Marie Ferrarella Czekoladowe sny

background image

MARIE RYDZYNSKI

Czekoladowe sny

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ciemności, tak naprawdę, nie bała się nigdy.

Już jako dziecko wiedziała, że wszystkie nocne

strachy są tylko tworem wyobraźni. Nigdy nie

straszyły jej pełne półcieni zakamarki.

Aż do teraz.

Czuła dziwny ucisk w żołądku. Z najwyższym

trudem, nie patrząc na boki, zmuszała się do

spokojnego marszu. Nie sądziła, że Manhattan

może być tak obskurny.

Widziała wielu przechodniów, lecz ani tro­

chę nie poprawiło to jej samopoczucia. Wszys­

cy oni wydawali się jej nieprzyjaźni i groźni.

I chociaż zawsze uważała, że opowieści o nie­

bezpieczeństwach Nowego Jorku są mocno

przesadzone, to przecież poczuła się nagle

strasznie samotna.

Spacerowanie o tak późnej porze nie było

chyba najlepszym pomysłem, ale nie przypusz­

czała, że będzie musiała iść tak daleko. Roz­

glądając się gorączkowo, szukała taksówki.

A przecież tyle ich było, gdy wychodziła z dworca

autobusowego.

background image

6

CZEKOLADOWE SNY

Przełożyła torbę z lewej ręki do prawej.

Uchwyt coraz bardziej wpijał się jej w dłoń.

Gdy wysiadła z autobusu, zobaczyła tak wielu

ludzi dokoła, że postanowiła pójść do schroniska

piechotą. Wtedy sądziła, że jest to dobry pomysł.

Z zaciśniętymi zębami szła przed siebie Ósmą

Aleją. Odgłos kroków za plecami przerażał ją

coraz bardziej.

Czego się bała? Przecież o dziesiątej wieczorem

bardzo wielu ludzi spacerowało ulicami Nowego

Jorku. Przyjechała tu z Willow Grove, ponieważ

pragnęła zmienić swoje dotychczasowe życie,

uczynić je ciekawszym. Wierzyła, że zdoła to

uczynić w wielkim mieście.

Cały czas nie mogła pozbyć się uczucia, że ktoś

ciągle idzie za nią. Teddi, nie panikuj! powtarzała

w myślach. Nie odważyła się jednak spojrzeć za

siebie.

Pomyślała o swoich czterech siostrach. Przypo­

mniała sobie, jak wielkie zrobiła na nich wrażenie,

gdy oznajmiła im, że zamierza zostać tancerką na

Broadwayu. Nigdy nie mogła znieść gnuśnej

atmosfery rodzinnego miasteczka. Nie odpowia­

dało jej życie w bezczynności. Toteż gdy skoń­

czyła dwadzieścia jeden lat, uznała, że musi

wyruszyć naprzeciw przeznaczeniu.

- Hej, panienko, czemu tak pędzisz? - usłysza­

ła nagle.

Mimo lipcowego skwaru zadygotała. Strach

background image

CZEKOLADOWE SNY

7

przeobraził się we wściekłość. Miała ochotę od­

wrócić się i zwymyślać intruza. Szła jednak dalej.

Gdzie to jest, gdzie jest to cholerne schronisko?

zastanawiała się nerwowo.

Przyjaciółka matki poradziła jej, by do czasu,

gdy znajdzie sobie jakieś mieszkanie, zatrzymała

się w schronisku YWCA* na rogu Ósmej Alei

i Pięćdziesiątej Ulicy. Ale przecież minęła już

Pięćdziesiątą Ulicę, a hotele, które widziała po

drodze, ani trochę nie przypominały młodzieżo­

wego schroniska. Chyba łatwiej byłoby zatrzy­

mać się w nich na kilka godzin niż na całą noc.

- To mi się podoba, to lubię. Ciężka walka aż

do zwycięstwa. Ale, złotko, strasznie dziś gorąco.

Zaraz się spocę.

Teddi westchnęła i przyspieszyła kroku. Gdzieś

tu musi być jakiś policjant, pomyślała.

Z mijanych bram goniły za nią złe spojrzenia

ulicznic.

Torba tłukła ją boleśnie po łydkach. Nie zwra­

cała jednak na to uwagi. Pomyślała, że jeśli

pójdzie w kierunku Piątej Alei, do lepszej dziel­

nicy, to może pozbędzie się natręta. Na najbliż­

szym skrzyżowaniu skręciła w długą, ciemną

ulicę. Mijała ponure wystawy zamkniętych skle­

pów i ciemne sylwetki bezdomnych, śpiących

*YWCA - Young Women's Christian Association - Chrześcijańs­

kie Zrzeszenie Młodzieży Żeńskiej, (przyp. tłum.)

background image

8 CZEKOLADOWE SNY

w papierowych torbach pod murami domów. Jej

serce tłukło się nierównym rytmem.

Gdyby autobus nie był zepsuł się po drodze,

przyjechałaby tu o szóstej i miałaby jeszcze dużo

czasu na szukanie noclegu.

Ogarniała ją wściekłość.

Keith ziewnął, zatrzymując swoją taksówkę

przed czerwonym światłem, i przeciągnął się.

Starzejesz się, bracie, pomyślał, dziesiąta godzina,

a ty już ziewasz. A jeszcze tak niedawno potrafił

być na nogach przez całą dobę. Ale wtedy nie miał

jeszcze tego marzenia, które jego ojciec nazwał

krótko i dobitnie „idiotyzmem".

- Kim trzeba być, by porzucić dobrze płatną

posadę inżyniera i świetnie zapowiadającą się

karierę, aby zostać taksówkarzem opętanym pra­

gnieniem produkowania czekolady?

Słuchając tej tyrady, matka nerwowo załamy­

wała ręce. Wpatrywała się z lękiem w swoje

najmłodsze dziecko.

- Człowiekiem, który idzie za głosem duszy

- odparł Keith łagodnie.

- Bzdury! - wykrzyknął Richard Calloway.

- Idealizm - sprostował Keith.

- Ma to po tobie - powiedział ojciec, spo­

glądając na kobietę, którą poślubił ponad trzy­

dzieści pięć lat temu.

Keith uśmiechnął się tylko. Uważał, że powi-

background image

CZEKOLADOWE SNY 9

nien był przedstawić rodzicom swoje plany. Nie

zamierzał jednak z nich rezygnować. Był może

dłużny rodzicom informację, ale nie mógł po­

zwolić, by ingerowali w jego życie.

Nigdy nie chciał być inżynierem. Nudziło go

wysiadywanie za biurkiem w niecierpliwym ocze­

kiwaniu na koniec pracy. Szkołę skończył ze

świetnymi wynikami - ku zadowoleniu ojca. Ale

tak naprawdę nie wyobrażał sobie, że mógłby

spędzić za biurkiem całe życie. Dwa miesiące

temu, gdy odziedziczył po dziadku stary dom na

obrzeżach Manhattanu, uznał, że pora rozpocząć

nowe życie.

Rzucił dotychczasową pracę i zaczął jeździć

taksówką. W ten sposób miał niewielki, ale stały

dochód i mógł cały wolny czas i wszystkie oszczę­

dności przeznaczyć na realizację wymarzonego

celu. Było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie,

ale tego właśnie potrzebował. Jeżdżąc jako zmien­

nik, miał więcej czasu, by spróbować zamienić

marzenia w rzeczywistość.

W domu, który odziedziczył, był sklep na

parterze i dwa małe mieszkanka na piętrze. Jedno

z nich zajmował przedtem dziadek, w drugim

mieszkali ludzie, którzy od dziadka dzierżawili

sklep. Któregoś sobotniego poranka okazało się,

że małżeństwo to ulotniło się, pozostawiając

większość swego dobytku i nie zapłacony za trzy

miesiące czynsz.

background image

10 CZEKOLADOWE SNY

Należało dokonać wielu przeróbek, by sklep

nadawał się dla potrzeb Keitha. A ponieważ nie

mógł pozwolić sobie na wynajęcie ludzi, sam

ochoczo wziął się do pracy. Poznawał tajniki

elektryczności, hydrauliki, stolarki... i polubił to.

Tego dnia nie miał czasu na remontowanie

swojego sklepu. Siedział w taksówce już dziesięć

godzin, gdyż Ethan, jego zmiennik, rozchorował

się. W tym czasie zdołał zrobić sobie tylko

króciutką przerwę na posiłek w małym barku

w Queens i teraz po prostu konał z głodu. Skończył

już pracę i jedyne, co mu jeszcze zostało do

zrobienia, to odstawienie samochodu do garażu.

Rozmasował sobie obolały kark, marząc o go-

rącym prysznicu. Słońce już zaszło, ale powietrze

nadal było ciężkie i gorące.

Gdy skręcał w Pięćdziesiątą Trzecią Ulicę,

usłyszał przeraźliwy krzyk. Rozejrzał się i do­

strzegłszy jakieś cienie w pobliskiej bramie, za­

wrócił gwałtownie. Naoglądałeś się zbyt wiele

filmów, skarcił się w myślach, wysiadając z samo­

chodu i zbliżając się do bramy starej kamienicy.

Teddi walczyła gwałtownie, by wyrwać się

z rąk napastnika. Ten jednak ciągnął ją coraz

dalej w głąb obskurnego podwórka. Z desperacją

wbiła zęby w jego rękę. Usłyszała okrzyk bólu

i mnóstwo niezrozumiałych słów.

Nagle ktoś odepchnął ją gwałtownie. Z im-

background image

CZEKOLADOWE SNY

11

petem wpadła na metalowy pojemnik na śmieci

i przewróciła się razem z nim. Wyleniały kot

z wrzaskiem zniknął w ciemnościach. Niezgrab­

nie gramoliła się ze sterty odpadków. W pierwszej

chwili nie potrafiła zrozumieć, co się stało. Do­

strzegła w mroku sylwetki dwóch walczących

mężczyzn. Obaj byli jednakowego wzrostu, ale jej

napastnik wyglądał na szczuplejszego. Głowę

miał przewiązaną kolorową chustą, a brudny

podkoszulek kontrastował z oliwkową cerą.

W ciemności błysnęło nagle ostrze noża. Nie

spuszczając z oczu drugiego mężczyzny, bandyta

cofał się powoli z jej torebką pod pachą.

- To moja torebka! - krzyknęła Teddi.

- Domyśliłem się - wysapał jej obrońca. Na­

wet na nią nie spojrzał, wpatrując się czujnie

w przeciwnika.

- Nie mam dziewczyny, będę miał nagrodę

pocieszenia - powiedział ten z chustą na głowie.

- Guzik będziesz miał! - wrzasnęła Teddi.

Chwyciła z ziemi starą puszkę od konserw i rzuci­

ła za pędzącym jak strzała opryszkiem. Omal nie

trafiła... swego obrońcy.

- Nadałabyś się do drużyny baseballu super­

ligi - powiedział nieznajomy.

Gwałtowny dźwięk tuż za nią sprawił, że pod­

skoczyła z krzykiem. Ze sterty śmieci wyskoczył

bury kot. Witamy w Nowym Jorku, pomyślała.

Znów poczuła dłoń na swoim ramieniu. Tym

background image

12

CZEKOLADOWE SNY

razem zareagowała zdecydowanie. Obróciła się

na piecie, a jej pięść trafiła napastnika.

- Hej, dlaczego jemu tego nie zrobiłaś? - usły­

szała.

- Nie miałam okazji - powiedziała. Zobaczyła

ciemne, roześmiane oczy. - Złapałeś go?

- Uciekł.

- A moja torebka? - jęknęła rozpaczliwie.

- Razem z nim.

- Cholera!

- To wyjaśnia sytuację - przytaknął. - Czy

zranił cię?

- Tylko w kieszeń.

- Mogło być gorzej. - Nie był zbyt rozmowny.

- Czy to twój bagaż? - wskazał walizkę.

- Tak.

- No dobrze. - Podniósł walizkę i stanął przed

nią. - W końcu nie zabrał wszystkiego. - Po­

prowadził ją w kierunku ulicy.

- Nie mam się z czego cieszyć - rzuciła przez

zaciśnięte zęby. - W tej torbie były wszystkie moje

pieniądze.

- W czekach podróżnych, mam nadzieję.

- Większość tak - przytaknęła.

- Masz zanotowane numery?

- Oczywiście - warknęła. Wściekłość aż w niej

kipiała.

- Nie uwierzyłabyś, jak wielu ludzi nigdy tego

nie robi.

background image

CZEKOLADOWE SNY

13

Uśmiechnęła się po raz pierwszy tego wieczoru.

Sprawiło to jego poczucie humoru.

- Pochodzę z Missouri. My tam pilnujemy

swego i nie przegapiamy okazji.

- No dobrze, „Missouri", dokąd zatem zmie­

rzałaś przed spotkaniem z amatorem cudzych

portfeli?

- Do schroniska na rogu Ósmej Alei i Pięć­

dziesiątej Ulicy.

- Nie ma schroniska na rogu Ósmej i Pięć­

dziesiątej. - Potarł dłonią policzek. - Nie ma

i nigdy nie było.

- Właśnie się o tym przekonałam - westchnę­

ła. Starała się, by jej słowa nie zabrzmiały zbyt

żałośnie. Bez skutku.

Keith poczuł dziwny skurcz koło serca. Za­

pragnął ująć w dłonie jej delikatną buzię i pocało­

wać. Długie rzęsy skryły błyszczące oczy. Ogar­

nęło go gwałtowne pożądanie.

- Bardzo przepraszam - odezwała się nie­

spodziewanie. - Nawet ci nie podziękowałam.

- Nie ma sprawy, ryzyko zawodowe - odrzekł

lekceważąco.

Przyglądała mu się z uwagą. Dobrze zbudowa­

ny, ciemnowłosy, ubrany w dżinsy i bawełnianą

koszulkę - doświadczenie dziewczyny z małego

miasteczka podsunęło jej tylko jedno pytanie:

- Jesteś gliną?

- Nie. Taksówkarzem.

background image

14

CZEKOLADOWE SNY

- Co takiego? - spojrzała na niego zdumiona.

- Nieważne - roześmiał się. - Dokąd cię

zawieźć?

- Przecież skończyłeś już pracę - powiedziała,

patrząc na światło na dachu samochodu.

- Nie ja. Taksówka.

- Ale ja nie mogę ci zapłacić, dopóki nie

odzyskam moich czeków.

- Jakoś to załatwimy - powiedział.

No, ładnie, pomyślała, spryciarz z niego.

- Nie sądzę - odparła.

- Nie masz do mnie zaufania, co?

- Nie - przytaknęła.

- Trzeba było przedtem o tym pomyśleć, a nie

wkładać wszystkich jaj do jednego kosza.

- Co?

- Wszystkich pieniędzy do jednej torebki.

- Nie wiedziałam, że zostanę napadnięta.

- Nie była pewna, czy ten mężczyzna naśmiewa

się z niej, czy nie.

- Nikt się tego zazwyczaj nie spodziewa - skwi­

tował filozoficznie. Oparł się o samochód i spytał:

- Masz tu jakichś przyjaciół? Poza mną, rzecz jasna.

- Nie.

- Co zatem zamierzasz? - Ze złością pomyślał,

że ktoś pozwolił jej włóczyć się po nocy ulicami

Nowego Jorku. Czy ona nie ma rodziny, męża,

narzeczonego, nikogo, kto pomyślałby o jej bez­

pieczeństwie, zadbał o nią...?

background image

CZEKOLADOWE SNY 15

- Coś wymyślę - powiedziała. - O co ci chodzi?

- To jest Nowy Jork, moja droga. Robi się już

ciemno, a ty nie masz forsy.

- Może znasz jakiś dom noclegowy, klasztor

albo coś innego, dokąd mógłbyś mnie zawieźć?

- spytała żałośnie.

Nienawidziła sytuacji, w których nie miała

wyboru.

- Nie słyszałem o czymś takim.

Ogarniała ją coraz większa rozpacz.

- Chyba powinieneś. Co z ciebie za taksów­

karz?

- Całkiem nowego typu. Nie bywam w takich

miejscach. - Zamyślił się przez chwilę. - Mogę

zabrać cię do siebie, do mojego domu.

Nie traci czasu, pomyślała.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała zimno. Wyraz

twarzy zdradził jej myśli. Keith rozłożył ręce

i powiedział:

- Będziesz spała w oddzielnym pomieszczeniu.

Mam dwa mieszkania.

- Na pewno - powiedziała z przekąsem. Pew­

nie wydaje mu się, że urodziła się wczoraj.

- Naprawdę.

- Ciekawe! Taksówkarz z dwoma mieszkania­

mi!

Natychmiast powinna się z nim pożegnać, ale

on przecież uratował jej życie. Czekała więc na

jego wyjaśnienia.

background image

16

CZEKOLADOWE SNY

- Próbuję je sam wyremontować. Nie są zbyt

duże, ale zawsze lepsze to niż nocleg w parku. No

i bezpieczniejsze.

Nie mogła pozbyć się wątpliwości. Gdy stała

tak, pełna rozterek, poczuła nagle na twarzy

grubą, ciężką kroplę i następną... i jeszcze jedną.

Po chwili na miasto lunęła gwałtowna ulewa.

Jeszcze tego brakowało! pomyślała. Czy nie dosyć

już tych nieszczęść?

Keith patrzył na nią uważnie. Czuł, że nie

potrafiłby już jej zostawić. Ujął dziewczynę za

ramię i delikatnie posadził na tylnym siedzeniu

taksówki.

- Ale ja... - zaprotestowała nieśmiało.

- Uparta kobieto! Ratowałem cię już raz tej

nocy i nie mam wcale ochoty włóczyć się za tobą,

odganiając następnych napastników - powiedział

i zatrzasnął drzwi.

- Nikt cię o to nie prosił - burknęła. Ze złością

pomyślała, że traktuje ją jak swoją własność.

Usiadł za kierownicą. Odgarnął z czoła mokre

kosmyki włosów i dłonią otarł twarz.

- To prawda - powiedział - ale ja mam duszę

skauta.

Teddi objęła się ramionami. Nie mogła zro­

zumieć, czemu ten mężczyzna poświęca jej tyle

uwagi. Tyle nasłuchała się ostatnio o psycho­

patach z Nowego Jorku. Czyżby miała wpaść

z deszczu pod rynnę?

background image

CZEKOLADOWE SNY

17

- Czy zamierzasz pokazać mi swoją kolekcję

motyli?

- Miła pani! Jestem zgrzany, zmęczony, od

dziesięciu godzin jeżdżę tą taksówką, a przed

chwilą musiałem przebiec trzy kwartały ulic, by

ratować twoją torebkę. Jestem wystarczająco

wyczerpany, by myśleć o czymś jeszcze. Przysię­

gam, że jedynym powodem, dla którego zabrałem

cię ze sobą, jest to, że kiedy byłem małym

chłopcem, wiele razy siadywałem pod figurą

świętego Franciszka z Asyżu.

- Co to ma do rzeczy? - spytała, całkiem zbita

z tropu.

- On był bardzo dobry dla zwierząt.

Mocno zacisnęła usta.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Rozparta wygodnie na siedzeniu, Teddi próbo­

wała uporządkować myśli. Jeszcze wczoraj była

w małym Willow Grove w stanie Missouri, prze­

konując swoją rodzinę, że da sobie radę w No­

wym Jorku. Teraz, już jako ofiara napadu, była

wieziona przez Archanioła Gabriela... albo Szata­

na. I nie czuła się bezpieczna.

Uważnie wpatrywała się w kartę identyfikacyj­

ną zamocowaną obok taksometru. Twarz na

kolorowej fotografii wzbudzała zaufanie i sym­

patię. A poza tym taksówkarze nie porywają

pasażerów, pocieszała się. Półgłosem przeczytała

jego imię i nazwisko - Keith Calloway. Ładnie się

nazywa, pomyślała.

- Mówiłaś coś? - spytał, spoglądając w luster­

ko.

- Nie spytałeś, jak się nazywam - wypaliła bez

namysłu, stropiona tym, że przyłapał ją na mó­

wieniu do siebie.

- Bałem się, że zlejesz mnie, gdy będę aż tak

dociekliwy.

background image

CZEKOLADOWE SNY

19

- Przepraszam - westchnęła głęboko. - Coś mi

się wydaje, że nie byłam zbyt grzeczna. Ale,

naprawdę, nigdy jeszcze nie byłam napadnięta

i uratowana od śmierci lub kalectwa.

- To się świetnie składa, bo ja jeszcze nigdy

nikogo nie ratowałem.

- No, dobrze. Cieszę się, że zacząłeś ode mnie

-jej głos złagodniał, stał się melodyjny. Nie umiał

zrozumieć, jak mogło dojść do tego, że ktoś tak

delikatny i kruchy przyjechał do Nowego Jorku

bez uzbrojonego strażnika.

- No więc, jak? - zapytał.

- O co ci chodzi?

- Jak się nazywasz?

Spojrzała na swoje dłonie. Drżały. Spokojnie,

tylko spokojnie, pomyślała, już po wszystkim.

Jesteś już bezpieczna... chyba.

- Teddi McKay - powiedziała w końcu.

- Teddi*? Jak niedźwiadek? - spytał.

- Nie. Jak Theodora.

W lusterku zobaczył, że skrzywiła się, wyma­

wiając swoje imię.

- Rozumiem, że wolisz używać przezwiska,

choć ja sam nazwałbym cię Dorą.

- Nie miałam nic do powiedzenia. - Deszcz

uderzał o szybę. - Odkąd pamiętam, wszyscy

zawsze mówili na mnie Teddi. Myślę, że działo się

*gra słów: teddy bear (ang.) - pluszowy miś (przyp. tłum.)-

background image

20

CZEKOLADOWE SNY

tak dlatego, że byłam najmłodsza w rodzinie.

Wszyscy brali mnie na kolana, przytulali...

- Jak pluszowego misia?

- Jak pluszowego misia - przytaknęła cicho.

Wycieraczki pracowicie rozmazywały po szybie

strugi deszczu. Cała historia wydała się jej nagle

snem, z którego zaraz miała przebudzić się

w swoim domu w Willow Grove. Wszystko było

tak dziwne, nierealne. To chyba jest jakiś rekord,

zostać napadniętą już po niecałej godzinie pobytu

w mieście.

- Czy nie powinniśmy pójść na policję? - ode­

zwała się niespodziewanie.

- Co powiedziałaś? - zapytał Keith, usiłując

uniknąć zderzenia z wielką ciężarówką, która

wpadła właśnie na skrzyżowanie na czerwonym

świetle.

- Na policję - powtórzyła. - Czy nie powin­

nam zgłosić, że zostałam napadnięta?

- Mogę zawieźć cię na komisariat, ale wąt­

pię, czy będziesz zadowolona - powiedział, my­

śląc z niesmakiem o wyjściu z auta w taką

pogodę.

- Może... - skłonna była ustąpić. - Może masz

rację... oczywiście... ale jednak w końcu...

- W końcu masz już chyba swoje lata, co?

- rzucił jej szybkie spojrzenie, nie wierząc, że

mówiła poważnie. - Chyba nie jesteś aż tak

naiwna, Missouri.

background image

CZEKOLADOWE SNY

21

- Świat należy do optymistów - usłyszał od­

powiedź.

Z ruchu jego ramion dokładnie odczytała, co

on sądzi o takiej filozofii życiowej.

- Skoro tak mówisz... - mruknął. - Świat jest

beznadziejny.

Słuchając go, zaczynała coraz bardziej wierzyć

w to, co mówiono jej o mieszkańcach Nowego

Jorku. Postanowiła nie zrażać się jego pesymiz­

mem.

- Mimo wszystko chciałabym pojechać na

policję.

- Jeśli ma cię to uszczęśliwić... - wzruszył

ramionami, skręcając w najbliższą przecznicę.
- Co ty w ogóle robisz w Nowym Jorku?

- Jestem tancerką. Chcę występować na

Broadwayu.

Prowincjonalna artystka, pomyślał. Przypo­

mniał mu się jego szwagier - były szwagier

- i hałaśliwa banda nachodząca ich dom, gdy on

i Emily byli jeszcze małżeństwem.

- No tak. To wyjaśnia wszystko.

- Co wyjaśnia? - rzuciła zaczepnie. Nienawi­

dziła lekceważenia, które wyczuła w jego głosie.

- Czemu byłaś tak głupia, że włóczyłaś się

samotnie o tak późnej porze?

- Nie byłam głupia - zaprotestowała. - To

była wina autobusu.

- Nie rozumiem.

background image

22

CZEKOLADOWE SNY

- Zepsuł się. Powinnam była być w Nowym

Jorku dużo wcześniej - powiedziała gniewnie.

Rozdrażniała ją jeszcze bardziej świadomość, że

to on ją uratował, i że w końcu tylko jego znała

w tym mieście. - Co masz przeciwko artystom?

Zatrzymał samochód przed światłami i od­

wrócił się do niej. Uroczo wyglądała taka roz­

gniewana. Jak wróżka z bajki.

- Moja siostra wyszła za takiego prawie sir

Laurence'a OHviera. Miał bardzo dużo pomys­

łów, bardzo wiele mówił, a w końcu wyjechał nie

wiadomo dokąd, zabierając jej przy okazji dwa­

dzieścia pięć tysięcy dolarów, które dostała od

mojego ojca.

- Nie wszyscy jesteśmy tacy - przerwała mu

niecierpliwie. Czuła, że nie powinna w ten sposób

odzywać się do człowieka, który uratował ją

przed Bóg jeden wie czym. Nieuprzejmość, nie-

grzeczność nie były w jej stylu. Była jednak

zmęczona, mokra i okropnie zawiedziona. Nie

potrafiła zapanować nad sobą.

Samochód zatrzymał się. Chyba mnie nie wy­

rzuci? pomyślała przerażona. Napotkała zatros­

kane spojrzenie. Tancerka, pomyślał ze smut­

kiem. Znał świetnie środowisko artystów, wie­

dział, co jej grozi. Już niedługo będzie ofiarą

jakiegoś producenta albo reżysera. Ogarnęła go

wielka litość.

- Jesteśmy - powiedział.

background image

CZEKOLADOWE SNY

23

- Gdzie? - rozglądała się bezradnie przez

zalane deszczem szyby.

- Przed posterunkiem policji.

- Och.

- Nie zmieniłaś zdania? Tracisz tylko czas.

- Jeśli nie zgłoszę tego napadu policji, ten

bandzior wkrótce skrzywdzi kogoś innego.

Spoglądał na nią z niedowierzaniem. Gdzież się

taka uchowała, pomyślał. Pochylił się ku niej

i delikatnie pogłaskał po twarzy.

- Oglądałaś w telewizji zbyt wiele filmów,

w których gliniarz łapie bandytę w ciągu godzi­

ny... minus reklamy.

- Tylko dlatego, że jestem z Willo w Grove...

- zaczęła z oburzeniem.

- Willow Grove? - powtórzył. Stanął mu

przed oczami obraz miasteczka, w którym wszys­

cy ze wszystkimi byli spokrewnieni i gdzie wyda­

rzeniem roku była wystawa rolnicza.

- Coś w tym złego? - spytała z gniewem.

Pokręcił głową

- Jesteś chyba trochę wściekła, co?

Miał, niestety, rację.

- To u nas rodzinne - westchnęła.
- Rodzinne? - zdziwił się.
- Nikt w mojej rodzinie nie jest opanowany

- wzruszyła ramionami. - A ja chyba najmniej.

- Czy cała twoja rodzina mieszka w Willow

Grove?

background image

24 CZEKOLADOWE SNY

- Tak.

- A ty?
- Ja nie zamierzam - odparła, nie rozumiejąc,

o co mu chodzi.

- Dlaczego?

- Już ci powiedziałam. Chcę być tancerką. Na

Broadwayu. Moich marzeń nie zdołam zrealizo­

wać w Willow Grove - odpowiedziała po prostu.

- A poza tym chcę w ogóle poznać życie.

Keith kiwnął głową i wysiadł z samochodu.

Deszcz słabł powoli, ale skwar nie ustępował,

sprawiając, że w wilgotnej duchocie jeszcze trud­

niej było oddychać.

Keith otwarł drzwiczki i podał jej rękę. Ujęła

podaną dłoń, czując, iż może ufać mu bez za­

strzeżeń, że z nim może czuć się bezpiecznie.

- Chodźmy - rzucił.

Weszli do starego, obskurnego i prawie walące­

go się gmaszyska. Wewnątrz po przekroczeniu

progu wielkich, ciężkich drzwi było jeszcze gorzej.

- To jest komisariat? - spytała, rozglądając się

dokoła. Obłażąca ze ścian farba, wydeptane ty­

siącami stóp linoleum, a nad tym wszystkim

unoszący się zapach stęchlizny. Wszystko to

onieśmielało ją i przerażało. Posterunek policji

w Willow Grove mieścił się w niewielkim pokoiku

w ratuszu. Było tam jasno, czysto, pachniało

kwiatami i płynem po goleniu. Tutaj pachniało

rozpaczą.

background image

CZEKOLADOWE SNY

25

- To jest komisariat - potwierdził Keith. - Wi­

taj w prawdziwym świecie.

Odniosła dziwne wrażenie, że ten mężczyzna

drwi sobie z niej.

- No dobrze, skończmy to wreszcie. Jestem

potwornie zmęczony - powiedział. Ton jego gło­

su świadczył o tym, że mówił prawdę. Wziął ją

pod ramię i nim zdołała powiedzieć cokolwiek,

stała już przed siedzącym za pulpitem sierżantem.

- Przepraszam - odezwała się.

Gruby, łysy sierżant Gibson pisał coś, nie

zwracając na nią uwagi.

- Przepraszam - powtórzyła, stając przy tym

na palcach.

- Zaraz - burknął policjant.

Odwróciła się do wyraźnie rozbawionego Kei-

tha.

- Czy oni zawsze są tu tacy niegrzeczni? - spy­

tała.

- Zawsze - potwierdził Keith.

- Słucham, o co chodzi? - odezwał się sierżant.

- Chciałabym zgłosić napad - powiedziała

Teddi, czując wyraźnie, że policjant miałby ocho­

tę jak najszybciej się jej pozbyć.

- Na kogo? - Gibson wysoko uniósł brwi.
- Na mnie.

- Nie wygląda pani na ofiarę - przyglądał się

jej uważnie. - Może wcale nie było napadu?

- Jakiś drań ukradł mi torebkę, wszystkie

background image

26 CZEKOLADOWE SNY

moje pieniądze! - Teddi poczuła, że wściekłość

w niej aż kipi.

Im bardziej złościła się, im głośniej mówiła, tym

bardziej znudzoną minę miał sierżant Gibson. Z cię­

żkim westchnieniem wziął czysty arkusz papieru.

- W porządku. Proszę opowiedzieć mi wszyst­

ko, szczegółowo.

Z satysfakcją spojrzała na Keitha. A widzisz,

zdawała się mówić, sprawiedliwość tryumfuje. On

jednak skrzyżował tylko ramiona i oparł się o blat

biurka.

Po dziesięciu minutach sierżant Gibson wie­

dział nie tylko, jak wyglądał napastnik, ale nawet

ile kosztował jej bilet i co jadła na obiad. Z ulgą

odłożył pióro i rozsiadł się wygodnie. Teddi

wpatrywała się w niego.

- I? - spytała, gdy ten nie odzywał się.

- O co pani chodzi? - policjant był wyraźnie

zdziwiony.

- I co teraz? - spytała, gestykulując niezgrab­

nie.

- Schowam to do kartoteki - machnął zapisa­

ną kartką.

- A potem?

Wyraźnie działała mu na nerwy.

- A potem łyknę tabletki, by pozbyć się zgagi

po pieczeni mojej żony.

- Ale ja zostałam napadnięta! - krzyczała

coraz głośniej.

background image

CZEKOLADOWE SNY 27

- Wiem. Opowiedziała mi pani o tym bar­

dzo dokładnie. Na Pięćdziesiątej Trzeciej Uli­

cy...

- Czy nie zamierza pan zrobić czegoś w tej

sprawie? - mówiła, opierając się pulpit.

Keith przysunął się do niej. Postanowił wy­

prowadzić ją z komisariatu jak najszybciej.

- Droga pani - sierżant Gibson wyraźnie tracił

cierpliwość - czy pani wie, ile mamy tu każdego

dnia kradzieży torebek?

- Nie, ale...

- Nie ma żadnego „ale" - przerwał jej polic­

jant. - Niewiele ofiar takich napadów odzyskuje

swoje rzeczy. A skoro o rzeczach mowa, to mam

na myśli torebki i ewentualnie -tylko ewentualnie

- dokumenty. Może pani zapomnieć o swoich

pieniądzach...

- To były czeki podróżne - przerwała. - Mógł­

by pan uważniej słuchać, co do pana mówiłam.

Twarz sierżanta przybrała niezwykłą barwę

głębokiej purpury.

- Niech się pani cieszy, że straciła pani tylko

torebkę - powiedział.

- Co z pana za policjant? - Teddi nie zamierza­

ła ustąpić.

- Taki, który nie lubi tracić czasu. Hej, ty

- kiwnął do Keitha - czy to twoja przyjaciół­

ka?

- W pewnym sensie.

background image

28 CZEKOLADOWE SNY

- Może zabrałbyś ją stąd? - zaproponował.

- I poradź jej, by nie pokazywała się więcej na

Ósmej Alei.

Błękitne oczy Teddi pociemniały z wściekłości.

- Jeżeli tak wygląda ogłada nowojorczyków...

- zaczęła, lecz Keith objął ją mocno.

- Nie sądzę, byś go zdołała przekonać -powie­

dział cicho, odciągając ją jednocześnie w kierun­

ku wyjścia.

- Wcale nie chcę go przekonać. Chcę tylko, by

sprawiedliwości stało się zadość.

Obejrzała się, by zobaczyć, czy sierżant wciąż

siedzi tam, gdzie przedtem. Siedział.

- Jeśli nie przestaniesz tyle gadać, zobaczysz

tryumf sprawiedliwości... z więziennej celi - po­

wiedział Keith, niemal wyciągając ją na ulicę.

- Nie mógł przecież mnie aresztować.

- Mógł.

- Niby za co?

- Za zakłócanie porządku.
- To nie ja naruszam porządek. To on.

- Ale to on ma odznakę.
- Masz rację - przyznała zrezygnowana. Ule­

wa minęła i już tylko drobna mżawka chłodziła jej

rozpalone policzki.

- Dzięki - skinął głową.

- Przyjazd do Nowego Jorku zupełnie nie miał

sensu - przygryzła wargę. - Czy w tym mieście

nikogo nic nie obchodzi?

background image

CZEKOLADOWE SNY 29

- Nie wszyscy są tacy. - Przytulił ją przyjaciel­

skim gestem. - Na przykład ja.

Pogładził ją po wilgotnym policzku.

- Moja propozycja jest wciąż aktualna - po­

wiedział. - Możesz przenocować w moim miesz­

kaniu. Całkiem samodzielnym.

- Całkiem? - Brzmiało to zbyt pięknie, by

mogło być prawdą.

- Całkiem. - Wzniósł do góry ręce.

Uśmiechnęła się tak uroczo, że zapragnął nagle

pogładzić jej delikatne wargi.

- Zachowałam się chyba okropnie, prawda?

- Jako nowicjusz w branży wybawców nie

umiem powiedzieć, jakie zachowanie jest w takich

przypadkach normalne. Mogę jednak stwierdzić

na pewno, że spotkałem już wiele dużo bardziej

zrównoważonych kobiet.

- Chyba skorzystam z twojej propozycji.

Bez słowa poprowadził ją do taksówki.

- Jadłaś coś dzisiaj? - spytał, siadając za

kierownicą. - Słyszałem, że mówiłaś coś sierżan­

towi o obiedzie, ale nie wspomniałaś chyba nic

o kolacji.

- Bo jej nie jadłam.

- A co powiesz na wielką pizzę? Jest tu niedale­

ko otwarta jeszcze pizzeria.

- Wspaniale! - wykrzyknęła radośnie.
- A więc zjemy pizzę! - Ruszył w kierunku

Mostu Pięćdziesiątej Piątej Ulicy.

background image

30 CZEKOLADOWE SNY

Teddi rozsiadła się wygodnie i westchnęła

głęboko. Jutro, obiecywała sobie, jutro wszystko

będzie dobrze.

Przytrzymując otwarte drzwiczki, Keith przy­

glądał się Teddi uważnie. Spała jak niemowlę

i wyglądała jak małe dziecko. Ile może mieć lat?

zastanawiał się. Dwadzieścia? Może dwadzieścia

jeden? Ostrożnie dotknął jej policzka. Westchnę­

ła, lecz nie obudziła się.

Nie żałował, że pospieszył jej na ratunek.

Zrobiłby to dla każdego. Zaczynał jednak żało­

wać, że zabrał ją ze sobą. Poczuł nagle, że w ten

sposób skomplikował sobie życie.

- Z anchois, czy bez? - spytał, potrząsając

delikatnie jej ramieniem.

- Hm? - Teddi wcale nie miała ochoty się

obudzić.

- Pizza - powiedział. - Z anchois, czy bez?

Wyprostowała się gwałtownie i niespokojnie

rozejrzała dokoła.

- Chyba zasnęłam.

- Na to wygląda - uśmiechnął się.
- O co pytałeś? - z trudem zbierała myśli.

- Czy chcesz anchois do pizzy?

- Nie wiem. Nigdy tego nie jadłam.

- No to spróbujesz czegoś nowego. Chodź

- wyciągnął rękę. Nie zostawię cię tu samej.

Wysiadła posłusznie, a on usiłował wytłuma-

background image

CZEKOLADOWE SNY 31

czyć samemu sobie, że to tylko przelotna znajo­

mość, że następnego dnia już jej tu nie będzie.

Weszli do pizzerii.

- Hej, Keith, co ty tu robisz tak póź... - Sal,

właściciel baru, zamilkł, gdy ujrzał Teddi. - Chy­

ba sam powinienem zacząć jeździć taksówką

- powiedział z uśmiechem.

- Chcemy zamówić pizzę, Sal - powiedział

Keith.

- Jaką? - spytał Sal, nie odrywając oczu od

dziewczyny.

- Wielką! - zawołała Teddi.

Keith roześmiał się. Bardzo spodobał się jej ten

wesoły i beztroski śmiech.

- Dodaj wszystko, co masz - polecił.

- Już się robi - powiedział Sal i poszedł do

kuchni.

- Często tu przychodzisz? - spytała Teddi.

- Tylko wówczas, gdy jestem głodny.

- Nie gotujesz sobie sam? - zdziwiła się.

- Tylko wówczas, kiedy muszę.

Pokiwała głową. Doskonale go rozumie. Za­

wsze wolała tańczyć, niż siedzieć w kuchni, choć

nie podobało się to matce i siostrom.

- Płacimy po połowie - zaproponowała.

- Zapiszę tę kwotę na twój rachunek - odparł.

- Och! - Całkiem zapomniała, że została bez

pieniędzy. Na samą myśl o tym nagle straciła

dobry humor.

background image

32 CZEKOLADOWE SNY

- Hej -pogłaskał ją po policzku. -Daj spokój.

- Przepraszam.

- Zapomnij o tym, zgoda?

- Zgoda - szepnęła.

Złote ogniki zamigotały w jej jedwabistych

włosach. Keith poczuł dziwny ucisk w sercu.

Znowu miał uczucie, że oto jego życie odmienia

się całkowicie.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Muszę ci powiedzieć, że z ogromnym trudem

zdołałam oprzeć się pokusie - mówiła Teddi,

wysiadając z samochodu.

Z uznaniem spoglądał na jej długie nogi. Zno­

wu poczuł się niepewnie. Był z nią niewiele dłużej

niż godzinę, a już zaczął podejrzewać, że zakłopo­

tanie będzie stale towarzyszyć mu w jej obecności.

- Naprawdę? - uśmiechnął się. Z zapakowaną

w tekturowe pudło pizzą ruszył w kierunku

ciemnej, okratowanej witryny sklepu. Teddi za­

skoczył nieco wygląd domu Keitha, ale nadal nie

traciła animuszu.

- Całą siłą woli musiałam powstrzymywać się,

żeby nie zjeść choćby kawałka - powiedziała.

- Ach, mówisz o pizzy - rzucił przez ramię.

- Oczywiście, że mówię o pizzy! A ty myślałeś,

że o czym?

- O mnie. - Wyciągnął z kieszeni klucze. - Myś­

lałem, że tam, w taksówce, miałaś ochotę na mnie.

Otworzył drzwi i puścił ją przodem.

- Proszę.

background image

54 CZEKOLADOWE SNY

Niepewnie weszła do ciemnego korytarza, cią­

gnąc za sobą walizkę. Żartował czy mówił poważ­

nie? pomyślała, idąc za nim po długich, stromych

schodach.

- Wiesz, Keith, chyba powinniśmy coś sobie

wyjaśnić.

- Tak?

- Tak. Otóż nie jestem tego rodzaju... kobietą

- przygryzła wargę. Omal nie powiedziała „dzie­

wczyną". A przecież ma już, do cholery, dwadzie­

ścia jeden lat. Jest już kobietą! Wprawdzie niedo­

świadczoną, ale wszystko przed nią.

- Jakiego rodzaju kobietą? - zapytał. Zatrzy­

mał się u szczytu schodów. Było tam dwoje drzwi

po obu stronach podestu.

Już dawno nie była w tak niezręcznej sytuacji.
- Taką, która odpłaca za przysługę... pewnego

rodzaju przysługą - powiedziała zakłopotana.

- Jesteś bez serca, Missouri - powiedział,

otwierając drzwi z lewej strony.

- To wcale nie znaczy, że jestem niewdzięczna

- tłumaczyła, idąc za nim. - Po prostu nie

zwykłam okazywać wdzięczności w t e n sposób.

Och! - krzyknęła, wpadając na niego. - Znisz­

czyłam pizzę?

- Ładnie, że pytasz. Nie, nie zniszczyłaś. Na­

depnęłaś mi tylko na stopę. Posłuchaj uważnie.

Możesz stąd pójść, kiedy tylko zechcesz.

Serce stanęło jej na chwilę, a potem załomotało

background image

CZEKOLADOWE SNY

35

gwałtownie. Odetchnęła głęboko i spytała obojęt­

nie:

- Zawsze jest tu tak ciemno?

- Zawsze, kiedy mnie tu nie ma.

Odłożył pudło z pizzą i z wyciągniętą ręką

ruszył w stronę Teddi.

- Hej, już ci mówiłam, że nie jestem...

- .. .tego rodzaju kobietą - dokończył. - Wiem,

ale za tobą jest włącznik światła.

- Och - roześmiała się i odsunęła na bok.

Ciepło jej ciała przeniknęło go do głębi. Wie­

dziony impulsem, położył dłonie na jej ramio­

nach. Musnął ustami jej wargi. Pocałunek był tak

delikatny i nieśmiały, że gdyby tylko zaoponowa­

ła w jakikolwiek sposób, Keith powstrzymałby się

na pewno. Ale nie zaprotestowała. Pozwoliła się

pocałować. Właściwie pocałowała go również.

Torba, którą trzymała, odkąd wysiedli z tak­

sówki, upadła na podłogę. Z sercem bijącym jak

oszalałe, zanurzyła palce w jego włosach.

Keith z trudem oderwał się od słodkich, odu­

rzających ust dziewczyny. Stali zakłopotani tym

porywem namiętności.

- Wiesz, Missouri, nigdy jeszcze nie próbowa­

łem czegoś równie słodkiego - powiedział w koń­

cu. - A wiem, co mówię!

Czar prysł. Jego słowa zmroziły ją. Poczuła

w sercu nagły ból. Cóż ją w końcu obchodziły

wszystkie jego poprzednie kobiety.

background image

36 CZEKOLADOWE SNY

- A więc taki jesteś - powiedziała.

- Jaki? - zapytał wyraźnie zdziwiony.

- Zwykły podrywacz! Romeo! - Nie potrafiła

znaleźć słów.

Roześmiał się głośno.

- Może nie masz racji. Po prostu próbowałem

w życiu bardzo wielu gatunków czekolady i po­

wiedziałem, że jesteś słodsza niż którykolwiek

z nich.

Włączył światło. Rozejrzała się dokoła. Bardzo

wiele można powiedzieć o kimś na podstawie

wyglądu jego mieszkania. Salonik, w którym się

znajdowali, nie był urządzony zbyt nowocześnie,

ale za to wygodnie i przytulnie.Od razu przypadł

jej do gustu.

- Czy jesteś... jak to nazwać... czekoholikiem?

- Nie, czekoladnikiem - sprostował z uśmie­

chem.

- Brzmi jak spowiednik... Kto to jest czekola-

dnik?

- Ktoś, kto wyrabia czekoladę - powiedział.

Położył pudło z pizzą na kuchennym stole

i wyjął z kredensu talerze. Była zdezorientowana.

Znała go niezbyt długo, ale jego wizerunek z każ­

dą chwilą komplikował się jej coraz bardziej.

- Produkujesz czekoladę? - spytała z niedo­

wierzaniem.

- Tak. - Wskazał jej miejsce przy stole i wrę­

czył sztućce.

background image

CZEKOLADOWE SNY

37

- Bardzo dziwne hobby dla mężczyzny.

- To nie jest hobby - odparł. Otworzył pudło

i zapach pizzy wypełnił kuchnię. Teddi poczuła

nagle, że jest bardzo głodna. - Zamierzam w ten

sposób zrobić karierę.

Odkroił kawałek pizzy i nałożył na jej talerz.

- Pizzy nam nie zabraknie - dodał, widząc, że

łapczywie rzuciła się na jedzenie.

- Naprawdę robisz czekoladę? - spytała.

- Czemu tak trudno w to uwierzyć? - zdziwił się.

Położył na stole serwetki i usiadł naprzeciw niej.

- Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś, kto robi

czekoladę - przyznała. - Moja mama i siostry

robią mnóstwo przetworów i wkładają do słoi­

ków wszystko, co tylko wpadnie im w ręce. Nigdy

jednak nie robiły czekolady. Musisz ją produko­

wać?

- Chcę. - Nie krył rozbawienia. Ta dziewczyna

była urocza.

- Mógłbyś mnie poczęstować?

- Czekolady nie jada się z pizzą - powiedział,

usiłując oderwać długą nić roztopionego sera.

- Przecież to jest jadalna czekolada, nieprawdaż?

- Czy tylko pod takim kątem oceniasz rzeczy?

- Tak - uśmiechnęła się. - Lubię jeść.

To widać, pomyślał. Powoli wstał z krzesła

i podszedł do kredensu. Wydobył z niego niebie­

ską puszkę po duńskich ciasteczkach, postawił ją

na stole i zdjął pokrywkę.

background image

38 CZEKOLADOWE SNY

- Proponuję jednak, byś nie jadła tego razem

z tym przysmakiem - wskazał na znikającą w za­

wrotnym tempie pizzę. Teddi szybko połknęła

ostatni kęs.

- Czy mogę? - zapytała.

- Oczywiście. - Podsunął jej puszkę wypełnio­

ną czekoladkami w kształcie aniołków. Przy­

glądał się, jak wzięła jedną z nich, włożyła do ust,

smakowała przez chwilę...

- Mm... - zamruczała.

- Traktuję to jako pochwałę. - Zadowolenie

Teddi sprawiło mu dziwną, niezrozumiale dużą

przyjemność.

- To jest naprawdę pyszne - przyglądała mu

się z fascynacją. - Jak to się nazywa?

Uniósł brwi ze zdziwienia. Cóż za pytanie.

- Czekolada - powiedział.

- Nie, nie. Myślę o jakiejś nazwie. Każdy

towar ma jakąś nazwę handlową.

- No to może „Feliks"?

- Żartujesz.

- No pewnie.

- Jeżeli zamierzasz naprawdę sprzedawać te

czekoladki, musisz je jakoś specjalnie nazwać.

W końcu konkurencja w tej branży jest wielka.

Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Zbyt

zajęty był dopracowywaniem receptury, wyszuki­

waniem odpowiedniej jakości ziarna kakaowego

czy sprzętu do prawdziwej produkcji.

background image

CZEKOLADOWE SNY

39

- No dobrze, to może „Łakocie Keitha"?

- Zbyt banalne - pokręciła głową.

- Pięknie dziękuję.
- Wygląda, jakby spał - obracała w palcach

czekoladową figurkę aniołka.

- Może też uważa, że „Łakocie Keitha"

brzmią zbyt banalnie.

Ale Teddi wcale go nie słuchała.

- A może „Czekoladowe sny"?

- Całkiem nieźle. - Wstał, zabierając puszkę.

- Za dziesięć lat, gdy zobaczysz pudełko „Czeko­

ladowych snów", będziesz mogła z dumą powie­

dzieć, że to ty wymyśliłaś tę nazwę.

Wstawił puszkę do kredensu z dziwnym przeko­

naniem, że gdyby zostawił ją na stole jeszcze przez

chwilę, zjadłaby wszystkie czekoladowe aniołki.

- Zawsze tak dużo jesz? - spytał, widząc, że

właśnie nakłada sobie kolejny kawałek pizzy.

- Kiedy zacznę, nie mogę przestać. Poza tym,

ty przecież nie jesz.

- Wystarczy mi, że patrzę na ciebie. - Usiadł

i ponownie zabrał się do jedzenia. Byle tylko nie

patrzeć na jej delikatną, okoloną jasnymi włosami

twarz, byle tylko nie komplikować sobie życia!

- Naprawdę zamierzasz czekać tak długo?

- usłyszał.

- Na co?

- Chcesz czekać aż dziesięć lat, nim zaczniesz

sprzedawać te czekoladki?

background image

40 CZEKOLADOWE SNY

- Nie należy mówić z pełnymi ustami. - Ni­

gdy nie miał pełnego zaufania do ludzi, którzy

nie dostrzegali przeszkód. Irytował go jej entuz­

jazm.

- Nie pouczaj mnie - wzruszyła ramionami.

- Po prostu myślę... - Przełknęła kolejny kęs

i spytała: - O co tu chodzi?

- Nie rozumiem pytania. - Przyłapał się na

tym, że nie nadąża za galopadą jej myśli.

- Co za problem ze sprzedawaniem czekola­

dek?

- Żaden problem. Po prostu nie mam jeszcze

odpowiednich warunków. Dopiero urządzam

sklep na dole i kompletuję wyposażenie.

- Jak długo to jeszcze potrwa? - Resztki pizzy

znikały ze stołu.

- Czy mówiono ci już, że jesteś wścibska?

- Tak.

Roześmiał się.

- Bardzo długo - powiedział.

- Ale jak długo? - naciskała.

- Póki wszystko nie będzie gotowe - odparł.

Ta rozmowa coraz bardziej przestawała mu się

podobać. Nikt, jak dotąd, nie traktował poważ­

nie jego zamiarów. Rodzina i przyjaciele zawsze

pokładali w nim wielkie nadzieje, ale nigdy nikt

t

nie miał na myśli produkowania czekolady.

- W jaki sposób taksówkarz dorobił się sklepu

i dwóch mieszkań? - spytała. Przez chwilę za-

background image

CZEKOLADOWE SNY 41

stanawiała się, czy wziąć jeszcze jeden kawałek

pizzy, w końcu jednak odsunęła talerz.

- Bierz śmiało - rzucił. - Zostało jeszcze sporo.
- Dziękuję, wystarczy. Reszta może zostać na

jutro. Na śniadanie.

Ta dziewczyna musi mieć chyba koński żołą­

dek, pomyślał z podziwem.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Trochę się pogubiłem. O które pytanie chodzi?

- W jaki sposób zdobyłeś dwa mieszkania

i sklep? - powtórzyła.

- Spadek po dziadku. Mieszkał tutaj - kiwnął

głową.

Teddi rozejrzała się wokół. To wyjaśniało ciepłą

i przytulną atmosferę panującą w mieszkaniu.

- Mieszkałeś z nim razem?

- Nie. Miałem swoje mieszkanie na wyspie. Na

Long Island - wyjaśnił, widząc zdziwienie w jej

oczach. - Niedaleko miejsca, gdzie wtedy praco­

wałem.

- A gdzie pracowałeś?

- W „Condor Aerospace". Wiesz, Missouri,

jak na kogoś ze Środkowego Zachodu, zadajesz

strasznie dużo pytań.

- Dlatego jestem tutaj. Życie w Willow Grove

płynęło dla mnie zbyt monotonnie.

- Wydaje mi się, że dla ciebie życie płynie zbyt

wolno wszędzie. Nigdy jeszcze nie spotkałem

osoby takiej jak ty.

background image

42 CZEKOLADOWE SNY

- To był komplement czy krytyka? - Uśmiech

wywołał na jej twarzy urocze dołeczki.

- Nie jestem pewien.

- Jesteś inżynierem? - ciągnęła wytrwale.

- Byłem.

- I rzuciłeś prace w biurze, żeby jeździć tak­

sówką i robić czekoladę?

- Na to wygląda.

Czekał na nieuniknione pytanie „dlaczego?"

Wszyscy je zadawali. Ale nie Teddi. Pokiwała

głową ze zrozumieniem.

- To jest wspaniałe - powiedziała. - Jesteś

zdumiony, co?

- Troszeczkę.

- Założę się, że twoja rodzina nie była za­

chwycona tymi planami.

- To prawda.

- Moja także. Chcieli, bym została w naszym

miasteczku i wyszła za Willarda.

- Za kogo?

- Za Willarda Wilsona - odparła z westchnie­

niem.

- To twój narzeczony? - spytał obojętnym

tonem, choć poczuł nagle, że irytuje go ten

Willard, obojętne, kim jest.

- Wszyscy tak sądzili.

- A ty?

- Ja myślałam tylko o tańcu, o tym, by wyje­

chać z Willow Grove - wyznała po chwili wahania.

background image

CZEKOLADOWE SNY

43

- Ile ty masz lat, Missouri? - spytał.

- Dość.

- Do czego? - Nie mógł oprzeć się chęci

dotknięcia jej. Położył dłoń na jej dłoni.

- Bym mogła robić wszystko, na co mam

ochotę - odparła. - Pomogę ci pozmywać - gwał­

townie zmieniła temat.

- Na ogół nie zmywam tekturowych talerzy

- powiedział, wstając.

Zrobiło się jej głupio.

- Chcesz obejrzeć mieszkanie? - zapropono­

wał.

- Oczywiście.

Przez tyle lat musiała mieszkać w jednym

pokoju z siostrami. Teraz więc, mając możliwość

zamieszkać choćby na krótko sama, poczuła się

wspaniale. Wstała i poszła za Keithem.

- Masz drugi? - wskazała na klucz, który

wyjął właśnie z kieszeni.

- Pokój? - droczył się z nią.

- Nie, klucz.

- Nie mam - skłamał. - Jest tylko ten jeden.

W końcu musiał mieć możliwość otwarcia

drzwi na wypadek pożaru. Wszedł za nią i zapalił

światło. Zwisająca z sufitu żarówka rozjaśniła

zakurzony, brudny pokój, zawalony stosami kar­

tonowych pudeł.

- Po ciemku wygląda to lepiej - powiedziała

Teddi.

background image

44

CZEKOLADOWE SNY

- Ten pokój wymaga tylko niewielkiego sprzą­

tania.

- Wymaga brygady remontowej - przesunęła

dłonią po zakurzonym stole.

- Mieszkam tam - wskazał w kierunku kory­

tarza.

- No dobrze, niech będzie. Czy jest tu jakieś

łóżko?

- Ta kanapa jest rozkładana.

- Jesteś pewien? - spytała, patrząc podejrzli­

wie na stojący pod ścianą mebel.

Skinął głową i powiedział:

- Zaraz przyniosę czystą pościel i ręcznik.

- Przydałby się także jakiś środek na insekty

- powiedziała.

Podeszła do okna i spróbowała je otworzyć.

Było zabite gwoździami.

- Kto tu mieszkał? - zapytała.

- Ludzie, którzy dzierżawili sklep na dole.

- Szarpnął energicznie i otworzył szeroko okno.
- Proszę, jest świeże powietrze.

Przestraszyła się nagle, że znów zechce ją pocało­

wać. Cofnęła się o krok i wpadła na stojące za nią

pudło, z którego wypadł sztuczny nos z okularami.

- Co to jest?

- Nasi lokatorzy sprzedawali takie śmiesznostki.

- Chyba niezbyt dobrze im się wiodło -powie­

działa, odkładając nos do pudła pełnego podob­

nych przedmiotów.

background image

CZEKOLADOWE SNY 45

- Dlatego też odeszli... niespodziewanie.

Po kilku minutach przyniósł jej komplet po­

ścieli i granatowy ręcznik, tak bardzo kojarzący

się jej z barwą jego oczu, i została sama. Roze­

jrzała się wokół. No tak, Teddi, pomyślała, byłaś

już w gorszych miejscach... ale, na Boga, nie

pamiętam kiedy. Posłała rozpadającą się kanapę

i spróbowała usnąć. Bez skutku. Nie była wpraw­

dzie pedantką, ale nie potrafiła zasnąć w takim

brudzie. Wstała, na cieniusieńką pidżamę nałoży­

ła podomkę i rozejrzała się bezradnie. Nie zdziwi­

ła się nawet, gdy nie znalazła niczego, czym

mogłaby wyczyścić pokój. Wyszła na korytarz

i zastukała w drzwi, licząc na to, że Keith jeszcze

nie usnął. Otworzył jej niemal natychmiast. Jako

tancerka widywała dobrze zbudowanych męż­

czyzn. Keith jednak był wyjątkowo atrakcyjny.

Stała bez słowa, on zaś poczuł gwałtowne bicie

serca na widok krągłości jej piersi pod delikatną

materią pidżamy.

- Jak na kogoś, kto nie chce mieć kłopotów,

robisz wiele, by ich sobie napytać - powiedział.

Podszedł do niej i zsunął szczelnie poły podomki.

- Każdy mężczyzna, Missouri, ma granicę wy­

trzymałości. Nie wystawiaj na próbę mojej.

Widać było, że poczuła się urażona.

- No dobrze... - powiedział. - O co chodzi?

- Czy masz szczotkę?

- Jest druga w nocy. Czy nie sądzisz, że jest

background image

46

CZEKOLADOWE SNY

trochę za wcześnie na robienie inwentaryzacji

mojego dobytku?

- W tamtym mieszkaniu jest trochę brudno...

- W tamtym mieszkaniu jest potwornie brud­

no - poprawił ją. - No i...?

- No i nie mogę usnąć. - Daremnie czekała na

odpowiedź. - Pomyślałam więc, że ci tam posprzą­

tam.

Chciał już nawet zaprotestować, ale uznał, że

i tak nic by to nie dało.

- Zaczekaj tutaj. Zobaczę, co się da zrobić.

Zniknął w głębi mieszkania.

- Nie mam szczotki - usłyszała po chwili.

- Mam odkurzacz.

- To nawet lepiej.

- Proszę bardzo. - Wystawił odkurzacz przed

drzwi. Szybko zrezygnował z pomysłu zaniesienia

go do jej pokoju... dopóki będzie paradować

w takim skąpym stroju.

- Nie musisz tego robić, wiesz o tym - powie- j

dział.

- Wiem. - Obdarzyła go najbardziej czarują­

cym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. Keith

westchnął. W ciągu ostatnich kilku godzin życie

stało się dużo bardziej interesujące.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Keith leżał z rękami pod głową i gapił się

w sufit. Monotonne buczenie odkurzacza nie

dawało mu spać. Westchnął. To nie odkurzacz.

To osoba, która się nim posługiwała. Zadała

mu tyle pytań, że on praktycznie niczego nie

zdołał dowiedzieć się o niej. Z wściekłością kop­

nął kołdrę. Po co w ogóle zaprzątać sobie nią

głowę. Odejdzie stąd jutro rano... najdalej w po­

łudnie.

Leżał i wyobrażał sobie krzątającą się Teddi.

Wściekał się na samego siebie. Zamiast zaprzątać

sobie głowę głupstwami, powinien spać. Jutro

znowu musi usiąść za kierownicą. Zegar wskazy­

wał pół do trzeciej. Gdyby zdołał usnąć w ciągu

najbliższych trzech sekund, mógłby przespać

przynajmniej pięć godzin.

Teddi odstawiła odkurzacz do kąta i stanęła na

środku pokoju, rozglądając się wokół siebie.

Tylko dobra wróżka z czarodziejską różdżką

mogłaby tu sobie poradzić, pomyślała, odgar-

background image

48 CZEKOLADOWE SNY

niając z czoła kosmyk włosów. Było okropnie

gorąco. Podomkę zdjęła, jeszcze zanim zaczęła

sprzątać, a okno, które Keith otwarł, wpuszczało

do pokoju tylko pył i hałas uliczny. Podeszła do

okna, zdziwiona panującym o tej porze ruchem

ulicznym. Jakaż odmiana!

Spojrzała na swoje ręce. Były okropnie brudne.

Obmyła je pod kranem. Z nowym zapałem za-

częła ustawiać pudła wypełniające pokój. Przy-

szło jej na myśl, że właściwie mogłaby tu zamiesz­

kać. Jest tutaj wszystko, czego jej potrzeba,

a Keith nie zażąda chyba od niej wysokiego

komornego. Posprzątany pokój zaczął nawet

wyglądać przytulniej. Wzięła się do szorowania

kuchennego stołu. Myśli jej krążyły jednak wokół

Keitha. Nie starał się wykorzystać sytuacji, a tam­

ten pocałunek był... przyjemny. Interesujący. Za­

śmiała się cicho. Właśnie zdecydowała się zostać

w tym mieszkaniu. W tym momencie spojrzała

w kąt za lodówką. Z westchnieniem znów sięgnęła

po odkurzacz.

Keith już prawie zasypiał, gdy nagle usłyszał

okropny hałas. Półprzytomny wyskoczył z łóżka,

Z szufladki w nocnej szafce chwycił zapasowy

klucz do drugiego mieszkania i wybiegł na kory-

tarz. Wpadł do środka i stanął oślepiony blaskiem

żarówki. Teddi stała na środku pokoju, wyma-

chując rurą od odkurzacza.

background image

CZEKOLADOWE SNY 49

- Co...

- Tu są myszy - powiedziała, zaskoczona jego

widokiem. - Musisz coś z tym zrobić, zanim

podpiszemy umowę.

- Jaką umowę? - zapytał zdumiony.

- Wynajmu tego mieszkania - odparła. - Po­

stanowiłam zostać tutaj.

Nagle uświadomiła sobie jego obecność.

- Chwileczkę! Jak tu wszedłeś?

- Przez drzwi.

- Przecież zamknęłam je na klucz! Powiedzia­

łeś, że nie masz drugiego klucza.

- Skłamałem. - Odebrał jej odkurzacz i ruszył

do drzwi. - Do jutra.

Zasypiając - po raz drugi tej nocy - wciąż

widział sylwetkę Teddi oświetloną blaskiem żaró­

wki. Przez chwilę pożałował, że nie wracał tej

nocy do domu inną drogą.

Ledwie zasnęła, gdy zbudziło ją stukanie do

drzwi. Światło poranka drażniło jej powieki.

- Mm? - mruknęła.

- Otwórz drzwi, Missouri.

Potrząsnęła głową, usiłując uporządkować my­

śli.

- Idę! - krzyknęła.

Rękami przygładziła włosy i otwarła drzwi.

- Czemu nie użyłeś swojego klucza? - spytała,

wciąż obrażona, że ją okłamał.

background image

50 CZEKOLADOWE SNY

- Bo to jest klucz alarmowy: na wypadek

pożaru, trzęsienia ziemi lub inwazji myszy. - Nie

mógł oderwać od niej wzroku. Czemu nie włożysz

tej cholernej podomki, pomyślał. Zapragnął

wziąć ją w ramiona.

- Ubierz się i przyjdź na śniadanie - powie­

dział, starając się, by jego głos zabrzmiał wystar-

czająco spokojnie.

Poczuła aromat świeżej kawy i smażonego

boczku.

- Zaraz przyjdę - obiecała i zamknęła drzwi.

Pięć minut później wyszła spod prysznica pełna

energii i zapału. Gimnastykowała się przez kilka

minut, ale zapach bekonu i kawy był bardzo silny.

Związała włosy w koński ogon, włożyła jasno-

zielone spodnie, zielony pulower i sandały. Była

gotowa zmierzyć się ze światem. A przynajmniej

ze śniadaniem.

- Hej -powiedziała, wchodząc do mieszkania

Keitha.

- Tutaj! - zawołał, spoglądając w jej kierunku.

Wyglądała jakby żywcem wyjęta z komedii z lat

czterdziestych. Bez wątpienia trzeba ją będzie

chronić przed tutejszymi amantami, pomyślał.

Zaraz też skarcił się za tę myśl. Co go to w końcu

obchodzi!? Jeszcze wczoraj nie wiedział nawet, że

ona istnieje. Jest już dużą dziewczynką, a on ma

swoje sprawy, swój interes do rozkręcenia i swoją

taksówkę. Nie ma czasu na zabawę w anioła stróża.

background image

CZEKOLADOWE SNY 51

Stanęła tuż przed nim. Poczuł jej delikatny,

podniecający zapach. Słodki i niezaprzeczalnie

zmysłowy.

- Myślałam, że nie umiesz gotować - powie­

działa, patrząc na patelnię, na której smażyły się

jajka.

- Nie mówiłem, że nie umiem - powiedział,

krojąc paski bekonu. - Mówiłem, że nie gotuję...

zazwyczaj. Ale od czasu do czasu nachodzi mnie

wena.

- Tak jak dzisiaj? - spytała.

- Tak jak dzisiaj - potwierdził. - Sama myśl

o zjedzeniu na śniadanie wczorajszej pizzy była

wystarczająco przykra.

- Ja mogę zjeść wszystko.

- Zauważyłem.

- Czy mogę ci jakoś pomóc? - spytała.

Owszem, pomyślał, nie stój tak blisko mnie.

- Nie - powiedział. - Siadaj do stołu.

- Cóż to? Nie używamy dziś tekturowych

talerzy? - zdziwiła się.

- Specjalna okazja! Twój pierwszy poranek

w Nowym Jorku - wyjaśnił.

- Którego mogłoby nie być, gdyby nie ty...

- Obdarzyła go łagodnym uśmiechem. Gotów był

założyć się, że Teddi jest kobietą, która zawsze

wie, co robi. Ku jego zdziwieniu ujęła jego dłonie,

uścisnęła je delikatnie i powiedziała:

- Nie wiem, jak ci dziękować.

background image

52 CZEKOLADOWE SNY

- Wystarczy, że sprzątnęłaś mieszkanie - od­

parł zakłopotany.

- Musiałam to zrobić - powiedziała po prostu.

I zabierając się do jedzenia, dodała: - Nie mogę

przecież mieszkać w chlewie.

- No właśnie... - zaczął. Wcale nie był przeko­

nany, czy to był dobry pomysł. Nie ona i nie

w tym momencie...

Teddi wydęła wargi niezadowolona i powie­

działa:

- Mam nadzieję, że nie zażądasz wysokiego

komornego. W końcu to jest strasznie mała klitka.

No i chyba udzielisz mi kredytu. Dopóki nie

odzyskam moich czeków, dopóty nie będę mogła

płacić za mieszkanie. Poza tym musisz przyznać...

Keith podniósł ręce do góry. Był pewien, że

Teddi mogłaby mówić w ten sposób w nieskoń­

czoność.

- Czy moglibyśmy najpierw zjeść śniadanie,

a potem rozmawiać o interesach? - usłyszał swój

głos.

- Mogę robić jedno i drugie.

- Ale ja nie mogę.

Wzruszyła ramionami i zaczęła z innej beczki:

- Gdzie nauczyłeś się gotować?

Była przyzwyczajona, że gotowaniem zajmują

się tylko kobiety. Jedyne, co jej ojciec potrafił

zdziałać w kuchni, to włożyć chleb do tostera, by

zrobić grzanki.

background image

CZEKOLADOWE SNY

53

- Nauczyła mnie Eliza.

- Twoja dziewczyna?

- Nasza kucharka.

- Mieliście kucharkę? - nie potrafiła ukryć

zaskoczenia.

- I służącą - dodał.

- I wolisz mieszkać tutaj?!

- W końcu one pracowały u moich rodziców,

nie u mnie. A to, co mam tutaj, wystarcza mi

w zupełności. Eliza nauczyła mnie, jak się robi

czekoladę - dodał. Widząc zainteresowanie na

twarzy Teddi, mówił dalej: - W każdą niedzielę

wstawała wcześniej i piekła ciasta. Wiedziała, co

najbardziej lubię, i zawsze były to wypieki ob­

lewane czekoladą. Pozwalała mi pomagać sobie

i przyglądać się. Któregoś dnia spytałem ją, jak się

robi czekoladę, i wtedy Eliza kupiła mi książkę.

Miałem osiem lat, książka była dla dorosłych, ale

uznała, że dam sobie radę - uśmiechnął się do

swoich wspomnień.

- Czy tylko Eliza miała czas, by odpowiadać

na twoje pytania?

- Myślę, że była bardzo samotna. Nie miała

żadnej rodziny.

- Nie umiem wyobrazić sobie, jak to może być,

gdy człowiek nie ma rodziny. Ja zawsze miałam

zupełnie inny problem. Brak własnego kąta.

- Własny kąt nie cieszy, gdy człowiek czuje się

samotny.

background image

54 CZEKOLADOWE SNY

Zdziwiła ją ta odpowiedź.

- Przecież masz siostrę - powiedziała.

- I dwóch braci - dodał.
- I jesteś samotny?

Powinien zmienić temat, ale chciał Teddi od­

powiedzieć.

- Właściwie nie byliśmy rodziną. Po prostu

sześć obcych osób mieszkało pod jednym da­

chem, a wiązało ich jedynie wspólne nazwisko.

- Przepraszam - szepnęła.

Podniósł się, nie bardzo rozumiejąc, co sprawi­

ło, żepowiedział to wszystko. Nagle zmienił temat.

- Naprawdę chcesz wynająć to mieszkanie?

- Oczywiście - odrzekła.

- Mogę wynająć ci to lokum za trzysta pięć­

dziesiąt dolarów miesięcznie.

- Trzysta pięćdziesiąt! Za coś takiego!! - omal

nie udławiła się grzanką. - Ile opuścisz, jeśli

zgodzę się na myszy?

Nie mógł wyjść z podziwu. Nie dość, że zmusza

go, by zrobił coś wbrew sobie, jeszcze kłóci się

o cenę. Spojrzał na nią z uznaniem.

- No dobrze, ile proponujesz?

- Dwieście.

- Miesięcznie? - spytał z niedowierzaniem.

Potwierdziła to skinieniem głowy.
- W Nowym Jorku nie wynajmiesz niczego za

dwieście dolarów miesięcznie... no, może psią

budę w Central Parku.

background image

CZEKOLADOWE SNY 55

- A co z twoim sklepem?

- Nie jest do wynajęcia.

- Nie, nie. Mówiłeś wczoraj, że zamierzasz go

wyremontować.

- I co z tego?

- Mogłabym pomóc ci w wolnych chwilach.

- W czym pomóc?

- Wysprzątać twój sklep.

- Należy go najpierw wyremontować.
- Zrobię wszystko, co zechcesz - powiedziała

z ożywieniem. - Posłuchaj. Moje kłopoty nie będą

trwały wiecznie. Kiedy już znajdę pracę, dostanę

rolę, będę mogła zapłacić ci więcej. Teraz napraw­

dę nie mam pieniędzy.

Czuł, że traci grunt pod nogami. Sam nie

wiedział, co jej odpowiedzieć.

- A zatem, ile naprawdę masz pieniędzy?

- Mało - wyznała cicho. - Liczyłam na to, że

szybko znajdę pracę.

Czemu nie znalazł się nikt rozsądny, kto poroz­

mawiałby z nią poważnie, zanim wsiadła do

autobusu?

- Artystyczna dusza! Nie przemyślałaś wszyst­

kiego przed wyruszeniem w świat.

- I kto to mówi! Facet, który rzucił wygodne

życie ze służącą, kucharką i posadę inżyniera, by

mieszkać nad sklepem i robić czekoladowe aniołki.

Do diabła, przecież nie zostanie tu na wieki.

A tymczasem przydałaby mu jakaś pomoc.

background image

56

CZEKOLADOWE SNY

Teddi wpatrywała się w niego w skupieniu.

- No to jak, dobiliśmy targu? - spytała.

- No dobrze, Missouri, dobiliśmy targu - zgo­

dził się. - Podpiszemy umowę najszybciej, jak się

da.

- Tam, skąd pochodzę, wystarczy uścisk dłoni

- powiedziała, wyciągając rękę.

Ostrożnie uścisnął jej delikatną dłoń.

- No dobrze. Muszę już iść - powiedział.

- Dokąd? - spytała zdumiona.

- Przecież pracuję. Nie pamiętasz? Wrócę po

pierwszej. Jeśli Broadway nie pochłonie cię cał­

kiem, spotkamy się w sklepie.

Z wielkim trudem powstrzymał sie przed poca­

łowaniem jej.

- Cześć, Missouri - rzucił, idąc ku drzwiom.

- Gdzie mogę kupić ostatni numer „Variety"?

- krzyknęła za nim.

- Przy następnym skrzyżowaniu jest budka

z czasopismami. Co jest? - spytał, widząc jej

niepewne spojrzenie.

- Czy możesz pożyczyć mi trochę forsy? - usły­

szał.

- Jeden dzień w Nowym Jorku i już masz

długi - zadrwił, kładąc na stole dziesięć dola­

rów.

- Oddam ci je - obiecała.

- Rachunek rośnie - rzucił i wyszedł.

Siedziała nieruchomo, słuchając szumu ulicy.

background image

CZEKOLADOWE SNY

57

Myślała o Keicie. Gdyby poznała go nieco wcześ­

niej, zrobiłaby wszystko, by z nią został. Nigdy

jeszcze nie spotkała kogoś równie pociągającego

i sympatycznego. Ale teraz chwila była nieodpo­

wiednia. Przecież musi przede wszystkim zrealizo­

wać swoje plany. I poruszy niebo i ziemię, by tak

się stało. Wstała. Zaczął się nowy dzień i wykorzy­

sta go w pełni.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Pół godziny zabrało jej odnalezienie książki

telefonicznej. Była w szufladzie w kredensie.

Wyszukiwała adresy banków, ale myślami błą­

dziła wokół przyszłej pracy z Keithem. Uśmie­

chała się przy tym. Theodoro, zapominasz, po

co tu przyjechałaś, skarciła się w duchu, od­

kładając książkę. Przyrzekła sobie, że jeśli

w pół roku nie dostanie roli, wróci do domu.

Należało więc ruszyć na poszukiwania. Z dzie-

sięciodolarówką od Keitha w kieszeni wyszła

z domu.

Za dnia ulice Nowego Jorku nie wydawały się

jej już tak niebezpieczne. Ruch i pośpiech o tej

porze był wielki i na jezdniach, i na trotuarach.

Wielu przechodniów uśmiechało się do niej.

W pewnej chwili wydało się jej, że zobaczyła

w tłumie Keitha. Przyspieszyła kroku, ale to nie

był on. Nagle okazało się nagle, że poszła za

daleko. Cofnęła się i kiedy dotarła w końcu do

banku, spędziła tam ponad godzinę, wypełniając

stertę formularzy. W końcu z nową książeczką

background image

CZEKOLADOWE SNY

59

czekową w kieszeni wyszła na zatłoczoną ulicę.

Najpierw kupiła sobie torebkę. Błogosławiąc

tego, kto zamiast nadawać dziwaczne nazwy,

po prostu ponumerował ulice, bez trudu od­

szukała kiosk z gazetami, o którym mówił

Keith. W Willow Grove gazety sprzedawano

w drogerii albo w automatach. Dlatego strasz­

nie nieludzkie wydało się jej zmuszanie kogoś

do spędzania całych dni w okropnie ciasnych,

prostokątnych budkach. A jednak sprzedawca,

do którego podeszła, siedział bez ruchu z przy­

mkniętymi oczami i pogodną twarzą. Wyglądał

jak Budda.

- Czym mogę pani służyć? - zauważył ją mimo

opuszczonych powiek.

- Czy ma pan „Variety"?

- Tancereczka, co? - pokiwał głową.

- Mam nadzieję - uśmiechnęła się.

- Proszę posłuchać mojej rady - staruszek

zsunął czapkę na tył głowy - Niech pani znajdzie

sobie jakiegoś miłego chłopca i wyjdzie za niego.

Tancerki nie mają łatwego życia. Niszczą sobie

tylko stopy, a kto je potem pamięta? - Z dez­

aprobatą machnął ręką.

- Shirley MacLaine też tak zaczynała.

- No dobrze, to wyjątek.

- I Ann Miller - uśmiechnęła się.

- No, może drugi - wzruszył ramionami.
- A Lucille Bali?

background image

60 CZEKOLADOWE SNY

- Żartuje pani?

- Wcale nie.
- Jak już powiedziałem, niech pani znajdzie

sobie jakiegoś chłopca.

Rozbawił ją ten staruszek. Pochyliła się

i z uśmiechem zapytała:

- A czy mogę, szukając tego chłopca, poczytać

„Variety"?

Sprzedawca podrapał się po karku i zaczął

przebierać w leżących wokół niego pismach.

- Gdzieś tu powinno być. O, jest. Ostatni

egzemplarz - powiedział.

- Mam szczęście - uśmiechnęła Teddi.

- Powodzenia! - krzyknął za nią sprzedawca.

Pomachała mu ręką i zaczęła studiować pis­

mo, szukając tej najważniejszej z wiadomości

- o naborze do teatru. Świat wokół przestał

istnieć. Kątem oka patrzyła tylko, dokąd idzie.

Nim doszła do drzwi sklepu Keitha, przejrzała

już połowę numeru. Bez rezultatu. Wbiegła po

stromych schodach, weszła do swego mieszka­

nia, i skrzyżowawszy nogi, usiadła na podło­

dze, nie przerywając czytania. Wreszcie! Natra­

fiła w końcu na malutki anons o próbach dla

tancerzy. W piątek. A więc mam jeszcze cztery

dni, żeby dojść do formy, pomyślała. I modlić

się.

Szybko przebrała się w kostium

background image

CZEKOLADOWE SNY 61

Keith tkwił w ulicznym korku. Był coraz

bardziej zmęczony i zirytowany. Spaliny z auto­

busu stojącego przed nim odbierały płucom re­

sztki powietrza.

Zawsze lubił prowadzić samochód. Nawet jaz­

da po Manhattanie, gdzie trzeba było posiadać

nie lada refleks, by znaleźć małą choćby lukę,

w którą się można wcisnąć, sprawiała mu przyje­

mność.

Ale nie dzisiaj. Dziś było inaczej. Nie potrafił

skupić się, skoncentrować na wykonywanej pra­

cy. Przegapił już trzy okazje! A wszystko przez

Teddi. Był zły na siebie, że dał się przekonać

i wynajął jej mieszkanie. Jest ono może „nie­

zbyt"... ale nawet „niezbyt" na Manhattanie ma

swoją wartość.

Autobus, za którym jechał już od dłuższego

czasu, zatrzymał się na rogu. Keith uśmiechnął

się. Dlatego właśnie tak bardzo podobało mu

się położenie jego sklepu. Wszystkie autobusy

zatrzymywały się tuż przed nim i wysiadający

z nich pasażerowie oraz ludzie czekający na

przystanku chcąc nie chcąc musieli choćby

rzucić okiem na witrynę sklepu ze słodyczami!

O tym właśnie powinien myśleć. O swoich

czekoladkach, a nie o jakiejś jasnookiej, długo­

nogiej blondynce z ogromnym temperamentem

i delikatnymi ustami, które aż prosiły się o po­

całunek.

background image

62

CZEKOLADOWE SNY

Znów przegapił klienta. Zobaczył tylko inną

taksówkę zatrzymującą się przy krawężniku. Za­

klął i skręcił w najbliższą przecznicę.

Jego myśli ponownie wróciły do Teddi. Przy

odrobinie wysiłku poradziłby sobie z nią i jej

obrotnym językiem. Ale tego nie pragnął. Nigdy

dotąd nie pozwalał, by emocje rządziły jego

postępowaniem. A tym razem? Zauroczyły go

oczy jakiejś niedoszłej tancerki, jej energia i pozy­

tywny stosunek do świata. Kiedy indziej... gdzie

indziej, mogłoby być wspaniale. Teraz nie. Teraz

musiał skoncentrować się na urzeczywistnianiu

swoich marzeń. Ktoś taki jak ona komplikował

tylko jego życie. Keith wiedział, że najtrudniejszy

jest pierwszy rok, że wtedy właśnie pada najwięcej

firm. Ale wiedział też, że na pewno nie ustąpi.

Musisz odejść, Missouri, pomyślał. Nie ma dla

ciebie miejsca w moim życiu. Postanowił powie-

dziej jej to, gdy tylko spotkają się znowu. Nie

miałby przecież żadnych szans związek ludzi o tak

różnych temperamentach.

Zatrzymał się, by zabrać machającą nań kobie­

tę z dzieckiem, i zawiózł ją na Lexington Avenue.

Z wyjątkowo mizernym utargiem zakończył pra­

cę. Z przyzwyczajenia zajrzał do Sala. Mimo

potwornego upału w lokalu było pełno gości.

Stałym klientom nie przeszkadzał nawet brak

klimatyzacji.

- Co ma być? - spytał Sal.

background image

CZEKOLADOWE SNY

63

- Pizza.

- Zobaczysz się jeszcze z tą ślicznotką, z którą

widziałem cię zeszłej nocy? - Sal przyglądał mu się

uważnie.

- Ona... hm... mieszka u mnie. Wynająłem jej

mieszkanie.

- Hej, hej - roześmiał się Sal i klepnął go po

ramieniu. - Szczęściarz z ciebie. Zaczekaj. An-

gelo! - krzyknął do swego syna - daj mi tu jedną

pizzę prosto z pieca! - Skinął do Keitha, by ten

podszedł bliżej, i spytał:

- Może twoja lokatorka ma siostrę?

- To nie tak - zaprotestował Keith. - Prawdę

mówiąc, uratowałem ją przed bandytą poprzed­

niej nocy.

Ciemne oczy Sala rozbłysły. Historia robiła się

coraz ciekawsza.

- Domyślam się, że była ci wdzięczna.

- Sal, interesuje mnie tylko mój sklep.

- Zawsze ci mówiłem, przyjacielu, że sama

tylko praca, bez odrobiny rozrywki, jest okropnie

nudna. I niezdrowa.

- Dla zdrowia zjem twoją pizzę.

- Proszę bardzo. Używaj do woli. - Sal podał

mu pudło.

- Będę.

- Nie tylko pizzy! - krzyknął za nim.

Keith spieszył się do domu, tłumacząc się przed

samym sobą, że pędzi, gdyż jest głodny. Nie

background image

64

CZEKOLADOWE SNY

chciał przyznać, że jest ciekaw, czy Teddi czeka

na niego. Uświadomił sobie, że idzie z wielką,

gorącą pizzą, a w lodówce ma jeszcze prawie

połowę poprzednio kupionej. Cóż za głupiec

ze mnie! pomyślał. Nagle serce załomotało

mu w piersi jak oszalałe. Zobaczył swoją lo-

katorkę. Stała przed sklepem z bukietem w dło­

ni.

- Co ty tu robisz? - spytał. Jakżeż ucieszył się,

że znów ją widzi. Zacisnął ręce na pudełku z pizzą,

by powstrzymać je przed pokusą dotknięcia jej

twarzy.

- Bałam się, że zaczniesz pracować beze mnie.

- Położyła kwiaty na pudełku. - Nigdy nie łamię i

danego słowa.

- Dobrze, że o tym wiem-powiedział.-Co to

jest?

- Kwiaty.

- To widzę. Kto ci je dał?

- Nikt. Kupiłam je dla ciebie.

Zaniemówił na chwilę.

- Nikt dotąd nie dawał mi kwiatów.

- No to jestem pierwsza - uśmiechnęła się.

Keith był zmieszany.

- Co z przesłuchaniami? - spytał.

- Nie będzie żadnych przed końcem tygodnia.

Do tego czasu cała jestem twoja.

Powiedziała to tak niewinnie, że z trudem

powstrzymał się, by nie wybuchnąć śmiechem.

background image

CZEKOLADOWE SNY

65

Ona zaś zastanawiała się, czemu Keith przygląda

się jej tak badawczo. Mężczyźni gapili się na nią

już nie raz. Przywykła do tego. Ale w twarzy

Keitha było coś, czego nie potrafiła nazwać, coś,

czego nigdy jeszcze nie doświadczyła.

- Kupiłeś coś do jedzenia - powiedziała, spo­

glądając na tekturowe pudło.

- Zapomniałem, że mamy jeszcze kawałek

wczorajszej pizzy- tłumaczył się nieskładnie.

- Chyba znienawidzisz kuchnię włoską.

- Niedoczekanie.

Ruszył za nią po schodach, zapatrzony w roz­

kołysane biodra dziewczyny w króciutkich szor­

tach. Nigdy jeszcze nie widział tak wspaniałych

nóg.

Na szczęście obie ręce miał zajęte.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Kto chciałby kupić gumowego kurczaka?

- spytała Teddi, trzymając jednego z ptaków za

nogę.

- Nie wiem, ale widać wyraźnie, że niewiele ich

opuściło ten sklep. - Keith spoza kontuaru przy­

glądał się krzątającej Teddi. - Zamierzałem po­

czekać, aż wygaśnie umowa dzierżawy, ale ci

ludzie zniknęli miesiąc wcześniej. Nie płacąc

czynszu za trzy miesiące.

- Czy chcesz urządzać tutaj wielką kuchnię?

- spytała Teddi, wrzucając do pudeł gumowe

kurczaki i inne, równie przydatne przedmioty.

Keith nie mógł oderwać od niej oczu. W bia-

łych szortach i jasnozielonej bluzeczce była wyjąt-

kowo atrakcyjna. Ale nie była to sprawa stroju.

Nie dlatego jej widok rozpalał mu krew.

- Keith? - ponagliła, nie mogąc doczekać się

odpowiedzi.

- Nie - odparł szybko. - Chcę urządzić tu

sklep z prawdziwego zdarzenia. Kuchnia będzie

na zapleczu.

background image

CZEKOLADOWE SNY

67

- To tu jest jeszcze zaplecze? - Teddi była

przerażona. Jeszcze jedno pomieszczenie do

sprzątnięcia! Odsunęła zasłonę w głębi sklepu.

Niewielki pokoik zawalony był nie sprzedanym

towarem.

- Najpierw przebuduję zaplecze - opowiadał

Keith. - Obliczyłem, że jeśli zburzę tamtą ścianę,

uzyskam dość miejsca, by pomieścić potrzebne mi

maszyny i zostanie tu jeszcze trochę przestrzeni

do pracy.

- Potrafisz to zrobić? - spytała Teddi. W jej

domu wszyscy mężczyźni potrafili posługiwać się

narzędziami, bo nie mieli wyboru. Ale Keith

dorastał wśród służby.

- Jestem zupełnie niezłym cieślą. Przez całe

lato pomagałem kumplowi budować domek

nad morzem - wyjaśnił, stając tuż za nią.

Zanim zorientował się, co robi, położył ręce

na jej ramionach. - Poza tym pracowałem

kiedyś trochę jako hydraulik i jako elektryk

- mówił, odwracając Teddi powoli twarzą do

siebie.

Rozpaczliwie zastanawiała się, co powiedzieć.

Ale tylko jedna myśl kołatała się jej w głowie.

Zaraz mnie pocałuje! A przecież obiecywała so­

bie: żadnych komplikacji, dopóki nie stanie pew­

nie na własnych nogach.

Zamknęła oczy, gdy ich wargi się spotkały.

Nie pomylił się. Była słodka. Jej usta uzależ-

background image

68 CZEKOLADOWE SNY

niały jak narkotyk. Zmuszały do powrotów.

Budziły nieodparte pragnienia. Keith przylgnął

do Teddi całym ciałem. Dotyk jej piersi rozpalił

w nim ogień. Jeszcze chwila i straci panowanie

nad sobą. Nie mógł na to pozwolić. Za żadne

skarby! Za dwa miesiące odbędą się w Dallas

wielkie i bardzo ważne targi wyrobów czekolado­

wych. Musi być gotów do tego czasu. Tylko to jest

ważne.

- Lepiej weźmy się do roboty - powiedział,

odsuwając Teddi delikatnie.

Skinęła głową, szczęśliwa, że na tym poprze­

stał. I nieszczęśliwa zarazem.

Przez następne dni omijali się z daleka.

Tak było bezpieczniej. Okazało się natomiast,

że Teddi jest znakomitą pracownicą. Keith

nie wiedział, jak spędzała przedpołudnia, ale

gdy wracał z pracy, zastawał ją w sklepie.

Zdzierała stare tapety, szorowała potwornie

zapuszczoną podłogę, pakowała rupiecie do

pudeł. A przy tym nieustannie wypytywała

go o czekoladę.

- Nabierasz mnie - powiedziała, wpatrując

się w kawałek czekolady, który dał jej przed

chwilą.

- Ani trochę. Naprawdę w to wierzyli. - Roze­

śmiał się, klęcząc w kącie, gdzie układał na

podłodze nową wykładzinę. - Indianie uważali, że

background image

CZEKOLADOWE SNY 69

ziarno kakaowe zmieszane z wodą, kukurydzą

i przyprawami jest wspaniałym afrodyzjakiem.

Oczywiście tylko bogaci ludzie mogli sobie na to

pozwolić. -Przyjrzał się swojej robocie z satysfak­

cją. Jasnokremowe linoleum zmieniło pomiesz­

czenie nie do poznania. Wstał z klęczek i wytarł

ręce w dżinsy. - Aztekowie wierzyli, że czekolada

została dana ludziom z Ogrodu Życia przez

Quetzalcóatla.

- Przez kogo? - Teddi nie była pewna, czy

Keith wypowiedział jakieś imię, czy zakasłał.

- To był ich bóg. Według legendy ofiarował on

ludziom czekoladę jako pocieszenie za to, że

muszą żyć na ziemi.

- Znam wielu, którzy chętnie by w to uwierzyli

- powiedziała Teddi, odkładając skrobaczkę.

- Ale jestem ciekawa, jaką ilość kakao nasz kraj

importuje?

- Ponad dwieście tysięcy ton.

Z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Jak zamierzasz przebić się na rynek, skoro

tak potwornie wielką ilość kakao w ciągu roku

przerabia się na czekoladę?

- Czy wiesz, jak wiele pięknych, młodych

kobiet przyjeżdża każdego roku szukać pracy na

Broadwayu? A czy wiesz, ile dziewcząt szuka

swojej szansy w Hollywood?

- Ale ja chcę tylko jakoś się urządzić.

- Ja też.

background image

70 CZEKOLADOWE SNY

- Chyba po prostu oboje zostaliśmy stworzeni

do tego, co robimy - uśmiechnęła się.

- Chyba tak. Ty wierzysz, że taniec zmieni

twoje życie, a ja - że uczynią to kakaowe ziarenka.

- Sam je hodujesz? - spytała.

- Ależ skąd. Drzewo kakaowe wymaga wiel­

kich starań i miłości. Jest wrażliwe i kapryśne. Jak

kobieta. A i tak daje owoce dopiero po czterech

latach. Większość używanych przeze mnie ziaren

pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, Brazylii

i Ghany. Pewien znajomy mojego ojca powie­

dział, że wyjątkowo dobre jest ziarno z Karaibów.

- Chciałabym znaleźć się na Karaibach - Ted-

di przymknęła oczy.

- Zmęczona? - spytał Keith. Pracowali już od

sześciu godzin.

- Ręce zdrętwiały mi zupełnie. Czy ciągle

jeszcze trzymam skrobaczkę?

- Nie - uśmiechnął się. - Tak mi przykro. To

przeze mnie.

Podszedł i zaczął delikatnie masować jej rękę.

- W porządku. Tancerze są przyzwyczajeni do

wysiłku...O, tak... dobrze - zamruczała.

- Podaj mi teraz drugą rękę.

- Wiesz, okropnie bolą mnie plecy.
Keith położył ręce na jej ramionach. Wydawa­

ły się tak kruche. Teddi była taka drobna i delika­

tna, że z łatwością mógłby dłońmi objąć ją

w pasie.

background image

CZEKOLADOWE SNY

71

- Nie za mocno?

- Mm - jęknęła. - Wspaniale! Cudownie!

Wolałby usłyszeć to, mając ją pod sobą, kocha­

jąc się z nią wśród kwiatów. Gwałtowne pożąda­

nie opanowało wszystkie jego zmysły. Zdawało

się, że poprzez masaż potrafi przekazać jej swoje

pragnienia. Dziwny dreszcz przebiegł ją od szczy­

tów piersi aż po uda - gorący i pobudzający

zmysły.

- Może zjedlibyśmy coś? - spytał Keith i od­

sunął się nagle.

- Czemu nie - powiedziała.
- Tak myślałem. Na co masz ochotę?

- Na coś dobrego - odparła, choć bardzo

chciała powiedzieć: „na ciebie".

- A konkretnie?

- Zaskocz mnie.

Jakże bardzo tego pragnął. Ale powiedział

tylko:

- Może jakieś chińskie danie?

- Wspaniale. Pozwól mi tylko zdjąć to brudne

ubranie.

- To może i ja to zrobię - przyjrzał się

sobie. - Restauracja nie jest specjalnie eleganc­

ka, ale i tak mogliby nas nie wpuścić w takich

strojach.

Ujął Teddi pod ramię gestem pełnym opiekuń­

czości. Gest ten, w swej prostocie, zdradził wszys­

tkie jego uczucia.

background image

72 CZEKOLADOWE SNY

- Nie trudź się - Teddi odsunęła się ner­

wowo. - Ciągle jeszcze mogę chodzić o włas­

nych siłach.

- Tylko nie zużyj całej gorącej wody! - krzyk­

nął, gdy była już na schodach.

- Gorącej? Gorący prysznic to ostatnia rzecz,

o której marzę w tej chwili.

Pomyślał, że i jemu najlepiej zrobi zimna

kąpiel. Pozwoli utrzymać się w ryzach.

- Mogłabym siedzieć tu przez całą noc - wes­

tchnęła Teddi, opierając się o miękkie poduszki.

Kelner podał im już koktajle i właśnie przyniósł

zamówione potrawy. - Niech Bóg błogosławi

wynalazcę klimatyzacji.

- W moim sklepie przygotowałem już instala­

cję do klimatyzacji.

- Myślę, że jestem zakochana - powiedziała

Teddi, jedząc wieprzowinę w sosie słodko-kwaś-

nym.

- Wystarczy klimatyzacja, by wzbudzić twą

miłość? - Keith nie potrafił ukryć zdumienia.

Chłonęła każde słowo, każdy gest siedzącego

przed nią mężczyzny. Podziwiała delikatny zarys

szczęki, ciemnoniebieskie oczy, uczesanie... Wy­

starczyłoby mi być z tobą, pomyślała, ale powie­

działa tylko:

- Na początek wystarczy. - Poczuła jednak, że

musi się wytłumaczyć. - Kiedyś, rzecz jasna, gdy

background image

CZEKOLADOWE SNY

73

przyjdzie czas, chciałabym pokochać kogoś, kto

czciłby ślady moich stóp.

- To brzmi rozsądnie.

- Kogoś, kto byłby dla mnie oparciem, kto

zrozumiałby, jak wiele znaczy dla mnie moja

kariera, kogoś... - spojrzała mu prosto w oczy
- kto miałby trochę lepsze zdanie o artystach.

- Gdybyś poznała mojego szwagra, Jima,

zrozumiałabyś, czemu tak nie lubię artystów.

Siedział w domu, nic nie robiąc, i czekał, aż

przyjdzie ktoś, kto mógłby zaproponować mu

główną rolę. W końcu pojechał do Hollywood,

zabierając większość pieniędzy Emily. Powiedział,

że sprowadzi ją do siebie, gdy tylko jakoś się

urządzi. Było to pięć lat temu.

Emily pracowała teraz w aptece i ojciec

był zadowolony, że córka potrafi być samo­

dzielna.

- Moja siostra nie traciła nadziei - powie­

dział po chwili. - Nawet wówczas, gdy nadszedł

pozew rozwodowy. Wiele satysfakcji miał oj­

ciec, mogąc powiedzieć: „A nie mówiłem". Te­

raz czeka na sposobność, by móc i mnie powie­

dzieć to samo.

- Mój ojciec jest wspaniały - wyznała Teddi.

Pełnym współczucia gestem ujęła Keitha za rękę.

- Jest może trochę staroświecki, ale zawsze mog­

łam podzielić się z nim każdym problemem.

A miałam ich mnóstwo!

background image

74

CZEKOLADOWE SNY

- To co on teraz musi przeżywać?!

- Chyba nie pochwala tego, co zrobiłam. Jest,

na swój sposób, bardzo praktyczny. Byłby ze

mną, gdyby mi się nie powiodło, ale na pewno nie

zakładałby z góry mojej porażki. Ale ja nie

przegram - dodała stanowczo.

W ostatnich dniach Keith zaczął traktować

Teddi jako element swego życia. Nie chciał, by

stała się jej krzywda. A przecież z tym swoim

wrodzonym optymizmem była ślepa na wszelkie

możliwe niepowodzenia.

- Ale gdybyś jednak... - spróbował.

- Nie! Tak długo, dopóki będę nastawiona

pozytywnie, wszystko mi się uda. Muszę wierzyć

w siebie, nawet jeśli nikt więcej wierzyć we mnie

nie będzie. A jutro... okaże się.

Całkiem zapomniał o czekającej ją próbie.

Poczuł lęk, choć nie wiedział, dlaczego. Wszak

ktoś, kto utopił cały swój majątek w czekolado­

wych planach, nie może uchodzić za uosobienie

rozsądku. Ale co powinien powiedzieć, jeśli od­

prawią ją z kwitkiem?

- Denerwujesz się? - spytał, płacąc rachu­

nek.

- Nigdy się nie denerwuję -powiedziała. I było

w jej głosie coś, co sprawiło, że uwierzył bez

zastrzeżeń.

- Gdzie odbędzie się ta próba? - spytał.

- W małym teatrzyku w Greenwich Village.

background image

CZEKOLADOWE SNY 75

Szykują premierę przedstawienia „Man of La

Mancha".

Gdy znaleźli się na ulicy, objął ją ramieniem.

Podobało się jej to. Czy dwoje ludzi może zżyć się

w tak krótkim czasie? pomyślała. Zwierzył się jej

ze swoich marzeń, przeszłości... ale czy poznała

go naprawdę? Nieważne. Liczy się tylko jutrzejsza

próba!

Szli powoli pustymi ulicami. Po raz pierwszy

od przyjazdu do Nowego Jorku czuła się tu

dobrze.

Stanęli przed drzwiami jej mieszkania zakłopo­

tani oboje.

- Nie wiem, czy już ci to powiedziałem - ode­

zwał się Keith - ale jestem ci niezwykle wdzięcz­

ny za pomoc w sklepie.

- To może zawiózłbyś mnie jutro do teatru?

- O której?

- Próba zaczyna się o ósmej. Chciałabym być

tam o siódmej.

- O Boże - skrzywił się. - Tak wcześnie?

- Na pewno będzie kolejka.

- Dobrze - kiwnął głową. - Nathan nas zawie­

zie. Jest mi to winien. - Objął ją w talii.

- Powinnam chyba... trochę... odpocząć - po­

wiedziała z wahaniem.

- Za minutkę, Missouri, za minutkę. - Do­

tknął wargami jej warg i wszystko, co sobie

obiecywał, przepadło. Do diabła z samokontrolą!

background image

76

CZEKOLADOWE SNY

Objął Teddi mocno. Pragnął tej dziewczyny. Jej

rozchylone usta zniewalały go.

Usłyszał cichy jęk i zapragnął Teddi bardziej

niż czegokolwiek na świecie.

Przylgnęła doń całym ciałem. Zanurzyła palce

w jego włosach. Uwielbiała ich dotyk, ciepło jego

ciała. Kochała tego mężczyznę! Zadrżała.

- Keith, ja...

- Musisz jutro wstać wcześnie - mówił powoli,

próbując uspokoić oddech. - Powinnaś już iść.

Nim przestanę panować nad sobą, pomyślał.

W tym momencie pokochała go jeszcze bar­

dziej.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Nigdy dotąd Keith nie zaznał uczucia zazdrości.

Aż do tego ranka. Oczekiwał chyba zbyt wiele, a tu

taniec był dla Teddi najważniejszy. Gdy tylko znajdzie

pracę i zacznie zarabiać, wyprowadzi się na pewno.

Dlaczego wyobrażał sobie, że może być inaczej?

- Jak wyglądam? - spytała, obracając się na

pięcie.

- Całkiem możliwie. - Wepchnął ręce do kie­

szeni. Teddi chyba nawet nie spostrzegła braku

entuzjazmu w jego głosie.

- To dobrze. Dokładnie tak się czuję - powie­

działa. Jeszcze raz sprawdziła, czy zabrała panto­

felki do tańca, skrzyżowała palce na szczęście

i zawołała: - Chodźmy!

Usiadła na tylnym siedzeniu. Była skupiona

i w niczym nie przypominała pełnej życia szalonej

dziewczyny z poprzednich dni. Keith przyglądał

się jej, zdumiony taką odmianą. Nie znał jej

jeszcze od tej strony.

- Artystka, co? - burknął Nathan, szczupły,

ciemnoskóry zmiennik Keitha.

background image

78

CZEKOLADOWE SNY

- Tancerka - sprostowała Teddi.

- Fakt. Nogi masz całkiem do rzeczy. - Na-

than odwrócił się i spojrzał jej w oczy. - Chyba się

nie gniewasz, co?

Uśmiechnęła się tylko i przecząco pokręciła

głową.

- Moja kuzynka była tancerką... - zaczął

Nathan i przez następne trzydzieści trzy minuty

Teddi i Keith musieli słuchać, co przydarzyło się

jego kuzynce, ciotce, dwóm braciom i kilku

innym krewnym. Przez całą drogę Teddi kur­

czowo ściskała dłoń Keitha. Mimo iż czuł, że

dziewczyna jest przerażona, nie potrafił jej współ­

czuć. Czyżby jednak zazdrość?

Ujrzał w jej oczach ostrzegawczy błysk. Zro­

zumiał natychmiast, że jeśli się nie powiedzie,

będzie świadkiem jej kompletnego załamania.

Zbyt wiele energii włożyła w realizację swych

marzeń.

Znał ludzi z tej branży. Wiedział, że tylko ci

odnoszą sukces, którzy potrafią myśleć wyłącznie

o sobie, dla których liczy się kariera i nic więcej.

Ale znał też i siebie. Wiedział, że nie potrafi

pogodzić się z tym, by być na drugim miejscu.

Idąc za nią po wyjściu z samochodu pomyślał

jednak, że tak naprawdę nie ma chyba żadnego

wyboru.

- O Boże, spójrz! - jęknęła Teddi na widok

potwornej kolejki osb czekających na próbę.

background image

CZEKOLADOWE SNY 79

- Złamane serca Broadwayu - powiedział.

- Chyba masz rację.

- Po prostu patrzę na wszystko realistycznie.

- Nie rób tego. - Poprawiła mu zagięty koł­

nierzyk.

Pocałował jej dłoń. Spojrzeli sobie w oczy.

- Keith, jedziesz ze mną? - usłyszeli głos

Nathana. - Muszę zaraz zgłosić się do dys­

pozytora.

- Nie, jedź sam - odparł Keith ku wielkiemu

zdumieniu Teddi. - Złapię potem inną taksówkę.

- Nie! - zaprotestowała. - Nie ma potrzeby, byś

sterczał tutaj. Dam sobie radę. Naprawdę. Przecież

spóźnisz się do pracy. - Uśmiech rozjaśnił jej oczy.

- Widzisz. Też bywam czasem realistką.

Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Teddi nie

denerwuje się tak jak inni czekający w kolejce.

Czy to przypadkiem nie on denerwował się za

nich oboje?

- No dobrze. Chyba rzeczywiście pojadę do

pracy. Powodzenia! - Pochylił się, by ją pocało­

wać.

- O, nie! - Powstrzymała go, kładąc mu palce

na ustach. - Musisz powiedzieć: „Złam nogę!"

Wzruszył ramionami i pocałował ją w policzek.

- Złam nogę, jeśli na tym właśnie ci zależy.
- Właśnie tak.

Usiadł obok Nathana. Obejrzał się jeszcze, lecz

Teddi była już daleko - podążała na koniec kolejki.

background image

80 CZEKOLADOWE SNY

- Całkiem sprytna dama - odezwał się Na-

than. - Twoja?

- Nie - odparł Keith, nie patrząc mu w oczy.

- Rozumiem - Nathan uśmiechnął się krzywo.

- Opowiadałem ci już, jak mój kuzyn Jack

zakochał się w oszustce?

- Nie - westchnął Keith zrezygnowany - ale

czuję, że zaraz to zrobisz.

W teatrze panował chłód. Chłodne było powie­

trze i chłodnym wzrokiem spoglądali na siebie

zgromadzeni kandydaci. Zdenerwowani, za­

mknięci w sobie, nie mogli - a może nie chcieli

- obdarzać choćby tylko życzliwym spojrzeniem

zgromadzonych rywali. Twarda walka o prze­

trwanie.

Pusta, mroczna scena potęgowała jeszcze

uczucie samotności. Zdenerwowani, zdespero­

wani, przestraszeni tancerze usiłowali jak naj­

lepiej wykonywać polecenia choreografa. Teddi

także, choć wcale nie była przekonana, że to się

jej podoba. Wiedziała jednak, że musi tu być, że

musi tańczyć. Kiedy miała pięć lat, ciotka

opłaciła jej lekcje tańca i podarowała pierwsze

baletki. Od tej pory taniec stał się dla niej

najważniejszy w życiu. Początkowo wszystkim

bardzo to się podobało. W miarę jednak jak

dorastała, rodzina zaczynała niepokoić się coraz

bardziej.

background image

CZEKOLADOWE SNY 81

- Następna szóstka! - usłyszała głos choreo­

grafa. Ze zniecierpliwieniem odezwał się do sie­

dzącego obok niego mężczyzny:

- Po co ci nieszczęśnicy tu przyszli?

Powiedział to wystarczająco głośno, by usły­

szeli go wszyscy zgromadzeni.

Teddi wzięła głęboki oddech i stanęła w szere­

gu. Starała się nie myśleć o tym, że jest w tym

towarzystwie nowicjuszką.

- No dobrze, kochaniutkie - powiedział An-

thony Andretti, choreograf - zobaczymy, czy

choć jedna z was rusza się zgrabniej niż krowa.

Muzyka! Ruszyły. Deski sceny załomotały pod

stopami tańczących. Teddi uznała, że konkurentki

są całkiem dobre. Poprzednia szóstka także była

dobra, a Andretti tylko wydął wargi, gdy skończyły.

Muzyka umilkła.

- Dziękuję, dziękuję. Proszę zostawić swoje

nazwiska i adresy przy wyjściu - choreograf

machnął ręką w ich stronę.

- Hej, ty, blondynka - usłyszała, schodząc ze

sceny. Zatrzymała się z bijącym sercem.

- Tak, do ciebie mówię - kiwnął niecierpliwie

ręką. - To twój pierwszy występ?

- Tak - odpowiedziała cicho.

- To widać - roześmiał się i odwrócił się do niej

plecami.

Ruszyła do wyjścia, myśląc tylko o tym, że

przecież taka świnia nie może jej urazić.

background image

82 CZEKOLADOWE SNY

- Nie słuchaj go - powiedziała posągowa

brunetka, która właśnie szykowała się do wejścia

na scenę. - Stąd wyglądałaś wspaniale.

- Dzięki. - Teddi zmusiła się do uśmiechu. Jak

automat podała dziewczynie przy wyjściu swoje

nazwisko oraz numer telefonu Keitha i znalazła

się na ulicy. Stanęła porażona blaskiem słońca.

Już po wszystkim. Po raz pierwszy w życiu

poczuła się nagle samotna.

- Taksówka dla pani? - usłyszała.
- Och, Keith! - zarzuciła mu ręce na szyję.

- Aż tak źle? - przytulił ją delikatnie.

- Było okropnie.

- Nie udało się?

- Na to wygląda -jej głos się załamał.

- Z tego co ja wiem, oni nigdy nie podejmują

decyzji od razu. M oże jeszcze do ciebie zadzwonią

- próbował ją pocieszyć.

- Powiedział, że tańczyłam jak amatorka.

- Jeśli nawet nie zaangażują cię tym razem, to j

przecież będzie jeszcze wiele przedstawień - pocie-

szył Teddi Keith, otwierając drzwiczki taksówki.

- Wiem - powiedziała - ale to takie przykre.

- Fakt. - Uruchomił silnik.

- Czy ciebie kiedykolwiek potraktowano

w ten sposób? - spytała.

- Nigdy. Ale mogę to sobie wyobrazić.

- To nie to samo. - Przygarbiła się i skuliła na

siedzeniu.

background image

CZEKOLADOWE SNY

83

- Masz ochotę coś zjeść, czy wolisz raczej

rozczulać się jeszcze nad sobą? - zapytał.

- Jedno i drugie. Jak daleko stąd do restauracji?

- Przy takim ruchu dojedziemy tam za jakieś

dwadzieścia pięć minut.

- Świetnie. Tyle czasu mi potrzeba na roz­

czulanie się nad sobą.

Uśmiechnął się. Była naprawdę niezła.

- Hej - wyprostowała się nagle.

- O co chodzi? - oduchowo nacisnął hamulec.

- Czy to przypadkiem nie dzisiaj miały być

przywiezione te twoje maszyny?

Jak mógł o tym zapomnieć?! Wszystko przez nią!

- Masz rację - powiedział.
- Nie jedziemy do restauracji - mruknęła

zrezygnowana.

Gorączkowo myślał, co robić dalej. Ciężarów­

ka miała przyjechać między pierwszą a piątą.

- Zawiozę cię do sklepu i odstawię taksówkę

do bazy - powiedział. - W lodówce jest jeszcze

szynka. Zrobisz sobie kanapki. Tylko uważaj, czy

ciężarówka przyjechała.

- Kanapki z szynką. Słaba to pociecha dla

zranionej duszy - pociągnęła nosem.

- Twoją zranioną duszą zajmiemy się później

- odwrócił się i pogłaskał ją po głowie.

- Co to wszystko ma znaczyć? -zapytała Teddi.

Wchodząc do przyszłej kuchni sądziła, że

background image

84

CZEKOLADOWE SNY

zastanie Keitha zajętego uruchamianiem ma­

szyn. Tymczasem maszyny wciąż stały pod

ścianami, w skrzyniach, a Keith krzątał się

wokół stojącego na środku, nakrytego lnianym

obrusem i udekorowanego srebrnymi świecz­

nikami stołu.

- Oto twoja pociecha - powiedział, zapalając

świece.

- Niech zgadnę. Zapalasz świece i zaraz zga­

sisz światło, bym nie zorientowała się, że obiad

będzie składał się z kolejnej porcji kanapek z szyn-

ką.

- Zgaduj dalej - postawił na stole dwa kieliszki

i butelkę czerwonego wina.

- Czy to jakieś święto? - Pomyślała nagle, że

może choreograf zadzwonił.

- Piątek.

- Och.

- Oraz to... - podszedł do niej - że byłaś

najlepszym pomocnikiem, jakiego kiedykolwiek

miałem. - Zaprowadził ją do stołu.

- Jak już powiedziałeś, byłam tylko pomoc­

nikiem.

- Nie psuj wszystkiego. - Ze stojącego na

podłodze kosza wyjął zamknięty rondel. - To od

Sala.

- Co, skończyły mu się pudła do pakowania

pizzy? - spytała.

- Jego matka robi wspaniałe łazanki.

background image

CZEKOLADOWE SNY 85

- Łazanki! Skończmy gadanie i bierzmy się do

jedzenia.

- Spodziewałem się, że to powiesz - roze­

śmiał się, nakładając na talerze. - Napijesz się

wina?

- Z rozkoszą. Za co wypijemy?

- Za spełnienie pragnień? - Całe popołudnie

walczył ze sobą. Pracowała jak oszalała, jakby

szukała zapomnienia, ucieczki od myśli o swoim

niepowodzeniu. Czuł, że powinien przytulić ją

mocno, ukoić jej ból. Wiedział jednak, że nie mógł

zrobić tego, że tym razem nic nie zdołało by go

powstrzymać.

- Może za sukces? - zaproponowała.

- W ogóle? - Uniósł kieliszek.

- Nie. Za nasz sukces - sprostowała.

Zadźwięczało szkło. Choć tak naprawdę Keith

wcale nie był przekonany, że jej sukces może być

ich wspólnym sukcesem. Powoli skończyło się

wspaniałe jedzenie i wino w butelce. Teddi od­

prężyła się, uspokoiła.

- Wiesz - wyznała - strasznie się ucieszyłam,

gdy zobaczyłam cię dziś rano przed teatrem.

Jesteś słodki.

- To skutek pracy przy czekoladzie - burknął.

Odwrócił oczy, by móc zapanować nad sobą.

- Czy zrobisz dla mnie coś jeszcze? - spytała

cicho.

- Co?

background image

86 CZEKOLADOWE SNY

- Obejmij mnie.
- Słucham?

- Obejmij mnie. Mocno.
- Missouri, ja... - Czy ona wie, czego od niego

żąda?

- Proszę.

Mógł walczyć z własnymi uczuciami, ale jak miał

walczyć z tą dziewczyną? Wstali równocześnie.

- Masz farbę na policzku - powiedział. Do­

tknął jej gładkiej jak jedwab skóry, a ona za­

mruczała jak kotka.

- A gdzie uścisk? - mruknęła.
Zamknął ją w ramionach. Ostrożnie dotknął

ustami jej czoła.

- Wiesz - powiedziała - nie mam czasu na

miłość.

- Ja też. - Nie mógł już przestać. Jego wargi

wędrowały po policzku dziewczyny.

- Muszę zrobić karierę.

- To tak jak ja. - Teraz całował drugi policzek

Teddi.

- No to co my robimy? - Odchyliła mocno

głowę, gdy pocałował jej szyję. Jęknęła cichutko.

- Do diabła! - Usta Keitha spotkały wargi

dziewczyny. Poczuł pulsowanie w skroniach.

Miał to być pocałunek delikatny, ostrożny... Gdy

jednak ich wargi się zetknęły, krew zawrzała

obojgu w żyłach.

- Pragnę cię, Missouri!

background image

CZEKOLADOWE SNY 87

- Wiem.

Przylgnęła do niego, rozpalona. Ostrożnie

wsunęła mu dłonie pod koszulkę.

- Będziesz tego żałować - ostrzegł ją. Czy to

przez wypite niedawno wino nie miał dość siły, by

się powstrzymać?

- Być może.

Ujęła jego twarz i pocałowała go... mocno,

z całych sił, aż ich języki się spotkały.

Z wysiłkiem oderwał się od niej.

- Wystarczy? - spytał, z przerażeniem myśląc,

że mogłaby potwierdzić. Czuł jednak, że musi dać

jej tę ostatnią szansę.

- Nigdy w życiu!

Od pierwszej nocy, gdy przybiegł jej na ratu­

nek, wiele o nim myślała. Wydawał się tak pewny

siebie we wszystkim, co robi... Myśli jej krążyły

bezładnie. Może on także nigdy jeszcze... To

chyba niemożliwe.

Nigdy jeszcze nie miała mężczyzny. Żaden nie

wzbudził w niej pożądania. Aż do tej chwili.

Ich usta spotkały się znowu. Spod przymknię­

tych powiek widział lśnienie złotych włosów

w blasku świec. Czuł gwałtowne bicie jej serca.

Nie było takiej siły, która mogłaby go zatrzymać.

Mógł jedynie powstrzymać ogarniające go szaleń­

stwo i nie rzucić się na nią.

- Moje ręce są strasznie szorstkie - powiedział,

gdy poczuł delikatną, gładziutką skórę jej piersi.

background image

88 CZEKOLADOWE SNY

- Och, wszystko w porządku - wyszeptała,

poddając się pieszczocie.

Westchnęła głośno, gdy ściągnął z niej bluzkę.

Całował na przemian obie piersi, a ciało Teddi

przenikały rozkoszne dreszcze. Z zamkniętymi

oczami zanurzyła palce w jego włosach. Nagle

poczuła, że Keith unosi ją do góry. Spojrzała na

niego ze zdumieniem.

- Nie tutaj - szepnął.

Ufnie położyła mu głowę na ramieniu i objęła

za szyję. Czuła jego mięśnie wibrujące pod skórą.

Podniecającą siłę.

Całował ją przez całą drogę na górę. Musiał

przerwać tylko na chwilę, gdy szukał kluczy.

- Zupełnie jak w „Przeminęło z wiatrem"

- zamruczała. Nie odpowiedział, oszołomiony

zdarzeniami. Wdychał zapach jej skóry, błądząc

ustami po szyi i ramionach, aż powoli położył ją

na łóżku. Półnagą, jasnowłosą boginię. Nie od­

rywając od niej oczu, ściągnął koszulkę. Wyciąg­

nęła ku niemu ramiona i po chwili czuł jej

rozpalone ciało. Odchodził od zmysłów. Nigdy

jeszcze nie pożądał tak bardzo żadnej kobiety.

Pieścił ją powoli, dostarczając dziewczynie

doznań, jakich dotąd nie zaznała. Naznaczył

każdy skrawek jej ciała pełnym pożądania do­

tknięciem. Bliski szaleństwa, wciąż jeszcze trzy­

mał na wodzy własne żądze. Rozpalał ją do

białości.

background image

CZEKOLADOWE SNY 89

Gwałtownie szarpnął zatrzaski jej szortów.

Uniosła biodra z głuchym jękiem. Każdy skrawek

jej ciała pałał pożądaniem, pragnieniem piesz­

czot. Prężyła się, wyginała, chwytała jego roz­

biegane ręce. Bliżej. Pragnęła być jeszcze bliżej.

Czuła się szczęśliwa, leżąc pod nim całkiem naga,

poddając się coraz gwałtowniejszym pieszczo­

tom. Oczekiwała finału, niepewna, czy zdoła

wytrzymać jeszcze więcej rozkoszy. A on wciąż

tylko całował, głaskał, dotykał...

Gdy wszedł w nią, jęknęła, wbijając palce

w jego ramiona. Uniósł głowę z poczuciem winy.

- Missouri, ty jesteś dziewicą - szepnął.

- Twoją dziewicą.

Nic już nie mogło ich zatrzymać. Teddi od­

chodziła od zmysłów. Kolejne fale rozkoszy bu­

rzyły krew, rozpalały ciało. Rozedrgani, docierali

do kresu podróży. Objęła go kurczowo, chłonąc

całym ciałem. Keith wtulił twarz w zagłębienie jej

szyi, czując, że kocha ją bezgranicznie.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Teddi otworzyła oczy. Nie, to nie był sen. Keith

był tu, przy niej. Spał. Ledwie świtało i tylko

blada poświata wpadała przez szparę w zasło­

nach.

I co dalej? Co powinna powiedzieć, jak po­

stąpić? Czy powinna pozwolić, by to niezwykłe

uczucie, które przepełniało każdy zakątek jej

ciała, wzięło ją we władanie? Czy może powinna

udawać, że nic ważnego się nie stało?

Nie miała doświadczenia, nie wiedziała, jak

należy zachowywać się następnego ranka. Czuła

ucisk w żołądku. I nie był to skutek wypitego

wina. Ostrożnie nakryła ich oboje prześcieradłem,

starając się, aby go nie obudzić. Jeszcze nie teraz.

Życia nie da się zaplanować, pomyślała. Czuła,

że to, co się wydarzyło, komplikowało plany

zarówno jej, jak i Keithowi. Każde z nich miało

przed sobą coś bardzo ważnego. Szkoda, że to

wszystko nie zdarzyło się trochę później.

Keith poruszył się i otworzył oczy.

- Hej - szepnęła.

background image

CZEKOLADOWE SNY

91

- Hej. - Oparł się na łokciu i przesiewał przez

palce złote pukle jej włosów.

Znów ogarnęło ją zmieszanie.

- Co teraz będzie? - spytała.

- Teraz zjemy śniadanie. - Delikatnie głaskał

jej szyję.

- Śniadanie? - powtórzyła, jakby to było obce

słowo.

- Tak, śniadanie - potwierdził, chłonąc za­

pach jej ciała. - Chyba że...

- Chyba że?

Uśmiechnął się marzycielsko, głaszcząc ją po

policzku.

- Właśnie poczułem apetyt na coś całkiem

innego.

Wiedział, że nie powinien tego robić, ale prag­

nienie było silniejsze od zdrowego rozsądku. Poza

tym musiał przekonać się, czy Teddi pożądała go

naprawdę, czy tylko poszła z nim do łóżka na

skutek wypitego wina.

Zanurzył dłonie w jej włosach i obsypał je

pocałunkami. Przywarli do siebie, spragnieni

swych ciał.

- Nie wykorzystuję chyba chwili twojej słabo­

ści? - spytał.

- Chwili słabości? - zupełnie nie zrozumiała,

co miał na myśli.

- Wiesz, że... - pocałował ją w brodę - ostatnio

powtarzasz tylko moje słowa?

background image

92

CZEKOLADOWE SNY

- Powtarzam? - roześmiała się. - Ale o jakiej

chwili słabości mówiłeś?

- Och, w końcu mógłbym przypuszczać, ze

usiłujesz tylko zapomnieć o tym, co zdarzyło się

w teatrze - odparł, przerywając słowa pocałun­

kami.

- Gdybym naprawdę potrzebowała zapo­

mnienia, obejrzałabym sobie jakiś stary film

w telewizji. - Pogłaskała sutki jego piersi. -To, co

zaszło tej nocy, zdarzyło się może zbyt szybko, ale

na pewno nie dlatego, że trafiłeś na kobietę

zbolałą i zdesperowaną.

- Dobrze wiedzieć.

- Czy zamierzasz mnie pocałować? - spytała.

- Tak.
- Kiedy?

- Właśnie teraz.

- Świetnie. Nie mam bowiem zamiaru już

więcej cię do tego nakłaniać - przyciągnęła go do

siebie.

Słońce stało już wysoko, gdy Teddi wstała

z łóżka, okrywając się prześcieradłem. Keith

patrzył na nią rozbawiony.

- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz?

- Moja mama zawsze mówiła, że odrobina

tajemniczości nigdy kobiecie nie zaszkodzi - od­

parła wyniośle i majestatycznie udała się do

łazienki. Po chwili usłyszał ją, nucącą melodię ze

spektaklu.

background image

CZEKOLADOWE SNY 93

Wkładając dżinsy pomyślał, że niepotrzebne jej

żadne prześcieradło, by roztaczać wokół siebie

aurę tajemniczości. Nie potrafił wytłumaczyć

sobie wszystkiego, co się zdarzyło. Jeszcze nigdy

dotąd żadna kobieta nie dostarczyła mu tylu tak

różnych i niezwykłych doznań. Ale co teraz?

Doprowadziła go do szaleństwa. Jeśli nie zapanu­

je nad sobą, ona zrujnuje wszystkie jego zamierze­

nia, plany. Nawet nieświadomie.

Gdyby kiedyś odeszła, zostałby z niczym - na­

wet bez swoich najwspanialszych marzeń. Nie

może zaangażować się w ten związek. Nie wolno

mu. Przynajmniej teraz. Z drugiej jednak strony...

Będzie to musiał jeszcze przemyśleć.

- Czy szykujesz śniadanie? - usłyszał.

- Czy potrafisz myśleć o czymkolwiek poza

swoim żołądkiem? - Wyjął z lodówki karton

z jajkami.

- Jasne... ale nie wtedy, kiedy jestem głodna.
- Jakie chcesz jajka?

- Sadzone.

Przynajmniej nie kaprysi, pomyślał uśmiecha­

jąc się.

- Zdecydowanie lepiej ci w szortach - po­

wiedział do wchodzącej Teddi zawiniętej w rę­

cznik.

Jajka apetycznie skwierczały na patelni.

- Masz rację, ale moje ubranie zniknęło w taje­

mniczy sposób.

background image

94 CZEKOLADOWE SNY

- Jest na dole - przypomniał.

- Pójdę jednak i ubiorę się w coś.

- Jeśli rzeczywiście uważasz, że musisz...

- Udał, że chce zerwać z niej ręcznik. Wyrwała mu

się i pobiegła do swojego pokoju.

Po śniadaniu, przed instalowaniem swojego

sprzętu Keith postanowił, że zadzwoni do Emily.

Nie rozmawiali ze sobą od bardzo dawna. Nigdy

nie byli zbyt zżyci, a gdy Emily wyszła za mąż,

zniknęła zupełnie w tłumie artystów.

Podłączając ostatnią wtyczkę urządzenia do

oczyszczania ziaren kakaowych, uznał, że czas na

przerwę. Missouri potrzebuje odpoczynku, a on

musi jej pomóc.

- Do czego to służy? - spytała, przechadzając

się po kuchni. Pomyślała przy tym, że przy tak

wielkiej liczbie maszyn nie ma tu wiele miejsca do

pracy.

- Usuwa zanieczyszczenia. Patyki, kamienie,

robactwo... i inne rzeczy.

- Za to płaciłeś dodatkowo? - zabębniła pal­

cami po szarej blasze.

- Nie, dostałem za darmo.

- Kiedy będzie pokaz? - zapytała. Uwielbia­

ła oglądać go przy pracy. Wyglądał na naj­

szczęśliwszego, gdy mógł urzeczywistniać swoje

marzenia.

background image

CZEKOLADOWE SNY

95

Coś wydarzyło się minionej nocy

Kochali się i teraz był tu obok niej. Teddi

pragnęła być cząstką jego życia, wszystkiego, co

robił. Chciała wiedzieć o nim jak najwięcej.

Postanowiła zacząć od maszyn.

- Później.

- A to do czego służy? - spytała, wskazując

następne urządzenie. Nie chciała mu okazać, jak

zabolało ją takie lekceważenie.

- Do prażenia ziaren - rzucił, nie patrząc

nawet w jej stronę.

- Mogłeś zaoszczędzić trochę forsy. Wystar­

czy rozsypać ziarna na trotuarze. A tamta?

- Tamta - obejrzał się przez ramię - służy do

łuskania.

- Wszystko to dla zrobienia zwykłej czekola­

dy?

- To jeszcze nawet nie początek - wstał.

- Tamta maszyna kruszy ziarna - wskazał na róg

pomieszczenia. - Nawet nie zaczęliśmy jeszcze

mieszać, walcować, ugniatać i ubijać wszystkich

składników.

- Jakich składników?

Niewinne pytanie zakłopotało go wyraźnie.

- Składników, dzięki którym moja czekolada

różni się od innych - odparł. - Wiele czasu

poświęciłem na opracowanie mojej receptury.

- Supertajne, co? - rzuciła zaczepnie, kiwając

się na piętach.

background image

96 CZEKOLADOWE SNY

- Tak.

Zabolała ją taka odpowiedź. Bardziej niż wczo­

rajsza uwaga Andrettiego. Stała w milczeniu,

gryząc wargę, podczas gdy Keith majstrował przy

maszynach. W końcu ruszyła do drzwi.

- Dokąd idziesz? - spytał.

- Skoro jesteś tajemniczy jak James Bond, to

ja dokończę malować ścianę.

Masz swoją czekoladę, ja mam taniec, pomyś­

lała, rozprowadzając farbę wałkiem po ścianie.

- Missouri?

- Tak? - rzuciła.

- Czemu walisz wałkiem w ścianę?

- To jest psychoterapia.

- Raczej dziurawienie ściany.

Stanął w drzwiach i patrząc na nią, ocierał

zatłuszczone dłonie.

- Nie chciałem cię urazić - powiedział cicho.

- Ty masz swoją czekoladę, ja mam taniec.

- Wzruszyła ramionami, nie odwracając się do

niego. - Każdy ma prawo do swojego szaleńst­

wa.

Ale co z nami dwojgiem? pomyślał rozpacz­

liwie. Nie mógł oderwać oczu od jej gibkiego

ciała. Jakieś piszczenie przerwało tę męczącą

ciszę.

- Chyba któraś z twoich maszyn cię woła.

Keith wrócił do kuchni.

Przez następne dni Teddi wyraźnie unikała

background image

CZEKOLADOWE SNY

97

Keitha. Zamknęła się w sobie, poświęcając się

tylko sprzątaniu sklepu i tańcowi. Po tygodniu

znowu nieśmiało poprosiła o kolejny numer „Va-

riety". Sprzedawca rozpoznał ją i cmokając cicho

powiedział:

- Nadal walimy głową w mur, co?

- Wolno się uczę - uśmiechnęła się do starego,

biorąc gazetę.

Uśmiech zgasł jednak, gdy nie znalazła niczego

dla siebie.

- Znalazłaś coś dzisiaj? - spytał Keith, wcho­

dząc do sklepu tego popołudnia. Teddi stała na

drabinie, szkicując coś na ścianie.

- W tym tygodniu nie ma żadnych przesłuchań

- powiedziała, nie patrząc w dół.

Zapragnął nagle pocałować ją. Namiętnie.

Tak, jak pragnął już od wielu dni.

- Co robisz? - spytał.

- Maluję twój znak firmowy. Jak ci się podo­

ba? - Odsłoniła narysowany na ścianie delikatny

kontur czekoladowego aniołka.

Nie mógł się powstrzymać. Pogłaskał jej nogę,

czując, że ogień wypełnia mu żyły.

- Nie przypominam sobie, byśmy to uzgad­

niali - rzucił.

- Bo nie uzgadnialiśmy.

Tak długo trzymał się od niej z daleka,

że zaczęła już myśleć, iż piątkowa noc była

tylko złudzeniem. Jego dotyk powiedział jej,

background image

98 CZEKOLADOWE SNY

że to nieprawda. Poczuła, jak bardzo jej pra­

gnie.

- Nie mogę malować, kiedy to robisz.

- Świetnie. Nie maluj.

- Nie podobają ci się moje aniołki - powie­

działa ze smutkiem.

- Dużo bardziej podoba mi się aniołek na tej

drabinie. Zejdź, Missouri - jego głos zabrzmiał

dziwnie głucho.

Zeszła powoli i stanęła przed nim.

- Co się stało? - spytała drżącym głosem.

Chciał powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha, ale

coś ścisnęło mu gardło. Objął ją więc tylko

i pocałował. Jak przed tygodniem, przywarli do

siebie. Żar oblał ich ciała...

Natarczywe pukanie wdarło się w panującą

ciszę.

- Czy to moje serce, czy twoje? - spytał Keith,

niechętnie odrywając wargi od jej ust.

- To pukanie do drzwi.

- Nie zamawiałem niczego - znów ją pocało­

wał.

Stukanie ponownie oderwało ich od siebie.

Z ciężkim westchnieniem Keith poszedł do drzwi.

Za nimi stał elegancki mężczyzna w białej koszuli

i muszce.

- Tak? - rzucił Keith niecierpliwie.

- Peabody - przedstawił się nieznajomy.
- Słucham?

background image

CZEKOLADOWE SNY

99

- Z Wydziału Zdrowia.

Wyglądało na to, że pan Peabody nie cierpiał

wyjaśniania czegokolwiek.

- Wydział... och... - Czyżby znów zapom­

niał? Niemożliwe. Przecież inspektor był z nim

umówiony dopiero na piątek. - Panie Peabody,

nie spodziewałem się pana przed końcem tygo­

dnia.

Peabody stał bez ruchu.

- Moje biuro wyraźnie wyznaczyło inspek­

cję... - wyniośle otwarł swój notatnik - w pańs­

kiej firmie na wtorek, dnia... - głos załamał

mu się nagle. - Pan nie nazywa się Miles Ta-

vern!

- Nie - Keith odetchnął z ulgą.

- W piątek o dziesiątej - rzucił Peabody od­

wracając się na pięcie.

Oscar Peabody nie lubił się mylić. Dało się to

zauważyć, gdy zjawił się w piątek. Mimo że Keith

i Teddi przepracowali wiele godzin, doprowadza­

jąc wszystko do nieskazitelnej czystości, czuli, że

to nie będzie piknik.

- Niczego nienawidzę tak bardzo, jak brud­

nego zakładu spożywczego - Peabody rozglądał

się pogardliwie.

- Ma pan absolutnie rację - zawołała Teddi.

Tego dnia miała na sobie obcisłą, różową sukien­

kę i sandałki. Nie ufała ludziom, którzy nie

background image

100 CZEKOLADOWE SNY

uśmiechali się, uznała więc, że Keith potrzebuje

jej pomocy. Peabody rzucił jej lodowate spo­

jrzenie, a ona uśmiechnęła się niewinnie.

- Przepisy dopuszczają występowanie w pro­

duktach spożywczych kilku procent włosów i za­

nieczyszczeń. -Było rzeczą zrozumiałą, że przepi­

sy dopuszczają, ale on nie. Peabody krążył po

kuchni, robiąc notatki.

- To oburzające. - Teddi wzięła go pod ramię.

- Naprawdę nie powinno się na to pozwalać.

- Miło spotkać kogoś, kto podziela moją

opinię.

- Pan Calloway też tak uważa - oświadczyła.

Powinna zostać aktorką, pomyślał z podziwem

Keith.

- A to co takiego?!

Serce załomotało jej w piersi, gdy zobaczyła to,

co inspektor. Podbiegła do krzesła.

- Ach, to. To moje baletki.
Jak mogła je tu zostawić!

- Tancerka? - Pan Peabody zatrzymał się

gwałtownie. Keith z trudem hamował wściekłość.

- Jak pan widzi, panie Peabody... - zaczął, lecz

inspektor machnął niecierpliwie ręką, wcale na

niego nie patrząc.

- Później, Calloway. Co pani powiedziała?

- Tak, jestem tancerką. Ale nie wystawiają tu

zbyt wielu musicali.

- Nie wystawiają takich musicali jak kiedyś

background image

CZEKOLADOWE SNY 1 0 1

- gderał Peabody. - Pamiętam, zabrałem moją

żonę na „Kismet". Grał w nim Alfred Drake.

Wtedy to były piosenki. Dobre teksty, piękne

melodie...

Prawdziwy koneser, pomyślała Teddi. Już cię

mam.

Keith zastygł zdumiony. Teddi i pan Peabody

byli już całkiem pochłonięci rozmową. W pewnej

chwili kazała Keithowi przynieść czekoladowe

aniołki. Po następnej godzinie ze zdumieniem

stwierdził, że Peabody uśmiecha się. W końcu wstał.

- Miło było spotkać panią, panno McKay.

I proszę pamiętać, liczę na bilety, gdy już będzie

pani występować.

- Może pan na nie liczyć - powiedziała.

- Panie Calloway - głos inspektora stwardniał

nieznacznie. - Pismo od nas dostanie pan za kilka

dni. Może za tydzień. Wie pan, jak wolno pracują

urzędy - wzruszył ramionami.

- I co będzie w tym piśmie? - spytał Keith

nieśmiało, odprowadzając gościa do wyjścia.

Peabody zatrzymał się.

- Ż e ma pan jeden z najczyściejszych zakładów

w całym Nowym Jorku, z drobnymi niedociąg­

nięciami, które bez wątpienia usunie pan przed

otwarciem. Przy okazji... pana czekolada jest

wyśmienita.

Wyszedł.

Keith chwycił Teddi w ramiona. Peabody

background image

(

102 CZEKOLADOWE SNY

przyszedł rozwścieczony własną pomyłką, a wy­

szedł, nucąc piosenkę z „My Fair Lady".

Wszystko dzięki Teddi.

- Powinni wykorzystywać cię w Departamen­

cie Stanu - powiedział ze śmiechem i pocałował

ją w kark.

Ty powinienieś wykorzystać mnie przede wszy­

stkim, pomyślała i przytuliła go mocno.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Czuł się jak piąte koło u wozu. Przygotowu­

jąc późnym wieczorem pierwszą partię czekola­

dy, rozmyślał o Teddi. Bardzo chciał pomóc

jej, ale bał się, że w ten sposób ją straci. Czy

miłość polega na uszczęśliwianiu kogoś bez

względu na rezultaty? Wcale nie był pewien,

czy to właśnie nie jest egoizm. Zrozumiał

w końcu, że kochać kogoś, to znaczy przygoto­

wać się na ryzyko.

Przez cały dzień pracowali razem. Nigdy jesz­

cze nikt nie podchodził do jego marzeń tak

poważnie. Teddi wypytywała go o wszystko, a on

chętnie opowiadał. Tylko sekret receptury wciąż

zatrzymywał dla siebie.

Zauważył, że z upływem czasu Teddi stawała

się coraz bardziej przygnębiona. Był pewien, że to

dlatego, że wciąż nie mogła znaleźć pracy. Obiecał

sobie, że zrobi, co tylko w jego mocy, żeby jej

pomóc. Późnym wieczorem zatelefonował do

Emily.

- Halo! - usłyszał stalowy, zimny głos. Zo-

background image

104 CZEKOLADOWE SNY

baczył obraz siostry: ciemne włosy związane na

karku, grube szkła okularów.

- Cześć, Emily, to ja.

Cisza.

- Keith.

- Jak się masz? - zapytała oschłym tonem.

Zupełnie jak ich ojciec. Natychmiast poczuł ocho­

tę, by rzucić słuchawkę. Pomyślał jednak o Teddi

i wziął się w garść.

- Całkiem dobrze, Em.

Niemal poczuł, jak zesztywniała.

- Nie nazywaj mnie tak! - Jim zawsze zwracał

się do niej w ten sposób.

- Mówiłem tak, gdy byliśmy dziećmi.

- Już od dawna nie jesteśmy dziećmi.

- Nie... nie jesteśmy - poprawił się na krześle.

- Posłuchaj Em...ily. Będę się streszczał.

- Świetnie.

- Czy nadal masz kontakty ze starymi kump­

lami?

- Kogo masz na myśli? - Zupełnie jakby słyszał

starą nauczycielkę. A przecież pamiętał czasy, gdy

była odrobinę sympatyczniejsza, bardziej ludzka.

- Ludzi, z którymi spotykał się Jim.

- Nie - powiedziała krótko. - Praca pochłania

cały mój czas.

- Posłuchaj, Emily - spróbował jeszcze raz

- prawda jest taka, że próbuję pomóc przyjaciół­
ce. Ona jest tancerką i szuka pracy.

background image

CZEKOLADOWE SNY

105

- A ty chcesz wiedzieć, z kim powinna się

przespać, by dostać rolę?

- Nie, do cholery! Em...

- Emily!
- Em - powtórzył. - Przestań rozczulać się nad

sobą. Nie jesteś jedyną kobietą, którą ktoś wykiwał.

I nie próbuj maskować własnej pomyłki udawaniem

bezdusznego potwora, takiego jak ojciec.

- Jak to miło, że zadzwoniłeś i okazałeś mi tyle

troski - w jej słowach dźwięczała uraza.

Chętnie odłożyłby słuchawkę, skończył tę roz­

mowę. Ale w ten sposób nie pomoże Missouri.

- Czy znasz kogoś, kto mógłby pomóc mojej

znajomej?! Podaj mi nazwisko, numer telefonu.

Cokolwiek.

- Keith? - usłyszał po długiej przerwie.

- Słucham. - Wplótł palce we włosy i opadł na

krzesło.

- Pilnuj swoich pieniędzy.

- Nie muszę. Wszystkie utopiłem w czekola­

dzie - dodał szybko, obawiając się, że siostra

stanie się zbyt dociekliwa.

- Jasne. Kent powiedział mi, czym się zajmujesz.

- Widziałaś się z nim ostatnio? - On sam

widział starszego brata w Boże Narodzenie.

- Raz, czy dwa - westchnęła. - Posłuchaj,

Keith, zobaczę, co mogę zrobić. Ale wątpię, bym

mogła pomóc twojej znajomej.

- Dzięki.

background image

106 CZEKOLADOWE SNY

To była najsympatyczniejsza rozmowa, jaką

odbyli w ciągu ostatnich pięciu lat. Współczuł

siostrze, chciał jej pomagać. Ona była jednak zbyt

wyniosła i nieprzystępna, by zgodzić się na to.

Biedna Em. Zawsze pragnęła miłości. Teraz pra­

cowała jako chemiczka, a Kent i Edward byli

maklerami. Ojciec mógł być dumny z trzech

czwartych rodziny.

Keith odłożył słuchawkę. Miał nadzieję, że

Emily zdoła jednak coś załatwić.

- Jeszcze nie gotowa? - spytała Teddi, za­

glądając do wielkiej mieszarki pełnej czekolado­

wej masy. - Jak długo to potrwa?

- Trzy dni.

Przyglądała się wielkiemu, błyszczącemu

ostrzu mozolnie mieszającemu składniki, które

Keith przygotowywał przez cały dzień.

- Trzy dni? - powtórzyła. - Żeby wymieszać

czekoladę?!

- Moją czekoladę. - Ton zawodowej dumy

zadźwięczał w jego głosie, mimo że zestawienie

wydatków, nad którym właśnie ślęczał, wprawia­

ło go w wyjątkowo zły nastrój.

- Nie możesz tego przyspieszyć?

- Cóż to - uśmiechnął się - swędzą cię zęby?

- Nie, ale pomyślałam, że gdybyś miał gotową

większą ilość swoich wyrobów, mógłbyś wziąć

udział w wystawie.

background image

CZEKOLADOWE SNY

107

- Missouri... - ołówek wypadł mu z palców

- o czym ty mówisz?

- O wystawie w Madison Square Garden.

- Przysiadła na brzeżku krzesła. - Czytałam dziś

rano w gazecie, że jutro zaczyna się zjazd miłoś­

ników czekolady i pomyślałam, że...

- Słyszałem o tej wystawie - podniósł ręce do

góry - ale nie mam żadnej szansy na wykupienie

stoiska. Nie wszystko można robić w pośpiechu.

Uśmiechnęła się do siebie. Dla niej nie było

rzeczy niemożliwych.

- To znaczy, że nie możesz przygotować partii

swoich wyrobów na pokaz?

- Powiedz mi - przyciągnął ją do siebie - od

kiedy to jesteś takim ekspertem handlowym?

Kosmyk jej włosów owinął sobie wokół palca.

Drugą dłoń położył na jej udzie, wprawiając

Teddi w drżenie.

- Miałam wujka, który zajmował się handlem.

On zawsze mawiał, że nie da się zarobić nic nie

robiąc.

- Może coś w tym jest - mruknął Keith,

powoli pochylając głowę. Po chwili trwali w na­

miętnym uścisku. Wsunął dłonie pod jej bluzkę...

głaskał jedwabistą skórę... każdym nerwem prag­

nął wziąć ją... tutaj... natychmiast.

Głuche turkotanie maszyn dźwięczało jej

w uszach, gdy pożądanie rozpalało ciało. Krew

zamieniła się w ogień. Choć podniósł głowę, ona

background image

108 CZEKOLADOWE SNY

wciąż jeszcze czuła na wargach namiętne poca­

łunki. Za wszelką cenę próbowała zapanować

nad sobą,

- To jak? Pojedziesz na ten zjazd? - spytała.

- Tak ci na tym zależy? Koniecznie musisz tam

być? - spytał zrezygnowany.

- Chyba pozwolą próbować za darmo? - szep­

nęła, opierając głowę na jego ramieniu.

- Byłoby niehumanitarne, gdyby nie pozwalali

- roześmiał się.

- No to jadę.

- Nie wiedzą, co im grozi - pogłaskał ją po

ramieniu. - Ale teraz mam mnóstwo pracy.

Teddi pomyślała, że ostatnio Keith zachowuje

się tylko jak serdeczny przyjaciel. Pocałunki trwa­

ły krócej, niż pragnęłaby, sprawiając, że czuła

bolesny niedosyt. Czyżby Keith dawał w ten

sposób do zrozumienia, że nie ma dla niej miejsca

w jego życiu?

Poszła do sklepu. Wspinając się na drabinę,

karciła się w duchu za naiwny romantyzm. Zo­

stała kochanką producenta czekolady, który nie

składa żadnych obietnic - oto, co osiągnęła.

Okazało się, że Keith planował udział w zjeździe,

wiedział o nim. Ciekawe, czy gdyby nie upo­

mniała się, pojechałby tam bez niej?

Delikatnymi pociągnięciami pędzelka malo­

wała kolejnego aniołka.

Trzy tygodnie temu nawet nie wiedziała, że

background image

CZEKOLADOWE SNY

109

Keith istnieje. Teraz ofiarowała mu to, co miała

najcenniejszego - siebie.

Bądź rozsądna, Teddi, pomyślała, gdy ner­

wowym pociągnięciem pędzla rozmazała rysu­

nek. W końcu tak to bywa - ludzie spotykają się,

kochają i odchodzą w swoją stronę. Ludzie tak...

ale nie ona! Nie potrafi! Zbyt wiele zapłaciła za to,

co zaszło między nimi.

Ten aniołek zupełnie jej się nie udał.

Aromat czekolady unosił się wszędzie. Trzyma­

jąc Keitha pod rękę, Teddi ubrana w obcisłą,

granatową sukienkę, szła przez ogromną halę.

Nigdy jeszcze nie widziała tylu gatunków czekola­

dy. Od stoiska do stoiska, od szyldów wielkich

potentatów do nikomu nie znanych producentów

krążyły tłumy ludzi. Wszyscy próbowali wystawio­

nych smakołyków. Patrząc na rzesze ludzi Teddi

poczuła w żołądku ucisk, jak wtedy, gdy zobaczyła

długą kolejkę tancerzy przed „Grayson Theater".

- Mój Boże, popatrz na to - powiedziała do

Keitha. - Czy to cię nie onieśmiela?

- Ani trochę - roześmiał się. Z mijanego

właśnie stoiska wziął kawałek czekolady i wsunął

jej do ust.

- Wiesz, że powinieneś być tutaj - powiedziała

z naciskiem.

- Przecież jestem.

- Wiesz dobrze, co mam na myśli - przerwała

background image

110

CZEKOLADOWE SNY

mu niecierpliwie. - Powinieneś mieć tutaj swoje

stoisko.

Przerwała tylko po to, by spróbować smaku

truskawki, którą wzięła z czekoladowej fontanny

w kształcie Bachusa, boga wina.

- Chyba nie ma czekoladowego boga? - zażar­

towała, przyglądając się ciemnej figurze.

- Możesz wymyślić podobnego do tego w wol­

nej chwili - uśmiechnął się. Musnął ustami jej

dłoń, budząc drzemiące w niej pożądanie.

- Ta czekolada nie umywa się do twojej - po­

wiedziała Teddi, gdy ruszyli dalej.

- To mi się podoba. Bezstronna opinia.

- Ależ to prawda! Gdybyś się pospieszył, mog­

łeś przygotować na dzisiaj swoje czekoladki.

- Nie miałem przedtem wszystkich maszyn.

- Cofnął się o krok, przepuszczając dwie zaafero­

wane kobiety.

- A co z tymi, które masz w domu? - nie

ustępowała.

Dziewczyna przebrana za białego królika roz­

nosiła na tacy małe króliczki z białej czekolady.

Keith wziął dwa i jednego podał Teddi.

- Myślę, że pięćdziesiąt sztuk to kropla wody

w oceanie.

- Tylko tyle ci zostało? - spytała wyraźnie

zaskoczona.

- Tylko tyle.

Zatrzymała się nagle. Czegoś tu nie rozumiała.

background image

CZEKOLADOWE SNY 1 1 1

- Gdzie ty je właściwie zrobiłeś? - spytała.

- Tam, gdzie doskonaliłem swoją recepturę.

W „Venus Chocolates". Pracowałem tam pod­

czas wszystkich wakacji. Kierownik pozwolił mi

korzystać z maszyn. Oczywiście po pracy.

- Czy to było legalne?

- Nigdy nie zastanawialiśmy się nad tym

- uśmiechnął się szelmowsko. - Przypominałem

Arnoldowi jego syna.

- Kiedy przestałeś tam pracować? - spytała,

jedząc równocześnie czekoladowego króliczka.

- Trzy lata temu.

Nadal czegoś nie mogła pojąć.

- Aniołki, które jadłam, nie smakowały jak

trzyletnia czekolada.

- To było bardzo kosztowne. - Ujął ją za

łokieć i poprowadził do kolejnych stoisk. -Wyna­

jąłem wtedy wszystko, co potrzebne, by spraw­

dzić, czy receptura spełni moje oczekiwania.

- I spełniła. - To nie było pytanie.

- Owszem, ale nie mogłem nadal korzystać

z wyposażenia firmy. Gdybym chciał to zrobić,

Arnold znów musiałby użyć swoich wpływów, by

to było możliwe. A tego wolałem uniknąć.

Wyjaśnienia zadowoliły ją chyba, bowiem z za­

interesowaniem przyglądała się kolejnemu stois­

ku, do którego właśnie podchodzili. Jak wszędzie,

tak i tutaj na stołach leżały całe góry łakoci.

- Po co to wszystko? - spytała. - Poza, oczywi-

background image

112

CZEKOLADOWE SNY

ście, zdobyciem popularności i kilku kilogramów

tuszy.

Lecz Keith nie słuchał jej. Miał właśnie

w ustach kawałeczek czekolady z sąsiedniego

stoiska. Była niezwykle delikatna, prawie taka

jak jego. Ale niezupełnie, pomyślał z uśmie­

chem.

- Słucham? - rzucił w końcu.

- Czemu właściwie służy ten zjazd? Spotka­

niom towarzyskim i przechwałkom producen­

tów?

- Nie. Tu chodzi o rozpoznawanie rynku

i podpatrywanie konkurentów. Dla nowicjuszy,

takich jak ja, jest to szansa pokazania się i, przy

odrobinie szczęścia, zdobycia wsparcia finanso­

wego. Na czekoladzie można jeszcze sporo zaro­

bić, ale to nie jest łatwe. Spójrz tam - wskazał

w odległy kąt hali. Przy jednym ze stoisk stał

potężnej postury brodacz w białym garniturze.

- To Andrew DuBois. Pisze do „Miłośnika

Czekolady". Jedno jego słowo i rodzi się nowe

czekoladowe imperium.

- Jedno przychylne słowo, tak? - przyglądała

się grubasowi z uwagą.

Keith oglądał czekoladową replikę Statui Wol­

ności, stojącą pośrodku sali.

- Wiesz - mówił - nigdy przedtem Miss Liber­

ty nie wyglądała tak apetycznie. Mam nadzieję, że

klimatyzacja działa należycie. Gdyby zaczęła się

background image

CZEKOLADOWE SNY 1 1 3

roztapiać, musieliby ciebie zaangażować do zje­

dzenia tej góry czekolady.

Odwrócił się.

- Missouri? - Nigdzie jej nie było. W końcu

Teddi nie jest dzieckiem. Zmusił się do zajęcia się

tym, po co tu przyszedł: - do oglądania, pod­

glądania i szykowania się do następnego takiego

zjazdu, w Dallas, za dwa miesiące.

Gdy znów ujrzał ją w tłumie, stanął jak wryty.

Zapomniał zupełnie o trzymanej w dłoni czekola­

dzie. Teddi nie była sama.

- Rozpuści się - powiedział do niego mężczyz­

na z pobliskiego stoiska. Keith odruchowo włożył

czekoladę do ust i ruszył przez tłum. Co ona

kombinuje tym razem?

- O, tu jest - powiedziła, wyciągając rękę

w jego kierunku. - Keith, to jest pan DuBois

z „Miłośnika Czekolady".

- Wiem - wykrztusił zaskoczony.

- Panna McKay... - zaczął grubas.

- Teddi - poprawiła go z promiennym uśmie­

chem.

- Teddi opowiadała mi trochę o twojej czeko­

ladzie. Muszę przyznać, że smakuje cudownie.

- Próbował pan mojej czekolady? Jak...?

- spojrzał na Teddi. Uśmiechała się niewinnie jak

dziecko.

- Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś jeszcze

zupełnie gotów, ale pomyślałem sobie, że od-

background image

1 1 4 CZEKOLADOWE SNY

wiedzę twój zakład w końcu przyszłego tygodnia.

Teddi powiedziała, że wtedy wszystko będzie już

szło pełną parą.

- Obawiam się... - zaczął Keith.

- Że to może być zbyt odległy termin - wtrąci­

ła Teddi. - Będziemy gotowi do przyszłej środy.

Proszę, oto adres - wcisnęła mu w dłoń skrawek

papieru. Przygotowała wiele takich kartek z ad­

resem przed wyjściem z domu.

DuBois wetknął kartkę do kieszeni.

- A zatem w środę. Może około pierwszej?

- Wyśmienicie - wykrzyknęła Teddi.

- A teraz, jeśli pozwolicie... - DuBois ukłonił

się lekko. - Obowiązki wzywają.

Keith mocno ścisnął ramię Teddi.

- Czyj to właściwie interes, Missouri? - syknął

jej do ucha.

- Twój - odparła niewinnie.

- No to czemu nie pozwolisz mi działać? I od

kogo on dostał moją czekoladkę?

- Ode mnie.

- Domyślam się, ale jak... - zamknął oczy.
- Wzięłam ze sobą kilka sztuk. Wyjęłam parę

aniołków z szuflady, kiedy szykowałeś się do

wyjścia. Keith, niczego nie załatwisz samym tylko

oglądaniem stoisk!

- Nie jestem jeszcze zupełnie gotów. Pomyśl,

co będzie, gdy robiona teraz porcja nie uda się.

- Uda się.

background image

CZEKOLADOWE SNY

115

Jej wiara wprawiła go w zmieszanie.

- Nie powinnaś była zaczepiać DuBoisa, nie

uprzedzając mnie - mówił, gdy wchodzili do

sklepu. Kłócili się tak, odkąd wyszli z hali zjaz­

dowej.

- Czy pozwoliłbyś mi porozmawiać z nim,

gdybyś wiedział, co chcę zrobić? - spytała z ręką

na klamce.

- Nie.

- No widzisz. A w ogóle, to moja sprawa.

- Missouri, to nie jest twoja sprawa.

Spojrzała mu prosto w oczy. Wypchana czeko­

ladą torba upadła na podłogę.

- Może i nie, skoro jesteś taki głupi.

- O czym ty mówisz?

- Nieważne. - Weszła do kuchni. - Sprawdź­

my mieszarkę.

Co się z nim dzieje? Czemu jest taki uparty?

W końcu starała się tylko mu pomóc.

Mieszarka huczała głucho - tak jak działo się

już od dwóch dni.

- Jesteś pewien, że nie jest już gotowa? - Zgar­

nęła palcem trochę czekolady ze ścianki bębna

maszyny. Keith złapał ją za rękę.

- Uważaj! Może ci obciąć palec.

- Tym się nie martw. Krew nie popsuje smaku

twojej czekolady - rzuciła gniewnie.

- Myślałem o tobie.

background image

116

CZEKOLADOWE SNY

- A to dopiero!

- Posłuchaj - wciąż trzymał ją za rękę - może

byłem dzisiaj trochę zdenerwowany...

- Może? W porównaniu z tobą Attyla, wódz

Hunów, to łagodny baranek.

- Przepraszam.

- Rozważę przyjęcie przeprosin.

- Zaraz kapnie.

Nim zdążyła powiedzieć cokolwiek, podniósł

jej dłoń do ust i powoli zlizał czekoladę.

Chciała być wściekła. To pomogłoby jej bronić

się przed nim. Ale jak mogła być zła, gdy Keith

delikatnie gryząc jej palce, całe ciało dziewczyny

wprawiał w nieznośne drżenie.

Świat zawirował.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Zdawało się, że na to tylko czekała przez

ostatnie dni. Wystarczyło jedno jego dotknięcie,

by znów zapragnęła go kochać. Tlące się na dnie

duszy pożądanie ogarnęło ją wielkim płomie­

niem. Chłonęła smak ust Keitha, jego dotyk,

zapach...

Całowali się gorączkowo, namiętnie. Rozpalo­

ne ciała szukały się wzajemnie, napierały na

siebie. Odrywali usta od ust, by jeszcze gwałtow­

niej znów ich poszukiwać. Poczuła nagle, że Keith

ciągnie ją w dół, na podłogę.

- Pragnę cię, Missouri. Teraz!

Otwarła oczy i ujrzała pełne pożądania źrenice.

Uśmiechnęła się, dysząc gorączkowo.

- To dobrze - mruknęła, ściągając z ramion

Keitha koszulkę. - Byłoby gorzej, gdybyś powie­

dział, że postanowiłeś popracować nad czekola­

dą.

Zachłannie objęła jego nagi tors. Serce łomota­

ło jej gwałtownie, czuła szum w uszach.

Pocałował ją w policzek, śmiejąc się. Koniusz-

background image

118

CZEKOLADOWE SNY

kiem języka sunął aż do ust. Zamknął je w gwał­

townym pocałunku. Pragnął jej. Z trudem po­

wstrzymywał się przed zdarciem z niej ubrania.

Jego zęby, język i wargi nie odrywały się od jej

szyi. Rozpalone dłonie gorączkowo szukały za­

mka błyskawicznego na jej plecach.

- Masz na sobie zbyt dużo ubrania.

- Chyba tak.

Uniosła biodra, gdy zsuwał z niej sukienkę.

Pragnęła zapamiętać każdą chwilę, każdy dotyk

Keitha, każdy pocałunek. Gwałtownie wciągnęła

powietrze, gdy objął jej piersi, drażniąc delikatnie

sutki, aż naprężyły się, napięły aż do bólu. Wbiła

paznokcie w jego ramiona, kręcąc nieprzytomnie

głową to w lewo, to w prawo.

Zatracał się w niej. Ginął. Nie miał imienia,

nie czuł swego ciała. Słyszał tylko jej ciche jęki,

które podniecały go jeszcze bardziej. Dotykał

jej, głaskał, pieścił. Jego dłonie były wszędzie.

Podsuwała się pod rozpalone palce, pragnąc, by

było ich jeszcze więcej, by były wszędzie. Gdy

musnął językiem rozedrgane koniuszki piersi,

poczuła, że sięga szczytu rozkoszy. Na wpół

omdlewająca, na wpół oszalała, wznosiła się,

odpływała...

Całkiem naga, czuła każdy skrawek jego roz­

palonego ciała. Wiła się z rozkoszy, gdy poczuła

jego dłoń, a potem usta, u styku rozchylonych ud.

Przymknięte oczy zaszły jej mgłą. Nieporzytom-

background image

CZEKOLADOWE SNY

119

nie szeptała jego imię, to kwiląc, to niemal

krzycząc, gdy on, ustami i językiem, doprowadzał

ją do szaleństwa. Nigdy nie przypuszczała, że

może być tak, że rozkosz niemal boli. Wplotła

palce w jego włosy i przyciskała go do siebie z całej

siły. Drżała i dygotała cała, docierając na kolejne

szczyty, rozrywana kolejnymi eksplozjami roz­

koszy.

Znów był nad nią. Jego twarz przysłoniła cały

świat.

Teraz on był jej światem.

Wziął ją dziko, odbierając oddech. Nie mógł

już czekać ani chwili. Pragnął jej już, natychmiast.

Zapach czekolady mieszał się z zapachem jej

ciała. Przestał myśleć. Jego nierówny oddech

dźwięczał jej w uszach jak najcudowniejsza muzy­

ka. Później, kiedy indziej, będzie się martwiła, że

jest na drugim miejscu w jego życiu. Dzisiaj, teraz,

był jej i tylko to miało znaczenie. Nigdy jeszcze nie

była tak radosna, tak wyczerpana... i tak szczęś­

liwa. Och, jak szczęśliwa!

Chciała powiedzieć mu, jak bardzo go kocha,

lecz słowa u więzły jej w gardle. Nawet tak oszoło­

miona wiedziała, że mogła odstraszyć go nimi,

odsunąć. Nie chciała go stracić. Poruszy niebo

i ziemię, by był szczęśliwy, by był z nią.

Chociaż całe jej ciało pragnęło spędzić resztę

dni pod jego cudownym ciężarem, Teddi zaczęła

stopniowo zauważać, że podłoga jest twarda.

background image

120

CZEKOLADOWE SNY

Jeszcze trochę! błagało ciało.

Uniósł się na łokciach i zajrzał jej w oczy.

- Czy skrzywdziłem cię, Missouri? - spytał

głosem tak łagodnym, tak delikatnym, że poczuła

ucisk w gardle.

Wzięła w dłonie jego twarz i powiedziała:

- Nie mógłbyś mnie zranić, nigdy.

Uniosła głowę i pocałowała go prosto w usta.

Poczuł, że znów wzbiera w nim pożądanie...

Jak to możliwe? Cóż ona z nim zrobiła?

- Missouri, znowu zaczynasz...

- Co zaczynam? - uśmiechnęła się szeroko.

Nie mógł, nie potrafił sobie pomóc.

- To! - Przywarł do jej ust, raz, drugi...

miliony razy. Mało. Wciąż zbyt mało...

Leżeli w jego łóżku, gdyż zdaniem Teddi jej

było zbyt twarde i wygniecione. Mruczała coś

nawet, że za pierwszą wypłatę kupi sobie nowy

tapczan. Głaszcząc jej krągłe biodro i udo, Keith

powiedział:

- Zamierzam podnieść ci czynsz.
- Czemu?

- Bo będziesz musiała sypiać tutaj.
- To mi się podoba - przeciągnęła się. - Ty

zainwestujesz ponownie swoje pieniądze w czeko­

ladę, a ja swoje - uniosła twarz tuż do jego twarzy

- w rozkosz.

Pocałował ją, i jeszcze raz, gdy zadzwonił

background image

CZEKOLADOWE SNY

121

telefon. Teddi opadła na poduszkę, a Keith

sięgnął po słuchawkę.

- Halo? - powiedział.

Przez chwilę nikt się nie odzywał.

- Keith?

- Emily? - Położył się obok Teddi i spojrzał na

zegar. Musiało stać się coś ważnego, skoro za­

dzwoniła w nocy.

- Masz szczęście -powiedziała siostra. - Mam

dla ciebie nazwisko.

- Nazwisko? - wymamrotał oszołomiony.

Teddi usiadła i delikatnie gryzła go w ramię.

Strasznie go to rozpraszało.

- Dla tej przyjaciółki. Tancerki.

Przyjaciółki! Zrozumiał nagle.

- Cudownie. - Usiadł gwałtownie i gorącz­

kowo grzebał w szufladzie, szukając papieru

i ołówka.

- On jest producentem - mówiła Emily.

- Nazywa się Lawrence Morrison. Właśnie

przyjechał do Nowego Jorku i będzie robił

spektakl na Broadwayu. Jim należał kiedyś do

jego zespołu.

- Em, czemu on nigdy nie dał roli Jimowi?

- spytał Keith. Ciągle był pełen wątpliwości, a nie

chciał robić Teddi złudnych nadziei. Nie przeżyła­

by ponownego rozczarowania.

- Próbował - Emily mówiła powoli, z wyraź­

nym ociąganiem - ale Jim naprawdę nie był dość

background image

122 CZEKOLADOWE SNY

dobry. Potrafił jedynie wspaniale mówić. I sączyć

martini - przerwała. - Niech twoja „przyjaciół­

ka" powie Momsonowi, że przysyła ją Emily

Healy. On ma doskonałą pamięć do nazwisk.

Przy okazji - obaj macie coś wspólnego. On też

jest czekoholikiem.

- Em, jesteś wspaniała! - krzyknął Keith.

- Podaj mi jego numer.

Emily podyktowała mu numer pokoju w hote­

lu „Plaża", gdzie zatrzymał się Morrison, i powie­

działa:

- Powodzenia, Keith. Mam nadzieję, że ci się

powiedzie.

- Dzięki, Em. Wiem, że to nie było dla ciebie

łatwe.

- To prawda - przyznała i odłożyła słuchaw-

kę.

- Co się stało? - spytała Teddi.

- Dzwoniła moja siostra.

- Domyśliłam się. Sądziłam, że się nie kontak­

tujecie.

- Zwykle nie.

Spojrzała na niego niepewnie, nakrywając się

prześcieradłem. Poczuła dziwny niepokój.

- Nie zamierzasz mi nic powiedzieć, prawda?
- Nie zamierzam.

Zanim zdążyła zaprotestować, zamknął jej

usta pocałunkiem. Nim ostatecznie poddała

się ogarniającej ją rozkoszy, pomyślała z bó-

background image

CZEKOLADOWE SNY

123

lem, że wciąż jeszcze Keith ma przed nią ta­

jemnice.

Wszystko okazało się takie proste. Następnego

dnia Keith zadzwonił do hotelu i poprosił o połą­

czenie z pokojem Morrisona. Po pięciu minutach

byli już umówieni na spotkanie. Prawdę mówiąc,

pozwolił Morrisonowi przypuszczać, że zamierza

zainwestować pieniądze w jego przedstawienie.

Odstawił taksówkę do bazy i pół godziny

później był już w hotelu. Wychodząc z domu

powiedział Teddi, że jest umówiony z kimś, kto

być może zainwestuje pieniądze w jego przedsię­

wzięcie. Nie zdziwiła się więc, że włożył trzyczęś­

ciowy szary garnitur i błękitną koszulę. Chciała

pójść z nim, ale kazał jej pilnować czekolady.

Maszyna musiała być wyłączona dokładnie

o określonej porze.

Stał teraz w pokoju hotelu „Plaża", czekając,

aż Lawrence Morrison skończy rozmawiać przez

telefon. Na wszelki wypadek zabrał kilka swoich

czekoladek, zapakowanych pięknie w błękitne

pudełeczko. Spoglądał na niskiego, łysawego mę­

żczyznę ubranego w garnitur za czterysta dola­

rów, wymachującego energicznie długim cyga­

rem. Sądząc z coraz energiczniejszych gestów

Morrisona, rozmowa nie układała się po jego

myśli. Chyba była to prawda, gdyż w końcu

producent gwałtownie rzucił słuchawkę.

Podchodząc do Keitha, Morrison przywołał na

background image

124 CZEKOLADOWE SNY

twarz uśmiech, który najbardziej przypominał

uśmiech głodnego rekina. Zapewne liczył na

jakieś pieniądze.

- To było nieuniknione - skinął głową w kie­

runku telefonu, ściskając w obu dłoniach rękę

Keitha. Wyjął z ust cygaro i spytał:

- A więc, panie Calloway, co mogę dla pana

zamówić? Mają tu cholernie dobrą obsługę.

- Nic, dziękuję. - Keith rozpaczliwie szukał

sposobu poprowadzenia rozmowy według ob­

myślonego wcześniej planu.

- Co to takiego? - Morrison uniósł wysoko

krzaczaste brwi i wskazał na błękitne pudełko.

- Czekoladki - Keith podał mu opakowanie.

- Moja siostra powiedziała, że jest pan znawcą

i smakoszem słodyczy.

- Pańska siostra? - Przez chwilę szukał w pa­

mięci szczegółów ich porannej rozmowy. - Ach

tak, Emily. To cudownie, że o tym pamiętała.

- Usiadł, przyglądając się czekoladkom. - Anio­

łki? Bardzo stosowne, zważywszy, że sponsorów

nazywa się w teatrze aniołami. - Szeroko ot­

worzył usta i wetknął w nie od razu całego

aniołka. Był wyraźnie zaintrygowany. - Wie pan,

to jest naprawdę dobre. A ja się na tym znam

- poklepał się po sterczącym brzuchu. - Zjem

jeszcze jedną. - Uważnie obracał w palcach

kolejną czekoladkę. - Mówił pan, że kto to

produkuje?

background image

CZEKOLADOWE SNY

125

- Nie mówiłem. Ale to moje wyroby. - Keith

podszedł bliżej. - Myślę, panie Morrison, że

powinienem powiedzieć... - Keith uznał, iż musi

wyjaśnić sytuację.

- Pan? - Morrison odgryzł skrzydełko i długo

je smakował. Wyciągnął się wygodnie w fotelu.

- Czyżby pan je zrobił?

- Tak, ja... - Keith niecierpliwił się. Dziś,

wyjątkowo, zamiast o czekoladzie, wolałby roz­

mawiać o Missouri.

- Masz swoją wytwórnię, chłopcze? - W pyta­

niu dało się słyszeć brzęczenie dolarów.

- Jeszcze nie. Dopiero zaczynam - rzekł Keith

z wahaniem. - Ściślej mówiąc, otwieram sklep

mniej więcej za tydzień. Ale wracając do tego, co

mnie tu sprowadziło...

Morrison gwałtownie potrząsnął głową.

- Nie chcę twoich pieniędzy, chłopcze. Bę­

dziesz ich potrzebował na te aniołki. Prawdę

mówiąc.. - w zadumie pokiwał głową - dochodzę

do przekonania, że powinienem w nie trochę

zainwestować. Ja mam nosa do interesów, chłop­

cze. Czuję, że osiągniesz sukces.

- Pan... pan chce zainwestować w moją firmę?!

- To właśnie powiedziałem. Nie zajmuję się

tylko teatrem - klepnął się po udach. - Wiesz, co

ci powiem? Daj mi swój adres, a ja wyślę tam na

początku tygodnia mojego księgowego. Jeśli spo­

doba mu się to, co robisz, będziesz miał swoją

background image

126 CZEKOLADOWE SNY

firmę - zaśmiał się, zanurzając rękę w błękitnym

pudełku. - Chcę mieć kolejną dostawę w przy­

szłym tygodniu. Jasne?

- Jasne -powtórzył Keith oszołomiony. Ofer­

ta Morrisona pojawiła się w jak najbardziej

korzystnym momencie. Właśnie skończyły mu się

pieniądze, a cena ziarna kakaowego podskoczyła.

Nie spodziewał się takiego prezentu od losu.

Przypomniał sobie jednak, że przyszedł tu dla

Missouri, a nie dla siebie.

- Muszę być z panem szczery, panie Morrison.

- Uczciwość to najlepszy sposób na życie,

chłopcze - mruknął Morrison. Wytrząsając z pu­

dełka ostatnie okruchy czekolady, nie słuchał

Keitha zbyt uważnie.

- Przyszedłem tu, ponieważ mam przyjaciół­

kę. Potrzebna jest jej pomoc.

Morrison przyglądał mu się w milczeniu.

- Jest tancerką, a pan przygotowuje przed­

stawienie...

- To będzie komedia muzyczna. Czy ta dziew­

czyna jest dobra?

- Wspaniała - zapewnił go Keith. Nigdy nie

widział tańczącej Teddi, ale nie był to właściwy

moment, by się do tego przyznawać. Producent

zacisnął wargi.

- Ktoś, kto robi taką czekoladę - popukał

palcem w puste pudełko - musi znać się na

talentach. Mamy jedno wolne miejsce. Coś ci

background image

CZEKOLADOWE SNY 127

powiem. Ty dostarczysz mi trochę tych aniołków,

a ja zorganizuję twojej przyjaciółce próbę przed

wyznaczonym terminem. Zgoda? - wyciągnął rękę.

- Zgoda. - Keith delikatnie uścisnął podaną

dłoń. -Dostarczę panu coś więcej. Mój specjalny

deser czekoladowy.

- Cóż to takiego?

Keith uśmiechnął się szeroko, wielce z siebie

zadowolony.

- Ciasto z kremem miętowym i pianką czeko­

ladową. Umrze pan z zachwytu.

- Czekam na pogrzeb, chłopcze.

- Jaka znowu próba? - krzyczała Teddi. - Nie

było w gazecie żadnej informacji o jakichś pró­

bach jutro.

Keith chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie.

- To jest specjalna próba. Tylko dla ciebie.

- Dlaczego? - spojrzała na niego podejrzliwie.

- Ponieważ Lawrence Morrison ją zorganizo­

wał. Jest producentem sztuki „The Rumpus

Room". I jeszcze chce zainwestować w moje

czekoladowe aniołki!

- To są „Czekoladowe sny" - poprawiła go,

potrząsając głową. - Powtórz wszystko jeszcze

raz.

- Mniejsza o szczegóły. Po prostu idź na górę

i ćwicz - delikatnie popchnął ją ku schodom. Stał

wśród huczących maszyn, patrząc na rozpromie-

background image

128 CZEKOLADOWE SNY

nioną twarz dziewczyny. Nie mógł jednak pozbyć

się bolesnej zadry.

- Missouri? - zawołał.

- Tak? - spytać, przystanąwszy w progu.

- Czy wyprowadzisz się, jeśli dostaniesz tę

rolę?

Więc to tak. Bolesny ciężar przygniótł jej serce.

Chodziło mu tylko o to, żeby stąd odeszła. Po

tym, co zaszło ostatniej nocy?! Łzy napłynęły jej

do oczu.

- Być może - odrzekła głucho i wybiegła na

korytarz. Może chodziło mu o pieniądze? Ale

mógł przecież po prostu jej o tym powiedzieć. To

nie mogło być to. Chciał pozbyć się jej ze swojego

życia.

Wbiegła na schody, z trudem powstrzymując

łzy.

Keith odwrócił się do kadzi. Pomógł jej. Otrzy­

mała to, czego naprawdę pragnęła. Być może

odejdzie, zostawiając pustkę w jego życiu.

Odezwał się brzęczyk. Odruchowo podszedł do

maszyny. Myślami był zupełnie gdzie indziej.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Keith dogadał się z Nathanem i wziął wolny

dzień. Do teatru było na tyle blisko, że poszli

pieszo. Szli ze splecionymi dłońmi, tak jak

chciałby, by było zawsze. Dziś i za pół wieku.

Nie bał się już własnych pragnień. Pogodził się

z nimi, tak jak z kolorem swoich włosów czy

oczu.

Pozostała tylko dręcząca obawa, że ją utraci.

Odpowiedziała mu tak, że nie wiedział, co miała

na myśli. Bolesna niepewność. Nie zdawał sobie

sprawy, co do niej czuje, dopóki nie zaczęła

oddalać się od niego. Sam zorganizował to, co

może być początkiem końca.

Bo ją kochał.
Morituri te salutant,
pomyślał.

Spojrzał na Teddi. Szła spokojnie, z wysoko

uniesioną głową.

- Nie denerwujesz się? - spytał.

Zbyt była zaabsorbowana rozmyślaniem

o tym, w jaki sposób nawiązał kontakt z Du

Boisem, by mogła denerwować się przesłucha-

background image

130 CZEKOLADOWE SNY

niem. Była w wyśmienitej formie. Każdy jej

mięsień wiedział, co należy robić, bez potrzeby

świadomej kontroli. To było jak oddychanie.

- Nie. Albo dostanę tę rolę, a wtedy wszystko

będzie dobrze, albo jej nie dostanę, a wtedy

skoczę do kadzi z czekoladą i umrę z uśmiechem

na twarzy, roztarta na masę razem z twoimi

tajnymi składnikami.

- Tak bardzo zabolało cię, że nie chciałem ci

zdradzić receptury?

- Trochę.

- Pewnego dnia - ścisnął jej dłoń - w od­

powiednim momencie, powiem ci.

- Trzymam cię za słowo - uśmiechnęła się.

Wiedziała, że będzie to oznaczało, iż zaufał jej

całkowicie, bez granic, że od tego momentu nie

będzie żadnych barier między nimi. Zastanawiała

się tylko, czy taki dzień w ogóle może nadejść.

Stanęli przed teatrem.

- No, jesteśmy -powiedziała. Podniosła głowę

i odetchnęła głęboko.

- Co się stało?

- Mobilizuję się.

- Myślałem, że zabrakło ci tchu.

- To nastąpi potem, jeśli dostanę rolę.

Pokiwał głową i otworzył jej drzwi.

- Będę tu czekał z szampanem - powiedział.

- Złam nogę! - zawołał za nią, gdy już była

wewnątrz.

background image

CZEKOLADOWE SNY

131

Zamknął drzwi. Uświadomił sobie, że nigdy

nie widział jej tańca. A może niepotrzebnie tak się

zamartwia? Może ona wcale nie jest taka dobra?

A gdyby tak wejść tam i siąść cicho w ostatnim

rzędzie? Nikt go nie zauważy.

- Jestem z nią - powiedział do odźwiernego.

- Ona ma przesłuchanie - dodał i wcisnął się do

środka.

Teddi szła po czerwonym chodniku między

rzędami krzeseł. Poczuła nagle, że serce wali jej

w piersi jak młotem. Może rzeczywiście była

zdenerwowana?

Stojący na scenie mężczyzna w szarych spod­

niach i kremowym pulowerze na pewno nie był

w dobrym humorze.

Co jest z tymi choreografami? pomyślała, czy

wszyscy są potworami?

Kolana miała już z waty.

- To jest mój wolny dzień - powiedział męż­

czyzna, gdy ją zobaczył. - Przekonaj mnie, że go

nie zmarnowałem.

Cóż za miły facet, pomyślała z ironią, wcho­

dząc na scenę, a głośno powiedziała:

- Nazywam się Teddi McKay.

- Wiem, kim jesteś, McKay. Nie siedziałem tu,

licząc, że ktoś z ulicy wpadnie, by zademonst­

rować mi jakiś numer z „Brigadoon".

- To może wrócę, gdy będzie pan w lepszym

nastroju - powiedziała niezdecydowanie.

background image

132

CZEKOLADOWE SNY

- Bezczelność! - Obszedł ją dookoła. - Nie

znoszę bezczelności.

Przysiadła na krześle i nie patrząc na niego,

zaczęła wkładać pantofle.

- Zwłaszcza gdy mam kaca. - Przeciągnął

dłonią po czole, wpatrując się w nią intensywnie.

Spostrzegła zainteresowanie w jego oczach.

- Morrison zadzwonił do mnie ubiegłej nocy,

kiedy byłem już nieźle wstawiony, i powiedział, że

chce cię wypróbować. Coś tam mówił o czekola­

dowym aniołku... - Ścisnął mocno skronie, mod­

ląc się w duchu, by ból głowy minął... albo

wreszcie go zabił. - Czy on tak cię nazywa?

- Nie, to... - Jak określić Keitha? Gospodarz?

Narzeczony? - To pomysł mojego przyjaciela. On

robi czekoladę.

- Każdy ma jakieś przezwisko. Mnie... - po­

klepał się po zapadniętej piersi - ...ja osiągam

sukcesy. I nie dam się wziąć na dąsy, obiecanki

czy zgrabne bioderka.

- A na talent? - spytała wstając.

- Znowu bezczelność - mruknął. Tym razem

jednak coś na kształt uśmiechu pojawiło się na

jego twarzy. - No dobrze, McKay, pokaż, co

potrafisz. Zatańcz dla mnie. - Usiadł na krześle.

- Bez muzyki? - spytała zdziwiona.
- A więc jesteś Julie Andrews? Nie możesz żyć

bez muzyki, co? Kenny! -krzyknął do kanału dla

orkiestry - wyświadcz przysługę Miss Andrews.

background image

CZEKOLADOWE SNY 133

Teddi pomyślała, że Kenny wygląda łagodniej

i przyjemniej niż ten prześladujący ją tyran.

- Co to ma być, panno McKay? - spytał.

Poprosiła o „Too Darń Hot" z „Kiss Me,

Kate". Mniej więcej w połowie jej występu siedzą­

cy na scenie choreograf wstał z krzesła i kazał jej

przerwać taniec. Zamarła, spodziewając się naj­

gorszego.

- Próby zaczynamy pojutrze o ósmej - powie­

dział.

- Czy to znaczy, że jestem przyjęta? - patrzyła

na niego zdumiona.

- Nie, lubię pocieszać artystki... Tak, dostałaś

rolę. Jeden z ogonów - wzruszył ramionami. - Na

początek.

Radosny uśmiech opromienił jej twarz.

- Oczywiście, panie... jak mam do pana mó­

wić?

- Ludzie mówią do mnie: panie Cochoran.

- Cochoran? Jody Cochoran? Reżyser?

To nie był choreograf! Wygląda na to, że była

to najdziwniejsza próba, jaką mogła sobie wyob­

razić. I chyba najszczęśliwsza. Jej przestrach

rozbawił go wyraźnie. Lubił siać grozę.

- Nie ma innego Jody'ego Cochorana - powie­

dział wyniośle. Mimo bólu głowy przyglądał się

jej w skupieniu. Pomyślał, że ma oto przed sobą

zapowiedź prawdziwego talentu. Zaczynało to

być interesujące.

background image

134 CZEKOLADOWE SNY

Nawet w ostatnim rzędzie Keith dostrzegł bez

trudu zainteresowanie Cochorana młodą debiu-

tantką. Wstał i wyszedł. Z rękami w kieszeniach

stał przed teatrem, żałując, że w ogóle poszedł do

Morrisona. Nawet w głosie Cochorana wyczuwa­

ło się zwierzęcy apetyt.

Teddi wyszła z teatru. Spojrzała na ponurą

twarz Keitha i pomyślała, że tak denerwuje się jej

występem. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowa­

ła w oba policzki, krzycząc:

- Mam! Dostałam rolę. Musimy to uczcić

- pociągnęła go za rękę. - Chodź, kupimy pizzę

i szampana, i będziemy objadać się czekoladą,

i...

- Będziesz zbyt gruba, by zmieścić się w swój

kostium sceniczny - powiedział z czułością.

- Na pewno nie. W tym kawałku, którego nie

widziałeś, zużyłam okropnie dużo energii.

- Widziałem, widziałem - powiedział. Widzę

wszystko, co ma związek z tobą, pomyślał. Iryto­

wało go jej radosne ożywienie. - Siedziałem

w ostatnim rzędzie.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- I co o tym myślisz? - spytała z uśmiechem.

- Myślę, że reżyser leci na ciebie.

- Chyba nie masz racji - powiedziała wolno

- ale jeśli nawet, potrafię zadbać o siebie.

Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak bez­

nadziejnie.

background image

CZEKOLADOWE SNY

135

- Czyli masz, czego chciałaś - powiedział

głucho.

- Wiesz, że tak. - Położyła mu rękę na ramie­

niu, lecz on nawet nie zwolnił kroku.

- Keith, o co chodzi?

- Wiesz, Missouri, marzenia są trochę jak

czekoladki. Pozostawione na słońcu rozpływają

się. - Poczuł gwałtowny ucisk w piersi.

- Prawdopodobnie była to głęboka refleksja

filozoficzna, ale, do cholery, zupełnie nie rozu­

miem, o co ci chodzi! - prawie krzyczała w roz­

drażnieniu. - Przecież to ty załatwiłeś tę próbę.

- Tak, wiem.

Zacisnęła wargi. Szła obok niego w milczeniu,

usiłując zrozumieć cokolwiek.

Keith wiedział, że nie ma prawa postępować

w ten sposób. Nie wolno mu odgrywać się na niej

tylko dlatego, że on sam nie czuje się bezpieczny.

Uśmiechnął się i ujął jej dłoń.

- Najpierw pizza - powiedział.

Raz namiętny, innym razem zimny, teraz ła­

godny, pomyślała. Trzeba go brać takim, jakim

jest.

- Niech będzie - zgodziła się.

Odeszła w chwili, gdy potrzebował jej najbar­

dziej. Próby wyrwały ją z Fabryki Czekolado­

wych Snów - jak zwykła była mawiać - w

najgorętszym momencie — tuż przed otwarciem

background image

136 CZEKOLADOWE SNY

sklepu. Kiedyś zakładał, że wszystko w sklepie

zrobi sam. Teraz, każdego popołudnia, po od­

prowadzeniu taksówki do bazy, naprawdę był

sam. Nie sądził nigdy, że samotność może być tak

przygnębiająca. Wiele razy przyłapywał się na

tym, że zastanawia się, co też ona robi w tej chwili.

Czy naprawdę o to jej chodziło? Czy Cochoran

wciąż próbuje straszyć ją, by to wykorzystać?

Taniec jest dla niej wszystkim. Może więc na­

prawdę jest zdolna poświecić jakieś tam zasady,

by osiągnąć cel?

Nawet nie chciał o tym myśleć.

Martw się o swoje sprawy, karcił się w myślach,

w ostatniej chwili wyłączając maszyny i ratując

partię czekolady przed całkowitym zniszczeniem.

Rób tak dalej, a nie będziesz miał żadnych

„swoich spraw". Tylko worki zepsutych ziaren

kakaowych.

Pracował w zapamiętaniu. DuBois przyjdzie

we środę.

Z Teddi spotykali się tylko przy śniadaniach

i późnymi wieczorami.

- Czy związki zawodowe nie protestują prze­

ciw tak długim dniom pracy? - spytał, gdy

z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło.

Krzątał się przy piecu w lepkiej od potu koszul­

ce.

- Och, skończyliśmy o piątej.

- Przecież jest już siódma. - Nie zamierzał

background image

CZEKOLADOWE SNY

137

pytać, gdzie była. Nie chciał, by Teddi uważała, że

próbuje kontrolować jej życie.

- Wiem. - Masowała obolałe stopy. - Zo­

stałam, żeby jeszcze trochę poćwiczyć.

- Sama? - Z wysiłkiem postawił na stole wielki

sagan.

- Nie. Wiele osób tak robi. -Wyciągnęła się na

krześle z przymkniętymi oczami. - To jest bardzo

trudne przedstawienie.

Gwałtownie otworzyła oczy. Coś tu się nie

zgadzało, coś było nie w porządku! Nie było

słychać monotonnego hurkotania maszyn.

- On przychodzi jutro, prawda? - spytała.

- DuBois.

- Sama powinnaś wiedzieć najlepiej. To ty,

w końcu, umówiłaś go ze mną.

Nie była pewna, czy to zdenerwowanie przed

jutrzejszą wizytą, czy też coś między nimi dwoj­

giem sprawiło, że rozmawiał z nią tak oschle.

- Jesteś gotów?

Nie odpowiedział. W milczeniu przysunął do

niej pudełko pełne czekoladowych aniołków.

- Jesteś gotów! - wykrzyknęła, gdy ugryzła

kawałek czekolady. - Te smakują jeszcze lepiej

niż poprzednie. - Miała chęć na jeszcze jednego

aniołka, ale powstrzymała się. Wiedziała, że jest

ich wciąż bardzo mało.

- Dodałem czegoś - powiedział, odstawiając

pudełko.

background image

138

CZEKOLADOWE SNY

- Czarodziejskiego proszku?

- Cynamonu - roześmiał się. - Łatwiej go

zdobyć niż czarodziejski proszek. - Nie wiedząc

nawet kiedy, znalazł się tuż przy niej. Ujął w palce

kosmyk jej włosów, poczuł zapach perfum. Tęsk­

nił za jej zapachem. Za nią. - Jedyna baśniowa

postać, jaką znam, całymi dniami tańczy w „Rusk

Theater".

Wstała powoli. Delikatnie ściągnęła z niego

koszulkę.

- Co ty robisz? - szepnął.

- Nawet wróżki z bajki potrzebują miłości.

Dzięki temu mogą latać.

Tyle razy powtarzał sobie, że musi się od

niej uwolnić. A tu wystarczyło jedno jej spo­

jrzenie, by nie mógł powstrzymać się od cało­

wania jej. Jeden pocałunek i nie umiał już prze­

stać pragnąć jej, pożądać jej delikatnego ciała.

Potrzebował żaru, który tylko ona mogła roz­

palić.

- To samo moża powiedzieć o producentach

czekolady.

Teddi zaśmiała się cicho. Musnęła palcami jego

usta, czując oblewający ją żar.

- Mamy wiele wspólnego - szepnęła.

Keith delikatnie gryzł jej palce.

Nie potrafił nasycić się nią tej nocy. Zupełnie

jakby chciał uzbierać zapasy na samotne noce

pełne bolesnych wspomnień.

background image

CZEKOLADOWE SNY

139

Teddi wyczuła tę gorączkową desperację. Nie

powiedziała jednak ani słowa. Kochała go tylko

najmocniej, jak umiała, całą sobą.

Wiele godzin później, leżąc obok i słuchając

jego spokojnego oddechu, tłumaczyła sobie, że

przecież nie mógłby kochać się z nią w ten sposób,

gdyby nie widział dla niej miejsca w swoim życiu.

Gdyby od tego zależało jej dalsze życie, natych­

miast poświęciłaby wszystko inne. Zawsze kocha­

ła taniec. Zrozumiała jednak, że nie ogrzeje on jej

w nocy, nie wypełni serca... nie da dzieci.

Dzieci. Głaskała Keitha, ostrożnie, by go nie

zbudzić. Próbowała wyobrazić sobie, jak mogły­

by wyglądać ich dzieci. Pragnę twojego dziecka,

panie Calloway, pomyślała. Co mam zrobić, byś

i ty tego zapragnął? Jak sprawić, byś zechciał być

ze mną zawsze i wszędzie?

Zasypiała wierząc, że wizyta DuBoisa sprawi,

iż Keith uspokoi się i znajdzie w swym sercu

trochę miejsca także dla niej. A nie tylko dla

czekoladek.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Teddi była w kropce. W żaden sposób nie

mogła opuścić próby - zwłaszcza na samym

początku przygotowań - a szczególnie tego dnia,

gdy mieli próbować większość scen tanecznych.

A przecież naprawdę chciała zostać z Keithem.

Nie dlatego nawet, żeby on dawał jej do

zrozumienia, że pragnąłby tego, pomyślała, wcho­

dząc do ciemnego teatru. Gdy chciała pomóc mu

w ostatnich przygotowaniach, wygoniłją po prostu

z kuchni. Uznała, że to tylko nerwy. Czuła jednak

ucisk w żołądku, jakby to ona była zdenerwowana.

Szła między rzędami pustych krzesł, zastana­

wiając się, jak też będzie wyglądać to miejsce,

rozjarzone blaskiem świateł, pełne muzyki i śmie­

chu rozbawionych ludzi. Keith realizował swoje

marzenia - ona swoje.

Weszła na pustą jeszcze scenę, siadła na krześle

i zaczęła zdejmować buty, gdy zza kulis wyszedł

Cochoran.

- Rzeczywiście wcześnie przychodzisz - po­

wiedział.

background image

CZEKOLADOWE SNY

141

- Och, wystraszył mnie pan. - Poderwała się

na równe nogi. Buty wypadły jej z dłoni.

Wydała mu się słonecznym promieniem z obra­

zu Moneta. Ilekroć widział ją, czuł to samo:

ciekawość, czy jest możliwe, by była tak niewinna

i czysta, na jaką wyglądała?

- Robię, co mogę - mruknął. - Zbliż się.

Poczuła nagły lęk. Niepewnie podeszła do

niego, a on objął ją ramieniem. Starała się nie

pokazywać tego po sobie, ale poczuła się wyjąt­

kowo niezręcznie.

- Jak oceniasz przygotowania do spektaklu?

- spytał, pochylając się ku niej.

- Pyta pan o moją opinię?! - Nie potrafiła

ukryć zdumienia. Jody Cochoran nigdy nie pytał

o opinie innych ludzi. Wygłaszał tylko swoje

- głośno.

- Oczywiście. - Pogłaskał ją po ramieniu.

- Jesteś bystrą, inteligentną, seksowną młodą

kobietą - w szczególny sposób zabrzmiało słowo

„seksowna". - Możesz spojrzeć na wszystko

świeżym okiem - mówił cicho. Oczy rozjarzyły

mu się nie skrywanym pożądaniem.

Tylko nie to! pomyślała rozpaczliwie. Napraw­

dę potrzebuję tej pracy.

Cochoran powoli pochylał się ku niej.

Zebrała się jednak na odwagę.

- Myślę - zaczęła nienaturalnie głośno, od­

wracając gwałtownie twarz - że wszystko idzie

background image

142 CZEKOLADOWE SNY

całkiem nieźle. W końcu to dopiero pierwszy

tydzień i dopiero uczymy się, co robić z noga­

mi...

- I z ustami. - Położył jej dłonie na ramio­

nach.

- Ja nie mam roli mówionej - powiedziała

z niewinną miną.

- To da się zmienić. - Uśmiech zagościł na jego

wargach. Ale nie w oczach. Z lękiem pomyślała,

że tak na pewno wyglądał wilk zasadzający się na

Czerwonego Kapturka.

- Autor wyrwałby sobie wszystkie włosy z gło­

wy.

- Do diabła z autorem. Ja tu rządzę.

- Myślałam, że pan Morrison. - Energicznie

podeszła do leżących na skraju sceny jej rzeczy.

- Pieniądze są Morrisona, ale to mój talent,

mój pot i moja inwencja. - Przyglądał się Teddi

znacząco. Najwyraźniej próbował ją nastraszyć.

Nie wiedział, że nie strachem można na nią

wpłynąć, że dużo lepiej można zrobić to łagod­

nym spojrzeniem błękitnych oczu.

- Nie do wiary, co za władza...

- Widzę, że zaczynasz rozumieć. - Zbliżył się

i próbował ją objąć. Wywinęła się i odeszła kilka

kroków. Czemuż jeszcze nie ma tu nikogo?!

- Chyba już pora wziąć się do pracy.

- Sprytniutka jesteś. Ale nie przeciągaj struny.

Nie jestem specjalnie cierpliwy.

background image

CZEKOLADOWE SNY 143

- Obawiam się - zacisnęła wargi - że będzie

pan musiał zdobyć się na cierpliwość.

Nie dowiedział się, co miała na myśli. Na scenę

zaczęli wchodzić inni artyści.

- Jeszcze nie skończyliśmy - syknął. Serce

podeszło Teddi do gardła.

- Co się stało? - spytała nadchodząca właśnie

Jackie, szefowa grupy tancerzy. - Wyglądasz,

jakbyś zobaczyła ducha.

Ponad jej ramieniem Teddi widziała Cochora-

na rozmawiającego z choreografem.

- - Widziałam - szepnęła -jak wyrzucają mnie

z pracy.

- Co takiego?
- Nieważne - Teddi potrząsnęła głową.

To był wyjątkowo męczący poranek. Zapał

tancerzy poganianych przez choreografa stopniowo

przeradzał się w całkowite wyczerpanie. Była już

prawie dwunasta, gdy w końcu ogłoszono przerwę.

Teddi nie mogła się jej doczekać. Atmosfera teatru

przytłaczała ją. Musiała wyjść, przewietrzyć się.

Przez cały długi ranek wydawało się jej, że Cochoran

patrzy tylko na nią. Jego spojrzenie zdawało się

mówić, że wszystko jest tylko kwestią czasu.

Poszła po torebkę. Jackie snuła właśnie nie

kończącą się opowieść o swoim nowym chłopaku.

A tu już za niecałą godzinę DuBois wkroczy do

Fabryki Czekoladowych Snów.

background image

144

CZEKOLADOWE SNY

Poczuła nagle dłoń na ramieniu. Nie musiała

odwracać się, by wiedzieć, że to Cochoran.

- Ona nie pójdzie z tobą - powiedział do Jackie,

która natychmiast odeszła z błyskiem zawiści w oku.

- Dlaczego nie mogę wyjść z Jackie? - spytała

Teddi ostrożnie.

- Ponieważ zjesz lunch ze mną - Cochoran

przemawiał łagodnie, jakby tłumaczył coś małe­

mu dziecku. Nie zdejmując ręki z jej ramienia,

wyprowadził ją na słoneczną ulicę.

- Nie, ja...

- Znam wspaniałe, zaciszne miejsce. - Nie

zwrócił uwagi ne jej próbę protestu.

- Gdzie?

- W mojej garderobie.

Zatrzymała się tak gwałtownie, że omal nie

stracił równowagi. Zadreptał w miejscu niezgrabnie.

- Nie - powiedziała zdecydowanie.

- Nie? - powtórzył z niedowierzaniem.

Poczuła, że wszystkie jej marzenia walą się

w gruzy.

- Nie - powtórzyła.

Z rękami skrzyżowanymi na piersi Cochoran

oparł się o ścianę. Kamienna maska na jego

twarzy nie pozwalała odgadnąć, co myśli.

- Chcesz powiedzieć, że odmawiasz mi?

- Tak.

- Wiedząc, co mogę dla ciebie zrobić?! - Oczy

zwęziły mu się niepokojąco.

background image

CZEKOLADOWE SNY

145

- Tak - powiedziała, starając się za wszelką

cenę powstrzymać drżenie głosu. To prawda, że są

inne przedstawienia, ale nie przedstawienia Jo-

dy'ego Cochorana.

- Wiedząc, że mogę wyrzucić cię z pracy, jeśli

zechcę? - coraz bardziej podnosił głos.

Wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że być może

przekreśla całą swoją przyszłość, szczególnie na

Broadwayu. Ale jeśli nawet, zrobi to z godnością.

Nie pozwoli mu się zastraszyć.

- Tak - rzuciła krótko.
- Dlaczego?

- Ponieważ, panie Cochoran, nie wskakuję

komuś do łóżka, dopóki go nie pokocham.

- A ty mnie nie kochasz. - Dostrzegła roz­

bawienie w jego oczach.

- Nie - odrzekła.

- Szkoda - powiedział. - Dla mnie. Taaak...

- odetchnął głęboko - nie potępiaj mnie za to, że

próbowałem. Jesteś oszałamiającą kobietą
- uśmiechnął się szeroko.

- Czy jestem zwolniona? - spytała niepewnie.

- Powiedziałem, że nienawidzę bezczelności.

Ale ty jesteś dobra. Cholernie dobra. Byłbym

idiotą, gdybym wyrzucił Mary Poppins. - Po­

trząsnął głową. - Czy to ten producent czekola­

dy?

- Tak.

- Szczęściarz. - Ruszył w stronę teatru. Po

background image

146 CZEKOLADOWE SNY

chwili raz jeszcze się odwrócił. - Jesteś pewna, że

nie zmienisz zdania?

- Obawiam się, że tak - uśmiechnęła się do

niego.

- Nie wiesz, co tracisz. - Wzruszył ramionami.

Teddi oblizała wargi.

- Panie Cochoran?

Zatrzymał się, lecz nie odwrócił się do niej.

- Tak? - spytał.

- Czy mogłabym dostać dzisiaj wolne popołu­

dnie?

- Co takiego?! - Odwrócił się na pięcie, osłu­

piały.

Gdyby nie to, co zaszło między nimi, chyba

uciekłaby. Ale teraz nie bała się już Jody'ego

Cochorana. Prawdę mówiąc, polubiła go. A poza

tym był naprawdę genialny w tym, co robił.

- To naprawdę bardzo ważne - powiedziała.

- Najpierw odtrąca mnie ze wzgardą,

- wzniósł oczy do nieba - a teraz chce jeszcze

wolny dzień!

- Tylko kilka godzin, naprawdę. Trzy - pod­

niosła do góry trzy palce. - Pomyślałam, że nim

zgramy się wszyscy i zanim tancerze zaczną

naprawdę próbować razem, będzie już po czwar­

tej. A ja postaram się wrócić, powiedzmy, do wpół

do trzeciej.

Uciszył ją władczym gestem. Jednym z wielu,

jakich używał codziennie.

background image

CZEKOLADOWE SNY 147

- Zjedz długi lunch, Mary Poppins - powie­

dział. - Ale niech twoja parasolka przyniesie cię tu

przed czwartą.

Nim skończył mówić, Teddi nie było już w po­

bliżu.

Keith był na nogach od piątej. Absolutnie

wszystko było już gotowe. Reszta zależała od

łakomstwa DuBoisa. Łakomstwo Morrisona za­

owocowało wspaniale. Zgodnie z obietnicą w po­

niedziałek przysłał on swojego księgowego, który

skrupulatnie sprawdził rachunki i obejrzał cały

zakład. W rezultacie tej wizyty poprzedniego

poranka dostawca przywiózł błękitne pudełka,

do których Keith pakował właśnie ostatnią partię

czekoladek.

Stracił Teddi. Kiedyś uważał, że nie potrzebuje

nikogo, teraz potrzebował tylko tej jednej osoby.

Bardziej niż powietrza. Postanowił, że kiedy będzie

już po wszystkim, poprosi ją o rękę. Nie dbał o to,

czy on, czy taniec będzie dla niej najważniejszy.

Skrzypnięcie drzwi wyrwało go z zadumy.

Pomyślał, że DuBois przyszedł wcześniej, niż

obiecał.

Ale to nie był DuBois.

- Co ty tu robisz? - spytał, gdy ujrzał, że Teddi

staje za kontuarem.

- A jak ci się zdaje? - odpowiedziała pytaniem,

wkładając fartuszek. - Pomagam ci.

background image

148 CZEKOLADOWE SNY

Chwycił ją za ręce, nim zdążyła zawiązać

tasiemki.

- Co się stało?!

Dostrzegła niepokój w jego oczach. Serce zabi­

ło jej mocniej.

- Otóż właśnie wtedy, gdy reżyser przybiegł do

mnie, wołając: „Dziecko, tylko ty możesz uratować

przedstawienie", pomyślałam sobie, że Keith mnie

potrzebuje. Oczywiście reżyser nie chciał przyjąć

tego do wiadomości, więc wręczyłam mu moje

pantofle i powiedziałam, żeby znalazł sobie kogoś

innego do ratowania spektaklu. I oto jestem. - Wy­

rwała mu swoje ręce. - Pozwól mi zawiązać fartuch.

Nie dał się wziąć na takie plewy. Coś było nie

w porządku.

- No dobrze. Zacznijmy od początku. Dlacze­

go jesteś tutaj, zamiast w teatrze?

- Bo mnie potrzebujesz. - Spojrzała mu prosto

w oczy. - Nieprawdaż?

Jak trudno czasem powiedzieć to jedno słowo.

Zrobił to jednak.

- Tak.

Szczęście rozjaśniło jej twarz. Pożądanie roz­

paliło ciało. Gdyby nie DuBois, który miał na­

dejść niebawem, kochałaby się z nim natychmiast.

Wśród wszystkich tych czekoladowych aniołków.

- No to w porządku - rzekła.

Ponownie chwycił ją za ręce, tym razem delika­

tniej.

background image

CZEKOLADOWE SNY

149

- Nie, nie w porządku. Co się stało?! - spytał.

- Przyczepił się dziś do ciebie?

- Kto? - spytała tak zdumiona, że nie mógł

powstrzymać się od śmiechu.

- Cochoran, oczywiście.

- Ach, on. Wielka mi rzecz - powiedziała

nonszalancko.

- I odeszłaś z teatru. - Wszystko zaczynało mu

się układać w logiczną całość.

- Nie.

- Rozumiem.

Wepchnął ręce do kieszeni. Patrzył gdzieś

daleko przed siebie. Teddi ogarnęła irytacja.

- Nie, myślę, że nie rozumiesz. Co dokładnie

masz na myśli mówiąc, że rozumiesz? - Stanęła

tuż przed nim.

- Posłuchaj, Missouri, jesteś dorosłą kobietą...

- To moja sprawa - przerwała mu. Miała już

dosyć zarozumiałych facetów. - Mów dalej.

- Sama odpowiadasz za to, co robisz - z wście­

kłością wymachiwał rękami.

- Bardzo słusznie. Wydawało mi się jednak, że

być może - tylko być może - zaczynamy po­

znawać siebie wzajem.

Ogarnęła ją wściekłość. Jak w ogóle mógł

pomyśleć to, co przypuszczała, że pomyślał?

- Wygląda na to, że jednak się pomyliłam.

Jej oczy miotały błyskawice, ale głos był zimny

jak lód.

background image

150 CZEKOLADOWE SNY

Nie mógł znieść myśli, że jakikolwiek inny

mężczyzna mógłby dotykać jej, trzymać w ob­

jęciach. Przecież, do cholery, należała do niego!

A on do niej.

- Przypuszczam, że uważasz, iż nie powinie­

nem cię obwiniać.

Puste pudełko wypadło jej z rąk. Na podłogę

spłynął arkusz błękitnego papieru.

- Obwiniać mnie? O co?!

- Że uległaś Cochoranowi. Posłuchaj, wiem,

że się bałaś. To jest twoja pierwsza rola, a on

prawdopodobnie postraszył cię, że cię wyrzuci

z pracy. Ale czy nie widzisz...

Nie skończył. Z pałającym gniewem wzrokiem

podeszła bliżej i popychając Keitha do ściany

spytała:

- Tak nisko mnie cenisz?

- Sam już nie wiem, co myśleć! - krzyczał.

- Do cholery, Missouri, odkąd pojawiłaś się

w moim życiu, mogę myśleć tylko o tobie.

- Mów dalej - jej wściekłość słabła gwałtow­

nie. - To zaczyna być interesujące.

Chwycił ją w ramiona.

- Nie tak to miało być, nie tak to sobie

wyobrażałem, ale, na Boga, stało się.

- Stało się? - zajrzała mu w oczy.
- Przecież wiesz, że tak.

- Nie wiem, powiedz mi - potrząsnęła głową.

- Kocham cię.

background image

CZEKOLADOWE SNY 1 5 1

Poczuł się tak zaskoczony własnym wyzna­

niem, że nie potrafił powstrzymać śmiechu.

- Czy zawsze tak gulgoczesz, kiedy to mówisz?
- Nie wiem. Jeszcze nigdy tego nie mówiłem,

z wyjątkiem tylko bardzo dawnych czasów, kiedy

rozmawiałem z moim pieskiem.

- Gdybym była pieskiem, zamerdałabym teraz

ogonem - uśmiechnęła się radośnie.

- Czy w ten zabawny sposób chcesz powie­

dzieć, że obchodzę cię choć trochę? -Pogłaskał ją

po nosie.

- Nie. W ten zabawny sposób mówię, że cię

kocham, ty ofermo. Pocałuj mnie szybko, nim

nadejdzie DuBois.

Usłuchał. Zapamiętał się w pocałunku aż do

utraty tchu.

- Ale co naprawdę zaszło dzisiaj?

Miała ochotę na znacznie więcej, lecz wiedzia­

ła, że nie mają dość czasu.

- Cochoran przyczepił się do mnie, to prawda,

ale powiedziałam mu, że nie jestem kobietą tego

rodzaju.

Roześmiał się. Przypomniał sobie, że jemu

także to kiedyś powiedziała.

- I?

- I zgodził się z tym. Wydłużył mi nawet przerwę

na lunch. Wygląda na to, że jednak lubi bezczelność.

Nieświadomie rozegrałam to doskonale.

- Zasłużyłaś na prezent.

background image

152

CZEKOLADOWE SNY

Pocałował najpierw koniuszek jej nosa, potem

każde oko, potem znów usta. Rozkoszne, słodkie

usta.

Ciche chrząknięcie dobiegło od drzwi.

- Czy nie przeszkadzam? - spytał DuBois

z rozbawieniem.

Nie otwierając oczu, Teddi obróciła się na

łóżku. Miejsce obok niej, choć jeszcze ciepłe, było
puste. Usiadła zdezorientowana.

- Keith? - zawołała niepewnie.

Poniedziałek. Na Broadwayu wygaszono

wszystkie światła i miała wolny cały dzień. Po­

stanowiła spędzić go w łóżku. Z Keithem.

- Hej! - Keith wszedł do sypialni, ubrany

i z egzemplarzem „Variety" pod pachą. Było już

chyba po dziesiątej, ale spodziewała się, że spędzi

ten ranek razem z nią.

- Pomyślałem, że będziesz chciała poczytać

- rzucił pismo na łóżko. - Przy okazji... Pan

Abramowitz, ten z kiosku, kazał ci pogratulo­

wać.

- Czego? - spytała zdumiona. - Zaczepienia

się w przebojowym przedstawieniu czy poślubie­

nia w końcu Jakiegoś chłopca"?

- Jednego i drugiego. - Śmiejąc się, usiadł tuż

przy niej. - Czytaj - podsunął jej pismo.

Zaciekawiona sięgnęła po zmięty papier. Jak

zwykle na pierwszej stronie przykuwał wzrok

background image

CZEKOLADOWE SNY

153

duży tytuł. Tym razem jednak to było o niej!

„Tańcząca Księżniczka poślubiła Czekoladowego

Księcia". Szybko przebiegła wzrokiem krótki tekst

pod spodem. Opisano tam jej obiecujący talent

i rozkwitający interes Keitha, który rozwijał się

znacznie szybciej, odkąd ich drogi się spotkały.

Przytuliła się do Keitha, śmiejąc się radośnie.
- Czy to nie wspaniałe? Pół roku temu prze­

glądałam ten magazyn, szukając ofert pracy,

a teraz o mnie w nim piszą.

- Proszę - wcisnął jej w dłoń zmięty kawałek

papieru.

- Co to takiego? - Rozprostowała papier.

Powoli podniosła głowę i figlarnie spojrzała mu

w oczy. -To są składniki twojej czekolady, prawda?

- Tak. Obiecałem, że je poznasz we właściwym

czasie, pani Calloway. To mój prezent ślubny.

- Nie chcę robić czekolady. - Zmięła kartkę

i rzuciła za siebie. - Chcę ją jeść... później.

- Uklękła. Prześcieradło zsunęło się z niej powoli.

- Dużo, dużo później. Teraz zamierzam kon­

tynuować mój miodowy miesiąc.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

- Nigdy nie miał jej dość.

- To mi się podoba - mruknęła, opadając na

poduszkę, sycąc się słodyczą pocałunków Keitha.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
160 Rydzynski Marie Czekoladowe sny
160 Rydzynski Marie Czekoladowe sny
Marie Ferrarella Pocałunek pod jemiołą
Marie Ferrarella Korespondencyjna żona
Nieoszlifowany diament Marie Ferrarella ebook
04 Marie Ferrarella Noc Świętego Mikołaja
Marie Ferrarella Noc Świętego Mikołaja
62 Marie Ferrarella PamiĘtny wernisaż (Hotel Marchand 02)
Marie Ferrarella Skradzione serce
Nieoszlifowany diament Marie Ferrarella ebook
Ferrarella Marie Dobrana para
Ferrarella Marie (Charles Marie) Cena sławy
Ferrarella Marie Pamietny wernisaz p
Ferrarella Marie Korespondencyjna zona
132 Ferrarella Marie Dobran para
Ferrarella Marie Pamiętny wernisaż
Ferrarella Marie (Michael Marie) Ukochanemu tego się nie robi

więcej podobnych podstron