Cassie Miles Naturalny porządek rzeczy

background image

Cassie Miles

NATURALNY PORZĄDEK RZECZY

(Monkey business)

background image

ROZDZIAŁ 1

Spod falbany żółtej kapy na łóżku Eriki Swanson wychylił się owłosiony łeb.

Promienie popołudniowego słońca padały przez okno, rozlewając się tęczą barw na

drewnianej podłodze. Włochata ręka wysunęła się ku oświetlonym deskom.

Rozległ się jakiś dźwięk. Ręka cofnęła się błyskawicznie i stworzenie zamarło w

bezruchu.

Erica stała w drzwiach sypialni, zbyt skupiona na trzymanej w ręku kopercie, by

dostrzec cokolwiek innego. Ód dawna czekała na ten list. Zaczerpnęła powietrza,

zacisnęła kciuk na szczęście... i nagle poczuła, że ktoś się jej przygląda. Rozejrzała się

niespokojnie po pokoju, ale wszystko wydawało się w porządku. Wzruszyła

ramionami i zdecydowanym ruchem rozdarła kopertę.

– Cholera jasna! – Znowu odmowa sfinansowania jej projektu badawczego.

Zmięła papier i ze złością rzuciła na podłogę.

Zwierzę przyglądało się jej w ciszy.

Z głębokim westchnieniem Erica przeszła przez pokój, usiadła na krawędzi

wielkiego łóżka i rozwiązała sznurowadła sportowych butów. Nie powiodło się z

Towarzystwem Ekspedycji Badawczych, ale nie była to przecież jej ostatnia

możliwość. Na dwa inne podania nie otrzymała jeszcze odpowiedzi. Upuściła jeden

adidas na podłogę.

Muskularne, owłosione ramię wciągnęło but pod łóżko.

Drugi but spadł na podłogę..

Ramię pojawiło się znowu. Długie, zwinne palce sięgnęły ku łydce Eriki i

błyskawicznie zacisnęły się wokół jej kostki. Z krzykiem skoczyła na równe nogi,

straciła równowagę i upadła do tyłu, na łóżko, chwytając żółtą narzutę. Jej noga wciąż

tkwiła w mocnym uścisku. Erica zaniosła się... śmiechem.

– Sheena, ty głupia małpo! Ale mnie wystraszyłaś!

Trzyletnia szympansica odpowiedziała pohukiwaniem, uwolniła kostkę opiekunki

i wyczołgała się spod łóżka. Jej szerokie wargi otwierały się i zamykały, a

wydostający się spomiędzy nich dźwięk do złudzenia przypominał chichot.

– Bardzo śmieszne. – W głosie Eriki słychać było wyrzut.

Sheena opuściła głowę, ale Erica wiedziała, że nie jest to gest skruchy. Od trzech

miesięcy, od kiedy wzięła szympansicę do domu z Ogrodu Zoologicznego,

położonego przy zachodniej granicy Denver, nauczyła się, że te zwierzęta nie umieją

przepraszać.

Sapiąc i pohukując, Sheena wskoczyła na łóżko i zajęła się przeczesywaniem

krótkich, kasztanowych loczków swojej opiekunki.

– Wiesz, że nie powinno cię tu być – upomniała Sheenę Erica. – Do mojej

sypialni szympansom wstęp wzbroniony.

Czy Sheena narobiła szkód? Erica rozejrzała się po pokoju, ale wydawało się, że

background image

wszystko jest w porządku. Regalik na książki wciąż stał. Bratki z wazonika na

toaletce nie zostały zjedzone. I co najważniejsze, Sheena nie dobrała się do kolekcji

szklanych figurek. Było ich trzydzieści dwie – jedna na każdy rok życia.

Sowa symbolizowała rok, w którym Erica skończyła studia. Synogarlica

przypominała, kiedy wyszła za mąż. Szakal przybył, gdy się rozwiodła. Trzy figurki

przedstawiały szympansy....

Kołyszącym krokiem Sheena przecięła pokój i złapała zmięty list. Jej opiekunka

westchnęła.

– Możesz go sobie wziąć.

Małpa natychmiast wepchnęła kartkę do ust.

– Możesz się tym bawić, ale nie zjedz go, proszę. Sheena rozerwała kulkę papieru

silnymi zębami i zachichotała, pokazując Erice bezkształtną masę.

– Nie jedz tego, Sheeno. Odmowy są pewnie trujące. – Wyciągnęła rękę, ale

małpa uskoczyła. Choć Sheena miała tylko siedemdziesiąt centymetrów wysokości i

ważyła piętnaście kilogramów, z łatwością dałaby sobie radę z doświadczonym

zawodnikiem.

– No dobrze, chodźmy stąd. – Erica wydała z siebie kilka dźwięków, w języku

szympansów oznaczających dobre jedzenie, i ruszyła ku drzwiom. – Co powiesz na

obiad? Trochę pysznej, sycącej małpiej mieszanki?

Sheena podążyła za nią na krzywych nogach, a Erica cofnęła się, by zamknąć

drzwi sypialni.

Coś za szybko to poszło. Sheena zazwyczaj nie dawała się tak łatwo skusić.

Zapewne szykuje inne psoty, na przykład puści wodę do wanny lub ściągnie zasłony.

W holu Erica zatrzymała się na moment, żeby podkręcić klimatyzację, która nigdy nie

dawała się dobrze wyregulować. Nie skarżyła się jednak, bo dom należał do Amandy

Hatfield, właścicielki zoo, w którym od półtora roku pracowała. Trudno było się

spodziewać, że ktokolwiek inny pozwoli trzymać w mieszkaniu takie zwierzę jak

Sheena, nie zabezpieczając się przed zniszczeniami wysoką kaucją.

Sheena zaczęła teraz wywijać fikołki na trzcinowych matach, wyściełających

podłogę w największym pokoju, a Erica przysiadła na zniszczonym przez małpę

krześle i ściągnęła granatowe podkolanówki, które razem z koszulą i szortami

tworzyły jej letni uniform. Na bosaka poszła do kuchni.

Lodówkę wypełniały jabłka, brzoskwinie, pomarańcze i sałata. Wspaniały zestaw,

jeśli się jest głodnym przedstawicielem naczelnych.

– Wygląda na to, że znowu zjemy sałatkę owocową – westchnęła Erica.

Wyjmowała brzoskwinie i jabłka, kątem oka obserwując Sheenę, która porzuciła

papier i biła teraz małpkę-zabawkę. Nie były to żadne czułe klepnięcia, a dziko,

hałaśliwie wymierzane razy. Po chwili uspokoiła się, objęła zabawkę i przywarła do

niej wargami w parodii miłosnego pocałunku.

– Jesteś za młoda, by odczuwać popęd seksualny. Szympansica zignorowała tę

background image

uwagę i obsypywała zabawkę całusami.

– Daj spokój, Sheena. Dopiero za jakieś cztery lata będziesz dojrzewać.

Natomiast przydałby ci się kolega.

Od połowy kwietnia Erica usiłowała wprowadzić Sheenę do czteroosobowej

rodziny szympansów w zoo. Wyspa ssaków naczelnych nie była całkowicie dzika, ale

stworzono na niej warunki tak bliskie naturalnemu środowisku szympansów, jak tylko

to było możliwe w Kolorado. Na wyspie Sheena przebywałaby ze swoimi, powstałyby

miedzy nimi ściślejsze więzi, a w odpowiednim czasie zapewne miałaby potomstwo.

Niestety, nie wyglądało na to, by plany Eriki miały się spełnić. Codziennie przenosiła

Sheenę przez fosę na wyspę i codziennie małpa kończyła swoją wizytę histerycznym

wrzaskiem....

Erica westchnęła, gdy Sheena spojrzała na nią i wydała dźwięk oznaczający

jedzenie.

– Szkoda, że z innymi szympansami nie porozumiewasz się tak dobrze jak ze

mną.

Erica unikała języka znaków. Początkowo starała się nie używać nawet słów,

jedynie dźwięków charakterystycznych dla szympansów, ale Sheenę najwyraźniej tak

to przygnębiało, że poddała się i wróciła do ludzkiej mowy.

– Och, Sheeno. Czy naprawdę nie wolałabyś mieć kumpla szympansa? Na wyspie

jest taki samiec, akurat w twoim wieku. Pamiętasz? Nazywa się Java.

Takie kuszenie brzmiało żałośnie nawet w uszach Eriki. Doskonale wiedziała, że

na siłę nie da się nawiązać żadnych kontaktów, nie potrafiła się jednak powstrzymać.

– Tak byś się dobrze bawiła. Sheena parsknęła.

– Uwierz mi. Pewnego dnia spotkasz swego królewicza – być może nawet

właśnie Javę – i potem będziesz żyła długo i szczęśliwie.

Małpa zaczęła pohukiwać.

– Nie wierzysz? – Po chwili stwierdziła rzeczowym tonem: – Ja też nie.

Widocznie żadna z nas nie jest typem Kopciuszka. Może to i dobrze. Chyba nie robią

szklanych pantofelków w twoich rozmiarach.

Szympansica skoczyła na stół kuchenny i chwyciła brzoskwinię. Ścisnęła

delikatny owoc, a miąższ przeciekł jej między palcami.

Erica postanowiła nie karcić małpy. Nic się ostatecznie nie stało. Jednak gdy

szympansica chwyciła ceramiczny słój, stojący na blacie kuchennym, powiedziała

zdecydowanie:

– Postaw to z powrotem.

Sheena posłuchała. Słój stłukł się, a płatki owsiane rozsypały po całej podłodze.

Chwyciła następny słój równocześnie z Ericą, która wydała ostrzegawczy dźwięk.

Przez chwilę walczyły, ale Sheena była silniejsza i słój z małpią mieszanką

wylądował na podłodze.

– Przestań, Sheeno! Jak ty się zachowujesz! Sheena kłapnęła zębami.

background image

– Nie pyskuj! – Erica jęknęła. – Co ja gadam? Ty nie pyskujesz. Jesteś małpą. Nie

umiesz mówić. Chyba mi odbija.

Sheena wskoczyła na parapet i długimi palcami nóg uchwyciła jego brzeg. Erice

nie podobało się, jak przygląda się zapadce, zamykającej okno.

– No chodź. Odejdź stamtąd.

Małpa zrobiła minę, która najwyraźniej mówiła: „spadaj, Erico!” Zręcznie

podniosła zapadkę i otworzyła okno. Erica zamarła.

– Bardzo sprytnie. Nie wiedziałam, że rozpracowałaś ten zamek. Na szczęście jest

jeszcze siatka.

– Uśmiechnęła się przyjacielsko i wyciągnęła ramiona.

– Jeśli tu wrócisz, obiecuję zabrać cię na przejażdżkę. W twoim foteliku

samochodowym. Chciałabyś?

Najwyraźniej Sheena nie była zainteresowana, bo podniosła zapadkę na ramie

siatki i wyskoczyła z pierwszego piętra na zewnątrz. Erica rzuciła się do okna.

Metr od niej, ale poza zasięgiem jej rąk, Sheena wisiała na grubych gałęziach

wysokiej topoli. Nawet nie pomachawszy na pożegnanie, zręcznie zsunęła się na

dół....

Erica pognała do drzwi, ale przypomniała sobie, że jest boso. Rzuciła się do

sypialni. Lewy but stał koło łóżka. Gdzie drugi?! Padła na kolana i na ile mogła,

wsunęła się pod łóżko, szukając po omacku. Znalazła go w końcu, zaklinowany za

nocnym stolikiem. Klnąc głośno, wskoczyła w adidasy, złapała szelki i smycz

szympansicy i wypadła z mieszkania. Sheena zdążyłaby już uciec na drugi koniec

miasta.

Erica obiegła budynek i stanęła. Oto topola. Oto otwarte okno jej kuchni. Ale ani

ś

ladu małpy. Pobiegła na parking. Starszy mężczyzna wysiadał właśnie z samochodu.

– Czy widział pan może szympansa?

– Oczywiście, że widziałem. W zoo.

Sprintem ruszyła ku ulicy. Samochody! Tyle samochodów! Czy Sheena będzie na

tyle rozsądna, by unikać jezdni? Na pewno nie. Erica skierowała się ku zatłoczonemu

bulwarowi.

Na rogu wpadła na dwóch chłopaków na rowerach.

– Nie widzieliście może szympansa?

– Nie – powiedział jeden z nich – ale widzieliśmy małpę.

– Chyba szła do Barrona. – Chłopiec wskazał palcem kierunek.

Sheeny nie było widać, ale dwie przecznice dalej lśnił neon: Ogrody i Wesołe

Miasteczko Barrona.

Erica ruszyła biegiem, klucząc miedzy nielicznymi przechodniami. Pierwsze

ś

wiatła. Drugie światła. Na drugą stronę bulwaru. Przez hałas ulicy usłyszała zgrzyt

diabelskiego młyna, piski dzieci i delikatną muzykę. Kataryniarz?

Przed wejściem na teren wesołego miasteczka rozchichotane dzieci otaczały

background image

mężczyznę o ogromnych wąsach i wielkiej, skołtunionej, czarnej czuprynie.

Mężczyzna oderwał dłoń od korby katarynki i pomachał do Eriki.

– Hej, panienko! Nie zgubiła pani małpy?

– Zgubiłam. – Ciężko oddychając, podeszła bliżej i spojrzała nad głowami

ś

miejących się dzieci. Sheena podskakiwała na swoich krzywych nogach i robiła

głupie miny.

Na widok Eriki z piskiem rzuciła się w ramiona kataryniarza.

– Proszę ją przytrzymać! – krzyknęła Erica. Sheena złapała kataryniarza z całej

siły za szyję, a na widok szelek w rękach opiekunki wdrapała się na jego ramiona.

Erice ogarnęła wściekłość. Od trzech miesięcy jej życie było wywrócone do góry

nogami, a dom zmienił się w pobojowisko. A teraz jej podopieczna zachowuje się jak

maltretowane dziecko.

– Małpka nie chce z panią iść – oznajmiło jedno z dzieci.

– Właśnie – włączyło się drugie. – Boi się pani. Kataryniarz znalazł rozwiązanie.

– Proszę dać mi szelki. Założę je.

Wolałaby zrobić to sama, ale Sheena wyprostowała się właśnie, stojąc na

ramionach kataryniarza, i mierzyła wzrokiem pobliskie drzewo oliwki. Czyżby

chciała dalej uciekać? Erica rzuciła kataryniarzowi szelki i smycz. Z pewnymi

trudnościami, wyplątując się z otaczających go ramion i nóg Sheeny, mężczyzna

nałożył małpie szelki i zapiął na jej plecach. Dzieci głośno wyraziły uznanie dla jego

zręczności.

– Dziękuję – powiedziała Erica, owijając sobie koniec smyczy wokół przegubu. –

Idziemy, Sheeno.

Jednak małpa nie miała zamiaru się poddać. Erica pociągnęła za smycz. Sheena

szarpnęła w swoją stronę. Teraz była jeszcze bardziej podniecona. Ku radości dzieci,

oplotła nogami kark kataryniarza i gestykulowała dziko.

Erica wydała z siebie długi, ostrzegawczy dźwięk.

Dzieci natychmiast go podchwyciły.

Sheena wydęła wargi i zaczęła zawodzić.

– Mogę coś zaproponować? – odezwał się kataryniarz. – Chodźmy w jakieś

spokojniejsze miejsce. Może w ciszy małpa szybciej się uspokoi.

Erica uniosła ramiona w geście poddania.

– Dobrze.

Gdy tylko podała kataryniarzowi koniec smyczy, a sama wzięła od niego

katarynkę, Sheena się odprężyła. Przytuliła się do mężczyzny i pocałowała go.

Kataryniarz pomachał dzieciom na pożegnanie, a potem ruszył w kierunku wejścia do

Ogrodów Barrona.

Erica zawahała się.

– Mówił pan o cichym miejscu.

– Owszem.

background image

– Nie chciałabym podkreślać rzeczy oczywistych, ale to jest wesołe miasteczko, z

tłumem, muzyką i absolutnie bez cichych zakątków.

– Ma pani rację.

Przyjrzała mu się. Zazwyczaj bez trudu oceniała charaktery ludzi i naczelnych –

ale ten mężczyzna ją zaskakiwał. Czy aby czegoś nie knuje? I jak, do diabła, wygląda

pod tymi wąsami?

– Nie jest to może biblioteka publiczna – mówił dalej – ale... znam tu taki

zakątek, gdzie nie ma hałasu. Proszę mi wierzyć.

Czemu nie? Osąd Sheeny przeważnie był wart mniej niż miska małpiej

mieszanki. A jednak Erica posłusznie podążała u boku kataryniarza. Czy miała

wybór? Nie mogła przecież ciągnąć wrzeszczącej i stawiającej opór małpy ulicami

Denver. Dla obu mogłoby się to źle skończyć.

Po przekroczeniu bramy okazało się, że Ogrody i Wesołe Miasteczko Barrona

nieco różnią się od wyobrażeń Eriki. Sądziła, że będzie tam aleja ze sprzedawcami

waty cukrowej, strzelnicami, karuzelami i innymi głośnymi, a pospolitymi atrakcjami.

Tymczasem ich droga wiodła teraz między dwoma pięknie zaplanowanymi i

utrzymanymi polami do minigolfa. Najwyraźniej u Barrona poważnie traktowano

słowo „ogród”.

– Mam przewagę – powiedział kataryniarz. – Wiem, że ma pani na imię Erica i

pracuje w Ogrodzie Zoologicznym.

Zerknęła na swoje imię wyhaftowane nad kieszonką na lewej piersi. Nazwa zoo

widniała na rękawie.

– A ja wiem, że pracuje pan tutaj. Sądząc zaś po łatwości, z jaką uspokoił pan tę

bestię, zapewne nazywa się pan Tarzan.

– Jednak nie. Jestem Nick Barron.

– Spokrewniony z właścicielem?

– Właściciel we własnej osobie. Dokładniej rzecz biorąc, jestem trzecim

pokoleniem Barronów właścicieli.

– Moje gratulacje. Pana park jest dobrze utrzymany. Tylko że na ogół nie bywam

w takich miejscach.

– Czemu?

– Och, proszę. – Erica odetchnęła i starała się mówić uprzejmie. Ostatecznie ten

człowiek poskromił Sheenę. – Trochę jestem za stara na przejażdżki na diabelskim

młynie....

Nick wskazał siwowłosą parę, grającą w minigolfa.

– Każdy ma tyle lat, na ile się czuje.

– Dzisiaj czuję się jak Matuzalem. Nie dość, że cały dzień było okropnie gorąco,

to jeszcze opluła mnie jedna z lam, gdy czyściłam jej obejście, wpadłam do wody w

fosie otaczającej wyspę naczelnych, a mój ulubiony bawół jest chory. Do tego jeszcze

ta ucieczka Sheeny, no i Towarzystwo Ekspedycji Badawczych odmówiło mi

background image

stypendium.

Zacisnęła usta. Zwierzanie się obcym nie leżało w jej naturze.

– Mów dalej – zachęcił ją. – Wyrzuć to z siebie. Mijani ludzie stawali i gapili się

na nich, co nie poprawiało nastroju Eriki.

– Dość już powiedziałam. Może teraz ty opowiesz mi o swoich ogrodach?

– Założono je pięćdziesiąt dwa lata temu jako rezerwat botaniczny. Gdy mój

dziadek otworzył ogród dla publiczności, była tu tylko niewielka restauracja i podium

dla orkiestry. Wiele lat później dodał karuzelę.

Minęli zacienione pole do minigolfa i wyszli na szeroką, zatłoczoną aleję, po

której toczyły się kolorowe wagoniki, a przebrani sprzedawcy oferowali klientom hot

dogi i precle. Z pałacu śmiechu dochodził głośny, mechaniczny chichot. Goście

piszczeli, gdy wagonik nagle wjeżdżał wysoko, by po chwili opaść na dół i kręcić się

w kółko. Nawet Sheena zamilkła. Erica przyglądała się z cierpkim uśmieszkiem.

– To jest ten rezerwat?

– Już nie. Chyba że uznasz wszystkich wielbicieli wesołych miasteczek za ginący

gatunek. Mój ojciec dodał pałac śmiechu, diabelski młyn i kolejkę górską...

Skierował ją ku kolorowej bramie z napisem: Królestwo Dzieci. W tej części

wszystko było dostosowane wielkością do najmłodszych odwiedzających.

– Tędy, proszę.

– A co ty wolisz? Wesołe miasteczko czy ogród botaniczny?

– Pół na pół. Usiłuję zachować tu spokój i ciszę, by można było organizować

rodzinne pikniki, ale równocześnie wesołe miasteczko musi być na tyle duże, by

przynosić zysk.

Sheena znów zaczęła pohukiwać.

– Ach, tak – przypomniała sobie Erica. – Ten włochaty potwór, który tak cię

polubił, nazywa się Sheena.

– To twoje domowe zwierzątko?

– Nic z tych rzeczy. – Erica poczuła się dotknięta. Nie popierała robienia z

dzikich zwierząt domowych ulubieńców. Dzisiejsza eskapada potwierdzała idiotyzm

takich prób. – Usiłuję przekonać Sheenę, że chce zamieszkać z innymi szympansami

na wyspie ssaków naczelnych w zoo.

– Macie kilka szympansów? Czy je czasami wynajmujecie?

Przeraził ją sam pomysł.

– Nie! Nie są gromadą komediantów! W zoo próbujemy im stworzyć warunki

możliwie zbliżone do naturalnych.

– Szkoda. Sheenie podobała się zabawa z dziećmi.

– Szympansy takie są. Bardzo towarzyskie. Ale...

– Więc czemu nie pozwolicie im się pobawić?

– Bo to nie należy do naturalnego porządku rzeczy. – Znała już te wszystkie

argumenty i rozważyła je dokładnie, zanim przyjęła posadę w zoo. Nie miała jednak

background image

zamiaru wyjaśniać swojej filozofii facetowi, który krył się za sztucznymi wąsami....

– Naturalny porządek rzeczy... – powtórzył Nick z zastanowieniem. – Chcesz

powiedzieć, że zabawa nie jest naturalna?

– Wcale nie. Nie podoba mi się, jak przekręcasz moje słowa.

– Dlaczego Sheena nie miałaby bawić się z dziećmi, skoro jest wtedy szczęśliwa?

– Po pierwsze, ludzie nie są tak naprawdę w stanie ocenić stanu emocjonalnego

szympansa. Skąd możemy wiedzieć, czy jest szczęśliwa, czy przestraszona? A po

drugie, Sheena nie powinna bawić się z dziećmi, bo jeśli coś jej się nie spodoba, z

łatwością może im połamać kości.

To mu trochę dało do myślenia, ale nie skłoniło do porzucenia tematu.

– A występowanie na scenie? – spytał. – Wydaje mi się, że Sheena lubi być w

centrum uwagi.

– Słuchaj, Nick, studiowałam biologię, a magisterium robiłam z antropologii ze

szczególnym uwzględnieniem naczelnych. Byłam w Afryce, w obozie badaczy goryli

w Ruandzie oraz w obozie Jane Goodall nad rzeką Gombe. Obecnie zajmuję się

badaniami nad instynktem rodzicielskim i tworzeniem więzi u małp w niewoli.

Naprawdę wiem, co jest dla Sheeny najlepsze.

Skręcili na wąską, wybrukowaną ścieżkę, obrzeżoną krzewami bzu.

– Trudno nie zauważyć – powiedział – że Sheena nie przebywa tam, gdzie

powinna, zgodnie z twoim pojmowaniem naturalnego porządku rzeczy.

– Została wychowana przez ludzi. Często nie potrafi właściwie interpretować

zachowania szympansów.

Otworzył drzwi wąskiej, dwupiętrowej repliki holenderskiego wiatraka. Budynek

był jaskrawo pomalowany i otoczony równo rosnącymi tulipanami. Ale wnętrze było

zupełnie inne. Kawowy dywan był o odcień ciemniejszy niż boazeria na ścianach. Tuż

przy wejściu kręcone, mosiężne schody prowadziły na górę. Umeblowanie – szafki,

kartoteki, skórzane fotele i biurko – zdradzało męski gust.

– Moje biuro – oznajmił Nick, zamykając za Ericą drzwi, ponieważ wnętrze było

klimatyzowane.

Chłodna cisza, która ich otoczyła, była niewiarygodna. Erica słyszała, jak

oddycha. Nick Barron wydawał się irytującym człowiekiem, ale dzięki temu biuru

zyskał w jej oczach.

– Rzeczywiście jest tu cicho – przyznała.

– Zainstalowałem przemysłową izolację dźwiękoszczelną. Gdy dorastasz w cieniu

diabelskiego młyna, uczysz się cenić ciszę.

Sheena zeskoczyła mu z ramion. Gdy Erica odpięła jej smycz, zaczęła krążyć po

pokoju.

– Rozgość się – rzucił Nick, podchodząc do biurka. Ściągnął z głowy perukę

kataryniarza, ukazując własne, krótko przycięte i jasnobrązowe włosy.

Usiadła w jednym z foteli i przyjrzała mu się. Chyba nadszedł czas, żeby zdjął

background image

również te idiotyczne wąsy? Myśl, że ujrzy jego twarz z niewiadomych przyczyn

sprawiała jej przyjemność.

Pomasował sobie głowę.

– Co za ulga! W lipcu jest za gorąco na peruki.

– Na wąsy na pewno też.

Zmarszczył nos.

– Nie, wąsy są po prostu dla wygłupu.

– Nie zdejmiesz ich?

Popatrzył na nią, unosząc brwi. Miała nieprzyjemne wrażenie, że dopiero teraz ją

zauważył.

– A chcesz, żebym zdjął?

Udawała, że nie widzi jego kpiącego spojrzenia i tonu, sugerującego zdejmowanie

zupełnie czegoś innego.

– No jak, Erico, mam je zdjąć?

– Wszystko mi jedno. – Ale to nie była prawda. Strasznie chciała zobaczyć, jak

wygląda. – Nie robi mi różnicy, czy je zdejmiesz, czy zostawisz, czy dasz pozłocić.

– Nie jesteś wcale ciekawa?

– Niespecjalnie.

Udawała całkowitą obojętność, ale dostrzegła złośliwy błysk w jego piwnych

oczach. Nic dziwnego, że tak dobrze dogadał się z Sheeną.

– Myślałem, że ciekawość jest podstawową cechą antropologów.

Sheena przyskoczyła do biurka i złapała kudłatą perukę.

– Zostaw to, Sheena! – skarciła ją Erica.

– Wszystko w porządku. Może się nią pobawić. Erica chciała zaprotestować, ale

ugryzła się w język.

Dobrze mu tak, niech Sheena zniszczy tę śmieszną perukę. Nie wierzył

ostrzeżeniom, podważał każde jej słowo. Poznali się zaledwie kilka minut temu, a już

sprzeczali się na niemal każdy temat. Najwyraźniej nie pasowali do siebie, skoro

między nimi cały czas iskrzyło.

– Chciałabyś może napić się czegoś zimnego z bąbelkami?

Nie lubiła gazowanych napojów i uważała je za niezdrowe.

– Wolałabym zwykłą wodę. Z: lodem.

– Naprawdę? A ja wypijam dziennie z sześć puszek. Otworzył małą lodówkę,

ukrytą pod barkiem.

Sheena znalazła się przy nim w ułamku sekundy. Błyskawicznie sięgnęła w głąb i

wyciągnęła jabłko. Nick usiłował ją złapać, ale chybił o pół... szerokości pokoju.

Jednak mamy coś ze sobą wspólnego, pomyślała złośliwie Erica. śadne z nas nie

potrafi złapać Sheeny.

– Wolno jej jeść jabłka?

– Tak. Jej dieta jest dość podobna do naszej.

background image

Sheena umościła się na kręconych schodach i zaczęła gryźć jabłko na przemian z

peruką. Już dawno nie była tak spokojna.

Erica, dla odmiany, czuła się pobudzona. Obecność Nicka wywoływała

nieprzyjemne drżenie ramion i skurcz w okolicach żołądka. Znała swoje ciało na tyle

dobrze, by rozpoznać symptomy pociągu fizycznego. Stary, znany popęd płciowy,

uznała, biorąc z rąk Nicka szklankę wody z lodem.

– Dziękuję.

Oparł się o fotel za jej plecami, pochylił i stuknął szklanką o jej szklankę. Był tak

blisko, że poczuła zapach jego płynu po goleniu.

– Za bardzo naturalne pragnienie przyjemności – powiedział.

Erica powstrzymała się od uśmiechu. Był zbyt pewny siebie, ale jej ciało

potwierdzało jego prawo do tej pewności. To dopiero kłopot! Nie chciała czuć

pociągu do Nicka Barrona z wesołego miasteczka. W jej planach życiowych nie było

miejsca na mężczyznę. Samiec? O mało nie zakrztusiła się wodą. Co też jej

przychodzi do głowy?

Usiłowała się odprężyć i zachowywać jak dojrzała kobieta. Ale oczy ją zdradzały.

Nie mogła oderwać wzroku od Nicka, gdy odchylał do tyłu głowę i pił musujący

napój.

Zorientował się, że mu się przygląda, a to drażniło ją jeszcze bardziej. Czy nie tak

właśnie zachowywał się samiec przewodzący stadu? Demonstrując swoją przewagę?

Nawet bez przeprowadzania obserwacji Erica była pewna, że Nick zostałby

przewodnikiem w każdym stadzie, jakie by sobie wybrał. Niech sobie będzie, ale ona

nie miała zamiaru stać się potulną zdobyczą.

Spojrzała na niego w górę, słodko się uśmiechając. Nagłym ruchem dłoni zerwała

mu wąsy.

– Auu! – Szarpnął się do tyłu, zaskoczony.

– Czy tak nie jest lepiej? – zakpiła. – Bardziej naturalnie?

Oho, pomyślała, ma piękne usta. Pełne, ładnie wykrojone wargi, które podkreślają

wyraziste rysy twarzy.

– Jestem zdumiony – odparł, rzucając jej groźne spojrzenie. – Nie sądziłem, że

dobrze wychowane antropolożki tak się zachowują.

– Czasami potulna samica naczelnych uznaje, że agresja jest najbardziej

skutecznym sposobem reakcji.

– Czy to ostrzeżenie?

Wiedziała, że zrozumiał, iż Erica Swanson, inteligentna, nowoczesna kobieta, nie

ma zamiaru poddać się swemu popędowi płciowemu. Nie wtedy, gdy ma wyraźnie

bardzo mało wspólnego z mężczyzną.

Podrapał ślad po przyklejonych wąsach.

– Dobrze znasz biologię, Erico?

– Czemu pytasz?

background image

– Całe życie byłem uczulony na sierść. Tymczasem nasza miła przyjaciółka łaziła

po mnie, a ja nie dostałam nawet wysypki. I oczy mi nie łzawią. Dlaczego?

– Prawdopodobnie futro Sheeny cię nie alergizuje. Nie wiem o tym zbyt wiele, ale

czasami ludzie wyrastają z uczuleń. Zmienia się chemia ich ciał....

– Bardzo bym się cieszył. Zawsze chciałem mieć psa. Może wreszcie nadszedł

czas.

– Nigdy nie trzymałeś żadnego zwierzęcia?

– Nigdy.

Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. W jej rodzinnym domu, na wsi w stanie

Wisconsin, roiło się od psów, kotów, papug i królików, nie wspominając o bydle na

farmie. Erica, która była środkowym z siedmiorga dzieci Swansonów, czasami

uważała zwierzęta za swoją prawdziwą rodzinę. Cocker-spaniel zawsze miał czas,

ż

eby się z nią bawić, a niebieska papużka ćwierkała w odpowiedzi na zwierzenia

Eriki. Dorastanie bez zwierząt byłoby bardzo samotne, pomimo stałego tłumu w

domu Swansonów.

Zrobiło jej się żal Nicka. Może to brak zwierząt w okresie dojrzewania sprawił, że

tak bardzo chciał rządzić i miał wszystko za złe.

– Może powinienem kupić szympansa.

Ś

wieżo obudzona sympatia rozwiała się jak dym.

– Nie bądź śmieszny. Szympansy nie są domowymi zwierzątkami, chyba że

mieszkasz w dżungli. To właśnie przydarzyło się Sheenie. – Od strony schodów

dobiegło sapnięcie. – Bardzo miły człowiek przywiózł Sheenę z Afryki, gdy miała

sześć miesięcy. Troszczył się o nią, ale wyrosła i zaczęła zachowywać się jak zwierzę.

W końcu miał dość tego, że nigdy nie może zaprosić gości, a co parę miesięcy musi

kupować nowe meble. W rezultacie on się czuje podle, że postanowił oddać Sheenę, a

Sheena nie potrafi zintegrować się z własnym gatunkiem.

– W porządku. Przekonałaś mnie. Szympansy nie nadają się na domowych

ulubieńców.

– Zdumiewająca wrażliwość jak na kogoś, kogo bawi przebieranie się za

kataryniarza. – Erica urwała. Od kiedy to jest taka nadęta i ważna? Zazwyczaj miała

dużo tolerancji dla ludzi, ale w Nicku było coś, co ją prowokowało. Spróbowała to

przemóc. Łagodnym tonem dodała:

– Pewnie nie wiesz, ale kataryniarze byli znani z tego, że źle traktowali swoje

małpki.

Nick rozłożył ramiona w kpiącym geście przeprosin.

– Rzeczywiście, nie wiedziałem.

Sheena zeszła ze schodów i poklepała go po ramieniu.

– Sheena mi wybacza – poinformował Erice.

– Ona nie ma pojęcia, o czym rozmawiamy. – Erika wstała. Najlepiej będzie

wyplątać się z tej sytuacji jak najprędzej. – Ale najwyraźniej się uspokoiła. Dziękuję

background image

za pomoc, Nick. Teraz już powinnyśmy wracać do domu. – Wyciągnęła rękę do

szympansicy.

Sheena spojrzała po kolei na oboje. Bardzo ostrożnie wzięła dłoń Nicka i włożyła

ją w dłoń Eriki. Potrzymała je tak chwilę, zamruczała i wróciła na schody, bawić się

peruką.

Jego ciało było ciepłe, uścisk mocny. Erica przeniosła spojrzenie z ich złączonych

rąk na twarz Nicka. Rozum mówił jej, że powinna jak najszybciej zabrać rękę, ale nie

była w stanie. Nick uścisnął lekko jej dłoń. Odruchowo odwzajemniła uścisk.

– Może Sheena wie więcej, niż ty czy ja.

– Instynkt – powiedziała i natychmiast tego pożałowała. Jej zwariowany popęd

płciowy wywołał już dość kłopotów. Choć puściła dłoń Nicka, pozostało uczucie

więzi. – Naprawdę muszę iść.

– Odwiozę was.

Skinęła potakująco głową, myśląc jednocześnie, że chyba straciła i rozum, i

instynkt samozachowawczy. Wiązanie się z tym mężczyzną było naprawdę najgłupszą

rzeczą, jaką mogła zrobić....

Prowadziła grzeczną Sheenę przez park, a w głowie miała mętlik. Jak to możliwe,

ż

e pociąga ją tak nieodpowiedni partner? Wsiedli do samochodu, ale Erica wciąż nie

mogła zebrać myśli. Automatycznie wskazywała Nickowi, jak dojechać do jej domu.

Dopiero gdy otworzyła drzwi, gwałtownie powróciła do rzeczywistości. Tak, tu

były zniszczone meble, bałagan, zgnieciona w kulkę odpowiedź na jej podanie. Nie

był to dom kobiety, która jada kolację w blasku świec i gubi szklane pantofelki. Jeśli

chce znów zobaczyć Nicka, powinna powiedzieć to wprost. Ale czy się odważy?

– Urocze mieszkanko – uśmiechnął się do niej.

– Utrzymane w stylu „naczelny prymitywny”. Sheena usiadła na podłodze i wbiła

spojrzenie w sufit. Wyglądała na całkowicie wyczerpaną. Erica także. To był długi,

gorący, męczący dzień. Poszła do kuchni i mocno zamknęła okno. Nick zatrzymał się

w progu. Widziała, że usiłuje nie roześmiać się na widok rozbitych słoików.

– Czy mógłbym zaprosić panie na kolację do siebie? Powinienem jednak ostrzec,

ż

e dziś gotuje mój syn, Michael, więc kuchnia może wyglądać jeszcze gorzej niż

twoja.

– Twój syn? – Chyba nie był żonaty?

– Michael. Ma szesnaście lat. Nie to ją interesowało najbardziej.

– Czy jesteś... ?

– Jego matka i ja rozwiedliśmy się siedem lat temu. – Skrzywił usta w ponurym

grymasie. – A ty, Erico? Czy jest ktoś w twoim życiu poza Sheeną?

– Rodzice. Sześcioro rodzeństwa. Ale mieszkam sama z Sheeną....

– A co z tą kolacją?

– Bardzo bym chciała. – Co ona mówi!? Szybko dodała: – Ale nie dzisiaj, Nick.

– Kiedy indziej?

background image

– Tak. – Ucieszyła się, że będzie jakieś kiedy indziej. Pierwsze spotkanie zaczęło

się w najgorszy – i najlepszy – możliwy sposób.

Odprowadziła go do drzwi.

– Ciągle jeszcze nie pojawiła się żadna alergiczna wysypka?

– śadna – odparł. – To dobry znak. Może wkraczam w nowy okres swego życia.

Drzwi się za nim zamknęły i Erica oparła się o nie plecami. Ku swemu

zdziwieniu, miała nadzieję, że w tym nowym okresie życia Nicka i dla niej znajdzie

się miejsce.

background image

ROZDZIAŁ 2

Tej nocy nie obyło się bez marzeń i bezsennego przewracania się w łóżku. Erica

była zbyt wyczerpana, by śnić. Ściągnęła z siebie uniform i padła na łóżko, nie mając

sił nawet na cowieczorną sesję cudownie otępiającej muzyki rockowej.

Dopiero następnego ranka, w zoo, trzeźwo oceniła całą sytuację. Wiedziała, że

powinna dobrze się zastanowić, zanim zdecyduje się na coś, co może mieć bolesne

zakończenie. Nie była też całkiem pewna, na co właściwie ma się zdecydować.

Związek z mężczyzną? Niemożliwe!

Praca nie zostawiała jej ani czasu, ani energii na jakiekolwiek męsko-damskie

zobowiązania. W dodatku natychmiast po otrzymaniu stypendium miała zamiar

wyruszyć do Afryki badać naczelne w ich naturalnym środowisku. Nawiązywanie

bliższej znajomości nie byłoby więc w porządku.

Naciągnęła kalosze na tenisówki i pchnęła taczkę z karmą w kierunku zagrody

lam. Zgoda, Nick ją fascynował. Czy powinna wdawać się w swobodny,

niezobowiązujący romans? Erica zmarszczyła brwi, wrzucając paszę do paśnika i

odkręcając kran, by nalać wody. Nie traktowała lekko tych spraw. W gruncie rzeczy,

jedną z jej podstawowych wad było zbyt poważne podejście do życia.

Z drugiej strony, pożądanie należało do zjawisk naturalnych i naukowo

poznanych. Od rozwodu trzy lata temu miała tylko jeden króciutki związek z innym

mężczyzną. Nie ma więc co się dziwić, że hormony się odezwały.

Przy drzwiach biura przyszło jej do głowy, że może martwi się niepotrzebnie.

Może Nick w ogóle nie zadzwoni. Pokręciła głową. Zadzwoni. Po latach obserwacji

naczelnych wiedziała, że każdy zdrowy samiec, a więc także Nick, jest zawsze gotów

wykazać swą męskość w pierwotny, fizyczny sposób. Naczelne? Pierwotna

fizyczność? Wielkie nieba, a od kiedy to stała się tak pruderyjna? Właściwym słowem

jest seks. Mężczyźni zawsze gotowi są do seksu, a sądząc po jej wczorajszej reakcji,

ona sama też nie miałaby nic przeciwko temu.

Erica ściągnęła kalosze, wytarła tenisówki o wycieraczkę i wkroczyła do biura

Ogrodu Zoologicznego. Z zamyślenia wyrwał ją głos Amandy Hatfield, właścicielki

zoo.

– Erico, kochanie, co się dzieje?

– Słucham?

– Posłaniec właśnie przyniósł banany dla Sheeny. Erice rozbawiła doczepiona do

wielkiej kiści bananów karteczka:

Dziękuję za niezwykłe popołudnie.

Były kataryniarz.

Amanda odchyliła się do tyłu na obrotowym krześle i splotła dłonie na karku pod

background image

siwym kokiem.

– Czy banany przysłała twoja zwariowana siostra Elaine?

– Nie, były kataryniarz.

Erica wcisnęła się za własne biurko i zajęła papierami. Pozornie oschła i

rzeczowa Amanda była w gruncie rzeczy niepoprawną romantyczką, która o popędzie

płciowym myślała jak o „wielkiej miłości”.

– Czy ten kataryniarz to interesujący mężczyzna? – spytała Amanda.

– Być może.

– Proszę, nie wykręcaj się. Spotkałaś kogoś specjalnego?

– Czy spotkałam? – Erica zmarszczyła brwi, udając namysł. – Nie jestem pewna.

Raczej Sheena go spotkała.

– Nic ci nie przyjdzie z tych uników, kochanie.

– No dobrze, powiem ci. Wczoraj spotkałam pewnego mężczyznę.

Zrelacjonowała wydarzenia poprzedniego dnia. Choć usiłowała mówić głównie o

kłopotach, jakich przysporzyła Sheena, Amanda nieubłaganie powracała do Nicka

Barrona. Jaki jest? Nie jest chyba żonaty? Czy ma poczucie humoru?

– Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Ja poświęciłam życie badaniom naukowym.

On prowadzi wesołe miasteczko i przebiera się w śmieszne stroje.

– Wygląda mi akurat na takiego mężczyznę, jakiego potrzebujesz.

– Amando, nie zgadzaliśmy się w niczym od pierwszego słowa. Od chętki na

napoje gazowane po znaczenie naturalnego środowiska dla Sheeny.

– Ale zalazł ci za skórę – podsumowała Amanda, wyglądając przez okno. – Nie

dziwię ci się, Erico. Zapewne jest trochę więcej niż średniego wzrostu, ma

jasnobrązowe włosy i bardzo... miły uśmiech.

– Skąd wiesz?

– Bo właśnie tu idzie.

Nick? Erica wyciągnęła szyję, by popatrzeć przez okno, dostrzegła go i zniknęła

za górą papierów na biurku. Rzuciła okiem na rozbawioną twarz Amandy.

– Nawet nie próbuj – ostrzegła ją. – Nawet nie próbuj bawić się w swatkę.

– Ależ moja droga, wcale nie będę musiała. – Amanda otworzyła drzwi biura,

wyciągając na powitanie rękę. Nick się przedstawił.

Erica była zaskoczona jego wyglądem, zaskoczona i zafascynowana. Bez stroju

kataryniarza wydawał się wyższy. Bardziej dominujący? W każdym razie bardziej

atrakcyjny fizycznie. Miał na sobie niebieską, bawełnianą koszulę, szorty w kolorze

khaki i sportowe buty na bosych stopach. Był to bardzo swobodny strój, ale pasował

do niego. Nogi Nicka były muskularne i opalone, ramiona szerokie, ale nie

przesadnie. Dorodny, dojrzały przedstawiciel gatunku, oceniła.

– Erica? – Amanda przywołała ją do rzeczywistości.

– Cześć, Nick – powiedziała szybko Erica. Zbyt szybko? Poczuła się, jakby

przyłapano ją na podglądaniu. – Dzięki za banany.

background image

Podszedł do jej biurka i postawił na nim dużą torbę.

– Banany były dla Sheeny. To jest dla ciebie.

Wyciągnęła z torby duży pojemnik na wodę, z nierdzewnej stali. Wewnątrz

znajdował się mniejszy, i jeszcze jeden, i jeszcze. W sumie naliczyła ich sześć.

– Bardzo praktyczne. Na pewno mi się przydadzą – powiedziała z uznaniem. –

Dziękuję, choć naprawdę nie powinieneś był...

– Wydawało mi się, że nie jesteś kobietą w typie kwiatowo-czekoladkowym.

– Dobrze ci się wydawało. Banany i pojemniki są znacznie bardziej w cenie.

Odezwała się Amanda.

– Pomyślałam sobie, że Nick i ja należymy do jednej branży. On pokazuje florę, a

ja faunę. Erico, czy mogłabyś oprowadzić Nicka po zoo? Może zaproponowałby

jakieś ulepszenia?

– Z ogromną przyjemnością zwiedzę zoo – stwierdził – ale nie sądzę, bym mógł

udzielić sensownych rad. Niewiele wiem o zwierzętach.

– Ale znasz się na organizowaniu ogrodów i planowaniu ruchu zwiedzających.

Nie zaprzeczaj, młody człowieku. Często odwiedzałam Ogrody Barrona z moim

ś

więtej pamięci mężem i mam same miłe wspomnienia. Urządzaliśmy pikniki na

trawie, a potem przytulaliśmy się na ławce pod drzewami, słuchając orkiestry.

Niski głos Amandy brzmiał łagodnie i Erica ze wzruszeniem słuchała opowieści o

zapachu magnolii na wiosnę, o przejażdżkach na karuzeli i o widoku

rozgwieżdżonego nieba ze szczytu diabelskiego młyna. Oczyma Amandy ujrzała na

chwilę radosną, pogodną przeszłość, czas, jakiego sama nigdy nie doświadczyła. W

jej własnym życiu nie było miejsca na słodkie, romantyczne chwile. Nawet gdy była

mężatką... szczególnie wtedy, gdy była mężatką.

Jej mąż był znanym, odnoszącym sukcesy archeologiem. Logicznie rzecz biorąc,

on i Erica powinni do siebie pasować. Choć jego osiągnięcia czasami ją przytłaczały,

mąż doceniał jej studia nad naczelnymi. Miał rozliczne kontakty, więc przed Ericą

otwierało się wiele drzwi podczas wspólnej wyprawy do Afryki. A jednak oddalali się

od siebie. Ich kariery zawodowe często powodowały długie rozłąki. Mieli wiele

wspólnych zainteresowań, a jednak brakowało w ich związku poczucia wspólnoty.

Może gdyby czasami przejechali się razem na karuzeli...

Nagle Amanda powróciła do teraźniejszości.

– Erico, oprowadź tego młodego człowieka po zoo.

– Dobrze. – Erica oderwała się od wspomnień. – Wrócimy za godzinę.

Wyprowadziła Nicka na słońce. Nawet gdy temperatura przekraczała trzydzieści

stopni, w tym rejonie suchych wzgórz na zachód od Denver nigdy nie czuło się upału.

Na północy zbierały się ciemne, wysokie chmury, zwiastujące popołudniowy deszcz.

– Miła ta twoja szefowa – powiedział Nick. Szefowa? Erica najeżyła się. Nick

miał talent do używania niewłaściwych słów.

– Amanda i ja jesteśmy współpracowniczkami. Ja jej pomagam utrzymać zoo, a

background image

ona mnie wspiera w moich badaniach.

– Jak to się stało, że jest właścicielką zoo?

– Zaczęło się od pary osieroconych bawołów, pumy i pustego terenu.

– Opowiedz mi o tym.

– Kiedy zmarł mąż Amandy, jakieś dziesięć lat temu, odziedziczyła po nim duży,

nie zabudowany teren. Zostawił jej również dwa ulubione bawoły i chudą, starą pumę,

która przychodziła do nich do domu po resztki.

– Ulubione bawoły?...

– Zdaje się, że wygrał je w pokera. W każdym razie Amanda próbowała

ofiarować je zoo w Denver, ale nie mieli miejsca. Przez jakiś czas nie zajmowała się

nimi i zostawiła sprawę swojemu biegowi. Wtedy ktoś zabił jednego z bawołów.

Nigdy nie dowiedziała się, kto to zrobił. Kilka dni potem niektórzy sąsiedzi uznali, że

puma jest niebezpieczna. Amanda nie pozwoliła im zapolować na nią na swoim

terenie. Oświadczyła, że zwierzęta na jej ziemi są pod ochroną, że przekształca ten

teren w niezależny rezerwat zoologiczny.

Zatrzymali się przy dużej zagrodzie. Cztery wielbłądy przyglądały im się spod

długich rzęs, obojętnie przeżuwając pokarm.

– A skąd wzięły się wielbłądy? – spytał Nick. – Jakaś inna wygrana w pokera?

– Z cyrku, który się rozwiązał. Gdy Amanda ogłosiła, że zakłada zoo i załatwiła

wszystkie formalności, miejskie zoo zaczęło kierować do niej ludzi, którzy chcieli

pozbyć się swoich zwierząt. Poza tym kupowała i wymieniała się. Wielbłądy, lamy i

oczywiście wapiti dobrze czują się w naszym klimacie.

– Oczywiście – przytaknął. – Wapiti?

Amerykański łoś. Wapiti to indiańska nazwa. Oprowadzanie po zoo nie było dla

Eriki nowością i rutyna działała na nią uspokajająco, póki nie przyjrzała się dokładnie

swemu towarzyszowi. Słońce rozświetlało jego włosy i podkreślało opaleniznę. Nieco

nieprzytomnie zauważyła, że jego wargi poruszają się.

– Możesz powtórzyć?

– Hu zatrudniacie pracowników?

– Tylko Amanda i ja pracujemy na cały etat, ale mamy dwóch facetów, którzy

zajmują się utrzymaniem porządku, a także nocnego strażnika imieniem Tim. Poza

tym około pięćdziesięciu wolontariuszy, których Amanda szkoli, by tworzyli

regularny zespół.

– Amanda musi mieć duże talenty organizacyjne.

– Jest niezwykła. Udaje jej się prowadzić dość kosztowne przedsięwzięcie przy

minimalnym budżecie.

Nick oparł się o ogrodzenie, oddzielające wielbłądy od ścieżki.

– Chciałbym zobaczyć małpy – oznajmił. – To znaczy szympansy. Pan

troglodytes, prawda?

Spojrzała podejrzliwie.

background image

– Ciekawe, skąd znasz ich łacińską nazwę.

– Zlituj się, Erico, nie jestem przecież kompletnym matołem.

Idąc za nią przez zoo, Nick pogratulował sobie, że poprzedniego wieczoru

poczytał sobie o Pan troglodytes. Szympansy należały do małp człekokształtnych,

ż

yły w dżunglach Afryki równikowej, przeważnie w stadach rządzonych przez

dominującego samca. Na ogół były wegetarianami. Osiągały dojrzałość płciową w

wielu ośmiu lat, a żyły około czterdziestu.

Wyobraził sobie podobną notkę encyklopedyczną o opiekunce zoo, Erice

Swanson. Homo sapiens, samica. Wspaniałe ciało o mocnych udach i jędrnym

biuście. Oczy ciemne i pełne życia. Kręcone, ciemne włosy. Inteligentna, zadziorna,

wolna. I tyle o niej wiem, pomyślał Nick.

Najbardziej istotne informacje będą wymagały badań. Na przykład jej ulubiony

kolor. Potrawa. Rodzaj żartów.

Zatrzymała się przy tabliczce oznajmiającej: Wyspa Ssaków Naczelnych.

– Toru.

Nick oparł dłonie na gładkiej drewnianej barierce i spojrzał na drugą stronę

szerokiej fosy. W zaroślach nic się nie ruszało, w każdym razie nic nie mógł dostrzec.

Najwyraźniej nie on jeden – przy barierce stało kilka innych osób. Wykazawszy swoją

wiedzę o gatunku, Nick nie chciał teraz zdradzić się, że nie wie, jak obserwuje się

małpy.

– Mieszkają tu cztery szympansy – powiedziała Erica. – Dwa dorosłe, samiec i

samica. Samica ma roczne dziecko. Przebywa tam również młody samiec w wieku

Sheeny.

– Jak duża jest ta wyspa?

– Niecałe pół hektara. To prawie naturalna wyspa, musieliśmy tylko zbudować

tamę, by inaczej skierować wodę po drugiej stronie. Pracuję tu od półtora roku i ta

wyspa jest moim głównym dziełem.

– A szympansy nie uciekają, bo boją się wody. – Tak.

Naśladując Erice, skupił spojrzenie na kępie drzew. Miał nieprzyjemne wrażenie,

ż

e Erica kpi w duchu z jego świeżo nabytej wiedzy o szympansach. To śmieszne,

pomyślał. Ma trzydzieści osiem lat i nie musi zachowywać się jak uczeń, który stara

się zrobić wrażenie na nauczycielce.

– W gruncie rzeczy wyspa nie jest zbyt wygodna – powiedziała. – W śnieżną

zimę tracimy wiele czasu, przenosząc szympansy tam i z powrotem miedzy wyspą a

budynkiem na lądzie.

Pokiwał głową, rzucając ukradkowe spojrzenie na jej profil. Nos miała mały i

zgrabny, a mocno zarysowane brwi i wąskie wargi nadawały jej poważny wygląd. Nie

znał jej jeszcze zbyt dobrze, ale wydała mu się pozbawiona kokieterii. Włosy

wyglądały na świeżo umyte, ale nie przycięte przez fryzjera. Jej twarz nie nosiła

ś

ladów szminki ani makijażu. Czy to możliwe, zastanawiał się w duchu, że nie wie,

background image

jaka jest śliczna?

– Patrz! – Erica wskazała ręką. – Idzie Java. Zza krzewu wyszedł szympans

przypominający Sheenę. Przykucnął, zwrócony twarzą ku chichoczącym

obserwatorom, i bardzo starannie obrał banana. Niewielka sosna z tyłu zatrzęsła się.

– To pewnie Lenny – wyjaśniła Erica. – Starszy, dominujący samiec. Biedny Java

musi znosić jego agresywność.

Duży szympans ruszył do przodu. Wyglądał jak bandyta przygotowany do

bijatyki, gdy tak sunął z nastroszonym futrem na plecach i ramionach. Java krzyknął,

upuścił banana i uciekł w wierzbowe zarośla.

– Bezczelny staruch – powiedział Nick.

– Ryzykując przypisywanie szympansom ludzkich cech, muszę się z tobą zgodzić.

Właśnie z powodu Lenny’ego chciałabym wprowadzić Sheenę do stada. Java miałby

kogoś w swoim wieku do towarzystwa.

– Ale Sheena nie chce z nimi zostać?

– Może to po prostu nie jest dobry moment – powiedziała Erica. – Dopiero

niedawno Java rozstał się ze swoją matką.

– Matką?

– Tak. Jenny i Lenny są rodzicami Javy.

Nick dokładniej przyjrzał się szympansom. Ojciec i syn? Natychmiast przyszły

mu namyśl jego stosunki z Michaelem.

Java zsunął się z drzewa, odsłaniając zęby i wydając niskie, sapiące dźwięki.

Ciągnął za sobą nogami i zachowywał poddańczo, niemal przepraszająco. W końcu

przysiadł koło Lenny’ego i wyciągnął łapę. Starszy szympans zahukał, potem poklepał

syna po tyłku. Widzowie zaśmieli się, tylko Nick poczuł, jak coś ściska go w gardle.

Młody szympans wydawał się tak bardzo potrzebować uwagi ojca! Lenny

odpowiedział na tę potrzebę. Dokładnie jak u ludzkich ojców i synów: stałe zbliżanie

się i odrzucanie. Nick przełknął ślinę, zanim się odezwał.

– Rzeczywiście przypominają ludzi, prawda?

– Zdumiewająco. Pod względem genetycznym, między ludzkim DNA a DNA

szympansów jest mniej niż jednoprocentowa różnica. Tak jak my mają długie

dzieciństwo, uczą się z sytuacji społecznych i mają podobne zachowania

pozawerbalne.

– Na przykład?

– Przytulanie, pieszczoty, trzymanie się za ręce. – Dla zademonstrowania

przesunęła dłonią po jego przedramieniu. – Głaskanie.

Chwycił jej dłoń, zanim ją zabrała, i uniósł palce do ust.

– Całowanie?

Przytaknęła, usiłując opanować nagłe podniecenie. Ten pociąg fizyczny był

naprawdę niezwykle silny i nie mogła go zignorować. Zabrała rękę, wyciągnęła z

kieszeni notes i zaczęła zapisywać.

background image

– Jeszcze niedawno bezpośrednia konfrontacja z Lennym spowodowałaby, że

Java pognałby do matki.

Z wyspy dobiegło głośne pohukiwanie Lenny’ego. Wyciągnął nad głową długie

ramiona i ziewnął. Java zrobił to samo. A potem oba szympansy ramię w ramię

odeszły w głąb zarośli.

Rozczarowani widzowie zaczęli się rozchodzić. Nick zwrócił się do Eriki.

– Co zapisujesz?

– Datę, godzinę i krótki opis tego spotkania.

– Skończyła i zamknęła notatnik. – No dobrze, Nick. Co teraz?

– Czy myślisz, że szympansy wrócą?

– Jasne, ale to może trochę potrwać.

– Możemy poczekać? Za jakąś godzinę muszę wyjść, a chciałbym je jeszcze raz

zobaczyć.

Przyjrzała mu się, czy nie kpi, ale nic na to nie wskazywało. Zachowanie Javy i

Lenny’ego naprawdę go intrygowało.

– Skoro masz tylko godzinę, to powinniśmy raczej skończyć zwiedzanie.

– A mogę przyjść kiedy indziej?

– Pewnie. Możesz nawet pomóc przy popołudniowym karmieniu.

Erica ugryzła się w język. Opieka nad szympansami i ich karmienie odbywało się

pod ścisłą kontrolą. Wprowadzenie kogoś obcego oznaczało zmianę środowiska.

Dlaczego w ogóle o tym wspomniała?

– Mógłbym je karmić? – zapytał z entuzjazmem.

– Dzisiaj jestem zajęty, ale może jutro? A mógłbym przyprowadzić syna?

– Nic z tych rzeczy – odparła ze zdecydowaniem, którego nie czuła. – Wolno ci

będzie tylko obserwować. W porządku? śadnych bliższych kontaktów z

szympansami.

– Obiecuję. Ty tu rządzisz.

W drodze do innych części zoo Nick zadawał setki pytań o szympansy i proces

tworzenia się więzi. Ledwo rzucił okiem na dostojne – napili. Nie zainteresowały go

również świstaki. Z roztargnieniem poklepał rena, dwa bawoły i ryczącego osła.

Gdy weszli do niewielkiego, chłodnego pawilonu gadów, otrzeźwiał na chwilę.

– Nie przepadam za wężami, Erico.

– Naprawdę są bardzo miłe i uczuciowe. Czy trzymałeś kiedyś jakiegoś na

rękach?

– Nigdy. I nie mam zamiaru.

Zaciągnęła go przed wielkie terrarium z dwoma pytonami. Każdy miał blisko dwa

metry długości. Z wdziękiem przesuwały się po specjalnie zawieszonej gałęzi.

– To Patty i Pete, pytony. Powiedz sam, Nick, czy wzory na ich skórze nie są

piękne?

– Owszem, na parze butów. Roześmiała się.

background image

– To może trochę potrwać, ale nauczę cię lubić węże.

– Nie sądzę, bym kiedykolwiek miał ochotę na pieszczoty z pytonem. Natomiast z

przyjemnością spędzę wiele czasu z tobą, Erico.

Intymny ton jego głosu dał jej do myślenia. „Wiele czasu”... Czyżby Nick robił

jakieś plany na przyszłość, spodziewał się, że ich znajomość się rozwinie? Ona też nie

była bez winy, obiecując nauczyć go lubić węże czy wprowadzić na wyspę

szympansów. Najwyraźniej powinna wszystko wyjaśnić, zanim posuną się dalej.

– Nick, mogę z tobą poważnie porozmawiać?

– Nie tutaj – wzdrygnął się. – Tobie, może się podobają, ale ja naprawdę boję się

wężów.

Wyszli na słońce. Erica wskazała duży, betonowy budynek, położony w pobliżu

wyspy.

– Pójdziemy po Sheenę....

– Tu mieszka Sheena? – Gwizdnął. – Prawdziwy betonowy Wersal.

– To zimowe kwatery szympansów. Znajduje się tam również kuchnia.

– Wspaniale. Zastanawiałem się, czy niechęć Sheeny do grupy nie wzięła się stąd,

ż

e w dzieciństwie pozbawiono ją poczucia więzi z innymi szympansami.

– Tak, na pewno tak właśnie jest – odpowiedziała niecierpliwie. – Nick,

powinniśmy przedyskutować kilka spraw.

– Właśnie. W jakim wieku Sheena została adoptowana przez człowieka? Kiedy u

szympansów wykształca się poczucie więzi z grupą?

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym teraz nie rozmawiać o

szympansach.

– Dobrze. – Dopasował swój krok do kroku Eriki. – Co tak bardzo chcesz mi

powiedzieć?

– Nie tak znowu bardzo – zaprotestowała. A może jednak?

– Robisz wrażenie zdenerwowanej. Kącik ust masz jakby ściągnięty w dół. Jak

taki mały haczyk na ryby.

– Przestań kpić, Nick.

– Dobrze. O czym tak ważnym chcesz porozmawiać?

– O nas. – Jego projekty i jej własna rodząca się namiętność wymagały określenia

warunków. Od czego zacząć?

– Może mógłbym ci pomóc – stwierdził. – Czy łatwiej ci będzie, jeśli oświadczę,

ż

e bardzo mi się podobasz?

– Tak, łatwiej. – Nigdy nie robiła czegoś takiego. Znajomości Eriki z

mężczyznami, a także jej małżeństwo należały do tradycyjnych. To mężczyzna

zabiegał, nadawał kształt związkowi i w końcu odchodził...

Tak było dotychczas. Teraz postanowiła, że jasno przedstawi swoje zamiary i

określi charakter relacji według własnych reguł. Czuła się bardzo niepewnie, ale

odetchnęła głęboko i zaczęła.

background image

– Sądzę, że powinniśmy określić kierunek i potencjał naszej... hm... znajomości.

Widzisz, praca zawodowa jest dla mnie niezwykle ważna.

– Rozumiem – przytaknął.

– Zapewne zainteresuje cię, że pociąg fizyczny jest odwzajemniony. –

Odchrząknęła. Dlaczego przemawia jak stara panna nauczycielka? – Proponuję,

byśmy – przy pewnych ograniczeniach – dopuścili do uzewnętrznienia się naszych

naturalnych popędów.

– Czy składasz mi propozycję, Erico?

– Działania, jakie proponuję, mogą być tak zrozumiane, czyli mogą... – Ucichła,

gdy jej wzrok spoczął na jego pięknie wykrojonych ustach. Oczy ze złotymi plamkami

były czyste i jasne. Zdrowy rozsądek Eriki uleciał przez okno, szybko jak koliber. –

Dokładnie tak, Nick. Składam ci propozycję.

– Przyjmuję. – Rozejrzał się po surowym krajobrazie zoo. – Czy są tu jakieś

zarośla, w których moglibyśmy się schować, by dać upust naszemu popędowi? A

może powinniśmy to zrobić na miejscu, na oczach bawołu, świstaków i wszystkich

innych?

Odwróciła wzrok. Zaszło nieporozumienie. Oczekiwała poważnej rozmowy.

– Chyba nie wyraziłem się jasno.

– Ależ tak. Chodzi o popęd płciowy. Jak u szympansów.

– Przestań się ze mnie wyśmiewać.

– Zapewniam cię, moja droga, że się nie śmieję.

– W porządku. Słuchaj uważnie. Dokładnie zaplanowałam swoje życie i nie ma w

nim miejsca na żadne stałe związki.

– Jasno powiedziane.

– Akurat teraz staram się o stypendium na studia nad naczelnymi w Afryce.

Wcześniej czy później ktoś mi przyzna pieniądze. Gdy tylko je dostanę, wyjeżdżam.

Nikt i nic mnie tu nie zatrzyma.

No już, powiedziała, co miała do powiedzenia. Ale właściwie skąd wie, że Nick

miałby ochotę na stały związek czy jakieś zobowiązania? Do diabła, przecież nawet

nie poprosił jej o spotkanie.

– Czy zrobiłam z siebie zupełną idiotkę?

– Nikt nie jest doskonały.

– To stary dowcip.

– Przepraszam, nie mogłem się oprzeć. Naprawdę cenię twoją uczciwość.

Pokiwała głową. Uczciwość. O to właśnie jej chodziło. O uczciwy, namiętny,

bezproblemowy związek. Wyciągnął rękę i lekko musnął jej policzek.

– A może nawet będę w stanie ci pomóc.

– Pomóc? – Zadrżała, wciąż czując jego delikatny dotyk.

– Mam pewne powiązania z Klubem Poszukiwaczy Przygód – mówił dalej. –

Wiem, że dają stypendia naukowe.

background image

– Klub Poszukiwaczy Przygód?

– To taka gromada starszych, bogatych facetów. I kilka kobiet. Są ekscentryczni,

ale mają dobre serca. Wszędzie już byli i wszystko widzieli. Lubią zachęcać innych

do poszukiwania przygód.

– Ale tu nie chodzi o przygodę, tylko badania naukowe....

– Dla większości nas, zwykłych śmiertelników, – stwierdził sucho – wyjazd do

Trzeciego Świata i życie w obozie z gromadą małp jest jednak przygodą.

Erica pomyślała nagle, że bardzo lubi Nicka. Wykazywał więcej niż zrozumienie.

Nie stawiał żądań, tylko ją wspierał. Pod wpływem impulsu ujęła w dłonie jego twarz

i pocałowała lekko w czubek nosa.

– Czy to podziękowanie? – zapytał.

– Owszem.

– Próbuję spełnić marzenie twego życia, a za to dostaję tylko całusa w nos? –

Szybkim ruchem oplótł ją ramionami i przyciągnął. – Pokażę ci, jak należy

dziękować.

Pocałunek nie był ani uprzejmy, ani zdawkowy. Wymagał żywej odpowiedzi.

Erica bez tchu smakowała jego wargi. Pod powiekami wybuchały barwne fajerwerki.

Biologiczne potrzeby nareszcie znalazły ujście. Uniosła ramiona i objęła go z całej

siły, a smak jego warg i języka przenikał ją całą. Otarła się bezwstydnie o Nicka,

spalając się w ogniu pożądania. Napięcie w dole brzucha stawało się nie do

wytrzymania. A on ją wciąż całował.

Jej zmysły były niemal boleśnie wyostrzone. Serce biło w dzikim, pierwotnym

rytmie.

Gdy pocałunek się skończył, Erica nie od razu wróciła do rzeczywistości. Patrzyła

nieprzytomnie i bez zrozumienia na nagłe, niezręczne ruchy mężczyzny.

– Co ty robisz, Nick?

– Chyba jednak nie jestem całkiem wyleczony – stwierdził, drapiąc się mocno po

nodze. – Któreś z tych zwierząt obudziło moje uczulenie.

Wyciągnął rękę, na której w szybkim tempie pojawiała się czerwona wysypka.

Także skóra pod kolanami była podrażniona.

– Och, Nick, tak mi przykro. Ciekawe, które zwierzę jest za to odpowiedzialne. –

Gwałtownie wciągnęła powietrze. – A jeśli to ja?

– Nie martw się, nigdy nie miałem alergii na kobiety. Poczuła się dotknięta. Czy

wiele było tych kobiet?

Czy testował swoje uczulenie na blondynki i rude? Uniósł nogę i podrapał się za

kolanem.

– Chyba lepiej stąd wyjdę. Zresztą jestem już spóźniony na inne spotkanie.

– Czy zobaczymy się dziś wieczorem?

– Jutro.

Jutro? To cała wieczność.

background image

– Będziemy mieli czas, Erico.

– Ale...

– Mnóstwo czasu.

Puścił do niej oko i pospieszył w kierunku wyjścia. Erica patrzyła za nim,

podejrzewając, że jej odważne przyznanie się do niezależności i pożądania nie

całkiem dotarło do Nicka. Mnóstwo czasu? Czyż nie powiedziała mu dopiero co, że w

każdej chwili może wyjechać do Afryki? Alergia czy nie alergia, ten atak zdarzył się

akurat na czas.

Przechyliła głowę. Lepiej niech Nick nie próbuje manipulować ich przyszłym

związkiem. Może i ma tendencję do dominacji, za to ona potrafi być uparta i

zdecydowana.

background image

ROZDZIAŁ 3

Następnego dnia w południe Nick przechylił się nad biurkiem w swoim biurze i

podał Erice notatnik.

– A to po co?

– Na wypadek, gdybyś chciała robić notatki. Erica siedziała sztywno. Niecałą

dobę wcześniej przysięgła sobie kontrolować rozwój sytuacji, a już teraz sprawy

wymykały jej się z rąk.

– Czekaj no, czekaj – powiedziała. – Twoim zdaniem będę potrzebowała

notatnika, by zapisywać mądrości, padające z twych ust?

– Sam bym tego lepiej nie ujął. Rzuciła notatnik na biurko.

– Wystarczy mi moja pamięć. Poza tym wolałabym jak najszybciej skończyć to,

co mamy zrobić, i wrócić do mojej roboty w zoo.

Otworzył przed nią drzwi biura.

– Rozumiem, że plan Amandy, byś spędziła ze mną dzień, studiując zasady

planowania krajobrazu, nie przypadł ci do gustu?

– Dobrze rozumiesz.

– Erica? – Dotknął jej ręki. Odwróciła się gwałtownie. Jasnożółty materiał

sukienki otarł się o uda Nicka. Chciałby ją pocałować, przegonić rumieniec z

policzków, powiedzieć, jaka jest piękna, gdy się złości. Wiedział jednak, że taka

uwaga wywołałaby wielki wybuch. – Podoba mi się twoja sukienka.

– Dziękuję – warknęła, bardziej wściekła na siebie niż na niego. Ostatecznie nikt

jej nie kazał przebierać się po wyjściu z zoo. Z własnego wyboru narzuciła żółtą

sukienkę bez rękawów, która podkreślała jej szczupłą talię i efektownie układała się

wokół kolan. Czyżby udzielił jej się romantyzm Amandy?

– Najpierw rzucimy okiem na całość. – Poprowadził ją ku diabelskiemu młynowi.

– Nie boisz się wysokości, mam nadzieję?

– Niczego się nie boję.

Spróbował uśmiechnąć się przyjacielsko, ale natrafił na tak lodowate spojrzenie,

ż

e poczuł, jak sinieją mu z zimna wargi.

Stanęli w krótkiej kolejce przed kolorowym, pionowo ustawionym kołem i

powoli, w milczeniu posuwali się naprzód. Nick rzucił okiem na wagoniki. Były

czyste. Operator też wyglądał porządnie w niebieskiej bawełnianej koszulce, która

stanowiła rodzaj uniformu personelu wesołego miasteczka.

Nick przesunął wzrok na główny deptak. Całe rodziny spacerowały wokół

klombu z geranium i wzdłuż sztucznego wzgórza z sosnami i liliami tygrysimi. Nick

był zadowolony... Zadowolony z kwiatów, liczby odwiedzających i diabelskiego

młyna. Inną sprawą było nastawienie Eriki.

Odezwał się dopiero, gdy zapięli już pasy w wagoniku.

– Jesteś wściekła.

background image

– Czyżby? – Odsunęła się tak daleko, jak tylko pozwalało na to wąskie siedzenie,

nie życząc sobie żadnego fizycznego kontaktu z Nickiem. Plan Amandy był

niedwuznaczną próbą swatów. – Może jestem wściekła, bo nie podoba mi się sposób,

w jaki zmawiasz się z Amandą za moimi plecami!

– Teraz już mamy zmowę?

– Poza tym codziennie powinnam spędzać część dnia na obserwacji szympansów.

Ten tak zwany plan to całkowite lekceważenie mojej pracy.

Gdy rano pojawiła się w zoo, Amanda zażądała, by Erica spędziła dzień z

Nickiem. Chciała, by zapoznała się z metodami promocji i zastanowiła nad ich

adaptacją dla potrzeb zoo.

Diabelski młyn przesuwał się powoli w górę, biorąc coraz to nowych pasażerów.

– Nie tylko Amanda jest winna – powiedział.

– Tak sądziłam.

– Ale nie był to także mój pomysł. – Poruszył się i wagonik lekko się zakołysał. –

Zresztą po tym, jak mówiłaś wczoraj o dawaniu ujścia naturalnym popędom,

pomyślałem, że może chciałabyś spędzić ze mną ten dzień.

– Ach tak? A dlaczego nie spytałeś mnie wprost?

– Plan Amandy ma sens – upierał się. – Gdy zadzwoniłem, by podziękować za

umożliwienie obejrzenia zoo, powiedziała, że ma problemy z gotówką. Chciałaby

przyciągnąć więcej zwiedzających.

– To prawda. Ale ja nie jestem właściwą osobą do tej misji. Jestem specjalistką

od ssaków naczelnych, a nie publicystką.

– Zajmujesz się wzorcami zachowań, prawda?

– Zasadniczo tak.

– To właśnie tu robisz – podsumował. – Badasz wzorce zachowań.

Byli już na szczycie diabelskiego młyna, na wysokości drugiego piętra. Erica

wychyliła się do przodu, przyglądając się terenowi i wprawiając ich wagonik w lekkie

kołysanie.

– Popatrz w prawo – wskazał Nick. – Tam znajduje się wejście z terenami do gry

w minigolfa. Przez liście widać szczyt karuzeli. Tam także jest wesołe miasteczko dla

dzieci. Po lewej masz kolejkę górską. Z tyłu, za nami, mieści się restauracja

„Gazebo”. A na wprost umiejscowiono muszlę koncertową i staw z liliami wodnymi.

– Jak duży jest cały teren?

– Dwanaście hektarów, nie licząc parkingu – To jest bardzo ważne. Jeśli chcesz

przyciągnąć ludzi, musisz mieć duży parking. Wygoda jest bardzo istotna.

Diabelski młyn znów drgnął i tym razem ruszyli w dół.

Erica z radością odetchnęła. Gdy znów wznosili się w górę, przygryzła wargi,

usiłując zachować powagę, ale radość z tej przejażdżki była silniejsza. Zachichotała.

– Ze sto lat już tego nie robiłam.

– Najwyraźniej zbyt długo.

background image

Znów mknęli w górę i Erica roześmiała się już otwarcie.

– Zbyt długo co?

– Nikt nie zbił cię z nóg. Przygwoździła go spojrzeniem.

– Jesteś bardzo pewny siebie.

– Owszem. – Znów wjechali w górę i spadli w dół. – Uwielbiam jeździć na

diabelskim młynie z piękną kobietą.

– Dziękuję. – Ucieszył ją ten komplement. Już od dawna, od bardzo dawna żaden

mężczyzna nie powiedział jej, że jest atrakcyjna.

Nadal nie podobało jej się, że Nick i Amanda spiskowali za jej plecami, ale była

w stanie się z tym pogodzić.

Nick dał znak operatorowi i po chwili oboje stali na ziemi.

– No jak, dobrze się bawisz?

– Dobrze – przyznała. Wysunęli się z gromady ludzi i stanęli w cieniu sosny. –

Słuchaj, Nick, nie chcę spędzić dnia na wściekaniu się, ale powinieneś zrozumieć, jak

bardzo nienawidzę, gdy się mną manipuluje. Nigdy więcej tego nie rób.

– Załatwione. Od tej chwili obiecuję postępować otwarcie.

Wyciągnęła rękę.

– Przypieczętujemy to uściskiem dłoni?

– Nie bądźmy takimi formalistami. Trzymając się za ręce, poszli brukowaną

ś

cieżką do cienistego zagajnika. Choć dobiegały ich głosy, zręcznie ukształtowany

krajobraz zapewniał intymną atmosferę.

Jak tu miło, pomyślała. Chłodny, zielony cień drzew. Szum fontanny. Przyjemnie

znajoma ręka obejmująca jej dłoń.

– A więc, Erico, kiedy ostatnio byłaś w wesołym miasteczku?

– Jeszcze w szkole średniej, gdy zawitało w naszą okolicę.

– śadnych wycieczek do Disneylandu?

– śadnych. Rodzina z siedmiorgiem dzieci nie mogła pozwolić sobie na takie

atrakcje. Nie tylko byłoby to zbyt kosztowne, ale jeszcze w dodatku trudne do

zorganizowania. Pamiętam wycieczkę z naszego rodzinnego Whitworth w stanie

Wisconsin do St. Louis. Dziewięć spoconych ciał wciśniętych do furgonetki jak

sardynki. Mało brakowało, a rozerwałabym na strzępy moją młodszą siostrę Elise....

Potrząsnęła głową z mieszaniną żalu i sympatii. Kochała wszystkich członków

swojej dużej rodziny. Jednakże trudno było być średnią z rodzeństwa. Sporą część

swych młodych lat Erica spędziła na marzeniach. Najpierw wymyślała bajki, potem

uciekała w myślach do egzotycznych krain czarów, by w końcu marzyć o studiach

zoologicznych w Afryce.

– Co robią twoi rodzice? – Nick przerwał jej wspomnienia.

– Mają farmę mleczną. Kiedyś tata eksperymentował z produkcją lodów, stąd mój

wstręt do tego słodzonego, zamrożonego mleka.

– Nic z tego nie wyszło? Pokręciła głową.

background image

– Nic nigdy mu nie wychodziło. Tata zawsze snuł wspaniałe plany zarobienia

miliona dolarów, ale na planach się kończyło.

– Twój tata musi być interesującym facetem.

– Marzyciele zwykle są tacy. Są popularni i podniecający. Niespecjalnie

szanowani, ale bardzo, bardzo interesujący.

Nie mogła powstrzymać nuty goryczy w głosie, gdy pomyślała o konsekwencjach

posiadania ojca marzyciela. Zdobywanie wykształcenia to była ciągła finansowa

walka. Gdyby tylko tata rozsądniej postępował z pieniędzmi. Gdyby mama nie rodziła

co dwa lata. Gdyby. Gdyby. Gdyby.

– Bardzo ich wszystkich kocham – powiedziała. – Ale było nas tyle! Czasami

chciałabym mieć bardziej normalną rodzinę.

– Tak, wiem, o co ci chodzi. Nienawidziłem, gdy mnie nazywano „ten chłopak z

wesołego miasteczka”. Nigdy nie wiedziałem, czy inne dzieciaki lubią mnie dla mnie

samego, czy chodzi im o darmowe przejażdżki i poczęstunki.

Zatrzymali się przy stawie z liliami. Choć po moście z czerwonej cegły ciągnęły

tłumy, w pobliżu stawu, pokrytego okrągłymi liśćmi i białymi kwiatami, było cicho i

spokojnie.

– A ty masz rodzeństwo, Nick?

– Jedną młodszą siostrę. Mieszka z rodziną w Kalifornii. Moja mama właśnie

pojechała do niej na lato. Ojciec wcześnie się wypalił. Umarł dwa lata temu.

– Tak mi przykro.

Zauważyła błysk uczucia w jego oczach.

– Mnie też jest przykro. Ojciec i ja zawsze skakaliśmy sobie do oczu.

Walczyliśmy ze sobą. Chciał, żebym został i dalej prowadził rodzinny interes. Ale ja

nie byłem gotów. Aż do teraz.

– Więc nie zawsze tu pracowałeś?

– Nie – uśmiechnął się cierpko. – Może wyglądam, jakbym urodził się w

kostiumie kataryniarza, ale przeprowadziłem się tu dopiero dwa lata temu.

– A co przedtem robiłeś? Nie, poczekaj. Niech zgadnę. Wyglądasz na

rozluźnionego, leniwego faceta, ale założę się, że uprawiasz sport. Czy byłeś

zawodowym graczem w golfa?

– Jeśli zajmuję się sportem – co nie zdarza się często – to gram w tenisa.

– Nauczyciel? Trener?

Pokręcił głową. Zmarszczyła nos i zastanowiła się. Trudno było wyobrazić go

sobie w garniturze.

– Artysta? Pisarz? Aktor?

– Ja? Chyba żartujesz.

– Może prowadziłeś sklep? Albo restaurację. O, właśnie. Miałeś restaurację

specjalizującą się w napojach gazowanych i przekąskach.

– Zimno, zimno. Byłem maklerem w Nowym Jorku.

background image

– Ty?! – Nie mogła w to uwierzyć. – Ubierałeś się w trzyczęściowe garnitury i

pracowałeś na Wall Street?

– Droga pani, byłem odpicowany od stóp w butach od Gucciego do głowy

strzyżonej przez fryzjera, miałem apartament na Manhattanie i dom w Connecticut.

Pracowałem dwanaście godzin dziennie, chodziłem na obiady, w czasie których

wypijałem po trzy martini, i codziennie obracałem milionami dolarów.

– Nigdy bym nie zgadła. – Erica była zdumiona.

– To komplement. Ciężko pracowałem, żeby zostawić to wszystko za sobą.

– Dlaczego? – Wydawało się jej, że tamto życie było pełne blasków.

– Wolę być tym, kim jestem dzisiaj. Nie zrozum mnie źle, nie żałuję swojej

przeszłości. Wall Street zapewniła mi wygodne życie. Robiłem, co chciałem,

podróżowałem, gdzie chciałem. Parę lat temu coś się we mnie zmieniło. Dawniej

uwielbiałem życie w napięciu. Tylko wtedy czułem naprawdę, że żyję. Teraz już nie.

Park mi wystarczy. Jak powiedziałaś, jestem facetem prowadzącym życie osiadłe i na

luzie. A ty?

– Wręcz przeciwnie. Całe moje dotychczasowe życie było przygotowaniem.

– Do czego?

– Do badań w Afryce. Moje prawdziwe życie zacznie się, gdy dostanę

stypendium.

– A jeśli wcześniej coś ci się przydarzy? – Następne zdanie rzucił przez ramię z

wystudiowaną niedbałością. – Na przykład zakochasz się, wyjdziesz za mąż, urodzisz

dziecko.

– To się nie zdarzy, Nick.

Sprowadził ją z wytyczonej ścieżki i skierował ku brzegowi stawu przez niskie

zarośla. Pod płaczącą wierzbą zdjął buty i podwinął nogawki dżinsów.

– Śmiecie – wyjaśnił lakonicznie.

Na powierzchni pływały dwa kartonowe opakowania. Nick wszedł do wody,

zrobił kilka kroków i wyciągnął rozmoczoną tekturę. Za chwilę był znów na brzegu.

– Nienawidzę śmieci. Mam ośmiu pracowników, których zadaniem jest wyłącznie

sprzątanie. Cały dzień mają pełne ręce roboty.

– W zoo mamy ten sam problem, a przecież nawet nie prowadzimy straganów

spożywczych.

– Nie? – Wsunął stopę w but. – Dlaczego? Czy to niebezpieczne dla zwierząt?

– Może być. Na ogół większość ludzi stosuje się do zakazu karmienia.

Ruszyli na powrót ku deptakowi.

– Czy jedzenie na terenie zoo jest zakazane?

– Nie, choć do tego nie zachęcamy. Ale mamy tereny piknikowe.

– Stoisko z napojami chłodzącymi to jednak coś, nad czym Amanda powinna się

zastanowić. – Podszedł do kosza na śmiecie i wrzucił tam wyciągnięte ze stawu

opakowania. – Takie stoiska przynoszą duży zysk.

background image

Zacisnęła zęby, by głośno nie zaprotestować. Jak dotychczas, wysunął dwie

propozycje: stragany z jedzeniem i duży parking. Obie były dla niej odrażające. W

gruncie rzeczy cały pomysł przyciągnięcia do zoo większej liczby zwiedzających

budził jej zastrzeżenia. Erica wolała niewielki ruch, bo tylko wtedy mogła spokojnie

prowadzić badania.

Gdy przechodzili przez most, Nick bez trudu odczytał jej myśli.

– Och nie, wraca twój bojowy nastrój. Wyglądasz, jakbyś była gotowa stanąć na

czele niszczycielskiej hordy.

Rzuciła mu niechętne spojrzenie.

– Nie zrozum mnie źle – zastrzegł się. – Wyglądasz naprawdę groźnie. Ściągasz

brwi w prostą linię, a twoja górna warga lekko się unosi. Czy szympansy robią

podobne miny?

Przypomniała sobie Sheenę bijącą lalkę.

– Potrafią okazać niezadowolenie.

– Pokaż mi, jak.

– Nie tutaj. Ludzie patrzą.

ś

artował z niej delikatnie, gdy szli za dźwiękiem gitar i piosenek ludowych ku

estradzie, otoczonej miniaturowymi drzewkami bonsai i odłamkami lawy. Znaleźli

wolną ławkę w cieniu wiązu.

– Nie daj się prosić, Erico. Zrób coś szympansiego. Ustąpiła.

– Daj mi rękę. Wyciągnął ku niej ramię.

– Zauważ, że wysypka zniknęła. Eksperymentuję z nowym środkiem

odczulającym.

Położyła jego dłoń na swoim udzie i przyjrzała jej się dokładnie. Potem

paznokciami przeczesała lekko cienkie, ciemne włosy pokrywające jego przedramię.

– W ten sposób szympansy się odprężają. Nazywa się to iskaniem. Przypuszczam,

ż

e nie masz wszy?

– Mam nadzieję!

Siedzieli spokojnie, przysłuchując się muzyce. Erica stwierdziła, że, o dziwo,

szympansi relaks działa również na nią. Dotykanie Nicka uspokajało. Tylko rozmowa

z nim sprawiała, że natychmiast się najeżała. ‘ Mogliby przeżyć coś wspaniałego,

gdyby udało jej się przekonać go, by nie otwierał ust.

– To naprawdę rozluźniające – powiedział. – Podoba mi się.

– No jasne – zachichotała. – Iskanie szczególnie dobrze wpływa na niżej

rozwinięte gatunki ssaków naczelnych.

– A propos... – Pomachał ręką do młodego człowieka w czerwonym podkoszulku

z emblematem Ogrodów Barrona. – To mój syn, Michael.

– Sympatycznie wygląda – powiedziała, gdy wysoki, blond nastolatek ruszył w

ich kierunku.

– No pewnie. Podobny do ojca. Prychnęła.

background image

– To fakt biologiczny. Przystojni rodzice produkują przystojne dzieci.

– Nick, staruszku, wcale nie musi tak być.

Gdy przedstawił jej syna, Erica zorientowała się, jak bardzo ten szesnastolatek

przypomina swego ojca. Podobne złote oczy, wyraziste rysy, uroczy uśmiech. Z tą

różnicą, że Michael był parę centymetrów wyższy i miał jaśniejsze włosy.

Uśmiechnął się.

– Miło mi panią poznać.

– Dziękuję, Michael. Mnie też.

– To pani musi być tą damą z szympansem. Matką Sheeny? – zapytał lekko

Michael.

– Och, mam nadzieję, że nie! Nick wtrącił się szybko.

– Erica wie, o co ci chodzi.

– Oczywiście – przytaknęła. – Przypomniałam sobie tylko, jak moja mama

zawsze skarżyła się, że ludzie nazywają ją „matką Eriki” czy „mamą Eddie’ego”.

Teraz chyba wiem, jak się wtedy czuła.

Nick roześmiał się głośno. Zaryzykował wyciągnięcie zdecydowanie

przedwczesnych wniosków. Mogliby stać się rodziną. Od pierwszej chwili, gdy ujrzał

Erice, wiedział, że między nimi istnieje coś szczególnego. Dlatego właśnie nie chciał

jej widzieć poprzedniego wieczoru. Nie poszedł z nią do łóżka, bo nie zamierzał z nią

romansować. Planował wspólną przyszłość. W Erice dostrzegł kobietę, która mogłaby

dzielić z nim życie.

– Hej, tato, obudź się. Pytałem, czy to ty wybierałeś na dzisiaj muzykę dla

zespołu. – Michael zwrócił się do Eriki. – Mój tata ma fioła na punkcie muzyki

gitarowej i folkowej z lat sześćdziesiątych.

– Naprawdę? – Uśmiechnęła się do Nicka kpiąco. – Stare, ale jare, co?

Michael roześmiał się.

– A pani to lubi?

– Mów do mnie Erica. Nie, nie lubię. Lubię mocny rock, grany naprawdę głośno.

No, oczywiście, lubię niektórych staruszków – The Dead i Rolling Stonesów, a nawet

czasami Beatlesów.

– Co świadczy, że mają zdrowe reakcje – skomentował Nick.

Trio gitarowe skończyło właśnie sentymentalne „Where Have Ali the Flowers

Gone?” i Nick ruszył ku estradzie. Zwołał zespół na krótką naradę.

– Co on robi? – spytała Erica.

– Nie wiadomo. Mój tata jest naprawdę nieprzewidywalny. – Odwrócił się do

niej. – Więc ile małp trzymasz w zoo?

– Cztery na wyspie ssaków naczelnych i Sheenę.

– Fajnie. Jak mieszkałem z mamą, miałem psa. – Przestąpił z nogi na nogę. –

Czasami brakuje mi zwierząt.

Trzej gitarzyści odłożyli gitary akustyczne i włączyli elektryczne. Zabrzęczały

background image

mikrofony, wzmacniacze włączyły się z piskiem.

Erica zachichotała, gdy zespół zaczął grać największe rockandrollowe przeboje

Elvisa Presleya. Nick podwinął rękawy koszuli, przesunął kosmyk na czoło i ciągnął

za sobą nogi na podobieństwo Chucka Berry’ego.

Erica szczerze się roześmiała.

– Michael, twój ojciec jest naprawdę zdrowo stuknięty.

– Mówiłem ci. Słuchaj, nie chciałem cię dotknąć, nazywając mamą Sheeny.

– . W porządku, Michael. Wiem.

– To miała być taka etykietka, rozumiesz? śebym wiedział, jak odróżnić cię od

innych.

– Od innych? To jest iż aż tyle?

– O tak, tata lubi bujne życie.

Gdy na niego spojrzała, Michael odwrócił wzrok. Przygarbił się i zmarszczył

brwi, wpatrując się w czubek swego prawego buta. Gdyby był szympansem, Erica

uznałaby, że demonstruje niechętną rezerwę – próbuje nawiązać kontakt, ale boi się,

ż

e zostanie odrzucony.

– Michael? Czy chciałbyś mi coś powiedzieć?

– Nie wiem.

Miała dość doświadczenia z gromadą braci i sióstr, by wiedzieć, że nie powinna

naciskać.

Muzyka przyciągnęła kilkoro nastolatków, którzy zaczęli podskakiwać do rytmu.

Atrakcyjna, rudowłosa dziewczyna zbliżała się, tańcząc, do Michaela, ale chłopak był

zbyt zajęty wpatrywaniem się w swoje buty, by ją zauważyć.

– Skłamałem – wyrzucił z siebie nareszcie. – Tata rzadko kiedy się z kimś

umawia. Naprawdę jest ciągle w domu, ciągle tu przywiązany.

– Czy to cię martwi?

– Tak. Nie. Czasami wydaje mi się, że robi to dla mnie, wiesz, a ja wcale nie

chcę. Myślę, że zostaje w domu, żebym ja nie był sam.

– Czujesz się samotny?

– Słuchaj, ze mną wszystko w porządku. Nie chcę o tym mówić, rozumiesz?

– Rozumiem – przytaknęła cicho.

Nickowi udało się przepchnąć przez tańczących i powrócić do nich. Objął Erice.

– Chodź, Michael. Postawimy tej pani szklankę wody.

– Wiesz, tato, idźcie sami. – Ruszył w kierunku estrady, ale rzucił jeszcze przez

ramię: – Miło cię było poznać, Erica.

– Mnie też.

Ujęła Nicka za ramię i jeszcze raz obejrzała się za chłopakiem. Ich rozmowa

zaniepokoiła ją. Wiedziała, co to znaczy być samotnym. W dodatku Michael nie ma

nawet czworonożnego przyjaciela.

– Michael wydawał się bardzo zainteresowany szympansami.

background image

– On kocha zwierzęta. To jeden z powodów, dla których chciałbym pozbyć się

alergii.

Erica puściła ramię Nicka i pobiegła za Michaelem.

– Słuchaj, chciałbyś przyjść w sobotę do zoo? Mógłbyś mi pomóc karmić

szympansy.

– Fajnie – rozjaśnił się w uśmiechu.

– To do zobaczenia.

Nick przyglądał się im ze zdziwieniem.

– O co chodziło?

– Skoro nie możesz mi pomagać z powodu alergii, zatrudniłam twego syna.

Nieważne, że nie pozwalała innym na kontakty z szympansami. Nie szkodzi, że

nie miała czasu na zajmowanie się samotnym nastolatkiem. To nic, że jej stosunki z

Nickiem komplikowały się z minuty na minutę. Poczuła zadowolenie, że umówiła się

z Michaelem.

Nick przyjacielskim gestem rozburzył jej włosy.

– Ty naprawdę niczego się nie boisz. Niewiele kobiet zgodziłoby się stawić czoło

dwom Barronom naraz.

– Dam sobie radę.

Ruszyli przed siebie, oddalając się od muzyki, mijając ogrody i sztuczny

wodospad. Myśli Eriki krążyły wokół planów na wieczór. Wieczór z Nickiem. Chyba

Amanda zgodzi się popilnować Sheeny?

– Ach, byłbym zapomniał – powiedział Nick. – Dowiadywałem się o możliwości

stypendium z Klubu Poszukiwaczy Przygód. Tak się składa, że mają fundusze na

popieranie wypraw. Ponad pół miliona dolarów siedzi sobie na koncie i obrasta

odsetkami.

– śartujesz chyba.

– Wspomniałem, że jesteś antropologiem specjalizującym się w naczelnych, który

chce założyć obóz w Afryce. Byli pełni entuzjazmu.

Serce biło jej jak szalone. Nie mogła w to uwierzyć. Jej plany, marzenia i nadzieje

mogą się ziścić.

– Musisz zrobić tylko parę rzeczy. Spotkać się z nimi i odpowiedzieć na parę

pytań. Ponadto przygotować formalną prezentację.

– Referat?

– Ze slajdami, jeśli to możliwe – zasugerował.

– Nick, naprawdę uważasz, że mówią poważnie?

– Absolutnie. Facet, z którym rozmawiałem, wspomniał, iż oczekują, że raz na

rok przez trzy lata będziesz wyruszała w kraj z odczytami. I coś opublikujesz, może

napiszesz książkę?

Erica nie była zaskoczona. Odczyty i publikacje były nieodłączną częścią

zbierania funduszy. W podnieceniu kiwała głową.

background image

– A teraz zła wiadomość. Chcą, żebyś wystąpiła na ich regularnym

comiesięcznym spotkaniu, w piątek. Czyli jutro wieczorem.

– Jutro?! – Erica była przerażona. Miała wygłosić referat przed zespołem ludzi

decydujących o przyznaniu stypendium, a absolutnie nie była do tego przygotowana. –

Nie mogę tego zrobić jutro. Wszystko zepsuję.

– Oczywiście, że możesz – dodawał jej odwagi Nick. – Nie masz slajdów ze

swoich wyjazdów do Afryki?

– Mam, z obozu Goodall. I trochę zdjęć szympansów z zoo. – Jej panika rosła. –

Ale jutro? Nie zdążę.

– Erico, wykręcasz się.

– Wykręcam się?! Ja się wykręcam?!

– Wybierz kilka slajdów i opowiedz o nich.

– Słuchaj, proszę tych ludzi o duże pieniądze. Nie mogę pojawić się przed nimi

nie przygotowana.

– Myślałem, że niczego się nie boisz. Poza przegraną.

– A jeśli nie podołam? Jest jakiś drugi termin? Ujął jej dłonie.

– Wszystko ci się uda. Jesteś bystrą, opanowaną kobietą o wielkiej wiedzy.

Wierzę w ciebie, Erico.

Na moment strach ustąpił. Jego dotyk ją uspokoił. W złotych oczach widziała

odbicie szerokich horyzontów i wspaniałych możliwości. Może wszystko pójdzie po

jej myśli. Może referat będzie znakomity. Jasne, a może szympansy potrafią latać.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, jak tylko się dowiedziałeś?

– Nie sądziłem, że wynikną kłopoty....

– Masz rację. Nie powinno być żadnych problemów. Powinnam była spodziewać

się czegoś takiego. A teraz moje plany biorą w łeb.

– Erico, chyba się nie doceniasz. Potrafisz to zrobić. Opuściła wzrok, przeżywając

jeszcze raz dawne porażki. W miarę jak ogarniała ją niepewność, garbiła się coraz

bardziej, a ręce zwisały jej bezwładnie. Czy sięga zbyt wysoko? Chce zbyt wiele?

– Potrafisz to zrobić, Erico – powtórzył cicho Nick.

– Pewnie, dobrze ci mówić. To nie ty masz jutro wygłosić referat. Twoja

przyszłość od tego nie zależy.

– Dobrze – powiedział.

– Co to znaczy „dobrze”? Ja tu się rozpadam na kawałki, a ty mi mówisz

„dobrze”?

– Znowu jesteś zadziorna. Przez moment wyglądałaś jak zbity pies. Teraz znów

jesteś gotowa stanąć przeciw całemu światu.

Miał całkowitą rację. Ani jej w głowie poddać się, nie próbując. Gdy Nick

uścisnął jej dłonie, odpowiedziała z nowym przypływem energii. Ciągle była spięta,

ale nie załamana.

– Nawet ci nie podziękowałam.

background image

– Proszę bardzo.

Przypominając sobie, jak ostatnim razem uczył ją dziękować, odsunęła się

szybko.

– Lepiej pojadę do domu i zabiorę się do roboty.

– Mogę ci w czymś pomóc?

– Tak. Nie.

– To jak w końcu?

„Tak” wyrażało pobożne życzenia. „Nie” wyrażało rzeczywistość. Odchrząknęła.

– Mam dużo pracy.

– Mógłbym cię trzymać za rękę – zaproponował. – Ocierać ci pot z czoła.

Ugotować obiad. Schłodzić wodę.

Kusił ją.

– Mógłbym posłać łóżko – mówił dalej. – Otworzyć szampana. Lubisz ostrygi?

– Przygotowanie referatu wymaga koncentracji, a mam wrażenie, że pan, panie

Barron, za bardzo by mnie rozpraszał.

background image

ROZDZIAŁ 4

– A zatem, panie i panowie z Klubu Poszukiwaczy Przygód, z powodu moich

wyjątkowych kwalifikacji, to znaczy doświadczenia w obserwowaniu zachowania

ssaków naczelnych oraz moich obecnych studiów nad szympansami w ogrodzie

zoologicznym, byłabym bardzo wdzięczna za pozytywne rozpatrzenie mojego

wniosku.

Erica spojrzała z niechęcią na swoje odbicie w lustrze łazienki. Cóż za

kokieteryjne zakończenie! Odchrząknęła i spróbowała znaleźć silniej przemawiające

słowa.

– śądam sfinansowania... – Zmarszczyła nos. Teraz brzmiało to, jakby była nie

antropologiem, lecz terrorystką. – Pokornie błagam i proszę... – Bez przesady. –

Zwracam się z wnioskiem... – Zbyt sztywne.

Okręciła się na pięcie i wymaszerowała z łazienki. Jej praca nad referatem i

selekcja slajdów były niemal na ukończeniu. Tylko dwie i pół godziny zostało do

spotkania.

– Dajcie mi forsę – zaśpiewała. Oj, chyba już głupieje ze zmęczenia. Najwyższa

pora skończyć przygotowania.

Z szafy wyjęła niebieską jedwabną sukienkę i pasujący do niej żakiet. Sprawdziła,

czy guziki są na swoich miejscach, czy sukienka jest czysta i wyprasowana. Bardzo

dobrze. Choć wzięła już prysznic i wyszczotkowała kręcone, kasztanowe włosy,

poczeka z przebieraniem się do ostatniej chwili. Na razie wystarczą jeszcze

podkoszulek i szorty.

Nick pojawi się za dwie godziny i kwadrans, by zawieźć ją na spotkanie. Co

zrobić, aby się odprężyć? Sen nie wchodził w rachubę, była zbyt spięta. To samo

dotyczyło czytania książki. Przejrzała kasety, aż natrafiła na „Sgt. Pepper’s Lonely

Hearts Club Band” Beatlesów. Stare, ale dobre. Nie był to Presley, ale „Sgt. Pepper”

mogli zaakceptować oboje: i Nick, i ona. To będzie rzadka frajda, puścić muzykę

głośno bez słuchawek. Sheena została w zoo pod opieką Amandy, tak jak i ostatniej

nocy.

Choć Erica tęskniła za swoją podopieczną, samotność okazała się wspaniała.

Zawsze marzyła o posiadaniu własnej przestrzeni, własnego pokoju. Nick uskarżał się

na dorastanie w cieniu diabelskiego młyna, ona z kolei – w otoczeniu sześciorga

rodzeństwa. Czyżby więc mieli ze sobą coś wspólnego? Tak, oboje doceniali

znaczenie prywatności. Ale, oczywiście, każde rozwiązywało ten problem na swój

sposób. Podczas gdy Nick chronił się w ciszę dźwiękoszczelnego gabinetu, Erica

wolała zagłuszać zewnętrzny świat głośną, otępiającą muzyką rockową.

Poszła do kuchni i zajrzała do lodówki. Powinna właściwie coś zjeść, ale

perspektywa sałatki owocowej była tak mało zachęcająca, że ścisnął jej się żołądek.

Nerwy? Erica uniosła dłoń i stwierdziła, że lekko drży. Tak, niewątpliwie nerwy, ale

background image

kto by zachował spokój w takiej sytuacji? Jej przyszłość, kariera zawodowa, marzenia

zależały od dzisiejszego wystąpienia.

Nawet jeśli się jej nie uda, to przecież jeszcze nie koniec świata. Będą inne

okazje. Tyle że cały proces gromadzenia funduszy trwał tak straszliwie długo. Niemal

słyszała, jak upływa czas, sekunda po sekundzie. Tik. Tak. Tik. Tak. Czy ktoś puka

do drzwi? Erica pobiegła, by otworzyć.

– Cześć, Nick. Przyszedłeś wcześniej. – Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Nick

pomoże spędzić te ciągnące się ostatnie chwile. Wiedziała już, że potrafi ją rozluźnić.

Chociaż równie prawdopodobne było, że ją zdenerwuje albo rozwścieczy.

– Od trzech minut dobijam się do drzwi. – Skrzywił się na hałas, wchodząc do

mieszkania.

– Powiedziałam ci, że lubię głośną muzykę – krzyknęła.

– Aż tak głośną? – odkrzyknął, ściszył magnetofon i potrząsnął głową. – Nie

słyszysz nawet własnych myśli. Powinnaś znakomicie dogadać się z moim synem.

– Lubię Michaela. To dobry chłopak i cieszę się, że przyjdzie jutro do zoo. –

Znowu plotła bez sensu. Ale nie była w stanie powstrzymać słów. Czuła się, jakby

stała na krawędzi przepaści, czekając na powiew wiatru, by wypróbować swoje

niepewne skrzydła. – Michael chyba jest nieco samotny. Czy widuje się ze swoją

matką?

– Bardzo często. Wszystkie wakacje i ferie spędza w Kalifornii. Ale od półtora

roku mieszka ze mną.

– Czyli przeprowadził się do ciebie, gdy już odszedłeś z Wall Street.

– Moje poprzednie życie nie było właściwe dla dziecka. Ciągle pracowałem, a

gdy wracałem do domu, byłem wykończony. – Wzruszył ramionami. – Zgodzisz się,

ż

e dla dorastającego chłopaka Manhattan nie jest naturalnym środowiskiem.

– Ach, tak – przytaknęła żartobliwie. – Środowisko jest bardzo ważne dla

tworzenia więzi. A swoją drogą, przyszedłeś za wcześnie, prawda? Nie dlatego, że, na

przykład, zmieniono godzinę spotkania i powinniśmy tam być za dziesięć minut?

– Jesteś gotowa do swego wystąpienia?

– Tak. – Wskazała pudełko ze slajdami, rzutnik i plik notatek. – Miałam w planie

spędzić te dwie godziny, przemierzając nerwowo pokoje i wpadając pomału w

histerię.

– Jesteś zdenerwowana?

Znowu uniosła dłoń, która teraz drżała bardzo wyraźnie. Erica nie była pewna,

czy tylko z powodu oczekującego ją wystąpienia, czy również bliskości Nicka.

– Powiedziałabym, że jestem nieco spięta. Przyglądał jej się uważnie, a w końcu

jego spojrzenie zatrzymało się tuż poniżej linii dekoltu. Erica spuściła oczy i

stwierdziła z zażenowaniem, że jej sutki są widoczne przez cienki materiał

podkoszulka. Zawahała się, czy spleść ramiona na piersi, czy udawać, że nic się nie

dzieje. Zmieszana, odwróciła się i pomaszerowała do kuchni.

background image

– Jesteś głodny?

– Wiem, co by cię rozluźniło, Erico.

– Co powiesz na kolację?

– A co powiesz na masaż?

No cóż, wiedziała, że masaż byłby przyjemny, ale nie miała zamiaru dodawać

tego rodzaju wrażeń do zamętu i tak panującego w jej głowie.

– Może lepiej wyjdź, Nick, i wróć za godzinę, gdy już będę ubrana na spotkanie.

– Dlaczego nie dasz sobie teraz rozmasować mięśni? – nalegał. – Chyba się mnie

nie boisz, co?

– Znam się na takich gierkach. Pamiętaj, że wyrosłam w gromadzie sióstr i braci.

Wiem wszystko o wyzwaniach i sprawdzaniach. Ostatnim razem, gdy się dałam na to

nabrać, miałam dziesięć lat i skończyłam w gipsie na dwa tygodnie.

– Wyzwania i sprawdzania? – Nick przybrał niewinny wyraz twarzy. – Chyba nie

wiem, o czym mówisz. Opowiedz mi.

– Jasne, nie wiesz, o czym mówię.

– Słuchaj, ja miałem tylko jedną siostrę, i to dużo młodszą.

Zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.

– No dobrze. Opowiem ci o wyzwaniu i sprawdzaniu. Dawno temu mój brat

Eddie i ja bawiliśmy się na pięterku stodoły. Był koniec lata, a my huśtaliśmy się na

linie i zeskakiwaliśmy z wysokości jakichś dwóch metrów na kupę siana. Eddie

powiedział: „Stąd to każdy zeskoczy, ale trzeba mieć odwagę, żeby zeskoczyć na

siano z dachu”. Wyzwał mnie. A ja byłam na tyle głupia, że chciałam go sprawdzić.

– Dlaczego głupia?

– Bo sprawdzający zaczyna. Taka jest zasada. Gdybym nie skoczyła, na wieki

zyskałabym miano tchórza. – Skrzywiła wargi w uśmiechu. – Może byłoby to lepsze,

niż zwichniecie nogi w kostce.

– Czemu się uśmiechasz?

– Bo Eddie złamał rękę w nadgarstku. Okazał się jeszcze głupszy niż ja. Widział,

co mi się przydarzyło, a jednak skoczył. Morał z tego taki, że nauczyłam się myśleć,

zanim skoczę.

– Erico, ja cię nie namawiam do skakania z dachu. Chcę ci zrobić masaż

relaksacyjny. Co ci się może od tego stać?

Choć nie groziło to zwichnięciem nogi, Erica przestraszyła się bliskości Nicka i

dotyku jego rąk na swoim ciele. Przecież nie miała już dziesięciu lat.... Potrafiła się

kontrolować. Czy nie to właśnie sobie obiecywała? Ze będzie kontrolować rozwój ich

znajomości?

– Zgoda, Nick. Wygrałeś.

– Najlepiej byłoby, gdybyś położyła się na płask – powiedział, zerkając na

trzcinowe maty wyściełające podłogę dużego pokoju. – Sypialnia?

Jęknęła w duchu.

background image

– Jasne, czemu nie?

Zaprowadziła go do swojego sanktuarium i ostrożnie wyciągnęła się na żółtej

narzucie.

– Miły pokój – stwierdził. – Bardzo kobiecy.

– Rób, co masz robić, Nick.

– To nie będzie bolało, obiecuję. – Usiadł obok na łóżku i przesunął palcem

wzdłuż jej kręgosłupa. Zadrżała pod jego dotykiem.

Cienki materiał podkoszulka opinał jej plecy, a obcięte na szorty levisy ciasno

przylegały do bioder. Ponieważ zazwyczaj nosiła uniform pracownika zoo, składający

się z szortów i koszuli, opalenizna była ciemniejsza na łydkach i przedramionach. Im

wyżej, tym jaśniejsza była jej skóra, aż po kremowy kolor karku.

Umościła się wygodniej.

– Jestem gotowa.

– Ja też – mruknął, podziwiając szczupłą talię i krągłość jędrnych pośladków.

Choć mięśnie miała napięte, robiła wrażenie kruchej istoty. Pod zewnętrzną siłą

domyślał się słodkiej bezbronności.

Lekko oparł ręce, z kciukami skierowanymi ku kręgosłupowi, po obu stronach jej

talii. Przesuwał dłonie w górę, uciskając lekko, aż dotarł do karku. Tu mięśnie były

najbardziej napięte....

– Rozluźnij się.

– Próbuję – jęknęła.

– Mięśnie twego karku są twarde jak stal. – Przytrzymał jej ramiona i pochylił

głowę, aż dotykał niemal jej włosów. – Nie oddychasz! – zarzucił jej.

– Oczywiście, że oddycham – oburzyła się. – Umarłabym, gdybym nie oddychała.

– Masz oddychać głęboko – polecił.

Patrzył, jak jej klatka piersiowa rozszerza się przy pierwszym głębokim wdechu.

Wypuściła powietrze i od razu wydała się mniejsza.

– Jeszcze raz – powiedział.

Oddychała posłusznie, a Nick patrzył w niemym zachwycie, jak porusza się jej

ciało. Wdech. Wydech. Oddychał w tym samym rytmie.

– Jeszcze raz.

Nabrała głęboko powietrza i wypuściła.

Opierał dłonie na jej plecach, czując, jak jej ciało żyje. Był nią tak niezwykle, po

wariacku zafascynowany, że podniecał go nawet jej oddech. Przychodząc tu,

naprawdę nie miał zamiaru się z nią kochać. Zjawił się wcześniej, by sprawdzić, czy

może się do czegoś przydać. Zdawał sobie sprawę, że nie jest to najlepsza chwila na

zaloty. Wiedział to bardzo dobrze.

– Nick? – Erica odwróciła się i oparła na łokciu. – I co z tym masażem?

– Naprawdę nie wiesz, co?

– Czego nie wiem?

background image

– Nie masz pojęcia, jak seksownie wyglądasz. – Wstał i oddalił się od łóżka. –

Opalone nogi wyciągnięte na żółtej narzucie, piersi poruszające się swobodnie, skóra

pachnąca jak poranna rosa, rozburzone włosy. I twoje oczy. Twoje oczy składają

obietnice, których zapewne nie dotrzymasz. A ty nawet nie jesteś tego wszystkiego

ś

wiadoma.

Nick zmusił się, by odwrócić wzrok. Powinien coś zrobić. Najlepszy byłby sprint

na sto metrów. Niestety, musiało mu wystarczyć chodzenie po pokoju.

– A teraz w dodatku cię zdenerwowałem. – Zaklął pod nosem. – Do diabła, Erico,

nie miałem zamiaru tak się zachowywać. Chciałem ci pomóc. Wiem, jak ważne jest

dla ciebie dzisiejsze wystąpienie. Ja jestem dorosłym mężczyzną, dobiegającym

czterdziestki. Powinienem nad sobą panować.

– Nick...

– Już dobrze. Powiedziałem, co mnie gnębi. W porządku. Wszystko jest pod

kontrolą.

– Nick...

– Słuchaj, jeżeli pozwalam sobie na zbyt wiele, powinnaś mi po prostu kazać,

ż

ebym przestał. Dobrze?

– Nick!

Zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na nią.

– Słucham?

– Wyzywam cię, żebyś mnie pocałował.

W pół sekundy znalazł się przy niej na łóżku.

– Sprawdzam!

Wpatrywała się w jego złotawe oczy jak zahipnotyzowana. Powoli zbliżył usta do

jej warg. Wciąż jeszcze miała czas, by zaprotestować. Zgodnie ze złożoną obietnicą,

nie narzucał się jej. Bez trudu mogła go jeszcze powstrzymać...

Ale gdy ich wargi się spotkały, poczuła, jakby podpalił lont fajerwerku.

Wiedziała, że za chwilę nastąpi eksplozja.

Pierwszy pocałunek był lekki. Nick delikatnie drażnił jej usta językiem. Ale Erica

rozchyliła wargi.

Skończył się czas powściągliwości. Drugi pocałunek był namiętny. Jej usta, jej

ciało, jej język pragnęły się z nim połączyć.

Zacisnęła ramiona wokół jego szyi, przyciągając go, chłonąc w siebie. Choć

poruszała się nerwowo, ich namiętność była jak taniec. Język Nicka wypełnił jej usta,

a dłoń doskonale przykryła pierś, jakby ich ciała były dla siebie stworzone. Przesunęła

palcami po plecach Nicka aż do szczupłych bioder.

– To właśnie było sprawdzanie, tak? – szepnął tuż przy jej uchu.

Przytaknęła.

– Jesteś gotowa, by skoczyć? – spytał.

Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie wydawał jej się tak doskonały. Silny i

background image

zdecydowany. Oczy błyszczały mu uwodzicielsko. Był wszystkim, czego

kiedykolwiek pragnęła w mężczyźnie. Mocny, pewny siebie i zdecydowanie męski.

– Tak, Nick. Jestem gotowa. Chcę ciebie. Przez usta przemknął mu uśmiech.

– Całe szczęście. Nie byłem pewien, czy potrafię przerwać.

Uniosła ramiona, a Nick ściągnął jej podkoszulek, powoli, centymetr za

centymetrem odsłaniając ciało.

– Piękna – mruknął. – Piękna Erica. Pokrywał pocałunkami jej szyję, dekolt i

piersi, aż ciemne, okrągłe sutki stwardniały. Gdy dotknął jednej ustami, odsunęła się,

łapiąc z trudem powietrze.

– Erica? – Spojrzał w górę, na jej twarz. – Czy cię zabolało?

– Nie przestawaj. – Pragnęła go tak bardzo, że całe ciało bolało od pożądania.

Tylko Nick mógł uśmierzyć ten ból.

Gdy jego usta wróciły do piersi, napięcie wzrosło niewyobrażalnie. Opadła na

poduszki i wyszeptała:

– Nick, och, Nick. Chcę cię zobaczyć. Twoje ciało. Udało jej się usiąść, delikatnie

odsuwając go od siebie. Rozpięła mu koszulę, odsłaniając gęste, kręcone włosy na

opalonej piersi. Wpatrywała się w niego, zachwycona cudowną różnicą między

mężczyzną a kobietą. Nick był mocny, solidny, twardy. Jej ciało było szczuplejsze i

bardziej delikatne. Byli zupełnie do siebie niepodobni, a jednak pragnęła wszystkiego

tego, czym był.

Była tak podniecona, że jej zazwyczaj zręczne palce stały się niezgrabne i nie

mogły poradzić sobie z paskiem i suwakiem jego spodni. Opadła na poduszki.

– Musisz mi pomóc.

– Z przyjemnością.

Ś

ciągał z siebie ubranie, a ona patrzyła, zafascynowana. Zupełnie jakby nigdy

przedtem nie widziała nagiego mężczyzny. Jakby to miał być jej pierwszy raz. Nigdy

dotąd nie była tak podniecona i gotowa.

Z portfela wyjął małą paczuszkę i zręcznie zabezpieczył siebie – i ją – przed

niepożądanymi skutkami.

– To bardzo seksowne – szepnęła.

– I bezpieczne.

– I rozsądne....

Rozpiął guziki jej levisów i jednym ruchem zdjął je razem z figami. Leżała teraz

naga.

Ucałował jej stopę, wywołując drżenia biegnące aż do mózgu Eriki. Chwycił

drugą nogę i rozsunął kolana, by móc je pocałować od wewnętrznej strony. Przesunął

wargi w górę, aż do miejsca, w którym zbiegały się jej uda. Erica krzyknęła, gdy

poczuła delikatny dotyk języka. Wyprostowała ramiona i sięgnęła nad głowę,

chwytając poręcz łóżka i zaciskając mocno dłonie. Nigdy w życiu nie doświadczała

czegoś podobnego. Niewyobrażalnego. Nie do opisania.

background image

Nick powoli ogarnął ją sobą. Włosy na jego torsie połaskotały piersi Eriki.

Twarde lędźwie wparły się w jej łono. Pocałował ją w usta, głęboko i namiętnie, i

wtedy puściły tamy. Chwyciła go za plecy. Wpiła palce głęboko w jego ciało,

przyciągając go gwałtownie, niezdolna czekać dłużej. Gdy w nią wszedł, uniosła

powieki i wpatrzyła się w jego twarz i złotawe oczy. Oddychała płytko i

spazmatycznie, czując w sobie jego ruchy. W oczach Nicka odczytywała odbicie

własnej namiętności. Wsparł się na łokciach i Erica również zaczęła się poruszać,

dostosowując się do rytmu. I w chwili, gdy wydawało jej się, że dłużej tego nie

zniesie i rozpadnie się na tysiąc kawałków, on również osiągnął szczyt. Przez moment

trwali, jakby zawieszeni w czasie i przestrzeni, by po chwili poddać się obejmującemu

ich z wolna spokojowi i zadowoleniu.

Teraz leżeli, objęci, i drżeli razem, oszołomieni.

Pocałował ją lekko i przesunął się na bok, a ona przytuliła się do niego. Od

samego początku wiedziała, że kochanie się z Nickiem będzie niezwykłym

przeżyciem, ale nawet w najśmielszych fantazjach nie wyobrażała sobie czegoś

podobnego.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Cudownie. – Pocałowała go w ramię.

– Już nie jesteś zdenerwowana?

– Dlaczego miałabym być zdenerwowana? – Płynęła na różowej, puszystej

chmurce, absolutnie zadowolona z życia.

– Chodzi mi o dzisiejszy wieczór.

– Dzisiejszy wieczór? – mruknęła i nagle usiadła prosto. – Wielkie nieba, moje

wystąpienie! Która godzina?

Zgodnie spojrzeli na stojący przy łóżku budzik.

– Musimy wyjść za dwadzieścia minut – odparł Nick.

– Za dwadzieścia minut!

Wyskoczyła z łóżka i wpadła do łazienki. Rzut oka w lustro powiedział jej, że

powinna wziąć prysznic. Zanim weszła pod strumień gorącej wody, zawahała się, nie

chcąc zmywać z ciała zapachu Nicka.

Jej referat. Jak się zaczynał jej referat!? Co nastąpiło po „Cieszę się, że mogę się z

państwem spotkać”? Woda obmywała jej ciało, a Erica recytowała – Uganda,

Tanzania, Kenia. Naturalne, leśne środowisko szympansów i goryli gwałtownie znika

z powierzchni ziemi. Mimo dobrych chęci miejscowych rządów, nie mogą one

pozwolić sobie na rezygnację z wyrębu lasów. Dlatego też wyjątkowa okazja

obserwowania tych małp człekokształtnych w ich naturalnym środowisku maleje z

każdym rokiem.

Usłyszała pukanie do drzwi....

– Erica? Wszystko w porządku?

– W najlepszym, Nick. Mówię do siebie.

background image

– Mówisz do siebie?

– Przepowiadam sobie referat. Zaraz będę gotowa.

Wyszła spod prysznica, wytarła się i owinęła ręcznikiem na krótką drogę do

sypialni. Nicka nie było nigdzie widać. Ubrała się szybko i wróciła na moment do

łazienki, by zrobić lekki makijaż. Dodała małe, złote kolczyki i naszyjnik i weszła do

dużego pokoju, w którym siedział Nick i czytał jej notatki.

– To naprawdę dobre – powiedział. – A ty wyglądasz fantastycznie.

– A czy wyglądam również na osobę odpowiedzialną i zorganizowaną?

– Gdybyś oświadczyła, że potrafisz zlikwidować deficyt budżetowy, też bym ci

uwierzył.

Podszedł do niej, oparł dłonie na jej ramionach i zajrzał głęboko w oczy.

– Wszystko będzie dobrze, Erico. Dasz sobie radę.

– Miejmy nadzieję.

– Załatwisz ich, tygrysico.

To on jest tygrysem, pomyślała. Dynamicznym drapieżnikiem. Jego złote oczy

błyszczały energią. Czuła jego siłę, promieniującą z czubków palców, przenikającą jej

ciało, jakby kochając się z nim, przejęła nieco z jego siły i pewności.

– Zanim wyjdziemy, Nick, chcę cię zapewnić, że nie żałuję tego, co między nami

zaszło. Nie spodziewałam się tego, ale widocznie nadszedł nasz czas.

– Najwidoczniej. – Pogłaskał palcem jej policzek. – Tych spraw chyba nie da się

planować.

– Ludzie próbują.

– A my jesteśmy tylko ludźmi.

background image

ROZDZIAŁ 5

Podczas jazdy do Klubu Poszukiwaczy Przygód Nick zaskoczył Erice dwukrotnie.

Pierwszą niespodzianką okazał się samochód – kremowy mercedes. Dwa dni

wcześniej, gdy odwoził ją i Sheenę do domu z wesołego miasteczka, jechali mocno

zużytym dżipem.

– Niezły samochód jak na kataryniarza – skomentowała.

– Lata na Manhattanie były dla mnie bardzo pomyślne.

Druga niespodzianka była całkiem innej natury.

Gdy żartował, pokpiwał sobie i w ogóle prowokował ją do mówienia, Erica

zdała’ sobie sprawę, że pomimo pozorów niefrasobliwości Nick stara się pomóc jej

zwalczyć zdenerwowanie. Nie traktował jej protekcjonalnie, nie trzymał za rękę, ale

jego troska była bardzo wyraźna.

Nie spodziewała się po nim takiego zachowania, szczególnie teraz, gdy ich

związek nabrał intymności. Oczekiwała, że mężczyzna z tendencją do dominacji

będzie zachowywać się jak szympans: pokrzykiwać, przechwalać się i domagać

natychmiastowego dalszego ciągu. Tymczasem Nick robił wrażenie wrażliwego,

dojrzałego mężczyzny. Erice bardzo się to spodobało.

Może nawet za bardzo. Gorący romans nie zaszkodzi jej zawodowym ambicjom,

ale nie odważyła się nawet pomyśleć, co oznaczałby stały związek. Marzenia o

badaniach w Afryce zupełnie nie pasowały do stylu życia Nicka.

Odsunęła od siebie myśli o przyszłości. Miała teraz inne, bliższe zmartwienia. Na

przykład referat.

– Nick, czy sądzisz, że należałoby zakończyć słowami „dziękuję państwu za

uwagę”, czy też powinnam bardziej zdecydowanie domagać się pieniędzy?

– Możesz spróbować przyprzeć ich do ściany. Tej gromadzie powinno się to

spodobać. Jest wśród nich starszy pan, doktor Arthur Windom, który naprawdę stał

raz pod ścianą. Ale, o ironio, zdarzyło się to nie w jednej z jego licznych podróży po

Bliskim Wschodzie, ale w jakiejś dziurze w Nebrasce podczas napadu na bank.

Opowiadał dalej zabawne anegdotki, póki nie dojechali na miejsce. Klub

zajmował drugie piętro pełnego uroku, odnowionego starego budynku, położonego na

północ od śródmieścia Denver, w dzielnicy artystów, galerii i sklepów oferujących

unikalne przedmioty. Erica ujęła Nicka pod ramię i weszli do środka.

Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że Nick trafnie opisał członków Klubu.

Stanowili niezwykle zróżnicowaną grupę. Znajdował się tam mężczyzna w średnim

wieku we fraku, zachowujący się jak James Bond, kilka osób w dresach, wysoka

kobieta w szortach i wojskowych butach, przedstawiająca się jako aktywistka ruchu

ekologicznego Greenpeace, i sporo innych.

Nick przedstawił Erice archeologowi, alpiniście i byłemu astronaucie, po czym

podprowadził ją do głównego stołu i zajął miejsce po jej prawej ręce. Po lewej

background image

siedział doktor Arthur Windom, który był przewodniczącym Klubu. Z luźnych uwag

rzucanych przez Windoma Erica zorientowała się, że wrócił ostatnio z Afryki, gdzie

prowadził interesy związane z kopalniami diamentów.

– Kłusownicy – rzucił. – Cholerna niewygoda.

– Znacznie więcej niż niewygoda – zwróciła mu uwagę Erica. – Kłusownicy

straszliwie zniszczyli zwierzęcą populację Afryki....

– Tak jest – potwierdził.

– Oczywiście, kłusownictwo to jedynie część problemu. Jak długo będzie

zapotrzebowanie na młode szympansy do badań i rozrywki, kłusownictwo będzie

przynosić zyski. Mimo że schwytanie szympansiego dziecka oznacza konieczność

zabicia matki. Mimo że tylko jedno na osiem tak schwytanych szympansiąt przeżywa.

– Nie popiera pani polowania dla zysku?

Erica przyjrzała się niewysokiemu, ale silnie zbudowanemu mężczyźnie po

swojej lewej stronie. Doktor Windom był niekwestionowanym przywódcą Klubu. W

sposobie bycia, w wyrazie jego oczu i upartej linii szczęki dostrzegła pewność siebie.

Instynkt ostrzegał ją, by zachowała ostrożność. Nie potrafiła się powstrzymać. Choć

być może przegrywała wszystko, zanim zdążyła pokazać choć jeden slajd, nie była w

stanie udawać obojętności w tej sprawie.

– Doktorze Windom, wiem, że państwa afrykańskie rozpaczliwie potrzebują

gotówki. Jednakże przez szukających zysku kłusowników i koncerny drzewne,

wycinając lasy tropikalne, szympansy znalazły się na liście zagrożonych gatunków.

Samica szympansa rodzi tylko raz na trzy do pięciu lat, a zabijanie dorosłych samic

jest straszliwym marnotrawstwem. W tym kontekście nie mogę popierać ludzi, którzy

starają się o zysk za wszelką cenę, nie oglądając się na konsekwencje.

Windom spojrzał na nią groźnie.

– Ach, pani jest jedną z tych zasadniczych osóbek.

– Jestem bardziej praktyczna niż zasadnicza. Uważam, że brak troski o przyrodę

ostatecznie skrupi się na ludzkości.

Wąskie wargi Windoma rozciągnęły się w uśmiechu.

– Doceniam to, panno Swanson. Nick zapewne przedstawił pani mój nie całkiem

właściwy wizerunek. Moja działalność zawsze miała na celu poprawienie warunków

ludzkiego życia.

– Jak na przykład wspomaganie władz, które ścigają i stawiają przed sądem

kłusowników?

– Jeszcze tego nie robiłem, ale kto wie? Mam szczęście być bogaty i wybieram

sobie cele, które są tego warte. Jak pani.

– Niezupełnie – sprzeciwiła się. – Ja nie jestem bogata. Potrzebuję pieniędzy.

– Czy jest pani gotowa?

– Tak.

Windom podszedł do podwyższenia i poprosił zebranych o uwagę. Przedstawiał

background image

dawne i nowe sprawy, a Erica obserwowała zebranych. Byli na zmianę

zniecierpliwieni, niezadowoleni, akceptujący i niezdecydowani. Wydawało się, że nie

ma ani jednej kwestii, co do której wszyscy mieliby takie samo zdanie. Ta

różnorodność przeraziła Erice. Jak taka grupa zdoła porozumieć się co do przyznania

jej stypendium?

Dowiedziała się również, że Nick jest pełnoprawnym członkiem Klubu. Cztery

lata temu brał udział w wyprawie nurków poszukujących Atlantydy.

– Atlantyda? – mruknęła ironicznie pod nosem.

– Jeśli będziesz dla mnie miła – odszepnął – to pokażę ci moją kolekcję

wyłowionej ceramiki.

– Ceramiki?

– Nie tylko ty miewasz szalone marzenia.

Już tylko Nick przysłuchiwał się dyskusji. Wrócił pamięcią do tamtej idyllicznej

wyprawy w pobliże Wysp Kanaryjskich. Pogoda była cudowna, nawet najlżejsza

bryza nie mąciła czystego lustra wody, a świat ciszy w głębinach okazał się

nieprawdopodobnie piękny. Nie odkryli Atlantydy, ale Nick odzyskał na tej wyprawie

wewnętrzny spokój. Przywiózł także kolekcję połamanej ceramiki. To wtedy właśnie

przyszło mu po raz pierwszy do głowy, że życie maklera na Wall Street nie jest w

pełni satysfakcjonujące.

Tego wieczoru wróciło tamto wrażenie. Brakowało mu czegoś ważnego i

wiedział, że jedynie Erica jest w stanie wypełnić tę lukę. Jednak związek z nią był

również szalonym marzeniem, poszukiwaniem, w którym nie on ustalał reguły.

Jasno i wyraźnie stwierdziła, że nie może się angażować. A on tego właśnie

oczekiwał. Chciał ją z sobą związać, sprawić, by stała się jego nieodłączną częścią,

stworzyć rodzinę.

Zwrócił się ku Windomowi. Erica siedziała między nim a podium, więc wzrok

Nicka zahaczył o jej ciemne, kręcone włosy, malutkie, złote kolczyki, łuk jej ramion

pod niebieską, jedwabną sukienką. Stwierdził, że podnieca go samo patrzenie na jej

profil. Nie mógł się doczekać, kiedy znów będzie mógł się z nią kochać. Gdy

Windom przedstawił Erice i zapowiedział jej wystąpienie, Nick pochylił się i

zachęcająco uścisnął jej dłoń.

Mówiła bardzo dobrze. Referat był pełen informacji, ale interesujący i dowcipny.

W pewnej chwili poprosiła publiczność o naśladowanie pohukiwania szympansów, co

zebrani podchwycili z entuzjazmem. Slajdy nie były na profesjonalnym poziomie, ale

wystarczyły, by ilustrować jej tezy.

– Pani Swanson – zapytał nagle ktoś z zebranych. – Wygląda na to, że pani

badania w zoo przynoszą efekty. Dlaczego chce je pani porzucić?

– Badania będą prowadzone nadal – odpowiedziała. – Wyszkolę kogoś innego,

kto zajmie moje miejsce.

– Innego antropologa?

background image

– Raczej nie – przyznała. – Budżet zoo nie pozwala na zatrudnianie wysoko

wykwalifikowanych specjalistów, a większość badaczy ssaków naczelnych woli

wypracować sobie własne metody badań.

– Twierdzi pani, że pani odkrycia są istotne, ale równocześnie powierzyłaby pani

ich kontynuację laikowi?

– Jane Goodall w chwili rozpoczynania badań nad rzeką Gombe nie miała

ukończonych studiów. Oczywiście, była pod opieką naukową sławnego archeologa i

paleontologa Louisa Leakeya.

– Porównuje się pani z Leakeyem? Erica roześmiała się.

– Leakey był sławny na całym świecie, szczególnie na kontynencie afrykańskim.

Ja jestem sławna jedynie na kilku hektarach Ogrodu Zoologicznego.

Publiczność przyjęła tę uwagę śmiechem, ale Nick widział, że szkoda już się

stała. Zakwestionowano poświęcenie Eriki dla badań naukowych.

– No i co powiesz? Jak poszło? – zwróciła się do Nicka, gdy już siedzieli w

samochodzie.

– Twój referat był znakomity. Bardzo mi się podobała ta część z naśladowaniem

głosów małp.

– Czy dostanę pieniądze?

– Ja bym ci dał, ale ja nie jestem bezstronny. Przeszedłbym na piechotę tysiąc

kilometrów za jeden twój uśmiech....

– Bądź poważny, Nick. Znasz tych ludzi.

– Niestety, nie mogę ci niczego zagwarantować. Opadła na oparcie fotela.

– Cholera jasna, powinnam była załatwić sprawę moich badań w zoo. Naprawdę

powinnam już wprowadzać kogoś we wszystkie sprawy. Ale nie mogę poprosić

Amandy o zatrudnienie dodatkowej osoby.

– Czy tę rozmowę będziemy kontynuować u mnie czy u ciebie?

– Już po jedenastej, Nick.

– Nie jestem może naukowcem, ale znam się na zegarku. – Udał, że nagle go

olśniło. – A może próbujesz mi powiedzieć, że boli cię głowa?

Od trzech dni Nick był stale obecny w jej myślach. Ich popołudniowa miłość była

wspaniała. Jednak teraz Erice wypełniało zniechęcenie – połączenie stresu po

wystąpieniu i wyczerpania po gorączkowych przygotowaniach.

I jeszcze coś innego. Głos wewnętrzny ostrzegał, że nie powinna zbytnio zbliżać

się do tego mężczyzny. To było ryzykowne i niebezpieczne. Gdy zatrzymał samochód

na światłach, dotknęła jego ręki.

– To dla mnie za szybko, Nick.

– Więc zapnij pasy i trzymaj się mocno. – Chwycił jej dłoń i uniósł do ust. – Nie

zranię cię, Erico. Obiecuję, że ze mną będziesz bezpieczna.

– Wierzę ci. Nie wiem dlaczego, ale ci wierzę.

– Kobieca intuicja? Parsknęła.

background image

– Instynkt.

W ciszy jechali ulicami Denver. Nadszedł ciepły, letni wieczór, więc ruch był

duży, ale w klimatyzowanym mercedesie wydawało im się, że są oddzieleni od reszty

ś

wiata.

Rozsiadła się wygodnie na skórzanym siedzeniu i pogrążyła w rozmyślaniach.

Męskość Nicka niewątpliwie działała na jej biologiczne popędy, ale chodziło i o coś

więcej. Bycie z Nickiem wydawało się częścią naturalnego porządku rzeczy. Inaczej

nie kochałaby się z nim tak namiętnie. Nie zawierzyłaby mu tak ślepo. Miała

wrażenie, że wsiadła do wagonika kolejki górskiej, która wolno, ale nieuchronnie pnie

się na szczyt przed pierwszym zjazdem. Jeśli natychmiast nie wysiądzie, potem nie

będzie już mogła powstrzymać pędu.

– Nick, chcę jechać do Afryki – wyrzuciła z siebie. – Mam trzydzieści dwa lata.

Nie mogę dłużej czekać.

– Zegar biologiczny? Myślałem, że dla większości kobiet ma to znaczenie ze

względu na rodzenie dzieci.

– Nie jestem jak większość kobiet.

– Doskonale o tym wiem. – Wjechał na parking przed jej domem. – Czy mogę

odprowadzić cię na górę?

– Nie – odpowiedziała natychmiast. – Jeśli to zrobisz, zaproszę cię do środka,

potem zaproponuję ci drinka, ty przyjmiesz propozycję i skończymy razem w łóżku.

– Czy to byłoby takie złe?

– Ach, nie, nie złe. To popołudnie było wspaniałe.

– Więc dlaczego nie, Erico? Nie odmawiaj sobie. Nie odmawiaj mi.

– Muszę to przemyśleć. Potrzebuję czasu i przestrzeni.

Nie chciała się w nim zakochać. Nie był to czas na związki i rodzinę. Spojrzała na

Nicka. Światło ulicznej latarni wydobywało z cienia zarys jego kości policzkowych i

silnej szczęki. W mgnieniu oka znalazła dla niego miejsce w swoich marzeniach i

celach. Zmysły słuchały instynktu, a nie rozumu. W nagłym przypływie woli

wyrzuciła z siebie:

– Teraz powiemy dobranoc.

– Jeśli tego chcesz...

– Tego potrzebuję.

Rozpiął przytrzymujący ją pas i przyciągnął do siebie. Mimo wszystkich

postanowień pozwoliła mu na to. Rosło w niej przeczucie katastrofy, ale gdy spotkały

się ich wargi, nie była w stanie o niczym innym myśleć.

Gdy ujął dłonią jej pierś i zaczął lekko obrysowywać palcami twardy sutek,

poczuła, że budzi się w niej namiętność.

– Erico – szepnął – jesteśmy zbyt dorośli, żeby to robić w samochodzie.

Z głębi duszy wyrwała jej się odpowiedź.

– Muszę już iść.

background image

– Dobrze. – Odsunął się, zostawiając nie zaspokojone wargi i piersi. – Dobranoc,

Erico.

Jej instynkt żądał czegoś więcej, ale głos miała spokojny.

– Czy zobaczymy się rano? Przyjdziesz z Michaelem do zoo?

– Może. – Chwycił mocno kierownicę. – Sobota jest bardzo ruchliwym dniem w

wesołym miasteczku.

– Nie jesteś zły?

– Chyba nie. – Patrzył przed siebie, unikając jej spojrzenia. – Nie mam do tego

prawa.

Dotknęła jego ramienia.

– Cieszę się z dzisiejszego wieczoru. Nawet jeśli nie dostanę tych pieniędzy,

przygotowanie referatu było dla mnie dobrym treningiem.

– Dobranoc, Erico – powiedział cicho. – Śpij dobrze.

Czuła jego wzrok na swoich plecach, gdy szła do drzwi domu. Wbiegła do środka

i dopadła okna. Samochodu Nicka już nie było.

background image

ROZDZIAŁ 6

Do drugiej po południu następnego dnia Erica zdążyła dojść do wniosku, że

Michael jest nieznośny. Od chwili gdy rano pojawił się w zoo, manifestował chłodną

obojętność, by nie okazać podniecenia ani ciekawości. Zakryte ciemnymi okularami

oczy nie zdradzały żadnych uczuć. Idąc, powłóczył nogami. Na wszelkie próby

nawiązania rozmowy odpowiadał monosylabami.

Doświadczenie nabyte w związku z posiadaniem licznego rodzeństwa pomogło

Erice rozpoznać objawy i zastosować kurację polegającą na wyznaczaniu ciągle

nowych zadań: zbierania śmieci, opróżniania I koszy, czyszczenia zagrody bawołu i

karmienia wielbłądów.

Michael wykonywał to wszystko bez skarg, ale i bez pytań czy komentarzy. Erica

domyślała się, że chłopak zachowuje dystans częściowo dlatego, że nie wie, jak jej

stosunki z Nickiem odbiją się na nim. Mimo to jego postawa działała jej na nerwy.

Uśmiechnął się tylko raz, gdy Sheena wdrapała mu się na ręce i patrząc w oczy,

ofiarowała banana.

Po południu Sheena, trzymana przez Michaela na smyczy, pomaszerowała za

Ericą w kierunku wyspy naczelnych. Erica przeszła przez ogrodzenie.

– Michael, czas, żebym zabrała Sheenę na wyspę, gdzie, mam nadzieję, nawiąże

kontakt z innymi szympansami.

– Ja ją zaniosę.

– Bardzo mi przykro, ale nie mogę na to pozwolić.

– Wspaniale – mruknął. – Ty robisz same fajne rzeczy, a mnie zostaje sprzątanie

bawolich odchodów.

– Posłuchaj, młody człowieku, bardzo wiele można się nauczyć... obserwując

zwierzęta, nawet starego, śmierdzącego bawołu. Jeśli cię to nie interesuje, jeśli nie

lubisz przebywać ze zwierzętami, to możesz sobie już iść do domu.

– Ojcu by się nie spodobało, gdybyś mnie odesłała.

– Nie zaprosiłam cię tutaj, żeby przypodobać się twojemu ojcu.

– Taaak? A dlaczego?

– Ze względu na ciebie, Michael. – Starała się ukryć zniecierpliwienie. – Może się

myliłam, ale wydawało mi się, że coś w tobie jest.

– Co takiego?

– Pewna postawa... Ciepło. Ciekawość zmieszana z cierpliwością. Pomyślałam,

ż

e dobrze byś się dogadywał ze zwierzętami.

– W takim razie dlaczego nie mogę zabrać Sheeny na wyspę?

– Bo musisz się jeszcze wiele nauczyć. A także dlatego, że tym szympansom nie

można ufać. Lenny, dorosły samiec, ma niewiele ponad metr wzrostu, ale jest trzy

razy silniejszy niż ty czy ja. Nowych opiekunów trzeba wprowadzać powoli i

konsekwentnie. Jeśli chcesz z nimi pracować, musisz przygotować się na poważne

background image

poświęcenia.

– Na przykład jakie?

– Przez tydzień musiałbyś zanosić im jedzenie, codziennie zbliżając się o krok do

wyspy. Potem czekałby cię tydzień siedzenia na samym brzegu wyspy. Potem, krok

po kroku, bardzo powoli, przysuwałbyś się coraz bliżej, póki się do ciebie nie

przyzwyczają.

– Dlaczego te szympansy nie lubią ludzi?

– To nie jest sprawa lubienia czy nielubienia. Samce szympansów bronią swojego

terytorium. Lenny może uznać twoją obecność za zagrożenie dla jego pozycji i rzucić

się na ciebie. Jenny, dorosła samica, może się przestraszyć, że skrzywdzisz jej

dziecko, i zaatakować. Tylko Amanda i ja chodzimy na wyspę.

Michael przestępował z nogi na nogę, nie patrząc na Erice.

– Zrobię to.

– Słucham?

– Będę przychodzić codziennie, żeby się do mnie przyzwyczaiły.

– To znaczy naprawdę codziennie, Michael. Każdego dnia.

Jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech.

– Spróbuję.

– Dobra. Teraz poczekaj tu, a ja zaniosę Sheenę. Przejdź na tę stronę ogrodzenia i

kucnij.

– W ten sposób? – Spełnił jej polecenie.

– Bardzo dobrze. Wiem, że to niełatwe, ale staraj się wyglądać przyjaźnie. I

zdejmij te ciemne okulary.

– O rany, czy ojcem też tak komenderujesz? Uniosła brwi na wspomnienie

poprzedniego wieczoru.

– To nie ma nic do rzeczy, Michael. Twój ojciec nie pracuje ze mną, a ty tak. W

każdym razie powiedziałeś, że chcesz spróbować. A to znaczy, że ja tu jestem szefem.

– W porządku.

– Może będę na wyspie dwie minuty, albo, jeśli wszystko pójdzie dobrze, zostanę

dłużej. Czekaj tu i obserwuj.

Z Sheeną na ramionach Erica skierowała się ku najpłytszej części fosy, która

miała tu cztery metry szerokości i sześćdziesiąt centymetrów głębokości. Strumień

został przedzielony tamą i skierowany w inne koryto, prąd wiec był ledwo

wyczuwalny.

Zerknęła przez ramię na Michaela, który uśmiechnął się przyjacielsko.

Najwyraźniej są teraz kumplami. Erica wzruszyła ramionami. Nastolatki to

dziwne stworzenia. Przez cały ranek Michael był nastawiony wrogo. Erica nie

wiedziała, co spowodowało zmianę. Uświadomiła sobie, że teraz, gdy obiecał

codziennie przychodzić, będzie musiała spędzać z nim czas. Codziennie. Bez względu

na układ z jego ojcem.

background image

Jak zwykle, na brzegu zebrał się tłumek, przyglądający się Sheenie. I jak zwykle

Sheena zaczęła krzyczeć na widok Javy, który aż podskakiwał w podnieceniu.

Na wyspie Erica zdjęła Sheenę z ramion i przysiadła przy kępie wysokich traw.

Szympansica chowała się za nią i pokrzykiwała na Javę.

A jednak dzisiaj zdarzyło się coś nowego. Java nie przestraszył się krzyku

Sheeny. Zbliżył się do niej i wyciągnął rękę, by dotknąć palcem jej ramienia. Sheena

wpadła w histerię. Wyrwała garść trawy i rzuciła. Java strącił trawę z piersi i

uśmiechnął się szeroko. Wtedy pojawiło się dziecko. Sheena podbiegła do

szympansiątka i przewróciła je. Natychmiast z krzaków wyskoczyła Jenny i

zamachnęła się na Sheenę.

Erica uniosła Sheenę w ramionach i szybko weszła na powrót do wody, gdzie

inne szympansy nie mogły jej dopaść. Sheena nie poradziłaby sobie z rozwścieczoną

matką.

Po wyjściu na brzeg podała małpę Michaelowi.

– Czy zawsze tak jest? – zapytał z zainteresowaniem.

– Na szczęście nie.

Ludzie, którzy przyglądali się tej scenie, podeszli do ogrodzenia i wyciągali ręce

ku Sheenie, która wesoło do nich machała. Szybko wracała do równowagi. Erica

nałożyła jej szelki i smycz.

Wrócili do pawilonu dla szympansów, dużego, betonowego budynku z wysokimi

oknami od południowej strony, zabezpieczonymi drucianą siatką.

– Czy czegoś się nauczyłeś? – spytała Erica Michaela.

– Wiesz, myślę, że Java czuje się dość samotny. – Zwrócił się do Sheeny. –

Dlaczego go nie lubisz?

Małpa podrapała się po głowie.

– Może nie jest w jej typie – powiedział.

– Może. – Erica usiadła przy małym biurku koło okna. – Muszę zapisać

obserwacje w dzienniku, więc wyjdź, proszę, z Sheeną na podwórze i pozwól jej

pobiegać. Musisz się do niej przyzwyczaić, skoro masz mi pomagać.

Ujął Sheenę za rękę, ale słowa skierowane były do Eriki:

– Chyba miałaś rację. Wydaje mi się, że polubię pracę z szympansami.

Kiwnęła głową i skupiła się na dzienniku. Opisała zdarzenia na wyspie, a na

końcu dodała: Zastanawiam się nad przyuczeniem nowego opiekuna dla szympansów.

Nazywa się Michael Barron i ma szesnaście lat. Sheena zaakceptowała go od

pierwszej chwili, tak samo jak przedtem jego ojca.

Erica powoli zamknęła notatnik. Co z ojcem Michaela? Dlaczego nie zadzwonił?

Zapewne wścieka się o wczorajszą noc. Poczuł się dotknięty w swojej męskiej dumie.

Jeśli taki właśnie jest, jeśli ma zamiar dąsać się za każdym razem, gdy Erica nie

postąpi zgodnie z jego życzeniami, to nie ma sensu kontynuować tej znajomości.

Komu potrzebne dodatkowe problemy? Na pewno nie jej. Lepiej dać sobie spokój z

background image

Nickiem. Pozbyć się go, o, tak – strzeliła palcami.

A jednak z westchnieniem wspominała, jak się kochali. Jego zmysłowość,

czułość, umiejętność. Wydawało się to tak odległe, jakby się nigdy nie zdarzyło. Ale

zdarzyło się i nigdy o tym nie zapomni.

– Hej, Erico – zawołał Michael z ogrodzonego siatką podwórza – czy nie

przyszłabyś dziś na kolację? Ja gotuję.

Erica zawahała się. Nick mógł mieć inne plany na wieczór. Nie mówiąc już o

tym, że może w ogóle nie chciał jej widzieć.

– Dzięki, Michael, ale powinnam spędzić ten wieczór z Sheeną.

– Sheena też może przyjść – zawołał. – Może być moją damą.

– W porządku. – Jeśli Nick nie chce jej więcej widzieć, to lepiej, żeby

dowiedziała się o tym jak najszybciej. Nie ma sensu tęsknić za facetem, który nie jest

zainteresowany. – O siódmej?

Dzień mijał powoli. Nick nie zadzwonił, nie przysłał bananów, nie pojawił się. Po

powrocie do domu Erica ponownie przemyślała zaproszenie Michaela. Najwyraźniej

Nick jej unika. Z drugiej strony, nie umawiali się, a on uprzedzał, że sobota w

wesołym miasteczku jest bardzo pracowitym dniem.

– Do diabła – powiedziała do Sheeny. – Przecież nie jestem Kopciuszkiem

wybierającym się na bal. Nie ma co się tak przejmować. To tylko kolacja.

Sheena zahukała i podskoczyła na jednej nodze.

– Jestem dorosła. Dam sobie radę.

Jednak gdy w towarzystwie Sheeny stała na stopniach dwupiętrowego, ceglanego

domu w dzielnicy willowej naprzeciwko wesołego miasteczka, poczuła, że pocą jej

się dłonie. Na głos dzwonka żołądek zwinął się w twardą kulkę i Erica musiała

zwalczyć nagłą chętkę schowania się za jednym z wielkich, fachowo przystrzyżonych

krzewów zdobiących równy trawnik. Michael otworzył drzwi w za dużym kuchennym

fartuchu.

– Mam nadzieję, że lubicie dobrze wysmażone dania – powitał je i poprowadził

przez wyłożony terakotą hol, w którym stały cztery palmy w ceramicznych donicach.

Dom był pełen roślin.

– Czuję się jak w dżungli.

– Za wesołym miasteczkiem są cztery szklarnie, a tata przynosi do domu chore

rośliny, by się nimi osobiście zajmować.

– Wcale nie wyglądają na chore.

Sheena zahukała potwierdzająco, równocześnie usiłując uchwycić delikatne,

kwitnące właśnie drzewko pomarańczowe.

– Bo jak już tu trochę pobędą, tata się do nich przywiązuje, rozmawia z nimi i gra

im swoją nudną muzykę. Naprawdę zachowuje się dziwacznie. – Poprowadził je

dalej, na tylne patio, gdzie stał przygotowany rozpalony ruszt. – Tata mówi, że każdy

powinien umieć dla siebie gotować, więc przygotowujemy posiłki na zmianę.

background image

Erica przyjrzała się leżącym na ruszcie nadpalonym hamburgerom.

– Twój ojciec jest odważnym człowiekiem.... Sheena znów się odezwała,

pociągnęła za smycz i wskazała duże drzewo brzoskwiniowe, rosnące na granicy

zadbanego ogrodu warzywnego, w którym dojrzewały pomidory i cukinie. Rabatki,

otaczające trawnik, aż mieniły się kolorami rozlicznych kwiatów. Wszystko razem

stanowiło kuszący raj dla szympansa.

– Chyba byłoby lepiej zabrać Sheenę do środka, Michael.

– Do sutereny – powiedział, przenosząc łopatką hamburgery z grilla na tacę. –

Pomyślałem sobie, że tam nam będzie najwygodniej jeść.

Idąc za Michaelem przez kuchnię i w dół po schodach, Erica marzyła, by zebrać

się na odwagę i spytać o Nicka. Nie była w stanie powstrzymać się przed zerkaniem

do mijanych pomieszczeń i oglądaniem się za siebie. Wydawało jej się, że słyszy

prysznic i buczenie maszynki do golenia. Wśród obfitości pachnących roślin i

kwiatów wyobrażała sobie zapach płynu po goleniu. Poczucie bliskości Nicka

powodowało, że jej serce biło coraz szybciej.

– To tutaj – oznajmił Michael, wprowadzając Erice i Sheenę do dużego pokoju i

zamykając za nimi drzwi. Kilka paproci wisiało wysoko przy oknach. Mebli było

bardzo niewiele, za to ściany rozjaśniała kolekcja plakatów. Pokój wyglądał, jakby był

przygotowany na imprezę nastolatków. Albo spotkanie szympansów.

– Och, wspaniale – wykrzyknęła Erica.

– Wyniosłem wszystko, co mogłoby się stłuc.

Na stole do ping-ponga stały papierowe talerze i plastikowe sztućce. Erica

zauważyła, że są cztery nakrycia. Zatem Nick powinien brać udział w kolacji.

Uwolniła Sheenę ze smyczy. Szympansica od razu ruszyła na zwiedzanie pokoju,

znalazła rakietki do ping-ponga i zaczęła w nie klaskać nad swoją głową...

– Obawiam się – zauważyła Erica – że Sheena nie jest dobrze wychowanym

gościem.

– Ale jest znacznie bardziej interesująca niż większość ludzi. Czy lubi muzykę?

– Tak, ale nie puszczaj jej zbyt głośno. Pamiętaj, że chodzi o to, by Sheena

nauczyła się, jak być szympansem, a nie jak jeszcze bardziej upodobnić się do

człowieka.

– To prawda. Skoczę tylko po sałatkę owocową i zaraz wracam.

Michael wyszedł z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi, by Sheena nie

mogła uciec.

– Bardzo rozsądnie – szepnęła do siebie Erica. – Wiesz, Sheena, myślę, że

Michael znakomicie da sobie radę w zoo.

Sheena zerkała na wiszące rośliny, ale na szczęście były poza jej zasięgiem. Erica

miała na nią oko, a sama przysiadła na ławie w pobliżu stołu. Niemal natychmiast

zerwała się na nogi, zbyt spięta, by usiedzieć na miejscu. Czy Nick przyjdzie?

Oczywiście. To przecież jego dom i jego przypalone hamburgery. Co ma mu

background image

powiedzieć? Przyszło jej do głowy jedynie słowo „tak”. Cokolwiek powie, ona

odpowie mu „tak”.

– Nie – powiedziała na głos, a Sheena odwróciła się, by na nią spojrzeć. Pomimo

napięcia, Erica roześmiała się. – Zachowuję się tak jak ty wobec Javy.

Sheena szła za nią krok w krok, gdy Erica obchodziła pokój. Środowisko,

pomyślała. Naturalne środowisko Nicka. I co ono o nim mówi? Jedyne, czego

dowiedziała się na razie to, że lubił rośliny i miał do nich dobrą rękę.

Dwie ściany pokoju pokrywały kolorowe plakaty zespołów rockowych i

sportowych samochodów, ale zapewne był to wybór Michaela. Nad zniszczonym

biurkiem wisiało kilka fotografii. Wzrok Eriki spoczął na dużym, portretowym

zdjęciu ukazującym Michaela jako pulchnego, paroletniego blondaska, Nicka w

granatowym garniturze i uroczą, delikatną blondynkę o wielkich, sarnich oczach. To

chyba była żona Nicka.

Na innym zdjęciu opalony Nick w rozciągniętych spodenkach kąpielowych stał na

pokładzie łodzi. To zapewne z wyprawy w poszukiwaniu Atlantydy.

Erica zdjęła to zdjęcie ze ściany, by bliżej mu się przyjrzeć. Wyglądał tu na

poszukiwacza przygód, współczesnego pirata. Mogła go sobie wyobrazić na safari,

przedzierającego się przez dżunglę z maczetą w dłoni.

– Nie – powiedziała sobie głośno, odwieszając fotografię. Nie powinna wiązać z

tym żadnych nadziei.

Na dźwięk otwieranych drzwi odwróciła się gwałtownie i, choć była dorosła,

myślała logicznie i przygotowała się na spotkanie z nim, widok Nicka wytrącił ją z

równowagi. Wszedł do środka, niosąc wielką misę sałatki owocowej. Jego złote oczy

były pełne życia.

– Dobry wieczór, Erico.

W jej duszy kłębiło się podniecenie, zmieszanie, irytacja, szczęście. Ale potrafiła

powiedzieć jedynie:

– Cześć, Nick.

Zamknął drzwi nogą i postawił misę na stole do ping-ponga.

– Piękny mieliśmy dziś dzień, prawda? Słówko „tak” czekało już na końcu

języka.

– Niespecjalnie. Było za gorąco.

– Czy jesteś zmęczona po wczorajszym wieczorze?...

Tak!

– Właściwie nie. Bardzo dobrze spałam.

– Tęskniłem za tobą – powiedział.

– Byłam w zoo. Cały dzień.

– Tak, Michael mi mówił. – Uśmiechnął się czarująco. – Doceniam to, co dla

niego robisz.

– Mówiłam Michaelowi, że nie robię tego dla ciebie. – Słowa brzmiały znacznie

background image

bardziej szorstko, niż zamierzała. – On najwyraźniej ma smykałkę do pracy ze

zwierzętami. Nie mogę tego nie zauważyć.

Stali oddaleni od siebie o pół metra, delektując się swoją obecnością. Nick zrobił

krok w jej kierunku i uniósł dłoń, by pogłaskać ją po policzku. Przyjemność tego

lekkiego dotyku była tak wielka, że Erica miała ochotę zamruczeć jak kot. Oparła

dłoń na jego piersi i pochyliła się lekko, tęskniąc do jego ramion. I wtedy Sheena

objęła długim ramieniem Nicka w pasie i obnażyła silne, białe zęby, wydając dźwięki

zbliżone do „hi-hi-hi”.

– Cześć, Sheena. – Nick podrapał ją po głowie. – Czyżbym cię zaniedbywał?

Przykro mi, że nie mogłem dzisiaj wpaść do zoo – zwrócił się do Eriki. – Mieliśmy za

mało pracowników, więc cały dzień obsługiwałem karuzelę.

– Nie ma sprawy – skłamała. – Właściwie nie spodziewałam się ciebie.

– Nie byłaś choć troszeczkę rozczarowana, gdy się nie pokazałem?

Tak! Byłam niepocieszona!

– Nie – powiedziała głośno. – Wcale nie.

– A ja tak. Rozczarowany i samotny. Nie mogłem przestać o tobie myśleć. I

chciałbym spędzić z tobą później wieczór. W twoim mieszkaniu.

Słowo, które odpędzała, powiedziało się samo.

– Tak. Tak, Nick. Później wieczorem. Bardzo się cieszę.

Kolacja z przypalonych hamburgerów i rozmiękłej sałatki owocowej smakowała

jej jak ambrozja.

background image

ROZDZIAŁ 7

Choć Nick pojawił się, gdy Sheena była już bezpiecznie zamknięta we własnej

sypialni, Erice przepełniało głupie poczucie winy. Jakby nie powinna przyjmować

mężczyzny, gdy szympans jest w domu. Otwierając Nickowi, położyła palec na

wargach.

– Nie jestem pewna, czy Sheena już śpi.

– Szympansy chyba nie prowadzą nocnego trybu życia?

– Nie, Sheena lubi spać w nocy tak samo jak ludzie, ale nieczęsto przyjmuję

wieczorem gości. Nie wiem, czy się nie obudzi.

– Nie w obecności dzieci i szympansów? – parsknął śmiechem. – Rozumiem.

Przez całą kolację musiałem zwalczać chętkę rzucenia się na ciebie, bo Michael nam

się przyglądał.

Erica opadła na zniszczony przez szympansa fotel i rozejrzała się po pokoju. Na

ogół nie przejmowała się zniszczonym wnętrzem mieszkania, ale dziś miałaby ochotę

na coś bardziej romantycznego, miękkie kolory, światło świec... W obecnym stanie

nie zachęcało do rozmowy o związku dwojga ludzi.

– Czy istniał kiedyś bardziej skomplikowany romans?

– Wątpię. – Usiadł naprzeciw niej. – Ja mam do czynienia z zagubionym

nastolatkiem, ty z równie zagubionym szympansem.

– Przynajmniej mamy ze sobą coś wspólnego.

– Czyżbyśmy się tak różnili?

– Chyba żartujesz! Zacznijmy od tego, że ty lubisz ciche solówki gitarowe, a ja

jestem fanką rock and rolla. Ty się prawie wycofałeś z życia zawodowego, a ja ciągle

czekam, żeby moje zaczęło się na dobre. Ty lubisz napoje gazowane, a ja pijam wodę.

– Ja lubię życie osiadłe. Ty chcesz jechać do Afryki.

– Spoważniał nagle. – Ja chcę stałego związku. Ty pragniesz romansu. – Jego

złote oczy spojrzały uważnie. – W gruncie rzeczy to jest najważniejsze. Wszystkie

inne sprawy nie mają znaczenia.

– Ależ to wszystko składa się na jeden i ten sam problem, Nick. Nie rozumiesz?

Gdyby nie moje afrykańskie plany, nic nie stałoby na przeszkodzie stałemu

związkowi.

– Nie, nie rozumiem – powiedział zdecydowanie.

– Nie ma czegoś takiego jak doskonały związek kobiety i mężczyzny. Co więcej,

niespodzianki to połowa powodzenia. Gdybyśmy się we wszystkim zgadzali, czy nie

byłoby to nudne?

– Owszem – przytaknęła. – Byłoby.

Takie właśnie okazało się jej małżeństwo. Zdawało się, że nawzajem znają swoje

myśli, zanim jeszcze zostały wypowiedziane. Dwa miesiące po ślubie właściwie

przestali ze sobą rozmawiać. A potem rozwiedli się i Erica dodała szklanego szakala

background image

do swojej kolekcji. Doskonały związek nie istniał poza podręcznikami.

W każdym razie, pomyślała, nie popełnię dwa razy tego samego błędu. Nick i ona

całkowicie się różnili. Podniecająco się różnili. Jakie zwierzątko ze szkła powinno

przypominać ich wspólne chwile? Może tygrys – z powodu namiętności? Albo mysz

– w związku z jej strachem przed związaniem się? A może złamane serce?...

– A jak to było z twoją byłą żoną? – spytała. Uniósł brwi.

– Skąd to skojarzenie?

– Widziałam wasze rodzinne zdjęcie. Twoja żona jest piękną kobietą.

– Bardzo ładną – przytaknął. – Wysoką, szczupłą blondynką. Zawsze wyglądała

jak z żurnala. I nigdy nie wychodziła z domu bez makijażu.

Erica skuliła się w fotelu, milcząco przyznając się do swojej całkowitej niewiedzy

w tej dziedzinie. Choć siostry usiłowały nauczyć ją kobiecych sztuczek, nie potrafiła

opanować zawiłości malowania oczu czy stosowania podkładu. Włosy przycinała dla

wygody. Nienawidziła wysokich obcasów i cienkich rajstop.

– Inaczej niż ja.

– Jesteś bardzo kobieca – powiedział z żarliwością, która ją zaskoczyła. – Jesteś

jedną z najbardziej kobiecych kobiet, jakie znam.

– Jak możesz tak mówić? Spójrz tylko na ten pokój.

– Kobiecość nie polega na koroneczkach i ozdóbkach. To kwestia osobowości.

Akceptacja faktu, że się jest kobietą. Gdy patrzę na ten pokój, widzę opiekuńczą

kobietę, która na tyle wierzy w siebie, że nie przejmuje się opinią sąsiadów. Wiesz,

kim jesteś.

Erica nie była przekonana.

– Niestety, tego nie widać na zdjęciu.

– Ale taka jest prawda. Jesteś kobieca. I wiem to, bo ta kobieta w tobie budzi

mężczyznę we mnie. – Odchylił się do tyłu na krześle i splótł ramiona na piersi. –

Chcę cię dotykać. Ciągle. Chcę czuć twoje ciało w moich ramionach. Chcę całować

twoje miękkie, kobiece usta.

Musiał odwrócić wzrok. Zadarł głowę i wpatrzy! się w sufit. Jak to możliwe, że

ona tego nie wie? Nie jest kobieca? Oczywiście, różni się od jego byłej żony.

Catherine tyle czasu i uwagi poświęcała wyglądowi zewnętrznemu, tak przejmowała

się formą, że zapominała o treści: o myślach i uczuciach. Była dobrą kobietą i dobrą

matką dla Michaela. Ale nie tęsknił za nią.

Opuścił wzrok i spojrzał na Erice. Pod względem fizycznym ona i Catherine

bardzo się różniły. Catherine była blada i wiotka, a opalone ciało Eriki emanowało

zdrową energią. Catherine lubiła manipulować, Erica była bezpośrednia. Podniecała

go jej samowystarczalność. Nie zawahałaby się walczyć o to, czego pragnie. Marzył,

by chciała właśnie jego.

– Mówiąc krótko – stwierdził – Catherine i mnie zawsze będzie łączyć miłość do

Michaela, ale z naszego związku nic nie zostało. Zdaje się, że pod koniec roku ma

background image

zamiar ponownie wyjść za mąż, ale mnie to w żaden sposób nie dotyka. Chyba nie ma

sensu rozmawiać o dawnych związkach.

– Ależ ma. – Erica sprzeciwiła się natychmiast.

– Uczenie się na doświadczeniach jest istotną cechą ludzkiego umysłu. – Z ulgą

stwierdziła, że może odwołać się do czegoś, co rozumie, i dopasować ich zachowanie

do pewnego klinicznego wzorca. – Między ludźmi i szympansami występują trzy

zasadnicze różnice zachowań. Istoty ludzkie instynktownie nawiązują porozumienie

za pomocą mowy. Są w stanie planować daleko w przyszłość. I w końcu, pamiętają

daleką przeszłość i potrafią wyciągać z niej wnioski.

– Uhm. – Kiwnął głową, że rozumie. – No i co?

– Jeśli dowiem się, co było nie tak w twoim małżeństwie, to mogę uniknąć

popełniania tych samych...

– Nagle zamilkła.

– Mów dalej – zachęcił ją.

– Nie. Trochę się zagalopowałam. – Na pewno nie miała zamiaru wspominać o

małżeństwie. Skoczyła na równe nogi. – Och, dlaczego to wszystko jest takie

skomplikowane?

– Byłoby prościej, gdybyśmy byli szympansami w dżungli. Przerzuciłbym cię

sobie przez ramię i zaciągnął do lasu.

– Czy nie możemy po prostu zostawić spraw swojemu biegowi?

Pokręcił głową.

– Wiesz, że nie. Wczoraj wieczorem twoje ciało mnie chciało, ale coś w twojej

głowie nie pozwalało ci kochać się ze mną.

– Potrzebowałam swobody. To naturalne.

– Jeśli potrzebujesz swobody, w porządku. Nie będę naciskał. Jeśli chcesz jechać

do Tanzanii, też w porządku. Nie oczekuję, że dla mnie rzucisz karierę. Ale pragnę

być z tobą, Erico.

– I co to znaczy? – Przeszła po matach i stanęła przed Nickiem, opierając ręce na

biodrach. – Dla mnie stały związek oznacza zobowiązania. A ja nie mogę się wiązać.

Nick, nie chcę budować gniazda, w którym nie będę mogła zamieszkać.

– Coś mi się wydaje, że nie jesteś udomowionym ptaszkiem. Kaczką czy gęsią. –

Wstał i objął ją w pasie. – Jesteś orłem, Erico. A ja chcę latać u twego boku. Nie będę

cię wiązać przy ziemi....

Przyciągnął ją do siebie, ale Erica odchyliła głowę, by spojrzeć mu w twarz.

Nawet orły potrzebują partnera.

– Więc związek?

– Przez duże Z. Taka umowa, że nawzajem nam na sobie zależy.

– Ale żadnych żądań? – upewniała się. To wydawało się nierealne. – śadnych

obietnic?

– Tylko ta, że będę się z tobą kochać dwadzieścia razy dziennie.

background image

– No, nie wiem. – Objęła go. – Dwadzieścia razy dziennie wydaje się raczej mało

realne.

– Tego nie wiesz. Może jestem niezwykłym okazem, zdolnym do

nieograniczonych manifestacji pociągu płciowego. Uważam, że jako badacz

naczelnych powinnaś sprawdzić moje twierdzenie.

– Twoją przechwałkę – poprawiła go.

– Tego nie możesz być pewna bez badań empirycznych. – Przesunął dłońmi po jej

plecach na pośladki i przycisnął do siebie jej biodra. – I co pani na to?

– W porządku, Nick. Zgadzam się na tymczasowy związek.

– To znaczy?

Rozluźniła się i wtuliła w Nicka.

– To znaczy, Nick, że chcę być z tobą, póki mogę. Pochylił głowę i lekko

ucałował jej wargi.

– Mam wrażenie, że powinienem ci coś dać.

– O tym samym myślałam. O jakimś pierwotnym, symbolicznym rytuale

wymiany.

Zerknął na kosztowny, złoty rolex na lewym przegubie. Bez wahania ściągnął

zegarek i włożył jej do ręki. Potrząsnęła głową.

– Jest bardzo piękny, Nick, ale nie mogę go nosić. Jest dla mnie za duży. I

zdecydowanie zbyt kosztowny jak na symboliczny dar.

Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął klucze. Do kółka, były przyczepione dwa

breloczki: srebrne B, jak Barron, i mały scyzoryk z imitacji macicy perłowej –

niedrogi drobiazg, nagroda w konkursach w wesołym miasteczku.

– To dla ciebie. Niech bezmyślne słowa i uczynki nigdy nie zakłócą naszego

tymczasowego związku.

Przyjęła prezent i objęła Nicka za szyję. Miała zamiar pocałować go formalnie i

symbolicznie, ale naturalne pragnienie wzięło górę i Erka przywarła do niego całym

ciałem, żarliwie smakując jego wargi. Nagle przerwała i odsunęła go na odległość

ramienia.

– Mogę zwolnić tempo. Oddychał ciężko.

– Byłoby lepiej.

– Mamy dużo, dużo czasu. – Pragnienia starczy na całe dni. Tygodnie. Wszystko

jest chwilowe, oczywiście, ale jest gotowa, by w pełni wykorzystać ten czas. Ich

zmysły mogą im dostarczyć tyle przyjemności! Zsunęła dłonie po jego piersiach aż do

paska spodni i zaczepiła palcami o szlufki. – Poza tym – szepnęła – ja też muszę ci

coś dać.

– Ty sama, Erico, jesteś wszystkim, czego chcę. Czego potrzebuję....

– Chodź ze mną.

Ujęła go za rękę i zaprowadziła do sypialni. Z małego, aksamitnego puzderka

wyjęła srebrny łańcuszek, który przewlekła przez dziurkę w rączce scyzoryka.

background image

– Pomożesz mi go założyć?

Zapiął łańcuszek na szyi Eriki, pogłaskał jej ramiona i odwrócił ją do siebie.

– Bardzo dobrze na tobie wygląda – powiedział.

– Teraz moja kolej – stwierdziła. Z puzderka wyjęła zapasowy klucz do

mieszkania. Objęła go palcami i zamyśliła się. To był znaczący krok, ale jej

wątpliwości znikły, gdy spojrzała Nickowi w oczy. – To dla ciebie – rzekła,

wkładając mu klucz w dłoń. – Otwiera frontowe drzwi mojego domu. Pojawiaj się w

moim życiu, kiedy masz ochotę. Nie mam przed tobą sekretów.

Trzymał klucz z nabożną czcią.

– Dziękuję. Mrugnęła do niego.

– Jeśli dobrze pamiętam, to nie jest prawdziwe podziękowanie.

Nie potrzebował dalszej zachęty. Przywarł wargami do jej warg, całując długo i

głęboko. Uniósł ją w ramionach i zaniósł na łóżko. Jednak gdy kładł ją ostrożnie na

kapie, Erice naszła chęć zabawy i pociągnęła go gwałtownie. Nick stracił równowagę

i upadł na nią całym ciężarem.

– Co to było? – zapytał.

– Chcę się z tobą bawić....

– Czy to jakieś szympansie gry?

– W gruncie rzeczy inne ssaki naczelne mają dość ograniczony repertuar

zachowań prokreacyjnych. Zabawy seksualne są chyba czysto ludzką domeną.

Wyciągnęła mu koszulę ze spodni, wsunęła ręce pod materiał i połaskotała go.

Nick zachichotał.

– Nie rób tego!

– Masz łaskotki! – Erica była zachwycona. Natychmiast obnażyła swoją talię. – A

ja wcale. Spróbuj.

Połaskotał ją, ale tylko zmarszczyła brwi.

– To jedynie twój brzuch – zauważył. – A co z podeszwami stóp?

– W ogóle nie jestem łaskotliwa.

Zdjął jej buty i połaskotał w podbicie, ale nie miała chęci chichotać. Nick

zdejmował z niej szmatkę po szmatce, usiłując sprowokować Erice do śmiechu. W

końcu leżała przed nim całkiem naga.

Dotykał lekko jej ramion, piersi, brzucha, ud. Drżała pod tym dotykiem, ale nie

ś

miała się.

– Aha! – wykrzyknął w końcu. – Może i nie masz łaskotek, ale wiem, co na ciebie

podziała.

Wypadł z pokoju. Gdy pojawił się ponownie, był nagi, a dłonie chował z tyłu.

– Jeszcze pożałujesz, że zaczęłaś.

– Wątpię.

Położył się przy niej i przytrzymał nogą jej nogi.

– Zamknij oczy.

background image

Zamknęła. Nick chwycił ją za przeguby i uniósł ręce nad głowę. Otworzyła oczy.

– Co robisz?

Pokazał jej, co trzymał za plecami: przezroczystą kostkę lodu.

– Lepiej nie próbuj, Nick. Mówię serio.

– Ja też.

Kostka lodu dotknęła czubka jej piersi, a Erice przeszedł prąd. Gwałtownie

zaczerpnęła powietrza i jęknęła z rozkoszy, gdy Nick pochylił się, by zlizać chłód.

Obrysował lodem jej drugą pierś, dotknął kostką jej warg, narysował długą linię od

obojczyka, między piersiami do płaskiego brzucha. Zanim dotarł do trójkąta miękkich

włosów, Erica cała drżała. Nie z zimna, lecz z pragnienia.

– Rozpuścił się – powiedział, uwalniając jej dłonie.

– Ja też.

Zarzuciła mu ramiona na szyję, a gdy spotkały się ich nagie ciała, ogarnęło ją

poczucie doskonałego szczęścia. Już nie musiała się powstrzymywać. Mogła

podziwiać jego męskie kształty, rozkoszować się jego dotykiem.

Potem leżeli koło siebie spokojnie, a Erica zastanawiała się, co będzie dalej.

Przyszłość wyglądała jak białe, nie zapisane karty jej dziennika. Sama je będzie

musiała zapełnić. Na horyzoncie majaczyła tylko jedna chmurka. Jeśli uzyska

stypendium z Klubu Poszukiwaczy Przygód, będzie musiała opuścić Nicka. Gdy

pojedzie do Afryki – a nie miała wątpliwości, że prędzej czy później jej upór

przyniesie owoce – pojedzie sama.

Poruszył się koło niej, budząc jej ciało lekkimi pocałunkami.... Musiałaby być

niespełna rozumu, by z własnej woli wyrzec się takiej przyjemności. Zacisnęła dłoń

na małym scyzoryku, który wisiał na łańcuszku na jej szyi.

background image

ROZDZIAŁ 8

W ciągu następnych trzech tygodni stosunki między Ericą a Nickiem z wolna

przybrały formę dość ustalonego wzorca, który, oczywiście, uwzględniał Michaela i

Sheenę.

Codziennie rano Michael jechał z Ericą i Sheeną do zoo, gdzie pomagał przy

zwierzętach. Erica z radością śledziła jego postępy. Wydawało się, że z dnia na dzień

Michael ma więcej wiary w siebie. Ponieważ uwolnił ją od wielu rutynowych zajęć,

Erica miała więcej czasu na zajmowanie się Sheeną. Poza popołudniowymi

wyprawami na wyspę ssaków naczelnych, zaczęła również przynosić Javę do

betonowego pawilonu. Niestety, Sheeną pozostawała nieufna i niechętna, natomiast

Java szybko przejmował ludzkie wzorce zachowań.

Często w porze obiadu pojawiał się Nick. Znalazł maść, która skutecznie leczyła

wysypkę alergiczną. Poza tym odkrył, że najbardziej alergogennie działają na niego

zwierzęta kopytne: osioł, renifer i tak dalej. Michael szybciutko wykorzystał te

odkrycia i w ich domu zamieszkały trzy chomiki i szczeniak spaniel ze schroniska.

Wieczorami Erica i Sheeną często jadały kolacje z panami Barronami w

zaadaptowanej do potrzeb Sheeny suterenie.

I niemal każdej nocy Nick używał swego klucza do mieszkania Eriki.

Tylko kilka szczegółów sprawiało, że nie stali się rodziną, taką, o jakiej marzył

Nick. Po pierwsze, zachowali oddzielne mieszkania. Po drugie, nigdy nie zostawał do

rana w mieszkaniu Eriki. Późną nocą wprost z ciepłego łóżka szedł do domu.

Pewnej nocy na początku sierpnia podszedł nagi do okna, przyglądając się

pełnemu, złotemu księżycowi przez gęste liście wiązu za oknem.

– Chcę zostać – powiedział – i obudzić się rano koło ciebie.

– To brzmi zachęcająco, ale zapewniam cię, że poranki u mnie w domu nie są

szczególnie miłe. Sheena budzi się o świcie i jest nieznośna, a ja wychodzę z domu o

wpół do ósmej.

– Tego właśnie chcę. Być częścią wszystkich tych nudnych, rutynowych,

zwyczajnych godzin w twoim życiu. Naprawdę z tobą mieszkać i żyć. I chciałbym,

ż

ebyś przeprowadziła się do mnie.

– Nie mogę, Nick. Nie z Sheeną. Gdyby mieszkała u ciebie, zapewniam cię, że w

ciągu dwóch dni na twoich roślinach nie zostałby żaden listek.

– Zostanę tylko dzisiaj. Mógłbym rano z tobą pojechać, bo jutro i tak mam cały

dzień spędzić w zoo.

– Nie przypominaj mi o tym. Ty i Amanda tak uparliście się na ten dzień

promocyjny pod koniec miesiąca, że niczego innego nie można załatwić.

– Dzień Zoo może dodatnio wpłynąć na stan finansów.

– A może skończyć się klapą. Poważnie, Nick. Wszyscy wolontariusze

poprzebierani za zwierzęta? To głupie.

background image

– Nie zmieniaj tematu. Wymień choćby jeden powód, prawdziwy powód, dla

którego nie powinienem zostać na noc.

– Michael?

– Ma szesnaście lat, Erico. Wie, co się dzieje.

– Wiedzieć to jedno. – Uniosła ręce nad głowę i ziewnęła. Nick wpatrywał się,

zafascynowany, w lekki ruch jej piersi. – A dać sobie z tym radę to drugie.

– Poradzi sobie.

– Jesteś pewien? Michael widzi teraz we mnie przyjaciółkę i, mam nadzieję,

nauczycielkę. Wie, oczywiście, że jesteśmy ze sobą, ale wszystko się dobrze układa,

więc nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy coś zmieniać.

Wydęła usta w nikłym uśmieszku i Nick jęknął w głębi ducha. Wiedział już, co

nadchodzi. Gdy Erica chciała coś spuentować, odwoływała się zawsze do domowych

powiedzonek, przysłów albo antropologicznych obserwacji.

– Pozwól mi zgadnąć – powiedział. – Za chwilę usłyszę jakąś wiejską mądrość,

prawda?

– Rzeczywiście, przypomniało mi się pewne powiedzenie.

Nick westchnął.

– Moja mama zawsze mówiła do ojca: „Nie naprawiaj tego, co nie jest popsute”. I

była to, moim zdaniem, bardzo dobra rada. Niestety, ojciec rzadko jej słuchał, więc

stodoła była pełna poronionych wynalazków.

– Czy dlatego tak stronisz od ryzyka? Dlatego jesteś taka konserwatywna i

pedantyczna?

– Ja? – Erica gwałtownie usiadła na łóżku. – Ja jestem konserwatywna i

pedantyczna?!

– O, tak – zachichotał. Uwielbiał się z nią przekomarzać. Uwielbiał sposób, w

jaki przechylała głowę, gdy ruszała do ataku. – Widzisz, zawsze chodzisz ściśle

wytyczonymi ścieżkami. Nigdy nie znałem nikogo, kto byłby takim niewolnikiem

czasu.

– Wcale nie bardziej niż inni!

– Nie? – Wyrecytował: – Dziewiąta rano, nakarmić wielbłądy. Dziesiąta

czterdzieści dwie, przyprowadzić Javę. Jedenasta osiem, odprowadzić Javę...

– Regularność i konsekwencja w postępowaniu są bardzo ważne, gdy ma się do

czynienia ze zwierzętami.

– Natomiast ja jestem męskim zwierzęciem, które chce postępować nieregularnie

i niekonsekwentnie.

– Wrócił do łóżka. – Zostanę do rana.

Uniosła dłoń, by pobawić się włosami na jego piersi. Taka odruchowa poufałość

sprawiała mu przyjemność. Choć kochanie się z Ericą było zawsze niezwykłym

przeżyciem, poznali się już tak dobrze, tak dokładnie.

– No, Erico. Powiedz, żebym został. Nie bądź taka nieugięta. – Pocałował ją

background image

lekko w czoło. – Nie będziesz żałować.

– Skoro mówisz, że jestem niewolnikiem czasu, to znaczy, że jestem ekspertem.

Jeszcze nie nadszedł czas, byś nocował. Jeszcze nie. Kiedyś, ale jeszcze nie teraz.

– Wyciągnęła się na poduszce. – Ale nie mam nic przeciwko temu, żebyś przez

najbliższą godzinę próbował mnie przekonać do zmiany zdania.

– Ach tak, zgadza się pani?

– Tak. – W jej oczach odczytał oczekiwanie i śmiech. – Wyzywam cię.

Położył się koło niej.

– A ja sprawdzam.

Zawsze, gdy jej dotykał, przytulał, pieścił, jej kobiecy zapach kusił go i

przyciągał, wyzywał, by stali się jednością. Podniecenie przychodziło natychmiast, z

całą siłą. Pod dotykiem jej ręki miał wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na miliony

odłamków czystej rozkoszy. Walczył jednak, by się powstrzymać, kontrolować

instynktowne pragnienie rozładowania napięcia, ponieważ jeszcze większą rozkoszą

było wspólne osiąganie szczytu, oglądanie ekstazy na jej twarzy, słuchanie krzyku

rozkoszy, gdy ją w końcu wypełniał. Uwielbiał przeciągać możliwie jak najdłużej tę

słodką agonię kochania się.

Potrzebował tej kobiety, więc nigdy nie pozwoli jej odejść. Jak mogła w ogóle o

tym myśleć? O wyjeździe do Afryki? Oczyma duszy ujrzał nieprzebytą dżunglę, pełną

węży, i zadrżał. Afryka była zbyt niebezpieczna. Nigdy nie pozwoli jej tam pojechać.

Następnego dnia w zoo Erica nie mogła sobie znaleźć miejsca. Była rozdrażniona,

choć nie wiedziała dlaczego. Starała się więc unikać ludzi, bo bała się, że może

zachować się niesympatycznie.

Instynktownie wiedziała, że potrzebuje zwierzęcego towarzystwa. Sheena była z

Michaelem, więc Erica poszła do pawilonu gadów, gdzie Patty oplatała swym blisko

dwumetrowej długości ciałem betonową gałąź w terrarium. Na widok Eriki Patty

wysunęła na moment język, ale nie poruszyła się.

– Wyglądasz tak, jak ja się czuję – powiedziała jej Erica. – Bez energii i

zniechęcona.

Okrążyła terrarium, wyjęła pytona i owinęła sobie wokół ramion. Starała się jak

najczęściej dotykać węży. W zimie, gdy zoo było zamknięte, niektóre mniejsze

zwierzęta, w tym Patty, przeprowadzały się do miejscowych szkół.... Węże, jak i inne

zwierzęta, wymagały przyjacielskich kontaktów ze swymi opiekunami.

W towarzystwie Patty poczuła się nieco lepiej. W zamyśleniu gładziła suchą

skórę pytona. Co się z nią właściwie działo?

Wychodząc z pawilonu gadów z Patty owiniętą wokół szyi, Erica wpadła na

Amandę.

– Jak to miło, że bierzesz Patty na spacer. Ostatnio wydaje mi się nie w sosie. Jest

jakaś ponura, zrzędliwa i złości się bez powodu.

background image

Dwoje dzieci podbiegło do Patty. Amanda pospieszyła uspokoić dorosłych.

– To Patty, pyton afrykański. Jest naprawdę bardzo miła.

Wąż wysunął język i pozwolił dzieciom się dotknąć. Zanim zdążył zebrać się

tłumek, Erica ruszyła szybkim krokiem w kierunku biura. Amanda nie dała się

wyprzedzić.

– Wiesz, Erico, Nick ma znakomity pomysł. Ponieważ odmówiłaś przebrania się

w kostium zwierzęcy na Dzień Zoo, to może zgodziłabyś się na ubranie w stylu

safari? Kolor khaki, korkowy hełm?

– Nie – ucięła Erica. – Nie pomaluję się też na czarno i nie będę tańczyć w

przepasce na biodrach. Więc dajcie mi spokój.

– No wiesz, jesteś jedyną osobą, która nie chce się włączyć w przygotowanie

imprezy.

– Moją główną troską, a może moją jedyną troską, jest to, że zwierzęta zostaną

narażone na niepotrzebny stres.

Amanda wyciągnęła dłoń, by poklepać węża.

– Doceniam twój stosunek do sprawy, kochanie, ale pamiętaj, że to jest tylko zoo.

A żeby to zoo mogło funkcjonować, potrzebuję pieniędzy.

Erica poczuła się winna. Nie miała zamiaru obrażać Amandy.

– Wiem, że potrzebujesz pieniędzy. Moim zdaniem to nie tylko zoo. Dzięki tobie

jest to również rezerwat dla zwierząt, które inaczej musiałyby cierpieć. Amando, nie

mam prawa cię krytykować.

– Daj spokój, kochanie. Nie jestem święta.

– Przepraszam. Nie wiem, co mnie dziś ugryzło. Amanda otworzyła drzwi do

biura.

– Czy są jakieś wieści o stypendium?

– Z tego zwariowanego Klubu Poszukiwaczy Przygód? Nie, na razie nie. A wiesz,

co mnie w tym wszystkim zdumiewa? Ze prawie mi już na tym stypendium nie

zależy. Z każdym mijającym dniem mniej mnie to obchodzi i mam coraz mniejszą

ochotę starać się o pieniądze z innych źródeł. Nie rozumiem, dlaczego tak jest.

– Nie rozumiesz? – Amanda usiadła za biurkiem i uśmiechnęła się. – Nie ma nic

złego w tym, że jest się szczęśliwym. Widziałam cię razem z Nickiem i z Michaelem.

Zaczynacie tworzyć rodzinę.

– Tego właśnie Nick chce. Ustabilizowanej rodziny.

– Czy to takie straszne? Może twoje priorytety się zmieniają?

– Po trzydziestu dwóch latach? Mało prawdopodobne.

– Erica? – Rozległo się pod oknem.

– Jestem tutaj, Nick.

No i co ma zrobić? To tylko pozory, że tworzą sympatyczną, ustabilizowaną

rodzinę. Nick był nią zafascynowany. Erica natomiast miała świadomość, że kobieta,

która na pierwszym miejscu stawia karierę zawodową, nie jest właściwą partnerką dla

background image

Nicka. Na jej ustach pojawił się chytry uśmieszek. Zobaczymy, co powie Nick o

kobiecie, która przyjaźni się z wężami.

Amanda czytała w jej myślach.

– Może zabiorę Patty?

– Nie, Patty tu zostanie.

– W takim razie ja wychodzę. Amanda i Nick spotkali się w drzwiach.

– śyczę szczęścia – powiedziała, patrząc mu w twarz. Nick zmarszczył brwi, nie

rozumiejąc.

– Co to znaczy „życzę szczęścia”?

I wtedy zobaczył Patty. Znieruchomiał, wytrzeszczył oczy. Cofnął się gwałtownie

i przywarł plecami do ściany.

– Wielkie nieba, Erico, co ty wyprawiasz?

– Wykonuję swoją pracę. Nie pamiętasz? Tym właśnie się zajmuję.

Postąpiła w jego stronę i patrzyła, jak z determinacją bierze się w garść. Oderwał

się od ściany i spróbował machnąć nonszalancko ręką. Nie bardzo mu to wychodziło.

Jego jabłko Adama nerwowo wędrowało w górę i w dół, gdy przełykał.

– To Patty, pyton afrykański – wyjaśniła Erica. – Michael ją lubi. Miałam mu

nawet zaproponować, żeby spróbował hodować jakiegoś węża w domu.

– Nie w moim domu. Nic z tego.

– Pomyśl tylko, Nick. Czy nie stanowilibyśmy uroczej gromadki? Ty, ja, Michael

i nasze gady? Urocza rodzinka. A może jednak nie jestem dla ciebie tak idealną

partnerką, jak sądzisz.

Znowu przełknął nerwowo, ale zrobił krok w jej kierunku. I jeszcze jeden. Nogi

miał jak z drewna. Zacisnął zęby, uniósł dłoń i dotknął Patty w miejscu, gdzie

wdzięcznie owijała się wokół ramienia Eriki.

– Nie jest śliska – powiedział ze zdziwieniem. Chciała mu pokazać, jak bardzo są

niedobrani, ale teraz była z niego dumna. Nie była w stanie pojąć, jak można bać się

węży, ale mogła mu współczuć. Były nawet pewne badania antropologiczne

wskazujące, że lęk przed wężami był reakcją instynktowną, a nie nabytą. Małpy na

wolności także reagowały na węże strachem.

– Przepraszam, Nick.

– Nie ma potrzeby. Powinienem zwalczyć tę fobię.

– Chciałbyś potrzymać Patty?

– Nigdy w życiu.

Erica odwróciła się, zaniosła Patty na zaplecze biura i włożyła ją do torby na

węże. Gdy wróciła, Nick przyglądał jej się niepewnie.

– Zakładam, że miałaś jakiś cel w tym niewielkim przedstawieniu?

Przytaknęła.

– Ale nie wiem już jaki. Nick, jestem szczęśliwa w naszym związku. I chyba nie

muszę mówić, że pod względem fizycznym wszystko jest cudownie. Ale jest w tym

background image

wszystkim coś, co mnie doprowadza do szaleństwa.

– Mnie też. – Przysiadł na brzegu biurka Amandy.

– Naprawdę? Co takiego?

– Zaczynamy się czuć jak rodzina.

– Myślałam, że tego właśnie chcesz, Nick.

– Moim marzeniem, jak wiesz, jest rodzina osiadła i stabilna. Nie lubię opuszczać

twego łóżka o północy. Chciałbym, żebyś ty, ja, Michael i dziesiątki zwierząt, które

na pewno sprowadzi, żebyśmy wszyscy byli bezpieczni w jednym domu. Naszym

domu.

– Ale to nie jest mój ideał rodziny. Absolutnie. Ja widzę rodzinę podróżującą po

ś

wiecie. Wolną, by się rozwijać i rozrastać.

Nick objął ją ramieniem i Erica musiała przyznać, że działa bardziej uspokajająco

niż Patty.

– To jakie mamy rozwiązanie?

– Erico, moja piękna, sam chciałbym wiedzieć. Może nie ma żadnego

rozwiązania, pomyślała, zdecydowana jednak szukać. Będzie prowadzić obserwacje,

opisze je i wyciągnie wnioski. Ostatecznie istniało wyjaśnienie każdego wzorca

behawiorystycznego. Z wyjątkiem, zapewne, miłości.

background image

ROZDZIAŁ 9

Miłość.

Kilka dni później Erica siedziała przy biurku w pawilonie małp. Właśnie opisała

następne spotkanie Javy i Lenny’ego, odłożyła pióro i zamyśliła się.

Oczywiście miłość nie wchodziła w rachubę. Oboje – i Nick, i ona sama – unikali

jakichkolwiek deklaracji. Choć byli sobie niezwykle bliscy, żadne nie wypowiedziało

tych dwóch słów: kocham cię.

Z wyraźnym poczuciem winy uświadomiła sobie, że jednak w myślach

dopuszczała istnienie uczucia.

W nocy, gdy leżeli w łóżku, myślała „miłość”, ale nigdy nie powiedziała tego

głośno. Czy Nick postępował tak samo? Dlaczego? W tych słowach nie ma niczego

magicznego. Ludzie wypowiadają je cały czas.

Wyrwała kartkę z dziennika i chwyciła za pióro. Spisze swoje uczucia, zanotuje

je, jako szczególny przejaw zachowania ssaków naczelnych.

Samica wykazuje troskę o samca, a on to odwzajemnia. W jego obecności jej

serce bije szybciej. Kontakty seksualne sprawiają obojgu wiele przyjemności. W

towarzystwie samca samica śmieje się częściej, a jej komunikaty werbalne są bardziej

ożywione. Samiec dotyka jej często i z czułością. Prawdopodobny wniosek: są

zakochani.

Wyrwała następną kartkę i u góry napisała:

Jednakże samica jest bardzo ambitną jednostką. Jej celem jest praca w Afryce, co

znaczy, że w końcu opuści samca i zerwie łączące ich więzy. Samiec pragnie osiąść w

jednym miejscu i założyć dom. Samica pragnie wiele osiągnąć. Sama? Nie,

niekoniecznie sama.

Upuściła pióro na biurko. Gdyby w ogóle miała zamiar z kimś dzielić życie, to z

Nickiem. Ale musiałby pojechać z nią do Afryki. Znów zaczęła pisać.

Choć samiec wydaje się poważnie traktować ambicje samicy, jest przywiązany do

swego stylu życia. Wniosek: brak wniosków. Wymagane dalsze obserwacje.

Erica odchyliła się do tyłu na krześle i potarła oczy. Może stwarzała sztuczne

problemy? Ostatecznie nie dostała jeszcze żadnej odpowiedzi z Klubu Poszukiwaczy

Przygód i przeczuwała, że odrzucą jej wniosek. Sprawa podróży do Afryki może się

odwlec na lata, więc pewnie powinna odprężyć się i czerpać jak najwięcej radości z

bezterminowego stanu zawieszenia, który jest znośny, a właściwie przyjemny, dzięki

godzinom spędzanym z Nickiem.

Rzuciła okiem na zegarek. Osiem po trzeciej. Pora na codzienną wyprawę Sheeny

na wyspę. Gdzie jest Michael? I gdzie jest Sheena? Zamknęła dziennik i pospieszyła

do biura.

– Amando? Czy widziałaś Michaela albo Sheenę?

– Myślałam, że Sheena jest z tobą. Nick tu wpadł jakieś pół godziny temu i zabrał

background image

ją.

– Co takiego!? Czy powiedział, dokąd idzie? Amanda potrząsnęła przecząco

głową.

Erica wybiegła z biura. Co się tu dzieje? Michael pewnie wie, co jego ojciec

zamierza zrobić. Ale gdzie jest Michael? Pobiegła w stronę wyspy naczelnych. Po

chwili dostrzegła chłopaka kucającego za krzakiem.

– Michael!

Powoli i ostrożnie, by nie przestraszyć Javy, uniósł dłoń i pomachał.

– Michael, chodź tu natychmiast. Posłusznie, choć niechętnie, wycofał się z

wyspy i przeszedł przez fosę. Erica zauważyła, że nie spieszył się, a na jego twarzy

malowało się poczucie winy. Był jeszcze w wodzie, gdy wybuchneła:

– Gdzie jest Sheena? Co się tu dzieje?

– Tata cię nie znalazł, co?

– Nie, nie znalazł.

– To był głupi pomysł. Naprawdę głupi. Złapała go za rękę i szarpnięciem

zmusiła do wyjścia na brzeg.

– Rozumiem, że twój ojciec gdzieś Sheenę zabrał. Chcę wiedzieć dokąd. I

dlaczego.

– Do wesołego miasteczka. Dziś po południu przychodzą te, no wiesz, specjalne

dzieci. Tata sądził, że ucieszą się, jak poznają Sheenę.

Erica była wściekła. Jak on śmiał! Dlaczego w ogóle zakładała, że Nickowi choć

trochę zależy na jej osiągnięciach zawodowych? Wyraźnie pokazał, że nie bierze jej

poważnie.

– Jesteś wściekła – zauważył Michael.

Patrzył na nią jak zbesztany szczeniak i Erica postarała się opanować gniew. Nie

powinna wyładowywać się na Michaelu.

– Nie jestem zła na ciebie. Tylko że twój ojciec lekceważy wszelkie moje wysiłki.

Jak może ją zachęcać do zabawy z dziećmi? Wie, jak ciężko pracuję, by włączyć

Sheenę w gromadę...

– Jak ciężko pracujemy – poprawił ją nieśmiało Michael. – Ty i ja.

– Masz rację. – Poklepała go po ramieniu. – Michael, to nie twoja wina. Jakoś to

będzie. Czy możesz nakarmić szympansy? I powiedz Amandzie, że wyjeżdżam.

– Dobrze. A co masz zamiar zrobić?

– Jadę do wesołego miasteczka – oznajmiła spokojnie. – Odnajdę twego ojca. I

połamię mu kości.

– Słuchaj, tata nie chciał zrobić nic złego. Naprawdę. Z Sheeną będzie wszystko

dobrze. No wiesz, chodzi mi o to, że już się lepiej zachowuje. Jak wczoraj, kiedy

pozwoliła Javie się dotknąć. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Erica przyjrzała się chłopcu. Miał oczy tego samego koloru co ojciec, ale była w

nich jakaś bezbronność, którą rzadko dostrzegała w oczach Nicka.

background image

– Michael, chcę, byś wiedział, że bez względu na to, co się stanie między twoim

ojcem a mną, zawsze będzie dla ciebie miejsce tu w zoo. Masz duży talent do pracy ze

zwierzętami i...

– Ale to ma znaczenie – przerwał jej. – To ważne, co dzieje się między tobą a

tatą. – Bezbronność w jego oczach zmieniła się w strach. Uzasadniony strach. Erica

nie mogła obiecać mu szczęśliwego zakończenia tej historii. – To ma znaczenie. Ja

naprawdę cię lubię, Erico.

– Wiem, Michael. Dla mnie to też ma znaczenie. – Jej twarz złagodniała. –

Pogadamy jutro, dobrze?

– Dzięki. – Uśmiechnął się.

Erica pognała do samochodu i ruszyła do Denver.

W głębi ducha miała świadomość, że jej tymczasowy związek z Nickiem miał

wpływ nie tylko na ich życie. Podczas gdy ona i Nick wypróbowywali swoje wersje

modelu rodziny, Michael stał z boku i przyglądał się bezradnie, czekając na wynik.

Jak będzie się czuł, gdy Erica wyjedzie do Afryki? Opuszczony?

Porzucony?

Choć nie dostrzegała między nimi więzi typu matka – syn, nie była pewna, czego

Michael od niej oczekiwał. Możliwe, że codzienna wspólna praca w zoo stworzyła

między nimi zbyt ścisłe więzi. Może Michael powinien spędzać więcej czasu z

młodzieżą Nigdy się jednak nie skarżył na długie godziny spędzane w zoo, a jego

entuzjazm rósł z dnia na dzień.

Zanim dojechała na parking dla pracowników wesołego miasteczka, jej gniew na

Nicka się rozwiał. Jednak z całej siły trzasnęła drzwiczkami. Może połamie Nickowi

tylko część kości.

Odnalazła go w pawilonie parkowym, siedzącego z Sheeną pośrodku kręgu

dzieci. Michael określił je jako „specjalne dzieci”. Teraz Erica zrozumiała dlaczego.

Troje siedziało w wózkach inwalidzkich. Inne miały bandaże, łupki i kule.

Znajdowało się tam również czworo dorosłych.

Erica stanęła, oparła się o drewniany, biały filar, i przyjrzała całej scenie.

Przeświecające przez ażurowy dach słońce rzucało jasne błyski na twarze dzieci.

– Sheena nie jest zwyczajną małpą – mówił Nick. – Jest małpą człekokształtną. I

w ogóle jest bardzo do nas podobna. Jeśli ktoś ją uderzy, będzie ją bolało albo się

rozzłości. I może oddać. Albo ucieknie i schowa się.

Poważne przytaknięcia dzieci spowodowały, że Erice ścisnęło się serce. One

wiedziały, co to ból.

– Jak ona wygląda? – spytał chłopiec, którego białe oczy patrzyły ślepo w dal. –

Czy mogę jej dotknąć?

Nick podprowadził szympansicę do niewidomego dziecka i położył jego małą

rączkę na ramieniu Sheeny. Chłopiec gładził ją, poznając palcami kształt jej głowy i

ramion. Sheena stała nieruchomo, patrząc na dziecko.

– Ma długie ręce – powiedział chłopiec. – Ale na pewno jest ładna.

background image

Sheena objęła chłopca długimi, włochatymi ramionami i złożyła mu na policzku

mokry pocałunek. Chłopiec zachichotał.

– Ja też ciebie kocham, Sheeno.

Nick cierpliwie podchodził kolejno do dzieci, pozwalając każdemu zapoznać się z

Sheeną.

– Potrafi zaczepić się palcami u nóg i wisieć głową w dół – opowiadał. – I jest

bardzo silna.

– Jak King Kong? – zapytała dziewczynka na wózku inwalidzkim.

– Tamta historia nie była prawdziwa. Małpy rzadko atakują człowieka. I nigdy nie

są takie wielkie jak King Kong.

– Ale są niegrzeczne. Widziałam film o szympansach. Ciągle coś broiły. Gorzej

niż dzieci.

Erica zauważyła, że Sheena zaczyna być niespokojna, i zdecydowała, że pora

przyłączyć się do grupy.

– Nie tylko szympansy i dzieci potrafią być niegrzeczne – powiedziała, rzucając

Nickowi przelotne, gniewne spojrzenie. – Czasami dorośli też coś nabroją. – Ujęła

dłoń Sheeny. – Mam na imię Erica i pracuję w Ogrodzie Zoologicznym. Sheena

mieszka razem ze mną.

– Na pewno jest strasznie nieporządna.

– Masz rację. Chcecie jeszcze coś wiedzieć?

– Czy Sheena zna jakieś sztuczki?

– Sheena nie jest zwierzęciem cyrkowym, a ja ją niczego nie uczyłam. –

Opowiedziała o ucieczce szympansicy przez okno. – Bardzo sprytnie

wykombinowała, jak otworzyć zapadkę. I zachowała się bardzo niegrzecznie,

uciekając.

– Czy dostała w pupę?

– Nigdy nie biję Sheeny. Z dwóch powodów. Po pierwsze, dla niej nie ma

znaczenia, co moim zdaniem jest dobre, a co złe, bo ja nie jestem szympansem. Po

drugie, jest bardzo silna. Gdyby przyszło jej do głowy oddać, wyniknęłaby niezła

bójka.

Jakby dla zilustrowania słów Eriki, Sheena podskoczyła kilka razy, wydając

donośne, pohukujące dźwięki.

– Co ona mówi?

– Ona nie potrafi mówić w taki sposób jak my, ale ten dźwięk wydają szympansy

nawołujące się w dżungli. Niestety oznacza to, że na nas pora.

Sheena pożegnała się grzecznie i Erica wyprowadziła ją na zewnątrz. Nick

przyłączył się do nich.

– A ja, czy dostanę klapsa?

– Należy ci się! Wiesz, że nie powinieneś zabierać Sheeny, ale to zrobiłeś. –

Spojrzała ze złością na jego roześmianą twarz. – Naprawdę, Nick! Mógłbyś mieć na

background image

tyle poczucia przyzwoitości, żeby się zawstydzić.

– Wcale nie jest mi przykro. Te dzieci zasługują na coś więcej niż przejażdżka na

karuzeli. Widziałaś, jakie były ucieszone?

– Widziałam.

Przy wierzbie płaczącej posadziła sobie Sheenę na biodrze i mocno objęła przed

wyjściem na ruchliwy deptak. Nick zrobił źle, zabierając Sheenę bez pytania, ale jego

pomysł, by sprawić dzieciom niespodziankę, nie zasługiwał na potępienie.

– Erico, gdybym ci powiedział, że chcę pokazać Sheenę kilkorgu kalekim

dzieciom, pozwoliłabyś jej przyjść?

Przygryzła wargę.

– Chyba tak. Ale nie jestem pewna.

Po raz drugi tego dnia uświadomiła sobie, że właściwie nie zna się na ludziach. W

jakiś sposób przypominało to kłopoty Sheeny z innymi szympansami. Obie były

niedopasowane, nie rozumiały własnego gatunku.

Nie, pomyślała, to nie to samo. Ona sama dokonuje poważnych, przemyślanych

wyborów. Ograniczenie kontaktów Sheeny z innymi ludźmi jest ważne dla jej badań.

A badania są jej życiem. Czy Nick to rozumie? Pierwszy raz zrobił coś, co

sugerowało, że nie traktuje je pracy całkiem serio.

Jednak na jego plus należało zapisać, że powodowała nim chęć dania chorym

dzieciom chwili rozrywki.

Erica skierowała się w stronę parkingu. Nick złapał ją za ramię.

– Chodź do mojego biura.

– Nie, Nick. Byłam na ciebie wściekła. Teraz czuję się jak zła czarownica. Lepiej,

ż

ebym na trochę została sama.

– Proszę cię, Erico. Nie bez powodu....

– Nie. Powiedziałam ci, co czuję, i chcę, byś to uszanował. Nawet jeśli nie

honorujesz moich zawodowych decyzji – dodała ciszej.

– Dobrze – wzruszył ramionami. – To dość ważne, ale widzę, że jesteś w jednym

ze swoich humorów, że bez kija nie przystąp, więc dajmy temu spokój.

– Jak bardzo jest to ważne?

– Musisz przyjść do biura, żeby się dowiedzieć.

– Pocałował ją lekko w czoło, podrapał Sheenę za uchem i odszedł. – Do

zobaczenia później.

– Nie możesz mi po prostu powiedzieć? – zawołała za nim.

– Nie. – Nie zatrzymał się.

Powinna z nim pójść czy zostać sama? Och, do diabła, później może pobyć sama.

– Czekaj, Nick! Idę z tobą!

Dogoniła go i szła obok, patrząc prosto przed siebie, by nie widzieć

zadowolonego uśmieszku na jego twarzy.

– Ciekawość zwyciężyła, co?

background image

– Chyba i tak powinnam z tobą porozmawiać.

– Poprawiła sobie Sheenę na biodrze. – O Michaelu.

– A co z nim?.. Czy coś się stało?

– Jeszcze nie. Ale był dziś bardzo nieszczęśliwy, gdy zagroziłam, że połamię ci

kości.

Nick roześmiał się z ulgą.

– I to wszystko?

– Nie. Musimy poważnie porozmawiać o wpływie naszej znajomości na twego

syna. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo nasze niezdecydowanie może go boleć.

Przywiązał się do mnie w sposób, który nie ma nic wspólnego z naszą pracą w zoo.

Jakby chciał myśleć o mnie jak o matce. A nie może, bo ty i ja nie podejmujemy

decyzji.

– Aha.

– I tylko tyle masz do powiedzenia? – Erica spojrzała na Nicka. – Ja się martwię,

ż

e twój syn zaczyna mieć problemy, a ty mówisz „aha”?

– To mniej więcej oddaje moje uczucia.

– Równie dobrze mogłabym rozmawiać z Sheeną. Sheena zajrzała jej w twarz i

zahukała.

– Nick, istoty ludzkie podobno potrafią się porozumiewać.

Poprowadził ją obrzeżoną tulipanami ścieżką do swego biura w wiatraku.

– Najpierw pozwól mi pokazać, co tu mam. Weszli do chłodnego, cichego

wnętrza. Nick podszedł do biurka.

– Zanim tu przyjechałem, wpadłem do twego mieszkania po szelki i smycz dla

Sheeny. Akurat pojawił się listonosz i dał mi pocztę do ciebie.

Wyciągnął w jej stronę kopertę.

Erica odpięła smycz i pozwoliła szympansicy swobodnie biegać, zanim sięgnęła

po kopertę i zobaczyła adres nadawcy: Klub Poszukiwaczy Przygód.

– Oooch – jęknęła. – To od nich.

– Tak, to od nich.

Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w Sheenę, która podeszła do lodówki i

wydała dźwięk oznaczający dobre jedzenie. Nick otworzył drzwi lodówki, a Sheena

natychmiast porwała dwa jabłka. Erica była świadoma tego, co się wokół niej dzieje,

ale równocześnie czuła się, jakby była daleko stąd.

Nick stanął obok i pomachał dłonią przed jej twarzą.

– Ziemia do Eriki. Jak mnie słyszysz?

– Co takiego? Ach, tak, tak, oczywiście. Zaczęła otwierać kopertę, ale zamarła w

pół gestu.

– No? – ponaglił ją. – Nie masz zamiaru otworzyć?

– A jeśli to odmowa? – Patrzyła tępo przed siebie. – Och, Nick, nie masz pojęcia,

ile razy przez to przechodziłam. Trzymałam kopertę, całym sercem mając nadzieję. A

background image

potem w środku znajdowałam odmowę. Co prawda ubraną w miłe słówka, ale

odmowę.

Objął ją delikatnie, a Erica z wdzięcznością oparła się o jego pierś. W objęciach

Nicka znalazła pociechę, ale nie miało to wpływu na zawartość listu. List został

napisany, a listy nie zmieniają treści jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.

– Już dobrze, Erico. – Gładził jej drżące ramiona.

– Została mi jeszcze tylko jedna możliwość uzyskania stypendium. Więc jeśli to

jest odmowa...

– Nie dowiesz się, póki nie otworzysz listu.

– Masz rację. – Wyzwoliła się z jego objęć, rozerwała kopertę i wyciągnęła

pojedynczą kartkę papieru. Kolana ugięły się pod nią i opadła na krzesło, niezdolna

stawić czoło następnej porażce. Nie potrafiła skupić wzroku na słowach listu.

Widziała tylko akapity, linijki i nagłówek: „Droga pani Swanson”. Wyciągnęła kartkę

do Nicka.

– Czy możesz przeczytać to na głos? Nick wziął list do ręki.

– „Pani referat i slajdy były bardzo interesujące. Dlatego też starannie

rozważyliśmy pani propozycję”.

– To odmowa – jęknęła. Doskonale znała te formułki. Najpierw uprzejme słowa o

tym, jak niezwykle ciekawa jest jej propozycja, potem wyrazy żalu. Odchyliła się na

krześle i zamknęła oczy. – No dobra, następnym razem będę miała więcej szczęścia. I

następnym. I następnym. Do diabła, Nick, jak długo to musi trwać? He milionów

podań muszę wysłać, zanim ktoś da mi szansę?

– „Klub Poszukiwaczy Przygód zadecydował ostatecznie o przyznaniu Pani

ś

rodków finansowych na wyjazd do Tanzanii i roczny tam pobyt w celu założenia

placówki badawczej. Fundusze będą przekazane pierwszego września”. – Nick ukląkł

przy krześle Eriki. – Dadzą ci pieniądze, Erico.

– Och.

Czy dobrze go zrozumiała? Niemożliwe. Tak bardzo chciała usłyszeć te właśnie

słowa, że chyba sobie wszystko wymyśliła. W głowie jej huczało.

– Piszą tu jeszcze o ogromnej roli etologii i badań nad naczelnymi oraz

stosunków człowieka i małp, a także nad zachowaniem naturalnego środowiska.

Chcą, żebyś na miejscu zorientowała się w politycznych możliwościach objęcia lasów

tropikalnych strefą ogromnych parków narodowych.

– Och. Ujął jej dłoń.

– Ziściły się twoje marzenia.

– Jesteś pewien? – Wyrwała mu z ręki list i sama go przeczytała. Dadzą jej

pieniądze. Sfinansują wyjazd i badania. Uwierzyli w nią. Udało się!

– Erico, dobrze się czujesz? Jesteś blada.

– Udało mi się! – Wyskoczyła z krzesła jak rakieta i wydała triumfalny okrzyk.

Podskakiwała na miejscu, krzycząc z radości. – Udało mi się! To się dzieje naprawdę.

background image

Jadę do Afryki.

Nick wstał, a Erica rzuciła mu się w ramiona, oplatając rękoma kark, a nogami

biodra i przywierając do niego jak szympans. Pocałowała go mocno i puściła,

pobiegła do Sheeny i uściskała ją.

– Zobaczę wszystkich twoich afrykańskich krewnych, Sheena. Będę z nimi

mieszkać przez cały rok!

Szympansica odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu. Erica roześmiała się i wróciła

do Nicka.

– Wyjeżdżam za trzy tygodnie! Och, a tyle jeszcze mam do zrobienia.

– Dasz sobie radę.

Przyglądał się, jak podskakuje, śmieje się i krzyczy. Podniecenie sprawiło, że

oczy jej błyszczały, a skóra jaśniała. Nie przestawała mówić o pakowaniu, zakupach.

Była taka piękna! Może trochę zwariowana, ale piękna.

Uśmiechnął się. Najwyraźniej nie zastanawiała się, co się stanie z ich związkiem,

ale mógł jej to wybaczyć. Nieczęsto spełniają się marzenia.

– Bardzo się cieszę, Erico. Czy pójdziemy gdzieś dziś wieczór, żeby to uczcić?

– Tak. Ty, ja i Michael. I mam ochotę na stek. Nie na małpią mieszankę, nie na

sałatkę owocową, ale wielki, soczysty stek.

– A jak jest z żywnością w Tanzanii?

– Nie najgorzej w bardziej cywilizowanych rejonach. Ale ja pewnie będę sama

sobie gotowała.

– Zaraz, zaraz. Nie masz chyba zamiaru mieszkać kompletnie sama w pełnej

wężów dżungli w głębi Afryki?

– Czy nie słuchałeś mego referatu? Będę w kontakcie z innymi placówkami, ale

mam zamiar założyć własny obóz w celu badania zwyczajów związanych z zalotami,

tworzeniem więzi i zakładaniem rodziny. Oczywiście w mojej propozycji

przewidziałam fundusze na... jednego asystenta i jednego pomocnika na pół etatu. –

Obróciła się, by spojrzeć mu w oczy. – Chyba się o mnie nie martwisz, co?

Przyjrzał się stojącej przed nim ciemnookiej kobiecie. Ze splecionymi na piersi

ramionami, na lekko rozstawionych nogach, wyglądała na zdolną do zmagań z całym

ś

wiatem. Ale czy naprawdę była w stanie to zrobić? Oczywiście, że się o nią martwił.

Bał się, że już do niego nie wróci.

– Będę za tobą tęsknił.

– Och, Nick. Opuszczam cię.

– Na to wygląda – kiwnął głową.

– Nasz tymczasowy związek... – Coś się w niej załamało, jej szczęście zadrżało w

posadach. To powinien być najcudowniejszy moment w jej życiu, cel, do którego

dążyła, był tuż, tuż... A jednak wspaniałą przyszłość przesłaniał głęboki smutek.

Nagle poczuła, że wcale nie chce jechać.

Oparła czoło o pierś Nicka i zaszlochała. Ale żadne łzy nie były w stanie ukoić

background image

głębokiej, przenikającej ją rozpaczy.

– Jak mogę cię zostawić, Nick?

– Wiedzieliśmy, że ta chwila nadejdzie. Jeśli nie dzisiaj, to jutro, pojutrze,

wkrótce.

– Pojedź ze mną. – Uniosła zalaną łzami twarz i spojrzała mu w oczy błagalnie. –

Mógłbyś być moim asystentem. I Michael. Przeżylibyśmy cudowną przygodę. Proszę,

Nick. Powiedz, że ze mną pojedziesz.

– Nie mogę.

– Oczywiście, że możesz. Przynajmniej na zimę. Przecież zamykasz wesołe

miasteczko na zimę, prawda?

– Tak. We wrześniu jesteśmy otwarci tylko w weekendy, a potem... ogród jest

zamknięty na sześć miesięcy.

– No widzisz – powiedziała z entuzjazmem, ocierając łzy. – Więc pojedziesz ze

mną. Och, Nick, będzie wspaniale. Nie mogę się już doczekać...

– Nie, Erico – powiedział stanowczo.

– Ale to jest możliwe! To i owo trzeba będzie załatwić, ale możemy...

– To twoje marzenie, Erico. Nie moje.

Jego słowa zabrzmiały ostro, jak policzek. Erica odsunęła się. Czy ją odrzucał?

Naprawdę nie dbał, co się z nimi stanie?

Wciąż wpatrzona w jego twarz, cofała się, potrząsając głową. To nie może być.

To nie dzieje się naprawdę. Jej uczucia dla niego, uczucia tak bardzo przypominające

miłość, były zbyt silne. Nie mogą być jednostronne. Nick musi coś do niej czuć. Musi.

Nie mogła aż tak bardzo się pomylić.

Może nie zrozumiała go dobrze.

– Nick?

– Nie chcę z tobą jechać, Erico.

Czy to pożegnanie? Erica poczuła się nagle wyczerpana. Cale życie dążyła do tej

chwili. Od dzieciństwa, kiedy wczytywała się wielokrotnie w strony „National

Geographic”, po pierwszą wyprawę nad rzekę Gombe, planowała dla siebie życie

wypełnione nauką.

Podniosła szympansicę, zapięła jej smycz i wyszła z biura Nicka w ostre słońce.

Sama. Tylko Sheena dotrzymywała jej towarzystwa.

background image

ROZDZIAŁ 10

Erica udawała, że nie słyszy natarczywego dzwonka telefonu, w końcu wyłączyła

aparat. Nakarmiła Sheenę i zaprowadziła ją do pokoju służącego szympansicy za

sypialnię, gdzie zabawki były rozrzucone po całej podłodze, a z sufitu zwieszały się

dwa hamaki. Zazwyczaj Sheena wolała spać na podłodze, ale dziś wskoczyła do

hamaka i zwinęła się w kłębek, z nogami wyżej głowy.

– Zdaje się, że dzisiejsze doświadczenia nie wpłynęły na ciebie negatywnie, co? –

stwierdziła Erica, sprawdzając siatkowe zabezpieczenia na oknach. Sheena nie

odpowiedziała, była zbyt zajęta przyglądaniem się swojej lewej stopie. – No to

dobranoc. Śpij dobrze.

Zgasiła światło i zamknęła drzwi. Teraz ruszyła do swojej sypialni i nie

zdejmując uniformu, rzuciła się na łóżko. Wydawało jej się, że od rana minęła już

cała wieczność. Tyle zmian w ciągu jednego dnia! Nie była już tą samą kobietą, która

obudziła się o świcie. Budziła się bowiem z myślą o Nicku. No i oczywiście o

stypendium. Nie było ani jednego dnia, w którym nie rozważałaby możliwości

wyjazdu do Afryki.

Teraz straciła Nicka, zyskała możliwość wyjazdu. Była równocześnie

rozradowana i przygnębiona.

Włączyła stojące przy łóżku radio, nałożyła słuchawki i nastawiła muzykę. Rytm

rocka pulsował w jej mózgu.

– Och, Nick. – Wyłączyła radio.

Na półeczce na ścianie błyszczała kolekcja szklanych figurek. Jej triumfy i jej

klęski.

Miała szesnaście lat, gdy pierwszy raz się zakochała. Pół życia temu. Wtedy

właśnie zapoczątkowała swoją kolekcję, kupując malutką szklaną różę jako symbol

kwiatów, które dostała od swego chłopaka. Dotknęła figurek. Lew, niedźwiedź,

myszka i szympansy. Kilka małych ludzików: jeden z parasolem, jeden w sombrero,

jeden grający w tenisa. I symbole różnych wydarzeń: łódka, samolot, stokrotka i

studnia życzeń.

Wyglądało na to, że najważniejsze wydarzenia jej życia wiązały się albo z karierą

zawodową, albo z poszukiwaniem miłości. Teraz jej kariera ruszyła ostro do przodu.

A miłość? Nie może nawet nazwać tego miłością. Utrzymywała tymczasową

znajomość, która już przekwita, umiera boleśnie, zresztą zgodnie ze swoją naturą.

– Nie będę już więcej płakać – obiecała sobie. Chwyciła szlafrok i nocną koszulę

i poszła do łazienki odkręcić kurki nad wanną. Nieczęsto pozwalała sobie na taki

luksus. Jej napięty rozkład dnia i stały brak czasu zmuszał ją do szybkich pryszniców.

Dziś jednakże miała ochotę na kąpiel w wodzie tak gorącej, jak tylko uda jej się

znieść. Jeszcze nie zdążyła zdjąć z siebie ubrania, a już lustro łazienkowe było

zaparowane. Erica wycisnęła trochę olejku jaśminowego do wody i zanurzyła się w

background image

gorącej kąpieli.

Powoli przyzwyczajała się do wysokiej temperatury, pozwalając pachnącej

wodzie rozluźniać napięte mięśnie. Oparła głowę o krawędź wanny i wdychała

kwiatowy aromat. Gorąca para wnikała w pory skóry, działając uspokajająco. Matka

Eriki zawsze mówiła, że miła, gorąca kąpiel jest najlepsza na wszystkie problemy.

Usłyszała pukanie do drzwi łazienki.

– Erica?

– Nick? – Wstrzymała oddech. – Co ty tu robisz?

– Mam ci coś do powiedzenia. Mogę wejść?

– Nie, nie możesz. – Zsunęła się w wodę aż po brodę. – Idź sobie.

– Dobrze – powiedział i otworzył drzwi.

Szybkim ruchem Erica zaciągnęła zasłonkę prysznica wokół wanny. Była z

przezroczystego plastiku i nie zasłaniała niczego. To dziwne, ale poczuła

zażenowanie. Ten mężczyzna poznał wszystkie tajemnice jej ciała, setki razy widział

ją nagą, ale teraz chciała skryć się przed jego wzrokiem. Założyła ręce na piersi i

wyjrzała nad brzegiem wanny.

– Idź stąd, Nick.

– Nic z tego.

– Nie chcę cię widzieć.

– Będziesz musiała się przed kimś wytłumaczyć. A lepiej przede mną niż moim

synem. – Jego głos nabrał ostrych tonów. – Pamiętasz Michaela? Tego, z którym

pracujesz w zoo? Obiecałaś porozmawiać z nim wieczorem.

Jęknęła w duchu. Dopiero co przyrzekała sobie zwracać większą uwagę na

uczucia Michaela, a już nie dotrzymała obietnicy.

– Dobrze, jak tylko sobie stąd pójdziesz, zadzwonię do niego.

Przez przejrzysty plastik widziała, że Nick splata ramiona i opiera się o

umywalkę.

– Oznajmiłem mu, że dostałaś stypendium, i ten głupi smarkacz chce jechać z

tobą. Poinformowałem go oczywiście, że to nie wchodzi w rachubę.

– Nie może? Czy ty nie chcesz?

– Oczywiście, że nie chcę. Ale poza tym chłopak ma dopiero szesnaście lat i

jeszcze cały rok szkoły średniej przed sobą.

– Z tym się zgadzam. Zwrócę Michaelowi uwagę, że najpierw powinien skończyć

szkołę.

– Wielkie dzięki. Przez chwilę myślałem, że oboje porzucicie mnie dla

szympansów.

– Jeśli to wszystko, co miałeś do powiedzenia, idź już sobie. Nie ma sensu, żebyś

tu zostawał.

– Dlaczego? Bo nie chcę jechać do Afryki jako twój tragarz? Ustalasz dość ostre

reguły, moja pani. Albo jest tak, jak ty chcesz, albo w ogóle nic.

background image

– Oświadczyłeś, że nie chcesz ze mną być – ucięła ostro.

– Powiedziałem, że nie chcę jechać do Tanzanii. I tak jest. Włóczenie się po

dżungli i przyglądanie się małpom to twój pomysł na życie. Nie mój.

– Tak? To dlaczego pojechałeś szukać Atlantydy?

– Nie miałem nic innego do roboty. – Odwrócił się tyłem do wanny i ujął klamkę,

ale nie wyszedł. – Prawdę mówiąc, uważam tamtą wyprawę za wielką przygodę. Raz

w życiu mężczyzna powinien poddać się jakimś nierealnym marzeniom.

– Dlaczego nie dwa razy?

– Bo raz wystarczy, by przekonać się, że nierealne pozostaje nierealne. A potem

trzeba iść dalej.

– To co innego – upierała się. – Na przykładzie ojca nauczyłam się, żeby nie

gonić za niemożliwym. Moja wyprawa jest naukowa i czemuś ma służyć. Może

wyniknie z niej tylko przypis w podręczniku antropologii, ale dodam coś do sumy

ludzkiej wiedzy.

– Wiem, Erico. I cieszę się, naprawdę bardzo się cieszę, że chcesz to zrobić. Ale

to nie jest moje życie. – Odetchnął głęboko i odwrócił się do niej. – Znasz moje plany

tak samo, jak ja znam twoje. Marzę o spokojnym domu i wygodnym fotelu. Cichej

muzyce. Dobrej książce. Może ogniu na kominku. Pragnę móc zgromadzić wokół

siebie rodzinę, troszczyć się o nią, opiekować się nią.

– Najwyraźniej bardzo się różnimy.

– Ale to nie znaczy, że któreś z nas ma rację lub jej nie ma. Do twojego wyjazdu

pozostały trzy tygodnie. Chcę je spędzić z tobą.

– Po co? Oczekujesz stałego związku. A jak wiesz, ze mną nie jest on możliwy.

– Mogę poczekać.

– Nie – zaprotestowała bez przekonania. – Będziemy jedynie ranić się nawzajem.

– Obiecałaś mi. – Odsunął zasłonkę i ukląkł przy wannie. – Zgodziłaś się na

tymczasowy związek, co, według twego własnego określenia, oznacza, że będziesz

spędzać ze mną tyle czasu, ile możesz.

Spojrzała na niego ze złością. Jak on śmie powoływać się na reguły ich

tymczasowego związku, jakby były spisane, podpisane i zarejestrowane u notariusza!

– Bardzo jesteś siebie pewien, co?

– Nie, jestem pewien ciebie. To ty jesteś tą dziewczynką, która zwichnęła nogę,

zeskakując z dachu stodoły, by nie uchodzić za tchórza. I ty jesteś tą kobietą, która

złożyła mi pewną obietnicę.

Zostawił ją wściekłą w wannie i poszedł do dużego pokoju. Umościł się w

zniszczonym fotelu, nie zapalając światła. Ciemność łagodziła dręczący go ból.

Usłyszał, jak otwiera drzwi i wychodzi z łazienki. Przeszła koło niego w

szlafroku. Przyglądał się, jak podnosi słuchawkę telefonu w kuchni i wybiera numer.

– Halo. Michael? Nastąpiła przerwa.

– Dzięki. I chcę ci powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Wszystko to, co

background image

istotne. Słuchaj, Michael, ponieważ niedługo będę wyjeżdżać, badania w zoo zostaną

przerwane, chyba że znajdę kogoś na moje miejsce. Mogłabym popytać na

uniwersytecie, ale ty masz już dobry kontakt szympansami, więc wolałabym, żebyś to

ty kontynuował badania. Co ty na to? Przerwała, słuchając, i Nick zobaczył, że się

uśmiecha.

– Tak, ty byłbyś szefem. Ale nie może przeszkadzać ci to w nauce. Ta praca to

wielka odpowiedzialność.

Pokiwała głową do słuchawki.

– Dobrze. Porozmawiamy rano.

Odłożyła słuchawkę i zmarszczyła brwi. Może powinna porozmawiać z Nickiem,

zanim zaproponowała Michaelowi zajęcie swego miejsca. Ale Michael świetnie sobie

radzi ze zwierzętami. Jeśli podejmie jej pracę, będzie znakomity.

– Co jest wielką odpowiedzialnością? – zapytał Nick.

Aż podskoczyła.

– Jeszcze tu jesteś? Podsłuchiwałeś?

– Można tak powiedzieć. Wolę myśleć, że pilnowałem swoich interesów.

Rozumiem, że poprosiłaś mego syna, by kontynuował twoje badania w zoo.

– Tak.

– Zapewne żadne z was nie przejęłoby się, gdybym zaprotestował, ale macie moje

błogosławieństwo. Praca w zoo dobrze Michaelowi robi. Uczy go odpowiedzialności.

– Jest bardzo utalentowany – zauważyła.

– Daj spokój, Erico. – Przeszedł przez pokój i stanął przy niej. – Jakiego talentu

potrzeba, by karmić i czyścić zwierzęta?

– Takiego samego jak do hodowli roślin.

– Czekaj, czekaj. Porównujesz bardzo delikatną czynność aplegrowania do

karmienia bawołu?

– Właśnie. Niektórzy wrzuciliby jedzenie do koryta i wynieśli się z zagrody. A

Michael zauważa różne rzeczy. śe na przykład bawół poprzedniego dnia nie miał

apetytu. Albo że jego sierść jest matowa. Albo że utyka. I zajmuje się nim, więc

bawół jest zdrowy i szczęśliwy. Jak twoje rośliny.

– I to nazywasz talentem?

– No pewnie. Niektórzy ludzie rodzą się z miłością do zwierząt.

– A propos – zmienił temat, mówiąc ze swobodą, której wcale nie czuł – jutro

wieczorem odbywa się przyjęcie, na które zostałem zaproszony. Wydaje je agencja

reklamowa, zajmująca się reklamą również mojej firmy.

– A co to ma wspólnego ze zwierzętami?

– Przyjęcie ma na celu promocję nowych perfum pod nazwą „Safari”.

Erica roześmiała się ironicznie. Jej wspomnienia z safari nie kojarzyły się raczej z

zapachami, które ktoś chciałby rozpowszechniać.

– Tak naprawdę – kontynuował Nick – chciałem zabrać Amandę, bo mogłaby

background image

wpaść na jakieś pomysły dotyczące Dnia Zoo, ale uparła się, żebym poszedł z tobą.

Przyjadę po ciebie jutro o ósmej wieczór.

Jego zaproszenie było równocześnie wyzwaniem, a Erica jeszcze nigdy w życiu

nie cofnęła się przed próbą sił.

– W porządku. O ósmej.

– Dobrze. – Pochylił się, jakby chciał ją pocałować, ale zamiast tego uścisnął

mocno jej dłoń. – Cieszę się, że będziesz przestrzegać warunków naszego

porozumienia. – Zanim zdążyła odpowiedzieć, skierował się do drzwi.

– Nick? Co mam na siebie włożyć? Nacisnął klamkę.

– Na zaproszeniu napisali „stroje jak w dżungli”.

Erica miała kilka odpowiednich strojów. Najbardziej efektowny był masywny,

okrągły naszyjnik, używany przez Masajów podczas uroczystości, ale wiedziała, że

powinno się go nosić na nagich piersiach. To wydawało jej się przesadą. Mogła się

również owinąć w sarong i założyć turban. Miała też cudowną, kolorową tunikę,

kupioną na targu w Nairobi. W końcu postawiła jednak na wygodę i wyciągnęła

szerokie szorty khaki i pasującą do tego koszulę. Stroju dopełniał wysłużony korkowy

kask.

Gdy odezwał się dzwonek, otworzyła drzwi i spojrzała wprost w oczy masce

pomalowanej w czarne, czerwone i białe pasy.

– Bula bulą!

– Bardzo ładne – pochwaliła. – Ale nieprawdziwe...

– Bwana jest bardzo mądra. Tę maskę zrobiono na Tajwanie.

– A „bulą bulą” krzyczy się na meczach futbolowych na Harvardzie, a nie w

Tanzanii.

– Naprawdę? No, to może jestem członkiem plemienia Kibiców.

Roześmiała się. Jak dobrze było razem się śmiać. Ucieszyła się również, że ubrał

się bardzo swobodnie: niebieska, sprana dżinsowa koszula, białe płócienne spodnie i

sandały.

Wsiedli do mercedesa i ruszyli. Erica usiłowała omijać temat wyjazdu, ale było to

niemożliwe, szczególnie że Nick zadawał pytania.

– Powiedziałaś Amandzie? Co ona o tym sądzi?

– Cieszy się razem ze mną, ale jest jej przykro, że opuszczam zoo. Mnie też jest

przykro. Wiele się tu nauczyłam, zajmując się zwierzętami i obserwując Amandę. To

niezwykła kobieta. Udzieliła mi wielkiej lekcji determinacji w dążeniu do celu oraz

współczucia.

– Zupełnie jakby lekcja determinacji była ci potrzebna! – zaśmiał się. – To jakby

uczyć jastrzębia latać.

– Chcesz powiedzieć, że jestem uparta?

– A czy ktoś kiedyś uważał inaczej? Nie musiała się nawet zastanawiać.

– Nie. Od maleńkości moja mama wypominała mi mój upór. Erico, mówiła,

background image

musisz nauczyć się kompromisu. Nigdy nie znajdziesz męża, jeśli tak dalej...

– zamilkła.

Przepowiednie jej matki sprawdzały się coraz częściej. Nigdy nie znajdzie sobie

partnera.

– Myliła się – zauważył Nick. – Byłaś już mężatką.

– Owszem. – Ale nie była żoną właściwego człowieka.

Zaparkowali w pobliżu hotelu i dołączyli do kolorowego tłumu, zmierzającego na

przyjęcie w stylu safari.

Erica od razu zauważyła, że była najmniej atrakcyjnie ubraną kobietą. Nawet te

panie, które wybrały khaki, ozdobiły strój kolorowymi szalami lub biżuterią. Ale

przede wszystkim zauważało się obfitość sarongów i przedziwnych przybrań głowy z

piórami, cekinami i długimi sznurami paciorków.

– To wygląda bardzo formalnie – szepnęła do Nicka.

– To taki typ ludzi. Imprezowicze. Niektóre z tych dam przebierają się nawet, by

wyskoczyć do sklepu.

– Zdjął jej kask i pocałował w czubek głowy. – Wyglądasz wspaniale.

Czyżby? Erica miała wątpliwości. Albo odgrywał rolę uprzejmego towarzysza,

albo prawdziwa miłość jest ślepa. Nie miłość, skarciła się w duchu. To słowo nie

figurowało w ich słowniku. Lubienie. Prawdziwe lubienie jest ślepe?

Natychmiast zrozumiała, że znajduje się w niewłaściwym miejscu. Salę

wypełniali nie tylko poprzebierani ludzie i obfitość roślin tropikalnych. Były tam

również zwierzęta, zwierzęta w klatkach, nerwowo kręcące się za kratami.

Skowycząca hiena. Chuda cętkowana pantera. Gruba czarna pantera. I dwa czarne

gibbony o smutnych, bladych twarzach.

Na podwyższeniu w końcu sali zespół grał muzykę zdecydowanie bardziej

karaibską niż afrykańską. To typowe, pomyślała Erica. Nic na tym przyjęciu nie było

autentyczne.... Wszystko było obrzydliwe i udawane.

Nick pochylił się ku niej.

– Bardzo mi przykro, Erico. Nie miałem pojęcia, że tak to będzie wyglądać.

Przywitam się z kilkoma osobami i szybko wyjdziemy.

– To są gibbony. – Erica wypowiedziała głośno swoje myśli. – Są małpami

człekokształtnymi, jak szympansy, ale są monogamiczne i żyją bardziej na drzewach.

– Monogamiczne?

– Tak, wiążą się na całe życie, a ich grupy rodzinne nie różnią się zbytnio od

ludzkich rodzin.

Erica przełknęła ślinę. Jej pierwszym odruchem było uwolnić zwierzęta,

przygarnąć do siebie i zabrać do zoo, gdzie byłyby przynajmniej przyzwoicie

traktowane. Ale nie miała do tego prawa. Te pantery i małpy, a nawet smętnie

wyglądająca hiena muszą należeć do kogoś, kto wynajmuje je na przyjęcia, do

jakiegoś kretyna, którego powinna postraszyć.

background image

– Kto jest szefem tej imprezy?

– Agencję reklamową prowadzi Miles Patterson. To ten łysy facet koło estrady.

Widzisz go? Ma na sobie lamparcią skórę.

Zanim Erica ruszyła w kierunku Milesa, podeszła do nich wysoka, szczupła

blondynka i przykleiła się do Nicka.

– Nicky! Och, wieki cię nie widziałam. Wyglądasz super. Chodźmy zatańczyć.

– Miło cię widzieć. Ale naprawdę nie chcę.

– Ależ chcesz. Wspaniale tańczysz....

Spojrzał na Erice, a blondynka odsunęła się lekko.

– Nie masz nic przeciwko temu? – spytała.

– Oczywiście, że nie. Zresztą sądzę, że Nick nie chciałby usłyszeć tego, co mam

do powiedzenia Milesowi Pattersonowi.

– No proszę, jaka niezależna z ciebie osóbka! – Blondynka pociągnęła Nicka na

parkiet. – No chodź, Nicky.

Niezależna? Erica pokiwała głową. Była niezależna. Jechała do Tanzanii całkiem

sama. Czy to nie wspaniale? Gdyby była nieśmiałą, wiszącą na ramieniu damulką,

Nick nie tańczyłby teraz z tą kobietą. I nie wyglądałby, jakby mu to sprawiało

przyjemność.

Nie zdążyła jeszcze odwrócić wzroku, gdy do tańczącej pary podeszła inna

kobieta i odsunęła blondynkę. Najwyraźniej Nick był znany wśród wytwornych dam

w Denver. W Nowym Jorku zapewne też. Był przecież maklerem, człowiekiem

wpływowym, zamożnym i atrakcyjnym.

Ruszyła w stronę Milesa Pattersona. Po drodze natknęła się na trzy śliczne

modelki, rozpylające w powietrzu perfumy „Safari”.

Zdecydowanie zaatakowała.

– Proszę pana, nazywam się Erica Swanson. Jestem biologiem i pracuję w

Ogrodzie Zoologicznym. Protestuję przeciwko sposobowi, w jaki traktowane są te

zwierzęta.

Przerwał jej ruchem ręki.

– Jak najbardziej. Wezmę to pod uwagę.

– Ostrzegam pana, że mam zamiar skorzystać z telefonu, by zawiadomić

Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami oraz prokuratora okręgowego. Nie sądzę, by

oskarżenie o okrucieństwo wobec zwierząt było dobrą reklamą dla pańskich perfum.

– Co takiego?!

– Zna pan chyba ustawę o opiece nad zwierzętami, przyjętą przez Kongres w

tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym roku, której przestrzeganie kontroluje

prokuratura?

– Ależ... nie miałem pojęcia...

– Ale teraz pan ma. Te zwierzęta należy natychmiast stąd usunąć.

– Tak, proszę pani. Zaraz się tym zajmę. – Rozłożył ręce i spojrzał po

background image

otaczających ich ludziach. – Nie miałem pojęcia!

– Ma pan piętnaście minut. – Spojrzała na zegarek. – Potem zacznę dzwonić.

Miles Patterson kiwnął na kilka osób i Erica odsunęła się nieco od rozjątrzonego

szefa agencji. Choć czuła pewną satysfakcję, było to niewielkie zwycięstwo. Nigdy

nie przestawała zdumiewać ludzka głupota – bardziej niż ludzka podłość.

Na parkiecie Nick tańczył już z trzecią partnerką. Uśmiechał się i najwyraźniej

dobrze bawił. Erica z całej siły próbowała zwalczyć zazdrość. Nie miała żadnych

praw. Nick był kawalerem do wzięcia i najwyraźniej doskonale się czuł w tym

rozbawionym tłumie. Ona nie. Chciała wyjść, uciec do domu i schować głowę pod

poduszką.

Musi jednak zaczekać, aż zwierzęta zostaną wyniesione. Przynajmniej tyle może

dla nich zrobić. Miała jeszcze dziesięć minut do chwili, gdy, zgodnie z obietnicą,

zacznie telefonować. Niestety, większość jej gróźb była blefem. Choć istniała ustawa

o opiece nad zwierzętami, przyjęta przez obie izby Kongresu, przepisów

wykonawczych nie wydano, a interwencje prokuratury były niezwykle rzadkie.

– Idziemy? – Nick podszedł do niej.

– Myślałam, że musisz porozmawiać ze swoim doradcą finansowym.

– Właśnie to zrobiłem. Ta ruda w złotej lamie jest moim doradcą.

– Rozumiem. – Oczywiście, jego konsultanci muszą być atrakcyjni. Nick zawsze

będzie się podoba i pięknym kobietom. A ona będzie w Tanzanii.

– Wspomniałem jej o zwierzętach. Obiecała porozmawiać z Milesem.

– Już to zrobiłam.

Właśnie usuwano klatki, przenosząc je w stronę tylnego wyjścia.

Mężczyzna w khaki, o nalanej, czerwonej twarzy, gwałtownie torował sobie

drogę ku Erice.

– To pani rozmawiała z Pattersonem? Przytaknęła.

– Ma pani tupet, panienko! To moje zwierzęta. Nie są źle traktowane.

– Naprawdę? Zapewne koty przed imprezą nie dostały środków uspokajających?

Ich pazury nie zostały przycięte, a zęby spiłowane? – W oczach mężczyzny mignęło

poczucie winy, wiec wiedziała, że ma rację. – I zapewne głośna muzyka, ciasne klatki

i zapach tych cholernych perfum im nie przeszkadza?

– Należą do mnie. Mogę z nimi zrobić, co mi się podoba.

– Absolutnie nie. Nie nadaje się pan do opieki nad zwierzętami.

– Lepiej nie próbuj robić mi kłopotów, panienko.

– Ma pan to jak w banku.

Zacisnął dłonie i pochylił się w jej stronę. Nick wsunął się między nich.

– Ta pani ma rację.

– Kim pan jest? – warknął mężczyzna.

– Kimś, kto położy kres pana interesom.

– Poradzę sobie – powiedziała Erica do Nicka.

background image

– Pozwól – poprosił. – Mam pomysł, jak sprawę rozwiązać.

– To moja wojna. – Zachowywała się nierozsądnie, ale nie potrafiła się

powstrzymać. – Masz swoje sprawy, Nick. Wszystkie te kobiety, które pragną twojej

uwagi.

– Co takiego?

– Wracaj do swego haremu – rzuciła ostro. – Ja się zajmę tą szumowiną.

– Spróbuj tylko – pienił się mężczyzna, purpurowy ze złości. – Mogę zabrać stąd

te zwierzaki i zastrzelić je, jak mi przyjdzie taka ochota. Należą do mnie. Mam do

nich prawo.

– Nie zrobisz tego. – Nick mówił groźnym tonem. – Nic ci z tego nie przyjdzie.

– Nick... Odwrócił się do niej.

– Załatwię to, Erico.

– Świetnie. – Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z sali.

Klatki zabrano. Jutro porozumie się ze wszystkimi organizacjami powołanymi do

opieki nad zwierzętami, ale dziś nic więcej nie mogła zdziałać.

Na ulicy zaczerpnęła powietrza w płuca – i zakaszlała. Zapach perfum „Safari”

przesiąknął jej ubranie. Potrzebowała kąpieli – jeszcze jednej gorącej kąpieli w

wannie, by się odświeżyć i zmyć z siebie napięcie.

Ale najpierw musiała dostać się do domu. Sama.

background image

ROZDZIAŁ 11

Zazwyczaj ruchliwy pasaż Sixteenth Street w piątkowy wieczór stawał się

miejscem spacerów, szczególnie w taką piękną, letnią pogodę. Lekka bryza i miękkie

ś

wiatło lamp nie były jednak w stanie wpłynąć uspokajająco na Erice, która wypadła z

przyjęcia, powtarzając sobie w myśli listę zarzutów, jakie chętnie postawiłaby

Nickowi. Nie tylko beztrosko tańczył z tymi wszystkimi kobietami, ale jeszcze w

typowo męski sposób zepchnął ją na drugi plan w kłótni z tym obrzydliwym facetem

od zwierząt. Jego wczorajsze zachowanie również pozostawiało wiele do życzenia.

Energicznie machając rękoma, minęła idącą pod ramię parę. Odwróciła wzrok.

Nie miała ochoty oglądać szczęścia innych.

Dlaczego nie potrafi być taka jak ci ludzie? Albo jak te kobiety, z którymi Nick

tańczył? One przynajmniej miały na tyle oleju w głowie, by czarować i dawać się

czarować. Emanowała z nich kobiecość, bez żadnego wysiłku z ich strony. A Erica,

zamiast się bawić, ruszyła do ataku na właściciela zwierząt – śmieszna figurka w

ś

miesznym kasku na głowie.

Dlaczego jest taka uparta? Jej matka miała ragę. Nie znajdzie towarzysza życia,

jeśli nie nauczy się panować nad swoją zawziętą naturą. A to nigdy się nie zdarzy.

Erica wyszła z pasażu i znalazła przystanek autobusowy. Usiadła na ławce,

zaczęła głęboko oddychać i wyprostowała ramiona, by ulżyć nieco napiętym

mięśniom.

Ulicą przejechała konna dorożka. Zauważyła z przyjemnością, że koń był zadbany

i zdrowy. Z mniejszą przyjemnością zatrzymała wzrok na wpatrzonej w siebie parze,

siedzącej pod budą.

Zgarbiła się. Wyglądało na to, że wszyscy na świecie żyli w parach. Tylko ona

była sama.

Rzuciła okiem w głąb ulicy, czy nie widać autobusu, ale dostrzegła tylko

stojącego na światłach mercedesa Nicka. Wspaniale. Wyprostowała się i usiłowała

sprawiać wrażenie, że siedzenie na przystankach autobusowych w centrum Denver, w

szortach i korkowym kasku, jest jej codziennym zajęciem.

Nick zatrzymał samochód przy krawężniku, pochylił się i otworzył drzwi.

– Wszędzie cię szukałem. Chodź, Erico. Wskakuj.

– Nie przejmuj się mną. Pojadę autobusem. Możesz spokojnie wracać na swoje

przyjęcie.

– To nie jest moje przyjęcie. Gdybym wiedział, co to za impreza, nigdy bym nie

przyszedł.

– Wydawało mi się, że się świetnie bawisz – zauważyła sucho. – W każdym razie

kobiety bawiły się znakomicie w twoim towarzystwie.

– Wsiądź, Erico.

– Nie. Pojadę autobusem.

background image

Zatrzasnął drzwiczki, ruszył i zniknął za rogiem. O tej porze łatwo było znaleźć

miejsce do parkowania. Zamknął samochód i pospiesznie wrócił na przystanek. Erica

wyglądała tak biednie i samotnie.

– Może chciałabyś wiedzieć, co zrobiłem z tym facetem.

– Ależ skąd. Silny mężczyzna oznajmił, że się tym zajmie, więc kimże jestem ja,

słaba kobieta, by wątpić w twoją rację?

– Kupiłem te zwierzęta. Wszystkie, które były na imprezie, plus dwa koniki pony.

Mam zamiar podarować je zoo.

– Co takiego? – Erica zaniemówiła.

– Zanim zrobisz awanturę, wysłuchaj mnie. W zoo jest przyzwoite miejsce dla

gibbonów – tam, gdzie mieszkały szympansy, zanim powstała wyspa naczelnych. Za

pawilonem gadów znajdzie się miejsce na zagrodę dla hieny. Z konikami nie będzie

kłopotu.

Skinęła głową.

– Z panterami może być trudniej – powiedział. – Ale mam zamiar podarować

dość pieniędzy, by starczyło na zbudowanie dla nich pomieszczenia.

– Kupiłeś te zwierzęta?!

– Nie mogłem patrzeć, jak się męczą. Prawdopodobnie zapłaciłem za dużo, ale to

chyba da się odpisać od podatków.

Skoczyła na równe nogi i uściskała go.

– Znowu to robisz! Akurat wtedy, gdy myślę, że jesteś skończonym łajdakiem i

nigdy więcej na ciebie nie spojrzę, okazuje się, że jesteś dobrym człowiekiem. Tak się

cieszę.

– Ja też. – Odwzajemnił jej uścisk. – A zatem, czy wybaczysz mi, że zaciągnąłem

cię na to głupie przyjęcie?

Z westchnieniem usiadła ponownie na ławce.

– To nie twoja wina.

– Dobrze. – Wyciągnął do niej rękę. – Chodźmy gdzieś na kolację.

Pragnęła z nim pójść i zapomnieć o konsekwencjach, ale zmusiła się, by

odmówić. Autobus już nadjeżdżał, więc wstała.

– Nie jestem głodna – oznajmiła. – Lepiej pojadę do domu autobusem i porządnie

się wyśpię.

Opuścił dłoń.

– To dlatego, że tańczyłem z innymi kobietami? Oczywiście, pomyślała.

– Ależ skąd!

– Jesteś zazdrosna – uśmiechnął się szeroko.

– Nie jestem. Nie mam do ciebie żadnych praw. Możesz tańczyć, z kim tylko

zechcesz.

Wyjęła z kieszeni drobne i wsiadła do autobusu. Nick wsiadł tuż za nią.

W autobusie jadącym do północnej części miasta było tylko czworo pasażerów.

background image

Autobus ruszył, szarpiąc, Erica potknęła się w przejściu i opadła na ławkę. Nick

usiadł obok.

– Jesteś zazdrosna. Patrzyła wprost przed siebie.

– Przyznaj się, Erico.

– No dobrze. Odczuwam zawiść w obecności pięknych, wytwornie ubranych

kobiet. To chyba normalne?

Autobus zatrzymał się na światłach.

– Nie o to mi chodziło – przekomarzał się z nią.

– Jesteś zazdrosna o mnie!

– Daj spokój, Nick. Jesteś taki próżny!

– Ale tak jest, może nie?

Odchylił się na oparcie z zadowolonym wyrazem twarzy, który dotknął Erice do

ż

ywego.

– Ciekaw jestem, czy zaborczość charakteryzuje wszystkie ssaki naczelne.

Jęknęła, świadoma, że ich rozmowa przyciąga uwagę kobiety siedzącej przed

nimi. I nastoletniego chłopca po drugiej stronie przejścia.

– Powiedziałaś, że gibbony są monogamiczne. A szympansy? A ludzie?

– Przestań – syknęła.

– Wiesz, szkoda, że nie zatańczyliśmy ze sobą.

– Autobus znów się zatrzymał. – Muzyka była głośna, tak jak lubisz.

– Ale to nie był mój rodzaj muzyki.

– No tak, ty zawsze maszerujesz nie w nogę, prawda? Musisz być wściekła, że

odczuwasz zazdrość. To takie zwyczajne.

– Dobra – rzuciła nieprzyjaznym tonem, gdy autobus znowu szarpnął. – Nie

podobało mi się oglądanie cię w ramionach innych kobiet, gdy się do nich śmiejesz i

dobrze bawisz. Chciałam wejść na parkiet i powiedzieć: Spływaj, on jest mój. Ale nie

mogłam tego zrobić. Nie należysz do mnie, Nick. Wyjeżdżam. Nie mam prawa

kochać cię tak, jak cię kocham. – Szybkim ruchem zakryła usta i rzuciła mu

przestraszone spojrzenie. – Nie mówiłam tego poważnie.

– Cieszę się, że to powiedziałaś.

Złożyła razem dłonie i wyprostowała się dumnie.

– Proszę, zapomnij o tej uwadze. To był błąd.

– Erico – zawołał Nick, przekrzykując szum motoru – ty mnie kochasz. Bardzo

się cieszę.

– Uspokój się, Nick. Nie rób sceny.

– Jestem taki szczęśliwy. – Stanął teraz w przejściu. Autobus szarpnął i Nick

wylądował na kolanach. Jedną ręką ujął dłoń Eriki, drugą położył na sercu. – Erico

Swanson, ja też cię kocham. Całym sercem. Kocham cię.

Pasażerowie zaczęli klaskać.

– Tylko tak dalej, stary – zachęcał Nicka nastolatek.

background image

– Dzięki. Naprawdę ją kocham – tłumaczył Nick. Erica spojrzała mu w oczy i

zarumieniła się. Czuła zbierające się pod powiekami łzy, ale zamrugała szybko, by je

rozpędzić.

– Mój kochany kretynie.

Kobieta siedząca z przodu ponagliła Erice:

– No dalej, powiedz mu, że też go kochasz.

– Kocham – przyznała Erica. – Kocham cię, Nick.

Nick dramatycznym gestem szarpnął linkę, dając znak kierowcy, że chcą wysiąść.

– Gdzie my jesteśmy? – spytała Erica, gdy autobus odjechał.

– Zaledwie kilka przecznic od punktu wyjścia – powiedział. – Dlaczego czuję się,

jakbym był na innej planecie? W innym mieście?...

– Bo wszystko wydaje się nowe. – Uśmiechnęła się. W ciepłym świetle latarni

wziął Erice w ramiona i pocałował. Język ciał dopowiedział to, czego nie mogły

wyrazić słowa.

– Może spróbuję znaleźć taksówkę? – spytał.

– To niedaleko. Wróćmy do pasażu i pospacerujmy.

Trzymając się za ręce, spacerowali wolno po pasażu Sixteenth Street. Erica miała

ochotę pomachać ludziom w kawiarni. Niemal pobiegła, by pocałować konia,

ciągnącego staroświecką dorożkę. Kochankowie, pomyślała. Ona i Nick są zakochani

– wariacko, niepraktycznie, po uszy zakochani.

Przynajmniej raz ich rozmowa toczyła się bez kłótni.

– Jaka piękna noc – powiedział. – Księżyc rośnie, co noc jest pełniejszy.

– Obserwujesz fazy księżyca?

– Oczywiście. Wiem, że to brzmi głupio, ale księżyc wpływa na mój ogród.

Niektóre fazy są dobre na sadzenie, inne na zbiory. Jak już zrobiłem wszystko, co

trzeba z naukowego punktu widzenia, zdaję się na magiczne światło księżyca.

– Moje siostry opowiadały mi historie o księżycu – wspomniała. – Gdy zanika,

należy pozbywać się rzeczy. Na przykład zacząć dietę. A gdy rośnie, spełniają się

ż

yczenia.

– Czy chciałaś być zakochana?

– Bardzo. – Uśmiechnęła się do niego i uścisnęła mu dłoń. – Z wzajemnością.

– To tak cudownie proste uczucie. Dlaczego tak wszystko skomplikowaliśmy?

– Bo jesteśmy zbyt cwani.

Szli dalej w przyjaznym milczeniu, a rosnący księżyc rzucał na nich dobrotliwe

ś

wiatło.

W głowie Nicka kiełkowało jednak ziarenko wątpliwości. Wyznali sobie miłość,

ale co dalej? I tak za parę tygodni Erica pojedzie do Afryki. Nie będzie jej przez rok.

Ostatecznie, rok to nie wieczność. Z kalendarzowego punktu widzenia. Cztery

pory roku. Dwanaście miesięcy. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Rok minie, i będą

znowu razem na wiele, wiele lat.

background image

Pod względem emocjonalnym natomiast rok wydawał się nie mieć końca.

Szczególnie w zimie, gdy wesołe miasteczko jest zamknięte. Tej zimy Nick miał

zamiar spróbować upraw hydroponicznych, może nawet zbuduje jeszcze jedną

cieplarnię. Znajdzie sobie coś do roboty na czas jej nieobecności. Jest dużym

chłopcem. Nie będzie się nudzić.

Erica zastanawiała się natomiast, czy nie skrócić wyprawy do Tanzanii. W

każdym razie może zaplanować wypady do Denver. Musi przecież doglądać swego

programu badawczego w zoo. Zapewne będzie musiała przyjechać ze dwa, trzy razy,

choć jest to niezwykle kosztowne. Wykorzysta na to własne pieniądze.

Gdy doszli do samochodu, spojrzeli sobie w oczy.

– Będę przyjeżdżać w odwiedziny – obiecała Erica.

– Pojadę na wakacje do Afryki – przyrzekł Nick. Roześmieli się.

– Jakoś to będzie – zapewnił ją.

– Będzie musiało. Ostatecznie jesteśmy zakochani. – Wspięła się na palce i lekko

go pocałowała. – Miło było tak spacerować. Romantycznie. Nie jestem miejską

dziewczyną i chyba nigdy tego dotychczas nie robiłam.

– Było romantycznie. Ale masz rację, nie jesteś miejską dziewczyną.

– No to chodźmy, Nick, znajdźmy trochę niemiejskiego, prawdziwego księżyca.

Pojechali w kierunku zoo. Gdy zaparkowali przed bramą i wysiedli z samochodu,

wskazała na niebo.

– To dopiero jest prawdziwy księżyc.

Na czarnym aksamicie nieba księżyc wydawał się ogromny. Nad ich głowami

migotały tysiące gwiazd. Po wschodniej stronie widać było złotą łunę świateł Denver.

– To inny świat – powiedział Nick. – Twój świat.

– Byłam tu szczęśliwa.

Wzięła go za rękę i poprowadziła w górę, w kierunku biura. Zbliżali się do

werandy, gdy ze środka rozległo się głośne szczekanie, zapłonęły światła, a

przestraszony głos zapytał:

– Kto tam?

– Wszystko w porządku, Tim – zawołała Erica.

– To tylko ja.

Przysadzisty mężczyzna z brodą i szopą blond włosów trzymał na smyczy dużego

niemieckiego owczarka.

– Aleś mnie przestraszyła, Erico. A kto jest z tobą?

– Tylko Nick.

– O, cześć, Nick. – Tim powitał go entuzjastycznie.

– Nie mogę się już doczekać Dnia Zoo. Przebiorę się za wiewiórkę.

– W tych kostiumach może być bardzo gorąco – ostrzegł Nick.

– A co tam, wszystko mi jedno. Ile razy w życiu uda mi się być wiewiórką?

– Idziemy tylko się przejść, Tim. Dobrze się spisujesz jako strażnik.

background image

– Dzięki. No to cześć. Wezmę psa do środka.

– To rozsądne mieć tu kogoś pilnującego w nocy – pochwalił Nick.

– Tak, zapewne – przytaknęła Erica. – Tim potrzebował pracy, a zgadza się

pracować za tę niewielką sumę, jaką Amanda może mu płacić.

Erica sprowadziła Nicka ze ścieżki i usiadła koło spiętrzonych skał, obejmując

kolana i patrząc w stronę leżącego niżej miasta. Nick usiadł obok i objął ją

ramionami.

– Jak tu spokojnie, gdy wszystkie zwierzęta śpią. Z wyspy ssaków naczelnych

dobiegło ich głośne pohukiwanie.

– Prawie wszystkie – poprawił się. – I te światła Denver!

– Piękne – zgodziła się. – Z tej odległości trudno uwierzyć, że mieszkają tam

ludzie.

– Raczej wygląda, jakby odbijały się gwiazdy. Nie widać problemów ani

cierpienia. Tu, na górze, wiatr w gałęziach sosen zagłusza wszelkie inne dźwięki. Nie

słychać ani śmiechu, ani płaczu.

Przytuliła się do niego.

– To dla ciebie ważne, prawda? śe dzieci płaczą. Czy że zwierzęta cierpią.

– Szczególnie dzieci – powiedział. – Kiedy mieszkałem w Nowym Jorku, nigdy o

tym specjalnie nie myślałem. Ale w wesołym miasteczku mam cały czas do czynienia

z dziećmi. Może teraz jestem na tyle dojrzały, by dostrzegać ich wyjątkowość.

– Czy chcesz mieć więcej dzieci, Nick?

– Tak. – Nie wahał się ani chwili. Najwyraźniej sporo o tym myślał. – Najpierw

chcę stworzyć Michaelowi prawdziwy dom. A potem chcę mieć inne dzieci.

Niekoniecznie z mojej krwi. Mogą być adoptowane. Być właścicielem wesołego

miasteczka i nie mieć dzieci, które mogłyby się z tego cieszyć – to trochę głupio. –

Odsunął jej włosy z twarzy i spojrzał w oczy. – A ty, Erico?

– Nie myślałam o tym. Może dlatego nie spieszyło mi się, że pochodzę z tak

wielkiej rodziny. Poza tym sprawy zawodowe zajmowały mi tyle czasu, że nie było w

moim życiu miejsca na dzieci. Również na miłość.

– Czy chciałabyś mieć ze mną dziecko?

Nosić w sobie jego dziecko? Erica poczuła się nagle częścią przyrody, częścią

naturalnego porządku rzeczy, a jej dłoń odruchowo dotknęła płaskiego brzucha.

Dziecko. Cud.

– Tak, Nick. Chciałabym.

Zsunęli się ze skał na miękką trawę wśród sosen. Nick ściągnął koszulę i rozłożył

ją na trawie dla Eriki. Uklękła, niezdolna oderwać od niego wzroku. Wyciągnęła

ramiona, a gdy podszedł, objęła w pasie i przytuliła twarz do jego bioder.

Nick klęknął powoli, ujął jej twarz i wpatrywał się w nią z natężeniem, jakby

próbując zapamiętać. W jego pocałunku była jakaś nowa czułość, jakby cześć.

– Kocham cię – powiedział.

background image

– A ja kocham ciebie, Nick.

Rozebrali się szybko i Nick zbudował rodzaj gniazda z ubrań.

– Wszystko będzie okropnie pogniecione – zauważyła. – Jak nie pościelone

łóżko.

– Och, Erico, nie rób żadnych praktycznych uwag. – Ułożył ją wygodnie. – I nie

ruszaj się. Chcę cię tak zapamiętać. Jak pięknie wyglądasz w świetle księżyca.

Uwielbiała, gdy mówił takie rzeczy. Szczęście przenikało ją całą, gdy słyszała

czułe, pełne miłości słowa. Wyciągnęła znów ramiona i Nick położył się przy niej.

– Nie jest ci zimno? – zapytał.

– Nie wtedy, gdy mnie dotykasz.

– Więc powinienem cię dotykać dokładniej.

Pod baldachimem gwiazd przygotowywali się, by uczcić swoją miłość. Jego

pocałunki były delikatne, lecz pobudzające, a w pieszczotach było coś nowego.

Czy to miłość? Przesunęła dłońmi po jego nagich ramionach. Należeli do siebie i

to było najważniejsze. Kochali się i czerpali radość i siłę z tej miłości. Erica nie czuła

się skrępowana. Przyciągnęła Nicka do siebie i niemal rozpłynęła z rozkoszy, gdy ich

ciała spotkały się i złączyły, by razem wznieść się ku gwiazdom.

Po długiej, długiej chwili Erica oparła się na łokciu i spojrzała na Nicka. Tak

bardzo go kochała. Nie potrzebowała schronienia na noc, wystarczyła jej jego

obecność. Leciutko podrapała skórę na jego piersi pod włosami.

– Iskasz mnie?

– Masz takie piękne futerko. Nie mogę się powstrzymać.

– Za długo zadawałaś się z szympansami, moja pani. Zaczynasz przejmować ich

zwyczaje.

– Nie wszystkie. W niektórych sprawach bardziej przypominam gibbony. Jestem

monogamiczna. Choć szympansy czasami mają interesujący rytuał zalotów.

Nick jęknął.

– I pewnie zaraz mi o nim opowiesz.

– Jasne. – Delikatnie pociągnęła go za włosy na piersi. – Czasami, gdy samica jest

w okresie płodnym, odchodzi z grupy z jednym samcem. Na dwa lub trzy miesiące.

Gdy wracają, samica zazwyczaj jest w ciąży.

– To by mi się podobało. Wspólny wyjazd na miesiąc czy dwa.

– Mam nadzieję, że nie całkiem chciałbyś jednak naśladować szympansy. Bo

kiedy para wraca do grupy, nie są dla siebie szczególnie mili. A jak widzieliśmy na

przykładzie Lenny’ego i Javy, ojciec nie nawiązuje więzi z potomstwem, chyba że nie

ma matki. Struktura rodziny jest matriarchalna.

– Fascynujące. – Nick przeciągał słowa. – Może sami spróbujemy nieco zalotów

albo tworzenia więzi?

– Nick, nie zmieniłeś decyzji? Może pojedziesz do Afryki choć na parę

pierwszych miesięcy?

background image

– Nic z tego. Przyjadę w odwiedziny. Wolę zostać w domu i pilnować domowego

ogniska.

Położyła się na powrót w ich gniazdku na miękkiej trawie. Coś tu było nie tak –

wyznać sobie miłość i natychmiast rozstać się na cały rok? Nie mogła powstrzymać

się od myśli, że popełnia błąd. Jedną z przyczyn rozpadu jej małżeństwa były długie

rozstania, gdy ona i jej mąż zajmowali się własnymi sprawami. Czy ich miłość

przetrwa? Nawet najjaśniejsza gwiazda blednie z upływem czasu.

Spojrzała na Nicka. Był taki przystojny i kobiety kleiły się do niego na przyjęciu.

Jak może wymagać, by pozostał jej wierny?

Zimny strach ścisnął jej serce. Jeśli go teraz opuści, może nie zastać go już tu po

powrocie. I co się wtedy z nią stanie?

– Kocham cię, Erico.

– Tak, najdroższy. Ja też cię kocham.

Gdyby tylko te czarodziejskie słowa były w stanie rozwiać jej wątpliwości!

background image

ROZDZIAŁ 12

Przez dziesięć dni Erica starała się pogodzić przygotowania do wyjazdu z

gorączką miłości. Teraz, równocześnie przejęta i przestraszona, widziała zbliżający

się kres zamieszania. Wyjazd do Tanzanii nastąpi za dziesięć dni, w ostatni dzień

sierpnia.

W ciągu tych dziesięciu dni miała jeszcze odnowić swój paszport, zaszczepić się

na wszystkie możliwe choroby, skompletować apteczkę i spakować się. Nie mówiąc

już o sprzątnięciu mieszkania i oddaniu mebli na przechowanie.

Poza tym musi jeszcze raz spróbować zintegrować Sheenę z innymi

szympansami, a także nauczyć Michaela prowadzenia notatek z obserwacji. Jakby

tego wszystkiego było mało, w sobotę odbędzie się wielki Dzień Zoo, mający na celu

promocję ogrodu. Co więcej, wciąż nie było wiadomo, gdzie umieścić zwierzęta,

które Nick kupił na przyjęciu i podarował zoo.

Oczywiście, był jeszcze sam Nick. Erica tak układała plan dnia, by spędzać z nim

jak najwięcej czasu. Razem jadali kolacje, razem pracowali i razem spali. Choć Nick

w dalszym ciągu co noc wracał do siebie, przedtem dawali się unosić namiętności i

prawdziwym uczuciom. Erica była szczęśliwa. Wyczerpana, ale szczęśliwa.

W czwartek wieczór, w towarzystwie Amandy, wypuściła wreszcie pantery z

małych klatek do zimowego pawilonu małp, który został przystosowany na ich

tymczasowy dom. Erica oparła się o chłodną betonową ścianę nowego pawilonu

kotów i osunęła się na podłogę.

– Pantery – zaczęła Amanda, przysiadając obok Eriki – zaczęłam z dwoma

starymi bawołami i wyleniała pumą, a teraz jestem opiekunką tych wspaniałych

kotów.

Przyglądały się, jak oba drapieżniki badają swoje nowe pomieszczenie. Dawny

dom szympansów został przedzielony grubą siatką. W ten sposób każda z panter

miała osobną przestrzeń. Pantera cętkowana, samica, była tak chuda, że sterczały jej

ż

ebra. Czarny samiec był gruby i leniwy. Gdy skoczył ku wysoko umieszczonym

oknom na tylnej ścianie, Erica zauważyła z zadowoleniem, że nie jest w stanie ich

dosięgnąć.

– Wydaje mi się, że są dość zdrowe, choć przebywały w złych warunkach. I obie

są młode – uznała. – Ale nie będę im zaglądać w zęby.

Czarna pantera podeszła bliżej, spojrzała na nie żółtymi oczyma i ryknęła.

– Jesteś bardzo przystojny – powiedziała Amanda – mimo że głośno ryczysz i

właśnie zjadłeś surowe mięso za całe dziesięć dolarów.

– Czy wiesz już, jak je nazwiesz?

– Ta cętkowana dama będzie się nazywała Baronessa, na cześć Nicka. Gdyby nie

jego wspaniały dar, nigdy bym sobie nie mogła pozwolić na pantery.

– Nick twierdzi, że ich nowy dom będzie gotów za niecały miesiąc. Jak to

background image

możliwe?

– Od lat miałam gotowe plany – przyznała się Amanda. – Zawsze chciałam mieć

wielkie koty. Uwielbiam patrzeć, jak mięśnie ruszają im się pod skórą i jak potrafią

się całkowicie rozluźnić.

– Tak, to godne pozazdroszczenia. Szkoda, że ja tego nie umiem. Ostatnio

goniłam jak leming do morza.

– To nie jest dobre porównanie, Erico. Nie gonisz ku swojej zagładzie, ale ku

przyszłości. Czyż nie?

– Tak, oczywiście. Ale mam pewien problem, który nazywa się Nick Barron.

Zaczerpnęła powietrza i opowiedziała Amandzie wszystko, co się między nią a

Nickiem zdarzyło.

– A teraz nie wiem, co robić – zakończyła. – Nie miałam zamiaru zakochać się w

Nicku, ale tak się stało, i teraz nie chcę go opuszczać nawet na jeden dzień, nie

mówiąc już o całym roku. Nie mogę też zrezygnować ze stypendium. Może już nigdy

ż

adnego innego nie dostanę, a ta wyprawa do Tanzanii jest moją życiową szansą.

– Nie oczekuj ode mnie rady, moja droga. – Amanda wstała i otrzepała spodnie. –

Oczywiście, byłabym zachwycona, gdybyś postanowiła zostać, ale rozumiem twoje

ambicje zawodowe. Jednocześnie, Erico, jestem w głębi duszy romantyczką i wiem,

ż

e miłość jest najcenniejszą rzeczą na świecie.

– W innych ustach zabrzmiałoby to strasznie sentymentalne. Ale do ciebie to

pasuje. Tak jak całe dobro, które wyświadczasz.

– Znowu robisz ze mnie świętą Amandę. Czarna pantera ryknęła i uderzyła łapą w

gęstą siatkę.

– Jestem taka jak on – powiedziała Amanda. Poprawiła sobie siwy kok i mrugnęła

do Eriki. – Piękna, ale zła.

Następnego dnia, gdy Erica szła z Michaelem, by zabrać Sheenę na popołudniową

sesję na wyspie, chłopak odezwał się:

– Możemy chwilę porozmawiać?

– Jasne. Co cię gryzie?

– Myślałem o twojej wyprawie. Naprawdę cieszę się, że jedziesz. – Kopnął

kamyk i spuścił wzrok na swoje buty. – I bardzo, bardzo się cieszę, że to ja będę

szefem od szympansów. Ale wiesz, gdyby coś się stało, gdybyś jednak nie pojechała,

to też by było fajnie. Rozumiesz?

– Dziękuję, Michael. Klepnął ją po ramieniu.

– Będzie mi cię brakowało.

– Mnie też wielu rzeczy będzie brakowało. – Uniosła wzrok na bezchmurne niebo

i wciągnęła w płuca czyste powietrze. Znała całe zoo jak własną kieszeń. Od dwóch

lat było jej domem. Widoki i zapachy weszły jej w krew. – Będę tęsknić za tym

miejscem. I za ludźmi. Będę miała co wspominać w dżungli.

– Nie wiem, czy powinienem to mówić, ale jak pojedziesz, tata będzie nie do

background image

zniesienia.

Mam nadzieję, pomyślała. Mam nadzieję, że za mną zatęskni.

W sobotę Erica i Sheena wstały wcześniej niż zwykle. Był to Dzień Zoo i Erica

była przekonana, że wszystko, co może nawalić, nawali na pewno.

Już wychodziły, gdy zadzwonił telefon. Erica cofnęła się i nie zdejmując szelek z

Sheeny, pozwoliła jej poruszać się po mieszkaniu.

– Halo?

– Erica? Chcę, żebyś przyjechała do domu.

– Mama? O czym ty mówisz? Czy coś się stało?

– Nic, tylko że jak masz wyjechać na cały rok do Afryki, to chcę cię przedtem

zobaczyć.

Choć często jeździła do domu na święta, od dawna już nie spędziła z rodzicami

dłuższego okresu. Przy tak dużej rodzinie trudno było utrzymywać ze wszystkimi

kontakt. Nagła troska mamy zaskoczyła ją.

– Erica? – Głos ojca odezwał się z drugiego telefonu. – Jesteśmy z ciebie dumni,

mała.

– Dziękuję, tato.

– Słuchaj, twoja matka chodzi ponura jak noc. Mówi, że ma złe przeczucia.

Uważa, że albo się boisz, albo nie chcesz jechać, czy coś w tym rodzaju.

– Czasami się zastanawiam – przyznała Erica. Czasami? Raczej stale. Nie mogła

nie przejmować się tym, jak jej wyjazd wpłynie na związek z Nickiem.

– Wszystko jest w porządku, mamo. Naprawdę.

– Twój głos nie brzmi zbyt wesoło. Przykro mi, kochanie, ale robisz wrażenie

niezbyt szczęśliwej. A ja się denerwuję jak nigdy. Będziesz po drugiej stronie kuli

ziemskiej. A tam toczą się wojny, nie mówiąc już o różnych zarazach i chorobach.

Proszę, wpadnij do nas na dzień czy dwa, zanim wyjedziesz.

To oznaczało dzień lub dwa mniej z Nickiem. Ale rodzice dobiegali

siedemdziesiątki i rzadko ją o cokolwiek prosili. Erica przygryzła wargę.

– Dobrze, mamo. Zrobię rezerwację na samolot i dam wam znać, kiedy przylecę.

– Wspaniale – ucieszył się ojciec. – Zrobiłem nowy wynalazek, który ci się

przyda. Wiesz, mała, to piecyk na energię słoneczną.

– Duży?

– Nooo... nie, ma nieco ponad metr kwadratowy.

– Przykro mi, tato, ale nie mam w bagażu miejsca nawet na rolkę papieru

toaletowego.

– Czy w twoim życiu jest jakiś mężczyzna? – przerwała jej matka. – Pisałaś o

jakimś młodym człowieku, który pracuje z tobą w zoo.

– Michael? Mamo, on ma szesnaście lat. – Zamilkła na chwilę. – Ale

rzeczywiście, jest ktoś. Ojciec Michaela.

background image

– Oho, to wy sobie, dziewczynki, pogadajcie o babskich sprawach. Ja idę do

stodoły. Kocham cię, mała.

– Ojciec odłożył słuchawkę.

– Nazywa się Nick Barron.

Opowiedziała matce całą historię. Gdy w końcu odłożyła słuchawkę, czuła się

zdecydowanie lepiej. Jak było do przewidzenia, matka uważała, że powinna zostać z

kochanym człowiekiem. Przyznała jednak, że ambicje naukowe też są ważne.

– Szkoda byłoby dojść tak daleko – powiedziała – i nie doprowadzić tego do

końca.

Szkoda, przyznała Erica. Ale trudno.

Od tygodnia rozważała wszystkie za i przeciw, rozmawiała z wieloma ludźmi,

planowała podróż i zmieniała plany tyle razy, że przyszłość wydawała się mętną masą

różnych możliwości. Nagle jednak poczuła, jakby przez mgłę przebiło się słońce.

Wiedziała, co powinna zrobić.

Kochała Nicka. I nie mogła go zostawić. W poniedziałek rano zadzwoni do Klubu

Poszukiwaczy Przygód i przeprosi ich, że rezygnuje ze stypendium. Zostanie.

Sheena wskoczyła jej w ramiona i Erica przytuliła stworzenie.

– I jak mogłabym cię zostawić, Sheena? Obiecałam sobie, że zaprzyjaźnię cię z

Javą, więc nie mogę wyjechać, póki to się nie stanie.

Sheena potrząsnęła głową tak energicznie, że zęby jej zadzwoniły.

– Chodźmy, mała. Dziś jest wielki dzień. Dzień Zoo.

I dzień, w którym postanowiła przedłożyć miłość nad karierę.

Choć Erica i Sheena pojawiły się w zoo godzinę przed otwarciem, atmosfera już

była naładowana, a wszyscy podnieceni. Niektórzy wolontariusze poprzebierali się w

kostiumy: Tim występował jako wiewiórka, dwie dziewczyny jako niedźwiadki.

Należący do Nicka strój kataryniarza przerobiono dla człowieka sprzedającego

kolorowe baloniki.

Nick sprowadził z wesołego miasteczka sprzedawców napojów, lodów na patyku,

precelków, popcornu i hot dogów.

Amanda, ubrana w bryczesy, wysokie buty i kowbojski kapelusz obwiązany

ż

ółtym szalem, pospieszyła ku Erice.

– Jak się cieszę, że jesteś, Erico. Mamy kłopot.

– Wygląda na to, że wszystko jest pod kontrolą. Może trochę zwariowanie, ale

pod kontrolą.

– Brakuje jednego z węży.

– Co?!

– Ciii... Nie chcę, by ktoś wpadł w histerię. Patty zniknęła.

– Znajdę ją – obiecała Amandzie Erica, choć nie była tego pewna. Pyton mógł się

schować w setkach miejsc.

background image

– Bardzo cię proszę. Nie byłaby to najlepsza reklama, gdyby któryś ze

zwiedzających został pożarty przez dwumetrowego węża. Zajmę się Sheeną, a ty

znajdź Patty.

Erica podała Amandzie smycz i poszła. Patty była płochliwa, więc zapewne

schowała się z dala od miejsc, gdzie kręcili się ludzie. Mogłaby ją zainteresować na

przykład rodzina świstaków.

W pobliżu zagrody świstaków wpadła na Nicka. Był przebrany za mima, w

białych rękawiczkach, czarnej koszulce bez rękawów, obcisłych czarnych spodniach i

z pomalowaną na biało twarzą.

– Podobam ci się? – Przyjął pozę Marcela Marceau, najsławniejszego mima

wszechczasów.

– Bardzo stosowne zważywszy na twoje umiłowanie ciszy. Ale czy wiesz

cokolwiek o pantomimie?

Pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko.

– Naprawdę? – roześmiała się, pragnąc rzucić mu się w ramiona i oznajmić, że

postanowiła nie wyjeżdżać. Ale nie był to stosowny czas ani odpowiednie miejsce.

Ona miała znaleźć pytona, on miał mnóstwo spraw organizacyjnych na głowie.

– Później – szepnęła – chciałabym ci coś powiedzieć. Gdy ruszyła, złapał ją za

ramię.

– O co chodzi, Nick? Naprawdę nie mam czasu. Uderzył się w pierś, narysował w

powietrzu wielkie serce i wskazał na nią.

– Niech zgadnę. Czy to znaczy „kocham cię”?

– Zgadłaś od razu. Ja też cię kocham. Objęła go ramionami.

– Panie mimie, to się rozumie samo przez się.

– Nie całuj mnie – ostrzegł. – Rozmażesz mi makijaż.

– Nawiasem mówiąc, czy Amanda wspomniała ci o naszym drobnym problemie?

– spytała Erica, niewinnie trzepocząc rzęsami. – Patty uciekła ze swojej klatki...

– O rany! To czemu tu stoisz i rozmawiasz?

– Sama się nad tym zastanawiam. Uścisnął ją i wypuścił z objęć.

– Biegnij. Szybko.

– Nick, tylko nie mów nikomu. Nie chcemy paniki.

– Dobrze. – Odwrócił się i ruszył w kierunku biura. – Ja sam jestem już

wystarczająco spanikowany.

Erica ruszyła najpierw do pawilonu gadów, gdzie stwierdziła, że Patty musiała

wyślizgnąć się przez obluzowaną kratkę wentylacyjną, złapała torbę do transportu

gadów i przeszukała całe pomieszczenie. Następnie przepatrzyła okolice pawilonu,

zataczając coraz szersze kręgi. Otwarto już bramy i pojawili się pierwsi zwiedzający,

gdy w końcu Erica dostrzegła Patty kryjącą się w wysokich trawach po drugiej stronie

zagrody bawołu. Z łatwością wsunęła wielkiego węża do torby i zaniosła do

terrarium.

background image

– Kłopot numer jeden z głowy – mruknęła do siebie, przykręcając kratkę na

przewodzie wentylacyjnym.

Poinformowała Amandę, że wszystko w porządku i ruszyła w stronę wyspy

ssaków naczelnych. W połowie drogi poczuła, że ktoś za nią idzie. Odwróciła się i

ujrzała Nicka, naśladującego jej ruchy. Otaczało go kilkoro rozbawionych dzieci.

Splotła ramiona na piersi.

– Ale śmieszne – powiedziała.

– Ale śmieszne – powtórzył, splatając ramiona.

– Mimowie nie mówią.

– Mimowie nie mówią – przedrzeźniał ją, a dzieciarnia zachichotała z uznaniem.

Erica zmrużyła oczy.

Nick też.

Zrobiła w powietrzu płynny ruch ręką i zasyczała.

– Wąż! – Twarz Nicka przybrała wyraz przerażenia. Podskoczył na jednej nodze,

potem na drugiej. Dzieci naśladowały go.

– Ale tak naprawdę nie ma węża? – szepnął do Eriki.

– Nie, ty klownie. Patty jest znowu w klatce. Uścisnął ją.

– Moja ty bohaterko. Erica zwróciła się do dzieci.

– Idę nakarmić szympansy. Chcecie popatrzeć?

– Tak! – krzyknęły zgodnie i ruszyły za nią gęsiego.

Nick zamykał pochód. Dzień Zoo dobrze się zapowiada, pomyślał. Ludzi było

sporo. Zauważył, że kilka osób zatrzymało się przy kiosku, w którym Amanda

sprzedawała karty stałego wstępu i rekrutowała ochotników. Choć wstęp był dziś

wolny, Nick podliczył, że sprzedaż napojów i przekąsek przyniesie niezłą sumkę.

Erica doszła do ogrodzenia przy fosie i opowiadała dzieciom o szympansach.

Dobrze dogaduje się z dziećmi, zauważył Nick. Nie bawi się w gierki, nie wygłupia, a

jednak skupia ich uwagę. Może dlatego, że nie traktuje dzieci z wyższością.

Odetchnął głęboko. W każdym razie jego uwagę przyciągała bez trudu.

Do diabła. Cholernie trudno będzie pozwolić jej wyjechać.

Tropikalna dżungla Afryki? Od tygodnia czytał o tych terenach i odkrył, że życie

roślinne w tym niemożliwym klimacie jest niezwykle bujne. Może jak pojedzie w

odwiedziny, pobierze szczepki lub nasiona i spróbuje przenieść roślinność z tropików

na wyspę naczelnych.

Erica weszła już do fosy, ciągnąc za sobą łódkę z pożywieniem dla małp. Nick

przyglądał się, jak poziom wody sięga najpierw jej kolan, potem ud. W Afryce też są

strumienie, pomyślał, ale nie tak bezpieczne jak ten. W tamtych są krokodyle i

paskudne węże. Jeśli cokolwiek przydarzy się Erice na tej wyprawie, nigdy sobie nie

daruje.

Erica rzuciła na wyspę owoce i kawałki jedzenia. Zaraz pojawiły się szympansy.

Oczywiście Lenny miał pierszeństwo. Potem przy jedzeniu rozsiadła się Jenny,

background image

wybierając kawałki i rzucając je swemu synowi, Javie. Maleństwo chwyciło banan.

Najpierw obrało go starannie i wyjadło miękki środek, potem zaczęło przeżuwać

skórkę.

Wzmocniony pożywieniem Lenny podszedł do brzegu fosy. Spojrzał groźnie na

patrzących, uderzył się we włochatą pierś i wydał głośne pohukiwanie. Dzieciom

szalenie się to podobało, więc zachęcony aplauzem Lenny dał prawdziwe

przedstawienie. Podskakiwał, kręcił się, robił miny. Java spróbował go naśladować, a

Lenny, o dziwo, nie przegonił go.

Erica wróciła na brzeg.

– Nie podoba mi się ich zachowanie – powiedziała do Nicka. – Są zbyt

podniecone niezwykłym ruchem.

Jeśli zobaczysz Michaela, powiedz mu, żeby dzisiaj nie wchodził na wyspę.

Dzieci zaczęły się śmiać i krzyczeć, więc Erica odwróciła się, by zobaczyć, co je

tak poruszyło. W fosie była wiewiórka. Bardzo mokra wiewiórka wielkości

człowieka.

Widok tej wielkiej, kudłatej postaci przeraził szympansy . Jenny wrzeszczała i

rzucała gałązkami.

Nagle Tim poślizgnął się, przewrócił i nie był w stanie sam wstać. Dopiero Erica

wyciągnęła go na brzeg.

– Co ty wyrabiasz? Fuj, okropnie śmierdzisz.

– Przepraszam. W tym kostiumie jest strasznie gorąco. Myślałem, że jak zanurzę

się w strumieniu, to trochę ochłonę.

– Czy coś się stało? – Nick stał już przy nich.

– Nic, czego nie można naprawić suszarką. – Do siebie Erica mruknęła: – Kłopot

numer dwa.

Trzeci kłopot wyłonił się po południu, gdy kilkunastoletnia dziewczyna wsadziła

palec w siatkę w nowym pawilonie kotów i nie mogła go wyjąć. Erica usłyszała

wrzask dziewczyny i wpadła do środka. Wolontariuszka-opiekunka z całą

przytomnością umysłu odwracała uwagę Baronessy, podając jej na kiju kawał mięsa,

ale nie mogła równocześnie pomagać dziewczynie.

– Nie ruszaj się – zakomenderowała Erica.

– Och, ona zje mój palec!

– Nie ruszaj się i bądź cicho!

Dziewczyna chlipała, ale posłuchała. Erica rozsunęła zachodzące na siebie druty

siatki, o które zaczepił pierścionek dziewczyny.

– No dobra – powiedziała. – Teraz powoli cofnij dłoń.

Uwolniona dziewczyna zakręciła się w miejscu i wpadła w ramiona przyjaciółki,

przyglądającej się całej scenie rozszerzonymi z przerażenia oczyma.

– W porządku? – spytała Erica po chwili, gdy dziewczyna uspokoiła się.

– Tak.

background image

– Nie będę marnować swojego ani waszego czasu, tłumacząc, dlaczego nie należy

drażnić zwierząt – poczuła Erica surowo. – Ale proszę, żebyście natychmiast opuściły

zoo.

– Nie możemy.

– Co to znaczy?

– W ogóle nie chciałyśmy przyjeżdżać do tego głupiego zoo, ale w wesołym

miasteczku u Barrona był facet, który proponował wolny przejazd. Więc wsiadłyśmy

do autobusu razem z innymi.

„ Erica jęknęła. Niewątpliwie to pomysł Nicka, i to głupi pomysł. Jest chyba dość

ludzi naprawdę zainteresowanych zwierzętami, żeby nie trzeba było przywozić , tu

przypadkowych gości.

– No dobra, panienki – powiedziała do dziewcząt – jeśli wpakujecie się w jeszcze

jakieś kłopoty, będziecie musiały czekać w gorącym i dusznym autobusie.

) Zrozumiano? Nigdy nie drażnijcie zwierząt.

Trzy kłopoty, pomyślała Erica. Chyba dosyć. Reszta dnia powinna minąć

spokojnie.

I tak się stało, poza drobnymi problemami: ktoś usiłował nakarmić bawołu

lodami, wielbłąd opluł jednego ze zwiedzających, zapodziało się kilkoro dzieci.

Dopiero pod sam koniec dnia wyłonił się osobisty problem takiej wagi, że minione

godziny wydały jej się nagle spokojne jak staw w bezwietrzny dzień.

W pobliżu zagrody lam dostrzegła doktora Arthura Windoma, przewodniczącego

Klubu Poszukiwaczy Przygód. Choć w poniedziałek zamierzała podziękować za

stypendium, nie chciała teraz poruszać tego tematu.

– Dobry wieczór panu – powitała go, podchodząc I bliżej.

– A, to pani. Erica od małp. Znakomicie tu jesteście zorganizowani.

– Dziękuję panu. Amanda robi świetną robotę.

– I owszem. Wspaniała z niej kobieta.

Byłaby z nich cudowna para, pomyślała Erica, choć Amanda jest dziesięć

centymetrów od niego wyższa.

– Amanda jest wdową, wie pan?

– Nie wiedziałem. – Mrugnął do niej. – Dzięki za informację.

– Cieszę się, że mam okazję osobiście powiedzieć panu, jak bardzo cenię sobie

zaufanie członków Klubu. To dla mnie wiele znaczy.

– Posiada pani potrzebne kwalifikacje, a pani projekt badawczy jest sensowny.

Oczywiście pomogło to, że stary Nick podrzucił nieco grosza.

– Słucham?

– Pieniądze na pani stypendium. Siedemdziesiąt pięć procent dał Barron. Nie

mogliśmy więc być tacy skąpi, żeby nie zrzucić się na pozostałe dwadzieścia pięć,

prawda?

Serce Eriki stało się nagle ciężkie jak kamień. Nie zdobyła stypendium własną

background image

pracą. Był to prezent od Nicka.

Zmusiła się do uśmiechu, ale nie była w stanie dalej prowadzić pogawędki.

Najchętniej uciekłaby i schowała się, by w samotności lizać rany.

– Proszę mi wybaczyć, muszę iść.

– Oczywiście. I życzę szczęścia w Tanzanii.

Na ślepo ruszyła asfaltową ścieżką w stronę biura. Ależ z niej idiotka! Nadęta

kretynka! Przyjmowała z dumą gratulacje, uwierzyła, że jest naukowcem, z którym

ludzie się liczą. A to wcale nie ona sama zdobyła stypendium. Otrzymała pieniądze w

prezencie od człowieka, z którym sypiała. Kim zatem była?

Zamknęła za sobą drzwi i usiadła za biurkiem. Tłumy zwiedzających przerzedzały

się. Wkrótce nadejdzie pora zamknięcia i zapadnie cisza, którą Nick tak lubił. Do

diabła z nim! Wyjęła z szuflady małe radio, nałożyła słuchawki i nastawiła

najgłośniej, jak się dało. Ona i Nick bardzo się różnili. On prowadził osiadły tryb

ż

ycia, ona wciąż czekała na przygodę.

Najwyraźniej Nick też zdał sobie z tego sprawę. Musiał pragnąć, by zniknęła w

afrykańskiej dżungli. Całe szczęście, że nic nie zdążyła mu powiedzieć. Dopiero

wyszłaby na idiotkę, gdyby mu oznajmiła, że ma zamiar odrzucić stypendium!

Wyjęła z biurka dziennik i wpatrzyła się w pustą stronę. Dlaczego Nick się

wtrącił? Czego dowodzą te wszystkie manipulacje? Po pierwsze, jej łatwowierności.

Po drugie, jego potrzeby rządzenia.

Poczuła dotknięcie na ramieniu i odwróciła się, by na niego spojrzeć. Wciąż

jeszcze miał na sobie strój mima. Bardzo właściwie! Tyle rzeczy przemilczał.

Wyłączyła radio i zdjęła słuchawki.

– W sumie niezły dzień – stwierdził.

– Mów za siebie.

– Muszę pokazać się w wesołym miasteczku. Pójdziesz ze mną? Zjedlibyśmy

razem kolację.

– Nie. Muszę pomóc Amandzie posprzątać.

– Dobrze, to wpadnę później do ciebie.

Nie chciała tego. Nie odważyłaby się rzucać mu w twarz oskarżeń.

– Nie, ja przyjdę do twego biura. O wpół do dziesiątej.

Gdy pochylił się, by pocałować ją w czoło, Erica zesztywniała. Nie może ustąpić,

bo zabierze jej godność, dumę, miłość.

– Czy coś się stało? – zapytał. Niech sobie zgaduje.

– Nic. Do zobaczenia później.

Zauważyła, że zmarszczył się pod maską białej farby. Czyżby się zdenerwował?

Dobrze!

– Nie widziałaś może Michaela? Potrząsnęła głową.

– Michael zajmował się dziś Sheeną – wyjaśniła. – Ponieważ jej teren zajęły

pantery, poza biurem nie ma się gdzie bawić.

background image

– Ale nie ma go tu?

– Jak widać.

Podszedł do drzwi, ujął klamkę i odwrócił się.

– Jesteś pewna, że nic się nie stało?

– Nic, czego nie mogłabym przeżyć.

Od samego początku obiecywała sobie, że będzie kontrolować sytuację. Jednak

dała się oczarować przejażdżkom na diabelskim młynie, śmiechowi, obietnicom. Do

diabła, w którym momencie oddała mu ster i straciła kontrolę?

Jedno jest pewne, pomyślała, zamykając dziennik. Pora opuścić okręt.

background image

ROZDZIAŁ 13

Okrągły, zielony liść osiki oderwał się od drzewa i opadł na wodę. Zakołysał się,

zawirował i zniknął, uniesiony prądem. Nick obserwował go uważnie. Mała łódeczka,

pomyślał, niezdolna walczyć z prądem, niezdolna wyznaczyć swojej drogi. Sam tego

czasami doświadczał, choć nieczęsto. Źle się czuł, gdy nie był w stanie kontrolować

przebiegu wydarzeń, a właśnie teraz coś takiego mu się przydarzyło. Zaskoczył go

nastrój Eriki. Wcześniej, w ciągu dnia, była w znakomitym humorze. Więc co się

stało?

Zatrzymał się nad fosą naprzeciwko wyspy naczelnych. Zoo było już zamknięte,

sprzedawcy pakowali swój sprzęt, odwiedzający zniknęli. Nick zmył już makijaż

mima i był gotów wyruszyć do domu, ale musiał przedtem znaleźć Michaela.

Erica śpieszyła ścieżką w jego kierunku. Jej zachowanie w biurze było dziwne,

ale teraz stało się jeszcze bardziej niezrozumiałe. Zauważył, że jest zdenerwowana i

przestraszona.

– O co chodzi? – zapytał, gdy zatrzymała się obok niego i bacznie zaczęła

obserwować wyspę.

– O Michaela – powiedziała napiętym głosem. – Wiedziałam, że go szukasz, więc

popytałam ludzi. Tim powiedział mi, że chłopak poszedł na wyspę.

– No to co? Codziennie tam chodzi.

– Ale dzisiaj szympansy były niespokojne.

– Co to znaczy?

– Do diabła, Nick, powtarzam tobie i Michaelowi, i wszystkim dookoła, że

szympansy potrafią być niebezpieczne. Nawet, złośliwe. Gryzą. A Lenny jest bardzo

silny.

Nick skierował spojrzenie na wyspę. Oczyma wyobraźni ujrzał Michaela leżącego

bez przytomności i wykrwawiającego się.

Przerzucił nogę przez ogrodzenie.

– Pójdę po niego.

– Czekaj! – Erica złapała go za ramię i oboje zamarli.

– Co takiego?

– Patrz – szepnęła. – Tylko popatrz!

Zza krzaka wyszła Sheena. Przysiadła na brzegu wyspy naprzeciw nich i wydała z

siebie pokrzykiwanie. Tuż obok pojawił się Java. Nieśmiało położył rękę na jej

głowie.

Sheena obnażyła zęby i Java cofnął dłoń. Nie dał się jednak tak łatwo zniechęcić.

Przysunął się bliżej i zaczął ją iskać po grzbiecie. Sheena powierciła się w miejscu,

ale przysiadła. Jej oczy miały nieobecne spojrzenie. Najwyraźniej zabiegi Javy

sprawiały jej przyjemność.

Zza tego samego krzaka wysunął się Michael. Uśmiechnął się szeroko i podniósł

background image

dłoń z uniesionym kciukiem, by zaraz schować się na powrót, spełniając rolę

dyskretnej przyzwoitki.

Oczy Eriki wypełniły się łzami. To był jeden z najwspanialszych momentów w jej

ż

yciu. W końcu, pomyślała. Po tylu miesiącach, zamieszaniu, krzykach i bójkach. W

końcu Sheena przyłączyła się do innych. Niewielki fragment naturalnego porządku

rzeczy znalazł swoje miejsce.

Z kępy drzew wynurzył się z wielkim hałasem Lenny i Erica wstrzymała oddech,

gdy ruszył wybrzeżem ku młodym.

Sheena zahukała, ale nie uciekła.

Lenny zatrzymał się i przyglądał im się przez chwilę, po czym odszedł w głąb

wyspy.

Po policzku Eriki spłynęła łza. Tego pragnęła, po to pracowała. A jednak

opanował ją głęboki smutek. Sheena już jej nie potrzebowała.

– Do widzenia, Sheeno – szepnęła. – Cieszę się za ciebie.

Gdy Nick ujął jej dłoń, nie zaprotestowała. Pozwoliła zaprowadzić się na

drewnianą ławkę po drugiej stronie ścieżki, dalej od fosy. Usiedli, ciągle widząc

szympansy, ale na tyle oddaleni, by im nie przeszkadzać.

Erica otarła łzy.

– To głupie. Czuję się jak matka, której dziecko poszło do przedszkola. Dumna,

ale smutna. Bo wiem, że nigdy już nic nie będzie tak samo.

– Popłacz sobie, Erico. Ciężko jest tracić przyjaciela.

– Sheena nie jest ani moim dzieckiem, ani przyjacielem. Jest szympansem.

– Ale istnieje między wami więź.

– Cholera, obiecałam sobie, że nigdy mi się to nie przytrafi. Naprawdę

próbowałam być obiektywna, nie traktować Sheeny jak przyjaciela.

– Przecież chciałaś tylko, żeby była szczęśliwa.

– I będzie szczęśliwa wśród swoich.

Zamknął ją w objęciach, a Erica przytuliła się, na chwilę odsuwając od siebie

myśli o jego zdradzie i manipulacjach. Tak bardzo pragnęła pocieszenia.

Siedziała w milczeniu, żałując, że rozmawiała z Windomem, że nie trwa wciąż w

cudownej nieświadomości. Ale zło się stało. Nick kłamał i zrozumiała, że chciał, by

wyjechała do Afryki. Powinna teraz tylko zdecydować, czy ma przełknąć dumę i

przyjąć stypendium, czy odmówić. Tak czy tak, ich związek dobiegł końca.

– Jest coś jeszcze, prawda? – Nick uniósł jej twarz ku sobie.... – Coś jeszcze cię

wytrąciło z równowagi.

Odchrząknęła. Nie teraz. Nie jest w stanie rozmawiać z nim o tej sprawie.

– Wiem – powiedział Nick. – Chodzi ci o autobusy.

– Autobusy?

– O mój błyskotliwy pomysł, żeby przywieźć tu ludzi z wesołego miasteczka.

– To był głupi pomysł.

background image

Mea culpa. Przyznaję. Przybyło tu dość ludzi bez mojego wtrącania się. To

zresztą był tylko jeden autobus, potem powiedziałem kierowcy, żeby dał sobie spokój.

Erice przyszło do głowy, że to jakoś przypomina sytuację z jej stypendium.

– Po co, Nick? Dlaczego musisz się we wszystko wtrącać?

– Miałem dobre chęci. Chciałem, żeby Dzień Zoo okazał się sukcesem.

– Ale gdybyś zapytał Amandę albo mnie, odmówiłybyśmy.

– Dlatego nie zapytałem. Przywykłem do podejmowania decyzji i kierowania.

Gdy widzę coś, co trzeba zrobić, robię to, a o konsekwencje martwię się później.

– Jak możesz? Nie liczysz się z uczuciami innych. Nick, musisz pozwolić

ludziom, by decydowali sami za siebie. Planowali własne życie.

– Czy ty nie przesadzasz? Powiedziałem, że przepraszam.

– Wiem. – Powinna przerwać tę rozmowę. Jeśli ma mu wytknąć sprawę

stypendium, musi to zrobić jasno i wyraźnie, a nie szukać tematów zastępczych.

– Ale masz rację, że muszę nauczyć się pozwalać ludziom podejmować własne

decyzje. Michael mnie tego uczy.

– Co z Michaelem? – spytała, natychmiast gotowa go bronić. – Wspaniale radzi

sobie z Sheeną.

– Chyba odnalazł swoje powołanie. – Nick spojrzał na wyspę. – Przyznaję, że

jestem nieco rozczarowany. W głębi duszy zawsze miałem nadzieję, że będzie chciał

pracować ze mną w ogrodzie i wesołym miasteczku.

– Trochę to patriarchalne, prawda?

– Bardzo – przyznał bez zażenowania. – Pragnąłem zabrać go do wagonika

kolejki górskiej, ogarnąć teren szerokim gestem i powiedzieć: „Synu, pewnego dnia to

wszystko będzie twoje”. Więc jeśli chłopak mi na to odpowiada: „Tato, czy muszę?”,

to czuję się jak przekłuty balonik.

Erica roześmiała się. Och, jak świetnie Nick na nią wpływał! Amanda miała rację,

ż

e Erice potrzebny jest ktoś, kto zrównoważyłby jej poważny stosunek do życia.

– Michael szybko dorasta – ciągnął Nick. – Niedługo będzie miał własne życie.

Będzie mi go brakowało.

– Dobry ojciec wie, kiedy nadeszła pora, by pozwolić dziecku odejść.

– Tak. Jednak to bardzo trudne. Może dlatego, że nie zawsze byłem dobrym

ojcem.

Spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Daj spokój, co ty wygadujesz? Obserwowałam cię w otoczeniu dzieci.

Znakomicie sobie z nimi radzisz.

– To przyszło z wiekiem. Nie uwierzysz, jakim niedbałym facetem byłem

dawniej. W Nowym Jorku, gdy robiłem grubą forsę na Wall Street, dzieci mogły dla

mnie nie istnieć. Zaniedbywałem Michaela, gdy był małym chłopcem. Od dawna

chciałem ci o tym opowiedzieć – ciągnął Nick. – Ta historia w jakimś sensie

wyjaśnia, dlaczego dom i rodzina są dla mnie tak ważne.

background image

Usiadła wygodniej, łudząc się, że w tej opowieści znajdzie jakieś wytłumaczenie

dla jego zachowania – i że będzie mogła mu wybaczyć.

– Mieliśmy dom w Connecticut, ale rzadko tam jeździłem. Właściwie tylko na

weekendy. Byłem gościem w domu. Usprawiedliwiałem się ogromem zajęć, kolejną

wielką transakcją...

– Kolejnym wykrętem? – wpadła mu w słowo.

– Tak. Masz rację. W piątek wieczorem pojawiałem się w domu, w sobotę grałem

z Michaelem trochę w piłkę, a w niedzielę już myślałem o poniedziałku i o

pieniądzach. Wydawało mi się, że jeśli będę dużo zarabiać, to cała sprawa ojcostwa

sama się załatwi. Potem matka Michaela i ja rozwiedliśmy się. Byłem ślepy – mówił

Nick. – Nie rozumiałem, co właściwie się stało. Pamiętaj, byłem mężem i ojcem w

najlepszym razie na pół etatu. Zbyt wiele uwagi poświęcałem sobie i swojej karierze,

by dostrzec, że zaniedbuję rodzinę.

– Znam to uczucie – powiedziała cicho, myśląc o swoich wyborach życiowych.

– W każdym razie, po rozwodzie odkryłem, jak bardzo brakuje mi bliskości

Michaela. Próbowałem spędzać z nim tyle czasu, ile się dało. Wynająłem w

Connecticut mieszkanie. Moja była żona nie miała nic przeciwko temu, ale otrzymała

ofertę znakomitej pracy w Kalifornii. Mogłem walczyć o opiekę nad synem, ale nie

chciałem mieszać Michaela w sądowe utarczki. I tak rozdzieliła nas cała szerokość

kontynentu.

Przerwał na chwilę, a Erica była ciekawa, czy Nick dostrzega, że historia się

powtarza. Wiedziała, że rozstania są trudne. On też powinien to wiedzieć. Wykręty

prowadziły do zaniedbań. Dla niej było to absolutnie oczywiste. Czyżby on tego nie

widział?

– I co dalej?

– Przeżyłem zwariowany okres. To było jakieś cztery lata temu. Najpierw

usiłowałem umawiać się z kobietami. Co noc chodziłem na przyjęcia. Spotykałem

tam i modelki, i aktorki, i kobiety interesu. Wszystkie były wspaniałe, ale żadna nie

nadawała się dla mnie na towarzyszkę życia. No bo i jak? Szukałem kogoś, kto

zrekompensowałby mi utratę syna. Chciałem mieć rodzinę. – Roześmiał się krótko, z

goryczą. – Tak strasznie potrzebowałem rodzinnych więzów, że w końcu, po śmierci

mego ojca, wróciłem do Denver, by przejąć rodzinny interes.

– To było dwa lata temu? Czyli Michael miał czternaście lat?

– Tak. I wtedy stało się coś strasznego. Michael uciekł z domu swojej matki w

Kalifornii.

– Och, Nick! To musiało być okropne!

– Przez dwa dni nie mieliśmy z nim kontaktu. Najgorsze było to, że byłem

bezradny. Zatrudniłem prywatnych detektywów w trzech stanach, żeby go szukali, i

siedziałem przy telefonie, modląc się, by mój syn zadzwonił. Przeraziłem się, że mogę

go utracić na zawsze. Podczas tego koszmarnego czekania podjąłem wiele decyzji.

background image

Wiedziałem już, że kariera zawodowa mnie nie satysfakcjonuje. Ani bujne życie

towarzyskie. Ani pieniądze, ani władza. Chciałem mieć rodzinę, a Michael był moją

rodziną. Wtedy nauczyłem się, co znaczy słowo miłość.

Obrócił ku sobie twarz Eriki i spojrzał głęboko w jej ciemnobrązowe oczy.

– Nie śmiałem marzyć o jeszcze jednej szansie na prawdziwą rodzinę. Ojciec,

matka i dzieci. Po rozwodzie sądziłem, że zaprzepaściłem to już na zawsze.

Gdy odwróciła od niego wzrok, wiedział, że coś jest nie w porządku. Wyczuł to

już wcześniej, ale teraz nabrał pewności. I nie chodziło o autobusy z wesołego

miasteczka. W jej postawie dostrzegał gniew i strach. Ale dlaczego? Przemknęło mu

przez głowę, że ich związek jest poważnie zagrożony.

– Erico?

– I co się stało z Michaelem? Jak go znalazłeś?

– Zadzwonił do mnie z Phoenix. Jechał autobusem, i tylko do Phoenix starczyło

mu pieniędzy. Zatrzymał się tam i próbował zebrać się na odwagę, by resztę drogi

przebyć autostopem. Na szczęście zwyciężył jego zdrowy rozsądek.

– Ale dlaczego uciekł?

– Postanowił zamieszkać ze mną na jakiś czas. Wyjechał, nie mówiąc nic matce,

bo nie chciał jej zranić. Ale pragnął być ze mną. – Nick zerknął w stronę wyspy. –

Mnie też wkrótce opuści i rozpocznie samodzielne życie. I dziękuję ci, Erico, że

wskazałaś mu kierunek. To boli jak cholera, ale wiem, że Michael musi iść własną

drogą.

Przykryła jego dłoń swoją i poklepała lekko.

– Ale ma dobrego ojca, który mu w tym pomoże.

Zauważyli ruch na wyspie. Michael powoli wycofał się w stronę fosy i zanurzył w

wodę. Udało mu się odejść, nie zwracając uwagi Sheeny. Gdy wyszedł na brzeg i

skierował się ku nim, Nick szepnął:

– Wieczorem, w wesołym miasteczku. Wpół do dziesiątej. Musimy porozmawiać

o wielu sprawach.

– Tak, Nick. O wielu.

Michael stanął przed nimi jak zwycięski bohater.

– Udało się! Erica objęła go.

– Dobra robota, Michael.

– Wiesz, jak to było? Sheena była naprawdę niespokojna. Próbowałem zostać z

nią w biurze, ale nie dawała się tam utrzymać. Zabrałem ją na spacer na wzgórze, ale

wciąż czuła się nieswojo. Więc pomyślałem, że może teraz łatwiej zaakceptuje Javę. I

tak się stało!

– Zapamiętaj na przyszłość, że nie powinieneś zbliżać się do szympansów, gdy są

tak podniecone – powiedziała Erica. – Co teraz chcesz zrobić z Sheeną?

Michael rozpromienił się.

– Mnie pytasz?

background image

– No jasne. To ty przecież namówiłeś ją, by została na wyspie.

– Pomyślałem, że skombinuję sobie śpiwór i położę się na brzegu po tej stronie.

Tak, żebym mógł mieć oko na to, co się dzieje i być blisko, gdyby Sheena mnie

potrzebowała.

– Dokładnie to samo bym zrobiła – pochwaliła Erica. – Ale, Michael, gdyby

wybuchła bójka między szympansami, w żadnym wypadku nie wolno ci się w nią

mieszać.

– A co mam wtedy zrobić?

– Zaopatrz się w tonę bananów. Jedzenie zwykle odwraca ich uwagę. I mówię

poważnie, Michael, nie próbuj swoich sił z Lennym. Jest w stanie pogruchotać ci

kości.

– Rozumiesz to, synu? – wtrącił się Nick.

– Tak, tato, rozumiem.

Przez chwilę dwaj Barronowie patrzyli sobie w złote oczy, a w końcu Nick objął

syna niezgrabnym, niedźwiedzim uściskiem.

Erica widziała, że walczy ze łzami. Rozumiała teraz lepiej jego silną potrzebę

więzi rodzinnej. Ta więź między ojcem i synem została wzmocniona przez rozłąkę i

cierpienie. Tych kilka lat, zanim Michael wyfrunie z gniazda, były ostatnią szansą

Nicka na bycie ojcem. Ale czy naprawdę? I jak potrzeba rodzinnych więzi wpłynie na

nią?

Obaj mężczyźni klepali się teraz po plecach.

– Gratulacje, Michael. Jestem z ciebie dumny.

– Dzięki, tato. Wiesz, ja też jestem z siebie dumny.

– No dobra – powiedział w końcu Nick. – Muszę znikać. Erico, zobaczymy się

później. Uważaj na siebie, Michael.

Popatrzyła za nim, ale szybko odwróciła wzrok.

– Michael, idź po śpiwór i banany. I jedzenie dla siebie. Potem wróć tutaj, to

porozmawiamy jeszcze o tym, czego się możesz spodziewać i na co powinieneś

zwracać uwagę.

Michael ruszył szybko, a ona usiadła i patrząc na wyspę, rozważała swoją

przyszłość. Rozsądek kazał jej przyjąć stypendium i pojechać do Afryki. Wątpliwe, co

prawda, że ich związek przetrwa tak długie rozstanie, natomiast jej kariera zawodowa

na pewno ma tym zyska.

Jednak kusiło ją, by rzucić mu jego pieniądze w twarz. Jeśli będzie ciężko

pracować i przykładać się, w końcu dostanie jakieś inne stypendium. Wtedy

przynajmniej będzie wiedziała z całą pewnością, że sobie na nie zapracowała.

Była jeszcze jedna, kusząca możliwość. Mogłaby zapomnieć, że rozmawiała z

Windomem, i, jak planowała rano, zostać z Nickiem. Stworzyłaby mu rodzinę, o

której tak marzył. Wtedy musiałaby zrezygnować z własnych pragnień.

Spojrzała na wyspę naczelnych. Dlaczego tak trudno znaleźć rozwiązanie? Na

background image

brzegu dostrzegła Sheenę i Javę, siedzących ramię w ramię i patrzących na siebie

błyszczącymi, czarnymi oczami.

background image

ROZDZIAŁ 14

Dwadzieścia po dziewiątej wieczorem wpływy zostały zaksięgowane, rachunki

zapłacone, wszystko zbilansowane. Zawsze mu się wszystko zgadzało. Blisko rok

trwało uporządkowanie dość niedbale prowadzonych ksiąg rachunkowych ojca, ale

teraz przedsiębiorstwo Barrona działało jak w zegarku. Nick mógł wyjechać na

miesiąc, a nic by się nie stało.

Nawet na więcej niż miesiąc. Mógłby sobie pozwolić nawet na wyjazd

sześciomiesięczny, a może i roczny. To nie sprawy wesołego miasteczka

powstrzymywały go od wyjazdu z Ericą do Tanzanii.

Więc co? Kochał ją, była jedyną kobietą, którą pragnął pojąć za żonę. Dlaczego

nie miałby z nią pojechać? Bo chciał zostać z nią tutaj. Tu był jego dom, miejsce, o

które walczył, miejsce, do którego należał. Jego dom. Przystań. Stabilizacja.

Poza tym Michaela czekał jeszcze rok szkoły. Nick nie mógł tak sobie wyjechać,

zostawiając go. Nigdy więcej nie zgodziłby się być ojcem na odległość.

Wyszedł z biura w chłodną noc. Zadrżał, ale nie z powodu zimna. Dziś była

sobota, a Erica wyjeżdżała w środę. Bez niej jego świat będzie pusty i jałowy.

Podążył obrzeżoną tulipanami ścieżką, oddalając się od biura w wiatraku. Bramy

zamykano o dziewiątej i słyszał, jak właśnie grzecznie wypraszano ostatnich gości.

Niedługo wyjdą również pracownicy. Zostanie dwóch nocnych stróżów, ale poza tym

będzie tu sam. Z Ericą.

Dlaczego chciała się spotkać z nim właśnie tutaj? Dlaczego nie w jej mieszkaniu?

Rano wspomniała o niespodziance. Nick usiadł pod drzewem katalpy i czekał.

Panowała taka cisza, że słychać było świerszcze.

Erica przebrała się z uniformu w czerwoną bluzkę i spodnie i właśnie pojawiła u

wejścia do Królestwa Dzieci.

– Erico – zawołał do niej. – Damo w czerwieni! Zatrzymała się, zaskoczona, i

spojrzała w stronę drzew.

– Czemu czaisz się pod katalpą?

– Nie czaję się, tylko czekam. – Poklepał ławkę obok siebie. – Chodź tu i siadaj.

Wciąż stała, wahając się.

– Nigdy tu nie byłam po zamknięciu. Teren wydaje się większy. Podoba mi się.

Czy możemy zwiedzić wesołe miasteczko? Ciekawa jestem, jak wygląda w nocy.

Nick podszedł do Eriki i objął ją w talii, zaglądając jej w twarz. Gniew? Nie, nie

jest rozgniewana. Strach? Może. Coś w wyrazie jej ust zdradzało, że jest

nieszczęśliwa.

– Co się stało? Gdy powiedziałaś rano, że masz dla mnie niespodziankę,

wydawało mi się, że chodzi o coś miłego.

– I tak było. A przynajmniej wydawało mi się, że tak jest. Ale już nie.

– Czy to ma być zagadka?

background image

– Nie, nie mam zamiaru z tobą w nic grać. Nie będę mówić czegoś innego, niż

myślę, oszukiwać ciebie albo siebie. – Zacisnęła dłonie w pięści i przycisnęła do

piersi. – Pospaceruj ze mną, to znajdę odpowiednie słowa...

Ruszył przy niej, z łatwością dopasowując krok do jej tempa. Przecięli rabatki

kwiatowe i część parkową. Erica zatrzymała się przy karuzeli. W bladym,

księżycowym świetle malowane konie o długich grzywach i uniesionych nogach były

cudownie nierzeczywiste. Duże lustra w dachu, ujęte w ozdobne ramy, odbijały

ś

wiatło odległych gwiazd.

– Jak pięknie – powiedziała. – Wydaje się, że po zmierzchu zaczynają żyć

własnym życiem.

Weszła na platformę karuzeli i odwróciła się, by spojrzeć mu w twarz.

– Wiem o stypendium.

– No chyba, przecież w środę masz zamiar wyjechać!

– Rozmawiałam z Windomem, który powiedział mi, że sfinansowałeś to

stypendium w siedemdziesięciu pięciu procentach. Czy to prawda?

– Tak.

Przyznał się. Jej ostatnia nadzieja, że Windom się mylił, rozwiała się.

– Dlaczego? Dlaczego mi nie powiedziałeś? Obnosiłam się jak bohaterka,

poklepując sama siebie po ramieniu, jaka to jestem mądra. A to wszystko nieprawda.

Zrobiłeś ze mnie kłamczuchę.

– Gdybym zaproponował ci pieniądze, przyjęłabyś?

– Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.

– Przyjęłabyś?

– Zapewne nie.

– Masz odpowiedź. Chciałem pomóc ci w spełnieniu marzeń, dać ci coś, czego

pragniesz. Klub Poszukiwaczy Przygód był dobrym sposobem na urzeczywistnienie

mojego zamiaru.

– Oszukałeś mnie! – Erica była przerażona. Podchodził do tej sprawy, jakby się

nic nie stało. – Celowo mnie oszukałeś.

– A co to za różnica? Dostałaś to, czego pragnęłaś. Chcesz wyjechać do Tanzanii,

prawda? , Zacisnęła palce na zniszczonej’ skórze uzdy niebiesko-żółtego konika. Jej

głos był ledwo słyszalny.

– Nie jestem pewna.

– Jak to? – Wszedł za nią na platformę karuzeli.

– Od kiedy się znamy, tylko o tym mówisz. Wyprawa do Afryki. Szympansy w

ś

rodowisku naturalnym. Studia nad naczelnymi. Etologia.

– Dziś rano zmieniłam decyzję. – Odsunęła się od Nicka, tak że malowany konik

znalazł się między nimi. Chętnie by na niego wskoczyła i odjechała przed siebie. – To

właśnie była moja niespodzianka, Nick. Miałam zamiar podziękować za stypendium,

ż

eby tu z tobą zostać.

background image

– Och. – Chwycił mocno jej dłoń. – Erico, nie żartuj na ten temat.

– Nie żartuję.

– Jak mógłbym na to przystać? Powiedziałaś mi kiedyś, że różnica między nami

polega między innymi na tym, że ja jestem już jedną nogą na emeryturze, a ty ciągle

czekasz, by twoje życie zawodowe się rozpoczęło. Jak mógłbym się zgodzić, byś

została, byś wyrzekła się swoich marzeń?

– Nie mógłbyś o to prosić. Ani żądać. Ani manipulować. Moje życie należy do

mnie, Nick, i ja sama decyduję, co mam robić. To miał być podarunek –

obdarzyłabym cię, ponieważ mnie również sprawiłoby to przyjemność.

– I zrobiłabyś to dla mnie?

– Już nie. – Zakręciła się na pięcie i odeszła, okrążając fantastyczne stwory na

karuzeli. – Oczekiwałam od ciebie uczciwości. „Zaufaj mi” – powiedziałeś, i ja

zaufałam. A ty zrobiłeś ze mnie kłamczuchę, pozerkę. Amanda jest ze mnie dumna.

Moi rodzice są ze mnie dumni. Co by sobie pomyśleli, gdybym im powiedziała, że

moje stypendium nie jest wynikiem osiągnięć naukowych, ale wysiłków w sypialni?

– Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz!

– A w co mam wierzyć? Dlaczego miałbyś wydawać takie ogromne pieniądze,

jeśli niejako zapłatę za moje względy?

– Bo cię kocham.

– I by okazać tę miłość, wysyłasz mnie na drugi koniec świata. A może po prostu

chciałeś się mnie pozbyć? Czy o to chodzi, Nick? Czy już ci się znudziłam?

– Jesteś śmieszna, Erico. Oczywiście, że nie chcę się z tobą rozstawać ani na

chwilę. To rozstanie będzie dla mnie piekłem. Do diabła, zatrzymaj się.

Stanęła w miejscu.

– Skoro nie chcesz się ze mną rozstawać, udowodnij to. Jedź ze mną.

– Czy to wyzwanie?

– Nie gram z tobą w żadne gry, Nick. To ty manipulowałeś, dając mi te pieniądze

i pozwalając, bym myślała, że na nie zasłużyłam. Ale więcej ci na to nie pozwolę. Nie

dam się oszukiwać. Chcę usłyszeć odpowiedź: czy pojedziesz ze mną do Afryki?

– Wiesz, że nie mogę.

– Dlaczego?

– Bo mam tu swoje zadania.

– Wesołe miasteczko może funkcjonować bez ciebie. Sam mi to mówiłeś. Poza

tym jest zamknięte przez sześć zimowych miesięcy.

– Michael jeszcze chodzi do szkoły.

– Michaela interesuje etologia i studia nad zwierzętami. Taki wyjazd byłby dla

niego bardzo cenny. Jestem pewna, że można dogadać się z jego szkołą.

– Może, ale ja chcę mu stworzyć dom. Miejsce, w którym czułby się bezpiecznie.

– Dom to nie miejsce, Nick. Dom to ludzie, którzy się kochają.

Gdy na niego patrzyła, wiedziała, że nikogo innego nie pokocha. A jednak

background image

przeznaczone, im były różne drogi przez życie.

– Wiedzieliśmy od początku, że bardzo się różnimy.

– Ale zakochaliśmy się w sobie.

– Oszukiwaliśmy się.

– Nie, Erico. – Uchwycił jej dłoń. – To nie jest żadne oszustwo. – Zamknął ją w

mocnym uścisku. – Nie możesz temu zaprzeczyć, Erico.

– Przestań, Nick.

– Nie przestanę. Czy ty tego nie czujesz? Patrz, jak znakomicie pasują do siebie

nasze ciała. To nie jest kłamstwo, to nie jest ułuda ani oszustwo.

Pragnęła go, tęskniła za nim, chciała mu się poddać, zaprzestać tej głupiej walki.

Tak łatwo byłoby ulec jego woli, stać się częścią Nicka. Zmusiła się, by się od niego

oderwać.

– Nie! – krzyknęła. – Nie możemy tego zrobić.

– Dlaczego nie? – Wyciągnął ku niej rękę. – Dlaczego nie może być jak

dotychczas?

– Osobno, po dwóch stronach kuli ziemskiej? Czy tego właśnie chcesz?

– Nie, wolałbym być z tobą, ale pragnę, byś miała swoją szansę.

Wzięła go za rękę i pociągnęła na środek platformy. Zeszli do środka pierścienia,

tam, gdzie zwykle siedział mechanik, kontrolujący działanie karuzeli. Erica wskazała

lustro, w którym oboje się odbijali.

– Co widzisz?

– Ciebie. I siebie.

Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz.

– A co teraz widzisz?

– Ciebie.

– Nie jestem częścią ciebie, Nick. Twoim przedłużeniem. Mogę się z tobą

połączyć tylko wtedy, jeśli taka będzie moja wola. Nie możesz mnie zmusić, bym

robiła to, co chcesz. Nie rozumiesz? To nie działa. Boja nie jestem tobą.

Zacisnęła ręce na dźwigni i rozległa się głośna muzyka, a karuzela zaczęła się

obracać.

– Co ja zrobiłam? Co się stało?

– Nic takiego, zaraz to wyłączę.

– Nie, zostaw. Podoba mi się.

Wyminęła go i wskoczyła na kręcący się pierścień. W ciemnościach konie

podnosiły się i opadały. Wsiadła na srebrnobiałego rumaka. Wiatr bawił się jej

włosami, a karuzela kręciła się i kręciła. Tego właśnie się obawiała – że stanie się

takim malowanym, sztywnym konikiem, niezdolnym do ruchu, jeśli Nick nie naciśnie

dźwigni. Miłość pozbawiła ją woli. Jej życie stałoby się tak monotonne jak jazda na

karuzeli.

Ale Nick nigdy nie zmuszał jej do niczego, czego sama by nie chciała. Uszanował

background image

jej upór do tego stopnia, że uciekł się do podstępu. Czy rezultat był ten sam? Nagle

coś zrozumiała. Dał jej szansę, a ona musi ją przyjąć. Zeszła ze srebrnego konia.

Nick wyłączył maszynerię i muzyka ucichła z ostrym zgrzytem. Koniki powoli

traciły impet.

– Próbowałeś zrobić coś, czego pragnęłam. Dlatego dałeś pieniądze.

– Nie słyszę cię – zawołał. – Ta cholerna muzyka całkiem mnie ogłuszyła.

– Ale ma to sens jedynie wtedy, jeśli ze mną pojedziesz.

Zeskoczyła z karuzeli. Jeśli z nią pojedzie, będzie to znaczyło, że chcą tego

samego: wspólnego życia. Jeśli nie... no cóż, ona ma swoją karierę, on swój dom.

– Nick – krzyknęła – pojadę do Afryki. Wykorzystam stypendium.

– To dobrze. – Też zeskoczył ze zwalniającej platformy i zbliżał się do niej.

– Ale chcę, żebyś pojechał ze mną. Jeśli tego nie zrobisz, odsuniemy się od siebie,

zgorzkniejemy, będziemy się wzajemnie oskarżać o rozstanie. Oboje musimy

pragnąć, by nasz związek przetrwał. Proszę cię, powiedz, że ze mną pojedziesz.

– Kochanie, spróbuj zrozumieć. Nie mogę.

– To znaczy, że nie chcesz. Możesz pojechać, ale nie chcesz.

W chwili, gdy spotkały się ich oczy, poczuła cały ból rozstania.

– Proszę, Nick. Pójdę na kompromis. Podzielę stypendium na dwa półroczne

okresy. Sześć miesięcy tam, sześć miesięcy tu, i jeszcze raz.

– To by mi się podobało.

– Ale musisz ze mną pojechać. – Dostrzegła w jego oczach upór i mówiła szybko

dalej: – Mógłbyś prowadzić własne prace, realizować swój projekt botaniczny.

Chciałeś przecież eksperymentować z przeniesieniem roślin z dżungli w nasz klimat.

Och, proszę cię, musimy być razem.

– Erico, spróbuj zrozumieć....

– Nie, nie chcę tego słuchać. Nie będę słuchać, jak mówisz „nie”.

Cofała się przed nim coraz szybciej, aż w końcu odwróciła się i rzuciła biegiem

krętą ścieżką wśród drzew i paproci. Wesołe miasteczko nie wydawało jej się już

zaczarowanym miejscem.

Nick był tuż za nią. W końcu chwycił ją za ramię i zatrzymał.

– Erico, przestań. Potkniesz się i potłuczesz. Wyrwała się. Stali naprzeciw siebie,

ciężko dysząc.

– Posłuchaj mnie. Kocham cię. Chciałbym, żebyśmy stworzyli rodzinę: ty, ja i

Michael.

– Ja też tego chcę.

– Ale rodzina potrzebuje domu. Spokojnego miejsca, gdzie mogłaby mieszkać.

– Nie chcę tego słuchać.

Okręciła się na pięcie. Gwałtownie potrzebowała teraz muzyki, która

zagłuszyłaby nieuniknione słowa. Nie chciała ich słyszeć. Dostrzegła aparaturę

kontrolującą urządzenia w Królestwie Dzieci i poszła w tamtym kierunku.

background image

– Co robisz? – zapytał Nick.

– Puszczam muzykę. – Widziała, jak Nick kiedyś włączał urządzenia i wiedziała,

ż

e to łatwe. Podniosła metalową przykrywę, nacisnęła trzy guziki i nagle wszystko

wokół ożyło. Zapaliły się neonowe żarówki, rozległy się dźwięki dziecięcych

piosenek.

– Erico, czy możesz usiąść i wysłuchać mnie?

– Nie, nie mogę. Nie teraz. Potrzeba mi hałasu. Ruszyła przed siebie, do stawu z

łódkami i włączyła światła. Potem uruchomiła diabelski młyn i małe samochodziki,

które jeździły pod kolorową, pasiastą markizą. I motorynki, i samolot. Dopiero wtedy

wróciła do Nicka.

– Nie możemy poważnie rozmawiać w takim hałasie.

– Nie musimy rozmawiać. Wystarczy, jak powiesz: „Dobrze, Erico, pojadę z

tobą”. Potem dogadamy szczegóły. Ostatecznie nie muszę wyjeżdżać już w

poniedziałek.

– Myślałem, że wyjeżdżasz w środę.

– Najpierw odwiedzę rodziców w Wisconsin.

– W poniedziałek – powtórzył. – Pojutrze.

– Zabierz się ze mną. Wypracujemy jakiś kompromis.

– Ale ty nie mówisz o kompromisach – powiedział, głośniej, niż było trzeba. –

Mówisz tylko, że powinienem zostawić swoje spokojne, uporządkowane życie i

jechać za tobą do jakiejś cholernej dżungli. Czego ty się dla mnie wyrzekniesz?

– Oboje coś zyskujemy – wyrzuciła z siebie. – Wspólne życie.

– Przemyśl to – zaproponował. – Zrobiłaś ze mnie łajdaka, okropnego faceta,

który próbował tobą manipulować. Ale to nie ja upieram się, by zniknąć na rok w

dżungli.

Zamrugała, usiłując uspokoić wirujące przed jej oczami światła. Nadszedł

moment, w którym jej przyszłość – ich przyszłość – nabierze kształtu. Kolana się pod

nią uginały, w głowie jej się kręciło.

– Przykro mi, Erico. Nie pojadę z tobą. Odwrócił się i odszedł powoli.

Została sama pośrodku wesołego miasteczka, w którym rozbrzmiewały wesołe

dziecięce melodyjki, a kolorowe żarówki migały zachęcająco.

background image

ROZDZIAŁ 15

Przez całą noc Erica spała przy telefonie, mając nadzieję, że Nick zadzwoni i

powie, że zmienił zdanie. Ale telefon odezwał się dopiero w niedzielny poranek.

– Erica? Tu Amanda. Mam wiadomość. Ostatecznie zdecydowałam się na imię

dla tej wielkiej czarnej pantery. Nazwę go Arthur.

– Arthur?

– Na cześć tego uroczego dżentelmena z Klubu Poszukiwaczy Przygód, doktora

Arthura Windoma. Rozmawialiśmy długo wczoraj wieczorem. Będzie ze mną

współpracował.

– To wspaniale. – Erica szczerze się ucieszyła. – Cieszę się, że w twoim życiu

pojawił się ktoś specjalny. A jak tam Sheena?

– W tej sprawie właściwie dzwonię. Na wyspie wszystko w najlepszym porządku.

Rano była niespokojna, więc Michael ją zabrał. Po jakiejś godzinie wzięła go za rękę i

zaciągnęła z powrotem na wyspę. I od tego czasu tam jest.

– To dobre nowiny.

– Więc dlaczego masz taki okropny głos? Co się stało? Nic, czego nie dałoby się

przeżyć.

– Trochę się denerwuję wyjazdem. Ostatecznie jadę w poniedziałek, a nie w

ś

rodę. Najpierw wybieram się w odwiedziny do rodziców.

– Daj znać, jeśli będę ci mogła w czymś pomóc. – Z głosu Amandy emanowała

prawdziwa życzliwość. – Będzie nam cię brakowało, kochanie.

– A mnie was. Do widzenia, Amando.

Erice wydawało się, że przywrócony został ład, naturalny porządek rzeczy.

Sheena znalazła dom, przyłączyła się do własnego gatunku. Amanda, niepoprawna

romantyczka, ma szansę na bliższą znajomość z Arthurem Windomem. A ona jest

znowu sama i zajmuje się pracą zawodową.

Wstała energicznie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Później wybierze

się do zoo, żeby się pożegnać, ale teraz pora się spakować. Wzięła prysznic,

wyszczotkowała włosy, poszła do sypialni i przejrzała zawartość szafy. Większość jej

ubrań nie nadawała się do noszenia w dżungli, więc trzeba je będzie oddać na

przechowanie.

Wzięła w rękę żółtą sukienkę, którą miała na sobie w wesołym miasteczku, gdy

Nick zabrał ją na diabelski młyn. A oto konserwatywny strój, który włożyła na

spotkanie w Klubie Poszukiwaczy Przygód. I czerwone spodnie i koszula z

wczorajszego wieczoru. Tyle wspomnień. Niecierpliwie wrzuciła wszystko do torby i

zaciągnęła zamek.

Minęło południe, gdy zaczęła pakować szklane figurki z półki. Przyglądała się

każdej, przypominając sobie minione lata. Niewątpliwie ten rok, trzydziesty drugi rok

jej życia, był pełen wydarzeń. Będzie musiała coś znaleźć, co by go najlepiej

background image

symbolizowało. W ciągu kilku miesięcy znalazła miłość, straciła ją i wyruszała do

Tanzanii. Może powinna kupić wielką szklaną bańkę, w którą mogłaby walnąć

młotkiem i rozbić na milion odłamków. Tak właśnie się czuła. Jej krucha szansa na

szczęście rozpadła się. Zawsze już będzie sama.

Delikatnie zdjęła z szyi łańcuszek z malutkim scyzorykiem. Zacisnęła go w dłoni,

wzywając myślami Nicka. Ale nic z tego nie będzie. Zawinęła scyzoryk w chusteczkę

i włożyła do pudełka.

Chowała właśnie figurkę szympansa, gdy usłyszała jakiś dźwięk i zamarła w pół

ruchu. Może to Nick otwiera drzwi swoim kluczem?

Pobiegła do drzwi. Były zamknięte. Nikt nie naciskał klamki. Ale na pewno coś

słyszała.

Zaczęła nasłuchiwać.

Nagle za kuchennym oknem rozległa się głośna muzyka. A cóż to takiego?

Dzieciaki puszczające stereo na cały regulator?

Podeszła do okna i zobaczyła orkiestrę dętą w czerwonozłotych uniformach.

Otworzyła okno i wychyliła się, by przyjrzeć się dokładniej. Spod drzewa wyszedł

czteroosobowy chór rewelersów i zaśpiewał „Abba dabba abba dabba rzekła małpa do

szympansa. „

Erica klasnęła w ręce i roześmiała się, zachwycona. Kto to jest? Skąd się tu

wzięli? Muzyka nagle ucichła, a zamiast niej rozległa się dzwoniąca, nieśmiała

melodyjka.

Nick, w przebraniu kataryniarza, wyszedł spod drzewa. Erica poczuła, jak zalewa

ją fala niewysłowionego szczęścia. Więc jednak przyszedł do niej. Jest tutaj.

– Erico – zawołał – czy tak głośno ci wystarczy? Orkiestra odezwała się

huczącym akordem.

W całym budynku ludzie otwierali okna.

– Wolałam, gdy byłeś mimem. Po co to robisz?

– śeby ci pokazać, że potrafię iść na kompromis. Pojadę z tobą do Tanzanii –

zawołał. Rozległ się werbel. Nick przeczekał go, po czym wołał dalej: – Pojadę, jeśli

skrócisz wyprawę do sześciu miesięcy, a na następne sześć miesięcy wrócimy tu.

Zawahała się na moment. Czy taki plan zakłóci jej badania? Właściwie nie. Da

sobie radę. Czy nie będzie problemów ze stypendium? Oczywiście, że nie.

Stypendium i tak pochodzi od Nicka.

Zanim zdążyła wykrzyczeć zgodę, do przodu wysunął się dobosz. Był nim

Michael.

– Proszę cię, Erico, zgódź się. Tata mówi, że mogę pojechać z wami, ale w lecie

będę musiał nadrobić szkołę.

– Zgoda! – zawołała. – I na ciebie, i na twego ojca. Michael krzyknął z radości i

machnął do orkiestry, która zaczęła grać „Happy Days Are Herę Again”.

Nick odkleił sztuczne wąsy, odstawił katarynkę i zaczął wdrapywać się na topolę.

background image

– Nick, ostrożnie! – Ten człowiek był szalony, cudownie szalony, a ona go

kochała.

Zatrzymał się na wysokości jej parapetu.

– Jeszcze jedno. Wyjdź za mnie jutro.

– Tylko jeżeli jesteś gotów dziś w nocy popracować nad ściślejszą więzią między

nami.

Przeskoczył z gałęzi na parapet i wsunął się do środka. Wychylił się jeszcze na

chwilę i pomachał do orkiestry, która odmaszerowała, głośno grając. Nick dotknął

policzka Eriki.

– Tak bardzo cię kocham, Erico. Pocałowała go w dłoń.

– Ja też cię kocham.

Przytulili się do siebie i świat wydał się Erice absolutnie doskonały.

– Co wpłynęło na zmianę twego zdania?

– Ty. Coś, co powiedziałaś.

– Zdradź co, żebym mogła jeszcze kiedyś użyć tego argumentu.

– Prawdę, Erico. Tylko prawdę. Powiedziałaś, że dom to nie miejsce. Dom to

bycie z ludźmi, których kochasz.

Wtuliła się w jego ramiona z poczuciem doskonałego spełnienia. Erica Swanson

znalazła partnera na całe życie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
120 Miles Cassie Naturalny porządek rzeczy
Miles Cassie Naturalny porządek rzeczy
8 rzeczy których nie powie ci lekarz, Medycyna Naturalna
POCZĄTEK NOWEGO PORZĄDKU, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Holograficzna natura rzeczywistości
Naturalne sposoby utrzymywania porządku w domu
26 Miles Cassie Oblicze wroga
Miles Cassie Zaufaj miłości
064 Miles Cassie Jak za dawnych lat
Miles Cassie Intryga i miłośc 26 Oblicze wroga
26 Miles Cassie Oblicze wroga
35 Miles Cassie Zaufaj miłości
HT082 Miles Cassie Klucz
035 Miles Cassie Zaufaj miłości
26 Miles Cassie Oblicze wroga

więcej podobnych podstron