Rysy!
Chcesz zdobyć Rysy, ale masz obawy, że stromo, ciężko, niebezpiecznie? W takim razie spróbuj od strony słowackiej. Że
się zmęczysz, to pewne, w końcu to góry, ale jest łatwiej, a widoki równie piękne jak od strony polskiej
Zdobyłem Rysy! - pochwalił się kiedyś w górskim gronie jeden z kolegów. Na dowód pokazał zdjęcie - dumny wspinacz
obok słupka granicznego. -Bardzo mi przykro, ale na głównym wierzchołku Rysów jak widać, nie byłeś - sprowadził go
na ziemię "usłużny" kumpel. -Nie martw się stary, w ramach poprawki wybierzesz się jeszcze raz - "pocieszali" inni.
O co tu chodzi? Już wyjaśniam, bo myślę że nieświadomość dotyczy wielu z nas. Najpierw odpowiedzmy sobie - jaką
wysokość mają Rysy? Większość z nas powie zapewne: 2499 m, bo tyle pamiętamy z lekcji geografii, ucząc się o
najwyższym szczycie Polski. Okej, tylko że tyle ma wierzchołek, na którym kończy się szlak z Morskiego Oka i którym
przebiega granica. Tyle że nie on jest akurat najwyższy - wierzchołek główny jest obok, niby blisko, ale wymaga
przejścia przez małą przełączkę. Należy już tylko do Słowacji i jest od "naszego" całe 4 metry wyższy.
"Wi-fi ne macie"
Wykorzystuję słoneczną końcówkę lata i wraz z kolegami wybieram się w góry. Większość ekipy już wcześniej na
Rysach od strony polskiej była, teraz czas na "atak" od strony słowackiej.
Parkujemy samochód przy Szczyrbskim Stawie (sł. Štrbské Pleso,
bo u Słowaków staw to pleso) - tak nazywa się zarówno
malownicze jeziorko jak i złożona z hoteli, wyrosła przy nim
miejscowość. Po niecałej godzinie marszu prowadzącą przez las
"magistralą" (oznaczony na czerwono główny szlak trawersujący
słowackie Tatry) , docieramy do kolejnej "wody", tym razem
Popradzkiego Stawu. Ponieważ mamy trochę czasu, idziemy do
pobliskiego Cmentarza Ofiar Tatr. Nie ma tu prawdziwych grobów,
to raczej miejsce pamięci z mnóstwem tablic, które wcześniej
umieszczano w górach, aż w końcu postanowiono je zebrać i
wyeksponować w jednym miejscu. Nie wszyscy których sie tu
wspomina, zginęli w Tatrach, za to wszyscy jakiś tam "etap tatrzański" w życiorysie mieli. Sporo jest nazwisk polskich.
Część to znani himalaiści (m.in. Wanda Rutkiewicz, Jerzy Kukuczka, Maciej Berbeka), inni - legendy Tatr (choćby
Wawrzyniec Żuławski, Mieczysław Karłowicz czy Klemens Bachleda), nie zapomniano też o górskich ratownikach.
Dzień kończymy na tarasie schroniska przy Popradzkim Stawie, gapiąc się na coraz ciemniejsze góry. Podoba nam się
umieszczony w sali jadalni napis: "Wi-fi tu nie ma - rozmawiajcie ze sobą". Wcale nam do internetu nie tęskno, ale
widzę że czytająca informację grupka młodzieży ciężko wzdycha...
Kamienna żaba i ślady Lenina
Wyruszamy w góry po wczesnym śniadaniu - chcemy uciec ekipom idącym z dołu (od
stacji "elektriczki"). Naszą uwagę zwraca pomnik nosiczy. Tak nazywa się "słowackich
Szerpów", tragarzy (sł. nosič), wnoszących zaopatrzenie do wysokogórskich schronisk
(innej drogi transportu nie ma). Kto chce pomóc nosiczom, może wziąć coś z
wyłożonych przy starcie szlaku rzeczy - butlę z gazem, worek papryki, kilka kartonów
mleka. Za każde 5-10 kg w schronisku dostanie się gratis herbatę z sokiem (nagrodą
główną jest satysfakcja). Ale te kilka kilogramów, jakie wnoszą turyści to i tak nic przy
ładunku profesjonalnego nosicza. Rekordzista wniósł na plecach 207,5. kg! Na
corocznych zawodach nosicze ścigają się wnosząc ładunki 100 kilogramowe.
Początkowy las szybko przechodzi w pasmo kosówki, potem są już tylko gołe skały. Po
drodze trafiamy na krótkie odcinki "łańcuchowe", choć nie tak trudne, jak od strony
polskiej. Poza tym u nas są to faktycznie ciężkie, metalowe łańcuchy, zaś u Słowaków
łatwiejsze w trzymaniu liny. Samo podejście też jest prostsze - szlak mniej stromy, wyraźniejszy od polskiego i nie tak
"przepaścisy". Nie zmienia to faktu, że uważać trzeba, zwłaszcza w wypadku złej pogody, kiedy robi się ślisko i może
pojawić się lód. Dość powiedzieć, że w 2014 roku na podejściu na Rysy życie stracił František Kele - doświadczony
himalaista, kierownik pierwszej czechosłowackiej wyprawy na Everest.
Pierwszy postój robimy przy Żabim Stawie - jego nazwa pochodzi od wysepki z głazem, który z daleka przypomina
ropuchę. Potem jeszcze trochę zygzakowatego podejścia i widać budynek. To znajdująca się na wysokości 2250 m
kultowa Chata pod Rysami, najwyżej położone z tatrzańskich schronisk (uwzględniając też stronę polską). Teren
wokoło, jak głosi napis, stanowi: Wolne Królestwo Rysy - wejście na jego teren symbolizuje przejście pod bramą
ozdobioną tybetańsko-nepalskimi chorągiewkami. Skoro jest "wolne państwo" to są też wizy - kto chce może sobie
przybić pieczątkę, zależnie od życzenia, albo na tranzyt, albo na pobyt. Pieczątka jest mocno oryginalna - widnieje na
niej rozanielony ryś (bo Rysy to po słowacku nie tylko nazwa góry, ale także liczba mnoga od dzikich kotów: jeden rys,
dwa rysy) obcałowywany przez dwie piękności, których - tu już jest sporne czy biusty, czy kolana - mają przypominać
góry. Nie na darmo Viktor Beránek od 36 lat będący miejscowym chatarem (gospodarzem schroniska), którego
spotkaliśmy dzień wcześniej, na pytanie "co tam na chacie",
odpowiedział, że "wszystko po staremu: romantika-erotika".
Romantyki nie da się temu miejscu odmówić, bo gwarantuje ją
bliskość gór, a co do "erotiki", to już każdy sam musi ocenić. Kto się
zdecyduje na nocleg w chacie, na kameralność jednak nie ma co
liczyć - śpi się na piętrowych łóżkach w wieloosobowej sali.
Tak właściwie to obecne schronisko jest już nowym. Poprzednie,
powstałe w1933 roku, było wielokrotnie niszczone przez lawiny,
ale zawsze je odremontowywano i przez lato znowu działało.
Niestety, w roku 2000 przyszła wyjątkowo silna lawina, po której
zaczęto zastanawiać się nad sensem odbudowy. W podjęciu decyzji pomogli sami turyści i robione przez nich
społeczne akcje zbierania funduszy. W ten to sposób dwa lata temu Chata pod Rysami znowu otworzyła swe podwoje.
W jej wnętrzu starano się zachować pierwotny wystrój, natomiast od zewnątrz trzeba było dokonać różnych
modyfikacji. No fakt, nie wszystkim jej bryła się teraz podoba, za to pozwala lawinom na "przeskoczenie" budynku.
Na szczęście atmosfera w środku wciąż daje odczuć, że to miejsce wyjątkowe. Turyści siedzą przy ławach, miejsce
centralne zajmuje obłożony suszącymi się rzeczami kaflowy piec (sponsorzy jego odbudowy mają na przypiecku
zagwarantowane miejsce do spania). O specyficznych regułach schroniska przypominają napisy: "Politykować i pluć na
podłogę w schronisku zakazano". Z kolei pod ścianą wiszą dwie pętle ze sznura, a przy nich wyjaśnienie: "2 miesta pre
vegetarianov". -Wegetarian nie lubimy, bo wyjadają zieleninię i biedne kamziki (kozice) nie mają co jeść - śmiejąc się
tłumaczy obsługa, jak najbardziej wegetarian akceptująca. -Idź jeszcze do toalety - podpuszczają koledzy. Idę, bo to
przecież przybytek słynny w całych Tatrach. Zawieszone nad przepaścią "Panoramiczne WC" jak opisuje drogowskaz,
to typ sławojki pomalowanej z zewnątrz w kolorowe obrazki, za to
gdy jak się usiądzie "na tronie", ma się przed sobą... szybę. W
cieszeniu się widokami przeszkadza jedynie kolejka innych
turystów mających podobne pragnienia.
W ramach niespodzianek odkrywam jeszcze... stopy Lenina.
Namalowane na kamieniach ślady prowadzą do miejsca, gdzie
odbito też ręce i jakby pośladki. No cóż, Wielki Wódz Rewolucji
widać się potknął i solidnie na kamieniach wyrżnął. Czy naprawdę
był na Rysach? Według tablicy powieszonej w latach
komunistycznych, miało stać się to w 1913 roku. Tyle że tablica
gdzieś zniknęła, a świadków wydarzenia brak. Za to jak najbardziej pewne jest, że weszła na Rysy Maria Skłodowska-
Curie ze swoim mężem! I to od trudniejszej, polskiej strony, a że był to rok 1899, czyli czasy zupełnie innych ubiorów i
ekwipunku, tym bardziej naukowcom należy się uznanie. A kiedy zdobyto Rysy po raz pierwszy? Dokonał tego w 1840
roku słowacki taternik Eduard Blásy w towarzystwie lokalnego przewodnika Jána Driečnego. Na pierwsze wejście od
strony polskiej trzeba było poczekać kolejne 25 lat - był to sukces proboszcza Zakopanego, księdza Józefa Stolarczyka i
jego kościelnego Wojciecha Ślimaka.
Granica tylko umownie
Ze schroniska pod Rysami na szczyt Rysów jest jeszcze godzina
podejścia. Od strony słowackiej nie widać rys, które nadały górze
nazwę (za to od strony polskiej są bardzo charakterystyczne).
Spotykamy turystów którzy już schodzą. Widocznie nocowali w
Chacie pod Rysami, stąd ich czasowa przewaga. Zgodnie z górskimi
zwyczajami wymieniamy pozdrowienia: my mówimy im "Cześć", oni
nam "Ahoj" - po słowacku. Polaków też spotykamy - weszli od
Morskiego Oka, ale nie chcą wracać tą samą trasą, a poza tym nie
kryją, że chcą się napić słowackiego piwa! No tak, to ważny
powód :).
Przy Przełęczy Waga (2337 m) robimy "przerwę fotograficzną" - zmuszają nas do tego widoki na malownicze jeziorka,
Zmarzły i Ciężki Staw. Wypatrujemy kozic, ale bez efektu. W ubiegłorocznym spisie naliczono ich w całych Tatrach
1389, przy czym 1018 po stronie słowackiej. Niestety, na nasze spotkanie nie wyszły.
Wreszcie wyłania się szczyt. Wchodzimy na oba wierzchołki -
polski, i ten wyższy - słowacki (2503 m). Zdaniem niektórych przy
dobrej pogodzie można zobaczyć z Rysów 13 większych
tatrzańskich jezior, 80 szczytów należących do Tatr, a nawet
odległy o 90 km Kraków. Od strony polskiej w dole majaczy Czarny
Staw pod Rysami i niżej - Morskie Oko (z tej perspektywy nie
widać, że dzieli je 200 m różnicy wysokości). Od strony słowackiej
też jest się czym zachwycać - wypatrujemy Krywań, najwyższy w
całych Tatr Gerlach (2655 m), Łomnicki Szczyt i Tatry Bielskie.
Trochę zazdrościmy Słowakom, że aż 77,7% powierzchni Tatr
należy do nich, chociaż trzeba się cieszyć, że teraz tak łatwo już można przekraczać granice. Jeszcze nie tak dawno
przynajmniej oficjalnie nie do pomyślenia było, aby przechodzić przez szczyt Rysów z jednej strony na drugą. Teraz to
norma.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Jak dotrzeć do startu: Szlak na Rysy zaczyna się przy Popradzkim Stawie (Plesie). Teoretycznie prowadzi tam z dołu
asfaltowa droga, ale jest ona dostępna tylko dla uprawnionych pojazdów. Prywatne samochody zostawia się przy
parkingu koło stacji kolejki lub przy Szczyrbskim Stawie (z obu tych miejsc dojście zajmie ok. godzinę). Ambitni
piechurzy mają jeszcze jedną opcję - dojść do Popradzkiego Stawu przez góry, choćby z Tatrzańskiej Łomnicy.
Gdzie spać:
Wiele osób urządza sobie bazę w którejś z podtatrzańskich
miejscowości, gdzie jest duży wybór zarówno kwater prywatnych,
jak i dobrych hoteli. Jeśli chcemy spać przy początku szlaku na
Rysy, opcja jest tylko jedna: hotelo-schronisko przy Popradzkim
Stawie (ceny od 17 euro). Dobrym pomysłem jest też wejście do
Chaty pod Rysami, przenocowanie (16 euro) i stamtąd wyjście na
szczyt, zanim dotrą z dołu inni turyści.
Ekwipunek:
Podstawą są dobre buty - usztywniające kostkę i na dobrej,
przeciwślizgowej podeszwie. Ubranie musi uwzględniać zmieniające się szybko warunki pogodowe - to że wychodzimy
w koszulce z krótkim rękawem, nie znaczy że za godzinę nie przyda nam się dobra, nieprzemakalna kurtka. Poza tym
nawet w środku lata trzeba mieć czapkę, a przydatne mogą być też rękawiczki. Wiele osób zabiera kijki trekkingowe -
są użyteczne zwłaszcza na zejściu.
Warto wiedzieć:
* Według oficjalnych drogowskazów wejście od Popradzkiego
Stawu na szczyt Rysów zajmuje 3 godziny 15 minut. Na zejście po
tej samej trasie liczy się 2 godziny 30 minut
* Dobrze jest mieć ze sobą telefon (naładowany). Nie do robienia
switfoci, ale na wszelki wypadek, z wbitym numerem do Horskiej
Służby (słowacki odpowiednik TOPR). Numer ten to: +421-18 300
* Bezpłatne mapki i broszury informacyjne dotyczące Wysokich
Tatr (jak też i innych rejonów Słowacji) możemy otrzymać za
darmo w biurze Narodowego Centrum Turystyki Słowackiej
(Krakowskie Przedmieście 47/51, 00-071 Warszawa, tel. 22-827 00
09).
* W przeciwieństwie do Polski, wchodząc na teren słowackiego Tatrzańskiego Parku Narodowego (TANAP) nie trzeba
nic płacić.
- strona schroniska pod Rysami
- strona hotelu górskiego przy Popradzkim Stawie
- strona promocyjna Słowacji m.in. z informacjami o Tatrach