznie dla niej, i codziennie znajdowa inny sposób, by jej powiedzie o swej mi
ci. Dzieli z ni
wszystkie smutki i rado ci.
A teraz znudzi si ni . Tacy s m
czy ni i zawsze tacy b
. Uwa
a, e Gilbert stanowi wyj tek, ale wida si myli a. Jak zdo a
z tym
prze wiadczeniem?
„S jeszcze dzieci - my la a oboj tnie. - Musz
dla nich. I nikt nie mo e si o niczym dowiedzie . Nikt. Nie chc , eby si nade mn u alano”.
Co to? Kto bieg po schodach, skacz c po trzy stopnie, jak zwyk to robi dawno temu w Wymarzonym Domku Gilbert. Chyba to nie by on! A
jednak…
Gilbert wpad do pokoju i rzuci na stó ma paczuszk . Chwyci Ani w obj cia i zacz z ni ta czy jak swawolny ch opak. Wreszcie zatrzyma si
w pa mie ksi
ycowych promieni, by z apa oddech.
- Mia em racj , Aniu. Dzi ki Bogu, mia em racj ! Specjalista orzek , e pani Garrow b dzie zdrowa.
- Pani Garrow? Gilbercie, czy ty zwariowa ?
- Czy bym ci nic nie powiedzia ? Na pewno mówi em… A mo e nie… By to tak przykry temat, e nie mog em go z nikim porusza . Zamartwia em si
tym na mier przez ostatnie dwa tygodnie. Nie mog em my le o niczym innym, we dnie i w nocy. Pani Garrow mieszka w Lowbridge i by a pacjentk
Parkera. Poprosi mnie o konsultacj , lecz postawi em inn diagnoz ni on, upieraj c si , e istnieje szansa na wyzdrowienie. Ma
my si nie
pok ócili. By em pewien, e mam racj . Pos ali my pani Garrow do Montrealu, chocia Parker twierdzi , e nie wróci stamt d ywa, a jej m
by gotów
mnie zastrzeli , gdybym mu si nawin przed oczy. Kiedy wyjecha a, zacz em szczegó owo roztrz sa ca spraw . Mo e myli em si i niepotrzebnie
m czy em? Gdy teraz wszed em do gabinetu, znalaz em list. Mia em racj ! Operowano j i wed ug wszelkiego prawdopodobie stwa b dzie
a.
Dziewczynko Aniu, móg bym teraz lata ze szcz
cia! Uby o mi ze dwadzie cia lat!
Ania mia a ochot rozp aka si i roze mia . Zrobi a to drugie. Cudownie by o znów si
mia , ca kiem jak dawniej!
- Przypuszczam, e dlatego zapomnia
o naszej rocznicy? - spyta a.
Gilbert zlu ni u cisk, by chwyci pakiecik, który uprzednio rzuci na stó .
- Nie zapomnia em. Dwa tygodnie temu zamówi em co w Toronto. Przysz o dopiero dzi wieczorem. Rano by o mi tak przykro, e nic dla ciebie nie
mam, i wola em nie wspomina o rocznicy. My la em, a nawet mia em nadziej , e zapomnia
o niej. Gdy wszed em do gabinetu, mój prezent dla
ciebie le
obok listu Parkera. Zobacz, czy ci si spodoba.
By to ma y brylantowy wisiorek. W wietle ksi
yca l ni i iskrzy si .
- Gilbercie… A ja…
- Przymierz go. Szkoda, e nie przyszed rano, mog aby wtedy go w
zamiast tego starego serduszka. Chocia wygl da o ono bardzo adnie,
wtulone w ten liczny do eczek w twojej bia ej szyjce. Czemu nie zosta
w zielonej sukience, Aniu? Lubi j . Przypomina mi t sukni w p czki ró ,
sukni ! I ci gle pami ta tak podziwian przez siebie sukienk z czasów uniwersyteckich.
Ania czu a si jak ptak uwolniony z klatki. Gilbert trzyma j w ramionach i spogl da w oczy.
- Kochasz mnie, Gilbercie, prawda? Nie sta am si jednym z twoich przyzwyczaje ? Tak dawno nie mówi
, e mnie kochasz.
- Kochanie moje! Nie s dzi em, e potrzebujesz s ów, aby o tym wiedzie . Nie móg bym bez ciebie
. Twoja obecno
dodaje mi si . W Biblii jest
werset, napisany jakby z my
o tobie: „B dzie mu ona czyni dobro, a nie z o przez wszystkie dni ywota jego”.
ycie, które par chwil temu wydawa o si szare i g upie, znów rozb ys o szcz
ciem. Brylantowy wisiorek, na moment zapomniany, spad na
pod og . By
liczny, ale o ile wi cej warte by y spokój, zaufanie, praca, miech, czu
i wiadomo
, e jest si kochan .
- Och, gdyby my mogli zatrzyma na zawsze t chwil , Gilbercie!
- B dziemy mieli wiele takich chwil. Najwy szy czas na nasz drugi miodowy miesi c. W lutym przysz ego roku w Londynie odb dzie si kongres
medyczny. Pojedziemy na ten kongres, a potem zwiedzimy kawa ek Europy. Po wi tujemy troch . B dziemy znów wy cznie par zakochanych,
jakby my dopiero co si pobrali. Od jakiego czasu zmieni
si .
A wi c zauwa
to.
- Jeste zm czona i przepracowana. Potrzebujesz odpoczynku. Jak mog a by wobec niego taka niesprawiedliwa!
- Nie chc , by mówiono, e ony lekarza nie ma kto leczy . Wrócimy wypocz ci i odm odzeni, z naszym dawnym poczuciem humoru. Przymierz
wisiorek i chod my spa . Och, jak mi si chce spa ! Od tygodni nie przespa em porz dnie ani jednej nocy, martwi c si o pani Garrow.
- O czym tak d ugo rozmawia
z Krystyn w ogrodzie? - spyta a Ania, przymierzaj c wisiorek przed lustrem.
Gilbert ziewn .
- Och, nie wiem. Krystyna papla a jak naj ta. Ale powiedzia a mi co nowego. Wesz mo e przeskoczy odleg
równ dwustu d ugo ciom jej cia a.
Czy wiedzia
o tym, Aniu?
Rozmawiali o wszach, gdy ona skr ca a si z zazdro ci! Jaka by a g upia!
- Jak to si sta o, e rozmawiali cie o wszach?!
- Nie pami tam. Mo e zacz o si od pinczerów doberma skich.
- Pinczery doberma skie! A co to takiego?
- Nowa rasa psów. Krystyna jest, zdaje si , znawczyni psów. By em tak poch oni ty my
o pani Garrow, e nie zwraca em zbytniej uwagi na to, co
mówi a. Od czasu do czasu chwyta em jakie pojedyncze s owo o kompleksach, nowym nurcie w psychologii, o sztuce, gustach, polityce i o abach.
- O abach?!
- O do wiadczeniach, które robi jaki cz owiek w Winnipeg. Krystyna nigdy nie by a zbyt interesuj ca, a teraz jest po prostu nudna. I z
liwa! Nigdy
przedtem nie by a z
liwa!
- Có takiego z
liwego mówi a? - spyta a Ania niewinnie.
- Nie zauwa
? Pewnie nie zwróci
na to uwagi, takie cechy s ci zbyt obce. Wszystko jedno. Jej miech dzia a mi na nerwy. I zanadto przyty a.
Dzi ki Bogu, ty jeste smuk a jak dawniej, dziewczynko Aniu.
- Wcale tak bardzo nie przyty a - rzek a Ania mi osiernie. - I na pewno jest przystojn kobiet .
- Mo e. Ale jej twarz nabra a twardego wyrazu. Jest w twoim wieku, a wygl da du o starzej.
- A ty mówi
o jej wiecznej m odo ci! Gilbert przymru
oczy z poczuciem winy.
- Trzeba by o powiedzie co grzecznego. Grzeczno
nie mog aby istnie bez odrobiny hipokryzji. Niestety, Krystyna nie nale y do tych, co znaj
Józefa. Ale có mo e poradzi na to, e czego jej brak. A to co jest?!
- Mój prezent dla ciebie. Daj mi za niego centa. Nie chc ryzykowa . Jak e cierpia am przez ca y ten wieczór! Umiera am z zazdro ci o Krystyn !
Gilbert spojrza na ni ze szczerym zdumieniem. Nigdy nie przysz o mu do g owy, e Ania mo e by o kogokolwiek zazdrosna.
- Aniu, nie s dzi em, e jeste do tego zdolna!
- O, jestem. Jeszcze przed laty by am w ciekle zazdrosna z powodu twojej korespondencji z Ruby Gillis.
- Czy ja w ogóle korespondowa em z Ryby? Nie pami tam. Biedna Ruby! A co z Robertem Gardnerem? Kocio nie powinien przygania garnkowi.
- Robert Gardner? Iza pisa a mi niedawno, e go widzia a i e bardzo uty . Gilbercie, doktor Murray jest mo e wybitny w swoim zawodzie, ale
wygl da jak szczapa, a doktor Fowler jak p czek. Przy nich wydajesz si idealnie przystojny.
- O. dzi kuj . W
nie takie rzeczy ona powinna mówi m
owi. A ja nie pozostan d
ny i powiem ci, Aniu, e wygl da
wyj tkowo adnie
dzisiejszego wieczoru, pomimo tej sukni. Mia
rumie ce, a twoje oczy cudownie b yszcza y. O, jak dobrze! Nie ma lepszego miejsca pod s
cem ni
asne
ko. W Biblii jest jeszcze inny werset; zadziwiaj ce, jak te wersety wyuczone w szkole niedzielnej wracaj do cz owieka po latach! „Po
si
w spokoju i zasn ”. W spokoju… i zasn . Dobranoc.
Gilbert zasn natychmiast, niemal w pó s owa. Biedny Gilbert. By taki zm czony! Niech dzieci si rodz i umieraj , tej nocy nic nie zm ci mu
odpoczynku. Cho by telefon urywa si a do rana.
Ania nie by a pi ca. Czu a si zbyt szcz
liwa, by zasn
. Cicho chodzi a po pokoju, przek adaj c rzeczy z miejsca na miejsce, czesa a w osy.
Wreszcie narzuci a szlafroczek i posz a zajrze do pokoju ch opców. Wszyscy trzej spali g boko. Odrobinek, który prze
pokolenia kociaków w Z otym
Brzegu, zwin si w k bek w nogach Shirleya. Jim zasn , czytaj c „Ksi
ycia kapitana Jima”, le
a otwarta na prze cieradle. Rozci gni ty na
ku sprawia wra enie znacznie wi kszego ni by w rzeczywisto ci. Wkrótce b dzie doros y, dzielny, ma y ch opiec! Walter we nie u miecha si jak
kto , kto posiad jak
cudown tajemnic . wiat o ksi
yca pada o przez okno na jego poduszk , rzucaj c cie w kszta cie krzy a nad jego g ow . Po
wielu latach Ania przypomnia a sobie o tym i zastanawia a si , czy mia a to by z owró bna przepowiednia. Oznaczony krzy em grób we Francji… Lecz
tego wieczoru by to tylko cie . Nic wi cej. Ania rzuci a okiem na Shirleya. Wysypka znik a bez ladu. Gilbert jak zawsze mia racj .
W pokoju obok spa y dziewczynki; Diana z k dzierzawymi w osami rozrzuconymi na poduszce i ma , opalon d oni pod
on pod policzek, i Nan
ze swoimi wspania ymi, d ugimi rz sami. Oczy, ukryte pod powiekami, po których bieg y niebieskie
ki, by y orzechowe jak u jej ojca. Rilla le
a na
brzuszku. Ania po
a j na wznak, ale dziecko nawet nie otworzy o oczu.
Jak pr dko rosn te dzieci. Za par lat pe ni m odzie czych, marze i pragnie zaczn wkracza w doros e ycie. Jej ma e okr ty, które wyp yn z
zacisznego portu rodzinnego domu w tajemnicz dal. Ch opcy oddadz si swoim yciowym pasjom, a dziewcz ta… Mo na ju sobie wyobrazi
liczne
oblubienice w welonach, sun ce po schodach starego Z otego Brzegu. Ale zawsze pozostan jej dzie mi. Jej i Gilberta. B dzie je kocha a i
wspomaga a, jak to robi wszystkie matki wiata.
Zesz a na dó . Jej zazdro
, podejrzenia i pretensje znik y bez ladu. Czu a si pogodna i weso a.
- Jestem naprawd Ani Blythe! - rzek a, miej c si rado nie. - Czuj si tak, jak owego poranku, kiedy ch opak Blythe’ów powiedzia mi, e Gilbert
dzie zdrów.
Pogr
ony w cieniach nocy ogród roztacza przed ni swoje uroki.
W oddali mgli cie rysowa y si ton ce w blasku ksi
yca wzgórza Przystani Czterech Wiatrów. Za kilka miesi cy ujrzy ksi
yc wiec cy nad
ponurymi wzgórzami Szkocji, nad Melrose, ruinami Kenilworth, nad ko cio em w Avon, gdzie snem wiecznym pi Szekspir. Mo e nawet nad Koloseum,
Akropolem i rzekami, p yn cymi przez zaginione imperia.
Noc by a zimna. Wkrótce nadejd ch odne, nieprzyjemne jesienne noce, pó niej spadnie nieg i zaczn wy zimowe wiatry. Lecz kto by si tym
przejmowa ?
W zacisznym domu nadal weso o b dzie p on ogie na kominku. Razem z Gilbertem potrafi uczyni zwyk e, szare dni radosnymi i pi knymi. Niech
sobie pada nieg, niech wieje wiatr, nie zm ci to ich mi
ci. A potem nadejdzie wiosna.
Odwróci a si od okna. W bia ej koszuli nocnej, z w osami splecionymi w dwa d ugie warkocze, wygl da a jak dawna Ania z Zielonego Wzgórza,
Redmondu i Wymarzonego Domku. Promieniowa z niej ten sam ukryty, wewn trzny blask. Przez uchylone drzwi s ycha by o spokojny oddech dzieci.
Gilbert chrapa , co mu si bardzo rzadko zdarza o. Ania u miechn a si
obuzersko. Przypomnia y jej si s owa Krystyny, biednej bezdzietnej Krystyny,
usi uj cej zrazi j swoimi z
liwymi uwagami.
- Co za rodzina! - powtórzy a z zachwytem Ania.