Christie Agatha Morderstwo odbędzie się

background image

AGATHA CHRISTIE

MORDERSTWO ODBĘDZIE SIĘ...

PRZEŁOŻYŁA: WANDA STAWINOWSKA-
DEHNEL
TYTUŁ ORYGINAŁU: A MURDER IS
ANNOUNCED

ROZDZIAŁ PIERWSZY
MORDERSTWO ODBĘDZIE SIĘ...
1

Każdego dnia z wyjątkiem niedziel, pomiędzy
godziną siódmą trzydzieści a ósmą trzydzieści
rano, Johnnie Butt objeżdżał na rowerze osadę
Chipping Cleghorn. Nieustannie gwizdał przez
zęby i po kolei wpychał do skrzynek na listy
takie dzienniki, jakie mieszkańcy
zaprenumerowali w księgarni i składzie
materiałów piśmiennych pana Totmana przy
High Street. "Times" i "Daily Graphic" dla
pułkownika Easterbrooka i jego żony, "Times" i
"Daily Worker" dla pani Swettenham, "Daily
Telegraph" i "News Chronicie" dla panien
Hinchliffe i Murgatroyd, "Telegraph",
"Times" i "Daily Maił" dla panny Blacklock.
Do domów wymienionych osób - lub ściślej, do
prawie wszystkich domów w osadzie - trafiały

background image

też co piątek egzemplarze lokalnego pisma
"North Benham News and Chipping Cleghorn
Gazette", zwanego potocznie "Gazetką".
A zatem co piątek, po pospiesznym rzucie oka
na tytuły w takim czy innym dzienniku (Trudna
sytuacja międzynarodowa! Dziś początek obrad
Sesji Ogólnej ONZ! Psy policyjne na tropie
zabójcy jasnowłosej stenotypistki! Trzy kopalnie
węgla nieczynne! Dwadzieścia trzy śmiertelne
ofiary zatrucia pokarmowego w nadmorskim
hotelu! - itd., itd.) większość mieszkańców
Chipping Cleghorn skwapliwie rozpościerała
"Gazetkę", aby pogrążyć się w wertowaniu
miejscowych nowin. Szybko załatwiano się z
artykułami, w których lokalne spory znajdowały
gwałtowny wyraz, następnie zaś dziewięciu na
dziesięciu prenumeratorów zwracało wzrok ku
rubrykom drobnych ogłoszeń. Były tu
wiadomości o kupnie i sprzedaży
najprzeróżniejszych rzeczy, rozpaczliwe wołania
o pomoc domową, liczne ogłoszenia na temat
psów, drobiu i sprzętu ogrodniczego oraz
wszelkie informacje ważne dla szczupłej
społeczności Chipping Geghorn.
Piątek, o którym mowa, dwudziesty dziewiąty
października tysiąc dziewięćset czterdziestego
piątego roku, nie odbiegał od reguły.

2

Pani Swettenham odgarnęła z czoła kunsztowne,

background image

siwiejące loczki, rozłożyła "Timesa" i bez
szczególnego zainteresowania przebiegła
wzrokiem drugą stronę. Rychło osądziła, że jeśli
nawet były jakieś ciekawe wiadomości, "Times",
jak zawsze, potrafił je zakamuflować; przejrzała
wzrokiem kolumnę zatytułowaną: "Narodziny.
Małżeństwa. Zgony" (przede wszystkim zgony!)
i dopełniwszy obowiązku, odłożyła dziennik, by
sięgnąć po "Gazetkę".
Gdy jej syn, Edmund, wszedł w jakiś czas potem
do jadalni, pani Swettenham była pogrążona w
lekturze drobnych ogłoszeń.
- Dzień dobry, mój drogi - powiedziała. -
Smedleyowie chcą sprzedać swojego daimlera.
Model z trzydziestego piątego! Stary gruchot,
nieprawdaż?
Syn burknął coś na powitanie, nalał sobie
filiżankę kawy, nałożył na talerz dwa opiekane
śledzie i rozpostarłszy "Daily Worker", wsparł
gazetę o toster.
- "Szczenięta rasowe dogi..." - czytała pani
Swettenham. - Nie wiem, jakim cudem ludzie
żywią dziś takie ogromne psiska? Nie mam
pojęcia, doprawdy! Oo... Selina Lawrence
znowu szuka kucharki. Mogłabym ją zapewnić,
że w obecnych czasach ogłoszenie to czysta
strata czasu. Nie podaje adresu, tylko numer
skrytki pocztowej. Także pomysł! Służba chce
wiedzieć, dokąd ma się zgłosić. Ceni sobie dobry
adres! "Kupuję sztuczne zęby. Płacę najwyższe
ceny"... Nie mogę pojąć, czemu sztuczne zęby są

background image

tak poszukiwane. "Cebulki kwiatowe.
Najpiękniejszy wybór"... Hm... Nawet niedrogo.
Jakaś młoda dziewczyna szuka odpowiedniego
zajęcia. Chciałaby podróżować... Mój Boże! Kto
by nie chciał?... "Jamniki"... Nie lubię
jamników, nawet nie dlatego, że to psy
niemieckie... Wojna już się przecież skończyła.
Po prostu nigdy ich nie lubiłam... Co pani powie,
pani Finch?
W szparze uchylonych drzwi pojawił się tors
kobiety oraz głowa w starym aksamitnym
berecie.
- Dzień dobry pani - przemówiła pani Finch. -
Można już sprzątnąć ze stołu?
- Nie. Jeszcze nie po śniadaniu - odrzekła pani
Swettenham i wnet dodała pojednawczo: - Za
chwilkę kończymy.
Kobieta spojrzała złym okiem na Edmunda i
"Daily Worker" i wycofała się, pociągnąwszy
nosem.
- Ja dopiero co zacząłem - mruknął młody
człowiek, a jego matka podchwyciła cierpko:
- Wolałabym, Edmundzie, żebyś nie czytał tej
okropnej gazety. Pani Finch wcale się to nie
podoba.
- Nie rozumiem, co panią Finch obchodzą moje
zapatrywania polityczne.
- "Daily Worker"! - prychnęła matka. -
Zupełnie jakbyś był robotnikiem. A ty przecież
nic nie robisz.
- Nieprawda, mamo. Piszę książkę.

background image

- Miałam na myśli prawdziwą pracę - obruszyła
się matka. - No i zależy nam na pani Finch.
Jeżeli zrazi się do nas i odejdzie, kogo
znajdziemy na jej miejsce?
- Można dać ogłoszenie do "Gazetki".
- Powiedziałam przed chwilą, że to czysta strata
czasu. Mój Boże! W dzisiejszych ciężkich
czasach człowiek jest w beznadziejnej sytuacji,
jeżeli nie ma starej niani, która zgodzi się
gotować i pełnie funkcję pomocy domowej do
wszystkiego.
- Czemu więc nie mamy w domu takiej osoby?
W odpowiednim czasie nie postarałaś się o
nianię dla mnie. Karygodna krótkowzroczność!
- W odpowiednim czasie zamieszkiwaliśmy na
Wschodzie i tobą opiekowała się ayah.
- Karygodna krótkowzroczność - powtórzył
Edmund. Pani Swettenham wróciła do drobnych
ogłoszeń.
- "Sprzedam używaną kosiarkę do
trawników"... Ależ cena! Słowo daję!... Znowu
jamniki... "Napisz lub odezwij się jakoś!
Zrozpaczony Woggles". Co za pseudonimy
wymyślają sobie ludzie!... "Spaniele..."
Pamiętasz, Edmundzie, kochaną Sussie? Była
mądra jak człowiek. Rozumiała każde słowo...
"Do sprzedania kredens. Antyk rodzinny.
Autentyczny Sheraton. Lucas w Dayas Hali". Ta
potrafi kłamać! Autentyczny Sheraton! Akurat!
- prychnęła gniewnie i czytała dalej:
- "Omyłka, kochanie. Dozgonna miłość. W

background image

piątek, jak zawsze. J." Sprzeczka zakochanych,
co? A może szyfr włamywaczy? Jak sądzisz,
Edmundzie?... Jeszcze raz jamniki!... Słowo
daję! Ludzie dostają bzika na ich punkcie! Jak
gdyby nie było innych psów! Stryj Simon
hodował teriery ostrowłose. Urocze stworzenia!
Ja tam wolę psy na solidnych nogach... "Z
powodu wyjazdu za granicę sprzedam mało
używany granatowy kostium damski..." Nie ma
miary ani ceny... "Małżeństwo odbędzie się..."
Nie! Morderstwo! Co to znaczy? Posłuchaj
tylko! "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29
października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little
Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą
rozsyłane". Niebywałe! Słyszałeś, Edmundzie?
- Co takiego? - młody człowiek oderwał wzrok
od lektury.
- Piątek, dwudziestego dziewiątego
października... To dziś!
- Zaraz. Niech no sam spojrzę. - Edmund sięgnął
po "Gazetkę".
- Co to ma znaczyć? - zapytała matka z
niekłamanym zaciekawieniem.
Młody człowiek zrobił niepewną minę. Podrapał
się wnoś.
- Co to może znaczyć? - powtórzył. - Pewno
chodzi o jakąś grę towarzyską, w ofiarę i
detektywa lub coś podobnego.
- Czy ja wiem?... Takie zaproszenie wygląda
jakoś dziwnie. Anons w "Gazetce"! Coś nie w
stylu Letycji Blacklock, osoby, jak mi się zdaje,

background image

bardzo serio.
- Prawdopodobnie pomysł dwojga młodych,
którzy mieszkają u niej.
- Tak nagle. I to dziś wieczorem! Sądzisz, że
powinniśmy pójść?
- Napisano wyraźnie: "Osobne zaproszenia nie
będą rozsyłane".
- Moim zdaniem nowomodne metody
informowania przyjaciół o zebraniach
towarzyskich są żenujące - orzekła stanowczo
pani Swettenham.
- Przecież nie musisz tam iść, mamo.
- Nie muszę - przyznała. Nastąpiła krótka pauza.
- Czy zjesz, Edmundzie, tę ostatnią grzankę?
Pośpiesz się.
- Sądziłbym, mamo, że stosowne odżywianie
mojej osoby to sprawa ważniejsza niż sprzątanie
ze stołu przez tę starą wiedźmę.
- Sza! Ciszej, mój drogi! Ona może usłyszeć!...
Powiedz mi, jak wygląda zabawa w ofiarę i
detektywa.
- Nie wiem dokładnie... Komuś przypina się
kartkę... Nie! Raczej ciągnie się losy z
kapelusza... Później ktoś jest ofiarą, ktoś inny
detektywem. Gasną światła, ofiara czuje
dotknięcie dłoni na ramieniu, wtedy krzyczy,
kładzie się i udaje trupa.
- To interesujące, Edmundzie.
- Dla mnie śmiertelnie nudne. Nie wybieram się
do Little Paddocks.
- Nie pleć, Edmundzie. Pójdę tam i ty pójdziesz

background image

ze mną. Sprawa załatwiona.

3

- Archie, posłuchaj, proszę - powiedziała pani
Easterbrook.
Pułkownik nie zareagował, bo pomrukiwał już
gniewnie nad jakimś artykułem zamieszczonym
w "Timesie".
- Chodzi o to - powiedział - że ci faceci nie mają
pojęcia o Indiach. Zielonego pojęcia!
- Oczywiście, mój drogi!
- Gdyby mieli jakie takie pojęcie, nie
wypisywaliby podobnych bredni.
- Oczywiście, mój drogi. Ale posłuchaj, proszę.
"Morderstwo odbędzie się w piątek, 29
października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little
Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą
rozsyłane".
Pani Easterbrook zrobiła efektowną pauzę. Mąż
spojrzał na nią pobłażliwie, ale bez
zainteresowania.
- Ofiara i detektyw - powiedział.
- Co takiego?
- Z całą pewnością. Bo widzisz - ciągnął,
rozkrochmaliwszy się cokolwiek - to może być
doskonała zabawa. Tyle że musi ją starannie
zorganizować ktoś znający się na rzeczy.
Wszyscy ciągną losy. Ktoś zostaje mordercą.
Nikt nie wie kto. Światła gasną. Morderca
wybiera ofiarę. Ofiara liczy do dwudziestu i

background image

dopiero wtedy może krzyknąć. Później ktoś
obrany detektywem rozpoczyna śledztwo.
Przesłuchuje wszystkich. Wypytuje, gdzie każdy
był i co robił. Stara się zdemaskować
zbrodniarza. Tak... To doskonała zabawa, jeżeli
oczywiście detektyw zna się chociaż trochę na
policyjnej robocie.
- Jak ty, Archie! - podchwyciła. - Tyle
ciekawych spraw sądziłeś w swoim okręgu!
Pułkownik uśmiechnął się łaskawie i rad z siebie
podkręcił wąsa.
- Tak, Lauro - powiedział. - Na pewno mógłbym
doradzić to i owo i tym razem. - Wyprostował
się z pewną siebie miną.
- Panna Blacklock powinna zwrócić się do ciebie
z prośbą o radę i pomoc.
- Po co? - prychnął gniewnie. - U panny
Blacklock mieszka ten smarkacz. Jakiś
siostrzeniec czy coś takiego. Z pewnością to jego
pomysł. Cudacki pomysł, żeby o takim czymś
pisać w "Gazetce".
- I to w rubryce drobnych ogłoszeń -
podchwyciła pani Easterbrook. - Przecież
mogliśmy wcale nie zauważyć. Jak sądzisz,
Archie? Czy to ma być zaproszenie?
- Cudackie zaproszenie! Jedno mogę powiedzieć
z pewnością. Na mnie niech nie liczą!
- Dlaczego, Archie?
- Zbyt krótki termin. Przecież mógłbym być
zajęty.
- Ale nie jesteś zajęty, kochanie - powiedziała i

background image

ciągnęła tonem łagodnej perswazji: - Moim
zdaniem, Archie, powinieneś tam pójść,
chociażby dlatego, by pomóc biednej pani
Blacklock. Nie wątpię, że liczy na ciebie,
spodziewa się, że zorganizujesz zabawę jak
trzeba. Tak dużo wiesz o policyjnej robocie i
całej procedurze obowiązującej w śledztwie. Bez
twojego udziału, mój drogi, impreza musi zrobić
klapę. Ostatecznie dobrosąsiedzkie stosunki
zobowiązują do czegoś.
- Ha! Jeżeli tak sądzisz, Lauro...
- Doprawdy, Arenie, sądzę, że to twój święty
obowiązek - przerwała mu z godnością.

4

"Gazetka" trafiła również do Boulders,
posiadłości składającej się z połączonych trzech
malowniczych, staroświeckich domków,
zamieszkiwanej przez pannę Hinchliffe i pannę
Murgatroyd.
- Hinch!
- Co, Murg?
- Gdzie jesteś?
- W kurniku. - Aha.
Brnąc ostrożnie przez wysoką, mokrą trawę,
Amy Murgatroyd podeszła do przyjaciółki.
Panna Hinchliffe ubrana w sztruksowe spodnie i
wojskową bluzę polową sypała garście otrębów
do dymiącej miski pełnej gotowanych obierzyn
kartoflanych oraz głąbów kapusty i wszystko to

background image

mieszała pracowicie. Podniosła krótko, prawie
po męsku ostrzyżoną głowę i zwróciła ogorzałą
twarz w stronę przyjaciółki.
Panna Murgatroyd - osoba pogodna i otyła -
miała na sobie spódnicę z tweedu w kratkę oraz
porozciągany jaskrawoszafirowy sweter. Była
nieco zdyszana, a jej siwy koczek znajdował się
w nieładzie.
- Ogłoszenie w "Gazetce" - sapnęła. - Posłuchaj,
Hinch! Co to może znaczyć? "Morderstwo
odbędzie się... w piątek... 29 października... o
godz. 6.30 wieczorem... Osobne zaproszenia...
nie będą rozsyłane".
Umilkła zasapana i spojrzała na przyjaciółkę
tak, jak gdyby oczekiwała autorytatywnej
opinii.
- Głupstwo! - powiedziała panna Hinchliffe.
- Tak. Ale co to może znaczyć?
- Okazja do wypicia.
- Myślisz, Hinch, że to ma być zaproszenie?
- Przekonamy się na miejscu w Little Paddocks.
Spodziewam się kiepskiego wina. No i zeszłabyś
lepiej z trawy, Murg. Twoje ranne pantofle do
cna przemokły.
Panna Murgatroyd spojrzała na nogi.
- Rzeczywiście! - przyznała. - Ile dziś jajek?
- Siedem. Ta piekielna kura znów nie chce
siedzieć. Trzeba ją wpędzić do kojca.
Panna Murgatroyd wróciła myślami do
ogłoszenia w "Gazetce".
- Dziwnie wygląda tego rodzaju zaproszenie,

background image

prawda?
- powiedziała nie bez żałosnej nuty w głosie.
Jednakże panna Hinchliffe - osoba bardziej
stanowcza i zrównoważona - postanowiła
przywołać do porządku niesforną kurę i od tego
zamiaru nie mogło jej odwieść nawet
najbardziej zagadkowe ogłoszenie.
Ciężkim krokiem przemierzyła błotniste
podwórko i chwyciła dropiatą kwokę, która
zagdakała donośnie i z oburzeniem.
- Stanowczo wolę kaczki - powiedziała panna
Hinchliffe.
- Znacznie mniej z nimi kłopotu.

5

- A to heca! - zawołała pani Harmon, zwracając
się przez stół do małżonka, wielebnego Juliana
Harmona.
- U panny Blacklock odbędzie się morderstwo.
- Morderstwo? - powtórzył zdziwiony
cokolwiek.
- Kiedy?
- Dziś po południu... Albo raczej wieczorem, o
pół do siódmej. Co za pech, kochany, że o tej
porze masz przygotowanie do konfirmacji!
Straszna szkoda! Przecież uwielbiasz
morderstwa!
- O czym ty mówisz, Bułeczko? Nic nie
rozumiem. Pani Harmon otrzymała na chrzcie
imię Diana, rychło jednak zyskała przydomek

background image

Bułeczka, a to dzięki pucołowatej twarzy i
krągłej figurze. Teraz wyciągnęła rękę nad
stołem i podała mężowi "Gazetkę".
- Znajdziesz to wśród drobnych ogłoszeń o
używanych pianinach i sztucznych zębach.
- Niebywała historia!
- Prawda? - podchwyciła radośnie. - Zdawałoby
się,-że panna Blacklock nie interesuje się takimi
rzeczami jak morderstwa czy w ogóle gry
towarzyskie, no nie? Pewno podbechtali ją
młodzi Simmonsowie, chociaż myślałam, że dla
Julii morderstwo to coś zbyt brutalnego. W
każdym razie odbędzie się jakieś morderstwo i
moim zdaniem, Julianie, wielka szkoda, że nie
możesz przy nim asystować. Ma się rozumieć,
pójdę tam i wszystko opowiem ci dokładnie,
chociaż, szczerze mówiąc, nie przepadam za
zabawami, które odbywają się po ciemku. Boję
się! Ale mam nadzieję, że nie zostanę ofiarą.
Gdyby ktoś nagle położył mi dłoń na ramieniu i
szepnął: "Już nie żyjesz"... Mój Boże! Tak bym
się przeraziła, że chyba naprawdę bym umarła!
Myślisz, kochanie, że coś takiego mogłoby się
zdarzyć?
- Nie, Bułeczko! Myślę, że dożyjesz bardzo
sędziwego wieku i zawsze będziemy razem.
- Tak! I umrzemy jednego dnia, i pochowają nas
w jednym grobie! Cudownie będzie! - zawołała,
cała rozpromieniona z powodu tak błogiej wizji.
- Jesteś bardzo szczęśliwa... Prawda, Bułeczko? -
uśmiechnął się wielebny Julian Harmon.

background image

- Kto nie byłby bardzo szczęśliwy na moim
miejscu? - zapytała ze zdziwieniem. - Mam
przecież ciebie, Zuzannę, Edwarda i wszyscy
kochacie mnie, i wcale wam nie
przeszkadza, że jestem głupia... I słońce świeci! I
mieszkam w dużym, ślicznym domu!
Pastor rozejrzał się po obszernym, ponurym
pokoju stołowym i przytaknął nie bez
powątpiewania.
- Ktoś inny mógłby uważać, że mieszkanie w
takiej ruderze to istny dopust boży. Duże, puste
pokoje, wieczne przeciągi...
- Ja uwielbiam duże pokoje! - przerwała. - Miłe
wiejskie zapachy przenikają do nich łatwo i
zostają na długo. No i człowiek może być
nieporządny, rzucać wszystko, gdzie popadnie, i
nie potykać się o to.
- Nie mamy żadnych urządzeń ułatwiających
prowadzenie gospodarstwa. Nie mamy
centralnego ogrzewania. Przysparza ci to wiele
pracy, moja mała.
- Nic podobnego, Julianie! Wstaję o pół do
siódmej, rozpalam pod kuchnią i zaczynam
uganiać się, sapiąc jak lokomotywa. No i na
ósmą jestem gotowa. Dom utrzymuję w
porządku, prawda? Woskowane podłogi. Meble
lśniące od pasty. Wazony z jesiennymi liśćmi.
Nie trudniej, słowo daję, posprzątać w dużym
domu niż w małym. Ze szczotką i ścierką
człowiek porusza się sprawniej, bo nie potrąca
wciąż rozmaitych rzeczy, jak to się dzieje w

background image

ciasnych klitkach. No i lubię sypiać w dużym,
zimnym pokoju, bo to tak miło opatulić się
dobrze i tylko czubkiem nosa węszyć, co się
dzieje na zewnątrz. A bez względu na to, w jak
wielkim mieszka się domu, trzeba obierać tyle
samo ziemniaków i zmywać tyle samo talerzy.
Pomyśl, jak to miło, że Edward i Zuzanna mogą
bawić się w wielkich pokojach, rozstawiać, gdzie
chcą, tory kolejowe albo urządzać przyjęcia dla
lalek. I nigdy nie muszą sprzątać. No i dobrze
mieć tyle miejsca, żeby móc wynajmować
innym, prawda? Wyobraź sobie, że w innych
warunkach Jimmy Symes i Johnnie Finch
musieliby mieszkać u swoich teściów! A to nic
przyjemnego, Julianie, mieszkać u teściów!
Jesteś przywiązany do mojej matki, prawda?
Ma się rozumieć, kochanie, ale nie życzyłbyś
sobie, żebyśmy rozpoczynali nasze małżeńskie
życie pod dachem jej i mojego ojca. Ja nie
chciałabym także. Wciąż czułabym się wtedy
małą dziewczynką.
- I tak, Bułeczko, jesteś wciąż małą dziewczynką
- uśmiechnął się wielebny Julian Harmon.
On sam sprawiał wrażenie człowieka
stworzonego na sześćdziesięciolatka, chociaż
brakowało mu jeszcze jakieś dwadzieścia pięć
lat, by spełnić to zamierzenie natury.
- Tak. Wiem, że jestem głupia...
- Nic podobnego, Bułeczko! Jesteś bardzo
mądra.
- Ach nie! Skąd znowu! Nie ma we mnie nic z

background image

intelektualistki, chociaż staram się i... I bardzo
lubię, mój drogi, jak mówisz o książkach, o
historii i takich różnych rzeczach. Może głośne
czytanie mi wieczorami Gibbona nie było
najlepszym pomysłem, bo kiedy na dworze wieje
lodowaty wiatr, a w domu jest przytulnie i
ciepło, Gibbon usposabia do snu.
Julian roześmiał się pogodnie.
- Ale, kochanie, strasznie lubię cię słuchać.
Opowiedz, proszę, jak to stary proboszcz mówił
kazanie o Ahaswerze.
- Na pamięć znasz tę anegdotę, Bułeczko.
- Ale opowiedz jeszcze raz. Proszę!
- To był stary Scrymgour - zaczął. - Pewnego
dnia ktoś zajrzał do jego kościoła. Proboszcz
wychylał się z kazalnicy i z ogniem przemawiał
do dwu sprzątaczek w podeszłym wieku.
Wygrażał im palcem i perorował: "Ha! Wiem,
co myślicie. Myślicie, że Ahaswer Wielki z
Pierwszej Lekcji to Artakserkses Drugi. Nie! To
ma być Artakserkses Trzeci!"
Julian Harmon nie dostrzegał w tej anegdocie
nic szczególnie komicznego, ale Bułeczka śmiała
się zawsze do rozpuku. Teraz też parsknęła
dźwięcznym śmiechem.
- Najdroższy! - zawołała. - Myślę, że ty kiedyś
będziesz kubek w kubek podobny!
Pastor zrobił niepewną minę.
- Być może, Bułeczko - odrzekł skromnie. -
Wiem, że nie bardzo umiem trafiać do prostych
ludzi.

background image

- Nie szkodzi! - podchwyciła żywo i podniósłszy
się, zaczęła zbierać na tacę naczynia. - Właśnie
wczoraj mówiła mi pani Butt, że jej mąż, który
był ateistą i dawniej nigdy nie chodził do
kościoła, teraz chodzi każdej niedzieli, by
słuchać twoich kazań.
Roześmiała się i powiedziała, naśladując
doskonale afektowany ton pani Butt:
- "No i parę dni temu, proszę pani, mąż
powiedział panu Timkinsowi z Little Worsdale,
że tutaj, w Chipping Cleghorn, mamy
prawdziwą kulturę. Całkiem inaczej niż u nich,
w Little Worsdale, gdzie wielebny Goss mówi do
parafian tak jak do małych dzieci. Prawdziwą
kulturę - powiedział mąż panu Timkinsowi -
mamy tu, w Chipping Cleghorn. Nasz proboszcz
kształcił się w Oxfordzie, nie w Milchesterze, ma
gruntowną wiedzę i nam ją przekazuje. Wie
wszystko o Rzymianach i Grekach, a także o
Babilonie i Asyrii. Ba! Nawet kot z probostwa
nazywa się tak jak jeden król asyryjski!" Tak
mówił Butt, więc chwała ci, Julianie! - zawołała
Bułeczka i podjęła zaraz. - Mój Boże! Muszę
zmykać z tą tacą, bo inaczej nigdy nie uporam
się z robotą! Hej, Tiglat Pileser! Chodź, kotku!
Kici-kici! Dostaniesz resztki śledzia!
Otworzyła drzwi i zręcznie przytrzymując je
stopą, wyniosła z pokoju tacę ze stosem naczyń.
Niebawem dobiegła z kuchni jej własna wersja
znanej śpiewki:

background image

Nastał morderstw dzień uroczy,
Rozkoszny niby wonny maj,
Zmyły się z miasta wszystkie gliny...

Brzęk wrzucanych do zlewu naczyń zagłuszał
dalszy ciąg, lecz wychodząc z domu, wielebny
Julian Harmon usłyszał końcowy wiersz
radosnej strofy:

A nam, mordercom, w to graj!

ROZDZIAŁ DRUGI
ŚNIADANIE W LITTLE PADDOCKS
1

Mieszkańcy Little Paddocks również byli przy
śniadaniu.
U szczytu stołu zasiadała właścicielka domu,
panna Blacklock, osoba sześćdziesięcioletnia, w
sportowym kostiumie z tweedu i
nieodpowiedniej raczej kolii z dużych
sztucznych pereł, ciasno opinających szyję, niby
obróżka. Panna Blacklock czytała "Daily Maił",
Julia Simmons przeglądała niedbale
"Telegraph", Patrick Simmons głowił się nad
krzyżówką zamieszczoną w "Timesie". Panna
Dora Bunner zatonęła w lokalnym czasopiśmie.
Panna Blacklock parsknęła ochrypłym
śmiechem. Patrick Simmons zamamrotał do
siebie:
- Naturalnie... Przecinka, nie przesieka... Tu

background image

zrobiłem błąd...
Dora Bunner zagdakała nagle głośno, niby
spłoszona kura:
- Letty! Letty! Widziałaś?... Co to właściwie
znaczył
- Co takiego, Doro?
- Zdumiewające ogłoszenie! Wyraźnie mowa
tam o Little Paddocks!... Ale co to właściwie
znaczy?
- Gdybyś zechciała mi pokazać to ogłoszenie,
kochana Doro...
Panna Bunner posłusznie wręczyła "Gazetkę"
przyjaciółce i drżącym palcem wskazała
odpowiednie miejsce.
- Spójrz tylko, Letty. Spójrz!
Panna Blacklock spojrzała. Zmarszczyła brwi.
Później dociekliwym wzrokiem przebiegła
wokół stołu i przeczytała na głos:
- "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29
października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little
Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą
rozsyłane". Patryk? Czy to twój koncept? -
zapytała obcesowo.
- Nie, ciociu Letty. Skąd ci to przyszło na myśl?
Dlaczego ja miałbym mieć z tym coś wspólnego?
- zaprzeczył z całym spokojem Patryk Simmons.
- Hm... To wygląda na ciebie, Pat - odparła
surowo.
- Pomyślałam, że to może być żart w twoim
stylu.
- Żart? Nic podobnego, ciociu.

background image

- A może ty, Julio...
- Ja? Skąd znowu! - powiedziała Julia znudzona.
Panna Bunner zerknęła w stronę pustego
miejsca, na którym ktoś wcześniej jadł
śniadanie.
- Nie sądzisz, Letty, że pani Haymes... -
rozpoczęła niepewnie.
- Ach, nie! Naszej Filipie nie w głowie takie
żarty! - zawołał żywo Patryk. - To osoba bardzo
serio.
Julia ziewnęła, mówiąc bez zainteresowania:
- Ale cóż to za pomysł? Co ta cała historia
znaczy?
- Moim zdaniem w grę wchodzi jakiś niemądry
kawał - odpowiedziała z wolna panna Blacklock.
- Idiotyczny i w bardzo złym guście -
podchwyciła Dora Bunner. - Dlaczego? Co w
tym ma być zabawnego?
Jej pyzate policzki drgały nerwowo, oczy
krótkowidza połyskiwały irytacją i oburzeniem.
Pani domu uśmiechnęła się do starej
przyjaciółki.
- Nie przejmuj się, Bunny - powiedziała. -
Widocznie ktoś ma takie poczucie humoru. Ale
chciałabym wiedzieć kto.
- To ma być dzisiaj - podjęła Bunny. - Dzisiaj o
pół do siódmej. Jak sądzisz? Co się zdarzy?
- Śmierć - orzekł Patryk grobowym tonem. -
Rozkoszna Śmierć.
- Cicho bądź! - zgromiła go panna Blacklock, a
jej przyjaciółka pisnęła cienko.

background image

- Miałem na myśli to wyborne ciasto, które
wypieka Mitzi - usprawiedliwił się młody
człowiek. - Rozkoszna Śmierć! Tak je przecież
nazywamy.
Panna Blacklock uśmiechnęła się blado. Dora
Bunner natarła raz jeszcze:
- Ależ, Letty. Co ty naprawdę sądzisz, bo...
Przyjaciółka przerwała jej z krzepiącym
spokojem:
- Sądzę, że o pół do siódmej będziemy mieli
połowę Chipping Cleghorn. To pewne. No i
wszyscy będą pękać z ciekawości. Teraz idę
sprawdzić, czy w domu jest trochę kseresu.

2

- Jesteś zaniepokojona? Prawda, Lotty?
Panna Blacklock wzdrygnęła się nerwowo.
Siedziała przy biurku i z roztargnieniem
rysowała ryby na bibularzu. Podniosła wzrok.
Spojrzała w zaniepokojoną twarz Bunny.
Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć Dorze, bo
nie należało jej niepokoić ani irytować. Milczała
przez chwilę.
W szkole przyjaźniła się z Dora Bunner, która
była wówczas łacina, błękitnooka, jasnowłosa i,
trzeba przyznać, dosyć głupia. Jej głupota nie
miała większego znaczenia, gdyż pogoda,
wesołość i uroda czyniły z Dory bardzo
przyjemną współtowarzyszkę. W swoim czasie -
jak mawiały koleżanki - powinna wyjść za

background image

jakiegoś sympatycznego oficera czy
prowincjonalnego notariusza. Tyle miała zalet!
Była wrażliwa, wierna w przyjaźni, poczciwa.
Jednakże życie niełaskawie potraktowało Dorę
Bunner. Musiała zarabiać na utrzymanie.
Pracowała ciężko, ale czegokolwiek by się
podjęła, nie szło jej to dobrze.
Koleżanki szkolne straciły się z oczu, lecz przed
pół rokiem panna Blacklock otrzymała
wzruszający, napisany z patosem list. Dora
szwankowała na zdrowiu. Mieszkała w jednym
pokoju i usiłowała wyżyć z emerytury.
Próbowała dorabiać szyciem, niestety, palce
miała sztywne od reumatyzmu. W liście
odwoływała się do wspomnień szkolnych i
pytała, czy stara przyjaciółka nie zechciałaby jej
pomóc, chociaż los rozłączył je tak dawno.
Panna Blacklock zareagowała spontanicznie.
Biedna Dora! Biedna, ładna, niemądra,
trzpiotowata Dora! Niezwłocznie wybrała się do
koleżanki szkolnej, wzięła ją ze sobą i
zainstalowała w Little Paddocks pod
pretekstem, że "całe gospodarstwo domowe to
już zbyt dużo dla mnie; muszę mieć kogoś
zaufanego do pomocy". Lekarze zapewnili
pannę Blacklock, iż jej przyjaciółka nie pożyje
długo, okazało się jednak, że biedna Dora bywa
często nie lada utrapieniem. Wszędzie czyniła
zamęt, drażniła bardzo nerwową cudzoziemkę
zatrudnioną jako pomoc domowa, myliła się
przy liczeniu bielizny do prania, gubiła rachunki

background image

i listy, często przywodziła do rozpaczy zaradną i
pedantyczną zawsze pannę Blacklock. Biedna,
niemądra, stara Dora! Taka poczciwa,
przywiązana, dumna i szczęśliwa, że przydaje
się na coś, lecz, niestety, absolutnie
nieobliczalna!
- Uważaj, Doro! - rzuciła cierpko panna
Blacklock. - Prosiłam cię tyle razy!
- Mój Boże! - Dora zrobiła żałosną minę. -
Uważam, Letty... Tylko zapomniałam. Ale
zaniepokojona jesteś? Prawda?
- Zaniepokojona? Nie... Bynajmniej. Masz na
myśli to głupie ogłoszenie?
- Aha... Może to i dowcip, lecz w każdym razie
dowcip jadowity.
- Jadowity?
- Aha... Musi kryć w sobie coś złego...
Powiedziałabym, że... moim zdaniem, nie jest to
dowcip miły.
Panna Blacklock spojrzała na przyjaciółkę.
Łagodne oczy, upór w wyrazie ust, nos
cokolwiek zadarty. Biedna Dora! Irytująca,
roztrzepana, pełna dobrych chęci i stwarzająca
wciąż problemy. A przecież - dziwna rzecz - nie
pozbawiona zdrowego rozsądku!
- Masz chyba słuszność, Doro. Nie może to być
miły dowcip.
- Mnie się zupełnie nie podoba - podchwyciła
Dora z nieoczekiwanym ogniem. -
Przestraszyłam się, Letty. I ty jesteś
przestraszona.

background image

- Ja? Także pomysł! - obruszyła się panna
Blacklock.
- Jest w tym niebezpieczeństwo. Tak, Letycjo!
Niebezpieczeństwo! Coś w stylu ludzi, którzy
wysyłają pocztą paczki zawierające bomby
zegarowe.
- Moja droga! Po prostu jakiś przygłupek chciał
być dowcipny.
- Ale co w tym dowcipnego? Nic!
Słusznie! Co w tym dowcipnego? Twarz panny
Blacklock zdradzała jej myśli, więc Dora
zawołała tonem triumfu:
- A widzisz, Letty! Jesteś takiego samego zdania!
- Ależ, kochana Bunny...
Panna Blacklock umilkła raptownie. Do pokoju
wtargnęła wzburzona młoda kobieta w
jaskrawej spódnicy i dżersejowej bluzce, pod
którą falował pełny biust. Miała przetłuszczone
ciemne włosy, splecione w warkocz i upięte w
koronę.
- Pomówić z panią? Można? Nie? Panna
Blacklock westchnęła.
- Naturalnie, Mitzi. O co chodzi?
Czasami myślała, że wolałaby sama sprzątać i
gotować, niż znosić ataki nerwowe tej
imigrantki zatrudnionej jako pomoc domowa.
- To będzie w porządku, nie? Wymawiam,
proszę pani! Odchodzę! Zaraz!
- Dlaczego, Mitzi? Ktoś cię zdenerwował?
- Tak! Jestem zdenerwowana! - padła
dramatyczna odpowiedź. - Nie chcę umierać!

background image

Nie! Już raz uniknęłam śmierci w Europie. Cała
moja rodzina zginęła. Wymordowana! Matka,
mały braciszek, moja siostrzeniczka, słodkie
dziecko! Wszyscy wymordowani! Ja uciekłam.
Ukryłam się i schroniłam w Anglii. Pracuję tak,
jak nigdy nie pracowałabym we własnym kraju.
Ja, proszę pani...
- Wiem. Znam to wszystko - przerwała panna
Blacklock, która rzeczywiście znała na pamięć tę
historię, bo Mitzi powtarzała ją ciągle. - Ale
dlaczego chcesz odejść właśnie dzisiaj?
- Bo znowu przyjdą, żeby mnie zabić!
- Kto?
- Moi wrogowie. Hitlerowcy. A może teraz jacyś
inni. Dowiedzieli się, że tu jestem. Przyjdą mnie
zabić. Przeczytałam o tym. Sama! W tym
piśmie!
- W "Gazetce"?
- Aha! W tym piśmie. Czarno na białym. O!
Proszę popatrzeć, co tu napisane. Morderstwo,
nie? W Little Paddocks! To tutaj, nie? Dziś
wieczór, o pół do siódmej! Nie myślę czekać. Nie
chcę, żeby mnie zamordowali. Nie chcę!
- Ale dlaczego odnosisz to do siebie? Naszym
zdaniem w grę wchodzi żart.
- Żart! To żaden żart zabić kogoś!
- Żaden żart. Zgoda. Ale, drogie dziecko, gdyby
wrogowie mieli zamiar cię zabić, nie ogłaszaliby
tego w prasie.
- Nie ogłaszaliby? Myśli pani? - podchwyciła
zbita nieco z tropu Mitzi. - Uważa pani, że nie

background image

chcą zamordować nikogo? A może właśnie
panią, proszę pani? Nie?
- Nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek
mógłby mi życzyć śmierci - odparła panna
Blacklock spokojnie i beztrosko. - I słowo daję,
Mitzi, nie widzę powodu, dla którego mógłby
chcieć zabić ciebie. Dlaczego, Mitzi?
- Bo to źli ludzie. Bardzo źli! Mówiłam
przecież... Matka i mały braciszek, i moja
siostrzenica, takie słodkie dziecko...
- Tak! Wiem! - Panna Blacklock przerwała
potok-słów Mitzi. - Ale nie wyobrażam sobie,
czemu ktoś miałby dybać na twoje życie. Jeżeli
chcesz odejść natychmiast, nie mogę oczywiście
przeszkodzić temu. Ale, doprawdy, zrobiłabyś
wielkie głupstwo - zakończyła i dodała
stanowczym tonem, który najwidoczniej
zachwiał postanowieniem Mitzi: - Rzeźnik
przysłał dziś bardzo twardą wołowinę. Trzeba ją
będzie udusić.
- Tak! Udusić! Zrobię państwu gulasz. Taki
specjalny gulasz.
- Niech będzie gulasz. Zgoda. I z tego trochę
uschniętego sera warto by zrobić paluszki.
Spodziewam się kilku osób dziś wieczorem.
- Dziś wieczorem? Akurat dziś wieczorem?
- Aha. O pół do siódmej.
- Tak jak było w gazecie, nie? Czemu kilka osób
miałoby przyjść o pół do siódmej?
- Bo ludzie lubią pogrzeby - powiedziała
żartobliwie panna Blacklock. - Jestem zajęta,

background image

Mitzi. Proszę pójść do swojej roboty - rzuciła
stanowczo i dodała, gdy drzwi zamknęły się za
cudzoziemką. - Klęska na razie zażegnana.
- Umiesz sobie radzić, Letty - pochwaliła ją
panna Bunner.

ROZDZIAŁ TRZECI
O PÓŁ DO SIÓDMEJ
1

A więc wszystko gotowe - powiedziała panna
Blacklock.
Nie bez uznania objęła spojrzeniem długi salon.
Rypsowe obicia w deseń z róż, dwa wazony
rdzawych chryzantem, mały bukiet fiołków i
srebrna szkatułka z papierosami na stoliku pod
ścianą, a na środkowym stole taca z napojami.
Little Paddocks - niewielki dom w stylu
wczesnowiktoriariskim - był ozdobiony
podłużną werandą i zielonymi żaluzjami w
oknach. Długi salon, któremu dach werandy
zabierał znaczną część światła, miał początkowo
dwuskrzydłowe drzwi wiodące do małego
pokoju z wykuszowym oknem. Poprzedni
mieszkańcy usunęli te drzwi i zastąpili pluszową
kotarą. Z kolei panna Blacklock pozbyła się
kotary i oba pokoje połączyła w jeden. Były tam
dwa kominki, a chociaż na żadnym z nich nie
płonął ogień, w salonie panowało przyjemne
ciepło.
- Oo! Centralne ogrzewanie działa - powiedział

background image

Patryk.
- Aha! - pani domu przytaknęła skinieniem
głowy. - Ostatnio było tak mglisto i deszczowo.
W całym domu czuć wilgoć. Kazałam Evansowi
napalić, zanim poszedł do domu.
- A co z bezcennym koksem? - zapytał drwiąco
młody człowiek.
- Co z bezcennym, jak powiedziałeś, koksem? W
przeciwnym razie musiałby się palić w
kominkach równie bezcenny węgiel. Widzisz,
mój drogi, władze odmawiają nam nawet
należnej cotygodniowej odrobiny węgla, jeżeli
nie dowiedziemy, że to jedyny opał, jaki służy do
gotowania.
- Podobno dawniej każdy mógł kupować, ile
chciał, węgla i koksu. Czy to prawda? - zapytała
Julia takim tonem, jakby słuchała dziwnych
opowieści o jakimś nieznanym kraju.
- Tak, i to tanio.
- Nie było ograniczeń? Można się było obejść
bez rozmaitych podań i formularzy? Każdy
mógł kupować koks i węgiel?
- W dowolnych ilościach i gatunkach. Nie sam
łupek i kamień, jakie dziś dostajemy.
- To musiał być świat z bajki - westchnęła Julia.
- Prawda?
- Tak mi się zdaje, gdy ten świat wspominam -
powiedziała z uśmiechem panna Blacklock. - Ale
jestem stara, nic więc dziwnego, że bardziej
podobają mi się dawne czasy. Wy, młodzi, nie
powinniście tak myśleć.

background image

- Nie musiałabym wtedy pracować zarobkowo -
podjęła dziewczyna. - Mogłabym po prostu
siedzieć w domu, pielęgnować kwiaty, pisywać
liściki... Po co pisywało się liściki? I do kogo?
- Do wszystkich tych, do których obecnie
telefonujemy - wyjaśniła pogodnie panna
Blacklock. - Myślę, Julio, że ty nie potrafiłabyś
nawet pisać liścików.
- W każdym razie nie w stylu uroczego
"Poradnika wszelkiej korespondencji", który
znalazłam tu niedawno. Coś cudownego!
Dowiedziałam się stamtąd, jak grzecznie
odrzucić propozycję małżeństwa uczynioną
przez wdowca!
- Wątpię, moja droga, czy przesiadywanie w
domu odpowiadałoby ci tak bardzo, jak sądzisz.
To pociągało za sobą różne obowiązki. Chociaż -
ciągnęła pani domu oschłym tonem - niewiele mi
o nich wiadomo. Bunny - czule spojrzała w
stronę dawnej koleżanki - i ja wcześnie
zaczęłyśmy pracować zarobkowo.
- Istotnie, Letty! Za wcześnie! - podchwyciła
panna Bunner. - Ach, te nieznośne dzieci! Nigdy
ich nie zapomnę! Naturalnie Letty była
mądrzejsza ode mnie. Została urzędniczką,
sekretarką wielkiego finansisty.
Drzwi otworzyły się i do salonu weszła Filipa
Haymes - wysoka, jasnowłosa, chłodna i
opanowana. Nie bez zdziwienia rozejrzała się
wokół.
- Co to? Przyjęcie? Nikt mi nic nie mówił.

background image

- Nasza Filipa, ma się rozumieć, nic nie wie! -
roześmiał się Patryk. - Trzymam zakład, że to
jedyna w Chipping Cleghorn osoba nie
uświadomiona.
Młoda kobieta rzuciła mu pytające spojrzenie.
- Rozejrzyj się dokoła, a zobaczysz miejsce
przyszłego morderstwa! - odpowiedział i
teatralnym gestem zatoczył szeroki łuk ręką.
Filipa Haymes zrobiła zdumioną minę.
- Oto - ciągnął młody człowiek, wskazując dwa
wielkie pęki chryzantem - żałobne wieńce. A te
salaterki paluszków z sera i oliwek symbolizują
pieczone mięsiwa podawane zazwyczaj na
stypie.
Filipa zwróciła wzrok w kierunku pani domu.
- Czy to żart? Jestem okropnie głupia, nigdy nie
rozumiem żartów.
- Głupi żart i niesmaczny! - wybuchnęła Dora
Bunner.
- Mnie się przynajmniej nie podoba.
- Pokażcie jej ogłoszenie - zabrała głos panna
Blacklock. - Ja muszę zamknąć kaczki. Idę, bo
już robi się ciemno. No i gości tylko patrzeć!
- Ja pójdę zamknąć kaczki - zaproponowała
Filipa.
- Nie, moja droga - zaoponowała pani domu. -
Zakończyłaś swój dzień pracy.
- Ja cię zastąpię, ciociu Letty - powiedział
Patryk.
- Nic podobnego! - odmówiła energicznie. -
Poprzednim razem nie zasunąłeś porządnie

background image

rygla.
- Pozwól, kochana Letty, że ja to zrobię -
wyrwała się panna Bunner. - Z całą
przyjemnością. Naprawdę! Wezmę tylko kalosze
i... Gdzie też podziałam żakiet?
Panna Blacklock uśmiechnęła się tylko i
zniknęła z pokoju.
- Nic z tego, Bunny - odezwał się Patryk. - Ciocia
Letty jest samodzielna, nie pozwoli się w niczym
zastąpić. Stanowczo woli wszystko robić sama.
- Uwielbia pracę - dorzuciła Julia.
- Nie zauważyłam jednak, żebyś ty kwapiła się z
pomocą - podchwycił jej brat, a dziewczyna
uśmiechnęła się sennie.
- Dopiero co orzekłeś, że ciocia Letty nie pozwoli
się w niczym zastąpić. A zresztą - wyciągnęła
przed siebie kształtne nogi - jestem w swoich
najlepszych pończochach.
- Śmierć w jedwabnych pończochach -
zadeklamował Patryk.
- Jedwabnych? To nylony, głuptasie.
- Śmierć w nylonach? To już nie tak dobry tytuł
kryminału.
- Może ktoś wytłumaczy mi wreszcie, skąd dziś
tyle gadania o śmierci? - zapytała Filipa z nutą
skargi w głosie.
Wszyscy naraz usiłowali jej wytłumaczyć, lecz
nikt nie mógł znaleźć "Gazetki", gdyż Mitzi
zabrała ją do kuchni. Pani domu wróciła po
upływie kilku minut.
- Kaczki zamknięte - oznajmiła i spojrzała na

background image

zegar.
- Dwadzieścia po szóstej. Zaraz zaczną się
schodzić albo mój pogląd na sąsiadów jest
absolutnie mylny.
- Nie rozumiem, dlaczego zaraz zaczną się
schodzić
- bąknęła niepewnie Filipa.
- Nie rozumiesz? Zapewne... Ale widzisz, ludzie
są na ogół bardziej wścibscy niż ty.
- Postawa życiowa Filipy to przede wszystkim
brak zainteresowania - wtrąciła cierpko Julia.
Filipa powstrzymała się od odpowiedzi. Panna
Blacklock spojrzała w stronę środkowego stołu,
na którym Mitzi postawiła kseres i trzy salaterki
z oliwkami, paluszkami z sera oraz drobnymi
ciasteczkami własnego wypieku.
- Pat - zwróciła się do siostrzeńca - może
zechciałbyś przestawić tę tacę lub cały stół, jeżeli
wolisz, gdzieś dalej, na przykład pod wykuszowe
okno? Ostatecznie nie wydaję przyjęcia i nie
zapraszałam nikogo. Niech nie wygląda na to, że
spodziewam się gości.
- Chcesz, ciociu Letty, zataić swoją bystrość w
przewidywaniu?
- Ładnie to powiedziałeś. Dziękuję ci, chłopcze.
- Zainscenizujemy uroczy wieczór w ściśle
domowym kółku - powiedziała Julia - i
będziemy udawać zdziwienie, gdy ktoś się zjawi.
Panna Blacklock sięgnęła po butelkę kseresu,
podniosła ją i zrobiła niezdecydowaną minę.
- Prawie połowa została - uspokoił ją Patryk. -

background image

Powinno starczyć.
- Aha... Zapewne... - bąknęła z wahaniem i
podjęła zaraz stanowczym tonem: - Pat! Bądź
łaskaw przynieść świeżą butelkę. Jest w
schowku kredensowym... Ta została otwarta
dość dawno. Pamiętaj też o korkociągu.
Patryk wyszedł posłusznie, aby po chwili wrócić
z butelką, którą odkorkował i postawił na tacy.
Zerknął spod oka w kierunku pani domu.
- Jak widzę, ciociu Letty - powiedział cicho -
sprawę traktujesz bardzo serio. Nie mylę się
prawda?
- Nie wyobrażasz sobie chyba, Letty... - zaczęła
Dora Bunner, lecz panna Blacklock przerwała
jej szybko:
- Cicho! Ktoś dzwoni... Moje przewidywania
znajdują potwierdzenie.

2

Mitzi otworzyła drzwi salonu i zaanonsowała na
swój osobliwy, poufały sposób:
- Pan pułkownik i pani Easterbrook przyszli,
proszę pani.
Pułkownik był bardzo pewien siebie i
najwidoczniej próbował ukryć lekkie
zmieszanie.
- Nie przeszkadzamy, prawda? - zaczaj, a Julia
parsknęła stłumionym śmiechem. - Akurat
przechodziliśmy tędy, więc... Nie
przeszkadzamy, prawda? Mamy stosunkowo

background image

ciepły wieczór... O! Działa centralne
ogrzewanie!... Naszego jeszcze nie
uruchomiliśmy.
- Prześliczne chryzantemy - zaszczebiotała pani
Easterbrook. - Cudowne! Naprawdę!
- Ależ skąd, to wiechcie - rzuciła półgłosem
Julia. Pani Easterbrook powitała Filipę Haymes
trochę zbyt serdecznie. Widocznie chciała dać
do zrozumienia, że nie uważa jej za osobę
pracującą na roli zawodowo.
- Jak wygląda teraz ogród pani Lucas? -
zapytała. - Będzie kiedyś w porządku? Podczas
wojny został zupełnie zaniedbany, a teraz ten
okropny staruch, Ashe, tylko zmiata liście i
sadzi trochę kapusty.
- Już zaczyna być widać efekty - odpowiedziała
Filipa - ale uporządkowanie go wymaga nieco
czasu.
Mitzi otworzyła znów drzwi i oznajmiła:
- Te panie z Boulders!
- Dobry wieczór - powiedziała panna Hinchliffe i
wkroczywszy do salonu, obdarzyła panią domu
miażdżącym uściskiem dłoni. -
Zaproponowałam Murg, żebyśmy tu wpadły na
chwilę. Chciałam zapytać, jak niosą się pani
kaczki.
- Wcześnie już się ściemnia, prawda? - zwróciła
się do Patryka panna Murgatroyd. - Prześliczne
chryzantemy!
- Wiechcie! - bąknęła Julia.
- Czemuś taka nastroszona? - skarcił ją szeptem

background image

młody człowiek.
- O! Centralne działa! Tak wcześnie! - podjęła
panna Hinchliffe karcącym tonem.
- Ten dom jest okropnie wilgotny jesienią -
wyjaśniła panna Blacklock.
Patryk zapytał ją wzrokiem, czy czas na kseres,
i tą samą drogą otrzymał odpowiedź, że za
wcześnie.
- Dostanie pan w tym roku cebulki z Holandii? -
zapytała panna Blacklock pułkownika.
Drzwi otwarły się znowu i do salonu wkroczyła
zmieszana nieco pani Swettenham, za nią zaś
posępny i zawstydzony Edmund.
- No i jesteśmy! - zaczęła wesoło dama,
rozglądając się wokół z nietajonym
zaciekawieniem. - Przyszło mi na myśl, żeby
wstąpić tutaj... - ciągnęła zbita cokolwiek z
tropu - i zapytać, czy nie zechciałaby pani wziąć
kociątka? Nasza kotka właśnie...
- Spodziewa się potomstwa po rudym kocurze -
podchwycił Edmund. - Należy sądzić, że będzie
to potomstwo okropne. Proszę pamiętać, że
została pani ostrzeżona.
- Nasza kotka jest wyjątkowo łowna - podjęła
żywo pani Swettenham i dorzuciła zaraz: -
Prześliczne chryzantemy!
- Jak widzę, centralne ogrzewanie działa -
powiedział Edmund, nie siląc się na
oryginalność.
- Jacy oni podobni do płyt gramofonowych -
szepnęła Julia.

background image

- Nie podobają mi się dzisiejsze wiadomości.
Bardzo nie podobają! - Pułkownik Easterbrook
ujął Patryka za guzik. - Moim zdaniem wojna
jest nieunikniona. Absolutnie nieunikniona!
- Nie czytuję nigdy agencyjnych doniesień -
odrzekł młody człowiek.
Jeszcze raz otworzyły się drzwi i do salonu
weszła pani Harmon.
Stary filcowy kapelusz miała zsunięty
kokieteryjnie na tył głowy, a noszony zazwyczaj
wyblakły sweter zastąpiła nieco zbyt obszerną
bluzką z falbankami.
- Witam kochaną panią! Witam! - zawołała z
promiennym uśmiechem. - I co? Nie spóźniłam
się? Kiedy zacznie się morderstwo?

3

Szmer przyśpieszonych oddechów. Julia
roześmiała się krótko, z uznaniem. Patryk zrobił
niepocieszoną minę. Panna Blacklock
uśmiechnęła się do pastorowej.
- Julian szaleje ze złości, że nie mógł przyjść -
ciągnęła pani Harmon. - On uwielbia
morderstwa! Właśnie dlatego wygłosił zeszłej
niedzieli takie świetne kazanie... Ha! Pewno nie
powinnam tak mówić, bo to przecież mój mąż,
ale kazanie było rzeczywiście świetne. Prawda?
A wszystko dzięki "Igraszkom śmierci".
Panienka z księgarni specjalnie odłożyła dla
mnie tę książkę. Czytali państwo? Wstrząsająca

background image

historia! Naprawdę! Wydaje się, że już wszystko
wiadomo i nagle to nie tak... Następuje seria
wspaniałych morderstw! Cztery... Może nawet
pięć! "Igraszki śmierci" zostawiłam w jego
gabinecie, kiedy Julian zamknął się, żeby
przygotować kazanie. No i sięgnął po książkę, a
później nie mógł się od niej oderwać. Po prostu
nie był w stanie! W rezultacie musiał się
strasznie spieszyć z pisaniem kazania, więc to, co
chciał powiedzieć, wyraził zwyczajnie, bez
żadnych tam mądrości ani uczonych aluzji.
Oczywiście kazanie wypadło znacznie lepiej.
Słowo daję! Z pewnością za dużo gadam. No i
co? Kiedy zacznie się morderstwo?
Panna Blacklock spojrzała w stronę zegara
stojącego na półce nad kominkiem.
- Jeżeli rzeczywiście coś ma się zdarzyć, winno
zdarzyć się niedługo - powiedziała. - Za minutę
pół do siódmej. Tymczasem zaproponuję
państwu kieliszek kseresu.
Patryk ruszył żwawo w kierunku wykuszowego
okna. Panna Blacklock podeszła do stolika przy
arkadzie, na którym znajdowała się szkatułka z
papierosami.
- Z rozkoszą wypiję kieliszek! - zawołała pani
Harmon. - Ale, proszę pani, co znaczy to
"jeżeli"?
- Bo, droga pani, ja wiem nie więcej niż
państwo. Najprawdopodobniej ...
Urwała i zwróciła wzrok ku małemu zegarowi
nad kominkiem. Zegar zaczął dzwonić

background image

melodyjnie, srebrzyście. Wydzwonił kwadrans,
później pół godziny. Wszyscy patrzyli w tamtą
stronę. Gdy przebrzmiała ostatnia nuta, zgasły
światła.

4

W ciemnościach rozległy się stłumione okrzyki i
kobiece piski pełne ukontentowania.
- Zaczyna się! - krzyknęła radośnie pani
Harmon.
- Nie podoba mi się to! Wcale nie podoba! -
zabrzmiał głos Dory Bunner.
Słychać też było inne głosy.
- Przerażająca historia.
- Napełniająca dreszczykiem grozy!
- Gdzie jesteś, Archie?
- Przepraszam! Zdaje się, nastąpiłem komuś na
nogę. Drzwi otworzyły się z hałasem. Jasna
smuga reflektora latarki elektrycznej omiotła
pokój. Nosowy, zachrypnięty głos mężczyzny -
przypominający zebranym miłe popołudnia
spędzone w kinie na oglądaniu filmów
kryminalnych - rzucił zwięzły rozkaz:
- Ręce do góry!
- Ręce do góry, mówię - warknął powtórnie ten
sam głos.
Wszyscy podnieśli ręce chętnie, nawet z
rozbawieniem.
- Coś wspaniałego! - powiedziała któraś z kobiet.
- Trzęsę się cała ze strachu!

background image

Nieoczekiwanie wystrzelił rewolwer. A potem
jeszcze raz. Stuk pocisków o ścianę zwarzył
przyjemny nastrój. W jednej chwili zabawa
przestała być zabawą. Ktoś krzyknął trwożnie.
Postać stojąca w drzwiach odwróciła się
raptownie, jak gdyby się zachwiała. Huknął
trzeci wystrzał. Postać zgięła się wpół i runęła na
podłogę. Latarka upadła i zgasła.
Znowu zrobiło się ciemno. Nie przytrzymywane
drzwi wahadłowe skrzypnęły i pomału, jak
gdyby z cichym pomrukiem protestu, zamknęły
się same. Klamka szczęknęła głucho.

5

W salonie powstał piekielny zamęt. Odezwały się
naraz wszystkie głosy.
- Światła!
- Gdzie tu wyłącznik?
- Nie ma kto zapalniczki?
- Nie podoba mi się to! Wcale nie podoba!
- Strzały były prawdziwe!
- I prawdziwy rewolwer!
- Czy to bandyta?
- Och, Archie! Ja chcę do domu!
- Na Boga! Nikt nie ma zapalniczki?
W tej chwili jednocześnie pstryknęły dwie
zapalniczki. Paliły się jasnym, spokojnym
płomieniem.
Zdumieni goście, jęli spoglądać jeden na
drugiego. Pod ścianą, obok arkady łączącej dwie

background image

części salonu, stała panna Blacklock.
Przesłaniała twarz dłonią. Światło było za słabe,
by widzieć coś więcej, niewątpliwie jednak
pomiędzy jej palcami sączyła się ciemna ciecz.
Pułkownik Easterbrook odchrząknął i
spróbował opanować sytuację.
- Swettenham! Proszę sprawdzić wyłączniki! -
zakomenderował.
Edmund, który stał w pobliżu drzwi, posłusznie
wykonał rozkaz.
- Poszły korki. Domowe. Albo na słupie - orzekł
pułkownik. - Co to za piekielny rwetes?
Z holu dobiegł kobiecy krzyk, który wciąż
przybierał na sile, a wtórowało mu bębnienie
pięściami o drzwi.
- Mitzi... Ktoś morduje Mitzi... - wyjąkała Dora
Bunner, chlipiąc cicho.
- To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe -
mruknął półgłosem Patryk.
- Potrzebne są świece - odezwała się panna
Blacklock.
- Bądź tak dobry, Patryku...
Pułkownik zdążył tymczasem otworzyć drzwi i
razem z Edmundem, z zapalniczkami w
uniesionych rękach, weszli do holu. Tam prawie
potknęli się o rozciągniętą na podłodze postać
ludzką.
- Ktoś go rozłożył - powiedział pułkownik
Easterbrook.
- Gdzie ta kobieta robi taki diabelski hałas?
- W jadalni - wyjaśnił Edmund.

background image

Pokój stołowy znajdował się po przeciwnej
stronie holu. Ktoś tłukł tam pięściami w drzwi,
piszczał i krzyczał.
- Drzwi są zamknięte. - Edmund obrócił klucz w
zamku i Mitzi wyskoczyła jak tygryska.
W jadalni paliły się światła. Widoczna na ich tle
Mitzi była niczym uosobienie obłędnej paniki.
Wrzeszczała nadal, a że zajęta była uprzednio
czyszczeniem srebra, więc nadal trzymała w
rękach sporą irchową ściereczkę i łopatkę do
nakładania ryby, co wyglądało komicznie.
- Cicho bądź, Mitzi! - rzuciła panna Blacklock.
- Przestań wreszcie! - zawołał Edmund, a gdy
dziewczyna nie zamierzała przestać, wymierzył
jej tęgi policzek.
Dostała gwałtownej, krótkiej czkawki i umilkła.
- Trzeba przynieść świece - powiedziała panna
Blacklock. - Są w kuchennym schowku. Wiesz,
Pat, gdzie szukać korków?
- W sionce za pokojem kredensowym, prawda?
Zaraz sprawdzę, co da się zrobić.
Pani domu postąpiła kilka kroków i znalazła się
w padającej z jadalni smudze blasku. Dora
Bunner zaszlochała głośniej, Mitzi wrzasnęła
przeraźliwie.
- Krew! - wybełkotała. - Krew! Pani jest ranna!
Wykrwawi się pani na śmierć!
- Głupia jesteś, Mitzi! - zirytowała się panna
Blacklock. - To żadna rana. Kula drasnęła mi
ucho.
- Ale krwawisz naprawdę, ciociu Letty -

background image

szepnęła Julia. Istotnie biała bluzka, perły oraz
dłoń panny Blacklock były lepkie od krwi.
- Uszy mocno krwawią - powiedziała ranna. -
Przypominam sobie, że jako dziecko zemdlałam,
kiedy fryzjer drasnął mnie w ucho. Zdawało mi
się, że w jednej chwili krew wypełniła całą
miednicę. I co ze światłem?
- Pójdę po świece - zaproponowała Mitzi.
Julia dotrzymała jej towarzystwa i niebawem
wróciły, niosąc kilka świec poprzylepianych do
spodków.
- Warto przypatrzyć się złoczyńcy - zabrał głos
pułkownik Easterbrook. - Swettenham! Proszę
przytrzymać mi tu nisko kilka świec.
- Ja stanę z drugiej strony - powiedziała Filipa i
pewną dłonią ujęła dwa spodki.
Pułkownik Easterbrook przyklęknął.
Rozciągnięty na podłodze mężczyzna był ubrany
w czarna pelerynę z kapturem. Twarz
przesłaniała mu czarna maska. Dłonie były w
czarnych bawełnianych rękawiczkach. Kaptur
zsunął się i odsłonił jasne włosy w nieładzie.
Pułkownik odwrócił leżącego twarzą do góry,
sprawdził puls, spróbował dotknąć serca i w tym
momencie cofnął z obrzydzeniem rękę. Palce
miał czerwone i lepkie.
- Postrzelił się - orzekł.
- Czy ciężko ranny? - zapytała panna Blacklock.
- Hm... Chyba nie żyje... Może popełnił
samobójstwo, a może zaplątał się w pelerynę i,
kiedy padał, rewolwer wypalił. Gdybym widział

background image

go lepiej...
W tej chwili, jak gdyby za dotknięciem różdżki
czarnoksięskiej, zajaśniały wszystkie światła.
Zgromadzeni w holu Little Paddocks
mieszkańcy osady uprzytomnili sobie nagle, że
stoją w obliczu nagłej i gwałtownej śmierci.
Pułkownik Easterbrook miał czerwoną dłoń.
Krew ściekała nadal po szyi, bluzce i żakiecie
panny Blacklock, a u ich stóp spoczywało
rozciągnięte groteskowo ciało napastnika.
- Okazało się, że tylko jeden korek... - zaczął
Patryk, wchodząc do pokoju stołowego, i umilkł
raptownie.
Pułkownik Easterbrook dotknął małej, czarnej
maski.
- Należy sprawdzić, co to za jeden - powiedział. -
Chociaż nie sądzę, by mógł to być ktoś ze
znajomych...
Zdjął maskę z twarzy nieboszczyka. Ciekawie
wyciągnęły się wszystkie szyje. Mitzi krzyknęła i
znów dostała czkawki. Inni zachowali spokój.
- Taki młody - odezwała się panna Harmon z
nutą współczucia.
- Letty! Spójrz, Letty! - zawołała nagle Dora
Bunner. - To chłopiec z hotelu Royal w
Medenham Wells! Ten, który przyszedł tu raz i
prosił o pieniądze na powrót do Szwajcarii, a ty
mu odmówiłaś. Pewno był to pretekst, żeby
zapoznać się z rozkładem domu... Mój Boże!
Niewiele brakowało, żeby ciebie zabił!
Panna Blacklock stanęła na wysokości zadania.

background image

- Filipo! - rzuciła stanowczo. - Weź Bunny do
pokoju stołowego i daj jej pół kieliszka koniaku.
Julio! Skocz do łazienki! Przynieś mi plaster z
opatrunkiem. Znajdziesz go w apteczce.
Nieprzyjemnie krwawić jak zarżnięte prosię.
Pat! Zadzwoń na policję! Zaraz!

ROZDZIAŁ CZWARTY
HOTEL ROYAL
1

Pułkownik George Rydesdale, komendant
policji hrabstwa Middle, był człowiekiem
milczącym i spokojnym. Średniego wzrostu, o
bystrych oczach pod krzaczastymi brwiami,
zwykł raczej słuchać, niż mówić. Później
matowym głosem wydawał zwięzły rozkaz - i
rozkaz wykonywano posłusznie.
W tej chwili pułkownik słuchał z uwagą tego, co
mówił inspektor-detektyw Dermont Craddock,
któremu formalnie powierzono dochodzenie.
Poprzedniego wieczora Rydesdale odwołał go z
Liverpoolu, gdzie został wysłany celem zebrania
informacji w innej sprawie. Rydesdale był o nim
dobrego zdania. Sądził, że Craddock ma nie
tylko rozum i wyobraźnię, lecz również - co
komendant cenił jeszcze wyżej - dyscyplinę
wewnętrzną, dzięki której powoli, ale
skrupulatnie badał najdrobniejsze fakty i miał
otwartą głowę do końca każdego śledztwa.
- Posterunkowy Legg przyjął telefon - mówił

background image

inspektor - i, panie pułkowniku, zadziałał jak
należy. Szybko. Z przytomnością umysłu.
Zadanie miał niełatwe. Co najmniej dziesięć
osób usiłowało mówić naraz, a jedna z nich,
uciekinierka z kontynentu, popadła w histerię
na sam widok policyjnego munduru. Trzeba ją
było zamknąć na klucz w pokoju, no i cały dom
aż się trząsł od jej krzyków.
- Stwierdzono tożsamość denata?
- Tak jest, panie pułkowniku. Rudi Scherz.
Obywatel szwajcarski. Zatrudniony w recepcji
hotelu Royal w Medenham Wells. Jeżeli pan
pułkownik pozwoli, zajmę się później ludźmi z
Chipping Cleghorn, a Royal wezmę na pierwszy
ogień. Jest już tam sierżant Fletcher. Ma
pomówić z obsługą autobusu, no i zajrzeć do
tego hotelu.
Rydesdale przytaknął skinieniem głowy i w tejże
chwili podniósł wzrok, bo drzwi się otworzyły.
- Proszę, Henry, proszę - powiedział. - Mamy tu
coś, co odbiega trochę od przeciętności.
Sir Henry Clithering, emerytowany komisarz
Scotland Yardu, wszedł do pokoju z lekko
uniesionymi brwiami. Był to starszy pan, wysoki
i dystyngowany.
- Sądzę, że to przemówi nawet do kogoś tak jak
ty zblazowanego - ciągnął pułkownik.
- Nigdy nie byłem zblazowany - obruszył się
tamten.
- Widzisz, Henry, najnowszy pomysł to
ogłaszanie w prasie o mającym się odbyć

background image

morderstwie. Craddock! Proszę pokazać
ogłoszenie panu komisarzowi.
- "North Benham News and Chipping Cleghorn
Gazette". Smaczny kąsek - powiedział sir Henry
i dodał, przebiegłszy szybko wzrokiem wskazane
mu palcem przez inspektora linijki druku. -
Tak... Rzeczywiście niecodzienne.
- Czy wiadomo, kto zamieścił ogłoszenie? -
zapytał Rydesdale.
- Z zeznań wynika, panie pułkowniku, że
przyniósł je do redakcji sam Rudi Scherz. W
środę.
- Nikt nie zakwestionował treści? Osoba
przyjmująca ogłoszenie nie zauważyła w tym nic
szczególnego?
- Wygląda na to, panie pułkowniku, że
przyjmująca ogłoszenia anemiczna blondynka
jest niezdolna do myślenia. Liczy słowa,
przyjmuje pieniądze i tyle.
- Jaki sens jest w tym wszystkim? - zapytał sir
Henry.
- Pewno chodziło o to, by w jednym miejscu i o
jednej porze zgromadzić sporą grupę
miejscowych ciekawskich, sterroryzować ich i
ogołocić z gotówki oraz kosztowności. Pomysł
wcale niezły i, trzeba przyznać, oryginalny.
- Jaka to miejscowość Chipping Cleghorn? -
zapytał znów sir Henry.
- Spora, malowniczo położona osada. Sklep
mięsny, piekarnia, sklep spożywczo-kolonialny,
nieźle zaopatrzony sklep z antykami, dwie

background image

herbaciarnie. Miejscowość odwiedzana przez
turystów, zwłaszcza zmotoryzowanych, no i
zamieszkana przez specyficzne środowisko.
Domki, zajmowane dawnymi czasy przez
rolników, poprzerabiano dla rozmaitych starych
panien czy małżeńskich par na emeryturze. Jest
także kilka willi w stylu wczesnowiktoriariskim.
- Już wiem! - podchwycił komisarz. - Grono
starych panien z towarzystwa i pułkowników w
stanie spoczynku. Oczywiście! Po przeczytaniu
ogłoszenia wszyscy musieli zgromadzić się o pół
do siódmej, aby zobaczyć, co się stanie. Na
Boga! Chciałbym mieć tutaj moją własną,
niezawodną starą pannę. Chętnie przyłożyłaby
do tego palec. Historia akurat w jej guście.
- Co to za twoja własna, niezawodna stara
panna? Ciotka?
- Nie. Nikt z rodziny, lecz najdoskonalszy
detektyw z bożej łaski. Rozumiesz? Wrodzony
talent, który wyrósł na sprzyjającej glebie. Nie
lekceważ, mój chłopcze, starych panien z twojej
mieściny - zwrócił się sir Henry do Craddocka. -
Gdyby ta sprawa miała okazać się pogmatwaną
zagadką, czego oczywiście nie podejrzewam,
pamiętaj o wiekowej, niezamężnej damie, która
zajmuje się robótkami na drutach i pielęgnuje
swój ogródek, ale niepomiernie góruje nad
każdym inspektorem-detektywem. Ona łatwo ci
powie, co mogło się zdarzyć, co powinno się
zdarzyć... Ba! Powie nawet, co zdarzyło się
rzeczywiście! Dowiesz się od niej także, dlaczego

background image

to coś się zdarzyło!
- Tak jest, panie komisarzu! Będę pamiętał -
odrzekł inspektor tak służbowo, że nikt by nie
odgadł, iż Dermont Craddock jest
chrześniakiem sir Henry'ego i z ojcem
chrzestnym pozostaje w zażyłych stosunkach.
Rydesdale naszkicował zwięźle przebieg
wydarzeń.
- Nie ulegało wątpliwości - ciągnął - że tamci
zbiegną się o pół do siódmej. Dla nas to pewne,
ale czy mógł o tym wiedzieć ów młody
Szwajcar? I jeszcze jedno! Czy goście panny
Blacklock mogli mieć przy sobie tyle, by gra
warta była świeczki?
- Hm... Parę staroświeckich broszek - podjął
tonem zastanowienia komisarz - sznurek
hodowlanych pereł, trochę bilonu... może jeden
czy drugi banknot. Nic więcej. A panna
Blacklock trzyma w domu większe pieniądze?
- Twierdzi, że nie, panie komisarzu. Jakieś pięć
funtów. To wszystko.
- Słaba pokusa - dorzucił Rydesdale.
- Wskazywałoby to, waszym zdaniem -
powiedział sir Henry - że temu facetowi chodziło
nie o grabież, lecz o specjalny występ w postaci
napadu rabunkowego. Coś z kina, hę? Bardzo
być może. Ale jakim sposobem się zastrzelił?
Rydesdale podsunął mu arkusik papieru.
- Protokół wstępnych oględzin zwłok. Strzał
rewolwerowy oddany z małej odległości... hm...
nic nie wskazuje, czy to był wypadek, czy

background image

samobójstwo. Rudi Scherz mógł zastrzelić się
rozmyślnie, mógł też potknąć się i upaść, a
rewolwer, który trzymał blisko siebie, akurat
wypalił. Bardziej prawdopodobna wydaje się
druga wersja - spojrzał na Craddocka. - Trzeba
będzie starannie przesłuchać świadków. Niech
opowiedzą drobiazgowo o wszystkim, co
widzieli.
- Z pewnością każdy z nich widział coś zupełnie
innego - westchnął inspektor.
- Zawsze interesowało mnie szczególnie to -
powiedział sir Henry - co ludzie widzą w chwili
wielkiego podniecenia, napięcia nerwowego. W
takim momencie ważne bywa wszystko, co kto
widział, a czasami jeszcze ważniejsze to, czego
nie widział.
- Jakie są informacje o rewolwerze?
- Wyrób zagraniczny, dawniej
rozpowszechniony w całej Europie... Scherz nie
miał pozwolenia na broń i na granicy nie
zadeklarował, że posiada rewolwer.
- Podejrzany facet - mruknął sir Henry.
- Nad wyraz podejrzany - zgodził się Rydesdale.
- Cóż, Craddock, niech pan jedzie do hotelu
Royal i na miejscu sprawdzi, co wiadomo o tym
Szwajcarze.

2

W hotelu Royal inspektor Craddock został
skierowany prosto do dyrektorskiego gabinetu,

background image

gdzie powitał go wylewnie pan Rowlandson,
dyrektor przedsiębiorstwa - wysoki, zażywny
mężczyzna, o wylewnym sposobie bycia.
- Z największą przyjemnością, panie
inspektorze, pośpieszę z wszelką możliwą
pomocą - rozpoczął. - Zdumiewająca historia.
Doprawdy zdumiewająca! Nigdy nie przyszłoby
mi do głowy coś podobnego. Scherz wydawał się
bardzo przeciętnym, raczej sympatycznym
chłopcem. Zupełnie nie tak wyobrażałem sobie
gangstera.
- Długo pracował u pana?
- Sprawdziłem to, nim pan inspektor przyjechał.
Dłużej niż trzy miesiące. Miał zadowalające
świadectwa i wymagane w takich razach
zezwolenie naszych władz. Wszystko było w
porządku.
- Sprawował się nienagannie?
Craddock nie zdradził tego po sobie, ale zwrócił
uwagę na króciutką pauzę, jaką dyrektor zrobił,
nim odpowiedział.
- Tak... Nienagannie.
Detektyw uciekł się do chwytu, jaki stosował
nieraz i na ogół z powodzeniem.
- Nie, nie, dyrektorze - powiedział, kręcąc głową.
- Nie całkiem tak to wyglądało.
- No... może... - Pan Rowlandson był nieco zbity
z tropu.
- Śmiało dyrektorze! Słucham! Coś nie było w
porządku. Co mianowicie?
- No... może... Nie wiadomo mi nic konkretnego.

background image

- Ale ma pan pewne podejrzenia. Prawda?
- Tak... Zapewne... Ale to nic konkretnego. Nie
chciałbym snuć domysłów, które będą
zanotowane i mogą zostać przytoczone w czasie
rozprawy sądowej.
Craddock uśmiechnął się życzliwie.
- Aha! Rozumiem, do czego pan zmierza. Proszę
się nie obawiać. Chodzi tylko o to, że muszę
wyrobić sobie jaki taki pogląd na osobę Scherza.
O coś go pan podejrzewał. O co?
- Otóż, panie inspektorze - odpowiedział
Rowlandson raczej niechętnie - kilka razy były
kłopoty z rachunkami. Trafiały do nich pozycje,
które... które nie powinny tam figurować.
- To znaczy, Scherz podawał czasami w
rachunkach pozycje, które nie figurowały w
hotelowych księgach, a pieniądze przywłaszczał
sobie. O to go pan podejrzewał, prawda?
- Mniej więcej, panie inspektorze... W
najlepszym razie mogłoby to być karygodne
niedbalstwo z jego strony. Parę razy w grę
wchodziły stosunkowo wysokie kwoty. Otwarcie
mówiąc, zacząłem podejrzewać, że to niepewny
pracownik, więc poleciłem naszemu
księgowemu, by przeprowadził kontrolę. Wyszły
na jaw rozmaite omyłki i niedokładności, ale
stan kasy nie wykazał manka. Wobec tego, panie
inspektorze, doszedłem do wniosku, że moje
podejrzenia były bezpodstawne.
- A jeżeli miały podstawę? Przypuśćmy, że
Scherz przywłaszczał sobie czasami niewielkie

background image

sumki. Mógłby to ukryć, jak sądzę, zwracając w
porę niedobory?
- Tak. Gdyby miał pieniądze. Ale ktoś, kto, jak
wyraził się pan inspektor, przywłaszcza sobie
czasami niewielkie sumki, odczuwa zazwyczaj
dotkliwy brak pieniędzy, więc natychmiast je
wydaje.
- Gdyby zatem Scherz chciał zwrócić w porę
niedobory, musiałby zdobyć pieniądze w taki
czy inny sposób... Być może dzięki napadowi
rabunkowemu?
- Tak... Ciekaw jestem, czy to była jego pierwsza
próba...
- To prawdopodobne. Robota była bardzo
dyletancka. Czy jest w hotelu ktoś, od kogo
Scherz mógłby dostać pieniądze? Wie pan o
jakiejś kobiecie w jego życiu?
- Tak. To kelnerka z baru. Nazywa się Myrna
Harris.
- Chciałbym z nią porozmawiać.

3

Myrna Harris - ładna dziewczyna o bujnych
rudych włosach i lekko zadartym nosku - była
zaniepokojona, przygnębiona i, jak się zdawać
mogło, boleśnie odczuła upokorzenie policyjnej
indagacji.
- Nic nie wiem, proszę pana - mówiła. -
Absolutnie nic! Gdybym się domyślała, jakie z
niego ziółko, nigdy, za nic nie chodziłabym z

background image

Rudim. Ale on pracował w recepcji, więc byłam
pewna, że to chłopak na miejscu. Zrozumiałe,
prawda? Teraz myślę, że dyrekcja hotelu
powinna ostrożniej dobierać personel.
Zwłaszcza jeśli chodzi o cudzoziemców. Może
Rudi należał do jakiegoś gangu, jednego z tych,
o których czyta się w gazetach?
- Naszym zdaniem działał zupełnie samodzielnie
- powiedział Craddock.
- Dziwna rzecz! Taki spokojny, dobrze
wychowany chłopiec. Kto by pomyślał!
Chociaż... Teraz przypominam sobie, że w
hotelu ginęły różne drobiazgi. Broszka z
brylantem... Jakiś złoty medalionik... Ale w
głowie mi nie postało, że Rudi...
- Nic dziwnego, proszę pani, każdego mogła
skusić okazja. Znała go pani dobrze?
- Dobrze? Tego nie powiedziałabym, proszę
pana.
- Ale byliście zaprzyjaźnieni, prawda?
- Zaprzyjaźnieni? Tak! Byliśmy zaprzyjaźnieni.
Nic więcej. Sprawy bardziej serio nie mogły
wchodzić w rachubę. Z cudzoziemcami zawsze
jestem ostrożna, bo to, proszę pana, taki ma
wielkie tony, ale naprawdę nigdy nic nie
wiadomo. Jacy bywali niektórzy żołnierze
podczas wojny! Okazywało się, że są żonaci, jak
już było za późno. Rudi chwalił się i dużo gadał,
ale nie bardzo mu wierzyłam.
Craddock podchwycił ostatnie zdanie
dziewczyny.

background image

- Chwalił się? Naprawdę? To bardzo
interesujące, panno Myrno. Widzę, że pani w
niejednym nam pomoże. I dużo gadał... Co
takiego?
- Że niby jego rodzina w Szwajcarii to bogacze i
jacyś ważniacy. Ale to mi nie pasowało, bo Rudi
wciąż nie miał pieniędzy. Mówił, że z powodu
obowiązujących w Szwajcarii ograniczeń nie
może dostawać stamtąd przekazów. To
prawdopodobne, no nie? Ale jego rzeczy...
znaczy się garderoba... nie były drogie ani
eleganckie. Nie wierzyłam mu, no i myślałam, że
rozmaite historie, które opowiada, to także
blaga. Mówił, że w Alpach uprawiał wspinaczkę
i ratował ludzi uwięzionych przez lodowiec. A
raz na skałkach w naszym wąwozie Boulter
dostał porządnego zawrotu głowy! Wspinaczka
w Alpach! Dobre sobie!
- Czy często wychodziliście gdzieś razem?
- Tak... O tak, panie inspektorze! Był dobrze
wychowany i... i wiedział, jak postępować z
dziewczyną. Zawsze mieliśmy najlepsze miejsca
w kinie, a czasem nawet kupował mi kwiaty. No
i tańczył bosko! Naprawdę bosko!
- Mówił coś kiedyś o pannie Blacklock?
- Tej, co przyjeżdża tu czasem na obiad, a raz
nawet mieszkała w hotelu? Nie... Rudi nigdy o
niej nie mówił. Nie wiem, czy ją w ogóle znał.
- A o Chipping Cleghorn mówił? - zapytał
Craddock. Odniósł wrażenie, że w oczach
Myrny Harris dostrzegł wyraz niepokoju, lecz

background image

nie był tego pewien.
- Nie... Nie sądzę... Raz pytał mnie, kiedy
odchodzą autobusy do jakiejś miejscowości. Nie
pamiętam, czy chodziło wtedy o Chipping
Cleghorn. W każdym razie to było dawno.
Nic więcej nie dało się wydobyć z dziewczyny.
Rudi zachowywał się ostatnio zupełnie
normalnie. Nie widziała go poprzedniego
wieczora. Nigdy nie przypuszczała (ani przez
moment, powtarzała to kilkakrotnie i z
naciskiem), że ten Scherz jest bandytą.
"I chyba mówi prawdę" - pomyślał inspektor-
detektyw Craddock.

ROZDZIAŁ PIĄTY
PANNA BLACKLOCK I PANNA BUNNER

Dom panny Blacklock wyglądał mniej więcej
tak, jak wyobrażał go sobie inspektor Craddock.
Po schludnej niegdyś rabacie chodziły kury i
kaczki. Ostatnie marcinki stały w glorii
jesiennych fioletów. Trawnik oraz ścieżki
świadczyły o zaniedbaniu.
Detektyw podsumował w myśli wynik
wstępnych obserwacji. Brak pieniędzy na
ogrodnika. Zamiłowanie do kwiatów.
Umiejętność dobrego planowania rabat i
klombów. Dom wymaga odnowienia, jak
obecnie niemal wszystkie domy. Ogólnie biorąc,
przyjemna, skromna siedziba.
Zatrzymał wóz przed frontowymi drzwiami

background image

Little Paddocks i w tejże chwili wyszedł zza
domu sierżant Fletcher - mężczyzna o
wojskowej postawie, dorodny niczym
gwardzista królewski.
- Aha. Pan tutaj, Fletcher.
- Tak jest, panie inspektorze.
- Co nowego?
- Skończyliśmy przetrząsać dom, panie
inspektorze. Wygląda na to, ze Scherz nie
pozostawił nigdzie odcisków palców. Oczywiście
był w rękawiczkach. Przy drzwiach frontowych
i oknach nie stwierdziliśmy śladów włamania.
Scherz przyjechał z Medenham autobusem,
który jest tutaj o szóstej. Podobno boczne drzwi
domu zostały zamknięte na klucz o pół godziny
wcześniej. Musiał chyba wejść frontowymi
drzwiami. Panna Blacklock podaje, że te drzwi
rygluje się zazwyczaj dopiero na noc. Natomiast
służąca twierdzi, że tamtego popołudnia były
przez cały czas zaryglowane. Ale ona może
twierdzić wszystko. Strasznie nerwowa. Jakaś
uciekinierka z Europy Środkowej.
- Trudno z nią idzie, co?
- Tak jest, panie inspektorze - powiedział
sierżant z przekonaniem.
Craddock uśmiechnął się. Fletcher kontynuował
meldunek:
- Oświetlenie elektryczne jest w porządku.
Wszędzie. Nie wiadomo jeszcze, jak Scherz
manipulował, by światła zgasły. Wyłączył tylko
jeden obwód obejmujący hol i salon. Ma się

background image

rozumieć, teraz kinkiety i lampy stojące nie
byłyby na jednym przewodzie, ale tu instalacja
jest staroświecka. Nie rozumiem, w jaki sposób
Scherz mógł dostać się do korków, bo skrzynka
z nimi jest w sionce przy pokoju kredensowym,
musiałby przejść przez kuchnię i służąca
widziałaby go na pewno.
- Jeżeli, oczywiście, sama nie była w zmowie -
wtrącił Craddock.
- To możliwe. Obydwoje są cudzoziemcami i tej
dziewczynie nie wierzyłbym ani trochę. Ani
trochę, panie inspektorze!
W oknie sąsiadującym z frontowymi drzwiami
domu pojawiła się para przerażonych,
ogromnych czarnych oczu. Twarz, przylepiona
do szyby, była ledwie widoczna. Craddock
zwrócił uwagę na te oczy.
- To ona, co?
- Tak jest, panie inspektorze.
Twarz zniknęła. Craddock nacisnął guzik
dzwonka. Po dobrej chwili oczekiwania drzwi
otworzyła przystojna młoda kobieta o
kasztanowych włosach i znudzonym wyrazie
twarzy.
- Detektyw-inspektor Craddock.
Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem bardzo
ładnych piwnych oczu.
- Proszę - powiedziała. - Panna Blacklock
oczekuje pana. Inspektor zanotował w pamięci,
że hol jest wąski, długi i wyposażony w
zadziwiającą liczbę drzwi.

background image

Młoda kobieta otworzyła jedne z nich po lewej
stronie i powiedziała:
- Inspektor Craddock, ciociu Letty. Mitzi nie
chciała go wpuścić. Teraz zamknęła się w
kuchni. Jęczy i popłakuje. Obawiam się, że nie
będzie dziś obiadu. Mitzi nie cierpi policji -
wyjaśniła, zwracając się do inspektora, po czym
wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
Craddock postąpił krok, by powitać właścicielkę
Little Paddocks. Miał przed sobą wysoką, mniej
więcej sześćdziesięcioletnią kobietę o wyglądzie
osoby energicznej i zaradnej. Jej szpakowate,
falujące naturalnie włosy stanowiły ładną
oprawę dla inteligentnej, stanowczej twarzy.
Szare oczy patrzyły bystro, a wydatny
podbródek świadczył o sile charakteru. Panna
Blacklock miała opatrunek na uchu, a ubrana
była w dobrze skrojony kostium i sweter. Z tym
strojem kolidował wiktoriański naszyjnik z
kamei - jedyny chyba akcent świadczący o
sentymentalnym usposobieniu właścicielki.
Obok niej siedziała kobieta w tym samym mniej
więcej wieku, z wyrazem podniecenia na
okrągłej twarzy i niedbale upiętymi włosami,
które wymykały się spod siatki. Craddock
domyślił się łatwo, że jest to "Dora Bunner -
dama do towarzystwa", z notatek
posterunkowego Legga, który uzupełnił
informację nieoficjalną uwagą na marginesie:
"Roztrzepana!"
Panna Blacklock odezwała się przyjemnym

background image

głosem osoby o nienagannej dykcji:
- Dzień dobry, panie inspektorze. To moja
przyjaciółka, panna Bunner, która pomaga mi
w gospodarstwie. Zechce pan usiąść... Mogę
służyć papierosem?
- Dziękuję, proszę pani. Nie palę na służbie.
- Jaka szkoda!
Craddock rozejrzał się po typowo
wiktoriańskim salonie, złożonym z dwu części
połączonych arkadą. W większym pokoju dwa
szerokie okna, w mniejszym jedno, wykuszowe.
Krzesła... Kanapa... Na środkowym stole duży
wazon chryzantem... Drugi na jednym z okien...
Wszystko to miłe, świeże, bez pretensji do
oryginalności. Jedyny dysonans stanowił bukiet
zwiędniętych fiołków w małym srebrnym
wazonie, stojącym na stoliku obok arkady, w
mniejszej części pokoju. Inspektor nie
wyobrażał sobie, by panna Blacklock mogła
tolerować zwiędnięte kwiaty, poczytał je więc za
wskazówkę, że w tym domu rozegrało się
ostatnio coś niezwykłego.
- Rozumiem proszę pani, że to się zdarzyło... w
tym salonie? - powiedział.
- Tak.
- A żeby pan widział ten salon wczoraj
wieczorem! Był w ruinie! - zawołała panna
Bunner. - Przewrócono dwa stoliki, a jeden z
nich miał nawet złamaną nogę! Wszyscy
wpadali na siebie! A ktoś był tak nieuważny, że
zapalonego papierosa położył na jednym z

background image

najładniejszych mebli! Ludzie... zwłaszcza
młodzi ludzie nic a nic nie troszczą się o takie
rzeczy! Chwała Bogu, nie stłukło się nic z
porcelany i...
- Doro! - przerwała pani domu łagodnie, lecz
stanowczo. - Takie drobiazgi może są przykre,
ale nie mają żadnego znaczenia. Powinnyśmy
raczej odpowiadać na zadawane pytania.
- Bardzo pani dziękuję. Wkrótce przejdę do
wydarzeń wczorajszego wieczoru. Przede
wszystkim jednak chciałbym usłyszeć, kiedy
widziała pani po raz pierwszy denata. Czy Rudi
Scherz był pani znany?
- Rudi Scherz? Tak się nazywał? - zapytała
panna Błacklock, jak gdyby trochę zdziwiona. -
Zdawało mi się... Mniejsza zresztą o to. Pierwszy
raz spotkałam go... zaraz... jakieś trzy tygodnie
temu. Wybrałam się wtedy po zakupy do
Medenham Wells. Jadłam... Jadłyśmy z panną
Bunner obiad w hotelu Royal. Kiedy
wychodziłyśmy przez hol, usłyszałam swoje
nazwisko. Młody człowiek z recepcji powiedział:
"Panna Blacklock, o ile się nie mylę?". Dodał
zaraz, że pewnie go nie pamiętam, lecz jest
synem właściciela Hotelu Alpejskiego w
Montreux, gdzie podczas wojny blisko rok
mieszkałam z siostrą.
- Hotel Alpejski w Montreux - powtórzył i
zanotował Craddock. - Przypomniała sobie pani
tego młodego człowieka?
- Nie, panie inspektorze. Raczej jestem pewna,

background image

że nie widziałam go nigdy. Wszyscy chłopcy z
hotelowych recepcji są tak bardzo podobni do
siebie. W Montreux spędzałyśmy czas miło, a
właściciel Hotelu Alpejskiego traktował nas
wyjątkowo życzliwie. Wobec tego chciałam być
uprzejma dla jego syna. Zapytałam, czy dobrze
czuje się w Anglii. Powiedział, że tak, i dodał, że
ojciec wyprawił go tutaj na praktykę w
angielskim hotelu. Wszystko to wydało mi się
zupełnie naturalne.
- Widziała go pani później?
- Tak... Po jakichś dziesięciu dniach przyszedł tu
nieoczekiwanie. Byłam zdziwiona, zaskoczona.
Przeprosił za kłopot, jaki sprawia, i powiedział,
że jestem jedyną znaną mu w Anglii osobą. A
więc zwraca się do mnie, bo jego matka ciężko
zachorowała i niezwłocznie trzeba mu pieniędzy
na powrót do Szwajcarii.
- Ale nie dostał nic od Letty! - zawołała Dora
Bunner.
- Historyjka wyglądała bardzo mętnie -
podchwyciła żywo panna Blacklock. - Nie
miałam już wątpliwości, że ten młody człowiek
to podejrzany typ. Pieniądze na powrót do
Szwajcarii! Nonsens! Jego ojciec mógł to
załatwić telegraficznie bez najmniejszego
kłopotu. Wszyscy hotelarze trzymają ze sobą.
Przyszło mi na myśl, że sprzeniewierzył jakieś
pieniądze. Może uzna mnie pan za osobę bez
serca - podjęła sucho po krótkiej pauzie - ale,
widzi pan, przez długie lata byłam sekretarką

background image

wielkiego finansisty, więc jestem uczulona na
prośby o wsparcie. Znam przeróżne bajki o
trudnościach życiowych. Zdziwiłam się tylko, że
petent zrezygnował tak łatwo. Odszedł zaraz,
jak gdyby przewidywał, że nic nie wskóra.
- Czy teraz, po późniejszych wydarzeniach, nie
sądzi pani, że Scherz przyszedł pod pierwszym
lepszym pretekstem, aby rozpoznać teren?
Panna Blacklock przytaknęła energicznym
skinieniem głowy.
- Oczywiście! Jestem dokładnie tego zdania.
Kiedy odprowadzałam go do drzwi, interesował
się rozkładem domu. "Ma pani śliczną
jadalnię" - powiedział, gdy przechodząc zajrzał
do stołowego pokoju, który w rzeczywistości jest
ciemny i ciasny. Później wyprzedził mnie i sam
otworzył drzwi frontowe. Prawdopodobnie
chciał obejrzeć zamek. Zresztą, jak jest tutaj w
zwyczaju, drzwi zamykałam na klucz dopiero
przed nocą. Praktycznie biorąc, wcześniej do
domu może wejść każdy.
- A boczne drzwi? Podobno są tu boczne drzwi
wiodące do ogrodu?
- Tak. Tamtędy wyszłam, żeby zamknąć kaczki.
Wkrótce potem zaczęli schodzić się goście.
- Były zamknięte na klucz, kiedy pani
wychodziła? Panna Blacklock zmarszczyła brwi.
- Nie przypominam sobie... Chyba tak. Ale na
pewno zamknęłam je, wracając.
- Kwadrans po szóstej, prawda?
- Coś koło tego.

background image

- A drzwi od frontu?
- Te zamykamy później.
- Więc Rudi Scherz łatwo mógł wejść tamtędy.
Albo mógł zakraść się bocznymi drzwiami, w
czasie gdy pani była przy kaczkach. Uprzednio
przeprowadził rozpoznanie terenu i przy okazji
obrał sobie kryjówkę w jakimś schowku. Tak!
To wszystko przedstawia się całkiem jasno.
- Bardzo przepraszam - podchwyciła panna
Blacklock - lecz moim zdaniem nie wszystko jest
takie jasne. Czemu, u licha, ktoś miałby robić
tyle skomplikowanych przygotowań, żeby
urządzić ten głupi niby-napad akurat tutaj?
- Czy przechowuje pani w domu dużo
pieniędzy?
- Mam jakieś pięć funtów w szufladzie biurka i
nie więcej niż dwa funty w portmonetce.
- A biżuteria?
- Parę pierścionków, broszek i kamee, które
teraz noszę. Przyzna pan chyba, inspektorze, że
w całej tej historii nie widać sensu?
- To nie był napad rabunkowy! - wybuchnęła
znowu Dora Bunner. - Wciąż powtarzam, Letty,
że w grę wchodziła zemsta. Zemsta! Nie dałaś
mu pieniędzy i dlatego dwa razy strzelił do
ciebie. Z premedytacją.
- Zatem przejdziemy teraz do wczorajszego
wieczora - podjął Craddock. - Co się działo,
proszę pani? - zwrócił się do panny Blacklock. -
Zechce pani opowiedzieć własnymi słowami
wszystko, co zachowała pani w pamięci.

background image

- Zaczął bić zegar... Ten na półce nad
kominkiem - podjęła pani domu po krótkim
namyśle. - Powiedziałam wtedy, o ile sobie
przypominam, że jeżeli rzeczywiście ma się coś
zacząć, winno zdarzyć się rychło. Wtedy właśnie
odezwał się zegar. W milczeniu słuchaliśmy
wszyscy. Wydzwonił dwa kwadranse i nagle
zgasły światła.
- Które?
- Kinkiety tutaj i w tamtej drugiej, mniejszej
części salonu. Lampa stojąca na podłodze i dwie
małe lampki do czytania nie były zapalone.
- Czy kiedy światła zgasły, zauważyła pani
najpierw błysk, czy odgłos?
- Nie przypominam sobie.
- Ja jestem pewna, że był błysk! - wtrąciła panna
Bunner. - Tak! Błysk i taki dziwny trzask. To
bardzo niebezpieczne!
- Co dalej, proszę pani? - zwrócił się Craddock
do właścicielki Little Paddocks.
- Co dalej? Drzwi otworzyły się...
- Które? W salonie jest ich dwoje.
- Te, tutaj, inspektorze. Drugie w mniejszym
pokoju są ślepe. A więc drzwi otworzyły się i
stanął w nich mężczyzna... Zamaskowany... Z
rewolwerem w ręku. Cała historia wyglądała na
urojenie senne, lecz oczywiście byłam wówczas
przekonana, że to czyjś niemądry dowcip.
Mężczyzna powiedział... Zapomniałam, co
powiedział...
- Ręce do góry, bo strzelam - zasuflerowała Dora

background image

Bunner dramatycznym tonem.
- Coś w tym rodzaju.
- I wszyscy podnieśli ręce?
- O tak! Wszyscy! Myśleliśmy, że jest to jeden z
punktów zabawy - wykrzyknęła znów Dora
Bunner. - Wszyscy podnieśliśmy ręce!
- Ja nie - podchwyciła cierpko panna Blacklock.
- Pomyślałam, że to idiotyczny pomysł. Byłam
zirytowana.
- Co dalej?
- Oślepiło mnie światło latarki skierowanej
prosto w oczy. Później przeraziłam się, gdy
pocisk gwizdnął mi koło ucha i uderzył w ścianę
tuż nad moją głową. Ktoś krzyknął. Poczułam
piekący ból ucha i usłyszałam drugi wystrzał.
- Przerażające! - krzyknęła Dora Bunner.
- A później?
- Trudno mi powiedzieć... Byłam oszołomiona.
Czarna postać odwróciła się raptownie i jak
gdyby potknęła. Huknął trzeci wystrzał.
Latarka zgasła. Wszyscy zaczęli się szamotać,
wpadać na siebie, krzyczeć.
- A pani gdzie stała? - zapytał inspektor pannę
Blacklock.
- Stała tam! Przy stoliku! - zawołała panna
Bunner.
- Trzymała w ręku wazonik z fiołkami.
- Tu stałam - podchwyciła panna Blacklock,
zbliżywszy się do stolika przy arkadzie łączącej
dwie części salonu.
- W ręku trzymałam nie wazonik, lecz szkatułkę

background image

z papierosami.
Inspektor Craddock obejrzał ścianę w tym
miejscu. Dwa otwory po pociskach były
wyraźnie widoczne. Same pociski wydobyto, by
je porównać z kulami wystrzelonymi z
rewolweru.
- O włos uniknęła pani śmierci - zwrócił się
półgłosem do pani domu.
- On chciał ją zabić! Z premedytacją! Sama
widziałam. Najpierw omiótł wszystkich smugą
światła, a jak zobaczył Letty, smuga
znieruchomiała i padły strzały. On chciał zabić
ciebie, Letty!
- Kochana Doro! Wbiłaś sobie do głowy to
wszystko, bo nieustannie myślisz o tej całej
historii.
- On chciał cię zabić - powtórzyła z uporem. - Do
ciebie mierzył, a jak spudłował, sam się
zastrzelił. Tak było. Jestem pewna!
- Nigdy nie uwierzę, że się z rozmysłem zastrzelił
- powiedziała panna Blacklock - Nie sprawiał
wrażenia człowieka takiego pokroju.
- Wspomniała pani - zwrócił się do niej
inspektor - że do momentu kiedy rozległy się
strzały, sądziła pani, że to czyjś niemądry
dowcip.
- Ma się rozumieć. Cóż innego mogłam sądzić?
- A kogo podejrzewała pani o autorstwo?
- Z początku myślałaś, że to Patryk -
zasuflerowała raz jeszcze Dora Bunner.
- Patryk? - zapytał detektyw.

background image

- Mój krewny, Patryk Simmons - odpowiedziała
pani domu, wyraźnie niezadowolona z
przyjaciółki. - Kiedy przeczytałam ogłoszenie,
przyszło mi na myśl, że mogą to być żarty. Ale
Patryk zaprzeczył stanowczo.
- No i byłaś zaniepokojona, Letty. Nie przecz!
Byłaś zaniepokojona, jakkolwiek udawałaś, że
wszystko w porządku. I niepokoiłaś się słusznie!
"Morderstwo odbędzie się...", tak było w
ogłoszeniu. I rzeczywiście! Miało zdarzyć się
morderstwo. Byłoby po tobie, gdyby nie
spudłował. A co stałoby się wtedy z nami
wszystkimi?
Dora Bunner mocno dygotała. Twarz miała
wykrzywioną i zdawało się, że lada chwila
wybuchnie płaczem. Przyjaciółka pogłaskała ją
po ramieniu.
- Doro, kochana Doro! Nie denerwuj się, proszę.
Już wszystko dobrze. Przeżyłyśmy straszne
rzeczy, ale to minęło. Przez wzgląd na mnie -
zmieniła ton - musisz wziąć się w garść, Doro.
Tylko na ciebie liczę w naszych gospodarskich
kłopotach. Czy to nie dziś przyjadą z pralni?
- Mój Boże! W samą porę przypomniałaś mi,
Letty! Ciekawa rzecz, czy zwrócą brakującą
powłoczkę. Muszę wpisać notatkę o tym do
książki. Już lecę, moja droga! Trzeba się tym
zająć.
- I zabierz te fiołki - powiedziała panna
Blacklock. - Nie cierpię zwiędłych kwiatów.
- Jaka szkoda! Wczoraj zerwałam świeżuteńkie.

background image

Takie nietrwałe kwiatki... Mój Boże! Na pewno
zapomniałam nalać im wody. Ta moja głowa!
Zawsze o wszystkim zapominam. No, lecę już
zająć się bielizną. Ci z pralni mogą nadjechać w
każdej chwili - zakończyła Dora Bunner i,
kontenta już z życia i siebie, szybko opuściła
pokój.
- Biedna Dora jest słabego zdrowia i nie
powinna się denerwować - westchnęła panna
Blacklock. - Ma pan jeszcze pytania,
inspektorze?
- Tak. Chciałbym usłyszeć, jakich ma pani
domowników, i dowiedzieć się czegoś o nich.
- Rozumiem. Oprócz mnie i Dory Bunner
mieszka tu dwoje moich młodszych krewnych,
Julia i Patryk Simmonsowie.
- Siostrzeniec i siostrzenica?
- Nie. Nazywają mnie ciocią Letty, ale to dalecy
krewni. Dzieci mojej kuzynki.
- Od dawna są u pani?
- Nie. Od dwu miesięcy. Przed wojną mieszkali
w południowej Francji. Później Patryk
zaciągnął się do marynarki wojennej, a Julia, o
ile mi wiadomo, pracowała w biurze jednego z
ministerstw. Mieszkała wtedy w Llandudno. Po
wojnie ich matka napisała do mnie, pytając, czy
mogliby przyjechać tutaj w charakterze
płatnych gości. Obecnie Julia odbywa praktykę
aptekarską w szpitalu miejskim w Milchester, a
jej brat studiuje inżynierię na tamtejszym
uniwersytecie. Jak panu wiadomo, do

background image

Milchester jedzie się autobusem tylko
pięćdziesiąt minut, a ja jestem zadowolona, że
mam ich tutaj. Dom jest dla mnie stanowczo za
duży. Płacą mi coś za mieszkanie i wyżywienie i
chyba wszystkim nam z tym dobrze -
uśmiechnęła się przyjemnie. - Lubię mieć
młodzież w domu.
- Słyszałem, że trzecią młodą osobą w pani domu
jest pani Haymes. To się zgadza?
- Tak. Filipa Haymes pracuje jako pomocnica
ogrodnika w Dayas Hall, posiadłości pani Lucas.
Domek odźwiernego zajmuje tam stary
ogrodnik z żoną, więc pani Lucas prosiła mnie o
pokój dla Filipy w Little Paddock. To bardzo
sympatyczna młoda osoba. Jej mąż poległ we
Włoszech, a ośmioletni synek jest w szkole z
internatem i, za moją zgodą, spędza tu wakacje i
święta.
- A służba, proszę pani?
- Ogrodnik przychodzi we wtorki i piątki.
Sprzątaczka, zamieszkała w tej osadzie, pani
Huggins, pracuje tutaj pięć razy w tygodniu
przed południem. Na stałe mam do pomocy w
kuchni cudzoziemkę o nazwisku niemożliwym
do wymówienia. To uciekinierka z Europy
Środkowej. Sądzę, że Mitzi nastręczy panu
sporo kłopotu. Biedaczka cierpi na coś w
rodzaju manii prześladowczej.
Craddock ze zrozumieniem skinął głową.
Przypomniał sobie nieocenione informacje
posterunkowego Legga, który nazwisko Dory

background image

Bunner opatrzył uwagą "Roztrzepana", pannę
Blacklock scharakteryzował zwrotem "Na
poziomie", a personalia Mitzi uzupełnił jednym
słowem: "Kłamie".
- Niech pan nie uprzedza się, inspektorze, do
niej tylko dlatego, że biedaczka kłamie -
powiedziała właścicielka Little Paddocks,
zupełnie jak gdyby czytała w myślach
detektywa. - Myślę, że jak to się często zdarza, w
każdym kłamstwie kryje się odrobina prawdy. Z
pewnością jej opowieści o rozmaitych
okrucieństwach urastały z biegiem czasu i
biedna Mitzi przypisuje teraz sobie i swojej
rodzinie wszystko, o czym czytała lub słyszała.
Niewątpliwie jednak przeżyła wiele i
przynajmniej jedna bliska jej osoba została
zabita w jej obecności. Zapewne liczni uchodźcy
z kontynentu sądzą... najprawdopodobniej
słusznie... że tym więcej zyskają naszej sympatii,
im srożej byli prześladowani. Otwarcie mówiąc -
ciągnęła panna Blacklock - Mitzi jest nieznośna.
Drażni i denerwuje nas wszystkich. Opryskliwa,
skora do podejrzeń, wciąż urażona i patrzy
tylko, kto i jak jej ubliży. Ale żal mi jej mimo
wszystko. Mitzi, jeżeli chce, gotuje znakomicie -
zakończyła z uśmiechem.
- Spróbuję, proszę pani, możliwie najmniej ją
męczyć - powiedział Craddock uspokajającym
tonem. - Czy to panna Julia Simmons otworzyła
drzwi, kiedy tu przyszedłem?
- Tak. Chce pan z nią teraz mówić? Patryka nie

background image

ma w domu. Filipę Haymes zastanie pan w
Dayas Hali.
- Bardzo dziękuję. Chętnie pomówię teraz z
panną Simmons, jeżeli pani pozwoli.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
JULIA, MITZI I PATRYK
1

Kiedy Julia weszła do salonu i usiadła na tym
samym krześle, na którym siedziała przed
chwilą Letycja Blacklock, Craddock stwierdził,
że jej chłodne opanowanie dziwnie go drażni.
Spojrzeniem przylgnęła do jego twarzy.
Oczekiwała pytań.
Panna Blacklock wycofała się taktownie.
- Zechce pani opowiedzieć mi o wczorajszym
wieczorze?
- Późnym wieczorem zasnęliśmy wszyscy
kamiennym snem - odpowiedziała. - Zapewne
była to reakcja.
- Chodzi mi o wcześniejszy wieczór, od szóstej.
- Aha, rozumiem. Po szóstej przyszło wiele
nudnych osób...
- A mianowicie? - przerwał. Rzuciła mu znów
pogodne spojrzenie.
- To pan już wie, prawda?
- Pozwoli pani, że ja będę zadawał pytania? -
uśmiechnął się Craddock.
- Przepraszam... Powtarzanie nudzi mnie
okropnie. Pana widać nie nudzi... Otóż przyszli

background image

pułkownik Easterbrook z żoną, panna
Hinchliffe i panna Murgatroyd, pani
Swettenham z synem Edmundem i pani
Harmon, żona proboszcza. Przychodzili w takim
właśnie porządku. Może życzy pan sobie
wiedzieć, co mówili? Wszyscy powtarzali jedno i
to samo. "O! Centralne ogrzewanie działa!" i
"Prześliczne chryzantemy!"
Craddock przygryzł wargi. Dziewczyna miała
talent naśladowczy.
- Wyjątek stanowiła pani Harmon. Urocza
babka! Przybiegła w kapeluszu na bakier, z
rozwiązanymi sznurowadłami i prosto z mostu
zapytała, kiedy zacznie się morderstwo. Ma się
rozumieć, speszyła całe towarzystwo, bo inni
udawali, że wstąpili przy jakiejś tam okazji.
Ciocia Letty odpowiedziała na swój oschły
sposób, że zapewne wkrótce. Zegar począł
dzwonić, a jak skończył, zgasło światło, drzwi
otworzyły się raptownie i postać w masce
zawołała: "Ręce do góry!" czy coś w podobnym
sensie. Przypominało to kiepski film i, słowo
daję, było śmieszne. Później huknęły dwa
strzały, wymierzone w ciocię Letty, i historia
przestała być śmieszna.
- Gdzie znajdowały się poszczególne osoby,
kiedy to nastąpiło?
- Kiedy zgasło światło? Cóż, stali tu i ówdzie.
Pani Harmon siedziała na kanapie. Hinch... to
znaczy panna Hinchliffe, zajęła godne jej,
męskie miejsce przed kominkiem.

background image

- Wszyscy byli w tej części pokoju czy też w
drugiej, mniejszej?
- Głównie w tej, jak mi się zdaje. Za arkadą był
Patryk, bo zamierzał podać kseres. Sądzę, że
pułkownik Easterbrook poszedł za nim, ale nie
jestem pewna. Inni, jak powiedziałam już, stali
tu i ówdzie.
- A pani?
- O ile przypominam sobie, byłam tu, przy
oknie. Ciocia Letty sięgała po papierosy.
- Stała przy stoliku koło arkady?
- Tak... Nagle światło zgasło i rozpoczął się
kiepski film.
- Napastnik miał silną latarkę. Co z nią robił?
- Świecił nam prosto w twarze. Aż oczy bolały.
- Teraz, proszę pani, zależy mi na bardzo
dokładnej odpowiedzi. Czy ten człowiek świecił
latarką w jedno miejsce, czy też przesuwał
smugę światła?
Julia zastanawiała się przez chwilę.
Niewątpliwie nie była już teraz tak obojętna i
znudzona.
- Nie, nie oświetlał jednego miejsca. Poruszał
nią, tak że światło przesuwało się po wszystkich,
jak na dancingu. No i padły strzały. Dwa strzały.
- Co dalej?
- Napastnik szybko się odwrócił, Mitzi zaczęła
gdzieś ryczeć jak syrena alarmowa. Latarka
zgasła i usłyszałam jeden strzał. Wtedy drzwi
zamknęły się wolno, z nieprzyjemnym zgrzytem.
Znowu znaleźliśmy się w ciemnościach i nikt nie

background image

wiedział, co robić. Biedna Bunny beczała jak
ranny królik, a od strony holu dobiegały
wrzaski Mitzi.
- Czy, pani zdaniem, ten Scherz popełnił
samobójstwo, czy też potknął się i rewolwer sam
wypalił?
- Nie mam pojęcia. Wszystko wyglądało całkiem
teatralnie. Szczerze mówiąc, myślałam, że to
głupi dowcip, póki nie zobaczyłam krwi
cieknącej z ucha Letty. Bo gdyby ktoś dla żartu
wystrzelił z rewolweru, aby całej hecy nadać
bardziej realny charakter, mierzyłby przecież w
górę, nad głowami, prawda?
- Niewątpliwie. Czy, pani zdaniem, Scherz mógł
widzieć, do kogo mierzy? Czy sylwetka panny
Blacklock rysowała się wyraźnie w smudze
światła?
- Nie wiem. Patrzyłam na napastnika, nie na nią.
- Chodzi mi o to, czy sądzi pani, że ten człowiek
rozmyślnie i celowo strzelał do panny
Blacklock?
- Do Letty? - Julia była jak gdyby zdziwiona. -
Nie... Nie zdaje mi się. Gdyby chciał ją
zastrzelić, mógł znaleźć sto bardziej dogodnych
sposobności. W jakim celu gromadziłby
znajomych i sąsiadów, by tym sposobem
utrudnić sobie zadanie? Każdego dnia mógłby
na stary, wypróbowany sposób oddać strzał zza
żywopłotu i najprawdopodobniej ujść cało.
"Oto wyczerpująca odpowiedź na gadaninę
Dory Bunner o zamachu na życie panny

background image

Blacklock" - pomyślał Craddock.
- Bardzo pani dziękuję - powiedział z
westchnieniem. - Teraz chciałbym porozmawiać
z Mitzi.
- Proszę uważać, żeby nie wydrapała panu oczu
- przestrzegła go Julia. - To dzika kocica!

2

Craddock wraz z Fletcherem udali się do Mitzi
do kuchni. Gdy weszli, była zajęta wałkowaniem
ciasta. Spojrzała na Craddocka bardzo
podejrzliwie. Minę miała ponurą, czarne włosy
spadały jej na oczy, a purpurowa bluzka i
jaskrawozielona spódnica nie pasowały do jej
ziemistej cery.
- Po co tu w mojej kuchni, panie policjancie?
Jesteście z policji, no nie? Wszędzie
prześladujecie ludzi. Zawsze! Ha! Powinnam do
tego przywyknąć. Mówią, że w Anglii jest
inaczej. Gdzie tam! Całkiem tak samo! Pan
przyszedł, żeby mnie torturować, wymuszać
zeznania, no nie? Nic z tego! Ja nic nie powiem.
Będzie mi pan wyrywał paznokcie, co? I
przykładał do skóry płonące zapałki. I jeszcze
gorzej, no nie? Ale ja nic nie powiem. Słyszy
pan? Nic! Absolutnie! A pan wyśle mnie do
obozu koncentracyjnego, co? Mniejsza o to!
Craddock przypatrywał się jej z uwagą.
Obmyślał najbardziej skuteczną metodę ataku.
- W porządku. Proszę ubrać się w płaszcz i

background image

kapelusz.
- Co takiego? - zapytała zdziwiona.
- Proszę wziąć płaszcz i kapelusz. Pójdzie pani z
nami. Nie mam przy sobie aparatu do
wyrywania paznokci ani torby z podobnymi
przyrządami. Takie rzeczy trzymamy na
posterunku. Fletcher! Ma pan przy sobie
kajdanki?
- Tak jest, panie inspektorze! - odrzekł Fletcher
z uznaniem.
- Ja nie pójdę! - krzyknęła Mitzi, cofając się
szybko. - Nie chcę!
- W takim razie proszę odpowiadać uprzejmie
na uprzejme pytania. Życzy sobie pani, by
obecny był adwokat?
- Prawnik? Nie! Nie wierzę prawnikom.
Odłożyła wałek do ciasta, wytarła ręce ścierką i
usiadła.
- Co pan chce wiedzieć? - zapytała posępnie.
- Chcę usłyszeć od pani, co działo się wczoraj
wieczorem.
- Dobrze pan wie, co się działo.
- Ale chodzi mi o pani relację.
- Chciałam odejść. Ona powiedziała panu, że
chciałam odejść? Jak w gazecie przeczytałam o
morderstwie, zaraz chciałam odejść. Nie puściła
mnie. Jest niedobra, bez litości. Kazała mi
zostać. Ale wiedziałam, co się stanie. Dobrze
wiedziałam, że mnie zamordują.
- Ale nie zamordowali, prawda?
- Prawda - przyznała niechętnie.

background image

- Słucham. Jak to wszystko wyglądało?
- Byłam zdenerwowana. Tak! Byłam strasznie
zdenerwowana. Przez cały wieczór. Słyszałam
hałasy, jak gdyby ktoś chodził po domu. Raz
zdawało mi się, że zakradł się do holu, ale była
to tylko ta pani Haymes. Wróciła z pracy
drzwiami od ogrodu. Często tamtędy wraca, bo,
jak powiada, nie chce zadeptywać frontowych
schodów i ganku. Właśnie! Dużo to taką
obchodzi! To hitlerówka, no nie? Ma takie jasne
włosy i niebieskie oczy, a na mnie patrzy z góry,
jak na jakiś śmieć. No i...
- Zostawmy w spokoju panią Haymes.
- No i co sobie taka myśli? Że jest kim? Czy tak
jak ja ma za sobą kosztowne studia
uniwersyteckie? Czy ma stopień naukowy z
ekonomii? Nie! Jest pomocnicą ogrodnika.
Kopie, strzyże trawę i za to dostaje ileś tam
każdej soboty. Czemu udaje damę? Kim niby
jest?
- Zostawmy w spokoju panią Haymes. Słucham
dalej.
- Do salonu zaniosłam kseres, kieliszki i
ciasteczka, co je sama upiekłam. Później
zabrzęczał dzwonek, więc poszłam otworzyć.
Otwierałam drzwi raz po raz. To poniżające
zajęcie, ale trudno. Później wróciłam do pokoju
kredensowego i zaczęłam czyścić srebro.
Myślałam nawet, że to się dobrze składa, bo jak
ktoś przyjdzie, żeby mnie zabić, będę miała pod
ręką taki duży nóż do krajania mięsa. Bardzo

background image

ostry!
- Jest pani przewidująca - wtrącił inspektor.
- Później usłyszałam strzały. Pomyślałam:
"Stało się! Załatwione!". No i wbiegłam do
pokoju stołowego, nasłuchiwałam przez chwilę.
Później był jeszcze jeden strzał i łoskot... Jakby
upadło w holu coś ciężkiego. Nacisnęłam
klamkę, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Były
zamknięte z tamtej strony. Ja też byłam
zamknięta. Jak szczur w pułapce. Oszalałam ze
strachu. Krzyczałam i krzyczałam, i tłukłam w
drzwi pięściami. Nareszcie, proszę pana, ktoś
obrócił klucz w zamku i mnie wypuścił. Wtedy
przyniosłam świece. Dużo świec. Bardzo dużo. I
zapaliło się znów światło. I zobaczyłam krew.
Krew! Ach, Gott in Himmel! Zobaczyłam krew!
Nie pierwszy raz! Mój mały braciszek... Zabili
go na moich oczach! Widziałam krew na ulicy...
ludzi rannych... umierających... Widziałam...
- Rozumiem. Bardzo pani dziękuję.
- A teraz - podjęła tragicznie Mitzi - możecie
aresztować mnie, zabrać do więzienia.
- Nie dzisiaj, proszę pani - uśmiechnął się
inspektor.

3

Craddock z Fletcherem minęli hol, podeszli do
frontowych drzwi domu i omal nie zderzyli się z
wysokim, przystojnym młodym mężczyzną,
który właśnie wchodził.

background image

- Łapsy, jak pragnę zdrowia! - zawołał.
- Pan Patryk Simmons?
- Zgadza się, inspektorze. Pan jest inspektorem,
prawda? A pański towarzysz to sierżant?
- Odgadł pan trafnie. Mógłbym zamienić z
panem kilka słów?
- Jestem niewinny, inspektorze! Przysięgam!
- Proszę nie dowcipkować, panie Simmons.
Pozostało mi do przesłuchania sporo osób,
wolałbym zatem nie marnować czasu. Co to za
pokój? Moglibyśmy z niego skorzystać?
- Nazywa się pracownia, chociaż nikt w nim nie
pracuje.
- Słyszałem, że jest pan studentem - zaczął
Craddock.
- Tak. Ale dziś nie mogłem skoncentrować się na
matematyce, więc wróciłem do domu.
Craddock zadał formalne pytania o imię i
nazwisko, wiek i stosunek do służby wojskowej.
- A teraz, proszę pana, zechce pan opowiedzieć,
jak wyglądał wczorajszy wieczór.
- Zabiliśmy tucznego cielca, inspektorze. To
znaczy, Mitzi specjalnie upiekła smakowite
ciasteczka, ciocia Letty odkorkowała świeżą
butelkę kseresu...
- Świeżą? Więc była inna?
- Tak. Tylko połowa. Ale czemuś nie spodobała
się cioci.
- Czy panna Blacklock była wtedy
zaniepokojona?
- Nie... Nie sądzę, inspektorze. To osoba

background image

niezwykle zrównoważona. Niespokojna była
stara Bunny. Przejęła się ogłoszeniem i od rana
prorokowała katastrofę.
- Bała się?
- Niewątpliwie! I strach smakowała z gustem.
- Potraktowała serio to ogłoszenie?
- Tak. Przeraziło ją śmiertelnie.
- Słyszałem, że panna Blacklock po przeczytaniu
ogłoszenia, o którym mowa, podejrzewała zrazu,
że to pańska sprawka. Dlaczego tak sądziła?
- Dlaczego? Bo w tym domu ja zawsze bywam
winien wszystkiemu!
- Ale pan nie miał z tym nic wspólnego?
- Ja? Absolutnie nic.
- A ten Rudi Scherz. Widział go pan kiedyś?
Rozmawiał z nim?
- Nigdy w życiu.
- Ale to żart w pana stylu, prawda?
- Skąd pan wie? Może dlatego, że raz włożyłem
ciasto z jabłkami do łóżka panny Bunny, no i
przysłałem Mitzi kartkę pocztową z
wiadomością, że gestapo jest na jej tropie?
- Zechce pan opowiedzieć o wczorajszych
wydarzeniach.
- Akurat wyszedłem do najmniejszego salonu po
tacę z poczęstunkiem i wtedy... Stoliczku, nakryj
się! Wtedy zgasły światła. Odwróciłem się
szybko i zobaczyłem w drzwiach faceta, który
powiedział głośno: "Ręce do góry!". Więc
wszyscy przestraszyli się i zaczęli krzyczeć.
Zastanawiałem się właśnie, czy zdołam go

background image

obezwładnić, gdy facet zaczął strzelać z
rewolweru i gruchnął na podłogę, a jego latarka
zgasła. Zrobiło się ciemno i pułkownik
Easterbrook zaczął komenderować w naprawdę
koszarowym stylu. "Światło!" - wołał i
dopytywał się, czy moja zapalniczka działa. Nie
działała. Nie działała jak zawsze. To diabelski
wynalazek!
- Sądzi pan, że napastnik mierzył z rozmysłem
do panny Blacklock?
- Czy ja wiem? Powiedziałbym raczej, że dla
kawału strzelał na chybił trafił. Może później
uprzytomnił Sobie, że posunął się za daleko. - I
zastrzelił się?
- Być może. Kiedy zobaczyłem jego twarz,
pomyślałem, że facet wygląda na drobnego
złodziejaszka, więc łatwo mógł stracić głowę.
- Na pewno nigdy wcześniej pan go nie widział?
- Nigdy. Z całą pewnością.
- Bardzo dziękuję. Teraz chciałbym pomówić ze
wszystkimi osobami, które były tu wczoraj
wieczorem. Jaka kolejność byłaby
najdogodniejsza?
- Aha... Nasza Filipa... to znaczy pani Haymes...
pracuje w Dayas Hali, prawie naprzeciwko tego
domu. Potem najbliżej będzie do
Swettenhamów. Każdy wskaże panu drogę.

ROZDZIAŁ SIÓDMY
NAOCZNI ŚWIADKOWIE
1

background image

Posiadłość Dayas Hall ucierpiała poważnie w
latach wojny. To nie budziło wątpliwości. Perz
zarastał to, co musiało niegdyś być
szparagarnią. Krzyżownica, powój oraz inne
chwasty ogrodowe pieniły się bujnie. Jedynie
część ogrodu warzywnego była utrzymywana w
porządku i tam właśnie Craddock zastał starego
mężczyznę o zgorzkniałej minie, który wsparty
na szpadlu stał pogrążony w myślach.
- Aha! Szuka pan pani Haymes, co? Nie wiem,
gdzie ją można znaleźć. Ona robi tylko to, co
sama zechce. Aha! Tylko to, proszę pana! Nie
chce nikogo słuchać. A mógłbym dużo ją
nauczyć. Co z tego? Dzisiejsze młode panie są
samowolne, no nie? Myślą, że wszystkie rozumy
pozjadały, bo poprzebierały się w portki i
umieją prowadzić ciągnik. Tu trzeba fachowej
ogrodniczej roboty, a tego dzisiaj nikt nie uczy.
Aha! Trzeba fachowej ogrodniczej roboty!
- Rzeczywiście. Na to wygląda - przyznał
Craddock.
Starowina potraktował te słowa jako przytyk.
- Co ja, proszę pana, mogę zrobić sam w takim
dużym ogrodzie? Dawniej pracowało tu trzech
mężczyzn i jeden chłopiec. I tylu potrzeba, no
nie? Mało kto potrafiłby sam zrobić tyle, ile ja
robię. Czasem pracuję do ósmej wieczór, proszę
pana! Do ósmej!
- Przy jakim świetle? Lampy naftowej?
- Ma się rozumieć, nie mówię o tej porze roku.

background image

Ma się rozumieć! Mówię o letnich wieczorach.
- Rozumiem. Pójdę teraz poszukać pani Haymes
- powiedział inspektor.
Stary zaciekawił się.
- Na co ona panu? Pan z policji, hę? Coś z nią
nie w porządku? A może chodzi o to, co było w
Little Paddocks? Podobno zamaskowani
bandyci wdarli się i rewolwerem sterroryzowali
pokój pełen ludzi. Takie rzeczy nie trafiały się
przed wojną. Nigdy! Teraz dezerterzy włóczą się
po całym kraju. Czemu nie biorą się za niech
władze wojskowe?
- Tego nie wiem - odrzekł Craddock. - Myślę, że
dużo się tu mówi o tym napadzie. Prawda?
- Pewno, że prawda! Bo co to się teraz wyrabia!
Ned Barker powiada, że jest tyle zła z ciągłego
chodzenia do kina. A znów Tom Riley, że pęta
się za dużo cudzoziemców. I na pewno, powiada,
w zmowie była ta, co jest za kucharkę u panny
Blacklock, okropna sekutnica. To anarchistka,
powiada, może jeszcze gorzej. Takich nam tu nie
trzeba. Znowu Marlena, bufetowa z baru, mówi,
że w domu panny Blacklock było na pewno coś
cennego. Chociaż wcale na to nie wygląda, bo,
mówi Marlena, panna Blacklock chodzi zawsze
marnie ubrana i tylko nosi na szyi swoje duże
fałszywe perły. Ale, powiada, jakby były
prawdziwe! Znów Flora, córka starej Bellamy,
powiada, że to głupie gadanie, bo taka biżuteria
nazywa się teatralna. Nieprawda! Moja stara
była za pokojową u jednej wielkiej pani, więc

background image

wie, jak to się nazywa. Tak czy inaczej, zawsze
to szkło i tyle! Coś podobnego nosi też młoda
panna Simmons. Złote liście bluszczu, pieski,
takie rzeczy. Ha! Rzadko się teraz widzi
prawdziwe złoto. Nawet obrączki ślubne robią z
jakiejś tam platyny! Nieeleganckie to, kosztuje
Bóg wie ile!
Stary Ashe urwał, by nabrać tchu, i dalej mówił
swoje:
- Panna Blacklock nie trzyma w domu
większych pieniędzy. Jim Huggins powiada, że
wie na pewno. Musi wiedzieć, no nie? Jego żona
chodzi na posługi do Little Paddocks, a ona
wszystko spenetruje. Baba ma dobre oko,
rozumie pan? I wszędzie nos wetknie.
- Czy Huggins mówił, co jego żona myśli o tym
wszystkim?
- A mówił! Wiadomo! Ona myśli, że w zmowie
była ta Mitzi. Straszna z niej sekutnica. I jakie
przybiera tony! Jednego dnia w oczy nazwała
panią Huggins wyrobnicą!
Craddock milczał przez chwilę. Porządkował w
myślach wynurzenia starego ogrodnika. Dawały
mu obraz poglądów prostych ludzi z Chipping
Cleghorn, nie sądził jednak, by mogły wnieść coś
konkretnego do śledztwa. Odwrócił się i ruszył z
miejsca, a stary zawołał w ślad za nim.
- Pewno znajdzie pan ją przy jabłonkach. Jest
młodsza ode mnie. Łatwiej jej zdejmować owoc
z drzewa.
Rzeczywiście, Craddock znalazł Filipę Haymes

background image

przy jabłonkach. Najpierw zobaczył parę
smukłych nóg ubranych w spodnie zsuwającą
się zręcznie po pniu drzewa. Chwilę później
stała przed nim Filipa o zaróżowionej twarzy i
jasnych włosach potarganych przez gałęzie.
"Dobra byłaby z niej Rozalinda" - pomyślał
zrazu inspektor, który był wielbicielem
Szekspira i z powodzeniem grał rolę
melancholijnego Jakuba w "Jak wam się
podoba", gdy teatr amatorski wystawiał tę
sztukę na rzecz Domu dla Sierot po
Funkcjonariuszach Policji.
Niebawem jednak zmienił zdanie. Filipa - zbyt
sztywna na Rozalindę - choć była bardzo
angielska w swojej jasnowłosej urodzie i
bierności, ale angielska w stylu dwudziestego
raczej niż szesnastego wieku. Dobrze
wychowana, opanowana Angielka, bez śladu
swawolności.
- Dzień dobry pani i przepraszam za najście.
Inspektor-detektyw Craddock z policji
hrabstwa Middle. Chciałbym zamienić z panią
kilka słów.
- Na temat wczorajszego wieczoru?
- Tak.
- To długo potrwa? Może... Niepewnie
rozejrzała się dokoła. Inspektor wskazał leżący
opodal pień drzewa.
- Tam rozmowa będzie miała nieoficjalny
charakter - uśmiechnął się. - No i oderwę panią
od pracy, ale tylko na tak długo, jak się to okaże

background image

konieczne.
- Bardzo dziękuję.
- Chodzi o formalne dane do protokołu.
Wczoraj wieczorem wróciła pani stąd do domu.
O której?
- Jakieś dwadzieścia po piątej. Zostałam o te
dwadzieścia minut dłużej, ponieważ musiałam
skończyć podlewanie w cieplarni.
- Którymi drzwiami pani weszła?
- Bocznymi. Jest krótsza droga obok kurnika.
Nie trzeba wtedy okrążać domu, no i nie lubię
zadeptywać ganku od frontu. Czasami bywam
strasznie ubłocona.
- Zawsze wchodzi para do domu tamtędy?
- Tak.
- Drzwi nie były zamknięte na klucz?
- Nie były. Latem są przeważnie szeroko
otwarte. O tej porze roku zamyka się je, ale nie
na klucz. Często z nich wszyscy korzystamy.
Wczoraj wieczorem ja przekręciłam klucz w
zamku.
- Zawsze pani to robi?
- Mniej więcej od tygodnia, tak. O szóstej już się
ściemnia. Panna Blacklock często zamyka
wieczorem kaczki albo kury. Ale przeważnie
korzysta z drzwi kuchennych.
- Jest pani pewna, że wczoraj wieczorem
zamknęła pani na klucz boczne drzwi?
- Tak, jestem pewna.
- A w domu co pani robiła?
- Zrzuciłam ubłocone buty, poszłam na piętro,

background image

wykąpałam się i przebrałam. Kiedy wróciłam na
dół, spostrzegłam, że szykuje się przyjęcie. Nic
oczywiście nie wiedziałam o tym niemądrym
ogłoszeniu.
- Zechce teraz pani opisać przebieg napadu?
- Nagle zgasło światło...
- Gdzie pani wtedy była?
- Przy kominku. Szukałam zapalniczki, bo
zdawało mi się, że położyłam ją tam na półce.
Więc światło zgasło i wszyscy zaczęli się śmiać,
coś mówić. Raptem drzwi otwarły się z hałasem.
Jakiś człowiek oświetlił nas latarką, po czym
zaczął wywijać rewolwerem i kazał nam
podnieść ręce.
- Posłuchała go pani?
- Nie. Myślałam, że to tylko żarty, poza tym
byłam zmęczona. Uważałam, że zabawa uda się i
bez mojego udziału.
- Innymi słowy nudziło to panią, prawda?
- Raczej tak. Później wystrzelił rewolwer. Huk
był ogłuszający i rzeczywiście mnie wystraszył.
Latarka zakreśliła łuk w powietrzu, upadła,
zgasła. Wtedy Mitzi zaczęła wrzeszczeć.
Kwiczała jak zarzynane prosię.
- Czy blask latarki wydał się pani oślepiający?
- Niespecjalnie. Ale to był silny reflektor. Przez
moment oświetlał pannę Bunner. Wyglądała jak
upiór: trupio blada z rozdziawionymi ustami i
oczyma wysadzonymi z orbit.
- Napastnik poruszał latarką?
- O tak! Wodził smugą światła po całym pokoju.

background image

- Jak gdyby kogoś szukał?
- Nie powiedziałabym. Raczej tak sobie, na
chybił trafił.
- Co dalej, proszę pani? Filipa zmarszczyła
brwi.
- Zrobił się straszny zamęt. Edmund
Swettenham i Patryk Simmons zapalili
zapalniczki i wyszli z holu, a my wszyscy
pośpieszyliśmy za nimi. Ktoś otworzył drzwi
jadalni... Tam było widno, Edmund Swettenham
uderzył w twarz Mitzi i przerwał jej histeryczne
krzyki. Wtedy poczuliśmy się trochę lepiej.
- Widziała pani zwłoki tego człowieka?
- Tak.
- Znała go pani? Widziała kiedykolwiek?
- Nigdy.
- Jak pani sądzi? Czy to był przypadek, czy
Rudi Scherz zastrzelił się świadomie?
- Nie mam pojęcia, panie inspektorze.
- Nie widziała go pani, kiedy uprzednio
przyszedł do Little Paddocks?
- Nie. Podobno przyszedł około południa. O tej
porze nie bywam w domu. Pracuję nieomal cały
dzień.
- Dziękuję pani... Aha! Jeszcze jedno. Ma pani
cenną biżuterię, pierścionki, bransolety, coś
takiego?
Zaprzeczyła poruszeniem głowy.
- Pierścionek zaręczynowy... dwie broszki...
- I o ile pani wiadomo, nikt nie przechowuje w
domu rzeczy szczególnie wartościowych?

background image

- Nie... Jest tam trochę ładnego srebra, ale to nic
szczególnie wartościowego.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję.

2

W powrotnej drodze przez ogród warzywny
Craddock spotkał postawną damę o rumianej
twarzy, mocno ściśniętą gorsetem.
- Dzień dobry! - zagadnęła go wojowniczym
tonem. - Co pan tu robi?
- Pani Lucas, prawda? Jestem inspektor-
detektyw Craddock.
- Aha, to pan. Przepraszam. Nie znoszę
intruzów, którzy wchodzą tu i zajmują czas
moim ogrodnikom. Rozumiem jednak, że pan
pełni obowiązki służbowe.
- Tak, proszę pani.
- Wolno zapytać, czy policja przewiduje dalsze
napady, takie jak ten u panny Blacklock? Czy
działa jakiś gang?
- Nie, proszę pani. Jesteśmy przekonani, że
napad nie był robotą gangu.
- Okropnie dużo teraz rabunków. Policja robi
się opieszała - podjęła dama, a że Craddock
milczał, dodała po pauzie: - Rozmawiał pan z
Filipa Haymes, prawda?
- Potrzebne mi są jej zeznania jako naocznego
świadka.
- A nie mógł pan zaczekać do pierwszej?
Ostatecznie przyzwoicie byłoby rozmawiać z

background image

Filipa, jak ma przerwę, nie w godzinach, za
które ja płacę.
- Spieszę się, proszę pani, do komendy policji.
- Właśnie... Trudno wymagać dziś ludzkich
względów, a także rzetelnego dnia pracy.
Przychodzi się późno, marudzi przez pół
godziny. Później o dziesiątej przerwa na
herbatę, no i koniec z robotą, gdy deszcz
zaczyna kropić. Jak trzeba strzyc trawnik,
kosiarka z reguły szwankuje. A do domu
wychodzi się pięć albo dziesięć minut przed
czasem.
- Słyszałem, że pani Haymes zakończyła wczoraj
pracę dwadzieścia po piątej, zamiast
punktualnie o piątej.
- Tak, tak... To prawda. Pani Haymes, żeby jej
oddać sprawiedliwość, jest na ogół pilna, chociaż
zdarza się czasami, że wychodzę do ogrodu i
nigdzie nie mogę jej znaleźć. Jest osobą z
towarzystwa, inspektorze, i oczywiście wszyscy
czujemy się w obowiązku, aby pomagać tym
biednym młodym wdowom wojennym. Ale
niekiedy bywa to bardzo niedogodne. Wakacje
szkolne trwają długo, a zgodnie z umową pani
Haymes wykorzystuje wtedy urlop. Wciąż jej
tłumaczę, że obecnie istnieją doskonale
prowadzone obozy, na których dzieciom jest
dużo lepiej niż z rodzicami. Dlatego nie widzę
potrzeby, by dzieci zjeżdżały na wakacje do
domu.
- A pani Haymes jest odmiennego zdania?

background image

- To dziewczyna uparta jak osioł. Bierze urlop
akurat w czasie, kiedy co do dnia trzeba
wałować i oznaczać kort tenisowy. A stary Ashe
wykreśla linie zupełnie krzywo. Ale co ją
obchodzi moja wygoda?
- Zapewne pani Haymes dostaje pensję niższą od
normalnie obowiązującej?
- Ma się rozumieć! Na cóż innego mogłaby
liczyć?
- Oczywiście, proszę pani! Na cóż innego
mogłaby liczyć? Pozwolę sobie pożegnać panią -
zakończył rozmowę Craddock.

3

- To było straszne! - mówiła radośnie
podniecona pani Swettenham. - Straszne!
Przerażające! Moim zdaniem w redakcji
"Gazetki" powinni być bardziej ostrożni przy
przyjmowaniu ogłoszeń. To ogłoszenie wydało
mi się bardzo dziwne, kiedy je przeczytałam. I
powiedziałam coś w tym sensie. Prawda,
Edmundzie?
- Pamięta pani, gdzie pani była, kiedy zgasło
światło?
- Ha! Przypomniał mi pan moją starą nianię!
"Gdzie był Mojżesz, kiedy światło zgasło?"
Odpowiedź brzmiała rzecz jasna: "W
ciemnościach". Pasuje to do wczorajszego
wieczoru. Wszyscy stali i czekali, co się stanie. A
później ten dreszczyk, kiedy zrobiło się ciemno!

background image

Drzwi otwarły się i stanął w nich mężczyzna z
rewolwerem. Oślepiający blask latarki i słowa
wypowiedziane tonem groźby: "Pieniądze albo
życie!". Nigdy nie bawiłam się tak dobrze!
Później, w jakąś minutę później, zrobiło się
rzeczywiście strasznie! Prawdziwe kule
gwizdnęły nam nad głowami! Czuliśmy się jak
komandosi w akcji.
- Gdzie pani wtedy była?
- Zaraz... zaraz... Niech no sobie przypomnę... Z
kim mogłam wtedy rozmawiać, Edmundzie?
- Nie mam pojęcia, mamo.
- Hm... Może to wtedy panna Hinchliffe pytała
mnie, czy podczas chłodów należy dawać kurom
tran? Albo pani Harmon... Nie! Pani Harmon
dopiero co przyszła. Chyba pułkownik
Easterbrook mówił, że ośrodek badań
jądrowych na terenie Anglii stwarza poważne
zagrożenie. Łatwo może wyzwolić się energia
radioaktywna, więc takie coś należałoby
ulokować na odległej bezludnej wyspie.
- Nie przypomina sobie pani, czy wtedy pani
stała, czy siedziała?
- Czy to takie ważne, inspektorze? Byłam gdzieś
niedaleko okna... Nie! Raczej przy kominku, bo
wiem na pewno, że znajdowałam się blisko
zegara, kiedy zaczął bić. Wstrząsająca chwila!
Przeszył mnie dreszcz oczekiwania na coś, co ma
nastąpić!
- Wspomniała pani o oślepiającym blasku
latarki. Czy smuga światła była skierowana na

background image

panią?
- Tak! Prosto w oczy! Zupełnie mnie oślepiło.
- A napastnik trzymał latarkę spokojnie czy też
przesuwał nią po wszystkich osobach?
- Nie pamiętam doprawdy... Jak to wyglądało,
Edmundzie?
- Smuga światła poruszała się wolno i kolejno
obejmowała nas wszystkich. Może ten człowiek
sprawdzał, czy ktoś nie zamierza rzucić się na
niego - zabrał głos Edmund.
- Gdzie pan się wówczas znajdował? W którym
miejscu w salonie? - zwrócił się doń inspektor.
- Rozmawiałem z Julią Simmons. Staliśmy
pośrodku pokoju... tego większego.
- Wszyscy inni byli również w tej części salonu?
Może ktoś znajdował się w drugiej?
- Chyba poszła tam Filipa Haymes. Tak! Stała
przy kominku. Zdaje mi się, że szukała czegoś
na półce.
- A trzeci wystrzał? Czy napastnik celowo
strzelił do siebie, czy też był to przypadek? Jak
pan sądzi?
- Nie mam pojęcia. Odniosłem wrażenie, że ten
człowiek odwrócił się raptownie, zgiął wpół i
upadł. Ale wszystko odbywało się w zamęcie i
nie sposób było coś zauważyć. Później kucharka
panny Blacklock zaczęła krzyczeć.
- Słyszałem, że to pan otworzył drzwi pokoju
stołowego i wypuścił tę dziewczynę.
- Tak.
- Czy drzwi na pewno były zamknięte na klucz?

background image

- zapytał Craddock.
Edmund spojrzał nań podejrzliwie.
- Z całą pewnością. Nie wyobraża pan sobie
chyba...
- Po prostu gromadzę i zestawiam fakty. Bardzo
panu dziękuję.

4

Inspektor Craddock spędził niemało czasu w
domu państwa Easterbrooków. Musiał
wysłuchać rozwlekłych wywodów o
psychologicznym aspekcie sprawy.
- Podejście psychologiczne, inspektorze, to w
naszych czasach jedynie słuszna metoda -
pouczał go pułkownik. - Winien pan trafnie
zrozumieć przestępcę. Otóż cała tutejsza
historia jest zupełnie przejrzysta dla kogoś o
doświadczeniu tak rozległym jak moje. Czemu
ten człowiek zamieścił ogłoszenie w "Gazetce"?
Oczywiście z pobudek psychologicznych.
Pragnął rozgłosu. Chciał skupić na sobie
powszechne zainteresowanie. Pracownicy hotelu
Royal zapewne lekceważyli go jako
cudzoziemca; może nim pomiatali. Albo puściła
go kantem jakaś dziewczyna. Być może właśnie
jej chciał zaimponować. Kto jest bożyszczem
współczesnej kinematografii? Gangster! Zuch
pierwszej klasy! I co? Facet chciał zabłysnąć w
roli zucha pierwszej klasy. Rabunek z
włamaniem? Czarna maska? Rewolwer? Ma się

background image

rozumieć, potrzebna mu jest widownia. Musi
mieć widownię. No i stara się o nią. Później, w
kulminacyjnym momencie, ponosi go rola. Jest
więcej niż włamywaczem. Jest zabójcą. Zaczyna
strzelać... Strzela na oślep...
- Na oślep! - podchwycił szybko Craddock. - Pan
pułkownik użył tego zwrotu. Sądzi pan, że
Scherz nie strzelał do określonej osoby?
Wyrażając się ściślej, do panny Blacklock?
- Nie, nie! Strzelał, jak powiedziałem, na oślep. I
dlatego właśnie w końcu się opamiętał.
Uprzytomnił sobie, że kogoś trafił. Było to tylko
zadraśnięcie, ale on nie mógł o tym wiedzieć.
Doznał gwałtownego wstrząsu. Przedstawienie
zmieniło się nagle w rzeczywistość. Ktoś został
ranny, może zabity. Zrozumiał to i pod
wpływem szalonej paniki oddał strzał do siebie.
Pułkownik zrobił pauzę, odchrząknął i podjął
tonem uznania dla siebie:
- Proste to, prawda? Proste jak drut.
- W cudowny sposób przedstawiłeś to wszystko,
Archie! - zawołała pani Easterbrook z nutą
uwielbienia i podziwu.
Inspektor pomyślał, że sposób przedstawienia
tego wszystkiego był istotnie cudowny, lecz
uwielbienia ani podziwu nie odczuwał.
- W którym miejscu znajdował się pan
pułkownik, kiedy zaczęła się strzelanina?
- Stałem z żoną w pobliżu środkowego stołu, na
którym był wazon z jakimiś kwiatami.
- Chwyciłam cię za ramię! Prawda, Archie?

background image

Zlękłam się okropnie i musiałam... po prostu
musiałam w tobie znaleźć podporę!
- Biedne małe kociątko - uśmiechnął się Archie.

5

Inspektor zastał pannę Hinchliffe obok
chlewika.
- Świnki to sympatyczne stworzenia - rzekła,
drapiąc pofałdowany różowy grzbiet. -Ta
dobrze rośnie, co? Na Boże Narodzenie będzie z
niej świetny bekon. Ale dlaczego chce pan
rozmawiać ze mną? Wczoraj wieczorem
powiedziałam pańskim ludziom, że nie mam
pojęcia, co to był za jeden. Nigdy nie
zauważyłam, żeby myszkował w sąsiedztwie czy
coś takiego. Nasza pani Mopp mówi, że
pracował w jakimś hotelu, w Medenham Wells.
Czemu tam nie spróbował kogoś zabić'? Z
pewnością mógłby liczyć na większy łup.
Craddock pomyślał, że to bardzo trafna uwaga:
- Gdzie pani była, kiedy zdarzył się ten
incydent? - spytał.
- Ha! Incydent! Przypomina mi to moją służbę
w Cywilnej Obronie Przeciwlotniczej.
Zapewniam pana, że przywykłam wtedy do
rozmaitych "incydentów". Gdzie byłam, kiedy
zaczęła się strzelanina? To pan chce wiedzieć'?
- Tak.
- Stałam przed kominkiem i marzyłam, by ktoś
zaproponował mi coś do wypicia.

background image

- Sądzi pani, że ten człowiek strzelał na oślep czy
też mierzył z rozmysłem do jednej osoby?
- Do Letty Blacklock, co? Skądże, u diabła, ja
mam to wiedzieć'? Kiedy jest po wszystkim,
piekielnie trudno odtworzyć wrażenia i
przypomnieć sobie, co się naprawdę działo. Tyle
wiem, że światła zgasły i oślepiło nas światło
latarki. Później, jak gruchnęły strzały,
pomyślałam: "Jeżeli ten młody osioł, Patryk
Simmons, bawi się naładowanym rewolwerem,
ktoś może oberwać".
- Podejrzewała pani, że to był Patryk Simmons?
- Oczywiście. Edmund Swettenham jest
intelektualistą i pisuje książki, więc nie w głowie
mu podobnie głupie żarty. Stary pułkownik
Easterbrook nie widziałby w takiej historii nic
śmiesznego. Ale Patryk to inna sprawa.
Postrzelony chłopak. Cóż? Winnam mu
przeprosiny za niesłuszne podejrzenie.
- A pani przyjaciółka też podejrzewała pana
Simmonsa?
- Murg? Najlepiej niech pan sam z nią pogada.
Nie usłyszy pan zresztą nic mądrego. Jest teraz
w sadzie. Chce pan, to ją zawołam.
Podniosła stentorowy głos i huknęła potężnie:
- Hop, hop! Hej! Murg!
- Idę!... - nadbiegł z oddali piskliwy głosik.
- Prę-dzej!. Po-li-cja!
Panna Murgatroyd nadbiegła żwawym
truchtem. Była mocno zasapana. Spódnicę miała
wystrzępioną przy obrębie, jej włosy wymykały

background image

się spod źle dopasowanej siatki, a poczciwa,
okrągła twarz promieniała.
- Scotland Yard, co? - zapytała bez tchu. - Nie
spodziewałam się. Inaczej nie wyszłabym z
domu.
- Nie zwróciliśmy się jeszcze do Scotland Yardu.
Pozwoli pani, że się przedstawię. Inspektor
Craddock z Milchester.
- Bardzo dobrze, inspektorze... Bardzo dobrze...
- odpowiedziała niepewnie. - Są już panowie na
tropie?
- Inspektor chce się dowiedzieć, gdzie byłaś,
Murg, w krytycznej chwili - zabrała głos panna
Hinchliffe i spoglądając na Craddocka,
mrugnęła porozumiewawczo.
- Mój Boże! Oczywiście. Tego należało się
spodziewać. Chodzi o alibi, prawda? Zaraz...
Niech no pomyślę... Byłam... Naturalnie... Byłam
z całym towarzystwem.
- Ze mną nie byłaś - sprostowała przyjaciółka.
- Mój Boże! Nie byłam z tobą, Hinch? Masz
rację! Podziwiałam chryzantemy, bardzo
nędzne, prawdę mówiąc. Później zaczęło się,
inspektorze... Tylko ja nie wiedziałam, że dzieje
się coś rzeczywiście. Nie wyobrażałam sobie, że
rewolwer może być prawdziwy i... I w
ciemnościach wszystko przedstawiało się
mętnie... I te okropne krzyki! Wszystko
rozumiałam na opak. Myślałam, że to ją ktoś
morduje... tę cudzoziemkę, co pracuje u panny
Blacklock. Myślałam, że ktoś poderżnął jej

background image

gardło. Nie przypuszczałam, że to on został
zabity... To znaczy... Nie wiedziałam nawet, że
pojawił się jakiś mężczyzna. Słyszałam tylko
słowa: "Ręce do góry, proszę państwa".
- "Ręce do góry" - poprawiła panna Hinchliffe. -
Nie było mowy o "proszę państwa".
- Strach pomyśleć, że naprawdę bawiłam się
wybornie do czasu, kiedy ta Mitzi zaczęła
krzyczeć. Tyle że po ciemku czułam się dziwnie i
ktoś uraził mnie w odcisk. Strasznie mnie
zabolało. Życzy pan sobie, inspektorze, usłyszeć
coś więcej?
- Nie. Bardzo pani dziękuję - odrzekł,
przypatrując się jej z wyrazem zastanowienia w
oczach.
Krótki śmiech panny Hinchliffe zabrzmiał jak
szczeknięcie.
- Na wskroś cię przejrzał, Murg!
- Ależ, Hinch! - obruszyła się tamta. - Z
przyjemnością, z całą przyjemnością
powiedziałabym panu inspektorowi wszystko, co
wiem.
- Tylko pan inspektor tego nie chce - burknęła
panna Hinchliffe i zwróciła się do Craddocka: -
Jeżeli załatwia pan sprawy w układzie
geograficznym, następne będzie zapewne
probostwo. Może tam pan się czegoś dowie. Pani
Harmon sprawia wrażenie osoby mocno
roztargnionej, ale, jak utrzymują niektórzy, ma
głowę na karku. W każdym razie coś ma w tej
głowie!

background image

Panie spoglądały przez chwilę śladem
oddalającego się Craddocka i Fletchera. Później
Amy Murgatroyd podjęła zdławionym głosem:
- Ach, Hinch! Byłam chyba okropna, co?
Wszystko zupełnie mi się poplątało.
- Nic podobnego. Ogólnie biorąc, Murg, spisałaś
się na medal.

6

Inspektor Craddock rozejrzał się nie bez
przyjemności po dużym, raczej bardzo
skromnym pokoju, który przypominał mu
trochę własny dom rodzinny w Cumberland.
Obicia z wyblakłego rypsu, ciężkie, odrapane
fotele, trochę kwiatów, rozrzucone wszędzie
książki, spaniel drzemiący w koszyku. Sama
pani Harmon, co prawda roztargniona i niezbyt
starannie ubrana, ale z wyrazem ożywienia na
twarzy, wydała mu się sympatyczna.
- Nic panu nie pomogę - oznajmiła z miejsca i
szczerze. - Oczy miałam zamknięte, bo oślepił
mnie blask latarki, a później, kiedy huknęły
strzały, zacisnęłam powieki jeszcze mocniej. No i
żałowałam, okropnie żałowałam, proszę pana, że
to nie ciche morderstwo. Strasznie nie lubię
huku!
- Rozumiem... Nic pani nie widziała. Ale słyszała
coś pani, prawda?
- O tak! Słyszałam niemało. Drzwi otwierały się i
zamykały, ludzie pokrzykiwali, pletli rozmaite

background image

głupstwa, Mitzi wyła niczym syrena alarmowa,
biedna Bunny popiskiwała jak królik w
potrzasku. Wszyscy zderzali się, potykali jedni o
drugich. Później pomyślałam, że już nie będzie
więcej strzałów, więc otworzyłam oczy. Wszyscy
byli w holu, ze świecami. Później zapaliły się
światła i zaraz zrobiło się zwyczajnie... To
znaczy... Nie tak zupełnie zwyczajnie, ale
staliśmy się znowu zwykłymi ludźmi, a nie
ludźmi z mroku... Rozumie pan? Ludzie w
mroku zachowują się zupełnie inaczej.
- Tak... Chyba rozumiem, co pani ma na myśli -
powiedział Craddock.
Pani Harmon uśmiechnęła się do niego.
- No i ten człowiek - podjęła - taki cudzoziemiec
o szczurzej, rumianej twarzy i zdziwionej minie,
leżał na podłodze martwy, a obok niego
rewolwer. Mój Boże! To wszystko nie miało
sensu. Absolutnie!
Zdaniem inspektora to wszystko rzeczywiście
nie miało sensu i stanowiło twardy orzech do
zgryzienia.

ROZDZIAŁ ÓSMY
WKRACZA PANNA MARPLE
1

Craddock położył przed komendantem policji
hrabstwa kilka napisanych na maszynie
sprawozdań z przeprowadzonych rozmów.
Rydesdale skończył właśnie czytać telegram,

background image

który właśnie nadszedł ze Szwajcarii.
- Hm!... Nasz nieboszczyk figuruje w
policyjnych kartotekach - powiedział. - Tego
należało się spodziewać.
- Oczywiście, panie pułkowniku.
- Biżuteria... Ta-ak... Lipne pozycje w
rachunkach... I czeki... Facet zdecydowanie
nieuczciwy.
- Złodziejaszek na małą skalę.
- Zgoda! Ale małe rzeczy wiodą do większych.
- Bo ja wiem, panie pułkowniku. Rydesdale
spojrzał nań bystro.
- Niezadowolony pan, Craddock?
- Tak jest, panie pułkowniku.
- Czemu? To prosta historia. A może pan jest
innego zdania? Zobaczę, co mieli do
powiedzenia ci wszyscy, z którymi pan
rozmawiał.
Sięgnął do sprawozdania i szybko przebiegł je
wzrokiem.
- Jak zwykle... Pełno nieścisłości i sprzecznych
zeznań. Relacje nigdy się nie pokrywają. Tutaj
ogólny obraz widać stosunkowo jasno.
- Zapewne, panie pułkowniku, ale... Ale to obraz
nieprzekonujący... Błędny, jak mi się zdaje.
- Najpierw rozpatrzmy fakty. Rudi Scherz
wyjechał z Medenham Wells autobusem o piątej
dwadzieścia i w Chipping Cięgnom był punkt o
szóstej. Potwierdzają to zeznania konduktora i
dwu pasażerów. Z przystanku autobusowego
ruszył w kierunku Little Paddocks. Do domu

background image

wszedł bez specjalnych trudności,
najprawdopodobniej przez drzwi od frontu.
Rewolwerem sterroryzował zgromadzone w
salonie towarzystwo, oddał dwa strzały, z
których jeden zranił lekko pannę Blacklock, a
trzecim sam się zabił. Oczywiście brak danych,
czy w grę wchodził przypadek, czy też
samobójstwo. Całkiem niejasno przedstawiają
się jego pobudki, przyznaję. Nie do nas jednak
należy ocena tych pobudek. Ława przysięgłych
może orzec po rozprawie śledczej, że to było
samobójstwo bądź przypadek. Nam wszystko
jedno. Bez względu na werdykt będziemy mogli
napisać: "Finis".
- Czyli poprzestaniemy na psychologicznym
aspekcie pułkownika Easterbrooka - wtrącił
posępnie Craddock.
- Ostatecznie - uśmiechnął się Rydesdale -
pułkownik ma zapewne wiele doświadczenia.
Nie cierpię psychologicznego żargonu, jakim
dziś wszyscy posługują się przy każdej możliwej
okazji. Nie można jednak kompletnie pomijać
takich rzeczy.
- Mnie wciąż się zdaje, że mamy błędny obraz.
Zupełnie błędny, panie pułkowniku.
- Są podstawy do podejrzeń, że ktoś z tego
towarzystwa okłamuje pana?
- Myślę - odrzekł z wahaniem Craddock - że ta
cudzoziemka nie powiedziała wszystkiego.
- Sądzi pan, że mogła być wspólniczką Scherza?
Że podmówiła go, wpuściła do domu?

background image

- Nie wykluczam tego, ale... Ale, panie
pułkowniku, świadczyłoby to, że w domu
znajdowało się coś cennego. Biżuteria,
pieniądze... A tak chyba nie było. Panna
Blacklock zaprzecza stanowczo, również inni.
Należałoby wysnuć stąd wniosek, że w domu
znajdowało się coś wartościowego, o czym nikt
nie wiedział...
- Intryga godna świetnej powieści kryminalnej.
- Zgadzam się, panie pułkowniku. To śmieszny
pomysł. Alternatywą byłoby stanowcze
twierdzenie panny Bunner, że Scherz
przygotował zamach na życie panny Blacklock.
- Z tego, co pan mówił, i z jej własnych zeznań
widać, że ta panna Bunner...
- Oczywiście, panie pułkowniku! - podchwycił
żywo Craddock. - Jest z całą pewnością
świadkiem nie zasługującym na zaufanie. Łatwo
ulega sugestiom. Każdy może jej wszystko
wmówić. Ale, rzecz interesująca, ona sama
stworzyła teorię, o której mowa. Nikt jej nic nie
podpowiadał. Cała reszta jest przeciwnego
zdania. Tym razem panna Bunner nie płynie z
prądem. Opiera się na własnych wrażeniach.
- Dlaczego Rudi Scherz miałby dybać na życie
panny Blacklock?
- Pan pułkownik utrafił w sedno. Nie wiem.
Panna Blacklock też nie wie, chyba że kłamie
jak z nut. Nikt nie wie. A zatem
najprawdopodobniej i ta teoria jest mylna -
zakończył inspektor i westchnął.

background image

- Uszy do góry, Craddock - podjął komendant
policji. - Zapraszam pana dziś na obiad, będzie
także sir Henry. Najbardziej wystawny obiad,
na jaki stać hotel Royal w Medenham Wells.
- Dziękuję, panie pułkowniku - odparł trochę
zdziwiony Craddock.
- Widzi pan, nadszedł list... - urwał raptownie,
gdyż sir Henry wszedł do pokoju. - Aa... Jesteś,
Henry!
- Jak się masz, Dermont - powitał Craddocka
komisarz, tym razem nieoficjalnie.
- Mam coś dla ciebie, Henry - powiedział
Rydesdale.
- Co takiego?
- Autentyczny list starej panny. Mieszka w
hotelu Royal i sądzi, że moglibyśmy od niej
dowiedzieć się czegoś, co zapewne ma związek z
wydarzeniem w Chipping Cleghorn.
- A nie mówiłem! Stare panny słyszą wszystko.
Stare panny widzą wszystko. I wbrew
przysłowiu, milczenie nie jest dla nich złotem.
Co takiego wywęszyła ta twoja?
Rydesdale przebiegł wzrokiem list.
- Pisze mniej więcej tak jak moja babka.
Pajęczyna kanciastych liter. Częste
podkreślenia. Rozwlekle wyraża nadzieję, że
choć jej pomoc mogłaby nam się przydać w
pewnym stopniu, to jednak nie chciałaby
zajmować naszego cennego czasu... I tak dalej, i
tak dalej... Jakże się nazywa? Jane... chyba
Murple... Nie! Marple. Jane Marple.

background image

- Panie na wysokościach! - zawołał sir Henry. -
Nie może być! George, napisała do ciebie moja
własna, jedyna w swoim rodzaju,
pięciogwiazdkowa stara panna! O tej porze
roku powinna siedzieć spokojnie w domu, w
Saint Mary Mead. Ale nie! Zdołała jakoś w porę
przyjechać do Medenham Wells i wplątać się
raz jeszcze w sprawę zagadkowego morderstwa!
Morderstwo odbyło się znów ku chwale i
rozrywce panny Marple.
- Z prawdziwą przyjemnością, Henry, zobaczę
to cudo - powiedział Rydesdale z nutą ironii. - W
drogę! Zjemy obiad w Royalu i pogawędzimy z
twoją protegowaną. Craddock wygląda na nie
przekonanego.
- Bynajmniej, panie pułkowniku - zaprotestował
uprzejmie inspektor, pomyślał jednak, że jego
ojciec chrzestny posuwa się czasami trochę za
daleko.

2

Panna Jane Marple wyglądała w przybliżeniu
tak, jak przewidywał inspektor Craddock.
Miała śnieżnobiałe włosy, zoraną zmarszczkami
twarz o różowej cerze i porcelanowobłękitne
oczy. Jednakże była znacznie bardziej
dobroduszna, niż sobie wyobrażał, i dużo, dużo
starsza. Sprawiała wrażenie zgrzybiałej
staruszki. I cała była spowita w wełnianą
ażurową pelerynkę zarzuconą na ramiona i

background image

omotana włóczką, z której, jak się okazało,
robiła na drutach szalik dla niemowlęcia.
Z prawdziwą radością powitała dawnego
znajomego ze Scotland Yardu, lecz speszyła się
nieco, gdy ten przedstawił jej komendanta
policji hrabstwa oraz inspektora-detektywa.
- Doprawdy, drogi panie, jakże mi miło... Jakże
niewypowiedzianie miło. Od tak dawna nie
miałam przyjemności widzieć drogiego pana...
Ach, ten mój reumatyzm! Mocno dokucza mi
ostatnio. Naturalnie nie mogłabym sobie
pozwolić na ten hotel... Liczą tu teraz
fantastyczne, naprawdę fantastyczne ceny... Ale
mój siostrzeniec Raymond... Raymond West...
Przypomina go pan sobie?
- Każdy zna to nazwisko.
- Właśnie! Kochany chłopiec odnosi sukces po
sukcesie. Pisze okropnie mądre książki i chwali
się, że jak żyje, nie obrał przyjemnego tematu.
Ten właśnie kochany chłopiec uparł się, że
pokryje koszty mojego pobytu w Medenham
Wells. Jego żona, poczciwa dziewczyna, także
zdobywa sławę jako malarka. Jej obrazy to
przeważnie dzbany z więdnącymi kwiatami i
okruchy chleba na okiennych parapetach. Za
nic nie powiedziałabym jej tego, ale ja uważam
nadal, że prawdziwi mistrzowie to tacy jak Blair
Leighton czy Alma Tadema. Ale gadam i
gadam, a pan komendant policji hrabstwa...
doprawdy, to wielki zaszczyt dla mnie... traci
czas z powodu mojej gadaniny.

background image

"Kompletnie zdziecinniała" - pomyślał
rozczarowany Craddock.
- Przejdźmy do gabinetu dyrektora -
zaproponował Rydesdale. - Tam porozmawiamy
swobodniej.
Panna Marple wyplątała się ze zwojów wełny,
pozbierała zapasowe druty i mocno przejęta,
podreptała w asyście panów do wygodnego
pokoju pana Rowlandsona.
- Teraz, proszę pani, chętnie usłyszymy to, co
pani ma nam do powiedzenia - zagaił rozmowę
Rydesdale.
Panna Marple przeszła do sedna sprawy
nadspodziewanie szybko i zwięźle:
- Chodzi o czek. On sfałszował czek.
- On? Kto taki?
- Młody człowiek z tutejszej recepcji. Ten, który
podobno zainscenizował napad rabunkowy i
zastrzelił się.
- Sfałszował czek? Przytaknęła skinieniem
głowy.
- Tak... Jest tutaj. - Wydobyła czek z torebki i
położyła na stole. - Dziś rano przyszedł z banku
z plikiem innych moich czeków. Opiewał na
siedem funtów. On przerobił to na siedemnaście.
Widzą panowie? Kreska przed siódemką,
"naście" dopisane do "słownie siedem" i
artystyczny kleks zniekształcający cały wyraz.
Wcale niezła robota. Świadczy, że tak powiem, o
pewnej wprawie. Atrament, naturalnie, ten sam,
bo czek wypisywałam na ladzie recepcji. Myślę,

background image

że on już dawniej robił podobne sztuczki.
- Tym razem wybrał bardzo niewłaściwą osobę -
powiedział sir Henry.
Panna Marple skinęła głową.
- Tak. Wydaje mi się, że nie zaszedłby daleko w
przestępczym fachu. Wybrał zupełnie
niewłaściwą osobę. Odpowiednia byłaby jakaś
zaaferowana mężatka albo dziewczyna, która
ma interesujący romans. Takie osoby
wypełniają czeki na rozmaite kwoty i oczywiście
zwrotów nie porównują z grzbietem książeczki.
Ale stara kobieta, która liczy się z każdym
pensem i w ciągu lat nabrała pewnych
przyzwyczajeń... Nie! Wytypował zdecydowanie
niewłaściwą osobę! Ja nie wystawiam nigdy
czeku na siedemnaście funtów. Dwadzieścia to
okrągła suma pokrywająca pensję służącej i
rachunki dostawców. Na wydatki osobiste
przeznaczam zawsze siedem funtów. Dawniej
wystarczało pięć, ostatnio jednak wszystko
wciąż drożeje.
- Może ten młody człowiek przypomniał pani
kogoś? - zapytał sir Henry, spoglądając na nią
spod oka.
- Spryciarz z drogiego pana! - uśmiechnęła się i
znacząco pokręciła głową. - Nie lada spryciarz!
Tak! Przypomniał mi się Fred Tyler ze sklepu
rybnego. Ten z reguły dopisywał jedynkę w
rubryce szylingów. Zjadamy teraz mnóstwo ryb,
więc rachunki są zazwyczaj długie i mało kto
traci czas na sumowanie. Dziesięć szylingów za

background image

każdym razem to niewiele, ale wystarczy na
parę krawatów i kino z Jessie Spragge,
sprzedawczynią ze sklepu bławatnego. Właśnie
coś takiego wyczyniał nasz młody człowiek. Już
po pierwszym tygodniu w Royalu spostrzegłam
błąd w przedstawionym mi rachunku.
Powiedziałam mu, że się omylił, więc przeprosił
mnie grzecznie i był okropnie zmieszany. Ale
pomyślałam sobie: "Masz chytre oczy, mój
chłopcze". Chytre oczy - ciągnęła - to, proszę
panów, takie, które spoglądają prosto w czyjąś
twarz i nigdy nie mrugają ani nie umykają na
boki.
Craddock z uznaniem kiwnął głową. "Jim Kelly,
jak żywy!" - pomyślał, przypominając sobie
notorycznego oszusta, który za jego sprawą
trafił niedawno za kraty.
- Rudi Scherz to zdecydowanie ciemny typ -
zabrał głos Rydesdale. - Figuruje w kartotekach
policji szwajcarskiej.
- W kraju było mu za gorąco, jak sądzę, więc
wybrał się tutaj. Z podrobionymi papierami.
Prawda? - powiedziała.
- Oczywiście.
- Asystował tu młodej, rudowłosej kelnerce z
jadalni - podjęła panna Marple. - Nie sądzę, by
była w nim zakochana. Na szczęście! Po prostu
chciała mieć kogoś trochę innego. No i Rudi
Scherz dawał jej kwiaty i czekoladki, czego
zazwyczaj nie robią angielscy chłopcy.
Powiedziała panu wszystko, co jej wiadomo? -

background image

zwróciła się do Craddocka. - A może jeszcze nie
wszystko?
- Tego nie jestem pewien - odpowiedział z
rezerwą.
- Myślę, że ta mała ma trochę więcej do
powiedzenia. Jest smutna i roztargniona. Dziś
przy śniadaniu podała mi opiekanego śledzia
zamiast wędzonego. A normalnie pracuje bez
zarzutu. Coś, inspektorze, ją gnębi. Obawiam
się, że zataja jakieś szczegóły. Ale pan,
inspektorze - z iście niewieścim wdziękiem
objęła wzrokiem męską, ujmującą postać
Craddocka - pan chyba potrafi ją skłonić do
wyznania wszystkiego, co miałaby do
powiedzenia.
Craddock zarumienił się, sir Henry roześmiał
się krótko.
- A może to być ważne - podjęła panna Marple. -
On mógł jej powiedzieć, co to za jeden.
- Kto? - Rydesdale spojrzał na nią ze
zdziwieniem.
- Niejasno się wyrażam. Osoba, która posłużyła
się Scherzem.
- Więc pani sądzi, że ktoś się nim posłużył?
Szeroko otworzyła oczy.
- Oczywiście! Z całą pewnością! Kim był
Scherz? Przystojnym chłopcem, pozwalał sobie
czasami na to i owo. Fałszował drobne czeki,
może podbierał pozostawioną tu czy tam
biżuterię, poszukiwał pieniędzy w nie
zamkniętych szufladach... Krótko mówiąc, był

background image

drobnym złodziejaszkiem. Czerpał z tych źródeł
dosyć pieniędzy, by ubierać się przyzwoicie i
asystować dziewczynom z fasonem. I taki
ptaszek zdobywa się nagle na napad rabunkowy
z bronią w ręku! Rewolwerem terroryzuje pokój
pełen ludzi! Strzela do kogoś! Nie! Nigdy nie
zrobiłby czegoś podobnego. Nigdy! To inny typ
przestępcy. Nie ma w tym sensu!
Craddock odetchnął głęboko. Coś podobnego
mówiła panna Blacklock. I pani Harmon, żona
pastora. On sam coraz bardziej to odczuwał. Nie
ma w tym sensu! Dzisiaj mówi to samo stara
panna, którą sir Henry wynosi pod niebiosa.
Mówi słabiutkim, starczym głosem, z głębokim
przekonaniem.
- Czy w takim razie potrafi nam pani wyjaśnić,
co się właściwie stało? - zapytał obcesowo.
Panna Marple spojrzała nań ze zdziwieniem.
- Skąd miałabym to wiedzieć! Była relacja w
gazetach... Skąpa relacja. Oczywiście wolno mi
snuć domysły, ale wyczerpujących danych nie
mam.
- George - odezwał się sir Henry - czy bardzo
zlekceważymy przepisy, jeżeli pokażemy pannie
Marple sprawozdania z rozmów, jakie
Craddock przeprowadził w Chipping Cleghorn?
- Zapewne będzie to wbrew przepisom - odrzekł
Rydesdale - ale nie zaszedłbym daleko, gdybym
zawsze trzymał się ich ściśle. Zgoda. Niech
panna Marple przeczyta te notatki. Rad
posłucham, co później powie.

background image

Panna Marple była zakłopotana.
- Obawiam się, że pan przywiązuje zbyt wielką
wagę do tego, co mówi sir Henry. Sir Henry jest
dla mnie zbyt łaskawy. Przecenia skromne
uwagi, które niekiedy wynikają z moich
obserwacji. Nie mam żadnych szczególnych
uzdolnień... Absolutnie żadnych! Tylko że może
znam cokolwiek naturę ludzką. Wydaje mi się,
że na ogół ludzie bywają zbyt łatwowierni.
Natomiast ja jestem skłonna podejrzewać
zawsze najgorsze. To niemiły rys charakteru,
prawda? Ale często znajduje potwierdzenie w
rozwoju wydarzeń.
- Zechce pani to przeczytać - powiedział
Rydesdale, wręczając jej arkusiki maszynopisu.
- Niewiele straci pani czasu. Ostatecznie
Craddock rozmawiał z ludźmi z pani sfery. Z
pewnością zna pani wiele takich właśnie osób.
Może dostrzeże pani coś, na co my nie
zwrócilibyśmy uwagi. Śledztwo dobiega końca.
Chętnie więc wysłuchamy pani opinii przed
odłożeniem akt do archiwum. Mogę jeszcze
dodać, że inspektor Craddock nie jest
zadowolony. Twierdzi, podobnie jak pani, że w
tym wszystkim nie ma sensu. Zapanowało
milczenie. Panna Marple czytała przez pewien
czas. Wreszcie odłożyła papiery.
- Interesujące - westchnęła. - Bardzo
interesujące. Jak różnie ludzie mówią i myślą.
Ile widzieli albo wydaje im się, że widzieli.
Wszystko jest zawikłane i na pozór bez

background image

znaczenia. A jeżeli jakiś szczegół ma znaczenie,
strasznie trudno go znaleźć. Jak igłę w stogu
siana.
Craddock odczuł znów rozczarowanie. Przez
krótką chwilę sądził, że, być może, sir Henry
właściwie ocenia tę oryginalną starszą damę.
Może panna Marple potrafi coś zdziałać?
Ludzie w podeszłym wieku bywają nieraz
bardzo przenikliwi. Na przykład on sam nigdy
nie potrafił ukryć nic przed swoją cioteczną
babką Emmą. Wreszcie powiedziała mu, że gdy
zamierza skłamać, nos drga mu w szczególny
sposób.
I co? Niepowtarzalna stara panna sir Henry'ego
ledwie zdobyła się na parę ogólników. Craddock
był zły na nią, więc zaczął raczej szorstko:
- Chodzi o to, że fakty są bezsporne. Szczegóły
podawane przez tych ludzi mogą być sprzeczne,
nie ulega jednak wątpliwości, że wszyscy
widzieli to samo. Widzieli, że zamaskowany
mężczyzna z latarką i rewolwerem otworzył
drzwi i sterroryzował obecnych. Mylą się im
zwroty związane z napadami, takie jak "ręce do
góry" czy "pieniądze albo życie". Niewątpliwie
jednak wszyscy napastnika widzieli.
- Ależ nie - zaprzeczyła łagodnie. - Ci ludzie nic
nie mogli widzieć.
Craddock poczuł, że traci dech. Tak! Utrafiła w
sedno! Jest bystra, przenikliwa! Próbował
wystawić ją na próbę, lecz nie przyjęła jego słów
za dobrą monetę. Nie wpływa to na stan

background image

faktyczny i przebieg wydarzeń, ale panna
Marple zrozumiała - tak jak i on zrozumiał - że
ci, którzy rzekomo widzieli napastnika w masce
i z rewolwerem, naprawdę nie mogli go widzieć.
- Jeżeli zrozumiałam trafnie - podjęła panna
Marple, której twarz poróżowiała mocniej, a
jasne oczy były teraz radosne jak oczy dziecka -
w holu nie było światła ani też na podeście
schodów?
- Tak. To się zgadza - przyznał Craddock.
- Jeżeli zatem ktoś stanął w drzwiach i skierował
na pokój mocny strumień światła, nikt nie mógł
widzieć nic z wyjątkiem latarki. Nie mylę się,
prawda?
- Prawda. Sam przeprowadziłem próbę.
- A więc ci, co mówią, że widzieli napastnika w
masce i z rewolwerem, nie zdają sobie sprawy,
że mają na myśli to, co zobaczyli potem, gdy
zajaśniały znów światła. To pasuje znakomicie
do założenia, że Rudi Scherz został zrobiony w
konia. - Rydesdale spojrzał na nią z takim
zdumieniem, że twarz panny Marple
poróżowiała jeszcze mocniej. - Nie znam się na
żargonie świata przestępczego, ale chyba tak się
mówi. To wyrażenie znalazłam w jakimś
opowiadaniu kryminalnym. "Zrobić w konia"
to znaczy celowo przylepić komuś zbrodnię
popełnioną przez kogoś innego. Rudi Scherz
znakomicie pasowałby do takiej roli.
Głupkowaty, chciwy i, jak należy się domyślać,
wyjątkowo łatwowierny.

background image

Rydesdale uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Sądzi pani, że za czyjąś namową wtargnął do
cudzego domu i zaczął strzelać w pokoju pełnym
ludzi? Mało prawdopodobne!
- Sądzę, iż był przekonany, że w grę wchodzą
żarty - odparła. - Oczywiście miał otrzymać
zapłatę za to, że umieści ogłoszenie w tym
pisemku, przeprowadzi rozpoznanie terenu w
Little Paddocks i najbliższym sąsiedztwie, a
następnie, w umówiony wieczór, zakradnie się
do domu, otworzy drzwi salonu i wymachując
latarką, zawoła: "Ręce do góry!"
- I wystrzeli z rewolweru?
- Nie! Nic podobnego! - zaprzeczyła żywo. - On
nigdy nie miał rewolweru.
- Przecież wszyscy twierdzą... zaczął niepewnie
Rydesdale.
- Wiem - przerwała żywo. - Chodzi o to, że nikt
nie mógłby widzieć rewolweru, gdyby nawet
miał go ten Rudi Scherz. Moim zdaniem nie
miał. Moim zdaniem w chwili, kiedy zawołał
"Ręce do góry!", ktoś cicho i niepostrzeżenie
stanął za nim i nad jego ramieniem oddał dwa
pierwsze strzały. Rudi Scherz przeraził się,
odwrócił raptownie i wtedy tamta osoba
zastrzeliła go, a rewolwer rzuciła na podłogę
obok niego.
Trzej panowie spojrzeli na pannę Marple.
- Teoria prawdopodobna - powiedział
stłumionym głosem sir Henry.
- Ale kim mógł być ten X, który zjawił się w

background image

ciemności? - zapytał Rydesdale.
- Należy dowiedzieć się od panny Blacklock, kto
mógłby chcieć ją zabić - powiedziała panna
Marple i odchrząknęła.
"Jeden zero dla starej Dory Bunner - pomyślał
inspektor. - Instynkt przeciwko rozumowi.
Często tak bywa".
- Więc według pani ktoś przygotował zamach na
życie panny Blacklock? - zapytał Rydesdale.
- Na to wygląda - odrzekła. - Chociaż nasuwają
się pewne wątpliwości. Ale najważniejsza
kwestia to stwierdzenie, czy nie da się odnaleźć
krótszej drogi. Jestem przekonana, że ten ktoś,
kto pertraktował z Scherzem, kazał mu trzymać
język za zębami i najprawdopodobniej Scherz
milczał. Jeżeli jednak wygadał się przed kimś, to
najprawdopodobniej przed tą kelnerką, Myrną
Harris. Nie wykluczam... nie wykluczam, że
napomknął coś o swoim mocodawcy.
- Zaraz z nią pomówię - oznajmił Craddock,
wstając z miejsca.
- Słusznie. - Panna Marple z przekonaniem
skinęła głową. - Im prędzej, tym lepiej. Po tej
rozmowie Myrna Harris będzie czuła się
bezpieczniej.
- Bezpieczniej?... Aha! Rozumiem.
Inspektor wyszedł z pokoju, a jego zwierzchnik
zwrócił się do panny Marple taktownie, lecz nie
bez powątpiewania:
- Należy przyznać, że podsunęła nam pani myśl
godną głębokiej rozwagi.

background image

3

- Przykro mi proszę pana. Słowo daję - mówiła
Myrna Harris. - Bardzo pan dobry, że wcale się
pan nie gniewa. Dziękuję! Ale, widzi pan, moja
mama to taka osoba, że we wszystko się wtrąca i
wszystko ma za złe. No i tak mogłoby wyglądać,
że wiedziałam o przestępstwie i nie próbowałam
przeciwdziałać - ciągnęła gładko. - To karalne,
prawda? No i strach mi było, że pan nie uwierzy
mi na słowo. A ja naprawdę myślałam, że to
tylko żarty.
Inspektor Craddock powtórzył pełne otuchy
słowa, którymi przełamał pierwszy opór Myrny.
- Już powiem, proszę pana. Wszystko powiem.
Ale niech pan zachowa to w sekrecie. Przez
wzgląd na moją mamę. Zaczęło się od tego, że
Rudi sprawił mi zawód. Tamtego wieczoru
mieliśmy pójść do kina, a on powiedział, że nie
może, więc byłam zła, bo przecież Rudi sam mi
zaproponował kino i ostatecznie nic
przyjemnego, jak taki cudzoziemiec wystawia
człowieka do wiatru. Tłumaczył się, że to nie
jego wina, a ja na to, żeby nie zawracał głowy.
Wtedy powiedział, że na wieczór szykuje mu się
robota, która przyniesie sporo forsy, i czy nie
chciałabym zegarka na rękę. "Jaka tam znowu
robota?" - zawołałam, bo byłam zła. On na to,
żebym nikomu nic nie mówiła, ale w jednym
domu będzie przyjęcie i on ma udać dla zgrywy

background image

napad rabunkowy. No i pokazał mi ogłoszenie,
które zaniósł do "Gazetki". Więc uśmiałam się z
tego. On traktował całą sprawę pogardliwie.
Zabawa akurat dla małych dzieci! Tak
powiedział. I że Anglicy są już tacy.
Rozzłościłam się znowu, że niby źle o nas mówi,
ale przeprosił mnie i pogodziliśmy się prędko.
Rozumie pan, prawda? Rozumie pan, że jak
później przeczytałam w gazecie o tym napadzie i
okazało się, że to wcale nie żarty, bo Rudi
postrzelił kogoś i sam się zastrzelił... Rozumie
pan, że całkiem nie wiedziałam, co robić'?
Myślałam, że jak powiem to, co wiem, posądzą
mnie o udział w zbrodni. Ale naprawdę byłam
pewna, że to żarty, jak Rudi rozmawiał ze mną.
Przysięgłabym, że nie kłamie. No i nawet nie
wiedziałam, że on ma rewolwer. Nigdy słowa nie
pisnął o rewolwerze.
Craddock spojrzał jej w oczy i zadał
najważniejsze pytanie:
- Mówił, kto urządza tę zabawę? Tu trafił w
próżnię.
- Nie. Nic nie mówił, kto mu to zaproponował.
Myślę, że tak naprawdę nikt. On sam
wykombinował całą hecę. Tak mi się zdaje.
- Nie wymieniał jakiegoś nazwiska? Może
powiedział "on" albo "ona"?
- Nie! Nie! Powiedział tylko, że napędzi ludziom
strachu... "Będę się śmiał, jak zobaczę ich
miny!" To wszystko.
Craddock pomyślał, że na śmiech zostało mu

background image

niewiele czasu.

4

- To jedynie teoria - mówił Rydesdale w drodze
powrotnej do Milchester. - Nie ma na nią
konkretnego potwierdzenia. I co? Uznać ją za
staropanieńską gadaninę?
- Wolałbym nie, panie pułkowniku.
- Wszystko przedstawia się nieprawdopodobnie.
Jakiś tajemniczy X staje w ciemności za plecami
naszego Szwajcara. Kto to? Skąd przyszedł? Co
się z nim stało?
- Mógł użyć bocznych drzwi, jak to zrobił
Scherz - odrzekł inspektor i dodał zaraz: - Albo
przyjść z kuchni.
- Mogła przyjść z kuchni. To miał pan na myśli?
- Tak, panie pułkowniku. To jedna z możliwości,
Mitzi wydaje mi się podejrzana. Jej
histeryzowanie i wrzaski mogły służyć za dymną
zasłonę. Mogła dogadać się z tym łobuzem,
wpuścić go do domu w odpowiedniej chwili,
później zastrzelić i, czmychnąwszy do jadalni,
chwycić prędko ów srebrny sztuciec i ściereczkę
z irchy.
- Przeczy temu fakt ustalony. Ten... Jakże się
nazywa! Aha! Edmund Swettenham zeznał, że
drzwi pokoju stołowego były zamknięte od
strony holu; że on obrócił klucz w zamku i tę
dziewczynę uwolnił. Są jakieś inne drzwi w tej
części domu?

background image

- Tak, panie pułkowniku. Pod głównymi
schodami są drzwi do sionki między kuchnią a
schodami dla służby. Ale klamka od nich urwała
się podobno trzy tygodnie temu i uszkodzenia
nie naprawiono. Istotnie znalazłem dwie klamki
i szyldzik w holu, na półce obok tych drzwi.
Pokrywała je gruba warstwa kurzu, naturalnie
jednak fachowy włamywacz otworzyłby takie
drzwi bez trudności.
- Cóż, trzeba zająć się tą służącą, sprawdzić, czy
ma papiery w porządku. Ale tak czy inaczej,
wydaje mi się, że to czysta teoria - podjął
Rydesdale i bystro spojrzał na Craddocka, który
odpowiedział z całym spokojem:
- Zapewne, panie pułkowniku, i jeżeli pan jest
zdania, że śledztwo należy zakończyć, zostanie
zakończone. Ale byłbym wdzięczny, gdyby
wolno mi było popracować nad tą sprawą
jeszcze trochę.
Ku jego zdziwieniu pułkownik odpowiedział
spokojnie i z uznaniem:
- Kochany chłopak!
- Trzeba zająć się rewolwerem. Jeżeli ta teoria
jest słuszna, nie należał do Scherza. A nikt dotąd
nie twierdził, że Scherz miał rewolwer.
- To broń niemiecka.
- Wiem, ale nic stąd nie wynika. Anglia jest
pełna broni, i to nie tylko niemieckiej.
Amerykanie zabierali ją "na pamiątkę". I nasi
żołnierze także.
- Słusznie. Co więcej, Craddock?

background image

- Chodzi o motyw zbrodni. Jeżeli przyjmiemy
naszą teorię, nasuwa się wniosek, że ta piątkowa
historia nie mogła być żartem ani zwykłym
napadem. Musiało to być usiłowanie
morderstwa z premedytacją. Ktoś chciał
uśmiercić pannę Blacklock. Ale dlaczego?
Myślę, że najprawdopodobniej sama niedoszła
ofiara potrafi odpowiedzieć na to pytanie.
- O ile pamiętam, odrzuciła tę koncepcję.
- Odrzuciła koncepcję, że to Rudi Scherz
zorganizował zamach na jej życie. I miała
słuszność. Jest jeszcze jedno, panie pułkowniku.
- Co takiego?
- Ktoś może podjąć drugą próbę.
- To z całą pewnością dowiodłoby słuszności
teorii, o której mowa. Aha! Niech pan ma na
oku pannę Marple.
- Pannę Marple? Dlaczego?
- Słyszałem, że zamieszka na probostwie w
Chipping Cleghorn i dwa razy w tygodniu
będzie jeździć na zabiegi do Medenham Wells.
Podobno żona pastora jest córką jej dawnej
przyjaciółki. Widzi pan, starowinie nie brak
sportowego ducha. Zapewne miała mało wrażeń,
więc podnieca ją tropienie osób podejrzanych o
morderstwo.
- Wolałbym, żeby trzymała się z dala od
Chipping Cleghorn.
- Bo może psuć panu szyki?
- Nie, panie pułkowniku. To sympatyczna,
poczciwa starsza pani. Zmartwiłbym się, gdyby

background image

spotkało ją coś złego... Ma się rozumieć, jeśli
przyjmiemy, że jej teoria może się okazać
zgodna ze stanem faktycznym.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
KWESTIA JEDNYCH DRZWI
1

Bardzo przepraszam, że jeszcze raz ośmielam
się trudzić panią - zwrócił się Craddock do
panny Blacklock.
- Nie szkodzi. Rozprawa śledcza została
odroczona na tydzień, sądzę więc, że gromadzi
pan dodatkowe informacje. Nie mylę się,
prawda?
Craddock twierdząco skinął głową.
- Zacznę od tego, że Rudi Scherz nie był synem
właściciela Hotelu Alpejskiego w Montreux.
Karierę, zdaje się, rozpoczął jako posługacz w
pewnym szpitalu w Bernie. Wielu pacjentom
ginęła tam drobna biżuteria. Później, pod innym
nazwiskiem, był kelnerem w jednym z
niewielkich ośrodków sportów zimowych i
wyspecjalizował się w podrabianiu rachunków
restauracyjnych. Rozumie pani? W jednym
egzemplarzu figurowały pozycje, które nie
figurowały w drugim. Różnice wędrowały, rzecz
jasna, do jego kieszeni. Następnie pracował w
Zurychu, w domu towarowym, gdzie za jego
czasów straty z powodu kradzieży były wyższe
niż przeciętnie. Prawdopodobnie odpowiedzialni

background image

za to byli nie tylko klienci.
- Innymi słowy Rudi Scherz to drobny
złodziejaszek - odparła sucho panna Blacklock. -
Słusznie sądziłam, że nigdy go dawniej nie
widziałam.
- Najzupełniej słusznie. Z pewnością ktoś w
Royalu wskazał mu panią, a on potem udał, że
jest dawnym znajomym. W Szwajcarii policja
deptała mu po piętach, więc przyjechał tu z
solidnym kompletem sfałszowanych
dokumentów i postarał się o pracę w Royalu.
- Znalazł dobry teren łowiecki - powiedziała
chłodno.
- To drogi hotel i bywają w nim ludzie bardzo
bogaci. Wielu z nich nie zawraca sobie głowy
rachunkami.
- Tak. Rudi Scherz miał prawo liczyć na złote
żniwa. Panna Blacklock zmarszczyła brwi z
wyrazem zastanowienia.
- Wszystko to jasne - podjęła. - Po co jednak
wybrał się do Chipping Cleghorn? Jakim cudem
mógł spodziewać się, że tutaj znajdzie coś
lepszego niż w przeznaczonym dla bogaczy
hotelu Royal?
- Obstaje pani przy poprzednim zeznaniu, że w
tym domu nie ma nic szczególnie
wartościowego?
- Nie ma. Oczywiście! Przecież musiałabym o
tym wiedzieć. Nie przechowujemy, zapewniam,
żadnego Rembrandta dotąd nie rozpoznanego
ani nic w tym rodzaju.

background image

- Wygląda na to, że słuszność jest po stronie
pani przyjaciółki, panny Bunner. Rudi Scherz
przyszedł tutaj, by zabić panią.
- A nie mówiłam, Letty?
- Nonsens, Bunny!
- Czy aby nonsens? - podchwycił Craddock. -
Moim zdaniem to prawda, z której pani
powinna zdawać sobie sprawę.
Panna Blacklock zmierzyła go surowym
wzrokiem.
- Zaraz. Wyjaśnimy wszystko po kolei. Pan
naprawdę sądzi, że Rudi Scherz przyszedł tu,
postarawszy się, by o tej właśnie porze
zgromadził się u mnie tłum ludzi pękających z
ciekawości...
- Przecież on mógł zaplanować, że wszystko
będzie wyglądało zupełnie inaczej - przerwała z
ogniem panna Bunner. - Mógł uważać to za coś
w rodzaju potwornego ostrzeżenia dla ciebie.
Tak to odczytałam, jak tylko zauważyłam
ogłoszenie... "Morderstwo odbędzie się..."
Odczułam, że jest w tym coś przerażającego.
Gdyby wszystko poszło po jego myśli, ten
straszny człowiek zastrzeliłby cię, uciekł i nikt
nie dowiedziałby się nigdy, kto to zrobił.
- Zapewne, ale... - zaczęła panna Blacklock.
- Ja od razu wiedziałam, że tamto ogłoszenie to
nie żarty. Mówiłam tak, Letty! Mówiłam,
prawda? I przypomnij sobie Mitzi. Ona też była
przerażona.
- Właśnie! Mitzi - wtrącił zręcznie Craddock. -

background image

Chciałbym dowiedzieć się więcej o tej młodej
osobie.
- Zezwolenie na podjęcie pracy i różne inne
papiery ma w zupełnym porządku.
- Nie wątpię - powiedział Craddock. - Ale
papiery Scherza były też na pozór w porządku.
- Dlaczego jednak ów Rudi Scherz miałby dybać
na moje życie? Tego nie próbuje pan nawet
wyjaśnić, inspektorze...
- Ktoś mógł stać za jego plecami. Brała to pani
pod rozwagę? - powiedział Craddock i nagle
uprzytomnił sobie, że jeżeli teoria panny Marple
jest słuszna, słowa, którymi posłużył się w
formie przenośni, mają także sens bezpośredni.
W każdym razie panna Blacklock zachowała
sceptycyzm i podjęła z całym spokojem:
- Sedno sprawy pozostaje wciąż takie samo.
Czemu ktokolwiek miałby dybać na moje życie?
- Nie tracę nadziei, że właśnie pani udzieli mi
odpowiedzi na to pytanie.
- Nie mogę, inspektorze. Sprawa jest oczywista.
Nie mam wrogów. Wydaje mi się, że z sąsiadami
utrzymywałam zawsze poprawne stosunki. Nie
znam niczyich wstydliwych sekretów. Cały
pomysł wygląda niedorzecznie! A pańskie aluzje
o możliwym współuczestnictwie Mitzi też
zakrawają na absurd. Słyszał pan przecież od
panny Bunner, że Mitzi przeraziła się
śmiertelnie, gdy zobaczyła to ogłoszenie w
"Gazetce". Chciała spakować manatki i odejść z
miejsca.

background image

- Mogło to być przebiegłe posunięcie z jej strony.
Przecież miała prawo liczyć, że pani spróbuje ją
zatrzymać.
- Cóż, jeżeli obrać taką linię, znajdzie pan
odpowiedź na wszystko. Gdyby jednak Mitzi
znienawidziła mnie z jakiegoś niezrozumiałego
dla mnie powodu, mogłaby przecież podać mi
truciznę w jedzeniu. Ale z pewnością nie
posunęłaby się do tak zawikłanej łamigłówki.
Niedorzeczny pomysł! Policja popadła widać w
kompleks antycudzoziemski. Mitzi kłamie.
Zgoda! Ale to nie typ wyrachowanego
mordercy. Wolno panu dręczyć ją nadal, skoro
tak trzeba. Jeżeli jednak odejdzie zła i
wystraszona albo zamknie się w swoim pokoju i
zacznie wrzeszczeć, chyba będę musiała do
gotowania obiadu zaangażować pana. Dziś
przyjdzie na podwieczorek pani Harmon z jakąś
starszą panią, która przyjechała do niej w
odwiedziny. Chciałam, żeby Mitzi upiekła na tę
okazję ciasteczka, widzę jednak, że zupełnie ją
pan wytrąci z równowagi. Nie mógłby pan tak
zwrócić swoich podejrzeń w jakąś inną stronę?

2

Craddock pośpieszył do kuchni, gdzie zadał
Mitzi takie jak uprzednio pytania i otrzymał
identyczne odpowiedzi.
Tak. Drzwi od frontu zamknęła niedługo po
czwartej. Nie. Zwykle nie robi tego, ale wtedy

background image

była zdenerwowana z powodu "okropnego
ogłoszenia". Nie było po co ryglować bocznych
drzwi, bo tamtędy panna Blacklock i panna
Bunner chodzą zamykać kaczki albo karmić
kury, a pani Haymes zwykle wraca z pracy.
- Pani Haymes twierdzi, że zamknęła na klucz
tamte drzwi, kiedy przyszła do domu około pół
do szóstej.
- Aha... I pan wierzy... Wierzy jej, co?
- A pani jest zdania, że nie powinienem wierzyć?
- Co tam znaczy moje zdanie. Mnie pan i tak nie
uwierzy.
- Może jednak zrobi pani próbę? Myśli pani, że
pani Haymes nie zamknęła na klucz tamtych
drzwi?
- Myślę, że bardzo jej zależało, by nie były
zamknięte.
- Dlaczego?
- Bo tamten młody człowiek nie sam załatwiał
robotę. O nie! Wiedział, którędy wejść.
Wiedział, że drzwi zastanie otwarte. Bardzo
dogodnie dla siebie otwarte.
- Zaraz! Do czego pani zmierza?
- Do czego zmierzam? Czy to ważne? I tak nie
będzie pan słuchał. Bo kto ja jestem? Biedna
uciekinierka, która tylko kłamie i kłamie. Powie
pan, że ona, taka jasnowłosa angielska dama,
nie może kłamać... O nie! Jest taka bardzo
brytyjska... Taka uczciwa! No i jej pan uwierzy,
nie mnie. A ja mogłabym coś powiedzieć. Aha!
Mogłabym!

background image

Z łoskotem postawiła rondel na płycie
kuchennej. Craddock nie był pewien, czy za
tymi słowami kryło się coś więcej niż tylko
niechęć.
- My bierzemy pod uwagę wszystko, co nam
ludzie mówią - powiedział.
- Ja nic nie powiem. Po co? Wszyscy jesteście
tacy sami. Prześladujecie biednych uchodźców,
lekceważycie. Jeżeli powiem, że tak z tydzień
temu, jak ten młody człowiek przyszedł prosić
pannę Blacklock o pieniądze, a ona odesłała go z
kwitkiem, jeżeli powiem, że później słyszałam,
jak on rozmawiał z panią Haymes... Aha!
Rozmawiał z nią w altanie! Jeżeli powiem, pan
pomyśli, że sama wszystko wykombinowałam.
"Bo najprawdopodobniej wykombinowałaś" -
pomyślał Craddock, lecz podjął na głos:
- Nie mogła pani słyszeć rozmowy prowadzonej
w altanie.
- Właśnie, że mogłam! - obruszyła się Mitzi. -
Mogłam! Aha! - dodała tonem triumfu. -
Wyszłam do ogrodu po młode pokrzywy. Robię
z nich smaczną jarzynę. Tak! Oni o tym nie
wiedzą, ale ja nic nie mówię i z pokrzywy robię
smaczną jarzynę. Wtedy usłyszałam, że
rozmawiają. "Ale gdzie się schowam?" -
powiada on, a ona na to: "Zaraz się dowiesz" -
no a później jeszcze: "Pamiętaj... Kwadrans po
szóstej". No to pomyślałam: "Aha! to taka ty
jesteś, elegancka damo! Wracasz z pracy i zaraz
spotykasz się z chłopem! Wpuszczasz go do

background image

domu! Panna Blacklock nie byłaby zadowolona.
Przepędziłaby cię, no nie? Popatrzę - myślałam -
posłucham, a później powiem pannie
Blacklock". Teraz rozumiem, że się myliłam: jej
nie chodziło o romans z tym chłopcem.
Przygotowywała rabunek i morderstwo. Ale pan
powie, że zła, głupia Mitzi zmyśla. Zabierze
mnie pan do więzienia.
Inspektor zastanowił się poważnie. Mitzi
najprawdopodobniej zmyśla. Oczywiście! Ale
może i nie zmyślać.
- Jest pani pewna, że to Rudi Scherz rozmawiał
z panią Haymes? - zapytał ostrożnie.
- Ma się rozumieć! Dopiero co wyszedł z domu i
widziałam, że z podjazdu skręcił w stronę
altany. No i zaraz wyszłam, żeby poszukać
trochę ładnych zielonych pokrzyw.
"Ładne zielone pokrzywy w końcu
października?" - pomyślał Craddock z
powątpiewaniem. Zrozumiał jednak, że Mitzi
musiała znaleźć szybko jakiś pretekst
usprawiedliwiający zwyczajne podsłuchiwanie.
- Powtórzyła mi pani wszystko, co tamci mówili?
- Panna Bunner, ta, co to we wszystko nos
wtyka, zaczęła wołać mnie i wołać. Mitzi! Mitzi!
No to musiałam odejść. Panna Bunner jest
irytująca. Jaka irytująca! Wciąż się tylko we
wszystko wtrąca. Powiada, że nauczy mnie
gotować! Ona! Wszystko, co ugotuje, jest
strasznie wodniste!
- Czemu nie powiedziała mi pani o tej rozmowie

background image

poprzednim razem? - zapytał surowo inspektor.
- Bo zapomniałam... Nie myślałam, że to ważne.
Dopiero później zrozumiałam, że napad był
wtedy zaplanowany. Zaplanowany z nią!
- Jest pani pewna, że to była pani Haymes?
- O tak! Jestem pewna! To złodziejka, ta pani
Haymes. Złodziejka i wspólniczka złodziei. Ile
zarabia w ogrodzie? Mało! Tyle co nic dla takiej
eleganckiej damy. Chciała ograbić pannę
Blacklock, która była dla niej taka dobra. To zła
kobieta! Bardzo zła!
- A gdyby tak - podjął Craddock, spoglądając
bystro na Mitzi - gdyby tak ktoś powiedział, że
Rudi Scherz rozmawiał z panią?
Efekt był mniejszy, niż należałoby oczekiwać.
Mitzi parsknęła tylko i podniosła głowę.
- Gdyby powiedział, że Rudi Scherz rozmawiał
ze mną, to powiedziałby kłamstwo. Kłamstwo!
Kłamstwo! - powtórzyła z pogardą. - Oczernić
kogoś łatwo, no nie? Ale w Anglii trzeba dowieść
tego, co się powiedziało. Tak mówiła mi panna
Blacklock i myślę, że mówiła prawdę. No nie? Ja
nie rozmawiam z mordercami ani złodziejami.
Nie powie mi tak żaden angielski policjant! No,
a jak ja ugotuję obiad, kiedy pan będzie tu
siedział i nic tylko gadał i gadał? Proszę wyjść z
mojej kuchni! Muszę przyrządzić sos.
Craddock posłusznie wyniósł się z kuchni,
zachwiany nieco w podejrzeniach wobec Mitzi.
O Filipie Haymes mówiła z mocnym
przekonaniem. Miała skłonności do kłamstwa -

background image

na to wyglądało - ale w tej opowieści mogło być
trochę prawdy. Osądził, że warto porozmawiać
z Filipa. Podczas pierwszego przesłuchania
odniósł wrażenie, że to spokojna, dobrze
wychowana młoda osoba. Nie podejrzewał jej.
Absolutnie nie podejrzewał.
Do holu wyszedł tak zamyślony, że chciał
otworzyć niewłaściwe drzwi. Panna Bunner,
która znajdowała się właśnie na schodach,
przywołała go do porządku.
- Nie tędy, inspektorze! - zawołała. - Te drzwi się
nie otwierają. Następne po lewej stronie. Tyle tu
mamy drzwi. Łatwo o pomyłkę.
- Rzeczywiście - przyznał Craddock, rozglądając
się po holu. - Drzwi tutaj nie brakuje.
Panna Bunner wyliczyła je uprzejmie.
- Pierwsze do gospodarskiego schowka, następne
do szafy na wierzchnie okrycia i do pokoju
stołowego. A po drugiej stronie te ślepe, które
pan usiłował otworzyć, drzwi do salonu i pokoju
kredensowego i jeszcze jednego pokoju, a na
ostatku boczne drzwi wyjściowe, wiodące do
ogrodu. Łatwo o pomyłkę, prawda? Zwłaszcza
jeżeli chodzi o te ślepe drzwi i drugie do salonu.
Sama się nieraz myliłam. Dawniej stół zasłaniał
ślepe drzwi, ale przestawiliśmy go dalej, pod
ścianę.
Craddock spostrzegł już uprzednio niewyraźną
linię poziomą przekreślającą filongi ślepych
drzwi. Obecnie uprzytomnił sobie, że to ślad po
stole. Coś zaczęło mu świtać w głowie.

background image

- Aha... Stół został przestawiony. Dawno, proszę
pani?
W rozmowie z Dorą Bunner nie trzeba było
wyjaśniać, czemu stawia się takie lub inne
pytanie. Każde uważała za naturalne, gdyż była
gadatliwa i z przyjemnością udzielała informacji
w najbardziej nawet błahych sprawach.
- Zaraz... Niech no pomyślę... Niedawno...
Bardzo niedawno... Jakieś dziesięć dni temu.
Może dwa tygodnie.
- Dlaczego stół przestawiono?
- Dlaczego? Nie przypominam sobie dokładnie.
Chyba chodziło o jakieś kwiaty... O duży
bukiet... Aha! Filipa Haymes prześlicznie układa
kwiaty, jesienne liście, gałązki we wszystkich
kolorach. Wtedy zrobiła ogromny bukiet, taki,
że jak się przechodziło, zaczepiało się włosami.
No więc Filipa powiedziała: "Najlepiej
przesuńmy stół. Zresztą bukiet będzie
prezentował się lepiej na tle gołej ściany niż na
tle drzwi". Dlatego właśnie trzeba było zdjąć
Wellingtona pod Waterloo. Nigdy nie lubiłam
tej ryciny. Teraz leży w schowku pod schodami.
- Tak naprawdę to nie są ślepe drzwi, proszę
pani? - zapytał inspektor, spoglądając na nie.
- Skąd znowu, inspektorze! Całkiem normalne.
W swoim czasie prowadziły do małego salonu,
ale jak dwa pokoje połączono w jeden... Po co
komu dwoje drzwi do jednego pokoju? Wtedy
zostały zabite na głucho.
- Zabite? Gwoździami, proszę pani? - dopytywał

background image

dalej ciekawie. - Może tylko zamknięte na
klucz?
- Zamknięte na klucz i chyba zaryglowane.
Craddock spostrzegł rygiel u szczytu drzwi.
Spróbował go odsunąć. Ustąpił łatwo. Aż nazbyt
łatwo.
- Kiedy te drzwi ostatnio otwierano? - zwrócił
się do panny Bunner.
- Czy ja wiem? Chyba wiele lat temu. Odkąd tu
jestem, nikt ich nie otwierał. Z całą pewnością.
- Nie wie pani, gdzie może być klucz od nich?
- W holu, w tamtej szufladzie, jest cały stos
kluczy. Prawdopodobnie znajdzie go pan
między nimi.
Craddock pośpieszył za Dorą Bunner i spojrzał
z ciekawością w głąb szuflady. Przetrząsnął
klucze i wybrał jeden, wyglądający inaczej niż
cała reszta. Klucz pasował i gładko obracał się w
zamku. Craddock pchnął ślepe drzwi, które
ustąpiły łatwo i bezszelestnie.
- Ostrożnie! - przestrzegła go panna Bunner. -
Coś może stać przed drzwiami po przeciwnej
stronie. Nie otwieramy ich nigdy.
- Naprawdę? - zdziwił się i zaraz podjął
poważnie i z naciskiem. - Ktoś, proszę pani,
niedawno otwierał te drzwi. Zamek i zawiasy są
dobrze naoliwione.
Spojrzała nań z niemądrym zdziwieniem.
- Któż mógłby to zrobić? - zapytała.
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć - odrzekł
pochmurnie i pomyślał: "X z zewnątrz? Nie! X

background image

był w tym domu. Piątkowego wieczoru był w
salonie!".

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
FIP I EMMA
1

Tym razem panna Blacklock słuchała z większą
uwagą. Craddock zdawał sobie sprawę, że to
kobieta inteligentna, która w sposób właściwy
ocenia każde jego słowo.
- Tak - powiedziała spokojnie. - To zmienia
postać rzeczy. Nikt nie miał prawa manipulować
przy ślepych drzwiach. Nikt nie zrobił tego za
moją wiedzą.
- Rozumie pani, co to znaczy? Ktoś z obecnych
w salonie piątkowego wieczora mógł wymknąć
się tamtymi drzwiami, stanąć za napastnikiem i
wystrzelić do pani.
- Niepostrzeżenie, niedosłyszalnie, nie zwracając
niczyjej uwagi?
- Niepostrzeżenie, niedosłyszalnie, nie zwracając
niczyjej uwagi. Proszę pamiętać, że kiedy
światło zgasło, wszyscy krzyczeli, poruszali się,
wpadali jedni na drugich. No i widać było
jedynie oślepiający blask latarki elektrycznej.
- Rzeczywiście podejrzewa pan - podjęła z wolna
panna Blacklock - że któraś z tych osób, ktoś z
moich poczciwych, bardzo tuzinkowych
sąsiadów cichaczem opuścił salon i usiłował
mnie zamordować? Mnie? Ale dlaczego? Na

background image

miłosierdzie boskie, dlaczego?
- Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie
winna znać pani.
- Nie znam inspektorze. Zapewniam pana, że nie
znam.
- Zaczniemy od początku. Kto dziedziczy pani
majątek w wypadku śmierci?
- Patryk i Julia - odrzekła dosyć opornie. -
Meble i skromną rentę dożywotnią zapisałam
Bunny. Prawdę mówiąc, spadek po mnie będzie
niewielki. Miałam papiery wartościowe
niemieckie i włoskie, które straciły wszelką
wartość. No i podatki, niższe teraz
oprocentowanie kapitału... Nie! Stanowczo nie
jestem warta morderstwa. Mniej więcej rok
temu ulokowałam znaczną część moich
pieniędzy w rencie dożywotniej.
- Ale coś niecoś ma pani nadal i siostrzenica oraz
siostrzeniec mogliby wejść w posiadanie tego.
- Patryk i Julia mieliby zaplanować
morderstwo? Nie! Nie mogę uwierzyć. Zresztą
nie mają złych warunków materialnych.
- Wie to pani na pewno?
- Nie. Opieram się tylko na tym, co od nich
słyszałam. Ale nie chcę, nie mogę ich
podejrzewać. Kiedyś może będę warta
morderstwa. Kiedyś, nie dzisiaj.
- Co pani przez to rozumie, proszę pani? -
podchwycił skwapliwie Craddock.
- Rozumiem przez to, że kiedyś, może nawet
niedługo, mogę zostać osobą bardzo majętną.

background image

- Ciekawe... Zechce pani wyjaśnić to dokładniej?
- Oczywiście. Pewno pan nie wie, że przez
dwadzieścia lat z górą byłam sekretarką i
zaufaną współpracownicą Randalla Goedlera.
Inspektor żywo się zainteresował. Randall
Goedler. Nazwisko głośne niegdyś w świecie
wielkich finansów. Jego śmiałe operacje i trochę
teatralna reklama, jaką zwykł się otaczać,
pozostały nadal w pamięci ludzkiej. Umarł
chyba w 1937 albo w 1938 roku.
- Słyszał pan może o nim, chociaż to dawne
czasy? - podjęła panna Blacklock.
- Słyszałem. To był milioner.
- Multimilioner - poprawiła. - Ale jego majątek
ulegał ciągłym zmianom. To, co zarobił w jednej
operacji, ryzykował w następnej. - Mówiła teraz
z większym ożywieniem, a jej oczy błyszczały
pod wpływem wspomnień. - W każdym razie
umarł jako człowiek bardzo bogaty. Nie miał
dzieci. Cały majątek zostawił w dożywocie żonie,
pod zarządem powierniczym. Po jej śmierci
wszystko miało przypaść mnie: na własność i
bez ograniczeń.
Inspektor przypomniał sobie niby przez mgłę:
tytuł nagłówka w gazecie: "Zaufana sekretarka
ma odziedziczyć kolosalną fortunę".
- W ciągu ostatnich dwunastu lat - podjęła
panna Blacklock z żywym błyskiem w oczach -
miałam wspaniały motyw, by zamordować
panią Goedler... Ale to chyba nie przyda się
panu, prawda?

background image

- Bardzo przepraszam za następne pytanie, ale...
Ale czy dla pani Goedler nie było to bolesne, że
jej mąż tak zadysponował majątkiem?
- Zbyteczna delikatność, inspektorze. Chciałby
pan wiedzieć, czy Randall Goedler był moim
kochankiem? Nie. Nie był. Nie sądzę, by
kiedykolwiek myślał o mnie w taki sposób, a
mnie z pewnością nie interesował. Kochał Bellę,
swoją żonę, i był w niej zakochany do śmierci.
Jestem przekonana, że sporządził taki właśnie
testament z prostej wdzięczności. Widzi pan,
inspektorze, niegdyś na początku kariery, kiedy
nie stał jeszcze na pewnych nogach, Randall był
bardzo bliski katastrofy. Chodziło zaledwie o
kilka tysięcy funtów, a była to wielka gra, jak
zawsze u niego, wielka i pasjonująca. Omal nie
rozbiło się wszystko o brak nieznacznej kwoty w
gotówce. Ja pośpieszyłam mu z pomocą. Miałam
trochę pieniędzy, a w Randalla wierzyłam.
Wyprzedałam wszystkie walory i gotówkę
oddałam jemu. To zadecydowało o powodzeniu.
W tydzień później Randall Goedler został
prawdziwym bogaczem. Od tej pory,
inspektorze, traktował mnie prawie jak
wspólniczkę. Tak! To były pasjonujące dni! -
zawołała i westchnęła. - Czułam się wtedy jak
ryba w wodzie! Później umarł nasz ojciec i
zostałam sama z ciężko chorą siostrą. Musiałam
zając się nią i oczywiście zrezygnować z pracy.
Randall umarł w dwa lata później. W czasie
naszej współpracy zbiłam moc pieniędzy i,

background image

prawdę mówiąc, nie liczyłam na żaden spadek.
Ale byłam wzruszona... tak!... wzruszona i
dumna, że odziedziczę całą jego fortunę, jeżeli
Bella umrze wcześniej. A była to istota słaba,
chorowita, której od dawna wszyscy wróżyli
rychłą śmierć. Myślę, że tak naprawdę
biedaczek nie bardzo wiedział, kogo obdarować.
Bella to poczciwa, urocza istota i z testamentu
męża była chyba zadowolona. Obecnie mieszka
w Szkocji. Od lat jej nie widziałam. Wysyłamy
sobie tylko życzenia noworoczne. Widzi pan,
inspektorze, krótko przed wybuchem wojny
pojechałam z siostrą do sanatorium w
Szwajcarii. Tam umarła na gruźlicę.
Panna Blacklock umilkła na chwilę. Później
dodała:
- Do Anglii wróciłam mniej więcej rok temu.
- Nadmieniła pani, że rychło może zostać osobą
bardzo majętną. Jak szybko?
- Wiem od pielęgniarki, która opiekuje się Bella
Goedler, że stan jej pogarsza się szybko... Może
to być kwestia... Powiedzmy, paru tygodni -
powiedziała panna Blacklock i dodała zaraz z
nutą smutku: - Teraz pieniądze nie będą miały
dla mnie większego znaczenia. Na swoje
skromne potrzeby mam i tak aż nadto. Kiedyś
bawiłaby mnie gra na giełdzie, ale obecnie...
Cóż? Człowiek się starzeje. W każdym razie
przyzna pan chyba, inspektorze, że gdyby
Patryk i Julia chcieli mnie zamordować z chęci
zysku, byliby szaleńcami, nie czekając jeszcze

background image

tych kilku tygodni?
- Naturalnie - zgodził się Craddock. - Ale co
stałoby się, gdyby pani wyprzedziła panią
Goedler? Kto dostałby wtedy pieniądze?
- Wie pan co? Nie zastanawiałam się nad tym
nigdy. Zapewne Fip i Emma - powiedziała z
uśmiechem, a Craddock spojrzał na nią bystro. -
Może to brzmi niedorzecznie - ciągnęła - ale
gdybym wyprzedziła Bellę, spadek dostałby się
legalnemu potomstwu (tak brzmi prawniczy
termin, prawda?) Soni, jedynej siostry
Randalla. Randall zerwał z nią kontakty, bo
wyszła za człowieka, którego on uważał za
hochsztaplera i łajdaka.
- A był łajdakiem?
- Niewątpliwie. Ale, jak sądzę, musiał podobać
się kobietom. To jakiś Grek czy Rumun.
Nazywał się... Jakże to? Aha! Stamfordis.
Dymitr Stamfordis.
- I Randall wydziedziczył siostrę, kiedy zawarła
ten związek małżeński?
- Sonia miała własny, pokaźny majątek. Ponadto
Randall zaopatrywał ją w kieszonkowe pod
warunkiem, że mąż nie będzie mógł tknąć tych
pieniędzy. Myślę, że przy sporządzaniu
testamentu prawnicy domagali się, żeby
wyznaczył spadkobierców na wypadek, gdybym
ja umarła wcześniej niż Bella. Wtedy zapewne
niechętnie wymienił potomstwo Soni. Widzi pan,
nie miał nikogo innego, a nie należał do łudzi,
którzy przeznaczają majątek na cele

background image

dobroczynne.
- Były dzieci z tego małżeństwa?
- Tak, Fip i Emma - roześmiała się panna
Blacklock. - To brzmi śmiesznie, prawda? Ale
wiem tylko tyle, że w jakiś czas po zawarciu
małżeństwa Sonia napisała do Belli z prośbą, by
powiedziała Randallowi, że ona jest bardzo
szczęśliwa i właśnie urodziła bliźnięta, którym
dała imiona Fip i Emma. O ile mi wiadomo,
Sonia już się później nigdy nie odezwała. Ale,
rzecz jasna, Bella mogłaby powiedzieć panu
więcej.
Wyglądało na to, że panna Blacklock ożywiła się
własną opowieścią. Inspektor Craddock nie miał
wesołej miny.
- Wynika stąd - powiedział - że są co najmniej
dwie osoby, które weszłyby w posiadanie
olbrzymiej fortuny, gdyby pani została
zamordowana w piątkowy wieczór. Myli się
pani, twierdząc, że nikomu pod słońcem nie
mogłoby zależeć na pani śmierci. Co najmniej
dwie osoby odniosłyby wówczas korzyść. W
jakim wieku może być to rodzeństwo?
Panna Blacklock zmarszczyła czoło.
- Zaraz... tysiąc dziewięćset dwudziesty drugi
rok... Trudno przypomnieć sobie dokładnie.
Brat i siostra mają teraz jakieś dwadzieścia
pięć... dwadzieścia sześć lat. Ale... - twarz jej
spoważniała - ale nie sądzi pan przecież...
- Sadzę - przerwał - że ktoś strzelał do pani i
chciał panią zabić. Sądzę, że ta sama osoba bądź

background image

te same osoby mogą podjąć następną próbę.
Byłbym rad, proszę pani, gdyby pani zechciała
być bardzo ostrożna. Jedno morderstwo,
starannie zaplanowane, nie udało się. Obawiam
się, że może nastąpić druga próba, i to wkrótce.

2

Filipa Haymes wyprostowała się i z wilgotnego
czoła odgarnęła kosmyk włosów. Zajęta była
pieleniem rabatki kwiatowej.
- Słucham pana, inspektorze?
Zmierzyła go pytającym wzrokiem, on zaś
przyjrzał się tym razem uważniej niż
poprzednio. Tak, to ładna dziewczyna, typ na
wskroś angielski, o popielatoblond włosach i
pociągłej twarzy. Zarys ust i podbródka
znamionujący upór. Powściągliwa, stanowcza.
Błękitne oczy spoglądają śmiało i nic z nich
wyczytać nie sposób. "Taka dziewczyna -
pomyślał Craddock - umiałaby dochować
tajemnicy".
- Przykro mi - powiedział - że znów
naprzykrzam się pani przy pracy, wolałem
jednak nie czekać do przerwy obiadowej.
Zresztą wydaje mi się, że łatwiej i swobodniej
porozmawiamy tutaj, z dala od Little Paddocks.
- Słucham pana, inspektorze? - powtórzyła
spokojnie, nie wykazując zbytniego
zainteresowania.
"Ale czy w jej głosie nie zabrzmiał niepokój? -

background image

pomyślał Craddock. - Bo ja wiem? Może to
tylko złudzenie?"
- Dziś z rana złożono zeznanie, które dotyczy
pani. Filipa lekko uniosła brwi.
- Powiedziała mi pani, że Rudi Scherz był jej
zupełnie nieznany.
- Tak.
- Powiedziała mi pani, że pierwszy raz zobaczyła
go pani, gdy już nie żył. Czy to się zgadza?
- Oczywiście. Nigdy przedtem go nie widziałam.
- A nie rozmawiała z nim pani w Little
Paddocks, w altanie?
- W altanie? - powtórzyła. Craddock był prawie
pewien, że w jej głosie dosłyszał ton przestrachu.
- Tak, proszę pani.
- Kto to powiedział?
- Powiedziano mi, że rozmawiała pani z tym
człowiekiem. Rudi Scherz pytał, gdzie mógłby
się ukryć. Pani obiecała, że mu pokaże. Była
mowa o porze, o godzinie kwadrans po szóstej.
W dniu napadu Rudi Scherz wysiadł z autobusu
w Chipping Cleghorn właśnie kwadrans po
szóstej.
Przez chwilę panowało milczenie. Później Filipa
roześmiała się krótko, pogardliwie. Wyraz
twarzy miała rozbawiony.
- Nie wiem, kto powiedział to panu, ale mogę się
domyślić. To głupia, niezdarnie sklecona bajka,
powodowana, ma się rozumieć, złością. Nie
wiem, z jakiego powodu, ale Mitzi nie cierpi
mnie jeszcze bardziej niż innych domowników.

background image

- Zaprzecza pani?
- Oczywiście. To kłamstwo... Nie znałam tego
człowieka, nigdy w życiu go nie widziałam i nie
było mnie wtedy w Littłe Paddocks. Pracowałam
tamtego rana.
- Jakiego rana? - podchwycił łagodnie.
Nastąpiła krótka pauza. Filipa zatrzepotała
powiekami.
- Codziennie rano pracuję tutaj. Na przerwę
obiadową wychodzę dopiero o pierwszej -
odparła i dorzuciła zaraz z nutą lekceważenia. -
Nie warto słuchać tego, co opowiada Mitzi.
Kłamie jak najęta.
- I co? - powiedział Craddock, gdy odchodził w
towarzystwie sierżanta Fletchera. - Mamy
całkowicie sprzeczne zeznania dwu młodych
kobiet. Której wierzyć?
- Wszyscy utrzymują zgodnie, że ta
cudzoziemka kłamie - odrzekł Fletcher. - Mam
pewne doświadczenia z cudzoziemcami i wiem,
że kłamstwo przychodzi im łatwiej niż mówienie
prawdy. No i nie ulega wątpliwości, że ta Mitzi
żywi jakieś urazy do pani Haymes.
- Więc, na moim miejscu, uwierzyłby pan pani
Haymes?
- Tak jest, inspektorze. Gdyby nie było
konkretnych przeciwwskazań.
W gruncie rzeczy Craddock nie widział
przeciwwskazań... Może tylko wspomnienie zbyt
nieruchomych błękitnych oczu i gładko
wypowiedziane słowa "tamtego rana". Był

background image

absolutnie pewien, że nie wymienił pory dnia,
kiedy została podsłuchana rozmowa w altanie.
Jednakże panna Blacklock - a jeżeli nie ona, to
panna Bunner - mogły przecież wspomnieć o
wizycie młodego cudzoziemca, który chciał
wyszachrować pieniądze na powrót do
Szwajcarii. W rezultacie Filipa Haymes miała
prawo sądzić, że rozmowa w altanie odbyła się
właśnie tamtego rana. To prawdopodobne, lecz
Craddock był nadal przekonany, że w głosie
Filipy dźwięczał strach, gdy zapytała: "W
altanie?"
Uznał, że warto się jeszcze nad tym zastanowić.

3

W ogrodzie na probostwie było przyjemnie.
Anglię nawiedziła jesienna fala ciepła, urocze
babie lato, a jednocześnie denerwujące, jak
ocenił inspektor Craddock. Siedział na leżaku,
który przyniosła dla niego zaradna Bułeczka,
nim wyszła na zebranie Koła Chrześcijańskich
Matek, a obok, spowita w szale i z grubym
pledem na kolanach, siedziała panna Marple,
zajęta robótką na drutach. Blask słońca, spokój,
miarowe postukiwanie drutów panny Marple -
wszystko to usposabiało Craddocka sennie. A
jednocześnie opanował go jakiś koszmarny
nastrój. Często bywa tak w marzeniach sennych
- utajony lęk systematycznie przybiera na sile i
ostatecznie uczucie błogości przemienia się w

background image

grozę.
- Nie powinna pani tutaj przebywać - odezwał
się nieoczekiwanie.
Druty przestały postukiwać. Spokojne
porcelanowobłękitne oczy spojrzały nań z
zainteresowaniem.
- Wiem, do czego pan zmierza, dobry, troskliwy
chłopcze. Ale wszystko w porządku. Ojciec
Bułeczki, proboszcz naszej parafii, duchowny
głębokiej wiedzy, i jej matka, kobieta wybitna o
niebywałej wprost sile charakteru, to moi starzy
przyjaciele, inspektorze. Kuruję się w
Medenham, jest więc całkiem naturalne, że
przyjechałam tutaj, by spędzić pewien czas u
państwa Harmon.
- Tak... Zapewne... Ale niech pani nie zajmuje
się cudzymi sprawami. Jestem przekonany,
głęboko przekonany, że to może być
niebezpieczne.
- Cóż, my, starsze panie, stale zajmujemy się
cudzymi sprawami. Wyglądałoby dziwnie i
jeszcze bardziej podejrzanie, gdybym teraz tego
zaniechała. Rozumie pan? Pytania o licznych
wspólnych znajomych w rozmaitych częściach
świata, pytanie, czy ludzie pamiętają takiego a
takiego albo czy może przypominają sobie, kogo
w swoim czasie poślubiła córka lady jakiejś
tam? To wszystko może być pomocne, prawda?
- Pomocne? - zdziwił się Craddock.
- Tak. Może być pomocne przy sprawdzaniu,
czy ludzie są rzeczywiście tymi, za których się

background image

podają - wyjaśniła i podjęła żywo: - Bo takie
właśnie sprawy trapią pana, prawda? Pod tym
względem świat zmienił się od czasu wojny.
Weźmy na przykład taką miejscowość jak
Chipping Cleghorn. Jest bardzo podobna do
Saint Mary Mead, gdzie mieszkam. Piętnaście
lat temu wiedziano tam dokładnie wszystko o
wszystkich. Państwo Bantry z pałacu, państwo
Hartnell i Price-Ridley, i Weatherby to ludzie,
których rodzice, dziadkowie lub przynajmniej
wujowie i ciotki zamieszkiwali przed nimi w
Saint Mary Mead. Jeżeli sprowadzał się ktoś
nowy, był zaopatrzony w listy polecające lub też
okazywało się rychło, że służył w tym samym
pułku bądź na tym samym okręcie co ktoś z
dawniejszych mieszkańców. Jeżeli pojawiał się
ktoś obcy, naprawdę obcy, wszyscy stronili od
niego i węszyli, póki nie dowiedzieli się, co to
naprawdę za jeden.
Panna Marple pokręciła głową.
- Po wojnie czasy się zmieniły - podjęła. - Teraz
w każdej osadzie, każdym prowincjonalnym
miasteczku mieszkają ludzie, którzy nie mają
żadnych związków z tym miejscem i jego
przeszłością. Kupują pałacowe rezydencje, małe
domki przystosowują do swoich potrzeb i
wymagań, a wiadomo o nich tyle, ile sami o
sobie opowiadają. Pozjeżdżali się, rozumie pan,
z całego świata, z Indii, z Chin, Hongkongu, a
wśród nich trafiają się i tacy, którzy dawnymi
czasy rezydowali w różnych takich

background image

uzdrowiskach Francji lub na jakichś dziwnych
wyspach albo uciułali jaki taki mająteczek i stać
ich na to, żeby nie pracować. Ale nikt dzisiaj nie
wie, kim są ci przybysze naprawdę. Mogą mieć
w domach indyjskie brązy i posługiwać się
anglo-hinduskim żargonem. Mogą dekorować
ściany widokami Taorminy i mówić o
tamtejszym kościele angielskim oraz angielskiej
bibliotece, jak panna Hinchliffe i panna
Murgatroyd. Być może przyjechali z
południowej Francji lub całe życie spędzili na
Wschodzie. Ludzie przyjmują ich na słowo i nie
czekają, aż przyjdzie list od przyjaciół z
wiadomością, że tacy to a tacy są uroczą
rodziną, znaną im od wieków.
To właśnie niepokoiło Craddocka. Irytował się,
że nic nie wie. Oto ma do czynienia z
osobnikami zaopatrzonymi w kartki
żywnościowe i dowody tożsamości - nowiutkie,
schludne dowody tożsamości z numerami, lecz
bez fotografii i odcisków palców. Każdy może
postarać się o dogodny dla siebie dowód
tożsamości i może po części dlatego zanikają
stopniowo subtelne związki, jakie łączyły
dawniej angielską społeczność prowincjonalną.
W wielkim mieście na ogół nie zna się sąsiadów.
Dziś nie zna się ich również na prowincji, choć
niektórym wydaje się inaczej.
Z powodu naoliwionych drzwi Craddock
wiedział na pewno, że piątkowego wieczoru w
salonie Letycji Blacklock znalazł się ktoś, kto nie

background image

był miłym, życzliwym sąsiadem, za jakiego
uchodził. Dlatego właśnie obawiał się o pannę
Marple - osobę starszą, kruchą i obdarzoną
wyczulonym zmysłem spostrzegawczości.
- Takich ludzi możemy w pewnym sensie
skontrolować - powiedział, lecz orientował się,
naturalnie, że to niełatwa sprawa.
Indie, Chiny, Hongkong, południowa Francja...
Trudniej przedstawia się to dziś niż przed
piętnastoma laty. Nie brak przecież w kraju
osób poruszających się swobodnie z cudzymi
kartami tożsamości, "pożyczonymi" od ludzi,
których spotkała gwałtowna śmierć w wielkich
miastach. Istnieją organizacje, setki
przestępczych organizacji zajmujących się
skupowaniem lub fałszowaniem dowodów
tożsamości i kartek żywnościowych. Prawie
każdego da się skontrolować. Oczywiście. Ale
kontrola wymaga czasu, którego właśnie
brakowało inspektorowi, gdyż wdowa po
Randallu Goedlerze była bliska, bardzo bliska
śmierci.
Wówczas - zatroskany i zmęczony, rozmarzony
słonecznym blaskiem i ciepłem - powiedział
pannie Marple o dawnym szefie Letycji
Blacklock, o Fipie i Emmie.
- Dwa imiona - ciągnął - lub raczej dwa
zdrobnienia. Ta para może nie żyć. A może
mieszkać gdzieś w Europie, otoczona
szacunkiem. Albo jedno z nich czy obydwoje
mogą znajdować się teraz tutaj, w Chipping

background image

Cleghorn. Mają około dwudziestu pięciu lat... -
mówił dalej, jak gdyby myślał na głos. - Kto
pasuje do tego wieku?... Siostrzenica i
siostrzeniec czy też para młodych kuzynów?...
Ciekawe, kiedy ich ostatnio widziała?
- Tego dowiem się dla pana - podchwyciła cicho
panna Marple.
- Nie! Bardzo panią proszę...
- Proszę się nie obawiać, inspektorze. To prosta
sprawa. Bardzo prosta. Nikt nawet się nie
spostrzeże, bo, rozumie pan, będzie
przeprowadzona nieoficjalnie. Jeżeli coś jest nie
w porządku, pan nie obudzi ich czujności.
"Fip i Emma - pomyślał Craddock. - Fip i
Etruria?" Miał już obsesję na punkcie tej pary.
Przystojny, zadzierzysty młody człowiek i ładna
dziewczyna o lodowatym spojrzeniu...
- Zapewne dowiem się więcej w ciągu
najbliższych czterdziestu ośmiu godzin -
powiedział. - Jadę do Szkocji. Pani Goedler
chyba wie o nich coś niecoś... Jeżeli, oczywiście,
będzie w stanie mówić.
- To rozumne posunięcie... - Panna Marple
zawahała się na moment. - Mam nadzieję, że
zalecił pan pannie Blacklock, by była bardzo
ostrożna?
- Tak. Oczywiście. I zostawię tu człowieka, który
dyskretnie będzie wszystko obserwował.
Nie miał odwagi spojrzeć w oczy pannie Marple,
która musiała być zdania, że policjant,
obserwujący wszystko dyskretnie, nie na wiele

background image

się przyda, gdy rzecz dzieje się w rodzinnym
kręgu.
- No i proszę pamiętać, że ostrożność zaleciłem
również pani - powiedział, zwracając się w jej
stronę.
- Zapewniam, inspektorze - odparła - że potrafię
dbać o siebie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY
PANNA MARPLE PRZYCHODZI NA
PODWIECZOREK

Panna Blacklock czuła się trochę nieswojo, gdy
na podwieczorek przyszła pani Harmon ze
swoim gościem, ale ów gość - panna Marple - nie
mógł tego zauważyć, bo widział pannę Blacklock
po raz pierwszy.
Starsza pani była urocza i sprawiała wrażenie,
że lubi niezłośliwe plotki. Od razu ujawniła się
jako osoba żywo zainteresowana kwestią
włamań oraz włamywaczy.
- Potrafią dostać się wszędzie, droga pani -
mówiła, zwracając się do gospodyni. -
Absolutnie wszędzie! Tyle teraz tych nowych,
amerykańskich metod. Osobiście mam zaufanie
do bardzo staroświeckiego urządzenia, do
zwyczajnego, mocnego haczyka. Włamywacz
łatwo poradzi sobie z zamkiem, odsunie rygiel,
ale z haczykiem nie da sobie rady. Próbowała
pani kiedy haczyka?
- Nie bardzo znamy się tu na zamkach -

background image

uśmiechnęła się panna Blacklock. - Prawdę
mówiąc, nie mamy nic, co mogłoby skusić
włamywacza.
- Dobry jest także łańcuch przy drzwiach -
radziła dalej starsza pani. - Wtedy służąca robi
tylko małą szparę, widzi, kto stoi po przeciwnej
stronie drzwi, a napastnik nie może wedrzeć się
siłą.
- Mitzi, nasza uciekinierka z kontynentu, byłaby
zachwycona czymś takim.
- Przerażający musiał być ten napad, o którym
Bułeczka tyle mi opowiadała - podjęła panna
Marple.
- Śmiertelnie się wystraszyłam! - podchwyciła
Bułeczka.
- Istotnie. Zdarzenie było okropne - przyznała
pani domu.
- Łaska boska, doprawdy, że ten człowiek
potknął się i zastrzelił. Włamywacze są dzisiaj
bardzo groźni. Ale jak on dostał się do domu?
- My, proszę pani, nie bardzo dbamy o
zamykanie drzwi.
- Ach, Letty! - zawołała panna Bunner. -
Zapomniałam ci powiedzieć, że dziś z rana
inspektor był jakiś dziwny. Koniecznie chciał
otworzyć ślepe drzwi... O te, z których nigdy nie
korzystamy. Wszędzie szukał klucza i
ostatecznie powiedział, że drzwi zostały
naoliwione. Ale nie wyobrażam sobie, czemu
ktoś miałby... - urwała nagle i zastygła z
otwartymi ustami, bo zbyt późno dostrzegła

background image

alarmujące znaki panny Blacklock.
- Ach, Letty, przykro mi... Letty, strasznie cię
przepraszam! ... Jaka ja jestem głupia!
- Nic wielkiego - powiedziała panna Blacklock,
lecz najwyraźniej była rozdrażniona. - Wydaje
mi się tylko, że inspektor Craddock nie życzyłby
sobie rozgłosu na ten temat. Nie wiedziałam, że
byłaś z nim, Doro. Pani to chyba rozumie? -
zwróciła się do pani Harmon.
- O tak! Słówka nie piśniemy nikomu! Prawda,
ciociu Jane? Ale zastanawia mnie, czemu ten
czło... - umilkła i pogrążyła się w myślach.
- Mój Boże! - wybuchnęła panna Bunner, nadal
zdenerwowana i przygnębiona. - Ja zawsze,
zawsze mówię nie to, co trzeba! Masz tylko
kłopot ze mną, Letty!
- Nic podobnego - odparła spokojnie panna
Blacklock.
- Jesteś dla mnie, Doro, wielką pociechą i
podporą. A zresztą, w takiej dziurze jak
Chipping Cleghorn i tak nie utrzyma się
sekretu.
- Właśnie! - podchwyciła panna Marple. - To
święta prawda. Wszelkie wiadomości
przedostają się w sposób rzeczywiście
zadziwiający. Ma się rozumieć, przyczynia się
do tego służba, ale nie tylko ona, bo kto dziś
trzyma służbę? A przychodnie sprzątaczki są
chyba jeszcze gorsze, bo chodzą do różnych
domów i skwapliwie rozpowszechniają plotki.
- Mam! - zawołała niespodziewanie pani

background image

Harmon. - Jeżeli dało się otworzyć te ślepe
drzwi, ktoś mógł po ciemku wyjść z salonu i
zainscenizować napad... Ale, oczywiście, nikt tak
nie postąpił, bo był to przecież jakiś człowiek z
hotelu Royal. Czy aby on?... Tak czy inaczej, nie
rozumiem... - urwała znów i zmarszczyła czoło.
- Czy w tym pokoju rozegrała się ta scena? -
zapytała panna Marple i tonem
usprawiedliwienia zwróciła się do pani domu: -
Pewno uzna mnie pani za ciekawską, ale to
rzeczywiście niezwykła historia. O czymś takim
czytuje się nieraz w prasie, ale żeby miało
przytrafić się komuś znajomemu! Chciałabym
zatem...
Wysłuchała obszernego, chociaż mętnego
sprawozdania Bułeczki oraz panny Bunner - z
drobnymi poprawkami i sprostowaniami pani
domu.
W trakcie tej rozmowy nadszedł Patryk, wziął w
niej czynny udział, a nawet posunął się tak
daleko, że z powodzeniem odegrał rolę, w której
pierwotnie wystąpił Rudi Scherz.
- A ciocia Letty - mówił - była tam, w rogu, pod
arkadą. Pójdź, stań tam, ciociu.
Panna Blacklock wykonała polecenie i wówczas
pokazano pannie Marple dziury po wydobytych
pociskach.
- Cudowne ocalenie - westchnęła. - Widzę w tym
palec Opatrzności!
- Właśnie chciałam poczęstować gości
papierosami - wyjaśniła panna Blacklock i

background image

wskazała dużą srebrną szkatułkę stojącą na
stoliku.
- Wszyscy palą teraz tak nieuważnie -
powiedziała Dora Bunner tonem przygany. - Nic
nie szanują przyzwoitych mebli jak dawniej. O!
Proszę spojrzeć na ten śliczny stolik. Ktoś
okropnie przypalił go papierosem. Wstyd, słowo
daję!
Pani domu westchnęła.
- Niekiedy przywiązujemy zbyt wiele wagi do
swoich mebli.
- Ale to taki śliczny stolik, Letty.
Panna Bunner troszczyła się o rzeczy
przyjaciółki, tak jak gdyby należały do niej.
Bułeczka była zdania, że taki brak zazdrości to
ujmująca cecha charakteru.
- Istotnie śliczny stolik - przyznała uprzejmie
panna Marple. -1 jaka piękna lampa z
porcelany!
Panna Bunner przyjęła pochwałę tak, jak gdyby
to ona była właścicielką lampy.
- Urocza, prawda? Stare Drezno. Mamy dwie
takie. Druga jest chyba w gościnnym pokoju.
- Ty, Doro, wiesz zawsze, gdzie czego szukać w
tym domu - powiedziała wesoło panna
Blacklock. - Albo wydaje ci się, że wiesz. A
dbasz o moją własność bardziej niż ja sama.
- Bo lubię ładne rzeczy - odpowiedziała
zarumieniona Dora z żalem i urazą w głosie.
- Przyznaję szczerze - zabrała głos panna
Marple - że bardzo jestem przywiązana do kilku

background image

moich skromnych drobiazgów. Łączy się z nimi
mnóstwo wspomnień. Albo fotografie, prawda?
Ludzie mało sobie dziś cenią rodzinne
fotografie. Ja skrzętnie przechowuję zdjęcia
wszystkich moich siostrzeńców i siostrzenic w
rozmaitym wieku, od niemowlęcego.
- Aha! Także moje! - podchwyciła Bułeczka. -
Okropne! Miałam wtedy trzy lata. Zezuję i
trzymam w objęciach foksteriera.
- Myślę, że ciocia - zwróciła się panna Marple do
Patryka - ma wiele pańskich fotografii?
- Cóż... My jesteśmy bardzo daleko
spokrewnieni - odpowiedział.
- Zdaje mi się, Pat, że Elinor przysłała mi raz
twoje zdjęcie jako niemowlęcia - uśmiechnęła się
panna Blacklock.
- Ale nie zachowałam go chyba. Prawdę mówiąc,
nie pamiętam nawet, ile dzieci miała Elinor i
jakie im dała imiona. Dowiedziałam się tego,
kiedy napisała mi, że jesteście w Anglii.
- Jeszcze jeden znak naszych czasów -
powiedziała panna Marple. - Często nie zna się
dzisiaj wcale młodszego pokolenia krewniaków.
Byłoby to niepodobieństwem dawniej, gdy
urządzano wielkie zjazdy familijne.
- Matkę Pata i Julii widziałam ostatni raz przed
trzydziestu laty, na jej weselu. Ładna była z niej
wtedy dziewczyna - powiedziała pani domu.
- Dlatego też ma takie ładne dzieci - uśmiechnął
się Patryk.
- Ciociu! - zawołała Julia. - Przecież ty masz

background image

wspaniały stary album! Pamiętasz? Oglądaliśmy
go któregoś dnia. Ach, te kapelusze!
- A uważałyśmy się wówczas za elegantki -
westchnęła panna Blacklock.
- Nic dziwnego, ciociu Letty - roześmiał się
Patryk. - Za jakieś trzydzieści lat Julia natknie
się na swoje zdjęcie i również powie, że
wyglądała jak czupiradło.
- Czy poruszyłaś, ciociu, temat celowo? -
zapytała Bułeczka, gdy z panną Marple wracały
na probostwo. - Mam na myśli całą tę rozmowę
o fotografiach.
- Widzisz, moja droga, dzięki temu zdobyłam
interesującą wiadomość, że panna Blacklock do
niedawna wcale nie znała siostrzenicy ani
siostrzeńca... Tak... Sądzę, że inspektor
Craddock także będzie tym bardzo
zainteresowany.

ROZDZIAŁ DWUNASTY
PRZEDPOŁUDNIOWE GODZINY W
CHIPPING CLEGHORN
1

Edmund Swettenham niepewnie usiadł na walcu
ogrodowym.
- Dzień dobry, Filipo.
- Dzień dobry.
- Pracujesz ciężko?
- Umiarkowanie.
- A co robisz?

background image

- Nie widzisz?
- Nie widzę. Nie jestem ogrodnikiem. Dłubiesz w
ziemi i tyle.
- Przepikowuję sałatę.
- Przepikowujesz? Dziwaczne wyrażenie!
- Życzysz sobie czegoś? - zapytała chłodno.
- Naturalnie! Życzę sobie patrzeć na ciebie.
Spojrzała nań z ukosa.
- Wolałabym, żebyś tutaj nie przychodził. Pani
Lucas będzie niezadowolona.
- Jest przeciwna twoim wielbicielom?
- Nie pleć głupstw!
- Wielbiciel to właściwe określenie. Wiernie
oddaje moją sytuację. Uwielbienie na
przyzwoitą odległość, ale z uporem.
- Idź sobie! Proszę cię, Edmundzie. Nie masz tu
nic do roboty.
- Omyłka - podchwycił z nutą triumfu. - Mam tu
coś do roboty! Dziś z rana pani Lucas
zatelefonowała do mojej mamy i powiedziała, że
ma mnóstwo dyń.
- Tak. Całe stosy.
- I że za słoik miodu może dać ich parę.
- O! To nieuczciwa zamiana. Obecnie trudno
znaleźć nabywców na dynie. Wszyscy sami mają
ich mnóstwo.
- Ma się rozumieć. Właśnie dlatego pani Lucas
telefonowała. Poprzednim razem proponowała
zbierane mleko... Uważasz? Zbierane!... Za
sałatę! A był to początek sezonu i jedna główka
sałaty kosztowała szylinga.

background image

Filipa nic nie powiedziała. Edmund wyciągnął z
kieszeni słoik miodu.
- Spójrz - powiedział. - To moje alibi,
najoczywistsze, nieodparte. Jeżeli pojawi się tu
wydatny biust pani Lucas, powiem, oczywiście,
że przyszedłem po te dynie. O chęć flirtu
niepodobna mnie będzie posądzić.
- Aha... Rozumiem.
- Och, Filipo, dlaczego jesteś taka? - wybuchnął
nagle. - Co kryją twoje piękne, regularne rysy?
Co myślisz? Co czujesz? Jesteś szczęśliwa,
zrozpaczona, pełna lęku? Jaka? Coś musi dziać
się w tobie.
- Jest to wyłącznie moja sprawa.
- I moja także. Chcę, abyś coś mówiła. Chcę
zgłębić myśli w tej twojej spokojnej głowie.
Mam prawo wiedzieć. Słowo daję! Nie chciałem
zakochać się w tobie. Chciałem siedzieć
spokojnie i pisać książkę o tym, jak podły jest
świat. Diablo łatwo się mądrzyć na temat
podłości wszystkich i wszystkiego. To zresztą
kwestia przyzwyczajenia. Wszystko jest kwestią
przyzwyczajenia i mody. Po tamtej wojnie
ludzie zbzikowali na punkcie seksu. Teraz
przyszła kolej na frustrację. To wychodzi na
jedno. Ale czemu o tym wszystkim gadamy?
Zacząłem mówić o nas dwojgu. No i zbiłaś mnie
z tropu. Nie pośpieszyłaś z pomocą.
- Czego ty chcesz ode mnie? Co miałam zrobić?
- Mówić! Mówić o wszystkim. Co z twoim
mężem? Wielbisz go, a on nie żyje, więc

background image

zamknęłaś się niby ostryga? Czy tak? Niech
będzie! Wielbisz go, a on nie żyje. Mężowie
innych dziewczyn, bardzo wielu dziewczyn,
także nie żyją, a niektóre naprawdę ich kochały.
No i opowiadają o tym w barach, popłakują
trochę, jak się zaleją, a później idą z kimś do
łóżka, dla poprawy samopoczucia. To jeden ze
sposobów przełamania impasu. I ty, Filipo,
musisz jakoś swój impas przełamać. Jesteś
młoda. Jesteś ładna i ja kocham cię, jak wszyscy
diabli! Mów o tym swoim mężu, powiedz mi o
nim wszystko.
- Nie mam nic do powiedzenia. Poznaliśmy się i
pobraliśmy.
- Musiałaś być bardzo młoda?
- Z pewnością za młoda.
- Aha! Nie byłaś z nim szczęśliwa? Powiedz mi
coś więcej, Filipo!
- Nic więcej nie mam do powiedzenia.
Pobraliśmy się i chyba byliśmy szczęśliwi, jak
większość małżeństw. Urodził się Harry. Ronald
został wysłany do Włoch i tam... i tam poległ.
- A obecnie jest Harry?
- A obecnie jest Harry.
- Lubię go. To naprawdę miły dzieciak. On mnie
też lubi. Doskonale się zgadzamy. I co, Filipo?
Zostaniesz moją żoną? Możesz dalej pracować
w ogrodzie, ja zajmę się moją książką, a w czasie
wolnym od pracy będziemy się cieszyć sobą.
Przy zastosowaniu odpowiedniej taktyki może
uda nam się nie mieszkać z moją mamą. A ona

background image

potrząśnie trochę kabzą, by pomóc ukochanemu
syneczkowi. Lubię pasożytować, pisuję kiepskie
książki, mam krótki wzrok i jestem piekielnie
gadatliwy. Oto moje złe strony. Popróbujesz? -
zapytał Edmund.
Filipa zmierzyła go spojrzeniem. Wysoki, raczej
poważny młody mężczyzna w dużych okularach
i o dość niespokojnym wyrazie twarzy. Jasną
czuprynę miał w nieładzie, a na jego twarzy
widniał uśmiech życzliwej zachęty.
- Nie - odpowiedziała.
- Stanowczo nie?
- Stanowczo.
- Dlaczego?
- Nic o mnie nie wiesz.
- Innych przeszkód nie ma?
- Są. Ty w ogóle nic nie wiesz. O niczym.
- Hm... Może masz rację - odrzekł po krótkim
namyśle. - Ale czy ktokolwiek coś w ogóle wie?
Filipo! Ukochana...
Urwał nagle na dźwięk zbliżającego się
przeraźliwego szczekania.
- Pani Lucas będzie...
- Bodaj ją licho! Daj tę przeklętą dynię.

2

Sierżant Fletcher gospodarował samodzielnie w
Little Paddocks.
Mitzi miała wolny dzień i przy takich okazjach
wyjeżdżała zawsze do Medenham Wells

background image

autobusem o jedenastej. Panna Blacklock
pozostawiła sierżantowi wolną rękę i wyszła z
domu z panną Bunner.
Fletcher pracował szybko. Ktoś naoliwił ślepe
drzwi. Oczywiście nie wiadomo kto, lecz bez
wątpienia po to, by po zgaśnięciu światła opuście
ukradkiem salon. Mitzi nie wchodzi w rachubę,
gdyż ona nie musiałaby korzystać z tych drzwi.
Kto zatem pozostaje? Sąsiedzi - medytował
sierżant - też właściwie nie wchodzą w rachubę.
Jakim cudem mogłaby się im trafić sposobność
naoliwienia ślepych drzwi? Pozostają Patryk i
Julia Simmonsowie, Filipa Haymes i
ewentualnie Dora Bunner.
Tego ranka młodzi Simmonsowie byli w
Milchester, Filipa Haymes pracowała w
ogrodzie. Sierżant Fletcher mógł zgłębiać
wszelkie tajemnice domu. Jednakże dom
sprawiał zawód na każdym kroku - absolutnie
nie budził podejrzeń. Fletcher - specjalista od
elektryczności - nie potrafił znaleźć w sieci nic,
co wskazywałoby na przyczynę krótkiego
spięcia. Szybko przetrząsnął pokoje
domowników i zastał wszędzie irytującą
normalność. W sypialni Filipy Haymes były
fotografie chłopca o poważnych oczach, jego
zdjęcia jako małego dziecka, plik uczniowskich
listów, parę programów teatralnych. Julia miała
pełną szufladę amatorskich zdjęć z południowej
Francji - fotografie z plaży, jakaś willa pośród
kwitnącej mimozy. Patryk przechowywał różne

background image

pamiątki z czasów służby na morzu, a Dora
Bunner kilka nie budzących podejrzeń
drobiazgów osobistych.
"A przecież ktoś z domowników musiał naoliwić
drzwi" - pomyślał sierżant.
Rozmyślania przerwały mu jakieś odgłosy
dobiegające z parteru. Szybko wyszedł na
podest schodów i spojrzał w dół.
W holu stała pani Swettenham. Niosła koszyk
przewieszony przez rękę. Zajrzała do salonu,
cofnęła się, wróciła do holu i, zniknąwszy w
pokoju stołowym, wyszła stamtąd bez koszyka.
Nagle deska skrzypnęła, być może pod nogą
sierżanta, więc odwróciła głowę i zawołała:
- Czy to panna Blacklock?
- Nie, proszę pani. To ja.
Pani Swettenham wydała cichy okrzyk:
- Och! Jakże mnie pan przestraszył.
Pomyślałam, że to następny włamywacz.
Fletcher zszedł na dół.
- Jak widać, dom jest słabo zabezpieczony -
powiedział. - Czy zawsze każdy może wchodzić i
wychodzić, kiedy zechce?
- Przyniosłam trochę pigwy - wyjaśniła. - Tu jej
nie mają, a panna Blacklock chce zrobić
pigwową galaretkę. Koszyk zostawiłam w
jadalni.
Uśmiechnęła się do sierżanta.
- Aha... Rozumiem. Zastanawia się pan, jak
weszłam, prawda? Po prostu bocznymi
drzwiami. Wszyscy odwiedzamy sąsiadów, kiedy

background image

chcemy. Nikomu nie przychodzi do głowy, aby
ryglować drzwi przed zmierzchem. Widzi pan,
byłoby niewygodnie, jakby człowiek przyniósł
coś i nie mógł tego zostawić. To nie dawne czasy!
Wtedy dzwoniło się i ktoś ze służby zawsze
otwierał - zrobiła krótką pauzę i westchnęła. - W
Indiach, dobrze pamiętam, mieliśmy osiemnastu
służących! Nie licząc niani, która tam nazywa
się ayah. Nie było w tym nic dziwnego. W domu
moich rodziców też była trójka służby, a matka
uważała zawsze, że to okropna nędza, jeśli nie
można sobie pozwolić na podkuchenną. Muszę
przyznać, sierżancie, że życie w obecnych
czasach wydaje mi się bardzo dziwne, chociaż
wiem, że nie należy narzekać. Górnikom jest
przecież jeszcze gorzej, bo wciąż zapadają na
pylicę, czy jak to tam się nazywa, no i
opuściwszy kopalnię, zostają ogrodnikami, choć
nie mają pojęcia o tej robocie. Ale nie zajmuję
panu czasu - ciągnęła, ruszając w kierunku
wyjścia. - Pewno pan strasznie zapracowany,
sierżancie? I co? Nie zdarzy się nic więcej?
- Czemu miałoby się coś zdarzyć, proszę pani?
- Jak zobaczyłam pana, przyszło mi do głowy, że
być może działa tu jakiś gang. Powie pan pannie
Blacklock, że przyniosłam trochę pigwy?
Wyszła, a Fletcher doznał nagłego olśnienia.
Mylnie, jak się okazało, zakładał, że naoliwić
drzwi musiał jeden z domowników. Teraz
widział swój błąd. Każdy z zewnątrz mógł to
zrobić, gdy autobus Mitzi odjechał, a panna

background image

Blacklock i panna Bunner wyszły z domu. O
podobną sposobność było z pewnością łatwo. A
zatem nie sposób wykluczyć żadnej z osób, które
piątkowego wieczora znajdowały się w salonie.

3

- Murg.
- Co powiesz, Hinch?
- Zastanawiam się głęboko.
- Naprawdę, Hinch?
- Tak. Mój bystry mózg pracuje. I wiesz, Murg?
Cała piątkowa historia wydaje mi się mocno
podejrzana.
- Podejrzana?
- Aha. Odgarnij no włosy z czoła i weź tę grackę.
Udawaj, że to rewolwer.
- Ojej! - przestraszyła się panna Murgatroyd.
- Nie bój się. Na pewno cię nie ugryzie. Chodź ze
mną do kuchni. Staniesz w drzwiach i odegrasz
rolę napastnika. O, tutaj staniesz! Teraz
wejdziesz do kuchni i sterroryzujesz gromadę
idiotów. Weź latarkę elektryczną. Włącz.
- Przecież to biały dzień!
- Puść w ruch wyobraźnię, Murg! Włączże
latarkę. Panna Murgatroyd wykonała polecenie
nader nieudolnie. Włączając latarkę, wsunęła
pod ramię grackę.
- Śmiało! - zachęciła ją przyjaciółka. - Do
roboty! Przypomnij sobie, że niegdyś w naszej
szkole grałaś Hermie w "Śnie nocy letniej"!

background image

Graj teraz! Wykorzystaj wszelkie uzdolnienia!
"Ręce do góry!" - oto twoja kwestia. I nie
popsuj wszystkiego, dodając: "Proszę państwa".
Panna Murgatroyd była posłuszna. Uniosła
latarkę, zatoczyła szeroki łuk gracką i ruszyła w
stronę drzwi kuchennych. Przerzuciwszy latarkę
do lewej ręki, nacisnęła klamkę, pchnęła drzwi i
znów ujęła latarkę prawą dłonią.
- Ręce do góry! - zawołała groźnie i dodała w
tejże chwili: - Hinch! To diablo trudna sprawa.
- Dlaczego?
- Bo te drzwi... Są wahadłowe i wciąż się
zamykają, a ja mam obie ręce zajęte.
- Otóż to! - podchwyciła panna Hinchliffe. -
Drzwi salonu w Little Paddocks też musiały się
wciąż zamykać. Nie są wprawdzie wahadłowe,
ale mimo to niepodobna, żeby je otworzyć i tak
zostawić. Dlatego właśnie Letty Blacklock
kupiła u Elliota z High Street tę prześliczną
podporę z ciężkiego szkła. Nigdy jej nie
wybaczę, że mnie tak paskudnie podkupiła.
Targowałam się ze starym kutwą zawzięcie i z
dobrym skutkiem. Z ośmiu gwinei zjechał na
sześć funtów i dziesięć szylingów, no i akurat
wtedy zjawiła się panna Blacklock i tę przeklętą
podporę do drzwi kupiła! Jak żyję, nie
widziałam równie pięknej sztuki z tak dużymi
bańkami powietrza w grubym szkle.
- Może napastnik posłużył się podporą, by
przytrzymać drzwi? Co ty na to, Hinch?
- Zdobądź się na zdrowy rozsądek. Jak by to

background image

wyglądało? Facet otwiera drzwi z łoskotem,
mówi: "Momencik, proszę państwa", nachyla
się i kładzie podporę jak trzeba, co? I dopiero
wtedy przystępuje do właściwej roboty, wołając:
"Ręce do góry!" Spróbuj, Murg, przytrzymać
drzwi ramieniem.
- To też trudna sprawa.
- Właśnie! Rewolwer, latarka i mocowanie się z
drzwiami. Trochę za dużo, prawda? Jaki stąd
wniosek?
Panna Murgatroyd nie pokusiła się o wyciąganie
wniosku. Z podziwem przypatrywała się swojej
mądrej przyjaciółce, oczekując wyjaśnień.
- Ten Scherz miał rewolwer, bo strzelał - podjęła
panna Hinchliffe. - Miał też latarkę, bo
widzieliśmy ją wszyscy, ale nie ulegliśmy
przecież zbiorowej hipnozie, niby przy sztuczce
z liną w Indiach. Ach! Jak okropnie nudne są
opowieści starego Easterbrooka o Indiach!
Chodzi o to, Murg, że ktoś mógł pomóc
włamywaczowi i przytrzymać drzwi.
- Ale kto?
- Na przykład ty. O ile mnie pamięć nie zawodzi,
stałaś tuż obok drzwi, gdy światło zgasło. -
Panna Hinchliffe roześmiała się serdecznie. -
Diablo podejrzany typ z ciebie! Ale komu
przyjdzie do głowy coś podobnego! Daj mi tę
grackę. Dzięki Bogu to nie prawdziwy rewolwer,
bo w przeciwnym razie zastrzeliłabyś się już
dawno.

background image

3

- Zdumiewająca historia - wymamrotał
pułkownik Easterbrook. - Doprawdy
zdumiewająca, Lauro.
- Co, kochanie?
- Chodź na chwilę do mojego pokoju.
- Co się stało Archie?
Pani Easterbrook stanęła w otwartych
drzwiach.
- Pamiętasz, że raz pokazywałam ci rewolwer?
- O tak, Archie! Taki paskudny, czarny!
- Aha. To pamiątka. Broń zdobyta na szkopach.
Był w szufladzie, prawda?
- Był. Oczywiście.
- A teraz go nie ma.
- Zdumiewająca historia, Archie!
- Nie brałaś go stąd, Lauro?
- Skąd znowu! Bałabym się dotknąć czegoś
takiego!
- A może ta stara? Jakże się ona nazywa?
- Nie. Nie zdaje mi się. Pani Butt nigdy nie
pozwoliłaby sobie na coś podobnego. Mam ją
zapytać?
- Nie... Lepiej nie... Zaraz zaczęłyby krążyć
plotki. Po co? Powiedz, Lauro, czy
przypominasz sobie, kiedy pokazywałem ci ten
rewolwer?
- Jakiś tydzień temu. Mamrotałeś coś o swoich
kołnierzykach i pralni, otworzyłeś szufladę, no i
w głębi leżał rewolwer, a ja zapytałam cię, co to.

background image

- Zgadza się. Jakiś tydzień temu. Nie
przypominasz sobie, kiedy to było dokładnie?
Pani Easterbrook zastanowiła się poważnie,
przymknęła oczy. Widać było, że jej sprytny
umysł pracuje.
- W sobotę. Oczywiście - powiedziała wreszcie. -
Wtedy mieliśmy pójść do kina, ale nie poszliśmy.
- Hm... Pewna jesteś, że nie wcześniej ? Może to
był wtorek, może środa? Albo nawet któryś
dzień poprzedniego tygodnia?
- Nie, Archie! Pamiętam dokładnie. To była
sobota, trzydziesty. Wydaje się dawno, bo w tym
czasie zdarzyło się tak wiele. Chcesz, to powiem
ci, czemu datę pamiętam tak dokładnie. To
musiało być po napadzie w Little Paddocks, bo
kiedy zobaczyłam rewolwer, zaraz
przypomniałam sobie strzelaninę z
poprzedniego wieczora.
- Aha... No to zdjęłaś mi kamień z serca.
- Dlaczego, Archie?
- Bo gdyby mój rewolwer zginął przed piątkową
strzelaniną, mógłby go zwędzić ten Szwajcar.
- Skąd wiedziałby, Archie, że ty masz rewolwer?
- Gangi przestępcze mają znakomity wywiad.
Muszą wiedzieć wszystko o każdym domu i jego
mieszkańcach.
- Ach, Archie! To ty wiesz wszystko o
wszystkim!
- Aha... Zapewne... Widziałem w życiu to i owo.
Ale sprawa wyjaśniona, skoro przypominasz
sobie dokładnie, że rewolwer widziałaś po

background image

napadzie. Broń, którą posłużył się Szwajcar, nie
mogła być moją bronią.
- Nie mogła, Archie. Oczywiście.
- To znaczna ulga. Musiałbym zameldować o
tym policji i odpowiadać na moc kłopotliwych
pytań. A prawdę mówiąc, nigdy nie starałem się
o pozwolenie na ten rewolwer. Po wojnie
człowiek łatwo zapomina o rozmaitych
pokojowych przepisach. Zresztą rewolwer
uważałem raczej za pamiątkę z placu boju.
- Rozumiem, Archie. Oczywiście.
- Ale, Lauro, co mogło się stać z tym przeklętym
rewolwerem?
- Może wzięła go pani Butt? Sprawia wrażenie
kobiety uczciwej, ale po napadzie mogła
wystraszyć się i pomyśleć... Mogła pomyśleć,
Archie, że dobrze będzie mieć w domu coś
takiego. Naturalnie za nic nie przyzna się do
tego. Nawet jej nie zapytam. Dotknęłoby ją takie
pytanie i... I co zrobilibyśmy wtedy? To taki
duży dom, a ja po prostu nie mam...
- Słusznie - przerwał jej małżonek. - Najlepiej
będzie nic nie mówić.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY
PRZEDPOŁUDNIOWE GODZINY W
CHIPPING CLEGHORN (CD.)

Panna Marple wyszła furtką z ogrodu przy
probostwie i wąską alejką ruszyła w stronę
głównej ulicy.

background image

Szła stosunkowo szybko, podpierając się grubą,
klonową laską, należącą do wielebnego Juliana
Harmona.
Minęła bar Pod Czerwoną Krową i sklep
rzeżniczy, a następnie przystanęła na chwilę
przed wystawą magazynu osobliwości pana
Elliota. Firma ta została przemyślnie ulokowana
tuż obok herbaciarni i kawiarni Pod
Bławatkiem, aby bogaci zmotoryzowani turyści,
pokrzepiwszy się herbatą i tak zwanymi
ciasteczkami domowego wypieku o
szafranowożółtej barwie, tym łatwiej ulegli
pokusom, jakie roztaczała sprytnie
udekorowana witryna.
Pan Elliot apelował do wszelkich gustów. Dwie
sztuki szkła z Waterford spoczywały na
niepokalanie nowym wiaderku do mrożenia
wina. Orzechową sekreterę z urozmaiconą
intarsją zdobił napis "Niebywała okazja", a na
stoliku tuż za szybą widać było kolekcję tanich
kołatek, dziwacznych figurek przedstawiających
lokalne gnomy, kilka sztuk saskiej porcelany,
dwa mizernie prezentujące się naszyjniki z
paciorków, kufel z napisem "Pamiątka z
Tunbridge Wells" oraz kilkanaście
pojedynczych sztuk wiktoriańskiego srebra.
Panna Marple oglądała przez krótki czas tę
wystawę, a pan Elliot - stary, bezwstydny pająk
- wychylił się ze swojej sieci, by oszacować, czy
ta mucha stanie się jego łupem.
Jednakże w chwili gdy kupiec doszedł do

background image

wniosku, że urok "Pamiątki z Tunbrigde
Wells" nie znęci starszej pani, która bawi w
odwiedzinach na probostwie (o czym, rzecz
jasna, wiedział równie dobrze jak cała osada),
panna Marple dostrzegła kącikiem oka, że Dora
Bunner wchodzi do kawiarni Pod Bławatkiem.
Wobec tego zadecydowała momentalnie, iż
filiżanka kawy będzie najlepszym środkiem
przeciwdziałającym skutkom zimnego wiatru.
Siedziało tam już kilka pań, które w ten sposób
uprzyjemniały sobie poranne zakupy. W
mrocznym wnętrzu panna Marple straciła
orientację i po mistrzowsku udawała
niepewność i wahanie. Z bardzo bliska powitał
ją głos Dory Bunner:
- Dzień dobry! Witam drogą panią! Proszę tutaj,
do mnie. Jestem zupełnie sama.
- Bardzo pani dziękuję.
Serdecznie wdzięczna Dorze usiadła na jednym
z kanciastych, błękitno lakierowanych fotelików,
w jakie wyposażona była kawiarnia i
herbaciarnia Pod Bławatkiem.
- Straszny dziś wiatr - zaczęła - a ja nie mogę
chodzie prędko. Dokucza mi reumatyzm w
nodze.
- Znam to doskonale. W swoim czasie
cierpiałam z powodu ischiasu. Blisko rok trwała
ta męka.
Przez pewien czas panie gawędziły z przejęciem
o reumatyzmie, ischiasie, nerwobólach. Posępna
młoda kelnerka w różowym fartuszku,

background image

ozdobionym wiązanką bławatków, z
ziewnięciem i niebywale znudzoną miną przyjęła
zamówienie na kawę i ciasteczka domowego
wypieku.
- Ciastka - szepnęła konspiracyjnie panna
Bunner - są tutaj naprawdę wyśmienite.
- Bardzo zainteresowała mnie ta śliczna
dziewczyna, którą spotkałyśmy wczoraj,
wychodząc z Little Paddocks po podwieczorku -
powiedziała panna Marple. - Podobno pracuje
gdzieś w ogrodzie?... A może na roli? Nazywa się
chyba Hynes?
- Aha! Filipa Haymes! Nasza, jak ją nazywamy,
lokatorka. Sympatyczna, spokojna młoda osoba.
Prawdziwa, rozumie droga pani, dama!
- Znałam niegdyś pułkownika indyjskiej
kawalerii. Nazywał się Haymes. Może to jej
ojciec?
- Filipa nazywa się po mężu Haymes, jest
wdową. Jej mąż poległ na Sycylii czy we
Włoszech. Oczywiście ten pułkownik mógłby
być jego ojcem.
- Ciekawa jestem, czy łączy ją jakiś romans z
tym wysokim młodym człowiekiem? - zapytała z
szelmowskim uśmieszkiem panna Marple.
- Z Patrykiem? Nie sądzę, aby...
- Nie, nie! Miałam na myśli wysokiego młodego
człowieka w okularach. Spotkałam go tu parę
razy.
- Aa... To Edmund Swettenham... Ale, szaaa!
Jego matka siedzi tam w kąciku. Nie wiem.

background image

Naprawdę nie wiem. Sądzi pani, że jest
wielbicielem Filipy? To dziwny chłopiec. Mówi
czasem tak, że nic nie można zrozumieć.
Podobno jest bardzo inteligentny! - zakończyła
panna Bunner z wyraźną nutą dezaprobaty.
- Inteligencja to jeszcze nie wszystko. - Panna
Marple pokręciła głową. - O! Jest nasza kawa.
Posępna kelnerka postawiła tacę z łoskotem.
Panie jęły nawzajem podsuwać sobie ciasteczka.
- Z wielkim zainteresowaniem dowiedziałam się,
że pani przyjaźniła się w szkole z panną
Blacklock. To znajomość stara co się zowie!
- Tak. Rzeczywiście - westchnęła Dora Bunner. -
I mało kto potrafiłby odnieść się do starej
przyjaciółki tak lojalnie jak ona. Mój Boże!
Jakie to dawne czasy. Taka była z niej śliczna
dziewczyna. I pełna radości życia. Smutne to
wszystko, doprawdy bardzo smutne.
Panna Marple nie miała pojęcia, co jest
"doprawdy bardzo smutne", westchnęła jednak
i ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Życie jest ciężkie - szepnęła. - Istotnie.
- I trzeba mężnie znosić ciężki dopust - podjęła
panna Bunner z oczyma pełnymi łez. - Często
przypominają mi się te słowa... Tyle prawdziwej
cierpliwości, prawdziwego pogodzenia się z
losem. Odwaga i wytrwanie powinny znaleźć
nagrodę. Wciąż to powtarzam. Dlatego uważam,
że nic nie jest zbyt dobre dla kochanej, zacnej
panny Blacklock, a wszystko, co przypadło jej w
udziale... Wszystko! Było rzetelnie zasłużone.

background image

- Pieniądze znakomicie ułatwiają życie - wtrąciła
panna Marple, przekonana, że aluzje tamtej
odnoszą się do widoków przyjaciółki na wielką
schedę.
Ale te słowa skierowały pannę Bunner na
zupełnie inny tor myśli.
- Pieniądze! - zawołała z goryczą. - Pani
zapewne nie wie, że tylko ktoś, kto odczuł to na
własnej skórze, naprawdę zdaje sobie sprawę,
ile znaczą pieniądze, albo raczej, co to znaczy,
kiedy ich brakuje.
Panna Marple pokiwała znowu siwą głową ze
zrozumieniem i współczuciem.
- Ludzie powiadają nieraz - podjęła tamta żywo,
z rozpłomienioną twarzą - "Wolę kwiaty na
stole niż suty posiłek bez kwiatów". Ilu jednak
sutych posiłków musieli sobie odmawiać tacy
ludzie? Nie wiedzą, nie wie nikt, kto tego nie
zaznał, co to jest prawdziwy głód. Chleb,
rozumie pani, słoik pasty mięsnej, maleńki
skrawek margaryny. Tak dzień po dniu! I jak
człowiek marzy o solidnej porcji mięsa z
jarzynami! No i nędzne ubranie! Naprawia je,
ceruje i wciąż się łudzi, że tego nie widać. A
kiedy szuka pracy, nieustannie słyszy jedną
odpowiedź, że jest za stary! Traci siły, traci
nadzieję i raz po raz wraca do punktu wyjścia,
którym jest komorne. Komorne trzeba płacić.
Płacić albo wylądować na ulicy. A kiedy się
zapłaci, pozostaje mało, bardzo mało. Z
emerytury nie sposób żyć dostatnio.

background image

- Tak. Rozumiem - powiedziała cicho panna
Marple i współczującym wzrokiem objęła
rozdygotaną Dorę Bunner.
- Napisałam do Letty. Przypadkowo znalazłam
w gazecie jej nazwisko. Była to wzmianka o
jakimś lunchu, z którego dochód był
przeznaczony na szpital w Milchester.
Zobaczyłam czarno na białym: "panna Letycja
Blacklock". Przypomniały mi się dawne czasy,
bo od lat, od długich lat nic o niej nie słyszałam.
Niegdyś pracowała jako sekretarka u tego
bogacza Goedlera. Zawsze była z niej
inteligentna, zaradna dziewczyna. Z takich, co
to potrafią radzić sobie w życiu. Niezbyt ładna,
ale rozumie pani, z charakterem. Cóż,
pomyślałam, może mnie jeszcze pamięta, a to
przecież jedyna na świecie osoba, którą mogę
poprosić o skromną pomoc. Ktoś, widzi pani,
kogo się zna od wczesnej młodości, z kim
kolegowało się w szkole, nie posądzi dawnej
przyjaciółki o to, że... że zawodowo pisuje
żebrackie listy.
Łzy napełniły znowu oczy Dory Bunner.
- Wtedy Letty przyjechała, zabrała mnie do
siebie... Mówiła, że bardzo jej się przyda moja
pomoc w domu. Oczywiście byłam zdumiona...
zaskoczona, ale w gazetach często zdarzają się
nawet gorsze omyłki. A jaka była dobra! Pełna
współczucia. I dawne lata pamiętała doskonale...
Wszystko zrobiłabym dla niej! Doprawdy
wszystko! No i staram się, proszę pani, ale

background image

nieraz popłaczę jedno z drugim, bo... Bo to już
nie ta głowa co dawniej. Popełniam różne błędy i
zapominam albo mówię głupstwa. Ale ona jest
bardzo cierpliwa. Wyrozumiała. I zawsze udaje,
że jestem jej przydatna, naprawdę przydatna.
To, proszę pani, chyba najmilsza, najpoczciwsza
cecha jej charakteru. Dobroć w każdym calu,
prawda?
- Tak. To prawdziwa dobroć - przyznała ze
wzruszeniem panna Marple.
- I jeszcze jedno, droga pani. Od początku, jak
tylko zamieszkałam w Little Paddocks,
niepokoiła mnie myśl, co by się ze mną stało,
gdyby coś złego spotkało pannę Blacklock. Czy
to kiedy co wiadomo? Tyle zdarza się
wypadków. Kierowcy samochodów są dzisiaj
tak nieostrożni. Oczywiście nic o tym nie
mówiłam, ale ona musiała domyślić się sama.
Pewnego dnia, nie pytana o nic, powiedziała, że
w testamencie zapisała mi niewielką dożywotnią
pensję, a także coś, co cenię dużo wyżej. Całe
piękne umeblowanie i urządzenie swojego
domu! Byłam przejęta, wzruszona... A ona
powiedziała, że tych rzeczy nikt lepiej niż ja nie
uszanuje. Tak. Ja naprawdę dbam o jej rzeczy.
Serce mi się kraje, kiedy ktoś stłucze jakąś
śliczną sztukę porcelany albo na blacie stołu
postawi mokrą szklankę... A ludzie, zwłaszcza
młodzi ludzie, bywają często bardzo
nieostrożni... Ba! Gorzej niż nieostrożni! Ja,
droga pani, nie jestem aż taka głupia, na jaką

background image

wyglądam - ciągnęła z wzruszającą prostotą.
- Od razu widzę, jeżeli ktoś wykorzystuje Letty.
A niektórzy. .. nie wymienię nazwisk...
wykorzystują ją, ciągną z niej korzyści.
Kochana Letty, widzi pani, bywa czasami
troszkę, troszeczkę zbyt ufna.
- To wielki błąd - wtrąciła panna Marple.
- Słusznie! To wielki błąd. My dwie, droga pani,
znamy ten świat, prawda? Tymczasem kochana
panna Blacklock... - urwała i bezradnie
rozłożyła ręce.
Panna Marple pomyślała, że również Letycja
Blacklock, była sekretarka potentata
finansowego, powinna znać świat. Być może
jednak Dora Bunner zmierzała do tego, że jej
przyjaciółka zawsze żyła w dostatku, a więc
obce jej są najgłębsze otchłanie natury ludzkiej.
- Ten Patryk! - wybuchnęła Dora z pasją tak
nieoczekiwaną, że jej słuchaczka wzdrygnęła się
nerwowo. - Wiem, wiem na pewno, że
przynajmniej dwa razy wyłudził od niej
pieniądze. Twierdził, że ma kłopoty, popadł w
długi, takie rzeczy. Ona jest zbyt hojna, a jak
napomknęłam coś o tym, powiedziała tylko: "To
młody chłopak, Doro. A młodość musi się
wyszumieć".
- Hm... To poniekąd prawda. Młody chłopak... I
bardzo przystojny.
- Może i przystojny, ale co z tego? Chętnie robi
ludziom głupie kawały i, pewna jestem, za
bardzo ugania się za dziewczętami. A we mnie

background image

widzi wszystko, co najkomiczniejsze. Nie
rozumie chyba, że każdy ma jakieś swoje
uczucia.
- Zazwyczaj młodzież bywa beztroska pod tym
względem - powiedziała panna Marple.
Dora Bunner pochyliła się do przodu i podjęła
półgłosem, z wielce tajemniczą miną.
- Droga pani nie piśnie o tym słówka? Nikomu,
prawda? Otóż ja nie mogę pozbyć się wrażenia,
że on maczał palce w tej okropnej sprawie.
Pewno znał tamtego młodego Szwajcara. Albo
może Julia go znała, co? Nie odważyłam się
napomknąć o tym kochanej Letty, lub, prawdę
mówiąc, napomknęłam raz, a ona porządnie
zmyła mi głowę. Rozumiem, oczywiście, że jej
nieprzyjemnie, bo to przecież jej siostrzeniec...
w każdym razie jakiś kuzyn... skoro więc tamten
młody Szwajcar się zastrzelił, on mógłby być za
to moralnie odpowiedzialny... Mógłby, prawda?
Jeżeli, naturalnie, podmówił go do całej hecy.
Bardzo mnie to wszystko niepokoi, bo, droga
pani, robi się tyle hałasu z powodu naoliwienia
ślepych drzwi... A ja widziałam...
Nastąpiła kolejna pauza. Panna Marple
zastanawiała się przez chwilę nad doborem
odpowiedniego zdania.
- Tak, sytuacja pani jest niełatwa - powiedziała
wreszcie. - Ma się rozumieć, nie życzy sobie
pani, by o czymkolwiek dowiedziała się policja.
- Właśnie! - zawołała z przejęciem tamta. - Taka
jestem strapiona, że po nocach spać nie mogę.

background image

Bo, widzi pani, bardzo niedawno przydybałam
Patryka w zaroślach. Szukałam jaj, bo jedna
kura niesie się, gdzie popadnie, a on był tam w
zaroślach i trzymał w ręku piórko oraz słoik...
Zatłuszczony słoik... Jak mnie zobaczył, to
wystraszył się tak, że aż podskoczył. I powiada
zaraz: "Zachodzę właśnie w głowę, skąd mogły
wziąć się tu te rzeczy". Cóż, on ma szybki
refleks. Musiał wymyślić to zdanie, jak tylko
mnie zobaczył. Ale w jaki sposób mógłby
natknąć się w zaroślach na piórko i zatłuszczony
słoik, gdyby nie szukał ich, nie wiedział, że tam
się znajdują? Ma się rozumieć, nic mu nie
powiedziałam.
- Słusznie - podchwyciła panna Marple. - Nic nie
należało mówić.
- Ale zmierzyłam go spojrzeniem! Rozumie
pani? Panna Bunner wyciągnęła rękę i
odruchowo zaczęła chrupać niezbyt apetyczne
ciastko łososiowego koloru.
- Innego dnia - podjęła - słyszałam bardzo
dziwną rozmowę między nim a Julią. Wyglądało
to na sprzeczkę. Patryk mówił: "Gdybym
wiedział, że możesz mieć coś wspólnego z tą
historią!". A ona, taka spokojna i opanowana
jak zawsze: "To co, miły braciszku? Co
zrobiłbyś wtedy?" Niestety, zauważyli mnie w
tej chwili, bo nastąpiłam na deskę w podłodze,
która zawsze trzeszczy. Powiedziałam: "Aha!
Dzieci się kłócą, co?" A Patryk na to: "Tak.
Przestrzegam Julię, by dała spokój z tym

background image

handlem na czarnym rynku". Pomysłowy
wykręt, co? Ale z pewnością wcale nie było
mowy o czarnym rynku! Z całą pewnością. A
jeżeli droga pani chce wiedzieć, to jestem
przekonana, że on zmajstrował coś przy lampie,
aby zgasła. Bo, proszę pani, doskonale
pamiętam, że wtedy to była pasterka, nie
pasterz, a następnego dnia...
Dora Bunner urwała raptownie, jej twarz
poczerwieniała. Panna Marple podniosła wzrok
i zobaczyła pannę Blacklock, która musiała
wejść przed chwilą, a teraz stała obok ich
stolika.
- Kawka i ploteczki? Co, Bunny? - zaczęła
panna Blacklock w tonie łagodnej przygany. -
Dzień dobry pani - zwróciła się do panny
Marple. - Zimno dziś, prawda?
- Tak gawędziłyśmy sobie - podchwyciła
spiesznie Bunny. - Tyle obowiązuje dziś
rozmaitych przepisów i ograniczeń, że człowiek
nie wie, na jakim żyje świecie.
Drzwi otworzyły się z łoskotem i do kawiarni
weszła szybko pani Harmon.
- Dzień dobry paniom! - zawołała. - Chyba już
trochę za późno na kawę?
- Nie, drogie dziecko - odparła panna Marple. -
Siadaj, wypij filiżaneczkę.
- My śpieszymy się do domu - powiedziała
Letycja. - Załatwiłaś wszystkie sprawunki,
Bunny?
Ton jej głosu był pobłażliwy, przyjemny, lecz

background image

wzrok wyrażał nadal łagodną wymówkę.
- Tak, Letty... Tak, dziękuj ę. Tylko po drodze
wpadnę do apteki po aspirynę i plaster na
odciski.
Drzwi kawiarni zamknęły się za nimi i w tejże
chwili Bułeczka zapytała:
- O czym mówiłyście?
Starsza pani nie odpowiedziała od razu.
Poczekała, aż pani Harmon zamówi kawę, i
dopiero wówczas zabrała głos:
- Solidarność rodzinna to mocna więź.
Wyjątkowo mocna. Pamiętasz głośny niegdyś
proces?... Nie mogę przypomnieć sobie
nazwiska... Mąż był oskarżony o zabójstwo
żony. Miał podać jej truciznę w kieliszku wina.
Na rozprawie sądowej córka zeznała, że wypiła
połowę zawartości nalanego dla matki kieliszka.
Ma się rozumieć, położyła w ten sposób cały akt
oskarżenia. Później chodziły słuchy... Cóż,
mogły to być bezpodstawne plotki... Chodziły
słuchy, że ta dziewczyna wyniosła się z domu
ojca i nigdy nie przemówiła doń słowem.
Oczywiście co innego ojciec, a co innego
siostrzeniec czy jakiś daleki kuzyn. Jednak nikt
nie ma ochoty, by ktoś z jego krewnych zawisnął
na szubienicy.
- Tak - zgodziła się Bułeczka po krótkim
namyśle. - Na to nikt nie może mieć ochoty.
Panna Marple zasiadła wygodniej i podjęła
półgłosem:
- Ludzie bywają bardzo podobni do siebie.

background image

- A kogo ja ci przypominam, ciociu Jane?
- Siebie samą, przede wszystkim siebie samą.
Więcej, zdaje się, nikogo, z wyjątkiem może...
- Cała się zamieniam w słuch! - wtrąciła
Bułeczka.
- Miałam na myśli, kochanie, jedną moją
pokojówkę.
- Pokojówkę? Fatalna byłaby ze mnie
pokojówka.
- Z niej także. Nie umiała podawać do stołu.
Wszystko stawiała krzywo, noże stołowe myliła z
kuchennymi, a czepeczek... To były bardzo
dawne czasy, Bułeczko... Czepeczek nigdy nie
leżał prosto na głowie.
Pani Harmon odruchowo poprawiła kapelusz. -
I co jeszcze? - zapytała ciekawie.
- Nie odprawiałam jej, bo była bardzo
sympatyczna i często pobudzała mnie do
śmiechu. Lubiłam, jak mówiła o wszystkim
prosto z mostu. Pewnego dnia przyszła do mnie i
powiedziała: Ja tam, proszę pani, nic nie wiem,
ale Flora, proszę pani, siada całkiem tak jak
kobieta zamężna".
I rzeczywiście! Biedna Flora znalazła się w
tarapatach z winy szykownego pomocnika
fryzjerskiego. Na szczęście zdążyłam w porę i po
mojej rozmowie z tym chłopcem młoda para
wyprawiła huczne wesele i byli nawet całkiem
szczęśliwym małżeństwem. Flora była
przyzwoitą dziewczyną, tyle że miała słabość do
szykownych młodych ludzi o dżentelmeńskich

background image

manierach.
- Ale morderstwa nie popełniła, prawda?
Znaczy, ciociu Jane, ta pokojówka.
- Skąd znowu, moja droga! Wyszła za
duchownego, baptystę, i ma pięcioro dzieci.
- Jak ja! Chociaż na razie poprzestałam na
Edwardzie i Zuzi - powiedziała Bułeczka i
dodała po chwili: - O kim myślisz teraz, ciociu?
- O różnych ludziach, Bułeczko, o bardzo wielu
ludziach.
- Z Saint Mary Mead?
- Przeważnie... Prawdę mówiąc, myślałam o
pielęgniarce Ellerton, kobiecie nieprzeciętnych
zalet. Opiekowała się pewną starszą panią i
wyglądało na to, że jest bardzo przywiązana do
pacjentki. Starsza pani umarła. Pielęgniarka
Ellerton dostała pod opiekę drugą i ta również
umarła. Przyczyną była morfina. Wszystko
wyszło na jaw. I, co najgorsze, nie była w stanie
zrozumieć, że popełniała zbrodnie. Mówiła, że
jej ofiary i tak nie mogłyby żyć długo, a jedna z
nich miała raka i cierpiała okropnie.
- Myślisz, ciociu Jane, że to były zabójstwa z
litości?
- Nie, nie! Nic podobnego! One zapisywały jej
pieniądze. Pielęgniarka Ellerton, rozumiesz,
bardzo lubiła pieniądze. Był też jeden młody
człowiek, marynarz z żeglugi pasażerskiej,
siostrzeniec pani Pusey, właścicielki sklepu
papierniczego. Znosił do domu rozmaite
kradzione rzeczy i prosił ciotkę, by je

background image

sprzedawała. Mówił, że kupuje to wszystko za
granicą. Uwierzyła. A później, kiedy policja
przyszła i rozpoczęła dochodzenie, usiłował
rozbić głowę pani Pusey, żeby go nie wsypała.
Podły chłopak, co? A taki przystojny! Kochały
się w nim dwie dziewczyny. Na jedną trwonił
moc pieniędzy.
- Pewno na tę gorszą - wtrąciła pani Harmon.
- Naturalnie, moja droga. Pani Cray, ta ze
sklepu z włóczką, bardzo kochała swojego syna i
psuła go oczywiście. Chłopiec popadł w złe
towarzystwo. Pamiętasz Joan Croft, Bułeczko?
- Chyba nie.
- Myślałam, że może zwróciłaś na nią uwagę,
kiedy byłaś u mnie z wizytą. Miała zwyczaj
chodzić po ulicach z cygarem albo fajką w
ustach. Przypadkiem była w naszym banku,
kiedy urządzono tam napad. Znokautowała tego
syna pani Cray i odebrała mu rewolwer. Sąd
wyraził jej uznanie za odwagę.
Bułeczka słuchała pilnie, jak gdyby uczyła się na
pamięć.
- I co? - przynaglała starszą panią.
- Jednego lata była w Saint Jean des Collis
bardzo sympatyczna młoda osoba. Wyjątkowo
spokojna... Może nawet nie tyle spokojna, ile
milcząca. Podobała się nam wszystkim, chociaż
właściwie nikt nie znał jej bliżej... Później
dowiedzieliśmy się, że jej mąż był fałszerzem
pieniędzy. Wiedziała o tym i czuła się
wyobcowana, rozumiesz? Podobno nawet

background image

cierpiała na zaburzenia umysłowe. Czasem tak
bywa od zmartwień.
- A może wiesz coś, ciociu Jane, o pułkownikach,
którzy służyli w Indiach?
- Ma się rozumieć, kochanie! Był taki major
Vaughan, a także pułkownik Wright. O nich nie
mogę powiedzieć nic złego. Pamiętam jednak, że
pan Hodgson, dyrektor banku, wybrał się w
podróż morską i gdzieś za granicą poślubił
młodą osobę, która mogłaby być jego córką.
Rzecz oczywista, tylko tyle o niej wiedział, ile
powiedziała mu sama.
- A to nie była prawda?
- Nie, moja droga. To nie była prawda.
- Niezłe historyjki! - powiedziała Bułeczka i jęła
liczyć ludzi na palcach. - Tu mamy wierną Dorę,
przystojnego Patryka, panią Swettenham z jej
Edmundem i Filipę Haymes, i pułkownika
Easterbrooka z małżonką... Jeżeli zapytasz
mnie, ciociu Jane, to powiem, że twoja aluzja do
niej była absolutnie trafna... Tyle że nie widzę
powodu, dla którego chciałaby uśmiercić
Letycję Blacklock.
- Panna Blacklock mogłaby oczywiście wiedzieć
o niej coś, co, jej zdaniem, nie powinno ujrzeć
światła dziennego.
- Nie! To dęta historia w stylu staroświeckiego
romansidła.
- Niezupełnie. Ty, Bułeczko, należysz do osób nie
dbających o to, co myślą o nich inni.
- Rozumiem, ciociu Jane, do czego zmierzasz.

background image

Jeżeli komuś było źle, a potem ten ktoś, jak
bezpański kot, znalazł przytulny dom i ciepłą
rękę, co głaszcze, i śmietankę, i mówi się do
niego "śliczne kociątko"... Cóż, taki ktoś gotów
byłby na wszystko, aby stan ten utrzymać...
Muszę powiedzieć, ciociu, że zaprezentowałaś mi
pełną galerię typów ludzkich.
- Chyba niezupełnie pełną, Bułeczko.
- Naprawdę?... Kogo brakowało? Aha, Julii!
Dobra wiara Julii też budzi wątpliwości?
- Trzy szylingi sześć pensów - zabrzmiał głos
posępnej kelnerki, która wyłoniła się nagle z
mroku.
- I, proszę pani - podjęła dziewczyna, a jej biust
zafalował pod girlandą bławatków - chciałabym
wiedzieć, czemu to pani pastorowa powiedziała,
że moja dobra wiara budzi wątpliwości. Mam
ciotkę, która przystała do jednej takiej sekty, ale
sama byłam zawsze wierząca i należę do
kościoła anglikańskiego. Mógłby to potwierdzić
nieboszczyk proboszcz, wielebny Hopkinson.
- Bardzo mi przykro - powiedziała pani Harmon
- że dotknęłam panią. Ale mówiłam o kimś
zupełnie innym. Nie wiedziałam nawet, że pani
też na imię Julia.
- Ha! Zbieg okoliczności! - Posępna kelnerka
rozpogodziła się trochę. - Przepraszam, ale jak
uchwyciłam swoje imię, zaczęłam słuchać. To
całkiem zgodne z ludzką naturą, prawda?
Słuchać, kiedy inni mówią coś o człowieku?
Zainkasowała należność wraz z napiwkiem i

background image

odeszła.
- Ciociu Jane, czemu jesteś taka przygnębiona?
Powiedz - odezwała się po chwili Bułeczka.
- Nie... To niepodobieństwo. To nie miałoby
sensu...
- Co, ciociu Jane?
- Mniejsza o to, kochanie.
- Czy wiesz na pewno, czy też wydaje ci się, że
wiesz, kto popełnił morderstwo. Kto to, ciociu?
- Nie mam pojęcia - odrzekła panna Marple. -
Coś zaświtało mi w głowie, ale wnet umknęło.
Nie, moja droga. Nie wiem, kto to. A chciałabym
wiedzieć. Czas nagli, straszliwie nagli.
- Czas nagli? Jak to?
- Starsza dama ze Szkocji może umrzeć każdej
chwili. Bułeczka szeroko otworzyła oczy.
- Więc ty naprawdę wierzysz w Fipa i Emmę?
Sądzisz, że to oni, że mogą podjąć następną
próbę?
- Oczywiście. Podejmą następną próbę, jeżeli to
oni próbowali po raz pierwszy. Skoro ktoś
decyduje się na morderstwo, nie daje zwykle za
wygraną tylko dlatego, że nie powiodło mu się
na początku. Zwłaszcza gdy ten ktoś ma
logiczne przesłanki, by sądzić, że nie jest
podejrzany.
- Jeżeli jednak działają Fip i Emma -
powiedziała Bułeczka - mogą być nimi tylko
dwie osoby. Patryk i Julia! Są rodzeństwem i
tylko oni odpowiadają wiekiem tamtym
bliźniętom.

background image

- Zechciej zrozumieć, moja droga, że sprawa nie
przedstawia się aż tak prosto. Bywają przeróżne
powiązania. Może to być żona Fipa czy też mąż
Emmy. Ich matkę można również uważać za
stronę zainteresowaną, jakkolwiek nie
dziedziczy nic bezpośrednio. Letty Blacklock nie
poznałaby obecnie tej Soni. Wszystkie panie w
starszym wieku są do siebie podobne. Słyszałaś
może o pani Wotherspoon, która odbierała
emeryturę własną i pani Bartlett, chociaż pani
Bartlett od lat nie żyła? Zresztą panna
Blacklock jest krótkowzroczna. Zauważyłaś
chyba, jak mruży oczy, kiedy patrzy na ludzi?
Żyje również ojciec Fipa i Emmy, podobno jakiś
szubrawiec.
- Przecież to cudzoziemiec!
- Z pochodzenia. Nie ma powodu mniemać, że
mówi łamaną angielszczyzną i zamaszyście
gestykuluje rękami... Sądzę, że nie gorzej niż
ktokolwiek inny potrafiłby odgrywać rolę
emerytowanego pułkownika z Indii.
- Myślisz, ciociu Jane, że to on?
- Nie. Wcale nie myślę. Biorę tylko pod rozwagę,
że w grę wchodzą grube pieniądze, bardzo
grube pieniądze. I wiem, niestety, do czego
zdolni są ludzie, gdy chodzi o grube pieniądze.
- Tak... Zapewne... Ale takie pieniądze nie
przynoszą im szczęścia, prawda?
- Słusznie. Zazwyczaj jednak nie zdają sobie z
tego sprawy.
Bułeczka uśmiechnęła się na swój sposób -

background image

poczciwie i trochę po szelmowsku.
- Rozumiem ciociu, do czego zmierzasz... Każdy
spośród tych ludzi liczy, że z nim będzie zupełnie
inaczej. I ja czuję coś podobnego nawet w
odniesieniu do samej siebie. Człowiek zaczyna
wmawiać sobie, że za zdobyte pieniądze uczyni
wiele dobrego... Fundacje dobroczynne, domy
dla sierot czy opuszczonych matek... Urocza
siedziba dla starych kobiet, które ciężko
pracowały, założona gdzieś za granicą.
Twarz pani Harmon spochmurniała. Jej ciemne
oczy przybrały tragiczny wyraz.
- Wiem, co myślisz teraz, ciociu Jane - podjęła. -
Myślisz, że ze mnie byłaby najgorsza
zbrodniarka, bo potrafiłabym okłamywać samą
siebie. Jeżeli ktoś pragnie pieniędzy dla
samolubnych celów, to chociaż wie, jaki jest
naprawdę. Jeżeli jednak ktoś zacznie w siebie
wmawiać, że pragnie ich dla dobra innych, może
wyciągnąć ostateczny wniosek, że w gruncie
rzeczy morderstwo to nic złego. Ale ja - zawołała
i wzrok jej pojaśniał - ja za nic nie zabiłabym
nikogo. Nawet gdyby to był ktoś bardzo stary
lub beznadziejnie chory, lub taki, co wyrządza
wiele krzywd innym. Nie zabiłabym szantażysty
ani najbardziej krwiożerczej bestii. - Troskliwie
wyłowiła muchę z fusów po kawie i ułożyła ją na
stoliku, by obeschła. - Bo, ciociu, ludzie pragną
żyć, prawda? Tak samo muchy. Każdy ceni
sobie życie... i zgrzybiały, i cierpiący, i taki, co
porusza się z trudem. Julian powiada, że tacy

background image

boją się śmierci jeszcze bardziej niż młodzi i w
pełni sił. Trudniej im umierać - powiada Julian -
gdyż cięższą toczą walkę o życie. Ja także
kocham życie, nie dlatego nawet, by być
szczęśliwą, radować się, bawić. Po prostu, ciociu
Jane, chcę chodzić, poruszać się, myśleć,
odczuwać wszystko, co mnie otacza.
Ostrożnie dmuchnęła na muchę, która
poruszyła nóżkami i odleciała, zataczając się jak
pijana.
- Nie martw się, kochana ciociu - powiedziała. -
Ja nigdy nikogo nie zabiję.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY
WYCIECZKA W CZAS PRZESZŁY

Po nocy w pociągu inspektor Craddock wysiadł
na małej stacyjce w górzystej części Szkocji.
W pierwszej chwili był nieco zdziwiony, że
bogata i ciężko chora pani Goedler wybrała ten
szkocki partykularz, mając do dyspozycji dom
w eleganckiej dzielnicy Londynu, posiadłość
ziemską w hrabstwie Hamp bądź willę na
południu Francji. Niewątpliwie jest tu odcięta
od znajomych i rozrywek. Musi odczuwać
samotność, jeżeli nie jest aż tak chora, że nie
zdaje sobie sprawy z tego, co się wokół: dzieje.
Przed budynkiem stacyjnym oczekiwał
samochód - ogromny staroświecki daimler z
kierowcą w podeszłym wieku. Ranek był piękny,
słoneczny, więc inspektor delektował się

background image

trzydziestokilometrową przejażdżką, ale przez
cały czas nie mógł się nadziwić, że można
gustować w takim odosobnieniu. Sprawę
wyjaśniła zdawkowa rozmowa z kierowcą.
- To jest jej dom rodzinny z lat dziecinnych. Bo
widzi pan, pani Goedler jest ostatnia z rodu. I
ona, i pan Goedler czuli się tutaj dobrze, lepiej
niż gdzie indziej. Tyle że on nieczęsto mógł
wyrwać się z Londynu. Ale jak już tutaj
przyjechali, byli weseli i szczęśliwi jak dzieci.
Na widok szarych murów starego dworu
Craddock pomyślał, że czas szybko umyka.
Został powitany przez wiekowego kamerdynera,
a następnie - ogolony i wykąpany -zszedł do
pokoju, gdzie na ogromnym kominku płonął
ogień i nakryte było do śniadania.
Gdy skończył jeść, weszła do pokoju kobieta w
średnim wieku, o sympatycznej
powierzchowności i pewnym siebie sposobie
bycia. Miała na sobie ubiór pielęgniarki i
przedstawiła się jako siostra McClelland.
- Przygotowałam pacjentkę na pańskie
przybycie, inspektorze, i właśnie pana oczekuje.
- Zrobię wszystko, by jej zbytnio nie zmęczyć -
obiecał.
- Winnam uprzedzić pana, jak będzie wyglądała
rozmowa. Zobaczy pan panią Goedler w stanie
na pozór normalnym. Będzie mówić z
przyjemnością i swadą, a później,
nieoczekiwanie, opuszczą ją siły. Wtedy musi
pan zaraz odejść i posłać po mnie. Pani Goedłer

background image

pozostaje stale pod wpływem morfiny i
przeważnie drzemie. Przed pańską wizytą
podałam jej silnie działający środek
pobudzający. Gdy minie jego działanie, nastąpi
reakcja i pacjentka popadnie znowu w stan
półświadomości.
- Rozumiem, siostro, i dziękuję. Czy nie
naruszając tajemnicy zawodowej, może mi pani
powiedzieć, jak właściwie przedstawia się stan
zdrowia pani Goedler?
- To, panie inspektorze, kobieta umierająca.
Przy życiu da się ją utrzymać nie dłużej niż parę
tygodni. Zapewne zdziwi się pan, gdy powiem,
że powinna umrzeć przed wieloma laty, ale tak
jest naprawdę, panie inspektorze. Nie zgasła
dotąd tylko dzięki niezwykłemu umiłowaniu i
radości życia. To również brzmi dziwnie w
odniesieniu do osoby, która od niepamiętnych
czasów jest ciężko chora, a w ciągu ostatnich
piętnastu lat nie opuszczała domu. Ale i to jest
prawdą, inspektorze. Pani Goedler zawsze była
słabowita, lecz wolę życia zachowała w
niezwykłym stopniu - powiedziała siostra i zaraz
dodała z uśmiechem: - Przekona się pan, że to
pełna uroku starsza pani.
Craddock został wprowadzony do przestronnej
sypialni, gdzie na kominku płonął suty ogień, a
na wielkim łożu z baldachimem spoczywała
sędziwa dama. Była tylko o siedem lub osiem lat
starsza od Letycji Blacklock, lecz była tak
drobna i tak wymizerowana, że wyglądała na

background image

zgrzybiałą staruszkę.
Siwe włosy miała starannie ułożone, a lizeska z
blado-niebieskiej wełny otulała jej ramiona.
Twarz poorana zmarszczkami miała wyraz
bólu, ale także łagodności i słodyczy, a w
wyblakłych błękitnych oczach Craddock
dostrzegł, ku swemu zdumieniu, figlarne ogniki.
- Interesujące wydarzenie - rozpoczęła. -
Nieczęsto miewam wizyty policji. Podobno
Letycja Blacklock nie poniosła większego
szwanku przy tym zamachu na jej życie. Jakże
się miewa moja kochana Blackie?
- Zupełnie dobrze, proszę pani. Przesyła pani
wiele serdeczności.
- Dawno jej nie widziałam... Od wielu lat
poprzestajemy na życzeniach noworocznych.
Kiedy wróciła do Anglii po śmierci Charlotty,
prosiłam, aby mnie odwiedziła. Odpowiedziała,
że po tak wielu latach spotkanie byłoby
bolesne... Cóż, chyba miała rację. Nigdy nie
brakowało jej zdrowego rozsądku. Mniej więcej
rok temu złożyła mi wizytę dawna koleżanka
szkolna i... mój Boże! - uśmiechnęła się pogodnie
- śmiertelnie zanudzałyśmy się nawzajem. Po
wyczerpaniu wszystkich "Czy pamiętasz?" nie
było nic więcej do powiedzenia. Kłopotliwa
sytuacja, prawda?
Craddock pozwolił, by chora mówiła, i na razie
nie zadawał pytań. Chciał cofnąć się w czas
przeszły, zrozumieć charakter związków między
Goedlerami a Letycja Blacklock.

background image

- Przypuszczam - ciągnęła domyślnie Bella - że
zechce mnie pan zapytać o pieniądze. Otóż
Randall zostawił dożywocie mnie, a po mojej
śmierci cały majątek Blackie. Oczywiście w
głowie mu nie postało, że mogę go przeżyć. Taki
był silny, zdrowy. Ni dnia nie chorował! A ja?
Istny zlepek bólów, dolegliwości, utyskiwań! No
i lekarze wciąż kiwali nade mną głowami, robili
żałosne miny.
- Sądzę, proszę pani, że utyskiwania to
niewłaściwe słowo - powiedział Craddock.
Starsza dama parsknęła śmiechem.
- Nie miałam na myśli żadnego biadolenia.
Nigdy nie rozczulałam się zbytnio nad sobą. Ale
wydawało się oczywiste, że taki jak ja słabeusz
musi wyprzedzić Randalla. No i stało się
inaczej...
- Dlaczego pani małżonek rozporządził
majątkiem w taki właśnie sposób?
- Dlaczego Blackie uczynił spadkobierczynią? O
to panu chodzi? Nie z przyczyn, jakie pan
zapewne podejrzewa. - Figlarne ogniki w oczach
Belli zabłysły szczególnie wyraźnie. - Jakie
robaczywe myśli miewacie wy, policjanci!
Randall nie romansował nigdy z Letycją, a jej
również nie były w głowie takie rzeczy. To
naprawdę męski umysł, wolny od kobiecej
czułostkowości, kobiecych słabostek. Wątpię,
czy kiedykolwiek była w nim zakochana. Nigdy
nie odznaczała się urodą, a o stroje kompletnie
nie dbała. Malowała się trochę, ulegając

background image

powszechnie przyjętemu zwyczajowi. Nie
dlatego, by wyglądać ładniej. Nigdy nie
wiedziała, jak to miło i zabawnie być kobietą -
dodała pani Goedler tonem życzliwego
współczucia.
Craddock spojrzał ciekawie na wątłą postać w
olbrzymim łożu. "Bella Goedler - pomyślał - z
pewnością wiedziała, wie dotąd, jak to miło i
zabawnie być kobietą".
Spojrzała nań figlarnie.
- Być mężczyzną to straszna nuda. Tak mi się
zawsze wydawało. Po chwili zastanowienia
dodała: - Randall widział w Blackie jak gdyby
młodszego wspólnika. Polegał na jej sądach. Z
reguły słusznych sądach. Widzi pan, ona
niejednokrotnie ratowała go z opałów.
- Wiem od panny Blacklock, że raz pomogła
finansowo pani małżonkowi.
- Tak. Ale nie tylko to mam na myśli. Teraz, po
tylu latach, wolno już mówić prawdę. Randall
nie dostrzegał różnic między uczciwością a
nieuczciwością. Miał mało wrażliwe sumienie.
Kochane biedaczysko nie rozumiał, co to jest
spryt, a co zwyczajne szelmostwo. Blackie
prostowała jego ścieżki. Bo ona była zawsze
absolutnie i bez kompromisu prostolinijna. Za
nic nie popełniłaby czegoś w swoim pojęciu
nieuczciwego. To szlachetny charakter,
inspektorze. Zawsze ją podziwiałam. Blackie i
jej siostra miały straszne dzieciństwo... I
wczesną młodość. Ich ojciec - prowincjonalny

background image

lekarz starej daty, tępy i zacofany - był tyranem
domowym w ścisłym tego słowa znaczeniu.
Letycją wyzwoliła się jakoś. Przyjechała do
Londynu i tam ukończyła kursy dla księgowych.
Druga siostra była ciężko chora. Miała jakieś
widoczne kalectwo, więc nie oglądała ludzi i
prawie nie wychodziła z domu. Dlatego właśnie
zaraz po śmierci ojca Letycją rzuciła wszystko,
by wrócić do rodzinnego domu i zaopiekować się
Charlottą. Randall szalał ze złości, ale to nie
zdało się na nic. Letycją musiała uczynić to, co
poczytywała za swój obowiązek. Nie sposób było
na nią wpłynąć.
- Jak dawno przed śmiercią pani małżonka
nastąpiło to rozstanie?
- Jakieś dwa lata. Randall sporządził testament
wcześniej i nie zmienił go nigdy. Powiedział mi
wtedy... Kiedy, rozumie pan, była mowa o jego
ostatniej woli... "Nie mamy nikogo na świecie...
Nasz synek umarł w drugim roku życia... Nie
mamy nikogo na świecie, więc po naszej śmierci
niech Blackie dostanie pieniądze. Będzie grać na
giełdzie i w jej rękach majątek nie pójdzie na
marne". Bo widzi pan - ciągnęła - dla niego
robienie pieniędzy było grą, za którą przepadał.
Nie tyle zależało mu na samych pieniądzach, ile
na przygodzie, ryzyku, hazardzie. Blackie
przepadała za tym również. I ona miała
awanturniczego ducha i podobne zamiłowania.
Biedaczka nigdy nie zaznała prawdziwych
uciech... Nie kochała się, nie wodziła za nos

background image

mężczyzn, nie drażniła ich, nie miała własnego
domu i dzieci.
Dziwne wydało się Craddockowi to szczere
współczucie i pobłażliwa wzgarda starej kobiety,
która chorowała przez całe życie, straciła jedyne
dziecko, straciła męża, w samotności spędza
wdowieństwo i od lat jest przykuta do łóżka.
Uśmiechnęła się doń i pokiwała głową.
- Wiem, co pan myśli - rzekła. - Ja miałam
wszystko, dla czego warto żyć. Utraciłam to,
prawda, ale w swoim czasie miałam. Jako młoda
dziewczyna byłam ładna i wesoła. Poślubiłam
ukochanego mężczyznę, który kochał mnie czule
do końca swojego życia. Mój synek umarł, ale
miałam go przecież przez dwa bezcenne lata.
Często cierpiałam fizycznie, ale, widzi pan, ktoś,
kto tak cierpi, wie, jak cenić cudowne godziny,
w czasie których bóle ustępują. No i zawsze,
zawsze wszyscy odnosili się do mnie bardzo
życzliwie. Tak! W gruncie rzeczy byłam i jestem
kobietą naprawdę szczęśliwą.
Inspektor skorzystał z pauzy i powrócił do
poprzednio poruszonej kwestii.
- Wspomniała pani przed chwilą - powiedział -
że małżonek pani zapisał cały majątek pannie
Blacklock, ponieważ nie miał nikogo bliskiego.
To niezupełnie zgadza się z prawdą. Miał
przecież siostrę.
- Tak, miał siostrę, Sonię. Ale poróżnili się przed
wieloma laty i nastąpiło kompletne zerwanie.
- Pan Goedler był przeciwnikiem małżeństwa

background image

siostry?
- Tak, Sonia wyszła za... Jakże on się nazywał?
- Stamfordis.
- Aha! Dymitr Stamfordis. Randall uważał go od
początku za szubrawca. Nie znosili się, patrzeć
na siebie nie mogli. Ale Sonia była na śmierć
zakochana i nic nie mogło jej odwieść od
małżeństwa. Nigdy nie mogłam zrozumieć,
przyznaję otwarcie, pretensji do niej z tego
powodu. Mężczyźni hołdują cudacznym
poglądom w tych kwestiach. Sonia nie była
przecież podlotkiem. Miała dwadzieścia pięć lat
i dobrze wiedziała, czego chce i co robi. On był
szubrawcem. Tak! Rzeczywiście był
szubrawcem. Podobno figurował w policyjnych
rejestrach, a Randall twierdził, że Stamfordis to
jego przybrane nazwisko. Sonia wiedziała o tym
wszystkim. Ma się rozumieć, Randall nie
potrafił dostrzec sedna sprawy. Otóż Dymitr był
mężczyzną niesłychanie pociągającym dla
kobiet, no i kochał Sonię tak samo po wariacku,
jak ona jego. Tymczasem Randall uparcie
dowodził, że z jego strony to związek dla
pieniędzy, co oczywiście nie zgadzało się z
prawdą. Sonia, widzi pan, była naprawdę
bardzo ładna i miała ogromny temperament.
Gdyby małżeństwo było nieudane, gdyby
Dymitr zdradzał ją lub niedobrze traktował,
odeszłaby od niego i całą historię spisała na
straty. Była bogata, więc mogła urządzić sobie
życie tak, jak chciała.

background image

- Rodzeństwo nie pogodziło się później?
- Nie. Sonia i Randall nigdy nie zgadzali się
najlepiej. Ona odczuła boleśnie sprzeciw brata
wobec jej małżeństwa. Powiedziała:
"Doskonale! Z tobą niepodobna wytrzymać.
Koniec! Więcej nie odezwę się do ciebie".
- Ale odezwała się do pani, prawda?
- Tak - odpowiedziała Bella z uśmiechem. -
Napisała do mnie w jakieś półtora roku po
ślubie. List był wysłany z Budapesztu, lecz Sonia
nie podała swojego adresu. Prosiła, abym
poinformowała Randalla, że jest bardzo
szczęśliwa i niedawno na świat wydała bliźnięta.
- Wymieniła ich imiona?
- Tak - uśmiechnęła się znowu. - Pisała, że poród
odbył się o północy, a dzieciom chce dać imiona
Fip i Emma. Oczywiście mógł to być tylko żart.
- Później nic pani o niej nie słyszała?
- W liście z Budapesztu pisała, że z mężem i
bliźniętami wybiera się na krótki pobyt do
Ameryki. Więcej nie dała znaku życia.
- Zapewne nie zachowała pani tamtego listu?
- Nie... Chyba nie... Przeczytałam go mężowi, a
on burknął tylko: "Pożałuje kiedyś, że wydała
się za takiego łajdaka". Później nie wracaliśmy
do tej sprawy. Po prostu zapomnieliśmy o Soni.
Zniknęła z naszego życia.
- Mimo to jednak pan Goedler zapisał cały
majątek jej potomstwu, w razie gdyby panna
Blacklock zmarła wcześniej niż pani.
- Sama skłoniłam go do tego. Zawiadomił mnie o

background image

projektowanej treści swojego testamentu, ja zaś
powiedziałam: "A przypuśćmy, że Blackie
umrze wcześniej niż ja?". Zrobił zdumioną
minę, więc mówiłam dalej: "Oczywiście! Wiem,
co myślisz. Blackie jest zdrowa jak koń, a ja
nieustannie kwękam. Ale widzisz, zdarzają się
nieszczęśliwe wypadki, a także... Znasz
powiedzonko o skrzypiącym drzewie?". A on na
to: "Nie widzę nikogo, absolutnie nikogo". Jest
Sonia" - doradziłam. "Tak! żeby ten szubrawiec
położył łapę na pieniądzach! Niedoczekanie
jego!" Powiedziałam wtedy: "Są dzieci, Fip i
Emma, a obecnie może być ich znacznie więcej".
Zżymał się trochę, ale postąpił tak, jak sobie
życzyłam.
- Od tamtej pory do dziś dnia nie miała pani
żadnych wiadomości o szwagierce czy też jej
dzieciach?
- Nie... Mogą już nie żyć... Mogą być w różnych
miejscach...
"Na przykład w Chipping Cleghorn" - pomyślał
Craddock.
Wydać się mogło, że Bella Goedler czyta w jego
myślach, gdyż spojrzała nań z przestrachem.
- Byle tylko nie skrzywdzili Blackie -
powiedziała. - Pan nie pozwoli... Prawda?...
Blackie jest dobra, naprawdę dobra, niechaj
nie...
Głos jej się załamał. Dokoła oczu i ust pojawiły
się nagle szare cienie.
- Jest pani zmęczona - szepnął inspektor. - Już

background image

pójdę.
Skinęła głową.
- Zmęczona?... Tak... I proszę przysłać siostrę. -
Z wysiłkiem poruszyła ręką. - Niech pan pilnuje
Blackie... Nic złego nie powinno jej spotkać...
Niech pan pilnuje...
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy - odrzekł. -
Zapewniam panią.
Wstał i ruszył w kierunku drzwi, a nikły głos
podążył jego śladem.
- Już niedługo... Póki nie umrę... Grozi
niebezpieczeństwo... Niech pan pilnuje...
W drzwiach minął się z siostrą McClelland.
- Mam nadzieję, że nie zaszkodziła jej rozmowa
ze mną - powiedział niepewnie.
- O nie! Przecież uprzedziłam pana, że ona
osłabnie nagle.
- O jedno nie zdążyłem zapytać pani Goedler -
powiedział Craddock, rozmawiając później z
pielęgniarką. - Czy ma jakieś stare fotografie?
Jeżeli tak, to zapewne...
- Obawiam się - przerwała mu - że nic takiego
nie ma. Na początku wojny wszystkie jej
osobiste papiery zostały oddane na
przechowanie wraz z całym umeblowaniem i
urządzeniem londyńskiego domu. W tym czasie
pani Goedler była chora, wydawało się, że
beznadziejnie. Później magazyn został
zbombardowany. Pani Goedler martwiła się
bardzo z powodu utraty wielu cennych
pamiątek i rodzinnych dokumentów. Obawiam

background image

się, że nic z tych rzeczy nie ocalało.
"A więc nic z tego" - pomyślał inspektor.
Jednakże czuł, że jego podróż nie poszła na
marne. Okazało się, że bliźniaki - Fip i Emma -
nie są jedynie widmami.
Mamy brata i siostrę, którzy dorastali gdzieś w
Europie - medytował - Sonia Goedler była
bogata w tym czasie, kiedy wychodziła za mąż.
Ale pieniądze w Europie... W czasie wojny
mogły stać się z nimi różne rzeczy. Fip i Emma,
dzieci ojca z kryminalną przeszłością? A gdyby
tak przyjechali do Anglii, jak to się mawia, bez
pensa? Jakie podjęli by kroki? Zaczęliby
zbierać wiadomości o bogatych krewnych. Ich
wuj, milioner, już nie żył. Zapewne więc
chcieliby sprawdzić, jak wygląda jego ostatnia
wola. Może coś niecoś przypada w udziale im
bądź ich matce? Wobec tego poszliby do
archiwum akt notarialnych w Somerset Hause,
zapoznaliby się z treścią testamentu i wtedy
najprawdopodobniej dowiedzieliby się o
istnieniu Letycji Blacklock. Później zdobyliby
zapewne informacje na temat wdowy po
Randallu Goedlerze. Jakie byłyby to
informacje? Jest ciężko chora, mieszka w
szkockiej samotni, ma przed sobą niewiele
miesięcy życia. Jeżeli Letycja Blacklock umrze
przed Bellą Goedler, im, nie komu innemu,
przypadnie kolosalny majątek. Co dalej?
Oczywiście nie pojechaliby do Szkocji, lecz
wybadali, gdzie zamieszkuje obecnie Letycja

background image

Blacklock. Tam się wybiorą, ma się rozumieć,
jednak nie jako Fip i Emma. Mogą być razem...
Może być tylko jedno z nich... Emma?
Zadziwiająca historia... Fip i Emma... Niech
mnie kule biją, jeżeli nie ma obecnie w Chipping
Cleghorn brata lub siostry, czy też obydwojga
naraz!

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZKOSZNA ŚMIERĆ
1

W kuchni Little Paddock panna Blacklock
wydawała polecenia Mitzi.
- Będą kanapki z sardynkami, a także z
pomidorami. I te ciasteczka, które pieczesz tak
wybornie. Chciałabym również mieć ten
specjalny rodzaj ciasta...
- O, tyle tego! Będzie przyjęcie, co?
- Urodzinowe przyjęcie panny Bunner. Należy
się spodziewać kilku osób.
- W tym wieku nie powinna wyprawiać urodzin.
Lepiej zapomnieć o takiej dacie.
- Panna Bunner nie chce zapomnieć. Kilkoro
przyjaciół wystąpiło już z prezentami. Wypada
podjąć ich i... I z pewnością będzie bardzo miło.
- Coś podobnego mówiła pani tamtym razem... I
co się stało?
- Dzisiaj nic się nie stanie.
- Skąd pani wie? W tym domu wszystko
możliwe. Ja za dnia trzęsę się wciąż ze strachu, a

background image

wieczorem zamykam na klucz drzwi mojego
pokoju i zaglądam do szafy, czy tam się ktoś
przypadkiem nie schował.
- Więc powinnaś czuć się pewnie i bezpiecznie -
rzuciła chłodno panna Blacklock.
- Czy pani chce, żebym zrobiła ten... - Mitzi
wydała dźwięk, który dla angielskiego ucha pani
domu zabrzmiał mniej więcej jak "szwistbrz", a
jednocześnie miał w sobie coś z prychania
zagniewanych kotów.
- Tak. Dobre ciasto, z różnymi dodatkami.
- Aha! Dobre! Z różnymi dodatkami! Ale ja nic
z tego nie mam. Nic na to nie poradzę, proszę
pani. Potrzebne byłyby rodzynki i czekolada, i
cukier, i dużo, dużo masła.
- Mamy puszkę masła przysłaną z Ameryki.
Trochę rodzynek, które chowaliśmy na Boże
Narodzenie. A oto tabliczka czekolady i funt
cukru.
Mitzi uśmiechnęła się promiennie.
- Oo! Zrobię dobre ciasto. Z dodatkami! W
ustach się będzie rozpływać! - zawołała radośnie
Mitzi. - Przybiorę to czekoladowym lukrem...
Umiem robić czekoladowy lukier! Będzie też
napis: "Najlepsze życzenia" Ha! Ci Anglicy, co
pieką ciastka jak piasek, nigdy, nigdy nie
kosztowali czegoś podobnego! Rozkoszne... będą
mówili... Rozkoszne...
Twarz Mitzi spochmurniała nagle.
- Pan Patryk nazywa moje specjalne ciasto
Rozkoszna Śmierć. Nie chcę! Nie chcę, żeby tak

background image

to nazywać.
- Przecież to wyraz uznania - powiedziała panna
Blacklock. - To znaczy, że po zjedzeniu takich
delicji można bez żalu umrzeć.
Mitzi spojrzała na nią podejrzliwie.
- Wcale nie podoba mi się sam wyraz "śmierć".
Nikt nie umrze dlatego, że jadł moje ciasto. Nie!
Każdy musi się czuć po nim lepiej.
- Jestem pewna, że wszyscy będziemy się czuli
doskonale.
Z tymi słowy pani domu odwróciła się i z
westchnieniem ulgi wyszła z kuchni. Powiodło
się! A przecież z Mitzi nigdy nic nie wiadomo.
Tuż za drzwiami natknęła się na Dorę.
- O, Letty, chcesz, żebym poszła do kuchni i
pokazała Mitzi, jak przygotowuje się kanapki?
- Nie - odparła Letty i stanowczym gestem
skierowała przyjaciółkę do holu. - Mitzi jest w
dobrym humorze. Nie trzeba jej denerwować.
- Mogłabym jej pokazać...
- Nic nie pokażesz... Proszę cię, daj spokój,
Doro. Cudzoziemcy nie cierpią, by im cokolwiek
pokazywać. Rozumiesz?
Dora spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.
Później rozpromieniła się nieoczekiwanie.
- Dopiero co dzwonił Edmund Swettenham. Z
okazji urodzin życzył mi wszystkiego
najlepszego i obiecał, że po południu przyniesie
mi prezent. Słoik miodu! Jaki miły, prawda? Ale
skąd on wie, że to dziś moje urodziny?
- Chyba wszyscy wiedzą. Musiałaś, Doro, dużo

background image

mówić na ten temat.
- Cóż... Napomknęłam tylko, że dzisiaj kończę
pięćdziesiąt dziewięć lat, więc...
- Kończysz sześćdziesiąt cztery - skorygowała z
uśmiechem przyjaciółka.
- A panna Hinchliffe powiedziała - ciągnęła
Bunny - że wcale nie wyglądam na tyle. "A ile ja
mam lat? Jak pani się zdaje?" - zapytała później
i to było bardzo kłopotliwe pytanie. Panna
Hinchliffe wygląda zawsze tak cudacznie, że...
Że może być w każdym wieku! Aha! Mówiła też,
że przyniesie mi kilka jajek, bo powiedziałam
jej, że nasze kury ostatnio niosą się słabo.
- Nieźle wychodzimy na twoich urodzinach,
Bunny! Miód, jaja, wspaniałe pudło czekoladek
od Julii.
- Nie mam pojęcia, gdzie Julia kupuje takie
rzeczy.
- Lepiej nie pytać. Jej metody muszą być
niezgodne z prawem.
- A od ciebie, Letty, cudowna broszka! -
zawołała panna Bunner i spojrzała z dumą na
swój biust, udekorowany złotym listkiem z
brylancikami.
- Podoba ci się? To dobrze. Ja nie dbam nigdy o
błyskotki.
- Jestem zachwycona!
- To dobrze. A teraz chodźmy nakarmić kaczki.

2

background image

- Ha! - zawołał Patryk dramatycznym tonem,
gdy goście zasiedli przy okrągłym stole w
jadalni. - Co ja widzę? To Rozkoszna Śmierć!
- Ciszej! Mitzi może usłyszeć! - skarciła go
panna Blacklock. - Bardzo jej się nie podoba ta
twoja nazwa.
- Ale to przecież Rozkoszna Śmierć. Urodzinowy
tort Bunny.
- Tak! O tak! - zawołała Dora Bunner. - Mam
dziś wspaniałe urodziny! Cudowne!
Była rozpromieniona, zachwycona - zwłaszcza
od chwili gdy pułkownik Easterbrook wręczył
jej pudełko cukierków ze słowami:
- Oto słodycze dla uosobienia słodyczy!
W tym momencie Julia spiesznie odwróciła
głowę, a ciocia Letty zgromiła ją wzrokiem.
Całe towarzystwo oddało sprawiedliwość
licznym smakołykom i po paru toastach wstało
od stołu.
- Trochę niedobrze mi po tym cieście -
powiedziała Julia. - Tak samo czułam się
poprzednim razem.
- Warto było! - podchwycił Patryk.
- Ma pani nowego ogrodnika? - zapytała
gospodynię panna Hinchliffe, kiedy wszyscy
wrócili do salonu.
- Nie. Czemu pani pyta?
- Widziałam mężczyznę kręcącego się koło
domu. Całkiem przyjemnie wyglądał. Po
wojskowemu.
- Aha! - wtrąciła Julia. - To nasz detektyw. Pani

background image

Easterbrook upuściła torebkę.
- Detektyw? Po co państwu detektyw?
- Nie wiem - odpowiedziała Julia. Węszy dokoła
i podobno ma na oku dom. Zapewne czuwa nad
bezpieczeństwem cioci Letty.
- Nonsens! - obruszyła się panna Blacklock. -
Sama potrafię czuwać nad swoim
bezpieczeństwem.
- Jest już przecież po wszystkim! - zawołała pani
Easterbrook. - Chociaż chciałam właśnie
zapytać panią, czemu odroczono rozprawę
śledczą?
- Policja nie jest zadowolona - odpowiedział
pułkownik. - O to właśnie chodzi.
- Ale dlaczego policja nie jest zadowolona?
Pułkownik Easterbrook pokiwał głową z miną
człowieka, który mógłby powiedzieć znacznie
więcej, gdyby zechciał. Edmund Swettenham,
który nie lubił starego wojaka, skorzystał ze
sposobności.
- Bo szczerze mówiąc, wszyscy jesteśmy
podejrzani - powiedział.
- Podejrzani? Ale o co? - zapytała znów pani
Easterbrook.
- Mniejsza z tym, kociątko - podchwycił jej
małżonek.
- O to - zabrał głos Edmund - że myszkujemy w
określonym celu. A naszym celem jest
morderstwo przy pierwszej nadarzającej się
okazji.
- Proszę nie opowiadać takich rzeczy! - Dora

background image

Bunner była bliska płaczu. - Jestem pewna,
absolutnie pewna, że nikt z nas nie chce zabić
ukochanej, dobrej Letty!
Nastąpiła chwila przykrego zakłopotania.
Edmund Swettenham zarumienił się mocno,
wybąkał:
- Ja... To przecież żarty.
Filipa powiedziała czystym, dźwięcznym głosem,
że dochodzi szósta, więc warto by posłuchać
dziennika radiowego. Propozycja została
skwapliwie przyjęta, a Patryk szepnął Julii:
- Brak tylko pani Harmon. Zaraz rąbnęłaby
prosto z mostu: "A mnie się jednak zdaje, że
ktoś nadal szuka sposobności, by zamordować
pannę Blacklock".
- Zadowolona jestem, że ona i ta jej panna
Marple nie skorzystały z zaproszenia -
powiedziała Julia. - Ta stara wszędzie wtyka
swój nos i ma okropnie robaczywe myśli.
Typowa kumoszka z epoki wiktoriańskiej.
Wysłuchano dziennika radiowego, który
sprowokował miłą pogawędkę o okropnościach
wojny atomowej. Następnie towarzystwo
rozeszło się, obsypując gospodynie serdecznymi
podziękowaniami.
- Kontenta jesteś, Bunny? Bawiłaś się dobrze? -
zapytała panna Blacklock po wyprawieniu
ostatniego gościa.
- Cudownie! Doskonale! Tylko mam okropną
migrenę. Pewno to z podniecenia.
- Albo z powodu wspaniałego ciasta - powiedział

background image

Patryk. - Sam czuję trochę wątrobę. No i,
Bunny, od rana chrupie pani czekoladki.
- Pójdę już chyba się położyć - podjęła Bunny. -
Połknę dwie aspiryny i wyśpię się solidnie.
- Doskonały pomysł! - orzekła przyjaciółka.
Panna Bunner powędrowała na piętro.
- Zamknąć kaczki, ciociu Letty?
Pani domu zmierzyła Patryka surowym
spojrzeniem.
- Jeżeli dokładnie zasuniesz rygiel.
- Najdokładniej! Przysięgam!
- Wypij, ciociu, kieliszek kseresu -
zaproponowała Julia. - Jak mawiała moja stara
niania: "To uładzi ci żołądek". Obrzydliwe
zdanie, lecz dziś na czasie.
- Chyba masz rację... Rzecz w tym, że
odzwyczailiśmy się wszyscy od ciężkich potraw...
Bunny! Jakże mnie przestraszyłaś! Co się stało?
- Nie mogę znaleźć swojej aspiryny - poskarżyła
się panna Bunner.
- Weź moją, kochanie, jest na stoliku przy łóżku.
- Na mojej toaletce też stoi słoiczek - dorzuciła
Filipa.
- Dziękuję, stokrotnie wam dziękuję... Nie mogę
swojej znaleźć, a przecież gdzieś musi być.
Kupiłam nowy słoiczek! Gdzie ja go mogłam
zapodziać?
- W łazience jest pełno aspiryny - powiedziała
Julia. - Cały dom pęka od niej w szwach.
- Denerwuje mnie, że jestem taka roztrzepana i
wszystko chowam, nie wiadomo gdzie -

background image

powiedziała Dora i wycofała się w kierunku
schodów.
- Biedna, stara Bunny - westchnęła Julia. - Może
by dać jej łyk kseresu?
- Lepiej nie - zaoponowała panna Blacklock. -1
tak miała moc wrażeń, a to jej raczej nie służy.
Obawiam się, że jutro będzie niedysponowana.
Ale z pewnością jest naprawdę kontenta.
- Była oczarowana! - przytaknęła Filipa.
- Trzeba poczęstować Mitzi kieliszkiem kseresu
- zaproponowała Julia. - Hej, Pat! - zawołała,
posłyszawszy kroki Patryka. - Sprowadź tu
Mitzi.
Mitzi została sprowadzona i Julia napełniła dla
niej kieliszek.
- Zdrowie najlepszej w świecie kucharki -
wzniósł toast Patryk.
Mitzi była zadowolona, lecz uważała za swój
obowiązek sprostować.
- Nie, nie! - powiedziała. - Ja nie jestem tak
naprawdę kucharką. W swoim kraju
pracowałam umysłowo.
- Marnowała się pani! - zawołał młody człowiek.
- Co to znaczy praca umysłowa w porównaniu z
takimi arcydziełami jak Rozkoszna Śmierć!
- Oo... Mówiłam, że ja nie lubię...
- Nie chodzi o to, co pani lubi - przerwał. - To
moja nazwa dla tych delicji. Pijmy więc zdrowie
Rozkosznej Śmierci i niech szlag trafi skutki
obżarstwa.

background image

3

- Filipo! Chciałabym pomówić z tobą, moje
dziecko - powiedziała panna Blacklock.
- Tak? Bardzo proszę! - Filipa spojrzała na nią
ze zdziwieniem.
- Ty chyba się czymś martwisz? Może masz
jakiś kłopot?
- Jaki kłopot?
- Zauważyłam, że ostatnio bywasz
przygnębiona. Stało się coś złego?
- Nie. Skąd znowu, proszę pani.
- Cóż... Zastanawiam się, że może ty i Patryk...
- Patryk? - Filipa była naprawdę zdziwiona.
- A więc nie on... Bardzo przepraszam, że się
wtrącam, ale wiele przebywacie razem, a
Patryk, chociaż to mój daleki kuzyn, nie jest,
moim zdaniem, odpowiednim kandydatem na
męża. Może w późniejszym wieku, ale nie teraz.
Twarz pani Haymes zlodowaciała.
- Ja nie wyjdę za mąż powtórnie.
- Wyjdziesz, moje dziecko, w swoim czasie
wyjdziesz. Jesteś młoda. Ale nie o tym chciałam
z tobą porozmawiać. Nie masz innych kłopotów?
Na przykład finansowych?
- Nie. Jakoś sobie radzę.
- Wiem, że niepokoją cię czasami przyszłe
koszty edukacji twojego synka. Dlatego właśnie
muszę ci coś powiedzieć. Dziś z rana wybrałam
się do Milchesteru i u mojego notariusza, pana
Beddingfelda, sporządziłam testament. Widzisz,

background image

chciałam to zrobić na... na wszelki wypadek, bo
ostatnio dzieją się różne dziwne rzeczy. Oprócz
legatu dla Bunny wszystko zapisałam, Filipo,
tobie.
Filipa wzdrygnęła się nerwowo. Jej szeroko
otwarte oczy miały wyraz zaniepokojenia, nawet
przestrachu.
- Nie chcę... Naprawdę nie chcę tego... No i
dlaczego? Dlaczego właśnie mnie?
- Może dlatego - odparła panna Blacklock
jakimś szczególnym tonem - że nie mam innego
spadkobiercy.
- Są przecież Patryk i Julia.
- Oo... Bardzo dalecy krewni. Nic im się ode
mnie nie należy.
- Mnie również! - podchwyciła Filipa. -
Dlaczego? Nie wiem, czym się pani kierowała...
Ja nie potrzebuję pieniędzy!
Jej wzrok wyrażał raczej niechęć niż
wdzięczność, a sposób bycia zdradzał
przestrach.
- Wiem, co robię, Filipo. Polubiłam cię bardzo
i... I masz synka. Gdybym umarła teraz,
dostaniesz niewiele. Ale za parę tygodni sytuacja
może ulec całkowitej zmianie.
Bystro spojrzała w twarz młodej kobiety, która
zawołała:
- Ale pani nie umrze!
- Jeżeli dzięki właściwym środkom ostrożności
uniknę śmierci.
- Dzięki właściwym środkom ostrożności?

background image

- Tak... Zastanów się nad tą sprawą... No i nie
martw się, drogie dziecko.
Szybko opuściła salon i Filipa usłyszała, że
panna Blacklock rozmawia z Julią w holu.
Po chwili Julia weszła do pokoju. W jej oczach
lśniły lodowato zimne błyski.
- I co? Świetnie rozegrałaś partię, prawda,
Filipo? Widzę, że jesteś z tych spokojnych...
bardzo spokojnych cwaniaków.
- Słyszałaś...
- Oczywiście. Jej na tym zależało, abym słyszała.
Jestem pewna.
- Jak to?
- Nasza Letty ma głowę na karku... Mniejsza z
nią! Świetnie urządziłaś się, Filipo. Mocno teraz
siedzisz w siodle!
- Julio, przecież ja nie chcę... Nigdy nie
myślałam...
- Czyżby? Powiem ci, że myślałaś. Dobrze to
rozegrałaś. Miałaś kłopoty finansowe, co? Ale,
zapamiętaj sobie, jeżeli teraz ktoś zakatrupi
ciocię Letty, ty będziesz pierwszą podejrzaną.
- Ja? Przecież idiotyzmem byłoby zabójstwo
teraz, bo jeśli poczekam...
- Aha! Więc wiesz także o starej, schorowanej
pani... jakże jej tam, która dogorywa w Szkocji?
Ciekawa historia! I jeszcze jedno muszę ci
powiedzieć, Filipo. Większa z ciebie cwaniara,
niżby się wydawało.
- Nie chcę pozbawiać czegokolwiek ciebie ani
Patryka.

background image

- Nie chcesz, moja miła? Wybacz, ale wcale ci
nie wierzę.

ROZDZIAŁ SZESNASTY
POWRÓT INSPEKTORA CRADDOCKA

Inspektor Craddock miał niedobrą noc w
wagonie podczas drogi powrotnej. Trapiły go
koszmarne sny. Wciąż uganiał się szarymi
korytarzami jakiegoś zamku i daremnie
usiłował trafić dokądś bądź też w porę czemuś
zapobiec. Wreszcie obudził się w tym śnie i
doznał niebywałej ulgi. Ale w tej chwili drzwi
przedziału uchyliły się z wolna i stanęła w nich
Letycja Blacklock z twarzą ociekającą krwią.
Spojrzała nań z wyrzutem i przemówiła:
"Czemu mnie nie ocaliłeś? Mógłbyś, gdybyś
tylko spróbował". Wtedy obudził się naprawdę.
Był szczęśliwy, gdy wysiadł wreszcie w
Milchesterze i poszedł prosto do komendy
policji, aby złożyć meldunek, którego Rydesdale
wysłuchał z całą uwagą.
- Posunęliśmy się nieznacznie - powiedział - bądź
co bądź jednak zeznania panny Blacklock
znalazły potwierdzenie. Fip i Emma... Zachodzę
w głowę, czy...
- Patryk i Julia Simmonsowie, panie
pułkowniku, są w odpowiednim wieku. Gdyby
udało się stwierdzić, że panna Blacklock nie
widziała ich od wczesnego dzieciństwa...
Rydesdale parsknął śmiechem.

background image

- Nasza sojuszniczka, panna Marple, już to za
nas ustaliła. Dowiedziała się, że przed dwoma
miesiącami panna Blacklock zobaczyła tę parę
pierwszy raz w życiu.
- Więc z całą pewnością...
- Nie takie to proste, Craddock. Zebraliśmy
informacje, z których wynika, że Julia i Patryk
stanowczo nie wchodzą w rachubę. On
rzeczywiście służył w Marynarce Wojennej i ma
tam dobrą opinię. Była tylko mowa o lekkiej
skłonności do niesubordynacji. Zrobiliśmy
rekonesans w Cannes, gdzie oburzona pani
Simmons powiedziała, że jej dzieci są oczywiście
w Chapping Geghorn, u dalekiej krewnej,
Letycji Blacklock. A więc wszystko w porządku.
- A pani Simmons jest naprawdę panią
Simmons?
- Mogę tylko powiedzieć, że od bardzo dawna
nosi to nazwisko - odparł sucho Rydesdale.
- Rzeczywiście. Kwestia wyjaśniona - zgodził się
inspektor. - Tylko tych dwoje pasowało. Wiek
odpowiedni. Ciotka nie znała ich uprzednio.
Mieliśmy Fipa i Emmę.
Rydesdale w zamyśleniu pokiwał głową. Później
podsunął inspektorowi kartkę.
- Dokopaliśmy się czegoś na temat pani
Easterbrook - powiedział.
Craddock przeczytał raport, uniósł brwi.
- Interesująca historia - powiedział. - Sprytnie
złapała starego osła, co? Ale to nie może mieć
nic wspólnego z naszą sprawą.

background image

- Nie może. Absolutnie nic. A oto kilka słów
tyczących pani Haymes.
Craddock przeczytał i znowu uniósł brwi.
- Cóż, muszę jeszcze raz pomówić z tą panią -
powiedział.
- Myśli pan, że ta wiadomość może mieć
znaczenie?
- Nie wykluczam tego. Byłaby to bardzo okrężna
droga, ale...
Umilkli na chwilę.
- Jak radzi sobie Fletcher, panie pułkowniku? -
podjął Craddock.
- Był bardzo czynny. W porozumieniu z panną
Blacklock przeprowadził dyskretną rewizję w
jej domu, lecz nic ciekawego nie znalazł. Później
dociekał skrupulatnie, kto miał sposobność, by
tamte drzwi naoliwić. Zaczął od sprawdzenia,
kto mógł przychodzić do Little Paddocks, kiedy
ta cudzoziemka miała wolne. Sprawa
skomplikowała się poważnie, gdyż Mitzi
wychodzi na spacer prawie każdego popołudnia
i pije filiżankę kawy Pod Bławatkiem. W tym
samym czasie panna Blacklock i panna Burtner
też zazwyczaj wychodzą. Załatwiają sprawunki
na czarnym rynku. A zatem ktoś, kto chciałby
naoliwić drzwi, miał ku temu wiele sposobności.
- A dom jest stale otwarty?
- Był. Sądzę, że się to ostatnio zmieniło.
- Co wypenetrował Fletcher? O kim w rezultacie
wiadomo, że był w Little Paddocks podczas
nieobecności domowników?

background image

- Właściwie byli tam wszyscy. - Rydesdale
przebiegł wzrokiem arkusz maszynopisu. -
Panna Murgatroyd przyniosła kurę, która
chciała siedzieć. Brzmi to osobliwie, ale sama
tak określiła cel swojej wizyty. Mówi mętnie i
raz po raz przeczy sobie, ale Fletcher sądzi, że to
skutek jej usposobienia, nie poczucia winy.
- Zapewne - uśmiechnął się Craddock. - Jest
zupełnie niepozbierana.
- Pani Swettenham przyszła po koninę, którą
panna Blacklock zostawiła dla niej na
kuchennym stole. Panna Blacklock była tamtego
dnia w Milchesterze, skąd zawsze przywozi
koninę dla pani Swettenham. Widzi pan w tym
sens, Craddock?
Inspektor zastanawiał się przez chwilę.
- Dlaczego - powiedział - panna Blacklock nie
zostawiła mięsa w domu pani Swettenham,
skoro wracając samochodem z Milchesteru,
musiała tamtędy przejeżdżać?
- Nie wiem dlaczego, ale nie zostawiła. Pani
Swettenham mówi, że ona (panna B.) zawsze
zostawia koninę na kuchennym stole w Little
Paddocks, a ona (pani S.) chętnie przychodzi
wtedy, kiedy nie ma Mitzi, bo ta cudzoziemka
potrafi być strasznie opryskliwa.
- To trzyma się kupy. Co dalej, panie
pułkowniku? ,
- Panna Hinchliffe powiada, że ostatnio nie była
sama w Little Paddocks. Ale była. Mitzi widziała
ją, gdy wychodziła bocznymi drzwiami.

background image

Potwierdza to niejaka pani Butt, mieszkanka tej
osady. Ostatecznie panna H. przyznała, że
mogła tam być, tylko zapomniała. Mówi, że
zapewne tak sobie wstąpiła na momencik.
- To trochę dziwne.
- Dziwne też jest zachowanie panny Hinchliffe.
Następna osoba to pani Easterbrook. Była w
tamtej okolicy na spacerze z psami. Do Little
Paddocks zajrzała, aby zapytać pannę
Blacklock, czy może od niej pożyczyć wzór do
roboty na drutach. Nie zastała panny Blacklock,
więc przez krótką chwilę czekała na nią.
- Aha. Mogła w tym krótkim czasie myszkować
albo zająć się naoliwieniem drzwi. A
pułkownik?
- Był tam jednego dnia z książką o Indiach,
którą Letycja Blacklock koniecznie chciała
przeczytać.
- Naprawdę chciała?
- Twierdzi, że próbowała się wykręcić, ale jej
starania zawiodły.
- To prawdopodobne - powiedział Craddock. -
Gdy ktoś się uprze i rzeczywiście zechce
pożyczyć człowiekowi książkę, na nic wszelkie
wykręty!
- Nie wiadomo, czy Edmund Swettenham
zaglądał do Little Paddocks. Mówi mętnie, że
bywa tam czasem z polecenia matki, ale ostatnio
chyba nie był.
- To wszystko razem wzięte nie wnosi jednak nic
konkretnego.

background image

- Ma się rozumieć, Craddock. - Rydesdale
umilkł na chwilę, później dodał z uśmiechem: -
Panna Marple też działa. Fletcher melduje, że
była na porannej kawie Pod Bławatkiem, na
kieliszku kseresu w Boulders, na podwieczorku
w Little Paddocks. Podziwiała ogród pani
Swettenham, a do pułkownika Easterbrooka
wpadła, żeby obejrzeć jego zbiór indyjskich
osobliwości.
- Panna Marple zna się na ludziach. Może nam
powiedzieć, czy to jest autentyczny pułkownik z
Indii.
- Już powiedziała. Twierdzi, że Easterbrook nie
budzi podejrzeń. Dla pewności sprawdzi się to u
władz wojskowych na Dalekim Wschodzie.
- A tymczasem... - Craddock urwał raptownie. -
Jak pan pułkownik sądzi? Czy panna Blacklock
zechciałaby wyjechać?
- Wyjechać? Z Chipping Cleghorn?
- Tak. Wziąć ze sobą wierną Bunner i udać się w
niewiadomym kierunku. Mogłaby na przykład
wybrać Szkocję, pobyć pewien czas u Belli
Goedler. To, panie pułkowniku, ładne i trudno
dostępne miejsce.
- Siedzieć tam i oczekiwać śmierci pani domu?
Nie przypadnie jej do gustu. Na coś takiego nie
zgodziłaby się żadna subtelna kobieta.
- Jeżeli dzięki temu uratować by miała życie...
- Nie, nie Craddock... Uśmiercenie człowieka to
nie taka prosta sprawa, jak się panu wydaje.
- Czyżby, panie pułkowniku?

background image

- Widzi pan... Z jednej strony prosta. Znamy
bardzo wiele metod. Środki chwastobójcze. Cios
w tył głowy, gdy ofiara zamyka lub karmi drób.
Celny strzał zza żywopłotu. Wszystko to bardzo
proste. Ale sprzątnąć kogoś i uniknąć
podejrzeń?... Historia bardziej skomplikowana,
prawda? No i obecnie całe towarzystwo z
Chipping Cleghorn musi zdawać sobie sprawę,
że jest pod obserwacją. Pierwszy przemyślny
plan zawiódł. Nasz nieznany morderca musi
wykombinować coś innego.
- Rozumiem, panie pułkowniku. Ale trzeba też
brać pod uwagę czynnik czasu. Pani Goedler
dogasa i każdej chwili może zamknąć oczy. A
zatem naszego nieznanego mordercy nie stać na
zwłokę. I jeszcze jedno, panie pułkowniku. On,
czy też ona, wie, że o wszystkich zbieramy
informacje.
- I to wymaga czasu - westchnął Rydesdale. -
Daleki Wschód, Indie, uciążliwa robota.
- A więc jeszcze jeden powód, aby się spieszyć. Z
całą pewnością niebezpieczeństwo staje się
realne, panie pułkowniku. Gra idzie o wielką
stawkę. Jeżeli Bella Goedler umrze... - urwał,
gdyż do pokoju wszedł policjant.
- Posterunkowy Legg na linii z Chapping
Cleghorn, panie pułkowniku.
- Połączyć.
Craddock obserwował przełożonego, którego
twarz posępniała, stawała się coraz bardziej
surowa.

background image

- Dziękuję - powiedział Rydesdale. - Inspektor
Craddock wyjedzie niezwłocznie.
Odłożył słuchawkę.
- Czy to... - Craddock urwał raptownie.
- Nie. Tym razem Dora Bunner. Szukała
aspiryny. Najprawdopodobniej wzięła ją ze
słoika, który stał przy łóżku Letycji Blacklock.
Były tam tylko trzy tabletki. Zażyła dwie. Jedna
została. Lekarz zabrał tę jedną i posłał do
analizy. Stanowczo twierdzi, że to nie aspiryna.
- Dora Bunner nie żyje?
- Tak. Rano znaleziono ją w łóżku. Umarła we
śnie, jak mówi lekarz. Nie zdaje mu się, że to
śmierć naturalna, jakkolwiek zmarła była
słabego zdrowia. Podejrzewa zatrucie
narkotykiem. Sekcja wyznaczona na dzisiejszy
wieczór.
- Aspiryna przy łóżku Letycji Blacklock -
powiedział Craddock. - Przebiegły, wyjątkowo
przebiegły zbrodniarz. Wiem od Patryka, że
panna Blacklock wyrzuciła otwartą i do połowy
tylko wypitą butelkę kseresu. Słoik z aspiryną
nie przyszedł jej na myśl. Kto był ostatnio w
Little Paddocks? Wczoraj?... Przedwczoraj...
Tabletki nie mogły leżeć długo.
- Całe towarzystwo bawiło tam wczoraj - odparł
Rydesdale - na przyjęciu z okazji urodzin Dory
Bunner. Każdy z gości mógł wymknąć się na
piętro i dokonać zamiany. Ale i każdy
domownik mógł to zrobić w dowolnej porze.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ALBUM

Panna Marple, ciepło ubrana, zatrzymała się
przed furtką do ogrodu probostwa i wzięła list,
który podała jej pani Harmon.
- Powiedz, ciociu Jane, pannie Blacklock, że
Julian nie może stawić się osobiście, chociaż mu
niezmiernie przykro. Ktoś z jego parafian
umiera w Locke Hamlet. Przyjedzie po
południu, jeśli panna Blacklock będzie sobie
życzyć. List jest w sprawie pogrzebu. Julian
proponuje środę, skoro rozprawa śledcza ma
odbyć się we wtorek. Biedna, stara Bunny. Jakie
to typowe dla niej, prawda? Zażyła truciznę
przeznaczoną dla kogoś innego! Do widzenia,
kochanie! Myślę, że nie zmęczy cię krótki
spacer. Niestety, śpieszę się, bo natychmiast
muszę zawieźć do szpitala chore dziecko.
Panna Marple odrzekła, że na pewno nie zmęczy
jej krótki spacer, a Bułeczka odjechała szybko.
Czekając na panią domu, panna Marple
rozglądała się po salonie i zastanawiała się, co
Dora Bunner mogła mieć na myśli, gdy mówiła
Pod Bławatkiem, że, jej zdaniem, Patryk
zmajstrował coś przy lampie, aby zgasła. Przy
jakiej lampie? Co "zmajstrował"?
"Niewątpliwie - myślała - chodziło o małą
lampę, stojącą na stoliku przy arkadzie". Dora
Bunner mówiła coś o pasterce i pasterzu, a ta
lampa to właśnie delikatna saska porcelana,

background image

pasterz w błękitnym kaftanie i różowych
spodniach. W ręku trzyma lichtarz, który został
potem przerobiony na lampę elektryczną.
Abażur z gładkiego pergaminu jest trochę za
duży i prawie przesłania figurkę. Co więcej
powiedziała Dora Bunner? "Doskonale
pamiętam, że wtedy to była pasterka, a nie
pasterz, a następnego dnia..." Tym razem jest to
pasterz. Nie ulega wątpliwości.
Panna Marple pamiętała, że podczas
podwieczorku w Little Paddocks Dora Bunner
napomknęła coś o dwóch lampach. Oczywiście!
Pasterz i pasterka... W ów piątkowy wieczór na
stoliku musiała znajdować się pasterka, a
następnego dnia była druga lampa - pasterz,
który obecnie tu stoi. Ktoś zamienił je w nocy. A
Dora Bunner miała powód do podejrzeń (czy też
podejrzewała bez powodu), że zrobił to Patryk.
Dlaczego? Bo gdyby zbadać stojącą tam w czasie
napadu lampę, wyszłoby na jaw, co Patryk
"zmajstrował, aby zgasła". Panna Marple
spojrzała z zainteresowaniem na lampę. Sznur
włączony do kontaktu w ścianie leżał z boku na
blacie stolika. Pośrodku miał wyłącznik w
kształcie gruszki. Niewiele to mówiło starszej
pani, która nie miała pojęcia o elektryczności.
"Gdzie może być pasterka? - medytowała
głęboko. - W jakimś schowku? A może
wyrzucona? I gdzie to Dora Bunner przyłapała
Patryka z zatłuszczonym słoikiem? W
zaroślach?" Panna Marple postanowiła, że

background image

porozmawia o tym wszystkim z inspektorem
Craddockiem.
Z początku panna Blacklock podejrzewała, że to
jej siostrzeniec, Patryk, zamieścił ogłoszenie w
"Gazetce". Takie instynktowne odczucia często
znajdują potwierdzenie. Bo jeżeli zna się dobrze
człowieka, wiadomo, na co go stać.
Patryk Simmons...
Przystojny, ujmujący chłopiec. W guście kobiet
- zarówno młodych, jak starszych. Zapewne
nieco w typie mężczyzny, którego poślubiła
siostra Randalla Goedlera. Czy Patryk Simmons
mógłby być Fipem? Nie! Podczas wojny służył w
marynarce. Policja to sprawdziła.
Chociaż niekiedy zdarzały się jeszcze bardziej
dziwne wcielenia... Przy odpowiednim tupecie
można daleko zajechać.
Drzwi otwarły się i do salonu weszła panna
Blacklock. Panna Marple pomyślała o niej, że
ogromnie się postarzała, jak gdyby utraciła całą
energię i witalność.
- Stokrotnie przepraszam, że zakłócam pani
spokój - szepnęła. - Niestety, pastor musi być
przy konającym parafianinie, a Bułeczka musi
zawieść do szpitala chore dziecko. Pastor napisał
do pani kilka słów.
Podała jej list. Panna Blacklock rozdarła
kopertę.
- Zechce pani usiąść. Bardzo proszę. Dziękuję za
życzliwość - powiedziała panna Blacklock i
przebiegła wzrokiem kartkę.

background image

- Proboszcz jest delikatny i rozumny -
powiedziała spokojnie. - Nie występuje z
kondolencjami. Zechce mu pani powtórzyć, że
propozycję przyjmuję... - głos załamał się jej
nagle - przyjmuję z podziękowaniem.
- Jestem osobą obcą - powiedziała cicho panna
Marple - ale szczerze, gorąco pani współczuję.
W przystępie nagłej, nieposkromionej rozpaczy
Letycja Blacklock rozpłakała się żałośnie,
beznadziejnie. Panna Marple nie usiłowała jej
pocieszać. Milczała. Po chwili tamta uspokoiła
się trochę, podniosła twarz obrzmiałą, wilgotną
od łez.
- Przepraszam... - szepnęła. - Tak to mnie
napadło. Ona... Bunny, rozumie pani, była
ostatnim ogniwem łączącym mnie z
przeszłością... Była jedyną osobą, która... która
pamiętała. Teraz, kiedy odeszła, zostałam
zupełnie sama.
- Dobrze panią rozumiem... Człowiek pozostaje
zupełnie sam, gdy odchodzi ktoś ostatni, kto
pamięta. Ja mam siostrzeńców, siostrzenice,
kochanych przyjaciół, ale nie pozostał już nikt z
odległej przeszłości, kto by pamiętał mnie jako
młodą dziewczynę. Od bardzo dawna, droga
paru, jestem zupełnie sama.
Obydwie umilkły na chwilę.
- Pani rozumie to doskonale - podjęła Letycja
Blacklock, zmierzając w stronę biurka. - Muszę
napisać kilka słów do proboszcza. - Pióro
trzymała niezręcznie, poruszała nim wolno. -

background image

Artretyzm - wyjaśniła. - Czasami wcale nie
mogę pisać. Pani będzie łaskawa... - urwała,
posłyszawszy odgłos męskich kroków w holu. -
To pewnie inspektor Craddock.
Podeszła do lustra nad kominkiem i małym
puszkiem upudrowała twarz.
Craddock wszedł do pokoju przygnębiony i
zdenerwowany. Niechętnie spojrzał na pannę
Marple.
- Oo!... Pani tutaj - powiedział.
Pani domu żywo odwróciła się od lustra.
- Panna Marple była tak dobra, że przyniosła mi
list od pastora - wyjaśniła.
Panna Marple była wyraźnie zakłopotana.
- Już idę, inspektorze... Już idę... Nie chciałabym
przeszkadzać panu... Bynajmniej.
- Była pani tu wczoraj na przyjęciu?
- Nie, nie! - odpowiedziała nerwowo. - Nie
byłam... Pani Harmon zawiozła mnie do swoich
przyjaciół.
- A więc od pani niczego się nie dowiem.
Craddock wstał i wymownie otworzył drzwi, a
starsza pani podreptała w ich stronę z miną
wyraźnie zakłopotaną.
- Starsze kobiety są strasznie wścibskie -
powiedział inspektor.
- Jest pan dla niej niesprawiedliwy - obruszyła
się pani domu. - Naprawdę przyniosła mi list od
pana Harmona.
- Oczywiście! W to nie wątpię.
- Nie sądzę, by powodowała nią tylko ciekawość.

background image

- Zapewne ma pani słuszność... Osobiście jednak
jestem zdecydowanie przeciwny wścibskim
starszym paniom, które wszędzie lubią wtykać
swój nos.
- To nieszkodliwa, poczciwa staruszka -
zaoponowała panna Blacklock.
- Niebezpieczna jak żmija, jeżeli pani chce
wiedzieć! - wybuchnął inspektor.
Nie kwapił się do dalszych zwierzeń. Wiedział
przecież, że morderca grasuje gdzieś w pobliżu,
był więc zdania, że im mniej będzie powiedziane,
tym lepiej. Nie życzył sobie, by kolejną ofiarą
miała zostać Jane Marple.
Morderca grasuje... Gdzieś w pobliżu?... Gdzie?
- Nie będę tracił czasu na wyrazy współczucia -
podjął.
- Prawdę mówiąc, śmierć panny Bunner
dotknęła mnie boleśnie. Powinniśmy byli temu
zapobiec, proszę pani.
- Nie rozumiem, co policja mogłaby zrobić.
- Hm... Sprawa nie byłaby łatwa. Naturalnie.
Ale teraz musimy działać szybko. Kto jest
sprawcą, proszę pani? Kto dwukrotnie dybał na
pani życie i niewątpliwie podejmie wkrótce
trzecią próbę, jeżeli nie przeszkodzimy mu w
porę?
Letycja Blacklock wzdrygnęła się nerwowo.
- Niewierni... Skąd ja mogłabym wiedzieć,
inspektorze?
- Odwiedziłem panią Goedler. Chciała mi być
pomocna, proszę pani, ale sama wie bardzo

background image

niewiele. W każdym razie jest kilka osób,
którym pani śmierć bezspornie przyniosłaby
korzyść. Przede wszystkim to Fip i Emma.
Patryk i Julia Simmonsowie są w odpowiednim
wieku, ale ich przeszłość nie nastręcza
wątpliwości. Zresztą nie wolno poświęcać całej
uwagi tylko tej parze. Proszę pani! Czy obecnie
poznałaby pani Sonię Goedler?
- Sonię? Oczywiś... - urwała nagle. - Nie... Chyba
nie, inspektorze. To tak strasznie dawno.
Trzydzieści lat. Sonia musi być teraz starą
kobietą.
- A jak wyglądała w dawnych czasach?
- Sonia?... - Panna Blacklock zastanawiała się
przez moment. - Była niewysoka...
Ciemnowłosa... Śniada.
- Miała może jakieś cechy szczególne? Coś
zwracającego uwagę w sposobie bycia?
- Nie... Nie wydaje mi się. Była wesoła.
Naprawdę bardzo wesoła.
- Dziś mogłaby nie być wesoła - podchwycił
inspektor.
- Ma pani jakieś jej fotografie?
- Soni? Zaraz... Niech no sobie przypomnę.
Dobrej fotografii nie miałam nigdy. Ale... Mam
jakieś stare zdjęcia w albumie... W każdym
razie powinno tam być chociaż jedno jej zdjęcie.
- Mógłbym je obejrzeć?
- Oczywiście. Tylko gdzie może być ten album?
- Proszę pani! Czy pani uważa za możliwe... za
niewykluczone, że pani Swettenham mogłaby

background image

być Sonia Goedler? - zapytał Craddock.
- Pani Swettenham! - Letycja Blacklock
spojrzała nań z niekłamanym zdumieniem. -
Przecież jej maż był urzędnikiem państwowym
w Indiach, a później, zdaje się, w Hongkongu.
- O czym - podchwycił - wie pani tylko od pani
Swettenham, nie z autopsji, jak się to mówi
według terminologii sądowniczej?
- Skoro... Skoro tak pan to formułuje... Ale pani
Swettenham? Nie! To niedorzeczność.
- Czy Sonia Goedler miała zdolności aktorskie?
Występowała kiedyś w przedstawieniach
amatorskich?
- Tak. Nawet była bardzo dobra.
- Właśnie! I jeszcze jedno. Pani Swettenham
nosi perukę. Lub raczej - poprawił się spiesznie -
tak twierdzi pani Harmon.
- Cóż... Bardzo możliwe... Te jej drobne, siwe
loczki. Ale nie. To niedorzeczność. To bardzo
sympatyczna pani, chociaż czasami śmieszy nas
wszystkich.
- Pozostają panna Hinchliffe i panna
Murgatroyd. Czy jedna z nich mogła być Sonią
Goedler?
- Panna Hinchliffe jest za wysoka. Ma wzrost
mężczyzny.
- A panna Murgatroyd?
- Nie! Z pewnością nie!
- Pani ma nie najlepszy wzrok, prawda?
- Tak. Jestem krótkowidzem.
- Aha. Bardzo chciałbym, proszę pani, obejrzeć

background image

zdjęcie Soni Goedler. Niech sobie nawet będzie
bardzo dawne i mało podobne do oryginału. My
potrafimy wykrywać podobieństwa nieuchwytne
dla wzroku niefachowców.
- Postaram się je odszukać.
- Zaraz?
- Dlaczego zaraz?
- Wolałbym tak, proszę pani.
- Dobrze, panie inspektorze. Niech no sobie
przypomnę... Album widziałam, kiedy
uprzątałyśmy stare książki ze schowka.
Pomagała mi Julia. Śmiała się wtedy ze strojów,
jakie nosiłyśmy w tamtych czasach. Część
książek przeniosłyśmy na regał do salonu...
Gdzie upchnęłyśmy albumy i oprawne roczniki
czasopism? Stanowczo tracę pamięć. Może Julia
będzie pamiętała. Jest dzisiaj w domu.
- Poszukam jej - zaproponował Craddock i
wyszedł. Nie znalazł Julii w żadnym z pokoi na
parterze, a Mitzi, zapytana, gdzie może być
panna Simmons, odburknęła gniewnie, że to nie
jej sprawa.
- Ja nie wychodzę z kuchni i zajmuję się tylko
gotowaniem. I nie jem nic, czego sama nie
przyrządzę. Nic! Słyszy pan?
- Panno Simmons! - zawołał inspektor w holu, a
nie doczekawszy się odpowiedzi, poszedł na
piętro.
Z Julią spotkał się twarzą w twarz przy zakręcie
podestu. Ukazała się w drzwiach, za którymi
widać było ciąg kręconych schodów.

background image

- Byłam na poddaszu - oznajmiła. - O co chodzi?
Inspektor Craddock wyjaśnił.
- A, te stare albumy z fotografiami? Doskonale
je sobie przypominam. Chyba schowaliśmy je do
dużej szafy w pracowni. Zaraz poszukam.
Razem z inspektorem zeszła na parter i pchnęła
drzwi pracowni. Obok okna stała tam duża
szafa. Julia otworzyła ją i odsłoniła cały skład
przeróżnych przedmiotów.
- Rupiecie - powiedziała. - Same rupiecie. Ale
starsi ludzie nie lubią nic wyrzucać.
Craddock przyklęknął i z najniższej półki
wydobył dwa staroświeckie albumy.
- To te?
- Tak - odpowiedziała Julia.
Do pokoju weszła panna Blacklock.
- Aha... Znaleźli państwo albumy. Właśnie
przypomniałam sobie, gdzie zostały schowane.
Inspektor ułożył je na stole i począł przewracać
karty. Kobiety w ogromnych kapeluszach.
Kobiety w długich sukniach tak wąskich u dołu,
że prawie uniemożliwiały chodzenie. Fotografie
z wyblakłymi kaligrafowanymi podpisami.
- Zdjęcia Soni będą w tym albumie - powiedziała
panna Blacklock. - Na drugiej, może trzeciej
stronie. Drugi jest późniejszy, już po jej
zamążpójściu i wyjeździe. - Odwróciła następną
kartę. - O tutaj... - urwała nagle.
Na tej stronie było kilka pustych miejsc.
Craddock pochylił się, odcyfrował zblakłe
podpisy. "Sonia... ja... R.G." "Sonia i Bella na

background image

plaży". Spojrzał na następną kartę,
"Charlotta... ja... Sonia... R.G." Wyprostował
się. Gniewnie przygryzł wargi.
- Ktoś usunął te fotografie - powiedział. - Z całą
pewnością niedawno.
- Nie było pustych miejsc, kiedy poprzednim
razem przeglądałyśmy albumy. Prawda, Julio? -
zapytała panna Blacklock.
- Nie pamiętam dokładnie, bo zwracałam uwagę
tylko na stroje. Ale tak! Masz rację, ciociu. Nie
było pustych miejsc.
Craddock zrobił minę jeszcze bardziej poważną.
- Ktoś usunął z albumu wszystkie zdjęcia Soni
Goedler.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
LISTY
1

Przykro mi, że znów muszę niepokoić panią.
- Nie szkodzi - odrzekła chłodno Filipa.
- Czy wejdziemy do tego pokoju?
- Do pracowni? Jak pan sobie życzy,
inspektorze. Ale tam jest bardzo zimno. Nie pali
się w kominku.
- Nie szkodzi - powiedział tym razem Craddock.
- Nasza rozmowa będzie krótka. I przynajmniej
nikt nas nie podsłucha.
- To takie ważne?
- Dla mnie nie. Zapewne dla pani.
- Jak to?

background image

- Zdaje się, mówiła mi pani, że mąż poległ we
Włoszech?
- Mówiłam. I co?
- Lepiej byłoby chyba powiedzieć prawdę, że
zdezerterował ze swojego pułku.
Twarz Filipy pobladła, dłonie zacisnęły się w
pięści i rozprostowały.
- Czy wy musicie wszystko odgrzebywać'? -
zapytała z goryczą.
- Musimy. I spodziewamy się, że ludzie powiedzą
nam prawdę o sobie - odrzekł sucho.
Filipa milczała przez chwilę.
- Co dalej? - zapytała wreszcie.
- Jak to co dalej?
- Co pan chce teraz zrobić'? Rozgłosić to? Czy
to potrzebne... uczciwe... ludzkie?
- Nikt o tym nie wie?
- Tutaj nikt. Harry - głos jej się zmienił - mój
syn także nie wie. I nie chcę, żeby się dowiedział.
Nigdy!
- Pozwolę sobie zauważyć, proszę pani, że
podejmuje pani wielkie ryzyko. Lepiej niech
pani powie chłopcu prawdę, gdy będzie trochę
starszy i potrafi zrozumieć. Jeżeli sam dowie się
kiedyś, przeżyje wielki wstrząs. Będzie go pani
karmić opowiadaniami o bohaterskim ojcu,
który poległ na polu chwały i...
- Tego nie robię! - przerwała Filipa. - Nie jestem
z gruntu nieuczciwa. Po prostu nic nie mówię.
Ojciec zginął na... wojnie. Ostatecznie dla nas na
jedno wychodzi.

background image

- Ale pani mąż żyje?
- Skąd mogę wiedzieć?
- Kiedy widziała go pani ostatni raz?
- Od lat go nie widziałam - odpowiedziała
szybko.
- Od lat? Nie, na przykład, jakieś dwa tygodnie
temu?
- Co pan ma na myśli?
- Od początku uważałem to za mało
prawdopodobne, by Rudi Scherz rozmawiał z
panią w altanie. Ale Mitzi stanowczo przy tym
obstaje. Sądzę, że tamtego rana opuściła pani
pracę, żeby spotkać się ze swoim mężem.
- Z nikim nie spotykałam się w altanie.
- Może był w ciężkich tarapatach finansowych i
dała mu pani trochę pieniędzy?
- Nie widziałam go, powtarzam. Z nikim nie
spotykałam się w altanie.
- Nierzadko dezerterzy bywają gotowi na
wszystko. Nierzadko, widzi pani, biorą udział w
napadach rabunkowych. No i zazwyczaj mają
zagraniczne rewolwery przemycone do kraju.
- Nie wiem, gdzie może być mój mąż. Od lat go
nie widziałam.
- Czy to ostatnie pani słowo?
- Nic więcej nie mam do powiedzenia.

2

Inspektor Craddock był zły i przygnębiony po
rozmowie z Filipa Haymes.

background image

- Uparta niczym muł - mamrotał do siebie. Był
pewien, że Filipa kłamie, lecz nie potrafił
przełamać jej oporu. Chętnie dowiedziałby się
więcej o byłym kapitanie. Informacje miał nader
skąpe. Zła opinia w wojsku, lecz nic nie
wskazywało na to, że mógł zejść na drogę
przestępstwa. No i całkiem niepodobna, aby
Haymes naoliwił drzwi. Musiał to zrobić ktoś z
domowników lub ktoś, kto miał łatwy dostęp.
Przystanął w holu, spojrzał ku schodom i nagle
zadał sobie pytanie, co Julia robiła na poddaszu.
"Strych - pomyślał - to całkiem niewłaściwe
miejsce dla tak eleganckiej, młodej osoby. Po co
tam poszła?"
Pobiegł na piętro, a nie widząc nikogo w
pobliżu, otworzył drzwi, z których wyłoniła się
Julia, i po kręconych schodach wspiął się na
strych.
Zobaczył stare kufry, walizy, rozmaite
połamane meble, krzesło bez jednej nogi,
stłuczoną porcelanową lampę, pojedyncze sztuki
obiadowego serwisu.
Zainteresował się kuframi, jeden otworzył. W
środku były ubrania. Staromodna damska
garderoba w dobrym gatunku. Mogła należeć do
panny Blacklock albo do jej nieżyjącej siostry.
Otworzył drugi kufer. Firanki. Portiery. Sięgnął
po niewielką walizkę. Zawierała papiery i listy.
Bardzo stare, pożółkłe listy. Spojrzał na wieczko
opatrzone inicjałami C.L.B. i wywnioskował, że
walizka musiała należeć do siostry Letycji,

background image

Charlotty. Rozwinął jeden z listów. Zaczął
czytać. "Najdroższa Charlotto! Wczoraj Bella
czuła się tak dobrze, że mogła wybrać się na
piknik. R.G. też zrobił sobie wolny dzień. Akcje
Asvogeł znakomicie zwyżkowały. R.G. jest
bardzo kontent". Craddock darował sobie
resztę listu i spojrzał na podpis: "Kochająca cię
siostra, Letycja".
Sięgnął po następny arkusik: "Najdroższa
Charlotto! Gorąco pragnę, żebyś zdecydowała
się wreszcie na widywanie ludzi od czasu do
czasu. Stanowczo przesadzasz. To nie
przedstawia się aż tak źle, jak sobie wyobrażasz.
Na takie rzeczy nikt nie zwraca uwagi. Nie jest
to przecież tak widoczne zniekształcenie".
Craddock przypomniał sobie, że Bella Goedler
mówiła o jakimś kalectwie czy zniekształceniu
Charlotty. Letycja rzuciła wszystko, aby
zaopiekować się ciężko chorą siostrą. Te listy
dowodzą miłości, serdecznej troski. Relacjonują
bieżące wydarzenia, najdrobniejsze szczegóły
dni powszednich, po to zapewne, by
zainteresować, rozerwać żyjącą w odosobnieniu
kalekę. No i Charlotta zachowała te listy. Do
niektórych załączono stare zdjęcia amatorskie...
Craddock odczuł nagle podniecenie. W tych
listach może tkwić klucz do zagadki, jakiś
znamienny szczegół, zapomniany przez Letycję
Blacklock! Szczegółowe relacje z przeszłości
mogą zawierać coś, co przyczyni się do odkrycia
niewiadomej! I fotografie!

background image

A może znajdzie się pomiędzy nimi jakieś
zdjęcie Soni Goedler, o którym nie wiedział ktoś,
kto jej podobizny usunął z albumu!
Starannie ułożył listy, zamknął walizkę i zaczął
schodzić na dół. Na podeście spotkał Letycję
Blacklock, która spojrzała nań ze zdziwieniem.
- To pan był na strychu? Słyszałam kroki i
właśnie zastanawiałam się, kto...
- Proszę pani! - przerwał. - Znalazłem listy,
które pani pisywała przed laty do swojej siostry,
Charlotty. Pozwoli pani, że zabiorę je i
przeczytam?
- Czy to konieczne? - obruszyła się gniewnie. -
Dlaczego? Co takie listy mogą panu dać?
- Mogą dać mi jakiś obraz Soni Goedler... jej
sposobu bycia, charakteru. Mogą tam być
aluzje, opisy zdarzeń, które okażą się pomocne.
- To prywatna korespondencja, inspektorze.
- Wiem, proszę pani.
- Sądzę, że i tak weźmie pan listy... Ma pan do
tego prawo, albo... albo łatwo je uzyska. Proszę
je zabrać... Tak! Proszę je zabrać. Niewiele
dowie się pan o Soni. Wyszła za mąż i odjechała
w niespełna dwa lata po rozpoczęciu przeze
mnie pracy u Randalla Goedlera.
- W każdym razie może coś w nich znajdę -
powiedział stanowczo i dodał zaraz: - Musimy
próbować wszystkiego. Niebezpieczeństwo jest
bardzo realne.
Panna Blacklock przygryzła wargi.
- Tak. Bunny nie żyje. Zamiast aspiryny zażyła

background image

truciznę przeznaczoną dla mnie i umarła. Kto
będzie następny? Patryk? Julia? Może Filipa
Haymes albo Mitzi? Ktoś młody, kto ma przed
sobą długie życie? Ktoś, kto wypije
przeznaczony dla mnie kieliszek wina albo zje
podarowaną mi czekoladkę... Tak! Proszę
zabrać te listy. Przeczytać, a później spalić. Nie
mają żadnego znaczenia dla nikogo z wyjątkiem
mnie i Charlotty.
Wszystko minęło... Przeszło... Nikt już nie
pamięta.
Podniosła dłoń do swojej kolii ze sztucznych
pereł, która, zdaniem inspektora, nie pasowała
absolutnie do sportowych tweedów.
- Tak. Proszę zabrać te listy - powtórzyła.

3

Mimo niepogody i wiatru następnego dnia po
południu inspektor Craddock przyszedł na
probostwo.
Panna Marple siedziała koło kominka, na
którym płonął ogień i pracowicie robiła na
drutach. Pani Harmon, klęcząc, kroiła na
podłodze materiał według wykroju.
Wyprostowała się i odgarnąwszy włosy z czoła,
spojrzała na detektywa z wyrazem oczekiwania.
- Może to będzie nadużycie zaufania -
powiedział, zwracając się do panny Marple -
chciałbym jednak, by pani rzuciła okiem na ten
list.

background image

Wyjaśnił okoliczności, w jakich dokonał
odkrycia, i mówił dalej:
- To, proszę pani, wzruszająca seria listów.
Panna Blacklock pisała o wszystkim, co, jak
sądziła, może obudzić zainteresowanie życiem i
wpłynąć korzystnie na stan zdrowia siostry. W
dalszym planie dokładnie widać obraz ojca,
starego doktora Blacklocka. To prawdziwy
tyran o zakutej głowie, uparty i święcie
przekonany, że wszystko, co myśli albo mówi,
jest absolutnie słuszne. Musiał wyprawić na
tamten świat tysiące pacjentów, bo był zaciętym
wrogiem wszelkich nowych poglądów i metod.
- Nie wiem, czy osobiście miałabym mu to za złe
- powiedziała panna Marple. - Wydaje mi się, że
młodzi lekarze są zbyt skorzy do
eksperymentowania. Doprawdy, wolę
staroświeckie leki w dużych ciemnych
butelkach. Przynajmniej można je wylać do
zlewu i nikomu to nie zaszkodzi.
Sięgnęła po list, który podawał jej Craddock.
- Chciałbym - powiedział - by pani to
przeczytała, ponieważ lepiej niż ja rozumie pani
ludzi z tamtego pokolenia. Ja nie bardzo
pojmuję, jakim torem szło ich rozumowanie.
Panna Marple rozprostowała kruchy arkusik.

Nadroższa Charlotto!
Przez dwa dni nie pisałam, gdyż wyniknęły
okropne komplikacje domowe. Siostra
Randalla, Sonia... (Przypominasz ją sobie,

background image

prawda? Raz zabrała cię na przejażdżkę
samochodem. Ach! Jak bym chciała, abyś
wychodziła z domu!). Otóż siostra Randalla,
Sonia, oznajmiła, że zamierza wyjść za
niejakiego Dymitra Stamfordisa. Widziałam go
tylko jeden raz. Bardzo interesujący i
przystojny, ale, że się tak wyrażę, na zaufanie
nie zasługuje. R.C. pieni się i powiada, że to
skończony nicpoń i oszust. Bella, kochana Bella!
Leżąc na sofie, tylko się uśmiecha. Sonia, taka
opanowana na pozór, to nie lada złośnica.
Wścieka się na R.G. Wczoraj myślałam, że go
chyba zamorduje! Robiłam, co mogłam.
Rozmawiałam z Sonią, rozmawiałam z RC.,
obydwoje przywiodłam do jakiego takiego
rozsądku, ale następnego dnia, kiedy się znów
spotkali, wszystko wybuchło od nowa! Nie
wyobrażasz sobie nawet, jakie to przykre! RG.
zebrał informacje i rzeczywiście ten Stamfordis
wygląda na konkurenta w najwyższym stopniu
nieodpowiedniego.
Tymczasem sprawy handlowe są oczywiście
zaniedbywane. Sama radzę sobie w biurze i
nawet bawię się doskonale, bo R.G. pozostawia
mi wolną rękę. Wczoraj powiedział: "Chwała
Bogu, pozostała mi na świecie jedna osoba przy
zdrowych zmysłach. Ty nigdy nie zakochasz się
w szubrawcu. Prawda, Blackie?".
Odpowiedziałam, że najprawdopodobniej nigdy
nie zakocham się w nikim, a on na to: "Cóż,
Blackie, wytniemy jakąś nową sztukę w City,

background image

dobrze?". Straszny z niego ryzykant i czasami
zanadto puszcza wodze własnym fantazjom.
Powiada: "Ty, Blackie, mocno postanowiłaś
trzymać mnie na prostej i wąskiej ścieżce,
prawda?". Tak! Z całą pewnością! Nie
rozumiem, jak można nie wiedzieć, że to czy owo
jest nieuczciwe, ale R.G. rzeczywiście nie zdaje
sobie z tego sprawy. Dostrzega tylko, że coś stoi
w wyraźnej kolizji z prawem. Bella śmieje się z
całej tej historii. Zamęt wokół afery sercowej
Soni uważa za czysty nonsens. Sonia ma własny
majątek - powiada. - Czemu nie miałaby
poślubić kogoś, kogo chce? Powiedziałam, że to
małżeństwo może okazać się fatalną omyłką, a
ona na to: "Związek z kimś, kogo chce się za
męża, nigdy nie może być omyłką, jeżeli nawet
żałuje się tego później".
Mówi też, że Sonia nie życzy sobie zupełnego
zerwania z Randallem przez wzgląd na jego
pieniądze. Zdaniem Belli Sonia bardzo lubi
pieniądze.
Ale starczy na ten temat Jak się czuje ojciec?
Nie proszę, abyś przekazała mu ode mnie czułe
pozdrowienia, ale możesz to zrobić, jeżeli
sądzisz, że tak będzie lepiej. Czy częściej
widujesz ludzi? Doprawdy, kochanie, nie
powinnaś tak bardzo poddawać się chorobie.
Sonia prosi, by pozdrowić cię od niej. Przyszła
właśnie i zaciska pięści, a później rozprostowuje
palce, niby zagniewana kotka ostrząca pazury.
Myślę, że ma za sobą nową kłótnię z R.G.

background image

Tak! Sonia potrafi być nad wyraz irytująca,
kiedy mierzy kogoś tym swoim pogardliwym,
lodowatym spojrzeniem.
Tysiące ucałowań, moja najdroższa, i uszy do
goryl Kuracja jodowa może posłużyć ci
doskonale. Dowiadywałam się i wygląda na to,
że wyniki były naprawdę dobre.
Kochająca cię siostra - Letycja.

Panna Marple złożyła list i oddała inspektorowi.
Najwyraźniej była zamyślona.
- I co pani powie? - zapytał Craddock. - Jaki to
daje obraz?
- Soni? Trudno, widzi pan, dojrzeć coś za
pośrednictwem cudzych myśli. Miała silną wolę,
to pewne. I stawiała na lepszy z dwu światów.
- "Zaciska pięści, a później rozprostowuje palce
niby zagniewana kotka..." - bąknął. - Kogoś mi
to przypomina...
Z wyrazem zastanowienia zmarszczył czoło.
- "R.G. zebrał informacje..." podjęła panna
Marpłe.
- Ach, żeby tak można było poznać treść tych
informacji - westchnął inspektor.
- Ciociu Jane, czy ten list przypomina ci coś z
Saint Mary Mead? - zapytała pani Harmon
niewyraźnie, ponieważ usta miała pełne szpilek.
- Bo ja wiem, Bułeczko... Może doktor Blacklock
jest nieco podobny do pana Curtissa, pastora
metodystów. Tamten nie pozwalał swojemu
dziecku nosić aparatu prostującego uzębienie.

background image

Powiadał, że wolą boską jest, by te zęby
sterczały do przodu. Powiedziałam mu raz: "A
przecież pan przystrzyga brodę i obcina włosy.
Czy nie jest wolą boską, by pańskie uwłosienie
rosło swobodnie?". Prawdziwie po męsku
odrzekł, że to zupełnie inna sprawa. Cóż, ta
analogia nie pomoże nam w rozwikłaniu
zagadki.
- Nie wpadliśmy na ślad rewolweru. Wiemy
tylko, że Rudi Scherz nie był jego właścicielem.
Gdybym wiedział, kto w Chipping Cleghorn
miał rewolwer...
- Pułkownik Easterbrook! - podchwyciła
Bułeczka.
- Trzyma rewolwer w szufladzie na kołnierzyki.
- Skąd pani wie?
- Od pani Butt. To moja pomoc domowa na
przychodne. Powiedziała mi, że pułkownik, jako
były wojskowy, ma rewolwer. To całkiem
naturalne - jak mówiła - i pożyteczne w razie
włamania.
- Kiedy to powiedziała?
- O, przed wiekami! Jakieś pół roku temu.
- Hm... Pułkownik Easterbrook? - zamamrotał
Craddock.
- Coś jak w jarmarcznej ruletce fantowej,
prawda?
- podjęła Bułeczka z ustami nadal pełnymi
szpilek. - Strzałka kręci się i wskazuje za
każdym razem inny numer.
- Mnie to pani mówi?!

background image

- Któregoś dnia pułkownik był w Little
Paddocks i przyniósł książkę. Mógł wtedy
naoliwić drzwi. Otwarcie mówił o swoich tam
odwiedzinach. Nie mętnie, jak panna Hinchliffe.
Panna Marple zakasłała dyskretnie.
- Należy, inspektorze, brać poprawkę na czasy,
w jakich żyjemy.
Craddock spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Ostatecznie pan jest z policji, prawda? Ludzie
nie mogą dziś mówić policji wszystkiego, co
mieliby do powiedzenia.
- Nie rozumiem czemu, jeżeli nie mają do
ukrycia jakiegoś przestępczego czynu?
- Ciocia Jane ma na myśli masło - zabrała głos
Bułeczka, która pełzała właśnie na czworakach
dokoła nogi od stołu, aby pochwycić zabłąkany
kawałek wykroju. - Masło albo poślad dla
drobiu... Czasami może to być śmietanka lub
nawet połeć bekonu.
- Pokaż inspektorowi, Bułeczko, te kilka słów
skreślonych przez pannę Blacklock. Napisane
zostały dawno, ale brzmią jak z powieści
kryminalnej.
- Co ja z tym mogłam zrobić... Aha! Mam!... O
tę karteczkę ci chodziło, ciociu Jane?
Panna Marple spojrzała na arkusik papieru i
przytaknąwszy skinieniem głowy, podała go
Craddockowi.
"Mam wiadomości. Czwartek będzie właściwym
dniem. O każdej porze po trzeciej po południu.
Jeżeli będzie coś dla mnie, proszę zostawić w

background image

zwykłym miejscu".
Pani Harmon wyjęła szpilki i parsknęła
śmiechem. Panna Marple przyglądała się
ciekawie twarzy inspektora.
Bułeczka pośpieszyła z wyjaśnieniami:
- W czwartek jeden z okolicznych farmerów
robi zazwyczaj masło. Każdemu z odbiorców
sprzedaje trochę. Po towar zgłasza się
najczęściej panna Hinchliffe. Ona ma kontakty z
farmerami, pewno dlatego, że hoduje świnie. Ale
to, rozumie pan, są sprawy wstydliwe. Sprawy
lokalnego czarnego rynku i handlu wymiennego.
Ktoś otrzymuje masło, a daje za nie na przykład
ogórki albo trochę mięsa nielegalnie ubitej
świni, od czasu do czasu jakiemuś zwierzęciu
zdarza się wypadek i trzeba je spiesznie dobić.
Takie, inspektorze, rozmaite drobiazgi, z
których, rzecz jasna, niezręcznie zwierzać się
policji. Bo to transakcje przeważnie nielegalne,
prawda? Niewątpliwie Hinch miała przyjść
ukradkiem do Little Paddocks i pozostawić "w
zwykłym miejscu" masło. Nawiasem mówiąc, to
puszka na mąkę. Puszka, w której nigdy nie
było mąki.
- Cieszę się - powiedział Craddock - że
wybrałem się tutaj porozmawiać z paniami.
- Albo kupony odzieżowe - ciągnęła pani
Harmon. - Nie kupuje się ich zazwyczaj. To
uchodzi za nieuczciwość. Pieniądze nie
przechodzą z rąk do rąk. Ale takiej pani Butt,
Finch lub Higgins podoba się prawie nowe

background image

zimowe palto albo sukienka z dobrej wełny, więc
jedna z tych pań kupuje to i płaci kuponami
odzieżowymi zamiast pieniędzy.
- Lepiej niech pani nie opowiada mi więcej -
powiedział Craddock.
- To wszystko jest sprzeczne z obowiązującymi
przepisami.
- Nie powinno być równie głupich przepisów -
podchwyciła Bułeczka. - Ja nie mam z tym nic
wspólnego, bo Julian nie pozwala. Ale wiem
oczywiście, co dzieje się dokoła.
Inspektor poczuł, że ogarnia go bezsilna
wściekłość.
- Takie rzeczy wydają się zabawne, zwyczajne, a
tu ofiarą mordercy padło dwoje ludzi, a trzecia
osoba może zginąć, zanim wpadniemy na
jakikolwiek trop. Chwilowo przestałem głowić
się nad Fipem i Fjnmą. Interesuje mnie Sonia.
Chciałbym dowiedzieć się, jak wyglądała. W
paczce listów znalazłem kilka zdjęć
amatorskich, ale jej nie ma na żadnym.
- Skąd pan wie? Ma pan jej rysopis?
- Była drobna, ciemnowłosa i śniada. To wiem
od panny Blacklock.
- Naprawdę? Bardzo interesujące... Bardzo -
bąknęła panna Marple.
- Jedno zdjęcie kogoś mi przypomina. Młoda,
wysoka blondynka z wysoko upiętymi włosami.
Nie mam pojęcia kto to, ale na pewno nie Sonia.
Sądzi pani - zwrócił się do pastorowej - że w
młodych latach pani Swettenham mogła być

background image

brunetką?
- Może raczej szatynką - powiedziała Bułeczka. -
Ma niebieskie oczy.
- Liczyłem, że znajdę fotografię Dymitra
Stamfordisa, ale chyba to były zbyt wybujałe
nadzieje... Cóż... - złożył list. - Szkoda, że nic tu
pani nie znalazła - zwrócił się do panny Marple.
- Ależ znalazłam, inspektorze! Znalazłam to i
owo. Radzę jeszcze raz przeczytać ten list z
uwagą.
Craddock spojrzał na nią ze zdziwieniem i w tej
chwili zadzwonił telefon. Pani Harmon
dźwignęła się z klęczek i wyszła do holu, gdzie -
zgodnie z najlepszymi wiktoriańskimi
tradycjami - zainstalowano niegdyś aparat i tak
już pozostało.
- Do pana, inspektorze - powiedziała, wróciwszy
do ba-wialni.
Zdziwiony nieco Craddock spiesznie opuścił
pokój i przezornie zamknął drzwi za sobą.
- Craddock? Tu Rydesdale.
- Słucham, panie pułkowniku.
- Przejrzałem pański meldunek. Jak wynika z
niego, Filipa Haymes twierdzi z uporem, że od
dawna nie widziała męża. To się zgadza,
prawda?
- Tak jest, panie pułkowniku. Twierdzi
stanowczo. Ale moim zdaniem, nie mówi
prawdy.
- Ma pan rację, Craddock. Pamięta pan
wypadek drogowy sprzed jakichś dziesięciu dni?

background image

Mężczyzna potrącony przez ciężarówkę został
zabrany do szpitala w Milchesterze. Wstrząs
mózgu i zmiażdżenie miednicy.
- Ten, który wyciągnął dziecko prawie spod kół i
sam został przejechany?
- Ten sam. Nie miał przy sobie żadnych
dokumentów i nie zgłosił się nikt, kto mógłby go
rozpoznać. Sprawiał wrażenie włóczęgi.
Wczoraj w nocy umarł, nie odzyskawszy
przytomności. Został już zidentyfikowany. To
dezerter, były kapitan Ronald Haymes.
- Mąż Filipy?
- Oczywiście. Miał przy sobie bilet autobusowy
do Chipping Cleghorn i trochę pieniędzy.
- Ma się rozumieć, dostał je od żony. Od
początku podejrzewałem, że właśnie on był tym
mężczyzną, który, według zeznań Mitzi,
rozmawiał w altanie z Filipa Haymes. Ona
zaprzecza wszystkiemu, ale... Panie pułkowniku!
Ten wypadek miał chyba miej sce przed...
- Tak - podchwycił Rydesdale. - Haymes znalazł
się w szpitalu dwudziestego ósmego
października. Napad w Little Paddocks miał
miejsce następnego dnia. Ale Filipa Haymes o
wypadku drogowym nie wiedziała, więc mogła
myśleć, że miał coś wspólnego z napadem. No i,
rzecz jasna, trzymała język za zębami.
Ostatecznie chodziło o jej męża.
- To był waleczny czyn. Prawda, panie
pułkowniku?
- Uratowanie dziecka spod kół samochodu?

background image

Oczywiście. Czyn godny najwyższej pochwały.
Nie sądzę, by Haymes zdezerterował przez
tchórzostwo. Ha! Należy to już do przeszłości.
Piękna to śmierć dla kogoś, kto uprzednio
zszargał sobie opinię.
- Jestem zadowolony - powiedział inspektor - ze
względu na nią i na ich synka.
- Tak. Chłopiec nie będzie musiał wstydzić się
ojca, a ta młoda kobieta wyjdzie ponownie za
mąż, jeżeli zechce.
- Myślałem o tym, panie pułkowniku - podjął
tonem zastanowienia Craddock. - To otwiera
pewne możliwości.
- Jest pan na miejscu, Craddock, więc proszę ją
zawiadomić o... o wypadku.
- Tak jest, panie pułkowniku. Zaraz pojadę...
Albo raczej zaczekam na jej powrót do Little
Paddocks. Może doznać wstrząsu, a zresztą
chciałbym wcześniej zamienić kilka słów jeszcze
z kimś innym.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
REKONSTRUKCJA ZBRODNI
1

Przestawię lampę bliżej ciebie, ciociu Jane -
powiedziała pani Harmon. - Strasznie dziś
ciemno. Z pewnością zanosi się na burzę.
Przestawiła małą lampkę na drugi koniec stołu,
tak by oświetlała robótkę, którą zajęta była
panna Marple, siedząca w głębokim fotelu z

background image

wysokim oparciem.
Gdy przeciągała przez stół sznur, kot, Tiglat
Pileser, rzucił się i począł go szarpać pazurami.
- A psik! Nie wolno!... Obrzydliwe kocisko!...
Spójrz, ciociu, jak wystrzępił izolację! Prawie do
drutu! Nie rozumiesz, głupi kocie, że mógłby
porazić cię prąd?
- Dziękuję, Bułeczko - powiedziała panna
Marple i wyciągnęła rękę, by włączyć światło.
- Nie! Nie tutaj się zapala. Trzeba nacisnąć ten
wyłącznik w połowie sznura. Chwileczkę, ciociu.
Uprzątnę tylko kwiaty.
Sięgnęła po stojący na stole wazon z
nieśmiertelnikami. Kot uniósł w górę ogon i z
rozmachem uderzył łapą w ramię Bułeczki.
Trochę wody prysnęło prosto na uszkodzone
miejsce sznura, a także na Tiglata Pilesera,
który prychnął gniewnie i zeskoczył na podłogę.
Panna Marple nacisnęła wyłącznik kształtu
małej gruszki. Rozległ się trzask i błysnęło tam,
gdzie na wystrzępioną izolację prysnęła woda.
- Mój Boże! - zawołała Bułeczka. - Krótkie
spięcie! Pewno wszystkie światła poszły. -
Sprawdziła najbliższy wyłącznik. - Ma się
rozumieć. To nonsens mieć tylko jedną parę
korków! Przypalił się też blat stołu. To twoja
wina, nieznośny kocie! Co się stało, ciociu Jane?
Czyżbym cię przestraszyła?
- Nie... Nie, Bułeczko. Nagle dostrzegłam coś, co
powinnam widzieć od dawna.
- Zaraz naprawię korki i przyniosę ci lampę z

background image

gabinetu Juliana.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy, kochanie.
Spóźnisz się na autobus. Nie potrzeba mi
światła. Chcę posiedzieć spokojnie, zastanowić
się nad czymś. Pośpiesz się, bo ci autobus
ucieknie.
Po odejściu Bułeczki panna Marple siedziała bez
ruchu przez parę minut. W bawialni powietrze
było ciężkie przed nadciągającą burzą.
Panna Marple sięgnęła po arkusik papieru.
Napisała: "Lampa?" - i podkreśliła grubą linią.
Po chwili wahania napisała jeszcze jeden wyraz.
Następnie u dołu kartki zaczęła kreślić zwięzłe,
zagadkowe notatki.

2

W bawialni w Boulders - pokoju raczej
ciemnym z powodu niskiego sufitu i okien o
małych szybkach w ołowianej oprawie -
sprzeczały się panna Hinchliffe i panna
Murgatroyd.
- Nie chcesz popróbować, Murg - powiedziała
panna Hinchliffe - i to całe zmartwienie.
- Przecież mówię ci, Hinch, że nic nie mogę sobie
przypomnieć.
- Zaraz, Murg, zaraz! Przystępujemy do
konstruktywnego myślenia. Dotychczas nie
zabłysłyśmy w roli detektywów. W sprawie
drzwi myliłam się zasadniczo. Nie
przytrzymywałaś ich, żeby ułatwić robotę

background image

mordercy. Jesteś oczyszczona z zarzutu!
Panna Murgatroyd uśmiechnęła się niemrawo.
- Takie już nasze szczęście - ciągnęła jej
przyjaciółka - że mamy jedyną w Chapping
Cleghorn małomówną pomoc domową. W
normalnych warunkach dziękuję za to Bogu, ale
tym razem jej małomówność naprowadziła nas
na fałszywy trop. Cała osada wie od dawna, że
ktoś wykorzystał tamte drugie drzwi, a my
usłyszałyśmy o tym dopiero wczoraj.
- 1 tak nie rozumiem, w jaki sposób...
- W zupełnie prosty! - przerwała panna
Hinchliffe.
- Nasze założenie wstępne było całkiem
prawidłowe. Nie sposób jednocześnie
przytrzymywać skrzydła drzwi, wymachiwać
latarką elektryczną i strzelać z rewolweru.
Wobec tego pozostawiłyśmy rewolwer i latarkę,
a wyeliminowałyśmy drzwi. Tu tkwi błąd.
Należało wyeliminować rewolwer.
- Przecież na własne oczy widziałam rewolwer.
Leżał obok niego na podłodze.
- Tak. Ale Rudi Scherz już nie żył. Nie on
strzelał z rewolweru...
- A więc kto?
- To właśnie zamierzamy wykryć. W każdym
razie osoba, która wówczas strzelała, podrzuciła
także zatrutą aspirynę na stolik nocny Letty
Blacklock i tym sposobem wyprawiła na tamten
świat biedną Dorę Bunner. Nie mógł to być Rudi
Scherz, ponieważ sam już nie żył. Zrobił to ktoś,

background image

kto uczestniczył w przyjęciu urodzinowym i
najprawdopodobniej był również w salonie
tamtego piątkowego wieczoru. Jedyna osoba nie
wchodząca w rachubę to pani Harmon.
- Myślisz, Hinch, że ktoś podrzucił aspirynę w
czasie przyjęcia urodzinowego?
- Oczywiście.
- Ale w jaki sposób?
- Wszyscy wychodziliśmy do toalety, prawda? -
Podjęła szorstko panna Hinchliffe. - Ja myłam w
łazience ręce umazane tym tłustym ciastem.
Ślicznotka pułkownika Easterbrooka pudrowała
nosek w sypialnym pokoju Letty Blacklock.
- Hinch! Podejrzewasz, że ona...
- Nie wiem. Chyba nie, bo byłoby to zbyt
widoczne. Gdyby chciała podrzucie zatrutą
aspirynę, mijałaby z dala sypialnię przyszłej
ofiary. Ale wszyscy mieliśmy wiele sposobności.
- Mężczyźni nie chodzili na piętro - wtrąciła
Amy Murgatroyd.
- Są boczne schody. A zresztą, gdy mężczyzna
ulatnia się z pokoju, nie śpieszysz za nim, aby
sprawdzić, czy rzeczywiście idzie tam, dokąd
twoim zdaniem iść powinien. To byłoby
niedelikatne. No i nie kłóć się ze mną, Murg!
Chcę wrócić do pierwszego zamachu na życie
Letty Blacklock. Na początek mocno wbij sobie
do głowy fakty związane z tą historią, bo
wszystko zależy od ciebie.
Panna Murgatroyd zrobiła wystraszoną minę.
- Ach, Hinch! - westchnęła. - Przecież wiesz,

background image

jaka ja jestem niemądra.
- Nie chodzi przecież o pracę mózgu czy też
szarej galarety, która u ciebie za mózg uchodzi.
Potrzebne mi są twoje oczy. Chodzi o to, co
widziałaś.
- Ależ ja nic nie mogłam widzieć!
- Powtarzam to, co przed chwilą powiedziałam.
Całe zmartwienie w tym, że nie chcesz
popróbować. Słuchaj teraz uważnie.
Co się wówczas działo? Ktoś, kto czyhał na życie
Letty Blacklock, był piątkowego wieczora w
tamtym pokoju. On... Mówię "on" dla
ułatwienia, ale nie musiał to być mężczyzna...
Tyle chyba, że wszyscy mężczyźni to łajdacy i
świntuchy! Otóż on poprzednio naoliwił drugie
drzwi wiodące do salonu, które uchodziły za
ślepe, zabite gwoździami czy coś takiego.
Nie pytaj mnie, kiedy to zrobił, wprowadzisz
niepotrzebny zamęt. Gdybym zechciała,
mogłabym o stosownej porze zakraść się do
jakiegokolwiek domu w Chipping Cleghorn i
niepostrzeżenie robić przez pół godziny albo
dłużej wszystko, co by mi się podobało.
Musiałabym tylko sprawdzić, w jakie dni nie
przychodzi pomoc domowa, a także dokąd i na
jak długo wychodzą domownicy. To zadanie
całkiem proste. Ale idziemy dalej. On naoliwił
drugie drzwi po to, by otwierały się
bezszelestnie. Przychodzi moment napadu.
Gasną światła. Drzwi "A" (te normalnie
używane) otwierają się z trzaskiem. Latarka

background image

elektryczna. Okrzyk: "Ręce do góry!"
Tymczasem kiedy wszyscy gapimy się na
napastnika, X (to chyba będzie najwłaściwsze
określenie) cichaczem wymyka się do ciemnego
holu, korzystając z drzwi "B". Staje za plecami
tego idioty, strzela dwa razy do Letty Blacklock,
a trzecim strzałem kładzie samego Szwajcara.
Rzuca rewolwer tak, by tępaki twojego pokroju
uznały, że strzelać musiał Rudi Scherz,
następnie zaś wraca ukradkiem do salonu,
zanim ktokolwiek zdążył poświecić zapalniczką.
Rozumiesz, Murg?
- Aha... Rozumiem... Ale kto to był?
- Tego nikt nie wie, jeżeli ty nie wiesz.
- Ja? - przeraziła się panna Murgatroyd. Ja nic
nie wiem. Absolutnie nic. Naprawdę, Hinch!
- Ruszże tą swoją galaretą, którą nazywasz
mózgiem! Na początek powiedz, gdzie kto się
znajdował, kiedy zgasło światło?
- Nie wiem.
- Wiesz! Wiesz! Zwariować z tobą można!
Wiesz, gdzie byłaś, prawda? Obok drzwi, co?
- Tak... Tak! Kiedy on je pchnął, drzwi uraziły
mnie w odcisk.
- Czemu nie pójdziesz do pedikiurzystki,
zamiast samej grzebać przy swoich stopach?
Nabawisz się kiedyś zakażenia krwi. Zobaczysz!
Jedziemy dalej! Ty byłaś za otwartym
skrzydłem drzwi. Ja stałam przed kominkiem i
język wysychał mi z pragnienia. Marzyłam o
czymś mocniejszym. Letty Blacklock

background image

znajdowała się przy stoliku pod arkadą; sięgała
po papierosy. Patryk Simmons wyszedł do tej
drugiej części salonu, bo tam była taca z butelką
i kieliszkami. Zgadza się?
- Tak. To wszystko sobie przypominam.
- Świetnie! I jeszcze ktoś wyszedł za Patrykiem
albo ruszył się, by pójść jego śladem.
Mężczyzna. Do licha! Nie pamiętam, czy to był
Easterbrook, czy może Edmund Swettenham.
Ty nie przypominasz sobie?
- Nie, Hinch.
- No właśnie, Murg! I jeszcze ktoś wszedł wtedy
do mniejszego pokoju... Oczywiście! Filipa
Haymes. Dobrze pamiętam, bo spojrzałam na
jej proste, smukłe plecy i pomyślałam, że ta
świetnie wyglądałaby na koniu. Patrzyłam na
nią i właśnie tak sobie myślałam. Podeszła do
kominka w tamtej części salonu. Nie wiem,
czego szukała, bo w tym momencie zgasło
światło.
Jak więc przedstawia się sytuacja? W
mniejszym pokoju są Patryk Simmons, Filipa
Haymes i albo pułkownik Easterbrook, albo
Edmund Swettenham; tego nie wiemy. Uważaj
teraz, Murg. Zbrodni dokonała
najprawdopodobniej jedna z tych trzech osób.
Naturalnym rzeczy porządkiem ktoś, kto
zamierzał skorzystać z rzekomo ślepych drzwi,
starałby się być blisko nich w chwili, kiedy zrobi
się ciemno. Jak powiedziałam zatem,
najprawdopodobniej winowajcą jest ktoś z tej

background image

trójki. W takim razie, Murg, ty absolutnie nic
nie możesz wiedzieć.
Amy Murgatroyd rozpogodziła się wyraźnie.
- Z drugiej strony istnieje możliwość, że nie był
to nikt z nich. I tu zaczyna się twoja rola.
- Ale skąd ja miałabym coś wiedzieć?
- Jak powiedziałam już, nikt nic nie wie, jeżeli ty
nie wiesz.
- Dlaczego? Ja nic nie wiem. Przecież nic nie
mogłam wiedzieć.
- Mogłaś. Na pewno mogłaś. Ty jedna,
Murgatroyd. Stałaś za skrzydłem otwartych
drzwi. Nie mogłaś patrzeć na latarkę, bo to
skrzydło drzwi znajdowało się między nią a
tobą. Oczy miałaś zwrócone w kierunku smugi
reflektora. Nas wszystkich blask oślepiał. Ale
ciebie, Murg, nie oślepiał.
- Tak... mnie nie oślepiał. Nic jednak nie
widziałam... Smuga światła przesuwała się...
- I wskazywała ci co? Ludzkie twarze, prawda?
Stoły? Krzesła?
- Tak... Tak! Panna Bunner miała usta szeroko
otwarte...
Wytrzeszczała oczy, mrugała...
- Nareszcie! - Panna Hinchliffe westchnęła z
ulgą. - Cała trudność polega na uruchomieniu
tej twojej szarej galarety! Co dalej?
- Nic więcej nie widziałam. Naprawdę!
- Twierdzisz, że pokój był pusty? Nikt nigdzie
nie stał? Nie siedział?
- Nie, nie! Skąd znowu! Panna Bunner miała

background image

usta szeroko otwarte. Pani Harmon siedziała na
poręczy fotela. Zamknęła oczy i uniosła do
twarzy zaciśnięte pięści, jak przestraszone
dziecko.
- Doskonale! Mamy już panią Harmon i pannę
Bunner. Nie rozumiesz, do czego zmierzam?
Moja trudność polega na tym, że nie chcę wbijać
ci do głowy własnych myśli. Skoro ustaliłyśmy,
kogo widziałaś, wolno nam zadać sobie bardzo
ważne pytanie, czy może kogoś nie widziałaś.
Rozumiesz? Oprócz stołów, krzeseł,
chryzantem, różnych przedmiotów znajdowało
się w pokoju kilka osób: Julia Simmons, pani
Swettenham, pani Easterbrook, jej mąż albo też
Edmund Swettenham, Dora Bunner, Bułeczka
Harmon. W porządku. Ty widziałaś Bułeczkę i
Dorę Bunner. Te dwie wykreślamy. Teraz
pomyśl, Murg, pomyśl spokojnie. Czy
przypominasz sobie, że kogoś z wymienionych
osób na pewno nie było w salonie?
Panna Murgatroyd wzdrygnęła się nerwowo,
gdyż gałąź uderzyła w otwarte okno. Zamknęła
oczy. Jęła mamrotać do siebie.
- Kwiaty... Kwiaty na stoliku... Duży, głęboki
fotel... Smuga światła przesuwa się... Ciebie,
Hinch, nie dosięgła... Pani Harmon...
Zadzwonił telefon. Panna Hinch pośpieszyła do
aparatu.
- Halo! Kto? Posterunek policji?
Posłuszna panna Murgatroyd miała oczy
zamknięte. Przeżywała ponownie wieczór

background image

dwudziestego dziewiątego października. Smuga
reflektora przesuwa się powoli... Grupa kilku
osób... Okna... Kanapa... Ściana...
Stolik, a na nim lampa... Arkada... Nagły
wystrzał z rewolweru.
- To zdumiewające! - powiedziała.
- Co takiego? - krzyczała do telefonu panna
Hinchliffe. - Jest u was od rana? Od której? I,
do stu diabłów, dzwonicie do mnie dopiero
teraz! Teraz! Napuszczę na was Towarzystwo
Ochrony Zwierząt! Niedopatrzenie? Ładna
historia! Nic więcej nie macie do powiedzenia?
Z łoskotem rzuciła słuchawkę.
- Pies, powiadają! - zawołała. - Rudy seter! Jest
na posterunku od rana! Od ósmej rano! Bez
kropli wody! Idioci! Dopiero teraz dzwonią! Już
tam jadę, Murg!
Wybiegła z pokoju, a przyjaciółka krzyknęła
piskliwie jej śladem:
- Hinch! Hej, Hinch! Posłuchaj! Coś
zdumiewającego!
Nic nie rozumiem, ale...
Panna Hinchliffe pędziła w kierunku szopy,
która służyła za garaż.
- Pogadamy, jak wrócę! - zawołała. - Nie mogę
wziąć cię z sobą. Jesteś w rannych pantoflach,
jak zawsze.
Nacisnęła rozrusznik wozu i po gwałtownym
szarpnięciu wycofała go z szopy. Panna
Murgatroyd zdążyła uskoczyć w porę.
- Ale Hinch... Muszę ci powiedzieć, że...

background image

- Jak wrócę!
Za odjeżdżającym szybko samochodem pogonił
słaby głos dźwięczący nutą wielkiego
podniecenia:
- Ale, Hinch! Tam jej nie było!

3

Na niebie zbierały się chmury - ciężkie,
granatowe. Pierwsze krople deszczu spadły, gdy
panna Murgatroyd patrzyła na oddalający się
wóz.
Szybko ruszyła w stronę sznura, na którym
rozwiesiła przed kilkoma godzinami dwie
wyprane bluzki z dzianiny oraz ciepłą wełnianą
koszulkę.
- To zdumiewające... Doprawdy - mamrotała do
siebie. - No i nie zdążę zdjąć... A pranie było
prawie suche.
Zaczęła mocować się z klamerkami. Po chwili
odwróciła głowę, gdyż usłyszała odgłos
zbliżających się kroków.
- Dobry wieczór - uśmiechnęła się życzliwie. -
Strasznie leje... Proszę wejść do domu.
- Pomogę pani.
- Dziękuję... To przykre, jak wszystko zmoknie i
robota pójdzie na marne... Powinnam była zdjąć
cały sznurek, ale myślałam, że jakoś sobie
poradzę...
- To pani szalik, prawda? Założyć go pani na
szyję?

background image

- Tak... Dziękuję... Nie mogę dosięgnąć tej
klamerki... Wełniany szalik okręca szyję,
zaciska się niespodziewanie mocno.
Panna Murgatroyd szeroko otwiera usta, lecz
nie dobywa z nich artykułowanego dźwięku,
tylko zdławione charczenie.

4

Szalik zaciska się coraz mocniej...
W powrotnej drodze z posterunku panna
Hinchliffe zahamowała raptownie, by zaprosić
do wozu pannę Marple, która szybko szła ulicą.
- Proszę pani! - zawołała. - Przemoknie pani do
nitki! Proszę do nas na herbatkę. Widziałam
Bułeczkę czekającą na autobus, więc w domu
byłaby pani całkiem sama. Proszę do nas.
Bawiłyśmy się z Murg w rekonstrukcję zbrodni i
chyba doszłyśmy do czegoś. Niech pani uważa
na psa. Biedna suczka jest zdenerwowana.
- Śliczna!
- Udana, co? Kretyni trzymali ją na posterunku
od rana i nie dali mi znać. Powiedziałam, co o
nich myślę, tym skurw... Stokrotnie
przepraszam! Ale w domu, w Irlandii,
wychowywali mnie stajenni.
Mały samochód wziął ostry zakręt i wjechał na
podwórko Boulders. Stadko rozkrzyczanych kur
i kaczek otoczyło wysiadające panie.
- Niech licho porwie Murg! - powiedziała panna
Hinchliffe.

background image

- Nie dała im pośladu!
- Trudno teraz o poślad? - zapytała panna
Marple. Panna Hinchliffe zrobiła do niej
filuterne oko.
- Nie mnie. Jestem za pan brat z wieloma
farmerami. - Odpędzając drób, powiodła gościa
w stronę domu.
- Chyba bardzo pani nie zmokła, co?
- Nie, to doskonały płaszcz nieprzemakalny.
- Rozpalę ogień na kominku, jeżeli Murg tego
jeszcze nie zrobiła. Hej, Murg! Gdzie się
podziała? No i suczka znowu zginęła.
Rozległo się przeciągłe, żałosne wycie.
- Głupia suka! Bodaj ją licho! - Panna Hinchliffe
pomaszerowała w stronę drzwi, otworzyła je i
krzyknęła. - Cutie! Choć tu! Do nogi! Cutie!
Rudy seter obwąchiwał coś leżącego pod
sznurem, na którym powiewało parę sztuk
garderoby.
- Murg nie pomyślała nawet o zdjęciu prania!
No i gdzie się podziewa?
Cutie obwąchiwała nadal coś przypominającego
kupkę odzieży.
Później zadarła głowę i znów zawyła.
- Cóż się temu psu stało?
Panna Hinchliffe ruszyła zamaszyście przez
trawę. Panna Marple podreptała za nią -
szybko, lękliwie. Wśród ulewnego deszczu
przystanęły obok siebie i starsza kobieta objęła
ramieniem młodszą, która, cała zesztywniała,
stała pochylona, spoglądając na siną, obrzękłą

background image

twarz trupa i język wystający z otwartych ust.
- Zabiję! - odezwała się panna Hinchliffe,
zdławionym głosem. - Zabiję, jeżeli dostanę ją w
swoje ręce!
- Ją? - zapytała ze zdziwieniem panna Marple.
- Tak... Prawie wiem, kto to zrobił... Wchodzi w
rachubę jedna z trzech osób - odrzekła panna
Hinchliffe.
Przez chwilę spoglądała na zwłoki przyjaciółki.
Później odwróciła się i ruszyła w kierunku
domu. Głos miała opanowany, suchy.
- Trzeba zawiadomić policję. Zaczekamy na nią,
a tymczasem powiem pani wszystko. To moja
wina, że Murg tam leży. Urządziłam zabawę, a...
a morderstwo to nie żarty.
- Tak - przyznała panna Marple. - Morderstwo
to nie żarty.
- Pani wie coś niecoś o takich sprawach,
prawda? Podniosła słuchawkę i wykręciwszy
numer, zameldowała zwięźle o zdarzeniu.
- Przyjadą za kilka minut - rzekła. - Tak,
słyszałam, że pani wie coś niecoś o takich
sprawach. Mówił mi o tym... chyba Edmund
Swettenham. Ciekawa pani, co robiłyśmy tutaj,
Murg i ja?
Zwięźle streściła rozmowę, która odbyła się
przed jej odjazdem na posterunek policji.
- Kiedy już ruszyłam - ciągnęła - Murg zawołała
za mną. Stąd wiem, że to była kobieta, nie
mężczyzna.
Ach, gdybym zaczekała! Gdybym wysłuchała do

background image

końca! Do licha! Suka mogła zostać tam
kwadrans dłużej!
- Proszę nie winić siebie, droga pani. To nic nie
pomoże. Nie sposób przewidzieć wszystkiego.
- Tak. Nie sposób. Przypominam sobie, że coś
stuknęło w szybę. Może to ona stała za oknem...
Tak! Z pewnością...
Musiała stać za oknem! Szła do nas, a Murg i ja
krzyczałyśmy na całe gardło... Podsłuchała nas!
Podsłuchała wszystko.
- Nie dowiedziałam się jeszcze, co zawołała pani
przyjaciółka.
- Jedno krótkie zdanie: "Tam jej nie było".
- Panna Hinchliffe zrobiła krótką pauzę. -
Rozumie pani? Nie wyeliminowałyśmy trzech
kobiet, pani Swettenham, pani Easterbrook i
Julii Simmons. Jednej z nich "tam nie było".
Nie było jej w salonie, ponieważ wymknęła się
drugimi drzwiami i oczywiście działała w holu.
- Tak - powiedziała panna Marple. - Rozumiem.
- Zbrodniarką jest jedna z tych trzech kobiet.
Nie wiem która. Ale dowiem się tego.
- Bardzo przepraszam, ale czy ona... czy panna
Murg wymówiła to zdanie dokładnie tak, jak
wymówiła je pani?
- Jak to?... Dokładnie tak, jak ja je wymówiłam?
- Mój Boże! Trudno to wyjaśnić. Pani
powiedziała "Tam jej nie było" bez
szczególnego nacisku na żadnym z wyrazów. Są
inne dwa sposoby wymówienia tego samego
zdania. "Tam jej nie było" - z akcentem na

background image

osobę - albo "Tam jej nie było", z akcentem na
miejsce, co mogłoby potwierdzić istniejące już
podejrzenia wobec kogoś.
- Czy ja wiem? - Panna Hinchliffe bezradnie
rozłożyła ręce. - Nie pamiętam dokładnie...
Jednakże, u diabła, mogłabym coś takiego
zapamiętać? Wydaje mi się... Tak! Na pewno
ona położyła nacisk na miejsce. "Tam jej nie
było!" - powiedziała. To chyba najbardziej
naturalny sposób wymówienia tego zdania. Ale
czy to robi jaką różnicę?
- Tak... Tak, droga pani - odrzekła panna
Marple tonem zastanowienia. - To bardzo słaba
wskazówka, ale bądź co bądź wskazówka...
Tak... To robi niemałą różnicę.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
PANNA MARPLE ZAGINĘŁA
1

Ku wielkiemu swojemu niezadowoleniu,
listonosz z Chipping Cleghorn dostał ostatnio
polecenie, by doręczać pocztę nie tylko w
godzinach porannych, lecz również po południu.
W popołudnie, o którym mowa, dokładnie
dziesięć minut po piątej, zostawił w Little
Paddocks trzy listy.
Jeden, zaadresowany uczniowskim charakterem
pisma, był przeznaczony dla Filipy Haymes,
dwa pozostałe dla panny Blacklock. Otworzyła
je podczas podwieczorku, który jadła razem z

background image

Filipa. Z powodu ulewnego deszczu ogrodniczka
z Dayas Hali zakończyła wcześniej dzień pracy,
gdyż po zamknięciu szklarni nic więcej nie miała
już do roboty.
Panna Blacklock rozdarła pierwszą kopertę i
dobyła z niej rachunek za naprawę kuchennego
bojlera. Prychnęła gniewnie.
- Dymond liczy zbójeckie ceny. Doprawdy
zbójeckie! Ale myślę, że inni rzemieślnicy nie są
lepsi. - Sięgnęła po drugą kopertę,
zaadresowaną zupełnie jej nie znanym
charakterem pisma. List brzmiał, jak następuje:

Droga Kuzynko Letty!
Spodziewam się, że nie sprawię kłopotu, jeżeli
przyjadę w czwartek? Dwa dni temu pisałam do
Patryka, lecz nie dostałam odpowiedzi. Wobec
tego przyjmuję, że wszystko w porządku. Mama
wybiera się do Anglii w przyszłym miesiącu i ma
nadzieję, że wtedy zobaczy się z Tobą.
Mój pociąg przybywa do Chipping Cleghorn
kwadrans po szóstej po pohidniu, co zapewne
będńe dla wszystkich dogodne.
Szczerze oddana-Julia Simmons.

Panna Blacklock przeczytała list - po raz
pierwszy tylko ze zdziwieniem, po raz drugi z
wyrazem irytacji. Spojrzała na Filipę, która z
uśmiechem czytała list od swojego synka.
- Nie wiesz, czy Julia i Patryk już wrócili? Filipa
podniosła wzrok.

background image

- Tak. Wrócili wkrótce po mnie. Poszli na piętro,
żeby się przebrać. Przemokli obydwoje do
suchej nitki.
- Zechcesz poprosić ich do mnie?
- Naturalnie, proszę pani.
- Chwileczkę... Może byś to najpierw
przeczytała. Filipa wykonała polecenie i ze
zdziwieniem zmarszczyła czoło.
- Nic nie rozumiem...
- Ja również. A najwyższy czas, abym
zrozumiała. Zawołaj Patryka i Julię, Filipo.
- Patryku! Julio! - krzyknęła pani Haymes u
stóp schodów. - Ciocia Letty was prosi!
Patryk zbiegł po schodach i wszedł do pokoju.
- Nie odchodź, Filipo - poprosiła panna
Blacklock.
- Dobry wieczór, ciociu - zaczął pogodnie
Patryk. - Potrzebny ci jestem?
- Tak. Bardzo. Zechcesz wyjaśnić łaskawie sens
tego listu?
Młody człowiek zaczął czytać. Jego twarz
przybrała wyraz niemal komicznego
przestrachu.
- Miałem zadepeszować do niej! Ależ osioł ze
mnie!
- Przypuszczam, mój drogi, że ten list napisała
twoja siostra Julia?
- Tak... Tak... Julia.
- Wolno zatem zapytać, kim jest młoda osoba,
którą sprowadziłeś tutaj jako Julię Simmons,
twoją siostrę, a moją kuzynkę?

background image

- Otóż... ciociu Letty... Rzeczywiście to być
może... Wszystko postaram się wytłumaczyć...
Nie powinienem tak postąpić, ale uważałem, że
to będzie wyśmienity kawał... Pozwól, ciociu
Letty, że wyjaśnię...
- Czekam na wyjaśnienia! - przerwała szorstko
panna Blacklock. - Kim jest ta młoda osoba?
- Poznałem ją na jednym przyjęciu... To było
niedługo po tym, jak zostałem zdemobilizowany.
Powiedziałem, że wybieram się do Chipping
Cleghorn, no i... I obydwojgu nam się wydało, że
zrobimy wyborny kawał, jeżeli przyjedziemy tu
razem... Widzisz, ciociu Letty, Julia...
prawdziwa Julia ma od dawna kręćka na
punkcie sceny, co mamę przyprawiło o siedem
ataków nerwowych. Otóż Julii nadarzyła się
sposobność wypróbowania swoich sił i zdolności
w dobrym stałym teatrze w Perth czy gdzieś tam
indziej w Szkocji... Ale pomyśleliśmy, że mama
będzie znacznie spokojniejsza, jeżeli jej się
wmówi, że Julia bawi tutaj i, jak grzeczna
panienka, uczy się czegoś przyzwoitego i
pożytecznego.
- Chciałabym jednak wiedzieć, kim jest ta młoda
osoba? Patryk odetchnął z ulgą, gdy Julia -
chłodna i wyniosła jak zawsze - weszła do
pokoju.
- Bomba pękła! - oznajmił.
Julia ściągnęła brwi, po czym - opanowana
nadal - postąpiła kilka kroków i usiadła.
- Trudno! - powiedziała. - Stało się. Pani musi

background image

być strasznie zła, prawda? - Obojętnie, bez
szczególnego zainteresowania spojrzała prosto w
twarz panny Blacklock. - Ja także byłabym zła
na pani miejscu.
- Ale kim jesteś? Julia westchnęła.
- Nadeszła chwila szczerych wynurzeń. Stało się!
Jestem połówką tandemu Fip i Emma. A
wyrażając się ściślej, noszę nazwisko Emma
Jocelyn Stamfordis. Tyle że ojciec pozbył się
dawno nazwiska Stamfordis i teraz, o ile mi
wiadomo, działa jako de Courcy.
- Pozwolę sobie dodać - ciągnęła - że małżeństwo
rodziców rozleciało się, kiedy Fip i ja mieliśmy
po jakieś trzy lata. Każde z nich poszło własną
drogą i nas podzielili między siebie. Ja
przypadłam w udziale ojcu, który był nawet
uroczy, ale jako opiekun całkiem
nieodpowiedzialny. Od czasu do czasu bywałam
porzucana przez niego, gdy nie miał pieniędzy
albo szykował się do jakiegoś szczególnie
szelmowskiego zagrania. Edukował mnie wtedy
w rozmaitych klasztorach. Przybierając górne
tony, wpłacał pierwszą ratę za pobyt i naukę, a
później znikał i na rok albo dwa pozostawiał
mnie w rękach zakonnic. W przerwach między
takimi okresami żyliśmy obydwoje dostatnio i
obracaliśmy się w kosmopolitycznym
towarzystwie. Wojna rozłączyła nas na dobre.
Nie mam pojęcia, co stało się z ojcem. Ja miałam
różne przygody. Przez pewien czas
współpracowałam z francuskim ruchem oporu.

background image

To było życie! Nie jestem gadułą, wiec powiem
tylko, że ostatecznie wylądowałam w Londynie i
zaczęłam myśleć poważnie o swojej przyszłości.
Wiedziałam, że brat matki, z którym pokłóciła
się niegdyś i zerwała wszelkie stosunki, umarł i
pozostawił olbrzymi majątek. Przejrzałam jego
testament, by sprawdzić, czy czegoś mi nie
zapisał. Nie zapisał. W każdym razie nie zapisał
bezpośrednio. Zebrałam informacje o wdowie
po nim i dowiedziałam się, że zupełnie
zdziecinniała i pod stałym działaniem środków
uśmierzających powoli umiera. Otwarcie
mówiąc, doszłam do przekonania, że
najwłaściwiej będzie postawić na panią.
Wyglądało na to, że wkrótce dojdzie pani do
grubych pieniędzy, których nie będzie pani
miała na kogo wydawać. Będę zupełnie szczera.
Rozumowałam, że gdybyśmy poznały się i
zaprzyjaźniły, gdybym potrafiła zyskać pani
względy... Ostatecznie warunki zmieniły się od
czasu śmierci wuja Randalla. Kataklizm w
Europie pochłonął pieniądze, które mieliśmy
przed wojną. Myślałam, że być może pani zlituje
się nad biedną, młodą dziewczyną, sierotą bez
bliskiej duszy na świecie i zechce mnie trochę
wspomóc.
- Aha! Tak myślałaś, powiadasz?
- Tak. Oczywiście nie znałam wtedy pani, więc
obmyśliłam różne chytre sposoby zbliżenia...
Nagle, jak gdyby cudownym zrządzeniem losu,
spotkałam przypadkowo Patryka, który okazał

background image

się pani siostrzeńcem, kuzynem, w każdym razie
jakimś krewnym. Poczytałam to za okazję
jedyną w swoim rodzaju. Ostro wzięłam się do
Patryka, no i zainteresowałam go sobą, tak jak
chciałam. Prawdziwa Julia miała niezłego bzika
na punkcie sceny, więc szybko udało mi się ją
przekonać, że obowiązek wobec Sztuki (przez
duże "S") nakazuje jej osiąść w jakimś nędznym
mieszkaniu w Perth, uczyć się i w przyszłości
zostać drugą Sara Bernhardt. Nie należy winić
zanadto Patryka. Serdecznie litował się nad
biedną dziewczyną, samą jedną na świecie, więc
nietrudno było mu wmówić, że to genialny
pomysł, abym przyjechała tu w roli jego siostry i
załatwiła jakoś gładko swoje sprawy.
- Pochwalał również kłamstwa, jakie
opowiadałaś policji.
- Zastanów się, ciociu Letty! Kiedy zdarzył się
ten operetkowy napad... lub raczej po nim,
zaczęłam obawiać się, że jestem w matni.
Przecież miałam wyborny motyw, by panią
sprzątnąć. Nawet teraz przeczyć temu mogą
tylko moje słowa. Trudno wymagać, abym z
własnej woli składała policji obciążające mnie
zeznania. Od czasu do czasu sam Patryk miał
wobec mnie paskudne podejrzenia. A jeżeli
nawet on był zdolny do tego, jakież myśli
mogłyby zrodzić się w policyjnych głowach? Ten
inspektor wydawał mi się człowiekiem bardzo
wnikliwym. Doszłam zatem do wniosku, że
najrozsądniej będzie grać nadal rolę Julii i

background image

zniknąć bez śladu, kiedy całe zamieszanie się
skończy.
- Skąd mogłam wiedzieć - podjęła po krótkiej
pauzie - że Julia, prawdziwa Julia, pokłóci się z
reżyserem i w przystępie histerii rzuci do diabła
całą zabawę? Napisała do Patryka, by zapytać,
czy może przyjechać, a on zamiast odpowiedzieć
"Nie przyjeżdżaj", puścił w niepamięć całą
sprawę i nic nie zrobił. - Rzuciła Patrykowi
gniewne spojrzenie.
- Skończony idiota! - Westchnęła ciężko.
- Nie ma pani pojęcia, jakie udręki przeżywałam
w Milchesterze! Oczywiście nie miałam po co
chodzić do szpitala, ale musiałam coś ze sobą
zrobić. Długie godziny trawiłam w kinach na
oglądaniu raz po raz wciąż tych samych
potwornych filmów!
- Fip i Emma - szepnęła panna Blacklock. -
Wbrew wszystkiemu, co mówił mi inspektor
Craddock, nigdy nie uważałam ich za osoby
realne. - Spojrzała na Julię przenikliwie. - Ty
jesteś Emma, a gdzie Fip? - zapytała.
Dziewczyna spojrzała jej w oczy niewinnie,
szczerze.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia.
- Pewno znów kłamiesz? Kiedy ostatni raz go
widziałaś? Julia jak gdyby wahała się przez
chwilę. Później odpowiedziała dobitnie czystym
głosem:
- Nie widziałam Fipa od czasu, kiedy mieliśmy
po trzy lata i zabrała go matka. Później nie

background image

spotkałam nigdy ani jego, ani matki. Nie wiem,
gdzie mogą być teraz.
- To wszystko, co masz do powiedzenia? Julia
westchnęła znowu.
- Mogłabym dodać, że jest mi bardzo przykro.
Ale i to byłoby kłamstwem, bo drugi raz
postąpiłabym tak samo... Ma się rozumieć, tylko
wtedy, gdyby nie wchodziły w grę morderstwa.
- Julio! - zabrała głos panna Blacklock. -
Nazywam cię tak z przyzwyczajenia. Julio,
mówiłaś, że byłaś we francuskim ruchu oporu?
- Tak. Przez półtora roku.
- Sądzę więc, że tam nauczyłaś się strzelać?
Chłodne, błękitne oczy spojrzały w twarz
starszej pani.
- Tak. Dobrze strzelam. Byłam strzelcem
wyborowym. Ale do pani nie strzelałam, chociaż
potwierdzić to mogą tylko moje słowa. Mogę
powiedzieć jeszcze jedno. Gdybym ja miała
wtedy rewolwer w ręku, nie chybiłabym z całą
pewnością.

2

Nastrój napięcia prysnął, gdy przed domem
zahamował samochód.
- Kto to może być? - zapytała panna Blacklock.
Mitzi wsunęła do pokoju głowę z warkoczem
upiętym w koronę. Białka jej oczu połyskiwały.
- Znowu policja! - oznajmiła. - To jest
prześladowanie! Czemu nie dają nam spokoju?

background image

Nie zniosę tego. Napiszę do premiera waszego
rządu. Napiszę do waszego króla!
Craddock odsunął ją z drogi stanowczo i niezbyt
uprzejmie. Wszedł do pokoju z twarzą tak
ponurą, że lęk ogarnął wszystkich.
To był nowy, zupełnie inny inspektor Craddock.
- Panna Murgatroyd została zamordowana -
przemówił surowo. - Ktoś udusił ją niespełna
godzinę temu. - Przywarł spojrzeniem do Julii. -
Pani gdzie była przez cały dzień?
- W Milchesterze - odrzekła spokojnie. - Dopiero
co wróciłam.
- Pan również? - przeniósł wzrok na Patryka.
- Tak.
- Przyjechali tu państwo razem?
- Tak... Oczywiście - odparł Patryk.
- Nie! - podchwyciła Julia. - Szkoda słów,
Patryku. To kłamstwo, które musi wyjść na jaw.
Dobrze nas znają obsługi autobusów. Wróciłam,
inspektorze, wcześniejszym autobusem,
przychodzącym tutaj o czwartej.
- I co pani robiła?
- Poszłam na spacer.
- W kierunku Boulders?
- Nie. Na przełaj przez pola.
Inspektor wpatrywał się w nią przenikliwie.
Julia była bardzo blada, usta miała zaciśnięte,
lecz nie spuszczała wzroku.
Telefon zabrzęczał, nim ktokolwiek zdążył się
odezwać. Panna Blacklock spojrzała pytająco na
Craddocka i sięgnęła po słuchawkę.

background image

- Słucham... Kto mówi?... Aa... Bułeczka. Co
takiego? Nie... Nie było jej tutaj... Nie mam
pojęcia... Tak. Jest u nas. - Opuściła rękę ze
słuchawką. - Pani Harmon chce mówić z panem,
inspektorze. Jest bardzo niespokojna, bo panna
Marple nie wróciła do domu.
Inspektor zrobił dwa długie kroki w stronę
aparatu.
- Tu Craddock. Słucham.
Głos Bułeczki drżał nutą dziecięcego
przestrachu.
- Martwię się, panie inspektorze. Ciocia Jane
wyszła... nie wiem dokąd. I podobno ktoś
zamordował pannę Murgatroyd. Czy to
prawda?
- Prawda, proszę pani. Panna Marple była w
Boulders. Ona i panna Hinchliffe znalazły
zwłoki.
- Aa... więc jest w Boulders - powiedziała pani
Harmon z wyraźną ulgą.
- Nie ma jej tam, niestety. Wyszła... zaraz...
wyszła z Boulders jakieś pół godziny temu. Do
domu nie wróciła?
- Nie... A to dziesięć minut drogi stąd. Co się z
nią stało?
- Może wstąpiła do kogoś z sąsiadów?
- Dzwoniłam do sąsiadów... Do wszystkich!
Nigdzie jej nie ma. Boję się o nią, inspektorze!
"Ja również" - pomyślał Craddock i
odpowiedział spiesznie:
- Jadę do pani. Zaraz.

background image

- Dziękuję... Bardzo proszę... Ona napisała coś,
nim wyszła z domu. Nic nie mogę zrozumieć i
wygląda mi to na brednie.
Craddock odłożył słuchawkę. Panna Blacklock
zapytała z niepokojem:
- Czy stało się coś pannie Marple? Mam
nadzieję, że nic złego.
- Ja też mam taką nadzieję - odrzekł inspektor.
Twarz miał pełną powagi, wargi zaciśnięte.
- Taka jest stara, wątła.
- Istotnie, proszę pani.
Panna Blacklock stała, szarpiąc nerwowo
palcami swój naszyjnik z pereł.
- Jest coraz gorzej - podjęła zdławionym głosem.
- Ktoś, kto robi to wszystko, inspektorze, musi
być obłąkany... kompletnie obłąkany.
- Czy ja wiem?
Pod nerwowymi palcami zerwała się kolia z
pereł. Gładkie białe kuleczki posypały się na
podłogę. Letycja Blacklock krzyknęła żałośnie:
- Moje perły! Moje perły!
Jej głos zabrzmiał nutą tak wielkiej rozpaczy, że
wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
Odwróciła się, dłonią zasłoniła szyję i szlochając
wybiegła z pokoju.
Filipa zaczęła zbierać perły.
- Nigdy nie widziałam jej w takim stanie -
powiedziała. - Zawsze nosiła ten naszyjnik...
Cóż? Może to prezent od kogoś szczególnie
bliskiego? Jak pan sądzi, inspektorze? Na
przykład od Randalla Goedlera?

background image

- To prawdopodobne - odrzekł z wolna
Craddock.
Filipa klęczała nadal. Pracowicie zbierała
lśniące kuleczki.
- Przecież te perły nie są... nie mogą być
prawdziwe? - zapytała. - W żadnym wypadku,
prawda?
Inspektor wziął w palce jeden paciorek i
zamierzał odpowiedzieć lekceważąco:
"Prawdziwe? Skąd znowu!", lecz słowa uwięzły
mu w gardle.
Czy rzeczywiście te perły nie mogą być
prawdziwe? Są tak duże, równe, że ich
fałszywość wydaje się oczywista. Jednakże
Craddock przypomniał sobie figurujące w
policyjnych rejestrach zdarzenie, kiedy to sznur
prawdziwych pereł został sprzedany w
lombardzie za kilka szylingów.
Letycja Blacklock zapewniała go
niejednokrotnie, że nie ma w domu cennej
biżuterii. Gdyby jednak te perły byty
prawdziwe, ich wartość sięgałaby bajecznej
sumy! Ostatecznie prezent od Randalla
Goedlera mógłby kosztować każdą sumę!
Perły wyglądają na fałszywe, muszą być
fałszywe, ale gdyby przypadkiem okazało się, że
są prawdziwe?
To niewykluczone. Sama panna Blacklock
mogła nie zdawać sobie sprawy z ich wartości.
Albo też chroniła prawdziwy skarb, traktując go
niby świecidełko za co najwyżej dwie gwinee.

background image

Jaka mogłaby być faktyczna wartość takiej
kolii? Bajeczna! W każdym razie godna
popełnienia morderstwa przez kogoś, kto byłby
tego świadomy.
Inspektor z trudem oderwał się od tych
rozważań. Panna Marple zaginęła. Bez zwłoki
trzeba jechać na probostwo!

3

Państwo Harmonowie oczekiwali inspektora.
Twarze mieli zatroskane, posępne.
- Nie wróciła jeszcze - powiedziała Bułeczka.
- Czy wychodząc z Boulders mówiła, że wybiera
się do domu? - zapytał pastor.
- Właściwie nie mówiła - odrzekł z wolna
Craddock, przypominając sobie moment, w
którym ostatni raz widział pannę Marple.
Usta miała zaciśnięte, surowe błyski w
łagodnych zazwyczaj błękitnych oczach... Był to
stanowczy wyraz nieodwołalnego postanowienia,
żeby... Co robić? Dokąd
- Kiedy widziałam ją po raz ostatni - rzekł -
rozmawiała przy furtce z sierżantem
Fletcherem. Później wyszła z ogrodu. Nie
podejrzewałem, by mogła pójść gdzie indziej, a
nie do domu. Powinienem odesłać ją
samochodem, ale miałem mnóstwo spraw na
głowie, a ona wymknęła się cicho. Może Fletcher
coś wie. Gdzie jest Fletcher?
Zatelefonował do Boulders i usłyszał, że sierżant

background image

wyszedł, ale nie powiedział, gdzie go należy
szukać. Craddock pomyślał, że jego podwładny
mógł wrócić po coś do Milchesteru. Wobec tego
połączył się z komendą policji, ale i tam nie
uzyskał żadnych wiadomości o sierżancie.
Wtedy przypomniał sobie rozmowę telefoniczną
z Bułeczką i zwrócił się do niej:
- Gdzie jest ten papier? Mówiła mi pani, że
panna Marple napisała coś przed wyjściem z
domu.
Pani Harmon podała mu arkusik, a gdy rozłożył
go na stole, pochyliła się nad ramieniem
inspektora, aby razem z nim czytać na głos.
Pismo starszej pani było chwiejne, niełatwe do
odcyfrowania.
"Lampa".
Nieco niżej: "Fiołki".
Odstęp i pytanie: "Gdzie fiolka aspiryny?"
Kolejny punkt dziwnego rejestru był szczególnie
trudny do odczytania.
- "Rozkoszna Śmierć" - powiedziała wreszcie
Bułeczka. - Tak. To ciasto, które piecze Mitzi. -
A dalej? "Ciężki dopust znoszony pogodnie i z
odwagą..." Co to znaczy, u licha?
- "Kuracja jodowa" - przeczytał Craddock.
- I "Perły"... Aha! Perły.
- Dalej... "Lotty"... Nie, "Letty". Jej "e"
wygląda czasami jak "o".
- I "Berno"... A to co? "Emerytura".
Inspektor i pani Harmon wymienili zdziwione
spojrzenia. Następnie on powtórzył szybko

background image

wszystkie punkty.
- Lampa. Fiołki. Gdzie fiolka z aspiryną?
Rozkoszna Śmierć. Ciężki dopust znoszony
pogodnie i z odwagą. Kuracja jodowa. Perły,
Letty, Berno. Zapomoga starcza.
- Co to wszystko znaczy? - zapytała Bułeczka. -
Chyba nic. Ja nie widzę żadnego sensu!
- Mnie zaczyna coś świtać... powiedział tonem
zastanowienia inspektor. - Ale sensu nie widzę
jasno. To ciekawe... "Perły". Czemu ona to
napisała?
- O perłach? - podchwyciła pani Harmon. - To
ma jakieś znaczenie?
- Czy panna Blacklock zawsze nosi trzy sznurki
pereł przypominające obróżkę?
- Tak. Zawsze. Śmiejemy się z niej czasami. Bo
tak bardzo widać, że są fałszywe. Podobno ona
uważa je za eleganckie.
- Może być inny powód.
- Nie powie pan chyba, że są prawdziwe? To
wykluczone, prawda?
- Często zdarza się pani oglądać prawdziwe
perły takich rozmiarów? - zapytał Craddock.
- Te są tak szkliste! Inspektor wzruszył
ramionami.
- Mniejsza o to. Obecnie chodzi o pannę Marple.
Trzeba ją koniecznie odszukać.
Tak. Trzeba ją odszukać, póki nie jest za późno.
A może już jest za późno? Skreślone ołówkiem
słowa dowodzą, że była na tropie. Ale to
niebezpieczna historia, piekielnie niebezpieczna.

background image

I gdzie, u wszystkich diabłów, podziewa się
Fletcher?
Craddock wyszedł z probostwa i wielkimi
krokami pomaszerował w stronę swojego
samochodu. Szukać! Jedno, co może teraz
zrobić, to szukać. Nagle dobiegł go głos spoza
ociekającego deszczem laurowego żywopłotu.
- Panie inspektorze! - odezwał się żarliwym
szeptem sierżant Fletcher. - Panie inspektorze...

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
TRZY KOBIETY

W Little Paddocks skończono kolację, podczas
której wszyscy milczeli i byli zażenowani.
Jedynie Patryk, który rzecz jasna zdawał sobie
sprawę, że jest w niełasce, usiłował
podtrzymywać rozmowę, ale jego starania nie
odnosiły zamierzonego skutku. Filipa Haymes
była roztargniona i milcząca, a panna Blacklock
przestała udawać, że jest pogodna i pełna
spokoju. Przebrała się na wieczór i zeszła w
naszyjniku z kamei, lecz po raz pierwszy w jej
podkrążonych oczach widać było strach i ręce
jej drżały.
Jedynie Julia potrafiła zachować przez cały
wieczór właściwą j ej cyniczną wyniosłość.
- Bardzo mi przykro, proszę pani - zwróciła się
do panny Blacklock - że nie mogę spakować się
zaraz i wynieść. Policja na pewno nie
pozwoliłaby na to. Spodziewam się jednak, że

background image

niedługo będę kalać pani dom... Czy jak to się
tam mówi w takich przypadkach? Lada chwila
winien tu być inspektor Craddock z nakazem
aresztowania i kajdankami. Otwarcie mówiąc,
nie rozumiem, czemu tego dotąd nie zrobiono.
- On szuka teraz tej starszej pani... tej panny
Marple - powiedziała Letycja Blacklock.
- Myślisz, ciociu Letty, że i ona padła ofiarą
mordercy? - zapytał Patryk z czysto
teoretycznym zainteresowaniem.
- Czemu, u licha? Co ona mogła odkryć?
- Nie wiem - odrzekła głucho panna Blacklock. -
Może powiedziała jej coś panna Murgatroyd?
- Jeżeli ją też zamordowano - podjął Patryk -
prosta logika wskazuje, że zrobić to mogła tylko
jedna osoba.
- Kto?
- Oczywiście, Hinchliffe! Gdzie ostatni raz
widziano pannę Marple żywą? W Boulders!
Według mojej hipotezy wcale nie wyszła
stamtąd.
Panna Blacklock ścisnęła palcami czoło.
- Głowa mnie boli - podjęła bezdźwięcznym
głosem.
- Hinch miałaby zamordować pannę Marple? W
jakim celu! To jest niedorzeczne!
- Byłoby dorzeczne, gdyby Hinch zamordowała
uprzednio Murg - podchwycił Patryk
triumfującym tonem.
- Ale Hinch nie zamordowała Murg - zabrała
głos Filipa, która nagle ocknęła się z apatii.

background image

Patryk był skory do sprzeczki.
- Mogła to zrobić, jeżeli Murg wygadała się z
czymś, co dowodziłoby, że Hinch jest
poszukiwanym mordercą.
- Przecież Hinch była na posterunku policji,
kiedy Murg została uduszona.
- Mogła udusić ją wcześniej, nim wyjechała z
Boulders.
- Morderstwo - krzyknęła nagle Letycja
Blacklock, czym zdumiała wszystkich. -
Morderstwo! Morderstwo! Nie możecie mówić o
niczym innym? Boję się. Rozumiecie? Boję się, a
dotąd się nie bałam. Sądziłam, że potrafię
upilnować samą siebie... Ale jak upilnować się
wobec zabójcy, który czeka... podpatruje... liczy
na sprzyjającą chwilę. Boże! Wielki Boże!
Pochyliła głowę i twarz ukryła w dłoniach, lecz
wkrótce wyprostowała się i wyjaśniła sztywno:
- Przepraszam. Nerwy mnie poniosły.
- Nie martw się, ciociu Letty - powiedział z
uczuciem Patryk. Ja będę cię pilnował.
- Ty?
Panna Blacklock nie dodała ani słowa więcej,
lecz ton jej głosu powiedział wiele.
Działo się to tuż przed kolacją, a rozmowę
przerwała Mitzi, która wtargnęła do pokoju i
oznajmiła, że nie będzie gotować.
- W tym domu nic więcej nie zrobię! Idę do
swojego pokoju. Zamknę drzwi na klucz i
zostanę tam do rana. Boję się! Dokoła ktoś
morduje ludzi. Zamordował pannę Murgatroyd

background image

z tą jej głupią angielską twarzą. Kto mógł
zamordować taką jak ona? Wariat! Tylko
wariat! A wariatowi przecież wszystko jedno,
kogo zabija. Nie chcę, żeby mnie zabił. Nie chcę!
W kuchni przesuwają się jakieś cienie, słychać
dziwne szmery. Raz zdaje mi się, że ktoś chodzi
po podwórku, to znów widzę cień przy drzwiach
do spiżarki i słyszę kroki. Idę teraz do mojego
pokoju. Zamknę drzwi na klucz i chyba
zastawię komodą. A rano powiem tym
okrutnikom policjantom, że natychmiast
odchodzę. Jeżeli mi nie pozwolą, to powiem:
"Będę krzyczała, krzyczała, krzyczała, aż mnie
wypuścicie!"
Wszyscy wzdrygnęli się nerwowo, gdyż dobrze
pamiętali, do czego zdolna jest Mitzi, jeśli chodzi
o krzyk.
- Idę teraz do mojego pokoju - powtórzyła i by
nie pozostawić żadnych wątpliwości, zrzuciła
szybko kretonowy fartuch, który miała na sobie.
Dobranoc, proszę pani - zwróciła się do panny
Blacklock. - Może jutro rano nie będzie pani
żyła, więc na wszelki wypadek mówię także:
Żegnam!
Wyszła żwawo, a drzwi, jak zwykle, zamknęły
się za nią z żałosnym skrzypnięciem. Julia
podniosła się z krzesła.
- Ja przygotuję kolację - oznajmiła rzeczowym
tonem. - Nawet dobrze się składa, bo siedząc
wciąż ze mną przy stole, byliście tylko
zakłopotani. Patryk obwołał się opiekunem cioci

background image

Letty, więc niech kosztuje tego, co będę
podawała na stół. Nie życzyłabym sobie, by
prócz innych zbrodni zarzucono mi jeszcze
otrucie panny Blacklock.
W rezultacie Julia przygotowała i podała na stół
bardzo smaczną kolację. Filipa pośpieszyła za
nią do kuchni i zaoferowała swoją pomoc, ale
spotkała się ze stanowczą odmową.
- Julio, chcę ci coś powiedzieć... zaczęła.
- Nie pora teraz na dziewczęce zwierzenia -
przerwała szorstko Julia. - Wracaj do pokoju
stołowego, Filipo.
Kolacja dobiegła końca. Całe towarzystwo
znalazło się w salonie, gdzie na małym stoliku
przed kominkiem postawiono kawę. Wyglądało
na to, że nikt nie ma nic do powiedzenia.
Wszyscy czekali. Po prostu czekali.
O pół do dziewiątej zatelefonował inspektor
Craddock.
- Będę u pani za jakiś kwadrans - zapowiedział.
- Przyprowadzę też państwa Easterbrooków i
panią Swettenham z synem.
- Ależ panie inspektorze... Nie jestem dziś
usposobiona do rozmów. Nie mogę... - Głos
panny Blacklock świadczył, że jest u kresu
wytrzymałości.
- Rozumiem, jak się pani czuje - przerwał
inspektor. - Bardzo mi przykro, ale to pilna
sprawa.
- Czy... Czy odnalazł pan pannę Marple?
- Nie - odpowiedział krótko i przerwał

background image

połączenie. Julia odniosła do kuchni tacę z
filiżankami po kawie i ku niemałemu zdziwieniu
zastała tam Mitzi, która patrzyła na ułożony w
zlewie stos naczyń kuchennych i zastawy
stołowej.
- I co pani narobiła w mojej kuchni! -
wybuchnęła Mitzi. - O, ta patelnia! Używam jej
do omletów, tylko do omletów! A co pani na niej
smażyła?
- Cebulę.
- Zniszczona! Całkiem do niczego. Trzeba ją
będzie umyć, a ja nigdy, nigdy nie myję patelni
do omletów. Wycieram tylko czystym
kawałkiem papieru i koniec. Albo ten rondelek,
co go używam do gotowania mleka...
- Nie wiem, Mitzi - przerwała gniewnie Julia -
jakich patelni i rondelków używa pani do czego.
Miała pani położyć się do łóżka, więc po jakie
licho przyszła pani tutaj? Proszę się wynosić i
dać mi pozmywać w spokoju.
- Nie! Pani nie ma nic do roboty w mojej kuchni.
- Trudno z panią wytrzymać, Mitzi!
Julia zirytowała się. Gdy wychodziła z kuchni,
odezwał się dzwonek.
- Ja nie otworzę nikomu! - zawołała z kuchni
Mitzi, więc Julia zaklęła półgłosem, ruszyła w
stronę frontowych drzwi i do holu wpuściła
pannę Hinchliffe.
- Dobry wieczór! Przepraszam za wizytę nie w
porę. Inspektor chyba dzwonił, co?
- Nie mówił, że pani też przyjdzie - odrzekła

background image

Julia, prowadząc niespodziewanego gościa do
salonu.
- Powiedział mi, że mogę nie przyjść, jeżeli nie
mam ochoty. Ale miałam ochotę.
Nikt nie pospieszył z kondolencjami. Nikt nie
wspomniał słowem o śmierci panny
Murgatroyd. Wymizerowana, zbolała twarz tej
rosłej, pełnej życia kobiety zdawała się mówić,
że wszelkiego rodzaju wyrazy współczucia
zakrawałyby na impertynencję.
- Trzeba zapalić wszystkie światła - odezwała się
panna Blacklock. - Dorzućcie węgla na kominek.
Zimno mi... okropnie zimno. Proszę - zwróciła
się do panny Hinchliffe. - Zechce pani usiąść
tutaj, blisko ognia. Inspektor zapowiedział się za
kwadrans. Chyba już zaraz będzie.
- Mitzi jest w kuchni - powiedziała Julia.
- Naprawdę? Często wydaje mi się, że ta
dziewczyna jest szalona... Ale bo ja wiem? Może
wszyscy jesteśmy szaleni?
- Nie rozumiem, czemu mówi się, że sprawcy
zbrodni są szaleni! - warknęła panna Hinchliffe.
- Nie zgadzam się! Przestępca musi być przy
zdrowych zmysłach. Musi być przerażająco
chytry i przy zdrowych zmysłach!
Przed domem zatrzymał się samochód i do
salonu wkroczył Craddock w towarzystwie
państwa Easterbrooków oraz pani Swettenham i
Edmunda. Wszyscy byli przygnębieni, dziwnie
pokorni.
- Ha! Piękny ogień - powiedział pułkownik

background image

tonem, który zabrzmiał niczym odległe echo
jego normalnego głosu.
Pani Easterbrook nie zdjęła futra i usadowiła się
blisko męża. Jej twarz, ładną zazwyczaj i bez
wyrazu, ściągał teraz bolesny skurcz. Edmund
był zły i patrzył wilkiem na wszystkich. Jedna
pani Swettenham z trudnością panowała nad
sobą i, siląc się na pozorny spokój, sprawiała
wrażenie własnej karykatury.
- To straszne, prawda? - rozpoczęła
konwersację.
- Wszystko jest straszne. Wszystko, co dzieje się
ostatnio. Więc im mniej o tym mówić, tym,
oczywiście, lepiej. Bo, proszę państwa, właściwie
nikt nie wie, na kogo przyjdzie kolej. Jak w
czasie morowej zarazy. Droga, kochana pani -
zwróciła się do panny Blacklock - myślę, że
posłużyłby pani łyk koniaku... Tak pół kieliszka,
co? Doprawdy, nie znam lepszego niż koniak
środka uspokajającego i odżywczego. To
nietakt... wielki nietakt, że wtargnęliśmy tutaj,
ale inspektor tego zażądał. I jakie to okropne, że
dotąd jej nie odnaleziono. Mówię naturalnie o
tej starej biedulce z probostwa. Bułeczka
Harmon jest bliska obłędu. Nikt nie ma pojęcia,
dokąd poszła i dlaczego nie wróciła do domu. U
nas nie była. Nawet jej dziś nie widziałam. Bo
gdyby weszła, musiałabym ją widzieć... ja albo
Edmund. Przez cały czas byłam w bawialni od
podwórka, a on siedział w swojej pracowni, w
pokoju od frontu. Mam nadzieję, że nic złego jej

background image

nie spotkało, i gorąco modlę się o to. Taka z niej
miła, urocza staruszka, taki bystry umysł i...
- Mamo! - podchwycił Edmund zbolałym
głosem. - Nie mogłabyś umilknąć?
- Naturalnie, mój drogi. Słówka więcej nie pisnę
- zgodziła się i usiadła na kanapie obok Julii.
Inspektor Craddock stał tuż przy drzwiach.
Przed sobą, niemal w jednym szeregu, miał trzy
kobiety. Julia i pani Swettenham siedziały na
kanapie. Pani Easterbrook usadowiła się na
poręczy fotela pułkownika. Nie on tak je
rozmieścił, lecz mu to najzupełniej odpowiadało.
Panna Blacklock i panna Hinchliffe siedziały
pochylone nad ogniem. Edmund stał w pobliżu
nich. Filipa znajdowała się w cieniu, na dalszym
planie.
Craddock przystąpił do rzeczy bez omówień i
wstępu.
- Wszystkim państwu wiadomo, że panna
Murgatroyd została zamordowana - rozpoczął. -
Opierając się na pewnych wskazówkach,
przyjmujemy, że tej zbrodni dokonała kobieta.
Z innych, równie ważnych powodów wolno nam
jeszcze bardziej zacieśnić krąg podejrzanych.
Zamierzam zwrócić się do niektórych z
obecnych tutaj pań z pytaniem, co robiły dziś po
południu, między godziną czwartą a czwartą
dwadzieścia. Można powiedzieć, że zeznanie
złożyła już... złożyła młoda osoba, która
uchodziła za pannę Julię Simmons. Poproszę ją
o powtórzenie zeznania i oczywiście muszę

background image

ostrzec panią, panno Simmons, że wolno pani
nie udzielać odpowiedzi, które mogłyby być dla
niej obciążające, a wszystko, co pani powie,
zostanie zaprotokołowane przez
posterunkowego Edwardsa i może być
wykorzystane jako dowód dla sądu.
- Czy rzeczywiście musi pan to mówić - Julia
była blada, wciąż jednak chłodna i opanowana. -
Powtarzam, że między godziną czwartą a
czwartą trzydzieści byłam sama na spacerze.
Szłam na przełaj przez pola aż do strumyka i
farmy Camtona. Wracałam stamtąd drogą
wzdłuż pola, na którym rosną trzy topole. Nie
przypominam sobie, abym kogoś spotkała. Nie
byłam w pobliżu Boulders.
- Pani Swettenham?
- Czy obowiązek nakazuje panu ostrzegać nas
wszystkich? - zapytał Edmund.
Inspektor spojrzał na niego.
- Nie. Na razie tylko pannę Simmons. Nie
przypuszczam, proszę pana, by inne zeznania
mogły być obciążające. Ma się rozumieć jednak,
każdy z państwa może zażądać obecności
swojego adwokata i tylko przy nim odpowiadać
na pytania.
- Byłaby to niepotrzebna strata czasu - odrzekła
pani Swettenham. - Od razu mogę powiedzieć
dokładnie, co robiłam w tym czasie. O to panu
chodzi? Prawda, inspektorze? Mam już
rozpocząć?
- Bardzo proszę.

background image

- Zaraz... Niech no pomyślę trochę... - Pani
Swettenham zamknęła i po chwili otworzyła
oczy. - Oczywiście nie miałam nic wspólnego z
zabójstwem panny Murgatroyd. Jestem pewna,
że nikt z tu obecnych nie ma pod tym względem
wątpliwości. Ale znam życie i wiem, że policja
musi zadawać mnóstwo niepotrzebnych pytań i
odpowiedzi notować starannie do... jak to się
mówi?... do protokołu, prawda? - rzuciła
pytanie zapracowanemu posterunkowemu
Edwardsowi i dodała uprzejmie: - Mam
nadzieję, że nie mówię zbyt prędko, proszę
pana?
Policjant - biegły stenograf - był niezbyt obyty,
więc zaczerwienił się po uszy i bąknął:
- Nie, proszę szanownej pani. Ale nie
zaszkodziłoby trochę wolniej.
Pani Swettenham podjęła przemowę, robiąc
stosowne pauzy w miejscach, gdzie jej zdaniem
winny znajdować się przecinki bądź kropki.
- Ma się rozumieć, trudno mi być bardzo ścisłą,
gdyż szczerze mówiąc, mam nie najlepsze
poczucie czasu... No i od wojny połowa naszych
zegarów stoi, a te, które chodzą, często spóźniają
się albo śpieszą, albo zapominamy je nakręcić. -
Pani Swettenham umilkła na chwilę, aby obecni
mogli odczuć lepiej ten zamęt w czasie; później
podjęła żywo: - Co ja robiłam o czwartej po
południu? Aha! Zdaje mi się, że robiłam piętę u
skarpety i sama nie wiem, czemu się pomyliłam i
zamiast robić oczka prawe, zrobiłam lewe. A

background image

jeżeli nie robiłam tego, to chyba byłam w
ogrodzie i zrywałam uschnięte chryzantemy.
Nie! Chryzantemy zrywałam wcześniej. Jeszcze
przed deszczem.
- Deszcz zaczął padać dziesięć po czwartej -
wtrącił inspektor.
- Naprawdę? To już sobie teraz przypominam.
Poszłam na piętro, żeby ustawić w korytarzu
miednicę, tam gdzie podczas deszczu dach
zawsze przecieka. Tym razem woda kapała
wyjątkowo szybko, więc pomyślałam, że rynna
znów musiała się zatkać. Szybko zeszłam na dół
po płaszcz nieprzemakalny i gumowe buty. Po
drodze zawołałam Edmunda, ale nie
odpowiedział, więc pomyślałam, że nie będę mu
przeszkadzać, bo może akurat pisze coś bardzo
ważnego w tej swojej powieści, a ja nieraz
radziłam sobie sama w takich przypadkach.
Posługiwałam się kijem od miotły
przywiązanym do takiej długiej żerdki, którą
otwiera się i zamyka oberlufty.
Craddock spojrzał na pełną zdziwienia twarz
swojego podwładnego.
- To znaczy - powiedział - że pani czyściła
rynnę?
- Tak. Była kompletnie zapchana liśćmi. Długo
to trwało i przemokłam cała, ale wszystko
doprowadziłam do porządku. Później wróciłam
do domu, przebrałam się i umyłam, bo widzi
pan, gnijące liście obrzydliwie cuchną. No i
poszłam do kuchni, żeby postawić na ogniu

background image

czajnik. Kuchenny zegar wskazywał kwadrans
po szóstej.
Posterunkowy Edwards szeroko otworzył oczy.
- Co znaczy - wyjaśniła dobitnie pani
Swettenham - że było dokładnie dwadzieścia
minut przed piątą... Albo coś koło tego - dodała
przezornie.
- Czy widział ktoś panią, kiedy była pani przed
domem i czyściła rynnę?
- Nie. Gdyby ktoś mnie widział, poprosiłabym go
o pomoc. Wcale nie tak łatwo samej czyścić
rynnę.
- A zatem wtedy, kiedy padał deszcz, znajdowała
się pani przed domem, ubrana w płaszcz
nieprzemakalny i gumowe buty. Według
własnych zeznań, czyściła pani rynnę, ale
prawdy tych stów nikt potwierdzić nie może.
Czy to się zgadza?
- Może pan obejrzeć rynnę. Jest czysta jak złoto.
- Słyszał pan, że matka pana wołała? - zapytał
Craddock Edmunda.
- Nie. Spałem jak zabity.
- Edmundzie! - zawołała pani Swettenham. - A
ja myślałam, że ty piszesz!
Inspektor zwrócił się do pani Easterbrook:
- Teraz pani będzie łaskawa...
- Byłam z mężem w gabinecie - odpowiedziała,
robiąc do detektywa słodkie oczy. - Słuchaliśmy
radia. Prawda, Archie?
Nastąpiła kłopotliwa pauza. Pułkownik mocno
poczerwieniał, ujął rękę żony.

background image

- Nie znasz się na takich sprawach, kółeczku -
zaczął.
- Cóż... Muszę powiedzieć, inspektorze, że pan...
że pan nas zaskoczył. Moją żonę wyprowadziło
to z równowagi... Strasznie się przejęła... Jest
nerwowa, lękliwa i... i nie rozumie wagi, jaką
należy przywiązywać do zeznań w takich
przypadkach.
- Archie! - zawołała z wyrzutem pani
Easterbrook.
- Chcesz powiedzieć, że nie byłeś ze mną?
- A czy byłem, moja droga? Cóż... W podobnych
razach należy ściśle trzymać się faktów. To
kwestia pierwszorzędnego znaczenia.
Rozmawiałem z Lampsonem, farmerem z Croft
End, na temat ogrodzenia siatką wybiegu dla
drobiu. Była wtedy... plus minus za kwadrans
czwarta. Do domu wróciłem już po deszczu...
Krótko przed podwieczorkiem... mniej więcej za
kwadrans piąta. Laura podsmażała wtedy
grzanki.
- Czy pani wychodziła również? - zapytał
inspektor. Ładna twarz skurczyła się jeszcze
bardziej. Oczy przybrały zastraszony wyraz.
- Nie... Nie! W domu słuchałam radia.
Wychodziłam wcześniej. Około pół do czwartej.
Na krótki spacer. Nie byłam nigdzie daleko.
Umilkła i spojrzała na Craddocka tak, jak
gdyby oczekiwała dalszych pytań.
- Bardzo pani dziękuję. Zeznania przepiszemy
na maszynie i będzie pani mogła przeczytać je i

background image

podpisać, jeżeli okażą się zgodne z prawdą.
Pani Easterbrook zirytowała się nagle.
- Czemu nie pyta pan innych, gdzie byli i co
robili? - zawołała jadowicie. - Tej Haymes! Albo
Edmunda Swettenhama? Skąd pan wie, że on
spał w swoim pokoju? Przecież go nikt nie
widział.
- Panna Murgatroyd nie żyje - odpowiedział z
niezachwianym spokojem inspektor Craddock -
ale przed śmiercią zdążyła przekazać bardzo
istotną wiadomość. Podczas napadu nie widziała
kogoś, kto powinien znajdować się w tym
salonie. Najpierw wymieniła swojej przyjaciółce
nazwiska osób, które widziała. Później, drogą
eliminacji, dokonała odkrycia, że kogoś nie
widziała.
- Nikt nie mógł nic widzieć - wtrąciła Julia.
- Murgatroyd mogła! - zahuczał nieoczekiwanie
bas panny Hinchliffe. - Była za skrzydłem
otwartych drzwi, tam gdzie obecnie stoi
inspektor. Ona jedna mogła widzieć wszystko.
- Aha! Tak się wam wszystkim zdaje, co? -
zapytała Mitzi. Do salonu wtargnęła gwałtownie,
a drzwi pchnęła tak, że omal nie potrąciła
Craddocka. Była w najwyższym stopniu
podniecona.
- Mnie, Mitzi, nie poprosił pan tu z innymi! Nie
poprosił pan, co? Jestem tylko Mitzi! Mitzi z
kuchni! W kuchni powinnam siedzieć! Ale
mówię panu, panie policjant, że Mitzi potrafi
patrzeć równie dobrze jak każdy inny. Lepiej

background image

niż każdy inny, no nie? Mitzi widuje różne
rzeczy i coś widziała w ten dzień, kiedy tu było
włamanie. Widziałam coś i oczom nie chciałam
wierzyć, więc trzymałam język za zębami. Do
dziś trzymałam język za zębami! Myślałam, że
nie powiem, co widziałam. Nie powiem zaraz.
Może później. Myślałam, że lepiej będzie
zaczekać.
- I zażądać pieniędzy od pewnej osoby, kiedy
cała historia przycichnie! - podchwycił
Craddock. - Tak pani myślała, prawda?
Mitzi prychneła nań jak rozjuszona kotka:
- Czemu miałabym tak nie myśleć, co? Czemu
pan na mnie krzyczy? To może źle wziąć
pieniądze za to, że ktoś jest szlachetny i
dochowuje sekretu? No bo tam miały być
wkrótce pieniądze, grube pieniądze! Bardzo
grube! O! Ja słyszę i widzę, co się dokoła dzieje.
Wiem wszystko o tajnym związku Fipemmer,
którego ona... - dramatycznym gestem wskazała
Julię. - Ona jest agentką! Tak! Myślałam, że
poczekam i zażądam pieniędzy, ale teraz się
boję. Wolę być bezpieczna. Ktoś mógłby i mnie
zabić, prawda? No to lepiej powiem wszystko, co
mi wiadomo.
- Słusznie - podchwycił inspektor z nutą
sceptycyzmu. - A co pani wiadomo?
- Zaraz pan usłyszy - podjęła z godnością. -
Tamtego wieczora nie byłam w pokoju
kredensowym i nie czyściłam srebra, chociaż tak
mówiłam na początku. Byłam już w jadalni,

background image

kiedy huknęfy strzały. Wyjrzałam przez dziurkę
od klucza. W holu było ciemno, ale usłyszałam
jeszcze jeden strzał, latarka upadła i odwróciła
się tak, że zobaczyłam jedną osobę. Stała za
tamtym człowiekiem. W ręku trzymała
rewolwer. Widziałam ją! Pannę Blacklock!
- Mnie? - zapytała ze zdumieniem Letycja
Blacklock. - Szalona jesteś, Mitzi?
- To wykluczone! - zawołał Edmund. - Mitzi nie
mogła widzieć panny Blacklock, bo...
- Nie mogła? - podchwycił Craddock lodowato
zimnym tonem. - A to czemu? Może dlatego, że
to nie panna Blacklock stała z rewolwerem w
ręku za tamtym człowiekiem, ale pan, panie
Swettenham?
- Ja? Skąd, u diabła? Cóż to za nowy pomysł?
- Pan wziął rewolwer pułkownika Easterbrooka.
Pan porozumiał się z tym Szwajcarem,
wmówiwszy mu, że chodzi o świetny kawał. Pan
poszedł za Patrykiem Simmonsem do tamtej
części salonu, a kiedy światło zgasło, wymknął
się pan przez rzekomo ślepe drzwi, które
uprzednio pan starannie naoliwił. Dwukrotnie
wystrzelił pan do panny Blacklock, a Rudi
Scherz padł ofiarą trzeciego pańskiego strzału.
W parę sekund później był pan znów w salonie i
zaczął pan pstrykać zapalniczką.
W pierwszej chwili Edmund nie mógł dobyć
głosu. Później wybuchnął:
- To szatański pomysł! Dlaczego ja? Jaki motyw
mógłby mną kierować?

background image

- Proszę pamiętać, że gdyby panna Blacklock
umarła przed panią Goedler, spadek
odziedziczyłyby dwie osoby. Tych dwoje to Fip i
Emma. Okazało się, że Julia Simmons jest
Emmą...
- A ja Fipem? Tak to pan sobie wymyślił? -
roześmiał się Edmund. - Fantastyczna historia!
Absolutnie fantastyczna! Jestem mniej więcej w
odpowiednim wieku. To wszystko! Łatwo
dowiodę panu... że naprawdę jestem sobą. Mam
metrykę urodzenia, świadectwa szkolne,
uniwersyteckie... Wszystko!
- On nie jest Fipem - zabrzmiał głos z cienia i na
środek salonu wystąpiła bardzo blada Filipa
Haymes. - Fip to ja, inspektorze.
- Pani?
- Tak. Wszyscy byli przekonani, że Fip to
chłopiec. Oczywiście Julia wie, że ma bliźniaczą
siostrę... nie brata. Nie rozumiem, czemu nic
dziś nie powiedziała...
- Przez solidarność rodzinną - podchwyciła
Julia. - Dziś po południu uprzytomniłam sobie
nagle, kim jesteś. Dotąd nie miałam pojęcia.
- Wpadłam na pomysł taki sam, jak ona -
podjęła Filipa drżącym lekko głosem. - Kiedy
mój mąż... Kiedy straciłam męża i skończyła się
wojna, nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Matka
umarła przed wieloma laty. Zebrałam
informacje o moich krewnych, Goedlerach. Pani
Goedler była umierająca, a po jej śmierci cały
majątek miał dostać się jakiejś pannie

background image

Blacklock. Dowiedziałam się, gdzie ta panna
Blacklock mieszka i... No i przyjechałam tutaj.
Zaczęłam pracować u pani Lucas. Liczyłam, że
panna Blacklock, starsza i samotna osoba,
zechce... Być może zechce trochę pomóc. Nie
mnie, bo mogę przecież pracować, ale pomóc w
kształceniu mojego syna. Ostatecznie w grę
wchodziły pieniądze Goedlera, a ona nie miała
nikogo z bliskich, na kogo mogłaby je wydawać.
Filipa umilkła na chwilę, następnie zaś mówiła
szybciej, jak gdyby pilno jej było teraz, gdy
przełamała wreszcie długotrwałą
powściągliwość.
- Później był ten napad i zaczęłam bać się na
serio. Wydawało mi się, że ja jestem jedyną
osobą, która może mieć powód, by zabić pannę
Blacklock. Nie miałam pojęcia, kim może być
Julia. Jesteśmy bliźniaczkami, ale mało do siebie
podobnymi. Byłam pewna, że tylko na mnie
może paść podejrzenie.
Zrobiła pauzę i odgarnęła z czoła jasne włosy. W
tym momencie Craddock uprzytomnił sobie, że
zblakłe zdjęcie amatorskie z paczki listów musi
przedstawiać jej matkę. Podobieństwo było
uderzające. Zrozumiał również, czemu miał
mgliste skojarzenia ze znalezioną w liście Letycji
Blacklock wzmianką o zaciskaniu pięści i
rozprostowywaniu palców. Teraz robiła to
Filipa!
- Panna Blacklock była dla mnie dobra... bardzo
dobra. Nie usiłowałam jej zabić. Nigdy podobna

background image

myśl w głowie mi nie postała. Ale Fip to ja,
panie inspektorze, więc teraz nie może pan
podejrzewać Edmunda.
- Nie mogę? Naprawdę? - głos Craddocka
zabrzmiał znów lodowato. - Edmund
Swettenham to młody człowiek, który bardzo
lubi pieniądze. Być może ten młody człowiek z
chęcią ożeniłby się bogato. Ale jego wybranka
nie byłaby bogata, gdyby panna Blacklock nie
umarła wcześniej niż pani Goedler. A ponieważ
wyglądało na to, że pani Goedler musi umrzeć
przed panną Blacklock... Cóż, trzeba było coś z
tym fantem zrobić. Prawda, panie Swettenham?
- To nikczemne łgarstwo! - wybuchnął Edmund.
W tej chwili dobiegł z kuchni krzyk - pełen
grozy, rozdzierający krzyk przerażenia.
- To nie Mitzi! - zawołała Julia.
- Nie - odparł Craddock. To morderczyni trojga
ludzi.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
PRAWDA

Kiedy inspektor zaatakował Edmunda
Swettenhama, Mitzi cichaczem opuściła pokój i
wróciła do kuchni. Zaczęła napełniać wodą
zlewozmywak i w tejże chwili weszła panna
Blacklock.
- Ależ kłamczucha z ciebie, Mitzi - powiedziała
łagodnie. - No i nie tak się zmywa. Trzeba
zacząć od sztućców, nie żałować wody.

background image

Mitzi posłusznie odkręciła kurki.
- Nie gniewa się pani na mnie? Prawda, proszę
pani?
- Gdybym się miała gniewać za wszystkie
kłamstwa, jakie pani opowiada, byłabym
nieustannie zagniewana.
- Zaraz pójdę do inspektora i powiem, że
wszystko zmyśliłam. Dobrze?
- Inspektor wie już o tym - odrzekła wesoło
panna Blacklock.
Dziewczyna zaczęła zakręcać kurki i wówczas
dwie dłonie uniosły się za jej plecami, chwyciły
głowę Mitzi i siłą zanurzyły w pełnym po brzegi
zlewie.
- Nareszcie! Tylko ja wiem, że powiedziałaś
prawdę! - syknęła jadowicie panna Blacklock.
Mitzi szarpała się i wyrywała, lecz silne dłonie
naciskały jej głowę i utrzymywały pod wodą.
Wtedy - tuż za panną Blacklock - rozbrzmiał
donośny i płaczliwy głos Dory Bunner:
- Ach, Lotty!... Nie czyń tego, Lotty!
Panna Blacklock krzyknęła rozdzierająco i
uniosła ręce, a chociaż w kuchni nie było nikogo,
krzyczała nadal, gdy tymczasem Mitzi
wyprostowała się, charcząc i prychając.
- Doro... Wybacz mi, Doro... Ja musiałam...
Musiałam... Wreszcie podbiegła ku drzwiom
pokoju kredensowego, lecz rosły sierżant
Fletcher zatarasował jej drogę, a ze schowka na
miotły wyłoniła się zgrzana i triumfująca panna
Marple.

background image

- Zawsze umiałam naśladować ludzkie głosy -
powiedziała.
- Pani pozwoli ze mną - odezwał się sierżant
Fletcher. - Byłem świadkiem usiłowania
morderstwa tej dziewczyny. Znajdą się także
inne zarzuty. Uprzedzam panią, Letycjo
Blacklock...
- Charlotto Blacklock - poprawiła panna
Marple. - To jest, sierżancie, Charlotta
Blacklock, nie Letycja. Pod naszyjnikiem, który
zawsze nosi, znajdzie pan bliznę po operacji.
- Po operacji?
- Tak, tarczycy.
Morderczyni - spokojna już i opanowana -
spojrzała na pannę Marple.
- Więc pani wie wszystko?
- Tak. I to od pewnego czasu.
Charlotta usiadła przy stole i wybuchneła
płaczem.
- Nie powinna była pani tego robić. Nie powinna
była pani naśladować głosu Dory. Ja kochałam
Dorę. Kochałam ją naprawdę.
Inspektor Craddock i inni skupili się w
drzwiach kuchni.
Posterunkowy Edwards, który niezależnie od
swoich licznych umiejętności znał również
zasady pierwszej pomocy i sztucznego
oddychania, troskliwie zajął się niedoszłą ofiarą
panny Blacklock. Mitzi wnet odzyskała mowę i
jęła rozpływać się w lirycznych pochwałach
samej siebie.

background image

- Dobrze się spisałam, no nie? Jestem sprytna!
Jestem odważna! O tak! Jestem bardzo
odważna. Omal mnie nie zamordowała, no nie?
Ale byłam waleczna i zaryzykowałam!
Nagle panna Hinchliffe roztrąciła wszystkich
gwałtownie i skoczyła ku Charlotcie Blacklock,
która nadal szlochała przy stole.
Sierżant Fletcher musiał użyć całej swojej siły,
by ją powstrzymać.
- Spokój, proszę pani... Spokój, jeśli łaska...
Panna Hinchliffe rzuciła przez zaciśnięte zęby:
- Dajcie ją w moje ręce! Dajcie mi ją! To ona
zabiła Amy Murgatroyd!
Charlotta Blacklock uniosła wzrok i żałośnie
pociągnęła nosem.
- Nie chciałam jej zabić. Nie chciałam zabić
nikogo. Musiałam! Najbardziej żal mi Dory... Po
jej śmierci zostałam sama. Zupełnie sama,
Doro... Ach, Doro! Doro!
Z tymi słowy zakryła twarz rękami i znowu
wybuchnęła płaczem.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
WIECZÓR NA PROBOSTWIE

Panna Marple zasiadła w fotelu z wysokim
oparciem. Naprzeciw niej Bułeczka przycupnęła
na podłodze przed kominkiem, obejmując
rękoma kolana.
Wielebny Julian Harmon stał pochylony i tym
razem przypominał raczej zaciekawionego

background image

uczniaka niż mężczyznę u schyłku wieku
dojrzałego. Inspektor Craddock palił fajkę,
popijał whisky z wodą sodową i najoczywiściej
był wreszcie nie na służbie. Julia, Patryk,
Edmund i Filipa stanowili zewnętrzny krąg
zgromadzenia.
- Myślę, że to pani powinna wszystko
opowiedzieć - zwrócił się Craddock do panny
Marple.
- Nie, drogi chłopcze. Bynajmniej. Pomagałam
tylko trochę tu i ówdzie. Panu powierzono
śledztwo, pan je prowadził, wie pan tyle samo co
i ja.
- No to opowiadajcie wspólnie! - zawołała
niecierpliwie Bułeczka. - Ciocia Jane trochę.
Pan inspektor trochę. Tylko niech ona zacznie,
bo uwielbiam zawiłe drogi, jakimi wędrują jej
myśli. Kiedy, ciociu, pierwszy raz zaświtało ci w
głowie, że panna Blacklock wyreżyserowała tę
całą historię?
- Trudno to sprecyzować, moja droga.
Oczywiście wydawało mi się od samego
początku, że idealna osoba lub raczej
najbardziej rzucająca się w oczy osoba, która
mogła zorganizować rzekomy napad, to sama
panna Blacklock. Rudi Scherz miał kontakt
jedynie z nią w całym gronie podejrzanych, no i
podobną scenę znacznie łatwiej zainscenizować
u siebie niż gdziekolwiek indziej. Na przykład
kwestia centralnego ogrzewania. Nie rozpalono
ognia na kominku, bo wówczas salon musiałby

background image

być oświetlony. A przecież mogła to zarządzić
tylko i wyłącznie pani domu. Nie znaczy to, że
od początku podejrzewałam pannę Blacklock.
Nic podobnego! Raczej ubolewałam w duchu, że
sprawa nie wygląda aż tak prosto. Nie, nie!
Dałam się nabrać jak wszyscy inni. Rzeczywiście
sądziłam, że ktoś dybie na życie Letycji
Blacklock.
- Najpierw warto by chyba wyjaśnić, co się
właściwie działo od początku - zabrała głos pani
Harmon. - Czy ten młody Szwajcar rzeczywiście
ją znał?
- Tak. Pracował niegdyś... - Panna Marple
zawahała się i spojrzała na inspektora.
- Pracował - podchwycił tamten - w klinice
doktora Adolfa Kocha w Bernie. Koch był
znanym w świecie specjalistą od chirurgii
tarczycy. Charlotta Blacklock została
powierzona jego pieczy, a Rudi Scherz pracował
tam wówczas jako sanitariusz. Kiedy osiadł w
Anglii, poznał w hotelu dawną pacjentkę
doktora Kocha i zagadnął ją pod wpływem
pierwszego wrażenia. Gdyby zastanowił się
trochę, zapewne nie zrobiłby tego, bo posadę w
klinice stracił w przykrych dla siebie
okolicznościach. Jednakże stało się to znacznie
później i o jego sprawkach Charlotta Blacklock
nie mogła nic wiedzieć.
- Więc nie mówił jej nigdy o Montreux? Nie
podawał się za syna właściciela hotelu?
- Oczywiście, że nie! Panna Blacklock zmyśliła

background image

to, aby wytłumaczyć, czemu Rudi Scherz zwrócił
się do niej po nazwisku.
- Musiał to być dla niej wielki cios - powiedziała
panna Marple po chwili zastanowienia. - Czuła
się stosunkowo bezpiecznie, a tu nagle, w
wyniku niewiarygodnego pecha, pojawia się
ktoś, kto znał ją nie jako jedną z panien
Blacklock (na to była przygotowana), lecz jako
Charlottę Blacklock, pacjentkę, która w klinice
doktora Kocha poddała się niegdyś operacji
tarczycy. Ale życzyłaś sobie, Bułeczko, by
wyjaśnić, co się działo od początku. Otóż sądzę,
a inspektor Craddock przyzna mi zapewne
rację, że początek nastąpił wówczas, gdy u
Charlotty Blacklock, ładnej, pełnej życia,
uczuciowej młodej dziewczyny, stwierdzono
powiększenie tarczycy. To ją załamało, gdyż
była bardzo wrażliwa, a ponadto przywiązywała
dużą wagę do swojej powierzchowności. Nic
dziwnego. Dziewczęta w tym wieku, poniżej
dwudziestu lat, często bywają nader czułe na
punkcie własnej urody. Gdyby miała matkę
bądź rozsądnego ojca, nie popadłaby zapewne w
stan tak rozpaczliwy i beznadziejny, jak to się
stało. Niestety, nie było przy niej nikogo, kto
oderwałby ją od ponurych myśli o chorobie i
widocznym zniekształceniu, zmusił do
widywania ludzi i prowadzenia normalnego
życia. No i gdyby miała inne otoczenie, o wiele
lat wcześniej zostałaby skierowana na operację.
Jednakże doktor Blacklock, staroświecki tyran

background image

domowy o ciasnym umyśle, był, jak się zdaje,
człowiekiem wyjątkowo upartym. Nie wierzył w
tego rodzaju operacje. Musiał wmówić córce, że
nic jej nie pomoże oprócz stosowania jodu i
jeszcze jakichś innych leków. Charlotta wierzyła
ojcu, a i Letycja ufała zapewne jego
umiejętnościom lekarskim o wiele bardziej, niż
należało. Charlotta była głupio i bezwolnie
przywiązana do ojca. Nie wątpiła, że słuszność
jest po jego stronie, ale jej gruczoł tarczycowy
powiększał się i stawał coraz bardziej widoczny,
więc zaczęła zamykać się w domu i
zdecydowanie unikać kontaktów z ludźmi. W
gruncie rzeczy była istotą łagodną i niesłychanie
uczuciową.
- To dziwna charakterystyka morderczyni -
wtrącił Edmund.
- Czy ja wiem? - podjęła panna Marple. -
Łagodni ludzie o słabym charakterze często
bywają nad wyraz zdradliwi. A jeżeli czują
urazę do życia, łatwo tracą nawet tę odrobinę sił
moralnych, jaką mogą mieć. Oczywiście,
osobowość Letycji Blacklock przedstawiała się
zupełnie inaczej. Podczas rozmowy z
inspektorem Craddockiem Bella Goedler
powiedziała o niej, że jest naprawdę dobra. Tak!
Letycja Blacklock była dobra. Była kobietą
wyjątkowej uczciwości i, według jej własnych
słów, nie potrafiła zrozumieć, jak ludzie mogą
nie dostrzegać, że coś jest nieuczciwe. Nawet
przy największych pokusach nie byłaby zdolna

background image

do popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa.
- Letycja kochała siostrę - podjęła znowu panna
Marple po krótkiej pauzie. - W bardzo długich
listach opisywała jej rozmaite wydarzenia, nie
szczędząc starań, by chora nie utraciła kontaktu
z życiem. Martwił ją chorobliwy, beznadziejny
stan, w jakim pogrążała się Charlotta. Wreszcie
doktor Blacklock umarł. Letycja bez wahania
rzuciła posadę u Randalla Goedlera i całkowicie
poświęciła się siostrze. Zabrała ją do Szwajcarii,
aby z tamtejszymi specjalistami rozważyć
przeprowadzenie operacji. Było już bardzo
późno, lecz, jak nam wiadomo, operacja
przebiegła pomyślnie. Zeszpecenie zniknęło, a
bliznę łatwo było ukrywać pod
przypominającym obróżkę naszyjnikiem z pereł
bądź paciorków. Wybuchła wojna. Powrót do
Anglii był trudny, więc siostry pozostały w
Szwajcarii, gdzie pracowały w Czerwonym
Krzyżu i w innych instytucjach społecznych.
Czy to się zgadza, inspektorze?
- Tak, proszę pani - powiedział Craddock.
- Od czasu do czasu otrzymywały wiadomości z
kraju, a między innymi dowiedziały się
zapewne, że dni Belli Goedler wydają się
policzone. Niewątpliwie zgodne z ludzką naturą
były rozmowy sióstr na ten temat i snucie
planów na niedaleką przyszłość, kiedy
przypadnie im w udziale olbrzymia fortuna.
Moim zdaniem, należy sobie uprzytomnić, że
takie plany były ważne zarówno dla Charlotty,

background image

jak i dla Letycji. W tym czasie Charlotta po raz
pierwszy w życiu mogła poruszać się swobodnie
i być normalną kobietą, na którą nikt nie patrzy
z odrazą czy też współczuciem. Nareszcie wolno
jej było cieszyć się życiem, więc całą
zmarnowaną przeszłość powinna wtłoczyć w
niewiele pozostałych jej jeszcze lat. Podróże,
dom w pięknym ogrodzie, wytworne stroje,
biżuteria, teatry, koncerty, zaspokajanie
wszelkich kaprysów - wszystko to stanowiło dla
Charlotty coś w rodzaju zaczarowanego świata z
baśni.
Nagle Letycja, zdrowa i silna Letycja, zapadła
na grypę, później na zapalenie płuc i umarła w
ciągu tygodnia. Charlotta nie tylko straciła
siostrę, lecz również umknęła jej cała
wymarzona przyszłość. Wydaje mi się, że
musiała odczuwać do niej pewną urazę. Czemu
umarła akurat teraz, w kilka dni po otrzymaniu
wiadomości, że Bella Goedler nie pożyje długo?
Jeszcze może miesiąc i pieniądze przypadłyby
Letycji i jej. Tak! Gdyby Letycja nie umarła!
I tutaj właśnie, jak sądzić należy, objawiły się
różnice charakterologiczne pomiędzy siostrami.
Charlotta nie zdawała sobie sprawy, że pomysł,
który raptownie przyszedł jej do głowy, był
nieuczciwy. Naprawdę nieuczciwy. Przecież
majątek miał przypaść w udziale Letycji i
dostałby się jej w ciągu najbliższych miesięcy, a
ona uważała Letycję i siebie niemal za jedną
osobę. Być może w chwili gdy lekarz lub kto

background image

inny zapytał ją o imię zmarłej siostry, Charlotta
uprzytomniła sobie, że całe otoczenie uważa je
za panny Blacklock, dwie dobrze wychowane,
starszawe Angielki, które ubierają się zawsze
jednakowo i łączy je wyraźne podobieństwo
rodzinne. A, jak napomknęłam kiedyś w
rozmowie z Bułeczką, kobiety w starszym wieku
mało różnią się od siebie. Czemu zatem nie
miałaby umrzeć Charlotta, a Letycja pozostać
przy życiu? Było to zapewne posunięcie bardziej
odruchowe niż z góry zaplanowane. W każdym
razie Letycja została pochowana jako Charlotta.
Charlotta zmarła, Letycja powróciła do Anglii.
Cała wrodzona, lecz przez długie lata uśpiona
energia i przedsiębiorczość teraz odezwały się w
pełni. Charlotta, jako panna Blacklock, grała
zawsze drugie skrzypce. Obecnie przyjmowała
rozkazujące tony Letycji. Siostry, jak sądzę, nie
różniły się specjalnie, jeśli chodzi o poziom
umysłowy, lecz pod względem moralności
dzieliła je przepaść.
Ma się rozumieć, Charlotta musiała zastosować
różne oczywiste środki ostrożności. Kupiła dom
w zupełnie innej części Anglii. Musiała unikać
jedynie bardzo nielicznych osób, które widywały
ją w jej rodzinnym miasteczku w
Cumberlandzie, gdzie, pamiętać należy, pędziła
żywot pustelniczy. I kogo więcej? Naturalnie
Belli Goedler, która znała Letycję zbyt dobrze,
by podszywanie się pod nią mogło wchodzić w
rachubę. Zmieniony charakter pisma mogła

background image

wytłumaczyć zreumatyzowanymi palcami, a
cała sprawa była w gruncie rzeczy łatwa, gdyż
mało kto rzeczywiście znał i mógł pamiętać
Charlottę.
- A znajomi Letycji, z którymi groziły jej
spotkania? - zapytała Bułeczka. - Przecież ci
musieli być liczni, prawda?
- Tak, ale niezbyt groźni - odparła panna
Marple. - Ktoś mógłby powiedzieć: "Wczoraj
spotkałem Letycję Blacklock. Zmieniła się tak,
że nie poznałem jej w pierwszej chwili". Kto
podejrzewałby, że to nie Letycja? Ludzie
naprawdę zmieniają się z upływem lat. Panna
Blacklock mogła nie poznawać dawnych
znajomych, bo łatwo było to przypisać jej
słabemu wzrokowi. No i pamiętać należy, że
Charlotta wiedziała o mnóstwie szczegółów z
londyńskiego życia Letycji, o ludziach, których
tamta widywała, a także miejscach, w których
bywała. Mogła odwoływać się do listów siostry i
szybko rozpraszać wątpliwości wzmianką o
jakimś wydarzeniu lub pytaniem o kogoś ze
wspólnych znajomych. Naprawdę obawiać się
musiała jedynie rozpoznania jako Charlotta.
Zatem osiadła w Chipping Cleghorn,
pozawierała znajomość z sąsiadami, a gdy
otrzymała list z zapytaniem, czy droga Letycja
nie zechciałaby przyjąć pary młodych kuzynów,
których nigdy w życiu nie widziała, zgodziła się
z przyjemnością. Naturalnie zdawała sobie
sprawę, że w charakterze "cioci Letty" będzie

background image

tym bardziej bezpieczna.
Wszystko szło jak z płatka, dopóki Charlotta
Blacklock nie popełniła wielkiego błędu - i to
jedynie z dobroci serca oraz wrodzonej
wrażliwości. Otrzymała list od dawnej koleżanki
szkolnej, znajdującej się w trudnych
warunkach, i bez zastanowienia pośpieszyła z
pomocą. Być może czuła się osamotniona, bo
tajemnica separowała ją od ludzi, a ponadto
naprawdę lubiła Dorę Bunner, która
przypominała jej własne beztroskie i wesołe lata
w szkole. Tak czy inaczej, uległa impulsowi i na
list odpowiedziała wizytą. Jakże zdziwiona
musiała być Dora! Przecież pisała do Letycji, a
pojawiła się Charlotta! W tym wypadku nie
mogło być mowy o udawaniu Letycji. Dora
należała do tych nielicznych dawnych
przyjaciółek, które widywały Charlottę podczas
jej smutnych i samotnych dni.
Była przekonana, że Dora spojrzy na sprawę
tak, jak ona spojrzała, więc zwierzyła się jej z
sekretu. Dora aprobowała bez zastrzeżeń krok
przyjaciółki. Na swój mętny, nieporadny sposób
rozumowała, że kochana Lotty nie powinna
utracić schedy w wyniku przedwczesnej śmierci
Letty. Lotty winna przecież otrzymać nagrodę
za tyle cierpień, które znosiła tak dzielnie i
cierpliwie. Stałaby się niesprawiedliwość, gdyby
te wielkie pieniądze miały przypaść w udziale
komuś, o kim nikt nigdy nie słyszał.
Dora zrozumiała, że tajemnica nie może wyjść

background image

na jaw. To coś niby funt masła z czarnego
rynku. Nie mówi się o tym, chociaż w istocie
rzeczy to nic złego. Więc Dora zjechała do Little
Paddocks i w krótkim czasie Charlotta zaczęła
uprzytamniać sobie, jak straszny popełniła błąd.
Rzecz nie w tym, że Dora była roztargniona,
nieporadna, myliła się nieustannie. To by
Charlotta zniosła, ponieważ rzeczywiście była
przywiązana do dawnej koleżanki, a ponadto
wiedziała od lekarza, że Dora niedługo pożyje.
Wkrótce jednak poczęło zagrażać prawdziwe
niebezpieczeństwo. Letycja i Charlotta nazywały
się wzajemnie pełnymi imionami, lecz Dora
należała do osób, które chętnie używają
zdrobnień. Dla niej siostry były zawsze Letty i
Lotty i chociaż ćwiczyła się w mówieniu do
przyjaciółki "Letty", dawne imię wymykało się
jej czasami. Równie niepokojące były
wspomnienia z przeszłości, toteż Charlotta
wciąż musiała mieć się na baczności i wszelkie
kłopotliwe aluzje unieszkodliwiać w porę.
Wkrótce zaczęło to wszystko grać jej na
nerwach.
Prawdę mówiąc, nikt nie zwracał szczególnej
uwagi na omyłki i nieścisłości biednej Dory, ale,
jak już wspomniałam, prawdziwy grom z
jasnego nieba padł, gdy w hotelu Royal Rudi
Scherz poznał Charlottę i zagadnął ją. Sądzę, że
pieniądze, którymi wyrównywał niedobory w
hotelu pochodziły od Charlotty Blacklock.
Wydaje mi się jednak, a inspektor Craddock

background image

podziela moje zdanie, że młody Szwajcar,
prosząc dawną znajomą o pomoc, nie myślał w
ogóle o możliwości szantażu.
- Nie miał pojęcia, że wie o czymś, co mogłoby
stanowić przedmiot szantażu - przejął głos
inspektor Craddock. - Po prostu zdawał sobie
sprawę, że jest przystojnym chłopcem, a
doświadczenie nauczyło go, że przystojny
chłopiec zdoła czasem wyłudzić trochę pieniędzy
od damy w starszym wieku, jeżeli
przekonywająco opowie bajeczkę o nieszczęściu,
jakie go spotkało. Ale Charlotta Blacklock
mogła podejrzewać, że Rudi Scherz domyśla się
czegoś i stosuje coś w rodzaju pośredniego
szantażu, a gdy po śmierci Belli Goedler cała
historia nabierze rozgłosu, uprzytomni sobie, że
odkrył kopalnię złota.
A Charlotta Blacklock popełniła już
przestępstwa. Wobec banku. Wobec Belli
Goedler. Jedyną przeszkodę stanowił ten
hotelowy urzędniczyna, Szwajcar o podejrzanej
przeszłości i potencjalny szantażysta. Usunięcie
go z drogi byłoby gwarancją bezpieczeństwa.
Z początku snuła zapewne tylko fantastyczne
projekty. W jej życiu brakowało dotąd emocji i
dramatycznych napięć, więc dla rozrywki
obmyślała najdrobniejsze szczegóły
oswobodzenia się od kłopotliwego młodego
człowieka. Wreszcie opracowała cały plan i
niebawem postanowiła go wprowadzić w czyn.
Powiedziała Szwajcarowi, że dla zabawy

background image

zamierza upozorować napad rabunkowy
podczas przyjęcia. Wytłumaczyła, czemu życzy
sobie, aby rolę "gangstera" odegrał ktoś
zupełnie obcy, a za współpracę zaproponowała
całkiem pokaźną sumkę. Rudi Scherz, niczego
nie podejrzewając, przyjął propozycję, co
oczywiście tylko świadczy o jego
nieświadomości, że mógłby szantażować czymś
pannę Blacklock. Uważał po prostu, że ma do
czynienia z trochę postrzeloną starszą panią,
która lubi szastać pieniędzmi. Charlotta kazała
mu zamieścić ogłoszenie w "Gazetce", postarała
się, by dla rozpoznania miejsca odwiedził Little
Paddocks, wskazała, gdzie spotka go w
umówiony wieczór i wpuści do domu. Ma się
rozumieć, Dora Bunner nic o tym wszystkim nie
wiedziała. Nadszedł dzień...
Inspektor Craddock urwał i spojrzał na pannę
Marple, ta zaś podjęła cichym, łagodnym
głosem:
- Nadszedł dzień niewątpliwie bardzo ciężki dla
Charlotty. Nie było za późno. Mogła się jeszcze
wycofać. Wiemy od Dory Bunner, że "Letty była
tamtego dnia niespokojna". Tak! Była
niespokojna. Bała się tego, co zamierza zrobić.
Bała się, że cały plan może spalić na panewce.
Ale nie był to aż tak wielki strach, by mógł ją w
porę pohamować. Zabawą mogło być
wyłowienie z szuflady na kołnierzyki rewolweru
pułkownika Easterbrooka, myszkowanie po
pustym domu, gdy zanosiła tam jaja czy

background image

marmoladę. Zabawą mogło być naoliwienie
drzwi, tak by otwierały się i zamykały
bezszelestnie, i przesunięcie stołu pod pozorem,
że bukiet ułożony przez Filipę zaprezentuje się
lepiej na tle ściany. Jednakże to, co miało
niebawem nastąpić, stanowczo nie zakrawało na
zabawę. Tak! Dora Bunner miała słuszność. Jej
przyjaciółka bała się, była niespokojna.
- Ale mimo wszystko dalej robiła swoje -
podchwycił Craddock. - Wydarzenia rozwijały
się zgodnie z planem. Parę minut po szóstej
wyszła, żeby "zamknąć kaczki". Wtedy właśnie,
wpuściwszy wspólnika do domu, dała mu
maskę, pelerynę, rękawiczki i latarkę. O pół do
siódmej, kiedy odezwał się zegar, była gotowa.
Stała przy stoliku pod arkadą, z ręką na
szkatułce z papierosami. Wszystko wyglądało
najzupełniej naturalnie. Patryk grający rolę
gospodarza poszedł po wino. Ona, gospodyni,
zamierzała poczęstować zebranych papierosami.
Trafnie przewidywała, że w chwili gdy zacznie
bić godzina, wszyscy zwrócą wzrok ku zegarowi.
Tak się też stało. Jedynie przywiązana, wierna
Dora nie spuszczała oka z przyjaciółki.
Początkowo powiedziała nam wszystko
dokładnie, co robiła panna Blacklock. Według
słów Dory, podniosła wazonik z fiołkami.
Uprzednio wystrzępiła sznur lampy tak, że
przewody były prawie obnażone. Cała historia
trwała nie dłużej niż sekundę. Wazonik,
szkatułka z papierosami i wyłącznik znajdowały

background image

się bardzo blisko siebie. Charlotta podniosła
wazonik z fiołkami, polała wodą uszkodzone
miejsce sznura, nacisnęła guzik wyłącznika.
Woda jest dobrym przewodnikiem
elektryczności. Musiało nastąpić i nastąpiło
krótkie spięcie.
- Jak wtedy u nas, prawda? - zawołała Bułeczka.
- Dlatego, ciociu Jane, taka byłaś wstrząśnięta?
- Tak, moja droga. Pomyślałam o świetle w
Little Paddocks. Uprzytomniłam sobie, że są
tam dwie lampy, para, że jedna znalazła się na
miejscu drugiej... Najprawdopodobniej w ciągu
nocy.
- Oczywiście - zabrał głos Craddock. -
Następnego rana Fletcher oglądał lampę na tym
stoliku. Była w porządku. Ani śladu
wystrzępienia na sznurze. Ani śladu spalonych
drutów.
- Zrozumiałam wówczas, co Dora miała na
myśli, mówiąc, że poprzedniego wieczora była
na stoliku pasterka - podjęła panna Marple. -
Ale, jak ona, byłam w błędzie, podejrzewając, że
Patryk maczał w tym palce. To ciekawe, moi
drodzy, że Dora Bunner kompletnie nie
zasługiwała na zaufanie, gdy powtarzała coś, o
czym słyszała. Wtedy puszczała wodze
wyobraźni i oczywiście wyolbrzymiała lub
przeinaczała fakty. W podobny sposób
wyciągała zazwyczaj błędne wnioski, a więc nie
należało wierzyć temu, co myślała. Natomiast z
dokładnością potrafiła przedstawiać widziane

background image

obrazy. Widziała, że Letycja podnosiła fiołki.
- Widziała również błysk - wtrącił Craddock -
błysk, któremu towarzyszyło trzaśnięcie.
- Ma się rozumieć - podjęła panna Marple - w
chwili gdy Bułeczka wylała wodę z wazonu na
sznur lampy, uprzytomniłam sobie, że jedynie
panna Blacklock mogła spowodować krótkie
spięcie, bo tylko ona była blisko tamtego stolika.
- Stanowczo zasłużyłem na baty - powiedział
Craddock. - Dora Bunner paplała o
przypalonym blacie stolika "w miejscu, gdzie
ktoś nieuważny położył papierosa". A przecież
nikt nie zaczął nawet palić! No i fiołki zwiędły z
braku wody! To potknięcie Letycji. Powinna
była ukradkiem napełnić wazonik.
Prawdopodobnie jednak nie sądziła, by ktoś
mógł zauważyć taki drobiazg. A zresztą sama
Dora Bunner skłonna była uwierzyć, że to ona
zapomniała o wodzie, układając kwiaty. Łatwo
poddawała się sugestiom i panna Blacklock
niejednokrotnie to wykorzystywała. Jestem
przekonany, że to ona podszepneła Bunny
podejrzenia wobec Patryka.
- Czemu właśnie mnie sobie upatrzyła? - zapytał
Patryk z nutą urazy.
- Sądzę, że nie traktowała tego serio - odrzekł
inspektor. - Chciała po prostu zmylić Bunny,
uśpić jej prawdopodobne podejrzenia, że
reżyserką całego widowiska mogła być sama
Lotty. Co działo się później, wiemy wszyscy.
Gdy światła zgasły, powstał zgiełk i zamęt, a

background image

panna Blacklock wymknęła się cichaczem przez
zawczasu naoliwione drzwi i stanęła za plecami
rzekomego gangstera. Rudi Scherz wymachiwał
latarką i niewątpliwie grał rolę z całym zapałem.
Jak sądzę, w głowie mu nie postało, że ma za
sobą pannę Blacklock w ogrodniczych
rękawiczkach i z rewolwerem w dłoni. Charlotta
czekała, by smuga blasku padła na obrane z
góry miejsce, to jest na ścianę, pod którą
zdaniem wszystkich ona winna się znajdować.
Wtedy oddała błyskawicznie dwa strzały, a gdy
zdumiony Scherz odwrócił się szybko,
przyłożyła wylot lufy do jego czoła i wystrzeliła
po raz trzeci. Później upuściła rewolwer tuż
obok zwłok, rękawice rzuciła niedbale na stół w
holu i tą samą drogą wróciła spiesznie tam,
gdzie stała w momencie zgaśnięcia świateł.
Skaleczyła się w ucho, nie wiem czym...
- Zapewne cążkami do paznokci - podchwyciła
panna Marple. - Z zadraśniętej małżowiny
usznej krew płynie obficie. Było to, oczywiście,
dobre zagranie na psychologię. Okrwawiona
biała bluzka przekonywała niezbicie, że panna
Blacklock była celem strzałów i ledwie uszła z
życiem.
- Wszystko powinno pójść doskonale - wtrącił
inspektor Craddock. - Stanowcze twierdzenie
Dory Bunner, że Rudi Scherz strzelał do panny
Blacklock, zrobiło swoje. Nie zamierzając tego,
Bunny sugerowała, że widziała moment, w
którym jej przyjaciółka została ranna.

background image

Wypadek, a może samobójstwo. Właśnie takiego
werdyktu należało oczekiwać. Niewątpliwie
śledztwo byłoby zamknięte, gdyby nie rozwinęła
go panna Marple.
- Ach, nie! Nie! - zaprotestowała starsza pani. -
Moje skromne starania były czysto
przypadkowe. To pan był niezadowolony,
inspektorze. Pan postarał się, by śledztwa nie
zamknięto.
- Rzeczywiście. Byłem niezadowolony - przyznał
Craddock. - Zdawałem sobie sprawę, że coś w
tej historii nie gra, ale nie wiedziałem, w którym
miejscu, póki pani mi tego nie wskazała. No i
pannę Blacklock zaczął prześladować
prawdziwy pech. Najpierw odkryłem
przypadkowo, że ktoś majstrował przy drzwiach
rzekomo ślepych. Poprzednio mogliśmy snuć
domysły, opierając się jedynie na dogodnych
teoriach. Ale te drzwi stanowiły już dowód, a
odkrycia dokonałem całkiem przypadkowo:
przez omyłkę ująłem niewłaściwą klamkę. No i
polowanie rozpoczęło się od nowa, tym razem
jednak na innej zasadzie. Jęliśmy szukać kogoś,
kto miałby motyw, by zamordować Letycję
Blacklock.
- Był ktoś taki i Charlotta Blacklock wiedziała o
tej osobie - przejęła znowu głos panna Marple. -
Sądzę, że Filipę poznała niezwłocznie, gdyż
Sonia Goedler należała do bardzo nielicznych
osób, które dopuszczono do Charlotty w okresie
jej osamotnienia. A ludzie starzy... Pan jeszcze

background image

nie zdaje sobie z tego sprawy, inspektorze...
Ludzie starzy lepiej pamiętają twarze widywane
przed wieloma laty niż twarze osób spotykanych
bardzo niedawno. Obecnie Filipa jest mniej
więcej w wieku swojej matki z czasów, gdy
widywała ją Charlotta, i żywo matkę
przypomina. Osobliwość całej sytuacji polega
między innymi na tym, że rozpoznawszy Filipę,
Charlotta była naprawdę zadowolona. Szczerze
ją polubiła i podświadomie, jak mniemam,
dzięki niej łagodziła wyrzuty sumienia, które
zapewne odczuwała. Mówiła sobie, że gdy
odziedziczy spadek, troskliwie zajmie się Filipą.
Będzie ją traktowała jak córkę. Filipa i Harry
zamieszkają u niej na stałe. Czuła się kobietą
szczęśliwą i bardzo dobrą. Zaniepokoiła się
dopiero, kiedy inspektor począł zadawać
kłopotliwe pytania i dowiedział się o istnieniu
Fipa i Emmy. Nie chciała zrobić z Filipy kozła
ofiarnego. Plan jej polegał na napadzie
zorganizowanym przez młodego kryminalistę i
jego przypadkowej śmierci. Jednakże po
stwierdzeniu, iż rzekomo ślepe drzwi zostały
ostatnio naoliwione, sytuacja uległa całkowitej
zmianie. Charlotta Blacklock absolutnie nie
podejrzewała, kim może być Julia, a więc z
wyjątkiem Filipy nie widziała nikogo, kto
mógłby mieć najbardziej nawet
nieprawdopodobny motyw, aby ją zabić.
Gorliwie starała się osłaniać Filipę. Była
wystarczająco bystra, by na pytanie inspektora

background image

opisać Sonię Goedler jako osobę drobną,
ciemnowłosą i śniadą. A usuwając z albumu
fotografie Letycji, nie zapomniała również o
zdjęciach Soni, by nikt nie zwrócił uwagi na
podobieństwo córki do matki.
- A ja podejrzewałem, że Sonią Goedler może
być pani Swettenham - westchnął żałośnie
Craddock.
- Moja biedna mama! - powiedział półgłosem
Edmund.
- Kobieta o nieskazitelnej przeszłości... W
każdym razie zawsze tak uważałem.
- Ma się rozumieć jednak - podjęła panna
Marple - prawdziwe zagrożenie stanowiła Dora
Bunner. Z dnia na dzień była coraz bardziej
roztargniona i coraz bardziej gadatliwa.
Doskonale pamiętam, jak panna Blacklock
popatrzyła na nią, kiedy z Bułeczką byłyśmy na
podwieczorku w Little Paddocks. Wiecie
dlaczego? Bo Dora jeszcze raz nazwała ją Lotty.
Dla nas wyglądało to na nieszkodliwe
przejęzyczenie, ale Charlottę przeraziło. Tak
wciąż się działo. Biedna Dora nie panowała nad
własną gadatliwością. W dniu kiedy
spotkałyśmy się na kawie Pod Bławatkiem,
odniosłam szczególne wrażenie, iż Dora mówi o
dwu osobach, nie jednej. Oczywiście tak było.
Raz jej przyjaciółka wyglądała na dziewczynę
niezbyt urodziwą, lecz obdarzoną nie lada siłą
charakteru, raz była ładna, wesoła,
nieodpowiedzialna. Mówiła o Letty, jako o

background image

osobie rozsądnej, której powiodło się w życiu, a
niemal w tej samej chwili wspominała o jej
cierpieniach i jak cierpliwe i odważnie znosiła
swój dopust losu, co już całkiem nie pasowało do
życiorysu Letycji Blacklock. Myślę, że Charlotta
musiała słyszeć niemało, kiedy tamtego dnia
weszła niepostrzeżenie do kawiarni. Na pewno
usłyszała to, co Dora mówiła o lampach, o
zamianie pasterki na pasterza. Wówczas
uświadomiła sobie niewątpliwie, jak istotne i
groźne niebezpieczeństwo stanowi dla niej
poczciwa, przywiązana Dora Bunner.
- Obawiam się - ciągnęła panna Marple - że ta
rozmowa ze mną przeprowadzona w kawiarni
przypieczętowała los biednej Dory, jeżeli wolno
posłużyć się tak patetycznym wyrażeniem.
Najprawdopodobniej jednak ostateczny rezultat
byłby w każdym przypadku jednakowy,
ponieważ Charlotta Blacklock nie mogłaby czuć
się bezpieczna, dopóki Dora Bunner żyje.
Kochała Dorę, nie chciała jej zabić, ale z całą
pewnością nie miała wyboru. Domyślam się
zresztą, że, jak pielęgniarka Ellerton, o której
mówiłam ci, Bułeczko, Charlotta wmówiła sobie,
iż to zabójstwo będzie niemal dobrodziejstwem.
Biedna Bunny nie mogła przecież pożyć długo i
zapewne czekały ją dotkliwe cierpienia.
Postarała się umilić kochanej Bunny ostatni
dzień życia. Przyjęcie urodzinowe... Szczególnie
smaczne ciasto...
- Rozkoszna Śmierć - wzdrygnęła się Filipa.

background image

- Tak... Coś w tym rodzaju... Pragnęła zapewnić
przyjaciółce rozkoszną śmierć... Przyjęcie,
ulubione smakołyki Dory, starania, by nie
mówiono nic, co mogłoby ją zdenerwować.
Później jakieś tabletki podrzucone zamiast
aspiryny. .. Tabletki ze słoiczka przy łóżku
Letycji, po które Bunny poszła sama, kiedy nie
mogła znaleźć kupionego tegoż dnia zapasu. No i
miało to wyglądać tak, że trucizna była
przeznaczona dla panny Blacklock.
A zatem Bunny położyła się do łóżka szczęśliwa i
spokojnie umarła we śnie, a Charlotta poczuła
się znowu bezpieczna. Ale brakowało jej biednej
Dory. Tęskniła do jej lojalności i przywiązania.
Tęskniła do miłych pogawędek o dawnych
czasach. Gorzko płakała, kiedy przyniosłam jej
list od Juliana, a jej boleść była najzupełniej
szczera. Zamordowała ukochaną przyjaciółkę...
- To straszne! - przerwała Bułeczka. - Naprawdę
straszne!
- Ale bardzo ludzkie - wtrącił wielebny Julian
Harmpn. - Zwykle zapominamy, jak ludzcy
bywają mordercy.
- Tak. Ludzcy - przyznała panna Marple. -
Często należy im współczuć. Ale są również
bardzo niebezpieczni, zwłaszcza mordercy o
dobrym sercu i chwiejnym charakterze. Jak
Charlotta Blacklock! Bo człowiek takiego
pokroju, przerażony rzeczywiście, staje się dziką
bestią i przestaje nad sobą panować.
- A Murgatroyd? - zapytał pastor.

background image

- Właśnie. Biedna panna Murgatroyd. Charlotta
przyszła niewątpliwie do Boulders i usłyszała, że
odbywa się rekonstrukcja zbrodni. Stanęła za
otwartym oknem i zaczęła podsłuchiwać. Nie
spodziewała się, że jeszcze ktoś może zagrażać
jej bezpieczeństwu. Panna Hinchliffe beształa
przyjaciółkę, chciała, by tamta przypomniała
sobie, co widziała. Był to wstrząs dla Charlotty,
gdyż była przekonana, że nikt nie mógł nic
widzieć. Nie wątpiła, że w krytycznym
momencie Rudi Scherz musiał być celem
wszystkich spojrzeń. Bez wątpienia
wstrzymywała oddech, stojąc za oknem, i z całą
uwagą słuchała. Jak to się skończy? Czy nic nie
wyjdzie na jaw? Nagle, w momencie gdy panna
Hinchliffe śpieszy na posterunek policji, jej
przyjaciółka dochodzi do sedna sprawy, jest
bliska prawdy. Woła za panną Hinchliffe: "Tam
jej nie było!"... Widzi pan, inspektorze,
wypytywałam później pannę Hinchliffe, czy jej
przyjaciółka dokładnie tak wymówiła to zdanie.
Bo gdyby zawołała: "Tam jej nie było", sens
byłby zupełnie inny.
- To zbyt subtelne dla mnie - wtrącił Craddock.
Panna Marple zwróciła ku niemu zaróżowioną
od emocji twarz.
- Należy zastanowić się - podjęła - jak pracował
wówczas umysł panny Murgatroyd. Człowiek,
rozumie pan, widzi coś czasami i nie zdaje sobie
sprawy, że to widzi. Przypominam sobie, że
kiedyś, podczas wypadku kolejowego,

background image

zwróciłam uwagę na duży odprysk farby na
ścianie w przedziale. Zapamiętałam tę plamę,
tak że dzisiaj mogłabym ją narysować. A kiedyś,
w czasie nalotu bombowego, kiedy wszędzie
wokół sypały się okruchy szkła i wszyscy byli
przerażeni, najwyraźniej utkwił mi w pamięci
obraz jakiejś kobiety, która stała przede mną i
miała pończochy nie od pary, w jednej zaś
wielką dziurę na łydce. Skoro więc panna
Murgatroyd przestała rozumować i usiłowała
przypomnieć sobie, co widziała, okazało się, że
pamięta bardzo wiele.
Rozpoczęła, jak mi się zdaje, od kominka, bo
najpierw tam musiał paść snop światła.
Przypomniała sobie dwa okna i osoby, które
znajdowały się między nią a oknami, na
przykład panią Harmon zakrywającą oczy
rękami. Potem ujrzała w wyobraźni Dorę
Bunner z szeroko otwartymi ustami i
wytrzeszczonymi oczyma i gołą ścianę, i stolik z
lampą oraz szkatułkę na papierosy. Panna
Murgatroyd usłyszała strzały, a gdy ów moment
odtwarzała w pamięci, uprzytomniła sobie coś
niezwykłego. Widziała ścianę, dwa ślady po
pociskach, ścianę, pod którą Letty stała, kiedy
została ranna; jednakże w chwili gdy rozległy się
strzały i Letycja Blacklock została ranna, "tam
jej nie było".
Teraz rozumie pan, inspektorze, do czego
zmierzam? Panna Murgatroyd myślała o trzech
kobietach, o których przyjaciółka kazała jej

background image

myśleć. Gdyby nie zobaczyła jednej z nich,
zafascynowałaby ją jej nieobecność. To ona!
Tak pomyślałaby i powiedziała niezawodnie:
"Tam jej nie było" - z akcentem na jej. Atoli
zafascynowało ją miejsce, w którym ktoś być
powinien, lecz nie był. Miejsce zostało, nie było
wszakże zapełnione. Panna Murgatroyd nie
mogła objąć od razu całej sytuacji. Powiedziała
pannie Hinchliffe, że to nie do uwierzenia, no i
dodała później: "Tam jej nie było". Co stąd
wynika? Na myśli mogła mieć jedynie Letycję
Blacklock.
- Ale wszystko wiedziałaś już dawniej. Prawda,
ciociu Jane? - wtrąciła pani Harmon. - Od czasu
kiedy u nas było krótkie spięcie, a ty pisałaś na
ćwiartce papieru różne słowa?
- Tak, moja droga. Wtedy ogarnęłam całość.
Luźne fragmenty ułożyły się w logiczny deseń.
Bułeczka zaczęła cytować półgłosem:
- "Lampa"? Rozumiem. "Fiołki". Tak.
"Słoiczek z aspiryną". Chodziło ci o to, że
Bunny kupiła tamtego dnia aspirynę, więc nie
powinna była szukać tabletek w pokoju Letycji?
- Chyba - podchwyciła panna Marple - że ktoś
zabrał lub schował ten świeżo kupiony słoiczek.
Miało wyglądać na to, że i tym razem morderca
dybał na życie panny Blacklock.
- Aha... Rozumiem... Następnie mamy
Rozkoszną Śmierć. To ciasto, zarazem jednak
dużo więcej niż ciasto. Całe przyjęcie
urodzinowe. Radosny dla Bunny ostatni dzień

background image

jej życia. Biedaczka została potraktowana jak
pies, którego zamierza się uśmiercić. To chyba
najstraszniejsze! Ta pozorna dobroć!
- Ona była przecież kobietą życzliwą i dobrą. W
ostatniej chwili powiedziała w kuchni, że nie
chciała nikogo zabić. To prawda! Chciała tylko
pieniędzy, bardzo wielkich pieniędzy, które nie
jej się należały. To pragnienie odsunęło wszelkie
inne względy i przerodziło się w rodzaj obsesji,
gdyż Charlotta sądziła, że majątek nagrodzi jej
krzywdy, zadane uprzednio przez życie. Ludzie,
którzy mają urazę do świata, bywają szczególnie
niebezpieczni. Uważają, że wiele należy się im od
życia. Cóż, znałam ludzi chorych, którzy
bardziej cierpieli i byli bardziej osamotnieni niż
Charlotta Blacklock, mimo to jednak potrafili
być radośni i zadowoleni. Bo przecież szczęście
bądź nieszczęście człowiek nosi w samym sobie.
Ale, mój Boże, odbiegam od naszego wątku! Na
czym to stanęliśmy, Bułeczko?
- Na twoim spisie, ciociu Jane. "Jednak
cierpliwie i odważnie znosiła swój dopust losu".
Aha! To Bunny powiedziała w kawiarni, a
przecież żaden dopust nie dotknął Letycji.
Kuracja jodowa. To naprowadziło cię, ciociu, na
trop tarczycy, prawda?
- Tak, moje dziecko. Szwajcaria, widzisz i
napomknienia panny Blacklock, że jej siostra
umarła na gruźlicę. A pamiętałam przecież, że w
Szwajcarii są najwybitniejsi specjaliści od
niedomagań tarczycy i najbardziej zręczni

background image

chirurdzy w tej dziedzinie. Skojarzyło mi się to z
noszonym stale przez pannę Blacklock
okropnym naszyjnikiem ze sztucznych pereł.
Był absolutnie nie w jej stylu. Służył po prostu
za osłonę blizny.
- Teraz rozumiem jej przerażenie, kiedy zerwała
naszyjnik - powiedział Craddock. - Od razu
uznałem je za całkiem nieproporcjonalne do
straty.
- Następnie, ciociu Jane, napisałaś "Lotty", nie
"Letty", jak nam się wydawało.
- Oczywiście. Wiedziałam, że zmarła siostra
miała na imię Charlotta, a Dora Bunner
kilkakrotnie zwracała się do panny Blacklock
"Lotty" i za każdym razem była później
wyraźnie zbita z tropu.
- A "Berno" i "Emerytura"?
- Rudi Scherz pracował jako posługacz w
berneńskim szpitalu.
- Co znaczyć miała "Emerytura"?
- Bułeczko! W kawiarni Pod Bławatkiem
opowiedziałam ci tę historię, jakkolwiek wtedy
nie widziałam dla niej zastosowania. Pani
Wotherspoon pobierała emeryturę własną i pani
Bartlett, chociaż pani Bartlett od lat nie żyła.
Bo, widzisz, kobiety w podeszłym wieku mało
różnią się od siebie. Tak! Luźne fragmenty
ułożyły mi się w logiczną całość, więc byłam tak
przejęta, że na dworze chciałam trochę
ochłonąć. Wtedy panna Hinchliffe zaprosiła
mnie do samochodu i... i znalazłyśmy pannę

background image

Murgatroyd...
Panna Marple umilkła, by wnet podjąć zupełnie
innym tonem - bez ożywionego podniecenia, lecz
rzeczowo, spokojnie.
- Wtedy uświadomiłam sobie, że coś trzeba
przedsięwziąć. Natychmiast! Wciąż jednak
brakowało nam dowodu. A zatem obmyśliłam
pewien plan i przedyskutowałam go z
sierżantem Fletcherem.
- Miałem za to na pieńku z Fletcherem -
powiedział Craddock. - Nie wolno mu było
aprobować pani planu bez uprzedniego
zameldowania mi o tym.
- Miał poważne obiekcje - uśmiechnęła się panna
Marple - ale namówiłam go jakoś.
Podjechaliśmy do Little Paddocks, aby wziąć na
warsztat Mitzi.
Julia westchnęła głęboko.
- Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób powiodło
się państwu wciągnąć do akcji Mitzi?
- Ciężko nad tym pracowałam - odrzekła panna
Marple. - Mitzi zbyt wiele myśli o sobie, więc
sądziłam, że wyjdzie jej tylko na dobre, jeżeli
zrobi coś dla innych. Oczywiście schlebiałam jej,
mówiąc, że gdyby podczas wojny była w
rodzinnym kraju, z całą pewnością działałaby w
ruchu oporu. Odpowiedziała twierdząco, a ja na
to, że jej temperament predystynuje ją wyraźnie
do czynów pełnych pomysłowości i męstwa.
Wiem - mówiłam - że jest odważna, gotowa
podjąć wszelkie ryzyko, zagrać każdą,

background image

najtrudniejszą nawet rolę. Później
opowiedziałam o bohaterstwach młodych kobiet
z ruchu oporu... Bohaterstwach po części
prawdziwych, po części wymyślonych przeze
mnie na poczekaniu. Strasznie była tym
przejęta!
- Coś niebywałego! - zawołał Patryk.
- W rezultacie nakłoniłam Mitzi do odegrania
jej roli i przeprowadzałam próby, póki scena nie
wypadła znakomicie. Następnie powiedziałam
jej, by poszła do swojego pokoju i nie
pokazywała się na parterze aż do przyjazdu
inspektora Craddocka. Ludzie bardzo
pobudliwi i nerwowi potrafią nieraz narobić nie
lada kłopotu, bo zapaliwszy się, rozpoczynają za
wcześnie i piękny plan niweczą w pół drogi.
- Mitzi spisała się doskonale - wtrąciła Julia.
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem, na
czym ten plan polegał - zabrała głos Bułeczka i
dodała zaraz tonem usprawiedliwienia. - Ma się
rozumieć nie byłam na miejscu, ale...
- Plan był skomplikowany i, powiem nawet,
wielce ryzykowny. Chodziło o to, że Mitzi wyzna
jak gdyby przypadkowo, że myślała o szantażu,
ale pod wpływem strachu i wyrzutów sumienia
zmieniła zdanie i gotowa jest powiedzieć
prawdę. Oto przez dziurkę od klucza widziała z
jadalni pannę Blacklock, która z rewolwerem w
ręku stała w holu za plecami napastnika.
Rzekomo miała widzieć to, co istotnie musiało
się wydarzyć. Główne ryzyko polegało na tym,

background image

że Charlotta Blacklock mogła uprzytomnić
sobie, iż Mitzi z całą pewnością nie widziała nic
przez dziurkę od klucza, ponieważ klucz tkwił w
dziurce. Uznałam jednak, że ktoś, kto przed
chwilą doznał wstrząsu, nie może myśleć o
równie błahych kwestiach, więc postawiłam na
tę kartę. Charlotta Blacklock, jak sądziłam,
zrozumie tylko tyle, że Mitzi ją widziała.
W tym miejscu zabrał znowu głos Craddock:
- Tymczasem ja, co uważam za bardzo istotne,
udawałem, że gadaninę Mitzi przyjmuję z
niedowierzaniem i, jak gdybym wreszcie
odkrywał karty, zaatakowałem osobę
dotychczas nie podejrzewaną. Oskarżyłem pana
Swettenhama...
- A ja wybornie odegrałem swoją rolę! -
przerwał mu Edmund. - Pełen oburzenia
stanowczo odrzuciłem zarzuty. Wszystko szło
według planu, a tylko ty, droga Filipo,
wprowadziłaś zamęt, kiedy nieoczekiwanie
ujawniłaś się jako Fip. Ani inspektor, ani ja nie
mieliśmy pojęcia, że to ty, kochanie! Ja miałem
zostać Fipem. Twoje wystąpienie na chwilę zbiło
nas z pantałyku, ale inspektor zrobił
mistrzowskie posunięcie, gdy w obrzydliwy
sposób zarzucił mi chęć zdobycia bogatej żony.
Obawiam się, czy nie utkwi to w twojej
podświadomości i nie wywoła kiedyś między
nami nieodwracalnego nieporozumienia.
- Jaki cel miało to mistrzowskie posunięcie? Nie
rozumiem.

background image

- Nie rozumiesz? Chodziło o to, że z punktu
widzenia Charlotty Blacklock jedyną świadomą
prawdy osobą była Mitzi. Policja zwracała
podejrzenia w inną stronę i, na razie
przynajmniej, uważała słowa Mitzi za
zwyczajne kłamstwo. Gdyby jednak Mitzi
obstawała przy swoim, w przyszłości mogłaby
zostać potraktowana serio. A zatem trzeba raz
na zawsze uciszyć niebezpiecznego świadka.
- Mitzi opuściła salon i poszła prosto do kuchni,
tak jak jej poleciłam - przejęła znowu głos
panna Marple. - Panna Blacklock niezwłocznie
pośpieszyła za nią. Na pozór Mitzi była sama w
kuchni. Sierżant Fletcher ukrywał się za
drzwiami pokoju kredensowego. Ja stałam w
schowku na miotły, bo, chwała Bogu, jestem
bardzo szczupła.
Bułeczka objęła ją spojrzeniem.
- Na co liczyłaś, ciociu Jane? - zapytała.
- Na jedno z dwojga. Byłam przekonana, że
Charlotta albo zaproponuje Mitzi pieniądze za
milczenie i sierżant Fletcher będzie świadkiem
tej oferty, albo... Albo też postara się ją zabić.
- Nie mogła przecież liczyć, że nie wyda się to
zabójstwo. Od razu byłaby podejrzana.
- Moja droga! Charlotta przekroczyła wtedy
granice logicznego rozumowania. Zachowywała
się jak szczur wpędzony do pułapki. Pomyśl,
jakie wydarzenia rozegrały się tamtego dnia.
Scena pomiędzy panną Hinchliffe i panną
Murgatroyd. Zastanów się! Panna Hinchliffe

background image

śpieszy na posterunek policji. Gdy wróci
stamtąd, dowie się, że w salonie nie było Letycji
Blacklock. Pozostaje ledwie kilka minut i w tym
krótkim czasie trzeba postarać się, by panna
Murgatroyd nigdy więcej nic nie powiedziała.
Nie było czasu na układanie planów,
reżyserowanie odpowiedniej sceny. W grę mogło
wchodzić jedynie najpospolitsze morderstwo...
Zatem Charlotta pozdrawia nieszczęsną ofiarę i
dusi ją. Później biegnie do domu, przebiera się,
zasiada przed kominkiem, by, gdy ktoś się zjawi,
wywołać wrażenie, iż wcale nie wychodziła z
domu.
Z kolei następuje rewelacja z Julią. Charlotta
zrywa naszyjnik z pereł, doznaje nowego
wstrząsu, jest przerażona, że blizna może ją
zdradzić. Wreszcie inspektor telefonuje, iż z
liczną asystą wybiera się wnet do littie
Paddocks. Charlotta nie ma czasu, aby
pomyśleć, odpocząć. Po uszy tkwi w
najpospolitszym morderstwie. To już nie
zabójstwo z litości, nie uprzątnięcie z drogi
kłopotliwego młodego człowieka! Czy jest
bezpieczna? Jak dotąd tak! Na koniec występuje
Mitzi, stwarza jeszcze jedno zagrożenie. Trzeba
zabić Mitzi, uciszyć ją raz na zawsze! Charlotta
odchodzi od zmysłów ze strachu. Przestaje być
ludzką istotą. Jest oszalałą bestią.
- Ale czemu ty, ciociu Jane, ulokowałaś się w
schowku na miotły? - zapytała Bułeczka. - Nie
mogłaś pozostawić całej sprawy sierżantowi

background image

Fletcherowi?
- Pewniej było w dwie osoby, moja droga. A
ponadto wiedziałam, że uda mi się naśladować
głos Dory Bunner. To, jak oczekiwałam, winno
załamać Charlottę Blacklock.
- I tak się stało!
- Istotnie. To ją załamało.
Zapadło długie milczenie. Wszyscy wracali
myślami do wspomnień. Na koniec Julia
odezwała się z udaną swobodą, by rozładować
przygnębiającą atmosferę:
- Cała ta historia wybornie posłużyła Mitzi.
Wczoraj oznajmiła mi, że znalazła pracę w
okolicy Southampton - i dodała, świetnie
naśladując głos Mitzi: - "Jadę tam, a jak
powiedzą, że jestem cudzoziemką, więc muszę
zarejestrować się w policji, odpowiem, że nie
szkodzi, zarejestruję się, bo policja mnie zna.
Współpracowałam z policją i bez mojej pomocy
policja nie zaaresztowałaby groźnej
przestępczyni. Narażałam życie, powiem, bo
jestem dzielna, dzielna jak lew i nie boję się
żadnego ryzyka. A policja na to: Mitzi, jesteś
bohaterką, wspaniałą bohaterką. Dziękujemy ci,
Mitzi! Tak mi powiedzą, a ja na to, że nie ma za
co".
Julia umilkła na moment i dodała:
- Mówiła jeszcze dużo więcej.
- Myślę - podchwycił Edmund - że w przyszłości
Mitzi będzie pomagać policji w stu sprawach,
nie jednej.

background image

- W każdym razie wobec mnie zmiękła -
powiedziała Filipa. - W charakterze prezentu
ślubnego ofiarowała mi przepis na Rozkoszną
Śmierć. Zastrzegła tylko, abym pod żadnym
pozorem nie dała go Julii, bo Julia zniszczyła jej
patelnię do smażenia omletów.
- A pani Lucas cacka się teraz z Filipą - zabrał
głos Edmund - bo po śmierci Belli Goedler
Filipa i Julia odziedziczą miliony Goedlerów. W
podarunku ślubnym przysłała nam srebrne
szczypce do szparagów. Z całą przyjemnością
nie zaproszę jej na nasze wesele.
- A zatem - powiedział Patryk - od tej pory będą
żyć długo i szczęśliwie Edmund z Filipa i... -
dodał jak gdyby tytułem próby - i Julia z
Patrykiem.
- Dziękuję! - podchwyciła Julia. - Żyj sobie
długo i szczęśliwie, ale beze mnie. Uwaga, którą
inspektor Crad-dock zaimprowizował pod
adresem Edmunda, znajduje zastosowanie do
ciebie. Ty, Patryku, rad znalazłbyś bogatą żonę.
Nic z tego!
- To nazywa się ludzka wdzięczność! - zawołał
Patryk. - A tyle dla tej dziewczyny zrobiłem!
- Rzeczywiście! Przez roztargnienie i brak
pamięci omal nie wpakowałeś mnie do więzienia
pod zarzutem morderstwa. Nigdy nie zapomnę
wieczoru, kiedy nadszedł list od twojej siostry.
Byłam przekonana, że wpadłam. Nie widziałam
żadnej drogi wyjścia. Cóż... - dodała po chwili. -
Myślę, że chyba pójdę na scenę.

background image

- Co? - jęknął Patryk. - Ty także?
- Aha. Wybiorę się do Perth i może zajmę w
tamtejszym teatrze miejsce po twojej Julii. A
jak wsiąknę w zawód i dostanę się do dyrekcji,
będę wystawiać sztuki Edmunda.
- A ja myślałem, że pan pisze powieści - odezwał
się wielebny Julian Harmon.
- Zgadza się. Zacząłem pisać powieść - odrzekł
Edmund. - Nawet zapowiadała się dobrze. Całe
strony o nieogolonym facecie, który wstaje z
łóżka, o tym, jak cuchnie, i o szarych ulicach, i o
chorej na wodną puchlinę, ohydnej starej babie,
i o młodej dziewczynie lekkich obyczajów,
której ślina ścieka po brodzie. No i te wszystkie
osoby wiodą nieskończenie długie rozmowy na
temat urządzenia nowego świata, a przy okazji
zastanawiają się nieustannie, po co właściwie
żyją. Cóż, sam też zacząłem się zastanawiać i... I
wpadłem na komiczny sposób, zanotowałem go i
w rezultacie napisałem zabawną scenkę...
Wszystko to było bardzo zwyczajne, ale
interesowało mnie i, sam nie wiem jak i kiedy,
upitrasiłem farsę w trzech aktach.
- Jaki ma tytuł? - zapytał Patryk. - "Co widział
kamerdyner"?
- Można by i tak. Jednak swój utwór
zatytułowałem: "Słonie zapominają". A co
więcej, farsa została dobrze przyjęta i będzie
wystawiona.
- Co? - podchwyciła pani Harmon. - Zawsze
myślałam, że słonie nie zapominają.

background image

EPILOG

Trzeba zamówić gazety - powiedział Edmund do
Filipy w dniu, gdy z podróży poślubnej wrócili
do Chipping Cleghorn. - Chodźmy, kochanie, do
Totmana.
Pan Totman, starszy jegomość o krótkim
oddechu i bardzo powolnych ruchach, przyjął
ich życzliwie.
- Miło mi widzieć znowu szanownego pana. I
szanowną panią.
- Chcielibyśmy zamówić gazety - powiedział
Edmund.
- Służę szanownemu panu, służę. Mam nadzieję,
że mamusia zdrowa? Czy na dobre osiedliła się
już w Bournemouth?
- Na dobre i wybornie się tam czuje - odrzekł
Edmund, który nie wiedział wprawdzie, jak się
czuje, wolał jednak wierzyć, że wybornie, jak to
często bywa w stosunkach między dziećmi a
kochanymi, lecz niekiedy kłopotliwymi
rodzicami.
- Bournemouth, proszę szanownego pana, to
czarująca miejscowość. W zeszłym roku
spędziliśmy tam urlop. Moja małżonka była
zachwycona.
- To dobrze... A w kwestii gazet...
- Słyszałem, że sztuka szanownego pana teraz
idzie w Londynie. Podobno bardzo zabawna.
- Aha! Idzie, nawet dobrze.

background image

- Nazywa się "Słonie zapominają". Stokrotnie
szanownego pana przepraszam, ale zawsze
myślałem, że słonie nie zapominają.
- Właśnie. Zaczynam obawiać się, że wybrałem
niewłaściwy tytuł. Tyle ludzi mówi mi, że słonie
nie zapominają.
- Bo to, o ile mi się zdaje, fakt naukowy z
dziedziny historii naturalnej.
- Aha. Taki sam jak przekonanie, że samice
skórka są idealnymi matkami.
- Naprawdę, szanowny panie? O tym nigdy nie
słyszałem!
- A w kwestii gazet...
- Oczywiście "Times", proszę szanownego pana
- podchwycił pan Totman i z ołówkiem w ręku
oczekiwał dalszych zleceń.
- "Daily Worker" - powiedział stanowczo
Edmund.
- I "Daily Telegraph" - dorzuciła Filipa.
- "New Statesman". -1 "Radio Times".
-"TheSpectator".
- I "The Gardener's Chronicie". Obydwoje
umilkli, by nabrać tchu.
- Bardzo państwu dziękuję - powiedział pan
Totman. - Także "Gazetka", jak sądzę.
- Nie! - zaprotestował Edmund.
- Nie! - powtórzyła Filipa.
- Stokrotnie przepraszam... Szanowni państwo
nie życzą sobie "Gazetki"?
- Nie!
- Nie! - powtórzyła znów Filipa.

background image

- Nie życzą sobie szanowni państwo "North
Benham News and the Chipping Cleghorn
Gazette"?
- Nie!
- Państwo nie chcą, bym ją co tydzień
dostarczał?
- Nie! - rzucił Edmund. - Chyba to zupełnie
jasne.
- Tak... Niewątpliwie, proszę szanownego pana.
Edmund i Filipa wyszli. Pan Totman poczłapał
do pokoju za sklepem.
- Masz ołówek, mamo? - zwrócił się do żony. -
Wypisało mi się wieczne pióro.
- Mam - odrzekła pani Totman, sięgając po
książkę zamówień. - Sama zapiszę. Co sobie
życzą?
Pan Totman wymienił tytuły gazet i czasopism. -
I oczywiście "Gazetka" - dodała pani Totman,
zanotowawszy wszystko pracowicie.
- "Gazetki" nie chcą.
- Co takiego?
- Nie chcą. Sami powiedzieli.
- Nonsens! - oburzyła się pani Totman. -
Musiałeś źle usłyszeć. Nie obejdą się bez
"Gazetki". To jasne. Wszystkim jest potrzebna.
Skąd wiedzieliby bez "Gazetki", co się wokół
dzieje.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Christie Agatha Morderstwo odbędzie się
Christie Agatha Morderstwo odbedzie sie
Christie Agatha Morderstwo odbędzie się
Christie Agatha Morderstwo odbędzie się
Christie Agatha Morderstwo odbędzie się
Christie Agata Morderstwo odbędzie się
Christie Agata Morderstwo odbędzie się
Christie Agata Morderstwo odbędzie się
Agatha Christie Morderstwo odbędzie się
Agatha Christie Morderstwo Odbędzie Się
Agatha Christie Morderstwo odbędzie się
Morderstwo Odbędzie Się Agatha Christie
Morderstwo Odbędzie Się Agatha Christie
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Christie Agatha Morderstwo w Boze Narodzenie
Christie Agatha Morderstwo na polu golfowym
Christie Agatha Morderstwo w Orient Ekpressie

więcej podobnych podstron