Hajduk K, Kraj Basków17 czerwca 2010

background image

Kraj Basków17 czerwca 2010

http://blog.krzysztofhajduk.pl/2010/06/17/kraj-baskow/

Do tej pory symbolem Hiszpanii była dla mnie Andaluzja - gorąca, pełna emocji i namiętności. Północ wydawała mi się zimna,
bezbarwna i nudna. Gdy, trochę przypadkiem, spędziłem na północy Hiszpanii kilka dni, zupełnie zmieniłem zdanie.

Bilbao – Contemporary art
Pierwsze zaskoczenie było jeszcze w samolocie – Bilbao to niewielkie, pięknie położone w górskiej dolinie miasto. Samolot
zniżając się do lądowania nurkował między te góry, co jeszcze potęgowało wrażenie. A potem już tylko było coraz lepiej.

To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy po wyjściu z autobusu, który przywiózł nas z lotniska do centrum miasta, to torebki Louis
Vuitton. Bardzo podobne widziałem miesiąc wcześniej w Neapolu. Tyle, że tam to były podróbki sprzedawane przez imigrantów
na każdym rogu ulicy, pod nosem policji, a tutaj oryginalne, sprzedawane w luksusowym butiku. Oczywiście nie interesowały
mnie ani jedne, ani drugie, ale widok tych torebek był niezwykle symboliczny – Neapol i Bilbao różni tak wiele, jak te torebki.

Jadąc tam, miałem mgliste wyobrażenia o tym miejscu. Wiedziałem o Muzeum Guggenheima, ale poza tym, byłem pewny, że
spotkam tam tylko facetów biegających w charakterystycznych baskijskich beretach, każdy najpewniej z ETA, mówiący dziwnym
językiem, z którym nijak nie będę w stanie się porozumieć. Do tego pogoda jak w Polsce, czyli koszmarna. Rzeczywistość
pokazała, że te stereotypy są nie tylko nieprawdziwe, co po prostu głupie.

Jeszcze 30 lat temu to miast wyglądało zupełnie inaczej. Na skutek kryzysu przemysłu metalurgicznego w latach 80. i powodzi w
1983, było pogrążone w recesji, a ludzką frustrację i nastroje nacjonalistyczne wykorzystała ETA, która właśnie w tym mieście
miała swój początek jeszcze wcześniej, bo w roku 1959. Jednak na początku lat 90. ubiegłego wieku wszystko się zmieniło.
Miasto zupełnie się przekształciło, a symbolem tej przemiany stało się słynne Muzeum Guggenheima, oddane do użytku w 1997
roku, którego niezwykła, zaprojektowana przez Franka Gehry tytanowa bryła stała się symbolem miasta. Ale Bilbao to nie tylko
to słynne muzeum. To również znajdujący się w jego pobliżu most La Salve, Palcio Euskalduna, most Zubizuri i wiele innych.
Całe miasto urządzone jest z niezwykłym smakiem i na każdym kroku spotyka się jakieś perełki architektury i rzeźby. Zresztą
dotyczy to nie tylko sztuki współczesnej, ale również Starego Miasta (Casco Viejo), wąskich uliczek i katedry tam będącej.

Wnętrze Muzeum Guggenheima mieści dzieła największych artystów sztuki współczesnej – można tutaj spotkać m. in. prace
Kandinskiego, Warhola, Basquiata. Niestety, spotkać oznacza “mieć szczęście i zobaczyć” ponieważ dzieła te często są
wypożyczane i nie miałem niestety okazji ich zobaczyć. Ale z tego co widziałem, ogromne wrażenie zrobił na mnie Anish
Kapoor, którego wystawa czasowo była prezentowana w muzeum.

Bilbao to nie tylko sztuka współczesna, ale również niezwykła atmosfera w nim panująca. Mimo, że miasto liczy 350 tys.
mieszkańców, to nie ma śladu wielkomiejskiego zgiełku. Może jest to zasługa świetnej komunikacji miejskiej, może
nowoczesnych rozwiązań architektonicznych, a może po prostu niezwykłego czaru mieszkańców miasta? Ludzie, których
spotkaliśmy byli bardzo mili, otwarci i uśmiechnięci. Nie mający nic wspólnego, z moimi wyobrażeniami o Baskach.

Jak zwykle, bardzo ważną część naszej podróży stanowiły poszukiwania uczty kulinarnej. Tutaj również nie zawiedliśmy się.
Przed wycieczką liczyłem na dania typowo morskie – ryby, owoce morza. Okazało się jednak, że specjalnością tutejszej kuchni
jest zupełnie coś innego – pintxos, małe kromeczki z najwymyślniejszymi dodatkami na wierzchu. Począwszy od warzyw,
poprzez wędliny, ryby, owoce morza, aż po różne rzeczy kompletnie mi nie znane. Wszystko to było niezbyt duże, akurat na dwa
kęsy, ale przepyszne. A najlepsze było to, że można było wejść do środka restauracji, dostawało się talerz, na który można było
wybierać sobie dowolne z pintxos, które w ogromnym wyborze wystawione były na barze. A potem z tym talerzem kanapek i
butelką tradycyjnego txakoli (lekko musującego, słabego, białego wina produkowanego w regionie) szło się na zewnątrz, by do
późnej nocy jeść, pić, rozmawiać i obserwować miasto powoli pogrążające się w mroku. Ale jeszcze nie zasypiające, bo to miasto
chodzi spać bardzo późno.

Tak w ogóle, to Hiszpanie większość dnia spędzają w barach. Rano jedzą tam śniadanie, potem przychodzą na lunch, by wieczór
znowu wrócić i siedzieć tam do późnej nocy. Bardzo podoba mi się takie życie, czuję, że bardzo szybko wpadłbym w ten rytm.
Może to i dobrze, że nie mieszkam w Hiszpanii?

San Sebastián – La Belle Époque
Nie lubię kurortów, staram się trzymać od nich z daleka. Ale San Sebastián to kurort niezwykły. To secesyjne, położone 20 km od
francuskiej granicy miasto robi wrażenie jakby przeniesionego do naszych czasów z końca XIX w. W szczególności okolice La
Concha, podobno najpiękniejszej w Europie miejskiej plaży i urocze kamieniczki w jej pobliżu przypominają, że kurorty nie
zawsze wyglądały jak betonowe blokowiska szczelnie zabudowane przez coraz to wyższe hotele, jeżące się tysiącami
identycznych malutkich balkoników.

Ale San Sebastián to nie tylko plaża. To również piękne Stare Miasto, pełne ładnych kamienic, wąskich uliczek oraz barów i
restauracji. Te ostatnie właśnie są dumą, nie wiem czy nie większą, mieszkańców miasta. Tutejsi mistrzowie kuchni uznawani są
za najlepszych na świecie, czego dowodem są nie tylko pyszne pintxos, które miałem okazję jeść, ale przede wszystkie gwiazdki
Michelin, których ilość ustępuje jedynie Paryżowi. Niestety, nie stać mnie na obiady za kilkaset Euro, więc darowałem sobie takie

background image

restauracje jak Martin Berasategui czy Arzak. Bo San Sabastián jest wprost stworzone dla bogatych snobów, ale również zwykły
zjadacz pintxos znajdzie tutaj coś dla siebie.

Warto wspomnieć, że San Sebastián to miasto może niezbyt duże biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców (180 tys.), ale bardzo
rozległe powierzchniowo. Trzeba o tym pamiętać wynajmując hotel. Ja przeoczyłem ten fakt i wylądowaliśmy w hotelu dość
dalekim od centrum, na szczęście komunikacja miejska jest w miarę sprawna i rozbudowana, ponieważ spacery po tym górzystym
mieście są dość męczące, a przede wszystkim nudne poza centrum.

Getaria – Euskal Herrira
Przed moją wycieczką, pierwszym skojarzeniem z Krajem Basków był baskijski nacjonalizm i ETA. Spodziewałem się tutaj
wrogości, a przynajmniej niechęci do ludzi mówiących po hiszpańsku (w właściwie po kastylijsku, jak pewien pan w San
Sebastián zwrócił mi uwagę), środków bezpieczeństwa jak w Izraelu, pełno policji i wojska na ulicach. Te moje wyobrażenia
okazały się kompletną bzdurą. Ludzie wszędzie byli bardzo mili, bez problemu i chętnie rozmawiali po kastylijsku. W Bilbao
sporo było szyldów i napisów po baskijsku, ale miasto to tak naprawdę niewiele różniło się pod tym względem od katalońskiej
Barcelony.

W San Sebastián kultura baskijska jest już dużo bardziej widoczna na ulicy, choćby w oficjalnej nazwie: Donostia – San
Sebastián. Więcej słyszy się języka, prawie wszystkie szyldy są po baskijsku. Oczywiście ludzie są równie przyjaźni jak w Bilbao
i wszyscy chętnie mówią po hiszpańsku. Ale to właśnie w San Sebastián trafiliśmy na manifestację Basków. W pewnym
momencie, na plac przy którym jedliśmy kolację wmaszerowała grupa kilkudziesięciu młodych i starszych ludzi niosących
portrety jakiś osób. Zachowywali się spokojnie, przez chwilę mówili coś po baskijsku. Jednym z uczestników tej manifestacji
powiedział mi, że to jest protest przeciwko więzieniu i torturowaniu w hiszpańskich, faszystowskich więzieniach niewinnych
Basków. Jakoś nie chce mi się wierzyć w ten faszyzm Zapatero, ale faktem jest, że Hiszpanie nie mają do końca czystego
sumienia w tej sprawie.

Tak naprawdę jednak, prawdziwy baskijski nacjonalizm zobaczyłem dopiero w Getarii, malutkiej miejscowości rybackiej
niedaleko San Sebastián, gdzie spędziliśmy 2 dni. Całe centrum to kilka wąskich uliczek, parę restauracji i barów, jakieś sklepy.
Trochę dalej mały port rybacki z nowoczesnymi kutrami i przetwórniami wybudowanymi ze środków UE. W sobotę trafiliśmy
akurat na jakieś święto. Młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety ubrani w tradycyjne stroje tańczyli i bawili się do wieczora. Przed
barami tworzyły się tłumy pijących txakoli ludzi. Wszędzie rozbrzmiewał język baskijski, wszędzie baskijskie napisy. I mnóstwo
plakatów i flag. Niektóre łatwo było zrozumieć (apartheid) inne trudniej: Euskal Presoak (baskijscy więźniowie). Widziało się je
na ulicach, domach, w restauracjach, wszędzie.

Bardzo zainteresowała mnie historia Basków. Nie wiadomo skąd pochodzą, mówią dziwnym językiem mającym jakieś cechy
wspólne z pewnymi dialektami kaukaskimi. Pewne za to jest, że byli w Europie przed nami, tzn. przez ludami euroazjatyckimi.
Ponieważ ich ziemie nie były bogate w żadne cenne surowce, a do tego trudno dostępne, więc nikt specjalnie się nimi nie
przejmował. Dopiero Franco uznał ich za zdrajców i prześladował. Teraz, przynajmniej ich zdaniem, prześladowania trwają.

Baskijski nacjonalizm nie ma nic wspólnego z polskimi tępymi bucami, nienawidzącymi Żydów, Murzynów, Niemców i
Eskimosów, chociaż w życiu żadnego z nich nie widzieli. U Basków jest to raczej poczucie wspólnoty oraz swego rodzaju
elitarności i odrębności. ETA, mimo, że bardzo głośna, nigdy nie miała dużego poparcia. Spotyka się nawet plakaty z hasłami
przeciwko tej organizacji. Ale baskijski nacjonalizm nie oznacza wrogości wobec innych. Byłem w barze, który wyglądał jak
siedziba ruchu oporu – mnóstwo plakatów, zdjęć, portretów. Ale ludzie byli bardzo mili, barman nauczył mnie nawet paru słów
po baskijsku. Ten nacjonalizm sprawia, że młodzi ludzie uczą się języka baskijskiego, często władają nim lepiej niż ich rodzice.
W święta takie jak widziałem ubierają się w tradycyjne ubrania. Czy komuś w Polsce przyszło by do głowy ubrać się w
tradycyjny strój i się bawić, iść do knajpy? Nie mówię o cepelii, ale o przeciętnym 20-latku.

Sama Getaria jest cudownym miasteczkiem. Praktycznie nie ma tutaj turystów, w przeciwieństwie do pobliskiego Zarautz, z
którym zresztą połączona jest 3 kilometrowym deptakiem, odgrodzonym od drogi, biegnącym nad samym oceanem. Super do
spacerów lub biegania. Jest tutaj niewielka plaża, kilka barów i restauracji z, a jakże, pintxos i txakoli, a przede wszystkim spokój.
A najfajniejszy jest zasypianie przy szumie fal rozbijających się na brzegu. Niezwykłe miejsce, zapewne tam jeszcze wrócę, tym
bardziej, że zafascynowali mnie Baskowie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wystąpienie Donalda Tuska na konwencji PO w Warszawie 26 czerwca 2010 1
Prawo autorskie, ART 1 PrAutor, IV CSK 359/09 - wyrok z dnia 22 czerwca 2010 r
Księga 1. Proces, ART 394(1) KPC, II CZ 45/10 - postanowienie z dnia 23 czerwca 2010 r
kro, ART 32 KRO, III CZP 42/10 - z dnia 29 czerwca 2010 r
Księga 1. Proces, ART 398(6) KPC, II UZP 4/10 - z dnia 15 czerwca 2010 r
8 CZERWCA 2010 Wtorek, 8 CZERWCA 2010 Wtorek
egzamin testowy z dnia 15 czerwca 2010 r, PRAWO, ROK 3, prawo cywilne, EGZAMINY-CYWILNE, TESTY
KSH, ART 236 KSH, II CNP 8/10 - wyrok z dnia 15 czerwca 2010 r
kk, ART 199 KK, V KK 369/09 - postanowienie z dnia 2 czerwca 2010 r
ustawa o kosztach sądowych w sprawach cywilnych, ART 14 KosztSąd, III CZP 39/10 - z dnia 17 czerwca
Termin zatwierdzenia sprawozdaä finansowych za 2009 r. upˆywa 30 czerwca 2010 r, Czynności poprzedza
Księga 2. Postępowenie nieprocesowe, ART 626(2) KPC, I CSK 82/10 - postanowienie z dnia 16 czerwca 2
Wystąpienie Donalda Tuska na konwencji PO w Warszawie 26 czerwca 2010 1
1507 rozporzdzenie ministra spraw wewntrznych i administracji z dnia 7 czerwca 2010 r w sprawie ochr
Kraj Basków Konflikt Baksyjski
Głuszek Szafraniec, Kraj Basków się dzieli
25 czerwca 2010
ROZPORZĄDZENIE MINISTRA SPRAW WEWNĘTRZNYCH I ADMINISTRACJI z dnia 7 czerwca 2010 r w sprawie ochrony
05 Ewa Habzda Siwek 18 czerwca 2010 część 2 (tajemnica zawodowa psychologa)

więcej podobnych podstron