MARIE RYDZYNSKI
Czekoladowe sny
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ciemności, tak naprawdę, nie bała się nigdy.
Już jako dziecko wiedziała, że wszystkie nocne
strachy są tylko tworem wyobraźni. Nigdy nie
straszyły jej pełne półcieni zakamarki.
Aż do teraz.
Czuła dziwny ucisk w żołądku. Z najwyższym
trudem, nie patrząc na boki, zmuszała się do
spokojnego marszu. Nie sądziła, że Manhattan
może być tak obskurny.
Widziała wielu przechodniów, lecz ani tro
chę nie poprawiło to jej samopoczucia. Wszys
cy oni wydawali się jej nieprzyjaźni i groźni.
I chociaż zawsze uważała, że opowieści o nie
bezpieczeństwach Nowego Jorku są mocno
przesadzone, to przecież poczuła się nagle
strasznie samotna.
Spacerowanie o tak późnej porze nie było
chyba najlepszym pomysłem, ale nie przypusz
czała, że będzie musiała iść tak daleko. Roz
glądając się gorączkowo, szukała taksówki.
A przecież tyle ich było, gdy wychodziła z dworca
autobusowego.
6
CZEKOLADOWE SNY
Przełożyła torbę z lewej ręki do prawej.
Uchwyt coraz bardziej wpijał się jej w dłoń.
Gdy wysiadła z autobusu, zobaczyła tak wielu
ludzi dokoła, że postanowiła pójść do schroniska
piechotą. Wtedy sądziła, że jest to dobry pomysł.
Z zaciśniętymi zębami szła przed siebie Ósmą
Aleją. Odgłos kroków za plecami przerażał ją
coraz bardziej.
Czego się bała? Przecież o dziesiątej wieczorem
bardzo wielu ludzi spacerowało ulicami Nowego
Jorku. Przyjechała tu z Willow Grove, ponieważ
pragnęła zmienić swoje dotychczasowe życie,
uczynić je ciekawszym. Wierzyła, że zdoła to
uczynić w wielkim mieście.
Cały czas nie mogła pozbyć się uczucia, że ktoś
ciągle idzie za nią. Teddi, nie panikuj! powtarzała
w myślach. Nie odważyła się jednak spojrzeć za
siebie.
Pomyślała o swoich czterech siostrach. Przypo
mniała sobie, jak wielkie zrobiła na nich wrażenie,
gdy oznajmiła im, że zamierza zostać tancerką na
Broadwayu. Nigdy nie mogła znieść gnuśnej
atmosfery rodzinnego miasteczka. Nie odpowia
dało jej życie w bezczynności. Toteż gdy skoń
czyła dwadzieścia jeden lat, uznała, że musi
wyruszyć naprzeciw przeznaczeniu.
- Hej, panienko, czemu tak pędzisz? - usłysza
ła nagle.
Mimo lipcowego skwaru zadygotała. Strach
CZEKOLADOWE SNY
7
przeobraził się we wściekłość. Miała ochotę od
wrócić się i zwymyślać intruza. Szła jednak dalej.
Gdzie to jest, gdzie jest to cholerne schronisko?
zastanawiała się nerwowo.
Przyjaciółka matki poradziła jej, by do czasu,
gdy znajdzie sobie jakieś mieszkanie, zatrzymała
się w schronisku YWCA* na rogu Ósmej Alei
i Pięćdziesiątej Ulicy. Ale przecież minęła już
Pięćdziesiątą Ulicę, a hotele, które widziała po
drodze, ani trochę nie przypominały młodzieżo
wego schroniska. Chyba łatwiej byłoby zatrzy
mać się w nich na kilka godzin niż na całą noc.
- To mi się podoba, to lubię. Ciężka walka aż
do zwycięstwa. Ale, złotko, strasznie dziś gorąco.
Zaraz się spocę.
Teddi westchnęła i przyspieszyła kroku. Gdzieś
tu musi być jakiś policjant, pomyślała.
Z mijanych bram goniły za nią złe spojrzenia
ulicznic.
Torba tłukła ją boleśnie po łydkach. Nie zwra
cała jednak na to uwagi. Pomyślała, że jeśli
pójdzie w kierunku Piątej Alei, do lepszej dziel
nicy, to może pozbędzie się natręta. Na najbliż
szym skrzyżowaniu skręciła w długą, ciemną
ulicę. Mijała ponure wystawy zamkniętych skle
pów i ciemne sylwetki bezdomnych, śpiących
*YWCA - Young Women's Christian Association - Chrześcijańs
kie Zrzeszenie Młodzieży Żeńskiej, (przyp. tłum.)
8 CZEKOLADOWE SNY
w papierowych torbach pod murami domów. Jej
serce tłukło się nierównym rytmem.
Gdyby autobus nie był zepsuł się po drodze,
przyjechałaby tu o szóstej i miałaby jeszcze dużo
czasu na szukanie noclegu.
Ogarniała ją wściekłość.
Keith ziewnął, zatrzymując swoją taksówkę
przed czerwonym światłem, i przeciągnął się.
Starzejesz się, bracie, pomyślał, dziesiąta godzina,
a ty już ziewasz. A jeszcze tak niedawno potrafił
być na nogach przez całą dobę. Ale wtedy nie miał
jeszcze tego marzenia, które jego ojciec nazwał
krótko i dobitnie „idiotyzmem".
- Kim trzeba być, by porzucić dobrze płatną
posadę inżyniera i świetnie zapowiadającą się
karierę, aby zostać taksówkarzem opętanym pra
gnieniem produkowania czekolady?
Słuchając tej tyrady, matka nerwowo załamy
wała ręce. Wpatrywała się z lękiem w swoje
najmłodsze dziecko.
- Człowiekiem, który idzie za głosem duszy
- odparł Keith łagodnie.
- Bzdury! - wykrzyknął Richard Calloway.
- Idealizm - sprostował Keith.
- Ma to po tobie - powiedział ojciec, spo
glądając na kobietę, którą poślubił ponad trzy
dzieści pięć lat temu.
Keith uśmiechnął się tylko. Uważał, że powi-
CZEKOLADOWE SNY 9
nien był przedstawić rodzicom swoje plany. Nie
zamierzał jednak z nich rezygnować. Był może
dłużny rodzicom informację, ale nie mógł po
zwolić, by ingerowali w jego życie.
Nigdy nie chciał być inżynierem. Nudziło go
wysiadywanie za biurkiem w niecierpliwym ocze
kiwaniu na koniec pracy. Szkołę skończył ze
świetnymi wynikami - ku zadowoleniu ojca. Ale
tak naprawdę nie wyobrażał sobie, że mógłby
spędzić za biurkiem całe życie. Dwa miesiące
temu, gdy odziedziczył po dziadku stary dom na
obrzeżach Manhattanu, uznał, że pora rozpocząć
nowe życie.
Rzucił dotychczasową pracę i zaczął jeździć
taksówką. W ten sposób miał niewielki, ale stały
dochód i mógł cały wolny czas i wszystkie oszczę
dności przeznaczyć na realizację wymarzonego
celu. Było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie,
ale tego właśnie potrzebował. Jeżdżąc jako zmien
nik, miał więcej czasu, by spróbować zamienić
marzenia w rzeczywistość.
W domu, który odziedziczył, był sklep na
parterze i dwa małe mieszkanka na piętrze. Jedno
z nich zajmował przedtem dziadek, w drugim
mieszkali ludzie, którzy od dziadka dzierżawili
sklep. Któregoś sobotniego poranka okazało się,
że małżeństwo to ulotniło się, pozostawiając
większość swego dobytku i nie zapłacony za trzy
miesiące czynsz.
10 CZEKOLADOWE SNY
Należało dokonać wielu przeróbek, by sklep
nadawał się dla potrzeb Keitha. A ponieważ nie
mógł pozwolić sobie na wynajęcie ludzi, sam
ochoczo wziął się do pracy. Poznawał tajniki
elektryczności, hydrauliki, stolarki... i polubił to.
Tego dnia nie miał czasu na remontowanie
swojego sklepu. Siedział w taksówce już dziesięć
godzin, gdyż Ethan, jego zmiennik, rozchorował
się. W tym czasie zdołał zrobić sobie tylko
króciutką przerwę na posiłek w małym barku
w Queens i teraz po prostu konał z głodu. Skończył
już pracę i jedyne, co mu jeszcze zostało do
zrobienia, to odstawienie samochodu do garażu.
Rozmasował sobie obolały kark, marząc o go-
rącym prysznicu. Słońce już zaszło, ale powietrze
nadal było ciężkie i gorące.
Gdy skręcał w Pięćdziesiątą Trzecią Ulicę,
usłyszał przeraźliwy krzyk. Rozejrzał się i do
strzegłszy jakieś cienie w pobliskiej bramie, za
wrócił gwałtownie. Naoglądałeś się zbyt wiele
filmów, skarcił się w myślach, wysiadając z samo
chodu i zbliżając się do bramy starej kamienicy.
Teddi walczyła gwałtownie, by wyrwać się
z rąk napastnika. Ten jednak ciągnął ją coraz
dalej w głąb obskurnego podwórka. Z desperacją
wbiła zęby w jego rękę. Usłyszała okrzyk bólu
i mnóstwo niezrozumiałych słów.
Nagle ktoś odepchnął ją gwałtownie. Z im-
CZEKOLADOWE SNY
11
petem wpadła na metalowy pojemnik na śmieci
i przewróciła się razem z nim. Wyleniały kot
z wrzaskiem zniknął w ciemnościach. Niezgrab
nie gramoliła się ze sterty odpadków. W pierwszej
chwili nie potrafiła zrozumieć, co się stało. Do
strzegła w mroku sylwetki dwóch walczących
mężczyzn. Obaj byli jednakowego wzrostu, ale jej
napastnik wyglądał na szczuplejszego. Głowę
miał przewiązaną kolorową chustą, a brudny
podkoszulek kontrastował z oliwkową cerą.
W ciemności błysnęło nagle ostrze noża. Nie
spuszczając z oczu drugiego mężczyzny, bandyta
cofał się powoli z jej torebką pod pachą.
- To moja torebka! - krzyknęła Teddi.
- Domyśliłem się - wysapał jej obrońca. Na
wet na nią nie spojrzał, wpatrując się czujnie
w przeciwnika.
- Nie mam dziewczyny, będę miał nagrodę
pocieszenia - powiedział ten z chustą na głowie.
- Guzik będziesz miał! - wrzasnęła Teddi.
Chwyciła z ziemi starą puszkę od konserw i rzuci
ła za pędzącym jak strzała opryszkiem. Omal nie
trafiła... swego obrońcy.
- Nadałabyś się do drużyny baseballu super
ligi - powiedział nieznajomy.
Gwałtowny dźwięk tuż za nią sprawił, że pod
skoczyła z krzykiem. Ze sterty śmieci wyskoczył
bury kot. Witamy w Nowym Jorku, pomyślała.
Znów poczuła dłoń na swoim ramieniu. Tym
12
CZEKOLADOWE SNY
razem zareagowała zdecydowanie. Obróciła się
na piecie, a jej pięść trafiła napastnika.
- Hej, dlaczego jemu tego nie zrobiłaś? - usły
szała.
- Nie miałam okazji - powiedziała. Zobaczyła
ciemne, roześmiane oczy. - Złapałeś go?
- Uciekł.
- A moja torebka? - jęknęła rozpaczliwie.
- Razem z nim.
- Cholera!
- To wyjaśnia sytuację - przytaknął. - Czy
zranił cię?
- Tylko w kieszeń.
- Mogło być gorzej. - Nie był zbyt rozmowny.
- Czy to twój bagaż? - wskazał walizkę.
- Tak.
- No dobrze. - Podniósł walizkę i stanął przed
nią. - W końcu nie zabrał wszystkiego. - Po
prowadził ją w kierunku ulicy.
- Nie mam się z czego cieszyć - rzuciła przez
zaciśnięte zęby. - W tej torbie były wszystkie moje
pieniądze.
- W czekach podróżnych, mam nadzieję.
- Większość tak - przytaknęła.
- Masz zanotowane numery?
- Oczywiście - warknęła. Wściekłość aż w niej
kipiała.
- Nie uwierzyłabyś, jak wielu ludzi nigdy tego
nie robi.
CZEKOLADOWE SNY
13
Uśmiechnęła się po raz pierwszy tego wieczoru.
Sprawiło to jego poczucie humoru.
- Pochodzę z Missouri. My tam pilnujemy
swego i nie przegapiamy okazji.
- No dobrze, „Missouri", dokąd zatem zmie
rzałaś przed spotkaniem z amatorem cudzych
portfeli?
- Do schroniska na rogu Ósmej Alei i Pięć
dziesiątej Ulicy.
- Nie ma schroniska na rogu Ósmej i Pięć
dziesiątej. - Potarł dłonią policzek. - Nie ma
i nigdy nie było.
- Właśnie się o tym przekonałam - westchnę
ła. Starała się, by jej słowa nie zabrzmiały zbyt
żałośnie. Bez skutku.
Keith poczuł dziwny skurcz koło serca. Za
pragnął ująć w dłonie jej delikatną buzię i pocało
wać. Długie rzęsy skryły błyszczące oczy. Ogar
nęło go gwałtowne pożądanie.
- Bardzo przepraszam - odezwała się nie
spodziewanie. - Nawet ci nie podziękowałam.
- Nie ma sprawy, ryzyko zawodowe - odrzekł
lekceważąco.
Przyglądała mu się z uwagą. Dobrze zbudowa
ny, ciemnowłosy, ubrany w dżinsy i bawełnianą
koszulkę - doświadczenie dziewczyny z małego
miasteczka podsunęło jej tylko jedno pytanie:
- Jesteś gliną?
- Nie. Taksówkarzem.
14
CZEKOLADOWE SNY
- Co takiego? - spojrzała na niego zdumiona.
- Nieważne - roześmiał się. - Dokąd cię
zawieźć?
- Przecież skończyłeś już pracę - powiedziała,
patrząc na światło na dachu samochodu.
- Nie ja. Taksówka.
- Ale ja nie mogę ci zapłacić, dopóki nie
odzyskam moich czeków.
- Jakoś to załatwimy - powiedział.
No, ładnie, pomyślała, spryciarz z niego.
- Nie sądzę - odparła.
- Nie masz do mnie zaufania, co?
- Nie - przytaknęła.
- Trzeba było przedtem o tym pomyśleć, a nie
wkładać wszystkich jaj do jednego kosza.
- Co?
- Wszystkich pieniędzy do jednej torebki.
- Nie wiedziałam, że zostanę napadnięta.
- Nie była pewna, czy ten mężczyzna naśmiewa
się z niej, czy nie.
- Nikt się tego zazwyczaj nie spodziewa - skwi
tował filozoficznie. Oparł się o samochód i spytał:
- Masz tu jakichś przyjaciół? Poza mną, rzecz jasna.
- Nie.
- Co zatem zamierzasz? - Ze złością pomyślał,
że ktoś pozwolił jej włóczyć się po nocy ulicami
Nowego Jorku. Czy ona nie ma rodziny, męża,
narzeczonego, nikogo, kto pomyślałby o jej bez
pieczeństwie, zadbał o nią...?
CZEKOLADOWE SNY 15
- Coś wymyślę - powiedziała. - O co ci chodzi?
- To jest Nowy Jork, moja droga. Robi się już
ciemno, a ty nie masz forsy.
- Może znasz jakiś dom noclegowy, klasztor
albo coś innego, dokąd mógłbyś mnie zawieźć?
- spytała żałośnie.
Nienawidziła sytuacji, w których nie miała
wyboru.
- Nie słyszałem o czymś takim.
Ogarniała ją coraz większa rozpacz.
- Chyba powinieneś. Co z ciebie za taksów
karz?
- Całkiem nowego typu. Nie bywam w takich
miejscach. - Zamyślił się przez chwilę. - Mogę
zabrać cię do siebie, do mojego domu.
Nie traci czasu, pomyślała.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała zimno. Wyraz
twarzy zdradził jej myśli. Keith rozłożył ręce
i powiedział:
- Będziesz spała w oddzielnym pomieszczeniu.
Mam dwa mieszkania.
- Na pewno - powiedziała z przekąsem. Pew
nie wydaje mu się, że urodziła się wczoraj.
- Naprawdę.
- Ciekawe! Taksówkarz z dwoma mieszkania
mi!
Natychmiast powinna się z nim pożegnać, ale
on przecież uratował jej życie. Czekała więc na
jego wyjaśnienia.
16
CZEKOLADOWE SNY
- Próbuję je sam wyremontować. Nie są zbyt
duże, ale zawsze lepsze to niż nocleg w parku. No
i bezpieczniejsze.
Nie mogła pozbyć się wątpliwości. Gdy stała
tak, pełna rozterek, poczuła nagle na twarzy
grubą, ciężką kroplę i następną... i jeszcze jedną.
Po chwili na miasto lunęła gwałtowna ulewa.
Jeszcze tego brakowało! pomyślała. Czy nie dosyć
już tych nieszczęść?
Keith patrzył na nią uważnie. Czuł, że nie
potrafiłby już jej zostawić. Ujął dziewczynę za
ramię i delikatnie posadził na tylnym siedzeniu
taksówki.
- Ale ja... - zaprotestowała nieśmiało.
- Uparta kobieto! Ratowałem cię już raz tej
nocy i nie mam wcale ochoty włóczyć się za tobą,
odganiając następnych napastników - powiedział
i zatrzasnął drzwi.
- Nikt cię o to nie prosił - burknęła. Ze złością
pomyślała, że traktuje ją jak swoją własność.
Usiadł za kierownicą. Odgarnął z czoła mokre
kosmyki włosów i dłonią otarł twarz.
- To prawda - powiedział - ale ja mam duszę
skauta.
Teddi objęła się ramionami. Nie mogła zro
zumieć, czemu ten mężczyzna poświęca jej tyle
uwagi. Tyle nasłuchała się ostatnio o psycho
patach z Nowego Jorku. Czyżby miała wpaść
z deszczu pod rynnę?
CZEKOLADOWE SNY
17
- Czy zamierzasz pokazać mi swoją kolekcję
motyli?
- Miła pani! Jestem zgrzany, zmęczony, od
dziesięciu godzin jeżdżę tą taksówką, a przed
chwilą musiałem przebiec trzy kwartały ulic, by
ratować twoją torebkę. Jestem wystarczająco
wyczerpany, by myśleć o czymś jeszcze. Przysię
gam, że jedynym powodem, dla którego zabrałem
cię ze sobą, jest to, że kiedy byłem małym
chłopcem, wiele razy siadywałem pod figurą
świętego Franciszka z Asyżu.
- Co to ma do rzeczy? - spytała, całkiem zbita
z tropu.
- On był bardzo dobry dla zwierząt.
Mocno zacisnęła usta.
ROZDZIAŁ DRUGI
Rozparta wygodnie na siedzeniu, Teddi próbo
wała uporządkować myśli. Jeszcze wczoraj była
w małym Willow Grove w stanie Missouri, prze
konując swoją rodzinę, że da sobie radę w No
wym Jorku. Teraz, już jako ofiara napadu, była
wieziona przez Archanioła Gabriela... albo Szata
na. I nie czuła się bezpieczna.
Uważnie wpatrywała się w kartę identyfikacyj
ną zamocowaną obok taksometru. Twarz na
kolorowej fotografii wzbudzała zaufanie i sym
patię. A poza tym taksówkarze nie porywają
pasażerów, pocieszała się. Półgłosem przeczytała
jego imię i nazwisko - Keith Calloway. Ładnie się
nazywa, pomyślała.
- Mówiłaś coś? - spytał, spoglądając w luster
ko.
- Nie spytałeś, jak się nazywam - wypaliła bez
namysłu, stropiona tym, że przyłapał ją na mó
wieniu do siebie.
- Bałem się, że zlejesz mnie, gdy będę aż tak
dociekliwy.
CZEKOLADOWE SNY
19
- Przepraszam - westchnęła głęboko. - Coś mi
się wydaje, że nie byłam zbyt grzeczna. Ale,
naprawdę, nigdy jeszcze nie byłam napadnięta
i uratowana od śmierci lub kalectwa.
- To się świetnie składa, bo ja jeszcze nigdy
nikogo nie ratowałem.
- No, dobrze. Cieszę się, że zacząłeś ode mnie
-jej głos złagodniał, stał się melodyjny. Nie umiał
zrozumieć, jak mogło dojść do tego, że ktoś tak
delikatny i kruchy przyjechał do Nowego Jorku
bez uzbrojonego strażnika.
- No więc, jak? - zapytał.
- O co ci chodzi?
- Jak się nazywasz?
Spojrzała na swoje dłonie. Drżały. Spokojnie,
tylko spokojnie, pomyślała, już po wszystkim.
Jesteś już bezpieczna... chyba.
- Teddi McKay - powiedziała w końcu.
- Teddi*? Jak niedźwiadek? - spytał.
- Nie. Jak Theodora.
W lusterku zobaczył, że skrzywiła się, wyma
wiając swoje imię.
- Rozumiem, że wolisz używać przezwiska,
choć ja sam nazwałbym cię Dorą.
- Nie miałam nic do powiedzenia. - Deszcz
uderzał o szybę. - Odkąd pamiętam, wszyscy
zawsze mówili na mnie Teddi. Myślę, że działo się
*gra słów: teddy bear (ang.) - pluszowy miś (przyp. tłum.)-
20
CZEKOLADOWE SNY
tak dlatego, że byłam najmłodsza w rodzinie.
Wszyscy brali mnie na kolana, przytulali...
- Jak pluszowego misia?
- Jak pluszowego misia - przytaknęła cicho.
Wycieraczki pracowicie rozmazywały po szybie
strugi deszczu. Cała historia wydała się jej nagle
snem, z którego zaraz miała przebudzić się
w swoim domu w Willow Grove. Wszystko było
tak dziwne, nierealne. To chyba jest jakiś rekord,
zostać napadniętą już po niecałej godzinie pobytu
w mieście.
- Czy nie powinniśmy pójść na policję? - ode
zwała się niespodziewanie.
- Co powiedziałaś? - zapytał Keith, usiłując
uniknąć zderzenia z wielką ciężarówką, która
wpadła właśnie na skrzyżowanie na czerwonym
świetle.
- Na policję - powtórzyła. - Czy nie powin
nam zgłosić, że zostałam napadnięta?
- Mogę zawieźć cię na komisariat, ale wąt
pię, czy będziesz zadowolona - powiedział, my
śląc z niesmakiem o wyjściu z auta w taką
pogodę.
- Może... - skłonna była ustąpić. - Może masz
rację... oczywiście... ale jednak w końcu...
- W końcu masz już chyba swoje lata, co?
- rzucił jej szybkie spojrzenie, nie wierząc, że
mówiła poważnie. - Chyba nie jesteś aż tak
naiwna, Missouri.
CZEKOLADOWE SNY
21
- Świat należy do optymistów - usłyszał od
powiedź.
Z ruchu jego ramion dokładnie odczytała, co
on sądzi o takiej filozofii życiowej.
- Skoro tak mówisz... - mruknął. - Świat jest
beznadziejny.
Słuchając go, zaczynała coraz bardziej wierzyć
w to, co mówiono jej o mieszkańcach Nowego
Jorku. Postanowiła nie zrażać się jego pesymiz
mem.
- Mimo wszystko chciałabym pojechać na
policję.
- Jeśli ma cię to uszczęśliwić... - wzruszył
ramionami, skręcając w najbliższą przecznicę.
- Co ty w ogóle robisz w Nowym Jorku?
- Jestem tancerką. Chcę występować na
Broadwayu.
Prowincjonalna artystka, pomyślał. Przypo
mniał mu się jego szwagier - były szwagier
- i hałaśliwa banda nachodząca ich dom, gdy on
i Emily byli jeszcze małżeństwem.
- No tak. To wyjaśnia wszystko.
- Co wyjaśnia? - rzuciła zaczepnie. Nienawi
dziła lekceważenia, które wyczuła w jego głosie.
- Czemu byłaś tak głupia, że włóczyłaś się
samotnie o tak późnej porze?
- Nie byłam głupia - zaprotestowała. - To
była wina autobusu.
- Nie rozumiem.
22
CZEKOLADOWE SNY
- Zepsuł się. Powinnam była być w Nowym
Jorku dużo wcześniej - powiedziała gniewnie.
Rozdrażniała ją jeszcze bardziej świadomość, że
to on ją uratował, i że w końcu tylko jego znała
w tym mieście. - Co masz przeciwko artystom?
Zatrzymał samochód przed światłami i od
wrócił się do niej. Uroczo wyglądała taka roz
gniewana. Jak wróżka z bajki.
- Moja siostra wyszła za takiego prawie sir
Laurence'a OHviera. Miał bardzo dużo pomys
łów, bardzo wiele mówił, a w końcu wyjechał nie
wiadomo dokąd, zabierając jej przy okazji dwa
dzieścia pięć tysięcy dolarów, które dostała od
mojego ojca.
- Nie wszyscy jesteśmy tacy - przerwała mu
niecierpliwie. Czuła, że nie powinna w ten sposób
odzywać się do człowieka, który uratował ją
przed Bóg jeden wie czym. Nieuprzejmość, nie-
grzeczność nie były w jej stylu. Była jednak
zmęczona, mokra i okropnie zawiedziona. Nie
potrafiła zapanować nad sobą.
Samochód zatrzymał się. Chyba mnie nie wy
rzuci? pomyślała przerażona. Napotkała zatros
kane spojrzenie. Tancerka, pomyślał ze smut
kiem. Znał świetnie środowisko artystów, wie
dział, co jej grozi. Już niedługo będzie ofiarą
jakiegoś producenta albo reżysera. Ogarnęła go
wielka litość.
- Jesteśmy - powiedział.
CZEKOLADOWE SNY
23
- Gdzie? - rozglądała się bezradnie przez
zalane deszczem szyby.
- Przed posterunkiem policji.
- Och.
- Nie zmieniłaś zdania? Tracisz tylko czas.
- Jeśli nie zgłoszę tego napadu policji, ten
bandzior wkrótce skrzywdzi kogoś innego.
Spoglądał na nią z niedowierzaniem. Gdzież się
taka uchowała, pomyślał. Pochylił się ku niej
i delikatnie pogłaskał po twarzy.
- Oglądałaś w telewizji zbyt wiele filmów,
w których gliniarz łapie bandytę w ciągu godzi
ny... minus reklamy.
- Tylko dlatego, że jestem z Willo w Grove...
- zaczęła z oburzeniem.
- Willow Grove? - powtórzył. Stanął mu
przed oczami obraz miasteczka, w którym wszys
cy ze wszystkimi byli spokrewnieni i gdzie wyda
rzeniem roku była wystawa rolnicza.
- Coś w tym złego? - spytała z gniewem.
Pokręcił głową
- Jesteś chyba trochę wściekła, co?
Miał, niestety, rację.
- To u nas rodzinne - westchnęła.
- Rodzinne? - zdziwił się.
- Nikt w mojej rodzinie nie jest opanowany
- wzruszyła ramionami. - A ja chyba najmniej.
- Czy cała twoja rodzina mieszka w Willow
Grove?
24 CZEKOLADOWE SNY
- Tak.
- A ty?
- Ja nie zamierzam - odparła, nie rozumiejąc,
o co mu chodzi.
- Dlaczego?
- Już ci powiedziałam. Chcę być tancerką. Na
Broadwayu. Moich marzeń nie zdołam zrealizo
wać w Willow Grove - odpowiedziała po prostu.
- A poza tym chcę w ogóle poznać życie.
Keith kiwnął głową i wysiadł z samochodu.
Deszcz słabł powoli, ale skwar nie ustępował,
sprawiając, że w wilgotnej duchocie jeszcze trud
niej było oddychać.
Keith otwarł drzwiczki i podał jej rękę. Ujęła
podaną dłoń, czując, iż może ufać mu bez za
strzeżeń, że z nim może czuć się bezpiecznie.
- Chodźmy - rzucił.
Weszli do starego, obskurnego i prawie walące
go się gmaszyska. Wewnątrz po przekroczeniu
progu wielkich, ciężkich drzwi było jeszcze gorzej.
- To jest komisariat? - spytała, rozglądając się
dokoła. Obłażąca ze ścian farba, wydeptane ty
siącami stóp linoleum, a nad tym wszystkim
unoszący się zapach stęchlizny. Wszystko to
onieśmielało ją i przerażało. Posterunek policji
w Willow Grove mieścił się w niewielkim pokoiku
w ratuszu. Było tam jasno, czysto, pachniało
kwiatami i płynem po goleniu. Tutaj pachniało
rozpaczą.
CZEKOLADOWE SNY
25
- To jest komisariat - potwierdził Keith. - Wi
taj w prawdziwym świecie.
Odniosła dziwne wrażenie, że ten mężczyzna
drwi sobie z niej.
- No dobrze, skończmy to wreszcie. Jestem
potwornie zmęczony - powiedział. Ton jego gło
su świadczył o tym, że mówił prawdę. Wziął ją
pod ramię i nim zdołała powiedzieć cokolwiek,
stała już przed siedzącym za pulpitem sierżantem.
- Przepraszam - odezwała się.
Gruby, łysy sierżant Gibson pisał coś, nie
zwracając na nią uwagi.
- Przepraszam - powtórzyła, stając przy tym
na palcach.
- Zaraz - burknął policjant.
Odwróciła się do wyraźnie rozbawionego Kei-
tha.
- Czy oni zawsze są tu tacy niegrzeczni? - spy
tała.
- Zawsze - potwierdził Keith.
- Słucham, o co chodzi? - odezwał się sierżant.
- Chciałabym zgłosić napad - powiedziała
Teddi, czując wyraźnie, że policjant miałby ocho
tę jak najszybciej się jej pozbyć.
- Na kogo? - Gibson wysoko uniósł brwi.
- Na mnie.
- Nie wygląda pani na ofiarę - przyglądał się
jej uważnie. - Może wcale nie było napadu?
- Jakiś drań ukradł mi torebkę, wszystkie
26 CZEKOLADOWE SNY
moje pieniądze! - Teddi poczuła, że wściekłość
w niej aż kipi.
Im bardziej złościła się, im głośniej mówiła, tym
bardziej znudzoną minę miał sierżant Gibson. Z cię
żkim westchnieniem wziął czysty arkusz papieru.
- W porządku. Proszę opowiedzieć mi wszyst
ko, szczegółowo.
Z satysfakcją spojrzała na Keitha. A widzisz,
zdawała się mówić, sprawiedliwość tryumfuje. On
jednak skrzyżował tylko ramiona i oparł się o blat
biurka.
Po dziesięciu minutach sierżant Gibson wie
dział nie tylko, jak wyglądał napastnik, ale nawet
ile kosztował jej bilet i co jadła na obiad. Z ulgą
odłożył pióro i rozsiadł się wygodnie. Teddi
wpatrywała się w niego.
- I? - spytała, gdy ten nie odzywał się.
- O co pani chodzi? - policjant był wyraźnie
zdziwiony.
- I co teraz? - spytała, gestykulując niezgrab
nie.
- Schowam to do kartoteki - machnął zapisa
ną kartką.
- A potem?
Wyraźnie działała mu na nerwy.
- A potem łyknę tabletki, by pozbyć się zgagi
po pieczeni mojej żony.
- Ale ja zostałam napadnięta! - krzyczała
coraz głośniej.
CZEKOLADOWE SNY 27
- Wiem. Opowiedziała mi pani o tym bar
dzo dokładnie. Na Pięćdziesiątej Trzeciej Uli
cy...
- Czy nie zamierza pan zrobić czegoś w tej
sprawie? - mówiła, opierając się pulpit.
Keith przysunął się do niej. Postanowił wy
prowadzić ją z komisariatu jak najszybciej.
- Droga pani - sierżant Gibson wyraźnie tracił
cierpliwość - czy pani wie, ile mamy tu każdego
dnia kradzieży torebek?
- Nie, ale...
- Nie ma żadnego „ale" - przerwał jej polic
jant. - Niewiele ofiar takich napadów odzyskuje
swoje rzeczy. A skoro o rzeczach mowa, to mam
na myśli torebki i ewentualnie -tylko ewentualnie
- dokumenty. Może pani zapomnieć o swoich
pieniądzach...
- To były czeki podróżne - przerwała. - Mógł
by pan uważniej słuchać, co do pana mówiłam.
Twarz sierżanta przybrała niezwykłą barwę
głębokiej purpury.
- Niech się pani cieszy, że straciła pani tylko
torebkę - powiedział.
- Co z pana za policjant? - Teddi nie zamierza
ła ustąpić.
- Taki, który nie lubi tracić czasu. Hej, ty
- kiwnął do Keitha - czy to twoja przyjaciół
ka?
- W pewnym sensie.
28 CZEKOLADOWE SNY
- Może zabrałbyś ją stąd? - zaproponował.
- I poradź jej, by nie pokazywała się więcej na
Ósmej Alei.
Błękitne oczy Teddi pociemniały z wściekłości.
- Jeżeli tak wygląda ogłada nowojorczyków...
- zaczęła, lecz Keith objął ją mocno.
- Nie sądzę, byś go zdołała przekonać -powie
dział cicho, odciągając ją jednocześnie w kierun
ku wyjścia.
- Wcale nie chcę go przekonać. Chcę tylko, by
sprawiedliwości stało się zadość.
Obejrzała się, by zobaczyć, czy sierżant wciąż
siedzi tam, gdzie przedtem. Siedział.
- Jeśli nie przestaniesz tyle gadać, zobaczysz
tryumf sprawiedliwości... z więziennej celi - po
wiedział Keith, niemal wyciągając ją na ulicę.
- Nie mógł przecież mnie aresztować.
- Mógł.
- Niby za co?
- Za zakłócanie porządku.
- To nie ja naruszam porządek. To on.
- Ale to on ma odznakę.
- Masz rację - przyznała zrezygnowana. Ule
wa minęła i już tylko drobna mżawka chłodziła jej
rozpalone policzki.
- Dzięki - skinął głową.
- Przyjazd do Nowego Jorku zupełnie nie miał
sensu - przygryzła wargę. - Czy w tym mieście
nikogo nic nie obchodzi?
CZEKOLADOWE SNY 29
- Nie wszyscy są tacy. - Przytulił ją przyjaciel
skim gestem. - Na przykład ja.
Pogładził ją po wilgotnym policzku.
- Moja propozycja jest wciąż aktualna - po
wiedział. - Możesz przenocować w moim miesz
kaniu. Całkiem samodzielnym.
- Całkiem? - Brzmiało to zbyt pięknie, by
mogło być prawdą.
- Całkiem. - Wzniósł do góry ręce.
Uśmiechnęła się tak uroczo, że zapragnął nagle
pogładzić jej delikatne wargi.
- Zachowałam się chyba okropnie, prawda?
- Jako nowicjusz w branży wybawców nie
umiem powiedzieć, jakie zachowanie jest w takich
przypadkach normalne. Mogę jednak stwierdzić
na pewno, że spotkałem już wiele dużo bardziej
zrównoważonych kobiet.
- Chyba skorzystam z twojej propozycji.
Bez słowa poprowadził ją do taksówki.
- Jadłaś coś dzisiaj? - spytał, siadając za
kierownicą. - Słyszałem, że mówiłaś coś sierżan
towi o obiedzie, ale nie wspomniałaś chyba nic
o kolacji.
- Bo jej nie jadłam.
- A co powiesz na wielką pizzę? Jest tu niedale
ko otwarta jeszcze pizzeria.
- Wspaniale! - wykrzyknęła radośnie.
- A więc zjemy pizzę! - Ruszył w kierunku
Mostu Pięćdziesiątej Piątej Ulicy.
30 CZEKOLADOWE SNY
Teddi rozsiadła się wygodnie i westchnęła
głęboko. Jutro, obiecywała sobie, jutro wszystko
będzie dobrze.
Przytrzymując otwarte drzwiczki, Keith przy
glądał się Teddi uważnie. Spała jak niemowlę
i wyglądała jak małe dziecko. Ile może mieć lat?
zastanawiał się. Dwadzieścia? Może dwadzieścia
jeden? Ostrożnie dotknął jej policzka. Westchnę
ła, lecz nie obudziła się.
Nie żałował, że pospieszył jej na ratunek.
Zrobiłby to dla każdego. Zaczynał jednak żało
wać, że zabrał ją ze sobą. Poczuł nagle, że w ten
sposób skomplikował sobie życie.
- Z anchois, czy bez? - spytał, potrząsając
delikatnie jej ramieniem.
- Hm? - Teddi wcale nie miała ochoty się
obudzić.
- Pizza - powiedział. - Z anchois, czy bez?
Wyprostowała się gwałtownie i niespokojnie
rozejrzała dokoła.
- Chyba zasnęłam.
- Na to wygląda - uśmiechnął się.
- O co pytałeś? - z trudem zbierała myśli.
- Czy chcesz anchois do pizzy?
- Nie wiem. Nigdy tego nie jadłam.
- No to spróbujesz czegoś nowego. Chodź
- wyciągnął rękę. Nie zostawię cię tu samej.
Wysiadła posłusznie, a on usiłował wytłuma-
CZEKOLADOWE SNY 31
czyć samemu sobie, że to tylko przelotna znajo
mość, że następnego dnia już jej tu nie będzie.
Weszli do pizzerii.
- Hej, Keith, co ty tu robisz tak póź... - Sal,
właściciel baru, zamilkł, gdy ujrzał Teddi. - Chy
ba sam powinienem zacząć jeździć taksówką
- powiedział z uśmiechem.
- Chcemy zamówić pizzę, Sal - powiedział
Keith.
- Jaką? - spytał Sal, nie odrywając oczu od
dziewczyny.
- Wielką! - zawołała Teddi.
Keith roześmiał się. Bardzo spodobał się jej ten
wesoły i beztroski śmiech.
- Dodaj wszystko, co masz - polecił.
- Już się robi - powiedział Sal i poszedł do
kuchni.
- Często tu przychodzisz? - spytała Teddi.
- Tylko wówczas, gdy jestem głodny.
- Nie gotujesz sobie sam? - zdziwiła się.
- Tylko wówczas, kiedy muszę.
Pokiwała głową. Doskonale go rozumie. Za
wsze wolała tańczyć, niż siedzieć w kuchni, choć
nie podobało się to matce i siostrom.
- Płacimy po połowie - zaproponowała.
- Zapiszę tę kwotę na twój rachunek - odparł.
- Och! - Całkiem zapomniała, że została bez
pieniędzy. Na samą myśl o tym nagle straciła
dobry humor.
32 CZEKOLADOWE SNY
- Hej -pogłaskał ją po policzku. -Daj spokój.
- Przepraszam.
- Zapomnij o tym, zgoda?
- Zgoda - szepnęła.
Złote ogniki zamigotały w jej jedwabistych
włosach. Keith poczuł dziwny ucisk w sercu.
Znowu miał uczucie, że oto jego życie odmienia
się całkowicie.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Muszę ci powiedzieć, że z ogromnym trudem
zdołałam oprzeć się pokusie - mówiła Teddi,
wysiadając z samochodu.
Z uznaniem spoglądał na jej długie nogi. Zno
wu poczuł się niepewnie. Był z nią niewiele dłużej
niż godzinę, a już zaczął podejrzewać, że zakłopo
tanie będzie stale towarzyszyć mu w jej obecności.
- Naprawdę? - uśmiechnął się. Z zapakowaną
w tekturowe pudło pizzą ruszył w kierunku
ciemnej, okratowanej witryny sklepu. Teddi za
skoczył nieco wygląd domu Keitha, ale nadal nie
traciła animuszu.
- Całą siłą woli musiałam powstrzymywać się,
żeby nie zjeść choćby kawałka - powiedziała.
- Ach, mówisz o pizzy - rzucił przez ramię.
- Oczywiście, że mówię o pizzy! A ty myślałeś,
że o czym?
- O mnie. - Wyciągnął z kieszeni klucze. - Myś
lałem, że tam, w taksówce, miałaś ochotę na mnie.
Otworzył drzwi i puścił ją przodem.
- Proszę.
54 CZEKOLADOWE SNY
Niepewnie weszła do ciemnego korytarza, cią
gnąc za sobą walizkę. Żartował czy mówił poważ
nie? pomyślała, idąc za nim po długich, stromych
schodach.
- Wiesz, Keith, chyba powinniśmy coś sobie
wyjaśnić.
- Tak?
- Tak. Otóż nie jestem tego rodzaju... kobietą
- przygryzła wargę. Omal nie powiedziała „dzie
wczyną". A przecież ma już, do cholery, dwadzie
ścia jeden lat. Jest już kobietą! Wprawdzie niedo
świadczoną, ale wszystko przed nią.
- Jakiego rodzaju kobietą? - zapytał. Zatrzy
mał się u szczytu schodów. Było tam dwoje drzwi
po obu stronach podestu.
Już dawno nie była w tak niezręcznej sytuacji.
- Taką, która odpłaca za przysługę... pewnego
rodzaju przysługą - powiedziała zakłopotana.
- Jesteś bez serca, Missouri - powiedział,
otwierając drzwi z lewej strony.
- To wcale nie znaczy, że jestem niewdzięczna
- tłumaczyła, idąc za nim. - Po prostu nie
zwykłam okazywać wdzięczności w t e n sposób.
Och! - krzyknęła, wpadając na niego. - Znisz
czyłam pizzę?
- Ładnie, że pytasz. Nie, nie zniszczyłaś. Na
depnęłaś mi tylko na stopę. Posłuchaj uważnie.
Możesz stąd pójść, kiedy tylko zechcesz.
Serce stanęło jej na chwilę, a potem załomotało
CZEKOLADOWE SNY
35
gwałtownie. Odetchnęła głęboko i spytała obojęt
nie:
- Zawsze jest tu tak ciemno?
- Zawsze, kiedy mnie tu nie ma.
Odłożył pudło z pizzą i z wyciągniętą ręką
ruszył w stronę Teddi.
- Hej, już ci mówiłam, że nie jestem...
- .. .tego rodzaju kobietą - dokończył. - Wiem,
ale za tobą jest włącznik światła.
- Och - roześmiała się i odsunęła na bok.
Ciepło jej ciała przeniknęło go do głębi. Wie
dziony impulsem, położył dłonie na jej ramio
nach. Musnął ustami jej wargi. Pocałunek był tak
delikatny i nieśmiały, że gdyby tylko zaoponowa
ła w jakikolwiek sposób, Keith powstrzymałby się
na pewno. Ale nie zaprotestowała. Pozwoliła się
pocałować. Właściwie pocałowała go również.
Torba, którą trzymała, odkąd wysiedli z tak
sówki, upadła na podłogę. Z sercem bijącym jak
oszalałe, zanurzyła palce w jego włosach.
Keith z trudem oderwał się od słodkich, odu
rzających ust dziewczyny. Stali zakłopotani tym
porywem namiętności.
- Wiesz, Missouri, nigdy jeszcze nie próbowa
łem czegoś równie słodkiego - powiedział w koń
cu. - A wiem, co mówię!
Czar prysł. Jego słowa zmroziły ją. Poczuła
w sercu nagły ból. Cóż ją w końcu obchodziły
wszystkie jego poprzednie kobiety.
36 CZEKOLADOWE SNY
- A więc taki jesteś - powiedziała.
- Jaki? - zapytał wyraźnie zdziwiony.
- Zwykły podrywacz! Romeo! - Nie potrafiła
znaleźć słów.
Roześmiał się głośno.
- Może nie masz racji. Po prostu próbowałem
w życiu bardzo wielu gatunków czekolady i po
wiedziałem, że jesteś słodsza niż którykolwiek
z nich.
Włączył światło. Rozejrzała się dokoła. Bardzo
wiele można powiedzieć o kimś na podstawie
wyglądu jego mieszkania. Salonik, w którym się
znajdowali, nie był urządzony zbyt nowocześnie,
ale za to wygodnie i przytulnie.Od razu przypadł
jej do gustu.
- Czy jesteś... jak to nazwać... czekoholikiem?
- Nie, czekoladnikiem - sprostował z uśmie
chem.
- Brzmi jak spowiednik... Kto to jest czekola-
dnik?
- Ktoś, kto wyrabia czekoladę - powiedział.
Położył pudło z pizzą na kuchennym stole
i wyjął z kredensu talerze. Była zdezorientowana.
Znała go niezbyt długo, ale jego wizerunek z każ
dą chwilą komplikował się jej coraz bardziej.
- Produkujesz czekoladę? - spytała z niedo
wierzaniem.
- Tak. - Wskazał jej miejsce przy stole i wrę
czył sztućce.
CZEKOLADOWE SNY
37
- Bardzo dziwne hobby dla mężczyzny.
- To nie jest hobby - odparł. Otworzył pudło
i zapach pizzy wypełnił kuchnię. Teddi poczuła
nagle, że jest bardzo głodna. - Zamierzam w ten
sposób zrobić karierę.
Odkroił kawałek pizzy i nałożył na jej talerz.
- Pizzy nam nie zabraknie - dodał, widząc, że
łapczywie rzuciła się na jedzenie.
- Naprawdę robisz czekoladę? - spytała.
- Czemu tak trudno w to uwierzyć? - zdziwił się.
Położył na stole serwetki i usiadł naprzeciw niej.
- Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś, kto robi
czekoladę - przyznała. - Moja mama i siostry
robią mnóstwo przetworów i wkładają do słoi
ków wszystko, co tylko wpadnie im w ręce. Nigdy
jednak nie robiły czekolady. Musisz ją produko
wać?
- Chcę. - Nie krył rozbawienia. Ta dziewczyna
była urocza.
- Mógłbyś mnie poczęstować?
- Czekolady nie jada się z pizzą - powiedział,
usiłując oderwać długą nić roztopionego sera.
- Przecież to jest jadalna czekolada, nieprawdaż?
- Czy tylko pod takim kątem oceniasz rzeczy?
- Tak - uśmiechnęła się. - Lubię jeść.
To widać, pomyślał. Powoli wstał z krzesła
i podszedł do kredensu. Wydobył z niego niebie
ską puszkę po duńskich ciasteczkach, postawił ją
na stole i zdjął pokrywkę.
38 CZEKOLADOWE SNY
- Proponuję jednak, byś nie jadła tego razem
z tym przysmakiem - wskazał na znikającą w za
wrotnym tempie pizzę. Teddi szybko połknęła
ostatni kęs.
- Czy mogę? - zapytała.
- Oczywiście. - Podsunął jej puszkę wypełnio
ną czekoladkami w kształcie aniołków. Przy
glądał się, jak wzięła jedną z nich, włożyła do ust,
smakowała przez chwilę...
- Mm... - zamruczała.
- Traktuję to jako pochwałę. - Zadowolenie
Teddi sprawiło mu dziwną, niezrozumiale dużą
przyjemność.
- To jest naprawdę pyszne - przyglądała mu
się z fascynacją. - Jak to się nazywa?
Uniósł brwi ze zdziwienia. Cóż za pytanie.
- Czekolada - powiedział.
- Nie, nie. Myślę o jakiejś nazwie. Każdy
towar ma jakąś nazwę handlową.
- No to może „Feliks"?
- Żartujesz.
- No pewnie.
- Jeżeli zamierzasz naprawdę sprzedawać te
czekoladki, musisz je jakoś specjalnie nazwać.
W końcu konkurencja w tej branży jest wielka.
Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Zbyt
zajęty był dopracowywaniem receptury, wyszuki
waniem odpowiedniej jakości ziarna kakaowego
czy sprzętu do prawdziwej produkcji.
CZEKOLADOWE SNY
39
- No dobrze, to może „Łakocie Keitha"?
- Zbyt banalne - pokręciła głową.
- Pięknie dziękuję.
- Wygląda, jakby spał - obracała w palcach
czekoladową figurkę aniołka.
- Może też uważa, że „Łakocie Keitha"
brzmią zbyt banalnie.
Ale Teddi wcale go nie słuchała.
- A może „Czekoladowe sny"?
- Całkiem nieźle. - Wstał, zabierając puszkę.
- Za dziesięć lat, gdy zobaczysz pudełko „Czeko
ladowych snów", będziesz mogła z dumą powie
dzieć, że to ty wymyśliłaś tę nazwę.
Wstawił puszkę do kredensu z dziwnym przeko
naniem, że gdyby zostawił ją na stole jeszcze przez
chwilę, zjadłaby wszystkie czekoladowe aniołki.
- Zawsze tak dużo jesz? - spytał, widząc, że
właśnie nakłada sobie kolejny kawałek pizzy.
- Kiedy zacznę, nie mogę przestać. Poza tym,
ty przecież nie jesz.
- Wystarczy mi, że patrzę na ciebie. - Usiadł
i ponownie zabrał się do jedzenia. Byle tylko nie
patrzeć na jej delikatną, okoloną jasnymi włosami
twarz, byle tylko nie komplikować sobie życia!
- Naprawdę zamierzasz czekać tak długo?
- usłyszał.
- Na co?
- Chcesz czekać aż dziesięć lat, nim zaczniesz
sprzedawać te czekoladki?
40 CZEKOLADOWE SNY
- Nie należy mówić z pełnymi ustami. - Ni
gdy nie miał pełnego zaufania do ludzi, którzy
nie dostrzegali przeszkód. Irytował go jej entuz
jazm.
- Nie pouczaj mnie - wzruszyła ramionami.
- Po prostu myślę... - Przełknęła kolejny kęs
i spytała: - O co tu chodzi?
- Nie rozumiem pytania. - Przyłapał się na
tym, że nie nadąża za galopadą jej myśli.
- Co za problem ze sprzedawaniem czekola
dek?
- Żaden problem. Po prostu nie mam jeszcze
odpowiednich warunków. Dopiero urządzam
sklep na dole i kompletuję wyposażenie.
- Jak długo to jeszcze potrwa? - Resztki pizzy
znikały ze stołu.
- Czy mówiono ci już, że jesteś wścibska?
- Tak.
Roześmiał się.
- Bardzo długo - powiedział.
- Ale jak długo? - naciskała.
- Póki wszystko nie będzie gotowe - odparł.
Ta rozmowa coraz bardziej przestawała mu się
podobać. Nikt, jak dotąd, nie traktował poważ
nie jego zamiarów. Rodzina i przyjaciele zawsze
pokładali w nim wielkie nadzieje, ale nigdy nikt
t
nie miał na myśli produkowania czekolady.
- W jaki sposób taksówkarz dorobił się sklepu
i dwóch mieszkań? - spytała. Przez chwilę za-
CZEKOLADOWE SNY 41
stanawiała się, czy wziąć jeszcze jeden kawałek
pizzy, w końcu jednak odsunęła talerz.
- Bierz śmiało - rzucił. - Zostało jeszcze sporo.
- Dziękuję, wystarczy. Reszta może zostać na
jutro. Na śniadanie.
Ta dziewczyna musi mieć chyba koński żołą
dek, pomyślał z podziwem.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Trochę się pogubiłem. O które pytanie chodzi?
- W jaki sposób zdobyłeś dwa mieszkania
i sklep? - powtórzyła.
- Spadek po dziadku. Mieszkał tutaj - kiwnął
głową.
Teddi rozejrzała się wokół. To wyjaśniało ciepłą
i przytulną atmosferę panującą w mieszkaniu.
- Mieszkałeś z nim razem?
- Nie. Miałem swoje mieszkanie na wyspie. Na
Long Island - wyjaśnił, widząc zdziwienie w jej
oczach. - Niedaleko miejsca, gdzie wtedy praco
wałem.
- A gdzie pracowałeś?
- W „Condor Aerospace". Wiesz, Missouri,
jak na kogoś ze Środkowego Zachodu, zadajesz
strasznie dużo pytań.
- Dlatego jestem tutaj. Życie w Willow Grove
płynęło dla mnie zbyt monotonnie.
- Wydaje mi się, że dla ciebie życie płynie zbyt
wolno wszędzie. Nigdy jeszcze nie spotkałem
osoby takiej jak ty.
42 CZEKOLADOWE SNY
- To był komplement czy krytyka? - Uśmiech
wywołał na jej twarzy urocze dołeczki.
- Nie jestem pewien.
- Jesteś inżynierem? - ciągnęła wytrwale.
- Byłem.
- I rzuciłeś prace w biurze, żeby jeździć tak
sówką i robić czekoladę?
- Na to wygląda.
Czekał na nieuniknione pytanie „dlaczego?"
Wszyscy je zadawali. Ale nie Teddi. Pokiwała
głową ze zrozumieniem.
- To jest wspaniałe - powiedziała. - Jesteś
zdumiony, co?
- Troszeczkę.
- Założę się, że twoja rodzina nie była za
chwycona tymi planami.
- To prawda.
- Moja także. Chcieli, bym została w naszym
miasteczku i wyszła za Willarda.
- Za kogo?
- Za Willarda Wilsona - odparła z westchnie
niem.
- To twój narzeczony? - spytał obojętnym
tonem, choć poczuł nagle, że irytuje go ten
Willard, obojętne, kim jest.
- Wszyscy tak sądzili.
- A ty?
- Ja myślałam tylko o tańcu, o tym, by wyje
chać z Willow Grove - wyznała po chwili wahania.
CZEKOLADOWE SNY
43
- Ile ty masz lat, Missouri? - spytał.
- Dość.
- Do czego? - Nie mógł oprzeć się chęci
dotknięcia jej. Położył dłoń na jej dłoni.
- Bym mogła robić wszystko, na co mam
ochotę - odparła. - Pomogę ci pozmywać - gwał
townie zmieniła temat.
- Na ogół nie zmywam tekturowych talerzy
- powiedział, wstając.
Zrobiło się jej głupio.
- Chcesz obejrzeć mieszkanie? - zapropono
wał.
- Oczywiście.
Przez tyle lat musiała mieszkać w jednym
pokoju z siostrami. Teraz więc, mając możliwość
zamieszkać choćby na krótko sama, poczuła się
wspaniale. Wstała i poszła za Keithem.
- Masz drugi? - wskazała na klucz, który
wyjął właśnie z kieszeni.
- Pokój? - droczył się z nią.
- Nie, klucz.
- Nie mam - skłamał. - Jest tylko ten jeden.
W końcu musiał mieć możliwość otwarcia
drzwi na wypadek pożaru. Wszedł za nią i zapalił
światło. Zwisająca z sufitu żarówka rozjaśniła
zakurzony, brudny pokój, zawalony stosami kar
tonowych pudeł.
- Po ciemku wygląda to lepiej - powiedziała
Teddi.
44
CZEKOLADOWE SNY
- Ten pokój wymaga tylko niewielkiego sprzą
tania.
- Wymaga brygady remontowej - przesunęła
dłonią po zakurzonym stole.
- Mieszkam tam - wskazał w kierunku kory
tarza.
- No dobrze, niech będzie. Czy jest tu jakieś
łóżko?
- Ta kanapa jest rozkładana.
- Jesteś pewien? - spytała, patrząc podejrzli
wie na stojący pod ścianą mebel.
Skinął głową i powiedział:
- Zaraz przyniosę czystą pościel i ręcznik.
- Przydałby się także jakiś środek na insekty
- powiedziała.
Podeszła do okna i spróbowała je otworzyć.
Było zabite gwoździami.
- Kto tu mieszkał? - zapytała.
- Ludzie, którzy dzierżawili sklep na dole.
- Szarpnął energicznie i otworzył szeroko okno.
- Proszę, jest świeże powietrze.
Przestraszyła się nagle, że znów zechce ją pocało
wać. Cofnęła się o krok i wpadła na stojące za nią
pudło, z którego wypadł sztuczny nos z okularami.
- Co to jest?
- Nasi lokatorzy sprzedawali takie śmiesznostki.
- Chyba niezbyt dobrze im się wiodło -powie
działa, odkładając nos do pudła pełnego podob
nych przedmiotów.
CZEKOLADOWE SNY 45
- Dlatego też odeszli... niespodziewanie.
Po kilku minutach przyniósł jej komplet po
ścieli i granatowy ręcznik, tak bardzo kojarzący
się jej z barwą jego oczu, i została sama. Roze
jrzała się wokół. No tak, Teddi, pomyślała, byłaś
już w gorszych miejscach... ale, na Boga, nie
pamiętam kiedy. Posłała rozpadającą się kanapę
i spróbowała usnąć. Bez skutku. Nie była wpraw
dzie pedantką, ale nie potrafiła zasnąć w takim
brudzie. Wstała, na cieniusieńką pidżamę nałoży
ła podomkę i rozejrzała się bezradnie. Nie zdziwi
ła się nawet, gdy nie znalazła niczego, czym
mogłaby wyczyścić pokój. Wyszła na korytarz
i zastukała w drzwi, licząc na to, że Keith jeszcze
nie usnął. Otworzył jej niemal natychmiast. Jako
tancerka widywała dobrze zbudowanych męż
czyzn. Keith jednak był wyjątkowo atrakcyjny.
Stała bez słowa, on zaś poczuł gwałtowne bicie
serca na widok krągłości jej piersi pod delikatną
materią pidżamy.
- Jak na kogoś, kto nie chce mieć kłopotów,
robisz wiele, by ich sobie napytać - powiedział.
Podszedł do niej i zsunął szczelnie poły podomki.
- Każdy mężczyzna, Missouri, ma granicę wy
trzymałości. Nie wystawiaj na próbę mojej.
Widać było, że poczuła się urażona.
- No dobrze... - powiedział. - O co chodzi?
- Czy masz szczotkę?
- Jest druga w nocy. Czy nie sądzisz, że jest
46
CZEKOLADOWE SNY
trochę za wcześnie na robienie inwentaryzacji
mojego dobytku?
- W tamtym mieszkaniu jest trochę brudno...
- W tamtym mieszkaniu jest potwornie brud
no - poprawił ją. - No i...?
- No i nie mogę usnąć. - Daremnie czekała na
odpowiedź. - Pomyślałam więc, że ci tam posprzą
tam.
Chciał już nawet zaprotestować, ale uznał, że
i tak nic by to nie dało.
- Zaczekaj tutaj. Zobaczę, co się da zrobić.
Zniknął w głębi mieszkania.
- Nie mam szczotki - usłyszała po chwili.
- Mam odkurzacz.
- To nawet lepiej.
- Proszę bardzo. - Wystawił odkurzacz przed
drzwi. Szybko zrezygnował z pomysłu zaniesienia
go do jej pokoju... dopóki będzie paradować
w takim skąpym stroju.
- Nie musisz tego robić, wiesz o tym - powie- j
dział.
- Wiem. - Obdarzyła go najbardziej czarują
cym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. Keith
westchnął. W ciągu ostatnich kilku godzin życie
stało się dużo bardziej interesujące.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Keith leżał z rękami pod głową i gapił się
w sufit. Monotonne buczenie odkurzacza nie
dawało mu spać. Westchnął. To nie odkurzacz.
To osoba, która się nim posługiwała. Zadała
mu tyle pytań, że on praktycznie niczego nie
zdołał dowiedzieć się o niej. Z wściekłością kop
nął kołdrę. Po co w ogóle zaprzątać sobie nią
głowę. Odejdzie stąd jutro rano... najdalej w po
łudnie.
Leżał i wyobrażał sobie krzątającą się Teddi.
Wściekał się na samego siebie. Zamiast zaprzątać
sobie głowę głupstwami, powinien spać. Jutro
znowu musi usiąść za kierownicą. Zegar wskazy
wał pół do trzeciej. Gdyby zdołał usnąć w ciągu
najbliższych trzech sekund, mógłby przespać
przynajmniej pięć godzin.
Teddi odstawiła odkurzacz do kąta i stanęła na
środku pokoju, rozglądając się wokół siebie.
Tylko dobra wróżka z czarodziejską różdżką
mogłaby tu sobie poradzić, pomyślała, odgar-
48 CZEKOLADOWE SNY
niając z czoła kosmyk włosów. Było okropnie
gorąco. Podomkę zdjęła, jeszcze zanim zaczęła
sprzątać, a okno, które Keith otwarł, wpuszczało
do pokoju tylko pył i hałas uliczny. Podeszła do
okna, zdziwiona panującym o tej porze ruchem
ulicznym. Jakaż odmiana!
Spojrzała na swoje ręce. Były okropnie brudne.
Obmyła je pod kranem. Z nowym zapałem za-
częła ustawiać pudła wypełniające pokój. Przy-
szło jej na myśl, że właściwie mogłaby tu zamiesz
kać. Jest tutaj wszystko, czego jej potrzeba,
a Keith nie zażąda chyba od niej wysokiego
komornego. Posprzątany pokój zaczął nawet
wyglądać przytulniej. Wzięła się do szorowania
kuchennego stołu. Myśli jej krążyły jednak wokół
Keitha. Nie starał się wykorzystać sytuacji, a tam
ten pocałunek był... przyjemny. Interesujący. Za
śmiała się cicho. Właśnie zdecydowała się zostać
w tym mieszkaniu. W tym momencie spojrzała
w kąt za lodówką. Z westchnieniem znów sięgnęła
po odkurzacz.
Keith już prawie zasypiał, gdy nagle usłyszał
okropny hałas. Półprzytomny wyskoczył z łóżka,
Z szufladki w nocnej szafce chwycił zapasowy
klucz do drugiego mieszkania i wybiegł na kory-
tarz. Wpadł do środka i stanął oślepiony blaskiem
żarówki. Teddi stała na środku pokoju, wyma-
chując rurą od odkurzacza.
CZEKOLADOWE SNY 49
- Co...
- Tu są myszy - powiedziała, zaskoczona jego
widokiem. - Musisz coś z tym zrobić, zanim
podpiszemy umowę.
- Jaką umowę? - zapytał zdumiony.
- Wynajmu tego mieszkania - odparła. - Po
stanowiłam zostać tutaj.
Nagle uświadomiła sobie jego obecność.
- Chwileczkę! Jak tu wszedłeś?
- Przez drzwi.
- Przecież zamknęłam je na klucz! Powiedzia
łeś, że nie masz drugiego klucza.
- Skłamałem. - Odebrał jej odkurzacz i ruszył
do drzwi. - Do jutra.
Zasypiając - po raz drugi tej nocy - wciąż
widział sylwetkę Teddi oświetloną blaskiem żaró
wki. Przez chwilę pożałował, że nie wracał tej
nocy do domu inną drogą.
Ledwie zasnęła, gdy zbudziło ją stukanie do
drzwi. Światło poranka drażniło jej powieki.
- Mm? - mruknęła.
- Otwórz drzwi, Missouri.
Potrząsnęła głową, usiłując uporządkować my
śli.
- Idę! - krzyknęła.
Rękami przygładziła włosy i otwarła drzwi.
- Czemu nie użyłeś swojego klucza? - spytała,
wciąż obrażona, że ją okłamał.
50 CZEKOLADOWE SNY
- Bo to jest klucz alarmowy: na wypadek
pożaru, trzęsienia ziemi lub inwazji myszy. - Nie
mógł oderwać od niej wzroku. Czemu nie włożysz
tej cholernej podomki, pomyślał. Zapragnął
wziąć ją w ramiona.
- Ubierz się i przyjdź na śniadanie - powie
dział, starając się, by jego głos zabrzmiał wystar-
czająco spokojnie.
Poczuła aromat świeżej kawy i smażonego
boczku.
- Zaraz przyjdę - obiecała i zamknęła drzwi.
Pięć minut później wyszła spod prysznica pełna
energii i zapału. Gimnastykowała się przez kilka
minut, ale zapach bekonu i kawy był bardzo silny.
Związała włosy w koński ogon, włożyła jasno-
zielone spodnie, zielony pulower i sandały. Była
gotowa zmierzyć się ze światem. A przynajmniej
ze śniadaniem.
- Hej -powiedziała, wchodząc do mieszkania
Keitha.
- Tutaj! - zawołał, spoglądając w jej kierunku.
Wyglądała jakby żywcem wyjęta z komedii z lat
czterdziestych. Bez wątpienia trzeba ją będzie
chronić przed tutejszymi amantami, pomyślał.
Zaraz też skarcił się za tę myśl. Co go to w końcu
obchodzi!? Jeszcze wczoraj nie wiedział nawet, że
ona istnieje. Jest już dużą dziewczynką, a on ma
swoje sprawy, swój interes do rozkręcenia i swoją
taksówkę. Nie ma czasu na zabawę w anioła stróża.
CZEKOLADOWE SNY 51
Stanęła tuż przed nim. Poczuł jej delikatny,
podniecający zapach. Słodki i niezaprzeczalnie
zmysłowy.
- Myślałam, że nie umiesz gotować - powie
działa, patrząc na patelnię, na której smażyły się
jajka.
- Nie mówiłem, że nie umiem - powiedział,
krojąc paski bekonu. - Mówiłem, że nie gotuję...
zazwyczaj. Ale od czasu do czasu nachodzi mnie
wena.
- Tak jak dzisiaj? - spytała.
- Tak jak dzisiaj - potwierdził. - Sama myśl
o zjedzeniu na śniadanie wczorajszej pizzy była
wystarczająco przykra.
- Ja mogę zjeść wszystko.
- Zauważyłem.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? - spytała.
Owszem, pomyślał, nie stój tak blisko mnie.
- Nie - powiedział. - Siadaj do stołu.
- Cóż to? Nie używamy dziś tekturowych
talerzy? - zdziwiła się.
- Specjalna okazja! Twój pierwszy poranek
w Nowym Jorku - wyjaśnił.
- Którego mogłoby nie być, gdyby nie ty...
- Obdarzyła go łagodnym uśmiechem. Gotów był
założyć się, że Teddi jest kobietą, która zawsze
wie, co robi. Ku jego zdziwieniu ujęła jego dłonie,
uścisnęła je delikatnie i powiedziała:
- Nie wiem, jak ci dziękować.
52 CZEKOLADOWE SNY
- Wystarczy, że sprzątnęłaś mieszkanie - od
parł zakłopotany.
- Musiałam to zrobić - powiedziała po prostu.
I zabierając się do jedzenia, dodała: - Nie mogę
przecież mieszkać w chlewie.
- No właśnie... - zaczął. Wcale nie był przeko
nany, czy to był dobry pomysł. Nie ona i nie
w tym momencie...
Teddi wydęła wargi niezadowolona i powie
działa:
- Mam nadzieję, że nie zażądasz wysokiego
komornego. W końcu to jest strasznie mała klitka.
No i chyba udzielisz mi kredytu. Dopóki nie
odzyskam moich czeków, dopóty nie będę mogła
płacić za mieszkanie. Poza tym musisz przyznać...
Keith podniósł ręce do góry. Był pewien, że
Teddi mogłaby mówić w ten sposób w nieskoń
czoność.
- Czy moglibyśmy najpierw zjeść śniadanie,
a potem rozmawiać o interesach? - usłyszał swój
głos.
- Mogę robić jedno i drugie.
- Ale ja nie mogę.
Wzruszyła ramionami i zaczęła z innej beczki:
- Gdzie nauczyłeś się gotować?
Była przyzwyczajona, że gotowaniem zajmują
się tylko kobiety. Jedyne, co jej ojciec potrafił
zdziałać w kuchni, to włożyć chleb do tostera, by
zrobić grzanki.
CZEKOLADOWE SNY
53
- Nauczyła mnie Eliza.
- Twoja dziewczyna?
- Nasza kucharka.
- Mieliście kucharkę? - nie potrafiła ukryć
zaskoczenia.
- I służącą - dodał.
- I wolisz mieszkać tutaj?!
- W końcu one pracowały u moich rodziców,
nie u mnie. A to, co mam tutaj, wystarcza mi
w zupełności. Eliza nauczyła mnie, jak się robi
czekoladę - dodał. Widząc zainteresowanie na
twarzy Teddi, mówił dalej: - W każdą niedzielę
wstawała wcześniej i piekła ciasta. Wiedziała, co
najbardziej lubię, i zawsze były to wypieki ob
lewane czekoladą. Pozwalała mi pomagać sobie
i przyglądać się. Któregoś dnia spytałem ją, jak się
robi czekoladę, i wtedy Eliza kupiła mi książkę.
Miałem osiem lat, książka była dla dorosłych, ale
uznała, że dam sobie radę - uśmiechnął się do
swoich wspomnień.
- Czy tylko Eliza miała czas, by odpowiadać
na twoje pytania?
- Myślę, że była bardzo samotna. Nie miała
żadnej rodziny.
- Nie umiem wyobrazić sobie, jak to może być,
gdy człowiek nie ma rodziny. Ja zawsze miałam
zupełnie inny problem. Brak własnego kąta.
- Własny kąt nie cieszy, gdy człowiek czuje się
samotny.
54 CZEKOLADOWE SNY
Zdziwiła ją ta odpowiedź.
- Przecież masz siostrę - powiedziała.
- I dwóch braci - dodał.
- I jesteś samotny?
Powinien zmienić temat, ale chciał Teddi od
powiedzieć.
- Właściwie nie byliśmy rodziną. Po prostu
sześć obcych osób mieszkało pod jednym da
chem, a wiązało ich jedynie wspólne nazwisko.
- Przepraszam - szepnęła.
Podniósł się, nie bardzo rozumiejąc, co sprawi
ło, żepowiedział to wszystko. Nagle zmienił temat.
- Naprawdę chcesz wynająć to mieszkanie?
- Oczywiście - odrzekła.
- Mogę wynająć ci to lokum za trzysta pięć
dziesiąt dolarów miesięcznie.
- Trzysta pięćdziesiąt! Za coś takiego!! - omal
nie udławiła się grzanką. - Ile opuścisz, jeśli
zgodzę się na myszy?
Nie mógł wyjść z podziwu. Nie dość, że zmusza
go, by zrobił coś wbrew sobie, jeszcze kłóci się
o cenę. Spojrzał na nią z uznaniem.
- No dobrze, ile proponujesz?
- Dwieście.
- Miesięcznie? - spytał z niedowierzaniem.
Potwierdziła to skinieniem głowy.
- W Nowym Jorku nie wynajmiesz niczego za
dwieście dolarów miesięcznie... no, może psią
budę w Central Parku.
CZEKOLADOWE SNY 55
- A co z twoim sklepem?
- Nie jest do wynajęcia.
- Nie, nie. Mówiłeś wczoraj, że zamierzasz go
wyremontować.
- I co z tego?
- Mogłabym pomóc ci w wolnych chwilach.
- W czym pomóc?
- Wysprzątać twój sklep.
- Należy go najpierw wyremontować.
- Zrobię wszystko, co zechcesz - powiedziała
z ożywieniem. - Posłuchaj. Moje kłopoty nie będą
trwały wiecznie. Kiedy już znajdę pracę, dostanę
rolę, będę mogła zapłacić ci więcej. Teraz napraw
dę nie mam pieniędzy.
Czuł, że traci grunt pod nogami. Sam nie
wiedział, co jej odpowiedzieć.
- A zatem, ile naprawdę masz pieniędzy?
- Mało - wyznała cicho. - Liczyłam na to, że
szybko znajdę pracę.
Czemu nie znalazł się nikt rozsądny, kto poroz
mawiałby z nią poważnie, zanim wsiadła do
autobusu?
- Artystyczna dusza! Nie przemyślałaś wszyst
kiego przed wyruszeniem w świat.
- I kto to mówi! Facet, który rzucił wygodne
życie ze służącą, kucharką i posadę inżyniera, by
mieszkać nad sklepem i robić czekoladowe aniołki.
Do diabła, przecież nie zostanie tu na wieki.
A tymczasem przydałaby mu jakaś pomoc.
56
CZEKOLADOWE SNY
Teddi wpatrywała się w niego w skupieniu.
- No to jak, dobiliśmy targu? - spytała.
- No dobrze, Missouri, dobiliśmy targu - zgo
dził się. - Podpiszemy umowę najszybciej, jak się
da.
- Tam, skąd pochodzę, wystarczy uścisk dłoni
- powiedziała, wyciągając rękę.
Ostrożnie uścisnął jej delikatną dłoń.
- No dobrze. Muszę już iść - powiedział.
- Dokąd? - spytała zdumiona.
- Przecież pracuję. Nie pamiętasz? Wrócę po
pierwszej. Jeśli Broadway nie pochłonie cię cał
kiem, spotkamy się w sklepie.
Z wielkim trudem powstrzymał sie przed poca
łowaniem jej.
- Cześć, Missouri - rzucił, idąc ku drzwiom.
- Gdzie mogę kupić ostatni numer „Variety"?
- krzyknęła za nim.
- Przy następnym skrzyżowaniu jest budka
z czasopismami. Co jest? - spytał, widząc jej
niepewne spojrzenie.
- Czy możesz pożyczyć mi trochę forsy? - usły
szał.
- Jeden dzień w Nowym Jorku i już masz
długi - zadrwił, kładąc na stole dziesięć dola
rów.
- Oddam ci je - obiecała.
- Rachunek rośnie - rzucił i wyszedł.
Siedziała nieruchomo, słuchając szumu ulicy.
CZEKOLADOWE SNY
57
Myślała o Keicie. Gdyby poznała go nieco wcześ
niej, zrobiłaby wszystko, by z nią został. Nigdy
jeszcze nie spotkała kogoś równie pociągającego
i sympatycznego. Ale teraz chwila była nieodpo
wiednia. Przecież musi przede wszystkim zrealizo
wać swoje plany. I poruszy niebo i ziemię, by tak
się stało. Wstała. Zaczął się nowy dzień i wykorzy
sta go w pełni.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Pół godziny zabrało jej odnalezienie książki
telefonicznej. Była w szufladzie w kredensie.
Wyszukiwała adresy banków, ale myślami błą
dziła wokół przyszłej pracy z Keithem. Uśmie
chała się przy tym. Theodoro, zapominasz, po
co tu przyjechałaś, skarciła się w duchu, od
kładając książkę. Przyrzekła sobie, że jeśli
w pół roku nie dostanie roli, wróci do domu.
Należało więc ruszyć na poszukiwania. Z dzie-
sięciodolarówką od Keitha w kieszeni wyszła
z domu.
Za dnia ulice Nowego Jorku nie wydawały się
jej już tak niebezpieczne. Ruch i pośpiech o tej
porze był wielki i na jezdniach, i na trotuarach.
Wielu przechodniów uśmiechało się do niej.
W pewnej chwili wydało się jej, że zobaczyła
w tłumie Keitha. Przyspieszyła kroku, ale to nie
był on. Nagle okazało się nagle, że poszła za
daleko. Cofnęła się i kiedy dotarła w końcu do
banku, spędziła tam ponad godzinę, wypełniając
stertę formularzy. W końcu z nową książeczką
CZEKOLADOWE SNY
59
czekową w kieszeni wyszła na zatłoczoną ulicę.
Najpierw kupiła sobie torebkę. Błogosławiąc
tego, kto zamiast nadawać dziwaczne nazwy,
po prostu ponumerował ulice, bez trudu od
szukała kiosk z gazetami, o którym mówił
Keith. W Willow Grove gazety sprzedawano
w drogerii albo w automatach. Dlatego strasz
nie nieludzkie wydało się jej zmuszanie kogoś
do spędzania całych dni w okropnie ciasnych,
prostokątnych budkach. A jednak sprzedawca,
do którego podeszła, siedział bez ruchu z przy
mkniętymi oczami i pogodną twarzą. Wyglądał
jak Budda.
- Czym mogę pani służyć? - zauważył ją mimo
opuszczonych powiek.
- Czy ma pan „Variety"?
- Tancereczka, co? - pokiwał głową.
- Mam nadzieję - uśmiechnęła się.
- Proszę posłuchać mojej rady - staruszek
zsunął czapkę na tył głowy - Niech pani znajdzie
sobie jakiegoś miłego chłopca i wyjdzie za niego.
Tancerki nie mają łatwego życia. Niszczą sobie
tylko stopy, a kto je potem pamięta? - Z dez
aprobatą machnął ręką.
- Shirley MacLaine też tak zaczynała.
- No dobrze, to wyjątek.
- I Ann Miller - uśmiechnęła się.
- No, może drugi - wzruszył ramionami.
- A Lucille Bali?
60 CZEKOLADOWE SNY
- Żartuje pani?
- Wcale nie.
- Jak już powiedziałem, niech pani znajdzie
sobie jakiegoś chłopca.
Rozbawił ją ten staruszek. Pochyliła się
i z uśmiechem zapytała:
- A czy mogę, szukając tego chłopca, poczytać
„Variety"?
Sprzedawca podrapał się po karku i zaczął
przebierać w leżących wokół niego pismach.
- Gdzieś tu powinno być. O, jest. Ostatni
egzemplarz - powiedział.
- Mam szczęście - uśmiechnęła Teddi.
- Powodzenia! - krzyknął za nią sprzedawca.
Pomachała mu ręką i zaczęła studiować pis
mo, szukając tej najważniejszej z wiadomości
- o naborze do teatru. Świat wokół przestał
istnieć. Kątem oka patrzyła tylko, dokąd idzie.
Nim doszła do drzwi sklepu Keitha, przejrzała
już połowę numeru. Bez rezultatu. Wbiegła po
stromych schodach, weszła do swego mieszka
nia, i skrzyżowawszy nogi, usiadła na podło
dze, nie przerywając czytania. Wreszcie! Natra
fiła w końcu na malutki anons o próbach dla
tancerzy. W piątek. A więc mam jeszcze cztery
dni, żeby dojść do formy, pomyślała. I modlić
się.
Szybko przebrała się w kostium
CZEKOLADOWE SNY 61
Keith tkwił w ulicznym korku. Był coraz
bardziej zmęczony i zirytowany. Spaliny z auto
busu stojącego przed nim odbierały płucom re
sztki powietrza.
Zawsze lubił prowadzić samochód. Nawet jaz
da po Manhattanie, gdzie trzeba było posiadać
nie lada refleks, by znaleźć małą choćby lukę,
w którą się można wcisnąć, sprawiała mu przyje
mność.
Ale nie dzisiaj. Dziś było inaczej. Nie potrafił
skupić się, skoncentrować na wykonywanej pra
cy. Przegapił już trzy okazje! A wszystko przez
Teddi. Był zły na siebie, że dał się przekonać
i wynajął jej mieszkanie. Jest ono może „nie
zbyt"... ale nawet „niezbyt" na Manhattanie ma
swoją wartość.
Autobus, za którym jechał już od dłuższego
czasu, zatrzymał się na rogu. Keith uśmiechnął
się. Dlatego właśnie tak bardzo podobało mu
się położenie jego sklepu. Wszystkie autobusy
zatrzymywały się tuż przed nim i wysiadający
z nich pasażerowie oraz ludzie czekający na
przystanku chcąc nie chcąc musieli choćby
rzucić okiem na witrynę sklepu ze słodyczami!
O tym właśnie powinien myśleć. O swoich
czekoladkach, a nie o jakiejś jasnookiej, długo
nogiej blondynce z ogromnym temperamentem
i delikatnymi ustami, które aż prosiły się o po
całunek.
62
CZEKOLADOWE SNY
Znów przegapił klienta. Zobaczył tylko inną
taksówkę zatrzymującą się przy krawężniku. Za
klął i skręcił w najbliższą przecznicę.
Jego myśli ponownie wróciły do Teddi. Przy
odrobinie wysiłku poradziłby sobie z nią i jej
obrotnym językiem. Ale tego nie pragnął. Nigdy
dotąd nie pozwalał, by emocje rządziły jego
postępowaniem. A tym razem? Zauroczyły go
oczy jakiejś niedoszłej tancerki, jej energia i pozy
tywny stosunek do świata. Kiedy indziej... gdzie
indziej, mogłoby być wspaniale. Teraz nie. Teraz
musiał skoncentrować się na urzeczywistnianiu
swoich marzeń. Ktoś taki jak ona komplikował
tylko jego życie. Keith wiedział, że najtrudniejszy
jest pierwszy rok, że wtedy właśnie pada najwięcej
firm. Ale wiedział też, że na pewno nie ustąpi.
Musisz odejść, Missouri, pomyślał. Nie ma dla
ciebie miejsca w moim życiu. Postanowił powie-
dziej jej to, gdy tylko spotkają się znowu. Nie
miałby przecież żadnych szans związek ludzi o tak
różnych temperamentach.
Zatrzymał się, by zabrać machającą nań kobie
tę z dzieckiem, i zawiózł ją na Lexington Avenue.
Z wyjątkowo mizernym utargiem zakończył pra
cę. Z przyzwyczajenia zajrzał do Sala. Mimo
potwornego upału w lokalu było pełno gości.
Stałym klientom nie przeszkadzał nawet brak
klimatyzacji.
- Co ma być? - spytał Sal.
CZEKOLADOWE SNY
63
- Pizza.
- Zobaczysz się jeszcze z tą ślicznotką, z którą
widziałem cię zeszłej nocy? - Sal przyglądał mu się
uważnie.
- Ona... hm... mieszka u mnie. Wynająłem jej
mieszkanie.
- Hej, hej - roześmiał się Sal i klepnął go po
ramieniu. - Szczęściarz z ciebie. Zaczekaj. An-
gelo! - krzyknął do swego syna - daj mi tu jedną
pizzę prosto z pieca! - Skinął do Keitha, by ten
podszedł bliżej, i spytał:
- Może twoja lokatorka ma siostrę?
- To nie tak - zaprotestował Keith. - Prawdę
mówiąc, uratowałem ją przed bandytą poprzed
niej nocy.
Ciemne oczy Sala rozbłysły. Historia robiła się
coraz ciekawsza.
- Domyślam się, że była ci wdzięczna.
- Sal, interesuje mnie tylko mój sklep.
- Zawsze ci mówiłem, przyjacielu, że sama
tylko praca, bez odrobiny rozrywki, jest okropnie
nudna. I niezdrowa.
- Dla zdrowia zjem twoją pizzę.
- Proszę bardzo. Używaj do woli. - Sal podał
mu pudło.
- Będę.
- Nie tylko pizzy! - krzyknął za nim.
Keith spieszył się do domu, tłumacząc się przed
samym sobą, że pędzi, gdyż jest głodny. Nie
64
CZEKOLADOWE SNY
chciał przyznać, że jest ciekaw, czy Teddi czeka
na niego. Uświadomił sobie, że idzie z wielką,
gorącą pizzą, a w lodówce ma jeszcze prawie
połowę poprzednio kupionej. Cóż za głupiec
ze mnie! pomyślał. Nagle serce załomotało
mu w piersi jak oszalałe. Zobaczył swoją lo-
katorkę. Stała przed sklepem z bukietem w dło
ni.
- Co ty tu robisz? - spytał. Jakżeż ucieszył się,
że znów ją widzi. Zacisnął ręce na pudełku z pizzą,
by powstrzymać je przed pokusą dotknięcia jej
twarzy.
- Bałam się, że zaczniesz pracować beze mnie.
- Położyła kwiaty na pudełku. - Nigdy nie łamię i
danego słowa.
- Dobrze, że o tym wiem-powiedział.-Co to
jest?
- Kwiaty.
- To widzę. Kto ci je dał?
- Nikt. Kupiłam je dla ciebie.
Zaniemówił na chwilę.
- Nikt dotąd nie dawał mi kwiatów.
- No to jestem pierwsza - uśmiechnęła się.
Keith był zmieszany.
- Co z przesłuchaniami? - spytał.
- Nie będzie żadnych przed końcem tygodnia.
Do tego czasu cała jestem twoja.
Powiedziała to tak niewinnie, że z trudem
powstrzymał się, by nie wybuchnąć śmiechem.
CZEKOLADOWE SNY
65
Ona zaś zastanawiała się, czemu Keith przygląda
się jej tak badawczo. Mężczyźni gapili się na nią
już nie raz. Przywykła do tego. Ale w twarzy
Keitha było coś, czego nie potrafiła nazwać, coś,
czego nigdy jeszcze nie doświadczyła.
- Kupiłeś coś do jedzenia - powiedziała, spo
glądając na tekturowe pudło.
- Zapomniałem, że mamy jeszcze kawałek
wczorajszej pizzy- tłumaczył się nieskładnie.
- Chyba znienawidzisz kuchnię włoską.
- Niedoczekanie.
Ruszył za nią po schodach, zapatrzony w roz
kołysane biodra dziewczyny w króciutkich szor
tach. Nigdy jeszcze nie widział tak wspaniałych
nóg.
Na szczęście obie ręce miał zajęte.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Kto chciałby kupić gumowego kurczaka?
- spytała Teddi, trzymając jednego z ptaków za
nogę.
- Nie wiem, ale widać wyraźnie, że niewiele ich
opuściło ten sklep. - Keith spoza kontuaru przy
glądał się krzątającej Teddi. - Zamierzałem po
czekać, aż wygaśnie umowa dzierżawy, ale ci
ludzie zniknęli miesiąc wcześniej. Nie płacąc
czynszu za trzy miesiące.
- Czy chcesz urządzać tutaj wielką kuchnię?
- spytała Teddi, wrzucając do pudeł gumowe
kurczaki i inne, równie przydatne przedmioty.
Keith nie mógł oderwać od niej oczu. W bia-
łych szortach i jasnozielonej bluzeczce była wyjąt-
kowo atrakcyjna. Ale nie była to sprawa stroju.
Nie dlatego jej widok rozpalał mu krew.
- Keith? - ponagliła, nie mogąc doczekać się
odpowiedzi.
- Nie - odparł szybko. - Chcę urządzić tu
sklep z prawdziwego zdarzenia. Kuchnia będzie
na zapleczu.
CZEKOLADOWE SNY
67
- To tu jest jeszcze zaplecze? - Teddi była
przerażona. Jeszcze jedno pomieszczenie do
sprzątnięcia! Odsunęła zasłonę w głębi sklepu.
Niewielki pokoik zawalony był nie sprzedanym
towarem.
- Najpierw przebuduję zaplecze - opowiadał
Keith. - Obliczyłem, że jeśli zburzę tamtą ścianę,
uzyskam dość miejsca, by pomieścić potrzebne mi
maszyny i zostanie tu jeszcze trochę przestrzeni
do pracy.
- Potrafisz to zrobić? - spytała Teddi. W jej
domu wszyscy mężczyźni potrafili posługiwać się
narzędziami, bo nie mieli wyboru. Ale Keith
dorastał wśród służby.
- Jestem zupełnie niezłym cieślą. Przez całe
lato pomagałem kumplowi budować domek
nad morzem - wyjaśnił, stając tuż za nią.
Zanim zorientował się, co robi, położył ręce
na jej ramionach. - Poza tym pracowałem
kiedyś trochę jako hydraulik i jako elektryk
- mówił, odwracając Teddi powoli twarzą do
siebie.
Rozpaczliwie zastanawiała się, co powiedzieć.
Ale tylko jedna myśl kołatała się jej w głowie.
Zaraz mnie pocałuje! A przecież obiecywała so
bie: żadnych komplikacji, dopóki nie stanie pew
nie na własnych nogach.
Zamknęła oczy, gdy ich wargi się spotkały.
Nie pomylił się. Była słodka. Jej usta uzależ-
68 CZEKOLADOWE SNY
niały jak narkotyk. Zmuszały do powrotów.
Budziły nieodparte pragnienia. Keith przylgnął
do Teddi całym ciałem. Dotyk jej piersi rozpalił
w nim ogień. Jeszcze chwila i straci panowanie
nad sobą. Nie mógł na to pozwolić. Za żadne
skarby! Za dwa miesiące odbędą się w Dallas
wielkie i bardzo ważne targi wyrobów czekolado
wych. Musi być gotów do tego czasu. Tylko to jest
ważne.
- Lepiej weźmy się do roboty - powiedział,
odsuwając Teddi delikatnie.
Skinęła głową, szczęśliwa, że na tym poprze
stał. I nieszczęśliwa zarazem.
Przez następne dni omijali się z daleka.
Tak było bezpieczniej. Okazało się natomiast,
że Teddi jest znakomitą pracownicą. Keith
nie wiedział, jak spędzała przedpołudnia, ale
gdy wracał z pracy, zastawał ją w sklepie.
Zdzierała stare tapety, szorowała potwornie
zapuszczoną podłogę, pakowała rupiecie do
pudeł. A przy tym nieustannie wypytywała
go o czekoladę.
- Nabierasz mnie - powiedziała, wpatrując
się w kawałek czekolady, który dał jej przed
chwilą.
- Ani trochę. Naprawdę w to wierzyli. - Roze
śmiał się, klęcząc w kącie, gdzie układał na
podłodze nową wykładzinę. - Indianie uważali, że
CZEKOLADOWE SNY 69
ziarno kakaowe zmieszane z wodą, kukurydzą
i przyprawami jest wspaniałym afrodyzjakiem.
Oczywiście tylko bogaci ludzie mogli sobie na to
pozwolić. -Przyjrzał się swojej robocie z satysfak
cją. Jasnokremowe linoleum zmieniło pomiesz
czenie nie do poznania. Wstał z klęczek i wytarł
ręce w dżinsy. - Aztekowie wierzyli, że czekolada
została dana ludziom z Ogrodu Życia przez
Quetzalcóatla.
- Przez kogo? - Teddi nie była pewna, czy
Keith wypowiedział jakieś imię, czy zakasłał.
- To był ich bóg. Według legendy ofiarował on
ludziom czekoladę jako pocieszenie za to, że
muszą żyć na ziemi.
- Znam wielu, którzy chętnie by w to uwierzyli
- powiedziała Teddi, odkładając skrobaczkę.
- Ale jestem ciekawa, jaką ilość kakao nasz kraj
importuje?
- Ponad dwieście tysięcy ton.
Z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Jak zamierzasz przebić się na rynek, skoro
tak potwornie wielką ilość kakao w ciągu roku
przerabia się na czekoladę?
- Czy wiesz, jak wiele pięknych, młodych
kobiet przyjeżdża każdego roku szukać pracy na
Broadwayu? A czy wiesz, ile dziewcząt szuka
swojej szansy w Hollywood?
- Ale ja chcę tylko jakoś się urządzić.
- Ja też.
70 CZEKOLADOWE SNY
- Chyba po prostu oboje zostaliśmy stworzeni
do tego, co robimy - uśmiechnęła się.
- Chyba tak. Ty wierzysz, że taniec zmieni
twoje życie, a ja - że uczynią to kakaowe ziarenka.
- Sam je hodujesz? - spytała.
- Ależ skąd. Drzewo kakaowe wymaga wiel
kich starań i miłości. Jest wrażliwe i kapryśne. Jak
kobieta. A i tak daje owoce dopiero po czterech
latach. Większość używanych przeze mnie ziaren
pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, Brazylii
i Ghany. Pewien znajomy mojego ojca powie
dział, że wyjątkowo dobre jest ziarno z Karaibów.
- Chciałabym znaleźć się na Karaibach - Ted-
di przymknęła oczy.
- Zmęczona? - spytał Keith. Pracowali już od
sześciu godzin.
- Ręce zdrętwiały mi zupełnie. Czy ciągle
jeszcze trzymam skrobaczkę?
- Nie - uśmiechnął się. - Tak mi przykro. To
przeze mnie.
Podszedł i zaczął delikatnie masować jej rękę.
- W porządku. Tancerze są przyzwyczajeni do
wysiłku...O, tak... dobrze - zamruczała.
- Podaj mi teraz drugą rękę.
- Wiesz, okropnie bolą mnie plecy.
Keith położył ręce na jej ramionach. Wydawa
ły się tak kruche. Teddi była taka drobna i delika
tna, że z łatwością mógłby dłońmi objąć ją
w pasie.
CZEKOLADOWE SNY
71
- Nie za mocno?
- Mm - jęknęła. - Wspaniale! Cudownie!
Wolałby usłyszeć to, mając ją pod sobą, kocha
jąc się z nią wśród kwiatów. Gwałtowne pożąda
nie opanowało wszystkie jego zmysły. Zdawało
się, że poprzez masaż potrafi przekazać jej swoje
pragnienia. Dziwny dreszcz przebiegł ją od szczy
tów piersi aż po uda - gorący i pobudzający
zmysły.
- Może zjedlibyśmy coś? - spytał Keith i od
sunął się nagle.
- Czemu nie - powiedziała.
- Tak myślałem. Na co masz ochotę?
- Na coś dobrego - odparła, choć bardzo
chciała powiedzieć: „na ciebie".
- A konkretnie?
- Zaskocz mnie.
Jakże bardzo tego pragnął. Ale powiedział
tylko:
- Może jakieś chińskie danie?
- Wspaniale. Pozwól mi tylko zdjąć to brudne
ubranie.
- To może i ja to zrobię - przyjrzał się
sobie. - Restauracja nie jest specjalnie eleganc
ka, ale i tak mogliby nas nie wpuścić w takich
strojach.
Ujął Teddi pod ramię gestem pełnym opiekuń
czości. Gest ten, w swej prostocie, zdradził wszys
tkie jego uczucia.
72 CZEKOLADOWE SNY
- Nie trudź się - Teddi odsunęła się ner
wowo. - Ciągle jeszcze mogę chodzić o włas
nych siłach.
- Tylko nie zużyj całej gorącej wody! - krzyk
nął, gdy była już na schodach.
- Gorącej? Gorący prysznic to ostatnia rzecz,
o której marzę w tej chwili.
Pomyślał, że i jemu najlepiej zrobi zimna
kąpiel. Pozwoli utrzymać się w ryzach.
- Mogłabym siedzieć tu przez całą noc - wes
tchnęła Teddi, opierając się o miękkie poduszki.
Kelner podał im już koktajle i właśnie przyniósł
zamówione potrawy. - Niech Bóg błogosławi
wynalazcę klimatyzacji.
- W moim sklepie przygotowałem już instala
cję do klimatyzacji.
- Myślę, że jestem zakochana - powiedziała
Teddi, jedząc wieprzowinę w sosie słodko-kwaś-
nym.
- Wystarczy klimatyzacja, by wzbudzić twą
miłość? - Keith nie potrafił ukryć zdumienia.
Chłonęła każde słowo, każdy gest siedzącego
przed nią mężczyzny. Podziwiała delikatny zarys
szczęki, ciemnoniebieskie oczy, uczesanie... Wy
starczyłoby mi być z tobą, pomyślała, ale powie
działa tylko:
- Na początek wystarczy. - Poczuła jednak, że
musi się wytłumaczyć. - Kiedyś, rzecz jasna, gdy
CZEKOLADOWE SNY
73
przyjdzie czas, chciałabym pokochać kogoś, kto
czciłby ślady moich stóp.
- To brzmi rozsądnie.
- Kogoś, kto byłby dla mnie oparciem, kto
zrozumiałby, jak wiele znaczy dla mnie moja
kariera, kogoś... - spojrzała mu prosto w oczy
- kto miałby trochę lepsze zdanie o artystach.
- Gdybyś poznała mojego szwagra, Jima,
zrozumiałabyś, czemu tak nie lubię artystów.
Siedział w domu, nic nie robiąc, i czekał, aż
przyjdzie ktoś, kto mógłby zaproponować mu
główną rolę. W końcu pojechał do Hollywood,
zabierając większość pieniędzy Emily. Powiedział,
że sprowadzi ją do siebie, gdy tylko jakoś się
urządzi. Było to pięć lat temu.
Emily pracowała teraz w aptece i ojciec
był zadowolony, że córka potrafi być samo
dzielna.
- Moja siostra nie traciła nadziei - powie
dział po chwili. - Nawet wówczas, gdy nadszedł
pozew rozwodowy. Wiele satysfakcji miał oj
ciec, mogąc powiedzieć: „A nie mówiłem". Te
raz czeka na sposobność, by móc i mnie powie
dzieć to samo.
- Mój ojciec jest wspaniały - wyznała Teddi.
Pełnym współczucia gestem ujęła Keitha za rękę.
- Jest może trochę staroświecki, ale zawsze mog
łam podzielić się z nim każdym problemem.
A miałam ich mnóstwo!
74
CZEKOLADOWE SNY
- To co on teraz musi przeżywać?!
- Chyba nie pochwala tego, co zrobiłam. Jest,
na swój sposób, bardzo praktyczny. Byłby ze
mną, gdyby mi się nie powiodło, ale na pewno nie
zakładałby z góry mojej porażki. Ale ja nie
przegram - dodała stanowczo.
W ostatnich dniach Keith zaczął traktować
Teddi jako element swego życia. Nie chciał, by
stała się jej krzywda. A przecież z tym swoim
wrodzonym optymizmem była ślepa na wszelkie
możliwe niepowodzenia.
- Ale gdybyś jednak... - spróbował.
- Nie! Tak długo, dopóki będę nastawiona
pozytywnie, wszystko mi się uda. Muszę wierzyć
w siebie, nawet jeśli nikt więcej wierzyć we mnie
nie będzie. A jutro... okaże się.
Całkiem zapomniał o czekającej ją próbie.
Poczuł lęk, choć nie wiedział, dlaczego. Wszak
ktoś, kto utopił cały swój majątek w czekolado
wych planach, nie może uchodzić za uosobienie
rozsądku. Ale co powinien powiedzieć, jeśli od
prawią ją z kwitkiem?
- Denerwujesz się? - spytał, płacąc rachu
nek.
- Nigdy się nie denerwuję -powiedziała. I było
w jej głosie coś, co sprawiło, że uwierzył bez
zastrzeżeń.
- Gdzie odbędzie się ta próba? - spytał.
- W małym teatrzyku w Greenwich Village.
CZEKOLADOWE SNY 75
Szykują premierę przedstawienia „Man of La
Mancha".
Gdy znaleźli się na ulicy, objął ją ramieniem.
Podobało się jej to. Czy dwoje ludzi może zżyć się
w tak krótkim czasie? pomyślała. Zwierzył się jej
ze swoich marzeń, przeszłości... ale czy poznała
go naprawdę? Nieważne. Liczy się tylko jutrzejsza
próba!
Szli powoli pustymi ulicami. Po raz pierwszy
od przyjazdu do Nowego Jorku czuła się tu
dobrze.
Stanęli przed drzwiami jej mieszkania zakłopo
tani oboje.
- Nie wiem, czy już ci to powiedziałem - ode
zwał się Keith - ale jestem ci niezwykle wdzięcz
ny za pomoc w sklepie.
- To może zawiózłbyś mnie jutro do teatru?
- O której?
- Próba zaczyna się o ósmej. Chciałabym być
tam o siódmej.
- O Boże - skrzywił się. - Tak wcześnie?
- Na pewno będzie kolejka.
- Dobrze - kiwnął głową. - Nathan nas zawie
zie. Jest mi to winien. - Objął ją w talii.
- Powinnam chyba... trochę... odpocząć - po
wiedziała z wahaniem.
- Za minutkę, Missouri, za minutkę. - Do
tknął wargami jej warg i wszystko, co sobie
obiecywał, przepadło. Do diabła z samokontrolą!
76
CZEKOLADOWE SNY
Objął Teddi mocno. Pragnął tej dziewczyny. Jej
rozchylone usta zniewalały go.
Usłyszał cichy jęk i zapragnął Teddi bardziej
niż czegokolwiek na świecie.
Przylgnęła doń całym ciałem. Zanurzyła palce
w jego włosach. Uwielbiała ich dotyk, ciepło jego
ciała. Kochała tego mężczyznę! Zadrżała.
- Keith, ja...
- Musisz jutro wstać wcześnie - mówił powoli,
próbując uspokoić oddech. - Powinnaś już iść.
Nim przestanę panować nad sobą, pomyślał.
W tym momencie pokochała go jeszcze bar
dziej.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nigdy dotąd Keith nie zaznał uczucia zazdrości.
Aż do tego ranka. Oczekiwał chyba zbyt wiele, a tu
taniec był dla Teddi najważniejszy. Gdy tylko znajdzie
pracę i zacznie zarabiać, wyprowadzi się na pewno.
Dlaczego wyobrażał sobie, że może być inaczej?
- Jak wyglądam? - spytała, obracając się na
pięcie.
- Całkiem możliwie. - Wepchnął ręce do kie
szeni. Teddi chyba nawet nie spostrzegła braku
entuzjazmu w jego głosie.
- To dobrze. Dokładnie tak się czuję - powie
działa. Jeszcze raz sprawdziła, czy zabrała panto
felki do tańca, skrzyżowała palce na szczęście
i zawołała: - Chodźmy!
Usiadła na tylnym siedzeniu. Była skupiona
i w niczym nie przypominała pełnej życia szalonej
dziewczyny z poprzednich dni. Keith przyglądał
się jej, zdumiony taką odmianą. Nie znał jej
jeszcze od tej strony.
- Artystka, co? - burknął Nathan, szczupły,
ciemnoskóry zmiennik Keitha.
78
CZEKOLADOWE SNY
- Tancerka - sprostowała Teddi.
- Fakt. Nogi masz całkiem do rzeczy. - Na-
than odwrócił się i spojrzał jej w oczy. - Chyba się
nie gniewasz, co?
Uśmiechnęła się tylko i przecząco pokręciła
głową.
- Moja kuzynka była tancerką... - zaczął
Nathan i przez następne trzydzieści trzy minuty
Teddi i Keith musieli słuchać, co przydarzyło się
jego kuzynce, ciotce, dwóm braciom i kilku
innym krewnym. Przez całą drogę Teddi kur
czowo ściskała dłoń Keitha. Mimo iż czuł, że
dziewczyna jest przerażona, nie potrafił jej współ
czuć. Czyżby jednak zazdrość?
Ujrzał w jej oczach ostrzegawczy błysk. Zro
zumiał natychmiast, że jeśli się nie powiedzie,
będzie świadkiem jej kompletnego załamania.
Zbyt wiele energii włożyła w realizację swych
marzeń.
Znał ludzi z tej branży. Wiedział, że tylko ci
odnoszą sukces, którzy potrafią myśleć wyłącznie
o sobie, dla których liczy się kariera i nic więcej.
Ale znał też i siebie. Wiedział, że nie potrafi
pogodzić się z tym, by być na drugim miejscu.
Idąc za nią po wyjściu z samochodu pomyślał
jednak, że tak naprawdę nie ma chyba żadnego
wyboru.
- O Boże, spójrz! - jęknęła Teddi na widok
potwornej kolejki osb czekających na próbę.
CZEKOLADOWE SNY 79
- Złamane serca Broadwayu - powiedział.
- Chyba masz rację.
- Po prostu patrzę na wszystko realistycznie.
- Nie rób tego. - Poprawiła mu zagięty koł
nierzyk.
Pocałował jej dłoń. Spojrzeli sobie w oczy.
- Keith, jedziesz ze mną? - usłyszeli głos
Nathana. - Muszę zaraz zgłosić się do dys
pozytora.
- Nie, jedź sam - odparł Keith ku wielkiemu
zdumieniu Teddi. - Złapię potem inną taksówkę.
- Nie! - zaprotestowała. - Nie ma potrzeby, byś
sterczał tutaj. Dam sobie radę. Naprawdę. Przecież
spóźnisz się do pracy. - Uśmiech rozjaśnił jej oczy.
- Widzisz. Też bywam czasem realistką.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Teddi nie
denerwuje się tak jak inni czekający w kolejce.
Czy to przypadkiem nie on denerwował się za
nich oboje?
- No dobrze. Chyba rzeczywiście pojadę do
pracy. Powodzenia! - Pochylił się, by ją pocało
wać.
- O, nie! - Powstrzymała go, kładąc mu palce
na ustach. - Musisz powiedzieć: „Złam nogę!"
Wzruszył ramionami i pocałował ją w policzek.
- Złam nogę, jeśli na tym właśnie ci zależy.
- Właśnie tak.
Usiadł obok Nathana. Obejrzał się jeszcze, lecz
Teddi była już daleko - podążała na koniec kolejki.
80 CZEKOLADOWE SNY
- Całkiem sprytna dama - odezwał się Na-
than. - Twoja?
- Nie - odparł Keith, nie patrząc mu w oczy.
- Rozumiem - Nathan uśmiechnął się krzywo.
- Opowiadałem ci już, jak mój kuzyn Jack
zakochał się w oszustce?
- Nie - westchnął Keith zrezygnowany - ale
czuję, że zaraz to zrobisz.
W teatrze panował chłód. Chłodne było powie
trze i chłodnym wzrokiem spoglądali na siebie
zgromadzeni kandydaci. Zdenerwowani, za
mknięci w sobie, nie mogli - a może nie chcieli
- obdarzać choćby tylko życzliwym spojrzeniem
zgromadzonych rywali. Twarda walka o prze
trwanie.
Pusta, mroczna scena potęgowała jeszcze
uczucie samotności. Zdenerwowani, zdespero
wani, przestraszeni tancerze usiłowali jak naj
lepiej wykonywać polecenia choreografa. Teddi
także, choć wcale nie była przekonana, że to się
jej podoba. Wiedziała jednak, że musi tu być, że
musi tańczyć. Kiedy miała pięć lat, ciotka
opłaciła jej lekcje tańca i podarowała pierwsze
baletki. Od tej pory taniec stał się dla niej
najważniejszy w życiu. Początkowo wszystkim
bardzo to się podobało. W miarę jednak jak
dorastała, rodzina zaczynała niepokoić się coraz
bardziej.
CZEKOLADOWE SNY 81
- Następna szóstka! - usłyszała głos choreo
grafa. Ze zniecierpliwieniem odezwał się do sie
dzącego obok niego mężczyzny:
- Po co ci nieszczęśnicy tu przyszli?
Powiedział to wystarczająco głośno, by usły
szeli go wszyscy zgromadzeni.
Teddi wzięła głęboki oddech i stanęła w szere
gu. Starała się nie myśleć o tym, że jest w tym
towarzystwie nowicjuszką.
- No dobrze, kochaniutkie - powiedział An-
thony Andretti, choreograf - zobaczymy, czy
choć jedna z was rusza się zgrabniej niż krowa.
Muzyka! Ruszyły. Deski sceny załomotały pod
stopami tańczących. Teddi uznała, że konkurentki
są całkiem dobre. Poprzednia szóstka także była
dobra, a Andretti tylko wydął wargi, gdy skończyły.
Muzyka umilkła.
- Dziękuję, dziękuję. Proszę zostawić swoje
nazwiska i adresy przy wyjściu - choreograf
machnął ręką w ich stronę.
- Hej, ty, blondynka - usłyszała, schodząc ze
sceny. Zatrzymała się z bijącym sercem.
- Tak, do ciebie mówię - kiwnął niecierpliwie
ręką. - To twój pierwszy występ?
- Tak - odpowiedziała cicho.
- To widać - roześmiał się i odwrócił się do niej
plecami.
Ruszyła do wyjścia, myśląc tylko o tym, że
przecież taka świnia nie może jej urazić.
82 CZEKOLADOWE SNY
- Nie słuchaj go - powiedziała posągowa
brunetka, która właśnie szykowała się do wejścia
na scenę. - Stąd wyglądałaś wspaniale.
- Dzięki. - Teddi zmusiła się do uśmiechu. Jak
automat podała dziewczynie przy wyjściu swoje
nazwisko oraz numer telefonu Keitha i znalazła
się na ulicy. Stanęła porażona blaskiem słońca.
Już po wszystkim. Po raz pierwszy w życiu
poczuła się nagle samotna.
- Taksówka dla pani? - usłyszała.
- Och, Keith! - zarzuciła mu ręce na szyję.
- Aż tak źle? - przytulił ją delikatnie.
- Było okropnie.
- Nie udało się?
- Na to wygląda -jej głos się załamał.
- Z tego co ja wiem, oni nigdy nie podejmują
decyzji od razu. M oże jeszcze do ciebie zadzwonią
- próbował ją pocieszyć.
- Powiedział, że tańczyłam jak amatorka.
- Jeśli nawet nie zaangażują cię tym razem, to j
przecież będzie jeszcze wiele przedstawień - pocie-
szył Teddi Keith, otwierając drzwiczki taksówki.
- Wiem - powiedziała - ale to takie przykre.
- Fakt. - Uruchomił silnik.
- Czy ciebie kiedykolwiek potraktowano
w ten sposób? - spytała.
- Nigdy. Ale mogę to sobie wyobrazić.
- To nie to samo. - Przygarbiła się i skuliła na
siedzeniu.
CZEKOLADOWE SNY
83
- Masz ochotę coś zjeść, czy wolisz raczej
rozczulać się jeszcze nad sobą? - zapytał.
- Jedno i drugie. Jak daleko stąd do restauracji?
- Przy takim ruchu dojedziemy tam za jakieś
dwadzieścia pięć minut.
- Świetnie. Tyle czasu mi potrzeba na roz
czulanie się nad sobą.
Uśmiechnął się. Była naprawdę niezła.
- Hej - wyprostowała się nagle.
- O co chodzi? - oduchowo nacisnął hamulec.
- Czy to przypadkiem nie dzisiaj miały być
przywiezione te twoje maszyny?
Jak mógł o tym zapomnieć?! Wszystko przez nią!
- Masz rację - powiedział.
- Nie jedziemy do restauracji - mruknęła
zrezygnowana.
Gorączkowo myślał, co robić dalej. Ciężarów
ka miała przyjechać między pierwszą a piątą.
- Zawiozę cię do sklepu i odstawię taksówkę
do bazy - powiedział. - W lodówce jest jeszcze
szynka. Zrobisz sobie kanapki. Tylko uważaj, czy
ciężarówka przyjechała.
- Kanapki z szynką. Słaba to pociecha dla
zranionej duszy - pociągnęła nosem.
- Twoją zranioną duszą zajmiemy się później
- odwrócił się i pogłaskał ją po głowie.
- Co to wszystko ma znaczyć? -zapytała Teddi.
Wchodząc do przyszłej kuchni sądziła, że
84
CZEKOLADOWE SNY
zastanie Keitha zajętego uruchamianiem ma
szyn. Tymczasem maszyny wciąż stały pod
ścianami, w skrzyniach, a Keith krzątał się
wokół stojącego na środku, nakrytego lnianym
obrusem i udekorowanego srebrnymi świecz
nikami stołu.
- Oto twoja pociecha - powiedział, zapalając
świece.
- Niech zgadnę. Zapalasz świece i zaraz zga
sisz światło, bym nie zorientowała się, że obiad
będzie składał się z kolejnej porcji kanapek z szyn-
ką.
- Zgaduj dalej - postawił na stole dwa kieliszki
i butelkę czerwonego wina.
- Czy to jakieś święto? - Pomyślała nagle, że
może choreograf zadzwonił.
- Piątek.
- Och.
- Oraz to... - podszedł do niej - że byłaś
najlepszym pomocnikiem, jakiego kiedykolwiek
miałem. - Zaprowadził ją do stołu.
- Jak już powiedziałeś, byłam tylko pomoc
nikiem.
- Nie psuj wszystkiego. - Ze stojącego na
podłodze kosza wyjął zamknięty rondel. - To od
Sala.
- Co, skończyły mu się pudła do pakowania
pizzy? - spytała.
- Jego matka robi wspaniałe łazanki.
CZEKOLADOWE SNY 85
- Łazanki! Skończmy gadanie i bierzmy się do
jedzenia.
- Spodziewałem się, że to powiesz - roze
śmiał się, nakładając na talerze. - Napijesz się
wina?
- Z rozkoszą. Za co wypijemy?
- Za spełnienie pragnień? - Całe popołudnie
walczył ze sobą. Pracowała jak oszalała, jakby
szukała zapomnienia, ucieczki od myśli o swoim
niepowodzeniu. Czuł, że powinien przytulić ją
mocno, ukoić jej ból. Wiedział jednak, że nie mógł
zrobić tego, że tym razem nic nie zdołało by go
powstrzymać.
- Może za sukces? - zaproponowała.
- W ogóle? - Uniósł kieliszek.
- Nie. Za nasz sukces - sprostowała.
Zadźwięczało szkło. Choć tak naprawdę Keith
wcale nie był przekonany, że jej sukces może być
ich wspólnym sukcesem. Powoli skończyło się
wspaniałe jedzenie i wino w butelce. Teddi od
prężyła się, uspokoiła.
- Wiesz - wyznała - strasznie się ucieszyłam,
gdy zobaczyłam cię dziś rano przed teatrem.
Jesteś słodki.
- To skutek pracy przy czekoladzie - burknął.
Odwrócił oczy, by móc zapanować nad sobą.
- Czy zrobisz dla mnie coś jeszcze? - spytała
cicho.
- Co?
86 CZEKOLADOWE SNY
- Obejmij mnie.
- Słucham?
- Obejmij mnie. Mocno.
- Missouri, ja... - Czy ona wie, czego od niego
żąda?
- Proszę.
Mógł walczyć z własnymi uczuciami, ale jak miał
walczyć z tą dziewczyną? Wstali równocześnie.
- Masz farbę na policzku - powiedział. Do
tknął jej gładkiej jak jedwab skóry, a ona za
mruczała jak kotka.
- A gdzie uścisk? - mruknęła.
Zamknął ją w ramionach. Ostrożnie dotknął
ustami jej czoła.
- Wiesz - powiedziała - nie mam czasu na
miłość.
- Ja też. - Nie mógł już przestać. Jego wargi
wędrowały po policzku dziewczyny.
- Muszę zrobić karierę.
- To tak jak ja. - Teraz całował drugi policzek
Teddi.
- No to co my robimy? - Odchyliła mocno
głowę, gdy pocałował jej szyję. Jęknęła cichutko.
- Do diabła! - Usta Keitha spotkały wargi
dziewczyny. Poczuł pulsowanie w skroniach.
Miał to być pocałunek delikatny, ostrożny... Gdy
jednak ich wargi się zetknęły, krew zawrzała
obojgu w żyłach.
- Pragnę cię, Missouri!
CZEKOLADOWE SNY 87
- Wiem.
Przylgnęła do niego, rozpalona. Ostrożnie
wsunęła mu dłonie pod koszulkę.
- Będziesz tego żałować - ostrzegł ją. Czy to
przez wypite niedawno wino nie miał dość siły, by
się powstrzymać?
- Być może.
Ujęła jego twarz i pocałowała go... mocno,
z całych sił, aż ich języki się spotkały.
Z wysiłkiem oderwał się od niej.
- Wystarczy? - spytał, z przerażeniem myśląc,
że mogłaby potwierdzić. Czuł jednak, że musi dać
jej tę ostatnią szansę.
- Nigdy w życiu!
Od pierwszej nocy, gdy przybiegł jej na ratu
nek, wiele o nim myślała. Wydawał się tak pewny
siebie we wszystkim, co robi... Myśli jej krążyły
bezładnie. Może on także nigdy jeszcze... To
chyba niemożliwe.
Nigdy jeszcze nie miała mężczyzny. Żaden nie
wzbudził w niej pożądania. Aż do tej chwili.
Ich usta spotkały się znowu. Spod przymknię
tych powiek widział lśnienie złotych włosów
w blasku świec. Czuł gwałtowne bicie jej serca.
Nie było takiej siły, która mogłaby go zatrzymać.
Mógł jedynie powstrzymać ogarniające go szaleń
stwo i nie rzucić się na nią.
- Moje ręce są strasznie szorstkie - powiedział,
gdy poczuł delikatną, gładziutką skórę jej piersi.
88 CZEKOLADOWE SNY
- Och, wszystko w porządku - wyszeptała,
poddając się pieszczocie.
Westchnęła głośno, gdy ściągnął z niej bluzkę.
Całował na przemian obie piersi, a ciało Teddi
przenikały rozkoszne dreszcze. Z zamkniętymi
oczami zanurzyła palce w jego włosach. Nagle
poczuła, że Keith unosi ją do góry. Spojrzała na
niego ze zdumieniem.
- Nie tutaj - szepnął.
Ufnie położyła mu głowę na ramieniu i objęła
za szyję. Czuła jego mięśnie wibrujące pod skórą.
Podniecającą siłę.
Całował ją przez całą drogę na górę. Musiał
przerwać tylko na chwilę, gdy szukał kluczy.
- Zupełnie jak w „Przeminęło z wiatrem"
- zamruczała. Nie odpowiedział, oszołomiony
zdarzeniami. Wdychał zapach jej skóry, błądząc
ustami po szyi i ramionach, aż powoli położył ją
na łóżku. Półnagą, jasnowłosą boginię. Nie od
rywając od niej oczu, ściągnął koszulkę. Wyciąg
nęła ku niemu ramiona i po chwili czuł jej
rozpalone ciało. Odchodził od zmysłów. Nigdy
jeszcze nie pożądał tak bardzo żadnej kobiety.
Pieścił ją powoli, dostarczając dziewczynie
doznań, jakich dotąd nie zaznała. Naznaczył
każdy skrawek jej ciała pełnym pożądania do
tknięciem. Bliski szaleństwa, wciąż jeszcze trzy
mał na wodzy własne żądze. Rozpalał ją do
białości.
CZEKOLADOWE SNY 89
Gwałtownie szarpnął zatrzaski jej szortów.
Uniosła biodra z głuchym jękiem. Każdy skrawek
jej ciała pałał pożądaniem, pragnieniem piesz
czot. Prężyła się, wyginała, chwytała jego roz
biegane ręce. Bliżej. Pragnęła być jeszcze bliżej.
Czuła się szczęśliwa, leżąc pod nim całkiem naga,
poddając się coraz gwałtowniejszym pieszczo
tom. Oczekiwała finału, niepewna, czy zdoła
wytrzymać jeszcze więcej rozkoszy. A on wciąż
tylko całował, głaskał, dotykał...
Gdy wszedł w nią, jęknęła, wbijając palce
w jego ramiona. Uniósł głowę z poczuciem winy.
- Missouri, ty jesteś dziewicą - szepnął.
- Twoją dziewicą.
Nic już nie mogło ich zatrzymać. Teddi od
chodziła od zmysłów. Kolejne fale rozkoszy bu
rzyły krew, rozpalały ciało. Rozedrgani, docierali
do kresu podróży. Objęła go kurczowo, chłonąc
całym ciałem. Keith wtulił twarz w zagłębienie jej
szyi, czując, że kocha ją bezgranicznie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Teddi otworzyła oczy. Nie, to nie był sen. Keith
był tu, przy niej. Spał. Ledwie świtało i tylko
blada poświata wpadała przez szparę w zasło
nach.
I co dalej? Co powinna powiedzieć, jak po
stąpić? Czy powinna pozwolić, by to niezwykłe
uczucie, które przepełniało każdy zakątek jej
ciała, wzięło ją we władanie? Czy może powinna
udawać, że nic ważnego się nie stało?
Nie miała doświadczenia, nie wiedziała, jak
należy zachowywać się następnego ranka. Czuła
ucisk w żołądku. I nie był to skutek wypitego
wina. Ostrożnie nakryła ich oboje prześcieradłem,
starając się, aby go nie obudzić. Jeszcze nie teraz.
Życia nie da się zaplanować, pomyślała. Czuła,
że to, co się wydarzyło, komplikowało plany
zarówno jej, jak i Keithowi. Każde z nich miało
przed sobą coś bardzo ważnego. Szkoda, że to
wszystko nie zdarzyło się trochę później.
Keith poruszył się i otworzył oczy.
- Hej - szepnęła.
CZEKOLADOWE SNY
91
- Hej. - Oparł się na łokciu i przesiewał przez
palce złote pukle jej włosów.
Znów ogarnęło ją zmieszanie.
- Co teraz będzie? - spytała.
- Teraz zjemy śniadanie. - Delikatnie głaskał
jej szyję.
- Śniadanie? - powtórzyła, jakby to było obce
słowo.
- Tak, śniadanie - potwierdził, chłonąc za
pach jej ciała. - Chyba że...
- Chyba że?
Uśmiechnął się marzycielsko, głaszcząc ją po
policzku.
- Właśnie poczułem apetyt na coś całkiem
innego.
Wiedział, że nie powinien tego robić, ale prag
nienie było silniejsze od zdrowego rozsądku. Poza
tym musiał przekonać się, czy Teddi pożądała go
naprawdę, czy tylko poszła z nim do łóżka na
skutek wypitego wina.
Zanurzył dłonie w jej włosach i obsypał je
pocałunkami. Przywarli do siebie, spragnieni
swych ciał.
- Nie wykorzystuję chyba chwili twojej słabo
ści? - spytał.
- Chwili słabości? - zupełnie nie zrozumiała,
co miał na myśli.
- Wiesz, że... - pocałował ją w brodę - ostatnio
powtarzasz tylko moje słowa?
92
CZEKOLADOWE SNY
- Powtarzam? - roześmiała się. - Ale o jakiej
chwili słabości mówiłeś?
- Och, w końcu mógłbym przypuszczać, ze
usiłujesz tylko zapomnieć o tym, co zdarzyło się
w teatrze - odparł, przerywając słowa pocałun
kami.
- Gdybym naprawdę potrzebowała zapo
mnienia, obejrzałabym sobie jakiś stary film
w telewizji. - Pogłaskała sutki jego piersi. -To, co
zaszło tej nocy, zdarzyło się może zbyt szybko, ale
na pewno nie dlatego, że trafiłeś na kobietę
zbolałą i zdesperowaną.
- Dobrze wiedzieć.
- Czy zamierzasz mnie pocałować? - spytała.
- Tak.
- Kiedy?
- Właśnie teraz.
- Świetnie. Nie mam bowiem zamiaru już
więcej cię do tego nakłaniać - przyciągnęła go do
siebie.
Słońce stało już wysoko, gdy Teddi wstała
z łóżka, okrywając się prześcieradłem. Keith
patrzył na nią rozbawiony.
- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz?
- Moja mama zawsze mówiła, że odrobina
tajemniczości nigdy kobiecie nie zaszkodzi - od
parła wyniośle i majestatycznie udała się do
łazienki. Po chwili usłyszał ją, nucącą melodię ze
spektaklu.
CZEKOLADOWE SNY 93
Wkładając dżinsy pomyślał, że niepotrzebne jej
żadne prześcieradło, by roztaczać wokół siebie
aurę tajemniczości. Nie potrafił wytłumaczyć
sobie wszystkiego, co się zdarzyło. Jeszcze nigdy
dotąd żadna kobieta nie dostarczyła mu tylu tak
różnych i niezwykłych doznań. Ale co teraz?
Doprowadziła go do szaleństwa. Jeśli nie zapanu
je nad sobą, ona zrujnuje wszystkie jego zamierze
nia, plany. Nawet nieświadomie.
Gdyby kiedyś odeszła, zostałby z niczym - na
wet bez swoich najwspanialszych marzeń. Nie
może zaangażować się w ten związek. Nie wolno
mu. Przynajmniej teraz. Z drugiej jednak strony...
Będzie to musiał jeszcze przemyśleć.
- Czy szykujesz śniadanie? - usłyszał.
- Czy potrafisz myśleć o czymkolwiek poza
swoim żołądkiem? - Wyjął z lodówki karton
z jajkami.
- Jasne... ale nie wtedy, kiedy jestem głodna.
- Jakie chcesz jajka?
- Sadzone.
Przynajmniej nie kaprysi, pomyślał uśmiecha
jąc się.
- Zdecydowanie lepiej ci w szortach - po
wiedział do wchodzącej Teddi zawiniętej w rę
cznik.
Jajka apetycznie skwierczały na patelni.
- Masz rację, ale moje ubranie zniknęło w taje
mniczy sposób.
94 CZEKOLADOWE SNY
- Jest na dole - przypomniał.
- Pójdę jednak i ubiorę się w coś.
- Jeśli rzeczywiście uważasz, że musisz...
- Udał, że chce zerwać z niej ręcznik. Wyrwała mu
się i pobiegła do swojego pokoju.
Po śniadaniu, przed instalowaniem swojego
sprzętu Keith postanowił, że zadzwoni do Emily.
Nie rozmawiali ze sobą od bardzo dawna. Nigdy
nie byli zbyt zżyci, a gdy Emily wyszła za mąż,
zniknęła zupełnie w tłumie artystów.
Podłączając ostatnią wtyczkę urządzenia do
oczyszczania ziaren kakaowych, uznał, że czas na
przerwę. Missouri potrzebuje odpoczynku, a on
musi jej pomóc.
- Do czego to służy? - spytała, przechadzając
się po kuchni. Pomyślała przy tym, że przy tak
wielkiej liczbie maszyn nie ma tu wiele miejsca do
pracy.
- Usuwa zanieczyszczenia. Patyki, kamienie,
robactwo... i inne rzeczy.
- Za to płaciłeś dodatkowo? - zabębniła pal
cami po szarej blasze.
- Nie, dostałem za darmo.
- Kiedy będzie pokaz? - zapytała. Uwielbia
ła oglądać go przy pracy. Wyglądał na naj
szczęśliwszego, gdy mógł urzeczywistniać swoje
marzenia.
CZEKOLADOWE SNY
95
Coś wydarzyło się minionej nocy
Kochali się i teraz był tu obok niej. Teddi
pragnęła być cząstką jego życia, wszystkiego, co
robił. Chciała wiedzieć o nim jak najwięcej.
Postanowiła zacząć od maszyn.
- Później.
- A to do czego służy? - spytała, wskazując
następne urządzenie. Nie chciała mu okazać, jak
zabolało ją takie lekceważenie.
- Do prażenia ziaren - rzucił, nie patrząc
nawet w jej stronę.
- Mogłeś zaoszczędzić trochę forsy. Wystar
czy rozsypać ziarna na trotuarze. A tamta?
- Tamta - obejrzał się przez ramię - służy do
łuskania.
- Wszystko to dla zrobienia zwykłej czekola
dy?
- To jeszcze nawet nie początek - wstał.
- Tamta maszyna kruszy ziarna - wskazał na róg
pomieszczenia. - Nawet nie zaczęliśmy jeszcze
mieszać, walcować, ugniatać i ubijać wszystkich
składników.
- Jakich składników?
Niewinne pytanie zakłopotało go wyraźnie.
- Składników, dzięki którym moja czekolada
różni się od innych - odparł. - Wiele czasu
poświęciłem na opracowanie mojej receptury.
- Supertajne, co? - rzuciła zaczepnie, kiwając
się na piętach.
96 CZEKOLADOWE SNY
- Tak.
Zabolała ją taka odpowiedź. Bardziej niż wczo
rajsza uwaga Andrettiego. Stała w milczeniu,
gryząc wargę, podczas gdy Keith majstrował przy
maszynach. W końcu ruszyła do drzwi.
- Dokąd idziesz? - spytał.
- Skoro jesteś tajemniczy jak James Bond, to
ja dokończę malować ścianę.
Masz swoją czekoladę, ja mam taniec, pomyś
lała, rozprowadzając farbę wałkiem po ścianie.
- Missouri?
- Tak? - rzuciła.
- Czemu walisz wałkiem w ścianę?
- To jest psychoterapia.
- Raczej dziurawienie ściany.
Stanął w drzwiach i patrząc na nią, ocierał
zatłuszczone dłonie.
- Nie chciałem cię urazić - powiedział cicho.
- Ty masz swoją czekoladę, ja mam taniec.
- Wzruszyła ramionami, nie odwracając się do
niego. - Każdy ma prawo do swojego szaleńst
wa.
Ale co z nami dwojgiem? pomyślał rozpacz
liwie. Nie mógł oderwać oczu od jej gibkiego
ciała. Jakieś piszczenie przerwało tę męczącą
ciszę.
- Chyba któraś z twoich maszyn cię woła.
Keith wrócił do kuchni.
Przez następne dni Teddi wyraźnie unikała
CZEKOLADOWE SNY
97
Keitha. Zamknęła się w sobie, poświęcając się
tylko sprzątaniu sklepu i tańcowi. Po tygodniu
znowu nieśmiało poprosiła o kolejny numer „Va-
riety". Sprzedawca rozpoznał ją i cmokając cicho
powiedział:
- Nadal walimy głową w mur, co?
- Wolno się uczę - uśmiechnęła się do starego,
biorąc gazetę.
Uśmiech zgasł jednak, gdy nie znalazła niczego
dla siebie.
- Znalazłaś coś dzisiaj? - spytał Keith, wcho
dząc do sklepu tego popołudnia. Teddi stała na
drabinie, szkicując coś na ścianie.
- W tym tygodniu nie ma żadnych przesłuchań
- powiedziała, nie patrząc w dół.
Zapragnął nagle pocałować ją. Namiętnie.
Tak, jak pragnął już od wielu dni.
- Co robisz? - spytał.
- Maluję twój znak firmowy. Jak ci się podo
ba? - Odsłoniła narysowany na ścianie delikatny
kontur czekoladowego aniołka.
Nie mógł się powstrzymać. Pogłaskał jej nogę,
czując, że ogień wypełnia mu żyły.
- Nie przypominam sobie, byśmy to uzgad
niali - rzucił.
- Bo nie uzgadnialiśmy.
Tak długo trzymał się od niej z daleka,
że zaczęła już myśleć, iż piątkowa noc była
tylko złudzeniem. Jego dotyk powiedział jej,
98 CZEKOLADOWE SNY
że to nieprawda. Poczuła, jak bardzo jej pra
gnie.
- Nie mogę malować, kiedy to robisz.
- Świetnie. Nie maluj.
- Nie podobają ci się moje aniołki - powie
działa ze smutkiem.
- Dużo bardziej podoba mi się aniołek na tej
drabinie. Zejdź, Missouri - jego głos zabrzmiał
dziwnie głucho.
Zeszła powoli i stanęła przed nim.
- Co się stało? - spytała drżącym głosem.
Chciał powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha, ale
coś ścisnęło mu gardło. Objął ją więc tylko
i pocałował. Jak przed tygodniem, przywarli do
siebie. Żar oblał ich ciała...
Natarczywe pukanie wdarło się w panującą
ciszę.
- Czy to moje serce, czy twoje? - spytał Keith,
niechętnie odrywając wargi od jej ust.
- To pukanie do drzwi.
- Nie zamawiałem niczego - znów ją pocało
wał.
Stukanie ponownie oderwało ich od siebie.
Z ciężkim westchnieniem Keith poszedł do drzwi.
Za nimi stał elegancki mężczyzna w białej koszuli
i muszce.
- Tak? - rzucił Keith niecierpliwie.
- Peabody - przedstawił się nieznajomy.
- Słucham?
CZEKOLADOWE SNY
99
- Z Wydziału Zdrowia.
Wyglądało na to, że pan Peabody nie cierpiał
wyjaśniania czegokolwiek.
- Wydział... och... - Czyżby znów zapom
niał? Niemożliwe. Przecież inspektor był z nim
umówiony dopiero na piątek. - Panie Peabody,
nie spodziewałem się pana przed końcem tygo
dnia.
Peabody stał bez ruchu.
- Moje biuro wyraźnie wyznaczyło inspek
cję... - wyniośle otwarł swój notatnik - w pańs
kiej firmie na wtorek, dnia... - głos załamał
mu się nagle. - Pan nie nazywa się Miles Ta-
vern!
- Nie - Keith odetchnął z ulgą.
- W piątek o dziesiątej - rzucił Peabody od
wracając się na pięcie.
Oscar Peabody nie lubił się mylić. Dało się to
zauważyć, gdy zjawił się w piątek. Mimo że Keith
i Teddi przepracowali wiele godzin, doprowadza
jąc wszystko do nieskazitelnej czystości, czuli, że
to nie będzie piknik.
- Niczego nienawidzę tak bardzo, jak brud
nego zakładu spożywczego - Peabody rozglądał
się pogardliwie.
- Ma pan absolutnie rację - zawołała Teddi.
Tego dnia miała na sobie obcisłą, różową sukien
kę i sandałki. Nie ufała ludziom, którzy nie
100 CZEKOLADOWE SNY
uśmiechali się, uznała więc, że Keith potrzebuje
jej pomocy. Peabody rzucił jej lodowate spo
jrzenie, a ona uśmiechnęła się niewinnie.
- Przepisy dopuszczają występowanie w pro
duktach spożywczych kilku procent włosów i za
nieczyszczeń. -Było rzeczą zrozumiałą, że przepi
sy dopuszczają, ale on nie. Peabody krążył po
kuchni, robiąc notatki.
- To oburzające. - Teddi wzięła go pod ramię.
- Naprawdę nie powinno się na to pozwalać.
- Miło spotkać kogoś, kto podziela moją
opinię.
- Pan Calloway też tak uważa - oświadczyła.
Powinna zostać aktorką, pomyślał z podziwem
Keith.
- A to co takiego?!
Serce załomotało jej w piersi, gdy zobaczyła to,
co inspektor. Podbiegła do krzesła.
- Ach, to. To moje baletki.
Jak mogła je tu zostawić!
- Tancerka? - Pan Peabody zatrzymał się
gwałtownie. Keith z trudem hamował wściekłość.
- Jak pan widzi, panie Peabody... - zaczął, lecz
inspektor machnął niecierpliwie ręką, wcale na
niego nie patrząc.
- Później, Calloway. Co pani powiedziała?
- Tak, jestem tancerką. Ale nie wystawiają tu
zbyt wielu musicali.
- Nie wystawiają takich musicali jak kiedyś
CZEKOLADOWE SNY 1 0 1
- gderał Peabody. - Pamiętam, zabrałem moją
żonę na „Kismet". Grał w nim Alfred Drake.
Wtedy to były piosenki. Dobre teksty, piękne
melodie...
Prawdziwy koneser, pomyślała Teddi. Już cię
mam.
Keith zastygł zdumiony. Teddi i pan Peabody
byli już całkiem pochłonięci rozmową. W pewnej
chwili kazała Keithowi przynieść czekoladowe
aniołki. Po następnej godzinie ze zdumieniem
stwierdził, że Peabody uśmiecha się. W końcu wstał.
- Miło było spotkać panią, panno McKay.
I proszę pamiętać, liczę na bilety, gdy już będzie
pani występować.
- Może pan na nie liczyć - powiedziała.
- Panie Calloway - głos inspektora stwardniał
nieznacznie. - Pismo od nas dostanie pan za kilka
dni. Może za tydzień. Wie pan, jak wolno pracują
urzędy - wzruszył ramionami.
- I co będzie w tym piśmie? - spytał Keith
nieśmiało, odprowadzając gościa do wyjścia.
Peabody zatrzymał się.
- Ż e ma pan jeden z najczyściejszych zakładów
w całym Nowym Jorku, z drobnymi niedociąg
nięciami, które bez wątpienia usunie pan przed
otwarciem. Przy okazji... pana czekolada jest
wyśmienita.
Wyszedł.
Keith chwycił Teddi w ramiona. Peabody
(
102 CZEKOLADOWE SNY
przyszedł rozwścieczony własną pomyłką, a wy
szedł, nucąc piosenkę z „My Fair Lady".
Wszystko dzięki Teddi.
- Powinni wykorzystywać cię w Departamen
cie Stanu - powiedział ze śmiechem i pocałował
ją w kark.
Ty powinienieś wykorzystać mnie przede wszy
stkim, pomyślała i przytuliła go mocno.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Czuł się jak piąte koło u wozu. Przygotowu
jąc późnym wieczorem pierwszą partię czekola
dy, rozmyślał o Teddi. Bardzo chciał pomóc
jej, ale bał się, że w ten sposób ją straci. Czy
miłość polega na uszczęśliwianiu kogoś bez
względu na rezultaty? Wcale nie był pewien,
czy to właśnie nie jest egoizm. Zrozumiał
w końcu, że kochać kogoś, to znaczy przygoto
wać się na ryzyko.
Przez cały dzień pracowali razem. Nigdy jesz
cze nikt nie podchodził do jego marzeń tak
poważnie. Teddi wypytywała go o wszystko, a on
chętnie opowiadał. Tylko sekret receptury wciąż
zatrzymywał dla siebie.
Zauważył, że z upływem czasu Teddi stawała
się coraz bardziej przygnębiona. Był pewien, że to
dlatego, że wciąż nie mogła znaleźć pracy. Obiecał
sobie, że zrobi, co tylko w jego mocy, żeby jej
pomóc. Późnym wieczorem zatelefonował do
Emily.
- Halo! - usłyszał stalowy, zimny głos. Zo-
104 CZEKOLADOWE SNY
baczył obraz siostry: ciemne włosy związane na
karku, grube szkła okularów.
- Cześć, Emily, to ja.
Cisza.
- Keith.
- Jak się masz? - zapytała oschłym tonem.
Zupełnie jak ich ojciec. Natychmiast poczuł ocho
tę, by rzucić słuchawkę. Pomyślał jednak o Teddi
i wziął się w garść.
- Całkiem dobrze, Em.
Niemal poczuł, jak zesztywniała.
- Nie nazywaj mnie tak! - Jim zawsze zwracał
się do niej w ten sposób.
- Mówiłem tak, gdy byliśmy dziećmi.
- Już od dawna nie jesteśmy dziećmi.
- Nie... nie jesteśmy - poprawił się na krześle.
- Posłuchaj Em...ily. Będę się streszczał.
- Świetnie.
- Czy nadal masz kontakty ze starymi kump
lami?
- Kogo masz na myśli? - Zupełnie jakby słyszał
starą nauczycielkę. A przecież pamiętał czasy, gdy
była odrobinę sympatyczniejsza, bardziej ludzka.
- Ludzi, z którymi spotykał się Jim.
- Nie - powiedziała krótko. - Praca pochłania
cały mój czas.
- Posłuchaj, Emily - spróbował jeszcze raz
- prawda jest taka, że próbuję pomóc przyjaciół
ce. Ona jest tancerką i szuka pracy.
CZEKOLADOWE SNY
105
- A ty chcesz wiedzieć, z kim powinna się
przespać, by dostać rolę?
- Nie, do cholery! Em...
- Emily!
- Em - powtórzył. - Przestań rozczulać się nad
sobą. Nie jesteś jedyną kobietą, którą ktoś wykiwał.
I nie próbuj maskować własnej pomyłki udawaniem
bezdusznego potwora, takiego jak ojciec.
- Jak to miło, że zadzwoniłeś i okazałeś mi tyle
troski - w jej słowach dźwięczała uraza.
Chętnie odłożyłby słuchawkę, skończył tę roz
mowę. Ale w ten sposób nie pomoże Missouri.
- Czy znasz kogoś, kto mógłby pomóc mojej
znajomej?! Podaj mi nazwisko, numer telefonu.
Cokolwiek.
- Keith? - usłyszał po długiej przerwie.
- Słucham. - Wplótł palce we włosy i opadł na
krzesło.
- Pilnuj swoich pieniędzy.
- Nie muszę. Wszystkie utopiłem w czekola
dzie - dodał szybko, obawiając się, że siostra
stanie się zbyt dociekliwa.
- Jasne. Kent powiedział mi, czym się zajmujesz.
- Widziałaś się z nim ostatnio? - On sam
widział starszego brata w Boże Narodzenie.
- Raz, czy dwa - westchnęła. - Posłuchaj,
Keith, zobaczę, co mogę zrobić. Ale wątpię, bym
mogła pomóc twojej znajomej.
- Dzięki.
106 CZEKOLADOWE SNY
To była najsympatyczniejsza rozmowa, jaką
odbyli w ciągu ostatnich pięciu lat. Współczuł
siostrze, chciał jej pomagać. Ona była jednak zbyt
wyniosła i nieprzystępna, by zgodzić się na to.
Biedna Em. Zawsze pragnęła miłości. Teraz pra
cowała jako chemiczka, a Kent i Edward byli
maklerami. Ojciec mógł być dumny z trzech
czwartych rodziny.
Keith odłożył słuchawkę. Miał nadzieję, że
Emily zdoła jednak coś załatwić.
- Jeszcze nie gotowa? - spytała Teddi, za
glądając do wielkiej mieszarki pełnej czekolado
wej masy. - Jak długo to potrwa?
- Trzy dni.
Przyglądała się wielkiemu, błyszczącemu
ostrzu mozolnie mieszającemu składniki, które
Keith przygotowywał przez cały dzień.
- Trzy dni? - powtórzyła. - Żeby wymieszać
czekoladę?!
- Moją czekoladę. - Ton zawodowej dumy
zadźwięczał w jego głosie, mimo że zestawienie
wydatków, nad którym właśnie ślęczał, wprawia
ło go w wyjątkowo zły nastrój.
- Nie możesz tego przyspieszyć?
- Cóż to - uśmiechnął się - swędzą cię zęby?
- Nie, ale pomyślałam, że gdybyś miał gotową
większą ilość swoich wyrobów, mógłbyś wziąć
udział w wystawie.
CZEKOLADOWE SNY
107
- Missouri... - ołówek wypadł mu z palców
- o czym ty mówisz?
- O wystawie w Madison Square Garden.
- Przysiadła na brzeżku krzesła. - Czytałam dziś
rano w gazecie, że jutro zaczyna się zjazd miłoś
ników czekolady i pomyślałam, że...
- Słyszałem o tej wystawie - podniósł ręce do
góry - ale nie mam żadnej szansy na wykupienie
stoiska. Nie wszystko można robić w pośpiechu.
Uśmiechnęła się do siebie. Dla niej nie było
rzeczy niemożliwych.
- To znaczy, że nie możesz przygotować partii
swoich wyrobów na pokaz?
- Powiedz mi - przyciągnął ją do siebie - od
kiedy to jesteś takim ekspertem handlowym?
Kosmyk jej włosów owinął sobie wokół palca.
Drugą dłoń położył na jej udzie, wprawiając
Teddi w drżenie.
- Miałam wujka, który zajmował się handlem.
On zawsze mawiał, że nie da się zarobić nic nie
robiąc.
- Może coś w tym jest - mruknął Keith,
powoli pochylając głowę. Po chwili trwali w na
miętnym uścisku. Wsunął dłonie pod jej bluzkę...
głaskał jedwabistą skórę... każdym nerwem prag
nął wziąć ją... tutaj... natychmiast.
Głuche turkotanie maszyn dźwięczało jej
w uszach, gdy pożądanie rozpalało ciało. Krew
zamieniła się w ogień. Choć podniósł głowę, ona
108 CZEKOLADOWE SNY
wciąż jeszcze czuła na wargach namiętne poca
łunki. Za wszelką cenę próbowała zapanować
nad sobą,
- To jak? Pojedziesz na ten zjazd? - spytała.
- Tak ci na tym zależy? Koniecznie musisz tam
być? - spytał zrezygnowany.
- Chyba pozwolą próbować za darmo? - szep
nęła, opierając głowę na jego ramieniu.
- Byłoby niehumanitarne, gdyby nie pozwalali
- roześmiał się.
- No to jadę.
- Nie wiedzą, co im grozi - pogłaskał ją po
ramieniu. - Ale teraz mam mnóstwo pracy.
Teddi pomyślała, że ostatnio Keith zachowuje
się tylko jak serdeczny przyjaciel. Pocałunki trwa
ły krócej, niż pragnęłaby, sprawiając, że czuła
bolesny niedosyt. Czyżby Keith dawał w ten
sposób do zrozumienia, że nie ma dla niej miejsca
w jego życiu?
Poszła do sklepu. Wspinając się na drabinę,
karciła się w duchu za naiwny romantyzm. Zo
stała kochanką producenta czekolady, który nie
składa żadnych obietnic - oto, co osiągnęła.
Okazało się, że Keith planował udział w zjeździe,
wiedział o nim. Ciekawe, czy gdyby nie upo
mniała się, pojechałby tam bez niej?
Delikatnymi pociągnięciami pędzelka malo
wała kolejnego aniołka.
Trzy tygodnie temu nawet nie wiedziała, że
CZEKOLADOWE SNY
109
Keith istnieje. Teraz ofiarowała mu to, co miała
najcenniejszego - siebie.
Bądź rozsądna, Teddi, pomyślała, gdy ner
wowym pociągnięciem pędzla rozmazała rysu
nek. W końcu tak to bywa - ludzie spotykają się,
kochają i odchodzą w swoją stronę. Ludzie tak...
ale nie ona! Nie potrafi! Zbyt wiele zapłaciła za to,
co zaszło między nimi.
Ten aniołek zupełnie jej się nie udał.
Aromat czekolady unosił się wszędzie. Trzyma
jąc Keitha pod rękę, Teddi ubrana w obcisłą,
granatową sukienkę, szła przez ogromną halę.
Nigdy jeszcze nie widziała tylu gatunków czekola
dy. Od stoiska do stoiska, od szyldów wielkich
potentatów do nikomu nie znanych producentów
krążyły tłumy ludzi. Wszyscy próbowali wystawio
nych smakołyków. Patrząc na rzesze ludzi Teddi
poczuła w żołądku ucisk, jak wtedy, gdy zobaczyła
długą kolejkę tancerzy przed „Grayson Theater".
- Mój Boże, popatrz na to - powiedziała do
Keitha. - Czy to cię nie onieśmiela?
- Ani trochę - roześmiał się. Z mijanego
właśnie stoiska wziął kawałek czekolady i wsunął
jej do ust.
- Wiesz, że powinieneś być tutaj - powiedziała
z naciskiem.
- Przecież jestem.
- Wiesz dobrze, co mam na myśli - przerwała
110
CZEKOLADOWE SNY
mu niecierpliwie. - Powinieneś mieć tutaj swoje
stoisko.
Przerwała tylko po to, by spróbować smaku
truskawki, którą wzięła z czekoladowej fontanny
w kształcie Bachusa, boga wina.
- Chyba nie ma czekoladowego boga? - zażar
towała, przyglądając się ciemnej figurze.
- Możesz wymyślić podobnego do tego w wol
nej chwili - uśmiechnął się. Musnął ustami jej
dłoń, budząc drzemiące w niej pożądanie.
- Ta czekolada nie umywa się do twojej - po
wiedziała Teddi, gdy ruszyli dalej.
- To mi się podoba. Bezstronna opinia.
- Ależ to prawda! Gdybyś się pospieszył, mog
łeś przygotować na dzisiaj swoje czekoladki.
- Nie miałem przedtem wszystkich maszyn.
- Cofnął się o krok, przepuszczając dwie zaafero
wane kobiety.
- A co z tymi, które masz w domu? - nie
ustępowała.
Dziewczyna przebrana za białego królika roz
nosiła na tacy małe króliczki z białej czekolady.
Keith wziął dwa i jednego podał Teddi.
- Myślę, że pięćdziesiąt sztuk to kropla wody
w oceanie.
- Tylko tyle ci zostało? - spytała wyraźnie
zaskoczona.
- Tylko tyle.
Zatrzymała się nagle. Czegoś tu nie rozumiała.
CZEKOLADOWE SNY 1 1 1
- Gdzie ty je właściwie zrobiłeś? - spytała.
- Tam, gdzie doskonaliłem swoją recepturę.
W „Venus Chocolates". Pracowałem tam pod
czas wszystkich wakacji. Kierownik pozwolił mi
korzystać z maszyn. Oczywiście po pracy.
- Czy to było legalne?
- Nigdy nie zastanawialiśmy się nad tym
- uśmiechnął się szelmowsko. - Przypominałem
Arnoldowi jego syna.
- Kiedy przestałeś tam pracować? - spytała,
jedząc równocześnie czekoladowego króliczka.
- Trzy lata temu.
Nadal czegoś nie mogła pojąć.
- Aniołki, które jadłam, nie smakowały jak
trzyletnia czekolada.
- To było bardzo kosztowne. - Ujął ją za
łokieć i poprowadził do kolejnych stoisk. -Wyna
jąłem wtedy wszystko, co potrzebne, by spraw
dzić, czy receptura spełni moje oczekiwania.
- I spełniła. - To nie było pytanie.
- Owszem, ale nie mogłem nadal korzystać
z wyposażenia firmy. Gdybym chciał to zrobić,
Arnold znów musiałby użyć swoich wpływów, by
to było możliwe. A tego wolałem uniknąć.
Wyjaśnienia zadowoliły ją chyba, bowiem z za
interesowaniem przyglądała się kolejnemu stois
ku, do którego właśnie podchodzili. Jak wszędzie,
tak i tutaj na stołach leżały całe góry łakoci.
- Po co to wszystko? - spytała. - Poza, oczywi-
112
CZEKOLADOWE SNY
ście, zdobyciem popularności i kilku kilogramów
tuszy.
Lecz Keith nie słuchał jej. Miał właśnie
w ustach kawałeczek czekolady z sąsiedniego
stoiska. Była niezwykle delikatna, prawie taka
jak jego. Ale niezupełnie, pomyślał z uśmie
chem.
- Słucham? - rzucił w końcu.
- Czemu właściwie służy ten zjazd? Spotka
niom towarzyskim i przechwałkom producen
tów?
- Nie. Tu chodzi o rozpoznawanie rynku
i podpatrywanie konkurentów. Dla nowicjuszy,
takich jak ja, jest to szansa pokazania się i, przy
odrobinie szczęścia, zdobycia wsparcia finanso
wego. Na czekoladzie można jeszcze sporo zaro
bić, ale to nie jest łatwe. Spójrz tam - wskazał
w odległy kąt hali. Przy jednym ze stoisk stał
potężnej postury brodacz w białym garniturze.
- To Andrew DuBois. Pisze do „Miłośnika
Czekolady". Jedno jego słowo i rodzi się nowe
czekoladowe imperium.
- Jedno przychylne słowo, tak? - przyglądała
się grubasowi z uwagą.
Keith oglądał czekoladową replikę Statui Wol
ności, stojącą pośrodku sali.
- Wiesz - mówił - nigdy przedtem Miss Liber
ty nie wyglądała tak apetycznie. Mam nadzieję, że
klimatyzacja działa należycie. Gdyby zaczęła się
CZEKOLADOWE SNY 1 1 3
roztapiać, musieliby ciebie zaangażować do zje
dzenia tej góry czekolady.
Odwrócił się.
- Missouri? - Nigdzie jej nie było. W końcu
Teddi nie jest dzieckiem. Zmusił się do zajęcia się
tym, po co tu przyszedł: - do oglądania, pod
glądania i szykowania się do następnego takiego
zjazdu, w Dallas, za dwa miesiące.
Gdy znów ujrzał ją w tłumie, stanął jak wryty.
Zapomniał zupełnie o trzymanej w dłoni czekola
dzie. Teddi nie była sama.
- Rozpuści się - powiedział do niego mężczyz
na z pobliskiego stoiska. Keith odruchowo włożył
czekoladę do ust i ruszył przez tłum. Co ona
kombinuje tym razem?
- O, tu jest - powiedziła, wyciągając rękę
w jego kierunku. - Keith, to jest pan DuBois
z „Miłośnika Czekolady".
- Wiem - wykrztusił zaskoczony.
- Panna McKay... - zaczął grubas.
- Teddi - poprawiła go z promiennym uśmie
chem.
- Teddi opowiadała mi trochę o twojej czeko
ladzie. Muszę przyznać, że smakuje cudownie.
- Próbował pan mojej czekolady? Jak...?
- spojrzał na Teddi. Uśmiechała się niewinnie jak
dziecko.
- Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś jeszcze
zupełnie gotów, ale pomyślałem sobie, że od-
1 1 4 CZEKOLADOWE SNY
wiedzę twój zakład w końcu przyszłego tygodnia.
Teddi powiedziała, że wtedy wszystko będzie już
szło pełną parą.
- Obawiam się... - zaczął Keith.
- Że to może być zbyt odległy termin - wtrąci
ła Teddi. - Będziemy gotowi do przyszłej środy.
Proszę, oto adres - wcisnęła mu w dłoń skrawek
papieru. Przygotowała wiele takich kartek z ad
resem przed wyjściem z domu.
DuBois wetknął kartkę do kieszeni.
- A zatem w środę. Może około pierwszej?
- Wyśmienicie - wykrzyknęła Teddi.
- A teraz, jeśli pozwolicie... - DuBois ukłonił
się lekko. - Obowiązki wzywają.
Keith mocno ścisnął ramię Teddi.
- Czyj to właściwie interes, Missouri? - syknął
jej do ucha.
- Twój - odparła niewinnie.
- No to czemu nie pozwolisz mi działać? I od
kogo on dostał moją czekoladkę?
- Ode mnie.
- Domyślam się, ale jak... - zamknął oczy.
- Wzięłam ze sobą kilka sztuk. Wyjęłam parę
aniołków z szuflady, kiedy szykowałeś się do
wyjścia. Keith, niczego nie załatwisz samym tylko
oglądaniem stoisk!
- Nie jestem jeszcze zupełnie gotów. Pomyśl,
co będzie, gdy robiona teraz porcja nie uda się.
- Uda się.
CZEKOLADOWE SNY
115
Jej wiara wprawiła go w zmieszanie.
- Nie powinnaś była zaczepiać DuBoisa, nie
uprzedzając mnie - mówił, gdy wchodzili do
sklepu. Kłócili się tak, odkąd wyszli z hali zjaz
dowej.
- Czy pozwoliłbyś mi porozmawiać z nim,
gdybyś wiedział, co chcę zrobić? - spytała z ręką
na klamce.
- Nie.
- No widzisz. A w ogóle, to moja sprawa.
- Missouri, to nie jest twoja sprawa.
Spojrzała mu prosto w oczy. Wypchana czeko
ladą torba upadła na podłogę.
- Może i nie, skoro jesteś taki głupi.
- O czym ty mówisz?
- Nieważne. - Weszła do kuchni. - Sprawdź
my mieszarkę.
Co się z nim dzieje? Czemu jest taki uparty?
W końcu starała się tylko mu pomóc.
Mieszarka huczała głucho - tak jak działo się
już od dwóch dni.
- Jesteś pewien, że nie jest już gotowa? - Zgar
nęła palcem trochę czekolady ze ścianki bębna
maszyny. Keith złapał ją za rękę.
- Uważaj! Może ci obciąć palec.
- Tym się nie martw. Krew nie popsuje smaku
twojej czekolady - rzuciła gniewnie.
- Myślałem o tobie.
116
CZEKOLADOWE SNY
- A to dopiero!
- Posłuchaj - wciąż trzymał ją za rękę - może
byłem dzisiaj trochę zdenerwowany...
- Może? W porównaniu z tobą Attyla, wódz
Hunów, to łagodny baranek.
- Przepraszam.
- Rozważę przyjęcie przeprosin.
- Zaraz kapnie.
Nim zdążyła powiedzieć cokolwiek, podniósł
jej dłoń do ust i powoli zlizał czekoladę.
Chciała być wściekła. To pomogłoby jej bronić
się przed nim. Ale jak mogła być zła, gdy Keith
delikatnie gryząc jej palce, całe ciało dziewczyny
wprawiał w nieznośne drżenie.
Świat zawirował.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zdawało się, że na to tylko czekała przez
ostatnie dni. Wystarczyło jedno jego dotknięcie,
by znów zapragnęła go kochać. Tlące się na dnie
duszy pożądanie ogarnęło ją wielkim płomie
niem. Chłonęła smak ust Keitha, jego dotyk,
zapach...
Całowali się gorączkowo, namiętnie. Rozpalo
ne ciała szukały się wzajemnie, napierały na
siebie. Odrywali usta od ust, by jeszcze gwałtow
niej znów ich poszukiwać. Poczuła nagle, że Keith
ciągnie ją w dół, na podłogę.
- Pragnę cię, Missouri. Teraz!
Otwarła oczy i ujrzała pełne pożądania źrenice.
Uśmiechnęła się, dysząc gorączkowo.
- To dobrze - mruknęła, ściągając z ramion
Keitha koszulkę. - Byłoby gorzej, gdybyś powie
dział, że postanowiłeś popracować nad czekola
dą.
Zachłannie objęła jego nagi tors. Serce łomota
ło jej gwałtownie, czuła szum w uszach.
Pocałował ją w policzek, śmiejąc się. Koniusz-
118
CZEKOLADOWE SNY
kiem języka sunął aż do ust. Zamknął je w gwał
townym pocałunku. Pragnął jej. Z trudem po
wstrzymywał się przed zdarciem z niej ubrania.
Jego zęby, język i wargi nie odrywały się od jej
szyi. Rozpalone dłonie gorączkowo szukały za
mka błyskawicznego na jej plecach.
- Masz na sobie zbyt dużo ubrania.
- Chyba tak.
Uniosła biodra, gdy zsuwał z niej sukienkę.
Pragnęła zapamiętać każdą chwilę, każdy dotyk
Keitha, każdy pocałunek. Gwałtownie wciągnęła
powietrze, gdy objął jej piersi, drażniąc delikatnie
sutki, aż naprężyły się, napięły aż do bólu. Wbiła
paznokcie w jego ramiona, kręcąc nieprzytomnie
głową to w lewo, to w prawo.
Zatracał się w niej. Ginął. Nie miał imienia,
nie czuł swego ciała. Słyszał tylko jej ciche jęki,
które podniecały go jeszcze bardziej. Dotykał
jej, głaskał, pieścił. Jego dłonie były wszędzie.
Podsuwała się pod rozpalone palce, pragnąc, by
było ich jeszcze więcej, by były wszędzie. Gdy
musnął językiem rozedrgane koniuszki piersi,
poczuła, że sięga szczytu rozkoszy. Na wpół
omdlewająca, na wpół oszalała, wznosiła się,
odpływała...
Całkiem naga, czuła każdy skrawek jego roz
palonego ciała. Wiła się z rozkoszy, gdy poczuła
jego dłoń, a potem usta, u styku rozchylonych ud.
Przymknięte oczy zaszły jej mgłą. Nieporzytom-
CZEKOLADOWE SNY
119
nie szeptała jego imię, to kwiląc, to niemal
krzycząc, gdy on, ustami i językiem, doprowadzał
ją do szaleństwa. Nigdy nie przypuszczała, że
może być tak, że rozkosz niemal boli. Wplotła
palce w jego włosy i przyciskała go do siebie z całej
siły. Drżała i dygotała cała, docierając na kolejne
szczyty, rozrywana kolejnymi eksplozjami roz
koszy.
Znów był nad nią. Jego twarz przysłoniła cały
świat.
Teraz on był jej światem.
Wziął ją dziko, odbierając oddech. Nie mógł
już czekać ani chwili. Pragnął jej już, natychmiast.
Zapach czekolady mieszał się z zapachem jej
ciała. Przestał myśleć. Jego nierówny oddech
dźwięczał jej w uszach jak najcudowniejsza muzy
ka. Później, kiedy indziej, będzie się martwiła, że
jest na drugim miejscu w jego życiu. Dzisiaj, teraz,
był jej i tylko to miało znaczenie. Nigdy jeszcze nie
była tak radosna, tak wyczerpana... i tak szczęś
liwa. Och, jak szczęśliwa!
Chciała powiedzieć mu, jak bardzo go kocha,
lecz słowa u więzły jej w gardle. Nawet tak oszoło
miona wiedziała, że mogła odstraszyć go nimi,
odsunąć. Nie chciała go stracić. Poruszy niebo
i ziemię, by był szczęśliwy, by był z nią.
Chociaż całe jej ciało pragnęło spędzić resztę
dni pod jego cudownym ciężarem, Teddi zaczęła
stopniowo zauważać, że podłoga jest twarda.
120
CZEKOLADOWE SNY
Jeszcze trochę! błagało ciało.
Uniósł się na łokciach i zajrzał jej w oczy.
- Czy skrzywdziłem cię, Missouri? - spytał
głosem tak łagodnym, tak delikatnym, że poczuła
ucisk w gardle.
Wzięła w dłonie jego twarz i powiedziała:
- Nie mógłbyś mnie zranić, nigdy.
Uniosła głowę i pocałowała go prosto w usta.
Poczuł, że znów wzbiera w nim pożądanie...
Jak to możliwe? Cóż ona z nim zrobiła?
- Missouri, znowu zaczynasz...
- Co zaczynam? - uśmiechnęła się szeroko.
Nie mógł, nie potrafił sobie pomóc.
- To! - Przywarł do jej ust, raz, drugi...
miliony razy. Mało. Wciąż zbyt mało...
Leżeli w jego łóżku, gdyż zdaniem Teddi jej
było zbyt twarde i wygniecione. Mruczała coś
nawet, że za pierwszą wypłatę kupi sobie nowy
tapczan. Głaszcząc jej krągłe biodro i udo, Keith
powiedział:
- Zamierzam podnieść ci czynsz.
- Czemu?
- Bo będziesz musiała sypiać tutaj.
- To mi się podoba - przeciągnęła się. - Ty
zainwestujesz ponownie swoje pieniądze w czeko
ladę, a ja swoje - uniosła twarz tuż do jego twarzy
- w rozkosz.
Pocałował ją, i jeszcze raz, gdy zadzwonił
CZEKOLADOWE SNY
121
telefon. Teddi opadła na poduszkę, a Keith
sięgnął po słuchawkę.
- Halo? - powiedział.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Keith?
- Emily? - Położył się obok Teddi i spojrzał na
zegar. Musiało stać się coś ważnego, skoro za
dzwoniła w nocy.
- Masz szczęście -powiedziała siostra. - Mam
dla ciebie nazwisko.
- Nazwisko? - wymamrotał oszołomiony.
Teddi usiadła i delikatnie gryzła go w ramię.
Strasznie go to rozpraszało.
- Dla tej przyjaciółki. Tancerki.
Przyjaciółki! Zrozumiał nagle.
- Cudownie. - Usiadł gwałtownie i gorącz
kowo grzebał w szufladzie, szukając papieru
i ołówka.
- On jest producentem - mówiła Emily.
- Nazywa się Lawrence Morrison. Właśnie
przyjechał do Nowego Jorku i będzie robił
spektakl na Broadwayu. Jim należał kiedyś do
jego zespołu.
- Em, czemu on nigdy nie dał roli Jimowi?
- spytał Keith. Ciągle był pełen wątpliwości, a nie
chciał robić Teddi złudnych nadziei. Nie przeżyła
by ponownego rozczarowania.
- Próbował - Emily mówiła powoli, z wyraź
nym ociąganiem - ale Jim naprawdę nie był dość
122 CZEKOLADOWE SNY
dobry. Potrafił jedynie wspaniale mówić. I sączyć
martini - przerwała. - Niech twoja „przyjaciół
ka" powie Momsonowi, że przysyła ją Emily
Healy. On ma doskonałą pamięć do nazwisk.
Przy okazji - obaj macie coś wspólnego. On też
jest czekoholikiem.
- Em, jesteś wspaniała! - krzyknął Keith.
- Podaj mi jego numer.
Emily podyktowała mu numer pokoju w hote
lu „Plaża", gdzie zatrzymał się Morrison, i powie
działa:
- Powodzenia, Keith. Mam nadzieję, że ci się
powiedzie.
- Dzięki, Em. Wiem, że to nie było dla ciebie
łatwe.
- To prawda - przyznała i odłożyła słuchaw-
kę.
- Co się stało? - spytała Teddi.
- Dzwoniła moja siostra.
- Domyśliłam się. Sądziłam, że się nie kontak
tujecie.
- Zwykle nie.
Spojrzała na niego niepewnie, nakrywając się
prześcieradłem. Poczuła dziwny niepokój.
- Nie zamierzasz mi nic powiedzieć, prawda?
- Nie zamierzam.
Zanim zdążyła zaprotestować, zamknął jej
usta pocałunkiem. Nim ostatecznie poddała
się ogarniającej ją rozkoszy, pomyślała z bó-
CZEKOLADOWE SNY
123
lem, że wciąż jeszcze Keith ma przed nią ta
jemnice.
Wszystko okazało się takie proste. Następnego
dnia Keith zadzwonił do hotelu i poprosił o połą
czenie z pokojem Morrisona. Po pięciu minutach
byli już umówieni na spotkanie. Prawdę mówiąc,
pozwolił Morrisonowi przypuszczać, że zamierza
zainwestować pieniądze w jego przedstawienie.
Odstawił taksówkę do bazy i pół godziny
później był już w hotelu. Wychodząc z domu
powiedział Teddi, że jest umówiony z kimś, kto
być może zainwestuje pieniądze w jego przedsię
wzięcie. Nie zdziwiła się więc, że włożył trzyczęś
ciowy szary garnitur i błękitną koszulę. Chciała
pójść z nim, ale kazał jej pilnować czekolady.
Maszyna musiała być wyłączona dokładnie
o określonej porze.
Stał teraz w pokoju hotelu „Plaża", czekając,
aż Lawrence Morrison skończy rozmawiać przez
telefon. Na wszelki wypadek zabrał kilka swoich
czekoladek, zapakowanych pięknie w błękitne
pudełeczko. Spoglądał na niskiego, łysawego mę
żczyznę ubranego w garnitur za czterysta dola
rów, wymachującego energicznie długim cyga
rem. Sądząc z coraz energiczniejszych gestów
Morrisona, rozmowa nie układała się po jego
myśli. Chyba była to prawda, gdyż w końcu
producent gwałtownie rzucił słuchawkę.
Podchodząc do Keitha, Morrison przywołał na
124 CZEKOLADOWE SNY
twarz uśmiech, który najbardziej przypominał
uśmiech głodnego rekina. Zapewne liczył na
jakieś pieniądze.
- To było nieuniknione - skinął głową w kie
runku telefonu, ściskając w obu dłoniach rękę
Keitha. Wyjął z ust cygaro i spytał:
- A więc, panie Calloway, co mogę dla pana
zamówić? Mają tu cholernie dobrą obsługę.
- Nic, dziękuję. - Keith rozpaczliwie szukał
sposobu poprowadzenia rozmowy według ob
myślonego wcześniej planu.
- Co to takiego? - Morrison uniósł wysoko
krzaczaste brwi i wskazał na błękitne pudełko.
- Czekoladki - Keith podał mu opakowanie.
- Moja siostra powiedziała, że jest pan znawcą
i smakoszem słodyczy.
- Pańska siostra? - Przez chwilę szukał w pa
mięci szczegółów ich porannej rozmowy. - Ach
tak, Emily. To cudownie, że o tym pamiętała.
- Usiadł, przyglądając się czekoladkom. - Anio
łki? Bardzo stosowne, zważywszy, że sponsorów
nazywa się w teatrze aniołami. - Szeroko ot
worzył usta i wetknął w nie od razu całego
aniołka. Był wyraźnie zaintrygowany. - Wie pan,
to jest naprawdę dobre. A ja się na tym znam
- poklepał się po sterczącym brzuchu. - Zjem
jeszcze jedną. - Uważnie obracał w palcach
kolejną czekoladkę. - Mówił pan, że kto to
produkuje?
CZEKOLADOWE SNY
125
- Nie mówiłem. Ale to moje wyroby. - Keith
podszedł bliżej. - Myślę, panie Morrison, że
powinienem powiedzieć... - Keith uznał, iż musi
wyjaśnić sytuację.
- Pan? - Morrison odgryzł skrzydełko i długo
je smakował. Wyciągnął się wygodnie w fotelu.
- Czyżby pan je zrobił?
- Tak, ja... - Keith niecierpliwił się. Dziś,
wyjątkowo, zamiast o czekoladzie, wolałby roz
mawiać o Missouri.
- Masz swoją wytwórnię, chłopcze? - W pyta
niu dało się słyszeć brzęczenie dolarów.
- Jeszcze nie. Dopiero zaczynam - rzekł Keith
z wahaniem. - Ściślej mówiąc, otwieram sklep
mniej więcej za tydzień. Ale wracając do tego, co
mnie tu sprowadziło...
Morrison gwałtownie potrząsnął głową.
- Nie chcę twoich pieniędzy, chłopcze. Bę
dziesz ich potrzebował na te aniołki. Prawdę
mówiąc.. - w zadumie pokiwał głową - dochodzę
do przekonania, że powinienem w nie trochę
zainwestować. Ja mam nosa do interesów, chłop
cze. Czuję, że osiągniesz sukces.
- Pan... pan chce zainwestować w moją firmę?!
- To właśnie powiedziałem. Nie zajmuję się
tylko teatrem - klepnął się po udach. - Wiesz, co
ci powiem? Daj mi swój adres, a ja wyślę tam na
początku tygodnia mojego księgowego. Jeśli spo
doba mu się to, co robisz, będziesz miał swoją
126 CZEKOLADOWE SNY
firmę - zaśmiał się, zanurzając rękę w błękitnym
pudełku. - Chcę mieć kolejną dostawę w przy
szłym tygodniu. Jasne?
- Jasne -powtórzył Keith oszołomiony. Ofer
ta Morrisona pojawiła się w jak najbardziej
korzystnym momencie. Właśnie skończyły mu się
pieniądze, a cena ziarna kakaowego podskoczyła.
Nie spodziewał się takiego prezentu od losu.
Przypomniał sobie jednak, że przyszedł tu dla
Missouri, a nie dla siebie.
- Muszę być z panem szczery, panie Morrison.
- Uczciwość to najlepszy sposób na życie,
chłopcze - mruknął Morrison. Wytrząsając z pu
dełka ostatnie okruchy czekolady, nie słuchał
Keitha zbyt uważnie.
- Przyszedłem tu, ponieważ mam przyjaciół
kę. Potrzebna jest jej pomoc.
Morrison przyglądał mu się w milczeniu.
- Jest tancerką, a pan przygotowuje przed
stawienie...
- To będzie komedia muzyczna. Czy ta dziew
czyna jest dobra?
- Wspaniała - zapewnił go Keith. Nigdy nie
widział tańczącej Teddi, ale nie był to właściwy
moment, by się do tego przyznawać. Producent
zacisnął wargi.
- Ktoś, kto robi taką czekoladę - popukał
palcem w puste pudełko - musi znać się na
talentach. Mamy jedno wolne miejsce. Coś ci
CZEKOLADOWE SNY 127
powiem. Ty dostarczysz mi trochę tych aniołków,
a ja zorganizuję twojej przyjaciółce próbę przed
wyznaczonym terminem. Zgoda? - wyciągnął rękę.
- Zgoda. - Keith delikatnie uścisnął podaną
dłoń. -Dostarczę panu coś więcej. Mój specjalny
deser czekoladowy.
- Cóż to takiego?
Keith uśmiechnął się szeroko, wielce z siebie
zadowolony.
- Ciasto z kremem miętowym i pianką czeko
ladową. Umrze pan z zachwytu.
- Czekam na pogrzeb, chłopcze.
- Jaka znowu próba? - krzyczała Teddi. - Nie
było w gazecie żadnej informacji o jakichś pró
bach jutro.
Keith chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie.
- To jest specjalna próba. Tylko dla ciebie.
- Dlaczego? - spojrzała na niego podejrzliwie.
- Ponieważ Lawrence Morrison ją zorganizo
wał. Jest producentem sztuki „The Rumpus
Room". I jeszcze chce zainwestować w moje
czekoladowe aniołki!
- To są „Czekoladowe sny" - poprawiła go,
potrząsając głową. - Powtórz wszystko jeszcze
raz.
- Mniejsza o szczegóły. Po prostu idź na górę
i ćwicz - delikatnie popchnął ją ku schodom. Stał
wśród huczących maszyn, patrząc na rozpromie-
128 CZEKOLADOWE SNY
nioną twarz dziewczyny. Nie mógł jednak pozbyć
się bolesnej zadry.
- Missouri? - zawołał.
- Tak? - spytać, przystanąwszy w progu.
- Czy wyprowadzisz się, jeśli dostaniesz tę
rolę?
Więc to tak. Bolesny ciężar przygniótł jej serce.
Chodziło mu tylko o to, żeby stąd odeszła. Po
tym, co zaszło ostatniej nocy?! Łzy napłynęły jej
do oczu.
- Być może - odrzekła głucho i wybiegła na
korytarz. Może chodziło mu o pieniądze? Ale
mógł przecież po prostu jej o tym powiedzieć. To
nie mogło być to. Chciał pozbyć się jej ze swojego
życia.
Wbiegła na schody, z trudem powstrzymując
łzy.
Keith odwrócił się do kadzi. Pomógł jej. Otrzy
mała to, czego naprawdę pragnęła. Być może
odejdzie, zostawiając pustkę w jego życiu.
Odezwał się brzęczyk. Odruchowo podszedł do
maszyny. Myślami był zupełnie gdzie indziej.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Keith dogadał się z Nathanem i wziął wolny
dzień. Do teatru było na tyle blisko, że poszli
pieszo. Szli ze splecionymi dłońmi, tak jak
chciałby, by było zawsze. Dziś i za pół wieku.
Nie bał się już własnych pragnień. Pogodził się
z nimi, tak jak z kolorem swoich włosów czy
oczu.
Pozostała tylko dręcząca obawa, że ją utraci.
Odpowiedziała mu tak, że nie wiedział, co miała
na myśli. Bolesna niepewność. Nie zdawał sobie
sprawy, co do niej czuje, dopóki nie zaczęła
oddalać się od niego. Sam zorganizował to, co
może być początkiem końca.
Bo ją kochał.
Morituri te salutant, pomyślał.
Spojrzał na Teddi. Szła spokojnie, z wysoko
uniesioną głową.
- Nie denerwujesz się? - spytał.
Zbyt była zaabsorbowana rozmyślaniem
o tym, w jaki sposób nawiązał kontakt z Du
Boisem, by mogła denerwować się przesłucha-
130 CZEKOLADOWE SNY
niem. Była w wyśmienitej formie. Każdy jej
mięsień wiedział, co należy robić, bez potrzeby
świadomej kontroli. To było jak oddychanie.
- Nie. Albo dostanę tę rolę, a wtedy wszystko
będzie dobrze, albo jej nie dostanę, a wtedy
skoczę do kadzi z czekoladą i umrę z uśmiechem
na twarzy, roztarta na masę razem z twoimi
tajnymi składnikami.
- Tak bardzo zabolało cię, że nie chciałem ci
zdradzić receptury?
- Trochę.
- Pewnego dnia - ścisnął jej dłoń - w od
powiednim momencie, powiem ci.
- Trzymam cię za słowo - uśmiechnęła się.
Wiedziała, że będzie to oznaczało, iż zaufał jej
całkowicie, bez granic, że od tego momentu nie
będzie żadnych barier między nimi. Zastanawiała
się tylko, czy taki dzień w ogóle może nadejść.
Stanęli przed teatrem.
- No, jesteśmy -powiedziała. Podniosła głowę
i odetchnęła głęboko.
- Co się stało?
- Mobilizuję się.
- Myślałem, że zabrakło ci tchu.
- To nastąpi potem, jeśli dostanę rolę.
Pokiwał głową i otworzył jej drzwi.
- Będę tu czekał z szampanem - powiedział.
- Złam nogę! - zawołał za nią, gdy już była
wewnątrz.
CZEKOLADOWE SNY
131
Zamknął drzwi. Uświadomił sobie, że nigdy
nie widział jej tańca. A może niepotrzebnie tak się
zamartwia? Może ona wcale nie jest taka dobra?
A gdyby tak wejść tam i siąść cicho w ostatnim
rzędzie? Nikt go nie zauważy.
- Jestem z nią - powiedział do odźwiernego.
- Ona ma przesłuchanie - dodał i wcisnął się do
środka.
Teddi szła po czerwonym chodniku między
rzędami krzeseł. Poczuła nagle, że serce wali jej
w piersi jak młotem. Może rzeczywiście była
zdenerwowana?
Stojący na scenie mężczyzna w szarych spod
niach i kremowym pulowerze na pewno nie był
w dobrym humorze.
Co jest z tymi choreografami? pomyślała, czy
wszyscy są potworami?
Kolana miała już z waty.
- To jest mój wolny dzień - powiedział męż
czyzna, gdy ją zobaczył. - Przekonaj mnie, że go
nie zmarnowałem.
Cóż za miły facet, pomyślała z ironią, wcho
dząc na scenę, a głośno powiedziała:
- Nazywam się Teddi McKay.
- Wiem, kim jesteś, McKay. Nie siedziałem tu,
licząc, że ktoś z ulicy wpadnie, by zademonst
rować mi jakiś numer z „Brigadoon".
- To może wrócę, gdy będzie pan w lepszym
nastroju - powiedziała niezdecydowanie.
132
CZEKOLADOWE SNY
- Bezczelność! - Obszedł ją dookoła. - Nie
znoszę bezczelności.
Przysiadła na krześle i nie patrząc na niego,
zaczęła wkładać pantofle.
- Zwłaszcza gdy mam kaca. - Przeciągnął
dłonią po czole, wpatrując się w nią intensywnie.
Spostrzegła zainteresowanie w jego oczach.
- Morrison zadzwonił do mnie ubiegłej nocy,
kiedy byłem już nieźle wstawiony, i powiedział, że
chce cię wypróbować. Coś tam mówił o czekola
dowym aniołku... - Ścisnął mocno skronie, mod
ląc się w duchu, by ból głowy minął... albo
wreszcie go zabił. - Czy on tak cię nazywa?
- Nie, to... - Jak określić Keitha? Gospodarz?
Narzeczony? - To pomysł mojego przyjaciela. On
robi czekoladę.
- Każdy ma jakieś przezwisko. Mnie... - po
klepał się po zapadniętej piersi - ...ja osiągam
sukcesy. I nie dam się wziąć na dąsy, obiecanki
czy zgrabne bioderka.
- A na talent? - spytała wstając.
- Znowu bezczelność - mruknął. Tym razem
jednak coś na kształt uśmiechu pojawiło się na
jego twarzy. - No dobrze, McKay, pokaż, co
potrafisz. Zatańcz dla mnie. - Usiadł na krześle.
- Bez muzyki? - spytała zdziwiona.
- A więc jesteś Julie Andrews? Nie możesz żyć
bez muzyki, co? Kenny! -krzyknął do kanału dla
orkiestry - wyświadcz przysługę Miss Andrews.
CZEKOLADOWE SNY 133
Teddi pomyślała, że Kenny wygląda łagodniej
i przyjemniej niż ten prześladujący ją tyran.
- Co to ma być, panno McKay? - spytał.
Poprosiła o „Too Darń Hot" z „Kiss Me,
Kate". Mniej więcej w połowie jej występu siedzą
cy na scenie choreograf wstał z krzesła i kazał jej
przerwać taniec. Zamarła, spodziewając się naj
gorszego.
- Próby zaczynamy pojutrze o ósmej - powie
dział.
- Czy to znaczy, że jestem przyjęta? - patrzyła
na niego zdumiona.
- Nie, lubię pocieszać artystki... Tak, dostałaś
rolę. Jeden z ogonów - wzruszył ramionami. - Na
początek.
Radosny uśmiech opromienił jej twarz.
- Oczywiście, panie... jak mam do pana mó
wić?
- Ludzie mówią do mnie: panie Cochoran.
- Cochoran? Jody Cochoran? Reżyser?
To nie był choreograf! Wygląda na to, że była
to najdziwniejsza próba, jaką mogła sobie wyob
razić. I chyba najszczęśliwsza. Jej przestrach
rozbawił go wyraźnie. Lubił siać grozę.
- Nie ma innego Jody'ego Cochorana - powie
dział wyniośle. Mimo bólu głowy przyglądał się
jej w skupieniu. Pomyślał, że ma oto przed sobą
zapowiedź prawdziwego talentu. Zaczynało to
być interesujące.
134 CZEKOLADOWE SNY
Nawet w ostatnim rzędzie Keith dostrzegł bez
trudu zainteresowanie Cochorana młodą debiu-
tantką. Wstał i wyszedł. Z rękami w kieszeniach
stał przed teatrem, żałując, że w ogóle poszedł do
Morrisona. Nawet w głosie Cochorana wyczuwa
ło się zwierzęcy apetyt.
Teddi wyszła z teatru. Spojrzała na ponurą
twarz Keitha i pomyślała, że tak denerwuje się jej
występem. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowa
ła w oba policzki, krzycząc:
- Mam! Dostałam rolę. Musimy to uczcić
- pociągnęła go za rękę. - Chodź, kupimy pizzę
i szampana, i będziemy objadać się czekoladą,
i...
- Będziesz zbyt gruba, by zmieścić się w swój
kostium sceniczny - powiedział z czułością.
- Na pewno nie. W tym kawałku, którego nie
widziałeś, zużyłam okropnie dużo energii.
- Widziałem, widziałem - powiedział. Widzę
wszystko, co ma związek z tobą, pomyślał. Iryto
wało go jej radosne ożywienie. - Siedziałem
w ostatnim rzędzie.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- I co o tym myślisz? - spytała z uśmiechem.
- Myślę, że reżyser leci na ciebie.
- Chyba nie masz racji - powiedziała wolno
- ale jeśli nawet, potrafię zadbać o siebie.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak bez
nadziejnie.
CZEKOLADOWE SNY
135
- Czyli masz, czego chciałaś - powiedział
głucho.
- Wiesz, że tak. - Położyła mu rękę na ramie
niu, lecz on nawet nie zwolnił kroku.
- Keith, o co chodzi?
- Wiesz, Missouri, marzenia są trochę jak
czekoladki. Pozostawione na słońcu rozpływają
się. - Poczuł gwałtowny ucisk w piersi.
- Prawdopodobnie była to głęboka refleksja
filozoficzna, ale, do cholery, zupełnie nie rozu
miem, o co ci chodzi! - prawie krzyczała w roz
drażnieniu. - Przecież to ty załatwiłeś tę próbę.
- Tak, wiem.
Zacisnęła wargi. Szła obok niego w milczeniu,
usiłując zrozumieć cokolwiek.
Keith wiedział, że nie ma prawa postępować
w ten sposób. Nie wolno mu odgrywać się na niej
tylko dlatego, że on sam nie czuje się bezpieczny.
Uśmiechnął się i ujął jej dłoń.
- Najpierw pizza - powiedział.
Raz namiętny, innym razem zimny, teraz ła
godny, pomyślała. Trzeba go brać takim, jakim
jest.
- Niech będzie - zgodziła się.
Odeszła w chwili, gdy potrzebował jej najbar
dziej. Próby wyrwały ją z Fabryki Czekolado
wych Snów - jak zwykła była mawiać - w
najgorętszym momencie — tuż przed otwarciem
136 CZEKOLADOWE SNY
sklepu. Kiedyś zakładał, że wszystko w sklepie
zrobi sam. Teraz, każdego popołudnia, po od
prowadzeniu taksówki do bazy, naprawdę był
sam. Nie sądził nigdy, że samotność może być tak
przygnębiająca. Wiele razy przyłapywał się na
tym, że zastanawia się, co też ona robi w tej chwili.
Czy naprawdę o to jej chodziło? Czy Cochoran
wciąż próbuje straszyć ją, by to wykorzystać?
Taniec jest dla niej wszystkim. Może więc na
prawdę jest zdolna poświecić jakieś tam zasady,
by osiągnąć cel?
Nawet nie chciał o tym myśleć.
Martw się o swoje sprawy, karcił się w myślach,
w ostatniej chwili wyłączając maszyny i ratując
partię czekolady przed całkowitym zniszczeniem.
Rób tak dalej, a nie będziesz miał żadnych
„swoich spraw". Tylko worki zepsutych ziaren
kakaowych.
Pracował w zapamiętaniu. DuBois przyjdzie
we środę.
Z Teddi spotykali się tylko przy śniadaniach
i późnymi wieczorami.
- Czy związki zawodowe nie protestują prze
ciw tak długim dniom pracy? - spytał, gdy
z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło.
Krzątał się przy piecu w lepkiej od potu koszul
ce.
- Och, skończyliśmy o piątej.
- Przecież jest już siódma. - Nie zamierzał
CZEKOLADOWE SNY
137
pytać, gdzie była. Nie chciał, by Teddi uważała, że
próbuje kontrolować jej życie.
- Wiem. - Masowała obolałe stopy. - Zo
stałam, żeby jeszcze trochę poćwiczyć.
- Sama? - Z wysiłkiem postawił na stole wielki
sagan.
- Nie. Wiele osób tak robi. -Wyciągnęła się na
krześle z przymkniętymi oczami. - To jest bardzo
trudne przedstawienie.
Gwałtownie otworzyła oczy. Coś tu się nie
zgadzało, coś było nie w porządku! Nie było
słychać monotonnego hurkotania maszyn.
- On przychodzi jutro, prawda? - spytała.
- DuBois.
- Sama powinnaś wiedzieć najlepiej. To ty,
w końcu, umówiłaś go ze mną.
Nie była pewna, czy to zdenerwowanie przed
jutrzejszą wizytą, czy też coś między nimi dwoj
giem sprawiło, że rozmawiał z nią tak oschle.
- Jesteś gotów?
Nie odpowiedział. W milczeniu przysunął do
niej pudełko pełne czekoladowych aniołków.
- Jesteś gotów! - wykrzyknęła, gdy ugryzła
kawałek czekolady. - Te smakują jeszcze lepiej
niż poprzednie. - Miała chęć na jeszcze jednego
aniołka, ale powstrzymała się. Wiedziała, że jest
ich wciąż bardzo mało.
- Dodałem czegoś - powiedział, odstawiając
pudełko.
138
CZEKOLADOWE SNY
- Czarodziejskiego proszku?
- Cynamonu - roześmiał się. - Łatwiej go
zdobyć niż czarodziejski proszek. - Nie wiedząc
nawet kiedy, znalazł się tuż przy niej. Ujął w palce
kosmyk jej włosów, poczuł zapach perfum. Tęsk
nił za jej zapachem. Za nią. - Jedyna baśniowa
postać, jaką znam, całymi dniami tańczy w „Rusk
Theater".
Wstała powoli. Delikatnie ściągnęła z niego
koszulkę.
- Co ty robisz? - szepnął.
- Nawet wróżki z bajki potrzebują miłości.
Dzięki temu mogą latać.
Tyle razy powtarzał sobie, że musi się od
niej uwolnić. A tu wystarczyło jedno jej spo
jrzenie, by nie mógł powstrzymać się od cało
wania jej. Jeden pocałunek i nie umiał już prze
stać pragnąć jej, pożądać jej delikatnego ciała.
Potrzebował żaru, który tylko ona mogła roz
palić.
- To samo moża powiedzieć o producentach
czekolady.
Teddi zaśmiała się cicho. Musnęła palcami jego
usta, czując oblewający ją żar.
- Mamy wiele wspólnego - szepnęła.
Keith delikatnie gryzł jej palce.
Nie potrafił nasycić się nią tej nocy. Zupełnie
jakby chciał uzbierać zapasy na samotne noce
pełne bolesnych wspomnień.
CZEKOLADOWE SNY
139
Teddi wyczuła tę gorączkową desperację. Nie
powiedziała jednak ani słowa. Kochała go tylko
najmocniej, jak umiała, całą sobą.
Wiele godzin później, leżąc obok i słuchając
jego spokojnego oddechu, tłumaczyła sobie, że
przecież nie mógłby kochać się z nią w ten sposób,
gdyby nie widział dla niej miejsca w swoim życiu.
Gdyby od tego zależało jej dalsze życie, natych
miast poświęciłaby wszystko inne. Zawsze kocha
ła taniec. Zrozumiała jednak, że nie ogrzeje on jej
w nocy, nie wypełni serca... nie da dzieci.
Dzieci. Głaskała Keitha, ostrożnie, by go nie
zbudzić. Próbowała wyobrazić sobie, jak mogły
by wyglądać ich dzieci. Pragnę twojego dziecka,
panie Calloway, pomyślała. Co mam zrobić, byś
i ty tego zapragnął? Jak sprawić, byś zechciał być
ze mną zawsze i wszędzie?
Zasypiała wierząc, że wizyta DuBoisa sprawi,
iż Keith uspokoi się i znajdzie w swym sercu
trochę miejsca także dla niej. A nie tylko dla
czekoladek.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Teddi była w kropce. W żaden sposób nie
mogła opuścić próby - zwłaszcza na samym
początku przygotowań - a szczególnie tego dnia,
gdy mieli próbować większość scen tanecznych.
A przecież naprawdę chciała zostać z Keithem.
Nie dlatego nawet, żeby on dawał jej do
zrozumienia, że pragnąłby tego, pomyślała, wcho
dząc do ciemnego teatru. Gdy chciała pomóc mu
w ostatnich przygotowaniach, wygoniłją po prostu
z kuchni. Uznała, że to tylko nerwy. Czuła jednak
ucisk w żołądku, jakby to ona była zdenerwowana.
Szła między rzędami pustych krzesł, zastana
wiając się, jak też będzie wyglądać to miejsce,
rozjarzone blaskiem świateł, pełne muzyki i śmie
chu rozbawionych ludzi. Keith realizował swoje
marzenia - ona swoje.
Weszła na pustą jeszcze scenę, siadła na krześle
i zaczęła zdejmować buty, gdy zza kulis wyszedł
Cochoran.
- Rzeczywiście wcześnie przychodzisz - po
wiedział.
CZEKOLADOWE SNY
141
- Och, wystraszył mnie pan. - Poderwała się
na równe nogi. Buty wypadły jej z dłoni.
Wydała mu się słonecznym promieniem z obra
zu Moneta. Ilekroć widział ją, czuł to samo:
ciekawość, czy jest możliwe, by była tak niewinna
i czysta, na jaką wyglądała?
- Robię, co mogę - mruknął. - Zbliż się.
Poczuła nagły lęk. Niepewnie podeszła do
niego, a on objął ją ramieniem. Starała się nie
pokazywać tego po sobie, ale poczuła się wyjąt
kowo niezręcznie.
- Jak oceniasz przygotowania do spektaklu?
- spytał, pochylając się ku niej.
- Pyta pan o moją opinię?! - Nie potrafiła
ukryć zdumienia. Jody Cochoran nigdy nie pytał
o opinie innych ludzi. Wygłaszał tylko swoje
- głośno.
- Oczywiście. - Pogłaskał ją po ramieniu.
- Jesteś bystrą, inteligentną, seksowną młodą
kobietą - w szczególny sposób zabrzmiało słowo
„seksowna". - Możesz spojrzeć na wszystko
świeżym okiem - mówił cicho. Oczy rozjarzyły
mu się nie skrywanym pożądaniem.
Tylko nie to! pomyślała rozpaczliwie. Napraw
dę potrzebuję tej pracy.
Cochoran powoli pochylał się ku niej.
Zebrała się jednak na odwagę.
- Myślę - zaczęła nienaturalnie głośno, od
wracając gwałtownie twarz - że wszystko idzie
142 CZEKOLADOWE SNY
całkiem nieźle. W końcu to dopiero pierwszy
tydzień i dopiero uczymy się, co robić z noga
mi...
- I z ustami. - Położył jej dłonie na ramio
nach.
- Ja nie mam roli mówionej - powiedziała
z niewinną miną.
- To da się zmienić. - Uśmiech zagościł na jego
wargach. Ale nie w oczach. Z lękiem pomyślała,
że tak na pewno wyglądał wilk zasadzający się na
Czerwonego Kapturka.
- Autor wyrwałby sobie wszystkie włosy z gło
wy.
- Do diabła z autorem. Ja tu rządzę.
- Myślałam, że pan Morrison. - Energicznie
podeszła do leżących na skraju sceny jej rzeczy.
- Pieniądze są Morrisona, ale to mój talent,
mój pot i moja inwencja. - Przyglądał się Teddi
znacząco. Najwyraźniej próbował ją nastraszyć.
Nie wiedział, że nie strachem można na nią
wpłynąć, że dużo lepiej można zrobić to łagod
nym spojrzeniem błękitnych oczu.
- Nie do wiary, co za władza...
- Widzę, że zaczynasz rozumieć. - Zbliżył się
i próbował ją objąć. Wywinęła się i odeszła kilka
kroków. Czemuż jeszcze nie ma tu nikogo?!
- Chyba już pora wziąć się do pracy.
- Sprytniutka jesteś. Ale nie przeciągaj struny.
Nie jestem specjalnie cierpliwy.
CZEKOLADOWE SNY 143
- Obawiam się - zacisnęła wargi - że będzie
pan musiał zdobyć się na cierpliwość.
Nie dowiedział się, co miała na myśli. Na scenę
zaczęli wchodzić inni artyści.
- Jeszcze nie skończyliśmy - syknął. Serce
podeszło Teddi do gardła.
- Co się stało? - spytała nadchodząca właśnie
Jackie, szefowa grupy tancerzy. - Wyglądasz,
jakbyś zobaczyła ducha.
Ponad jej ramieniem Teddi widziała Cochora-
na rozmawiającego z choreografem.
- - Widziałam - szepnęła -jak wyrzucają mnie
z pracy.
- Co takiego?
- Nieważne - Teddi potrząsnęła głową.
To był wyjątkowo męczący poranek. Zapał
tancerzy poganianych przez choreografa stopniowo
przeradzał się w całkowite wyczerpanie. Była już
prawie dwunasta, gdy w końcu ogłoszono przerwę.
Teddi nie mogła się jej doczekać. Atmosfera teatru
przytłaczała ją. Musiała wyjść, przewietrzyć się.
Przez cały długi ranek wydawało się jej, że Cochoran
patrzy tylko na nią. Jego spojrzenie zdawało się
mówić, że wszystko jest tylko kwestią czasu.
Poszła po torebkę. Jackie snuła właśnie nie
kończącą się opowieść o swoim nowym chłopaku.
A tu już za niecałą godzinę DuBois wkroczy do
Fabryki Czekoladowych Snów.
144
CZEKOLADOWE SNY
Poczuła nagle dłoń na ramieniu. Nie musiała
odwracać się, by wiedzieć, że to Cochoran.
- Ona nie pójdzie z tobą - powiedział do Jackie,
która natychmiast odeszła z błyskiem zawiści w oku.
- Dlaczego nie mogę wyjść z Jackie? - spytała
Teddi ostrożnie.
- Ponieważ zjesz lunch ze mną - Cochoran
przemawiał łagodnie, jakby tłumaczył coś małe
mu dziecku. Nie zdejmując ręki z jej ramienia,
wyprowadził ją na słoneczną ulicę.
- Nie, ja...
- Znam wspaniałe, zaciszne miejsce. - Nie
zwrócił uwagi ne jej próbę protestu.
- Gdzie?
- W mojej garderobie.
Zatrzymała się tak gwałtownie, że omal nie
stracił równowagi. Zadreptał w miejscu niezgrabnie.
- Nie - powiedziała zdecydowanie.
- Nie? - powtórzył z niedowierzaniem.
Poczuła, że wszystkie jej marzenia walą się
w gruzy.
- Nie - powtórzyła.
Z rękami skrzyżowanymi na piersi Cochoran
oparł się o ścianę. Kamienna maska na jego
twarzy nie pozwalała odgadnąć, co myśli.
- Chcesz powiedzieć, że odmawiasz mi?
- Tak.
- Wiedząc, co mogę dla ciebie zrobić?! - Oczy
zwęziły mu się niepokojąco.
CZEKOLADOWE SNY
145
- Tak - powiedziała, starając się za wszelką
cenę powstrzymać drżenie głosu. To prawda, że są
inne przedstawienia, ale nie przedstawienia Jo-
dy'ego Cochorana.
- Wiedząc, że mogę wyrzucić cię z pracy, jeśli
zechcę? - coraz bardziej podnosił głos.
Wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że być może
przekreśla całą swoją przyszłość, szczególnie na
Broadwayu. Ale jeśli nawet, zrobi to z godnością.
Nie pozwoli mu się zastraszyć.
- Tak - rzuciła krótko.
- Dlaczego?
- Ponieważ, panie Cochoran, nie wskakuję
komuś do łóżka, dopóki go nie pokocham.
- A ty mnie nie kochasz. - Dostrzegła roz
bawienie w jego oczach.
- Nie - odrzekła.
- Szkoda - powiedział. - Dla mnie. Taaak...
- odetchnął głęboko - nie potępiaj mnie za to, że
próbowałem. Jesteś oszałamiającą kobietą
- uśmiechnął się szeroko.
- Czy jestem zwolniona? - spytała niepewnie.
- Powiedziałem, że nienawidzę bezczelności.
Ale ty jesteś dobra. Cholernie dobra. Byłbym
idiotą, gdybym wyrzucił Mary Poppins. - Po
trząsnął głową. - Czy to ten producent czekola
dy?
- Tak.
- Szczęściarz. - Ruszył w stronę teatru. Po
146 CZEKOLADOWE SNY
chwili raz jeszcze się odwrócił. - Jesteś pewna, że
nie zmienisz zdania?
- Obawiam się, że tak - uśmiechnęła się do
niego.
- Nie wiesz, co tracisz. - Wzruszył ramionami.
Teddi oblizała wargi.
- Panie Cochoran?
Zatrzymał się, lecz nie odwrócił się do niej.
- Tak? - spytał.
- Czy mogłabym dostać dzisiaj wolne popołu
dnie?
- Co takiego?! - Odwrócił się na pięcie, osłu
piały.
Gdyby nie to, co zaszło między nimi, chyba
uciekłaby. Ale teraz nie bała się już Jody'ego
Cochorana. Prawdę mówiąc, polubiła go. A poza
tym był naprawdę genialny w tym, co robił.
- To naprawdę bardzo ważne - powiedziała.
- Najpierw odtrąca mnie ze wzgardą,
- wzniósł oczy do nieba - a teraz chce jeszcze
wolny dzień!
- Tylko kilka godzin, naprawdę. Trzy - pod
niosła do góry trzy palce. - Pomyślałam, że nim
zgramy się wszyscy i zanim tancerze zaczną
naprawdę próbować razem, będzie już po czwar
tej. A ja postaram się wrócić, powiedzmy, do wpół
do trzeciej.
Uciszył ją władczym gestem. Jednym z wielu,
jakich używał codziennie.
CZEKOLADOWE SNY 147
- Zjedz długi lunch, Mary Poppins - powie
dział. - Ale niech twoja parasolka przyniesie cię tu
przed czwartą.
Nim skończył mówić, Teddi nie było już w po
bliżu.
Keith był na nogach od piątej. Absolutnie
wszystko było już gotowe. Reszta zależała od
łakomstwa DuBoisa. Łakomstwo Morrisona za
owocowało wspaniale. Zgodnie z obietnicą w po
niedziałek przysłał on swojego księgowego, który
skrupulatnie sprawdził rachunki i obejrzał cały
zakład. W rezultacie tej wizyty poprzedniego
poranka dostawca przywiózł błękitne pudełka,
do których Keith pakował właśnie ostatnią partię
czekoladek.
Stracił Teddi. Kiedyś uważał, że nie potrzebuje
nikogo, teraz potrzebował tylko tej jednej osoby.
Bardziej niż powietrza. Postanowił, że kiedy będzie
już po wszystkim, poprosi ją o rękę. Nie dbał o to,
czy on, czy taniec będzie dla niej najważniejszy.
Skrzypnięcie drzwi wyrwało go z zadumy.
Pomyślał, że DuBois przyszedł wcześniej, niż
obiecał.
Ale to nie był DuBois.
- Co ty tu robisz? - spytał, gdy ujrzał, że Teddi
staje za kontuarem.
- A jak ci się zdaje? - odpowiedziała pytaniem,
wkładając fartuszek. - Pomagam ci.
148 CZEKOLADOWE SNY
Chwycił ją za ręce, nim zdążyła zawiązać
tasiemki.
- Co się stało?!
Dostrzegła niepokój w jego oczach. Serce zabi
ło jej mocniej.
- Otóż właśnie wtedy, gdy reżyser przybiegł do
mnie, wołając: „Dziecko, tylko ty możesz uratować
przedstawienie", pomyślałam sobie, że Keith mnie
potrzebuje. Oczywiście reżyser nie chciał przyjąć
tego do wiadomości, więc wręczyłam mu moje
pantofle i powiedziałam, żeby znalazł sobie kogoś
innego do ratowania spektaklu. I oto jestem. - Wy
rwała mu swoje ręce. - Pozwól mi zawiązać fartuch.
Nie dał się wziąć na takie plewy. Coś było nie
w porządku.
- No dobrze. Zacznijmy od początku. Dlacze
go jesteś tutaj, zamiast w teatrze?
- Bo mnie potrzebujesz. - Spojrzała mu prosto
w oczy. - Nieprawdaż?
Jak trudno czasem powiedzieć to jedno słowo.
Zrobił to jednak.
- Tak.
Szczęście rozjaśniło jej twarz. Pożądanie roz
paliło ciało. Gdyby nie DuBois, który miał na
dejść niebawem, kochałaby się z nim natychmiast.
Wśród wszystkich tych czekoladowych aniołków.
- No to w porządku - rzekła.
Ponownie chwycił ją za ręce, tym razem delika
tniej.
CZEKOLADOWE SNY
149
- Nie, nie w porządku. Co się stało?! - spytał.
- Przyczepił się dziś do ciebie?
- Kto? - spytała tak zdumiona, że nie mógł
powstrzymać się od śmiechu.
- Cochoran, oczywiście.
- Ach, on. Wielka mi rzecz - powiedziała
nonszalancko.
- I odeszłaś z teatru. - Wszystko zaczynało mu
się układać w logiczną całość.
- Nie.
- Rozumiem.
Wepchnął ręce do kieszeni. Patrzył gdzieś
daleko przed siebie. Teddi ogarnęła irytacja.
- Nie, myślę, że nie rozumiesz. Co dokładnie
masz na myśli mówiąc, że rozumiesz? - Stanęła
tuż przed nim.
- Posłuchaj, Missouri, jesteś dorosłą kobietą...
- To moja sprawa - przerwała mu. Miała już
dosyć zarozumiałych facetów. - Mów dalej.
- Sama odpowiadasz za to, co robisz - z wście
kłością wymachiwał rękami.
- Bardzo słusznie. Wydawało mi się jednak, że
być może - tylko być może - zaczynamy po
znawać siebie wzajem.
Ogarnęła ją wściekłość. Jak w ogóle mógł
pomyśleć to, co przypuszczała, że pomyślał?
- Wygląda na to, że jednak się pomyliłam.
Jej oczy miotały błyskawice, ale głos był zimny
jak lód.
150 CZEKOLADOWE SNY
Nie mógł znieść myśli, że jakikolwiek inny
mężczyzna mógłby dotykać jej, trzymać w ob
jęciach. Przecież, do cholery, należała do niego!
A on do niej.
- Przypuszczam, że uważasz, iż nie powinie
nem cię obwiniać.
Puste pudełko wypadło jej z rąk. Na podłogę
spłynął arkusz błękitnego papieru.
- Obwiniać mnie? O co?!
- Że uległaś Cochoranowi. Posłuchaj, wiem,
że się bałaś. To jest twoja pierwsza rola, a on
prawdopodobnie postraszył cię, że cię wyrzuci
z pracy. Ale czy nie widzisz...
Nie skończył. Z pałającym gniewem wzrokiem
podeszła bliżej i popychając Keitha do ściany
spytała:
- Tak nisko mnie cenisz?
- Sam już nie wiem, co myśleć! - krzyczał.
- Do cholery, Missouri, odkąd pojawiłaś się
w moim życiu, mogę myśleć tylko o tobie.
- Mów dalej - jej wściekłość słabła gwałtow
nie. - To zaczyna być interesujące.
Chwycił ją w ramiona.
- Nie tak to miało być, nie tak to sobie
wyobrażałem, ale, na Boga, stało się.
- Stało się? - zajrzała mu w oczy.
- Przecież wiesz, że tak.
- Nie wiem, powiedz mi - potrząsnęła głową.
- Kocham cię.
CZEKOLADOWE SNY 1 5 1
Poczuł się tak zaskoczony własnym wyzna
niem, że nie potrafił powstrzymać śmiechu.
- Czy zawsze tak gulgoczesz, kiedy to mówisz?
- Nie wiem. Jeszcze nigdy tego nie mówiłem,
z wyjątkiem tylko bardzo dawnych czasów, kiedy
rozmawiałem z moim pieskiem.
- Gdybym była pieskiem, zamerdałabym teraz
ogonem - uśmiechnęła się radośnie.
- Czy w ten zabawny sposób chcesz powie
dzieć, że obchodzę cię choć trochę? -Pogłaskał ją
po nosie.
- Nie. W ten zabawny sposób mówię, że cię
kocham, ty ofermo. Pocałuj mnie szybko, nim
nadejdzie DuBois.
Usłuchał. Zapamiętał się w pocałunku aż do
utraty tchu.
- Ale co naprawdę zaszło dzisiaj?
Miała ochotę na znacznie więcej, lecz wiedzia
ła, że nie mają dość czasu.
- Cochoran przyczepił się do mnie, to prawda,
ale powiedziałam mu, że nie jestem kobietą tego
rodzaju.
Roześmiał się. Przypomniał sobie, że jemu
także to kiedyś powiedziała.
- I?
- I zgodził się z tym. Wydłużył mi nawet przerwę
na lunch. Wygląda na to, że jednak lubi bezczelność.
Nieświadomie rozegrałam to doskonale.
- Zasłużyłaś na prezent.
152
CZEKOLADOWE SNY
Pocałował najpierw koniuszek jej nosa, potem
każde oko, potem znów usta. Rozkoszne, słodkie
usta.
Ciche chrząknięcie dobiegło od drzwi.
- Czy nie przeszkadzam? - spytał DuBois
z rozbawieniem.
Nie otwierając oczu, Teddi obróciła się na
łóżku. Miejsce obok niej, choć jeszcze ciepłe, było
puste. Usiadła zdezorientowana.
- Keith? - zawołała niepewnie.
Poniedziałek. Na Broadwayu wygaszono
wszystkie światła i miała wolny cały dzień. Po
stanowiła spędzić go w łóżku. Z Keithem.
- Hej! - Keith wszedł do sypialni, ubrany
i z egzemplarzem „Variety" pod pachą. Było już
chyba po dziesiątej, ale spodziewała się, że spędzi
ten ranek razem z nią.
- Pomyślałem, że będziesz chciała poczytać
- rzucił pismo na łóżko. - Przy okazji... Pan
Abramowitz, ten z kiosku, kazał ci pogratulo
wać.
- Czego? - spytała zdumiona. - Zaczepienia
się w przebojowym przedstawieniu czy poślubie
nia w końcu Jakiegoś chłopca"?
- Jednego i drugiego. - Śmiejąc się, usiadł tuż
przy niej. - Czytaj - podsunął jej pismo.
Zaciekawiona sięgnęła po zmięty papier. Jak
zwykle na pierwszej stronie przykuwał wzrok
CZEKOLADOWE SNY
153
duży tytuł. Tym razem jednak to było o niej!
„Tańcząca Księżniczka poślubiła Czekoladowego
Księcia". Szybko przebiegła wzrokiem krótki tekst
pod spodem. Opisano tam jej obiecujący talent
i rozkwitający interes Keitha, który rozwijał się
znacznie szybciej, odkąd ich drogi się spotkały.
Przytuliła się do Keitha, śmiejąc się radośnie.
- Czy to nie wspaniałe? Pół roku temu prze
glądałam ten magazyn, szukając ofert pracy,
a teraz o mnie w nim piszą.
- Proszę - wcisnął jej w dłoń zmięty kawałek
papieru.
- Co to takiego? - Rozprostowała papier.
Powoli podniosła głowę i figlarnie spojrzała mu
w oczy. -To są składniki twojej czekolady, prawda?
- Tak. Obiecałem, że je poznasz we właściwym
czasie, pani Calloway. To mój prezent ślubny.
- Nie chcę robić czekolady. - Zmięła kartkę
i rzuciła za siebie. - Chcę ją jeść... później.
- Uklękła. Prześcieradło zsunęło się z niej powoli.
- Dużo, dużo później. Teraz zamierzam kon
tynuować mój miodowy miesiąc.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
- Nigdy nie miał jej dość.
- To mi się podoba - mruknęła, opadając na
poduszkę, sycąc się słodyczą pocałunków Keitha.
KONIEC