MEG CABOT
KSIĘŻNICZKA NA RÓŻOWO
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
5 MAJA
NUMER
456/27
Przyznano nagrody Targów Nauki
Rafael Menendez
W ramach Targów Nauki w Liceum imienia
Alberta Einsteina uczniowie przedmiotów
ścisłych zgłosili 21 projektów. Kilka z nich
przeszło do nowojorskiego etapu
regionalnego, który odbędzie się w przyszłym
miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej
dostała pierwszą nagrodę za analizę
ludzkiego genomu. Specjalne wyróżnienia
otrzymali Michael Moscovitz z klasy
maturalnej za program komputerowy
modelujący śmierć czerwonego karła oraz
uczeń klasy pierwszej, Kenneth Showalter, za
eksperyment w dziedzinie transfiguracji
płciowej u traszek.
Drużyny hokeja na trawie wygrywają
Ai-Lin Hong
W miniony weekend obie drużyny hokeja na
trawie, starsza i młodsza, pobiły
przeciwników. Pod przewodnictwem Josha
Richtera z klasy maturalnej starsza drużyna
odniosła przytłaczające zwycięstwo ze Szkołą
Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza
drużyna pokonała Dwighta wynikiem 8 : 0.
Ekscytującą atmosferę obu meczów psuła
pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central
Parku, która co chwila wdzierała się na
boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoniła
dyrektor Gupta.
Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie,
budując domy dla bezdomnych w
Appalachach
Melanie Greenbaum
Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej
klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak
ujawniono jesienią zeszłego roku, jest w grun-
cie rzeczy jedyną spadkobierczynią tronu
księstwa Genowii. Poświęciła te pięciodniowe
ferie na prace społeczne w ramach akcji
Domy Nadziei. Na temat swojej wycieczki do
Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z
dwiema sypialniami dla ubogich, księżniczka
powiedziała: „Było w porzo. Pomijając upiorny
brak łazienki. No i to, że bez przerwy waliłam
się młotkiem w
palec”.
Tydzień maturzysty
Do wszystkich uczniów:
Josh Richter, przewodniczący klasy
maturalnej
Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień
maturzysty. Czas uczcić klasę opuszczającą
w tym roku LiAE, która napracowała się bar-
dzo przez cały rok, pokazując wam, na czym
polega rola lidera. Poniżej plan tygodnia
maturzysty:
Pn
Bankiet - wręczenie nagród maturalnych
Wt
Bankiet sportowców
Śr
Debata maturzystów
Czw
Wieczór skeczy maturzystów
Pt
Dzień wagarowicza dla maturzystów
Sob
Bal maturalny
Od dyrekcji:
Dzień wagarowicza dla maturzysty nie jest
świętem sankcjonowanym przez szkolne
władze. W piątek, 9 maja, wszyscy uczniowie
powinni stawić się na lekcjach. Ponadto,
wszelkie prośby klas młodszych o zniesienie
zakazu udziału w balu maturalnym, chyba że
w charakterze osoby towarzyszącej
maturzyście, zostają odrzucone
.
Do władz szkolnych dotarła informacja,
jakoby uczniowie nie znali obowiązującej
wersji szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one
następująco:
Lwy Einsteina, my za wami
Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie
Dalej, dzielnie.
Lwy Einsteina, kroczcie z nami
Złoto, błękit, złoto, błękit,
Złoto, błękit.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Niech świat pozna,
co to męstwo.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Naprzód śmiało, naprzód śmiało
po zwycięstwo!
Proszę pamiętać, że jeśli podczas
tegorocznej uroczystości zakończenia roku
szkolnego jakikolwiek uczeń zostanie
przyłapany ha śpiewaniu wersji alternatywnej
(zwłaszcza tej zawierającej wyrażenia o
charakterze
obelżywym
i/lub
niecenzuralnym), będzie usunięty z terenu
szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton na-
szego hymnu szkolnego należy kierować na
piśmie do sekretariatu szkoły, a nie
wypisywać na ścianach kabin w
łazienkach
albo omawiać w uczniowskich programach w
telewizji kablowej ogólnego dostępu.
Listy do redakcji:
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów
Do wszystkich zainteresowanych:
Artykuł
Melanie
Greenbaum
w
zesztotygodniowej edycji „Atomu” na temat
postępów w walce o równouprawnienie kobiet
w przeciągu ostatnich trzydziestu lat byt ża-
łośnie infantylny. Seksizm nadal żyje i ma się
dobrze, nie tylko na świecie, ale również w
naszym kraju. Na przykład w Utah po-
wszechną praktyką jest zawieranie małżeństw
poligamicznych, i to z bardzo młodymi
dziewczętami - 11 -letnia panna młoda nie
budzi tam zdziwienia. Ortodoksyjni mormoni
nadal żyją zgodnie z tradycjami swoich
przodków, przyniesionymi na Zachód w po-
łowie XIX wieku. Liczba osób pozostających
w poligamicznych związkach jest w Utah
oceniana być może nawet na 50 000, i to
pomimo faktu, że poligamia nie jest
tolerowana przez główny nurt kościoła
mormońskiego, a za zawarcie związku
poligamicznego z nieletnią może grozić do
piętnastu lat więzienia.
Nie mam zamiaru dyktować przedstawicielom
innych kultur, jak mają żyć. Twierdzę jedynie,
że panna Greenbaum musi zdjąć swoje ró-
żowe okulary. Redakcja „Atomu” powinna
wreszcie dać szansę wypowiedzenia się w
tych
sprawach
innym
swoim
współpracownikom, zamiast skazywać ich na
relacjonowanie jadłospisów stołówki.
Lilly Moscovitz
LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu
Osobiste
Wszystkiego dobrego na urodziny,
Reggie!
Wreszcie jesteś słodką szesnastką!
Dwie Helenki
Osobiste
C.F., pójdziesz ze mną na bal maturalny?
Proszę, zgódź się. G.D.
Osobiste
M.T., z wyprzedzeniem życzymy Ci miłych
urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni poddani
Osobiste
Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak
kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy -Tak za
serce chwyta!
Ogólne
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!
W tym tygodniu nowa dostawa: gumek,
zszywaczy, notatników, pisaków.
Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slimfast o smaku
truskawkowym.
Na sprzedaż
Gitara basowa Fender Precision bass, kolor
błękitny, nieużywana.
Z amplitunerem i kasetami wideo z
samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345.
Towarzyskie
Pierwszoklasistka, kocha romanse/czytanie,
Jadłospis stołówki LiAE
Zebrała: Mia Thermopolis
pozna starszego chłopaka, który ma te same
zainteresowania. Musi być wyższy niż 170
cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący.
Żadnych
metalowców.
e-mail:
Znaleziono
Para okularów, oprawki druciane, sala
rozwoju zainteresowań. Odzyskasz, podając
opis. Zgłaszać się do pani Hill.
Zgubiono
Kołonotatnik w stołówce, około 27 kwietnia.
Przeczytaj, a ZGINIESZ! Nagroda za zwrot.
Szafka nr 510.
Pn
Pieczone ziemniaki z sosami, pizza na
chlebie, paluszki rybne, klopsiki z sosem w
bagietce, pikantna sałatka z kurczaka
Wt
Zupa i kanapka, pasztecik z kurczakiem,
tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna Pizza,
nachos deluxe
Śr
Sałatka taco, burrito, hot dog w cieście z
piklami, kanapka z mięsem, pomidorem i
sałatą, wołowina po włosku
Czw
Sałatki azjatyckie, kurczak w serowej
panierce, kukurydza, frytki, sałatki z
makaronem, paluszki rybne
Pt
Sałatki fasolowe, ser z grilla, karbowane
frytki, bufallo bites, precel.
Środa, 30 kwietnia,
biologia
Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu”?- Shameeka.
Wiem, właśnie dostałam swój egzemplarz. Wolałabym, żeby Lilly przestała
wspominać o mnie w swoich listach do redakcji. Rozumiesz, jako jedyna pierwszoklasistka w
gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie.
Mnie TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się cotygodniowym jadłospisem
stołówki.
No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym celem jest
zostać któregoś dnia pisarką, nie osiągniesz tego tekstami na temat kłopotów z sosem!
To nieprawda. Wprowadziłam kilka szalenie ważnych innowacji do kolumny z
jadłospisem. Na przykład to ja wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i
duże P.
Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.
Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie koszykówki. Jeśli będzie miała
ochotę, powali mnie na ziemię jednym palcem. Nie wydaje mi się, żeby wkurzanie Melanie
było działaniem w moim interesie.
A więc...
Co a więc?
A więc zaprosił cię już?????
Kto i na co mnie zaprosił?
CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????
Aha. Nie.
Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff zaprosił mnie już MIESIĄC
TEMU. Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym
musisz umówić się do fryzjera i manikiurzystki, zamówić kwiat do przypięcia do sukni, a on
musi wynająć limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to
nie żadna pizza po kręglach w Bowlmor Lanes. Chodzi o kolację i tańce w Maximie!
Poważna sprawa!
Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta
nowa kapela, studia od jesieni i tak dalej.
No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał w
ostatniej chwili. Bo wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na
jego zaproszenie.
Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym.
Jakby zresztą ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ.
Przy mojej szafce w szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko
czekają na dogodny moment, żeby mnie zaprosić. I przecież ja bym na to nie poszła. To
znaczy, nie poszła z innym facetem. Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym
włókienkiem mojej duszy.
No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną
pierwszoklasistką na balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla
dziewczyn?
Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?
Różnią się od robaków ziemnych tym, że...
ROBAKI LODOWE
Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją
niedźwiedzie polarne, pingwiny, arktyczne lisy oraz foki: lodowców. Ale wbrew powszechnej
opinii lodowce umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym
lodzie też.
Ostatnio naukowcy odkryli istnienie przypominających stonogi robaków, które
mieszkają wewnątrz lodowców i innych rodzajów lodu - nawet w lodach metanowych na dnie
Zatoki Meksykańskiej. Te stworzenia, nazwane robakami lodowymi, mają dwa i pół do pięciu
centymetrów długości i żywią się chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem,
albo jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie...
Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157.
JAK JA MAM SIĘ SKUPIĆ NA ROBAKACH LODOWYCH, SKORO MÓJ
CHŁOPAK NIE ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY???????
Środa, 30 kwietnia,
zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę? – L.
Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam kazał
*
*
Panie Profesorze
Sturgess
, te notatki, które wymieniałyśmy z Shameeka, były jak najbardziej
związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne.
napisać pracę na 250 słów na temat robaków lodowych.
I co? Spójrz na to jak na artystyczne wyzwanie. Poza tym 250 stów to pestka dla
takiej dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny.
Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?
Hm. O czym?
O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą sobotę.
Mówił Ci może, czy zamierza... hm... zaprosić kogoś?
KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA?
Wiesz, co mam na myśli.
Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael
dyskutuje ze mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej
wyjąć naczynia ze zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu zużyte chusteczki
higieniczne po spotkaniu grupy terapeutycznej Dorosłych Ofiar Porwania przez Kosmitów w
Dzieciństwie, którą prowadzą nasi rodzice.
Aha. Tak się tylko zastanawiałam.
Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na
pewno Ciebie.
Jak to „JEŚLI” Michael kogoś zaprosi na bal maturalny?
No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY”. Co się z Tobą dzieje?
Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i
jeśli w tym roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal maturalny nie pójdę.
Chyba że wtedy, kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A
poza tym do tej pory Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę
albo coś!!!!! Nie można iść na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ.
Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co?
NIE!!!!!!! JA TYLKO CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM
CHŁOPAKIEM, ZANIM SKOŃCZY SZKOŁĘ I/LUB ZAPUŚCI SOBIE NA TWARZY
ZBĘDNE OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO???????
O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim zdaniem mój
brat pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś zapytać, a mianowicie
czemu jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny.
Po prostu jest ważny, wystarczy????
Czy to dlatego, że kiedyś Twoja mama nie pozwoliła Ci kupić Wspaniałej Sukni
Królowej Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z papieru
toaletowego?
HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny
odgrywa kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz tylko na listę
wszystkich filmów, które na ten temat nakręcono:
FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL
MATURALNY
Dziewczyna w różowej sukience:
Czy Molly Ringwald pójdzie na bal maturalny z fajnym bogatym chłopakiem, czy ze
zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że
jemu spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą
właśnie sobie szyje?
Zakochana złośnica:
Julia Stiles i Heath Ledger. Czy była kiedykolwiek bardziej idealna para? Moim
zdaniem, nie. I trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać.
Dziewczyna z doliny:
Pierwsza główna rola filmowa Nicolasa Cage'a. Gra punk - rockowca, który wdziera
się na bal maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do
domu limuzyną: z facetem w marynarce z napisem Tylko dla członków klubu czy z facetem
w skórze? Wszystko zależy od tego, co zdarzy się podczas balu.
Footloose:
Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z
miasteczka, w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz
swojej niezależności, puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa.
Cała ona:
Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest wcale tak
strasznym dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że dziwadłem
faktycznie jest, ale - i to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze Junior i tak ją
kocha!!!!!
Ten pierwszy raz:
Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej
przyjaciółki przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce
nauczyciela, w którym się kocha, przebierając się - jakżeby inaczej - za księżniczkę. (No
dobra. Za Rozalindę. Ale wyglądało to jak kostium księżniczki).
No i kto mógłby zapomnieć o:
Powrocie do przyszłości:
Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może
się nigdy nie URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych zarówno z
towarzyskiego, jak i BIOLOGICZNEGO punktu widzenia!
A co powiesz o Carrie? Czy może pomijasz kubły świńskiej krwi jako niezbędny
element socjalizacji nastolatków?
WIESZ, O CO MI CHODZI!!!!!!!!!!!
Okej, okej, uspokój się. Już rozumiem.
Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko
pierwszakiem jak my!
Przy lunchu zadbam, żebyś zjadła porządną porcję białka, bo podejrzewam, że
wegetarianizm rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz.
Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim
zdaniem powinnaś przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani
cyklem menstruacyjnym.
Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej głowy, żeby
Ci krew mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne zakłócenia
procesów myślowych.
Lilly, PRZYMKNIJ SIĘ! Ja jestem w tej chwili bardzo zestresowana! No bo jutro są
moje piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim
życiu nie dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się, że mam spędzić lipiec i sierpień
razem z nim w Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna
matka bez przerwy robi jakieś aluzje do własnego pęcherza moczowego i upiera się, że
mojego przyszłego brata lub siostrę urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do
pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez
przerwy będzie narażony na kontakt z biuściastymi studentkami w czarnych golfach, które
lubią dyskutować (studentki, nie golfy) na temat Kanta, a moja najlepsza przyjaciółka
najwyraźniej nie rozumie, dlaczego bal maturalny jest dla mnie ważny!!!!!!!!!!!!
Zapomniałaś ponarzekać na babkę?
Nie. Nie zapomniałam. Grandmére pojechała do Palm Springs na chemiczne
złuszczanie naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem.
Mia, sądziłam, że szczycisz się tym, że Ty i Michael macie taki otwarty, uczciwy
związek. Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal?
NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie
poprosił.
Nie, nie będzie.
Będzie.
Nie, nie będzie.
Będzie.
Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś
porozmawiać z jakimś specjalistą od zdrowia psychicznego w sprawie tej absurdalnej fiksacji
na rozmiarze własnego biustu. To nienormalne.
O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!
Środa, 30 kwietnia,RZ
TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze sprawy
niż bal maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten
swój program telewizyjny, który nawet tylko jako program kablówki ogólnego dostępu co
tydzień dokonuje przełomu w telewizyjnym dziennikarstwie, Tina wciąż szuka faceta, który
zajmie w jej sercu miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El - Abara, Shameeka zajęta jest w
drużynie cheerleaderek, a Ling Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej.
Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i
Shameeką? To przecież w przyszłym tygodniu, a Michael nadal mnie nie zaprosił. W
PRZYSZŁYM TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć
planować wyjście już teraz.
Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się
nie robi. To by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i tak fatalnie się złożyło,
że moja własna matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży.
Kiedy ją zapytałam, jak pan G. zadał TO pytanie, mama powiedziała, że nie zadał.
Powiedziała, że rozmowa wyglądała tak:
Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.”
Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?”
Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.”
Pan Gianini: „Dobrze.”
Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy
się”. „Okej”. Nie no, ludzie!
A gdyby tak:
Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.”
Pan Gianini: Helen, nigdy w ciągu trzydziestu siedmiu lat mojego życia nie przekazano mi
radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny zaszczyt i zostaniesz
moją żoną, moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?”
Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.”
Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!”
(POCAŁUNEK)
TAK to POWINNO przebiegać. Widzicie, jaka różnica? O wiele lepiej jest, kiedy facet
prosi dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta.
Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć:
Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo muszę
sobie kupić sukienkę.”
Michael Moscovitz: „Okej.”
NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi
powiedzieć:
Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim
życiu. Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone
namiętną troską czoło. Jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, tylko dla ciebie
bije moje serce. Byłoby to dla mnie największym honorem, jaki mi w życiu
uczyniono, gdybyś pozwoliła mi towarzyszyć sobie na balu maturalnym, gdzie,
musisz mi to obiecać, przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza
szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”
Mia Thermopolis: Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie
spodziewałam. Ale ja cię uwielbiam każdym włókienkiem mojej duszy, więc
oczywiście pójdę z tobą na bal maturalny i przetańczę z tobą wszystkie tańce,
naturalnie poza szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”
(POCAŁUNEK)
Tak to powinno wyglądać. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to właśnie
BĘDZIE wyglądało.
Ale KIEDY? Kiedy on mnie zapyta? No bo przecież nie teraz. Tylko na niego
popatrzcie, on ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem
Pelkowskim o akordy do ich nowej piosenki Chłopak z kamieniem w dłoni, która jest
zjadliwą krytyką obecnej sytuacji na Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto
troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO
WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE
DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY.
No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu.
A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn,
które - tak jak Tina - strasznie mi zazdroszczą, że mam tak seksownego, a jednocześnie tak
niesłychanie wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael ZAWSZE siada obok
mnie przy lunchu, pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w tym w czasie spotkanie Klubu
Komputerowego. Ale nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki.
No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie
mnie na tym, że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować, kogo
przypomina bardziej - Josha Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera.
Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć - co mnie
wcale nie zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki mistrz krav magi o
wzroście metr dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował
w szkole czy trzymał za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów,
kiedy spacerujemy ulicą, czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej
szafce, w taki sposób jak Josh robi to z Laną...
Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami...
Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą
w czasie ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę, że to mógł być
przypadek, bo mój młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy
może go pożyczyć, a ja mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza
dykty, więc jego ręka tak jakby przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek...
No, ale i tak. Jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi. Bardziej niż szczęśliwi. Jesteśmy
EKSTATYCZNIE szczęśliwi.
WIĘC DLACZEGO NIE ZAPROSIŁ MNIE JESZCZE NA BAL
MATURALNY?????????????????
O mój Boże. Lilly właśnie zajrzała mi przez ramię, żeby zobaczyć, co piszę, i
przeczytała ten ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała
właśnie:
- O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz.
Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał:
- Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!)
Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie:
- Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny.
Ale ona powiedziała tylko:
- Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych.
Michael stwierdził:
- Aha.
I wrócił do swojej gitary.
Tylko Borys musiał dodać swoje:
- Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są wszechobecne w
płytkich złożach gazu na dnie morskim, to może się okazać, że mają niebagatelny wpływ na
proces tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie, co z kolei byłoby niezwykle
istotne dla gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii.
Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w ogóle wie
takie rzeczy?
Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła.
Środa, 30 kwietnia,
francuski
Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co
przeżywam. ORAZ w pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal
maturalny z ukochanym - tak jak Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal maturalny z
Andrew McCarthym w Dziewczynie w różowej sukience.
Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla
dziewczyny o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi,
że nauczy się znów kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego zburzyć ochronny
mur emocjonalny, który wzniosła wokół siebie po zdradzie Dave'a Faroua El - Abara.
Wyglądało na to, że szansę miał Peter Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych,
ale jego obsesyjne ukochanie Korn wkrótce ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej
rozsądnie myślącej kobiety.
Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę, niech tak
się stanie! Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście
poza prezentem w postaci Grubego Louie, którego podarowała mi mama.
Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami
na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na kolację z Grandmére, tatą, mamą i panem
Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w sobotę wieczorem, mama chce
urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na poddaszu (to znaczy, o ile
nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami - wiecie - czego).
Jednak nie wspomniałam Michaelowi o problemie mojej mamy z jej sami - wiecie -
czym. Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym
mężczyzną, ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi wiedzieć. Na przykład tego, że
twoja ciężarna matka ma problemy z pęcherzem.
Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z Lilly,
przychodzą tylko na imprezę. Wyobrażacie sobie, jak nieromantycznie byłoby jeść
urodzinową kolację ze swoją matką, ojczymem, prawdziwym ojcem, babką, ochroniarzem,
chłopakiem ORAZ jego siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach.
Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za wielką
odwagę i kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie.
Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego.
Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy Michaela.
Tina teraz niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z
Dave'em bawiła się w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w ramiona Jasmine o
turkusowym uśmiechu. Ale ja tam nie wiem. To w końcu BAL MATURALNY. Bal maturalny
to coś specjalnego. Nie chcę tego schrzanić. Zwłaszcza że będę mogła spokojnie spotykać się
z Michaelem jeszcze tylko przez jakieś dwa miesiące, zanim tata nie zawlecze mnie do
Genowii na lato. Co jest strasznie nie fair. „Przecież podpisałaś kontrakt, Mia”, powtarza mi
bez przerwy. To znaczy tata.
Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd
wtedy miałam wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już
wtedy zakochana jak szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A
mój prawdziwy ukochany nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że
tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie zdawałam sobie z tego sprawę, prawda?
Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala od
człowieka, któremu przyrzekłam swoje serce?
Och, nie. Nie wydaje mi się.
Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo razem
to było raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne
MIESIĄCE z dala od NIEGO?
No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro
początkowo miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE lato. Ale
ponieważ data porodu mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił mi zostać w
Nowym Jorku do narodzin dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.
No cóż, będzie musiał jeszcze trochę odpuścić, bo jeśli myśli, że ja spędzę dwa
ostatnie letnie miesiące pierwszego roku, odkąd w ogóle mam chłopaka, Z DALA od
rzeczonego chłopaka, to czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co w ogóle można
robić w Genowii latem? NIC. Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale
jednak turyści w Nowym Jorku są inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do
Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co ja tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo
tutaj przynajmniej będzie to całe zamieszanie z dzieckiem, kiedy już raz moja mama się
spręży i je wreszcie urodzi, chociaż właściwie wolałabym, żeby urodziła jeszcze przed
czerwcem, bo teraz sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak życie pod jednym dachem
z yeti, przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu, głośno tupiąc, i warczy na
nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą zatrzymuje w
organizmie i ma parcie na sami - wiecie - co (moja mama udziela czasami ZBYT konkretnych
informacji).
A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie
ten zachwyt nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia?
Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała.
Cała rzecz w tym, że to już ostanie lato Michaela przed studiami. Dobra, jego
uniwersytet leży zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie będę
mogła widywać go w szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby
mi dać gummi worms, tak jak dzisiaj rano, ku wielkiej zgryzocie Lany Weinberger, której
chłopak Josh NIGDY niespodziewanie nie przyniósł gummi worms.
Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w
Central Parku (chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni wiecznie do ciebie
podchodzą i patrzą tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a
wtedy musisz ją im oddać, bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają
niczego, a oni zazwyczaj nawet nie są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię
pasty jajecznej”, co jest moim zdaniem bardzo nieuprzejme) i oglądać Toscę w plenerze (tyle
że ja nie cierpię opery, bo wszyscy zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne).
Zostają jeszcze spacery na festiwal San Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś
pluszowe zwierzątko na strzelnicy (chociaż on z powodów etycznych sprzeciwia się
używaniu broni palnej, tak jak i ja, chyba że jest się członkiem państwowych służb
bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka, które rozdają w wesołych
miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte do niewolniczej
pracy w manufakturach w Gwatemali).
Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie
zepsuł.
Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec
umarł i zostawił go na pastwę Grandmére, i to dlatego tak strasznie się usztywnił w całej tej
kwestii spędzania przeze mnie lata w Genowii.
Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach
najważniejszych dla jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe. Ale Lilly mówi, że ludzka
psychika działa w pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić
swoje.
Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly, biorąc pod uwagę, że minęły już niemal
cztery miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili
opcję na jej program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a nadal nie udało im się znaleźć
studia, które chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy. Ale Lilly twierdzi, że przemysł
rozrywkowy też działa w dziwny i pokrętny sposób (zupełnie jak ludzka psychika), co ona
przyjęła do wiadomości i robi swoje, tak jak i ja powinnam.
ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE, ŻEBYM
SPĘDZIŁA SZEŚĆDZIESIĄT DWA DNI Z DALA OD MĘŻCZYZNY, KTÓREGO
KOCHAM!!!! NIGDY!!!!!!!!!!!!!!
Tina mówi, że powinnam postarać się o jakąś letnią praktykę gdzieś tu na
Manhattanie, a wtedy tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się
wiązało z zawaleniem moich tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu żadnego miejsca,
które przyjęłoby księżniczkę na praktykę. No bo co będzie robił Lars przez cały dzień, kiedy
ja będę wklepywała dane do komputera albo robiła kserokopie czy coś?
Kiedy weszłam do sali przed lekcją, mademoisełle Klein pokazywała jakimś
dziewczynom ze starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu
Victoria's Secret na bal maturalny. Jest opiekunką. Tak jak pan Wheeton, trener drużyny
szkolnej i nasz nauczyciel od zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą razem. Tina mówi, że to
najbardziej romantyczna rzecz, o jakiej słyszała, poza moją mamą i panu Gianinim. Nie
wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że to moja mama oświadczyła się panu Gianiniemu.
No cóż, nie chcę zdruzgotać wszystkich kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w
błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii, że książę William nigdy nie odpisze na jej
maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy. Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby
przestała mnie o to męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek odbiera pocztę pod ksia -
zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę na temat tego, jak
ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do gry w polo.
Trochę źle się czuję, okłamując Tinę, ale chciałam tylko poprawić jej nastrój. I
któregoś dnia faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia Williama. Muszę
tylko zaczekać i zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej, kiedy umrze ktoś sławny.
Prawdopodobnie nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda.
Il mefaut des lunettes de soleil.
Didier demand a essayer la jupe.
Ja zupełnie nie wiem, jak ktoś tak zakochany w panu Wheetonie, jak podobno
zakochana jest mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas
miłosnych uniesień, nie robi na niej żadnego wrażenia?
Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można
powiedzieć o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona.
Jeudi, j'aifaił de l'aerobic.
PRACA DOMOWA
Algebra: strony 279 - 300
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: skończyć referat o lodowych robakach
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154 - 160
RZ: i co jeszcze?
Francuski: Ecńvez une histoire personnelle
Historia cywilizacji: strony 310 - 330
Środa, 30 kwietnia,
w limuzynie w drodze do domu z Plaza
Grandmére wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa, że
chodziło o te całe wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie.
- Czekają nas bardzo przyjemne chwile tego lata w Genowii, Amelio. Właśnie trwają
prace wykopaliskowe, wyobraź sobie, archeologowie natrafili na grobowiec, który może
należeć do twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi mumifikacyjne
stosowane w Genowii w VIII stuleciu były w każdym calu tak zaawansowane jak te
wykorzystywane przez Egipcjan. Kto wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła
książęcą dynastię Renaldich!
Świetnie. Spędzę wakacje, zaglądając w przegrodę nosową jakiejś starej mumii.
Ziszczone marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy spacery z twoim
ukochanym po Coney Island. I nie będziesz jako wolontariuszka douczać dzieci z
zaniedbanych środowisk. Żadnego fajnego letniego zajęcia w Kim's Wideo, gdzie bym sobie
przewijała na podglądzie Księżniczkę Mononoke i Wojownika Gwiazdy Północy. Nie, czeka
mnie bliski kontakt z tysiącletnimi zwłokami. Hura!
Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się
wydawało, bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce - 3 dolary,
pedikiurzystce - 5 dolarów, taksówkarzowi - 2 dolary za kurs poniżej 10 dolarów, 5 dolarów
za jazdę na lotnisko, od rachunków restauracyjnych - podwójny podatek, chyba że w którymś
stanie podatek ten wynosi mniej niż 8 procent, i tak dalej) Grandmére wrzasnęła:
- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?
Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu.
O tym, jak przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną
różę do butonierki, taką bez ozdób z asparagusa, bo chłopcy asparagusa nie lubią. A ja
mogłabym włożyć czarną sukienkę, taką na jednym ramiączku, jakie nosi Kirsten Dunst na
premiery filmów, z asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim
obcasie, wiązane troczkami wokół kostek.
Grandmére mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń
wygląda ponuro, a te wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe
nosił w Gladiatorze - i że większość kobiet nie wygląda w nich dobrze.
No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała.
Grandmére nawet NIE WIE, że brokat do ciała istnieje.
- Amelio! - mówiła Grandmére. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze
ciągle ją piecze po chemicznym złuszczaniu. Wiedziałam o tym, bo Rommel, jej prawie
wyłysiały miniaturowy pudel, który wygląda, jakby sam przeszedł jeden czy dwa zabiegi
chemicznego złuszczania naskórka, ciągle usiłował wskakiwać jej na kolana i lizać ją po
twarzy, jakby była surowym befsztykiem czy coś. Nie chcę, żeby komuś się zrobiło
niedobrze, ale właściwie trochę tak to wyglądało. Albo jakby Grandmére przypadkiem dostała
się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie.
- Czyś ty słyszała chociaż jedno słowo z tego, co mówiłam? - Grandmére miała
zbolałą minę. Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to
ci się może bardzo przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny.
- Przepraszam, Grandmére - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z dawaniem
napiwków radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim
myśleniem, kiedy człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie
z Number One Noodle Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na
kalkulatorze policzyć sobie, ile napiwku będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do
naszych drzwi. Bo w przeciwnym razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś
dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu dać od zamówienia na siedemnaście dolarów
pięćdziesiąt.
- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmére, nadal
nabzdyczona. No cóż, też byście się bzdyczyli, gdybyście wyrzucili kasę na chemiczne
usunięcie dwóch czy trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie
martwisz się ciągle matką i tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam,
twoja matka zapomniała, co to bóle porodowe. Jak tylko zaczną jej się skurcze, będzie
błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe małe znieczulenie.
Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w
domu zamiast przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie mają butle z
tlenem, automaty ze słodyczami i doktora Kovaea - staram się jednak nie myśleć o tym za
wiele... Zwłaszcza że Grandmére chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się
uderzy w palec u nogi. Jak ona zniesie długie godziny bólów porodowych? Teraz jest
znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie. Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do
trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy!
Grandmére wpatrywała się we mnie złym wzrokiem.
- Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody - powiedziała. - Wiosną
młodzi ludzie mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny.
Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu, żeby Grandmére uznała, że dlatego
właśnie jestem niezbyt przytomna. Z powodu urodzin i dlatego, że moi przyjaciele i ja
jesteśmy na wiosnę cali rozświergotani jak te skowronki.
- Amelio, jesteś osobą, dla której szalenie trudno wybrać prezent urodzinowy -
ciągnęła Grandmére, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmére sprowadza sobie
papierosy z Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki narzuca się na nie
tu, w Nowym Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo
wszyscy palacze z Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do
New Jersey.
- Nie jesteś typem, któremu daje się biżuterię - mówiła Grandmére, zapalając
papierosa i zaciągając się nim łapczywie. - I chyba w ogóle nie doceniasz eleganckich ubrań. I
trudno powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby.
Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie tylko hobby, ale wręcz
POWOŁANIE: pisarstwo.
Grandmére tylko machnęła ręką i odparła:
- Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz...
Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmére pisanie to nie jest prawdziwe
hobby. Bardzo się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się ukazywać drukiem.
Wtedy pisanie będzie nie tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka,
jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik
autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A Grandmére nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak
jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać do sądu, kiedy zrobili ten film o niej i Johnie F.
Kennedym, bo to wszystko będzie w stu procentach prawda! HA!
- A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmére.
Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę,
Grandmére nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc
spisałam tę listę:
LISTA PREZENTÓW,
KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ
NA PIĘTNASTE URODZINY
1. Rozwiązanie problemu światowego głodu.
2. Nowy kombinezon, rozmiar 38.
3. Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej).
4. Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak
Lara Croft).
5. Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego.
6. Wpisanie orek na listę zagrożonych gatunków, żeby zatoka Puget Sound mogła
otrzymać rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych
i lęgowych.
7. Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...).
8. Własną komórkę.
9. Żeby Grandmére rzuciła palenie.
10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat.
Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny
najprawdopodobniej tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale
dopiero najwcześniej za jakiś miesiąc. Grandmére nijak się nie da namówić na rzucenie
palenia ani na te taśmy do akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem,
w gestii znanych mi osób. Tata mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop,
który mi dał. (To nie moja wina. Ja go tylko na moment wyjęłam z plecaka i postawiłam na
krawędzi umywalki, bo szukałam błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana
Weinberger na mnie wpadła ani że wszystkie umywalki w naszej szkole są zapchane.
Komputer był pod wodą tylko przez kilka sekund, naprawdę powinien był działać po
wyschnięciu. Niestety nawet Michael, który jest geniuszem technicznym, tak samo jak
muzycznym, nie zdołał go odratować).
Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmére, to pozycja numer 10, ta,
do której przyznałam się przed nią wyłącznie pod wpływem chwilowej słabości i o której w
ogóle nie powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że przed upływem dwudziestu
czterech godzin ona i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na
mojej urodzinowej kolacji.
- Co to jest ten „bal mat”? - spytała Grandmére. - Nie znam tego określenia.
W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmére prawie nigdy nie
ogląda telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to robią wszyscy
ludzie w jej wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w
różowej sukience na TBS albo gdzie indziej.
- To rodzaj imprezy, Grandmére - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne.
- A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła Grandmére. -
Kiedy to ma być?
- W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę?
- A czemu nie pójdziesz bez niego? - spytała Grandmére. Roześmiała się, a potem tego
pożałowała, bo chyba od nagłego rozciągania mięśni boli ją twarz. - Jak ostatnim razem.
Rozumiesz, żeby mu pokazać.
- Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta może
zabrać do towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie może iść tam
sama. Lilly mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale...
- NIE! - Grandmére wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że się
zakrztusiła kostką lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmére ma eyeliner
wytatuowany dookoła oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać
sobie głowy makijażem. Ale kiedy wytrzeszcza oczy - no cóż, trochę to szokuje. - Nie możesz
go SAMA zapytać - zaprotestowała Grandmére. - Ile razy ja ci to mam powtarzać, Amelio?
Mężczyzna jest jak małe leśne zwierzątko. Trzeba go WYWABIAĆ z nory garstką okruszków
i delikatnymi słowami zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim
po głowie.
Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty walić Michaela po
głowie. Ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami.
- No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie,
Grandmére. Jeśli mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej.
- Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmére. - SUBTELNIE.
Zastanowiłam się nad tym.
- To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia
widziałam w katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?”
- Dokładnie - powiedziała Grandmére. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki nigdy
nie kupują gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu.
- Racja - odparłam. - Ale, Grandmére, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp?
Grandmére parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka
przy twarzy, żeby ochłodzić podrażnioną skórę.
- Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o superszpiegu.
Nie będzie miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz to odpowiednio
delikatnie.
Sama nie wiem. Nigdy nie wychodziła mi dobrze taka subtelność. Na przykład
któregoś dnia usiłowałam subtelnie dać do zrozumienia swojej matce, że Ronnie, nasza
sąsiadka, którą mama dopadła na korytarzu po drodze do zsypu, mogła nie chcieć
wysłuchiwać o tym, ile razy mama musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko
naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko na mnie popatrzyła i rzuciła:
- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia?
Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo nam obojgu ulży, kiedy mama wreszcie
urodzi to dziecko.
Jestem pewna, że Ronnie nam przytaknie.
Czwartek, 1 maja,
00.01 po północy
No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie jestem
kobietą. Zupełnie jak Britney.
CHA, CHA, CHA.
Właściwie wcale nie czuję się inaczej niż minutę temu, kiedy miałam czternaście lat. Z
całą pewnością NIE WYGLĄDAM inaczej. Jestem wciąż tym samym dziwadłem o wzroście
metr siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje włosy wyglądają nieco
lepiej, odkąd Grandmére kazała mi zrobić pasemka, a Paolo przystrzyga je w miarę
odrastania. Sięgają mi teraz prawie do brody i nie mają takiego trójkątnego kształtu jak
kiedyś.
Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero.
Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą
pewnością nic nie widać.
Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i
już mam pięć wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly, jedną od Tiny, jedną od mojego
kuzyna Hanka (w głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i
prawie nigdy go już nie widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co
jest szczególnie żenujące, jeśli reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna
księcia Renę i jedną od Michaela.
Ta od Michaela jest najlepsza. To własnoręcznie przez niego zrobiony animowany
rysunek. Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko
z prezentem. Kiedy ściąga cały papier, z pudełka wyskakują wśród fajerwerków słowa:
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael.
Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!!
Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz,
kiedy on mówi - albo pisze - to słowo. To znaczy, w odniesieniu do mnie. Kochający.
KOCHA!!!!! On mnie KOCHA!!!!!
No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego, chciałabym
wiedzieć?
Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak
ten facet z listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą usiłuje się stać. Według
Carla Junga, sławnego psychoanalityka, żeby osiągnąć samorealizację - samoakceptację,
spokój wewnętrzny, poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie,
szczęście i radość - trzeba ćwiczyć obdarzanie innych współczuciem, miłością,
miłosierdziem, ciepłem, przebaczeniem, przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i
zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam:
1. Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo.
2. Dostawać porządne stopnie.
3. Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger.
4. Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku.
5. Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać.
6. Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat.
7. Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne
teraz, kiedy jest w ostatnim trymestrze ciąży.
8. Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne.
9. Spróbować wykazać więcej zrozumienia dla kompleksu odrzucenia taty, przy
jednoczesnym wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii.
10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez
posuwania się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp.
Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni samozrealizowaną i
gotową do przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy
jest możliwa do osiągnięcia. No dobra, ja wiem, że Margaret Mitchell potrzebowała
dziesięciu lat na napisanie Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc
nawet jeśli skończę swoją powieść za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć,
kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat opóźnienia w stosunku do mojego planu.
Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że
niedługo coś wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc krótkie opowiadania
albo haiku czy coś takiego.
Ale ten bal maturalny...
TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć pod
presją. A przecież JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA OSTATNIA
SZANSA!!!!!!!!!
Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy
jutrzejszej kolacji.
OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!!
Czwartek, 1 maja,
MOJE URODZINY, algebra
Josh zaprosił Lane na bal maturalny.
Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie. Lwy wygrały. Jak mówi
Shameeka, która została po meczu młodszej drużyny, podczas którego występowała jako
cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy wszyscy kibice Liceum
imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił nią
nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że oczywiście Josh nie nosi pod koszulką
sportowego biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego
klatce piersiowej. Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana.
Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi
zbędną.
W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno - złotym kostiumie
cheerleaderki LiAE z mikromini spódniczką. Kiedy Josh zerwał z siebie koszulkę, rzuciła się
biegiem na boisko, wiwatując. A potem skoczyła mu w ramiona. No cóż, moim skromnym
zdaniem, biorąc pod uwagę, że musiał się nieźle spocić, był to nieco ryzykowny wyczyn. A
potem całowali się z języczkiem, dopóki dyrektor Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w
głowę swoją teczką na dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i
powiedział:
- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała?
I chociaż pamiętam, że jednym z moich postanowień teraz, kiedy skończyłam
piętnaście lat, jest stać się milszą dla ludzi, łącznie z Laną, to sądzę, że będę musiała włożyć
wiele wysiłku w powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do
końca tak, bo nie wierzę, żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek problem. Chyba że
chodzi o pozbycie się nazistów, terrorystów i tak dalej. Ale naprawdę, Lana dosłownie
SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się lekcja, cały czas wisiała na komórce, chwaląc się
wszystkim. Matka zabiera ją do sklepu Nicole Miller w SoHo w sobotę, żeby jej kupić
sukienkę.
Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u
Saksa ma kupić sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek.
Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała.
I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam:
1. Cudownego, kochającego chłopaka, który podarował mi dziś pudełko
cynamonowych minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej Piekarni
Muffinek. Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie
rano.
2. Wspaniałą najlepszą przyjaciółkę, która mi podarowała jasnoróżową obróżkę dla
Grubego Louie, z napisem WŁASNOŚĆ KSIĘŻNICZKI MII, z cyrkonii, które
sama na niej nakleiła, oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów.
3. Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii,
która jednak zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć wszystkiego
najlepszego.
4. Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach,
żebym nie musiała czuć się zażenowana.
5. Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go zobaczę na
kolacji dziś wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś, co naprawdę
chciałabym mieć, przynajmniej da mi coś, co CHCIAŁABY, żeby mi się podobało.
Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale nieważne.
Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele
więcej, niż miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są szczęśliwe, kiedy
na urodziny dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na
alkohol.
Ale CZY TO NAPRAWDĘ ZA WIELE, CHCIEĆ DOSTAĆ NA URODZINY TO,
CZEGO ZAWSZE PRAGNĘŁAM - to znaczy TEN JEDEN WSPANIAŁY WIECZÓR NA
BALU MATURALNYM??? No bo Lana Weinberger to dostanie, a ona nawet nie próbuje
osiągnąć samorealizacji. Ona prawdopodobnie nawet nie wie, co to ZNACZY. Nigdy nie była
dla nikogo miła przez całe swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?!
Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie.
ŻADNEJ.
Wyrażenia z pierwiastkami można mnożyć lub dzielić tak długo, jak stopień
pierwiastka lub wartość pod znakiem pierwiastka są takie same.
Czwartek, 1 maja,
MOJE URODZINY,
Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku zamiast
z Klubem Komputerowym, chociaż to czwartek. Było to w gruncie rzeczy bardzo
romantyczne, bo okazuje się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej
Piekarni Muffinek, ale urwał się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu Liang Ye, skąd
przyniósł mi kluski z sezamem na zimno, które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w
naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że
twój język znów działa normalnie.
To było z jego strony totalnie słodkie, a właściwie nawet trochę mi ulżyło, bo
naprawdę się zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny. Wiem, że
jego zdaniem trudno mu będzie stanąć na wysokości zadania, jako że ja mu dałam na
urodziny kamień z Księżyca.
Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej, mam
swobodny dostęp do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów
tego kalibru. To znaczy, mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi,
gdyby zwyczajnie powiedział: „Mia, pójdziesz ze mną na bal maturalny?” No i naturalnie
bransoletka od Tiffany'ego z breloczkiem z napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA
MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i następnym razem, kiedy jakiś
europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu, mogłabym unieść dłoń z tą bransoletką i
powiedzieć:
- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza.
Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to
jej zdaniem on tego nie zrobi, bo podarowanie dziewczynie - nawet własnej dziewczynie -
bransoletki z napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOVITZA, wydaje się nieco
aroganckie i nie w jego stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego
Louiego, ale Tina twierdzi, że to nie to samo.
Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie znaczy, że
ja chcę zrezygnować z własnej indywidualności albo przyjąć jego nazwisko czy coś takiego,
jeśli się pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję
z praw do tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał
przyjąć MOJE nazwisko.
Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś
się szykuje. Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie
zadekowała się w pokoju nauczycielskim, a Borys wyszedł z szafy na materiały piśmienne, a
przecież dzwonek jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi?
Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY, francuski
Chyba nie powinnam się była martwić o to, co mi da na urodziny Michael, bo
dokładnie wtedy pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali
rozwoju zainteresowań. No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju zainteresowań
powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z
kozią bródką, wysoki Paul, który gra na keyboardzie, i gitarzysta Trevor - wszyscy urwali się
z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona:
Wegetarianka w wojskowych butach
Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona
Księżniczka mojego serca
Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat
Piękna i szlachetna Oto cała ona
Księżniczka mojego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Prawda, że to nie żart?
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Miłości jestem wart
Powiedz, że też mnie kochasz
Będę o ciebie walczyć
Obiecaj, że nie każesz mnie stracić
Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem
Patrzcie, bo idzie
Księżniczka mego serca
Nie musisz mnie pasować na rycerza
Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia
Oto ona Księżniczka mego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Pragnę być księciem twym
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Dla ciebie wszystko zniosę
Powiedz, że też mnie kochasz
I razem będziemy tańczyć
No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana
specjalnie dla mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też
własnego autorstwa.
W każdym razie cała szkoła słyszała tę piosenkę Michaela o mnie, bo Skinner Box
mocno podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju
nauczycielskim, wyszli z niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem
cały zespół zatrzymali w szkole po lekcjach.
Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton kazał jej
dostarczyć tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie
dla niej i nie zagrał jej dla niej przed całą szkołą.
I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie wspominając
już o jego przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę.
Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia
w Genowii - ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek.
PRACA DOMOWA
Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się
jak człowiek i nie zada mi pracy domowej w URODZINY, ale nie.
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: lodowe robaki
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly
RZ: i co jeszcze?
Francuski: zapytać Tinę
Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć
Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY,
toaleta w Les Hautes Manger
Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu.
Mówię poważnie. Nawet moja mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej próbują.
To takie miłe. Jestem z nich szczerze dumna. Chociaż ciążowe spodnie doprowadzają moją
mamę do szału, nie skarży się na nie zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani
słowa na temat symboli anarchii, z których zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca
uprzedził wykład Grandmére na temat jego koziej bródki (Grandmére nie znosi owłosienia na
twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem, kiedy ją widzi, ona wygląda coraz
młodziej. Widać, że Grandmére sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas,
kiedy jedliśmy przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po
chemicznym peelingu wreszcie jej ustąpił).
Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat
przemysłu kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz
być atrakcyjna, jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo
większość ludzi w moim wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak
ten, do którego wysyła mnie Grandmére, a który ciągle mi daje recepty na jakieś smarowidła,
żebym mogła zapobiec niegodnym księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze
względu na mnie powstrzymała się.
A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmére nie
powiedziała na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi wielką ulgę, bo
Michael był jakiś taki zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało
mu się wreszcie pójść do domu i przebrać. Chyba nawet Grandmére zorientowała się, że
naprawdę usiłował zdążyć na czas.
I nawet Grandmére, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć, musiała
przyznać, że mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji.
Ciemne włosy opadały Michaelowi na jedną brew i wyglądał TAK SŁODKO w
swoim nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga Les Hautes
Manger (uprzedziłam go).
W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju
sygnału, że można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli.
I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ.
TATA
Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne,
którego mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze (piszę nim teraz ten
fragment pamiętnika). Osobiście wolałabym wejściówkę na całe lato do parku tematycznego
Sześć Flag Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie wakacji w kraju, żeby ją
wykorzystać), ale pióro też jest bardzo ładne, całe fioletowo - złote i ma wygrawerowany
napis:
JW. Księżniczka Amelia Renaldo
MAMA I PAN G.
Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!!
Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją tylko po
to, żeby mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym
była przy niej (absolutnie wykluczone, ze względu na moją wrodzoną niechęć do patrzenia,
jak cokolwiek wyskakuje z czegokolwiek innego, ale nie należy spierać się z kobietą, która
sika przez dwadzieścia cztery godziny na dobę), kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i
że mam nie używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na
rozmowy międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii,
będę z niego mogła dzwonić do Michaela.
Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy
życzeń!!!!!
GRANDMÉRE
I to jest bardzo dziwne, bo Grandmére też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny do
akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza,
że zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej sierotki o imieniu
Johanna!!!!!!!!! Grandmére powiedziała:
- Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę ci
pomóc wysyłać jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem.
Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało:
- Ależ Grandmére ! Ty nienawidzisz biednych ludzi!
Bo to prawda, ona ich naprawdę nienawidzi. Ile razy zobaczy tych zbuntowanych
młodych punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w skórzanych kurtkach i
martensach, z kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I GŁODNY, zawsze na nich
naskakuje:
- Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w pępku,
moglibyście sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita!
Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle
żadnych, i nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki.
Nie wiem, co się dzieje z Grandmére. Totalnie się spodziewałam, że da mi na urodziny
etolę z norek albo coś równie obrzydliwego. Ale to, że dała mi coś, czego naprawdę
CHCIAŁAM... pomaga mi sponsorować głodującą sierotę... to z jej strony niemal
TROSKLIWOŚĆ. Muszę przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku.
Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson
martini, kiedy zobaczył, co mi dala Grandmére, a mama po prostu siedziała, milcząc jak
zaklęta, chyba po raz pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję.
A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego
ochroniarza jest nieco sprzeczne z obowiązującym w Genowii protokołem (popatrzcie tylko,
co się przytrafiło księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona
za niego WYSZŁA ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku, gdyby cokolwiek ich łączyło, ale
ochroniarz Stefanii w żaden sposób nie interesuje się kolczykowaniem ciała, a Stefania
ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana
na niepowodzenie).
W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować.
LARS
Autentyczna czapeczka bejsbolowa oddziałów antyterrorystycznych nowojorskiej
policji, którą Lars dostał kiedyś od prawdziwego oficera oddziału antyterrorystycznego
nowojorskiej policji, który przeczesywał apartament Grandmére w Płaza, szukając
niebezpiecznych przedmiotów przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa
takie SŁODKIE, bo wiem, jak bardzo ją sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować,
najlepiej świadczy o jego oddaniu, w którego matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak
się składa, że wiem, że Lars kocha się w mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni
mężczyźni, którzy znajdą się w odległości trzech metrów od niej. Ale najlepszy prezent
dostałam od Michaela. Nie dał mi go przy wszystkich. Zaczekał, aż wstałam przed chwilą,
żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już zaczynałam schodzić po schodach
do damskiej toalety, powiedział:
- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią.
Byłam naprawdę zaskoczona - prawie tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmére.
Powiedziałam od razu:
- Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie
zniosłeś zatrzymanie w szkole po lekcjach!
Ale Michael odpowiedział mi tylko:
- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie -
NAPRAWDĘ pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja
chcę iść na ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były
bilety na bal.
Ale coś prawie tak samo fajnego.
MICHAEL
Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.
- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. -
Pamiętasz papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.
Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem:
Własność
Michaela Moscovitza
, ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego.
Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy
wszystkich tych kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger.
Nic mnie nie obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly” mogło sobie zrobić
tyle zdjęć, ile chciało - i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY
POCAŁUNEK, MII! - a ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.
HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz
pierwszy w życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów
jungowskiego drzewa samorealiza...
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś
wrzeszczał...
O mój Boże. To wrzask GRANDMÉRE.
Piątek, 2 maja, północ,
poddasze
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny.
Wszystko szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny
ani nie odwołano mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no
cóż, kocham PRAWIE wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie
kłócili się ze sobą. Dostałam wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael
napisał o mnie piosenkę. A potem ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku
piętnastu lat już pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję
sobie sprawę: na zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć. Zwyczajne życie ani
zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny.
Oczywiście, te urodziny mogły się okazać wyjątkiem, gdyby nie Grandmére.
Grandmére i Rommel.
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie
obchodzi, czy we Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEŚLI
DZIEWCZYNA NIE GOLI SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś MÓWI o Francji?
Na litość boską, oni tam jedzą ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach
mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest we Francji normalne, to będzie również towarzysko
przyjęte w Stanach Zjednoczonych?
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:
- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.
Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową kolację. Moja babka zabrała swojego
PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ.
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie
sierść. To zespół obsesyjno - kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z
Genowii, i Rommel dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do
rozwoju choroby.
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno -
kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmére.
Gdybym to JĄ i musiała mieszkać z Grandmére, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy
do gołej skóry. To znaczy, gdybym miała dość długi język.
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno - kompulsywny, nie jest ŻADNYM
powodem, żeby Grandmére zabierała go na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. W torbie od
Hermesa. I to z uszkodzonym zamkiem.
Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmére z torby. I
zaczął biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę
Grandmére nie postąpiłby tak samo?
Mogę tylko sobie wyobrażać, co musiało sobie pomyśleć kierownictwo Les Hautes
Manger i wszyscy goście, widząc czterokilogramowego, łysego miniaturowego pudla
przemykającego pod obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co
pomyśleli, bo Michael mi to potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur.
Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd.
Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są szczególnie
racjonalnym zachowaniem w takiej sytuacji. Chociaż Michael powiedział, że część turystów
wyciągnęła natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w
jakiejś japońskiej gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje
na Manhattanie borykają się z plagą gigantycznych szczurów.
W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to
wyglądało zupełnie jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman.
Pojawił się za to chłopak z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego
cyrku. Nagle Rommel, którego tata zapędził do kąta przy barze sałatkowym, rzucił się pod
nogi temu chłopakowi i zanim ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły
latać resztki zupy z homara.
Na szczęście większość wylądowała na Grandmére i na jej kostiumie od Chanel. I
dobrze. Absolutnie sobie na to zasłużyła. W końcu przyniosła swojego PSA na MOJĄ
KOLACJĘ URODZINOWĄ. Tak strasznie żałuję, że tego nie widziałam. Oczywiście nikt nie
chciał powiedzieć wprost - nawet mama - ale Grandmére ozdobiona zupą z homara to musiał
być naprawdę, naprawdę śmieszny widok. Przysięgam, że gdyby to miał być mój jedyny
prezent urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył.
Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmére została dokładnie oczyszczona przez
szefa sali. Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym gorsie Grandmére. Kompletnie
ominęła mnie cała zabawa (jak zwykle). Natomiast zdążyłam jeszcze na chwilę, kiedy szef
sali królewskim gestem nakazał młodszemu kelnerowi zwrócić białą ścierkę do naczyń:
zwolnił go.
ZWOLNIŁ GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą!
Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za moment
rozpłakać. Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie pomogło. Bo jeśli w
Nowym Jorku rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia
swojej karierze w restauracyjnym biznesie. To zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa
kuchni zauważono w McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu
bielizny w WalMart. Albo jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy
Couture przed telewizorem w sobotni wieczór, oglądające National Geographic Explorer.
Tego po prostu się nie robi.
Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi opowiedział, co
się stało. Powiedziałam, że Grandmére w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co
zrobił JEJ pies. Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać.
Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę
kuchni.
Usiłowałam zmusić Grandmére, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną -
czy też stroną rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego -
żeby namówiła szefa kuchni, żeby z powrotem dał tę pracę Jangbu. Ale ona z uporem
odmawiała. Nie wzruszyło jej nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to
imigranci, obcy w tym kraju, którzy w swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu.
- Grandmére ! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od Johanny,
afrykańskiej sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko usiłują jakoś przeżyć
na tej planecie, którą nazywamy Ziemią.
- Różnica... - zaczęła Grandmére, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go
uspokoić. (Trzeba było połączonych sił Michaela, mojego taty, pana G. i Larsa, żeby
wreszcie, w ostatniej chwili, złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi
na Piątą Aleję i na wolność. Pudel na gigancie, wyobrażacie sobie?) -...otóż różnica między
Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ!
Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK.
No więc teraz siedzę sobie tutaj, wiedząc, że gdzieś w tym mieście - w Queens
najprawdopodobniej - przebywa pewien młody człowiek, którego rodzina będzie zapewne
głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu stracił pracę
dlatego, że JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM.
Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest Jangbu, żałuje, że tak się stało. To znaczy, że
się urodziłam.
I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała.
Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy,
poddasze
Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję.
Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy,
poddasze
No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić.
Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy,
poddasze
On mnie kocha!
Piątek, 2 maja, algebra
O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmére i wczorajszym incydencie w Les
Hautes Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post” zajął się
tym tematem. W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet:
KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post”.
KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News” (myli się,
bo to wcale nie była grochówka, tylko zupa z homara).
Trafiło nawet do „Timesa”! Można by pomyśleć, że „New York Times” nie zniży się
do zamieszczania podobnych rewelacji, ale owszem! Lilly mi pokazała, kiedy wślizgnęła się
do limuzyny z Michaelem dziś rano.
- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła.
Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia
winy, wiedząc, że sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu
stracił źródło utrzymania!
Chociaż muszę przyznać, że moja troska o Jangbu zelżała nieco, bo Michael wyglądał
tak niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny. To dlatego, że
kiedy zabieramy jego i Lilly w drodze do szkoły, Michael jest zawsze świeżo ogolony i ma
taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że pod koniec
dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi ludźmi,
jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki –
zarost Michaela zbliża się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się
powstrzymać przed myślą, że o wiele przyjemniej byłoby całować Michaela rano, kiedy jest
jeszcze gładko ogolony, niż wieczorem, kiedy drapie. Zwłaszcza jego szyję. Nie mówię,
żebym kiedykolwiek brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież
było dziwactwo.
Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych
rzadkich okazjach, kiedy jesteśmy zupełnie sami dość długo, żeby zacząć się całować,
przytykam nos do szyi Michaela i po prostu wącham. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale szyja
Michaela pachnie naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś jeszcze. Coś, co
sprawia, że wydaje mi się, że nic złego mnie nigdy nie spotka. A na pewno nie wtedy, kiedy
jestem w ramionach Michaela i wącham jego szyję.
GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY
WIECZÓR wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się,
co ja robię.
Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka?
Ach tak. O Grandmére. O Grandmére i Jangbu.
No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w
nich nawet cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmére. Och, skąd! Ani
słóweczka!
Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do
powiedzenia.
- Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty,
a po szkole tam pójdziemy.
- Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela.
- Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę.
- Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i zastanawiałam się,
czy moja szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kiedy
Michael mógł mieć okazję powąchać moją szyję. Ponieważ jest ode mnie wyższy, mnie jest
bardzo łatwo przytknąć nos do jego szyi. Ale on, żeby powąchać moją, musiałby się schylać,
co mogłoby wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa.
- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly.
Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów,
skoro mam na głowie:
a) lekcję etykiety z Grandmére,
b) pracę domową,
c) martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie
nikt się nie pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mama
i pan G. zrobią coś, co mnie wprawi w zażenowanie, na j przykład zaczną
omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na perkusji,
d) przyszłotygodniowe menu dla „Atomu”, bo już zbliża się termin,
e) fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu dwóch dni
w jego towarzystwie w Genowii,
f) ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka.
Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH
PROBLEMACH i martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego
martwię, ale hej! Mam też własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy
z poniedziałku i na moim stoi wielkie czerwone 3 - wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać.
Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY
ŚNIADANIU? Nie mógł mi pan o tym wspomnieć WTEDY?
O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New York
Newsday”. Na okładce jest wielkie zdjęcie Grandmére, która wychodzi z Les Hautes Manger
z Rommlem w ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy.
- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana.
Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.
Piątek, 2 maja, francuski
Nie mogę uwierzyć w to, co wygaduje pan G. Miał CZELNOŚĆ zasugerować, że
związek z Michaelem ODRYWA mnie od nauki! Jakby Michael kiedykolwiek zrobił coś poza
tym, że mi pomaga zrozumieć algebrę! Co za pomysł!
No dobra, Michael wpada do mnie do klasy na chwilę co rano, zanim zaczną się
lekcje. I co z tego? Czy to komukolwiek przeszkadza? To znaczy, tak, LANA dostaje od tego
szału, bo Josh Richter NIGDY nie odwiedza JEJ przed lekcjami, za bardzo zajęty jest
podziwianiem własnych pasemek we włosach przed lustrem w łazience dla chłopców. Ale czy
TO odrywa mnie od nauki?
Będę musiała poważnie porozmawiać z matką, bo moim zdaniem zbliżające się
narodziny pierwszego potomka zamieniają pana G. w mizantropa. I co z tego, że dostałam
tylko 69 punktów z ostatniego testu? Przecież człowiek może mieć gorszy dzień, nie? To NIE
znaczy, że moje stopnie lecą w dół ani że spędzam zbyt dużo czasu z Michaelem, ani że myślę
o wąchaniu jego szyi w każdej chwili, kiedy nie śpię, ani nic podobnego.
A uwaga pana G, jakobym przez całą drugą lekcję dziś rano pisała coś w swoim
pamiętniku, jest zwyczajnie śmieszna. Jak najbardziej słuchałam tego krótkiego wykładziku o
wielomianach przez jakieś ostatnie dziesięć minut przed dzwonkiem. Więc PROSZĘ
BARDZO!
A kiedy siedemnaście razy napisałam: Jego Książęca Wysokość Michael Moscovitz
Renaldo, pod swoją pracą domową - to był tylko taki ŻART! Boże! Panie G., co się z panem
stało? KIEDYŚ miał pan takie fajne poczucie humoru.
Piątek, 2 maja, biologia
No i jak... Zaprosił Cię wczoraj wieczorem? Na kolacji urodzinowej? S.
Nie.
Mia! Do balu zostało dokładnie osiem dni. Będziesz musiała wziąć sprawy w swoje
ręce i po prostu go zapytać.
SHAMEEKA! Wiesz, że tego nie mogę zrobić.
No cóż, sprawa zaraz stanie na ostrzu noża. Jeśli on Cię nie zaprosi przed jutrzejszą
imprezą, nie będziesz mogła się zgodzić, nawet jeśli Cię w końcu zaprosi. No wiesz,
dziewczyna musi mieć trochę dumy.
Tobie to łatwo powiedzieć, Shameeka. Jesteś cheerleaderką.
Taa. A ty księżniczką!
Wiesz, o co mi chodzi.
Mia, nie możesz pozwolić, żeby traktował Cię jak coś oczywistego. Chłopak musi
czuć trochę niepewności... Nieważne, ile piosenek dla Ciebie napisał, ani ile naszyjników ze
śnieżynką Ci dał. Musisz mu pokazać KTO TU RZĄDZI.
Czasami mówisz zupełnie jak moja babka.
NIE!!!
Piątek, 2 maja,
O mój Boże, Lilly po prostu NIE CHCE zamknąć się na temat Jangbu i jego niedoli.
Słuchajcie, ja też współczuję facetowi, ale nie mam zamiaru naruszać prywatności tego
pechowca, zdobywając jego domowy numer telefonu - a zwłaszcza wykorzystując w tym celu
pewną książęcą NOWIUTEŃKĄ KOMÓRKĘ.
Jeszcze mi się nie udało z niej ANI RAZU zadzwonić. ANI RAZU. Lilly już
zadzwoniła pięć razy.
Ta sprawa z nieszczęsnym młodszym kelnerem totalnie wymyka się spod kontroli.
Leslie Cho, naczelna redaktorka „Atomu”, przystanęła przy naszym stole w czasie lunchu i
spytała, czy mogłabym na poniedziałek przygotować dłuższy artykuł na temat incydentu, o
którym wspominają gazety. Zdaję sobie sprawę, że nareszcie dostałam szansę na napisanie
profesjonalnego reportażu - a nie jadłospisu stołówki - ale czy Leslie naprawdę uważa, że ja
najlepiej się nadaję do tego zadania? To znaczy, czy nie ryzykuje, że ten artykuł będzie nie do
końca obiektywny i wyważony? Jasne, uważam, że Grandmére nie miała racji, ale w końcu to
jest MOJA BABKA, na litość boską.
Nie jestem pewna, czy naprawdę doceniam to światełko w tunelu szkolnego
dziennikarstwa. Zwłaszcza że ostatnio praca nad powieścią wydaje mi się o wiele bardziej
pociągająca niż pisanie dla „Atomu”.
Ponieważ jest piątek i Michael poszedł do baru przynieść mi dokładkę sałatki z fasolą,
a Lilly zajęła się czymś innym, Tina spytała mnie, co zamierzam zrobić w sprawie Michaela i
zaproszenia na bal maturalny.
- A co ja MOGĘ zrobić? - zajęczałam. - Po prostu muszę dalej siedzieć i czekać jak
Jane Eyre, kiedy pan Rochester zajmował się grą w bilard z Blanche Ingram i udawał, że nie
ma pojęcia o istnieniu Jane na tym świecie. Na co Tina odparła:
- Naprawdę uważam, że powinnaś coś powiedzieć. Może jutro wieczorem na imprezie
u ciebie?
Och, świetnie. W sumie nie mogłam się doczekać tej mojej imprezy - no, wiecie, poza
tą częścią, kiedy mama będzie zatrzymywać wszystkich przy drzwiach i opowiadać im o
niezwykle małej pojemności swojego pęcherza - ale teraz? Wielkie dzięki! Już to widzę: Tina
będzie się na mnie gapiła przez cały wieczór, chcąc, żebym zapytała Michaela o bal
maturalny. Super. Rewelka.
Lilly właśnie podała mi ten ogromny plakat. Było na nim: LES HAUTES MANGER
JEST NIEAMERYKAŃSKIE!
Zwróciłam Lilly uwagę, że wszyscy już wiedzą, że Les Hautes Manger nie jest
amerykańskie. To francuska restauracja. Lilly odparowała:
- Nawet jeśli właściciel urodził się we Francji, to jeszcze nie znaczy, że nie
obowiązują go prawa i społeczne zasady przestrzegane w naszym kraju.
Powiedziałam, że moim zdaniem prawem w naszym kraju jest możliwość zatrudniania
i zwalniania ludzi, jak się chce. No, wiecie, w pewnych granicach.
- Po czyjej stronie ty jesteś, Mia? - zapytała mnie Lilly. Powiedziałam:
- Po twojej, oczywiście. To znaczy po stronie Jangbu.
Ale czy Lilly nie rozumie, że mam o wiele za dużo własnych problemów, żeby brać
sobie jeszcze na głowę problemy bezrobotnego kelnera? No bo zamartwiam się wakacjami,
nie wspominając już o stopniu z algebry, a poza tym mam na utrzymaniu afrykańską sierotkę.
I naprawdę nie sądzę, żeby można było ode mnie oczekiwać, że pomogę Jangbu odzyskać
pracę, skoro nie mogę nawet zmusić własnego chłopaka, żeby mnie zaprosił na swój bal
maturalny.
Oddałam Lilly plakat, wyjaśniając, że nie będę mogła pójść na akcję protestacyjną po
szkole, bo mam lekcję etykiety dworskiej. Lilly oskarżyła mnie, że bardziej przejmuję się
sobą niż trojgiem głodujących dzieci Jangbu. Zapytałam, skąd pewność, że Jangbu w ogóle
ma dzieci, skoro, o ile wiem, nie było o tym mowy w żadnym z artykułów na temat zajścia, a
Lilly jeszcze nie udało się z nim skontaktować. Ale ona powiedziała, że mówi to w sensie
metaforycznym, nie dosłownie.
Bardzo się przejmuję Jangbu i jego metaforycznymi dziećmi, naprawdę. Ale tam, w
świecie, panują prawa buszu, a ja akurat w tej chwili mam własne problemy. Jestem prawie
zupełnie pewna, że Jangbu by to zrozumiał.
Powiedziałam jednak Lilly, że spróbuję namówić Grandmére, żeby porozmawiała z
właścicielem Les Hautes Manger i wstawiła się za Jangbu. Chyba przynajmniej tyle
mogłabym zrobić, biorąc pod uwagę, że to moje istnienie na tej planecie jest powodem, dla
którego nieszczęsny Jangbu został bez środków do życia.
PRACA DOMOWA
Algebra: A bo ja wiem?
Angielski: A kogo to obchodzi?
Biologia: Dajcie mi spokój
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: No, nie!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Coś
Historia cywilizacji: Coś innego
Piątek, 2 maja,
w limuzynie w drodze od
Grandmére
do domu
Grandmére postanowiła zachowywać się tak, jakby wczoraj wieczorem nic się nie
stało. Jakby nie zabrała swojego pudla na moją urodzinową kolację i nie doprowadziła do
zwolnienia z pracy niewinnego młodszego kelnera. Jakby jej twarz nie patrzyła z pierwszych
stron wszystkich gazet na Manhattanie, pomijając „Timesa”. Rozwodziła się za to nad tym, że
w Japonii uważa się za karygodny brak wychowania, jeśli ktoś wtyka pałeczki na sztorc w
miseczkę ryżu. Jak się okazuje, kiedy to robisz, okazujesz brak szacunku duchom zmarłych
przodków czy coś takiego.
Nieważne. Jakbym się w najbliższej przyszłości wybierała do Japonii. Halo? Widać
jak na dłoni, że nie wybieram się nawet na BAL MATURALNY.
- Grandmére - powiedziałam, kiedy nie mogłam już tego dłużej znieść. -
Porozmawiamy na temat wczorajszego wieczoru, czy masz zamiar po prostu udawać, że nic
się nie stało?
Grandmére zrobiła minę niewiniątka.
- Przepraszam cię, Amelio, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Wczoraj wieczorem - powtórzyłam. - Na mojej urodzinowej kolacji. W Les Hautes
Manger. Kazałaś zwolnić młodszego kelnera. Jest o tym we wszystkich porannych gazetach.
- Ach, to. - Grandmére niewinnie zamieszała swojego sidecara.
- A więc? - spytałam. - Co masz zamiar zrobić w tej sprawie?
- Zrobić? - Grandmére miała szczerze zaskoczoną minę. - Ależ nic. Co tu jest do
zrobienia?
Właściwie mogłam się tego spodziewać. Grandmére, kiedy chce, koncentruje się
wyłącznie na sobie.
- Grandmére, przez ciebie człowiek stracił pracę! - zawołałam. - Musisz coś zrobić!
On będzie głodował.
Grandmére spojrzała w sufit.
- Doby Boże, Amelio. Już ci załatwiłam sierotkę. Chcesz powiedzieć, że chcesz też
adoptować młodszego kelnera?
- Nie. Ale to nie wina Jangbu, że wylał na ciebie zupę. To przez twojego psa.
Grandmére zasłoniła uszka Rommla.
- Nie tak głośno - powiedziała. - On jest bardzo wrażliwy. Weterynarz twierdzi...
- Nic mnie nie obchodzi, co twierdzi weterynarz! - wrzasnęłam. - Grandmére, musisz
coś zrobić! Moi przyjaciele są w tej właśnie chwili pod restauracją i organizują pikietę!
Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji włączyłam telewizor. Nie spodziewałam się, że
będzie tam cokolwiek na temat protestu Lilly. Spodziewałam się, że powiedzą najwyżej coś o
korkach, objazdach i o tłumach gapiów blokujących ruch. Lilly robiła z siebie niezłe
widowisko.
Możecie zatem wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy reporter zaczął opisywać
„demonstrację przed Les Hautes Manger, modną czterogwiazdkową restauracją na
Pięćdziesiątej Siódmej ulicy”, a potem pokazali Lilly maszerującą w kółko z wielkim
plakatem, na którym widniał napis: WINA DYREKCJI LES HAUTES MANGER.
Największą niespodzianką nie była duża liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina,
których Lilly namówiła do współudziału w pikiecie. To znaczy, spodziewałam się zobaczyć
tam Borysa i nie zdziwiłam się, widząc tam też Klub Socjalistów LiAE, bo oni pojawiają się
na każdym proteście, jaki się trafi.
Nie, największym szokiem było to, że tuż obok Lilly i innych uczniów LiAE
maszerowało sporo ludzi, których nigdy przedtem nie widziałam.
Reporter wkrótce wyjaśnił, skąd się wzięli.
- Młodsi kelnerzy z całego miasta zebrali się tu, przed wejściem do Les Hautes
Manger, żeby zademonstrować swoją solidarność z Jangbu Panasa, który został wczoraj
wieczorem zwolniony z pracy w Les Hautes Manger po incydencie z udziałem księżnej
wdowy z Genowii.
Jednak mimo tego wszystkiego Grandmére nadal była kompletnie niewzruszona.
Przyjrzała się tylko tej scenie i cmoknęła językiem.
- W niebieskim - zauważyła - nie jest Lilly specjalnie do twarzy, nieprawdaż?
Nie mam pojęcia, co zrobić z tą kobietą. Ona jest kompletnie NIEMOŻLIWA.
Piątek, 2 maja, poddasze
Można by oczekiwać, że pod własnym dachem znajdę trochę spokoju i ciszy. Ale nie,
wracam do domu i zastaję mamę i pana G. w samym środku karczemnej awantury. Zazwyczaj
kłócą się o to, że mama chce rodzić w domu z pomocą położnej, a pan G. chce, żeby rodziła
w szpitalu pod opieką personelu kliniki Mayo.
Ale tym razem chodziło o to, że mama chce nazwać dziecko Simone, jeśli to będzie
dziewczynka, po Simone de Beauvoir, a Sartre, jeśli to będzie chłopiec, po - no cóż, po
facecie imieniem Sartre, jak sądzę.
Ale pan G. chce nazwać dziecko Rosę, jeśli to będzie dziewczynka, po swojej babce,
albo Rocky, jeśli to będzie chłopiec, po... No cóż, najwyraźniej na cześć Sylvestra Stallone.
Co, no wiecie, nie jest wcale taką katastrofą, jeśli się widziało film Rocky, bo Rocky był
bardzo miły i w ogóle...
Ale mama mówi, że po jej trupie jej syn - jeśli będzie miała syna - zostanie nazwany
po bokserze analfabecie.
I tak, jeśli chcecie znać moje zdanie, Rocky to o wiele lepsze imię dla chłopca niż
ostatnie, na jakie wpadli: Granger. Dzięki Bogu, poszłam i sprawdziłam GRANGER w
książce z imionami dla dzieci. I kiedy powiedziałam, że Granger w średniowiecznej
francuszczyźnie znaczyło „kmieć”, totalnie się uspokoili z tym imieniem. No bo kto chciałby
nazwać dziecko „Kmieć”?
Amelia nic nie znaczy po francusku. Mówi się, że pochodzi od Emily albo Emmeline,
co znaczy „pracowita” w staroniemieckim. Imię Michael, które pochodzi z hebrajskiego,
znaczy „ten, który przypomina Pana”. No więc widzicie, że razem tworzymy bardzo fajną
parę, bo jesteśmy pracowici i przypominamy Pana.
Ale kłótnia nie skończyła się na tej całej sprawie Sartre - kontra - Rocky. O, nie.
Mama chce jutro jechać do BJ's Wholesale Club, żeby zrobić zakupy na moją imprezę, ale
pan G. obawia się, że terroryści mogliby wysadzić w powietrze Holland Tunnel i wtedy oni
utkwią w nim w środku, jak Sylvester Stallone w Tunelu, a wtedy mama mogłaby zacząć
przedwcześnie rodzić i dziecko przyszłoby na świat, kiedy dokoła przelewałyby się wody
rzeki Hudson.
Pan G. chce iść po prostu do Paper House na Broadwayu i kupić papierowe
urodzinowe talerze i kubki z królową Amidalą.
Halo? Czy oni na pewno wiedzą, że mam już piętnaście lat - nie miesięcy - i że
znakomicie rozumiem wszystko, co oni do siebie mówią?
Nieważne. Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam komputer w nadziei, że znajdę
trochę oddechu od tych podniesionych głosów, ale nie mam szczęścia. Lilly ledwie co zdążyła
wrócić do domu z tego swojego protestu, ale już jej się udało rozesłać maila do wszystkich
ludzi ze szkoły:
W
OMYN
R
ULE
: UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE LICEUM IMIENIA ALBERTA
EINSTEINA:
Wasza pomoc i wsparcie dla Stowarzyszenia Uczniów Przeciwko
Zwolnieniu z Pracy Jangbu Panasy (SUPZPJP) są szalenie potrzebne.
Dołączcie do nas jutro (sobota, 3 maja) w południe i weźcie udział w
manifestacji w Central Parku, a potem w marszu protestacyjnym wzdłuż
Piątej Alei aż do drzwi Les Hautes Manger na Pięćdziesiątej Siódmej
ulicy. Okażcie swoje niezadowolenie z tego, jak restauratorzy z
Nowego Jorku traktują swoich pracowników! Nie słuchajcie ludzi,
którzy wmawiają wam, że nasze pokolenie to pokolenie materialistów!
Niech usłyszą wasz głos!
Lilly Moscovitz, Przewodnicząca
SUPZPJP
Halo? Nie wiedziałam, że należę do pokolenia materialistów. Jak to w ogóle możliwe?
Ją prawie nic nie posiadam. Poza komórką. A i to w zasadzie dopiero od wczoraj.
Była jeszcze jedna wiadomość od Lilly. Brzmiała tak:
W
OMYN
R
ULE
: Mia, brakowało nam Ciebie dzisiaj na wiecu. Szkoda, że
nie przyszłaś, to było NIEWIARYGODNE! Do naszego pokojowego protestu
dołączyli młodsi kelnerzy z różnych dzielnic, nawet z Chinatown,
chociaż to drugi koniec miasta. Panowało takie poczucie solidarności
i serdeczności! A co najlepsze, nigdy nie zgadniesz, kto przyszedł -
sam Jangbu Panasa! Przyszedł do Les Hautes Manger po swoje ostatnie
pobory. Ale się zdziwił, kiedy zobaczył nas wszystkich,
demonstrujących w jego obronie! Najpierw był bardzo nieśmiały i nie
chciał ze mną rozmawiać. Ale poinformowałam go, że chociaż może się
i wychowałam w burżuazyjnym domu, a moi rodzice są przedstawicielami
inteligencji, ale w sercu tak samo jak on należę do klasy pracującej
i obchodzi mnie tylko najlepiej pojęty interes zwykłego człowieka.
Jangbu przyjdzie jutro na marsz! Ty też powinnaś przyjść, będzie
niesamowicie!!!!!!!!
Lilly
PS Nie powiedziałaś mi, że Jangbu ma tylko osiemnaście lat.
Wiedziałaś, że on jest Tybetańczykiem? Poważnie. Tam, w swoim
rodzinnym kraju, już skończył szkołę średnią. Przyjechał tu szukać
lepszego życia, bo handel artykułami rolnymi w Tybecie zamarł
wskutek działań polityków z chińskich sił okupacyjnych, a jedyne
zajęcie poza rolnictwem, jakie może znaleźć młody Szerpa, to praca
tragarza i przewodnika wypraw wysokogórskich. Ale Jangbu mówi, że ma
lęk wysokości.
PPS Nie powiedziałaś mi też, że on jest taki i SEKSOWNY!!!!
Wygląda jak połączenie Jackie Chana i Enrique Iglesiasa. Tylko bez
pieprzyka na policzku.
To naprawdę trochę meczące, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka i twój chłopak są
geniuszami. Przysięgam, ledwie za nimi nadążam. Ich umysłowa gimnastyka zupełnie mnie
przerasta.
Na szczęście był jeszcze mail od Tiny, której możliwości intelektualne znacznie
bardziej przypominają moje własne:
I
LUVROMANCE
: Mia, zastanawiałam się nad tym i zdecydowałam, że
najlepszy dla Ciebie moment, żeby zapytać Michaela, czy ma zamiar
zaprosić Cię na swój bal maturalny, przypadnie dokładnie jutro, w
czasie Twojej imprezy. Moim zdaniem powinnaś zorganizować grę w
siedem minut w niebie (Twoja mama się nie sprzeciwi, prawda? No bo
jej i pana G. NIE BĘDZIE tam fizycznie, prawda?), a kiedy znajdziesz
się w szafie z Michaelem, a on zacznie się rozgrzewać i głupieć z
podniecenia, powinnaś wystąpić z tym pytaniem. Wierz mi, chłopak nie
potrafi Ci niczego odmówić w takiej sytuacji. A przynajmniej tak mi
mówiono.
Tina
Jezu, co się dzieje z moimi przyjaciółkami? Zupełnie jakby żyły w innym świecie niż
ja. Siedem minut w niebie? Ja chcę mieć MIŁĄ imprezę, z colą i cheetos, i może z tańcami,
jeśli uda mi się namówić pana G., żeby przesunął tapczan z japońskim materacem.
ZUPEŁNIE nie mam ochoty na imprezę, gdzie ludzie zamykają się w szafie, żeby się
całować. Jeśli miałabym ochotę całować się z moim chłopakiem, zrobię to w prywatności
własnego pokoju... Tyle że, oczywiście, nie wolno mi przyjmować Michaela, kiedy nikogo
innego nie ma w domu, a kiedy on przychodzi, muszę zawsze zostawiać drzwi do mojej
sypialni otwarte przynajmniej na dziesięć centymetrów. (Dzięki, panie G. To naprawdę
totalny obciach, mieć ojczyma, który jest nauczycielem w szkole średniej. No bo kto jest
lepiej przygotowany do zepsucia nastolatkowi każdej frajdy niż szkolny nauczyciel?).
Ale przysięgam, już sama nie wiem, kto przyprawia mnie o większy ból głowy, moja
babka czy moje przyjaciółki.
Przynajmniej Michael przysłał mi miły liścik:
L
INUX
R
ULEZ
: Dzisiaj na rozwoju zainteresowań byłaś jakaś, taka
przyciszona. Wszystko w porządku?
Dzięki Bogu, że chociaż na mojego chłopaka i jego wsparcie mogę zawsze liczyć.
Poza tym, oczywiście, że zaniedbuje zaprosić mnie na swój bal maturalny.
Zdecydowałam się zignorować maile Lilly i Tiny, ale odpisałam Michaelowi.
Usiłowałam zastosować nieco tej subtelności, o której wspominała mi niedawno Grandmére.
Nie powiem, żebym w chwili obecnej miała dobre zdanie o Grandmére, o nie! Muszę jednak
przyznać, że miała w życiu o wielu więcej chłopaków niż ja.
G
R
L
OUIE
: Hej! Wszystko w porządku. Dzięki, że spytałeś. Po
prostu nie mogę się ostatnio pozbyć poczucia, że jest coś, o czym
zapomniałam. I nie mogę się zorientować, co to takiego. Ale to chyba
ma coś wspólnego z obecną porą roku, tak mi się wydaje...
Proszę! Idealnie! Subtelne, ale zrozumiałe. A Michael, jako geniusz, z pewnością
zdoła odczytać aluzję. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie odpisał...
Co zrobił od razu, bo chyba tak jak i ja siedział w sieci.
L
INUX
R
ULEZ
: No cóż, sądząc po tej troi, którą dostałaś z
dzisiejszego testu, powiedziałbym, że zapomniałaś wszystkiego, co
powtarzaliśmy z algebry przez ostatnie kilka tygodni. Jeśli chcesz,
przyjdę do Ciebie w niedzielę i pomogę Ci z pracą domową na
poniedziałek.
Michael
O mój Boże! Czy jakakolwiek dziewczyna miała kiedyś mniej przytomnego chłopaka?
No może poza Lilly. Chociaż moim zdaniem, nawet Borys Pelkowski przejrzałby mój
niewinny podstęp.
Jestem taka przygnębiona, że się chyba położę do łóżka. W telewizji leci maraton
Farscape, ale nie jestem w nastroju do oglądania przygód innych ludzi w kosmosie. Moje
własne wystarczająco mnie przygnębiają.
Sobota, 3 maja,
DZIEŃ WIELKIEJ IMPREZY
Mama zajrzała do mojego pokoju z samego rana i spytała, czy chcę iść z nią i panem
G. po zakupy na imprezę. Zazwyczaj uwielbiam BJ's, bo to wielki sklep z masą rzeczy i
darmowymi koreczkami z sera, i popcornem, i wszystkim. Nie wspominając o sklepie
monopolowym dla zmotoryzowanych, do którego pan G. lubi wpadać w drodze powrotnej,
gdzie otwierają twój bagażnik i ładują do niego zgrzewki coli, a ty nawet nie musisz wysiadać
z samochodu.
Ale dzisiaj, z jakiegoś powodu, miałam zbyt głęboką depresję nawet na sklep
monopolowy dla zmotoryzowanych. Więc zostałam pod kołdrą i zapytałam mamę słabym
głosem, czy nie pojechałaby sama. Powiedziałam, że boli mnie gardło i chyba powinnam
poleżeć w łóżku, żebym potem miała siłę na imprezę.
Nie sądzę, żeby mama w ogóle nabrała się na tę udawaną chorobę, ale nic mi nie
powiedziała. Stwierdziła tylko:
- Jak chcesz.
I wyszła z panem G. Co, biorąc pod uwagę jej ostatnie humory, oznacza, że mi się
właściwie upiekło.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem takim nieudacznikiem. No bo sami zobaczcie,
ile ja mam problemów. Chcę iść na bal maturalny mojego chłopaka, tyle że on mnie nie
zaprosił, a ja się za bardzo boję, że on pomyśli, że nim komenderuję, żeby to z nim
przedyskutować. Nie chcę spędzić wakacji w Genowii, ale podpisałam ten obrzydliwy
kontrakt i teraz chyba się nie zdołam wykręcić.
Moja najlepsza przyjaciółka usiłuje zrobić tyle dobrego dla ludzkości i tak dalej, a ja
nawet nie jestem w stanie wziąć w rękę tego plakatu, żeby ją wspomóc, mimo że osobą, której
ona usiłuje pomóc, jest ktoś, czyim troskom w zasadzie sama jestem winna. A ja znów
zaczynam mieć gorsze stopnie z algebry i nawet nic mnie to nie obchodzi.
Naprawdę, z całym tym ciężarem na barkach, czy ja mam inny wybór, niż przełączyć
telewizor na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet? Może jeśli obejrzę sobie jakieś filmy o
prawdziwym życiu kobiet, które uporały się z jakimiś niewiarygodnymi przeciwnościami
losu, uda mi się znaleźć odwagę, żeby pokonać własne.
Hej, to nie jest niemożliwe.
Sobota, 3 maja, 19.30,
na pół godziny przed rozpoczęciem mojej imprezy
Nie sądzę, żeby przełączenie się na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet było takim
świetnym pomysłem. W rezultacie poczułam tylko, że kompletnie nie dorastam do sytuacji.
Naprawdę, nie wiem, kto może oglądać takie filmy i nie popaść w kompleksy. Proszę oto
próbka tego, przez co przeszły te kobiety:
Porwanie samolotu - historia Uli Derickson
Lindsay Wagner z Bionic Woman ratuje wszystkich (oprócz jednego) pasażerów
rejsu 847. Historia oparta na faktach, zdarzyło się to w połowie lat osiemdziesiątych.
W filmie Uli przekonuje porywaczy, żeby darowali życie pasażerom, śpiewając
wzruszającą folkową pieśń, wskutek czego porywaczom łzy napływają do oczu.
Niestety, nie znam żadnych pieśni folkowych, a te, które znam - takie jak Bifa Nakeda
I Love Myself Tonight (u - uuu) - chyba nikogo by nie ukoiły, a zwłaszcza porywaczy
samolotów.
Porwanie Kari Swenson
Też prawdziwe. Kari, dwuboistka, zawodniczka olimpijska, zostaje porwana przez
bandę prostaków, którzy chcą się z nią ożenić. Uh! Jakby sam pobyt na kempingu nie
był wystarczająco wstrętny. Wyobraźcie sobie kemping w towarzystwie ludzi, którzy
się nigdy nie kąpią. Ale Kari (w filmie gra ją Tracy Pollan, żona Michaela J. Foksa)
ucieka i udaje jej się zdobyć złoty medal, a banda prostaków trafia do więzienia, gdzie
muszą się co dzień golić i szorować zęby.
Ale ja nie uprawiam dwuboju. Nie jestem w ogóle sportowcem. Gdyby porwali mnie
tacy ludzie, pewnie po prostu bym płakała, póki by mnie nie wypuścili z obrzydzenia.
Wołanie o pomoc: historia Tracey Thurman
Kobieta zostaje brutalnie zaatakowana przez swojego męża na oczach policjantów, a
potem zaskarża policję za nieudzielenie jej pomocy i wygrywa sprawę, zdobywając punkt dla
wszystkich ofiar przemocy domowej.
Ale ja mam ochroniarza. Jeśli ktokolwiek spróbuje na mnie napaść, Lars zastrzeli go
ze swojej spluwy.
Nagła groza: Porwanie szkolnego autobusu nr 17
Maria Conchita Alonso, świeżo po roli Amber w Uciekinierze, gra Martę Caldwell,
prowadzącą autobus szkoły specjalnej. Autobus zostaje porwany przez faceta, który
wściekł się o coś na urząd skarbowy. Dzielna Marta tak długo zwodzi porywacza
swoim spokojem i łagodnością, aż zjawia się oficer oddziału specjalnego policji i
strzela facetowi prosto w głowę przez szybę jadącego autobusu. Happy end wśród
wrzasków przerażonych dzieci specjalnej troski, obryzganych krwią i mózgiem
porywacza.
Ale ja do szkoły jeżdżę limuzyną, więc słabe szanse, że coś takiego mi się przytrafi.
Przemilczane zbrodnie
Również autentyczna historia. Dentysta, przy okazji leczenia kanałowego, uprawia
seks ze swoją pacjentką pogrążoną w narkozie. Potem bezczelnie twierdzi, że miał z
nią romans i że ona wymyśliła sobie ten gwałt, żeby mąż się na nią nie wściekł za
niespodziewanego potomka... Aż do momentu, kiedy funkcjonariuszka policji
przebiera się za pacjentkę, a gliniarze korzystają z kamery ukrytej w szmince, żeby
przyłapać dentystę na zdejmowaniu z niej bluzki!
Ale to mi się nigdy nie zdarzy, bo nie mam w okolicy klatki piersiowej nic, co
mogłoby zainteresować choćby psychopatycznego dentystę.
Lot 243
Connie Sellecca gra pierwszego oficera Mimi Tompkins, której udaje się
wylądować poważnie uszkodzonym samolotem rejsowym 243 (w połowie lotu odpadł
dach kabiny wskutek zmęczenia materiału). Nie jest zresztą jedyną dzielną osobą z
załogi. Pewna stewardesa wciąż sprawdza, jak się mają pasażerowie w przedniej
części kabiny (też bez dachu) i cały czas powtarza, że wszystko się dobrze skończy,
nie zważając na całą masę strzępów wykładziny sterczących tym nieszczęśnikom z
głów.
Nigdy by mi się nie udało posadzić maszyny ani wmawiać ludziom z ciężkimi ranami
głowy, że nic im nie będzie, bo za mocno bym rzygała ze strachu.
Poważnie, nie wiem, jak od kogokolwiek można oczekiwać, że wyskoczy z łóżka po
obejrzeniu takiego filmu i poczuje się dobrze z sobą samym.
Co gorsza, udało mi się załapać na parę minut Cudownych zwierząt i byłam zmuszona
uznać, że z punktu widzenia inteligencji Gruby Louie jest gdzieś tak na samym dole drabiny.
No bo w Cudownych zwierzętach pokazywali osła, który uratował swojego właściciela przed
dzikimi psami, papużkę, która uratowała swoich właścicieli przed pożarem, i psa, który
uratował swoją panią przed śpiączką hipoglikemiczną, delikatnie nią potrząsając, póki nie
zjadła paru dropsów, i kota, który zorientowawszy się, że jego pan stracił przytomność, usiadł
na klawiszu telefonu, automatycznie wybierając numer pogotowia, i miauczał, póki nie
nadjechała pomoc.
Przykro mi, ale Gruby Louie nie poradziłby sobie z dzikimi psami, w pożarze
najprawdopodobniej by zginął, nie odróżniłby dropsa od dziury w ścianie i nie miałby
pojęcia, że trzeba wcisnąć klawisz z numerem pogotowia, gdybym straciła przytomność. W
gruncie rzeczy, gdybym straciła przytomność, Gruby Louie siedziałby tylko pewnie przy
swojej miseczce i płakał, póki Ronnie z mieszkania obok nie dostałaby wreszcie szału i nie
poprosiła dozorcy, żeby ją wpuścił do środka, żeby mogła przyciszyć tego kota.
Nawet mój kot jest nieudacznikiem.
Co gorsza, mama i pan G. świetnie się beze mnie bawili w BJ's. No, może poza tym
momentem, kiedy mama totalnie musiała pójść do łazienki, ale że tkwili właśnie w połowie
Holland Tunnel, musiała przeczekać, aż dojechali do pierwszej stacji Shella po drugiej stronie
tunelu, a kiedy pobiegła do łazienki, okazało się, że jest zamknięta i mama omal nie wyrwała
ręki ze stawu pracownikowi stacji, kiedy odbierała od niego klucz.
Za to znaleźli całe tony różnych rzeczy z królową Amidalą, włącznie z majteczkami
(dla mnie, nie dla gości, oczywiście). Mama wsunęła głowę do mojego pokoju, kiedy wrócili,
żeby pokazać mi sześciopak z majtkami z królową Amidalą, ale ja po prostu nie mogłam
wykrzesać z siebie żadnego entuzjazmu, chociaż się starałam.
Może mam PMS.
Albo może ciężar mojej świeżo odkrytej kobiecości, zważywszy, że mam już
piętnaście lat, doskwiera mi po prostu za bardzo.
A naprawdę powinnam być szczęśliwa, bo pan G. rozwiesił na całym poddaszu te
chorągiewki z królową Amidalą, do rur biegnących pod sufitem przymocował białe
choinkowe światełka, a popiersiu Elvisa założył maskę z królową Amidalą. Obiecał nawet, że
nie będzie bębnił na perkusji w rytm muzyki (starannie dobranego miksa, którego zrobiliśmy
z Michaelem - zawiera wszystkie moje ulubione utwory Destiny's Child i Bree Sharp, mimo
że Michael ich nie znosi).
CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE???? Czy to wszystko tylko dlatego, że mój chłopak jeszcze
mnie nie zaprosił na bal maturalny? I dlaczego ja się w ogóle przejmuję? Dlaczego nie mogę
być szczęśliwa i cieszyć się z tego, co już mam?
DLACZEGO NIE MOGĘ BYĆ PO PROSTU ZADOWOLONA, ŻE MAM
CHŁOPAKA I NA TYM POPRZESTAĆ?
Ta impreza to fatalny pomysł. Nie jestem w nastroju na imprezę. Co ja sobie w ogóle
wyobrażałam, organizując imprezę? JESTEM NIEPOPULARNĄ KSIĘŻNICZKĄ
DZIWADŁEM!!!! NIEPOPULARNE KSIĘŻNICZKI DZIWADŁA NIE POWINNY
URZĄDZAĆ IMPREZ!!!!! NAWET DLA SWOICH NIEPOPULARNYCH,
DZIWACZNYCH PRZYJACIÓŁ!!!!!!!!!
Nikt nie przyjdzie. Nikt nie przyjdzie i skończy się na tym, że będę tu siedziała przez
cały wieczór pod migoczącymi światełkami choinkowymi, głupimi chorągiewkami z królową
Amidalą, z cheetos i colą, i miksem Michaela ZUPEŁNIE SAMA.
Och, Boże, właśnie zadzwonił domofon. Ktoś tu idzie. Proszę, Boże, daj mi siłę
przetrwać ten wieczór. Daj mi siłę Uli, Kari, Tracey, Marty, tej pacjentki dentystycznej, Mimi
i tej stewardesy. To wszystko, o co Cię proszę. Dziękuję.
Niedziela, 4 maja, 2.00
No cóż. Po wszystkim. Skończyło się. Moje życie się skończyło.
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy byli przy mnie w tych trudnych
chwilach: matce, zanim zmieniła się w dziewięćdziesięciokilogramową masę drżących
hormonów z rozwalonym pęcherzem, panu G. za to, że usiłował podratować moją średnią
ocen i Grubemu Louiemu za to, że jest, no cóż, Grubym Louiem, nawet jeśli jest kompletnie
bezużyteczny w porównaniu ze zwierzętami z Cudownych zwierząt.
Ale nikomu więcej. Bo wszyscy inni moi znajomi są najwyraźniej częścią jakiegoś
piekielnego spisku, który ma mnie doprowadzić do szaleństwa, tak jak Berthę Rochester.
Weźcie na przykład Tinę. Tinę, która pojawia się na mojej imprezie, łapie mnie za
ramię i zaciąga do mojego pokoju, gdzie wszyscy mają zostawiać kurtki, i mówi mi:
- Ling Su i ja wszystko już zaplanowałyśmy. Ling Su zagada twoją mamę i pana G., a
wtedy ja zapowiem grę w siedem minut w niebie. Kiedy przyjdzie twoja kolej, wejdziesz do
szafy z Michaelem i zaczniesz się z nim całować, a kiedy dojdziecie do szczytu uniesienia,
zapytasz go o bal maturalny.
- Tina! - Naprawdę się rozzłościłam. I to nie tylko dlatego, że moim zdaniem jej plan
był naprawdę słaby. Nie, wściekłam się, bo Tina miała na sobie brokat do ciała. Naprawdę!
Rozsmarowała go sobie po całych obojczykach. Jak to się dzieje, że ja nawet nie umiem
znaleźć w sklepie brokatu do ciała? A gdybym znalazła, czy miałabym dość odwagi, żeby go
sobie rozsmarować po obojczykach? Nie. Bo jestem beznadziejnie nudna. - Nie będziemy
grać w siedem minut w niebie na mojej imprezie - poinformowałam ją.
Tina miała zrozpaczoną minę.
- Dlaczego nie?
- Bo to impreza dla dziwadeł! Mój Boże, Tina! My jesteśmy dziwadłami. Nie gramy w
siedem minut w niebie. To ludzie tacy jak Lana i Josh grają w takie rzeczy na swoich
imprezach. Na imprezach dla dziwadeł gra się w takie gry jak łyżeczki albo może lewitacja.
Ale nie w gry z całowaniem!
Ale Tina totalnie się upierała, że dziwadła TEŻ grają w gry z całowaniem.
- Bo gdyby tego nie robili - zaznaczyła - to skąd twoim zdaniem brałyby się potem
małe dziwadełka?
Zasugerowałam jej, że małe dziwadełka robi się na osobności w domach dziwadeł,
które są już po ślubie, ale Tina w ogóle mnie już nie słuchała. Wpadła do salonu przywitać
Borysa, który, jak się okazało, przyjechał pół godziny wcześniej, ale ponieważ nie chciał być
pierwszą osobą na imprezie, przestał pół godziny w holu na dole, czytając wszystkie ulotki od
dostawców chińszczyzny wsunięte pod drzwi.
- Gdzie Lilly? - zapytałam Borysa, bo myślałam, że przyjdą razem, skoro ze sobą
chodzą i tak dalej.
Ale Borys powiedział, że nie widział Lilly od czasu marszu pod Les Hautes Manger
dziś po południu.
- Była na czele grupy - wyjaśnił mi, stojąc obok stołu z przekąskami (na co dzień
naszym stole jadalnym) i wpychając sobie cheetos do ust. Zadziwiająca ilość
pomarańczowych okruszków utkwiła między drucikami jego aparaciku. Obserwowałam to z
dziwną fascynacją połączoną z totalnym obrzydzeniem. - No wiesz, szła z megafonem i
wznosiła okrzyki. Wtedy widziałem ją po raz ostatni. Zgłodniałem i poszedłem na hot doga, i
zanim się zorientowałem, wszyscy pomaszerowali naprzód beze mnie.
Powiedziałam Borysowi, że na tym właśnie polegają marsze... Że ludzie mają
maszerować, a nie czekać na znajomych, którzy skoczyli na hot doga. Borys chyba się trochę
zdziwił na tę wiadomość, co w sumie nie jest takie niezwykłe, bo on pochodzi z Rosji, gdzie
marsze wszelkiego typu od wielu lat były zabronione, z wyjątkiem pochodów ku czci Lenina.
W każdym razie, Michael pojawił się zaraz potem z miksem do odtwarzacza CD.
Zastanawiałam się, czy nie pozwolić jego kapeli zagrać na mojej imprezie, skoro oni zawsze
szukają jakiejś okazji do występu, ale pan G. powiedział, że wykluczone, bo i tak ma już dość
narażania się naszemu sąsiadowi z dołu, Verlowi, samą swoją grą na perkusji. Cała kapela
mogłaby Verla doprowadzić do ostateczności. Verl kładzie się spać codziennie dokładnie o
dziewiątej wieczorem, żeby móc od wczesnego ranka obserwować naszych sąsiadów po
drugiej stronie ulicy, bo wierzy, że są istotami z kosmosu zesłanymi na naszą planetę po to,
żeby nas obserwować i przekazywać raporty do statku matki, szykując się do ewentualnego
zbrojnego konfliktu międzygalaktycznego. Ludzie po drugiej stronie ulicy wcale nie
wyglądają jak istoty z kosmosu, moim zdaniem, ale SĄ Niemcami, więc to zrozumiałe, że
Verl mógł się pomylić.
Michael, jak zwykle, wyglądał niesamowicie seksownie. DLACZEGO za każdym
razem, kiedy go widzę, musi być taki przystojny? Można by pomyśleć, że przyzwyczaję się
do jego wyglądu, skoro teraz widzę go praktycznie codziennie... A czasem nawet dwa razy
dziennie.
Ale za każdym, każdziutkim razem, kiedy go widzę, serce wykonuje mi taki nagły
podskok. Jakby był prezentem, który za moment rozpakuję czy coś. Ta słabość, jaką mam do
niego, to wręcz choroba. Mówię wam, choroba.
W każdym razie Michael włączył muzykę i reszta gości zaczęła się schodzić, i
wszyscy robili masę zamieszania, i gadali o marszu i maratonie Farscape z poprzedniego
wieczoru - wszyscy poza mną, bo ominęły mnie obydwie rzeczy. Zamiast gadać, biegałam w
kółko, odbierając kurtki (bo chociaż jest maj, na dworze było całkiem chłodno) i modliłam
się, żeby wszyscy dobrze się bawili i żeby nikt nie wyszedł za wcześnie albo żebym nie
usłyszała, jak moja mama opowiada każdemu chętnemu słuchaczowi o tym, jak niesamowicie
jej się skurczył pęcherz moczowy...
A wtedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach i poszłam otworzyć, a tam stała Lilly w
objęciach ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce.
- Cześć! - powiedziała bardzo radosna i podekscytowana Lilly. - Wy się jeszcze chyba
nie znacie. Mia, to Jangbu. Jangbu, to księżniczka Amelia z Genowii. Albo Mia, jak na nią
mówimy.
Zaszokowana, gapiłam się na Jangbu. Nie dlatego, no wiecie, że Lilly przyprowadziła
go na moją imprezę, nie pytając mnie najpierw o zgodę. Ale dlatego, że - no cóż - Lilly
obejmowała go ramieniem w pasie. Praktycznie na nim wisiała, na litość boską. A jej chłopak,
Borys, stał tam, w pokoju obok, usiłując nauczyć się od Shameeki kroku zwanego
elektrycznym ślizgiem...
- Mia - powiedziała Lilly z rozzłoszczoną miną. - Nie, nie witaj się, broń Boże, daruj
sobie te uprzejmości...
Powiedziałam:
- Och, przepraszam. Cześć.
Jangbu też powiedział „cześć” i uśmiechnął się. Mówiąc prawdę, Jangbu
RZECZYWIŚCIE był bardzo przystojny, dokładnie jak powiedziała Lilly. Znacznie bardziej
przystojny niż biedny Borys. No cóż, przyznaję to niechętnie, ale - kto nie jest? Jednak i tak
zawsze wydawało mi się, że Lilly lubi Borysa nie za wygląd. Borys to geniusz, a ja wiem z
własnego doświadczenia, też się z jednym spotykając, wcale nie tak łatwo o podobnych
geniuszy.
Na szczęście Lilly musiała puścić Jangbu, żeby mógł zdjąć swoją skórzaną kurtkę. No
i kiedy Borys wreszcie zobaczył, że Lilly przyszła i podszedł się przywitać, nie zauważył
niczego dziwnego. Zabrałam rzeczy Jangbu i Lilly i jak zamroczona poszłam do mojego
pokoju. Po drodze wpadłam na Michaela, który uśmiechnął się do mnie szeroko i spytał:
- Bawisz się już?
Pokręciłam tylko głową.
- Widziałeś to? - spytałam. - Twoją siostrę i Jangbu?
Michael zerknął w ich stronę.
- Nie. A co?
- Nic - powiedziałam.
Nie chciałam, żeby Michael rzucił się na Lilly tak jak Colin Hanks, kiedy złapał swoją
młodszą siostrę Kirsten Dunst na całowaniu się z jego najlepszym przyjacielem w filmie
Sztuka rozstania. Bo chociaż Michael nigdy nie wykazywał jakiejś przesadnej opiekuńczości
wobec Lilly, zawsze tłumaczyłam to sobie faktem, że ona spotykała się tylko z Borysem, a
Borys to jeden z przyjaciół Michaela, a poza tym brzydko pachnie mu z ust. Człowiek nie
będzie się przecież przejmował, że jego młodsza siostra chodzi z genialnym skrzypkiem,
któremu brzydko pachnie z ust. Ale seksowny bezrobotny Szerpa... No to już zupełnie inna
sprawa.
I chociaż wcale tego po nim na pierwszy rzut oka nie widać, Michael ma bardzo
gorący temperament. Kiedyś widziałam, jak spiorunował wzrokiem jakichś robotników
budowlanych, którzy gwizdali na mnie i na Lilly na Szóstej Alei, kiedy wychodziłyśmy z
Charlie Mom's. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam na swojej imprezie, to bójka na pięści.
Ale Lilly udało się utrzymać ręce z dala od Jangbu przez następne pół godziny, w
czasie gdy ja usiłowałam wydobyć się z depresji i dołączyć do zabawy, zwłaszcza że wszyscy
zaczęli skakać wkoło, tańcząc makarenę, którą Michael dla żartu dołączył do zrobionej przez
siebie składanki.
Szkoda, że nie ma więcej tańców, które znają wszyscy, poza time warp i makareną.
Pamiętacie, jak w tym filmie Cala ona albo w Footloose wszyscy nagle zaczynają tańczyć ten
sam taniec? Byłoby tak luzacko, gdyby to się kiedyś zdarzyło, na przykład w szkolnej
stołówce. Dyrektor Gupta stałaby przy mikrofonie, odczytując ogłoszenia, a tu nagle ktoś
włącza yeah yeah yeahs i wszyscy zaczynamy tańczyć na stołach.
W dawnych czasach wszyscy znali te same tańce... Na przykład menueta i inne takie.
Szkoda, że teraz nie może być jak wtedy.
Tyle że nie chciałabym, oczywiście, mieć drewnianych zębów ani ospy. W każdym
razie impreza się rozkręcała i zaczynałam się wreszcie całkiem nieźle bawić i wygłupiać,
kiedy nagle Tina powiedziała:
- Panie G., cola nam się skończyła!
A pan G. na to:
- Jakim cudem? Dziś rano kupiłem siedem zgrzewek.
Ale Tina upierała się, że cała cola wyszła. Tak naprawdę schowała ją w dziecinnym
pokoju. Ale nieważne. Pan G. szczerze uwierzył, że coli już nie ma.
- No cóż, przejadę się do Grand Union i kupię więcej - powiedział, włożył kurtkę i
wyszedł.
I wtedy Ling Su zapytała moją mamę, czy może obejrzeć jej slajdy. Ling Su, która
sama jest artystką, dokładnie wiedziała, co powiedzieć mojej mamie, koleżance po fachu,
chociaż mama, odkąd zaszła w ciążę, musiała zrezygnować z malowania olejami i pracuje
tylko jajecznymi temperami.
Kiedy tylko mama zabrała Ling Su do swojej sypialni, żeby jej pokazać slajdy, Tina
wyłączyła muzykę i oświadczyła, że teraz zagramy w siedem minut w niebie.
Wszyscy wyglądali na podekscytowanych - z całą pewnością nie graliśmy w siedem
minut w niebie na ostatniej imprezie, jaką zrobiliśmy, to znaczy w domu u Shameeki. Ale pan
Taylor, ojciec Shameeki, nie jest typem, który da się nabrać na numery typu „Cola się
skończyła” albo „Czy mogę obejrzeć pana slajdy?”. Jest okropnie surowy. W kącie pokoju
trzyma kij bejsbolowy, którym kiedyś wybił zwycięską piłkę, żeby „przypominał”
chłopakom, z którymi umawia się Shameeka, do czego dokładnie byłby zdolny, gdyby ktoś za
bardzo się spoufalał z jego córką.
No wiec wszyscy zapalili się do tych całych siedmiu minut w niebie. To znaczy
wszyscy poza Michaelem. Michael nie jest entuzjastą publicznego okazywania uczuć, a jak
się teraz okazuje, nie jest też zwolennikiem zamykania się w szafie ze swoją dziewczyną. Nie
dlatego, poinformował mnie, kiedy Tina, chichocząc, zatrzasnęła drzwi szafy (zamykając nas
w niej z zimowymi płaszczami mamy i pana G., odkurzaczem, wózkiem na pranie i moją
walizką na kółkach), żeby miał cokolwiek przeciwko przebywaniu ze mną w ciemnym,
zamkniętym miejscu. Przeszkadzał mu fakt, że na zewnątrz wszyscy nasłuchiwali.
- Nikt nie słucha - powiedziałam. - Widzisz? Znów włączyli muzykę.
Bo tak było.
Ale muszę się częściowo zgodzić z Michaelem. Siedem minut w niebie to głupia gra.
No bo dajcie spokój - całować się z własnym chłopakiem w szafie, kiedy wszyscy po drugiej
stronie drzwi wiedzą, co robicie? Po prostu szlag trafia atmosferę.
W szafie było ciemno - tak ciemno, że nawet nie widziałam przed twarzą własnej
dłoni, a co dopiero samego Michaela. No i tak dziwnie pachniało. Wiem, że to przez ten
odkurzacz. Trochę już czasu minęło, odkąd ktokolwiek - to znaczy ja, bo mama nigdy o tym
nie pamięta, a pan G. nie umie obsługiwać naszego odkurzacza (to taki stary model) -
zmieniał w nim worek, więc był napchany do pełna pomarańczowym kocim futrem i
ziarenkami kociego żwirku, które Gruby Louie zawsze rozrzuca i gania po podłodze.
Ponieważ to aromatyzowany koci żwirek, trochę pachniał igłami sosnowymi. Ale mimo
wszystko niezbyt ładnie.
- Naprawdę musimy tu siedzieć przez siedem minut? - chciał wiedzieć Michael.
- Chyba tak - powiedziałam.
- A jeśli pan G. wróci i nas tu znajdzie?
- Pewnie cię zabije - powiedziałam.
- No cóż - westchnął Michael - To ja się może postaram, żebyś mnie mogła dobrze
wspominać.
A wtedy objął mnie i zaczął całować.
I jakoś dosyć szybko doszłam do wniosku, że siedem minut w niebie to wcale nie jest
głupia gra. W gruncie rzeczy zaczęła mi się całkiem podobać. Miło było siedzieć tam po
ciemku, kiedy Michael tulił się do mnie całym ciałem i całował mnie z języczkiem, i tak
dalej. Mój węch bardzo się wyostrzył, chyba dlatego, że nic nie widziałam. Naprawdę dobrze
czułam zapach szyi Michaela. Pachniała superfajnie - o wiele przyjemniej niż worek
odkurzacza. Ten zapach sprawiał, że miałam ochotę... no cóż, rzucić się na niego. Naprawdę
nie umiem tego inaczej opisać. Faktycznie miałam ochotę rzucić się na Michaela.
Jednak zamiast się na niego rzucić, co moim zdaniem chybaby mu się nie spodobało
(ani nie byłoby zachowaniem przyjętym towarzysko... poza tym wszystkie te płaszcze
krępowały nam trochę swobodę ruchów), oderwałam usta od jego ust i powiedziałam, nawet
nie myśląc o Tinie ani o Uli Derickson, ani w ogóle o tym, co robię, ale jakby płynąc na fali
zdarzeń:
- No więc, Michael, jak to będzie z twoim balem maturalnym? Idziemy czy nie?
Na co Michael odparł, śmiejąc się i łaskocząc mnie ustami w szyję (chociaż bardzo
wątpię, żeby ją wąchał):
- Bal maturalny? No coś ty? Bal maturalny to jeszcze większa głupota niż ta gra. W
tym momencie jakoś zdołałam wyrwać się z jego objęć i cofnęłam się o krok, wpadając
prosto na kij hokejowy pana G. Ale było mi wszystko jedno, taka byłam zszokowana.
- Co ty wygadujesz? - zapytałam ostro. Gdyby nie ciemności, przyjrzałabym się
uważnie twarzy Michaela, szukając jakiegoś znaku, że żartował. Jednak w tamtych
warunkach mogłam tylko naprawdę uważnie słuchać.
- Mia - powiedział Michael, wyciągając do mnie ręce. Jak na kogoś, kto uważa, że
siedem minut w niebie to taka głupia gra, bardzo się w nią zaangażował. - Chyba żartujesz. Ja
nie jestem typem faceta, który lata na szkolne bale.
Ale ja odsunęłam od siebie jego ręce. Wprawdzie trudno mi było dostrzec je w
ciemności, ale nie groziło mi raczej, że się pomylę. Przed sobą, poza Michaelem, miałam
tylko płaszcze.
- Jak to nie jesteś typem faceta, który chodzi na bale? - zapytałam. - Jesteś w
maturalnej klasie. Kończysz szkołę. Musisz iść na bal maturalny. Wszyscy tak robią.
- Taa - powiedział Michael. - No cóż, wszyscy robią różne głupoty. Ale to nie znaczy,
że ja też muszę. Mia, daj spokój. Bale maturalne są dla Joshów Richterów tego świata.
- Och, doprawdy? - powiedziałam tonem, który nawet w moich własnych uszach
zabrzmiał bardzo chłodno. Ale to pewnie dlatego, że takie były na wszystko wyczulone, skoro
nic nie widziałam. To znaczy moje uszy były wyczulone. - W takim razie co robią w wieczór
balu maturalnego Michaelowie Moscovitzowie tego świata?
- Nie mam pojęcia - powiedział Michael. - Może trochę więcej TEGO co teraz, jeśli
miałabyś ochotę.
Oczywiście miał na myśli całowanie się w szafie. Nawet nie zaszczyciłam tej uwagi
odpowiedzią.
- Michael - odezwałam się swoim najbardziej książęcym głosem. - Ja mówię
poważnie. Jeśli nie planujesz iść na bal, to co tak konkretnie zamierzasz robić zamiast tego?
- Nie wiem - powiedział Michael, szczerze zaskoczony moją dociekliwością. - Pójść
na kręgle?
PÓJŚĆ NA KRĘGLE!!!!!!!!!!!!! MÓJ CHŁOPAK WOLI IŚĆ NA KRĘGLE
ZAMIAST NA SWÓJ BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Czy on nie ma w duszy ani śladu romantycznych uczuć? Przecież musi mieć, skoro
dał mi naszyjnik z malutką śnieżynką... Naszyjnik, którego nie zdjęłam ani razu, odkąd mi go
podarował. Jak człowiek, który dał mi ten naszyjnik, może mówić, że wolałby PÓJŚĆ NA
KRĘGLE w wieczór swojego balu maturalnego?
Musiał wyczuć, że nie podobało mi się to, co usłyszałam, bo ciągnął:
- Mia, daj spokój. No przyznaj sama. Bal maturalny to najbardziej kiczowata rzecz
pod słońcem. Wydajesz tonę pieniędzy na idiotyczne ubranko dla pingwina, które nawet nie
jest wygodne, potem kolejną tonę pieniędzy na kolację w jakimś modnym miejscu, która
pewnie nie smakuje ani w połowie tak dobrze jak żarcie od Number One Noodle Son, potem
idziesz i wałęsasz się po jakiejś sali gimnastycznej...
- Po Maximie - poprawiłam go. - Twój bal maturalny odbywa się u Maxima.
- Nieważne - powiedział Michael. - No więc idziesz tam, jesz obeschnięte ciastka i
tańczysz do naprawdę kiepskiej muzyki z ludźmi, których w gruncie rzeczy nie znosisz i
których nie chcesz już nigdy więcej w życiu widzieć...
- Mnie też, tak? - Prawie płakałam, tak bardzo mnie zranił. - Nie chcesz mnie już
nigdy więcej widzieć? O to chodzi? po prostu masz zamiar skończyć szkołę, iść na
uniwersytet i kompletnie o mnie zapomnieć?
- Mia - powiedział Michael zupełnie innym tonem. - Oczywiście, że nie. Nie mówiłem
o tobie. Mówiłem o ludziach takich jak... No cóż, jak Josh i ci goście. Sama wiesz. Co się z
tobą dzieje?
Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Otóż działo się ze mną to, że oczy napełniły mi się
łzami, gardło się ścisnęło i nie jestem pewna, ale chyba zaczęło mi ciec z nosa. Bo nagle
zrozumiałam, że mój chłopak nie ma zamiaru zapraszać mnie na swój bal maturalny. Nie
dlatego, że miał zamiar zaprosić zamiast mnie kogoś innego, bardziej popularnego, jak zrobił
Andrew McCarthy w Dziewczynie w różowej sukience. Ale dlatego, że mój chłopak, Michael
Moscovitz, osoba, którą kocham najbardziej na świecie (z wyjątkiem mojego kota),
mężczyzna, któremu obiecałam serce na wieczność, absolutnie nie jest zainteresowany
pójściem NA SWÓJ WŁASNY BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Naprawdę nie wiem, co by się potem stało, gdyby Borys nagle nie szarpnął za drzwi
szafy i nie wrzasnął:
- Czas minął!
Może Michael usłyszałby, że pociągam nosem i zrozumiałby, że płaczę, i zapytałby
mnie dlaczego. I wziąłby mnie łagodnie w ramiona, a ja mogłabym mu wszystko wyjaśnić
łamiącym się głosem, opierając czoło na jego męskiej piersi.
A on mógłby czule mnie pocałować w czubek głowy i powiedzieć:
- Och, kochanie, nie miałem pojęcia...
I przysiągłby z miejsca, że zrobi wszystko, wszystko, byleby tylko znów zobaczyć
blask w moich oczach, i że jeśli ja mam ochotę pójść na ten bal maturalny, to na Boga,
pójdziemy na bal i już.
Ale tak się nie stało. Michael zaczął gwałtownie mrugać od tego światła i podniósł
ramię, żeby zasłonić sobie oczy, więc nawet nie zobaczył, że ja mam oczy pełne łez i że
chyba mi cieknie z nosa... Chociaż to by było bardzo niewłaściwe i prawdopodobnie wcale
nie miało miejsca.
Poza tym prawie natychmiast zapomniałam o swojej zgryzocie, bo wiecie, co się
stało? Lilly zawołała:
- Moja kolej! Moja kolej!
I wszyscy zeszli jej z drogi, kiedy sunęła w stronę szafy...
Tylko że ręka, po którą sięgnęła - ręka mężczyzny, którego wybrała do towarzystwa -
nie była bladą, delikatną ręką wirtuoza skrzypiec, z którym przez ostatnie osiem miesięcy
Lilly dzieliła francuskie pocałunki. Ręka, po którą sięgnęła Lilly, nie należała do Borysa
Pelkowskiego, któremu brzydko pachnie z ust i który wkłada sweter w spodnie. Nie, ręka, po
którą sięgnęła Lilly, należała do Jangbu Panasy, Tybetańczyka, seksownego młodszego
kelnera.
W pokoju zapadła grobowa cisza - no cóż, pomijając jęk Sahara Hotnights na stereo -
kiedy Lilly wepchnęła zaskoczonego Jangbu do szafy na moim strychu i szybko weszła za
nim. Wszyscy staliśmy tam w osłupieniu, nie bardzo wiedząc, co robić. Drzwi szafy
zamknęły się za nimi.
Przynajmniej JA nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na Tinę i zaszokowany wyraz
jej twarzy powiedział mi, że ONA też nie wie, co robić.
Za to Michael wiedział, co robić. Położył współczującym gestem rękę na ramieniu
Borysa i powiedział:
- Paskudna sprawa, facet.
A potem poszedł i wziął sobie garść cheetos.
PASKUDNA SPRAWA, FACET??????? To takie rzeczy mówi jeden mężczyzna do
drugiego, kiedy temu drugiemu właśnie wydarto z piersi serce i ciśnięto je na podłogę?
W głowie mi się nie mieściło, że Michael bierze to tak lekko. Wciąż miałam przed
oczami Colina Hanksa w Sztuce rozstania. Dlaczego Michael nie szarpał za drzwi szafy, nie
wyciągnął z niej Jangbu Panasy i nie zbił na kwaśne jabłko? Przecież Lilly to jego młodsza
siostra, na litość boską! Czy on nie ma wobec niej żadnych braterskich uczuć?
Kompletnie zapominając o mojej rozpaczy w związku z tym całym balem maturalnym
- chyba szok na widok gotowości Lilly do złączenia swoich ust z ustami kogoś innego niż jej
chłopak osłabił mi zmysły - poszłam za Michaelem do stołu z przekąskami i powiedziałam:
- To wszystko? Nie zrobisz nic więcej?
Popatrzył na mnie pytająco.
- A o co chodzi?
- O twoją siostrę! - krzyknęłam. - I Jangbu!
- A co chcesz, żebym zrobił? - zapytał Michael. - Mam go stamtąd wywlec i stłuc?
- No cóż - powiedziałam - Owszem!,
- Ale dlaczego? - Michael napił się seven - upa, bo nie było coli. - Nie obchodzi mnie,
z kim moja siostra zamyka się w szafie. Gdybyś to była ty, walnąłbym faceta. Ale to nie ty, to
Lilly. Lilly, jak sądzę, dowiodła wielokrotnie, że potrafi radzić sobie sama. - Wyciągnął miskę
w moją stronę. - Chcesz cheeto?
Cheeto! Jak on może myśleć o jedzeniu w takiej chwili!
- Nie, dziękuję - powiedziałam. - Ale czy ty się w ogóle nie martwisz tym, że Lilly... -
przerwałam, bo nie wiedziałam, jak to ująć. Michael mi podpowiedział.
- Dała się zwalić z nóg egzotycznej urodzie tego Tybetańczyka? - Michael pokręcił
głową. - Wydaje mi się, że jeśli ktoś tu jest wykorzystywany, to Jangbu. Biedny gość nawet
nie wie, w co się wpakował.
- A - ale... - zająknęłam się. - Ale co z Borysem?
Michael obejrzał się na Borysa, który osunął się na tapczan z japońskim materacem i
schował twarz w dłoniach. Tina podbiegła do niego i usiłowała lać balsam współczucia na
jego zranione serce, mówiąc mu, że Lilly prawdopodobnie tylko pokazuje Jangbu, jak
wygląda wnętrze prawdziwej amerykańskiej szafy w przedpokoju. Nawet ja uznałam, że to
bardzo naciągane wyjaśnienie, a mnie jest szalenie łatwo przekonać niemal do wszystkiego.
Na przykład w szkole, kiedy musimy słuchać, jak przemawiają drużyny w debatach, niemal
zawsze zgadzam się właśnie z tą stroną, która w danej chwili przemawia, nieważne, co akurat
mówią.
- Borys się z tym upora - powiedział Michael i sięgnął po dip i chipsy.
Nie rozumiem chłopaków. Naprawdę, nie rozumiem. Gdyby to MOJA młodsza siostra
siedziała w szafie z Jangbu, gotowałabym się z wściekłości. A gdyby to był MÓJ bal
maturalny, nóg bym sobie o mało nie połamała, starając się kupić bilety, zanim skończą się
miejsca.
Ale to tylko ja, chyba.
W każdym razie, zanim ktokolwiek z nas miał szansę zrobić cokolwiek więcej,
otworzyły się drzwi i wszedł pan G., wnosząc torby z kolejną colą.
- Wróciłem! - zawołał, odstawił torby i zaczął zdejmować wiatrówkę. - Przyniosłem
też trochę lodów. Tak sobie pomyślałem, że do tej pory pewnie się nam skończą...
I tu głos pana G. ucichł. To dlatego, że otworzył drzwi do szafy w przedpokoju, chcąc
odwiesić kurtkę, i znalazł tam Lilly całującą się z Jangbu.
No cóż, to był koniec imprezy. Pan Gianini to nie pan Taylor, ale i tak bywa dość
surowy. Poza tym, będąc nauczycielem szkoły średniej, nie jest nieświadom istnienia takich
gier jak siedem minut w niebie. Wymówka Lilly - że ona i Jangbu zatrzasnęli się w tej szafie
przypadkiem - zupełnie go nie wzruszyła. Pan G. powiedział, że jego zdaniem pora już, żeby
wszyscy rozeszli się do domów. A potem zawołał Hansa, kierowcę mojej limuzyny, który
miał porozwozić wszystkich po imprezie i kazał mu się upewnić, że kiedy odwiezie Lilly i
Michaela, Jangbu nie wejdzie z nimi do środka, a Lilly ma wejść do budynku jak trzeba, a
potem do windy, i tak dalej, żeby nie wymknęła się na spotkanie z Jangbu.
A ja teraz leżę tutaj, strzęp dziewczyny... Skończyłam piętnaście lat, a pod tyloma
względami czuję się znacznie starsza. Bo wiem już, bo miałam okazję zobaczyć, jak walą się
w gruzy wszystkie marzenia i nadzieje człowieka, zgniecione brutalnym obcasem rozpaczy.
Widziałam ją w oczach Borysa, kiedy patrzył, jak Lilly i Jangbu wyłazili z tej szafy,
zarumienieni i spoceni, a Lilly, powiedzmy sobie szczerze, DOPINAŁA GUZIK BLUZKI.
(Nie wierzę, że dotarła do drugiej bazy przede mną. I to z facetem, którego zna zaledwie od
czterdziestu ośmiu godzin - nie wspominając już o tym, że zrobiła to w szafie w MOIM
przedpokoju).
Ale oczy Borysa nie były jedynymi oczami przepełnionymi dziś wieczorem rozpaczą.
W moich oczach widniała pustka. Uderzyło mnie to, kiedy szczotkowałam zęby przed snem.
Oczywiście, to żadna tajemnica dlaczego. Moje oczy mają ten wyraz udręki, bo ja jestem
udręczona... Udręczona resztką marzenia o balu, które - teraz już wiem - nigdy się nie spełni.
Nigdy, ubrana w czarną suknię bez ramiączek, nie oprę głowy o ramię Michaela (w
smokingu) na jego balu maturalnym. Nigdy nie najem się tych zeschniętych ciastek, o których
wspomniał, ani nie zobaczę miny Lany Weinberger, kiedy przekona się, że nie jest jedyną
pierwszoklasistką na balu poza Shameeką.
Skończyło się moje marzenie o balu maturalnym. Tak samo, czuję, jak moje życie.
Niedziela, 4 maja, 9.00,
poddasze
Bardzo ciężko jest tkwić na dnie rozpaczy, kiedy twoja matka i ojczym wstają bladym
świtem i włączają The Donnas, a potem robią sobie wafle na śniadanie. Dlaczego nie mogą po
cichu pójść do kościoła, posłuchać słowa Bożego jak normalni rodzice i zostawić mnie,
żebym mogła się pogrążać w rozpaczy? Przysięgam, to dość, żebym zaczęła zastanawiać się
nad przeprowadzką do Genowii.
Tyle że tam oczekiwano by ode mnie, że ja też wstanę rano i pójdę do kościoła. Chyba
jednak powinnam podziękować swojej szczęśliwej gwieździe za to, że moja matka i ojczym
są bezbożnymi poganami. Ale mogliby to chociaż PRZYCISZYĆ.
Niedziela, 4 maja, południe,
poddasze
Moje plany na dziś obejmowały leżenie w łóżku z kołdrą na głowie, dopóki w
poniedziałek rano nie będę musiała iść do szkoły. Tak robią ludzie, którym okrutnie odebrano
wszelkie powody do życia: jak najdłużej leżą w łóżku.
Niestety, plan zakłóciła mi bezwzględnie moja własna matka, która władowała mi się
do pokoju (przy swoich obecnych kształtach nic nie może poradzić na to, że się władowuje, a
nie na przykład wchodzi) i usiadła na krawędzi łóżka, o mało nie przygniatając Grubego
Louie, który schował się razem ze mną pod kołdrę i drzemał u mnie w nogach. Mama
najpierw wrzasnęła, bo Gruby Louie wbił jej wszystkie pazury w tylną część ciała, a potem
przeprosiła, że mi zakłóca pełną smutku samotność, ale - powiedziała - chyba przyszła pora
na małą rozmowę.
To nigdy nie wróży dobrze, kiedy mama uważa, że jest pora na krótką rozmowę.
Kiedy ostatnim razem odbywałyśmy małą rozmowę, musiałam wysłuchać bardzo długiego
wykładu na temat wyobrażeń ciała w kulturze i mojego rzekomo zakłóconego obrazu własnej
osoby. Mama bardzo się obawiała, że pieniądze, które dostałam pod choinkę, wykorzystam na
operację powiększenia biustu, i chciała, żebym wiedziała, jak kiepski jest to jej zdaniem
pomysł, bo obsesja kobiet na punkcie własnego wyglądu zupełnie już się wymknęła spod
kontroli. Na przykład w Korei trzydzieści procent kobiet po dwudziestce ma za sobą jakieś
operacje plastyczne, począwszy od rzeźbienia kości policzkowych i szczęki, przez rozcinanie
powiek, do usuwania mięśni z łydek (dla wyszczuplenia nóg), żeby osiągnąć wygląd bardziej
zachodni. Za to w Stanach Zjednoczonych zaledwie trzy procent kobiet poddaje się
operacjom plastycznym z powodów czysto estetycznych.
Dobra nowina? Ameryka NIE JEST najbardziej oszalałym na punkcie wyglądu krajem
na świecie. Zła nowina? Wiele kobiet spoza naszej kultury czuje presję, żeby zmienić własny
wygląd po to, żeby się lepiej dopasować do zachodnich standardów piękna, które znają aż za
dobrze z takich seriali, jak Słoneczny patrol czy Przyjaciele. Co jest złe, po prostu złe, bo
Nigeryjki są tak samo piękne jak kobiety z LA czy z Manhattanu. Tyle że w nieco inny
sposób.
Niezależnie od tego, jak niezręczna była TAMTA rozmów (ja wcale nie zamierzałam
wydać swoich gwiazdkowych pieniędzy na powiększenie biustu, chciałam je wydać na
komplet kompaktów Skanii Twain, ale oczywiście nie mogłam się do te NIKOMU przyznać,
więc mama uznała, że to musi mieć co wspólnego z moim biustem), ta, którą odbyłyśmy
dzisiaj, na prawdę przebiła wszystko.
Bo oczywiście dzisiaj to była PRAWDZIWA rozmowa matki z córką. Nie żadne tam:
„Kochanie, twoje ciało się zmieni i wkrótce będziesz do czegoś innego używała tych
podpasek, które mi ostatnio zwinęłaś, żeby zrobić łóżeczka dla figurę z Gwiezdnych Wojen”.
Och, nie. Dzisiaj to było: „Masz już pięt naście lat i chłopaka, a wczoraj wieczorem mój mąż
złapał ciebie i twoich przyjaciół na grze w siedem minut w niebie, więc sądzę, że przyszła
pora porozmawiać, sama wiesz o czym”.
Zapisuję tutaj naszą rozmowę jak najdokładniej, żeby mieć pewność, że kiedy sama
będę miała córkę, NIGDY, ALE T PRZENIGDY nie będę do niej mówić takich rzeczy,
pamiętając, jak TOTALNIE GŁUPIO SIĘ CZUŁAM, KIEDY MÓWIŁA JE DO MNIE
MOJA WŁASNA MATKA. O ILE CHODZI O MNIE, MOJA CÓRKA MOŻE SIĘ UCZYĆ
O SEKSIE z Li fetime kanału filmowego dla kobiet, jak wszyscy inni na tej planecie.
MAMA: Mia, właśnie słyszałam od Franka, że Lilly i jej nowy przyjaciel Jambo...
JA: Jangbu.
MAMA: Nieważne. Że Lilly i jej nowy przyjaciel, eee... całowali się w naszej szafie w
przedpokoju. Najwyraźniej graliście wszyscy w jakąś grę z całowaniem, pięć minut w
szafie...
JA: Siedem minut w niebie.
MAMA: Nieważne. Chodzi o to, Mia, że masz teraz już piętnaście lat. Jesteś prawie dorosła i
wiem, że ty i Michael jesteście bardzo zaangażowani w wasz związek. To zupełnie
naturalne, że ciekawi cię seks... Może nawet eksperymentujecie...
JA: MAMO!!!! OBRZYDLISTWO!!!!!!!
MAMA: W seksualnych relacjach między dwojgiem ludzi, którzy się kochają, nie ma nic
obrzydliwego, Mia. Oczywiście wolałabym, żebyś zaczekała, aż będziesz starsza.
Może już po studiach. Albo po trzydziestce. Ale dobrze wiem, jak to jest być
niewolnikiem własnych hormonów, więc to bardzo ważne, żebyś zadbała o
odpowiednie zabezpie...
JA: Chodzi mi o to, że obrzydliwie się o tym rozmawia z własną matką.
MAMA: No cóż, tak, wiem. To znaczy nie wiem, bo moja matka prędzej by trupem padła, niż
wspomniałaby mi o seksie chociaż słóweczkiem. Uważam jednak, że matki i córki
powinny rozmawiać ze sobą otwarcie o takich sprawach. Na przykład, Mia, jeśli
kiedykolwiek poczujesz potrzebę porozmawiania na temat antykoncepcji, mogę cię
umówić na wizytę u mojego ginekologa, doktora Brandeis...
JA: MAMO!!!!!!!!!!!!!!!! MICHAEL I JA NIE UPRAWIAMY SEKSU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
MAMA: No cóż, cieszę się, że to słyszę, kotku, bo jesteś jeszcze troszkę za młoda. Ale
gdybyście się oboje mieli na to zdecydować, chcę się upewnić, że będziecie wiedzieli,
jak się do tego porządnie zabrać. Na przykład, czy ty i twoi przyjaciele jesteście
świadomi, że takie choroby jak AIDS mogą być przenoszone również podczas
uprawiania seksu oralnego oraz...
JA: TAK, MAMO. WIEM O TYM. MAM W TYM SEMESTRZE ZAJĘCIA ZE ZDROWIA
I PRZEPISÓW BEZPIECZEŃSTWA, PAMIĘTASZ?????
MAMA: Mia, seks nie jest tematem, który powinien budzić zażenowanie. To jedna z
podstawowych ludzkich potrzeb, takich jak głód, pragnienie i potrzeba kontaktów
między, ludzkich. Ważne jest, żebyś decydując się na współżycie, odpowiednio się
zabezpieczyła.
Och, to znaczy tak jak TY, mamo, kiedy zaszłaś w ciążę z panem Gianinim? Albo z
TATĄ?????
Oczywiście, nie powiedziałam tego głośno. No bo po co? Zamiast tego tylko
pokiwałam głową i powiedziałam:
- Okej, mamo. Dzięki, mamo. Będę pamiętać, mamo.
Z nadzieją, że się wreszcie podda i sobie pójdzie.
Ale nie podziałało. Cały czas kręciła się w pobliżu, jak młodsze siostry Tiny, ile razy
jestem u niej i chcemy z Tiną zerknąć po cichu do kolekcji „Playboyów” jej taty. Naprawdę,
wiele się można dowiedzieć z „Playboya”, począwszy od tego, jakie stereofoniczne radio
najlepiej pasuje do porsche boxera, a skończywszy na tym, jak odkryć, czy twój mąż ma
romans ze swoją osobistą asystentką. Tina mówi, że dobrze jest poznać swojego wroga, i to
dlatego czyta wszystkie numery „Playboya” swojego taty, które jej w ręce wpadną... Chociaż
obie się zgadzamy, że sądząc z treści tego pisma, nieprzyjaciel jest bardzo, ale to bardzo
pogięty.
I ma dziwną obsesję na punkcie motoryzacji.
Wreszcie mamie skończyła się para. Krótka rozmowa po prostu jakoś tak zdechła.
Mama siedziała jeszcze przez minutę, rozglądając się po moim pokoju, który tylko w
niewielkim stopniu przypomina teren klęski żywiołowej. W gruncie rzeczy jestem dość
porządna, bo zawsze czuję, że powinnam posprzątać swój pokój, zanim zacznę odrabiać
lekcje. Ład w środowisku jakoś tak przekłada się na porządek w myśleniu. Sama nie wiem. A
może to dlatego, że praca domowa jest zwykle strasznie nudna, więc korzystam z każdej
wymówki, żeby ją odłożyć na później.
- Mia... - powiedziała moja mama po długim milczeniu. - dlaczego jesteś jeszcze w
łóżku w niedzielę w południe? Zwykle o tej porze spotykasz się ze znajomymi, prawda?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić mamie, że dziś moi znajomi raczej nie
mają ochoty na życie towarzyskie... To znaczy, biorąc pod uwagę dość ewidentne zerwanie
Lilly i Borysa.
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Franka - ciągnęła mama - za to, że zrujnował
ci imprezę. Ale naprawdę, ty i Lilly jesteście już za duże i za mądre, żeby bawić się w takie
gry jak siedem minut w niebie. A poza tym, czemu nie pobawicie się w co innego, na miłość
boską?
Jeszcze mocniej wzruszyłam ramionami. Co jej miałam powiedzieć? Że zupełnie się
nie martwię panem G., za to bardzo się martwię tym, że mój chłopak nie chce iść ze mną na
bal maturalny? Lilly miała rację: bal maturalny to po prostu głupi pogański rytuał taneczny.
Dlaczego się tym w ogóle przejmuję?
- No cóż - westchnęła mama, z trudem podnosząc się na nogi. - Jeśli chcesz leżeć w
łóżku przez cały dzień, na pewno nie będę ci tego odmawiać. Przyznaję, że sama miałabym
na coś takiego ochotę. No, ale ja jestem ciężarną starszą panią, a nie piętnastolatką.
A potem wyszła. DZIĘKI BOGU. W głowie mi się nie mieści, że usiłowała
rozmawiać ze mną o seksie. I to o seksie z MICHAELEM. Czy ona nie wie, że my z
Michaelem nie przeszliśmy jeszcze poza pierwszą bazę? Nie przeszedł jeszcze nikt z moich
znajomych, z jednym wyjątkiem, oczywiście, Lany. A przynajmniej zakładam, że Lana to
zrobiła, sądząc po tym, co zostało wypisane o niej sprejem na ścianie sali gimnastycznej w
czasie wiosennych ferii. No i teraz jeszcze oprócz Lilly, oczywiście.
Boże. Moja najlepsza przyjaciółka doszła do drugiej bazy przede mną. A to JA
podobno znalazłam swoją bratnią duszę. Nie ONA.
Życie jest okropnie niesprawiedliwe.
Niedziela, 4 maja, 19.00,
poddasze
To chyba musi być dzień Sprawdzianu Zdrowia Psychicznego Mii, bo wszyscy do
mnie dzwonią i pytają, jak się mam. Właśnie skończyłam rozmowę z tatą. Chciał wiedzieć,
jak mi się udała impreza. Chociaż to z jednej strony dobra rzecz (bo oznacza, że ani mama,
ani pan G. nie wspomnieli mu o tej całej sprawie z szafą, co wcale by go nie rozwścieczyło
ani nic, skąd...), ale i tak jest dość męczące, bo musiałam go okłamać. Chociaż okłamywanie
taty jest łatwiejsze od okłamywania mamy, bo tata nigdy nie był młodą dziewczyną, więc nie
ma pojęcia, jakie niestworzone rzeczy potrafią wygadywać dziewczyny - no i najwyraźniej
nie wie też, że nozdrza mi się rozszerzają, kiedy kłamię - ale i tak trochę mi to szarpie nerwy.
W końcu ten człowiek naprawdę przeszedł raka. Wydaje mi się, że to trochę podłe okłamywać
kogoś, kto jest jak Lance Armstrong. No, pomijając te wszystkie wygrane w Tour de France.
Ale nieważne. Powiedziałam mu, że impreza udała się świetnie, bla, bla, bla.
Dobrze, że nie był ze mną w tym samym pokoju. Zauważyłby, że nozdrza mi latały jak
szalone.
Kiedy tylko skończyłam rozmowę z tatą, telefon znów zadzwonił i złapałam za
słuchawkę, myśląc, że kto wie, ach, może to dzwoni MÓJ CHŁOPAK. Można by przecież
oczekiwać, że Michael do mnie zadzwoni, choćby po to, żeby spytać, jak się mam. No,
wiecie, czy nie jestem czasem zrozpaczona z powodu całego balu maturalnego.
Ale najwyraźniej Michaela nie obchodzi aż tak bardzo moje zdrowie psychiczne, bo
nie zadzwonił. A osoba, która odezwała się po drugiej stronie, kiedy gorliwie odebrałam
telefon, była tak odległa od Michaela, jak sobie tylko można wyobrazić.
Była to, w samej rzeczy, Grandmére.
Nasza rozmowa wyglądała tak:
Grandmére : Amelio, mówi twoja babka. Chcę, żebyś zarezerwowała sobie wieczór we środę,
siódmego. Mój serdeczny przyjaciel sułtan Brunei zaprosił mnie na kolację w Le
Cirque i chcę, żebyś mi towarzyszyła. I nie chcę słyszeć żadnych nonsensów jakoby
sułtan powinien zrezygnować ze swojego rolls - rollsa bo przyczynia się do
zniszczenia warstwy ozonowej. Potrzebujesz nieco więcej kulturalnych rozrywek, i to
moje ostatnie słowo. Jestem zmęczona wysłuchiwaniem na temat Cudownych zwierząt
na Lifetime kanale dla pracujących w domu matek, czy jak tam się nazywa to coś, co
wiecznie oglądasz w telewizji. Czas, żebyś poznała kilku naprawdę interesujących
ludzi, a nie tych, których oglądasz w telewizji, albo tak zwanych artystów, których
twoja matka sprowadza zawsze na wieczór dziewczyn z Bingo, czy jak to tam zwał.
Ja: Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére.
Co, pytam się was uprzejmie, jest nie tak z tą odpowiedzią? Hę? Która część:
„Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére” wzbudziłaby podejrzenia jakiejkolwiek
NORMALNEJ babki? Oczywiście, zapominam, że moja babka daleka jest od normalności.
Bo natychmiast na mnie naskoczyła.
Grandmére : Amelio, co się z tobą dzieje? Mów szybko, nie mam czasu. Idę na obiad z
diukiem di Bomarzo.
Ja: Nic się nie dzieje, Grandmére. Ja tylko... Jestem trochę przygnębiona, to wszystko. Z
ostatniego testu z algebry dostałam kiepski stopień i trochę mnie to dołuje...
Grandmére : Phi. O co NAPRAWDĘ chodzi, Mia? I streszczaj się.
Ja: Och, no DOBRZE. Chodzi o Michaela. Pamiętasz ten bal, o którym ci opowiadałam? No
cóż, on nie chce tam iść.
Grandmére : Wiedziałam. Nadal się kocha w tej dziewczynie od much domowych, tak? Ją
zabiera, tak? Och, nie przejmuj się. Mam tu gdzieś numer komórki księcia Williama.
Zadzwonię do niego i może tu przylecieć concorde'em, żeby cię zabrać na tę
potańcówkę, jeśli masz ochotę. To pokaże temu niewdzięcznemu...
Ja: Nie, Grandmére. Michael nie chce zabierać kogoś innego. On w ogóle nie chce iść na bal.
Mówi... mówi, że to głupota.
Grandmére : Och... na... litość... boską. Tylko nie to!
Ja: Tak, Grandmére. Niestety, obawiam się, że tak.
Grandmére : No cóż, nie przejmuj się. Twój dziadek był taki sam. Czy ty wiesz, że gdybym
mu pozwoliła o tym decydować, pobralibyśmy się w urzędzie stanu cywilnego, a
potem poszli do KAWIARNI na jakiś lunch? Ten człowiek po prostu nie miał żadnego
wyczucia romantyzmu sytuacji, a co dopiero mówić o publicznym zaznaczeniu
własnej POZYCJI.
Ja: Tak. No cóż. Dlatego jestem dzisiaj trochę nie w sosie. Ale przepraszam cię bardzo,
Grandmére, muszę już siadać do lekcji. Mam też skończyć na rano artykuł do gazety...
Nie chciałam wspominać, że to artykuł o NIEJ. No cóż, mniej więcej. W każdym razie
o zajściu w Les Hautes Manger. Według „Sunday Timesa” kierownictwo restauracji nadal
odmawia zatrudnienia Jangbu z powrotem. Tak więc marsz Lilly na nic się nie przydał. No
cóż, poza tym, że najwyraźniej znalazła nowego chłopaka.
Grandmére : Tak, tak, wracaj do pracy. Musisz zadbać o stopnie, inaczej twój ojciec znów
palnie mi kazanie. Że niby kładę przesadny nacisk na kwestie rządzenia, pomijając
trygonometrię czy to inne coś, z czym miewasz kłopoty. I nie przejmuj się specjalnie
sytuacją z TYM CHŁOPAKIEM. Jeszcze pójdzie po rozum do głowy, tak jak i twój
dziadek. Musisz tylko znaleźć odpowiednią zachętę. Do widzenia.
Zachętę? O czym ona mówi? Jaką zachętę? Nie przychodziło mi do głowy nic, co
mogłoby przełamać to ewidentne i silnie zakorzenione uprzedzenie Michaela do balów
maturalnych.
No, chyba że bal maturalny byłby połączeniem dyskoteki z konwentem SF na temat
Gwiezdnych Wojen, Star Treka i Władcy Pierścieni.
Niedziela, 4 maja, 21.00, poddasze
Wiem, czemu Michael wcale nie zadzwonił. Zamiast tego przysłał mi maila. Nie
sprawdzałam skrzynki, dopóki nie włączyłam komputera, żeby napisać artykuł dla „Atomu”.
L
INUX
R
ULZ
: Mia, mam nadzieję, że nie miałaś zbyt dużo problemów z
powodu wczorajszej szafy. Ale pan G. to i tak spoko facet. Nie
wydaje mi się, żeby po tym pierwszym wybuchu za bardzo się
przejmował.
Tu, w domu, sytuacja jest napięta w związki z zerwaniem Lilly i
Borysa. Próbuję się do tego nie mieszać i usilnie Ci zalecam, ze
względu za zdrowie psychiczne, żebyś zrobiła to samo. To ich
problem, NIE NASZ. Wiem, jaka jesteś, Mia, i naprawdę mówię serio,
kiedy twierdzę, że lepiej zrobisz, nie wtrącając się do tego. Nie
warto.
Będę cały dzień w domu, gdybyś miała ochotę zadzwonić. Jeśli
nie masz szlabanu na wyjścia ani nic, to może poszlibyśmy razem na
dimsum? Albo, jeśli chcesz, mogę potem zajrzeć i pomóc Ci z pracą
domową z algebry. Daj mi tylko znać.
Całuję,
Michael
Hm... Sądząc z TEGO, Michael chyba nie przejmuje się za bardzo sprawą balu
maturalnego. Zupełnie jakby NIE WIEDZIAŁ, że wydarł mi serce i poszarpał je na strzępy.
No cóż, biorąc pod uwagę, że właściwie nie powiedziałam mu, jak się konkretnie
czuję, to może tak właśnie jest. To znaczy, może on naprawdę nie wie.
Ale nieświadomość, jak mawia Grandmére, nie stanowi żadnej wymówki.
Sądząc z lekkiego tonu tego maila, pokusiłabym się też o stwierdzenie, że państwo
doktorostwo Moscovitz nie składają Michaelowi wizyt w pokoju, opowiadając mu o kontroli
urodzin i bogactwie ludzkich doświadczeń seksualnych. Och, skąd. Takie rzeczy na koniec
zawsze stają się problemem dziewczyny. Nawet jeśli twój chłopak, jak mój, jest gorącym
orędownikiem równouprawnienia.
No cóż, przynajmniej napisał. Czego nie da się powiedzieć o mojej tak zwanej
najlepszej przyjaciółce. Oczekiwałabym, że Lilly przynajmniej zadzwoni i przeprosi za to, że
zrujnowała mi imprezę (Choć tak naprawdę zrujnowała ją Tina, ze swoim głupim pomysłem
gry w siedem minut w niebie. Ale to Lilly zarżnęła imprezę duchowo, całując się z
chłopakiem, który nie jest jej chłopakiem, na oczach swojego chłopaka).
Ale nie usłyszałam od tej porzucającej Borysa niewdzięcznicy ani słóweczka. Chociaż
jestem jak najdalsza od rzucania kamieniem w kogokolwiek, kto spotyka się z jednym
facetem, a woli drugiego... Bo czy nie to samo robiłam w zeszłym semestrze? Ale fakt, ja NIE
CAŁOWAŁAM się z Michaelem, zanim nie rozstałam się formalnie z Kennym. Miałam
przynajmniej TYLE wewnętrznej integralności.
Oczywiście, nie mogę tak naprawdę obwiniać Lilly za to, że woli Jangbu od Borysa.
Cóż, facet jest seksowny. A Borys... nie.
Ale i tak to nie było ładne zagranie. Umieram z ciekawości, co też ona może mieć
teraz na swoje usprawiedliwienie.
Najwyraźniej nie ja jedna. Odkąd zalogowałam się do sieci, bombardują mnie
wiadomości na ICQ - od wszystkich poza samą winowajczynią.
Od Tiny:
I
LUVROMANCE
: Mia, wszystko u Ciebie w porządku? TAK STRASZNIE się
martwiłam, jak się musiałaś poczuć, kiedy pan G. złapał Lilly i
Borysa w szafie. Był BARDZO wściekły? Wiem, że był wściekły, ale czy
to był MORDERCZY gniew? Boże, mam nadzieję, że jeszcze żyjesz. To
znaczy, że on Cię nie zabił. To by było okropne, gdybyś w przyszłym
tygodniu miała szlaban i nie mogła iść na bal maturalny.
Ale co on w ogóle powiedział? To znaczy Michael? Kiedy byliście
we dwoje w szafie?
Przy okazji, Lilly odzywała się do Ciebie? Wczoraj wieczorem
zachowała się TAK DZIWNIE. Ona i Jangbu! Tuż pod nosem biednego
Borysa! Było mi go bardzo ŻAL. Prawie płakał, zauważyłaś? I co się
stało z jej bluzką? No wiesz, kiedy wyszła z szafy. Widziałaś to?
Odezwij się, T.
Od Shameeki:
B
EYONCE
_
TO
_
JA
: O mój Boże, Mia, ta impreza wczoraj była
wystrzałowa!!!!!!!!! Gdybyśmy tylko z Jeffem dorwali się do tej
szafy na swoją kolejkę, może wreszcie zaznałabym trochę akcji w
okolicach moich Victoria's Secret, o ile wiesz, o czym mówię. Tylko
żartuję... A przy okazji, co to za numer z Lilly i Jangbu? Co TO
miało znaczyć? Czy pan G. powie o wszystkim jej ojcu? Boże, gdyby
mój tata odkrył, że weszłam do szafy z facetem, który już skończył
szkołę średnią, z miejsca by mnie ZABIŁ. W gruncie rzeczy, zabiłby
mnie, gdybym weszła do szafy z jakimkolwiek facetem... Ale czy
odezwała się do Ciebie? Napisz mi i przekaż pikantne
szczegóły! !!!!!!!!!!!!!!!!
PS Gadałaś z Michaelem o balu maturalnym?
CO POWIEDZIAŁ????????????????????????????????????
*** - Shameeka - ***
Od Ling Su:
P
AINTURGURL
: Mia, Twoja mama jest taką WSPANIAŁĄ artystką, jej
slajdy były NIESAMOWITE. A przy okazji, co się działo, kiedy byłam u
niej w sypialni? Shameeka mówiła, że pan G. złapał Lilly i tego
młodszego kelnera razem w szafie? Ale na pewno musiało jej chodzić o
Lilly i Borysa? Bo co by Lilly robiła w szafie z kimkolwiek poza
Borysem? Czy oni ze sobą zerwali, czy co?
Ling Su
PS Jak sądzisz, czy Twoja mama pożyczyłaby mi swoje sobolowe
pędzle? Tylko żeby spróbować? Nigdy przedtem nie używałam naprawdę
porządnych pędzli i chciałabym się przekonać, czy to robi jakąś
różnicę, zanim pójdę do Pearl Paint i wydam na nie roczną
tygodniówkę.
PPS Czy Michael zaprosił Cię wreszcie na bal maturalny?????????
Ale to wszystko betka w porównaniu z wiadomością, jaką dostałam od Borysa:
J
OSH
B
ELL
2 : Mia, zastanawiałem się, czy Lilly się dzisiaj z Tobą
kontaktowała. Dzwoniłem do niej do domu przez cały dzień, ale
Michael mówi, że jej nie ma. Nie ma jej u Ciebie? Mam nadzieję, że
jest... Naprawdę obawiam się, że mogłem jej sprawić jakąś przykrość.
Bo inaczej nie weszłaby przecież do szafy z tym facetem wczoraj
wieczorem. Czy wspominała Ci coś, no wiesz, że ma do mnie jakiś żal?
Może o to, że zatrzymałem się na hot doga w czasie marszu? Ale byłem
naprawdę głodny. Ona wie, że mam lekką hipoglikemię i muszę coś
przegryzać co półtorej godziny.
Proszę, jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Nawet jeśli
się okaże, że jest na mnie wściekła. Po prostu chcę mieć pewność, że
nic jej się nie stało.
Borys Pelkowski
Mogłabym Lilly za to po prostu zabić. Naprawdę mogłabym zabić. To gorsze niż
wtedy, kiedy uciekła z moim kuzynem Hankiem. Bo przynajmniej wtedy nie chodziło o żadną
szafę.
Boże! To takie trudne, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest geniuszem, radykalną
feministką i socjalistką walczącą o prawa człowieka pracy.
To naprawdę trudne.
Poniedziałek, 5 maja, godzina wychowawcza
No cóż, już wiem, gdzie była Lilly przez cały wczorajszy dzień. Pan G. pokazał mi to
rano przy śniadaniu. Na pierwszej stronie „New York Timesa”. Oto artykuł. Wycięłam go na
pamiątkę dla potomności. A także jako wzór dla mojego kolejnego artykułu do „Atomu”, bo
wiem, że Leslie będzie chciała, żebym zajęła się i tą historią.
STRAJK MŁODSZYCH KELNERÓW
MANHATTAN - Pracownicy restauracji z całego miasta odrzucili swoje ścierki do
naczyń, chcąc okazać solidarność z Jangbu Panasa, kelnerem zwolnionym w ostatni
czwartek wieczorem z pracy w czterogwiazdkowej restauracji w centrum miasta, Les Hautes
Manger, po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii.
Świadkowie mówią, że Panasa (18 I.) przechodził przez salę restauracyjną, niosąc
tacę pełną zastawy stołowej, kiedy potknął się i niechcący oblał zupą księżnę wdowę. Pierre
Jupe, kierownik Les Hautes Manger, twierdzi, że Panasa już wcześniej tego samego
wieczoru otrzymał ustne ostrzeżenie, w związku z upuszczeniem innej tacy.
- Ten facet to niezdara, ot i wszystko - powiedział reporterom Jupe (42 I.).
Jednak solidaryzujący się z Panasa koledzy opowiadają zupełnie inną historię.
Według nich kelner potknął się o psa należącego do jednego z klientów restauracji.
Zarządzenia Nowojorskiego Departamentu Zdrowia jasno określają, że wyłącznie psy
służbowe, na przykład psy przewodnicy niewidomych, mogą być wpuszczane do instytucji, w
których serwuje się jedzenie. Jeśli zostanie dowiedzione, że Les Hautes Manger pozwalało
swoim klientom wprowadzać psy, restauracja może zostać obciążona grzywną albo wręcz
zamknięta.
- Nie było żadnego psa - powiedział reporterom właściciel restauracji, Jean St. Luc. -
To tylko plotka. Nasi klienci nie przyprowadzają psów do restauracji. Są na to zbyt dobrze
wychowani.
Jednak plotki na temat psa - czy też dużego szczura - nie milkną. Kilku świadków
twierdzi, że na własne oczy widziało dziwne bezwłose stworzenie, wielkości kota lub dużego
szczura, które biegało pod stolikami. Kilku klientów odniosło nawet wrażenie, że zwierzątko
należy do księżnej wdowy, która pojawiła się w restauracji dla uczczenia piętnastych urodzin
swojej wnuczki, księżniczki Mii Thermopolis Renaldo z Genowii, ulubienicy nowojorczyków.
Jakikolwiek był powód zwolnienia Panasy, młodsi kelnerzy z całego miasta
postanowili kontynuować protest i zapowiadają, że nie wrócą do pracy, dopóki Panasa nie
zostanie przywrócony na swoje dawne stanowisko. Właściciele restauracji obiecują dołożyć
wszelkich starań, aby ich goście zostali należycie obsłużeni mimo zmniejszonej liczby
personelu. Nasuwa się jednak pytanie, czy kelnerzy niebiorący udziału w strajku zechcą
przejąć obowiązki nieobecnych kolegów. Wielu z nich będzie zapewne narzekać na
zwiększone obciążenie pracą. Już obecnie niektórzy rozważają strajk solidarnościowy dla
poparcia młodszych kelnerów, w większości nielegalnych imigrantów zatrudnionych na
czarno, z reguły za wynagrodzenie poniżej minimalnego i bez prawa do świadczeń
socjalnych.
Na razie wszystko jednak wskazuje na to, że restauracje będą pracować jak co dzień,
choć organizatorzy strajku mają nadzieję, że protest rozszerzy się i wszyscy nowojorczycy
odczują jego skutki.
- Młodsi kelnerzy od dawna są stałym obiektem żartów - mówi popierająca strajk Lilly
Moscovitz, 15 I., która pomogła zorganizować spontaniczny marsz do Ratusza w niedzielę. -
Czas, żeby burmistrz i wszyscy inni w tym mieście obudzili się i poczuli zapach brudnej wody
po myciu naczyń: bez młodszych kelnerów to miasto pogrąży się w brudzie.
No nie, to się w głowie nie mieści. Wszystko kompletnie wymknęło się spod kontroli.
I to przez Rommla!!!! No cóż, i przez Lilly.
Naprawdę nie wierzyłam własnym oczom, kiedy Hans podjechał przed drzwi
apartamentowca Moscovitzów dziś rano, a tam obok Michaela stała Lilly uchachana jak
norka. Niezupełnie rozumiem, co oznacza to powiedzenie, ale babcia ze strony mamy używa
go bez przerwy, więc musi oznaczać coś paskudnego. I całkiem nieźle oddaje wygląd Lilly.
Jakby była STRAAAAAAAASZNIE z siebie zadowolona.
Popatrzyłam tylko na nią ostro i powiedziałam:
- Rozmawiałaś już z Borysem, Lilly?
Nie odezwałam się nawet do Michaela, bo nadal trochę się na niego wściekam o ten
bal maturalny. Ciężko mi się na niego wściekać, bo oczywiście było wcześnie rano i wyglądał
naprawdę, naprawdę dobrze - świeżutko ogolony, o gładkiej twarzy, zupełnie jakby jego szyja
miała pachnieć jeszcze ładniej niż zwykle. No i, oczywiście, jest najlepszym chłopakiem na
ziemi, bo napisał dla mnie piosenkę i dał mi ten naszyjnik ze śnieżynką, i tak dalej.
Ale nieważne. Nie mogę się na niego nie wściekać. Bo do czego to podobne, żeby
facet nie chciał pójść na swój własny bal maturalny! Mogłabym jeszcze zrozumieć, gdyby nie
miał osoby towarzyszącej czy coś, ale przecież Michael TOTALNIE ma z kim pójść. ZE
MNĄ!!!!!!!!!!! I czy on sobie nie zdaje sprawy, że nie zabierając mnie na swój bal maturalny,
pozbawia mnie tego jedynego wspomnienia ze szkoły średniej, do którego mogłabym wracać
bez dreszczu obrzydzenia? Wspomnienia, które mogłabym hołubić i nawet pokazywać moim
wnukom zdjęcia?
Nie, oczywiście, Michael tego nie wie, bo mu nie powiedziałam. Ale jak miałabym mu
powiedzieć? Przecież powinien sam się domyślić. Jeśli jest moją prawdziwą bratnią duszą, to
powinien WIEDZIEĆ bez mojego mówienia. Praktycznie wszyscy w naszym kółku
doskonale wiedzą, że oglądałam Dziewczynę w różowej sukience siedem razy. Czy on uważa,
że ja ją tyle razy widziałam ze względu na moje upodobanie do aktora, który grał Duck
Mana?
Ale wracając do Lilly: totalnie zlekceważyła moje pytanie o Borysa.
- Powinnaś była przyjść tam wczoraj, Mia - powiedziała. - Na marsz pod Ratusz. Było
nas ponad tysiąc osób. To dawało takie totalne poczucie siły. Miałam łzy w oczach, widząc,
jak ludzie się zmobilizowali, żeby walczyć o sprawę zwykłego człowieka pracy.
- Może powinnaś wiedzieć, że ktoś jeszcze miał łzy w oczach. A wiesz dlaczego? -
Spytałam uszczypliwie. - Dlatego, że całowałaś się w szafie z Jangbu. Twój chłopak miał od
tego łzy w oczach. Pamiętasz, Lilly, twój chłopak, BORYS?
Ale Lilly tylko wyjrzała przez okno na kwiaty, które jakimś magicznym sposobem
zakwitły na pasie rozdzielającym jezdnie na Park Avenue (w gruncie rzeczy nie ma w tym
żadnej magii, pracownicy służb miejskich Nowego Jorku sadzą je, już w pełni rozkwitłe, w
środku ciemnej nocy).
- Ach, spójrz - powiedziała beztroskim tonem. - Wiosna przyszła.
Przysięgam, czasami w ogóle nie rozumiem, czemu ja się z nią przyjaźnię.
Poniedziałek, 5 maja, biologia
A więc...
A więc co?
A więc, zaprosił cię wczoraj wieczorem?
Nie słyszałaś?
Czego nie słyszałam?
Michael nie wierzy w bale maturalne. Uważa, że to idiotyzm.
NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Owszem, tak. Och, Shameeko, co ja teraz zrobię? Prawie przez całe życie marzyłam o
tym, żeby iść na bal maturalny z Michaelem. No cóż, przynajmniej odkąd zaczęliśmy ze sobą
chodzić. Chcę, żeby wszyscy patrzyli, jak ze sobą tańczymy i raz na zawsze przekonali się, że
należę do Michaela Moscovitza. Chociaż wiem, że to seksistowskie i nikt nigdy nie powinien
stawać się własnością innego człowieka. Ale... ale ja tak strasznie chcę być własnością
Michaela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rozumiem. Więc co zamierzasz?
A co ja MOGĘ? Nic.
Hm... Mogłabyś spróbować z nim o tym porozmawiać.
ZWARIOWAŁAŚ????? Michael powiedział, że jego zdaniem bal maturalny to
IDIOTYZM. Jeśli mu powiem, że moim sekretnym marzeniem jest pójść na bal maturalny z
człowiekiem, którego kocham, to co on sobie pomyśli? Halo? Pomyśli sobie, że JA jestem
idiotką.
Michael nigdy by nie pomyślał, że jesteś idiotką, Mia. On Cię kocha. Chodzi mi o to,
że gdyby tylko wiedział, co naprawdę czujesz, na pewno poszedłby na ten cały bal
maturalny.
Shameeka, przepraszam Cię, ale naprawdę wydaje mi się, że obejrzałaś o kilka
odcinków Siódmego nieba za dużo.
Nie moja wina. To jedyny serial, który tata pozwala mi oglądać.
Poniedziałek, 5 maja, RZ
Nie wiem, jak długo zdołam to znosić. Atmosferę w tej sali dałoby się kroić nożem.
Niemal chciałabym, żeby pani Hill przyszła i zaczęła na nas wrzeszczeć albo coś. Cokolwiek,
COKOLWIEK, byle tylko przerwać tę okropną ciszę.
Tak, ciszę. Wiem, że to się wydaje dziwne, ale w sali RZ jest cicho, mimo że Borys
Pelkowski powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, co zazwyczaj robi z taką werwą, że musimy
zamykać go w szafie na materiały piśmienne, żeby nie trafiał nas szlag na ciągłe skrzypienie
jego smyczka.
Ale nie. Smyczek ucichł... Boję się, że już na wieczność. A skrzypek cierpi ugodzony
okrutnym ciosem w samo serce zadanym przez niewierną dziewczynę... Którą, notabene, jest
moja najlepsza przyjaciółka Lilly.
Lilly siedzi tu obok mnie i udaje, że nie czuje fal cichej żałości płynących od jej
chłopaka, siedzącego z tyłu, w kącie Sali obok globusa, z głową ukrytą w ramionach. Musi
udawać, bo wszyscy inni je czują. To znaczy te fale żałości. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Co prawda Michael pracuje na swoim keyboardzie jakby nigdy nic. Ale on ma na uszach
słuchawki. Może słuchawki chronią człowieka przed falami żałości.
Powinnam zażyczyć sobie takich słuchawek na urodziny.
Zastanawiam się, czy nie należałoby pójść do pokoju nauczycielskiego po panią Hill i
nie powiedzieć jej, że Borys zachorował. Bo naprawdę uważam, że on jakby zachorował. Na
chorobę serca i, być może, mózgu. Jak Lilly może być taka podła? To tak, jakby karała
Borysa za zbrodnię, której nie popełnił. Przez cały lunch Borys ciągle pytał ją, czy mogliby
pójść porozmawiać w jakieś ustronne miejsce, na przykład na klatkę schodową trzeciego
piętra, ale Lilly cały czas tylko powtarzała:
- Wybacz, Borys, ale nie ma o czym gadać. Między nami wszystko skończone.
Będziesz po prostu musiał przyjąć to do wiadomości i iść w swoją stronę.
- Ale dlaczego? - jęczał co chwila Borys. I to naprawdę głośno. Tak głośno, że
cheerleaderki i chłopcy z drużyny szkolnej siedzący obok przy stole dla osób popularnych,
wciąż się na nas oglądali i krzywili. Trochę to było żenujące. Ale też bardzo dramatyczne. -
Co ja zrobiłem? - powtarzał.
- Nic nie zrobiłeś - powiedziała Lilly obojętnie, jakby rzucała mu ochłap. - Po prostu
już cię nie kocham. Nasz związek w sposób naturalny dobiegł kresu i chociaż zawsze będę
cenić sobie wspomnienia i wszystko, co razem przeżyliśmy, czas, żebym poszła w swoją
stronę. Pomogłam ci osiągnąć samorealizację, Borys. Już mnie nie potrzebujesz. Muszę zająć
się teraz inną zagubioną duszą.
Nie wiem, co Lilly ma na myśli, mówiąc, że Borys osiągnął samorealizację. Przecież
nawet nie pozbył się jeszcze swojego aparaciku ortodontycznego. I nadal wtyka sweter w
spodnie, chyba że mu zwrócę uwagę. Prawdopodobnie jest najmniej zrealizowaną osobą, jaką
znam. Z wyjątkiem mnie samej, oczywiście.
Borys nie przyjął tego wszystkiego zbyt dobrze. Trudno się dziwić, prawda? Ale Borys
powinien wiedzieć, i to lepiej niż ktokolwiek inny, że kiedy Lilly raz się już na coś zdecyduje,
sprawa jest zamknięta. Lilly siedzi tu teraz koło mnie i pracuje nad przemówieniem, które
Jangbu ma wygłosić na konferencji. Tak, Lilly organizuje dziś wieczór w Chinatown Holiday
Inn konferencję prasową.
Borys równie dobrze może spojrzeć w twarz faktom: ona już o nim zapomniała.
Zastanawiam się, co poczują państwo doktorostwo Moscovitz, kiedy Lilly przedstawi
im Jangbu. Jestem prawie przekonana, że mój tata nie pozwoliłby mi się spotykać z facetem,
który już skończył szkołę średnią. Pomijając Michaela, oczywiście. Ale on się nie liczy, bo
znam go od bardzo dawna.
Och... Coś się dzieje. Borys podniósł głowę znad biurka. Patrzy na Lilly oczyma, które
przypominają mi czarne, płonące węgle... Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam czarnych,
płonących węgli, ponieważ kominki na węgiel są zakazane w obrębie Manhattanu przepisami
przeciwpożarowymi. Ale nieważne. Patrzy na nią takim samym skupionym spojrzeniem, z
jakim kiedyś wpatrywał się w zdjęcie swojego idola, światowej sławy skrzypka Joshui Bella.
Otwiera usta. Zaraz coś powie. DLACZEGO JESTEM JEDYNĄ OSOBĄ W TEJ KLASIE,
KTÓRA ZWRACA CHOCIAŻ CIEŃ UWAGI NA TO, CO SIĘ TU DZIEJE...
Poniedziałek, 5 maja,
gabinet pielęgniarki
O mój Boże, ileż w tym było dramatyzmu! Ledwie mogę pisać. Poważnie. Nigdy nie
widziałam takiej ilości krwi.
Jestem jednak przekonana, że pisany jest mi jakiś rodzaj kariery w służbach
medycznych, bo nie zrobiło mi się słabo. Ani na moment. W gruncie rzeczy, gdyby nie
Michael i ewentualnie Lars, chyba byłabym jedyną osobą w tej sali, która nie straciła głowy.
To ma niewątpliwie związek z faktem, że będąc pisarką, mam naturalną skłonność do
obserwowania wszelkich ludzkich reakcji i widziałam, co się zapowiada, zanim ktokolwiek
inny się zorientował... No, może poza Borysem. Pielęgniarka powiedziała nawet, że gdyby
nie moja szybka interwencja, Borys mógłby stracić o wiele więcej krwi. Ha! Uznasz to chyba,
Grandmére, za postępowanie godne księżniczki? Uratowałam człowiekowi życie!
No cóż, okej, może nie ZYCIE, ale w końcu Borys mógł... no nie wiem, zemdleć czy
coś. Nie potrafię zrozumieć, co go doprowadziło do takiego szaleństwa. To znaczy, no cóż,
chyba jednak potrafię. Myślę, że cisza w sali RZ doprowadziła Borysa do chwilowej utraty
poczytalności. Poważnie.
Totalnie go rozumiem, bo mnie ta cisza też wykończała.
W każdym razie stało się tak, że siedzieliśmy tam sobie i każdy zajmował się
własnymi sprawami - poza mną, oczywiście, bo ja obserwowałam Borysa - kiedy nagle on
zerwał się i zawołał:
- Lilly! Ja tego dłużej nie zniosę! Nie możesz mi tego zrobić! Musisz dać mi szansę,
żebym mógł ci udowodnić moje niezachwiane uczucie!
Jakoś tak to szło. Trochę trudno mi teraz sobie wszystko przypomnieć, zwłaszcza po
tym, co nastąpiło później.
Pamiętam jednak, co mu odpowiedziała Lilly. Nawet dość łagodnie. Można się było
zorientować, że trochę jej głupio po tym, jak się zachowała wobec Borysa na mojej imprezie.
Odezwała się miłym głosem:
- Borys, poważnie, strasznie mi przykro, zwłaszcza że to się stało tak niespodziewanie.
Ale kiedy w grę wchodzi miłość taka jak moja do Jangbu, nie ma sposobu, żeby to
powstrzymać. Nie da się powstrzymać kibiców bejsbolowych z Nowego Jorku, kiedy Jankesi
wygrywają puchar. Nie da się powstrzymać szału zakupów, kiedy w Century Twentyone jest
wyprzedaż. Nie da się powstrzymać fali powodziowej, kiedy zalewa tunel metra. Podobnie
nie da się powstrzymać takiej miłości jak ta, którą darzę Jangbu. Bardzo, bardzo mi przykro,
ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Kocham go.
Te słowa, chociaż wypowiedziane łagodnie - a nawet ja, będąca najsurowszym
krytykiem Lilly poza, ewentualnie, jej bratem, muszę przyznać, że zostały wypowiedziane
łagodnie - były dla Borysa potężnym ciosem. Cały zaczął się trząść. I zanim się
zorientowałam, porwał ten wielki globus - a to naprawdę wyczyn godny atlety, bo globus
waży tonę. W gruncie rzeczy, stoi w sali RZ właśnie dlatego, że nikt nie jest w stanie już nim
zakręcić, więc administracja pewnie sobie wymyśliła, no cóż, wywalcie to do klasy dla
geniuszków, zamiast wyrzucać, oni wezmą wszystko. Przecież to w końcu geniuszki.
No więc Borys stał tam - hipoglikemiczny i podatny na alergie astmatyk o
niedorobionym uzębieniu - trzymając ten wielki i ciężki globus nad głową, jakby był Atlasem,
He - Manem albo kimś takim.
- Lilly... - powiedział z wysiłkiem, zupełnie nieswoim głosem. Powinnam zaznaczyć,
że do tego czasu już wszyscy zdążyli zwrócić na niego uwagę, to znaczy Michael zdjął
słuchawki i patrzył na Borysa bardzo uważnie, i nawet ten cichy facecik, który ma siedzieć i
pracować nad nowym klejem superglue, który kleiłby przedmioty, ale nie ludzką skórę
(żebyście już nie musieli borykać się z problemem sklejonych palców po podklejeniu
podeszwy buta), raz na odmianę zaczął się totalnie orientować, że coś się wokół niego dzieje.
- Jeśli nie przyjmiesz mnie z powrotem - powiedział Borys, ciężko dysząc (ten globus
musiał ważyć ze dwadzieścia pięć kilo, a on go trzymał NAD GŁOWĄ) - spuszczę sobie ten
globus na głowę.
Wszyscy razem w tej samej chwili wstrzymali oddech. Chyba mogę uczciwie
powiedzieć, że nikomu nawet przez myśl nie przyszło, że Borys mógłby nie mówić poważnie.
On absolutnie zamierzał spuścić sobie ten globus na głowę. Kiedy widzę, jak to wygląda na
piśmie, wydaje mi się nieco śmieszne - no bo naprawdę, kto ROBI takie rzeczy? Grozi, że
sobie zrzuci na głowę globus?
Ale to BYŁY zajęcia w sali rozwoju zainteresowań. A geniusze zawsze robią
dziwaczne rzeczy, na przykład upuszczają sobie globusy na głowę. Założę się, że na świecie
jest pełno geniuszów, którzy spuszczali sobie na głowę dziwniejsze rzeczy niż globusy. Na
przykład deski, koty i inne takie. Tylko po to, żeby się przekonać, co się stanie. Z czystej
ciekawości poznawczej.
Ponieważ Borys jest geniuszem i Lilly też, zareagowała na jego groźbę tak, jak
zrobiłby to każdy inny geniusz. Normalna dziewczyna, taka jak ja, powiedziałaby z miejsca:
- Nie, Borys! Odłóż ten globus, Borys! Pogadajmy, Borys!
Ale Lilly, jako geniusz, obdarzona właściwą geniuszom ciekawością, co też się stanie,
jeśli Borys naprawdę spuści sobie globus na głowę (i może też chcąc się przekonać, czy
faktycznie ma nad nim taką władzę), powiedziała tylko tonem obrzydzenia:
- A proszę cię bardzo. Akurat się przejmę.
No i oto co się stało. Widać było, że Borys się jeszcze zastanawia - jakby wreszcie
dotarło do jego oszalałego z miłości mózgu, że zrzucanie sobie na głowę
dwudziestopięciokilogramowego globusa nie jest może najlepszym wyjściem z sytuacji.
Ale dokładnie w chwili, w której zamierzał już odstawić globus na bok, ten mu się
wyślizgnął - być może przypadkiem. A może i celowo, co doktor Moscovitz mógłby określić
jako samosprawdzającą się przepowiednię, jak wtedy, kiedy człowiek mówi: „Och, ja nie
chcę, żeby TO się stało” i potem, właśnie dlatego, że o tym mówił i że tyle o tym myślał,
przypadkiem, ale na własne życzenie to robi. - Więc Borys spuścił sobie globus na głowę.
Globus wydał nieprzyjemny głuchy dźwięk, uderzając w czaszkę Borysa - taki sam
odgłos, jaki wydał bakłażan, uderzając o chodnik. Wiem, bo sama wyrzuciłam kiedyś
bakłażana z okna sypialni Lilly na szesnastym piętrze - zanim wreszcie odbił się od głowy
Borysa i trzasnął w podłogę.
A wtedy Borys złapał się rękoma za głowę i zaczął się zataczać, denerwując faceta od
kleju, który wyraźnie obawiał się, że Borys się na niego przewróci i pomiesza mu notatki.
Dość ciekawie było obserwować reakcje pozostałych. Lilly podniosła obie dłonie do
policzków i po prostu stała tam, blada jak... No cóż, jak śmierć. Michael zaklął i rzucił się w
stronę Borysa. Lars wybiegł z sali, wołając: „Pani Hill! Pani Hill!”
A ja - niezupełnie wiedząc, co robię - wstałam, zerwałam z siebie szkolny sweter,
podbiegłam do Borysa i krzyknęłam:
- Siadaj!
Bo on biegał w kółko jak kurczak, któremu odrąbano głowę. Nigdy nie widziałam
kurczaka, któremu właśnie odrąbano głowę - mam zresztą nadzieję, że nigdy w życiu takiego
widoku nie zobaczę.
Ale rozumiecie, o co mi chodzi.
Borys, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zrobił, co mu kazałam. Opadł na najbliższe
krzesło, trzęsąc się jak Rommel w czasie burzy. Wtedy powiedziałam tym samym
rozkazującym tonem, który zdawał się wcale nie należeć do mnie:
- Opuść ręce!
I Borys opuścił ręce.
Wtedy przycisnęłam zwinięty w kłąb sweter do małej dziurki w głowie Borysa, żeby
powstrzymać krwawienie, zupełnie tak samo jak weterynarz, którego widziałam w Pogotowiu
dla zwierząt, kiedy posterunkowa Annemarie Lucas wniosła postrzelonego pitbulla.
A potem rozpętało się - wybaczcie określenie, ale tak właśnie było - istne piekło.
• Lilly zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym łkaniem jak dziecko, po raz pierwszy od
czasu, kiedy byłyśmy w drugiej klasie podstawówki, a ja, poniekąd niechcący,
wcisnęłam jej do gardła szpatułkę przy zamrażaniu lodów, które miałyśmy rozdać
potem w klasie, bo zjadała całą polewę i bałam się, że nie zostanie tyle, żeby pokryć
wszystkie rożki.
• Facet od kleju wybiegł z sali.
• Pani Hill wbiegła DO sali, a za nią Lars i chyba połowa grona pedagogicznego, bo
najwyraźniej siedzieli wszyscy w pokoju nauczycielskim i nic nie robili, jak to się
często zdarza nauczycielom w Liceum imienia Alberta Einsteina.
• Michael pochylił się nad Borysem, i mówił coś do niego cichym i uspokajającym
tonem. Pewnie nauczył się od rodziców, którzy często zrywają się do telefonu w
środku nocy. Na przykład kiedy jakiś pacjent przestaje brać leki i odgraża się, że
zacznie jeździć samochodem po Merrick Parkway w stroju clowna. Więc Michael
mówił: „Wszystko w porządku, Borys. Nic ci nie będzie, Borys. Tylko oddychaj
głęboko. Dobrze. A teraz jeszcze raz. Równe, głębokie wdechy. Dobrze. Nic ci nie
będzie. Wszystko będzie dobrze”.
A ja tylko stałam tam, przyciskając sweter do głowy Borysa, a globus, który
najwyraźniej odblokował się przy upadku - a może od naoliwienia krwią Borysa - leniwie
toczył się po podłodze, a wreszcie zatrzymał, mając na samym wierzchu Ekwador.
Jedna z nauczycielek wyszła i pobiegła po pielęgniarkę, która kazała mi lekko odsunąć
sweter, żeby obejrzeć ranę Borysa. A wtedy szybko kazała mi znów przycisnąć sweter. Potem
powiedziała do Borysa BARDZO spokojnym głosem, zupełnie jak Michael:
- Chodź, młody człowieku. Idziemy do mojego gabinetu.
Tylko że Borys nie mógł iść o własnych siłach, bo kiedy spróbował wstać, nogi się
pod nim ugięły, może z powodu hipoglikemii. Tak więc Lars i Michael na wpół zanieśli
Borysa do gabinetu pielęgniarki, podczas gdy ja po prostu nadal przyciskałam swój sweter do
jego głowy, bo, no cóż, nikt nie kazał mi przestać.
Kiedy mijaliśmy Lilly, popatrzyłam uważnie na jej twarz, a naprawdę zbladła jak
kreda - miała kolor nowojorskiego śniegu, taki rodzaj bladej szarości pomieszanej z żółcią.
Wyglądała też, jakby trochę bolał ją żołądek. Co zresztą słusznie jej się należało.
Więc teraz Michael, Lars i ja siedzimy tutaj, a pielęgniarka spisuje raport z wypadku.
Zadzwoniła do mamy Borysa, która ma po niego przyjechać i zabrać go do rodzinnego
lekarza. Chociaż rana spowodowana globusem nie jest zbyt głęboka, zdaniem pielęgniarki
będzie potrzebował kilku szwów, a poza tym przyda mu się zastrzyk przeciwtężcowy.
Pielęgniarka bardzo dobrze wyrażała się o mojej szybkiej reakcji. Powiedziała:
- Jesteś księżniczką, tak?
A ja skromnie odparłam, że owszem.
Nic na to nie poradzę, ale jestem z siebie dumna.
To dziwne, bo chociaż w filmach nie lubię widoku krwi, w prawdziwym życiu nie
brzydziłam się ani trochę. Raz na biologii musiałam siedzieć z głową między kolanami, kiedy
pokazywali film o akupunkturze. Ale widok krwi płynącej strumieniem z czaszki Borysa w
prawdziwym życiu nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.
Może będę miała opóźnioną reakcję. No wiecie, jak zespół stresu pourazowego.
Chociaż, mówiąc szczerze, jeśli nie dorobiłam się zespołu stresu pourazowego, kiedy
się okazało, że jestem księżniczką, to bardzo wątpię, żebym miała ucierpieć teraz, kiedy
widziałam, jak chłopak mojej najlepszej przyjaciółki spuszcza sobie globus na głowę.
Oho. Idzie dyrektor Gupta.
Poniedziałek, 5 maja,
francuski
Mia to prawda z Borysem? Naprawdę usiłował się zabić na piątej lekcji, dźgając się w
pierś ekierką? Tina.
Oczywiście, że nie. Usiłował się zabić, spuszczając sobie na głowę globus.
O DOBRY BOŻE!!!!!!!!!!!! Nic mu nie będzie?
Nic, dzięki szybkiej reakcji Michaela i mojej. Ale pewnie przez kilka dni będzie go
bardzo bolała głowa. Najgorsza była rozmowa z dyrektor Guptą. Bo oczywiście chciała
wiedzieć, dlaczego on to zrobił. A ja nie chciałam narobić Lilly kłopotów. Nie mówię, że to
była wina Lilly... Chociaż, no cóż, może w pewien sposób jest...
Oczywiście, że tak!!!!! Nie wydaje Ci się, że mogła to wszystko załatwić trochę
delikatniej? Mój Boże, przecież ona niemal całowała się z Jangbu z języczkiem na oczach
Borysa! No i co powiedziałaś dyrektor Głuptak?
Och, wiesz, to co zwykle. Że Borys załamał się pod wpływem presji, jaką wywierają
na uczniów LiAE nauczyciele i że dyrekcja powinna odwołać egzaminy na koniec roku jak w
drugiej części Harry'ego Pottera. Tylko że ona się wcale nie przejęła, bo przecież nikt nie
zginął, nie ganiał nas żaden gigantyczny wąż ani nic takiego.
Wiesz, Mia, to najbardziej romantyczne zdarzenie, o jakim w życiu słyszałam. Nawet
nie śmiałabym marzyć, ale... ACH! Gdyby MNIE ktoś tak namiętnie kochał! I gdyby - pragnąc
odzyskać moje serce - spuścił sobie globus na głowę! Czyż to nie wzruszający dowód
uczucia?
Tak! Moim zdaniem Lilly właśnie kompletnie zmienia zdanie na temat całej afery z
Jangbu. Przynajmniej tak mi się wydaje. W gruncie rzeczy nie widziałam jej od czasu, kiedy
to się stało.
Mój Boże, kto by pomyślał, że przez cały ten czas w chudej piersi Borysa biło serce
namiętnego kochanka? On jest jak Heathcliff!
Ha! Ciekawe czy jego duch będzie nawiedzał Wschodnią Siedemdziesiątą Piątą ulicę,
tak jak duch Heathcliffa nawiedzał wrzosowisko. No wiesz, po śmierci Cathy.
Ja chyba zawsze uważałam, że Borys jest naprawdę słodki. To znaczy, ja wiem, jak
Cię wkurzają ludzie o nieprzyjemnym oddechu, ale musisz przyznać, że ma wyjątkowo
piękne dłonie.
DŁONIE? A kogo obchodzą DŁONIE??????
Hm, no, są chyba ważne. Halo? Przecież to nimi facet Cię DOTYKA.
Tina, jesteś zboczona. Poważnie zboczona.
No cóż, przyganiał kocioł garnkowi, biorąc pod uwagę te opowieści o szyi Michaela.
Ale nieważne. Nigdy się do tego nikomu nie PRZYZNAŁAM.
Poniedziałek, 5 maja,
w limuzynie w drodze na lekcję etykiety
Jestem w szkole totalną gwiazdą. Jakby mi nie wystarczyło, że jestem księżniczką,
teraz po całym Liceum imienia Alberta Einsteina opowiada się, że razem z Michaelem
uratowaliśmy Borysowi życie. Boże mój, jesteśmy jak doktor Kovac i siostra Abby!!!!!!!!!!!!
A Michael nawet WYGLĄDA trochę jak doktor Kovac. No wiecie, ciemne włosy, wspaniała
klatka piersiowa i tak dalej.
Nawet nie wiem, po co mama zawraca sobie głowę położną. Powinna pozwolić mi
odebrać dziecko. Mogłabym to zrobić totalnie bez problemu. Potrzebowałabym tylko
nożyczek i kawałka sznurka. Wielkie mi co.
Boże. Mam zamiar przemyśleć sobie tę całą karierę pisarską. Możliwe, że moje
talenty leżą w zupełnie innej dziedzinie.
Poniedziałek, 5 maja,
hol hotelu Plaza
Lars właśnie mi powiedział, że chcąc się dostać do szkoły medycznej, trzeba mieć
naprawdę dobre stopnie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Te przedmioty ścisłe
jeszcze rozumiem, ale MATEMATYKA????? PO CO?????? Czy amerykański system
edukacji znów spiskuje przeciwko mnie, żebym nie mogła zaspokoić swoich zawodowych
aspiracji?
Poniedziałek, 5 maja,
w drodze do domu z hotelu Plaza
Grandmére, jak zwykle, zepsuła mi humor. Nadal napawałam się dumą z medycznego
cudu, jakiego dokonałam wcześniej w szkole - no cóż, to BYŁ cud; cud, że nie zemdlałam na
widok krwi - tymczasem Grandmére odezwała się do mnie:
- No więc na kiedy mam cię umówić na przymiarkę do Chanel? Bo zatrzymałam tam
dla ciebie sukienkę, która wydała mi się idealna na ten twój mały bal maturalny, na który tak
się szykujesz, ale jeśli chcesz ją mieć na czas, powinnaś pójść na przymiarkę jutro albo
pojutrze.
Więc wtedy musiałam jej wyjaśnić, że Michael i ja nadal nie wybieramy się na bal.
Nie zareagowała na tę wiadomość jak normalna babcia, oczywiście. Normalna babcia
rozpłynęłaby się ze współczucia, poklepała mnie po ręce i dała kilka upieczonych w domu
ciasteczek albo dolara, albo coś.
Ale nie moja babka. Och, skąd. MOJA babka powiedziała tylko:
- No cóż, najwidoczniej nie postąpiłaś tak, jak ci zaleciłam.
Jezu! Słyszałaś kiedyś o obwinianiu ofiary, Grandmére?!
- Ale osochozi? - wypaliłam.
Na co Grandmére powiedziała oczywiście:
- O co mi chodzi? To właśnie powiedziałaś? No to wyrażaj się poprawnie.
- O... co... ci... chodzi... Grandmére? - powtórzyłam grzeczniej, chociaż w środku,
oczywiście, wcale nie miałam ochoty być grzeczna.
- Chodzi mi o to, że nie postąpiłaś tak, jak ci radziłam. Mówiłam ci, że jeśli znajdziesz
właściwy bodziec, twój Michael w podskokach zaprowadzi cię na bal. Ale najwyraźniej ty
wolisz nic nie robić i dąsać się, zamiast podjąć konieczne działania.
Obraziłam się na nią.
- Wybacz, Grandmére - powiedziałam - ale zrobiłam wszystko co w ludzkiej mocy,
żeby przekonać Michaela.
Poza, oczywiście, wyjaśnieniem mu wprost, DLACZEGO takie to dla mnie ważne,
żeby na ten bal pójść. Bo nie jestem pewna, czy gdybym nawet powiedziała Michaelowi, że
to dla mnie takie ważne, on zgodziłby się pójść. A jak bym się WTEDY poczuła? No wiecie,
gdybym obnażyła duszę przed człowiekiem, którego kocham, a potem by się okazało, że jego
niechęć do idiotycznego balu maturalnego jest silniejsza niż jego pragnienie spełniania moich
marzeń?
- Wręcz przeciwnie, nie zrobiłaś niczego - powiedziała Grandmére. Zgasiła papierosa,
wypuszczając kłęby szarego dymu z nozdrzy (to jest totalnie szokujące, że cała przyszłość
genowiańskiego tronu spoczywa na moich szczupłych barkach, a mimo to moja własna babka
zupełnie się nie przejmuje wpływem biernego palenia na moje płuca), i ciągnęła: -
Wyjaśniałam ci to już przedtem, Amelio. W sytuacjach, w których dwie skonfliktowane
strony usiłują bez powodzenia osiągnąć kompromis, należy wycofać się na moment i zadać
sobie pytanie, na czym zależy przeciwnikowi.
Patrzyłam na nią, mrugając od tego dymu.
- Mam się domyślić, czego chce Michael?
- Właśnie.
Wzruszyłam ramionami.
- Nic prostszego. On nie chce iść na bal. Bo to idiotyzm.
- Nie. To jest to, czego Michael NIE CHCE. A czego on CHCE?
Nad tym musiałam się chwilę pogłowić.
- Hm... - powiedziałam, patrząc na Rommla, który widział, że Grandmére zajęła się
czymś innym i zaczął ukradkiem zlizywać sobie futerko z jednej z łapek. - Chyba... Michael
chce grać ze swoim zespołem?
- Bien - powiedziała Grandmére, co znaczy „dobrze” po francusku. - Ale czego POZA
TYM mógłby chcieć?
- Hm... - zastanowiłam się. - Nie wiem.
Nadal myślałam nad tym jego zespołem. Zorganizowanie balu maturalnego dla
ostatniej klasy należy do uczniów klas młodszych, chociaż sami nie biorą w nim udziału,
chyba że jako osoba towarzysząca komuś z maturzystów. Usiłowałam sobie przypomnieć, co
komitet organizacyjny balu napisał w „Atomie”, na temat oprawy muzycznej balu. Chyba
wynajęli jakiegoś didżeja, czy coś.
- Oczywiście, że wiesz, czego chce Michael - powiedziała ostro Grandmére. - Michael
chce TEGO SAMEGO, co każdy mężczyzna.
- Chodzi ci o to... - zaskoczyła mnie prędkość, z jaką działa mózg Grandmére. -
Chodzi ci o to, że powinnam poprosić komitet organizacyjny, żeby pozwolili zespołowi
Michaela grać na balu?
Z jakiegoś powodu Grandmére się zakrztusiła.
- C - co? - powiedziała, praktycznie wykasłując z siebie pół płuca.
Oparłam się o siedzenie krzesła, bo zatkało mnie i nie wiedziałam, co powiedzieć.
Nigdy mi to przedtem nie przyszło do głowy, ale rozwiązanie problemu podsunięte przez
Grandmére było wprost idealne. Nic by Michaela nie ucieszyło bardziej niż prawdziwy,
poważny występ Skinner Box. A ja bym mogła pójść na bal... I to nie tylko z facetem moich
marzeń, ale i z PRAWDZIWYM CZŁONKIEM KAPELI. Czy jest na świecie coś bardziej
luzackiego niż iść na bal maturalny z kimś, kto gra w kapeli na tym balu? Hm, nie. Nie, nie
ma czegoś takiego.
- Grandmére - westchnęłam. - Jesteś genialna.
Grandmére chrupała resztki lodu ze swojego sidecara.
- Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz, Amelio - stwierdziła.
Ale ja wiedziałam, że chociaż raz w życiu Grandmére po prostu była skromna.
Wtedy przypomniałam sobie, że miałam się na nią gniewać, za tę sprawę z Jangbu.
Więc odezwałam się:
- Ale, Grandmére, pomówmy poważnie przez chwilę. Ta afera z młodszymi
kelnerami... Ten strajk. Musisz coś zrobić. To wszystko twoja wina, wiesz.
Grandmére przyjrzała mi się przez niebieski dym z kolejnego papierosa, którego przed
sekundą zapaliła.
- Ależ z ciebie niewdzięczna mała jędza - syknęła. - Rozwiązuję wszystkie twoje
problemy, a ty tak mi okazujesz uznanie?
- Mówię serio, Grandmére - powiedziałam. - Musisz zadzwonić do Les Hautes
Manger i powiedzieć im o Rommlu. Powiedz im, że to twoja wina, że Jangbu się potknął i że
muszą go przywrócić do pracy. W przeciwnym razie nie będzie sprawiedliwości. Ten biedny
chłopak stracił pracę!
- Znajdzie inną - powiedziała Grandmére lekko.
- Nie bez referencji - zauważyłam.
- Więc może wrócić do swojego ojczystego kraju - stwierdziła Grandmére. - Jestem
pewna, że rodzice za nim tęsknią.
- Grandmére, on jest z TYBETU, kraju, który od dziesięcioleci znajduje się pod
chińską okupacją - On tam nie może wrócić. Tam nie ma wolnych posad. Będzie głodował.
- Nie mam ochoty dłużej na ten temat dyskutować - oświadczyła Grandmére wyniośle.
- Wymień mi dziesięć potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu ślubnym książąt
Genowii.
- Grandmére !
- Wymieniaj!
No więc musiałam wymienić te dziesięć różnych potraw, które zwykle serwuje się na
przyjęciu ślubnym książąt Genowii: oliwki, antipasto, danie z makaronem, rybę, danie
mięsne, sałatę, pieczywo, sery, owoce i deser (zapamiętać sobie: kiedy będziemy się z
Michaelem pobierali, mamy to zrobić poza Genowią, chyba że pałac przygotuje ściśle
wegetariański posiłek).
Nie wiem, jak ktoś, kto w takim stopniu jak Grandmére związał się ze złą stroną mocy,
może jednocześnie wpadać na świetne pomysły typu występ kapeli Michaela na balu
maturalnym.
Ale przypuszczam, że nawet Darth Vader miewał jaśniejsze momenty. Nie
przypominam sobie w tej chwili żadnych, ale jestem pewna, że jakieś musiał mieć.
Poniedziałek, 5 maja, 21.00,
poddasze
Złe wiadomości...
Cały wieczór przeglądałam stare numery „Atomu” i usiłowałam się zorientować, kto
jest przewodniczącym komitetu organizacyjnego balu maturalnego, żebym mogła do tej
osoby wysłać maila z sugestią, że zespół Skinner Box stworzyłby znakomitą oprawę
muzyczną, o wiele lepszą niż ten didżej, którego już wynajęli. Możecie sobie zatem
wyobrazić moje zdumienie i rozczarowanie, kiedy wreszcie znalazłam tę informację i
zobaczyłam okropną odpowiedź czarno na białym przed samym nosem:
Lana Weinberger.
LANA WEINBERGER jest przewodniczącą tegorocznego komitetu organizacyjnego
balu maturalnego.
No cóż, przepadło. NIJAK nie uda mi się teraz pójść na ten bal. Lana prędzej
zrezygnuje ze swojej najnowszej diety, niż wynajmie zespół mojego chłopaka. Powiedzmy
wprost, Lana mnie nienawidzi do szpiku kości. Zawsze tak było.
I nie będę nikomu wmawiać, że to uczucie nie jest odwzajemnione...Co ja mam
TERAZ zrobić? NIE MOGĘ nie iść na ten bal. Po prostu NIE MOGĘ!!!!!!!!
Ale chyba nie jestem osobą, która ma największe problemy na świecie. Są ludzie w
gorszej sytuacji. Na przykład Borys. Przed chwilą dostałam od niego maila:
J
OSH
B
ELL
2 : Mia, chciałem Ci tylko podziękować za to, co dzisiaj
dla mnie zrobiłaś. Nie wiem, dlaczego zachowałem się tak głupio.
Chyba po prostu uczucia wzięły górę. Tak strasznie ja kocham! Ale
teraz jasno rozumiem, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni, wbrew
temu, w co wierzyłem tak długo (i niesłusznie, jak wreszcie się
przekonałem). Nie, Lilly jest jak dziki mustang, urodziła się do
wolności. Widzę teraz, że żaden mężczyzna - a już zwłaszcza nie taki
jak ja - nie może wyobrażać sobie, że ją kiedykolwiek okiełzna.
Ceń sobie to, co Cię łączy z Michaelem, Mia. To rzadka i piękna
rzecz, kochać i być kochanym.
Borys Pelkowski
PS Mama mówi, że odda Twój sweter do pralni chemicznej, żebym
mógł Ci go zwrócić pod koniec tygodnia. W Star Cleaners twierdzą, że
usuną plamy krwi, nie zostawiając trwałych śladów.
B.P.
Biedny Borys! Wyobraźcie sobie, on uważa Lilly za dzikiego mustanga. Dzika
pieczarka, to już prędzej. Ale MUSTANG? Nie sądzę.
Stwierdziłam, że lepiej zobaczę, co u niej, bo kiedy ją widziałam po raz ostatni, Lilly
wyglądała trochę tak, jakby jej pieczarkowe blaszki pod kapeluszem pozieleniały. Wysłałam
jej totalnie bezstronnego, zupełnie przyjaznego maila, pytając, jak się czuje psychicznie po
dzisiejszych trudnych przejściach.
Możecie sobie wyobrazić moje oburzenie, kiedy w nagrodę za swój gest dobrej woli
dostałam poniższą odpowiedź:
W
OMYN
R
ULE
: Cześć K.G.
(K.G. to przezwisko, które Lilly zdecydowała się nadać mi kilku, tygodni temu. To
skrót od Księżniczki Genowii. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby go nie używała, ale ona się
upiera, prawdopodobnie dlatego, że popełniłam ten błąd i dałam jej poznać, że mi nie
odpowiada).
Co jest, laska? Brakowało Cię na dzisiejszej konferencji
prasowej SUPZPJP. Wygląda na to, że uda się nam przekonać związki
zawodowe hotelarzy do naszej sprawy. Jeśli zdołamy doprowadzić do
strajku hoteli, rzucimy to miasto na kolana! Nareszcie ludzie
zrozumieją, że z szarym człowiekiem ciężko pracującym w usługach się
nie zadziera! Każdy człowiek powinien otrzymywać godziwe
wynagrodzenie za pracę!
Czy ten numer z Borysem dziś po południu nie był niesamowity?
Muszę przyznać, trochę się wystraszyłam. Nie miałam pojęcia, że z
niego taki psychol. No, ale z drugiej strony, przecież JEST
muzykiem. Powinnam była to przewidzieć. Bardzo ładnie poradziliście
sobie z Michaelem z tą sytuacją. Zupełnie jak doktor McCoy i siostra
Chappel. Chociaż pewnie wolałabyś, żebym powiedziała, że
przypominaliście doktora Kovaća i siostrę Abby. Co się nawet w sumie
zgadza.
No cóż, muszę spadać. Mama chce, żebym wyjęła rzeczy ze
zmywarki.
Lii
PS Jangbu po dzisiejszej konferencji prasowej był przesłodki:
kupił mi jedwabną różę w budce na Canal Street. Totalnie
romantyczne. Borys nigdy nie robił takich rzeczy.
L.
Muszę przyznać, szlag mnie trafił. Szlag mnie trafił, że Lilly tak lekceważy ból
Borysa. Szlag mnie trafił na to jej „Co jest, laska?” I DOPRAWDY zaszokowana byłam jej
aluzją do tego, że wszyscy muzycy to psychole. No bo, halo? Jej własny brat Michael, MÓJ
CHŁOPAK, jest muzykiem! I owszem, miewamy swoje problemy, ale z całą pewnością nie
dlatego, że jest psycholem. W gruncie rzeczy, jeśli już, moje problemy z Michaelem biorą się
stąd, że jako Koziorożec ZBYT mocno stoi nogami na ziemi, tymczasem ja, jako rozbrykany
Byk, chciałabym wprowadzić nieco więcej rozrywki do naszego związku.
Odpisałam jej z miejsca. Przyznam, że z gniewu dłonie mi się trzęsły, kiedy stukałam
w klawisze.
G
R
L
OUIE
: Lilly, nie wiem, czy Cię to zainteresuje, ale Borysowi
trzeba było założyć dwa szwy ORAZ dać zastrzyk przeciwtężcowy. Co
więcej, możliwe, że ma wstrząs mózgu. Może zdołałabyś się oderwać od
swojej niezmordowanej pracy na rzecz Jangbu, faceta, którego
POZNAŁAŚ ZALEDWIE TRZY DNI TEMU, i wykrzesałabyś nieco współczucia
dla Twojego eks, z którym spotykałaś się przez CAŁE OSIEM MIESIĘCY?
Mia
Lilly odpowiedziała mi natychmiast:
W
OMYN
R
ULE
: Wybacz mi, K.G., ale nie mogę powiedzieć, żeby mi
szczególnie odpowiadał Twój pełen wyższości ton. Bądź tak dobra i
nie odgrywaj przede mną Waszej Wysokości. Nawet jeśli nie podoba Ci
się Jangbu ani praca, którą wykonuję, żeby pomóc jemu i jemu
podobnym, to jeszcze nie znaczy, że możesz mnie czynić zakładniczką
mojego dawnego związku. Przykro mi, ale infantylne przedstawienia
Borysa, tego narcyza karmiącego się złudzeniami, nie robi na mnie
wrażenia. Czy ja go zmuszałam, żeby podnosił ten globus i spuszczał
go sobie na głowę? Sam tego chciał. Sądziłam, że Ty, tak wierny widz
Lifetime kanału filmowego dla kobiet, rozpoznasz manipulacyjne
zachowanie Borysa jako klasyczny szantaż moralny.
Ale z drugiej strony, gdybyś przestała oglądać tyle filmów i
zaczęła na odmianę żyć zwyczajnym życiem, może sama byś to
zrozumiała. Może też pisałabyś wtedy dla szkolnej gazety coś nieco
bardziej ambitnego niż jadłospis stołówki.
Bezwzględny atak na Borysa mogłam jeszcze zignorować. Skoro wyraziła się tak
ostro, to znaczy, że czuje się wobec niego winna. Ale jej atak na moje pisarstwo nie mógł
pozostać bez odpowiedzi. Natychmiast odpaliłam:
G
R
L
OUIE
: Tak, no cóż, może i oglądam mnóstwo filmów, ale
przynajmniej nie chodzę z twarzą przyklejoną do soczewki kamery jak
Ty. Wolę OGLĄDAĆ filmy, niż kreować wokół siebie DRAMATYCZNE
SYTUACJE nadające się do sfilmowania. Co więcej, przyjmij do
wiadomości, że Leslie Cho zaledwie wczoraj poprosiła mnie o
napisanie poważnego artykułu na czołówkę gazety.
Na co dostałam odpowiedź:
W
OMYN
R
ULE
: Jasne, masz opisać historię, która dzięki MNIE ujrzała
światło dzienne. Jesteś takim słabeuszem... Wracaj do kwękania, że
całe lato spędzisz w pałacu w Genowii i że mój brat nie chce iść z
Tobą na bal maturalny, a rozwiązywanie PRAWDZIWYCH problemów zostaw
ludziom takim jak ja, którzy są do tego lepiej intelektualnie
przygotowani.
No cóż, to była kropla, która przepełniła czarę. Lilly Moscovitz nie jest już moją
najlepszą przyjaciółką. Przyjęłam już wszelką obrazę, jaką mogłam znieść. Zastanawiam się,
czy do niej nie napisać i nie powiedzieć jej o tym.
Ale z drugiej strony to by chyba było za bardzo dziecinne i nie dość
INTELEKTUALNE.
Może po prostu zapytam Tinę, czy nie zechce być od teraz moją najlepszą
przyjaciółką.
Ale nie, to też by było zbyt dziecinne. Przecież nie jesteśmy już w trzeciej klasie
podstawówki. Jesteśmy prawie dorosłymi kobietami, jak powiedziała moja mama. Dorosłe
kobiety nie umawiają się, że od teraz będą najlepszymi przyjaciółkami i nie obwieszczają
tego wszem wobec. One to po prostu jakoś... wiedzą. Nie mówiąc o tym ani słowa. Nie wiem,
jak to robią, ale im się udaje. Może to kwestia estrogenu czy coś.
O mój Boże, tak strasznie rozbolała mnie głowa.
Poniedziałek, 5 maja, 23.00
Omal się nie rozpłakałam, kiedy ostatni raz przed położeniem się sprawdziłam pocztę.
To dlatego, że znalazłam tam TO:
L
INUX
R
ULZ
: Mia, Ty jesteś pewna, że się na mnie za nic nie
gniewasz? Bo przez cały dzień powiedziałaś do mnie raptem ze trzy
słowa. Pomijając to, co się działo wokół Borysa. Czy ja zrobiłem coś
nie tak?
A potem kolejny, sekundę później:
L
INUX
R
ULZ
: Zapomnij o tym poprzednim mailu, wygłupiłem się. Wiem,
że gdybym Ci zrobił jakąś przykrość, powiedziałabyś mi. Bo właśnie
taką jesteś dziewczyną. To jeden z powodów, dla których jesteśmy
taką zgraną parą. Bo możemy sobie zawsze wszystko powiedzieć.
A potem:
L
INOX
R
ULZ
: To ma związek z tamtą imprezą, prawda? No, wiesz, bo
nie chciałem pobić Jangbu za to, że się całował z moją siostrą? Ale
wtrącanie się do życia uczuciowego mojej siostry nie jest dobrym
pomysłem. Jak pewnie sama zauważyłaś.
A potem:
L
INUX
R
OLZ
: No cóż, nieważne. Śpij dobrze. I kocham Cię.
Och, Michael! Mój słodki obrońco!
DLACZEGO NIE CHCESZ MNIE ZABRAĆ NA SWÓJ BAL
MATURALNY?????????????????????
Wtorek, 6 maja,
3.00 rano
Nadal w głowie mi się nie mieści jej bezczelność. Z filmów dowiedziałam się
BARDZO DUŻO o pisarstwie.
CENNE WSKAZÓWKI, KTÓRE JA,
MIA THERMOPOLIS, ZEBRAŁAM Z FILMÓW
Aspen Ertreme
T J. Burke przenosi się do Aspen, żeby zostać instruktorem narciarstwa, ale naprawdę
marzy tylko o pisaniu. Kiedy już kończy spisywać wzruszający hołd na cześć swojego
zmarłego przyjaciela Deksa, wkłada go do koperty i wysyła do magazynu „Powder”. Obok
przelatuje balon na gorące powietrze i dwa łabędzie. I zaraz widać, jak listonosz wsuwa
magazyn „Powder” do skrzynki T. Ja, a na okładce jest zapowiedź jego opowiadania!
PROSZĘ, jak łatwo jest postarać się o publikację!
Cudowni chłopcy
Zawsze rób backup na dyskietce.
Małe kobietki
Jak wyżej.
Moulin Rouge
Kiedy piszesz sztukę, nie zakochuj się w odtwórczyni głównej roli. Zwłaszcza jeśli
jest chora na gruźlicę. Poza tym nie pij zielonego paskudztwa, które podaje ci karzeł.
Szklany klosz
Nie pozwól, żeby twoja matka czytała twoją książkę, dopóki jej nie opublikujesz (bo
wtedy będzie już za późno).
Adaptacja
Nigdy nie ufaj bliźniaczemu rodzeństwu.
Wspaniała Susann
Historia życia Jacqueline Susann - wydawcy wcale nie mają nic przeciwko temu, jeśli
oddajesz im manuskrypt napisany na różowym papierze. Poza tym seks się dobrze sprzedaje.
Jak Lilly ŚMIE sugerować, że marnowałam czas, oglądając telewizję? A gdybym
zdecydowała się na karierę medyczną, to też jestem wygrana, bo obejrzałam praktycznie
wszystkie odcinki Ostrego dyżuru, jakie w ogóle nakręcono.
Nie wspominając już o serialu M*A*S*H*.
Wtorek, 6 maja, RZ
Jak do tej pory, dzień mam pod każdym względem beznadziejny:
1. Pan G. zrobił nam dzisiaj szybki test z algebry. Zawaliłam, bo byłam wczoraj zbyt
zajęta całą sprawą Borysa/Lilly/balu maturalnego, żeby się uczyć. Można by
pomyśleć, że mój własny ojczym rzuci mi jakieś słówko ostrzeżenia, kiedy będzie
planował robić nam test z zaskoczenia. Ale najwyraźniej to by naruszało jego
kodeks etyki nauczyciela.
A kodeks etyki ojczyma? Pomyślał ktoś kiedyś O TYM?
2. Shameekę i mnie znów złapano na wymienianiu liścików. Muszę napisać referat na
tysiąc słów na temat wpływu globalnego ocieplenia na ekosystemy Ameryki
Południowej.
3. Nie miałam partnera do projektu na temat chorób zakaźnych, który robimy na
zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa, bo Lilly i ja nie rozmawiamy ze sobą. Ona
unika mnie jak ognia. Nawet do szkoły pojechała dziś metrem, zamiast zabrać się z
Michaelem moją limuzyną. Niespecjalnie mnie to zmartwiło.
Poza tym, kiedy losowaliśmy choroby, trafił mi się zespół Aspergera. Dlaczego nie
mogła mi się trafić jakaś luzacka zaraza, jak Ebola? To strasznie nie fair, zwłaszcza teraz,
kiedy zastanawiam się nad karierą medyczną.
4. W czasie lunchu zjadłam niechcący jakąś kiełbasę, która została przypadkiem
zapieczona w mojej rzekomo wegetariańskiej Indywidualnej Pizzy. Poza tym,
Borys całą przerwę spędził, wypisując „Lilly” na swoim futerale na skrzypce. Lilly
nawet się na lunchu nie pokazała. Mam nadzieję, że razem z Jangbu złapali
samolot do Tybetu i nie będą nam już zawracali tu głowy. Ale Michael mówi, że
tak nie uważa. Mówi, że jego zdaniem poszła na kolejną konferencję prasową.
5. Michael nie zmienił zdania na temat balu. Nie poruszałam tego tematu, broń Boże.
Ale tak się złożyło, że przechodziłam razem z nim obok stolika, gdzie Lana i cała
reszta komitetu organizacyjnego sprzedają bilety i Michael syknął pod nosem
„beznadzieja”, kiedy zobaczył, jak facet, który nienawidzi, kiedy dodają
kukurydzy do chilli, kupuje bilety na bal dla siebie i swojej dziewczyny.
Nawet facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, idzie na bal
maturalny. Wszyscy na całym świecie chodzą na bale maturalne. Poza mną.
Lilly nadal nie wróciła, gdziekolwiek się raczyła wybrać w czasie przerwy na lunch.
Tym lepiej. Chyba Borys by nie zniósł, gdyby tu teraz przyszła. Znalazł w szafie z
materiałami piśmiennymi jakiś zmywalny marker i właśnie ozdabia imię Lilly na swoim
futerale małymi zawijaskami. Mam ochotę nim potrząsnąć i powiedzieć: „Przestań! Ona nie
jest tego warta!”
Ale boję się, że puszczą mu od tego szwy.
Poza tym pani Hill, ewidentnie wskutek wczorajszych wypadków, nie rusza się na
krok od swojego biurka, przeglądając katalogi Gernet Hill i obserwując nas sokolim
wzrokiem. Założę się, że miała kłopoty przez tę historię z globusem. Dyrektor Gupta ma
bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o rozlew krwi na terenie szkoły.
Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, zamierzam napisać wiersz, który odda
moje prawdziwe uczucia na temat wszystkiego, co się dzieje. Zamierzam go nazwać
Wiosenna gorączka. Jeżeli będzie wystarczająco dobry, dam go do „Atomu”.
Oczywiście anonimowo. Gdyby Leslie się dowiedziała, że to ja go napisałam, nigdy by go nie
wydrukowała, bo jako początkująca reporterka, „jeszcze nie zapłaciłam frycowego”, jak mi
wiecznie przypomina.
Ale jeśli tylko ZNAJDZIE wiersz wsunięty pod drzwi redakcji „Atomu”, może go
puści do druku.
Tak czy inaczej, nie mam nic do stracenia. Mało prawdopodobne, żeby spotkało mnie
coś jeszcze gorszego.
Wtorek, 6maja,
szpital St. Vincent's
Zdarzyło się coś jeszcze gorszego. O wiele, wiele gorszego.
To pewnie wszystko moja wina. Moja wina, bo już wcześniej o tym pisałam. Że gorzej
już nie będzie. Okazuje się, że jak najbardziej MOŻNA mieć jeszcze gorsze przeżycia niż
tylko:
• Oblać test z algebry.
• Wpaść w tarapaty na biologii za przesyłanie liścików.
• Wylosować zespół Aspergera na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa.
• Mieć ojca, który cię zmusza do spędzenia większości wakacji w Genowii.
• Mieć chłopaka, który odmawia zabrania cię na bal maturalny.
• Mieć najlepszą przyjaciółkę, która nazywa cię słabeuszem.
• I której chłopak ma założone szwy na głowie, ponieważ własnoręcznie zadał sobie
ranę globusem.
• I babkę, która usiłuje cię ciągnąć na kolację z sułtanem Brunei.
Okazało się, że może być jeszcze gorzej i twoja ciężarna matka może zemdleć w
dziale z mrożonkami Grand Union.
Mówię totalnie poważnie. Runęła twarzą w zamrażarkę z produktami Haagen - Dazs.
Dzięki Bogu, odbiła się od lodów Ben and Jerry i wylądowała ostatecznie na plecach, w
przeciwnym razie moje potencjalne rodzeństwo zostałoby zgniecione pod ciężarem własnej
matki.
Kierownik Grand Union najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia, co robić. Według
świadków, biegał po całym sklepie, machał ramionami i wrzeszczał:
- Martwa kobieta w alejce czwartej! Martwa kobieta w alejce czwartej!
Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie pojawiła się tam straż pożarna. Mówię
poważnie. Oddział straży robi zakupy dla swojej remizy właśnie w Grand Union - wiem o
tym, bo razem z Lilly (w czasach, kiedy jeszcze byłyśmy przyjaciółkami i po raz pierwszy
zorientowałyśmy się, że strażacy są seksowni) zaglądałyśmy tam ciągle i patrzyłyśmy, jak
przebierają wśród nektarynek i mango. Tak się złożyło, że robili właśnie zaopatrzenie na cały
tydzień, kiedy moja mama przybrała pozycję horyzontalną. Z miejsca sprawdzili jej puls i
przekonali się, że żyje. Wtedy zadzwonili po karetkę pogotowia i zabrali ją do St. Vincent's,
na najbliższy ostry dyżur.
Straszna szkoda, że mama była nieprzytomna. Tak bardzo by jej się spodobało, że
pochylają się nad nią ci wszyscy seksowni strażacy. Poza tym, no wiecie, sam fakt, że mieli
dość siły, żeby ją unieść... przy jej obecnej wadze... To bardzo imponujące.
Możecie sobie wyobrazić, jak siedziałam sobie znudzona do wypęku na francuskim,
aż tu nagle rozdzwoniła się moja komórka... No cóż, przeraziłam się. Nie dlatego, że po raz
pierwszy zadzwoniła moja komórka, ani nawet dlatego, że mademoiselle Klein bezwzględnie
konfiskuje wszystkie komórki, które zadzwonią w czasie jej lekcji, ale dlatego, że jedyne
osoby, którym wolno do mnie dzwonić na komórkę, to mama i pan G., i to tylko po to, żeby
mi powiedzieć, że mam natychmiast wracać do domu, bo zaczyna mi się rodzić rodzeństwo.
Tyle że kiedy wreszcie odebrałam telefon - zajęło mi to całą minutę, zanim się
zorientowałam, że to MOJ telefon dzwoni - po drugiej stronie nie było mojej mamy ani pana
G. z wiadomością, że rodzi mi się rodzeństwo, ale kapitan Pete Logan z pytaniem, czy znam
niejaką Helen Thermopolis, a jeśli tak, to czy mogę natychmiast przyjechać do niej do
szpitala St. Vincent's. Strażak znalazł komórkę mamy w jej torbie i wybrał jedyny numer, jaki
miała w pamięci telefonu.
Czyli mój.
Oczywiście, o mało nie zeszłam na serce. Wrzasnęłam i złapałam plecak, a potem
Larsa. A potem on i ja wyrwaliśmy stamtąd bez słowa wyjaśnienia... Zupełnie jakbym nagle
dorobiła się zespołu Aspergera czy coś. Po drodze do wyjścia z budynku minęłam salę pana
Gianiniego, a potem zawróciłam, wsadziłam tam głowę i wrzasnęłam, że jego żona jest w
szpitalu i żeby odłożył tę kredę i pobiegł z nami.
Jeszcze nie widziałam tak przerażonego pana G. Nawet kiedy po raz pierwszy
zobaczył Grandmére.
A potem we trójkę pobiegliśmy do stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej ulicy - bo
taksówka w żaden sposób nie dotarłaby szybko do szpitala w tych popołudniowych korkach,
a Hans z limuzyną mają codziennie wolne, dopóki nie wychodzę ze szkoły o trzeciej.
Nie wydaje mi się, żeby personel w St. Vincent's - który jest totalnie świetny, przy
okazji - oglądał kiedykolwiek coś takiego jak rozhisteryzowana księżniczka Genowii, jej
ochroniarz i jej ojczym. We trójkę wdarliśmy się do poczekalni i staliśmy tam, wywrzaskując
nazwisko mamy, dopóki jakaś pielęgniarka nie wyszła do nas z pokoju zabiegowego i nie
powiedziała:
- Helen Thermopolis czuje się dobrze. Obudziła się, a teraz odpoczywa. Trochę się
odwodniła, wiec zemdlała.
- Odwodniła się? - Znów o mało nie dostałam zawału, ale tym razem z innego
powodu. - Nie piła swoich ośmiu szklanek wody dziennie?
Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała:
- No cóż, wspomniała, że dziecko strasznie uciska jej pęcherz moczowy...
- Nic jej nie będzie? - chciał wiedzieć pan G.
- Czy DZIECKU nic nie będzie? - chciałam wiedzieć ja.
- Obojgu nic się nie stało - odparła pielęgniarka. - Proszę za mną, zaprowadzę państwa
do niej.
A potem pielęgniarka wprowadziła nas na ostry dyżur - prawdziwy ostry dyżur
szpitala St. Vincent's, gdzie trafia każdy mieszkaniec Greenwich Village, który zostanie
postrzelony albo ma atak kamicy nerkowej!!!!!!!!! Widziałam tam zatrzęsienie chorych ludzi.
Był facet, z którego wystawało mnóstwo różnych rurek, i drugi, który wymiotował do miski.
Był student z nowojorskiego uniwerku, który „dochodził do siebie po imprezie”, i starsza
pani, która miała palpitacje serca, i supermodelka, która spadła ze swoich szpilek, i robotnik
budowlany z raną ciętą ręki, i kurier rowerowy, którego stuknęła taksówka.
W każdym razie, zanim zdążyłam porządnie przyjrzeć się pacjentom - takim, jakich
będę prawdopodobnie miała któregoś dnia, jeśli kiedykolwiek podciągnę się z algebry i uda
mi się dostać na medycynę - pielęgniarka odciągnęła zasłonkę, a tam leżała moja mama,
całkiem przytomna i z mocno poirytowaną miną.
A kiedy zauważyłam igłę w jej ramieniu, przekonałam się, czemu jest taka
poirytowana. Leżała pod kroplówką!!!!!!!!!
- O MÓJ BOŻE!!! - wrzasnęłam do pielęgniarki. Chociaż nie powinno się wrzeszczeć
na ostrym dyżurze, bo tam są chorzy ludzie. - Jeżeli nic jej nie jest, to po co ma TO???
- Chodzi tylko o to, żeby ją trochę nawodnić - powiedziała pielęgniarka. - Twojej
mamie nic nie będzie. Pani Thermopolis, proszę im powiedzieć, że nic pani nie będzie.
- Nie „pani”, a „panno” - warknęła mama.
I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nic jej nie jest.
Rzuciłam się do niej i uściskałam ją najmocniej, jak mogłam, co nie było łatwe ze
względu na kroplówkę i na to, że pan G. też ją ściskał.
- Nic mi nie jest, nic mi nie jest - powiedziała mama, poklepując nas oboje po
głowach. - Nie róbmy z tego większej sprawy, niż trzeba.
- Ale to JEST poważna sprawa - powiedziałam, czując, że łzy płyną mi po twarzy. Bo
to bardzo denerwujące, dostać telefon w środku lekcji francuskiego od kapitana Pete'a
Logana, który mówi ci, że twoją matkę zabrano do szpitala.
- Nie - powiedziała mama. - Nic mi nie jest. Dziecko jest zdrowe. A kiedy wleją we
mnie resztkę tych elektrolitów, jadę do domu. - Rzuciła spojrzenie pielęgniarce. - PRAWDA?
- Tak, proszę pani - powiedziała pielęgniarka i zaciągnęła zasłonę, żebyśmy we
czwórkę - moja mama, pan G., ja i mój ochroniarz - mogli mieć trochę prywatności.
- Musisz bardziej uważać, mamo - powiedziałam. - Nie możesz dopuszczać do takiego
przemęczenia.
- Nie jestem przemęczona - powiedziała moja mama. - To ta cholerna zupa z pieczoną
wieprzowiną i kluskami, którą zjadłam na lunch...
- Z Number One Noodle Son? - zawołałam przerażona. - Mamo, chyba nie mówisz
poważnie! Przecież w tym jest chyba z milion gramów soli! Nic dziwnego, że zemdlałaś! Sam
monoglutaminian sodu...
- Wasza wysokość, mam pomysł - powiedział mi Lars cicho do ucha. - Może
skoczymy na drugą stronę ulicy i zobaczymy, czy nie uda nam się kupić dla pani mamy
koktajlu owocowego?
Lars zawsze zachowuje taką przytomność umysłu w chwilach krytycznych. To na
pewno dzięki intensywnemu szkoleniu w izraelskiej armii. Ze swoim gluckiem radzi sobie jak
nikt i całkiem nieźle posługuje się też miotaczem płomieni. A przynajmniej tak mi się kiedyś
zwierzył.
- To dobry pomysł - powiedziałam. - Mamo, zaraz z Larsem wrócimy. Przyniesiemy ci
smaczny, zdrowy koktajl.
- Dzięki - westchnęła mama słabo, ale z jakiegoś powodu bardziej patrzyła na Larsa
niż na mnie. Pewnie dlatego, że po omdleniu nadal nie mogła na niczym skupić wzroku.
Kiedy wróciliśmy z koktajlem, pielęgniarka nie chciała nas już wpuścić do mamy.
Powiedziała, że na ostrym dyżurze wolno przyjmować tylko jednego odwiedzającego na
godzinę i że przedtem zrobiła dla nas wyjątek tylko dlatego, że byliśmy tacy zmartwieni i
chciała, żebyśmy się sami przekonali, że mamie nic nie jest, no, skoro jestem księżniczką
Genowii i tak dalej.
Zabrała koktajl, który przynieśliśmy z Larsem i obiecała oddać go mamie.
No więc teraz Lars i ja siedzimy na twardych pomarańczowych, plastikowych
krzesłach w poczekalni. Będziemy tu siedzieli, póki mamy nie wypiszą. Już zadzwoniłam do
Grandmére i odwołałam swoją dzisiejszą lekcję etykiety. Muszę powiedzieć, że Grandmére
niespecjalnie się przejęła, kiedy już usłyszała, że mamie nic nie grozi. Z tonu jej głosu można
by sądzić, że jej krewni co dzień mdleją w Grand Union. Reakcja taty na tę wiadomość była o
wiele bardziej satysfakcjonująca. CAŁY się zdenerwował i chciał wysłać samolotem
książęcego lekarza domowego z samej Genowii, żeby sprawdził, czy puls dziecka jest
prawidłowy i czy czasem ciąża nie stanowi zbyt wielkiego obciążenia dla rzekomo znużonego
trzydziestosześcioletniego organizmu mojej mamy...
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!! Nigdy byście nie zgadli, kto właśnie wszedł do poczekalni. Mój
już niedługo WŁASNY książę małżonek, jego książęca wysokość Michael Moscovitz -
Renaldo.
Więcej potem.
Wtorek, 6 maja,
poddasze
Michael jest TAKI słodki!!!!!!!! Kiedy tylko skończyły się lekcje, przyleciał do
szpitala sprawdzić, czy z moją mamą wszystko w porządku. Dowiedział się od mojego taty.
WYOBRAŻACIE sobie??? Tak się zmartwił, kiedy usłyszał od Tiny, że wybiegłam z
francuskiego, że zadzwonił do MOJEGO TATY. Przedtem oczywiście zajrzał do nas do domu,
ale nikogo nie zastał.
Ilu chłopaków z własnej woli zadzwoniłoby do ojca swojej dziewczyny? Hm? Nikt z
moich znajomych. Zwłaszcza jeśli ojciec dziewczyny jest przypadkiem koronowanym
KSIĘCIEM jak mój tata. Większość chłopaków za bardzo by się bała, żeby zadzwonić do
ojca swojej dziewczyny w podobnej sytuacji.
Ale nie MÓJ chłopak.
Szkoda tylko, że uważa bal maturalny za idiotyzm. Ale nieważne. Kiedy twoja
ciężarna matka mdleje w sekcji mrożonek Grand Union, nagle zaczynasz widzieć inne sprawy
we właściwej perspektywie.
A ja teraz wiem już, że chociaż bardzo bym chciała pójść, bal maturalny nie jest wcale
taki ważny. Ważna jest raczej rodzinna bliskość i to, że się jest z ludźmi, których się kocha, i
że człowiek cieszy się dobrym zdrowiem i...
O mój Boże, co ja wygaduję? OCZYWIŚCIE, że nadal chcę iść na bal maturalny.
OCZYWIŚCIE, że w duchu cierpię niezmiernie, bo Michael nawet nie chce dopuścić do
siebie MYŚLI o pójściu na bal.
Otwarcie poruszyłam ten temat jeszcze w poczekalni ostrego dyżuru St. Vincent's.
Pomógł mi nieco fakt, że w poczekalni jest telewizor i akurat był włączony na CNN, a CNN
właśnie nadawało materiał o balach maturalnych i modzie na osobne bale maturalne w wielu
miejskich szkołach średnich - osobno bal dla białych dzieciaków, które tańczą przy
Eminemie, a osobno dla Afroamerykanów, którzy tańczą przy Ashanti.
Tylko że u Alberta Einsteina jest tylko jeden bal, bo Albert Einstein to szkoła, która
promuje kulturową tolerancję i na swoich imprezach puszcza i Eminema, i Ashanti.
No więc, ponieważ nadal czekaliśmy, aż moja mama skończy kroplówkę z
elektrolitów i siedzieliśmy tam wszyscy troje - ja, Michael i Lars - oglądając telewizję, a od
czasu do czasu też karetki, które przywoziły kolejnych pacjentów na ostry dyżur, odezwałam
się do Michaela:
- Michael, powiedz sam, czy to nie jest dobra zabawa?
Michael, który akurat patrzył na karetkę, a nie w telewizor, odparł:
- Jak ci rozetną klatkę piersiową nożem do rozbierania mięsa na środku Siódmej Alei?
Nie bardzo.
- Nie - powiedziałam. - W telewizji. No wiesz. Bal maturalny.
Michael spojrzał w telewizor, na uczniów tańczących w odświętnych strojach, i
powiedział:
- Nie.
- No dobra, ale poważnie. Zastanów się. To by mogło być luzackie. Wiesz, iść tam i
pośmiać się ze wszystkiego. - Niezupełnie tak wyobrażam sobie idealny bal maturalny, ale
lepsze to niż nic. - I nie musisz wystąpić w smokingu, wiesz? W zasadzie nie ma na to żadnej
reguły. Mógłbyś po prostu włożyć garnitur. Albo nawet nie garnitur. Mógłbyś włożyć dżinsy i
jedną z tych koszulek trykotowych, DRUKOWANYCH jak smoking.
Michael spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że spuściłam sobie globus na głowę.
- A wiesz, co by było jeszcze fajniejsze? - zapytał. - KRĘGLE.
Wyrwało mi się bardzo głębokie westchnienie. Trochę trudno mi było prowadzić tę
szalenie intymną rozmowę tam, w poczekalni ostrego dyżuru szpitala St. Vincent's, bo nie
tylko TUZ OBOK siedział mój ochroniarz, ale było tam też mnóstwo chorych ludzi, a
niektórzy STRASZNIE głośno kaszleli mi koło ucha.
Usiłowałam jednak pamiętać o tym, że jestem utalentowaną uzdrawiaczką i powinnam
być odporna na ich obrzydliwe bakterie.
- Ależ, Michael - powiedziałam. - Poważnie. Na kręgle można iść w każdy wieczór. I
często chodzimy. Czy nie fajniej byłoby ten jeden raz ubrać się elegancko i iść potańczyć?
- Chcesz iść potańczyć? - ożywił się Michael. - Możemy iść potańczyć. Możemy iść
do Rainbow Room, jeśli masz ochotę. Rodzice chodzą tam na swoje rocznice ślubu i inne
takie. Podobno jest bardzo miło. Muzyka na żywo, prawdziwy jazz tradycyjny i...
- Tak - powiedziałam - wiem. Jestem pewna, że w Rainbow Room jest bardzo
przyjemnie. Ale, rozumiesz, czy nie byłoby fajniej pójść i potańczyć gdzieś Z
RÓWIEŚNIKAMI?
- Na przykład z ludźmi z LiAE? - Michael miał sceptyczną minę. - No, chyba tak. No
bo, jeśli na przykład mieliby pójść z nami Trevor, Felix i Paul, to... - To są faceci z jego
kapeli. - Ale wiesz, oni by za żadne skarby nie poszli na coś tak idiotycznego jak bal
maturalny.
O MÓJ BOŻE. OKROPNIE trudno jest dzielić życie z muzykiem. A mówi się: tańczy,
jak mu zagrają. Michael tańczy tak, jak mu zagra jego własna kapela.
JA wiem, że Michael i Trevor, i Felix, i Paul są luzaccy i tak dalej, ale nadał nie
rozumiem, co w balu maturalnym jest takiego idiotycznego. Wybiera się przecież króla i
królową balu. Na żadnej innej imprezie nie wybiera się monarchów, którzy kierują jej
przebiegiem. Dobrze mówię?
Ale nieważne. Nie pozwolę na to, żeby Michael, kwestionując powszechnie przyjęte
przez NORMALNĄ młodzież zwyczaje, zakłócił mi radość z dzisiejszego wieczoru. No
wiecie, z rodzinnej bliskości, którą teraz cieszymy się z mamą i panem G. Świetnie się
bawimy, oglądając Cudowne zwierzaki. Staruszka dostała ataku serca, a jej ulubiona świnka
przeszła TRZYDZIEŚCI kilometrów, szukając pomocy.
Gruby Louie nie poszedłby nawet na róg po pomoc dla mnie. A może by i poszedł, ale
jakiś gołąb zaraz rozproszyłby jego uwagę i kot pobiegłby w dal, żeby nigdy nie wrócić, a
tymczasem mój trup rozkładałby się na podłodze.
ZESPÓŁ ASPERGERA
RAPORT MII THERMOPOLIS
Schorzenie znane jako zespół Aspergera odznacza się niezdolnością do normalnego
funkcjonowania w społecznych interakcjach z ludźmi.
(Zaraz... To mi przypomina... MNIE!)
Osoba cierpiąca na zespół Aspergera przejawia ubogie zdolności komunikacji
pozawerbalnej (o mój Boże - to JA!!!!!!!!!), nie udaje jej się rozwijać relacji z rówieśnikami
(to też ja), nie reaguje poprawnie w sytuacjach towarzyskich (JA, JA, JA!!!!!!!!) i jest
niezdolna do wyrażania przyjemności ze szczęścia innych (zaraz - to już totalnie Lilly).
Zespół częściej dotyczy płci męskiej (no dobra, to nie ja. Ani Lilly).
Często ludzie cierpiący na zespół Aspergera są społecznie niedostosowani (JA).
Jednak podczas testów wielu osiąga rezultaty powyżej średniej intelektualnej (no dobra, to nie
ja, ale Lilly - definitywnie) i często miewa świetne wyniki w dziedzinach ścisłych,
programowania komputerowego i muzyki (O mój Boże! Michaeli Nie! Nie Michaeli Tylko
nie Michaeli).
Symptomy mogą obejmować:
• zaburzoną komunikację pozawerbalną - problem z utrzymywaniem kontaktu
wzrokowego, wyraz twarzy, pozycję ciała albo niekontrolowaną gestykulację (JA! I
Borys też!)
• niezdolność do nawiązywania związków z rówieśnikami (totalnie ja. I Lilly)
• osoby takie bywają postrzegane przez innych jako „dziwacy” albo „nienormalni” (To
mnie dobija!!! Lana mówi na mnie: „dziwadło” niemal codziennie!!!)
• brak reakcji na społeczne czy emocjonalne odczucia innych (LILLY!!!!!!!!!!)
• atypowe lub wyraźnie niedostateczne wyrażanie zadowolenia ze szczęścia innych
osób (LILLY!!!! Ona NIGDY nie cieszy się NICZYIM szczęściem!!!!!!)
• niezdolność elastycznego reagowania na nieistotne drobiazgi, odejście od codziennej
rutyny, niechęć do zmian (GRANDMÉRE !!!!!!! I MÓJ TATA!!!!!!!!!! I Lars. I pan
G.)
• przymus stukania palcami, wykręcania palców, podrygiwania kolanem albo ruchy
całego ciała (no cóż, to jest totalnie Borys, jak może zaświadczyć każdy, kto widział
go kiedykolwiek, kiedy gra Bartoka na skrzypcach)
• obsesyjne zainteresowanie takimi tematami, jak historia świata, zbieranie kamieni
albo kolekcjonowanie rozkładów rejsów samolotowych (albo może fascynacja
BALAMI MATURALNYMI???????)
Czy fascynacja balem maturalnym się liczy? O mój Boże, cierpię na zespół
Aspergera!!! Ale zaraz. Jeśli ja go mam, to ma go też Lilly. Bo ma obsesję na punkcie Jangbu
Panasy. A Borys ma obsesję na punkcie swoich skrzypiec. A Tina na temat swoich
romantycznych powieści. A Michael na punkcie swojej kapeli.
O mój BOŻE!!!! My WSZYSCY mamy zespół Aspergera!!!!!!!
To okropne. Zastanawiam się, czy dyrektor Gupta o tym wie???????? Zaraz... A jeśli
LiAE jest specjalną szkołą dla ludzi z zespołem Aspergera? I nikt z nas o tym nie wie? To
znaczy, nie wiedzieliśmy do tej pory...
Ja to wszystko ujawnię! Jak Woodward i Bernstein! Mia Thermopolis przeciera
ścieżki dla ofiar Aspergera z całego świata!).
• obsesyjne zamartwianie się albo zwracanie uwagi na części przedmiotów raczej niż
na całość (nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak JA!!!!!!!!!!!)
• powtarzalność zachowań, częste samookaleczenia (BORYS!! !!!! Spuszczanie sobie
globusa na głowę!!!!!!!!! Ale chwileczkę, on to zrobił tylko raz...)
Cechy raczej wykluczające zespół Aspergera:
• brak zahamowań mowy (właśnie, my wszyscy paplamy jak najęci) oraz typowa dla
danego wieku ciekawość poznawcza (dokładnie. Lilly doszła już przecież do drugiej
bazy, a jest zaledwie w pierwszej licealnej).
Zidentyfikowany został po raz pierwszy w 1944 roku jako „zaburzenie autystyczne”
przez Hansa Aspergera, ale przyczyny tego zespołu nadal nie są znane. Zespół Aspergera
może mieć związek z autyzmem. Do tej pory nie znamy skutecznego leczenia. Niektórzy
badacze w ogóle nie uznają tego zespołu za chorobowy.
Rozpoznanie możliwe jest po przeprowadzeniu serii testów określających zdolności
intelektualne, profil osobowości i emocjonalność badanego.
(Lilly, Michael, Borys, Tina i ja, my WSZYSCY musimy zrobić te testy!!!!! O mój
Boże, cierpimy na zespół Aspergera i nic o tym nie wiedzieliśmy!!! Ciekawe, czy pan
Wheeton wiedział i czy dlatego wyznaczył mi ten temat!!!! To wszystko mnie przeraża...)
Wtorek, 6 maja,
poddasze
Przed chwilą weszłam do sypialni mamy (pan G. pobiegł na jednej nodze do Grand
Union, przynieść jej dokładkę lodów) i zażądałam, żeby mi powiedziała prawdę na temat
mojej kondycji psychicznej.
- Mamo... - powiedziałam - czy ja jestem ofiarą zespołu Aspergera?
Mama usiłowała obejrzeć kilka odcinków Czarodziejek, które sobie nagrała. Twierdzi,
że Czarodziejki to w gruncie rzeczy szalenie feministyczny serial, bo przedstawia młode
kobiety, które walczą ze złem bez pomocy mężczyzn, ale ja zauważyłam, że: a) często walczą
z nim ubrane w bluzeczki z amerykańskim dekoltem b) moja matka szczególnie uważnie
ogląda te odcinki, w których mężczyźni pokazują się bez koszul.
Ale nieważne. W każdym razie jej odpowiedź była dziwaczna.
- Na litość boską, Mia - powiedziała. - Czy ty znów piszesz raport na zdrowie i
przepisy bezpieczeństwa?
- Tak - odarłam. - 1 jest dla mnie jasne, że ukrywałaś przed wszystkimi fakt, że cierpię
na zespół Aspergera i że wysłałaś mnie do szkoły dla osób z zespołem Aspergera. Żądam
zaprzestania tych kłamstw!
Popatrzyła tylko na mnie i powiedziała:
- Czy ty mi chcesz poważnie wmawiać, że nie pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu
byłaś przekonana, że cierpisz na zespół Tourette'a?
Zaprotestowałam, bo to było coś totalnie innego. Zespół Tourette'a charakteryzuje się
występowaniem tików ruchowych i przymusem powtarzania pewnych słów. Kiedy się o nim
uczyliśmy, moje ciągłe nadużywanie takich słów, jak „jakby” albo „totalnie” wdawało się
totalnie charakterystyczne dla tego zespołu.
Czy to moja wina, że na ogół takim wypowiedziom towarzyszą niekontrolowane
odruchy motoryczne, które u mnie akurat nie występują?
- Usiłujesz mi wmawiać - powiedziałam ostro - że nie mam zespołu Aspergera?
- Mia, nic ci nie dolega. Jesteś stuprocentowo wolna od zespołu Aspergera, i to z
certyfikatem Stanów Zjednoczonych.
Ciężko mi w to było jednak uwierzyć, po tym wszystkim, co przeczytałam.
- Jesteś PEWNA? - zapytałam. - A co z Lilly?
Mama parsknęła.
- No cóż. Nie posunęłabym się tak daleko, żeby twierdzić, że Lilly jest normalna. Ale
bardzo wątpię, żeby cierpiała na zespół Aspergera.
Szkoda! Bardzo bym chciała. Gdyby Lilly miała zespół Aspergera, mogłabym jej
wybaczyć. No, że nazwała mnie słabeuszem i w ogóle.
Ale skoro nie jest na nic chora, nie ma usprawiedliwienia.
Muszę przyznać, trochę mi smutno, że nie mam zespołu Aspergera. Bo teraz moja
chorobliwa fascynacja balem maturalnym jest tylko tym: fascynacją balem maturalnym. A nie
symptomem choroby, nad którą nie panuję.
Pech!
Środa, 7 maja,
3.30 rano
Teraz już wiem, co będę musiała zrobić. To znaczy chyba wiedziałam o tym przez cały
czas, ale po prostu tego do siebie nie dopuszczałam. Czemu trudno się dziwić, biorąc pod
uwagę, że każde włókienko mojej duszy się temu sprzeciwia.
Ale naprawdę, czyja mam inny wybór? Sam Michael to powiedział: pójdzie na bal,
jeśli chłopaki z jego kapeli też się wybiorą.
O Boże, w głowie mi się nie mieści, że do tego doszło. Moje życia naprawdę JEST na
dnie kibla, skoro muszę się zniżać do takich rzeczy.
Już mi się nie uda usnąć. Po prostu to wiem. Mam złe przeczucia.
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
12 MAJA
NUMER
457/28
Ogłoszenie do wszystkich uczniów:
Ponieważ za kilka tygodni wkraczamy w
okres egzaminów końcowych, władze
szkolne chciałyby, żebyśmy dokonali
przeglądu Misji i Zadań LiAE:
Misja szkoły
Misją Liceum imienia Alberta Einsteina jest
dostarczenie
uczniom
doświadczeń
edukacyjnych, które są technologicznie na
czasie, są zorientowane globalnie i stanowią
dla każdego indywidualne wyzwanie.
Zadania
1. Szkoła musi zapewniać zróżnicowany
program nauczania, który będzie zawierał
bogatą ofertę przedmiotów obowiązkowych
uzupełnioną zróżnicowanymi przedmiotami
do wyboru.
2. Dobrze opracowany i zróżnicowany
program zajęć nadobowiązkowych stanowi
konieczne uzupełnienie programu szkolne
go i ma pomóc uczniom rozwijać szeroki
zakres zainteresowań i umiejętności.
3. Uczniów należy zachęcać do rozwijania
dojrzałych zachowań i odpowiedzialności za
swoje postępowanie.
4. Tolerancja i zrozumienie dla różnych kultur
i punktów widzenia muszą być zawsze
podkreślane.
5. Ściąganie i plagiaty nie będą tolerowane w
żadnej formie i mogą prowadzić do
zawieszenia w prawach ucznia i usunięcia
ze szkoły.
Administracja chciałaby przypomnieć
uczniom, że w czasie nadchodzących
egzaminów będzie egzekwowała punkt 5 z
nieustępliwą czujnością.
Zajście w Les Hautes Manger
Mia Thermopolis
Poproszona o zrelacjonowanie głośnych już
zeszłotygodniowych wydarzeń w restauracji
Les Hautes Manger, muszę zaznaczyć, że
całe zajście miało miejsce z winy mojej babki,
która przemyciła do restau racji swojego psa.
Niefortunne wyrwanie się na wolność tegoż Możemy dostać zawieszenie w prawach
psa spowodowało, że młodszy kelner Jangbu
Panasa upuścił tacę pełną talerzy po zupie
na osobę księżnej wdowy z Genowii. Wynikłe
stąd zwolnienie Jangbu Panasy z pracy było
niesprawiedliwe i zarazem prawdopodobnie
niezgodne z konstytucją. Chociaż tego
ostatniego nie jestem pewna, wskutek braku
dostatecznej
znajomości
prawa
konstytucyjnego.
Jestem
głęboko
przekonana, że pan Panasa powinien zostać
niezwłocznie przywrócony do pracy.
Od redakcji:
Chociaż nie jest zwyczajem naszej redakcji
drukowanie tekstów anonimowych, ten wiersz
tak dobrze oddaje to, co wszyscy zwykle czu-
jemy o tej porze roku, że zdecydowaliśmy się
go jednak zamieścić - Red.
Wiosenna gorączka
Anonim
Wymykając się w czasie lunchu -Taco, z
mięsem w środku, i sosem sałatkowym
Zielona Bogini Boże, dlaczego oni nam to
robią ? -Widzimy jak Central Park kusi
-Zielona trawa, żonkile przepychają się spod
koca petów i zgniecionych puszek po coli No
więc biegniemy tam -Widzieli nas? Chyba
nie.
ucznia za pierwszą ucieczkę?
Pewnie wszystko jest możliwe. Usiądźmy na
ławce i spróbujmy się nieco opalić... A potem
widzimy, ku swojemu rozczarowaniu, że
okulary słoneczne zostawiliśmy w szafce.
Od dyrekcji:
Ostrzegamy, że zawiesimy w prawach ucznia
każdego, kto opuści teren szkoły podczas
godzin lekcyjnych z JAKIEGOKOLWIEK po-
wodu. Wiosenna gorączka nie stanowi żadnej
wymówki dla nieprzestrzegania szkolnych
zasad.
Uczeń zraniony przez globus
Melanie Greenbaum
Jeden z uczniów LiAE odniósł
obrażenia podczas lekcji w dniu wczorajszym
w związku z upadkiem czy też zrzuceniem
dużego globusa na jego głowę. Jeśli było to
raczej zrzucenie, pozwalamy sobie zapytać:
gdzie była opiekunka klasy, gdy rzeczony
globus został rzucony? A jeśli w grę wchodzi
pierwsza
interpretacja,
dlaczego
administracja szkoły pozwala, żeby
niebezpieczne obiekty, na przykład ciężkie
globusy, umieszczano w takich miejscach, że
mogą spaść i zranić ucznia? Domagamy się
przeprowadzenia dogłębnego śledztwa
.
Listy do redakcji:
Osobiste
J.R., tak bardzo jestem podekscytowana
Do wszystkich zainteresowanych: Ilość złych
emocji emanujących od uczniów tego
przybytku stanowi dla mnie powód
osobistego zażenowania i wstydu za
współczesne pokolenie. Podczas gdy
uczniowie Liceum imienia Alberta Einsteina
siedzą bezczynnie, planując bal maturalny i
jęcząc na temat egzaminów końcowych,
ludzie w Tybecie UMIERAJĄ. Tak,
UMIERAJĄ. Chińskie represje w ostatnich la-
tach przybrały na sile i w niektórych rejonach
wciąż trwają starcia między powstańcami a
wojskiem, co uniemożliwia wielu
Tybetańczykom zarobienie na choćby ubogie
życie.
Ale co robi nasz rząd, żeby pomóc
głodującemu ludowi? Nic, poza doradzaniem
turystom, żeby trzymali się stamtąd z daleka.
Ludzie w Tybecie ŻYJĄ z turystyki i wypraw
wysokogórskich. Proszę, nie słuchajcie
nawoływań naszego rządu do omijania
Tybetu. Namawiajcie rodziców, żeby pozwolili
wam spędzić tam tegoroczne wakacje - nie
pożałujecie.
Lilly Moscovitz
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów
LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu
Osobiste
Od C.F do G.D.:TAK!!!!!!!!!!!!!
balem maturalnym, że nie mogę USIEDZIEĆ.
Będziemy się TAK DOBRZE bawić. TAK
STRASZNIE mi żal tych biednych wyrzutków,
których na balu nie będzie. Czy nie mam
racji? Będą siedzieć w domach, podczas gdy
ty i ja PRZETAŃCZYMY CAŁĄ NOC! Kocham
Cię tak BAAARDZO - L.W.
Osobiste
L.W., ja Ciebie też, kotku –
J.R.
Ogólne
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!
W tym tygodniu nowa dostawa: PAPIERU,
SPINACZY TAŚMY KLEJĄCEJ. Poza tym
karty Yu-Gi-Oh! i slimfast.
Osobiste
Od B.P. do L.M.: Przepraszam Cię za to, co
zrobiłem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadal
Cię kocham. PROSZĘ, spotkaj się ze mną
przy mojej szafce dzisiaj po szkole i pozwól
mi wyrazić całe moje oddanie. Lilly, jesteś
moją muzą. Bez Ciebie nie ma muzyki.
Proszę, nie pozwól, żeby nasza miłość
umarła w taki sposób.
Na sprzedaż
Gitara basowa Fender precision bass, kolor
Pn
Pikantna ciecierzyca, Klopsiki z sosem w
bagietce, Pizza na chlebie, Sałatki
błękitny, nieużywana.
Z amplitunerem i kasetami wideo
samouczkiem. Cena do uzgodnienia. Szafka
345.
Szukasz miłości?
Pierwszoklasistka, kocha romanse/czytanie,
pozna starszego chłopaka, który ma te same
zainteresowania. Musi być wyższy niż 170
cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący.
ŻADNYCH METALOWCÓW, musi mieć ładne
Jadłospis stołówki LiAE
Zebrała: Mia Thermopolis
ziemniaczane, Paluszki rybne.
Wt
Nachos deluxe, Indywidualna Pizza,
Pasztecik z kurczakiem, Zupa i kanapka,
Tuńczyk w chlebku pita.
Śr
Wołowina po włosku, Bar sałatkowy, Burrito,
Taco, Hot dog w cieście.
Czw
Kotleciki rybne, Sałatka makaronowa,
Kurczak z parmezanem, Sałatka azjatycka,
Kukurydza i frytki.
Pt
Precel, Bufallo bites, Ser z grilla, Sałatka
fasolowa, Karbowane frytki.
Środa, 7 maja,
algebra
No cóż, zrobiłam to. Nie mogę powiedzieć, żebym odniosła sukces. W gruncie rzeczy,
WCALE mi się nie udało. Ale to zrobiłam. Nikt mi nie może zarzucić, że NIE ZROBIŁAM
WSZYSTKIEGO, CO W MOJEJ MOCY, żeby skłonić mojego chłopaka do pójścia na bal
maturalny.
O Boże, ale DLACZEGO to musiała być LANA WEINBER - GER?????
DLACZEGO?????? KTOKOLWIEK inny - nawet Melanie Greenbaum. Ale nie. To musiała
być Lana. Musiałam się płaszczyć przed LANĄ WEINBERGER.
O Boże, jeszcze mi się robi niedobrze.
Wcale nie zareagowała dobrze na moją propozycję. Można by pomyśleć, że prosiłam
ją, żeby rozebrała się do naga i zaśpiewała szkolny hymn w czasie lunchu (nie, zaraz, coś
takiego Lana zrobiłaby z przytupem).
Poszłam do klasy wcześniej, bo wiem, że Lana lubi przed drugim dzwonkiem
wykonać parę telefonów z komórki. No i rzeczywiście, siedziała tam sama jedna w pustej
klasie, i kłapała dziobem do jakiejś Sandy o swojej sukience na bal maturalny - naprawdę
kupiła taką na jednym ramiączku z asymetrycznym dołem od Nicole Miller (jak ja jej
nienawidzę). (Lany, nie sukienki).
W każdym razie podeszłam do niej - uważam, że to było z mojej strony BARDZO
odważne, biorąc pod uwagę, że za każdym razem, kiedy wchodzę w zasięg radaru Lany, ona
robi jakąś kąśliwą uwagę na temat mojego wyglądu. Ale nieważne. Stanęłam po prostu koło
jej stolika, kiedy ona nadal dziamgała do telefonu, aż wreszcie pojęła, że nie mam zamiaru się
stamtąd ruszyć. A potem się odezwała:
- Czekaj chwilkę, Sandy, dobrze? Jest tu pewna... OSOBA, która czegoś ode mnie
chce.
A potem odsunęła telefon od ucha, podniosła na mnie te swoje dziecinnie błękitne
oczy i warknęła:
- CZEGO?
- Lana... - odezwałam się. Przysięgam, siedziałam już obok cesarza Japonii, jasne? A
raz uścisnęłam rękę księcia Williama. I nawet stałam w kolejce do toalety za Imeldą Marcos.
Ale przy żadnej z tych okazji nie byłam taka zdenerwowana, jak wtedy, kiedy Lana
rzuca mi jedno spojrzenie. Bo oczywiście Lana z zadręczania mnie zrobiła sobie swoje
ukochane hobby. Tego rodzaju lęk jest głębszy niż strach przed poznawaniem cesarzy, książąt
albo żon dyktatorów.
- Lana - powiedziałam znowu, usiłując opanować głos, żeby mi się przestał trząść. -
Mam do ciebie prośbę.
- Nie ma mowy - powiedziała Lana i znów sięgnęła po komórkę.
- Ale ja jeszcze cię o nic nie poprosiłam! - zawołałam.
- No cóż, odpowiedź i tak brzmi: nie - powiedziała Lana, miotając wkoło tymi swoimi
błyszczącymi blond włosami. - Zaraz, na czym ja skończyłam? Aha. No tak, oczywiście, że
kupuję brokat do ciała i posypię sobie nim... Och, nie, Sandy, PRZESTAŃ! Jesteś naprawdę
PASKUDNA!
- Ale ja tylko... - musiałam mówić szybko, bo istniało spore ryzyko, że Michael zajrzy
do sali algebry po drodze na swój zaawansowany angielski, co robi niemal codziennie. Nie
chciałam, żeby się zorientował, co knuję. - Wiem, że jesteś w komitecie organizacyjnym balu
maturalnego i naprawdę uważam, że w tym roku klasie maturalnej należy się muzyka na
żywo, a nie tylko jakiś didżej. Uważam, że powinnaś zaprosić Skinner Box, żeby zagrali...
Lana powiedziała:
- Zaczekaj sekundę, Sandy. Ta OSOBA jeszcze sobie nie poszła. - A potem popatrzyła
na mnie spod tych swoich mocno utuszowanych rzęs i powiedziała: - SKINNER BOX.
Chodzi o tę durną kapelę geniuszków, którzy zagrali ci tę idiotyczną piosenkę, kiedy miałaś
urodziny? Księżniczka mego serca, tak to szło?
Obraziłam się i powiedziałam:
- Wybacz, Lana, ale nie powinnaś wyrażać się z taką pogardą o geniuszach. Gdyby nie
oni, nie mielibyśmy komputerów ani szczepień przeciwko większości poważnych chorób, ani
antybiotyków, ani nawet tej komórki, z której w tej chwili gadasz...
- Taa - powiedziała Lana energicznie. - Nieważne. Odpowiedź i tak brzmi: nie.
A potem wróciła do swojej rozmowy telefonicznej.
Stałam tam jeszcze jakąś minutę, czując, że strasznie się rumienię. Naprawdę robię
chyba postępy w opanowywaniu swoich impulsywnych zachowań, bo nie sięgnęłam po jej
telefon, nie wyrwałam go jej z ręki i nie strzaskałam podeszwą martensa, jakbym to zrobiła
kiedyś, w przeszłości. Teraz, będąc dumną posiadaczką komórki, wiem, jak kompletnie
haniebny byłby taki czyn. A poza tym, no wiecie, wzięłam pod uwagę, jakie kłopoty miałam
ostatnim razem.
Więc tylko stałam tam, policzki mi płonęły, a serce biło bardzo szybko i oddychałam
takimi raptownymi sapnięciami. Niezależnie od tego, jakie postępy robię w życiu - no wiecie,
zachowując zimną krew w podbramkowej sytuacji medycznej, będąc księżniczką dla swojego
ludu, prawie dochodząc do drugiej bazy ze swoim chłopakiem - nadal wydaje się, że nie mogę
odkryć, jak postępować wobec Lany. Ja po prostu nie rozumiem, czemu ona mnie tak bardzo
nienawidzi. Czy ja jej kiedykolwiek coś zrobiłam? NIC.
No, poza tym, że roztrzaskałam jej telefon komórkowy. Ach, no i poza tym, że
pacnęłam ją lodem w rożku. I przytrzasnęłam jej włosy w mojej książce do algebry.
Ale mam na myśli wszystko inne.
W każdym razie nie padłam na kolana i nie zaczęłam jej błagać, bo zadzwonił drugi
dzwonek i wszyscy zaczęli wchodzić do klasy, łącznie z Michaelem, który podszedł do mnie i
wręczył mi plik wydrukowanych z Internetu kartek o niebezpieczeństwach odwodnienia u
kobiet ciężarnych.
- Daj to mamie - powiedział, całując mnie w policzek (tak, przy wszystkich,
WŁAŚNIE).
Ale i tak moją radość przyćmiewają cienie: jednym cieniem jest, że nie udało mi się
polecić kapeli mojego chłopaka na bal maturalny, co sprawia, że jest jeszcze bardziej
prawdopodobne niż przedtem, że nie będę miała swoich pięciu minut z Michaelem. Kolejny
cień to fakt, że moja przyjaciółka nadal się do mnie nie odzywa ani ja do niej, wskutek jej
psychotycznego zachowania i złego traktowania byłego chłopaka. Następny to to, że mój
pierwszy poważny artykuł wydrukowany w „Atomie” jest taki głupi (chociaż faktycznie
wydrukowali mój wiersz: TRES TRES FAJNIE. Nawet jeśli tylko ja wiem, że to mój wiersz).
Ale to niezupełnie moja wina, że ten artykuł jest taki nieudany. Leslie dała mi trochę za mało
czasu, żebym stworzyła coś wartego Pulitzera. Nie jestem żadnym Woodwardem ani
Bernsteinem, ani Blyem ani Idą M. Tarbell, jasne? Miałam jeszcze inne lekcje do odrobienia.
A wreszcie, wszystko przyćmiewa mój lęk, że matka znów gdzieś zemdleje, tym
razem poza zasięgiem wzroku kapitana Pete'a Logana i reszty oddziału strażaków, no i
oczywiście moja przemożna obawa, że na dwa pełne miesiące tego lata będę musiała opuścić
to piękne miasto i wszystkich jego mieszkańców dla odległych wybrzeży Genowii.
Naprawdę, jeśli się nad tym zastanowić, stanowczo za dużo tego jak na wytrzymałość
jednej piętnastoletniej dziewczyny. To cud, że byłam w stanie zachować te resztki panowania
nad sobą, jakie mi w tej sytuacji pozostały.
Kiedy dodajesz albo odejmujesz wyrażenia z tą samą zmienną, połącz współczynniki.
Środa, 7 maja, RZ
STRAJK!!!!!!!!!!!
Właśnie go zapowiedzieli w telewizji. Pani Hill pozwoliła nam się zgromadzić wokół
odbiornika w pokoju nauczycielskim.
Nigdy przedtem nie byłam w pokoju nauczycielskim. W sumie wcale nie jest tu
przyjemnie. Mają takie dziwne plamy na dywanie.
Ale nieważne. Rzecz w tym, że związek zawodowy pracowników hoteli właśnie
przyłączył się do strajku młodszych kelnerów. Związek zawodowy pracowników restauracji
ma do nich też niedługo dołączyć. A to znaczy, że nikt nie będzie pracował w restauracjach
ani hotelach w całym Nowym Jorku. Całe centrum może zostać sparaliżowane. Straty
finansowe w turystyce i usługach mogą iść w miliony.
I to wszystko przez Rommla.
Poważnie. Kto by pomyślał, że jeden łysy piesek może spowodować takie
zamieszanie?
Mówiąc ściślej, to wszystko nie jest właściwie winą Rommla. To wina Grandmére.
Naprawdę nie powinna była zabierać psa do restauracji, nawet jeśli WE FRANCJI tak się
robi.
Dziwnie się czułam, patrząc na Lilly w telewizji. Co prawda stale widuję Lilly w
telewizji, ale tym razem występowała w jednej z głównych stacji - New York One, która
niezupełnie jest jedną z sieci ogólnokrajowych, ale i tak ogląda się ją w większej liczbie
gospodarstw domowych niż manhattańską kablówkę ogólnego dostępu.
Nie, żeby Lilly prowadziła konferencję prasową. Nie, prowadzili ją przewodniczący
związków zawodowych pracowników hoteli i restauracji. Ale jeśli się spojrzało w lewo od
podium, widać było stojącego tam Jangbu z Lilly u boku, trzymającego wielki plakat z
napisem LUDZKIE PŁACE DLA LUDZKICH ISTOT.
O rany, jak ona wpadła. Ma nieusprawiedliwioną nieobecność na cały dzień. Dyrektor
Gupta jak nic zadzwoni dziś wieczorem do państwa doktorostwa Moscovitz.
Michael na widok siostry tylko pokręcił głową z obrzydzeniem. Nie myślcie sobie, on
jest jak najbardziej po stronie młodszych kelnerów - oczywiście, że POWINNI dostawać
godziwe wynagrodzenie. Ale Michael ma dość Lilly. Mówi, że całe to jej zaangażowanie
więcej ma wspólnego z osobą Jangbu niż z trudnym losem imigrantów i niesprawiedliwym
traktowaniem młodszych kelnerów w tym kraju.
Wolałabym jednak, żeby Michael nic nie mówił, bo wiecie, Borys siedział tuż obok
telewizora. Wygląda tak rozpaczliwie z obandażowaną głową. Ciągle podnosił rękę, kiedy
wydawało mu się, że nikt nie patrzy i czule obrysowywał twarz Lilly na ekranie telewizora.
To było prawdziwie wzruszające, prawdę mówiąc. Przez chwilę sama miałam łzy w oczach.
Chociaż wyschły mi, kiedy zdałam sobie sprawę, że telewizor w pokoju
nauczycielskim ma pełne czterdzieści cali, a wszystkie telewizory w uczniowskiej sali
mediów mają tylko po dwadzieścia siedem.
Środa, 7 maja,
hotel Plaza
To niewiarygodne. Naprawdę. Weszłam dzisiaj do holu hotelowego w pełni gotowa na
lekcję etykiety z Grandmére, ale kompletnie nieprzygotowana na chaos, który zastałam za
drzwiami. To miejsce przypomina zoo.
Odźwierny ze złotymi epoletami, który zazwyczaj otwiera mi drzwi limuzyny?
Zniknął.
Chłopcy hotelowi, którzy tak umiejętnie piętrzą bagaże na tych wózkach z mosiądzu?
Zniknęli.
Uprzejmy konsjerż w recepcji? Zniknął.
I nawet nie pytajcie o kolejkę do Sali Palmowej na herbatę. Wymknęła się spod
kontroli, bo zabrakło kierownika sali, który by wszystkich rozsadzał, i kelnerów, którzy
przyjmowaliby zamówienia.
To było niesamowite. Lars i ja praktycznie siłą musieliśmy się przedrzeć przez rodzinę
złożoną z dwunastu osób, z Iowa czy skąd tam, która usiłowała wepchnąć się do naszej windy
z gigantycznym wypchanym gorylem, którego właśnie kupili w FAO Schwartz po drugiej
stronie ulicy. Ich ojciec pokrzykiwał:
- Jest miejsce! Jest miejsce! Chodźcie, dzieciaki, ścieśnijcie się.
Wreszcie Lars musiał pokazać temu tacie swoją broń i powiedzieć:
- Miejsca nie ma. Proszę zaczekać na inną windę.
I dopiero wtedy facet się odczepił, nieco blady.
To by się nigdy nie zdarzyło, gdyby windziarz był na posterunku. Ale tego popołudnia
związek zawodowy bagażowych ogłosił strajk solidarnościowy i dołączył do restauratorów i
hotelarzy, opuszczając stanowiska pracy.
Można by pomyśleć, że po wszystkim, co przeszliśmy, żeby zdążyć na czas na moją
lekcję etykiety, Grandmére okaże mi nieco współczucia, kiedy się już zjawimy.
Ale ona tylko stała na środku pokoju i wrzeszczała do telefonu.
- Jak to kuchnia jest nieczynna? - dopytywała się. - Jak kuchnia może być nieczynna?
Zamówiłam lunch już kilka godzin temu i do tej pory go nie dostałam. Nie skończę tej
rozmowy, dopóki nie porozmawiam z osobą odpowiedzialną za room service. On wie, kim
jestem.
Tata siedział na kanapie naprzeciwko Grandmére i z nerwową miną oglądał w
telewizji - cóż innego? - New York One. Usiadłam obok niego, a on na mnie spojrzał, jakby
zdumiony, że mnie widzi.
- Och, Mia - powiedział. - Cześć. Jak tam twoja mama?
- Dobrze - powiedziałam, chociaż nie widziałam jej od śniadania. Wiem, że nic jej nie
jest, skoro nikt nie dzwonił na moją komórkę. - Nie może się zdecydować, który preparat
wieloelektrolitowy jest lepszy: gatorade czy pedialyte. Smakuje jej grejpfrutowy. A co się
dzieje z tym strajkiem?
Tata tylko potrząsnął bezradnie głową.
- Przedstawiciele związków poszli na spotkanie do biura burmistrza. Mają nadzieję, że
niedługo zaczną się negocjacje.
Westchnęłam.
- Zdajesz sobie chyba sprawę, że to wszystko by się nie zdarzyło, gdybym się nie
urodziła. Bo wtedy nie jadłabym tam tej urodzinowej kolacji.
Tata popatrzył na mnie tak jakoś ostro i powiedział:
- Mam nadzieję, że ty się za to nie obwiniasz, Mia.
Prawie powiedziałam:
- No co ty? Obwiniam Grandmére.
Ale patrząc na przejętą minę taty, zdałam sobie sprawę, że tym razem mogłam liczyć
na, jakby to ująć, sporą dawkę empatii dla mojej osoby, więc westchnęłam takim
podłamanym głosem:
- Szkoda, że mam spędzić w Genowii większość lata. Byłoby miło, gdybym mogła
poświęcić lato na pracę dla jakiejś organizacji pomagającej tym biednym młodszym
kelnerom...
Ale tata nie dał się nabrać. Mrugnął tylko do mnie i powiedział:
- Niezła sztuczka.
Jezu! Zaczynam od swoich rodziców otrzymywać sprzeczne sygnały, kiedy on chce
mnie zabrać na lipiec i sierpień do Genowii, a mama proponuje, że zabierze mnie do swojego
ginekologa. To cud, że nie dorobiłam się rozszczepienia osobowości. Albo zespołu Aspergera.
O ile już go nie mam.
Kiedy ja siedziałam i dąsałam się, że nie udało mi się wykręcić od spędzenia moich
cennych letnich miesięcy na obrzydliwym Lazurowym Wybrzeżu, Grandmére zaczęła dawać
mi znaki od telefonu. Strzelała do mnie palcami, a potem pokazywała na drzwi swojej
sypialni. Ja nic, tylko wytrzeszczałam oczy, aż wreszcie zakryła dłonią słuchawkę i syknęła:
- Amelio! W mojej sypialni! Coś dla ciebie!
Prezent? DLA MNIE? Nie mogłam zgadnąć, co Grandmére mogła dla mnie kupić -
przecież sierotka już wystarczy jako prezent urodzinowy. Ale nie będę kręcić nosem na
prezent... Przynajmniej jeśli nie wiąże się z obdzieraniem ze skóry jakiegoś zamordowanego
ssaka.
No więc wstałam i ruszyłam do drzwi sypialni, dokładnie w chwili, kiedy ktoś musiał
się zgłosić do telefonu, bo Grandmére zaczęła krzyczeć:
- Ale ja zamówiłam sałatkę cobb CZTERY GODZINY TEMU. Czy mam zejść na dół i
sama ją sobie przyrządzić? Co pan ma na myśli, mówiąc, że to wbrew przepisom BHP?
Jakiego zdrowia publicznego? Ja chcę zrobić sałatkę dla siebie, nie dla tłumu ludzi!
Otworzyłam drzwi do pokoju Grandmére. To bardzo elegancka sypialnia, z mnóstwem
złoceń na wszystkich meblach i stojącymi wszędzie ciętymi kwiatami... Chociaż przy tym
strajku wątpię, żeby Grandmére miała szybko dostać nowe, świeże kompozycje kwiatowe.
W każdym razie stałam tam, rozglądając się po pokoju za moim prezentem i totalnie
odmawiając tę małą modlitwę (proszę, niech to nie będzie etola z norek, proszę, niech to nie
będzie etola z norek), kiedy wzrok mój padł na różową sukienkę, która leżała na łóżku. Miała
kolor pierścionka zaręczynowego, jaki Jennifer Lopez dostała od Bena Afflecka -
najdelikatniejszy róż, jaki można sobie wyobrazić - i cała była naszywana połyskującymi
różowymi koralikami. Bez ramiączek, miała dekolt w kształcie serca i szeroką, leciutką
spódnicę.
Od razu wiedziałam, co to jest. I chociaż nie była czarna ani nie miała rozcięcia do
uda, i tak była najpiękniejszą sukienką na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam. Była
ładniejsza niż sukienka, jaką nosiła Leigh Cook w Cala ona. Była ładniejsza niż ta, którą
nosiła Drew Barrymore w Ten pierwszy raz. I o wiele, wiele ładniejsza niż ten worek, który
miała na sobie Molly Ringwald w Dziewczynie w różowej sukience, zanim Molly dostała
szału i wszystko pocięła nożyczkami.
To była najładniejsza sukienka na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam.
I kiedy tam stałam, w gardle urosła mi wielka gula.
Bo oczywiście nie wybieram się na bal.
No więc zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się i poszłam z powrotem na kanapę usiąść
obok ojca, który nadal jak urzeczony wgapiał się w ekran telewizora.
Sekundę potem Grandmére odłożyła słuchawkę, odwróciła się do mnie i powiedziała:
- No i?
- Jest naprawdę piękna, Grandmére - powiedziałam szczerze.
- Wiem, że jest piękna - odparła. - Nie masz zamiaru jej przymierzyć?
Musiałam mocno przełknąć, żeby móc odezwać się w miarę normalnym głosem.
- Nie mogę - powiedziałam. - Mówiłam ci. Nie idę na bal maturalny, Grandmére.
- Nonsens - zaprotestowała Grandmére. - Sułtan dzwonił i odwołał naszą dzisiejszą
kolację, Le Cirque zamknęli, ale ten strajk do soboty się skończy. A wtedy możesz iść na swój
mały bal.
- Nie - powiedziałam. - To nie przez strajk. Już ci mówiłam. O Michaelu.
- Co znów z Michaelem? - zainteresował się tata. Wiecie, ja naprawdę nie lubię mówić
nic złego na Michaela, bo tata zawsze szuka tylko wymówki, żeby go nie lubić, ponieważ tata
to tata i jego zadaniem jest nie znosić chłopaka swojej córki. Jak na razie tata i Michael jakoś
się dogadywali i ja nie zamierzam tego zmieniać.
- Och - powiedziałam lekko. - No cóż, chłopcy nie przejmują się balami tak jak
dziewczyny.
Tata tylko mruknął i znów odwrócił się do telewizora.
- Ja taki nie byłem - powiedział.
I kto to mówi! On chodził do szkoły tylko dla chłopców! I nawet NIE MIAŁ balu
maturalnego!
- Tylko ją przymierz - powiedziała Grandmére. - Żebym mogła ją odesłać, jeśli
wymaga poprawek.
- Grandmére... - westchnęłam. - To nie ma sensu...
Ale ucichłam, bo Grandmére miała w oczach To Spojrzenie. No, wiecie, które. Takie,
że gdyby Grandmére była płatnym zabójcą, a nie księżną wdową, ktoś mógłby się spodziewać
czapy.
No więc wstałam i poszłam z powrotem do sypialni Grandmére i przymierzyłam
sukienkę. Pasowała idealnie, bo w Chanel mają moje rozmiary po ostatniej sukience, którą
kupiła tam dla mnie Grandmére, a oczywiście broń Boże, żebym urosła czy coś, zwłaszcza w
okolicy biustu.
Kiedy tak przyglądałam się swojemu odbiciu w dużym lustrze, nie mogłam się
powstrzymać przed myślą, jak wygodne są sukienki bez ramiączek. No, w razie gdybyśmy
chcieli z Michaelem dojść do drugiej bazy.
Ale wtedy przypomniałam sobie, że przecież nigdzie się nie wybieramy, skoro
Michael tak się wypiął na tę imprezę, więc w sumie na co mi ta sukienka? Zdjęłam ją smutno
i odłożyłam na łóżko Grandmére. Może skończy się na tym, że włożę ją przy jakiejś okazji w
Genowii tego lata. Jakiś bal, na którym nie będzie Michaela. To takie typowe.
Wyszłam z sypialni w samą porę, żeby zobaczyć Lilly w telewizji. Zwracała się do sali
pełnej reporterów, chyba znów w Chinatown Holiday Inn. Mówiła:
- Chciałabym tylko dodać, że nie doszłoby zapewne do tych protestów, gdyby księżna
wdowa z Genowii przyznała się otwarcie, że nie umie kontrolować własnego psa i że
przyprowadziła tegoż psa do restauracji.
Grandmére opadła szczęka. Tata tylko patrzył w ekran z kamienną twarzą.
- Jako dowód, że tak właśnie było - powiedziała Lilly, unosząc kopię dzisiejszego
wydania „Atomu” - pokazuję ten oto artykuł napisany przez rodzoną wnuczkę księżnej
wdowy.
I wtedy wysłuchałam z przerażeniem, jak Lilly spiżowym głosem odczytuje mój
artykuł. I muszę przyznać, że słysząc swoje własne słowa odczytane w taki sposób, naprawdę
poczułam, jak strasznie głupio brzmią... O wiele głupiej, niż gdybym sama je odczytywała.
Ups. Tata i Grandmére na mnie patrzą. Nie mają uszczęśliwionych min. W gruncie
rzeczy wyglądają, jakby...
Środa, 7 maja, 22.00,
poddasze
Naprawdę nie wiem, czym oni się tak przejmują. Obowiązkiem dziennikarza jest
zdawać relację z prawdziwych zdarzeń i to właśnie zrobiłam. Jeśli nie mogą sobie z tym
poradzić, to ich problem. No bo przecież Grandmére WZIĘŁA swojego psa do restauracji, a
Jangbu potknął się tylko dlatego, że Rommel wpadł mu pod nogi. Nie mogą temu zaprzeczyć.
Mogą tylko ubolewać, że tak się stało i ubolewać nad tym, że Leslie Cho poprosiła mnie o
napisanie artykułu.
Ale nie mogą temu zaprzeczać, nie mogą też mnie obwiniać za to, że korzystam ze
swoich praw dziennikarza. Nie wspominając o dziennikarskiej etyce.
Teraz wiem, co musieli przechodzić wielcy reporterzy z przeszłości. Ernie Pyle, za
swoje szczere reportaże z czasu drugiej wojny światowej. Ethel Oayne, pierwsza kobieta w
czarnej prasie w latach walki o prawa obywatelskie. Margaret Higgins, pierwsza kobieta,
która dostała nagrodę Pulitzera za międzynarodowe reportaże. Lois Lane, z jej
niezmordowanymi wysiłkami na rzecz „Daily Planet”. Ci faceci Woodward i Bernstein za
całą tę aferę Watergate, o cokolwiek w niej chodziło.
Wiem teraz dokładnie, jak musieli się czuć. Te naciski. Zagrożenie szlabanem.
Telefony do matek.
To mnie naprawdę zabolało. Zawracali głowę mojej biednej, odwodnionej matce,
która zajęta jest usiłowaniem sprowadzenia NOWEGO ŻYCIA na ten świat. Bóg raczy
wiedzieć, że jej nerki pewnie klekoczą teraz w tym biednym ciele jak dwa suche orzeszki. A
oni śmią zawracać jej głowę takimi drobiazgami?
Poza tym mama jest po mojej stronie. Nie wiem, co tata sobie wyobrażał. Czy
naprawdę sądzi, że mama weźmie stronę GRANDMÉRE w całej tej aferze?
Chociaż mama powiedziała mi, że dla zachowania spokoju w rodzinie powinnam
przynajmniej przeprosić.
Chociaż zupełnie nie wiem za co. Cała rzecz przyniosła mi wyłącznie zgryzotę. Nie
tylko spowodowała zerwanie jednej z par szkolnych o najdłuższym stażu, ale i stała się
powodem czegoś, co wygląda na totalne zerwanie miedzy mną a moją najlepszą przyjaciółką.
Ja przez to wszystko straciłam NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ.
Poinformowałam o tym i tatę, i Grandmére, zanim władczo rozkazałam Larsowi
wyprowadzić mnie stamtąd. Na szczęście przedtem przewidująco świsnęłam z sypialni
Grandmére sukienkę balową i wcisnęłam ją do plecaka. Tylko troszkę się pogniotła.
Rozwieszę ją w parze obok prysznica i będzie jak nowa.
Nie mogę powstrzymać myśli, że mogli postąpić w tej całej sprawie nieco ładniej.
MOGLI zwołać własną konferencję prasową, przyznać się do całej tej sprawy z psem w
restauracji i wszystko zakończyć.
Ale nie. A teraz jest za późno. Nawet jeśli Grandmére się przyzna, mało
prawdopodobne, żeby członkowie związków zawodowych hoteli, restauracji i bagażowych
TERAZ się wycofali.
No cóż, chyba to kolejny przypadek, kiedy ludzkość traci na tym, że nie słucha głosu
młodości. A teraz będą tylko przez to cierpieć.
Szkoda.
Czwartek, 8 maja,
godzina wychowawcza
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ODWOŁALI BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
ODWOŁANIE
BALU
MATURALNEGO!!!!!!!!!
Leslie Cho
W rezultacie ogólnomiejskiego strajku
pracowników hoteli, restauracji i bagażowych
tegoroczny bal maturalny został odwołany.
Restauracja Maxim zawiadomiła władze
szkolne, że z powodu strajku zostaje z dniem
dzisiejszym
zamknięta.
Komitetowi
organizacyjnemu zwrócono 4000 dolarów
wpłaconej zaliczki. Tegoroczna klasa
maturalna została na lodzie. Jedynym
rozwiązaniem byłoby urządzenie balu w sali
gimnastycznej. Komitet organizacyjny
rozważał ten pomysł, ale się z niego wycofał.
- Bal maturalny to szczególna okazja -
powiedziała
Lana
Weinberger,
przewodnicząca komitetu. - To nie jest
zwyczajna szkolna dyskoteka ani Zimowy Bal
Wielu Kultur. Nie możemy urządzić go w sali
gimnastycznej. Wolimy w ogóle zrezygnować
z balu maturalnego, niż narażać naszych
maturzystów i osoby towarzyszące na
wdepnięcie w stare frytki czy inne takie.
Jednak nie wszyscy uczniowie zgadzają
się z kontrowersyjną decyzją komitetu
organizacyjnego.
Jak powiedziała Judith Gershner:
- Czekaliśmy na bal maturalny od chwili,
kiedy znaleźliśmy się w pierwszej klasie. A
teraz chcą nam odebrać tę frajdę i to przez
coś tak trywialnego jak stare frytki na
podłodze? To trochę małostkowe. Wolałabym
na balu nadziać się obcasem na starą frytkę,
niż nie pójść na bal w ogóle.
Komitet organizacyjny jednak twierdzi
nieugięcie, że bal maturalny odbędzie się
albo poza murami szkoły, albo wcale.
- Nie ma nic szczególnego w przyjściu w
odświętnych strojach do szkoły - stwierdziła
uczennica pierwszej klasy Lana Weinberger. -
Jeśli mamy się wystroić, to chcielibyśmy
pójść gdzieś indziej, a nie w miejsce, gdzie
musimy się pojawiać codziennie jak rok długi.
Powodem strajku, jak już wspomniano na
łamach naszej gazety, był przykry incydent w
restauracji Les Hautes Manger, gdzie
uczennica pierwszej klasy LiAE, księżniczka
Mia Thermopolis z Genowii, jadła kolację w
zeszłym tygodniu w towarzystwie swojej
babki. Lilly Moscovitz, przyjaciółka księżniczki go dla młodszych kelnerów w całym kraju.
i przewodnicząca Stowarzyszenia Uczniów
Przeciwko Zwolnieniu z Pracy Jangbu
Panasy, mówi: - To wszystko przez Mię. A
przynajmniej przez jej babkę. My tylko
chcemy, żeby Jangbu został ponownie
przyjęty do pracy i żeby Klaryssa Renaldo ofi-
cjalnie go przeprosiła. Aha, no i chcemy
urlopów, zwolnień lekarskich i ubezpieczenia
zdrowotne-
Księżniczka Mia była w czasie oddawania
tekstu do druku niedostępna i nie
skomentowała zaistniałej sytuacji, jak
powiedziała jej matka, Helen Thermopolis,
była właśnie pod prysznicem.
Redakcja „Atomu" będzie starała się
informować czytelników na bieżąco o
przebiegu negocjacji strajkowych.
O mój Boże. DZIĘKI MAMO. DZIĘKI, ŻE MI POWIEDZIAŁAŚ, ŻE DZWONILI
ZE SZKOLNEJ GAZETY, KIEDY BYŁAM POD PRYSZNICEM.
Powinniście ZOBACZYĆ, jakie złe spojrzenia rzucali mi różni ludzie, kiedy szłam
dziś rano do swojej szafki. Dzięki Bogu, że mam uzbrojonego ochroniarza, bo chyba
miałabym poważne problemy. Niektóre dziewczyny ze starszej drużyny hokeja na trawie - te,
które palą i ćwiczą pompki w łazience dla dziewczyn na trzecim piętrze - robiły pod moim
adresem NIEZWYKLE groźne gesty, kiedy wysiadłam z limuzyny. Ktoś nawet napisał na
kamiennym lwie (kredą, ale i to wystarczy): GENOWIA DO D_
GENOWIA DO D!!!! Reputacja mojego księstwa jest poważnie nadszarpnięta, i
wszystko dlatego, że odwołano ten głupi bal!
Och, no dobra. Wiem, że bal maturalny nie jest głupi. No tak, ze wszystkich ludzi na
świecie ja akurat WIEM, że ten bal nie jest głupi. To niesłychanie istotna część doświadczenia
zdobywanego w szkole średniej, jak niewątpliwie może poświadczyć Molly Ringwald!
A jednak, przez mnie, bal został wyrwany z serc i albumów szkolnych uczniów z
tegorocznej klasy maturalnej LiAE.
MUSZĘ coś zrobić. Tylko co???? CO??????????????
Czwartek, 8 maja,
algebra
W głowie mi się nie mieści, co właśnie powiedziała do mnie Lana:
Lana: (obracając się na krześle i piorunując mnie wzrokiem): Zrobiłaś to specjalnie,
tak? Wywołałaś ten strajk, żeby bal maturalny został odwołany?
Ja: Co? Nie. O czym ty gadasz?
Lana: Przyznaj się wreszcie. Zrobiłaś to, bo nie chciałam pozwolić, żeby głupia kapela
twojego chłopaka zasmradzała nam imprezę. Przyznaj się.
Ja: Nie! To wcale nie tak. To nie przeze mnie, w każdym razie. To przez moją babkę.
Lana: Nieważne. Wszyscy Genowiańczycy są tacy sami.
A potem znów się odwróciła, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej.
WSZYSCY GENOWIAŃCZYCY? Hm, przepraszam, ale jestem jedyną Genowianką,
jaką kiedykolwiek spotkała Lana. Co za bezczelność...
Czwartek, 8 maja, biologia
Mia ? Nic ci nie jest ? S.
Nie. To tylko ogryzek jabłka.
Mimo wszystko. Lars nieźle stuknął tego faceta. Twój ochroniarz ma niezły refleks.
Taa, no cóż. Dlatego dostał tę pracę. Jakim cudem ze mną rozmawiasz? Ty mnie nie
nienawidzisz, jak reszta? Przecież ty i Jeff też szliście na bal.
Nie TWOJA wina, że bal odwołano. Poza tym i tak bym się za dobrze nie bawiła. No
bo jakim cudem, jeśli jedyna dziewczyna z naszej klasy, która się wybierała, to
LANA!!!!!!!!!!!!!! A przy okazji, słyszałaś o Tinie?
Nie. A co?
Wczoraj, kiedy Borys czekał przy swojej szafce na Lilly - no wiesz, dał to ogłoszenie
do gazety, prosząc ją o spotkanie po szkole, żeby mogli porozmawiać - no cóż, Tina
zdecydowała się z nim spotkać i zapytać go, czyby nie skoczył z nią na mrożoną czekoladę,
bo tak mu współczuła i tak dalej. Chyba zrezygnował z czekania na Lilly, bo się zgodził i
poszli razem, a dziś rano widziałam ich, jak się trzymali za ręce pod styropianową makietą
Partenonu przed laboratorium językowym.
CZEKAJ. CO? WIDZIAŁAŚ, JAK TINA I BORYS TRZYMAJĄ SIĘ ZA RĘCE?
TINA I BORYS? TINA I BORYS PEŁKOWSKI???
Tak.
Tina. Tina Hakim Baba. I Borys Pelkowski. TINA I BORYS?????
TAK!!!!!!!!!!!!!!!!!
O mój Boże. Co się dzieje z tym światem, w którym żyjemy?
Czwartek, 8 maja,
klatka schodowa trzeciego piętra
Po biologii Shameeka i ja przyparłyśmy Tinę do muru, zaciągnęłyśmy ją tutaj i
zażądałyśmy wyjaśnień. Urwałam się ze zdrowia i przepisów bezpieczeństwa, ale kto by się
tym przejmował? Skończyłoby się na tym, że tylko bym tam siedziała pod nienawistnymi
spojrzeniami ludzi z klasy, włączając w to moją byłą najlepszą przyjaciółkę Lilly Moscovitz,
z którą nie mam i tak najmniejszej ochoty rozmawiać.
Poza tym powinnam już oddać referat na temat zespołu Aspergera, a ja nawet nie
miałam szansy go skończyć, ponieważ mam teraz poważne problemy emocjonalne: no bo mój
chłopak nie chce zabrać mnie na bal maturalny, matka w kółko opowiada o swoim pęcherzu
moczowym, do tego jeszcze ten strajk i w ogóle wszystko.
W głowie mi się nie mieści to, co właśnie wygaduje Tina. O tym, jak to przez całe
życie szukała właśnie takiego człowieka, który mógłby ją pokochać w taki sposób, w jaki
bohaterowie powieści, które tak lubi czytać, kochają ich bohaterki. O tym, jak nigdy nie
sądziła, że spotka mężczyznę, który potrafi pokochać kobietę z równym żarem jak
bohaterowie, których podziwia najbardziej: jak pan Rochester i pułkownik Brandon, i pan
Darcy, i Spider - Man, i tak dalej.
A potem mówi, że patrzyła, jak Borys rozpada się na kawałki, kiedy Lilly zostawiła go
dla Jangbu, i zdała sobie sprawę, że ze wszystkich chłopaków, których dotąd poznała, to
jedyny, który zdawał się zbliżać do jej ideału. Poza, oczywiście, wyglądem. Ale pomijając
wygląd, jest wszystkim, czego Tina zawsze oczekiwała od chłopaka:
• Jest lojalny
(No cóż, to pozostawiam bez komentarza. Borys nigdy nawet nie SPOJRZAŁ na inną
dziewczynę, kiedy chodził z Lilly).
• Namiętny
(Uh, no, owszem, wszystkie te zdarzenia dowodzą, że Borys jest głęboko namiętny.
Albo że ma zespół Aspergera).
• Inteligentny
(4,0 w teście GPA)
• Muzycznie uzdolniony
(Jasne, mogę aż za dobrze poświadczyć).
• Zorientowany w trendach popkultury
(Ogląda Buffy).
• Lubi chińskie jedzenie (To też prawda).
• Kompletnie go nie interesują sporty rywalizacyjne
(Pomijając jazdę figurową na lodzie. No cóż, w końcu JEST Rosjaninem).
Plus, dodaje Tina, naprawdę dobrze się całuje, kiedy już wyjmie aparacik.
NAPRAWDĘ DOBRZE SIĘ CAŁUJE, KIEDY JUŻ WYJMIE APARACIK?
Wiecie, co to znaczy, prawda? TO ZNACZY, ŻE TINA I BORYS SIĘ CAŁOWALI!
O mój Boże. Nie mogę się powstrzymać przed opadem szczęki. Lubię Borysa -
naprawdę lubię. Poza tym, że moim zdaniem jest KOMPLETNIE SZALONY, uważam, że to
całkiem miły facet. Jest wrażliwy i zabawny, i jeśli się uda zapomnieć o inhalatorze na astmę i
niemiłym oddechu, i grze na skrzypcach, i tym całym swetrze w spodniach, to owszem,
przyznaję, że jest CAŁKIEM udanym gościem.
No, i przynajmniej jest wyższy od Tiny.
ALE MÓJ BOŻE! BORYS PELKOWSKI PANEM ROCHESTEREM TINY? NIE,
NIE, NIE I PO TYSIĄCKROĆ NIE!!!
No cóż, jak zauważyła Shameeka, zwracając się dyskretnie tylko do mnie (kiedy Tina
sprawdzała, czy nie ma nowych SMS - ów), Borys niekoniecznie musi być jej panem
Rochesterem na całą wieczność. Może będzie jej panem Rochesterem tylko na jakiś czas.
Dopóki nie pojawi się jej prawdziwy pan Rochester.
O mój Boże. No, sama nie wiem. BORYS PELKOWSKI.
No cóż, przynajmniej Tina ma rację co do jednego: on wszystko przeżywa namiętnie.
Mam ten mój przesiąknięty krwią sweter na dowód. Zgoda, niezupełnie przesiąknięty krwią,
bo pani Pelkowski oddała go do uprania i w pralni chemicznej rzeczywiście usunęli wszystkie
plamy.
No, ale i tak.
Tina i BORYS PELKOWSKI???????????????????????
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
Czwartek, 8 maja, 15.00,
poddasze
Lars musiał mnie obronić przed kolejnym pociskiem - tym razem rzuconym z
zaskakującą celnością przez zwycięzcę konkursu nauk ścisłych z klasy maturalnej - a potem
zadzwonił do mojego taty i powiedział, że jego zdaniem ze względów bezpieczeństwa
powinnam opuścić teren szkoły.
No i tata się zgodził. Resztę dnia mam wolną.
Tyle że nie do końca, bo teraz pan G. przerabia ze mną to wszystko, na co przez
ostatnie półtora tygodnia nie zwracałam na jego lekcjach uwagi. Używając drzwi lodówki
jako tablicy i magnetycznego alfabetu, wypisuje równania, które podobno mam rozwiązywać.
Nieważne, panie G. Czy pan nie widzi, że ja mam teraz o wiele poważniejsze
problemy niż obniżający się stopień z pana przedmiotu? No bo, halo, ja nawet nie mogę
pokazać się na oczy we własnej szkole, żeby nie obrzucono mnie owocami.
Mam taką straszną depresję! Po tych numerach ze strajkiem, a potem z Tiną, i teraz,
kiedy wszyscy mnie nienawidzą, naprawdę nie wiem, jak mi się uda przetrwać resztę
tygodnia. Już zadzwoniłam do taty i powiedziałam mu:
- Przekaż Grandmére moje podziękowania. Teraz nie jestem bezpieczna nawet we
własnej szkole, a wszystko przez nią.
Ale nie wiem, czy jej powtórzył. Nie jestem pewna, czy on i Grandmére w ogóle
jeszcze ze sobą rozmawiają.
Wiem za to, że JA nie rozmawiam z Grandmére. Wydaje mi się, że nie rozmawiam z
całym mnóstwem osób... Z Grandmére, z Lilly, z Laną Weinberger...
No cóż, z Laną właściwie nigdy nie rozmawiałam. Ale rozumiecie, o co mi chodzi.
O rany, a jeśli już nigdy nie będę mogła wrócić do szkoły? I na przykład będę musiała
uczyć się w domu? To by było okropne! Jak ja bym sobie dała radę bez tych wszystkich
plotek? Kto z kim chodzi i tak dalej? I kiedy bym się mogła widywać z Michaelem? Tylko w
weekendy? I to wszystko?! To by było NIE DO ZNIESIENIA!!!!!!!! Najprzyjemniejszy
moment dnia to zobaczyć go rano, kiedy czeka przed swoim domem, żebyśmy podjechali po
niego limuzyną i zabrali go do szkoły. Wiem, że zostanę tego na zawsze pozbawiona, kiedy
zacznie chodzić na uniwerek. Ale myślałam, że chociaż nacieszę się przynajmniej do końca
roku szkolnego.
O mój Boże, to się wszystko na mnie tak paskudnie mści. No bo ja nigdy tak
naprawdę nie LUBIŁAM Liceum imienia Alberta Einsteina, ale biorąc pod uwagę
alternatywę... No wiecie, naukę w domu, albo, co gorsza, jakąś szkołę w Genowii... Mój
Boże, w porównaniu z LiAE to jak Shangri - La.
Cokolwiek to jest Shangri - La.
Jak oni śmią odbierać mi to? To znaczy szkołę. JAK ONI ŚMIĄ????????????
Och, ktoś dzwoni do drzwi. Proszę, niech to będzie Michael z resztą mojej pracy
domowej. Nie dlatego, że tak desperacko chcę odrobić resztę pracy domowej, ale dlatego, że
jeśli kiedykolwiek potrzebowałam poczuć zapach szyi Michaela, to właśnie teraz...
PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ
Czwartek, 8 maja, potem,
poddasze
No cóż, to nie był Michael. Ale całkiem blisko. Też Moscovitz.
Tylko nie ten, co trzeba.
Naprawdę uważam, że Lilly ma spory tupet, skoro tu przyszła po tym, na co mnie
naraziła. Asperger nie Asperger, przez ostatnie kilka dni z jej powodu przechodziłam istne
piekło, a teraz staje w moich drzwiach z płaczem i błaga, żeby jej wybaczyć?
Ale co miałam zrobić? Nie mogłam tak po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. To
znaczy, oczywiście, mogłam, ale jak na księżniczkę to by było strasznie niewłaściwe
zachowanie.
Tak więc zaprosiłam ją do środka - ale chłodno. BARDZO chłodno. I kto jest TERAZ
słabeuszem, chciałabym wiedzieć?
Weszłyśmy do mojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi (wolno mi zamykać drzwi do
mojego pokoju, o ile zamykam się w nim z każdym poza Michaelem).
A Lilly ryknęła płaczem.
I wcale nie dlatego, że zabierała się do szczerych przeprosin, które mi się należały. W
końcu paskudnie mnie potraktowała, szargając moje dobre imię na falach eteru. Więc chyba
mogłam oczekiwać, że zjawi się tu znękana wyrzutami sumienia i okaże skruchę.
Ale nie. Nic podobnego. Lilly ryczała, bo dowiedziała się o Borysie i Tinie.
Tak, właśnie. Lilly płacze, bo chce, żeby do niej wrócił chłopak.
Poważnie! I to po tym, jak go potraktowała!
Siedzę tu tylko w zdumionym milczeniu i patrzę na Lilly, która szaleje. Chodzi w tę i z
powrotem po moim pokoju w tym swoim maoistowskim mundurku, potrząsając lśniącymi
lokami, a oczy za oprawkami okularów (pewnie rewolucjoniści, którzy walczą o prawa
człowieka, nie mogą nosić szkieł kontaktowych) lśnią jej od gorzkich łez.
- Jak on mógł? - jęczy bez przerwy. - Odwracam się na pięć minut, na pięć minut!, a
on ugania się za inną dziewczyną? Co on sobie wyobraża?
Nie mogę się powstrzymać i wypominam jej, że może Borys wyobrażał sobie ją, Lilly,
swoją dziewczynę, kiedy jakiś inny chłopak wpycha jej język do gardła. Ni mniej, ni więcej
tylko w MOJEJ SZAFIE ŚCIENNEJ w przedpokoju.
- Borys i ja nigdy sobie nie obiecywaliśmy, że nie będziemy się spotykać z innymi
ludźmi - upiera się ona. - Mówiłam mu, że jestem jak wolny ptak... Nie można mnie uwiązać.
- No cóż - wzruszam ramionami. - Może on jest takim bardziej wiążącym się
gatunkiem.
- Jak Tina, o to ci chodzi? - Lilii trze oczy. - W głowie mi się nie mieści! Jak mogła mi
zrobić coś takiego! Powiedz, czy ona sobie nie zdaje sprawy, że nigdy nie uszczęśliwi
Borysa? Przecież on jest, mimo wszystko, geniuszem. Potrzeba geniusza, żeby wiedzieć, jak
sobie radzić z drugim geniuszem.
Przypominam Lilly, że JA nie jestem żadnym geniuszem, a zdaje się, że całkiem nieźle
sobie radzę z jej bratem, który ma IQ 179.
Przemilczałam to, że nadal odmawia pójścia na bal maturalny oraz to, że jeszcze nie
dotarliśmy do drugiej bazy.
- Och, przestań - prycha Lilly. - Michael ma na twoim punkcie fioła. Poza tym
przynajmniej chodzisz na rozwój zainteresowań. Możesz codziennie obserwować, jak działa
geniusz ludzki. A co Tina o tym wie? Kurczę, przecież ona chyba nigdy nie widziała
Pięknego umysłu! Na pewno dlatego, że Russel za rzadko zdejmuje w nim koszulę.
- Hej! - zaprotestowałam ostro. Ja też mam podobne odczucia, jeśli chodzi o Piękny
umysł, i uważam, że to sensowna krytyka. - Tina jest moją przyjaciółką. Ostatnio znacznie
lepszą przyjaciółką niż TY.
Lilly miała dość przyzwoitości, żeby zrobić skruszoną minę.
- Przepraszam cię za to wszystko, Mia - mówi. - Przysięgam, nie mam pojęcia, co się
ze mną stało. Po prostu zobaczyłam Jangbu i... No cóż, chyba padłam ofiarą żądzy.
Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam, słysząc te słowa. Bo chociaż Jangbu,
oczywiście, jest szalenie seksowny, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że atrakcyjność
fizyczna ma dla Lilly jakieś znaczenie. W końcu chodziła z Borysem, i to od zawsze.
Ale najwyraźniej to, co było między nią i Jangbu, ograniczało się wyłącznie do sfery
fizycznej.
Boże. Zastanawiam się, do której bazy dotarli. Czy mogę ją o to zapytać? No bo cóż,
biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy już przyjaciółkami, to nie moja sprawa.
Ale jeśli doszła do trzeciej bazy z tym facetem, ja ją chyba zabiję.
- Między mną i Jangbu wszystko skończone - obwieściła dramatycznym tonem... Tak
dramatycznym, że Gruby Louie, który w ogóle nie przepada za Lilly i zazwyczaj chowa się w
szafie między moimi butami, kiedy ona do nas przychodzi, spróbował wleźć w jeden z moich
butów po nartach. - Myślałam, że ma serce proletariusza.
Myślałam, że wreszcie znalazłam mężczyznę, który podziela moją pasję dla spraw
społecznych i polepszenia bytu ludu pracującego. Ale niestety... Myliłam się... Tak bardzo,
bardzo się pomyliłam. Po prostu nie mogę być duchową partnerką człowieka, który chce
sprzedać historię swojego życia prasie.
Wychodzi na to, że do Jangbu zwróciło się kilka czasopism, łącznie z „People” i „US
Weekly”, które ubiegają się o wyłączność na opublikowanie szczegółów jego przygód z
księżną wdową z Genowii i jej psem.
- Naprawdę? - Bardzo mnie zdziwiła ta wiadomość. - A ile mu dają?
- Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, suma sięgała już sześciu cyfr. - Lilly
ociera oczy w kawałek koronki, którą dostałam od księcia krwi z Austrii. - Nie będzie już
potrzebował pracy w Les Hautes Manger, to jedno jest pewne. Ma zamiar otworzyć własną
restaurację. Smak Tybetu, tak chce ją nazwać.
- Och! - Żal mi Lilly. Naprawdę. To znaczy, ja wiem, jak człowiek paskudnie się czuje,
kiedy ktoś, kogo uważało się za duchowego partnera, okazuje się sprzedawczykiem. A
zwłaszcza jeśli całuje się tak dobrze jak Josh - to znaczy jak Jangbu.
Dobra, żal mi Lilly, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar jej wybaczyć. Może nie
osiągnęłam jeszcze samorealizacji, ale przynajmniej mam trochę dumy.
- Ale przyznam szczerze - ciągnie Lilly - zdałam sobie sprawę, że nie jestem
zakochana w Jangbu, zanim rozpętała się ta cała afera ze strajkiem. Wiedziałam, że nigdy nie
przestałam kochać Borysa, kiedy podniósł ten globus i spuścił go sobie na głowę - dla mnie.
No bo, Mia, on miał DLA MNIE zszywaną głowę. Tak bardzo mnie kocha. Żaden chłopak nie
kochał mnie nigdy na tyle, żeby zaryzykować dla mnie ból i fizyczne obrażenia,.. A z
pewnością nie Jangbu. O nie! On jest O WIELE za bardzo zajęty własną sławą i karierą. W
przeciwieństwie do Borysa. Borys jest tysiąc razy bardziej utalentowany niż Jangbu, a JEMU
palma nie odbiła.
Naprawdę nie bardzo wiedziałam, jak na to wszystko odpowiedzieć. Lilly chyba
musiała zdać sobie z tego sprawę, bo zmrużyła oczy i powiedziała:
- Czy mogłabyś, z łaski swojej, przestać pisać w tym dzienniku NA JEDNĄ MINUTĘ
i powiedzieć mi, jak mogę odzyskać Borysa?
Chociaż zrobiłam to z bólem, byłam zmuszona poinformować Lilly, że moim zdaniem
jej szanse na odzyskanie Borysa są mniej więcej zerowe. A nawet mniej niż zerowe. Jakby
wielomian ujemny.
- Tina naprawdę za nim szaleje - mówię. - A moim zdaniem, on do niej czuje to samo.
Dał jej nawet swoje zdjęcie Joshui Bella osiem na dziesięć z autografem...
Ta informacja sprawia, że Lilly chwyta się za serce, odczuwając ból istnienia.
Właściwie, nie do końca wiem, co to znaczy ból istnienia. W każdym razie, Lilly chwyta się
za serce i dramatycznym ruchem rzuca się na moje łóżko.
- Ta czarownica! - wrzeszczy tak głośno, że za chwilę wpadnie tu pan G., uznając, że
za głośno włączyłyśmy Czarodziejki. - Ta czarownica o mrocznym sercu i ciemnych
emocjach! Dostanie jej się za to, że mi ukradła mężczyznę! Dam jej popalić!
W tej sytuacji muszę bardzo surowo postąpić z Lilly. Mówię jej, że w żadnym
wypadku nikomu nie da popalić. Mówię jej, że Tina naprawdę i szczerze uwielbia Borysa, a
on nigdy o niczym innym nie marzył, tylko o tym, żeby kochać i być w zamian kochanym,
zupełnie jak Ewan McGregor w Moulin Rouge. Mówię jej, że jeśli naprawdę kocha Borysa,
tak jak twierdzi, to zostawi jego i Tinę w spokoju, pozwoli im razem cieszyć się kilkoma
ostatnimi tygodniami szkoły. A po wakacjach, jesienią, jeśli Lilly nadal będzie czuła, że
pragnie powrotu Borysa, może coś powiedzieć. Ale nie wcześniej.
Lilly jest chyba nieco zaskoczona moją mądrą - i bardzo bezpośrednią - radą. Chociaż
chyba jeszcze nie całkiem ją przetrawiła. Siedzi na krawędzi łóżka i mruga z
niedowierzaniem, wpatrując się w mój wygaszacz ekranu z księżniczką Leią. Jestem pewna,
że to musi być spory cios dla dziewczyny z ego rozmiarów Lilly... No, wiecie, że chłopak,
który ją kiedyś kochał, mógł pokochać kogoś innego. Ale będzie się po prostu musiała do tego
przyzwyczaić. Bo po tym, przez co musiał przez nią przejść Borys w zeszłym tygodniu, ja
będę pierwsza, która zadba o to, żeby już nigdy, przenigdy się z nią nie spotykał. Jeśli będę
musiała stanąć przed Borysem z wielkim starym mieczem, tak jak Aragorn przed
kurduplowatym Frodem, totalnie to zrobię. Tak bardzo jestem zdecydowana nie pozwolić
Lilly znów zamącić w mocno obandażowanej, pełnej geniuszu głowie Borysa Pelkowskiego.
Nie wiem, czy widzi to po tym, z jaką furią piszę w swoim dzienniku, czy też mam
jakiś bardzo zdecydowany wyraz twarzy, ale Lilly wreszcie wzdycha tylko i mówi:
- Och, NO DOBRZE.
Teraz wkłada kurtkę i wychodzi, bo chociaż drogi jej i Jangbu rozeszły się, nadal jest
prezeską SUPZPJP i ma mnóstwo pracy.
Co w żaden sposób nie obejmuje przeprosin dla mnie.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Już przy drzwiach Lilly odwraca się i mówi:
- Słuchaj, Mia. Przepraszam, że tamtego dnia nazwałam cię słabeuszem. Nie jesteś
słaba. W gruncie rzeczy... jesteś jedną z najsilniejszych znanych mi osób.
Hej! Nie mogła powiedzieć niczego prawdziwszego! W swoim czasie wygrałam walkę
z tyloma demonami. Te dziewczyny z Czarodziejek wyglądają przy mnie jak dzieciaki z
Pełnej chaty. Naprawdę, powinnam dostać jakiś medal, a przynajmniej klucze do miasta czy
coś.
To smutne, ale właśnie wtedy, kiedy uznałam, że odwaga nie będzie mi już więcej
potrzebna - Lilly i ja uścisnęłyśmy się, a potem ona poszła, po kilku słowach przeprosin
wobec mojej mamy i pana G. za cały ten numer z całowaniem się w szafie ściennej w
przedpokoju z Jangbu, bezrobotnym kelnerem - domofon w holu ZNÓW zabrzęczał.
Pomyślałam, że tym razem to NA PEWNO Michael. Obiecał przynieść mi lekcje.
Wyobraźcie sobie zatem moje przerażenie - moją kompletną odrazę - kiedy podeszłam
do domofonu, nacisnęłam guzik mikrofonu i powiedziałam „SŁŁUUUUCHAAAM?”, a z
drugiej strony w odpowiedzi odezwał się głos, który nie był głębokim, ciepłym, przyjaznym
głosem mojego jedynego ukochanego...
...ale obrzydliwym skrzekiem GRANDMÉRE !!!!!!!!!!!!!!!!!!
Piątek, 9 maja,
japoński materac, poddasze
To koszmar. To musi być zły sen. Ktoś mnie uszczypnie, a ja się obudzę i wszystko się
skończy, a ja znów będę leżeć w swoim własnym łóżku, a nie tu, na japońskim materacu - jak
to się stało, że nigdy nie zauważyłam, jaki on jest TWARDY? - w salonie, w środku nocy.
Tyle że to NIE JEST koszmar. Wiem, że to nie koszmar, bo żeby mieć koszmar, trzeba
najpierw ZASNĄĆ, a ja nie mogę, ponieważ Grandmére ZA GŁOŚNO CHRAPIE.
Tak właśnie. Moja babka chrapie. Niezły kęsek dla „Post”, nie? Powinnam do nich
zadzwonić i potrzymać słuchawkę przy drzwiach do mojego pokoju (słychać ją nawet przez
ZAMKNIĘTE drzwi). Już widzę ten nagłówek:
KSIĘŻNA WDOWA CHRAPIE
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakby moje życie nie było już i tak
wystarczająco trudne. Jakbym nie miała dość problemów. Teraz jeszcze moja psychotyczna
babka WPROWADZA SIĘ do mnie?
Ledwie wierzyłam własnym oczom, kiedy otworzyłam drzwi poddasza i zobaczyłam,
że za nimi stoi Grandmére, a tuż za nią jej szofer z walizkami od Louis Vuittona za chyba
pięćdziesiąt milionów dolarów. Po prostu gapiłam się na nią chyba przez całą minutę, dopóki
nie odezwała się:
- No cóż, Amelio? Nie zaprosisz mnie do środka?
A potem, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, po prostu przepchnęła się obok mnie,
przez cały czas narzekając, że nie ma u nas windy, i czy ja mam pojęcie, co to znaczy dla
kobiety w jej wieku wchodzić na trzecie piętro? (Zauważyłam, że nie wspomniała, co to
znaczy dla szofera, który musiał wtargać jej bagaże na to samo, wyżej wspomniane, trzecie
piętro).
A potem zaczęła chodzić po poddaszu, jak zawsze, kiedy u nas jest, podnosić różne
przedmioty i oglądać je ze zdegustowanym wyrazem twarzy, na przykład kolekcję szkieletów
Cinco de Mayo mojej mamy albo szklanki do drinków pana G. z mistrzostw świata w piłce
nożnej.
Tymczasem mama i pan G. usłyszeli to całe zamieszanie, wyszli ze swojego pokoju i
zamarli - oboje - na ten widok. Z przerażenia. Muszę przyznać, można się było przerazić...
Zwłaszcza że wtedy Rommel wylazł z torby Grandmére i zaczął chodzić po pokoju na swoich
pająkowatych nogach, wąchając różne rzeczy tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że w każdej
chwili mogą mu eksplodować prosto w mordkę (co, jeśli zabierze się do obwąchiwania
Grubego Louie, faktycznie może się zdarzyć).
- Hm, Klarysso... - odezwała się moja mama (dzielna kobieta!). - Czy mogłabyś nam z
łaski swojej wyjaśnić, co cię do nas sprowadza? Z całą... jak mi się zdaje, z całą twoją
garderobą?
- Nie zostanę w tym hotelu ani chwili dłużej - powiedziała Grandmére, odstawiając
lampę pana G. i nawet nie patrząc na moją matkę, której ciążę („w jej zaawansowanym
wieku”, jak lubi mówić Grandmére, chociaż mama jest właściwie młodsza niż większość tych
sławnych aktorek, które ostatnio masowo zachodzą w ciążę) uważa za coś w wysokim stopniu
żenującego. - Tam już nikt nie pracuje! Istny dom wariatów. Nie sposób nikogo uprosić o
odrobinę jedzenia w ramach room service, a o tym, żeby ci ktoś przygotował kąpiel, możesz
w ogóle zapomnieć. No więc przyjechałam tutaj. - Popatrzyła na nas niespecjalnie przyjaźnie.
- Na łono rodziny. Wierzę, że tradycja nakazuje krewnym wspierać się nawzajem w chwili
potrzeby.
Mama totalnie nie dała się nabrać na ten apel do uczuć rodzinnych.
- Klarysso - powiedziała, zakładając ramiona na piersi (a to niezły widok, biorąc pod
uwagę, jak jej urósł biust - mam tylko nadzieję, że jeśli kiedyś zajdę w ciążę, moje piersi też
urosną do takich niebotycznych rozmiarów). - W hotelu jest strajk personelu. Nikt przecież
nie bombarduje Plaza rakietami Scud. Myślę, że trochę przesadzasz...
I wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłam się do niego, myśląc, że to Michael. Ale niestety
to nie był Michael. Dzwonił mój ojciec.
- Mia - powiedział z nutką paniki w głosie. - Czy jest tam u was twoja babka?
- No cóż, tato, owszem - powiedziałam. - Jest. Chcesz z nią porozmawiać?
- O Jezu - jęknął tata. - Nie. Daj mi do telefonu swoją matkę.
Tata doskonale wiedział, jak mu się zaraz oberwie. Dałam słuchawkę mamie, która
wzięła ją ze zbolałą miną, jaką ma zawsze w obecności Grandmére. Grandmére tymczasem
odezwała się do szofera:
- To byłoby wszystko, Gaston. Możesz wstawić walizki do pokoju Amelii, a potem
masz wolne.
- Nie ruszaj się z miejsca, Gaston - odezwała się moja matka w tej samej chwili, w
której ja wrzasnęłam:
- Do MOJEGO pokoju? Dlaczego do MOJEGO pokoju?
Grandmére spojrzała na mnie kwaśno i powiedziała:
- Bo w potrzebie, młoda damo, najmłodszy członek rodziny rezygnuje ze swoich
wygód na rzecz najstarszego. Tak nakazuje tradycja.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej idiotycznej tradycji. Czy to coś takiego jak
genowiańskie przyjęcie weselne z dziesięciu potraw?
- Filipie - moja mama syczała do telefonu. - Co tu się wyprawia?
Tymczasem pan G. usiłował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Zapytał Grandmére, czy
może jej dla odświeżenia zaproponować coś do picia.
- Poproszę sidecara - powiedziała Grandmére, nawet nie patrząc na niego, tylko na
zadania z algebry skomponowane z magnesów przyczepionych do drzwi lodówki. - I nie
przesadź z lodem.
- Filipie! - mówiła moja mama do słuchawki z narastającą paniką.
Ale to nie pomogło. Mój ojciec nic nie był w stanie poradzić. On i cały personel -
Lars, Hans, Gaston i tak dalej - gotowi byli przemęczyć się w Plaza w nowych, pozbawionych
room service warunkach. Ale Grandmére po prostu miała tego dosyć. Usiłowała zadzwonić
po swoją codzienną wieczorną herbatę rumiankową i biszkopty, a kiedy się przekonała, że nie
ma jej kto tego przynieść, dostała kompletnego szału i stopą stłukła szklaną tubę na pocztę
(wolę nie myśleć o palcach biednego listonosza, kiedy przyjdzie odebrać na dole listy jutro
rano).
- Ale Filipie - dalej jęczała mama. - Dlaczego TUTAJ?
Niestety, Grandmére nie miała dokąd pójść. W innych hotelach w mieście sytuacja
wyglądała tak samo, jeśli nie gorzej. Grandmére zdecydowała się wreszcie spakować i uciec z
tonącego okrętu... Myśląc sobie, bez wątpienia, że skoro ma wnuczkę pięćdziesiąt przecznic
dalej, to czemu nie skorzystać z darmowej siły roboczej?
Tak więc, przynajmniej na razie, mamy ją na karku. JA nawet musiałam jej oddać
własne łóżko, bo kategorycznie odmówiła spania na tapczanie z japońskim materacem. Ona i
Rommel są w MOIM pokoju - w mojej świątyni, w moim sanktuarium, w mojej samotnej
twierdzy - gdzie już zdążyła odłączyć mi komputer, bo nie podobało jej się, że wygaszacz
ekranu z księżniczką Leią się na nią „gapił”. Biedy Gruby Louie jest tak skołowany, że zaczął
nawet parskać na muszlę klozetową, bo musiał jakoś wyrazić niezadowolenie z tej całej
sytuacji. Teraz schował się w szafie w przedpokoju - tej samej szafie, od której, jak się
zastanowić, to wszystko się zaczęło - między częściami odkurzacza i parasolkami po trzy
dolary, które się tam nagromadziły przez lata.
To był okropnie przerażający widok, kiedy Grandmére wyszła z mojej łazienki z
włosami nawiniętymi na wałki i nakremowaną na noc twarzą. Wyglądała zupełnie jak członek
Rady Jedi w Ataku klonów. Miałam zamiar ją zapytać, gdzie zaparkowała swój ścigacz. Tyle
że mama kazała mi zachowywać się wobec niej grzecznie „przynajmniej dopóki czegoś nie
wymyślę, Mia”.
Dzięki Bogu, Michael wreszcie pojawił się z moją pracą domową. Nie udało nam się
jednak czule przywitać, bo Grandmére siedziała przy kuchennym stole, przez cały czas
obserwując nas sokolim okiem. Nawet nie mogłam powąchać mu szyi!
A teraz leżę tutaj, na tym pełnym górek i dołków japońskim materacu i słucham, jak
moja babka głęboko, rytmicznie sobie chrapie w pokoju obok i mogę myśleć tylko o tym,
żeby ten strajk skończył się jak najszybciej.
Bo wystarczy już, kiedy mieszka się z neurotycznym kotem, nauczycielem algebry,
który gra na perkusji, i kobietą w ostatnim trymestrze ciąży. Dodajcie do tego księżną wdowę
z Genowii i bardzo przepraszam, ale proszę mi zarezerwować pokój na dwudziestym
pierwszym piętrze psychiatryka w Bellevue, bo dla mnie to będą wakacje.
Piątek, 9 maja,
godzina wychowawcza
Zdecydowałam się iść dzisiaj do szkoły, bo:
1. To dzień wagarowicza dla maturzystów, więc większości łudzi, którzy życzą mi
rychłej śmierci, nie ma dzisiaj w szkole i nie mogą rzucać we mnie ogryzkami.
2. Wolę już to, niż zostać w domu.
Mówię serio. Na Thompson Street 1005, apartament 4, jest kiepsko. Dziś rano, kiedy
tylko Grandmére się obudziła, zażądała, żebym jej podała szklankę gorącej wody z cytryną i
miodem. Ja na to: „Hm, nie ma mowy”, co nie zostało dobrze przyjęte. Prawdę mówiąc,
myślałam, że Grandmére mnie pobije.
Zamiast tego rąbnęła o ścianę moją figurką Fiesta Giles - figurką Gilesa, opiekuna
Buffy, postrachu wampirów, w sombrero! Spróbowałam jej wtedy wyjaśnić, że figurka ma
wartość kolekcjonerską i już jest warta dwa razy tyle, ile za nią zapłaciłam, ale kompletnie jej
to nie obeszło. Powtórzyła tylko:
- Podaj mi gorącą wodę z cytryną i z miodem!
No więc przyniosłam jej tę cholerną gorącą wodę z cytryną i z miodem, a ona ją
wypiła, a potem, i wcale was nie nabieram, spędziła mniej więcej pół godziny w mojej
łazience. Nie mam pojęcia, co ona tam robiła, ale ja i Gruby Louie o mało nie
zwariowaliśmy... Ja dlatego, że musiałam się tam dostać po szczoteczkę do zębów, a Gruby
Louie, bo tam właśnie stoi jego kuweta ze żwirkiem.
Ale nieważne. W końcu udało mi się wejść do łazienki i wyszorować zęby, a potem
powiedziałam:
- No to cześć wam.
I razem z panem G. szybko pognaliśmy do drzwi.
Ale nie dość szybko, bo mama dopadła nas w progu i syknęła takim naprawdę
przerażającym głosem:
- Ja się jeszcze odegram za to, że mnie z nią dzisiaj zostawiacie na cały dzień. Nie
wiem jeszcze, jak i kiedy. Ale kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać... spodziewajcie
się.
O kurczę, mamo. Łyknij jeszcze trochę pedialyte.
Za to w szkole sytuacja jest jakby mniej napięta. Może dlatego, że nie ma tu
maturzystów. No cóż, wszystkich poza Michaelem. On przyszedł. Bo, jak mówi, nie będzie
się zrywał ze szkoły tylko dlatego, że Josh Richter do tego namawia. No, a poza tym dyrektor
Gupta daje dziesięć ujemnych punktów z zachowania za nieusprawiedliwioną nieobecność
tego dnia, a z punktami ujemnymi nie można dostać zniżki w bibliotece na wyprzedaży
książek na koniec roku, a Michael upatrzył sobie już jakiś czas temu dzieła zebrane Isaaca
Asimova.
Ale tak naprawdę on jest tu chyba z tego samego powodu co ja: ze względu na
sytuację w domu. Bo wreszcie się wydało, że Lilly zrywała się z lekcji i bez wiedzy i zgody
rodziców organizowała konferencje prasowe. Państwo doktorostwo Moscovitz podobno z
miejsca zamienili się w świątobliwego pastora Camdena i jego małżonkę i kazali Lilly zostać
dzisiaj w domu, bo chcą sobie z nią spokojnie porozmawiać o jej ewidentnym buncie wobec
uznanych instytucji i o sposobie, w jaki potraktowała Borysa. Michael stwierdził:
- Wiałem stamtąd jak na skrzydłach.
I trudno mu się dziwić.
Ale wszystko ewidentnie zmierza ku lepszemu, bo kiedy zatrzymaliśmy się w
delikatesach Ho dziś rano, żeby kupić sobie jakieś drugie śniadanie do szkoły (dla Michaela
kanapka z jajkiem, dla mnie ring dings), dosłownie złapał mnie, kiedy Lars poszedł do działu
z napojami po swojego porannego red bulla, i zaczął mnie całować, a mnie się udało
powąchać jego szyję, co natychmiast uspokoiło moje roztrzęsione przez Grandmére nerwy i w
jakiś sposób przekonało mnie, że nie wiem jak, ale wszystko jeszcze się dobrze ułoży.
Może.
Piątek, 9 maja,
algebra
O mój Boże, ledwie mogę pisać, ręce mi się tak strasznie trzęsą. Nie uwierzycie, co się
właśnie stało... Ja sama nie mogę uwierzyć! Coś WSPANIAŁEGO! Jak to możliwe? Dobre
rzeczy NIGDY mi się nie przytrafiają. No cóż, poza Michaelem.
Ale to...
To niemal zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
A było tak: poszłam do sali od algebry bez żadnych podejrzeń, nie spodziewając się
niczego. Usiadłam sobie na swoim miejscu i zaczęłam wyjmować wczorajszą pracę domową -
którą pan G. totalnie pomógł mi skończyć - kiedy nagle rozdzwoniła się moja komórka.
Myśląc, że zaczął się poród - albo że mama znów zemdlała w dziale z lodami - szybko
odebrałam.
Ale to nie była moja mama. To była Grandmére.
- Mia - powiedziała. - Nie martw się. Wszystkim się zajęłam.
Przysięgam, nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. A przynajmniej nie od razu.
Zapytałam:
- Czym?
Myślałam, że mówi może o naszym sąsiedzie Verlu i jego skargach na hałasy z
naszego mieszkania. Myślałam, że kazała mu ściąć głowę czy coś takiego.
No cóż, znając Grandmére, to zupełnie możliwe.
I to dlatego jej następne słowa tak totalnie mnie zaskoczyły.
- Chodzi mi o ten twój bal maturalny - powiedziała. - Rozmawiałam z kimś. I
znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć, mimo strajku. Wszystko już załatwione.
Siedziałam osłupiała przez minutę, trzymając telefon przy uchu, ledwie rozumiejąc, co
przed chwilą usłyszałam.
- Czekaj - powiedziałam. - Co?
- Na litość boską - sarknęła Grandmére niecierpliwie. - Czy muszę się powtarzać?
Znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć ta wasza zabawa.
I wtedy powiedziała mi gdzie.
Rozłączyłam się, nadal osłupiała. Nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgam, nie
mogłam uwierzyć.
Grandmére to zrobiła.
Och nie, nie uznała swojej roli w spowodowaniu najdroższego strajku w historii
Nowego Jorku. Nic podobnego.
Nie. To było coś ważniejszego.
Uratowała bal maturalny. Grandmére uratowała bal maturalny Liceum imienia Alberta
Einsteina.
Popatrzyłam na siedzącą przede mną Lane, która od wczoraj nienawidzi mnie jeszcze
bardziej niż zwykle, bo to przeze mnie odwołano bal maturalny.
I wtedy do mnie dotarło. Grandmére uratowała bal maturalny dla LiAE. Ale ja mogę
go jeszcze uratować dla siebie.
Stuknęłam Lane w ramię i powiedziałam:
- Słyszałaś?
Lana odwróciła się i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.
- Co miałam słyszeć, dziwaku? - zapytała ostro.
- Moja babka znalazła nam inne miejsce, gdzie może się odbyć bal maturalny -
powiedziałam.
I powiedziałam jej gdzie.
Lana tylko gapiła się na mnie w kompletnym szoku. Naprawdę. Dosłownie mowę jej
odjęło. Przytkało ją. Zamilkła na amen. Co nie zdarzyło jej się nawet wtedy, kiedy
rozgniotłam jej na twarzy loda w rożku. Wtedy miała BARDZO DUŻO do powiedzenia.
A teraz? Cisza.
- Ale jest jeden warunek - ciągnęłam.
I powiedziałam jej, co to za warunek.
Oczywiście, nie był to warunek Grandmére. Nie, warunek wynikał z mojego
prywatnego małego kombinowania godnego księżniczki Genowii.
No, ale uczyłam się przecież od mistrzyni.
- A więc - powiedziałam na koniec, niemal przyjaznym tonem, jakbyśmy były z Laną
kumpelkami, a nie zaprzysięgłymi wrogami, jak Alyssa Milano i Źródło w Całym złu. - Albo
tak, albo wcale.
Lana się nie wahała. Ani przez sekundę. Powiedziała:
- Okej.
Tylko tyle.
„Okej”.
I nagle poczułam się, jakbym była Molly Ringwald. Wcale nie żartuję.
Nie umiem wyjaśnić nawet samej sobie, czemu zrobiłam to, co zrobiłam potem. Po
prostu to zrobiłam. To tak, jakbym na chwilę została owładnięta duchem innej dziewczyny,
dziewczyny, która potrafi się dogadywać z takimi osobami jak Lana. Wyciągnęłam ręce,
złapałam Lane za głowę, przyciągnęłam do siebie i dałam jej siarczystego całusa, prosto w
sam środek czoła.
- Fuj, ohyda - powiedziała Lana, szybko się ode mnie odsuwając. - Czyś ty, dziwaku,
oszalała?
Ale mnie było wszystko jedno, że Lana nazwała mnie dziwakiem. Dwa razy z rzędu.
Bo serce mi śpiewało jak ptaki, które latają wokół głowy Śpiącej Królewny, kiedy pochyla się
nad studnią życzeń. Powiedziałam:
- Nie ruszaj się stąd!
I zerwałam się z krzesła...
Ku wielkiej konsternacji pana G., który właśnie wszedł do sali ze swoim dużym
kubkiem kawy w dłoni.
- Mia... - powiedział zaskoczony. - A dokąd ty się wybierasz? Już po drugim dzwonku.
- Wracam za minutkę, panie G.! - zawołałam przez ramię, biegnąc pędem w stronę
sali, gdzie Michael ma angielski.
Nie musiałam się martwić, że zrobię z siebie idiotkę przed całą klasą Michaela, bo
żadnych kolegów Michaela tam nie było ze względu na dzień wagarowicza i tak dalej.
Wmaszerowałam do jego klasy - po raz pierwszy zrobiłam coś takiego, zazwyczaj,
oczywiście, to Michael odwiedza MNIE w mojej sali - i powiedziałam do jego nauczycielki
angielskiego:
- Przepraszam, pani Weinstein, czy mogę porozmawiać z Michaelem?
Pani Weinstein - widać było, że się spodziewała luźnego dnia w pracy, bo na biurku
miała ostatnie „Cosmo” - podniosła głowę znad kącika porad i powiedziała:
- Ależ proszę, Mia.
Więc pochyliłam się nad niesamowicie zdziwionym Michaelem, wśliznęłam się na
siedzenie przed nim i powiedziałam:
- Michael, pamiętasz, jak powiedziałeś, że poszedłbyś na bal maturalny, gdyby
chłopcy z twojej kapeli też się wybierali?
Michael, jak się zdawało, nie mógł poradzić sobie z faktem, że raz na odmianę JA
znalazłam się w jego klasie.
- A co ty tu robisz? - chciał wiedzieć. - Pan G. wie, że tu jesteś? Znów ściągniesz na
siebie kłopoty...
- Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi. Mówiłeś serio, kiedy powiedziałeś, że
poszedłbyś na bal maturalny, gdyby chłopcy z kapeli też szli?
- Chyba tak - odparł Michael. - Ale, Mia, bal jest odwołany, zapomniałaś?
- A gdybym ci powiedziała - ciągnęłam tak obojętnie, jakbym opowiadała o pogodzie -
że bal się odbędzie i że potrzebują kapeli, i że komitet balu wybrał TWOJĄ kapelę?
Michael tylko gapił się na mnie.
- Powiedziałbym... przestań robić mnie w konia.
- Ja mówię totalnie serio - poinformowałam go. - I nie robię cię w konia. Och,
Michael, PROSZĘ, powiedz, że się zgadzasz. Ja tak BARDZO chcę pójść na ten bal...
Michael zdziwił się jeszcze bardziej.
- Chcesz? Ale bal maturalny to... to taka głupota.
- Ja wiem, że to głupota - powiedziałam z uczuciem. - Ja to WIEM, Michael. Ale to
nie zmienia faktu, że marzyłam o pójściu na bal maturalny, odkąd pamiętam, praktycznie
przez całe życie. I naprawdę wierzę, że mogłabym osiągnąć pełną samorealizację, gdybyśmy
jutro wieczorem mogli pójść razem na ten bal...
Michael nadal wyglądał tak, jakby nie do końca mi wierzył: że jego kapela została
naprawdę zamówiona na dużą imprezę, że ta impreza to szkolny bal maturalny i że jego
dziewczyna właśnie przyznała się, że jej wspinaczka po jungowskim drzewie samorealizacji
może nabrać tempa, jeśli on zgodzi się zabrać ją ze sobą na wyżej wspomniany bal.
- Uh - powiedział Michael. - No cóż, okej. Chyba tak. Jeśli tak bardzo ci na tym
zależy...
Do tego stopnia zawładnęły mną emocje, że wyciągnęłam ręce i złapałam Michaela za
głowę, zupełnie jak przedtem Lane. I tak samo pociągnęłam głowę Michaela ku sobie i dałam
mu wielkiego siarczystego buziaka... tyle że nie w czoło, jak Lanie, a prosto w usta.
Michael wydawał się bardzo, ale to bardzo zaskoczony zwłaszcza że, no wiecie,
zrobiłam to na oczach pani Weinstein. I prawdopodobnie dlatego zrobił się cały czerwony aż
po korzonki włosów Kiedy skończyłam go całować, powiedział:
- MIA! - takim zduszonym szeptem.
Ale mnie było wszystko jedno. Byłam tak strasznie szczęśliwa.
Powiedziałam do zaskoczonej nauczycielki:
- Do widzenia, pani Weinstein!
I wymknęłam się stamtąd, czując się zupełnie tak jak Molly, kiedy Andrew McCarthy
podszedł do niej na balu maturalnym i wyznał, że ją kocha, chociaż miała na sobie tę
paskudną sukienkę.
A teraz siedzę tutaj - powiedziawszy Lanie, że Skinner Box definitywnie zagra na balu
maturalnym - i drżę z podniecenia na myśl, jakie mam szczęście.
Idę na bal maturalny. Ja, Mia Thermopolis, idę na bal maturalny. Z moim chłopakiem i
jedyną miłością mojego życia, Michaelem Moscovitzem. Michael i ja idziemy razem na ten
bal.
MICHAEL I JA IDZIEMY NA BAL MATURALNY! !!! - !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!
PRACA DOMOWA
Algebra: A kogo to obchodzi? Michael i ja idziemy na bal
maturalny!!!!!
Angielski: Bal maturalny!!!!
Biologia: Idę na bal maturalny!!!!!!!
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: BAL MATURALNY!!!!!!!!!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Vous allez au prommel V.I
Historia cywilizacji: PIERWSZY ŚWIATOWY BAL
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!
Piątek, 9 maja, 19.00, poddasze
Naprawdę nie mam czasu na te sprzeczki między mamą a Grandmére. Czy te kobiety
nie wiedzą, że mam na głowie poważniejsze zmartwienia? JUTRO IDĘ NA BAL
MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM. Powinnam porządnie wypocząć i w tej chwili
zajmować się namaszczaniem ciała wonnymi olejkami, a nie sędziować rozgrywki między
osobą w wieku postmenopauzalnym a osobą hormonalnie niestabilną.
DLACZEGO NIE MOŻECIE SIĘ OBIE PRZYMKNĄĆ?! - mam ochotę krzyknąć.
Ale to, oczywiście, zupełnie nie przystoi księżniczce.
Chyba założę na uszy słuchawki i spróbuję odciąć się od tego hałasu miksem, który
Michael nagrał mi na urodzinową imprezę. Może słodkie tony Flaming Lips ukoją moje
steranenerwy.
Piątek, 9 maja, 19.02, poddasze
Nawet Flaming Lips nie zakrzyczą ostrych tonów Grandmére. Przerzucę się na Kelly
Osbourne.
Piątek, 9 maja, 19.04, poddasze
Sukces! Wreszcie słyszę własne myśli.
Michael właśnie wysłał mi maila, żeby mi dać znać, że on i jego kapela będą pewnie
ćwiczyć przez cały wieczór przed swoim pierwszym dużym występem. Ale FACET zupełnie
spokojnie może się pojawić na balu maturalnym z ciemnymi kręgami pod oczyma (popatrzcie
na tego gościa, który poszedł do dyskoteki Time Zonę z Melissą Joan Hart w To mnie kręci).
Tylko DZIEWCZYNA ma obowiązek wyglądać świeżo niczym płatek róży i słodko jak
pierwiosnek.
Faceci z zespołu nie są specjalnie zachwyceni tym całym graniem na balu
maturalnym. W gruncie rzeczy dotarły do mnie plotki, jakoby Trevor powiedział nawet:
„Och, człowieku, a nie moglibyśmy zamiast tego po prostu wsadzić sobie widelcy w oczy?”
Ale Michael mówi, że impreza to impreza i że żebrak nie może wybierać.
Michael tak podpisał swojego maila:
Do zobaczenia jutro wieczorem. Całuję, M.
Jutro wieczorem. Och, tak, jutro wieczorem, mój ukochany, wejdę do sali balowej u
twojego ramienia i poczuję na sobie zazdrosne oczy wszystkich koleżanek. No cóż, tylko
Lany, bo to jedyna pierwszoklasistka poza mną, która idzie na bal. Poza Shameeką. Tylko że
ona nigdy by na mnie nie patrzyła z zazdrością, bo jest moją przyjaciółką.
Och, i poza Tiną. Bo okazuje się, że Tina też idzie na bal. Borys jest przecież w kapeli
Michaela, a skoro on tam będzie, to wolno mu przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą, a
on wybrał Tinę, bo jak to ujął dzisiaj podczas lunchu:
- Jest ona moją muzą i jedynym powodem, dla którego żyję.
Ach, jak zachwycona była Tina, słysząc te słowa z ust swego nowego ukochanego!
Przysięgam, omal się nie zakrztusiła jogurtem. Promieniała, patrząc przez stół na Borysa i
chociaż nigdy nie sądziłam, że napiszę te słowa, przysięgam, mówię prawdę:
Borys wyglądał niemal przystojnie, kiedy tak grzał się w cieple jej uczucia.
Poważnie. Nawet jego cofnięty zgryz nie rzucał się już tak w oczy. A klatka piersiowa
jakoś tak mu się wypięła.
Albo to, albo ostatnio zaczął ćwiczyć na siłowni.
AAA! Telefon! Och, proszę, Boże, niech to będzie mój tata i niech powie, że strajk się
skończył i że wysyła do nas limuzynę po Grandmére...
Piątek, 9 maja, 19.10
To nie był mój tata. To był Michael z pytaniem, czy zgadzam się z wyborem piosenek,
jakie Skinner Box zaplanował na jutro. Jest tam mnóstwo starych przebojów na bale
maturalne, na przykład Moldy Peaches Who's Got the Crack i Switchblade Kittens Al
Cheerleaders Die, poza nieco ryzykowniejszymi utworami, jak Mary Kay Jill Sobule i Call
the Doctor Sleater - Kinney. Nie wspominając o autorskich utworach Skinner Box, na
przykład Chłopak z kamieniem w ręku albo Księżniczka mego serca.
Kusiło mnie, żeby zasugerować Michaelowi zastąpienie Chłopaka z kamieniem czymś
mniej kontrowersyjnym, na przykład Kiedy się skończy Sugar Ray albo She bangs Rickiego
Martina, ale powiedział, że prędzej pokaże się na środku Times Square ubrany wyłącznie w
kowbojski kapelusz (och, jak ja bym to chciała zobaczyć!). Więc zasugerowałam jeszcze
kilka starych szkolnych przebojów.
A wtedy Michael spytał:
- A co to za krzyki w tle?
- Och - powiedziałam lekko. - To tylko Grandmére i moja mama się kłócą. Grandmére
upiera się, że mama powinna jej pozwolić palić na poddaszu, ale mama mówi, że to szkodzi
mnie i dziecku. Grandmére właśnie oskarżyła mamę, że jest faszystką. Mówi, że kiedy
przyjmowała na herbacie Hitlera i Mussoliniego w swoim pałacu w środku drugiej wojny
światowej, obaj pozwalali jej palić, a jeśli palenie służyło im, to może równie dobrze służyć
mojej mamie.
- Mia - powiedział Michael. - Ty wiesz, ile twoja babka ma lat, prawda?
- Taa - odparłam, aż za dobrze pamiętając urodziny Grandmére : upierała się, żebym
wróciła z nią do Genowii na obchody, tyle że ja miałam egzaminy semestralne (DZIĘKI
BOGU!), więc nie mogłam pojechać. I niech wam się nie wydaje, że się nie nasłuchałam na
ten temat ad nauseam, czyli aż do mdłości, przez następne tygodnie.
- No cóż, Mia - powiedział Michael. - Ja wiem, matematyka to nie jest twój
najmocniejszy punkt, ale wiesz, że twoja babka była małym dzieckiem w czasie drugiej
wojny światowej, prawda? Więc nie mogła przyjmować Hitlera i Mussoliniego na herbacie w
pałacu książąt Genowii, bo jeszcze tam nie mieszkała, no, chyba że wyszła za twojego
dziadka, kiedy miała jakieś dziewięć lat.
Zamilkłam, bo kompletnie mnie zatkało. Mieści wam się w głowie? Moja własna
babka PRZEZ CAŁE MOJE ŻYCIE mnie oszukiwała! Grandmére wiecznie mi opowiada, jak
to uratowała pałac przed zbombardowaniem przez nazistowskie hordy, bo zaprosiła Hitlera na
zupę czy coś. Przez cały ten czas myślałam, jaka była dzielna i jaką była dobrą dyplomatką,
skoro powstrzymała poważne represje wobec Genowii za pomocą ZUPY i swojego
czarującego (no cóż, może wtedy) uśmiechu.
A TERAZ SIĘ DOWIADUJĘ, ŻE TO NAWET NIE BYŁA
PRAWDA?????????????????????
O mój Boże. Jest niezła. NAPRAWDĘ niezła.
Chociaż - i nigdy nie myślałam, że to powiem - trochę ciężko mi się na nią wściekać.
Bo... no cóż.
Uratowała bal maturalny.
Piątek, 9 maja, 19.30
Przed chwilą dzwoniła Tina. Dostaje kota z radości, że idzie na bal. Mówi, że to jak
spełnione marzenie. Faktycznie, nie mogłaby tego lepiej ująć. Zapytała mnie, jakim cudem,
moim zdaniem, trafiło nam się takie szczęście.
Powiedziałam jej: bo jesteśmy obie dobrymi kobietami o czystych sercach.
Piątek, 9 maja, 20.00
O mój Boże, nigdy nie myślałam, że będę to musiała powiedzieć, ale: biedna Lilly.
Biedna, biedna Lilly.
Właśnie odkryła, że Borys zabiera Tinę na bal maturalny. Podsłuchała rozmowę
Michaela ze mną parę minut temu. Lilly teraz wisi na linii i rozmawia ze mną, choć ledwie
może mówić, bo z trudem powstrzymuje łzy.
- M - mia... - krztusi się co chwila. - C - co ja takiego z - zrobi - łam?
No cóż, bardzo łatwo wyjaśnić, co zrobiła Lilly: zrujnowała sobie życie, ot i wszystko.
Ale oczywiście nie mogę jej tego powiedzieć.
Więc cierpliwie tłumaczę, że kobiecie mężczyzna potrzebny jest jak rybce rower, a
poza tym znów nauczy się kochać, ple ple ple. W gruncie rzeczy te same bzdury, które Lilly i
ja wmawiałyśmy Tinie, kiedy rzucił ją Dave Farouą El - Abar.
Tyle że, naturalnie, Borys nie rzucił Lilly - to ONA go rzuciła.
O tym jednak nie mogę Lilly przypominać, bo to byłoby kopanie leżącego.
Trochę trudno jest walczyć z osobistym kryzysem Lilly, kiedy:
a) sama czuję się taka szczęśliwa i
b) mama i Grandmére nadal się użerają w tle.
Właśnie musiałam przeprosić Lilly na moment i odłożyć słuchawkę na bok. Potem
poszłam do salonu i wrzasnęłam:
- Grandmére, na litość boską, czy mogłabyś zadzwonić do Les Hautes Manger i
poprosić ich, żeby znów zatrudnili Jangbu, żebyś mogła wrócić do swojego apartamentu w
Plaza i zostawić nas wszystkich w spokoju?
Ale pan Gianini, który siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, powiedział:
- Chyba trzeba czegoś więcej niż odzyskanie pracy przez młodego pana Panasę, żeby
zakończyć ten strajk, Mia.
Muszę powiedzieć, że bardzo przykro mi to słyszeć. Bo niczego nie mogę znaleźć we
własnym pokoju, w związku z tym, że wszędzie leżą porozrzucane rzeczy Grandmére. To
trochę szokujące, sięgnąć do własnej szuflady po majtki z królową Amidalą i znaleźć tam
CZARNE JEDWABNE, OZDOBIONE KORONKĄ STRINGI, które nosi Grandmére.
Moja BABKA ma seksowniejszą bieliznę niż ja. To naprawdę nienormalne. I pewnie
przez lata będę się musiała z tego powodu poddawać terapii.
Ale wygląda na to, że nikt się nie przejmuje zdrowiem psychicznym dzieci, prawda?
No więc kiedy wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki słuchawkę, Lilly nadal
mówiła coś na temat Borysa. Naprawdę. Zupełnie jakby do niej nie dotarło, że na chwilę
odeszłam.
-...ale ja po prostu nigdy nie doceniałam tego, co nas łączyło, dopóki to nie zniknęło -
mówiła.
- Yhm - powiedziałam.
- A teraz zestarzeję się i umrę jako stara panna z jakimiś kotami czy coś. W zasadzie
nie widzę w tym nic złego, bo ja oczywiście nie potrzebuję mężczyzny, żeby się spełnić jako
istota ludzka, ale i tak zawsze sobie wyobrażałam, że przynajmniej zamieszka u mnie mój
kochanek...
- Yhm - mówię. Dopiero teraz zauważyłam, ku swojej wielkiej irytacji, że Rommel
zdecydował się wykorzystać mój plecak jako swoje osobiste legowisko. I że Grandmére z
dużą dozą fantazji zarzuciła swoją maseczkę do spania na jeden z moich globusów z
Królewną Śnieżką.
- I wiem, że traktowałam go jak coś oczywistego i nigdy nawet nie pozwoliłam mu
dojść do drugiej bazy, ale poważnie, on chyba nie sądzi, że TINA mu na to pozwoli, prawda?
To znaczy, ona jest absolutnie taką dziewczyną, która zażąda co najmniej oświadczyn, zanim
pozwoli mu ZAJRZEĆ pod bluzkę...
UUU. Ta rozmowa nagle zaczęła się robić szalenie interesująca.
- Naprawdę? Ty i Borys nigdy nie doszliście do drugiej bazy?
- No cóż, jakoś się nie złożyło - mówi Lilly bardzo smutnym głosem.
- A ty i Jangbu?
Cisza w słuchawce. Ale cisza PEŁNA POCZUCIA WINY, słyszę to wyraźnie.
Ale i tak dobrze wiedzieć, że ona i Borys nigdy nie dotarli do żadnych frontalnych
działań w rejonie klatki piersiowej. Tina się na pewno ucieszy... To znaczy, jak tylko uda mi
się skończyć rozmowę z Lilly i do niej zadzwonić.
Ciekawe, czy jutro wieczorem ja i Michael dotrzemy do drugiej bazy... Przecież będę
miała na sobie moją pierwszą sukienkę bez ramiączek.
No i to jest, mimo wszystko, BAL MATURALNY.
Sobota, 10 maja, 7.00
Można by pomyśleć, że KSIĘŻNICZKA będzie się mogła wyspać w dniu swojego
pierwszego BALU MATURALNEGO.
ALE, OCZYWIŚCIE, NIE.
Zamiast obudzić się przy dźwiękach ptasich treli, jak księżniczki z książek, obudziłam
się, słysząc, jak Rommel skamle, bo Gruby Louie sprał go na kwaśne jabłko za dobieranie się
do jego miseczki.
Mam poważne kłopoty ze zdobyciem się na szczere współczucie dla Rommla. Mimo
wszystko, gdyby nie jego zachowanie w dniu moich urodzin, nie mielibyśmy teraz tych
kłopotów.
Chociaż trudno twierdzić, że Rommel w ogóle mógłby inaczej się zachować. Przecież
nie PROSIŁ Grandmére, żeby go zabrała na moją urodzinową kolację. A teraz, po
przemieszkaniu z nim przez kilka dni, jest dla mnie jasne, że Rommel, bardziej niż
którakolwiek ze znanych mi osób, cierpi na zespół Aspergera.
O Boże, słyszę, że Meduza Gorgona już wstaje...
Może, jeśli złapię moją sukienkę na bal i wybiegnę z domu już teraz, uda mi się
zaszyć w śródmieściu u Tiny i przygotować na Wielki Wieczór w relatywnej prywatności jej
mieszkania...
O mój Boże. Dokładnie. DOKŁADNIE tak zrobię! Dlaczego nie pomyślałam o tym
wcześniej? Przykro mi, że znów zostawię mamę i pana G. na cały dzień z Grandmére, ale czy
ja mam wybór? TO JEST BAL MATURALNY!!!!!!!!
Jeśli kiedykolwiek sytuacja wymagała ostatecznych środków, to właśnie teraz.
Sobota, 10 maja, 14.00
No cóż, udało mi się. Uciekłam z tego nawiedzonego domu. Tina i ja siedzimy sobie
teraz bezpiecznie zamknięte w jej pokoju, i oczyszczamy sobie pory twarzy maseczkami
błotnymi na ciepło. Dopiero co dałyśmy sobie zrobić paznokcie w Miz Nail na rogu (no cóż,
mnie się tylko w zasadzie wycięło skórki, bo tak na dobrą sprawę w ogóle nie mam
paznokci), a za chwilę przyjdzie fryzjerka, pani Hakim Baby, uczesać nas na bal.
Tak powinno się spędzać dzień swojego balu maturalnego, szykując się, a nie
słuchając, jak twoja matka i babka kłócą się o to, która wypiła resztkę pedialyte (jak się
okazuje, Grandmére lubi to z odrobiną wódki).
Oczywiście, czuję się paskudnie, że moja matka nie może ze mną dzielić tego bardzo
ważnego dla mojego procesu dojrzewania do roli kobiety dnia. Ale mama ma teraz
poważniejsze problemy. Na przykład donoszenie ciąży. I robienie ćwiczeń oddechowych,
żeby się powstrzymać przed zabiciem Grandmére.
Raporty z negocjacji strajkowych nie są pocieszające. Ostatnim razem, kiedy
włączyłam New York One, burmistrz namawiał wszystkich nowojorczyków, żeby zrobili
sobie zapasy spożywcze, na przykład pieczywo i mleko, bo nie będziemy już mogli liczyć na
nasze chińskie restauracje i pizzerie.
Doprawdy, nie wiem, co zrobią pan G., mama i Grandmére bez dostaw z Number One
Noodle Son. Niech lepiej pójdą po rozum do głowy i kupią jakieś gotowe dania w Jefferson
Market...
Zresztą, nie moje zmartwienie. Nie dzisiaj. Bo dzisiaj jedyna rzecz, którą zamierzam
się martwić, to mój piękny wygląd na balu.
Bo dzisiaj jestem jak każda inna dziewczyna w dniu, w którym wybiera się na bal
maturalny. Dzisiaj jestem...
KRÓLOWĄ BALU!!!!!!!!!!
Sobota, 10 maja, 20.00,
w limuzynie w drodze na bal
O mój Boże, jestem taka podekscytowana, że nie mogę sobie znaleźć miejsca. Tina i ja
wyglądamy REWELACYJNIE. Kiedy chłopcy nas zobaczą - spotykamy się już na miejscu,
bo musieli tam być wcześniej i ustawić sprzęt - dostaną ŚWIRA.
Oczywiście, trochę to męczące, że Tina i ja, zamiast mieć na ręku śliczne maleńkie
torebeczki wysadzane koralikami, musimy ze sobą ciągnąć dwóch ochroniarzy. Poważnie.
Nigdy się o tym nie wspomina w wydaniu „Seventeen” poświęconym balom maturalnym. No
wiecie: Najmodniejsze akcesoria - twój ochroniarz.
Powinniście byli posłuchać, jak Lars i Wahim marudzili, że muszą wbić się w
smokingi.
Ale ja im wtedy powiedziałam, że na balu będzie mademoiselle Klein i że wiem z całą
pewnością, że będzie miała na sobie sukienkę z rozcięciem do uda. Jak się zdaje, to
przeważyło szalę i nawet nie narzekali, kiedy Tina i ja przypięłyśmy im pasujące do siebie
butonierki. Wyglądali razem tak ślicznie... Prawie jak iluzjoniści Siegfried i Roy. Pomijając
kilka drobiazgów, rzecz jasna.
Nie wspominałam, że pan Wheeton też tam będzie... Ani że, w gruncie rzeczy,
przyjdzie RAZEM z mademoiselle Klein. Jakoś tak mi się wydawało, że nie przyjmą zbyt
dobrze tej informacji.
O mój Boże, tak się denerwuję, że się naprawdę POCĘ. Mówię wam, piętnastka
okazuje się NAJLEPSZYM wiekiem. No bo już mi się udało zagrać w moją pierwszą grę w
siedem minut w niebie ORAZ jadę na swój pierwszy bal maturalny...
Naprawdę jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.
O kurczę. JESTEŚMY NA MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Sobota, 10 maja, 21.00,
taras widokowy Empire State Building
Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale Grandmére jest super.
Poważnie. TAK BARDZO się cieszę, że przywlokła Rommla na moją kolację
urodzinową i że on jej uciekł, i że Jangbu Panasa się o niego potknął, i że Lilly zaangażowała
się w jego sprawę i doprowadziła do strajku pracowników hoteli i restauracji oraz
bagażowych w całym mieście.
Bo gdyby tego nie zrobiła, balu maturalnego nigdy by nie odwołano i bez przeszkód
odbyłby się w Maximie, zamiast na tarasie widokowym Empire State Building - co
zawdzięczamy wyłącznie Grandmére, która z właścicielem jest po imieniu - i Michael nadal
by odmawiał pójścia na bal, a ja, zamiast stać pod rozgwieżdżonym niebem w mojej totalnie
świetnej różowej sukience w kolorze pierścionka Jennifer Lopez i słuchać, jak gra KAPELA
MOJEGO FACETA, tkwiłabym w domu i gadała z przyjaciółmi na ICQ.
Więc kiedy wpatruję się w migoczące światełka Manhattanu, mogę powiedzieć tylko
jedno:
Dziękuję, Grandmére. Dzięki za to, że jesteś taką kompletną wariatką. Bo bez ciebie
moje marzenie o wyjściu na bal maturalny u boku mojej jedynej miłości nigdy by się nie
spełniło.
Trochę słabo, że nie możemy ze sobą tańczyć, bo muzyka jest tylko wtedy, kiedy gra
Skinner Box.
Ale przed chwilą kapela zrobiła sobie przerwę i Michael przyniósł mi szklaneczkę
ponczu (różowa lemoniada ze spritem... Josh chciał ją nieco wzmocnić, ale Wahim totalnie go
na tym przyłapał i zagroził mu swoim nunczaku) i podeszliśmy do teleskopów, i staliśmy tam,
obejmując się ramionami, spoglądając na rzekę Hudson, prześlizgującą się niczym połyskliwy
wąż w poświacie księżyca, i...
No cóż, nie jestem pewna, ale chyba dotarliśmy do drugiej bazy.
Nie jestem pewna, bo nie wiem, czy to się liczy, kiedy facet dotyka cię PRZEZ stanik.
Będę musiała skonsultować się w tej sprawie z Tiną, ale wydaje mi się, że ręka MUSI trafić
POD stanik, żeby się liczyło.
Ale nie było szansy, żeby Michael zdołał wsunąć rękę pod MÓJ stanik, bo mam na
sobie jeden z tych staników bez ramiączek, które są tak obcisłe, że wydaje ci się, jakbyś miała
biust owinięty bandażem elastycznym.
Ale próbował. No, tego akurat jestem zupełnie pewna.
Teraz nie ma wątpliwości, że jestem już kobietą. Kobietą w każdym znaczeniu tego
słowa.
No cóż, prawie. Być może powinnam iść do damskiej łazienki i zdjąć ten głupi stanik,
żeby przy następnej próbie mógł w ogóle coś poczuć...
O mój Boże, dzwoni czyjaś komórka. Co za obciach! I to w dodatku w połowie
Chłopaka z kamieniem. Można by oczekiwać, że ludzie okażą trochę szacunku dla kapeli i
wyłączą te...
O mój Boże. To MOJA komórka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Niedziela, 11 maja, 1.00,
oddział położniczy szpitala St. Vincent's
O... mój... Boże.
Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Dziś wieczorem nie tylko stałam się kobietą
(prawie), ale zostałam też starszą siostrą.
Tak właśnie. O 00.01 czasu wschodnioatlantyckiego stałam się dumną starszą siostrą
Rocky'ego Thermopolis - Gianiniego.
Urodził się pięć tygodni za wcześnie, więc ważył tylko dwa i pół kilo. Ale Rocky, jak
jego imiennik (mama chyba była za słaba, żeby nadal się wykłócać o Sartre'a. Cieszę się.
Sartre to byłoby kiepskie imię. Dzieciak wiecznie by obrywał, jestem pewna, gdyby miał na
imię Sartre) to dzielny wojownik, i będzie najpierw musiał spędzić tylko trochę czasu w
inkubatorze, żeby „przybrać na wadze i podrosnąć”. Uważa się jednak, że i matka, i przyszły
oprawca z chromosomem Y mają się dobrze...
Chociaż nie mogę tego samego powiedzieć o jego przyszywanej babce. Grandmére
osunęła się obok mnie na oparcie krzesła. Wydaje mi się, że na wpół śpi, bo lekko pochrapuje.
Dzięki Bogu, że nie ma tu nikogo, kto by to usłyszał. No cóż, to znaczy - nikogo poza panem
G., Larsem, Hansem, moim tatą, Ronnie (naszą sąsiadką z mieszkania obok), Verlem naszym
sąsiadem z mieszkania pod nami, Michaelem, Lilly i mną.
Ale Grandmére ma chyba prawo być zmęczona. Według bardzo skąpo udzielanych
zeznań mojej mamy, gdyby nie Grandmére, mały Rocky urodziłby się może tam, na
poddaszu... I to bez pomocy położnej. A ponieważ urodził się tak szybko i potrzebował tlenu,
zanim płuca mu zaczęły same pracować, to by była katastrofa!
Ponieważ ja jednak byłam poza domem na balu, a pan G. wyszedł na chwilę „kupić w
delikatesach parę kuponów Lotto” (czytaj: musiał uciec stamtąd na kilka minut, nie mogąc już
znieść tych niekończących się sprzeczek), tylko Grandmére była w pobliżu, kiedy mamie
nagle odeszły wody. (Dzięki Bogu, że w łazience, a nie na tapczanie z japońskim materacem.
Bo gdzie ja bym dzisiaj spała????).
- Nie teraz! - Grandmére usłyszała jęk mojej matki z toalety. - O mój Boże, nie teraz!
Jeszcze za wcześnie!
Grandmére, myśląc, że mama mówi o strajku, żeby się broń Boże za szybko nie
skończył, bo to oznaczałoby, że zostanie pozbawiona uroczego towarzystwa księżnej wdowy
z Genowii, oczywiście wpadła do pokoju mamy...
Żeby się przekonać, że mama mówiła o czymś zupełnie innym.
Grandmére podobno nawet się nie zastanawiała, co ma robić. Po prostu wybiegła z
poddasza, wrzeszcząc:
- Taksówka! Taksówka! Niech ktoś mi sprowadzi taksówkę!
Nawet nie słuchała żałosnych nawoływań mojej mamy:
- Położna! Nie taksówka! Zadzwońcie po moją położną!
Na szczęście nasza sąsiadka z mieszkania obok, Ronnie, była w domu - jak na nią w
sobotni wieczór, rzadkość, bo nasza Ronnie to skończona femme fatale. Ale właśnie
dochodziła do siebie po paskudnej grypie i postanowiła ten jeden raz posiedzieć w domu.
Wyjrzała na korytarz i zapytała:
- Czy ja mogę pani w czymś pomóc?
Na co moja babka podobno odparła:
- Helen rodzi i potrzebna nam taksówka! I proszę się do mnie zwracać Wasza Książęca
Mość, szanowna pani!
Kiedy Ronnie zbiegła na dół zatrzymać taksówkę, Grandmére wpadła z powrotem do
mieszkania, złapała mamę i powiedziała:
- Dalej, Helen, idziemy.
Na co podobno moja mama powiedziała:
- Ale ja nie mogę teraz rodzić dziecka! Jest jeszcze za wcześnie! Klarysso, zatrzymaj
to. Zatrzymaj to!
- Mogę komenderować Królewskimi Siłami Lotniczymi Genowii - odparła rzekomo
Grandmére. - Oraz Genowiańskiej Marynarki Wojennej. Ale jedyna rzecz na świecie, nad
którą nie mam żadnej kontroli, Helen, to twoja macica. A teraz zbieramy się.
Całe to zamieszanie oczywiście wystarczyło, żeby obudzić naszego sąsiada z dołu,
Verla. Wyleciał biegiem ze swojego apartamentu, sądząc, że pewnie wylądował wreszcie
statek matka z istotami pozaziemskimi... I natknął się na schodzącą z trudem ze schodów
matkę, owszem, ale istoty ludzkiej.
Zanim więc Grandmére zdołała sprowadzić mamę na dół z trzeciego piętra, Ronnie
zatrzymała taksówkę, a pan G. pędem przybiegł od strony delikatesów...
Wszyscy, łącznie z Verlem, władowali się do jednej taksówki (chociaż zarządzenie
władz miejskich mówi, że tylko cztery osoby mają prawo wsiąść do jednej taksówki - co
najwyraźniej taksówkarz im wytknął, ale wtedy Grandmére odparła: „Czy pan wie, kim ja
jestem, młody człowieku? Jestem księżną wdową z Genowii i osobą odpowiedzialną za
obecny strajk, a jeśli nie będziesz dokładnie wykonywał moich poleceń, CIEBIE też wyrzucę
z pracy!”) i pojechali pędem do szpitala St. Vincent's, gdzie znaleźliśmy ich Lars, Michael i ja
(na oddziale położniczym - minus moją mamę i pana G., oczywiście, bo oni byli na
porodówce), a potem czekaliśmy w napięciu, aż nam dadzą znać, czy mama i dziecko mają
się dobrze.
Tata i Hans dołączyli do nas chwilę potem (zadzwoniłam do niego), a Lilly pojawiła
się zaraz po nich (Tina najwyraźniej zadzwoniła do niej z balu, pewnie jej współczując, że
siedzi sama w domu) i w dziewięć osób (dziesięć, jeśli liczyć taksówkarza, który kręcił się
koło nas, dopytując, czy ktoś mu zapłaci za uszkodzone szpilkami Ronnie maty podłogowe,
aż tata rzucił mu banknot studolarowy, który taksiarz złapał i spłynął) siedzieliśmy tam,
wpatrując się w zegar - ja w mojej różowej sukience, a Lars i Michael w smokingach.
Jesteśmy zdecydowanie najlepiej ubranymi osobami w St. Vincent's.
Jeśli nawet miałam przedtem jakieś resztki paznokci, to teraz już ich z pewnością nie
mam. To były BARDZO nerwowe dwie godziny, zanim lekarz wreszcie wyszedł i powiedział
z takim szczęśliwym wyrazem twarzy:
- To chłopiec!
Chłopiec! Braciszek! Przyznaję, że przez króciuteńką chwilę byłam trochę
rozczarowana. Tak bardzo cieszyłam się na siostrzyczkę! Siostrzyczkę, z którą mogłabym
dzielić się różnymi rzeczami - na przykład tym, że dzisiaj, podczas balu maturalnego,
dotarłam do drugiej bazy ze swoim chłopakiem. Siostrzyczkę, dla której mogłabym kupować
te kiczowate plakietki, wiecie, w rodzaju: „Bóg stworzył nas siostrami, ale życie zrobiło z nas
przyjaciółki”. Siostrzyczkę, której lalkami Barbie nadal mogłabym się bawić i nikt nie
mógłby mi zarzucić, że jestem dziecinna, bo to byłyby JEJ lalki Barbie, a ja bawiłabym się z
NIĄ.
Ale wtedy pomyślałam sobie o wszystkich tych rzeczach, które mogłabym robić z
młodszym braciszkiem... No, wiecie, na przykład kazać mu stać w kolejce po bilety na
Gwiezdne Wojny, na co nie dałaby się namówić żadna dziewczynka z odrobiną oleju w
głowie. Rzucać kamieniami w te paskudne łabędzie na trawniku pałacowym w Genowii.
Podbierać mu komiksy ze Spider Manem. Wychować go na idealnego faceta dla jakiejś
szczęściary w przyszłości, jak w piosence Liz Phair Whip - Smart.
I nagle pomysł posiadania brata przestał mi się wydawać taki okropny.
A potem pan G. wyszedł na niepewnych nogach z porodówki, a łzy płynęły mu
ciurkiem z każdej strony koziej bródki, i jąkał się niczym takie małpki, rezusy, które
pokazywali na Discovery, plotąc coś o swoim „synu” i zrozumiałam... Nagle zrozumiałam...
Że to bardzo dobrze, że mama urodziła chłopca... Chłopca o imieniu Rocky - nazwanego tak
po człowieku, który jak się nad tym zastanowić, z wielkim szacunkiem i wrażliwością odnosił
się do kobiet. Po prostu wiedziałam, że moja mama i ja zostałyśmy w jakiś cudowny sposób
wybrane do tego zadania. Że wspólnie, moja mama i ja, wychowamy najświetniejszego,
zupełnie nieseksistowskiego, nieszowinistycznego, kochającego Barbie ORAZ Spider - Mana,
miłego, zabawnego, wysportowanego (ale nie kafara), wrażliwego (ale nie mazgaja),
trafiającego do drugiej bazy, niezostawiającego podniesionej klapy w toalecie faceta, jaki
kiedykolwiek chodził po tej ziemi.
Krótko mówiąc, zrobimy z Rocky'ego...
Michaela.
Tyle że niniejszym przysięgam uroczyście na wszystko, co dla mnie święte - Grubego
Louie, Buffy i poczciwy lud Genowii, w tej właśnie kolejności - że kiedy Rocky będzie duży i
zacznie się wybierać na własny bal maturalny, NIE BĘDZIE uważał, że to głupota. Już ja o to
zadbam.
Niedziela, 11 maja, 15.00,
poddasze
No i po wszystkim. Strajk został oficjalnie zakończony.
Grandmére spakowała swoje rzeczy i wróciła do Plaza.
Zaproponowała, że zostanie, dopóki Rocky nie przyjedzie do domu, żeby „pomóc”
mamie i panu G, aż dojdą ze wszystkim do ładu. Wydawało mi się, że pan G. strasznie szybko
odparł:
- Hm, dziękuję ci serdecznie za tę propozycję, Klarysso, ale nie trzeba.
Muszę przyznać, że się cieszę. Grandmére tylko przeszkadzałaby w moim planie
wychowania Rocky'ego na idealnego chłopaka. Na przykład na pewno mówiłaby do niego
takie rzeczy jak:
- Ciu, ciu, ciu, mój ty duży mężczyzno! Ti, ti, ti, mój wielgaśny chłopcyku!
Poważnie. Nie spodziewałabym się tego po Grandmére, ale kiedy w końcu udało nam
się zobaczyć Rocky'ego w jego małym inkubatorze wczoraj wieczorem, dokładnie takie
rzeczy wygadywała, tyle że po francusku. Niedobrze się robiło.
Chyba rozumiem, czemu tata ma tyle problemów z tworzeniem stałych związków z
kobietami.
W każdym razie, restauratorzy wreszcie zgodzili się na żądania kelnerów. Będą teraz
dostawali świadczenia socjalne, będą mogli brać zwolnienia lekarskie i płatne urlopy. No cóż,
wszyscy poza Jangbu, oczywiście. Ten wziął pieniądze za historię swojego życia i zwiał z
powrotem do Tybetu. Chyba miejskie życie nie odpowiadało mu tak bardzo. Poza tym
wszystkie te pieniądze zabezpieczą jego rodzinę na całe życie - wystarczą chyba na pałacową
rezydencję. Tu w Nowym Jorku ledwie starczyłoby mu na marną kawalerkę w kiepskiej
dzielnicy.
Lilly chyba już się uporała z rozczarowaniem, że nie poszła na bal maturalny. Tina
złożyła jej pełny raport - o tym, jak Michael bez ceremonii porzucił resztę kapeli, żeby
odwieźć mnie do szpitala, a Borys przejął gitarę prowadzącą, chociaż nigdy w życiu nie grał
przedtem na gitarze.
Ale, oczywiście, skoro Borys jest muzycznym geniuszem, nie ma takiego instrumentu
muzycznego, na którym nie mógłby z miejsca zagrać... No, może poza akordeonem. Tina
mówi, że po naszym wyjściu na jakiś czas zapanował chaos, bo Josh i jego niektórzy kumple
zaczęli się przechylać przez barierkę tarasu i sprawdzać, czy uda im się trafić śliną w kogoś
na dole. Pan Wheeton jednak ich na tym przyłapał i zapowiedział, że będą siedzieć za karę po
szkole. A Lana podobno rozpłakała się i powiedziała Joshowi, że zrujnował najpiękniejszy
wieczór jej życia i że tak go właśnie teraz będzie musiała wspominać, kiedy Josh na jesieni
pójdzie na studia... Jak strzykał śliną z Empire State Building.
SAMA SŁODYCZ.
Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie muszę się martwić: kiedy Michael pójdzie na studia
jesienią:
a) uczelnię ma trochę dalej w centrum, więc i tak będę się z nim cały czas widywać. A
przynajmniej, przez większość czasu, i
b) nie będę wspominać, jak strzykał śliną z Empire State Building, ale jak odwrócił się
do mojego taty w poczekalni oddziału położniczego i powiedział (po tym, kiedy po
raz milionowy z rzędu zapytałam tatę, czy teraz, kiedy urodził mi się braciszek,
mogę zostać w Nowym Jorku przez całe lato i trochę go poznać, a tata po raz
milionowy odparł, że podpisałam kontrakt i muszę się go trzymać): „W gruncie
rzeczy, proszę pana, z prawnego punktu widzenia osoby małoletnie nie mogą
zawierać kontraktów, zatem zgodnie z prawem stanu Nowy Jork nie może pan
wymagać od Mii trzymania się jakiejkolwiek umowy, którą podpisała, bo miała
wtedy poniżej szesnastu lat, co sprawia, że kontrakt jest nieważny”.
HEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! RACJA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Powinniście byli zobaczyć minę mojego taty! Myślałam, że z miejsca dostanie zawału
serca. Dobrze, że już i tak byliśmy w szpitalu, w razie gdyby runął na ziemię. George
Clooney natychmiast by przybiegł z noszami.
Ale tata nie runął. Zamiast tego twardo spojrzał Michaelowi w twarz. Z radością
zawiadamiam, że Michael równie twardo wytrzymał to spojrzenie. A potem tata powiedział
strasznie ponurym tonem:
- No cóż... zobaczymy.
Ale widać było, że się poddał. O mój Boże, to tak WSPANIALE, kiedy chodzi się z
geniuszem. Naprawdę.
Nawet jeśli, no wiecie, nie opanował jeszcze sztuki zdejmowania stanika bez
ramiączek.
Póki co.
No więc wreszcie odzyskałam własny pokój... I wygląda na to, że większość lata
spędzę w mieście... I mam małego braciszka... i napisałam swój pierwszy prawdziwy artykuł
do szkolnej gazety. I opublikowano mój wiersz... I WYDAJE mi się, że mój chłopak i ja
dotarliśmy do drugiej bazy...
I udało mi się pójść na bal.
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!
O mój Boże. Osiągnęłam samorealizację.
Znowu.
PODZIĘKOWANIA
Serdecznie dziękuję Beth Adler, Jennifer Brown, Victorii Ingham, Michele Jaffe,
Laurze Langlie, Abigail McAden, Colleen O'Connell i przede wszystkim Benjaminowi
Egnatzowi.