HT082 Miles Cassie Klucz


Cassie Miles

KLUCZ

ROZDZIAŁ 1


- Woodrow Locke, wielki amerykański poeta i prozaik, był niezrównanym draniem.

John Marscel pochylił się nad mównicą. Gdy tak mierzył wzrokiem słuchaczy w wieczorowych strojach, przypominał wielką modliszkę. Tłum, zgromadzony w sali bankietowej hotelu Hyatt Regency w Chicago, w ciszy słuchał słów osiemdziesiędosiedmioletniego mówcy.

- Woody był rozrabiaką, który nie miał sobie równych w walce, w piciu czy w pisaniu. Choć nie żyje od trzynastu lat, jego talent przetrwał. Panie i panowie, Woodrow Locke jest legendą.

Mollie Locke zacisnęła pieści pod osłoną lnianego obrusa. Już dość trudno było być jedynym dzieckiem sławnego człowieka. Być córką legendy jest jeszcze trudniej. Po co John Marscel, jej chrzestny ojciec, wygaduje takie rzeczy? Mollie pochyliła się w lewo, ku Claudine Marscel.

- Co ten twój mąż knuje? - szepnęła.

- Niespodziankę - odszepnęła Claudine.

- Cudownie. - Mollie nienawidziła niespodzianek.

- Musisz się nauczyć rozluźniać. - W melodyjnym głosie Claudine wciąż było słychać paryski akcent. - Nie powinnaś być ciągle taka spięta. Masz tylko dwadzieścia dziewięć lat.

Czasami Mollie żałowała, że nie potrafi się odprężyć i zachowywać jak Claudine, która mimo bliskiej siedemdziesiątki wciąż była elegancka i niezmiernie kobieca. Tym razem jednak wiedziała, że powinna mieć się na baczności.

- Potrzebujesz mężczyzny - stwierdziła Claudine.

- Wolałabym coś na uspokojenie.

Mollie przechyliła głowę, udając, że słucha przemówienia Marscela. Jej gęste, brązowe włosy opadały na nagie ramiona. Miała nadzieję, że czerwony kolor sukni podziała jak ostrzeżenie: zakaz wstępu! Niestety, wcale tak się nie stało. Przez cały obiad paradowali przed nią coraz to nowi krytycy, pytający, czy jej obecność oznacza nareszcie zgodę na rozmowę o ojcu. Nie oznaczała. Mollie absolutnie odmawiała wspominania swego życia z ojcem. Prędzej jej kaktus na dłoni wyrośnie, a trampkarze chicagowscy wygrają mistrzostwa świata, niż udzieli na jego temat wywiadu.

- Jako kurator spuścizny po Woodrowie Locke'u - mówił dalej Marscel - w jego imieniu przyjmuję Nagrodę Literacką Tiltona. - Podniósł wysoko cienką książeczkę. - Ta niedawno opublikowana książka, zatytułowana „Przejście", to zbiór wierszy miłosnych napisanych przez Woody'ego do jego trzeciej żony, Ramony. To były listy, nie przeznaczone do publikacji. Na pewno nie są jego najlepszymi dziełami. Dlaczego zatem „Przejście" otrzymuje nagrodę? Czy dlatego, że wy, panowie, wybitni uczeni, nie macie gustu? A może w ten sposób chcecie przeprosić za czasy, gdy kręgi akademickich zdechlaków darły nosa wobec człowieka, który zachowywał się jak mężczyzna z krwi i kości?

Marscel rzucił te słowa jak rękawicę. Ale nikt jej nie podjął. Nikt nawet nie pisnął, nie walnął w stół, by zaprotestować przeciwko tym insynuacjom. Mollie ścisnęło się serce. Wiedziała, że cisza rozzłości Marscela. Nienawidził, gdy mu pobłażano. Wiele razy mówił, że pełne szacunku milczenie jest dobre dopiero na pogrzebie.

- Do diabła, brak mi cię, Woody. - Marscel uniósł kieliszek i upił odrobinę czerwonego wina. Wskazał ręką na puste krzesło po prawej stronie Mollie. - Miałem zamiar przedstawić wam doktora nauk humanistycznych Flynna Carlsona.

- Jestem tutaj! - rozległo się z końca sali.

Wysoki blondyn przeciskał się miedzy stolikami.

Mollie przyjrzała mu się z ciekawością. W czasie bankietu Claudine mówiła tylko o nim, wymawiając jego imię ,,Fliin". Fliin był zabawny, inteligentny, przystojny.

W półmroku sali Mollie doszła do wniosku, że Claudine chyba popsuł się wzrok. Przystojny? Był wysoki, wysportowany i zdrowo opalony, ale rysy jego twarzy nie były regularne. Miał zbyt gęste brwi i skrzywiony nos. Zapewne był męski, ale niczym nie przypominał Adonisa.

- W takim razie przedstawię go teraz – oświadczył Marscel. - Doktor Flynn Carlson uczy na wydziale anglistyki w Bowdoin College. Jest autorem trzech powieści detektywistycznych, a ostatnio właśnie zajął się badaniami nad biografią Woodrowa Locke'a.

Biograf? Mollie wzdrygnęła się i odwróciła wzrok. Powyżej uszu miała ludzi pragnących uzyskać informacje o jej ojcu-legendzie.

- Podoba ci się? - Claudine szturchnęła ją łokciem.

- Nie jest w moim typie.

Flynn dotarł już do głównego stołu. Nie zamierzał się spóźniać, ale tak wyszło, i nie żałował, że ominął go nudny bankiet. Przyszedł tu tylko dlatego, że Marscel nalegał. I żeby poznać Mollie Locke.

Zajął puste krzesło po prawej stronie Mollie, kiwnął głową Claudine i skupił uwagę na dziewczynie. Odwróciła od niego głowę, uprzejmie słuchając Marscela. Flynn przyjrzał się piegowatemu ramieniu i błyszczącym włosom. Oglądał jej zdjęcia, ale z dzieciństwa, a teraz niewątpliwie była dojrzałą kobietą. Pochylił się do przodu, by lepiej widzieć delikatne piegi. Jej włosy pachniały świeżo, jak słońce wczesnym rankiem.

Gdy dotknął jej ręki, odsunęła się i spojrzała z niechęcią. Ma niezwykłe oczy, pomyślał.

- Mollie Locke?

- Tak - przytaknęła i dodała szybko: - A pan jest pisarzem? Powinnam pana ostrzec, że nigdy nie rozmawiam o moim ojcu.

- Pisał o tobie „Zielonooka". Teraz wiem, dlaczego.

Zacisnęła zęby i zmrużyła oczy. Pełnym godności gestem uniosła głowę i odwróciła się.

- Mam dla was niespodziankę, panie i panowie - oznajmił Marscel z mównicy. -Jako kurator spuścizny po Woodrowie Locke'u postanowiłem, że Flynn napisze jego pierwszą oficjalnie autoryzowaną biografię.

To oświadczenie wywołało szum wśród zgromadzonych. Mollie dostrzegła chytry uśmieszek na twarzy Marscela. Miała rację, obawiając się „niespodzianki". Marscel wsadzał kij w mrowisko, wyznaczając do tego zaszczytnego zadania kogoś o wątpliwym dorobku.

- Flynnowi będzie potrzebna zręczność pogromcy lwów, by dać sobie radę z byłymi żonami Woody'ego. Nie mówiąc już o tej tu zielonookiej małej tygrysicy - jego córce.

Mollie zamrugała. Małej? Miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu!

- Wykorzystajmy okazję - ciągnął Marscel – by formalnie przedstawić sobie tych dwoje młodych ludzi.

Mollie i Flynn, chodźcie tutaj i podajcie sobie ręce,

Mollie przez chwilę chciała zignorować słowa Marscela. Dlaczego miałaby wstawać? Nie jest wielką pisarką. Nie jest legendą. Nie mogła jednak grzecznie odmówić, gdy Flynn odsunął jej krzesło i poprowadził w stronę mikrofonu.

Wszystkie oczy były zwrócone na Mollie. Niemal czuła, jak: zgromadzeni chłodno się jej przyglądają, i miała koszmarne wrażenie, że zapomniała włożyć suknię. Wyraźnie widoczne w oczach Flynna zainteresowanie wywołało gęsią skórkę na jej ramionach i pogłębiło poczucie bezbronności.

Gdy ujął jej dłoń w swoje, chłód ustąpił gorącemu gniewowi. Flynn chyba z niej kpił. Na domiar złego puścił do niej oko. Ten człowiek był niemożliwy. Zachowywał się, jakby była pierwszą z brzegu cizią gotową paść mu w ramiona.

- Z prawdziwą przyjemnością przeprowadzę z tobą wywiad - powiedział.

- Naprawdę? Obawiam się, doktorze Carlson, że będzie pan długo na to czekał. Chyba będzie panu potrzebny teleskop, by zajrzeć w tak daleką przyszłość.

- Nie dalej niż do Wenus. Czy możemy się jutro spotkać?

- Prędzej zobaczę pana w rakiecie kosmicznej.

- To się da zrobić. Więc jutro? W NASA?

Ich rozmowę głośniki przekazały całemu audytorium, które wybuchnęło śmiechem. Flynn wcale się nie zmieszał. Uniósł ich złączone ręce w geście zwycięstwa.

Mając w nosie dobre maniery, Mollie wyrwała dłoń i wróciła na miejsce. Co za arogant!

- Przystojna młoda para - powiedział Marscel, wracając do mikrofonu. Jego śmiech zmienił się w kaszel i Mollie zauważyła, że sięgająca po kieliszek ręka drży lekko. Zapomniała o gniewie, zaniepokojona stanem chrzestnego. Marscel był zbyt podniecony. Czy powinna mu przerwać? Namówić, by usiadł?

To jej wina. Nie powinna była dopuścić do publikacji „Przejścia". Kilka ostatnich miesięcy wycisnęło na Marscelu swoje piętno. Odnowione zainteresowanie Woodrowem Locke'em spowodowało, że wszyscy, od wybitnych krytyków-intelektualistów po pismaków z tanich szmatławców, dopominali się o wgląd w życiową epopeję jej ojca. A Marscel byl wykonawcą ostatniej woli Locke'a, kuratorem jego literackiej spuścizny.

Marscel wyprostował się.

- Panie i panowie, ciekaw jestem, jak przyjmiecie następną wiadomość. - Przerwał dla lepszego efektu. Czy dobrze się czuje? Chyba tak, pomyślała Mollie. Na tyle dobrze, by prowokować wymianę zdań. -Postanowiłem - kontynuował Marscel - po dłuższym namyśle postanowiłem udostępnić doktorowi Flynnowi Carlsonowi prywatne papiery Woodrowa Locke'a.

Tłum zaszumiał. Prywatne papiery Locke'a! Dotychczas Marscel stanowczo odmawiał dostępu do jego korespondencji, dzienników i notatek. Wyjątek stanowiły listy do Ramony, które teraz zebrała jako „Przejście".

Mollie poczuła coś w rodzaju współczucia dla Flynna Carlsona. Perspektywa literackiego odkrycia powodowała, że intelektualiści opuszczali swoje wieże z kości słoniowej. Od lat atakowali ją pytaniami: W co się bawiłaś z ojcem? Czy wiedziałaś, że nie jest wierny twojej matce? Czy nauczył cię pływać? Czy nauczył cię polować? Teraz wszyscy ruszą do ataku na Flynna Carlsona. Pewnie sobie na to zasłużył. Ostatecznie był taki sam jak oni -jeszcze jeden profesorek usiłujący zbudować swoją karierę na legendzie Woodrowa Locke'a.

- Nie, jeszcze nie mam starczej sklerozy - oświadczył do mikrofonu Marscel. - Wiem, że Flynn zrobił dokorat na nie najlepszej uczelni, a jego publikacje to nie prace naukowe, lecz powieści. Ale ma inne kwalifikacje. Wspina się po górach. Sam zbudował żaglówkę. Widziałem, jak na Florydzie pływał okrakiem na delfinie. Choć Flynn nigdy nie spotkał Woodrowa Locke'a, wiem, że Woody by go zaakceptował. Oczywiście zastanawiacie się, jak Flynn Carlson śmie podejmować się takiego zadania.

Flynn śmiał. Spodziewał się protestów ze strony kolegów-akademików, zwłaszcza że nie zamierzał tworzyć naukowo poprawnego, literackiego portretu. Flynna interesował Woodrow Locke - człowiek. Nie legenda.

Początkowo wcale nie chciał zostać biografem Locke'a. Pragnął jedynie zaspokoić ciekawość w jednej, zastanawiającej go kwestii. Locke był natchnionym pisarzem, który potrafił napisać znakomitą powieść w mniej niż pół roku. A jednak podczas trzydziestoletniej kariery wydał tylko siedem powieści i dziesięć cienkich tomików poezji. Czy napisał jakieś inne książki?

Ponad rok temu poznał Marscelów i zaczął nalegać, by dopuścili go do papierów Locke'a. Marscel, jak zawsze, odmówił, ale Flynn był uparty.

A potem, o dziwo, nawiązała się między nimi nić prawdziwego porozumienia. Razem żeglowali, łowili ryby i spędzili kilka nocy dyskutując i kłócąc się. Podczas jednej z tych nocy Marscel podjął decyzję, że to Flynn napisze prawdziwą historię życia Woodrowa Locke'a.

- To postanowione - oświadczył Marscel, opierając się o mównicę. - A teraz opowiem wam historię o Woodym, którą pewnie wszyscy już słyszeli, ale jestem starym człowiekiem i mam prawo zanudzić was na śmierć.

Opowiedział znaną anegdotę o tym, jak raz Locke wyruszył na polowanie i zagubił się w Górach Skalistych. Gdy wrócił po pięciu dniach, wyczerpany i wygłodniały, usiadł i zażądał nie jedzenia, lecz papieru.

I napisał pięć doskonałych wierszy.

W połowię opowiadania Claudine przechyliła się za plecami Mollie i dotknęła ramienia Flynna.

- Niepokoję się o Johna - szepnęła. - Jest zbyt podekscytowany.

Marscel opierał się całym ciężarem o mównicę. Najwyraźniej był wyczerpany. Jednakże Flynn wiedział, że ten stary lew jest dumny i uparty. Nie odejdzie, póki nie będzie gotowy.

- To jego wieczór, Claudine.

- Ale on się zabija! Nie widzisz?

- Woody był prawdziwym mężczyzną - ciągnął Marscel. - I najlepszym wędkarzem, jakiego kiedykolwiek znałem. Pamiętam, jak raz...

Szkarłatne policzki Marscela nagle pobladły, podkreślając sińce pod oczami. Spojrzenie starego człowieka stało się nieobecne, jakby patrzył już na drogę, którą wyruszy na spotkanie ze starymi przyjaciółmi.

- Flynn, przerwij mu - prosiła Claudine.

Flynn wstał i podszedł do mównicy.

- Dziękujemy ci - powiedział i zaczął bić brawo, dając znak sali.

- Jeszcze nie skończyłem - warknął Marscel.

Barczysty profesor, także siedzący przy głównym stole, podszedł bliżej.

- Wracaj na miejsce, Flynn.

- Miło cię widzieć- przywitał go Marscel. -Flynn, to jest profesor Edleman. Napisał książkę, dotychczas uważaną za najlepszą biografię Locke'a.

Flynn wyciągnął rękę, ale Edleman zignorował ten gest.

- Kim ty niby jesteś? - warknął. - Nie zasługujesz na dostęp do tych papierów.

- No właśnie! - rozległ się przenikliwy głos. Sławna poetka szturmowała główny stół w łopocie spowijających ją kolorowych jedwabi. - To mnie powinno się powierzyć prywatne papiery Locke'a. Tylko ktoś taki jak ja jest w stanie zrozumieć udrękę jego geniuszu!

- Ty? Nie rozśmieszaj mnie. - Wyfraczony facet z brytyjskim akcentem zerwał się na równe nogi. – Ty nie potrafiłabyś zrozumieć nawet kołysanki!

Claudine podeszła do mikrofonu i ujęła ramię męża.

- Marscel, proszę cię, nie powinieneś się przemęczać.

- Wszystko w porządku.

Był rozpromieniony i najwyraźniej cieszył się ze sprowokowanej kłótni. Nigdy nie zależało mu na szacunku. Mollie wiedziała, że najbardziej cenił sobie walkę. Podeszła bliżej.

- No dobrze, Marscel, Dosyć już. Zabawiłeś się.

- Twemu ojcu by się to podobało - zachichotał. - Panie i panowie - powiedział do mikrofonu. - Czy uważacie, że postępuję nierozsądnie?

- Tak! - rozległo się w sali.

- Czy powinienem przekazać papiery Locke'a jakiejś bibliotece?

Na to pytanie padły różne odpowiedzi. Nie było zgody.

- Uważacie zapewne, że prywatna korespondencja powinna być ogólnie dostępna. Ale tak nie będzie. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek robił z Woody'ego świętego geniusza. Ani tragicznego grzesznika.

W sali rozległy się głosy sprzeciwu, zagłuszając ostatnie słowa Marscela:

- Jako kurator spuścizny po Woodrowie Locke'u, z przyjemnością przyjmuję Nagrodę Tiltona za „Przejście", pośmiertny zbiór jego dotychczas nie publikowanych wierszy. Dziękuję państwu. - Podniósł wysoko kieliszek wina. - Piję do ciebie, Woody! - wykrzyknął, wypił i cisnął kieliszkiem o ścianę.

Okruszki szkła nie zdążyły jeszcze opaść na ziemię, gdy Edleman minął Flynna i złapał Marscela za ramię.

- Nie zrobisz mi tego.

- Zjeżdżaj - ostrzegł go Flynn.

Niedźwiedziowaty profesor odwrócił się i spojrzał na niego. Choć byli tego samego wzrostu, Edleman ważył dwadzieścia parę kilo więcej.

- Idź do diabła.

Pięść Edlemana wyskoczyła do przodu i niemal dosięgła szczęki Flynna, ale instynkt kazał Carlsonowi uchylić się. Przy następnym ciosie złapał Edlemana za nadgarstek, szarpnął i puścił, pozwalając, by siła zamachu pozbawiła atakującego równowagi. Edleman zachwiał się, ale zaraz wyprostował i wrzasnął:

- Chodź no tu, Carlson!

Flynn ściągnął frakową marynarkę i rzucił na krzesło.

- Jest pożyczona - wyjaśnił Mollie. - Nie chcę jej zniszczyć.

Mollie złapała Flynna za ramię.

- Słuchaj, jeśli nie wdasz się w tę burdę, udzielę ci wywiadu. Obiecuję, że udzielę ci wywiadu.

- Naprawdę? - Oczy mu błysnęły.

- Tak. - Słyszała, że tłum zaczyna się uspokajać.

- Tak, jeśli teraz dasz spokój i usiądziesz.

- Nie chowaj się za Mollie! - wrzasnął Edleman.

- No, chodź, Carlson. Woodrow Locke nigdy w życiu nie unikał walki.

- On ma rację - powiedział Flynn smutno.

- Ale ty nie jesteś moim ojcem.

- No, chodź tu, szczeniaku! - wyzywał go Edleman. - Musisz mi udowodnić, że zasługujesz, by mieć wgląd w te papiery.

- On nie odpuści - powiedział Flynn. - Bardzo mi przykro, Mollie. Muszę to załatwić.

Przeraźliwy krzyk przeciął powietrze. Claudine Marscel klęczała przy leżącym na podłodze mężu.

- Pomóżcie mu, proszę - szlochała.

Mollie rzuciła się w jej stronę. Mogła przewidzieć, że bankiet na cześć ojca tak się skończy. Nie powinna była pozwolić Marscelowi przemawiać.

Flynn klęczał już koło Claudine, sprawnie zdejmując Marscelowi muszkę, rozpinając kołnierzyk i przygotowując go do badania lekarskiego.

Marscel słabo odepchnął jego ręce.

- Zostawcie mnie. Chcę odejść. Mój czas już nadszedł.

- Nie! - Mollie opadła obok na kolana. - Wszystko będzie dobrze. Nie zostawiaj nas!

- Jesteś dorosłą kobietą, Mollie -westchnął Marscel. - Wiec przestań bajdurzyć. - Spojrzał na Flynna. - Dobra walka?

- Gdybym wiedział, co planujesz, nigdy bym... -przerwał i popatrzył w wypełnione bólem oczy starca. - Bardzo dobra walka, Marscel.

- A Edleman?

- Obolały - oświadczył Flynn.

Uśmiech Marscela był słaby, ale wyraźny. Jego oddech wydawał się spokojniejszy. Spojrzał na Mollie.

- Miałem rację co do Flynna - powiedział. -1 co do ciebie też.

- Oczywiście. - Nie miała pojęcia, o czym on mówi, ale nie chciała się sprzeciwiać. - Nic teraz nie mów. Musisz oszczędzać siły.

- Tak. Jeszcze chwilę tu pobędę. - Jego głos był coraz cichszy. - Nie chciałbym stracić następnej dobrej walki.


ROZDZIAŁ 2


Odchylając się na obrotowym fotelu, Mollie powoli i wyraźnie cedziła słowa w słuchawkę telefoniczną:

- Wcale nie walczę. Po prostu przedstawiam fakty.

- Dobra. Kiedy możemy się spotkać? Jestem w Chicago - zabrzmiało w odpowiedzi.

Mollie utkwiła wzrok w podwieszony sufit swego pokoju w firmie „Wszystko dla biura". Czy Flynn Carlson nie rozumie słowa „nie” ?

- Nie spotkamy się. Nie mam zamiaru udzielać więcej wywiadów. Nigdy.

- Tamte były bardzo powierzchowne, Mollie. Tego samego można się dowiedzieć z biografii Edlemana.

- Proszę więcej do mnie nie dzwonić. - Mollie zdecydowanie odłożyła słuchawkę.

Od sławnego bankietu, gdy Marscel doznał lekkiego zawału serca, minęły dwa miesiące. Dwa ponure miesiące. Usiłując chronić Claudine i zapewnić Marscelowi minimum spokoju, Mollie niechętnie wzięła na siebie kontakty z prasą i uczonymi. Odpowiedziała na kilka pytań i miliony razy odmówiła odpowiedzi. W końcu dali jej spokój. Wszyscy oprócz Flynna.

Ten atakował ją coraz uparciej i coraz bardziej nachalnie. Teraz przyjechał do Chicago. Był ostatnim człowiekiem na świecie, którego miałaby ochotę oglądać. Oficjalny biograf Woodrowa Locke'a na pewno wyciągnie sprawy, o których Mollie wolała nawet nie myśleć.

Wrzuciła stos podpisanych rachunków na tacę „sprawy załatwione" i jeszcze raz przejrzała wypisaną na maszynie trasę zaplanowanej na następny tydzień podróży. Czekał ją wyjazd do południowego Illinois na spotkania z klientami, dzięki czemu z łatwością umknie Flynnowi. Czemu zresztą on tak ją prześladuje?

- To przez Marscelów - mruknęła do siebie w odpowiedzi. Claudine i jej kapryśny małżonek pchali Flynna ku Mollie z subtelnością hipopotama.

Czemu Claudine uważała, że dziewczynie jest potrzebny mężczyzna? Mollie nigdy nie była typem słodkiego kociaka, który nie jest w stanie obejść się bez męskiego ramienia. Pracowała, przyzwoicie zarabiała, miała do dyspozycji służbowy samochód i spłacała raty hipoteczne za dom w stylu Tudorów, położony na przedmieściach Chicago. Pracowała społecznie z zaniedbanymi dziećmi. Ludzie na niej polegali. Tak znakomicie potrafiła zorganizować sobie życie, że była w stanie -rozwiązywać problemy jeszcze kilku innych osób.

Połączyła się z recepcjonistką.

- Gretchen? Ten ostatni telefon to był znowu doktor Carlson.

- Naprawdę? Och, Mollie, tak mi przykro. - W głosie recepcjonistki zabrzmiała fałszywa nuta. Najwyraźniej Flynnowi udało się oczarować słodką, ale głupiutką Gretchen.

- Jeśli znowu zadzwoni - ostrzegła Mollie - to pod żadnym pozorem nie wolno ci go ze mną łączyć.

- Ale co ja mu powiem?

- Że nie życzę sobie z nim rozmawiać. Naprawdę, Gretchen, to chyba jasne.

- Dobrze, jak chcesz. - Sądząc z tonu, Gretchen poczuła się urażona. - Nawiasem mówiąc, Mollie, przypominam, że za pięć minut masz spotkanie. Pokój konferencyjny B, -Wiem.

Mollie wyłączyła interkom. Spotkanie? Spojrzała w kalendarz: strona była czysta. Nie zanotowała żadnego spotkania. Do diabła, coś niedobrego się z nią dzieje. Zawsze była taka zorganizowana, odpowiedzialna, nigdy nie gubiła zamówień, rachunki zgadzały się co do centa - i od trzech lat nie opuściła ani jednego dnia pracy. A teraz nagle nie pamięta o jakimś cholernym spotkaniu.

Co się z nią dzieje? Przez ostatnie dwa miesiące oganiała się od natrętów, domagających się prawdziwej historii Woodrowa Locke'a. Reporterzy czaili się za każdą rośliną doniczkową. Fotograficy z teleobiektywami czekali za każdym rogiem. Jeden zdesperowany literaturoznawca złożył jej nawet propozycję małżeństwa, żeby uzyskać wyłączne prawo do jej pamiętników. Niech diabli wezmą „Przejście" i Ramonę, której wpadło do głowy opublikować te wiersze. Ale to wszystko właściwie już wygasało, więc dlaczego jej napięcie nie słabło? W gruncie rzeczy Mollie czuła się coraz gorzej i coraz trudniej dawała sobie radę z codziennym życiem. Jej opanowanie wisiało na włosku. Wymyślała kierowcom, którzy zapomnieli włączyć kierunkowskaz na skrzyżowaniu. W sklepie wyłajała kasjerkę, która pomyliła się o cztery centy. A wczoraj o mało nie rozpłynęła się we łzach w pralni chemicznej, gdy odbierała suknię, w której była na przyjęciu. Zdecydowanie zbyt często płakała, złościła się i denerwowała. Wzięła się w garść po śmierci obojga rodziców, a teraz rozpadała się na kawałeczki. Wzruszyła ramionami i pomyślała, że chyba po prostu traci rozum. Jej ojciec, ostatecznie, nie był wzorem zdrowego rozsądku. Chyba genetyka ją w końcu dopadła. Jaki ojciec, taka córka? O nie, nic z tego.

Naciągnęła biały lniany żakiet od kostiumu, zgarnęła z biurka stos teczek i ruszyła do drzwi. Nie miała pojęcia, z kim ma spotkanie i w jakiej sprawie, ale da sobie radę. Zdecydowanym krokiem minęła biurko recepcjonistki.

- Powodzenia! - zawołała za nią Gretchen.

Mollie weszła energicznie do sali konferencyjnej B.

Wydawała się pusta, ale ktoś siedział tyłem do wejścia w krześle z wysokim oparciem, przy końcu stołu. Ale kto? Z kim ma to spotkanie? Z głośnym plaśnięciem położyła teczki na stole.

- Jestem - oświadczyła.

Obrotowe krzesło z wysokim oparciem zawirowało.

- Cześć, Mollie.

Na widok Flynna Carlsona znieruchomiała w pół kroku. Flynn otworzył leżącą na stole teczkę, wyjął kartkę papieru i ruszył w jej stronę. Instynktownie cofnęła się.

- Co tu robisz?

- Wpadłem wczoraj, ale cię nie było, więc zanotowałem to spotkanie na kalendarzu Gretchen.

- Ach, Gretchen - mruknęła.

- Nie miej jej za złe -poprosił. -Kiedy to robiłem, nie było jej przy biurku.

- Kilka minut temu rozmawiałam z tobą przez telefon. Jak ci się udało tak szybko tu dotrzeć?

- Dzwoniłem z holu na dole - przyznał, uśmiechając się, i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, podsunął jej kartkę papieru. -Przeczytaj to.

- Nie chcę.

- Proszę, Mollie. Wiem, że akurat teraz nie jesteś zajęta. Przeczytanie tego zajmie ci tylko minutkę. Jeśli potem w dalszym ciągu nie będziesz chciała mnie wysłuchać, obiecuję, że zniknę z twego życia.

Niebieskie oczy Flynna nie opuszczały jej twarzy. Zabawa w chowanego z Mollie Locke nieszczególnie go bawiła. Mollie była piękna, ale podejrzewał, że i okropnie rozpuszczona -jedna z tych atrakcyjnych damulek, które uwielbiają wodzić mężczyzn za nos i zawsze dostają to, czego chcą. Wskazał na kartkę.

- Oryginał znalazłem wśród prywatnych papierów twego ojca.

Wbrew sobie Mollie poczuła odrobinę zainteresowania.

- W tych dokumentach, które Marscel od trzynastu lat trzymał pod kluczem?

Potwierdził.

- Razem z Marscelem przeglądaliśmy te papiery. Strasznie ich dużo. Kiedy twój ojciec nie pisał powieści czy wierszy, pisał notatki albo listy. No, ale tobie nie muszę o tym mówić.

Mollie podniosła ze stołu kartkę papieru. Był to list do Marscela na temat warunków narciarskich w Kolorado w styczniu 1968 roku. Mollie miała wówczas siedem lat.

Ostatni akapit brzmiał:

No, stary druhu, skończyłem. Wyszła dłuższa, niż planowałem. 346 stron mojej najlepszej pracy. Ta jest wyłącznie dla mojej najsłodszej Mollie, dla mojej zielonookiej dziewczynki. Pewnego dnia, gdy odważy się pójść śladem wytyczonych rytmów swego serca, odnajdzie ją - mój skarb.

- Skarb? - Mollie podniosła wzrok.

- Maszynopis. Są jeszcze inne wzmianki o jego „skarbie" i o książce dla Mollie. A kilka dokumentów świadczy o tym, moim zdaniem, że nie chodzi tu o żadną z później opublikowanych powieści.

Flynn przyglądał się uważnie, czy coś w wyrazie twarzy dziewczyny nie zdradzi, że wiedziała o zaginionej powieści Woodrowa Locke'a.

- Nie gap się tak - powiedziała. - To niegrzeczne.

- Jesteś bardzo podobna do ojca.

- Nie, nie jestem. Mam szerzej rozstawione oczy i mój podbródek nie jest kwadratowy. W ogóle go nie przypominam.

Podniósł w górę dłonie w geście poddania. Jej wrogość była bolesna.

- Jak sobie życzysz. Powiedz mi tylko coś o tej notatce. Czy twój ojciec kiedykolwiek wspominał ci o książce, którą napisał wyłącznie dla ciebie?

- Nie mam nic do powiedzenia.

- Mollie, nie próbuję naciągnąć cię na wywiad. Treść tego listu jest znacznie bardziej podniecająca. Pomyśl tylko - możliwe, że istnieje zaginiony maszynopis Woodrowa Locke'a. Skończona powieść.

- Tak o tym mówisz, jakby to było coś niezwykle ważnego.

- Bo to jest ważne.

- Nie, Flynn. Ważne jest lekarstwo na raka. Ważna jest walka z głodem. Ważna jest ochrona środowiska. A jeszcze jedna powieść Woodrowa Locke'a jest zaledwie interesująca.

Wymaszerowała z pokoju konferencyjnego i zanim doszła do biurka Gretchen, zdążyła się naładować. Zatrzymała się i czekała, zaciskając zęby, aż Gretchen połączy trzy rozmowy telefoniczne. Zaraz usłyszy kilka niezbyt przyjemnych słów.

- Ach, Mollie - podskoczyła Gretchen - jest do ciebie rozmowa z Nowego Jorku. Pani Claudine Marscel.

- Wspaniale. - Tylko tego jej jeszcze brakowało. Mollie powoli wypuściła powietrze. - Przełącz do gabinetu.

Odwracając się, niemal wpadła na Flynna. Zanim zdążyła mu powiedzieć, żeby się wynosił do diabła, oświadczył uspokajająco:

- Nie martw się. Zaczekam tutaj.

W samotności swego pokoju złapała słuchawkę jak śmiercionośne narzędzie.

- O co chodzi, Claudine?

- Mollie, jesteś zdenerwowana? Słuchaj, czy Flynn się z tobą kontaktował?

- Owszem.

- Ach, to chyba jesteś zadowolona, nie? Pomyśl tylko, Mollie. Twój papa napisał książkę tylko dla ciebie. Czy to nie wspaniałe?

- Tak uważasz?

A jednak słuchając opowieści o tym, jak Marscel i Flynn znaleźli list i potem szukali innych informacji, potwierdzających istnienie nieznanego maszynopisu, Mollie cieszyła się z entuzjazmu w głosie Claudine! Choroba Marscela i jego późniejsza powolna rekonwalescencja były dla Claudine bardzo ciężkim okresem. Teraz więc Mollie z radością słuchała, jak jej chrzestna matka z dawną werwą wykrzykuje do słuchawki, używając francuskich i angielskich słów:

- No i, certamemenł, ty i Flynn znajdziecie ten skarb, to dzieło.

- Czekaj, czekaj, Claudine. O czym ty mówisz?

- No, o szukaniu, oczywiście. - Claudine roześmiała się wesoło. - Ten Flynn, to przystojny poszukiwacz skarbów, n'est-ce pas? Ja myślę, że może go bardzo polubisz.

Mollie wzdrygnęła się. Jakiekolwiek kontakty z Flynnem nie były dobrym pomysłem. Włączanie się do poszukiwań maszynopisu, który może w ogóle nie istniał, wyglądało na kompletny idiotyzm.

- Mam pytanie. Dlaczego Marscel nigdy przedtem nie wspominał mi o istnieniu tego zaginionego dzieła?

- Sama go spytaj.

Mollie jęknęła, słysząc, jak od podnieconej Claudine słuchawkę przejmuje jej kostyczny mąż.

- Mollie - powiedział Marscel burkliwie, nie znoszącym sprzeciwu tonem - masz jechać z Flynnem i pomóc mu.

- Jak się czujesz?

- Jestem znudzony. Ten cholerny lekarz nie pozwala mi się ruszać z Manhattanu. Żadnych podróży. Inaczej sam bym z wami pojechał.

- Nigdzie razem nie jedziemy.

- Pewnie, że jedziecie. Najwyższy czas, żebyś znalazła tę książkę. Moim zdaniem Woody ją schował. Wiesz, jak pod koniec życia stał się podejrzliwy wobec ludzi.

- Chodzi ci o to, że był paranoikiem.

- Napisał tę książkę tylko dla ciebie i nie obchodziło go, czy zostanie wydrukowana. Chciał, żebyś ją miała, gdy dorośniesz na tyle, by zrozumieć.

Mollie z łatwością mogła uwierzyć, że w ataku paranoi jej ojciec schował gdzieś maszynopis powieści, ale była przekonana, że z nią ta książka nie ma nic wspólnego.

- Jeśli ten maszynopis w ogóle istnieje, to dlaczego dotychczas go nie szukałeś?

- Szukałem, Nie pamiętasz naszej wyprawy na Florida Keys?

- Pamiętam. - Jakiś rok po śmierci ojca pojechała z Marscelem do hacjendy Woody'ego. Dokładnie ją wtedy przeszukali. Przypisywała tę wyprawę skrupulatności starego prawnika, szukającego papierów. - Nigdy nic nie mówiłeś o zaginionym maszynopisie.

- Pewnie że nie, miałaś przecież tylko szesnaście lat. Bałem się, że możesz komuś wypaplać. Wyobrażasz sobie, co by się działo wśród naszych dystyngowanych akademickich kumpli? Rozebraliby dom na kawałki.

Tak, to miało sens. Tylko - skoro wówczas nie znaleźli żadnej skrytki, jak mają ją odszukać teraz?

- Czy ta książka jest na Florydzie?

- A kto to wie! Ja myślę ,że Woody zostawił ci jakąś wskazówkę, coś na kształt tej uwagi o wytyczonych rytmach serca.

- Nic takiego nie pamiętam.

- Więc musisz sobie przypomnieć. - Jego głos był poważny. - Słuchaj, mówię teraz jako twój opiekun. Musisz pogodzić się z przeszłością. Inaczej te zapomniane sprawy zjedzą ci nerwy.

Mollie pomyślała o napięciu ostatnich miesięcy, o nagłych atakach płaczu i wściekłości. Bardzo prawdopodobne, że ma to coś wspólnego z ojcem. Ale po co odgrzebywać stare dzieje? Lepiej zostawić wszystko tak, jak było. Jeśli jej się uda.

- Nigdy nie chciałaś rozmawiać o swoim ojcu - mówił dalej Marscel. - Nie odpisywałaś na moje listy dotyczące jego majątku. Nie podjęłaś też ani centa z funduszu powierniczego,

- Nie potrzebowałam pieniędzy. - Spadek po ojcu był jedyną nie załatwioną sprawą w życiu Mollie. Za każdym razem, gdy Marscel przysyłał jej jakieś dokumenty, wrzucała je, bez otwierania, do osobnej teczki. - I dlaczego teraz? Dlaczego akurat teraz miałabym zaczynać poszukiwania?

- To przez Flynna - wyjaśnił. - Uważam, ze jest okazja, by dzięki twoim wspomnieniom i jego uporowi dotrzeć w końcu to tego zaginionego dzieła.

Flynn. Mollie uświadomiła sobie, że ten człowiek właśnie czeka pod jej drzwiami.

- Daj mu szansę - nalegał Marscel. - Polubisz go.

To niemożliwe. Uosabiał wszystko, czego nienawidziła. Był poszukiwaczem przygód, wykładowcą i pisarzem. Sama myśl o nim sprawiła, że przebiegł ją dreszcz.

- Przykro mi, Marscel, ale muszę ci odmówić.

- Przemyśl to jeszcze, Mollie. To dla mnie bardzo ważne.

W jego głosie brzmiała wyraźna prośba. Mollie była zdumiona. Znała Marscela od urodzenia i nigdy jej o nic nie prosił.

- Dlaczego?

- Bo nienawidzę „Przejścia" - wyjaśnił. -I nie mogę znieść myśli, że ma to być ostatnia opublikowana praca Woody'ego. Zasłużył sobie, by pamiętać go za coś lepszego. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla swego ojca ani dla siebie samej, zrób to dla mnie.

- Pomyślę o tym, Ale niczego nie obiecuję. - No, jeśli się nie zgodzi, do końca życia będzie się czuła winna. - Pożegnaj ode mnie Claudine.

Odłożyła słuchawkę i zamyśliła się. Tak, musi porozmawiać z Flynnem i uczciwie postawić sprawę. Wyjaśnić, że potrzebuje czasu do namysłu. Powiedzieć, że skontaktuje się z nim później. Złapała torebkę i wyszła z pokoju.

Na widok Flynna, opartego o biurko Gretchen, roześmianego i flirtującego, jej postanowienie osłabło.

Niebieskie spojrzenie Flynna spoczęło na Mollie.

- Marscel poinformował mnie, że zamierzasz szukać tego hipotetycznego zaginionego maszynopisu i potrzebujesz mojej pomocy.

- To prawda.

- Zastanowię się, Flynn, i poinformuję cię później o mojej decyzji. - Skinęła mu głową i zwróciła się do Gretchen. - Wychodzę na obiad.

Flynn wyprostował się. To okropne, że był od niej o tyle wyższy.

- Czy mogę ci towarzyszyć?

- Jak sobie życzysz.

Mollie ruszyła przed siebie. Nie było powodu, żeby szli razem na obiad. Nie zachęcała go. Nie była dla niego uprzejma. Chyba już doszedł do wniosku, że nie nadają na tej samej fali. Mollie to odpowiadało. Jeśli Flynn się teraz wycofa, nie będzie musiała zawracać sobie głowy poszukiwaniem skarbu.

Weszła do windy, odwróciła się i ujrzała Flynna stojącego obok.

- Jak tam Ciaudine? - zapytał.

- Fantastique.

Winda zjeżdżała na dół.

- Słuchaj, Mollie, nawet jeśli nie obchodzi cię wartość literacka tej książki, pamiętaj, że może być warta miliony. Patrz, jaki sukces odniosło „Przejście" a to przecież tylko zbiorek przeciętnych wierszy.

- Nie potrzebuję pieniędzy - oznajmiła. Wyszli do bólu. - Poza tym honoraria za książki mego ojca to prawniczy koszmar. Trzeba uwzględniać wszystkie byłe żony i rozmaitych „przyjaciół", którym pozostawiał to i owo.

- Ale ta byłaby wyłącznie twoja. Istnieją pisane ręką twego ojca papiery, które świadczą wyraźnie, że ta książka, zatytułowana „Klucz", jest całkowicie twoja. W stu procentach. Marscel już się zajął prawna stroną tej sprawy.

- „Klucz"- mruknęła, zamyślona. Brzmiało to jakoś znajomo, wywoływało odzew gdzieś w zakamarkach pamięci.

- Pamiętasz ten tytuł? - zapytał Flynn.

- Właściwie nie.

Wyszli z budynku w gęstą wilgoć chicagowskiego lata. Była pora obiadu i chodniki wypełniał tłum Wszyscy się śpieszyli, a ograniczone wieżowcami wąwozy ulic rozbrzmiewały tysiącami głosów i kroków -W niektórych notatkach - powiedział Flynn - twój ojciec sugeruje, że powinnaś mieć jakieś pojecie o miejscu schowania skarbu.

Pod koniec życia sugerował także, że odkrył skarby Sinobrodego. W połowie lat siedemdziesiątych przez dwa miesiące chował się w górskim szałasie, bo uważał, że Hitler jest na jego tropie. Twierdził również, że siłował się z aligatorem.

- Może pamiętasz jakieś specjalne miejsce? - nalegał Flynn.

- Nie.

- Może przypadkiem schowałaś maszynopis z innymi pamiątkami?

- Nie mam pamiątek po ojcu. - Nigdy nie miała ochoty zatrzymywać jego starych wędkarskich kapeluszy, wypchanych trofeów myśliwskich czy pustych butelek po alkoholu. - Nie jestem sentymentalna. Wszystko, co mi dał, przekazałam Marscelowi, a on chyba zauważyłby maszynopis.

Szli w kierunku wschodnim. Koło jeziora Michigan błękit nieba rozlewał się w gorącą, białą mgiełkę. Nie było dość chmur na deszcz, ale słońca nie było widać. Mollie szła szybko. Kropelka potu spłynęła jej po obojczyku między piersi.

- Przypominam ci, Flynn, że nie zgodziłam się jeszcze brać udziału w twoich poszukiwaniach.

- Zastanów się. - Stali na chodniku, czekając na zielone światło. - Tam, w biurze, mówiłaś, jakie sprawy uważasz za ważne. Nieznana książka Locke'a przyniesie mnóstwo pieniędzy. Pomyśl, ile wielorybów mogłabyś dzięki nim uratować.

- Nie mówmy o tym.

Ale wiedziała, że Flynn ma rację. Zaginione dzieło jej ojca na pewno jest warte fortunę. Choć sama jej nie potrzebowała, wiedziała, jak dzięki wsparciu finansowemu rozwinęłaby się działalność „Pomocnej Dłoni", organizacji charytatywnej dla dzieci, której poświęcała swój wolny czas.

Przed Instytutem Sztuki było mniej ludzi i Mollie skręciła na szerokie schody. Zatrzymała się przy kamiennym lwie, szczerzącym zęby na postumencie.

- Wiesz że Marscel i ja przeszukaliśmy hacjendę na Keys i nic nie znaleźliśmy?

- Mówił mi o tym - przytaknął Flynn.

- Dlaczego uważasz, że tym razem będzie inaczej?

- Z dwóch powodów. Po pierwsze, Marscel nie mówił ci nic o książce, więc nie wiedziałaś, czego właściwie szukacie. A po drugie, Marscel miał tysiące innych spraw na głowie - kancelarię, klientów, Claudine i tak dalej. A ja nie. Zajmuję się tylko i wyłącznie poszukiwaniem maszynopisu. Wszystkie moje fizyczne i psychiczne możliwości poświęcam szukaniu „Klucza".

- A jeśli został zniszczony? Albo nigdy nie istniał?

- Nie będziemy wiedzieć, jeśli nie poszukamy. Może dziś wieczór siądziemy w jakimś spokojnym miejscu, gdzie będziesz mogła odprężyć się i powspominać? Idąc szlakiem wytyczonych rytmów twego serca?

- A co to właściwie ma znaczyć? - roześmiała się krótko. - To brzmi jak EKG.

- To znaczy, że twój ojciec bardzo się o ciebie troszczył.

- Czyżby?

Gdy spotkała wzrok Flynna, jej serce zaczęło jakby bić innym rytmem, nieprzyjemnym, przyspieszonym rytmem pulsującym od czubków palców aż po splot słoneczny. Albo powinna pójść do kardiologa, albo zaczyna poddawać się magnetyzmowi tego mężczyzny.

- Mollie? Spotkamy się wieczorem?

- Niestety, jestem już umówiona.

Flynn parsknął zniecierpliwiony. Ciągle wznosiła nowe bariery. Jak dziewczyna wyglądająca tak pogodnie może być tak uparta? Rozpieszczona smarkula, pomyślał. Splotła ramiona na piersi i zdecydowanie uniosła głowę. A jednak, o dziwo, wyczuwał w jej postawie również kobiece zaproszenie.

Nie wymyślił sobie tego. Flynn miał dość doświadczeń z kobietami, by wiedzieć, kiedy naprawdę mówią „nie". A ciało Mollie mówiło „tak". Było to bardzo subtelne - coś w sposobie poruszania biodrami, jakaś bezbronność, gdy wiatr znad jeziora plątał jej włosy. No i te oczy, w których można było utonąć.

- Odwołaj swoje spotkanie.

- Nie mogę. Może jutro.

- Słuchaj, Mollie, nie mam zbyt wiele czasu, by cię obłaskawiać. Przyjąłem zaliczkę na biografię od wydawcy, napomknąłem, że być może istnieje zagubiony tekst. Mój wydawca chciałby zobaczyć coś konkretnego.

- To twój problem.

- Czyżby? Mollie, on to napisał dla ciebie.

Unikała jego wzroku, ale i tak dostrzegł, że za maską spokoju kłębią się gwałtowne uczucia. Wyczuł, że nie gra z nim w ciuciubabkę, że chodzi o coś innego. Jakiś sekret?

- Jesteś córką Woodrowa Locke'a. Jego jedynym dzieckiem. Możesz bardzo pomóc w naszym zrozumieniu tego człowieka, jego geniuszu. A jednak zawsze milczałaś. Dlaczego?

- Nie wiem.

- Co cię tak przeraża?

- Nie jestem przerażona.

- Więc czemu nie chcesz o nim mówić?

- Ja nie wiedziałam, że jest geniuszem. Byłam dzieckiem. - Jej oczy płonęły, całe ciało napięło się. - Dla mnie mój ojciec był tylko paranoikiem, pijakiem, dziwkarzem i draniem.


ROZDZIAŁ 3


Mollie gwałtownie zakryła ręką usta, ale było za późno - nie mogła już cofnąć tego, co powiedziała. Jej słowa zaczynały żyć własnym życiem, rosnąc i nabierając mocy, jak smok.

Dwanaście lat powtarzania „nie mam nic do powiedzenia" poszło na marne. Tak długo zachowywała milczenie, by w końcu wyrazić swoje uczucia wobec najmniej odpowiedniej osoby - wobec oficjalnego biografa ojca, którego zadaniem jest wyszukiwanie różnych wstydliwych historii i opisywanie ich. Jej potrzeba prywatności nic dla Flynna nie znaczyła. Chciał tylko wykorzystać wspomnienia Mollie.

Rzuciła się po schodach w dół, ale przytrzymał jej ramię.

- Nie uciekaj ode mnie, Mollie.

Czuła napięcie w jego dotyku, nieznośnie gorącym dotyku w gorący lipcowy dzień.

- Nie uciekam.

- Może będę w stanie ci pomóc.

Stojąc dwa stopnie niżej niż on, musiała zadzierać głowę, by spojrzeć mu w twarz. Jego blond czupryna lśniła w słońcu jak lwia grzywa. Dalej, z tyłu, lew szczerzył zęby na swym kamiennym postumencie.

- Przynajmniej bądź uczciwy, Flynn. Chcesz znaleźć maszynopis i chcesz dowiedzieć się jak najwięcej o moim ojcu. Bardzo wątpię, czy pomaganie mi leży w sferze twoich zainteresowań.

- Przecież szukamy tego samego.

- Nie. - Żałowała, że nie potrafi zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu. Wymazać wypowiedziane słowa. Nie myślała o ojcu w taki sposób. Starała się w ogóle o nim nie myśleć.

- Oboje szukamy prawdy, Mollie.

- Daj mi spokój.

Dopadła krawężnika, jakimś cudem złapała przejeżdżającą właśnie taksówkę i wskoczyła na tylne siedzenie.

- Niech pan jedzie prosto - rzuciła kierowcy. – Po Michigan Avenue. Szybko, niech pan jedzie.

Przez tylne okno widziała Flynna. Nie ruszył za nią w pościg. Zatrzymał się przy krawężniku i stał tak, z rękoma w kieszeniach. Mogłaby przysiąc, że w oczach miał smutek, ale z odległości kilkudziesięciu metrów nie mogła przecież tego widzieć. Nawet jego magnetyzm nie mógł zadziałać na taki dystans.

Mollie rozparła się na tylnym siedzeniu taksówki. Okna były zamknięte, ale klimatyzacja działała chyba tylko w wyobraźni kierowcy. Ściągnęła z siebie biały żakiet. Na ramieniu, tam, gdzie oparła się o cokół lwa, widniała smuga brudu. Cóż z niej za idiotka, żeby wkładać białe ubranie w mieście! Idiotka. Kretynka. Tępak. Dlaczego w ogóle słuchała Flynna? Najlepiej powtarzać „nie mam nic do powiedzenia". Już dosyć ryzykowania. Dosyć wysłuchiwania poronionych pomysłów. Pochyliła się w stronę kierowcy.

- Dworzec Union, proszę.

W podmiejskim pociągu, wiozącym ją do domu w Naperville, Mollie ćwiczyła regularny oddech. Gdy już wysiadła, odnalazła samochód i wyruszyła w znajomą drogę do domu, jej puls bił równo jak metronom.

Automatyczna sekretarka sygnalizowała, ze ktoś dzwonił, ale Mollie nie włączyła odtwarzania. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie ani próśb Flynna, ani szczebiotu Caudine, ani nalegań Marscela. Zadzwoniła do biura i powiedziała Gretchen, ze już nie wróci dziś do pracy. Mollie poszła do sypialni. Zazwyczaj była przeciwna popołudniowym drzemkom, ale dzisiejszy dzień nie był normalny. Ściągnęła ubranie i wśliznęła się pod koc. Szybko zapadła w błogosławiony sen bez snów.

Obudziła się kilka godzin później, dostrzegając przez okno, że zmierzcha. Budzik wskazywał za dwadzieścia siódmą. Była spóźniona.

W pośpiechu wzięła prysznic, ubrała się i dopadła samochodu. Planowała pójście do kina z dwunastoletnią dziewczynką imieniem Liana, która była objęta programem Pomocnej Dłoni, ale zawaliła sprawę. Znowu. Kiedy przestanie popełniać te głupie błędy? Pognała przez miasto do wesołego, piętrowego domu z szeroką werandą. Gdy wbiegła po schodkach i nacisnęła dzwonek, było dziewięć po siódmej.

W drzwiach pojawiła się pulchna kobieta.

- Przepraszam za spóźnienie, pani Volker.

- Proszę, niech pani wejdzie. - Pani Volker odsunęła się. - Chyba spóźnicie się na początek filmu. A Liana powinna być w domu o dziewiątej, bo musi się jeszcze pouczyć.

- To nie problem - odezwał się z tyłu cienki głosik. Liana obeszła panią Volker, swoją zastępczą matkę, i wysunęła się przez otwarte drzwi. - Możemy pójść do biblioteki, prawda, Mollie?

- Jasne.

- Żaaaaden problem - powtórzyła Liana, przeciągając słowa. - Zajmiemy się czymś naprawdę kulturalnym i wrócimy przed dziewiątą.

Mollie i pani Volker wymieniły rozbawione spojrzenia.

- Albo pójdziemy do centrum handlowego. Gdy już siedziały w samochodzie, Mollie zapytała:

- No to jak? Kultura czy centrum handlowe?

- Masz jakieś pieniądze?

- Dziesięć dolców na kino.

- Centrum handlowe - zdecydowała Liana.

Jak na dwunastolatkę, była bardzo zdecydowaną osobą. Ale Liana przywykła już sama się sobą zajmować. Nie miała zbyt szczęśliwego dzieciństwa. Podobnie jak wiele dzieci w programie „Pomocnej Dłoni'', Liana była maltretowana przez rodziców, więc uciekała z domu. Od trzech miesięcy Mollie spotykała się z nią raz czy dwa na tydzień i razem gdzieś wychodziły.

- Jak tam Volkerowie?

- Są fajni. Zgredy, ale fajni. I pozostałe trzy dzieciaki też są w porządku.

- Wydawało mi się, że bardzo dziś chciałaś wyjść.

- Czasami po prostu muszę się wyrwać. - Wielkie, brązowe oczy Liany spoczęły na Mollie. – Jak myślisz, czy powinnam sobie jeszcze raz dać przekłuć ucho? Poznałam w szkole super chłopaka i chciałabym mu się podobać.

- Dzięki dziurom w uchu?

Liana zastanowiła się.

- Masz rację. To by było staroświeckie.

Jechały w przyjacielskim milczeniu. Mollie nauczyła się już, że Liana nie prowadzi rozmówek o niczym. Ta ciemna, szczupła dziewczyna o wyrazistych oczach mówiła tylko wtedy, kiedy miała coś do powiedzenia. Albo gdy czegoś chciała.

Poza tym nie lubiła być dotykana. Żadnych pieszczot. Mollie zdziwiła się wiec, gdy Liana poklepała ją po ramieniu.

- Kiepsko wyglądasz. Kłopoty z chłopakiem? - zapytała.

- Nie mam chłopaka.

Ale gdy Mollie zaparkowała samochód, przyjrzała się sobie w lusterku wstecznym. Była bez makijażu, a w pośpiechu przed wyjściem z domu naciągnęła na siebie tylko szorty i podkoszulek.

- Masz rację. Wyglądam okropnie. Zdrzemnęłam się i zaspałam.

- Drzemka w dzień? - Liana wyglądała na zaskoczoną. - To do ciebie niepodobne.

- Czyżby? - Tego jeszcze brakowało, żeby dwunastolatka robiła jej psychoanalizę! - A co jest do mnie podobne?

- Sprawna organizacja. Nigdy dotąd się nie spóźniałaś.

- I co ty na to?

- Mnie to odpowiada. To znaczy, że jesteś człowiekiem, jak wszyscy.

Ruszyły w obchód centrum handlowego, a Mollie cały czas zastanawiała się, jak zachęcić Lianę do mówienia. O to właśnie chodziło w programie „Pomocnej Dłoni": by dziecko miało się komu zwierzać.

- Lubię tu z tobą przychodzić - powiedziała nagle Liana, gdy oglądały kolczyki. - Możemy to powtórzyć w przyszłym tygodniu?

- Przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie mnie, wyjeżdżam służbowo. Ale potem, czemu nie?

- Ach, potem. - Mollie widziała, jak Liana zamyka się w sobie. Och, nie. Ta mała właśnie zaczynała jej ufać, a tu ten wyjazd!

- Liana, tak mi przykro.

- W porządku. Musisz dbać o robotę.

Pięć sklepów dalej Mollie wciąż jeszcze nie wiedziała, jak postępować. Zdecydowała się na lody - waniliowe dla siebie, miętowe z kawałeczkami czekolady dla Liany. Lody zawsze leczą rany.

Siedziały i lizały kolorowe stożki.

- Ten chłopak, który ci się podoba, jest w twojej klasie? - spytała Mollie.

Liana zignorowała pytanie, zamiast odpowiedzi wskazując na wystawę księgarni, na której piętrzyły się w misternej piramidzie egzemplarze „Przejścia" Woodrowa Locke'a.

- Hej, ten facet nazywa się tak jak ty. Mollie nagle zrobiło się zimno.

- Był moim ojcem.

- Coś ty! I jest sławny. - Liana przyskoczyła do wystawy i zaczęła czytać tekst z rozłożonego folderu promocyjnego. - Geniusz. Supergwiazda. O, i jest zdjęcie. Całkiem przystojny, jak na takiego starego faceta.

Trzęsąc się, Mollie wyrzuciła swoje na wpół zjedzone lody. Nigdy jej się nie uda uciec przed tym legendarnym dziwkarzem, paranoikiem, pijakiem, skur...

Opanowała się całą siłą. Cóż to za pracownik socjalny, który miewa załamania nerwowe w towarzystwie podopiecznej.

- I jak to było? - spytała Liana, wracając na ławkę.

- Jak to jest mieć sławnego ojca?

Mollie głęboko odetchnęła. Jej płuca nie działały prawidłowo, dusiła się, powoli umierała.

- Mollie? Dobrze się czujesz?

- Jasne - skinęła sztywno głową. - Wszystko w porządku.

- No? To jak to było?

- W porządku. Całkiem w porządku. Liana liznęła zielone lody.

- Kłamiesz.

- No dobrze, nie było najlepiej. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam siedem lat, a ojciec umarł, gdy miałam piętnaście. Ledwo go znałam. A teraz porozmawiajmy o tobie.

- Bił cię?

- Nie - szybko zaprzeczyła Mollie. - Ciskał rzeczami i często wrzeszczał, ale nie bił.

- A pił?

- Och, i jak jeszcze. W tych broszurkach w księgarni możesz przeczytać, że był legendarnym, silnym, prawdziwym mężczyzną. To oznacza, że w jednej ręce miał zazwyczaj szklankę whisky, a w drugiej szklankę piwa. Były czasy, gdy uważano to za męskie i interesujące,

- Mój ojciec pił wino.

Mollie odepchnęła od siebie przeszłość. Ważniejsze było, by pomóc Lianie uporać się z jej przeszłością.

- Opowiedz mi o nim. Dziewczynka odsunęła się od Mollie.

- A twoja mama? Też piła? Biła cię?

- Nigdy mnie nie biła. Może i miałaby ochotę, ale zamiast tego wysłała mnie do szkoły z internatem, - Mollie roześmiała się bez wesołości. - Mama umarła, gdy miałam dwadzieścia jeden lat.

- Masz szczęście - powiedziała Liana ponuro. Też wyrzuciła nie dokończone lody. - Chciałabym, żeby moja mama i mój tata nie żyli.

- Nie, wcale tak naprawdę tego nie chcesz. - Mollie samą zdziwiły te słowa. - Nie, póki nie rozeznasz się w swoich uczuciach do nich. Póki nie powiesz „do widzenia" tak, jak ty chcesz.

- Skąd wiesz?

- Nie wiem. I nie jestem dziś dla ciebie najlepszym przyjacielem. Mówię o sobie.

- A ty nigdy nie powiedziałaś „do widzenia"?

- Nie. I nie mogę go zapomnieć,

- Powinnaś to zrobić, Mollie.

Liana miała rację. Powinna to zrobić dla siebie samej. Poszukać „Klucza". Nie dlatego, że czuje się winna wobec Marscela. Ani dlatego, że zaginione dzieło Woodrowa Lockeła jest takie ważne. Sama dla siebie powinna odkryć, co takiego ojciec napisał specjalnie dla niej. Wtedy, być może, uda jej się powiedzieć „do widzenia".

- Boisz się? - spytała Liana.

- Jeszcze jak. Grzebanie w mojej przeszłości to tak, jakby odsunąć kamień, żeby zobaczyć, co spod niego wypełznie,

Z drugiej strony, musi to w końcu rozegrać. Jak w kartach, pomyślała. Coś w tym jest. Dotychczas pokazywała światu nieruchomą, pokerową twarz. Poza tym problemy jej dzieciństwa były naprawdę trywialne, jeśli porównać je z problemami dzieci takich jak Liana. Mollie nikt nie zgwałcił, nie katował, nie wyrzucał na ulicę, by sama dawała sobie radę. Jej rodzice byli zamożni, a domy piękne,

Rozegrać to. W myślach odwróciła kartę. Król kier. Flynn. Atrakcyjny poszukiwacz skarbów. Jego zaangażowanie było niepokojące. Był zbyt czarujący. To ten typ mężczyzny, który urzeka kobiety bez wysiłku.

- To naprawdę przerażające - powiedziała.

- Potrafisz to zrobić. - Liana wstała z ławki, podeszła do Mollie i wyciągnęła ręce. Mollie szybko zamknęła ją w uścisku. Mała, chudziutka Liana emanowała zdumiewającym ciepłem. Mollie przytulała ją, walcząc ze łzami. To była ich najdłuższa rozmowa. I najważniejsza. W jakiś tajemniczy sposób udało im się porozumieć. I Mollie wiedziała już, jak powinna postąpić.

Odwiozła Lianę do domu przed dziewiątą i nie spiesząc się wróciła do siebie. Sięgnęła po torebkę i kupioną w centrum handlowym książkę i wysiadła z samochodu.

Księżyc był wielki i złoty. Taki księżyc sprawia, że ludzie podejmują szalone decyzje - na przykład decydują się wyruszyć na poszukiwanie skarbów.

Ktoś chrząknął i cicho zawołał ją po imieniu.

- Kto tu jest?

Flynn wszedł w krąg światła padającego z lampy na werandzie.

- Nigdy nie staraj się o pracę w CIA, moja droga. Siedzę cię od chwili, gdy za cztery siódma wypadłaś z domu, a ty nic nie zauważyłaś.

- Co za wariacki pomysł! – Uśmiechnęła się i uniosła świeżo kupioną książkę. - Powieść sensacyjna napisana przez Flynna Carlsona. Zapewne wiesz wszystko o CIA.

- Nie bardzo - skrzywił się z lekkim niesmakiem.

- Gdybym naprawdę był szpiegiem, wiedziałbym, kim jest dziewczynka, z którą spędziłaś wieczór.

- Nazywa się Liana. Jest objęta programem „Pomocnej Dłoni".

- Aha, to ta organizacja dobroczynna, którą mogłabyś wspomóc z honorariów za „Klucz".

- Nie „ahaj" mi tu i nie zmieniaj tematu. - Mollie pogładziła grzbiet książki, bawiąc się zmieszaniem Flynna. Pokora to coś nowego u tego mężczyzny.

- Myślałam, że pisarze piszą tylko o tym, co znają.

- Albo o czym marzą. - Jednym susem pokonał schodki prowadzące na ganek, malutki i ogrodzony żeliwną balustradą. — Na przykład bohaterka tej książki jest wysoka, szczupła i ma zielone oczy. Nigdy nie znałem takiej kobiety. Aż do teraz.

- Ale ona jest blondynką. - Mollie wskazała okładkę.

- Zawsze wszystko bierzesz dosłownie?

- Widocznie poezja ducha nie jest dziedziczna. Ojciec wyczerpał ją całą.

- Nie wierzę.

Flynn stał tak blisko, że widział delikatne zmarszczki śmiechu wokół jej oczu i gromadkę piegów na nosie. Nawet bez makijażu jest urocza, pomyślał.

Pachniała świeżo i czysto, w półmroku letniej nocy tworząc wokół siebie zmysłową aurę. Chciał ją pocałować. I więcej. Chciał poznać całe ciało, pieścić aksamitną skórę ramion.

Uchwycił mocno metalową poręcz balustrady i odchylił się, usiłując na chwilę zapomnieć, jak pociągającą kobietą jest Mollie. Potrzebował jej, ale w inny sposób. Potrzebował jej umysłu, jej wspomnień.

- Podjęłam decyzję - oświadczyła.

- Czekaj. Nic mi jeszcze nie mów. Przyglądał się jej uważnie, usiłując odgadnąć.

Przedtem wydawało mu się, że łatwo odczytać jej myśli. Ale teraz? Kąciki ust dziewczyny opadały leciutko, spojrzenie było spokojne i nieruchome.

- Mollie, jeśli odmówisz, nie będę cię naciskał. Nie będę ci opowiadał o pragnieniach Marscela, potrzebach wydawców czy mojej własnej ciekawości. Spróbuję zrozumieć.

Tylko że, do diabła, Mollie stawała się jego obsesją, tak silną, że jeździł za nią wynajętym samochodem. To było głupie i szczeniackie. Nigdy nie należał do facetów, którzy czają się po kątach, podglądając i fantazjując na temat kobiety. Gdy zobaczył, że jest umówiona z małą dziewczynką, a nie z mężczyzną, poczuł ulgę jak ostatni kretyn.

- Jeśli nie zdecydujesz się pojechać ze mną na poszukiwanie „Klucza", proszę cię tylko o jedno: o list polecający do twojego stryja w Kolorado.

- Cóż, to bardzo szlachetnie z twojej strony, Flynn, ale postanowiłam z tobą współpracować. Dla mnie znalezienie tej książki też stało się ważne. Powinnam jakoś uporać się z przeszłością.

Radość na jego twarzy była tak wielka, że Mollie sprawiło to przyjemność. Flynn wyglądał znacznie młodziej, niemal chłopięco. Ale gdy chciał ją objąć, wiedziała, że te muskularne ramiona należą do dorosłego mężczyzny, i odsunęła się poza ich zasięg.

- Wyjaśnijmy sobie jedno - powiedziała. - Nie robię tego, bo mi się podobasz. Dla niektórych kobiet poszukiwacze przygód są atrakcyjni. Dla mnie nie. Dla mnie skakanie ze spadochronem, opływanie świata w małej łódeczce czy ujeżdżanie delfinów jest po prostu szczeniackie.

- To właściwie nie był delfin - roześmiał się. -Tylko rekin.

- No, właśnie o to mi chodzi. Obiecaj, że nie będziesz się przede mną popisywać.

- Zgoda. Nie zabiorę swojej maczety.

- I to - uniosła książkę - też nie robi na mnie wrażenia. Wierz mi, znałam wielu pisarzy. Wszyscy byli samolubni i zarozumiali.

- Jeszcze raz zgoda. Coś więcej?

Mollie z łatwością przybrała swoje wcielenie energicznej i kompetentnej kobiety interesu.

- To dobry pomysł, żeby zacząć od mojego stryja. Skoro ojciec napisał ten list do Marscela z Kolorado, można założyć, że tam właśnie ukrył tekst. – Spojrzała na zegarek. Było wiele spraw do załatwienia przed wyjazdem, ale powinna zdążyć. - Zrobię rezerwację na samolot. Przyjedź po mnie jutro w południe, to wyruszymy.

- Czy mogę wejść i jeszcze to przedyskutować?

- Raczej nie. Jest sporo do zrobienia. – Mollie liczyła na palcach. - Pakowanie. Telefon do stryja Russa. Załatwienie zastępstwa w pracy.

Od trzech lat nie brała urlopu, a teraz miała zamiar zniknąć bez uprzedzenia.

- Mollie, mnie się wydaje, że powinniśmy zacząć we wnętrzu twojej głowy. Może zanim wyruszymy do Kolorado, zastanowimy się nad twoimi wspomnieniami? Może coś ci się będzie kojarzyło? Może uda się podążać za wytyczonym rytmem twego serca, nie ruszając się z domu?

- Obawiam się, że to niemożliwe.

- Co takiego?

Mollie zawahała się.

- Jest jeden zasadniczy powód, dla którego nigdy z nikim nie rozmawiałam o moim dzieciństwie.

- Wiele wspomnień jest zapewne bolesnych.

- Nie o to chodzi. - Nabrała powietrza i mówiła dalej: - Zapewne jest to psychologicznie uzasadnione, że kiedy ktoś miał nieszczęśliwe lub dziwaczne dzieciństwo jak moje, to uruchamia się jakiś wewnętrzny system obronny. Niektórzy mają różne fobie. Innym śnią się koszmary. W krańcowych przypadkach ludzie nawet przyjmują inną tożsamość.

- O czym ty mówisz? - roześmiał się. - Że tak naprawdę nie jesteś córką Woodrowa Lockea? Ze się pod nią podszywasz?

- Może być i tak - bezradnie wzruszyła ramionami. - Mam blok psychiczny.

Jego uśmiech zniknął.

- Mollie, jesteś najbardziej denerwującą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Raz mówisz, że mi pomożesz, a w chwilę potem, że nic nie pamiętasz. Więc jak będzie?

- Powiedziałam, że chcę z tobą współpracować. I będę. Ale moja pamięć jest dziurawa. To nie będzie tak łatwe jak odtworzenie filmu na wideo.

- Jak duża jest dziura w twojej pamięci?

Mollie powoli zamknęła oczy. Jej mózg był jak ekran, po którym przelatują rozmazane dane. Znowu uniosła powieki.

- Mówiąc zupełnie szczerze, Flynn, niemal nic nie pamiętam.


ROZDZIAŁ 4


Mimo że nie odrywała wzroku od chmur za oknem samolotu lecącego do Denver, Mollie wiedziała, że Flynn się jej przygląda. Nie mogła również nie zauważyć, że siedząca w fotelu obok młoda kobieta wdzięczy się do niego bezwstydnie, a blond stewardesa dała mu dodatkową torebkę orzeszków do piwa.

Wyobrażam sobie te jego zajęcia na uczelni, pomyślała Mollie. Poszukiwacz przygód, pisarz, wykładowca Flynn Carlson przed audytorium złożonym z przejętych studentek - to musi być coś! Biedactwa, szukające prawdziwej miłości. Mollie tylko raz przeżyła nieszczęśliwą miłość i nie życzyłaby takich cierpień nawet najgorszemu wrogowi. Jeszcze teraz poczuła ostry ból na wspomnienie czasów po rozstaniu z Siergiejem, seksownym rosyjskim malarzem.

Było to w rok po śmierci matki, gdy Mollie usiłowała znaleźć sobie miejsce w życiu. Zamieszkała na Manhattanie i zatrudniła się jako recepcjonistka w galerii sztuki. Niemal natychmiast dostrzegł ją Siergiej. Był średniego wzrostu, miał czarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Odwrotnie niż Flynn, wysoki blondyn o przejrzyście błękitnym spojrzeniu.

Flynn nie jest także tak namiętny jak Siergiej, który pocałował ją w kilka minut po poznaniu, a po tygodniu zaciągnął do łóżka. Nigdy więcej! - pomyślała Mollie. Zaślepiona namiętnością, wynajęła Siergiejowi studio, gdzie spędzili razem sześć burzliwych miesięcy. Robiła dla niego wszystko. Lansowała go, utrzymywała. Karmiła i podtrzymywała na duchu. W końcu zastała go w łóżku z modelką.

Rozstawszy się z Siergiejem, przeprowadziła się do Chicago i znalazła pracę w firmie „Wszystko dla biura". Przysięgła sobie, że już nigdy nie pozwoli się wykorzystywać. Co więc tu teraz robi z Flynnem?

Puchate, białe chmury za oknem mościły drogę do Denver, początku ich poszukiwań. Ale teraz sytuacja nie miała nic wspólnego z romantyczną wyprawą. Choć Mollie była mu potrzebna do znalezienia „Klucza", Flynn nie udawał, że ją kocha. Taki związek był nawet odświeżający. Partnerstwo bez więzów emocjonalnych. Odwróciła głowę i posłała mu uśmiech.

- Hipnoza - powiedział.

- Co takiego?

- Moglibyśmy użyć hipnozy do pobudzenia twojej pamięci.

- Czyżby? - Jej ton wyraźnie mówił, co o tym sądzi. - Słuchaj no, Flynn. Spakowałam się, załatwiłam zwolnienie z pracy, zarezerwowałam bilety na samolot i porozumiałam się ze stryjem Russem, żebyśmy mogli zatrzymać się u niego w Denver. Odrabiam swoją działkę na tej wyprawie po skarb.

- Absolutnie. Twoja sprawność jest oszałamiająca.

- Mam więc nadzieję, że zrozumiesz, iż nie życzę sobie tracić czasu na takie zabawy jak hipnoza.

- Daj spokój, Mollie. Hipnoza już dawno przestała być zabawą. Psychiatrzy często ją stosują.

- Nie potrzebuję psychiatry. - Odwróciła się do okna. Koniec dyskusji.

Flynn wzruszył ramionami i nic nie powiedział, ale nie uważał jej odmowy za ostateczną. Może nie potrzebowała psychiatry, ale na pewno przydałby jej się ktoś lub coś. Wyraźnie było widać, że temat ojca porusza ją do żywego, a luka w pamięci zupełnie nie pasuje do jej znakomicie zorganizowanego życia. Mollie wydawała się być osobą starannie opisującą zdjęcia i przechowującą wszystkie pamiątki w nienagannym porządku.

- Zresztą i tego też próbowałam - mruknęła - i nic mi to nie dało.

- Próbowałaś hipnozy?

- Nie, psychoanalityka. Był ponury i nudny. Twierdził, że dotarcie do korzeni tego, co nazywał moją neurozą, zajmie całe lata.

- Jakiego rodzaju był to psychiatra?

- Kosztownego.

- Ale wyznawał Freuda? Junga? Czy miał jakąś specjalizację?

- Tak, zajmował się stukniętymi babami. - Oparła się o ścianę samolotu. - A twoim zdaniem jakiego specjalisty potrzebuję?

- Mogę mówić szczerze?

- No jasne, tkwimy w tym razem.

- Prowadziłem obszerne badania dotyczące twego ojca i niewykluczone, że wiem o nim więcej niż ty. Doszliśmy jednak do tych samych wniosków. Powiedziałaś, że był paranoikiem i dziwkarzem.

- Pamiętam, co powiedziałam. - Mollie spojrzała nerwowo na wyjście ewakuacyjne. Czuła gwałtowną potrzebę wycofania się.

- Ważnym określeniem jest „alkoholik" - ciągnął Flynn. - Bardzo możliwe, że twój ojciec był alkoholikiem.

Przypomniała sobie Lianę, mówiącą, że jej ojciec upijał się winem.

- Ale mój ojciec nie był zwykłym pijaczkiem. Uważano, że jego picie ma wymiar heroiczny.

- To dotyczyło wielu pisarzy i malarzy tamtej epoki. Pijaństwo najwyraźniej szło ręka w rękę ze zdumiewającą twórczością. - Flynn przemieścił swoje długie nogi w ciasnej przestrzeni między fotelami i uniósł szklankę piwa w ironicznym toaście. – Ich zdrowie. Pijaków, bydlaków i pisarzy. Ciekawe, o ile bardziej byliby błyskotliwi, gdyby nie marynowali swoich mózgów w alkoholu.

Po wylądowaniu w Denver ruszyli wynajętym samochodem do domu stryja Russa. Flynn wrócił do tematu.

- Jeśli twój ojciec był alkoholikiem, musiało to wpłynąć także na ciebie, Mollie.

- Nigdy nie miałam kłopotów z alkoholem. -Mollie prowadziła, kierując się znakami wskazującymi wyjazd z lotniska Stapleton. - Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy byłam choćby lekko wstawiona.

- Zachowanie alkoholika odbija się na jego rodzinie.

- Wiem, wiem. To się nazywa współuzależnienie. W „Pomocnej Dłoni" musiałam wysłuchać na ten temat kilku wykładów. Współuzależnione dzieci bardzo się przywiązują do innych, na ogół również alkoholików lub niedołężnych osób, którymi się mogą zajmować. Własne potrzeby tłumią, a na pierwszym miejscu stawiają potrzeby uzależnionej osoby. Równocześnie zaś boją się bliskości, ponieważ zaufanie oznacza otwarcie się na zranienie.

- Zapomniałaś o zaprzeczaniu - powiedział.

- Tak, osoba współuzależniona będzie udawać, by chronić alkoholika. Będzie zaprzeczać, że problem istnieje i jej dotyczy. Ale zazwyczaj coś ją zdradza. - Mollie pomyślała o Lianie. - Jak niechęć do bycia dotykanym. Albo odmowa mówienia o sobie.

- Albo luka w pamięci.

- Czyżby? - Mollie czuła, jak robi się jej gorąco, ale trzymała się w ryzach. Istniały granice, poza które Flynna nie wpuści. - A skąd ty jesteś takim ekspertem?

- Nie jestem ekspertem, ale zajmowałem się tym tematem.

- Zaprzeczenie to jak paragraf 22 - powiedziała, wzruszając ramionami. - Jeśli nie zaprzeczam, to przyznaję, że jestem współuzależniona. Ale jeśli zaprzeczam, to jest to symptom współuzależnienia. Brzmi to jak psychologiczna pułapka, nie?

- Owszem.

- Wolę patrzeć na sprawę z dystansu. Jestem osobą kompetentną, zdolną i nie mam żadnych układów z nałogowcami, o ile mi wiadomo. Moje zdrowie psychiczne jest w najlepszym porządku.

- To świetnie. - Ku jej uldze zmienił temat. - Powiedz mi, czego oczekiwać po twoim stryju Russie.

- Jest osiem lat młodszy od mojego ojca i zupełnie inny. Stryj Russ był wziętym adwokatem. Teraz jest na emeryturze. Ma troje dzieci i przez całe życie był żonaty z tą samą kobietą. Po śmierci moich dziadków pozostał w Denver i zamieszkał w rodzinnym domu.

- Dlaczego odmawia udzielania wywiadów na temat twego ojca?

- Nie wiem. Między braćmi zawsze istniało współzawodnictwo. Mój ojciec lepiej radził sobie ze strzelbą. Stryj Russ fantastycznie strzelał z łuku.

- Czy myślisz, że zazdrościł bratu sławy?

- Może. Spytaj go.

- Masz rację, - Fllyn zostawił te pytania na bardziej odpowiednią chwilę. - Porozmawiajmy o tobie, Mollie. Jak się czujesz, będąc znowu w Denver? Wiem, że twoja rodzina często przyjeżdżała tu na Boże Narodzenie i na letnie wakacje. Czy te ulice budzą jakieś wspomnienia?

- Nie, właściwie nie. Ostatni raz byłam tu, kiedy miałam dwanaście lat.

- Pomyśl o tym. Może coś ci się nasunie.

Na horyzoncie, na zachód od miasta, rysowały się Góry Skaliste. Wysokie, błękitne i piękne. W zimie śnieg sprawi, że będą białe, zimne i tajemnicze.

Mollie skręciła z ruchliwej ulicy, trzymając się wskazówek, które stryj Russ podał jej przez telefon. Flynn miał rację. Coś się budziło w jej pamięci.

- Na końcu ulicy jest park - powiedziała. - Chodziłam tam ze stryjecznym rodzeństwem na sanki. Denver w śniegu jest piękne. Ziemia błyszczy bielą, a niebo jest nieskończenie błękitne.

Przypomniała sobie wyprawę w góry po świąteczną choinkę, potem ubieranie jej specjalnymi, robionymi w domu ozdobami, jedzenie kogla-mogla i śpiewanie kolęd.

- Boże Narodzenie - powiedziała, szczęśliwa z powodu tak absolutnie typowej nostalgii. - Święty Mikołaj, kolędy i prezenty pod drzewkiem.

- Coś jeszcze? - zapytał. - Jakieś inne wspomnienia?

- Przykro mi, Flynn, żadnych tropów. - Dodała z sarkazmem w głosie: - Nie przypomniałam sobie nagle, że na Boże Narodzenie, gdy miałam dziesięć lat, ojciec podarował mi nie opublikowany maszynopis przewiązany czerwoną wstążką.

- Tak tylko pytam.

- Wiem. I nie chciałam być kąśliwa. Ale proszę, nie analizuj każdego mojego słowa.

- A jak dowiem się czegokolwiek, jeśli nie będę uważać?

- Co innego słuchanie - wyjaśniła - a co innego wypytywanie. Nie chcę czuć, że każdą moją wypowiedź klasyfikujesz, wpisujesz na fiszkę i umieszczasz w kartotece. To mi przypomina tych wszystkich intelektualnych kretynów, którym się wydaje, że mają prawo zadawać idiotyczne pytania.

- Na przykład jakie?

- Proszę mi powiedzieć, panno Locke - Mollie przybrała nosowy akcent i piskliwy ton - czy pani ojciec jadł dziczyznę, gdy pisał książkę o łosiach? Czy miewał kłopoty z żołądkiem? Używał pióra czy długopisu? Może miał romans z jakąś sławną poetką? Malarką? Gwiazdą filmową?

Flynn parsknął śmiechem.

- Postaram się nie być taki.

- Nie jesteś - pocieszyła go. - No, i chociaż moja chęć współpracy ma granice, to jeśli u celu ma leżeć znalezienie „Klucza", zgadzam się być amebą pod twoim mikroskopem.

Spokojnie, ale nieobojętnie przesunął wzrokiem po jej ciele.

- Jesteś zbyt kształtna jak na jednokomórkowca.

- No i zbyt wysoka.

- Lubię wysokie kobiety. Zazwyczaj mają fantastyczne nogi.

- Ach, jesteś jednym z tych facetów od nóg?

- Mollie, nie zaczynaj. Staram się jak mogę analizować tylko twoje słowa, a nie ciało.

- I dobrze - powiedziała pospiesznie. - Bo moje ciało nie należy do umowy. Zapewniam cię, że nie mam sekretnej mapy wytatuowanej na...

- Nawet nie mów - jęknął z udaną rozpaczą. - Nie chcę sobie wyobrażać żadnych tatuaży.

Choć rozmowa była utrzymana w lekkim tonie, Mollie z ulgą zaparkowała przed starym, wielkim domem, niegdyś własnością jej dziadków.

Stryj Russ siedział na werandzie, ale na ich widok ruszył ścieżką w stronę samochodu. Mollie ścisnęło się serce. Postarzał się, nosił dłuższe włosy i stał się podobny do jej ojca.

Zagarnął ją ramionami i uścisnął, aż się skrzywiła. Nawet pachniał jak jej ojciec - cygarami i whisky. Odsunął ją od siebie na długość ramienia i zmrużył oczy.

- Jesteś ładniejsza, niż zapamiętałem, Mollie. Prawdziwa piękność rodziny Lockełów.

Mollie zdenerwowało, że jest podpity, ale zmusiła się do uśmiechu.

- Dawniej tak nie mówiłeś, stryju. Razem z ojcem nabijaliście się ze mnie, że jestem taka wysoka, i nazywaliście mnie potworem z Locke Ness.

Na ścieżce, za plecami męża, pojawiła się ciotka. Była drobną, spokojną kobietką - przeciwieństwem wielkiego, rubasznego męża. Mollie, trochę zbita z tropu, dokonała prezentacji.

- Doktor Flynn Carlson, a to mój stryj Russel i moja ciocia - zająknęła się. Imię ciotki wypadło jej z pamięci. Jakoś nigdy nie myślała o ciotce jako o oddzielnej osobie - zawsze była kimś przynależnym do domu stryja.

Drobna kobietka wyciągnęła dłoń w stronę Flynna.

- Jestem Yvonne Locke. Miło mi pana poznać.

- Ciocia Von. - Mollie objęła ją. - Przepraszam, że zwalamy się wam na głowę właściwie bez uprzedzenia.

- Daj spokój, dziecko. Bardzo nas cieszy twoja wizyta. Ten wielki dom czasami wydaje się strasznie pusty. Za każdym razem, gdy jesteś w Denver, musisz się u nas zatrzymywać.

- Dzięki. To chyba nie potrwa dłużej niż dzień czy dwa.

- Mollie może zostać jak długo zechce - zagrzmiał stryj Russ. - Ale ten tu - dźgnął powietrze palcem w kierunku Flynna - nie jest mile widziany, jeśli zacznie zadawać zbyt wiele pytań. Jasne?

Ciocia Von pchnęła ich lekko w kierunku samochodu.

- Czy wasze rzeczy są w bagażniku?

- Słyszałeś, Flynn? - Stryj Russ huśtał się na piętach. - Nie życzę sobie, żeby ktoś tu węszył.

- Tak, proszę pana.

- Tak, będziesz zadawał pytania - nalegał stryj Russ - czy tak, nie będziesz?

Mollie była wściekła, że stryj jest pijany. Gdyby miała w sobie trochę ikry, wsiadłaby na powrót do samochodu i odjechała. Nienawidziła siebie, że nie potrafi tego zrobić. Zamiast tego gadała nieprzerwanie, otwierając bagażnik. Słowa zmieniały się w chichot i znowu w słowa. Mollie nie miała pojęcia, o czym mówi, wiedziała tylko, że musi wypełnić powietrze, przegnać demony, zabić smoki. Gdy ciotka dotknęła jej ramienia, Mollie odwróciła się, nieco zdezorientowana.

- Tak, ciociu? Słucham?

- Uspokój się, Mollie. Wszystko będzie w porządku.

- Tak, oczywiście. Jasne. - Cofając się od otwartego bagażnika, potknęła się o krawężnik, ale złapała równowagę. Oddychała z trudnością. Chyba przez to rozrzedzone na tej wysokości powietrze.

- No, dalej. - Stryj Russ wyjął ich torby z bagażnika i ostrożnie postawił na chodniku. Zerkając na Flynna, złapał walizkę Mollie, większą i cięższą. - Tędy.

Stryj szedł przodem, za nim Flynn, Mollie i ciotka. Weszli do domu i Mollie nagle przeniosła się w przeszłość. Wszystkie te Boże Narodzenia z porozwieszanym po domu ostrokrzewem. I hałas dużej rodziny. Niemal wyobraziła sobie, jak za chwilę pojawi się dziadek, przebrany za Świętego Mikołaja. W głównym holu zawsze wisiała jemioła. Oczyma wyobraźni ujrzała nagle, jak ona sama siedzi cicho jak myszka na schodach, a jej rodzice całują się pod jemiołą.

- Dobrze tu wrócić. Zbyt długo mnie nie było.

- Umieściłam cię na górze w twoim dawnym pokoju. A doktora Carlsona po drugiej stronie holu. - Ciocia Von podniosła wzrok, nagle zmieszana. - Chyba że wolelibyście być razem.

- Nie woleliby - zagrzmiał stryj Russ. - Nie pod moim dachem. Nie z jakimś cholernym pisarzem.

- Postawił walizkę Mollie na ziemi i wpatrzył się wojowniczo we Flynna. - Strzelałeś kiedyś z łuku?

- Owszem, proszę pana, strzelałem.

Stryj Russ wysunął szczękę. Ręce zwisały mu luźno, dłonie zamykały się i rozwierały. Mollie znała ten widok. Dziesiątki razy obserwowała ojca, jak stał w taki sam sposób. Zazwyczaj był to początek wielkiej sceny.

Nerwowo usiłowała odwrócić uwagę stryja.

- Świetnie wyglądasz, stryju. Chyba spędzasz dużo czasu na dworze? Biegasz?

Stryj Russ zignorował ją.

- Zobaczmy, jaki z ciebie zawodnik, Flynn. Chodźmy na podwórze za domem.

- Russel - powiedziała ostro ciocia Von - Mollie i doktor Carlson są zmęczeni. Pozwól im odpocząć:

Stryj Russ utkwił spojrzenie we Flynna,

- Tak? Potrzebujesz poobiedniej drzemki? Czy raczej pokażesz mi, co z ciebie za mężczyzna?

Flynn postawił torbę na podłodze holu.

- No to chodźmy, Russ.

Gdy mężczyźni zniknęli za drzwiami, Mollie bezradnie zwróciła się do ciotki.

- Co napadło stryja Russa?

- Jest alkoholikiem.

- Nie, nie tak naprawdę. - Mollie natychmiast ruszyła do obrony. - To znaczy, wiem, że pije, ale...

- Niemożliwe. Mollie zapamiętała go całkiem inaczej.

Był normalnym człowiekiem, dobrym ojcem dla swoich dzieci. Rubasznym, ale o złotym sercu.

- Od dziesięciu lat jest członkiem Anonimowych Alkoholików - wyjaśniła ciotka - ale czasami zdarza mu się potknięcie. Akurat trafiliście na jedno.

- Och, ciociu, tak straszsie mi przykro. Nie miałam pojęcia.

- Chyba pamiętasz te gwiazdki, gdy menu ograniczało się do wina, ajerkoniaku i rumu?

- Nie tak je zapamiętałam!

- Nie, oczywiście, nie mam ci tego za złe. Jak mogłabyś to pamiętać? Byłaś tylko dzieckiem.

Ale przecież nie była ślepa ani głucha. Mollie przechowywała wspomnienia z tamtych śnieżnych świąt jak skarby. Jak mogła być tak niewrażliwa?

- To choroba, Mollie. Nie tylko twój ojciec na nią zapadł. - Ciocia Von pokiwała głową ze smutkiem. - A teraz lepiej chodźmy popatrzeć, jak twój stryj robi z siebie durnia.

- Czy nic nie można zrobić?

- Russ sam musi się z tego wygrzebać. Tym razem, wydaje mi się, niedługo będzie miał dość.

Mollie czuła się zagubiona. Nie wiedziała, co ją bardziej szokuje: czy to, że stryj okazał się alkoholikiem, czy to, że ciocia Von tyle lat to znosiła. Choroba, tak? Na wykładach dla wolontariuszy „Pomocnej Dłoni" też jej tak mówiono, ale jakoś nie potrafiła do końca w to uwierzyć. Gdyby stryj Russ miał raka, rozmawialiby o tym, cała rodzina podtrzymywałaby go na duchu. Nie byłby to temat zakazany.

Na podwórku za domem stały trzy tarcze strzelnicze, podparte snopkami słomy. Stryj Russ wręczył Flynnowi jeden łuk, dla siebie wybrał drugi.

- Ja pierwszy - oświadczył - żeby Flynn zobaczył, jak to się robi.

Ruchy nabrały pewności, gdy tylko ujął strzałę i osadził ją na cięciwie. Mollie wstrzymała oddech. Tak strasznie przypominał jej ojca - niepewny i pijany, a jednak, w jakimś sensie, wspaniały.

Wypuścił strzałę. Utkwiła blisko środka tarczy.

- Nie najgorzej jak na starego dziada, co, Mollie? Zobaczmy teraz, czy twój młody człowiek jest w stanie ze mną konkurować.

- Nie jest moim młodym człowiekiem -mruknęła.

Ale gdy Flynn stanął w postawie łucznika, na rozstawionych nogach, w sercu życzyła mu szczęścia. Chciała, by wygrał, by dosolił temu obrzydliwemu starcowi, który udawał jej kochanego stryja Russa.

Wyglądało na to, że Flynn wie, co robi. Mięśnie jego ramion napięły się, gdy odciągał cięciwę. Zmrużył oczy i wycelował, po czym puścił strzałę. Utkwiła na obrzeżu tarczy.

- Lepiej nie umiesz? - zakpił stryj Russ.

- Umiem, cholera.

Założył następną strzałę i wypuścił. Potem jeszcze jedną. Dwie dziesiątki.

Stryj Russ gapił się na tarczę, potem spojrzał na Flynna.

- Chyba zdałeś. - Nagle zmieniając nastrój, klepnął Flynna po ramieniu. - No dobra, kolego, możesz zadawać pytania. Jesteś właściwym facetem do napisania biografii mojego brata.

- „Klucz" - powiedział Flynn. - Wiesz coś o tym?

- To ta książka, którą Woody napisał dla Mollie. Nigdy jej nie opublikował. Chciał jej to dać, kiedy będzie dość duża, by zrozumieć. Niewykluczone, że gdzieś tu jest schowana.

Mollie nie mogła powstrzymać cichego okrzyku. Wiec ta książka naprawdę istniała. „Klucz" nie był wytworem wyobraźni.



ROZDZIAŁ 5


Stryj Russ opadł na krzesło i popatrzył na łuk jak na zdrajcę.

- Nie wiem, gdzie jest.

- Powiedz mi, proszę, wszystko, co pamiętasz o „Kluczu". - Flynn usiadł koło niego. - Czy czytałeś maszynopis?

- A po cholerę bym...

- Mam lepszy pomysł, panowie - przerwała im ciocia Von. - Możecie z Mollie przeszukać strych. Od pięćdziesięciu lat zbiera się tam wszystkie niepotrzebne rzeczy.

- Wspaniale! - Mollie podskoczyła i skinęła na Flynna. - Chodźmy.

Poszli za ciocią Von, po drodze zostawiając walizki w przydzielonych im pokojach. Stromymi, wąskimi schodami wdrapali się na strych. Mollie czuła się jak Alicja wpadająca za królikiem do nory. Choć spędziła w tym domu sporo czasu, jakoś nigdy nie odwiedziła tego tajemniczego miejsca, jakim jest każdy strych. Przepełniała ją nadzieja: „Klucz" musi tu być. Czuła, jak przywołują ją niewypowiedziane słowa ojca. Jakie to szczęście, że rodzina mieszka tu od tak dawna! Całe dziesięciolecia historii Locke'ow pokrywają się kurzem w pudłach na poddaszu.

Dwie nagie żarówki i mansardowe okienka doświetlały strych, ciągnący się przez całą długość domu. Drobiny kurzu tańczyły w gorącym, nieruchomym powietrzu. Większość podłogi zawalały różne pudła, ale z jednej strony stały metalowe półki.

Ciocia Von wskazała je palcem.

- To świadectwo mojej próby zaprowadzenia tu porządku - powiedziała. - Wyrzuciłam dobrych parę pudeł zetlałych ubrań i zapleśniałych papierów.

- Papierów? - podchwycił Flynn.

- Wypracowania i rysunki dzieci i wnuków. Większość rzeczy po Woodym zapakowałam i wysłałam Marscelowi. Zostało tylko to tutaj - postukała palcem w kartonowe pudło podpisane „Woody". - Są tam jakieś maszynopisy, ale wszystkie bardzo pokreślone.

- Spojrzała na nieład w głębi strychu. - A kto wie, co znajdziecie tam dalej.

Zostawiła ich z tym błogosławieństwem. Mollie rozłożyła szeroko ramiona.

- To cudowne, Flynn. Znajdziemy dzisiaj „Klucz".

- Jesteś pewna?

- No jasne! Zaczęliśmy w najbardziej logicznym miejscu i doszliśmy do najbardziej oczywistego wniosku. Logiczne myślenie się opłaca. - Jej śmiech odbił się echem po strychu. Odtańczyła jakiś szaleńczy taniec, wznosząc tumany kurzu, i rzuciła się Flynnowi w ramiona. - Udało nam się!

Impulsywny uścisk zaskoczył Flynna na pół sekundy. Instynktownie zareagował na jej miękkie, kobiece ciało. Objął ją ramionami i przytulił. Jej włosy jedwabiście muskały mu policzek. Piersi wpierały się w jego tors. Czuł jej oddech, bicie serca.

- Och, dziecinko, nie wiesz, co ze mną robisz.

Próbował zwalczać swój pociąg, ale wystarczył jeden uścisk, by go pobudzić.

Mollie natychmiast wyzwoliła się z jego ramion.

- Przepraszam, jeśli pozwoliłam ci sądzić, że...

- Mollie, ja nie chciałem. - Zrobił krok w jej kierunku i zatrzymał się. Całą siłą woli opanowała się.

- Bardzo mi przykro z powodu stryja Russa - powiedziała i szybko zmieniła temat. - Gdzie nauczyłeś się strzelać z łuku?

- Na farmie, gdzie dorastałem. - Flynn westchnął, godząc się z jej nieprzystępnością. W wielkich, zielonych oczach czaił się strach. - Czy pijackie zachowanie twego stryja obudziło jakieś wspomnienia?

- Nie mówmy o tym teraz.

- A kiedy, Mollie?

- Kiedy będę gotowa.

Odwróciła się od niego i ruszyła w głąb strychu. Przeklinała się w duchu za bezmyślność. Nie chciała żadnych seksualnych doświadczeń z Flynnem. Ale dotyk jego ciała wciąż jej towarzyszył.

Strych wydawał się nieznośnie gorący.

- Lepiej bierzmy się do roboty - powiedziała.

- Zajmij się tą skrzynką, którą ciocia Von zostawiła. A ja przejrzę resztę.

Zaczęła przekopywać się przez stertę drobiazgów, a Flynn otworzył pudło. Leżące na wierzchu papiery nie były obiecujące: stare rachunki i niepotrzebne notatki. Potem trafił na żyłę złota.

- Wielkie nieba, Mollie. To pierwsze wersje z poprawkami naniesionymi ręką twego ojca.

Wysunęła głowę zza starej lampy o połamanym abażurze. -I co?

- Nawet Marscel nie ma pierwszych wersji z poprawkami.

- To co?

- To jest to niezwykłe znalezisko dla biografa. Będę w stanie prześledzić jego sposób myślenia i ujmowanie tematu, jak nikt dotąd. To jak mapa po jego podświadomości.

Biała przebitka drżała mu w dłoni i Flynn nagle zdał sobie sprawę, jak mocno ją trzyma. To był przełom, którego potrzebował. Jego nowojorski wydawca naciskał, żeby coś w końcu złożył, a Flynn mówił jedynie o możliwości istnienia jeszcze jednego dzieła Locke'a.

To na jakiś czas zadowoliło wydawnictwo, ale minęły już wszystkie terminy na złożenie konspektu. Jeśli Flynnowi nie uda się napisać biografii, gdy Locke jest wciąż na fali, zlecenie może przypaść komu innemu. Komuś takiemu jak Edleman, ten wojowniczy pajac z bankietu.

Poprzekreślane maszynopisy stanowiły cenny materiał.

Bardzo ostrożnie Flynn szukał dalej. Niektóre rozdziały były tak pomazane, że niemal nieczytelne. I wiersze. Na marginesach kartek z wierszami widniały rysunki i jakieś wzorki. Niektóre się powtarzały, jakby gra w kółko i krzyżyk z zakrętasem pośrodku. Z jednym takim papierkiem Flynn podszedł do Mollie.

- Czy wiesz, co to może znaczyć? Uniosła głowę znad otwartego kufra.

- Wygląda jak wykres.

- Albo mapa?

Mollie przysiadła na piętach i otarła pot z czoła.

- Chyba nie sądzisz, że znajdziemy tu mapę z krzyżykiem w miejscu schowania skarbu?

- Zdarzały się dziwniejsze rzeczy.

Ich oczy się spotkały, ale Mollie szybko odwróciła wzrok. Dziwniejsze rzeczy, tak? Jak na przykład pociąg do mężczyzny, który ją wykorzystuje? Żeby wyzwolić się spod uroku Flynna, wskazała małe palisandrowe pudełeczko.

- Popatrz, co znalazłam. Mój ulubiony prezent gwiazdkowy. - Ostrożnie uniosła wieczko, odkrywając plastikową baletniczkę, wirującą na lusterku w takt uproszczonej „Sonaty księżycowej". -Dostałam to od babci Locke.

- Pamiętasz tamte święta?

- Miałam siedem lat. - Zastanowiła się chwilę. - A może sześć? Właśnie wypadł mi ząb.

- To całkiem wyraźne wspomnienie - powiedział.

- Ale to tylko pozytywka. Nic ważnego.

- Nie mamy zbyt wielu drzwi do twojej pamięci. Próbuj więc wszystkiego. - Wstał, by wrócić do swojego pudła. - Zamknij oczy i myśl o tym. Ja tu jestem obok, z papierami.

- Myśleć o pozytywce? -wzruszyła ramionami. Ta sugestia była tak samo niedorzeczna jak pomysł hipnozy. Zdecydowanie odstawiła pozytywkę na bok. Maszynopis musi tu być. Kto by się przejmował wspomnieniami?

Po kilku godzinach ciężkiej pracy w upale Mollie skończyła przegląd bałaganu po drugiej stronie strychu. Znalazła koronkowy szal, całe tony książek w twardych oprawach i sporo połamanych lalek, ale nie było tam nic, co przypominałoby maszynopis.

Późnym wieczorem, po kolacji z ciocią Von, gdy Flynn zniknął w swojej sypialni z pudłem wypełnionym papierzyskami, Mollie znów wzięła do ręki palisandrowe pudełeczko. W nocnej koszuli wyciągnęła się na łóżku. „Sonata księżycowa". Taka słodka, delikatna muzyka. Właśnie unosiła wieczko, gdy przez głowę przemknęła jej inna melodia. Bezimienna melodyjka. Próbowała ją przywołać jeszcze raz, ale bez skutku.

Mollie pogłaskała wypolerowane drewno i patrzyła, jak baletniczka kręci się bez końca. Miłe wspomnienie. Zamknęła oczy i przywołała obraz siebie jako małej dziewczynki, leżącej w tym samym pokoju na podwójnym łóżku, które dzieliła z kuzynką Dianą. Za oknem wielkie płatki śniegu wirowały cicho w świetle ulicznej latarni. Dźwięczna melodia wywierała na Mollie niezwykłe wrażenie, wypełniając całą jej świadomość delikatną serenadą.

A potem pojawiły się inne dźwięki. Mniej bożonarodzeniowe. Ostre głosy dorosłych, dochodzące z holu na dole. Słyszała niski pomruk ojca i piskliwe odpowiedzi matki. Nie dało się rozpoznać słów, ale ton nie pozostawiał wątpliwości. Jej rodzice kłócili się. Potem rozległ się głośny trzask.

Jak dziecko, powtarzając dorosłymi dłońmi te same gesty co wówczas, Mollie usiłowała stłumić gniew dźwiękami „Sonaty księżycowej". Głaskała błyszczącą powierzchnię wieczka pozytywki. Gdyby mogła być taką piękną baletnicą, wirującą bez końca na lustrze!

Po policzku spłynęła jej łza. Zamknęła gwałtownie pudełko i głosy w jej głowie ucichły. Zapadła w sen bez snów.

Gdy następnego ranka Mollie weszła do kuchni, Flynn i jej stryj siedzieli nad kawą. Stryj Russ spojrzał na nią załzawionymi, zaczerwienionymi oczami, ale był już trzeźwy. Na stole piętrzyły się atlasy i encyklopedie. Spod jednego tomu Flynn wyciągnął arkusik.

- Znalazłem to wczoraj wieczorem, Mollie. Jak sądzisz, co to jest?

Ujęła kartkę za brzegi. Jeszcze jeden przypominający wykres rysunek z podłużną plamą pośrodku. U góry widniało słowo: „Klucz".

- To musi być mapa- stwierdził stryj Russ. - Woody'ego fascynowały mapy, wszystkie te równoleżniki, południki, zwrotniki i tak dalej.

Mollie przytaknęła. Znowu gdzieś w zakamarkach pamięci zabrzmiała ta dziwna, bezimienna melodyjka, która na moment wróciła do niej poprzedniego dnia.

- To w środku to wyspa?

- Tak myśleliśmy. - Flynn machnął ręką w stronę książek. - Sądziliśmy, że może chodzi o Florida Keys, bo twój ojciec spędzał tam sporo czasu. Ale ten kształt nie pasuje do żadnej z wysp.

- Jest taki długi - zauważyła. - Może to półwysep?

- Może. Ale tu są jeszcze te linie dookoła. Jakby ten kawałek w środku był jednak oderwany od lądu stałego.

- To nie wiem - wzruszyła ramionami.

- Ja też nie. - Ciocia Von postawiła przed Mollie kubek i dzbanek świeżo zaparzonej kawy. - Ale Russ wie, gdzie moglibyście dzisiaj poszukać. W górach.

- No właśnie - potwierdził stryj Russ. - Był tam taki szałas, w którym zatrzymywaliśmy się podczas wypraw wędkarskich.

- Wynajmowali go tylko, oczywiście - dodała ciocia Von. - Ale było tam też takie sekretne miejsce dzieciaków.

- Jaskinia - wyjaśniła Mollie automatycznie, właściwie zupełnie o tym nie myśląc.

- Idealne miejsce na schowanie skarbu - powiedział Flynn.

Gdy tylko Mollie skończyła śniadanie, ciocia Von przegnała ich z domu. Flynn prowadził, a Mollie odczytywała wskazówki wypisane przez stryja Russa. - Chyba za chwilę trzeba będzie zjechać z autostrady.

- Ale ty nic nie pamiętasz?

- Skąd miałabym pamiętać? Ostatnia rodzinna wyprawa wędkarska odbyła się, kiedy miałam chyba z dziesięć czy jedenaście lat.

- Inaczej mówiąc, twoja luka w pamięci wciąż istnieje?

- Jak najbardziej.

Jej odpowiedź nie dotyczyła wspomnień wywołanych przez pozytywkę, ale Mollie nie była jeszcze w stanie o tym mówić. Groźny głos ojca kłócącego się z matką był najżywszym wspomnieniem, jakie jej się dotychczas nasunęło. Czymś niemal rzeczywistym. Jakby ojciec wciąż żył. Jakby czaił się za nią, czekając, aż się odwróci i rozpozna go.

Mollie zamrugała. Chciała przeczytać „Klucz", dowiedzieć się, jakie przesłanie ojciec jej zostawił. Może wówczas będzie gotowa, by się odwrócić i stanąć z nim twarzą w twarz.

Wyjechali już z miasta i znaleźli się na pogórzu. Wzniesienia porośnięte karłowatymi sosnami przydały nagle ich poszukiwaniom realności. Szukali zapisanych kartek, a nie ulotnych wspomnień.

- Czy coś tu wygląda znajomo? - zapytał Flynn.

- Góra to góra. - Wysunęła rękę przez otwarte okno samochodu, by poczuć prąd powietrza. - Czyż nie jest to zdanie jak z Gertrudy Stein? Może mój ojciec z nią też się zadawał.

- Ona jednak żyła nieco dawniej.

Flynn był spięty i Mollie zastanawiała się, czy to dlatego, że nie znaleźli maszynopisu na strychu.

- Czy coś się stało?

- Tak.

- Chciałbyś mi o tym opowiedzieć?

- No dobra, słuchaj, Mollie. Zacząłem powtórnie rozważać sensowność naszych poszukiwań. Dziś rano rozmawiałem z moim wydawcą. Nie jest tak podniecony odkryciem pierwszych wersji dzieł twego ojca jak ja. Oni chcą nieznaną powieść.

- Znajdziemy ją.

- Nie sądzę. Szczerze mówiąc, liczyłem na twoje wspomnienia. Nawet gdy mi powiedziałaś, że usunęłaś z pamięci duży fragment swojej przeszłości, sądziłem, że jakoś uda mi się przełamać blokadę. Ale po dzisiejszym poranku zrozumiałem nareszcie, dlaczego nic sobie nie przypominasz. I pewnie nigdy nie przypomnisz.

- O czym ty mówisz?

- Wygląda na to, że tu wszyscy cierpią na amnezję. Wczoraj twój wuj był pijany i zachowycwał się obrzydliwie. Dzisiaj udawaliście, że nic się nei stało. – A co by dały przeprosiny? Oczywiście że jest mu przykro. A my mu oczywiście wybaczamy,

- Wybaczacie i zapominacie- powiedział Fllin. Nie rozumiesz Mollie? Nauczono cię zapominać i to się nie zmieni.

Kiwnęła głową.

Mollie patrzyła przez okno na wąską, krętą drogę. Wśród sosen dostrzegła błysk wijącego się strumyka. Pomysł Fllina wydawał jej się niebezpieczny.

Wyciągnął z kieszeni kartkę przebitki z naszkicowaną mapą.

Obracała papier na wszystkie strony.

- Nie mam pojęcia, co to jest. Może bym wiedziała, o co chodzi, gdzyby były tu zaznaczone równoleżniki i południki. – Znowu rozbrzmiała jej w glowie ta dziwna melodyjka. Zanuciła ją?- Prześladuje mnie ta melodia, znasz ją?

Posłuchał uważnie.

- Nie, nie wydaje mi się znajoma. Ale powtórz ją. Może razem sobie przypomnimy.

Nucenie tej melodii Flynuowi wywołało u Mollie dziwne poczucie intymności. Flynn powtarzał za nią tony, a Mollie czuła się, jakby oddawała mu kawałek siebie. Nie bardzo jej to odpowiadało. Nie znała właściwie Flynna, nie ufała mu.

- Chyba źle oceniłeś sytuację. Jestem pewna że moje wspomnienia nie mają nic wspólnego z tą książką.

- A co z kluczem do siebie samej? – przypomniał jej. Przecież zcydowałaś się dołączyć do mnie, zęby pogodzie się z przeszłością.

- Mądrala z ciebie, co? - Zacisnęła zęby.-No dobrze. Porozmawiajmy o przeszłości.

- Zacznijmy od czegoś oczywistego. Jak twój ojciec pracował? Bez względu na to, jak późno położył się spać, zawsze wstawał o świcie, siadał przy biurku i zaczynał pisać.

- Skoro tak mówisz.

- Czy pamiętasz jego biurko?

- Nie, widziałam tylko zdjęcia ojca siedzącego przy biurku.

- Pomyśl o tych zdjęciach - zachęcał ją łagodnie.- Twój ojciec pracował zawsze wcześnie rano. Przy biurku.

- A butelkę trzymał w dolnej lewej szufladzie.

Gdzieś w zakamarkach pamięci pojawił się obraz. Jej ojciec. Jego biurko. Nienawidziła tego biurka bo gdy przy mm siedział, w ogóle przestawała dla niego istnieć.

- Pisał ręcznie - podpowiadał jej Flynn. - A potem przepisywał pierwszą wersję na maszynie. Wyobraź sobie dźwięk maszyny do pisania.

Próbowała, ale słyszała tylko chrzęst żwiru

- Zapisane strony trzymał w drewnianej skrzynce - mówił dalej Fłynn. - Czy coś ci się przypomina, Mollie?

- Kiedy kończył pracę - powiedziała – zdejmował okulary i tarł oczy. I otwierał dolną lewą szufladę. - Ostry ból przeciął nić jej wspomnień. - Przykro mi. Nic więcej nie przychodzi mi na myśl,

- To jakiś początek.

- Było tam coś jeszcze. Coś, co tyka. Zegar? Nie, coś innego. - Mollie czuła, jakby stała na progu odkrycia. Rzeczywiste wspomnienie było tuż, tuż, mogła go niemal dotknąć. Mgła spowijająca jej pamięć stała się już zaledwie lekką mgiełką. Wspomnienia zaczynały przybierać formę. Wycofała się w popłochu. - Nie wiem.

- Spróbuj, Mollie. Spróbuj jeszcze raz.

Tykanie powróciło, coraz wyraźniejsze. Ale był to miły dźwięk, nie przerażający. Usłyszała śmiech ojca. A potem wszystko znikło. Dojechali do końca drogi prowadzącej ku jaskini. Mollie czuła suchość w ustach. Przełknęła z wysiłkiem.

- Jesteśmy prawie na miejscu. Później się nad tym zastanowię.

Flynn widział, jak znów zatrzaskują się drzwi do jej przeszłości. Przez moment wydawało mu się, że Mollie sobie coś przypomina, bo jej zielone oczy złagodniały, a wargi rozchyliły się, jakby już, już miały ulecieć z nich słowa. A potem wycofała się.

Choć był to dopiero drugi dzień poszukiwań, Flynn jeszcze nigdy nie czuł się tak sfrustrowany. Wspomnienia Mollie na pewno stanowiły wspaniałe źródło wiadomości, ale nie potrafił do nich dotrzeć. Dlaczego, do diabła? Jej przeszłość nie mogła przecież być tak straszna. Musiały w niej być także dobre chwile. Więc czego ona się tak boi?

Wysiadł z samochodu i dołączył do niej na brzegu strumienia.

- Jesteś zły - stwierdziła.

- To nie twoja wina, Mollie. Nie jestem najcierpliwszym facetem na świecie. Jeśli czegoś chcę, to po to sięgam. Ale nie mogę złapać cię i wytrząsnąć z ciebie tych wspomnień.

- Nie próbuję ci utrudniać życia.

- No to skup się. Cofnij się pamięcią w tamte lata. Cokolwiek się z nich wynurzy, pamiętaj, że jestem tutaj i pomogę ci.

- Do chwili odnalezienia maszynopisu. A potem się pożegnamy i ty wyruszysz po nowe zdobycze.

- Zostanę, jeśli będziesz mnie potrzebowała.

- Opiekować się biedną Mollie? Tą emocjonalną inwalidką? Nie, dziękuję. Nie potrzebuję niczyjej litości, do diabła.

- Możesz mnie przeklinać, ile chcesz, ale nie przeklinaj siebie. To twoja przeszłość. Zapoznaj się z nią. Złość się, czuj ból, poroztkliwiaj się nad sobą. Masz do tego prawo. Twoi rodzice przeszli przez paskudny rozwód. Twój ojciec był pijakiem. Umarł młodo. Ale przecież jakieś jasne momenty też się zdarzały.

Rozzłościła się na takie upraszczanie sprawy.

- Więc uważasz, że wystarczy wykarczować osty, żeby dotrzeć do róż?

- W pewnym sensie. Każdy ma w dzieciństwie jakieś kłopoty. Odsuń je na bok, Mollie. Potrafisz to zrobić.

- Tak po prostu? Machnąć ręką i iść dalej? - Wpatrywała się w niego. - Czy nie rozumiesz, że właśnie to usiłowałam robić? Nie myśleć o trudnym dzieciństwie, zapomnieć, że jestem córką Woodrowa Locke'a? I udawało mi się, póki się nie pojawiłeś z twoimi cholernymi pytaniami.

- No, jeśli pominiesz brak więzów uczuciowych z kimkolwiek i stany lękowe.

- Daj mi spokój. - Odwróciła się w gniewie i ruszyła do lasu.

Flynn zareagował natychmiast. Gwałtownie schwycił jej ramię. Zacisnął zęby, a oczy zmieniły się w bryłki lodu. Mollie widziała, że stara się opanować. Gdy w końcu przemówił, jego głos był niebezpiecznie spokojny.

- Nie dam ci spokoju, Mollie. Będę z tobą, przypominając ci, naciskając cię, aż znajdziesz to, czego szukasz.

- Puść moje ramię.

- Z przyjemnością.

Rozluźnił palce i Mollie cofnęła się. Długimi krokami ruszyła ścieżką w głąb lasu. W zaroślach drżącej osiki przystanęła i suchymi oczyma rozejrzała wokół, po zielonych wzgórzach. Ostry zapach ziemi drażnił jej nozdrza przy każdym oddechu.

Powinna wycofać się teraz, zanim utraci kontrolę nad swoim życiem. I co z tego, że ojciec napisał dla niej książkę? Powinna zostawić Flynna, uciec od niego, powrócić do spokojnego życia. Ale wiedziała, że tego nie zrobi. Coś Flynnowi obiecała, a Mollie była kobietą, która dotrzymuje obietnic. Do diabła z Flynnem. Nie da mu tej satysfakcji. Przypomni sobie. Znajdzie „Klucz".


ROZDZIAŁ 6


Flynn podążał za Mollie, starając się patrzeć na boki, wniebo albo gdzieś w dal, byle nie na nią. Jej nogi w obcisłych dżinsach szczególnie go rozpraszały. Jasne było, że ta kobieta nim pogardza. Tylko wariat uważałby ją wciąż za atrakcyjną. Była uparta, niesympatyczna i nieprzychylnie nastawiona. Nie chciał się nią przejmować. A dokładniej, nie chciał poddawać się jej urokowi.

Jej ocena łączących ich stosunków była właściwa. Znajdą tekst, a on sobie pójdzie, by podejmować inne wyzwania. Czy to jest nie w porządku? Niczego więcej nie obiecywał. Ona też nie. W gruncie rzeczy nie wiadomo, kto tu kogo wykorzystuje,

Patrzył, jak sunie przed nim, jak rytmicznie ruszają się jej biodra i ramiona. Mógł się przyglądać bez rozpadania się na kawałki. No to co, że mu się podoba? Ale wtedy Mollie odwróciła się i spojrzała na niego błyszczącymi oczyma, a usta miała żałośnie skrzywione. I wszystkie dobre postanowienia Flynna diabli wzięli.

- Przepraszam - powiedziała, - Nie powinnam była na ciebie napadać.

- Przeprosiny przyjęte. - Pokonał szybko dzielący ich dystans. - A ja nie powinienem był tak cię naciskać.

- Może i nie. - Zeszła ze ścieżki na przytulną, zieloną polankę nad brzegiem strumienia i oparła się o płaską skałę. - Nie znajdziemy„Klucza" w Denver. Nie było go na strychu, a nie sądzę, żeby gdzie indziej w domu pozostał tyle lat nie zauważony. Niechętnie, ale muszę przyznać, że miałeś rację, Flynn. Wszystkie wskazówki są prawdopodobnie ukryte w mojej głowie.

Przysiadł na skale naprzeciw niej.

- A co z tą jaskinią?

- Wątpię. Nie jestem nawet pewna, czy ojciec o niej wiedział. To była kryjówka moich kuzynów i moja.

- Niestety, chyba masz rację. -Flynn pokiwał głową. - Ale twój ojciec był nieprzewidywalny, więc wszystko jest możliwe.

Z ogromnym zaskoczeniem uświadomił sobie, że wcale nie chce znaleźć maszynopisu w jaskini. Znaczyłoby to bowiem, że poszukiwania są skończone i nie ma po co dłużej zostawać z Mollie. Nie był jeszcze przygotowany do rozstania.

- Więc wyprawa do Denver była stratą czasu.

- Wcale nie. - Zaczął wyliczać korzyści płynące z tej wizyty. - Po pierwsze, znalazłem te wspaniałe pierwsze wersje. Po drugie, twój stryj potwierdził istnienie „Klucza". - Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął kartkę przebitki. - No i znaleźliśmy tę mapę.

Mollie ujęła kartkę i przyjrzała się uważnie rysunkowi.

- Kształt nie odpowiada żadnej z wysepek Keys?

- Raczej nie.

- Z jaką inną wyspą można by powiązać mojego ojca? Hawaje? Może Japonia?

Flynn potrząsnął głową.

- Dzielił czas miedzy Kolorado, Paryż, Keys i Nowy Jork.

Mollie ustawiła mapkę tak, że kleks w środku był niemal pionowy.

- Powiedziałeś: Nowy Jork?

- Manhattan. - Flynn odchylił się na skale i spojrzał w niebo przez sosnowe gałęzie. - Jak mogłem tego nie zauważyć? Ta wyspa to Manhattan.

- Raczej trudno będzie ją przeszukać - zauważyła Mollie, marszcząc brwi. Nie była na Manhattanie od rozstania z Siergiejem i perspektywa poszukiwania wytyczonych rytmów serca akurat tam nie bardzo jej odpowiadała.

- No dobra. - Flynn usiadł prosto. - Jeśli w jaskini nic nie znajdziemy, następnym przystankiem będzie Nowy Jork. To nawet dobrze, bo i tak powinienem spotkać się z wydawcą. A ty? Pojedziesz ze mną, Mollie?

Wstała i otrzepała spodnie. Manhattan? Greenwich Village? To jakby wchodzić prosto w paszczę lwa. Rzuciła Flynnowi szybkie spojrzenie. Patrzył na nią pytająco. Jak może wyglądać tak niewinnie? Gdyby tylko mogła mu zaufać, byłoby jej łatwiej.

- Jeśli to konieczne, pojadę do Nowego Jorku -rzekła w końcu z westchnieniem. -A teraz chodźmy do jaskini.

Rozejrzała się, przyjrzała drzewom i skałom. Nie była tu od bardzo, bardzo dawna. Przeskoczyła strumień.

- Mollie, czy wiesz, którędy iść?

- Chyba tak. - Przedzierała się przez krzaki wzdłuż strumienia. Po pewnym czasie zatrzymała się i wyciągnęła rękę. - Tam, na górze, jest wejście do jaskini. Dokładnie naprzeciwko.

Strumień płynął tu wąskim, ciemnym tunelem między wielkimi głazami. Pogłaskała zimny, porowaty kamień i zajrzała w głąb przejścia. O tak, była tu już kiedyś, w tajemnej kryjówce, w której czuła się bezpieczna.

Ściągnęła adidasy i skarpetki.

- Musimy wejść do wody, żeby się tam dostać.

- Cudownie. Wiesz, jaka zimna jest ta woda?

- Ale z ciebie poszukiwacz przygód - zakpiła. - Najpierw wspinasz się na Mount Everest, a potem boisz się zamoczyć nogi.

- To nie był Mount Everest, tylko Mount Rainier - mruknął. - Marscelowi się pokręciło.

- No, w każdym razie, jak przeciśniemy się między tymi głazami, będziemy musieli się trochę powspinać.

Podwinęła nogawki, weszła do lodowatej wody i aż pisnęła z radości. Rozmigotany w słońcu strumień obmywał jej stopy i łydki. Mollie ostrożnie posuwała się w górę, wchodząc w końcu w utworzoną przez głazy nawę. Wielkie kamienne bryły, zawieszone wysoko, wydawały się chwiać, w każdej chwili gotowe runąć w dół. Ale Mollie pamiętaia, że nie zmieniły pozycji przez lata jej nieobecności,

Przez szczelinę między skałami padały promienie słońca, rozświetlając powierzchnię małego stawu. Powyżej bulgotał radośnie niewielki wodospad.

- Jak tu pięknie - rozległ się echem głos Flynna.

A Mollie była już daleko przed nim. Włożyła na powrót buty i wspinała się po stromej skalnej ścianie, z nieomylnym instynktem znajdując uchwyty i zaczepienia dla dłoni i stóp. Nie myślała, nie zastanawiała się, aż osiągnęła nadwieszoną półkę przed wejściem do jaskim.

Na kolanach wczołgała się do środka. Jaskinia była wilgotna i tylko na tyle duża, żeby pomieścić ją i jej stryjeczne rodzeństwo. Pomacała za kamieniem i wyciągnęła ogarek świecy i pudełko zapałek, starannie owinięte w kawałek folii.

- Nie do wiary - szepnęła, zdumiona. - To niesamowite, że wciąż tu są.

Usłyszała dochodzące z zewnątrz przekleństwa Flynna.

- Mollie, gdzie jesteś? - wołał.

- Tu, na górze. - Wysunęła głowę z jaskini. Dostrzegł ją i rozłożył szeroko ręce.

- A jak się tam dostałaś?

- Wdrapałam się. To nietrudne, nie śpiesz się. Promień słońca wydobywał złote blaski z jego czupryny, gdy szedł w górę strumienia. Mollie zauważyła, że zmoczył sobie nogawki. Z trudnością pokonywał teraz stromą skałę, na którą ona wdrapała się jak po drabinie. Zmarszczyła brwi, nagle pełna wątpliwości. Czy naprawdę chce zaprosić Flynna do jaskini? Do swojej kryjówki?

Był coraz bliżej. Przez chwilę miała ochotę wyjść z jaskini, powiedzieć, zgodnie z prawdą, że nie ma tu żadnego śladu po zaginionym maszynopisie, i wrócić do samochodu. Bliskość Flynna stanowiła zagrożenie, a Mollie obawiała się odsłonić przed człowiekiem, który otwarcie przyznał, że chce ją wykorzystać.

Flynn był już pod półką.

- Pomóż mi, Mollie.

- Jesteś za ciężki - zawahała się. - Nie dam rady cię podciągnąć.

Ale gdy się poślizgnął, odruchowo złapała go za rękę. Używając jej dłoni jak kotwicy, Flynn pokonał występ i padł plackiem koło Mollie.

- No, to była niezła zabawa.

- Jesteś mokry.

- Poślizgnąłem się w strumieniu - przyznał. - Więc pewnie jestem również cały posiniaczony.

- To fatalnie - oświadczyła nerwowo. - Bo właśnie stwierdziłam, że nic tu nie ma.

- Sądzę, że twój ojciec nigdy tu nie był.

- Dlaczego?

- Bo napisałby o tym. Nie gram w tej samej lidze co on, ale też jestem pisarzem. A to miejsce jest fantastyczne. Sposób, w jaki te skały się schodzą. Wodospad. Przesączające się w dół światło. Coś pięknego. Jedna z metafor natury. A w żadnym dziele twego ojca nie znalazłem wzmianki o takiej jaskini.

- Może wspomniał o niej w tym maszynopisie, którego szukamy?

Flynn potrząsnął głową.

- To miejsce należy do ciebie, Mollie. Nie do twego ojca. I cieszę się, że mnie tu przyprowadziłaś.

Czuła, że jest zbyt blisko. Szept wodospadu otaczał ich z groźną intymnością.

- Lepiej wracajmy.

- Nie pokażesz mi wnętrza swojej jaskini?

Mollie starała się zachowywać swobodnie, ale czuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Od czasów dzieciństwa nie odsłoniła się tak bardzo przed drugim człowiekiem. Wiedziała jednak, że jeśli odmówi, Flynn to zrozumie.

- Pójdę pierwsza- powiedziała. -Tam jest ciemno.

Wewnątrz jaskini wymacała zapałki. Po chwili udało jej się zapalić świecę.

- No dobrze, Flynn, możesz wejść.

Gdy przeciskał się przez wąskie wejście, Mollie ze świeczką w dłoni obchodziła jaskinię, przyglądając się ścianom.

- Tu są moje inicjały - wskazała.

Światło świecy tańczyło na jej twarzy i Flynn patrzył zafascynowany. Od wilgoci włosy Mollie skręciły się w kędziorki. Oczy rozświetlał wewnętrzny ogień. Już dawniej podejrzewał, że jest czarodziejką. Teraz wiedział to na pewno.

- Popatrz - wskazała inne miejsce. - D.L. To Diana Locke, moja stryjeczna siostra, rok ode mnie młodsza. Ma za sobą trzy małżeństwa i żadnych dzieci.

- Jaka szkoda. Ta jaskinia powinna być tajemną kryjówką przekazywaną z pokolenia na pokolenie.

Mollie usiadła po turecku na podłodze.

- To miły pomysł. Chciałabym udawać, że na całym świecie tylko moi kuzyni i ja wiedzą o jej istnieniu.

- I ja.

- I ty. - Jego obecność jakoś jej nie przeszkadzała. W tej ciasnej przestrzeni Flynn nie był biografem, bo to miejsce nie miało żadnego związku z jej ojcem. - Ale nie możesz zostać członkiem klubu, póki nie poddasz się uroczystej inicjacji.

- Co mam robić?

- Jesteś pewien, że chcesz należeć? Ten klub nie ma nic wspólnego z życiem i twórczością sławnego Woodrowa Locke'a. Czy nadal cię to interesuje?

Potaknął z wyraźną szczerością. Ustawiając między nimi świeczkę, Mollie usiłowała sobie przypomnieć reguły inicjacji.

- Musisz odpowiadać na moje pytania. Najpierw powiedz, kim jesteś.

- Nazywam się...

- Nie, nie - przerwała mu. - Nie składasz się z dat i faktów. Musisz powiedzieć jakiś swój sekret. Coś, czego nikt oprócz ciebie o tobie nie wie.

Flynn zastanowił się. Przed oczyma przesunęły mu się obrazy z licznych podróży. Wieża Eiffla o świcie. Niezwykła zieloność irlandzkich łąk. Jakie miał sekrety? Pomyślał o morzu, o koralowych głębiach, w których nurkował, i o ciemnych, sztormowych falach. W końcu przemówił.

- Boję się ciemności. Nie ciemności nocy, ale mroku, który nie pozwala wyraźnie widzieć.

- Mów dalej.

- Podczas pierwszej wyprawy moją łodzią utknąłem w gęstej mgle niedaleko Seattle. Znajdowałem ńę najwyżej pięć mil od brzegu, ale byłem tak przerażony, że o mało nie umarłem. Zamiast zająć się łodzią, schowałem się pod pokładem. Spanikowałem.

- I jak się to skończyło?

- Usłyszałem śpiew wielorybów. To znaczy, nie wiem, czy tam w ogóle były jakieś wieloryby, ale wyraźnie dotarł do mnie niski, pierwotny dźwięk, który wyciągnął mnie na pokład. Wtedy zobaczyłem błysk światła i popłynąłem w tamtą stronę, ku bezpieczeństwu,

Mollie nie skomentowała tego wyznania, lecz zadała następne pytanie.

- Co przynosisz do tej tajemnej kryjówki? To musi być coś z twojej odległej przeszłości.

Zapadła pełna spokoju cisza.

- Nic mi nie przychodzi do głowy - stwierdził z namysłem. - Wyrastałem na farmie i było to okropnie nudne.

- Czy to znaczy, że nie tylko ja mam luki w pamięci? - roześmiała się Mollie.

- Nie, ja pamiętam, ale moje dzieciństwo było zupełnie nieciekawe.

- Powtarzam, co przynosisz do tego miejsca?

- Solidny fundament - rzekł w końcu. - Dzień po dniu te same zajęcia. Wstawanie o świcie, by wydoić krowy, zebrać jajka i zamieść werandę. Przynoszę również dobre zdrowie. Na farmie rodziców nauczyłem się dbać o moje ciało i o wszystko, co wokół mnie rośnie. W tym także o braci i siostry. Była nas piątka, a ja byłem najstarszy.

- Dla mnie to brzmi wspaniale. Tak żałuję, że nie wychowywałam się na farmie.

- Cóż za ironia losu. Ja bym się z tobą zamienił bez wahania. Tam, na farmie, śniłem o takich przygodach i trybie życia, jakie dla ciebie były zapewne czymś codziennym.

- Nie mamy wiele ze sobą wspólnego, prawda?

- Nie na pierwszy rzut oka - przytaknął.

Mollie odchrząknęła.

- Teraz przechodzimy do następnego etapu. Musisz napisać na ścianie swoje inicjały. - W kącie jaskini znalazła kawałek gałęzi właściwej grubości. – Opalaj koniec nad świecą i kopciem pisz na ścianie.

Gdy Flynn pracowicie nanosił na ścianę swoje inicjały, Mollie myślała o jego odpowiedziach. Najwyraźniej był niespokojnym duchem. Poszukiwanie przygód było reakcją na monotonię wieku dorastania. Człowieka, który nie może usiedzieć w miejscu, nikt nie uzna za tępego nudziarza.

Skończył pisać „F" i zabrał się za „C". Taki człowiek nigdy nie osiądzie w jednym miejscu, pomyślała. Zobowiązania nie bardzo pasują do przygód. Niewątpliwie nie powinna się w nim zakochiwać. Chyba że chce mieć złamane serce.

- Już - powiedział. - Skończyłem.

- Witaj w klubie. - Uroczyście uścisnęła mu dłoń. Gdy próbował przyciągnąć ją bliżej, odsunęła się. - Teraz jesteśmy przyjaciółmi na całe życie.

- Przyjaciela można pocałować.

- Tak - szepnęła. - To prawda.

Świeczka migotała w małej, wilgotnej jaskini, nadając twarzy Flynna niemal mistyczny wyraz. Mollie uniosła się na kolanach, oparła mu rękę na ramieniu i poważnie spojrzała w oczy.

Objął ją w talii. Nie opierała się. Jego wargi przesuwały się po jej ustach, twarde i kuszące. Gdy język Flynna poszukał wejścia, chętnie przyjęła go i odpowiedziała tym samym. Jego usta były gorące i budziły w niej ogień.

Uniosła ramiona i objęła Flynna za szyję, przyciągając go bliżej, aż ich ciała przylgnęły do siebie. Chłonęła jego siłę, tęskniła za uczuciem pobudzenia, pragnęła czuć, że żyje.

Lekko dotknął jej piersi, a Mollie jęknęła z radości i zaskoczenia. Flynn był niebezpieczną podnietą, ale po raz pierwszy w życiu pragnęła zaryzykować, porzucić rutynę dla zmysłowej przyjemności. To tylko pocałunek, mówiła sobie. Tylko jeden pocałunek.

Pieszcząca dłoń zmieniła jej sutki w małe, twarde pączki. Mollie drżała z napięcia. Gdy Flynn położył ją na kamiennej podłodze, nie zaprotestowała. Zimna powierzchnia skały stanowiła niezwykły kontrast z jego gorącym ciałem. Spojrzał na nią z góry, uśmiechając się, dzieląc intymną chwilę.

Przesunęła dłońmi po piersi i ramionach Flynna, przyciągnęła bliżej, aż poczuła ciężar jego torsu. Długie nogi splątały się. Czuła jego podniecenie i dreszcz odpowiedzi u zbiegu swych ud. Pod pocałunkami budziło się w niej życie, gdzieś w środku stawała się lekka i nieważka.

Skrzywiła się, bo ostry kamyk wbił się jej w plecy. Flynn uniósł się natychmiast.

- Wszystko w porządku?

Kiwnęła głową, niezdolna przemówić. Jego niebieskie oczy, nieco w tej chwili nieprzytomne, błyszczały.

- Oddałbym rok życia za łóżko. Teraz.

Uśmiechnęła się. Może nie był to właściwy czas. I na pewno niewłaściwe miejsce. Ale była zadowolona z tego, czego razem doświadczyli. Magia pocałunku była jej potrzebna.

- Nie chcę przestawać, Mollie. Mógłbym cię całować bez końca.

Zmusiła się, by usiąść, ujęła jego twarz w dłonie.

- Nie teraz, Flynn.

- Ale niedługo? - Jego oczy lśniły męskim, zmysłowym żarem. - Jestem niecierpliwy. Chcę się z tobą kochać.

- A co potem? - Poklepała go po policzku. Pożądanie wypełniało jej ciało, ale umysł już kontrolował sytuację. - Nie ma dla nas przyszłości.

- Wiem,że to nie był przyjarielski pocałunek, Mollie. Pragniesz mnie. Tak bardzo, jak ja pragnę ciebie.

- Tego nie możesz wiedzieć - zaprzeczyła. - Może wiesz wszystko o moim ojcu, ale mnie wcale nie znasz.

- Chcę cię poznać. Bardzo chcę.

- Bardziej niż znaleźć „Klucz"?

Na jego twarzy odbiło się niezdecydowanie. Miała swoją odpowiedź.

Zgasiła świeczkę, zapakowała ją i schowała za kamieniem. Potem wysunęła się z jaskini, w wysoką nawę skał, gdzie wodospad szeptał cicho i zmysłowo. Flynn dołączył do niej na skalnej półce.

- Nowy Jork - powiedział. Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie.

- Tak.

W Kolorado nie było więcej wskazówek, więc można spróbować w Nowym Jorku. Mollie już czuła niepokój. Nowy Jork jest jednym z największych miast na świecie, ale Manhattan jest zbyt mały, by mogła uniknąć wspomnień o Siergieju i dalszej przeszłości. To tam właśnie rozpadło się małżeństwo jej rodziców.

ROZDZIAŁ 7


Gorący strumień spływał po plecach Mollie, rozluźniając jej zmęczone mięśnie. Łazienka w hotelu na Manhattanie nie była tak malownicza jak sekretna górska jaskinia, ale Mollie dostrzegała pewne podobieństwa: zmysłowy szum wody, poczucie intymności i całkowity zamęt w jej uczuciach do Flynna.

Wczoraj mało brakowało, a kochałaby się z nim.

Wieczorem, po telefonie do wydawnictwa z informacją, że będzie w Nowym Jorku, Flynn wydawał się ponury i daleki. A może to ona miała kiepski nastrój? W każdym razie przez cały wieczór rozmawiała tylko ze stryjostwem.

Rano, w samolocie, Flynn przeglądał zamazane pierwsze wersje książek jej ojca. A Mollie spała. Dwadzieścia minut temu wypadł z jej pokoju hotelowego, wściekły, że nie chciała z nim pójść na spotkanie z redaktorem.

Dziesięć minut temu wpadł z powrotem, by jej powiedzieć, iż rozumie jej stanowisko. I zaprosił ją na kolację. Przez cały ten czas nie rozmawiali o jej wspomnieniach. Ani o wzajemnych stosunkach.

Zachowanie Flynna działało na nerwy tak zorganizowanej osobie jak Mollie. To z kolei prowadziło do rozważań, po co w ogóle przyjechała do Nowego Jorku. Ta ghipia mapka narysowana ręką ojca nic jej nie mówiła, poza faktem, że Manhattan jest wyspą. I ma coś wspólnego z „Kluczem".

Wytarła się do sucha, nałożyła szlafrok, wróciła do pokoju i rozsunęła zasłony. Przywitał ją widok ponurej ściany budynku naprzeciwko. Kiedy mieszkała z rodzicami w Nowym Jorku, okna ich mieszkania wychodziły na Central Park. Mapa nie mogła jednak dotyczyć tamtego apartamentu - od dawna zajmował go ktoś inny. Więc co pokazywała? Marscel wiedział o wszystkich skrytkach i sejfach bankowych, znał wszystkich przyjaciół rodziny i na pewno nie przegapiłby nieznanego maszynopisu.

Mollie przysiadła na brzegu łóżka i wykręciła numer telefonu Marscelów. Odebrała gospodyni.

- Dzień dobry, mówi Mollie Locke. Czy zastałam Claudine?

- Mollie? Wyszli oboje na spotkanie z tobą. W jakimś wydawnictwie.

- Dziękuję.

Odłożyła słuchawkę i popatrzyła z niechęcią na telefon. Marscelowie poszli niewątpliwie na to spotkanie z Flynnem i redaktorem. Nie podobało jej się to. Gdy John Marscel w coś się angażował, zawsze kończyło się to walką. Przyjrzała się z namysłem miłemu, ale pozbawionemu wyrazu otoczeniu. To pokój hotelowy, nie kokon. Nawet jeśli zabarykaduje drzwi, nie będzie bezpieczna.

Ostatni jej pobyt na Manhattanie wiązał się ze zdradą Siergieja. Teraz była starsza i mądrzejsza. Nic takiego więcej się nie zdarzy. Lepiej coś robić, zamiast siedzieć i czekać, aż świat się zawali.

Ubrała się szybko, umalowała i wyszła z hotelu. Panował lipcowy upał, ale szła szybko, czerpiąc pociechę z anonimowości nowojorskich tłumów.

Odnalazła budynek wydawnictwa i weszła do środka. Na ósmym piętrze recepcjonistka skierowała ją do sali konferencyjnej.

Drzwi były zamknięte, ale ze środka słychać było podniesione głosy. Rozpoznała głos Flynna i Marscela. Z ręką na klamce, przez moment walczyła z pragnieniem ucieczki, ale z determinacją otworzyła drzwi. Nie była już małą, przestraszoną dziewczynką.

W sali konferencyjnej rzucał się w oczy projekt okładki wielkości plakatu: „Klucz", autor: Woodrow Locke. Mollie wpatrywała się w projekt, a piętnaście zgromadzonych osób wpatrywało się w nią.

Claudine wstała, podeszła do Mollie i szepnęła, ściskając ją:

- Miałaś rację, że nie chciałaś przyjść. Będzie rozróba.

- Cześć, Mollie - zabrzmiał glos Marscela. - Niezłe zgromadzenie, co? Stary Woody ciągle potrafi ich zwabić.

- Tak - odpowiedziała sucho. Wskazała na projekt okładki. - Ale jeśli jesteście tu po to, by rozmawiać o książce, która zapewne nie istnieje, to spotkanie jest pozbawione sensu.

- Dokładnie to samo im powiedziałem - mruknął Flynn, podając Mollie krzesło. -Może usiądziesz?

- Wolę postać. Nie zostanę tu długo. - Jej spojrzenie zatrzymało się na człowieku, który wydawał się znajomy. - Profesor Edleman.

- Jestem zaszczycony, że pani mnie pamięta.

Ostatni raz widziała go leżącego na podłodze po bójce z Flynnem.

- Pamiętam. Co pan tu robi?

- Jestem ekspertem w sprawach twórczości pani ojca. Jeśli „Klucz" istnieje, będę potrzebny, by wydać opinię o jego autentyczności.

- Witam panią. - Zażywna kobieta przedstawiła się jako starszy redaktor. - Bardzo nam wszystkim miło panią poznać.

Marscel zachichotał.

- Jak stadu wilków, które spotyka jagnię.

- Możesz mówić jaśniej, Marscel? - spytała Mollie.

- Zapewne umknęło to twojej uwagi, ale to poszukiwanie skarbu interesuje wiele osób. Nawet jeśli nic nie znajdziecie. Odrzuciłem już dwie prośby o historię twojego życia. A ten tam facet - wskazał bardzo młodego mężczyznę siedzącego przy końcu stołu - chciałby nakręcić o tobie film.

- O mnie? - Mollie była przerażona. Od lat nękali ją naukowcy i dziennikarze, ale zawsze chodziło im o jej ojca.

- Mamy nadzieję wydać „Klucz" - wyjaśniła redaktorka - ale jeśli poszukiwania spełzną na niczym, historia pani życia może być fascynująca. - Wskazała dwóch mężczyzn w podobnych garniturach. - Ci panowie są z działu marketingu i uważają, że pani biografia może okazać się bestsellerem. A Flynn Carlson mógłby ją napisać.

- Nie sądzę - wtrącił się Edleman. - Jest zbyt zaangażowany.

- Profesorze Edleman, bardzo proszę - napomniała go redaktorka. - Jeszcze nie podjęliśmy żadnych decyzji.

- Biograf musi mieć dystans - kontynuował Edleman - a Flynn najwyraźniej wpadł po uszy. On nie...

- Przepraszam - przerwała mu Mollie, - Profesorze Edleman, czyżby proponował pan napisanie mojej biografii?

- Owszem. To zresztą dla pani komplement.

- Nie wyraziłam zgody na nic takiego.

Zauważyła, że twarz Edlemana rozjaśnia powoli obleśny uśmieszek, i przypomniała sobie, że napisał już kilka nie autoryzowanych biografii, łącznie z biografią jej ojca. Najwyraźniej nie przejmował się zbytnio zgodą osoby opisywanej. Mollie wyprostowała się.

- Profesorze Edleman, jeśli napisze pan cokolwiek na mój temat, opublikuje choćby jeden akapit, mój prawnik - tu obecny John Marscel - poda pana do sądu za oszczerstwo i prześladowanie. A ja osobiście postaram się, żeby był to koniec pana kariery.

- No tak, znaczy się - redaktorka odchrząknęła. - A zatem, może wolałaby pani, żeby Flynn...

- Na nic takiego się nie zgodziłem - uciął Flynn ostro. - Podpisałem umowę wyłącznie na biografię Woodrowa Locke'a.

- On chce więcej forsy - wtrącił jeden z ludzi od marketingu.

Flynn odwrócił się gwałtownie.

- Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy.

- Akurat! - powiedział drugi. - Ale musimy szybko działać. Za rok alkoholizm może już nikogo nie interesować. - Kiwnął głową w stronę Mollie. - Pani ojciec był alkoholikiem, nie?

Brutalność tego pytania odebrała Mollie mowę. Czy wszyscy wiedzieli o problemie jej ojca? Odwróciła się do Marscela, który ze smutkiem pokiwał głową. To było ostateczne potwierdzenie. Skoro nawet John Marscel, przyjaciel i największe oparcie Woodrowa Locke'a, nie występuje w jego obronie, to znaczy, że nie ma żadnych wątpliwości co do alkoholizmu jej ojca.

- No jak? - naciskał handlowiec. - Tak było, nie? A pani też pije?

- To, szanowny panie, nie pański interes - wtrącił ostro Flynn. - A zresztą to wszystko tylko projekty. Jeśli o mnie chodzi, to możecie wszyscy iść do...

- Chciałabym przypomnieć, doktorze Carlson, że przyjął pan od nas całkiem pokaźną zaliczkę - przerwała mu redaktorka. -1 pieniądze na poszukiwania „Klucza". Nie dotrzymał pan żadnych terminów, do których zobowiązał się pan w umowie. Możemy zażądać zwrotu pieniędzy.

- Formalnie rzecz biorąc, Flynn, ona ma rację. - Marscel wystąpił w charakterze prawnika.

- Poza tym wydajemy również pana książki sensacyjne, Flynn - mówiła dalej redaktorka. - Nie chcę straszyć, ale radziłabym wykazać więcej chęci współpracy.

Flynn wstał. Mollie napotkała jego spojrzenie. Był wściekły, ale gdzieś na dnie oczu czaiła się iskierka rozbawienia.

- Panie i panowie - oświadczył - pozwólcie mi pokazać, co myślę o waszych umowach. I waszych wspaniałych, ale pozbawionych podstaw planach.

Obszedł stół, podniósł w górę karton z projektem okładki „Klucza", po czym uśmiechnął się do Mollie.

- Pewna bardzo mądra kobieta powiedziała mi kiedyś, że zagubione dzieło WoodrowaLocke'a nie jest ważne. Ważni są ludzie. Ważna jest uczciwość. Nie znana książka Woodrowa Locke'a jest zaledwie interesująca.

Przedarł projekt na pół. Claudine Marscel zaklaskała. Zanim dwie części okładki zdążyły spłynąć na podłogę, Flynn ujął dłoń Mollie.

- Idziemy?

- Natychmiast.

Gdy wychodzili, część zgromadzonych zaczęła wykrzykiwać za nimi groźby. W windzie, za zamkniętymi drzwiami, Flynn wybuchnął śmiechem.

- Nie rozumiem cię - powiedziała Mollie. - Czy nie słyszałeś, co mówili? Grożą ci procesy, twoją karierę pisarską diabli biorą, a ty się śmiejesz. Jesteś wariat!

- Już nie,

Flynn wyprowadził ją z budynku w lepki upał. Światło słoneczne zastąpiła męcząca szarość. Po chodnikach przelewał się dążący do domów tłum, Ale Flynnowi świat wydawał się piękny. Opadło z niego napięcie. Był wolny.

- Wiem, że jest jeszcze za wcześnie, a moje zasoby finansowe, jak słyszałaś, zmalały do zera - powiedział - ale chciałbym cię zaprosić na kolację.

- Nie jestem pewna, czy mam ochotę przebywać w twoim towarzystwie. Wygląda na to, Flynn, że oszukiwałeś mnie i składałeś jakieś obietnice za moimi plecami. Na przykład na temat historii życia Mollie Locke.

- Nigdy nic o tobie nie napiszę bez twojej zgody.

Na myśl o sekretach, które ujawniła Flynnowi, serce dziewczyny biło w przyspieszonym tempie. Alkoholizm stryja Russa. Jaskinia. Pocałunek. Musiała być ślepa, kiedy mu zaufała.

- Nie zdradzę cię, Mollie. Słyszałaś, jak w tej sali konferencyjnej wypiąłem się na całkiem sporą forsę. Bo miałaś rację. Są rzeczy ważniejsze niż wydawanie książek.

- Na przykład jakie? - Przecięła ulicę, wciąż nachmurzona.

- Moja własna uczciwość. Skończyłem z gierkami na użytek wydawcy. I nie będę nalegał, żebyś sobie przypominała cokolwiek, jeśli nie będziesz gotowa. Nie chciałbym sprawić ci bólu. Nawet za cenę światowej sławy i majątku.

- A co z „Kluczem'?

- A co z kolacją?

- Jestem zbyt wściekła, żeby chciało mi się jeść.

Szła szybko, ale uczucia kłębiły się w niej jeszcze szybciej. Od początku wiedziała, że Flynn wykorzystuje ją, by zdobyć informacje o ojcu. Zgodziła się na to, mając nadzieję, że odkrycie własnej przeszłości przyniesie jej ulgę. Ale przedstawianie jej życia w książce - czy, co gorsza, na ekranie - nie było częścią układu.

- Dlaczego mnie pocałowałeś? - wybuchnęła.

- Mollie, czy moglibyśmy tak nie gnać?

- Nie. Czy uwodziłeś mnie, żeby móc dodać pikantny rozdział do książki?

- Nie piszę książki o tobie.

- Dlaczego nie? - Jej gniew, paradoksalnie, zmienił kierunek. - Czy jestem za mało interesująca? Zbyt płytka? Nie dość seksowna?

- Dziecinko, jesteś najbardziej seksowną kobietą, jaką znam. - Złapał ją za ramię i wciągnął w niewielką wnękę obok witryny sklepowej, - Gdybyśmy się poznali w jakikolwiek inny sposób, zacząłbym cię uwodzić wiele tygodni temu. - Uniósł jej podbródek tak, że musiała spojrzeć mu w twarz. - Zależy mi na tobie, Mollie.

- Jak mogę ci wierzyć?

Widział, jak jej piękne, zielone oczy wilgotnieją.

- Uwierz, bo to prawda.

Otarła palcem oczy, zanim rozmazał jej się tusz.

- Powiem ci, co jest prawdą, Flynn. Jesteś ze mną tylko dlatego, że jestem córką Woodrowa Locke'a.

- Już nie. Poszukiwanie „Klucza" zbliżyło nas, ale aie dlatego cię pocałowałem. I absolutnie nie dlatego jestem z tobą teraz. Mollie, daj mi szansę.

Jakaś część jej umysłu chciała mu uwierzyć, ale Mollie wciąż jeszcze się wstrzymywała.

- Świetnie umiesz nawijać. Chyba masz w sobie irlandzką krew.

- Irlandzką i szwedzką. I nie kłamię.

- Jeśli tak, to przestańmy szukać maszynopisu. Zapomnijmy, że w ogóle powstał. Przestań być biografem Woodrowa Locke'a. Ja przestanę być jego córką. Odwołajmy te śmieszne poszukiwania.

- Nie zrobię tego.

- Rozumiem. - Zrezygnowana, uznała, że łączy ich tylko jej przeszłość. - Dziękuję, ze przynajmniej jesteś uczciwy.

- Musimy znaleźć „Klucz" - upierał się. - A moje powody nie są takie, jak przypuszczasz.

- Nie chcę teraz o tym myśleć.

- Ale nic nie możesz na to poradzić, prawda? Twoja przeszłość rozdziela nas tak samo, jak rzeka Hudson rozdziela Manhattan od stałego lądu. Możemy zbudować mosty albo wywiercić tunele, ale nigdy nie znajdziemy prawdziwego kontaktu, jeśli nie uporamy się z twoją przeszłością.

- To brzmi beznadziejnie. Łączenie wyspy z lądem stałym.

- Dla ciebie przesunę nawet Manhattan. Mimo zmieszania i bólu Mollie parsknęła śmiechem.

- Chwalipięta.

- „Klucz" da odpowiedź nam obojgu. Zaspokoi moją ciekawość. I może uratuje ci życie. - Ujął obie jej dłonie. - Nie ma dla nas szansy, jeśli zaprzestaniemy poszukiwań.

Wjego oczach Mollie dostrzegła obietnicę, a w głębi duszy wiedziała, że Flynn ma rację. Nie powinna zaniechać poszukiwań, póki nie znajdzie wewnętrznego spokoju.

- No dobrze, Flynn. Zrobię to.

Ale gdy pochylił się, żeby ją pocałować, uniosła dłoń i dotknęła jego warg.

- Nie tutaj - powiedziała, -1 nie teraz. Przygryzł jej palce.

- Później. Ale najpierw obiecałem ci kolację. Usiedli w końcu w niczym się nie wyróżniającej knajpce w pobliżu Rockefeller Center, gdzie Mollie zamówiła wino, sałatkę i sernik.

Gdy kelner odszedł, Flynn uniósł brwi.

- Sałatka i sernik? Czy to właśnie zamawiałaś, będąc dzieckiem?

- Tak, poza winem, oczywiście. - Zmarszczyła czoło. - Czyżbyśmy znowu zaczynali grzebać w moiei pamięci?

- Musimy się sprężyć. Mapka wskazuje, że Manhattan ma jakieś znaczenie dla „Klucza", a nie stać mnie na to, żeby długo pozostawać w Nowym Jorku.

- A mogę przynajmniej zjeść w spokoju?

- Oczywiście. - Spojrzał na zegarek. – Pół godziny?

- Zdawało mi się, że obiecałeś nie naciskać - przypomniała mu. - Cierpliwości.

- Masz rację. Bardzo cię przepraszam. - Odchylił się na krześle, cały spięty. - Kiedy tylko będziesz gotowa.

Mollie ujęła kieliszek wina i zakołysała. Słodki owoc winorośli. Nektar bogów. Skąd się bierze różnica między koneserem a pijakiem? Podniosła kieliszek do ust i nadpiła.

- Czy myślisz, że alkoholizm jest uwarunkowany genetycznie?

- Niestety, chyba tak.

- Na szczęście nie odziedziczyłam po ojcu zamiłowania do alkoholu.

- A co odziedziczyłaś?

- W czym jestem do niego podobna? - Wzruszyła ramionami. - Jestem wysoka. Jeszcze jeden łyk, a potem zajęła się sałatką.

- I co jeszcze?

- Znowu naciskasz.

- Przepraszam.

Flynn kontrolował się, póki Mollie nie zjadła ostatniego okruszka sernika. W chwili gdy odłożyła widelczyk, powiedział:

- Najważniejszym wydarzeniem w czasie waszego życia w Nowym Jorku był rozwód twoich rodziców. Wiem, że jako przyczynę podano nie dające się przezwyciężyć różnice charakterów, ale opowiedz mi o tym z twojego punktu widzenia. Westchnęła.

- Ten rok w Nowym Jorku został mi w pamięci jako okres wyjątkowej bliskości z matką. Dużo czasu spędzałyśmy razem. Przypuszczam, że miała tak dosyć traktowania jej jako dodatku do męża, że nawet towarzystwo siedmiolatki było lepsze.

Flynn zamówił dwie filiżanki cappucino.

- Niewiele dotychczas mówiłaś o swojej matce.

- Nie wydaje mi się istotna dla znalezienia „Klucza". I moje uczucia do mamy nie są tak zagmatwane. Była dziewczyną z dobrego domu. Bardzo piękną. Mam wrażenie, że gdyby żyła, byłybyśmy teraz dobrymi przyjaciółkami. Ale nie bardzo wiedziała, co robić z dzieckiem. Nigdy nie miałam jednak wątpliwości, że mnie kocha. Nawet gdy powtórnie wyszła za mąż, bardzo o mnie dbała. Miałam wszystko, co można dostać za pieniądze.

- Czy wywoływało to w tobie poczucie winy?

- Tak. Wiesz, ostatecznie jakie mam prawo, żeby się nad sobą użalać? Żyłam w dostatku. Podróżowałam, otrzymałam znakomite wykształcenie w renomowanej szkole z internatem. Nigdy mnie nie bito, nie maltretowano.

- Są różne formy maltretowania, nie tylko fizyczne. Pod niektórymi względami twój ojciec był geniuszem. W każdym razie był dość sprytny, by przekonać samego siebie, że jego alkoholizm nie jest emocjonalnie wyniszczający. Ani dla niego, ani dla ciebie.

Przyniesiono im kawę.

- Dawałam sobie radę.

- Jasne. Jesteś twarda.

Spojrzała na niego ostro, ale roześmiała się na widok wąsów z pianki cappucino pod nosem Flynna. Sięgnęła przez stół i wytarła mu górną wargę swoją serwetką.

- Dziwnie się czuję, opowiadając ci to wszystko. Jakbym zdradzała rodzinne sekrety.

Przytrzymał jej dłoń.

- Mollie, przysięgam na to, jak cię pragnę, że nie opublikuję żadnych wspomnień bez twojej zgody.

Może rzeczywiście nam się uda, pomyślała. Może rzeczywiście jakiś układ z Flynnem okaże się możliwy. Mollie skupiła się. Naprawdę chciała znaleźć maszynopis, by zobaczyć rozanielony wyraz twarzy Flynna.

- No dobrze - powiedziała. - Podejdźmy do sprawy metodycznie. Będę wymieniać miejsca, które pamiętam z dzieciństwa, i możemy je jutro odwiedzić. Flynn czekał w napięciu. Ale Mollie nic nie mówiła. Pamiętała ich mieszkanie, ale to prowadziło donikąd. Tak samo dom Marscelów.

- Greenwich Village - powiedziała w końcu. - Ojciec miał tam wielu przyjaciół. Może powinniśmy tamod razu pojechać?

Wyszli z restauracji i Flynn zatrzymał taksówkę. Dojechali do wielkiego łuku na Washington Square. Mollie rozejrzała się. Było tu może więcej turystów niż dawniej, ale małe, dziwaczne sklepiki wciąż oferowały najróżniejsze towary, mieszkańcy reprezentowali wszystkie style od punka po wyszukaną elegancję, a kręte uliczki miały urok Starego Świata.

- Ci przyjaciele? - zapytał Flynn. - Pamiętasz kogoś szczególnego?

Potrząsnęła głową.

- Marscel wiedziałby lepiej.

Ulice nie przywoływały żadnych wspomnień. Mollie zatrzymała się przed witryną księgarni, gdzie wystawiono egzemplarz „Przejścia".

- Wiersze miłosne dla byłej żony – powiedziała z sarkazmem. - Cóż za marne uzasadnienie dla książki. Jeśli chodziło o kobiety, ojciec rzeczywiście był

niepoprawnym romantykiem.

- I o rodzinę. Dla ciebie napisał całą książkę.

- Może.

Bezimienna melodyjka znowu przemknęła jej przez głowę. Tylko tym razem pamiętała początkowe słowa. Cicho zanuciła:

- Południki i zwrotniki to coś więcej niż pewniki.

- Co takiego, Mollie?

- To była nonsensowna piosenka, którą ojciec dla mnie napisał. Pamiętam, jak siedziałam przy pianinie i śpiewałam o północy i południu.

Flynn stał cicho i czekał.

- W górę, w dół, i w bok, i znów - jej głos zamarł. - Nie pamiętam. Może gdybym mogła to zagrać.

- Staraj się to zapamiętać. - Wciągnął ją do księgarni i podszedł do sprzedawcy. - Potrzebujemy pianina. Natychmiast.

- Mamy nuty.

- Nie rozumie pan. - Flynn podniósł głos i przemówił do ludzi w księgarni: - Potrzebuję pianina. Natychmiast. Zapłacę sto dolarów.

- Załatwione, koleś. - Ciemnooki młody człowiek w czarnym podkoszulku podszedł do nich. - Mieszkam dwie przecznice stąd.

- Chodźmy. - Flynn był niecierpliwy.

- Najpierw pokaż forsę.

Flynn otworzył portfel, równocześnie wyciągając młodego człowieka na ulicę. Poszli za nim do nieprawdopodobnie zagraconego mieszkanka pod stromym dachem domu z brązowej cegły.

Z sypialni wyszła rudowłosa dziewczyna o zmęczonym wyglądzie.

- Kim są ci ludzie, Jerry?

- Ten gość chce skorzystać z pianina.

Ruda wzruszyła ramionami i opadła na kanapę. Flynn usadowił Mollie na stołku przed klawiaturą. W odróżnieniu od reszty mieszkania, pianino było wytarte z kurzu do połysku. Flynn zauważył w kącie dobrą gitarę.

- Jesteś muzykiem, Jerry?

- Studentem.

Jednym palcem Mollie wystukiwała melodyjkę, mrucząc do wtóru, ale słowa nie przychodziły.

- Nie pamiętam.

- Spróbuj jeszcze raz.

- Południki i zwrotniki to coś więcej niż pewniki. - Palce wykonywały dalsze ruchy, ale słowa wciąż umykały. - Coś o stopniach, coś w górę i w dół. I za każdym razem, jak jest „w górę", to uderzam najwyższy dźwięk, skrajny klawisz.

- Dziwna piosenka - powiedział Jerry.

Flynn oparł dłonie na jej ramionach, usiłując przelać w nią swoją energię.

- Skup się, Mollie. Czy możesz sobie przypomnieć, gdzie uczyłaś się tej piosenki? Tu, w Nowym Jorku?

Zdumiewająco wyraźnie stanął jej przed oczyma salon ich nowojorskiego mieszkania, w pastelowych kolorach. W porcelanowych wazonach stały kwiaty. I było tam dużo książek. I palisandrowy szpinet. Jej matka wołała z drugiego pokoju, żeby Mollie usiadła i ćwiczyła.

Palce Mollie na klawiaturze wygrały etiudę.

Ale palisandrowy szpinet nie był tym właściwym pianinem. Pierwszy obraz ustąpił niewyraźnemu innemu. Stary instrument w pokoju, który miał dokoła same okna. Na zewnątrz tropikalne kwiaty i palmy. Mollie czuła zapach oceanu i słyszała szum fal.

- To było na Keys. Na Florydzie.

Usłyszała głos ojca, powtarzający, że nie może wyjść na dwór i bawić się, póki nie przećwiczy piosenki. W wyobraźni sięgnęła w górę i włączyła metro-nom, który zaczął tykać jak zegar.

Zamrugała i wspomnienie zniknęło.

- Zapomniałam,

- Spróbuj jeszcze raz zagrać.

Zagrała znowu. I znowu. Wydawało się, że to bez sensu, ze nic więcej sobie nie przypomni, ale nagle jej palce zawisły na moment nad klawiaturą, a po chwil opadły na mą i Mollie zaśpiewała ostaje linijki dziwnej Piosenki: I choć rozdzieli nas los przeniewierca tu masz wytyczony rytm twojego serca.

Odruchowosześć razy nacisnęła najwyższy klawisz.

- Jest!- wykrzyknął Flynn. - Wytyczony rytm twojego serca. - Podniósł ją ze stołka i okręcił wokoło

Potrząsnęła głową wyczerpana. Fllin objął ją opiekuńczo.

- Zabiorę cię do domu.

Wrócili do hotelu. Gdy tyIko otworzyły się drzwi jei pokoju, Mollie na ślepo ruszyła przed siebie i nadła na łóżko.

Usiadł koło niej, lekko masując jej plecy

Z wysiłkiem przewróciła się na plecy i spojrzała na niego. Była zadowolona, bo Flynn był zadowolony. Ale gdzieś w środku czuła zimną igiełkę strachu. Teraz chciała tylko spać. Przez jakieś dwieście lat.

Zamknęła oczy.

ROZDZIAŁ 8


Nawet zapach świeżej kawy nie mógł zmusić Mollie do wstania z łóżka. Wydawało jej się, że skoro jej mózg pokonał dystans dwudziestu lat, aż do czasów gdy grała ojcu na pianinie, teraz ma prawo do długiego snu zimowego. A jeśli jej na to nie pozwalają, to może być tak wściekła jak niewyspany niedźwiedź

Dobry humor Flynna nie poprawił jej nastroju.

- Siódma godzina, Mollie. Pora ruszać

- Jak się tu dostałeś?

- Wczoraj wieczorem gdy usnęłaś, zabrałem twój

Mollie wygramoliła się złożka. Spojrzenie w łazienkowe lustro nie poprawilo jej humoru. Wyglądała okropnie. Tusz rozmazał się wokół oczu, cera była tak świeża jak u mamuta. A zęby obrosły jej już chyba futerkiem.

Odkręciła krany nad wanną.

Natychmiast rozległo się pukanie do drzwi łazienki

- Czy mogłabyś raczej wziąć prysznic?- zapytał Fllin. Samolot mamy o jedenastej, a obiecałem Marscelowi, ze przed wyjazdem do nich wpadniemy. - Samolot? - Mollie uchyliła drzwi łazienki.

- Do Miami. Potem wynajmiemy samochód i pojedziemy na Keys,

- Po co ten pośpiech?

- Południki i zwrotniki - zanucił w odpowiedzi.

Zamknęła znowu drzwi i weszła pod prysznic.

Niewątpliwie ta nonsensowna piosenka zawiera jakąś wskazówkę, ale nie było żadnej gwarancji, że Mollie przypomni sobie te istotne linijki. Spróbowała zanucić melodię. Nie ma nic bardziej irytującego, niż mieć coś na końcu języka.

Po prysznicu, kawie i makijażu poczuła się lepiej. Nie wspaniale, ale lepiej. Rześkim krokiem wyszła z łazienki, uzbrojona w logiczne argumenty.

- Flynn, nie widzę żadnego powodu, dla którego miałbyś marnować pieniądze na wyjazd na Florydę. Marscel i ja przeszukaliśmy hacjendę bardzo dokładnie.

- To prawda, ale nie wiedziałaś, czego szukasz. Jeśli te tak zwane wytyczone rytmy twego serca to oznaczenia na mapie, zapewne jest to mała notatka. Długość, szerokość, te rzeczy.

- Poza tym - kontynuowała chłodno - wszystko, co powinnam zrobić, to przypomnieć sobie słowa tej piosenki. Floryda nie jest mi do tego potrzebna.

Gdy Flynn usiadł na jej nie posłanym łóżku, Mollie musiała się odwrócić, tak nagła była myśl, jak wyglądałby leżąc. Miał na sobie luźne beżowe spodnie i białą koszulę, kontrastującą ostro z opalenizną. Czy był tak opalony na całym ciele? Przycisnęła dłonie do skroni, starając się odgonić nasuwające się obrazy. Pod wpływem nagłego impulsu usiadła obok Flynna.

- Zamiast na Florydę, pojedźmy do Maine, do ciebie. Chciałabym odwiedzić twój dom.

- To kusząca propozycja - powiedział w zamyśleniu. - Ale nie ma nic wspólnego z poszukiwaniem „Klucza".

- Pewnie, że ma. Możemy tam pojechać, ja się odprężę i na pewno zacznę sobie przypominać.

Gdy objął lekko jej ramiona, Mollie zesztywniała. Wiedziała, że usłyszy teraz przyjacielską radę. Flynn odmówi.

- Musimy się z tym uporać, Mollie. W twojej przeszłości są pytania, które będą nas prześladować, jeśli nie znajdziemy na nie odpowiedzi. - Przytulił ją mocniej. - Chcę cię całą. Nie tylko tę część, którą twoja przeszłość pozwala mi dostrzec.

- A jeśli te ukryte części są brzydkie?

- To w porównaniu z nimi pozostałe będą tym piękniejsze. - Przesunął końcem palca wzdłuż linii jej włosów. - Czy masz jakieś, wspomnienia z Florydy?

- Oczywiście, przecież mieszkałam tam z rodzicami każdej zimy. A po ich rozwodzie spędzałam letnie wakacje w hacjendzie ojca. Tylko z nim. I z gospodynią, Marianną Escobar.

- Jak tam było?

- Czy ja wiem? Właziłam na drzewa, czytałam książki, pływałam, bawiłam się lalkami. Dość typowo. - Spojrzała na niego. - Naprawdę wolałabym pojechać z tobą do Maine. Wtedy miałabym co napisać w moim pamiętniku.

- W twoim pamiętniku?

Zeskoczyła z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju.

- To niesamowite, zupełnie zapomniałam. Przecież prowadziłam pamiętnik! Pamiętam, jak zapełniałam strona po stronie. Taki niewielki, gruby, czerwony zeszyt. A może niebieski? Miałam go całe lata.

- Pamiętasz, co się z nim stało?

- Zapisałam cały. Pamiętam ostatnią stronę. -Oczyma duszy zobaczyła białą kartkę z cienkimi niebieskimi liniami i staranne, dziewczęce pismo.- Napisałam: Nie koniec, ale nowy początek. Może jutro znajdę grzebień syreny.

- Grzebień syreny? - Flynn nie zrozumiał.

- To taka bajka. Gdy syrena śpiewa i czesze włosy, może rozpętać sztorm. - Mollie znała się na tyle dobrze, by natychmiast to zinterpretować: - Grzebień syreny symbolizuje kontrolę - nad wszystkim, nawet żywiołami. Często marzyłam o takim grzebieniu.

- To dlatego utrzymujesz tę maskę superzorganizowanej osoby, tak?

- To nie jest maska. - Gdyby tylko nie miała stanów lękowych!

- Żadnych napięć? - Flynn czytał w jej myślach. - Żadnych stresów?

- Stres jest nieuniknionym elementem współczesnego życia. - Ale Mollie wiedziała, że udaje. Czasami czuła się jak w oku cyklonu, rozpaczliwie trzymając się pozorów porządku, by cały świat nie wymknął się jej spod kontroli i nie znikł w nicości.

- Nie zawsze byłaś taka porządnicka - poinformował ją Flynn.

- Skąd wiesz?

- Rozmawiałem wczoraj z Claudine. Powiedziała, że byłaś typowym, nieporządnym dzieckiem. Twoja matka skarżyła się, że w twoim pokoju zawsze jest bałagan.

- Naprawdę?

- Czy nie wszystkie matki tak mówią? Według Claudine twoje bałaganiarstwo stało się pewnym problemem, gdy mieszkaliście w Nowym Jorku, bo wasze mieszkanie nie było duże, a ty rozrzucałaś wszędzie zabawki.

Jakie to cudownie normalne, pomyślała Mollie. Utarczki z matką na temat bałaganu w pokoju. Dlaczego tego nie pamięta? Może Flynn miał rację, mówiąc, że wyrzuciła i złe, i dobre wspomnienia.

Ale były i bardzo złe. Szczególnie tu, na Manhattanie, tuż przed rozstaniem rodziców, odbywały się wściekłe kłótnie. Matka rzuciła wazonem. Ojciec kopnął krzesło. A mała Mollie siedziała wśród swoich zabawek, pragnąc mieć moc kontroli nad światem.

- Teraz już nie bałaganię - powiedziała.

- No więc? Co z wyjazdem na słoneczną Florydę?

- Czemu nie? Wyciągnęła z szafy walizkę. - Ostrzegam cię tylko, żebyś nie próbował myśleć jak mój ojciec. To niemożliwe. Nie był racjonalnym człowiekiem.

- Zgoda. Ukrycie cennego maszynopisu i zostawienie wskazówki w umyśle dziecka jest absurdalne.

- Przede wszystkim jest złośliwe - powiedziała, rzucając walizkę na łóżko. - To jakby wstawał z grobu i kazał mi pamiętać o sobie.

- Tęsknota za nieśmiertelnością. Niektórzy budują pomniki. Niektórzy piszą książki. - Złapał parę tenisówek, którą Mollie cisnęła w kierunku walizki. - Niektórzy uważają, że miłość da im życie wieczne.

- Fantastyczne. - Zmrużyła oczy. - A co z kobietami? Czy kobiety nie mają ochoty na nieśmiertelność?

- Kobietom jest łatwo. Rodzą dzieci.

- To najbardziej kretyńska myśl, jaką kiedykolwiek słyszałam. Matki są nieśmiertelne? - Wygarnęła ubrania z szafy i rzuciła na walizkę. - To chyba przebłyski męskiego szowinizmu.

Flynn wolał skierować się ku drzwiom.

- Jak skończysz pakowanie, spotkamy się w holu i przespacerujemy do Marscelów przez Central Park.

- Przespacerujemy? Skoro tak nam się śpieszy, czemu mamy iść?

Flynn zawahał się. Chciał, żeby wizyta w Central Parku wyglądała na nie planowaną i nie budziła w niej niepokoju. Ale nie byłby w porządku, gdyby nie wyjaśnił.

- Cłaudine powiedziała mi, że ojciec często zabierał cię na spacery do Central Parku.

Zmarszczyła brwi, wytężając pamięć. Tatuś z córeczką w Central Parku? Niejasno przypominała sobie, że chciała grać w piłkę lub iść na spacer, ale nie wiązało się to z ojcem. Zawsze był zbyt zajęty. Albo zbyt pijany.

Żołądek ścisnął jej niewytłumaczalny gniew. Gniew z domieszką strachu. Wyczuła, że coś się jej przytrafiło w Central Parku. Coś strasznego.

- Flynn? Nie chcę iść do parku.

- Jesteśmy w Nowym Jorku - zauważył. - Powinniśmy to wykorzystać.

- Obiecałeś, że nie będziesz mnie naciskać.

- Nie będę, bo to się na nic nie zda. Sama musisz podejmować decyzje.

- Aha, wracamy do psychologii, tak? Uzależniony sam musi szukać pomocy?

- Znasz teorie Junga?

- Z grubsza. Ale znasz mój pogląd na psychoanalityków.

- Jung twierdzi, że człowiek potrafi tłumić swoje pragnienia i lęki tylko przez pewien czas. Jeśli się z nimi nie upora, podświadomość zaczyna działać i na siłę ciągnie go ku jego przeznaczeniu.

- Urocza teoria - skomentowała. - Ale może ja niczego nie tłumię. Wiesz, niewykluczone, że jestem szczęśliwa, że jest tak, jak jest.

- Jung powiedział też, że nie można osiągnąć samoświadomości bez cierpienia. - Wzruszył ramionami. - Nie zmuszę cię do spaceru po Central Parku. I nie zaciągnę cię na siłę na Florydę. Ale przyjdzie taki moment, kiedy będziesz musiała coś zrobić z tymi atakami lęku, Mollie.

Uciekł z jej sypialni i zatrzymał się w holu, nasłuchując. Nie słyszał nic oprócz odgłosów energicznego pakowania. A czego się spodziewał? Histerycznego szlochu? Wrzasków? A może oczekiwał, że po jego małym wykładzie wpadnie w znakomity humor? Dość pretensjonalnie mu to wyszło. Profesorek i jego wykład.

I co z tego, do diabła? Jest wykładowcą i facetem, któremu zależy na Mollie. Najgorsze było to, że tak bardzo się kontrolowała. Gdy pojawiały się wspomnienia lub prawdziwe uczucia, była przerażona. Z jednym wyjątkiem - nie przeraził jej pocałunek w tej magicznej jaskini w Kolorado.

Uśmiechnął się na wspomnienie tamtej fantastycznej chwili. Nigdy nie będzie w stanie zapomnieć dotyku jej ciała. Jego miękkości. Długich nóg. I namiętności. Gdy przestawała się kontrolować, była zdumiewająco namiętną kobietą. Flynn westchnął. Samo wspomnienie wystarczyło, by zapragnął więcej.

Zwiózł na dół swoją walizkę, zapłacił rachunek i zasiadł w wygodnym fotelu przed windami. Gdy Mollie pojawiła się w końcu, w aurze delikatności, spotęgowanej pastelowym odcieniem stroju, Flynn musiał sobie przypominać, że osoba w tym lekkim, kobiecym opakowaniu była naprawdę twarda.

Podeszła wprost do niego. Coś w linii jej ust, w wyrazie oczu mówiło mu, że jest spięta.

- No dobra, Flynn. Załatwmy to.

- Nie musimy.

- Chyba jednak musimy. - Zacisnęła dłonie. - Sama myśl o Central Parku sprawia, że wariuję. A wciąż nie wiemy, dlaczego ojciec narysował tę mapkę. Może odkryjemy coś istotnego.

- Bardzo logiczne.

Uśmiechnęła się lekko, samym kącikiem ust.

- Poza tym nie mam specjalnej ochoty być ciągniętą ku memu przeznaczeniu. Wolę godność wyboru.

Flynn poszedł do recepcji załatwić przechowanie ich bagażu, a Mollie przysiadła na poręczy fotela. Nieświadomie przycisnęła dłonie do brzucha - żołądek zwinął się w twardą kulkę. Spojrzała z niechędą przez okno na szary, wilgotny świat. Ponura pogoda pasowała do jej nastroju. Nieszczęśliwego. Wrogiego. Pełnego lęku.

Flynn, dla odmiany, był uosobieniem pogody. Wródł i podał jej ramię.

- Pani pozwoli?

- Chyba przydałby się nam parasol.

- Kupimy jakiś w sklepie z upominkami.

- A zresztą, nie ma sensu kupować parasola, skoro za parę godzin wyjeżdżamy na Florydę. Ale może...

- Mollie, przestań. Chcesz parasol czy nie?

- Przepraszam. Jestem trochę rozdrażniona. Może lepiej nie zbliżaj się do mnie, Flynn.

- Nic z tego. Nie chcę być daleko od ciebie.

Wyszli z hotelu. Chociaż przez całe rano Flynn był dla niej miły i niczym jej nie uraził, Mollie z trudem hamowała wybuch. Zły znak, pomyślała. Park musi przypominać o czymś strasznym. Tak dalece utradła kontrolę nad sobą, że nie była w stanie zdobyć się na zwykłą uprzejmość.

Na ulicy Flynn ujął ją pod ramię.

- Nie będę z ciebie kpił. I nie będę wygłaszał kazań. Będę dcho. Ale pamiętaj, że jestem tu z tobą.

Nie rozmawiali w drodze do Central Parku. Lepka wilgoć w powietrzu zwiastowała burzę. Mollie czuła niemal, jak zatykają się pory jej skóry.

Weszli do parku od południowej strony i chodzili bez celu po rozległych trawnikach i ścieżkach, mijając fontanny. Z zoo doledało ich wycie jakiegoś zwierzęcia. Fragmenty wspomnień powoli zaczęły nabierać kształtu.

- Ojciec przychodził tu ze mną w weekendy, kiedy dookoła było mnóstwo ludzi. Graliśmy w piłkę.

Mgła spowijająca jej umysł rozwiała się i Mollie ujrzała wyraźnie. Chude dziecko szło przez park, trzymając ojca za rękę. Mówił jej coś ważnego, ale właściwie go nie słuchała.

- Zawsze dużo mówił - powiedziała. -1 widzieliśmy konie. Policjantów na koniach. A niedaleko jest staw, po którym pływają kaczki.

- Często tam chodziliście?

- Tylko raz. - Ból wspomnienia był tak nagły, że aż zatrzymała się na ścieżce. - Tam mi powiedział. Przy stawie z kaczkami powiedział mi, że odchodzi. Mama i on rozwodzą się.

- Tak mi przykro, Mollie.

Głos Flynna ledwo do niej dotarł. Ludzie w parku stali się cieniami. Rzeczywistością było to, co zdarzyło się tu dawno temu.

- To nie powinno było tak boleć - powiedziała. - Już dawniej wysłano mnie przedeż do internatu, więc nie byliśmy razem. Ale to co innego. Już nigdy nie miał mieszkać z mamą i ze mną.

Widziała go wyraźnie, jak tam stoi i przemawia do niej. Nagle zakryła ręką usta, żeby nie krzyknąć.

- Co się stało?

- Gdy mi to mówił, był pijany. - Opuściła dłoń.

Poczuła zalewającą ją gorycz. Zeszła ze ścieżki i ruszyła przez trawę, bezbłędnie kierując się ku stawowi. Flynn nie odstępował jej na krok. Przy stawie złapała patyk i z całej siły cisnęła go do wody.

- Był tak pijany, że nie mógł utrzymać się na nogach. Leżał tam na trawie i mówił, że musi odejść. Oczywiście, będę mogła go odwiedzać. I czy to nie będzie fajnie. Pojedziemy do hacjendy na Keys i będziemy łowić ryby. Fajnie! Bawić się w słońcu, jeść pomarańcze i kiwi.

Podeszła do miejsca, gdzie ojciec niegdyś rozwalał się na trawie, leniwie podparty na łokdu. Dwadzieśda lat minęło, a jednak pamiętała tę scenę z niezwykłą wyrazistością, jakby trzymała ją pod szkłem, czekając, komu by ją pokazać. Flynnowi? Dlaczego miałaby ufać Flynnowi? Oszukiwał ją. Wykorzystywał ją. A jednak poczuła ulgę, gdy stanął przy niej.

- Mów dalej, Mollie.

- Gdy powiedział mi to po raz pierwszy, nie uwierzyłam. Wiec powtarzał i powtarzał, aż w końcu do mnie dotarło. - Odwróciła się i spojrzała na Flynna. - To była moja tragedia. Moja. Miałam tylko siedem lat. Ale to ja musiałam się o niego zatroszczyć. Płakał. - Zaczęła mówić głośniej. - Napisz to w biografii, Flynn. Legendarny, męski Woodrow Locke szlochał jak dziecko. A ja musiałam mu pomóc dostać się do domu. Położyłam go do łóżka. Pocałowałam na do widzenia. A następnego ranka już go nie było.

Wróciła do niej tamta wściekłość. Chciała wrzeszczeć, krzyczeć, cisnąć czymś. Ale teraz była tak samo bezradna jak wtedy. Nawet bardziej, bo ojciec nie żył. Nie mogła go przeklinać ani obwiniać. Odszedł.

Flynn wyciągnął rękę, ale odsunęła się.

- Nie dotykaj mnie.

- Wszystko będzie dobrze.

- Muszę z tym skończyć. Muszę sobie przypomnieć. Coś mówił o książce. Może chodziło o „Klucz". - Podniosła wzrok na szare niebo. - Nie pomiętam dokładnie. Mówił, że zawsze będzie mnie kochać, ale wytłumaczy wszystko w książce, którą napisze specjalnie dla mnie. Powiedziałam, że nie chcę żadnej cholernej książki. Chcę mieć ojca. Jeśli da mi jakąś książkę, to ją spalę. Wrzucę do stawu z kaczkami. A on twierdził, że kiedyś, gdy dorosnę, zrozumiem.

Odwróciła się od stawu. Teraz mogła już wrócić do teraźniejszości.

-To wszystko, co pamiętam. -Ale czuła, jak macki zapomnianych uczuć wciąż ciągną ją z powrotem. - Ojciec musiał mówić o „Kluczu", a mapę Manhattanu narysował po to, żeby pamiętać o obietnicy. Pewnie schował ten maszynopis, bo rzeczywiście uwierzył, że go zniszczę.

- A zrobiłabyś to?

- Tak. - Mollie zacisnęła usta. Zbyt wiele słów. Dość już powiedziała. Powinna zamknąć drzwi do przeszłości, zanim powie coś, czego będzie żałować. Ale słowa nie dawały się zatrzymać. - Nazywał mnie swoją Zielonooką, swoją dzieciną, swoim kochaniem. A cały czas planował odejście. Uciekł jak tchórz. - Znowu powróciły falą zapomniane uczucia i Mollie mówiła szybko, by nie utonąć, nie dać się wciągnąć w zimną ciemność niepamięci. - Oszukiwał i kłamał. Obiecywał, że pójdziemy popływać albo pograć w piłkę. Ale nigdy nie dotrzymywał tych obietnic. Nic nie można było zaplanować, bo zawsze zapominał. O wszystkim, poza pisaniem. Zawsze miał czas na pisanie. I na butelkę, którą trzymał w dolnej szufladzie biurka.

Flynn objął ją i przytulił do piersi.

- To musi być dla ciebie okropne, gdy inni - tacy kretyni jak ja - mówią ci, jaki to był z niego szlachetny geniusz.

- Byl pijakiem. Obrzydliwym, słabym pijaczyną, który nie miał odwagi, żeby mnie kochać.

Zamknęła oczy i oparła się o Flynna. Oczami duszy widziała różne obrazy. Ojciec śpiący. Tańczący, Pijący. Grający w piłkę. Łowiący ryby. Piszący. Usłyszała jego rubaszny śmiech, jego majaczenia. Zacisnęła dłonie, usiłując opanować uczucia, ale już było za późno. Wypełniał ją bezsilny gniew.

- Jak mógł mi to zrobić? Musiał mnie nienawidzić.

- Zranił cię, Mollie.

- Co zrobiłam źle?

- Nic. Nic złego nie zrobiłaś.

- Ale go nienawidziłam. - Nie, to nie tak. Nie mogła przecież nienawidzić własnego ojca. - Naprawdę go nienawidziłam. Pogardzałam nim do tego stopnia, że chciałam go zabić. A potem on umarł.

- Już wszystko dobrze, Mollie. Przebiegł ją dreszcz.

- Nie o to mi chodziło.

- Oczywiście.

Ciemne chmury nad Manhattanem przeszyły błyskawice, ale deszcz był łagodny. Mollie pozwoliła zaprowadzić się na ławkę pod osłonę wielkiego dębu. Siedzieli tam przytuleni, przyglądając się burzy, która przemyła miejskie powietrze.

Mollie oparła policzek o pierś Flynna. Jego obecność pomagała na burzę, ale nie była w stanie usunąć trucizny ze wspomnień. Mollie czuła, jak gniew znika, rozpływa się, pozostawiając pustkę. Odetchnęła głęboko.

- Nie chcę iść do Marscelów.

- Jasne. - Poruszył się, by było jej wygodniej. - A co z Florydą?

- Tam też nie chcę jechać. Co zapewne oznacza, że powinniśmy.

Flynn objął ją mocniej. Tak bardzo żałował lekko rzuconych słów, że do samoświadomości dochodzi się przez cierpienie. Nie chciał, żeby wspomnienia Mollie były tak strasznie bolesne.

- Nie chciałam przyjść do Central Parku - przypomniała. - Nie wiedziałam czemu, ale miałam okropne przeczucia. I tak samo czuję, gdy myślę o Florydzie.

Ale czy chce kontynuować? Zamknęła oczy i próbowała uczciwie odpowiedzieć. Podróż jeszcze się nie zakończyła.

- Muszę iść dalej - oznajmiła. - Są jeszcze rzeczy, których się muszę dowiedzieć.

Myśl o hacjendzie ojca na Keys budziła w niej strach zmieszany z oczekiwaniem.

ROZDZIAŁ 9


Hacjenda. Mollie dość wyraźnie przypominała sosie dom ojca na Stamper Key, ponieważ widać go było na wielu rodzinnych zdjęciach. A jeszcze lepiej niż sam izm pamiętała długą, męczącą podróż na wyspy.

Po wylądowaniu w Miami wynajęli samochód. Mollie zapięła pasy, spojrzała na Flynna i zadała odwieczne dziecięce pytanie:

- Daleko jeszcze?

- Miałem nadzieję, że to ty mi powiesz.

- Dawniej to trwało wieki - powiedziała. - Kiedy byłam małą dziewczynką, pamiętam, że siedziałam na tylnym siedzeniu samochodu, przyglądając się wspaniałym zapewne widokom i nudząc się śmiertelnie.

- Tylko raz przedtem tu byłem - powiedział Flynn - ale wydaje mi się, że powinniśmy jechać autostradą numer 1.

- Skoro tak uważasz.

Jej obojętność bardzo go martwiła. Po wybuchu w Central Parku Mollie wyglądała na niespokojną. W samolocie grzebała w talerzu, przerzucała tygodniki - unikała odpowiedzi na pytania. Była cicha i uprzejma, bez swego zwykłego sarkazmu, ale nie była sobą. I brakowało mu jej energii.

- Dobrze się czujesz? Trochę się zaczynam przez ciebie denerwować.

- Wszystko w porządku - zapewniła go szybko.

- Ale jesteś taka przygnębiona. Od wieków mi nie docięłaś.

Uśmiechnęła się sztucznie jak manekin na wystawie,

- Chyba jestem trochę rozkojarzona. Tak jakbym czekała na coś, co ma się zdarzyć. Rozpoczęłam tę trudną podróż, a nie jestem pewna, co mnie w niej czeka.

- Chcesz zawrócić?

- Nie teraz. Dwadzieścia lat zajęło mi dotarcie aż tutaj.

Flynn uruchomił samochód i ruszył przez Miami. Nie wiedział, czego oczekiwać po nowym wcieleniu Mollie, i bardzo go to niepokoiło. Odwołał się więc do bardziej mu znanej strony jej osobowości.

- Słuchaj, czy mogłabyś coś zorganizować?

- Oczywiście. - Wyprostowała się, przeczesała palcami włosy, oczy jej zabłysły. Stała się uosobieniem sprawnego pracownika. - Co mam zorganizować?

Jej przeobrażenie było tak nagłe, że Flynn się roześmiał.

- Niesłychane.

- O czym ty mówisz?

- W ułamku sekundy zmieniłaś się z zamyślonej, przygnębionej dziewczyny w przykład porządku i sprawności.

- Wcale nie byłam zamyślona i przygnębiona - zaprotestowała.

- Jasne. Ale proszę, pozostań w tym wcieleniu. Musimy zastanowić się nad planami.

- Masz rację. Powinnam zadzwonić do Marianny na Key West, żeby dowiedzieć się, jak można się dostać do hacjendy. Poza tym potrzebujemy ubrań na tutejszy klimat. No i trzeba załatwić jakiś nocleg. To niby nie jest szczyt sezonu, ale na Keys jest zawsze mnóstwo turystów.

Na południe od Miami, w Biscayne Bay, zatrzymali się przy małej kawiarence. Mollie weszła do budki telefonicznej, a Flynn zamówił dwie kawy i ciasto cytrynowe.

Kawiarenka nie leżała przy plaży, ale panował w niej plażowy nastrój. Na ścianie z desek rozwieszono sieci rybackie, akwarele przedstawiały żaglowce i tropikalne rośliny. Za wielkim oknem widokowym rosły paprocie, hibiskus i, oczywiście, palmy.

Woodrow Locke dobrze wybrał, pomyślał Flynn. Żyć poza cyplem Florydy, w słońcu, z oceanem dookoła. Niecierpliwie oczekiwał widoku oceanu i okazji do zwiedzenia wysp w towarzystwie Mollie. No i znalezienia „Klucza", przypomniał sobie. Ostatecznie po to tu właśnie przyjechali.

Mollie wróciła do stolika przy oknie.

- Udało mi się złapać Mariannę - powiedziała. - Dobrze, że miałam jej adres. Zawsze wysyłam jej kartki z życzeniami świątecznymi.

- Świetnie. - Skinął na kelnerkę, by nalała jeszcze kawy. - No i co powiedziała Marianna?

- Zgadnij, gdzie będziemy dzisiaj nocować.

- Sądząc z wyrazu twojej twarzy, będzie to coś niezwykłego. Gdzieś na plaży? Na hamakach zawieszonych na drzewach mangrowych?

- Fuj, nie. Mangrowce rosną na moczarach. A my będziemy mieszkać na łodzi rybackiej - oznajmiła Mollie.

- Łodzie rybackie są zazwyczaj wyposażone w rybaków. - A tak się cieszył, że spędzi trochę czasu sam na sam z Mollie. - Czy zechcą zrobić sobie wolne?

- To mała łódź - wyjaśniła. - Jeden z kuzynów Marianny wyjechał na całe lato i jego łódź stoi nie używana. Marianna zaproponowała, żebyśmy przyjechali na Key West, wzięli łódź i zacumowali przy pomoście na Stamper Key. To o rzut kamieniem od hacjendy ojca.

Fllin poczuł ulgę. Bcdzie z nią sam na samj a w dodatku na łodzi, kołysząc się łagodnie na falach. Nie liczył co prawda na romans, ale pragnienie kochania się z Mollie w promieniach zachodzącego słona wypełniało go całego. Życie nie mogłoby już zaofiarować mu nic lepszego.

Mollie wypiła kawę, spojrzała na zegarek i poprosiła o rachunek.

- Zrobimy tu zakupy, potem pojedziemy na Key West. Powiedziałam Mariannie, że będziemy przed zmierzchem.

Jej zielone oczy błyszczały, była gotowa stawić czoło światu, a Flynn nie miał zamiaru jej w tym przeszkadzać. Z przyjemnością oddał jej prowadzenie. Teraz poszukiwanie maszynopisu było ważniejsze dla niej niż dla niego.

- Tylko nie jedź za szybko - powiedział, wręczając jej kluczyki do samochodu.

Mollie prowadziła szybko, ale bezpiecznie. Pojechali do niewielkiego domu towarowego, gdzie kupili stroje kąpielowe, hawajskie koszule i szerokie szorty -typowy wakacyjny ubiór. Później szybko zrobili zakupy w sklepie spożywczym, zaopatrując sie głównie w owoce i napoje.

Mollie rzuciła okiem na mapę i skierowała się ku autostradzie U.S. 1, najdłuższej biegnącej nad oceanem autostradzie na świecie. Za Florida City pierwszy odcinek Overseas Highway prowadził przez dalszą częsc bagien Everglades - grube trawy kosodrzewina, karłowate dęby i palmy. Kępy mang-rowcow. Ciepłe powietrze i zapach wody To był smutny kraj, ale egzotyczny. A wkrótce będą jechać nad morzem, wąską wstążką autostrady oddzielającej Zatokę Meksykańską od Atlantyku. Flynn nigdy nie mieszkał na południu Florydy, ale wydawało mu się, ze wraca do domu.

Tuż przed Key Largo minęli ostatni znak przejścia dia krokodyli, potem przecięli Key Largo i park Painekamp, aż w końcu wyjechali nad otwarte morze. Ponieważ Keys od strony Atlantyku osłania rafa ioralowa, wody były gładkie jak lustro i gdzieś na horyzoncie zlewały się z szafirowym niebem.

Zaledwie parę godzin temu byliśmy w Nowym Jorku, pomyślał Flynn. Aż trudno uwierzyć, że te dwa śwaty istnieją na tej samej planecie. Odetchnął z zadowoleniem, po czym rozparł się na siedzeniu i wyciągnął grube cygaro.

Mollie zmarszczyła nos.

- Kiedy kupiłeś to okropieństwo?

- Kiedy ty robiłaś przegląd kostiumów kąpielowych. - Zaciągnął się, wypuścił dym i przygryzł cygaro zębami. - Nie martw się, Mollie. To nie jest nałóg. Palę cygara tylko przy specjalnych okazjach, jak na przykład powrót na morze. To wspaniałe, prawda?

- Powiedzmy - burknęła niechętnie. - Czy masz jeszcze jakieś dziwne zwyczaje, o których powinnam wiedzieć?

- No... nad morzem mam skłonności do poezji. Zdarza mi się to też o zachodzie słońca. Chyba nie masz nic przeciwko temu?

- Nie. Dopóki nie zaczniesz cytować Woodrowa Locke'a. - Wzrok miała utkwiony przed siebie, we wstążce autostrady. - Czy pisałeś kiedyś wiersze?

- Wyprodukowałem swoją część pełnych udręki poematów. Nachodziło mnie to szczególnie w Paryżu. To miasto ma coś w sobie. W chwili gdy zobaczyłem wieżę Eiffla, poczułem niewytłumaczalną potrzebę wynajęcia mansardy, picia anyżówki i cierpienia za sztukę.

- No i?

- To nie leżało w moim charakterze. W gruncie rzeczy jestem komercyjnym pisarzem, któremu zależy na pieniądzach. Ale to właśnie w Paryżu napisałem moją pierwszą powieść sensacyjną, pełną broni, szpiegów i seksownych kobiet.

- To dobrze, że nie masz zbyt artystowskich skłonności.

- No, zdarza mi się. - Mrugnął do niej. – W Paryżu pozowałem nago studentom sztuk pięknych.

Roześmiała się, a wiatr rozrzucał jej włosy, słońce zarumieniło policzki. Flynn patrzył jak zahipnotyzowany. Była piękną kobietą, pełaą życia. Jak mogło mu przyjść do głowy, że jest nieszczera? Mollie była tak prawdziwa i ziemska jak zapach słonej wody w powietrzu.

- Jak to dobrze słyszeć twój śmiech - powiedział.

- Jak to dobrze się śmiać. - Rzuciła mu surowe spojrzenie. - Ale nie życzę sobie żadnej analizy. Pal to swoje głupie cygaro i ciesz się życiem.

Flynn przyglądał się lazurowemu niebu i wszechobecnej wodzie, w miarę jak mijali jedną zieloną wysepkę po drugiej. Na drodze, którą zamierzają się posuwać, mogą czyhać emocjonalne niebezpieczeństwa. Tak jak rafy koralowe otaczające Keys - piękne rafy, które są odpowiedzialne za setki zatopionych statków. Ale Flynn nie chciał teraz o tym myśleć.

- Chyba powinniśmy zatrzymać się przy hacjendzie na Stamper Key - powiedziała. - Zobaczyć, czy pomost ciągle istnieje.

- Pomost przy domu twego ojca?

Przytaknęła.

- Ciekawa jestem, jak to wygląda. Nie byłam tu od trzynastu lat.

Autostrada przecinała małe wysepki i zawsze wracała nad morze. Po dramatycznym przejeździe mostem nad kanałem Moser, w głosie Mollie pojawiła się nuta podniecenia.

- Teraz Big Pine Key, Pigeon Key, potem dwie małe wysepki, wreszcie Stamper.

Flynn powinien być wniebowzięty perspektywą wizyty w domu literackiego idola. Tymczasem bardziej obchodziła go Mollie. Nie chciał, by znów cierpiała.

Gdy na Stamper Key zjechała z autostrady i skierowała się na wąską drogę wijącą się wśród palm kokosowych, powiedział:

- Chyba nie powinniśmy tu jeszcze przyjeżdżać.

- Po co odkładać na później to, co nieuniknione?

Wąska, zarośnięta dróżka, którą jechali, była przegrodzona łańcuchem z wiszącą tablicą: „Przejście wzbronione". Mollie zatrzymała samochód.

- Przemyślmy to - zaproponował. - Naprawdę nie musimy tam jeszcze iść. Sporo dzisiaj przeszłaś i może lepiej będzie...

- Teraz ty kręcisz, Flynn. Dlaczego? Wypuścił wielki kłąb dymu.

- Miło widzieć, jak znów jesteś sobą.

- I boisz się, że znów zacznę być zamyślona i przygnębiona?

- Coś w tym rodzaju - przyznał.

Złapała go za kolorową hawajską koszulę i przyciągnęła do siebie. Flynn nie mógł się oprzeć. Objął Mollie, zahipnotyzowany blaskiem jej zielonych oczu. Gdy ich wargi spotkały się, przebiegł go prąd podniecenia, wypełniając zmysłową obietnicą.

Mollie odsunęła się delikatnie.

- Dziękuję, że się o mnie troszczysz.

Wysiadła z samochodu i obróciła się powoli, przyglądając się gajowi palmowemu, drzewom sączyńca i figowcom, rozpościerającym zielony parasol nad wysokimi zaroślami kwitnącego na czerwono i pomarańczowo hibiskusa. Mała jaszczurka przebiegła w wysokich trawach i zniknęła w gąszczu.

- Dojechałaś tu bez wahania - zauważył Flynn.

- Czy tak wyraźnie pamiętasz to miejsce?

- Nie zapominaj, że po śmierci ojca byłam tu z Marscelem. Miałam szesnaście lat i ten pobyt został mi w pamięci.

Przeszła pod łańcuchem z tabliczką „Przejście wzbronione". Stamper Key to coś; co znak. Wyraźnie pamiętała przede wszystkim zapach słonej wody, zmieszany w ciepłym powietrzu z zapachem wilgotnej ziemi. Przeciągnęła palcem po zwyczajnej, metalowej skrzynce na listy z napisem „Locke".

- Moja matka nienawidziła tu przyjeżdżać, bo nie było tu żadnego życia towarzyskiego. Key West jest jeszcze ze dwadzieścia mil stąd, a miejscowi rybacy nie byli dla niej odpowiednim towarzystwem. -Mollie szła ostrożnie po zarośniętym podjeździe. – Marianna mówi, że hacjenda jest w nie najlepszym stanie. Od czasu do czasu mieszkali tu jacyś jej krewni, którzy pilnowali domu i sprzątali. Ale przeważme dom stał pusty.

Obeszli kępę palm i Mollie zatrzymała się bez ruchu, patrząc na trawy pod nogami. Wiedziała, że gdy podniesie głowę, zobaczy hacjendę. Dom jej wspomnień. Miejsce, w którym spędziła z ojcem wiele czasu. Nonsensowna piosenka o południkach i zwrotnikach dźwięczała w jej głowie na tle krzyków rybołówek i wędrujących tropikalnych ptaków śpiewających. W końcu tu dotarła,

Flynn ujął jej dłoń.

- Witaj w domu, Mollie.

Powoli uniosła głowę i otworzyła oczy.


ROZDZIAŁ 10


Piętrowy, drewniany dom miał szeroką werandę i balkony z kutymi żelaznymi balustradami. Mollie zapamiętała czyste, białe ściany, żaluzjowe okiennice i ciemnoszare, łupkowe gonty na dachu. Na widok tego, co zostało z hacjendy ojca, przebiegł ją dreszcz.

Okna, przy których brakowało okiennic, zostały zabite deskami. Z przegniłych ścian obłaziła farba. Rynny zżarła rdza. Dach nad werandą zapadł się, częściowo blokując wejście. Chroniąca fundament krata była połamana. Chwasty rozpanoszyły się w ogrodzie, o który niegdyś dbał ogrodnik, a wielki cab przed domem stracił wszystkie liście, odsłaniając szkielet domku na drzewie.

- A tak tu było ładnie - powiedziała ze smutkiem. Dawno temu, gdy była małą dziewczynką, wszyscy «ah na werandzie, a mamusia i tatuś trzymali ją za jęce. Byli taką ładną rodziną. - Wisiały tu kosze z azaliami i oleandrami. - Spojrzała na dach. -To niebywałe, że dom wciąż stoi - zwróciła się do Flynna.

- Jeśli szkielet jest zdrowy, to dom da się wyremontować - zauważył.

- Naprawdę tak sądzisz? Szkoda, żeby całkiem dobry dom tak sięmarnował. - Odwróciła się. - Co ja wygaduję? Nie ma po co go naprawiać. Nawet nie wiem, do kogo on teraz należy.

- Do ciebie.

- Co? - odwróciła się i zagapiła na Flynna. - O czym ty mówisz?

- Cała posesja jest twoją własnością. Marscel wspomniał o tym, kiedy przeglądaliśmy papiery twego ojca. - Przyjrzał się jej. - Przecież musiałaś wiedzieć o hacjendzie.

- Nie wiedziałam.- Energicznie ruszyła ku domowi. Naprawdę hacjenda była jej? - Chyba się mylisz.

- Marscel kilkakrotnie o tym mówił. Tak jak i ty uważa, że pusty dom się marnuje, ale podobno ile razy usiłował z tobą o tym porozmawiać, zbywałaś go.

- Pamiętam, jak pytał, co zrobimy z domem, ale sądziłam, że to tylko takie sobie gadanie. Nie przyszło mi do głowy, że do mnie należy decyzja.

Mollie dokładniej przyjrzała się budynkowi. Nawet jeśli domu nie da się wyremontować, działka musi być sporo warta. Może przecież wykorzystać tę ziemię. Uporządkować i sprzedać. Albo podarować jakiejś instytucji dobroczynnej - dla dzieci na dom zastępczy albo rodzaj internatu. Lianie by się tu podobało, pomyślała.

Zarośniętą dróżką z płaskich kamieni doszła na tył domu, do patio. Czy kostrukcja była zdrowa? Trzeba będzie zatrudnić firmę budowlaną, która oceniłaby stan domu. Dach nie wyglądał zachęcająco. Brakowało wielu gontów, zapewne uniesionych silnym wiatrem. Ale zauważyła także, że mansardowe okno jest nietknięte.

Flynn szedł za nią.

- Nie mogę uwierzyć, że nie wiedziałaś. Jesteś tak wspaniale zorganizowana, że zapewne nie gubisz nawet ołówków. Więc jak mogłaś zgubić dom?

- Sprawy majątkowe mego ojca były straszliwie zagmatwane. Jedyny testament, jaki zostawił, był napisany w barze przy pomocy pijanego adwokata. Pamiętaj, że żyły trzy byłe żony, w tym moja matka, które domagały się swojej części, nie wspominając tłumu kompanów od kieliszka i dawnych kochanek, którym obiecał różne rzeczy. Początkowo wyglądało na to, że nie odziedziczę ani grosza. Potem przez długie lata dostawałam od Marscela różne dokumenty, mówiące o nowych ustaleniach.

- Ale dom? Na Florydzie?

- Pamiętaj, że byłam wtedy nastolatką. Poza tym rodzina mojej matki była bogata, więc nigdy nie potrzebowałam pieniędzy. Kiedy już osiadłam w Chicago i uporządkowałam swoje życie, nie obchodziło mnie, co zostawił mój ojciec. Dokumenty przysyłane przez Marscela przeważnie odkładałam do teczki, wcale ich nie czytając. - Zmarszczyła brwi. - Marscel zresztą chyba nigdy nie przysłał mi aktu własności, bo jest moim adwokatem i trzyma wszystkie moje papiery.

- To niepodobne do kompetentnej, zorganizowanej Mollie.

- Zauważyłeś już zapewne - odparła z nutą sarkazmu - że w sprawach związanych z moim ojcem nie jestem ani kompetentna, ani zorganizowana.

Mollie dobrze wiedziała, że to nie była prawda. Szukała wykrętów, aby nigdy nie objąć hacjendy w posiadanie.

Z tyłu domu rozciągało się wielkie patio, obrzeżone drzewkami limonowymi. Obok zarośnięte podwórze z kamiennym zegarem słonecznym. Ta właśnie strona, zwrócona ku morzu, powinna była być najbardziej narażona na zniszczenie, ale chroniły ją gęste zarośla figowca i palm. Mollie wyciągnęła rękę i dotknęła ściany. Pomimo gorącego słońca południa drewniana ściana wydawała się zimna i martwa.

Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, ze świadome odrzucanie przeszłości może mieć daleko idące konsekwencje, wykraczające poza jej życie. Gdyby zadała sobie trud poznania swego dziedzictwa, dowiedziałaby się także o tym domu. Zamiast stać tyle lat w opuszczeniu, hacjenda mogła służyć jakimś zbożnym celom.

- Teraz nic na to nie poradzę. - Odwróciła się i ruszyła w kierunku plaży, skąd dochodził odgłos rozbijających się o brzeg fal. - Zobaczmy, czy pomost jeszcze stoi, i ruszajmy dalej.

Stara przystań wydawała się dobrze zachowana, Grube deski trzeszczały pod stopami Moliie, ale były wciąż solidne. Doszła do końca i wpatrzyła się w linię horyzontu, gdzie błękit morza zlewał się z błękitem nieba. Keys to takie dziwne miejsce - bagniste, małe wysepki, dom żółwi, miniaturowych jeleni i barraku-dy, ale nie człowieka. Niebezpieczne miejsce, otoczone rafami koralowymi, wystawione na sztormy. A równocześnie magiczne. Moliie nie podzielała poetyckich ciągot Flynna, ale bezmiar wody i dziwne, porośnięte mangrowcami wysepki działały na nią uspokajająco.

Powoli odwróciła się i spojrzała na dom. Widziany z tego miejsca, częściowo zasłonięty palmami, figowcami i krzewami, nie był taki brzydki. Coś z dawnego czaru pozostało.

- Nie jest taki zły - powiedziała. - Można go wyremontować.

- Mógłby być piękny.

Fłynn stanął tuż za nią, a jego dłonie przesunęły się po jej ramionach. Ucieszyła się, że właśnie w tej chwili jej dotknął. Potrzebowała oparcia. Gdy tak stała na pomoście, czując rytm fal i patrząc na morze, bliskość Flynna wydawała się czymś oczywistym.

Zanuciła na wpół przypomnianą piosenkę, ale potrząsnęła głową.

- Nic szczególnego nie pamiętam. Chyba szok na widok tak zaniedbanego domu przegnał wszystkie moje wspomnienia. - Wzruszyła ramionami i oparła się plecami o Flynna.

Objął ją, splatając dłonie pod jej piersiami. Mollie głęboko oddychała słonym powietrzem wysp. Ciało Flynna było ciepłe i solidne. Flynn dał jej coś, w co mogła wierzyć.

Obróciła się w obręczy jego ramion i spojrzała mu w twarz. W otoczeniu zmysłowej zieleni wyglądał bardzo naturalnie.

- Podoba ci się tu, prawda?

- Ty mi się podobasz.

Jego usta spoczęły na jej ustach, budząc dreszcz oczekiwania, który przebiegł od warg aż po palce u stóp. Ciało Mollie poddawało się fali nowych doznań, a mózg wydawał się nie rejestrować niczego oprócz przyjemności pocałunku. Wdychała męski zapach Flynna, zmieszany w zapachem morskiego powietrza.

Jej palce gładziły jego gęste, jasne włosy i wędrowały niżej, na silne ramiona. To ciało - długie, mocne, szczupłe - bardzo jej odpowiadało. Los był życzliwy, że ich zetknął.

Bez tchu, całą siłą woli odsunęła się od niego.

- Musimy przestać.

- Dlaczego?

- Bo jeśli posuniemy się dalej, to mogę mieć ochotę na kochanie się z tobą.

- Nie mam nic przeciwko temu.

- Wtedy nigdy nie dotrzemy do Key West.

- Zawsze jest jeszcze jutro.

- I nigdy nie znajdziemy „Klucza".

Wysunęła się z jego objęć i zrobiła dwa zdecydowane kroki. Jego magnetyzm działał na nią, ale nie chciała teraz ulec.

- Chyba zaczynam ci ufać. Czy to nie zdumiewające?

- Dlaczego zdumiewające?

- No, jesteś przecież nieodpowiedzialnym poszukiwaczem przygód.

- Naprawdę?

Uśmiechnęła się kwaśno.

- Flynn, staruszku, odpowiedzialni ludzie nie skaczą z lecących samolotów, nie wyruszają w podróż na łódce domowej roboty ani nie wspinają się w wysokich górach.

- Może powinni.

- I mam jeszcze inne powody, żeby ci nie ufać. Jesteś wykładowcą i pisarzem przygotowującym biografię mojego ojca. A ja nauczyłam się nie ufać właśnie takim ludziom. – Przechyliła głowę i przyjrzała mu się. - Jesteś pewien, że nie masz dublera, który zajmuje się stroną intelektualną?

- Nie. - Jednym krokiem pokonał dzielącą ich przestrzeń. - Nigdy nie mówitem, że jestem supermanem. Może lepiej nie oczekuj ode mnie zbyt wiele.

- Mówisz, że lepiej ci jednak nie ufać. Tak? - Zaglądała mu głęboko w oczy, pragnąc odczytać motywy jego postępowania. - Czy masz zamiar mnie zdradzić, Flynn?

- Oczywiście, że nie. - W jego spojrzeniu dostrzegła szczerość, ale słowa nie uspokajały. - Oboje wiemy, że mogę cię rozczarować. Gdy to się skończy, gdy znajdziemy, co mamy do znalezienia, zapewne każde z nas pójdzie swoją drogą.

- Rozumiem. Nie planuję przyszłości z tobą. Żadnych projektów. Nic z tych rzeczy.

- Nie chcę cię zranić.

Wyciągnął rękę, ale Mollie szybko się odsunęła.

- Nie martw się. Żyję dla dnia dzisiejszego. Nie dla jutra, nie dla przyszłości, bliższej czy dalszej. - Spojrzała na zegarek. - A dzisiaj musimy jechać dalej, na Key West.

Z wielką energią pomaszerowała ścieżką, okrążyła dom i skierowała się do samochodu. On może odejść, ona może odejść. To co? Flynn zachowuje się, jakby próbowała wcisnąć mu obrączkę na palec. Albo zarzucić pętlę na szyję. Czego on się boi?

- Śmieszne - mruknęła, wsiadając do samochodu i ruszając w stronę szosy. Tylko słońce wydawało się nieco mnie jasne, a szum fal bardziej monotonny.


Marianna, hałaśliwa kobieta w kwiecistej luźnej sukni, przywitała Mollie okrzykami radości. Wciągnęła ich do swego czyściutkiego domu i usadziła za stołem.

- Najpierw coś wam pokażę. —Mówiła mieszanką angielskiego, hiszpańskiego i dialektu bahamskiego.

- A potem, dziecinko, coś zjecie.

Zanim Mollie zdążyła zaprotestować, Marianna wcisnęła jej w rękę album. W środku były wklejone wszystkie bożonarodzeniowe kartki od Mollie, a na każdej widniał śnieg.

- To mój skarb — uśmiechnęła się szeroko Marianna. - Widziałam śnieg leżący na ziemi, jak raz odwiedziłam Nowy Jork. Ale nigdy w życiu nie widziałam padającego śniegu.

- Przyjedź do mnie na styczeń do Chicago - zaproponowała Mollie. - Zobaczysz tyle padającego śniegu, że będziesz go miała powyżej uszu.

- Daj spokój, dziecinko. -Marianna krzątała się w kuchni. - Nie mogę zostawić mojej rodziny na cały miesiąc. Zwariowaliby. Och, zagłodziliby się na śmierć.

Mollie wiedziała, że nie ma co nalegać. Marianna Syła upartą kobietą, jeśli chodziło o opiekę nad iadźmi. Nigdy nie miała własnych dzieci, ale była diwą wielkiego klanu Escobarów, rybaków i poławiaczy.

Wróciła z misą owoców i lepkimi cukierkami z ananasa.

- Jedzcie. Teraz tu wrócisz, Mollie, i wyremontujesz hacjendę twego ojca. Musisz tam mieszkać i troszczyć się o dom. Kiedy stoi pusty, jest okropny. W zeszłym tygodniu byłam tam i próbowałam sprzątnąć. Ale to niemożliwe.

- Czy dom jest ciągle jeszcze umeblowany? - zapyta! Flynn.

- Tak, niektóre pokoje. Mówiłam o tym panu Marscelowi. Dawno temu powiedział mi, żebym wzięła, co potrzebuję. - Poklepała blat stołu. - Wzięłam to. Nie mogłam znieść myśli, że będzie brudny, a jaszczurki będą po nim biegać.

- Cieszę się, że zabrałaś rzeczy z domu - oświadczyła Mollie. - Inaczej zupełnie by się zniszczyły. A ja wciąż nie jestem pewna, że to wszystko należy do mnie.

Sprawę własności należało koniecznie wyjaśnić. Mollie zadzwoniła do Marscela, który potwierdził słowa Flynna. Szła już przez kuchnię w kierunku jadalni, gdzie Flynn i Marianna plotkowali o Woodrowie Locke'u, gdy dobiegła ją znajoma melodia. Flynn śpiewał jej piosenkę Mariannie. Mollie stanęła i słuchała, ale Marianna nie rozpoznawała melodii.

- Mollie i jej tata ciągle układali piosenki - powiedziała. - Uwielbiał, kiedy grała mu na pianinie.

Mollie wypełniły sprzeczne uczucia. Ucieszyło ją, że ojcu podobała się jej gra na pianinie, ale trudno jej było dać temu wiarę. Jeśli tak było rzeczywiście, to dlaczego wolał spędzać całe dni z butelką?

- Mollie? - dobiegł ją głos Flynna. - Czy skończyłaś rozmawiać?

Mollie ocknęła się. Przybrała spokojny wyraz twarzy i dołączyła do nich.

- O czym rozmawiacie?

- O waszym poszukiwaniu skarbów - powiedziała Marianna. - Mówię Flynnowi, że jeśli chce znaleźć skarb, powinien to ogłosić na Key West, bo mamy tu mnóstwo poszukiwaczy.

- Właśnie tego obawiał się Marscel - westchnął Flynn.

- Co takiego? - Marianna wyglądała na dotknię-

- Marscel bał się, że jeśli ktokolwiek pomyśli, że w hacjendzie jest jakiś skarb, to dom zostanie splądrowany i zniszczony.

- Może są na Key West tacy, co tak postępują, ale nie w mojej rodzinie - powiedziała Marianna figlarnie. - Escobarowie to rybacy i przedsiębiorcy,

- Bardzo przepraszam. - Flynn spojrzał pytająco na Mollie. - I co powiedział Marscel?

- Masz natychmiast porozumieć się z wydawnictwem.

Wzruszył ramionami lekceważąco.

- A co z hacjendą?

- Należy do mnie - odrzekła. - Dom, wyposażenie i różne inne dobra. Marscel nie chciał uwierzyć, że o tym nie wiedziałam. Zresztą ja sama też nie mogę.

Może to i lepiej, pomyślała. Był taki czas, że chętnie zrównałaby z ziemią własność ojca. A teraz? Teraz gniew jakby zelżał. Poza tym głupio byłoby wyładowywać się na rzeczach.

- Może nawet podobałoby mi się być panią tej niegdyś wspaniałej posiadłości. I innych, które też do mnie należą.

- Innych?

- Najwyraźniej ojciec był jednym z bardziej łatwowiernych nabywców florydzkich bagien. Przypominam sobie teraz, że kilkakrotnie jeździliśmy oglądać jakąś ziemię, która okazywała się grzęzawiskiem.

Flynn wstał i nisko się skłonił.

- Możesz więc być wielką posiadaczką ziemską.

- Mogę, rzeczywiście. Mogę być królową krokodyli i karłowatych palm.

- To bardzo egzotyczne.

- Ale niezbyt praktyczne.

Marianna udzieliła swego błogosławieństwa.

- Może jesteś całkiem dorosła, ale wciąż jesteś małą córeczką swego taty.

No cóż, nie mogła zaprzeczyć. Niewątpliwie była córką Woodrowa Locke'a, ale nie była już bezradnym dzieckiem. Miała dość lat i zdrowego rozsądku, żeby potraktować hacjendę po prostu jak dom. Cenną posiadłość, którą należy się zająć.

A jeśli zrobi remont? To będzie mogła ją sprzedać albo ofiarować na jakiś pożyteczny cel. Jeszcze jeden pomysł przyszedł jej ni stąd, ni zowąd do głowy. A gdyby tak tu zostać? Może spodoba jej się mieszkanie na Keys, wyspach na krawędzi horyzontu.


ROZDZIAŁ 11


Choć Moliie myślami bujała gdzieś daleko, udało jej się w miarę sprawnie załatwić przyziemne sprawy związane z załadowaniem zakupów na stojącą przy przystani starą, płaskodenną łódź rybacką „Sea Roa-mer" oraz przekazaniem Mariannie kluczyków do wynajętego samochodu. Zanim Flynn odbił od pomostu, Moliie zaproponowała, by zaczekać jeszcze kilka chwil i obejrzeć zachód słońca.

- Bardzo chętnie - przyklasnął pomysłowi Flynn.

- Możemy pójść na Mallory Square?

- Dokąd tylko zechcesz.

Po drodze spotkali mężczyznę sprzedającego „świeżutkie" ryby, drugiego, oferującego „prawdziwe złoże" zegarki, oraz uliczną kapelę. Na placu dołączyli do tłumu, który w nabożnej ciszy czekał na pokaz sztuki natury. Zachody słońca na Key West stanowiły niemal uświęconą tradycję.

- Uważaj na portfel - ostrzegła Moliie Flynna, zręcznie przeciskając się ku staremu, drewnianemu molo.

Na Key West nie obowiązywały powszechne obyczaje. Była to ziemia niezwykle piękna, pełna marzeń sennych, które mogły nagle przekształcić się w koszmary. Dziwna ziemia, pomyślał Flynn. A Moliie doskonale do niej pasuje. Choć w chicagowskim ruchu wydawała się jak najbardziej na swoim miejscu, znajdowała przyjemność w przyglądaniu się niebu z chwiejnego pomostu. W ostatnich błyskach słońca jej rysy rozpogodziły się, a zielone oczy stały się tak spokojne jak morze.

Flynn zapragnął jej głęboko, intensywnie. Tej nocy będą sami na łodzi. Tej nocy chciał się z nią kochać. Bardziej niż znaleźć „Klucz". Bardziej niż cokolwiek innego. Chciał pieścić jej długie nogi, całować jej usta, aż do nasycenia. Chciał stać się jej częścią.

Marzenie niemożliwe do spełnienia? Wiedział, że powinien się kontrolować, bo równowaga emocjonalna Mollie była teraz niezwykle krucha.

Gdy słońce w końcu schowało się za horyzontem, zaczął bić brawo. Mollie westchnęła.

- Następny etap tego rytuału to wizyta w barach na Duval Street, ale wolałabym tego uniknąć.

- Lubisz Keys, prawda?

- To wspaniałe miejsce na krótki pobyt. - Szli w tłumie entuzjastów zachodzącego słońca. - Ale mieszkać tu? To raczej nie jest centrum handlu światowego. Cóż bym tu robiła?

- Mogłabyś, jak rodzina Marianny, zostać przedsiębiorcą.

- Czyli piratem - parsknęła śmiechem.- To nie różniłoby się tak bardzo od Chicago. Tyle że tam piraci chodzą w garniturach i z teczkami.

Gdy weszli na pomost, Flynn dostrzegł śniadego mężczyznę siedzącego na pokładzie „Sea Roamer".

- Znasz go, Mollie? Potrząsnęła głową.

- Ale to pewnie ktoś z rodziny Marianny.

- Hej! Ty jesteś Flynn? - zawołał mężczyzna, gdy się zbliżyli; - Facet, który szuka skarbu w dawnym domu Locke'a?

- Nie ma tam żadnego skarbu - stanowczo oświadczył Flynn, pokonując trap. - Szukamy tylko starej książki.

- Tak? Ale i książka może być coś warta. - Pirat spojrzał na Mollie. - Panna Locke, zgadza się? Jeśli postanowi pani wyremontować dom, proszę dać mi znać. Rafael Escobar.

Dobrze - powiedziała. - Ale nie zrobię tego, jeżeli znajdę w swoim domu poszukiwaczy skarbów. Będę wiedziała, kto ich przysłał, Rafael.

- Nikomu nie powiem. - Zwrócił się do Flynna. - Był do ciebie telefon od jakiegoś faceta nazwiskiem Edleman. Chcesz wiedzieć, co powiedział? To będzie kosztować dziesięć dolców.

Flynn wyciągnął dziesięciodolarowy banknot i podał Rafaelowi, który wyrecytował:

- Marscel rozmawiał z wydawcą, a wydawca rozmawiał z Edlemanem. I Edleman mówi, że może ty i on możecie razem pracować.

- Fantastyczne - mruknął Flynn. - Zawsze chciałam pracować z wężem.

- Potrzeba wam przewodnika? - zapytał Rafael, eaowając pieniądze.

- Absolutnie nie.

- No dobra. - Zeskoczył z łodzi. - I nikomu nic nie powiem, panno Locke. Tylko proszę o mnie pamiętać, dobrze?

Kiwnęła głową i patrzyła, jak Rafael oddala się ku Stzegowi.

- Lepiej ruszajmy, Flynn. Piraci są coraz bliżej.

- Masz rację. Ale wolę już ich miejscową odmianę w postaci Escobarów niż Edlemana,

Mollie zeszła pod pokład, by przygotować coś do przegryzienia, a Flynn zapalił światła i odbił od pomostu. Iktrożnie skierował się przez zatłoczony port na otwarte morze. Stał przy sterze, usiłując przemyśleć sytuację. Rafael niewątpliwie powie każdemu łowcy skarbów na Key West, że w domu Locke'ow na Stamper Key jest coś cennego. Niedobrze. I dlaczego Edleman zadzwonił z propozycją, choć wiedział, że Flynnją odrzuci? To było groźne. Jeśli „Klucz" istniał to muszą go znaleźć jak najprędzej.

Ale dziś można było tylko płynąć dalej. I kochać się pod błogosławieństwem księżyca tropików.

Gdy Mollie wynurzyła się spod pokładu, przyjrzał się jej z upodobaniem. Lekka bryza rozwiewała jej włosy. Blade światło księżyca srebrzyło skórę.

- Chodź, stań tu koło mnie, Mollie.

Przyłączyła się do niego przy sterze, patrząc przed siebie.

- Te wody są zadziwiające. Tak nieprawdopodobnie gładkie. Jak lustro dla księżyca.

- Ty jesteś zadziwiająca.

- Jasne. Jestem ósmym cudem świata. Objął ją w pasie.

- Tam, przed nami, na wprost, jest Stamper Key. Płynęli dalej w ciszy. Mollie całą sobą odczuwała bliskość Flynna. Dziś w nocy będą sami.

Właściwie powinna być wykończona, bo był to jeden z najdłuższych dni w jej życiu. Od Central Parku, gdzie stanęła oko w oko ze wspomnieniami, aż po Florydę, gdzie odwiedziła hacjendę ojca. Tymczasem zamiast zmęczenia czuła ożywienie i pożądanie. Odchrząknęła.

- Wolałabym już dziś nie schodzić na ląd. Ten rozpadający się dom będzie wystarczająco okropny w świetle dziennym.

- Dobrze. - Przytulił ją mocniej i szepnął do ucha. - Na kilka godzin zapomnijmy o „Kluczu" i piratach, którzy go szukają.

- Więc o czym będziemy myśleć?

- O nas.

Zanim zdążyła odpowiedzieć albo zaprotestować, Flynn rozluźnił uścisk i zajął się doprowadzeniem łodzi do pomostu.

- Mogę pomóc? - zapytała.

Ujął jej dłoń i zaprowadził na dziób.

- Wolę, żebyś tu stała jako królowa krokodyli, pani tej ziemi.

Mollie przybrała właściwą pozę i czekała, podczas gdy Flynn rzucał kotwicę, jakieś sto metrów od brzegu. Z tego miejsca widać było dach hacjendy, ale Mollie odwróciła wzrok. Nie dzisiaj. Dzisiaj nie będzie myśleć o swoich wspomnieniach.

Gdy silnik zamilkł, ogarnął ją błogi spokój. Nie cisza, ponieważ fale szeptały i nocne ptaki krzyczały z wyspy. Nie bezruch, bo łódź lekko poddawała się ruchowi wody. Ale właśnie spokój zastąpił jej wewnętrzne rozedrganie.

Aż do chwili gdy podszedł Flynn. W świetle księżyca wydawał się większy. Był poszukiwaczem przygód, który doprowadzi ją na nieznane wyżyny roz-ioszy. Pociągał ją tym bardziej, że jego zmysłowość była ukryta. Kochanie się z Flynnem będzie czymś aiezwykłym. Widział ją w jej najgorszych chwilach. Znał jej najgłębsze sekrety, a jednak się od niej nie odwrócił. Choć nie oczekiwała długotrwałych zobowiązań, Mollie czuła się przy nim bezpieczna. W jakimś sensie ich poszukiwania zawsze zdążały ku tej chwili.

W cieniu Stamper Key, gdzie niegdyś była smutną małą dziewczynką, Mollie poczuła kobiecy głód, gdy zerknęła spod rzęs na jego szerokie, silne ramiona.

- Mollie?

Jego głos zdradzał niepewność i nerwowość. W jej żyłach zaczęło krążyć ciepło, ale nie takie, jakie podsycało zazwyczaj gniew. Tym razem Mollie poczuła przypływ gorącego pożądania.

- Mollie? Może zeszlibyśmy na dół?

Pod pokładem było duże pomieszczenie na złowione ryby, wnęka z piekarnikiem mikrofalowym, kuchenką na gaz z butli i bieżącą wodą, oraz przytulna kabinka z łóżkiem ogrodzonym moskitierą. Mollie wiedziała, dokąd chciałaby się udać.

- Bardzo chętnie.

Jej słowa były spokojne, ale skrywały rozbudzone uczucia. Schodząc po drabinie na dół, zastanowiła się jednak, czy Flynnowi nie chodziło o jedzenie. Zatrzymała się przy stoliku i odwróciła.

- Jesteś głodny?

- Tak.

Objął ją i pocałował z namiętnością, która rozwiała wszelkie wątpliwości. Jego język kusił i podniecał. Dłonią przykrył jej pierś.

- Poczekaj - szepnęła.

- Chcę się z tobą kochać, Mollie. Nie każ mi teraz przestać.

- Nie mam zamiaru - zaprotestowała. - Ale tam dalej jest przytulna sypialnia. Może...

Zanim skończyła zdanie, ruszył małym, wąskim korytarzykiem i pociągnął ją za sobą. Razem weszli do malutkiej kabiny i razem padli na łóżko. Sączące się przez iluminator światło księżyca nadawało wnętrzu nierealny wygląd. Flynn uniósł się na łokciu nad Mollie.

Gdy jego usta były tuż, tuż, Mollie przykryła je palcami.

- Dziś nie będziemy rozmawiać o zaginionych maszynopisach ani o wspomnieniach.

- Ani słowa.

- I najpierw moja kolej.

- Twoja kolej?

Usiadła na łóżku i pchnęła go na płask.

- Leż spokojnie, Flynn.

Wpatrzona w jasnoniebieskie oczy Flynna, Mollie rozpięła guziki jego koszuli. Niepewność w jego spojrzeniu rozczuliła ją. Tak długo czekała, żeby z nim syć, że teraz za nic nie chciała się śpieszyć.

Gdy uporała się z guzikami, ściągnęła koszulę i ramion Flynna, obnażając jego tors. Powoli pochyliła się i ukryła twarz w gęstych, ciemnych włosach porastających pierś. Wkrótce jej wargi odnalazły sutki. Zmysłowo ssała twardy, ciemny guziczek, aż usłyszała, jak leżący pod nią Flynn zaczyna nierówno oddychać. Wydawało się, że cały drży.

Bez pośpiechu przeniosła uwagę na drugi sutek, ssąc go lekko, podczas gdy dłonie błądziły po ciele Flynna. Sunęły coraz niżej, aż natrafiły na gorącą, twardą męskość.

Mollie westchnęła i przekręciła się na plecy, pociągając Flynna za sobą.

- Teraz moja kolej, dziecinko - szepnął.

Szybko rozpiął i odrzucił jej bluzkę. Jego kciuki lekko pieściły widoczne przez koronkowy staniczek czubki piersi. Po chwili sięgnął pod spód i sprawnie odsunął przejrzystą przeszkodę.

Mollie wyciągnęła się na łóżku, pragnąc równocześnie spełnienia, i jak najdłuższych pieszczot. Flynn powoli ściągnął jej szorty. Jego usta rozpoczęły wędrówkę przy jej pępku, by schodzić coraz niżej, w miarę jak odsłaniało się nagie ciało. Jego język doprowadzał Mollie do szaleństwa. W końcu szorty pofrunęły na podłogę.

Przez chwilę przyglądał się nagiemu, jasnemu ciału dziewczyny. Uznanie w jego oczach sprawiło jej radość. Wyciągnęła ramiona.

- Pragnąłem cię, od kiedy cię ujrzałem - powiedział.

- Dwa miesiące?

- Wydawało mi się, że całą wieczność. A teraz nadrobię stracony czas.

Pieścił językiem różową konchę jej ucha, potem zsunął się w zagłębienie u nasady szyi. Tymczasem dłoń objęła pierś, musnęła brzuch i wplątała się w trójkąt włosów u zbiegu ud.

Mollie próbowała złapać oddech, ale usta Flynna zamknęły jej wargi gorącym, choć łagodnym pocałunkiem. Jego ręka przykryła wrażliwe miejsce między jej udami i z niezwykłą delikatnością pobudzała Mollie do spazmów rozkoszy.

- Dosyć, Flynn. Nie chcę już czekać. Chcę ciebie w środku. Teraz. - Odwróciła głowę.

- Jeszcze wciąż jest moja kolej - szepnął, zmieniając pozycję. Objął udami jej nogi i skupił uwagę na piersiach, ssąc je leciutko i drażniąc językiem.

Mollie wiła się pod nim, wyginając się w łuk i napinając. Czuła, jak jego męskość, wciąż okryta szortami, napiera na jej ciasno zsunięte nogi. Przeszył ją niezwykły dreszcz. Na krótką chwilę straciła rozeznanie, gdzie jest i co się dzieje. A gdy wróciła na ziemię, Flynn był obok niej, tuląc, pieszcząc, na nowo pobudzając jej ciało.

Niecierpliwie szarpnęła go za koszulę. Jej palce mocowały się z zapięciem szortów, niemal rozrywając materiał.

- Ja to zrobię, Mollie.

- Zrób to teraz.

Wstał, zdjął ubranie i stanął przed nią w glorii nagości.

Mollie uklękła na środku łóżka, podziwiając je świetnie zbudowane ciało, gotowe do miłości. Z aprobatą patrzyła, jak wyjmuje małą paczuszkę i naciąga zabezpieczenie.

Wsunęła się w krąg jego ramion. Spotkanie ich rozgrzanych ciał było zmysłowe i naturalne. Głaskała z uznaniem sploty mięśni na jego ramionach i plecach.

- Już, Flynn - powiedziała. - Chodź do mnie.

Zatopił palący wzrok w jej oczach. Mollie wydawało się, że płonie w pocałunku. Wszystko przestało się liczyć, poza pożądaniem, jakie w sobie budzili. Rozsunęła nogi i wprowadziła Flynna do swego wnętrza. Ich rytm był powolny, bez wahań, doskonale dopasowany. Oddychali oboje głęboko, przywarci do siebie, drżący z namiętności, aż Flynn zawisł nad nią na moment i przekręcił się na plecy, silnymi dłońmi podrzymając ją za pośladki.

Mollie złapała oddech. Nowa pozycja zaskoczyła ją i pobudziła na nowo. Podniecenie osiągnęło nieznane szczyty, gdy przyjmowała ruchy Flynna i odpowiadała na nie. Biodra nie ustawały ani na moment. Cała drżała od nieprawdopodobnych doznań.

Spojrzała w dół, na Flynna. Miał zaciśnięte zęby i mocno zamknięte oczy.

Szczyt nadszedł równocześnie dla obojga, przynosząc zaspokojenie. Rysy twarzy Flynna rozluźniły się w absolutnym zadowoleniu. A Mollie opadła na jego pierś, szczęśliwa i wyczerpana.

Wtuliła się w niego i pozwoliła okryć prześcieradłem. Wszystko jedno, co zdarzy się jutro: ten wieczór był tego wart.

Bezwiednie zanuciła nonsensowną melodyjkę.

- Żadne takie - przerwał jej Flynn. - Jutro się tym zajmiemy.

Westchnęła. Żadne nowe słowa nie przyszły jej do głowy. Żadne genialne pomysły, obudzone kochaniem się. Ale czuła, że jutro coś znajdą w rozwalającej się acjendzie. W ruinach, pomyślała. Bo tylko tyle zostało z jej przeszłości. Ruiny.

- Był alkoholikiem - powiedziała miękko.

Flynn mruknął potwierdzająco.

- A alkoholizm jest podobno chorobą, jak rak. Mój ojciec nie mógł nic na to poradzić.

- Też tak uważam.

- Więc dlaczego nie potrafię mu wybaczyć? Czemu wciąż we mnie tyle gniewu i bólu?

- Rozluźnij się. -Pocałowałjąwczoło. - Rozwikłanie twego życia może zająć więcej niż jeden weekend.

- Ale nie mam zbyt wiele czasu. Muszę uporać się ze swoją przeszłością, żebyśmy mogli... - Zamilkła. Chciała coś obiecać, ale to naprawdę nie było możliwe. - Może byśmy się jeszcze raz pokochali?

- Co powiedziałaś przedtem? O uporaniu się ze swoją przeszłością?

- Nieważne.

- Ważne, Mollie. Twoje myśli i uczucia są dla mnie bardzo ważne.

- A moje ciało?

- Chcę kochać cię całą. Ciało i umysł.

- Jeśli zajmiemy się ciałem, umysł na pewno się w końcu dostosuje.

Pod wpływem pocałunku Flynn poddał się tej nielogiczności. Pytania bez odpowiedzi znikły, gdy przytulali się w malutkiej kabinie, a kołysanie fal pobudzało ich do nowego, zmysłowego rytmu.

Mollie obudziła się o wschodzie słońca. Choć nie pamiętała swoich snów, czuła, że tuż za progiem jej świadomości coś czeka. „Klucz"? Pocałowała Flynna lekko w nie ogolony policzek i wymknęła się z kabiny.

Z pokładu mogła dostrzec dach hacjendy, rysujący się nad palmami. I w tym momencie olśniło ją, gdzie jest schowany sekret.



ROZDZIAŁ12


Mollie pobiegła na rufę i włączyła silnik łodzi. Musiała szybko dostać się do hacjendy. Obraz kryjówki rysował się gdzieś na krawędzi świadomości i mógł zniknąć w każdej chwili. Ale wiedziała! Każdym nerwem czuła, że odpowiedź jest tam, na brzegu.

Silnik zakaszlał i zakrztusił się. Kotwica - przypomniała sobie. Musi podnieść kotwicę. I wyłączyć światła.

- Flynn! - krzyknęła. - Flynn, pomóż mi!

Niepewnym krokiem wszedł napokład, bez koszuli, mrugając w słońcu świtu.

- Co ty, do diabła, wyprawiasz?

- Wiem, gdzie to jest. - Podbiegła do niego w rozwianym szlafroku. - Musimy dostać się na brzeg.

Potarł oczy, wciąż nie całkiem przytomny.

- Musimy się pośpieszyć. To nie jest wyraźne wspomnienie, tylko jakby światełko na granicy mojej pamięci. Pośpiesz się.

Flynn otrzeźwiał natychmiast.

- Idź na dół, Mollie, i ubierz się. Doprowadzę łódź do pomostu.

Szybko zbiegła po drabince pod pokład, wyciągnęła z walizki szorty i podkoszulek. Oczyma duszy widziała paczkę, owiniętą w grubą folię, jak nauczyła się robić od kuzynów w Kolorado. Nie w domu. Ale blisko. Była... Potrząsnęła głową. Była... gdzie?

- Cholera.

Ubrała się, wsunęła na nogi tenisówki i wróciła na pokład, akurat gdy Flynn przycumowywał łódź do pomostu. Wspomnienia znikły.

Flynn wyłączył silnik i zeskoczył na pomost,

- Chodź, Mollie.

- Za późno - głos jej drżał. - Zapomniałam.

- Przypomnisz sobie znowu. Pomogę ci. Przeklinając mgłę spowijającą jej umysł, Mollie zeszła z łodzi i dołączyła do Flynna.

- Gdzieś na Stamper Key, ale nie wiem gdzie. Wszystko mi się zamazało. Chyba musiałam o tym śnić i wciąż na pół spałam, gdy weszłam na pokład.

- Czy to był maszynopis?

- To była jakby książka, owinięta w grubą, plastikową folię.

- Jaka książka? Jak duża? Luźne kartki? Spięte? Pomyśl, Mollie.

Zamknęła oczy, usiłując się skupić. Ale pamięć była już pusta, sen zniknął.

- Uciekło mi.

- W domu? - nalegał Flynn.

- Może, ale raczej nie.

- No to gdzie, do diabła?

Wzdrygnęła się na dźwięk szorstkości w jego głosie.

- Nie złość się. Naprawdę próbuję sobie przypomnieć.

Flynn odwrócił się i pomaszerował wzdłuż pomostu. Dalej od niej. Jego tenisówki dudniły o deski. Wciąż był bez koszuli, więc widziała napięte mięśnie jego karku. Wykonał pół obrotu i zawrócił.

- Cholerny sposób na wyciągnięcie mnie z łóżka. Ale staram się być cierpliwy.

- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie.

Rzucił jej niechętne spojrzenie, minął ją i wskoczył na pokład łodzi.

- Flynn? Dokąd idziesz?

- Marianna dała mi klucz do domu. Zaczniemy szukać.

- Nie wiem, czy to jest właśnie tam - ostrzegła go. - Nie pamiętam.

- Daj sobie spokój. Dla odmiany spróbujemy innego sposobu. W domu może być maszynopis. Albo jakaś wskazówka. Albo mapa. Albo zanotowane współrzędne. Rozbiorę ten cholerny dom na kawałki, jeśli będę musiał, ale znajdę, czego szukamy.

Mollie poddała się zniechęceniu. Usiadła na deskach i pochyliła głowę. Włosy opadły jej na twarz, dłonie zacisnęła w pięści. Była tak blisko! Miała przed oczami książkę opakowaną w gruby plastik.

Tak blisko. A jednak tak daleko. We śnie mogła niemal dotknąć gładkiego pakunku.

Flynn wrócił, ujął ją pod pachy i postawił na nogi. Spojrzała mu w oczy, ale nie dostrzegła ani śladu miłości, która połączyła ich ostatniej nocy. Był zimny i odległy, a jednak garnęła się do niego, pragnąc jego dotyku.

Gdy dotknęła jego piersi, wzdrygnął się lekko. Mollie objęła go, ale pozostał sztywny. Czy to możliwe, że to ten sam mężczyzna, który kochał ją ostatniej nocy z taką namiętnością? Oczywiście. Tylko że dziś był już następny dzień. Flynn już nie musi być dla niej miły, bo dostał, czego chciał.

Nie dbał o nią, tylko o „Klucz". Chciał znaleźć zaginiony maszynopis, więc wykorzystywał ją w poszukiwaniach. Ale czyż nie wiedziała tego od początku?

Odepchnęła go.

- Lepiej nie zaczynaj rozbierać domu na kawałki. Jeśli to zrobisz, będziesz po prostu wandalem. Nie lepszym od Rafaela Escobara.

Odwrpciła się na pięcie i pomaszerowała ku hacjendzie. Flynn szedł za nią.

- Masz jakiś pomysł? - zapytał. - Od czego zaczniemy?

- Nie martw się, chciałabym znaleźć tę cholerną książkę tak samo jak ty. - Zawód sprawił, że dodała: - Żebym w końcu mogła się uwolnić od ciebie i twoich żądań.

- A cóż to ma oznaczać?

Spiesznym krokiem przecięła zarośnięte podwórze, nie odważając się spojrzeć na Flynna.

- Chcę jak najszybciej zakończyć to poszukiwanie skarbów, żebym mogła wrócić do mojego prawdziwego życia.

Dogonił ją i złapał za ramię.

- Mollie?

- Zostaw mnie w spokoju - wyrwała ramię.

- Nie mogę cię zostawić. Zależy mi na tobie.

- Och, proszę, nie zaczynaj teraz kłamać. - Obeszła dom od frontu i odwróciła się. - Zrobiłam, co chciałeś. Jakim prawem złościsz się na mnie?

- Mam prawo! – Uderzył pięścią w ścianę hacjendy. - Dwa miesiące trwało, zanim przekonałem cię, byś mi towarzyszyła. Załatwiłem pieniądze na tę wyprawę. Pokłóciłem się zwydawcą. A teraz ściga mnie Edleman.

Oddalił się od Mollie z gniewem w oczach, usiłując się opanować. Nie tak wyobrażał sobie ten ranek. Chciał leniwie spędzić godziny świtu, kochać się w dziennym świetle, przytulać Mollie. Nie chciał się kłócić. Wydawało mu się niemal, że Mollie go prowokuje, odsuwa od siebie.

Spojrzał na nią, stojącą z potarganymi włosami i płonącymi oczyma, i zapragnął kochać się z nią. Nie kłócić.

- Dlaczego to robisz?

- Próbuję pomóc. Jak inteligentnie zauważyłeś, ściga cię Edleman. A za chwilę prawdopodobnie pojawi się tu Rafael Escobar z gromadą poszukiwaczy.

- Do diabła. - Kopnął jakiś chwast. - Dlaczego rwój ojciec w ogóle ukrył „Klucz"?

- Bo był paranoikiem! - wrzasnęła. - Mówiłam ci to już dziesiątki razy! Pamiętam na przykład taką scenę tu, na patio, kiedy ojciec wyrzucał z pracy kucharkę. Miała na imię Wendy. Widzę ją, jak tu stoi, w czerwonej sukni, ze złotym serduszkiem na szyi, i płacze. A ojciec mówi surowym tonem: „Twoje łzy mnie nie wzruszają. Wiem, że szpiegujesz mnie dla Hitlera". A to się działo w latach siedemdziesiątych.

Flynn wpatrywał się w Mollie.

- To bardzo dokładny obraz. Zdajesz sobie sprawę, jak wyraźnie zapamiętałaś tę scenę?

- To co?

- Może blokada pamięci znika. - Zrobił krok w jej stronę. - Może odzyskasz swoją przeszłość.

- A jeśli jej nie chcę? A jeśli wolałabym mieć zwykłe, nieciekawe wspomnienia przeciętnego dziecka?

- To niemożliwe, bo ty sama nie jesteś przeciętna. I nie ma to nic wspólnego z twoimi rodzicami. Jesteś kimś wyjątkowym, Mollie.

- Fajnie. Tylko że ja nie potrzebuję takiej wyjątkowości.

Oparła się o ścianę z obłażącą farbą i pozwoliła, by poranne słońce oświetliło jej twarz. Czuła ból i gniew. Jej uczucia były tak pomieszane jak dzikie kwiaty i chwasty obrastające dom jej ojca. Pewnie, że chciała odzyskać wspomnienia. Ale równocześnie bała się ich.

Zamknęła oczy i skupiła się. Książka, zawinięta w plastik. W ciemnym miejscu. Ale słychać było ptaki. Światło słoneczne też tam było. W jej wspomnieniu nad głową pojawiły się liście. Nagle przypomniała sobie.

- Domek na drzewie.

Podbiegła do starego dębu przed domem. Ciemne gałęzie, pozbawione liści, wyciągały ramiona ku niebu. Resztki domku ze sklejki wciąż na nich tkwiły. Tam, na górze, było zagłębienie, rodzaj dziupli, w którym chowała swoje skarby.

Złapała niską gałąź i podciągnęła się.

- Tam jest. Książka zawinięta w plastik.

- Ostrożnie, Mollie. To drzewo wygląda na spróchniałe.

Wdrapywała się ostrożnie, aż, cztery metry nad ziemią, dotarła do domku. Dawno temu, gdy drzewo miało zielone liście, chowała się tam, obserwując kręcących się na dole ludzi.

Przysiadła na przegniłej podłodze domku, opierając się mocno o konary. Na poziomie oczu miała grubą dechę, wiszącą na jednym, wielkim gwoździu, zakrywającą dziuplę. Mollie spróbowała ją odsunąć, ale gwóźdź zardzewiał i deska mocno się trzymała.

- Potrzebuję młotka - zawołała do Flynna. - Albo łomu.

Patrzyła z góry, jak biegnie na werandę. Wyciągnął stamtąd kawałek belki.

- A to wystarczy?

- Spróbuję.

Flynn wdrapał się na drzewo i podał jej belkę. Podczas gdy męczyła się, usiłując zrobić z belki dźwignię, udało mu się usadowić obok. Mollie złamała paznokieć.

- Może ja? - zaproponował Flynn.

- Próbuj. - Odsunęła się, robiąc mu miejsce. - Za tą deską jest dziuplą, w której jako dziecko chowałam swoje skarby.

Flynn oderwał deskę gołymi rękoma, odsłaniając dziuplę. Jej brzegi były gładkie, ale wilgotne.

Normalnie Mollie nie odważyłaby się wsunąć ręki w głąb spróchniałego drzewa, szczególnie w kraju obfitującym we wszelkie robactwo i jaszczurki. Ale to było coś innego. Włożyła ramię w dziuplę i namacała coś miękkiego i gruzełkowatego. Odruchowo cofnęła dłoń. To na pewno nie był maszynopis.

- Fuj, nie wiem, co tam jest, ale w dotyku jest obrzydliwe.

- Może wolisz, żebym ja to wyciągnął?

Pokręciła głową. To byty jej wspomnienia, więc ona powinna wydobyć je na światło dzienne. Zacisnęła zęby, sięgnęła jeszcze raz i wyciągnęła zamszowy woreczek. Otworzyła go i wysypała dwadzieścia czy irzydzieści szklanych kulek.

- Moje skarby - roześmiała się.

Była tam także broszka i tandetny naszyjnik, starannie zawinięte w bawełniane szmatki. Gdy Mollie ponownie sięgnęła w głąb dziupli, namacała gładki plastik.

- Jest - powiedziała. - Mam!

Ostrożnie wyciągnęła paczkę, owiniętą folią. Ale kształt nie pasował do wymiarów maszynopisu. Trzymała w rękach małą, grubą książeczkę. Mollie zdarła plastik i przesunęła palcem po złotych literach na zniszczonej okładce.

- „Mój pamiętnik" - przeczytała na głos ze zdumieniem i zachwytem. - Wiedziałam we śnie, że chodzi o sekret, ale to mój własny, osobisty sekret mnie przyzywał. Nie „Klucz".

Otworzyła książeczkę i przyjrzała się dziecinnemu pismu na pierwszej stronie.

- Dziś skończyłam dziewięć lat - przeczytała i potrząsnęła głową. - Czy to możliwe, że byłam kiedyś taka młoda?

- Wszyscy byliśmy. Pełni marzeń i sekretów. - Flynn przechylił się, ujął jej dłoń i uścisnął. - Zrobiłaś cenne odkrycie, Mollie.

- Mój pamiętnik? Bzdury zapisywane przez dziecko? - Otworzyła na ostatniej stronie i spojrzała na datę. - Ostatni wpis zrobiłam, gdy miałam dwanaście lat.

- Trzy lata życia Mollie Locke. Powinno ci to pomóc w odzyskaniu pamięci.

- Ale jeśli chodzi o znalezienie maszynopisu, pewnie nie ma znaczenia. - Spojrzała na Flynna. - Chyba że coś tu na ten temat zanotowałam.

- Zajmiemy się tym. A teraz, czy mogę ci pomóc zejść z drzewa?

Udało im się bezpiecznie wrócić na ziemię. Mollie tuliła do piersi pamiętnik. Niecierpliwie czekała, kiedy będzie mogła zacząć czytać, przywołać swoje dzieciństwo tak, jak je zarejestrowała. Nie z fotografii. Nie ze wspomnień Marscela czy Marianny. Pamiętnik był jej własnym komentarzem do czasu, o którym zapomniała. Pomimo niecierpliwości zapytała Flynna:

- Czy uważasz, że powinniśmy teraz przeszukać dom?

- Najpierw napijmy się kawy.

Po powrocie na łódź Flynn zszedł pod pokład, by przygotować śniadanie, a Mollie została na górze z pamiętnikiem. Przerzucała strony na chybił trafił, zerkając na daty i odkrywając, że nie była zbyt systematycznym kronikarzem. Czasami pisała codziennie przez tydzień, czasami zaś brakowało całego miesiąca.

Flyml przyniósł tacę z kawą, jajecznicą, serem i papryką. I smażonymi ostrygami, które zapakowała im Marianna.

- Znalazłaś coś ciekawego? - zapytał.

- Miałam ukochanego kota imieniem Lola. - Ujęła widelec i nabrała jajecznicy. - To dziwne. Ledwo go pamiętam.

Flynn przyjrzał się Mollie uważnie. Wydawała się jakaś daleka i jakby wytrącona z równowagi. Nie rozgniewana. Raczej wyprana z uczuć.

Z kolei jego uczucia aż się gotowały. Pożądanie. Gniew. Strach. I troska, która przypominała miłość. Chciał wiedzieć o niej wszystko. I to go przerażało. Nigdy, przez całe trzydzieści pięć lat życia, nie pragnął stałego związku. Teraz już nie mógł sobie wyobrazić życia bez Mollie.

- Kiedy przez to wszystko przebrniemy - powiedział - chciałbym, żebyśmy zostali razem.

- Porozmawiamy o tym, kiedy przebrniemy.

Odstawił talerz i łyknął kawy.

- Czyli dzisiaj zajmiemy się czytaniem twojego pamiętnika?

- My? - potrząsnęła głową. - Nic z tego. To prywatna sprawa. Nie mówiąc już o tym, że dość krępujące jest odkrycie, jakim dziwacznym dzieckiem byłam. Ja się zajmę pamiętnikiem. Sama. Obiecuję powiedzieć ci, jeśli znajdę cokolwiek o „Kluczu" albo jakieś niejasne wzmianki o południkach i zwrotnikach.

- Czy najpierw przeszukamy dom?

- Jeśli chcesz, to możemy. Ale wolałabym najpierw przeczytać pamiętnik. Może znajdę jakąś oczywistą wskazówkę. Coś, co nam oszczędzi czasu i wysiłku.

- Rozumiem. - Zerknął w stronę hacjendy. -Mnie też nie podnieca specjalnie myśl o przekopywaniu się przez śmieci.

- To będzie ostateczność - przytaknęła.

Mollie została z pamiętnikiem, Flynn zszedł na dół posprzątać. Posła! łóżko, poskładał ubrania i zerknął na zegarek. Była zaledwie dziesiąta.

Gdy wrócił na pokład, Mollie leżała na brzuchu, pogrążona w czytaniu. Z przyjemnością patrzył na jej rozrzucone włosy, na sposób, w jaki krzyżowali nogi w kostkach. Pragnął ją dotknąć, pocałować. Przesunął spojrzeniem po puszku pokrywającym jej ramiona, po cienkich przegubach i szczupłych dłoniach.

- Może chcesz olejek do opalania?

- Nie, dziękuję - odpowiedziała nieprzytomnie.

- Coś do picia?

- Nie.

- A może...

- Flynn, nic mi nie trzeba. - Uniosła wzrok. - Czy mam przestać czytać?

- Chyba nie - powiedział z rezygnacją. - Pójdę na brzeg. Na wypadek gdyby pojawił się Rafael albo jakiś inny poszukiwacz.

- Świetnie.

- I chciałbym dzisiaj znaleźć jakiś telefon. Powinienem zadzwonić do wydawnictwa i dowiedzieć się, czego chce Edleman.

- Z powrotem do Marianny?

- Key Largo jest bliżej. I znałem tam kiedyś jednego faceta.

- Jak chcesz, Flynn.

Po dwóch godzinach chodzenia po dawnym ogrodzie, oglądania przystani wraz z hangarem na łodzie i grzebania przy podstawie zegara słonecznego Flynn zdał sobie sprawę, w jakim stopniu to Mollie kierowała poszukiwaniami. Samotne próby wydawały mu się bezsensowne. Lepiej do tego przywyknij, powiedział sobie, Mollie nie będzie z tobą na zawsze.

Gdy pojawił się Rafael, Flynn poczuł niemal ulgę. Piraci na Keys mieli opinię twardych i bezwzględnych, ale Flynn dojrzał właśnie do jakiejś akcji, do jakiegoś starcia, w którym byliby wygrani i przegrani.

- Cześć, Rafael.

- Cześć, kowboju. - Z samochodu wysiadło jeszcze dwóch mężczyzn. - Poznaj moich kuzynów.

Na widok łomów w ich rękach Flynn uśmiechnął się zimno. Z przyjemnością rozwali coś albo kogoś.

- Co tu robicie?

- Myśleliśmy, że może przyda ci się pomoc.

- Nie potrzebuję pomocy.

Wyższy z kuzynów Rafaela podszedł bliżej i Flynn sprężył się.

- A może już znalazłeś ten skarb? - zapytał kuzyn.

- Jeśli nawet, to co?

- Weźmiemy połowę. - Kiwnął głową do Rafaela i drugiego mężczyzny. - Tak będzie sprawiedliwie, nie?

- Nie. - Rafael potrząsnął głową. - To nie będzie w porządku. Marianna powyrywałaby nam. - Przerzucił się na hiszpański i powiedział coś bardzo szybko. Obaj kuzyni cofnęli się. Rafael znów zwrócił się do Flynna, - Powiedziałem im, że szukasz książki i że dla nas nie ma w tym żadnych pieniędzy.

- No więc, powtarzam, co tu robicie?

- Ochrona. - Rafael szeroko rozłożył ręce. - Ten Edleman zadzwonił jeszcze raz. Jest w Miami. Więc przyszło mi do głowy, że tobie i pannie Locke przyda się ktoś do pilnowania domu. Nie?

To nie jest zły pomysł, pomyślał Flynn. Jeżeli Escobarowie przypilnują domu, to on może popłynąć na Key Largo i zadzwonić do wydawnictwa. No i nie pojawią się tu inni poszukiwacze skarbów.

- Zrobimy tak - zdecydował, obejmując Rafaela za ramiona. - Wy przypilnujecie domu. Możecie wejść do środka i rozejrzeć się, pod warunkiem, że nie zniszczycie żadnych papierów. - Flynn wyciągnął z portfela ostatni studolarowy banknot, pocałował go i przedarł na pół. - Drugą połowę dostaniecie, gdy to się skończy.

- Ale tylko jeden dzień, Flynn - zastrzegł Rafael. - Stówa dziennie. To nasza stawka.

Flynn zostawił ich, gdy wyciągali skrzynkę piwa z bagażnika. Wrócił na łódź.

- Znalazłaś coś? - zapytał Mollie.

- Nic. - Ale gdy podniosła na niego wzrok, dostrzegł cierpienie w jej oczach.

- Chcesz porozmawiać?

- Nie. - Wróciła do pamiętnika.

- Jestem tu, gdybyś mnie potrzebowała. Płyniemy na Key Largo.

Key Largo był położony najbliżej stałego lądu Florydy i stanowił bazę wielu firm wynajmu łodzi i ekspedycji nurków. Roiło się tam od łodzi i zazwyczaj trudno było przycumować, ale Flynn porozumiał się przez radio ze swoim starym kumplem, Jackie Samsonem, który organizował wycieczki morskie na łodziach. Na szczęście Jackie zaprosił Flynna do swojej przystani.

Po przycumowaniu Flynn zwrócił się do Mollie.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział. - Wychodzimy na brzeg.

- Wolałabym tu zostać i czytać.

- Masz coś nowego?

- Właśnie skończyłam dziewięć lat. Na wycieczce rybackiej na Tortugę złapałam rybę. - Usiadła prosto. - Ze wstydem przyznaję, że strasznie dużo czasu zajmuje mi odcyfrowanie moich bazgrołów.

- Jest coś na temat „Klucza"?

- Ani słowa. Natomiast ja byłam wówczas absolutnie przekonana, że powinnam pisać, jak mój ojciec. Oczywiście, pisałabym o znacznie ważniejszych rzeczach. Na przykład o kosmosie.

Jej spokojny głos obudził we Flynnie nadzieję, że może Mollie odnajdzie w dzieciństwie nie tylko cierpienie, ale i swoisty urok.

- Zrób sobie przerwę i chodź ze mną na brzeg. Chciałbym, żebyś poznała Jackie'ego.

- Kogo?

- Jackie Samsona. Faceta, w którego przystani przycumowaliśmy. Poznaliśmy się wieki temu na Bahamach. Prowadzi wycieczki w łodziach o przezroczystym dnie.

- Dobrze, Flynn. Może trochę później?

Chciał protestować, wymyślił setkę powodów, dla których powinna z nim pójść, ale w końcu nic nie powiedział. Flynn zdawał sobie sprawę, że samolubnie pragnie jej towarzystwa. Lepiej dać jej luz, jakiego potrzebowała.

- Dobra, za godzinę będę z powrotem.

- Nie śpiesz się.

Śledziła wzrokiem, jak Flynn oddala się wzdłuż pirsu. Westchnęła i powróciła do lektury. Minęła już swoje dziesiąte urodziny, gdy znalazła dziwny zapis: Czy alkohol pali się jak propan? Z nagłą jasnością przypomniała sobie, że to samo pytanie zadała kiedyś ojcu. Czy alkohol pali się jak propan?

Siedzieli przy stole w jadalni. Ojciec nie jadł, tylko pił. Rozzłościł się na nią za to pytanie. Uznał, że Mollie oskarża go o nadmierne picie, albo o to, że jest aiebezpiecznie łatwopalny. Niewyraźnie powiedział jej: „Ty jesteś dzieckiem. Ja jestem dorosły. Nie mów mi, co mam robić, Mollie".

A potem zaczął się śmiać i śmiać, a ona siedziała przy stole sztywno, jakby kij połknęła. Uniósł szklankę, pijąc do niej. Bardzo wyraźnie usłyszała teraz jego głos: „Kocham cię, Zielonooka. Zawsze pamiętaj, ze cię kocham".

Naprawdę? Niewidzącym spojrzeniem wpatrywała się przed siebie. Ojciec kochał ją tak bardzo, że nie potrafił pozostać trzeźwy. Tak bardzo, że musiała go sągnąć do łóżka i okrywać kocem. Tak bardzo, że zapominał o wszystkich obietnicach. I deptał każde marzenie.

Mollie wstała gwałtownie. Uniosła pamiętnik, gotowa rzucić go w morze. Zrobiłaby to, gdyby w ten sposób udało jej się zatopić wspomnienia. Ale wiedziała już, że nie ma od nich ucieczki.

Poza tym, pomyślała z goryczą, w pamiętniku może być jakaś wzmianka o miejscu ukrycia „Klucza". Flynn byłby wściekły, gdyby zaprzepaściła tę szansę. Chciał znaleźć maszynopis i dzięki temu zrobić akademicką karierę. A tylko ona mogła mu w tym pomóc.

Ale niby czemu miałaby to robić?

Wetknęła pamiętnik pod pachę, zeszła z łodzi i ruszyła wzdłuż pirsu. Powinna tu Flynna zostawić, wyjechać. Tylko dokąd? Do domu? Żałowała, że kiedykolwiek z niego wyjechała. Jej stany lękowe były niczym w porównaniu z wściekłością, jaka opanowała ją w Central Parku. Gdzie był jej dom? Chicago. Manhattan. Jakie to dziwne, że Manhattan nie obudził żadnych wspomnień o Siergieju. Przez lata sądziła, że byt jej wielką miłością i tragicznym rozczarowaniem. Ale ich romans był niczym. A Flynn? Czy tak samo będzie z Flynnem?

Czy zachowała się jak idiotka? Mollie przyspieszyła kroku. Jedno wspomnienie bolało mocniej niż pozostałe. Ale było to wspomnienie nie z odległej przeszłości, lecz z ostatniej nocy. Nie powinna była kochać się z Flynnem. Nic z tego nie może wyniknąć. Nic poza cierpieniem.

Jeśli o nią chodziło, to poszukiwanie skarbu było skończone.




ROZDZIAŁ 13


W barze na nabrzeżu Flynn przyciskał słuchawkę telefoniczną mocno do ucha, usiłując zrozumieć, co mówi jego redaktorka. Sądząc z jej słów, wszystko mu wybaczono.

- A co z Edlemanem? - zapytał. - Dlaczego jest w Miami?

- Zaproponował, że będzie pośrednikiem. Oboje jesteście wykładowcami. Oboje zajmujecie się zawodowo Woodrowem Locke'em. Myślałam, że może będzie w stanie przywołać cię do porządku w sprawie pracy nad biografią.

- Przywołać do porządku?

- Musisz wreszcie podejść do sprawy serio, Flynn.

Redaktorka kontynuowała wyjaśnienia, a Flynn wyciągał własne wnioski: najwyraźniej w wydawnictwie stwierdzono, że nie można na nim polegać, a Ed-ieman pragnie to wykorzystać, by zająć jego miejsce.

Może to nie jest taki zły pomysł, żeby ktoś inny pisał tę biografię. Od kiedy poznał Mollie, jego pogląd na dawnego Woodrowa Locke'a nieco się zmienił. Flynn nie był już pewien, czy potrafi przedstawić pisarza obiektywnie.

Ktoś wrzucił monetę do szafy grającej, zagłuszając azeźwe uwagi redaktorki.

- Jak mam znaleźć Edlemana? - wrzasnął do telefonu.

- Powiedz mi, gdzie jesteś - odkrzyknęła redaktorka. - On już cię znajdzie. To bardzo uparty człowiek.

Flynn podał adres firmy Jackie Samsona, obiecał pozostać w kontakcie i rozłączył się.

Podszedł do baru, zamówił piwo i zaczął się zastanawiać, czy kompletnie stracił rozum. Wyrzec się napisania biografii? Czy rzeczywiście poważnie rozważa wycofanie się z takiego zadania? Marscel by go zabił. Naukową reputację Flynna diabli by wzięli. Jego wydawcom też się to nie spodoba.

Ale Mollie ucieszyłaby się. Gdyby sprawa biografii przestała ich dzielić, gdyby Mollie nie miała podstaw do podejrzeń, że Flynn ją wykorzystuje, mogliby zbudować razem jakąś przyszłość. Pociągnął duży łyk piwa i zmarszczył brwi. Zadowolenie bądź niezadowolenie Mollie nie powinny mieć wpływu na decyzje zawodowe.

Zostawił nie dopite piwo i ruszył z powrotem. Po drodze kupił krewetki, świeży chleb, kiwi, sok i tuzin czerwonych róż.

Do przystani dotarł wciąż niezdecydowany. Mollie nie prosiła go, by odstąpił od pisania biografii. Ani od poszukiwań „Klucza,". A jednak, niewątpliwie, wykorzystywał ją.

Nie chciał myśleć o sobie w ten sposób. Wpatrywał się w przestrzeń, poza lazurową wodą, białymi masztami i ulotnym błękitem nieba. Morze powinno było go uspokoić. Lekka bryza, tańcząca wśród palm kokosowych, powinna była oczyścić jego umysł z niezdecydowania. Zamiast tego stał na pomoście i wyobrażał sobie Mollie podróżującą z nim przez morze. Do Arktyki, na Karaiby, po Morzu Śródziemnym. Żeglowaliby razem, lataliby razem, a ona nigdy nie byłaby mu ciężarem. Jej eklektyczne dzieciństwo przygotowało ją do przeżywania przygód. Dużo podróżowała i niełatwo było zrobić na niej wrażenie. Jej opinia miałaby wielkie znaczenie. Nawet jego, Flynna, potrafiłaby nauczyć czegoś nowego,

Przemierzał przystań, godząc się z myślą, że Mollie jest idealną dla niego kobietą. Podchodząc do łodzi, był gotów upaść na kolana i poprosić Mollie, by z nim zamieszkała. I równie gotów uciec gdzie pieprz rośnie, gdyby się zgodziła.

Było wpół do drugiej. Nie zastał Mollie na pokładzie. Zszedł na dół.

- Mollie? Gdzie jesteś?

Rzucił paczki na niewielki kuchenny stolik i sprawdził kabinę sypialną. Była pusta. Tak samo jak reszta łodzi.

Serce zabiło mu szybciej, panika podchodziła do gardła, gdy tak stał na pokładzie, rozglądając się na wszystkie strony. Czyżby zbyt późno podjął decyzję? Czyżby Mollie odeszła?

Flynn nakazał sobie spokój. Była dorosłą, rozsądną kobietą, która nie mogła tak po prostu zniknąć. Prawdopodobnie poszła coś zjeść i zaraz wróci. Ale minuty mijały, a Mollie wciąż nie było. O drugiej nie mógł już tego wytrzymać.

Zeskoczył z łodzi i ruszył do baraczku Jackie'ego Samsona.

- Cześć, Jackie. Czy widziałeś dziewczynę, która przypłynęła razem ze mną?

- Jasne. - Jackie pohuśtał się na krześle. - Zawsze miałeś oko na ładną parę nóg.

- Gdzie poszła?

- Coś ty taki spięty, koleś? Czy to jest właśnie ta dama, która w końcu weźmie cię na smycz i zmusi do ustatkowania się?

No właśnie, czy to ona?

- To podróż w interesach.

- Interesy, tak? - Twarz Jackie'ego rozjaśnił porozumiewawczy uśmiech. - Oj, widzę, że nieźle cię wzięło, koleś.

- Powiedz tylko, dokąd poszła. Jackie wskazał na wschód.

- Zaprosisz mnie na ślub?

- Nie mamy takich planów - mruknął Flynn, ruszając we wskazanym kierunku.

Szedł powoli, rozglądając się uważnie, zaglądając we wszystkie twarze. Gdzie była? Sprawdził sklepy i kawiarnie. Może coś się jej stało? Czy powinien porozumieć się z policją? Nie, to bez sensu. Roześmieliby się tylko.

Na plaży zwolnił. Było tu tyle ludzi, że mógł przegapić Mollie. A jednak to właśnie było najbardziej prawdopodobne miejsce. Mollie dobrze czuła się w tłumie. Przyglądał się opalającym się nastolatkom w miniaturowych bikini, brązowym dzieciom taplającym się przy brzegu, rozsądnym matkom pod parasolami. Ani śladu Mollie.

Coś musiało się stać. Flynn schował dumę do kieszeni, wrócił do baru i zaczął telefonować do szpitali, straży przybrzeżnej i policji. Bez rezultatu.

O czwartej chodził tam i z powrotem po pokładzie. Nie był w odpowiednim nastroju, by negocjowania z Edlemanem. Ale to właśnie Edleman we własnej osobie pojawił się na pomoście.

- Ach, cóż za zdumiewający przypadek - powiedział Edleman. - Witaj, Flynn.

- Nie mogę teraz z tobą rozmawiać.

- Jak tam Mollie?

Choć Flynn usiłował zachować kamienną twarz. Edleman rozszyfrował go bez trudu.

- Och, to straszne - udał zmartwionego. - Czyżbyście się rozstali? Może powinienem pocieszyć piękną pannę Locke?

- Mollie nie ma. - Flynn usiadł po turecku na pokładzie, nabrał w płuca powietrza. - No dobrze, Edleman. Znalazłeś mnie. Mów, co masz do zaproponowania.

- Szczerze mówiąc, drogi kolego, właściwie straciłeś szansę na tę biografię. Nie dotrzymywałeś terminów i utrudniałeś współpracę. To może być do zaakceptowania u pisarza powieści sensacyjnych. - Ton Edlemana wyraźnie sugerował, że nawet rachunki z pralni są lepszą literaturą niż powieści sensacyjne.

- Więc proponujesz, że mnie uwolnisz od tego oiężaru?

- Krótko mówiąc, tak.

- Po co się trudzisz rozmową ze mną? Nawet jeśli ja się zgodzę i tak będziesz jeszcze musiał poradzić sobie z Marscelem.

- Nie. Umowa z wydawnictwem uciszy Marscela. Na okładce pojawią się nazwiska nas obu.

Edlemanowi niemal ślinka ciekła na myśl o takiej okazji, a Flynn zaskoczył sam siebie, rozważając tę ofertę. Gdyby oddał temu pajacowi napisanie biografii, Mollie uwierzyłaby wreszcie, że Flynn nie chce jej wykorzystywać. Poza tym nie musiałby się głowić, co zrobić ze swoją negatywną opinią o Woodrowie Locke'u.

Ale była i druga strona medalu. Jeśli Flynn się wycofa, runie marzenie Johna Marscela o rzetelnej biografii. A Edleman będzie prześladował Mollie prośbami o spotkania, będzie znowu grzebał w jej przeszłości.

- Możesz wyłączyć z tego Mollie? Bez wywiadów?

- Niepotrzebne mi wywiady z nią,

Flynn nigdy się nie poddawał. Ale ta decyzja była trudniejsza niż pokonanie ostatnich stu metrów skalnej ściany. Jeśli się wycofa, zdobędzie Mollie. Ona zrozumie jego poświęcenie. Doceni, że wybrał ją, a nie sławę i pieniądze.

Ale jeśli się wycofa, nie będzie sobą. A jeśli ona nie jest w stanie zaakceptować go takim, jakim jest...

- Niestety, Edleman, nie zgadzam się.

- Oczywiście, spodziewałem się oporu z twojej strony. - Edleman sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął portfel i wyjął z niego czek. - Jestem gotów złożyć ci solidną, finansową propozycję. Widzisz, Flynn, ja nie potrzebuję pieniędzy za tę książkę. A ty tak. Twój wydawca powiedział mi, że nie tylko wydałeś sporą zaliczkę, ale jeszcze zadłużyłeś się.

- Pieniądze nie mają znaczenia. - Flynn wzruszył ramionami. - Gdy przedstawię w wydawnictwie całą, nieznaną, zaginioną książkę Woodrowa Locke'a, będę mógł dyktować warunki.

- Ale „Klucz" może w ogóle nie istnieć. Mollie wyraźnie powiedziała to podczas tego nieprzyjemnego spotkania w Nowym Jorku. I o ile sobie przypominam, ty też nie byłeś pewien.

- Ale się nie poddaję.

- Może ujmę to inaczej. Przyjmij teraz moją ofertę. Albo jej połowę za miesiąc, kiedy już będzie jasne, że nic nie napiszesz. I że ten problematyczny maszynopis nie istnieje.

- Nie jestem zainteresowany.

Flynn zeskoczył z łodzi na pomost i szybko ruszył przed siebie. Edleman szedł za nim.

- Lepiej się zastanów, Flynn. Tu nic nie zdziałasz siłą mięśni. Nie zmusisz nie istniejącego maszynopisu do pojawienia się.

Flynn odwrócił się gwałtownie.

- Trzymaj się z daleka ode mnie, Edleman. I z daleka od Mollie. Nie będę cię szukał za miesiąc. Ani nigdy.

- Och, będziesz. Gdy nie uda ci się znaleźć „Klucza", sam mnie będziesz prosił o pomoc.

- Idź do diabła, Edleman.

Flynn pomaszerował dalej. Czuł, że podjął właściwą decyzję. Znów wiedział, kim właściwie jest. Jeśli Mollie nie potrafi tego zaakceptować, nauczy się żyć bez niej. Bo nie jest w stanie się zmienić. I nie zrezygnuje.

Flynn znów wyruszył na poszukiwania Mollie. Skoro podjął się znalezienia zaginionego od dwudziestu lat maszynopisu, na pewno uda mu się również odnaleźć jedną zielonooką kobietę.


ROZDZIAŁ 14


Flynn nie ominął żadnego sklepu ani punktu wynajmu łodzi. Obszedł zarówno czterogwiazdkowe restauracje, jak i budki z hot dogami. Kilkakrotnie przeszedł wzdłuż plaży.

Gdy tropikalne słońce wisiało już nisko nad horyzontem, zatrzymał się na brzegu, wbijając pięty w twardy, biały piasek i przypatrując się kąpiącym. Mollie nigdzie nie było. Czyżby rzeczywiście opuściła Key Largo? Zostawiła go bez słowa?

Flynn ściągnął koszulę i wszedł do wody. Szedł przed siebie, aż zanurzył się po pas. Obmył się, spłukał z siebie pot i wrócił na plażę. I wtedy usłyszał jej głos.

- Jestem tutaj, Flynn.

Szła ku niemu po białym piasku i machała ręką. W drugiej trzymała pamiętnik.

Rzucił się ku niej i złapał w objęcia.

- Gdzieś ty, do diabła, była? - wydyszał.

- Ja też się cieszę, że cię widzę.

Przytulił ją do siebie, czując, jak opuszcza go napięcie.

- Przeszukałem każdy centymetr tej wyspy.

- Siedziałam tu, pod palmą, i czytałam pamiętnik. Musiał przechodzić koło niej z dziesięć razy. Dlaczego jej nie zauważył?

- Tak mi przykro - powiedziała. - Powinnam była zostawić karteczkę.

- Powinnaś była. Dzwoniłam do szpitali i straży przybrzeżnej, wyobrażając sobie wszystko najgorsze

A jednak jego uzasadniony gniew rozpłynął się, gdy spojrzał jej w oczy. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Choc jej skóra miała zdrową opaleniznę, a koniec nosa różowiał od słońca, oczy były podkrążone a wargi zaciśnięte w wąską linię bez wyrazu.

Wskazała palcem niewielką budkę przy granicy, gdzie sprzedawano bulki i napoje. Flynn tam był. Pytał chlopaka obsługującego budkę, czy nie widział wysokiej, zielonookiej brunetki, i otrzymał negatywną odpowiedź.

- Byłaś w ciemnych okularach?

Dotknęła kieszeni bluzki.

-Tak, a co?

Cały dzień rozpytywał o brunetkę o niezwykłych zielonych oczach, a ona zakryła je ciemnymi szkłami. Doskonałe, nie planowane przebranie. Doskonałe, me planowane przebranie

- O co chodzi?

- O nic. Skoro przez cały dzień jadlaś tylko kanapki, to musisz być głodna- powiedział. - Wracajmy na łódź.

- Naprawdę bardzo mi przykro.

- To mogłabyś powiedzieć partnerowi w interesach.

- Tym właśnie jesteś.

Jej słowa go zabolały. Nie czuł się ani jej partnerem, ani współpracownikiem, ani kolegą. Czuł się kochankiem, który cierpiał, gdy odeszła. Odnalezienie jej nadało życiu sens.

A jednak zdecydował się kontynuować pracę nad biografią i nie poświęcił się dla Mollie. Może więc zasługiwał, żeby traktować go jak partnera w intresach. Ujął ją za ramię.

- Znalazłaś coś ciekawego w pamiętniku?

- Ani słowa na temat miejsca ukrycia maszynopisu. Ale znalazłam wzmianki o „Kluczu".

- Czy mogę zobaczyć?

- Nie. Ale przeczytam ci. - Siadła na piasku i otworzyła małą książeczkę na ostatnich stronach. - Miałam jedenaście lat. Zapisałam: Tatuś złościł się na mnie dzisiaj, bo mu odszczekalam. Mówi, że mam paskudny charakter i ze napisze o tym w tej głupiej książce, którą dla mnie pisze, żeby cały świat się dowiedział, jaka jestem okropna.

Przewróciła kilka stron i czytała dalej:

- Nienawidzę ,,Kiucza”. Chciałabym, żeby wyrzucił to, co pisze. Dlaczego mój ojciec nie może być strażakiem?

Podbródek jej drżał, a po policzku spłynęła łza. Dużo dziś płakała, ale, o dziwo, nie dbała o to. Nie czuła się skrępowana.

- Wszystko w porządku - powiedział. Uniósł dłoń i palcem złapał łzę. - To nic złego czuć to, co czujesz.

- Tak uważasz? - spojrzała z niechęcią. - Płakać zawsze, gdy mam na to ochotę? Krzyczeć, gdy jestem wściekła? Zachowywałabym się jak mój ojciec, kiedy po pijanemu usiłował wywołać bójkę.

- Wielu ludzi kochało twego ojca.

- Raczej znajdowało dla niego usprawiedliwienia - poprawiła. - Bo był geniuszem i podobno barwną osobowością. Ale nie musieli z nim mieszkać. Czy zauważyłeś, że uroczy Woodrow Locke raczej nic radził sobie z kobietami, które poślubiał?

- To nie ma znaczenia, Mollie. Nie jesteś swoim ojcem.

- Na szczęście! Ujął ją za ręce i podciągnął do góry.

- Rozładowanie napięcia emocjonalnego nie musi polegać na krzyku i płaczu. Wiesz o tym. Jest też śmiech. I kochanie się.

- Uczucie też trzeba kontrolować.

- I dobrze. Inaczej rzuciłbym cię tu na piasek, na publicznej plaży, i wykorzystał.

Podniosła pamiętnik.

- Wracajmy na łódź.

Trzymając się za ręce, szli w milczeniu wzdłuż plaży. Przy pomoście Flynn pomachałdo Jackie'ego i zawołał:

- Znalazłem ją!

- To dobrze. Nie pozwól jej uciec. - Jackie pomachał kawałkiem papieru. - Mam dla ciebie wiadomość od tego Edlemana.

- Edlemana? - zapytała Mollie ostro. - Widziałeś się z nim?

- Tak. I nie było to przyjemne.

Wziął kartkę i pociągnął Mollie ku łodzi. Edleman zawiadamiał go, że propozycja jest ważna do północy, podawał nazwę motelu, w którym się zatrzymał. Flynn zmiął papier i wetknął do kieszeni.

- No i co z Edlemanem? - naciskała Mollie. - Czego chciał?

Weszli na pokład. Flynn odwrócił się do Mollie.

- Zaproponował, że przejmie ode mnie napisanie biografii twego ojca. Rozważałem to. Naprawdę zastanawiałem się nad tą propozycją.

- Dlaczego?

- Gdybym wycofał się z pisania, nie wykorzystywałbym cię. Bylibyśmy po prostu dwojgiem ludzi, i nie córką Woodrowa Locke'a i jego biografem. Moglibyśmy być razem. - Coś go ścisnęło w środku. - Przepraszam, Mollie, nie potrafiłem się wycofać. To nie leży w mojej naturze.

- Oczywiście. - Gdy spojrzała na niego, ból w jej oczach był jakby mniejszy. - Cieszę się, że się nie wycofałeś.

- Naprawdę?

Flynn nie mógł zrozumieć. Spodziewał się, że da mu w twarz. A tymczasem Mollie oplotła go ramionami.

- Naprawdę - potwierdziła. -I bardzo mi pochlebia, że w ogóle brałeś pod uwagę taką możliwość.

Objął ją w pasie.

- Rozumiesz? Odrzuciłem ofertę Edlemana, a to oznacza, że ważne są nasze pierwotne ustalenia. Gdy zakończymy poszukiwania - a ja mogę im poświęcić jeszcze najwyżej kilka dni - będę musiał cię opuścić, wrócić do Maine i zabrać się za pisanie.

- A jeśli znajdziemy „Klucz"? — uśmiechnęła się.

- Niewątpliwie zdjęłoby mi to wielki ciężar z barków. Ale poza tym nic by się nie zmieniło. Nie możemy być razem, gdy będę pisać książkę o twoim ojcu. Nie chcę cię wykorzystywać.

- Nawet jeśli ja się zgadzam?

- Nawet. Bałabyś się ze mną rozmawiać. A ja ciągle usiłowałbym przewidzieć twoją reakcję i pisałbym „pod ciebie".

- No cóż. - Pocałowała go lekko w usta. - Skoro dzisiejsza noc może być naszą ostatnią, nie marnujmy ani chwili więcej.

- Płyńmy - przytaknął. - Wracajmy na Stamper Key.

Kilka chwil później opuścili port Key Largo i znaleźli się na morzu. Mollie westchnęła i spojrzała na niebo, szykujące się już do kolejnego pięknego pożegnania dnia. Dziś wieczór te niebiosa będą należeć tylko do niej i Flynna. Tylko dziś wieczór?

Ściągnęła koszulkę i szorty, chcąc poczuć bryzę na całym ciele.

Flynn gwizdnął z uznaniem.

- No, no! Skąd masz ten kostium?

- To? - Pogładziła turkusowy materiał. - Kupiłam w Biscayne Bay, razem z innymi rzeczami.

- No, no! -powtórzył z podziwem. Powędrował wzrokiem wzdłuż jej nóg, od szczupłych ud po espadrille na nogach. - Bardzo ładny.

- Jest zbyt wycięty na biodrach - stwierdziła Mollie. - Nie będzie wygodnie w nim pływać.

- Wyglądasz jak syrena. Pomyślałem to już przy naszym pierwszym spotkaniu, gdy zobaczyłem zieleń twoich oczu.

Poczuła, że rumieni się pod opalenizną. Syrena. Nigdy nie myślała o sobie jako o tajemniczej istocie, która potrafi przywodzić mężczyzn do zguby. Szczególnie tak opanowanego mężczyznę jak Flynn.

Flynn stał przy sterze, mocno wsparty na rozstawionych nogach.

- Kocham to - powiedział. - Pryskające kropelki. Słoną wodę.

- Odór ryb - dorzuciła przekornie.

- To zapach życia. - Odwrócił się ze śmiechem do Mollie. - To jedno z moich wspomnień. Mój ojciec powtarzał to za każdym razem, gdy szedłem do obory.

- Trudno mi wyobrazić sobie ciebie jako farmera.

- To się nie różni tak bardzo od bycia marynarzem. I farmerzy, i marynarze żyją zawsze w przeświadczeniu, że ziemia się o nas zatroszczy.

- Jeśli jej nie zniszczymy wyciekami ropy, wysypiskami śmieci, kwaśnym deszczem i ogólnym zanieczyszczeniem.

- Masz rację. Przyjmij, proszę, spóźnione przeprosiny za wszelkie szydercze uwagi na temat twojej troski o wieloryby i tak dalej. - Skłonił się w jej kierunku. - Zawsze tak mocno wierzyłem w ziemską obfitość, że nie zastanawiałem się, jak ją zachować.

- Może nikt się nie zastanawiał.

W tej chwili z radością zostawiała te problemy komuś innemu. Rozłożyła na pokładzie ręcznik, wyciągnęła się na nim na brzuchu i wpatrzyła w zachodnią część nieba. Zachód właśnie się zaczynał, gdy Flynn zarzucił kotwicę koło Stamper Key.

Zszedł pod pokład, a po chwili pojawił się ponownie, w granatowych kąpielówkach i z dwoma oszronionymi szklankami soku pomarańczowego. Usiadł obok Mollie i w ciszy oglądali wspaniały spektakl.

Gdy złota kula zniknęła za horyzontem, Flynn przykrył wargi Mollie swoimi. Jej zaróżowiona skóra była niezwykle wrażliwa, gdy zsunął kostium i całował jej piersi. Powolne kochanie się harmonizowało z cichym szeptem fal, a pieszczoty były ożywcze jak wiatr.

- Syrena. Kusząca syrena o cudownych zielonych oczach - szepnął, zawisając nad nią na moment.

Zanim Mollie zdążyła zaprotestować, że jest tylko kobietą, wsunął się w nią. Rytmiczne ruchy jego ciała przegnały wszystkie inne myśli z głowy dziewczyny. Gdy się już sobą nasycili, leżeli spokojnie przytuleni na pokładzie łodzi. Niebo nie było jeszcze ciemne, ale już zachęcało do marzeń. Flynn westchnął.

- Muszę pójść na brzeg i spłacić piratów, którzy pilnują hacjendy.

- Jakich piratów?

- Rafaela Escobara i jego kuzynów.

Nim zadała następne pytanie, Flynn naciągnął kąpielówki i wskoczył do wody.

Mollie została na pokładzie, przyglądając się, jak kolory nieba z wolna znikają. Wspomnienie promieni słonecznych wciąż rozświetlało jej twarz. Szelest wiatru w liściach palm i szept wody uderzającej o kadłub łodzi tworzyły piękną muzykę. Gdy Flynn wrócił i wdrapał się na łódź, Mollie leżała, czując spokój i zadowolenie.

- Świetnie - powiedział, ściągając mokre kąpielówki. - Wciąż jesteś naga.

- Naga i rozleniwiona. - Gdy wyciągnął się na pokładzie obok niej, westchnęła. - Żałuję, że nic więcej nie znalazłam w pamiętniku. Żadnej wskazówki.

- Nie przejmuj się tym.

Choć był wciąż mokry, przytuliła się do niego.

- Gdy czytałam pamiętnik, nauczyłam się pewnego szyfru.

- Czego?

- Szyfru - powtórzyła. - Tatuś był chory wczoraj wieczór oznacza ostrą pijatykę. To samo określają słowa: zmęczony, zły, źle się czuł. Nie pił tylko rano, gdy pisał. I wiem, jak mu się to udawało. Wytaczał się z łóżka, połykał dwie aspiryny i mieszankę żółtek z ostrym paprykowym sosem, którą dla niego robiłam. - Choć na dworze było ciepło, Mollie zadrżała. - W jego życiu nie było miejsca na nic poza piciem i tonami papieru, które zapełniał słowami.

- Nie mógł być całkiem zły. Troszczył się o ciebie.

- Pewnie tak było. Tak jak potrafił. - Przyjrzała się twarzy Flynna. - Mojego ojca napędzało pisanie. A co ciebie napędza?

- Może ciekawość? Zawsze chcę wiedzieć, co jest za następną falą, na następnym brzegu... Podnieca mnie odkrywanie nowych rzeczy.

- Powinieneś być odkrywcą nowych światów.

- Może jestem. - Rysował palcem skomplikowane wzory na plecach Mollie. - Ale kontynenty już zbadano, a morza przepłynięto. - Obwiódł jej pośladki.

- Na szczęście zawsze jest jeszcze jedna granica.

- Nigdy nie myślałam o sobie jako o granicy.

- Ale nią jesteś. - Odwrócił jej twarz ku sobie. - W twoim uśmiechu jest cała galaktyka. Twoje oczy mówią o lądach znacznie wspanialszych i bardziej niebezpiecznych niż te, na mapie. - Jego palec ześlizgnął się w dół szyi. - A twoje piersi - zamruczał.

Zadrżała pod jego dotykiem.

- No, co powiesz o moich piersiach?

- Że mógłbym całymi godzinami badać ich tajemnice.

- Mógłbyś. - Zatrzepotała rzęsami. - A może mógłbyś to robić na dole, w kabinie?

Flynn nie potrzebował dalszej zachęty. Przechodzili przez kuchenkę, gdy Mollie zatrzymała się koło zlewu.

- Róże? Flynn, są takie piękne. - Podniosła bukiet, tak niedbale rzucony, i wciągnęła w płuca zapach kwiatów. Otworzyła szafki w poszukiwaniu jakiegoś naczynia. - Musimy w coś je wstawić.

Flynn walczył z chęcią porwania jej na ręce i zaciągnięcia do łóżka, ale porzucił tę myśl. Nawet naga i gotowa do kochania się, Mollie była zbyt praktyczną osobą, by pozwolić różom zwiędnąć.

Poza tym patrzenie na nią było dużą przyjemnością. Wyglądała niezwykle kobieco, gdy napełniała dzbanek wodą i układała bukiet. W jednej chwili z masy zieleni stworzyła piękno.

- Jesteś niewiarygodna - powiedział. - Absolutnie nieprzewidywalna. Stuprocentowo kobieca.

Zaniosła bukiet do kabiny.

- Czy kołysanie łodzi nie przewróci dzbanka?

- W tej chwili nic mnie to nie obchodzi - stwierdził, rzucając się na łóżko. - Chodź tu, Mollie. Nie mogę już czekać.

- Ani ja. - Z wdziękiem położyła się koło niego. - Ale jak na kogoś, kto godzinami mógłby badać moje piersi, jesteś bardzo niecierpliwy.

- Będziemy kochać się tak powoli, jak tylko zechcesz.

Ale pocałunek Flynna nie miał w sobie nic powolnego. Wręcz przeciwnie, dawał wyraz gorącej, niecierpliwej namiętności. I język, i dłonie zdecydowanie zawłaszczały ciało Mollie. Uniósł ją ku sobie, wyginając w łuk, i Mollie odpowiedziała mu podobną namiętnością. Potrzebowała jego męskości, pewności siebie, wspaniałego, silnego ciała. Chciała go i będzie go mieć. Oddawała się cała, bez wahań i oporów. Każdy centymetr jej ciała, każda myśl, poświęcone były czystej zmysłowości.

Zapach róż drażnił jej powonienie. Słyszała szum fal uderzających lekko o burtę. Czuła siłę pragnienia Flynna. Gdy się połączyli, jej zmysły wybuchły. A potem, w końcu, ogarnął ją spokój. Całkowity, piękny spokój.

Leżała cicho w objęciach Flynna, nie myśląc, nie wspominając, aż w końcu zapadła w sen.

Następnego ranka, jeszcze senni, kochali się znów, powoli i łagodnie. Choć nie osiągnęli intensywności przeżyć poprzedniej nocy, znaleźli w swojej bliskości ciepło i zadowolenie.

Mollie leżała rozciągnięta w poprzek poduszek.

- Może po prostu zostaniemy w łóżku przez najbliższe dwa czy trzy tygodnie?

- Nie mamy tyle czasu.

Jego słowa zepsuły pełen rozleniwienia nastrój. Ubrali się, wypili kawę i uzgodniwszy plan poszukiwań, podpłynęli do pomostu i zacumowali. Dopiero gdy dotarli do rozwalonej werandy hacjendy, Mollie wróciła do tematu.

- Dlaczego uważasz, że musisz mnie opuścić, Flynn?

- Bo muszę wywiązać się ze zobowiązań i napisać tę biografię.

- Ale mogłabym z tobą zamieszkać. Przywykłam do życia z pisarzem.

- Nic by z tego nie wyszło. Jeśli zostaniesz ze mną teraz, gdy będę pisać, zawsze będziesz czuła, że cię wykorzystuję. - Łagodnie odsunął kosmyk włosów z jej czoła. - Nie mogę ci obiecać, że nie będę zadawać pytań, że twoje słowa nie ukażą się w druku.

- Wszystko mi jedno.

- Na początku ustaliliśmy pewne reguły. Ja chciałem znaleźć „Klucz". Ty chciałaś pogodzić się ze swoją przeszłością. Wiedzieliśmy, że gdy to się skończy, wrócimy każde do swego życia.

- Plany można zmienić.

- I mam nadzieję, że tak się stanie. Mam nadzieję, że gdy skończę pisać, wciąż będziesz chciała ze mną być.

- Jak długo?

- Pół roku. Może rok. - Wszedł przed nią na werandę, - Zróbmy jeszcze ten krok, Mollie. Hacjenda jest naszą ostatnią nadzieją. Jeśli nic tu nie ma, to wątpię, żebyśmy kiedykolwiek odnaleźli ten maszynopis.

I kluczem, który dała mu Marianna, Flynn otworzył drzwi.

ROZDZIAŁ 15


Mollie nie wierzyła w duchy, ale gdy drzwi hacjendy uchyliły się, dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Z łatwością mogła wyobrazić sobie ojca nawiedzającego to opuszczone miejsce.

Flynn chyba też to poczuł, bo zszedł po stopniach werandy i stanął u boku Mollie. Tylko że on wyglądał na przyjemnie podnieconego perspektywą spotkania z duchem.

- Niesamowite, nie?

- Czuję się jak bohaterka horroru, która wie, że w nawiedzonym domu przebywa maniak wywijający siekierą. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego te dziewczyny wchodzą do środka.

- Bo mają u boku odważnych obrońców, takich jak ja.

- Naprawdę? A zdajesz sobie sprawę, że obrońcę zazwyczaj czeka marny koniec?

- Mollie, czy ty naprawdę się boisz?

- Nie mam powodu się bać. Biorąc na zdrowy rozum, wiem, że to tylko pusty dom.

- Nie jest pusty. – Ujął jej dłoń. - O ile się nie mylę, zamieszkują go wspomnienia. Twoje wspomnienia.

Zadowolona z obecności Flynna, ścisnęła jego dłoń. Gdyby była sama, zapewne by uciekła. Bo oto nadchodziło nieuniknione. W tym domu stanie twarzą w twarz z przeszłością. I albo odnajdzie w niej spokój, albo już nigdy nie będzie w stanie do niej powrócić.

- No dobrze, Flynn. Chodźmy.

Schodek pod ich ciężarem zaskrzypiał i Mollis odruchowo się cofnęła. Jeszcze raz podniosła wzrok na dom. Dawniej był taki ładny. Amoże nie? Może zawsze wyglądał właśnie tak, był wilgotny i zimny, z obłażącą farbą i potłuczonymi szybami. Może jej pamięć była tylko fasadą, jak makiety budynków używane w Hollywood do kręcenia filmów. Może wyobraziła sobie piękno, by ukryć wewnętrzny rozkład.

Gdy Flynn pchnął drzwi frontowe, Mollie się wzdrygnęła. Drewniana podłoga była matowa i zniszczona. Przez zabite deskami okna przedostawało się światło słoneczne, rzucając dziwaczne cienie na obłażącą ze ścian tapetę.

Pełna wdzięku krzywizna żeliwnej, biegnącej na górę balustrady schodów odcinała się od ogólnej ruiny. Jej ojciec tak często przystawał przy tej balustradzie. Potykając się, schodził ze schodów. Pamiętała jego oczy, przekrwione i palące jak węgielki. Byłby z niego dobry duch.

Otrząsnęła się z tej wizji.

- Nie jest tak źle. Aż trudno uwierzyć, że po tylu latach ten dom w ogóle jeszcze stoi.

- Pamiętaj, że nie był tak całkowicie opuszczony - powiedział Flynn. - Marianna mówiła, że różni jej krewni tu pomieszkiwali.

- To typowe. - Mollie roześmiała się nerwowo.

- Escobarowie nie pozwolą się zmarnować ani wrakowi statku, ani wrakowi domu.

Po lewej stronie holu była bawialnią, po prawej pokój gościnny. Mollie rzuciła tylko okiem na te pomieszczenia, zauważając z żalem straszliwie brudne obicie kanapy i pęknięte lustro nad kominkiem.

Hol wydawał się mniejszy niż dawniej, a korytarz prowadzący na tył domu wręcz przyprawiał o klaustrofobię. Tu najsilniej czuło się odór pleśni i zgnilizny.

Drzwi do pracowni ojca były zamknięte. Mollie zawahała się, z ręką zawieszoną nad klamką. To było jego królestwo, tylko tu żył tak naprawdę.

Flynn dotknął jej ramienia.

- Może wolisz, żebym wszedł pierwszy?

- Dziękuję, nie. Sama muszę stawić czoło swoim strachom.

Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Półki na książki były puste, ale poza tym pracownia ojca nie zmieniła się. Marianna dbała chyba głównie o to pomieszczenie, gdy przychodziła sprzątać. Wielkie, dębowe biurko zajmowało środek plecionej maty. W kącie pokoju znajdował się ciężki drewniany stół, na którym, na stalowej tacy, stały butelki z rżniętego szkła.

- Czy to tutaj pracował? - zapytał Flynn.

- Proszę cię, tylko nie popadaj w uwielbienie - powiedziała Mollie. - Przysięgam, że jeśli zaczniesz z szacunkiem gładzić blat biurka i wysławiać dzieła geniusza, które tu powstały, to osobiście wyrzucę cię przez okno.

W tym pokoju okna były całe, choć nie chroniły ich ani okiennice, ani deski.

- To dziwne - powiedziała. - Zwróciłeś uwagę na okna?

- Owszem, to dziwne - przytaknął. - Ale z tej strony są najgęstsze zarośla. Prawdopodobnie stanowiły osłonę.

- Nawet biorąc pod uwagę opiekę Marianny, trudno mi uwierzyć, że nikt się tu nie włamał.

- Dom stoi na odludziu - zauważył Flynn. - Nikt, kto go specjalnie nie szuka, nie dotrze tu.

- A dlaczego nikt nie szukał? Całe życie nachodzili mnie ludzie zajmujący się twórczością ojca. Dlaczego nie przychodzili tutaj? - Machnęła ręką w stronę stojących na stole butelek. -Dlaczego nie wzięli sobie na pamiątkę tych cholernych butelek?! - Złapała jedną za szyjkę. - W tej trzymał wódkę.

Gdy sięgnęła po następną, po ginie, wielki, czarny pająk przebiegł przez stół. Mollie wrzasnęła i upuściła trzymaną butelkę, która rozbiła się na podłodze.

Flynn już był przy niej, tuląc do siebie.

- Co to było, Mollie?

- Tylko pająk. - Ale trzymała Flynna za ramię z całej siły i nie puszczała. - Już wszystko w porządku.

- Mówdomnie.Opowiedzmiotympokoju.Cosię tu działo?

- Próbujesz sprowokować mnie do mówienia, żebym opanowała nerwy? Jak gwizdanie na cmentarzu?

- Coś w tym rodzaju. Spróbuj.

Odsunęła się od niego i zaczęła mówić tonem przewodnika wycieczki:

- W tym właśnie pokoju, przy tym właśnie biurku, Woodrow Locke tworzył swoje arcydzieła, pisząc je na zwykłej maszynie do pisania. Budził się codziennie wcześnie rano. Brał prysznic, golił się i przychodził tutaj. Woodrow Locke mocno wierzył, że zachowanie czystości jest bardzo ważne. Mówił, że niechlujny wygląd jest pierwszym krokiem ku ruinie.

- A co z tobą? - przerwał jej Flynn. - Co ten pokój oznacza dla ciebie?

- Jego córka - powiedziała, wskazując szerokim gestem na drzwi - często tu zaglądała, gdy ojciec pracował. Jeśli przyszła wcześnie, ojciec kiwał jej głową na powitanie, a ona biegła do kuchni po jego ulubiony środek na kaca,

- Szłaś do kuchni zrobić mieszankę z żółtek -sprecyzował Flynn. -1 co potem?

- Choć Locke rzadko kiedy dawał znać, że zauważa córkę, i nie podnosił głowy znad maszyny, dziewczynka lubiła tu przebywać. W tej pracowni bawiła się spokojnie w obecności ojca. - Zająknęła się, bo słowa nie nadążały za wspomnieniami. - Co dalej? Czasami nucił coś podczas pracy. Ale ja nigdy nawet nie pisnęłam. A potem kończył pracę na ten dzień i sięgał do dolnej szuflady biurka. - Z wysiłkiem wyszarpnęła szufladę. - Ciągle tu jeszcze jest. Jego ostatnia butelka.

Kopnęła szufladę i odwróciła się.

- W tym pokoju nie ma żadnych wskazówek, Flynn. Poza dowodami, że mój ojciec był nałogowym pijakiem, nic tu nie znajduję.

Przeszli przez kuchnię, w której królowała ogromna, stara płyta kuchenna i lodówka. Zlew był brudny. Minęli spiżarnię, w której bawiły się jaszczurki. Weszli do dużego pokoju o zabitych deskami, biegnących wokół oknach. Większość szkła leżała na podłodze.

- Tu był szklany dom. Dla ludzi, którzy nie powinni rzucać kamieniami. Zwykle tu właśnie się bawiłam.

Ten pokój był najbardziej zagracony. Cztery drewniane krzesła. Trochę papierosowych petów. Porzucone zabawki. Mollie rozpoznała głowę porcelanowej lalki, której niebieskie oczy patrzyły martwo przed siebie. Było jeszcze pudło na zabawki, pianino i rozwalająca się kanapa.

- To wszystko musiało być już zbyt zniszczone, żeby zainteresowało Mariannę - stwierdziła. Podniosła głowę lalki. - Ojciec mi ją kupił. Miała na imię Ingrid, a była ubrana w autentyczny szwedzki strój ludowy. Dość kosztowna zabawka dla małej dziewczynki, ale ojciec namawiał mnie, żebym się nią bawiła. Pamiętam, jak mówił: „Ingrid jest bardzo smutna".

- Czy ojciec kiedykolwiek bawił się z tobą lalkami?

- Ten symbol męskości? Żartujesz chyba. - Odrzuciła głowę lalki na górę zabawek. - Raz specjalnie zostawiłam Ingrid na dworze w deszczu. Chciałam się odegrać, chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę. I zwrócił. Był tak wściekły, że oderwał jej głowę. Udało mi się naprawić jej ubranie, ale głowy nie mogłam dobrze dopasować.

- Czy bawił się z tobą w cokolwiek?

- W chowanego. Czyż to nie najlepsza gra dla takiego paranoika?

- Czy naprawdę był paranoikiem?

- Jasne. - Zatrzymała się na środku pokoju, z rozłożonymi szeroko ramionami. -Dlatego nauczył mnie samoobrony - różnych chwytów. Czy to nie dość niezwykła umiejętność dla małej dziewczynki?

Flynn zastanowił się chwilę przed odpowiedzią.

- Właściwie nie. Moje siostry wpadały w takie same tarapaty jak ja. Mogło im się przydać nieco wiedzy o boksie.

- Robiłam to, bo myślałam, że ojciec chce, bym była twarda. Przez jakiś czas w tym pokoju był nawet worek treningowy, zawieszony na mojej wysokości. Ojciec słyszał, jak w niego walę, i przychodził popatrzeć.

Wciąż jeszcze słyszała echo jego śmiechu.

- Czasami żałuję, że między ojcem amną było tak, jak było. Gdybym tylko mogła mu ufać. Gdybym nie była tak pełna gniewu. Gdyby mi się nie wydawało, że jego picie to w jakiś sposobmoja wina. Może gdyby nie był taki sławny. - Kręciło jej się w głowie. - Może gdybym ja była inna.

- Cieszę się, że jesteś sobą. - Flynn przeciął pokój i przytulił ją. - Najdzielniejszą kobietą, jaką znam. Czy zdajesz sobie sprawę, że ci się udało, Mollie?

- Co mi się udało?

- Odszukać przeszłość. Gdy zaczynaliśmy, nie chciało ci przejść przez gardło stwierdzenie, że twój ojciec był alkoholikiem. Nie pamiętałaś dźwięku jego głosu.

- Teraz go słyszę - stwierdziła ponuro. - Głośno i wyraźnie.

- W każdym razie wiesz, co cię gryzie. Widzisz, skąd się bierze ból i zagubienie.

Ale wielki krok, który zrobiła w kierunku zrozumienia siebie i swojej przeszłości, nie przyniósł jej pociechy.

- To, że wiem o zbliżaniu się cyklonu, nie zawróci go do morza.

- Dasz sobie radę. Zawsze miałaś dość sił, by przemóc strach, ból i gniew. - Przytulił ją. - Tym razem też ci się uda.

A co z przyszłością? Jak może zacząć zastanawiać się nad swoją przyszłością? Przed nią następny problem, nowe lęki i wątpliwości. Przeszłość może powrócić w przyszłości, jak w zamkniętym cyklu.

Ojciec nie żyje, ale utrzymała go żyjącego w swoim sercu. Choć go nienawidziła, szukała go. Czy w kontaktach z innymi mężczyznami szukała swego ojca? Ta myśl była przerażająca.

Uniosła głowę i spojrzała Flynnowi w oczy. Nie był jej ojcem. Nie był alkoholikiem. Ale porzuci ją, gdy tylko znajdą „Klucz". Porzuci ją tak samo, jak porzucił ją ojciec.

- Boję się.

- Czego?

- Może miał jakiś powód, żeby schować tę książkę. Prawdziwy powód, nie wymyślony. - Przebiegł ją dreszcz. – O czym ja mówię? Zaczynam myśleć jak on.

Pogłaskał ją po głowie.

- Nie przypominasz swego ojca.

- Nie? A jeżeli przez niego nie uda mi się nigdy normalnie być z mężczyzną? A jeśli nie uda mi się mieć ciebie?

Poczuła, jak zesztywniał w jej objęciach, i pożałowała swoich słów. Odsunęła się od niego i podeszła do okna. Potłuczone szkło chrzęściło pod nogami.

- Przepraszam - powiedziała. - Byłam bezmyślna. Nie próbuję wmanewrować cię w coś, czego nie chcesz.

- Nikt mnie do niczego nie zmusza, Mollie.

- To i dobrze, bo żaden układ nie funkcjonowałby długo pod przymusem. Wiesz o tym, prawda? Miałeś rację w sprawie biografii. Za pół roku czy za rok, kiedy skończysz, kto wie, co się wtedy zdarzy?

Chciał powiedzieć, że przyjedzie po nią i będą żyli długo i szczęśliwie. Tak bardzo pragnął ją pocieszyć, przekonać, że mu na niej naprawdę zależy. Ale nie mógł zranić jej obietnicą, której, być może, nie uda mu się spełnić. Nie mógł kłamać, a nie wiedział, co przyniesie przyszłość.

- Mollie, nie tylko ty czujesz się zagubiona. Nie tylko ty boisz się przyszłości.

- Ty? Dlaczego miałbyś się bać? - Była naprawdę zaskoczona. Flynn zawsze wydawał się taki pewny siebie. - Dlaczego?

- Nie chcę cię utracić. Wczoraj, gdy nie mogłem cię znaleźć, omal nie oszalałem. Naprawdę zależy mi na tobie. Na nas.

Nas? Czyżby była dla nich jakaś przyszłość?

Przeszłość i przyszłość spotkały się w pokoju, w którym bawią się ze swoim ojcem. Wydawało jej się, że Woodrow Locke stoi obok i uśmiecha się do niej - nie szyderczym, pijackim uśmieszkiem, ale życzliwie...

- Kocham cię, Mollie.

Ogłuszyło ją nagłe dzwonienie w uszach. Kochał ją? Może źle zrozumiała - ale nie, czytała to w jego oczach.

Gdy ich usta się połączyły, uwierzyła. Naprawdę był tu dla niej. Przez ten cudowny moment należał do niej.

- Kocham cię, Flynn.

Objął ją mocniej.

- Chodźmy z powrotem na łódź - zamruczał, pieszcząc jej ucho.

- Najpierw skończmy poszukiwania.

- Daj spokój. Chcę się z tobą kochać... Nagle Mollie odsunęła się. Coś się jej przypomniało,

- Mieliśmy jeszcze jedną grę, ojciec i ja. Poza grą w chowanego. Nie wiem, dlaczego dotychczas o tym nie pomyślałam.

- Pomyślisz później. Chodźmy się kochać.

Zielone oczy spojrzały na niego surowo.

- To może dotyczyć maszynopisu. Może być wskazówką.

- Do diabła z maszynopisem.

- Nie wierzę własnym uszom! Przecież „Klucz" jest dla ciebie taki ważny!

- Lekarstwo na raka jest ważne. Pokój światowy jest ważny. Miłość między kobietą a mężczyzną jest ważna. - Uśmiechnął się szeroko. - Jeszcze jedna książka Woodrowa Locke'a jest zaledwie interesująca.

Roześmiała się, rozradowana, i objęła go. Tego niecierpliwego, nieprzewidywalnego człowieka może kochać bardzo, bardzo długo.

- Jednak muszę skoncentrować się na tej myśli, bo mi ucieknie.

- No dobrze. - Pocałował ją w czubek nosa. - Jaka to gra?

- Ojciec chował różne rzeczy, a potem dawał mi wskazówki, aż znalazłam.

Flynn odsunął się od niej niechętnie.

- Możesz mi dać jakiś przykład?

- Czasamisamprzedmiotbyłwskazówką.Mógłna przykład schować pióro w poduszce.

- „Klucz" - powiedział z namysłem. - Zamykanie i otwieranie drzwi. Czy było jakieś specjalne miejsce, gdzie trzymaliście klucze?

- Na haku za drzwiami. Nie ma tam żadnego schowka.

Zmarszczył brwi, zastanawiając się.

- Czy może chodzić po prostu o to, że „Klucz" jest schowany tu, na Key? Na Key, gdzie Woodrow Locke mieszkał?

Pokiwała głową.

- Wydaje się naiwne, ale może tak być. Może dlatego właśnie zostawił mi ten dom w spadku. Ale wciąż nie wiemy, gdzie dokładnie schował maszynopis.

- No dobrze, pomyślmy znowu o słowach. Maszynopis. Pis, pismo... Czy są tu gdzieś jakieś napisy?

- Na zegarze słonecznym? Nie, to tylko liczby. I żadnych tabliczek z nazwami...-Nagle coś jej przyszło do głowy. - Mój pokój. Tapeta miała wzór w kwiaty, przy których widniały ich łacińskie nazwy.

- Prowadź, pani - skłonił się Flynn.

Mollie podekscytowana ruszyła w stronę holu. Prawdziwe podniecenie przegnało wszystkie duchy czające się w zakamarkach. To zdumiewające, ale już się nie bała. Hacjenda nie wydawała się ponura - stała się po prostu zrujnowanym, starym domem.

Flynn powiedział, że ją kocha. A ona kochała jego. Choć radość może okazać się krótkotrwała, Mollie czuła się bardzo, bardzo szczęśliwa.

U stóp schodów Flynn złapał ją za ramię.

- Schody mogą być przegniłe. Pójdę pierwszy.

- To mój dom - zaprotestowała. - Ja pójdę pierwsza.

Oparła dłoń na żelaznej poręczy i natychmiast ją cofnęła.

- Fuj! To jest lepkie od brudu.

- Zaczekaj tu. Może znąjdsjakąś szmatę do wytarcia

Flynn poszedł na poszukiwania, a Mollie spróbowała wejść na pierwszy stopień. Zatrzeszczał, ale wydawał się solidny. Tak samo następny. Gdy Flynn wrócił z kawałkiem ścierki, była już na czwartym stopniu.

- Tak na mnie czekasz? - Wszedł za Mollie i podał jej ścierkę. - Trzymaj się poręczy, proszę.

- Trzeba uważać na piąty stopień od góry. Jest przegniły.

- To była sypialnia ojca - wskazała zamknięte drzwi. - Tam, po prawej, jest mały apartament - sypialnia, salonik i łazienka Marianny. Tutaj zaś trzy następne pokoje gościnne.

- Po co tyle pokoi gościnnych?

- Bo w okolicy nie ma moteli.Odwiedzający na ogół musieli tu przenocować. A ojciec uwielbiał gości. Kumpli od kieliszka i nowych słuchaczy, którym jeszcze nie znudziła się historyjka, jak to trzymał w piwnicy krokodyla i mocował się z nim, by nie wyjść z formy.

Sypialnia Mollie leżała na końcu korytarza po lewej. Łóżko i toaletkę usunięto, ale zostało małe biureczko i półki. Biało-zielona tapeta zżółkła.

- To tu. Moje królestwo. - Okna przesłaniały żaluzjowe okiennice, które Mollie z trudem otworzyła.

Przez pękniętą szybę widać było pomost i łódź. – Czy to nie śmieszne? Chowałam się tu, podczas gdy na zewnątrz istniało piękne, ogromne morze.

Flynn podszedł i oparł dłonie na jej ramionach.

- Teraz możesz to zrozumieć. Mówiąc w przenośni, uporządkowałaś swój dom. Uporałaś się z cierpieniem i gniewem.

- Miła przenośnia, ale ja zaledwie zadrapałam powierzchnię. - Wzruszyła ramionami. - Może zajmę się tym, gdy ty będziesz pracował nad biografią. Znajdę psychiatrę. Jakąś grupę terapeutyczną. I wynurzę się z mego kokonu jako piękny motyl.

- Bylebyś tylko nie odleciała.

- Nigdy. - Rozejrzała się po pokoju. - Gdzie szukać? Zawszemiałam jakieś kryjówki.Ale tu? - Przesunęła wzrokiem po tapecie. Napis? - Chowałam rzeczy w toaletce. I za książkami na półkach.

- A co z szafą w ścianie? - Flynn otworzył drzwi i zajrzał do środka.

- Nie, nie w szafie - powiedziała. - Tam zawsze był bałagan. Wrzucałam rzeczy byle jak i zamykałam drzwi.

- Ale to nie ty chowałaś maszynopis - zauważył. - Tylko twój ojciec. Czy on schowałby to w szafie?

- Możesz zobaczyć, co jest na górnej półce? Flynn wyciągnął się, ale półka była za wysoko.

- Chodź tu. Podniosę cię.

Mollie zaczerpnęła powietrza. W szafie unosił się jakiś odór.

- Och, nie - wzdrygnęła się. - Tu jest martwa mysz, - Zeskoczyła na podłogę. - Dlaczego nie mógł po prostu zakopać swego skarbu, jak każdy szanujący się pirat?

Flynn roześmiał się.

- Ciesz się, że Marianna i Escobarowie zabrali większość mebli. Przynajmniej oszczędzili nam prucia starych materaców i kanap. Może jakieś schowki pod podłogą?

- Nie, nic takiego tu nie było.

- Tajemne przejścia?

- Nic mi o żadnym nie wiadomo. Wiesz, to nie jest średniowieczny zamek. Tylko stary, drewniany dom.

Flynn wzruszył ramionami.

- Racja. Czy masz jeszcze jakieś pomysły?

- Gdybym tylko mogła sobie przypomnieć drugą zwrotkę tej głupiej piosenki - powiedziała. - To pewnie jest jakaś wskazówka.

- Na dole jest pianino - zauważył. - Zagrasz to jeszcze raz?

Uniosła oczy do nieba i westchnęła.

- Czemu nie?

Schodząc ze schodów, ostrożnie ominęła piąty stopień od góry. Za to trzeci stopień od dołu załamał się pod jej ciężarem. Ostrożnie wyciągnęła nogę, rozdrapaną od kostki do kolana.

Flynn schwycił ją na ręce i zniósł na dół.

- Nie sadzaj mnie na tej brudnej podłodze - zaprotestowała. - Nic mi nie jest, mogę stać.

- To dość paskudne zadrapanie. Kiedy miałaś zastrzyk przeciwtężcowy?

- Nie potrzebuję żadnych zastrzyków. To było drewno, nie zardzewiały gwóźdź.

- Potrzebujesz. Zabieram cię na łódź, bo trzeba opatrzyć ci nogę, zanim wda się jakaś infekcja. Nie pora na niezależność. Muszę się tobą zająć.

- Dziękuję, ale sama się mogę sobą zająć. I nie chcę jeszcze raz przeszukiwać tego obrzydliwego domu. Chodźmy do pianina i skończmy już z tym.

Pospieszyła do pokoju, w którym stało pianino, usiłując nie utykać. Rozcięcie ją piekło, ale nie była to poważna rana. Flynn przesadzał. Poza tym nie bała się fizycznego bólu.

Gdy podeszła do pianina, była zadowolona, że się nie cofnęła. Wyczuwała, że coś się stanie. Na ślepo podniosła klapę. Ręką odruchowo sięgnęła do met-ronomu, który zawsze stał na górze. Spędzała przy tym pianinie długie godziny, grając, aż drętwiały jej palce.

- Pamiętam - powiedziała, czując, jak ogarnia ją dziwne ciepło. - Chciał, żebym grała tę głupią melodyjkę jeszcze i jeszcze. Powiedział mi, że kiedyś to zrozumiem. I że kiedyś przyjadę do tego domu i zagram mu tę piosenkę.

Kiedyś było teraz. Dotknęła kremowych klawiszy. Stare pianino zaskrzeczało, straszliwie rozstrojone.

Zdecydowanie uderzała w klawisze. Druga zwrotka przyszła zupełnie naturalnie:

- Północ, południe, zachód i wschód, to, czego szukasz, masz u swych stóp.

- To nie ma sensu - powiedział Flynn.

Sięgnęła, by uderzyć wysoki ton, i przypomniała sobie, jak ojciec pokazywał jej metalowe struny w pianinie. Skrytka? Nie, to niemożliwe.

Ojciec lubił, kiedy grała na pianinie. Wyobraziła sobie jego uśmiech i jeszcze raz zagrała piosenkę. Jej stopa sięgnęła do pedału - i natrafiła na opór.

- Jest tutaj, Flynn! W pianinie!

Flynn sięgnął, by podnieść górę.

- Nie, nie tam - powiedziała. - Tam pod spodem. U mych stóp.

Wspólnymi siłami oderwali drewnianą płytę. Wypadło stamtąd mnóstwo śmieci, odkrywając duże, metalowe pudełko, starannie zawinięte w brezent.

Na ten widok Molłie wykrzyknęła. Drżącymi palcami zerwała opakowanie i otworzyła pokrywę pudła. Na pierwszej stronie widniał napis: „Klucz".

A pod spodem, ręką jej ojca, napisane słowa: Zawsze cię kochałem, Mollie.

Zamknęła oczy, czując jego obecność.

- I ja cię zawsze kochałam, tatusiu...

ROZDZIAŁ 16


Mollie złożyła „Klucz" w ręce Flynna. Tym razem nie protestowała, gdy z nabożeństwem głaskał pożółkłe kartki.

- Nie mogę w to uwierzyć -powiedział. –Nie mogę uwierzyć, że naprawdę trzymam to w dłoniach.

- Dlaczego nie? Przecież tego właśnie szukaliśmy.

- Chyba nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że znajdziemy tę książkę. Tak długo nikt o niej nie wiedział. Twoja pamięć szwankowała. Nie było nawet pewności, że maszynopis istnieje. Uważałem, że mamy szanse jak milion do jednego.

- No to dlaczego upierałeś się przy poszukiwaniach?

- Bo cień możliwości jednak istniał. Ten nieprawdopodobny cień możliwości. - Flynn podniósł stronę tytułową, by przeczytać pierwszy akapit. Przesunął wzrokiem po pierwszej stronie, potem po następnej...-Twój ojciec był wspaniałym pisarzem - stwierdził po chwili. - W porównaniu z tym tutaj wiersze miłosne do Ramony to zaledwie szkice. Tym zresztą są. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to znaleźliśmy.

W głębi duszy Molłie zawsze wiedziała, że „Klucz" istnieje. Tak samo, jak wiedziała, że jej ojciec - pomimo wszystkich swoich wad - kochał ją. Zaskoczyła ją jedynie świadomość, że i ona go kochała.

Logicznie rzecz biorąc, nie powinna była. Jako ojciec był do niczego. Przez łata powtarzała sobie, że nic ją nie obchodzi, ale nie była to prawda. Kochała Woodrowa Locke'a, tego drania, który pił, porzucił jej matkę i ją samą, który umarł, zanim zdołała się z nim pogodzić.

A teraz odzyskała spokój. Nie czuła się już winna jego problemom, jego alkoholizmowi, swoim własnym niepewnościom. Mollis nie była ani zła, ani słaba. Jej gniew i cierpienie stanowiły wypaczoną formę miłości. Była w stanie to przyjąć.

Spojrzała na Flynna, wiedząc, że nie popełni już tych samych błędów. Nie w imię miłości. Jej strach o wspólną przyszłość zniknął, jak złoty zachód nad Keys. Wystarczyła sama miłość.

Flynn podniósł na nią wzrok.

- To historia was dwojga. Ojciec i córka uciekają z obozu podczas drugiej wojny światowej. Znajdują schronienie na jakiejś wyspie, ale ojciec jest sparaliżowany. I ona musi się nim opiekować. - Przeszył go nagły ból. - To są przeprosiny twego ojca.

- Czy myślisz, że książka ma szczęśliwe zakończenie?

- Mam nadzieję. Zasługujesz na najszczęśliwsze.

Wsunęła się w jego ramiona. Pocałowali się z maszynopisem wciśniętym miedzy ich ciała. Usta Flynna nigdy jeszcze nie były tak słodkie.

- Czy jesteś szczęśliwy, Flynn?

- Nie wiem. Nigdy w życiu nie czułem takiej zaborczości. Najchętniej schowałbym ten maszynopis i nie pozwolił nikomu go zobaczyć.

- Jak ci stuknięci kolekcjonerzy, którzy wydają fortunę na obraz Rembrandta, a potem wieszają go w zamkniętej piwnicy?

- No właśnie - roześmiał się. - To głupie, nie? To samo czuję wobec ciebie.

- Chciałbyś powiesić mnie w zamkniętej piwnicy? - przekomarzała się.

- Chcę cię zatrzymać dla siebie, nie dzielić się tobą.

- To rzeczywiście głupie.

Szli do wyjścia, gdy Mollie podjęła decyzję.

- Wyremontuję ten dom. I będę tu mieszkać. Przynajmniej przez część roku.

- A co z pracą?

- Już jej nie potrzebuję - zauważyła. - Publikacja „Klucza" przyniesie mi niezłą fortunkę. No i właściwie nigdy nie byłam biedna. Dostałam spory spadek po matce.

- Więc jesteś panną dziedziczką, a ja o tym nie wiedziałem?

- Nie jestem jakaś superbogata, ale tak naprawdę nigdy nie musiałam pracować. Pracowałam, bo chciałam czuć się potrzebna, wypełnić sobie czymś życie.

- Byli już na dworze, więc Mollie odetchnęła świeżym, morskim powietrzem. - Chcę, żeby Liana mnie tu odwiedziła. Pamiętasz ją, Flynn?

- Ta mała z programu „Pomocnej Dłoni"?

- No właśnie. Liana i inne, podobne do niej dzieci. Wspaniale było być dzieckiem na Keys. A ja nigdy tego nie wykorzystałam, bo musiałam niańczyć swego ojca.

- Przedarła się przez zarośla hibiskusa i odwróciła, czekając na Flynna i wspominając spędzone z nim chwile. - Jesteś fantastyczny - powiedziała, gdy do niej dołączył.

- Nie ja, tylko ty. - Złapał ją wolną dłonią. - A teraz wracamy na łódź, żebym mógł w końcu opatrzyć ci nogę.

- Czuję się brudna po wizycie w tym domu. Chciałabym popływać.

- Najpierw zdezynfekujemy rozcięcie.

Na lodzi Flynn schował maszynopis w szufladzie stolika w kabinie sypialnej, znalazł apteczkę i delikatnie oczyścił nogę Mollie. Zadrapanie nie było tak głębokie, jak się wydawało. Mollie krzywiła się, gdy smarował je środkiem odkażającym, ale Flynn zauważył, że jest odprężona jak nigdy dotąd. Wydawało się, że z przyjemnością planuje odbudowę domu i zmiany w swoim życiu. Nie umknęło jego uwagi, że w tych planach nie został przewidziany.

Gdyby tylko... Ale teraz nie mogli być razem. Przygotowanie wydania „Klucza" zajmie mu mnóstwo czasu, poza tym powinien zacząć pisać biografię. Na razie nie dostanie więcej pieniędzy z wydawnictwa, więc nie może zawiesić wykładów. Czy ma prawo poprosić Mollie, by na niego zaczekała? A z drugiej strony, czy potrafi się jej wyrzec?

Chciał założyć bandaż, ale zaprotestowała.

- Najpierw popływam, potem zabandażujesz mi nogę. Teraz włożę jeden z moich nowiutkich kostiumów.

- Po co? - zapytał. - Skoro nie potrzebujesz bandaża, nie potrzebujesz również kostiumu.

- Ależ, Flynn...

- I tak musimy odpłynąć dalej, na głębszą wodę.

- Nie mogę pływać nago w pełnym słońcu.

- Mogę dotrzymać ci towarzystwa.

Wyszedł na pokład, by odcumować łódź. Jakieś sto metrów od brzegu zarzucił kotwicę.

Mollie wynurzyła się spod pokładu, nieśmiało otulając się kurtką.

- Jesteś pewien, że nikogo tu nie ma?

- Absolutnie. - Ściągnął szorty i zanurkował. Gdy szykowała się, by pójść w jego ślady, zawołał: - Czekaj!

- O co chodzi? - zmrużyła oczy w ostrym słońcu.

- O nic. - Podpłyną! bliżej. - Po prostu chciałem na ciebie popatrzeć.

- Podglądacz! - Skoczyła do wody i wypłynęła koło Flynna. Woda w zatoce była jak ciepła pieszczota. Mollie z okrzykiem wepchnęła Flynna pod wodę.

Zniknął, wypłynął za nią i pociągnął za nogi, tak że Mollie również poszła pod wodę. Gdy znowu ją zaatakował, śpiewając melodię ze „Szczęk” , chlusnęła na niego wodą.

- Jeśli przestaniesz, zdradzę ci sekret do biografii ojca.

- Tak? - Zatrzymał się.

- Mój ojciec był fatalnym pływakiem -powiedziała. - Potrafił pływać tylko pieskiem. - Znowu chlusnęła wodą i podpłynęła bliżej. - Ale może kłamię. Nigdy się nie dowiesz.

- Mogę znaleźć potwierdzenie w innych źródłach. Wbrew temu, co myśli Edleman, jestem całkiem dobrym badaczem. - Krzyknął z triumfem. - Edlemana szlag trafi, gdy usłyszy o „Kluczu".

- Cóż za niepoważne podejście do sprawy, doktorze Carlson.

- A na co komu powaga? Wygrałem! - Podpłynął tuż obok, ale jej nie objął. - W każdym razie sądzę, że wygrałem.

- Chodź, Flynn, popływajmy.

Zrobili duży łuk i skierowali się na powrót ku łodzi. Mollie czuła się czysta, odświeżona i gotowa do kochania się.

Flynn skierował się ku niej i ich mokre ciała zwarły się w uścisku. Włosy na piersi Flynna drażniły jej piersi. Wargi smakowały morską wodą. Flynn uchwycił drabinkę prowadzącą na pokład i lekko podtrzymał pośladki Mollie drugą dłonią. Jego mokre wargi na jej skórze mieszały się z pieszczotą oceanu. Otulona płynnym błękitem, Mollie naprawdę czuła się jak syrena. Zamknęła oczy, niezdolna odróżnić dotknięć Flynna od pieszczoty przyrody. Słońce ogrzewało jej skórę, fale kołysały ją lekko, a wiaterek chłodził je; piersi.

Ale to Flynna chciała, a nie jakiegoś tajemniczego, efemerycznego kochanka natury. Chciała prawdziwego człowieka z prawdziwymi problemami i żądaniami.

- Chcę cię czuć w środku, Flynn. Chcę, byś był częścią mnie.

Gdy znaleźli się w kabinie, ich pieszczoty stały się bardziej namiętne. Flynn był bliski ekstazy.

- Kocham cię, Mollie. Tak bardzo.

- Powiedz to jeszcze raz.

- Kocham cię.

Potwierdził to tak gorącą namiętnością, że zagubił: się zupełnie.

- Kocham cię - krzyknęła. - Kocham, kocham, kocham...

Przytulała go do siebie, pragnąc, by ta chwila nigdy nie minęła. By Flynn został z nią na zawsze. Ale tak nie mogło być. Musieli pójść każde swoją drogą, jak to planowali od początku. Nigdy nie obiecywał jej niczego więcej. Mimo to czuła się dziwnie spokojna. Ich miłość była obietnicą sama w sobie.

- Czy miałabyś coś przeciwko temu, żebym zapalił cygaro? - spytał Flynn.

- Miałabym. Ta kabina jest zbyt mała.

- Czy miałabyś coś przeciwko temu, żebyśmy poszli na pokład, gdzie mógłbym zapalić cygaro? Chciałbym uczcić ten dzień.

Całkiem nadzy, poszli na górę i położyli się w gorącym słońcu. Flynn zapalił cygaro, a Mollie się roześmiała.

- Co cię bawi?

- Ty, Nigdy jeszcze nie widziałam nagiego mężczyzny z cygarem w zębach.

- Ale ja nie jestem zwyczajny. No, a ten dzień jest bardzo szczególny.

- A czemuż to?

- Znaleźliśmy zaginione dzieło jednego z wielkich amerykańskich pisarzy. Oraz, co jeszcze ważniejsze, powiedziałem syrenie, że ją kocham.

- Dla mnie ten dzień też jest ważny.

Siedzieli w ciszy, wygrzewając się w słońcu.

- Nie chcę się z tobą rozstawać - powiedział. - Ani na chwilę.

- To nie potrwa długo.

- Tworzymy dobry zespół. - Odchrząknął. - Nigdy dotąd nie byłem zakochany. Nie aż tak bardzo. Poczekaj na mnie, proszę.

Zwróciła na niego poważne spojrzenie zielonych oczu.

- Lepiej cię już zostawię.

- Jeszcze nie. Za kilka godzin.

- Już. Nie możemy być razem, gdy pracujesz nad biografią. Miałeś rację, Flynn. Nie chcę układu, w którym - świadomie lub nie - będę wykorzystywana. Oboje niemal o tym zapomnieliśmy. Nie chcę popełnić błędu.

Wstała, a uroda jej nagiego ciała aż go zabolała. Nie może się z nią rozstać. Życie bez niej będzie puste, nie do zniesienia. Ale Mollie miała rację i musiał się podporządkować jej decyzji. Miłość musi zaczekać.

- Dokąd cię zawieźć? - zapytał, wstając.

- Z powrotem na brzeg. Chcę zostać chwilę na Stamper Key. Może jak odprowadzisz łódź do Marianny, poprosisz Rafaela, żeby po mnie przyjechał,

Zeszła na dół, wyciągnęła walizkę i zaczęła się pakować. Łóżko w małej kabinie wciąż pachniało ich miłością i różami.

Łódź powoli pruła wodę w kierunku pomostu przy hacjendzie. Mollie zrobiło się żal, że przygoda się kończy. Ich miłość była piękna. Może kiedyś znowu się taka stanie.

Wróciła na pokład, ubrana, z walizką w ręku.

- Zostawiłam kilka rzeczy, które nie zmieściły mi się do walizki - powiedziała do stojącego przy sterze Flynna. - Czy możesz odesłać je do Marianny?

- Sam je przyniosę - obiecał.

- Nie, to nie będzie rozsądne. Nie powinniśmy się spotykać, póki nie skończysz pisać.

- Ależ, Mollie...

- Nie.

Rzuciła walizkę na pomost i wyskoczyła. Uniosła dłoń i pomachała Flynnowi.

- Do widzenia, Flynn. Kocham cię.

- Ja wrócę, Mollie. Pamiętaj o tym. Sama się zdziwisz, jak szybko wrócę.

Łódź oddalała się od pomostu, a Mollie czuła, jak jej oczy napełniają się gorącymi łzami. Już za nim tęskniła. Jej życie stanie się teraz czarną dziurą, póki Flynn nie wróci. Ale musi nauczyć się to znosić. Wciąż patrzyła za łodzią, gdy silnik zgasł. Flynn krzyczał coś niezrozumiale i machał rękoma jak szaleniec.

- Co? - podbiegła do końca pomostu. - Co takiego?

W ubraniu, Flynn zeskoczył z łodzi i płynął w jej stronę. Gdy woda stała się zbyt płytka, ruszył, chlapiąc rozgłośnie, aż stanął przy pomoście u stóp Mollie. Rozłożył ramiona.

- Mollie, wyjdź za mnie.

- Co ty mówisz?!

- Mówię, że chcę spędzić z tobą resztę życia. Od tej chwili po kraniec czasu.

- A co z biografią?

- Do diabła z biografią. Światu nie jest potrzebna jeszcze jedna biografia Woodrowa Locke'a. - Wyciągnął ku niej ręce. - Proszę, Mollie, zgódź się.

Pragnęła go, a jednak wstrzymała się,

- Nie mogę cię prosić, byś zrezygnował z biografii. Jesteś właściwą osobą do jej napisania. Może jedyną, która jest w stanie to zrobić.

- Nie sądzę. - Roześmiał się i prysnął w jej stronę wodą. - Ty powinnaś napisać tę biografię. Ty jesteś właściwą osobą.

- Wielkie nieba, masz rację. - Uklękła na pomoście. - Pomożesz mi, prawda? To znaczy... jeśli się zdecyduję. Muszę to przemyśleć...

Schwycił jej dłonie w swoje.

- Tylko jeśli za mnie wyjdziesz.

- Z radością.

Flynn wciągnął Mollie do wody i objął ramionami.

- Moja najdroższa syrena. Kocham cię.

- A ja kocham ciebie, Flynn.

Pocałowała go w usta. Nareszcie jej poszukiwania naprawdę się skończyły. Z Flynnem u boku nie bała się przyszłości. Wierzyła w miłość, która może trwać wiecznie. Bez sekretów i bez lęku. Flynn otworzył jej serce. Razem byli wolni.


86




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Miles Cassie Klucz
082 Miles Cassie Klucz
082 Miles Cassie Klucz
26 Miles Cassie Oblicze wroga
E Cassier Klucz do natury czlowieka HASŁO wolamocy
26 Miles Cassie Oblicze wroga
Miles Cassie Zaufaj miłości
064 Miles Cassie Jak za dawnych lat
Miles Cassie Intryga i miłośc 26 Oblicze wroga
120 Miles Cassie Naturalny porządek rzeczy
26 Miles Cassie Oblicze wroga
35 Miles Cassie Zaufaj miłości
035 Miles Cassie Zaufaj miłości
Miles Cassie Zaufaj miłości T035
Cassie Miles Naturalny porządek rzeczy

więcej podobnych podstron