Cassie Miles
NATURALNY PORZĄDEK RZECZY
(Monkey business)
ROZDZIAŁ 1
Spod falbany żółtej kapy na łóżku Eriki Swanson wychylił się owłosiony łeb. Promienie
popołudniowego słońca padały przez okno, rozlewając się tęczą barw na drewnianej
podłodze. Włochata ręka wysunęła się ku oświetlonym deskom.
Rozległ się jakiś dźwięk. Ręka cofnęła się błyskawicznie i stworzenie zamarło w
bezruchu.
Erica stała w drzwiach sypialni, zbyt skupiona na trzymanej w ręku kopercie, by dostrzec
cokolwiek innego. Ód dawna czekała na ten list. Zaczerpnęła powietrza, zacisnęła kciuk na
szczęście... i nagle poczuła, że ktoś się jej przygląda. Rozejrzała się niespokojnie po pokoju,
ale wszystko wydawało się w porządku. Wzruszyła ramionami i zdecydowanym ruchem
rozdarła kopertę.
– Cholera jasna! – Znowu odmowa sfinansowania jej projektu badawczego. Zmięła papier
i ze złością rzuciła na podłogę.
Zwierzę przyglądało się jej w ciszy.
Z głębokim westchnieniem Erica przeszła przez pokój, usiadła na krawędzi wielkiego
łóżka i rozwiązała sznurowadła sportowych butów. Nie powiodło się z Towarzystwem
Ekspedycji Badawczych, ale nie była to przecież jej ostatnia możliwość. Na dwa inne podania
nie otrzymała jeszcze odpowiedzi. Upuściła jeden adidas na podłogę.
Muskularne, owłosione ramię wciągnęło but pod łóżko.
Drugi but spadł na podłogę..
Ramię pojawiło się znowu. Długie, zwinne palce sięgnęły ku łydce Eriki i błyskawicznie
zacisnęły się wokół jej kostki. Z krzykiem skoczyła na równe nogi, straciła równowagę i
upadła do tyłu, na łóżko, chwytając żółtą narzutę. Jej noga wciąż tkwiła w mocnym uścisku.
Erica zaniosła się... śmiechem.
– Sheena, ty głupia małpo! Ale mnie wystraszyłaś!
Trzyletnia szympansica odpowiedziała pohukiwaniem, uwolniła kostkę opiekunki i
wyczołgała się spod łóżka. Jej szerokie wargi otwierały się i zamykały, a wydostający się
spomiędzy nich dźwięk do złudzenia przypominał chichot.
– Bardzo śmieszne. – W głosie Eriki słychać było wyrzut.
Sheena opuściła głowę, ale Erica wiedziała, że nie jest to gest skruchy. Od trzech
miesięcy, od kiedy wzięła szympansicę do domu z Ogrodu Zoologicznego, położonego przy
zachodniej granicy Denver, nauczyła się, że te zwierzęta nie umieją przepraszać.
Sapiąc i pohukując, Sheena wskoczyła na łóżko i zajęła się przeczesywaniem krótkich,
kasztanowych loczków swojej opiekunki.
– Wiesz, że nie powinno cię tu być – upomniała Sheenę Erica. – Do mojej sypialni
szympansom wstęp wzbroniony.
Czy Sheena narobiła szkód? Erica rozejrzała się po pokoju, ale wydawało się, że
wszystko jest w porządku. Regalik na książki wciąż stał. Bratki z wazonika na toaletce nie
zostały zjedzone. I co najważniejsze, Sheena nie dobrała się do kolekcji szklanych figurek.
Było ich trzydzieści dwie – jedna na każdy rok życia.
Sowa symbolizowała rok, w którym Erica skończyła studia. Synogarlica przypominała,
kiedy wyszła za mąż. Szakal przybył, gdy się rozwiodła. Trzy figurki przedstawiały
szympansy....
Kołyszącym krokiem Sheena przecięła pokój i złapała zmięty list. Jej opiekunka
westchnęła.
– Możesz go sobie wziąć.
Małpa natychmiast wepchnęła kartkę do ust.
– Możesz się tym bawić, ale nie zjedz go, proszę. Sheena rozerwała kulkę papieru silnymi
zębami i zachichotała, pokazując Erice bezkształtną masę.
– Nie jedz tego, Sheeno. Odmowy są pewnie trujące. – Wyciągnęła rękę, ale małpa
uskoczyła. Choć Sheena miała tylko siedemdziesiąt centymetrów wysokości i ważyła
piętnaście kilogramów, z łatwością dałaby sobie radę z doświadczonym zawodnikiem.
– No dobrze, chodźmy stąd. – Erica wydała z siebie kilka dźwięków, w języku
szympansów oznaczających dobre jedzenie, i ruszyła ku drzwiom. – Co powiesz na obiad?
Trochę pysznej, sycącej małpiej mieszanki?
Sheena podążyła za nią na krzywych nogach, a Erica cofnęła się, by zamknąć drzwi
sypialni.
Coś za szybko to poszło. Sheena zazwyczaj nie dawała się tak łatwo skusić. Zapewne
szykuje inne psoty, na przykład puści wodę do wanny lub ściągnie zasłony. W holu Erica
zatrzymała się na moment, żeby podkręcić klimatyzację, która nigdy nie dawała się dobrze
wyregulować. Nie skarżyła się jednak, bo dom należał do Amandy Hatfield, właścicielki zoo,
w którym od półtora roku pracowała. Trudno było się spodziewać, że ktokolwiek inny
pozwoli trzymać w mieszkaniu takie zwierzę jak Sheena, nie zabezpieczając się przed
zniszczeniami wysoką kaucją.
Sheena zaczęła teraz wywijać fikołki na trzcinowych matach, wyściełających podłogę w
największym pokoju, a Erica przysiadła na zniszczonym przez małpę krześle i ściągnęła
granatowe podkolanówki, które razem z koszulą i szortami tworzyły jej letni uniform. Na
bosaka poszła do kuchni.
Lodówkę wypełniały jabłka, brzoskwinie, pomarańcze i sałata. Wspaniały zestaw, jeśli
się jest głodnym przedstawicielem naczelnych.
– Wygląda na to, że znowu zjemy sałatkę owocową – westchnęła Erica.
Wyjmowała brzoskwinie i jabłka, kątem oka obserwując Sheenę, która porzuciła papier i
biła teraz małpkę-zabawkę. Nie były to żadne czułe klepnięcia, a dziko, hałaśliwie
wymierzane razy. Po chwili uspokoiła się, objęła zabawkę i przywarła do niej wargami w
parodii miłosnego pocałunku.
– Jesteś za młoda, by odczuwać popęd seksualny. Szympansica zignorowała tę uwagę i
obsypywała zabawkę całusami.
– Daj spokój, Sheena. Dopiero za jakieś cztery lata będziesz dojrzewać. Natomiast
przydałby ci się kolega.
Od połowy kwietnia Erica usiłowała wprowadzić Sheenę do czteroosobowej rodziny
szympansów w zoo. Wyspa ssaków naczelnych nie była całkowicie dzika, ale stworzono na
niej warunki tak bliskie naturalnemu środowisku szympansów, jak tylko to było możliwe w
Kolorado. Na wyspie Sheena przebywałaby ze swoimi, powstałyby miedzy nimi ściślejsze
więzi, a w odpowiednim czasie zapewne miałaby potomstwo. Niestety, nie wyglądało na to,
by plany Eriki miały się spełnić. Codziennie przenosiła Sheenę przez fosę na wyspę i
codziennie małpa kończyła swoją wizytę histerycznym wrzaskiem....
Erica westchnęła, gdy Sheena spojrzała na nią i wydała dźwięk oznaczający jedzenie.
– Szkoda, że z innymi szympansami nie porozumiewasz się tak dobrze jak ze mną.
Erica unikała języka znaków. Początkowo starała się nie używać nawet słów, jedynie
dźwięków charakterystycznych dla szympansów, ale Sheenę najwyraźniej tak to
przygnębiało, że poddała się i wróciła do ludzkiej mowy.
– Och, Sheeno. Czy naprawdę nie wolałabyś mieć kumpla szympansa? Na wyspie jest
taki samiec, akurat w twoim wieku. Pamiętasz? Nazywa się Java.
Takie kuszenie brzmiało żałośnie nawet w uszach Eriki. Doskonale wiedziała, że na siłę
nie da się nawiązać żadnych kontaktów, nie potrafiła się jednak powstrzymać.
– Tak byś się dobrze bawiła. Sheena parsknęła.
– Uwierz mi. Pewnego dnia spotkasz swego królewicza – być może nawet właśnie Javę –
i potem będziesz żyła długo i szczęśliwie.
Małpa zaczęła pohukiwać.
– Nie wierzysz? – Po chwili stwierdziła rzeczowym tonem: – Ja też nie. Widocznie żadna
z nas nie jest typem Kopciuszka. Może to i dobrze. Chyba nie robią szklanych pantofelków w
twoich rozmiarach.
Szympansica skoczyła na stół kuchenny i chwyciła brzoskwinię. Ścisnęła delikatny owoc,
a miąższ przeciekł jej między palcami.
Erica postanowiła nie karcić małpy. Nic się ostatecznie nie stało. Jednak gdy szympansica
chwyciła ceramiczny słój, stojący na blacie kuchennym, powiedziała zdecydowanie:
– Postaw to z powrotem.
Sheena posłuchała. Słój stłukł się, a płatki owsiane rozsypały po całej podłodze. Chwyciła
następny słój równocześnie z Ericą, która wydała ostrzegawczy dźwięk. Przez chwilę
walczyły, ale Sheena była silniejsza i słój z małpią mieszanką wylądował na podłodze.
– Przestań, Sheeno! Jak ty się zachowujesz! Sheena kłapnęła zębami.
– Nie pyskuj! – Erica jęknęła. – Co ja gadam? Ty nie pyskujesz. Jesteś małpą. Nie umiesz
mówić. Chyba mi odbija.
Sheena wskoczyła na parapet i długimi palcami nóg uchwyciła jego brzeg. Erice nie
podobało się, jak przygląda się zapadce, zamykającej okno.
– No chodź. Odejdź stamtąd.
Małpa zrobiła minę, która najwyraźniej mówiła: „spadaj, Erico!” Zręcznie podniosła
zapadkę i otworzyła okno. Erica zamarła.
– Bardzo sprytnie. Nie wiedziałam, że rozpracowałaś ten zamek. Na szczęście jest jeszcze
siatka.
– Uśmiechnęła się przyjacielsko i wyciągnęła ramiona.
– Jeśli tu wrócisz, obiecuję zabrać cię na przejażdżkę. W twoim foteliku samochodowym.
Chciałabyś?
Najwyraźniej Sheena nie była zainteresowana, bo podniosła zapadkę na ramie siatki i
wyskoczyła z pierwszego piętra na zewnątrz. Erica rzuciła się do okna.
Metr od niej, ale poza zasięgiem jej rąk, Sheena wisiała na grubych gałęziach wysokiej
topoli. Nawet nie pomachawszy na pożegnanie, zręcznie zsunęła się na dół....
Erica pognała do drzwi, ale przypomniała sobie, że jest boso. Rzuciła się do sypialni.
Lewy but stał koło łóżka. Gdzie drugi?! Padła na kolana i na ile mogła, wsunęła się pod
łóżko, szukając po omacku. Znalazła go w końcu, zaklinowany za nocnym stolikiem. Klnąc
głośno, wskoczyła w adidasy, złapała szelki i smycz szympansicy i wypadła z mieszkania.
Sheena zdążyłaby już uciec na drugi koniec miasta.
Erica obiegła budynek i stanęła. Oto topola. Oto otwarte okno jej kuchni. Ale ani śladu
małpy. Pobiegła na parking. Starszy mężczyzna wysiadał właśnie z samochodu.
– Czy widział pan może szympansa?
– Oczywiście, że widziałem. W zoo.
Sprintem ruszyła ku ulicy. Samochody! Tyle samochodów! Czy Sheena będzie na tyle
rozsądna, by unikać jezdni? Na pewno nie. Erica skierowała się ku zatłoczonemu bulwarowi.
Na rogu wpadła na dwóch chłopaków na rowerach.
– Nie widzieliście może szympansa?
– Nie – powiedział jeden z nich – ale widzieliśmy małpę.
– Chyba szła do Barrona. – Chłopiec wskazał palcem kierunek.
Sheeny nie było widać, ale dwie przecznice dalej lśnił neon: Ogrody i Wesołe Miasteczko
Barrona.
Erica ruszyła biegiem, klucząc miedzy nielicznymi przechodniami. Pierwsze światła.
Drugie światła. Na drugą stronę bulwaru. Przez hałas ulicy usłyszała zgrzyt diabelskiego
młyna, piski dzieci i delikatną muzykę. Kataryniarz?
Przed wejściem na teren wesołego miasteczka rozchichotane dzieci otaczały mężczyznę o
ogromnych wąsach i wielkiej, skołtunionej, czarnej czuprynie. Mężczyzna oderwał dłoń od
korby katarynki i pomachał do Eriki.
– Hej, panienko! Nie zgubiła pani małpy?
– Zgubiłam. – Ciężko oddychając, podeszła bliżej i spojrzała nad głowami śmiejących się
dzieci. Sheena podskakiwała na swoich krzywych nogach i robiła głupie miny.
Na widok Eriki z piskiem rzuciła się w ramiona kataryniarza.
– Proszę ją przytrzymać! – krzyknęła Erica. Sheena złapała kataryniarza z całej siły za
szyję, a na widok szelek w rękach opiekunki wdrapała się na jego ramiona. Erice ogarnęła
wściekłość. Od trzech miesięcy jej życie było wywrócone do góry nogami, a dom zmienił się
w pobojowisko. A teraz jej podopieczna zachowuje się jak maltretowane dziecko.
– Małpka nie chce z panią iść – oznajmiło jedno z dzieci.
– Właśnie – włączyło się drugie. – Boi się pani. Kataryniarz znalazł rozwiązanie.
– Proszę dać mi szelki. Założę je.
Wolałaby zrobić to sama, ale Sheena wyprostowała się właśnie, stojąc na ramionach
kataryniarza, i mierzyła wzrokiem pobliskie drzewo oliwki. Czyżby chciała dalej uciekać?
Erica rzuciła kataryniarzowi szelki i smycz. Z pewnymi trudnościami, wyplątując się z
otaczających go ramion i nóg Sheeny, mężczyzna nałożył małpie szelki i zapiął na jej
plecach. Dzieci głośno wyraziły uznanie dla jego zręczności.
– Dziękuję – powiedziała Erica, owijając sobie koniec smyczy wokół przegubu. –
Idziemy, Sheeno.
Jednak małpa nie miała zamiaru się poddać. Erica pociągnęła za smycz. Sheena szarpnęła
w swoją stronę. Teraz była jeszcze bardziej podniecona. Ku radości dzieci, oplotła nogami
kark kataryniarza i gestykulowała dziko.
Erica wydała z siebie długi, ostrzegawczy dźwięk.
Dzieci natychmiast go podchwyciły.
Sheena wydęła wargi i zaczęła zawodzić.
– Mogę coś zaproponować? – odezwał się kataryniarz. – Chodźmy w jakieś spokojniejsze
miejsce. Może w ciszy małpa szybciej się uspokoi.
Erica uniosła ramiona w geście poddania.
– Dobrze.
Gdy tylko podała kataryniarzowi koniec smyczy, a sama wzięła od niego katarynkę,
Sheena się odprężyła. Przytuliła się do mężczyzny i pocałowała go. Kataryniarz pomachał
dzieciom na pożegnanie, a potem ruszył w kierunku wejścia do Ogrodów Barrona.
Erica zawahała się.
– Mówił pan o cichym miejscu.
– Owszem.
– Nie chciałabym podkreślać rzeczy oczywistych, ale to jest wesołe miasteczko, z
tłumem, muzyką i absolutnie bez cichych zakątków.
– Ma pani rację.
Przyjrzała mu się. Zazwyczaj bez trudu oceniała charaktery ludzi i naczelnych – ale ten
mężczyzna ją zaskakiwał. Czy aby czegoś nie knuje? I jak, do diabła, wygląda pod tymi
wąsami?
– Nie jest to może biblioteka publiczna – mówił dalej – ale... znam tu taki zakątek, gdzie
nie ma hałasu. Proszę mi wierzyć.
Czemu nie? Osąd Sheeny przeważnie był wart mniej niż miska małpiej mieszanki. A
jednak Erica posłusznie podążała u boku kataryniarza. Czy miała wybór? Nie mogła przecież
ciągnąć wrzeszczącej i stawiającej opór małpy ulicami Denver. Dla obu mogłoby się to źle
skończyć.
Po przekroczeniu bramy okazało się, że Ogrody i Wesołe Miasteczko Barrona nieco
różnią się od wyobrażeń Eriki. Sądziła, że będzie tam aleja ze sprzedawcami waty cukrowej,
strzelnicami, karuzelami i innymi głośnymi, a pospolitymi atrakcjami. Tymczasem ich droga
wiodła teraz między dwoma pięknie zaplanowanymi i utrzymanymi polami do minigolfa.
Najwyraźniej u Barrona poważnie traktowano słowo „ogród”.
– Mam przewagę – powiedział kataryniarz. – Wiem, że ma pani na imię Erica i pracuje w
Ogrodzie Zoologicznym.
Zerknęła na swoje imię wyhaftowane nad kieszonką na lewej piersi. Nazwa zoo widniała
na rękawie.
– A ja wiem, że pracuje pan tutaj. Sądząc zaś po łatwości, z jaką uspokoił pan tę bestię,
zapewne nazywa się pan Tarzan.
– Jednak nie. Jestem Nick Barron.
– Spokrewniony z właścicielem?
– Właściciel we własnej osobie. Dokładniej rzecz biorąc, jestem trzecim pokoleniem
Barronów właścicieli.
– Moje gratulacje. Pana park jest dobrze utrzymany. Tylko że na ogół nie bywam w
takich miejscach.
– Czemu?
– Och, proszę. – Erica odetchnęła i starała się mówić uprzejmie. Ostatecznie ten człowiek
poskromił Sheenę. – Trochę jestem za stara na przejażdżki na diabelskim młynie....
Nick wskazał siwowłosą parę, grającą w minigolfa.
– Każdy ma tyle lat, na ile się czuje.
– Dzisiaj czuję się jak Matuzalem. Nie dość, że cały dzień było okropnie gorąco, to
jeszcze opluła mnie jedna z lam, gdy czyściłam jej obejście, wpadłam do wody w fosie
otaczającej wyspę naczelnych, a mój ulubiony bawół jest chory. Do tego jeszcze ta ucieczka
Sheeny, no i Towarzystwo Ekspedycji Badawczych odmówiło mi stypendium.
Zacisnęła usta. Zwierzanie się obcym nie leżało w jej naturze.
– Mów dalej – zachęcił ją. – Wyrzuć to z siebie. Mijani ludzie stawali i gapili się na nich,
co nie poprawiało nastroju Eriki.
– Dość już powiedziałam. Może teraz ty opowiesz mi o swoich ogrodach?
– Założono je pięćdziesiąt dwa lata temu jako rezerwat botaniczny. Gdy mój dziadek
otworzył ogród dla publiczności, była tu tylko niewielka restauracja i podium dla orkiestry.
Wiele lat później dodał karuzelę.
Minęli zacienione pole do minigolfa i wyszli na szeroką, zatłoczoną aleję, po której
toczyły się kolorowe wagoniki, a przebrani sprzedawcy oferowali klientom hot dogi i precle.
Z pałacu śmiechu dochodził głośny, mechaniczny chichot. Goście piszczeli, gdy wagonik
nagle wjeżdżał wysoko, by po chwili opaść na dół i kręcić się w kółko. Nawet Sheena
zamilkła. Erica przyglądała się z cierpkim uśmieszkiem.
– To jest ten rezerwat?
– Już nie. Chyba że uznasz wszystkich wielbicieli wesołych miasteczek za ginący
gatunek. Mój ojciec dodał pałac śmiechu, diabelski młyn i kolejkę górską...
Skierował ją ku kolorowej bramie z napisem: Królestwo Dzieci. W tej części wszystko
było dostosowane wielkością do najmłodszych odwiedzających.
– Tędy, proszę.
– A co ty wolisz? Wesołe miasteczko czy ogród botaniczny?
– Pół na pół. Usiłuję zachować tu spokój i ciszę, by można było organizować rodzinne
pikniki, ale równocześnie wesołe miasteczko musi być na tyle duże, by przynosić zysk.
Sheena znów zaczęła pohukiwać.
– Ach, tak – przypomniała sobie Erica. – Ten włochaty potwór, który tak cię polubił,
nazywa się Sheena.
– To twoje domowe zwierzątko?
– Nic z tych rzeczy. – Erica poczuła się dotknięta. Nie popierała robienia z dzikich
zwierząt domowych ulubieńców. Dzisiejsza eskapada potwierdzała idiotyzm takich prób. –
Usiłuję przekonać Sheenę, że chce zamieszkać z innymi szympansami na wyspie ssaków
naczelnych w zoo.
– Macie kilka szympansów? Czy je czasami wynajmujecie?
Przeraził ją sam pomysł.
– Nie! Nie są gromadą komediantów! W zoo próbujemy im stworzyć warunki możliwie
zbliżone do naturalnych.
– Szkoda. Sheenie podobała się zabawa z dziećmi.
– Szympansy takie są. Bardzo towarzyskie. Ale...
– Więc czemu nie pozwolicie im się pobawić?
– Bo to nie należy do naturalnego porządku rzeczy. – Znała już te wszystkie argumenty i
rozważyła je dokładnie, zanim przyjęła posadę w zoo. Nie miała jednak zamiaru wyjaśniać
swojej filozofii facetowi, który krył się za sztucznymi wąsami....
– Naturalny porządek rzeczy... – powtórzył Nick z zastanowieniem. – Chcesz powiedzieć,
ż
e zabawa nie jest naturalna?
– Wcale nie. Nie podoba mi się, jak przekręcasz moje słowa.
– Dlaczego Sheena nie miałaby bawić się z dziećmi, skoro jest wtedy szczęśliwa?
– Po pierwsze, ludzie nie są tak naprawdę w stanie ocenić stanu emocjonalnego
szympansa. Skąd możemy wiedzieć, czy jest szczęśliwa, czy przestraszona? A po drugie,
Sheena nie powinna bawić się z dziećmi, bo jeśli coś jej się nie spodoba, z łatwością może im
połamać kości.
To mu trochę dało do myślenia, ale nie skłoniło do porzucenia tematu.
– A występowanie na scenie? – spytał. – Wydaje mi się, że Sheena lubi być w centrum
uwagi.
– Słuchaj, Nick, studiowałam biologię, a magisterium robiłam z antropologii ze
szczególnym uwzględnieniem naczelnych. Byłam w Afryce, w obozie badaczy goryli w
Ruandzie oraz w obozie Jane Goodall nad rzeką Gombe. Obecnie zajmuję się badaniami nad
instynktem rodzicielskim i tworzeniem więzi u małp w niewoli. Naprawdę wiem, co jest dla
Sheeny najlepsze.
Skręcili na wąską, wybrukowaną ścieżkę, obrzeżoną krzewami bzu.
– Trudno nie zauważyć – powiedział – że Sheena nie przebywa tam, gdzie powinna,
zgodnie z twoim pojmowaniem naturalnego porządku rzeczy.
– Została wychowana przez ludzi. Często nie potrafi właściwie interpretować zachowania
szympansów.
Otworzył drzwi wąskiej, dwupiętrowej repliki holenderskiego wiatraka. Budynek był
jaskrawo pomalowany i otoczony równo rosnącymi tulipanami. Ale wnętrze było zupełnie
inne. Kawowy dywan był o odcień ciemniejszy niż boazeria na ścianach. Tuż przy wejściu
kręcone, mosiężne schody prowadziły na górę. Umeblowanie – szafki, kartoteki, skórzane
fotele i biurko – zdradzało męski gust.
– Moje biuro – oznajmił Nick, zamykając za Ericą drzwi, ponieważ wnętrze było
klimatyzowane.
Chłodna cisza, która ich otoczyła, była niewiarygodna. Erica słyszała, jak oddycha. Nick
Barron wydawał się irytującym człowiekiem, ale dzięki temu biuru zyskał w jej oczach.
– Rzeczywiście jest tu cicho – przyznała.
– Zainstalowałem przemysłową izolację dźwiękoszczelną. Gdy dorastasz w cieniu
diabelskiego młyna, uczysz się cenić ciszę.
Sheena zeskoczyła mu z ramion. Gdy Erica odpięła jej smycz, zaczęła krążyć po pokoju.
– Rozgość się – rzucił Nick, podchodząc do biurka. Ściągnął z głowy perukę kataryniarza,
ukazując własne, krótko przycięte i jasnobrązowe włosy.
Usiadła w jednym z foteli i przyjrzała mu się. Chyba nadszedł czas, żeby zdjął również te
idiotyczne wąsy? Myśl, że ujrzy jego twarz z niewiadomych przyczyn sprawiała jej
przyjemność.
Pomasował sobie głowę.
– Co za ulga! W lipcu jest za gorąco na peruki.
– Na wąsy na pewno też.
Zmarszczył nos.
– Nie, wąsy są po prostu dla wygłupu.
– Nie zdejmiesz ich?
Popatrzył na nią, unosząc brwi. Miała nieprzyjemne wrażenie, że dopiero teraz ją
zauważył.
– A chcesz, żebym zdjął?
Udawała, że nie widzi jego kpiącego spojrzenia i tonu, sugerującego zdejmowanie
zupełnie czegoś innego.
– No jak, Erico, mam je zdjąć?
– Wszystko mi jedno. – Ale to nie była prawda. Strasznie chciała zobaczyć, jak wygląda.
– Nie robi mi różnicy, czy je zdejmiesz, czy zostawisz, czy dasz pozłocić.
– Nie jesteś wcale ciekawa?
– Niespecjalnie.
Udawała całkowitą obojętność, ale dostrzegła złośliwy błysk w jego piwnych oczach. Nic
dziwnego, że tak dobrze dogadał się z Sheeną.
– Myślałem, że ciekawość jest podstawową cechą antropologów.
Sheena przyskoczyła do biurka i złapała kudłatą perukę.
– Zostaw to, Sheena! – skarciła ją Erica.
– Wszystko w porządku. Może się nią pobawić. Erica chciała zaprotestować, ale ugryzła
się w język.
Dobrze mu tak, niech Sheena zniszczy tę śmieszną perukę. Nie wierzył ostrzeżeniom,
podważał każde jej słowo. Poznali się zaledwie kilka minut temu, a już sprzeczali się na
niemal każdy temat. Najwyraźniej nie pasowali do siebie, skoro między nimi cały czas
iskrzyło.
– Chciałabyś może napić się czegoś zimnego z bąbelkami?
Nie lubiła gazowanych napojów i uważała je za niezdrowe.
– Wolałabym zwykłą wodę. Z: lodem.
– Naprawdę? A ja wypijam dziennie z sześć puszek. Otworzył małą lodówkę, ukrytą pod
barkiem.
Sheena znalazła się przy nim w ułamku sekundy. Błyskawicznie sięgnęła w głąb i
wyciągnęła jabłko. Nick usiłował ją złapać, ale chybił o pół... szerokości pokoju. Jednak
mamy coś ze sobą wspólnego, pomyślała złośliwie Erica. śadne z nas nie potrafi złapać
Sheeny.
– Wolno jej jeść jabłka?
– Tak. Jej dieta jest dość podobna do naszej.
Sheena umościła się na kręconych schodach i zaczęła gryźć jabłko na przemian z peruką.
Już dawno nie była tak spokojna.
Erica, dla odmiany, czuła się pobudzona. Obecność Nicka wywoływała nieprzyjemne
drżenie ramion i skurcz w okolicach żołądka. Znała swoje ciało na tyle dobrze, by rozpoznać
symptomy pociągu fizycznego. Stary, znany popęd płciowy, uznała, biorąc z rąk Nicka
szklankę wody z lodem.
– Dziękuję.
Oparł się o fotel za jej plecami, pochylił i stuknął szklanką o jej szklankę. Był tak blisko,
ż
e poczuła zapach jego płynu po goleniu.
– Za bardzo naturalne pragnienie przyjemności – powiedział.
Erica powstrzymała się od uśmiechu. Był zbyt pewny siebie, ale jej ciało potwierdzało
jego prawo do tej pewności. To dopiero kłopot! Nie chciała czuć pociągu do Nicka Barrona z
wesołego miasteczka. W jej planach życiowych nie było miejsca na mężczyznę. Samiec? O
mało nie zakrztusiła się wodą. Co też jej przychodzi do głowy?
Usiłowała się odprężyć i zachowywać jak dojrzała kobieta. Ale oczy ją zdradzały. Nie
mogła oderwać wzroku od Nicka, gdy odchylał do tyłu głowę i pił musujący napój.
Zorientował się, że mu się przygląda, a to drażniło ją jeszcze bardziej. Czy nie tak właśnie
zachowywał się samiec przewodzący stadu? Demonstrując swoją przewagę? Nawet bez
przeprowadzania obserwacji Erica była pewna, że Nick zostałby przewodnikiem w każdym
stadzie, jakie by sobie wybrał. Niech sobie będzie, ale ona nie miała zamiaru stać się potulną
zdobyczą.
Spojrzała na niego w górę, słodko się uśmiechając. Nagłym ruchem dłoni zerwała mu
wąsy.
– Auu! – Szarpnął się do tyłu, zaskoczony.
– Czy tak nie jest lepiej? – zakpiła. – Bardziej naturalnie?
Oho, pomyślała, ma piękne usta. Pełne, ładnie wykrojone wargi, które podkreślają
wyraziste rysy twarzy.
– Jestem zdumiony – odparł, rzucając jej groźne spojrzenie. – Nie sądziłem, że dobrze
wychowane antropolożki tak się zachowują.
– Czasami potulna samica naczelnych uznaje, że agresja jest najbardziej skutecznym
sposobem reakcji.
– Czy to ostrzeżenie?
Wiedziała, że zrozumiał, iż Erica Swanson, inteligentna, nowoczesna kobieta, nie ma
zamiaru poddać się swemu popędowi płciowemu. Nie wtedy, gdy ma wyraźnie bardzo mało
wspólnego z mężczyzną.
Podrapał ślad po przyklejonych wąsach.
– Dobrze znasz biologię, Erico?
– Czemu pytasz?
– Całe życie byłem uczulony na sierść. Tymczasem nasza miła przyjaciółka łaziła po
mnie, a ja nie dostałam nawet wysypki. I oczy mi nie łzawią. Dlaczego?
– Prawdopodobnie futro Sheeny cię nie alergizuje. Nie wiem o tym zbyt wiele, ale
czasami ludzie wyrastają z uczuleń. Zmienia się chemia ich ciał....
– Bardzo bym się cieszył. Zawsze chciałem mieć psa. Może wreszcie nadszedł czas.
– Nigdy nie trzymałeś żadnego zwierzęcia?
– Nigdy.
Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. W jej rodzinnym domu, na wsi w stanie Wisconsin,
roiło się od psów, kotów, papug i królików, nie wspominając o bydle na farmie. Erica, która
była środkowym z siedmiorga dzieci Swansonów, czasami uważała zwierzęta za swoją
prawdziwą rodzinę. Cocker-spaniel zawsze miał czas, żeby się z nią bawić, a niebieska
papużka ćwierkała w odpowiedzi na zwierzenia Eriki. Dorastanie bez zwierząt byłoby bardzo
samotne, pomimo stałego tłumu w domu Swansonów.
Zrobiło jej się żal Nicka. Może to brak zwierząt w okresie dojrzewania sprawił, że tak
bardzo chciał rządzić i miał wszystko za złe.
– Może powinienem kupić szympansa.
Ś
wieżo obudzona sympatia rozwiała się jak dym.
– Nie bądź śmieszny. Szympansy nie są domowymi zwierzątkami, chyba że mieszkasz w
dżungli. To właśnie przydarzyło się Sheenie. – Od strony schodów dobiegło sapnięcie. –
Bardzo miły człowiek przywiózł Sheenę z Afryki, gdy miała sześć miesięcy. Troszczył się o
nią, ale wyrosła i zaczęła zachowywać się jak zwierzę. W końcu miał dość tego, że nigdy nie
może zaprosić gości, a co parę miesięcy musi kupować nowe meble. W rezultacie on się czuje
podle, że postanowił oddać Sheenę, a Sheena nie potrafi zintegrować się z własnym
gatunkiem.
– W porządku. Przekonałaś mnie. Szympansy nie nadają się na domowych ulubieńców.
– Zdumiewająca wrażliwość jak na kogoś, kogo bawi przebieranie się za kataryniarza. –
Erica urwała. Od kiedy to jest taka nadęta i ważna? Zazwyczaj miała dużo tolerancji dla ludzi,
ale w Nicku było coś, co ją prowokowało. Spróbowała to przemóc. Łagodnym tonem dodała:
– Pewnie nie wiesz, ale kataryniarze byli znani z tego, że źle traktowali swoje małpki.
Nick rozłożył ramiona w kpiącym geście przeprosin.
– Rzeczywiście, nie wiedziałem.
Sheena zeszła ze schodów i poklepała go po ramieniu.
– Sheena mi wybacza – poinformował Erice.
– Ona nie ma pojęcia, o czym rozmawiamy. – Erika wstała. Najlepiej będzie wyplątać się
z tej sytuacji jak najprędzej. – Ale najwyraźniej się uspokoiła. Dziękuję za pomoc, Nick.
Teraz już powinnyśmy wracać do domu. – Wyciągnęła rękę do szympansicy.
Sheena spojrzała po kolei na oboje. Bardzo ostrożnie wzięła dłoń Nicka i włożyła ją w
dłoń Eriki. Potrzymała je tak chwilę, zamruczała i wróciła na schody, bawić się peruką.
Jego ciało było ciepłe, uścisk mocny. Erica przeniosła spojrzenie z ich złączonych rąk na
twarz Nicka. Rozum mówił jej, że powinna jak najszybciej zabrać rękę, ale nie była w stanie.
Nick uścisnął lekko jej dłoń. Odruchowo odwzajemniła uścisk.
– Może Sheena wie więcej, niż ty czy ja.
– Instynkt – powiedziała i natychmiast tego pożałowała. Jej zwariowany popęd płciowy
wywołał już dość kłopotów. Choć puściła dłoń Nicka, pozostało uczucie więzi. – Naprawdę
muszę iść.
– Odwiozę was.
Skinęła potakująco głową, myśląc jednocześnie, że chyba straciła i rozum, i instynkt
samozachowawczy. Wiązanie się z tym mężczyzną było naprawdę najgłupszą rzeczą, jaką
mogła zrobić....
Prowadziła grzeczną Sheenę przez park, a w głowie miała mętlik. Jak to możliwe, że
pociąga ją tak nieodpowiedni partner? Wsiedli do samochodu, ale Erica wciąż nie mogła
zebrać myśli. Automatycznie wskazywała Nickowi, jak dojechać do jej domu.
Dopiero gdy otworzyła drzwi, gwałtownie powróciła do rzeczywistości. Tak, tu były
zniszczone meble, bałagan, zgnieciona w kulkę odpowiedź na jej podanie. Nie był to dom
kobiety, która jada kolację w blasku świec i gubi szklane pantofelki. Jeśli chce znów
zobaczyć Nicka, powinna powiedzieć to wprost. Ale czy się odważy?
– Urocze mieszkanko – uśmiechnął się do niej.
– Utrzymane w stylu „naczelny prymitywny”. Sheena usiadła na podłodze i wbiła
spojrzenie w sufit. Wyglądała na całkowicie wyczerpaną. Erica także. To był długi, gorący,
męczący dzień. Poszła do kuchni i mocno zamknęła okno. Nick zatrzymał się w progu.
Widziała, że usiłuje nie roześmiać się na widok rozbitych słoików.
– Czy mógłbym zaprosić panie na kolację do siebie? Powinienem jednak ostrzec, że dziś
gotuje mój syn, Michael, więc kuchnia może wyglądać jeszcze gorzej niż twoja.
– Twój syn? – Chyba nie był żonaty?
– Michael. Ma szesnaście lat. Nie to ją interesowało najbardziej.
– Czy jesteś... ?
– Jego matka i ja rozwiedliśmy się siedem lat temu. – Skrzywił usta w ponurym grymasie.
– A ty, Erico? Czy jest ktoś w twoim życiu poza Sheeną?
– Rodzice. Sześcioro rodzeństwa. Ale mieszkam sama z Sheeną....
– A co z tą kolacją?
– Bardzo bym chciała. – Co ona mówi!? Szybko dodała: – Ale nie dzisiaj, Nick.
– Kiedy indziej?
– Tak. – Ucieszyła się, że będzie jakieś kiedy indziej. Pierwsze spotkanie zaczęło się w
najgorszy – i najlepszy – możliwy sposób.
Odprowadziła go do drzwi.
– Ciągle jeszcze nie pojawiła się żadna alergiczna wysypka?
– śadna – odparł. – To dobry znak. Może wkraczam w nowy okres swego życia.
Drzwi się za nim zamknęły i Erica oparła się o nie plecami. Ku swemu zdziwieniu, miała
nadzieję, że w tym nowym okresie życia Nicka i dla niej znajdzie się miejsce.
ROZDZIAŁ 2
Tej nocy nie obyło się bez marzeń i bezsennego przewracania się w łóżku. Erica była zbyt
wyczerpana, by śnić. Ściągnęła z siebie uniform i padła na łóżko, nie mając sił nawet na
cowieczorną sesję cudownie otępiającej muzyki rockowej.
Dopiero następnego ranka, w zoo, trzeźwo oceniła całą sytuację. Wiedziała, że powinna
dobrze się zastanowić, zanim zdecyduje się na coś, co może mieć bolesne zakończenie. Nie
była też całkiem pewna, na co właściwie ma się zdecydować. Związek z mężczyzną?
Niemożliwe!
Praca nie zostawiała jej ani czasu, ani energii na jakiekolwiek męsko-damskie
zobowiązania. W dodatku natychmiast po otrzymaniu stypendium miała zamiar wyruszyć do
Afryki badać naczelne w ich naturalnym środowisku. Nawiązywanie bliższej znajomości nie
byłoby więc w porządku.
Naciągnęła kalosze na tenisówki i pchnęła taczkę z karmą w kierunku zagrody lam.
Zgoda, Nick ją fascynował. Czy powinna wdawać się w swobodny, niezobowiązujący
romans? Erica zmarszczyła brwi, wrzucając paszę do paśnika i odkręcając kran, by nalać
wody. Nie traktowała lekko tych spraw. W gruncie rzeczy, jedną z jej podstawowych wad
było zbyt poważne podejście do życia.
Z drugiej strony, pożądanie należało do zjawisk naturalnych i naukowo poznanych. Od
rozwodu trzy lata temu miała tylko jeden króciutki związek z innym mężczyzną. Nie ma więc
co się dziwić, że hormony się odezwały.
Przy drzwiach biura przyszło jej do głowy, że może martwi się niepotrzebnie. Może Nick
w ogóle nie zadzwoni. Pokręciła głową. Zadzwoni. Po latach obserwacji naczelnych
wiedziała, że każdy zdrowy samiec, a więc także Nick, jest zawsze gotów wykazać swą
męskość w pierwotny, fizyczny sposób. Naczelne? Pierwotna fizyczność? Wielkie nieba, a od
kiedy to stała się tak pruderyjna? Właściwym słowem jest seks. Mężczyźni zawsze gotowi są
do seksu, a sądząc po jej wczorajszej reakcji, ona sama też nie miałaby nic przeciwko temu.
Erica ściągnęła kalosze, wytarła tenisówki o wycieraczkę i wkroczyła do biura Ogrodu
Zoologicznego. Z zamyślenia wyrwał ją głos Amandy Hatfield, właścicielki zoo.
– Erico, kochanie, co się dzieje?
– Słucham?
– Posłaniec właśnie przyniósł banany dla Sheeny. Erice rozbawiła doczepiona do wielkiej
kiści bananów karteczka:
Dziękuję za niezwykłe popołudnie.
Były kataryniarz.
Amanda odchyliła się do tyłu na obrotowym krześle i splotła dłonie na karku pod siwym
kokiem.
– Czy banany przysłała twoja zwariowana siostra Elaine?
– Nie, były kataryniarz.
Erica wcisnęła się za własne biurko i zajęła papierami. Pozornie oschła i rzeczowa
Amanda była w gruncie rzeczy niepoprawną romantyczką, która o popędzie płciowym
myślała jak o „wielkiej miłości”.
– Czy ten kataryniarz to interesujący mężczyzna? – spytała Amanda.
– Być może.
– Proszę, nie wykręcaj się. Spotkałaś kogoś specjalnego?
– Czy spotkałam? – Erica zmarszczyła brwi, udając namysł. – Nie jestem pewna. Raczej
Sheena go spotkała.
– Nic ci nie przyjdzie z tych uników, kochanie.
– No dobrze, powiem ci. Wczoraj spotkałam pewnego mężczyznę.
Zrelacjonowała wydarzenia poprzedniego dnia. Choć usiłowała mówić głównie o
kłopotach, jakich przysporzyła Sheena, Amanda nieubłaganie powracała do Nicka Barrona.
Jaki jest? Nie jest chyba żonaty? Czy ma poczucie humoru?
– Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Ja poświęciłam życie badaniom naukowym. On
prowadzi wesołe miasteczko i przebiera się w śmieszne stroje.
– Wygląda mi akurat na takiego mężczyznę, jakiego potrzebujesz.
– Amando, nie zgadzaliśmy się w niczym od pierwszego słowa. Od chętki na napoje
gazowane po znaczenie naturalnego środowiska dla Sheeny.
– Ale zalazł ci za skórę – podsumowała Amanda, wyglądając przez okno. – Nie dziwię ci
się, Erico. Zapewne jest trochę więcej niż średniego wzrostu, ma jasnobrązowe włosy i
bardzo... miły uśmiech.
– Skąd wiesz?
– Bo właśnie tu idzie.
Nick? Erica wyciągnęła szyję, by popatrzeć przez okno, dostrzegła go i zniknęła za górą
papierów na biurku. Rzuciła okiem na rozbawioną twarz Amandy.
– Nawet nie próbuj – ostrzegła ją. – Nawet nie próbuj bawić się w swatkę.
– Ależ moja droga, wcale nie będę musiała. – Amanda otworzyła drzwi biura, wyciągając
na powitanie rękę. Nick się przedstawił.
Erica była zaskoczona jego wyglądem, zaskoczona i zafascynowana. Bez stroju
kataryniarza wydawał się wyższy. Bardziej dominujący? W każdym razie bardziej atrakcyjny
fizycznie. Miał na sobie niebieską, bawełnianą koszulę, szorty w kolorze khaki i sportowe
buty na bosych stopach. Był to bardzo swobodny strój, ale pasował do niego. Nogi Nicka były
muskularne i opalone, ramiona szerokie, ale nie przesadnie. Dorodny, dojrzały przedstawiciel
gatunku, oceniła.
– Erica? – Amanda przywołała ją do rzeczywistości.
– Cześć, Nick – powiedziała szybko Erica. Zbyt szybko? Poczuła się, jakby przyłapano ją
na podglądaniu. – Dzięki za banany.
Podszedł do jej biurka i postawił na nim dużą torbę.
– Banany były dla Sheeny. To jest dla ciebie.
Wyciągnęła z torby duży pojemnik na wodę, z nierdzewnej stali. Wewnątrz znajdował się
mniejszy, i jeszcze jeden, i jeszcze. W sumie naliczyła ich sześć.
– Bardzo praktyczne. Na pewno mi się przydadzą – powiedziała z uznaniem. – Dziękuję,
choć naprawdę nie powinieneś był...
– Wydawało mi się, że nie jesteś kobietą w typie kwiatowo-czekoladkowym.
– Dobrze ci się wydawało. Banany i pojemniki są znacznie bardziej w cenie.
Odezwała się Amanda.
– Pomyślałam sobie, że Nick i ja należymy do jednej branży. On pokazuje florę, a ja
faunę. Erico, czy mogłabyś oprowadzić Nicka po zoo? Może zaproponowałby jakieś
ulepszenia?
– Z ogromną przyjemnością zwiedzę zoo – stwierdził – ale nie sądzę, bym mógł udzielić
sensownych rad. Niewiele wiem o zwierzętach.
– Ale znasz się na organizowaniu ogrodów i planowaniu ruchu zwiedzających. Nie
zaprzeczaj, młody człowieku. Często odwiedzałam Ogrody Barrona z moim świętej pamięci
mężem i mam same miłe wspomnienia. Urządzaliśmy pikniki na trawie, a potem
przytulaliśmy się na ławce pod drzewami, słuchając orkiestry.
Niski głos Amandy brzmiał łagodnie i Erica ze wzruszeniem słuchała opowieści o
zapachu magnolii na wiosnę, o przejażdżkach na karuzeli i o widoku rozgwieżdżonego nieba
ze szczytu diabelskiego młyna. Oczyma Amandy ujrzała na chwilę radosną, pogodną
przeszłość, czas, jakiego sama nigdy nie doświadczyła. W jej własnym życiu nie było miejsca
na słodkie, romantyczne chwile. Nawet gdy była mężatką... szczególnie wtedy, gdy była
mężatką.
Jej mąż był znanym, odnoszącym sukcesy archeologiem. Logicznie rzecz biorąc, on i
Erica powinni do siebie pasować. Choć jego osiągnięcia czasami ją przytłaczały, mąż
doceniał jej studia nad naczelnymi. Miał rozliczne kontakty, więc przed Ericą otwierało się
wiele drzwi podczas wspólnej wyprawy do Afryki. A jednak oddalali się od siebie. Ich
kariery zawodowe często powodowały długie rozłąki. Mieli wiele wspólnych zainteresowań,
a jednak brakowało w ich związku poczucia wspólnoty. Może gdyby czasami przejechali się
razem na karuzeli...
Nagle Amanda powróciła do teraźniejszości.
– Erico, oprowadź tego młodego człowieka po zoo.
– Dobrze. – Erica oderwała się od wspomnień. – Wrócimy za godzinę.
Wyprowadziła Nicka na słońce. Nawet gdy temperatura przekraczała trzydzieści stopni,
w tym rejonie suchych wzgórz na zachód od Denver nigdy nie czuło się upału. Na północy
zbierały się ciemne, wysokie chmury, zwiastujące popołudniowy deszcz.
– Miła ta twoja szefowa – powiedział Nick. Szefowa? Erica najeżyła się. Nick miał talent
do używania niewłaściwych słów.
– Amanda i ja jesteśmy współpracowniczkami. Ja jej pomagam utrzymać zoo, a ona mnie
wspiera w moich badaniach.
– Jak to się stało, że jest właścicielką zoo?
– Zaczęło się od pary osieroconych bawołów, pumy i pustego terenu.
– Opowiedz mi o tym.
– Kiedy zmarł mąż Amandy, jakieś dziesięć lat temu, odziedziczyła po nim duży, nie
zabudowany teren. Zostawił jej również dwa ulubione bawoły i chudą, starą pumę, która
przychodziła do nich do domu po resztki.
– Ulubione bawoły?...
– Zdaje się, że wygrał je w pokera. W każdym razie Amanda próbowała ofiarować je zoo
w Denver, ale nie mieli miejsca. Przez jakiś czas nie zajmowała się nimi i zostawiła sprawę
swojemu biegowi. Wtedy ktoś zabił jednego z bawołów. Nigdy nie dowiedziała się, kto to
zrobił. Kilka dni potem niektórzy sąsiedzi uznali, że puma jest niebezpieczna. Amanda nie
pozwoliła im zapolować na nią na swoim terenie. Oświadczyła, że zwierzęta na jej ziemi są
pod ochroną, że przekształca ten teren w niezależny rezerwat zoologiczny.
Zatrzymali się przy dużej zagrodzie. Cztery wielbłądy przyglądały im się spod długich
rzęs, obojętnie przeżuwając pokarm.
– A skąd wzięły się wielbłądy? – spytał Nick. – Jakaś inna wygrana w pokera?
– Z cyrku, który się rozwiązał. Gdy Amanda ogłosiła, że zakłada zoo i załatwiła
wszystkie formalności, miejskie zoo zaczęło kierować do niej ludzi, którzy chcieli pozbyć się
swoich zwierząt. Poza tym kupowała i wymieniała się. Wielbłądy, lamy i oczywiście wapiti
dobrze czują się w naszym klimacie.
– Oczywiście – przytaknął. – Wapiti?
– Amerykański łoś. Wapiti to indiańska nazwa. Oprowadzanie po zoo nie było dla Eriki
nowością i rutyna działała na nią uspokajająco, póki nie przyjrzała się dokładnie swemu
towarzyszowi. Słońce rozświetlało jego włosy i podkreślało opaleniznę. Nieco nieprzytomnie
zauważyła, że jego wargi poruszają się.
– Możesz powtórzyć?
– Hu zatrudniacie pracowników?
– Tylko Amanda i ja pracujemy na cały etat, ale mamy dwóch facetów, którzy zajmują się
utrzymaniem porządku, a także nocnego strażnika imieniem Tim. Poza tym około
pięćdziesięciu wolontariuszy, których Amanda szkoli, by tworzyli regularny zespół.
– Amanda musi mieć duże talenty organizacyjne.
– Jest niezwykła. Udaje jej się prowadzić dość kosztowne przedsięwzięcie przy
minimalnym budżecie.
Nick oparł się o ogrodzenie, oddzielające wielbłądy od ścieżki.
– Chciałbym zobaczyć małpy – oznajmił. – To znaczy szympansy. Pan troglodytes,
prawda?
Spojrzała podejrzliwie.
– Ciekawe, skąd znasz ich łacińską nazwę.
– Zlituj się, Erico, nie jestem przecież kompletnym matołem.
Idąc za nią przez zoo, Nick pogratulował sobie, że poprzedniego wieczoru poczytał sobie
o Pan troglodytes. Szympansy należały do małp człekokształtnych, żyły w dżunglach Afryki
równikowej, przeważnie w stadach rządzonych przez dominującego samca. Na ogół były
wegetarianami. Osiągały dojrzałość płciową w wielu ośmiu lat, a żyły około czterdziestu.
Wyobraził sobie podobną notkę encyklopedyczną o opiekunce zoo, Erice Swanson.
Homo sapiens, samica. Wspaniałe ciało o mocnych udach i jędrnym biuście. Oczy ciemne i
pełne życia. Kręcone, ciemne włosy. Inteligentna, zadziorna, wolna. I tyle o niej wiem,
pomyślał Nick.
Najbardziej istotne informacje będą wymagały badań. Na przykład jej ulubiony kolor.
Potrawa. Rodzaj żartów.
Zatrzymała się przy tabliczce oznajmiającej: Wyspa Ssaków Naczelnych.
– Toru.
Nick oparł dłonie na gładkiej drewnianej barierce i spojrzał na drugą stronę szerokiej
fosy. W zaroślach nic się nie ruszało, w każdym razie nic nie mógł dostrzec. Najwyraźniej nie
on jeden – przy barierce stało kilka innych osób. Wykazawszy swoją wiedzę o gatunku, Nick
nie chciał teraz zdradzić się, że nie wie, jak obserwuje się małpy.
– Mieszkają tu cztery szympansy – powiedziała Erica. – Dwa dorosłe, samiec i samica.
Samica ma roczne dziecko. Przebywa tam również młody samiec w wieku Sheeny.
– Jak duża jest ta wyspa?
– Niecałe pół hektara. To prawie naturalna wyspa, musieliśmy tylko zbudować tamę, by
inaczej skierować wodę po drugiej stronie. Pracuję tu od półtora roku i ta wyspa jest moim
głównym dziełem.
– A szympansy nie uciekają, bo boją się wody. – Tak.
Naśladując Erice, skupił spojrzenie na kępie drzew. Miał nieprzyjemne wrażenie, że Erica
kpi w duchu z jego świeżo nabytej wiedzy o szympansach. To śmieszne, pomyślał. Ma
trzydzieści osiem lat i nie musi zachowywać się jak uczeń, który stara się zrobić wrażenie na
nauczycielce.
– W gruncie rzeczy wyspa nie jest zbyt wygodna – powiedziała. – W śnieżną zimę
tracimy wiele czasu, przenosząc szympansy tam i z powrotem miedzy wyspą a budynkiem na
lądzie.
Pokiwał głową, rzucając ukradkowe spojrzenie na jej profil. Nos miała mały i zgrabny, a
mocno zarysowane brwi i wąskie wargi nadawały jej poważny wygląd. Nie znał jej jeszcze
zbyt dobrze, ale wydała mu się pozbawiona kokieterii. Włosy wyglądały na świeżo umyte, ale
nie przycięte przez fryzjera. Jej twarz nie nosiła śladów szminki ani makijażu. Czy to
możliwe, zastanawiał się w duchu, że nie wie, jaka jest śliczna?
– Patrz! – Erica wskazała ręką. – Idzie Java. Zza krzewu wyszedł szympans
przypominający Sheenę. Przykucnął, zwrócony twarzą ku chichoczącym obserwatorom, i
bardzo starannie obrał banana. Niewielka sosna z tyłu zatrzęsła się.
– To pewnie Lenny – wyjaśniła Erica. – Starszy, dominujący samiec. Biedny Java musi
znosić jego agresywność.
Duży szympans ruszył do przodu. Wyglądał jak bandyta przygotowany do bijatyki, gdy
tak sunął z nastroszonym futrem na plecach i ramionach. Java krzyknął, upuścił banana i
uciekł w wierzbowe zarośla.
– Bezczelny staruch – powiedział Nick.
– Ryzykując przypisywanie szympansom ludzkich cech, muszę się z tobą zgodzić.
Właśnie z powodu Lenny’ego chciałabym wprowadzić Sheenę do stada. Java miałby kogoś w
swoim wieku do towarzystwa.
– Ale Sheena nie chce z nimi zostać?
– Może to po prostu nie jest dobry moment – powiedziała Erica. – Dopiero niedawno Java
rozstał się ze swoją matką.
– Matką?
– Tak. Jenny i Lenny są rodzicami Javy.
Nick dokładniej przyjrzał się szympansom. Ojciec i syn? Natychmiast przyszły mu
namyśl jego stosunki z Michaelem.
Java zsunął się z drzewa, odsłaniając zęby i wydając niskie, sapiące dźwięki. Ciągnął za
sobą nogami i zachowywał poddańczo, niemal przepraszająco. W końcu przysiadł koło
Lenny’ego i wyciągnął łapę. Starszy szympans zahukał, potem poklepał syna po tyłku.
Widzowie zaśmieli się, tylko Nick poczuł, jak coś ściska go w gardle. Młody szympans
wydawał się tak bardzo potrzebować uwagi ojca! Lenny odpowiedział na tę potrzebę.
Dokładnie jak u ludzkich ojców i synów: stałe zbliżanie się i odrzucanie. Nick przełknął ślinę,
zanim się odezwał.
– Rzeczywiście przypominają ludzi, prawda?
– Zdumiewająco. Pod względem genetycznym, między ludzkim DNA a DNA
szympansów jest mniej niż jednoprocentowa różnica. Tak jak my mają długie dzieciństwo,
uczą się z sytuacji społecznych i mają podobne zachowania pozawerbalne.
– Na przykład?
– Przytulanie, pieszczoty, trzymanie się za ręce. – Dla zademonstrowania przesunęła
dłonią po jego przedramieniu. – Głaskanie.
Chwycił jej dłoń, zanim ją zabrała, i uniósł palce do ust.
– Całowanie?
Przytaknęła, usiłując opanować nagłe podniecenie. Ten pociąg fizyczny był naprawdę
niezwykle silny i nie mogła go zignorować. Zabrała rękę, wyciągnęła z kieszeni notes i
zaczęła zapisywać.
– Jeszcze niedawno bezpośrednia konfrontacja z Lennym spowodowałaby, że Java
pognałby do matki.
Z wyspy dobiegło głośne pohukiwanie Lenny’ego. Wyciągnął nad głową długie ramiona i
ziewnął. Java zrobił to samo. A potem oba szympansy ramię w ramię odeszły w głąb zarośli.
Rozczarowani widzowie zaczęli się rozchodzić. Nick zwrócił się do Eriki.
– Co zapisujesz?
– Datę, godzinę i krótki opis tego spotkania.
– Skończyła i zamknęła notatnik. – No dobrze, Nick. Co teraz?
– Czy myślisz, że szympansy wrócą?
– Jasne, ale to może trochę potrwać.
– Możemy poczekać? Za jakąś godzinę muszę wyjść, a chciałbym je jeszcze raz
zobaczyć.
Przyjrzała mu się, czy nie kpi, ale nic na to nie wskazywało. Zachowanie Javy i
Lenny’ego naprawdę go intrygowało.
– Skoro masz tylko godzinę, to powinniśmy raczej skończyć zwiedzanie.
– A mogę przyjść kiedy indziej?
– Pewnie. Możesz nawet pomóc przy popołudniowym karmieniu.
Erica ugryzła się w język. Opieka nad szympansami i ich karmienie odbywało się pod
ś
cisłą kontrolą. Wprowadzenie kogoś obcego oznaczało zmianę środowiska. Dlaczego w
ogóle o tym wspomniała?
– Mógłbym je karmić? – zapytał z entuzjazmem.
– Dzisiaj jestem zajęty, ale może jutro? A mógłbym przyprowadzić syna?
– Nic z tych rzeczy – odparła ze zdecydowaniem, którego nie czuła. – Wolno ci będzie
tylko obserwować. W porządku? śadnych bliższych kontaktów z szympansami.
– Obiecuję. Ty tu rządzisz.
W drodze do innych części zoo Nick zadawał setki pytań o szympansy i proces tworzenia
się więzi. Ledwo rzucił okiem na dostojne – napili. Nie zainteresowały go również świstaki. Z
roztargnieniem poklepał rena, dwa bawoły i ryczącego osła.
Gdy weszli do niewielkiego, chłodnego pawilonu gadów, otrzeźwiał na chwilę.
– Nie przepadam za wężami, Erico.
– Naprawdę są bardzo miłe i uczuciowe. Czy trzymałeś kiedyś jakiegoś na rękach?
– Nigdy. I nie mam zamiaru.
Zaciągnęła go przed wielkie terrarium z dwoma pytonami. Każdy miał blisko dwa metry
długości. Z wdziękiem przesuwały się po specjalnie zawieszonej gałęzi.
– To Patty i Pete, pytony. Powiedz sam, Nick, czy wzory na ich skórze nie są piękne?
– Owszem, na parze butów. Roześmiała się.
– To może trochę potrwać, ale nauczę cię lubić węże.
– Nie sądzę, bym kiedykolwiek miał ochotę na pieszczoty z pytonem. Natomiast z
przyjemnością spędzę wiele czasu z tobą, Erico.
Intymny ton jego głosu dał jej do myślenia. „Wiele czasu”... Czyżby Nick robił jakieś
plany na przyszłość, spodziewał się, że ich znajomość się rozwinie? Ona też nie była bez
winy, obiecując nauczyć go lubić węże czy wprowadzić na wyspę szympansów. Najwyraźniej
powinna wszystko wyjaśnić, zanim posuną się dalej.
– Nick, mogę z tobą poważnie porozmawiać?
– Nie tutaj – wzdrygnął się. – Tobie, może się podobają, ale ja naprawdę boję się wężów.
Wyszli na słońce. Erica wskazała duży, betonowy budynek, położony w pobliżu wyspy.
– Pójdziemy po Sheenę....
– Tu mieszka Sheena? – Gwizdnął. – Prawdziwy betonowy Wersal.
– To zimowe kwatery szympansów. Znajduje się tam również kuchnia.
– Wspaniale. Zastanawiałem się, czy niechęć Sheeny do grupy nie wzięła się stąd, że w
dzieciństwie pozbawiono ją poczucia więzi z innymi szympansami.
– Tak, na pewno tak właśnie jest – odpowiedziała niecierpliwie. – Nick, powinniśmy
przedyskutować kilka spraw.
– Właśnie. W jakim wieku Sheena została adoptowana przez człowieka? Kiedy u
szympansów wykształca się poczucie więzi z grupą?
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym teraz nie rozmawiać o szympansach.
– Dobrze. – Dopasował swój krok do kroku Eriki. – Co tak bardzo chcesz mi powiedzieć?
– Nie tak znowu bardzo – zaprotestowała. A może jednak?
– Robisz wrażenie zdenerwowanej. Kącik ust masz jakby ściągnięty w dół. Jak taki mały
haczyk na ryby.
– Przestań kpić, Nick.
– Dobrze. O czym tak ważnym chcesz porozmawiać?
– O nas. – Jego projekty i jej własna rodząca się namiętność wymagały określenia
warunków. Od czego zacząć?
– Może mógłbym ci pomóc – stwierdził. – Czy łatwiej ci będzie, jeśli oświadczę, że
bardzo mi się podobasz?
– Tak, łatwiej. – Nigdy nie robiła czegoś takiego. Znajomości Eriki z mężczyznami, a
także jej małżeństwo należały do tradycyjnych. To mężczyzna zabiegał, nadawał kształt
związkowi i w końcu odchodził...
Tak było dotychczas. Teraz postanowiła, że jasno przedstawi swoje zamiary i określi
charakter relacji według własnych reguł. Czuła się bardzo niepewnie, ale odetchnęła głęboko i
zaczęła.
– Sądzę, że powinniśmy określić kierunek i potencjał naszej... hm... znajomości. Widzisz,
praca zawodowa jest dla mnie niezwykle ważna.
– Rozumiem – przytaknął.
– Zapewne zainteresuje cię, że pociąg fizyczny jest odwzajemniony. – Odchrząknęła.
Dlaczego przemawia jak stara panna nauczycielka? – Proponuję, byśmy – przy pewnych
ograniczeniach – dopuścili do uzewnętrznienia się naszych naturalnych popędów.
– Czy składasz mi propozycję, Erico?
– Działania, jakie proponuję, mogą być tak zrozumiane, czyli mogą... – Ucichła, gdy jej
wzrok spoczął na jego pięknie wykrojonych ustach. Oczy ze złotymi plamkami były czyste i
jasne. Zdrowy rozsądek Eriki uleciał przez okno, szybko jak koliber. – Dokładnie tak, Nick.
Składam ci propozycję.
– Przyjmuję. – Rozejrzał się po surowym krajobrazie zoo. – Czy są tu jakieś zarośla, w
których moglibyśmy się schować, by dać upust naszemu popędowi? A może powinniśmy to
zrobić na miejscu, na oczach bawołu, świstaków i wszystkich innych?
Odwróciła wzrok. Zaszło nieporozumienie. Oczekiwała poważnej rozmowy.
– Chyba nie wyraziłem się jasno.
– Ależ tak. Chodzi o popęd płciowy. Jak u szympansów.
– Przestań się ze mnie wyśmiewać.
– Zapewniam cię, moja droga, że się nie śmieję.
– W porządku. Słuchaj uważnie. Dokładnie zaplanowałam swoje życie i nie ma w nim
miejsca na żadne stałe związki.
– Jasno powiedziane.
– Akurat teraz staram się o stypendium na studia nad naczelnymi w Afryce. Wcześniej
czy później ktoś mi przyzna pieniądze. Gdy tylko je dostanę, wyjeżdżam. Nikt i nic mnie tu
nie zatrzyma.
No już, powiedziała, co miała do powiedzenia. Ale właściwie skąd wie, że Nick miałby
ochotę na stały związek czy jakieś zobowiązania? Do diabła, przecież nawet nie poprosił jej o
spotkanie.
– Czy zrobiłam z siebie zupełną idiotkę?
– Nikt nie jest doskonały.
– To stary dowcip.
– Przepraszam, nie mogłem się oprzeć. Naprawdę cenię twoją uczciwość.
Pokiwała głową. Uczciwość. O to właśnie jej chodziło. O uczciwy, namiętny,
bezproblemowy związek. Wyciągnął rękę i lekko musnął jej policzek.
– A może nawet będę w stanie ci pomóc.
– Pomóc? – Zadrżała, wciąż czując jego delikatny dotyk.
– Mam pewne powiązania z Klubem Poszukiwaczy Przygód – mówił dalej. – Wiem, że
dają stypendia naukowe.
– Klub Poszukiwaczy Przygód?
– To taka gromada starszych, bogatych facetów. I kilka kobiet. Są ekscentryczni, ale mają
dobre serca. Wszędzie już byli i wszystko widzieli. Lubią zachęcać innych do poszukiwania
przygód.
– Ale tu nie chodzi o przygodę, tylko badania naukowe....
– Dla większości nas, zwykłych śmiertelników, – stwierdził sucho – wyjazd do Trzeciego
Ś
wiata i życie w obozie z gromadą małp jest jednak przygodą.
Erica pomyślała nagle, że bardzo lubi Nicka. Wykazywał więcej niż zrozumienie. Nie
stawiał żądań, tylko ją wspierał. Pod wpływem impulsu ujęła w dłonie jego twarz i
pocałowała lekko w czubek nosa.
– Czy to podziękowanie? – zapytał.
– Owszem.
– Próbuję spełnić marzenie twego życia, a za to dostaję tylko całusa w nos? – Szybkim
ruchem oplótł ją ramionami i przyciągnął. – Pokażę ci, jak należy dziękować.
Pocałunek nie był ani uprzejmy, ani zdawkowy. Wymagał żywej odpowiedzi. Erica bez
tchu smakowała jego wargi. Pod powiekami wybuchały barwne fajerwerki. Biologiczne
potrzeby nareszcie znalazły ujście. Uniosła ramiona i objęła go z całej siły, a smak jego warg
i języka przenikał ją całą. Otarła się bezwstydnie o Nicka, spalając się w ogniu pożądania.
Napięcie w dole brzucha stawało się nie do wytrzymania. A on ją wciąż całował.
Jej zmysły były niemal boleśnie wyostrzone. Serce biło w dzikim, pierwotnym rytmie.
Gdy pocałunek się skończył, Erica nie od razu wróciła do rzeczywistości. Patrzyła
nieprzytomnie i bez zrozumienia na nagłe, niezręczne ruchy mężczyzny.
– Co ty robisz, Nick?
– Chyba jednak nie jestem całkiem wyleczony – stwierdził, drapiąc się mocno po nodze.
– Któreś z tych zwierząt obudziło moje uczulenie.
Wyciągnął rękę, na której w szybkim tempie pojawiała się czerwona wysypka. Także
skóra pod kolanami była podrażniona.
– Och, Nick, tak mi przykro. Ciekawe, które zwierzę jest za to odpowiedzialne. –
Gwałtownie wciągnęła powietrze. – A jeśli to ja?
– Nie martw się, nigdy nie miałem alergii na kobiety. Poczuła się dotknięta. Czy wiele
było tych kobiet?
Czy testował swoje uczulenie na blondynki i rude? Uniósł nogę i podrapał się za
kolanem.
– Chyba lepiej stąd wyjdę. Zresztą jestem już spóźniony na inne spotkanie.
– Czy zobaczymy się dziś wieczorem?
– Jutro.
Jutro? To cała wieczność.
– Będziemy mieli czas, Erico.
– Ale...
– Mnóstwo czasu.
Puścił do niej oko i pospieszył w kierunku wyjścia. Erica patrzyła za nim, podejrzewając,
ż
e jej odważne przyznanie się do niezależności i pożądania nie całkiem dotarło do Nicka.
Mnóstwo czasu? Czyż nie powiedziała mu dopiero co, że w każdej chwili może wyjechać do
Afryki? Alergia czy nie alergia, ten atak zdarzył się akurat na czas.
Przechyliła głowę. Lepiej niech Nick nie próbuje manipulować ich przyszłym związkiem.
Może i ma tendencję do dominacji, za to ona potrafi być uparta i zdecydowana.
ROZDZIAŁ 3
Następnego dnia w południe Nick przechylił się nad biurkiem w swoim biurze i podał
Erice notatnik.
– A to po co?
– Na wypadek, gdybyś chciała robić notatki. Erica siedziała sztywno. Niecałą dobę
wcześniej przysięgła sobie kontrolować rozwój sytuacji, a już teraz sprawy wymykały jej się
z rąk.
– Czekaj no, czekaj – powiedziała. – Twoim zdaniem będę potrzebowała notatnika, by
zapisywać mądrości, padające z twych ust?
– Sam bym tego lepiej nie ujął. Rzuciła notatnik na biurko.
– Wystarczy mi moja pamięć. Poza tym wolałabym jak najszybciej skończyć to, co mamy
zrobić, i wrócić do mojej roboty w zoo.
Otworzył przed nią drzwi biura.
– Rozumiem, że plan Amandy, byś spędziła ze mną dzień, studiując zasady planowania
krajobrazu, nie przypadł ci do gustu?
– Dobrze rozumiesz.
– Erica? – Dotknął jej ręki. Odwróciła się gwałtownie. Jasnożółty materiał sukienki otarł
się o uda Nicka. Chciałby ją pocałować, przegonić rumieniec z policzków, powiedzieć, jaka
jest piękna, gdy się złości. Wiedział jednak, że taka uwaga wywołałaby wielki wybuch. –
Podoba mi się twoja sukienka.
– Dziękuję – warknęła, bardziej wściekła na siebie niż na niego. Ostatecznie nikt jej nie
kazał przebierać się po wyjściu z zoo. Z własnego wyboru narzuciła żółtą sukienkę bez
rękawów, która podkreślała jej szczupłą talię i efektownie układała się wokół kolan. Czyżby
udzielił jej się romantyzm Amandy?
– Najpierw rzucimy okiem na całość. – Poprowadził ją ku diabelskiemu młynowi. – Nie
boisz się wysokości, mam nadzieję?
– Niczego się nie boję.
Spróbował uśmiechnąć się przyjacielsko, ale natrafił na tak lodowate spojrzenie, że
poczuł, jak sinieją mu z zimna wargi.
Stanęli w krótkiej kolejce przed kolorowym, pionowo ustawionym kołem i powoli, w
milczeniu posuwali się naprzód. Nick rzucił okiem na wagoniki. Były czyste. Operator też
wyglądał porządnie w niebieskiej bawełnianej koszulce, która stanowiła rodzaj uniformu
personelu wesołego miasteczka.
Nick przesunął wzrok na główny deptak. Całe rodziny spacerowały wokół klombu z
geranium i wzdłuż sztucznego wzgórza z sosnami i liliami tygrysimi. Nick był zadowolony...
Zadowolony z kwiatów, liczby odwiedzających i diabelskiego młyna. Inną sprawą było
nastawienie Eriki.
Odezwał się dopiero, gdy zapięli już pasy w wagoniku.
– Jesteś wściekła.
– Czyżby? – Odsunęła się tak daleko, jak tylko pozwalało na to wąskie siedzenie, nie
ż
ycząc sobie żadnego fizycznego kontaktu z Nickiem. Plan Amandy był niedwuznaczną
próbą swatów. – Może jestem wściekła, bo nie podoba mi się sposób, w jaki zmawiasz się z
Amandą za moimi plecami!
– Teraz już mamy zmowę?
– Poza tym codziennie powinnam spędzać część dnia na obserwacji szympansów. Ten tak
zwany plan to całkowite lekceważenie mojej pracy.
Gdy rano pojawiła się w zoo, Amanda zażądała, by Erica spędziła dzień z Nickiem.
Chciała, by zapoznała się z metodami promocji i zastanowiła nad ich adaptacją dla potrzeb
zoo.
Diabelski młyn przesuwał się powoli w górę, biorąc coraz to nowych pasażerów.
– Nie tylko Amanda jest winna – powiedział.
– Tak sądziłam.
– Ale nie był to także mój pomysł. – Poruszył się i wagonik lekko się zakołysał. – Zresztą
po tym, jak mówiłaś wczoraj o dawaniu ujścia naturalnym popędom, pomyślałem, że może
chciałabyś spędzić ze mną ten dzień.
– Ach tak? A dlaczego nie spytałeś mnie wprost?
– Plan Amandy ma sens – upierał się. – Gdy zadzwoniłem, by podziękować za
umożliwienie obejrzenia zoo, powiedziała, że ma problemy z gotówką. Chciałaby
przyciągnąć więcej zwiedzających.
– To prawda. Ale ja nie jestem właściwą osobą do tej misji. Jestem specjalistką od
ssaków naczelnych, a nie publicystką.
– Zajmujesz się wzorcami zachowań, prawda?
– Zasadniczo tak.
– To właśnie tu robisz – podsumował. – Badasz wzorce zachowań.
Byli już na szczycie diabelskiego młyna, na wysokości drugiego piętra. Erica wychyliła
się do przodu, przyglądając się terenowi i wprawiając ich wagonik w lekkie kołysanie.
– Popatrz w prawo – wskazał Nick. – Tam znajduje się wejście z terenami do gry w
minigolfa. Przez liście widać szczyt karuzeli. Tam także jest wesołe miasteczko dla dzieci. Po
lewej masz kolejkę górską. Z tyłu, za nami, mieści się restauracja „Gazebo”. A na wprost
umiejscowiono muszlę koncertową i staw z liliami wodnymi.
– Jak duży jest cały teren?
– Dwanaście hektarów, nie licząc parkingu – To jest bardzo ważne. Jeśli chcesz
przyciągnąć ludzi, musisz mieć duży parking. Wygoda jest bardzo istotna.
Diabelski młyn znów drgnął i tym razem ruszyli w dół.
Erica z radością odetchnęła. Gdy znów wznosili się w górę, przygryzła wargi, usiłując
zachować powagę, ale radość z tej przejażdżki była silniejsza. Zachichotała.
– Ze sto lat już tego nie robiłam.
– Najwyraźniej zbyt długo.
Znów mknęli w górę i Erica roześmiała się już otwarcie.
– Zbyt długo co?
– Nikt nie zbił cię z nóg. Przygwoździła go spojrzeniem.
– Jesteś bardzo pewny siebie.
– Owszem. – Znów wjechali w górę i spadli w dół. – Uwielbiam jeździć na diabelskim
młynie z piękną kobietą.
– Dziękuję. – Ucieszył ją ten komplement. Już od dawna, od bardzo dawna żaden
mężczyzna nie powiedział jej, że jest atrakcyjna.
Nadal nie podobało jej się, że Nick i Amanda spiskowali za jej plecami, ale była w stanie
się z tym pogodzić.
Nick dał znak operatorowi i po chwili oboje stali na ziemi.
– No jak, dobrze się bawisz?
– Dobrze – przyznała. Wysunęli się z gromady ludzi i stanęli w cieniu sosny. – Słuchaj,
Nick, nie chcę spędzić dnia na wściekaniu się, ale powinieneś zrozumieć, jak bardzo
nienawidzę, gdy się mną manipuluje. Nigdy więcej tego nie rób.
– Załatwione. Od tej chwili obiecuję postępować otwarcie.
Wyciągnęła rękę.
– Przypieczętujemy to uściskiem dłoni?
– Nie bądźmy takimi formalistami. Trzymając się za ręce, poszli brukowaną ścieżką do
cienistego zagajnika. Choć dobiegały ich głosy, zręcznie ukształtowany krajobraz zapewniał
intymną atmosferę.
Jak tu miło, pomyślała. Chłodny, zielony cień drzew. Szum fontanny. Przyjemnie
znajoma ręka obejmująca jej dłoń.
– A więc, Erico, kiedy ostatnio byłaś w wesołym miasteczku?
– Jeszcze w szkole średniej, gdy zawitało w naszą okolicę.
– śadnych wycieczek do Disneylandu?
– śadnych. Rodzina z siedmiorgiem dzieci nie mogła pozwolić sobie na takie atrakcje.
Nie tylko byłoby to zbyt kosztowne, ale jeszcze w dodatku trudne do zorganizowania.
Pamiętam wycieczkę z naszego rodzinnego Whitworth w stanie Wisconsin do St. Louis.
Dziewięć spoconych ciał wciśniętych do furgonetki jak sardynki. Mało brakowało, a
rozerwałabym na strzępy moją młodszą siostrę Elise....
Potrząsnęła głową z mieszaniną żalu i sympatii. Kochała wszystkich członków swojej
dużej rodziny. Jednakże trudno było być średnią z rodzeństwa. Sporą część swych młodych
lat Erica spędziła na marzeniach. Najpierw wymyślała bajki, potem uciekała w myślach do
egzotycznych krain czarów, by w końcu marzyć o studiach zoologicznych w Afryce.
– Co robią twoi rodzice? – Nick przerwał jej wspomnienia.
– Mają farmę mleczną. Kiedyś tata eksperymentował z produkcją lodów, stąd mój wstręt
do tego słodzonego, zamrożonego mleka.
– Nic z tego nie wyszło? Pokręciła głową.
– Nic nigdy mu nie wychodziło. Tata zawsze snuł wspaniałe plany zarobienia miliona
dolarów, ale na planach się kończyło.
– Twój tata musi być interesującym facetem.
– Marzyciele zwykle są tacy. Są popularni i podniecający. Niespecjalnie szanowani, ale
bardzo, bardzo interesujący.
Nie mogła powstrzymać nuty goryczy w głosie, gdy pomyślała o konsekwencjach
posiadania ojca marzyciela. Zdobywanie wykształcenia to była ciągła finansowa walka.
Gdyby tylko tata rozsądniej postępował z pieniędzmi. Gdyby mama nie rodziła co dwa lata.
Gdyby. Gdyby. Gdyby.
– Bardzo ich wszystkich kocham – powiedziała. – Ale było nas tyle! Czasami chciałabym
mieć bardziej normalną rodzinę.
– Tak, wiem, o co ci chodzi. Nienawidziłem, gdy mnie nazywano „ten chłopak z
wesołego miasteczka”. Nigdy nie wiedziałem, czy inne dzieciaki lubią mnie dla mnie samego,
czy chodzi im o darmowe przejażdżki i poczęstunki.
Zatrzymali się przy stawie z liliami. Choć po moście z czerwonej cegły ciągnęły tłumy, w
pobliżu stawu, pokrytego okrągłymi liśćmi i białymi kwiatami, było cicho i spokojnie.
– A ty masz rodzeństwo, Nick?
– Jedną młodszą siostrę. Mieszka z rodziną w Kalifornii. Moja mama właśnie pojechała
do niej na lato. Ojciec wcześnie się wypalił. Umarł dwa lata temu.
– Tak mi przykro.
Zauważyła błysk uczucia w jego oczach.
– Mnie też jest przykro. Ojciec i ja zawsze skakaliśmy sobie do oczu. Walczyliśmy ze
sobą. Chciał, żebym został i dalej prowadził rodzinny interes. Ale ja nie byłem gotów. Aż do
teraz.
– Więc nie zawsze tu pracowałeś?
– Nie – uśmiechnął się cierpko. – Może wyglądam, jakbym urodził się w kostiumie
kataryniarza, ale przeprowadziłem się tu dopiero dwa lata temu.
– A co przedtem robiłeś? Nie, poczekaj. Niech zgadnę. Wyglądasz na rozluźnionego,
leniwego faceta, ale założę się, że uprawiasz sport. Czy byłeś zawodowym graczem w golfa?
– Jeśli zajmuję się sportem – co nie zdarza się często – to gram w tenisa.
– Nauczyciel? Trener?
Pokręcił głową. Zmarszczyła nos i zastanowiła się. Trudno było wyobrazić go sobie w
garniturze.
– Artysta? Pisarz? Aktor?
– Ja? Chyba żartujesz.
– Może prowadziłeś sklep? Albo restaurację. O, właśnie. Miałeś restaurację
specjalizującą się w napojach gazowanych i przekąskach.
– Zimno, zimno. Byłem maklerem w Nowym Jorku.
– Ty?! – Nie mogła w to uwierzyć. – Ubierałeś się w trzyczęściowe garnitury i
pracowałeś na Wall Street?
– Droga pani, byłem odpicowany od stóp w butach od Gucciego do głowy strzyżonej
przez fryzjera, miałem apartament na Manhattanie i dom w Connecticut. Pracowałem
dwanaście godzin dziennie, chodziłem na obiady, w czasie których wypijałem po trzy martini,
i codziennie obracałem milionami dolarów.
– Nigdy bym nie zgadła. – Erica była zdumiona.
– To komplement. Ciężko pracowałem, żeby zostawić to wszystko za sobą.
– Dlaczego? – Wydawało się jej, że tamto życie było pełne blasków.
– Wolę być tym, kim jestem dzisiaj. Nie zrozum mnie źle, nie żałuję swojej przeszłości.
Wall Street zapewniła mi wygodne życie. Robiłem, co chciałem, podróżowałem, gdzie
chciałem. Parę lat temu coś się we mnie zmieniło. Dawniej uwielbiałem życie w napięciu.
Tylko wtedy czułem naprawdę, że żyję. Teraz już nie. Park mi wystarczy. Jak powiedziałaś,
jestem facetem prowadzącym życie osiadłe i na luzie. A ty?
– Wręcz przeciwnie. Całe moje dotychczasowe życie było przygotowaniem.
– Do czego?
– Do badań w Afryce. Moje prawdziwe życie zacznie się, gdy dostanę stypendium.
– A jeśli wcześniej coś ci się przydarzy? – Następne zdanie rzucił przez ramię z
wystudiowaną niedbałością. – Na przykład zakochasz się, wyjdziesz za mąż, urodzisz
dziecko.
– To się nie zdarzy, Nick.
Sprowadził ją z wytyczonej ścieżki i skierował ku brzegowi stawu przez niskie zarośla.
Pod płaczącą wierzbą zdjął buty i podwinął nogawki dżinsów.
– Śmiecie – wyjaśnił lakonicznie.
Na powierzchni pływały dwa kartonowe opakowania. Nick wszedł do wody, zrobił kilka
kroków i wyciągnął rozmoczoną tekturę. Za chwilę był znów na brzegu.
– Nienawidzę śmieci. Mam ośmiu pracowników, których zadaniem jest wyłącznie
sprzątanie. Cały dzień mają pełne ręce roboty.
– W zoo mamy ten sam problem, a przecież nawet nie prowadzimy straganów
spożywczych.
– Nie? – Wsunął stopę w but. – Dlaczego? Czy to niebezpieczne dla zwierząt?
– Może być. Na ogół większość ludzi stosuje się do zakazu karmienia.
Ruszyli na powrót ku deptakowi.
– Czy jedzenie na terenie zoo jest zakazane?
– Nie, choć do tego nie zachęcamy. Ale mamy tereny piknikowe.
– Stoisko z napojami chłodzącymi to jednak coś, nad czym Amanda powinna się
zastanowić. – Podszedł do kosza na śmiecie i wrzucił tam wyciągnięte ze stawu opakowania.
– Takie stoiska przynoszą duży zysk.
Zacisnęła zęby, by głośno nie zaprotestować. Jak dotychczas, wysunął dwie propozycje:
stragany z jedzeniem i duży parking. Obie były dla niej odrażające. W gruncie rzeczy cały
pomysł przyciągnięcia do zoo większej liczby zwiedzających budził jej zastrzeżenia. Erica
wolała niewielki ruch, bo tylko wtedy mogła spokojnie prowadzić badania.
Gdy przechodzili przez most, Nick bez trudu odczytał jej myśli.
– Och nie, wraca twój bojowy nastrój. Wyglądasz, jakbyś była gotowa stanąć na czele
niszczycielskiej hordy.
Rzuciła mu niechętne spojrzenie.
– Nie zrozum mnie źle – zastrzegł się. – Wyglądasz naprawdę groźnie. Ściągasz brwi w
prostą linię, a twoja górna warga lekko się unosi. Czy szympansy robią podobne miny?
Przypomniała sobie Sheenę bijącą lalkę.
– Potrafią okazać niezadowolenie.
– Pokaż mi, jak.
– Nie tutaj. Ludzie patrzą.
ś
artował z niej delikatnie, gdy szli za dźwiękiem gitar i piosenek ludowych ku estradzie,
otoczonej miniaturowymi drzewkami bonsai i odłamkami lawy. Znaleźli wolną ławkę w
cieniu wiązu.
– Nie daj się prosić, Erico. Zrób coś szympansiego. Ustąpiła.
– Daj mi rękę. Wyciągnął ku niej ramię.
– Zauważ, że wysypka zniknęła. Eksperymentuję z nowym środkiem odczulającym.
Położyła jego dłoń na swoim udzie i przyjrzała jej się dokładnie. Potem paznokciami
przeczesała lekko cienkie, ciemne włosy pokrywające jego przedramię.
– W ten sposób szympansy się odprężają. Nazywa się to iskaniem. Przypuszczam, że nie
masz wszy?
– Mam nadzieję!
Siedzieli spokojnie, przysłuchując się muzyce. Erica stwierdziła, że, o dziwo, szympansi
relaks działa również na nią. Dotykanie Nicka uspokajało. Tylko rozmowa z nim sprawiała,
ż
e natychmiast się najeżała. ‘ Mogliby przeżyć coś wspaniałego, gdyby udało jej się
przekonać go, by nie otwierał ust.
– To naprawdę rozluźniające – powiedział. – Podoba mi się.
– No jasne – zachichotała. – Iskanie szczególnie dobrze wpływa na niżej rozwinięte
gatunki ssaków naczelnych.
– A propos... – Pomachał ręką do młodego człowieka w czerwonym podkoszulku z
emblematem Ogrodów Barrona. – To mój syn, Michael.
– Sympatycznie wygląda – powiedziała, gdy wysoki, blond nastolatek ruszył w ich
kierunku.
– No pewnie. Podobny do ojca. Prychnęła.
– To fakt biologiczny. Przystojni rodzice produkują przystojne dzieci.
– Nick, staruszku, wcale nie musi tak być.
Gdy przedstawił jej syna, Erica zorientowała się, jak bardzo ten szesnastolatek
przypomina swego ojca. Podobne złote oczy, wyraziste rysy, uroczy uśmiech. Z tą różnicą, że
Michael był parę centymetrów wyższy i miał jaśniejsze włosy.
Uśmiechnął się.
– Miło mi panią poznać.
– Dziękuję, Michael. Mnie też.
– To pani musi być tą damą z szympansem. Matką Sheeny? – zapytał lekko Michael.
– Och, mam nadzieję, że nie! Nick wtrącił się szybko.
– Erica wie, o co ci chodzi.
– Oczywiście – przytaknęła. – Przypomniałam sobie tylko, jak moja mama zawsze
skarżyła się, że ludzie nazywają ją „matką Eriki” czy „mamą Eddie’ego”. Teraz chyba wiem,
jak się wtedy czuła.
Nick roześmiał się głośno. Zaryzykował wyciągnięcie zdecydowanie przedwczesnych
wniosków. Mogliby stać się rodziną. Od pierwszej chwili, gdy ujrzał Erice, wiedział, że
między nimi istnieje coś szczególnego. Dlatego właśnie nie chciał jej widzieć poprzedniego
wieczoru. Nie poszedł z nią do łóżka, bo nie zamierzał z nią romansować. Planował wspólną
przyszłość. W Erice dostrzegł kobietę, która mogłaby dzielić z nim życie.
– Hej, tato, obudź się. Pytałem, czy to ty wybierałeś na dzisiaj muzykę dla zespołu. –
Michael zwrócił się do Eriki. – Mój tata ma fioła na punkcie muzyki gitarowej i folkowej z lat
sześćdziesiątych.
– Naprawdę? – Uśmiechnęła się do Nicka kpiąco. – Stare, ale jare, co?
Michael roześmiał się.
– A pani to lubi?
– Mów do mnie Erica. Nie, nie lubię. Lubię mocny rock, grany naprawdę głośno. No,
oczywiście, lubię niektórych staruszków – The Dead i Rolling Stonesów, a nawet czasami
Beatlesów.
– Co świadczy, że mają zdrowe reakcje – skomentował Nick.
Trio gitarowe skończyło właśnie sentymentalne „Where Have Ali the Flowers Gone?” i
Nick ruszył ku estradzie. Zwołał zespół na krótką naradę.
– Co on robi? – spytała Erica.
– Nie wiadomo. Mój tata jest naprawdę nieprzewidywalny. – Odwrócił się do niej. –
Więc ile małp trzymasz w zoo?
– Cztery na wyspie ssaków naczelnych i Sheenę.
– Fajnie. Jak mieszkałem z mamą, miałem psa. – Przestąpił z nogi na nogę. – Czasami
brakuje mi zwierząt.
Trzej gitarzyści odłożyli gitary akustyczne i włączyli elektryczne. Zabrzęczały
mikrofony, wzmacniacze włączyły się z piskiem.
Erica zachichotała, gdy zespół zaczął grać największe rockandrollowe przeboje Elvisa
Presleya. Nick podwinął rękawy koszuli, przesunął kosmyk na czoło i ciągnął za sobą nogi na
podobieństwo Chucka Berry’ego.
Erica szczerze się roześmiała.
– Michael, twój ojciec jest naprawdę zdrowo stuknięty.
– Mówiłem ci. Słuchaj, nie chciałem cię dotknąć, nazywając mamą Sheeny.
– . W porządku, Michael. Wiem.
– To miała być taka etykietka, rozumiesz? śebym wiedział, jak odróżnić cię od innych.
– Od innych? To jest iż aż tyle?
– O tak, tata lubi bujne życie.
Gdy na niego spojrzała, Michael odwrócił wzrok. Przygarbił się i zmarszczył brwi,
wpatrując się w czubek swego prawego buta. Gdyby był szympansem, Erica uznałaby, że
demonstruje niechętną rezerwę – próbuje nawiązać kontakt, ale boi się, że zostanie
odrzucony.
– Michael? Czy chciałbyś mi coś powiedzieć?
– Nie wiem.
Miała dość doświadczenia z gromadą braci i sióstr, by wiedzieć, że nie powinna naciskać.
Muzyka przyciągnęła kilkoro nastolatków, którzy zaczęli podskakiwać do rytmu.
Atrakcyjna, rudowłosa dziewczyna zbliżała się, tańcząc, do Michaela, ale chłopak był zbyt
zajęty wpatrywaniem się w swoje buty, by ją zauważyć.
– Skłamałem – wyrzucił z siebie nareszcie. – Tata rzadko kiedy się z kimś umawia.
Naprawdę jest ciągle w domu, ciągle tu przywiązany.
– Czy to cię martwi?
– Tak. Nie. Czasami wydaje mi się, że robi to dla mnie, wiesz, a ja wcale nie chcę. Myślę,
ż
e zostaje w domu, żebym ja nie był sam.
– Czujesz się samotny?
– Słuchaj, ze mną wszystko w porządku. Nie chcę o tym mówić, rozumiesz?
– Rozumiem – przytaknęła cicho.
Nickowi udało się przepchnąć przez tańczących i powrócić do nich. Objął Erice.
– Chodź, Michael. Postawimy tej pani szklankę wody.
– Wiesz, tato, idźcie sami. – Ruszył w kierunku estrady, ale rzucił jeszcze przez ramię: –
Miło cię było poznać, Erica.
– Mnie też.
Ujęła Nicka za ramię i jeszcze raz obejrzała się za chłopakiem. Ich rozmowa zaniepokoiła
ją. Wiedziała, co to znaczy być samotnym. W dodatku Michael nie ma nawet czworonożnego
przyjaciela.
– Michael wydawał się bardzo zainteresowany szympansami.
– On kocha zwierzęta. To jeden z powodów, dla których chciałbym pozbyć się alergii.
Erica puściła ramię Nicka i pobiegła za Michaelem.
– Słuchaj, chciałbyś przyjść w sobotę do zoo? Mógłbyś mi pomóc karmić szympansy.
– Fajnie – rozjaśnił się w uśmiechu.
– To do zobaczenia.
Nick przyglądał się im ze zdziwieniem.
– O co chodziło?
– Skoro nie możesz mi pomagać z powodu alergii, zatrudniłam twego syna.
Nieważne, że nie pozwalała innym na kontakty z szympansami. Nie szkodzi, że nie miała
czasu na zajmowanie się samotnym nastolatkiem. To nic, że jej stosunki z Nickiem
komplikowały się z minuty na minutę. Poczuła zadowolenie, że umówiła się z Michaelem.
Nick przyjacielskim gestem rozburzył jej włosy.
– Ty naprawdę niczego się nie boisz. Niewiele kobiet zgodziłoby się stawić czoło dwom
Barronom naraz.
– Dam sobie radę.
Ruszyli przed siebie, oddalając się od muzyki, mijając ogrody i sztuczny wodospad.
Myśli Eriki krążyły wokół planów na wieczór. Wieczór z Nickiem. Chyba Amanda zgodzi się
popilnować Sheeny?
– Ach, byłbym zapomniał – powiedział Nick. – Dowiadywałem się o możliwości
stypendium z Klubu Poszukiwaczy Przygód. Tak się składa, że mają fundusze na popieranie
wypraw. Ponad pół miliona dolarów siedzi sobie na koncie i obrasta odsetkami.
– śartujesz chyba.
– Wspomniałem, że jesteś antropologiem specjalizującym się w naczelnych, który chce
założyć obóz w Afryce. Byli pełni entuzjazmu.
Serce biło jej jak szalone. Nie mogła w to uwierzyć. Jej plany, marzenia i nadzieje mogą
się ziścić.
– Musisz zrobić tylko parę rzeczy. Spotkać się z nimi i odpowiedzieć na parę pytań.
Ponadto przygotować formalną prezentację.
– Referat?
– Ze slajdami, jeśli to możliwe – zasugerował.
– Nick, naprawdę uważasz, że mówią poważnie?
– Absolutnie. Facet, z którym rozmawiałem, wspomniał, iż oczekują, że raz na rok przez
trzy lata będziesz wyruszała w kraj z odczytami. I coś opublikujesz, może napiszesz książkę?
Erica nie była zaskoczona. Odczyty i publikacje były nieodłączną częścią zbierania
funduszy. W podnieceniu kiwała głową.
– A teraz zła wiadomość. Chcą, żebyś wystąpiła na ich regularnym comiesięcznym
spotkaniu, w piątek. Czyli jutro wieczorem.
– Jutro?! – Erica była przerażona. Miała wygłosić referat przed zespołem ludzi
decydujących o przyznaniu stypendium, a absolutnie nie była do tego przygotowana. – Nie
mogę tego zrobić jutro. Wszystko zepsuję.
– Oczywiście, że możesz – dodawał jej odwagi Nick. – Nie masz slajdów ze swoich
wyjazdów do Afryki?
– Mam, z obozu Goodall. I trochę zdjęć szympansów z zoo. – Jej panika rosła. – Ale
jutro? Nie zdążę.
– Erico, wykręcasz się.
– Wykręcam się?! Ja się wykręcam?!
– Wybierz kilka slajdów i opowiedz o nich.
– Słuchaj, proszę tych ludzi o duże pieniądze. Nie mogę pojawić się przed nimi nie
przygotowana.
– Myślałem, że niczego się nie boisz. Poza przegraną.
– A jeśli nie podołam? Jest jakiś drugi termin? Ujął jej dłonie.
– Wszystko ci się uda. Jesteś bystrą, opanowaną kobietą o wielkiej wiedzy. Wierzę w
ciebie, Erico.
Na moment strach ustąpił. Jego dotyk ją uspokoił. W złotych oczach widziała odbicie
szerokich horyzontów i wspaniałych możliwości. Może wszystko pójdzie po jej myśli. Może
referat będzie znakomity. Jasne, a może szympansy potrafią latać.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, jak tylko się dowiedziałeś?
– Nie sądziłem, że wynikną kłopoty....
– Masz rację. Nie powinno być żadnych problemów. Powinnam była spodziewać się
czegoś takiego. A teraz moje plany biorą w łeb.
– Erico, chyba się nie doceniasz. Potrafisz to zrobić. Opuściła wzrok, przeżywając jeszcze
raz dawne porażki. W miarę jak ogarniała ją niepewność, garbiła się coraz bardziej, a ręce
zwisały jej bezwładnie. Czy sięga zbyt wysoko? Chce zbyt wiele?
– Potrafisz to zrobić, Erico – powtórzył cicho Nick.
– Pewnie, dobrze ci mówić. To nie ty masz jutro wygłosić referat. Twoja przyszłość od
tego nie zależy.
– Dobrze – powiedział.
– Co to znaczy „dobrze”? Ja tu się rozpadam na kawałki, a ty mi mówisz „dobrze”?
– Znowu jesteś zadziorna. Przez moment wyglądałaś jak zbity pies. Teraz znów jesteś
gotowa stanąć przeciw całemu światu.
Miał całkowitą rację. Ani jej w głowie poddać się, nie próbując. Gdy Nick uścisnął jej
dłonie, odpowiedziała z nowym przypływem energii. Ciągle była spięta, ale nie załamana.
– Nawet ci nie podziękowałam.
– Proszę bardzo.
Przypominając sobie, jak ostatnim razem uczył ją dziękować, odsunęła się szybko.
– Lepiej pojadę do domu i zabiorę się do roboty.
– Mogę ci w czymś pomóc?
– Tak. Nie.
– To jak w końcu?
„Tak” wyrażało pobożne życzenia. „Nie” wyrażało rzeczywistość. Odchrząknęła.
– Mam dużo pracy.
– Mógłbym cię trzymać za rękę – zaproponował. – Ocierać ci pot z czoła. Ugotować
obiad. Schłodzić wodę.
Kusił ją.
– Mógłbym posłać łóżko – mówił dalej. – Otworzyć szampana. Lubisz ostrygi?
– Przygotowanie referatu wymaga koncentracji, a mam wrażenie, że pan, panie Barron, za
bardzo by mnie rozpraszał.
ROZDZIAŁ 4
– A zatem, panie i panowie z Klubu Poszukiwaczy Przygód, z powodu moich
wyjątkowych kwalifikacji, to znaczy doświadczenia w obserwowaniu zachowania ssaków
naczelnych oraz moich obecnych studiów nad szympansami w ogrodzie zoologicznym,
byłabym bardzo wdzięczna za pozytywne rozpatrzenie mojego wniosku.
Erica spojrzała z niechęcią na swoje odbicie w lustrze łazienki. Cóż za kokieteryjne
zakończenie! Odchrząknęła i spróbowała znaleźć silniej przemawiające słowa.
– śądam sfinansowania... – Zmarszczyła nos. Teraz brzmiało to, jakby była nie
antropologiem, lecz terrorystką. – Pokornie błagam i proszę... – Bez przesady. – Zwracam się
z wnioskiem... – Zbyt sztywne.
Okręciła się na pięcie i wymaszerowała z łazienki. Jej praca nad referatem i selekcja
slajdów były niemal na ukończeniu. Tylko dwie i pół godziny zostało do spotkania.
– Dajcie mi forsę – zaśpiewała. Oj, chyba już głupieje ze zmęczenia. Najwyższa pora
skończyć przygotowania.
Z szafy wyjęła niebieską jedwabną sukienkę i pasujący do niej żakiet. Sprawdziła, czy
guziki są na swoich miejscach, czy sukienka jest czysta i wyprasowana. Bardzo dobrze. Choć
wzięła już prysznic i wyszczotkowała kręcone, kasztanowe włosy, poczeka z przebieraniem
się do ostatniej chwili. Na razie wystarczą jeszcze podkoszulek i szorty.
Nick pojawi się za dwie godziny i kwadrans, by zawieźć ją na spotkanie. Co zrobić, aby
się odprężyć? Sen nie wchodził w rachubę, była zbyt spięta. To samo dotyczyło czytania
książki. Przejrzała kasety, aż natrafiła na „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”
Beatlesów. Stare, ale dobre. Nie był to Presley, ale „Sgt. Pepper” mogli zaakceptować oboje: i
Nick, i ona. To będzie rzadka frajda, puścić muzykę głośno bez słuchawek. Sheena została w
zoo pod opieką Amandy, tak jak i ostatniej nocy.
Choć Erica tęskniła za swoją podopieczną, samotność okazała się wspaniała. Zawsze
marzyła o posiadaniu własnej przestrzeni, własnego pokoju. Nick uskarżał się na dorastanie w
cieniu diabelskiego młyna, ona z kolei – w otoczeniu sześciorga rodzeństwa. Czyżby więc
mieli ze sobą coś wspólnego? Tak, oboje doceniali znaczenie prywatności. Ale, oczywiście,
każde rozwiązywało ten problem na swój sposób. Podczas gdy Nick chronił się w ciszę
dźwiękoszczelnego gabinetu, Erica wolała zagłuszać zewnętrzny świat głośną, otępiającą
muzyką rockową.
Poszła do kuchni i zajrzała do lodówki. Powinna właściwie coś zjeść, ale perspektywa
sałatki owocowej była tak mało zachęcająca, że ścisnął jej się żołądek. Nerwy? Erica uniosła
dłoń i stwierdziła, że lekko drży. Tak, niewątpliwie nerwy, ale kto by zachował spokój w
takiej sytuacji? Jej przyszłość, kariera zawodowa, marzenia zależały od dzisiejszego
wystąpienia.
Nawet jeśli się jej nie uda, to przecież jeszcze nie koniec świata. Będą inne okazje. Tyle
ż
e cały proces gromadzenia funduszy trwał tak straszliwie długo. Niemal słyszała, jak upływa
czas, sekunda po sekundzie. Tik. Tak. Tik. Tak. Czy ktoś puka do drzwi? Erica pobiegła, by
otworzyć.
– Cześć, Nick. Przyszedłeś wcześniej. – Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Nick pomoże
spędzić te ciągnące się ostatnie chwile. Wiedziała już, że potrafi ją rozluźnić. Chociaż równie
prawdopodobne było, że ją zdenerwuje albo rozwścieczy.
– Od trzech minut dobijam się do drzwi. – Skrzywił się na hałas, wchodząc do
mieszkania.
– Powiedziałam ci, że lubię głośną muzykę – krzyknęła.
– Aż tak głośną? – odkrzyknął, ściszył magnetofon i potrząsnął głową. – Nie słyszysz
nawet własnych myśli. Powinnaś znakomicie dogadać się z moim synem.
– Lubię Michaela. To dobry chłopak i cieszę się, że przyjdzie jutro do zoo. – Znowu
plotła bez sensu. Ale nie była w stanie powstrzymać słów. Czuła się, jakby stała na krawędzi
przepaści, czekając na powiew wiatru, by wypróbować swoje niepewne skrzydła. – Michael
chyba jest nieco samotny. Czy widuje się ze swoją matką?
– Bardzo często. Wszystkie wakacje i ferie spędza w Kalifornii. Ale od półtora roku
mieszka ze mną.
– Czyli przeprowadził się do ciebie, gdy już odszedłeś z Wall Street.
– Moje poprzednie życie nie było właściwe dla dziecka. Ciągle pracowałem, a gdy
wracałem do domu, byłem wykończony. – Wzruszył ramionami. – Zgodzisz się, że dla
dorastającego chłopaka Manhattan nie jest naturalnym środowiskiem.
– Ach, tak – przytaknęła żartobliwie. – Środowisko jest bardzo ważne dla tworzenia
więzi. A swoją drogą, przyszedłeś za wcześnie, prawda? Nie dlatego, że, na przykład,
zmieniono godzinę spotkania i powinniśmy tam być za dziesięć minut?
– Jesteś gotowa do swego wystąpienia?
– Tak. – Wskazała pudełko ze slajdami, rzutnik i plik notatek. – Miałam w planie spędzić
te dwie godziny, przemierzając nerwowo pokoje i wpadając pomału w histerię.
– Jesteś zdenerwowana?
Znowu uniosła dłoń, która teraz drżała bardzo wyraźnie. Erica nie była pewna, czy tylko z
powodu oczekującego ją wystąpienia, czy również bliskości Nicka.
– Powiedziałabym, że jestem nieco spięta. Przyglądał jej się uważnie, a w końcu jego
spojrzenie zatrzymało się tuż poniżej linii dekoltu. Erica spuściła oczy i stwierdziła z
zażenowaniem, że jej sutki są widoczne przez cienki materiał podkoszulka. Zawahała się, czy
spleść ramiona na piersi, czy udawać, że nic się nie dzieje. Zmieszana, odwróciła się i
pomaszerowała do kuchni.
– Jesteś głodny?
– Wiem, co by cię rozluźniło, Erico.
– Co powiesz na kolację?
– A co powiesz na masaż?
No cóż, wiedziała, że masaż byłby przyjemny, ale nie miała zamiaru dodawać tego
rodzaju wrażeń do zamętu i tak panującego w jej głowie.
– Może lepiej wyjdź, Nick, i wróć za godzinę, gdy już będę ubrana na spotkanie.
– Dlaczego nie dasz sobie teraz rozmasować mięśni? – nalegał. – Chyba się mnie nie
boisz, co?
– Znam się na takich gierkach. Pamiętaj, że wyrosłam w gromadzie sióstr i braci. Wiem
wszystko o wyzwaniach i sprawdzaniach. Ostatnim razem, gdy się dałam na to nabrać,
miałam dziesięć lat i skończyłam w gipsie na dwa tygodnie.
– Wyzwania i sprawdzania? – Nick przybrał niewinny wyraz twarzy. – Chyba nie wiem,
o czym mówisz. Opowiedz mi.
– Jasne, nie wiesz, o czym mówię.
– Słuchaj, ja miałem tylko jedną siostrę, i to dużo młodszą.
Zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
– No dobrze. Opowiem ci o wyzwaniu i sprawdzaniu. Dawno temu mój brat Eddie i ja
bawiliśmy się na pięterku stodoły. Był koniec lata, a my huśtaliśmy się na linie i
zeskakiwaliśmy z wysokości jakichś dwóch metrów na kupę siana. Eddie powiedział: „Stąd to
każdy zeskoczy, ale trzeba mieć odwagę, żeby zeskoczyć na siano z dachu”. Wyzwał mnie. A
ja byłam na tyle głupia, że chciałam go sprawdzić.
– Dlaczego głupia?
– Bo sprawdzający zaczyna. Taka jest zasada. Gdybym nie skoczyła, na wieki
zyskałabym miano tchórza. – Skrzywiła wargi w uśmiechu. – Może byłoby to lepsze, niż
zwichniecie nogi w kostce.
– Czemu się uśmiechasz?
– Bo Eddie złamał rękę w nadgarstku. Okazał się jeszcze głupszy niż ja. Widział, co mi
się przydarzyło, a jednak skoczył. Morał z tego taki, że nauczyłam się myśleć, zanim skoczę.
– Erico, ja cię nie namawiam do skakania z dachu. Chcę ci zrobić masaż relaksacyjny. Co
ci się może od tego stać?
Choć nie groziło to zwichnięciem nogi, Erica przestraszyła się bliskości Nicka i dotyku
jego rąk na swoim ciele. Przecież nie miała już dziesięciu lat.... Potrafiła się kontrolować. Czy
nie to właśnie sobie obiecywała? Ze będzie kontrolować rozwój ich znajomości?
– Zgoda, Nick. Wygrałeś.
– Najlepiej byłoby, gdybyś położyła się na płask – powiedział, zerkając na trzcinowe
maty wyściełające podłogę dużego pokoju. – Sypialnia?
Jęknęła w duchu.
– Jasne, czemu nie?
Zaprowadziła go do swojego sanktuarium i ostrożnie wyciągnęła się na żółtej narzucie.
– Miły pokój – stwierdził. – Bardzo kobiecy.
– Rób, co masz robić, Nick.
– To nie będzie bolało, obiecuję. – Usiadł obok na łóżku i przesunął palcem wzdłuż jej
kręgosłupa. Zadrżała pod jego dotykiem.
Cienki materiał podkoszulka opinał jej plecy, a obcięte na szorty levisy ciasno przylegały
do bioder. Ponieważ zazwyczaj nosiła uniform pracownika zoo, składający się z szortów i
koszuli, opalenizna była ciemniejsza na łydkach i przedramionach. Im wyżej, tym jaśniejsza
była jej skóra, aż po kremowy kolor karku.
Umościła się wygodniej.
– Jestem gotowa.
– Ja też – mruknął, podziwiając szczupłą talię i krągłość jędrnych pośladków. Choć
mięśnie miała napięte, robiła wrażenie kruchej istoty. Pod zewnętrzną siłą domyślał się
słodkiej bezbronności.
Lekko oparł ręce, z kciukami skierowanymi ku kręgosłupowi, po obu stronach jej talii.
Przesuwał dłonie w górę, uciskając lekko, aż dotarł do karku. Tu mięśnie były najbardziej
napięte....
– Rozluźnij się.
– Próbuję – jęknęła.
– Mięśnie twego karku są twarde jak stal. – Przytrzymał jej ramiona i pochylił głowę, aż
dotykał niemal jej włosów. – Nie oddychasz! – zarzucił jej.
– Oczywiście, że oddycham – oburzyła się. – Umarłabym, gdybym nie oddychała.
– Masz oddychać głęboko – polecił.
Patrzył, jak jej klatka piersiowa rozszerza się przy pierwszym głębokim wdechu.
Wypuściła powietrze i od razu wydała się mniejsza.
– Jeszcze raz – powiedział.
Oddychała posłusznie, a Nick patrzył w niemym zachwycie, jak porusza się jej ciało.
Wdech. Wydech. Oddychał w tym samym rytmie.
– Jeszcze raz.
Nabrała głęboko powietrza i wypuściła.
Opierał dłonie na jej plecach, czując, jak jej ciało żyje. Był nią tak niezwykle, po
wariacku zafascynowany, że podniecał go nawet jej oddech. Przychodząc tu, naprawdę nie
miał zamiaru się z nią kochać. Zjawił się wcześniej, by sprawdzić, czy może się do czegoś
przydać. Zdawał sobie sprawę, że nie jest to najlepsza chwila na zaloty. Wiedział to bardzo
dobrze.
– Nick? – Erica odwróciła się i oparła na łokciu. – I co z tym masażem?
– Naprawdę nie wiesz, co?
– Czego nie wiem?
– Nie masz pojęcia, jak seksownie wyglądasz. – Wstał i oddalił się od łóżka. – Opalone
nogi wyciągnięte na żółtej narzucie, piersi poruszające się swobodnie, skóra pachnąca jak
poranna rosa, rozburzone włosy. I twoje oczy. Twoje oczy składają obietnice, których
zapewne nie dotrzymasz. A ty nawet nie jesteś tego wszystkiego świadoma.
Nick zmusił się, by odwrócić wzrok. Powinien coś zrobić. Najlepszy byłby sprint na sto
metrów. Niestety, musiało mu wystarczyć chodzenie po pokoju.
– A teraz w dodatku cię zdenerwowałem. – Zaklął pod nosem. – Do diabła, Erico, nie
miałem zamiaru tak się zachowywać. Chciałem ci pomóc. Wiem, jak ważne jest dla ciebie
dzisiejsze wystąpienie. Ja jestem dorosłym mężczyzną, dobiegającym czterdziestki.
Powinienem nad sobą panować.
– Nick...
– Już dobrze. Powiedziałem, co mnie gnębi. W porządku. Wszystko jest pod kontrolą.
– Nick...
– Słuchaj, jeżeli pozwalam sobie na zbyt wiele, powinnaś mi po prostu kazać, żebym
przestał. Dobrze?
– Nick!
Zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na nią.
– Słucham?
– Wyzywam cię, żebyś mnie pocałował.
W pół sekundy znalazł się przy niej na łóżku.
– Sprawdzam!
Wpatrywała się w jego złotawe oczy jak zahipnotyzowana. Powoli zbliżył usta do jej
warg. Wciąż jeszcze miała czas, by zaprotestować. Zgodnie ze złożoną obietnicą, nie narzucał
się jej. Bez trudu mogła go jeszcze powstrzymać...
Ale gdy ich wargi się spotkały, poczuła, jakby podpalił lont fajerwerku. Wiedziała, że za
chwilę nastąpi eksplozja.
Pierwszy pocałunek był lekki. Nick delikatnie drażnił jej usta językiem. Ale Erica
rozchyliła wargi.
Skończył się czas powściągliwości. Drugi pocałunek był namiętny. Jej usta, jej ciało, jej
język pragnęły się z nim połączyć.
Zacisnęła ramiona wokół jego szyi, przyciągając go, chłonąc w siebie. Choć poruszała się
nerwowo, ich namiętność była jak taniec. Język Nicka wypełnił jej usta, a dłoń doskonale
przykryła pierś, jakby ich ciała były dla siebie stworzone. Przesunęła palcami po plecach
Nicka aż do szczupłych bioder.
– To właśnie było sprawdzanie, tak? – szepnął tuż przy jej uchu.
Przytaknęła.
– Jesteś gotowa, by skoczyć? – spytał.
Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie wydawał jej się tak doskonały. Silny i zdecydowany.
Oczy błyszczały mu uwodzicielsko. Był wszystkim, czego kiedykolwiek pragnęła w
mężczyźnie. Mocny, pewny siebie i zdecydowanie męski.
– Tak, Nick. Jestem gotowa. Chcę ciebie. Przez usta przemknął mu uśmiech.
– Całe szczęście. Nie byłem pewien, czy potrafię przerwać.
Uniosła ramiona, a Nick ściągnął jej podkoszulek, powoli, centymetr za centymetrem
odsłaniając ciało.
– Piękna – mruknął. – Piękna Erica. Pokrywał pocałunkami jej szyję, dekolt i piersi, aż
ciemne, okrągłe sutki stwardniały. Gdy dotknął jednej ustami, odsunęła się, łapiąc z trudem
powietrze.
– Erica? – Spojrzał w górę, na jej twarz. – Czy cię zabolało?
– Nie przestawaj. – Pragnęła go tak bardzo, że całe ciało bolało od pożądania. Tylko Nick
mógł uśmierzyć ten ból.
Gdy jego usta wróciły do piersi, napięcie wzrosło niewyobrażalnie. Opadła na poduszki i
wyszeptała:
– Nick, och, Nick. Chcę cię zobaczyć. Twoje ciało. Udało jej się usiąść, delikatnie
odsuwając go od siebie. Rozpięła mu koszulę, odsłaniając gęste, kręcone włosy na opalonej
piersi. Wpatrywała się w niego, zachwycona cudowną różnicą między mężczyzną a kobietą.
Nick był mocny, solidny, twardy. Jej ciało było szczuplejsze i bardziej delikatne. Byli
zupełnie do siebie niepodobni, a jednak pragnęła wszystkiego tego, czym był.
Była tak podniecona, że jej zazwyczaj zręczne palce stały się niezgrabne i nie mogły
poradzić sobie z paskiem i suwakiem jego spodni. Opadła na poduszki.
– Musisz mi pomóc.
– Z przyjemnością.
Ś
ciągał z siebie ubranie, a ona patrzyła, zafascynowana. Zupełnie jakby nigdy przedtem
nie widziała nagiego mężczyzny. Jakby to miał być jej pierwszy raz. Nigdy dotąd nie była tak
podniecona i gotowa.
Z portfela wyjął małą paczuszkę i zręcznie zabezpieczył siebie – i ją – przed
niepożądanymi skutkami.
– To bardzo seksowne – szepnęła.
– I bezpieczne.
– I rozsądne....
Rozpiął guziki jej levisów i jednym ruchem zdjął je razem z figami. Leżała teraz naga.
Ucałował jej stopę, wywołując drżenia biegnące aż do mózgu Eriki. Chwycił drugą nogę i
rozsunął kolana, by móc je pocałować od wewnętrznej strony. Przesunął wargi w górę, aż do
miejsca, w którym zbiegały się jej uda. Erica krzyknęła, gdy poczuła delikatny dotyk języka.
Wyprostowała ramiona i sięgnęła nad głowę, chwytając poręcz łóżka i zaciskając mocno
dłonie. Nigdy w życiu nie doświadczała czegoś podobnego. Niewyobrażalnego. Nie do
opisania.
Nick powoli ogarnął ją sobą. Włosy na jego torsie połaskotały piersi Eriki. Twarde
lędźwie wparły się w jej łono. Pocałował ją w usta, głęboko i namiętnie, i wtedy puściły tamy.
Chwyciła go za plecy. Wpiła palce głęboko w jego ciało, przyciągając go gwałtownie,
niezdolna czekać dłużej. Gdy w nią wszedł, uniosła powieki i wpatrzyła się w jego twarz i
złotawe oczy. Oddychała płytko i spazmatycznie, czując w sobie jego ruchy. W oczach Nicka
odczytywała odbicie własnej namiętności. Wsparł się na łokciach i Erica również zaczęła się
poruszać, dostosowując się do rytmu. I w chwili, gdy wydawało jej się, że dłużej tego nie
zniesie i rozpadnie się na tysiąc kawałków, on również osiągnął szczyt. Przez moment trwali,
jakby zawieszeni w czasie i przestrzeni, by po chwili poddać się obejmującemu ich z wolna
spokojowi i zadowoleniu.
Teraz leżeli, objęci, i drżeli razem, oszołomieni.
Pocałował ją lekko i przesunął się na bok, a ona przytuliła się do niego. Od samego
początku wiedziała, że kochanie się z Nickiem będzie niezwykłym przeżyciem, ale nawet w
najśmielszych fantazjach nie wyobrażała sobie czegoś podobnego.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Cudownie. – Pocałowała go w ramię.
– Już nie jesteś zdenerwowana?
– Dlaczego miałabym być zdenerwowana? – Płynęła na różowej, puszystej chmurce,
absolutnie zadowolona z życia.
– Chodzi mi o dzisiejszy wieczór.
– Dzisiejszy wieczór? – mruknęła i nagle usiadła prosto. – Wielkie nieba, moje
wystąpienie! Która godzina?
Zgodnie spojrzeli na stojący przy łóżku budzik.
– Musimy wyjść za dwadzieścia minut – odparł Nick.
– Za dwadzieścia minut!
Wyskoczyła z łóżka i wpadła do łazienki. Rzut oka w lustro powiedział jej, że powinna
wziąć prysznic. Zanim weszła pod strumień gorącej wody, zawahała się, nie chcąc zmywać z
ciała zapachu Nicka.
Jej referat. Jak się zaczynał jej referat!? Co nastąpiło po „Cieszę się, że mogę się z
państwem spotkać”? Woda obmywała jej ciało, a Erica recytowała – Uganda, Tanzania,
Kenia. Naturalne, leśne środowisko szympansów i goryli gwałtownie znika z powierzchni
ziemi. Mimo dobrych chęci miejscowych rządów, nie mogą one pozwolić sobie na rezygnację
z wyrębu lasów. Dlatego też wyjątkowa okazja obserwowania tych małp człekokształtnych w
ich naturalnym środowisku maleje z każdym rokiem.
Usłyszała pukanie do drzwi....
– Erica? Wszystko w porządku?
– W najlepszym, Nick. Mówię do siebie.
– Mówisz do siebie?
– Przepowiadam sobie referat. Zaraz będę gotowa.
Wyszła spod prysznica, wytarła się i owinęła ręcznikiem na krótką drogę do sypialni.
Nicka nie było nigdzie widać. Ubrała się szybko i wróciła na moment do łazienki, by zrobić
lekki makijaż. Dodała małe, złote kolczyki i naszyjnik i weszła do dużego pokoju, w którym
siedział Nick i czytał jej notatki.
– To naprawdę dobre – powiedział. – A ty wyglądasz fantastycznie.
– A czy wyglądam również na osobę odpowiedzialną i zorganizowaną?
– Gdybyś oświadczyła, że potrafisz zlikwidować deficyt budżetowy, też bym ci uwierzył.
Podszedł do niej, oparł dłonie na jej ramionach i zajrzał głęboko w oczy.
– Wszystko będzie dobrze, Erico. Dasz sobie radę.
– Miejmy nadzieję.
– Załatwisz ich, tygrysico.
To on jest tygrysem, pomyślała. Dynamicznym drapieżnikiem. Jego złote oczy błyszczały
energią. Czuła jego siłę, promieniującą z czubków palców, przenikającą jej ciało, jakby
kochając się z nim, przejęła nieco z jego siły i pewności.
– Zanim wyjdziemy, Nick, chcę cię zapewnić, że nie żałuję tego, co między nami zaszło.
Nie spodziewałam się tego, ale widocznie nadszedł nasz czas.
– Najwidoczniej. – Pogłaskał palcem jej policzek. – Tych spraw chyba nie da się
planować.
– Ludzie próbują.
– A my jesteśmy tylko ludźmi.
ROZDZIAŁ 5
Podczas jazdy do Klubu Poszukiwaczy Przygód Nick zaskoczył Erice dwukrotnie.
Pierwszą niespodzianką okazał się samochód – kremowy mercedes. Dwa dni wcześniej, gdy
odwoził ją i Sheenę do domu z wesołego miasteczka, jechali mocno zużytym dżipem.
– Niezły samochód jak na kataryniarza – skomentowała.
– Lata na Manhattanie były dla mnie bardzo pomyślne.
Druga niespodzianka była całkiem innej natury.
Gdy żartował, pokpiwał sobie i w ogóle prowokował ją do mówienia, Erica zdała’ sobie
sprawę, że pomimo pozorów niefrasobliwości Nick stara się pomóc jej zwalczyć
zdenerwowanie. Nie traktował jej protekcjonalnie, nie trzymał za rękę, ale jego troska była
bardzo wyraźna.
Nie spodziewała się po nim takiego zachowania, szczególnie teraz, gdy ich związek
nabrał intymności. Oczekiwała, że mężczyzna z tendencją do dominacji będzie zachowywać
się jak szympans: pokrzykiwać, przechwalać się i domagać natychmiastowego dalszego
ciągu. Tymczasem Nick robił wrażenie wrażliwego, dojrzałego mężczyzny. Erice bardzo się
to spodobało.
Może nawet za bardzo. Gorący romans nie zaszkodzi jej zawodowym ambicjom, ale nie
odważyła się nawet pomyśleć, co oznaczałby stały związek. Marzenia o badaniach w Afryce
zupełnie nie pasowały do stylu życia Nicka.
Odsunęła od siebie myśli o przyszłości. Miała teraz inne, bliższe zmartwienia. Na
przykład referat.
– Nick, czy sądzisz, że należałoby zakończyć słowami „dziękuję państwu za uwagę”, czy
też powinnam bardziej zdecydowanie domagać się pieniędzy?
– Możesz spróbować przyprzeć ich do ściany. Tej gromadzie powinno się to spodobać.
Jest wśród nich starszy pan, doktor Arthur Windom, który naprawdę stał raz pod ścianą. Ale,
o ironio, zdarzyło się to nie w jednej z jego licznych podróży po Bliskim Wschodzie, ale w
jakiejś dziurze w Nebrasce podczas napadu na bank.
Opowiadał dalej zabawne anegdotki, póki nie dojechali na miejsce. Klub zajmował drugie
piętro pełnego uroku, odnowionego starego budynku, położonego na północ od śródmieścia
Denver, w dzielnicy artystów, galerii i sklepów oferujących unikalne przedmioty. Erica ujęła
Nicka pod ramię i weszli do środka.
Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że Nick trafnie opisał członków Klubu.
Stanowili niezwykle zróżnicowaną grupę. Znajdował się tam mężczyzna w średnim wieku we
fraku, zachowujący się jak James Bond, kilka osób w dresach, wysoka kobieta w szortach i
wojskowych butach, przedstawiająca się jako aktywistka ruchu ekologicznego Greenpeace, i
sporo innych.
Nick przedstawił Erice archeologowi, alpiniście i byłemu astronaucie, po czym
podprowadził ją do głównego stołu i zajął miejsce po jej prawej ręce. Po lewej siedział doktor
Arthur Windom, który był przewodniczącym Klubu. Z luźnych uwag rzucanych przez
Windoma Erica zorientowała się, że wrócił ostatnio z Afryki, gdzie prowadził interesy
związane z kopalniami diamentów.
– Kłusownicy – rzucił. – Cholerna niewygoda.
– Znacznie więcej niż niewygoda – zwróciła mu uwagę Erica. – Kłusownicy straszliwie
zniszczyli zwierzęcą populację Afryki....
– Tak jest – potwierdził.
– Oczywiście, kłusownictwo to jedynie część problemu. Jak długo będzie
zapotrzebowanie na młode szympansy do badań i rozrywki, kłusownictwo będzie przynosić
zyski. Mimo że schwytanie szympansiego dziecka oznacza konieczność zabicia matki. Mimo
ż
e tylko jedno na osiem tak schwytanych szympansiąt przeżywa.
– Nie popiera pani polowania dla zysku?
Erica przyjrzała się niewysokiemu, ale silnie zbudowanemu mężczyźnie po swojej lewej
stronie. Doktor Windom był niekwestionowanym przywódcą Klubu. W sposobie bycia, w
wyrazie jego oczu i upartej linii szczęki dostrzegła pewność siebie. Instynkt ostrzegał ją, by
zachowała ostrożność. Nie potrafiła się powstrzymać. Choć być może przegrywała wszystko,
zanim zdążyła pokazać choć jeden slajd, nie była w stanie udawać obojętności w tej sprawie.
– Doktorze Windom, wiem, że państwa afrykańskie rozpaczliwie potrzebują gotówki.
Jednakże przez szukających zysku kłusowników i koncerny drzewne, wycinając lasy
tropikalne, szympansy znalazły się na liście zagrożonych gatunków. Samica szympansa rodzi
tylko raz na trzy do pięciu lat, a zabijanie dorosłych samic jest straszliwym marnotrawstwem.
W tym kontekście nie mogę popierać ludzi, którzy starają się o zysk za wszelką cenę, nie
oglądając się na konsekwencje.
Windom spojrzał na nią groźnie.
– Ach, pani jest jedną z tych zasadniczych osóbek.
– Jestem bardziej praktyczna niż zasadnicza. Uważam, że brak troski o przyrodę
ostatecznie skrupi się na ludzkości.
Wąskie wargi Windoma rozciągnęły się w uśmiechu.
– Doceniam to, panno Swanson. Nick zapewne przedstawił pani mój nie całkiem
właściwy wizerunek. Moja działalność zawsze miała na celu poprawienie warunków
ludzkiego życia.
– Jak na przykład wspomaganie władz, które ścigają i stawiają przed sądem
kłusowników?
– Jeszcze tego nie robiłem, ale kto wie? Mam szczęście być bogaty i wybieram sobie cele,
które są tego warte. Jak pani.
– Niezupełnie – sprzeciwiła się. – Ja nie jestem bogata. Potrzebuję pieniędzy.
– Czy jest pani gotowa?
– Tak.
Windom podszedł do podwyższenia i poprosił zebranych o uwagę. Przedstawiał dawne i
nowe sprawy, a Erica obserwowała zebranych. Byli na zmianę zniecierpliwieni,
niezadowoleni, akceptujący i niezdecydowani. Wydawało się, że nie ma ani jednej kwestii, co
do której wszyscy mieliby takie samo zdanie. Ta różnorodność przeraziła Erice. Jak taka
grupa zdoła porozumieć się co do przyznania jej stypendium?
Dowiedziała się również, że Nick jest pełnoprawnym członkiem Klubu. Cztery lata temu
brał udział w wyprawie nurków poszukujących Atlantydy.
– Atlantyda? – mruknęła ironicznie pod nosem.
– Jeśli będziesz dla mnie miła – odszepnął – to pokażę ci moją kolekcję wyłowionej
ceramiki.
– Ceramiki?
– Nie tylko ty miewasz szalone marzenia.
Już tylko Nick przysłuchiwał się dyskusji. Wrócił pamięcią do tamtej idyllicznej
wyprawy w pobliże Wysp Kanaryjskich. Pogoda była cudowna, nawet najlżejsza bryza nie
mąciła czystego lustra wody, a świat ciszy w głębinach okazał się nieprawdopodobnie piękny.
Nie odkryli Atlantydy, ale Nick odzyskał na tej wyprawie wewnętrzny spokój. Przywiózł
także kolekcję połamanej ceramiki. To wtedy właśnie przyszło mu po raz pierwszy do głowy,
ż
e życie maklera na Wall Street nie jest w pełni satysfakcjonujące.
Tego wieczoru wróciło tamto wrażenie. Brakowało mu czegoś ważnego i wiedział, że
jedynie Erica jest w stanie wypełnić tę lukę. Jednak związek z nią był również szalonym
marzeniem, poszukiwaniem, w którym nie on ustalał reguły.
Jasno i wyraźnie stwierdziła, że nie może się angażować. A on tego właśnie oczekiwał.
Chciał ją z sobą związać, sprawić, by stała się jego nieodłączną częścią, stworzyć rodzinę.
Zwrócił się ku Windomowi. Erica siedziała między nim a podium, więc wzrok Nicka
zahaczył o jej ciemne, kręcone włosy, malutkie, złote kolczyki, łuk jej ramion pod niebieską,
jedwabną sukienką. Stwierdził, że podnieca go samo patrzenie na jej profil. Nie mógł się
doczekać, kiedy znów będzie mógł się z nią kochać. Gdy Windom przedstawił Erice i
zapowiedział jej wystąpienie, Nick pochylił się i zachęcająco uścisnął jej dłoń.
Mówiła bardzo dobrze. Referat był pełen informacji, ale interesujący i dowcipny. W
pewnej chwili poprosiła publiczność o naśladowanie pohukiwania szympansów, co zebrani
podchwycili z entuzjazmem. Slajdy nie były na profesjonalnym poziomie, ale wystarczyły, by
ilustrować jej tezy.
– Pani Swanson – zapytał nagle ktoś z zebranych. – Wygląda na to, że pani badania w zoo
przynoszą efekty. Dlaczego chce je pani porzucić?
– Badania będą prowadzone nadal – odpowiedziała. – Wyszkolę kogoś innego, kto zajmie
moje miejsce.
– Innego antropologa?
– Raczej nie – przyznała. – Budżet zoo nie pozwala na zatrudnianie wysoko
wykwalifikowanych specjalistów, a większość badaczy ssaków naczelnych woli wypracować
sobie własne metody badań.
– Twierdzi pani, że pani odkrycia są istotne, ale równocześnie powierzyłaby pani ich
kontynuację laikowi?
– Jane Goodall w chwili rozpoczynania badań nad rzeką Gombe nie miała ukończonych
studiów. Oczywiście, była pod opieką naukową sławnego archeologa i paleontologa Louisa
Leakeya.
– Porównuje się pani z Leakeyem? Erica roześmiała się.
– Leakey był sławny na całym świecie, szczególnie na kontynencie afrykańskim. Ja
jestem sławna jedynie na kilku hektarach Ogrodu Zoologicznego.
Publiczność przyjęła tę uwagę śmiechem, ale Nick widział, że szkoda już się stała.
Zakwestionowano poświęcenie Eriki dla badań naukowych.
– No i co powiesz? Jak poszło? – zwróciła się do Nicka, gdy już siedzieli w samochodzie.
– Twój referat był znakomity. Bardzo mi się podobała ta część z naśladowaniem głosów
małp.
– Czy dostanę pieniądze?
– Ja bym ci dał, ale ja nie jestem bezstronny. Przeszedłbym na piechotę tysiąc kilometrów
za jeden twój uśmiech....
– Bądź poważny, Nick. Znasz tych ludzi.
– Niestety, nie mogę ci niczego zagwarantować. Opadła na oparcie fotela.
– Cholera jasna, powinnam była załatwić sprawę moich badań w zoo. Naprawdę
powinnam już wprowadzać kogoś we wszystkie sprawy. Ale nie mogę poprosić Amandy o
zatrudnienie dodatkowej osoby.
– Czy tę rozmowę będziemy kontynuować u mnie czy u ciebie?
– Już po jedenastej, Nick.
– Nie jestem może naukowcem, ale znam się na zegarku. – Udał, że nagle go olśniło. – A
może próbujesz mi powiedzieć, że boli cię głowa?
Od trzech dni Nick był stale obecny w jej myślach. Ich popołudniowa miłość była
wspaniała. Jednak teraz Erice wypełniało zniechęcenie – połączenie stresu po wystąpieniu i
wyczerpania po gorączkowych przygotowaniach.
I jeszcze coś innego. Głos wewnętrzny ostrzegał, że nie powinna zbytnio zbliżać się do
tego mężczyzny. To było ryzykowne i niebezpieczne. Gdy zatrzymał samochód na światłach,
dotknęła jego ręki.
– To dla mnie za szybko, Nick.
– Więc zapnij pasy i trzymaj się mocno. – Chwycił jej dłoń i uniósł do ust. – Nie zranię
cię, Erico. Obiecuję, że ze mną będziesz bezpieczna.
– Wierzę ci. Nie wiem dlaczego, ale ci wierzę.
– Kobieca intuicja? Parsknęła.
– Instynkt.
W ciszy jechali ulicami Denver. Nadszedł ciepły, letni wieczór, więc ruch był duży, ale w
klimatyzowanym mercedesie wydawało im się, że są oddzieleni od reszty świata.
Rozsiadła się wygodnie na skórzanym siedzeniu i pogrążyła w rozmyślaniach. Męskość
Nicka niewątpliwie działała na jej biologiczne popędy, ale chodziło i o coś więcej. Bycie z
Nickiem wydawało się częścią naturalnego porządku rzeczy. Inaczej nie kochałaby się z nim
tak namiętnie. Nie zawierzyłaby mu tak ślepo. Miała wrażenie, że wsiadła do wagonika
kolejki górskiej, która wolno, ale nieuchronnie pnie się na szczyt przed pierwszym zjazdem.
Jeśli natychmiast nie wysiądzie, potem nie będzie już mogła powstrzymać pędu.
– Nick, chcę jechać do Afryki – wyrzuciła z siebie. – Mam trzydzieści dwa lata. Nie
mogę dłużej czekać.
– Zegar biologiczny? Myślałem, że dla większości kobiet ma to znaczenie ze względu na
rodzenie dzieci.
– Nie jestem jak większość kobiet.
– Doskonale o tym wiem. – Wjechał na parking przed jej domem. – Czy mogę
odprowadzić cię na górę?
– Nie – odpowiedziała natychmiast. – Jeśli to zrobisz, zaproszę cię do środka, potem
zaproponuję ci drinka, ty przyjmiesz propozycję i skończymy razem w łóżku.
– Czy to byłoby takie złe?
– Ach, nie, nie złe. To popołudnie było wspaniałe.
– Więc dlaczego nie, Erico? Nie odmawiaj sobie. Nie odmawiaj mi.
– Muszę to przemyśleć. Potrzebuję czasu i przestrzeni.
Nie chciała się w nim zakochać. Nie był to czas na związki i rodzinę. Spojrzała na Nicka.
Ś
wiatło ulicznej latarni wydobywało z cienia zarys jego kości policzkowych i silnej szczęki.
W mgnieniu oka znalazła dla niego miejsce w swoich marzeniach i celach. Zmysły słuchały
instynktu, a nie rozumu. W nagłym przypływie woli wyrzuciła z siebie:
– Teraz powiemy dobranoc.
– Jeśli tego chcesz...
– Tego potrzebuję.
Rozpiął przytrzymujący ją pas i przyciągnął do siebie. Mimo wszystkich postanowień
pozwoliła mu na to. Rosło w niej przeczucie katastrofy, ale gdy spotkały się ich wargi, nie
była w stanie o niczym innym myśleć.
Gdy ujął dłonią jej pierś i zaczął lekko obrysowywać palcami twardy sutek, poczuła, że
budzi się w niej namiętność.
– Erico – szepnął – jesteśmy zbyt dorośli, żeby to robić w samochodzie.
Z głębi duszy wyrwała jej się odpowiedź.
– Muszę już iść.
– Dobrze. – Odsunął się, zostawiając nie zaspokojone wargi i piersi. – Dobranoc, Erico.
Jej instynkt żądał czegoś więcej, ale głos miała spokojny.
– Czy zobaczymy się rano? Przyjdziesz z Michaelem do zoo?
– Może. – Chwycił mocno kierownicę. – Sobota jest bardzo ruchliwym dniem w wesołym
miasteczku.
– Nie jesteś zły?
– Chyba nie. – Patrzył przed siebie, unikając jej spojrzenia. – Nie mam do tego prawa.
Dotknęła jego ramienia.
– Cieszę się z dzisiejszego wieczoru. Nawet jeśli nie dostanę tych pieniędzy,
przygotowanie referatu było dla mnie dobrym treningiem.
– Dobranoc, Erico – powiedział cicho. – Śpij dobrze.
Czuła jego wzrok na swoich plecach, gdy szła do drzwi domu. Wbiegła do środka i
dopadła okna. Samochodu Nicka już nie było.
ROZDZIAŁ 6
Do drugiej po południu następnego dnia Erica zdążyła dojść do wniosku, że Michael jest
nieznośny. Od chwili gdy rano pojawił się w zoo, manifestował chłodną obojętność, by nie
okazać podniecenia ani ciekawości. Zakryte ciemnymi okularami oczy nie zdradzały żadnych
uczuć. Idąc, powłóczył nogami. Na wszelkie próby nawiązania rozmowy odpowiadał
monosylabami.
Doświadczenie nabyte w związku z posiadaniem licznego rodzeństwa pomogło Erice
rozpoznać objawy i zastosować kurację polegającą na wyznaczaniu ciągle nowych zadań:
zbierania śmieci, opróżniania I koszy, czyszczenia zagrody bawołu i karmienia wielbłądów.
Michael wykonywał to wszystko bez skarg, ale i bez pytań czy komentarzy. Erica
domyślała się, że chłopak zachowuje dystans częściowo dlatego, że nie wie, jak jej stosunki z
Nickiem odbiją się na nim. Mimo to jego postawa działała jej na nerwy. Uśmiechnął się tylko
raz, gdy Sheena wdrapała mu się na ręce i patrząc w oczy, ofiarowała banana.
Po południu Sheena, trzymana przez Michaela na smyczy, pomaszerowała za Ericą w
kierunku wyspy naczelnych. Erica przeszła przez ogrodzenie.
– Michael, czas, żebym zabrała Sheenę na wyspę, gdzie, mam nadzieję, nawiąże kontakt z
innymi szympansami.
– Ja ją zaniosę.
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę na to pozwolić.
– Wspaniale – mruknął. – Ty robisz same fajne rzeczy, a mnie zostaje sprzątanie
bawolich odchodów.
– Posłuchaj, młody człowieku, bardzo wiele można się nauczyć... obserwując zwierzęta,
nawet starego, śmierdzącego bawołu. Jeśli cię to nie interesuje, jeśli nie lubisz przebywać ze
zwierzętami, to możesz sobie już iść do domu.
– Ojcu by się nie spodobało, gdybyś mnie odesłała.
– Nie zaprosiłam cię tutaj, żeby przypodobać się twojemu ojcu.
– Taaak? A dlaczego?
– Ze względu na ciebie, Michael. – Starała się ukryć zniecierpliwienie. – Może się
myliłam, ale wydawało mi się, że coś w tobie jest.
– Co takiego?
– Pewna postawa... Ciepło. Ciekawość zmieszana z cierpliwością. Pomyślałam, że dobrze
byś się dogadywał ze zwierzętami.
– W takim razie dlaczego nie mogę zabrać Sheeny na wyspę?
– Bo musisz się jeszcze wiele nauczyć. A także dlatego, że tym szympansom nie można
ufać. Lenny, dorosły samiec, ma niewiele ponad metr wzrostu, ale jest trzy razy silniejszy niż
ty czy ja. Nowych opiekunów trzeba wprowadzać powoli i konsekwentnie. Jeśli chcesz z nimi
pracować, musisz przygotować się na poważne poświęcenia.
– Na przykład jakie?
– Przez tydzień musiałbyś zanosić im jedzenie, codziennie zbliżając się o krok do wyspy.
Potem czekałby cię tydzień siedzenia na samym brzegu wyspy. Potem, krok po kroku, bardzo
powoli, przysuwałbyś się coraz bliżej, póki się do ciebie nie przyzwyczają.
– Dlaczego te szympansy nie lubią ludzi?
– To nie jest sprawa lubienia czy nielubienia. Samce szympansów bronią swojego
terytorium. Lenny może uznać twoją obecność za zagrożenie dla jego pozycji i rzucić się na
ciebie. Jenny, dorosła samica, może się przestraszyć, że skrzywdzisz jej dziecko, i
zaatakować. Tylko Amanda i ja chodzimy na wyspę.
Michael przestępował z nogi na nogę, nie patrząc na Erice.
– Zrobię to.
– Słucham?
– Będę przychodzić codziennie, żeby się do mnie przyzwyczaiły.
– To znaczy naprawdę codziennie, Michael. Każdego dnia.
Jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
– Spróbuję.
– Dobra. Teraz poczekaj tu, a ja zaniosę Sheenę. Przejdź na tę stronę ogrodzenia i kucnij.
– W ten sposób? – Spełnił jej polecenie.
– Bardzo dobrze. Wiem, że to niełatwe, ale staraj się wyglądać przyjaźnie. I zdejmij te
ciemne okulary.
– O rany, czy ojcem też tak komenderujesz? Uniosła brwi na wspomnienie poprzedniego
wieczoru.
– To nie ma nic do rzeczy, Michael. Twój ojciec nie pracuje ze mną, a ty tak. W każdym
razie powiedziałeś, że chcesz spróbować. A to znaczy, że ja tu jestem szefem.
– W porządku.
– Może będę na wyspie dwie minuty, albo, jeśli wszystko pójdzie dobrze, zostanę dłużej.
Czekaj tu i obserwuj.
Z Sheeną na ramionach Erica skierowała się ku najpłytszej części fosy, która miała tu
cztery metry szerokości i sześćdziesiąt centymetrów głębokości. Strumień został przedzielony
tamą i skierowany w inne koryto, prąd wiec był ledwo wyczuwalny.
Zerknęła przez ramię na Michaela, który uśmiechnął się przyjacielsko.
Najwyraźniej są teraz kumplami. Erica wzruszyła ramionami. Nastolatki to dziwne
stworzenia. Przez cały ranek Michael był nastawiony wrogo. Erica nie wiedziała, co
spowodowało zmianę. Uświadomiła sobie, że teraz, gdy obiecał codziennie przychodzić,
będzie musiała spędzać z nim czas. Codziennie. Bez względu na układ z jego ojcem.
Jak zwykle, na brzegu zebrał się tłumek, przyglądający się Sheenie. I jak zwykle Sheena
zaczęła krzyczeć na widok Javy, który aż podskakiwał w podnieceniu.
Na wyspie Erica zdjęła Sheenę z ramion i przysiadła przy kępie wysokich traw.
Szympansica chowała się za nią i pokrzykiwała na Javę.
A jednak dzisiaj zdarzyło się coś nowego. Java nie przestraszył się krzyku Sheeny.
Zbliżył się do niej i wyciągnął rękę, by dotknąć palcem jej ramienia. Sheena wpadła w
histerię. Wyrwała garść trawy i rzuciła. Java strącił trawę z piersi i uśmiechnął się szeroko.
Wtedy pojawiło się dziecko. Sheena podbiegła do szympansiątka i przewróciła je.
Natychmiast z krzaków wyskoczyła Jenny i zamachnęła się na Sheenę.
Erica uniosła Sheenę w ramionach i szybko weszła na powrót do wody, gdzie inne
szympansy nie mogły jej dopaść. Sheena nie poradziłaby sobie z rozwścieczoną matką.
Po wyjściu na brzeg podała małpę Michaelowi.
– Czy zawsze tak jest? – zapytał z zainteresowaniem.
– Na szczęście nie.
Ludzie, którzy przyglądali się tej scenie, podeszli do ogrodzenia i wyciągali ręce ku
Sheenie, która wesoło do nich machała. Szybko wracała do równowagi. Erica nałożyła jej
szelki i smycz.
Wrócili do pawilonu dla szympansów, dużego, betonowego budynku z wysokimi oknami
od południowej strony, zabezpieczonymi drucianą siatką.
– Czy czegoś się nauczyłeś? – spytała Erica Michaela.
– Wiesz, myślę, że Java czuje się dość samotny. – Zwrócił się do Sheeny. – Dlaczego go
nie lubisz?
Małpa podrapała się po głowie.
– Może nie jest w jej typie – powiedział.
– Może. – Erica usiadła przy małym biurku koło okna. – Muszę zapisać obserwacje w
dzienniku, więc wyjdź, proszę, z Sheeną na podwórze i pozwól jej pobiegać. Musisz się do
niej przyzwyczaić, skoro masz mi pomagać.
Ujął Sheenę za rękę, ale słowa skierowane były do Eriki:
– Chyba miałaś rację. Wydaje mi się, że polubię pracę z szympansami.
Kiwnęła głową i skupiła się na dzienniku. Opisała zdarzenia na wyspie, a na końcu
dodała: Zastanawiam się nad przyuczeniem nowego opiekuna dla szympansów. Nazywa się
Michael Barron i ma szesnaście lat. Sheena zaakceptowała go od pierwszej chwili, tak samo
jak przedtem jego ojca.
Erica powoli zamknęła notatnik. Co z ojcem Michaela? Dlaczego nie zadzwonił?
Zapewne wścieka się o wczorajszą noc. Poczuł się dotknięty w swojej męskiej dumie. Jeśli
taki właśnie jest, jeśli ma zamiar dąsać się za każdym razem, gdy Erica nie postąpi zgodnie z
jego życzeniami, to nie ma sensu kontynuować tej znajomości. Komu potrzebne dodatkowe
problemy? Na pewno nie jej. Lepiej dać sobie spokój z Nickiem. Pozbyć się go, o, tak –
strzeliła palcami.
A jednak z westchnieniem wspominała, jak się kochali. Jego zmysłowość, czułość,
umiejętność. Wydawało się to tak odległe, jakby się nigdy nie zdarzyło. Ale zdarzyło się i
nigdy o tym nie zapomni.
– Hej, Erico – zawołał Michael z ogrodzonego siatką podwórza – czy nie przyszłabyś dziś
na kolację? Ja gotuję.
Erica zawahała się. Nick mógł mieć inne plany na wieczór. Nie mówiąc już o tym, że
może w ogóle nie chciał jej widzieć.
– Dzięki, Michael, ale powinnam spędzić ten wieczór z Sheeną.
– Sheena też może przyjść – zawołał. – Może być moją damą.
– W porządku. – Jeśli Nick nie chce jej więcej widzieć, to lepiej, żeby dowiedziała się o
tym jak najszybciej. Nie ma sensu tęsknić za facetem, który nie jest zainteresowany. – O
siódmej?
Dzień mijał powoli. Nick nie zadzwonił, nie przysłał bananów, nie pojawił się. Po
powrocie do domu Erica ponownie przemyślała zaproszenie Michaela. Najwyraźniej Nick jej
unika. Z drugiej strony, nie umawiali się, a on uprzedzał, że sobota w wesołym miasteczku
jest bardzo pracowitym dniem.
– Do diabła – powiedziała do Sheeny. – Przecież nie jestem Kopciuszkiem wybierającym
się na bal. Nie ma co się tak przejmować. To tylko kolacja.
Sheena zahukała i podskoczyła na jednej nodze.
– Jestem dorosła. Dam sobie radę.
Jednak gdy w towarzystwie Sheeny stała na stopniach dwupiętrowego, ceglanego domu w
dzielnicy willowej naprzeciwko wesołego miasteczka, poczuła, że pocą jej się dłonie. Na głos
dzwonka żołądek zwinął się w twardą kulkę i Erica musiała zwalczyć nagłą chętkę schowania
się za jednym z wielkich, fachowo przystrzyżonych krzewów zdobiących równy trawnik.
Michael otworzył drzwi w za dużym kuchennym fartuchu.
– Mam nadzieję, że lubicie dobrze wysmażone dania – powitał je i poprowadził przez
wyłożony terakotą hol, w którym stały cztery palmy w ceramicznych donicach. Dom był
pełen roślin.
– Czuję się jak w dżungli.
– Za wesołym miasteczkiem są cztery szklarnie, a tata przynosi do domu chore rośliny, by
się nimi osobiście zajmować.
– Wcale nie wyglądają na chore.
Sheena zahukała potwierdzająco, równocześnie usiłując uchwycić delikatne, kwitnące
właśnie drzewko pomarańczowe.
– Bo jak już tu trochę pobędą, tata się do nich przywiązuje, rozmawia z nimi i gra im
swoją nudną muzykę. Naprawdę zachowuje się dziwacznie. – Poprowadził je dalej, na tylne
patio, gdzie stał przygotowany rozpalony ruszt. – Tata mówi, że każdy powinien umieć dla
siebie gotować, więc przygotowujemy posiłki na zmianę.
Erica przyjrzała się leżącym na ruszcie nadpalonym hamburgerom.
– Twój ojciec jest odważnym człowiekiem.... Sheena znów się odezwała, pociągnęła za
smycz i wskazała duże drzewo brzoskwiniowe, rosnące na granicy zadbanego ogrodu
warzywnego, w którym dojrzewały pomidory i cukinie. Rabatki, otaczające trawnik, aż
mieniły się kolorami rozlicznych kwiatów. Wszystko razem stanowiło kuszący raj dla
szympansa.
– Chyba byłoby lepiej zabrać Sheenę do środka, Michael.
– Do sutereny – powiedział, przenosząc łopatką hamburgery z grilla na tacę. –
Pomyślałem sobie, że tam nam będzie najwygodniej jeść.
Idąc za Michaelem przez kuchnię i w dół po schodach, Erica marzyła, by zebrać się na
odwagę i spytać o Nicka. Nie była w stanie powstrzymać się przed zerkaniem do mijanych
pomieszczeń i oglądaniem się za siebie. Wydawało jej się, że słyszy prysznic i buczenie
maszynki do golenia. Wśród obfitości pachnących roślin i kwiatów wyobrażała sobie zapach
płynu po goleniu. Poczucie bliskości Nicka powodowało, że jej serce biło coraz szybciej.
– To tutaj – oznajmił Michael, wprowadzając Erice i Sheenę do dużego pokoju i
zamykając za nimi drzwi. Kilka paproci wisiało wysoko przy oknach. Mebli było bardzo
niewiele, za to ściany rozjaśniała kolekcja plakatów. Pokój wyglądał, jakby był przygotowany
na imprezę nastolatków. Albo spotkanie szympansów.
– Och, wspaniale – wykrzyknęła Erica.
– Wyniosłem wszystko, co mogłoby się stłuc.
Na stole do ping-ponga stały papierowe talerze i plastikowe sztućce. Erica zauważyła, że
są cztery nakrycia. Zatem Nick powinien brać udział w kolacji.
Uwolniła Sheenę ze smyczy. Szympansica od razu ruszyła na zwiedzanie pokoju,
znalazła rakietki do ping-ponga i zaczęła w nie klaskać nad swoją głową...
– Obawiam się – zauważyła Erica – że Sheena nie jest dobrze wychowanym gościem.
– Ale jest znacznie bardziej interesująca niż większość ludzi. Czy lubi muzykę?
– Tak, ale nie puszczaj jej zbyt głośno. Pamiętaj, że chodzi o to, by Sheena nauczyła się,
jak być szympansem, a nie jak jeszcze bardziej upodobnić się do człowieka.
– To prawda. Skoczę tylko po sałatkę owocową i zaraz wracam.
Michael wyszedł z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi, by Sheena nie mogła
uciec.
– Bardzo rozsądnie – szepnęła do siebie Erica. – Wiesz, Sheena, myślę, że Michael
znakomicie da sobie radę w zoo.
Sheena zerkała na wiszące rośliny, ale na szczęście były poza jej zasięgiem. Erica miała
na nią oko, a sama przysiadła na ławie w pobliżu stołu. Niemal natychmiast zerwała się na
nogi, zbyt spięta, by usiedzieć na miejscu. Czy Nick przyjdzie? Oczywiście. To przecież jego
dom i jego przypalone hamburgery. Co ma mu powiedzieć? Przyszło jej do głowy jedynie
słowo „tak”. Cokolwiek powie, ona odpowie mu „tak”.
– Nie – powiedziała na głos, a Sheena odwróciła się, by na nią spojrzeć. Pomimo
napięcia, Erica roześmiała się. – Zachowuję się tak jak ty wobec Javy.
Sheena szła za nią krok w krok, gdy Erica obchodziła pokój. Środowisko, pomyślała.
Naturalne środowisko Nicka. I co ono o nim mówi? Jedyne, czego dowiedziała się na razie to,
ż
e lubił rośliny i miał do nich dobrą rękę.
Dwie ściany pokoju pokrywały kolorowe plakaty zespołów rockowych i sportowych
samochodów, ale zapewne był to wybór Michaela. Nad zniszczonym biurkiem wisiało kilka
fotografii. Wzrok Eriki spoczął na dużym, portretowym zdjęciu ukazującym Michaela jako
pulchnego, paroletniego blondaska, Nicka w granatowym garniturze i uroczą, delikatną
blondynkę o wielkich, sarnich oczach. To chyba była żona Nicka.
Na innym zdjęciu opalony Nick w rozciągniętych spodenkach kąpielowych stał na
pokładzie łodzi. To zapewne z wyprawy w poszukiwaniu Atlantydy.
Erica zdjęła to zdjęcie ze ściany, by bliżej mu się przyjrzeć. Wyglądał tu na poszukiwacza
przygód, współczesnego pirata. Mogła go sobie wyobrazić na safari, przedzierającego się
przez dżunglę z maczetą w dłoni.
– Nie – powiedziała sobie głośno, odwieszając fotografię. Nie powinna wiązać z tym
ż
adnych nadziei.
Na dźwięk otwieranych drzwi odwróciła się gwałtownie i, choć była dorosła, myślała
logicznie i przygotowała się na spotkanie z nim, widok Nicka wytrącił ją z równowagi.
Wszedł do środka, niosąc wielką misę sałatki owocowej. Jego złote oczy były pełne życia.
– Dobry wieczór, Erico.
W jej duszy kłębiło się podniecenie, zmieszanie, irytacja, szczęście. Ale potrafiła
powiedzieć jedynie:
– Cześć, Nick.
Zamknął drzwi nogą i postawił misę na stole do ping-ponga.
– Piękny mieliśmy dziś dzień, prawda? Słówko „tak” czekało już na końcu języka.
– Niespecjalnie. Było za gorąco.
– Czy jesteś zmęczona po wczorajszym wieczorze?...
Tak!
– Właściwie nie. Bardzo dobrze spałam.
– Tęskniłem za tobą – powiedział.
– Byłam w zoo. Cały dzień.
– Tak, Michael mi mówił. – Uśmiechnął się czarująco. – Doceniam to, co dla niego
robisz.
– Mówiłam Michaelowi, że nie robię tego dla ciebie. – Słowa brzmiały znacznie bardziej
szorstko, niż zamierzała. – On najwyraźniej ma smykałkę do pracy ze zwierzętami. Nie mogę
tego nie zauważyć.
Stali oddaleni od siebie o pół metra, delektując się swoją obecnością. Nick zrobił krok w
jej kierunku i uniósł dłoń, by pogłaskać ją po policzku. Przyjemność tego lekkiego dotyku
była tak wielka, że Erica miała ochotę zamruczeć jak kot. Oparła dłoń na jego piersi i
pochyliła się lekko, tęskniąc do jego ramion. I wtedy Sheena objęła długim ramieniem Nicka
w pasie i obnażyła silne, białe zęby, wydając dźwięki zbliżone do „hi-hi-hi”.
– Cześć, Sheena. – Nick podrapał ją po głowie. – Czyżbym cię zaniedbywał? Przykro mi,
ż
e nie mogłem dzisiaj wpaść do zoo – zwrócił się do Eriki. – Mieliśmy za mało pracowników,
więc cały dzień obsługiwałem karuzelę.
– Nie ma sprawy – skłamała. – Właściwie nie spodziewałam się ciebie.
– Nie byłaś choć troszeczkę rozczarowana, gdy się nie pokazałem?
Tak! Byłam niepocieszona!
– Nie – powiedziała głośno. – Wcale nie.
– A ja tak. Rozczarowany i samotny. Nie mogłem przestać o tobie myśleć. I chciałbym
spędzić z tobą później wieczór. W twoim mieszkaniu.
Słowo, które odpędzała, powiedziało się samo.
– Tak. Tak, Nick. Później wieczorem. Bardzo się cieszę.
Kolacja z przypalonych hamburgerów i rozmiękłej sałatki owocowej smakowała jej jak
ambrozja.
ROZDZIAŁ 7
Choć Nick pojawił się, gdy Sheena była już bezpiecznie zamknięta we własnej sypialni,
Erice przepełniało głupie poczucie winy. Jakby nie powinna przyjmować mężczyzny, gdy
szympans jest w domu. Otwierając Nickowi, położyła palec na wargach.
– Nie jestem pewna, czy Sheena już śpi.
– Szympansy chyba nie prowadzą nocnego trybu życia?
– Nie, Sheena lubi spać w nocy tak samo jak ludzie, ale nieczęsto przyjmuję wieczorem
gości. Nie wiem, czy się nie obudzi.
– Nie w obecności dzieci i szympansów? – parsknął śmiechem. – Rozumiem. Przez całą
kolację musiałem zwalczać chętkę rzucenia się na ciebie, bo Michael nam się przyglądał.
Erica opadła na zniszczony przez szympansa fotel i rozejrzała się po pokoju. Na ogół nie
przejmowała się zniszczonym wnętrzem mieszkania, ale dziś miałaby ochotę na coś bardziej
romantycznego, miękkie kolory, światło świec... W obecnym stanie nie zachęcało do
rozmowy o związku dwojga ludzi.
– Czy istniał kiedyś bardziej skomplikowany romans?
– Wątpię. – Usiadł naprzeciw niej. – Ja mam do czynienia z zagubionym nastolatkiem, ty
z równie zagubionym szympansem.
– Przynajmniej mamy ze sobą coś wspólnego.
– Czyżbyśmy się tak różnili?
– Chyba żartujesz! Zacznijmy od tego, że ty lubisz ciche solówki gitarowe, a ja jestem
fanką rock and rolla. Ty się prawie wycofałeś z życia zawodowego, a ja ciągle czekam, żeby
moje zaczęło się na dobre. Ty lubisz napoje gazowane, a ja pijam wodę.
– Ja lubię życie osiadłe. Ty chcesz jechać do Afryki.
– Spoważniał nagle. – Ja chcę stałego związku. Ty pragniesz romansu. – Jego złote oczy
spojrzały uważnie. – W gruncie rzeczy to jest najważniejsze. Wszystkie inne sprawy nie mają
znaczenia.
– Ależ to wszystko składa się na jeden i ten sam problem, Nick. Nie rozumiesz? Gdyby
nie moje afrykańskie plany, nic nie stałoby na przeszkodzie stałemu związkowi.
– Nie, nie rozumiem – powiedział zdecydowanie.
– Nie ma czegoś takiego jak doskonały związek kobiety i mężczyzny. Co więcej,
niespodzianki to połowa powodzenia. Gdybyśmy się we wszystkim zgadzali, czy nie byłoby
to nudne?
– Owszem – przytaknęła. – Byłoby.
Takie właśnie okazało się jej małżeństwo. Zdawało się, że nawzajem znają swoje myśli,
zanim jeszcze zostały wypowiedziane. Dwa miesiące po ślubie właściwie przestali ze sobą
rozmawiać. A potem rozwiedli się i Erica dodała szklanego szakala do swojej kolekcji.
Doskonały związek nie istniał poza podręcznikami.
W każdym razie, pomyślała, nie popełnię dwa razy tego samego błędu. Nick i ona
całkowicie się różnili. Podniecająco się różnili. Jakie zwierzątko ze szkła powinno
przypominać ich wspólne chwile? Może tygrys – z powodu namiętności? Albo mysz – w
związku z jej strachem przed związaniem się? A może złamane serce?...
– A jak to było z twoją byłą żoną? – spytała. Uniósł brwi.
– Skąd to skojarzenie?
– Widziałam wasze rodzinne zdjęcie. Twoja żona jest piękną kobietą.
– Bardzo ładną – przytaknął. – Wysoką, szczupłą blondynką. Zawsze wyglądała jak z
ż
urnala. I nigdy nie wychodziła z domu bez makijażu.
Erica skuliła się w fotelu, milcząco przyznając się do swojej całkowitej niewiedzy w tej
dziedzinie. Choć siostry usiłowały nauczyć ją kobiecych sztuczek, nie potrafiła opanować
zawiłości malowania oczu czy stosowania podkładu. Włosy przycinała dla wygody.
Nienawidziła wysokich obcasów i cienkich rajstop.
– Inaczej niż ja.
– Jesteś bardzo kobieca – powiedział z żarliwością, która ją zaskoczyła. – Jesteś jedną z
najbardziej kobiecych kobiet, jakie znam.
– Jak możesz tak mówić? Spójrz tylko na ten pokój.
– Kobiecość nie polega na koroneczkach i ozdóbkach. To kwestia osobowości.
Akceptacja faktu, że się jest kobietą. Gdy patrzę na ten pokój, widzę opiekuńczą kobietę,
która na tyle wierzy w siebie, że nie przejmuje się opinią sąsiadów. Wiesz, kim jesteś.
Erica nie była przekonana.
– Niestety, tego nie widać na zdjęciu.
– Ale taka jest prawda. Jesteś kobieca. I wiem to, bo ta kobieta w tobie budzi mężczyznę
we mnie. – Odchylił się do tyłu na krześle i splótł ramiona na piersi. – Chcę cię dotykać.
Ciągle. Chcę czuć twoje ciało w moich ramionach. Chcę całować twoje miękkie, kobiece
usta.
Musiał odwrócić wzrok. Zadarł głowę i wpatrzy! się w sufit. Jak to możliwe, że ona tego
nie wie? Nie jest kobieca? Oczywiście, różni się od jego byłej żony. Catherine tyle czasu i
uwagi poświęcała wyglądowi zewnętrznemu, tak przejmowała się formą, że zapominała o
treści: o myślach i uczuciach. Była dobrą kobietą i dobrą matką dla Michaela. Ale nie tęsknił
za nią.
Opuścił wzrok i spojrzał na Erice. Pod względem fizycznym ona i Catherine bardzo się
różniły. Catherine była blada i wiotka, a opalone ciało Eriki emanowało zdrową energią.
Catherine
lubiła
manipulować,
Erica
była
bezpośrednia.
Podniecała
go
jej
samowystarczalność. Nie zawahałaby się walczyć o to, czego pragnie. Marzył, by chciała
właśnie jego.
– Mówiąc krótko – stwierdził – Catherine i mnie zawsze będzie łączyć miłość do
Michaela, ale z naszego związku nic nie zostało. Zdaje się, że pod koniec roku ma zamiar
ponownie wyjść za mąż, ale mnie to w żaden sposób nie dotyka. Chyba nie ma sensu
rozmawiać o dawnych związkach.
– Ależ ma. – Erica sprzeciwiła się natychmiast.
– Uczenie się na doświadczeniach jest istotną cechą ludzkiego umysłu. – Z ulgą
stwierdziła, że może odwołać się do czegoś, co rozumie, i dopasować ich zachowanie do
pewnego klinicznego wzorca. – Między ludźmi i szympansami występują trzy zasadnicze
różnice zachowań. Istoty ludzkie instynktownie nawiązują porozumienie za pomocą mowy.
Są w stanie planować daleko w przyszłość. I w końcu, pamiętają daleką przeszłość i potrafią
wyciągać z niej wnioski.
– Uhm. – Kiwnął głową, że rozumie. – No i co?
– Jeśli dowiem się, co było nie tak w twoim małżeństwie, to mogę uniknąć popełniania
tych samych...
– Nagle zamilkła.
– Mów dalej – zachęcił ją.
– Nie. Trochę się zagalopowałam. – Na pewno nie miała zamiaru wspominać o
małżeństwie. Skoczyła na równe nogi. – Och, dlaczego to wszystko jest takie
skomplikowane?
– Byłoby prościej, gdybyśmy byli szympansami w dżungli. Przerzuciłbym cię sobie przez
ramię i zaciągnął do lasu.
– Czy nie możemy po prostu zostawić spraw swojemu biegowi?
Pokręcił głową.
– Wiesz, że nie. Wczoraj wieczorem twoje ciało mnie chciało, ale coś w twojej głowie nie
pozwalało ci kochać się ze mną.
– Potrzebowałam swobody. To naturalne.
– Jeśli potrzebujesz swobody, w porządku. Nie będę naciskał. Jeśli chcesz jechać do
Tanzanii, też w porządku. Nie oczekuję, że dla mnie rzucisz karierę. Ale pragnę być z tobą,
Erico.
– I co to znaczy? – Przeszła po matach i stanęła przed Nickiem, opierając ręce na
biodrach. – Dla mnie stały związek oznacza zobowiązania. A ja nie mogę się wiązać. Nick,
nie chcę budować gniazda, w którym nie będę mogła zamieszkać.
– Coś mi się wydaje, że nie jesteś udomowionym ptaszkiem. Kaczką czy gęsią. – Wstał i
objął ją w pasie. – Jesteś orłem, Erico. A ja chcę latać u twego boku. Nie będę cię wiązać przy
ziemi....
Przyciągnął ją do siebie, ale Erica odchyliła głowę, by spojrzeć mu w twarz. Nawet orły
potrzebują partnera.
– Więc związek?
– Przez duże Z. Taka umowa, że nawzajem nam na sobie zależy.
– Ale żadnych żądań? – upewniała się. To wydawało się nierealne. – śadnych obietnic?
– Tylko ta, że będę się z tobą kochać dwadzieścia razy dziennie.
– No, nie wiem. – Objęła go. – Dwadzieścia razy dziennie wydaje się raczej mało realne.
– Tego nie wiesz. Może jestem niezwykłym okazem, zdolnym do nieograniczonych
manifestacji pociągu płciowego. Uważam, że jako badacz naczelnych powinnaś sprawdzić
moje twierdzenie.
– Twoją przechwałkę – poprawiła go.
– Tego nie możesz być pewna bez badań empirycznych. – Przesunął dłońmi po jej
plecach na pośladki i przycisnął do siebie jej biodra. – I co pani na to?
– W porządku, Nick. Zgadzam się na tymczasowy związek.
– To znaczy?
Rozluźniła się i wtuliła w Nicka.
– To znaczy, Nick, że chcę być z tobą, póki mogę. Pochylił głowę i lekko ucałował jej
wargi.
– Mam wrażenie, że powinienem ci coś dać.
– O tym samym myślałam. O jakimś pierwotnym, symbolicznym rytuale wymiany.
Zerknął na kosztowny, złoty rolex na lewym przegubie. Bez wahania ściągnął zegarek i
włożył jej do ręki. Potrząsnęła głową.
– Jest bardzo piękny, Nick, ale nie mogę go nosić. Jest dla mnie za duży. I zdecydowanie
zbyt kosztowny jak na symboliczny dar.
Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął klucze. Do kółka, były przyczepione dwa breloczki:
srebrne B, jak Barron, i mały scyzoryk z imitacji macicy perłowej – niedrogi drobiazg,
nagroda w konkursach w wesołym miasteczku.
– To dla ciebie. Niech bezmyślne słowa i uczynki nigdy nie zakłócą naszego
tymczasowego związku.
Przyjęła prezent i objęła Nicka za szyję. Miała zamiar pocałować go formalnie i
symbolicznie, ale naturalne pragnienie wzięło górę i Erka przywarła do niego całym ciałem,
ż
arliwie smakując jego wargi. Nagle przerwała i odsunęła go na odległość ramienia.
– Mogę zwolnić tempo. Oddychał ciężko.
– Byłoby lepiej.
– Mamy dużo, dużo czasu. – Pragnienia starczy na całe dni. Tygodnie. Wszystko jest
chwilowe, oczywiście, ale jest gotowa, by w pełni wykorzystać ten czas. Ich zmysły mogą im
dostarczyć tyle przyjemności! Zsunęła dłonie po jego piersiach aż do paska spodni i zaczepiła
palcami o szlufki. – Poza tym – szepnęła – ja też muszę ci coś dać.
– Ty sama, Erico, jesteś wszystkim, czego chcę. Czego potrzebuję....
– Chodź ze mną.
Ujęła go za rękę i zaprowadziła do sypialni. Z małego, aksamitnego puzderka wyjęła
srebrny łańcuszek, który przewlekła przez dziurkę w rączce scyzoryka.
– Pomożesz mi go założyć?
Zapiął łańcuszek na szyi Eriki, pogłaskał jej ramiona i odwrócił ją do siebie.
– Bardzo dobrze na tobie wygląda – powiedział.
– Teraz moja kolej – stwierdziła. Z puzderka wyjęła zapasowy klucz do mieszkania.
Objęła go palcami i zamyśliła się. To był znaczący krok, ale jej wątpliwości znikły, gdy
spojrzała Nickowi w oczy. – To dla ciebie – rzekła, wkładając mu klucz w dłoń. – Otwiera
frontowe drzwi mojego domu. Pojawiaj się w moim życiu, kiedy masz ochotę. Nie mam
przed tobą sekretów.
Trzymał klucz z nabożną czcią.
– Dziękuję. Mrugnęła do niego.
– Jeśli dobrze pamiętam, to nie jest prawdziwe podziękowanie.
Nie potrzebował dalszej zachęty. Przywarł wargami do jej warg, całując długo i głęboko.
Uniósł ją w ramionach i zaniósł na łóżko. Jednak gdy kładł ją ostrożnie na kapie, Erice naszła
chęć zabawy i pociągnęła go gwałtownie. Nick stracił równowagę i upadł na nią całym
ciężarem.
– Co to było? – zapytał.
– Chcę się z tobą bawić....
– Czy to jakieś szympansie gry?
– W gruncie rzeczy inne ssaki naczelne mają dość ograniczony repertuar zachowań
prokreacyjnych. Zabawy seksualne są chyba czysto ludzką domeną.
Wyciągnęła mu koszulę ze spodni, wsunęła ręce pod materiał i połaskotała go. Nick
zachichotał.
– Nie rób tego!
– Masz łaskotki! – Erica była zachwycona. Natychmiast obnażyła swoją talię. – A ja
wcale. Spróbuj.
Połaskotał ją, ale tylko zmarszczyła brwi.
– To jedynie twój brzuch – zauważył. – A co z podeszwami stóp?
– W ogóle nie jestem łaskotliwa.
Zdjął jej buty i połaskotał w podbicie, ale nie miała chęci chichotać. Nick zdejmował z
niej szmatkę po szmatce, usiłując sprowokować Erice do śmiechu. W końcu leżała przed nim
całkiem naga.
Dotykał lekko jej ramion, piersi, brzucha, ud. Drżała pod tym dotykiem, ale nie śmiała
się.
– Aha! – wykrzyknął w końcu. – Może i nie masz łaskotek, ale wiem, co na ciebie
podziała.
Wypadł z pokoju. Gdy pojawił się ponownie, był nagi, a dłonie chował z tyłu.
– Jeszcze pożałujesz, że zaczęłaś.
– Wątpię.
Położył się przy niej i przytrzymał nogą jej nogi.
– Zamknij oczy.
Zamknęła. Nick chwycił ją za przeguby i uniósł ręce nad głowę. Otworzyła oczy.
– Co robisz?
Pokazał jej, co trzymał za plecami: przezroczystą kostkę lodu.
– Lepiej nie próbuj, Nick. Mówię serio.
– Ja też.
Kostka lodu dotknęła czubka jej piersi, a Erice przeszedł prąd. Gwałtownie zaczerpnęła
powietrza i jęknęła z rozkoszy, gdy Nick pochylił się, by zlizać chłód. Obrysował lodem jej
drugą pierś, dotknął kostką jej warg, narysował długą linię od obojczyka, między piersiami do
płaskiego brzucha. Zanim dotarł do trójkąta miękkich włosów, Erica cała drżała. Nie z zimna,
lecz z pragnienia.
– Rozpuścił się – powiedział, uwalniając jej dłonie.
– Ja też.
Zarzuciła mu ramiona na szyję, a gdy spotkały się ich nagie ciała, ogarnęło ją poczucie
doskonałego szczęścia. Już nie musiała się powstrzymywać. Mogła podziwiać jego męskie
kształty, rozkoszować się jego dotykiem.
Potem leżeli koło siebie spokojnie, a Erica zastanawiała się, co będzie dalej. Przyszłość
wyglądała jak białe, nie zapisane karty jej dziennika. Sama je będzie musiała zapełnić. Na
horyzoncie majaczyła tylko jedna chmurka. Jeśli uzyska stypendium z Klubu Poszukiwaczy
Przygód, będzie musiała opuścić Nicka. Gdy pojedzie do Afryki – a nie miała wątpliwości, że
prędzej czy później jej upór przyniesie owoce – pojedzie sama.
Poruszył się koło niej, budząc jej ciało lekkimi pocałunkami.... Musiałaby być niespełna
rozumu, by z własnej woli wyrzec się takiej przyjemności. Zacisnęła dłoń na małym
scyzoryku, który wisiał na łańcuszku na jej szyi.
ROZDZIAŁ 8
W ciągu następnych trzech tygodni stosunki między Ericą a Nickiem z wolna przybrały
formę dość ustalonego wzorca, który, oczywiście, uwzględniał Michaela i Sheenę.
Codziennie rano Michael jechał z Ericą i Sheeną do zoo, gdzie pomagał przy zwierzętach.
Erica z radością śledziła jego postępy. Wydawało się, że z dnia na dzień Michael ma więcej
wiary w siebie. Ponieważ uwolnił ją od wielu rutynowych zajęć, Erica miała więcej czasu na
zajmowanie się Sheeną. Poza popołudniowymi wyprawami na wyspę ssaków naczelnych,
zaczęła również przynosić Javę do betonowego pawilonu. Niestety, Sheeną pozostawała
nieufna i niechętna, natomiast Java szybko przejmował ludzkie wzorce zachowań.
Często w porze obiadu pojawiał się Nick. Znalazł maść, która skutecznie leczyła wysypkę
alergiczną. Poza tym odkrył, że najbardziej alergogennie działają na niego zwierzęta kopytne:
osioł, renifer i tak dalej. Michael szybciutko wykorzystał te odkrycia i w ich domu
zamieszkały trzy chomiki i szczeniak spaniel ze schroniska.
Wieczorami Erica i Sheeną często jadały kolacje z panami Barronami w zaadaptowanej
do potrzeb Sheeny suterenie.
I niemal każdej nocy Nick używał swego klucza do mieszkania Eriki.
Tylko kilka szczegółów sprawiało, że nie stali się rodziną, taką, o jakiej marzył Nick. Po
pierwsze, zachowali oddzielne mieszkania. Po drugie, nigdy nie zostawał do rana w
mieszkaniu Eriki. Późną nocą wprost z ciepłego łóżka szedł do domu.
Pewnej nocy na początku sierpnia podszedł nagi do okna, przyglądając się pełnemu,
złotemu księżycowi przez gęste liście wiązu za oknem.
– Chcę zostać – powiedział – i obudzić się rano koło ciebie.
– To brzmi zachęcająco, ale zapewniam cię, że poranki u mnie w domu nie są szczególnie
miłe. Sheena budzi się o świcie i jest nieznośna, a ja wychodzę z domu o wpół do ósmej.
– Tego właśnie chcę. Być częścią wszystkich tych nudnych, rutynowych, zwyczajnych
godzin w twoim życiu. Naprawdę z tobą mieszkać i żyć. I chciałbym, żebyś przeprowadziła
się do mnie.
– Nie mogę, Nick. Nie z Sheeną. Gdyby mieszkała u ciebie, zapewniam cię, że w ciągu
dwóch dni na twoich roślinach nie zostałby żaden listek.
– Zostanę tylko dzisiaj. Mógłbym rano z tobą pojechać, bo jutro i tak mam cały dzień
spędzić w zoo.
– Nie przypominaj mi o tym. Ty i Amanda tak uparliście się na ten dzień promocyjny pod
koniec miesiąca, że niczego innego nie można załatwić.
– Dzień Zoo może dodatnio wpłynąć na stan finansów.
– A może skończyć się klapą. Poważnie, Nick. Wszyscy wolontariusze poprzebierani za
zwierzęta? To głupie.
– Nie zmieniaj tematu. Wymień choćby jeden powód, prawdziwy powód, dla którego nie
powinienem zostać na noc.
– Michael?
– Ma szesnaście lat, Erico. Wie, co się dzieje.
– Wiedzieć to jedno. – Uniosła ręce nad głowę i ziewnęła. Nick wpatrywał się,
zafascynowany, w lekki ruch jej piersi. – A dać sobie z tym radę to drugie.
– Poradzi sobie.
– Jesteś pewien? Michael widzi teraz we mnie przyjaciółkę i, mam nadzieję,
nauczycielkę. Wie, oczywiście, że jesteśmy ze sobą, ale wszystko się dobrze układa, więc nie
widzę powodu, dla którego mielibyśmy coś zmieniać.
Wydęła usta w nikłym uśmieszku i Nick jęknął w głębi ducha. Wiedział już, co
nadchodzi. Gdy Erica chciała coś spuentować, odwoływała się zawsze do domowych
powiedzonek, przysłów albo antropologicznych obserwacji.
– Pozwól mi zgadnąć – powiedział. – Za chwilę usłyszę jakąś wiejską mądrość, prawda?
– Rzeczywiście, przypomniało mi się pewne powiedzenie.
Nick westchnął.
– Moja mama zawsze mówiła do ojca: „Nie naprawiaj tego, co nie jest popsute”. I była to,
moim zdaniem, bardzo dobra rada. Niestety, ojciec rzadko jej słuchał, więc stodoła była pełna
poronionych wynalazków.
– Czy dlatego tak stronisz od ryzyka? Dlatego jesteś taka konserwatywna i pedantyczna?
– Ja? – Erica gwałtownie usiadła na łóżku. – Ja jestem konserwatywna i pedantyczna?!
– O, tak – zachichotał. Uwielbiał się z nią przekomarzać. Uwielbiał sposób, w jaki
przechylała głowę, gdy ruszała do ataku. – Widzisz, zawsze chodzisz ściśle wytyczonymi
ś
cieżkami. Nigdy nie znałem nikogo, kto byłby takim niewolnikiem czasu.
– Wcale nie bardziej niż inni!
– Nie? – Wyrecytował: – Dziewiąta rano, nakarmić wielbłądy. Dziesiąta czterdzieści
dwie, przyprowadzić Javę. Jedenasta osiem, odprowadzić Javę...
– Regularność i konsekwencja w postępowaniu są bardzo ważne, gdy ma się do czynienia
ze zwierzętami.
– Natomiast ja jestem męskim zwierzęciem, które chce postępować nieregularnie i
niekonsekwentnie.
– Wrócił do łóżka. – Zostanę do rana.
Uniosła dłoń, by pobawić się włosami na jego piersi. Taka odruchowa poufałość
sprawiała mu przyjemność. Choć kochanie się z Ericą było zawsze niezwykłym przeżyciem,
poznali się już tak dobrze, tak dokładnie.
– No, Erico. Powiedz, żebym został. Nie bądź taka nieugięta. – Pocałował ją lekko w
czoło. – Nie będziesz żałować.
– Skoro mówisz, że jestem niewolnikiem czasu, to znaczy, że jestem ekspertem. Jeszcze
nie nadszedł czas, byś nocował. Jeszcze nie. Kiedyś, ale jeszcze nie teraz.
– Wyciągnęła się na poduszce. – Ale nie mam nic przeciwko temu, żebyś przez najbliższą
godzinę próbował mnie przekonać do zmiany zdania.
– Ach tak, zgadza się pani?
– Tak. – W jej oczach odczytał oczekiwanie i śmiech. – Wyzywam cię.
Położył się koło niej.
– A ja sprawdzam.
Zawsze, gdy jej dotykał, przytulał, pieścił, jej kobiecy zapach kusił go i przyciągał,
wyzywał, by stali się jednością. Podniecenie przychodziło natychmiast, z całą siłą. Pod
dotykiem jej ręki miał wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na miliony odłamków czystej
rozkoszy. Walczył jednak, by się powstrzymać, kontrolować instynktowne pragnienie
rozładowania napięcia, ponieważ jeszcze większą rozkoszą było wspólne osiąganie szczytu,
oglądanie ekstazy na jej twarzy, słuchanie krzyku rozkoszy, gdy ją w końcu wypełniał.
Uwielbiał przeciągać możliwie jak najdłużej tę słodką agonię kochania się.
Potrzebował tej kobiety, więc nigdy nie pozwoli jej odejść. Jak mogła w ogóle o tym
myśleć? O wyjeździe do Afryki? Oczyma duszy ujrzał nieprzebytą dżunglę, pełną węży, i
zadrżał. Afryka była zbyt niebezpieczna. Nigdy nie pozwoli jej tam pojechać.
Następnego dnia w zoo Erica nie mogła sobie znaleźć miejsca. Była rozdrażniona, choć
nie wiedziała dlaczego. Starała się więc unikać ludzi, bo bała się, że może zachować się
niesympatycznie.
Instynktownie wiedziała, że potrzebuje zwierzęcego towarzystwa. Sheena była z
Michaelem, więc Erica poszła do pawilonu gadów, gdzie Patty oplatała swym blisko
dwumetrowej długości ciałem betonową gałąź w terrarium. Na widok Eriki Patty wysunęła na
moment język, ale nie poruszyła się.
– Wyglądasz tak, jak ja się czuję – powiedziała jej Erica. – Bez energii i zniechęcona.
Okrążyła terrarium, wyjęła pytona i owinęła sobie wokół ramion. Starała się jak
najczęściej dotykać węży. W zimie, gdy zoo było zamknięte, niektóre mniejsze zwierzęta, w
tym Patty, przeprowadzały się do miejscowych szkół.... Węże, jak i inne zwierzęta, wymagały
przyjacielskich kontaktów ze swymi opiekunami.
W towarzystwie Patty poczuła się nieco lepiej. W zamyśleniu gładziła suchą skórę
pytona. Co się z nią właściwie działo?
Wychodząc z pawilonu gadów z Patty owiniętą wokół szyi, Erica wpadła na Amandę.
– Jak to miło, że bierzesz Patty na spacer. Ostatnio wydaje mi się nie w sosie. Jest jakaś
ponura, zrzędliwa i złości się bez powodu.
Dwoje dzieci podbiegło do Patty. Amanda pospieszyła uspokoić dorosłych.
– To Patty, pyton afrykański. Jest naprawdę bardzo miła.
Wąż wysunął język i pozwolił dzieciom się dotknąć. Zanim zdążył zebrać się tłumek,
Erica ruszyła szybkim krokiem w kierunku biura. Amanda nie dała się wyprzedzić.
– Wiesz, Erico, Nick ma znakomity pomysł. Ponieważ odmówiłaś przebrania się w
kostium zwierzęcy na Dzień Zoo, to może zgodziłabyś się na ubranie w stylu safari? Kolor
khaki, korkowy hełm?
– Nie – ucięła Erica. – Nie pomaluję się też na czarno i nie będę tańczyć w przepasce na
biodrach. Więc dajcie mi spokój.
– No wiesz, jesteś jedyną osobą, która nie chce się włączyć w przygotowanie imprezy.
– Moją główną troską, a może moją jedyną troską, jest to, że zwierzęta zostaną narażone
na niepotrzebny stres.
Amanda wyciągnęła dłoń, by poklepać węża.
– Doceniam twój stosunek do sprawy, kochanie, ale pamiętaj, że to jest tylko zoo. A żeby
to zoo mogło funkcjonować, potrzebuję pieniędzy.
Erica poczuła się winna. Nie miała zamiaru obrażać Amandy.
– Wiem, że potrzebujesz pieniędzy. Moim zdaniem to nie tylko zoo. Dzięki tobie jest to
również rezerwat dla zwierząt, które inaczej musiałyby cierpieć. Amando, nie mam prawa cię
krytykować.
– Daj spokój, kochanie. Nie jestem święta.
– Przepraszam. Nie wiem, co mnie dziś ugryzło. Amanda otworzyła drzwi do biura.
– Czy są jakieś wieści o stypendium?
– Z tego zwariowanego Klubu Poszukiwaczy Przygód? Nie, na razie nie. A wiesz, co
mnie w tym wszystkim zdumiewa? Ze prawie mi już na tym stypendium nie zależy. Z
każdym mijającym dniem mniej mnie to obchodzi i mam coraz mniejszą ochotę starać się o
pieniądze z innych źródeł. Nie rozumiem, dlaczego tak jest.
– Nie rozumiesz? – Amanda usiadła za biurkiem i uśmiechnęła się. – Nie ma nic złego w
tym, że jest się szczęśliwym. Widziałam cię razem z Nickiem i z Michaelem. Zaczynacie
tworzyć rodzinę.
– Tego właśnie Nick chce. Ustabilizowanej rodziny.
– Czy to takie straszne? Może twoje priorytety się zmieniają?
– Po trzydziestu dwóch latach? Mało prawdopodobne.
– Erica? – Rozległo się pod oknem.
– Jestem tutaj, Nick.
No i co ma zrobić? To tylko pozory, że tworzą sympatyczną, ustabilizowaną rodzinę.
Nick był nią zafascynowany. Erica natomiast miała świadomość, że kobieta, która na
pierwszym miejscu stawia karierę zawodową, nie jest właściwą partnerką dla Nicka. Na jej
ustach pojawił się chytry uśmieszek. Zobaczymy, co powie Nick o kobiecie, która przyjaźni
się z wężami.
Amanda czytała w jej myślach.
– Może zabiorę Patty?
– Nie, Patty tu zostanie.
– W takim razie ja wychodzę. Amanda i Nick spotkali się w drzwiach.
– śyczę szczęścia – powiedziała, patrząc mu w twarz. Nick zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc.
– Co to znaczy „życzę szczęścia”?
I wtedy zobaczył Patty. Znieruchomiał, wytrzeszczył oczy. Cofnął się gwałtownie i
przywarł plecami do ściany.
– Wielkie nieba, Erico, co ty wyprawiasz?
– Wykonuję swoją pracę. Nie pamiętasz? Tym właśnie się zajmuję.
Postąpiła w jego stronę i patrzyła, jak z determinacją bierze się w garść. Oderwał się od
ś
ciany i spróbował machnąć nonszalancko ręką. Nie bardzo mu to wychodziło. Jego jabłko
Adama nerwowo wędrowało w górę i w dół, gdy przełykał.
– To Patty, pyton afrykański – wyjaśniła Erica. – Michael ją lubi. Miałam mu nawet
zaproponować, żeby spróbował hodować jakiegoś węża w domu.
– Nie w moim domu. Nic z tego.
– Pomyśl tylko, Nick. Czy nie stanowilibyśmy uroczej gromadki? Ty, ja, Michael i nasze
gady? Urocza rodzinka. A może jednak nie jestem dla ciebie tak idealną partnerką, jak
sądzisz.
Znowu przełknął nerwowo, ale zrobił krok w jej kierunku. I jeszcze jeden. Nogi miał jak
z drewna. Zacisnął zęby, uniósł dłoń i dotknął Patty w miejscu, gdzie wdzięcznie owijała się
wokół ramienia Eriki.
– Nie jest śliska – powiedział ze zdziwieniem. Chciała mu pokazać, jak bardzo są
niedobrani, ale teraz była z niego dumna. Nie była w stanie pojąć, jak można bać się węży, ale
mogła mu współczuć. Były nawet pewne badania antropologiczne wskazujące, że lęk przed
wężami był reakcją instynktowną, a nie nabytą. Małpy na wolności także reagowały na węże
strachem.
– Przepraszam, Nick.
– Nie ma potrzeby. Powinienem zwalczyć tę fobię.
– Chciałbyś potrzymać Patty?
– Nigdy w życiu.
Erica odwróciła się, zaniosła Patty na zaplecze biura i włożyła ją do torby na węże. Gdy
wróciła, Nick przyglądał jej się niepewnie.
– Zakładam, że miałaś jakiś cel w tym niewielkim przedstawieniu?
Przytaknęła.
– Ale nie wiem już jaki. Nick, jestem szczęśliwa w naszym związku. I chyba nie muszę
mówić, że pod względem fizycznym wszystko jest cudownie. Ale jest w tym wszystkim coś,
co mnie doprowadza do szaleństwa.
– Mnie też. – Przysiadł na brzegu biurka Amandy.
– Naprawdę? Co takiego?
– Zaczynamy się czuć jak rodzina.
– Myślałam, że tego właśnie chcesz, Nick.
– Moim marzeniem, jak wiesz, jest rodzina osiadła i stabilna. Nie lubię opuszczać twego
łóżka o północy. Chciałbym, żebyś ty, ja, Michael i dziesiątki zwierząt, które na pewno
sprowadzi, żebyśmy wszyscy byli bezpieczni w jednym domu. Naszym domu.
– Ale to nie jest mój ideał rodziny. Absolutnie. Ja widzę rodzinę podróżującą po świecie.
Wolną, by się rozwijać i rozrastać.
Nick objął ją ramieniem i Erica musiała przyznać, że działa bardziej uspokajająco niż
Patty.
– To jakie mamy rozwiązanie?
– Erico, moja piękna, sam chciałbym wiedzieć. Może nie ma żadnego rozwiązania,
pomyślała, zdecydowana jednak szukać. Będzie prowadzić obserwacje, opisze je i wyciągnie
wnioski. Ostatecznie istniało wyjaśnienie każdego wzorca behawiorystycznego. Z wyjątkiem,
zapewne, miłości.
ROZDZIAŁ 9
Miłość.
Kilka dni później Erica siedziała przy biurku w pawilonie małp. Właśnie opisała następne
spotkanie Javy i Lenny’ego, odłożyła pióro i zamyśliła się.
Oczywiście miłość nie wchodziła w rachubę. Oboje – i Nick, i ona sama – unikali
jakichkolwiek deklaracji. Choć byli sobie niezwykle bliscy, żadne nie wypowiedziało tych
dwóch słów: kocham cię.
Z wyraźnym poczuciem winy uświadomiła sobie, że jednak w myślach dopuszczała
istnienie uczucia.
W nocy, gdy leżeli w łóżku, myślała „miłość”, ale nigdy nie powiedziała tego głośno. Czy
Nick postępował tak samo? Dlaczego? W tych słowach nie ma niczego magicznego. Ludzie
wypowiadają je cały czas.
Wyrwała kartkę z dziennika i chwyciła za pióro. Spisze swoje uczucia, zanotuje je, jako
szczególny przejaw zachowania ssaków naczelnych.
Samica wykazuje troskę o samca, a on to odwzajemnia. W jego obecności jej serce bije
szybciej. Kontakty seksualne sprawiają obojgu wiele przyjemności. W towarzystwie samca
samica śmieje się częściej, a jej komunikaty werbalne są bardziej ożywione. Samiec dotyka jej
często i z czułością. Prawdopodobny wniosek: są zakochani.
Wyrwała następną kartkę i u góry napisała:
Jednakże samica jest bardzo ambitną jednostką. Jej celem jest praca w Afryce, co znaczy,
ż
e w końcu opuści samca i zerwie łączące ich więzy. Samiec pragnie osiąść w jednym miejscu
i założyć dom. Samica pragnie wiele osiągnąć. Sama? Nie, niekoniecznie sama.
Upuściła pióro na biurko. Gdyby w ogóle miała zamiar z kimś dzielić życie, to z Nickiem.
Ale musiałby pojechać z nią do Afryki. Znów zaczęła pisać.
Choć samiec wydaje się poważnie traktować ambicje samicy, jest przywiązany do swego
stylu życia. Wniosek: brak wniosków. Wymagane dalsze obserwacje.
Erica odchyliła się do tyłu na krześle i potarła oczy. Może stwarzała sztuczne problemy?
Ostatecznie nie dostała jeszcze żadnej odpowiedzi z Klubu Poszukiwaczy Przygód i
przeczuwała, że odrzucą jej wniosek. Sprawa podróży do Afryki może się odwlec na lata,
więc pewnie powinna odprężyć się i czerpać jak najwięcej radości z bezterminowego stanu
zawieszenia, który jest znośny, a właściwie przyjemny, dzięki godzinom spędzanym z
Nickiem.
Rzuciła okiem na zegarek. Osiem po trzeciej. Pora na codzienną wyprawę Sheeny na
wyspę. Gdzie jest Michael? I gdzie jest Sheena? Zamknęła dziennik i pospieszyła do biura.
– Amando? Czy widziałaś Michaela albo Sheenę?
– Myślałam, że Sheena jest z tobą. Nick tu wpadł jakieś pół godziny temu i zabrał ją.
– Co takiego!? Czy powiedział, dokąd idzie? Amanda potrząsnęła przecząco głową.
Erica wybiegła z biura. Co się tu dzieje? Michael pewnie wie, co jego ojciec zamierza
zrobić. Ale gdzie jest Michael? Pobiegła w stronę wyspy naczelnych. Po chwili dostrzegła
chłopaka kucającego za krzakiem.
– Michael!
Powoli i ostrożnie, by nie przestraszyć Javy, uniósł dłoń i pomachał.
– Michael, chodź tu natychmiast. Posłusznie, choć niechętnie, wycofał się z wyspy i
przeszedł przez fosę. Erica zauważyła, że nie spieszył się, a na jego twarzy malowało się
poczucie winy. Był jeszcze w wodzie, gdy wybuchneła:
– Gdzie jest Sheena? Co się tu dzieje?
– Tata cię nie znalazł, co?
– Nie, nie znalazł.
– To był głupi pomysł. Naprawdę głupi. Złapała go za rękę i szarpnięciem zmusiła do
wyjścia na brzeg.
– Rozumiem, że twój ojciec gdzieś Sheenę zabrał. Chcę wiedzieć dokąd. I dlaczego.
– Do wesołego miasteczka. Dziś po południu przychodzą te, no wiesz, specjalne dzieci.
Tata sądził, że ucieszą się, jak poznają Sheenę.
Erica była wściekła. Jak on śmiał! Dlaczego w ogóle zakładała, że Nickowi choć trochę
zależy na jej osiągnięciach zawodowych? Wyraźnie pokazał, że nie bierze jej poważnie.
– Jesteś wściekła – zauważył Michael.
Patrzył na nią jak zbesztany szczeniak i Erica postarała się opanować gniew. Nie powinna
wyładowywać się na Michaelu.
– Nie jestem zła na ciebie. Tylko że twój ojciec lekceważy wszelkie moje wysiłki. Jak
może ją zachęcać do zabawy z dziećmi? Wie, jak ciężko pracuję, by włączyć Sheenę w
gromadę...
– Jak ciężko pracujemy – poprawił ją nieśmiało Michael. – Ty i ja.
– Masz rację. – Poklepała go po ramieniu. – Michael, to nie twoja wina. Jakoś to będzie.
Czy możesz nakarmić szympansy? I powiedz Amandzie, że wyjeżdżam.
– Dobrze. A co masz zamiar zrobić?
– Jadę do wesołego miasteczka – oznajmiła spokojnie. – Odnajdę twego ojca. I połamię
mu kości.
– Słuchaj, tata nie chciał zrobić nic złego. Naprawdę. Z Sheeną będzie wszystko dobrze.
No wiesz, chodzi mi o to, że już się lepiej zachowuje. Jak wczoraj, kiedy pozwoliła Javie się
dotknąć. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Erica przyjrzała się chłopcu. Miał oczy tego samego koloru co ojciec, ale była w nich
jakaś bezbronność, którą rzadko dostrzegała w oczach Nicka.
– Michael, chcę, byś wiedział, że bez względu na to, co się stanie między twoim ojcem a
mną, zawsze będzie dla ciebie miejsce tu w zoo. Masz duży talent do pracy ze zwierzętami i...
– Ale to ma znaczenie – przerwał jej. – To ważne, co dzieje się między tobą a tatą. –
Bezbronność w jego oczach zmieniła się w strach. Uzasadniony strach. Erica nie mogła
obiecać mu szczęśliwego zakończenia tej historii. – To ma znaczenie. Ja naprawdę cię lubię,
Erico.
– Wiem, Michael. Dla mnie to też ma znaczenie. – Jej twarz złagodniała. – Pogadamy
jutro, dobrze?
– Dzięki. – Uśmiechnął się.
Erica pognała do samochodu i ruszyła do Denver.
W głębi ducha miała świadomość, że jej tymczasowy związek z Nickiem miał wpływ nie
tylko na ich życie. Podczas gdy ona i Nick wypróbowywali swoje wersje modelu rodziny,
Michael stał z boku i przyglądał się bezradnie, czekając na wynik. Jak będzie się czuł, gdy
Erica wyjedzie do Afryki? Opuszczony?
Porzucony?
Choć nie dostrzegała między nimi więzi typu matka – syn, nie była pewna, czego Michael
od niej oczekiwał. Możliwe, że codzienna wspólna praca w zoo stworzyła między nimi zbyt
ś
cisłe więzi. Może Michael powinien spędzać więcej czasu z młodzieżą Nigdy się jednak nie
skarżył na długie godziny spędzane w zoo, a jego entuzjazm rósł z dnia na dzień.
Zanim dojechała na parking dla pracowników wesołego miasteczka, jej gniew na Nicka
się rozwiał. Jednak z całej siły trzasnęła drzwiczkami. Może połamie Nickowi tylko część
kości.
Odnalazła go w pawilonie parkowym, siedzącego z Sheeną pośrodku kręgu dzieci.
Michael określił je jako „specjalne dzieci”. Teraz Erica zrozumiała dlaczego. Troje siedziało
w wózkach inwalidzkich. Inne miały bandaże, łupki i kule. Znajdowało się tam również
czworo dorosłych.
Erica stanęła, oparła się o drewniany, biały filar, i przyjrzała całej scenie. Przeświecające
przez ażurowy dach słońce rzucało jasne błyski na twarze dzieci.
– Sheena nie jest zwyczajną małpą – mówił Nick. – Jest małpą człekokształtną. I w ogóle
jest bardzo do nas podobna. Jeśli ktoś ją uderzy, będzie ją bolało albo się rozzłości. I może
oddać. Albo ucieknie i schowa się.
Poważne przytaknięcia dzieci spowodowały, że Erice ścisnęło się serce. One wiedziały,
co to ból.
– Jak ona wygląda? – spytał chłopiec, którego białe oczy patrzyły ślepo w dal. – Czy
mogę jej dotknąć?
Nick podprowadził szympansicę do niewidomego dziecka i położył jego małą rączkę na
ramieniu Sheeny. Chłopiec gładził ją, poznając palcami kształt jej głowy i ramion. Sheena
stała nieruchomo, patrząc na dziecko.
– Ma długie ręce – powiedział chłopiec. – Ale na pewno jest ładna.
Sheena objęła chłopca długimi, włochatymi ramionami i złożyła mu na policzku mokry
pocałunek. Chłopiec zachichotał.
– Ja też ciebie kocham, Sheeno.
Nick cierpliwie podchodził kolejno do dzieci, pozwalając każdemu zapoznać się z
Sheeną.
– Potrafi zaczepić się palcami u nóg i wisieć głową w dół – opowiadał. – I jest bardzo
silna.
– Jak King Kong? – zapytała dziewczynka na wózku inwalidzkim.
– Tamta historia nie była prawdziwa. Małpy rzadko atakują człowieka. I nigdy nie są
takie wielkie jak King Kong.
– Ale są niegrzeczne. Widziałam film o szympansach. Ciągle coś broiły. Gorzej niż
dzieci.
Erica zauważyła, że Sheena zaczyna być niespokojna, i zdecydowała, że pora przyłączyć
się do grupy.
– Nie tylko szympansy i dzieci potrafią być niegrzeczne – powiedziała, rzucając Nickowi
przelotne, gniewne spojrzenie. – Czasami dorośli też coś nabroją. – Ujęła dłoń Sheeny. –
Mam na imię Erica i pracuję w Ogrodzie Zoologicznym. Sheena mieszka razem ze mną.
– Na pewno jest strasznie nieporządna.
– Masz rację. Chcecie jeszcze coś wiedzieć?
– Czy Sheena zna jakieś sztuczki?
– Sheena nie jest zwierzęciem cyrkowym, a ja ją niczego nie uczyłam. – Opowiedziała o
ucieczce szympansicy przez okno. – Bardzo sprytnie wykombinowała, jak otworzyć zapadkę.
I zachowała się bardzo niegrzecznie, uciekając.
– Czy dostała w pupę?
– Nigdy nie biję Sheeny. Z dwóch powodów. Po pierwsze, dla niej nie ma znaczenia, co
moim zdaniem jest dobre, a co złe, bo ja nie jestem szympansem. Po drugie, jest bardzo silna.
Gdyby przyszło jej do głowy oddać, wyniknęłaby niezła bójka.
Jakby dla zilustrowania słów Eriki, Sheena podskoczyła kilka razy, wydając donośne,
pohukujące dźwięki.
– Co ona mówi?
– Ona nie potrafi mówić w taki sposób jak my, ale ten dźwięk wydają szympansy
nawołujące się w dżungli. Niestety oznacza to, że na nas pora.
Sheena pożegnała się grzecznie i Erica wyprowadziła ją na zewnątrz. Nick przyłączył się
do nich.
– A ja, czy dostanę klapsa?
– Należy ci się! Wiesz, że nie powinieneś zabierać Sheeny, ale to zrobiłeś. – Spojrzała ze
złością na jego roześmianą twarz. – Naprawdę, Nick! Mógłbyś mieć na tyle poczucia
przyzwoitości, żeby się zawstydzić.
– Wcale nie jest mi przykro. Te dzieci zasługują na coś więcej niż przejażdżka na
karuzeli. Widziałaś, jakie były ucieszone?
– Widziałam.
Przy wierzbie płaczącej posadziła sobie Sheenę na biodrze i mocno objęła przed
wyjściem na ruchliwy deptak. Nick zrobił źle, zabierając Sheenę bez pytania, ale jego pomysł,
by sprawić dzieciom niespodziankę, nie zasługiwał na potępienie.
– Erico, gdybym ci powiedział, że chcę pokazać Sheenę kilkorgu kalekim dzieciom,
pozwoliłabyś jej przyjść?
Przygryzła wargę.
– Chyba tak. Ale nie jestem pewna.
Po raz drugi tego dnia uświadomiła sobie, że właściwie nie zna się na ludziach. W jakiś
sposób przypominało to kłopoty Sheeny z innymi szympansami. Obie były niedopasowane,
nie rozumiały własnego gatunku.
Nie, pomyślała, to nie to samo. Ona sama dokonuje poważnych, przemyślanych
wyborów. Ograniczenie kontaktów Sheeny z innymi ludźmi jest ważne dla jej badań. A
badania są jej życiem. Czy Nick to rozumie? Pierwszy raz zrobił coś, co sugerowało, że nie
traktuje je pracy całkiem serio.
Jednak na jego plus należało zapisać, że powodowała nim chęć dania chorym dzieciom
chwili rozrywki.
Erica skierowała się w stronę parkingu. Nick złapał ją za ramię.
– Chodź do mojego biura.
– Nie, Nick. Byłam na ciebie wściekła. Teraz czuję się jak zła czarownica. Lepiej, żebym
na trochę została sama.
– Proszę cię, Erico. Nie bez powodu....
– Nie. Powiedziałam ci, co czuję, i chcę, byś to uszanował. Nawet jeśli nie honorujesz
moich zawodowych decyzji – dodała ciszej.
– Dobrze – wzruszył ramionami. – To dość ważne, ale widzę, że jesteś w jednym ze
swoich humorów, że bez kija nie przystąp, więc dajmy temu spokój.
– Jak bardzo jest to ważne?
– Musisz przyjść do biura, żeby się dowiedzieć.
– Pocałował ją lekko w czoło, podrapał Sheenę za uchem i odszedł. – Do zobaczenia
później.
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć? – zawołała za nim.
– Nie. – Nie zatrzymał się.
Powinna z nim pójść czy zostać sama? Och, do diabła, później może pobyć sama.
– Czekaj, Nick! Idę z tobą!
Dogoniła go i szła obok, patrząc prosto przed siebie, by nie widzieć zadowolonego
uśmieszku na jego twarzy.
– Ciekawość zwyciężyła, co?
– Chyba i tak powinnam z tobą porozmawiać.
– Poprawiła sobie Sheenę na biodrze. – O Michaelu.
– A co z nim?.. Czy coś się stało?
– Jeszcze nie. Ale był dziś bardzo nieszczęśliwy, gdy zagroziłam, że połamię ci kości.
Nick roześmiał się z ulgą.
– I to wszystko?
– Nie. Musimy poważnie porozmawiać o wpływie naszej znajomości na twego syna.
Dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo nasze niezdecydowanie może go boleć. Przywiązał
się do mnie w sposób, który nie ma nic wspólnego z naszą pracą w zoo. Jakby chciał myśleć o
mnie jak o matce. A nie może, bo ty i ja nie podejmujemy decyzji.
– Aha.
– I tylko tyle masz do powiedzenia? – Erica spojrzała na Nicka. – Ja się martwię, że twój
syn zaczyna mieć problemy, a ty mówisz „aha”?
– To mniej więcej oddaje moje uczucia.
– Równie dobrze mogłabym rozmawiać z Sheeną. Sheena zajrzała jej w twarz i zahukała.
– Nick, istoty ludzkie podobno potrafią się porozumiewać.
Poprowadził ją obrzeżoną tulipanami ścieżką do swego biura w wiatraku.
– Najpierw pozwól mi pokazać, co tu mam. Weszli do chłodnego, cichego wnętrza. Nick
podszedł do biurka.
– Zanim tu przyjechałem, wpadłem do twego mieszkania po szelki i smycz dla Sheeny.
Akurat pojawił się listonosz i dał mi pocztę do ciebie.
Wyciągnął w jej stronę kopertę.
Erica odpięła smycz i pozwoliła szympansicy swobodnie biegać, zanim sięgnęła po
kopertę i zobaczyła adres nadawcy: Klub Poszukiwaczy Przygód.
– Oooch – jęknęła. – To od nich.
– Tak, to od nich.
Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w Sheenę, która podeszła do lodówki i wydała
dźwięk oznaczający dobre jedzenie. Nick otworzył drzwi lodówki, a Sheena natychmiast
porwała dwa jabłka. Erica była świadoma tego, co się wokół niej dzieje, ale równocześnie
czuła się, jakby była daleko stąd.
Nick stanął obok i pomachał dłonią przed jej twarzą.
– Ziemia do Eriki. Jak mnie słyszysz?
– Co takiego? Ach, tak, tak, oczywiście. Zaczęła otwierać kopertę, ale zamarła w pół
gestu.
– No? – ponaglił ją. – Nie masz zamiaru otworzyć?
– A jeśli to odmowa? – Patrzyła tępo przed siebie. – Och, Nick, nie masz pojęcia, ile razy
przez to przechodziłam. Trzymałam kopertę, całym sercem mając nadzieję. A potem w
ś
rodku znajdowałam odmowę. Co prawda ubraną w miłe słówka, ale odmowę.
Objął ją delikatnie, a Erica z wdzięcznością oparła się o jego pierś. W objęciach Nicka
znalazła pociechę, ale nie miało to wpływu na zawartość listu. List został napisany, a listy nie
zmieniają treści jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
– Już dobrze, Erico. – Gładził jej drżące ramiona.
– Została mi jeszcze tylko jedna możliwość uzyskania stypendium. Więc jeśli to jest
odmowa...
– Nie dowiesz się, póki nie otworzysz listu.
– Masz rację. – Wyzwoliła się z jego objęć, rozerwała kopertę i wyciągnęła pojedynczą
kartkę papieru. Kolana ugięły się pod nią i opadła na krzesło, niezdolna stawić czoło
następnej porażce. Nie potrafiła skupić wzroku na słowach listu. Widziała tylko akapity,
linijki i nagłówek: „Droga pani Swanson”. Wyciągnęła kartkę do Nicka.
– Czy możesz przeczytać to na głos? Nick wziął list do ręki.
– „Pani referat i slajdy były bardzo interesujące. Dlatego też starannie rozważyliśmy pani
propozycję”.
– To odmowa – jęknęła. Doskonale znała te formułki. Najpierw uprzejme słowa o tym,
jak niezwykle ciekawa jest jej propozycja, potem wyrazy żalu. Odchyliła się na krześle i
zamknęła oczy. – No dobra, następnym razem będę miała więcej szczęścia. I następnym. I
następnym. Do diabła, Nick, jak długo to musi trwać? He milionów podań muszę wysłać,
zanim ktoś da mi szansę?
– „Klub Poszukiwaczy Przygód zadecydował ostatecznie o przyznaniu Pani środków
finansowych na wyjazd do Tanzanii i roczny tam pobyt w celu założenia placówki badawczej.
Fundusze będą przekazane pierwszego września”. – Nick ukląkł przy krześle Eriki. – Dadzą
ci pieniądze, Erico.
– Och.
Czy dobrze go zrozumiała? Niemożliwe. Tak bardzo chciała usłyszeć te właśnie słowa, że
chyba sobie wszystko wymyśliła. W głowie jej huczało.
– Piszą tu jeszcze o ogromnej roli etologii i badań nad naczelnymi oraz stosunków
człowieka i małp, a także nad zachowaniem naturalnego środowiska. Chcą, żebyś na miejscu
zorientowała się w politycznych możliwościach objęcia lasów tropikalnych strefą ogromnych
parków narodowych.
– Och. Ujął jej dłoń.
– Ziściły się twoje marzenia.
– Jesteś pewien? – Wyrwała mu z ręki list i sama go przeczytała. Dadzą jej pieniądze.
Sfinansują wyjazd i badania. Uwierzyli w nią. Udało się!
– Erico, dobrze się czujesz? Jesteś blada.
– Udało mi się! – Wyskoczyła z krzesła jak rakieta i wydała triumfalny okrzyk.
Podskakiwała na miejscu, krzycząc z radości. – Udało mi się! To się dzieje naprawdę. Jadę do
Afryki.
Nick wstał, a Erica rzuciła mu się w ramiona, oplatając rękoma kark, a nogami biodra i
przywierając do niego jak szympans. Pocałowała go mocno i puściła, pobiegła do Sheeny i
uściskała ją.
– Zobaczę wszystkich twoich afrykańskich krewnych, Sheena. Będę z nimi mieszkać
przez cały rok!
Szympansica odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu. Erica roześmiała się i wróciła do
Nicka.
– Wyjeżdżam za trzy tygodnie! Och, a tyle jeszcze mam do zrobienia.
– Dasz sobie radę.
Przyglądał się, jak podskakuje, śmieje się i krzyczy. Podniecenie sprawiło, że oczy jej
błyszczały, a skóra jaśniała. Nie przestawała mówić o pakowaniu, zakupach. Była taka
piękna! Może trochę zwariowana, ale piękna.
Uśmiechnął się. Najwyraźniej nie zastanawiała się, co się stanie z ich związkiem, ale
mógł jej to wybaczyć. Nieczęsto spełniają się marzenia.
– Bardzo się cieszę, Erico. Czy pójdziemy gdzieś dziś wieczór, żeby to uczcić?
– Tak. Ty, ja i Michael. I mam ochotę na stek. Nie na małpią mieszankę, nie na sałatkę
owocową, ale wielki, soczysty stek.
– A jak jest z żywnością w Tanzanii?
– Nie najgorzej w bardziej cywilizowanych rejonach. Ale ja pewnie będę sama sobie
gotowała.
– Zaraz, zaraz. Nie masz chyba zamiaru mieszkać kompletnie sama w pełnej wężów
dżungli w głębi Afryki?
– Czy nie słuchałeś mego referatu? Będę w kontakcie z innymi placówkami, ale mam
zamiar założyć własny obóz w celu badania zwyczajów związanych z zalotami, tworzeniem
więzi i zakładaniem rodziny. Oczywiście w mojej propozycji przewidziałam fundusze na...
jednego asystenta i jednego pomocnika na pół etatu. – Obróciła się, by spojrzeć mu w oczy. –
Chyba się o mnie nie martwisz, co?
Przyjrzał się stojącej przed nim ciemnookiej kobiecie. Ze splecionymi na piersi
ramionami, na lekko rozstawionych nogach, wyglądała na zdolną do zmagań z całym
ś
wiatem. Ale czy naprawdę była w stanie to zrobić? Oczywiście, że się o nią martwił. Bał się,
ż
e już do niego nie wróci.
– Będę za tobą tęsknił.
– Och, Nick. Opuszczam cię.
– Na to wygląda – kiwnął głową.
– Nasz tymczasowy związek... – Coś się w niej załamało, jej szczęście zadrżało w
posadach. To powinien być najcudowniejszy moment w jej życiu, cel, do którego dążyła, był
tuż, tuż... A jednak wspaniałą przyszłość przesłaniał głęboki smutek.
Nagle poczuła, że wcale nie chce jechać.
Oparła czoło o pierś Nicka i zaszlochała. Ale żadne łzy nie były w stanie ukoić głębokiej,
przenikającej ją rozpaczy.
– Jak mogę cię zostawić, Nick?
– Wiedzieliśmy, że ta chwila nadejdzie. Jeśli nie dzisiaj, to jutro, pojutrze, wkrótce.
– Pojedź ze mną. – Uniosła zalaną łzami twarz i spojrzała mu w oczy błagalnie. –
Mógłbyś być moim asystentem. I Michael. Przeżylibyśmy cudowną przygodę. Proszę, Nick.
Powiedz, że ze mną pojedziesz.
– Nie mogę.
– Oczywiście, że możesz. Przynajmniej na zimę. Przecież zamykasz wesołe miasteczko
na zimę, prawda?
– Tak. We wrześniu jesteśmy otwarci tylko w weekendy, a potem... ogród jest zamknięty
na sześć miesięcy.
– No widzisz – powiedziała z entuzjazmem, ocierając łzy. – Więc pojedziesz ze mną.
Och, Nick, będzie wspaniale. Nie mogę się już doczekać...
– Nie, Erico – powiedział stanowczo.
– Ale to jest możliwe! To i owo trzeba będzie załatwić, ale możemy...
– To twoje marzenie, Erico. Nie moje.
Jego słowa zabrzmiały ostro, jak policzek. Erica odsunęła się. Czy ją odrzucał? Naprawdę
nie dbał, co się z nimi stanie?
Wciąż wpatrzona w jego twarz, cofała się, potrząsając głową. To nie może być. To nie
dzieje się naprawdę. Jej uczucia dla niego, uczucia tak bardzo przypominające miłość, były
zbyt silne. Nie mogą być jednostronne. Nick musi coś do niej czuć. Musi. Nie mogła aż tak
bardzo się pomylić.
Może nie zrozumiała go dobrze.
– Nick?
– Nie chcę z tobą jechać, Erico.
Czy to pożegnanie? Erica poczuła się nagle wyczerpana. Cale życie dążyła do tej chwili.
Od dzieciństwa, kiedy wczytywała się wielokrotnie w strony „National Geographic”, po
pierwszą wyprawę nad rzekę Gombe, planowała dla siebie życie wypełnione nauką.
Podniosła szympansicę, zapięła jej smycz i wyszła z biura Nicka w ostre słońce. Sama.
Tylko Sheena dotrzymywała jej towarzystwa.
ROZDZIAŁ 10
Erica udawała, że nie słyszy natarczywego dzwonka telefonu, w końcu wyłączyła aparat.
Nakarmiła Sheenę i zaprowadziła ją do pokoju służącego szympansicy za sypialnię, gdzie
zabawki były rozrzucone po całej podłodze, a z sufitu zwieszały się dwa hamaki. Zazwyczaj
Sheena wolała spać na podłodze, ale dziś wskoczyła do hamaka i zwinęła się w kłębek, z
nogami wyżej głowy.
– Zdaje się, że dzisiejsze doświadczenia nie wpłynęły na ciebie negatywnie, co? –
stwierdziła Erica, sprawdzając siatkowe zabezpieczenia na oknach. Sheena nie
odpowiedziała, była zbyt zajęta przyglądaniem się swojej lewej stopie. – No to dobranoc. Śpij
dobrze.
Zgasiła światło i zamknęła drzwi. Teraz ruszyła do swojej sypialni i nie zdejmując
uniformu, rzuciła się na łóżko. Wydawało jej się, że od rana minęła już cała wieczność. Tyle
zmian w ciągu jednego dnia! Nie była już tą samą kobietą, która obudziła się o świcie.
Budziła się bowiem z myślą o Nicku. No i oczywiście o stypendium. Nie było ani jednego
dnia, w którym nie rozważałaby możliwości wyjazdu do Afryki.
Teraz straciła Nicka, zyskała możliwość wyjazdu. Była równocześnie rozradowana i
przygnębiona.
Włączyła stojące przy łóżku radio, nałożyła słuchawki i nastawiła muzykę. Rytm rocka
pulsował w jej mózgu.
– Och, Nick. – Wyłączyła radio.
Na półeczce na ścianie błyszczała kolekcja szklanych figurek. Jej triumfy i jej klęski.
Miała szesnaście lat, gdy pierwszy raz się zakochała. Pół życia temu. Wtedy właśnie
zapoczątkowała swoją kolekcję, kupując malutką szklaną różę jako symbol kwiatów, które
dostała od swego chłopaka. Dotknęła figurek. Lew, niedźwiedź, myszka i szympansy. Kilka
małych ludzików: jeden z parasolem, jeden w sombrero, jeden grający w tenisa. I symbole
różnych wydarzeń: łódka, samolot, stokrotka i studnia życzeń.
Wyglądało na to, że najważniejsze wydarzenia jej życia wiązały się albo z karierą
zawodową, albo z poszukiwaniem miłości. Teraz jej kariera ruszyła ostro do przodu. A
miłość? Nie może nawet nazwać tego miłością. Utrzymywała tymczasową znajomość, która
już przekwita, umiera boleśnie, zresztą zgodnie ze swoją naturą.
– Nie będę już więcej płakać – obiecała sobie. Chwyciła szlafrok i nocną koszulę i poszła
do łazienki odkręcić kurki nad wanną. Nieczęsto pozwalała sobie na taki luksus. Jej napięty
rozkład dnia i stały brak czasu zmuszał ją do szybkich pryszniców.
Dziś jednakże miała ochotę na kąpiel w wodzie tak gorącej, jak tylko uda jej się znieść.
Jeszcze nie zdążyła zdjąć z siebie ubrania, a już lustro łazienkowe było zaparowane. Erica
wycisnęła trochę olejku jaśminowego do wody i zanurzyła się w gorącej kąpieli.
Powoli przyzwyczajała się do wysokiej temperatury, pozwalając pachnącej wodzie
rozluźniać napięte mięśnie. Oparła głowę o krawędź wanny i wdychała kwiatowy aromat.
Gorąca para wnikała w pory skóry, działając uspokajająco. Matka Eriki zawsze mówiła, że
miła, gorąca kąpiel jest najlepsza na wszystkie problemy.
Usłyszała pukanie do drzwi łazienki.
– Erica?
– Nick? – Wstrzymała oddech. – Co ty tu robisz?
– Mam ci coś do powiedzenia. Mogę wejść?
– Nie, nie możesz. – Zsunęła się w wodę aż po brodę. – Idź sobie.
– Dobrze – powiedział i otworzył drzwi.
Szybkim ruchem Erica zaciągnęła zasłonkę prysznica wokół wanny. Była z
przezroczystego plastiku i nie zasłaniała niczego. To dziwne, ale poczuła zażenowanie. Ten
mężczyzna poznał wszystkie tajemnice jej ciała, setki razy widział ją nagą, ale teraz chciała
skryć się przed jego wzrokiem. Założyła ręce na piersi i wyjrzała nad brzegiem wanny.
– Idź stąd, Nick.
– Nic z tego.
– Nie chcę cię widzieć.
– Będziesz musiała się przed kimś wytłumaczyć. A lepiej przede mną niż moim synem. –
Jego głos nabrał ostrych tonów. – Pamiętasz Michaela? Tego, z którym pracujesz w zoo?
Obiecałaś porozmawiać z nim wieczorem.
Jęknęła w duchu. Dopiero co przyrzekała sobie zwracać większą uwagę na uczucia
Michaela, a już nie dotrzymała obietnicy.
– Dobrze, jak tylko sobie stąd pójdziesz, zadzwonię do niego.
Przez przejrzysty plastik widziała, że Nick splata ramiona i opiera się o umywalkę.
– Oznajmiłem mu, że dostałaś stypendium, i ten głupi smarkacz chce jechać z tobą.
Poinformowałem go oczywiście, że to nie wchodzi w rachubę.
– Nie może? Czy ty nie chcesz?
– Oczywiście, że nie chcę. Ale poza tym chłopak ma dopiero szesnaście lat i jeszcze cały
rok szkoły średniej przed sobą.
– Z tym się zgadzam. Zwrócę Michaelowi uwagę, że najpierw powinien skończyć szkołę.
– Wielkie dzięki. Przez chwilę myślałem, że oboje porzucicie mnie dla szympansów.
– Jeśli to wszystko, co miałeś do powiedzenia, idź już sobie. Nie ma sensu, żebyś tu
zostawał.
– Dlaczego? Bo nie chcę jechać do Afryki jako twój tragarz? Ustalasz dość ostre reguły,
moja pani. Albo jest tak, jak ty chcesz, albo w ogóle nic.
– Oświadczyłeś, że nie chcesz ze mną być – ucięła ostro.
– Powiedziałem, że nie chcę jechać do Tanzanii. I tak jest. Włóczenie się po dżungli i
przyglądanie się małpom to twój pomysł na życie. Nie mój.
– Tak? To dlaczego pojechałeś szukać Atlantydy?
– Nie miałem nic innego do roboty. – Odwrócił się tyłem do wanny i ujął klamkę, ale nie
wyszedł. – Prawdę mówiąc, uważam tamtą wyprawę za wielką przygodę. Raz w życiu
mężczyzna powinien poddać się jakimś nierealnym marzeniom.
– Dlaczego nie dwa razy?
– Bo raz wystarczy, by przekonać się, że nierealne pozostaje nierealne. A potem trzeba
iść dalej.
– To co innego – upierała się. – Na przykładzie ojca nauczyłam się, żeby nie gonić za
niemożliwym. Moja wyprawa jest naukowa i czemuś ma służyć. Może wyniknie z niej tylko
przypis w podręczniku antropologii, ale dodam coś do sumy ludzkiej wiedzy.
– Wiem, Erico. I cieszę się, naprawdę bardzo się cieszę, że chcesz to zrobić. Ale to nie
jest moje życie. – Odetchnął głęboko i odwrócił się do niej. – Znasz moje plany tak samo, jak
ja znam twoje. Marzę o spokojnym domu i wygodnym fotelu. Cichej muzyce. Dobrej książce.
Może ogniu na kominku. Pragnę móc zgromadzić wokół siebie rodzinę, troszczyć się o nią,
opiekować się nią.
– Najwyraźniej bardzo się różnimy.
– Ale to nie znaczy, że któreś z nas ma rację lub jej nie ma. Do twojego wyjazdu
pozostały trzy tygodnie. Chcę je spędzić z tobą.
– Po co? Oczekujesz stałego związku. A jak wiesz, ze mną nie jest on możliwy.
– Mogę poczekać.
– Nie – zaprotestowała bez przekonania. – Będziemy jedynie ranić się nawzajem.
– Obiecałaś mi. – Odsunął zasłonkę i ukląkł przy wannie. – Zgodziłaś się na tymczasowy
związek, co, według twego własnego określenia, oznacza, że będziesz spędzać ze mną tyle
czasu, ile możesz.
Spojrzała na niego ze złością. Jak on śmie powoływać się na reguły ich tymczasowego
związku, jakby były spisane, podpisane i zarejestrowane u notariusza!
– Bardzo jesteś siebie pewien, co?
– Nie, jestem pewien ciebie. To ty jesteś tą dziewczynką, która zwichnęła nogę,
zeskakując z dachu stodoły, by nie uchodzić za tchórza. I ty jesteś tą kobietą, która złożyła mi
pewną obietnicę.
Zostawił ją wściekłą w wannie i poszedł do dużego pokoju. Umościł się w zniszczonym
fotelu, nie zapalając światła. Ciemność łagodziła dręczący go ból.
Usłyszał, jak otwiera drzwi i wychodzi z łazienki. Przeszła koło niego w szlafroku.
Przyglądał się, jak podnosi słuchawkę telefonu w kuchni i wybiera numer.
– Halo. Michael? Nastąpiła przerwa.
– Dzięki. I chcę ci powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Wszystko to, co istotne.
Słuchaj, Michael, ponieważ niedługo będę wyjeżdżać, badania w zoo zostaną przerwane,
chyba że znajdę kogoś na moje miejsce. Mogłabym popytać na uniwersytecie, ale ty masz już
dobry kontakt szympansami, więc wolałabym, żebyś to ty kontynuował badania. Co ty na to?
Przerwała, słuchając, i Nick zobaczył, że się uśmiecha.
– Tak, ty byłbyś szefem. Ale nie może przeszkadzać ci to w nauce. Ta praca to wielka
odpowiedzialność.
Pokiwała głową do słuchawki.
– Dobrze. Porozmawiamy rano.
Odłożyła słuchawkę i zmarszczyła brwi. Może powinna porozmawiać z Nickiem, zanim
zaproponowała Michaelowi zajęcie swego miejsca. Ale Michael świetnie sobie radzi ze
zwierzętami. Jeśli podejmie jej pracę, będzie znakomity.
– Co jest wielką odpowiedzialnością? – zapytał Nick.
Aż podskoczyła.
– Jeszcze tu jesteś? Podsłuchiwałeś?
– Można tak powiedzieć. Wolę myśleć, że pilnowałem swoich interesów. Rozumiem, że
poprosiłaś mego syna, by kontynuował twoje badania w zoo.
– Tak.
– Zapewne żadne z was nie przejęłoby się, gdybym zaprotestował, ale macie moje
błogosławieństwo. Praca w zoo dobrze Michaelowi robi. Uczy go odpowiedzialności.
– Jest bardzo utalentowany – zauważyła.
– Daj spokój, Erico. – Przeszedł przez pokój i stanął przy niej. – Jakiego talentu potrzeba,
by karmić i czyścić zwierzęta?
– Takiego samego jak do hodowli roślin.
– Czekaj, czekaj. Porównujesz bardzo delikatną czynność aplegrowania do karmienia
bawołu?
– Właśnie. Niektórzy wrzuciliby jedzenie do koryta i wynieśli się z zagrody. A Michael
zauważa różne rzeczy. śe na przykład bawół poprzedniego dnia nie miał apetytu. Albo że
jego sierść jest matowa. Albo że utyka. I zajmuje się nim, więc bawół jest zdrowy i
szczęśliwy. Jak twoje rośliny.
– I to nazywasz talentem?
– No pewnie. Niektórzy ludzie rodzą się z miłością do zwierząt.
– A propos – zmienił temat, mówiąc ze swobodą, której wcale nie czuł – jutro wieczorem
odbywa się przyjęcie, na które zostałem zaproszony. Wydaje je agencja reklamowa,
zajmująca się reklamą również mojej firmy.
– A co to ma wspólnego ze zwierzętami?
– Przyjęcie ma na celu promocję nowych perfum pod nazwą „Safari”.
Erica roześmiała się ironicznie. Jej wspomnienia z safari nie kojarzyły się raczej z
zapachami, które ktoś chciałby rozpowszechniać.
– Tak naprawdę – kontynuował Nick – chciałem zabrać Amandę, bo mogłaby wpaść na
jakieś pomysły dotyczące Dnia Zoo, ale uparła się, żebym poszedł z tobą. Przyjadę po ciebie
jutro o ósmej wieczór.
Jego zaproszenie było równocześnie wyzwaniem, a Erica jeszcze nigdy w życiu nie
cofnęła się przed próbą sił.
– W porządku. O ósmej.
– Dobrze. – Pochylił się, jakby chciał ją pocałować, ale zamiast tego uścisnął mocno jej
dłoń. – Cieszę się, że będziesz przestrzegać warunków naszego porozumienia. – Zanim
zdążyła odpowiedzieć, skierował się do drzwi.
– Nick? Co mam na siebie włożyć? Nacisnął klamkę.
– Na zaproszeniu napisali „stroje jak w dżungli”.
Erica miała kilka odpowiednich strojów. Najbardziej efektowny był masywny, okrągły
naszyjnik, używany przez Masajów podczas uroczystości, ale wiedziała, że powinno się go
nosić na nagich piersiach. To wydawało jej się przesadą. Mogła się również owinąć w sarong
i założyć turban. Miała też cudowną, kolorową tunikę, kupioną na targu w Nairobi. W końcu
postawiła jednak na wygodę i wyciągnęła szerokie szorty khaki i pasującą do tego koszulę.
Stroju dopełniał wysłużony korkowy kask.
Gdy odezwał się dzwonek, otworzyła drzwi i spojrzała wprost w oczy masce
pomalowanej w czarne, czerwone i białe pasy.
– Bula bulą!
– Bardzo ładne – pochwaliła. – Ale nieprawdziwe...
– Bwana jest bardzo mądra. Tę maskę zrobiono na Tajwanie.
– A „bulą bulą” krzyczy się na meczach futbolowych na Harvardzie, a nie w Tanzanii.
– Naprawdę? No, to może jestem członkiem plemienia Kibiców.
Roześmiała się. Jak dobrze było razem się śmiać. Ucieszyła się również, że ubrał się
bardzo swobodnie: niebieska, sprana dżinsowa koszula, białe płócienne spodnie i sandały.
Wsiedli do mercedesa i ruszyli. Erica usiłowała omijać temat wyjazdu, ale było to
niemożliwe, szczególnie że Nick zadawał pytania.
– Powiedziałaś Amandzie? Co ona o tym sądzi?
– Cieszy się razem ze mną, ale jest jej przykro, że opuszczam zoo. Mnie też jest przykro.
Wiele się tu nauczyłam, zajmując się zwierzętami i obserwując Amandę. To niezwykła
kobieta. Udzieliła mi wielkiej lekcji determinacji w dążeniu do celu oraz współczucia.
– Zupełnie jakby lekcja determinacji była ci potrzebna! – zaśmiał się. – To jakby uczyć
jastrzębia latać.
– Chcesz powiedzieć, że jestem uparta?
– A czy ktoś kiedyś uważał inaczej? Nie musiała się nawet zastanawiać.
– Nie. Od maleńkości moja mama wypominała mi mój upór. Erico, mówiła, musisz
nauczyć się kompromisu. Nigdy nie znajdziesz męża, jeśli tak dalej...
– zamilkła.
Przepowiednie jej matki sprawdzały się coraz częściej. Nigdy nie znajdzie sobie partnera.
– Myliła się – zauważył Nick. – Byłaś już mężatką.
– Owszem. – Ale nie była żoną właściwego człowieka.
Zaparkowali w pobliżu hotelu i dołączyli do kolorowego tłumu, zmierzającego na
przyjęcie w stylu safari.
Erica od razu zauważyła, że była najmniej atrakcyjnie ubraną kobietą. Nawet te panie,
które wybrały khaki, ozdobiły strój kolorowymi szalami lub biżuterią. Ale przede wszystkim
zauważało się obfitość sarongów i przedziwnych przybrań głowy z piórami, cekinami i
długimi sznurami paciorków.
– To wygląda bardzo formalnie – szepnęła do Nicka.
– To taki typ ludzi. Imprezowicze. Niektóre z tych dam przebierają się nawet, by
wyskoczyć do sklepu.
– Zdjął jej kask i pocałował w czubek głowy. – Wyglądasz wspaniale.
Czyżby? Erica miała wątpliwości. Albo odgrywał rolę uprzejmego towarzysza, albo
prawdziwa miłość jest ślepa. Nie miłość, skarciła się w duchu. To słowo nie figurowało w ich
słowniku. Lubienie. Prawdziwe lubienie jest ślepe?
Natychmiast zrozumiała, że znajduje się w niewłaściwym miejscu. Salę wypełniali nie
tylko poprzebierani ludzie i obfitość roślin tropikalnych. Były tam również zwierzęta,
zwierzęta w klatkach, nerwowo kręcące się za kratami. Skowycząca hiena. Chuda cętkowana
pantera. Gruba czarna pantera. I dwa czarne gibbony o smutnych, bladych twarzach.
Na podwyższeniu w końcu sali zespół grał muzykę zdecydowanie bardziej karaibską niż
afrykańską. To typowe, pomyślała Erica. Nic na tym przyjęciu nie było autentyczne....
Wszystko było obrzydliwe i udawane.
Nick pochylił się ku niej.
– Bardzo mi przykro, Erico. Nie miałem pojęcia, że tak to będzie wyglądać. Przywitam
się z kilkoma osobami i szybko wyjdziemy.
– To są gibbony. – Erica wypowiedziała głośno swoje myśli. – Są małpami
człekokształtnymi, jak szympansy, ale są monogamiczne i żyją bardziej na drzewach.
– Monogamiczne?
– Tak, wiążą się na całe życie, a ich grupy rodzinne nie różnią się zbytnio od ludzkich
rodzin.
Erica przełknęła ślinę. Jej pierwszym odruchem było uwolnić zwierzęta, przygarnąć do
siebie i zabrać do zoo, gdzie byłyby przynajmniej przyzwoicie traktowane. Ale nie miała do
tego prawa. Te pantery i małpy, a nawet smętnie wyglądająca hiena muszą należeć do kogoś,
kto wynajmuje je na przyjęcia, do jakiegoś kretyna, którego powinna postraszyć.
– Kto jest szefem tej imprezy?
– Agencję reklamową prowadzi Miles Patterson. To ten łysy facet koło estrady. Widzisz
go? Ma na sobie lamparcią skórę.
Zanim Erica ruszyła w kierunku Milesa, podeszła do nich wysoka, szczupła blondynka i
przykleiła się do Nicka.
– Nicky! Och, wieki cię nie widziałam. Wyglądasz super. Chodźmy zatańczyć.
– Miło cię widzieć. Ale naprawdę nie chcę.
– Ależ chcesz. Wspaniale tańczysz....
Spojrzał na Erice, a blondynka odsunęła się lekko.
– Nie masz nic przeciwko temu? – spytała.
– Oczywiście, że nie. Zresztą sądzę, że Nick nie chciałby usłyszeć tego, co mam do
powiedzenia Milesowi Pattersonowi.
– No proszę, jaka niezależna z ciebie osóbka! – Blondynka pociągnęła Nicka na parkiet. –
No chodź, Nicky.
Niezależna? Erica pokiwała głową. Była niezależna. Jechała do Tanzanii całkiem sama.
Czy to nie wspaniale? Gdyby była nieśmiałą, wiszącą na ramieniu damulką, Nick nie
tańczyłby teraz z tą kobietą. I nie wyglądałby, jakby mu to sprawiało przyjemność.
Nie zdążyła jeszcze odwrócić wzroku, gdy do tańczącej pary podeszła inna kobieta i
odsunęła blondynkę. Najwyraźniej Nick był znany wśród wytwornych dam w Denver. W
Nowym Jorku zapewne też. Był przecież maklerem, człowiekiem wpływowym, zamożnym i
atrakcyjnym.
Ruszyła w stronę Milesa Pattersona. Po drodze natknęła się na trzy śliczne modelki,
rozpylające w powietrzu perfumy „Safari”.
Zdecydowanie zaatakowała.
– Proszę pana, nazywam się Erica Swanson. Jestem biologiem i pracuję w Ogrodzie
Zoologicznym. Protestuję przeciwko sposobowi, w jaki traktowane są te zwierzęta.
Przerwał jej ruchem ręki.
– Jak najbardziej. Wezmę to pod uwagę.
– Ostrzegam pana, że mam zamiar skorzystać z telefonu, by zawiadomić Towarzystwo
Opieki nad Zwierzętami oraz prokuratora okręgowego. Nie sądzę, by oskarżenie o
okrucieństwo wobec zwierząt było dobrą reklamą dla pańskich perfum.
– Co takiego?!
– Zna pan chyba ustawę o opiece nad zwierzętami, przyjętą przez Kongres w tysiąc
dziewięćset osiemdziesiątym szóstym roku, której przestrzeganie kontroluje prokuratura?
– Ależ... nie miałem pojęcia...
– Ale teraz pan ma. Te zwierzęta należy natychmiast stąd usunąć.
– Tak, proszę pani. Zaraz się tym zajmę. – Rozłożył ręce i spojrzał po otaczających ich
ludziach. – Nie miałem pojęcia!
– Ma pan piętnaście minut. – Spojrzała na zegarek. – Potem zacznę dzwonić.
Miles Patterson kiwnął na kilka osób i Erica odsunęła się nieco od rozjątrzonego szefa
agencji. Choć czuła pewną satysfakcję, było to niewielkie zwycięstwo. Nigdy nie przestawała
zdumiewać ludzka głupota – bardziej niż ludzka podłość.
Na parkiecie Nick tańczył już z trzecią partnerką. Uśmiechał się i najwyraźniej dobrze
bawił. Erica z całej siły próbowała zwalczyć zazdrość. Nie miała żadnych praw. Nick był
kawalerem do wzięcia i najwyraźniej doskonale się czuł w tym rozbawionym tłumie. Ona nie.
Chciała wyjść, uciec do domu i schować głowę pod poduszką.
Musi jednak zaczekać, aż zwierzęta zostaną wyniesione. Przynajmniej tyle może dla nich
zrobić. Miała jeszcze dziesięć minut do chwili, gdy, zgodnie z obietnicą, zacznie telefonować.
Niestety, większość jej gróźb była blefem. Choć istniała ustawa o opiece nad zwierzętami,
przyjęta przez obie izby Kongresu, przepisów wykonawczych nie wydano, a interwencje
prokuratury były niezwykle rzadkie.
– Idziemy? – Nick podszedł do niej.
– Myślałam, że musisz porozmawiać ze swoim doradcą finansowym.
– Właśnie to zrobiłem. Ta ruda w złotej lamie jest moim doradcą.
– Rozumiem. – Oczywiście, jego konsultanci muszą być atrakcyjni. Nick zawsze będzie
się podoba i pięknym kobietom. A ona będzie w Tanzanii.
– Wspomniałem jej o zwierzętach. Obiecała porozmawiać z Milesem.
– Już to zrobiłam.
Właśnie usuwano klatki, przenosząc je w stronę tylnego wyjścia.
Mężczyzna w khaki, o nalanej, czerwonej twarzy, gwałtownie torował sobie drogę ku
Erice.
– To pani rozmawiała z Pattersonem? Przytaknęła.
– Ma pani tupet, panienko! To moje zwierzęta. Nie są źle traktowane.
– Naprawdę? Zapewne koty przed imprezą nie dostały środków uspokajających? Ich
pazury nie zostały przycięte, a zęby spiłowane? – W oczach mężczyzny mignęło poczucie
winy, wiec wiedziała, że ma rację. – I zapewne głośna muzyka, ciasne klatki i zapach tych
cholernych perfum im nie przeszkadza?
– Należą do mnie. Mogę z nimi zrobić, co mi się podoba.
– Absolutnie nie. Nie nadaje się pan do opieki nad zwierzętami.
– Lepiej nie próbuj robić mi kłopotów, panienko.
– Ma pan to jak w banku.
Zacisnął dłonie i pochylił się w jej stronę. Nick wsunął się między nich.
– Ta pani ma rację.
– Kim pan jest? – warknął mężczyzna.
– Kimś, kto położy kres pana interesom.
– Poradzę sobie – powiedziała Erica do Nicka.
– Pozwól – poprosił. – Mam pomysł, jak sprawę rozwiązać.
– To moja wojna. – Zachowywała się nierozsądnie, ale nie potrafiła się powstrzymać. –
Masz swoje sprawy, Nick. Wszystkie te kobiety, które pragną twojej uwagi.
– Co takiego?
– Wracaj do swego haremu – rzuciła ostro. – Ja się zajmę tą szumowiną.
– Spróbuj tylko – pienił się mężczyzna, purpurowy ze złości. – Mogę zabrać stąd te
zwierzaki i zastrzelić je, jak mi przyjdzie taka ochota. Należą do mnie. Mam do nich prawo.
– Nie zrobisz tego. – Nick mówił groźnym tonem. – Nic ci z tego nie przyjdzie.
– Nick... Odwrócił się do niej.
– Załatwię to, Erico.
– Świetnie. – Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z sali.
Klatki zabrano. Jutro porozumie się ze wszystkimi organizacjami powołanymi do opieki
nad zwierzętami, ale dziś nic więcej nie mogła zdziałać.
Na ulicy zaczerpnęła powietrza w płuca – i zakaszlała. Zapach perfum „Safari”
przesiąknął jej ubranie. Potrzebowała kąpieli – jeszcze jednej gorącej kąpieli w wannie, by się
odświeżyć i zmyć z siebie napięcie.
Ale najpierw musiała dostać się do domu. Sama.
ROZDZIAŁ 11
Zazwyczaj ruchliwy pasaż Sixteenth Street w piątkowy wieczór stawał się miejscem
spacerów, szczególnie w taką piękną, letnią pogodę. Lekka bryza i miękkie światło lamp nie
były jednak w stanie wpłynąć uspokajająco na Erice, która wypadła z przyjęcia, powtarzając
sobie w myśli listę zarzutów, jakie chętnie postawiłaby Nickowi. Nie tylko beztrosko tańczył
z tymi wszystkimi kobietami, ale jeszcze w typowo męski sposób zepchnął ją na drugi plan w
kłótni z tym obrzydliwym facetem od zwierząt. Jego wczorajsze zachowanie również
pozostawiało wiele do życzenia.
Energicznie machając rękoma, minęła idącą pod ramię parę. Odwróciła wzrok. Nie miała
ochoty oglądać szczęścia innych.
Dlaczego nie potrafi być taka jak ci ludzie? Albo jak te kobiety, z którymi Nick tańczył?
One przynajmniej miały na tyle oleju w głowie, by czarować i dawać się czarować.
Emanowała z nich kobiecość, bez żadnego wysiłku z ich strony. A Erica, zamiast się bawić,
ruszyła do ataku na właściciela zwierząt – śmieszna figurka w śmiesznym kasku na głowie.
Dlaczego jest taka uparta? Jej matka miała ragę. Nie znajdzie towarzysza życia, jeśli nie
nauczy się panować nad swoją zawziętą naturą. A to nigdy się nie zdarzy.
Erica wyszła z pasażu i znalazła przystanek autobusowy. Usiadła na ławce, zaczęła
głęboko oddychać i wyprostowała ramiona, by ulżyć nieco napiętym mięśniom.
Ulicą przejechała konna dorożka. Zauważyła z przyjemnością, że koń był zadbany i
zdrowy. Z mniejszą przyjemnością zatrzymała wzrok na wpatrzonej w siebie parze, siedzącej
pod budą.
Zgarbiła się. Wyglądało na to, że wszyscy na świecie żyli w parach. Tylko ona była sama.
Rzuciła okiem w głąb ulicy, czy nie widać autobusu, ale dostrzegła tylko stojącego na
ś
wiatłach mercedesa Nicka. Wspaniale. Wyprostowała się i usiłowała sprawiać wrażenie, że
siedzenie na przystankach autobusowych w centrum Denver, w szortach i korkowym kasku,
jest jej codziennym zajęciem.
Nick zatrzymał samochód przy krawężniku, pochylił się i otworzył drzwi.
– Wszędzie cię szukałem. Chodź, Erico. Wskakuj.
– Nie przejmuj się mną. Pojadę autobusem. Możesz spokojnie wracać na swoje przyjęcie.
– To nie jest moje przyjęcie. Gdybym wiedział, co to za impreza, nigdy bym nie
przyszedł.
– Wydawało mi się, że się świetnie bawisz – zauważyła sucho. – W każdym razie kobiety
bawiły się znakomicie w twoim towarzystwie.
– Wsiądź, Erico.
– Nie. Pojadę autobusem.
Zatrzasnął drzwiczki, ruszył i zniknął za rogiem. O tej porze łatwo było znaleźć miejsce
do parkowania. Zamknął samochód i pospiesznie wrócił na przystanek. Erica wyglądała tak
biednie i samotnie.
– Może chciałabyś wiedzieć, co zrobiłem z tym facetem.
– Ależ skąd. Silny mężczyzna oznajmił, że się tym zajmie, więc kimże jestem ja, słaba
kobieta, by wątpić w twoją rację?
– Kupiłem te zwierzęta. Wszystkie, które były na imprezie, plus dwa koniki pony. Mam
zamiar podarować je zoo.
– Co takiego? – Erica zaniemówiła.
– Zanim zrobisz awanturę, wysłuchaj mnie. W zoo jest przyzwoite miejsce dla gibbonów
– tam, gdzie mieszkały szympansy, zanim powstała wyspa naczelnych. Za pawilonem gadów
znajdzie się miejsce na zagrodę dla hieny. Z konikami nie będzie kłopotu.
Skinęła głową.
– Z panterami może być trudniej – powiedział. – Ale mam zamiar podarować dość
pieniędzy, by starczyło na zbudowanie dla nich pomieszczenia.
– Kupiłeś te zwierzęta?!
– Nie mogłem patrzeć, jak się męczą. Prawdopodobnie zapłaciłem za dużo, ale to chyba
da się odpisać od podatków.
Skoczyła na równe nogi i uściskała go.
– Znowu to robisz! Akurat wtedy, gdy myślę, że jesteś skończonym łajdakiem i nigdy
więcej na ciebie nie spojrzę, okazuje się, że jesteś dobrym człowiekiem. Tak się cieszę.
– Ja też. – Odwzajemnił jej uścisk. – A zatem, czy wybaczysz mi, że zaciągnąłem cię na
to głupie przyjęcie?
Z westchnieniem usiadła ponownie na ławce.
– To nie twoja wina.
– Dobrze. – Wyciągnął do niej rękę. – Chodźmy gdzieś na kolację.
Pragnęła z nim pójść i zapomnieć o konsekwencjach, ale zmusiła się, by odmówić.
Autobus już nadjeżdżał, więc wstała.
– Nie jestem głodna – oznajmiła. – Lepiej pojadę do domu autobusem i porządnie się
wyśpię.
Opuścił dłoń.
– To dlatego, że tańczyłem z innymi kobietami? Oczywiście, pomyślała.
– Ależ skąd!
– Jesteś zazdrosna – uśmiechnął się szeroko.
– Nie jestem. Nie mam do ciebie żadnych praw. Możesz tańczyć, z kim tylko zechcesz.
Wyjęła z kieszeni drobne i wsiadła do autobusu. Nick wsiadł tuż za nią.
W autobusie jadącym do północnej części miasta było tylko czworo pasażerów. Autobus
ruszył, szarpiąc, Erica potknęła się w przejściu i opadła na ławkę. Nick usiadł obok.
– Jesteś zazdrosna. Patrzyła wprost przed siebie.
– Przyznaj się, Erico.
– No dobrze. Odczuwam zawiść w obecności pięknych, wytwornie ubranych kobiet. To
chyba normalne?
Autobus zatrzymał się na światłach.
– Nie o to mi chodziło – przekomarzał się z nią.
– Jesteś zazdrosna o mnie!
– Daj spokój, Nick. Jesteś taki próżny!
– Ale tak jest, może nie?
Odchylił się na oparcie z zadowolonym wyrazem twarzy, który dotknął Erice do żywego.
– Ciekaw jestem, czy zaborczość charakteryzuje wszystkie ssaki naczelne.
Jęknęła, świadoma, że ich rozmowa przyciąga uwagę kobiety siedzącej przed nimi. I
nastoletniego chłopca po drugiej stronie przejścia.
– Powiedziałaś, że gibbony są monogamiczne. A szympansy? A ludzie?
– Przestań – syknęła.
– Wiesz, szkoda, że nie zatańczyliśmy ze sobą.
– Autobus znów się zatrzymał. – Muzyka była głośna, tak jak lubisz.
– Ale to nie był mój rodzaj muzyki.
– No tak, ty zawsze maszerujesz nie w nogę, prawda? Musisz być wściekła, że odczuwasz
zazdrość. To takie zwyczajne.
– Dobra – rzuciła nieprzyjaznym tonem, gdy autobus znowu szarpnął. – Nie podobało mi
się oglądanie cię w ramionach innych kobiet, gdy się do nich śmiejesz i dobrze bawisz.
Chciałam wejść na parkiet i powiedzieć: Spływaj, on jest mój. Ale nie mogłam tego zrobić.
Nie należysz do mnie, Nick. Wyjeżdżam. Nie mam prawa kochać cię tak, jak cię kocham. –
Szybkim ruchem zakryła usta i rzuciła mu przestraszone spojrzenie. – Nie mówiłam tego
poważnie.
– Cieszę się, że to powiedziałaś.
Złożyła razem dłonie i wyprostowała się dumnie.
– Proszę, zapomnij o tej uwadze. To był błąd.
– Erico – zawołał Nick, przekrzykując szum motoru – ty mnie kochasz. Bardzo się cieszę.
– Uspokój się, Nick. Nie rób sceny.
– Jestem taki szczęśliwy. – Stanął teraz w przejściu. Autobus szarpnął i Nick wylądował
na kolanach. Jedną ręką ujął dłoń Eriki, drugą położył na sercu. – Erico Swanson, ja też cię
kocham. Całym sercem. Kocham cię.
Pasażerowie zaczęli klaskać.
– Tylko tak dalej, stary – zachęcał Nicka nastolatek.
– Dzięki. Naprawdę ją kocham – tłumaczył Nick. Erica spojrzała mu w oczy i zarumieniła
się. Czuła zbierające się pod powiekami łzy, ale zamrugała szybko, by je rozpędzić.
– Mój kochany kretynie.
Kobieta siedząca z przodu ponagliła Erice:
– No dalej, powiedz mu, że też go kochasz.
– Kocham – przyznała Erica. – Kocham cię, Nick.
Nick dramatycznym gestem szarpnął linkę, dając znak kierowcy, że chcą wysiąść.
– Gdzie my jesteśmy? – spytała Erica, gdy autobus odjechał.
– Zaledwie kilka przecznic od punktu wyjścia – powiedział. – Dlaczego czuję się, jakbym
był na innej planecie? W innym mieście?...
– Bo wszystko wydaje się nowe. – Uśmiechnęła się. W ciepłym świetle latarni wziął
Erice w ramiona i pocałował. Język ciał dopowiedział to, czego nie mogły wyrazić słowa.
– Może spróbuję znaleźć taksówkę? – spytał.
– To niedaleko. Wróćmy do pasażu i pospacerujmy.
Trzymając się za ręce, spacerowali wolno po pasażu Sixteenth Street. Erica miała ochotę
pomachać ludziom w kawiarni. Niemal pobiegła, by pocałować konia, ciągnącego
staroświecką dorożkę. Kochankowie, pomyślała. Ona i Nick są zakochani – wariacko,
niepraktycznie, po uszy zakochani.
Przynajmniej raz ich rozmowa toczyła się bez kłótni.
– Jaka piękna noc – powiedział. – Księżyc rośnie, co noc jest pełniejszy.
– Obserwujesz fazy księżyca?
– Oczywiście. Wiem, że to brzmi głupio, ale księżyc wpływa na mój ogród. Niektóre fazy
są dobre na sadzenie, inne na zbiory. Jak już zrobiłem wszystko, co trzeba z naukowego
punktu widzenia, zdaję się na magiczne światło księżyca.
– Moje siostry opowiadały mi historie o księżycu – wspomniała. – Gdy zanika, należy
pozbywać się rzeczy. Na przykład zacząć dietę. A gdy rośnie, spełniają się życzenia.
– Czy chciałaś być zakochana?
– Bardzo. – Uśmiechnęła się do niego i uścisnęła mu dłoń. – Z wzajemnością.
– To tak cudownie proste uczucie. Dlaczego tak wszystko skomplikowaliśmy?
– Bo jesteśmy zbyt cwani.
Szli dalej w przyjaznym milczeniu, a rosnący księżyc rzucał na nich dobrotliwe światło.
W głowie Nicka kiełkowało jednak ziarenko wątpliwości. Wyznali sobie miłość, ale co
dalej? I tak za parę tygodni Erica pojedzie do Afryki. Nie będzie jej przez rok.
Ostatecznie, rok to nie wieczność. Z kalendarzowego punktu widzenia. Cztery pory roku.
Dwanaście miesięcy. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Rok minie, i będą znowu razem na wiele,
wiele lat.
Pod względem emocjonalnym natomiast rok wydawał się nie mieć końca. Szczególnie w
zimie, gdy wesołe miasteczko jest zamknięte. Tej zimy Nick miał zamiar spróbować upraw
hydroponicznych, może nawet zbuduje jeszcze jedną cieplarnię. Znajdzie sobie coś do roboty
na czas jej nieobecności. Jest dużym chłopcem. Nie będzie się nudzić.
Erica zastanawiała się natomiast, czy nie skrócić wyprawy do Tanzanii. W każdym razie
może zaplanować wypady do Denver. Musi przecież doglądać swego programu badawczego
w zoo. Zapewne będzie musiała przyjechać ze dwa, trzy razy, choć jest to niezwykle
kosztowne. Wykorzysta na to własne pieniądze.
Gdy doszli do samochodu, spojrzeli sobie w oczy.
– Będę przyjeżdżać w odwiedziny – obiecała Erica.
– Pojadę na wakacje do Afryki – przyrzekł Nick. Roześmieli się.
– Jakoś to będzie – zapewnił ją.
– Będzie musiało. Ostatecznie jesteśmy zakochani. – Wspięła się na palce i lekko go
pocałowała. – Miło było tak spacerować. Romantycznie. Nie jestem miejską dziewczyną i
chyba nigdy tego dotychczas nie robiłam.
– Było romantycznie. Ale masz rację, nie jesteś miejską dziewczyną.
– No to chodźmy, Nick, znajdźmy trochę niemiejskiego, prawdziwego księżyca.
Pojechali w kierunku zoo. Gdy zaparkowali przed bramą i wysiedli z samochodu,
wskazała na niebo.
– To dopiero jest prawdziwy księżyc.
Na czarnym aksamicie nieba księżyc wydawał się ogromny. Nad ich głowami migotały
tysiące gwiazd. Po wschodniej stronie widać było złotą łunę świateł Denver.
– To inny świat – powiedział Nick. – Twój świat.
– Byłam tu szczęśliwa.
Wzięła go za rękę i poprowadziła w górę, w kierunku biura. Zbliżali się do werandy, gdy
ze środka rozległo się głośne szczekanie, zapłonęły światła, a przestraszony głos zapytał:
– Kto tam?
– Wszystko w porządku, Tim – zawołała Erica.
– To tylko ja.
Przysadzisty mężczyzna z brodą i szopą blond włosów trzymał na smyczy dużego
niemieckiego owczarka.
– Aleś mnie przestraszyła, Erico. A kto jest z tobą?
– Tylko Nick.
– O, cześć, Nick. – Tim powitał go entuzjastycznie.
– Nie mogę się już doczekać Dnia Zoo. Przebiorę się za wiewiórkę.
– W tych kostiumach może być bardzo gorąco – ostrzegł Nick.
– A co tam, wszystko mi jedno. Ile razy w życiu uda mi się być wiewiórką?
– Idziemy tylko się przejść, Tim. Dobrze się spisujesz jako strażnik.
– Dzięki. No to cześć. Wezmę psa do środka.
– To rozsądne mieć tu kogoś pilnującego w nocy – pochwalił Nick.
– Tak, zapewne – przytaknęła Erica. – Tim potrzebował pracy, a zgadza się pracować za
tę niewielką sumę, jaką Amanda może mu płacić.
Erica sprowadziła Nicka ze ścieżki i usiadła koło spiętrzonych skał, obejmując kolana i
patrząc w stronę leżącego niżej miasta. Nick usiadł obok i objął ją ramionami.
– Jak tu spokojnie, gdy wszystkie zwierzęta śpią. Z wyspy ssaków naczelnych dobiegło
ich głośne pohukiwanie.
– Prawie wszystkie – poprawił się. – I te światła Denver!
– Piękne – zgodziła się. – Z tej odległości trudno uwierzyć, że mieszkają tam ludzie.
– Raczej wygląda, jakby odbijały się gwiazdy. Nie widać problemów ani cierpienia. Tu,
na górze, wiatr w gałęziach sosen zagłusza wszelkie inne dźwięki. Nie słychać ani śmiechu,
ani płaczu.
Przytuliła się do niego.
– To dla ciebie ważne, prawda? śe dzieci płaczą. Czy że zwierzęta cierpią.
– Szczególnie dzieci – powiedział. – Kiedy mieszkałem w Nowym Jorku, nigdy o tym
specjalnie nie myślałem. Ale w wesołym miasteczku mam cały czas do czynienia z dziećmi.
Może teraz jestem na tyle dojrzały, by dostrzegać ich wyjątkowość.
– Czy chcesz mieć więcej dzieci, Nick?
– Tak. – Nie wahał się ani chwili. Najwyraźniej sporo o tym myślał. – Najpierw chcę
stworzyć Michaelowi prawdziwy dom. A potem chcę mieć inne dzieci. Niekoniecznie z mojej
krwi. Mogą być adoptowane. Być właścicielem wesołego miasteczka i nie mieć dzieci, które
mogłyby się z tego cieszyć – to trochę głupio. – Odsunął jej włosy z twarzy i spojrzał w oczy.
– A ty, Erico?
– Nie myślałam o tym. Może dlatego nie spieszyło mi się, że pochodzę z tak wielkiej
rodziny. Poza tym sprawy zawodowe zajmowały mi tyle czasu, że nie było w moim życiu
miejsca na dzieci. Również na miłość.
– Czy chciałabyś mieć ze mną dziecko?
Nosić w sobie jego dziecko? Erica poczuła się nagle częścią przyrody, częścią
naturalnego porządku rzeczy, a jej dłoń odruchowo dotknęła płaskiego brzucha. Dziecko.
Cud.
– Tak, Nick. Chciałabym.
Zsunęli się ze skał na miękką trawę wśród sosen. Nick ściągnął koszulę i rozłożył ją na
trawie dla Eriki. Uklękła, niezdolna oderwać od niego wzroku. Wyciągnęła ramiona, a gdy
podszedł, objęła w pasie i przytuliła twarz do jego bioder.
Nick klęknął powoli, ujął jej twarz i wpatrywał się w nią z natężeniem, jakby próbując
zapamiętać. W jego pocałunku była jakaś nowa czułość, jakby cześć.
– Kocham cię – powiedział.
– A ja kocham ciebie, Nick.
Rozebrali się szybko i Nick zbudował rodzaj gniazda z ubrań.
– Wszystko będzie okropnie pogniecione – zauważyła. – Jak nie pościelone łóżko.
– Och, Erico, nie rób żadnych praktycznych uwag. – Ułożył ją wygodnie. – I nie ruszaj
się. Chcę cię tak zapamiętać. Jak pięknie wyglądasz w świetle księżyca.
Uwielbiała, gdy mówił takie rzeczy. Szczęście przenikało ją całą, gdy słyszała czułe,
pełne miłości słowa. Wyciągnęła znów ramiona i Nick położył się przy niej.
– Nie jest ci zimno? – zapytał.
– Nie wtedy, gdy mnie dotykasz.
– Więc powinienem cię dotykać dokładniej.
Pod baldachimem gwiazd przygotowywali się, by uczcić swoją miłość. Jego pocałunki
były delikatne, lecz pobudzające, a w pieszczotach było coś nowego.
Czy to miłość? Przesunęła dłońmi po jego nagich ramionach. Należeli do siebie i to było
najważniejsze. Kochali się i czerpali radość i siłę z tej miłości. Erica nie czuła się
skrępowana. Przyciągnęła Nicka do siebie i niemal rozpłynęła z rozkoszy, gdy ich ciała
spotkały się i złączyły, by razem wznieść się ku gwiazdom.
Po długiej, długiej chwili Erica oparła się na łokciu i spojrzała na Nicka. Tak bardzo go
kochała. Nie potrzebowała schronienia na noc, wystarczyła jej jego obecność. Leciutko
podrapała skórę na jego piersi pod włosami.
– Iskasz mnie?
– Masz takie piękne futerko. Nie mogę się powstrzymać.
– Za długo zadawałaś się z szympansami, moja pani. Zaczynasz przejmować ich
zwyczaje.
– Nie wszystkie. W niektórych sprawach bardziej przypominam gibbony. Jestem
monogamiczna. Choć szympansy czasami mają interesujący rytuał zalotów.
Nick jęknął.
– I pewnie zaraz mi o nim opowiesz.
– Jasne. – Delikatnie pociągnęła go za włosy na piersi. – Czasami, gdy samica jest w
okresie płodnym, odchodzi z grupy z jednym samcem. Na dwa lub trzy miesiące. Gdy
wracają, samica zazwyczaj jest w ciąży.
– To by mi się podobało. Wspólny wyjazd na miesiąc czy dwa.
– Mam nadzieję, że nie całkiem chciałbyś jednak naśladować szympansy. Bo kiedy para
wraca do grupy, nie są dla siebie szczególnie mili. A jak widzieliśmy na przykładzie
Lenny’ego i Javy, ojciec nie nawiązuje więzi z potomstwem, chyba że nie ma matki.
Struktura rodziny jest matriarchalna.
– Fascynujące. – Nick przeciągał słowa. – Może sami spróbujemy nieco zalotów albo
tworzenia więzi?
– Nick, nie zmieniłeś decyzji? Może pojedziesz do Afryki choć na parę pierwszych
miesięcy?
– Nic z tego. Przyjadę w odwiedziny. Wolę zostać w domu i pilnować domowego
ogniska.
Położyła się na powrót w ich gniazdku na miękkiej trawie. Coś tu było nie tak – wyznać
sobie miłość i natychmiast rozstać się na cały rok? Nie mogła powstrzymać się od myśli, że
popełnia błąd. Jedną z przyczyn rozpadu jej małżeństwa były długie rozstania, gdy ona i jej
mąż zajmowali się własnymi sprawami. Czy ich miłość przetrwa? Nawet najjaśniejsza
gwiazda blednie z upływem czasu.
Spojrzała na Nicka. Był taki przystojny i kobiety kleiły się do niego na przyjęciu. Jak
może wymagać, by pozostał jej wierny?
Zimny strach ścisnął jej serce. Jeśli go teraz opuści, może nie zastać go już tu po
powrocie. I co się wtedy z nią stanie?
– Kocham cię, Erico.
– Tak, najdroższy. Ja też cię kocham.
Gdyby tylko te czarodziejskie słowa były w stanie rozwiać jej wątpliwości!
ROZDZIAŁ 12
Przez dziesięć dni Erica starała się pogodzić przygotowania do wyjazdu z gorączką
miłości. Teraz, równocześnie przejęta i przestraszona, widziała zbliżający się kres
zamieszania. Wyjazd do Tanzanii nastąpi za dziesięć dni, w ostatni dzień sierpnia.
W ciągu tych dziesięciu dni miała jeszcze odnowić swój paszport, zaszczepić się na
wszystkie możliwe choroby, skompletować apteczkę i spakować się. Nie mówiąc już o
sprzątnięciu mieszkania i oddaniu mebli na przechowanie.
Poza tym musi jeszcze raz spróbować zintegrować Sheenę z innymi szympansami, a
także nauczyć Michaela prowadzenia notatek z obserwacji. Jakby tego wszystkiego było
mało, w sobotę odbędzie się wielki Dzień Zoo, mający na celu promocję ogrodu. Co więcej,
wciąż nie było wiadomo, gdzie umieścić zwierzęta, które Nick kupił na przyjęciu i podarował
zoo.
Oczywiście, był jeszcze sam Nick. Erica tak układała plan dnia, by spędzać z nim jak
najwięcej czasu. Razem jadali kolacje, razem pracowali i razem spali. Choć Nick w dalszym
ciągu co noc wracał do siebie, przedtem dawali się unosić namiętności i prawdziwym
uczuciom. Erica była szczęśliwa. Wyczerpana, ale szczęśliwa.
W czwartek wieczór, w towarzystwie Amandy, wypuściła wreszcie pantery z małych
klatek do zimowego pawilonu małp, który został przystosowany na ich tymczasowy dom.
Erica oparła się o chłodną betonową ścianę nowego pawilonu kotów i osunęła się na podłogę.
– Pantery – zaczęła Amanda, przysiadając obok Eriki – zaczęłam z dwoma starymi
bawołami i wyleniała pumą, a teraz jestem opiekunką tych wspaniałych kotów.
Przyglądały się, jak oba drapieżniki badają swoje nowe pomieszczenie. Dawny dom
szympansów został przedzielony grubą siatką. W ten sposób każda z panter miała osobną
przestrzeń. Pantera cętkowana, samica, była tak chuda, że sterczały jej żebra. Czarny samiec
był gruby i leniwy. Gdy skoczył ku wysoko umieszczonym oknom na tylnej ścianie, Erica
zauważyła z zadowoleniem, że nie jest w stanie ich dosięgnąć.
– Wydaje mi się, że są dość zdrowe, choć przebywały w złych warunkach. I obie są
młode – uznała. – Ale nie będę im zaglądać w zęby.
Czarna pantera podeszła bliżej, spojrzała na nie żółtymi oczyma i ryknęła.
– Jesteś bardzo przystojny – powiedziała Amanda – mimo że głośno ryczysz i właśnie
zjadłeś surowe mięso za całe dziesięć dolarów.
– Czy wiesz już, jak je nazwiesz?
– Ta cętkowana dama będzie się nazywała Baronessa, na cześć Nicka. Gdyby nie jego
wspaniały dar, nigdy bym sobie nie mogła pozwolić na pantery.
– Nick twierdzi, że ich nowy dom będzie gotów za niecały miesiąc. Jak to możliwe?
– Od lat miałam gotowe plany – przyznała się Amanda. – Zawsze chciałam mieć wielkie
koty. Uwielbiam patrzeć, jak mięśnie ruszają im się pod skórą i jak potrafią się całkowicie
rozluźnić.
– Tak, to godne pozazdroszczenia. Szkoda, że ja tego nie umiem. Ostatnio goniłam jak
leming do morza.
– To nie jest dobre porównanie, Erico. Nie gonisz ku swojej zagładzie, ale ku przyszłości.
Czyż nie?
– Tak, oczywiście. Ale mam pewien problem, który nazywa się Nick Barron.
Zaczerpnęła powietrza i opowiedziała Amandzie wszystko, co się między nią a Nickiem
zdarzyło.
– A teraz nie wiem, co robić – zakończyła. – Nie miałam zamiaru zakochać się w Nicku,
ale tak się stało, i teraz nie chcę go opuszczać nawet na jeden dzień, nie mówiąc już o całym
roku. Nie mogę też zrezygnować ze stypendium. Może już nigdy żadnego innego nie dostanę,
a ta wyprawa do Tanzanii jest moją życiową szansą.
– Nie oczekuj ode mnie rady, moja droga. – Amanda wstała i otrzepała spodnie. –
Oczywiście, byłabym zachwycona, gdybyś postanowiła zostać, ale rozumiem twoje ambicje
zawodowe. Jednocześnie, Erico, jestem w głębi duszy romantyczką i wiem, że miłość jest
najcenniejszą rzeczą na świecie.
– W innych ustach zabrzmiałoby to strasznie sentymentalne. Ale do ciebie to pasuje. Tak
jak całe dobro, które wyświadczasz.
– Znowu robisz ze mnie świętą Amandę. Czarna pantera ryknęła i uderzyła łapą w gęstą
siatkę.
– Jestem taka jak on – powiedziała Amanda. Poprawiła sobie siwy kok i mrugnęła do
Eriki. – Piękna, ale zła.
Następnego dnia, gdy Erica szła z Michaelem, by zabrać Sheenę na popołudniową sesję
na wyspie, chłopak odezwał się:
– Możemy chwilę porozmawiać?
– Jasne. Co cię gryzie?
– Myślałem o twojej wyprawie. Naprawdę cieszę się, że jedziesz. – Kopnął kamyk i
spuścił wzrok na swoje buty. – I bardzo, bardzo się cieszę, że to ja będę szefem od
szympansów. Ale wiesz, gdyby coś się stało, gdybyś jednak nie pojechała, to też by było
fajnie. Rozumiesz?
– Dziękuję, Michael. Klepnął ją po ramieniu.
– Będzie mi cię brakowało.
– Mnie też wielu rzeczy będzie brakowało. – Uniosła wzrok na bezchmurne niebo i
wciągnęła w płuca czyste powietrze. Znała całe zoo jak własną kieszeń. Od dwóch lat było jej
domem. Widoki i zapachy weszły jej w krew. – Będę tęsknić za tym miejscem. I za ludźmi.
Będę miała co wspominać w dżungli.
– Nie wiem, czy powinienem to mówić, ale jak pojedziesz, tata będzie nie do zniesienia.
Mam nadzieję, pomyślała. Mam nadzieję, że za mną zatęskni.
W sobotę Erica i Sheena wstały wcześniej niż zwykle. Był to Dzień Zoo i Erica była
przekonana, że wszystko, co może nawalić, nawali na pewno.
Już wychodziły, gdy zadzwonił telefon. Erica cofnęła się i nie zdejmując szelek z Sheeny,
pozwoliła jej poruszać się po mieszkaniu.
– Halo?
– Erica? Chcę, żebyś przyjechała do domu.
– Mama? O czym ty mówisz? Czy coś się stało?
– Nic, tylko że jak masz wyjechać na cały rok do Afryki, to chcę cię przedtem zobaczyć.
Choć często jeździła do domu na święta, od dawna już nie spędziła z rodzicami dłuższego
okresu. Przy tak dużej rodzinie trudno było utrzymywać ze wszystkimi kontakt. Nagła troska
mamy zaskoczyła ją.
– Erica? – Głos ojca odezwał się z drugiego telefonu. – Jesteśmy z ciebie dumni, mała.
– Dziękuję, tato.
– Słuchaj, twoja matka chodzi ponura jak noc. Mówi, że ma złe przeczucia. Uważa, że
albo się boisz, albo nie chcesz jechać, czy coś w tym rodzaju.
– Czasami się zastanawiam – przyznała Erica. Czasami? Raczej stale. Nie mogła nie
przejmować się tym, jak jej wyjazd wpłynie na związek z Nickiem.
– Wszystko jest w porządku, mamo. Naprawdę.
– Twój głos nie brzmi zbyt wesoło. Przykro mi, kochanie, ale robisz wrażenie niezbyt
szczęśliwej. A ja się denerwuję jak nigdy. Będziesz po drugiej stronie kuli ziemskiej. A tam
toczą się wojny, nie mówiąc już o różnych zarazach i chorobach. Proszę, wpadnij do nas na
dzień czy dwa, zanim wyjedziesz.
To oznaczało dzień lub dwa mniej z Nickiem. Ale rodzice dobiegali siedemdziesiątki i
rzadko ją o cokolwiek prosili. Erica przygryzła wargę.
– Dobrze, mamo. Zrobię rezerwację na samolot i dam wam znać, kiedy przylecę.
– Wspaniale – ucieszył się ojciec. – Zrobiłem nowy wynalazek, który ci się przyda.
Wiesz, mała, to piecyk na energię słoneczną.
– Duży?
– Nooo... nie, ma nieco ponad metr kwadratowy.
– Przykro mi, tato, ale nie mam w bagażu miejsca nawet na rolkę papieru toaletowego.
– Czy w twoim życiu jest jakiś mężczyzna? – przerwała jej matka. – Pisałaś o jakimś
młodym człowieku, który pracuje z tobą w zoo.
– Michael? Mamo, on ma szesnaście lat. – Zamilkła na chwilę. – Ale rzeczywiście, jest
ktoś. Ojciec Michaela.
– Oho, to wy sobie, dziewczynki, pogadajcie o babskich sprawach. Ja idę do stodoły.
Kocham cię, mała.
– Ojciec odłożył słuchawkę.
– Nazywa się Nick Barron.
Opowiedziała matce całą historię. Gdy w końcu odłożyła słuchawkę, czuła się
zdecydowanie lepiej. Jak było do przewidzenia, matka uważała, że powinna zostać z
kochanym człowiekiem. Przyznała jednak, że ambicje naukowe też są ważne.
– Szkoda byłoby dojść tak daleko – powiedziała – i nie doprowadzić tego do końca.
Szkoda, przyznała Erica. Ale trudno.
Od tygodnia rozważała wszystkie za i przeciw, rozmawiała z wieloma ludźmi, planowała
podróż i zmieniała plany tyle razy, że przyszłość wydawała się mętną masą różnych
możliwości. Nagle jednak poczuła, jakby przez mgłę przebiło się słońce. Wiedziała, co
powinna zrobić.
Kochała Nicka. I nie mogła go zostawić. W poniedziałek rano zadzwoni do Klubu
Poszukiwaczy Przygód i przeprosi ich, że rezygnuje ze stypendium. Zostanie.
Sheena wskoczyła jej w ramiona i Erica przytuliła stworzenie.
– I jak mogłabym cię zostawić, Sheena? Obiecałam sobie, że zaprzyjaźnię cię z Javą,
więc nie mogę wyjechać, póki to się nie stanie.
Sheena potrząsnęła głową tak energicznie, że zęby jej zadzwoniły.
– Chodźmy, mała. Dziś jest wielki dzień. Dzień Zoo.
I dzień, w którym postanowiła przedłożyć miłość nad karierę.
Choć Erica i Sheena pojawiły się w zoo godzinę przed otwarciem, atmosfera już była
naładowana, a wszyscy podnieceni. Niektórzy wolontariusze poprzebierali się w kostiumy:
Tim występował jako wiewiórka, dwie dziewczyny jako niedźwiadki. Należący do Nicka
strój kataryniarza przerobiono dla człowieka sprzedającego kolorowe baloniki.
Nick sprowadził z wesołego miasteczka sprzedawców napojów, lodów na patyku,
precelków, popcornu i hot dogów.
Amanda, ubrana w bryczesy, wysokie buty i kowbojski kapelusz obwiązany żółtym
szalem, pospieszyła ku Erice.
– Jak się cieszę, że jesteś, Erico. Mamy kłopot.
– Wygląda na to, że wszystko jest pod kontrolą. Może trochę zwariowanie, ale pod
kontrolą.
– Brakuje jednego z węży.
– Co?!
– Ciii... Nie chcę, by ktoś wpadł w histerię. Patty zniknęła.
– Znajdę ją – obiecała Amandzie Erica, choć nie była tego pewna. Pyton mógł się
schować w setkach miejsc.
– Bardzo cię proszę. Nie byłaby to najlepsza reklama, gdyby któryś ze zwiedzających
został pożarty przez dwumetrowego węża. Zajmę się Sheeną, a ty znajdź Patty.
Erica podała Amandzie smycz i poszła. Patty była płochliwa, więc zapewne schowała się
z dala od miejsc, gdzie kręcili się ludzie. Mogłaby ją zainteresować na przykład rodzina
ś
wistaków.
W pobliżu zagrody świstaków wpadła na Nicka. Był przebrany za mima, w białych
rękawiczkach, czarnej koszulce bez rękawów, obcisłych czarnych spodniach i z pomalowaną
na biało twarzą.
– Podobam ci się? – Przyjął pozę Marcela Marceau, najsławniejszego mima
wszechczasów.
– Bardzo stosowne zważywszy na twoje umiłowanie ciszy. Ale czy wiesz cokolwiek o
pantomimie?
Pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko.
– Naprawdę? – roześmiała się, pragnąc rzucić mu się w ramiona i oznajmić, że
postanowiła nie wyjeżdżać. Ale nie był to stosowny czas ani odpowiednie miejsce. Ona miała
znaleźć pytona, on miał mnóstwo spraw organizacyjnych na głowie.
– Później – szepnęła – chciałabym ci coś powiedzieć. Gdy ruszyła, złapał ją za ramię.
– O co chodzi, Nick? Naprawdę nie mam czasu. Uderzył się w pierś, narysował w
powietrzu wielkie serce i wskazał na nią.
– Niech zgadnę. Czy to znaczy „kocham cię”?
– Zgadłaś od razu. Ja też cię kocham. Objęła go ramionami.
– Panie mimie, to się rozumie samo przez się.
– Nie całuj mnie – ostrzegł. – Rozmażesz mi makijaż.
– Nawiasem mówiąc, czy Amanda wspomniała ci o naszym drobnym problemie? –
spytała Erica, niewinnie trzepocząc rzęsami. – Patty uciekła ze swojej klatki...
– O rany! To czemu tu stoisz i rozmawiasz?
– Sama się nad tym zastanawiam. Uścisnął ją i wypuścił z objęć.
– Biegnij. Szybko.
– Nick, tylko nie mów nikomu. Nie chcemy paniki.
– Dobrze. – Odwrócił się i ruszył w kierunku biura. – Ja sam jestem już wystarczająco
spanikowany.
Erica ruszyła najpierw do pawilonu gadów, gdzie stwierdziła, że Patty musiała
wyślizgnąć się przez obluzowaną kratkę wentylacyjną, złapała torbę do transportu gadów i
przeszukała całe pomieszczenie. Następnie przepatrzyła okolice pawilonu, zataczając coraz
szersze kręgi. Otwarto już bramy i pojawili się pierwsi zwiedzający, gdy w końcu Erica
dostrzegła Patty kryjącą się w wysokich trawach po drugiej stronie zagrody bawołu. Z
łatwością wsunęła wielkiego węża do torby i zaniosła do terrarium.
– Kłopot numer jeden z głowy – mruknęła do siebie, przykręcając kratkę na przewodzie
wentylacyjnym.
Poinformowała Amandę, że wszystko w porządku i ruszyła w stronę wyspy ssaków
naczelnych. W połowie drogi poczuła, że ktoś za nią idzie. Odwróciła się i ujrzała Nicka,
naśladującego jej ruchy. Otaczało go kilkoro rozbawionych dzieci.
Splotła ramiona na piersi.
– Ale śmieszne – powiedziała.
– Ale śmieszne – powtórzył, splatając ramiona.
– Mimowie nie mówią.
– Mimowie nie mówią – przedrzeźniał ją, a dzieciarnia zachichotała z uznaniem.
Erica zmrużyła oczy.
Nick też.
Zrobiła w powietrzu płynny ruch ręką i zasyczała.
– Wąż! – Twarz Nicka przybrała wyraz przerażenia. Podskoczył na jednej nodze, potem
na drugiej. Dzieci naśladowały go.
– Ale tak naprawdę nie ma węża? – szepnął do Eriki.
– Nie, ty klownie. Patty jest znowu w klatce. Uścisnął ją.
– Moja ty bohaterko. Erica zwróciła się do dzieci.
– Idę nakarmić szympansy. Chcecie popatrzeć?
– Tak! – krzyknęły zgodnie i ruszyły za nią gęsiego.
Nick zamykał pochód. Dzień Zoo dobrze się zapowiada, pomyślał. Ludzi było sporo.
Zauważył, że kilka osób zatrzymało się przy kiosku, w którym Amanda sprzedawała karty
stałego wstępu i rekrutowała ochotników. Choć wstęp był dziś wolny, Nick podliczył, że
sprzedaż napojów i przekąsek przyniesie niezłą sumkę.
Erica doszła do ogrodzenia przy fosie i opowiadała dzieciom o szympansach. Dobrze
dogaduje się z dziećmi, zauważył Nick. Nie bawi się w gierki, nie wygłupia, a jednak skupia
ich uwagę. Może dlatego, że nie traktuje dzieci z wyższością.
Odetchnął głęboko. W każdym razie jego uwagę przyciągała bez trudu.
Do diabła. Cholernie trudno będzie pozwolić jej wyjechać.
Tropikalna dżungla Afryki? Od tygodnia czytał o tych terenach i odkrył, że życie roślinne
w tym niemożliwym klimacie jest niezwykle bujne. Może jak pojedzie w odwiedziny,
pobierze szczepki lub nasiona i spróbuje przenieść roślinność z tropików na wyspę
naczelnych.
Erica weszła już do fosy, ciągnąc za sobą łódkę z pożywieniem dla małp. Nick przyglądał
się, jak poziom wody sięga najpierw jej kolan, potem ud. W Afryce też są strumienie,
pomyślał, ale nie tak bezpieczne jak ten. W tamtych są krokodyle i paskudne węże. Jeśli
cokolwiek przydarzy się Erice na tej wyprawie, nigdy sobie nie daruje.
Erica rzuciła na wyspę owoce i kawałki jedzenia. Zaraz pojawiły się szympansy.
Oczywiście Lenny miał pierszeństwo. Potem przy jedzeniu rozsiadła się Jenny, wybierając
kawałki i rzucając je swemu synowi, Javie. Maleństwo chwyciło banan. Najpierw obrało go
starannie i wyjadło miękki środek, potem zaczęło przeżuwać skórkę.
Wzmocniony pożywieniem Lenny podszedł do brzegu fosy. Spojrzał groźnie na
patrzących, uderzył się we włochatą pierś i wydał głośne pohukiwanie. Dzieciom szalenie się
to podobało, więc zachęcony aplauzem Lenny dał prawdziwe przedstawienie. Podskakiwał,
kręcił się, robił miny. Java spróbował go naśladować, a Lenny, o dziwo, nie przegonił go.
Erica wróciła na brzeg.
– Nie podoba mi się ich zachowanie – powiedziała do Nicka. – Są zbyt podniecone
niezwykłym ruchem.
Jeśli zobaczysz Michaela, powiedz mu, żeby dzisiaj nie wchodził na wyspę.
Dzieci zaczęły się śmiać i krzyczeć, więc Erica odwróciła się, by zobaczyć, co je tak
poruszyło. W fosie była wiewiórka. Bardzo mokra wiewiórka wielkości człowieka.
Widok tej wielkiej, kudłatej postaci przeraził szympansy . Jenny wrzeszczała i rzucała
gałązkami.
Nagle Tim poślizgnął się, przewrócił i nie był w stanie sam wstać. Dopiero Erica
wyciągnęła go na brzeg.
– Co ty wyrabiasz? Fuj, okropnie śmierdzisz.
– Przepraszam. W tym kostiumie jest strasznie gorąco. Myślałem, że jak zanurzę się w
strumieniu, to trochę ochłonę.
– Czy coś się stało? – Nick stał już przy nich.
– Nic, czego nie można naprawić suszarką. – Do siebie Erica mruknęła: – Kłopot numer
dwa.
Trzeci kłopot wyłonił się po południu, gdy kilkunastoletnia dziewczyna wsadziła palec w
siatkę w nowym pawilonie kotów i nie mogła go wyjąć. Erica usłyszała wrzask dziewczyny i
wpadła do środka. Wolontariuszka-opiekunka z całą przytomnością umysłu odwracała uwagę
Baronessy, podając jej na kiju kawał mięsa, ale nie mogła równocześnie pomagać
dziewczynie.
– Nie ruszaj się – zakomenderowała Erica.
– Och, ona zje mój palec!
– Nie ruszaj się i bądź cicho!
Dziewczyna chlipała, ale posłuchała. Erica rozsunęła zachodzące na siebie druty siatki, o
które zaczepił pierścionek dziewczyny.
– No dobra – powiedziała. – Teraz powoli cofnij dłoń.
Uwolniona dziewczyna zakręciła się w miejscu i wpadła w ramiona przyjaciółki,
przyglądającej się całej scenie rozszerzonymi z przerażenia oczyma.
– W porządku? – spytała Erica po chwili, gdy dziewczyna uspokoiła się.
– Tak.
– Nie będę marnować swojego ani waszego czasu, tłumacząc, dlaczego nie należy drażnić
zwierząt – poczuła Erica surowo. – Ale proszę, żebyście natychmiast opuściły zoo.
– Nie możemy.
– Co to znaczy?
– W ogóle nie chciałyśmy przyjeżdżać do tego głupiego zoo, ale w wesołym miasteczku u
Barrona był facet, który proponował wolny przejazd. Więc wsiadłyśmy do autobusu razem z
innymi.
„ Erica jęknęła. Niewątpliwie to pomysł Nicka, i to głupi pomysł. Jest chyba dość ludzi
naprawdę zainteresowanych zwierzętami, żeby nie trzeba było przywozić , tu przypadkowych
gości.
– No dobra, panienki – powiedziała do dziewcząt – jeśli wpakujecie się w jeszcze jakieś
kłopoty, będziecie musiały czekać w gorącym i dusznym autobusie.
) Zrozumiano? Nigdy nie drażnijcie zwierząt.
Trzy kłopoty, pomyślała Erica. Chyba dosyć. Reszta dnia powinna minąć spokojnie.
I tak się stało, poza drobnymi problemami: ktoś usiłował nakarmić bawołu lodami,
wielbłąd opluł jednego ze zwiedzających, zapodziało się kilkoro dzieci. Dopiero pod sam
koniec dnia wyłonił się osobisty problem takiej wagi, że minione godziny wydały jej się nagle
spokojne jak staw w bezwietrzny dzień.
W pobliżu zagrody lam dostrzegła doktora Arthura Windoma, przewodniczącego Klubu
Poszukiwaczy Przygód. Choć w poniedziałek zamierzała podziękować za stypendium, nie
chciała teraz poruszać tego tematu.
– Dobry wieczór panu – powitała go, podchodząc I bliżej.
– A, to pani. Erica od małp. Znakomicie tu jesteście zorganizowani.
– Dziękuję panu. Amanda robi świetną robotę.
– I owszem. Wspaniała z niej kobieta.
Byłaby z nich cudowna para, pomyślała Erica, choć Amanda jest dziesięć centymetrów
od niego wyższa.
– Amanda jest wdową, wie pan?
– Nie wiedziałem. – Mrugnął do niej. – Dzięki za informację.
– Cieszę się, że mam okazję osobiście powiedzieć panu, jak bardzo cenię sobie zaufanie
członków Klubu. To dla mnie wiele znaczy.
– Posiada pani potrzebne kwalifikacje, a pani projekt badawczy jest sensowny.
Oczywiście pomogło to, że stary Nick podrzucił nieco grosza.
– Słucham?
– Pieniądze na pani stypendium. Siedemdziesiąt pięć procent dał Barron. Nie mogliśmy
więc być tacy skąpi, żeby nie zrzucić się na pozostałe dwadzieścia pięć, prawda?
Serce Eriki stało się nagle ciężkie jak kamień. Nie zdobyła stypendium własną pracą. Był
to prezent od Nicka.
Zmusiła się do uśmiechu, ale nie była w stanie dalej prowadzić pogawędki. Najchętniej
uciekłaby i schowała się, by w samotności lizać rany.
– Proszę mi wybaczyć, muszę iść.
– Oczywiście. I życzę szczęścia w Tanzanii.
Na ślepo ruszyła asfaltową ścieżką w stronę biura. Ależ z niej idiotka! Nadęta kretynka!
Przyjmowała z dumą gratulacje, uwierzyła, że jest naukowcem, z którym ludzie się liczą. A to
wcale nie ona sama zdobyła stypendium. Otrzymała pieniądze w prezencie od człowieka, z
którym sypiała. Kim zatem była?
Zamknęła za sobą drzwi i usiadła za biurkiem. Tłumy zwiedzających przerzedzały się.
Wkrótce nadejdzie pora zamknięcia i zapadnie cisza, którą Nick tak lubił. Do diabła z nim!
Wyjęła z szuflady małe radio, nałożyła słuchawki i nastawiła najgłośniej, jak się dało. Ona i
Nick bardzo się różnili. On prowadził osiadły tryb życia, ona wciąż czekała na przygodę.
Najwyraźniej Nick też zdał sobie z tego sprawę. Musiał pragnąć, by zniknęła w
afrykańskiej dżungli. Całe szczęście, że nic nie zdążyła mu powiedzieć. Dopiero wyszłaby na
idiotkę, gdyby mu oznajmiła, że ma zamiar odrzucić stypendium!
Wyjęła z biurka dziennik i wpatrzyła się w pustą stronę. Dlaczego Nick się wtrącił?
Czego dowodzą te wszystkie manipulacje? Po pierwsze, jej łatwowierności. Po drugie, jego
potrzeby rządzenia.
Poczuła dotknięcie na ramieniu i odwróciła się, by na niego spojrzeć. Wciąż jeszcze miał
na sobie strój mima. Bardzo właściwie! Tyle rzeczy przemilczał. Wyłączyła radio i zdjęła
słuchawki.
– W sumie niezły dzień – stwierdził.
– Mów za siebie.
– Muszę pokazać się w wesołym miasteczku. Pójdziesz ze mną? Zjedlibyśmy razem
kolację.
– Nie. Muszę pomóc Amandzie posprzątać.
– Dobrze, to wpadnę później do ciebie.
Nie chciała tego. Nie odważyłaby się rzucać mu w twarz oskarżeń.
– Nie, ja przyjdę do twego biura. O wpół do dziesiątej.
Gdy pochylił się, by pocałować ją w czoło, Erica zesztywniała. Nie może ustąpić, bo
zabierze jej godność, dumę, miłość.
– Czy coś się stało? – zapytał. Niech sobie zgaduje.
– Nic. Do zobaczenia później.
Zauważyła, że zmarszczył się pod maską białej farby. Czyżby się zdenerwował? Dobrze!
– Nie widziałaś może Michaela? Potrząsnęła głową.
– Michael zajmował się dziś Sheeną – wyjaśniła. – Ponieważ jej teren zajęły pantery,
poza biurem nie ma się gdzie bawić.
– Ale nie ma go tu?
– Jak widać.
Podszedł do drzwi, ujął klamkę i odwrócił się.
– Jesteś pewna, że nic się nie stało?
– Nic, czego nie mogłabym przeżyć.
Od samego początku obiecywała sobie, że będzie kontrolować sytuację. Jednak dała się
oczarować przejażdżkom na diabelskim młynie, śmiechowi, obietnicom. Do diabła, w którym
momencie oddała mu ster i straciła kontrolę?
Jedno jest pewne, pomyślała, zamykając dziennik. Pora opuścić okręt.
ROZDZIAŁ 13
Okrągły, zielony liść osiki oderwał się od drzewa i opadł na wodę. Zakołysał się,
zawirował i zniknął, uniesiony prądem. Nick obserwował go uważnie. Mała łódeczka,
pomyślał, niezdolna walczyć z prądem, niezdolna wyznaczyć swojej drogi. Sam tego czasami
doświadczał, choć nieczęsto. Źle się czuł, gdy nie był w stanie kontrolować przebiegu
wydarzeń, a właśnie teraz coś takiego mu się przydarzyło. Zaskoczył go nastrój Eriki.
Wcześniej, w ciągu dnia, była w znakomitym humorze. Więc co się stało?
Zatrzymał się nad fosą naprzeciwko wyspy naczelnych. Zoo było już zamknięte,
sprzedawcy pakowali swój sprzęt, odwiedzający zniknęli. Nick zmył już makijaż mima i był
gotów wyruszyć do domu, ale musiał przedtem znaleźć Michaela.
Erica śpieszyła ścieżką w jego kierunku. Jej zachowanie w biurze było dziwne, ale teraz
stało się jeszcze bardziej niezrozumiałe. Zauważył, że jest zdenerwowana i przestraszona.
– O co chodzi? – zapytał, gdy zatrzymała się obok niego i bacznie zaczęła obserwować
wyspę.
– O Michaela – powiedziała napiętym głosem. – Wiedziałam, że go szukasz, więc
popytałam ludzi. Tim powiedział mi, że chłopak poszedł na wyspę.
– No to co? Codziennie tam chodzi.
– Ale dzisiaj szympansy były niespokojne.
– Co to znaczy?
– Do diabła, Nick, powtarzam tobie i Michaelowi, i wszystkim dookoła, że szympansy
potrafią być niebezpieczne. Nawet, złośliwe. Gryzą. A Lenny jest bardzo silny.
Nick skierował spojrzenie na wyspę. Oczyma wyobraźni ujrzał Michaela leżącego bez
przytomności i wykrwawiającego się.
Przerzucił nogę przez ogrodzenie.
– Pójdę po niego.
– Czekaj! – Erica złapała go za ramię i oboje zamarli.
– Co takiego?
– Patrz – szepnęła. – Tylko popatrz!
Zza krzaka wyszła Sheena. Przysiadła na brzegu wyspy naprzeciw nich i wydała z siebie
pokrzykiwanie. Tuż obok pojawił się Java. Nieśmiało położył rękę na jej głowie.
Sheena obnażyła zęby i Java cofnął dłoń. Nie dał się jednak tak łatwo zniechęcić.
Przysunął się bliżej i zaczął ją iskać po grzbiecie. Sheena powierciła się w miejscu, ale
przysiadła. Jej oczy miały nieobecne spojrzenie. Najwyraźniej zabiegi Javy sprawiały jej
przyjemność.
Zza tego samego krzaka wysunął się Michael. Uśmiechnął się szeroko i podniósł dłoń z
uniesionym kciukiem, by zaraz schować się na powrót, spełniając rolę dyskretnej
przyzwoitki.
Oczy Eriki wypełniły się łzami. To był jeden z najwspanialszych momentów w jej życiu.
W końcu, pomyślała. Po tylu miesiącach, zamieszaniu, krzykach i bójkach. W końcu Sheena
przyłączyła się do innych. Niewielki fragment naturalnego porządku rzeczy znalazł swoje
miejsce.
Z kępy drzew wynurzył się z wielkim hałasem Lenny i Erica wstrzymała oddech, gdy
ruszył wybrzeżem ku młodym.
Sheena zahukała, ale nie uciekła.
Lenny zatrzymał się i przyglądał im się przez chwilę, po czym odszedł w głąb wyspy.
Po policzku Eriki spłynęła łza. Tego pragnęła, po to pracowała. A jednak opanował ją
głęboki smutek. Sheena już jej nie potrzebowała.
– Do widzenia, Sheeno – szepnęła. – Cieszę się za ciebie.
Gdy Nick ujął jej dłoń, nie zaprotestowała. Pozwoliła zaprowadzić się na drewnianą
ławkę po drugiej stronie ścieżki, dalej od fosy. Usiedli, ciągle widząc szympansy, ale na tyle
oddaleni, by im nie przeszkadzać.
Erica otarła łzy.
– To głupie. Czuję się jak matka, której dziecko poszło do przedszkola. Dumna, ale
smutna. Bo wiem, że nigdy już nic nie będzie tak samo.
– Popłacz sobie, Erico. Ciężko jest tracić przyjaciela.
– Sheena nie jest ani moim dzieckiem, ani przyjacielem. Jest szympansem.
– Ale istnieje między wami więź.
– Cholera, obiecałam sobie, że nigdy mi się to nie przytrafi. Naprawdę próbowałam być
obiektywna, nie traktować Sheeny jak przyjaciela.
– Przecież chciałaś tylko, żeby była szczęśliwa.
– I będzie szczęśliwa wśród swoich.
Zamknął ją w objęciach, a Erica przytuliła się, na chwilę odsuwając od siebie myśli o
jego zdradzie i manipulacjach. Tak bardzo pragnęła pocieszenia.
Siedziała w milczeniu, żałując, że rozmawiała z Windomem, że nie trwa wciąż w
cudownej nieświadomości. Ale zło się stało. Nick kłamał i zrozumiała, że chciał, by
wyjechała do Afryki. Powinna teraz tylko zdecydować, czy ma przełknąć dumę i przyjąć
stypendium, czy odmówić. Tak czy tak, ich związek dobiegł końca.
– Jest coś jeszcze, prawda? – Nick uniósł jej twarz ku sobie.... – Coś jeszcze cię wytrąciło
z równowagi.
Odchrząknęła. Nie teraz. Nie jest w stanie rozmawiać z nim o tej sprawie.
– Wiem – powiedział Nick. – Chodzi ci o autobusy.
– Autobusy?
– O mój błyskotliwy pomysł, żeby przywieźć tu ludzi z wesołego miasteczka.
– To był głupi pomysł.
– Mea culpa. Przyznaję. Przybyło tu dość ludzi bez mojego wtrącania się. To zresztą był
tylko jeden autobus, potem powiedziałem kierowcy, żeby dał sobie spokój.
Erice przyszło do głowy, że to jakoś przypomina sytuację z jej stypendium.
– Po co, Nick? Dlaczego musisz się we wszystko wtrącać?
– Miałem dobre chęci. Chciałem, żeby Dzień Zoo okazał się sukcesem.
– Ale gdybyś zapytał Amandę albo mnie, odmówiłybyśmy.
– Dlatego nie zapytałem. Przywykłem do podejmowania decyzji i kierowania. Gdy widzę
coś, co trzeba zrobić, robię to, a o konsekwencje martwię się później.
– Jak możesz? Nie liczysz się z uczuciami innych. Nick, musisz pozwolić ludziom, by
decydowali sami za siebie. Planowali własne życie.
– Czy ty nie przesadzasz? Powiedziałem, że przepraszam.
– Wiem. – Powinna przerwać tę rozmowę. Jeśli ma mu wytknąć sprawę stypendium, musi
to zrobić jasno i wyraźnie, a nie szukać tematów zastępczych.
– Ale masz rację, że muszę nauczyć się pozwalać ludziom podejmować własne decyzje.
Michael mnie tego uczy.
– Co z Michaelem? – spytała, natychmiast gotowa go bronić. – Wspaniale radzi sobie z
Sheeną.
– Chyba odnalazł swoje powołanie. – Nick spojrzał na wyspę. – Przyznaję, że jestem
nieco rozczarowany. W głębi duszy zawsze miałem nadzieję, że będzie chciał pracować ze
mną w ogrodzie i wesołym miasteczku.
– Trochę to patriarchalne, prawda?
– Bardzo – przyznał bez zażenowania. – Pragnąłem zabrać go do wagonika kolejki
górskiej, ogarnąć teren szerokim gestem i powiedzieć: „Synu, pewnego dnia to wszystko
będzie twoje”. Więc jeśli chłopak mi na to odpowiada: „Tato, czy muszę?”, to czuję się jak
przekłuty balonik.
Erica roześmiała się. Och, jak świetnie Nick na nią wpływał! Amanda miała rację, że
Erice potrzebny jest ktoś, kto zrównoważyłby jej poważny stosunek do życia.
– Michael szybko dorasta – ciągnął Nick. – Niedługo będzie miał własne życie. Będzie mi
go brakowało.
– Dobry ojciec wie, kiedy nadeszła pora, by pozwolić dziecku odejść.
– Tak. Jednak to bardzo trudne. Może dlatego, że nie zawsze byłem dobrym ojcem.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Daj spokój, co ty wygadujesz? Obserwowałam cię w otoczeniu dzieci. Znakomicie
sobie z nimi radzisz.
– To przyszło z wiekiem. Nie uwierzysz, jakim niedbałym facetem byłem dawniej. W
Nowym Jorku, gdy robiłem grubą forsę na Wall Street, dzieci mogły dla mnie nie istnieć.
Zaniedbywałem Michaela, gdy był małym chłopcem. Od dawna chciałem ci o tym
opowiedzieć – ciągnął Nick. – Ta historia w jakimś sensie wyjaśnia, dlaczego dom i rodzina
są dla mnie tak ważne.
Usiadła wygodniej, łudząc się, że w tej opowieści znajdzie jakieś wytłumaczenie dla jego
zachowania – i że będzie mogła mu wybaczyć.
– Mieliśmy dom w Connecticut, ale rzadko tam jeździłem. Właściwie tylko na weekendy.
Byłem gościem w domu. Usprawiedliwiałem się ogromem zajęć, kolejną wielką transakcją...
– Kolejnym wykrętem? – wpadła mu w słowo.
– Tak. Masz rację. W piątek wieczorem pojawiałem się w domu, w sobotę grałem z
Michaelem trochę w piłkę, a w niedzielę już myślałem o poniedziałku i o pieniądzach.
Wydawało mi się, że jeśli będę dużo zarabiać, to cała sprawa ojcostwa sama się załatwi.
Potem matka Michaela i ja rozwiedliśmy się. Byłem ślepy – mówił Nick. – Nie rozumiałem,
co właściwie się stało. Pamiętaj, byłem mężem i ojcem w najlepszym razie na pół etatu. Zbyt
wiele uwagi poświęcałem sobie i swojej karierze, by dostrzec, że zaniedbuję rodzinę.
– Znam to uczucie – powiedziała cicho, myśląc o swoich wyborach życiowych.
– W każdym razie, po rozwodzie odkryłem, jak bardzo brakuje mi bliskości Michaela.
Próbowałem spędzać z nim tyle czasu, ile się dało. Wynająłem w Connecticut mieszkanie.
Moja była żona nie miała nic przeciwko temu, ale otrzymała ofertę znakomitej pracy w
Kalifornii. Mogłem walczyć o opiekę nad synem, ale nie chciałem mieszać Michaela w
sądowe utarczki. I tak rozdzieliła nas cała szerokość kontynentu.
Przerwał na chwilę, a Erica była ciekawa, czy Nick dostrzega, że historia się powtarza.
Wiedziała, że rozstania są trudne. On też powinien to wiedzieć. Wykręty prowadziły do
zaniedbań. Dla niej było to absolutnie oczywiste. Czyżby on tego nie widział?
– I co dalej?
– Przeżyłem zwariowany okres. To było jakieś cztery lata temu. Najpierw usiłowałem
umawiać się z kobietami. Co noc chodziłem na przyjęcia. Spotykałem tam i modelki, i
aktorki, i kobiety interesu. Wszystkie były wspaniałe, ale żadna nie nadawała się dla mnie na
towarzyszkę życia. No bo i jak? Szukałem kogoś, kto zrekompensowałby mi utratę syna.
Chciałem mieć rodzinę. – Roześmiał się krótko, z goryczą. – Tak strasznie potrzebowałem
rodzinnych więzów, że w końcu, po śmierci mego ojca, wróciłem do Denver, by przejąć
rodzinny interes.
– To było dwa lata temu? Czyli Michael miał czternaście lat?
– Tak. I wtedy stało się coś strasznego. Michael uciekł z domu swojej matki w Kalifornii.
– Och, Nick! To musiało być okropne!
– Przez dwa dni nie mieliśmy z nim kontaktu. Najgorsze było to, że byłem bezradny.
Zatrudniłem prywatnych detektywów w trzech stanach, żeby go szukali, i siedziałem przy
telefonie, modląc się, by mój syn zadzwonił. Przeraziłem się, że mogę go utracić na zawsze.
Podczas tego koszmarnego czekania podjąłem wiele decyzji. Wiedziałem już, że kariera
zawodowa mnie nie satysfakcjonuje. Ani bujne życie towarzyskie. Ani pieniądze, ani władza.
Chciałem mieć rodzinę, a Michael był moją rodziną. Wtedy nauczyłem się, co znaczy słowo
miłość.
Obrócił ku sobie twarz Eriki i spojrzał głęboko w jej ciemnobrązowe oczy.
– Nie śmiałem marzyć o jeszcze jednej szansie na prawdziwą rodzinę. Ojciec, matka i
dzieci. Po rozwodzie sądziłem, że zaprzepaściłem to już na zawsze.
Gdy odwróciła od niego wzrok, wiedział, że coś jest nie w porządku. Wyczuł to już
wcześniej, ale teraz nabrał pewności. I nie chodziło o autobusy z wesołego miasteczka. W jej
postawie dostrzegał gniew i strach. Ale dlaczego? Przemknęło mu przez głowę, że ich
związek jest poważnie zagrożony.
– Erico?
– I co się stało z Michaelem? Jak go znalazłeś?
– Zadzwonił do mnie z Phoenix. Jechał autobusem, i tylko do Phoenix starczyło mu
pieniędzy. Zatrzymał się tam i próbował zebrać się na odwagę, by resztę drogi przebyć
autostopem. Na szczęście zwyciężył jego zdrowy rozsądek.
– Ale dlaczego uciekł?
– Postanowił zamieszkać ze mną na jakiś czas. Wyjechał, nie mówiąc nic matce, bo nie
chciał jej zranić. Ale pragnął być ze mną. – Nick zerknął w stronę wyspy. – Mnie też wkrótce
opuści i rozpocznie samodzielne życie. I dziękuję ci, Erico, że wskazałaś mu kierunek. To
boli jak cholera, ale wiem, że Michael musi iść własną drogą.
Przykryła jego dłoń swoją i poklepała lekko.
– Ale ma dobrego ojca, który mu w tym pomoże.
Zauważyli ruch na wyspie. Michael powoli wycofał się w stronę fosy i zanurzył w wodę.
Udało mu się odejść, nie zwracając uwagi Sheeny. Gdy wyszedł na brzeg i skierował się ku
nim, Nick szepnął:
– Wieczorem, w wesołym miasteczku. Wpół do dziesiątej. Musimy porozmawiać o wielu
sprawach.
– Tak, Nick. O wielu.
Michael stanął przed nimi jak zwycięski bohater.
– Udało się! Erica objęła go.
– Dobra robota, Michael.
– Wiesz, jak to było? Sheena była naprawdę niespokojna. Próbowałem zostać z nią w
biurze, ale nie dawała się tam utrzymać. Zabrałem ją na spacer na wzgórze, ale wciąż czuła
się nieswojo. Więc pomyślałem, że może teraz łatwiej zaakceptuje Javę. I tak się stało!
– Zapamiętaj na przyszłość, że nie powinieneś zbliżać się do szympansów, gdy są tak
podniecone – powiedziała Erica. – Co teraz chcesz zrobić z Sheeną?
Michael rozpromienił się.
– Mnie pytasz?
– No jasne. To ty przecież namówiłeś ją, by została na wyspie.
– Pomyślałem, że skombinuję sobie śpiwór i położę się na brzegu po tej stronie. Tak,
ż
ebym mógł mieć oko na to, co się dzieje i być blisko, gdyby Sheena mnie potrzebowała.
– Dokładnie to samo bym zrobiła – pochwaliła Erica. – Ale, Michael, gdyby wybuchła
bójka między szympansami, w żadnym wypadku nie wolno ci się w nią mieszać.
– A co mam wtedy zrobić?
– Zaopatrz się w tonę bananów. Jedzenie zwykle odwraca ich uwagę. I mówię poważnie,
Michael, nie próbuj swoich sił z Lennym. Jest w stanie pogruchotać ci kości.
– Rozumiesz to, synu? – wtrącił się Nick.
– Tak, tato, rozumiem.
Przez chwilę dwaj Barronowie patrzyli sobie w złote oczy, a w końcu Nick objął syna
niezgrabnym, niedźwiedzim uściskiem.
Erica widziała, że walczy ze łzami. Rozumiała teraz lepiej jego silną potrzebę więzi
rodzinnej. Ta więź między ojcem i synem została wzmocniona przez rozłąkę i cierpienie.
Tych kilka lat, zanim Michael wyfrunie z gniazda, były ostatnią szansą Nicka na bycie ojcem.
Ale czy naprawdę? I jak potrzeba rodzinnych więzi wpłynie na nią?
Obaj mężczyźni klepali się teraz po plecach.
– Gratulacje, Michael. Jestem z ciebie dumny.
– Dzięki, tato. Wiesz, ja też jestem z siebie dumny.
– No dobra – powiedział w końcu Nick. – Muszę znikać. Erico, zobaczymy się później.
Uważaj na siebie, Michael.
Popatrzyła za nim, ale szybko odwróciła wzrok.
– Michael, idź po śpiwór i banany. I jedzenie dla siebie. Potem wróć tutaj, to
porozmawiamy jeszcze o tym, czego się możesz spodziewać i na co powinieneś zwracać
uwagę.
Michael ruszył szybko, a ona usiadła i patrząc na wyspę, rozważała swoją przyszłość.
Rozsądek kazał jej przyjąć stypendium i pojechać do Afryki. Wątpliwe, co prawda, że ich
związek przetrwa tak długie rozstanie, natomiast jej kariera zawodowa na pewno ma tym
zyska.
Jednak kusiło ją, by rzucić mu jego pieniądze w twarz. Jeśli będzie ciężko pracować i
przykładać się, w końcu dostanie jakieś inne stypendium. Wtedy przynajmniej będzie
wiedziała z całą pewnością, że sobie na nie zapracowała.
Była jeszcze jedna, kusząca możliwość. Mogłaby zapomnieć, że rozmawiała z
Windomem, i, jak planowała rano, zostać z Nickiem. Stworzyłaby mu rodzinę, o której tak
marzył. Wtedy musiałaby zrezygnować z własnych pragnień.
Spojrzała na wyspę naczelnych. Dlaczego tak trudno znaleźć rozwiązanie? Na brzegu
dostrzegła Sheenę i Javę, siedzących ramię w ramię i patrzących na siebie błyszczącymi,
czarnymi oczami.
ROZDZIAŁ 14
Dwadzieścia po dziewiątej wieczorem wpływy zostały zaksięgowane, rachunki
zapłacone, wszystko zbilansowane. Zawsze mu się wszystko zgadzało. Blisko rok trwało
uporządkowanie dość niedbale prowadzonych ksiąg rachunkowych ojca, ale teraz
przedsiębiorstwo Barrona działało jak w zegarku. Nick mógł wyjechać na miesiąc, a nic by
się nie stało.
Nawet na więcej niż miesiąc. Mógłby sobie pozwolić nawet na wyjazd
sześciomiesięczny, a może i roczny. To nie sprawy wesołego miasteczka powstrzymywały go
od wyjazdu z Ericą do Tanzanii.
Więc co? Kochał ją, była jedyną kobietą, którą pragnął pojąć za żonę. Dlaczego nie
miałby z nią pojechać? Bo chciał zostać z nią tutaj. Tu był jego dom, miejsce, o które walczył,
miejsce, do którego należał. Jego dom. Przystań. Stabilizacja.
Poza tym Michaela czekał jeszcze rok szkoły. Nick nie mógł tak sobie wyjechać,
zostawiając go. Nigdy więcej nie zgodziłby się być ojcem na odległość.
Wyszedł z biura w chłodną noc. Zadrżał, ale nie z powodu zimna. Dziś była sobota, a
Erica wyjeżdżała w środę. Bez niej jego świat będzie pusty i jałowy.
Podążył obrzeżoną tulipanami ścieżką, oddalając się od biura w wiatraku. Bramy
zamykano o dziewiątej i słyszał, jak właśnie grzecznie wypraszano ostatnich gości. Niedługo
wyjdą również pracownicy. Zostanie dwóch nocnych stróżów, ale poza tym będzie tu sam. Z
Ericą.
Dlaczego chciała się spotkać z nim właśnie tutaj? Dlaczego nie w jej mieszkaniu? Rano
wspomniała o niespodziance. Nick usiadł pod drzewem katalpy i czekał. Panowała taka cisza,
ż
e słychać było świerszcze.
Erica przebrała się z uniformu w czerwoną bluzkę i spodnie i właśnie pojawiła u wejścia
do Królestwa Dzieci.
– Erico – zawołał do niej. – Damo w czerwieni! Zatrzymała się, zaskoczona, i spojrzała w
stronę drzew.
– Czemu czaisz się pod katalpą?
– Nie czaję się, tylko czekam. – Poklepał ławkę obok siebie. – Chodź tu i siadaj.
Wciąż stała, wahając się.
– Nigdy tu nie byłam po zamknięciu. Teren wydaje się większy. Podoba mi się. Czy
możemy zwiedzić wesołe miasteczko? Ciekawa jestem, jak wygląda w nocy.
Nick podszedł do Eriki i objął ją w talii, zaglądając jej w twarz. Gniew? Nie, nie jest
rozgniewana. Strach? Może. Coś w wyrazie jej ust zdradzało, że jest nieszczęśliwa.
– Co się stało? Gdy powiedziałaś rano, że masz dla mnie niespodziankę, wydawało mi
się, że chodzi o coś miłego.
– I tak było. A przynajmniej wydawało mi się, że tak jest. Ale już nie.
– Czy to ma być zagadka?
– Nie, nie mam zamiaru z tobą w nic grać. Nie będę mówić czegoś innego, niż myślę,
oszukiwać ciebie albo siebie. – Zacisnęła dłonie w pięści i przycisnęła do piersi. – Pospaceruj
ze mną, to znajdę odpowiednie słowa...
Ruszył przy niej, z łatwością dopasowując krok do jej tempa. Przecięli rabatki kwiatowe i
część parkową. Erica zatrzymała się przy karuzeli. W bladym, księżycowym świetle
malowane konie o długich grzywach i uniesionych nogach były cudownie nierzeczywiste.
Duże lustra w dachu, ujęte w ozdobne ramy, odbijały światło odległych gwiazd.
– Jak pięknie – powiedziała. – Wydaje się, że po zmierzchu zaczynają żyć własnym
ż
yciem.
Weszła na platformę karuzeli i odwróciła się, by spojrzeć mu w twarz.
– Wiem o stypendium.
– No chyba, przecież w środę masz zamiar wyjechać!
– Rozmawiałam z Windomem, który powiedział mi, że sfinansowałeś to stypendium w
siedemdziesięciu pięciu procentach. Czy to prawda?
– Tak.
Przyznał się. Jej ostatnia nadzieja, że Windom się mylił, rozwiała się.
– Dlaczego? Dlaczego mi nie powiedziałeś? Obnosiłam się jak bohaterka, poklepując
sama siebie po ramieniu, jaka to jestem mądra. A to wszystko nieprawda. Zrobiłeś ze mnie
kłamczuchę.
– Gdybym zaproponował ci pieniądze, przyjęłabyś?
– Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.
– Przyjęłabyś?
– Zapewne nie.
– Masz odpowiedź. Chciałem pomóc ci w spełnieniu marzeń, dać ci coś, czego pragniesz.
Klub Poszukiwaczy Przygód był dobrym sposobem na urzeczywistnienie mojego zamiaru.
– Oszukałeś mnie! – Erica była przerażona. Podchodził do tej sprawy, jakby się nic nie
stało. – Celowo mnie oszukałeś.
– A co to za różnica? Dostałaś to, czego pragnęłaś. Chcesz wyjechać do Tanzanii,
prawda? , Zacisnęła palce na zniszczonej’ skórze uzdy niebiesko-żółtego konika. Jej głos był
ledwo słyszalny.
– Nie jestem pewna.
– Jak to? – Wszedł za nią na platformę karuzeli.
– Od kiedy się znamy, tylko o tym mówisz. Wyprawa do Afryki. Szympansy w
ś
rodowisku naturalnym. Studia nad naczelnymi. Etologia.
– Dziś rano zmieniłam decyzję. – Odsunęła się od Nicka, tak że malowany konik znalazł
się między nimi. Chętnie by na niego wskoczyła i odjechała przed siebie. – To właśnie była
moja niespodzianka, Nick. Miałam zamiar podziękować za stypendium, żeby tu z tobą zostać.
– Och. – Chwycił mocno jej dłoń. – Erico, nie żartuj na ten temat.
– Nie żartuję.
– Jak mógłbym na to przystać? Powiedziałaś mi kiedyś, że różnica między nami polega
między innymi na tym, że ja jestem już jedną nogą na emeryturze, a ty ciągle czekasz, by
twoje życie zawodowe się rozpoczęło. Jak mógłbym się zgodzić, byś została, byś wyrzekła
się swoich marzeń?
– Nie mógłbyś o to prosić. Ani żądać. Ani manipulować. Moje życie należy do mnie,
Nick, i ja sama decyduję, co mam robić. To miał być podarunek – obdarzyłabym cię,
ponieważ mnie również sprawiłoby to przyjemność.
– I zrobiłabyś to dla mnie?
– Już nie. – Zakręciła się na pięcie i odeszła, okrążając fantastyczne stwory na karuzeli. –
Oczekiwałam od ciebie uczciwości. „Zaufaj mi” – powiedziałeś, i ja zaufałam. A ty zrobiłeś
ze mnie kłamczuchę, pozerkę. Amanda jest ze mnie dumna. Moi rodzice są ze mnie dumni.
Co by sobie pomyśleli, gdybym im powiedziała, że moje stypendium nie jest wynikiem
osiągnięć naukowych, ale wysiłków w sypialni?
– Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz!
– A w co mam wierzyć? Dlaczego miałbyś wydawać takie ogromne pieniądze, jeśli
niejako zapłatę za moje względy?
– Bo cię kocham.
– I by okazać tę miłość, wysyłasz mnie na drugi koniec świata. A może po prostu chciałeś
się mnie pozbyć? Czy o to chodzi, Nick? Czy już ci się znudziłam?
– Jesteś śmieszna, Erico. Oczywiście, że nie chcę się z tobą rozstawać ani na chwilę. To
rozstanie będzie dla mnie piekłem. Do diabła, zatrzymaj się.
Stanęła w miejscu.
– Skoro nie chcesz się ze mną rozstawać, udowodnij to. Jedź ze mną.
– Czy to wyzwanie?
– Nie gram z tobą w żadne gry, Nick. To ty manipulowałeś, dając mi te pieniądze i
pozwalając, bym myślała, że na nie zasłużyłam. Ale więcej ci na to nie pozwolę. Nie dam się
oszukiwać. Chcę usłyszeć odpowiedź: czy pojedziesz ze mną do Afryki?
– Wiesz, że nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo mam tu swoje zadania.
– Wesołe miasteczko może funkcjonować bez ciebie. Sam mi to mówiłeś. Poza tym jest
zamknięte przez sześć zimowych miesięcy.
– Michael jeszcze chodzi do szkoły.
– Michaela interesuje etologia i studia nad zwierzętami. Taki wyjazd byłby dla niego
bardzo cenny. Jestem pewna, że można dogadać się z jego szkołą.
– Może, ale ja chcę mu stworzyć dom. Miejsce, w którym czułby się bezpiecznie.
– Dom to nie miejsce, Nick. Dom to ludzie, którzy się kochają.
Gdy na niego patrzyła, wiedziała, że nikogo innego nie pokocha. A jednak przeznaczone,
im były różne drogi przez życie.
– Wiedzieliśmy od początku, że bardzo się różnimy.
– Ale zakochaliśmy się w sobie.
– Oszukiwaliśmy się.
– Nie, Erico. – Uchwycił jej dłoń. – To nie jest żadne oszustwo. – Zamknął ją w mocnym
uścisku. – Nie możesz temu zaprzeczyć, Erico.
– Przestań, Nick.
– Nie przestanę. Czy ty tego nie czujesz? Patrz, jak znakomicie pasują do siebie nasze
ciała. To nie jest kłamstwo, to nie jest ułuda ani oszustwo.
Pragnęła go, tęskniła za nim, chciała mu się poddać, zaprzestać tej głupiej walki. Tak
łatwo byłoby ulec jego woli, stać się częścią Nicka. Zmusiła się, by się od niego oderwać.
– Nie! – krzyknęła. – Nie możemy tego zrobić.
– Dlaczego nie? – Wyciągnął ku niej rękę. – Dlaczego nie może być jak dotychczas?
– Osobno, po dwóch stronach kuli ziemskiej? Czy tego właśnie chcesz?
– Nie, wolałbym być z tobą, ale pragnę, byś miała swoją szansę.
Wzięła go za rękę i pociągnęła na środek platformy. Zeszli do środka pierścienia, tam,
gdzie zwykle siedział mechanik, kontrolujący działanie karuzeli. Erica wskazała lustro, w
którym oboje się odbijali.
– Co widzisz?
– Ciebie. I siebie.
Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz.
– A co teraz widzisz?
– Ciebie.
– Nie jestem częścią ciebie, Nick. Twoim przedłużeniem. Mogę się z tobą połączyć tylko
wtedy, jeśli taka będzie moja wola. Nie możesz mnie zmusić, bym robiła to, co chcesz. Nie
rozumiesz? To nie działa. Boja nie jestem tobą.
Zacisnęła ręce na dźwigni i rozległa się głośna muzyka, a karuzela zaczęła się obracać.
– Co ja zrobiłam? Co się stało?
– Nic takiego, zaraz to wyłączę.
– Nie, zostaw. Podoba mi się.
Wyminęła go i wskoczyła na kręcący się pierścień. W ciemnościach konie podnosiły się i
opadały. Wsiadła na srebrnobiałego rumaka. Wiatr bawił się jej włosami, a karuzela kręciła
się i kręciła. Tego właśnie się obawiała – że stanie się takim malowanym, sztywnym
konikiem, niezdolnym do ruchu, jeśli Nick nie naciśnie dźwigni. Miłość pozbawiła ją woli.
Jej życie stałoby się tak monotonne jak jazda na karuzeli.
Ale Nick nigdy nie zmuszał jej do niczego, czego sama by nie chciała. Uszanował jej
upór do tego stopnia, że uciekł się do podstępu. Czy rezultat był ten sam? Nagle coś
zrozumiała. Dał jej szansę, a ona musi ją przyjąć. Zeszła ze srebrnego konia.
Nick wyłączył maszynerię i muzyka ucichła z ostrym zgrzytem. Koniki powoli traciły
impet.
– Próbowałeś zrobić coś, czego pragnęłam. Dlatego dałeś pieniądze.
– Nie słyszę cię – zawołał. – Ta cholerna muzyka całkiem mnie ogłuszyła.
– Ale ma to sens jedynie wtedy, jeśli ze mną pojedziesz.
Zeskoczyła z karuzeli. Jeśli z nią pojedzie, będzie to znaczyło, że chcą tego samego:
wspólnego życia. Jeśli nie... no cóż, ona ma swoją karierę, on swój dom.
– Nick – krzyknęła – pojadę do Afryki. Wykorzystam stypendium.
– To dobrze. – Też zeskoczył ze zwalniającej platformy i zbliżał się do niej.
– Ale chcę, żebyś pojechał ze mną. Jeśli tego nie zrobisz, odsuniemy się od siebie,
zgorzkniejemy, będziemy się wzajemnie oskarżać o rozstanie. Oboje musimy pragnąć, by
nasz związek przetrwał. Proszę cię, powiedz, że ze mną pojedziesz.
– Kochanie, spróbuj zrozumieć. Nie mogę.
– To znaczy, że nie chcesz. Możesz pojechać, ale nie chcesz.
W chwili, gdy spotkały się ich oczy, poczuła cały ból rozstania.
– Proszę, Nick. Pójdę na kompromis. Podzielę stypendium na dwa półroczne okresy.
Sześć miesięcy tam, sześć miesięcy tu, i jeszcze raz.
– To by mi się podobało.
– Ale musisz ze mną pojechać. – Dostrzegła w jego oczach upór i mówiła szybko dalej: –
Mógłbyś prowadzić własne prace, realizować swój projekt botaniczny. Chciałeś przecież
eksperymentować z przeniesieniem roślin z dżungli w nasz klimat. Och, proszę cię, musimy
być razem.
– Erico, spróbuj zrozumieć....
– Nie, nie chcę tego słuchać. Nie będę słuchać, jak mówisz „nie”.
Cofała się przed nim coraz szybciej, aż w końcu odwróciła się i rzuciła biegiem krętą
ś
cieżką wśród drzew i paproci. Wesołe miasteczko nie wydawało jej się już zaczarowanym
miejscem.
Nick był tuż za nią. W końcu chwycił ją za ramię i zatrzymał.
– Erico, przestań. Potkniesz się i potłuczesz. Wyrwała się. Stali naprzeciw siebie, ciężko
dysząc.
– Posłuchaj mnie. Kocham cię. Chciałbym, żebyśmy stworzyli rodzinę: ty, ja i Michael.
– Ja też tego chcę.
– Ale rodzina potrzebuje domu. Spokojnego miejsca, gdzie mogłaby mieszkać.
– Nie chcę tego słuchać.
Okręciła się na pięcie. Gwałtownie potrzebowała teraz muzyki, która zagłuszyłaby
nieuniknione słowa. Nie chciała ich słyszeć. Dostrzegła aparaturę kontrolującą urządzenia w
Królestwie Dzieci i poszła w tamtym kierunku.
– Co robisz? – zapytał Nick.
– Puszczam muzykę. – Widziała, jak Nick kiedyś włączał urządzenia i wiedziała, że to
łatwe. Podniosła metalową przykrywę, nacisnęła trzy guziki i nagle wszystko wokół ożyło.
Zapaliły się neonowe żarówki, rozległy się dźwięki dziecięcych piosenek.
– Erico, czy możesz usiąść i wysłuchać mnie?
– Nie, nie mogę. Nie teraz. Potrzeba mi hałasu. Ruszyła przed siebie, do stawu z łódkami
i włączyła światła. Potem uruchomiła diabelski młyn i małe samochodziki, które jeździły pod
kolorową, pasiastą markizą. I motorynki, i samolot. Dopiero wtedy wróciła do Nicka.
– Nie możemy poważnie rozmawiać w takim hałasie.
– Nie musimy rozmawiać. Wystarczy, jak powiesz: „Dobrze, Erico, pojadę z tobą”.
Potem dogadamy szczegóły. Ostatecznie nie muszę wyjeżdżać już w poniedziałek.
– Myślałem, że wyjeżdżasz w środę.
– Najpierw odwiedzę rodziców w Wisconsin.
– W poniedziałek – powtórzył. – Pojutrze.
– Zabierz się ze mną. Wypracujemy jakiś kompromis.
– Ale ty nie mówisz o kompromisach – powiedział, głośniej, niż było trzeba. – Mówisz
tylko, że powinienem zostawić swoje spokojne, uporządkowane życie i jechać za tobą do
jakiejś cholernej dżungli. Czego ty się dla mnie wyrzekniesz?
– Oboje coś zyskujemy – wyrzuciła z siebie. – Wspólne życie.
– Przemyśl to – zaproponował. – Zrobiłaś ze mnie łajdaka, okropnego faceta, który
próbował tobą manipulować. Ale to nie ja upieram się, by zniknąć na rok w dżungli.
Zamrugała, usiłując uspokoić wirujące przed jej oczami światła. Nadszedł moment, w
którym jej przyszłość – ich przyszłość – nabierze kształtu. Kolana się pod nią uginały, w
głowie jej się kręciło.
– Przykro mi, Erico. Nie pojadę z tobą. Odwrócił się i odszedł powoli.
Została sama pośrodku wesołego miasteczka, w którym rozbrzmiewały wesołe dziecięce
melodyjki, a kolorowe żarówki migały zachęcająco.
ROZDZIAŁ 15
Przez całą noc Erica spała przy telefonie, mając nadzieję, że Nick zadzwoni i powie, że
zmienił zdanie. Ale telefon odezwał się dopiero w niedzielny poranek.
– Erica? Tu Amanda. Mam wiadomość. Ostatecznie zdecydowałam się na imię dla tej
wielkiej czarnej pantery. Nazwę go Arthur.
– Arthur?
– Na cześć tego uroczego dżentelmena z Klubu Poszukiwaczy Przygód, doktora Arthura
Windoma. Rozmawialiśmy długo wczoraj wieczorem. Będzie ze mną współpracował.
– To wspaniale. – Erica szczerze się ucieszyła. – Cieszę się, że w twoim życiu pojawił się
ktoś specjalny. A jak tam Sheena?
– W tej sprawie właściwie dzwonię. Na wyspie wszystko w najlepszym porządku. Rano
była niespokojna, więc Michael ją zabrał. Po jakiejś godzinie wzięła go za rękę i zaciągnęła z
powrotem na wyspę. I od tego czasu tam jest.
– To dobre nowiny.
– Więc dlaczego masz taki okropny głos? Co się stało? Nic, czego nie dałoby się przeżyć.
– Trochę się denerwuję wyjazdem. Ostatecznie jadę w poniedziałek, a nie w środę.
Najpierw wybieram się w odwiedziny do rodziców.
– Daj znać, jeśli będę ci mogła w czymś pomóc. – Z głosu Amandy emanowała
prawdziwa życzliwość. – Będzie nam cię brakowało, kochanie.
– A mnie was. Do widzenia, Amando.
Erice wydawało się, że przywrócony został ład, naturalny porządek rzeczy. Sheena
znalazła dom, przyłączyła się do własnego gatunku. Amanda, niepoprawna romantyczka, ma
szansę na bliższą znajomość z Arthurem Windomem. A ona jest znowu sama i zajmuje się
pracą zawodową.
Wstała energicznie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Później wybierze się do
zoo, żeby się pożegnać, ale teraz pora się spakować. Wzięła prysznic, wyszczotkowała włosy,
poszła do sypialni i przejrzała zawartość szafy. Większość jej ubrań nie nadawała się do
noszenia w dżungli, więc trzeba je będzie oddać na przechowanie.
Wzięła w rękę żółtą sukienkę, którą miała na sobie w wesołym miasteczku, gdy Nick
zabrał ją na diabelski młyn. A oto konserwatywny strój, który włożyła na spotkanie w Klubie
Poszukiwaczy Przygód. I czerwone spodnie i koszula z wczorajszego wieczoru. Tyle
wspomnień. Niecierpliwie wrzuciła wszystko do torby i zaciągnęła zamek.
Minęło południe, gdy zaczęła pakować szklane figurki z półki. Przyglądała się każdej,
przypominając sobie minione lata. Niewątpliwie ten rok, trzydziesty drugi rok jej życia, był
pełen wydarzeń. Będzie musiała coś znaleźć, co by go najlepiej symbolizowało. W ciągu
kilku miesięcy znalazła miłość, straciła ją i wyruszała do Tanzanii. Może powinna kupić
wielką szklaną bańkę, w którą mogłaby walnąć młotkiem i rozbić na milion odłamków. Tak
właśnie się czuła. Jej krucha szansa na szczęście rozpadła się. Zawsze już będzie sama.
Delikatnie zdjęła z szyi łańcuszek z malutkim scyzorykiem. Zacisnęła go w dłoni,
wzywając myślami Nicka. Ale nic z tego nie będzie. Zawinęła scyzoryk w chusteczkę i
włożyła do pudełka.
Chowała właśnie figurkę szympansa, gdy usłyszała jakiś dźwięk i zamarła w pół ruchu.
Może to Nick otwiera drzwi swoim kluczem?
Pobiegła do drzwi. Były zamknięte. Nikt nie naciskał klamki. Ale na pewno coś słyszała.
Zaczęła nasłuchiwać.
Nagle za kuchennym oknem rozległa się głośna muzyka. A cóż to takiego? Dzieciaki
puszczające stereo na cały regulator?
Podeszła do okna i zobaczyła orkiestrę dętą w czerwonozłotych uniformach.
Otworzyła okno i wychyliła się, by przyjrzeć się dokładniej. Spod drzewa wyszedł
czteroosobowy chór rewelersów i zaśpiewał „Abba dabba abba dabba rzekła małpa do
szympansa. „
Erica klasnęła w ręce i roześmiała się, zachwycona. Kto to jest? Skąd się tu wzięli?
Muzyka nagle ucichła, a zamiast niej rozległa się dzwoniąca, nieśmiała melodyjka.
Nick, w przebraniu kataryniarza, wyszedł spod drzewa. Erica poczuła, jak zalewa ją fala
niewysłowionego szczęścia. Więc jednak przyszedł do niej. Jest tutaj.
– Erico – zawołał – czy tak głośno ci wystarczy? Orkiestra odezwała się huczącym
akordem.
W całym budynku ludzie otwierali okna.
– Wolałam, gdy byłeś mimem. Po co to robisz?
– śeby ci pokazać, że potrafię iść na kompromis. Pojadę z tobą do Tanzanii – zawołał.
Rozległ się werbel. Nick przeczekał go, po czym wołał dalej: – Pojadę, jeśli skrócisz
wyprawę do sześciu miesięcy, a na następne sześć miesięcy wrócimy tu.
Zawahała się na moment. Czy taki plan zakłóci jej badania? Właściwie nie. Da sobie
radę. Czy nie będzie problemów ze stypendium? Oczywiście, że nie. Stypendium i tak
pochodzi od Nicka.
Zanim zdążyła wykrzyczeć zgodę, do przodu wysunął się dobosz. Był nim Michael.
– Proszę cię, Erico, zgódź się. Tata mówi, że mogę pojechać z wami, ale w lecie będę
musiał nadrobić szkołę.
– Zgoda! – zawołała. – I na ciebie, i na twego ojca. Michael krzyknął z radości i machnął
do orkiestry, która zaczęła grać „Happy Days Are Herę Again”.
Nick odkleił sztuczne wąsy, odstawił katarynkę i zaczął wdrapywać się na topolę.
– Nick, ostrożnie! – Ten człowiek był szalony, cudownie szalony, a ona go kochała.
Zatrzymał się na wysokości jej parapetu.
– Jeszcze jedno. Wyjdź za mnie jutro.
– Tylko jeżeli jesteś gotów dziś w nocy popracować nad ściślejszą więzią między nami.
Przeskoczył z gałęzi na parapet i wsunął się do środka. Wychylił się jeszcze na chwilę i
pomachał do orkiestry, która odmaszerowała, głośno grając. Nick dotknął policzka Eriki.
– Tak bardzo cię kocham, Erico. Pocałowała go w dłoń.
– Ja też cię kocham.
Przytulili się do siebie i świat wydał się Erice absolutnie doskonały.
– Co wpłynęło na zmianę twego zdania?
– Ty. Coś, co powiedziałaś.
– Zdradź co, żebym mogła jeszcze kiedyś użyć tego argumentu.
– Prawdę, Erico. Tylko prawdę. Powiedziałaś, że dom to nie miejsce. Dom to bycie z
ludźmi, których kochasz.
Wtuliła się w jego ramiona z poczuciem doskonałego spełnienia. Erica Swanson znalazła
partnera na całe życie.