Meg Cabot
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5
Księżniczka na różowo
- Widziałam raz księżniczkę... Cała była w różowym - suknia i płaszcz, i kwiaty,
i wszystko.
Frances Hodgson Burnett
Mała księżniczka
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
5 MAJA
NUMER 456/27
Przyznano nagrody Targów Nauki
Rafael Menendez
W ramach Targów Nauki w Liceum imienia Alberta Einsteina uczniowie przedmiotów ścisłych
zgłosili 21 projektów. Kilka z nich przeszło do nowojorskiego etapu regionalnego, który odbędzie
się w przyszłym miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej dostała pierwszą nagrodę za analizę
ludzkiego genomu. Specjalne wyróżnienia otrzymali Michael Moscovitz z klasy maturalnej za
program komputerowy modelujący śmierć czerwonego karła oraz uczeń klasy pierwszej, Kenneth
Showalter, za eksperyment w dziedzinie transfiguracji płciowej u traszek.
Drużyny hokeja na trawie wygrywają
Ai-Lin Hong
W miniony weekend obie drużyny hokeja na trawie, starsza i młodsza, pobiły przeciwników. Pod
przewodnictwem Josha Richtera z klasy maturalnej starsza drużyna odniosła przytłaczające
zwycięstwo ze Szkołą Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza drużyna pokonała Dwighta wynikiem
8 ; 0. Ekscytującą atmosferę obu meczów psuła pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central Parku,
która co chwila wdzierała się na boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoniła dyrektor Gupta.
Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie, budując domy dla bezdomnych w Appalachach
Melanie Greenbaum
Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak ujawniono
jesienią zeszłego roku, jest w gruncie rzeczy jedyną spadkobierczynią tronu księstwa Genowii.
Poświęciła te pięciodniowe ferie na prace społeczne w ramach akcji Domy Nadziei. Na temat
swojej wycieczki do Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z dwiema sypialniami dla ubogich,
księżniczka powiedziała: „Byłowporzo. Pomijając upiorny brak łazienki. No i to, że bez przerwy
waliłam się młotkiem w palec".
Tydzień maturzysty
Josh Richter, przewodniczący klasy maturalnej
Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień maturzysty. Czas uczcić klasę opuszczającą w tym roku
LiAE, która napracowała się bardzo przez cały rok, pokazując wam, na czym polega rola lidera.
Poniżej plan tygodnia maturzysty:
Pn - Bankiet - wręczenie nagród maturalnych
Wt - Bankiet sportowców
Śr - Debata maturzystów
Czw - Wieczór skeczy maturzystów
Pt - Dzień wagarowicza dla maturzystów
Sob - Bal maturalny
Od dyrekcji:
Dzień wagarowicza dla maturzysty nie jest świętem sankcjonowanym przez szkolne władze. W
piątek, 9 maja, wszyscy uczniowie powinni stawić się na lekcjach. Ponadto, wszelkie prośby klas
młodszych o zniesienie zakazu udziału w balu maturalnym, chyba że w charakterze osoby
towarzyszącej maturzyście, zostają odrzucone.
Do wszystkich uczniów:
Do władz szkolnych dotarła informacja, jakoby uczniowie nie znali obowiązującej wersji
szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one następująco:
Lwy Einsteina, my za wami
Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie
Dalej, dzielnie.
Lwy Einsteina, kroczcie z nami
Złoto, błękit, złoto, błękit,
Złoto, błękit.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Niech świat pozna,
co to męstwo.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Naprzód śmiało, naprzód śmiało
po zwycięstwo!
Proszę pamiętać, że jeśli podczas tegorocznej uroczystości zakończenia roku szkolnego
jakikolwiek uczeń zostanie przyłapany ha śpiewaniu wersji alternatywnej (zwłaszcza tej
zawierającej wyrażenia o charakterze obelżywym i/lub niecenzuralnym), będzie usunięty z terenu
szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton naszego hymnu szkolnego należy kierować na piśmie do
sekretariatu szkoły, a nie wypisywać na ścianach kabin w łazienkach albo omawiać w
uczniowskich programach w telewizji kablowej ogólnego dostępu.
Listy do redakcji:
Do wszystkich zainteresowanych:
Artykuł Melanie Greenbaum w zeszłotygodniowej edycji „Atomu" na temat postępów w walce o
równouprawnienie kobiet w przeciągu ostatnich trzydziestu lat był żałośnie infantylny. Seksizm
nadal żyje i ma się dobrze, nie tylko na świecie, ale również w naszym kraju. Na przykład w Utah
powszechną praktyką jest zawieranie małżeństw poligamicznych, i to z bardzo młodymi
dziewczętami - 11-letnia panna młoda nie budzi tam zdziwienia. Ortodoksyjni mormoni nadal żyją
zgodnie z tradycjami swoich przodków, przyniesionymi na Zachód w połowie XIX wieku. Liczba
osób pozostających w poligamicznych związkach jest w Utah oceniana być może nawet na 50 000,
i to pomimo faktu, że poligamia nie jest tolerowana przez główny nurt kościoła mormońskiego, a
za zawarcie związku poligamicznego z nieletnią może grozić do piętnastu lat więzienia. Nie mam
zamiaru dyktować przedstawicielom innych kultur, jak mają żyć. Twierdzę jedynie, że panna
Greenbaum musi zdjąć swoje różowe okulary. Redakcja „Atomu" powinna wreszcie dać szansę
wypowiedzenia się w tych sprawach innym swoim współpracownikom, zamiast skazywać ich na
relacjonowanie jadłospisów stołówki.
Lilly Moscovitz
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu
Osobiste
Wszystkiego dobrego na urodziny,
Reggie!
Wreszcie jesteś słodką szesnastką!
Dwie Helenki
Osobiste
C.F., pójdziesz ze mną na bal maturalny? Proszę, zgódź się. G.D.
Osobiste
M.T., z wyprzedzeniem życzymy Ci miłych urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni poddani
Osobiste
Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy -Tak za serce
chwyta!
Ogólne
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!
W tym tygodniu nowa dostawa: gumek, zszywaczy, notatników, pisaków.
Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slim-fast o smaku truskawkowym.
Na sprzedaż
Gitara basowa Fender Precision bass, kolor błękitny, nieużywana. Z amplitunerem i kasetami
wideo z samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345.
Towarzyskie
Pierwszoklasistka, kocha romanse/czytanie, pozna starszego chłopaka, który ma te same
zainteresowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący. Żadnych
metalowców, e-mail: lluvromance@liae.edu
Znaleziono
Para okularów, oprawki druciane, sala rozwoju zainteresowań. Odzyskasz, podając opis. Zgłaszać
się do pani Hill.
Zgubiono
Kołonotatnik w stołówce, około 27 kwietnia. Przeczytaj, a ZGINIESZ! Nagroda za zwrot. Szafka
nr 510.
Jadłospis stołówki LiAE
Zebrała: Mia Thermopolis
Pn - Pieczone ziemniaki z sosami, pizza na chlebie, paluszki rybne, klopsiki z sosem w bagietce,
pikantna sałatka z kurczaka
Wt - Zupa i kanapka, pasztecik z kurczakiem, tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna Pizza, nachos
deluxe
Śr - Sałatka taco, burrito, hot dog w cieście z piklami, kanapka z mięsem, pomidorem i sałatą,
wołowina po włosku
Czw - Sałatki azjatyckie, kurczak w serowej panierce, kukurydza, frytki, sałatki z makaronem,
paluszki rybne
Pt - Sałatki fasolowe, ser z grilla, karbowane frytki, bufallo bites, precel.
Środa, 30 kwietnia, biologia
„Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu"?”
„Shameeka. Wiem, właśnie dostałam swój egzemplarz. Wolałabym, żeby Lilly przestała
wspominać o mnie w swoich listach do redakcji. Rozumiesz, jako jedyna pierwszoklasistka w
gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie. Mnie
TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się cotygodniowym jadłospisem stołówki.”
„No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym celem jest zostać
któregoś dnia pisarką, nie osiągniesz tego tekstami na temat kłopotów z sosem!””To nieprawda.
Wprowadziłam kilka szalenie ważnych innowacji do kolumny z jadłospisem. Na przykład to ja
wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i duże P.”
„Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.”
„Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie koszykówki. Jeśli będzie miała ochotę,
powali mnie na ziemię jednym palcem. Nie wydaje mi się, żeby wkurzanie Melanie było
działaniem w moim interesie.”
„A więc.”
„Co a więc?”
„A więc zaprosił cię już ?????”
„Kto i na co mnie zaprosił?”
„CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????”
„Aha. Nie.”
„Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff zaprosiłmnie już MIESIĄC TEMU.
Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym musisz umówić
się do fryzjera i manikiurzystki, zamówić kwiat do przypięcia do sukni, a on musi wynająć
limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to nie żadna pizza po
kręglach w Bowlmor Lanes. Chodzi o kolację i tańce w ???????! Poważna sprawa!”
„Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta nowa kapela,
studia od jesieni i tak dalej.”
„No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał w ostatniej chwili. Bo
wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na jego zaproszenie.”
„Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym. Jakby zresztą
ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ. Przy mojej szafce w
szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko czekają na dogodny moment,
żeby mnie zaprosić. I przecież ja bym na to nie poszła. To znaczy, nie poszła z innym facetem.
Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym włókienkiem mojej duszy.”
„No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną pierwszoklasistką na
balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla dziewczyn ?”
„Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?”
„Różnią się od robaków ziemnych tym, że...”
- Panie Profesorze Sturgess, te notatki, które wymieniałyśmy z Shameeka, były jak najbardziej
związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne.
ROBAKI LODOWE
Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją niedźwiedzie polarne,
pingwiny, arktyczne lisy oraz foki: lodowców. Ale wbrew powszechnej opinii lodowce
umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym lodzie też.
Ostatnio naukowcy odkryli istnienie przypominających stonogi robaków, które mieszkają
wewnątrz lodowców i innych rodzajów lodu - nawet w lodach metanowych na dnie Zatoki
Meksykańskiej. Te stworzenia, nazwane robakami lodowymi, mają dwa i pół do pięciu
centymetrów długości i żywią się chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem, albo
jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie...
Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157.
JAK JA MAM SIĘ SKUPIĆ NA ROBAKACH LODOWYCH, SKORO MÓJ CHŁOPAK NIE
ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY???????
Środa, 30 kwietnia, zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
- Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę?
- Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam kazał napisać pracę na
250 słów na temat robaków lodowych.
- I co? Spójrz na to jak na artystyczne wyzwanie. Poza tym 250 stów to pestka dla takiej
dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny.
- Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?
- Hm. O czym?
- O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą sobotę. Mówił Ci może,
czy zamierza... hm... zaprosić kogoś?
- KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA?
- Wiesz, co mam na myśli.
- Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael dyskutuje ze
mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej wyjąć naczynia ze
zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu zużyte chusteczki higieniczne po spotkaniu grupy
terapeutycznej Dorosłych Ofiar Porwania przez Kosmitów w Dzieciństwie, którą prowadzą nasi
rodzice.
- Aha. Tak się tylko zastanawiałam.
- Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na pewno Ciebie.
- Jak to „JEŚLI" Michael kogoś zaprosi na bal maturalny?
- No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY". Co się z Tobą dzieje?
- Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i jeśli w tym
roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal maturalny nie pójdę. Chyba że wtedy,
kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A poza tym do tej pory
Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę albo coś!!!!! Nie można iść
na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ.
- Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co?
- NIE!!!!!!! JA TYLKO CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM,
ZANIM SKOŃCZY SZKOŁĘ I/LUB ZAPUŚCI SOBIE NA TWARZY ZBĘDNE
OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO???????
- O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim zdaniem mój brat
pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś zapytać, a mianowicie czemu
jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny.
- Po prostu jest ważny, wystarczy????
- Czy to dlatego, że kiedyś Twoja mama nie pozwoliła Ci kupić Wspaniałej Sukni Królowej
Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z papieru toaletowego?
- HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny odgrywa
kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz tylko na listę wszystkich filmów,
które na ten temat nakręcono:
FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL MATURALNY
Dziewczyna w różowej sukience:
Czy Molly Ringwald pójdzie na bal maturalny z fajnym bogatym chłopakiem, czy ze
zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że jemu
spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą właśnie sobie
szyje?
Zakochana złośnica:
Julia Stiles i Heath Ledger. Czy była kiedykolwiek bardziej idealna para? Moim zdaniem, nie. I
trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać.
Dziewczyna z doliny:
Pierwsza główna rola filmowa Nicolasa Cage'a. Gra punk-rockowca, który wdziera się na bal
maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do domu limuzyną: z
facetem w marynarce z napisem tylko dla członkówklubu czy z facetem w skórze? Wszystko
zależy od tego, co zdarzy się podczas balu.
Footloose:
Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z miasteczka,
w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz swojej niezależności,
puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa.
Cała ona:
Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest wcale tak strasznym
dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że dziwadłem faktycznie jest, ale - i
to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze Junior i tak ją kocha!!!!!
Ten pierwszy raz:
Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej przyjaciółki
przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce nauczyciela, w którym
się kocha, przebierając się - jakżeby inaczej - za księżniczkę. (No dobra. Za Rozalindę. Ale
wyglądało to jak kostium księżniczki).
No i kto mógłby zapomnieć o:
Powrocie do przyszłości:
Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może się nigdy nie
URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych zarówno z towarzyskiego, jak i
BIOLOGICZNEGO punktu widzenia!
- A co powiesz o Carrie ? Czy może pomijasz kubły świńskiej krwi jako niezbędny element
socjalizacji nastolatków? WIESZ, O CO MI CHODZI!!!!!!!!!!! Okej, okej, uspokój się. Już
rozumiem.
- Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko pierwszakiem jak my!
- Przy lunchu zadbam, żebyś zjadła porządną porcję białka, bo podejrzewam, że wegetarianizm
rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz.
- Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim zdaniem powinnaś
przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani cyklem menstruacyjnym.
- Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej głowy, żeby Ci krew
mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne zakłócenia procesów myślowych.
- Lilly, PRZYMKNIJ SIĘ! Ja jestem w tej chwili bardzo zestresowana! No bo jutro są moje
piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim życiu nie
dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się, że mam spędzić lipiec i sierpień razem z nim w
Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna matka bez przerwy robi
jakieś aluzje do własnego pęcherza moczowego i upiera się, że mojego przyszłego brata lub siostrę
urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak
kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez przerwy będzie narażony na kontakt z biuściastymi
studentkami w czarnych golfach, które lubią dyskutować (studentki, nie golfy) na temat Kanta, a
moja najlepsza przyjaciółka najwyraźniej nie rozumie, dlaczego bal maturalny jest dla mnie
ważny!!!!!!!!!!!!
- Zapomniałaś ponarzekać na babkę?
- Nie. Nie zapomniałam. Grandmere pojechała do Palm Springs na chemiczne złuszczanie
naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem.
- Mia, sądziłam, że szczycisz się tym, że Ty i Michael macie taki otwarty, uczciwy związek.
Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal?
- NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie poprosił.
- Nie, nie będzie.
- Będzie.
- Nie, nie będzie.
- Będzie.
- Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś porozmawiać z jakimś
specjalistą od zdrowia psychicznego w sprawie tej absurdalnej fiksacji na rozmiarze własnego
biustu. To nienormalne.
- O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!
Środa, 30 kwietnia,
TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze sprawy niż bal
maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten swój program
telewizyjny, który nawet tylko jako program kablówki ogólnego dostępu co tydzień dokonuje
przełomu w telewizyjnym dziennikarstwie, Tina wciąż szuka faceta, który zajmie w jej sercu
miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El-Abara, Shameeka zajęta jest w drużynie cheerleaderek, a Ling
Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej.
Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i Shameeką?
To przecież w przyszłym tygodniu, a Michael nadal mnie nie zaprosił. W PRZYSZŁYM
TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć planować wyjście już
teraz.
Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się nie robi. To
by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i tak fatalnie się złożyło, że moja własna
matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży. Kiedy ją zapytałam,
jak pan G. zadał TO pytanie, mama powiedziała, że nie zadał. Powiedziała, że rozmowa wyglądała
tak:
Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.”
Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?”
Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.”
Pan Gianini: „Dobrze.”
Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy
się". „Okej".
Nie no, ludzie! A gdyby tak:
Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.”
Pan Gianini: Helen, nigdy w ciągu trzydziestu siedmiu lat mojego życia nie przekazano mi
radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny zaszczyt i zostaniesz moją żoną,
moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?”
Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.”
Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!” (POCAŁUNEK)
TAK to POWINNO przebiegać. Widzicie, jaka różnica? O wiele lepiej jest, kiedy facet prosi
dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta.
Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć:
Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo muszę sobie
kupić sukienkę.”
Michael Moscovitz: „Okej.”
NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi powiedzieć:
Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim życiu.
Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone namiętną troską czoło.
Jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, tylko dla ciebie bije moje serce. Byłoby to dla mnie
największym honorem, jaki mi w życiu uczyniono, gdybyś pozwoliła mi towarzyszyć sobie na balu
maturalnym, gdzie, musisz mi to obiecać, przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza
szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”
Mia Thermopolis:” Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie spodziewałam.
Ale ja cię uwielbiam każdym włókienkiem mojej duszy, więc oczywiście pójdę z tobą na bal
maturalny i przetańczę z tobą wszystkie tańce, naturalnie poza szybkimi, bo te przesiedzimy,
ponieważ są takie beznadziejnie durne.” (POCAŁUNEK)
Tak to powinno wyglądać. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to właśnie BĘDZIE
wyglądało.
Ale KIEDY? Kiedy on mnie zapyta? No bo przecież nie teraz. Tylko na niego popatrzcie, on
ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem Pelkowskim o akordy do ich
nowej piosenki Chłopak z kamieniem w dłoni, która jest zjadliwą krytyką obecnej sytuacji na
Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i
sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH
DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY.
No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu.
A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn, które - tak jak
Tina - strasznie mi zazdroszczą, że mam tak seksownego, a jednocześnie tak niesłychanie
wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael ZAWSZE siada obok mnie przy lunchu,
pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w tym w czasie spotkanie Klubu Komputerowego. Ale
nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki.
No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie mnie na tym,
że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować, kogo przypomina bardziej - Josha
Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera.
Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć - co mnie wcale nie
zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki mistrz krav magi o wzroście metr
dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował w szkole czy trzymał
za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów, kiedy spacerujemy ulicą,
czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej szafce, w taki sposób jak Josh
robi to z Laną...
Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami...
Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą w czasie
ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę, że to mógł być przypadek, bo mój
młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy może go pożyczyć, a ja
mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza dykty, więc jego ręka tak jakby
przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek...
No, ale i tak. Jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi. Bardziej niż szczęśliwi. Jesteśmy
EKSTATYCZNIE szczęśliwi.
WIĘC DLACZEGO NIE ZAPROSIŁ MNIE JESZCZE NA BAL
MATURALNY?????????????????
O mój Boże. Lilly właśnie zajrzała mi przez ramię, żeby zobaczyć, co piszę, i przeczytała ten
ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała właśnie:
- O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz.
Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał:
- Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!)
Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie:
- Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny.
Ale ona powiedziała tylko:
- Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych. Michael stwierdził:
- Aha.
1 wrócił do swojej gitary. Tylko Borys musiał dodać swoje:
- Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są wszechobecne w płytkich
złożach gazu na dnie morskim, to może się okazać, że mają niebagatelny wpływ na proces
tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie, co z kolei byłoby niezwykle istotne dla
gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii.
Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w ogóle wie takie
rzeczy?
Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła.
Środa, 30 kwietnia, francuski
Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co przeżywam. ORAZ w
pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal maturalny z ukochanym - tak jak
Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal maturalny z Andrew McCarthym w Dziewczynie w
różowej sukience.
Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla dziewczyny
o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi, że nauczy się znów
kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego zburzyć ochronny mur emocjonalny, który
wzniosła wokół siebie po zdradzie Dave'a Faroua El-Abara. Wyglądało na to, że szansę miał Peter
Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych, ale jego obsesyjne ukochanie Korn wkrótce
ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej rozsądnie myślącej kobiety.
Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę, niech tak się stanie!
Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście poza prezentem
w postaci Grubego Louie, którego podarowała mi mama. Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi
przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na
kolację z Grandmere, tatą, mamą i panem Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w
sobotę wieczorem, mama chce urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na
poddaszu (to znaczy, o ile nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami-
wiecie-czego).
Jednak nie wspomniałam Michaelowi o problemie mojej mamy z jej sami-wiecie-czym.
Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym mężczyzną,
ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi wiedzieć. Na przykład tego, że twoja ciężarna
matka ma problemy z pęcherzem.
Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z Lilly, przychodzą
tylko na imprezę. Wyobrażacie sobie, jak nieromantycznie byłoby jeść urodzinową kolację ze
swoją matką, ojczymem, prawdziwym ojcem, babką, ochroniarzem, chłopakiem ORAZ jego
siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach.
Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za wielką odwagę i
kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie.
Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego.
Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy Michaela. Tina teraz
niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z Dave'em bawiła się
w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w ramiona Jasmine o turkusowym uśmiechu. Ale ja tam
nie wiem. To w końcu BAL MATURALNY. Bal maturalny to coś specjalnego. Nie chcę tego
schrzanić.
Zwłaszcza że będę mogła spokojnie spotykać się z Michaelem jeszcze tylko przez jakieś dwa
miesiące, zanim tata nie zawlecze mnie do Genowii na lato. Co jest strasznie nie fair. „Przecież
podpisałaś kontrakt, Mia", powtarza mi bez przerwy.
To znaczy tata.
Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd wtedy miałam
wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już wtedy zakochana jak
szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A mój prawdziwy ukochany
nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie
zdawałam sobie z tego sprawę, prawda?
Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala od człowieka,
któremu przyrzekłam swoje serce?
Och, nie. Nie wydaje mi się.
Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo razem to było
raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne MIESIĄCE z
dala od NIEGO?
No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro początkowo
miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE lato. Ale ponieważ data porodu
mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił mi zostać w Nowym Jorku do narodzin
dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.
No cóż, będzie musiał jeszcze trochę odpuścić, bo jeśli myśli, że ja spędzę dwa ostatnie letnie
miesiące pierwszego roku, odkąd w ogóle mam chłopaka, Z DALA od rzeczonego chłopaka, to
czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co w ogóle można robić w Genowii latem? NIC.
Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale jednak turyści w Nowym Jorku są
inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co
ja tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo tutaj przynajmniej będzie to całe zamieszanie z
dzieckiem, kiedy już raz moja mama się spręży i je wreszcie urodzi, chociaż właściwie wolałabym,
żeby urodziła jeszcze przed czerwcem, bo teraz sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak
życie pod jednym dachem z yeti, przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu,
głośno tupiąc, i warczy na nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą
zatrzymuje w organizmie i ma parcie na sami-wiecie-co (moja mama udziela czasami ZBYT
konkretnych informacji).
A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie ten zachwyt
nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia?
Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała.
Cała rzecz w tym, że to już ostanie lato Michaela przed studiami. Dobra, jego uniwersytet leży
zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie będę mogła widywać go w
szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby mi dać gummi worms, tak
jak dzisiaj rano, ku wielkiej zgryzocie Lany Weinberger, której chłopak Josh NIGDY
niespodziewanie nie przyniósł gummi worms.
Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w Central Parku
(chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni wiecznie do ciebie podchodzą i patrzą
tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a wtedy musisz ją im oddać,
bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają niczego, a oni zazwyczaj nawet nie
są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię pasty jajecznej", co jest moim zdaniem
bardzo nieuprzejme) i oglądać Toscę w plenerze (tyle że ja nie cierpię opery, bo wszyscy
zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne). Zostają jeszcze spacery na festiwal San
Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś pluszowe zwierzątko na strzelnicy (chociaż on
z powodów etycznych sprzeciwia się używaniu broni palnej, tak jak i ja, chyba że jest się
członkiem państwowych służb bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka,
które rozdają w wesołych miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte
do niewolniczej pracy w manufakturach w Gwatemali).
Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie zepsuł.
Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec umarł i zostawił
go na pastwę Grandmere, i to dlatego tak strasznie się usztywnił w całej tej kwestii spędzania
przeze mnie lata w Genowii.
Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach najważniejszych dla
jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe. Ale Lilly mówi, że ludzka psychika działa w
pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić swoje.
Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly, biorąc pod uwagę, że minęły już niemal cztery
miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili opcję na jej
program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a nadal nie udało im się znaleźć studia, które
chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy. Ale Lilly twierdzi, że przemysł rozrywkowy też działa w
dziwny i pokrętny sposób (zupełnie jak ludzka psychika), co ona przyjęła do wiadomości i robi
swoje, tak jak i ja powinnam.
ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE, ŻEBYM SPĘDZIŁA
SZEŚĆDZIESIĄT DWA DNI Z DALA OD MĘŻCZYZNY, KTÓREGO KOCHAM!!!!
NIGDY!!!!!!!!!!!!!!
Tina mówi, że powinnam postarać się o jakąś letnią praktykę gdzieś tu na Manhattanie, a wtedy
tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się wiązało z zawaleniem moich
tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu żadnego miejsca, które przyjęłoby księżniczkę na
praktykę. No bo co będzie robił Lars przez cały dzień, kiedy ja będę wklepywała dane do
komputera albo robiła kserokopie czy coś?
Kiedy weszłam do sali przed lekcją, mademoisełle Klein pokazywała jakimś dziewczynom ze
starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu Victoria's Secret na bal
maturalny. Jest opiekunką. Tak jak pan Wheeton, trener drużyny szkolnej i nasz nauczyciel od
zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą razem. Tina mówi, że to najbardziej romantyczna rzecz, o
jakiej słyszała, poza moją mamą i panu Gianinim. Nie wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że
to moja mama oświadczyła się panu Gianiniemu. No cóż, nie chcę zdruzgotać wszystkich
kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii,
że książę William nigdy nie odpisze na jej maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy.
Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby przestała mnie o to męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek
odbiera pocztę pod ksia-zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę
na temat tego, jak ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do
gry w polo.
Trochę źle się czuję, okłamując Tinę, ale chciałam tylko poprawić jej nastrój. I któregoś dnia
faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia Williama. Muszę tylko zaczekać i
zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej, kiedy umrze ktoś sławny. Prawdopodobnie
nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda.
II mefaut des lunettes de soleil.
Didier demand a essayer la jupe.
Ja zupełnie nie wiem, jak ktoś tak zakochany w panu Wheetonie, jak podobno zakochana jest
mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas miłosnych uniesień, nie
robi na niej żadnego wrażenia?
Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można powiedzieć
o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona.
Jeudi, j'aifaił de 1'aerobic.
PRACA DOMOWA
Algebra: strony 279-300
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: skończyć referat o lodowych robakach
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154-160
RZ: i co jeszcze?
Francuski: Ecńvez une histoire personnelle
Historia cywilizacji: strony 310-330
Środa, 30 kwietnia, w limuzynie w drodze do domu z Plaża
Grandmere wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa, że chodziło o te całe
wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie.
- Czekają nas bardzo przyjemne chwile tego lata w Genowii, Amelio. Właśnie trwają prace
wykopaliskowe, wyobraź sobie, archeologowie natrafili na grobowiec, który może należeć do
twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi mumifikacyjne stosowane w Genowii
w VIII stuleciu były w każdym calu tak zaawansowane jak te wykorzystywane przez Egipcjan. Kto
wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła książęcą dynastię Renaldich!
Świetnie. Spędzę wakacje, zaglądając w przegrodę nosową jakiejś starej mumii. Ziszczone
marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy spacery z twoim ukochanym po
Coney Island. I nie będziesz jako wolontariuszka douczać dzieci z zaniedbanych środowisk.
Żadnego fajnego letniego zajęcia w Kim's Wideo, gdzie bym sobie przewijała na podglądzie
Księżniczkę Mononoke i Wojownika Gwiazdy Północy. Nie, czeka mnie bliski kontakt z
tysiącletnimi zwłokami. Hura!
Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się wydawało,
bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce - 3 dolary, pedikiurzystce - 5 dolarów,
taksówkarzowi - 2 dolary za kurs poniżej 10 dolarów, 5 dolarów za jazdę na lotnisko, od
rachunków restauracyjnych - podwójny podatek, chyba że w którymś stanie podatek ten wynosi
mniej niż 8 procent, i tak dalej)
Grandmere wrzasnęła:
- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?
Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu. O tym, jak
przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną różę do butonierki,
taką bez ozdób z asparagusa, bo chłopcy asparagusa nie lubią. A ja mogłabym włożyć czarną
sukienkę, taką na jednym ramiączku, jakie nosi Kirsten Dunst na premiery filmów, z
asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim obcasie, wiązane troczkami
wokół kostek.
Grandmere mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń wygląda ponuro, a te
wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe nosił w Gladiatorze - i że
większość kobiet nie wygląda w nich dobrze.
No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała. Grandmere nawet NIE
WIE, że brokat do ciała istnieje.
- Amelio! - mówiła Grandmere. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze ciągle ją piecze
po chemicznym złuszczaniu. Wiedziałam o tym, bo Rommel, jej prawie wyłysiały miniaturowy
pudel, który wygląda, jakby sam przeszedł jeden czy dwa zabiegi chemicznego złuszczania
naskórka, ciągle usiłował wskakiwać jej na kolana i lizać ją po twarzy, jakby była surowym
befsztykiem czy coś. Nie chcę, żeby komuś się zrobiło niedobrze, ale właściwie trochę tak to
wyglądało. Albo jakby Grandmere przypadkiem dostała się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi
w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie.
- Czyś ty słyszała chociaż jedno słowo z tego, co mówiłam? - Grandmere miała zbolałą minę.
Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to ci się może bardzo
przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny.
- Przepraszam, Grandmere - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z dawaniem napiwków
radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim myśleniem, kiedy
człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie z Number One Noodle
Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na kalkulatorze policzyć sobie, ile
napiwku będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do naszych drzwi. Bo w przeciwnym
razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu
dać od zamówienia na siedemnaście dolarów pięćdziesiąt.
- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmere, nadal nabzdyczona.
No cóż, też byście się bzdyczyli, gdybyście wyrzucili kasę na chemiczne usunięcie dwóch czy
trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie martwisz się ciągle matką i
tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam, twoja matka zapomniała, co to
bóle porodowe. Jak tylko zaczną jej się skurcze, będzie błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe
małe znieczulenie.
Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w domu zamiast
przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie mają butle z tlenem, automaty ze
słodyczami i doktora Kovaea - staram się jednak nie myśleć o tym za wiele... Zwłaszcza że
Grandmere chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się uderzy w palec u nogi. Jak
ona zniesie długie godziny bólów porodowych? Teraz jest znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie.
Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy!
Grandmere wpatrywała się we mnie złym wzrokiem.
- Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody -powiedziała. - Wiosną młodzi ludzie
mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny.
Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu, żeby Grandmere uznała, że dlatego właśnie jestem
niezbyt przytomna. Z powodu urodzin i dlatego, że moi przyjaciele i ja jesteśmy na wiosnę cali
rozświergotani jak te skowronki.
- Amelio, jesteś osobą, dla której szalenie trudno wybrać prezent urodzinowy - ciągnęła
Grandmere, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmere sprowadza sobie papierosy z
Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki narzuca się na nie tu, w Nowym
Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo wszyscy palacze z
Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do New Jersey.
- Nie jesteś typem, któremu daje się biżuterię - mówiła Grandmere, zapalając papierosa i
zaciągając się nim łapczywie. - I chyba w ogóle nie doceniasz eleganckich ubrań. I trudno
powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby. Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie
tylko hobby, ale wręcz POWOŁANIE: pisarstwo.
Grandmere tylko machnęła ręką i odparła:
- Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz...
Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmere pisanie to nie jest prawdziwe hobby. Bardzo
się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się ukazywać drukiem. Wtedy pisanie będzie nie
tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka, jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę
ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A
Grandmere nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać
do sądu, kiedy zrobili ten film o niej i Johnie F. Kennedym, bo to wszystko będzie w stu
procentach prawda! HA!
- A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmere.
Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę, Grandmere
nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc spisałam tę listę:
LISTA PREZENTÓW, KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ NA PIĘTNASTE URODZINY
1. Rozwiązanie problemu światowego głodu.
2. Nowy kombinezon, rozmiar 38.
3. Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej).
4. Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak Lara Croft).
5. Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego.
6. Wpisanie orek na listę zagrożonych gatunków, żeby zatoka Puget Sound mogła otrzymać
rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych i lęgowych.
7. Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...).
8. Własną komórkę.
9. Żeby Grandmere rzuciła palenie.
10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat.
Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny najprawdopodobniej
tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale dopiero najwcześniej za
jakiś miesiąc. Grandmere nijak się nie da namówić na rzucenie palenia ani na te taśmy do
akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem, w gestii znanych mi osób. Tata
mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop, który mi dał. (To nie moja wina. Ja
go tylko na moment wyjęłam z plecaka i postawiłam na krawędzi umywalki, bo szukałam
błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana Weinberger na mnie wpadła ani że wszystkie
umywalki w naszej szkole są zapchane. Komputer był pod wodą tylko przez kilka sekund,
naprawdę powinien był działać po wyschnięciu. Niestety nawet Michael, który jest geniuszem
technicznym, tak samo jak muzycznym, nie zdołał go odratować).
Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmere, to pozycja numer 10, ta, do której
przyznałam się przed nią wyłącznie pod wpływem chwilowej słabości i o której w ogóle nie
powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że przed upływem dwudziestu czterech godzin ona
i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na mojej urodzinowej kolacji.
- Co to jest ten „bal mat"? - spytała Grandmere. - Nie znam tego określenia.
W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmere prawie nigdy nie ogląda
telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to robią wszyscy ludzie w jej
wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w różowej sukience
na TBS albo gdzie indziej.
- To rodzaj imprezy, Grandmere - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne.
- A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła Grandmere. - Kiedy to
ma być?
- W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę?
- A czemu nie pójdziesz bez niego? - spytała Grandmere. Roześmiała się, a potem tego
pożałowała, bo chyba od nagłego rozciągania mięśni boli ją twarz. - Jak ostatnim razem.
Rozumiesz, żeby mu pokazać.
- Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta może zabrać do
towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie może iść tam sama. Lilly
mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale...
- NIE! - Grandmere wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że się zakrztusiła kostką
lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmere ma eyeliner wytatuowany dookoła
oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać sobie głowy makijażem. Ale
kiedy wytrzeszcza oczy - no cóż, trochę to szokuje. - Nie możesz go SAMA zapytać -
zaprotestowała Grandmere. - Ile razy ja ci to mam powtarzać, Amelio? Mężczyzna jest jak małe
leśne zwierzątko. Trzeba go WYWABIAĆ z nory garstką okruszków i delikatnymi słowami
zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim po głowie.
Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty walić Michaela po głowie. Ale nie
bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami.
- No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie, Grandmere. Jeśli
mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej.
- Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmere. - SUBTELNIE.
Zastanowiłam się nad tym.
- To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia widziałam w
katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?"
- Dokładnie - powiedziała Grandmere. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki nigdy nie kupują
gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu.
- Racja - odparłam. - Ale, Grandmere, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp?
Grandmere parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka przy twarzy,
żeby ochłodzić podrażnioną skórę.
- Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o superszpiegu. Nie będzie
miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz to odpowiednio delikatnie.
Sama nie wiem. Nigdy nie wychodziła mi dobrze taka subtelność. Na przykład któregoś dnia
usiłowałam subtelnie dać do zrozumienia swojej matce, że Ronnie, nasza sąsiadka, którą mama
dopadła na korytarzu po drodze do zsypu, mogła nie chcieć wysłuchiwać o tym, ile razy mama
musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko
na mnie popatrzyła i rzuciła:
- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia? Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo
nam obojgu ulży, kiedy mama wreszcie urodzi to dziecko. Jestem pewna, że Ronnie nam
przytaknie.
Czwartek, 1 maja, 00.01 po północy
No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie jestem kobietą.
Zupełnie jak Britney.
CHA, CHA, CHA.
Właściwie wcale nie czuję się inaczej niż minutę temu, kiedy miałam czternaście lat. Z całą
pewnością NIE WYGLĄDAM inaczej. Jestem wciąż tym samym dziwadłem o wzroście metr
siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje
włosy wyglądają nieco lepiej, odkąd Grandmere kazała mi zrobić pasemka, a Paolo przystrzyga je
w miarę odrastania. Sięgają mi teraz prawie do brody i nie mają takiego trójkątnego kształtu jak
kiedyś.
Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero.
Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą pewnością nic nie
widać.
Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i już mam pięć
wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly, jedną od Tiny, jedną od mojego kuzyna Hanka (w
głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i prawie nigdy go już nie
widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co jest szczególnie żenujące, jeśli
reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna księcia Renę i jedną od Michaela.
Ta od Michaela jest najlepsza. To własnoręcznie przez niego zrobiony animowany rysunek.
Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko z prezentem.
Kiedy ściąga cały papier, z pudełka wyskakują wśród fajerwerków słowa: WSZYSTKIEGO
NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael.
Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!!
Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz, kiedy on mówi -
albo pisze - to słowo. To znaczy, w odniesieniu do mnie. Kochający. KOCHA!!!!! On mnie
KOCHA!!!!!
No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego, chciałabym wiedzieć?
Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak ten facet z
listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą usiłuje się stać. Według Carla Junga,
sławnego psychoanalityka, żeby osiągnąć samorealizację - samoakceptację, spokój wewnętrzny,
poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie, szczęście i radość - trzeba
ćwiczyć obdarzanie innych współczuciem, miłością, miłosierdziem, ciepłem, przebaczeniem,
przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam:
1. Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo.
2. Dostawać porządne stopnie.
3. Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger.
4. Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku.
5. Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać.
6. Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat.
7. Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne teraz, kiedy
jest w ostatnim trymestrze ciąży.
8. Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne.
9. Spróbować wykazać więcej zrozumienia dla kompleksu odrzucenia taty, przy jednoczesnym
wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii.
10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez posuwania
się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp.
Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni samozrealizowaną i gotową do
przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy jest możliwa do
osiągnięcia. No dobra, ja wiem, że Margaret Mitchell potrzebowała dziesięciu lat na napisanie
Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc nawet jeśli skończę swoją powieść
za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć, kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat
opóźnienia w stosunku do mojego planu.
Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że niedługo coś
wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc krótkie opowiadania albo haiku czy coś
takiego.
Ale ten bal maturalny...
TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć pod presją. A przecież
JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA OSTATNIA SZANSA!!!!!!!!!
Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy jutrzejszej kolacji.
OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!!
Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY, algebra
Josh zaprosił Lane na bal maturalny. Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie.
Lwy wygrały. Jak mówi Shameeka, która została po meczu młodszej drużyny, podczas którego
występowała jako cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy wszyscy kibice
Liceum imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił
nią nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że oczywiście Josh nie nosi pod koszulką sportowego
biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego klatce piersiowej.
Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana.
Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi zbędną.
W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno-złotym kostiumie cheerleaderki LiAE z
mikromini spódniczką. Kiedy Josh zerwał z siebie koszulkę, rzuciła się biegiem na boisko,
wiwatując. A potem skoczyła mu w ramiona. No cóż, moim skromnym zdaniem, biorąc pod
uwagę, że musiał się nieźle spocić, był to nieco ryzykowny wyczyn. A potem całowali się z
języczkiem, dopóki dyrektor Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w głowę swoją teczką na
dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i powiedział:
- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała?
I chociaż pamiętam, że jednym z moich postanowień teraz, kiedy skończyłam piętnaście lat, jest
stać się milszą dla ludzi, łącznie z Laną, to sądzę, że będę musiała włożyć wiele wysiłku w
powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do końca tak, bo nie wierzę,
żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek problem. Chyba że chodzi o pozbycie się nazistów,
terrorystów i tak dalej. Ale naprawdę, Lana dosłownie SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się
lekcja, cały czas wisiała na komórce, chwaląc się wszystkim. Matka zabiera ją do sklepu Nicole
Miller w SoHo w sobotę, żeby jej kupić sukienkę.
Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u Saksa ma kupić
sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek.
Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała.
I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam:
1. Cudownego, kochającego chłopaka, który podarował mi dziś pudełko cynamonowych
minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej Piekarni Muffinek.
Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie rano.
2. Wspaniałą najlepszą przyjaciółkę, która mi podarowała jasnoróżową obróżkę dla Grubego
Louie, z napisem WŁASNOŚĆ KSIĘŻNICZKI MII, z cyrkonii, które sama na niej nakleiła,
oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów.
3. Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii, która jednak
zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć wszystkiego najlepszego.
4. Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach, żebym nie
musiała czuć się zażenowana.
5. Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go zobaczę na kolacji dziś
wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś, co naprawdę chciałabym mieć, przynajmniej da
mi coś, co CHCIAŁABY, żeby mi się podobało. Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale
nieważne.
Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele więcej, niż
miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są szczęśliwe, kiedy na urodziny
dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na alkohol.
Ale CZY TO NAPRAWDĘ ZA WIELE, CHCIEĆ DOSTAĆ NA URODZINY TO, CZEGO
ZAWSZE PRAGNĘŁAM - to znaczy TEN JEDEN WSPANIAŁY WIECZÓR NA BALU
MATURALNYM??? No bo Lana Weinberger to dostanie, a ona nawet nie próbuje osiągnąć
samorealizacji.
Ona prawdopodobnie nawet nie wie, co to ZNACZY. Nigdy nie była dla nikogo miła przez całe
swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?!
Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie. ŻADNEJ.
Wyrażenia z pierwiastkami można mnożyć lub dzielić tak długo, jak stopień pierwiastka lub
wartość pod znakiem pierwiastka są takie same.
Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY,
Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku zamiast z Klubem
Komputerowym, chociaż to czwartek. Było to w gruncie rzeczy bardzo romantyczne, bo okazuje
się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej Piekarni Muffinek, ale urwał
się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu Liang Ye, skąd przyniósł mi kluski z sezamem na zimno,
które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich
wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że twój język znów działa normalnie.
To było z jego strony totalnie słodkie, a właściwie nawet trochę mi ulżyło, bo naprawdę się
zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny.
Wiem, że jego zdaniem trudno mu będzie stanąć na wysokości zadania, jako że ja mu dałam na
urodziny kamień z Księżyca.
Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej, mam swobodny dostęp
do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów tego kalibru. To znaczy,
mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi, gdyby zwyczajnie powiedział:
„Mia, pójdziesz ze mną na bal maturalny?" No i naturalnie bransoletka od Tiffany'ego z
breloczkiem z napisem:
WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i następnym
razem, kiedy jakiś europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu, mogłabym unieść dłoń z tą
bransoletką i powiedzieć:
- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza.
Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to jej zdaniem
on tego nie zrobi, bo podarowanie dziewczynie - nawet własnej dziewczynie - bransoletki z
napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOVITZA, wydaje się nieco aroganckie i nie w jego
stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego Louiego, ale Tina twierdzi, że to
nie to samo.
Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie znaczy, że ja chcę
zrezygnować z własnej indywidualności albo przyjąć jego nazwisko czy coś takiego, jeśli się
pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję z praw do
tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał przyjąć MOJE
nazwisko.
Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś się szykuje.
Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie zadekowała się w
pokoju nauczycielskim, a Borys wyszedł z szafy na materiały piśmienne, a przecież dzwonek
jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi?
Czwartek, 1 maja, nadal MOJE URODZINY, francuski
Chyba nie powinnam się była martwić o to, co mi da na urodziny Michael, bo dokładnie wtedy
pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali rozwoju zainteresowań.
No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju zainteresowań powinien ćwiczyć grę na
skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z kozią bródką, wysoki Paul, który
gra na keyboardzie, i gitarzysta Trevor -wszyscy urwali się z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą
Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona:
Wegetarianka w wojskowych butach
Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona
Księżniczka mojego serca
Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat
Piękna i szlachetna Oto cała ona
Księżniczka mojego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Prawda, że to nie żart?
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Miłości jestem wart
Powiedz, że też mnie kochasz
Będę o ciebie walczyć
Obiecaj, że nie każesz mnie stracić
Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem
Patrzcie, bo idzie
Księżniczka mego serca
Nie musisz mnie pasować na rycerza
Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia
Oto onaKsiężniczka mego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Pragnę być księciem twym
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Dla ciebie wszystko zniosę
Powiedz, że też mnie kochasz
I razem będziemy tańczyć
No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana specjalnie dla
mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też własnego autorstwa.
W każdym razie cała szkoła słyszała tę piosenkę Michaela o mnie, bo Skinner Box mocno
podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju nauczycielskim, wyszli z
niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem cały zespół zatrzymali w szkole
po lekcjach.
Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton kazał jej dostarczyć
tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie dla niej i nie zagrał
jej dla niej przed całą szkołą.
I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie wspominając już o jego
przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę.
Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia w Genowii -
ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek.
PRACA DOMOWA
Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się jak człowiek i nie zada mi pracy
domowej w URODZINY, ale nie.
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: lodowe robaki
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly
RZ: i co jeszcze?
Francuski: zapytać Tinę
Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć
Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY,
toaleta w Les Hautes Manger
Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu. Mówię poważnie. Nawet moja
mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej próbują. To takie miłe. Jestem z nich szczerze
dumna. Chociaż ciążowe spodnie doprowadzają moją mamę do szału, nie skarży się na nie
zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani słowa na temat symboli anarchii, z których
zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca uprzedził wykład Grandmere na temat jego koziej
bródki (Grandmere nie znosi owłosienia na twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem,
kiedy ją widzi, ona wygląda coraz młodziej.
Widać, że Grandmere sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas, kiedy jedliśmy
przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po chemicznym peelingu
wreszcie jej ustąpił).
Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat przemysłu
kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz być atrakcyjna,
jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo większość ludzi w moim
wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak ten, do którego wysyła mnie
Grandmere, a który ciągle mi daje recepty na jakieś smarowidła, żebym mogła zapobiec
niegodnym księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze względu na mnie powstrzymała się.
A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmere nie powiedziała
na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi wielką ulgę, bo Michael był jakiś taki
zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało mu się wreszcie pójść do
domu i przebrać. Chyba nawet Grandmere zorientowała się, że naprawdę usiłował zdążyć na czas.
I nawet Grandmere, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć, musiała przyznać, że
mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji.
Ciemne włosy opadały Michaelowi na jedną brew i wyglądał TAK SŁODKO w swoim
nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga Les Hautes Manger
(uprzedziłam go).
W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju sygnału, że
można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli.
I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ.
TATA Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne, którego
mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze (piszę nim teraz ten fragment
pamiętnika). Osobiście wolałabym wejściówkę na całe lato do parku tematycznego Sześć Flag
Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie wakacji w kraju, żeby ją wykorzystać), ale pióro też
jest bardzo ładne, całe fioletowo-złote i ma wygrawerowany napis:
…………………..
MAMA I PAN G. Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!!
Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją tylko po to, żeby
mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym była przy niej
(absolutnie wykluczone, ze względu na moją wrodzoną niechęć do patrzenia, jak cokolwiek
wyskakuje z czegokolwiek innego, ale nie należy spierać się z kobietą, która sika przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę), kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i że mam nie
używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na rozmowy
międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii, będę z niego mogła
dzwonić do Michaela.
Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy życzeń!!!!!
GRANDMERE I to jest bardzo dziwne, bo Grandmere też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny
do akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza, że
zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej sierotki o imieniu Johanna!!!!!!!!!
Grandmere powiedziała:
- Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę ci pomóc wysyłać
jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem.
Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało:
- Ależ Grandmere! Ty nienawidzisz biednych ludzi!
Bo to prawda, ona ich naprawdę nienawidzi. Ile razy zobaczy tych zbuntowanych młodych
punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w skórzanych kurtkach i martensach, z
kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I GŁODNY, zawsze na nich naskakuje:
- Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w pępku, moglibyście
sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita!
Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle żadnych, i
nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki.
Nie wiem, co się dzieje z Grandmere. Totalnie się spodziewałam, że da mi na urodziny etolę z
norek albo coś równie obrzydliwego. Ale to, że dała mi coś, czego naprawdę CHCIAŁAM...
pomaga mi sponsorować głodującą sierotę... to z jej strony niemal TROSKLIWOŚĆ. Muszę
przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku.
Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson martini, kiedy
zobaczył, co mi dala Grandmere, a mama po prostu siedziała, milcząc jak zaklęta, chyba po raz
pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję.
A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego ochroniarza jest
nieco sprzeczne z obowiązującym w Genowii protokołem (popatrzcie tylko, co się przytrafiło
księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona za niego WYSZŁA
ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku, gdyby cokolwiek ich łączyło, ale ochroniarz Stefanii w żaden
sposób nie interesuje się kolczykowaniem ciała, a Stefania ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o
jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana na niepowodzenie).
W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować.
LARS Autentyczna czapeczka bejsbolowa oddziałów antyterrorystycznych nowojorskiej policji,
którą Lars dostał kiedyś od prawdziwego oficera oddziału antyterrorystycznego nowojorskiej
policji, który przeczesywał apartament Grandmere w Płaza, szukając niebezpiecznych przedmiotów
przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa takie SŁODKIE, bo wiem, jak bardzo ją
sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować, najlepiej świadczy o jego oddaniu, w którego
matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak się składa, że wiem, że Lars kocha się w
mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni mężczyźni, którzy znajdą się w odległości trzech
metrów od niej. Ale najlepszy prezent dostałam od Michaela. Nie dał mi go przy wszystkich.
Zaczekał, aż wstałam przed chwilą, żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już
zaczynałam schodzić po schodach do damskiej toalety, powiedział:
- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią. Byłam naprawdę zaskoczona - prawie
tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmere. Powiedziałam od razu:
- Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie zniosłeś
zatrzymanie w szkole po lekcjach!
Ale Michael odpowiedział mi tylko:
- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie - NAPRAWDĘ
pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja chcę iść na
ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były bilety na
bal.
Ale coś prawie tak samo fajnego.
MICHAEL Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.
- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. - Pamiętasz
papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.
Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem: należę do Michaela,
ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego.
Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy wszystkich tych
kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger. Nic mnie nie
obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly" mogło sobie zrobić tyle zdjęć, ile chciało
- i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY POCAŁUNEK, MII! - a
ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.
HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz pierwszy w
życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów jungowskiego drzewa
samorealiza...
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś wrzeszczał...
O mój Boże. To wrzask GRANDMERE.
Piątek, 2 maja, północ, poddasze
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny. Wszystko
szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny ani nie odwołano
mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no cóż, kocham PRAWIE
wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie kłócili się ze sobą. Dostałam
wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael napisał o mnie piosenkę. A potem
ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku piętnastu lat już
pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję sobie sprawę: na
zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć.
Zwyczajne życie ani zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny.
Oczywiście, te urodziny mogły się okazać wyjątkiem, gdyby nie Grandmere. Grandmere i
Rommel.
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie obchodzi, czy we
Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEŚLI DZIEWCZYNA NIE GOLI
SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś MÓWI o Francji? Na litość boską, oni tam jedzą
ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest
we Francji normalne, to będzie również towarzysko przyjęte w Stanach Zjednoczonych?
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:
- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową
kolację. Moja babka zabrała swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ.
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie sierść. To zespół
obsesyjno-kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z Genowii, i Rommel
dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do rozwoju choroby.
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno-
kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmere. Gdybym
to JĄ i musiała mieszkać z Grandmere, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy do gołej skóry.
To znaczy, gdybym miała dość długi język.
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno-kompulsywny, nie jest ŻADNYM powodem, żeby
Grandmere zabierała go na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. W torbie od Hermesa. I to z
uszkodzonym zamkiem.
Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmere z torby. I zaczął
biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę Grandmere
nie postąpiłby tak samo?
Mogę tylko sobie wyobrażać, co musiało sobie pomyśleć kierownictwo Les Hautes Manger i
wszyscy goście, widząc czterokilogramowego, łysego miniaturowego pudla przemykającego pod
obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co pomyśleli, bo Michael mi to
potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur.
Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd.
Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są szczególnie racjonalnym
zachowaniem w takiej sytuacji. Chociaż Michael powiedział, że część turystów wyciągnęła
natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w jakiejś japońskiej
gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje na Manhattanie borykają
się z plagą gigantycznych szczurów.
W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to wyglądało zupełnie
jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman. Pojawił się za to chłopak
z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego cyrku. Nagle Rommel, którego
tata zapędził do kąta przy barze sałatkowym, rzucił się pod nogi temu chłopakowi i zanim
ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły latać resztki
zupy z homara.
Na szczęście większość wylądowała na Grandmere i na jej kostiumie od Chanel. I dobrze.
Absolutnie sobie na to zasłużyła. W końcu przyniosła swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ
URODZINOWĄ. Tak strasznie żałuję, że tego nie widziałam. Oczywiście nikt nie chciał
powiedzieć wprost - nawet mama - ale Grandmere ozdobiona zupą z homara to musiał być
naprawdę, naprawdę śmieszny widok. Przysięgam, że gdyby to miał być mój jedyny prezent
urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył.
Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmere została dokładnie oczyszczona przez szefa sali.
Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym gorsie Grandmere. Kompletnie ominęła mnie
cała zabawa (jak zwykle). Natomiast zdążyłam jeszcze na chwilę, kiedy szef sali królewskim
gestem nakazał młodszemu kelnerowi zwrócić białą ścierkę do naczyń: zwolnił go - ZWOLNIŁ
GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą!
Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za moment rozpłakać.
Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie pomogło. Bo jeśli w Nowym Jorku
rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia swojej karierze w
restauracyjnym biznesie. To zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa kuchni zauważono w
McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu bielizny w WalMart. Albo
jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy Couture przed telewizorem w sobotni
wieczór, oglądające National Geographic. Tego po prostu się nie robi.
Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi opowiedział, co się stało.
Powiedziałam, że Grandmere w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co zrobił JEJ pies.
Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać.
Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę kuchni.
Usiłowałam zmusić Grandmere, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną - czy też stroną
rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego - żeby namówiła szefa
kuchni, żeby z powrotem dał tę pracę Jangbu. Ale ona z uporem odmawiała. Nie wzruszyło jej
nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to imigranci, obcy w tym kraju, którzy w
swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu.
- Grandmere! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od Johanny, afrykańskiej
sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko usiłują jakoś przeżyć na tej planecie,
którą nazywamy Ziemią.
- Różnica... - zaczęła Grandmere, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go uspokoić. (Trzeba
było połączonych sił Michaela, mojego taty, pana G. i Larsa, żeby wreszcie, w ostatniej chwili,
złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi na Piątą Aleję i na wolność. Pudel
na gigancie, wyobrażacie sobie?) - ...otóż różnica między Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna
NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ!
Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK.
No więc teraz siedzę sobie tutaj, wiedząc, że gdzieś w tym mieście - w Queens
najprawdopodobniej - przebywa pewien młody człowiek, którego rodzina będzie zapewne
głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu stracił pracę dlatego, że
JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM.
Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest Jangbu, żałuje, że tak się stało. To znaczy, że się
urodziłam.
I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała.
Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy,
poddasze
Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję.
Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy,
poddasze
No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić.
Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy,
poddasze
On mnie kocha!
Piątek, 2 maja, algebra
O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmere i wczorajszym incydencie w Les Hautes
Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post" zajął się tym tematem.
W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet:
KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post".
KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News" (myli się, bo to wcale
nie była grochówka, tylko zupa z homara).
Trafiło nawet do „Timesa"! Można by pomyśleć, że „New York Times" nie zniży się do
zamieszczania podobnych rewelacji, ale owszem! Lilly mi pokazała, kiedy wślizgnęła się do
limuzyny z Michaelem dziś rano.
- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła.
Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia winy, wiedząc, że
sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu stracił źródło utrzymania!
Chociaż muszę przyznać, że moja troska o Jangbu zelżała nieco, bo Michael wyglądał tak
niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny.
To dlatego, że kiedy zabieramy jego i Lilly w drodze do szkoły, Michael jest zawsze świeżo
ogolony i ma taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że
pod koniec dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi
ludźmi, jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki -
zarost
Michaela zbliża się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się powstrzymać
przed myślą, że o wiele przyjemniej byłoby całować Michaela rano, kiedy jest jeszcze gładko
ogolony, niż wieczorem, kiedy drapie. Zwłaszcza jego szyję. Nie mówię, żebym kiedykolwiek
brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież było dziwactwo.
Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych rzadkich okazjach,
kiedy jesteśmy zupełnie sami dość długo, żeby zacząć się całować, przytykam nos do szyi
Michaela i po prostu wącham. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale szyja Michaela pachnie
naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś jeszcze. Coś, co sprawia, że wydaje mi się, że
nic złego mnie nigdy nie spotka. A na pewno nie wtedy, kiedy jestem w ramionach Michaela i
wącham jego szyję.
GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY WIECZÓR
wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się, co ja robię.
Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka?
Ach tak. O Grandmere. O Grandmere i Jangbu.
No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w nich nawet
cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmere. Och, skąd! Ani słóweczka!
Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do powiedzenia.
- Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty, a po szkole
tam pójdziemy.
- Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela.
- Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę.
- Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i zastanawiałam się, czy moja
szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kiedy Michael mógł
mieć okazję powąchać moją szyję. Ponieważ jest ode mnie wyższy, mnie jest bardzo łatwo
przytknąć nos do jego szyi. Ale on, żeby powąchać moją, musiałby się schylać, co mogłoby
wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa.
- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly.
Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów, skoro mam
na głowie:
a) lekcję etykiety z Grandmere,
b) pracę domową,
c) martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie nikt się nie
pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mamai pan G. zrobią coś, co mnie
wprawi w zażenowanie, na j przykład zaczną omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na
perkusji,
d) przyszłotygodniowe menu dla „Atomu", bo już zbliża się termin,
e) fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu dwóch dni w jego
towarzystwie w Genowii,
f) ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka.
Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH PROBLEMACH i
martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego martwię, ale hej! Mam też
własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy z poniedziałku i na moim stoi
wielkie czerwone 3- wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać.
Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY ŚNIADANIU? Nie mógł
mi pan o tym wspomnieć WTEDY?
O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New York Newsday". Na
okładce jest wielkie zdjęcie Grandmere, która wychodzi z Les Hautes Manger z Rommlem w
ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy.
- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana.
Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.
Piątek, 2 maja, francuski
Nie mogę uwierzyć w to, co wygaduje pan G. Miał CZELNOŚĆ zasugerować, że związek z
Michaelem ODRYWA mnie od nauki! Jakby Michael kiedykolwiek zrobił coś poza tym, że mi
pomaga zrozumieć algebrę! Co za pomysł!
No dobra, Michael wpada do mnie do klasy na chwilę co rano, zanim zaczną się lekcje. I co z tego?
Czy to komukolwiek przeszkadza? To znaczy, tak, LANA dostaje od tego szału, bo Josh Richter
NIGDY nie odwiedza JEJ przed lekcjami, za bardzo zajęty jest podziwianiem własnych pasemek
we włosach przed lustrem w łazience dla chłopców. Ale czy TO odrywa mnie od nauki?
Będę musiała poważnie porozmawiać z matką, bo moim zdaniem zbliżające się narodziny
pierwszego potomka zamieniają pana G. w mizantropa. I co z tego, że dostałam tylko 69 punktów z
ostatniego testu? Przecież człowiek może mieć gorszy dzień, nie? To NIE znaczy, że moje stopnie
lecą w dół ani że spędzam zbyt dużo czasu z Michaelem, ani że myślę o wąchaniu jego szyi w
każdej chwili, kiedy nie śpię, ani nic podobnego.
A uwaga pana G, jakobym przez całą drugą lekcję dziś rano pisała coś w swoim pamiętniku, jest
zwyczajnie śmieszna. Jak najbardziej słuchałam tego krótkiego wykładziku o wielomianach przez
jakieś ostatnie dziesięć minut przed dzwonkiem. Więc PROSZĘ BARDZO!
A kiedy siedemnaście razy napisałam: Jego Książęca Wysokość Michael Moscovitz Renaldo, pod
swoją pracą domową - to był tylko taki ŻART! Boże! Panie G., co się z panem stało? KIEDYŚ
miał pan takie fajne poczucie humoru.
Piątek, 2 maja, biologia
„No i jak... Zaprosił Cię wczoraj wieczorem ? Na kolacji urodzinowej? S.”
„Nie.”
„Mia! Do balu zostało dokładnie osiem dni. Będziesz musiała wziąć sprawy w swoje ręce i po
prostu ?? zapytać.”
„SHAMEEKA! Wiesz, że tego nie mogę zrobić.”
„No cóż, sprawa zaraz stanie na ostrzu noża. Jeśli on Cię nie zaprosi przed jutrzejszą imprezą, nie
będziesz mogła się zgodzić, nawet jeśli Cię w końcu zaprosi. No wiesz, dziewczyna musi mieć
trochę dumy.”
„Tobie to łatwo powiedzieć, Shameeka. Jesteś cheerleaderką.”
„Taa. A ty księżniczką!”
„Wiesz, o co mi chodzi.”
„Mia, nie możesz pozwolić, żeby traktował Cię jak coś oczywistego. Chłopak musi czuć trochę
niepewności... Nieważne, ile piosenek dla Ciebie napisał, ani ile naszyjników ze śnieżynką Ci dał.
Musisz mu pokazać KTO TU RZĄDZI.”
„Czasami mówisz zupełnie jak moja babka.”
Piątek, 2 maja,
Omój Boże, Lilly po prostu NIE CHCE zamknąć się na temat Jangbu i jego niedoli. Słuchajcie, ja
też współczuję facetowi, ale nie mam zamiaru naruszać prywatności tego pechowca, zdobywając
jego domowy numer telefonu - a zwłaszcza wykorzystując w tym celu pewną książęcą
NOWIUTEŃKĄ KOMÓRKĘ.
Jeszcze mi się nie udało z niej ANI RAZU zadzwonić. ANI RAZU. Lilly już zadzwoniła pięć razy.
Ta sprawa z nieszczęsnym młodszym kelnerem totalnie wymyka się spod kontroli. Leslie Cho,
naczelna redaktorka „Atomu", przystanęła przy naszym stole w czasie lunchu i spytała, czy
mogłabym na poniedziałek przygotować dłuższy artykuł na temat incydentu, o którym wspominają
gazety. Zdaję sobie sprawę, że nareszcie dostałam szansę na napisanie profesjonalnego reportażu -
a nie jadłospisu stołówki - ale czy Leslie naprawdę uważa, że ja najlepiej się nadaję do tego
zadania? To znaczy, czy nie ryzykuje, że ten artykuł będzie nie do końca obiektywny i wyważony?
Jasne, uważam, że Grandmere nie miała racji, ale w końcu to jest MOJA BABKA, na litość boską.
Nie jestem pewna, czy naprawdę doceniam to światełko w tunelu szkolnego dziennikarstwa.
Zwłaszcza że ostatnio praca nad powieścią wydaje mi się o wiele bardziej pociągająca niż pisanie
dla „Atomu".
Ponieważ jest piątek i Michael poszedł do baru przynieść mi dokładkę sałatki z fasolą, a Lilly
zajęła się czymś innym, Tina spytała mnie, co zamierzam zrobić w sprawie Michaela i zaproszenia
na bal maturalny.
- A co ja MOGĘ zrobić? - zajęczałam. - Po prostu muszę dalej siedzieć i czekać jak Jane Eyre,
kiedy pan Rochester zajmował się grą w bilard z Blanche Ingram i udawał, że nie ma pojęcia o
istnieniu Jane na tym świecie. Na co Tina odparła:
- Naprawdę uważam, że powinnaś coś powiedzieć. Może jutro wieczorem na imprezie u ciebie?
Och, świetnie. W sumie nie mogłam się doczekać tej mojej imprezy - no, wiecie, poza tą częścią,
kiedy mama będzie zatrzymywać wszystkich przy drzwiach i opowiadać im o niezwykle małej
pojemności swojego pęcherza - ale teraz? Wielkie dzięki! Już to widzę: Tina będzie się na mnie
gapiła przez cały wieczór, chcąc, żebym zapytała Michaela o bal maturalny. Super. Rewelka.
Lilly właśnie podała mi ten ogromny plakat. Było na nim: LES HAUTES MANGER JEST
NIEAMERYKAŃSKIE!
Zwróciłam Lilly uwagę, że wszyscy już wiedzą, że Les Hautes Manger nie jest amerykańskie. To
francuska restauracja. Lilly odparowała:
- Nawet jeśli właściciel urodził się we Francji, to jeszcze nie znaczy, że nie obowiązują go prawa i
społeczne zasady przestrzegane w naszym kraju.
Powiedziałam, że moim zdaniem prawem w naszym kraju jest możliwość zatrudniania i zwalniania
ludzi, jak się chce. No, wiecie, w pewnych granicach.
- Po czyjej stronie ty jesteś, Mia? - zapytała mnie Lilly. Powiedziałam:
- Po twojej, oczywiście. To znaczy po stronie Jangbu.
Ale czy Lilly nie rozumie, że mam o wiele za dużo własnych problemów, żeby brać sobie jeszcze
na głowę problemy bezrobotnego kelnera? No bo zamartwiam się wakacjami, nie wspominając już
o stopniu z algebry, a poza tym mam na utrzymaniu afrykańską sierotkę. I naprawdę nie sądzę,
żeby można było ode mnie oczekiwać, że pomogę Jangbu odzyskać pracę, skoro nie mogę nawet
zmusić własnego chłopaka, żeby mnie zaprosił na swój bal maturalny.
Oddałam Lilly plakat, wyjaśniając, że nie będę mogła pójść na akcję protestacyjną po szkole, bo
mam lekcję etykiety dworskiej. Lilly oskarżyła mnie, że bardziej przejmuję się sobą niż trojgiem
głodujących dzieci Jangbu. Zapytałam, skąd pewność, że Jangbu w ogóle ma dzieci, skoro, o ile
wiem, nie było o tym mowy w żadnym z artykułów na temat zajścia, a Lilly jeszcze nie udało się z
nim skontaktować. Ale ona powiedziała, że mówi to w sensie metaforycznym, nie dosłownie.
Bardzo się przejmuję Jangbu i jego metaforycznymi dziećmi, naprawdę. Ale tam, w świecie,
panują prawa buszu, a ja akurat w tej chwili mam własne problemy. Jestem prawie zupełnie pewna,
że Jangbu by to zrozumiał.
Powiedziałam jednak Lilly, że spróbuję namówić Grandmere, żeby porozmawiała z właścicielem
Les Hautes Manger i wstawiła się za Jangbu. Chyba przynajmniej tyle mogłabym zrobić, biorąc
pod uwagę, że to moje istnienie na tej planecie jest powodem, dla którego nieszczęsny Jangbu
został bez środków do życia.
PRACA DOMOWA
Algebra: A bo ja wiem?
Angielski: A kogo to obchodzi?
Biologia: Dajcie mi spokój
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: No, nie!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Coś
Historia cywilizacji: Coś innego
Piątek, 2 maja, W limuzynie w drodze od Grandmere do domu
Grandmere postanowiła zachowywać się tak, jakby wczoraj wieczorem nic się nie stało. Jakby nie
zabrała swojego pudla na moją urodzinową kolację i nie doprowadziła do zwolnienia z pracy
niewinnego młodszego kelnera. Jakby jej twarz nie patrzyła z pierwszych stron wszystkich gazet na
Manhattanie, pomijając „Timesa". Rozwodziła się za to nad tym, że w Japonii uważa się za
karygodny brak wychowania, jeśli ktoś wtyka pałeczki na sztorc w miseczkę ryżu. Jak się okazuje,
kiedy to robisz, okazujesz brak szacunku duchom zmarłych przodków czy coś takiego.
Nieważne. Jakbym się w najbliższej przyszłości wybierała do Japonii. Halo? Widać jak na dłoni, że
nie wybieram się nawet na BAL MATURALNY.
- Grandmere - powiedziałam, kiedy nie mogłam już tego dłużej znieść. - Porozmawiamy na temat
wczorajszego wieczoru, czy masz zamiar po prostu udawać, że nic się nie stało?
Grandmere zrobiła minę niewiniątka.
- Przepraszam cię, Amelio, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Wczoraj wieczorem - powtórzyłam. - Na mojej urodzinowej kolacji. W Les Hautes Manger.
Kazałaś zwolnić młodszego kelnera. Jest o tym we wszystkich porannych gazetach.
- Ach, to. - Grandmere niewinnie zamieszała swojego side-cara.
- A więc? - spytałam. - Co masz zamiar zrobić w tej sprawie?
- Zrobić? - Grandmere miała szczerze zaskoczoną minę. -Ależ nic. Co tu jest do zrobienia?
Właściwie mogłam się tego spodziewać. Grandmere, kiedy chce, koncentruje się wyłącznie na
sobie.
- Grandmere, przez ciebie człowiek stracił pracę! - zawołałam. - Musisz coś zrobić! On będzie
głodował.
Grandmere spojrzała w sufit.
- Doby Boże, Amelio. Już ci załatwiłam sierotkę. Chcesz powiedzieć, że chcesz też adoptować
młodszego kelnera?
- Nie. Ale to nie wina Jangbu, że wylał na ciebie zupę. To przez twojego psa.
Grandmere zasłoniła uszka Rommla.
- Nie tak głośno - powiedziała. - On jest bardzo wrażliwy. Weterynarz twierdzi...
- Nic mnie nie obchodzi, co twierdzi weterynarz! - wrzasnęłam. - Grandmere, musisz coś zrobić!
Moi przyjaciele są w tej właśnie chwili pod restauracją i organizują pikietę!
Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji włączyłam telewizor. Nie spodziewałam się,
że będzie tam cokolwiek na temat protestu Lilly. Spodziewałam się, że powiedzą najwyżej coś o
korkach, objazdach i o tłumach gapiów blokujących ruch. Lilly robiła z siebie niezłe widowisko.
Możecie zatem wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy reporter zaczął opisywać „demonstrację
przed Les Hautes Manger, modną czterogwiazdkową restauracją na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy", a
potem pokazali Lilly maszerującą w kółko z wielkim plakatem, na którym widniał napis: WINA
DYREKCJI LES HAUTES MANGER.
Największą niespodzianką nie była duża liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, których
Lilly namówiła do współudziału w pikiecie. To znaczy, spodziewałam się zobaczyć tam Borysa i
nie zdziwiłam się, widząc tam też Klub Socjalistów LiAE, bo oni pojawiają się na każdym
proteście, jaki się trafi.
Nie, największym szokiem było to, że tuż obok Lilly i innych uczniów LiAE maszerowało sporo
ludzi, których nigdy przedtem nie widziałam.
Reporter wkrótce wyjaśnił, skąd się wzięli.
- Młodsi kelnerzy z całego miasta zebrali się tu, przed wejściem do Les Hautes Manger, żeby
zademonstrować swoją solidarność z Jangbu Panasa, który został wczoraj wieczorem zwolniony z
pracy w Les Hautes Manger po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii.
Jednak mimo tego wszystkiego Grandmere nadal była kompletnie niewzruszona. Przyjrzała się
tylko tej scenie i cmoknęła językiem.
- W niebieskim - zauważyła - nie jest Lilly specjalnie do twarzy, nieprawdaż?
Nie mam pojęcia, co zrobić z tą kobietą. Ona jest kompletnie NIEMOŻLIWA.
Piątek, 2 maja, poddasze
Można by oczekiwać, że pod własnym dachem znajdę trochę spokoju i ciszy. Ale nie, wracam do
domu i zastaję mamę i pana G. w samym środku karczemnej awantury. Zazwyczaj kłócą się o to,
że mama chce rodzić w domu z pomocą położnej, a pan G. chce, żeby rodziła w szpitalu pod
opieką personelu kliniki Mayo.
Ale tym razem chodziło o to, że mama chce nazwać dziecko Simone, jeśli to będzie dziewczynka,
po Simone de Beauvoir, a Sartre, jeśli to będzie chłopiec, po - no cóż, po facecie imieniem Sartre,
jak sądzę.
Ale pan G. chce nazwać dziecko Rosę, jeśli to będzie dziewczynka, po swojej babce, albo Rocky,
jeśli to będzie chłopiec, po... No cóż, najwyraźniej na cześć Sylvestra Stallone. Co, no wiecie, nie
jest wcale taką katastrofą, jeśli się widziało film Rocky, bo Rocky był bardzo miły i w ogóle...
Ale mama mówi, że po jej trupie jej syn - jeśli będzie miała syna - zostanie nazwany po bokserze
analfabecie.
I tak, jeśli chcecie znać moje zdanie, Rocky to o wiele lepsze imię dla chłopca niż ostatnie, na jakie
wpadli: Granger. Dzięki Bogu, poszłam i sprawdziłam
GRANGER w książce z imionami dla dzieci. I kiedy powiedziałam, że Granger w średniowiecznej
francuszczyźnie znaczyło „kmieć", totalnie się uspokoili z tym imieniem. No bo kto chciałby
nazwać dziecko „Kmieć"?
Amelia nic nie znaczy po francusku. Mówi się, że pochodzi od Emily albo Emmeline, co znaczy
„pracowita" w staroniemieckim. Imię Michael, które pochodzi z hebrajskiego, znaczy „ten, który
przypomina Pana". No więc widzicie, że razem tworzymy bardzo fajną parę, bo jesteśmy pracowici
i przypominamy Pana.
Ale kłótnia nie skończyła się na tej całej sprawie Sartre-kontra-Rocky. O, nie. Mama chce jutro
jechać do BJ's Wholesale Club, żeby zrobić zakupy na moją imprezę, ale pan G. obawia się, że
terroryści mogliby wysadzić w powietrze Holland Tunnel i wtedy oni utkwią w nim w środku, jak
Sylvester Stallone w Tunelu, a wtedy mama mogłaby zacząć przedwcześnie rodzić i dziecko
przyszłoby na świat, kiedy dokoła przelewałyby się wody rzeki Hudson.
Pan G. chce iść po prostu do Paper House na Broadwayu i kupić papierowe urodzinowe talerze i
kubki z królową Amidalą.
Halo? Czy oni na pewno wiedzą, że mam już piętnaście lat - nie miesięcy - i że znakomicie
rozumiem wszystko, co oni do siebie mówią?
Nieważne. Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam komputer w nadziei, że znajdę trochę
oddechu od tych podniesionych głosów, ale nie mam szczęścia. Lilly ledwie co zdążyła wrócić do
domu z tego swojego protestu, ale już jej się udało rozesłać maila do wszystkich ludzi ze szkoły:
WomynRule: UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA:
Wasza pomoc i wsparcie dla Stowarzyszenia Uczniów Przeciwko Zwolnieniu z Pracy Jangbu
Panasy (SUPZPJP) są szalenie potrzebne. Dołączcie do nas jutro (sobota, 3 maja) w południe i
weźcie udział w manifestacji w Central Parku, a potem w marszu protestacyjnym wzdłuż Piątej
Alei aż do drzwi Les Hautes Manger na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Okażcie swoje
niezadowolenie z tego, jak restauratorzy z Nowego Jorku traktują swoich pracowników! Nie
słuchajcie ludzi, którzy wmawiają wam, że nasze pokolenie to pokolenie materialistów! Niech
usłyszą wasz głos!
Lilly Moscovitz, Przewodnicząca
SUPZPJP
Halo? Nie wiedziałam, że należę do pokolenia materialistów. Jak to w ogóle możliwe? Ją prawie
nic nie posiadam. Poza komórką. A i to w zasadzie dopiero od wczoraj.
Była jeszcze jedna wiadomość od Lilly. Brzmiała tak:
Mia, brakowało nam Ciebie dzisiaj na wiecu. Szkoda, że nie przyszłaś, to było
NIEWIARYGODNE! Do naszego pokojowego protestu dołączyli młodsi kelnerzy z różnych
dzielnic, nawet z Chinatown, chociaż to drugi koniec miasta. Panowało takie poczucie solidarności
i serdeczności! A co najlepsze, nigdy nie zgadniesz, kto przyszedł - sam Jangbu Panasa! Przyszedł
do Les Hautes Manger po swoje ostatnie pobory. Ale się zdziwił, kiedy zobaczył nas wszystkich,
demonstrujących w jego obronie! Najpierw był bardzo nieśmiały i nie chciał ze mną rozmawiać.
Ale poinformowałam go, że chociaż może się i wychowałam w burżuazyjnym domu, a moi rodzice
są przedstawicielami inteligencji, ale w sercu tak samo jak on należę do klasy pracującej i obchodzi
mnie tylko najlepiej pojęty interes zwykłego człowieka. Jangbu przyjdzie jutro na marsz! Ty też
powinnaś przyjść, będzie niesamowicie!!!!!!!!
Lilly
PS Nie powiedziałaś mi, że Jangbu ma tylko osiemnaście lat. Wiedziałaś, że on jest
Tybetańczykiem? Poważnie. Tam, w swoim rodzinnym kraju, już skończył szkołę średnią.
Przyjechał tu szukać lepszego życia, bo handel artykułami rolnymi w Tybecie zamarł wskutek
działań polityków z chińskich sił okupacyjnych, a jedyne zajęcie poza rolnictwem, jakie może
znaleźć młody Szerpa, to praca tragarza i przewodnika wypraw wysokogórskich. Ale Jangbu mówi,
że ma lęk wysokości.
PPS Nie powiedziałaś mi też, że on jest taki i SEKSOWNY!!!! Wygląda jak połączenie Jackie
Chana i Enrique Iglesiasa. Tylko bez pieprzyka na policzku.
To naprawdę trochę meczące, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka i twój chłopak są geniuszami.
Przysięgam, ledwie za nimi nadążam. Ich umysłowa gimnastyka zupełnie mnie przerasta.
Na szczęście był jeszcze mail od Tiny, której możliwości intelektualne znacznie bardziej
przypominają moje własne:
Mia, zastanawiałam się nad tym i zdecydowałam, że najlepszy dla Ciebie moment, żeby zapytać
Michaela, czy ma zamiar zaprosić Cię na swój bal maturalny, przypadnie dokładnie jutro, w czasie
Twojej imprezy. Moim zdaniem powinnaś zorganizować grę w siedem minut w niebie (Twoja
mama się nie sprzeciwi, prawda? No bo jej i pana G. NIE BĘDZIE tam fizycznie, prawda?) , a
kiedy znajdziesz się w szafie z Michaelem, a on zacznie się rozgrzewać i głupieć z podniecenia,
powinnaś wystąpić z tym pytaniem. Wierz mi, chłopak nie potrafi Ci niczego odmówić w takiej
sytuacji. A przynajmniej tak mi mówiono.
Tina
Jezu, co się dzieje z moimi przyjaciółkami? Zupełnie jakby żyły w innym świecie niż ja. Siedem
minut w niebie? Ja chcę mieć MIŁĄ imprezę, z colą i cheetos, i może z tańcami, jeśli uda mi się
namówić pana G., żeby przesunął tapczan z japońskim materacem. ZUPEŁNIE nie mam ochoty na
imprezę, gdzie ludzie zamykają się w szafie, żeby się całować. Jeśli miałabym ochotę całować się z
moim chłopakiem, zrobię to w prywatności własnego pokoju... Tyle że, oczywiście, nie wolno mi
przyjmować Michaela, kiedy nikogo innego nie ma w domu, a kiedy on przychodzi, muszę zawsze
zostawiać drzwi do mojej sypialni otwarte przynajmniej na dziesięć centymetrów. (Dzięki, panie G.
To naprawdę totalny obciach, mieć ojczyma, który jest nauczycielem w szkole średniej. No bo kto
jest lepiej przygotowany do zepsucia nastolatkowi każdej frajdy niż szkolny nauczyciel?).
Ale przysięgam, już sama nie wiem, kto przyprawia mnie o większy ból głowy, moja babka czy
moje przyjaciółki.
Przynajmniej Michael przysłał mi miły liścik:
Dzisiaj na rozwoju zainteresowań byłaś jakaś, taka przyciszona.
Wszystko w porządku?
Dzięki Bogu, że chociaż na mojego chłopaka i jego wsparcie mogę zawsze liczyć. Poza tym,
oczywiście, że zaniedbuje zaprosić mnie na swój bal maturalny.
Zdecydowałam się zignorować maile Lilly i Tiny, ale odpisałam Michaelowi. Usiłowałam
zastosować nieco tej subtelności, o której wspominała mi niedawno Grandmere. Nie powiem,
żebym w chwili obecnej miała dobre zdanie o Grandmere, o nie! Muszę jednak przyznać, że miała
w życiu o wielu więcej chłopaków niż ja.
Hej! Wszystko w porządku. Dzięki, że spytałeś. Po prostu nie mogę się ostatnio pozbyć poczucia,
że jest coś, o czym zapomniałam. I nie mogę się zorientować, co to takiego. Ale to chyba ma coś
wspólnego z obecną porą roku, tak mi się wydaje...
Proszę! Idealnie! Subtelne, ale zrozumiałe. A Michael, jako geniusz, z pewnością zdoła odczytać
aluzję. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie odpisał...
Co zrobił od razu, bo chyba tak jak i ja siedział w sieci.
No cóż, sądząc po tej troi, którą dostałaś z dzisiejszego testu, powiedziałbym, że zapomniałaś
wszystkiego, co powtarzaliśmy z algebry przez ostatnie kilka tygodni. Jeśli chcesz, przyjdę do
Ciebie w niedzielę i pomogę Ci z pracą domową na poniedziałek.
Michael
O mój Boże! Czy jakakolwiek dziewczyna miała kiedyś mniej przytomnego chłopaka? No może
poza Lilly. Chociaż moim zdaniem, nawet Borys Pelkowski przejrzałby mój niewinny
podstęp.Jestem taka przygnębiona, że się chyba położę do łóżka. W telewizji leci maraton
Farscape, ale nie jestem w nastroju do oglądania przygód innych ludzi w kosmosie. Moje własne
wystarczająco mnie przygnębiają.
Sobota, 3 maja, DZIEŃ WIELKIEJ IMPREZY
Mama zajrzała do mojego pokoju z samego rana i spytała, czy chcę iść z nią i panem G. po zakupy
na imprezę. Zazwyczaj uwielbiam BJ's, bo to wielki sklep z masą rzeczy i darmowymi koreczkami
z sera, i popcornem, i wszystkim. Nie wspominając o sklepie monopolowym dla
zmotoryzowanych, do którego pan G. lubi wpadać w drodze powrotnej, gdzie otwierają twój
bagażnik i ładują do niego zgrzewki coli, a ty nawet nie musisz wysiadać z samochodu.
Ale dzisiaj, z jakiegoś powodu, miałam zbyt głęboką depresję nawet na sklep monopolowy dla
zmotoryzowanych. Więc zostałam pod kołdrą i zapytałam mamę słabym głosem, czy nie
pojechałaby sama. Powiedziałam, że boli mnie gardło i chyba powinnam poleżeć w łóżku, żebym
potem miała siłę na imprezę.
Nie sądzę, żeby mama w ogóle nabrała się na tę udawaną chorobę, ale nic mi nie powiedziała.
Stwierdziła tylko:
- Jak chcesz.
I wyszła z panem G. Co, biorąc pod uwagę jej ostatnie humory, oznacza, że mi się właściwie
upiekło.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem takim nieudacznikiem. No bo sami zobaczcie, ile ja mam
problemów. Chcę iść na bal maturalny mojego chłopaka, tyle że on mnie nie zaprosił, a ja się za
bardzo boję, że on pomyśli, że nim komenderuję, żeby to z nim przedyskutować. Nie chcę spędzić
wakacji w Genowii, ale podpisałam ten obrzydliwy kontrakt i teraz chyba się nie zdołam wykręcić.
Moja najlepsza przyjaciółka usiłuje zrobić tyle dobrego dla ludzkości i tak dalej, a ja nawet nie
jestem w stanie wziąć w rękę tego plakatu, żeby ją wspomóc, mimo że osobą, której ona usiłuje
pomóc, jest ktoś, czyim troskom w zasadzie sama jestem winna. A ja znów zaczynam mieć gorsze
stopnie z algebry i nawet nic mnie to nie obchodzi.
Naprawdę, z całym tym ciężarem na barkach, czy ja mam inny wybór, niż przełączyć telewizor na
Lifetime, kanał filmowy dla kobiet? Może jeśli obejrzę sobie jakieś filmy o prawdziwym życiu
kobiet, które uporały się z jakimiś niewiarygodnymi przeciwnościami losu, uda mi się znaleźć
odwagę, żeby pokonać własne.
Hej, to nie jest niemożliwe.
Sobota, 3 maja, 19.30, na pól godziny przed rozpoczęciem mojej imprezy
Nie sądzę, żeby przełączenie się na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet było takim świetnym
pomysłem. W rezultacie poczułam tylko, że kompletnie nie dorastam do sytuacji. Naprawdę, nie
wiem, kto może oglądać takie filmy i nie popaść w kompleksy. Proszę oto próbka tego, przez co
przeszły te kobiety:
Porwanie samolotu - historia Uli Derickson
Lindsay Wagner z Bionic Woman ratuje wszystkich (oprócz jednego) pasażerów rejsu 847.
Historia oparta na faktach, zdarzyło się to w połowie lat osiemdziesiątych. W filmie Uli przekonuje
porywaczy, żeby darowali życie pasażerom, śpiewając wzruszającą folkową pieśń, wskutek czego
porywaczom łzy napływają do oczu. Niestety, nie znam żadnych pieśni folkowych, a te, które znam
- takie jak Bifa Nakeda I Love Myself Tonight (u-uuu) -chyba nikogo by nie ukoiły, a zwłaszcza
porywaczy samolotów.
Porwanie Kari Swenson
Też prawdziwe. Kari, dwuboistka, zawodniczka olimpijska, zostaje porwana przez bandę
prostaków, którzy chcą się z nią ożenić. Uh! Jakby sam pobyt na kempingu nie był wystarczająco
wstrętny. Wyobraźcie sobie kemping w towarzystwie ludzi, którzy się nigdy nie kąpią. Ale Kari (w
filmie gra ją Tracy Pollan, żona Michaela J. Foksa) ucieka i udaje jej się zdobyć złoty medal, a
banda prostaków trafia do więzienia, gdzie muszą się co dzień golić i szorować zęby. Ale ja nie
uprawiam dwuboju. Nie jestem w ogóle sportowcem. Gdyby porwali mnie tacy ludzie, pewnie po
prostu bym płakała, póki by mnie nie wypuścili z obrzydzenia.
Wołanie o pomoc: historia Tracey Thurman
Kobieta zostaje brutalnie zaatakowana przez swojego męża na oczach policjantów, a potem
zaskarża policję za nieudzielenie jej pomocy i wygrywa sprawę, zdobywając punkt dla wszystkich
ofiar przemocy domowej. Ale ja mam ochroniarza. Jeśli ktokolwiek spróbuje na mnie napaść, Lars
zastrzeli go ze swojej spluwy.
Nagła groza: Porwanie szkolnego autobusu nr 17
Maria Conchita Alonso, świeżo po roli Amber w Uciekinierze, gra Martę Caldwell, prowadzącą
autobus szkoły specjalnej. Autobus zostaje porwany przez faceta, który wściekł się o coś na urząd
skarbowy. Dzielna Marta tak długo zwodzi porywacza swoim spokojem i łagodnością, aż zjawia
się oficer oddziału specjalnego policji i strzela facetowi prosto w głowę przez szybę jadącego
autobusu. Happy end wśród wrzasków przerażonych dzieci specjalnej troski, obryzganych krwią i
mózgiem porywacza.
Ale ja do szkoły jeżdżę limuzyną, więc słabe szanse, że coś takiego mi się przytrafi.
Przemilczane zbrodnie
Również autentyczna historia. Dentysta, przy okazji leczenia kanałowego, uprawia seks ze swoją
pacjentką pogrążoną w narkozie. Potem bezczelnie twierdzi, że miał z nią romans i że ona
wymyśliła sobie ten gwałt, żeby mąż się na nią nie wściekł za niespodziewanego potomka... Aż do
momentu, kiedy funkcjonariuszka policji przebiera się za pacjentkę, a gliniarze korzystają z kamery
ukrytej w szmince, żeby przyłapać dentystę na zdejmowaniu z niej bluzki!
Ale to mi się nigdy nie zdarzy, bo nie mam w okolicy klatki piersiowej nic, co mogłoby
zainteresować choćby psychopatycznego dentystę.
Lot 243
Connie Sellecca gra pierwszego oficera Mimi Tompkins, której udaje się wylądować poważnie
uszkodzonym samolotem rejsowym 243 (w połowie lotu odpadł dach kabiny wskutek zmęczenia
materiału). Nie jest zresztą jedyną dzielną osobą z załogi. Pewna stewardesa wciąż sprawdza, jak
się mają pasażerowie w przedniej części kabiny (też bez dachu) i cały czas powtarza, że wszystko
się dobrze skończy, nie zważając na całą masę strzępów wykładziny sterczących tym
nieszczęśnikom z głów. Nigdy by mi się nie udało posadzić maszyny ani wmawiaćludziom z
ciężkimi ranami głowy, że nic im nie będzie, bo zamocno bym rzygała ze strachu.
Poważnie, nie wiem, jak od kogokolwiek można oczekiwać, że wyskoczy z łóżka po obejrzeniu
takiego filmu i poczuje się dobrze z sobą samym.
Co gorsza, udało mi się załapać na parę minut Cudownych zwierząt i byłam zmuszona uznać, że z
punktu widzenia inteligencji Gruby Louie jest gdzieś tak na samym dole drabiny. No bo w
Cudownych zwierzętach pokazywali osła, który uratował swojego właściciela przed dzikimi psami,
papużkę, która uratowała swoich właścicieli przed pożarem, i psa, który uratował swoją panią
przed śpiączką hipoglikemiczną, delikatnie nią potrząsając, póki nie zjadła paru dropsów, i kota,
który zorientowawszy się, że jego pan stracił przytomność, usiadł na klawiszu telefonu,
automatycznie wybierając numer pogotowia, i miauczał, póki nie nadjechała pomoc.
Przykro mi, ale Gruby Louie nie poradziłby sobie z dzikimi psami, w pożarze najprawdopodobniej
by zginął, nie odróżniłby dropsa od dziury w ścianie i nie miałby pojęcia, że trzeba wcisnąć klawisz
z numerem pogotowia, gdybym straciła przytomność. W gruncie rzeczy, gdybym straciła
przytomność, Gruby Louie siedziałby tylko pewnie przy swojej miseczce i płakał, póki Ronnie z
mieszkania obok nie dostałaby wreszcie szału i nie poprosiła dozorcy, żeby ją wpuścił do środka,
żeby mogła przyciszyć tego kota.
Nawet mój kot jest nieudacznikiem.
Co gorsza, mama i pan G. świetnie się beze mnie bawili w BJ's. No, może poza tym momentem,
kiedy mama totalnie musiała pójść do łazienki, ale że tkwili właśnie w połowie Holland Tunnel,
musiała przeczekać, aż dojechali do pierwszej stacji Shella po drugiej stronie tunelu, a kiedy
pobiegła do łazienki, okazało się, że jest zamknięta i mama omal nie wyrwała ręki ze stawu
pracownikowi stacji, kiedy odbierała od niego klucz.
Za to znaleźli całe tony różnych rzeczy z królową Amidalą, włącznie z majteczkami (dla mnie, nie
dla gości, oczywiście). Mama wsunęła głowę do mojego pokoju, kiedy wrócili, żeby pokazać mi
sześciopak z majtkami z królową Amidalą, ale ja po prostu nie mogłam wykrzesać z siebie żadnego
entuzjazmu, chociaż się starałam.
Może mam PMS.
Albo może ciężar mojej świeżo odkrytej kobiecości, zważywszy, że mam już piętnaście lat,
doskwiera mi po prostu za bardzo.
A naprawdę powinnam być szczęśliwa, bo pan G. rozwiesił na całym poddaszu te chorągiewki z
królową Amidalą, do rur biegnących pod sufitem przymocował białe choinkowe światełka, a
popiersiu Elvisa założył maskę z królową Amidalą. Obiecał nawet, że nie będzie bębnił na perkusji
w rytm muzyki (starannie dobranego miksa, którego zrobiliśmy z Michaelem - zawiera wszystkie
moje ulubione utwory Destiny's Child i Bree Sharp, mimo że Michael ich nie znosi).
CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE???? Czy to wszystko tylko dlatego, że mój chłopak jeszcze mnie nie
zaprosił na bal maturalny? I dlaczego ja się w ogóle przejmuję? Dlaczego nie mogę być szczęśliwa
i cieszyć się z tego, co już mam?
DLACZEGO NIE MOGĘ BYĆ PO PROSTU ZADOWOLONA, ŻE MAM CHŁOPAKA I NA
TYM POPRZESTAĆ?
Ta impreza to fatalny pomysł. Nie jestem w nastroju na imprezę. Co ja sobie w ogóle
wyobrażałam, organizując imprezę? JESTEM NIEPOPULARNĄ KSIĘŻNICZKĄ
DZIWADŁEM!!!! NIEPOPULARNE KSIĘŻNICZKI DZIWADŁA NIE POWINNY URZĄDZAĆ
IMPREZ!!!!!
NAWET DLA SWOICH NIEPOPULARNYCH, DZIWACZNYCH PRZYJACIÓŁ!!!!!!!!!
Nikt nie przyjdzie. Nikt nie przyjdzie i skończy się na tym, że będę tu siedziała przez cały wieczór
pod migoczącymi światełkami choinkowymi, głupimi chorągiewkami z królową Amidalą, z
cheetos i colą, i miksem Michaela ZUPEŁNIE SAMA. Och, Boże, właśnie zadzwonił domofon.
Ktoś tu idzie. Proszę, Boże, daj mi siłę przetrwać ten wieczór. Daj mi siłę Uli, Kari, Tracey, Marty,
tej pacjentki dentystycznej, Mimi i tej stewardesy. To wszystko, o co Cię proszę. Dziękuję.
Niedziela, 4 maja, 2.00
No cóż. Po wszystkim. Skończyło się. Moje życie się skończyło.
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy byli przy mnie w tych trudnych chwilach: matce,
zanim zmieniła się w dziewięćdziesięciokilogramową masę drżących hormonów z rozwalonym
pęcherzem, panu G. za to, że usiłował podratować moją średnią ocen i Grubemu Louiemu za to, że
jest, no cóż, Grubym Louiem, nawet jeśli jest kompletnie bezużyteczny w porównaniu ze
zwierzętami z Cudownych zwierząt.
Ale nikomu więcej. Bo wszyscy inni moi znajomi są najwyraźniej częścią jakiegoś piekielnego
spisku, który ma mnie doprowadzić do szaleństwa, tak jak Berthę Rochester.
Weźcie na przykład Tinę. Tinę, która pojawia się na mojej imprezie, łapie mnie za ramię i zaciąga
do mojego pokoju, gdzie wszyscy mają zostawiać kurtki, i mówi mi:
- Ling Su i ja wszystko już zaplanowałyśmy. Ling Su zagada twoją mamę i pana G., a wtedy ja
zapowiem grę w siedem minut w niebie. Kiedy przyjdzie twoja kolej, wejdziesz do szafy z
Michaelem i zaczniesz się z nim całować, a kiedy dojdziecie do szczytu uniesienia, zapytasz go o
bal maturalny.
- Tina! - Naprawdę się rozzłościłam. I to nie tylko dlatego, że moim zdaniem jej plan był naprawdę
słaby. Nie, wściekłam się, bo Tina miała na sobie brokat do ciała. Naprawdę! Rozsmarowała go
sobie po całych obojczykach. Jak to się dzieje, że ja nawet nie umiem znaleźć w sklepie brokatu do
ciała? A gdybym znalazła, czy miałabym dość odwagi, żeby go sobie rozsmarować po
obojczykach?
Nie. Bo jestem beznadziejnie nudna.
- Nie będziemy grać w siedem minut w niebie na mojej imprezie - poinformowałam ją.
Tina miała zrozpaczoną minę.
- Dlaczego nie?
- Bo to impreza dla dziwadeł! Mój Boże, Tina! My jesteśmy dziwadłami. Nie gramy w siedem
minut w niebie. To ludzie tacy jak Lana i Josh grają w takie rzeczy na swoich imprezach. Na
imprezach dla dziwadeł gra się w takie gry jak łyżeczki albo może lewitacja. Ale nie w gry z
całowaniem!
Ale Tina totalnie się upierała, że dziwadła TEŻ grają w gry z całowaniem.
- Bo gdyby tego nie robili - zaznaczyła - to skąd twoim zdaniem brałyby się potem małe
dziwadełka?
Zasugerowałam jej, że małe dziwadełka robi się na osobności w domach dziwadeł, które są już po
ślubie, ale Tina w ogóle mnie już nie słuchała. Wpadła do salonu przywitać Borysa, który, jak się
okazało, przyjechał pół godziny wcześniej, ale ponieważ nie chciał być pierwszą osobą na
imprezie, przestał pół godziny w holu na dole, czytając wszystkie ulotki od dostawców
chińszczyzny wsunięte pod drzwi.
- Gdzie Lilly? - zapytałam Borysa, bo myślałam, że przyjdą razem, skoro ze sobą chodzą i tak
dalej.
Ale Borys powiedział, że nie widział Lilly od czasu marszu pod Les Hautes Manger dziś po
południu.
- Była na czele grupy - wyjaśnił mi, stojąc obok stołu z przekąskami (na co dzień naszym stole
jadalnym) i wpychając sobie cheetos do ust. Zadziwiająca ilość pomarańczowych okruszków
utkwiła między drucikami jego aparaciku. Obserwowałam to z dziwną fascynacją połączoną z
totalnym obrzydzeniem. - No wiesz, szła z megafonem i wznosiła okrzyki. Wtedy widziałem ją po
raz ostatni.
Zgłodniałem i poszedłem na hot doga, i zanim się zorientowałem, wszyscy pomaszerowali naprzód
beze mnie.
Powiedziałam Borysowi, że na tym właśnie polegają marsze... Że ludzie mają maszerować, a nie
czekać na znajomych, którzy skoczyli na hot doga. Borys chyba się trochę zdziwił na tę
wiadomość, co w sumie nie jest takie niezwykłe, bo on pochodzi z Rosji, gdzie marsze wszelkiego
typu od wielu lat były zabronione, z wyjątkiem pochodów ku czci Lenina. W każdym razie,
Michael pojawił się zaraz potem z miksem do odtwarzacza CD. Zastanawiałam się, czy nie
pozwolić jego kapeli zagrać na mojej imprezie, skoro oni zawsze szukają jakiejś okazji do występu,
ale pan G. powiedział, że wykluczone, bo i tak ma już dość narażania się naszemu sąsiadowi z
dołu, Verlowi, samą swoją grą na perkusji. Cała kapela mogłaby Verla doprowadzić do
ostateczności. Verl kładzie się spać codziennie dokładnie o dziewiątej wieczorem, żeby móc od
wczesnego ranka obserwować naszych sąsiadów po drugiej stronie ulicy, bo wierzy, że są istotami
z kosmosu zesłanymi na naszą planetę po to, żeby nas obserwować i przekazywać raporty do statku
matki, szykując się do ewentualnego zbrojnego konfliktu międzygalaktycznego. Ludzie po drugiej
stronie ulicy wcale nie wyglądają jak istoty z kosmosu, moim zdaniem, ale SĄ Niemcami, więc to
zrozumiałe, że Verl mógł się pomylić.
Michael, jak zwykle, wyglądał niesamowicie seksownie. DLACZEGO za każdym razem, kiedy go
widzę, musi być taki przystojny? Można by pomyśleć, że przyzwyczaję się do jego wyglądu, skoro
teraz widzę go praktycznie codziennie... A czasem nawet dwa razy dziennie.
Ale za każdym, każdziutkim razem, kiedy go widzę, serce wykonuje mi taki nagły podskok. Jakby
był prezentem, który za moment rozpakuję czy coś. Ta słabość, jaką mam do niego, to wręcz
choroba. Mówię wam, choroba.
W każdym razie Michael włączył muzykę i reszta gości zaczęła się schodzić, i wszyscy robili masę
zamieszania, i gadali o marszu i maratonie Farscape z poprzedniego wieczoru - wszyscy poza mną,
bo ominęły mnie obydwie rzeczy. Zamiast gadać, biegałam w kółko, odbierając kurtki (bo chociaż
jest maj, na dworze było całkiem chłodno) i modliłam się, żeby wszyscy dobrze się bawili i żeby
nikt nie wyszedł za wcześnie albo żebym nie usłyszała, jak moja mama opowiada każdemu
chętnemu słuchaczowi o tym, jak niesamowicie jej się skurczył pęcherz moczowy...
A wtedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach i poszłam otworzyć, a tam stała Lilly w objęciach
ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce.
- Cześć! - powiedziała bardzo radosna i podekscytowana Lilly. - Wy się jeszcze chyba nie znacie.
Mia, to Jangbu. Jangbu, to księżniczka Amelia z Genowii. Albo Mia, jak na nią mówimy.
Zaszokowana, gapiłam się na Jangbu. Nie dlatego, no wiecie, że Lilly przyprowadziła go na moją
imprezę, nie pytając mnie najpierw o zgodę. Ale dlatego, że - no cóż - Lilly obejmowała go
ramieniem w pasie. Praktycznie na nim wisiała, na litość boską. A jej chłopak, Borys, stał tam, w
pokoju obok, usiłując nauczyć się od Shameeki kroku zwanego elektrycznym ślizgiem...
- Mia - powiedziała Lilly z rozzłoszczoną miną. - Nie, nie witaj się, broń Boże, daruj sobie te
uprzejmości...
Powiedziałam:
- Och, przepraszam. Cześć.
Jangbu też powiedział „cześć" i uśmiechnął się. Mówiąc prawdę, Jangbu RZECZYWIŚCIE był
bardzo przystojny, dokładnie jak powiedziała Lilly. Znacznie bardziej przystojny niż biedny Borys.
No cóż, przyznaję to niechętnie, ale - kto nie jest? Jednak i tak zawsze wydawało mi się, że Lilly
lubi Borysa nie za wygląd. Borys to geniusz, a ja wiem z własnego doświadczenia, też się z jednym
spotykając, wcale nie tak łatwo o podobnych geniuszy.
Na szczęście Lilly musiała puścić Jangbu, żeby mógł zdjąć swoją skórzaną kurtkę. No i kiedy
Borys wreszcie zobaczył, że Lilly przyszła i podszedł się przywitać, nie zauważył niczego
dziwnego. Zabrałam rzeczy Jangbu i Lilly i jak zamroczona poszłam do mojego pokoju. Po drodze
wpadłam na Michaela, który uśmiechnął się do mnie szeroko i spytał:
- Bawisz się już? Pokręciłam tylko głową.
- Widziałeś to? - spytałam. - Twoją siostrę i Jangbu? Michael zerknął w ich stronę.
- Nie. A co?
- Nic - powiedziałam.
Nie chciałam, żeby Michael rzucił się na Lilly tak jak Colin Hanks, kiedy złapał swoją młodszą
siostrę Kirsten Dunst na całowaniu się z jego najlepszym przyjacielem w filmie Sztuka rozstania.
Bo chociaż Michael nigdy nie wykazywał jakiejś przesadnej opiekuńczości wobec Lilly, zawsze
tłumaczyłam to sobie faktem, że ona spotykała się tylko z Borysem, a Borys to jeden z przyjaciół
Michaela, a poza tym brzydko pachnie mu z ust. Człowiek nie będzie się przecież przejmował, że
jego młodsza siostra chodzi z genialnym skrzypkiem, któremu brzydko pachnie z ust. Ale
seksowny bezrobotny Szerpa... No to już zupełnie inna sprawa. I chociaż wcale tego po nim na
pierwszy rzut oka nie widać, Michael ma bardzo gorący temperament. Kiedyś widziałam, jak
spiorunował wzrokiem jakichś robotników budowlanych, którzy gwizdali na mnie i na Lilly na
Szóstej Alei, kiedy wychodziłyśmy z Charlie Mom's. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam na
swojej imprezie, to bójka na pięści.
Ale Lilly udało się utrzymać ręce z dala od Jangbu przez następne pół godziny, w czasie gdy ja
usiłowałam wydobyć się z depresji i dołączyć do zabawy, zwłaszcza że wszyscy zaczęli skakać
wkoło, tańcząc makarenę, którą Michael dla żartu dołączył do zrobionej przez siebie składanki.
Szkoda, że nie ma więcej tańców, które znają wszyscy, poza time warp i makareną. Pamiętacie, jak
w tym filmie Cala ona albo w Footloose wszyscy nagle zaczynają tańczyć ten sam taniec? Byłoby
tak luzacko, gdyby to się kiedyś zdarzyło, na przykład w szkolnej stołówce. Dyrektor Gupta stałaby
przy mikrofonie, odczytując ogłoszenia, a tu nagle ktoś włącza yeah yeah yeahs i wszyscy
zaczynamy tańczyć na stołach.
W dawnych czasach wszyscy znali te same tańce... Na przykład menueta i inne takie. Szkoda, że
teraz nie może być jak wtedy.
Tyle że nie chciałabym, oczywiście, mieć drewnianych zębów ani ospy. W każdym razie impreza
się rozkręcała i zaczynałam się wreszcie całkiem nieźle bawić i wygłupiać, kiedy nagle Tina
powiedziała:
- Panie G., cola nam się skończyła! A pan G. na to:
- Jakim cudem? Dziś rano kupiłem siedem zgrzewek.
Ale Tina upierała się, że cała cola wyszła. Tak naprawdę schowała ją w dziecinnym pokoju. Ale
nieważne. Pan G. szczerze uwierzył, że coli już nie ma.
- No cóż, przejadę się do Grand Union i kupię więcej - powiedział, włożył kurtkę i wyszedł.
I wtedy Ling Su zapytała moją mamę, czy może obejrzeć jej slajdy. Ling Su, która sama jest
artystką, dokładnie wiedziała, co powiedzieć mojej mamie, koleżance po fachu, chociaż mama,
odkąd zaszła w ciążę, musiała zrezygnować z malowania olejami i pracuje tylko jajecznymi
temperami.
Kiedy tylko mama zabrała Ling Su do swojej sypialni, żeby jej pokazać slajdy, Tina wyłączjda
muzykę i oświadczyła, że teraz zagramy w siedem minut w niebie.
Wszyscy wyglądali na podekscytowanych - z całą pewnością nie graliśmy w siedem minut w
niebie na ostatniej imprezie, jaką zrobiliśmy, to znaczy w domu u Shameeki. Ale pan Taylor, ojciec
Shameeki, nie jest typem, który da się nabrać na numery typu „Cola się skończyła" albo „Czy mogę
obejrzeć pana slajdy?". Jest okropnie surowy. W kącie pokoju trzyma kij bejsbolo-wy, którym
kiedyś wybił zwycięską piłkę, żeby „przypominał" chłopakom, z którymi umawia się Shameeka,
do czego dokładnie byłby zdolny, gdyby ktoś za bardzo się spoufalał z jego córką.
No wiec wszyscy zapalili się do tych całych siedmiu minut w niebie. To znaczy wszyscy poza
Michaelem. Michael nie jest entuzjastą publicznego okazywania uczuć, a jak się teraz okazuje, nie
jest też zwolennikiem zamykania się w szafie ze swoją dziewczyną. Nie dlatego, poinformował
mnie, kiedy Tina, chichocząc, zatrzasnęła drzwi szafy (zamykając nas w niej z zimowymi
płaszczami mamy i pana
G., odkurzaczem, wózkiem na pranie i moją walizką na kółkach), żeby miał cokolwiek przeciwko
przebywaniu ze mną w ciemnym, zamkniętym miejscu. Przeszkadzał mu fakt, że na zewnątrz
wszyscy nasłuchiwali.
- Nikt nie słucha - powiedziałam. - Widzisz? Znów włączyli muzykę.
Bo tak było.
Ale muszę się częściowo zgodzić z Michaelem. Siedem minut w niebie to głupia gra. No bo dajcie
spokój - całować się z własnym chłopakiem w szafie, kiedy wszyscy
po drugiej stronie drzwi wiedzą, co robicie? Po prostu szlag trafia atmosferę.W szafie było ciemno
- tak ciemno, że nawet nie widziałam przed twarzą własnej dłoni, a co dopiero samego Michaela.
No i tak dziwnie pachniało. Wiem, że to przez ten odkurzacz. Trochę już czasu minęło, odkąd
ktokolwiek - to znaczy ja, bo mama nigdy o tym nie pamięta, a pan G. nie umie obsługiwać
naszego odkurzacza (to taki stary model) - zmieniał w nim worek, więc był napchany do pełna
pomarańczowym kocim futrem i ziarenkami kociego żwirku, które Gruby Louie zawsze rozrzuca i
gania po podłodze. Ponieważ to aromatyzowany koci żwirek, trochę pachniał igłami sosnowymi.
Ale mimo wszystko niezbyt ładnie.
- Naprawdę musimy tu siedzieć przez siedem minut? -chciał wiedzieć Michael.
- Chyba tak - powiedziałam.
- A jeśli pan G. wróci i nas tu znajdzie?
- Pewnie cię zabije - powiedziałam.
- No cóż - westchnął Michael - To ja się może postaram, żebyś mnie mogła dobrze wspominać.
A wtedy objął mnie i zaczął całować.
I jakoś dosyć szybko doszłam do wniosku, że siedem minut w niebie to wcale nie jest głupia gra. W
gruncie rzeczy zaczęła mi się całkiem podobać. Miło było siedzieć tam po ciemku, kiedy Michael
tulił się do mnie całym ciałem i całował mnie z języczkiem, i tak dalej. Mój węch bardzo się
wyostrzył, chyba dlatego, że nic nie widziałam. Naprawdę dobrze czułam zapach szyi Michaela.
Pachniała superfajnie - o wiele przyjemniej niż worek odkurzacza. Ten zapach sprawiał, że
miałam ochotę... no cóż, rzucić się na niego. Naprawdę nie umiem tego inaczej opisać. Faktycznie
miałam ochotę rzucić się na Michaela.
Jednak zamiast się na niego rzucić, co moim zdaniem chybaby mu się nie spodobało (ani nie
byłoby zachowaniem przyjętym towarzysko... poza tym wszystkie te płaszcze krępowały nam
trochę swobodę ruchów), oderwałam usta od jego ust i powiedziałam, nawet nie myśląc o Tinie ani
o Uli Derickson, ani w ogóle o tym, co robię, ale jakby płynąc na fali zdarzeń:
- No więc, Michael, jak to będzie z twoim balem maturalnym? Idziemy czy nie?
Na co Michael odparł, śmiejąc się i łaskocząc mnie ustami w szyję (chociaż bardzo wątpię, żeby ją
wąchał):
- Bal maturalny? No coś ty? Bal maturalny to jeszcze większa głupota niż ta gra.W tym momencie
jakoś zdołałam wyrwać się z jego objęć i cofnęłam się o krok, wpadając prosto na kij hokejowy
pana G. Ale było mi wszystko jedno, taka byłam zszokowana.
- Co ty wygadujesz? - zapytałam ostro. Gdyby nie ciemności, przyjrzałabym się uważnie twarzy
Michaela, szukając jakiegoś znaku, że żartował. Jednak w tamtych warunkach mogłam tylko
naprawdę uważnie słuchać.
- Mia - powiedział Michael, wyciągając do mnie ręce. Jak na kogoś, kto uważa, że siedem minut w
niebie to taka głupia gra, bardzo się w nią zaangażował. - Chyba żartujesz. Ja nie jestem typem
faceta, który lata na szkolne bale.
Ale ja odsunęłam od siebie jego ręce. Wprawdzie trudno mi było dostrzec je w ciemności, ale nie
groziło mi raczej, że się pomylę. Przed sobą, poza Michaelem, miałam tylko płaszcze.
- Jak to nie jesteś typem faceta, który chodzi na bale? -zapytałam. -Jesteś w maturalnej klasie.
Kończysz szkołę. Musisz iść na bal maturalny. Wszyscy tak robią.
- Taa - powiedział Michael. - No cóż, wszyscy robią różne głupoty. Ale to nie znaczy, że ja też
muszę. Mia, daj spokój. Bale maturalne są dla Joshów Richterów tego świata.
- Och, doprawdy? - powiedziałam tonem, który nawet w moich własnych uszach zabrzmiał bardzo
chłodno. Ale to pewnie dlatego, że takie były na wszystko wyczulone, skoro nic nie widziałam. To
znaczy moje uszy były wyczulone. - W takim razie co robią w wieczór balu maturalnego
Michaelowie Moscovitzowie tego świata?
- Nie mam pojęcia - powiedział Michael. - Może trochę więcej TEGO co teraz, jeśli miałabyś
ochotę.
Oczywiście miał na myśli całowanie się w szafie. Nawet nie zaszczyciłam tej uwagi odpowiedzią.
- Michael - odezwałam się swoim najbardziej książęcym głosem. -Ja mówię poważnie. Jeśli nie
planujesz iść na bal, to co tak konkretnie zamierzasz robić zamiast tego?
- Nie wiem - powiedział Michael, szczerze zaskoczony moją dociekliwością. - Pójść na kręgle?
PÓJŚĆ NA KRĘGLE!!!!!!!!!!!!! MÓJ CHŁOPAK WOLI IŚĆ NA KRĘGLE ZAMIAST NA
SWÓJ BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Czy on nie ma w duszy ani śladu romantycznych uczuć? Przecież musi mieć, skoro dał mi
naszyjnik z malutką śnieżynką... Naszyjnik, którego nie zdjęłam ani razu, odkąd mi go podarował.
Jak człowiek, który dał mi ten naszyjnik, może mówić, że wolałby PÓJŚĆ NA KRĘGLE w
wieczór swojego balu maturalnego?
Musiał wyczuć, że nie podobało mi się to, co usłyszałam, bo ciągnął:
- Mia, daj spokój. No przyznaj sama. Bal maturalny to najbardziej kiczowata rzecz pod słońcem.
Wydajesz tonę pieniędzy na idiotyczne ubranko dla pingwina, które nawet nie jest wygodne, potem
kolejną tonę pieniędzy na kolację w jakimś modnym miejscu, która pewnie nie smakuje ani w
połowie tak dobrze jak żarcie od Number One Noodle Son, potem idziesz i wałęsasz się po jakiejś
sali gimnastycznej...
- Po ??????? - poprawiłam go. - Twój bal maturalny odbywa się u ??????.
- Nieważne - powiedział Michael. - No więc idziesz tam, jesz obeschnięte ciastka i tańczysz do
naprawdę kiepskiej muzyki z ludźmi, których w gruncie rzeczy nie znosisz i których nie chcesz już
nigdy więcej w życiu widzieć...
- Mnie też, tak? - Prawie płakałam, tak bardzo mnie zranił. - Nie chcesz mnie już nigdy więcej
widzieć? O to chodzi? po prostu masz zamiar skończyć szkołę, iść na uniwersytet i kompletnie o
mnie zapomnieć?
- Mia - powiedział Michael zupełnie innym tonem. - Oczywiście, że nie. Nie mówiłem o tobie.
Mówiłem o ludziach takich jak... No cóż, jak Josh i ci goście. Sama wiesz. Co się z tobą dzieje?
Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Otóż działo się ze mną to, że oczy napełniły mi się łzami, gardło
się ścisnęło i nie jestem pewna, ale chyba zaczęło mi ciec z nosa. Bo nagle zrozumiałam, że mój
chłopak nie ma zamiaru zapraszać mnie na swój bal maturalny. Nie dlatego, że miał zamiar
zaprosić zamiast mnie kogoś innego, bardziej popularnego, jak zrobił Andrew McCarthy w
Dziewczynie w różowej sukience. Ale dlatego, że mój chłopak, Michael Moscovitz, osoba, którą
kocham najbardziej na świecie (z wyjątkiem mojego kota), mężczyzna, któremu obiecałam serce na
wieczność, absolutnie nie jest zainteresowany pójściem NA SWÓJ WŁASNY BAL
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Naprawdę nie wiem, co by się potem stało, gdyby Borys nagle nie szarpnął za drzwi szafy i nie
wrzasnął:
- Czas minął!
Może Michael usłyszałby, że pociągam nosem i zrozumiałby, że płaczę, i zapytałby mnie dlaczego.
I wziąłby mnie łagodnie w ramiona, a ja mogłabym mu wszystko wyjaśnić łamiącym się głosem,
opierając czoło na jego męskiej piersi.
A on mógłby czule mnie pocałować w czubek głowy i powiedzieć:
- Och, kochanie, nie miałem pojęcia...
I przysiągłby z miejsca, że zrobi wszystko, wszystko, byleby tylko znów zobaczyć blask w moich
oczach, i że jeśli ja mam ochotę pójść na ten bal maturalny, to na Boga, pójdziemy na bal i już.
Ale tak się nie stało. Michael zaczął gwałtownie mrugać od tego światła i podniósł ramię, żeby
zasłonić sobie oczy, więc nawet nie zobaczył, że ja mam oczy pełne łez i że chyba mi cieknie z
nosa... Chociaż to by było bardzo niewłaściwe i prawdopodobnie wcale nie miało miejsca.
Poza tym prawie natychmiast zapomniałam o swojej zgryzocie, bo wiecie, co się stało? Lilly
zawołała:
- Moja kolej! Moja kolej!
I wszyscy zeszli jej z drogi, kiedy sunęła w stronę szafy...Tylko że ręka, po którą sięgnęła - ręka
mężczyzny, którego wybrała do towarzystwa - nie była bladą, delikatną ręką wirtuoza skrzypiec, z
którym przez ostatnie osiem miesięcy Lilly dzieliła francuskie pocałunki. Ręka, po którą sięgnęła
Lilly, nie należała do Borysa Pelkowskiego, któremu brzydko pachnie z ust i który wkłada sweter
w spodnie. Nie, ręka, po którą sięgnęła Lilly, należała do Jangbu Panasy, Tybetańczyka,
seksownego młodszego kelnera.
W pokoju zapadła grobowa cisza - no cóż, pomijając jęk Sahara Hotnights na stereo - kiedy Lilly
wepchnęła zaskoczonego Jangbu do szafy na moim strychu i szybko weszła za nim. Wszyscy
staliśmy tam w osłupieniu, nie bardzo wiedząc, co robić. Drzwi szafy zamknęły się za nimi.
Przynajmniej JA nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na Tinę i zaszokowany wyraz jej twarzy
powiedział mi, że ONA też nie wie, co robić.
Za to Michael wiedział, co robić. Położył współczującym gestem rękę na ramieniu Borysa i
powiedział:
- Paskudna sprawa, facet.
A potem poszedł i wziął sobie garść cheetos.
PASKUDNA SPRAWA, FACET??????? To takie rzeczy mówi jeden mężczyzna do drugiego,
kiedy temu drugiemu właśnie wydarto z piersi serce i ciśnięto je na podłogę?
W głowie mi się nie mieściło, że Michael bierze to tak lekko. Wciąż miałam przed oczami Colina
Hanksa w Sztuce rozstania. Dlaczego Michael nie szarpał za drzwi szafy, nie wyciągnął z niej
Jangbu Panasy i nie zbił na kwaśne jabłko? Przecież Lilly to jego młodsza siostra, na litość boską!
Czy on nie ma wobec niej żadnych braterskich uczuć?
Kompletnie zapominając o mojej rozpaczy w związku z tym całym balem maturalnym - chyba szok
na widok gotowości Lilly do złączenia swoich ust z ustami kogoś innego niż jej chłopak osłabił mi
zmysły - poszłam za Michaelem do stołu z przekąskami i powiedziałam:
- To wszystko? Nie zrobisz nic więcej? Popatrzył na mnie pytająco.
- A o co chodzi?
- O twoją siostrę! - krzyknęłam. - I Jangbu!
- A co chcesz, żebym zrobił? - zapytał Michael. - Mam go stamtąd wywlec i stłuc?
- No cóż - powiedziałam - Owszem! ,
- Ale dlaczego? - Michael napił się seven-upa, bo nie było coli. - Nie obchodzi mnie, z kim moja
siostra zamyka się w szafie. Gdybyś to była ty, walnąłbym faceta. Ale to nie ty, to Lilly. Lilly, jak
sądzę, dowiodła wielokrotnie, że potrafi radzić sobie sama. - Wyciągnął miskę w moją stronę. -
Chcesz cheeto?
Cheeto! Jak on może myśleć o jedzeniu w takiej chwili!
- Nie, dziękuję - powiedziałam. - Ale czy ty się w ogóle nie martwisz tym, że Lilly... - przerwałam,
bo nie wiedziałam, jak to ująć. Michael mi podpowiedział.
- Dala się zwalić z nóg egzotycznej urodzie tego Tybetańczyka? - Michael pokręcił głową. -
Wydaje mi się, że jeśli ktoś tu jest wykorzystywany, to Jangbu. Biedny gość nawet nie wie, w co
się wpakował.
- A-ale... - zająknęłam się. - Ale co z Borysem? Michael obejrzał się na Borysa, który osunął się na
tapczanz japońskim materacem i schował twarz w dłoniach. Tina podbiegła do niego i usiłowała
lać balsam współczucia na jego zranione serce, mówiąc mu, że Lilly prawdopodobnie tylko
pokazuje Jangbu, jak wygląda wnętrze prawdziwej amerykańskiej szafy w przedpokoju. Nawet ja
uznałam, że to bardzo naciągane wyjaśnienie, a mnie jest szalenie łatwo przekonać niemal do
wszystkiego. Na przykład w szkole, kiedy musimy słuchać, jak przemawiają drużyny w debatach,
niemal zawsze zgadzam się właśnie z tą stroną, która w danej chwili przemawia, nieważne, co
akurat mówią.
- Borys się z tym upora - powiedział Michael i sięgnął po dip i chipsy.
Nie rozumiem chłopaków. Naprawdę, nie rozumiem. Gdyby to MOJA młodsza siostra siedziała w
szafie z Jangbu, gotowałabym się z wściekłości. A gdyby to był MÓJ bal maturalny, nóg bym sobie
o mało nie połamała, starając się kupić bilety, zanim skończą się miejsca.
Ale to tylko ja, chyba.
W każdym razie, zanim ktokolwiek z nas miał szansę zrobić cokolwiek więcej, otworzyły się drzwi
i wszedł pan G., wnosząc torby z kolejną colą.
- Wróciłem! - zawołał, odstawił torby i zaczął zdejmować wiatrówkę. -
Przyniosłem też trochę lodów. Tak sobie pomyślałem, że do tej pory pewnie się nam skończą...
I tu głos pana G. ucichł. To dlatego, że otworzył drzwi do szafy w przedpokoju, chcąc odwiesić
kurtkę, i znalazł tam Lilly całującą się z Jangbu.
No cóż, to był koniec imprezy. Pan Gianini to nie pan Taylor, ale i tak bywa dość surowy. Poza
tym, będąc nauczycielem szkoły średniej, nie jest nieświadom istnienia takich gier jak siedem
minut w niebie. Wymówka Lilly - że ona i Jangbu zatrzasnęli się w tej szafie przypadkiem -
zupełnie go nie wzruszyła. Pan G. powiedział, że jego zdaniem pora już, żeby wszyscy rozeszli się
do domów. A potem zawołał Hansa, kierowcę mojej limuzyny, który miał porozwozić wszystkich
po imprezie i kazał mu się upewnić, że kiedy odwiezie Lilly i Michaela, Jangbu nie wejdzie z nimi
do środka, a Lilly ma wejść do budynku jak trzeba, a potem do windy, i tak dalej, żeby nie
wymknęła się na spotkanie z Jangbu.
A ja teraz leżę tutaj, strzęp dziewczyny... Skończyłam piętnaście lat, a pod tyloma względami czuję
się znacznie starsza. Bo wiem już, bo miałam okazję zobaczyć, jak walą się w gruzy wszystkie
marzenia i nadzieje człowieka, zgniecione brutalnym obcasem rozpaczy. Widziałam ją w oczach
Borysa, kiedy patrzył, jak Lilly i Jangbu wyłazili z tej szafy, zarumienieni i spoceni, a Lilly,
powiedzmy sobie szczerze, DOPINAŁA GUZIK BLUZKI. (Nie wierzę, że dotarła do drugiej bazy
przede mną. I to z facetem, którego zna zaledwie od czterdziestu ośmiu godzin -nie wspominając
już o tym, że zrobiła to w szafie w MOIM przedpokoju).
Ale oczy Borysa nie były jedynymi oczami przepełnionymi dziś wieczorem rozpaczą. W moich
oczach widniała pustka. Uderzyło mnie to, kiedy szczotkowałam zęby przed snem. Oczywiście, to
żadna tajemnica dlaczego. Moje oczy mają ten wyraz udręki, bo ja jestem udręczona... Udręczona
resztką marzenia o balu, które - teraz już wiem - nigdy się nie spełni. Nigdy, ubrana w czarną
suknię bez ramiączek, nie oprę głowy o ramię Michaela (w smokingu) na jego balu maturalnym.
Nigdy nie najem się tych zeschniętych ciastek, o których wspomniał, ani nie zobaczę miny Lany
Weinberger, kiedy przekona się, że nie jest jedyną pierwszoklasistką na balu poza Shameeką.
Skończyło się moje marzenie o balu maturalnym. Tak samo, czuję, jak moje życie.
Niedziela, 4 maja, 9.00, poddasze
Bardzo ciężko jest tkwić na dnie rozpaczy, kiedy twoja matka i ojczym wstają bladym świtem i
włączają The Donnas, a potem robią sobie wafle na śniadanie. Dlaczego nie mogą po cichu pójść
do kościoła, posłuchać słowa Bożego jak normalni rodzice i zostawić mnie, żebym mogła się
pogrążać w rozpaczy?
Przysięgam, to dość, żebym zaczęła zastanawiać się nad przeprowadzką do Genowii.
Tyle że tam oczekiwano by ode mnie, że ja też wstanę rano i pójdę do kościoła. Chyba jednak
powinnam podziękować swojej szczęśliwej gwieździe za to, że moja matka i ojczym są
bezbożnymi poganami. Ale mogliby to chociaż PRZYCISZYĆ.
Niedziela, 4 maja, południe,
poddasze
Moje plany na dziś obejmowały leżenie w łóżku z kołdrą na głowie, dopóki w poniedziałek rano
nie będę musiała iść do szkoły. Tak robią ludzie, którym okrutnie odebrano wszelkie powody do
życia: jak najdłużej leżą w łóżku.
Niestety, plan zakłóciła mi bezwzględnie moja własna matka, która władowała mi się do pokoju
(przy swoich obecnych kształtach nic nie może poradzić na to, że się władowuje, a nie na przykład
wchodzi) i usiadła na krawędzi łóżka, o mało nie przygniatając Grubego Louie, który schował się
razem ze mną pod kołdrę i drzemał u mnie w nogach. Mama najpierw wrzasnęła, bo Gruby Louie
wbił jej wszystkie pazury w tylną część ciała, a potem przeprosiła, że mi zakłóca pełną smutku
samotność, ale - powiedziała - chyba przyszła pora na małą rozmowę.
To nigdy nie wróży dobrze, kiedy mama uważa, że jest pora na krótką rozmowę. Kiedy ostatnim
razem odbywałyśmy małą rozmowę, musiałam wysłuchać bardzo długiego wykładu na temat
wyobrażeń ciała w kulturze i mojego rzekomo zakłóconego obrazu własnej osoby. Mama bardzo
się obawiała, że pieniądze, które dostałam pod choinkę, wykorzystam na operację powiększenia
biustu, i chciała, żebym wiedziała, jak kiepski jest to jej zdaniem pomysł, bo obsesja kobiet na
punkcie własnego wyglądu zupełnie już się wymknęła spod kontroli. Na przykład w Korei
trzydzieści procent kobiet po dwudziestce ma za sobą jakieś operacje plastyczne, począwszy od
rzeźbienia kości policzkowych i szczęki, przez rozcinanie powiek, do usuwania mięśni z łydek (dla
wyszczuplenia nóg), żeby osiągnąć wygląd bardziej zachodni. Za to w Stanach Zjednoczonych
zaledwie trzy procent kobiet poddaje się operacjom plastycznym z powodów czysto estetycznych.
Dobra nowina? Ameryka NIE JEST najbardziej oszalałym na punkcie wyglądu krajem na świecie.
Zła nowina? Wiele kobiet spoza naszej kultury czuje presję, żeby zmienić własny wygląd po to,
żeby się lepiej dopasować do zachodnich standardów piękna, które znają aż za dobrze z takich
seriali, jak Słoneczny patrol czy Przyjaciele. Co jest złe, po prostu złe, bo Nigeryjki są tak samo
piękne jak kobiety z LA czy z Manhattanu. Tyle że w nieco inny sposób.
Niezależnie od tego, jak niezręczna była TAMTA rozmów (ja wcale nie zamierzałam wydać
swoich gwiazdkowych pieniędzy na powiększenie biustu, chciałam je wydać na komplet
kompaktów Skanii Twain, ale oczywiście nie mogłam się do te NIKOMU przyznać, więc mama
uznała, że to musi mieć co wspólnego z moim biustem), ta, którą odbyłyśmy dzisiaj, na prawdę
przebiła wszystko.
Bo oczywiście dzisiaj to była PRAWDZIWA rozmowa mat ki z córką. Nie żadne tam: „Kochanie,
twoje ciało się zmieni i wkrótce będziesz do czegoś innego używała tych podpasek, które mi
ostatnio zwinęłaś, żeby zrobić łóżeczka dla figurę z Gwiezdnych Wojen". Och, nie. Dzisiaj to było:
„Masz już pięt naście lat i chłopaka, a wczoraj wieczorem mój mąż złapał ciebie i twoich przyjaciół
na grze w siedem minut w niebie, wię sądzę, że przyszła pora porozmawiać, sama wiesz o czym".
Zapisuję tutaj naszą rozmowę jak najdokładniej, żeby mie pewność, że kiedy sama będę miała
córkę, NIGDY, ALE T PRZENIGDY nie będę do niej mówić takich rzeczy, pamiętając, jak
TOTALNIE GŁUPIO SIĘ CZUŁAM, KIEDY MÓWIŁA JE DO MNIE MOJA WŁASNA
MATKA. O ILE CHODZI O MNIE, MOJA CÓRKA MOŻE SIĘ UCZYĆ O SEKSIE z Li fetime
kanału filmowego dla kobiet, jak wszyscy inni na tej planecie. MAMA:
Mia, właśnie słyszałam od Franka, że Lilly i jej nowyprzyjaciel Jambo...
JA: Jangbu.
MAMA: Nieważne. Że Lilly i jej nowy przyjaciel, eee... całowali się w naszej szafie w
przedpokoju. Najwyraźniej graliście wszyscy w jakąś grę z całowaniem, pięć minut w szafie...
JA: Siedem minut w niebie.
MAMA: Nieważne. Chodzi o to, Mia, że masz teraz już piętnaście lat. Jesteś prawie dorosła i
wiem, że ty i Michael jesteście bardzo zaangażowani w wasz związek. To zupełnie naturalne, że
ciekawi cię seks... Może nawet eksperymentujecie...
JA: MAMO!!!! OBRZYDLISTWO!!!!!!!
MAMA: W seksualnych relacjach między dwojgiem ludzi, którzy się kochają, nie ma nic
obrzydliwego, Mia. Oczywiście wolałabym, żebyś zaczekała, aż będziesz starsza. Może już po
studiach. Albo po trzydziestce. Ale dobrze wiem, jak to jest być niewolnikiem własnych
hormonów, więc to bardzo ważne, żebyś zadbała o odpowiednie zabezpie...
JA: Chodzi mi o to, że obrzydliwie się o tym rozmawia z własną matką.
MAMA: No cóż, tak, wiem. To znaczy nie wiem, bo moja matka prędzej by trupem padła, niż
wspomniałaby mi o seksie chociaż słóweczkiem. Uważam jednak, że matki i córki powinny
rozmawiać ze sobą otwarcie o takich sprawach. Na przykład, Mia, jeśli kiedykolwiek poczujesz
potrzebę porozmawiania na temat antykoncepcji, mogę cię umówić na wizytę u mojego
ginekologa, doktora Brandeis...
JA: MAMO!!!!!!!!!!!!!!!! MICHAEL I JA NIE UPRAWIAMY SEKSU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
MAMA: No cóż, cieszę się, że to słyszę, kotku, bo jesteś jeszcze troszkę za młoda. Ale gdybyście
się oboje mieli na to zdecydować, chcę się upewnić, że będziecie wiedzieli, jak się do tego
porządnie zabrać. Na przykład, czy ty i twoi przyjaciele jesteście świadomi, że takie choroby jak
AIDS mogą być przenoszone również podczas uprawiania seksu oralnego oraz...
JA: TAK, MAMO. WIEM O TYM. MAM W TYM SEMESTRZE ZAJĘCIA ZE ZDROWIA I
PRZEPISÓW BEZPIECZEŃSTWA, PAMIĘTASZ?????
MAMA: Mia, seks nie jest tematem, który powinien budzić zażenowanie. To jedna z
podstawowych ludzkich potrzeb, takich jak głód, pragnienie i potrzeba kontaktów między,
ludzkich. Ważne jest, żebyś decydując się na współżycie, odpowiednio się zabezpieczyła.
„Och, to znaczy tak jak TY, mamo, kiedy zaszłaś w ciążę z panem Gianinim? Albo z TATĄ?????”
Oczywiście, nie powiedziałam tego głośno. No bo po co? Zamiast tego tylko pokiwałam głową i
powiedziałam:
- Okej, mamo. Dzięki, mamo. Będę pamiętać, mamo.
Z nadzieją, że się wreszcie podda i sobie pójdzie.Ale nie podziałało. Cały czas kręciła się w
pobliżu, jak młodsze siostry Tiny, ile razy jestem u niej i chcemy z Tiną zerknąć po cichu do
kolekcji „Playboyów" jej taty. Naprawdę, wiele się można dowiedzieć z „Playboya", począwszy od
tego, jakie stereofoniczne radio najlepiej pasuje do porsche ??????, ? skończywszy na tym, jak
odkryć, czy twój mąż ma romans ze swoją osobistą asystentką. Tina mówi, że dobrze jest poznać
swojego wroga, i to dlatego czyta wszystkie numery
„Playboya" swojego taty, które jej w ręce wpadną... Chociaż obie się zgadzamy, że sądząc z treści
tego pisma, nieprzyjaciel jest bardzo, ale to bardzo pogięty. I ma dziwną obsesję na punkcie
motoryzacji.
Wreszcie mamie skończyła się para. Krótka rozmowa po prostu jakoś tak zdechła. Mama siedziała
jeszcze przez minutę, rozglądając się po moim pokoju, który tylko w niewielkim stopniu
przypomina teren klęski żywiołowej. W gruncie rzeczy jestem dość porządna, bo zawsze czuję, że
powinnam posprzątać swój pokój, zanim zacznę odrabiać lekcje. Ład w środowisku jakoś tak
przekłada się na porządek w myśleniu.
Sama nie wiem. A może to dlatego, że praca domowa jest zwykle strasznie nudna, więc korzystam
z każdej wymówki, żeby ją odłożyć na później.
- Mia... - powiedziała moja mama po długim milczeniu. - dlaczego jesteś jeszcze w łóżku w
niedzielę w południe? Zwykle o tej porze spotykasz się ze znajomymi, prawda?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić mamie, że dziś moi znajomi raczej nie mają ochoty
na życie towarzyskie... To znaczy, biorąc pod uwagę dość ewidentne zerwanie Lilly i Borysa.
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Franka - ciągnęła mama - za to, że zrujnował ci imprezę.
Ale naprawdę, ty i Lilly jesteście już za duże i za mądre, żeby bawić się w takie gry jak siedem
minut w niebie. A poza tym, czemu nie pobawicie się w co innego, na miłość boską?
Jeszcze mocniej wzruszyłam ramionami. Co jej miałam powiedzieć? Że zupełnie się nie martwię
panem G., za to bardzo się martwię tym, że mój chłopak nie chce iść ze mną na bal maturalny?
Lilly miała rację: bal maturalny to po prostu głupi pogański rytuał taneczny. Dlaczego się tym w
ogóle przejmuję?
- No cóż - westchnęła mama, z trudem podnosząc się na nogi. - Jeśli chcesz leżeć w łóżku przez
cały dzień, na pewno nie będę ci tego odmawiać. Przyznaję, że sama miałabym na coś takiego
ochotę. No, ale ja jestem ciężarną starszą panią, a nie piętnastolatką.
A potem wyszła. DZIĘKI BOGU. W głowie mi się nie mieści, że usiłowała rozmawiać ze mną o
seksie. I to o seksie z MICHAELEM. Czy ona nie wie, że my z Michaelem nie przeszliśmy jeszcze
poza pierwszą bazę? Nie przeszedł jeszcze nikt z moich znajomych, z jednym wyjątkiem,
oczywiście, Lany. A przynajmniej zakładam, że
Lana to zrobiła, sądząc po tym, co zostało wypisane o niej sprejem na ścianie sali gimnastycznej w
czasie wiosennych ferii. No i teraz jeszcze oprócz Lilly, oczywiście.
Boże. Moja najlepsza przyjaciółka doszła do drugiej bazy przede mną. A to JA podobno znalazłam
swoją bratnią duszę. Nie ONA.
Życie jest okropnie niesprawiedliwe.
Niedziela, 4 maja, 19.00, poddasze
To chyba musi być dzień Sprawdzianu Zdrowia Psychicznego Mii, bo wszyscy do mnie dzwonią i
pytają, jak się mam. Właśnie skończyłam rozmowę z tatą. Chciał wiedzieć, jak mi się udała
impreza. Chociaż to z jednej strony dobra rzecz (bo oznacza, że ani mama, ani pan G. nie
wspomnieli mu o tej całej sprawie z szafą, co wcale by go nie rozwścieczyło ani nic, skąd...), ale i
tak jest dość męczące, bo musiałam go okłamać. Chociaż okłamywanie taty jest łatwiejsze od
okłamywania mamy, bo tata nigdy nie był młodą dziewczyną, więc nie ma pojęcia, jakie
niestworzone rzeczy potrafią wygadywać dziewczyny - no i najwyraźniej nie wie też, że nozdrza
mi się rozszerzają, kiedy kłamię - ale i tak trochę mi to szarpie nerwy. W końcu ten człowiek
naprawdę przeszedł raka. Wydaje mi się, że to trochę podłe okłamywać kogoś, kto jest jak Lance
Armstrong. No, pomijając te wszystkie wygrane w Tour de France.
Ale nieważne. Powiedziałam mu, że impreza udała się świetnie, bla, bla, bla.
Dobrze, że nie był ze mną w tym samym pokoju. Zauważyłby, że nozdrza mi latały jak szalone.
Kiedy tylko skończyłam rozmowę z tatą, telefon znów zadzwonił i złapałam za słuchawkę, myśląc,
że kto wie, ach, może to dzwoni MÓJ CHŁOPAK. Można by przecież oczekiwać, że Michael do
mnie zadzwoni, choćby po to, żeby spytać, jak się mam. No, wiecie, czy nie jestem czasem
zrozpaczona z powoducałego balu maturalnego.
Ale najwyraźniej Michaela nie obchodzi aż tak bardzo moje zdrowie psychiczne, bo nie zadzwonił.
A osoba, która odezwałasię po drugiej stronie, kiedy gorliwie odebrałam telefon, była tak odległa
od Michaela, jak sobie tylko można wyobrazić. Była to, w samej rzeczy, Grandmere. Nasza
rozmowa wyglądała tak:
Grandmere: Amelio, mówi twoja babka. Chcę, żebyś zarezerwowała sobie wieczór we środę,
siódmego. Mój serdeczny przyjaciel sułtan Brunei zaprosił mnie na kolację w Le Cirque i chcę,
żebyś mi towarzyszyła. I nie chcę słyszeć żadnych nonsensów jakoby sułtan powinien
zrezygnować ze swojego rolls-rollsa bo przyczynia się do zniszczenia warstwy ozonowej.
Potrzebujesz nieco więcej kulturalnych rozrywek, i to moje ostatnie słowo. Jestem zmęczona
wysłuchiwaniem na temat Cudownych zwierząt na Lifetime kanale dla pracujących w domu matek,
czy jak tam się nazywa to coś, co wiecznie oglądasz w telewizji. Czas, żebyś poznała kilku
naprawdę interesujących ludzi, a nie tych, których oglądasz w telewizji, albo tak zwanych artystów,
których twoja matka sprowadza zawsze na wieczór dziewczyn z Bingo, czy jak to tam zwał.
Ja: Dobrze, Grandmere. Jak sobie życzysz, Grandmere.
Co, pytam się was uprzejmie, jest nie tak z tą odpowiedzią? Hę? Która część: „Dobrze, Grandmere.
Jak sobie życzysz, Grandmere" wzbudziłaby podejrzenia jakiejkolwiek NORMALNEJ babki?
Oczywiście, zapominam, że moja babka daleka jest od normalności. Bo natychmiast na mnie
naskoczyła.
Grandmere: Amelio, co się z tobą dzieje? Mów szybko, nie mam czasu. Idę na obiad z diukiem di
Bomarzo.
Ja: Nic się nie dzieje, Grandmere. Ja tylko... Jestem trochę przygnębiona, to wszystko. Z ostatniego
testu z algebry dostałam kiepski stopień i trochę mnie to dołuje...
Grandmere: Phi. O co NAPRAWDĘ chodzi, Mia? I streszczaj się.
Ja: Och, no DOBRZE. Chodzi o Michaela. Pamiętasz ten bal, o którym ci opowiadałam? No cóż,
on nie chce tam iść.
Grandmere: Wiedziałam. Nadal się kocha w tej dziewczynie od much domowych, tak? Ją zabiera,
tak? Och, nie przejmuj się. Mam tu gdzieś numer komórki księcia Williama. Zadzwonię do niego i
może tu przylecieć concorde'em, żeby cię zabrać na tę potańcówkę, jeśli masz ochotę. To pokaże
temu niewdzięcznemu...
Ja: Nie, Grandmere. Michael nie chce zabierać kogoś innego. On w ogóle nie chce iść na bal.
Mówi... mówi, że to głupota.
Grandmere: Och... na... litość... boską. Tylko nie to!
Ja: Tak, Grandmere. Niestety, obawiam się, że tak.
Grandmere: No cóż, nie przejmuj się. Twój dziadek był taki sam. Czy ty wiesz, że gdybym mu
pozwoliła o tym decydować, pobralibyśmy się w urzędzie stanu cywilnego, a potem poszli do
KAWIARNI na jakiś lunch? Ten człowiek po prostu nie miał żadnego wyczucia romantyzmu
sytuacji, a co dopiero mówić o publicznym zaznaczeniu własnej POZYCJI.
Ja: Tak. No cóż. Dlatego jestem dzisiaj trochę nie w sosie. Ale przepraszam cię bardzo, Grandmere,
muszę już siadać do lekcji. Mam też skończyć na rano artykuł do gazety...
Nie chciałam wspominać, że to artykuł o NIEJ. No cóż, mniej więcej. W każdym razie o zajściu w
Les Hautes Manger. Według „Sunday Timesa" kierownictwo restauracji nadal odmawia
zatrudnienia Jangbu z powrotem. Tak więc marsz Lilly na nic się nie przydał. No cóż, poza tym, że
najwyraźniej znalazła nowego chłopaka.
Grandmere: Tak, tak, wracaj do pracy. Musisz zadbać o stopnie, inaczej twój ojciec znów palnie mi
kazanie. Że niby kładę przesadny nacisk na kwestie rządzenia, pomijając trygonometrię czy to inne
coś, z czym miewasz kłopoty. I nie przejmuj się specjalnie sytuacją z TYM CHŁOPAKIEM.
Jeszcze pójdzie po rozum do głowy, tak jak i twój dziadek. Musisz tylko znaleźć odpowiednią
zachętę. Do widzenia.
Zachętę? O czym ona mówi? Jaką zachętę? Nie przychodziło mi do głowy nic, co mogłoby
przełamać to ewidentne i silnie zakorzenione uprzedzenie Michaela do balów maturalnych.
No, chyba że bal maturalny byłby połączeniem dyskoteki z konwentem SF na temat Gwiezdnych
Wojen, Star Treka i Władcy Pierścieni.
Niedziela, 4 maja, 21.00, poddasze
Wiem, czemu Michael wcale nie zadzwonił. Zamiast tego przysłał mi maila. Nie sprawdzałam
skrzynki, dopóki nie włączyłam komputera, żeby napisać artykuł dla „Atomu".
LinuxRulz: Mia, mam nadzieję, że nie miałaś zbyt dużo problemów z powodu wczorajszej szafy.
Ale pan G. to i tak spoko facet. Nie wydaje mi się, żeby po tym pierwszym wybuchu za bardzo się
przejmował. Tu, w domu, sytuacja jest napięta w związki z zerwaniem Lilly i Borysa. Próbuję się
do tego nie mieszać i usilnie Ci zalecam, ze względu za zdrowie psychiczne, żebyś zrobiła to samo.
To ich problem, NIE NASZ. Wiem, jaka jesteś, Mia, i naprawdę mówię serio, kiedy twierdzę, że
lepiej zrobisz, nie wtrącając się do tego. Nie warto.
Będę cały dzień w domu, gdybyś miała ochotę zadzwonić. Jeśli nie masz szlabanu na wyjścia ani
nic, to może poszlibyśmy razem na dimsum? Albo, jeśli chcesz, mogę potem zajrzeć i pomóc Ci z
pracą domową z algebry. Daj mi tylko znać.
Całuję,
Michael
Hm... Sądząc z TEGO, Michael chyba nie przejmuje się za bardzo sprawą balu maturalnego.
Zupełnie jakby NIE WIEDZIAŁ, że wydarł mi serce i poszarpał je na strzępy.
No cóż, biorąc pod uwagę, że właściwie nie powiedziałam mu, jak się konkretnie czuję, to może
tak właśnie jest. To znaczy, może on naprawdę nie wie.
Ale nieświadomość, jak mawia Grandmere, nie stanowi żadnej wymówki.
Sądząc z lekkiego tonu tego maila, pokusiłabym się też o stwierdzenie, że państwo doktorostwo
Moscovitz nie składają Michaelowi wizyt w pokoju, opowiadając mu o kontroli urodzin i
bogactwie ludzkich doświadczeń seksualnych. Och, skąd. Takie rzeczy na koniec zawsze stają się
problemem dziewczyny. Nawet jeśli twój chłopak, jak mój, jest gorącym orędownikiem
równouprawnienia.
No cóż, przynajmniej napisał. Czego nie da się powiedzieć o mojej tak zwanej najlepszej
przyjaciółce. Oczekiwałabym, że Lilly przynajmniej zadzwoni i przeprosi za to, że zrujnowała mi
imprezę (Choć tak naprawdę zrujnowała ją Tina, ze swoim głupim pomysłem gry w siedem minut
w niebie. Ale to Lilly zarżnęła imprezę duchowo, całując się z chłopakiem, który nie jest jej
chłopakiem, na oczach swojego chłopaka).
Ale nie usłyszałam od tej porzucającej Borysa niewdzięcznicy ani słóweczka. Chociaż jestem jak
najdalsza od rzucania kamieniem w kogokolwiek, kto spotyka się z jednym facetem, a woli
drugiego... Bo czy nie to samo robiłam w zeszłym semestrze? Ale fakt, ja NIE CAŁOWAŁAM się
z Michaelem, zanim nie rozstałam się formalnie z Kennym. Miałam przynajmniej TYLE
wewnętrznej integralności.
Oczywiście, nie mogę tak naprawdę obwiniać Lilly za to, że woli Jangbu od Borysa. Cóż, facet jest
seksowny. A Borys... nie.
Ale i tak to nie było ładne zagranie. Umieram z ciekawości, co też ona może mieć teraz na swoje
usprawiedliwienie.
Najwyraźniej nie ja jedna. Odkąd zalogowałam się do sieci, bombardują mnie wiadomości na ICQ
- od wszystkich poza samą winowajczynią.
Od Tiny:
Iluvromance: Mia, wszystko u Ciebie w porządku? TAK STRASZNIE się martwiłam, jak się
musiałaś poczuć, kiedy pan G. złapał Lilly i Borysa w szafie. Był BARDZO wściekły? Wiem, że
był wściekły, ale czy to był MORDERCZY gniew? Boże, mam nadzieję, że jeszcze żyjesz. To
znaczy, że on Cię nie zabił. To by było okropne, gdybyś w przyszłym tygodniu miała szlaban i nie
mogła iść na bal maturalny. Ale co on w ogóle powiedział? To znaczy Michael? Kiedy byliście we
dwoje w szafie?
Przy okazji, Lilly odzywała się do Ciebie? Wczoraj wieczorem zachowała się TAK DZIWNIE.
Ona i Jangbu! Tuż pod nosem biednego Borysa! Było mi go bardzo ŻAL. Prawie płakał,
zauważyłaś? I co się stało z jej bluzką? No wiesz, kiedy wyszła z szafy. Widziałaś to? Odezwij się,
T.
Od Shameeki:
Beyonce_to_ja: O mój Boże, Mia, ta impreza wczoraj była wystrzałowa!!!!!!!!! Gdybyśmy tylko z
Jeffem dorwali się do tej szafy na swoją kolejkę, może wreszcie zaznałabym trochę akcji w
okolicach moich Victoria's Secret, o ile wiesz, o czym mówię. Tylko żartuję. . . A przy okazji, co to
za numer z Lilly i Jangbu? Co TO miało znaczyć? Czy pan G. powie o wszystkim jej ojcu? Boże,
gdyby mój tata odkrył, że weszłam do szafy z facetem, który już skończył szkołę średnią, z miejsca
by mnie ZABIŁ. W gruncie rzeczy, zabiłby mnie, gdybym weszła do szafy z jakimkolwiek
facetem... Ale czy odezwała się do Ciebie? Napisz mi i przekaż pikantne szczegóły! !!!!!!!!!!!!!!!!
PS Gadałaś z Michaelem o balu maturalnym?
CO POWIEDZIAŁ????????????????????????????????????
*** - Shameeka - ***
Od Ling Su:
Painturgurl: Mia, Twoja mama jest taką WSPANIAŁĄ artystką, jej slajdy były NIESAMOWITE.
A przy okazji, co się działo, kiedy byłam u niej w sypialni? Shameeka mówiła, że pan G. złapał
Lilly i tego młodszego kelnera razem w szafie? Ale na pewno musiało jej chodzić o Lilly i Borysa?
Bo co by Lilly robiła w szafie z kimkolwiek poza Borysem? Czy oni ze sobą zerwali, czy co?
Ling Su
PS Jak sądzisz, czy Twoja mama pożyczyłaby mi swoje sobolowe pędzle? Tylko żeby spróbować?
Nigdy przedtem nie używałam naprawdę porządnych pędzli i chciałabym się przekonać, czy to robi
jakąś różnicę, zanim pójdę do Pearl Paint i wydam na nie roczną tygodniówkę.
PPS Czy Michael zaprosił Cię wreszcie na bal maturalny?????????
Ale to wszystko betka w porównaniu z wiadomością, jaką dostałam od Borysa:
JoshBell2 : Mia, zastanawiałem się, czy Lilly się dzisiaj z Tobą kontaktowała. Dzwoniłem do niej
do domu przez cały dzień, ale Michael mówi, że jej nie ma. Nie ma jej u Ciebie? Mam nadzieję, że
jest... Naprawdę obawiam się, że mogłem jej sprawić jakąś przykrość. Bo inaczej nie weszłaby
przecież do szafy z tym facetem wczoraj wieczorem. Czy wspominała Ci coś, no wiesz, że ma do
mnie jakiś żal? Może o to, że zatrzymałem się na hot doga w czasie marszu? Ale byłem naprawdę
głodny. Ona wie, że mam lekką hipoglikemię i muszę coś przegryzać co półtorej godziny.
Proszę, jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Nawet jeśli się okaże, że jest na mniewściekła. Po
prostu chcę mieć pewność, że nic jej się nie stało. Borys Pelkowski
Mogłabym Lilly za to po prostu zabić. Naprawdę mogłabym zabić. To gorsze niż wtedy, kiedy
uciekła z moim kuzynem Hankiem. Bo przynajmniej wtedy nie chodziło o żadną szafę.
Boże! To takie trudne, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest geniuszem, radykalną feministką i
socjalistką walczącą o prawa człowieka pracy.
To naprawdę trudne.
Poniedziałek, 5 maja, godzina wychowawcza
No cóż, już wiem, gdzie była Lilly przez cały wczorajszy dzień. Pan G. pokazał mi to rano przy
śniadaniu. Na pierwszej stronie „New York Timesa". Oto artykuł. Wycięłam go na pamiątkę dla
potomności. A także jako wzór dla mojego kolejnego artykułu do „Atomu", bo wiem, że Leslie
będzie chciała, żebym zajęła się i tą historią.
STRAJK MŁODSZYCH KELNERÓW
MANHATTAN - Pracownicy restauracji z całego miasta odrzucili swoje ścierki do naczyń, chcąc
okazać solidarność z Jangbu Panasa, kelnerem zwolnionym w ostatni czwartek wieczorem z pracy
w czterogwiazdkowej restauracji w centrum miasta, Les Hautes Manger, po incydencie z udziałem
księżnej wdowy z Genowii.
Świadkowie mówią, że Panasa (18 I.) przechodził przez salę restauracyjną, niosąc tacę pełną
zastawy stołowej, kiedy potknął się i niechcący oblał zupą księżnę wdowę. Pierre Jupe, kierownik
Les Hautes Manger, twierdzi, że Panasa już wcześniej tego samego wieczoru otrzymał ustne
ostrzeżenie, w związku z upuszczeniem innej tacy.
- Ten facet to niezdara, ot i wszystko - powiedział reporterom Jupe (42 I.). Jednak solidaryzujący
się z Panasa koledzy opowiadają zupełnie inną historię. Według nich kelner potknął się o psa
należącego do jednego z klientów restauracji. Zarządzenia Nowojorskiego Departamentu Zdrowia
jasno określają, że wyłącznie psy służbowe, na przykład psy przewodnicy niewidomych, mogą być
wpuszczane do instytucji, w których serwuje się jedzenie. Jeśli zostanie dowiedzione, że Les
Hautes Manger pozwalało swoim klientom wprowadzać psy, restauracja może zostać obciążona
grzywną albo wręcz zamknięta.
- Nie było żadnego psa - powiedział reporterom właściciel restauracji, Jean St. Luc. - To tylko
plotka. Nasi klienci nie przyprowadzają psów do restauracji. Są na to zbyt dobrze wychowani.
Jednak plotki na temat psa - czy też dużego szczura - nie milkną. Kilku świadków twierdzi, że na
własne oczy widziało dziwne bezwłose stworzenie, wielkości kota lub dużego szczura, które
biegało pod stolikami. Kilku klientów odniosło nawet wrażenie, że zwierzątko należy do księżnej
wdowy, która pojawiła się w restauracji dla uczczenia piętnastych urodzin swojej wnuczki,
księżniczki Mii Thermopolis Renaldo z Genowii, ulubienicy nowojorczyków.
Jakikolwiek był powód zwolnienia Panasy, młodsi kelnerzy z całego miasta postanowili
kontynuować protest i zapowiadają, że nie wrócą do pracy, dopóki Panasa nie zostanie
przywrócony na swoje dawne stanowisko. Właściciele restauracji obiecują dołożyć wszelkich
starań, aby ich goście zostali należycie obsłużeni mimo zmniejszonej liczby personelu. Nasuwa się
jednak pytanie, czy kelnerzy niebiorący udziału w strajku zechcą przejąć obowiązki nieobecnych
kolegów. Wielu z nich będzie zapewne narzekać na zwiększone obciążenie pracą. Już obecnie
niektórzy rozważają strajk solidarnościowy dla poparcia młodszych kelnerów, w większości
nielegalnych imigrantów zatrudnionych na czarno, z reguły za wynagrodzenie poniżej
minimalnego i bez prawa do świadczeń socjalnych.
Na razie wszystko jednak wskazuje na to, że restauracje będą pracować jak co dzień, choć
organizatorzy strajku mają nadzieję, że protest rozszerzy się i wszyscy nowojorczycy odczują jego
skutki.
- Młodsi kelnerzy od dawna są stałym obiektem żartów -mówi popierająca strajk Lilly Moscovitz,
15 I., która pomogła zorganizować spontaniczny marsz do Ratusza w niedzielę. - Czas, żeby
burmistrz i wszyscy inni w tym mieście obudzili się i poczuli zapach brudnej wody po myciu
naczyń: bez młodszych kelnerów to miasto pogrąży się w brudzie.
No nie, to się w głowie nie mieści. Wszystko kompletnie wymknęło się spod kontroli. I to przez
Rommla!!!! No cóż, i przez Lilly.
Naprawdę nie wierzyłam własnym oczom, kiedy Hans podjechał przed drzwi apartamentowca
Moscovitzów dziś rano, a tam obok Michaela stała Lilly uchachana jak norka. Niezupełnie
rozumiem, co oznacza to powiedzenie, ale babcia ze strony mamy używa go bez przerwy, więc
musi oznaczać coś paskudnego. I całkiem nieźle oddaje wygląd Lilly. Jakby była
STRAAAAAAAASZNIE z siebie zadowolona.
Popatrzyłam tylko na nią ostro i powiedziałam:
- Rozmawiałaś już z Borysem, Lilly?
Nie odezwałam się nawet do Michaela, bo nadal trochę się na niego wściekam o ten bal maturalny.
Ciężko mi się na niego wściekać, bo oczywiście było wcześnie rano i wyglądał naprawdę,
naprawdę dobrze - świeżutko ogolony, o gładkiej twarzy, zupełnie jakby jego szyja miała pachnieć
jeszcze ładniej niż zwykle. No i, oczywiście, jest najlepszym chłopakiem na ziemi, bo napisał dla
mnie piosenkę i dał mi ten naszyjnik ze śnieżynką, i tak dalej.
Ale nieważne. Nie mogę się na niego nie wściekać. Bo do czego to podobne, żeby facet nie chciał
pójść na swój własny bal maturalny! Mogłabym jeszcze zrozumieć, gdyby nie miał osoby
towarzyszącej czy coś, ale przecież Michael TOTALNIE ma z kim pójść. ZE MNĄ!!!!!!!!!!! I czy
on sobie nie zdaje sprawy, że nie zabierając mnie na swój bal maturalny, pozbawia mnie tego
jedynego wspomnienia ze szkoły średniej, do którego mogłabym wracać bez dreszczu
obrzydzenia? Wspomnienia, które mogłabym hołubić i nawet pokazywać moim wnukom zdjęcia?
Nie, oczywiście, Michael tego nie wie, bo mu nie powiedziałam. Ale jak miałabym mu
powiedzieć? Przecież powinien sam się domyślić. Jeśli jest moją prawdziwą bratnią duszą, to
powinien WIEDZIEĆ bez mojego mówienia. Praktycznie wszyscy w naszym kółku doskonale
wiedzą, że oglądałam Dziewczynę w różowej sukience siedem razy. Czy on uważa, że ja ją tyle
razy widziałam ze względu na moje upodobanie do aktora, który grał Duck Mana?
Ale wracając do Lilly: totalnie zlekceważyła moje pytanie o Borysa.
- Powinnaś była przyjść tam wczoraj, Mia - powiedziała. - Na marsz pod Ratusz. Było nas ponad
tysiąc osób. To dawało takie totalne poczucie siły. Miałam łzy w oczach, widząc, jak ludzie się
zmobilizowali, żeby walczyć o sprawę zwykłego człowieka pracy.
- Może powinnaś wiedzieć, że ktoś jeszcze miał łzy w oczach. A wiesz dlaczego?
- Spytałam uszczypliwie. - Dlatego, że całowałaś się w szafie z Jangbu. Twój chłopak miał od tego
łzy w oczach. Pamiętasz, Lilly, twój chłopak, BORYS?
Ale Lilly tylko wyjrzała przez okno na kwiaty, które jakimś magicznym sposobem zakwitły na
pasie rozdzielającym jezdnie na Park Avenue (w gruncie rzeczy nie ma w tym żadnej magii,
pracownicy służb miejskich Nowego Jorku sadzą je, już w pełni rozkwitłe, w środku ciemnej
nocy).
- Ach, spójrz - powiedziała beztroskim tonem. - Wiosna przyszła.
Przysięgam, czasami w ogóle nie rozumiem, czemu ja się z nią przyjaźnię.
Poniedziałek, 5 maja, biologia
„A więc...”
„A więc co?”
„A więc, zaprosił cię wczoraj wieczorem?”
„Nie słyszałaś?”
„Czego nie słyszałam?”
„Michael nie wierzy w bale maturalne. Uważa, że to idiotyzm.”
„NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”
„Owszem, tak. Och, Shameeko, co ja teraz zrobię? Prawie przez całe życie marzyłam o tym, żeby
iść na bal maturalny z Michaelem. No cóż, przynajmniej odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić. Chcę,
żeby wszyscy patrzyli, jak ze sobą tańczymy i raz na zawsze przekonali się, że należę do Michaela
Moscovitza. Chociaż wiem, że to seksistowskie i nikt nigdy nie powinien stawać się własnością
innego człowieka. Ale... ale ja tak strasznie chcę być własnością Michaela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”
Rozumiem. Więc co zamierzasz?
„A co ja MOGĘ? Nic.”
„Hm... Mogłabyś spróbować z nim o tym porozmawiać.”
„ZWARIOWAŁAŚ????? Michael powiedział, że jego zdaniem bal maturalny to IDIOTYZM.
Jeśli mu powiem, że moim sekretnym marzeniem jest pójść na bal maturalny z człowiekiem,
którego kocham, to co on sobie pomyśli? Halo? Pomyśli sobie, że JA jestem idiotką.”
„Michael nigdy by nie pomyślał, że jesteś idiotką, Mia. On Cię kocha. Chodzi mi o to, że gdyby
tylko wiedział, co naprawdę czujesz, na pewno poszedłby na ten cały bal maturalny.”
„Shameeka, przepraszam Cię, ale naprawdę wydaje mi się, że obejrzałaś o kilka odcinków
Siódmego nieba za dużo.”
„Nie moja wina. To jedyny serial, który tata pozwala mi oglądać.”
Poniedziałek, 5 maja, RZ
Nie wiem, jak długo zdołam to znosić. Atmosferę w tej sali dałoby się kroić nożem. Niemal
chciałabym, żeby pani Hill przyszła i zaczęła na nas wrzeszczeć albo coś. Cokolwiek,
COKOLWIEK, byle tylko przerwać tę okropną ciszę.
Tak, ciszę. Wiem, że to się wydaje dziwne, ale w sali RZ jest cicho, mimo że Borys Pelkowski
powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, co zazwyczaj robi z taką werwą, że musimy zamykać go w
szafie na materiały piśmienne, żeby nie trafiał nas szlag na ciągłe skrzypienie jego smyczka.
Ale nie. Smyczek ucichł... Boję się, że już na wieczność. A skrzypek cierpi ugodzony okrutnym
ciosem w samo serce zadanym przez niewierną dziewczynę... Którą, notabene, jest moja najlepsza
przyjaciółka Lilly.
Lilly siedzi tu obok mnie i udaje, że nie czuje fal cichej żałości płynących od jej chłopaka,
siedzącego z tyłu, w kącie Sali obok globusa, z głową ukrytą w ramionach. Musi udawać, bo
wszyscy inni je czują. To znaczy te fale żałości. Przynajmniej tak mi się wydaje. Co prawda
Michael pracuje na swoim keyboardzie jakby nigdy nic. Ale on ma na uszach słuchawki. Może
słuchawki chronią człowieka przed falami żałości.
Powinnam zażyczyć sobie takich słuchawek na urodziny.
Zastanawiam się, czy nie należałoby pójść do pokoju nauczycielskiego po panią Hill i nie
powiedzieć jej, że Borys zachorował. Bo naprawdę uważam, że on jakby zachorował. Na chorobę
serca i, być może, mózgu. Jak Lilly może być taka podła? To tak, jakby karała Borysa za zbrodnię,
której nie popełnił. Przez cały lunch Borys ciągle pytał ją, czy mogliby pójść porozmawiać w jakieś
ustronne miejsce, na przykład na klatkę schodową trzeciego piętra, ale Lilly cały czas tylko
powtarzała:
- Wybacz, Borys, ale nie ma o czym gadać. Między nami wszystko skończone. Będziesz po prostu
musiał przyjąć to do wiadomości i iść w swoją stronę.
- Ale dlaczego? - jęczał co chwila Borys. I to naprawdę głośno. Tak głośno, że cheerleaderki i
chłopcy z drużyny szkolnej siedzący obok przy stole dla osób popularnych, wciąż się na nas
oglądali i krzywili. Trochę to było żenujące. Ale też bardzo dramatyczne. - Co ja zrobiłem? -
powtarzał.
- Nic nie zrobiłeś - powiedziała Lilly obojętnie, jakby rzucała mu ochłap. - Po prostu już cię nie
kocham. Nasz związek w sposób naturalny dobiegł kresu i chociaż zawsze będę cenić sobie
wspomnienia i wszystko, co razem przeżyliśmy, czas, żebym poszła w swoją stronę. Pomogłam ci
osiągnąć samorealizację, Borys. Już mnie nie potrzebujesz. Muszę zająć się teraz inną zagubioną
duszą.
Nie wiem, co Lilly ma na myśli, mówiąc, że Borys osiągnął samorealizację. Przecież nawet nie
pozbył się jeszcze swojego aparaciku ortodontycznego. I nadal wtyka sweter w spodnie, chyba że
mu zwrócę uwagę. Prawdopodobnie jest najmniej zrealizowaną osobą, jaką znam. Z wyjątkiem
mnie samej, oczywiście.
Borys nie przyjął tego wszystkiego zbyt dobrze. Trudno się dziwić, prawda? Ale Borys powinien
wiedzieć, i to lepiej niż ktokolwiek inny, że kiedy Lilly raz się już na coś zdecyduje, sprawa jest
zamknięta. Lilly siedzi tu teraz koło mnie i pracuje nad przemówieniem, które Jangbu ma wygłosić
na konferencji. Tak, Lilly organizuje dziś wieczór w Chinatown Holiday Inn konferencję prasową.
Borys równie dobrze może spojrzeć w twarz faktom: ona już o nim zapomniała. Zastanawiam się,
co poczują państwo doktorostwo Moscovitz, kiedy Lilly przedstawi im Jangbu. Jestem prawie
przekonana, że mój tata nie pozwoliłby mi się spotykać z facetem, który już skończył szkołę
średnią. Pomijając Michaela, oczywiście. Ale on się nie liczy, bo znam go od bardzo dawna.
Och... Coś się dzieje. Borys podniósł głowę znad biurka. Patrzy na Lilly oczyma, które
przypominają mi czarne, płonące węgle... Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam czarnych,
płonących węgli, ponieważ kominki na węgiel są zakazane w obrębie Manhattanu przepisami
przeciwpożarowymi. Ale nieważne. Patrzy na nią takim samym skupionym spojrzeniem, z jakim
kiedyś wpatrywał się w zdjęcie swojego idola, światowej sławy skrzypka Joshui Bella. Otwiera
usta. Zaraz coś powie. DLACZEGO JESTEM JEDYNĄ OSOBĄ W TEJ KLASIE, KTÓRA
ZWRACA CHOCIAŻ CIEŃ UWAGI NA TO, CO SIĘ TU DZIEJE...
Poniedziałek, 5 maja, gabinet pielęgniarki
O mój Boże, ileż w tym było dramatyzmu! Ledwie mogę pisać. Poważnie. Nigdy nie widziałam
takiej ilości krwi.
Jestem jednak przekonana, że pisany jest mi jakiś rodzaj kariery w służbach medycznych, bo nie
zrobiło mi się słabo. Ani na moment. W gruncie rzeczy, gdyby nie Michael i ewentualnie Lars,
chyba byłabym jedyną osobą w tej sali, która nie straciła głowy. To ma niewątpliwie związek z
faktem, że będąc pisarką, mam naturalną skłonność do obserwowania wszelkich ludzkich reakcji i
widziałam, co się zapowiada, zanim ktokolwiek inny się zorientował... No, może poza Borysem.
Pielęgniarka powiedziała nawet, że gdyby nie moja szybka interwencja, Borys mógłby stracić o
wiele więcej krwi. Ha! Uznasz to chyba, Grandmere, za postępowanie godne księżniczki?
Uratowałam człowiekowi życie!
No cóż, okej, może nie ZYCIE, ale w końcu Borys mógł... no nie wiem, zemdleć czy coś. Nie
potrafię zrozumieć, co go doprowadziło do takiego szaleństwa. To znaczy, no cóż, chyba jednak
potrafię. Myślę, że cisza w sali RZ doprowadziła Borysa do chwilowej utraty poczytalności.
Poważnie.
Totalnie go rozumiem, bo mnie ta cisza też wykończała.
W każdym razie stało się tak, że siedzieliśmy tam sobie i każdy zajmował się własnymi sprawami -
poza mną, oczywiście, bo ja obserwowałam Borysa - kiedy nagle on zerwał się i zawołał:
- Lilly! Ja tego dłużej nie zniosę! Nie możesz mi tego zrobić! Musisz dać mi szansę, żebym mógł ci
udowodnić moje niezachwiane uczucie!
Jakoś tak to szło. Trochę trudno mi teraz sobie wszystko przypomnieć, zwłaszcza po tym, co
nastąpiło później.
Pamiętam jednak, co mu odpowiedziała Lilly. Nawet dość łagodnie. Można się było zorientować,
że trochę jej głupio po tym, jak się zachowała wobec Borysa na mojej imprezie. Odezwała się
miłym głosem:
- Borys, poważnie, strasznie mi przykro, zwłaszcza że to się stało tak niespodziewanie. Ale kiedy
w grę wchodzi miłość taka jak moja do Jangbu, nie ma sposobu, żeby to powstrzymać. Nie da się
powstrzymać kibiców bejsbolowych z Nowego Jorku, kiedy Jankesi wygrywają puchar. Nie da się
powstrzymać szału zakupów, kiedy w Century Twentyone jest wyprzedaż. Nie da się powstrzymać
fali powodziowej, kiedy zalewa tunel metra. Podobnie nie da się powstrzymać takiej miłości jak ta,
którą darzę Jangbu. Bardzo, bardzo mi przykro, ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Kocham
go.
Te słowa, chociaż wypowiedziane łagodnie - a nawet ja, będąca najsurowszym krytykiem Lilly
poza, ewentualnie, jej bratem, muszę przyznać, że zostały wypowiedziane łagodnie - były dla
Borysa potężnym ciosem. Cały zaczął się trząść. I zanim się zorientowałam, porwał ten wielki
globus - a to naprawdę wyczyn godny atlety, bo globus waży tonę. W gruncie rzeczy, stoi w sali
RZ właśnie dlatego, że nikt nie jest w stanie już nim zakręcić, więc administracja pewnie sobie
wymyśliła, no cóż, wywalcie to do klasy dla geniuszków, zamiast wyrzucać, oni wezmą wszystko.
Przecież to w końcu geniuszki.
No więc Borys stał tam - hipoglikemiczny i podatny na alergie astmatyk o niedorobionym
uzębieniu - trzymając ten wielki i ciężki globus nad głową, jakby był Atlasem, He-Manem albo
kimś takim.
- Lilly... - powiedział z wysiłkiem, zupełnie nieswoim głosem. Powinnam zaznaczyć, że do tego
czasu już wszyscy zdążyli zwrócić na niego uwagę, to znaczy Michael zdjął słuchawki i patrzył na
Borysa bardzo uważnie, i nawet ten cichy facecik, który ma siedzieć i pracować nad nowym klejem
superglue, który kleiłby przedmioty, ale nie ludzką skórę (żebyście już nie musieli borykać się z
problemem sklejonych palców po podklejeniu podeszwy buta), raz na odmianę zaczął się totalnie
orientować, że coś się wokół niego dzieje.
- Jeśli nie przyjmiesz mnie z powrotem - powiedział Borys, ciężko dysząc (ten globus musiał
ważyć ze dwadzieścia pięć kilo, a on go trzymał NAD GŁOWĄ) - spuszczę sobie ten globus na
głowę.
Wszyscy razem w tej samej chwili wstrzymali oddech. Chyba mogę uczciwie powiedzieć, że
nikomu nawet przez myśl nie przyszło, że Borys mógłby nie mówić poważnie. On absolutnie
zamierzał spuścić sobie ten globus na głowę. Kiedy widzę, jak to wygląda na piśmie, wydaje mi się
nieco śmieszne - no bo naprawdę, kto ROBI takie rzeczy? Grozi, że sobie zrzuci na głowę globus?
Ale to BYŁY zajęcia w sali rozwoju zainteresowań. A geniusze zawsze robią dziwaczne rzeczy, na
przykład upuszczają sobie globusy na głowę. Założę się, że na świecie jest pełno geniuszów, którzy
spuszczali sobie na głowę dziwniejsze rzeczy niż globusy. Na przykład deski, koty i inne takie.
Tylko po to, żeby się przekonać, co się stanie. Z czystej ciekawości poznawczej.
Ponieważ Borys jest geniuszem i Lilly też, zareagowała na jego groźbę tak, jak zrobiłby to każdy
inny geniusz. Normalna dziewczyna, taka jak ja, powiedziałaby z miejsca:
- Nie, Borys! Odłóż ten globus, Borys! Pogadajmy, Borys!
Ale Lilly, jako geniusz, obdarzona właściwą geniuszom ciekawością, co też się stanie, jeśli Borys
naprawdę spuści sobie globus na głowę (i może też chcąc się przekonać, czy faktycznie ma nad
nim taką władzę), powiedziała tylko tonem obrzydzenia:
- A proszę cię bardzo. Akurat się przejmę.
No i oto co się stało. Widać było, że Borys się jeszcze zastanawia - jakby wreszcie dotarło do jego
oszalałego z miłości mózgu, że zrzucanie sobie na głowę dwudziestopięciokilogramowego globusa
nie jest może najlepszym wyjściem z sytuacji.
Ale dokładnie w chwili, w której zamierzał już odstawić globus na bok, ten mu się wyślizgnął - być
może przypadkiem. A może i celowo, co doktor Moscovitz mógłby określić jako
samosprawdzającą się przepowiednię, jak wtedy, kiedy człowiek mówi: „Och, ja nie chcę, żeby TO
się stało" i potem, właśnie dlatego, że o tym mówił i że tyle o tym myślał, przypadkiem, ale na
własne życzenie to robi. - Więc Borys spuścił sobie globus na głowę.
Globus wydał nieprzyjemny głuchy dźwięk, uderzając w czaszkę Borysa - taki sam odgłos, jaki
wydał bakłażan, uderzając o chodnik. Wiem, bo sama wyrzuciłam kiedyś bakłażana z okna sypialni
Lilly na szesnastym piętrze - zanim wreszcie odbił się od głowy Borysa i trzasnął w podłogę.
A wtedy Borys złapał się rękoma za głowę i zaczął się zataczać, denerwując faceta od kleju, który
wyraźnie obawiał się, że Borys się na niego przewróci i pomiesza mu notatki.
Dość ciekawie było obserwować reakcje pozostałych. Lilly podniosła obie dłonie do policzków i
po prostu stała tam, blada jak... No cóż, jak śmierć. Michael zaklął i rzucił się w stronę Borysa.
Lars wybiegł z sali, wołając: „Pani Hill! Pani Hill!"
A ja - niezupełnie wiedząc, co robię - wstałam, zerwałam z siebie szkolny sweter, podbiegłam do
Borysa i krzyknęłam:
- Siadaj!
Bo on biegał w kółko jak kurczak, któremu odrąbano głowę. Nigdy nie widziałam kurczaka,
któremu właśnie odrąbano głowę - mam zresztą nadzieję, że nigdy w życiu takiego widoku nie
zobaczę.
Ale rozumiecie, o co mi chodzi.
Borys, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zrobił, co mu kazałam. Opadł na najbliższe krzesło,
trzęsąc się jak Rommel w czasie burzy. Wtedy powiedziałam tym samym rozkazującym tonem,
który zdawał się wcale nie należeć do mnie:
- Opuść ręce!
I Borys opuścił ręce.
Wtedy przycisnęłam zwinięty w kłąb sweter do małej dziurki w głowie Borysa, żeby powstrzymać
krwawienie, zupełnie tak samo jak weterynarz, którego widziałam w Pogotowiu dla zwierząt, kiedy
posterunkowa Annemarie Lucas wniosła postrzelonego pitbulla.
A potem rozpętało się - wybaczcie określenie, ale tak właśnie było - istne piekło.
• Lilly zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym łkaniem jak dziecko, po raz pierwszy od czasu, kiedy
byłyśmy w drugiej klasie podstawówki, a ja, poniekąd niechcący, wcisnęłam jej do gardła
szpatułkę przy zamrażaniu lodów, które miałyśmy rozdać potem w klasie, bo zjadała całą polewę i
bałam się, że nie zostanie tyle, żeby pokryć wszystkie rożki.
• Facet od kleju wybiegł z sali.
• Pani Hill wbiegła DO sali, a za nią Lars i chyba połowa grona pedagogicznego, bo najwyraźniej
siedzieli wszyscy w pokoju nauczycielskim i nic nie robili, jak to się często zdarza nauczycielom w
Liceum imienia Alberta Einsteina.
• Michael pochylił się nad Borysem, i mówił coś do niego cichym i uspokajającym tonem. Pewnie
nauczył się od rodziców, którzy często zrywają się do telefonu w środku nocy. Na przykład kiedy
jakiś pacjent przestaje brać leki i odgraża się, że zacznie jeździć samochodem po Merrick Parkway
w stroju clowna.
Więc Michael mówił: „Wszystko w porządku, Borys. Nic ci nie będzie, Borys. Tylko oddychaj
głęboko. Dobrze. A teraz jeszcze raz. Równe, głębokie wdechy. Dobrze. Nic ci nie będzie.
Wszystko będzie dobrze".
A ja tylko stałam tam, przyciskając sweter do głowy Borysa, a globus, który najwyraźniej
odblokował się przy upadku -a może od naoliwienia krwią Borysa - leniwie toczył się po podłodze,
a wreszcie zatrzymał, mając na samym wierzchu
Ekwador.
Jedna z nauczycielek wyszła i pobiegła po pielęgniarkę, która kazała mi lekko odsunąć sweter,
żeby obejrzeć ranę Borysa. A wtedy szybko kazała mi znów przycisnąć sweter. Potem powiedziała
do Borysa BARDZO spokojnym głosem, zupełnie jak Michael:
- Chodź, młody człowieku. Idziemy do mojego gabinetu.
Tylko że Borys nie mógł iść o własnych siłach, bo kiedy spróbował wstać, nogi się pod nim ugięły,
może z powodu hipoglikemii. Tak więc Lars i Michael na wpół zanieśli Borysa do gabinetu
pielęgniarki, podczas gdy ja po prostu nadal przyciskałam swój sweter do jego głowy, bo, no cóż,
nikt nie kazał mi przestać.
Kiedy mijaliśmy Lilly, popatrzyłam uważnie na jej twarz, a naprawdę zbladła jak kreda - miała
kolor nowojorskiego śniegu, taki rodzaj bladej szarości pomieszanej z żółcią. Wyglądała też, jakby
trochę bolał ją żołądek. Co zresztą słusznie jej się należało.
Więc teraz Michael, Lars i ja siedzimy tutaj, a pielęgniarka spisuje raport z wypadku. Zadzwoniła
do mamy Borysa, która ma po niego przyjechać i zabrać go do rodzinnego lekarza. Chociaż rana
spowodowana globusem nie jest zbyt głęboka, zdaniem pielęgniarki będzie potrzebował kilku
szwów, a poza tym przyda mu się zastrzyk przeciwtężcowy.
Pielęgniarka bardzo dobrze wyrażała się o mojej szybkiej reakcji. Powiedziała:
- Jesteś księżniczką, tak?
A ja skromnie odparłam, że owszem.
Nic na to nie poradzę, ale jestem z siebie dumna.
To dziwne, bo chociaż w filmach nie lubię widoku krwi, w prawdziwym życiu nie brzydziłam się
ani trochę. Raz na biologii musiałam siedzieć z głową między kolanami, kiedy pokazywali film o
akupunkturze. Ale widok krwi płynącej strumieniem z czaszki Borysa w prawdziwym życiu nie
zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.
Może będę miała opóźnioną reakcję. No wiecie, jak zespół stresu pourazowego.
Chociaż, mówiąc szczerze, jeśli nie dorobiłam się zespołu stresu pourazowego, kiedy się okazało,
że jestem księżniczką, to bardzo wątpię, żebym miała ucierpieć teraz, kiedy widziałam, jak chłopak
mojej najlepszej przyjaciółki spuszcza sobie globus na głowę.
Oho. Idzie dyrektor Gupta.
Poniedziałek, 5 maja, francuski
„M, to prawda z Borysem ? Naprawdę usiłował się zabić na piątej lekcji, dźgając się w pierś
ekierką? Tina.”
„Oczywiście, że nie. Usiłował się zabić, spuszczając sobie na głowę globus.”
„O DOBRY BOŻE!!!!!!!!!!!! Nic mu nie będzie?”
„Nic, dzięki szybkiej reakcji Michaela i mojej. Ale pewnie przez kilka dni będzie go bardzo bolała
głowa. Najgorsza była rozmowa z dyrektor Guptą. Bo oczywiście chciała wiedzieć, dlaczego on to
zrobił. A ja nie chciałam narobić Lilly kłopotów. Nie mówię, że to była wina Lilly... Chociaż, no
cóż, może w pewien sposób jest...”
„Oczywiście, że tak!!!!!Nie wydaje Ci sie, że mogła to wszystko załatwić trochę delikatniej? Mój
Boże, przecież ona niemal całowała się z Jangbu z języczkiem na oczach Borysa! No i co
powiedziałaś dyrektor Głuptak?”
„Och, wiesz, to co zwykle. Że Borys załamał się pod wpływem presji, jaką wywierają na uczniów
LiAE nauczyciele i że dyrekcja powinna odwołać egzaminy na koniec roku jak w drugiej części
Harry'ego Pottera. Tylko że ona się wcale nie przejęła, bo przecież nikt nie zginął, nie ganiał nas
żaden gigantyczny wąż ani nic takiego.”
„Wiesz, Mia, to najbardziej romantyczne zdarzenie, o jakim w życiu słyszałam. Nawet nie
śmiałabym marzyć, ale... ACH! Gdyby MNIE ktoś tak namiętnie kochał! I gdyby - pragnąc
odzyskać moje serce - spuścił sobie globus na głowę! Czyż to nie wzruszający dowód uczucia ?”
„Tak! Moim zdaniem Lilly właśnie kompletnie zmienia zdanie na temat całej afery z Jangbu.
Przynajmniej tak mi się wydaje. W gruncie rzeczy nie widziałam jej od czasu, kiedy to się stało.”
„Mój Boże, kto by pomyślał, że przez cały ten czas w chudej piersi Borysa biło serce namiętnego
kochanka ? On jest jak Heathcliff!”
„Ha! Ciekawe czy jego duch będzie nawiedzał Wschodnią Siedemdziesiątą Piątą ulicę, tak jak duch
Heathcliffa nawiedzał wrzosowisko. No wiesz, po śmierci Cathy.”
„Ja chyba zawsze uważałam, że Borys jest naprawdę słodki. To znaczy, ja wiem, jak Cię wkurzają
ludzie o nieprzyjemnym oddechu, ale musisz przyznać, że ma wyjątkowo piękne dłonie.”
„DŁONIE? A kogo obchodzą DŁONIE??????”
„Hm, no, są chyba ważne. Halo? Przecież to nimi facet Cię DOTYKA.”
„Tina, jesteś zboczona. Poważnie zboczona.”
No cóż, przyganiał kocioł garnkowi, biorąc pod uwagę te opowieści o szyi Michaela. Ale
nieważne. Nigdy się do tego nikomu nie PRZYZNAŁAM.
Poniedziałek, 5 maja, w limuzynie w drodze na lekcję etykiety
Jestem w szkole totalną gwiazdą. Jakby mi nie wystarczyło, że jestem księżniczką, teraz po całym
Liceum imienia Alberta Einsteina opowiada się, że razem z Michaelem uratowaliśmy Borysowi
życie. Boże mój, jesteśmy jak doktor Kovac i siostra Abby!!!!!!!!!!!! A Michael nawet
WYGLĄDA trochę jak doktor Kovae. No wiecie, ciemne włosy, wspaniała klatka piersiowa i tak
dalej.
Nawet nie wiem, po co mama zawraca sobie głowę położną. Powinna pozwolić mi odebrać
dziecko. Mogłabym to zrobić totalnie bez problemu. Potrzebowałabym tylko nożyczek i kawałka
sznurka. Wielkie mi co.Boże. Mam zamiar przemyśleć sobie tę całą karierę pisarską. Możliwe, że
moje talenty leżą w zupełnie innej dziedzinie.
Poniedziałek, 5 maja, hol hotelu Plaża
Lars właśnie mi powiedział, że chcąc się dostać do szkoły medycznej, trzeba mieć naprawdę dobre
stopnie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Te przedmioty ścisłe jeszcze rozumiem, ale
MATEMATYKA????? PO CO?????? Czy amerykański system edukacji znów spiskuje przeciwko
mnie, żebym nie mogła zaspokoić swoich zawodowych aspiracji?
Poniedziałek, 5 maja, w drodze do domu z hotelu Plaża
Grandmere, jak zwykle, zepsuła mi humor. Nadal napawałam się dumą z medycznego cudu,
jakiego dokonałam wcześniej w szkole - no cóż, to BYŁ cud; cud, że nie zemdlałam na widok krwi
- tymczasem Grandmere odezwała się do mnie:
- No więc na kiedy mam cię umówić na przymiarkę do Chanel? Bo zatrzymałam tam dla ciebie
sukienkę, która wydała mi się idealna na ten twój mały bal maturalny, na który tak się szykujesz,
ale jeśli chcesz ją mieć na czas, powinnaś pójść na przymiarkę jutro albo pojutrze.
Więc wtedy musiałam jej wyjaśnić, że Michael i ja nadal nie wybieramy się na bal.
Nie zareagowała na tę wiadomość jak normalna babcia, oczywiście. Normalna babcia rozpłynęłaby
się ze współczucia, poklepała mnie po ręce i dała kilka upieczonych w domu ciasteczek albo
dolara, albo coś.
Ale nie moja babka. Och, skąd. MOJA babka powiedziała tylko:
- No cóż, najwidoczniej nie postąpiłaś tak, jak ci zaleciłam. Jezu! Słyszałaś kiedyś o obwinianiu
ofiary, Grandmere?!
- Ale osochozi? - wypaliłam.
Na co Grandmere powiedziała oczywiście:
- O co mi chodzi? To właśnie powiedziałaś? No to wyrażaj się poprawnie.
- O... co... ci... chodzi... Grandmere? - powtórzyłam grzeczniej, chociaż w środku, oczywiście,
wcale nie miałam ochoty być grzeczna.
- Chodzi mi o to, że nie postąpiłaś tak, jak ci radziłam. Mówiłam ci, że jeśli znajdziesz właściwy
bodziec, twój Michael w podskokach zaprowadzi cię na bal. Ale najwyraźniej ty wolisz nic nie
robić i dąsać się, zamiast podjąć konieczne działania.
Obraziłam się na nią.
- Wybacz, Grandmere - powiedziałam - ale zrobiłam wszystko co w ludzkiej mocy, żeby
przekonać Michaela.
Poza, oczywiście, wyjaśnieniem mu wprost, DLACZEGO takie to dla mnie ważne, żeby na ten bal
pójść. Bo nie jestem pewna, czy gdybym nawet powiedziała Michaelowi, że to dla mnie takie
ważne, on zgodziłby się pójść. A jak bym się WTEDY poczuła? No wiecie, gdybym obnażyła
duszę przed człowiekiem, którego kocham, a potem by się okazało, że jego niechęć do
idiotycznego balu maturalnego jest silniejsza niż jego pragnienie spełniania moich marzeń?
- Wręcz przeciwnie, nie zrobiłaś niczego - powiedziała Grandmere. Zgasiła papierosa,
wypuszczając kłęby szarego dymu z nozdrzy (to jest totalnie szokujące, że cała przyszłość
genowiańskiego tronu spoczywa na moich szczupłych barkach, a mimo to moja własna babka
zupełnie się nie przejmuje wpływem biernego palenia na moje płuca), i ciągnęła: - Wyjaśniałam ci
to już przedtem, Amelio. W sytuacjach, w których dwie skonfliktowane strony usiłują bez
powodzenia osiągnąć kompromis, należy wycofać się na moment i zadać sobie pytanie, na czym
zależy przeciwnikowi.
Patrzyłam na nią, mrugając od tego dymu.
- Mam się domyślić, czego chce Michael?
- Właśnie. Wzruszyłam ramionami.
- Nic prostszego. On nie chce iść na bal. Bo to idiotyzm.
- Nie. To jest to, czego Michael NIE CHCE. A czego on CHCE?
Nad tym musiałam się chwilę pogłowić.
- Hm...-powiedziałam, patrząc na Rommla, który widział, że Grandmere zajęła się czymś innym i
zaczął ukradkiem zlizywać sobie futerko z jednej z łapek. - Chyba... Michael chce grać ze swoim
zespołem?
- Bień - powiedziała Grandmere, co znaczy „dobrze" po francusku. - Ale czego POZA TYM
mógłby chcieć?
- Hm... - zastanowiłam się. - Nie wiem.
Nadal myślałam nad tym jego zespołem. Zorganizowanie balu maturalnego dla ostatniej klasy
należy do uczniów klas młodszych, chociaż sami nie biorą w nim udziału, chyba że jako osoba
towarzysząca komuś z maturzystów. Usiłowałam sobie przypomnieć, co komitet organizacyjny
balu napisał w „Atomie", na temat oprawy muzycznej balu. Chyba wynajęli jakiegoś didżeja, czy
coś.
- Oczywiście, że wiesz, czego chce Michael - powiedziała ostro Grandmere. - Michael chce TEGO
SAMEGO, co każdy mężczyzna.
- Chodzi ci o to... - zaskoczyła mnie prędkość, z jaką działa mózg Grandmere. - Chodzi ci o to, że
powinnam poprosić komitet organizacyjny, żeby pozwolili zespołowi Michaela grać na balu?
Z jakiegoś powodu Grandmere się zakrztusiła.
- C-co? - powiedziała, praktycznie wykasłując z siebie pół płuca.
Oparłam się o siedzenie krzesła, bo zatkało mnie i nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy mi to
przedtem nie przyszło do głowy, ale rozwiązanie problemu podsunięte przez Grandmere było
wprost idealne. Nic by Michaela nie ucieszyło bardziej niż prawdziwy, poważny występ Skinner
Box. A ja bym mogła pójść na bal... I to nie tylko z facetem moich marzeń, ale i z
PRAWDZIWYM CZŁONKIEM KAPELI. Czy jest na świecie coś bardziej luzackiego niż iść na
bal maturalny z kimś, kto gra w kapeli na tym balu? Hm, nie. Nie, nie ma czegoś takiego.
- Grandmere - westchnęłam. - Jesteś genialna. Grandmere chrupała resztki lodu ze swojego
sidecara.
- Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz, Amelio - stwierdziła.
Ale ja wiedziałam, że chociaż raz w życiu Grandmere po prostu była skromna. Wtedy
przypomniałam sobie, że miałam się na nią gniewać, za tę sprawę z Jangbu. Więc odezwałam się:
- Ale, Grandmere, pomówmy poważnie przez chwilę. Ta afera z młodszymi kelnerami... Ten
strajk. Musisz coś zrobić. To wszystko twoja wina, wiesz.
Grandmere przyjrzała mi się przez niebieski dym z kolejnego papierosa, którego przed sekundą
zapaliła.
- Ależ z ciebie niewdzięczna mała jędza - syknęła. - Rozwiązuję wszystkie twoje problemy, a ty
tak mi okazujesz uznanie?
- Mówię serio, Grandmere - powiedziałam. - Musisz zadzwonić do Les Hautes Manger i
powiedzieć im o Rommlu. Powiedz im, że to twoja wina, że Jangbu się potknął i że muszą go
przywrócić do pracy. W przeciwnym razie nie będzie sprawiedliwości. Ten biedny chłopak stracił
pracę!
- Znajdzie inną - powiedziała Grandmere lekko.
- Nie bez referencji - zauważyłam.
- Więc może wrócić do swojego ojczystego kraju - stwierdziła Grandmere. -
Jestem pewna, że rodzice za nim tęsknią.
- Grandmere, on jest z TYBETU, kraju, który od dziesięcioleci znajduje się pod chińską okupacją-
On tam nie może wrócić. Tam nie ma wolnych posad. Będzie głodował.
- Nie mam ochoty dłużej na ten temat dyskutować - oświadczyła Grandmere wyniośle. - Wymień
mi dziesięć potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu ślubnym książąt Genowii.
- Grandmere!
- Wymieniaj!
No więc musiałam wymienić te dziesięć różnych potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu
ślubnym książąt Genowii: oliwki, antipasto, danie z makaronem, rybę, danie mięsne, sałatę,
pieczywo, sery, owoce i deser (zapamiętać sobie: kiedy będziemy się z Michaelem pobierali, mamy
to zrobić poza Genowią, chyba że pałac przygotuje ściśle wegetariański posiłek).
Nie wiem, jak ktoś, kto w takim stopniu jak Grandmere związał się ze złą stroną mocy, może
jednocześnie wpadać na świetne pomysły typu występ kapeli Michaela na balu maturalnym.
Ale przypuszczam, że nawet Darth Vader miewał jaśniejsze momenty. Nie przypominam sobie w
tej chwili żadnych, ale jestem pewna, że jakieś musiał mieć.
Poniedziałek, 5 maja, 21.00,
poddasze
Złe wiadomości... Cały wieczór przeglądałam stare numery „Atomu" i usiłowałam się zorientować,
kto jest przewodniczącym komitetu organizacyjnego balu maturalnego, żebym mogła do tej osoby
wysłać maila z sugestią, że zespół Skinner Box stworzyłby znakomitą oprawę muzyczną, o wiele
lepszą niż ten didżej, którego już wynajęli. Możecie sobie zatem wyobrazić moje zdumienie i
rozczarowanie, kiedy wreszcie znalazłam tę informację i zobaczyłam okropną odpowiedź czarno na
białym przed samym nosem:
Lana Weinberger.
LANA WEINBERGER jest przewodniczącą tegorocznego komitetu organizacyjnego balu
maturalnego.
No cóż, przepadło. NIJAK nie uda mi się teraz pójść na ten bal. Lana prędzej zrezygnuje ze swojej
najnowszej diety, niż wynajmie zespół mojego chłopaka. Powiedzmy wprost, Lana mnie
nienawidzi do szpiku kości. Zawsze tak było.
I nie będę nikomu wmawiać, że to uczucie nie jest odwzajemnione...Co ja mam TERAZ zrobić?
NIE MOGĘ nie iść na ten bal. Po prostu NIE MOGĘ!!!!!!!!
Ale chyba nie jestem osobą, która ma największe problemy na świecie. Są ludzie w gorszej
sytuacji. Na przykład Borys. Przed chwilą dostałam od niego maila:
JoshBell2 : Mia, chciałem Ci tylko podziękować za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłaś. Nie wiem,
dlaczego zachowałem się tak głupio. Chyba po prostu uczucia wzięły górę. Tak strasznie ja
kocham! Ale teraz jasno rozumiem, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni, wbrew temu, w co
wierzyłem tak długo (i niesłusznie, jak wreszcie się przekonałem). Nie, Lilly jest jak dziki mustang,
urodziła się do wolności. Widzę teraz, że żaden mężczyzna - a już zwłaszcza nie taki jak ja -
niemoże wyobrażać sobie, że ją kiedykolwiek okiełzna. Ceń sobie to, co Cię łączy z Michaelem,
Mia. To rzadka i piękna rzecz, kochać i być kochanym.
Borys Pelkowski
PS Mama mówi, że odda Twój sweter do pralni chemicznej, żebym mógł Ci go zwrócić pod koniec
tygodnia. W Star Cleaners twierdzą, że usuną plamy krwi, nie zostawiając trwałych śladów.
B.P.
Biedny Borys! Wyobraźcie sobie, on uważa Lilly za dzikiego mustanga. Dzika pieczarka, to już
prędzej. Ale MUSTANG? Nie sądzę.
Stwierdziłam, że lepiej zobaczę, co u niej, bo kiedy ją widziałam po raz ostatni, Lilly wyglądała
trochę tak, jakby jej pieczarkowe blaszki pod kapeluszem pozieleniały. Wysłałam jej totalnie
bezstronnego, zupełnie przyjaznego maila, pytając, jak się czuje psychicznie po dzisiejszych
trudnych przejściach.
Możecie sobie wyobrazić moje oburzenie, kiedy w nagrodę za swój gest dobrej woli dostałam
poniższą odpowiedź:
WomynRule: Cześć K.G. ! (K.G. to przezwisko, które Lilly zdecydowała się nadać mi kilku,
tygodni temu. To skrót od Księżniczki Genowii. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby go nie używała, ale
ona się upiera, prawdopodobnie dlatego, że popełniłam ten błąd i dałam jej poznać, że mi nie
odpowiada).
Co jest, laska? Brakowało Cię na dzisiejszej konferencji prasowej SUPZPJP. Wygląda na to, że uda
się nam przekonać związki zawodowe hotelarzy do naszej sprawy. Jeśli zdołamy doprowadzić do
strajku hoteli, rzucimy to miasto na kolana! Nareszcie ludzie zrozumieją, że z szarym człowiekiem
ciężko pracującym w usługach się nie zadziera! Każdy człowiek powinien otrzymywać godziwe
wynagrodzenie za pracę!
Czy ten numer z Borysem dziś po południu nie był niesamowity? Muszę przyznać, trochę się
wystraszyłam. Nie miałam pojęcia, że z niego taki psychol. No, ale z drugiej strony, przecież JEST
muzykiem. Powinnam była to przewidzieć. Bardzo ładnie poradziliście sobie z Michaelem z tą
sytuacją. Zupełnie jak doktor McCoy i siostra Chappel. Chociaż pewnie wolałabyś, żebym
powiedziała, że przypominaliście doktora Kovaća i siostrę Abby. Co się nawet w sumie zgadza.
No cóż, muszę spadać. Mama chce, żebym wyjęła rzeczy ze zmywarki.
Lii
PS Jangbu po dzisiejszej konferencji prasowej był przesłodki: kupił mi jedwabną różę w budce na
Canal Street. Totalnie romantyczne. Borys nigdy nie robił takich rzeczy.
L.
Muszę przyznać, szlag mnie trafił. Szlag mnie trafił, że Lilly tak lekceważy ból Borysa. Szlag mnie
trafił na to jej „Co jest, laska?" I DOPRAWDY zaszokowana byłam jej aluzją do tego, że wszyscy
muzycy to psychole. No bo, halo? Jej własny brat Michael, MÓJ CHŁOPAK, jest muzykiem! I
owszem, miewamy swoje problemy, ale z całą pewnością nie dlatego, że jest psycholem. W
gruncie rzeczy, jeśli już, moje problemy z Michaelem biorą się stąd, że jako Koziorożec ZBYT
mocno stoi nogami na ziemi, tymczasem ja, jako rozbrykany Byk, chciałabym wprowadzić nieco
więcej rozrywki do naszego związku.
Odpisałam jej z miejsca. Przyznam, że z gniewu dłonie mi się trzęsły, kiedy stukałam w klawisze.
GrLouie: Lilly, nie wiem, czy Cię to zainteresuje, ale Borysowi trzeba było założyć dwa szwy
ORAZ dać zastrzyk przeciwtężcowy. Co więcej, możliwe, że ma wstrząs mózgu. Może zdołałabyś
się oderwać od swojej niezmordowanej pracy na rzecz Jangbu, faceta, którego POZNAŁAŚ
ZALEDWIE TRZY DNI TEMU, i wykrzesałabyś nieco współczucia dla Twojego eks, z którym
spotykałaś się przez CAŁE OSIEM MIESIĘCY?
Mia
Lilly odpowiedziała mi natychmiast:
WomynRule: Wybacz mi, K.G., ale nie mogę powiedzieć, żeby mi szczególnie odpowiadał Twój
pełen wyższości ton. Bądź tak dobra i nie odgrywaj przede mną Waszej Wysokości. Nawet jeśli nie
podoba Ci się Jangbu ani praca, którą wykonuję, żeby pomóc jemu i jemu podobnym, to jeszcze
nie znaczy, że możesz mnie czynić zakładniczką mojego dawnego związku. Przykro mi, ale
infantylne przedstawienia Borysa, tego narcyza karmiącego się złudzeniami, nie robi na mnie
wrażenia. Czy ja go zmuszałam, żeby podnosił ten globus i spuszczał go sobie na głowę? Sam tego
chciał.
Sądziłam, że Ty, tak wierny widz Lifetime kanału filmowego dla kobiet, rozpoznasz manipulacyjne
zachowanie Borysa jako klasyczny szantaż moralny.
Ale z drugiej strony, gdybyś przestała oglądać tyle filmów i zaczęła na odmianę żyć zwyczajnym
życiem, może sama byś to zrozumiała. Może też pisałabyś wtedy dla szkolnej gazety coś nieco
bardziej ambitnego niż jadłospis stołówki.
Bezwzględny atak na Borysa mogłam jeszcze zignorować. Skoro wyraziła się tak ostro, to znaczy,
że czuje się wobec niego winna. Ale jej atak na moje pisarstwo nie mógł pozostać bez odpowiedzi.
Natychmiast odpaliłam:
GrLouie: Tak, no cóż, może i oglądam mnóstwo filmów, ale przynajmniej nie chodzę z twarzą
przyklejoną do soczewki kamery jak Ty. Wolę OGLĄDAĆ filmy, niż kreować wokół siebie
DRAMATYCZNE SYTUACJE nadające się do sfilmowania. Co więcej, przyjmij do wiadomości,
że Leslie Cho zaledwie wczoraj poprosiła mnie o napisanie poważnego artykułu na czołówkę
gazety.
Na co dostałam odpowiedź:
WomynRule: Jasne, masz opisać historię, która dzięki MNIE ujrzała światło dzienne. Jesteś takim
słabeuszem... Wracaj do kwękania, że całe lato spędzisz w pałacu w Genowii i że mój brat nie chce
iść z Tobą na bal maturalny, a rozwiązywanie PRAWDZIWYCH problemów zostaw ludziom
takim jak ja, którzy są do tego lepiej intelektualnie przygotowani. No cóż, to była kropla, która
przepełniła czarę. Lilly Moscovitz nie jest już moją najlepszą przyjaciółką. Przyjęłam już wszelką
obrazę, jaką mogłam znieść.
Zastanawiam się, czy do niej nie napisać i nie powiedzieć jej o tym. Ale z drugiej strony to by
chyba było za bardzo dziecinne i nie dość INTELEKTUALNE.
Może po prostu zapytam Tinę, czy nie zechce być od teraz moją najlepszą przyjaciółką.
Ale nie, to też by było zbyt dziecinne. Przecież nie jesteśmy już w trzeciej klasie podstawówki.
Jesteśmy prawie dorosłymi kobietami, jak powiedziała moja mama. Dorosłe kobiety nie umawiają
się, że od teraz będą najlepszymi przyjaciółkami i nie obwieszczają tego wszem wobec. One to po
prostu jakoś... wiedzą. Nie mówiąc o tym ani słowa. Nie wiem, jak to robią, ale im się udaje. Może
to kwestia estrogenu czy coś.
O mój Boże, tak strasznie rozbolała mnie głowa.
Poniedziałek, 5 maja, 23.00
Omal się nie rozpłakałam, kiedy ostatni raz przed położeniem się sprawdziłam pocztę. To dlatego,
że znalazłam tam TO:
LinuxRulz: Mia, Ty jesteś pewna, że się na mnie za nic nie gniewasz? Bo przez cały dzień
powiedziałaś do mnie raptem ze trzy słowa. Pomijając to, co się działo wokół Borysa. Czy ja
zrobiłem coś nie tak?
A potem kolejny, sekundę później:
LinuxRulz: Zapomnij o tym poprzednim mailu, wygłupiłem się. Wiem, że gdybym Ci zrobił jakąś
przykrość, powiedziałabyś mi. Bo właśnie taką jesteś dziewczyną. To jeden z powodów, dla
których jesteśmy taką zgraną parą. Bo możemy sobie zawsze wszystko powiedzieć.
A potem:
LinoxRulz: To ma związek z tamtą imprezą, prawda? No, wiesz, bo nie chciałem pobić Jangbu za
to, że się całował z moją siostrą? Ale wtrącanie się do życia uczuciowego mojej siostry nie jest
dobrym pomysłem. Jak pewnie sama zauważyłaś.
A potem:
LinuxRolz: No cóż, nieważne. Śpij dobrze. I kocham Cię.
Och, Michael! Mój słodki obrońco!
DLACZEGO NIE CHCESZ MNIE ZABRAĆ NA SWÓJ BAL
MATURALNY?????????????????????
Wtorek, ? maja, 3.00 rano
Nadal w głowie mi się nie mieści jej bezczelność. Z filmów dowiedziałam się BARDZO DUŻO o
pisarstwie.
CENNE WSKAZÓWKI, KTÓRE JA, MIA THERMOPOLIS, ZEBRAŁAM Z FILMÓW
Aspen Ertreme
T J. Burkę przenosi się do Aspen, żeby zostać instruktorem narciarstwa, ale naprawdę marzy tylko
o pisaniu. Kiedy już kończy spisywać wzruszający hołd na cześć swojego zmarłego przyjaciela
Deksa, wkłada go do koperty i wysyła do magazynu „Powder". Obok przelatuje balon na gorące
powietrze i dwa łabędzie. I zaraz widać, jak listonosz wsuwa magazyn „Powder" do skrzynki T. Ja,
a na okładce jest zapowiedź jego opowiadania! PROSZĘ, jak łatwo jest postarać się o publikację!
Cudowni chłopcy
Zawsze rób backup na dyskietce.
Małe kobietki
Jak wyżej.
Moulin Rouge
Kiedy piszesz sztukę, nie zakochuj się w odtwórczyni głównej roli. Zwłaszcza jeśli jest chora na
gruźlicę. Poza tym nie pij zielonego paskudztwa, które podaje ci karzeł.
Szklany klosz
Nie pozwól, żeby twoja matka czytała twoją książkę, dopóki jej nie opublikujesz (bo wtedy będzie
już za późno).
Adaptacja
Nigdy nie ufaj bliźniaczemu rodzeństwu.
Wspaniała Susann
Historia życia Jacąueline Susann - wydawcy wcale nie mają nic przeciwko temu, jeśli oddajesz im
manuskrypt napisany na różowym papierze. Poza tym seks się dobrze sprzedaje.
Jak Lilly ŚMIE sugerować, że marnowałam czas, oglądając telewizję? A gdybym zdecydowała się
na karierę medyczną, to też jestem wygrana, bo obejrzałam praktycznie wszystkie odcinki Ostrego
dyżuru, jakie w ogóle nakręcono.
Nie wspominając już o serialu M*A*S*H*.
Wtorek, 6 maja, RZ
Jak do tej pory, dzień mam pod każdym względem beznadziejny:
1. Pan G. zrobił nam dzisiaj szybki test z algebry. Zawaliłam, bo byłam wczoraj zbyt zajęta całą
sprawą Borysa/ Lilly/balu maturalnego, żeby się uczyć. Można by pomyśleć, że mój własny
ojczym rzuci mi jakieś słówko ostrzeżenia, kiedy będzie planował robić nam test z zaskoczenia.
Ale najwyraźniej to by naruszało jego kodeks etyki nauczyciela.
A kodeks etyki ojczyma? Pomyślał ktoś kiedyś O TYM?
2. Shameekę i mnie znów złapano na wymienianiu liścików. Muszę napisać referat na tysiąc słów
na temat wpływu globalnego ocieplenia na ekosystemy Ameryki Południowej .
3. Nie miałam partnera do projektu na temat chorób zakaźnych, który robimy na zdrowiu i
przepisach bezpieczeństwa, bo Lilly i ja nie rozmawiamy ze sobą. Ona unika mnie jak ognia.
Nawet do szkoły pojechała dziś metrem, zamiast zabrać się z Michaelem moją limuzyną.
Niespecjalnie mnie to zmartwiło.
Poza tym, kiedy losowaliśmy choroby, trafił mi się zespół Aspergera. Dlaczego nie mogła mi się
trafić jakaś luzacka zaraza, jak Ebola? To strasznie nie fair, zwłaszcza teraz, kiedy zastanawiam się
nad karierą medyczną.
4. W czasie lunchu zjadłam niechcący jakąś kiełbasę, która została przypadkiem zapieczona w
mojej rzekomo wegetariańskiej Indywidualnej Pizzy. Poza tym, Borys całą przerwę spędził,
wypisując „Lilly" na swoim futerale na skrzypce. Lilly nawet się na lunchu nie pokazała. Mam
nadzieję, że razem z Jangbu złapali samolot do Tybetu i nie będą nam już zawracali tu głowy. Ale
Michael mówi, że tak nie uważa. Mówi, że jego zdaniem poszła na kolejną konferencję prasową.
5. Michael nie zmienił zdania na temat balu. Nie poruszałam tego tematu, broń Boże. Ale tak się
złożyło, że przechodziłam razem z nim obok stolika, gdzie Lana i cała reszta komitetu
organizacyjnego sprzedają bilety i Michael syknął pod nosem „beznadzieja", kiedy zobaczył, jak
facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, kupuje bilety na bal dla siebie i swojej
dziewczyny.
Nawet facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, idzie na bal maturalny. Wszyscy
na całym świecie chodzą na bale maturalne. Poza mną.
Lilly nadal nie wróciła, gdziekolwiek się raczyła wybrać w czasie przerwy na lunch. Tym lepiej.
Chyba Borys by nie zniósł, gdyby tu teraz przyszła. Znalazł w szafie z materiałami piśmiennymi
jakiś zmywalny marker i właśnie ozdabia imię Lilly na swoim futerale małymi zawijaskami. Mam
ochotę ??? potrząsnąć i powiedzieć: „Przestań! Ona nie jest tego warta!"
Ale boję się, że puszczą mu od tego szwy.
Poza tym pani Hill, ewidentnie wskutek wczorajszych wypadków, nie rusza się na krok od swojego
biurka, przeglądając katalogi Gernet Hill i obserwując nas sokolim wzrokiem. Założę się, że miała
kłopoty przez tę historię z globusem. Dyrektor Gupta ma bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o
rozlew krwi na terenie szkoły.
Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, zamierzam napisać wiersz, który odda moje prawdziwe
uczucia na temat wszystkiego, co się dzieje. Zamierzam go nazwać
Wiosenna gorączka. Jeżeli będzie wystarczająco dobry, dam go do „Atomu". Oczywiście
anonimowo. Gdyby Leslie się dowiedziała, że to ja go napisałam, nigdy by go nie wydrukowała, bo
jako początkująca reporterka, „jeszcze nie zapłaciłam frycowego", jak mi wiecznie przypomina.
Ale jeśli tylko ZNAJDZIE wiersz wsunięty pod drzwi redakcji „Atomu", może go puści do druku.
Tak czy inaczej, nie mam nic do stracenia. Mało prawdopodobne, żeby spotkało mnie coś jeszcze
gorszego.
Wtorek, 6maja, szpital St. Vincent's
Zdarzyło się coś jeszcze gorszego. O wiele, wiele gorszego. To pewnie wszystko moja wina. Moja
wina, bo już wcześniej o tym pisałam. Że gorzej już nie będzie. Okazuje się, że jak najbardziej
MOŻNA mieć jeszcze gorsze przeżycia niż tylko:
• Oblać test z algebry.
• Wpaść w tarapaty na biologii za przesyłanie liścików.
• Wylosować zespół Aspergera na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa.
• Mieć ojca, który cię zmusza do spędzenia większości wakacji w Genowii.
• Mieć chłopaka, który odmawia zabrania cię na bal maturalny.
• Mieć najlepszą przyjaciółkę, która nazywa cię słabeuszem.
• I której chłopak ma założone szwy na głowie, ponieważ własnoręcznie zadał sobie ranę
globusem.
• I babkę, która usiłuje cię ciągnąć na kolację z sułtanem Brunei.
Okazało się, że może być jeszcze gorzej i twoja ciężarna matka może zemdleć w dziale z
mrożonkami Grand Union.
Mówię totalnie poważnie. Runęła twarzą w zamrażarkę z produktami Haagen-Dazs. Dzięki Bogu,
odbiła się od lodów Ben and Jerry i wylądowała ostatecznie na plecach, w przeciwnym razie moje
potencjalne rodzeństwo zostałoby zgniecione pod ciężarem własnej matki.
Kierownik Grand Union najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia, co robić. Według świadków,
biegał po całym sklepie, machał ramionami i wrzeszczał:
- Martwa kobieta w alejce czwartej! Martwa kobieta w alejce czwartej!
Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie pojawiła się tam straż pożarna. Mówię poważnie.
Oddział straży robi zakupy dla swojej remizy właśnie w Grand Union - wiem o tym, bo razem z
Lilly (w czasach, kiedy jeszcze byłyśmy przyjaciółkami i po raz pierwszy zorientowałyśmy się, że
strażacy są seksowni) zaglądałyśmy tam ciągle i patrzyłyśmy, jak przebierają wśród nektarynek i
mango. Tak się złożyło, że robili właśnie zaopatrzenie na cały tydzień, kiedy moja mama przybrała
pozycję horyzontalną. Z miejsca sprawdzili jej puls i przekonali się, że żyje. Wtedy zadzwonili po
karetkę pogotowia i zabrali ją do St. Vincent's, na najbliższy ostry dyżur.
Straszna szkoda, że mama była nieprzytomna. Tak bardzo by jej się spodobało, że pochylają się
nad nią ci wszyscy seksowni strażacy. Poza tym, no wiecie, sam fakt, że mieli dość siły, żeby ją
unieść... przy jej obecnej wadze... To bardzo imponujące.
Możecie sobie wyobrazić, jak siedziałam sobie znudzona do wypęku na francuskim, aż tu nagle
rozdzwoniła się moja komórka... No cóż, przeraziłam się. Nie dlatego, że po raz pierwszy
zadzwoniła moja komórka, ani nawet dlatego, że mademoiselle
Klein bezwzględnie konfiskuje wszystkie komórki, które zadzwonią w czasie jej lekcji, ale dlatego,
że jedyne osoby, którym wolno do mnie dzwonić na komórkę, to mama i pan G., i to tylko po to,
żeby mi powiedzieć, że mam natychmiast wracać do domu, bo zaczyna mi się rodzić rodzeństwo.
Tyle że kiedy wreszcie odebrałam telefon - zajęło mi to całą minutę, zanim się zorientowałam, że
to MOJ telefon dzwoni - po drugiej stronie nie było mojej mamy ani pana G. z wiadomością, że
rodzi mi się rodzeństwo, ale kapitan Pete Logan z pytaniem, czy znam niejaką Helen Thermopolis,
a jeśli tak, to czy mogę natychmiast przyjechać do niej do szpitala St. Vincent's. Strażak znalazł
komórkę mamy w jej torbie i wybrał jedyny numer, jaki miała w pamięci telefonu.
Czyli mój.
Oczywiście, o mało nie zeszłam na serce. Wrzasnęłam i złapałam plecak, a potem Larsa. A potem
on i ja wyrwaliśmy stamtąd bez słowa wyjaśnienia... Zupełnie jakbym nagle dorobiła się zespołu
Aspergera czy coś. Po drodze do wyjścia z budynku minęłam salę pana Gianiniego, a potem
zawróciłam, wsadziłam tam głowę i wrzasnęłam, że jego żona jest w szpitalu i żeby odłożył tę
kredę i pobiegł z nami.
Jeszcze nie widziałam tak przerażonego pana G. Nawet kiedy po raz pierwszy zobaczył
Grandmere.
A potem we trójkę pobiegliśmy do stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej ulicy - bo taksówka w
żaden sposób nie dotarłaby szybko do szpitala w tych popołudniowych korkach, a Hans z limuzyną
mają codziennie wolne, dopóki nie wychodzę ze szkoły o trzeciej.
Nie wydaje mi się, żeby personel w St. Vincent's - który jest totalnie świetny, przy okazji - oglądał
kiedykolwiek coś takiego jak rozhisteryzowana księżniczka Genowii, jej ochroniarz i jej ojczym.
We trójkę wdarliśmy się do poczekalni i staliśmy tam, wywrzaskując nazwisko mamy, dopóki
jakaś pielęgniarka nie wyszła do nas z pokoju zabiegowego i nie powiedziała:
* Helen Thermopolis czuje się dobrze. Obudziła się, a teraz odpoczywa. Trochę się odwodniła,
wiec zemdlała.
- Odwodniła się? - Znów o mało nie dostałam zawału, ale tym razem z innego powodu. - Nie piła
swoich ośmiu szklanek wody dziennie?
Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała:
- No cóż, wspomniała, że dziecko strasznie uciska jej pęcherz moczowy...
- Nic jej nie będzie? - chciał wiedzieć pan G.
- Czy DZIECKU nic nie będzie? - chciałam wiedzieć ja.
- Obojgu nic się nie stało - odparła pielęgniarka. - Proszę za mną, zaprowadzę państwa do niej.
A potem pielęgniarka wprowadziła nas na ostry dyżur -prawdziwy ostry dyżur szpitala St.
Vincent's, gdzie trafia każdy mieszkaniec Greenwich Village, który zostanie postrzelony albo ma
atak kamicy nerkowej!!!!!!!!! Widziałam tam zatrzęsienie chorych ludzi. Był facet, z którego
wystawało mnóstwo różnych rurek, i drugi, który wymiotował do miski. Był student z
nowojorskiego uniwerku, który „dochodził do siebie po imprezie", i starsza pani, która miała
palpitacje serca, i supermodelka, która spadła ze swoich szpilek, i robotnik budowlany z raną ciętą
ręki, i kurier rowerowy, którego stuknęła taksówka. W każdym razie, zanim zdążyłam porządnie
przyjrzeć się pacjentom - takim, jakich będę prawdopodobnie miała któregoś dnia, jeśli
kiedykolwiek podciągnę się z algebry i uda mi się dostać na medycynę - pielęgniarka odciągnęła
zasłonkę, a tam leżała moja mama, całkiem przytomna i z mocno poirytowaną miną.
A kiedy zauważyłam igłę w jej ramieniu, przekonałam się, czemu jest taka poirytowana. Leżała
pod kroplówką!!!!!!!!!
- O MÓJ BOŻE!!! - wrzasnęłam do pielęgniarki. Chociaż nie powinno się wrzeszczeć na ostrym
dyżurze, bo tam są chorzy ludzie. - Jeżeli nic jej nie jest, to po co ma TO???
- Chodzi tylko o to, żeby ją trochę nawodnić - powiedziała pielęgniarka. - Twojej mamie nic nie
będzie. Pani Thermopolis, proszę im powiedzieć, że nic pani nie będzie.
- Nie „pani", a „panno" - warknęła mama.
I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nic jej nie jest.
Rzuciłam się do niej i uściskałam ją najmocniej, jak mogłam, co nie było łatwe ze względu na
kroplówkę i na to, że pan G. też ją ściskał.
- Nic mi nie jest, nic mi nie jest - powiedziała mama, poklepując nas oboje po głowach. - Nie
róbmy z tego większej sprawy, niż trzeba.
- Ale to JEST poważna sprawa - powiedziałam, czując, że łzy płyną mi po twarzy. Bo to bardzo
denerwujące, dostać telefon w środku lekcji francuskiego od kapitana Pete'a Logana, który mówi
ci, że twoją matkę zabrano do szpitala.
- Nie - powiedziała mama. - Nic mi nie jest. Dziecko jest zdrowe. A kiedy wleją we mnie resztkę
tych elektrolitów, jadę do domu. - Rzuciła spojrzenie pielęgniarce. - PRAWDA?
- Tak, proszę pani - powiedziała pielęgniarka i zaciągnęła zasłonę, żebyśmy we czwórkę - moja
mama, pan G., ja i mój ochroniarz - mogli mieć trochę prywatności.
- Musisz bardziej uważać, mamo - powiedziałam. - Nie możesz dopuszczać do takiego
przemęczenia.
- Nie jestem przemęczona - powiedziała moja mama. - To ta cholerna zupa z pieczoną
wieprzowiną i kluskami, którą zjadłam na lunch...
- Z Number One Noodle Son? - zawołałam przerażona. - Mamo, chyba nie mówisz poważnie!
Przecież w tym jest chyba z milion gramów soli! Nic dziwnego, że zemdlałaś! Sam
monoglutaminian sodu...
- Wasza wysokość, mam pomysł - powiedział mi Lars cicho do ucha. - Może skoczymy na drugą
stronę ulicy i zobaczymy, czy nie uda nam się kupić dla pani mamy koktajlu owocowego?
Lars zawsze zachowuje taką przytomność umysłu w chwilach krytycznych. To na pewno dzięki
intensywnemu szkoleniu w izraelskiej armii. Ze swoim gluckiem radzi sobie jak nikt i całkiem
nieźle posługuje się też miotaczem płomieni. A przynajmniej tak mi się kiedyś zwierzył.
- To dobry pomysł - powiedziałam. - Mamo, zaraz z Larsem wrócimy. Przyniesiemy ci smaczny,
zdrowy koktajl.
- Dzięki - westchnęła mama słabo, ale z jakiegoś powodu bardziej patrzyła na Larsa niż na mnie.
Pewnie dlatego, że po omdleniu nadal nie mogła na niczym skupić wzroku.
Kiedy wróciliśmy z koktajlem, pielęgniarka nie chciała nas już wpuścić do mamy. Powiedziała, że
na ostrym dyżurze wolno przyjmować tylko jednego odwiedzającego na godzinę i że przedtem
zrobiła dla nas wyjątek tylko dlatego, że byliśmy tacy zmartwieni i chciała, żebyśmy się sami
przekonali, że mamie nic nie jest, no, skoro jestem księżniczką Genowii i tak dalej.
Zabrała koktajl, który przynieśliśmy z Larsem i obiecała oddać go mamie. No więc teraz Lars i ja
siedzimy na twardych pomarańczowych, plastikowych krzesłach w poczekalni. Będziemy tu
siedzieli, póki mamy nie wypiszą. Już zadzwoniłam do Grandmere i odwołałam swoją dzisiejszą
lekcję etykiety. Muszę powiedzieć, że Grandmere niespecjalnie się przejęła, kiedy już usłyszała, że
mamie nic nie grozi. Z tonu jej głosu można by sądzić, że jej krewni co dzień mdleją w Grand
Union. Reakcja taty na tę wiadomość była o wiele bardziej satysfakcjonująca. CAŁY się
zdenerwował i chciał wysłać samolotem książęcego lekarza domowego z samej Genowii, żeby
sprawdził, czy puls dziecka jest prawidłowy i czy czasem ciąża nie stanowi zbyt wielkiego
obciążenia dla rzekomo znużonego trzydziestosześcioletniego organizmu mojej mamy...
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!! Nigdy byście nie zgadli, kto właśnie wszedł do poczekalni. Mój już niedługo
WŁASNY książę małżonek, jego książęca wysokość Michael Moscovitz-Renaldo.
Więcej potem.
Wtorek, 6 maja, poddasze
Michael jest TAKI słodki!!!!!!!! Kiedy tylko skończyły się lekcje, przyleciał do szpitala sprawdzić,
czy z moją mamą wszystko w porządku. Dowiedział się od mojego taty. WYOBRAŻACIE
sobie??? Tak się zmartwił, kiedy usłyszał od Tiny, że wybiegłam z francuskiego, że zadzwonił do
MOJEGO TATY.
Przedtem oczywiście zajrzał do nas do domu, ale nikogo nie zastał.
Ilu chłopaków z własnej woli zadzwoniłoby do ojca swojej dziewczyny? Hm? Nikt z moich
znajomych. Zwłaszcza jeśli ojciec dziewczyny jest przypadkiem koronowanym KSIĘCIEM jak
mój tata. Większość chłopaków za bardzo by się bała, żeby zadzwonić do ojca swojej dziewczyny
w podobnej sytuacji.
Ale nie MÓJ chłopak.
Szkoda tylko, że uważa bal maturalny za idiotyzm. Ale nieważne. Kiedy twoja ciężarna matka
mdleje w sekcji mrożonek Grand Union, nagle zaczynasz widzieć inne sprawy we właściwej
perspektywie.
A ja teraz wiem już, że chociaż bardzo bym chciała pójść, bal maturalny nie jest wcale taki ważny.
Ważna jest raczej rodzinna bliskość i to, że się jest z ludźmi, których się kocha, i że człowiek
cieszy się dobrym zdrowiem i...
O mój Boże, co ja wygaduję? OCZYWIŚCIE, że nadal chcę iść na bal maturalny. OCZYWIŚCIE,
że w duchu cierpię niezmiernie, bo Michael nawet nie chce dopuścić do siebie MYŚLI o pójściu na
bal.
Otwarcie poruszyłam ten temat jeszcze w poczekalni ostrego dyżuru St. Vincent's. Pomógł mi
nieco fakt, że w poczekalni jest telewizor i akurat był włączony na CNN, a CNN właśnie nadawało
materiał o balach maturalnych i modzie na osobne bale maturalne w wielu miejskich szkołach
średnich - osobno bal dla białych dzieciaków, które tańczą przy Eminemie, a osobno dla
Afroamerykanów, którzy tańczą przy Ashanti.
Tylko że u Alberta Einsteina jest tylko jeden bal, bo Albert Einstein to szkoła, która promuje
kulturową tolerancję i na swoich imprezach puszcza i Eminema, i Ashanti.
No więc, ponieważ nadal czekaliśmy, aż moja mama skończy kroplówkę z elektrolitów i
siedzieliśmy tam wszyscy troje - ja, Michael i Lars - oglądając telewizję, a od czasu do czasu też
karetki, które przywoziły kolejnych pacjentów na ostry dyżur, odezwałam się do Michaela:
- Michael, powiedz sam, czy to nie jest dobra zabawa? Michael, który akurat patrzył na karetkę, a
nie w telewizor,
odparł:
- Jak ci rozetną klatkę piersiową nożem do rozbierania mięsa na środku Siódmej Alei? Nie bardzo.
- Nie - powiedziałam. - W telewizji. No wiesz. Bal maturalny.
Michael spojrzał w telewizor, na uczniów tańczących w odświętnych strojach, i powiedział:
- Nie.
- No dobra, ale poważnie. Zastanów się. To by mogło być luzackie. Wiesz, iść tam i pośmiać się ze
wszystkiego. - Niezupełnie tak wyobrażam sobie idealny bal maturalny, ale lepsze to niż nic. - I nie
musisz wystąpić w smokingu, wiesz? W zasadzie nie ma na to żadnej reguły. Mógłbyś po prostu
włożyć garnitur. Albo nawet nie garnitur. Mógłbyś włożyć dżinsy i jedną z tych koszulek
trykotowych, DRUKOWANYCH jak smoking.
Michael spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że spuściłam sobie globus na głowę.
- A wiesz, co by było jeszcze fajniejsze? - zapytał. - KRĘGLE.
Wyrwało mi się bardzo głębokie westchnienie. Trochę trudno mi było prowadzić tę szalenie
intymną rozmowę tam, w poczekalni ostrego dyżuru szpitala St. Vincent's, bo nie tylko TUZ
OBOK siedział mój ochroniarz, ale było tam też mnóstwo chorych ludzi, a niektórzy STRASZNIE
głośno kaszleli mi koło ucha.
Usiłowałam jednak pamiętać o tym, że jestem utalentowaną uzdrawiaczką i powinnam być odporna
na ich obrzydliwe bakterie.
- Ależ, Michael - powiedziałam. - Poważnie. Na kręgle można iść w każdy wieczór. I często
chodzimy. Czy nie fajniej byłoby ten jeden raz ubrać się elegancko i iść potańczyć?
- Chcesz iść potańczyć? - ożywił się Michael. - Możemy iść potańczyć. Możemy iść do Rainbow
Room, jeśli masz ochotę. Rodzice chodzą tam na swoje rocznice ślubu i inne takie. Podobno jest
bardzo miło. Muzyka na żywo, prawdziwy jazz tradycyjny i...
- Tak - powiedziałam - wiem. Jestem pewna, że w Rainbow Room jest bardzo przyjemnie. Ale,
rozumiesz, czy nie byłoby fajniej pójść i potańczyć gdzieś Z RÓWIEŚNIKAMI?
- Na przykład z ludźmi z LiAE? - Michael miał sceptyczną minę. - No, chyba tak. No bo, jeśli na
przykład mieliby pójść z nami Trevor, Felix i Paul, to... - To są faceci z jego kapeli. -Ale wiesz, oni
by za żadne skarby nie poszli na coś tak idiotycznego jak bal maturalny.
O MÓJ BOŻE. OKROPNIE trudno jest dzielić życie z muzykiem. A mówi się: tańczy, jak mu
zagrają. Michael tańczy tak, jak mu zagra jego własna kapela.
JA wiem, że Michael i Trevor, i Felix, i Paul są luzaccy i tak dalej, ale nadał nie rozumiem, co w
balu maturalnym jest takiego idiotycznego. Wybiera się przecież króla i królową balu. Na żadnej
innej imprezie nie wybiera się monarchów, którzy kierują jej przebiegiem. Dobrze mówię?
Ale nieważne. Nie pozwolę na to, żeby Michael, kwestionując powszechnie przyjęte przez
NORMALNĄ młodzież zwyczaje, zakłócił mi radość z dzisiejszego wieczoru. No wiecie, z
rodzinnej bliskości, którą teraz cieszymy się z mamą i panem G.
Świetnie się bawimy, oglądając Cudowne zwierzaki. Staruszka dostała ataku serca, a jej ulubiona
świnka przeszła TRZYDZIEŚCI kilometrów, szukając pomocy.
Gruby Louie nie poszedłby nawet na róg po pomoc dla mnie. A może by i poszedł, ale jakiś gołąb
zaraz rozproszyłby jego uwagę i kot pobiegłby w dal, żeby nigdy nie wrócić, a tymczasem mój trup
rozkładałby się na podłodze.
ZESPÓŁ ASPERGERA RAPORT MII THERMOPOLIS
Schorzenie znane jako zespół Aspergera odznacza się niezdolnością do normalnego
funkcjonowania w społecznych interakcjach z ludźmi.
(Zaraz... To mi przypomina... MNIE!)
Osoba cierpiąca na zespół Aspergera przejawia ubogie zdolności komunikacji pozawerbalnej (o
mój Boże - to JA!!!!!!!!!), nie udaje jej się rozwijać relacji z rówieśnikami (to też ja), nie reaguje
poprawnie w sytuacjach towarzyskich (JA, JA, JA!!!!!!!!) i jest niezdolna do wyrażania
przyjemności ze szczęścia innych (zaraz - to już totalnie Lilly).
Zespół częściej dotyczy płci męskiej (no dobra, to nie ja. Ani Lilly). Często ludzie cierpiący na
zespół Aspergera są społecznie niedostosowani (JA). Jednak podczas testów wielu osiąga rezultaty
powyżej średniej intelektualnej (no dobra, to nie ja, ale Lilly - definitywnie) i często miewa świetne
wyniki w dziedzinach ścisłych, programowania komputerowego i muzyki (O mój Boże! Michaeli
Nie! Nie Michaeli Tylko nie Michaeli).
Symptomy mogą obejmować:
• zaburzoną komunikację pozawerbalną - problem z utrzymywaniem kontaktu
wzrokowego, wyraz twarzy, pozycję ciała albo niekontrolowaną gestykulację (JA! I Borys też!)
• niezdolność do nawiązywania związków z rówieśnikami (totalnie ja. I Lilly)
• osoby takie bywają postrzegane przez innych jako „dziwacy" albo „nienormalni" (To mnie
dobija!!! Lana mówi na mnie: „dziwadło" niemal codziennie!!!)
• brak reakcji na społeczne czy emocjonalne odczucia innych (LILLY!!!!!!!!!!)
• atypowe lub wyraźnie niedostateczne wyrażanie zadowolenia ze szczęścia innych osób
(LILLY!!!! Ona NIGDY nie cieszy się NICZYIM szczęściem!!!!!!)
• niezdolność elastycznego reagowania na nieistotne drobiazgi, odejście od codziennej rutyny,
niechęć do zmian (GRANDMERE!!!!!!! I MÓJ TATA!!!!!!!!!! I Lars. I pan G.)
• przymus stukania palcami, wykręcania palców, podrygiwania kolanem albo ruchy całego ciała
(no cóż, to jest totalnie Borys, jak może zaświadczyć każdy, kto widział go kiedykolwiek, kiedy
gra Bartoka na skrzypcach)
• obsesyjne zainteresowanie takimi tematami, jak historia świata, zbieranie kamieni albo
kolekcjonowanie rozkładów rejsów samolotowych (albo może fascynacja BALAMI
MATURALNYMI???????)
Czy fascynacja balem maturalnym się liczy? O mój Boże, cierpię na zespół Aspergera!!! Ale zaraz.
Jeśli ja go mam, to ma go też Lilly. Bo ma obsesję na punkcie Jangbu Panasy. A Borys ma obsesję
na punkcie swoich skrzypiec. A Tina na temat swoich romantycznych powieści. A Michael na
punkcie swojej kapeli.O mój BOŻE!!!! My WSZYSCY mamy zespół Aspergera!!!!!!!
To okropne. Zastanawiam się, czy dyrektor Gupta o tym wie???????? Zaraz... A jeśli LiAE jest
specjalną szkołą dla ludzi z zespołem Aspergera? I nikt z nas o tym nie wie? To znaczy, nie
wiedzieliśmy do tej pory...
Ja to wszystko ujawnię! Jak Woodward i Bernstein! Mia Thermopolis przeciera ścieżki dla ofiar
Aspergera z całego świata!).
• obsesyjne zamartwianie się albo zwracanie uwagi na części przedmiotów raczej niż na całość
(nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak JA!!!!!!!!!!!)
• powtarzalność zachowań, częste samookaleczenia (BORYS!! !!!! Spuszczanie sobie globusa na
głowę!!!!!!!!! Ale chwileczkę, on to zrobił tylko raz...)
Cechy raczej wykluczające zespół Aspergera:
• brak zahamowań mowy (właśnie, my wszyscy paplamy jak najęci) oraz typowa dla danego
wieku ciekawość poznawcza (dokładnie. Lilly doszła już przecież do drugiej bazy, a jest zaledwie
w pierwszej licealnej).
Zidentyfikowany został po raz pierwszy w 1944 roku jako „zaburzenie autystyczne" przez Hansa
Aspergera, ale przyczyny tego zespołu nadal nie są znane. Zespół Aspergera może mieć związek z
autyzmem. Do tej pory nie znamy skutecznego leczenia. Niektórzy badacze w ogóle nie uznają
tego zespołu za chorobowy.
Rozpoznanie możliwe jest po przeprowadzeniu serii testów określających zdolności intelektualne,
profil osobowości i emocjonalność badanego. (Lilly, Michael, Borys, Tina i ja, my WSZYSCY
musimy zrobić te testy!!!!! O mój Boże, cierpimy na zespół Aspergera i nic o tym nie
wiedzieliśmy!!! Ciekawe, czy pan Wheeton wiedział i czy dlatego wyznaczył mi ten temat!!!! To
wszystko mnie przeraża...)
Wtorek, 6 maja, poddasze
Przed chwilą weszłam do sypialni mamy (pan G. pobiegł na jednej nodze do Grand Union,
przynieść jej dokładkę lodów) i zażądałam, żeby mi powiedziała prawdę na temat mojej kondycji
psychicznej.
- Mamo... - powiedziałam - czy ja jestem ofiarą zespołu Aspergera?
Mama usiłowała obejrzeć kilka odcinków Czarodziejek, które sobie nagrała. Twierdzi, że
Czarodziejki to w gruncie rzeczy szalenie feministyczny serial, bo przedstawia młode kobiety,
które walczą ze złem bez pomocy mężczyzn, ale ja zauważyłam, że:
a) często walczą z nim ubrane w bluzeczki z amerykańskim dekoltem
b) moja matka szczególnie uważnie ogląda te odcinki, w których mężczyźni pokazują się bez
koszul.
Ale nieważne. W każdym razie jej odpowiedź była dziwaczna.
- Na litość boską, Mia - powiedziała. - Czy ty znów piszesz raport na zdrowie i przepisy
bezpieczeństwa?
- Tak - odarłam. - 1 jest dla mnie jasne, że ukrywałaś przed wszystkimi fakt, że cierpię na zespół
Aspergera i że wysłałaś mnie do szkoły dla osób z zespołem Aspergera. Żądam zaprzestania tych
kłamstw!
Popatrzyła tylko na mnie i powiedziała:
- Czy ty mi chcesz poważnie wmawiać, że nie pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu byłaś
przekonana, że cierpisz na zespół Tourette'a?
Zaprotestowałam, bo to było coś totalnie innego. Zespół Tourette'a charakteryzuje się
występowaniem tików ruchowych i przymusem powtarzania pewnych słów. Kiedy się o nim
uczyliśmy, moje ciągłe nadużywanie takich słów, jak „jakby" albo „totalnie" wdawało się totalnie
charakterystyczne dla tego zespołu.
Czy to moja wina, że na ogół takim wypowiedziom towarzyszą niekontrolowane odruchy
motoryczne, które u mnie akurat nie występują?
- Usiłujesz mi wmawiać - powiedziałam ostro - że nie mam zespołu Aspergera?
- Mia, nic ci nie dolega. Jesteś stuprocentowo wolna od zespołu Aspergera, i to z certyfikatem
Stanów Zjednoczonych.
Ciężko mi w to było jednak uwierzyć, po tym wszystkim, co przeczytałam.
- Jesteś PEWNA? - zapytałam. - A co z Lilly? Mama parsknęła.
- No cóż. Nie posunęłabym się tak daleko, żeby twierdzić, że Lilly jest normalna. Ale bardzo
wątpię, żeby cierpiała na zespół Aspergera.
Szkoda! Bardzo bym chciała. Gdyby Lilly miała zespół Aspergera, mogłabym jej wybaczyć. No, że
nazwała mnie słabeuszem i w ogóle.
Ale skoro nie jest na nic chora, nie ma usprawiedliwienia.
Muszę przyznać, trochę mi smutno, że nie mam zespołu Aspergera. Bo teraz moja chorobliwa
fascynacja balem maturalnym jest tylko tym: fascynacją balem maturalnym. A nie symptomem
choroby, nad którą nie panuję.
Pech!
Środa, 7 maja, 3.30 rano
Teraz już wiem, co będę musiała zrobić. To znaczy chyba wiedziałam o tym przez cały czas, ale po
prostu tego do siebie nie dopuszczałam. Czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że każde
włókienko mojej duszy się temu sprzeciwia.
Ale naprawdę, czyja mam inny wybór? Sam Michael to powiedział: pójdzie na bal, jeśli chłopaki z
jego kapeli też się wybiorą.
O Boże, w głowie mi się nie mieści, że do tego doszło. Moje życia naprawdę JEST na dnie kibla,
skoro muszę się zniżać do takich rzeczy.
Już mi się nie uda usnąć. Po prostu to wiem. Mam złe przeczucia.
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
12 MAJA
numer 457/28
Ogłoszenie do wszystkich uczniów:
Ponieważ za kilka tygodni wkraczamy w okres egzaminów końcowych, władze szkolne chciałyby,
żebyśmy dokonali przeglądu Misji i Zadań LiAE:
Misja szkoły
Misją Liceum imienia Alberta Einsteina jest dostarczenie uczniom doświadczeń edukacyjnych,
które są technologicznie na czasie, są zorientowane globalnie i stanowią dla każdego indywidualne
wyzwanie.
Zadania
1. Szkoła musi zapewniać zróżnicowany program nauczania, który będzie zawierał bogatą ofertę
przedmiotów obowiązkowych uzupełnioną zróżnicowanymi przedmiotami do wyboru.
2. Dobrze opracowany i zróżnicowany program zajęć nadobowiązkowych stanowi konieczne
uzupełnienie programu szkolnego i ma pomóc uczniom rozwijać szeroki zakres zainteresowań i
umiejętności.
3. Uczniów należy zachęcać do rozwijania dojrzałych zachowań i odpowiedzialności za swoje
postępowanie.
4. Tolerancja i zrozumienie dla różnych kultur i punktów widzenia muszą być zawsze podkreślane.
5. Ściąganie i plagiaty nie będą tolerowane w żadnej formie i mogą prowadzić do zawieszenia w
prawach ucznia i usunięcia ze szkoły.
Administracja chciałaby przypomnieć uczniom, że w czasie nadchodzących egzaminów
będzie egzekwowała punkt 5 z nieustępliwą czujnością.
Zajście w Les Hautes Manger
Mia Thermopolis
Poproszona o zrelacjonowanie głośnych już zeszłotygodniowych wydarzeń w restauracji Les
Hautes Manger, muszę zaznaczyć, że całe zajście miało miejsce z winy mojej babki, która
przemyciła do restauracji swojego psa. Niefortunne wyrwanie się na wolność tegoż psa
spowodowało, że młodszy kelner Jangbu Panasa upuścił tacę pełną talerzy po zupie na osobę
księżnej wdowy z Genowii. Wynikłe stąd zwolnienie Jangbu Panasy z pracy było niesprawiedliwe i
zarazem prawdopodobnie niezgodne z konstytucją. Chociaż tego ostatniego nie jestem pewna,
wskutek braku dostatecznej znajomości prawa konstytucyjnego. Jestem głęboko przekonana, że
pan Panasa powinien zostać niezwłocznie przywrócony do pracy.
Od redakcji:
Chociaż nie jest zwyczajem naszej redakcji drukowanie tekstów anonimowych, ten wiersz tak
dobrze oddaje to, co wszyscy zwykle czujemy o tej porze roku, że zdecydowaliśmy się go jednak
zamieścić - Red.
Wiosenna gorączka
Anonim
Wymykając się w czasie lunchu
Taco, z mięsem w środku, i sosem sałatkowym
Zielona Bogini Boże, dlaczego oni nam to robią?
Widzimy jak Central Park kusi
Zielona trawa, żonkile przepychają się spod koca petów i zgniecionych puszek po
coli No więc biegniemy tam
Widzieli nas? Chyba nie.
Możemy dostać zawieszenie wprawach ucznia za pierwszą ucieczkę?
Pewnie wszystko jest możliwe.
Usiądźmy na ławce i spróbujmy się nieco opalić...
A potem widzimy, ku swojemu rozczarowaniu, że okulary słoneczne zostawiliśmy w szafce.
Od dyrekcji:
Ostrzegamy, że zawiesimy w prawach ucznia każdego, kto opuści teren szkoły podczas godzin
lekcyjnych z JAKIEGOKOLWIEK powodu. Wiosenna gorączka nie stanowi żadnej wymówki dla
nieprzestrzegania szkolnych zasad.
Uczeń zraniony przez globus
Melanie Greenbaum
Jeden z uczniów LiAE odniósł obrażenia podczas lekcji w dniu wczorajszym w związku z
upadkiem czy też zrzuceniem dużego globusa na jego głowę. Jeśli było to raczej zrzucenie,
pozwalamy sobie zapytać: gdzie była opiekunka klasy, gdy rzeczony globus został rzucony? A jeśli
w grę wchodzi pierwsza interpretacja, dlaczego administracja szkoły pozwala, żeby niebezpieczne
obiekty, na przykład ciężkie globusy, umieszczano w takich miejscach, że mogą spaść i zranić
ucznia?
Domagamy się przeprowadzenia dogłębnego śledztwa.
Listy do redakcji:
Do wszystkich zainteresowanych: Ilość złych emocji emanujących od uczniów tego przybytku
stanowi dla mnie powód osobistego zażenowania i wstydu za współczesne pokolenie. Podczas gdy
uczniowie Liceum imienia Alberta Einsteina siedzą bezczynnie, planując bal maturalny i jęcząc na
temat egzaminów końcowych, ludzie w Tybecie UMIERAJĄ. Tak, UMIERAJĄ. Chińskie represje
w ostatnich latach przybrały na sile i w niektórych rejonach wciąż trwają starcia między
powstańcami a wojskiem, co uniemożliwia wielu Tybetańczykom zarobienie na choćby ubogie
życie.
Ale co robi nasz rząd, żeby pomóc głodującemu ludowi? Nic, poza doradzaniem turystom, żeby
trzymali się stamtąd z daleka. Ludzie w Tybecie ŻYJĄ z turystyki i wypraw wysokogórskich.
Proszę, nie słuchajcie nawoływań naszego rządu do omijania Tybetu. Namawiajcie rodziców, żeby
pozwolili wam spędzić tam tegoroczne wakacje - nie pożałujecie.
Lilly Moscovitz
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę
tekstu
Osobiste
Od C.F. do G.D.:TAK!!!!!!!!M!!!
Osobiste
J.R., tak bardzo jestem podekscytowana balem maturalnym, że nie mogę USIEDZIEĆ. Będziemy
się TAK DOBRZE bawić. TAK STRASZNIE mi żal tych biednych wyrzutków, których na balu
nie będzie. Czy nie mam racji? Będą siedzieć w domach, podczas gdy ty i ja PRZETAŃCZYMY
CAŁĄ NOC! Kocham Cię tak BAAAR-DZO - L.W.
Osobiste
L.W-, ja Ciebie też, kotku -J.R.
Ogólne
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!
W tym tygodniu nowa dostawa: PAPIERU, SPINACZY, TAŚMY KLEJĄCEJ. Poza tym karty
Yu-Gi-Oh! i slimfast.
Osobiste
Od B.P. do L.M.: Przepraszam Cię za to, co zrobiłem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadal Cię
kocham. PROSZĘ, spotkaj się ze mną przy mojej szafce dzisiaj po szkole i pozwól mi wyrazić całe
moje oddanie. Lilly, jesteś moją muzą. Bez Ciebie nie ma muzyki. Proszę, nie pozwól, żeby nasza
miłość umarła w taki sposób.
Na sprzedaż
Gitara basowa Fender precision bass, kolor błękitny, nieużywana. Z amplitunerem i kasetami
wideo z samouczkiem. Cena do uzgodnienia. Szafka 345.
Szukasz miłości?
Pierwszoklasistka, kocha romanse/czytanie, pozna starszego chłopaka, który ma te same
zainteresowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący.
ŻADNYCH METALOWCÓW, musi mieć ładne dłonie, e-mail:
lluvromance@aehs.edu
Jadłospis stołówki LiAE
Zebrała: Mia Thermopolis
Pn - Pikantna ciecierzyca, Klopsiki z sosem w bagietce, Pizza na chlebie, Sałatki ziemniaczane,
Paluszki rybne.
Wt - Nachos deluxe, Indywidualna Pizza, Pasztecik z kurczakiem, Zupa i kanapka, Tuńczyk w
chlebku pita.
Śr - Wołowina po włosku, Bar sałatkowy, Burrito, Taco, Hot dog w cieście.
Czw - Kotleciki rybne, Sałatka makaronowa, Kurczak z parmezanem, Sałatka azjatycka,
Kukurydza i frytki.
Pt - Precel, Bufallo bites, Ser z grilla, Sałatka fasolowa, Karbowane frytki.
Środa, 7 maja, algebra
No cóż, zrobiłam to. Nie mogę powiedzieć, żebym odniosła sukces. W gruncie rzeczy, WCALE mi
się nie udało. Ale to zrobiłam. Nikt mi nie może zarzucić, że NIE ZROBIŁAM WSZYSTKIEGO,
CO W MOJEJ MOCY, żeby skłonić mojego chłopaka do pójścia na bal maturalny. O Boże, ale
DLACZEGO to musiała być LANA WEINBER-GER????? DLACZEGO??????
KTOKOLWIEKinny - nawet Melanie Greenbaum. Ale nie. To musiała być Lana. Musiałam się
płaszczyć przed LANĄ WEINBERGER.
O Boże, jeszcze mi się robi niedobrze.
Wcale nie zareagowała dobrze na moją propozycję. Można by pomyśleć, że prosiłam ją, żeby
rozebrała się do naga i zaśpiewała szkolny hymn w czasie lunchu (nie, zaraz, coś takiego Lana
zrobiłaby z przytupem).
Poszłam do klasy wcześniej, bo wiem, że Lana lubi przed drugim dzwonkiem wykonać parę
telefonów z komórki. No i rzeczywiście, siedziała tam sama jedna w pustej klasie, i kłapała
dziobem do jakiejś Sandy o swojej sukience na bal maturalny - naprawdę kupiła taką na jednym
ramiączku z asymetrycznym dołem od Nicole Miller (jak ja jej nienawidzę). (Lany, nie sukienki).
W każdym razie podeszłam do niej - uważam, że to było z mojej strony BARDZO odważne, biorąc
pod uwagę, że za każdym razem, kiedy wchodzę w zasięg radaru Lany, ona robi jakąś kąśliwą
uwagę na temat mojego wyglądu. Ale nieważne. Stanęłam po prostu koło jej stolika, kiedy ona
nadal dziamgała do telefonu, aż wreszcie pojęła, że nie mam zamiaru się stamtąd ruszyć. A potem
się odezwała:
- Czekaj chwilkę, Sandy, dobrze? Jest tu pewna... OSOBA, która czegoś ode mnie chce.
A potem odsunęła telefon od ucha, podniosła na mnie te swoje dziecinnie błękitne oczy i warknęła:
- CZEGO?
- Lana... - odezwałam się. Przysięgam, siedziałam już obok cesarza Japonii, jasne? A raz
uścisnęłam rękę księcia Williama. I nawet stałam w kolejce do toalety za Imeldą Marcos.
Ale przy żadnej z tych okazji nie byłam taka zdenerwowana, jak wtedy, kiedy Lana rzuca mi jedno
spojrzenie. Bo oczywiście Lana z zadręczania mnie zrobiła sobie swoje ukochane hobby. Tego
rodzaju lęk jest głębszy niż strach przed poznawaniem cesarzy, książąt albo żon dyktatorów.
- Lana - powiedziałam znowu, usiłując opanować głos, żeby mi się przestał trząść. - Mam do
ciebie prośbę.
- Nie ma mowy - powiedziała Lana i znów sięgnęła po komórkę.
- Ale ja jeszcze cię o nic nie poprosiłam! - zawołałam.
- No cóż, odpowiedź i tak brzmi: nie - powiedziała Lana, miotając wkoło tymi swoimi
błyszczącymi blond włosami. - Zaraz, na czym ja skończyłam? Aha. No tak, oczywiście, że kupuję
brokat do ciała i posypię sobie nim... Och, nie, Sandy, PRZESTAŃ! Jesteś naprawdę
PASKUDNA!
- Ale ja tylko... - musiałam mówić szybko, bo istniało spore ryzyko, że Michael zajrzy do sali
algebry po drodze na swój zaawansowany angielski, co robi niemal codziennie. Nie chciałam, żeby
się zorientował, co knuję. - Wiem, że jesteś w komitecie organizacyjnym balu maturalnego i
naprawdę uważam, że w tym roku klasie maturalnej należy się muzyka na żywo, a nie tylko jakiś
didżej. Uważam, że powinnaś zaprosić Skinner Box, żeby zagrali...
Lana powiedziała:
- Zaczekaj sekundę, Sandy. Ta OSOBA jeszcze sobie nie poszła. - A potem popatrzyła na mnie
spod tych swoich mocno utuszowanych rzęs i powiedziała: - SKINNER ???? Chodzi o tę durną
kapelę geniuszków, którzy zagrali ci tę idiotyczną piosenkę, kiedy miałaś urodziny? Księżniczka
mego serca, tak to szło?
Obraziłam się i powiedziałam:
- Wybacz, Lana, ale nie powinnaś wyrażać się z taką pogardą o geniuszach. Gdyby nie oni, nie
mielibyśmy komputerów ani szczepień przeciwko większości poważnych chorób, ani
antybiotyków, ani nawet tej komórki, z której w tej chwili gadasz...
- Taa - powiedziała Lana energicznie. - Nieważne. Odpowiedź i tak brzmi: nie.
A potem wróciła do swojej rozmowy telefonicznej.
Stałam tam jeszcze jakąś minutę, czując, że strasznie się rumienię. Naprawdę robię chyba postępy
w opanowywaniu swoich impulsywnych zachowań, bo nie sięgnęłam po jej telefon, nie wyrwałam
go jej z ręki i nie strzaskałam podeszwą martensa, jakbym to zrobiła kiedyś, w przeszłości. Teraz,
będąc dumną posiadaczką komórki, wiem, jak kompletnie haniebny byłby taki czyn. A poza tym,
no wiecie, wzięłam pod uwagę, jakie kłopoty miałam ostatnim razem.
Więc tylko stałam tam, policzki mi płonęły, a serce biło bardzo szybko i oddychałam takimi
raptownymi sapnięciami. Niezależnie od tego, jakie postępy robię w życiu - no wiecie, zachowując
zimną krew w podbramkowej sytuacji medycznej, będąc księżniczką dla swojego ludu, prawie
dochodząc do drugiej bazy ze swoim chłopakiem - nadal wydaje się, że nie mogę odkryć, jak
postępować wobec Lany. Ja po prostu nie rozumiem, czemu ona mnie tak bardzo nienawidzi. Czy
ja jej kiedykolwiek coś zrobiłam? NIC.
No, poza tym, że roztrzaskałam jej telefon komórkowy. Ach, no i poza tym, że pacnęłam ją lodem
w rożku. I przytrzasnęłam jej włosy w mojej książce do algebry.
Ale mam na myśli wszystko inne.
W każdym razie nie padłam na kolana i nie zaczęłam jej błagać, bo zadzwonił drugi dzwonek i
wszyscy zaczęli wchodzić do klasy, łącznie z Michaelem, który podszedł do mnie i wręczył mi plik
wydrukowanych z Internetu kartek o niebezpieczeństwach odwodnienia u kobiet ciężarnych.
- Daj to mamie - powiedział, całując mnie w policzek (tak, przy wszystkich, WŁAŚNIE).
Ale i tak moją radość przyćmiewają cienie: jednym cieniem jest, że nie udało mi się polecić kapeli
mojego chłopaka na bal maturalny, co sprawia, że jest jeszcze bardziej prawdopodobne niż
przedtem, że nie będę miała swoich pięciu minut z Michaelem. Kolejny cień to fakt, że moja
przyjaciółka nadal się do mnie nie odzywa ani ja do niej, wskutek jej psychotycznego zachowania i
złego traktowania byłego chłopaka. Następny to to, że mój pierwszy poważny artykuł
wydrukowany w „Atomie" jest taki głupi (chociaż faktycznie wydrukowali mój wiersz: TRES
TRES FAJNIE. Nawet jeśli tylko ja wiem, że to mój wiersz). Ale to niezupełnie moja wina, że ten
artykuł jest taki nieudany. Leslie dała mi trochę za mało czasu, żebym stworzyła coś wartego
Pulitzera. Nie jestem żadnym Woodwardem ani Bernsteinem, ani Blyem ani Idą M. Tarbell, jasne?
Miałam jeszcze inne lekcje do odrobienia.
A wreszcie, wszystko przyćmiewa mój lęk, że matka znów gdzieś zemdleje, tym razem poza
zasięgiem wzroku kapitana Pete'a Logana i reszty oddziału strażaków, no i oczywiście moja
przemożna obawa, że na dwa pełne miesiące tego lata będę musiała opuścić to piękne miasto i
wszystkich jego mieszkańców dla odległych wybrzeży Genowii.
Naprawdę, jeśli się nad tym zastanowić, stanowczo za dużo tego jak na wytrzymałość jednej
piętnastoletniej dziewczyny. To cud, że byłam w stanie zachować te resztki panowania nad sobą,
jakie mi w tej sytuacji pozostały.
Kiedy dodajesz albo odejmujesz wyrażenia z tą samą zmienną, połącz współczynniki.
Środa, 7 maja, RZ
STRAJK!!!!!!!!!!! Właśnie go zapowiedzieli w telewizji. Pani Hill pozwoliła nam się zgromadzić
wokół odbiornika w pokoju nauczycielskim.
Nigdy przedtem nie byłam w pokoju nauczycielskim. W sumie wcale nie jest tu przyjemnie. Mają
takie dziwne plamy na dywanie.
Ale nieważne. Rzecz w tym, że związek zawodowy pracowników hoteli właśnie przyłączył się do
strajku młodszych kelnerów. Związek zawodowy pracowników restauracji ma do nich też niedługo
dołączyć. A to znaczy, że nikt nie będzie pracował w restauracjach ani hotelach w całym Nowym
Jorku. Całe centrum może zostać sparaliżowane. Straty finansowe w turystyce i usługach mogą iść
w miliony.
I to wszystko przez Rommla.
Poważnie. Kto by pomyślał, że jeden łysy piesek może spowodować takie zamieszanie?
Mówiąc ściślej, to wszystko nie jest właściwie winą Rommla. To wina Grandmere. Naprawdę nie
powinna była zabierać psa do restauracji, nawet jeśli WE FRANCJI tak się robi.
Dziwnie się czułam, patrząc na Lilly w telewizji. Co prawda stale widuję Lilly w telewizji, ale tym
razem występowała w jednej z głównych stacji - New York One, która niezupełnie jest jedną z
sieci ogólnokrajowych, ale i tak ogląda się ją w większej liczbie gospodarstw domowych niż
manhattańską kablówkę ogólnego dostępu.
Nie, żeby Lilly prowadziła konferencję prasową. Nie, prowadzili ją przewodniczący związków
zawodowych pracowników hoteli i restauracji. Ale jeśli się spojrzało w lewo od podium, widać
było stojącego tam Jangbu z Lilly u boku, trzymającego wielki plakat z napisem LUDZKIE
PŁACE DLA LUDZKICH ISTOT.
O rany, jak ona wpadła. Ma nieusprawiedliwioną nieobecność na cały dzień. Dyrektor Gupta jak
nic zadzwoni dziś wieczorem do państwa doktorostwa Moscovitz.
Michael na widok siostry tylko pokręcił głową z obrzydzeniem. Nie myślcie sobie, on jest jak
najbardziej po stronie młodszych kelnerów - oczywiście, że POWINNI dostawać godziwe
wynagrodzenie. Ale Michael ma dość Lilly. Mówi, że całe to jej zaangażowanie więcej ma
wspólnego z osobą Jangbu niż z trudnym losem imigrantów i niesprawiedliwym traktowaniem
młodszych kelnerów w tym kraju.
Wolałabym jednak, żeby Michael nic nie mówił, bo wiecie, Borys siedział tuż obok telewizora.
Wygląda tak rozpaczliwie z obandażowaną głową. Ciągle podnosił rękę, kiedy wydawało mu się,
że nikt nie patrzy i czule obrysowywał twarz Lilly na ekranie telewizora. To było prawdziwie
wzruszające, prawdę mówiąc. Przez chwilę sama miałam łzy w oczach.
Chociaż wyschły mi, kiedy zdałam sobie sprawę, że telewizor w pokoju nauczycielskim ma pełne
czterdzieści cali, a wszystkie telewizory w uczniowskiej sali mediów mają tylko po dwadzieścia
siedem.
Środa, 7 maja, hotel Plaża
To niewiarygodne. Naprawdę. Weszłam dzisiaj do holu hotelowego w pełni gotowa na lekcję
etykiety z Grandmere, ale kompletnie nieprzygotowana na chaos, który zastałam za drzwiami. To
miejsce przypomina zoo.
Odźwierny ze złotymi epoletami, który zazwyczaj otwiera mi drzwi limuzyny? Zniknął.
Chłopcy hotelowi, którzy tak umiejętnie piętrzą bagaże na tych wózkach z mosiądzu? Zniknęli.
Uprzejmy konsjerż w recepcji? Zniknął.
I nawet nie pytajcie o kolejkę do Sali Palmowej na herbatę. Wymknęła się spod kontroli, bo
zabrakło kierownika sali, który by wszystkich rozsadzał, i kelnerów, którzy przyjmowaliby
zamówienia.
To było niesamowite. Lars i ja praktycznie siłą musieliśmy się przedrzeć przez rodzinę złożoną z
dwunastu osób, z Iowa czy skąd tam, która usiłowała wepchnąć się do naszej windy z
gigantycznym wypchanym gorylem, którego właśnie kupili w FAO Schwartz po drugiej stronie
ulicy. Ich ojciec pokrzykiwał:
- Jest miejsce! Jest miejsce! Chodźcie, dzieciaki, ścieśnijcie się. Wreszcie Lars musiał pokazać
temu tacie swoją broń i powiedzieć:
- Miejsca nie ma. Proszę zaczekać na inną windę. I dopiero wtedy facet się odczepił, nieco blady.
To by się nigdy nie zdarzyło, gdyby windziarz był na posterunku. Ale tego popołudnia związek
zawodowy bagażowych ogłosił strajk solidarnościowy i dołączył do restauratorów i hotelarzy,
opuszczając stanowiska pracy.
Można by pomyśleć, że po wszystkim, co przeszliśmy, żeby zdążyć na czas na moją lekcję
etykiety, Grandmere okaże mi nieco współczucia, kiedy się już zjawimy.
Ale ona tylko stała na środku pokoju i wrzeszczała do telefonu.
- Jak to kuchnia jest nieczynna? - dopytywała się. - Jak kuchnia może być nieczynna? Zamówiłam
lunch już kilka godzin temu i do tej pory go nie dostałam. Nie skończę tej rozmowy, dopóki nie
porozmawiam z osobą odpowiedzialną za room service. On wie, kim jestem.
Tata siedział na kanapie naprzeciwko Grandmere i z nerwową miną oglądał w telewizji - cóż
innego? - New York One. Usiadłam obok niego, a on na mnie spojrzał, jakby zdumiony, że mnie
widzi.
- Och, Mia - powiedział. - Cześć. Jak tam twoja mama?
- Dobrze - powiedziałam, chociaż nie widziałam jej od śniadania. Wiem, że nic jej nie jest, skoro
nikt nie dzwonił na moją komórkę. - Nie może się zdecydować, który preparat wieloelektrolitowy
jest lepszy: gatorade czy pedialyte. Smakuje jej grejpfrutowy. A co się dzieje z tym strajkiem?
Tata tylko potrząsnął bezradnie głową.
- Przedstawiciele związków poszli na spotkanie do biura burmistrza. Mają nadzieję, że niedługo
zaczną się negocjacje.
Westchnęłam.
- Zdajesz sobie chyba sprawę, że to wszystko by się nie zdarzyło, gdybym się nie urodziła. Bo
wtedy nie jadłabym tam tej urodzinowej kolacji.
Tata popatrzył na mnie tak jakoś ostro i powiedział:
- Mam nadzieję, że ty się za to nie obwiniasz, Mia. Prawie powiedziałam:
- No co ty? Obwiniam Grandmere.
Ale patrząc na przejętą minę taty, zdałam sobie sprawę, że tym razem mogłam liczyć na, jakby to
ująć, sporą dawkę empatii dla mojej osoby, więc westchnęłam takim podłamanym głosem:
- Szkoda, że mam spędzić w Genowii większość lata. Byłoby miło, gdybym mogła poświęcić lato
na pracę dla jakiejś organizacji pomagającej tym biednym młodszym kelnerom...
Ale tata nie dał się nabrać. Mrugnął tylko do mnie i powiedział:
- Niezła sztuczka.
Jezu! Zaczynam od swoich rodziców otrzymywać sprzeczne sygnały, kiedy on chce mnie zabrać na
lipiec i sierpień do Genowii, a mama proponuje, że zabierze mnie do swojego ginekologa. To cud,
że nie dorobiłam się rozszczepienia osobowości. Albo zespołu Aspergera. O ile już go nie mam.
Kiedy ja siedziałam i dąsałam się, że nie udało mi się wykręcić od spędzenia moich cennych
letnich miesięcy na obrzydliwym Lazurowym Wybrzeżu, Grandmere zaczęła dawać mi znaki od
telefonu. Strzelała do mnie palcami, a potem pokazywała na drzwi swojej sypialni. Ja nic, tylko
wytrzeszczałam oczy, aż wreszcie zakryła dłonią słuchawkę i syknęła:
- Amelio! W mojej sypialni! Coś dla ciebie!
Prezent? DLA MNIE? Nie mogłam zgadnąć, co Grandmere mogła dla mnie kupić - przecież
sierotka już wystarczy jako prezent urodzinowy. Ale nie będę kręcić nosem na prezent...
Przynajmniej jeśli nie wiąże się z obdzieraniem ze skóry jakiegoś zamordowanego ssaka.
No więc wstałam i ruszyłam do drzwi sypialni, dokładnie w chwili, kiedy ktoś musiał się zgłosić do
telefonu, bo Grandmere zaczęła krzyczeć:
- Ale ja zamówiłam sałatkę cobb CZTERY GODZINY TEMU. Czy mam zejść na dół i sama ją
sobie przyrządzić? Co pan ma na myśli, mówiąc, że to wbrew przepisom BHP? Jakiego zdrowia
publicznego? Ja chcę zrobić sałatkę dla siebie, nie dla tłumu ludzi!
Otworzyłam drzwi do pokoju Grandmere. To bardzo elegancka sypialnia, z mnóstwem złoceń na
wszystkich meblach i stojącymi wszędzie ciętymi kwiatami... Chociaż przy tym strajku wątpię,
żeby Grandmere miała szybko dostać nowe, świeże kompozycje kwiatowe.
W każdym razie stałam tam, rozglądając się po pokoju za moim prezentem i totalnie odmawiając tę
małą modlitwę (proszę, niech to nie będzie etola z norek, proszę, niech to nie będzie etola z norek),
kiedy wzrok mój padł na różową sukienkę, która leżała na łóżku. Miała kolor pierścionka
zaręczynowego, jaki Jennifer Lopez dostała od Bena Afflecka - najdelikatniejszy róż, jaki można
sobie wyobrazić - i cała była naszywana połyskującymi różowymi koralikami. Bez ramiączek,
miała dekolt w kształcie serca i szeroką, leciutką spódnicę.
Od razu wiedziałam, co to jest. I chociaż nie była czarna ani nie miała rozcięcia do uda, i tak była
najpiękniejszą sukienką na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam. Była ładniejsza niż
sukienka, jaką nosiła Leigh Cook w Cala ona. Była ładniejsza niż ta, którą nosiła Drew Barrymore
w Ten pierwszy raz. I o wiele, wiele ładniejsza niż ten worek, który miała na sobie Molly Ringwald
w Dziewczynie w różowej sukience, zanim Molly dostała szału i wszystko pocięła nożyczkami.
To była najładniejsza sukienka na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam.
I kiedy tam stałam, w gardle urosła mi wielka gula.
Bo oczywiście nie wybieram się na bal.
No więc zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się i poszłam z powrotem na kanapę usiąść obok ojca,
który nadal jak urzeczony wgapiał się w ekran telewizora.
Sekundę potem Grandmere odłożyła słuchawkę, odwróciła się do mnie i powiedziała:
- No i?
- Jest naprawdę piękna, Grandmere - powiedziałam szczerze.
- Wiem, że jest piękna - odparła. - Nie masz zamiaru jej przymierzyć?
Musiałam mocno przełknąć, żeby móc odezwać się w miarę normalnym głosem.
- Nie mogę - powiedziałam. - Mówiłam ci. Nie idę na bal maturalny, Grandmere.
- Nonsens - zaprotestowała Grandmere. - Sułtan dzwonił i odwołał naszą dzisiejszą kolację, Le
Cirąue zamknęli, ale ten strajk do soboty się skończy. A wtedy możesz iść na swój mały bal.
- Nie - powiedziałam. - To nie przez strajk. Już ci mówiłam. O Michaelu.
- Co znów z Michaelem? - zainteresował się tata. Wiecie, ja naprawdę nie lubię mówić nic złego
na Michaela, bo tata zawsze szuka tylko wymówki, żeby go nie lubić, ponieważ tata to tata i jego
zadaniem jest nie znosić chłopaka swojej córki. Jak na razie tata i Michael jakoś się dogadywali i ja
nie zamierzam tego zmieniać.
- Och - powiedziałam lekko. - No cóż, chłopcy nie przejmują się balami tak jak dziewczyny.
Tata tylko mruknął i znów odwrócił się do telewizora.
- Ja taki nie byłem - powiedział.
I kto to mówi! On chodził do szkoły tylko dla chłopców! I nawet NIE MIAŁ balu maturalnego!
- Tylko ją przymierz - powiedziała Grandmere. - Żebym mogła ją odesłać, jeśli wymaga
poprawek.
- Grandmere... - westchnęłam. - To nie ma sensu...
Ale ucichłam, bo Grandmere miała w oczach To Spojrzenie. No, wiecie, które. Takie, że gdyby
Grandmere była płatnym zabójcą, a nie księżną wdową, ktoś mógłby się spodziewać czapy.
No więc wstałam i poszłam z powrotem do sypialni Grandmere i przymierzyłam sukienkę.
Pasowała idealnie, bo w Chanel mają moje rozmiary po ostatniej sukience, którą kupiła tam dla
mnie Grandmere, a oczywiście broń Boże, żebym urosła czy coś, zwłaszcza w okolicy biustu.
Kiedy tak przyglądałam się swojemu odbiciu w dużym lustrze, nie mogłam się powstrzymać przed
myślą, jak wygodne są sukienki bez ramiączek. No, w razie gdybyśmy chcieli z Michaelem dojść
do drugiej bazy.
Ale wtedy przypomniałam sobie, że przecież nigdzie się nie wybieramy, skoro Michael tak się
wypiął na tę imprezę, więc w sumie na co mi ta sukienka? Zdjęłam ją smutno i odłożyłam na łóżko
Grandmere. Może skończy się na tym, że włożę ją przy jakiejś okazji w Genowii tego lata. Jakiś
bal, na którym nie będzie Michaela. To takie typowe.
Wyszłam z sypialni w samą porę, żeby zobaczyć Lilly w telewizji. Zwracała się do sali pełnej
reporterów, chyba znów w Chinatown Holiday Inn. Mówiła:
- Chciałabym tylko dodać, że nie doszłoby zapewne do tych protestów, gdyby księżna wdowa z
Genowii przyznała się otwarcie, że nie umie kontrolować własnego psa i że przyprowadziła tegoż
psa do restauracji.
Grandmere opadła szczęka. Tata tylko patrzył w ekran z kamienną twarzą.
- Jako dowód, że tak właśnie było - powiedziała Lilly, unosząc kopię dzisiejszego wydania
„Atomu" - pokazuję ten oto artykuł napisany przez rodzoną wnuczkę księżnej wdowy.
I wtedy wysłuchałam z przerażeniem, jak Lilly spiżowym głosem odczytuje mój artykuł. I muszę
przyznać, że słysząc swoje własne słowa odczytane w taki sposób, naprawdę poczułam, jak
strasznie głupio brzmią... O wiele głupiej, niż gdybym sama je odczytywała.
Ups. Tata i Grandmere na mnie patrzą. Nie mają uszczęśliwionych min. W gruncie rzeczy
wyglądają, jakby...
Środa, 7 maja, 22.00, poddasze
Naprawdę nie wiem, czym oni się tak przejmują. Obowiązkiem dziennikarza jest zdawać relację z
prawdziwych zdarzeń i to właśnie zrobiłam. Jeśli nie mogą sobie z tym poradzić, to ich problem.
No bo przecież Grandmere WZIĘŁA swojego psa do restauracji, a Jangbu potknął się tylko
dlatego, że Rommel wpadł mu pod nogi. Nie mogą temu zaprzeczyć.
Mogą tylko ubolewać, że tak się stało i ubolewać nad tym, że Leslie Cho poprosiła mnie o
napisanie artykułu.
Ale nie mogą temu zaprzeczać, nie mogą też mnie obwiniać za to, że korzystam ze swoich praw
dziennikarza. Nie wspominając o dziennikarskiej etyce.
Teraz wiem, co musieli przechodzić wielcy reporterzy z przeszłości. Ernie Pyle, za swoje szczere
reportaże z czasu drugiej wojny światowej. Ethel Oayne, pierwsza kobieta w czarnej prasie w
latach walki o prawa obywatelskie. Margaret Higgins, pierwsza kobieta, która dostała nagrodę
Pulitzera za międzynarodowe reportaże. Lois Lane, z jej niezmordowanymi wysiłkami na rzecz
„Daily Planet".
Ci faceci Woodward i Bernstein za całą tę aferę Watergate, o cokolwiek w niej chodziło.
Wiem teraz dokładnie, jak musieli się czuć. Te naciski. Zagrożenie szlabanem. Telefony do matek.
To mnie naprawdę zabolało. Zawracali głowę mojej biednej, odwodnionej matce, która zajęta jest
usiłowaniem sprowadzenia NOWEGO ŻYCIA na ten świat. Bóg raczy wiedzieć, że jej nerki
pewnie klekoczą teraz w tym biednym ciele jak dwa suche orzeszki. A oni śmią zawracać jej głowę
takimi drobiazgami?
Poza tym mama jest po mojej stronie. Nie wiem, co tata sobie wyobrażał. Czy naprawdę sądzi, że
mama weźmie stronę GRANDMERE w całej tej aferze?
Chociaż mama powiedziała mi, że dla zachowania spokoju w rodzinie powinnam przynajmniej
przeprosić.
Chociaż zupełnie nie wiem za co. Cała rzecz przyniosła mi wyłącznie zgryzotę. Nie tylko
spowodowała zerwanie jednej z par szkolnych o najdłuższym stażu, ale i stała się powodem czegoś,
co wygląda na totalne zerwanie miedzy mną a moją najlepszą przyjaciółką. Ja przez to wszystko
straciłam NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ.
Poinformowałam o tym i tatę, i Grandmere, zanim władczo rozkazałam Larsowi wyprowadzić
mnie stamtąd. Na szczęście przedtem przewidująco świsnęłam z sypialni Grandmere sukienkę
balową i wcisnęłam ją do plecaka. Tylko troszkę się pogniotła. Rozwieszę ją w parze obok
prysznica i będzie jak nowa.
Nie mogę powstrzymać myśli, że mogli postąpić w tej całej sprawie nieco ładniej. MOGLI zwołać
własną konferencję prasową, przyznać się do całej tej sprawy z psem w restauracji i wszystko
zakończyć.
Ale nie. A teraz jest za późno. Nawet jeśli Grandmere się przyzna, mało prawdopodobne, żeby
członkowie związków zawodowych hoteli, restauracji i bagażowych TERAZ się wycofali.
No cóż, chyba to kolejny przypadek, kiedy ludzkość traci na tym, że nie słucha głosu młodości. A
teraz będą tylko przez to cierpieć.
Szkoda.
Czwartek, 8 maja, godzina wychowawcza
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ODWOŁALI BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina Specjalny
dodatek nadzwyczajny
ODWOŁANIE BALU MATURALNEGO!!!!!!!!! Leslie Cho
W rezultacie ogólnomiejskiego strajku pracowników hoteli, restauracji i bagażowych tegoroczny
bal maturalny został odwołany. Restauracja ????? zawiadomiła władze szkolne, że z powodu
strajku zostaje z dniem dzisiejszym zamknięta. Komitetowi organizacyjnemu zwrócono 4000
dolarów wpłaconej zaliczki.
Tegoroczna klasa maturalna została na lodzie. Jedynym rozwiązaniem byłoby urządzenie balu w
sali gimnastycznej. Komitet organizacyjny rozważał ten pomysł, ale się z niego wycofał.
- Bal maturalny to szczególna okazja - powiedziała Lana Weinberger, przewodnicząca komitetu.
-To nie jest zwyczajna szkolna dyskoteka ani Zimowy Bal Wielu Kultur. Nie możemy urządzić go
w sali gimnastycznej. Wolimy w ogóle zrezygnować z balu maturalnego, niż narażać naszych
maturzystów i osoby towarzyszące na wdepnięcie w stare frytki czy inne takie.
Jednak nie wszyscy uczniowie zgadzają się z kontrowersyjną decyzją komitetu organizacyjnego.
Jak powiedziała Judith Gershner: - Czekaliśmy na bal maturalny od chwili, kiedy znaleźliśmy się w
pierwszej klasie. A teraz chcą nam odebrać tę frajdę i to przez coś tak trywialnego jak stare frytki
na podłodze? To trochę małostkowe. Wolałabym na balu nadziać się obcasem na starą frytkę, niż
nie pójść na bal w ogóle.
Komitet organizacyjny jednak twierdzi nieugięcie, że bal maturalny odbędzie się albo poza murami
szkoły, albo wcale.
- Nie ma nic szczególnego w przyjściu w odświętnych strojach do szkoły - stwierdziła uczennica
pierwszej klasy Lana Weinberger. - Jeśli mamy się wystroić, to chcielibyśmy pójść gdzieś indziej,
a nie w miejsce, gdzie musimy się pojawiać codziennie jak rok długi.
Powodem strajku, jak już wspomniano na łamach naszej gazety, był przykry incydent w restauracji
Les Hautes Manger, gdzie uczennica pierwszej klasy LiAE, księżniczka Mia Thermopolis z
Genowii, jadła kolację w zeszłym tygodniu w towarzystwie swojej babki. Lilly Moscovitz,
przyjaciółka księżniczki i przewodnicząca Stowarzyszenia Uczniów Przeciwko Zwolnieniu z
Pracy Jangbu Panasy, mówi: - To wszystko przez Mię. A przynajmniej przez jej babkę. My tylko
chcemy, żeby Jangbu został ponownie przyjęty do pracy i żeby Klaryssa Renaldo ofi cjalnie go
przeprosiła. Księżniczka Mia była w czasie oddawania tekstu do druku niedostępna i nie
skomentowała zaistniałej sytuacji, jak powiedziała jej matka, Helen Thermopolis, właśnie pod
prysznicem,
Redakcja „Atomu" będzie starała się informować czytelników bieżąco o przebiegu negocjacji.
O mój Boże. DZIĘKI MAMO. DZIĘKI, ŻE MI POWIEDZIAŁAŚ, ŻE DZWONILI ZE
SZKOLNEJ GAZETY, KIEDY BYŁAM POD PRYSZNICEM.
Powinniście ZOBACZYĆ, jakie złe spojrzenia rzucali mi różni ludzie, kiedy szłam dziś rano do
swojej szafki. Dzięki Bogu, że mam uzbrojonego ochroniarza, bo chyba miałabym poważne
problemy. Niektóre dziewczyny ze starszej drużyny hokeja na trawie - te, które palą i ćwiczą
pompki w łazience dla dziewczyn na trzecim piętrze - robiły pod moim adresem NIEZWYKLE
groźne gesty, kiedy wysiadłam z limuzyny. Ktoś nawet napisał na kamiennym lwie (kredą, ale i to
wystarczy):
GENOWIA DO DOMU!!!! Reputacja mojego księstwa jest poważnie nadszarpnięta, i wszystko
dlatego, że odwołano ten głupi bal!
Och, no dobra. Wiem, że bal maturalny nie jest głupi. No tak, ze wszystkich ludzi na świecie ja
akurat WIEM, że ten bal nie jest głupi. To niesłychanie istotna część doświadczenia zdobywanego
w szkole średniej, jak niewątpliwie może poświadczyć Molly Ringwald!
A jednak, przez mnie, bal został wyrwany z serc i albumów szkolnych uczniów z tegorocznej klasy
maturalnej LiAE.
MUSZĘ coś zrobić. Tylko co???? CO??????????????
Czwartek, 8 maja, algebra
W głowie mi się nie mieści, co właśnie powiedziała do mnie Lana:
Lana: (obracając się na krześle i piorunując mnie wzrokiem): Zrobiłaś to specjalnie, tak?
Wywołałaś ten strajk, żeby bal maturalny został odwołany?
Ja: Co? Nie. O czym ty gadasz?
Lana: Przyznaj się wreszcie. Zrobiłaś to, bo nie chciałam pozwolić, żeby głupia kapela twojego
chłopaka zasmradzała nam imprezę. Przyznaj się.
Ja: Nie! To wcale nie tak. To nie przeze mnie, w każdym razie. To przez moją babkę.
Lana: Nieważne. Wszyscy Genowiańczycy są tacy sami.
A potem znów się odwróciła, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej.
WSZYSCY GENOWIAŃCZYCY? Hm, przepraszam, ale jestem jedyną Genowianką, jaką
kiedykolwiek spotkała Lana. Co za bezczelność...
Czwartek, 8 maja, biologia
„Mia ? Nic ci nie jest ? S.”
„Nie. To tylko ogryzek jabłka.”
„Mimo wszystko. Lars nieźle stuknął tego faceta. Twój ochroniarz ma niezły refleks.”
„Taa, no cóż. Dlatego dostał tę pracę. Jakim cudem ze mną rozmawiasz? Ty mnie nie nienawidzisz,
jak reszta? Przecież ty i Jeff też szliście na bal.”
„Nie TWOJA wina, że bal odwołano. Poza tym i tak bym się za dobrze nie bawiła. No bo jakim
cudem, jeśli jedyna dziewczyna z naszej klasy, która się wybierała, to LANA!!!!!!!!!!!!!! A przy
okazji, słyszałaś o Tinie?”
„Nie. A co?”
„Wczoraj, kiedy Borys czekał przy swojej szafce na Lilly - no wiesz, dał to ogłoszenie do gazety,
prosząc ją o spotkanie po szkole, żeby mogli porozmawiać - no cóż, Tina zdecydowała się z nim
spotkać i zapytać go, czyby nie skoczył z nią na mrożoną czekoladę, bo tak mu współczuła i tak
dalej. Chyba zrezygnował z czekania na Lilly, bo się zgodził i poszli razem, a dziś rano widziałam
ich, jak się trzymali za ręce pod styropianową makietą Partenonu przed laboratorium językowym.”
„CZEKAJ. CO? WIDZIAŁAŚ, JAK TINA I BORYS TRZYMAJĄ SIĘ ZA RĘCE? TINA I
BORYS? TINA I BORYS PEŁKOWSKI???”
„Tak.”
„Tina. Tina Hakim Baba. I Borys Pelkowski. TINA I BORYS?????”
„TAK!!!!!!!!!!!!!!!!!”
O mój Boże. Co się dzieje z tym światem, w którym żyjemy?
Czwartek, 8 maja, klatka schodowa trzeciego piętra
Po biologii Shameeka i ja przyparłyśmy Tinę do muru, zaciągnęłyśmy ją tutaj i zażądałyśmy
wyjaśnień. Urwałam się ze zdrowia i przepisów bezpieczeństwa, ale kto by się tym przejmował?
Skończyłoby się na tym, że tylko bym tam siedziała pod nienawistnymi spojrzeniami ludzi z klasy,
włączając w to moją byłą najlepszą przyjaciółkę Lilly Moscovitz, z którą nie mam i tak
najmniejszej ochoty rozmawiać.
Poza tym powinnam już oddać referat na temat zespołu Aspergera, a ja nawet nie miałam szansy go
skończyć, ponieważ mam teraz poważne problemy emocjonalne: no bo mój chłopak nie chce
zabrać mnie na bal maturalny, matka w kółko opowiada o swoim pęcherzu moczowym, do tego
jeszcze ten strajk i w ogóle wszystko.
W głowie mi się nie mieści to, co właśnie wygaduje Tina. O tym, jak to przez całe życie szukała
właśnie takiego człowieka, który mógłby ją pokochać w taki sposób, w jaki bohaterowie powieści,
które tak lubi czytać, kochają ich bohaterki. O tym, jak nigdy nie sądziła, że spotka mężczyznę,
który potrafi pokochać kobietę z równym żarem jak bohaterowie, których podziwia najbardziej: jak
pan Rochester i pułkownik Brandon, i pan Darcy, i Spider-Man, i tak dalej.
A potem mówi, że patrzyła, jak Borys rozpada się na kawałki, kiedy Lilly zostawiła go dla Jangbu,
i zdała sobie sprawę, że ze wszystkich chłopaków, których dotąd poznała, to jedyny, który zdawał
się zbliżać do jej ideału. Poza, oczywiście, wyglądem. Ale pomijając wygląd, jest wszystkim,
czego Tina zawsze oczekiwała od chłopaka:
• Jest lojalny(No cóż, to pozostawiam bez komentarza. Borys nigdy nawet nie SPOJRZAŁ na inną
dziewczynę, kiedy chodził z Lilly).
• Namiętny(Uh, no, owszem, wszystkie te zdarzenia dowodzą, że Borys jest głęboko namiętny.
Albo że ma zespół Aspergera).
• Inteligentny (4,0 w teście GPA)
• Muzycznie uzdolniony (Jasne, mogę aż za dobrze poświadczyć).
• Zorientowany w trendach popkultury (Ogląda Buffy).
• Lubi chińskie jedzenie (To też prawda).
• Kompletnie go nie interesują sporty rywalizacyjne (Pomijając jazdę figurową na lodzie. No cóż,
w końcu JEST Rosjaninem).
Plus, dodaje Tina, naprawdę dobrze się całuje, kiedy już wyjmie aparacik.
NAPRAWDĘ DOBRZE SIĘ CAŁUJE, KIEDY JUŻ WYJMIE APARACIK?
Wiecie, co to znaczy, prawda? TO ZNACZY, ŻE TINA I BORYS SIĘ CAŁOWALI!
O mój Boże. Nie mogę się powstrzymać przed opadem szczęki. Lubię Borysa - naprawdę lubię.
Poza tym, że moim zdaniem jest KOMPLETNIE SZALONY, uważam, że to całkiem miły facet.
Jest wrażliwy i zabawny, i jeśli się uda zapomnieć o inhalatorze na astmę i niemiłym oddechu, i
grze na skrzypcach, i tym całym swetrze w spodniach, to owszem, przyznaję, że jest CAŁKIEM
udanym gościem.
No, i przynajmniej jest wyższy od Tiny.
ALE MÓJ BOŻE! BORYS PELKOWSKI PANEM ROCHESTEREM TINY? NIE, NIE, NIE I PO
TYSIĄCKROĆ NIE!!!
No cóż, jak zauważyła Shameeka, zwracając się dyskretnie tylko do mnie (kiedy Tina sprawdzała,
czy nie ma nowych SMS-ów), Borys niekoniecznie musi być jej panem Rochesterem na całą
wieczność. Może będzie jej panem Rochesterem tylko na jakiś czas. Dopóki nie pojawi się jej
prawdziwy pan Rochester.
O mój Boże. No, sama nie wiem. BORYS PELKOWSKI.
No cóż, przynajmniej Tina ma rację co do jednego: on wszystko przeżywa namiętnie. Mam ten mój
przesiąknięty krwią sweter na dowód. Zgoda, niezupełnie przesiąknięty krwią, bo pani Pelkowski
oddała go do uprania i w pralni chemicznej rzeczywiście usunęli wszystkie plamy.
No, ale i tak.
Tina i BORYS PELKOWSKI???????????????????????
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
Czwartek, 8 maja, 15.00, poddasze
Lars musiał mnie obronić przed kolejnym pociskiem - tym razem rzuconym z zaskakującą
celnością przez zwycięzcę konkursu nauk ścisłych z klasy maturalnej - a potem zadzwonił do
mojego taty i powiedział, że jego zdaniem ze względów bezpieczeństwa powinnam opuścić teren
szkoły.
No i tata się zgodził. Resztę dnia mam wolną.
Tyle że nie do końca, bo teraz pan G. przerabia ze mną to wszystko, na co przez ostatnie półtora
tygodnia nie zwracałam na jego lekcjach uwagi. Używając drzwi lodówki jako tablicy i
magnetycznego alfabetu, wypisuje równania, które podobno mam rozwiązywać.
Nieważne, panie G. Czy pan nie widzi, że ja mam teraz o wiele poważniejsze problemy niż
obniżający się stopień z pana przedmiotu? No bo, halo, ja nawet nie mogę pokazać się na oczy we
własnej szkole, żeby nie obrzucono mnie owocami.
Mam taką straszną depresję! Po tych numerach ze strajkiem, a potem z Tiną, i teraz, kiedy wszyscy
mnie nienawidzą, naprawdę nie wiem, jak mi się uda przetrwać resztę tygodnia. Już zadzwoniłam
do taty i powiedziałam mu:
- Przekaż Grandmere moje podziękowania. Teraz nie jestem bezpieczna nawet we własnej szkole, a
wszystko przez nią.
Ale nie wiem, czy jej powtórzył. Nie jestem pewna, czy on i Grandmere w ogóle jeszcze ze sobą
rozmawiają.
Wiem za to, że JA nie rozmawiam z Grandmere. Wydaje mi się, że nie rozmawiam z całym
mnóstwem osób... Z Grandmere, z Lilly, z Laną Weinberger...
No cóż, z Laną właściwie nigdy nie rozmawiałam. Ale rozumiecie, o co mi chodzi.
O rany, a jeśli już nigdy nie będę mogła wrócić do szkoły? I na przykład będę musiała uczyć się w
domu? To by było okropne! Jak ja bym sobie dała radę bez tych wszystkich plotek? Kto z kim
chodzi i tak dalej? I kiedy bym się mogła widywać z Michaelem? Tylko w weekendy? I to
wszystko?! To by było NIE DO ZNIESIENIA!!!!!!!! Najprzyjemniejszy moment dnia to zobaczyć
go rano, kiedy czeka przed swoim domem, żebyśmy podjechali po niego limuzyną i zabrali go do
szkoły. Wiem, że zostanę tego na zawsze pozbawiona, kiedy zacznie chodzić na uniwerek. Ale
myślałam, że chociaż nacieszę się przynajmniej do końca roku szkolnego.
O mój Boże, to się wszystko na mnie tak paskudnie mści. No bo ja nigdy tak naprawdę nie
LUBIŁAM Liceum imienia Alberta Einsteina, ale biorąc pod uwagę alternatywę... No wiecie,
naukę w domu, albo, co gorsza, jakąś szkołę w Genowii... Mój Boże, w porównaniu z LiAE to jak
Shangri-La.
Cokolwiek to jest Shangri-La.
Jak oni śmią odbierać mi to? To znaczy szkołę. JAK ONI ŚMIĄ????????????
Och, ktoś dzwoni do drzwi. Proszę, niech to będzie Michael z resztą mojej pracy domowej. Nie
dlatego, że tak desperacko chcę odrobić resztę pracy domowej, ale dlatego, że jeśli kiedykolwiek
potrzebowałam poczuć zapach szyi Michaela, to właśnie teraz...
PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ
Czwartek, 8 maja, potem, poddasze
No cóż, to nie był Michael. Ale całkiem blisko. Też Moscovitz.
Tylko nie ten, co trzeba.
Naprawdę uważam, że Lilly ma spory tupet, skoro tu przyszła po tym, na co mnie naraziła.
Asperger nie Asperger, przez ostatnie kilka dni z jej powodu przechodziłam istne piekło, a teraz
staje w moich drzwiach z płaczem i błaga, żeby jej wybaczyć?
Ale co miałam zrobić? Nie mogłam tak po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. To znaczy,
oczywiście, mogłam, ale jak na księżniczkę to by było strasznie niewłaściwe zachowanie.
Tak więc zaprosiłam ją do środka - ale chłodno. BARDZO chłodno. I kto jest TERAZ słabeuszem,
chciałabym wiedzieć?
Weszłyśmy do mojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi (wolno mi zamykać drzwi do mojego pokoju, o
ile zamykam się w nim z każdym poza Michaelem).
A Lilly ryknęła płaczem.
I wcale nie dlatego, że zabierała się do szczerych przeprosin, które mi się należały. W końcu
paskudnie mnie potraktowała, szargając moje dobre imię na falach eteru. Więc chyba mogłam
oczekiwać, że zjawi się tu znękana wyrzutami sumienia i okaże skruchę.
Ale nie. Nic podobnego. Lilly ryczała, bo dowiedziała się o Borysie i Tinie.
Tak, właśnie. Lilly płacze, bo chce, żeby do niej wrócił chłopak.
Poważnie! I to po tym, jak go potraktowała!Siedzę tu tylko w zdumionym milczeniu i patrzę na
Lilly, która szaleje. Chodzi w tę i z powrotem po moim pokoju w tym swoim maoistowskim
mundurku, potrząsając lśniącymi lokami, a oczy za oprawkami okularów (pewnie rewolucjoniści,
którzy walczą o prawa człowieka, nie mogą nosić szkieł kontaktowych) lśnią jej od gorzkich łez.
- Jak on mógł? - jęczy bez przerwy. - Odwracam się na pięć minut, na pięć minut!, a on ugania się
za inną dziewczyną? Co on sobie wyobraża?
Nie mogę się powstrzymać i wypominam jej, że może Borys wyobrażał sobie ją, Lilly, swoją
dziewczynę, kiedy jakiś inny chłopak wpycha jej język do gardła. Ni mniej, ni więcej tylko w
MOJEJ SZAFIE ŚCIENNEJ w przedpokoju.
- Borys i ja nigdy sobie nie obiecywaliśmy, że nie będziemy się spotykać z innymi ludźmi - upiera
się ona. - Mówiłam mu, że jestem jak wolny ptak... Nie można mnie uwiązać.
- No cóż - wzruszam ramionami. - Może on jest takim bardziej wiążącym się gatunkiem.
- Jak Tina, o to ci chodzi? - Lilii trze oczy. - W głowie mi się nie mieści! Jak mogła mi zrobić coś
takiego! Powiedz, czy ona sobie nie zdaje sprawy, że nigdy nie uszczęśliwi Borysa? Przecież on
jest, mimo wszystko, geniuszem. Potrzeba geniusza, żeby wiedzieć, jak sobie radzić z drugim
geniuszem.
Przypominam Lilly, że JA nie jestem żadnym geniuszem, a zdaje się, że całkiem nieźle sobie radzę
z jej bratem, który ma IQ 179.
Przemilczałam to, że nadal odmawia pójścia na bal maturalny oraz to, że jeszcze nie dotarliśmy do
drugiej bazy.
- Och, przestań - prycha Lilly. - Michael ma na twoim punkcie fioła. Poza tym przynajmniej
chodzisz na rozwój zainteresowań. Możesz codziennie obserwować, jak działa geniusz ludzki. A co
Tina o tym wie? Kurczę, przecież ona chyba nigdy nie widziała Pięknego umyslul Na pewno
dlatego, że Russel za rzadko zdejmuje w nim koszulę.
- Hej! - zaprotestowałam ostro. Ja też mam podobne odczucia, jeśli chodzi o Piękny umysł, i
uważam, że to sensowna krytyka. - Tina jest moją przyjaciółką. Ostatnio znacznie lepszą
przyjaciółką niż TY.
Lilly miała dość przyzwoitości, żeby zrobić skruszoną minę.
- Przepraszam cię za to wszystko, Mia - mówi. - Przysięgam, nie mam pojęcia, co się ze mną stało.
Po prostu zobaczyłam Jangbu i... No cóż, chyba padłam ofiarą żądzy.
Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam, słysząc te słowa. Bo chociaż Jangbu, oczywiście, jest
szalenie seksowny, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że atrakcyjność fizyczna ma dla Lilly
jakieś znaczenie. W końcu chodziła z Borysem, i to od zawsze.
Ale najwyraźniej to, co było między nią i Jangbu, ograniczało się wyłącznie do sfery fizycznej.
Boże. Zastanawiam się, do której bazy dotarli. Czy mogę ją o to zapytać? No bo cóż, biorąc pod
uwagę, że nie jesteśmy już przyjaciółkami, to nie moja sprawa.
Ale jeśli doszła do trzeciej bazy z tym facetem, ja ją chyba zabiję.
- Między mną i Jangbu wszystko skończone - obwieściła dramatycznym tonem... Tak
dramatycznym, że Gruby Louie, który w ogóle nie przepada za Lilly i zazwyczaj chowa się w
szafie między moimi butami, kiedy ona do nas przychodzi, spróbował wleźć w jeden z moich
butów po nartach. - Myślałam, że ma serce proletariusza.
Myślałam, że wreszcie znalazłam mężczyznę, który podziela moją pasję dla spraw społecznych i
polepszenia bytu ludu pracującego. Ale niestety... Myliłam się... Tak bardzo, bardzo się pomyliłam.
Po prostu nie mogę być duchową partnerką człowieka, który chce sprzedać historię swojego życia
prasie.
Wychodzi na to, że do Jangbu zwróciło się kilka czasopism, łącznie z „People" i „US Weekly",
które ubiegają się o wyłączność na opublikowanie szczegółów jego przygód z księżną wdową z
Genowii i jej psem.
- Naprawdę? - Bardzo mnie zdziwiła ta wiadomość. - A ile mu dają?
- Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, suma sięgała już sześciu cyfr. - Lilly ociera oczy w
kawałek koronki, którą dostałam od księcia krwi z Austrii. - Nie będzie już potrzebował pracy w
Les Hautes Manger, to jedno jest pewne. Ma zamiar otworzyć własną restaurację. Smak Tybetu,
tak chce ją nazwać.
- Och! - Żal mi Lilly. Naprawdę. To znaczy, ja wiem, jak człowiek paskudnie się czuje, kiedy ktoś,
kogo uważało się za duchowego partnera, okazuje się sprzedawczykiem. A zwłaszcza jeśli całuje
się tak dobrze jak Josh - to znaczy jak Jangbu.
Dobra, żal mi Lilly, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar jej wybaczyć. Może nie osiągnęłam
jeszcze samorealizacji, ale przynajmniej mam trochę dumy.
- Ale przyznam szczerze - ciągnie Lilly - zdałam sobie sprawę, że nie jestem zakochana w Jangbu,
zanim rozpętała się ta cała afera ze strajkiem. Wiedziałam, że nigdy nie przestałam kochać Borysa,
kiedy podniósł ten globus i spuścił go sobie na głowę - dla mnie. No bo, Mia, on miał DLA MNIE
zszywaną głowę. Tak bardzo mnie kocha. Żaden chłopak nie kochał mnie nigdy na tyle, żeby
zaryzykować dla mnie ból i fizyczne obrażenia,.. A z pewnością nie Jangbu. O nie! On jest O
WIELE za bardzo zajęty własną sławą i karierą. W przeciwieństwie do Borysa. Borys jest tysiąc
razy bardziej utalentowany niż Jangbu, a JEMU palma nie odbiła.
Naprawdę nie bardzo wiedziałam, jak na to wszystko odpowiedzieć. Lilly chyba musiała zdać
sobie z tego sprawę, bo zmrużyła oczy i powiedziała:
- Czy mogłabyś, z łaski swojej, przestać pisać w tym dzienniku NA JEDNĄ MINUTĘ i
powiedzieć mi, jak mogę odzyskać Borysa?
Chociaż zrobiłam to z bólem, byłam zmuszona poinformować Lilly, że moim zdaniem jej szanse na
odzyskanie Borysa są mniej więcej zerowe. A nawet mniej niż zerowe. Jakby wielomian ujemny.
- Tina naprawdę za nim szaleje - mówię. - A moim zdaniem, on do niej czuje to samo. Dał jej
nawet swoje zdjęcie Joshui Bella osiem na dziesięć z autografem...
Ta informacja sprawia, że Lilly chwyta się za serce, odczuwając ból istnienia. Właściwie, nie do
końca wiem, co to znaczy ból istnienia. W każdym razie, Lilly chwyta się za serce i dramatycznym
ruchem rzuca się na moje łóżko.
- Ta czarownica! - wrzeszczy tak głośno, że za chwilę wpadnie tu pan G., uznając, że za głośno
włączyłyśmy Czarodziejki. -Ta czarownica o mrocznym sercu i ciemnych emocjach! Dostanie jej
się za to, że mi ukradła mężczyznę! Dam jej popalić!
W tej sytuacji muszę bardzo surowo postąpić z Lilly. Mówię jej, że w żadnym wypadku nikomu
nie da popalić. Mówię jej, że Tina naprawdę i szczerze uwielbia Borysa, a on nigdy o niczym
innym nie marzył, tylko o tym, żeby kochać i być w zamian kochanym, zupełnie jak Ewan
McGregor w Moulin Rouge. Mówię jej, że jeśli naprawdę kocha Borysa, tak jak twierdzi, to
zostawi jego i Tinę w spokoju, pozwoli im razem cieszyć się kilkoma ostatnimi tygodniami szkoły.
A po wakacjach, jesienią, jeśli Lilly nadal będzie czuła, że pragnie powrotu Borysa, może coś
powiedzieć. Ale nie wcześniej.
Lilly jest chyba nieco zaskoczona moją mądrą - i bardzo bezpośrednią - radą. Chociaż chyba
jeszcze nie całkiem ją przetrawiła. Siedzi na krawędzi łóżka i mruga z niedowierzaniem, wpatrując
się w mój wygaszacz ekranu z księżniczką Leią. Jestem pewna, że to musi być spory cios dla
dziewczyny z ego rozmiarów Lilly... No, wiecie, że chłopak, który ją kiedyś kochał, mógł
pokochać kogoś innego. Ale będzie się po prostu musiała do tego przyzwyczaić. Bo po tym, przez
co musiał przez nią przejść Borys w zeszłym tygodniu, ja będę pierwsza, która zadba o to, żeby już
nigdy, przenigdy się z nią nie spotykał. Jeśli będę musiała stanąć przed Borysem z wielkim starym
mieczem, tak jak Aragorn przed kurduplowatym Frodem, totalnie to zrobię. Tak bardzo jestem
zdecydowana nie pozwolić Lilly znów zamącić w mocno obandażowanej, pełnej geniuszu głowie
Borysa Pelkowskiego.
Nie wiem, czy widzi to po tym, z jaką furią piszę w swoim dzienniku, czy też mam jakiś bardzo
zdecydowany wyraz twarzy, ale Lilly wreszcie wzdycha tylko i mówi:
- Och, NO DOBRZE.
Teraz wkłada kurtkę i wychodzi, bo chociaż drogi jej i Jangbu rozeszły się, nadal jest prezeską
SUPZPJP i ma mnóstwo pracy.
Co w żaden sposób nie obejmuje przeprosin dla mnie.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Już przy drzwiach Lilly odwraca się i mówi:
- Słuchaj, Mia. Przepraszam, że tamtego dnia nazwałam cię słabeuszem. Nie jesteś słaba. W
gruncie rzeczy... jesteś jedną z najsilniejszych znanych mi osób.
Hej! Nie mogła powiedzieć niczego prawdziwszego! W swoim czasie wygrałam walkę z tyloma
demonami. Te dziewczyny z Czarodziejek wyglądają przy mnie jak dzieciaki z Pełnej chaty.
Naprawdę, powinnam dostać jakiś medal, a przynajmniej klucze do miasta czy coś.
To smutne, ale właśnie wtedy, kiedy uznałam, że odwaga nie będzie mi już więcej potrzebna - Lilly
i ja uścisnęłyśmy się, a potem ona poszła, po kilku słowach przeprosin wobec mojej mamy i pana
G. za cały ten numer z całowaniem się w szafie ściennej w przedpokoju z Jangbu, bezrobotnym
kelnerem - domofon w holu ZNÓW zabrzęczał. Pomyślałam, że tym razem to NA PEWNO
Michael. Obiecał przynieść mi lekcje.
Wyobraźcie sobie zatem moje przerażenie - moją kompletną odrazę - kiedy podeszłam do
domofonu, nacisnęłam guzik mikrofonu i powiedziałam „SŁŁUUUUCHAAAM?", a z drugiej
strony w odpowiedzi odezwał się głos, który nie był głębokim, ciepłym, przyjaznym głosem
mojego jedynego ukochanego......ale obrzydliwym skrzekiem GRANDMERE!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Piątek, 9 maja, japoński materac, poddasze
To koszmar. To musi być zły sen. Ktoś mnie uszczypnie, a ja się obudzę i wszystko się skończy, a
ja znów będę leżeć w swoim własnym łóżku, a nie tu, na japońskim materacu - jak to się stało, że
nigdy nie zauważyłam, jaki on jest TWARDY? - w salonie, w środku nocy.
Tyle że to NIE JEST koszmar. Wiem, że to nie koszmar, bo żeby mieć koszmar, trzeba najpierw
ZASNĄĆ, a ja nie mogę, ponieważ Grandmere ZA GŁOŚNO CHRAPIE.
Tak właśnie. Moja babka chrapie. Niezły kęsek dla „Post", nie? Powinnam do nich zadzwonić i
potrzymać słuchawkę przy drzwiach do mojego pokoju (słychać ją nawet przez ZAMKNIĘTE
drzwi). Już widzę ten nagłówek:
KSIĘŻNA WDOWA CHRAPIE
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakby moje życie nie było już i tak wystarczająco
trudne. Jakbym nie miała dość problemów. Teraz jeszcze moja psychotyczna babka
WPROWADZA SIĘ do mnie?
Ledwie wierzyłam własnym oczom, kiedy otworzyłam drzwi poddasza i zobaczyłam, że za nimi
stoi Grandmere, a tuż za nią jej szofer z walizkami od Louis Vuittona za chyba pięćdziesiąt
milionów dolarów. Po prostu gapiłam się na nią chyba przez całą minutę, dopóki nie odezwała się:
- No cóż, Amelio? Nie zaprosisz mnie do środka?
A potem, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, po prostu przepchnęła się obok mnie, przez cały
czas narzekając, że nie ma u nas windy, i czy ja mam pojęcie, co to znaczy dla kobiety w jej wieku
wchodzić na trzecie piętro? (Zauważyłam, że nie wspomniała, co to znaczy dla szofera, który
musiał wtargać jej bagaże na to samo, wyżej wspomniane, trzecie piętro).
A potem zaczęła chodzić po poddaszu, jak zawsze, kiedy u nas jest, podnosić różne przedmioty i
oglądać je ze zdegustowanym wyrazem twarzy, na przykład kolekcję szkieletów Cinco de Mayo
mojej mamy albo szklanki do drinków pana G. z mistrzostw świata w piłce nożnej.
Tymczasem mama i pan G. usłyszeli to całe zamieszanie, wyszli ze swojego pokoju i zamarli -
oboje - na ten widok. Z przerażenia. Muszę przyznać, można się było przerazić... Zwłaszcza że
wtedy Rommel wylazł z torby Grandmere i zaczął chodzić po pokoju na swoich pająkowatych
nogach, wąchając różne rzeczy tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogą mu
eksplodować prosto w mordkę (co, jeśli zabierze się do obwąchiwania Grubego Louie, faktycznie
może się zdarzyć).
- Hm, Klarysso... - odezwała się moja mama (dzielna kobieta!). - Czy mogłabyś nam z łaski swojej
wyjaśnić, co cię do nas sprowadza? Z całą... jak mi się zdaje, z całą twoją garderobą?
- Nie zostanę w tym hotelu ani chwili dłużej - powiedziała Grandmere, odstawiając lampę pana G.
i nawet nie patrząc na moją matkę, której ciążę („w jej zaawansowanym wieku", jak lubi mówić
Grandmere, chociaż mama jest właściwie młodsza niż większość tych sławnych aktorek, które
ostatnio masowo zachodzą w ciążę) uważa za coś w wysokim stopniu żenującego. - Tam już nikt
nie pracuje! Istny dom wariatów. Nie sposób nikogo uprosić o odrobinę jedzenia w ramach room
service, a o tym, żeby ci ktoś przygotował kąpiel, możesz w ogóle zapomnieć. No więc
przyjechałam tutaj. - Popatrzyła na nas niespecjalnie przyjaźnie. - Na łono rodziny. Wierzę, że
tradycja nakazuje krewnym wspierać się nawzajem w chwili potrzeby.
Mama totalnie nie dała się nabrać na ten apel do uczuć rodzinnych.
- Klarysso - powiedziała, zakładając ramiona na piersi (a to niezły widok, biorąc pod uwagę, jak
jej urósł biust - mam tylko nadzieję, że jeśli kiedyś zajdę w ciążę, moje piersi też urosną do takich
niebotycznych rozmiarów). - W hotelu jest strajk personelu. Nikt przecież nie bombarduje Plaża
rakietami Scud. Myślę, że trochę przesadzasz...
I wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłam się do niego, myśląc, że to Michael. Ale niestety to nie był
Michael. Dzwonił mój ojciec.
- Mia - powiedział z nutką paniki w głosie. - Czy jest tam u was twoja babka?
- No cóż, tato, owszem - powiedziałam. - Jest. Chcesz z nią porozmawiać?
- O Jezu - jęknął tata. - Nie. Daj mi do telefonu swoją matkę.
Tata doskonale wiedział, jak mu się zaraz oberwie. Dałam słuchawkę mamie, która wzięła ją ze
zbolałą miną, jaką ma zawsze w obecności Grandmere. Grandmere tymczasem odezwała się do
szofera:
- To byłoby wszystko, Gaston. Możesz wstawić walizki do pokoju Amelii, a potem masz wolne.
- Nie ruszaj się z miejsca, Gaston - odezwała się moja matka w tej samej chwili, w której ja
wrzasnęłam:
- Do MOJEGO pokoju? Dlaczego do MOJEGO pokoju? Grandmere spojrzała na mnie kwaśno i
powiedziała:
- Bo w potrzebie, młoda damo, najmłodszy członek rodziny rezygnuje ze swoich wygód na rzecz
najstarszego. Tak nakazuje tradycja.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej idiotycznej tradycji. Czy to coś takiego jak genowiańskie
przyjęcie weselne z dziesięciu potraw?
- Filipie - moja mama syczała do telefonu. - Co tu się wyprawia?
Tymczasem pan G. usiłował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Zapytał Grandmere, czy może jej dla
odświeżenia zaproponować coś do picia.
- Poproszę sidecara - powiedziała Grandmere, nawet nie patrząc na niego, tylko na zadania z
algebry skomponowane z magnesów przyczepionych do drzwi lodówki. - I nie przesadź z lodem.
- Filipie! - mówiła moja mama do słuchawki z narastającą paniką.
Ale to nie pomogło. Mój ojciec nic nie był w stanie poradzić. On i cały personel
- Lars, Hans, Gaston i tak dalej - gotowi byli przemęczyć się w Plaża w nowych, pozbawionych
room service warunkach. Ale Grandmere po prostu miała tego dosyć. Usiłowała zadzwonić po
swoją codzienną wieczorną herbatę rumiankową i biszkopty, a kiedy się przekonała, że nie ma jej
kto tego przynieść, dostała kompletnego szału i stopą stłukła szklaną tubę na pocztę (wolę nie
myśleć o palcach biednego listonosza, kiedy przyjdzie odebrać na dole listy jutro rano).
- Ale Filipie - dalej jęczała mama. - Dlaczego TUTAJ?
Niestety, Grandmere nie miała dokąd pójść. W innych hotelach w mieście sytuacja wyglądała tak
samo, jeśli nie gorzej. Grandmere zdecydowała się wreszcie spakować i uciec z tonącego okrętu...
Myśląc sobie, bez wątpienia, że skoro ma wnuczkę pięćdziesiąt przecznic dalej, to czemu nie
skorzystać z darmowej siły roboczej?
Tak więc, przynajmniej na razie, mamy ją na karku. JA nawet musiałam jej oddać własne łóżko, bo
kategorycznie odmówiła spania na tapczanie z japońskim materacem. Ona i Rommel są w MOIM
pokoju - w mojej świątyni, w moim sanktuarium, w mojej samotnej twierdzy - gdzie już zdążyła
odłączyć mi komputer, bo nie podobało jej się, że wygaszacz ekranu z księżniczką Leią się na nią
„gapił".
Biedy Gruby Louie jest tak skołowany, że zaczął nawet parskać na muszlę klozetową, bo musiał
jakoś wyrazić niezadowolenie z tej całej sytuacji. Teraz schował się w szafie w przedpokoju - tej
samej szafie, od której, jak się zastanowić, to wszystko się zaczęło - między częściami odkurzacza i
parasolkami po trzy dolary, które się tam nagromadziły przez lata.
To był okropnie przerażający widok, kiedy Grandmere wyszła z mojej łazienki z włosami
nawiniętymi na wałki i nakremowaną na noc twarzą. Wyglądała zupełnie jak członek Rady Jedi w
Ataku klonów. Miałam zamiar ją zapytać, gdzie zaparkowała swój ścigacz. Tyle że mama kazała
mi zachowywać się wobec niej grzecznie „przynajmniej dopóki czegoś nie wymyślę, Mia".
Dzięki Bogu, Michael wreszcie pojawił się z moją pracą domową. Nie udało nam się jednak czule
przywitać, bo Grandmere siedziała przy kuchennym stole, przez cały czas obserwując nas sokolim
okiem. Nawet nie mogłam powąchać mu szyi!
A teraz leżę tutaj, na tym pełnym górek i dołków japońskim materacu i słucham, jak moja babka
głęboko, rytmicznie sobie chrapie w pokoju obok i mogę myśleć tylko o tym, żeby ten strajk
skończył się jak najszybciej.
Bo wystarczy już, kiedy mieszka się z neurotycznym kotem, nauczycielem algebry, który gra na
perkusji, i kobietą w ostatnim trymestrze ciąży. Dodajcie do tego księżną wdowę z Genowii i
bardzo przepraszam, ale proszę mi zarezerwować pokój na dwudziestym pierwszym piętrze
psychiatryka w Bellevue, bo dla mnie to będą wakacje.
Piątek, 9 maja, godzina wychowawcza
Zdecydowałam się iść dzisiaj do szkoły, bo:
1. To dzień wagarowicza dla maturzystów, więc większości łudzi, którzy życzą mi rychłej śmierci,
nie ma dzisiaj w szkole i nie mogą rzucać we mnie ogryzkami.
2. Wolę już to, niż zostać w domu.
Mówię serio. Na Thompson Street 1005, apartament 4, jest kiepsko. Dziś rano, kiedy tylko
Grandmere się obudziła, zażądała, żebym jej podała szklankę gorącej wody z cytryną i miodem. Ja
na to: „Hm, nie ma mowy", co nie zostało dobrze przyjęte. Prawdę mówiąc, myślałam, że
Grandmere mnie pobije.
Zamiast tego rąbnęła o ścianę moją figurką Fiesta Giles -figurką Gilesa, opiekuna Buffy, postrachu
wampirów, w sombrero! Spróbowałam jej wtedy wyjaśnić, że figurka ma wartość kolekcjonerską i
już jest warta dwa razy tyle, ile za nią zapłaciłam, ale kompletnie jej to nie obeszło. Powtórzyła
tylko:
- Podaj mi gorącą wodę z cytryną i z miodem!
No więc przyniosłam jej tę cholerną gorącą wodę z cytryną i z miodem, a ona ją wypiła, a potem, i
wcale was nie nabieram, spędziła mniej więcej pół godziny w mojej łazience. Nie mam pojęcia, co
ona tam robiła, ale ja i Gruby Louie o mało nie zwariowaliśmy... Ja dlatego, że musiałam się tam
dostać po szczoteczkę do zębów, a Gruby Louie, bo tam właśnie stoi jego kuweta ze żwirkiem.
Ale nieważne. W końcu udało mi się wejść do łazienki i wyszorować zęby, a potem powiedziałam:
- No to cześć wam.
I razem z panem G. szybko pognaliśmy do drzwi. Ale nie dość szybko, bo mama dopadła nas w
progu i syknęła takim naprawdę przerażającym głosem:
- Ja się jeszcze odegram za to, że mnie z nią dzisiaj zostawiacie na cały dzień. Nie wiem jeszcze,
jak i kiedy. Ale kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać... spodziewajcie się.
O kurczę, mamo. Łyknij jeszcze trochę pedialyte.
Za to w szkole sytuacja jest jakby mniej napięta. Może dlatego, że nie ma tu maturzystów. No cóż,
wszystkich poza Michaelem. On przyszedł. Bo, jak mówi, nie będzie się zrywał ze szkoły tylko
dlatego, że Josh Richter do tego namawia. No, a poza tym dyrektor Gupta daje dziesięć ujemnych
punktów z zachowania za nieusprawiedliwioną nieobecność tego dnia, a z punktami ujemnymi nie
można dostać zniżki w bibliotece na wyprzedaży książek na koniec roku, a Michael upatrzył sobie
już jakiś czas temu dzieła zebrane Isaaca Asimova.
Ale tak naprawdę on jest tu chyba z tego samego powodu co ja: ze względu na sytuację w domu.
Bo wreszcie się wydało, że Lilly zrywała się z lekcji i bez wiedzy i zgody rodziców organizowała
konferencje prasowe. Państwo doktorostwo Moscovitz podobno z miejsca zamienili się w
świątobliwego pastora Camdena i jego małżonkę i kazali Lilly zostać dzisiaj w domu, bo chcą
sobie z nią spokojnie porozmawiać o jej ewidentnym buncie wobec uznanych instytucji i o
sposobie, w jaki potraktowała Borysa. Michael stwierdził:
- Wiałem stamtąd jak na skrzydłach.
I trudno mu się dziwić.
Ale wszystko ewidentnie zmierza ku lepszemu, bo kiedy zatrzymaliśmy się w delikatesach Ho dziś
rano, żeby kupić sobie jakieś drugie śniadanie do szkoły (dla Michaela kanapka z jajkiem, dla mnie
ring dings), dosłownie złapał mnie, kiedy Lars poszedł do działu z napojami po swojego porannego
red bulla, i zaczął mnie całować, a mnie się udało powąchać jego szyję, co natychmiast uspokoiło
moje roztrzęsione przez Grandmere nerwy i w jakiś sposób przekonało mnie, że nie wiem jak, ale
wszystko jeszcze się dobrze ułoży.
Może.
Piątek, 9 maja, algebra
O mój Boże, ledwie mogę pisać, ręce mi się tak strasznie trzęsą. Nie uwierzycie, co się właśnie
stało... Ja sama nie mogę uwierzyć! Coś WSPANIAŁEGO! Jak to możliwe? Dobre rzeczy NIGDY
mi się nie przytrafiają. No cóż, poza Michaelem.
Ale to... To niemal zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
A było tak: poszłam do sali od algebry bez żadnych podejrzeń, nie spodziewając się niczego.
Usiadłam sobie na swoim miejscu i zaczęłam wyjmować wczorajszą pracę domową - którą pan G.
totalnie pomógł mi skończyć - kiedy nagle rozdzwoniła się moja komórka.
Myśląc, że zaczął się poród - albo że mama znów zemdlała w dziale z lodami - szybko odebrałam.
Ale to nie była moja mama. To była Grandmere.
- Mia - powiedziała. - Nie martw się. Wszystkim się zajęłam.
Przysięgam, nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. A przynajmniej nie od razu. Zapytałam:
- Czym?
Myślałam, że mówi może o naszym sąsiedzie Verlu i jego skargach na hałasy z naszego
mieszkania. Myślałam, że kazała mu ściąć głowę czy coś takiego.
No cóż, znając Grandmere, to zupełnie możliwe.
I to dlatego jej następne słowa tak totalnie mnie zaskoczyły.
- Chodzi mi o ten twój bal maturalny - powiedziała. - Rozmawiałam z kimś. I znalazłam miejsce,
gdzie może się odbyć, mimo strajku. Wszystko już załatwione.
Siedziałam osłupiała przez minutę, trzymając telefon przy uchu, ledwie rozumiejąc, co przed
chwilą usłyszałam.
- Czekaj - powiedziałam. - Co?
- Na litość boską - sarknęła Grandmere niecierpliwie. - Czy muszę się powtarzać? Znalazłam
miejsce, gdzie może się odbyć ta wasza zabawa.
I wtedy powiedziała mi gdzie.
Rozłączyłam się, nadal osłupiała. Nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgam, nie mogłam uwierzyć.
Grandmere to zrobiła.
Och nie, nie uznała swojej roli w spowodowaniu najdroższego strajku w historii Nowego Jorku.
Nic podobnego.
Nie. To było coś ważniejszego.
Uratowała bal maturalny. Grandmere uratowała bal maturalny Liceum imienia Alberta Einsteina.
Popatrzyłam na siedzącą przede mną Lane, która od wczoraj nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż
zwykle, bo to przeze mnie odwołano bal maturalny.
I wtedy do mnie dotarło. Grandmere uratowała bal maturalny dla LiAE. Ale ja mogę go jeszcze
uratować dla siebie.
Stuknęłam Lane w ramię i powiedziałam:
- Słyszałaś?
Lana odwróciła się i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.
- Co miałam słyszeć, dziwaku? - zapytała ostro.
- Moja babka znalazła nam inne miejsce, gdzie może się odbyć bal maturalny - powiedziałam.
I powiedziałam jej gdzie.
Lana tylko gapiła się na mnie w kompletnym szoku. Naprawdę. Dosłownie mowę jej odjęło.
Przytkało ją. Zamilkła na amen. Co nie zdarzyło jej się nawet wtedy, kiedy rozgniotłam jej na
twarzy loda w rożku. Wtedy miała BARDZO DUŻO do powiedzenia.
A teraz? Cisza.
- Ale jest jeden warunek - ciągnęłam. I powiedziałam jej, co to za warunek.
Oczywiście, nie był to warunek Grandmere. Nie, warunek wynikał z mojego prywatnego małego
kombinowania godnego księżniczki Genowii.
No, ale uczyłam się przecież od mistrzyni.
- A więc - powiedziałam na koniec, niemal przyjaznym tonem, jakbyśmy były z Laną
kumpelkami, a nie zaprzysięgłymi wrogami, jak Alyssa Milano i Źródło w Całym zlu. - Albo tak,
albo wcale.
Lana się nie wahała. Ani przez sekundę. Powiedziała:
- Okej. Tylko tyle. „Okej".
I nagle poczułam się, jakbym była Molly Ringwald. Wcale nie żartuję.
Nie umiem wyjaśnić nawet samej sobie, czemu zrobiłam to, co zrobiłam potem. Po prostu to
zrobiłam. To tak, jakbym na chwilę została owładnięta duchem innej dziewczyny, dziewczyny,
która potrafi się dogadywać z takimi osobami jak Lana.
Wyciągnęłam ręce, złapałam Lane za głowę, przyciągnęłam do siebie i dałam jej siarczystego
całusa, prosto w sam środek czoła.
- Fuj, ohyda - powiedziała Lana, szybko się ode mnie odsuwając. - Czyś ty, dziwaku, oszalała?
Ale mnie było wszystko jedno, że Lana nazwała mnie dziwakiem. Dwa razy z rzędu.
Bo serce mi śpiewało jak ptaki, które latają wokół głowy Śpiącej Królewny, kiedy pochyla się nad
studnią życzeń. Powiedziałam:
- Nie ruszaj się stąd!
I zerwałam się z krzesła...
Ku wielkiej konsternacji pana G., który właśnie wszedł do sali ze swoim dużym kubkiem kawy w
dłoni.
- Mia... - powiedział zaskoczony. - A dokąd ty się wybierasz? Już po drugim dzwonku.
- Wracam za minutkę, panie G.! - zawołałam przez ramię, biegnąc pędem w stronę sali, gdzie
Michael ma angielski.
Nie musiałam się martwić, że zrobię z siebie idiotkę przed całą klasą Michaela, bo żadnych
kolegów Michaela tam nie było ze względu na dzień wagarowicza i tak dalej. Wmaszerowałam do
jego klasy - po raz pierwszy zrobiłam coś takiego, zazwyczaj, oczywiście, to Michael odwiedza
MNIE w mojej sali - i powiedziałam do jego nauczycielki angielskiego:
- Przepraszam, pani Weinstein, czy mogę porozmawiać z Michaelem?
Pani Weinstein - widać było, że się spodziewała luźnego dnia w pracy, bo na biurku miała ostatnie
„Cosmo" - podniosła głowę znad kącika porad i powiedziała:
- Ależ proszę, Mia.
Więc pochyliłam się nad niesamowicie zdziwionym Michaelem, wśliznęłam się na siedzenie przed
nim i powiedziałam:
- Michael, pamiętasz, jak powiedziałeś, że poszedłbyś na bal maturalny, gdyby chłopcy z twojej
kapeli też się wybierali?
Michael, jak się zdawało, nie mógł poradzić sobie z faktem, że raz na odmianę JA znalazłam się w
jego klasie.
- A co ty tu robisz? - chciał wiedzieć. - Pan G. wie, że tu jesteś? Znów ściągniesz na siebie
kłopoty...
- Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi. Mówiłeś serio, kiedy powiedziałeś, że poszedłbyś na
bal maturalny, gdyby chłopcy z kapeli też szli?
- Chyba tak - odparł Michael. - Ale, Mia, bal jest odwołany, zapomniałaś?
- A gdybym ci powiedziała - ciągnęłam tak obojętnie, jakbym opowiadała o pogodzie - że bal się
odbędzie i że potrzebują kapeli, i że komitet balu wybrał TWOJĄ kapelę?
Michael tylko gapił się na mnie.
- Powiedziałbym... przestań robić mnie w konia.
- Ja mówię totalnie serio - poinformowałam go. - I nie robię cię w konia. Och, Michael, PROSZĘ,
powiedz, że się zgadzasz. Ja tak BARDZO chcę pójść na ten bal...Michael zdziwił się jeszcze
bardziej.
- Chcesz? Ale bal maturalny to... to taka głupota.
- Ja wiem, że to głupota - powiedziałam z uczuciem. - Ja to WIEM, Michael. Ale to nie zmienia
faktu, że marzyłam o pójściu na bal maturalny, odkąd pamiętam, praktycznie przez całe życie. I
naprawdę wierzę, że mogłabym osiągnąć pełną samorealizację, gdybyśmy jutro wieczorem mogli
pójść razem na ten bal...
Michael nadal wyglądał tak, jakby nie do końca mi wierzył: że jego kapela została naprawdę
zamówiona na dużą imprezę, że ta impreza to szkolny bal maturalny i że jego dziewczyna właśnie
przyznała się, że jej wspinaczka po jungowskim drzewie samorealizacji może nabrać tempa, jeśli
on zgodzi się zabrać ją ze sobą na wyżej wspomniany bal.
- Uh - powiedział Michael. - No cóż, okej. Chyba tak. Jeśli tak bardzo ci natym zależy...
Do tego stopnia zawładnęły mną emocje, że wyciągnęłam ręce i złapałam Michaela za głowę,
zupełnie jak przedtem Lane. I tak samo pociągnęłam głowę Michaela ku sobie i dałam mu
wielkiego siarczystego buziaka... tyle że nie w czoło, jak Lanie, a prosto w usta.
Michael wydawał się bardzo, ale to bardzo zaskoczony zwłaszcza że, no wiecie, zrobiłam to na
oczach pani Weinstein. I prawdopodobnie dlatego zrobił się cały czerwony aż po korzonki włosów
Kiedy skończyłam go całować, powiedział:
- MIA! - takim zduszonym szeptem.
Ale mnie było wszystko jedno. Byłam tak strasznie szczęśliwa.
Powiedziałam do zaskoczonej nauczycielki:
- Do widzenia, pani Weinstein!
I wymknęłam się stamtąd, czując się zupełnie tak jak Molly, kiedy Andrew McCarthy podszedł do
niej na balu maturalnym i wyznał, że ją kocha, chociaż miała na sobie tę paskudną sukienkę.
A teraz siedzę tutaj - powiedziawszy Lanie, że Skinner Box definitywnie zagra na balu maturalnym
- i drżę z podniecenia na myśl, jakie mam szczęście.
Idę na bal maturalny. Ja, Mia Thermopolis, idę na bal maturalny. Z moim chłopakiem i jedyną
miłością mojego życia, Michaelem Moscovitzem. Michael i ja idziemy razem na ten bal.
MICHAEL I JA IDZIEMY NA BAL MATURALNY! !!!-!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!
PRACA DOMOWA
Algebra: A kogo to obchodzi? Michael i ja idziemy na bal maturalny!!!!!
Angielski: Bal maturalny!!!!
Biologia: Idę na bal maturalny!!!!!!!
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: BAL MATURALNY!!!!!!!!!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Vous allez au prommel V.I
Historia cywilizacji: PIERWSZY ŚWIATOWY BAL
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!
Piątek, 9 maja, 19.00, poddasze
Naprawdę nie mam czasu na te sprzeczki między mamą a Grandmere. Czy te kobiety nie wiedzą,
że mam na głowie poważniejsze zmartwienia? JUTRO IDĘ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM
CHŁOPAKIEM. Powinnam porządnie wypocząć i w tej chwili zajmować się namaszczaniem ciała
wonnymi olejkami, a nie sędziować rozgrywki między osobą w wieku postmenopauzalnym a osobą
hormonalnie niestabilną.
DLACZEGO NIE MOŻECIE SIĘ OBIE PRZYMKNĄĆ?! - mam ochotę krzyknąć.
Ale to, oczywiście, zupełnie nie przystoi księżniczce.
Chyba założę na uszy słuchawki i spróbuję odciąć się od tego hałasu miksem, który Michael nagrał
mi na urodzinową imprezę. Może słodkie tony Flaming Lips ukoją moje steranenerwy.
Piątek, 9 maja, 19.02, poddasze
Nawet Flaming Lips nie zakrzyczą ostrych tonów Grandmere. Przerzucę się na Kelly Osbourne.
Piątek, 9 maja, 19.04, poddasze
Sukces! Wreszcie słyszę własne myśli. Michael właśnie wysłał mi maila, żeby mi dać znać, że on i
jego kapela będą pewnie ćwiczyć przez cały wieczór przed swoim pierwszym dużym występem.
Ale FACET zupełnie spokojnie może się pojawić na balu maturalnym z ciemnymi kręgami pod
oczyma (popatrzcie na tego gościa, który poszedł do dyskoteki Time Zonę z Melissą Joan Hart w
To mnie kręci). Tylko DZIEWCZYNA ma obowiązek wyglądać świeżo niczym płatek róży i
słodko jak pierwiosnek.
Faceci z zespołu nie są specjalnie zachwyceni tym całym graniem na balu maturalnym. W gruncie
rzeczy dotarły do mnie plotki, jakoby Trevor powiedział nawet: „Och, człowieku, a nie
moglibyśmy zamiast tego po prostu wsadzić sobie widelcy w oczy?"
Ale Michael mówi, że impreza to impreza i że żebrak nie może wybierać.
Michael tak podpisał swojego maila:
Do zobaczenia jutro wieczorem. Całuję, M.
Jutro wieczorem. Och, tak, jutro wieczorem, mój ukochany, wejdę do sali balowej u twojego
ramienia i poczuję na sobie zazdrosne oczy wszystkich koleżanek. No cóż, tylko Lany, bo to jedyna
pierwszoklasistka poza mną, która idzie na bal. Poza Shameeką. Tylko że ona nigdy by na mnie nie
patrzyła z zazdrością, bo jest moją przyjaciółką.
Och, i poza Tiną. Bo okazuje się, że Tina też idzie na bal. Borys jest przecież w kapeli Michaela, a
skoro on tam będzie, to wolno mu przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą, a on wybrał Tinę,
bo jak to ujął dzisiaj podczas lunchu:
- Jest ona moją muzą i jedynym powodem, dla którego żyję.
Ach, jak zachwycona była Tina, słysząc te słowa z ust swego nowego ukochanego! Przysięgam,
omal się nie zakrztusiła jogurtem. Promieniała, patrząc przez stół na Borysa i chociaż nigdy nie
sądziłam, że napiszę te słowa, przysięgam, mówię prawdę:
Borys wyglądał niemal przystojnie, kiedy tak grzał się w cieple jej uczucia.Poważnie. Nawet jego
cofnięty zgryz nie rzucał się już tak w oczy. A klatka piersiowa jakoś tak mu się wypięła.
Albo to, albo ostatnio zaczął ćwiczyć na siłowni.
AAA! Telefon! Och, proszę, Boże, niech to będzie mój tata i niech powie, że strajk się skończył i
że wysyła do nas limuzynę po Grandmere...
Piątek, 9 maja, 19.10
To nie był mój tata. To był Michael z pytaniem, czy zgadzam się z wyborem piosenek, jakie
Skinner Box zaplanował na jutro. Jest tam mnóstwo starych przebojów na bale maturalne, na
przykład Moldy Peaches Who's Got the Crack i Switchblade Kittens Al Cheerleaders Die, poza
nieco ryzykow-niejszymi utworami, jak Mary Kay Jill Sobule i Cali the Doctor Sleater-Kinney. Nie
wspominając o autorskich utworach Skinner Box, na przykład Chłopak z kamieniem w ręku albo
Księżniczka mego serca.
Kusiło mnie, żeby zasugerować Michaelowi zastąpienie Chłopaka z kamieniem czymś mniej
kontrowersyjnym, na przykład
Kiedy się skończy Sugar Ray albo She bangs Rickiego Martina, ale powiedział, że prędzej pokaże
się na środku Times Sąuare ubrany wyłącznie w kowbojski kapelusz (och, jak ja bym to chciała
zobaczyć!). Więc zasugerowałam jeszcze kilka starych szkolnych przebojów.
A wtedy Michael spytał:
- A co to za krzyki w tle?
- Och - powiedziałam lekko. - To tylko Grandmere i moja mama się kłócą.
Grandmere upiera się, że mama powinna jej pozwolić palić na poddaszu, ale mama mówi, że to
szkodzi mnie i dziecku. Grandmere właśnie oskarżyła mamę, że jest faszystką. Mówi, że kiedy
przyjmowała na herbacie Hitlera i Mussoliniego w swoim pałacu w środku drugiej wojny
światowej, obaj pozwalali jej palić, a jeśli palenie służyło im, to może równie dobrze służyć mojej
mamie.
- Mia - powiedział Michael. - Ty wiesz, ile twoja babka ma lat, prawda?
- Taa - odparłam, aż za dobrze pamiętając urodziny Grandmere: upierała się, żebym wróciła z nią
do Genowii na obchody, tyle że ja miałam egzaminy semestralne (DZIĘKI BOGU!), więc nie
mogłam pojechać. I niech wam się nie wydaje, że się nie nasłuchałam na ten temat ad nauseam,
czyli aż do mdłości, przez następne tygodnie.
- No cóż, Mia - powiedział Michael. - Ja wiem, matematyka to nie jest twój najmocniejszy punkt,
ale wiesz, że twoja babka była małym dzieckiem w czasie drugiej wojny światowej, prawda? Więc
nie mogła przyjmować Hitlera i Mussoliniego na herbacie w pałacu książąt Genowii, bo jeszcze
tam nie mieszkała, no, chyba że wyszła za twojego dziadka, kiedy miała jakieś dziewięć lat.
Zamilkłam, bo kompletnie mnie zatkało. Mieści wam się w głowie? Moja własna babka PRZEZ
CAŁE MOJE ŻYCIE mnie oszukiwała! Grandmere wiecznie mi opowiada, jak to uratowała pałac
przed zbombardowaniem przez nazistowskie hordy, bo zaprosiła Hitlera na zupę czy coś. Przez
cały ten czas myślałam, jaka była dzielna i jaką była dobrą dyplomatką, skoro powstrzymała
poważne represje wobec Genowii za pomocą ZUPY i swojego czarującego (no cóż, może wtedy)
uśmiechu.
A TERAZ SIĘ DOWIADUJĘ, ŻE TO NAWET NIE BYŁA PRAWDA?????????????????????
O mój Boże. Jest niezła. NAPRAWDĘ niezła.
Chociaż - i nigdy nie myślałam, że to powiem - trochę ciężko mi się na nią wściekać. Bo... no cóż.
Uratowała bal maturalny.
Piątek, 9 maja, 19.30
Przed chwilą dzwoniła Tina. Dostaje kota z radości, że idzie na bal. Mówi, że to jak spełnione
marzenie. Faktycznie, nie mogłaby tego lepiej ująć. Zapytała mnie, jakim cudem, moim zdaniem,
trafiło nam się takie szczęście.
Powiedziałam jej: bo jesteśmy obie dobrymi kobietami o czystych sercach.
Piątek, 9 maja, 20.00
O mój Boże, nigdy nie myślałam, że będę to musiała powiedzieć, ale: biedna Lilly. Biedna, biedna
Lilly.
Właśnie odkryła, że Borys zabiera Tinę na bal maturalny. Podsłuchała rozmowę Michaela ze mną
parę minut temu. Lilly teraz wisi na linii i rozmawia ze mną, choć ledwie może mówić, bo z trudem
powstrzymuje łzy.
- M-mia... - krztusi się co chwila. - C-co ja takiego z-zrobi-łam?
No cóż, bardzo łatwo wyjaśnić, co zrobiła Lilly: zrujnowała sobie życie, ot i wszystko.
Ale oczywiście nie mogę jej tego powiedzieć.
Więc cierpliwie tłumaczę, że kobiecie mężczyzna potrzebny jest jak rybce rower, a poza tym znów
nauczy się kochać, ple ple ple. W gruncie rzeczy te same bzdury, które Lilly i ja wmawiałyśmy
Tinie, kiedy rzucił ją Dave Farouą El-Abar.
Tyle że, naturalnie, Borys nie rzucił Lilly - to ONA go rzuciła.
O tym jednak nie mogę Lilly przypominać, bo to byłoby kopanie leżącego.
Trochę trudno jest walczyć z osobistym kryzysem Lilly, kiedy:
a) sama czuję się taka szczęśliwa i
b) mama i Grandmere nadal się użerają w tle.
Właśnie musiałam przeprosić Lilly na moment i odłożyć słuchawkę na bok. Potem poszłam do
salonu i wrzasnęłam:
- Grandmere, na litość boską, czy mogłabyś zadzwonić do Les Hautes Manger i poprosić ich, żeby
znów zatrudnili Jangbu, żebyś mogła wrócić do swojego apartamentu w Plaża i zostawić nas
wszystkich w spokoju?
Ale pan Gianini, który siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, powiedział:
- Chyba trzeba czegoś więcej niż odzyskanie pracy przez młodego pana Panasę, żeby zakończyć
ten strajk, Mia.
Muszę powiedzieć, że bardzo przykro mi to słyszeć. Bo niczego nie mogę znaleźć we własnym
pokoju, w związku z tym, że wszędzie leżą porozrzucane rzeczy Grandmere. To trochę szokujące,
sięgnąć do własnej szuflady po majtki z królową Amidalą i znaleźć tam CZARNE JEDWABNE,
OZDOBIONE KORONKĄ STRINGI, które nosi Grandmere.
Moja BABKA ma seksowniejszą bieliznę niż ja. To naprawdę nienormalne. I pewnie przez lata
będę się musiała z tego powodu poddawać terapii.
Ale wygląda na to, że nikt się nie przejmuje zdrowiem psychicznym dzieci, prawda?
No więc kiedy wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki słuchawkę, Lilly nadal mówiła coś
na temat Borysa. Naprawdę. Zupełnie jakby do niej nie dotarło, że na chwilę odeszłam.
- ...ale ja po prostu nigdy nie doceniałam tego, co nas łączyło, dopóki to nie zniknęło - mówiła.
- Yhm - powiedziałam.
- A teraz zestarzeję się i umrę jako stara panna z jakimiś kotami czy coś. W zasadzie nie widzę w
tym nic złego, bo ja oczywiście nie potrzebuję mężczyzny, żeby się spełnić jako istota ludzka, ale i
tak zawsze sobie wyobrażałam, że przynajmniej zamieszka u mnie mój kochanek...
- Yhm - mówię. Dopiero teraz zauważyłam, ku swojej wielkiej irytacji, że Rommel zdecydował się
wykorzystać mój plecak jako swoje osobiste legowisko. I że Grandmere z dużą dozą fantazji
zarzuciła swoją maseczkę do spania na jeden z moich globusów z Królewną Śnieżką.
- I wiem, że traktowałam go jak coś oczywistego i nigdy nawet nie pozwoliłam mu dojść do
drugiej bazy, ale poważnie, on chyba nie sądzi, że TINA mu na to pozwoli, prawda? To znaczy,
ona jest absolutnie taką dziewczyną, która zażąda co najmniej oświadczyn, zanim pozwoli mu
ZAJRZEĆ pod bluzkę...
UUU. Ta rozmowa nagle zaczęła się robić szalenie interesująca.
- Naprawdę? Ty i Borys nigdy nie doszliście do drugiej bazy?
- No cóż, jakoś się nie złożyło - mówi Lilly bardzo smutnym głosem.
- A ty i Jangbu?
Cisza w słuchawce. Ale cisza PEŁNA POCZUCIA WINY, słyszę to wyraźnie.
Ale i tak dobrze wiedzieć, że ona i Borys nigdy nie dotarli do żadnych frontalnych działań w
rejonie klatki piersiowej. Tina się na pewno ucieszy... To znaczy, jak tylko uda mi się skończyć
rozmowę z Lilly i do niej zadzwonić.
Ciekawe, czy jutro wieczorem ja i Michael dotrzemy do drugiej bazy... Przecież będę miała na
sobie moją pierwszą sukienkę bez ramiączek.
No i to jest, mimo wszystko, BAL MATURALNY.
Sobota, 10 maja, 7.00
Można by pomyśleć, że KSIĘŻNICZKA będzie się mogła wyspać w dniu swojego pierwszego
BALU MATURALNEGO.
ALE, OCZYWIŚCIE, NIE.
Zamiast obudzić się przy dźwiękach ptasich treli, jak księżniczki z książek, obudziłam się, słysząc,
jak Rommel skamle, bo Gruby Louie sprał go na kwaśne jabłko za dobieranie się do jego miseczki.
Mam poważne kłopoty ze zdobyciem się na szczere współczucie dla Rommla. Mimo wszystko,
gdyby nie jego zachowanie w dniu moich urodzin, nie mielibyśmy teraz tych kłopotów.
Chociaż trudno twierdzić, że Rommel w ogóle mógłby inaczej się zachować. Przecież nie PROSIŁ
Grandmere, żeby go zabrała na moją urodzinową kolację. A teraz, po przemieszkaniu z nim przez
kilka dni, jest dla mnie jasne, że Rommel, bardziej niż którakolwiek ze znanych mi osób, cierpi na
zespół Aspergera.
O Boże, słyszę, że Meduza Gorgona już wstaje...
Może, jeśli złapię moją sukienkę na bal i wybiegnę z domu już teraz, uda mi się zaszyć w
śródmieściu u Tiny i przygotować na Wielki Wieczór w relatywnej prywatności jej mieszkania...
O mój Boże. Dokładnie. DOKŁADNIE tak zrobię! Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej?
Przykro mi, że znów zostawię mamę i pana G. na cały dzień z Grandmere, ale czy ja mam wybór?
TO JEST BAL MATURALNY!!!!!!!!
Jeśli kiedykolwiek sytuacja wymagała ostatecznych środków, to właśnie teraz.
Sobota, 10 maja, 14.00
No cóż, udało mi się. Uciekłam z tego nawiedzonego domu. Tina i ja siedzimy sobie teraz
bezpiecznie zamknięte w jej pokoju, i oczyszczamy sobie pory twarzy maseczkami błotnymi na
ciepło. Dopiero co dałyśmy sobie zrobić paznokcie w Miz Nail na rogu (no cóż, mnie się tylko w
zasadzie wycięło skórki, bo tak na dobrą sprawę w ogóle nie mam paznokci), a za chwilę przyjdzie
fryzjerka, pani Hakim Baby, uczesać nas na bal.
Tak powinno się spędzać dzień swojego balu maturalnego, szykując się, a nie słuchając, jak twoja
matka i babka kłócą się o to, która wypiła resztkę pedialyte (jak się okazuje, Grandmere lubi to z
odrobiną wódki).
Oczywiście, czuję się paskudnie, że moja matka nie może ze mną dzielić tego bardzo ważnego dla
mojego procesu dojrzewania do roli kobiety dnia. Ale mama ma teraz poważniejsze problemy. Na
przykład donoszenie ciąży. I robienie ćwiczeń oddechowych, żeby się powstrzymać przed zabiciem
Grandmere.
Raporty z negocjacji strajkowych nie są pocieszające. Ostatnim razem, kiedy włączyłam New York
One, burmistrz namawiał wszystkich nowojorczyków, żeby zrobili sobie zapasy spożywcze, na
przykład pieczywo i mleko, bo nie będziemy już mogli liczyć na nasze chińskie restauracje i
pizzerie.
Doprawdy, nie wiem, co zrobią pan G., mama i Grandmere bez dostaw z Number One Noodle Son.
Niech lepiej pójdą po rozum do głowy i kupią jakieś gotowe dania w Jefferson Market...
Zresztą, nie moje zmartwienie. Nie dzisiaj. Bo dzisiaj jedyna rzecz, którą zamierzam się martwić,
to mój piękny wygląd na balu.
Bo dzisiaj jestem jak każda inna dziewczyna w dniu, w którym wybiera się na bal maturalny.
Dzisiaj jestem...
KRÓLOWĄ BALU!!!!!!!!!!
Sobota, 10 maja, 20.00, w limuzynie w drodze na bal
O mój Boże, jestem taka podekscytowana, że nie mogę sobie znaleźć miejsca. Tina i ja wyglądamy
REWELACYJNIE. Kiedy chłopcy nas zobaczą - spotykamy się już na miejscu, bo musieli tam być
wcześniej i ustawić sprzęt - dostaną ŚWIRA.
Oczywiście, trochę to męczące, że Tina i ja, zamiast mieć na ręku śliczne maleńkie torebeczki
wysadzane koralikami, musimy ze sobą ciągnąć dwóch ochroniarzy. Poważnie. Nigdy się o tym nie
wspomina w wydaniu „Seventeen" poświęconym balom maturalnym. No wiecie: Najmodniejsze
akcesoria - twój ochroniarz.
Powinniście byli posłuchać, jak Lars i Wahim marudzili, że muszą wbić się w smokingi.Ale ja im
wtedy powiedziałam, że na balu będzie mademoiselle Klein i że wiem z całą pewnością, że będzie
miała na sobie sukienkę z rozcięciem do uda. Jak się zdaje, to przeważyło szalę i nawet nie
narzekali, kiedy Tina i ja przypięłyśmy im pasujące do siebie butonierki. Wyglądali razem tak
ślicznie... Prawie jak iluzjoniści Siegfried i Roy. Pomijając kilka drobiazgów, rzecz jasna.
Nie wspominałam, że pan Wheeton też tam będzie... Ani że, w gruncie rzeczy, przyjdzie RAZEM z
mademoiselle Klein. Jakoś tak mi się wydawało, że nie przyjmą zbyt dobrze tej informacji.
O mój Boże, tak się denerwuję, że się naprawdę POCĘ. Mówię wam, piętnastka okazuje się
NAJLEPSZYM wiekiem. No bo już mi się udało zagrać w moją pierwszą grę w siedem minut w
niebie ORAZ jadę na swój pierwszy bal maturalny...
Naprawdę jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.
O kurczę. JESTEŚMY NA MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Sobota, 10 maja, 21.00, taras widokowy Empire State Building
Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale Grandmere jest super
Poważnie. TAK BARDZO się cieszę, że przywlokła Rommla na moją kolację urodzinową i że on
jej uciekł, i że Jangbu Panasa się o niego potknął, i że Lilly zaangażowała się w jego sprawę i
doprowadziła do strajku pracowników
hoteli i restauracji oraz bagażowych w całym mieście.
Bo gdyby tego nie zrobiła, balu maturalnego nigdy by nie odwołano i bez przeszkód odbyłby się
w ???????, zamiast na tarasie widokowym Empire State Building - co zawdzięczamy wyłącznie
Grandmere, która z właścicielem jest po imieniu - i Michael nadal by odmawiał pójścia na bal, a ja,
zamiast stać pod rozgwieżdżonym niebem w mojej totalnie świetnej różowej sukience w kolorze
pierścionka Jennifer Lopez i słuchać, jak gra KAPELA MOJEGO FACETA, tkwiłabym w domu i
gadała z przyjaciółmi na ICQ.
Więc kiedy wpatruję się w migoczące światełka Manhattanu, mogę powiedzieć tylko jedno:
Dziękuję, Grandmere. Dzięki za to, że jesteś taką kompletną wariatką. Bo bez ciebie moje marzenie
o wyjściu na bal maturalny u boku mojej jedynej miłości nigdy by się nie spełniło. Trochę słabo, że
nie możemy ze sobą tańczyć, bo muzyka jest tylko wtedy, kiedy gra Skinner Box.
Ale przed chwilą kapela zrobiła sobie przerwę i Michael przyniósł mi szklaneczkę ponczu (różowa
lemoniada ze spritem... Josh chciał ją nieco wzmocnić, ale Wahim totalnie go na tym przyłapał i
zagroził mu swoim nunczaku) i podeszliśmy do teleskopów, i staliśmy tam, obejmując się
ramionami, spoglądając na rzekę Hudson, prześlizgującą się niczym połyskliwy wąż w poświacie
księżyca, i...
No cóż, nie jestem pewna, ale chyba dotarliśmy do drugiej bazy.
Nie jestem pewna, bo nie wiem, czy to się liczy, kiedy facet dotyka cię PRZEZ stanik. Będę
musiała skonsultować się w tej sprawie z Tiną, ale wydaje mi się, że ręka MUSI trafić POD stanik,
żeby się liczyło.
Ale nie było szansy, żeby Michael zdołał wsunąć rękę pod MÓJ stanik, bo mam na sobie jeden z
tych staników bez ramią-czek, które są tak obcisłe, że wydaje ci się, jakbyś miała biust owinięty
bandażem elastycznym.
Ale próbował. No, tego akurat jestem zupełnie pewna.
Teraz nie ma wątpliwości, że jestem już kobietą. Kobietą w każdym znaczeniu tego słowa.
No cóż, prawie. Być może powinnam iść do damskiej łazienki i zdjąć ten głupi stanik, żeby przy
następnej próbie mógł w ogóle coś poczuć...
O mój Boże, dzwoni czyjaś komórka. Co za obciach! I to w dodatku w połowie Chłopaka z
kamieniem. Można by oczekiwać, że ludzie okażą trochę szacunku dla kapeli i wyłączą te...
O mój Boże. To MOJA komórka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Niedziela, 11 maja, 1.00, oddział położniczy szpitala Sł. Vincent's
O... mój... Boże. Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Dziś wieczorem nie tylko stałam się
kobietą (prawie), ale zostałam też starszą siostrą.
Tak właśnie. O 00.01 czasu wschodnioatlantyckiego stałam się dumną starszą
siostrą Rocky'ego Thermopolis-Gianiniego.
Urodził się pięć tygodni za wcześnie, więc ważył tylko dwa i pół kilo. Ale Rocky, jak jego
imiennik (mama chyba była za słaba, żeby nadal się wykłócać o Sartre'a. Cieszę się. Sartre to
byłoby kiepskie imię. Dzieciak wiecznie by obrywał, jestem pewna, gdyby miał na imię Sartre) to
dzielny wojownik, i będzie najpierw musiał spędzić tylko trochę czasu w inkubatorze, żeby
„przybrać na wadze i podrosnąć".
Uważa się jednak, że i matka, i przyszły oprawca z chromosomem Y mają się dobrze...
Chociaż nie mogę tego samego powiedzieć o jego przyszywanej babce. Grandmere osunęła się
obok mnie na oparcie krzesła. Wydaje mi się, że na wpół śpi, bo lekko pochrapuje. Dzięki Bogu, że
nie ma tu nikogo, kto by to usłyszał. No cóż, to znaczy - nikogo poza panem G., Larsem, Hansem,
moim tatą, Ronnie (naszą sąsiadką z mieszkania obok), Verlem naszym sąsiadem z mieszkania pod
nami, Michaelem, Lilly i mną.
Ale Grandmere ma chyba prawo być zmęczona. Według bardzo skąpo udzielanych zeznań mojej
mamy, gdyby nie Grandmere, mały Rocky urodziłby się może tam, na poddaszu... I to bez pomocy
położnej. A ponieważ urodził się tak szybko i potrzebował tlenu, zanim płuca mu zaczęły same
pracować, to by była katastrofa!
Ponieważ ja jednak byłam poza domem na balu, a pan G. wyszedł na chwilę „kupić w delikatesach
parę kuponów Lotto" (czytaj: musiał uciec stamtąd na kilka minut, nie mogąc już znieść tych
niekończących się sprzeczek), tylko Grandmere była w pobliżu, kiedy mamie nagle odeszły wody.
(Dzięki Bogu, że w łazience, a nie na tapczanie z japońskim materacem. Bo gdzie ja bym dzisiaj
spała????).
- Nie teraz! - Grandmere usłyszała jęk mojej matki z toalety. - O mój Boże, nie teraz! Jeszcze za
wcześnie!
Grandmere, myśląc, że mama mówi o strajku, żeby się broń Boże za szybko nie skończył, bo to
oznaczałoby, że zostanie pozbawiona uroczego towarzystwa księżnej wdowy z Genowii,
oczywiście wpadła do pokoju mamy...Żeby się przekonać, że mama mówiła o czymś zupełnie
innym.Grandmere podobno nawet się nie zastanawiała, co ma robić. Po prostu wybiegła z
poddasza, wrzeszcząc:
- Taksówka! Taksówka! Niech ktoś mi sprowadzi taksówkę!
Nawet nie słuchała żałosnych nawoływań mojej mamy:
- Położna! Nie taksówka! Zadzwońcie po moją położną! Na szczęście nasza sąsiadka z mieszkania
obok, Ronnie, byław domu - jak na nią w sobotni wieczór, rzadkość, bo nasza Ronnie to skończona
femmefatale. Ale właśnie dochodziła do siebie po paskudnej grypie i postanowiła ten jeden raz
posiedzieć w domu. Wyjrzała na korytarz i zapytała:
- Czy ja mogę pani w czymś pomóc? Na co moja babka podobno odparła:
- Helen rodzi i potrzebna nam taksówka! I proszę się do mnie zwracać Wasza Książęca Mość,
szanowna pani!
Kiedy Ronnie zbiegła na dół zatrzymać taksówkę, Grandmere wpadła z powrotem do mieszkania,
złapała mamę i powiedziała:
- Dalej, Helen, idziemy.
Na co podobno moja mama powiedziała:
- Ale ja nie mogę teraz rodzić dziecka! Jest jeszcze za wcześnie! Klarysso, zatrzymaj to. Zatrzymaj
to!
- Mogę komenderować Królewskimi Siłami Lotniczymi Genowii - odparła rzekomo Grandmere. -
Oraz Genowiańskiej Marynarki Wojennej. Ale jedyna rzecz na świecie, nad którą nie mam żadnej
kontroli, Helen, to twoja macica. A teraz zbieramy się.
Całe to zamieszanie oczywiście wystarczyło, żeby obudzić naszego sąsiada z dołu, Verla. Wyleciał
biegiem ze swojego apartamentu, sądząc, że pewnie wylądował wreszcie statek matka z istotami
pozaziemskimi... I natknął się na schodzącą z trudem ze schodów matkę, owszem, ale istoty
ludzkiej.
Zanim więc Grandmere zdołała sprowadzić mamę na dół z trzeciego piętra, Ronnie zatrzymała
taksówkę, a pan G. pędem przybiegł od strony delikatesów...
Wszyscy, łącznie z Verlem, władowali się do jednej taksówki (chociaż zarządzenie władz
miejskich mówi, że tylko cztery osoby mają prawo wsiąść do jednej taksówki - co najwyraźniej
taksówkarz im wytknął, ale wtedy Grandmere odparła: „Czy pan wie, kim ja jestem, młody
człowieku? Jestem księżną wdową z Genowii i osobą odpowiedzialną za obecny strajk, a jeśli nie
będziesz dokładnie wykonywał moich poleceń, CIEBIE też wyrzucę z pracy!") i pojechali pędem
do szpitala St. Vincent's, gdzie znaleźliśmy ich Lars, Michael i ja (na oddziale położniczym - minus
moją mamę i pana G., oczywiście, bo oni byli na porodówce), a potem czekaliśmy w napięciu, aż
nam dadzą znać, czy mama i dziecko mają się dobrze.
Tata i Hans dołączyli do nas chwilę potem (zadzwoniłam do niego), a Lilly pojawiła się zaraz po
nich (Tina najwyraźniej zadzwoniła do niej z balu, pewnie jej współczując, że siedzi sama w domu)
i w dziewięć osób (dziesięć, jeśli liczyć taksówkarza, który kręcił się koło nas, dopytując, czy ktoś
mu zapłaci za uszkodzone szpilkami Ronnie maty podłogowe, aż tata rzucił mu banknot
studolarowy, który taksiarz złapał i spłynął) siedzieliśmy tam, wpatrując się w zegar - ja w mojej
różowej sukience, a Lars i Michael w smokingach. Jesteśmy zdecydowanie najlepiej ubranymi
osobami w St. Vincent's.
Jeśli nawet miałam przedtem jakieś resztki paznokci, to teraz już ich z pewnością nie mam. To były
BARDZO nerwowe dwie godziny, zanim lekarz wreszcie wyszedł i powiedział z takim
szczęśliwym wyrazem twarzy:
- To chłopiec!
Chłopiec! Braciszek! Przyznaję, że przez króciuteńką chwilę byłam trochę rozczarowana. Tak
bardzo cieszyłam się na siostrzyczkę! Siostrzyczkę, z którą mogłabym dzielić się różnymi rzeczami
- na przykład tym, że dzisiaj, podczas balu maturalnego, dotarłam do drugiej bazy ze swoim
chłopakiem. Siostrzyczkę, dla której mogłabym kupować te kiczowate plakietki, wiecie, w rodzaju:
„Bóg stworzył nas siostrami, ale życie zrobiło z nas przyjaciółki". Siostrzyczkę, której lalkami
Barbie nadal mogłabym się bawić i nikt nie mógłby mi zarzucić, że jestem dziecinna, bo to byłyby
JEJ lalki Barbie, a ja bawiłabym się z NIĄ.
Ale wtedy pomyślałam sobie o wszystkich tych rzeczach, które mogłabym robić z młodszym
braciszkiem... No, wiecie, na przykład kazać mu stać w kolejce po bilety na Gwiezdne Wojny, na
co nie dałaby się namówić żadna dziewczynka z odrobiną oleju w głowie. Rzucać kamieniami w te
paskudne łabędzie na trawniku pałacowym w Genowii. Podbierać mu komiksy ze Spider Manem.
Wychować go na idealnego faceta dla jakiejś szczęściary w przyszłości, jak w piosence Liz Phair
Whip-Smart.
I nagle pomysł posiadania brata przestał mi się wydawać taki okropny.
A potem pan G. wyszedł na niepewnych nogach z porodówki, a łzy płynęły mu ciurkiem z każdej
strony koziej bródki, i jąkał się niczym takie małpki, rezusy, które pokazywali na Discovery, plotąc
coś o swoim „synu" i zrozumiałam... Nagle zrozumiałam... Że to bardzo dobrze, że mama urodziła
chłopca... Chłopca o imieniu Rocky - nazwanego tak po człowieku, który jak się nad tym
zastanowić, z wielkim szacunkiem i wrażliwością odnosił się do kobiet. Po prostu wiedziałam, że
moja mama i ja zostałyśmy w jakiś cudowny sposób wybrane do tego zadania. Że wspólnie, moja
mama i ja, wychowamy najświetniejszego, zupełnie nieseksistowskiego, nieszowinistycznego,
kochającego Barbie ORAZ Spider-Mana, miłego, zabawnego, wysportowanego (ale nie kafara),
wrażliwego (ale nie mazgaja), trafiającego do drugiej bazy, niezostawiającego podniesionej klapy
w toalecie faceta, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi.
Krótko mówiąc, zrobimy z Rocky'ego...
Michaela.
Tyle że niniejszym przysięgam uroczyście na wszystko, co dla mnie święte - Grubego Louie, Buffy
i poczciwy lud Genowii, w tej właśnie kolejności - że kiedy Rocky będzie duży i zacznie się
wybierać na własny bal maturalny, NIE BĘDZIE uważał, że to głupota. Już ja o to zadbam.
Niedziela, 11 maja, 15.00, poddasze
No i po wszystkim. Strajk został oficjalnie zakończony. Grandmere spakowała swoje rzeczy i
wróciła do Plaża. Zaproponowała, że zostanie, dopóki Rocky nie przyjedzie do domu, żeby
„pomóc" mamie i panu G, aż dojdą ze wszystkim do ładu. Wydawało mi się, że pan G. strasznie
szybko odparł:
- Hm, dziękuję ci serdecznie za tę propozycję, Klarysso, ale nie trzeba.
Muszę przyznać, że się cieszę. Grandmere tylko przeszkadzałaby w moim planie wychowania
Rocky'ego na idealnego chłopaka. Na przykład na pewno mówiłaby do
niego takie rzeczy jak:
- Ciu, ciu, ciu, mój ty duży mężczyzno! Ti, ti, ti, mój wielgaśny chłopcyku!
Poważnie. Nie spodziewałabym się tego po Grandmere, ale kiedy w końcu udało nam się zobaczyć
Rocky'ego w jego małym inkubatorze wczoraj wieczorem, dokładnie takie rzeczy wygadywała,
tyle że po francusku. Niedobrze się robiło.
Chyba rozumiem, czemu tata ma tyle problemów z tworzeniem stałych związków z kobietami.
W każdym razie, restauratorzy wreszcie zgodzili się na żądania kelnerów. Będą teraz dostawali
świadczenia socjalne, będą mogli brać zwolnienia lekarskie i płatne urlopy. No cóż, wszyscy poza
Jangbu, oczywiście. Ten wziął pieniądze za historię swojego życia i zwiał z powrotem do Tybetu.
Chyba miejskie życie nie odpowiadało mu tak bardzo. Poza tym wszystkie te pieniądze
zabezpieczą jego rodzinę na całe życie - wystarczą chyba na pałacową rezydencję. Tu w Nowym
Jorku ledwie starczyłoby mu na marną kawalerkę w kiepskiej dzielnicy.
Lilly chyba już się uporała z rozczarowaniem, że nie poszła na bal maturalny. Tina złożyła jej
pełny raport - o tym, jak
Michael bez ceremonii porzucił resztę kapeli, żeby odwieźć mnie do szpitala, a Borys przejął gitarę
prowadzącą, chociaż nigdy w życiu nie grał przedtem na gitarze.
Ale, oczywiście, skoro Borys jest muzycznym geniuszem, nie ma takiego instrumentu
muzycznego, na którym nie mógłby z miejsca zagrać... No, może poza akordeonem. Tina mówi,
żepo naszym wyjściu na jakiś czas zapanował chaos, bo
Josh i jego niektórzy kumple zaczęli się przechylać przez barierkę tarasu i sprawdzać, czy uda im
się trafić śliną w kogoś na dole. Pan Wheeton jednak ich na tym przyłapał i zapowiedział, że będą
siedzieć za karę po szkole. A Lana podobno rozpłakała się i powiedziała Joshowi, że zrujnował
najpiękniejszy wieczór jej życia i że tak go właśnie teraz będzie musiała wspominać, kiedy Josh na
jesieni pójdzie na studia... Jak strzykał śliną z Empire State Building.
SAMA SŁODYCZ.
Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie muszę się martwić: kiedy Michael pójdzie na studia jesienią:
a) uczelnię ma trochę dalej w centrum, więc i tak będę się z nim cały czas widywać. A
przynajmniej, przez większość czasu, i
b) nie będę wspominać, jak strzykał śliną z Empire State Building, ale jak odwrócił się do mojego
taty w poczekalni oddziału położniczego i powiedział (po tym, kiedy po raz milionowy z rzędu
zapytałam tatę, czy teraz, kiedy urodził mi się braciszek, mogę zostać w Nowym Jorku przez całe
lato i trochę go poznać, a tata po raz milionowy odparł, że podpisałam kontrakt i muszę się go
trzymać): „W gruncie rzeczy, proszę pana, z prawnego punktu widzenia osoby małoletnie nie mogą
zawierać kontraktów, zatem zgodnie z prawem stanu Nowy Jork nie może pan wymagać od Mii
trzymania się jakiejkolwiek umowy, którą podpisała, bo miała wtedy poniżej szesnastu lat, co
sprawia, że kontrakt jest nieważny".
HEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
RACJA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Powinniście byli zobaczyć minę mojego taty! Myślałam, że z miejsca dostanie zawału serca.
Dobrze, że już i tak byliśmy w szpitalu, w razie gdyby runął na ziemię. George Clooney
natychmiast by przybiegł z noszami.
Ale tata nie runął. Zamiast tego twardo spojrzał Michaelowi w twarz. Z radością zawiadamiam, że
Michael równie twardo wytrzymał to spojrzenie. A potem tata powiedział strasznie ponurym
tonem:
- No cóż... zobaczymy.
Ale widać było, że się poddał. O mój Boże, to tak WSPANIALE, kiedy chodzi się z geniuszem.
Naprawdę.
Nawet jeśli, no wiecie, nie opanował jeszcze sztuki zdejmowania stanika bez ramiączek.
Póki co.
No więc wreszcie odzyskałam własny pokój... I wygląda na to, że większość lata spędzę w
mieście... I mam małego braciszka... i napisałam swój pierwszy prawdziwy artykuł do szkolnej
gazety. I opublikowano mój wiersz... I WYDAJE mi się, że mój chłopak i ja dotarliśmy do drugiej
bazy...
I udało mi się pójść na bal.
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!
O mój Boże. Osiągnęłam samorealizację.
Znowu.